Rozdzia pierwszy
Porucznik William Bush przyby na pok ad okr tu wojennego „Renown”, stoj cego na kotwicy w Hamoaze,
i zameldowa si u oficera wachtowego, osobnika wysokiego i do szczup ej budowy, o zapadni tych
policzkach i melancholijnym wyrazie twarzy, odzianego w mundur, który wygl da , jakby go w
ciciel wk ada
po ciemku i nie zd
porz dnie obci gn na sobie.
— Mi o mi powita pana na okr cie, sir — przemówi oficer wachtowy. — Moje nazwisko Hornblower.
Dowódca jest na l dzie, a pierwszy oficer z bosmanem udali si na dziób dziesi minut temu.
— Dzi kuj — odpar Bush.
Z ywym zainteresowaniem rozejrza si po pok adzie, na którym wrza o od niezliczonych czynno ci
przygotowuj cych okr t do d ugiej s
by na odleg ych wodach.
— Hej, wy tam! Przy taliach! Z wyczuciem! Z wyczuciem! Mocuj! — komenderowa Hornblower przez
rami Busha. — Panie Hobbs! Niech pan pilnuje roboty swoich ludzi!
— Tak jest, sir — zabrzmia a mrukliwa odpowied .
— Panie Hobbs! Prosz tu, na ruf !
czyzna du ej tuszy, z grubym siwym harcapem, ruszy ko ysz cym si krokiem w kierunku rufy, gdzie
przy zej ciówce sta Hornblower z Bushem. Podniós wzrok na Hornblowera, mrugaj c od wiec cego mu
prosto w oczy s
ca, które o wietli o siwy zarost odrastaj cy na policzkach.
— Panie Hobbs! — zwróci si do niego Hornblower. Mówi spokojnie, lecz Busha zaskoczy a energia
wyczuwalna w jego s owach. — Proch musi si znale na pok adzie przed noc , i pan wie o tym. Prosz wi c
nie reagowa na rozkaz tak ponuro. Nast pnym razem odpowie pan weso ym tonem. Jak pan chce zach ci ludzi
do pracy, sam chodz c z nosem na kwint ? Prosz i na dziób i pilnowa roboty.
Hornblower mówi c pochyla si lekko do przodu (splecione za plecami d onie mia y zapewne równowa
wysuni ty podbródek), by a to jednak postawa raczej niedba a w zestawieniu z dobitnym tonem s ów, mimo e
wypowiedzianych g osem przyciszonym, s yszalnym tylko dla nich trzech.
— Tak jest, sir — rzek Hobbs i odwróciwszy si ruszy na dziób.
Bush notowa ju sobie w my li, e z tego Hornblowera musi by m odzik w gor cej wodzie k pany, gdy
napotkawszy jego melancholijne spojrzenie dostrzeg w nim ze zdumieniem cie u miechu. I nagle przysz o mu
do g owy, e ten srogi porucznik nie jest wcale taki srogi i e ten jego dobitny ton by jedynie udawany, jak
u kogo kto si wprawia w mówieniu obcym j zykiem.
— Niech tylko raz wpadn w ponury nastrój, a trudno co z nimi zrobi — wyja nia Hornblower — a Hobbs
najgorszy z nich wszystkich. — Niby artylerzysta, lecz marny z niego po ytek. Nie ucz ich rusza si
porz dnie.
— Ach, tak — powiedzia Bush.
Dwulicowo m odego porucznika — jego zdolno do grania komedii od razu wzbudzi a podejrzenia
w umy le Busha. Cz owiekowi, który potrafi udawa oburzenie i tak atwo przechodzi na inny ton, nie mo na
ufa . Ale nie móg si powstrzyma od zareagowania mrugni ciem szczerych, b kitnych oczu na ten przeb ysk
humoru w spojrzeniu ciemnookiego Hornblowera i mimo woli poczu do niego sympati . Przezorny z natury
Bush opanowa jednak natychmiast ten impuls — mieli przecie przed sob d ug podró , która na pewno
nastr czy wiele okazji do bardziej przemy lanego os du. Tymczasem Hornblower patrzy badawczo na niego i.
Bush czu , e zaraz padnie pytanie i nawet on potrafi domy li si jakie. Ju za chwil okaza o si , e mia
uszno .
— Kiedy otrzyma pan patent oficerski? — spyta Hornblower.
— Lipiec, dziewi dziesi ty szósty — brzmia a odpowied .
— Dzi kuj — rzek Hornblower zwyk ym, nic nie mówi cym tonem, wi c z kolei Bush spyta go o to samo.
— A pan?
— W sierpniu dziewi dziesi tego siódmego — powiedzia Hornblower. — Jest pan starszy sta em ode
mnie. I od Smitha te — on jest ze stycznia dziewi dziesi tego siódmego.
— A zatem jest pan m odszym porucznikiem?
— Tak — potwierdzi Hornblower.
Jego g os nie zdradza wprawdzie najmniejszego rozczarowania faktem, e nowo przyby y ma d
szy sta
oficerski, lecz Bush si tego domy li . Jeszcze niedawno sam by m odszym porucznikiem na liniowcu
i wiedzia , co to znaczy.
— B dzie pan trzecim — ci gn Hornblower. — Smith czwartym, a ja pi tym.
— Ja trzecim? — zaduma si Bush.
Ka dy porucznik mo e chocia pomarzy , nawet ci zupe nie bez wyobra ni jak Bush. Awans by rzecz
mo liw , w ka dym razie teoretycznie; z g sienicowego stadium stopnia porucznika mo na si by o przeobrazi
w stadium motyla — stopnia dowódcy okr tu — czasem nawet bez przechodzenia przez okres poczwarkowania
w stopniu komandora. Porucznicy awansuj przecie przy rozmaitych okazjach, przewa nie, rzecz jasna, dzi ki
temu, e maj przyjació na dworze królewskim lub w parlamencie albo gdy uda im si zwróci na siebie uwag
admira a i mie szcz cie znajdowania si pod jego dowództwem w momencie, kiedy otworzy si wakans.
Wiekszo uj tych w rejestrze dowódców okr tów zawdzi cza a swój awans której z tych okoliczno ci.
Czasami jednak porucznika awansowano za jego zas ugi — a przynajmniej dzi ki splotowi tej okoliczno ci
z odrobin szcz cia — niekiedy za nawet dzi ki czystemu przypadkowi. Je li okr t wyró ni si wybitnie jak
akcj o historycznym znaczeniu, pierwszy oficer móg otrzyma awans (który, o ironio, przynosi chwa
dowódcy jednostki) albo te , gdy kapitan zgin w boju, nawet niewielki wyczyn móg sprawi , e najstarszy
sta em porucznik pozosta y przy yciu obejmowa jego stanowisko. Porucznik dowodz cy jakim wspania ym
wypadem desantowym na odziach czy maj cy na swoim koncie wybitny wyczyn na l dzie — naturalnie znowu
porucznik najstarszy sta em — móg równie liczy na awans. Niewiele by o tych szans, ale zawsze by y.
W wi kszo ci korzysta z nich oczywi cie porucznik o najd
szym sta u oficerskim albo pierwszy oficer;
odszy porucznik mia tych mo liwo ci o po ow mniej. Ilekro wi c który z nich zaczyna marzy o doj ciu
do rangi dowódcy okr tu, z godno ciami i zabezpieczeniem materialnym, jakie dawa o to stanowisko, oraz
z dochodami z pryzów, apa si na tym, e oblicza d ugo swego sta u w stopniu oficerskim. Je li w czasie
obecnej wyprawy „Renown” Bush znajdzie si w miejscu, do którego aden admira nie b dzie móg przys
swojego faworyta-porucznika, to ycie tylko dwóch ludzi b dzie go dzieli o od stanowiska pierwszego oficera,
ze wszystkimi dodatkowymi mo liwo ciami, jakie otwiera ten awans. Rzecz naturalna, e my la o tym i e
wcale nie bra pod uwag faktu, i cz owieka, z którym rozmawia , dzieli o od tego stanowiska ycie czterech
istot ludzkich.
— Có , w ka dym razie czekaj nas Indie Zachodnie — zauwa
filozoficznie Hornblower. —
ta febra.
Malaria. Huragany. Jadowite w e. Obrzydliwa woda. Upa tropikalny. Tyfus. I dziesi razy wi cej okazji do
walki ni we flocie Kana u.
— To prawda — zgodzi si Bush, z aprobat w g osie.
Maj c za sob jeden zaledwie trzy, a drugi cztery lata s
by w stopniu porucznika, obaj m odzie cy (z
ciw m odemu wiekowi wiar we w asn nie miertelno ) mogli z pewnym spokojem ducha patrze w oczy
niebezpiecze stwom s
by w Indiach Zachodnich.
— Wraca dowódca, sir — zameldowa po piesznie midszypmen wachtowy.
Hornblower podniós lunet do oczu i skierowa j na ód zbli aj
si od l du.
— Zgadza si — powiedzia . — Biegnij na dziób i zawiadom pana Bucklanda. Pomocnicy bosmana!
Trapowi! ywo, rusza si !
Kapitan Sawyer wszed przez furt wej ciow , zasalutowa oficerom i rozejrza si podejrzliwie woko o. Na
okr cie panowa o zamieszanie, jak zwykle w okresie przygotowa do dalekiej wyprawy, ale to nie mog o by
przyczyn rozbieganych spojrze Sawyera. Mia on du
twarz z orlim wydatnym nosem. Stoj c na pok adzie
rufowym zwraca ten nos to w jedn , to w drug stron , a zauwa
Busha, który wyst pi naprzód
i zameldowa si .
— Pan przyby na okr t pod moj nieobecno , tak? — zapyta Sawyer.
— Tak, sir — odpar Bush nieco zdziwiony.
— Kto panu powiedzia , e jestem na l dzie?
— Nikt, sir.
— Wi c sk d pan wiedzia ?
— Nie wiedzia em, sir. Dopiero pan Hornblower powiedzia mi o tym.
— Pan Hornblower? Wi c panowie ju si znaj ?
— Nie, sir. Zameldowa em si u niego po przybyciu na okr t.
— eby cie mogli zamieni ze sob prywatnie par s ów bez mojej wiedzy?
— Nie, sir.
Bush mia zamiar doda „naturalnie e nie”, lecz nie uczyni tego. Wychowany w twardej szkole, nauczy si
nie wypowiada zb dnych s ów w rozmowie z oficerami wy szej szar y, którzy cz sto bywaj przewra liwieni.
Ale w tym wypadku dra liwo wydawa a si szczególnie nieuzasadniona.
— Chc , eby pan wiedzia , panie… e… Bush, e nie pozwalam nikomu spiskowa za moimi plecami —
powiedzia kapitan.
— Tak jest, sir.
Bush wytrzyma z min niewini tka badawcze spojrzenie dowódcy, stara si przy tym nie da po sobie
pozna zaskoczenia, a e by marnym aktorem, gra uczu odbi a si na jego obliczu.
— Ma pan win wypisan na twarzy, panie Bush — ci gn kapitan. — Postaram si o tym nie zapomnie .
Wyrzek szy te s owa, odwróci si i pod
pod pok ad, a Bush, zwolniony z postawy na baczno , móg
wyrazi Hornblowerowi swe zdumienie. Mia ju zamiar go zapyta , co znaczy o to dziwne zachowanie si
dowódcy, lecz s owa zamar y mu na ustach, gdy ujrza kamiennie oboj tn min Hornblowera. Zaskoczony
i nieco dotkni ty, ju mia zakonotowa sobie w pami ci Hornblowera jako jednego z tych, co si podlizuj
kapitanowi — czy nawet za kogo niespe na rozumu — gdy k cikiem oka dojrza g ow dowódcy wracaj cego
na pok ad. Sawyer pokr ci si widocznie u stóp zej ciówki i wróci po to, aby schwyta swoich oficerów, jak
pozbywszy si ostro no ci rozmawiaj na jego temat — a Hornblower wiedzia wi cej od Busha o nawykach
dowódcy. Bush zada sobie ogromny wysi ek, by wygl da naturalnie.
— Czy mog prosi o kilku ludzi do wniesienia moich rzeczy? — spyta z nadziej , e jego s owa nie brzmi
w uszach kapitana tak bardzo sztucznie jak w jego w asnych.
— Oczywi cie, panie Bush — odpar Hornblower bardzo s
bowym tonem. — Panie James, prosz si tym
zaj .
— Ha! — fukn kapitan i poszed z powrotem pod pok ad.
Hornblower mrugn do Busha i by to jedyny znak, e uwa a post powanie dowódcy za dziwne, a Bush id c
za skrzynk z rzeczami niesion do kajuty u wiadomi sobie z konsternacj , e na tym okr cie nikt nie ma
odwagi wypowiedzie jasno swej opinii. Lecz „Renown” sposobi si do wyj cia w morze w ród gwaru
i zamieszania towarzysz cego przygotowaniom do podró y, Bush za znalaz si na jego pok adzie jako jeden
z oficerów i pozosta o mu jedynie pogodzi si filozoficznie ze swoim losem. Trzeba b dzie przetrwa jako t
wypraw , chyba e która z ewentualno ci wymienionych przez Hornblowera w czasie ich pierwszej rozmowy
wybawi go z k opotu.
Rozdzia II
„Renown”, okr t jego królewskiej mo ci, przechylany wiatrem z zachodu szed pod zrefowanymi marslami
na po udnie, ku stronom, gdzie wiej cy pasat pó nocno-wschodni móg go popcha prosto do miejsca
przeznaczenia podró y w Indiach Zachodnich. Wiatr gwizda w napr onym po nawietrznej olinowaniu i wy
Bushowi w uszach, gdy sta przy prawej burcie pok adu rufowego, usi uj c zachowywa równowag przy
przechy ach poprzecznych, powodowanych olbrzymimi silnymi falami, gnanymi na okr t przez hucz cy wiatr.
Fala uderza a najpierw w praw stron dziobu, który d wiga si leniwie z bukszprytem coraz bli ej pionu, lecz
zanim przechy wzd
ny zd
si sko czy , okr t wolniutko zaczyna si kiwa na boki, podczas gdy
bukszpryt dalej podje
w gór . Potem, wci
kiwaj c si poprzecznie, okr t strz sa wod z dziobu
i zaczyna zsuwa si po drugiej stronie fali w bia ym wirze spienionej wody. Bukszpryt zje
w dó po uku,
w miar jak okr t powraca do równowagi. Gdy prostowa si pod wiatr pod dzia aniem przechodz cej pod jego
kad ubem fali, na jej grzbiecie rufa unosi a si w gór , dziób zanurza w wod i ko czy ten korkoci g
z imponuj
godno ci wspania ego wytworu r k ludzkich, wioz cego na pok adzie pi set ton urz dze
artyleryjskich. W dó — na boki — w gór — na boki, rytmicznie, z gracj i majestatem. I Bush, balansuj c na
pok adzie z wpraw nabyt w ci gu dziesi ciu lat s
by, czu by si prawie szcz liwy, gdyby nasilanie si
wiatru nie wymaga o ponownego refowania, a o tym zgodnie z regulaminem okr towym powinien by
informowany kapitan.
Zosta o mu jednak par minut wytchnienia, w czasie których móg pu ci wodze my lom. Nie chodzi o o to,
eby Bush czu w ogóle potrzeb medytacji — ubawi by si takim przypuszczeniem z czyjejkolwiek strony —
lecz ostatnie kilka dni up yn y w nieprzerwanym wirze zaj od chwili, gdy otrzymawszy rozkazy po egna si
z matk i siostrami (sp dzi z nimi trzy tygodnie po zwolnieniu za ogi „Conquerora”) i po pieszy do Plymouth,
obliczaj c, czy pieni dze, jakie mia w kieszeni, starcz na zap acenie przejazdu dyli ansem pocztowym. Zasta
„Renown” w trakcie przygotowa do wyj cia w podró na wyznaczon pozycj na wodach zachodnioindyjskich,
i w ci gu trzydziestu sze ciu godzin pozosta ych do terminu opuszczenia portu Bush nie mia ani chwili czasu,
eby usi
, nie mówi c ju o spaniu — po raz pierwszy móg przespa noc, dopiero gdy „Renown” p yn przez
zatok . Al ju od momentu postawienia stopy na okr cie dr czy y go dziwaczne nastroje dowódcy, raz ob dnie
podejrzliwego, to znowu idiotycznie niefrasobliwego. Bush nie by cz owiekiem ulegaj cym nastrojom — by
solidny, z filozoficznym spokojem spe nia swoje obowi zki we wszelkiego rodzaju trudnych sytuacjach, jakich
nie szcz dzi a s
ba na morzu — lecz nie móg nie odczu napi cia i strachu towarzysz cego yciu na
„Renown”. Wiedzia , e jest niezadowolony i przygn biony, ale nie zdawa sobie sprawy, e w ten w
nie
sposób reagowa na napi cie i strach. W ci gu pierwszych trzech dni w morzu niewiele si dowiedzia o swoich
kolegach. Buckland, pierwszy oficer, zrobi na nim wra enie cz owieka zdolnego i zrównowa onego, a Roberts,
drugi oficer, wyda mu si ludzki i niefrasobliwy; Hornblower wygl da na m odzie ca aktywnego
i inteligentnego, Smith za na osobnika o s abym charakterze, w gruncie rzeczy jednak by y to tylko domys y.
Pozostali oficerowie — porucznicy, nawigator, chirurg oraz p atnik — zachowywali si tajemniczo i z du
doz
rezerwy. By o to zachowanie w zasadzie s uszne i w
ciwe — Bush sam nie by zbyt rozmowny — ale tu
milczano do przesady, a rozmowy ogranicza y si do paru s ów, i to wy cznie na tematy s
bowe. Bush
móg by wiele si dowiedzie o okr cie i jego za odze, gdyby pozostali oficerowie chcieli podzieli si z nim
do wiadczeniami i obserwacjami z rocznej s
by na „Renown”. Jednak e poza jednym porozumiewawczym
mrugni ciem Hornblowera w chwili, gdy Bush przyby na okr t, nikt inny nie pu ci pary z ust. Cz owiekowi
z bogat wyobra ni mog oby si zdawa , e jest duchem przebywaj cym na morzu w ród innych duchów,
odci tych od wiata i od siebie nawzajem, zmierzaj cych po bezkresie wód ku nieznanemu przeznaczeniu. Lecz
nie maj c takiej wyobra ni, Bush doszed do wniosku, e zachowanie si starszych oficerów jest odbiciem
nastrojów dowódcy, a my l ta przypomnia a mu o nasilaj cym si wietrze i konieczno ci ponownego refowania.
Nastawi ucha na piew takielunku, spróbowa wyczu ruchy pok adu pod stopami i pokiwa g ow z alem. Nie
by o na to rady.
— Panie Wellard — odezwa si do stoj cego obok wolontariusza. — Prosz i do kapitana i powiedzie
mu, e moim zdaniem trzeba refowa podwójnie.
— Tak jest, sir.
Nie min o par sekund, a Wellard by ju z powrotem.
— Kapitan ju tu idzie, sir.
— Bardzo dobrze — odpar Bush.
Mówi c to nie patrzy w oczy Wellardowi; nie chcia , eby ch opiec si zorientowa , jak podzia
a na niego
ta wiadomo , wola te nie widzie twarzy Wellarda. Nadszed kapitan, z d ugimi, zmierzwionymi w osami
targanymi przez wiatr, jak zawsze zwracaj c swój zakrzywiony nos to w jedn , to w drug stron .
— Chce pan refowa podwójnie, panie Bush?
— Tak, sir — odpowiedzia Bush i czeka na ostr krytyk . By mile zdziwiony, gdy jej nie us ysza .
Dowódca mia niemal dobrotliwy wyraz oblicza.
— Bardzo dobrze, panie Bush. Niech pan wywo uje za og .
Gwizdki roz wiergota y si na pok adach.
— Ca a za oga! Ca a za oga! Wszyscy do refowania marsli. Ca a za oga!
Marynarze zacz li si zbiega . Wezwanie „ca a za oga” sprawi o, e oficerowie wyszli z mesy i kabin,
a midszypmeni opu cili koje, sprawdzaj c w biegu, czy maj przy sobie rozk ad stanowisk, aby za oga znalaz a
si na w
ciwych miejscach. Poprzez wycie wiatru dobiega g os kapitana wydaj cego rozkazy. Marynarze
chwycili za fa y i reflinki, okr t tak mocno nurza si dziobem i ko ysa wzd
nie na szarym morzu pod
owianym niebem, e kto obserwuj cy go z l du móg by si dziwi , jak mo na si utrzyma na nogach na
pok adzie, a có dopiero na wantach. Nagle w trakcie wykonywania manewru czyj m ody, wibruj cy g os
przekrzycza s owa dowódcy:
— Hej, wy tam! Przesta wybiera ! Przesta wybiera !
Polecenie zosta o wykrzyczane tak ostrym, przekonywuj cym tonem, e marynarze przerwali prac . Kapitan
rykn z rufówki:
— Któ to zmienia moje rozkazy?
— To ja, sir… Wellard.
ody wolontariusz zwróci twarz w kierunku rufy, usi uj c przekrzycze wiatr. Ze swego stanowiska Bush
zobaczy , e kapitan ogarni ty w ciek
ci ruszy w stron relingu rufowego; ze swym wielkim nosem
wysuni tym do przodu wygl da na w sz cego za ofiar .
— Po
uje pan tego, panie Wellard. Bardzo pan po
uje.
W tej chwili obok Wellarda zjawi si Hornblower, z twarz zielon z powodu choroby morskiej, która go nie
opuszcza a od chwili wyj cia „Renown” z cie niny Plymouth.
— Sir, refsejzing po nawietrznej wczepi si w blok talii refowej — zawo
i Bush podszed szy bli ej
zobaczy , e tak by o rzeczywi cie. Gdyby marynarze wybierali dalej, mog oby doj do uszkodzenia agla.
— Jak pan mie stawa mi dzy mn a kim , kto okaza mi niepos usze stwo? — rykn kapitan. — Próba
os aniania go na nic si nie zda.
— To ja odpowiadam za ten odcinek, sir — zauwa
Hornblower. — Pan Wellard robi to, co by o jego
obowi zkiem.
— To spisek! — krzycza dowódca. — Jeste cie obaj w zmowie!
Na tak absurdalny zarzut Hornblower móg odpowiedzie tylko milczeniem. Sta , poblad twarz zwróciwszy
ku kapitanowi.
— Zejdzie pan pod pok ad, panie Wellard — grzmia kapitan, gdy nie doczeka si odpowiedzi. — I pan,
Hornblower, tak e. Zajm si wami za kilka minut. S yszeli cie? Rusza na dó ! Naucz was spiskowania.
Taki bezpo redni rozkaz musia zosta wykonany. Hornblower i Wellard ruszyli wolno w stron rufy;
Hornblower stara si unika wymiany spojrze z midszypmenem, aby nie narazi si ponownie na zarzut
spiskowania. Kapitan odprowadza ich wzrokiem. Gdy g owy ich znikn y ju na zej ciówce, podniós znowu
w gór swój wielki nochal.
— Pos
kogo , eby odczepi refsejzing — rozkaza normalnym tonem, st umionym tylko przez wiatr. —
Wybiera !
Zrefowane podwójnie marsie i za oga zacz a schodzi z rei. Dowódca sta przy relingu rufówki, patrz c po
okr cie najzupe niej normalnym spojrzeniem.
— Wiatr zmienia si na pe ny — powiedzia do Bucklanda. — Hej, tam, na marsie! Pos
marynarza do
padunów przy kraw nicy marsa. Marynarze do brasów nawietrznych. Obsada rufy! Wybra grotbras
z nawietrznej! Razem wybiera , ch opcy! Fokreja dobrze! Grotreja dobrze! Ob
porz dnie!
Rozkazy by y dorzeczne i sensowne. Marynarze stali, czekaj c na zwolnienie wachty wolnej od zaj .
— Pomocniku bosmana! Zanie cie pozdrowienia ode mnie panu Lomaxowi i niech przyjdzie tu do mnie na
pok ad.
Pan Lomax by p atnikiem, tote oficerowie obecni na pok adzie rufowym z trudem powstrzymali si od
wymiany spojrze , nie umieli wyobrazi sobie powodu wzywania p atnika na pok ad w tej chwili.
— Pan posy
po mnie, sir? — przemówi p atnik, zdyszany szybkim biegiem.
— Tak, panie Lomax. Za oga wybiera a nawietrzny grotbras.
— Tak, sir?
— A teraz go spleciemy.
— Sir?
— S yszy pan, co mówi ? Spleciemy grotbras. Po yku rumu dla wszystkich marynarzy. I dla ch opców
okr towych te .
— Sir?
— Powiedzia em: po yku rumu dla ka dego. Czy musz powtarza rozkazy? Rum dla wszystkich. Daj panu
na to pi minut, panie Lomax, i ani sekundy wi cej.
Dowódca wyj zegarek i spojrza znacz co na wskazówki.
— Tak jest, sir — wyj ka Lomax, ale sta jeszcze przez chwil , a nochal kapitana zacz si obraca w jego
stron , a krzaczaste brwi si zbieg y. Na ten widok p atnik odwróci si i pobieg . Je li mia wykona ten
niewiarygodny rozkaz, to pi minut by o niewiele na przywo anie pomocników, otwarcie schowka
i przyniesienie rumu na pok ad. Rozmow kapitana z p atnikiem mog o s ysze nie wi cej ni pó tuzina osób,
lecz obserwowa a j ca a za oga; jedni spogl dali po sobie z niedowierzaniem, inni z u miechami, które Bush
chcia by zetrze z ich twarzy.
— Pomocniku bosmana! Biegnijcie do pana Lomaxa i powiedzcie mu, e min o dwie minuty. Panie
Buckland! Prosz zebra za og tu, na rufie.
Marynarze zacz li nadchodzi od ródokr cia. Bushowi si zdawa o, e szli powoli i niedbale, ale mo e by a
to wina nadmiernie pobudzonej wyobra ni. Dowódca podszed do relingu, ca y w u miechach, tak nie
pasuj cych do dzikich wrzasków, jakie wyrzuca z siebie przed chwil .
— Marynarze, wiem, gdzie szuka lojalno ci — zagrzmia . — By em jej wiadkiem. I znajduj j tutaj.
Widz na wskro wasze oddane serca. Obserwuj wasz nieustanny trud. Dostrzegam go, tak jak zauwa am
wszystko, co si dzieje na okr cie. Wszystko, powiadam. Zdrajcy dostaj , na co zas
yli, a lojalni cz onkowie
za ogi otrzymuj nagrod . Wznie cie okrzyk, ch opcy.
Rozkaz zosta spe niony, przez jednych bez entuzjazmu, przez innych z przesadn gorliwo ci . W otworze
ównego luku pojawi si Lomax, a za nim czterej pomocnicy, ka dy z dwugalonow bary
.
— W sam czas, panie Lomax. Mia by si pan z pyszna w razie spó nienia. Prosz dopilnowa , aby rozdzia
odby si sprawiedliwie, bez kombinacji, jakie si zdarzaj na innych okr tach. Panie Booth! Prosz tu do mnie,
na ruf .
gi bosman podbieg na swoich krótkich nó kach.
— Spodziewam si , e ma pan przy sobie swoj lask trzcinow ?
— Tak jest, sir.
Booth zaprezentowa d ugi posrebrzany kij bambusowy, z grubymi guzami wystaj cymi co dwa cale.
Opieszali marynarze znali dobrze t lask , nie tylko zreszt oni — w chwilach z
ci pan Booth cz stowa ni
ka dego, kto znalaz si w zasi gu jego r ki.
— Niech pan we mie dwóch najt
szych ludzi spo ród swoich pomocników. B dzie wymierzana
sprawiedliwo .
Twarz dowódcy przybra a teraz nieodgadniony wyraz. Na grubych wargach igra przypuszczalnie
nie wiadomy u miech, gdy nie mia on odbicia w spojrzeniu.
— Za mn — rzuci kapitan do Bootha i jego ludzi i ruszy , zostawiaj c znowu pok ad na g owie Busha,
który móg teraz snu ponure rozmy lania nad dezorganizacj normalnego toku zaj i naruszeniem dyscypliny
przez ten dziwaczny kaprys dowódcy.
Gdy rum zosta rozdzielony i wypity, Bush móg odes
wacht woln od zaj i dopilnowa , aby wachta
bowa wróci a do swych obowi zków, ostrymi s owami besztaj c marynarzy za ponure miny i opiesza
.
Nie sprawia o mu ju przyjemno ci sta na hu taj cym si pok adzie i wyczuwa stopami korkoci gowe
przechy y okr tu, obserwowa szybki bieg fal atlantyckich, trymowanie agli i obracanie ko em sterowym —
Bush wci
nie u wiadamia sobie wyra nie, e mo na znajdowa zadowolenie w takich zwyk ych, codziennych
rzeczach, czu jednak niejasno, e jego ycie zosta o o co zubo one.
Zobaczy Bootha wracaj cego z pomocnikami na dziób, a po chwili na pok adzie rufowym pojawi si
Wellard.
— Melduj si do s
by, sir — rzek .
Ch opiec mia twarz poblad i st
i Bush przyjrzawszy mu si uwa nie dostrzeg
lad ez w k cikach
jego oczu. Wellard porusza si sztywno; duma mog a by powodem, e wypina pier i trzyma g ow wysoko,
ale niemo no zginania si w pasie musia a mie inn przyczyn .
— Bardzo dobrze, panie Wellard — odpar Bush.
Pomy la o guzach na lasce Bootha. On sam dostatecznie cz sto doznawa niesprawiedliwo ci. Nie tylko
ch opcy, lecz i doro li m czy ni byli czasami bici bez powodu i Bush przezornie nie protestowa w takich
wypadkach, uwa aj c e na tym z gruntu niesprawiedliwym wiecie kontakt z niesprawiedliwo ci nale y do
programu wychowania. A doro li u miechali si do siebie na widok bitych ch opców i byli zgodni
w prze wiadczeniu, e wszystkim to wyjdzie na dobre. Ch opców bito od zarania dziejów i gdyby miano
przesta — co zreszt nie mie ci o im si w g owie — nasta by s dny dzie dla wiata. To wszystko prawda,
a jednak Bushowi al by o Wellarda. Na szcz cie mia co dla niego do roboty, zaj cie odpowiednie do stanu
i nastroju ch opca.
— Trzeba porówna klepsydry, panie Wellard — powiedzia , wskazuj c ruchem g owy na kompas. —
Prosz porówna klepsydr minutow z pó godzinn , jak tylko zostanie obrócona, kiedy wybij siedem
szklanek.
— Tak jest, sir.
— Niech pan zaznacza ka
minut kresk na tabliczce, bo inaczej móg by si pan zgubi w obliczeniach —
doda Bush.
— Tak jest, sir.
To by dobry sposób na odp dzenie od ch opca my li o k opotach, przy tym zaj cie nie wymagaj ce wysi ku
fizycznego. Wystarczy o patrze , jak piasek wysypuje si z klepsydry minutowej i szybko j obraca , robi c
znak na tabliczce, po czym obserwowa dalej. Bush mia w tpliwo ci co do dzia ania klepsydry pó godzinnej
i takie sprawdzenie mog o si przyda . Wellard podszed sztywnym krokiem do kompasu i rozpocz
przygotowania do obserwacji.
Lecz oto dowódca wraca na pok ad, zwracaj c nochal to w t , to inn stron . Jego nastrój znowu uleg
zmianie, znik a poprzednia aktywno i nerwowo zachowania. Teraz wygl da jak cz owiek, który dobrze
sobie podjad . Zgodnie z wymaganiami etykiety okr towej Bush odsun si od relingu nawietrznego z chwil
pojawienia si kapitana, który zacz si przechadza wolnym krokiem po tej stronie pok adu rufowego, dzi ki
ugoletniej wprawie dostosowuj c swój krok do ruchów okr tu na fali. Wellard rzuci na niego jedno
spojrzenie, a potem skoncentrowa si znowu na klepsydrach. Siódma szklanka w
nie si rozleg a i klepsydra
pó godzinna zosta a odwrócona. Kapitan chodzi krótk chwil tam i z powrotem. Potem przystan , badaj c
stan pogody po nawietrznej, wyczu podmuch wiatru na policzku, skierowa uwa ne spojrzenie na wimpel
i wy ej, na marsie, aby sprawdzi , czy reje s dobrze wytrymowane, po czym podszed do kompasu sprawdzi
kurs, na którym sternik trzyma okr t. Ca e to zachowanie by o absolutnie normalne, ka dy kapitan na ka dym
okr cie zrobi by to samo znalaz szy si na pok adzie. Wellard czu blisko dowódcy, ale stara si nie da
pozna po sobie niepokoju, odwróci klepsydr minutow i zrobi kolejny znaczek na tabliczce.
— Pan Wellard przy pracy? — zauwa
kapitan.
Mówi g osem przyt umionym i troch niewyra nym, jego ton by zupe nie inny od tonu wyostrzonego
kiem, jakim mówi poprzednio. Wellard ze wzrokiem utkwionym w klepsydry odczeka chwil , zanim
odpowiedzia . Bush si domy la , e ch opiec zastanawia si , jaka odpowied b dzie najbezpieczniejsza, a przy
tym najbardziej poprawna.
— Tak jest, sir.
W marynarce wojennej nikt nic nie ryzykowa odzywaj c si do prze
onego w ten sposób.
— Tak jest, sir — powtórzy jego s owa kapitan. — Mo e pan Wellard wie ju teraz, e lepiej nie spiskowa
przeciwko swemu dowódcy, przeciwko zwierzchnikowi postawionemu nad nim rozkazem jego naj askawszej
mo ci króla Jerzego II?
Trudno by o znale odpowied na tak sformu owany zarzut. Wellard czeka , a z klepsydry wyp yn
ostatnie ziarenka piasku; „tak” lub „nie” mog o by jednakowo zgubne w skutkach.
— Pan Wellard jest bez humoru — ci gn kapitan. — Mo e rozmy la nad tym, co przeszed . Co przeszed .
„Siedzieli my p acz c nad brzegami Babilonu”. Lecz dumny pan Wellard nie zap aka . Ani nie usiad . Nie,
dzie si stara nie siada . Niegodna cz
jego cia a zap aci a za jego niegodziwo ci. Doros y m czyzna za
honorowe przewinienia bywa ch ostany po plecach, ale ch opca, wstr tnego smarkacza, co miewa brzydkie
my li, traktuje si inaczej. Nieprawda , panie Wellard?
— Tak, sir — szepn Wellard. Có innego móg odpowiedzie , a musia da jak odpowied .
— Na t okazj nada a si doskonale laska pana Bootha. Dobrze wykona a swoje zadanie. Przegi ty przez
dzia o z oczy ca móg rozmy la o swoich niegodziwo ciach.
Wellard znowu odwróci klepsydr , a kapitan, widocznie usatysfakcjonowany, przeszed si , ku uldze Busha,
kilka razy tam i z powrotem. Lecz w po owie drogi nagle przystan przy Wellardzie i ci gn dalej, teraz ju
wy szym tonem.
— Chcia pan spiskowa przeciwko mnie? — nalega z uporem. — Próbowa pan wystawi mnie na
po miewisko na oczach za ogi?
— Nie, sir — odpar Wellard, znów ogarni ty strachem. — Nie, sir. Naprawd nie, sir.
— Pan i ten szczeniak Hornblower. Pan Hornblower. Snuli cie spisek i zamierzali cie poderwa mój
bowy autorytet.
— Nie, sir!
— Tylko za oga jest mi wierna na tym okr cie, gdzie wszyscy spiskuj przeciwko mnie. A wy próbujecie
chytrze podwa
wp yw, jaki mam na nich. Uczyni ze mnie w ich oczach mieszn posta . Niech pan si
przyzna!
— Nie, sir. Nie uczyni em tego!
— Po co próbowa zaprzecza ? To sprawa oczywista, logiczna. Kto wymy li , eby zaczepi refsejzing
o blok reftalii?
— Nikt, sir. To…
— Któ zatem zmieni moje rozkazy? Kto okry mnie wstydem przed obydwiema wachtami, przy ca ej
za odze na pok adzie? To by spisek misternie uknuty. Wszystko wskazuje na to.
Kapitan splót d onie na plecach i bez trudu utrzymywa równowag stoj c na pok adzie, na wietrze
targaj cym po ami jego p aszcza i zdmuchuj cym mu w osy na policzki, ale Bush widzia , e znowu dygoce
z w ciek
ci — a mo e ze strachu. Wellard odwróci raz jeszcze klepsydr minutow i naniós nowy znaczek na
tabliczk .
— Chowa pan twarz, eby ukry wypisan na niej win ? — zagrzmia nagle kapitan. — Udaje pan zaj tego,
eby mnie zwodzi . Hipokryzja!
— Da em panu Wellardowi polecenie, eby sprawdzi zgodno wskaza klepsydr — wtr ci Bush.
Interweniowa niech tnie, lecz przysz o mu to atwiej, ni przygl da si jako bierny wiadek. Dowódca
spojrza na niego, jakby teraz dopiero go zobaczy .
— Pan, panie Bush? Myli si pan g boko s dz c, e w tym ch opcu jest co dobrego. Chyba e… — na
twarzy kapitana pojawi si nagle wyraz podejrzliwej obawy — chyba e pan sam macza palce w tej niecnej
sprawie. Ale pan tego nie uczyni , panie Bush? Nie pan. Zawsze mia em dobre zdanie o panu, panie Bush.
Obawa maluj ca si poprzednio na jego twarzy przesz a w wyraz przymilnej solidarno ci.
— Tak, sir.
— Maj c wiat przeciwko sobie, zawsze liczy em na pana, panie Bush — ci gn kapitan, rzucaj c
niespokojne spojrzenia spod brwi. — A wi c na pewno ucieszy si pan, gdy to wcielenie z a spotka si
z zas
on kar . Wydob dziemy z niego prawd .
Bush czu , e gdyby mia zdolno szybkiego my lenia i znajdowania odpowiednich s ów, móg by wyzyska
ten nowy nastrój, aby uchroni Wellarda przed niebezpiecze stwem. Udaj c osob oddan kapitanowi
w trudnych dla niego chwilach, a równocze nie wykpiwaj c sam my l o gro bie spisku, móg by skierowa
obawy dowódcy w inn stron . Tak mu si wydawa o, ale sam nie wierzy , e potrafi tego dokona .
— On nie ma o niczym poj cia, sir — zacz , zmuszaj c si do u miechu. — Nie odró nia watersztagu od
bomu ster agla.
— Tak pan my li? — rzek kapitan z pow tpiewaniem w g osie, ko ysz c si na pi tach w takt przechy ów
okr tu. Ju wygl da o, e uwierzy , gdy nagle co nowego przysz o mu do g owy.
— Nie, panie Bush. Pan jest zbyt uczciwy. Zauwa
em to, gdy po raz pierwszy ujrza em pana na oczy. Nie
ma pan poj cia, w jakie otch anie z a mo e si stoczy ten wiat. Ten spryciarz zwiód pana! Zwiód pana!
os kapitana podniós si do ochryp ego krzyku i Wellard zwróci w stron Busha zbiela twarz
wykrzywion przera eniem.
— Naprawd , sir… — zacz Bush, wysilaj c si na u miech, który przypomina raczej grymas trupiej
czaszki.
— Nie, nie, nie! — krzycza kapitan. — Sprawiedliwo ci musi sta si zado ! Prawda musi wyj na jaw!
Wydob
j z niego! Podoficer wachtowy! Biegiem na dziób i wezwijcie tu do mnie pana Bootha.
Z pomocnikami!
Kapitan odwróci si i zacz dalej chodzi po pok adzie, jakby chc c si uspokoi , ale po chwili ju by
z powrotem.
— Wydob
z niego przyznanie si ! Albo wyskoczy za burt ! S yszycie, co mówi ? Gdzie ten bosman?
— Pan Wellard nie sko czy jeszcze sprawdza klepsydr — Bush uczyni ostatni prób odwleczenia ka ni.
— I nie sko czy — powiedzia kapitan.
Bosman na krótkich nó kach nadbiega z pomocnikami na ruf .
— Panie Booth! — powiedzia kapitan i bezlitosny u mieszek zaigra mu na wargach. — We mie pan tego
otra. Sprawiedliwo
da, aby cie si nim znowu zaj li. Jeszcze tuzin porz dnych kijów. Jeszcze tuzin,
a zacznie piewa jak z nut.
— Tak jest, sir — odpar bosman, lecz si zawaha .
Przez chwil stali tak, tworz c ywy obraz; kapitan, z po ami surduta trzepoc cymi na wietrze; bosman,
patrz cy b agalnie na Busha, i jego krzepcy pomocnicy stoj cy za nim jak pot
ne pos gi; sternik, pozornie
spokojny w obliczu wszystkiego, co dzia o si wokó niego, trzymaj cy ster i obserwuj cy pilnie górne agle;
i m ody nieszcz nik przy kompasie — wszyscy tak stali pod szarym niebem, z sinym morzem hucz cym
doko a, ci gn cym si a po bezkresny widnokr g.
— Panie Booth, bierzcie go na dó , na pok ad g ówny — rozkaza dowódca.
Polecenie musia o by wykonane. Za s owami kapitana sta autorytet parlamentu, wspiera a go odwieczna
tradycja. Nic nie mo na by o zrobi . D onie Wellarda le
y na kompasie, jakby przyros y do niego, i wygl da o,
e trzeba je b dzie odrywa si . Lecz ch opiec sam opu ci r ce i ruszy za bosmanem, a kapitan odprowadza
go u miechem.
W tej sytuacji po
dan dystrakcj by y dla Busha s owa podoficera wachtowego: — Dziesi minut do
miu szklanek.
— Bardzo dobrze. Gwizda na pobudk wst puj cych na wacht . '
Na pok adzie rufowym pojawi si Hornblower i zmierza ku Bushowi.
— Nie pan mnie zmienia — zauwa
Bush.
— Ja. Rozkaz kapitana.
Hornblower mówi te s owa z kamiennym wyrazem twarzy — Bush przywyk ju do takiego opanowania
oficerów na tym okr cie i wiedzia , co jest tego przyczyn . Lecz ciekawo kaza a mu zapyta :
— Dlaczego?
— Mam pe ni wacht na dwie zmiany — wyja ni Hornblower ze spokojem. — A do dalszych rozkazów.
Mówi c to patrzy na horyzont nie zdradzaj c najmniejszego zdenerwowania.
— A to pech — powiedzia Bush i przez chwil my la , czy nie posun si zbyt daleko, okazuj c w ten
sposób swoje wspó czucie.
— Mam nie dostawa przydzia u alkoholu a do odwo ania. Ani z moich racji, ani z niczyich innych.
Dla niektórych oficerów by aby to kara ci sza ni wachta na dwie zmiany: cztery godziny pracy — cztery
wolne, w dzie i noc, ale Bush zbyt s abo zna nawyki Hornblowera, aby os dzi , czy tak jest w jego wypadku.
Mia ju powtórzy : — A to pech! — gdy poprzez wycie wiatru dobieg jego uszu dziki krzyk bólu. Po chwili
krzyk rozleg si znowu, tym razem jeszcze g
niej. Hornblower patrzy wci
na widnokr g i aden musku nie
drgn w jego twarzy. Bush spojrzawszy na niego postanowi nie zwraca uwagi na krzyki.
— A to pech — powiedzia .
— Mog oby by gorzej — stwierdzi Hornblower.
Rozdzia III
By niedzielny poranek. „Renown” chwyci w agle pasat pó nocno-wschodni i gna przez Atlantyk najlepsz
sw pr dko ci , z bocznymi aglami postawionymi z obu stron, wznosz c si i opadaj c regularnie pod naporem
wyj cego pasatu, a jego t py dziób wyrzuca od czasu do czasu w gór strumie wody, której kropelki tworzy y
przelotn t cz . Od takielunku szed wysoki, przenikliwy gwizd, który zlewa si z niskimi d wi kami poszycia
okr tu w symfoni morsk , od dyszkantu przez baryton a do basa. Spo ród chmur ol niewaj cej bia
ci,
rozsianych na szafirze nieba, prze wieca o o ywcze s
ce, odbijaj c si na stromiznach rozta czonych fal od
królewskiego b kitu morza. Okr t wygl da zjawiskowo na tle tej urzekaj co pi knej scenerii, lecz pe ny kszta t
dziobu i rz dy armat wnosi y niepokój w ten obraz. „Renown” by
wietn machin bojow , królem wód, po
których eglowa w osamotnionym majestacie. Ta zupe na samotno mówi a sama za siebie; wrogie flotylle
oczy y si zamkni te w portach strze onych przez czujne eskadry, czyhaj ce tylko, aby wzi si z nimi za
bary. Tote „Renown” móg
eglowa bez najmniejszych obaw. aden okr t, któremu by si uda o przekra
przez blokad , nie dorównywa jemu si ; nigdzie na morzach nie by o eskadry, która by aby w stanie zmierzy
si z nim w bitwie. Móg sobie kpi z wybrze y obsadzonych przez nieprzyjaciela, bezradnego, zduszonego
blokad , i móg zada pot
ny cios, gdzie tylko zechcia . Mo e w
nie p yn w tym celu, wys any rozkazem
lordów Admiralicji na drugi koniec oceanu.
Na pok adzie g ównym stali w szeregach marynarze, których zadaniem by o utrzymywa nieprzerwanie ten
twór r ki ludzkiej w stanie maksymalnej sprawno ci i usuwa nieustannie skutki dzia ania morza, pogody
i zwyczajnego up ywu czasu na jego kad ub. nie nobia e pok ady, wie o odmalowane powierzchnie,
precyzyjny i celowy uk ad lin i drzewc — wszystko to wiadczy o o staranno ci ich pracy, oni te obsadz
dzia a, gdy „Renown” b dzie musia odegra rol argumentu w wojnie o panowanie na morzu. „Renown” by
wspania machin bojow , ale tylko dzi ki wysi kom kruchych istot ludzkich, które go obs ugiwa y. A ci
ludzie, podobnie jak „Renown”, stanowili tylko kó ka jeszcze pot niejszej machiny, jak by a królewska
marynarka wojenna, i wi kszo z nich, trzymana w kleszczach u wi conej przez czas rutyny i dyscypliny
wojskowej, rada by a z tej roli pionków, których zadaniem by o zmywa pok ady i stawia
agle, kierowa
dzia a na cel lub z kordami w d oniach szar owa przez nadburcia na pok ad okr tu nieprzyjacielskiego, nie
zastanawiaj c si nad tym, czy dziób okr tu jest skierowany na pó noc, czy na po udnie, czy aborda owana
przez nich jednostka to hiszpan, francuz czy holender. W tym dniu jedynie dowódca zna misj , z jak
„Renown” zosta wys any przez lordów Admiralicji — przypuszczalnie w porozumieniu z rz dem. Domy lano
si , e zd a do Indii Zachodnich, lecz szczegó y dotycz ce rejonu i zadania, jakie tam ma wykona , by y
wiadome tylko jednemu cz owiekowi spo ród siedmiuset czterdziestu obecnych na pok adzie okr tu.
Tego niedzielnego poranka kto yw sta w szeregu na pok adzie g ównym, nie tylko obie wachty, lecz tak e
„wa konie” nie przydzieleni do adnej wachty — ludzie z obs ugi adowni, którzy pracowali tak g boko pod
pok adem, e dos ownie nie ogl dali s
ca od niedzieli do niedzieli: bednarz i jego pomocnicy, zbrojmistrz ze
swoimi lud mi, aglomistrz, kucharz i stewardowie, ka dy w od wi tnej odzie y. A oficerowie,
w trójgraniastych kapeluszach, ze szpadami u pasa, stali przy swoich sekcjach. W szeregach wypr
onych na
baczno na ródokr ciu i faluj cych w takt ruchu pok adu brakowa o tylko oficera wachtowego i pe ni cego
z nim wacht podoficera, sterników stoj cych przy kole sterowym i tuzina marynarzy niezb dnych do pe nienia
wachty na „oku” i wyznaczonych do obs ugi okr tu na wypadek nag ego zaskoczenia.
By to poranek niedzielny i wszystkie czapki by y zdj te, wszystkie g owy obna one, poniewa za oga okr tu
ucha a s ów dowódcy. Nie by o to jednak nabo
stwo. Ci m
czy ni z obna onymi g owami nie wielbili
swojego Stwórcy. Nabo
stwa odbywa y si w trzy niedziele ka dego miesi ca, jednak e bez nacisku na
obecno wszystkich cz onków za ogi — tolerancyjna Admiralicja zarz dzi a ostatnio, e z uczestnictwa
w nabo
stwach mog by zwolnieni katolicy, ydzi, a nawet dysydenci. W t czwart niedziel rezygnowano
z oddawania czci Bogu na rzecz ceremonia u surowszego i bardziej uroczystego, który równie wymaga
czystych koszul i odkrytych g ów. Jednak e marynarze nie musieli sta ze spuszczonymi oczyma, a przeciwnie,
wszyscy mieli spojrzenia skierowane wprost przed siebie. Wiatr targa im w osy, a oni z czapkami w r kach
uchali nakazów równie wszechogarniaj cych jak dziesi cioro przykaza , praw bezwzgl dnych jak kodeks
Leviticusa, poniewa w ka
czwart niedziel miesi ca dowódca mia obowi zek odczyta za odze na g os
Regulamin Wojenny, aby nawet analfabeci nie mogli si t umaczy , e go nie znaj . Religijny kapitan móg przy
tym odprawi krótkie nabo
stwo, ale Regulamin Wojenny musia by odczytany przede wszystkim.
Kapitan odwróci stronic .
„Artyku dziewi tnasty — czyta . — Je li jaka osoba z floty lub nale
ca do niej uczyni prób
zorganizowania buntowniczego zgromadzenia dla dokonania przest pstwa, ka da osoba w takim zgromadzeniu
uczestnicz ca i uznana za winn wyrokiem s du wojennego poniesie mier ”.
Stoj c przy swojej sekcji Bush wys ucha tych s ów, jak dziesi tki razy przedtem. Wyg aszano je w jego
obecno ci tak cz sto, e zazwyczaj nie przys uchiwa si im ze szczególn uwag ; poprzednie osiemna cie
artyku ów przesz o mu w
ciwie mimo uszu. Lecz ten, dziewi tnasty, dotar do jego wiadomo ci z niezwyk
wyrazisto ci , mo e dlatego e kapitan odczyta go ze specjalnym naciskiem. Ponadto Bush, podniós szy wzrok
na b ogos awione s
ce, pochwyci spojrzenie Hornblowera, oficera wachtowego, który s ucha tego równie
stoj c przy relingu rufowym. Bushowi si wyda o, e s owo „ mier ” kapitan wypowiedzia z wyj tkowym
naciskiem. Rzecz dziwna, ale w jego uszach zabrzmia o ono dobitnie i bezapelacyjnie, jak odg os kamienia
rzuconego do studni, chocia s owo „ mier ” powtarza o si cz sto tak e w innych artyku ach odczytywanych
przez kapitana — mier grozi a za uchylanie si przed niebezpiecze stwem, za za ni cie na posterunku.
Kapitan czyta dalej:
„Je li kto wypowie s owa sprzeciwu lub buntu, czeka go mier ”.
„Je li którykolwiek oficer, marynarz lub
nierz zachowa si lekcewa
co wobec swego prze
onego…”
Pod ci kim spojrzeniem Hornblowera te s owa nabra y dla Busha g bszego znaczenia; poczu dziwne
wzburzenie. Spojrza na dowódc , niechlujnego, w wy wiechtanym mundurze, i wróci pami ci do wydarze
ostatnich kilku dni. Je li kto okaza si niezdatny do wykonywania swych obowi zków, to w
nie kapitan,
utrzymywa a go jednak na stanowisku nieograniczona si a odczytywanego w
nie Regulaminu Wojennego.
Bush znowu przeniós wzrok na Hornblowera, mia wra enie, e wie dok adnie, co my li Hornblower stoj cy
przy relingu rufowym, i sam si zdziwi stwierdziwszy, e odczuwa sympati do tego niezdarnego, kanciastego
odego porucznika, z którym tak ma o mia do czynienia.
„A je li jaki oficer, marynarz,
nierz lub jakakolwiek osoba nale
ca do floty — kapitan doszed ju do
artyku u dwudziestego drugiego — o mieli si sprzeciwi komukolwiek z postawionych nad nim oficerów lub
oka e niepos usze stwo wobec jakiego prawowitego rozkazu, zostanie ukarany mierci ”.
Bush nie zdawa sobie dot d sprawy, e w Regulaminie Wojennym powtarza si w kó ko to samo. Poddawa
si ochoczo dyscyplinie i zawsze mówi sobie filozoficznie, e mo na jako prze
niesprawiedliwo czy
dne rozkazy dowódców. Teraz zacz pojmowa cel tych wszystkich przepisów. Jak gdyby chc c
rozstrzygn jego w tpliwo ci, kapitan odczyta artyku ko cowy, stawiaj cy kropk nad i.
„Wszelkie inne zbrodnie pope nione przez osob lub osoby nale
ce do floty, a nie wymienione
w niniejszym Regulaminie…”
Bush pami ta ten artyku . Na jego podstawie oficer móg zniszczy ka dego podw adnego, któremu uda o
si wymiga od odpowiedzialno ci na podstawie innych artyku ów.
Dowódca odczyta ostatnie uroczyste s owa i podniós wzrok znad kartki. Jego wielki nos obraca si jak lufa
dzia a nastawionego na cel, gdy tak przygl da si wszystkim oficerom po kolei; na twarzy o nie ogolonych
policzkach malowa si wyraz ordynarnego triumfu. Odczytanie regulaminu wydawa o si utwierdza go w jego
obawach. Wypi klatk piersiow i uniós si na plecach jakby do wyg oszenia zako czenia.
— Chc , eby cie wszyscy wiedzieli, e artyku y te dotycz moich oficerów w tym stopniu co wszystkich
innych.
Bush nie wierzy w to, co s ysza . W g owie mu si nie mie ci o, e dowódca móg wypowiedzie te s owa
wobec za ogi. Je li jakie odezwanie mog o podwa
dyscyplin , to w
nie takie. Ale kapitan powiedzia tylko
jak zwykle:
— Prosz dalej wydawa komendy, panie Buckland.
— Tak jest, sir. — Zgodnie z ceremonia em Buckland wyst pi krok do przodu.
— Czapki w
!
Teraz, po zako czeniu ceremonii, oficerowie i marynarze mogli ju w
nakrycia g owy.
— Oficerowie sekcyjni, odprawi swoje sekcje!
Na t chwil czeka a orkiestra okr towa. Sier ant sekcji doboszy machn batut i pa eczki zadudni y
przeci gle na b bnach. Przejmuj co i s odko zawtórowa y im flety w skocznej melodii „Praczki irlandzkiej”.
Raz — raz — raz — na rozkaz
nierze piechoty morskiej prze
yli muszkiety na rami . Ich kapitan
z poblad twarz rzuca g
no rozkazy, zmuszaj c szkar atno odziane szeregi do maszerowania tam
i z powrotem po o wietlonej blaskiem s
ca wydzielonej cz ci pok adu rufowego.
Dowódca sta , przygl daj c si temu zwyk emu na okr cie widowisku. Nagle zawo
podniesionym g osem:
— Panie Buckland!
— Sir!
Kapitan wszed na dwa stopnie trapu pok adu rufowego, aby wszyscy go dobrze widzieli, i podniós g os
jeszcze bardziej, by s yszano go w najdalszych szeregach.
— Dzi niedziela wolna od pracy.
— Tak jest, sir.
— I podwójna racja rumu dla tych poczciwców.
— Tak jest, sir.
Buckland robi wszystko, by ukry w g osie niezadowolenie. Tego by o ju za wiele. Niedziela wolna od
pracy oznacza a, e reszt dnia za oga sp dzi na wa konieniu si . A podwójny rum w takiej sytuacji to
nieuniknione bijatyki i k ótnie mi dzy marynarzami. Id c pok adem g ównym w kierunku rufy, Bush widzia
oznaki dezorganizacji szerz cej si w ród za ogi, a wynikaj cej z pob
liwo ci dowódcy. Utrzymanie
dyscypliny by o niemo liwe w warunkach, gdy kapitan nie przyjmowa do wiadomo ci adnych niepomy lnych
raportów sk adanych przez oficerów. le sprawuj cy si cz onkowie za ogi chodzili bezkarnie, ch tni do pracy
zniech cali si , a buntownicze duchy zacz y si buntowa otwarcie. „Ci poczciwcy”, powiedzia kapitan. A oni
doskonale wiedzieli, jak marnie wygl da o ich konto za ubieg y tydzie . Je li teraz, po tym wszystkim, dowódca
nazwa ich „poczciwcami”, to w nast pnym tygodniu nale y si spodziewa jeszcze gorszych rzeczy. A do tego
marynarze na pewno si orientowali, jak kapitan traktuje swoich poruczników, jak im wymy la i jak surowo
karze. Zgodnie z przys owiem „Z ig y wid y”, to co si dzieje na rufie, b dzie wkrótce w wypaczonej formie
roztrz sane dok adnie na dziobie; trudno oczekiwa od marynarzy pos usze stwa wobec oficerów traktowanych
z pogard przez dowódc okr tu. Bush my la o tym wszystkim wchodz c na pok ad rufowy.
Kapitan odszed pó pok adem do swojej kajuty; Buckland i Roberts stali przy siatkach hamakowych,
zatopieni w rozmowie, i Bush przy czy si do nich w chwili, gdy Buckland cytowa s owa kapitana:
— Te artyku y odnosz si do moich oficerów.
— Niedziela wolna od pracy i podwójny rum — doda Roberts. — Dla tych wszystkich poczciwców.
Buckland mówi dalej, ale przedtem obrzuci pok ad ukradkowym spojrzeniem. By to
osny widok, e
pierwszy oficer okr tu liniowego musia podejmowa
rodki ostro no ci, aby nie pods uchiwano jego s ów. Ale
Hornblower z Wellardem byli po drugiej stronie ko a sterowego. Na rufówce oficer nawigacyjny zbiera
midszypmenów z klasy nawigacyjnej z sekstantami do brania wysoko ci w po udnie.
— To szaleniec — rzek Buckland tak cicho, jak na to pozwala pasat pó nocno-wschodni.
— Wszyscy wiemy o tym — dorzuci Roberts.
Bush si nie odzywa . By zbyt ostro ny, eby anga owa si obecnie.
— Clive nie ruszy palcem — rzek Buckland. — Je li kto tu jest mi czakiem, to w
nie on.
Clive by lekarzem okr towym.
— Pyta
go? — wtr ci Roberts.
— Próbowa em. Ale on nie powie ani s owa. Boi si .
— Nie rusza si z miejsc, panowie — rozleg si g
ny, ochryp y g os, dobrze znany g os kapitana
mówi cego wyra nie z poziomu pok adu, na którym stali. Oficerowie zamarli ze zdumienia. — Wszystkie
objawy winy — grzmia g os. — Panie Hobbs, niech pan b dzie wiadkiem.
Rozejrzeli si doko a. wietlik nad kajut kapita sk by podniesiony na kilka cali i przez ten otwór dowódca
patrzy na nich; widzieli jego oczy i nos. By wysokiego wzrostu i stan wszy na ksi
ce albo podnó ku móg
wyjrze ze wietlika nad zr bnic . Stoj c na baczno oficerowie czekali, a pod wietlikiem obok oczu
kapita skich ukaza y si jeszcze inne, nale
ce do Hobbsa, pe ni cego obowi zki artylerzysty.
— Nie ruszajcie si , panowie, póki nie przyjd do was — rozkaza kapitan, u miechaj c si szyderczo przy
owie „panowie”. — Doskonale, panie Hobbs.
Obie twarze znikn y spod wietlika i oficerowie ledwie zd
yli wymieni zrozpaczone spojrzenia, gdy ju
dowódca szed od trapu w ich stron .
— To zebranie buntowników — rzek .
— Nie, sir — odpar Buckland. Ka de s owo nie b
ce zaprzeczeniem by oby przyznaniem si , e s winni
przest pstwa, które mog o doprowadzi do za
enia im stryczka na szyj .
— mie pan mi tu k ama , na moim pok adzie rufowym! — wrzasn kapitan. — Mia em racj ,
podejrzewaj c swoich oficerów. Spiskowanie. Szepty. Knowania. Planowanie. A teraz traktowanie mnie
z absolutnym brakiem respektu. Dopilnuj , panie Buckland, aby od tej chwili zacz pan tego
owa .
— Nie by o moj intencj zachowa si z brakiem szacunku — zaprotestowa Buckland.
— I znowu k amie mi pan prosto w oczy! A wy, reszta, stoicie tu biernie i popieracie go! Aprobujecie jego
post powanie! Mia em dot d lepsze zdanie o panu, panie Bush.
Bush uzna , e najlepiej milcze .
— Oniemieli cie wszyscy, co? — ci gn kapitan. — Ale zaraz zaczynacie gada , jak tylko spuszcz z was
oko.
Kapitan rozejrza si po pok adzie.
— A pan, panie Hornblower — doda — nie uzna za stosowne donie mi o tym zebraniu. Oficer wachtowy,
patrzcie go! Wellard te naturalnie macza w tym palce. Mo na si by o tego spodziewa . Ale co mi si zdaje,
panie Wellard, e b dzie pan mia tarapaty z tymi d entelmenami. Nie by pan dla nich dostatecznie czujnym
obserwatorem. A w
ciwie to ju jest pan w powa nych tarapatach, panie Wellard, nie maj c adnego
przyjaciela na okr cie, poza córeczk artylerzysty, któr nied ugo znów pan b dzie ca owa .
Kapitan sta , góruj c nad nimi na pok adzie rufowym, ze spojrzeniem utkwionym w nieszcz snego Wellarda,
który dr
c cofa si przed nim. Ca owa córeczk artylerzysty znaczy o zosta przegi tym przez dzia o
i otrzyma ch ost .
— Ale na pana przyjdzie pó niej kolej, panie Wellard. Najpierw porucznicy, jak nakazuje ich wysoka ranga.
Kapitan przeniós wzrok na poruczników, a strach i triumf malowa y si na przemian na jego obliczu.
— Pan Hornblower pe ni ju wacht na dwie zmiany — rzek . — A wy, reszta, leniuchujecie z tego powodu
i szatan znalaz g upie zaj cie dla waszych bezczynnych r k. Pan Buckland nie pe ni wachty. To wa na osoba
wysokiej rangi, pe en aspiracji pierwszy oficer.
— Sir… — zacz Buckland, ale urwa . S owa „pe en aspiracji” niew tpliwie mia y oznacza , e spiskowa ,
aby przej dowództwo nad okr tem, lecz s d wojenny nie przyzna im tego znaczenia. Ka dy oficer powinien
mie aspiracje i takie s owa nie stanowi y obrazy.
— Sir! — szydzi dowódca. — Sir! A wi c ma pan jeszcze tyle poczucia przyzwoito ci, eby panowa nad
swoim j zykiem. Mo e przez chytro . Lecz nie uniknie pan konsekwencji swoich czynów. Pan Hornblower
mo e dalej pe ni wacht na dwie zmiany. Lecz ci dwaj d entelmeni maj si u pana meldowa przy
wywo ywaniu ka dej wachty, i o dwóch szklankach, o czterech i sze ciu szklankach w ka dej wachcie.
Melduj c si , maj by porz dnie ubrani, a pan powinien by dostatecznie rozbudzony. Zrozumiano?
Przez chwil
aden z os upia ej trójki nie by w stanie przemówi .
— Odpowiada !
— Tak jest, sir — rzek Buckland.
— Tak jest, sir — zawtórowali Bush i Roberts, gdy kapitan zwróci wzrok na nich.
— Niech nie b dzie zaniedbania w wykonywaniu moich rozkazów — doda kapitan. — Mam sposoby, eby
wiedzie , czy jeste cie mi pos uszni, czy nie.
— Tak jest, sir — rzek Buckland.
Wyrok dowódcy skaza jego samego, Busha i Robertsa na to, by byli budzeni i wstawali co godzina, dniem
i noc .
Rozdzia IV
Ciemno tu by o, cho oko wykol, bez najmniejszego przeb ysku wiat a. Okr t sun w mroku
bezksi ycowej nocy i tutaj, trzy pok ady pod powierzchni morza, przez d bowe poszycie dochodzi tylko
szmer wody przy burtach i uderzenia fal, po których p yn „Renown”. Drewniane cz ci okr tu st ka y pod
naciskiem przechy ów to wzd
nych, to bocznych. Uczepiony stromego trapu Bush szuka po omacku oparcia
dla stóp; znalaz szy je, zszed mi dzy bary ki z wod i schylony nisko posuwa si w g stych ciemno ciach
w stron rufy. Obok z piskiem przelecia szczur, ale tu, w adowni, mo na si by o szczurów spodziewa , i Bush
nie zwróciwszy na to uwagi szed dalej, wyczuwaj c r kami drog . Od przodu, z g bokiej czerni, poprzez
mnogo szmerów okr towych, dobieg go cichutki syk. Zatrzyma si i odpowiedzia takim samym sykiem. Nie
kr powa a go ta ca a konspiracja. rodki ostro no ci by y niezb dne, gdy to, co czyni , by o bardzo
niebezpieczne.
— Bush! — us ysza szept Bucklanda.
— Tak.
— Wszyscy ju s tutaj.
Przed dziesi cioma minutami, o dwóch szklankach pierwszej wachty, po pó nocy, Bush i Roberts, zgodnie
z rozkazem kapitana zameldowali si w kabinie Bucklanda. Mrugni cie okiem, gest, szept i ju spotkanie zosta o
uzgodnione; trudno sobie by o wyobrazi sytuacj , eby porucznicy na okr cie królewskim musieli dzia
w ten
sposób, w obawie przed szpiclami i pods uchiwaczami, ale by o to konieczne. Potem rozeszli si i okr
nymi
drogami, przez ró ne luki przedostali si do tego miejsca. Hornblower, zast piony przez Smitha na wachcie,
przyszed pierwszy.
— Nie mo emy zostawa tu d ugo — szepn Roberts.
Nawet tutaj, w ciemno ciach, ton jego szeptu zdradza zdenerwowanie. Nie by o w tpliwo ci, e jest to
spotkanie spiskowców planuj cych bunt. Wszyscy mogli zawisn za to na stryczku.
— Mo e og osimy go niezdolnym do dowodzenia? — szepn Buckland. — I zakujemy w kajdany?
— Musieliby my dokona tego w sposób szybki i zdecydowany — zauwa
szeptem Hornblower. —
Inaczej odwo a si do za ogi, która mog aby stan po jego stronie, a wtedy…
Hornblower nie musia mówi , co wtedy. Wszyscy obecni oczyma wyobra ni ujrzeli trupy ko ysz ce si na
rejach.
— Przypu my, e zrobimy to szybko i zdecydowanie — zgodzi si Buckland. — e zakujemy go
w kajdany. I co dalej?
— Dop yniemy do Antiguy — rzek Roberts.
— I b dzie s d wojenny — dorzuci Bush, po raz pierwszy w tej trudnej sytuacji wybiegaj c tak daleko
my lami w przysz
.
— Tak — potwierdzi Buckland.
W jego bezbarwnym mrukni ciu zawarta by a ca a gama nastrojów: niepewno i rozpacz, desperacja
i zw tpienie.
— W tym s k — ci gn szeptem Hornblower. — Przedstawi dowody. W s dzie wszystko b dzie wygl da o
inaczej. Karano nas: s
ba dwuwachtowa, pozbawienie racji rumu. To si mo e przydarzy ka demu. Nie daje
podstaw do buntu.
— Ale on demoralizuje za og .
— Podwójne racje rumu. Czas wolny od pracy. W s dzie zabrzmi to ca kiem naturalnie. Nie nasza sprawa
krytykowa metody dowódcy — takie b dzie stanowisko s du.
— Ale przecie b
go widzieli na w asne oczy.
— On jest sprytny. I nie z tych wariatów, co bredz . Potrafi mówi , znale uzasadnienie dla wszystkiego.
yszeli cie go. To, co powie, b dzie brzmia o wiarygodnie.
— Ale przecie traktowa nas pogardliwie na oczach za ogi, kaza Hobbsowi szpiegowa nas.
— B dzie to wiadczy o, w jak trudnej by sytuacji, otoczony przez takich z oczy ców jak my. Je li go
aresztujemy, b dziemy winni, dopóki nie dowiedziemy swojej niewinno ci. Ka dy s d stanie po stronie
kapitana. Za bunt grozi stryczek.
Hornblower wyrazi s owami wszystkie w tpliwo ci, jakie Bush przeczuwa , lecz nie potrafi ich
sformu owa .
— To prawda — mrukn Bush.
— A co z Wellardem? — spyta szeptem Roberts. — S yszeli cie jego krzyki ostatnim razem?
— To tylko wolontariusz. Nawet nie midszypmen. Bez przyjació , bez rodziny. Jak my licie, co powiedz
dziowie us yszawszy, e kapitan spu ci ch opcu lanie par razy? Roze miej si . My by my te si
mieli,
gdyby my nie znali prawdy. Wyjdzie mu tylko na dobre, mówiliby my, tak jak wysz o nam samym.
Po tym tak oczywistym stwierdzeniu przez chwil panowa a cisza, przerwana wreszcie przez Bucklanda,
który ul
sobie nieco w rozpaczy, wyrzuciwszy z siebie szeptem stek najgorszych przekle stw.
— Wniesie oskar enia przeciwko nam — odezwa si Roberts. — Jak tylko znajdziemy si w pobli u innych
okr tów. Wiem, e tak zrobi.
— Dwadzie cia dwa lata jestem oficerem — westchn Buckland. — A teraz on zniszczy mnie. I was tak e.
Nie b dzie najmniejszych szans dla oficerów oskar onych przez kapitana przed s dem wojennym
o lekcewa
ce zachowanie wobec niego, w sposób naruszaj cy dyscyplin . Ka dy z nich wiedzia o tym.
Pog bi o to jeszcze bardziej ich rozpacz. Oskar enia miotane przez kapitana z tym samym ob ka czym
uporem i przebieg
ci , jakie przejawia dotychczas, mog y si sko czy czym wi cej ni dymisj z floty.
Mog y doprowadzi do wi zienia i stryczka.
— Dzieli nas jeszcze dziesi dni od Antiguy — powiedzia Roberts. — Je li utrzyma si pomy lny wiatr,
a na pewno si utrzyma.
— Nie mamy przecie pewno ci, czy idziemy do Antiguy — zauwa
Hornblower. — Domy lamy si
tylko. Mo e to trwa jeszcze tygodnie… albo i miesi ce.
— Niech nas Bóg ma w swej opiece! — westchn Buckland.
Cichutki stukot w adowni od strony rufy — szmer inny od szmerów p yn cego okr tu — sprawi , e
wstrz sn nimi dreszcz. Bush zacisn ow osione pi ci. Uspokoili si , s ysz c przyt umiony g os:
— Panie Buckland… panie Hornblower… sir!
— Wellard, na Boga! — zdumia si Roberts.
Us yszeli, jak Wellard gramoli si do nich.
— Kapitan, sir! — powiedzia . — Idzie w t stron .
— Bo e wi ty!
— Któr dy? — rzuci Hornblower.
— Lukiem mi dzypok adowym. Pobieg em do rufowej cz ci mi dzypok adu i stamt d przedosta em si
tutaj. Wysy
Hobbsa…
— Wy trzej na dziób! — zadecydowa Hornblower, przerywaj c wyja nienia. — Na pok adzie rozejd cie si
w ró ne strony. Szybko!
Nikt nie zastanawia si nad tym, e Hornblower wydaje rozkazy oficerom o niebo starszym szar
od niego.
Ka da chwila by a droga i nie wolno by o straci czasu na wahania czy pró ne z orzeczenia. Sta o si to rzecz
jasn dla wszystkich, gdy tylko si odezwa . Bush da nura za innymi w ciemno , w kierunku dziobu, bole nie
obijaj c sobie golenie o niewidoczne przeszkody. Uciekaj c w panice us ysza jeszcze, jak Hornblower
powiedzia : — Idziemy, Wellard.
Komora lin kotwicznych — trap — a potem cudowne bezpiecze stwo dolnego pok adu dzia owego. Po
kompletnych ciemno ciach adowni by o tu na tyle jasno, e móg widzie wyra nie. Buckland i Roberts
spieszyli na pok ad g ówny, Bush zawróci w kierunku rufy. Marynarze z wachty wolnej od s
by posn li
boko w hamakach; ze szmerami okr towymi miesza o si tu chrapanie pi cych w rz dach hamaków
zawieszonych jeden przy drugim i ko ysanych tak równo w takt ruchów okr tu, e robi y wra enie jednej
zwartej masy. Pomi dzy najdalszymi rz dami pojawi o si
wiate ko. By a to latarnia tubowa z zapalonym
stoczkiem, niesiona przez id cego szybkim krokiem Hobbsa, p. o. dzia onowego, za którym post powali dwaj
marynarze. W momencie mijania grupy przez Busha nast pi a wymiana spojrze . Chwila wahania ze strony
Hobbsa zdradzi a, e bardzo chcia by zapyta Busha, co robi na dolnym pok adzie dzia owym, ale by o to co ,
o co aden podoficer, nawet faworyt kapitana, nie mia prawa zapyta porucznika. Na twarzy Hobbsa
odmalowa o si rozczarowanie; widocznie pieszy zabezpieczy wszystkie wyj cia z adowni i by w ciek y, e
Bush mu si wymkn . Oblicza marynarzy zdradza y zwyk e zaskoczenie tym, co si dzia o na pierwszej
wachcie po pó nocy. Hobbs odsun si , by przepu ci wy szego szar , i Bush przeszed rzuciwszy mu tylko
jedno spojrzenie. Teraz, po bezpiecznym wydostaniu si z adowni i od czeniu od zebranych spiskowców,
poczu si znacznie pewniej. Postanowi wróci do kabiny; niedaleko by o do czterech szklanek, kiedy zgodnie
z rozkazem kapitana mia si znowu zameldowa u Bucklanda. Ch opiec wys any przez oficera wachtowego,
eby go zbudzi , zastanie go le cego w koi. Gdy jednak zbli
si do grotmasztu, trafi w sam rodek
zamieszania, które niew tpliwie powinien by zauwa
, gdyby by niewinny, i o którego przyczyny musia (tak
postanowi ) zapyta . Teraz, gdy ju tu by , nie powinien i dalej bez rzucenia jakiego pytania. Kwaterowali tu
nierze piechoty morskiej, którzy opu ciwszy hamaki spiesznie wdziewali ekwipunek — ci, co mieli ju na
sobie spodnie i koszule, nak adali pasy, gotuj c si do akcji.
— Co to wszystko znaczy? — zapyta Bush, staraj c si , aby g os jego zabrzmia tak, jakby nie mia poj cia,
e co niezwyk ego dzieje si na okr cie, poza scen , jak w
nie ogl da .
— Bo ja wiem, sir — odpar zapytany szeregowiec. — Kazali wyle z hamaków, bra muszkiety, bro
boczn i kule, sir.
Sier ant piechoty morskiej wyjrza przez zas on oddzielaj
cz
zaj
przez podoficerów od reszty
pok adu.
— Rozkaz kapitana, sir — wyja ni , a potem, z rykiem, do
nierzy: — Rusza si ! Ty tam, zapnij si
porz dnie.
— A gdzie kapitan? — pyta dalej Bush z ca niewinno ci , na jak potrafi si zdoby .
— Gdziesik na rufie, sir. Przys
po stra akurat, jak nam kazali gotowi si .
Czterech
nierzy i kapral uzupe nili posterunek stoj cy dniem i noc pod kajut kapita sk . Wystarczy
jeden rozkaz, aby przywo
stra i zapewni kapitanowi przynajmniej garstk uzbrojonych
i zdyscyplinowanych ludzi gotowych do czynu.
— Bardzo dobrze, sier ancie — odpar Bush i usi uj c przybra zaintrygowany wyraz twarzy pospieszy , jak
nale
o, na ruf , eby sprawdzi , co si dzieje. Ale Bush ba si . Wola by wszystko inne, ni i dalej na
spotkanie tego, co go czeka o. Pojawi si Whiting, kapitan piechoty morskiej, zaspany i nie ogolony, zapinaj c
na koszuli pas ze szpad .
— Co, u diab a?… — zacz , gdy ujrza Busha.
— Prosz nie pyta m n i e! — odpar Bush, staraj c si o zwyczajny wygl d. By w tym momencie w stanie
takiego napi cia i desperacji, e jego zwykle bierna wyobra nia zacz a pracowa gwa townie. Zobaczy
prokuratora i us ysza zadawane Whitingowi pytanie w zwodniczej ciszy s du wojennego: „Czy pan Bush
zachowywa si normalnie?” — i by o spraw straszliwie wa
, eby Whiting móg odpowiedzie : „Tak”. Bush
zdo
nawet wyobrazi sobie kosmate dotkni cie sznura na szyi. Ale za chwil nie musia ju udawa
zdumienia i nie wiadomo ci i móg reagowa na wypadki w swój naturalny sposób.
— Po lekarza — dobieg go krzyk. — Hej, po lijcie po lekarza!
Nadbieg p dem Wellard z poblad twarz .
— Trzeba pos
po doktora. Po pana Clive'a.
— Kto jest ranny, Wellard? — spyta Bush.
— Kapitan, sir.
Wellard, wstrz ni ty, wygl da jakby postrada zmys y. Za chwil , dysz c ci ko, zjawi si Hornblower,
blady jak Wellard, ale panuj cy nad sob . Rozejrza si woko o w s abym blasku latarni i przesun spojrzeniem
po Bushu, jakby go nie pozna .
— Sprowadzi pan Clive'a — rzuci do midszypmena, który wyjrza z koi. — A ty — wskaza na innego —
le po pierwszego oficera. Popro , eby tu zeszed . Biegiem!
Hornblower zauwa
Whitinga i
nierzy piechoty morskiej chwytaj cych muszkiety ze stojaków.
— Kapitanie Whiting, dlaczego pa scy ludzie staj pod bro ?
— Rozkaz dowódcy okr tu.
— Prosz zatem czyni swoje. Nie s dz jednak, aby grozi o nam jakie niebezpiecze stwo.
Dopiero teraz wzrok Hornblowera obj i Busha.
— O, pan Bush. Skoro pan tu jest, mo e przejmie pan odpowiedzialno . Zosta em wys any po pierwszego
oficera. Kapitan jest ranny… obawiam si , e bardzo ci ko, sir.
— Ale co si sta o? — pyta Bush.
— Kapitan wpad do luku, sir — wyja ni Hornblower.
W s abym wietle Hornblower patrzy Bushowi prosto w oczy, ale Bush nie umia wyczyta niczego z jego
spojrzenia. Teraz w cz ci rufowej dolnego pok adu dzia owego pe no ju by o ludzi i wyra ne o wiadczenie
Hornblowera, pierwsze, jakie us yszeli, wywo
o poruszenie. By to ten rodzaj niezdyscyplinowanego ha asu,
który naj atwiej wywo ywa gniew Busha, i mo e dobrze si sta o, e zareagowa w sposób naturalny dla siebie.
— Milcze tam! — rykn . — Wracaj c do swoich zaj .
Bush potoczy wzrokiem po obecnych i t um zamilk .
— Za pa skim pozwoleniem, sir, pójd pod pok ad — rzek Hornblower. — Musz zaj si kapitanem.
— Bardzo dobrze, panie Hornblower — zgodzi si Bush; ten stereotypowy zwrot u ywany by tak cz sto, e
nie zabrzmia sztucznie.
— Prosz za mn , panie Wellard — powiedzia Hornblower i oddali si .
Tymczasem nadesz o jeszcze kilka osób: Buckland, ze zbiela , pe
napi cia twarz , za nim Roberts,
zaspany Clive, w koszuli i spodniach, gramoli si niemrawo z kabiny. Wszyscy byli nieco zaskoczeni widokiem
nierzy ustawiaj cych si w szeregi na ciasnym pok adzie, b yskaj cych lufami muszkietów w md ym blasku
latarni.
— Przyjdzie pan zaraz, sir? — pyta Hornblower, zawracaj c na widok Bucklanda.
— Ju id — odpar Buckland.
— Co, na Boga, tu si dzieje? — dopytywa si Clive.
— Kapitan jest ranny — odpar krótko Hornblower. — Niech pan natychmiast idzie, b dzie potrzebne
wiat o.
— Kapitan? — zamruga Clive, otwieraj c szerzej oczy. — Gdzie on jest? Ty, ch opcze, daj mi latarni .
Gdzie moi pomocnicy? Biegnij i pobud ich. pi w hamakach w lazarecie.
Procesja z
ona z pó tuzina osób z latarniami: czterej porucznicy, Clive i Wellard, ruszy a na dó .
Przystan wszy u szczytu trapu, Bush rzuci ukradkowe spojrzenie na Bucklanda; na jego twarzy wida by o
walk ze strachem. Wola by sto razy i pooranym pociskami pok adem w ród gradu kartaczy. Skierowa
pytaj cy wzrok na Busha, ale maj c Clive'a w zasi gu s uchu Bush nie odwa
si wyrzec ani s owa —
w gruncie rzeczy nie wiedzia wi cej od Bucklanda. Nie wiadomo, co czeka o ich u stóp trapu — areszt, ruina,
nie aska czy mo e mier .
Nik e wiat o latarni wydoby o z mroku szkar atn tunik i bia y pas
nierza piechoty morskiej stoj cego
przy luku. Mia odznaki kaprala.
— Co do zameldowania? — zapyta Hornblower.
— Nie, sir. Nic, sir.
— Na dole jest kapitan, nieprzytomny. Pilnuj go dwaj
nierze — poinformowa Clive'a Hornblower,
wskazuj c na luk. Clive z trudem opu ci swe ci kie cia o na trap i zacz schodzi .
— A wy, kapralu — rozkaza Hornblower — powiedzcie pierwszemu oficerowi wszystko, co wam o tym
wiadomo.
Kapral sta sztywno na baczno . Zdenerwowa si , czuj c na sobie wzrok a czterech poruczników,
a ponadto mia niejasne przeczucie oparte na do wiadczeniu wyniesionym ze s
by wojskowej, e gdy wy sze
szar e maj jaki k opot, mo e si to skrupi na zwyk ym kapralu, który mia pecha by zawik anym w t
spraw nawet bez najmniejszej winy z jego strony. Sta sztywno, staraj c si nie patrze w oczy adnemu
z oficerów.
— Mów e, cz owieku — parskn gniewnie Buckland. On te by zdenerwowany, ale to by o naturalne
w wypadku pierwszego oficera, którego dowódca uleg ci kiemu wypadkowi.
— By em dowódc warty. Jak wybili dwie szklanki na dzwonie, zmieni em posterunek przed drzwiami
kajuty kapitana.
— I co dalej?
— A… a wtenczas to ja em znowu usn .
— Do diab a — rozgniewa si Roberts. — Sk adajcie meldunek.
— Obudzi mnie, sir — ci gn kapral — jaki pan. On jest chyba artylerzysta.
— Pan Hobbs?
— Mo e i tak jemu na nazwisko, sir. I powiada: „Rozkaz kapitana, stra pod bro ”. No to ja em postawi
stra pod bro , a tu idzie kapitan, z Wadem, wartownikiem, com go postawi na posterunku. Mia w r kach
pistolety, sir.
— Kto… Wade?
— Nie, sir, kapitan, sir.
— Jak si zachowywa ? — pyta dalej Hornblower.
— No wi c, sir… — kapral ba si wypowiedzie s owa krytyki na temat dowódcy okr tu nawet wobec
porucznika.
— Zostawmy to. Mów dalej.
— To on powiada, sir, no, kapitan, sir, mówi tak do nas: „Za mn ”, a potem do tego pana powiada tak:
„Prosz , niech pan czyni pa sk powinno , panie Hobbs”. To pan Hobbs idzie dalej, a my z kapitanem tu na
dó , sir. „Gotuje si bunt — powiada kapitan — podst pny, pod y bunt. Musiem z apa spiskowców. Przy apa
na gor cym uczynku” — tak gada kapitan.
W otworze luku ukaza a si g owa doktora.
— Dajcie tu jeszcze jedn latarni — powiedzia .
— Jak kapitan? — spyta Buckland.
— Wygl da na wstrz s mózgu i z amanie ko ci.
— Ci ko ranny?
— Jeszcze nie wiem. Gdzie moi pomocnicy? A, jeste tu, Coleman. ubki i banda e, ale duchem! Szeroka
deska, p ótno aglowe, liny. Ruszaj e si , cz owieku! A ty, Pierce, chod ze mn na dó , pomo esz mi.
Tak wi c obaj pomocnicy doktora, ledwo si pojawiwszy, ju spiesznie odeszli.
— Mówcie dalej, kapralu — rozkaza Buckland.
— Nie wiem, na czym em stan sir.
— Kapitan przyprowadzi was tutaj.
— Aha, tak, sir. No to jak mówi em, trzyma w r kach pistolety. Dwóch z nas posy a na dziób. „Zamknijcie
wszystkie drogi ucieczki” — tak powiada. A potem do mnie: „Wy, kapralu, we cie tych dwóch ludzi na dó
i róbcie poszukiwania”. I tak rycza , sir. I trzyma pistolety w r cach.
Mówi c to kapral patrzy niepewnie na Bucklanda.
— W porz dku, kapralu — uspokoi go Buckland. — Mówcie tylko prawd .
wiadomo , e dowódca jest nieprzytomny i by mo e ci ko ranny przyda a mu pewno ci siebie, podobnie
jak Bushowi.
— No to my zeszli, z tem drugiem po trapie, sir — ci gn kapral. — Ja posz em przodkiem z latarni i tak
my
, czemu em nie wzi muszkietu ze sob . Zeszli my z trapu, pomi dzy te skrzynie, sir, a kapitan krzycza
na dó , do luku: „Pr dzej! — krzycza . — Pospieszy si ! Nie da im uciec. Pr dzej!” To my zacz li le po
adunku w ston dziobu, sir.
Zbli aj c si do punktu kulminacyjnego opowie ci kapral zacz zdradza objawy wahania. Mo e chcia
zako czy je w sposób bardzo dramatyczny, a mo e te — co by o prawdopodobniejsze — wci
ba si
wpl tania w okoliczno ci, które mog y mu zaszkodzi mimo braku winy.
— Co by o potem? — nalega Buckland.
— No wi c, sir…
W tej chwili pojawi si znowu ob adowany Coleman; na plecach d wiga desk o d ugo ci sze ciu stóp.
Spojrzeniem poprosi Bucklanda o pozwolenie na kontynuowanie zleconego mu zadania, a gdy ten skin g ow
przyzwalaj co, z
desk na pok adzie, na niej p ótno i liny, i zszed za innymi po trapie.
— I co? — zwróci si Buckland do kaprala.
— Nie wiem, co si sta o, sir.
— Powiedz to, co wiesz.
— Us ysza em krzyk, sir. I gruchni cie. Nie usz em nawet i dziesi jardów, sir. Wi c si zawróci em
z latarni .
— Co zobaczy
?
— To by kapitan, sir, le
tam na dole, ko o trapu. Wygl da jakby nie
, sir. Zlecia do luku, sir.
— Co zrobi
?
— Próbowa em jego odwróci , sir. Ca a twarz by a czerwona od krwi. I by bez zmys ów, sir. My la em, e
mo e ju trup z niego, ale wyczu em, e serce jeszcze puka.
— I co dalej?
— Nie mia em poj cia, co robi , sir. Ja em nic zupe nie nie wiedzia o tym spotkaniu tutaj, sir.
— Ale có
z r o b i w ko cu?
— Zostawi em moich dwóch ludzi ko o kapitana, sir, i posz em na pok ad, eby zrobi alarm. Ja si ba , sir,
posy
kogo innego.
By a jaka ironia w tej sytuacji — kapral w strachu, eby go nie zwymy lano za taki drobiazg: czy powinien
by wys
kogo z wiadomo ci , czy i sam, gdy tymczasem czterem przygl daj cym mu si porucznikom
grozi stryczek.
— I co?
— Wtedy ja em zobaczy pana Hornblowera, sir. — Ulga w g osie kaprala musia a by odbiciem ulgi, jak
poczu znalaz szy kogo , kto móg by zdj z niego ogromn odpowiedzialno . — By z m odym panem
Wellardem, chyba tak jemu na nazwisko. Ja… ja powiedzia panu Hornblowerowi o kapitanie, sir, i on mnie
kaza stan tutaj na warcie.
— My
, kapralu,
cie post pili jak trzeba — zawyrokowa Buckland.
— Dzi kuj , sir. Dzi kuj , sir.
U szczytu trapu pojawi si Coleman i znowu poprosiwszy wzrokiem Bucklanda o przyzwolenie poda
pozostawiony sprz t komu na dole i zszed z powrotem. Bush patrzy na kaprala, który sko czywszy sw ,
opowie znów zacz odczuwa skr powanie pod spojrzeniami czterech poruczników.
— A wi c, kapralu — przemówi Hornblower nieoczekiwanie zdecydowanym tonem — nie ma pan poj cia,
jak to si sta o, e kapitan spad do luku?
— Nie, sir. Naprawd nie wiem, sir.
Hornblower rzuci spojrzenie na kolegów. Tylko jedno. S owa kaprala i to spojrzenie Hornblowera bardzo
ich uspokoi y.
— Powiadacie, e by bardzo zdenerwowany? No dalej, cz owieku, mówcie.
— Ano tak, sir. — Kapral przypomnia sobie swoje wcze niejsze pochopne s owa i nagle sta si bardzo
rozmowny. — Krzycza do nas, na dó , do luku, sir. I chyba si za bardzo schyli , akurat kiedy okr t gibn si ,
sir. Móg potkn si o zr bnic i polecia g ow w dó , sir.
— Tak w
nie musia o by — stwierdzi Hornblower.
Clive wdrapa si po trapie i z trudem przelaz przez zr bnic .
— B
go teraz wyci ga na gór — o wiadczy . Powiód wzrokiem po czterech porucznikach, a potem
si gn za pazuch i wyj pistolet. — To le
o ko o kapitana.
— Zajm si tym — rzek Buckland.
— S dz c z tego, co s yszeli my przed chwil , tam na dole musi by jeszcze jeden — odezwa si Roberts po
raz pierwszy. Pod wp ywem podniecenia mówi przesadnie g
no, a jego zachowanie mog o si wyda
podejrzane dla ka dego, kto mia by podstawy do jakichkolwiek podejrze . Bush poczu z
i obaw .
— Ka poszuka , jak wyniesiemy kapitana — powiedzia Clive.
Pochyli si nad lukiem i zawo
: — Dawa na gór .
Coleman wynurzy si pierwszy na trapie z dwiema linami w d oniach, a za nim
nierz, trzymaj c si
niezdarnie trapu jedn r
, a drug podtrzymuj c ci
ar.
— Pomalutku, ostro nie — mówi Clive.
Coleman z
nierzami wyszli na pok ad, ci gn c jeden koniec deski, do której przywi zany by kapitan
okutany w p ótno jak mumia. By to najlepszy sposób wnoszenia po trapie cz owieka z po amanymi ko mi. Za
nimi szed Pierce, drugi pomocnik lekarza, podtrzymuj cy tylny koniec zaimprowizowanych noszy. Porucznicy
skupili si wokó nich, eby pomóc przy przeci ganiu deski nad zr bnic . W wietle latarni Bush ujrza twarz
kapitana. By a niema i spokojna, przynajmniej jej widoczna cz
, gdy oko i nos zalepia banda . Skro nosi a
jeszcze lady krwi nie do dok adnie zmytej przez doktora.
— Zanie cie go do jego kajuty — rozkaza Buckland.
To by zdecydowany rozkaz. I moment by wa ny. W wypadku niezdolno ci kapitana do dzia ania
dowództwo przejmowa pierwszy oficer, a te pi s ów znaczy o, e to w
nie uczyni . Pe ni c obowi zki
dowódcy b dzie musia tak e wydawa rozkazy, co robi z kapitanem. Lecz chocia decyzja by a b yskawiczna,
mie ci a si w trybie post powania s
bowego, ju wiele razy przedtem Buckland przejmowa czasowo
dowodzenie okr tem pod nieobecno kapitana. Rutyna pomog a mu przetrwa ten chwilowy kryzys, nawyki
nabyte w ci gu trzydziestu lat s
by w marynarce wojennej, w charakterze midszypmena i porucznika,
sprawi y, e potrafi zachowa si naturalnie w stosunku do m odszych rang i dzia
normalnie, mimo e nie
móg przewidzie , co z ego mo e go spotka w ka dej nast pnej minucie.
A jednak Bush, patrz c na niego teraz, gdy ju przej dowództwo, mia w tpliwo ci, jak d ugo potrwa
wp yw nawyku. Wida by o, e Buckland jest zdenerwowany. Mo na to by o z
na karb zwyk ej reakcji
oficera, na którego barki spad a odpowiedzialno w tak zaskakuj cych okoliczno ciach. Do takiego wniosku
móg doj kto nie ywi cy adnych podejrze , kto nie wiadomy ukrytych faktów. Ale Bush, z sercem
przepe nionym obaw , usi uj c desperacko przewidzie , co zrobi kapitan odzyskawszy przytomno , widzia , e
Buckland podziela jego niepokój.
cuchy… s d wojenny… stryczek — te my li odbiera y mu odwag .
A przecie
ycie, a ju na pewno przysz e losy oficerów na okr cie mog y zale
od post powania Bucklanda.
— Przepraszam, sir — odezwa si Hornblower.
— S ucham? — odpar Buckland i doda z wysi kiem: — S ucham, panie Hornblower?
— Czy mog wzi od kaprala o wiadczenie na pi mie, teraz, gdy ma jeszcze fakty wie o w pami ci?
— Bardzo dobrze, panie Hornblower.
— Dzi kuj , sir — odpowiedzia Hornblower s
bi cie. Nic nie mo na by o wyczyta z jego twarzy.
Odwróci si do kaprala. — Zameldujcie si u mnie po zmianie warty.
— Tak jest, sir.
Doktor z pomocnikami zabra ju kapitana. Buckland nie zdradza zamiaru ruszenia si z miejsca. Sta jak
sparali owany.
— Jest jeszcze sprawa drugiego pistoletu kapitana, sir — zwróci uwag Hornblower ze zwyk ym respektem.
— Ach, tak. — Buckland potoczy spojrzeniem doko a.
— Jest tu Wellard, sir.
— A tak. On si tym zajmie.
— Panie Wellard — przekaza polecenie Hornblower — prosz zej z latarni na dó i poszuka pistoletu.
Potem zaniesie go pan pierwszemu oficerowi na pok ad rufowy.
— Tak jest, sir.
Wellard ju si otrz sn ze zdenerwowania. Od pewnego czasu nie spuszcza oczu z Hornblowera. Teraz
wzi latarni i zacz schodzi trapem w dó . S owa Hornblowera o pok adzie rufowym dotar y do mózgu
Bucklanda, który ruszy naprzód, a inni za nim. Na dolnym pok adzie dzia owym zasalutowa mu kapitan
Whiting.
— Jakie rozkazy, sir?
Niew tpliwie wiadomo o niezdolno ci kapitana do dowodzenia i o przej ciu dowództwa przez Bucklanda
rozesz a si po okr cie lotem b yskawicy. Buckland potrzebowa d
szej chwili, by jego sparali owany mózg
znów zacz dzia
.
— Nie, kapitanie — odpar wreszcie. I doda : — Prosz zwolni swoich ludzi.
Gdy dotarli na pok ad rufowy, silny pasat wia wci od prawej wiartki rufowej i „Renown” sun
majestatycznie po falach czarodziejsko pi knego morza. W górze piramidy agli strzela y w niebo, ku
niezliczonym gwiazdom, w takt spokojnego ruchu okr tu szczyty masztów zatacza y na niebosk onie ogromne
ko a. Róg ksi yca wynurzy si w
nie z morza po lewej burcie i zawisn jakby na widnokr gu,
c ku
okr towi d ug , dr
smug srebra. Sylwetki ludzi rysowa y si ciemnymi plamami na tle wymytych do
bia
ci desek pok adu.
Smith by oficerem wachtowym. Podszed do nich spiesznie, gdy tylko pojawili si u szczytu zej ciówki. Ju
od przesz o godziny chodzi rozgor czkowany tam i z powrotem, nas uchuj c zamieszania i ha asów
dochodz cych spod pok adu i wys uchuj c pog osek obiegaj cych okr t, bez mo no ci zej cia ze stanowiska,
eby sprawdzi , co si w
ciwie dzieje.
— Co si sta o, sir? — zapyta .
Smith nie zosta wtajemniczony w spraw potajemnego spotkania poruczników. Ponadto kapitan mniej si
nad nim zn ca . Lecz i on nie móg nie zauwa
panuj cego niezadowolenia, musia wiedzie , e dowódca jest
niespe na zmys ów. Ale Buckland nie by przygotowany na to pytanie. Nie zastanawia si nad tym i nie mia
gotowej odpowiedzi. Wyr czy go Hornblower.
— Kapitan spad do luku — rzek spokojnym tonem, bez ladu napi cia. — W
nie ponie li go,
nieprzytomnego, do jego kabiny.
— Ale jak, na Boga, móg wpa do luku? — pyta oszo omiony Smith.
— Szuka buntowników — wyja ni Hornblower równie beznami tnym tonem.
— Rozumiem — wyj ka Smith. — Ale…
W tym momencie si opanowa . Ton Hornblowera ostrzeg go, e sprawa jest delikatna. Gdyby pyta dalej,
powsta by problem normalno ci stanu umys owego kapitana i on sam musia by si wypowiedzie na ten temat.
Wola nie zadawa wi cej pyta .
— Sze szklanek, sir — zameldowa sternik.
— Bardzo dobrze — odpar Smith automatycznie.
— Musz wzi o wiadczenie od kaprala, sir — zauwa
Hornblower. — O o miu szklankach moja kolej na
wacht .
Gdyby Buckland by dowódc , móg by odwo
niepowa ny rozkaz kapitana skazuj cy Hornblowera na
dwuwachtowa, a Busha i Robertsa na meldowanie si u pierwszego oficera co godzina. Nast pi a
niezr czna pauza. Nikt nie wiedzia , jak d ugo dowódca pozostanie nieprzytomny ani w jakim b dzie stanie, gdy
odzyska wiadomo . Wellard wpad p dem na pok ad rufowy.
— Oto drugi pistolet, sir — rzek , wr czaj c bro Bucklandowi, który wzi j i równocze nie wyci gn
drugi pistolet z kieszeni; sta bezradnie z broni w d oniach.
— Czy mog zabra je od pana, sir? — spyta Hornblower i wyj mu z r k oba pistolety. — A Wellard
móg by mi pomóc przy sporz dzaniu o wiadczenia tego
nierza. Mo e i ze mn , sir?
— Tak — odpar Buckland.
Hornblower odwróci si , by zej pod pok ad, a Wellard za nim.
— Och, panie Hornblower… — odezwa si Buckland.
— Sir?
— Nic — wycofa si Buckland, za amaniem g osu zdradzaj c niezdecydowanie, nad którym usi owa
zapanowa .
— Bardzo przepraszam, sir, ale na pana miejscu poszed bym troch odpocz — zauwa
Hornblower,
stoj c u szczytu zej ciówki. — Mia pan m cz
noc.
Bush zgadza si z Hornblowerem; nie eby go obchodzi o, czy Buckland mia m cz
noc, czy nie, lecz
dlatego e skrywszy si w swojej kajucie Buckland nie b dzie mia okazji zdradzi nieostro nym s owem siebie
i towarzyszy. Potem za wita o Bushowi w g owie, e o to w
nie chodzi o Hornblowerowi. Równocze nie
poczu
al, e Hornblower ich opuszcza i wiedzia , e Buckland czuje to samo. Hornblower by m odzie cem
zrównowa onym i my la szybko, niezale nie od rodzaju gro
cego niebezpiecze stwa. Od momentu alarmu
pod pok adem dawa im wszystkim przyk ad swoim naturalnym zachowaniem. By mo e zna sekret, którego
oni nie znali; mo e wiedzia wi cej od nich o upadku kapitana do luku — Bush czu ciekawo i obaw — ale
nawet je li tak by o, Hornblower nie da niczego po sobie pozna .
— Kiedy, u diab a, ten przekl ty konowa zg osi si z raportem — przemówi Buckland, nie zwracaj c si
bezpo rednio do nikogo z obecnych.
— Czemu si pan nie prze pi, czekaj c na niego? — zauwa
Bush.
— Uczyni to — odpar Buckland i po chwili wahania doda : — A wy, panowie, mo e lepiej meldujcie si
u mnie dalej co godzina, jak rozkaza dowódca.
— Tak jest, sir — odpowiedzia Bush i Roberts.
Znaczy o to, pomy la Bush, e Buckland nie skorzysta z okazji; wróciwszy do przytomno ci kapitan musi
us ysze , e jego rozkazy by y wykonywane. Zszed szy na dó , Bush zapragn desperacko zdrzemn
si
chocia pó godziny, zanim b dzie znowu musia zameldowa si u Bucklanda. Nie mia nadziei, e za nie.
Przez cienk przegrod dziel
go od s siedniej kabiny s ysza monotonny g os kaprala sk adaj cego spisywane
przez Hornblowera o wiadczenie.
Rozdzia V
W mesie oficerskiej podano niadanie, które zebrani jedli w nastroju milcz cym i nie tak weso ym jak
zwykle. Oficer nawigacyjny, p atnik i dowódca piechoty morskiej powiedzieli swoje tradycyjne dzie dobry
i bez s owa zasiedli do posi ku. Wiedzieli ju , jak wszyscy inni na okr cie, e kapitan wraca do przytomno ci.
Przez iluminatory w burcie dwa d ugie strumienie wiat a o wietla y ciasne wn trze i ta czy y po mesie
w takt spokojnych przechy ów okr tu; przez pó otwarte, przytrzymane haczykiem drzwi wpada wie y,
rozkoszny powiew pó nocno-wschodniego pasatu. Kawa by a gor ca, suchary za adowane na okr t zaledwie trzy
tygodnie temu musia y le
przedtem w magazynie miesi c, najwy ej dwa, poniewa prawie wcale nie wida
by o na nich robaków. Kucharz skorzysta z dobrej pogody, aby przysma
na cebuli pozosta e z kolacji resztki
solonej wieprzowiny. Sma one p aty solonej wieprzowiny z cebul , gor ca kawa i dobre suchary na niadanie;
wie e powietrze, s
ce i pomy lna pogoda — oficerowie powinni si czu szcz liwi w swojej mesie.
Niestety, ich my li przepe nia a obawa, niepokój i napi cie. Bush rzuci przez stó spojrzenie na Hornblowera,
zmizerowanego, bladego i znu onego; tyle rzeczy chcia by mu powiedzie , lecz musia si powstrzyma ,
przynajmniej na razie, gdy ob kanie kapitana rzuca o cie na zalany s
cem okr t.
Do mesy wszed Buckland, za nim lekarz, i wszystkie oczy zwróci y si ku nim pytaj co — prawie wszyscy
wstali z miejsc, by us ysze , jakie przynosz wie ci.
— Wróci do przytomno ci — rzek Buckland i obejrza si na Clive'a, aby ten dorzuci par szczegó ów.
— Jest s aby — powiedzia Clive.
Bush podniós wzrok na Hornblowera w nadziei, e zada pytania, które on sam tak chcia by us ysze . Twarz
Hornblowera st
a w mask bez wyrazu. Utkwi wi c badawczy wzrok w Clive'a, lecz ten nie otworzy ust.
W ko cu pytanie zada p atnik Lomax:
— Czy jest przy zdrowych zmys ach?
— No wi c… — zacz Clive, rzucaj c z ukosa spojrzenie na Bucklanda. Wida by o, e Clive za adne
skarby nie chce si wypowiedzie zdecydowanie na temat stanu umys u dowódcy. — Jest w tej chwili za s aby,
aby móg by przy pe nych zmys ach.
Na szcz cie Lomax by dociekliwy i na tyle uparty, by nie da si odstraszy oporem Clive'a.
— A co z tym wstrz sem? — pyta . — Jak to si na nim odbi o?
— Czaszka jest nietkni ta — wyja ni Clive. — Na skórze g owy s rozleg e rany. Nos uleg z amaniu.
A tak e obojczyk, to znaczy ko obojczykowa, i kilka eber. Musia spa do luku g ow w dó , czego nale
o
si spodziewa , je li si potkn o zr bnic .
— Ale jak, na Boga, mog o doj do tego? — nalega Lomax.
— Nie powiedzia — o wiadczy Clive. — My
, e nie pami ta.
— Co?
— To rzecz normalna — mówi Clive. — Mo na j nawet nazwa symptomatyczn . Po silnym wstrz sie
pacjent zwykle ma luk w pami ci si gaj
wielu godzin wstecz przed wypadkiem.
Bush znowu rzuci ukradkowe spojrzenie na Hornblowera. Jego oblicze wci
by o bez wyrazu i Bush stara
si na ladowa go zarówno w nieokazywaniu uczu , jak i w czekaniu, a kto inny zacznie zadawa pytania.
A przecie to by a wspania a, doskona a, cudowna wiadomo , która wed ug Busha wymaga a mnóstwa
bli szych szczegó ów.
— A gdzie on my li, e jest? — pyta dalej Lomax.
— O, wie, e jest na swoim okr cie — odpar ostro nie Clive.
Teraz Buckland zwróci si do Clive'a. Buckland mia zapad e, nie ogolone policzki i by znu ony, ale by
u kapitana w kajucie i w zwi zku z tym mia wi cej podstaw do nalegania o bli sze informacje.
— Czy pa skim zdaniem kapitan jest w stanie pe ni swe obowi zki? — zapyta .
— No wi c… — zacz po swojemu Clive.
— No wi c?
— Chwilowo raczej nie.
Ta odpowied nie by a zadowalaj ca, lecz wygl da o, e Buckland nie wydob dzie z Clive'a nic wi cej.
Hornblower podniós twarz podobn do maski i patrz c Clive'owi prosto w oczy zapyta :
— To znaczy, e w chwili obecnej nie jest zdolny do dowodzenia tym okr tem?
Pozostali oficerowie pomrukiem wyrazili poparcie daniu zdecydowanej odpowiedzi i Clive widz c woko o
zdeterminowane twarze, musia ulec.
— W chwili obecnej nie!
— A zatem wiemy, jak sprawy stoj — podsumowa z satysfakcj w g osie. Zawtórowali mu wszyscy
w mesie, poza Clivem i Bucklandem.
Pozbawienie dowódcy okr tu prawa dowodzenia by o spraw ogromnej wagi. Król i parlament dali
kapitanowi Sawyerowi dowództwo „Renown” i zmiana ich decyzji pachnia a zdrad . Ka dy nawet lekko
zawik any w t spraw móg przez ca reszt swego ycia pozostawa pod przykrym podejrzeniem
o niesubordynacj i bunt. Nawet najm odszy pomocnik oficera nawigacyjnego, ubiegaj c si kiedy pó niej
o nowe stanowisko, móg spotka si z przypomnieniem, e by na „Renown” w czasie, gdy pozbawiono
Sawyera dowództwa, i z odrzuceniem na tej podstawie jego pro by. Trzeba by o zachowywa pozory absolutnej
legalno ci w sprawie, która przy najbardziej skrupulatnej interpretacji nigdy nie b dzie wygl da a na zupe nie
legaln .
— Mam tu o wiadczenie kaprala Greenwooda, sir — wmiesza si Hornblower — z jego podpisem
i po wiadczeniem Wellarda i moim.
— Dzi kuj panu — odpar Buckland, bior c kartk z lekkim wahaniem, jak gdyby dokument by petard ,
która mo e wybuchn niespodziewanie. Ale wahanie to dostrzeg tylko Bush, który si tego spodziewa .
Min o zaledwie par godzin od chwili, gdy Buckland ucieka , niepewny swego losu, czo gaj c si przez
wn trzno ci okr tu, tote nazwiska Wellarda i Greenwooda, przywodz ce na pami tamte chwile, nie brzmia y
przyjemnie w jego uszach. A Wellard, niczym demon przywo any wypowiedzeniem nazwiska, stan w tym
samym momencie w drzwiach mesy.
— Pan Roberts przysy a mnie po rozkazy, sir — zameldowa .
Roberts mia wacht i musia ciska si tam jak lew w klatce, nie wiedz c, co si dzieje pod pok adem.
Buckland sta niezdecydowany.
— Na pok adzie s obie wachty, sir — zauwa
Hornblower z szacunkiem.
Buckland podniós na niego pytaj ce spojrzenie.
— Móg by pan poinformowa za og , sir — ci gn Hornblower.
Nie proszony sugerowa co swemu prze
onemu, nara aj c si na reprymend . Lecz ca ym swym
zachowaniem przejawia przy tym najwy szy respekt i ch oszcz dzenia zwierzchnikowi wszelkich k opotów.
— Dzi kuj — odpar Buckland.
Ka dy móg wyczyta z jego twarzy wewn trzn walk ; wci jeszcze wzdraga si przed zbytnim
anga owaniem — jak gdyby dot d nie by zaanga owany! — a tak e przed perspektyw wyg oszenia mowy do
za ogi, mimo e zdawa sobie spraw , e jest to konieczne. Im d
ej si nad tym zastanawia , tym bardziej si
utwierdza w tej my li — pog oski musia y ju przenikn na dolny pok ad, gdzie za oga, i tak zaniepokojona
zachowaniem si kapitana, stawa a si pewnie coraz bardziej niespokojna w tym Stanie niepewno ci. Trzeba co
im o wiadczy zdecydowanie; by o to absolutnie niezb dne. A przecie im pilniejsza by a konieczno , tym
ci sz odpowiedzialno ponosi Buckland, tote miota si niezdecydowanie mi dzy tymi dwoma
przera aj cymi ewentualno ciami.
— Ca za og , sir? — naciska agodnie Hornblower.
— Tak — odpar Buckland, desperacko czyni c decyduj cy krok.
— Prosz wykona , panie Wellard — rzek Hornblower.
Bush pochwyci spojrzenie rzucone przy tych s owach Wellardowi przez Hornblowera. By o w nim co
znacz cego, co mo na by o przyj za rzecz naturaln w sytuacji, gdy m odszy oficer poleca drugiemu
wykonanie czego szybko, zanim zwierzchnik si rozmy li — tak by oczywi cie t umaczy sobie sytuacj kto
nie wtajemniczony, ale dla Busha, który widzia sprawy ostrzej wskutek zm czenia i troski, spojrzenie to kry o
w sobie co wi cej. Wellard te by zn kany i blady ze znu enia, ale jakby nabiera otuchy. Mo e kto mu
szepn , e tajemnica wci pozostaje tajemnic .
— Tak jest, sir — odmeldowa si Wellard i odszed .
Na okr cie rozleg y si gwizdki:
— Ca a za oga! Ca a za oga! — grzmia y g osy pomocników bosmanów. — Ca a za oga zbiórka z ty u
grotmasztu! Ca a za oga!
Buckland, pe en tremy, ruszy na pok ad, lecz w momencie krytycznym zachowa si zupe nie dobrze.
Chrapliwym, beznami tnym tonem przekaza zgromadzonym marynarzom, e wskutek wypadku, o którym
musieli s ysze , kapitan jest obecnie niezdolny do sprawowania dowództwa.
— Ale wszyscy b dziemy dalej pe ni swoje obowi zki — doda Buckland ze wzrokiem utkwionym
w szereg zwróconych ku niemu twarzy.
Id c za jego spojrzeniem, Bush dojrza siw g ow i p kat posta artylerzysty Hobbsa, kapita skiego lizusa
i donosiciela. W przysz
ci sytuacja Hobbsa si zmieni — przynajmniej na okres niezdolno ci kapitana do
dowodzenia okr tem. Tu by o sedno rzeczy: dopóki kapitan by niezdolny do dowodzenia. Patrz c na Hobbsa,
Bush si zastanawia , co tamten wie i czego si domy la, co zezna pod przysi
na s dzie wojennym. Usi owa
wyczyta co z t ustego oblicza tego starego cz owieka, ale nadaremnie. Nie móg odgadn
niczego.
Po rozej ciu si za ogi panowa o przez chwil zamieszanie i bieganina wacht wracaj cych do swych
obowi zków i tych, co maj c czas wolny wracali gromadnie pod pok ad. W
nie w takim szumie i zamieszaniu
naj atwiej by o znale moment odosobnienia, nie b
c ledzonym przez nikogo. Bush dopad Hornblowera
przy pacho kach stermasztu i móg wreszcie zada mu pytanie, z którym si nosi od paru godzin i od którego
tyle zale
o.
— Jak to si sta o? — zapyta .
Pomocnicy bosmanów g
nym rykiem wydawali rozkazy; marynarze biegali tam i z powrotem. Gdy tak stali
obaj twarz w twarz, samotni w ród krz taniny ludzi poch oni tych swoimi sprawami, askawe s
ce
zalewaj ce pok ad o wietli o st
twarz, któr Hornblower obróci ku pytaj cemu.
— Jak c o si sta o, panie Bush? — rzek .
— W jaki sposób kapitan wpad do luku?
Ledwie to powiedzia , Bush obejrza si przez rami w nag ej obawie, czy kto nie pods uchuje. Za takie
owa mo na by o wisie .
Gdy znów spojrza na Hornblowera, zobaczy przed sob twarz zupe nie bez wyrazu.
— My
, e straci równowag — odpowiedzia spokojnie, patrz c Bushowi prosto w oczy, a potem doda :
— Pan wybaczy, sir, ale musz pilnowa swoich obowi zków.
W ci gu dnia wszyscy m odsi oficerowie byli kolejno dopuszczani do kajuty kapitana, aby na w asne oczy si
przekonali, w jak okropnym stanie tam le y. W s abo o wietlonej kajucie Bush zobaczy bezradnego kalek
z twarz prawie zupe nie zas oni
banda em; palce jednej d oni drga y leciutko, druga ukryta by a w temblaku.
— Dosta opium — wyja ni Clive w mesie oficerów. — Musia em da mu porz dn dawk , bo chcia em
spróbowa nastawi z amany nos.
— Pewnie rozp aszczy mu si na ca twarz — zauwa
brutalnie Lomax. — Mia wielki nochal.
— Z amanie jest rozleg e, a ko ci pokruszone — zgodzi si Clive.
Nast pnego ranka z kajuty kapita skiej rozleg y si przera liwe krzyki bólu i strachu, a potem Clive
z pomocnikami wyszli stamt d spoceni i zatroskani. Clive uda si natychmiast z poufnym raportem do
Bucklanda, ale ka dy na okr cie s ysza te krzyki lub dowiedzia si o nich od tych, co je s yszeli; pomocnicy
lekarza, nagabywani w mesie artyleryjskiej przez innych podoficerów, nie potrafili zachowa absolutnej
dyskrecji, na któr sili si Clive w mesie. Nieszcz sny kaleka by wyra nie niespe na rozumu; uleg atakowi
strachu, gdy chcieli zbada stan z amanego nosa i zacz miota si z si ob ka ca, tak e boj c si
o uszkodzenie innych z amanych ko ci musieli omota go p ótnem jak kaftanem bezpiecze stwa, zostawiaj c na
zewn trz tylko lew r
. Wreszcie laudanum i du y up yw krwi doprowadzi y go do utraty przytomno ci, ale
pó niej, tego samego dnia, Bush zobaczy go znów przytomnego,
nie kaj
ofiar , kurcz
si ze strachu
na widok ka dej twarzy, prze ladowan przez widma, wstrz san szlochem — okropna to by a rzecz widzie
tego krzepkiego m czyzn p acz cego jak dziecko nad swoj niedol , usi uj cego ukry twarz przed wiatem,
który w jego storturowanym umy le mia dla niego tylko ponur wrogo .
— Cz sto si zdarza — wyja ni Clive z namaszczeniem — im bardziej przed
a si choroba kapitana,
tym ch tniej zaczyna mówi o niej — e rana, upadek, oparzenie czy z amanie kompletnie wytr ca
z równowagi umys poprzednio nieco tylko niezrównowa ony.
— Nieco tylko niezrównowa ony! — wykrzykn Lomax. — Czy nie wezwa pod bro
nierzy piechoty
morskiej w czasie pierwszej wachty po pó nocy, aby polowali na spiskowców w adowni? Prosz zapyta
obecnego tu pana Hornblowera i pana Busha, czy ich zdaniem by on tylko troch niezrównowa ony. Kaza
Hornblowerowi pe ni s
dwuwachtowa, a Bushowi, Robertsowi i nawet Bucklandowi zrywa si z koi co
godzina, dniem i noc . Od dawna ju mia zupe nego kr ka.
Dziwna rzecz, jak atwo strz piono sobie j zyki na okr cie teraz, gdy nie by o obawy, e kto doniesie
kapitanowi.
— W ka dym razie mo emy zacz
robi marynarzy z naszej za ogi — stwierdzi oficer nawigacyjny
Carberry z zadowoleniem w g osie, a ca a mesa zawtórowa a mu. Szkolenie na masztach i przy dzia ach,
zacie nienie dyscypliny i ci ka praca tworzy y znów zwarty zespó ze zdezintegrowanej poprzednio za ogi. To
nie tak cieszy o Bucklanda, bo pragn tego od chwili opuszczenia Eddystone; szkolenie za ogi pozwala o
mu nie my le o innych k opotach.
Teraz d wiga bowiem nowy rodzaj odpowiedzialno ci, o czym pod nieobecno Bucklanda mówiono du o
w mesie oficerów — Buckland ju zazna samotno ci, jaka otacza dowódców okr tu wojennego. Sam d wiga
odpowiedzialno i oficerowie obserwowali, jak si z ni boryka, tak jakby si przygl dali walce czempiona na
ringu bokserskim; czyniono nawet zak ady, czy Buckland zdecyduje si na ostateczny krok, czy nie, czy
podejmie ostateczne ryzyko, og aszaj c siebie dowódc „Renown” i uznaj c kapitana za nieuleczalnie chorego.
Kapitan trzyma w swoim biurku zamkni te papiery, a w ród nich poufne rozkazy od lordów z Admiralicji.
Dotychczas adne oczy poza kapita skimi nie widzia y tych rozkazów; nikt na okr cie nie domy la si ich
tre ci. Mog y to by zwyk e rozkazy nakazuj ce „Renown” na przyk ad do czy do eskadry admira a
Bickertona, ale mog y równie kry wa
tajemnic dyplomatyczn , której nie powierzono by zwyk emu
porucznikowi. Buckland móg nadal pod
w kierunku Antiguy, by tam przekaza dowództwo jakiemu
starszemu rang oficerowi. By mo e przy
na „Renown” m odszego sta em kapitana, aby zapozna si
z rozkazami i poprowadzi okr t do wykonania zleconej w nich misji. Ewentualnie móg by Buckland przeczyta
teraz te rozkazy; by mo e by o w nich co bardzo pilnego. Antigua stanowi a dogodne miejsce zaoczenia l du
dla okr tów p yn cych z Anglii, lecz z wojskowego punktu widzenia nie by o to miejsce po dane ze wzgl du
na to, e le
o daleko po zawietrznej wszystkich strategicznie wa nych punktów.
Je li Buckland doprowadzi „Renown” do Antiguy, a stamt d b dzie musia natychmiast halsowa
z powrotem na nawietrzn , kto wie czy nie dostanie porz dnie po apach od panów lordów z Admiralicji;
z drugiej strony, je eli przeczyta rozkazy, mo e dosta reprymend za zbytni pewno siebie. W mesie
oficerskiej zastanawiano si nad jego k opotliwym po
eniem; ka dy oficer móg sobie tylko gratulowa , e on
sam nie jest w tej sytuacji i zastanawia si , jakie Buckland znajdzie wyj cie.
Bush i Hornblower stali obok siebie na rufówce na szeroko rozstawionych nogach, by utrzyma si na
rozko ysanym pok adzie, schwyciwszy równowag , skierowali swe sekstanty na widnokr g. Przez
przyciemnione szk a Bush zobaczy s
ce odbite od lusterka. Z wielkim trudem przesuwa r
, sprowadzaj c
obraz coraz bli ej do widnokr gu. Przeszkadza o mu kiwanie si okr tu na d ugich b kitnych falach
oceanicznych, lecz jako wytrwa . Ustali , e obraz s
ca „siedzi” na samym widnokr gu, po czym zatrzasn
sekstant. Teraz móg odczyta zapis pomiaru. Id c na ust pstwo wobec tych nowoczesnych „sztuczek”,
postanowi za przyk adem Hornblowera poczyni obserwacje wysoko ci równie z przeciwnej strony
widnokr gu. Obróci si w tym celu i rejestruj c swój odczyt próbowa przypomnie sobie, co nale y zrobi
z po ow ró nicy mi dzy dwoma odczytami. A b d indeksu, a „obni enie widnokr gu”? Obejrza si
i stwierdzi , e Hornblower zako czy obserwacj i sta , czekaj c na niego.
— Najwi ksza wysoko , jak kiedykolwiek uda o mi si pomierzy — zauwa
Hornblower. — Nigdy nie
by em tak daleko na po udnie. Jaki pan ma wynik?
Porównali odczyty.
— Dok adno niez a — orzek Hornblower. — Z czym ma pan k opot?
— Och, s
ce potrafi z apa — rzek Bush. — I nie w tym problem. Mam trudno ci z obliczeniami — te
przekl te poprawki.
Hornblower uniós brwi. Przywyk do prowadzenia swoich obserwacji co dzie w po udnie i dokonywania
oblicze pozycji okr tu, eby nie wychodzi z wprawy. Rozumia , e mo na mie trudno ci z dok adno ci
obserwacji na poruszaj cym si okr cie, lecz — mimo e zna wiele podobnych przyk adów — nie móg ,
uwierzy , e ktokolwiek mo e nie radzi sobie ze stron matematyczn pomiarów. Dla niego by o to takie
proste, e gdy Bush zapyta , czy mo e mu towarzyszy w copo udniowych obliczeniach, s dzi , e Bush ma
trudno ci wy cznie z manipulowaniem sekstantem. Lecz uprzejmie ukry swoje zdziwienie.
— To dosy proste — powiedzia i doda zaraz „sir”. Rozmawiaj c z prze
onym m dry oficer nie zdradza
si zbytnio ze swymi wy szymi kwalifikacjami. W dalszym ci gu dobiera s owa bardzo starannie. — Gdyby
zechcia pan zej ze mn na dó , móg by pan sprawdzi swoje obliczenia z moimi.
Bush s ucha cierpliwie wyja nie Hornblowera. W tej chwili problem by zupe nie jasny — po pieszne
wkucie w ostatniej chwili pozwoli o Bushowi zda egzamin na porucznika, chocia egzaminowano go z wiedzy
eglarskiej, a nie z nawigacji, lecz gorzkie do wiadczenie mówi o mu, e jutro znowu b dzie mia w tpliwo ci.
— Teraz mo emy wykre li pozycj — rzek Hornblower pochylaj c si nad map .
Bush patrzy , jak zr czne palce Hornblowera przesuwa y linia po mapie; ko ciste d onie mia y w sobie jakie
szczególne pi kno i by o rzecz fascynuj
obserwowa , jak wykonuj tak dobrze znan im prac . Silne palce
uj y o ówek i wykre li y lini .
— Tu jest punkt przeci cia — wyja ni Hornblower. — Teraz mo emy sprawdzi zaliczenie nawigacyjne.
Nawet Bush potrafi zrozumie proste czynno ci niezb dne do wykre lania kursu okr tu na podstawie zlicze
od wczoraj w po udnie. O ówek trzymany w pewnych palcach zaznaczy ma e x na mapie.
— Jak pan widzi, wci znosi nas na po udnie — zauwa
Hornblower. — Za ma o posun li my si na
Wschód, by Golfsztrom móg nas znosi na pó noc.
— Czy to pan mówi , e nigdy dot d nie p ywa pan po tych wodach? — zapyta Bush.
— Tak.
— A wi c jak?… Och, pewnie pan je studiowa .
Bushowi wyda o si rzecz dziwn , e kto móg przewidzie nie znane dot d warunki i przygotowa si do
nich, tak jak Hornblowerowi, e kto mo e mie trudno ci z matematyk .
— W ka dym razie jeste my tutaj — stwierdzi Hornblower, stukaj c o ówkiem w map .
— Tak — potwierdzi Bush.
Obaj utkwili wzrok w mapie, my
c o tym samym.
— Kiedy, pana zdaniem, Numer Jeden si zdecyduje?
Buckland móg legalnie dowodzi okr tem, ale za wcze nie by o jeszcze mówi o nim jako o dowódcy —
„dowódc ” by a wci ta kaj ca kuk a spowita w p ótno i le ca na koi w kajucie.
— Trudno powiedzie — odpar Hornblower — ale musi si zdecydowa teraz lub nigdy. Bo widzi pan, od
tej chwili zaczynamy z ka dym dniem schodzi z drogi na zawietrzn .
— Co p a n by zrobi ? — Bush by ciekaw, jak by post pi ten m odszy porucznik, który tyle wiedzia , a tak
by ostro ny w s owach.
— Przeczyta bym rozkazy — odpowiedzia natychmiast Hornblower. — Wola bym popa raczej w k opoty
za to, co zrobi em, ni za to, e nie zrobi em nic.
— Zastanawiam si … — zacz Bush. Z drugiej strony zdecydowane dzia anie mog o du o atwiej
doprowadzi do oskar enia przed s dem wojennym ni wstrzymanie si od czynu: Bush my la o tym, lecz mia
trudno ci z wyra eniem swych obaw s owami.
— Rozkazy mog mówi o samodzielnym zadaniu dla nas — ci gn Hornblower. — Bo e, co za szansa dla
Bucklanda!
— Tak — potwierdzi Bush.
Hornblower nie potrafi ukry zazdro ci. Je li ktokolwiek pragn samodzielno ci i mo liwo ci wykazania
si , to w
nie Hornblower. Bush zastanowi si , czy on sam tak bardzo by pragn dowodzenia okr tem
liniowym w trudnym rejonie. Patrzy na Hornblowera z rosn cym zainteresowaniem. Hornblower by
cz owiekiem zawsze gotowym na ryzyko, przenosz cym o ca e niebo aktywno nad bierno ; mia du wiedz
teoretyczn obok praktycznych umiej tno ci eglarskich, o czym Bush móg niejednokrotnie si przekona .
Wykszta cony, a przy tym cz owiek czynu; porywczy i zarazem dyskretny — Bush pami ta jego taktowne
zachowanie si w czasie kryzysu po wypadku, któremu uleg kapitan, i to, jak zr cznie poczyna sobie
z Bucklandem.
No i wreszcie — jaka by a prawda o wypadku kapitana? Bush, id c za swymi my lami, obrzuci
Hornblowera dociekliwym spojrzeniem. Bush nie potrafi uzmys owi sobie znaczenia poj takich, jak:
„motyw” czy „okazja” — jego mózg nie radzi sobie z nimi — lecz posuwa si po omacku po niejasnej cie ce
rozumowania, które mo na by o okre li tymi w
nie s owami. Chcia ponowi zadane ju pytanie, lecz móg by
nie tylko narazi si na odmow , a wr cz zas
na ni . Hornblower wyrobi sobie mocn pozycj i Bush móg
by pewien, e nie zaryzykuje jej utraty przez brak dyskrecji lub cierpliwo ci — Bush patrzy na poci
nerwow twarz, na d ugie palce b bni ce w map . Nie by o rzecz w
ciw , s uszn ani odpowiedni , aby czu
podziw, a nawet respekt wobec Hornblowera, który by m odszy od niego o par lat — co nie by o istotne —
i mia krótszy od niego sta w randze porucznika. Daty ich mianowania mia y tu istotne znaczenie. M odszy jest
faktycznie ten, wobec kogo nie powinno si czu respektu zgodnie z tradycjami s
by na morzu. Inne
rozumowanie by oby nies uszne, mia oby posmak egalitarnych idei Francuzów, z którymi byli w wojnie. My l,
e on sam mia by ulec ska onym pogl dom g oszonym przez czerwonych rewolucjonistów, sprawi a, e poczu
si niewyra nie, a jednak kr
c si na swym krze le nie móg w pe ni pot pi ich zapatrywa .
— Od
te przybory — powiedzia Hornblower, podnosz c si . — Po wicz moj sekcj artyleryjsk na
dolnym pok adzie, jak sko cz obiad. A potem mam po po udniu wacht
aman .
Rozdzia VI
Zabezpieczywszy dzia a, spocona za oga wyroi a si na pok ad. „Renown” id c na poludnie znajdowa si na
30o szeroko ci pó nocnej, tote — mimo otwarcia furt strzelniczych do wicze artyleryjskich — na dolnym
pok adzie dzia owym by o gor co, a jeszcze bardziej zgrzali si ci, do których nale
o wytaczanie dzia
i przesuwanie z powrotem na pozycje. Hornblower pilnowa , eby za oga, stu osiemdziesi ciu ch opa,
przyk ada a si do tej ci
kiej pracy, tote po wiczeniach wszystkim by o pilno wyj na s
ce, orze wiaj cy
powiew pasatu i wystawi si na doboduszne prze mieszki reszty za ogi, która nie haruj c na razie tak ci ko,
wiedzia a doskonale, e i na ni przyjdzie wkrótce kolej.
Ludzie z obs ugi dzia ocierali spocone czo a i odgryzali si s owami gruboskórnymi i ci kimi jak g azy
w glebie, z której wyro li. Oficera musia radowa widok za ogi w tak dobrym nastroju i humorze. W ci gu
trzech dni, jakie up yn y od chwili zmiany dowództwa, atmosfera na ca ym okr cie znacznie si poprawi a.
Znik a podejrzliwo i obawa; po krótkim okresie marynarze stwierdzili, e wiczenia i systematyczne zaj cia
dobrze na nich wp ywaj .
Ca y zlany potem Hornblower przyszed na ruf i zasalutowa Robertsowi, oficerowi wachtowemu, który
gaw dzi z Bushem przy uskoku rufówki. Pro ba Hornblowera by a niecodzienna, tote Roberts i Bush
popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
— Ale co zrobimy z pok adem, panie Hornblower? — zapyta Roberts.
— Jeden marynarz zmyje go w dwie minuty — odpar Hornblower, ocieraj c twarz i spogl daj c na b kitne
morze za burt z t sknot dostrzegaln dla najmniej wnikliwego obserwatora. — Zosta o mi pi tna cie minut do
zmiany pana — to mnóstwo czasu.
— A wi c dobrze, panie Hornblower.
— Dzi kuj , sir — ucieszy si Hornblower i zasalutowawszy oddali si z po piechem, a Bush i Roberts
wymienili rozbawione spojrzenia. Patrzyli, jak Hornblower wydaje rozkazy.
— Starszy ródokr cia! Starszy ródokr cia!
— Sir?
— Ustawi natychmiast pomp do mycia pok adu.
— Pomp do mycia pok adu, sir?
— Tak. Czterech ludzi do pompowania. Jeden do w a. Ale ju ! Za dwie minuty wracani.
— Tak jest, sir.
Rzuciwszy spojrzenie za oddalaj
si postaci starszy ródokr cia przyst pi do wykonywania tego
niecodziennego rozkazu. Hornblower dotrzyma s owa. W dwie minuty pó niej by ju z powrotem, ale tym
razem nagi, tylko biodra mia owini te r cznikiem. To wszystko by o bardzo dziwne.
— Zaczynajcie — rozkaza marynarzom przy pompie.
Z pewnym niezdecydowaniem us uchali i zacz li naciska d wignie pompy, po dwóch z jednej i z drugiej
strony. W gór — w dó , w gór — w dó . Raz — raz. Marynarz trzymaj cy w poczu , jak w drgn
wessawszy morsk wod , która w nast pnej chwili trysn a przezroczystym strumieniem.
— Skieruj go na mnie — poleci Hornblower i odrzuciwszy r cznik czeka nago w wietle s
ca. Marynarz
oci ga si .
— Pr dzej!
Marynarz wykona rozkaz z wahaniem, kieruj c strumie wody na oficera, który obraca si pod nim; wokó
zgromadzi si rozbawiony t um ciekawskich.
— Pompowa , ciamajdy! — krzykn Hornblower i ludzie u pompy, szczerz c teraz szeroko z by, nacisn li
pos usznie na d wignie z ca ej si y, zawisaj c na nich z nogami w powietrzu, i z w a lun silniejszy strumie
wody. Hornblower obraca si w kó ko pod biczuj cymi strugami z wyrazem bolesnej ekstazy na twarzy.
Buckland sta przy relingu rufowym zatopiony w my lach, utkwiwszy wzrok w lad torowy okr tu, lecz
szcz k pompy przyci gn jego uwag . Przeszed na przód rufówki i stan obok Robertsa i Busha, aby
popatrze na niecodzienne widowisko.
— Hornblower ma dziwne sk onno ci — zauwa
. Mówi c to u miecha si z pewnym przymusem, a twarz
jego nosi a lady ci kich prze
, jakich ostatnio do wiadcza .
— Wygl da, e sprawia mu to przyjemno , sir — odpar Bush.
Patrz c na Hornblowera obracaj cego si pod roziskrzonym strumieniem Bush odziany w ci
ki mundur
poczu sw dzenie pod koszul i pomy la , e w
ciwie taka k piel pod prysznicem mog aby by przyjemna,
chocia mo e szkodliwa dla zdrowia.
— Przesta pompowa ! — krzykn Hornblower. — Dosy !
Marynarze przy pompie przerwali prac i strumie wody zanik powoli.
— Starszy ródokr cia! Zabezpieczy pomp ! Niech sp ucz pok ad!
— Tak jest, sir.
Hornblower chwyci r cznik i pobieg przez pok ad g ówny. Wyszczerzy z by do grupki oficerów,
zdradzaj c swoje zadowolenie i wspania y nastrój.
— Nie wiem, czy to dobrze wp ynie na dyscyplin — powiedzia Roberts, gdy Hornblower znikn , a potem,
ze spó nionym refleksem, doda : — Chyba tak.
— I ja tak s dz — rzek Buckland. — Miejmy nadziej , e si nie zazi bi po takiej k pieli.
— Nie wygl da na to, sir — zauwa
Bush; jeszcze mia w oczach rozb ys e w u miechu z by Hornblowera.
Ten widok zla si z innym, z wyrazem napi cia na jego twarzy, gdy zastanawiali si , w jaki sposób Buckland
mo e najlepiej wyj z dylematu, w którym si znalaz .
— Dziesi minut do o miu szklanek, sir — zameldowa sternik rufowy.
— Bardzo dobrze — odpar Roberts.
Mokra plama na pok adzie ju prawie wysch a; parowa a lekko na s
cu, wci upalnym, mimo e by a
czwarta po po udniu.
— Prosz wywo
wacht — poleci Roberts.
Hornblower nadbieg z lunet na pok ad rufowy; musia wci ga na siebie ubranie z systematycznym
po piechem cechuj cym wszystkie jego poczynania. Zasalutowa oficerom i stan gotów do zast pienia
Robertsa.
— Czuje si pan od wie ony po k pieli? — zagadn go Buckland.
— Tak, sir, dzi kuj .
Bush patrzy na nich obu, starszego, zatroskanego pierwszego oficera i m odego pi tego porucznika, czuj c,
e starszy zazdro ci drugiemu m odo ci. Bush poznawa powoli, jacy s obaj. Nie potrafi by zestawi w tabel
wyniku swoich obserwacji ani nawet nie przysz oby mu do g owy, e mo na zrobi co takiego, ale uczy si
i bez tego; do wiadczenie i obserwacje miesza y si u niego z wrodzon umiej tno ci panowania nad os dami,
mimo e nie czu si na si ach filozofowa na ten temat. Wiedzia , e oficerowie marynarki (nie mia prawie
adnego poj cia o ludziach z l du) dziel si na jednostki aktywne i pasywne, na
dnych odpowiedzialno ci
i czynu i zadowalaj cych si czekaniem, a b
zmuszeni do dzia ania. Jeszcze wcze niej przekona si , e
oficerów mo na podzieli na pracuj cych wydajnie i nieudolnych, a tak e na inteligentnych i ograniczonych —
ostatni podzia pokrywa si z poprzednim, ale niezupe nie. Zdarzali si oficerowie umiej cy szybko i w
ciwie
dzia
w nag ej potrzebie i tacy, co tego nie potrafili — znów linia podzia u nie pokrywa a si ca kiem
z poprzedni . Bywali oficerowie dyskretni i niezdolni do dyskrecji, cierpliwi i pop dliwi, oficerowie o nerwach
mocnych albo s abych. W pewnych wypadkach Bush w swoich ocenach musia walczy z w asnymi
uprzedzeniami — mia sk onno z podejrzliwo ci odnosi si do inteligencji i oryginalno ci umys u i dzy
czynu, zw aszcza e przy braku innych po
danych cech te w
nie mog y by
ród em k opotów. G ówn
i najbardziej uderzaj
ró nic zaobserwowan przez Busha w ci gu dziesi ciu lat nieustannego udzia u
w wojnie by a ró nica mi dzy tymi, co dowodz a dowodzonymi, ale u wiadamiaj c j sobie, nie potrafi
wyrazi jej w s owach, zw aszcza w s owach zwi
ych i jasnych; by o niej przekonany, cho nie potrafi jej
sam sobie zdefiniowa .
Mimo wszystko my l o tej ró nicy tkwi a w nim skrycie, gdy patrzy na Bucklanda i Hornblowera
gaw dz cych na pok adzie rufowym. Wachta popo udniowa dobieg a ko ca i zacz a si pierwsza wachta
amana, z Hornblowerem jako oficerem wachtowym. By to tradycyjny moment odpoczynku; min upa dnia
i marynarze wyszli na dziób; niektórzy gapili si na skacz ce delfiny, a oficerowie po popo udniowej drzemce
w kajutach zapragn li zaczerpn powietrza i zatopieni w rozmowie przechadzali si ma ymi grupkami po
pok adzie rufowym.
Okr t wojenny z obsad bojow jest najbardziej zat oczonym miejscem na wiecie — bardziej ni najgorsze
rudery w Seven Dials — lecz d ugi okres trudnych do wiadcze nauczy jego mieszka ców radzi sobie nawet
w tak ci kich warunkach. Na dziobie marynarze gaw dzili i zbytkowali; zdarzali si samotnicy, którym
prawem kaduka uda o si zaj metr kwadratowy pok adu dla siebie, siedz cy na skrzy owanych nogach,
z roz
onymi woko o narz dziami i materia ami, wykonuj cy przeró ne ozdoby z muszelek, ko ci s oniowej
czy z bów wielorybich albo delikatne rze by w ko ci i hafty, d ubi cy przy modelach w ród panuj cego wokó
zgie ku. Na zat oczonym pok adzie rufowym grupki oficerów spacerowa y gaw dz c i nie wiadomie omijaj c
inne grupy.
Nale
o do tradycji morskiej, e nawietrzn burt pok adu rufowego zostawiano woln , dla Bucklanda,
dopóki by na pok adzie, a Buckland d ugo tam pozostawa tego popo udnia. Zatopiony w rozmowie
z Hornblowerem, spacerowa z nim tam i z powrotem wzd
karonad rufowych, osiem jardów w przód i osiem
wstecz. W marynarce wojennej dawno ju odkryto, e na tak ograniczonej przestrzeni mo na chodzi nie
przerywaj c rozmowy mimo konieczno ci cz stego zawracania. Doszed szy do ko ca obaj oficerowie zwracali
si na moment twarzami do siebie, nie przestaj c rozmawia , z r kami splecionymi z ty u, co im zosta o
z okresu, gdy jako midszypmenów uczono ich nie trzyma r k w kieszeniach.
Tak w
nie spacerowali Buckland z Hornblowerem, ci gaj c na siebie zaciekawione spojrzenia, gdy
nawet tego z ocistego wieczora, gdy morze b kitne by o jak emalia, a s
ce k oni o si za praw burt
w sposób obiecuj cy wspania y zachód, wszyscy pami tali, e w kajucie, tu pod ich stopami, le y ob kany
nieszcz nik, omotany w kaftan bezpiecze stwa i e Buckland musi si zdecydowa , co z nim zrobi . Gdy tak
spacerowali tam i z powrotem, tam i z powrotem, Hornblower, jak zawsze, zachowywa si w sposób pe en
szacunku, a Buckland zadawa mu pytania. Niektóre odpowiedzi musia y by dla niego nieoczekiwane, bo kilka
razy w po owie drogi przystawa , patrz c na Hornblowera i widocznie powtarzaj c pytanie, a Hornblower nie
ust powa , dos ownie i w przeno ni, z uporem, cho równie z respektem wlepiaj c wzrok w Bucklanda,
którego wymizerowan twarz o wietla y promienie s
ca.
Mo e dobrze si z
o, e Hornblower zdecydowa si na k piel pod pomp — rozmowa zacz a si
nie od tego incydentu.
— Czy to narada wojenna? — rzek Smith do Busha, patrz c na tych dwóch.
— Chyba nie — powiedzia Bush.
Normalnie pierwszy oficer nie prosi by o rad czy nawet opini kogo o tyle m odszego. Ale… ale… to
mog oby by mo liwe, je liby si zacz o od b ahej rozmowy na inne tematy.
— Nie mówcie mi tylko, e rozmawiaj o problemach religijnych — za artowa Lomax.
Bush w poczuciu nieczystego sumienia uzna , e mog równie dobrze mówi o czym innym — na przyk ad
jak to si sta o, e kapitan wpad do luku. Pomy lawszy o tym, zacz si automatycznie rozgl da po pok adzie
za Wellardem. Ujrza go dokazuj cego na wantach grotmasztu z midszypmenami i pomocnikami oficera
nawigacyjnego, jakby nie mia
adnych zmartwie . Ale Buckland móg rozmawia z Hornblowerem tak e
o czym innym. Ich zachowanie wskazywa o, e przedmiotem dyskusji s raczej teorie, a nie fakty.
— W ka dym razie uzgodnili stanowiska — stwierdzi Smith.
Hornblower zasalutowa Bucklandowi, który odwróci si , by zej pod pok ad. Teraz, gdy Hornblower
zosta sam, kilka ciekawych par oczu zwróci o si na niego. Gdy spostrzeg zainteresowanie, podszed do nich.
— Jakie wa ne sprawy? — Lomax zada pytanie, jakie wszyscy chcieli zada .
Hornblower odpowiedzia spokojnym spojrzeniem na jego pytaj cy wzrok.
— Nie — odpar i u miechn si .
— Ale tak wygl da o — napiera Smith.
— To zale y od punktu widzenia — zareplikowa Hornblower.
Wci
si jeszcze u miecha , ale ten u miech nie zdradza , co my li. Nie wypada o nagabywa go d
ej.
Niewykluczonej e omawiali z Bucklandem jakie prywatne historie. Trudno by o cokolwiek wywnioskowa
z jego wygl du.
— Ej, wy tam, z azi z hamaków! — krzykn Hornblower. Dokazuj cy midszypmeni nie naruszali adnego
przepisu regulaminu okr towego, ale by to wygodny sposób zmiany tematu rozmowy.
Trzykrotnie uderzono w dzwon. Mija o trzy czwarte pierwszej wachty amanej.
— Panie Roberts, sir! — zawo
nagle wartownik do grupki pal cych przy luku. — Pan Roberts jest
proszony.
Roberts wyst pi z grupy.
— Kto mnie szuka? — zapyta , chocia wobec choroby kapitana tylko jedna osoba mog a wzywa drugiego
oficera.
— Pan Buckland, sir. Pan Buckland prosi do siebie pana Robertsa.
— Bardzo dobrze — rzek Roberts, zbiegaj c zej ciówk pod pok ad.
Pozostali wymienili spojrzenia. Móg to by moment decyduj cy, ale mog o te chodzi o jak drobn rzecz.
Hornblower wyzyska chwil dystrakcji, aby oderwa si od grupy i kontynuowa przechadzk po nawietrznej
okr tu; chodzi z g ow opuszczon prawie na pier i d
mi splecionymi z ty u. Wygl da na znu onego.
Z do u dobieg o nast pne wo anie, powtórzone przez posterunek z luku.
— Pan Clive! Wzywaj pana Clive'a. Pan Buckland wzywa pana Clive'a.
— Oho! — odezwa si Lomax znacz cym tonem na widok lekarza spiesz cego pod pok ad.
— Co si dzieje — zauwa
sternik Carberry.
Czas mija , a nie wraca ani drugi oficer, ani lekarz. Smith, trzymaj c pod pach lunet , zasalutowa
Hornblowerowi i przygotowywa si do przej cia s
by po nim, gdy oznajmiono pocz tek drugiej wachty
amanej. Niebo ciemnia o na wschodzie, w glorii czerwieni i z ota s
ce zapada o za praw burt ; woda,
ocista i po yskliwa mi dzy okr tem i s
cem, przy samej burcie by a g boko purpurowa. Lataj ca ryba
wyskoczy a na powierzchni i lizgaj c si zostawia a za sob ulotn bruzd , niczym rowek obiony w emalii.
— Patrzcie! — zawo
Hornblower do Busha.
— Lataj ca ryba — stwierdzi oboj tnie Bush.
— Tak! I druga!
Hornblower wychyli si , eby lepiej widzie .
— Du o ich jeszcze zobaczycie przed ko cem tej podró y — zauwa
Bush.
— Ale dot d nigdy ich nie widzia em.
By o rzecz ciekaw
ledzi zmienno nastrojów odbijaj
si na twarzy Hornblowera. W jednej chwili
malowa o si na niej g bokie zainteresowanie, w nast pnej kompletna oboj tno , jakby w
mask . Jak
dot d, rejony, w których pe ni s
, chocia dosy urozmaicone, ogranicza y si do wód europejskich:
niebezpieczny okres na fregacie u wybrze y francuskich i hiszpa skich, dwa lata na „Renown” we flocie Kana u
— a teraz z niecierpliwo ci oczekiwa , co nowego prze yje na wodach tropikalnych. Ale rozmawia z kim , dla
kogo s
ba w tych rejonach nie by a niczym nowym, kto nie podnieca si widokiem pierwszej ryby lataj cej
w czasie tej wyprawy. Hornblower nie mia zamiaru da si zdystansowa w pow ci gliwo ci i panowaniu nad
sob . Je li cuda g bin nie porusza y Busha, i w nim nie wywo aj dziecinnego podniecenia, potrafi st umi je
w sobie. By weteranem i nie mia zamiaru zachowywa si jak nowicjusz.
Bush podniós wzrok i w mroku zapadaj cej nocy zobaczy Robertsa z Clivem wchodz cych po trapie.
Ruszy spiesznie ku nim. Ze wszystkich stron pok adu rufowego schodzili si oficerowie, by us ysze nowiny.
— I co, sir? — pyta Lomax.
— Zdecydowa si — odpar Roberts.
— Przeczyta tajne rozkazy, sir? — nalega Smith.
— O ile wiem, tak.
— O!
Nast pi a krótka chwila przerwy, zanim kto zada to niem dre pytanie:
— I co w nich jest?
— To s tajne rozkazy — wyja ni Roberts troch pompatycznym tonem — mo e po to, aby odbi sobie
w ten sposób nieznajomo ich tre ci. A mo e Roberts ju zaczyna odczuwa rosn
powag swego
stanowiska, jako drugiego po dowódcy. — Nawet gdyby pan Buckland dopu ci mnie do sekretu, to i tak nie
móg bym wam powiedzie .
— To prawda — zgodzi si Carberry.
— Co robi kapitan? — spyta Lomax.
— Biedaczysko — zacz Clive. Widz c, e uwaga wszystkich jest zwrócona na niego, Clive sta si
rozmowny. — Bierze nas za szatanów. Musieliby cie go widzie , jak naci ga sobie koc na g ow na nasz
widok. Chorobliwy l k nasila si u niego coraz bardziej.
Clive czeka na pytanie o dalsze szczegó y, a gdy nikt go nie zada , ci gn dalej:
— Musieli my odszuka klucz do jego biurka. S dz c z tego, jak p aka i stara si skry , mo na by my le ,
e przyszli my poder
mu gard o. Wszystkie smutki tego wiata, wszystkie okropno ci piek a n kaj tego
nieszcz nika.
— Znale li cie klucz? — nalega Lomax.
— Znale li my. I otworzyli my biurko.
— A potem?
— Pan Buckland odszuka rozkazy. Normalna koperta z p ótna, z piecz ci Admiralicji. Koperta zosta a
otwarta.
— Oczywi cie — stwierdzi Lomax. — I co?
— A teraz — rzek Clive, zdaj c sobie spraw z roz adowania nastroju — pewnie je czyta.
— A my dalej nic nie wiemy.
Nast pi moment milcz cego rozczarowania.
— Niech mnie licho! — wykrzykn Carberry. — Wojujemy nieustannie od dziewi dziesi tego trzeciego.
Ju blisko dziesi lat. Czy wci macie nadziej dowiedzie si , co was jeszcze czeka? Zachodnie Indie dzi —
Halifax jutro. Spe niamy rozkazy. Ster na nawietrzn — kotwic rzu — wybiera . Do syta wina i szampana na
zdobytym okr cie flagowym. Co si martwi ? S
ce czy deszcz, dostajemy co dzie swoje cztery szylingi.
— Panie Carberry! — dobieg o wo anie spod pok adu. — Pan Buckland prosi pana Carberry.
— O, do licha! — powtórzy Carberry.
— Teraz mo esz zarobi swoje cztery szylingi dziennie — za mia si Lomax.
Uwaga ta nie dotar a do Carberry'ego, który zbiega ju spiesznie pod pok ad.
— Zmiana kursu — powiedzia Smith. — Stawiam moj tygodniówk , e tak b dzie.
— Nikt nie przyjmuje zak adu — odpar Roberts.
Ten obrót sprawy by najbardziej prawdopodobny, gdy Carberry jako oficer nawigacyjny by
odpowiedzialny za kurs okr tu.
Zapad a ju prawie noc, na tyle ciemna, e zamaza a rysy rozmówców, chocia po zachodniej stronie
widnia a na horyzoncie purpurowa smuga, wysy aj c po czarnej wodzie s aby czerwony odblask w stron
okr tu. Zapalono wiat a na postumencie kompasu, a na ciemnym niebie wysoko w dali mo na ju by o dostrzec
ja niejsze gwiazdy nad szczytami masztów; zdawa y si ociera o nie w rytm przechy ów okr tu. Zabrzmia
dzwon okr towy, lecz zebrani nie zdradzali ch ci rozej cia si . A zainteresowanie ich wzros o, gdy ujrzeli
wchodz cych zej ciówk Bucklanda i Carberry'ego. Usun li si , robi c im przej cie.
— Oficer wachtowy! — przemówi Buckland.
— Sir! — zameldowa si Smith, wyst puj c z mroku.
— Zmieniamy kurs o dwa rumby. Sterowa na po udniowy zachód.
— Tak jest, sir. Kurs po udniowy zachód. Panie Abbott, wezwa ludzi do brasów.
„Renown” wykona zwrot na swój nowy kurs z aglami wytrymowanymi na pe ny wiatr, który wia teraz
z rufy z odchyleniem nie wi kszym ni rumb od lewej wiartki rufowej. Carberry podszed do kompasu, by
sprawdzi , czy sternik dok adnie wype nia jego polecenia.
— Hej, wy tam! Podebra jeszcze nawietrzny fokabras! — dar si Smith — Obk ada !
Zamieszanie towarzysz ce zmianie kursu ucich o.
— Kurs po udniowy zachód, sir — zameldowa Smith.
— Bardzo dobrze — odpar Buckland, stoj cy przy relingu.
— Przepraszam, sir — zwróci si Roberts bardzo odwa nie do majacz cej w ciemno ciach sylwetki.
— Czy mo e pan powiedzie , jakie mamy zadanie, sir?
— Nie. To jeszcze tajemnica, panie Roberts.
— Bardzo dobrze, sir.
— Ale powiem wam, dok d p yniemy. Pan Carberry ju wie.
— Dok d, sir?
— Santo Domingo. Zatoka Szkocka.
Zapad a chwila ciszy, w czasie której zebrani oswajali si z t wiadomo ci .
— Santo Domingo — powtórzy kto z zadum .
— Hispaniola — wyja ni Carberry.
— Haiti — doda Hornblower.
— Santo Domingo — Haiti — Hispaniola — powiedzia Carberry. — Trzy nazwy tej samej wyspy.
— Haiti! — wykrzykn Roberts, przypomniawszy co sobie nagle. — To tam, gdzie czarni podnie li bunt.
— Tak — potwierdzi Buckland.
Ka dy móg zauwa
, e Buckland usi owa wyrzec to s owo tonem mo liwie oboj tnym; mo e dlatego, e
ze wzgl du na czarnych sytuacja dyplomatyczna by a trudna; ze wzgl du na czarnych, a mo e ze strachu przed
kapitanem, który wci by
yj
gro
na okr cie.
Rozdzia VII
Porucznik Buckland, pe ni cy obowi zki dowódcy „Renown”, okr tu jego królewskiej mo ci, zbrojnego
w siedemdziesi t cztery dzia a, sta na pok adzie rufowym i ogl da przez lunet niskie wzgórza Santo Domingo.
Okr t ko ysa si w sposób niezwyk y i dokuczliwy, gdy d uga martwa fala atlantycka, gnana przez pó nocno-
wschodni pasat, przechodzi a pod dnem, gdy okr t sta w dryfie pod ostatnimi podmuchami bryzy l dowej, która
zacz a si o pó nocy, a zamiera a, w miar jak ogniste s
ce ogrzewa o wysp . „Renown” przechyla si to na
jedn stron , to na drug , nurzaj c si a po furty strzelnicze na dolnym pok adzie, bo jakkolwiek bryza by a
aba, wia a w kierunku biegu fal i nie zapobiega a ani troch ko ysaniu podczas dryfowania ze stermarslem
pracuj cym wstecz. Przechyla si na jedn burt , a trzeszcza y napr one talie, utrzymuj ce dzia a w miejscu,
i coraz trudniej by o usta na nogach na stromo przechylonym pok adzie; trwa tak w przechyle przez kilka
gro nych sekund, a potem nagle prostowa si , pok ad wraca na moment do poziomu, nim ze zgrzytem bloków
i szcz kiem mechanizmów nast pi nowy przechy , na drug burt . Talie dzia skrzypia y rozpaczliwie,
nieostro ni marynarze lizgali si i padali, a „Renown” le
jak martwy, a wtacza a si pod niego nast pna fala
i wszystko zaczyna o si od nowa.
— Na lito bosk — odezwa si Hornblower, uczepiony ko kownicy stermasztu, aby nie zjecha pok adem
do otworów ciekowych — czy on podejmie wreszcie jak decyzj ?
By o co we wzroku Hornblowera, co sprawi o, e Bush przyjrza mu si bli ej.
— Choroba morska? — spyta zaciekawiony.
— A któ jej nie dostanie? — odpar Hornblower. — Jak on si kiwa!
Bush mia
elazny
dek, który ani razu nie przyprawi go o md
ci, ale wiedzia , e byli ludzie cierpi cy
na chorob morsk jeszcze po tygodniach pobytu na morzu, szczególnie gdy zmienia si rodzaj ko ysania. Te
sm tne przechy y boczne niczym nie przypomina y swobodnej pracy „Renown” pod aglami.
— Buckland musi rozpozna ukszta towanie l du — zauwa
, staraj c si podnie na duchu Hornblowera.
— Có wi cej chce zobaczy ? — sarka Hornblower — tam, na forcie powiewa flaga hiszpa ska. Wszyscy
na l dzie ju wiedz , e okr t liniowy snuje si wzd
wybrze a, a Diegowie nie musz by specjalnie m drzy,
eby si domy li , e nie przybyli my tu na przeja
po morzu. Teraz b
mieli dosy czasu, eby si
przygotowa na nasze przyj cie.
— A có innego móg zrobi ?
— Móg podp yn
w ciemno ci, z bryz morsk . Przygotowa oddzia y desantowe. Wysadzi je o wicie na
brzeg. Przypu ci szturm, zanim si zorientuj , co im grozi. O Bo e!
To westchnienie nie mia o nic wspólnego z poprzedni cz ci przemowy. Wywo
je skurcz
dka. Pod
siln opalenizn policzki Hornblowera przybra y chorobliwie zielonkawe zabarwienie.
— A to pech — powiedzia wspó czuj co Bush.
Mimo przechy ów bocznych okr tu Buckland wci
próbowa nakierowa lunet na brzeg. By a to Zatoka
Szkocka — Bahia Escocesá, jak j oznaczono na mapach hiszpa skich. Na zachodzie rozci ga a si piaszczysta
pla a; olbrzymie wa y wodne za amywa y si w oddali i zbite na kremow pian podp ywa y a do skraju wody,
lecz ku wschodowi linia brzegowa przechodzi a w szereg zadrzewionych, stercz cych stromo wzniesie
u podnó y zanurzonych w b kitnej wodzie. Fale rozbija y si o nie i bryzgi strzela y wysoko na urwiste zbocza,
zanim opad y w dó w tumanie bieli. Wzgórza ci gn y si trzydzie ci mil wzd
morza, prawie dok adnie
w kierunku na wschód i zachód, tworz c pó wysep Samana, zako czony cyplem o tej samej nazwie. Wed ug
map szeroko pó wyspu wynosi a nie wi cej ni dziesi mil. Za wzgórzami i cyplem Samaná le
a zatoka
Samaná, otwieraj ca si na cie nin Mona, bardzo wygodne kotwicowisko dla statków korsarskich i ma ych
jednostek wojennych, które czeka y tam, pod os on fortu na pó wyspie Samaná, gotowe wymkn si i n ka
przechodz ce cie nin konwoje zachodnioindyjskie. „Renown” otrzyma rozkaz oczyszczenia tego gniazda
pirackiego przed skierowaniem si na stron zawietrzn , ku Jamajce — ka dy z za ogi móg si tego domy la
— lecz stan wszy przed problemem Buckland nie bardzo wiedzia , jak go rozwi za . Jego niezdecydowanie
by o widoczne dla wszystkich obserwatorów st oczonych na pok adzie okr tu.
Nagle grotmarsel za opota jak grom i okr t zacz si wolno obraca dziobem ku morzu, l dowa bryza
zamiera a, a pasat, nieustannie wiej cy w poprzek Atlantyku, obejmowa z powrotem wody w swoje w adanie.
Buckland z ulg zatrzasn lunet . Mia przynajmniej wymówk do od
enia akcji.
— Panie Roberts!
— Sir!
— Po
okr t na lewy hals. Pe nymi aglami ostro do wiatru.
— Tak jest, sir.
Obsada rufy przybieg a p dem do brasów stermasztu i okr t zacz powoli odpada od wiatru. Stopniowo
marsie z apa y wiatr i „Renown” ruszy naprzód, przechylaj c si pod naporem wiatru. Nast pny wa wodny
przyj od dziobu z lewej burty mia o na niego nacieraj c, a strumie wody bryzn w gór . Napr one po
nawietrznej wanty do czy y swój weso y gwizd do odg osów towarzysz cych przedzieraniu si przez fale. By
znów yw istot i nie przewala si ju jak trup w dolinie fali. Pod naporem hucz cego pasatu podnosi si
i opada ochoczo, pozostawiaj c za ruf spieniony lad torowy na b kitnej wodzie, która k bi a si pod
dziobem.
— Lepiej? — zapyta Bush Hornblowera.
— Pod jednym wzgl dem tak — brzmia a odpowied . Hornblower spogl da na odleg e wzgórza Santo
Domingo. — Wola bym, eby my ruszyli do boju, zamiast odchodzi , eby spraw przemy le .
— Ale pan w gor cej wodzie k pany!
— W gor cej wodzie k pany? Ja? Nic podobnego — wprost przeciwnie. Chcia bym… och, chyba chcia bym
za du o.
Trudno zrozumie niektórych ludzi, pomy la Bush filozoficznie. By rad, e mo e wygrzewa si w s
cu
na wietrze agodz cym jego ar. Je li czeka ich bój i niebezpiecze stwo, stawi im czo o w niewzruszonym
spokoju; na pewno móg sobie pogratulowa , e nie musi, jak Buckland, d wiga odpowiedzialno ci za
prowadzenie do boju okr tu liniowego z za og licz
siedmiuset dwudziestu ludzi. Perspektywa bitwy
oderwa a przynajmniej my li za ogi od le cego pod pok adem ob kanego kapitana.
W czasie obiadu w mesie oficerów Bush patrzy na Hornblowera, który zdradza zdenerwowanie
i zniecierpliwienie. Buckland oznajmi , e rano zamierza chwyci byka za rogi i okr
aj c cypel Samaná,
wedrze si wprost do zatoki. Nie trzeba b dzie wielu salw burtowych z „Renown”, aby zniszczy wszystkie
statki stoj ce tam na kotwicy. Bush w pe ni popiera ten plan. Zniszczy korsarzy, spali ich, zatopi , a potem —
w razie potrzeby — b dzie czas zdecydowa , co dalej. Na zebraniu w mesie na zapytanie Bucklanda, czy który
z oficerów ma jakie pytania, Smith zapyta rzeczowo o p ywy, a Carberry udzieli mu odpowiednich wyja nie .
Roberts poprosi o par informacji dotycz cych sytuacji na po udniowym wybrze u zatoki. Hornblower, na
ko cu sto u, milcza , patrz c z g bokim zainteresowaniem na ka dego kolejnego mówc .
W czasie wacht amanych Hornblower spacerowa sam po pok adzie z g ow nisko zwieszon , zatopiony
w my lach. Bush zauwa
, e palce za
onych z ty u r k splata y si i rozplata y nerwowo, i na moment
ogarn y go w tpliwo ci. Czy to mo liwe, aby temu energicznemu m odemu oficerowi brakowa o odwagi
fizycznej? Tego okre lenia Bush sam nie wymy li — us ysza je gdzie czy kiedy , u yte z
liwie. Lepiej by o
zastosowa je teraz, ni powiedzie sobie otwarcie, e podejrzewa Hornblowera o tchórzostwo. Bush nie by
cz owiekiem zbyt tolerancyjnym. Je li kto by tchórzem, wola nie mie z nim wi cej do czynienia.
O której godzinie nast pnego ranka gwizdki roz wiergota y si na pok adach, werble piechoty morskiej
wzywa y na zbiórk .
— Przygotowa pok ady do boju! Za oga na stanowiska! Gotowa si do boju!
Bush zszed na dolny pok ad dzia owy, gdzie by o jego stanowisko bojowe. Dowodzi ca ym pok adem
i siedemnastoma dwudziestoczterofuntowymi dzia ami baterii prawoburtowej, podleg y mu za Hornblower mia
piecz nad bateri na lewej burcie. Obs uga dzia ju zwala a os ony i usuwa a przeszkody. Przez pok ad szed
chirurg ze swymi pomocnikami, nie li cz owieka w kaftanie bezpiecze stwa, przywi zanego do deski. Mimo e
w kaftanie i skr powany sznurami cz owiek ten drga konwulsyjnie i ka
nie — to by kapitan, niesiony do
bezpiecznego schronienia w komorze lin kotwicznych, podczas gdy jego kajut przygotowywano do boju.
W ca ym tym zamieszaniu kilku marynarzy przystan o, aby pokiwa g owami nad nieszcz nikiem, lecz Bush
zaraz przywo
ich do porz dku. Chcia móc zameldowa o przygotowaniu dolnego pok adu dzia owego do
boju w zaszczytnie krótkim czasie.
Nadszed Hornblower, zasalutowa Bushowi i zacz sprawdza swoje dzia a. Wi kszo przydzielonej mu
cz ci pok adu dolnego by a pogr ona w mroku, gdy silne snopy wiat a s onecznego wpadaj ce przez luki nie
roz wietla y dalszych cz ci pomalowanego brudnoczerwon farb pok adu. Nadbieg o sze ciu ch opców, ka dy
z wiadrem piasku, którym zacz li posypywa deski pok adowe. Bush pilnowa uwa nie ich czynno ci, gdy od
tego piasku zale
o, czy obsada dzia utrzyma si pewnie na nogach. Nape niono wod cebrzyki stoj ce obok
ka dego dzia a, potrzebuj c jej do dwóch celów: do zwil ania wyciorów armatnich i do gaszenia ognia. Wokó
grotmasztu ustawiono dodatkowe wiadra dla potrzeb przeciwpo arowych. W wiadrach po obu burtach okr tu
arzy y si wolnotl ce lonty, od których dzia onowi mogli przypala w razie potrzeby swoje lonty. Ogie
i woda. St paj c ci ko przeszli pok adem wartownicy z piechoty morskiej w szkar atnych mundurach
przeci tych na ukos bia ymi pasami, szoruj c wysokimi czakami o belki pok adu. Kapral Greenwood postawi
po jednym przy ka dym luku, z bagnetem na broni i na adowanymi muszkietami. Mieli pilnowa , eby nikt nie
upowa niony nie próbowa ucieka na dó , by szuka tam schronienia w bezpiecznej cz ci okr tu poni ej linii
wodnej. Pan Hobbs, pe ni cy obowi zki starszego artylerzysty, pojawi si nagle ze swymi pomocnikami
i ch opcami okr towymi; zmierzali do magazynu. Wszyscy mieli na nogach mi kkie kapcie, eby nie
spowodowa zap onu prochu, który na pewno zostanie tu rozsypany w czasie akcji bojowej.
Wkrótce ch opcy zacz li roznosi proch do poszczególnych dzia . Odrzucono liny mocuj ce armaty
i marynarze stan li przy taliach, czekaj c na rozkaz otwarcia furt i wytoczenia dzia . Bush obrzuci spojrzeniem
obie burty — wszyscy dzia onowi byli na swoich stanowiskach. Na prawej burcie przy ka dej armacie sta o po
dziesi ciu ludzi, na lewej po pi ciu — maksymalne i minimalne obsady dwudziestoczterofuntówek.
Obowi zkiem Busha by o dopilnowanie, eby w ka dej baterii wchodz cej do boju dzia a mia y dostateczn
obsad . Na wypadek konieczno ci zaanga owania w walk obu burt naraz musia odpowiednio przydziela
artylerzystów. W miar wzrostu strat w ludziach i wytr cania dzia z akcji trzeba b dzie przesuwa ich obsady.
odsi i starsi podoficerowie zameldowali gotowo swoich sekcji do boju i Bush zwróci si do stoj cego przy
nim midszypmena, do którego nale
o przekazywanie wiadomo ci.
— Panie Abbott, prosz zameldowa , e dolny pok ad jest gotowy do boju i zapyta , czy mamy wytacza
dzia a.
— Tak jest, sir.
Jeszcze przed chwil panowa na okr cie zgie k i zamieszanie, a teraz wszystko ucich o i s ycha by o tylko
skrzypienie drewna. Okr t wznosi si i opada rytmicznie na falach, i Bush, stoj c przy grotmaszcie, ko ysa si
automatycznie w takt ruchów. Trapem zbieg z powrotem m ody Abbott.
— Sir, pan Buckland przesy a pozdrowienia i mówi, eby dzia jeszcze nie wytacza .
— Bardzo dobrze.
Hornblower sta w dalszej cz ci pok adu od strony rufy, przy pier cieniach w pok adzie przeznaczonych od
mocowania talii armatnich. Obejrza si , chc c us ysze , jak wiadomo przyniós Abbott, a potem znów si
odwróci . Sta na szeroko rozstawionych nogach, i Bush spostrzeg , e d onie ma mocno splecione z ty u. By a
jaka nieugi to w zarysie jego pleców i sposobie trzymania g owy, wiadcz ca mo e o
dzy walki, a mo e
o czym wr cz przeciwnym. Jeden z dzia onowych podszed do niego z jak uwag i Bush obserwowa
Hornblowera, który odwróci si , by mu da odpowied . Nawet w pó mroku pok adu dolnego dostrzeg napi cie
w jego twarzy, a u miech móg by wymuszony. No to co, zawyrokowa Bush z ca
yczliwo ci , na jak go
by o sta , ludzie cz sto tak wygl daj przed bitw .
Okr t p yn cicho, nawet Bush nastawia uszu, usi uj c si zorientowa , co si dzieje nad nim i wyci gn
z tego wnioski na temat rozwoju sytuacji. Z góry przez luk us ysza s abo okrzyk marynarza.
— Nie ma dna, sir. Sonda nie si ga dna.
A zatem kto z awy wantowej mierzy g boko o owiank , co znaczy, e p yn blisko l du. Ka dy na
pok adzie dolnym musia doj do tego wniosku i teraz dzieli si nim z s siadem.
— Cisza tam! — rzuci ostro Bush.
Znowu wo anie sonduj cego i ryk rozkazu. Natychmiast dolny pok ad wype ni si ha asem. Na górze
wytaczano dzia a, w zamkni tej przestrzeni ka dy odg os odbija si wzmocniony echem od drewnianych cz ci
okr tu, a lawety armat sun c po pok adzie dudni y jak grzmoty. Wszyscy zwrócili wzrok na Busha, czekaj c na
rozkazy, ale on sta nieporuszony, bo sam nie dosta
adnego. Teraz trapem zbiega midszypmen.
— Sir, pan Buckland pozdrawia i prosi wytoczy dzia a.
Wykrzycza te s owa wysokim g osem, nie schodz c z trapu, i wszyscy go us yszeli. Na pok adzie rozleg si
od razu zgie k, a co nerwowsi si gali ju do furt strzelniczych, by je otwiera .
— Spokój! — rykn Bush. Winni zamieszania ucichli.
— Furty w gór !
Po otwarciu furt pó mrok dolnego pok adu rozja ni si , na lewej cz ci pok adu zacz y ta czy prostok ciki
wiat a, to zw aj c si , to rozszerzaj c w rytm ruchu okr tu.
— Wytacza !
Przy otwartych furtach ha as nie by tak wielki. Ludzie z obsady dzia wybierali ca si talie, a lawety
rycza y, gdy wyloty luf wchodzi y w furty. Bush podszed do najbli szej armaty i pochyli si , by wyjrze przez
furt . W zasi gu dalekiego strza u ujrza zielone wzgórza wyspy. W tym miejscu ska y nie by y tak strome,
a u ich stóp rozpo ciera a si równina pokryta lasem.
— Za oga do zwrotu!
Bush rozpozna g os Robertsa na rufie. Pok ad pod jego stopami ustawi si poziomo i wydawa o si , e
odleg e wzgórza obracaj si wraz z okr tem. Zaskrzypia y maszty przy obrocie rei. Musieli okr
teraz cypel
Samaná. Ruch okr tu zmieni si znacznie bardziej, ni wynika oby to z samej zmiany kursu. „Renown”
wchodzi od zatoki na równej st pce i po spokojnej wodzie. Bush przykucn na pi tach u wylotu lufy dzia a
i patrzy na l d, na po udniow stron pó wyspu okalaj cego zatok brzegiem prawie tak samo urwistym jak ten
od strony morza. Nad fortem na szczycie wzgórza powiewa a flaga hiszpa ska. Podniecony midszypmen
ze lizn si trapem jak wiewiórka.
— Sir! Sir! Zechce pan wypróbowa zasi g baterii po naprowadzeniu dzia na cel?
Bush zmierzy go ch odnym spojrzeniem.
— Czyj rozkaz? — zapyta .
— P-pana Bucklanda, sir.
— To mów tak. Bardzo dobrze, wyrazy szacunku dla pana Bucklanda, a je li chodzi o moje dzia a, to jeszcze
sporo czasu minie, zanim b
mia y odpowiedni zasi g.
— Tak jest, sir.
Nad fortem ukaza si dym, ale nie od prochu. Bush drgn na my l, e móg to by dym z pieca do
podgrzewania kul; nied ugo zaczn plu w nich rozgrzanymi do czerwono ci pociskami, a Bush nie widzia
mo liwo ci odpowiedzenia ogniem; nie b dzie móg w adnym razie podnie luf dzia na tyle, by dosta
w zasi g fort, podczas gdy tamci mog ich dosi gn
stosunkowo atwo. Wyprostowa si i przeszed na lew
burt , gdzie Hornblower, te przykucni ty, wygl da przez otwór furty.
— Tam jest cypel wybiegaj cy w t stron — zauwa
Hornblower. — Widzi pan t p ycizn . Musi j
otacza rynna g bokiej wody. A na cyplu znajduje si bateria — prosz zauwa
dymek. Grzej kule.
— I mnie si tak zdawa o — przytakn Bush.
Wkrótce znajd si pod silnym ogniem krzy owym. Mia nadziej , e przez niezbyt d ugo. S ysza rozkazy
rzucane na pok adzie, skrzyp masztów przy obrocie rei — przeprowadzano „Renown” przez zakr t.
— Fort otworzy ogie , sir — zameldowa pomocnik oficera nawigacyjnego, kieruj cy dzia ami dziobowymi
na prawej burcie.
— Bardzo dobrze, panie Purvis. — Przeszed na tamt stron i wyjrza przez furt . — Zauwa yli cie, gdzie
upad pocisk?
— Nie, sir.
— Po tej stronie te strzelaj , sir — oznajmi Hornblower.
— Bardzo dobrze.
Bush ujrza bia y dym armatni wykwitaj cy nad fortem, a w lad za nim, w prostej linii mi dzy jego oczyma
a fortem, pi dziesi t jardów od burty okr tu s up wody wytrysn ze z ocistej powierzchni i w tej samej chwili
co uderzy o z trzaskiem w burt tu nad g ow Busha. Pocisk odbiwszy si rykoszetem od powierzchni utkwi
gdzie w osiemnastocalowej d binie z której zbudowana by a burta. Potem nast pi a seria trzasków — to dobrze
wycelowana salwa trafi a w cel.
— Sir, móg bym ju chyba wzi w zasi g bateri po tej stronie — rzek Hornblower.
— Prosz spróbowa , co si da zrobi .
W tej chwili Buckland we w asnej osobie krzykn rozdra nionym g osem w otwór luku:
— Panie Bush, czy wci
jeszcze nie mo e pan otworzy ognia?
— Ju si robi, sir.
Hornblower sta przy rodkowym dziale dwudziestoczterofuntowym. Dzia onowy podsun handszpak
rolkowy pod lawet i nacisn ca ym swym ci arem. Ludzie po dwóch przy ka dej talii bocznej, ci gn li
wed ug jego wskazówek, ustawiaj c dzia o na cel. Gdy armat ustawiono przy pomocy klinów na najwy szy k t
podniesienia, dzia onowy ci gn blaszan os on z otworu lontowego, dopilnowa , aby go dobrze wype niono
prochem i krzykn wszy „odsun si ”, wepchn do otworu tl cy si lont. Wystrza zahucza g
no
w ograniczonej przestrzeni, nieco dymu przedosta o si z powrotem przez furt .
— Troszk za blisko, sir — zameldowa Hornblower stoj cy przy s siedniej furcie. — Ale donios , jak tylko
armaty si rozgrzej .
— Prosz wi c prowadzi ogie dalej.
— Sekcja pierwsza, otworzy ogie ! — krzykn Hornblower.
Pierwsze cztery dzia a dziobowe wystrzeli y niemal jednocze nie.
— Sekcja druga!
Bush poczu , e pok ad pod nim drgn od si y odpalenia i odrzutu. Dym, gorzki i
cy, sk bi si
w zamkni tej przestrzeni, a huk by og uszaj cy.
— Jeszcze raz, ch opcy! — wo
Hornblower. — Dowódcy sekcji, dobrze celowa !
Tu obok Busha rozleg si straszliwy trzask, co przelecia o z wyciem i zary o si w belce pok adowej nad
jego g ow . Jeszcze co wleciawszy przez otwart furt strzelnicz trafi o w zamek dzia a. Dwóch ludzi z obsady
zwali o si na pok ad tu obok, jeden le
nieruchomo, a drugi wi si i skr ca z bólu. Bush mia w
nie wyda
rozkaz zaj cia si nimi, gdy uwag jego zwróci a rzecz jeszcze wa niejsza. W belce pok adowej nad g ow
spostrzeg g bok szczerb , z której wydobywa si dym. Rozgrzany do czerwono ci pocisk uderzy w zamek
dzia a i widocznie rozpad si na od amki, z których najwi kszy utkwi tak g boko w belce, e drewno zacz o
si tli .
— Kub y z wod ! — rykn Bush.
Dziesi ciofuntowy od amek roz arzonego metalu tkwi cy w suchym jak pieprz drewnie móg spowodowa
po ar w ci gu paru sekund. W tej samej chwili na pok adzie górnym rozleg si tupot stóp i szcz k
przesuwanych pomp, które natychmiast podj y prac z g
nym klang-klang. A wi c i tam gaszono ogie .
Z lewej burty wali y dzia a Hornblowera, ich lawety przetacza y si z hukiem po deskach pok adu. Rozp ta o si
piek o, piekielny dym sk bi si wokó Busha.
Maszty skrzypia y przy ka dym obrocie rei; mimo wszystko okr t musia si posuwa w gór kr tego toru
wodnego. Bush wyjrza przez furt i próbowa spokojnie oceni odleg
. Okaza o si , e fort na szczycie
wzgórza jest jeszcze poza zasi giem. Nie by o sensu marnowa amunicji. Wyprostowa si i rozejrza po
mrocznym pok adzie. Mia uczucie, e z okr tem dzieje si co dziwnego. Uniós si na czubkach palców, chc c
sprawdzi straszliwe przypuszczenie. Przechylony leciutko pok ad jakby zamar w tej pozycji. Bo e wi ty!
Hornblower znalaz Busha wzrokiem i wskaza gestem w dó , potwierdzaj c okropn my l. „Renown” w adowa
si na mielizn . Musia wsun si tak mi kko i powoli, e wytraci pr dko bez wyczuwalnego wstrz su. Ale
zary si porz dnie dziobem, skoro mo na by o zauwa
nachylenie pok adu.
Coraz wi cej pocisków z brzegu trafia o z trzaskiem w cel; brygady przeciwpo arowe znowu ruszy y p dem
do walki z ogniem. Siedzieli g boko w mieli nie, skazani na powolne roztrzaskanie na drzazgi przez ostrza
z tych przekl tych fortów, je eli pociski nie wywo aj po aru, w którym usma
si
ywcem na gliniastym
nasypie. Hornblower stan obok, z zegarkiem w r ce.
— P yw podnosi si ci gle — rzek . — Jeszcze godzina od wysokiej wody. Ale boj si , e siedzimy mocno
na mieli nie.
Bush patrzy na niego i miota przekle stwa, ca y potok plugawych s ów, gdy by to jedyny sposób, w jaki
móg sobie ul
.
— Spokojnie, Duff! — zawo
Hornblower, przenosz c z niego spojrzenie na obs ug dzia a. — Przeczy ci
dobrze luf ! Czy chcecie, eby wam przy adowaniu pourywa o r ce?
Gdy Hornblower znów zwróci wzrok na Busha, ten ju zdo
si opanowa .
— Godzina do wysokiej wody powiada pan? — zapyta .
— Tak, sir. Wed ug oblicze Carbeiry'ego.
— Niech nam Bóg dopomo e!
— Moje pociski dosi gaj baterii na tym cyplu, sir. Je eli uda mi si przejecha po ich otworach
strzelniczych, mo e je ucisz , a przynajmniej os abi ich tempo obstrza u.
Jeszcze jeden pocisk uderzy z trzaskiem w okr t, i nast pny.
— Ale ta po drugiej stronie cie niny jest poza zasi giem.
— Tak — zgodzi si Hornblower.
ród zamieszania bitewnego biegali ch opcy, donosz c wie e adunki prochu dla dzia . Jaki midszypmen
torowa sobie drog w ród nich.
— Panie Bush, zechce pan zameldowa si u pana Bucklanda, sir? Jeste my na mieli nie i palimy si , sir.
— Nie gadaj tyle. Przekazuj panu dowodzenie, panie Hornblower.
— Tak jest, sir.
ce na pok adzie rufowym wieci o o lepiaj co. Przy relingu sta Buckland z odkryt g ow , staraj c si
nie pokazywa po sobie tego, co czu w tej chwili. S ycha by o huczenie i pryskanie pary, gdy kto skierowa
em strumie wody na p on cy od amek zaryty w grodzi. Trupy le
y wzd
cieków pok adowych,
rannych odci gano na bok. Pocisk lub wyrwane przez niego z kad uba drewniane od amki musia y zabi
marynarza u steru, i okr t, nad którym przez chwil nikt nie panowa , wszed na mielizn .
— Musimy odci gn okr t przy pomocy kotwicy zawo nej — rzek Buckland.
— Tak jest, sir.
Oznacza o to wywiezienie kotwicy i wybieranie jej kabestanem przy u yciu liny, aby si wyci gn okr t
z gliniastego mu u. Bush rozejrza si woko o, eby sprawdzi swoje wnioski co do po
enia okr tu, do których
doszed pod pok adem, gdzie pole widzenia by o ograniczone. „Renown” wszed w b oto dziobem, trzeba b dzie
go ci gn za ruf . Pocisk przelecia z wyciem nad g ow Busha, który zmusi si , by nie uskoczy w bok.
— Lin trzeba b dzie wy
przez furt rufow .
— Tak jest, sir.
— Kotwic pr dow Roberts zawiezie szalup .
— Tak jest, sir.
Fakt opuszczenia zwyczajowego „pan” zdradza stan napi cia, w jakim znajdowa si Buckland, i mówi
o grozie ich po
enia.
— Wezm ludzi z obs ugi moich dzia , sir — zaproponowa Bush.
— Bardzo dobrze.
Teraz by w
ciwy moment na pokazanie, co mo e zdzia
dyscyplina i wprawa. Na szcz cie za oga
„Renown” by a przesz o w po owie z
ona z wytrawnych marynarzy, którzy przeszli szko w czasie blokady
Brestu. W Plymouth dodano tylko ludzi z przymusowego poboru. To co w czasie, gdy „Renown” nale
do
floty Kana u, by o tylko elementem szkolenia, obecnie stanowi o operacj , od której zale
o istnienie okr tu,
a nie pozorowane wiczenie wykonywane we wspó zawodnictwie z innymi jednostkami eskadry. Bush
z za ogami swoich dzia przyst pi do wydobywania liny i przeci gania jej na ruf , w pobli e furty, a tymczasem
na pok adzie górnym ludzie Robertsa ruszyli do talii sztagowych i rejowych, aby opu ci szalup na wod .
W dole mi dzy pok adami by o gor cej ni na pok adzie górnym, wystawionym na ar s
ca. Pod belkami
bi si dym z dzia Hornblowera, on sam za , z kapeluszem w r ku, ociera chusteczk pot z twarzy. Skin
ow , zobaczywszy Busha, który nie potrzebowa wyja nia , co robi w tej chwili. W ród huku dzia ,
w chmurze dymu, przeciskaj c si mi dzy ch opcami wci
donosz cymi wie e adunki prochu i brygadami
przeciwpo arowymi, które uwija y si z wiadrami, ludzie Busha wyci gali lin . Odcinek o d ugo ci stu s
ni
wa
wi cej ni kilka ton i trzeba by o opanowania i umiej tnego nadzoru, aby oporn lin przeci gn na ruf .
Lecz Bush najlepiej si czu przy pracy wymagaj cej zwyk ego skupienia uwagi dla wype nienia prostego
zadania. W chwili gdy ód podesz a pod ruf , by odebra koniec liny, Bush mia j wyci gni
w ca
ci
i sklarowan na pok adzie, a potem pilnowa , by — niezmiernie d uga — nie spl ta a si wysuwaj c si
stopniowo z furty rufowej. Szalupa wesz a w pole widzenia Busha z ogromnie ci
kotwic pr dow
zwisaj
z rufy; pomy la z ulg , e skomplikowana operacja umieszczenia kotwicy w odzi powiod a si .
Drugi kuter wióz szpryng z kluzy kotwicznej. Dowodzi Roberts. Bush us ysza , jak obwo uje kuter, gdy trzy
odzie wycofa y si za ruf . Mi dzy kutrami wzbi si w gór s up wody — jedna z dwóch baterii l dowych,
a mo e obie, przesun y cel. Trafienie w szalupy w tej chwili by oby nieszcz ciem, a uszkodzenie kutra
powa nie pogorszy oby sytuacj .
— Przepraszam, sir — us ysza Bush g os Hornblowera i odwróci wzrok od po yskuj cej wody.
— S ucham?
— Mog przetoczy kilka dzia z dziobu na ruf — rzek Hornblower. — Przemieszczenie ci aru mo e
pomóc.
— Na pewno — zgodzi si Bush. Patrzy na twarz Hornblowera, brudn i napi
od wysi ku, zastanawiaj c
si , czy ma prawo wyda taki rozkaz na w asn odpowiedzialno . — Lepiej niech pan poprosi Bucklanda
o pozwolenie. W moim imieniu, je li pan chce.
— Tak jest, sir.
Te dwudziestoczterofuntówki na dolnym pok adzie wa
y ponad dwie tony ka da; przesuni cie kilku
z dziobu na ruf mo e znacznie u atwi wyrwanie dziobu z mu u. Bush spojrza znowu przez furt . James,
midszypmen w pierwszej odzi, odwróci si , by sprawdzi , czy lina jest dok adnie w linii z okr tem. Gdyby lina
mi dzy kotwic a kabestanem nie bieg a prosto, jej si a ci gnienia by aby znacznie mniejsza. Szalupa i kuter
yn y obok siebie, przygotowuj c si do rzucenia kotwicy. Nagle salwa z l du wzburzy a wod wokó nich,
rykoszetuj ce pociski wskazywa y, e strzelano z fortu na wzgórzu — i to nie le jak na taki daleki zasi g.
Promie s oneczny pad na ostrze siekiery w momencie, gdy kto na rufie szalupy podniós j w gór . Bush
dostrzeg krótki b ysk. Rzucali wi c kotwic z miejsca, gdzie zwisa a ze stropów na rufie. Bogu dzi ki.
Dzia a Hornblowera bi y ci gle; okr tem wstrz sa a si a odrzutu, a trzask pocisku od amuj cego poszycie
wskazywa , e druga bateria strzela dalej, i to celnie. Wszystko dzia o si naraz. Hornblower z grup marynarzy
toczy na ruf pierwsze dzia o dziobowe z prawej burty przy pomocy handszpaka rolkowego, wsuni tego pod
lawet — by o to zadanie wymagaj ce du ej zr czno ci. Wózki j cza y przera liwie, gdy marynarze usi owali
obróci niepor czn mas
elaza i przepchn j przez zat oczony pok ad. Bush móg po wi ci Hornblowerowi
tylko jedno spojrzenie, bo spieszy na pok ad g ówny zobaczy , co si dzia o przy kabestanie.
Marynarze ustawiali si tam w
nie przy dr gach pod nadzorem Smitha i Bootha zbieraj cych resztki za óg
dzia z pok adu g ównego, by zapewni dostateczn liczb ludzi. Nadzy do pasa m czy ni spluwali w d onie
i sprawdzali oparcia dla stóp — nie by o potrzeby wskazywa im na powag sytuacji ani zach ca do pracy przy
pomocy guzowatej laski Bootha.
— Wybiera ! —krzykn Buckland z pok adu rufowego.
— Wybiera ! — powtórzy Booth. — Wybierajcie i wskrze cie tego trupa!
Marynarze zawi li na dr gach ca ym ci arem swych cia . Zapadki szcz ka y, gdy na kabestan nawija si
zwis liny. Ch opcy okr towi z linkami stoperowymi do zak adania przewi zów na lin
cznikow musieli si
zwija , aby dotrzyma tempa. Potem, w miar jak kabestan obraca si wolniej, przerwy mi dzy szcz kaniem
zapadek stawa y si d
sze. Coraz wolniej: klang-klang-klang. Zaczyna o si napr anie. Pacho y skrzypia y od
napinaj cej si liny. Klang-klang. Lina by a nowa i mog a si troch rozci gn .
Nagle gwizd pocisku — czemu to z
liwo losu skierowa a go w
nie tutaj, a nie w adne inne miejsce na
okr cie? Fruwaj ce od amki, ludzie zwaleni na pok ad — kula przeora a zbity t um. Strumieniem p yn a krew
ja niej ca yw czerwieni w blasku s
ca; nic dziwnego, e poruszeni marynarze odsun li si od krwawi cych
szcz tków.
— Do stanowisk! — rykn Smith. — Ch opcy! Zabra rannych z drogi! Dajcie tu inny dr g! Rusza
ywo!
Pocisk, który dokona tak przera aj cego spustoszenia, nie zu
ca ej si y na masakr ludzi; zdruzgota
jeszcze bok lawety armatniej i uwi
w burcie okr tu. Krew z cia zabitych i rannych nie ugasi a go i w miejscu,
gdzie utkwi w drewnie, ukaza si dym. Bush chwyci kube z wod i chlusn na roz arzon kul — para
zmiesza a si z dymem, woda plu a i bryzga a woko o. Jedno wiadro to za ma o na dwadzie cia cztery funty
rozgrzanego do czerwono ci elaza, lecz ju nadbiega a brygada przeciwpo arowa, aby zala tl cy si ogie .
Rannych i zabitych odci gni to na bok i marynarze znowu stan li u dr gów kabestanu.
— Wybiera ! — krzykn Booth. Klang-klang-klang. Kabestan obraca si wolno, coraz wolniej. A zamar ,
a pacho y j kn y od napr enia.
— Wybiera ! Wybiera !
Klang! I znowu, z oporem, po d
szej chwili — klang! I koniec. Bezlitosne s
ce pra
o plecy m czyzn
trudz cych si przy handszpakach; zrogowacia e stopy szuka y oparcia na knagach na pok adzie. Bush zostawi
ich przy tej ci kiej pracy i wróci na dó ; móg pos
tylu marynarzy z pok adu dzia owego, by postawi po
trzech u ka dego dr ga kabestanu, i uczyni to. W zadymionym pó mroku ludzie wlekli z wysi kiem na ruf
ostatni armat , jak mo na by o przeci gn , ale Hornblower by ju z powrotem przy swojej sekcji dzia ,
pilnuj c ustawienia ich na cel. Bush nast pi na lin , która przypomina a raczej drewniane drzewce, tak by a
napi ta i oporna. Przez podeszw buta poczu s abiutkie drgni cie, prawie niewyczuwalne, to ludzie przy
kabestanie nacisn li ze zdwojon si . Szcz k nast pnej zapadki odbi si echem od drewnianych cz ci okr tu,
lina drgn a nieco mocniej i znowu zesztywnia a. Nie przesun a si pod stop Busha nawet o jedn ósm cala,
chocia wiedzia , e stu pi dziesi ciu m czyzn przy handszpakach wypruwa o z siebie ostatnie si y.
Wystrzeli o jedno z dzia Hornblowera, Bush wyczu reakcj liny na odrzut. Przez luki dobiega y s abo okrzyki
zach ty rzucane przez Smitha i Bootha przy kabestanie, ale nie by o wida , eby lina przesun a si cho by
o cal. Hornblower podszed do Busha i zasalutowa .
— Sir, czy wyczuwa pan jak ró nic po wystrza ach z moich dzia ? — Mówi c to odwróci si i skin na
celowniczego dzia a na ródokr ciu, które zosta o w
nie za adowane i wytoczone. Celowniczy wsun lont do
otworu, dzia o rykn o i spowite w k by dymu cofn o si pod dzia aniem odrzutu. Bush wyczu stop drgni cie
w linie.
— Nieznaczne drgni cie — nie — tak. — Busha co tkn o. Wiedzia ju , co odpowie Hornblower na
pytanie, jakie zamierza mu zada .
— Co pan zamierza?
— Móg bym wystrzeli ze wszystkich armat naraz. To mog oby wyrwa okr t z mu u, sir.
Istotnie mog o. „Renown” tkwi w b ocie trzymaj cym go w mocnym u cisku. Je liby si uda o wstrz sn
nim silnie przy maksymalnym napr eniu liny, mo na by wyrwa okr t z tego uchwytu.
— Na Boga, chyba warto spróbowa — rzek Bush.
— Bardzo dobrze, sir. Za trzy minuty b
mia dzia a za adowane i gotowe do strza u, sir. — Hornblower
wróci do swojej baterii i krzykn przez tr bk z d oni: — Przerwa ogie ! Wszyscy, przerwa ogie .
— Powiem im przy kabestanie — rzek Bush.
— Bardzo dobrze, sir. — Hornblower dalej wydawa rozkazy. — Za adowa dzia a i wzi podwójn ilo
prochu. Zasypa proch i wytoczy dzia a.
To by y ostatnie s owa, jakie us ysza Bush wchodz c na pok ad g ówny. Powiedzia Smithowi o propozycji
Hornblowera i ten od razu skin g ow .
— Przesta wybiera ! —krzykn Smith i spoceni ludzie u handszpaków wyprostowali zm czone plecy.
Trzeba by o wyja ni sytuacj Bucklandowi na pok adzie rufowym, a on wyrazi zgod na t prób . Ten
pechowy m czyzna, którego okr t znalaz si w miertelnym niebezpiecze stwie, sta przy relingu, patrz c na
fiasko swej pierwszej akcji w czasie samodzielnego dowodzenia i ciska por cz obu d
mi, jakby chcia z niej
zrobi korkoci g. A tymczasem Smith przyniós bardzo z e wie ci.
— Roberts nie yje — oznajmi k cikiem ust.
— Nie!
— Zabity. Pocisk przeci go w szalupie na pó .
— Wielki Bo e!
Dobrze to wiadczy o o Bushu, e najpierw odczu
al z powodu mierci Robertsa, a dopiero potem
wiadomi sobie, e jest teraz pierwszym oficerem na okr cie liniowym. Ale obecnie, gdy „Renown” znajdowa
si pod obstrza em, nie by o czasu ani na al, ani na rado . Bush krzykn do luku:
— Hej, tam na dole! Panie Hornblower!
— Sir!
— Czy dzia a gotowe?
— Jeszcze minut , sir.
— Spróbujemy jeszcze mocniej j napr
— powiedzia Bush do Smitha, a potem g
niej, do luku: —
Panie Hornblower, prosz czeka na mój rozkaz.
— Tak jest, sir.
Marynarze znowu ustawili si przy dr gach kabestanu, wparli si stopami w deski pok adu i zacz li pcha .
— Mocniej! — wo
Bush. — Wybiera !
Po obróceniu kabestanu o cal dalszy nacisk na handszpaki nie dawa ju prawie adnego skutku.
— Wybiera !
Bush zostawi ich i zbieg na dó . Postawi stop na sztywno napr onej linie i da znak g ow
Hornblowerowi. Wytoczono i za adowano pi tna cie dzia — w tym dwa przeci gni te na ruf z lewej burty, ich
za ogi czeka y na rozkaz.
— Dzia onowi, lonty chwy ! — krzykn Hornblower. — Wszyscy inni, odsun si ! B
liczy : raz, dwa,
trzy. Na trzy wsuniecie lonty. Zrozumiano?
Odezwa y si mrukliwe potakiwania.
— Gotowi? Wszystkie lonty zapalone?
Dzia onowi zamachali nimi w powietrzu, by si dobrze rozjarzy y.
— A wi c: raz — dwa — trzy!
Po wsuni ciu lontów w otwory dzia a rykn y niemal równocze nie; pomimo nieuniknionych ró nic w ilo ci
za adowanego prochu nie up yn a nawet sekunda mi dzy pierwszym a ostatnim wystrza em z pi tnastu dzia .
Trzymaj c stop na linie Bush wyczu , e okr t zako ysa si od odrzutu — efekt ten zwi kszy y podwójne
porcje prochu. K by dymu wzmog y otaczaj cy go ar, ale Bush nie zwraca na to uwagi. Lina drgn a pod
stop przy przechyle okr tu. Ruszy a si ! Z ca pewno ci ! Musia przesun stop . Wszyscy mogli s ysze
szcz k nast pnej zapadki windy kotwicznej. Klang-klang. W ród dymu kto wzniós radosny okrzyk, inni
podchwycili go.
— Cisza! — rykn Hornblower.
Klang-klang-klang. Czu by o w tym szcz ku opór, lecz okr t si porusza . Lina wolno wpe za a w furt , jak
miertelnie ranny potwór. Gdyby tylko mogli utrzyma go w ruchu! Klang-klang-klang. Przerwy mi dzy
poszczególnymi szcz kni ciami stawa y si coraz krótsze — nawet Bush musia to w duchu przyzna . Lina
wchodzi a w furt coraz szybciej.
— Panie Hornblower, prosz obj tu nadzór — rzek Bush i po pieszy na pok ad g ówny.
Po zej ciu okr tu z mielizny pierwszy oficer b dzie musia dopilnowa wielu wa nych czynno ci. Kabestan
obraca si tak szybko, e wydawa o si , i wygrywa jak skoczn melodi .
Na pok adzie rzeczywi cie trzeba by o dojrze wielu spraw i wiele decyzji wydawa od r ki. Bush
zasalutowa Bucklandowi.
— Jakie rozkazy, sir?
Buckland zwróci na niego zgn biony wzrok.
— Tracimy przyp yw — powiedzia .
W tej chwili poziom p ywu musi by najwy szy; gdyby znowu dotkn li dna, przeci ganie okr tu na kotwicy
zawo nej nie by oby tak prost operacj .
— Tak, sir — potwierdzi Bush.
Decyzja zale
a wy cznie od Bucklanda, z nikim nie móg dzieli odpowiedzialno ci. Bardzo trudno jest
jednak cz owiekowi przyzna si do pora ki w czasie pierwszej wyprawy pod w asnym dowództwem. Buckland
spojrza na brzeg, na czerwono-z ote flagi Hiszpanii powiewaj ce nad awic dymu z baterii, jakby szukaj c
natchnienia — ale go tam nie znalaz .
— Mo emy oddali si tylko z bryz l dow — stwierdzi Buckland.
— Tak, sir — potwierdzi Bush.
Bush pomy la , e bryza od l du przestanie wia za chwil , a Buckland wiedzia o tym równie dobrze jak on.
W tym momencie pocisk z fortu na wzgórzu uderzy z og uszaj cym trzaskiem w aw wantow ; posypa si
grad od amków. Kto wzywa brygad przeciwpo arow . Buckland podj wreszcie trudn decyzj .
— Wybiera lin szpryngow — rozkaza . — Obróci okr t dziobem do morza.
— Tak jest, sir.
Wycofanie si — pora ka; to oznacza ten rozkaz. Ale musi stawi czo o kl sce. Nawet po wydaniu tego
rozkazu potrzeba by o wielu wysi ków, aby wyprowadzi okr t spod gro cego mu niebezpiecze stwa. Bush
odwróci si , by wyda rozkazy.
— Hej, tam, przy kabestanie, przesta wybiera !
Szcz k usta i uwolniony „Renown” sp yn w b otniste, zbe tane wody zatoki. Aby si z niej wydosta ,
dzie musia odwróci si ty em, zawróci w ciasnej przestrzeni i przebi si na otwarte wody morza. Na
szcz cie by sposób na wymanewrowanie obrotu za pomoc cumy dziobowej, która dot d le
a nie wyzyskana
mi dzy kluz kotwiczn a kotwic .
— Rzuci lin
cznikow na rufie! — rozkazy pada y szybko i swobodnie; by o to zwyk e zadanie
z praktyki okr towej, mimo e trzeba je by o wykonywa pod ogniem rozgrzanych do czerwono ci pocisków.
odzie z za ogami, wci jeszcze na wodzie, czeka y, by w razie ustania w tpliwej bryzy wyholowa
pokiereszowany okr t poza stref niebezpiecze stwa. Ci gni ty napinan przez kabestan cum dziobow dziób
„Renown” zawraca powoli. Cho wiatr zamiera i w skwarnym upale zaczyna a si cisza morska, ruch ten by
zauwa alny — gdyby nie ten szok spowodowany niepowodzeniem wyprawy i nie ta my l o przekl tej artylerii!
Gdy kabestan obraca okr t na kotwicy, Bush poj , e musi utrzyma go w ruchu. Znów podszed do Bucklanda
i zasalutowa .
— Sir, czy mam przeci gn „Renown” na cumach przez zatok ?
Buckland sta przy kompasie, patrz c nie widz cymi oczyma na fort. To nie fizyczne tchórzostwo, lecz szok
spowodowany kl sk i obaw o to, co b dzie dalej, sprawi y, e nie by chwilowo w stanie my le logicznie.
Pytanie Busha by o mu bod cem do czynu.
— Tak — zgodzi si Buckland i Bush odszed zadowolony, e mo e zaj si czym po ytecznym, na czym
zna si doskonale.
Trzeba by o skantowa drug kotwic na dziobie z lewej burty i wyci gn jeszcze jedn cum . Krzykn do
Jamesa, dowodz cego odziami od chwili mierci Robertsa, daj c mu znak o rozpocz ciu nowego manewru
i wzywaj c do podp yni cia pod dziób, eby mo na by o opu ci kotwic do odzi — najbardziej
skomplikowana cz
ca ego zadania. Potem za oga schyli a si nad wios ami i ód powlok a si naprzód,
chyboc c pod olbrzymim ci
arem podwieszonym w cz ci rufowej, z luzowan cum z rufy. Jard za jardem,
w takt monotonnych obrotów kabestanu „Renown” podpe za do pierwszej kotwicy, a gdy lina napr
a si
pionowo, dano sygna Jamesowi, znajduj cemu si teraz daleko w przodzie na swej szalupie, aby rzuci kotwic
ze swej odzi i wróci po kotwic pr dow , która mia a by zawieziona. Nale
o te odczepi i wyci gn
nieprzydatn ju cum rufow , gdy si a dzia ania kabestanu przenios a si na drug cum . Oba kutry dosta y
liny, aby mog y cho troch dopomóc w tym wspólnym wysi ku holowania ci kiego okr tu, gdy tyle zale
o
od odsuni cia „Renown” poza zasi g baterii.
Pod pok adem Hornblower przeci ga z powrotem na dziób dzia a poprzednio przesuni te na ruf ; szcz k
i dudnienie lawet po deskach pok adu, zag uszaj ce monotonny klekot kabestanu, s ycha by o na ca ym okr cie.
ce pra
o bezlito nie, zmi kczaj c smo w spoinach, gdy tymczasem z najwi kszym trudem, jard za
jardem, kabel za kablem okr t pe zn przez zatok Samaná, po l ni cej, spokojnej wodzie, wycofuj c si spod
obstrza u roz arzonymi pociskami, a znale li si poza zasi giem i mogli pozwoli sobie na chwil przerwy,
eby ludzie mogli wypi po sk pym kubku cuchn cej, ciep ej wody, zanim znów wróc do swych zaj . Do
chowania zabitych i naprawy szkód; do wiadomo ci kl ski. I mo e tak e do rozmy la , czy wci trwa
owrogi wp yw kapitana, mimo jego ob kania i zupe nej obecnie bezradno ci.
Rozdzia VIII
Tropikalna noc zamkn a si nad pogruchotanym „Renown”, trzymaj cym si opodal l du pod lekkimi
aglami, których postawiono tylko tyle, aby móg si bez trudu utrzymywa na d ugich atlantyckich falach
pchanych na dziób pasatem wspomaganym przez bryz morsk . Buckland z niepokojeni omawia sytuacj ze
swym nowym pierwszym oficerem. Mimo wiatru w ma ej kajucie by o gor co jak w piecu; wydawa o si , e
du e latarnie zwisaj ce z belek pok adowych i o wietlaj ce rozpostarte na stole mapy rozgrzewa y
pomieszczenie do niemo liwo ci. Bush czu szczypanie potu pod mundurem, a sztywny halsztuk tak ciasno
opina mu grub szyj , e od czasu do czasu wk ada za materia dwa palce i odsuwa go od skóry, nie czuj c
mimo to adnej ulgi. Najpro ciej by oby zdj ci
ki mundur i rozpi halsztuk, ale taka mo liwo nie przesz a
mu przez my l. W tych ci kich warunkach niewygody cielesne znosi o si bez skargi; pomaga a w tym duma
i przyzwyczajenie.
— A wi c uwa a pan, e powinni my p yn na Jamajk ? — pyta Buckland.
— Nie o mieli bym si posun tak daleko, eby to doradza , sir — odpar ostro nie Bush.
Zgodnie z prawem marynarki wojennej odpowiedzialno obci
a Bucklanda, wy cznie Bucklanda i Bush
by z y za t prób przerzucenia cz ci odpowiedzialno ci na niego.
— Có innego mo emy zrobi ? — nalega Buckland. — Co pan sugeruje?
Bush przypomnia sobie plan wyprawy, jaki przed nim naszkicowa Hornblower, ale nie wysun go od razu;
nie rozwa
go jeszcze dostatecznie w my lach — nie by nawet pewien, czy mo na go uzna za realny.
Zadzia
wi c na zw ok .
— Je li skierujemy si na Jamajk , b dzie to haniebna ucieczka, sir — zauwa
.
— Ma pan zupe
racj — zgodzi si Buckland, rozk adaj c bezradnie r ce. — No i jest jeszcze kapitan…
— Tak — powiedzia Bush — jest jeszcze kapitan.
Gdyby „Renown” zameldowa si u admira a w Kingston, maj c na swym koncie jaki g
ny sukces, nie
zag biano by si zbyt szczegó owo w badanie ubieg ych wydarze . Je li jednak przyb dzie kulej c, pokonany
i pogruchotany, mo na si spodziewa dochodzenia, dlaczego zamkni to dowódc w odosobnieniu jako
umys owo chorego, czemu Buckland przeczyta tajne rozkazy i zdecydowa przypu ci atak na Samaná.
— M ody Hornblower mówi mi to samo — zauwa
Buckland z rozdra nieniem. —
uj , e go w ogóle
ucha em.
— O co pan go pyta , sir?
— Och, trudno powiedzie , e pyta em — odpar Buckland ze z
ci . — Którego wieczora gaw dzili my
sobie na pok adzie rufowym. On mia wacht .
— Pami tam, sir — ponagla go Bush.
— Rozmawiali my. I ten bezczelny smarkacz mówi dok adnie to samo co pan teraz… nie pami tam, od
czego si zacz o. Ale potem wysz a sprawa skierowania si do Antiguy. Hornblower uwa
, e by oby lepiej,
gdyby my si zdobyli na jaki wyczyn, zanim zacznie si dochodzenie na temat dowódcy. Mówi , e to szansa
dla mnie. I chyba tak by o. Moja wielka szansa. Ale s uchaj c Hornblowera mo na by pomy le , e ju jutro
zostan mianowany kapitanem. A tymczasem…
Buckland wykona gest mówi cy, ile jego zdaniem ma teraz szans na mianowanie go kiedykolwiek
kapitanem.
Bush pomy la o raporcie, jaki Buckland b dzie musia z
: dziewi ciu zabitych, dwudziestu rannych;
atak „Renown” sromotnie odparty; zatoka Samaná dalej bezpiecznym schronieniem dla korsarzy. By rad, e nie
jest w skórze Bucklanda, ale zdawa sobie spraw , e i jemu mo e si porz dnie dosta przy tej okazji. By teraz
pierwszym oficerem, jednym z oficerów, który dopu ci — co ju samo wystarczy — do pozbawienia Sawyera
dowództwa, i trzeba by zwyci stwa, aby w oczach prze
onych zas ugiwa na pochwa .
— Niech to diabli — westchn Buckland, próbuj c si usprawiedliwi przed sob — zrobili my wszystko,
na co nas by o sta . Ka dy móg osi
na mieli nie w tej zatoce. To nie nasza wina, e zabito sternika. adna
jednostka nie przesz aby przez zatok pod takim ogniem krzy owym.
— Hornblower sugerowa desant po stronie odmorskiej. W Zatoce Szkockiej, sir — zauwa
Bush bardzo
ostro nie.
— Jeszcze jedna z sugestii Hornblowera? — spyta Buckland.
— S dz , e to w
nie mia na my li od samego pocz tku, sir. Desant i atak z zaskoczenia.
Mo e wskutek nieudania si wyprawy Bush zrozumia teraz bezsens pchania drewnianego okr tu w miejsce,
gdzie mo na go by o ostrzeliwa roz arzonymi do czerwono ci pociskami.
— A co p a n uwa a?
— Có , sir…
Bush nie by pewien, czy potrafi jasno wyrazi swój pogl d. Nie powiod o im si raz, trudno, mo e si nie
powie i drugi; wszystko jedno, czy wisie za owc , czy za jagni tko. Bush by twardym cz owiekiem; nie lubi
cofa si przed trudno ciami i z
ci a go my l o potulnym odwrocie po jednym odpartym ataku. Trudno
polega a na obmy leniu alternatywnego planu wypadu. Usi owa wyja ni to wszystko Bucklandowi i by na tyle
podniecony, e wyzby si wrodzonej ostro no ci.
— Rozumiem — powiedzia Buckland. Cienie ta cz ce na jego twarzy w wietle ko ysz cych si lamp
uwydatnia y walk wewn trzn . Nagle zdecydowa si . — Pos uchajmy, co on sam nam powie.
— Tak jest, sir. Smith jest teraz na wachcie. Hornblower ma rodkow — my
, e b dzie spa , póki go nie
zawo aj .
Buckland by znu ony, jak wszyscy na okr cie — a mo e bardziej od innych. My l o Hornblowerze
rozci gni tym wygodnie w koi, podczas gdy jego prze
eni siedz tu i denerwuj si , pobudzi a go do podj cia
decyzji, której móg by nie podj w innych warunkach, o przyst pieniu do dzia ania natychmiast, nie czekaj c
do jutra.
— Prosz pos
po niego — rozkaza .
Hornblower stawi si w kajucie w stosunkowo krótkim czasie. W osy mia rozwichrzone, a po mundurze
wida by o, e wdziewa go w po piechu. Wchodz c obrzuci kabin nerwowym spojrzeniem; czu wcale nie tak
nieuzasadnion obaw z powodu nag ego wezwania go przed oblicze zwierzchników.
— O jakim to planie pan mi mówi ? — zapyta Buckland. — O ile rozumiem, panie Hornblower, mia pan
pewne sugestie na temat szturmu na fort.
Hornblower nie odpowiedzia od razu; uk ada sobie w g owie argumenty i rozwa
swój pierwotny plan
w wietle nowej sytuacji — Bush czu , e nie by o fair wzywa Hornblowera, aby wy uszczy swój plan teraz,
gdy „Renown” dokona ju jednej nieudanej próby, rezygnuj c z korzy ci, jakie da oby zaskoczenie. Ale
widzia , e Hornblower przemy
na nowo swój pierwotny zamys .
— S dzi em, e desant da by wi cej szans, sir — zacz . — Ale to by o, zanim Diegowie si zorientowali, e
w pobli u znajduje si okr t liniowy.
— A teraz pan tak nie s dzi?
W tonie Bucklanda wyczuwa o si mieszanin ulgi i rozczarowania — ulgi, e nie b dzie musia
podejmowa dalszych decyzji, a rozczarowania, e nie zaproponowano mu atwego sposobu osi gni cia
sukcesu. Lecz Hornblower zd
ju obmy li nowy plan, bior c pod uwag inny czas i zmienione odleg
ci.
Wida to by o z jego twarzy.
— My
, e mo na jednak spróbowa co zrobi , sir, byle natychmiast.
— Natychmiast? — Panowa a noc, za oga by a wyczerpana i w tonie Bucklanda czu o si zaskoczenie
propozycj bezzw ocznej akcji. — Pan nie ma chyba na my li dzisiejszej nocy?
— Dzisiejsza noc mo e by najlepsza, sir. Diegowie patrzyli, jak uciekamy w pop ochu — przepraszam, sir,
ale tak to wygl da o, przynajmniej dla nich. Widzieli nas opuszczaj cych zatok Samaná o zachodzie s
ca. Na
pewno spoczn na laurach. Pan ich zna, sir. Atak o wicie z innej strony, od l du, to rzecz, której najmniej si
spodziewa .
owa te wyda y si Bushowi ca kiem sensowne i przytakn im nieznacznie; tylko na tyle odwa
si
czy do dyskusji.
— Jak by pan przeprowadzi taki atak, panie Hornblower? — zapyta Buckland.
Hornblower mia ju plan obmy lony. Znik o znu enie, a jego twarz roz wietli zapa .
— Wiatr do Zatoki Szkockiej jest pomy lny, sir. Mo emy tam by w niespe na dwie godziny — przed
pó noc . Do tego czasu wyznaczymy i przygotujemy oddzia desantowy, stu marynarzy i
nierze piechoty
morskiej. Jest tam dobra pla a do wysadzenia desantu — widzieli my j wczoraj. Brzeg musi by bagnisty, za
nim zaczynaj si wzgórza pó wyspu, ale mo emy wyl dowa przed tymi bagnami, od strony pó wyspu.
Zaznaczy em wczoraj to miejsce, sir.
— Co dalej?
Hornblower nie da pozna po sobie zdziwienia, e przy odrobinie wyobra ni kto móg by nie umie
przewidzie dalszego ci gu wyprawy.
— Grupa desantowa mo e si dosta bez trudu na grzbiet wzgórza, sir. Nie ma mowy o zb dzeniu —
z jednej strony morze, z drugiej zatoka Samaná. Przeszed szy grzbietem o pierwszym brzasku mogliby uderzy
na fort. Maj c te bagna i urwiste zbocza, Diegowie pewnie s abo pilnuj tej strony, sir.
— Hornblower, mówi pan tak, jakby to by o atwe. Ale… stu osiemdziesi ciu ludzi?
— S dz , e starczy, sir.
— Dlaczego pan tak s dzi?
— Z fortu strzela o do nas sze dzia , sir. Ich za ogi licz razem najwy ej dziewi dziesi ciu ludzi —
a prawdopodobnie sze dziesi ciu plus ci od podawania amunicji i podgrzewania kul. W sumie stu
pi dziesi ciu, a mo e nawet tylko stu.
— Ale dlaczego ma by ich tylko tylu?
— Diegowie nie maj si czego obawia z tej strony wyspy. Pilnuj si przed czarnymi, Francuzami i mo e
tak e przed Anglikami z Jamajki. Czarnych na pewno nie ci gnie, aby atakowa poprzez bagna. Zagro ona jest
po udniowa strona zatoki Samaná. Tam Diegowie b
trzymali wszystkich zdolnych do noszenia broni. Tam
le
miasta. Tam grozi im ten Toussaint, czy jak on si nazywa, sir.
Zako czenie d ugiej przemowy t ostatni wzmiank musia o by zamierzone, Hornblower wyra nie
powstrzymywa si od wyk adania zwierzchnikowi rzeczy oczywistych w sposób zbyt pouczaj cy. A Bush
zauwa
, e Buckland poruszy si niecierpliwie na s owa o czarnych i Francuzach. Te tajne rozkazy, których
nie pozwolono Bushowi przeczyta , zawiera y na pewno jakie instrukcje dotycz ce skomplikowanej sytuacji
politycznej na Santo Domingo, gdzie zbuntowani niewolnicy, Francuzi i Hiszpanie (ci ostatni gdzie indziej by
mo e wyst puj cy jako sprzymierze cy) walczyli ze sob o w adz .
— Nie b dziemy miesza do tego czarnych i Francuzów — rzek Buckland, potwierdzaj c przypuszczenia
Busha.
— Tak, sir. Ale Diegowie mog — odpar Hornblower, wcale nie skonfundowany. — W tej chwili bardziej
si boj czarnych ni nas.
— A wi c pan s dzi, e taki atak mo e si uda ? — pyta Buckland, desperacko zmieniaj c temat.
— My
, e tak, sir. Ale czas ucieka.
Buckland siedzia , spogl daj c niezdecydowanie na obu swych podw adnych, i Bush naprawd mu
wspó czu .
Jeszcze jeden krwawy odpór, a mo e i co gorszego: odci cie, poddanie si ca ej grupy desantowej
zrujnowa oby ostatecznie karier Bucklanda.
— Maj c fort w naszych r kach, sir — ci gn Hornblower — mo emy zrobi porz dek z korsarzami
w zatoce, sir. Nigdy ju nie mogliby u ywa jej jako swego kotwicowiska.
— To prawda — zgodzi si Buckland. W ten sposób wykona by rozkazy skutecznie i stosunkowo ma ym
kosztem; przywróci oby mu to zaufanie.
Drewniane elementy konstrukcji unoszonego przez fale „Renown” skrzypia y rytmicznie. Podmuch pasatu
wdar si do kajuty i z agodzi panuj cy w niej zaduch, owiewaj c ch odniejszym tchnieniem spocon twarz
Busha.
— Do diab a — zawo
Buckland zuchowato — bierzmy si do dzie a!
Bush musia si powstrzyma , eby nie powiedzie czego , co wyrazi oby jego rado ; Hornblower
przemawia spokojnym tonem — zbyt wyra ne popychanie Bucklanda do akcji mog oby mie skutek przeciwny
i wywo
w ostatniej chwili zmian decyzji.
Podj wszy jedn decyzj trzeba by o jednak zdoby si na drug , równie wa
, i to natychmiast.
— Kto obejmie dowództwo? — zapyta Buckland. By o to retoryczne pytanie; nikt poza nim samym nie
móg da na nie odpowiedzi, co by o rzecz oczywist zarówno dla Busha, jak i dla Hornblowera. Mogli tylko
czeka .
— By oby to zadanie dla tego biedaka Robertsa, gdyby
— ci gn Buckland i zwróciwszy spojrzenie na
Busha powiedzia : — Panie Bush, pan b dzie dowodzi .
— Tak jest, sir.
Bush wsta z krzes a, schyliwszy g ow pod niskimi belkami pok adu.
— Kogo chce pan wzi ze sob ?
Hornblower sta przez ca y czas tej rozmowy, teraz nie wiadomie przest pi z nogi na nog .
— Czy potrzebuje mnie pan jeszcze, sir? — zapyta Bucklanda.
Patrz c na niego Bush nie potrafi by powiedzie , jakie uczucia k bi y si w tym ch opcu; wygl da jak pe en
respektu uwa nie s uchaj cy oficer. Bush pomy la o Smithu, jeszcze jednym poruczniku na okr cie,
i o Whitingu, dowódcy piechoty morskiej, który na pewno b dzie musia wzi udzia w wypadzie. Trzeba by
te . wzi midszypmenów i pomocników oficera nawigacyjnego jako ni szych oficerów. Mia d wiga
odpowiedzialno za ryzykown i desperack operacj wojenn — stawk by a teraz zarówno reputacja jego, jak
i Bucklanda. Kogo chcia by mie przy sobie w tym jednym z najwa niejszych momentów swojej kariery? Je li
poprosi o jeszcze jednego porucznika, b dzie on jego zast pc i b dzie pewnie chcia zabiera g os na temat
podejmowanych decyzji.
— Panie Bush, czy potrzebujemy jeszcze pana Hornblowera? — spyta Buckland.
Hornblower by by aktywnym zast pc dowódcy. Niecierpliwym, mo na by rzec. Potrafi by krytykowa ,
przynajmniej w my li. Bushowi nie u miecha o si dowodzenie z Hornblowerem u boku, s ysz cym ka dy jego
rozkaz. Ta wewn trzna rozterka nie mia a jakiej okre lonej formy, z rzeczowymi argumentami za i przeciw; by
to raczej konflikt uprzedze i instynktów, wynik wielu lat do wiadczenia, co , czego Bush nigdy nie potrafi by
wyrazi w s owach. Zdecydowa , e w tej chwili nie potrzebuje ani Hornblowera, ani Smitha, ale potem spojrza
ponownie na Hornblowera. M ody cz owiek próbowa zachowywa niewzruszony wyraz twarzy, lecz Bush czu
intuicyjnie, jak ogromnie mu zale
o na zaproszeniu do udzia u w tej ekspedycji. Ka dy oficer, rzecz jasna,
chcia by skorzysta z okazji do wyró nienia si , lecz motywacja Hornblowera by a jeszcze silniejsza.
Hornblower sta z r kami opuszczonymi, w postawie „na baczno ”, ale Bush zauwa
, e nie móg opanowa
nerwowego ruchu swoich d ugich palców. Decyzja Busha by a spowodowana nie ch odnym os dem, lecz czym
zupe nie przeciwnym. Mo na to by o nazwa
yczliwo ci albo s abo ci do Hornblowera. Zaczyna lubi tego
bystrego m odzie ca o zmiennym usposobieniu, a teraz nie mia ju w tpliwo ci, e to cz owiek odwa ny.
— Sir, chcia bym zabra ze sob pana Hornblowera — przemówi ; s owa te wypowiedzia jakby bezwiednie;
starszy kochaj cy brat móg by powiedzie to samo z dobrego serca, zabieraj c ze sob znacznie m odszego brata
na jaki przyjemny wypad.
ysz c to Hornblower rzuci mu spojrzenie, które st umi o wszelki al, jaki Bush móg czu do siebie, e
pozwoli ponie si uczuciu. We wzroku Hornblowera tyle by o ulgi, tyle wdzi czno ci, e Bush pozna mi e
ciep o wielkoduszno ci; poczu si lepszy i bardziej ludzki. W tej chwili nie widzia nic niew
ciwego we
wdzi czno ci Hornblowera za decyzj , która wystawi na niebezpiecze stwo w asne jego ycie.
— Bardzo dobrze, panie Bush — skwitowa Buckland. Jak zwykle, wyraziwszy zgod , zacz mie
tpliwo ci: — Zostan w ten sposób z tylko jednym porucznikiem. — Carberry mo e przej wacht , sir —
odpar Bush.
— A w ród pomocników oficera nawigacyjnego jest kilku nadaj cych si na oficerów wachtowych.
Odpiera sprzeciw, gdy si ju na co zdecydowa , by o dla Busha rzecz tak naturaln , jak dla ryby da si
skusi przez przyn
.
— Bardzo dobrze — powtórzy Buckland, prawie z westchnieniem. — A có pana gn bi, panie Hornblower?
— Nic, sir.
— Chcia pan co powiedzie . Niech pan wydusi to z siebie.
— Nic wa nego, sir. Z tym mo na poczeka . Zastanawia em si tylko nad zmian kursu, sir. Mogliby my ju
teraz, nie trac c czasu, skierowa si do Zatoki Szkockiej.
— Chyba tak. — Jak ka dy oficer marynarki wojennej, Buckland zdawa sobie spraw , e kaprysy wiatru
i pogody by y nie do przewidzenia i e wobec tego na morzu nie nale y nigdy czeka z rozpocz ciem dzia ania
po podj ciu decyzji, ale móg o tym zapomnie , gdyby mu nie przypomniano. — Och, bardzo dobrze.
Powinni my zatem przej na fordewind. Jaki mamy kurs?
Gdy ucich o zamieszanie zwi zane ze zwrotem okr tu, Buckland wróci do kajuty i zm czony opad na
krzes o. Przybra mask kpiarza dla ukrycia obaw ogarniaj cych go od nowa.
— Na razie spe nili my yczenia pana Hornblowera — przemówi . — Pos uchajmy teraz, czego pan
potrzebuje, panie Bush.
Dyskusja na temat proponowanej wyprawy potoczy a si zwyk ym torem: zapotrzebowanie na ludzi,
ekwipunek dla nich, ustalenie miejsca spotkania nast pnego ranka. Przy uzgadnianiu tych spraw Hornblower
trzyma si celowo na boku.
— Panie Hornblower, jakie sugestie? — spyta wreszcie Bush. Pytanie to podyktowa a mu uprzejmo ,
a mo e i przezorno .
— Tylko jedna, sir. Mogliby my wzi ze sob par kotwiczek odziowych, z przymocowanymi do nich
linami. Mog si przyda , gdyby trzeba by o wspina si na mury.
— S usznie — zgodzi si Bush. — Prosz dopilnowa ich wydania.
— Tak jest, sir.
— Czy potrzebuje pan go ca, panie Hornblower? — spyta Buckland.
— Przyda by si , sir.
— Ma pan kogo na my li?
— Je li pan si zgodzi, sir, to chcia bym wzi Wellarda. Jest opanowany i my li szybko.
— Bardzo dobrze — Buckland popatrzy uwa nie na Hornblowera na wzmiank o Wellardzie, ale na razie
nic wi cej nie powiedzia na ten temat.
— Co jeszcze? Nie? Panie Bush? Wszystko ustalone?
— Tak, sir — odpar Bush.
Buckland zab bni palcami po stole. Ostatnia zmiana kursu nie stanowi a jeszcze kroku decyduj cego, nie
zobowi zywa a go do niczego. Ale nast pny rozkaz zobowi e. Je li wywo a si za og na pok ad, wyda im si
bro i instrukcje dotycz ce desantu, trudno b dzie si cofn . Jeszcze jedna próba; mo e znów niepowodzenie;
mo e kl ska. Nie by o w jego mocy zapewni sobie sukcesu, ale móg unikn niepowodzenia po prostu nie
wystawiaj c si na nie. Podniós wzrok i napotka bezlitosne spojrzenie swoich dwóch podw adnych. Nie, teraz
ju by o za pó no — myli si , s dz c, e móg by si jeszcze wycofa . Ju nie móg .
— Pozostaje wi c tylko wyda rozkazy — stwierdzi . — Dopilnuje pan tego?
— Tak jest, sir — odpar Bush.
Obaj z Hornblowerem mieli ju opu ci kajut , gdy Buckland zada pytanie, z którym zwleka a dot d.
Wymaga o ono nag ej zmiany tematu, chocia ciekawo , która je wywo
a, zosta a pobudzona wymienieniem
nazwiska Wellarda przez Hornblowera. Lecz Buckland, jeszcze rozgrzany faktem podj cia przez siebie decyzji,
czu si o mielony do postawienia pytania, w ka dym razie by to moment, w którym mo na by o oczekiwa
zwierze .
— Przy okazji, panie Hornblower — zacz , i Hornblower przystan w drzwiach — jak to si sta o, e
kapitan spad do luku?
Bush widzia , jak znik o o ywienie z twarzy Hornblowera, która zamieni a si w kamienn mask . Min a
chwila, zanim pad a odpowied .
— Pewnie straci równowag , sir — odpar Hornblower z najwy szym respektem i absolutn oboj tno ci
w g osie. — Pami ta pan, sir, okr t by bardzo rozko ysany tamtej nocy.
— Chyba tak — zgodzi si Buckland; w jego tonie wyczuwa o si rozczarowanie i zak opotanie. Popatrzy
na Hornblowera, ale jego twarz by a w tej chwili mask bez wyrazu. — Och, bardzo dobrze. Prosz wykonywa
zadanie.
— Tak jest, sir.
Rozdzia IX
Bryza morska usta a z chwil och odzenia si l du i zapad a duszna noc z jednakowym ci nieniem powietrza
nad morzem i l dem. Par mil dalej na morzu móg wia pasat, jak zawsze, lecz tu, u brzegu, panowa a wilgotna
cisza morska. D uga martwa fala atlantycka rozbija a si ju na pierwszych odleg ych mieliznach, lecz
a
jeszcze, jak os ab y po chorobie, ongi pe en wigoru cz owiek, i spieniona wlewa a si rytmicznie na pla
po
zachodniej stronie. Tu, gdzie zaczyna y si wapienne urwiste zbocza pó wyspu Samaná, znajdowa si os oni ty
zak tek, w którym w ski strumie wy obi w zboczu szeroki w wóz, na najbardziej ku wschodowi wysuni tym
kra cu rozleg ej pla y. Morze, fale przybrze ne i pla e wydawa y si ton w ogniu; w ciemno ciach nocy
fosforyzuj ca silnie woda wdziera a si z fal przyboju na pla i o wietla a pióra wiose odzi wyci ganych na
brzeg. Zdawa o si , e odzie p ywaj po ogniu, którego blask nasila si jeszcze po ich przej ciu. Ka da
zostawia a za sob gorej cy lad torowy, z jasnymi smugami po obu burtach, tam gdzie pióra wiose wgryza y
si w wod .
U stóp w wozu zarówno l dowanie, jak i wspinanie si nie by o trudne. odzie zary y dziobami w piachu
i grupa wypadowa musia a wej tylko po pas w wod — po pas w p ynny ogie , trzymaj c wysoko bro
i skrzynki z nabojami, eby ich nie zamoczy . Nawet na do wiadczonych marynarzach jasno fosforescencji
robi a wra enie, a tych, którzy jej nigdy nie widzieli, tak ten widok podnieci , e zacz li gada z o ywieniem, a
ostry rozkaz kaza im zamilkn . Bush wydosta si z odzi jako jeden z pierwszych i z pluskiem przeszed na
brzeg. Stan , nieprzywyk y, na sta ym gruncie pla y, podczas gdy inni pod
ali jego ladem; woda sp ywa a
z nasi kni tych nogawic spodni.
W przodzie zamajaczy a ciemna posta id ca od drugiej odzi.
— Moja grupa jest ju ca a na l dzie — brzmia meldunek.
— Bardzo dobrze, panie Hornblower.
— Pójd teraz w gór w wozem, sir, z wysuni
naprzód szpic ?
— Tak, panie Hornblower. Prosz wykonywa swoje zadanie.
Bush odczuwa napi cie i podniecenie, mimo flegmatycznej natury i wpojonego wychowaniem stoicyzmu;
chcia by od razu rzuci si w bój, lecz plan opracowany starannie wraz z Hornblowerem nie pozwala na to. Sta
wi c z boku, czekaj c, a jego grupa si uformuje, a tymczasem Hornblower instruowa drugi oddzia .
— Wachta prawej burty! I tu za mn ! Ka dy niech si trzyma swego poprzednika. Pami tajcie, e wasze
muszkiety s nie za adowane — nic nie pomo e strzelanie z nich w razie napotkania nieprzyjaciela. Na taki
wypadek macie bro krótk . Je li który zg upieje na tyle, e za aduje i wystrzeli, dostanie jutro cztery porcje
kijów. To wam obiecuj . Woolton!
— Sir!
— Podci gn ty y. Teraz, ch opcy, ruszajcie za mn , zaczynaj c od prawej strony szeregu.
Oddzia Hornblowera pomaszerowa dwójkami w ciemno . A w
nie na brzeg wychodzili ju
nierze
piechoty morskiej. Czerwone uniformy wydawa y si czarne na tle fosforescencji, bia e pasy majaczy y s abo.
Ustawili si w równym dwuszeregu; podoficerowie rzucali pó
osem rozkazy. Trzymaj c lew d
na
szpadzie, Bush jeszcze raz sprawdzi praw , czy pistolety s na miejscu, a naboje w kieszeni. Jaki cie
zatrzyma si przed nimi z wojskowym stukiem obcasów.
— Wszyscy obecni i w porz dku, sir. Gotowi do wymarszu — zabrzmia g os Whitinga.
— Dzi kuj . Mo emy wyrusza . Panie Abbott!
— Sir!
— Pan zna swoje zadanie. Ja teraz odchodz z oddzia em
nierzy. Prosz pod
za nami.
— Tak jest, sir.
ugo i z trudem pi li si w gór w wozu; piasek rych o zamieni si w ska , w p askie stopnie wapienne,
ale nawet tu, w ród g azów, ros y krzewy podlewane obficie tropikalnymi deszczami padaj cymi na t pó nocn
stron . Tylko w samym korycie potoku, suchym teraz, gdy wszystka woda wsi
a w wapie by o swobodne
przej cie, je li tak mo na by o nazwa
cie
kr
i naje on ostrymi g azami, na które Bush musia si sam
wdrapywa . Po kilku minutach sp ywa potem, lecz par dalej z uporem. Za nim posuwali si niezdarnie
nierze piechoty morskiej z tupotem butów i szcz kiem broni i ekwipunku, a si wydawa o, e ha as ten
ycha na mil . Kto po lizn si i zakl .
— G by na k ódki! — sykn kapral.
— Cisza! — warkn Whiting przez rami .
Naprzód i w gór . Gdzieniegdzie ro linno by a tak wysoka, e zas ania a nik y blask gwiazd i Bush musia
po ska ach po omacku, dysz c ci ko, mimo e by silnym m czyzn . Po drodze miga y robaczki
wi toja skie. On sam nie zwraca teraz na nie uwagi, ale id cy za nim
nierze nie mogli si powstrzyma od
uwag na ten temat. Bush by w ciek y na tych nieokrzesanych prostaków, którzy sw idiotyczn paplanin
nara ali na ryzyko nie tylko swoje w asne ycie, ale i powodzenie wyprawy.
— Zajm si nimi, sir — powiedzia Whiting i zosta w tyle, by przepu ci kolumn .
Nieco wy ej w ciemno ciach jaka posta powita a go cienkim, na si modulowanym g osem.
— Pan Bush, sir?
— Tak.
— Tu Wellard, sir. Pan Hornblower przys
mnie, ebym s
panu za przewodnika. Zaraz zaczyna si
teren trawiasty.
Porucznik Hornblower
— Bardzo dobrze — odpar Bush.
Stan na chwil i r kawem p aszcza otar spocon twarz; kolumna doszlusowa a z ty u. Gdy ruszy , nie
musieli ju wspina si d ugo; Wellard przeprowadzi go obok pogr onych w cieniu drzew i teraz, poczuwszy
traw pod stopami, Bush szed swobodniej, chocia droga wci wiod a pod gór , lecz by to agodny stok
w porównaniu ze stromizn w wozu. Od przodu dobieg o ich ciche zawo anie.
— Swój — odpar Wellard. — To pan Bush.
— Witam pana, sir — zabrzmia drugi g os, Hornblowera.
Hornblower wynurzy si z ciemno ci i podszed z
raport.
— Mój oddzia stoi nieco dalej, sir. Pos
em na zwiady Saddlera z dwoma pewnymi lud mi.
— Bardzo dobrze — powiedzia z uznaniem Bush.
Sier ant piechoty morskiej meldowa Whitingowi:
— Wszyscy obecni, sir, oprócz Chapmana, sir. Wykr ci sobie nog w kostce albo tak tylko gada, sir.
Zostawi em go w tyle, sir.
— Kapitanie Whiting, ka cie swoim ludziom odpocz — poleci Bush.
ycie na ograniczonej przestrzeni okr tu liniowego nie dawa o okazji do trenowania wspinaczki w tropiku,
a poprzedni dzie by wyczerpuj cy.
nierze legli na ziemi, niektórzy z westchnieniem ulgi, czym narazili si
na kopniaki czubkiem buta sier anta.
— Jeste my na szczycie wzgórza, sir — wyja ni Hornblower. — Z tej strony mo e pan zobaczy zatok .
— Ile wed ug pana do fortu, trzy mile?
Bush, b
c dowódc , nie zamierza w
ciwie zada tego pytania, ale Hornblower tak bardzo pragn z
swój raport, e Bush nie móg mu tego nie umo liwi .
— Mo e. W ka dym razie mniej ni cztery, sir. Za cztery godziny wit, a ksi yc wschodzi za pó godziny.
— Tak.
— Jak mo na si by o spodziewa , biegnie t dy co w rodzaju cie ki czy traktu, który pewnie dochodzi do
fortu.
— Tak.
Hornblower by jednak dobrym podw adnym. Bush zda sobie teraz spraw , e jaka droga musia a i
szczytem wzgórza przez pó wysep — to by a rzecz naturalna — ale tac przysz o mu to do g owy a do tej
chwili.
— Sir, je eli pan pozwoli — ci gn Hornblower — przeka dowództwo mojego oddzia u Jamesowi, a sam
z Saddlerem i Wellardem pójd naprzód obejrze uk ad terenu.
— Bardzo dobrze, panie Hornblower.
Ledwie Hornblower si oddali , Bush poczu uk ucie irytacji. Hornblower bra chyba zbyt wiele na siebie.
Bush nie lubi naruszania zakresu swej w adzy. Tok my li przerwa o mu jednak przybycie drugiej sekcji
marynarzy, którzy dysz c i ociekaj c potem do czyli do g ównego Oddzia u. Pami taj c, jak sam by
zm czony, gdy si tu wdrapywa , Bush da im chwil oddechu, zanim ruszy dalej z po czonymi si ami. Nawet
w ciemno ciach chmury owadów znalaz y drog do poc cych si ludzi i sk biwszy si wokó Busha ci y go
bezlito nie. Za oga „Renown” po d ugim pobycie w morzu mia a skór wydelikacon , przyci gaj
owady.
Bush op dza si i kl , a ca y jego oddzia robi to samo.
— Pan Bush, sir?
To wróci Hornblower.
— S ucham?
— Tam jest jaka droga na pewno. Niedaleko przechodzi przez w wóz, ale to nie jest powa na przeszkoda.
— Dzi kuj , panie Hornblower. Ruszamy. Prosz i przodem ze swoj sekcj .
— Tak jest, sir.
Zacz li posuwa si naprzód. Wapienny szczyt pó wyspu, o kopulastym kszta cie, poro ni ty by wysok
traw i gdzieniegdzie drzewami. Poza szlakiem trudno by oby i t dy ze wzgl du na g sto i wysoko
rozsianych tu i ówdzie k p trawy, lecz poruszanie si drog by o do
atwe. Ludzie mogli i nawet zwart
grup . Ich oczy przywyk y ju na tyle do ciemno ci, e wiat o gwiazd Wystarcza o, by widzieli drog . W wóz,
o którym mówi Hornblower, okaza si faktycznie p ytkim zag bieniem o agodnych zboczach, tote nie
nastr cza
adnych trudno ci.
Bush brn na czele
nierzy piechoty morskiej, maj c przy sobie Whitinga, wokó ciemno spowija a go
niby ciep y koc. By o co nierealnego w tym marszu, co jak ze snu, mo e dlatego, e Bush nie spa od
dwudziestu czterech godzin i by ot pia y ze zm czenia. cie ka wspina a si
agodnie — nic dziwnego zreszt ,
prowadzi a bowiem do najwy szego punktu pó wyspu, na którym usytuowany by fort.
— Ach! — westchn nagle Whiting.
cie ka skr ci a w prawo, oddalaj c si od morza ku zatoce, i teraz, gdy przeszli przez grzbiet pó wyspu,
otworzy si przed nimi widok na zatok . Z prawej strony poprzez jej wody widzieli wyra nie morze; nie by o
tam ca kiem ciemno, bo nad widnokr giem malutki ksi
yc przeziera przez chmury zalegaj ce doln kraw
nieba.
— Pan Bush, sir?
To by Wellard, tym razem bardziej panowa nad swoim g osem.
— Tu jestem.
— Przysy a mnie znowu pan Hornblower. Troch dalej drugi w wóz przecina cie
. Natkn li my si tam
na pi ce byd o. Zwierz ta zbudzi y si i teraz si kr
.
— Dzi kuj , rozumiem — odpar Bush.
Bush mia bardzo z e mniemanie o szeregowych marynarzach i prostych
nierzach, którzy stanowili
wi kszo jego oddzia u. Wiedzia doskonale, e gdy na tej cie ce natkn si na byd o, pomy
, e to
nieprzyjaciel. Je li nawet aden nie wystrzeli, to podniesie si gwar i szum.
— Prosz powiedzie panu Hornblowerowi, e zatrzymuj si tu na pi tna cie minut.
— Tak jest, sir.
Warto by o zewrze kolumn i da znu onym ludziom odpocz
, jak d ugo by czas na to. Mo na im b dzie
powiedzie wtedy, wszystkim razem i ka demu z osobna, o mo liwo ci natkni cia si na byd o. Bush wiedzia ,
e nie wystarczy poda w marszu wiadomo kolumnie ludzi t pych i znu onych — mog oby to nie odnie
skutku, a nawet zrodzi niebezpiecze stwo. Wyda rozkaz i kolumna stan a; ci co maszerowali pi c, wpadli na
swych poprzedników ze szcz kiem i pomrukiem, z trudem st umionym przekle stwami podoficerów. Gdy
przekazywano ostrze enie
nierzom le
cym na trawie, który z podoficerów zameldowa Bushowi
o nast pnej trudno ci.
— Marynarz Black, sir. Jest pijany.
— Pijany?
— Pewno schowa co w swojej manierce. Jedzie od niego piwem. Nie mam poj cia, sk d wzi , sir.
Maj c stu osiemdziesi ciu marynarzy i
nierzy pod komend mo na si by o spodziewa , e co najmniej
jeden b dzie pijany. Spryt marynarza brytyjskiego w zdobywaniu trunków i gotowo konsumowania ich
w nadmiarze by y cz ci jego natury tak nieod czn jak oczy i uszy.
— Gdzie on jest teraz?
— Zacz ha asowa , no to da em mu w ucho i si uciszy , sir.
Bush czu , e w tym krótkim zdaniu wiele zosta o nie dopowiedziane, ale nie zamierza wdawa si
w dochodzenie teraz, gdy zastanawia si , jak ma post pi .
— Wybierzcie spokojnego marynarza i zostawcie go z Blackiem, jak st d odejdziemy.
— Tak jest, sir.
Tak wi c grupa wypadowa zmniejszy a si nie tylko o pijanego Blacka, ale i o drugiego, którego trzeba by o
zostawi , eby pijak nie zrobi jakiego g upstwa. Na szcz cie do tej pory nie by o wi cej maruderów.
Gdy kolumna ruszy a naprzód, atwa do rozpoznania, chuda posta Hornblowera zamajaczy a przed nimi
w s abym wietle ksi yca. Dostosowa krok do tempa marszu Busha i zameldowa :
— Zobaczy em fort, sir.
— Zobaczy pan?
— Tak, sir. Mil st d czy co oko o tego, jest jeszcze jeden w wóz. Za nim le y fort. Wida go w wietle
ksi yca. Mo e pó mili za w wozem, a mo e mniej. Zostawi em Wellarda z Saddlerem przy w wozie, aby
zatrzymali tam kolumn .
— Dzi kuj .
Bush st pa ci ko po nierównej powierzchni. Mimo zm czenia zaczyna znów odczuwa napi cie, jak
tygrys, który zw szywszy up zbiera si do skoku. Bush by cz owiekiem walki i my l o bliskiej akcji podzia
a
na niego pobudzaj co. Dwie godziny do wschodu s
ca; czasu a za du o.
— Pó mili od w wozu do fortu? — zapyta .
— My
, e nawet mniej, sir.
— Bardzo dobrze. Zatrzymam si tam i poczekam na wit.
— Tak, sir. Czy mog odej do mojej sekcji?
— Mo e pan, panie Hornblower.
Bush i Whiting utrzymywali wolne, rytmiczne tempo marszu, dostosowane do kroku najwolniej id cego
i najbardziej niezdarnego cz owieka w kolumnie; w tym momencie Bush pow ci gn ch wyd
enia kroku
spowodowan perspektyw walki. Hornblower odszed ku przodowi. Patrz c na jego ci
ki chód Bush z apa si
na my li, e podoba mu si kipi ce energi zachowanie tego ch opca. Zacz omawia z Withingiem plany
szturmu.
Przy podej ciu do w wozu czeka na nich podoficer. Bush da kolumnie rozkaz gotowo ci do zatrzymania
si , a potem nakaza stan , a sam poszed rozejrze si w sytuacji. Z Whitingiem i Hornblowerem u boku
patrzy na kwadratowy zarys fortu rysuj cy si na tle nieba. Wydawa o si , e dostrzega ciemn kresk masztu
flagowego. Poprzednie napi cie opu ci o go; nas piony wyraz nie schodz cy z jego twarzy w czasie marszu
zel
i pojawi si na niej b ysk dobrego humoru, nie bardzo na miejscu w tych okoliczno ciach.
Szybko poczyniono przygotowania, podano szeptem rozkazy i ostatnie ostrze enia. Jak dot d, by to
najbardziej niebezpieczny moment, poniewa trzeba by o wprowadzi ludzi do w wozu i rozwin w kolumn
gotow do szybkiego wyruszenia. Jedno z zapyta rzuconych szeptem przez Whitinga wymaga o d
szej chwili
namys u ze strony Busha.
— Czy mam pozwoli ludziom za adowa bro , sir?
— Nie — odpar wreszcie Bush. — Bia a bro .
By oby zbyt wielkim ryzykiem pozwoli wszystkim adowa muszkiety po ciemku. Nie chodzi o ju tylko
o ha as, lecz tak e o to, e jaki dure móg poci gn za spust. Hornblower poszed w lewo, Whiting ze swoimi
nierzami w prawo, a Bush ze swoj sekcj zosta w rodku. Nie przywyk e do takiego wysi ku nogi bola y go,
owa chwia a si ze zm czenia i d ugiej bezsenno ci. Wsta i usiad z powrotem, próbuj c odzyska panowanie
nad sob . Gdyby nie zm czenie, ten czas oczekiwania wcale by go nie martwi ; lata s
by na morzu,
z niezliczonymi wachtami, w czasie których nic si nie dzia o, i lata wojny z nie ko cz cymi si okresami nudy
przyzwyczai y go do czekania. Niektórzy marynarze posn li, rozci gn wszy si w skalistym w wozie, Bush
ysza od czasu do czasu chrapanie przerywane kuksa cami ze strony s siadów.
Ale oto wreszcie, wprost przed nimi, za fortem — czy by niebo lekko przyblad o? A mo e to tylko odblask
ksi yca, który wywindowa si nad chmur ? Ca e niebo, z wyj tkiem tego miejsca, wygl da o jak purpurowy
aksamit usiany jeszcze gwiazdami. Ale tam — tam — pojawi a si na niebosk onie blado , której chwil temu
jeszcze nie by o. Bush poruszy si i wyczu znowu niewygodny ucisk pistoletów w pasie. By y na pó
odwiedzione, musi pami ta , eby ca kiem odci gn kurki. Na widnokr gu pojawi si pierwszy s abiutki lad
czerwieni, nik a plamka na tle purpury nieba.
— Przeka cie wiadomo do ty u — rzek Bush. — Przygotowa si do ataku.
Odczeka na przekazanie polecenia, lecz zanim mog o ono dotrze do ko ca szeregu, z w wozu dobieg y
odg osy zamieszania. Przekl ci durnie, jacy zawsze musieli si znale w zespole ludzi, zacz li wstawa , gdy
tylko wie do nich dotar a, nie fatyguj c si , eby j dalej przekaza . Ale przynajmniej ich przyk ad by
zara liwy. Zaczynaj c od flanek, ku rodkowi, gdzie znajdowa si Bush, ludzie d wigali si dwójkami na nogi
jak wzbieraj ca fala. Bush wsta równie . Wyj szpad , zwa
j na d oni i uchwyciwszy wygodnie za r koje
wyci gn pistolet lew d oni i odwiód kurek. Z prawej strony dobieg go nagle szcz k metalu —
nierze
zak adali bagnety na bro . Teraz Bush rozró nia ju otaczaj ce go twarze.
— Naprzód! — rzuci i ludzie rz dem zacz li wychodzi z w wozu. — Hej, tam, powoli!
Te ostatnie s owa wyrzek niemal g
no; pr dzej czy pó niej ci w gor cej wodzie k pani rusz biegiem,
lepiej ten moment opó ni . Chcia , aby ludzie dotarli do fortu jak jedna fala, a nie jak banda zdyszanych
osobników. Z lewej strony us ysza Hornblowera tak e mówi cego: „Powoli”. Do tego czasu odg osy
nadchodz cych musia y ju dotrze do fortu i zwróci uwag nawet rozespanych nieuwa nych stra ników
hiszpa skich. Za chwil wartownik zawo a swego sier anta, sier ant przyjdzie zobaczy , co si dzieje, b dzie si
zastanawia) przez moment, a potem podniesie alarm. Fort le
przed Bushem jak wielka kwadratowa bry a,
jeszcze ciemna w cieniu na tle poczerwienia ego nieba. Nie móg po prostu powstrzyma si od przyspieszenia
kroku, a wszyscy biegli za nim. Potem kto wzniós okrzyk, inni zapale cy podj li go i ca a linia ruszy a p dem,
z Bushem na czele.
Jak za dotkni ciem czarodziejskiej ró
ki znale li si od razu na skraju fosy o g boko ci sze ciu stóp,
wyci tej prawie prostopadle w wapiennej skale.
— Dalej! — krzykn Bush.
Trzymaj c szpad i pistolet w d oniach, przyciskaj c si do skarpy okciami, zsun si po niej w dó , plecami
do fortu. Przebieg na drug stron wysch ej fosy, po jej liskim, nierównym dnie. Atakuj cy z g
nym wyciem,
pomagaj c sobie wzajemnie, wdzierali si gromad na przeciwleg
cian skarpy.
— Podsad cie mnie! — krzykn Bush i marynarze podparli go barkami, wyrzucaj c prawie w gór . Upad
na twarz, na w sk pó
nad fos , u stóp sza ca obronnego fortu. Obok jaki marynarz próbowa zarzuci na
szaniec kotwiczk
odziow , która jednak obsun a si i spad a z impetem zaledwie o jard od Busha, ale
marynarz nie patrz c na niego zamachn si znowu, stan na czubkach palców i spróbowa jeszcze raz. Tym
razem uda o mu si zaczepi kotwiczk , wi c opar szy stopy o mur i uchwyciwszy si liny kotwiczki zacz pi
si w gór jak szalony. Jeszcze nie przeby po owy drogi, a ju nast pny z apa si liny i w azi na szaniec,
a wyj cy t um podnieconych m
czyzn st oczy si dooko a, walcz c o nast pne miejsce. Nieco w bok kto
zahaczy drug kotwiczk o szaniec i przy linie zgromadzi si t umek wrzeszcz cych ludzi. Rozleg si ogie
z muszkietów; po kilku silnych wybuchach do nozdrzy Busha dolecia zapach dymu prochowego, ostro
kontrastuj cy z czystym powietrzem nocy.
Z drugiej strony fortu po prawej stronie Busha
nierze piechoty morskiej próbowali przedrze si przez
otwory strzelnicze dzia . Bush obejrza si w lewo, chc c zobaczy , co mo na by tam zdzia
. Prawie
natychmiast znalaz co — szerokie drzwi drewniane obite elazem w ma ym wystaj cym bastionie w rogu
fortu. Dwaj marynarze, idioci, strzelali z muszkietów do g ów ukazuj cych si w górze, a nie pomy leli
o drzwiach. Przeci tnemu marynarzowi nie mo na zawierza , gdy mu si da muszkiet do r ki. Bush podniós
os i jak tr ba przekrzycza zgie k.
— Ludzie z siekierami, do mnie! Ludzie z siekierami! Z siekierami!
W fosie pe no by o jeszcze tych, którzy nie zd
yli wspi si po skarpie; jeden z nich, wywijaj c siekier ,
da nura przez t um i zacz wdrapywa si na gór . Lecz Silk, pot nej budowy pomocnik bosmana, dowodz cy
sekcj marynarzy w oddziale Busha, nadbieg po wyst pie skalnym i chwyci siekier . Zacz wali ni w drzwi
silnymi, metodycznymi ciosami, zbieraj c si w sobie i wbijaj c ca si ostrze w drewno. Podszed drugi
z siekier , odsun Busha okciem na bok i do czy si do Silka, ale nie mia ani jego zr czno ci, ani si y.
Odg osy uderze odbija y si w naro niku g
nym echem. elazna furtka w drzwiach otworzy a si i stal
ysn a za jej pr tami. Bush wycelowa pistolet i strzeli . Topór Silka przebi odrzwia; Silk wyci gn go ze
szczeliny i zmieniwszy kierunek uderze zacz wali w rodek podwoi poziomo i na ukos. Po trzech pot nych
ciosach przerwa , by wskaza towarzyszowi, gdzie ma r ba , a potem wali dalej. Wreszcie od
topór,
wsun palce d oni w poszarpany otwór, stop nacisn drzwi i nat ywszy mi nie do granic wysi ku wyrwa
ca y fragment odrzwi. Z drugiej strony otworu broni a wej cia belka — Silk uderzy w ni kilkakrotnie,
przer ba i wrzeszcz c chrapliwie z toporem w r ku skoczy przez wybity otwór.
— Za mn , ch opcy! — krzykn Bush ca si p uc i ruszy za nim.
Znale li si na otwartym dziedzi cu fortu. Bush potkn si o zabitego i zobaczy przed sob grup ludzi
w samych tylko koszulach albo nagich; mieli twarze barwy kawy, d ugie, potargane w sy, w d oniach kordy
i pistolety. Silk, wywijaj c siekier , par naprzód jak oszala y. Od jego ciosu pad pierwszy nieprzyjaciel; Bush
ujrza , jak palec s abo broni cego si Hiszpana upad na ziemi odci ty toporem. Puka y pistolety i dym k bi
si wokó Busha. Jego szpada star a si z czyim kordem i grupka Hiszpanów rzuci a si do ucieczki. Bush ci
w nagie rami uciekaj cego i ujrza czerwon ran otwieraj
si w ciele i us ysza krzyk cz owieka. Ten,
którego goni , znikn gdzie jak duch i Bush w poszukiwaniu dalszych nieprzyjació natkn si na
nierza
piechoty morskiej w czerwonym uniformie, bez czaka na g owie, z rozwianymi w osami i p on cym wzrokiem,
wyj cego jak szatan, i musia odparowa cios jego bagnetu.
— Opanuj si , idioto! — wrzasn na niego; dopiero us yszawszy w asne s owa zda sobie spraw , jak g
no
je wykrzycza .
W ob kanych oczach
nierza przemkn
lad rozpoznania; odsun si i pobieg w bok, z bagnetem na
broni. W g bi wida by o dalszych
nierzy — musieli si przedosta przez otwory strzelnicze. Wszyscy wyli,
pijani walk . A oto bieg a nowa gromada marynarzy, którzy sforsowali szaniec. Po drugiej stronie placu
znajdowa y si drewniane zabudowania; ludzie Busha otoczyli je, s ycha by o strza y i krzyki. Musia y to by
baraki i magazyny, dok d za oga garnizonu schroni a si przed w ciek ym atakiem szturmuj cych.
Pojawi si Whiting, w zabrudzonym czerwonym uniformie, ze szpad zwisaj
z nadgarstka. Wzrok mia
dny, oczy za zawione.
— Odwo
ich! — rozkaza Bush, desperackim wysi kiem zdobywaj c si na przytomne my lenie.
Whiting potrzebowa d
szej chwili, aby go pozna i zrozumie rozkaz.
— Tak, sir.
Za budynkami pojawi a si jeszcze jedna gromada marynarzy; widocznie oddzia Hornblowera utorowa
sobie z drugiej strony drog do fortu. Bush rozejrza si , krzykn „Za mn !” do ludzi, którzy w
nie zjawili si
przy nim, i ruszy naprzód.
Lekko wznosz ca si rampa prowadzi a na szczyt sza ca. W po owie drogi le
trup, ale Bush nie zwróci na
to uwagi. Na szczycie sta a bateria g ówna, sze ogromnych dzia wycelowanych przez otwory strzelnicze,
a dalej by o niebo spowite krwaw czerwieni jutrzenki, która zalewa a jedn trzeci przestrzeni do zenitu, ale
gdy Bush przystan , eby popatrze , z oty promie s
ca przebi si przez chmury na horyzoncie i czerwie
zacz a szybko bledn c; b kit nieba, bia e chmurki i ol niewaj ce z ote s
ce u
y si na niebosk onie
w normalnych swoich pozycjach, daj c miar czasu, jaki zu yto na atak; tylko par minut, od pierwszego
brzasku do tropikalnego wschodu s
ca. Bush a przystan , u wiadomiwszy sobie ten zadziwiaj cy fakt —
jemu samemu wydawa o si , e jest ju pó ne popo udnie.
Tu, z platformy dzia owej, otwiera si widok na ca zatok . W dali widnia przeciwleg y brzeg; p ycizny, na
których osiad „Renown” (czy by to by o zaledwie wczoraj?), sfa dowany teren przechodz cy nagle we
wzgórza, z ostrym zarysem drugiej baterii u stóp cypla. Na lewo pó wysep rozpada si w szereg cypelków
o poszarpanych brzegach, wyci gni tych jak palce ku g bokiemu b kitowi oceanu; jeszcze dalej rozpo ciera a
si szafirowa tafla Zatoki Szkockiej, hen za w dali czeka „Renown”, a wschodz ce s
ce jasno odbija o si od
zbrasowanego ostro stermarsla. Z daleka wygl da jak adna zabawka; Bush westchn g boko na ten widok, nie
z zachwytu nad urod scenerii, lecz z ulg . Widok okr tu i wspomnienia, jakie w nim obudzi , sprawi y, e
oprzytomnia ; tysi c rzeczy czeka o na zrobienie.
Na przeciwleg ej rampie pojawi si Hornblower; w swoim poszarpanym uniformie wygl da niby strach na
wróble. Podobnie jak Bush w jednej r ce trzyma szpad , w drugiej pistolet. Obok niego Wellard wymachiwa
pa aszem wyra nie zbyt ci kim dla niego, a za nimi pod
o w szyku ze dwudziestu lub wi cej marynarzy
z bagnetami na broni, gotowych do boju.
— Dzie dobry, sir — przemówi Hornblower. Mia jeszcze na g owie porwany trójgraniasty kapelusz, móg
wi c zasalutowa i chcia to nawet uczyni , ale zreflektowa si przypomniawszy sobie, e trzyma szpad
w d oni.
— Dzie dobry — odpowiedzia Bush machinalnie.
— Gratulacje, sir — zacz Hornblower. Mia twarz poblad , a u miech przypomina wyszczerzone z by
trupiej czaszki. Nie ogolony zarost pokrywa jego policzki i podbródek.
— Dzi kuj — skwitowa Bush.
Hornblower wetkn w pas pistolet, a potem tak e szpad .
— Zaj em ca t stron , sir — ci gn , wskazuj c gestem. — Mam i dalej?
— Tak, bardzo prosz , panie Hornblower.
— Tak jest, sir.
Tym razem Hornblower móg zasalutowa . Wyda szybko rozkazy, zostawiaj c przy dzia ach podoficera
i paru ludzi.
— Widzi pan, sir — rzek Hornblower, wskazuj c przed siebie — kilku uciek o.
Bush popatrzy na zbocze stromo opadaj ce ku zatoce i ujrza za nim par postaci.
— Za ma o, eby my si fatygowali — powiedzia ; jego umys zaczyna ju ja niej pracowa .
— Oczywi cie, sir. Mam pod stra
przy bramie czterdziestu je ców. Widz , e Whiting zbiera reszt . Id
ju tam, sir, je li pan pozwoli.
— Bardzo dobrze, panie Hornblower.
Kto jednak zachowa przytomno umys u w tej gor czce ataku. Bush ruszy ku drugiej stronie rampy. Sta
tam na stra y podoficer z kilkoma marynarzami; na widok Busha poderwali si na baczno .
— Co robicie? — spyta .
— Tu jest magazyn, sir — zameldowa podoficer Ambrose, starszy marsowy fokmasztu, który nigdy nie
pozby si nabytego w dzieci stwie akcentu devonshirskiego mimo lat sp dzonych w marynarce. — My jego
pilnujemy.
— Na rozkaz pana Hornblowera?
— Tak, sir.
Przy g ównej bramie siedzia a w kucki nas piona grupka je ców. Hornblower zameldowa o ich obecno ci.
Ale by a tam stra , o której wcale nie wspomnia ; posterunek przy studni; stra przy bramie; Woolton,
najbardziej zrównowa ony podoficer ze wszystkich, sta z sze cioma lud mi przy d ugim drewnianym budynku
obok bramy.
— Jakie macie zadanie? — zapyta Bush.
— Pilnowa sk adu ywno ci, sir. Tam s trunki.
— Bardzo dobrze.
Gdyby szale cy, którzy dokonali ataku — tamten
nierz na przyk ad, którego bagnet Bush odparowa —
dobrali si do trunków, nie da oby si ju nad nimi zapanowa .
Nadbieg Abbott, midszypmen z oddzia u Busha.
— Co, u diab a pan robi ? — krzykn Bush gniewnie. — Nie by o pana przy mnie od chwili rozpocz cia
szturmu.
— Przepraszam, sir — wyb ka Abbott. Rzecz jasna, da si ponie sza owi ataku, lecz to nie by a
wymówka; na pewno nie, gdy si pomy la o o Wellardzie, wci u boku Hornblowera, wype niaj cym jak
nale y swoje obowi zki.
— Przygotowa si do przekazania sygna u na okr t — rozkaza Bush. — Powinien pan by gotów do tego
pi minut temu. Niech przeczyszcz trzy dzia a. Który to niós bander ? Prosz go odszuka i niech zawiesi j
nad bander hiszpa sk . Ale ju ! Na jednej nodze!
Zwyci stwo mog o mie swój smak, ale teraz, gdy min a pierwsza reakcja, nie mia o wp ywu na humor
Busha. Nie spa wcale i nie jad niadania i mimo e od wzi cia fortu min o mo e dziesi minut, czu wyrzuty
sumienia za te par chwil; tyle rzeczy powinien by zrobi w tym czasie.
Poczu ulg , gdy zamiast dalej gry si swoimi zaniedbaniami, przeszed do ustalania z Whitingiem, gdzie
mo na umie ci je ców. Wyp dzono ju ich wszystkich z baraków; setk pó nagich m czyzn i co najmniej
dwadzie cia niewiast, z rozpuszczonymi w osami sp ywaj cymi na plecy, obci gaj cych na sobie odzienie.
W spokojniejszej chwili Bush zainteresowa by si tymi kobietami, ale teraz poczu tylko irytacj na my l
o dodatkowej komplikacji, z któr b dzie musia si upora .
ród m czyzn by o troch Murzynów i Mulatów, lecz wi kszo stanowili Hiszpanie. Prawie wszyscy
zabici le
cy tu i ówdzie byli w pe ni odziani — mieli na sobie bia e mundury z niebieskimi wy ogami. To stra
ówna i wartownicy, którzy zap acili za brak czujno ci.
— Kto by dowódc ? — zapyta Bush Whitinga.
— Nie umiem powiedzie , sir.
— A wi c niech ich pan zapyta.
Bush zna tylko swój ojczysty j zyk, podobnie Whiting, s dz c z jego nieszcz liwej miny.
— Przepraszam, sir… — Pierce, pomocnik lekarza, próbowa zwróci na siebie uwag . — Czy mog dosta
ludzi do przeniesienia rannych w cie ?
Zanim Bush zd
odpowiedzie , us ysza wo anie Abbotta z platformy dzia owej.
— Dzia a oczyszczone, sir. Czy mog wzi proch z magazynu?
I znów, nim Bush zd
wyrazi zgod , zjawi si m ody Wellard, odsuwaj c Pierce'a na bok, by
wy uszczy swoj spraw .
— Prosz pana, prosz pana! Pozdrowienia od pana Hornblowera, sir, i czy mo e pan wej na wie , sir.
Pan Hornblower mówi, e to pilne, sir.
Bush pomy la , e je li kto jeszcze za da czego od niego w tej chwili, to naprawd nie wytrzyma.
Rozdzia X
W ka dym rogu fortu by ma y bastion zbudowany po to, aby mo na by o bi ogniem flankowym po murach,
a na szczycie bastionu po udniowo-zachodniego znajdowa a si wie yczka stra nicza z masztem flagowym. Na
tej w
nie wie yczce stali Bush i Hornblower, maj c za plecami rozleg y Atlantyk, a przed sob zatok Samaná
o wyd
onym kszta cie. Nad ich g owami powiewa y dwie flagi, u góry bia a bandera, brytyjskiej marynarki
wojennej, a pod ni czerwono-z ota — hiszpa ska. Z „Renown” mog o by trudno rozpozna barwy flag, ale na
pewno zobacz , e jest ich dwie. A gdy us yszawszy huk trzech wystrza ów armatnich skieruj lunety na fort,
zauwa flagi wolno opuszczane w dó i podnoszone w gór . Trzy wystrza y i dwukrotne opuszczenie dwóch
flag — to by umówiony sygna , e fort jest w r kach angielskich. I „Renown” go zrozumia , poniewa
przebrasowawszy ster agiel rozpocz powrót wzd
d ugiego brzegu pó wyspu.
Bush i Hornblower mieli ze sob jedynie lunet odkryt przy spiesznym przeszukiwaniu fortu; gdy jeden
patrzy przez ni , drugi czeka niecierpliwie na swoj kolej. Bush, który trzyma lunet w tej chwili, wycelowa
na drugi brzeg zatoki, a Hornblower wskazywa palcem na to, co tam spostrzeg przed chwil .
— Widzi pan, sir? — spyta . — Dalej w zatoce, za bateri . Tam le y miasto — nazywa si Sawaná. A za nim
wida , statki. Lada chwila podnios kotwice.
— Tak, widz — mówi Bush, z lunet przy oczach. — Cztery ma e jednostki, adna nie ma postawionych
agli, trudno powiedzie , co to za statki.
— Ale mo na si
atwo domy li , sir.
— Chyba tak — zgodzi si Bush.
Nie by o potrzeby trzyma du ych jednostek wojennych w pobli u cie niny Mona. Przep ywa a t dy po owa
floty handluj cej z portami Morza Karaibskiego, mijaj c zatok Samaná w odleg
ci trzydziestu mil. Szybkie,
zwrotne okr ciki, ka dy z kilkoma dzia ami o d ugim zasi gu i liczn za og , mog y robi b yskawiczne
wypady, chwyta
up i wraca pod os on zatoki, gdzie krzy owy ogie baterii by w stanie z atwo ci
odstraszy nieprzyjaciela, jak to wykaza wczorajszy dzie . Korsarze dzia ali tak szybko, e nie musieli wcale
sp dza nocy na morzu.
— Teraz ju pewnie wiedz , e zdobyli my fort — zauwa
Hornblower. — Domy la si , e „Renown”
ynie, by je zaatakowa . Mog u
d ugich wiose , mog zosta wyholowane przez odzie wios owe czy
przeci gn si na kotwicach zawo nych. Opuszcz zatok w mgnieniu oka. A od cypla Engaño maj
sprzyjaj cy wiatr do Martyniki.
— Bardzo prawdopodobne — zgodzi si Bush.
Tkni ci t sam my
obejrzeli si na „Renown”. Zwrócony do nich ruf , ze sztywno zbrasowanymi aglami
na prawym halsie wyp ywa w morze; b dzie musia i dosy d ugo bejdewindem przed wykonaniem zwrotu
przez sztag dla obej cia przyl dka Samaná po nawietrznej. Wygl da pi knie, z bia ymi aglami na tle
bokiego b kitu, ale min godziny, nim zdo a odci drog ucieczki. Bush odwróci si i zacz bada
wzrokiem os oni te wody zatoki.
— Lepiej obsad my dzia a i przygotujmy si na te stateczki — rzek .
— Tak, sir — odpar Hornblower i doda z wahaniem: — Nie b dziemy ich mieli d ugo pod obstrza em.
Maj niewielkie zanurzenie. Mog obej cypel bli ej brzegu ni „Renown”.
— Przecie nie potrzebujemy wiele czasu, eby je zatopi — zauwa
Bush. — Och, rozumiem, o co panu
chodzi.
— Podgrzanie kul mo e znacznie pomóc, sir — stwierdzi Hornblower.
— Odp acimy im ich w asn monet — ucieszy si Bush. Poprzedniego dnia „Renown” prze
piekielny
obstrza rozpalonymi do czerwono ci pociskami. Busha ucieszy a my l, e paru Diegów si usma y.
— S usznie, sir — przytakn Hornblower.
Nie szczerzy z bów jak Bush. Jego czo o przecina a zmarszczka; gn bi a go obawa, e korsarze mogliby
uj ca o i kontynuowa
upie cze wypady gdzie indziej; nale
o zastosowa wszelkie mo liwe rodki, by
zmniejszy ich szans .
— Ale czy pan potrafi to zrobi ? — spyta Bush. — Umie pan podgrzewa kule?
— Dojd do tego, jak to si robi, sir.
— Za
si , e aden z naszych ludzi nie ma o tym poj cia.
Kule mo na podgrzewa tylko przy baterii usytuowanej na l dzie; okr t morski, zbudowany z materia ów
atwopalnych, nie móg ryzykowa wdawania si w bój, maj c na pok adzie rozpalony piec. Na pocz tku wojny
rewolucyjnej Francuzi przeprowadzili par ryzykownych prób, szukaj c sposobu przeciwstawienia si dominacji
Anglii na morzu, lecz gdy kilka okr tów si zapali o, dali spokój eksperymentowaniu, zostawiaj c stosowanie
rozgrzanych kul artyleriom brzegowym.
— Spróbuj sam wykombinowa , sir — o wiadczy Hornblower. — Na dole jest palenisko i wszystko, czego
potrzeba.
Hornblower sta w s
cu, ju teraz zbyt upalnym. Twarz mia blad , brudn i zaro ni
; wida by o na niej
cieranie si
dzy walki ze zm czeniem.
— Czy jad pan ju
niadanie? — spyta Bush.
— Nie, sir — Hornblower spojrza mu prosto w twarz. — I pan te nie, sir?
— Nie — u miechn si Bush.
Nie uda o mu si wykroi na to ani chwili, gdy trzeba by o zorganizowa ca obron frontu. On sam umia
znosi zm czenie, g ód i pragnienie, lecz w tpi , czy sta na to Hornblowera.
— Napij si wody ze studni, sir — powiedzia Hornblower.
Gdy wyrzek te s owa i u wiadomi sobie ich znaczenie, wyraz jego twarzy zmieni si . Przejecha ko cem
zyka po wargach. Bush widzia , e wargi ma suche i spieczone i e j zyk ich nie zwil
. Nie pi od chwili
zej cia na l d dwana cie godzin temu — dwana cie godzin desperackiego wysi ku w tropikalnym klimacie.
— Prosz to zrobi koniecznie, panie Hornblower — rzek Bush. — To rozkaz.
— Tak jest, sir.
Bush poczu , e Hornblower wyjmuje mu lunet z r k.
— Sir, czy mog spojrze jeszcze raz przed odej ciem? Do licha, tego si w
nie obawia em. Przeci gaj ten
dwumasztowiec na cumach, sir. Nie up ynie godzina, a znajdzie si w naszym zasi gu. Ka obsadzi dzia a, sir.
Niech pan sam zobaczy, sir.
Odda lunet i ruszy p dem kamiennymi schodkami wie y, ale w po owie drogi przystan .
— Prosz nie zapomnie o niadaniu, sir — powiedzia , podnosz c twarz do Busha. — Ma pan na to
mnóstwo czasu.
Rzut oka przez lunet potwierdzi s owa Hornblowera. Co najmniej jeden ze statków wyruszy z zatoki. Bush
obróci si i omiót uwa nym spojrzeniem pozosta cz
l du i wody, a potem wr czy lunet Abbottowi, który
w czasie rozmowy sta obok milcz c w obecno ci swych zwierzchników.
— Obserwuj uwa nie — nakaza Bush.
W forcie na dole Hornblower wydawa ju spiesznie rozkazy. Ludzie zabrali si do dzie a. Na platformie
dzia owej przygotowywano pozosta e armaty. Schodz c stamt d Bush zobaczy Hornblowera organizuj cego
dalsze grupy robocze; rzuca szybko rozkazy pomagaj c sobie gestami. Na widok Busha odwróci si z min
winowajcy i poszed ku studni. Chwyci wiadro wyci gane przez jakiego
nierza, podniós je do ust,
przechyli si w ty dla równowagi i zacz pi i pi ; woda sp ywa a mu na piersi i zalewa a twarz, ale on nie
usta , póki nie opró ni wiadra, a potem odstawi je i wyszczerzy z by do Busha, a woda wci mu ciek a po
twarzy. Sam jego widok wystarczy , by Bush, który ju pi u studni, poczu si znowu spragniony.
Jeszcze nie sko czy pi , a ju ludzie zebrali si przy nim, czekaj c, jak zwykle, na rozkazy i informacje,
a kiedy ich za atwi , zauwa
dym wydobywaj cy si z g
nym trzaskiem z pieca w rogu dziedzi ca. Poszed
w tamt stron . Jaki marynarz kl cz c d w miechy; inni znosili drewno ze stosu pod murem sza ca. Gdy
otwarto drzwiczki pieca, na twarz Busha zion taki ar, e musia cofn si o krok. Hornblower nadbieg
z po piechem.
— Saddler, jak z kulami? — zapyta .
Saddler chwyci przez szmaty, dla ochrony r k, dwie d ugie r czki wystaj ce z przeciwnej strony pieca,
naprzeciwko dwóch innych, widocznych po tej stronie. Gdy poci gn je ku sobie, okaza o si , e te cztery
czki to uchwyty du ego rusztu elaznego, którego rodek znajdowa si nad samym p omieniem. Na ruszcie
le
y rz dy kul, jeszcze czarne w wietle s
ca. Saddler przesun prymk w k cik ust, zebra
lin i plun
fachowo na najbli sz kul . lina zasycza a, ale niezbyt gwa townie.
— Jeszcze nie za bardzo gor ce, sir — o wiadczy .
— Usma ymy te diab y — przemówi nieoczekiwanie ten od miechów; kl cz c podniós twarz — malowa a
si na niej ekstatyczna rado na my l o paleniu ywcem nieprzyjació .
Hornblower nie zwróci na niego uwagi.
— Hej, wy, z nosid ami, poka cie, co potraficie.
Hornblower wiód za sob rz d marynarzy, a ka da dwójka nios a urz dzenie z
one z dwóch pr tów
elaznych po czonych metalowymi poprzeczkami. Pierwsza dwójka zbli
a si . Saddler chwyci szczypce
i ostro nie po
rozgrzany pocisk na nosid ach.
— Wy dwaj, ruszajcie — rozkaza Hornblower. — Nast pni!
Gdy na ka dych nosid ach le
a ju kula, Hornblower powiód sw grup dalej.
— A teraz zobaczymy, jak b dziecie je wk ada do luf — rzek .
Bush szed za nimi, po erany ciekawo ci . Procesja przesz a ramp do pomostu armatniego, gdzie za ogi
obsadza y w
nie dzia a; odtoczono armaty i odsuni to ich lufy od otworów strzelniczych. Przy ka dej parze
dzia sta y cebrzyki z wod .
— A teraz wy, adowacze — ci gn Hornblower. — Czy w
yli cie ju suche przybitki? No to kolej na
mokre.
Marynarze wyci gn li z cebrzyków p askie kr ki w ókienne ociekaj ce wod .
— Po dwie na dzia o — poleci Hornblower.
Wilgotne przybitki zosta y w
one w lufy dzia i przepchni te przez nie za pomoc t po zako czonych
wyciorów.
— Przybi na miejsce — komenderowa Hornblower. — A teraz wy, z nosid ami.
Nie by o wcale tak atwo przystawi ko ce noside do luf dzia i przechyli je tak, aby rozgrzana kula
wtoczy a si do lufy.
— S dz c po wczorajszym dniu Diegowie radzili sobie z tymi dzia ami lepiej, ni by my s dzili — zauwa
Hornblower do Busha. — adowacze!
Wyciorami dopchni to do adunków prochu kule, które sycza y g
no zetkn wszy si z wilgotnymi
przybitkami.
— Wytacza !
Obs uga dzia chwyci a za liny i zacz a ci gn ; ci kie machiny toczy y si wolno naprzód, wysuwaj c swe
lufy przez otwory strzelnicze.
— Wycelowa na tamten cypel i ognia!
Handszpakami wsuni tymi pod tylne osie ustawiano dzia a zgodnie z poleceniami celowniczych; sp onki
tkwi y ju w otworach lontowych; natychmiast po ustawieniu na cel dzia a zacz y obstrza . Huk wybuchów
tutaj, na kamiennej platformie, brzmia inaczej ni na okr cie, gdzie dzia a strzela y z zamkni tej, drewnianej
przestrzeni. Lekki wiatr odwiewa dym na boki.
— Ca kiem dobrze! — pochwali Hornblower, przys aniaj c oczy, by zobaczy , gdzie padaj pociski,
a potem zwróci si do Busha: — To zdziwi pewnie troch tych d entelmenów. B
si zastanawia , do czego,
u licha, strzelamy.
— Jak d ugo mo e potrwa — zapyta Bush, który przygl da si temu, co robili, równie zafascynowany co
przera ony — zanim rozpalony pocisk przepali przybitki i osadzi samo dzia o?
— To jest w
nie jedna z tych rzeczy, których nic wiem, sir — przyzna si Hornblower pokazuj c z by. —
Nie zdziwi bym si , gdyby my si dowiedzieli jeszcze dzi .
— Nie w tpi — powiedzia Bush, lecz Hornblower ju si odwróci do marynarza, który przybieg na
platform .
— A có ty robisz, u licha?
— Przynosz nowe adunki, sir — odpar ten ze zdziwieniem, wskazuj c na przyniesiony pojemnik.
— Odsu si z tym i czekaj na rozkaz. Cofn si , wszyscy!
Marynarze z amunicj zadr eli na widok jego rozgniewanej twarzy.
— Przetrze wyloty! — rozkaza Hornblower za ogom dzia , a gdy wilgotne g bki zosta y wsuni te w lufy,
zwróci si do Busha: — Nigdy nie jest si za ostro nym, sir. Nie mo na dopu ci , aby odbezpieczone adunki
i rozpalone do czerwono ci pociski zetkn y si tu, na tym pomo cie.
— Na pewno nie — zgodzi si Bush.
Cieszy si i z
ci równocze nie, e Hornblower tak dobrze sobie radzi z organizacj baterii.
— wie e adunki! — rykn Hornblower i ludzie z amunicj , których odes
przed chwil , nadbiegli do
rampy. — Pójd o zak ad, e to angielskie adunki, sir.
— Sk d pan wie?
— Tkanina z zachodniej Anglii, przeszyta i sprasowana tak samo jak nasza, sir. Pewnie z angielskich
pryzów.
By o to bardzo prawdopodobne; si y hiszpa skie, broni ce tego ko ca wyspy przed powsta cami,
najprawdopodobniej uzupe nia y swoje braki zapasami z okr tów angielskich, zagarni tych w cie ninie Mona.
No có , je li los b dzie askawy, nie dostan ju wi cej pryzów — my l ta, utorowawszy sobie drog do
zaabsorbowanego troskami mózgu Busha, sprawi a, e poruszy si niespokojnie, stoj c przy dzia ach z d
mi
splecionymi na plecach, ze s
cem wiec cym prosto w twarz. Diegowie znajd si w paskudnej sytuacji po
odci ciu od ród a dostaw. Nie b
w stanie przeciwstawia si d ugo zbuntowanym Murzynom, którzy
osaczyli ich na wschodnim kra cu Santo Domingo.
— Cray, przybijajcie porz dnie — zwróci uwag Hornblower. — Ani odrobiny prochu w tym otworze, bo
dziemy musieli zapisa w dzienniku okr towym: „Cray — Z. Z.”
Wzmianka o „Z. Z.” — co w dzienniku okr towym znaczy o: „zwolniony, zmar ” — wzbudzi a miech, lecz
Bush nie zareagowa na to. Wdrapa si na szaniec i spojrza przed siebie.
— Wycofuj si zatok — rzek . — Prosz by w pogotowiu, panie Hornblower.
— Tak jest, sir.
Bush wyt
wzrok, aby popatrze na cztery okr ciki pe zn ce torem wodnym. Na pierwszym zacz to
nie stawia
agle na oba maszty. Widocznie chcieli wyzyska niezdecydowane podmuchy wiatru na tych
zamkni tych i rozgrzanych wodach, aby oddali si i znale tak upragnione bezpiecze stwo na pe nym morzu.
— Panie Abbott, prosz przynie lunet ! — krzykn Hornblower.
Gdy Abbott zbieg na dó po schodach, Hornblower przemówi do Busha:
— Je li próbuj ucieczki wiedz c, e fort jest w naszych r kach, to nie musz si tam czu zbyt pewnie, sir.
— I ja tak s dz .
— Mo na si spodziewa , e b
próbowali odbi fort w ten czy inny sposób. Mogliby wysadzi wojsko na
pó wyspie i zaatakowa nas. Zastanawiam si , sir, czemu tego nie próbuj . Czemu podnosz kotwice i uciekaj .
— Przecie to tylko Diegowie — odpar Bush. W obliczu czekaj cego ich boju nie chcia wdawa si
w spekulacje na temat motywów kieruj cych nieprzyjacielem. Wzi lunet z r k Abbotta.
Teraz widzia lepiej. Dwa wielkie szkunery, z kilkoma dzia ami na burcie, du y lugier i jeszcze jeden statek,
którego o aglowania nie móg na razie rozpozna , gdy by najdalej ze wszystkich i nie mia postawionych
agli, holuj cy odzie z kotwicowiska.
— To b dzie daleki zasi g, panie Hornblower — zauwa
Bush.
— Tak, sir. Ale oni trafili nas wczoraj z tych samych dzia .
— Niech pan dobrze wyceluje. Nie b
d ugo pod ogniem.
— Tak jest, sir.
Statki nie sz y razem. Gdyby tak uczyni y, mia yby wi ksze szans , bo fort móg by strzela tylko do jednego
na raz. Paniczny strach o siebie musia sprawi , e wyrusza y pojedynczo, gdy tylko by y gotowe do drogi,
a mo e g boki tor wodny by zbyt w ski dla wszystkich jednocze nie. Teraz szkuner czo owy zwin
agle;
abn cy powiew sta si nie sprzyjaj cy dla niego po skr cie w lewo w kanale. Spiesznie opu ci dwie odzie,
eby go holowa y; luneta Busha pozwala a dojrze ka dy szczegó .
— Mamy jeszcze troch czasu, zanim wejdzie w zasi g, sir — odezwa si Hornblower. — Je li pan pozwoli,
rzuc okiem na palenisko.
— Id z panem — odpar Bush.
Przy palenisku wci
dmucha y miechy i ar by okropny, a sta o si jeszcze gor cej, gdy Saddler wyci gn
ruszt z rozpalonymi pociskami. Nawet w pe nym s
cu wida by o blask bij cy od kul; gor ce powietrze nad
nimi drga o, zniekszta caj c i zamazuj c obraz. By a to scena jak z piek a. Saddler splun na najbli szy pocisk
i lina z sykiem odskoczy a od g adkiej powierzchni, nie dotkn wszy jej nawet, podskakuj c spad a na ruszt
i sycz c znik a. Ponowna próba da a taki sam wynik.
— Dosy gor ce, sir? — spyta Saddler.
— Tak — odpar Hornblower.
Jeszcze jako midszypmen Bush cz sto zanosi do kuchni elazko, by je podgrza , kiedy musia mie
wyprasowan koszul lub szal; pami ta , e w ten sam sposób sprawdza temperatur
elazka. Gdy lina
odpada a od niego, by o to dowodem, e elazko by o zbyt gor ce, by nim prasowa , ale pocisk musia by
znacznie, znacznie gor tszy.
Saddler wsun ruszt z powrotem w palenisko i wytar spocon twarz szmat , któr ochrania d onie.
— Wy, z nosid ami, b
cie w pogotowiu — zarz dzi Hornblower. — Nied ugo b dziecie potrzebni.
Spytawszy Busha wzrokiem o pozwolenie odbieg znów w stron baterii wielkimi niezdarnymi susami. Bush,
znu ony, szed wolniej. Gdy patrzy na p dz cego ramp Hornblowera, przemkn a mu przez g ow my l, e
c s abszy fizycznie od niego, ma on chyba wi cej energii. Kiedy Bush doszed do baterii, Hornblower
obserwowa ju czo owy szkuner.
— Ma s ab konstrukcj — rzek do Busha.
— Dwudziestoczterofuntówki b
go przebija na wylot prawie za ka dym trafieniem, nawet przy dalekim
zasi gu.
— Przy ostrzale z wysokiego stanowiska pociski mog przebi mu dno — zauwa
Bush.
— Mo e — zgodzi si Hornblower i potem doda : — sir.
Mimo wielu lat s
by zdarza o mu si zapomnie o wypowiedzeniu tego s ówka, gdy by g boko pogr ony
w my lach.
— Znowu stawia agle! — wykrzykn Bush. — Dziób ju si obróci .
— I hole odrzucili — doda Hornblower. — Ju nied ugo.
Popatrzy na rz d dzia , wszystkie za adowane i odbezpieczone, kliny wyci gni te, aby je ustawi na
najwy sze podniesienie, lufy skierowane w gór , jakby czekaj ce na wtoczenie kul do ich gardzieli. Szkuner
id cy torem wodnym wyra nie zbli
si ku nim. Hornblower obróci si i ruszy wzd
rz du armat; d onie
splecione na plecach drga y nerwowo. Przeszed i zawróci nierównym krokiem — wygl da o, e nie mo e usta
bez ruchu. Zauwa ywszy jednak na sobie spojrzenie Busha, zatrzyma si z min winowajcy i z widocznym
trudem zmusi si , by sta spokojnie, jak jego zwierzchnik. Szkuner pe
naprzód, o pó mili przed nast pnym
statkiem.
— Mo e pan spróbowa zasi gu — rzek wreszcie Bush.
— Tak jest, sir — odpar Hornblower z nag gotowo ci rzeki wpadaj cej w przerwan tam . Czeka tylko,
Bush to powie.
— Hej, palenisko! — krzykn . — Saddler! Dajcie tu jeden pocisk!
Marynarze z nosid ami st paj c ci ko ruszyli ramp , nios c ostro nie roz arzon kul armatni . Wida by o
wyra nie jej ostr czerwie i emanuj cy z niej ar. Wsuni to wilgotne przybitki w luf najbli szego dzia a,
podniesiono do lufy nosid a z roz arzon kul , która, popchni ta przybijakiem, wtoczy a si do rodka.
W momencie gdy dotkn a mokrej przybitki, rozleg si syk i para pluj c zacz a wydobywa si z lufy. Bush
znów pomy la , ile czasu trzeba, eby przybitki si przepali y i adunek wypali ; odrzut na pewno nie b dzie
przyjemny dla kogo nastawiaj cego w tym momencie dzia o na cel.
— Wytoczy ! — krzykn Hornblower. Za oga chwyci a za liny i armata z grzechotem ruszy a naprzód.
Hornblower przykucn przy dziale i patrzy przez zmru one powieki.
— Poci gn
w prawo! — Liny i handszpaki obraca y elazne cielsko. — Jeszcze troch ! Dosy ! Nie, troch
w lewo! Tak dobrze!
Bush odetchn mimo woli, gdy Hornblower wyprostowa si i wyszed spoza dzia a. Z wrodzon
ywo ci
skoczy na parapet i przys oni oczy d oni ; Bush skierowa lunet na szkuner.
— Ognia! — krzykn Hornblower.
Krótki syk towarzysz cy zap onowi uton natychmiast w ryku dzia a. Bush patrzy na ciemn kresk
rysowan na b kicie nieba przez pocisk, który wzniós szy si w czasie krótszym ni oddech zacz opada
w dó ; dziwna kreska, mo e calowej d ugo ci, gdyby kto chcia to okre li , o pocz tku wci
przesuwaj cym
si do przodu i ko cu ci gle znikaj cym, szybowa a prosto w kierunku szkunera, a raczej nieco powy ej — do
tego stopnia pr dko lotu pocisku wyprzedza a zdolno rejestracji siatkówki i mózgu — gdy Bush ujrza
bryzg, tu przy dziobie szkunera. Odj lunet od oczu, a po opadni ciu fontanny wody spostrzeg utkwiony
w siebie wzrok Hornblowera.
— O kabel za blisko — rzek , a Hornblower skin g ow potakuj co.
— Czy mo emy rozpocz ogie , sir? — zapyta Hornblower.
— Tak, prosz prowadzi ogie , panie Hornblower.
Ledwie wyrzek te s owa, Hornblower ju wo
:
— Hej, palenisko! Jeszcze pi kul!
Bush zastanawia si par chwil nad przyczyn takiego rozkazu. By o rzecz oczywist , e nie nale y
dostarcza równocze nie na platform
adunków prochu i rozpalonych kul; dzia o, z którego ju oddano
wystrza , musia oby czeka na za adowanie, a wystrzeli pi pozosta ych. Hornblower wróci i stan przy
Bushu.
— Nie mog em wczoraj zrozumie , sir, czemu wci bili w nas salwami — powiedzia . — W ten sposób
ograniczali szybko strzelania do mo liwo ci dzia a najwolniej strzelaj cego. Ale teraz rozumiem.
— Ja te .
— Czy w
ono mokre przybitki do wszystkich luf? — zapyta Hornblower artylerzystów. — Na pewno?
Wi c adowa dzia a.
Wrzucono kule do luf armatnich; rozleg si syk i para ukaza a si w momencie, gdy dotkn y wilgotnych
przybitek.
— Wytoczy . Wycelowa . Celowniczowie, sprawdzi cel.
Syk i para towarzyszy y ustawianiu dzia na cel.
— Po ustawieniu na cel — ognia!
Hornblower by ju znowu na parapecie; Bush mia dobry widok przez otwór strzelniczy nieczynnego w tej
chwili dzia a. Pi armat wypali o prawie razem — wystrza od wystrza u dzieli a sekunda, najwy ej dwie;
w lunecie Busha wida by o niebo porysowane liniami lotu pocisków.
— Przetrze wyciorami! — poleci Hornblower i doda g
niej: — Sze
adunków!
Wróci do Busha.
— Jeden chlupn ca kiem blisko — stwierdzi Bush.
— Dwa o wiele za blisko, a jeden za daleko w prawo — powiedzia Hornblower. — Wiem, kto strzela ,
i zajm si nim pó niej.
— Bryzgu jednego pocisku nie zauwa
em — doda Bush.
— Ani ja, sir. Przenios o go chyba. A mo e trafi .
Ludzie z adunkami prochu wbiegli na platform , a za ogi dzia skwapliwie chwyci y je, wsun y w lufy
i przybi y suchymi przybitkami.
— Sze kul! — krzykn Hornblower do Saddlera, a potem do celowniczych: — Sp onki! Mokre przybitki!
— Zmieni kurs — zauwa
Bush. — Ale to specjalnie nie wp ynie na zasi g.
— Nie, sir. adowa i wytacza ! Przepraszam, sir.
Podbieg do dzia a z lewej strony, prawdopodobnie tego, które poprzednio by o le ustawione.
— Celowa starannie! — krzykn . — Strzela , gdy jeste cie pewni celu!
Bush zobaczy , jak przykucn za armat z lewej strony, ale sam skoncentrowa si na obserwacji wyników
strzelania.
Cykl powtórzy si ; dzia a rykn y, podano nowe adunki prochu i wie o rozgrzane kule. Armaty wypali y,
zanim Hornblower zd
wróci do Busha.
— Chyba celne — stwierdzi Bush. Odwróci si , eby raz jeszcze popatrze przez lunet . — Ale tak, na
Boga! Dym! Dym!
Mi dzy masztami szkunera ukaza si ledwie widoczny ob oczek dymu. Rozwia si , zanim Bush zdo
si
upewni , e go naprawd widzia . Wypali o najbli sze dzia o i przypadkowy powiew wiatru spowi ich obydwu
w dym, skrywaj c szkuner przed ich wzrokiem.
— Niech to diabli! — rzek Bush szukaj c niecierpliwie lepszego punktu obserwacyjnego.
Pozosta e dzia a wypali y prawie równocze nie i dym zg stnia jeszcze bardziej.
— Przynie wi cej adunków prochu! — zawo
Hornblower spoza chmury dymnej. — Przeczy ci
porz dnie lufy!
Dym rozwia si , ods aniaj c szkuner, który pozornie nie uszkodzony wlók si dalej zatok , i Bush zakl
zawiedziony.
— Zasi g si zmniejsza, a dzia a ju s gor ce — zauwa
Hornblower, a potem doda g
niej: —
Dzia onowi! Pod
kliny!
Pospieszy pilnowa regulacji podniesienia dzia i za par sekund krzykn , eby znów przyniesiono
rozpalone kule. W tym czasie Bush zauwa
, e odzie, dot d towarzysz ce szkunerowi, zawróci y, aby podej
do burt. Mog o to oznacza , e kapitan szkunera uzna , e podmuchy wiatru s na tyle silne, e pozwol statkowi
obej dooko a cypel i pomog mu wyj bezpiecznie z zatoki. Dzia a odezwa y si znowu nierówn salw
i Bush ujrza trzy fontanny wody blisko burty szkunera.
— Dawa
adunki! — wo
Hornblower.
A potem Bush zobaczy , jak szkuner si obraca, wystawiaj c sw ruf na bateri i sunie prosto na p ycizny
przy przeciwleg ym brzegu.
— Co, u diab a… — mrukn do siebie.
I wtedy ujrza nagle strumie czarnego dymu wystrzelaj cy z pok adu szkunera i zanim zd
nacieszy si
tym widokiem, borny szkunera zosta y przerzucone na burt , gdy statek osiad na mieli nie. G sty dym spowija
jego kad ub, lecz w lunecie nad chmur dymu pojawi si obraz wielkiego bia ego grot agla — rozpad si i ju
go nie by o, p omienie chwyci y go i po ar y w oka mgnieniu. Opu ci lunet i poszuka wzrokiem Hornblowera.
ody oficer sta znowu na parapecie, z ciemn od zarostu i brudn od potu i dymu twarz , w której dziwnie
bia o zal ni y w u miechu z by. Za ogi dzia wznios y okrzyk, podj ty przez wszystkich uczestników wyprawy
w forcie.
Hornblower gestami nakaza artylerzystom cisz , aby w forcie na dole us yszano, jak odwo ywa rozkaz
dostarczania dalszych pocisków.
— Saddler, dosy kul! A wy, z nosid ami, zabierzcie z powrotem te, co tu le
!
Zeskoczy i podszed do Busha.
— Dosta — stwierdzi Bush.
— Ten pierwszy na pewno.
Z p on cego wraka bi w gór wielki strumie dymu, wznosz c si po masztach coraz wy ej; widzieli, jak
run grotmaszt i w tym momencie przez wod dobieg odg os eksplozji; ogie dotar do sk adu prochu na
szkunerze, a kiedy dym rozwia si nieco, zobaczyli, e okr cik le y na brzegu, rozdarty na dwie po owy,
z dziur w rodku od wybuchu. Fokmaszt utrzymywa si jeszcze przez chwil w pozycji stoj cej, ale i on zwali
si na ich oczach: dziób i rufa ton y w p omieniach, a odzie z za ogami odp ywa y przez p ycizny.
— Paskudny widok — stwierdzi Hornblower.
Dla Busha nie by o jednak nic przykrego w widoku p on cego okr tu nieprzyjacielskiego. Nie posiada si
z rado ci. — Z po ow za ogi w odziach — rzek — nie mia do ludzi do gaszenia po aru, gdy my go trafili.
— Mo e pocisk przebi pok ad i utkwi w adowni — zauwa
Hornblower.
Ton jego g osu, ochryp y i gruby, niczym u pijaka, sprawi , e Bush szybko obróci wzrok na niego; nie móg
by pijany, mimo e tak wygl da , z brudn , zaro ni
twarz i nabieg ymi krwi oczyma. By po prostu
zm czony. Po chwili ponury wyraz twarzy Hornblowera ust pi o ywieniu, a gdy si odezwa , g os jego brzmia
ju normalnie.
— Nadp ywa nast pny — oznajmi . — Jest ju prawie w zasi gu.
Drugi szkuner, równie z odziami w pogotowiu, p yn torem wodnym z postawionymi aglami.
Hornblower wróci do dzia .
— Widzicie drugi statek, w który macie celowa ? — spyta . Odpowiedzia mu zgodny okrzyk potwierdzenia.
Potem krzykn do Saddlera: — Niech ci z nosid ami daj tu pociski!
Znów pojawi a si na rampie procesja ludzi nios cych potwornie rozgrzane kule, a gdy je tak nie li — na
ka dych nosid ach po dwadzie cia cztery funty rozgrzanego do bia
ci elaza — to jakby przep ywa a fala aru.
Nast pi a zwyk a procedura adowania tych szata skich przedmiotów w lufy armat. Artylerzy ci g
no
wymieniali uwagi, a jedna kula z hukiem stoczy a si na kamienn p yt stanowiska bateryjnego i le
a
roz arzona. Dwie armaty czeka y jeszcze na za adowanie.
— Co si tam dzieje? — zawo
Hornblower.
— Prosz pana…
Hornblower ju szed zobaczy na w asne oczy, co si sta o. Z lufy jednej z trzech za adowanych armat
wydobywa a si para, a trzy inne sycza y straszliwie od zetkni cia gor cego pocisku z mokr przybitk .
— Wytoczy , wycelowa i ognia! — rozkaza Hornblower. — A co z reszt ? Odsun
to z drogi!
— Kule nie pasuj , sir — odezwa o si kilku naraz, podczas gdy który , manipuluj c niezdarnie hakiem do
przybitek, odtacza spad y pocisk pod parapet. Ludzie d wigaj cy dwie pozosta e kule przystan li ociekaj c
potem. Odpowied Hornblowera — co by nie mia do powiedzenia w tej chwili — uton a w huku dzia a —
obs uga by a jeszcze przy linach i armata wystrzeli a sama podczas wytaczania. Kto przysiad , krzycz c z bólu,
bo przy odrzucie laweta wjecha a mu na stop i krew sp ywa a na kamienn p yt . Celowniczy dwóch
pozosta ych dzia nawet nie udawali, e je ustawiaj na cel. Natychmiast po wytoczeniu krzykn li: — Odsun
si ! — i oddali strza y.
— Zanie cie go do pana Pierce'a — poleci Hornblower, wskazuj c na rannego. — A teraz obejrzymy te
kule.
Hornblower wróci do Busha z ponur min , zmartwiony i zak opotany.
— Co tam takiego? — zapyta Bush.
— Kule s za gor ce — wyja ni Hornblower. — Niech to licho, nie pomy la em o tym. Nadtopi y si
w palenisku, straci y swój kszta t i teraz nie pasuj do otworu. Co za dure ze mnie, e nie wzi em tego pod
uwag .
Jako oficer prze
ony Bush nie potwierdzi , e i on o tym nie pomy la . Czeka w milczeniu.
— A te, co zachowa y swój kszta t, s te zbyt rozgrzane — ci gn Hornblower. — Jestem najwi kszym
idiot pod s
cem. Kompletny dure . Widzia pan, jak wystrzeli o to dzia o? Obs uga b dzie teraz
przestraszona i nie zechce porz dnie przygotowa armat do strzelania — b
si te bali strzela ze strachu, e
nie zd
si cofn przed odrzutem. Bo e, co ze mnie za ba wan!
— Spokojnie, spokojnie — agodzi go Bush, miotany sprzecznymi uczuciami.
Hornblower wygl da tak komicznie, gdy ur ga sobie bij c lew pi ci d
, e Bush nie móg
powstrzyma si od miechu. A przecie wiedzia , e jak dot d dawa on sobie rad
wietnie, naprawd
wspaniale, e w krótkim czasie rozgryz technik pos ugiwania si rozpalonymi pociskami. Ponadto Bush musia
przyzna si sam przed sob , e w czasie tej wyprawy niejednokrotnie odczuwa chwilowe rozgoryczenie
patrz c na Hornblowera, zawsze gotowego wzi na siebie odpowiedzialno , równie przyczyn rozgoryczenia
móg by jaki silniejszy motyw: zazdro z powodu umiej tno ci dowodzenia wykazanej przez Hornblowera —
motyw godny pogardy, którego Bush wypar by si z oburzeniem, gdyby go sobie u wiadomi . Lecz w tym
momencie uczucia te sprawia y, e niepowodzenie Hornblowera jeszcze bardziej go rozbawi o.
— Niech si pan tak nie przejmuje — wyszczerzy z by do niego.
— Ale mnie diabli bior , e by em taki…
Hornblower przerwa w pó zdania. Bush widzia , jak próbuje opanowa si , jaki jest zmartwiony, e tak si
upaja swoimi sukcesami, jak usi uje przybra stoick mask do wiadczonego wojaka, by ukry pod ni burz
uczu .
— Sir, czy zechce pan mnie tu zast pi ? — powiedzia Hornblower g osem, który zabrzmia jak g os
zupe nie innej osoby. — Chcia bym rzuci okiem na palenisko. Nie powinni tak mocno d
w miechy.
— Bardzo dobrze, panie Hornblower. Prosz tu przys
amunicj , a ja b
kierowa obstrza em szkunera.
— Tak jest, sir. Przy
tu kule, które w
ono do paleniska na ko cu. Nie b
jeszcze zbyt rozgrzane.
Hornblower pomkn ramp jak strza a, a Bush stan przy dzia ach, by kierowa ogniem. Przyniesiono nowe
adunki prochu i przybito je w lufach, wsuni to suche, a na nie mokre przybitki, a potem zacz to donosi kule.
— Spokojnie, ch opcy — powiedzia Bush. — Te nie s tak rozgrzane jak poprzednie. Celujcie starannie.
Ale gdy wdrapa si na parapet i skierowa lunet na drugi szkuner, zorientowa si , e ten zmieni zamiary.
Wzi fok agiel na gejtawy i opu ci kliwry; odzie ustawione k tem do kursu okr tu trudzi y si pod dziobem
jak pracowite uki. Obraca y statek, który wraca w gór zatoki, nie chc c si wystawia na obstrza rozgrzanych
do czerwono ci kul. Tl cy si opodal wrak towarzysza stanowi gro
przestrog .
— Umyka! — krzykn Bush. — Grzejcie w niego, póki si da.
Widzia , jak pocisk przelecia w powietrzu zakrzywionym torem, zobaczy bryzgi wody; przypomnia sobie,
jak poprzedniego dnia kula z tych samych dzia odbi a si rykoszetem od wody i uderzy a w masywn burt
„Renown” — jeden z bryzgów poszed prosto w kierunku okr tu i móg oznacza trafienie.
— Wi cej adunków! — krzykn odwróciwszy si , by go lepiej s yszano przy magazynie. — Przetrze lufy!
Do chwili gdy adunki znalaz y si w lufach, szkuner ju zd
zawróci i postawiwszy fok agiel
wycofywa si z powrotem do zatoki. S dz c z bryzgów wody po ostatniej salwie wyjdzie z zasi gu, zanim
zd
odda nast pn salw .
— Panie Hornblower!
— Sir!
— Prosz ju nie przysy
kul!
— Tak jest, sir.
Gdy Hornblower przybieg znowu do baterii, Bush wskaza na wycofuj cy si szkuner.
— Ten si rozmy li , co? — zauwa
Hornblower. — Tak, a tamte dwa chyba stan y na kotwicy.
ce mu si rwa y do lunety i Bush da mu j w ko cu.
— Tamte dwa te si nie poruszaj — ci gn Hornblower, i przesuwaj c lunet po zatoce w kierunku morza
doda : — „Renown” zrobi zwrot przez sztag. agle chwyci y wiatr. Sze mil? Siedem mil? Za godzin b dzie
okr
cypel.
Teraz by a kolej Busha do lunety. Kszta t marsli nie pozostawia cienia w tpliwo ci. Z „Renown” przeniós
wzrok na przeciwleg y brzeg zatoki. By a tam ta druga bateria z powiewaj
nad ni flag hiszpa sk — teraz
flaga opada a, opoc c leniwie na s abym wietrze. Nie móg dostrzec adnych ladów ruchu, a w ge cie, jakim
zamkn lunet , zanim podniós wzrok na swego zast pc , by o co ostatecznego.
— Wsz dzie spokój — rzek . — Nie mamy nic do roboty do czasu przybycia „Renown”.
— Istotnie — zgodzi si Hornblower.
By o rzecz interesuj
obserwowa , jak mija o ywienie Hornblowera. Gdy tylko przesta si kontrolowa ,
na twarzy jego odmalowa o si g bokie zm czenie.
— Mo emy nakarmi ludzi — ci gn Bush — chcia bym te rzuci okiem na rannych. Musimy
rozsegregowa tych przekl tych je ców. Whiting wepchn ich wszystkich razem do kazamaty, m czyzn
i kobiety, oficerów i najm odszych doboszy. Nie wiadomo, co tu maj do jedzenia. Trzeba si tym zaj . Potem
wystawi wacht , odes
wolnych od s
by i sami troch odpocz
.
— Tak, mo emy — potwierdzi Hornblower, ale przypomniawszy sobie, ile jeszcze trzeba zrobi , znów
przybra opanowan min . — Czy mog i na dó dopilnowa tego wszystkiego, sir?
Rozdzia XI
By o po udnie i s
ce rzuca o o lepiaj cy blask na fort Samaná. W zamkni tej przestrzeni, gdzie ciep o
odbija o si od murów, panowa morderczy ar i nawet w ocienionych rogach by o gor co nie do wytrzymania.
Bryza morska jeszcze si nie zacz a i bia a bandera Brytyjskiej Marynarki Wojennej zwisa a martwo z masztu
flagowego na pó przys aniaj c zawieszon nieco ni ej bander hiszpa sk . Mimo to w forcie panowa a
dyscyplina. Na ka dym bastionie w upalnym s
cu stali obserwatorzy, strzeg c fortu przed zaskoczeniem.
Posterunki
nierzy piechoty morskiej obchodzi y swoje odcinki odmierzonym, równym,
nierskim krokiem,
z broni na ramieniu, zgodnie z regulaminem; szkar atne mundury by y zapi te pod szyj , pasy za
one jak
nale y. Gdy który ko czy obchód, zatrzymywa si z trza ni ciem obcasów, trzema zr cznymi ruchami stawia
do nogi bro , a potem wysun wszy praw r
w przód i lew stop na zewn trz stawa w pozycji „spocznij”
i sta tak, póki upa i muchy nie zmusi y go do ruchu; wtedy zsuwa obcasy, przerzuca muszkiet na rami i robi
nowy obchód. Za ogi dzia baterii drzema y na twardej skale, bardziej szcz liwi w cieniu armat, inni w w skim
pa mie cienia u stóp parapetu. Lecz dwaj artylerzy ci siedz c nie dawali sobie nawzajem zasn
i co kilka minut
spogl dali, czy nie zgas y wolno tl ce si lonty w cebrzykach, by mo na je by o u
natychmiast do zap onu
dzia , gdyby zasz a potrzeba otwarcia ognia do okr tów w zatoce lub odparowania ataku od strony l du. Dalej,
za cyplem Samaná, „Renown” czeka na pierwszy powiew bryzy morskiej, aby wp yn
do zatoki i spotka si
ze sw grup desantow .
Porucznik Bush siedzia na awce przy g ównym magazynie i broni si przed za ni ciem, z orzecz c na upa
i na swe mi kkie serce, które kaza o mu wpierw pos
na odpoczynek m odszych oficerów i wzi na siebie
obowi zki oficera s
bowego, i zazdroszcz c
nierzom, którzy spali chrapi c wokó niego. Od czasu do czasu
prostowa nogi zesztywnia e z bólu po d ugim okresie wysi ku. Otar czo o i pomy la , e dobrze by oby
rozlu ni halsztuk.
Zza rogu nadbieg p dem pos aniec.
— Panie Bush, sir. Od baterii na drugiej stronie zatoki odbija ód .
Bush podniós ot pia y wzrok na przybysza.
— Dok d p ynie?
— Prosto na nas, sir. Ma bia flag , przynajmniej tak wygl da.
— Id zobaczy . Nie ma spokoju pod oliwkami — westchn Bush. Zmusi si do wstania mimo bólu
stawów i st paj c sztywno, ruszy ramp ku baterii.
Czeka tam podoficer wachtowy z lunet , który zszed z wie y obserwacyjnej na jego spotkanie. Bush wzi
od niego lunet i zacz patrze . Sze ciowios ow
ód , czarna na tle b kitnej zatoki, p yn a prosto ku niemu,
tak jak mówi goniec. Z drzewca na dziobie zwisa a flaga, która mog a by bia a; nie by o wiatru, aby j
rozwin . Wioz c w sumie nie wi cej ni dziesi ciu ludzi, ód nie stanowi a w adnym razie bezpo redniego
zagro enia dla fortu. P yn a d ugo przez po yskuj ce wody zatoki. Bush patrzy , jak wolno zbli a si do nich.
Niskie zbocza, schodz ce z tej strony pó wyspu Samaná do samej zatoki, w s siedztwie fortu opada y agodnym
stokiem; zbocze przecina a na ukos cie ka prowadz ca do przystani, któr — jak stwierdzi Bush — mo na
by o pokry ogniem dwóch najdalej wysuni tych dzia po prawej stronie baterii. Nie by o jednak potrzeby
wzywa ich za óg, gdy nie by o mowy o ataku. Jakby dla potwierdzenia jego my li podmuch wiatru rozwin
flag w odzi. By a bia a.
Nie zbaczaj c z drogi, ód zbli
a si do pomostu i dobi a do niego. B ysn w niej jaki jasny metalowy
przedmiot i w rozgrzanym powietrzu rozleg si d wi k tr bki, wysoki i czysty. Nasilaj c si dotar do uszu
za ogi garnizonu. Dwaj ludzie wyszli z odzi na pomost. Odziani byli w niebiesko-bia e mundury; jeden mia
szpad u pasa, a drugi trzyma w d oni l ni
tr bk ; przy
ywszy j do ust zad znowu. S odki i przenikliwy
ton odbi si echem od ska ; ptaki drzemi ce w upale poderwa y si z
osnym piskiem, zaniepokojone
odg osem tr bki w równym stopniu, co hukiem artylerii tego ranka. Oficer ze szpad rozwin bia flag i wraz
z tr baczem zacz si pi strom
cie
do fortu. Ten sposób rozpoczynania pertraktacji by zgodny
z ustalon etykiet wojenn . Wysokie tony tr bki oznajmia y, e nie planowano adnej niespodzianki; bia a flaga
mówi a o pokojowych intencjach przybysza.
Obserwuj c wspinaj cych si powoli parlamentariuszy Bush zastanawia si , jakie ma uprawnienia do
pertraktacji z nieprzyjacielem, my
c niech tnie o trudno ci prowadzenia rozmów w odmiennych j zykach.
— Wywo
wart — poleci podoficerowi i zwróci si do go ca. — Pozdrowienia dla pana Hornblowera
i niech tu przyjdzie jak najszybciej.
Na cie ce znowu zabrzmia a tr bka; na jej d wi k poderwa o si wielu pi cych, a fakt, e inni spali dalej,
wiadczy o zm czeniu. Z dziedzi ca fortu dobieg y lakoniczne rozkazy i tupot stóp formuj cej si warty
z
nierzy piechoty morskiej. Bia a flaga by a ju prawie na skraju fosy; nios cy j przystan i podniós wzrok
na parapety, a tymczasem tr bacz zad ostatni raz i ostre d wi ki fanfary zerwa y ze snu ostatnich piochów
w garnizonie.
— Jestem, sir — zameldowa si Hornblower.
Kapelusz, do którego podniós palce, by zasalutowa , by przekrzywiony na bok, a on sam, w swoim
wygniecionym mundurze, wygl da jak strach na wróble. Twarz mia czyst , ale wci silnie zaro ni
.
— Czy mówi pan na tyle po hiszpa sku, eby si z nim porozumie ? — spyta Bush, wskazuj c kciukiem na
oficera hiszpa skiego.
— Chyba tak, sir… tak.
owa te wypowiedzia Hornblower jak gdyby wbrew swojej woli. Wola by nie deklarowa si od razu, ale
da zdecydowan odpowied , zawsze wymagan w wojsku.
— A wi c niech pan mówi.
— Tak jest, sir.
Hornblower wszed na parapet, oficer hiszpa ski patrz cy w gór fosy zdj kapelusz na jego widok i sk oni
si kurtuazyjnie; to samo uczyni Hornblower. Nast pi a wymiana uprzejmo ci, po czym Hornblower odwróci
si do Busha.
— Sir, czy zamierza pan wpu ci go do fortu? — zapyta . — Mówi, e ma du o spraw do omówienia.
— Nie — odpar Bush bez wahania. — Nie chc , eby mi tu zacz w szy .
Bush nie bardzo wiedzia , co Hiszpan móg by w forcie wyszpiegowa , ale z natury by podejrzliwy
i ostro ny.
— Bardzo dobrze, sir.
— Pan b dzie musia wyj do niego, panie Hornblower. B
pana st d ubezpiecza przy pomocy
nierzy.
— Tak jest, sir.
Po nowej wymianie uprzejmo ci Hornblower zszed z parapetu i ruszy ramp , a wezwana przez Busha stra
ona z
nierzy piechoty morskiej pomaszerowa a wzd
drugiej rampy. Bush, stoj c w otworze
strzelniczym, obserwowa wyraz twarzy Hiszpana, gdy w drugim otworze pojawi y si czaka, czerwone
mundury i wycelowane muszkiety
nierzy. Wnet Hornblower wyszed zza rogu fortu i przeszed przez fos
sk grobl odchodz
od g ównej bramy. Bush patrzy , jak kapelusze znowu pow drowa y z g ów;
Hornblower i Hiszpan wymienili uk ony, miesznie dygaj c i zamiataj c piórami na mod kontynentaln .
Hiszpan wyj jaki papier i wr czy z uk onem Hornblowerowi do przeczytania — przypuszczalnie listy
uwierzytelniaj ce. Hornblower przelecia po nich wzrokiem i zwróci oficerowi. Gestem w stron stoj cego na
parapecie Busha wyja ni swoje pe nomocnictwo. Nast pnie Hiszpan zacz spiesznie zadawa pytania,
a Hornblower odpowiada . Z potakuj cych ruchów jego g owy Bush zorientowa si , e odpowiada twierdz co,
i przez moment poczu niepokój, czy Hornblower nie przekroczy swoich upowa nie . Ten fakt jednak, e musi
korzysta z czyjego po rednictwa w prowadzeniu pertraktacji nie irytowa go; nie przesz o mu nawet przez
my l, e on sam móg by mówi po hiszpa sku i godzi si na us ugi t umacza tak samo jak na u ywanie lin do
wybierania kotwicy czy korzystanie z wiatru, aby niós go do miejsca przeznaczenia.
Obserwowa , jak negocjacje posuwa y si naprzód; pilnie ledz c tok rozmowy potrafi zauwa
, kiedy
nast pi a zmiana tematu. W pewnym momencie Hornblower wskaza na zatok i Hiszpan obejrzawszy si
zobaczy „Renown” podchodz cy w
nie do cypla. Patrzy d ugo badawczym wzrokiem, zanim wróci do
rozmowy. By to wysoki, bardzo szczup y m czyzna o twarzy barwy kawy, przeci tej czarnym cienkim
sikiem. Stali obaj na upalnym s
cu — tr bacz odszed poza zasi g s uchu — a Hornblower odwróci si
i spojrza na Busha.
— Je li wolno, przyjd z
raport, sir — zawo
.
— Bardzo dobrze, panie Hornblower.
Bush wyszed mu naprzeciw na dziedziniec. Hornblower zasalutowa i czeka z raportem, a Bush ka e mu
mówi .
— To pu kownik Ortega, sir — odpowiedzia na krótkie „No wi c” Busha. — Ma listy uwierzytelniaj ce od
Villanuevy, genera a, który musi by tu za zatok .
— Czego chce? — pyta Bush, staraj c si przyswoi sobie t pierwsz do niestrawn cz
informacji.
Przede wszystkim chcia si dowiedzie o je ców, sir — wyja ni Hornblower. — Zw aszcza o niewiasty.
— Powiedzia mu pan, e nic im si nie sta o?
— Tak jest, sir. Bardzo si o nie obawia . Powiedzia em, e poprosz pana o zgod na zabranie kobiet przez
niego.
— Rozumiem — mrukn Bush.
— S dzi em, e to u atwi nam tutaj sytuacj , sir. A on mia du o do powiedzenia, wi c pomy la em, e je li
wydam mu si sk onny do ugody, b dzie mówi swobodniej.
— Tak — rzek Bush.
— Potem zapyta o pozosta ych je ców, sir. M czyzn. Chcia wiedzie , czy kto zosta zabity i gdy
odpowiedzia em, e tak, zapyta , którzy. Nie potrafi em udzieli mu odpowiedzi, sir… nie wiedzia em. Ale
zaznaczy em, e jestem pewien, i dostanie od pana list . Mówi, e wi kszo z nich zostawi a tam ony —
Hornblower wskaza na drug stron zatoki — a wszystkie niepokoj si o nich.
— Uczyni to — zgodzi si Bush.
— My
, e mo e móg by zabra ze sob i rannych, i kobiety, sir. Nasi ludzie b
mieli dzi ki temu mniej
do roboty, a poza tym nie mo emy im tu zapewni w
ciwej opieki.
— Musz si nad tym zastanowi — odpar Bush.
— Je li ju o to idzie, sir, to mogliby my uwolni si od wszystkich je ców. S dz , e nie by oby spraw
trudn wymóc na nich w zamian przyrzeczenie, e nie b
wykorzystani w czasie pobytu „Renown” na tych
wodach.
— Co mi to brzmi podejrzanie — zastanowi si Bush; nigdy nie ufa cudzoziemcom.
— Przypuszczam, e on dotrzyma s owa, sir. To d entelmen hiszpa ski. Wtedy nie musieliby my ich
pilnowa ani karmi , sir. A co zrobimy z nimi opuszczaj c to miejsce? Upchamy na „Renown”?
Setka je ców na pok adzie spowodowa aby piekielne komplikacje; wypijaliby dwadzie cia galonów s odkiej
wody dziennie i trzeba by oby ich pilnowa i trzyma pod stra ca y czas. Lecz Bush nie lubi by poganiany
do podejmowania decyzji i nie by wcale taki pewny, czy podoba mu si , e Hornblower uwa a za oczywiste
wnioski, do których on doszed dopiero po namy le.
— Nad tym te si zastanowi — zdecydowa Bush.
— Wspomina mi pobie nie o jeszcze jednej sprawie, sir. Nie da okre lonej propozycji i uzna em, e lepiej
jej nie
da .
— Mianowicie?
Hornblower odczeka chwil z odpowiedzi i to ju stanowi o ostrze enie dla Busha, e idzie o rzecz
skomplikowan .
— To problem znacznie wa niejszy ni je cy, sir.
— No wi c?
— Istnieje mo liwo za atwienia kapitulacji, sir.
— Co pan ma na my li?
— Poddanie, sir. Wycofanie si Diegów z ca ego tego ko ca wyspy.
— Wielki Bo e!
To by a zaskakuj ca sugestia. Bush z trudem uzmys owi sobie otwierane przez ni perspektywy. By oby to
wydarzenie o mi dzynarodowym znaczeniu; fantastyczne zwyci stwo. Ju nie wzmianka w „Gazette”, ale ca a
strona. Mo e nagrody, odznaczenia albo i awans. My li Busha cofn y si w nag ej panice, jakby ich tok urwa
si nad przepa ci . Im wa niejsze wydarzenie, tym dok adniej b dzie badane, tym gwa towniej krytykowane
przez przeciwników. Tu, na Santo Domingo, sytuacja polityczna by a skomplikowana. Bush wiedzia o tym,
chocia nigdy nie próbowa us ysze co wi cej na ten temat, a ju na pewno nie usi owa jej analizowa .
Orientowa si niejasno, e na wyspie cieraj si interesy Francuzów i Hiszpanów i e zbuntowani czarni, teraz
bliscy sukcesu, wyst powali przeciwko jednym i drugim. S ysza te co nieco o tym, e w parlamencie istnia
ruch przeciwko niewolnictwu, którego rzecznicy uporczywie zwracali uwag na istniej cy stan rzeczy. My l
o tym, e parlament, rz d i sam król mogliby podda dok adnej analizie jego raporty, przerazi a Busha. Nagrody,
o których my la przed chwil , by y niczym w porównaniu z niebezpiecze stwem, na jakie si wystawia . Gdyby
wda si w negocjacje k opotliwe dla rz du, on pierwszy pad by ofiar — adna d
nie wyci gn aby si
z pomoc do porucznika, który nie mia ani pieni dzy, ani przyjació . Przypomnia mu si przestrach Bucklanda
na sam wzmiank o tej sprawie; tajne rozkazy musia y by drastyczne w tym wzgl dzie.
— Niech pan nie ruszy nawet palcem w tej sprawie — ostrzeg Bush. — Ani s owa na ten temat.
— Tak jest, sir. To znaczy, gdy podniesie t kwesti , mam go w ogóle nie s ucha ?
— No… — To mog oby oznacza uchylanie si od obowi zku. — Je li kto powinien si tym zaj , to tylko
Buckland.
— Tak, sir. Chcia bym co zasugerowa , sir.
— Có takiego? — Bush nie wiedzia , czy cieszy si , czy z
ci , e Hornblower ma jeszcze jak
propozycj . Nie wierzy jednak, e potrafi sam targowa si , czy prowadzi pertraktacje; wiedzia , e brak mu
do tego sprytu i ob udy.
— Je li zawrze pan ugod w sprawie je ców, trzeba b dzie czasu na jej realizacj . Powstanie zatem problem
wypuszczania ich na s owo honoru. Mog si wyk óca z nim co do sformu owania parolu. Potem troch czasu
zajmie przewo enie je ców. Móg by pan zastrzec, aby do pomostu dobija a tylko jedna ód naraz — to zwyk y
rodek ostro no ci. Przez ten czas „Renown” zd y wp yn do zatoki. Mo e stan na kotwicy tu za zasi giem
tej drugiej baterii, sir. Droga ucieczki zostanie odci ta, póki my b dziemy jeszcze w kontakcie z Diegami i pan
Buckland b dzie móg przej prowadzenie pertraktacji, je li uzna to za w
ciwe.
— W tym co jest, co pan mówi — zastanawia si Bush. Niew tpliwie uwolni by si w ten sposób od
odpowiedzialno ci, a podoba a mu si te my l o odwlekaniu dzia ania do chwili powrotu „Renown”,
przygotowanego do w czenia si z ca sw si do walki.
— A zatem upowa nia mnie pan, sir, do pertraktacji na temat wydania je ców na s owo honoru? — nalega
Hornblower.
— Tak — odpar Bush, nagle podejmuj c decyzj . — Ale, panie Hornblower, prosz sobie zapami ta , nic
ponad to. Je li panu drogie pa skie stanowisko.
— Tak jest, sir. I chwilowe zawieszenie dzia
wojennych na okres ich przekazywania, sir?
— Tak — zgodzi si Bush niech tnie. Sprawa ta wynika a bezpo rednio z poprzedniej, lecz mia a
podejrzany posmak, teraz gdy Hornblower wspomnia o mo liwo ci dalszych rokowa .
Dzie chyli si ku wieczorowi. Ca godzin zaj o targowanie si o form parolu, na który byliby zwolnieni
wzi ci do niewoli
nierze. By a ju druga, gdy osi gni to porozumienie, a przedtem jeszcze Bush, stoj c
w g ównej bramie, pilnowa wychodz cych przez ni kobiet z zawini tkami i tobo kami. ód nie mog a zabra
ich wszystkich naraz; trzeba by o przewie je w dwóch ratach, zanim mo na by o przyst pi do wywo enia
je ców, z rannymi na czele. Ku rado ci Busha, pojawi si wreszcie „Renown” okr aj cy cypel; z bryz od
morza wp ywa dumnie do zatoki.
Ale oto znów nadszed Hornblower, ze zm czenia ledwie pow ócz cy nogami, i zasalutowa Bushowi.
— „Renown” nic nie wie o naszym zawieszeniu broni, sir — zauwa
. — Zobaczy ód pe
hiszpa skich
nierzy i na pewno otworzy do niej ogie .
— Jak mo emy go zawiadomi ?
— Mówi em o tym z Orteg , sir. Po yczy nam ód i b dziemy mogli przes
wiadomo na okr t.
— Chyba mo emy to zrobi .
Bezsenno i wyczerpanie doprowadzi y Busha do kresu cierpliwo ci. Przem czony mózg pracowa powoli,
tote gdy zacz zastanawia si nad t ostatni propozycj , sta a si ona ostatni kropl , która przepe ni a
kielich.
— Panie Hornblower — rzek — pan w ogóle zbyt du o bierze na siebie. U diab a, ja tu jestem dowódc .
— Tak jest, sir — odpar Hornblower staj c na baczno , a Bush wlepiwszy w niego oczy usi owa zebra
my li po tym wybuchu z ego humoru. Nie ulega o w tpliwo ci, e trzeba powiadomi „Renown”; gdyby okr t
otworzy ogie , by oby to bezpo rednim naruszeniem uroczy cie zawartego porozumienia, w którym on by
jedn ze stron.
— Och, niech to wszystko diabli — westchn Bush. — Prosz robi , jak pan uwa a. Kogo pan po le?
— Mog pop yn sam, sir. Powiedzia bym panu Bucklandowi wszystko, co potrzeba.
— Pan my li o… o… — Bush nie chcia wyra nie wspomnie niebezpiecznego tematu.
— O mo liwo ci dalszych pertraktacji, sir — uzupe ni Hornblower normalnym tonem. — B dzie musia si
dowiedzie pr dzej czy pó niej. A póki Ortega jest tutaj…
Wniosek by oczywisty i propozycja rozs dna.
— Dobrze. Chyba lepiej b dzie, je li pan pop ynie. I prosz zapami ta moje s owa, panie Hornblower, e
ma pan bardzo wyra nie stwierdzi , i ja nie upowa ni em nikogo do pertraktacji, jakie pan ma na my li. Ani
owem. Nie mam do tego prawa. Rozumie pan?
— Tak jest, sir.
Rozdzia XII
Trzech oficerów siedzia o w pokoju, który by pomieszczeniem oficera dowodz cego fortem Samaná, a e
Bush by teraz tu dowódc , pomieszczenie dalej spe nia o swoj dawn rol . W jednym k cie sta o
ko
os oni te moskitier ; w przeciwleg ym rogu w skórzanych fotelach siedzieli Buckland, Bush i Hornblower.
Lampa zwisaj ca z belki sufitu nape nia a pokój dra ni cym zapachem i o wietla a spocone twarze. By o chyba
duszniej i gor cej ni na okr cie, ale tu, w forcie, nie musiano przynajmniej pami ta o obecno ci ob kanego
kapitana po drugiej stronie grodzi.
— Nie mam najmniejszych w tpliwo ci — odezwa si Hornblower — e Villanueva, wysy aj c do nas
Orteg dla wszcz cia rozmów na temat je ców, poleci mu wybada spraw ewakuacji.
— Trudno mie pewno co do tego — rzek Buckland.
— Ale , sir, niech si pan postawi w sytuacji Ortegi. Czy powiedzia by pan chocia s ówko w tak wa nej
sprawie, gdyby nie by pan do tego upowa niony? Gdyby pan nie otrzyma wyra nego polecenia, sir?
— Nie, nie powiedzia bym — odpar Buckland.
Nikt znaj cy Bucklanda nie w tpi by w to ani przez chwil , a dla niego samego argument ten by najbardziej
przekonywaj cy.
— Tak wi c Villanueva pomy la o kapitulacji, gdy tylko si dowiedzia , e fort zosta przez nas wzi ty i e
„Renown” b dzie móg stan w zatoce na kotwicy. Widzi pan sam, e tak by musia o, sir.
— Chyba tak — zgodzi si niech tnie Buckland.
— A skoro jest gotów rozmawia o kapitulacji, to musi by tchórzem podszyty albo znajduje si
w powa nym niebezpiecze stwie, sir.
— No wi c?…
— Z punktu widzenia pertraktacji nie jest rzecz wa
, czy ta alternatywa jest prawdziwa, sir, czy grozi mu
niebezpiecze stwo faktyczne, czy wyimaginowane.
— Mówi pan jak prawnik morski — mrukn Buckland. Logicznym rozumowaniem zmuszono go do
podj cia natychmiastowej decyzji, a on nie by skory tego uczyni ; próbuj c oporu u
jednego z najbardziej
obra liwych okre le ze swego s ownika.
— Przepraszam, sir — zreflektowa si Hornblower. — Nie chcia em okaza braku szacunku. Da em si
ponie j zykowi. Oczywi cie do pana, sir, nale y decyzja, co nakazuje panu obowi zek.
Bush zauwa
, e na s owo „obowi zek” Buckland zesztywnia .
— Có wi c, zdaniem pana, kryje si za tym wszystkim? — zapyta Buckland. Mo na to by o uzna za
pytanie graj ce na zw ok , ale pozwoli o ono Hornblowerowi wy uszcza dalej swój pogl d na t spraw .
— Sir, Villanueva od miesi cy broni tego kra ca wyspy przed powsta cami. Nie wiemy, jaki obszar
utrzymuje w swoich r kach, chyba niewielki — pewnie do szczytów tych gór za zatok . Proch… o ów…
krzesiwo… buty… na pewno brakuje mu tego wszystkiego.
— Mo liwe — zgodzi si Buckland.
— A teraz pan przyby , sir, i odci go od morza. Nie wie, jak d ugo tu zostaniemy. Nie wie, jakie ma pan
rozkazy, sir.
Hornblower te ich nie zna, pomy la Bush, a Buckland poruszy si niespokojnie na t aluzj .
— To niewa ne — rzek .
— Widzi, e jest odci ty, a jego zapasy si kurcz . Je li to potrwa, b dzie musia si podda . Woli wi c
rozpocz pertraktacje teraz, kiedy mo e jeszcze troch przetrzyma i gdy ma wci co do zaoferowania, ni
czeka na ostatni chwil i by zmuszony do bezwarunkowej kapitulacji, sir.
— Rozumiem — skin g ow Buckland.
— B dzie wola przy tym podda si nam ni czarnym, sir — zakonkludowa Hornblower.
— To prawda — przyzna Bush. Wszyscy s yszeli o okrucie stwie zbuntowanych niewolników, którzy od
miu lat zlewali ten kraj krwi i palili ogniem. Wszyscy trzej siedzieli w milczeniu, wa
c w my lach
znaczenie ostatniego zdania Hornblowera.
— No wi c dobrze — przemówi wreszcie Buckland. — Wys uchajmy, co ten cz owiek ma do powiedzenia.
— Czy mam go tu przyprowadzi , sir? Odczeka ju swoje. Mog mu zawi za oczy.
— Niech pan robi, jak pan chce — westchn z rezygnacj Buckland.
Z bliska, po zdj ciu chustki z oczu, pu kownik Ortega wygl da m odziej ni z daleka. By bardzo szczup y;
swój podniszczony mundur nosi z pewn pretensj do elegancji. Mi sie w lewym policzku drga mu ci gle.
Buckland i Bush podnie li si powoli z foteli, gdy Hornblower przedstawi im nowo przyby ego.
— Pu kownik Ortega twierdzi, e mówi po angielsku — doda Hornblower.
Hornblower po
leciutki akcent na s ówko „twierdzi” i wymawiaj c je przez moment przytrzyma wzrok
na twarzach zwierzchników, ale to wystarczy o jako ostrze enie.
— Niech go pan spyta, czego chce — poleci Buckland.
Rozmowa po hiszpa sku mia a charakter formalny; wszystkie pocz tkowe uwagi stanowi y ostro
szermierk s own , w trakcie której rozmówca próbowa odkry s abe punkty przeciwnika, a os oni swoje. Ale
nawet Bush wyczu , kiedy sko czy a si wst pna wymiana zda , a zacz y konkretne propozycje. Ortega
zachowywa si jak kto wy wiadczaj cy przys ug , a Hornblower jak osoba, której nie zale y, czy przys uga
zostanie wy wiadczona, czy nie. Wreszcie odwróci si do Bucklanda i powiedzia po angielsku:
— Podaje dosy rozs dne warunki kapitulacji.
— Jakie?
— Niech pan mu nie da pozna po sobie, co pan o tym my li, sir. On proponuje swobodne odej cie
garnizonu. Okr tów — wojska — ludno ci cywilnej. Zgoda na przej cie okr tów na wody hiszpa skie —
innymi s owy na Kub lub Puerto Rico, sir. W zamian za to pozostawi wszystko w stanie nietkni tym. Zapasy
wojskowe. Bateri po drugiej stronie zatoki. Wszystko.
— Ale… — Buckland walczy ze sob , by nie pokaza , co my li.
— Na razie nic mu istotnego nie powiedzia em, sir — doda Hornblower.
Ortega obserwowa bacznie ich rozmow , a potem znowu, wyprostowany, trzymaj c g ow wysoko,
przemówi do Hornblowera. Mówi z pasj , ale gest, którym zaakcentowa jedn ze swoich uwag — ruch r
pokazuj cy wymiotowanie — dziwnie kolidowa z jego dumn postaw .
— Mówi, e w przeciwnym razie b dzie walczy do ostatka — przerwa Hornblower. — Powiada, e
nierze hiszpa scy raczej wszyscy polegn , ni wystawi si na ha
. Twierdzi, e nie mo emy ju nic
wi cej im zrobi — innymi s owy, e gonimy ostatkiem si , sir. I e gdyby my chcieli zag odzi ich na tej
wyspie, to i tak nie odwa ymy si przebywa tu d
ej z powodu
tej febry — vomito negro, sir.
W zamieszaniu i podnieceniu ostatnich dni Bush zupe nie zapomnia o niebezpiecze stwie
tej febry. Aby
pokry trosk , któr wzmianka o tej chorobie wywo
a na jego obliczu, spiesznie przybra je w oboj tny wyraz.
Spojrzawszy na Bucklanda stwierdzi , e wyraz jego twarzy zmienia si identycznie.
— Rozumiem — powiedzia Buckland.
To by a przera aj ca perspektywa. Gdyby chwyci a ich
ta febra, po tygodniu „Renown” móg by zosta
bez dostatka ludzi do obs ugi agli.
Ortega zacz znów mówi gwa townie, a Hornblower t umaczy jego s owa.
— Powiada, e jego
nierze przebywaj tu od urodzenia i nie s tak wra liwi na
zaraz jak pa scy
ludzie. Zreszt wielu, z nim samym w cznie, ju j przesz o, sir.
Bush przypomnia sobie, z jakim naciskiem Ortega pokazywa na siebie przed chwil .
— Mówi te , e czarni uwa aj nas za swoich wrogów z powodu zaj na Dominice. Móg by sprzymierzy
si z nimi przeciwko nam. Wtedy byliby zdolni cho by jutro skierowa wojska na fort. Ale prosz , sir, niech pan
nie robi miny, jakby mu pan wierzy .
— Do diab a z tym — westchn Buckland rozdra niony. Nie by zbyt mocny w historii, nawet wspó czesnej.
Ortega znów zacz mówi .
— Powiada, e to jego ostatnie s owo, sir. Honorowa propozycja i e nie ust pi ani na jot . Po wys uchaniu
tego, co powiedzia , mo e go pan teraz odes
i kaza wróci jutro rano po odpowied .
— Bardzo dobrze.
Trzeba by o jeszcze wymieni ceremonialne s owa po egnania. Ortega k ania si tak uprzejmie, e Buckland
i Bush poczuli si zmuszeni wsta i — acz niech tnie — odwzajemni mu si . Hornblower znowu zawi za
Ortedze oczy chustk i wyprowadzi go.
— Co pan o tym s dzi? — zapyta Buckland Busha.
— Chcia bym to przemy le , sir — odpar Bush.
Hornblower wróci , a oni jeszcze zastanawiali si nad t spraw . Spojrza na obu i zwróci si do Bucklanda:
— Czy b dzie mnie pan potrzebowa tej nocy, sir?
— Och, do diab a, lepiej zosta pan. Wie pan o Diegach wi cej od nas. Jakie jest pana zdanie na ten temat?
— Niektóre jego argumenty by y mocne, sir.
— Ja te tak my la em — zgodzi si Buckland z wyra
ulg .
— Czy nie mogliby my troch ich przycisn
, sir? — zapyta Bush.
Nawet je li sam nie mia nic do zaproponowania, by zbyt ostro ny, eby przyj
atwo ofert obcokrajowca,
cho by tak bardzo kusz
jak ta.
— Mo emy wprowadzi okr t do zatoki — zastanawia si Buckland. — Ale tor wodny jest zdradliwy. Sam
pan widzia wczoraj.
Dobry Bo e! Przecie to dopiero wczoraj „Renown” próbowa przedosta si tamt dy pod ogniem
rozpalonych pocisków. Buckland sp dzi dzie stosunkowo spokojnie, tote wzmianka o dniu wczorajszym nie
wyda a mu si dziwna.
— Nawet maj c t bateri w naszych r kach znajdziemy si wszyscy pod obstrza em tej z drugiej strony
zatoki — zauwa
Buckland.
— Powinno nam si uda przej , sir — zaprotestowa Bush. — Mo emy si trzyma tego brzegu.
— A gdy przejdziemy? Podci gn li swoje okr ty z powrotem w g b zatoki. Ich zanurzenie wynosi sze
stóp mniej ni naszych — je li maj troch rozumu, to odci
je i przeci gn dalej po p yci nie. adnie
dziemy wygl dali, je li wejdziemy i oka e si , e oni s poza zasi giem, a sami wpakujemy si pod obstrza .
Buckland przerazi si na my l, e musia by zameldowa o dwóch bezowocnych atakach.
— Wyobra am to sobie — westchn Bush zdeprymowanym tonem.
— Je li si zgodzimy — odezwa si Buckland, podniecony przedmiotem dyskusji — czarni zajm ca y ten
kraniec wyspy. A wtedy korsarze nie b
mogli korzysta z zatoki. Czarni nie maj statków, a nawet gdyby
mieli, to nie znajd dla nich za óg. W ten sposób wykonaliby my nasze rozkazy. Nieprawda , panie
Hornblower?
Bush przeniós na niego wzrok. Tego ranka Hornblower wygl da znu ony, bo w ci gu dnia nie mia prawie
chwili odpoczynku. Twarz mia zmizerowan , a oczy w krwawych obwódkach.
— Mimo to, sir, mogliby my ich troch przycisn — rzek .
— Jak?
— Pchanie „Renown” w g b zatoki by oby ryzykowne. Ale, je li pan wyda takie rozkazy, mogliby my ich
dosi gn st d, z pó wyspu, sir.
— Niech mnie kule bij ! — wyrwa si Bushowi okrzyk zdziwienia.
— Jakie rozkazy? — zapyta Buckland.
— Gdyby my umie cili dzia o na górnym ko cu pó wyspu, sir, mieliby my w zasi gu drugi koniec zatoki.
Nie potrzeba by by o podgrzewa kul, mieliby my ca y dzie , eby pogruchota ich w drzazgi, nawet gdyby nie
wiem jak zmieniali miejsce zakotwiczenia.
— Mogliby my, jak pragn zdrowia — wykrzykn Buckland z o ywieniem. — Czy da by pan rad
przeci gn tam któr z tych tu armat?
— Zastanawia em si nad tym, sir. Ale chyba nie. A w ka dym razie nie tak szybko. To
dwudziestoczterofuntówki, ka da wa y dwie i pó tony. Lawety garnizonowe. A my nie mamy koni. Trudno
by oby wci ga je przez te w wozy, cztery mile albo i wi cej, nawet przy pomocy stu ludzi.
— To po co, u licha, ca e to gadanie? — rozgniewa si Buckland.
— Nie musimy bra dzia st d — powiedzia Hornblower. — Mo emy wzi z okr tu któr z tych
dziewi ciofuntówek o d ugim zasi gu, zamontowanych na dziobie jako po cigówki. One maj zasi g prawie taki
sam jak te dwudziestoczetrofuntowe.
— Ale jak je tam przewie ?
Bush domy li si odpowiedzi, zanim jeszcze Hornblower zacz mówi .
— Szalup , sir, z linami i taliami, blisko miejsca, gdzie wyl dowali my wczoraj. Zbocze tam strome, a na
górze wysokie drzewa, do których mo na przywi za liny. Dzia o da si
atwo wci gn . Dziewi ciofuntówki
wa
tylko ton .
— Wiem o tym — burkn Buckland.
Zaproponowa co niecodziennego — to jedno, a mówi do wiadczonemu oficerowi o sprawach dobrze mu
znanych — to zupe nie co innego.
— Tak, oczywi cie, sir. Ale maj c ju dzia o dziewi ciofuntowe na szczycie zbocza, nie b dzie tak trudno
przeci gn je wzd
nasady pó wyspu do miejsca, z którego b dziemy mieli w zasi gu górn cz
zatoki. Nie
ma tam adnych w wozów. Pó mili pod gór , sir, i to niezbyt stromo — i sprawa gotowa.
— A co wtedy?
— B dziemy trzyma tamte statki pod obstrza em, sir. Tylko dziewi ciofuntówk , to prawda, ale nie
budowano ich, eby dostawa y tak ci
szko . Wystarczy dwunastu godzin ci
ego obstrza u, eby
pogruchota je na drzazgi. A mo e nawet mniej. Mo na by podgrzewa kule, ale nie b dzie potrzeby. Dosy
e
otworzymy ogie , sir.
— Jak to?
— Diegowie nie b
wystawia swoich okr tów na ryzyko, sir. Ortega mówi du o o zawarciu sojuszu
z czarnymi, ale to tylko gadanie, sir. Da czarnym okazj , a poder
gard a wszystkim bia ym, jakich dostan
w swe r ce. I ja nie pot pia bym ich za to — prosz wybaczy , sir.
— A wi c?
— Te okr ty to jedyny sposób ucieczki dla Diegów. Gdy zobacz , e grozi im zniszczenie, przestrasz si .
dzie to oznacza o poddanie si czarnym, a wtedy zgin wszyscy, co do jednego. Nawet kobiety. Z dwojga
ego b
woleli podda si nam.
— Na pewno, jak pragn zdrowia — wykrzykn Bush.
— I s dzi pan, e spuszcz z tonu?
— Tak… to znaczy tak my
, sir. A wtedy pan mo e poda swoje warunki. Bezwarunkowe poddanie si —
dla
nierzy.
— Mówili my o tym na pocz tku — zauwa
Bush. — Je li b
musieli si podda , to b
woleli nam,
a nie czarnym.
— Mo e pan zgodzi si na pewne warunki ratuj ce ich honor, sir — rzek Hornblower. — Na przyk ad, e
kobiety mog by przewiezione na Kub czy Puerto Rico, je li zechc . Ale na nic powa niejszego. A te okr ty
stan si naszymi pryzami, sir.
— Niech mnie licho, pryzy! — wykrzykn Buckland.
Pryzy oznacza y pryzowe, a jako oficerowi dowodz cemu przypadnie mu z tego lwia cz
. I nie tylko to —
pieni dze by y by mo e najmniej wa ne — triumfalne wprowadzenie pryzów pod eskort do portu zrobi
znacznie wi ksze wra enie ni zatopienie ich na morzu, nie na oczach w adz. A bezwarunkowa kapitulacja
oznacza a co ostatecznego, dowód, e nie mo na by o odnie wi kszego zwyci stwa.
— Co pan na to, panie Bush? — spyta Buckland.
— My
, e warto spróbowa , sir — odpar Bush.
Jego stosunek do Hornblowera sta si fatalistyczny. Przesz a mu ju irytacja spowodowana jego aktywno ci
i pomys owo ci . Teraz odnosi si do jego projektów z rezygnacj pomieszan z podziwem. Bush by
wielkoduszny i nie kierowa y nim niskie motywy. Widzia te taktowny stosunek Hornblowera do swego
prze
onego i by nawet troch zazdrosny o ten tek potrzebny takt. Przyzna w my lach, e chocia nie by
zachwycony perspektyw przyj cia warunków Ortegi, nie potrafi , jak Hornblower, wymy li , jak spowodowa
modyfikacj tych warunków. Bush przyzna przed sob , e Hornblower jest wietnym m odym oficerem; sam
nie mia pretensji do wietno ci. A teraz uczyni ostatni krok i przezwyci
podejrzliwo wobec czyjej
doskona
ci. Zdecydowa si porzuci sw zwyk ostro no i wypowiedzie swoj opini w sposób
zdecydowany.
— S dz , e pan Hornblower zas uguje na pe ne zaufanie — rzek .
— Oczywi cie — potwierdzi Buckland, lecz leciutki ton zdziwienia w jego g osie wskazywa , e tak
ca kiem nie jest tego pewny. Zmieni te zaraz temat: — Zaczynamy jutro… ka
spu ci obie szalupy, jak tylko
za oga sko czy niadanie. W po udnie… O có panu znowu chodzi, panie Hornblower?
— No wi c, sir…
— Dalej. Mów pan.
— Jutro rano wróci Ortega, eby us ysze nasze warunki, sir. My
, e wstanie o wicie albo niewiele
pó niej. Zje jakie
niadanie. Potem zamieni par s ów z Villanuev i wyruszy do nas. B dzie tu, gdy wybij
osiem szklanek. No, mo e troszk pó niej.
— Kogo obchodzi, kiedy Ortega je niadanie? Po co to puste gadanie?
— Ortega przybywa tu rano na czas wybijania dwóch szklanek. Je li zobaczy, e nie stracili my ani chwili,
je li b
móg mu powiedzie , sir, e pan absolutnie odrzuca jego warunki i gdy do tego poka emy mu dzia o
ju zamontowane i zagrozimy, e otwieramy ogie po up ywie godziny w wypadku odmowy bezwarunkowej
kapitulacji, zrobi to na nim znacznie silniejsze wra enie.
— To prawda, sir — wtr ci Bush.
— W przeciwnym razie nie pójdzie nam tak atwo, sir. B dzie pan musia gra na zw ok przez czas
ustawiania dzia a lub uciec si do pogró ek. Trzeba b dzie mu powiedzie , e j e l i si nie zgodzi, zaczniemy
windowa armat . W jednym i drugim wypadku, sir, zostawia mu pan czas. Mo e obmy li inne wyj cie.
Pogoda mo e si zmieni na gorsz , mo e zerwa si nawet huragan. Ale je li si upewni, e nie zniesiemy
artów, sir…
— Tak trzeba z nimi post powa — zawtórowa Bush.
— Ale nawet gdyby my zacz li o wicie… — rzek Buckland i dopiero po wypowiedzeniu tych s ów
za wita a mu w g owie druga mo liwo . — S dzi pan, e powinni my zabra si do dzie a ju teraz?
— Mamy przed sob ca noc, sir. Zd
y pan kaza opu ci
odzie i za adowa armat na jedn z nich.
Przygotowa stropy, liny, jakie podpory do transportu dzia a. Wywo
za og …
— I wyruszy o wicie!
— O wicie odzie mog yby czeka za pó wyspem na wschód s
ca. Z okr tu móg by pan wys
ludzi ze
stu s niami liny. Wyruszyliby cie
, zanim si rozwidni. To oszcz dzi oby czasu.
— Oczywi cie, niech mnie kule! — zawtórowa Bush; nie mia trudno ci z uzmys owieniem sobie
problemów natury morskiej zwi zanych z wci ganiem armaty po urwistym zboczu.
— Ju teraz brak nam ludzi na okr cie — zaoponowa Buckland. — B
musia wywo
obie wachty.
— Nic im si nie stanie, sir — powiedzia Bush. Nie spa ju dwie noce, a przed sob mia perspektyw
trzeciej, równie bezsennej.
— Kogo mam pos
? Musi to by odpowiedzialny oficer dowodz cy. I do tego dobry marynarz.
— Ja pójd , je li pan pozwoli, sir — zaofiarowa si Hornblower.
— Nie. Pan musi tu by , eby rozmawia z Ortega. Je li wy
Smitha, zostan bez porucznika na okr cie.
— Mo e mnie pan wy le, sir? — zaproponowa Bush. — To znaczy je li zostawi pan tu pana Hornblowera
jako dowodz cego.
— Mmm… — mrukn Buckland. — No có , nie widz innego rozwi zania. Czy mog polega na panu,
panie Hornblower?
— Zrobi wszystko, co w mojej mocy, sir.
— Zastanówmy si … — zwleka Buckland.
— Móg bym wróci z panem na okr t pa sk
odzi , sir — zaproponowa Bush. — W ten sposób nie
stracimy czasu.
Dla Busha to pobudzanie starszego rang oficera do czynu by o rzecz now , ale szybko uczy si tej sztuki.
Fakt, e wszyscy trzej jeszcze niedawno byli spiskowcami, u atwia spraw ; lody zosta y prze amane, gdy tylko
raz Buckland pozwoli podw adnym s
sobie rad , a w miar powtarzania si sytuacji przychodzi o im to
coraz atwiej.
— Tak, my
, e móg by pan — zgodzi si Buckland i Bush wsta spiesznie, tak e i Bucklandowi nie
pozosta o nic innego, tylko uczyni to samo.
Bush przebieg wzrokiem po wymi tej postaci Hornblowera.
— Niech pan s ucha, panie Hornblower — przemówi . — Prosz si przespa . Panu tego potrzeba.
— O pó nocy, sir, przejmuj s
oficera wachtowego po Whitingu — wyja ni Hornblower — i musz
obej posterunki.
— Mo e to i prawda. Ale mimo to zostaje panu dwie godziny przed pó noc . Niech si pan wtedy zdrzemnie.
I niech Whiting zmieni pana znowu, gdy wybij osiem szklanek.
— Tak jest, sir.
Na sam my l o nie, którego tak potrzebowa , Hornblower zachwia si ze zm czenia.
— Mo na by, sir, nakaza mu odpoczynek — zwróci si Bush do Bucklanda.
— Co? Ach, tak, prosz odpocz , jak tylko b dzie pan móg , panie Hornblower.
— Tak jest, sir.
Bush ruszy strom
cie
w dó za Bucklandem, w stron pomostu odziowego i usiad obok niego w odzi
na awce rufowej.
— Nie mog rozgry tego Hornblowera — odezwa si Buckland w pewnej chwili z lekk irytacj , gdy
yn li do stoj cego na kotwicy „Renown”.
— To dobry oficer, sir — odrzek Bush, lecz powiedzia to tonem wiadcz cym o niepe nej wiadomo ci
rzeczy. Obmy la ju sposób wci gni cia dziewi ciofuntowej armaty po stromym zboczu i wybiera niezb dny
sprz t oraz uk ada brzmienie rozkazów. Dwie ci kie kotwice — nie zwyk e kotwiczki odziowe — dla
pewnego zakotwiczenia boi. Trzeba b dzie podeprze mocniej awy, aby wytrzyma y ci ar dzia a. Ruchome
bloki. Stropy — przy ostatecznym wci ganiu bezpieczniej b dzie zawiesi armat na jej tylnym uchu i bocznych
czopach.
Bush nie nale
do ludzi znajduj cych przyjemno w teoretycznych rozwa aniach. Zaplanowa wypad;
postawi si w wyobra ni w po
eniu nieprzyjaciela i i torem jego my li; wymy la nieoczekiwane fortele —
wszystko to przekracza o jego mo liwo ci. Lecz gdy przysz o radzi sobie z konkretnym problemem, prost
spraw , jak liny i talie oraz ich wytrzyma
, a wi c z konkretnymi zagadnieniami z dziedziny praktyki
eglarskiej — mia do dyspozycji swoje wieloletnie do wiadczenie obok wrodzonych zdolno ci w tym kierunku.
Rozdzia XIII
— Napi liny! — poleci Bush stoj c na kraw dzi urwiska i spogl daj c daleko, daleko w dó , gdzie unosi a
si na wodzie szalupa przycumowana do boi, z zakotwiczon ruf dla zapewnienia sta ego po
enia. Dwie liny,
czarne na tle b kitnej wody Atlantyku, opada y z urwiska do boi niemal prostopadle, z leciutkim tylko
wygi ciem. Poeta móg by dostrzec pi kno i dramatyzm w tych nitkach paj czych przecinaj cych powietrze, lecz
Bush widzia jedynie liny i bia flag sygnalizuj
z szalupy w dole, e wszystko gotowe do wci gania. Bloki
skrzypia y przy napinaniu liny.
— A teraz z czuciem — komenderowa Bush. Zadanie by o zbyt wa ne, by mo na je by o powierzy panu
midszypmenowi Jamesowi, który sta obok. — Wci ga . Z wyczuciem.
Obci
one bloki wyda y teraz inny d wi k. Zmienia o si te wygi cie lin, które w miar jak dzia o zacz o
si podnosi z podpór na awach szalupy, z agodnego uku przesz o w ostre za amanie. Bush, z lunet u oczu,
ujrza , jak dzia o drgn o, poruszy o si i powoli — a to mia Bush na my li mówi c w j zyku eglarskim „Z
czuciem” — stan o na sztorc i zacz o si odrywa od odzi, by zawisn na stropach, przesuni tych przez tylne
ucho i okr conych na czopach, w
nie w chwili, gdy Bush przeniós na nie swój wzrok. Wisia o dosy pewnie
— gdyby stropy p
y lub ze lizn y si , armata spad aby do szalupy przedziurawiaj c jej dno. Lina za
ona na
luf zapobiega a zbyt silnemu ko ysaniu si dzia a.
— Wci ga — powtórzy Bush i ruchomy blok zacz nawija lin z podwieszon na ko cu armat . By to
nast pny krytyczny moment, gdy trzeba by o ci gn
prawie poziomo. Ale wszystko sz o dobrze.
— Podnosi !
Teraz dzia o wje
o na linie w gór . Za ruf
odzi przychyli o si w czasie napr ania si liny i niemal
zanurzy o si luf w morzu. Ale wci ganie posuwa o si systematycznie naprzód i dzia o coraz bardziej oddala o
si od powierzchni wody; kr
ki linowe bucza y rytmicznie w blokach, w miar jak marynarze wybierali lin .
Wschodz ce s
ce o wietla o ich poziomymi promieniami, rzucaj c niewiarygodnie d ugie cienie postaci
ludzkich i drzew na nierówn powierzchni p askowzgórza.
— Hej, tam, przesta ci gn ! — zawo
Bush. — Mocowa !
Dzia o by o ju u kraw dzi urwiska.
— Przesun
nosze w tamt stron o par stóp. Ju , opuszcza na pozycj . Ni ej. Dobrze. Odrzuci liny.
Dzia o, kawa br zu d ugo ci o miu stóp, leg o na roz
onych pod nim noszach linowych. By to kawa ek
sieci uplecionej z mocnych lin, od której, przywi zane mocnymi w
ami do cz ci rodkowej, odchodzi o
w bok dwadzie cia, a mo e i wi cej lin, ka da oddzielnie u
ona na ziemi.
— Najpierw postawimy je na miejsce.
nierze, niech ka dy z apie za lin .
Trzydziestu przys anych tu z fortu przez Hornblowera
nierzy piechoty morskiej w czerwonych uniformach
podesz o do linowych noszy. Podoficerowie rozstawili ich odpowiednio, a Bush sprawdzi , czy wszyscy s tam,
gdzie by powinni.
— Liny chwy !
Lepiej by o zada sobie troch trudu i na pocz tku sprawdzi dok adno wywa enia, ni nara
si na
ryzyko, e ci ka masa metalu stoczy si z noszy i trzeba b dzie z wielkim wysi kiem wtacza j z powrotem na
miejsce.
— A teraz, na moje s owo, wszyscy razem. W gór !
Zgodnym wysi kiem d wigni to dzia o o stop nad ziemi .
— Naprzód, marsz! Dajcie spokój, sier ancie.
Sier ant zacz podawa takt, lecz na nieregularnym gruncie, gdy ka dy d wiga ci ar osiemdziesi ciu
funtów, lepiej by o, aby nie szli w nog . ,
— Stop! Postawi !
Dzia o zbli
o si o dwadzie cia stóp w kierunku pozycji wybranej dla niego przez Busha.
— Dalej, sier ancie. Niech id . Nie za pr dko.
nierze nie byli maszynami, ale ywymi stworzeniami, podatnymi na zm czenie. Nale
o oszcz dza ich
si y. W czasie gdy taszczyli dzia o z takim trudem na grzbiet oddalony o pó mili, marynarze przenosili tam
z szalup reszt
adunku, nie tak trudnego do wci gania jak dzia o.
e w porównaniu z sam armat wa
o
tyle co piórko, a siatki, ka da z dwudziestoma dziewi ciofuntowymi kulami, te nie nastr cza y szczególnych
trudno ci. Dostarczono wyciory i pr ty do przybitek, po dwa na wszelki wypadek, przybitki, a potem adunki.
Zawieraj c zaledwie po dwa i pó funta prochu wydawa y si leciutkie w porównaniu z adunkami
miofuntowymi, do których przywyk Bush na dolnym pok adzie dzia owym. Na ko cu sz y ci kie k ody
drewniane przeznaczone na ustawienie z nich równego pomostu dla obs ugi dzia a. Z nimi by y pewne trudno ci,
ale gdy czterech wzi o tak k od na ramiona, mo na j by o wnosi do szybko po agodnym stoku,
wyprzedzaj c biednych
nierzy, którzy zlani potem przenosili dzia o kawa ek pod gór , stawiali, podnosili
i tak si posuwali w kierunku szczytu.
Bush przystan na moment na skraju urwiska, sprawdzaj c z pomoc Jamesa stan zapasów. Lonty zwyk e
i wolnotl ce, sp onki i tuleje, beczu ki ze s odk wod , omy, m otki i gwo dzie — wszystko by o, czego
potrzeba; nie tylko jego zawodowa reputacja, ale i poczucie w asnej warto ci zale
o od tego, czy czego nie
przeoczy . Dal znak chor giewk i otrzyma odpowied z szalupy. Druga szalupa odrzuci a cum i wci gn wszy
kotwic ruszy a za poprzedni , by op yn wszy cypel Samaná wróci na „Renown” — na okr cie na pewno
odczuwaj ogromny brak r k do pracy w zwi zku z nieobecno ci za óg odzi. Lina przymocowana wysoko do
drzewa, pod którym sta Bush, zwisa a chwilowo bezczynnie ku boi. Bush nawet na ni nie spojrza . Teraz móg
ju uda si na szczyt wzgórza i poczyni przygotowania do akcji bojowej. Rzut oka na s
ce wystarczy mu,
by stwierdzi , e od witu min o ju prawie trzy godziny.
Zorganizowa ostatni grup transportow i ruszy w gór . Gdy stan na szczycie, otworzy mu si w dole
widok na zatok . Przy
lunet do oczu: trzy okr ty sta y na kotwicy i strza armatni z miejsca, gdzie sta ,
móg je dosi gn bez trudu. A gdy przesun lunet w lewo, daleko w dali dojrza dwie plamki flag
powiewaj cych nad fortem — wzniesienie l du zas ania o sam budynek fortu. Zatrzasn futera lunety
i przyst pi do wybrania równego kawa ka gruntu do u
enia k ód na pomost dla dzia a. Ju marynarze nios cy
najl ejsze adunki otoczyli go, gadaj c i gestykuluj c z o ywieniem, a uciszy ich gro nym mrukni ciem.
otki zad wi cza y na gwo dziach przy przybijaniu poprzeczek cz cych k ody pomostu. Nie ustali
w pracy, dopóki wspólnym wysi kiem sze ciu ludzi nie ustawiono na nim
a dzia a. Przymocowali talie.i przed
zaklinowaniem lawet sprawdzili, czy ich kó ka atwo si tocz . Potykaj c si , nadchodzili
nierze piechoty
morskiej, spoceni i st kaj cy pod potwornym ci arem. Teraz nadszed czas na najbardziej skomplikowan
cz
zadania, jakie mieli wykona tego ranka. Bush rozmie ci najlepszych ludzi przy linach no nych i z ka dej
strony postawi godnego zaufania podoficera, aby pilnowa utrzymywania równowagi.
— W gór i dalej.
Dzia o spocz o na pomo cie obok
a.
— W gór ! Podnosi ! Wy ej! Jeszcze wy ej! Podnosi , do diab a!
Ludzie st kaj c i j cz c d wigali dzia o w gór .
— Tak trzyma ! Troch do ty u, wy z prawej! Równo z nimi, wy po lewej! W gór ! obró cie przód!
Ostro nie!
Trzymali dzia o w noszach z lin nad
em, wyrównuj c je wed ug wskazówek Busha.
— A teraz do ty u w moj stron . Równo! Ni ej! Poma u, do diab a! Z wyczuciem! Troch do przodu!
Znowu w dó !
Dzia o opad o na swoje miejsce na
u, ale czopy nie trafi y dok adnie w otwory i zamek nie znalaz si we
ciwym po
eniu.
— Berry! Chapman! Przytrzyma ! Handszpaki pod czopy! Przesuwa powoli!
Tona metalu jakby z protestem da a si ustawi na
u, czopy wesz y w otwory i zamek wsun si dobrze
na swoje miejsce. Kilku marynarzy zacz o rozsup ywa w
y, eby mo na by o wyci gn nosze linowe spod
dzia a, a Berry, pomocnik artylerzysty, ju za
nakr tki na czopy i armata sta a si z powrotem armat , yw
machin bojow , a nie martwym blokiem elaza. Na skraju pomostu gromadzono ju kule.
— Odsu cie te adunki dalej! — poleci Bush obs udze.
Nie mia zamiaru trzyma materia u wybuchowego bli ej dzia a, ni to by o konieczne. Berry kl cza na
pomo cie z krzesiwem i kawa kiem stali, próbuj c z apa iskr na hubk , od której zapali si wolnotl cy lont.
Bush otar pot sp ywaj cy mu strumieniem po twarzy i karku; czu si tak, jakby on tak e uczestniczy
w fizycznym wysi ku przesuwania i d wigania dzia a. Spojrza na s
ce, aby si zorientowa , która godzina;
nie by to jeszcze moment na odpoczynek.
— Za oga dzia a wst p! — rozkaza . — Za adowa i wytoczy !
Przy
oko do lunety.
— Celuj do szkunera — powiedzia . — Dok adnie! Lawety piszcza y w miar obracania armaty omami.
— Dzia o za adowane, sir! — zameldowa dzia onowy.
— A wi c ognia!
Armata pukn a ostro i wyra nie, a odg os jej wybuchu by wy szy ni og uszaj cy ryk masywnych
dwudziestoczterofuntówek. Echo musia o odbi si w ca ej zatoce. Nawet je li tym razem strza nie by celny, to
ci na okr tach zrozumiej , e nast pny czy jeszcze jeden trafi na pewno. Patrz c na wysoki brzeg przez spiesznie
nastawiane lunety zobacz smug dymu rozwiewaj
si powoli wzd
kraw dzi zbocza i pojm , co ich czeka.
Na brzegu po udniowym Villanueva us yszy huk i zrozumie, e dla m czyzn pod jego dowództwem i kobiet
pod jego opiek nie ma ju drogi ucieczki. Niemniej jednak przez teleskop Bush nie dojrza , gdzie upad pocisk.
— Za adowa znowu i ognia. Dobrze celowa .
Podczas gdy obs uga adowa a dzia o, Bush patrzy przez lunet na bandery nad fortem, a dzia onowy
krzykn , e s gotowi. Armata hukn a i Bushowi zdawa o si , e widzi przelotn czarn lini toru pocisku.
— Bijecie za wysoko. Wsu cie kliny i zmniejszcie podniesienie. Spróbujcie jeszcze raz!
Znowu zwróci wzrok na bandery. Powoli znika y mu z oczu. Teraz pokaza y si znowu, trzepota y przez
chwil na maszcie i ponownie opad y. Gdy znów si podnios , zostan na swoim miejscu. Taki by umówiony
sygna . Dwukrotne opuszczenie flag znaczy o, e strza zosta us yszany w forcie i wsz dzie gdzie indziej i e
wszystko w porz dku. Teraz zadaniem Busha by o powoli zako czy seri dziesi ciu wystrza ów. ledzi ka dy
uwa nie; wygl da o, e szkuner dosta . Kule dziewi ciofuntowe przebija y kruche nadbudówki, rozbijaj c je
i niszcz c, siej c wokó fontanny od amków.
Przy ósmym strzale co zawy o w powietrzu jak upiór, dwa jardy nad g ow Busha, wydaj c urywany j k,
który nagle ucich za jego plecami.
— Có to by o, u licha? — zdziwi si Bush.
— Armata si odetka a, sir — wyja ni Berry.
— Bo e… — Bush, nie panuj c nad sob , bluzn histerycznie stekiem przekle stw. By to szczytowy punkt
dni i nocy napi cia i wysi ku, najgorszy cios, jaki mo na by o sobie wyobrazi ; sukces, który by tu , tu , teraz
si wymyka . Nie mo na by o da pozna marynarzom, e on, oficer, tak bardzo to odczu . Opanowa si ,
przerwa potok z orzecze i poszed obejrze dzia o.
Uszkodzenie wida by o jak na d oni. Otwór w zamku armaty, szczególnie armaty z br zu, jest zawsze
abym jej punktem. Po ka dym strzale cz
podmuchu powietrza przedostawa a si przez otwór, a ci nienie
rozgrzanego gazu i nie zu ytych ziarenek prochu powodowa o erozj brzegów otworu, poszerzaj c go, co
zmniejsza o moc i skuteczno pracy ca ego dzia a. W takim wypadku trzeba by o armat „zatka ”. Nale
o,
zaczynaj c od cie szego ko ca, przepcha przez ca d ugo otworu lontowego sto kowat za lepk
przewiercon w rodku i zaopatrzon w ko nierz u podstawy. Otwór w za lepce s
wówczas za nowy otwór
lontowy; wybuchy dzia a wbija y za lepk coraz g biej, a i ona zaczyna a s abn i ulega uszkodzeniu
i przechodzi a na wylot przez otwór, gdy przytrzymuj cy j ko nierz zetli si w arze wybuchów. I sama
w ko cu wypada a, jak to mia o teraz miejsce.
Bush patrzy na du y otwór w zamku, szeroki na cal; gdyby przy tym stanie dzia a strzelano dalej, po owa
wybuchu sz aby t dy. Zasi g zmniejszy by si co najmniej o po ow , a otwór powi ksza by si dalej po ka dym
nast pnym wybuchu.
— Czy macie now za lepk do otworu lontowego? — zapyta .
— Zaraz, sir… — Berry zacz przeszukiwa kieszenie, grzebi c w ich przeró nej zawarto ci i gapi c si
bezmy lnie w niebo, podczas gdy Bush wrza z niecierpliwo ci. — Tak, sir.
Po chwili, d ugiej jak wieki, Berry poda korek z eliwa, tak potrzebny w tej chwili.
— Masz szcz cie — mrukn ponuro Bush. — Za
go i nie tra wi cej czasu.
— Tak jest, sir. Musz go podpi owa , eby pasowa , sir. Dopiero wtedy mo na go b dzie za
.
— Do roboty i przesta gada . Panie James!
— Sir!
— Niech pan biegnie do fortu. — Bush odszed na par kroków od dzia a, eby go nie s yszeli ludzie
z obs ugi. — Prosz powiedzie panu Hornblowerowi, e dzia o si odetka o. Dopiero za godzin b dziemy
mogli znowu podj ogie . Oddam trzy strza y, gdy ju dzia o b dzie gotowe, a on niech potwierdzi, jak
uzgodnili my poprzednio.
— Tak jest, sir.
W ostatniej chwili Bush co sobie przypomnia .
— Panie James! Niech nikt nie s yszy, jak pan b dzie sk ada swój raport. Ten Hiszpan, jak-mu-tam, nie
mo e si dowiedzie o niczym. Bo b dzie z panem krucho.
— Tak jest, sir.
— W drog !
Pan James b dzie musia d ugo biec w tym upale; Bush ledzi go wzrokiem przez chwil , a potem wróci do
dzia a. Berry wybra pilnik z zawini tka z narz dziami i usiad szy na tylnym stopniu armaty zabra si do
pi owania korka. Bush przysiad na skraju pomostu. Z
z powodu popsucia si armaty równowa
o
zadowolenie z w asnej dyplomacji. By rad, i zd
ostrzec Jamesa, aby nie da Ortedze pozna sekretu.
Obs uga zacz a gar da i zbytkowa ; jeszcze par minut, a rozpe zn si po pó wyspie. Bush podniós g ow
i krzykn :
— Cicho tam! Sier ancie!
— Sir!
— Prosz wystawi czterech wartowników. Narysujcie linie ze wszystkich czterech stron. I niech nikt nie
odwa y si przekroczy ich pod jakimkolwiek pozorem.
— Tak jest, sir.
— Ka cie reszcie swoich ludzi usi
. Za oga dzia a! Siada i przesta strz pi j zyki jak banda
portugalskich przekupniów.
ce grza o silnie, a zgrzyt pilnika Berry'ego dzia
nawet koj co. Ledwo Bush zamilk , a ju senno
i zm czenie wzi y gór nad nim; oczy zamkn y si i broda opad a na piersi. Po sekundzie spa ; po trzech ju
si obudzi — wszystko wirowa o woko o i Bush osun si na bok. Patrzy , mrugaj c powiekami, na nierealny
wiat; mrugaj c zacz znowu zapada w sen i trudno mu by o utrzymywa si w pozycji siedz cej. Pomy la , e
odda by wszystko na tym i innym wiecie, eby si móc po
spokojnie na boku i zapa w sen. Zwalczy
jednak pokus ; by tu jedynym oficerem i zawsze mog o zaj co niespodziewanego. Przeci gn si , potoczy
woko o spojrzeniem, ale zaraz powieki zacz y mu opada na oczy. Móg zrobi tylko jedno. Wsta , chocia
stawy protestowa y przeciwko temu, i rozpocz spacer po pomo cie dzia owym, tam i z powrotem, sp ywaj c
potem pod arem s
ca — gdy tymczasem, ku jego zazdro ci,
nierze obs ugi dzia a szybko zapad szy w sen
le eli w ró nych pozycjach, jak winie w chlewie, a Berry — szur-szur-szur — wodzi pilnikiem po zatyczce.
Minuty si wlok y, s
ce wznosi o si coraz wy ej. Berry przerwa , przymierzaj c zatyczk do otworu
lontowego i znów wróci do roboty; zrobi jeszcze jedn przerw na oczyszczenie pilnika, a Bush za ka dym
razem kierowa na niego pe ne rozczarowania spojrzenie i znowu pogr
si w my lach o nie.
— Teraz jest akurat, sir — oznajmi w ko cu Berry.
— Wi c zak adaj, do diab a — odpowiedzia Bush. — Za oga dzia a, wstawa ! Nu e, zbud cie si !
Bush kopa chrapi cych, a Berry wyj tymczasem z kieszeni kawa ek nici aglowej i flegmatycznie — co
Busha doprowadza o do sza u — zabra si do zwi zywania jednego ko ca w p tl , któr wpu ci do otworu
lontowego. Potem wzi zakrzywiony pr t do przybitek, przeszed do lufy dzia a i przykucn wszy przy niej
zacz przepycha pr t przez ca d ugo o miostopowego otworu, usi uj c z apa p tl na hak. Obraca nim na
ró ne strony i wyci ga , a ni dalej zwisa a z otworu. Ale wreszcie uda o si go zahaczy . Ni wsun a si do
rodka i po wyj ciu pr ta z lufy p tla by a zaczepiona na jej ko cu. G boko si zastanawiaj c, Berry zacz j
rozsup ywa , a potem koniec nici wepchn w otworek za lepki i zamocowa koniec do ma ej przetyczki, któr
te wyszuka w kieszeni. Opu ci za lepk w luf i wróci do zamka, poci gn za ni i za lepka z grzechotem
wsun a si na miejsce w otworze lontowym z ostrym stukni ciem, które wszyscy us yszeli. Min o jednak
jeszcze par minut, zanim Berry, gmeraj c przy za lepce, za
j jak nale y, cie szym ko cem w otworze,
i skin na dzia onowego, eby j zamocowa nici . Nast pnie wzi przybijak i z niezwyk ostro no ci
wpycha go w luf , a umie ciwszy go jak nale y móg nacisn r czk w dó . Na gest Berry'ego marynarz
przyniós m otek i zacz uderza w trzyman mocno przez Berry'ego r czk . Po ka dym uderzeniu za lepka
stawa a si coraz bardziej widoczna w otworze lontowym, za ka dym razem przesuwaj c si o jedn ósm cala,
utkwi a w nim dostatecznie mocno.
— Gotowe? — spyta Bush, gdy Berry gestem odprawi marynarza.
— Nie ca kiem, sir.
Berry wyci gn przybijak i przeszed znów wolno do zamka. Obejrza za lepk , przechylaj c g ow to na
jedn , to na drug stron , jak pies nad dziur , w której schowa si szczur. Wydawa si zadowolony, ale znowu
przeszed do lufy i wzi pr t do przybitek. Bush skierowa wzrok na widnokr g, aby si mniej niecierpliwi ;
tam gdzie majaczy fort, pojawi a si male ka posta zd aj ca w ich kierunku. Bush przy
lunet do oka.
Posta w bia ych spodniach to sz a, to znowu bieg a, machaj c r
, jakby chcia a zwróci na siebie uwag . To
móg by Wellard; Bush by prawie pewien, e to on. Tymczasem Berry jeszcze raz zahaczy o ni i wyci gn
. Odci no em przetyczk do nici i wrzuci j do kieszeni, a potem, jakby mia nie wiadomo ile czasu, wróci
do zamka i zwin ni
aglow .
— Dwa strza y z jedn trzeci
adunku powinny wystarczy , sir — oznajmi . — B dzie siedzia …
— Mo emy poczeka z tym jeszcze par minut — przerwa mu Bush z gniewnym zadowoleniem, e mo e
temu zarozumia emu specjali cie pokaza , i nie wszystkie jego decyzje musz by traktowane jak ewangelia.
Wellard zobaczy ich ju i bieg potykaj c si na nierównej powierzchni terenu. Dysz c ci ko dopad do
dzia a, z twarz zlan potem.
— Prosz pana… — zacz . Bush ju mia skarci go ostro za niew
ciw postaw , lecz Wellard uprzedzi
go. Obci gn mundur, poprawi
mieszny kapelusik na g owie i wyst pi do przodu tak sztywno i dok adnie, jak
mu na to pozwoli y rozd te p uca. — Pan Hornblower przesy a pozdrowienia, sir — przemówi , salutuj c.
— Tak, panie Wellard?
— Prosi, eby pan nie otwiera ognia, sir.
Wellard dysza gwa townie i tyle tylko potrafi na razie wydusi z siebie. Pot zala mu oczy, lecz on sta dalej
po m sku na baczno nie zwracaj c na to uwagi.
— A dlaczegó to, panie Wellard?
Nawet Bush domy la si odpowiedzi, lecz zada to pytanie, poniewa ch opiec zas
sobie na powa ne
potraktowanie.
— Diegowie zgodzili si skapitulowa , sir.
— Bo e! A te okr ty?
— B
naszymi pryzami, sir.
— Hurra! — wrzasn Berry, wyrzucaj c ramiona w gór .
Pi set funtów dla Bucklanda, pi szylingów dla Berry'ego, lecz pryzowe zawsze stanowi o powód do
rado ci. A ponadto by o to zwyci stwo, zniszczenie gniazda pirackiego, wzi cie w niewol pu ku hiszpa skiego,
bezpiecze stwo dla konwojów przechodz cych przez cie nin Mona. Wystarczy o zamontowa dzia o nad
kotwicowiskiem, eby Diegom wróci rozs dek.
— Bardzo dobrze, panie Wellard, dzi kuj panu — rzek Bush.
Wellard móg teraz odst pi do ty u i otrze pot z oczu, a Bush zacz si zastanawia , jakie jeszcze
wydarzenie, teraz, po kapitulacji, mo e pozbawi go spoczynku tej nocy.
Rozdzia XIV
Bush sta na pok adzie rufowym „Renown” u boku Bucklanda, z lunet skierowan na fort.
— Oddzia odp ywa stamt d — powiedzia , dodaj c po chwili: — ód odbija od pomostu.
„Renown” sta na kotwicy w zatoce Samaná, a tu przy nim trzy pryzy. Wszystkie cztery jednostki by y
zapchane je cami, którzy poddali si sami, agle mia y gotowe do luzowania na sygna z „Renown”.
— ód odp yn a ju kawa — ci gn Bush. — Zastanawiam si … ach!
Nad fortem na grzbiecie wzgórza pojawi a si wielka fontanna dymu, w której mo na by o rozró ni
fruwaj ce od amki muru. W chwil pó niej dolecia huk wybuchu. Dwie tony prochu strzelniczego, zapalone za
pomoc wolnotl cego lontu podpalonego przez oddzia wys any do zniszczenia fortu, zrobi y swoje. Sza ce
i bastiony, wie a i pomost dzia owy — wszystko zosta o obrócone w ruin . U stóp zbocza opadaj cego stromo
ku wodzie le
y szcz tki armat z oderwanymi czopami, rozdartymi lufami i zabitymi ko kami otworami
lontowymi; gdy powsta cy nadejd zaj teren, nie b
mogli zapewni zatoce obrony — druga bateria na
cyplu za wod zosta a ju wysadzona w powietrze.
— Zniszczenie jest chyba kompletne, sir — zauwa
Bush.
— Tak — zgodzi si Buckland, z oczyma przy lunecie, obserwuj c ruiny wynurzaj ce si spoza dymu
i py u.
— Wyjdziemy w morze, jak tylko ód zostanie wci gni ta na pok ad.
— Tak jest, sir — odpowiedzia Bush.
Po ustawieniu odzi na legarach marynarze po pieszyli do kabestanu i wybrali kotwic , a potem zluzowali
agle. Grotmarsel zapracowa wstecz i okr t pocz cofa si nieco, a potem, przy sterze wychylonym na burt ,
z marynarzami na szotach kliwrów przeszed lini wiatru. Zbrasowane marsie chwyta y wiatr, w miar jak
sternik szybko przebiera szprychami ko a sterowego, i ju „Renown”, pos uszny sterowi, sun lekko po
wodzie, przechylany nieco przez wiatr, z falami ta cz cymi pod dziobnic , aby id c bejdewindem op yn po
nawietrznej cypel Engaño. Kto na dziobie wzniós okrzyk, a po chwili ca a za oga dar a si jak op tana, gdy
„Renown” opuszcza teren, gdzie odniós zwyci stwo. Pryzy tak e wyp yn y ju w morze i ich za ogi podj y
radosny okrzyk. Bush przez lunet dostrzeg Hornblowera na pok adzie „La Gaditany”, du ego pryzu
z o aglowaniem fregaty, machaj cego kapeluszem ku „Renown”.
— Sprawdz , czy pod pok adem wszystko dobrze zabezpieczone, sir — rzek Bush.
Przed mes midszypmenów sta y posterunki
nierzy, z bagnetami na broni i nabitymi muszkietami. Gdy
Bush przystan nas uchuj c, z mesy dobieg a go gwa towna paplanina. Na tej ma ej przestrzeni st oczono
pi dziesi t kobiet i prawie tyle dzieci. To nie by o dobrze, ale musiano przetrzyma je w zamkni ciu, dopóki
okr t nie wyruszy w drog . Potem b dzie je mo na wypuszcza na pok ad, mo e grupkami, eby si przesz y
i zaczerpn y powietrza. Luki w dolnym pok adzie dzia owym by y zabezpieczone kratownicami i przy ka dym
sta a warta. Przez kratownice bi odór cia ludzkich; zamkni to tam czterystu
nierzy hiszpa skich
w warunkach nie lepszych ni na statku niewolniczym. Przebywali tam zaledwie od witu, a ju czu o si ten
smród. Im tak e, podobnie jak niewiastom, trzeba b dzie umo liwi wychodzenie grupami na powietrze.
Oznacza o to nieustanne k opoty i stosowanie rodków ostro no ci. Bush mia ju za sob ci ki problem
zorganizowania zaopatrywania je ców w pokarm i wod . Ale wszystkie beczki pe ne by y wody, z l du
przywieziono dwie odzie patatów, a je li — czego mo na by o oczekiwa — obecny wiatr si utrzyma, dop yn
do Kingston w niespe na tydzie . Tam sko cz si ich trudno ci, a je cy zostan przekazani w adzom
wojskowym — prawdopodobnie przyjm oni ten fakt z tak sam ulg jak Bush.
Wróciwszy na pok ad Bush znowu skierowa wzrok na zielone wzgórza Santo Domingo na prawym
trawersie, mijane przez p yn cy bejdewindem „Renown”; zgodnie z rozkazami, Hornblower prowadzi po jego
zawietrznej trzy pryzy z cz ciowo postawionymi aglami. Nawet przy obecnym wietrze, zapewniaj cym
pr dko siedmiu w
ów, i przy wszystkich aglach postawionych na „Renown”, te trzy okr ciki mog y mu
umkn , gdyby zechcia y; zarówno przy polowaniu na up, jak i w czasie ucieczki przed nieprzyjacielem statki
korsarskie liczy y g ównie na swoj zdolno szybkiego poruszania si bejdewindem, i Hornblower móg atwo
zostawi „Renown” daleko w tyle, gdyby nie rozkaz trzymania si w jego polu widzenia i po zawietrznej, tak
aby „Renown” móg podej i os ania go w razie pojawienia si nieprzyjaciela. Prawd mówi c, za ogi
pryzowe by y bardzo szczup e, tote , podobnie jak na „Renown”, Hornblower trzyma na pryzach wszystkich
je ców pod stra zamkni tych pod pok adem.
Buckland wszed na pok ad rufowy i Bush zasalutowa mu.
— Je li mo na, zaczn wyprowadza je ców na pok ad, sir — rzek .
— Prosz czyni , co uwa a pan za stosowne, panie Bush.
Pok ad rufowy dla kobiet, g ówny — dla m czyzn. Trudno by o im wyt umaczy , e musz wychodzi
kolejno; kobiety wyprowadzone na pok ad s dzi y, e oddzielono je na sta e od tych, co zosta y na dole,
i zacz y lamentowa i ur ga , co k óci o si z ceremonialnym zachowaniem wymaganym na pok adzie
rufowym okr tu liniowego. Dzieci nie mia y najmniejszego poj cia o dyscyplinie i wrzeszcz c rozbieg y si na
wszystkie strony, a zn kani marynarze usi owali zagna je z powrotem do ich matek. Trzeba by o
odkomenderowa ludzi do podawania je com po ywienia i wody. Bush borykaj c si z wci
nowymi,
denerwuj cymi problemami, zacz my le , e ywot pierwszego oficera na liniowcu (który niegdy wydawa
mu si rajem, o jakim nie mia nawet co marzy ) jest koszmarem.
Na mi dzypok adzie st oczono trzydziestu oficerów, od wytwornego Villanuevy do drugiego oficera
z „Gaditany”; sprawiali oni Bushowi tyle k opotu, co wszyscy inni je cy razem wzi ci, poniewa
wyprowadzani na spacer na rufówk korzystali z okazji, aby nawi za rozmow z onami na pok adzie
rufowym, a karmi ich by o trzeba z zapasów mesy oficerskiej, które szybko topnia y wskutek wielkiego apetytu
Hiszpanów. Bush coraz niecierpliwiej wygl da przybycia do Kingston i nie mia ani czasu, ani ch ci
zastanawia si , jak ich tam przyjm . Nie mia o to zreszt
adnego znaczenia, gdy o ile móg si spodziewa
pochwa y za rol , jak odegra w ataku na Santo Domingo, o tyle musia si równie obawia wyników
dochodzenia w sprawie okoliczno ci, jakie sprawi y, e kapitan Sawyer zosta pozbawiony swego stanowiska.
Dzie za dniem wia pomy lny wiatr; dzie za dniem „Renown” p yn przez b kitne Morze Karaibskie
z pryzami po zawietrznej na lewym trawersie. Je cy, z kobietami w cznie, przestawali chorowa na chorob
morsk i karmienie ich i pilnowanie wymaga o coraz mniej wysi ku od wszystkich. Ujrzawszy pó nocny
przyl dek Beata, mogli przej na lewy hals i pod
kursem prosto na Kingston; poza t jedn zmian nie
musieli wcale manipulowa
aglami, poniewa wia sta y wiatr i po ka dym cogodzinnym wyrzuceniu logu
notowano osiem w
ów z nu
wprost regularno ci . Co rano wstawa o za nimi s
ce we wspania ej glorii;
co wieczór bukszpryt rysowa si na tle p on cego zachodu. Przez ca y dzie
ar la si na okr t, z wyj tkiem
krótkich przerw, gdy nag e burze deszczowe zaciemnia y niebo i morze; noc okr t wznosi si i opada na
falach z rufy, pod baldachimem gwiazd.
Zapad a ciemna, pi kna noc, gdy Bush zako czywszy wieczorny obchód poszed z
raport Bucklandowi.
Stra e zosta y wystawione; wachta wolna od s
by chrapa a przy wygaszonych wszystkich wiat ach; wachta
na pok adzie zwin a bombram agle na wypadek szkwa u deszczowego, który móg by spa niespodziewanie na
okr t w ciemno ciach; szli kursem na wschód ku pó nocy, wacht mia pan Carberry, a o mil w lewo od dziobu
majaczy y pryzy. Stra przed kajut kapitana sta a na posterunku. Wszystko to zrelacjonowa Bush Bucklandowi
z ca ym ceremonia em obowi zuj cym w marynarce wojennej, a Buckland wys ucha go z u wi con przez
tradycj cierpliwo ci .
— Dzi kuj , panie Bush.
— Dzi kuj , sir. Dobranoc, sir.
— Dobranoc, panie Bush.
Kajuta Busha wychodzi a na pó pok ad; by o tam duszno i gor co, jak zwykle w tropikach, ale Bush nie dba
o to. Mia sze wolnych godzin na sen, bo przejmowa s
rano, i nie mia zamiaru ich marnowa . Zdj
wierzchnie odzienie i w koszuli obrzuci ostatnim spojrzeniem sw kabin , a potem zgasi
wiat o. Buty
i spodnie le
y na skrzynce z rzeczami, tak e móg je wdzia b yskawicznie w razie nag ej potrzeby. Szpada
i pistolety tkwi y w specjalnych uchwytach na ciance grodziowej. Wszystko by o w porz dku. Ch opiec, co
przyjdzie go obudzi , przyniesie ze sob lamp , wi c przys oniwszy d oni usta Bush zdmuchn
wiat o. Rzuci
si plecami na koj , z szeroko rozrzuconymi r kami i nogami, aby pot móg z nich atwiej wyparowa , zamkn
oczy i dzi ki swej ma o podatnej na wra enia naturze ju po chwili spa . O pó nocy zbudzi si , jeszcze zanim
wywo ano wacht , z b og
wiadomo ci , e nie musi wstawa ; nie poci si te zbytnio, co przeszkadza oby mu
le
wygodnie na koi.
Pó niej przebudzi si znowu, wbijaj c w ciemno nic nie rozumiej ce spojrzenie, gdy s uch powiedzia mu,
e co niedobrego dzieje si na okr cie. Nad g ow s ysza krzyki i tupot nóg. Mo e przelotny deszcz sprawi , e
agle zapracowa y wstecz. Ale to nie by y w
ciwe odg osy. Czy to kto krzycza z bólu? Czy by to by g os
kobiecy? Mo e te diabelne niewiasty znowu zacz y si k óci ? Ponowny tupot nóg i dziki wrzask sprawi , e
Bush w mgnieniu oka wyskoczy z koi. Otworzywszy drzwi kajuty us ysza strza z muszkietu, który rozproszy
jego w tpliwo ci. Wróci po szpad i pistolet, a tymczasem na okr cie za drzwiami kabiny wrza tumult. Luki,
zda si , by y bramami piekie , którymi wlewa y si diabelskie moce, wyj c triumfalnie w s abo o wietlonych
zakamarkach okr tu.
Wyszed w momencie, gdy stoj cy pod latarni wartownik odda strza z muszkietu; b ysk wspar
wiat o
latarni i ukaza zbity, napieraj cy t um, który wnet poch on
nierza. Na czele t umu Bush dostrzeg
niewiast , przystojn Mulatk , on jednego z oficerów okr tów pirackich; wrzeszcz c co si ,
z wytrzeszczonymi oczyma wiod a ludzi za sob . Bush wymierzy z pistoletu i strzeli , ale ju byli przy nim.
Cofn si w w skie drzwi kajuty. Czyje r ce wyci gn y si po jego szpad , ale j wyrwa ; wali na o lep nie
za adowanym pistoletem, kopa bosymi nogami, próbuj c wyzwoli si z uchwytu trzymaj cych go r k.
Wywijaj c szpad nad g ow par w rodek nacieraj cej na niego masy cia ludzkich. Dwukrotnie wyr
g ow
o belki pok adu, ale nie poczu tego. Po chwili t um go min , gdzie dalej rozleg y si krzyki i wycia, lecz ludzie
byli ju poza nim, z wyj tkiem tych, co j cz c wili si u jego stóp brodz cych w gor cej krwi z ich ran.
Najpierw pomy la o Bucklandzie, ale jeden rzut oka na ruf wystarczy , aby zrozumie , e sam nic mu nie
pomo e, a w takim razie jego miejsce by o na pok adzie rufowym. Ruszy tam, toruj c sobie drog szpad .
U stóp zej ciówki k bi si znowu t um wyj cych Hiszpanów; nad nimi rozleg y si krzyki i j ki broni cej si
obsady rufy. Na dziobie te toczono walk ; gwiazdy o wietla y gromady ludzi w bia ych koszulach bij ce si
z rozpaczliw desperacj . Nie zdaj c sobie sprawy sam wy , jak inni; ujrzawszy go gromada m czyzn rzuci a
si na niego; poczu silne uderzenie ko ka do mocowania lin w ostrze swojej szpady. Rozgrzany furi walki
Bush stanowi gro
si ; w dodatku porusza si szybko na bosych stopach. Uderza i odparowywa , skacz c
po zat oczonym pok adzie. Nie czu nic i w czasie tych szale czych minut my la tylko o jednym, bi
w nieprzyjaciela, odebra mu okr t si swego ramienia. Potem, po rozbiciu kolejnej atakuj cej go grupy,
oprzytomnia na chwil . Musi zebra za og , da jej przyk ad, po czy w zwart ca
. Zawo
, przekrzykuj c
zgie k:
— Za oga z „Renown”! „Renown”! Hej, marynarze z „Renown”! Do mnie!
ród zamieszania bitewnego na pok adzie g ównym co nagle si sk bi o. W obojczyku poczu
przeszywaj cy ból, odwróci si instynktownie i chwyciwszy lew d oni za czyje gard o, resztkami si zdusi je
i cisn cia o na pok ad.
— Marynarze z „Renown”! — ponowi wezwanie. Z tupotem nóg gromadka ludzi p dzi a w jego stron .
— Za mn !
Lecz wiedziony przez niego oddzia ek napotka mur m
czyzn nacieraj cych od strony rufy, który pchaj c
ich po pok adzie przydusi do nadburcia. Kto wrzasn Bushowi w twarz po hiszpa sku i w pier cieniu
okalaj cym zak bi o si ; co b ysn o i rozleg si strza z muszkietu. B ysk o wietli otaczaj ce ich niade
twarze i bagnet na lufie muszkietu; marynarz obok Busha krzykn rozdzieraj co i pad na pok ad; Bush czu , jak
miota si u jego stóp. Kto zdoby bro paln — ze stojaka na bro czy od
nierza piechoty morskiej —
i zdo
j zarepetowa . Je li b
sta dalej tu, gdzie stoj , zostan wystrzelani do nogi.
— Za mn ! — krzykn Bush i skoczy do przodu.
Ale wystraszona gromadka nie ruszy a si , a Bush sam odbi si z powrotem od ciasnego pier cienia.
Nast pny b ysk i strza z muszkietu, kolejny trafiony upad na pok ad. Kto krzycza do nich g
no po
hiszpa sku. Bush nie rozumia s ów, ale poj , e chodzi o poddanie si .
— Wpierw was diabli wezm ! — mrukn .
O ma o nie zap aka z w ciek
ci. My l o tym, e jego wspania y okr t mo e wpa w obce r ce, przerazi a
go, teraz, gdy mog a sta si faktem. Okr t liniowy wzi ty w niewol i uprowadzony do którego portu
kuba skiego — co Anglia powiedzia aby na to? A marynarka wojenna? Wo
nie do
chwili, kiedy mia by
si tego dowiedzie . Ogarn a go desperacja, zapragn
mierci.
Tym razem zamiast wezwa ludzi, by poszli za nim, skoczy do przodu sam z dzikim, zwierz cym krzykiem;
oszala y z w ciek
ci walczy z si ob ka ca. Przerwa pier cie nieprzyjacielski wal c i tn c na wszystkie
strony, lecz by jedynym, któremu to si uda o; znalaz si sam na pustym pok adzie, zostawiwszy za sob
walcz cych.
Lecz sza bojowy ju opu ci go. Opar si o jedn z osiemnastofuntówek na pok adzie g ównym — mo na
by nawet powiedzie — e ukry si za ni , zapomniany na chwil , wci
ze szpad w d oni, usi uj c opornym
umys em rozezna si w bie cej sytuacji. Obrazy przesuwa y si wolno przed oczyma jego duszy. Nie mia
tpliwo ci, e jacy cz onkowie za ogi wystawili na ryzyko okr t dla zaspokojenia swojej chuci. Nic na tym
nie zyskali; adna z niewiast nie sprzeda a si za cen zdrady. Ale domy li si , e mog y udawa przychylno
i e który z wartowników zaniedba swego obowi zku, aby skorzysta z okazji. Je cy pewnie zacz li wtedy
wymyka si ukradkiem z pomieszcze , gdzie byli zamkni ci, mo e tak e oficerowie z mesy midszypmenów,
a potem wybuch dobrze zaplanowany bunt. Wylewaj cy si potok je ców, opanowana stra , bro odebrana;
wachta wolna od s
by pi ca w swoich hamakach, nie wiadoma niczego i niezdolna do oporu, zagnana jak
stado owiec na dziób, pod grod i pilnowana przez zbrojny oddzia ek, gdy tymczasem inne grupy
unieszkodliwiwszy oficerów na rufie zaj y pok ad g ówny i wzi y do niewoli lub zat uk y wszystkich
pozosta ych. Na okr cie musz by w tej chwili rozproszone grupki marynarzy i
nierzy piechoty morskiej,
jeszcze wolne, jak on, lecz pozbawione broni i ducha; z nadej ciem dnia Hiszpanie zorganizuj si ,
przeprowadz na pok adach polowanie i z ami wszelki dalszy opór poszczególnych grup. Nie do wiary, e co
takiego mog o si zdarzy , a jednak by to fakt. Czterystu zdyscyplinowanych i gotowych na wszystko ludzi, nie
dbaj cych o ycie i prowadzonych przez odwa nych oficerów mog o tego dokona .
Da y si s ysze rozkazy — rozkazy po hiszpa sku — wykrzykiwane na pok adzie. Gdy powalono sternika,
agle z apa y wiatr z przodu, a okr t przewala si teraz w dolinie fal, to wznosz c si , to opadaj c, z gromkim
opotem agli. Ale byli tu oficerowie marynarki hiszpa skiej — ci z okr tów pryzowych. W ci gu paru minut
potrafi zapanowa nad kursem „Renown”. Nawet maj c do dyspozycji tylko szczury l dowe zdo aj obrasowa
reje, postawi kogo u steru i ruszy bejdewindem prosto w kierunku Kana u Jamajskiego. A stamt d ju tylko
jeden dzie
eglugi dzieli by ich od Santiago. Na niebie pojawi si pierwszy s abiutki blask jutrzenki.
Nadchodzi ranek — straszliwy ranek. Bush zacisn d
na r koje ci szpady; kr ci o mu si w g owie; mia
wra enie, e na oczach ma zas on z paj czyny i przesun ramieniem po twarzy, eby j zetrze .
A potem, na tle nieba, przy przeciwnej burcie okr tu zobaczy blad sylwetk innego statku sun cego wolno
obok nich: maszty, reje, olinowanie; marsel obracaj cy si powoli. Na „Renown” podnios y si wrzaski i krzyki
i oba okr ty zetkn y si z przera liwym trzaskiem. Nast pi a straszliwa pauza, jak chwila przed za amaniem si
grzywacza przyboju na brzegu. A nagle nad nadburciem „Renown” pojawi y si g owy i ramiona m czyzn,
czaka
nierzy piechoty morskiej, zal ni y z otem bagnety i kordy. Hornblower, z obna on g ow , przerzuci
nogi przez nadburcie i skoczy na pok ad, ze szpad w d oni, a za nim inni, po obu jego stronach. Mimo
os abienia Bush potrafi my le dostatecznie jasno, eby sobie u wiadomi , e przed podej ciem „Gaditan ” do
burty „Renown” Hornblower musia zebra za ogi pryzowe z pozosta ych trzech okr tów; atakuj c móg mie ze
sob trzydziestu marynarzy i tylu
nierzy piechoty morskiej. Ale mózg Busha by tylko cz ciowo zdolny do
jasnego, logicznego rozumowania, pozostaj c w stanie zamglenia, tote obraz przed jego oczyma przesuwa si
z upiorn powolno ci . Mia wra enie, e oddzia aborda uj cy przedostaje si na pok ad jak na wiczeniach
wykonywanych w zwolnionym tempie. Wszystko zdawa o si inne, nierealne. Krzyki Hiszpanów brzmia y
wysoko, niby g osy bawi cych si ma ych dzieci. Bush widzia wycelowane muszkiety oddaj ce strza y, lecz
w jego uszach nierówna salwa by a odg osem pukawki na groch. Szturmuj cy oczyszczali pok ad; Bush chcia
rzuci si ku nim, lecz nogi odmówi y mu pos usze stwa. Przewróci si na pok ad i nie mia do si y
w ramionach, by si d wign .
Patrzy na straszliwe, krwawe zapasy, walk równie nieub agan i chaotyczn jak poprzednia; grupki
marynarzy pojawiaj ce si nie wiadomo sk d i rzucaj ce si w bój, jedni po tej, inni po drugiej stronie.
Nadbiega w
nie oddzia prawie nagich marynarzy z Silkiem na czele; Silk wywija wyciorem armatnim,
ci
, oporn broni , któr wali w Hiszpanów na prawo i lewo, a oni rozst powali si przed nim. Znów
walcz cy sk bili si ; hiszpa ski
nierz ranny w biodro próbowa kulej c ucieka , a marynarz angielski p dzi
za nim z w óczni aborda ow , k uj c w ebra nieszcz nika, który s ania si w strumieniu w asnej krwi.
Pok ad g ówny zosta ju oczyszczony, z wyj tkiem zwalonych na stos cia , lecz na dole s ycha by o jeszcze
zgie k walcz cych, strza y, krzyki i odg osy uderze . Wszystko zdawa o si zamiera . S abo ogarniaj ca
Busha nie by a jednak uczuciem przyjemnym. Pokusa z
enia g owy na ramieniu i zapomnienia o swoich
powinno ciach mog a by silna, lecz tu za horyzontem wiadomo ci czai y si zmory gotowe skoczy na niego;
ba si ich, a nie mia si y walczy z nimi. G owa spoczywa a na ramieniu i trzeba by o ogromnego wysi ku, aby
d wign ; a potem jeszcze wi kszego, coraz wi kszego, ale musia zdoby si na to; wsta i zaj si
wszystkim, czym nale
o si zaj . Twardy g os, bolesny dla uszu, przemówi nad nim:
— Tutaj jest pan Bush, sir. Tu le y!
Czyje r ce unios y jego g ow . Poczu straszliwy ból, gdy s
ce o lepi o mu oczy, i zamkn je odruchowo.
— Bush! Bush! — To by g os Hornblowera, agodny i b agalny zarazem. — Bush, odezwij si do mnie!
Dwie d onie uj y delikatnie jego twarz. Bush przez szpark powiek ujrza schylonego nad sob
Hornblowera, lecz nie mia si y przemówi . Poruszy tylko lekko g ow z u miechem, jaki wywo
o uczucie
wygody i bezpiecze stwa p yn ce z dotkni cia d oni Hornblowera.
Rozdzia XV
— Pozdrowienie od pana Hornblowera, sir — przemówi pos aniec zapukawszy do kajuty Busha i wsuwaj c
ow przez drzwi. — Nad cyplem Mosquito powiewa flaga admiralska i zaraz b dziemy oddawa salut z dzia ,
sir — oznajmi .
— Bardzo dobrze — odpar Bush.
Le
c na koi ledzi oczyma duszy wszystko, co si dzia o na okr cie. W tej chwili szed on lewym halsem
i mia sprz tni te wszystkie agle, z wyj tkiem marsli i kliwra. Musz by wobec tego w pier cieniu awy
koralowej Gun Key. Us ysza wo anie Hornblowera.
— Hej, brasy zawietrzne! Za oga do zwrotu przez ruf !
Przy j ku lin urz dzenia sterowego prze
ono ster na burt ; pewnie okr
aj cypel Port Royal. „Renown”
wyprostowa si — przedtem mia lekki przechy — a potem przechyli si na lewo tak nieznacznie, e le c na
swej koi Bush prawie tego nie odczu . Jednocze nie rozleg si huk salutu z pierwszego dzia a. Mimo e
Hornblower powiadomi go o tym przez pos
ca, Bush drgn , zaskoczony tym d wi kiem. Czu si s aby
i wra liwy jak kociak. Co pi sekund nast pne dzia o oddawa o salut, podczas gdy Bush kr ci si niespokojnie
w koi. Zmiana pozycji przychodzi a mu z trudem nie tylko z powodu os abienia, przeszkadza y mu przede
wszystkim liczne szwy za
one na rany i skaleczenia. Pozszywano go jak dziurawy worek i ka dy ruch
sprawia mu ból.
Dziwna cisza zapanowa a znowu na okr cie, gdy przebrzmia salut — Bush naliczy pi tna cie wystrza ów
z dzia ; widocznie Lambert awansowa na wiceadmira a. Pewnie id na pó noc zatok Port Royal; Bush
próbowa sobie przypomnie , jak wygl da Salt Pond Hill i góry na dalszym planie — jak e si nazywaj ?
Liguanea czy jako tak — zawsze mia trudno ci z hiszpa skimi nazwami. Oni sami nazywali je Long Mountain
za Rock Fort.
— Szoty marsla! — dobieg z góry g os Hornblowera. — Gejtawy marsla!
Okr t wchodzi widocznie na kotwicowisko.
— Ster na nawietrzn !
Zwracaj c si ostrzej pod wiatr okr t wytraca pr dko .
— Cisza tam, na ródokr ciu!
Bush wyobra
sobie podniecenie marynarzy komentuj cych przybycie do portu — starsi opowiadaj
pewnie nowicjuszom o knajpach z grogiem i bezbo nych rozrywkach czekaj cych na nich w Kingston, tu nad
cie nin .
— Rzuca !
Ten oskot i drganie kad uba! aden marynarz, nawet tak trze wy jak Bush, nie móg s ucha szorowania liny
kotwicznej o kluz bez pewnej dozy podniecenia. A teraz miota y nim silne, acz mieszane uczucia. Nie by to
powrót do domu; móg to by ostatni etap jakiej przygody albo — najprawdopodobniej — pocz tek nowej
porcji przygód.
Najbli sza przysz
nie wygl da a ró owo. To nie znaczy, e grozi a im mier czy rany, ale Bush wola by
to ni ci
prób , jaka ich czeka a. Mimo os abienia czu wzrastaj ce napi cie fizyczne, gdy my lami
próbowa odgadn przysz
. Chcia by móc si porusza ; je li nie chodzi , to przynajmniej móc zrobi co
z r kami, eby zmniejszy to napi cie, ale nie mia co marzy nawet o tym, z pi dziesi cioma trzema szwami
spinaj cymi na pó zro ni te rany. Na pewno b dzie dochodzenie w sprawie wydarze na królewskiej fregacie
„Renown”, a mo e w jego wyniku i s d wojenny — ca a seria rozpraw.
Kapitan Sawyer nie
. W czasie gdy je cy spróbowali zaw adn okr tem, który z Hiszpanów, upojony
dz krwi, po
trupem nieszcz snego szale ca po wdarciu si do kabiny, w której by zamkni ty. Piek o nie
dzie za gor ce dla tego, kto zdoby si na taki pod y czyn, czy by to m czyzna, czy kobieta, mimo e mo na
to by o uzna za akt mi osierdzia — uwolnienie tego biedaka od strachu przed wyimaginowanymi
niebezpiecze stwami, przed którymi trz
si przez tyle czasu. Zakrawa o na ironi , e w chwili gdy czyja
bezlitosna d
podci a gard o szale ca, który spo ród oswobodzonych je ców oszcz dzi Bucklanda, wzi go
do niewoli, gdy ten spa w koi, i zwi za w po cieli, tak e musia le
bezradnie, gdy walka o jego okr t
toczy a si a do krwawego zako czenia. Buckland b dzie mia du o do wyja niania przed s dem ledczym.
Bush us ysza gwizdki pomocników bosmana i nastawi uszu, chc c si zorientowa , jakie wydawano
rozkazy.
— Za oga gigu wyst p! Marynarze do opuszczenia gigu na wod !
Buckland — rzecz jasna — udaje si natychmiast do admira a, by z
mu raport; w
nie w tej chwili, gdy
Bush doszed do tego wniosku, Buckland wszed do jego kajuty. By odziany bardzo starannie, w nieskazitelnie
bia e spodnie i swój najlepszy mundur. Twarz mia
wie o ogolon , a przepisowo za
ony halsztuk by
dowodem, jak bardzo chcia dobrze wygl da . Przechodz c pod belkami pok adu pochyli si , trzymaj c
kapelusz w r ku; szpada zwisa a mu u boku. Nie odezwa si od razu; sta i patrzy na Busha. Zwykle policzki
mia lekko wypuk e, lecz tego ranka zapad y si od trosk; oczy wlepione w Busha by y szkliste, a wargi dr
y.
Tak móg wygl da cz owiek w drodze na szubienic .
— Udaje si pan z
raport, sir? — zapyta Bush, odczekawszy, a prze
ony przemówi pierwszy.
— Tak — odpar Buckland.
Poza trójgraniastym kapeluszem trzyma w r ku zalakowane raporty, przygotowane z du ym nak adem
pracy. Bush by wzywany do pomocy przy sporz dzaniu pierwszego, przysparzaj cego najwi cej obaw, na temat
pozbawienia kapitana Sawyera dowództwa. Jego osobiste w asnor cznie napisane sprawozdanie zosta o
czone do drugiego raportu, wiadomie podkre laj cego osi gni cia, gdzie by a mowa o kapitulacji wojsk
hiszpa skich na Santo Domingo. Trzeci, opisuj cy bunt je ców na pok adzie i przyznanie si Bucklanda, e
zosta wzi ty do niewoli w czasie snu w koi, napisany by bez pomocy Busha.
— Wiele bym da , ebym nie
— odezwa si Buckland.
— Niech pan tak nie mówi, sir — pociesza go Bush tonem na tyle pogodnym, na ile pozwoli a mu w asna
ocena sytuacji i s abo po chorobie.
— Wiele bym da … — powtórzy Buckland.
— Pa ski gig czeka przy burcie, sir — zabrzmia g os Hornblowera. — A statki pryzowe staj w
nie na
kotwicach za nasz ruf .
Buckland obróci na niego wzrok ni tej ryby; Hornblower nie wygl da tak elegancko jak on, lecz wida
by o, e zada sobie trud, eby doprowadzi mundur do jakiego takiego porz dku.
— Dzi kuj — powiedzia Buckland, a potem po krótkiej przerwie zapyta nagle: — Panie Hornblower,
prosz mi powiedzie — to ostatnia okazja — jak to si sta o, e kapitan spad do luku?
— Nie jestem w stanie tego panu powiedzie , sir — odpar Hornblower.
Niczego nie mo na by o wywnioskowa ani z tych s ów, ani z niewzruszonego wyrazu jego twarzy.
— Prosz pos ucha , panie Hornblower — ci gn Buckland, uderzaj c d oni w raporty. — Traktuj pana
dobrze. Jak pan si przekona, chwali em pana w sprawozdaniach, ile tylko mog em. Doceni em w pe ni, co pan
uczyni na Santo Domingo i pa sk rol w aborda owaniu okr tu po wszcz ciu na nim buntu przez je ców.
W pe ni doceni em, panie Hornblower. Czy nie móg by… czy nie móg by pan?…
— Nie mog naprawd nic doda do tego, co pan ju wie, sir — odpowiedzia Hornblower.
— Ale co mam mówi , jak zaczn mnie wypytywa ? — martwi si Buckland.
— Po prostu prawd , sir, e znaleziono kapitana pod lukiem i e adne dochodzenie nie zdo
o ustali innej
przyczyny jak ta, e wpad tam przypadkowo.
— Chcia bym jednak wiedzie — mówi Buckland.
— Wie pan wszystko, sir, co b dzie kiedykolwiek wiadomo w tej sprawie. Przepraszam sir… — Hornblower
wyci gn r
i zdj z klapy Bucklanda nitk paku , a potem ci gn dalej: — Admira b dzie uszcz liwiony,
sir, wiadomo ci , e zlikwidowali my Diegów w Samaná. Pewnie w osy mu siwia y ze zmartwienia o konwoje
przechodz ce przez cie nin Mona. A poza tym przywiedli my trzy pryzy. Dostanie jedn ósm ich warto ci.
Chyba nie s dzi pan, e b dzie si przed tym wzbrania , sir?
— My
, e nie — przyzna Buckland.
— Zobaczy przyprowadzone przez nas pryzy — wszyscy na okr cie flagowym gapi si teraz na nie i gadaj
na ten temat. B dzie oczekiwa dobrych nowin. Daleko mu b dzie dzi rano do zadawania pyta , sir. Mo e tylko
spyta, czy woli pan mader czy sherry.
Bush w aden sposób nie umia by powiedzie , czy u miech Hornblowera by naturalny, ale by
wiadkiem,
jak nowy duch wst powa w Bucklanda.
— Ale potem… — zacz Buckland.
— Zobaczymy, co b dzie potem. Jednego mo emy by pewni — admira owie nie lubi czeka , sir.
— Chyba ju wyrusz — zgodzi si Buckland.
Po dopilnowaniu gigu Hornblower wróci do kajuty Busha. U miech, tym razem na pewno nie wymuszony,
igra w k cikach jego ust.
— Nie widz
adnego powodu do weso
ci — zauwa
Bush.
Spróbowa zmieni pozycj pod przykrywaj cym go prze cierad em. Teraz, gdy okr t sta w miejscu,
a pobliski l d przeszkadza w swobodnym ruchu wiatru, by o tu znacznie gor cej; s
ce pra
o bezlito nie
z góry prawie pionowo na pok ad le cy nie wy ej ni o jard nad twarz Busha.
— Ma pan zupe
racj , sir — odpowiedzia Hornblower, pochylaj c si nad nim i poprawiaj c po ciel. —
Nie ma absolutnie powodu do weso
ci.
— To niech pan przestanie, do diab a, szczerzy z by — mrukn Bush z ironi . Zdenerwowanie i upa
sprawia y, e znowu zaczyna o mu si kr ci w g owie.
— Tak jest, sir. Czy mog zrobi co jeszcze dla pana?
— Nie — odpar Bush.
— Bardzo dobrze, sir. Wróc wi c do moich obowi zków.
Zostawszy sam w kajucie Bush po
owa , e Hornblower odszed . Chcia , na ile pozwala a mu jego s abo ,
pomówi o najbli szej przysz
ci; le c rozmy la o niej t po, a pot wsi ka w spowijaj ce go banda e. Ale nie
umia zdoby si na logiczne my lenie. Zakl po cichu sam do siebie. Nas uchuj c próbowa odgadywa , co
robi na okr cie, z tym samym miernym skutkiem co poprzednio, gdy duma nad przysz
ci . Zamkn oczy,
chc c zasn , ale otworzy je i zacz si zastanawia , jak idzie Bucklandowi u admira a Lamberta.
Do kajuty wszed ma y apiduch — sanitariusz lazaretowy — z dzbankiem i szklank . Nala do niej p ynu
i podtrzymuj c Bushowi g ow przy
do jego ust. Poczuwszy ch ód napoju i jego orze wiaj cy zapach Bush
nagle zda sobie spraw , jak bardzo by spragniony i zacz pi chciwie, opró niaj c szklank do dna.
— Co to jest? — zapyta .
— Lemoniada, sir, od pana Hornblowera, z pozdrowieniami.
— Pana Hornblowera?
— Tak. Przy burcie stoi ód przekupniów i pan Hornblower kupi cytryn i kaza , ebym je wycisn dla
pana.
— Przeka panu Hornblowerowi podzi kowania.
— Tak jest, sir. Mo e jeszcze szklaneczk ?
— Dobrze.
Teraz poczu si lepiej. Pó niej us ysza odg osy, których nie umia sobie wyja ni , tupot obutych stóp na
pok adzie, g
no rzucane rozkazy, wios a, coraz wi cej wiose przy burcie. Za drzwiami kajuty rozleg y si
kroki i Clive, lekarz okr towy, wprowadzi chudego, siwow osego m czyzn o ywych niebieskich oczach.
— Jestem Sankey, chirurg ze szpitala marynarki wojennej na l dzie — oznajmi przybysz. — Przyby em
zabra pana, b dzie tam panu znacznie wygodniej.
— Nie chc opuszcza okr tu — broni si Bush.
— Powinien pan by zd
si nauczy — zauwa
Sankey z zawodow pogod — e w s
bie zawsze
musi si robi to, na co si nie ma ochoty.
Odrzuci prze cierad o i patrzy na spowite w banda e cia o Busha.
— Musi pan mi wybaczy — ci gn tym samym niezno nie pogodnym tonem — ale mam obowi zek
pokwitowa przyj cie pana — a pan sam, poruczniku, chyba nigdy nie podpisa kwitu przyj cia zapasów na
okr t nie zbadawszy przedtem ich stanu.
— Niech pan idzie do diab a! — mrukn Bush.
— Co za brzydki humor — zauwa
Sankey rzucaj c spojrzenie na Clive'a. — Nie zapisa pan chyba
wystarczaj cej ilo ci przepisowych leków.
Po
d onie na Bushu i z pomoc Clive'a zr cznie obróci go plecami do góry.
— Wydaje si , e Diegowie nielicho pana pokrajali — przemawia do bezbronnych pleców Busha. —
Naliczy em dziewi ran.
— I pi dziesi t trzy szwy — doda Clive.
— W sam raz dla „Gazette” — zauwa
Sankey i zachichota , a potem mówi jak gdyby cytuj c: „Porucznik
— e — Bush odniós nie mniej ni dziewi ran w czasie heroicznej obrony, lecz mam przyjemno stwierdzi ,
e szybko zdrowieje”.
Bush spróbowa obróci si twarz do niego, eby burkn co w odpowiedzi, ale szyja by a najbardziej
bolesnym miejscem jego cia a i móg tylko mrucze niezrozumiale; odwrócili go na plecy dopiero, kiedy
przesta mamrota .
— A teraz porwiemy naszego ma ego kupidynka — oznajmi Sankey. — Chod cie tu z noszami.
Wyniesionego na pok ad g ówny Busha o lepi o s
ce i Sankey pochyli si , aby zakry mu oczy
prze cierad em.
— O, nie! — zawo
Bush, domy liwszy si jego zamiaru, i w g osie jego tyle by o dawnej stanowczo ci, e
Sankey da spokój. — Chc widzie !
Teraz zrozumia przyczyn st pa i zamieszania na pok adzie. Na ródokr ciu
nierze jednego z pu ków
zachodnioindyjskich trzymali stra , wszyscy na baczno , z bagnetami na broni. Z luków wyprowadzano po
trapach je ców hiszpa skich, by ich za adowa na stoj ce przy burtach odzie i zawie na l d. Bush rozpozna
Orteg , który szed , kulej c, podtrzymywany z obu stron przez dwóch ludzi; przez przeci
nogawk spodni
ukaza si banda na biodrze; banda i druga nogawka by y czarne od zasch ej krwi.
— Wida , e to zbójecka za oga — odezwa si Sankey. — A teraz, je li si pan ju dosy na nich napatrzy ,
wrzucimy pana do odzi.
Nadbieg Hornblower z pok adu rufowego i ukl
przy noszach.
— Dobrze si pan czuje, sir? — pyta zatroskany.
— Tak, dzi kuj — odpar Bush.
— Dopilnuj , eby spakowano pa skie rzeczy i prze
je za panem na l d, sir.
— Dzi kuj .
— Ostro nie ze stropami — rzuci Hornblower, gdy zak adano liny na nosze.
— Sir! Sir! — Midszypmen James skaka za Hornblowerem, staraj c si zwróci na siebie uwag . — P ynie
ku nam ód z komandorem na pok adzie.
Ta nowina wymaga a natychmiastowego dzia ania.
— Do widzenia, sir — powiedzia Hornblower. — Powodzenia, sir. Do rych ego zobaczenia.
Odwróci si , ale Bush nie mia za z e tak krótkiego po egnania, poniewa komandora nale
o przyj
z nale nym mu ceremonia em. Ponadto on sam by niezmiernie ciekaw, co za interes sprowadza tego komandora
na okr t.
— Opuszcza nosze! — poleci Sankey.
— Chwileczk ! — powiedzia Bush i na pytaj ce spojrzenie Sankeya doda : — Poczekajmy minut .
— Ja sam nie mam nic przeciwko temu, eby si dowiedzie , co tu si dzieje — zgodzi si Sankey.
Na pok adzie rozleg y si g osy pomocników bosmana. Nadbiegali trapowi; warta wojskowa zrobi a zwrot,
staj c twarzami do furty wej ciowej; obok ustawiali si
nierze piechoty morskiej. Na pok ad wszed
komandor, z ote epolety zal ni y w s
cu. Hornblower zasalutowa .
— Pan jest panem Hornblowerem, w chwili obecnej starszym porucznikiem na okr cie?
— Tak, sir. Porucznik Horatio Hornblower, do pa skich us ug.
— Nazywam si Cogshill — powiedzia komandor — i wyj pismo, roz
i odczyta je na g os. —
„Rozkazy Sir Richarda Lamberta, wiceadmira a floty marynarki wojennej, kawalera Orderu
ni, dowodz cego
okr tami i statkami królewskimi na Jamajce, do komandora Jamesa Edwarda Cogshilla z królewskiego okr tu
«Buckler». Niniejszym prosi si pana i nakazuje uda si natychmiast na «Renown», okr t jego królewskiej
mo ci, obecnie w zatoce Port Royal, i przej pro tempore dowództwo wzmiankowanego okr tu Renown”.
Cogshill z
pismo. Przej cie dowództwa nad okr tem królewskim, nawet tymczasowo, by o powa nym
aktem, któremu musia towarzyszy przepisowy ceremonia . aden rozkaz wydany przez Cogshilla na pok adzie
nie mia by mocy przed odczytaniem na g os pe nomocnictwa, na którego podstawie go wydawa . Teraz obj
formalnie swoje stanowisko i dysponowa ca ym ogromem w adzy dowódcy okr tu — móg mianowa
i odwo ywa podoficerów, zarz dza areszt lub ch ost na mocy prawa nadanego mu przez króla poprzez lordów
Admiralicji i Sir Richarda Lamberta.
— Witamy na okr cie, sir — rzek Hornblower, znowu salutuj c.
— Bardzo interesuj ce — stwierdzi Sankey, gdy Busha ju opuszczono do odzi szpitalnej, a on sam zaj
miejsce przy noszach. — Odbijajcie, sterniku. Wiedzia em, e Cogshill jest faworytem admira a. Awans na
liniowiec z fregaty uzbrojonej w dwadzie cia osiem dzia to wielki krok naprzód dla naszego przyjaciela Jamesa
Edwarda. Sir Richard nie traci czasu.
— Rozkaz mówi , e to tylko… tylko czasowo — zauwa
Bush, nie ryzykuj c wypowiedzenia zwrotu „pro
tempore”.
— Jest dosy czasu, eby wyda rozkaz sta ej nominacji w odpowiedniej formie — odpar Sankey. — Od tej
chwili ga a Cogshilla wynosi dwa funty dziennie zamiast dziesi ciu szylingów.
Pod poci gni ciami wiose murzy skich wio larzy ód szpitalna mkn a po l ni cej wodzie i Sankey obróci
wzrok na eskadr stoj
w dali na kotwicach: trójpok adowiec i kilka fregat.
— To „Buckler” — powiedzia , wskazuj c. — Mia Cogshill szcz cie, e jego okr t znalaz si teraz
nie tu. Admira b dzie gar ciami rozdawa awanse. Stracili cie na „Renown” dwóch poruczników?
— Tak — potwierdzi Bush. Robertsa rozci na dwoje pocisk z Samaná w czasie pierwszego ataku, a Smith
zgin na posterunku, broni c pok adu rufowego przed naporem zbuntowanych je ców.
— Kapitan i dwóch poruczników — zastanawia si Sankey. — O ile wiem, Sawyer by niespe na rozumu od
jakiego czasu?
— Tak.
— A mimo to zabili go?
— Tak.
— Co za splot wydarze . Mo e lepiej by oby dla waszego pierwszego oficera, eby spotka go ten sam los.
Bush nic nie odpowiedzia na t uwag , mimo e to samo przysz o mu na my l. Bucklanda wzi to do niewoli,
gdy le
w koi i nigdy nie uda mu si wymaza tego faktu ze swego ycia.
— Moim zdaniem — orzek Sankey — nie ma on co w ogóle marzy o awansie. Pechowo dla niego, bo
gdyby nie to, móg by go si spodziewa jako rezultatu waszego sukcesu na Santo Domingo, którego jeszcze
panu nie pogratulowa em, sir. Moje gratulacje.
— Dzi kuj .
— To g
ny sukces. Ciekawe b dzie zobaczy , jaki u ytek sir Richard — z ca rewerencj dla niego —
zrobi z tych wakansów. Cogshill na „Renown”. To chyba pewne. Ale wobec tego b dzie musia by mianowany
dowódca „Bucklera”. O niewys owione rozkosze stanowiska dowodz cego! Mamy tu czterech kapitanów —
ciekawe, który z nich wejdzie w bramy raju? Pan by ju w tutejszym garnizonie, sir?
— Przed trzema laty — odpar Bush.
— A zatem nie mo e pan by poinformowany na bie co o nastawieniu Sir Richarda do poszczególnych
oficerów. Porucznik zostanie kapitanem. I nie ma w tpliwo ci który.
Sankey popatrzy na Busha i Bush zada oczekiwane pytanie.
— Kto?
— Dutton. Pierwszy oficer z okr tu flagowego. Czy zna go pan?
— Chyba tak. Taki szczup y, ze szram na policzkach?
— Tak. Sir Richard jest zdania, e wiat zaczyna si od niego i na nim ko czy. I wierz , e porucznik Dutton
— ju nied ugo kapitan — b dzie wkrótce my la tak samo.
Bush nie mia nic do dodania, a gdyby mia , te by milcza . Wida by o, e chirurg Sankey to postrzelony
plotkarz, który pewnie powtarza wszystko, co us yszy. Kiwn tylko g ow — na tyle, na ile pozwoli y rany szyi
i le ca pozycja — i czeka na dalszy ci g monologu Sankeya.
— A wi c Dutton zostanie kapitanem. To oznacza wakansy dla trzech poruczników. Sir Richard b dzie móg
uradowa serca swoich trzech przyjació , awansuj c ich synów na midszypmenów. To znaczy przyj wszy, e Sir
Richard ma a trzech przyjació .
— Wios a! Bosakowy! — zawo
sternik; okr ali koniec mola. ód stan a przy nabrze u i zosta a
przycumowana. Sankey wysiad i pilnowa wyjmowania noszy. Równym krokiem Murzyni ponie li je ulic
w kierunku szpitala; ar otuli Busha jak ciep a woda w wannie.
— Niech si zastanowi — ci gn Sankey zrównawszy krok z nios cymi nosze. — Dopiero niedawno
awansowali my trzech midszypmenów na poruczników. A zatem b
trzy wakanse w ród podoficerów. Niech
pan mi powie — mieli cie zgony na „Renown”?
— Sporo — odpar Bush.
Midszypmeni i pomocnicy oficera nawigacyjnego oddali ycie w obronie okr tu.
— Oczywi cie. Mo na si by o tego spodziewa . A zatem wakansów b dzie wi cej ni trzy. Serca
nadliczbowych, wolontariuszy, wszystkich tych nieszcz liwców trwaj cych na s
bie bez
du w nadziei na
jaki awans uraduj si licznymi nowymi awansami. Z otch ani nico ci do piek a rangi podoficerskiej. Droga
awy — nie chc poddawa w w tpliwo pa skiej znajomo ci literatury przypominaniem, co powiedzia poeta.
Bush nie mia poj cia, co poeta powiedzia , ale nie zamierza przyznawa si do tego.
— I ju jeste my na miejscu — oznajmi Sankey. — Dopilnuj przeniesienia pana do pa skiej separatki.
Gdy znale li si w budynku, mrok prawie o lepi Busha po jaskrawym wietle s onecznym. Korytarze by y
wybielone wapnem. D uga ciemna sala szpitalna podzielona by a zas onami na male kie klitki. Nagle poczu
ogromne wyczerpanie i pragn tylko zamkn oczy i odpoczywa . Ledwo wytrzyma przek adanie go z noszy
na
ko i uk adanie na nim. Przesta zwraca uwag na paplanin Sankeya. Po opuszczeniu moskitiery na
ko
zosta sam i wydawa o mu si , e jest na szczycie d ugiej, l ni cej, zielonej fali, po której lizga si i lizga bez
ko ca. Uczucie by o prawie przyjemne, ale niezupe nie.
Znalaz szy si u stóp fali musia znów wznosi si na jej grzbiet, odzyskuj c si y przez noc i dzie i jeszcze
jedn noc, a w tym czasie poznawa
ycie szpitalne — ha asy, j ki innych pacjentów za zas onami, niezupe nie
st umione wycie ob kanych na drugim ko cu wybielonego korytarza; obchód poranny i wieczorny; pod koniec
drugiego dnia pobytu zacz
apczywie nas uchiwa odg osów zwiastuj cych przynoszenie posi ków.
— Ma pan szcz cie — mówi Sankey, ogl daj c jego pozszywane cia o. — Wszystko to rany ci te. I ani
jednej g bokiej. To si nie zgadza z ca ym moim dotychczasowym do wiadczeniem. Od Diegów mo na zwykle
oczekiwa bardziej skutecznego u ywania no y. Niech pan spojrzy tylko na to ci cie.
Rana, o której mówi , bieg a od ramienia Busha do kr gos upa, a wi c Sankey faktycznie musia my le to,
co mówi .
— Co najmniej osiem cali d ugo ci — ci gn Sankey. — A g boka najwy ej na dwa, chocia mimo to,
podejrzewam, e scapula zosta a naruszona. Rana czterocalowa zadana ostrzem by aby znacznie skuteczniejsza.
To tutaj jest jedynym ci ciem zdradzaj cym jakie ambicje dotarcia do t tnicy. Niew tpliwie ten, co trzyma nó
w r ku, chcia pana zad ga . Ale by to cios z góry na dó , a poszarpane brzegi rany wskazuj , w jaki sposób
ostrze no a ze lizn o si po ebrach rozcinaj c kilka w ókien latissimus dorsi i przechodz c w ko cu
w powierzchniowe skaleczenie. Robota nowicjusza. Prosz si odwróci . Niech pan pami ta, panie Bush, gdyby
mia pan kiedykolwiek u
no a, eby czubek ostrza odchyla w gór . ebra ludzkie a si prosz o taki cios,
otwieraj si wtedy zapraszaj co; przy naporze w dó zachodz na siebie i hamuj dost p, a nó , wsuwaj c si
mi dzy nie, jak to by o w tym wypadku, miota si bez skutku od ebra do ebra pukaj c o przyj cie do ka dego
po kolei i od ka dego otrzymuj c odmow .
— Ciesz si z tego — odpar Bush. — Uaa!
— Wszystkie rany goj si dobrze — doda Sankey. — Ani ladu gangreny.
Bush nagle zorientowa si , e Sankey obw chuje z bliska jego cia o; gangren najwcze niej rozpoznaje si
po zapachu.
— Dobre, czyste ci cie — gada Sankey — szybko zszyte i zabanda owane, gdy jeszcze p ynie z niego
asna krew, przewa nie goi si od razu. Przewa nie. A my tu mamy ci cia w wi kszo ci czyste, troch tylko,
jak rzek em, tu i ówdzie poszarpane. Prosz zgi kolano. Pa skie zaszczytne blizny, panie Bush, po paru latach
prawie niezauwa alne. Cieniutkie bia e linie, których siateczka nie oszpeci niemal wcale pa skiego
klasycznego torsu.
— Dobrze — rzek Bush; nie bardzo wiedzia , co to jest tors, ale nie zamierza prosi Sankeya o wyja nianie
tych wszystkich okre le anatomicznych.
Tego ranka, ledwie go opu ciwszy, Sankey ju wraca z go ciem.
— Komandor Cogshill do pana na inspekcj — oznajmi . — Tu le y, sir.
Cogshill obj wzrokiem Busha na
ku.
— S ysz dobre wie ci od doktora Sankeya — przemówi — e pan szybko wraca do zdrowia.
— Chyba tak, sir.
— Admira zarz dzi ledztwo i mnie mianowa cz onkiem s du ledczego. B dzie oczywi cie potrzebne
pa skie zeznanie, panie Bush, i moim obowi zkiem jest ustali , jak rych o b dzie pan je móg z
.
Bush poczu leciutki dreszczyk obawy. S d ledczy nie by du o mniej gro ny od s du wojennego, do
którego móg stanowi wst p. Nawet maj c zupe nie czyste sumienie Bush wola by — o ca e niebo —
prowadzi podczas sztormu okr t z l dem po zawietrznej, ni s ucha pyta i odpowiada na nie, wystawia swe
motywy na analiz i b dn interpretacj i walczy z zawi
ciami sformu owa prawniczych. Lecz musia przez
to przej i jedyn rozs dn rzecz by o prze kn to piwo, cho by zbiera o mu si na wymioty.
— Jestem gotów w ka dej chwili, sir.
— Jutro wyjm szwy, sir — przerwa Sankey. — Widzi pan, e pan Bush jest jeszcze s aby. Nast pi o
kompletne wykrwawienie wskutek ran.
— Co to znaczy?
— To znaczy, e straci du o krwi. A zabieg zdejmowania sutur…
— Ma pan na my li szwy?
— Tak, szwy, sir. Zabieg zdejmowania tych szwów mo e chwilowo opó ni powrót pana Busha do si . Lecz
je li s d pozwoli mu sk ada zeznania na siedz co…
— To na pewno mo na za atwi .
— W takim razie b dzie móg odpowiada na niezb dne pytania za trzy dni od dzi .
— To znaczy w pi tek?
— Tak, sir. Nie wcze niej. Ale wola bym, eby pó niej.
— W naszym garnizonie — wyja ni uprzejmie, acz ch odno Cogshill — gdzie przez wi kszo czasu okr ty
poza portem, pe ni c swoje zadania, nie tak atwo zebra s d. Najbli szy pi tek b dzie dogodny.
— Tak jest, sir — rzek Sankey.
Bush odczu pewn satysfakcj , gdy tyle si nas uchawszy paplaniny Sankeya widzia , jaki jest cichutki,
kiedy rozmawia z osob tak wa
jak komandor.
— A wi c bardzo dobrze — zakonkludowa Cogshill. Sk oni si Bushowi. — ycz panu jak najszybszego
powrotu do zdrowia.
— Dzi kuj , sir — odpar Bush.
Nawet le
c na plecach nie móg opanowa instynktownego odruchu odwzajemnienia uk onu, lecz rany
zabola y go, gdy zacz zgina si wpó , i nie dopu ci y, aby okaza si
mieszny. Po odej ciu Cogshilla Bush
mia czas na martwienie si tym, co b dzie. Obawa przed przysz
ci
ciga a go nawet jeszcze w czasie obiadu,
lecz ma y sanitariusz, który przyszed sprz tn resztki, wprowadzi innego go cia, a jego przybycie odegna o
wszelkie ponure my li. W drzwiach sta Hornblower, z koszem w r ku, i twarz Busha rozja ni a si na jego
widok.
— Jak si pan miewa, sir? — spyta Hornblower.
cisn li sobie d onie, obaj radzi, e si widz .
— Znacznie lepiej, gdy tylko pana zobaczy em — odpowiedzia i mówi to serio.
— To by a moja pierwsza okazja zej cia na l d — ci gn Hornblower. — Mo e pan sobie wyobrazi , jaki
by em zaj ty.
Bush wyobrazi sobie bez trudu; wszystkie k opoty zwalono na g ow Hornblowera, zaopatrzenie „Renown”
w proch, kule, ywno i wod , oczyszczenie okr tu po je cach, usuni cie ladów niedawnej walki, formalno ci
z podzia em pryzowego, ranni, chorzy, rzeczy po zmar ych. A Bush by ciekaw wszystkich szczegó ów, jak
gospodyni, któr choroba oderwa a od gospodarstwa domowego. Zasypa Hornblowera pytaniami, i rozmowa na
tematy techniczne odwlek a moment, w którym Hornblower móg wskaza na przyniesiony przez siebie koszyk.
— Pawpawy — rzek . — Mango. Ananas. Drugi, jaki zobaczy em w yciu.
— Dzi kuj . To bardzo uprzejmie z pa skiej strony — mówi Bush. By o rzecz absolutnie niemo liw , aby
da po sobie pozna wra enie, jakie wzbudzi na nim ten podarunek, gdy po samotnych dniach le enia w szpitalu
okaza o si , e kto si troszczy o niego, e kto móg w ogóle o nim my le . Wypowiadane s owa by y
nieporadne i nie oddawa y tego, co czu , i tylko umys wra liwy i wspó czuj cy móg odgadn uczucia, jakie
owa te kry y raczej, ni zdradza y. Hornblower wybawi go z zak opotania przechodz c do innego tematu.
— Admira wciela „Gaditan ” do naszej floty wojennej — oznajmi .
— O, do licha! Niemo liwe!
— Tak. Osiemna cie armat… sze cio- i dziewi ciofuntówek. B dzie s
a jako dozorowiec.
— B dzie musia mianowa jej dowódc .
— Tak.
— O, do licha! — powtórzy Bush.
Jaki szcz ciarz porucznik otrzyma ten wa ny awans. Móg by to by Buckland — móg by, gdyby nie
po
ono nacisku na fakt, e zosta wzi ty do niewoli we nie.
— Lambert przechrzci j na „Retribution” — ci gn Hornblower.
— Niez a nazwa.
— Tak.
Przez chwil panowa o milczenie; ka dy z nich w swój sposób prze ywa na nowo straszliwe minuty, gdy
„Renown” zosta wzi ty do niewoli i gdy Hiszpanie, próbuj c go odebra , zostali wyci ci bezlito nie.
— Chyba wie pan ju o s dzie ledczym? — zapyta Bush; by o to logiczne nast pstwo spraw, o których
my la przed chwil .
— Tak. A sk d pan si o tym dowiedzia ?
— By tu w
nie Cogshill, aby mi powiedzie , e b
musia z
zeznanie.
— Rozumiem.
Zapad o milczenie, jeszcze ci
sze ni przed chwil ; obaj pogr yli si w my lach o czekaj cym ich s dzie.
Przerwa je wiadomie Hornblower.
— Mia em w
nie powiedzie panu — zacz — e musia em przewlec na „Renown” nowe liny urz dzenia
sterowego. Obie by y przetarte, prawie zupe nie zu yte. My
, e pracowa y pod zbyt ostrym k tem.
To wywo
o dyskusj fachow , któr Hornblower podsyca a do chwili, gdy musia ju i .
Rozdzia XVI
d ledczy nie wzbudza a tak wielkiego przera enia jak s d wojenny. Nie oddawano strza u z armaty, nie
wywieszano specjalnej flagi; komandorowie tworz cy go mieli na sobie swoje powszednie mundury,
a wiadkowie nie musieli sk ada zezna pod przysi
; Bush przypomnia sobie o tym ostatnim fakcie dopiero,
gdy go wezwano przed oblicze s du.
— Prosz usi
, panie Bush — przemówi przewodnicz cy. — Wiem, e jest pan jeszcze s aby po
odniesionych ranach.
Bush przeku tyka do wskazanego mu krzes a i ju by najwy szy czas, by na nim usiad . W wielkiej kajucie
„Renown” — tej samej, w której kapitan Sawyer le
dr
c i kaj c ze strachu — panowa o piekielne gor co.
Przed przewodnicz cym le
dziennik okr towy i notatki, w r ku trzyma on rozpoznany przez Busha jego
asny raport o ataku na Samaná, który przekaza Bucklandowi.
— Ten raport dobrze wiadczy o panu, panie Bush — przemówi przewodnicz cy. — Okazuje si z niego, e
wzi pan szturmem fort tylko przy sze ciu zabitych, mimo e mia on przepisow fos , sza ce i parapety, by
chroniony przez za og z
on z siedemdziesi ciu ludzi i uzbrojony w dwudziestoczterofuntówki.
— Wzi li my ich przez zaskoczenie, sir — wyja ni Bush.
— W
nie to dobrze wiadczy o panu.
Zaskoczenie garnizonu w Samaná nie mog o by wi ksze ni Busha z powodu takiego przyj cia; oczekiwa
podej cia znacznie mniej przyjemnego i bardziej inkwizytorskiego. Jednak e rzut oka na Bucklanda, którego
przes uchiwano przed nim, wzbudzi w nim na nowo w tpliwo ci; Buckland by blady i wygl da nieszcz liwie.
Ale by o co , co powinien by powiedzie , zanim przeszkodzi mu my l o Bucklandzie.
— Zas uga jest po stronie porucznika Hornblowera, sir — stwierdzi . — To on opracowa plan.
— Bardzo adnie mówi pan o tym w swoim sprawozdaniu. Mog te od razu powiedzie , e w opinii s du
wszystkie okoliczno ci ataku na Samaná i kapitulacja, która nast pi a po nim, s zgodne z najlepszymi
tradycjami marynarki wojennej.
— Dzi kuj , sir.
— Przejd my teraz do nast pnej sprawy. Próba je ców odbicia „Renown”. S
pan wówczas, panie Bush,
jako p. o. pierwszego oficera okr tu.
— Tak, sir.
Krok po kroku przeprowadzono Busha przez wypadki tamtej nocy. Pod dowództwem Bucklanda by on
odpowiedzialny za organizacj karmienia i ochrony je ców. W mesie midszypmenów znajdowa o si pod stra
pi dziesi t kobiet, on je ców. Tak, trudno by o pilnowa ich tak skrupulatnie jak m czyzn. Tak, obszed
posterunki po sygnale gwizdkowym na zej cie za ogi pod pok ad. Tak, us ysza niepokoj ce odg osy. I tak dalej.
— I znaleziono pana w ród zabitych, bez przytomno ci wskutek ran?
— Tak, sir.
— Dzi kuj , panie Bush.
ody komandor o wie ym wygl dzie, siedz cy na ko cu sto u, zada pytanie:
— I przez ca y czas kapitan Sawyer by zamkni ty w swojej kajucie, a do chwili, gdy zosta zamordowany?
Przewodnicz cy przerwa mu.
— Komandorze Hibbert, pan Buckland na wietli ju spraw niedyspozycji kapitana Sawyera.
W spojrzeniu, jakie przewodnicz cy s du zwróci na komandora Hibberta, by a irytacja, i Bushowi nagle
rozja ni o si w g owie. Sawyer mia
on , dzieci, przyjació , którzy nie chcieliby, aby k adziono nacisk na fakt,
e zmar w stanie ob kania. Przewodnicz cy dzia
prawdopodobnie zgodnie z wyra nymi rozkazami, aby
zatuszowa t cz
sprawy. Tak samo jak Bush wola nie s ysze pyta na ten temat teraz, gdy Sawyer poleg
za ojczyzn . Równie i Bucklanda nie przes uchiwano na pewno zbyt szczegó owo na ten temat. Jego
nieszcz liwa mina spowodowana by a raczej konieczno ci opisania swej nies awnej roli w czasie buntu na
„Renown”.
— S dz , e nikt z panów nie pragnie zadawa pyta panu Bushowi? — Sposób, w jaki przewodnicz cy
zwróci si do s du, nie dopuszcza faktycznie stawiania pyta . — Prosz wezwa porucznika Hornblowera.
Hornblower sk oni si przed s dem; Bush wiedzia , e kamienny wyraz, jaki przybra a jego twarz, kry burz
wewn trznych uczu . Podobnie jak Bushowi, zadano mu kilka pyta w sprawie Samaná.
— Mówiono tu — rzek przewodnicz cy — e atak na fort i wci gni cie dzia a celem kontrolowania zatoki
nast pi o z pa skiej inicjatywy?
— Nie wiem, czemu tak mówiono, sir. Pan Buckland d wiga ca odpowiedzialno .
— Nie b
zatem m czy pana d
ej w tej materii, panie Hornblower. My
, e wszyscy rozumiemy.
Prosimy nam teraz opowiedzie , jak pan odbi „Renown”. Co najpierw zwróci o pa sk uwag ?
Trzeba by o zadawa pytanie za pytaniem, aby wydoby histori z Hornblowera. Us ysza kilka wystrza ów
z muszkietów, zaniepokoi y go, a potem zobaczy , e „Renown” przeszed na ostry bejdewind, co go upewni o,
e dzieje si co naprawd z ego. Zebra wi c za ogi pryzowe i wszed z nimi na pok ad „Renown”.
— Nie ba si pan utraty pryzów, panie Hornblower?
— Lepiej straci pryzy ni okr t, sir. Poza tym…
— Co poza tym, panie Hornblower?
— Przed opuszczeniem pryzów kaza em poprzecina na nich wszystkie agle i liny. Przeci gni cie nowych
zaj oby je com sporo czasu, tote nie by oby trudno ci z ponownym wzi ciem ich do niewoli.
— Wygl da, e pomy la pan o wszystkim, panie Hornblower — zauwa
przewodnicz cy przy szmerze
szczerej aprobaty ze strony ca ego s du. — I bardzo szybko podj pan przeciwatak na „Renown”. Nie czeka
pan, eby si upewni o rozmiarze niebezpiecze stwa? Ale mimo wszystko, co panu by o wiadomo, próba
opanowania okr tu mog a si by a zako czy niepowodzeniem.
— W takim wypadku nie by oby adnej innej szkody poza chwilowym uszkodzeniem takielunku pryzów, sir.
Lecz je liby okr t rzeczywi cie wpad w r ce je ców, istotn rzecz by o przypu ci atak, zanim zorganizowana
zostanie obrona.
— Rozumiemy. Dzi kuj , panie Hornblower.
ledztwo dobiega o ko ca. Carberry zbyt jeszcze by chory od ran, aby móg sk ada zeznania. Whiting,
dowódca piechoty morskiej, nie
. S d naradza si krótk chwil przed og oszeniem decyzji.
— Jest opini s du — o wiadczy przewodnicz cy — e nale y przeprowadzi szczegó owe dochodzenie
ród je ców hiszpa skich celem ustalenia, kto zamordowa kapitana Sawyera i postawi morderc , je li
jeszcze yje, przed s dem. W wyniku badania oficerów z królewskiego okr tu wojennego „Renown”, którzy
pozostali przy yciu, w naszej opinii niepotrzebne jest adne dalsze post powanie s dowe.
Znaczy o to, e nie b dzie s du wojennego. Bush u miechn si z ulg , szukaj c wzroku Hornblowera, lecz
znalaz szy go, spotka si z ch odn reakcj na swój u miech. -Spróbowa go st umi i przybra wygl d
cz owieka o tak czystym sumieniu, e nie musi odczuwa ulgi po oznajmieniu, i nie stanie przed s dem
wojennym. A rzut oka na Bucklanda zmieni jego rado we wspó czucie. Buckland wygl da bardzo
nieszcz liwie; jego ambicjom zawodowym po
ony zosta gwa towny kres. Po kapitulacji pod Samaná ywi
pewnie jak nadziej , bo maj c na swoim koncie taki du y sukces, gdy dowódca niezdolny by do sprawowania
dowództwa, mia wszelkie dane na powa ny awans, co najmniej do stopnia kapitana, a mo e i komandora. Fakt
zaskoczenia go we nie po
koniec nadziejom. Zawsze b dzie mu si to przypomina i fakt zostanie
w pami ci ludzi, nawet gdy zapomn okoliczno ci, w jakich si wydarzy . By skazany na zestarzenie si
w stopniu porucznika.
Bush wspomnia z uczuciem winy, e tylko dobry los sprawi , i on sam obudzi si na czas. Rany by y mo e
bolesne, ale spe ni y nieocenion rol , odwracaj c uwag od jego w asnej odpowiedzialno ci; walczy , a upad
bez ducha, i to mu prawdopodobnie zapisano na plus, lecz Buckland uczyni by to samo, gdyby mia okazj .
A Buckland zosta pot piony, natomiast on wyszed z tej ca ej sprawy z opini co najmniej nie gorsz , ni mia
przedtem. Bush wyczuwa ca nielogiczno sytuacji, chocia by oby mu trudno wyrazi to s owami.
A w ka dym razie logiczne my lenie o takich sprawach jak reputacja i awans nie by o atwe, poniewa w czasie
wszystkich lat swojej s
by Bush nabiera coraz wi kszego przekonania, e w tej s
bie — trudnej
i niewdzi cznej — los kaprysi mo e jeszcze bardziej ni w innych dziedzinach ycia. W marynarce wojennej
szcz cie przychodzi i odchodzi w sposób równie nieprzewidziany, jak mier wybiera sobie ofiary, gdy salwa
burtowa omiata pok ad okr tu. Bush mia fatalistyczne podej cie do tych spraw i godzi si na nie z rezygnacj ,
a przy obecnym stanie umys u nie potrafi by my le wnikliwie.
— A, pan Bush — odezwa si komandor Cogshill — przyjemnie widzie pana na w asnych nogach. Mam
nadziej , e zgodzi si pan zosta na pok adzie i zje ze mn obiad. Postaram si zapewni obecno innych
poruczników.
— Z wielk przyjemno ci , sir — odpar Bush. Ka dy porucznik tak w
nie odpowiada na zaproszenie ze
strony swego dowódcy.
— Za pi tna cie minut? Doskonale.
Komandorzy-cz onkowie s du ledczego opuszczali okr t w kolejno ci ci le odpowiadaj cej starsze stwu
rangi, i okrzyki pomocników bosma skich rozlega y si echem po pok adzie, gdy przed odp yni ciem ka dy po
kolei niedba ym dotkni ciem brzegu kapelusza kwitowa oddawane mu honory. L ni c z otymi lamówkami
i epoletami schodzi y kolejno przez furty burtowe te szcz liwe osobisto ci, które osi gn y szczyty korzy ci
yn ce z posiadania stanowiska dowodz cego. Eleganckie gigi unosi y ich ku zakotwiczonym okr tom.
— Zostaje pan na okr cie na obiad, sir? — spyta Hornblower.
— Tak.
Na pok adzie w asnego okr tu s ówko „sir” wróci o ca kiem naturalnie do u ycia, tak naturalnie jak je
opuszczali, gdy Hornblower odwiedza przyjaciela w szpitalu na l dzie. Hornblower odwróci si , salutuj c
Bucklandowi.
— Sir, czy mog zostawi pok ad Hartowi? Zosta em zaproszony na obiad do kajuty dowódcy.
— Bardzo dobrze, panie Hornblower — odpar Buckland z wymuszonym u miechem. — Wkrótce
dostaniemy dwóch nowych poruczników i pan ju nie b dzie m odszym.
— Nie zmartwi si tym, sir.
Ci ludzie, co tyle przeszli razem, w obawie, eby powa niejsze sprawy nie przysz y do g osu, chwytali si
drobiazgów, aby podtrzyma rozmow .
— Czas na nas — zauwa
Buckland.
Komandor Cogshill by wytwornym gospodarzem. W wielkiej kajucie sta y teraz kwiaty; musia y zosta
ukryte w cz ci sypialnej na czas posiedzenia s du, aby nie narusza oficjalnego charakteru post powania
prawnego. Okna kajuty by y szeroko otwarte, a przez nawietrznik wpada o do wn trza wie e powietrze.
— Panie Hornblower, ma pan przed sob sa atk z krabów l dowych, karmionych orzechem kokosowym.
Niektórzy wol je od mi sa wi tuczonych produktami mlecznymi. Mo e pan poda kraby amatorom tego
przysmaku?
Steward wniós ogromny dymi cy udziec i postawi na stole.
— Comber ze wie o ubitego jagni cia — mówi komandor. — Na tych wyspach owce le si chowaj i boj
si , e mo e si nie nadawa do jedzenia. Ale niech panowie przynajmniej spróbuj . Zechce pan pokroi , panie
Buckland? Jak widzicie, panowie, zosta o mi jeszcze troch prawdziwych ziemniaków — pataty mog si
sprzykrzy . Napije si pan wina, panie Hornblower?
— Z przyjemno ci , sir.
— I pan Bush… za szybki powrót do zdrowia, sir.
Bush chciwie opró ni szklank . Przed opuszczeniem szpitala zosta uprzedzony przez Sankeya, e nadu ycie
ynów alkoholowych mo e doprowadzi do zaognienia si ran, lecz tak by o mi o czu wino sp ywaj ce po
gardle i jego ciep o rozchodz ce si w
dku. Obiad trwa .
— Panowie, którzy odbywali poprzednio s
w tym garnizonie, musz to zna — rzek dowódca,
kontempluj c postawion przed nim dymi
potraw . — Gulasz pieprzowy, zachodnioindyjski — obawiam si ,
e nie tak dobry, jak bywa w Trynidadzie. Mo e pan zacznie, panie Hornblower? Prosz wej !
Ostatnie s owa by y odpowiedzi na pukanie do drzwi kabiny. Wszed elegancko odziany midszypmen. Jego
pi kny mundur i wytworna postawa wiadczy y, e nale
do tej klasy oficerów marynarki wojennej, którzy
otrzymuj
adne pensyjki z domu albo maj w asne rodki finansowe. Jaki potomek rodu szlacheckiego
ods uguj cy okre lony czas, a protekcja lub interes pchn go w gór drabiny awansu.
— Przysy a mnie admira , sir — oznajmi .
Oczywi cie. Maj c umys wyostrzony winem Bush pozna od razu, e cz owiek w takim stroju i z takimi
manierami musia nale
do personelu admira a.
— Z czym pana przysy a? — zapyta Cogshill.
— Admira
le pozdrowienia, sir, i chcia by, aby pan Hornblower stawi si na okr cie flagowym tak szybko,
jak to jest dogodne.
— A tu obiad nawet nie w po owie — westchn Cogshill spogl daj c na Hornblowera. Lecz gdy admira
mówi, e co ma by tak szybko, jak to jest dogodne, oznacza to „natychmiast”, czy to jest dogodne, czy nie.
A przy tym sprawa mo e by zupe nie ma ej wagi.
— Chyba raczej pojad , sir, je li pan pozwoli — rzek Hornblower. Spojrza na Bucklanda. — Czy mog
wzi
ód , sir?
— Przepraszam, sir — wtr ci midszypmen. — Admira powiedzia , e przywiezie pana na okr t flagowy
ód , któr ja tu przyby em.
— To za atwia spraw — ucieszy si Cogshill. — Niech pan lepiej jedzie, panie Hornblower. Zostawimy
panu troch tego gulaszu, zje pan po powrocie.
— Dzi kuj , sir — odpar Hornblower wstaj c.
Gdy tylko znikn za drzwiami, dowódca zada nieuniknione pytanie:
— Czego, u licha, chce admira od Hornblowera?
Potoczy wzrokiem wokó sto u, lecz nie us ysza odpowiedzi. Jednak e na twarzy Bucklanda odmalowa o
si napi cie, co nie usz o uwagi Busha.
— No có , dowiemy si we w
ciwym czasie — ci gn Cogshill. — Pa skie wino czeka, panie Buckland.
Obiad potoczy si dalej. Gulasz pieprzowy drapa Bushowi podniebienie i pali go w
dku, tote tym
ch tniej popija wino. Gdy zabrano sery i nakrycia, steward wniós owoce i orzechy na srebrnych talerzach.
— Porto — rzek komandor Cogshill. — Rocznik siedemdziesi ty dziewi ty. Niez e. Ma o si znam na tym
trunku, rzecz naturalna w dzisiejszych czasach.
Koniak móg pochodzi jedynie z Francji, przeszmuglowany przypuszczalnie w ramach handlu
z nieprzyjacielem.
— Ale mamy tu — ci gn komandor — naprawd doskona holendersk ja owcówk — naby em j po
cenie pryzowej, gdy wzi li my St Eustatius. A to jeszcze inny trunek holenderski — pochodzi z Curacao i je li
smak pomara czy nie jest przykry dla waszych podniebie , mo e panom smakowa . Szwedzki sznaps, mocny,
ale chyba wietny, to by o wtedy, gdy zdobyli my Sab . Powiadaj , e cz owiek m dry nie miesza zbo a
z winogronem, ale o ile wiem, sznaps robi si z kartofli, a wi c go to nie dotyczy. Panie Buckland?
— Dla mnie sznaps — powiedzia Buckland lekko ochryp ym g osem.
— Panie Bush?
— To samo co pan, sir.
Ta decyzja by a naj atwiejsza.
— A zatem niech b dzie koniak. Panowie, na pohybel Bonaparciowi!
Wypili toast i koniak g adko sp yn po prze yku Busha. Czu si szcz liwy i odpr ony, a po dwóch
dalszych toastach by o mu tak dobrze jak nigdy od chwili, gdy „Renown” wyp yn z Plymouth.
— Wej ! — powiedzia dowódca.
Drzwi otwar y si powoli i stan w nich Hornblower. Na jego twarzy malowa o si dawne napi cie. Bush
zauwa
to, mimo e mia wra enie, i posta Hornblowera drga mu lekko przed oczyma — jak obraz
przedmiotów nad nosid ami z roz arzonymi do czerwono ci pociskami armatnimi w Samaná; rysy twarzy
Hornblowera wydawa y mu si nieco zamazane.
— Niech pan wchodzi, cz owieku, prosz wej — zaprasza dowódca. — W
nie zaczynamy toasty. Prosz
siada na swoim miejscu. Koniak dla bohaterów, jak mawia Johnson w swej m dro ci. Panie Bush!
— Z-zwyci skiej wojny. K-krwi zakrzep ej oceanów. P-pryzów w bród. P-prze licznych na l dzie dam. Hic
— recytowa Bush, niewymownie dumny z siebie, e pami ta toast i mia w pogotowiu, gdy trzeba go by o
wyg osi .
— Do dna, panie Hornblower — doda komandor — musi nas pan dogania . Po cig za ruf to d ugi po cig.
Hornblower znowu przytkn szklank do ust.
— Panie Buckland!
— e… eby nam si … eby nam si dobrze… dobrze… dzia o! — wyst ka wreszcie Buckland ostatnie
owo toastu. Twarz mia czerwon jak burak i Bush pod wp ywem rozpalonej wyobra ni odniós wra enie, e
wype nia on sob ca kajut niby zachodz ce s
ce. Bardzo zabawne.
— Wraca pan od admira a, panie Hornblower — zacz dowódca, jakby sobie nagle przypomniawszy.
— Tak, sir.
Ta krótka odpowied nie pasowa a do panuj cej w kajucie atmosfery ogólnej yczliwo ci; Bush wyczu to
i zauwa
pauz , jaka po niej nast pi a.
— Wszystko w porz dku? — zapyta wreszcie dowódca, jakby przepraszaj c, e wtr ca si w czyje sprawy,
lecz zmusza go do tego zapad e milczenie.
— Tak, sir — odpar Hornblower obracaj c szklank na stole d ugimi nerwowymi palcami, jak wydawa o si
Bushowi, mierz cymi chyba ze stop . — Mianowa mnie kapitanem „Retribution”.
Wyrzeczone spokojnie s owa zabrzmia y jak strza z pistoletu w ciszy kabiny.
— Niech mnie diabli! — wykrzykn dowódca. — Mamy wi c okazj do nowego toastu. Za zdrowie nowego
kapitana — wzniesiemy okrzyk na jego cze !
Bush przy czy si ochoczo do okrzyku i wypi swój koniak do dna.
— Poczciwy stary Hornblower! — powiedzia . — Poczciwy stary Hornblower!
Dla niego by a to naprawd wspania a wiadomo ; przechyli si i poklepa Hornblowera po plecach. mia
si ca twarz i przechyliwszy g ow podpar j ramieniem, aby Hornblower móg mie satysfakcj z jej
widoku.
Buckland z hukiem postawi szklank na stole.
— Niech to diabli! — wydusi z siebie. — Niech to wszystko diabli porw !
— Spokojnie! — agodzi go spiesznie dowódca. — Nape nijmy kielichy. Oto pe niutki puchar, panie
Buckland. A teraz… za kraj! Za szlachetn Angli ! Królow fal!
ciek
Bucklanda roztopi a si w strumieniu alkoholu, ale pó niej znów go ogarn a i siedzia przy stole
kaj c. zy sp ywa y mu po policzkach, lecz Bush czu si za bardzo szcz liwy, by pozwoli mu si smuci .
Zawsze wspomina ten obiad jako jeden z najbardziej udanych, w jakich bra udzia . Pami ta równie , e pod
koniec i na twarzy Hornblowera pojawi si u miech.
— Nie mo emy odes
dzi pana do szpitala — oznajmi Hornblower. — Niech pan prze pi noc w swojej
koi. Zaprowadz tam pana.
To by o bardzo przyjemne. Bush obj r kami plecy Hornblowera i da si nie szuraj c stopami. Nie mia o
znaczenia, czuj c czyj pomoc, e nogi nie chcia y i same; Hornblower by najlepszym cz owiekiem na
wiecie i Bush og asza to wszem wobec wy piewuj c „For He's a Jolly Good Fellow” i zataczaj c si
w przej ciu. A Hornblower z
go na hu taj cej si koi i patrzy z u miechem, jak chwyta kurczowo za jej
kraw
; Bush by troch zdziwiony, e okr t na kotwicy mo e si tak ko ysa .
Rozdzia XVII
W taki to sposób Hornblower opu ci „Renown”. Zdoby upragniony awans i mia pe ne r ce roboty,
doprowadzaj c „Retribution” do stanu gotowo ci bojowej, przygotowuj c go do wyj cia w morze i organizuj c
wybran dla niego szkieletow za og . Bush widzia si z nim raz czy dwa w tym okresie i móg mu
pogratulowa na trze wo epoletu na lewym ramieniu, wiadcz cego o jego stopniu kapita skim i przynale no ci
do tych przybranych w z oto wybra ców, których przybycie oznajmiali gwizdkami pomocnicy bosmana i którzy
mogli z ufno ci oczekiwa awansu na komandora, Bush zwraca si do niego per „sir”, ale nawet gdy u
tego
ówka po raz pierwszy, nie zabrzmia o ono sztucznie.
W czasie minionych kilku tygodni Bush dowiedzia si czego , na co nie zwróci uwagi przez ca e lata swej
by. Lata te up yn y na morzu, w ród niebezpiecze stw i nieustannych zmian wiatru i pogody, przej
z g bin na p ycizny. Na okr tach liniowych, gdzie odbywa s
, minuty walki przypada y na tygodnie pobytu
na morzu i stopniowo umacnia o si w nim przekonanie, e wiedza eglarska jest jedyn rzecz niezb dn
oficerowi marynarki wojennej. Opanowa niezliczone drobne wiadomo ci z zakresu obchodzenia si
z drewnianym aglowcem, nie tylko umie prowadzi go pod aglami, lecz mie rozeznanie we wszystkich
ma ych, a tak istotnych szczególikach z zakresu lin wszelkiego rodzaju, pomp i solonej wieprzowiny, grzyba
tocz cego drewno i Regulaminu Wojennego; tego potrzebowa oficer. Ale teraz zetkn si z innymi cechami,
równie niezb dnymi: mia , a rozwa
inicjatyw , odwag duchow , a nie tylko fizyczn , taktownym
stosunkiem zarówno do prze
onych, jak i do podw adnych, samodzielno ci i bystro ci my lenia. Flota
wojenna musia a walczy i potrzebowa a walecznych ludzi, by t walk prowadzili.
Chocia ta wiadomo pozwoli a mu pogodzi si z awansem Hornblowera, sam jednak, jak na ironi ,
musia zabra si natychmiast do najbardziej prozaicznych drobiazgów. Trzeba by o toczy wojn nie z lud mi,
lecz z insektami; w czasie swego sze ciodniowego pobytu na pok adzie hiszpa scy je cy wyposa yli okr t we
wszelkiego rodzaju robactwo, które przywlekli ze sob . Pch y, wszy i pluskwy roi y si wsz dzie i mno
y
w zastraszaj cym tempie w sprzyjaj cym rodowisku tropikalnym na zat oczonym lud mi drewnianym okr cie.
Trzeba by o postrzyc czupryny, wypra
po ciel i pomalowa drewno w desperackim wysi ku pozbycia si
pluskiew, ale by to sukces zwodniczy, bo po ka dej jedno- czy dwudniowej przerwie robactwo pokazywa o si
na nowo. Nawet towarzysz ce zawsze yciu na okr cie szczury i karaluchy zdawa y si mno
gwa towniej
i dociera do ka dego zak tka.
Mo e le si sta o, e moment najwy szego rozdra nienia tym stanem rzeczy zbieg si z wyp at pryzowego
za statki zdobyte w Samaná. Sto funtów do wydania, dwa dni urlopu udzielonego przez komandora Cogshilla
i Hornblower chwilowo bez zaj cia — ten dwudniowy okres szale stwa min na w tpliwych rozkoszach
Kingston, na które obaj z Bushem przepu cili po sto funtów. Dwa zwariowane dni i dwie noce, a potem Bush na
„Renown”, rozbity i os abiony, marzy o wyj ciu w morze i powrocie do normalnego stanu. A gdy wróci
z pierwszej morskiej wyprawy pod dowództwem Cogshilla, Hornblower zjawi si , by si po egna .
— Odp ywam jutro rano z bryz l dow — oznajmi .
— Dok d, sir?
— Do Anglii — odpar Hornblower.
Bush nie móg si powstrzyma , eby nie gwizdn , s ysz c t nowin . W eskadrze byli ludzie, którzy Anglii
nie widzieli od dziesi ciu lat.
— Ale wracam — ci gn Hornblower. — Konwój do Downs. Poczta dla komisarzy rz dowych. Odebranie
odpowiedzi i konwój z powrotem. Prosta sprawa.
Dla dozorowca by a to istotnie prosta sprawa. „Retribution”, ze swymi osiemnastoma dzia ami
i zdyscyplinowan za og móg poradzi sobie na wodzie z ka dym prawie statkiem pirackim; przy swej
pr dko ci i zwrotno ci by w stanie strzec konwoju bardziej skutecznie ni okr t liniowy lub nawet fregaty
towarzysz ce wi kszym konwojom dla ich obrony.
— Potwierdz panu nominacj , sir? — powiedzia pytaj co Bush spogl daj c na epolet Hornblowera.
— Mam nadziej , e tak — odpar Hornblower. Potwierdzenie nominacji nadanej przez dowódc garnizonu
za granic kraju by o zwyk formalno ci .
— To znaczy — doda Hornblower — je li nie zawr pokoju.
— Nie ma widoków na to, sir — stwierdzi Bush; z tego, w jaki sposób Hornblower wyszczerzy do niego
by, wida by o, e i on nie przewidywa takiej ewentualno ci mimo wzmianek o mo liwo ci rokowa
w wie o dostarczonych z Anglii gazetach sprzed dwóch miesi cy. Z Bonapartem, niespokojnym, ambitnym
i pozbawionym skrupu ów, u szczytu w adzy, wobec nieuzgodnienia adnego ze spornych punktów mi dzy
obydwoma krajami, nikt z bior cych udzia w wojnie nie wierzy , aby rokowania mog y doprowadzi cho by do
zawieszenia broni, a ju na pewno nie do trwa ego pokoju.
— W ka dym razie powodzenia, sir — powiedzia Bush i nie mówi tego zdawkowo.
cisn li sobie d onie i rozstali si ; fakt, e nast pnego ranka, skoro wit, Bush wysun si z koi i poszed na
pok ad, aby obserwowa „Retribution”, jak majacz c niby duch, z postawionymi marslami, przy
akompaniamencie wo
marynarza mierz cego g boko o owiank z awy wantowej, okr
cypel pod
podmuchem bryzy l dowej, mówi wiele o tym, co czu Bush do Hornblowera. Patrzy , jak okr t znika; ycie
w marynarce wojennej to cz ste rozstania. Na razie musia wraca do wojny z pluskwami.
Jedena cie tygodni pó niej eskadra halsuj c przeciw pasatowi znalaz a si w cie ninie Mona. Lambert
doprowadzi j tu, maj c, jak ka dy admira , podwójny cel: przeprowadzi
wiczenia okr tów i dopilnowa
przeprawy wa nego konwoju przez najniebezpieczniejszy odcinek drogi. Wzgórza Santo Domingo znikn y na
chwil za widnokr giem na zachodzie, lecz na wprost le
a Mona, o powierzchni równej jak stó , o bardzo
wyd
onym zarysie, gdy si na ni patrzy o z tej strony; na lewo od dziobu wida by o siostrzan wysepk
Mony, Monit , o rodzinnie podobnym kszta cie.
Fregata obserwacyjna id ca na czele konwoju wys
a sygna .
— Za bardzo si pan grzebie, panie Truscott — burcza Bush, jak nale
o, na midszypmena sygna owego.
— Wida statek, namiar pó nocny wschód — odczyta midszypmen sygna z lunet przy oku.
Mog o to by wszystko, od wysuni tej forpoczty eskadry francuskiej, której uda o si wymkn z Brestu, do
zab kanego statku handlowego.
Sygna zosta opuszczony i natychmiast ukaza si nast pny.
— Wida przyjazny statek, namiar pó nocny wschód — sylabizowa Truscott.
Przelecia szkwa i zaciemni widnokr g. „Renown” musia chwilowo odpa od wiatru przed jego
uderzeniem. Deszcz zab bni o pok ad, gdy „Renown” przechyli si mocno, a potem wiatr nagle przycich ,
pokaza o si s
ce i ju by o po szkwale. Bush przyst pi do uplasowania okr tu na powrót na przepisowej
pozycji, w szyku eskorty, ustawiaj c „Renown” dok adnie o dwa kable za ruf poprzedzaj cego go okr tu. Szed
jako ostatni z trzech jednostek, z okr tem flagowym na czele. Teraz na horyzoncie wida ju by o wyra nie
tamten statek. Jeden rzut oka przez lunet upewni , e to dozorowiec; Bush nawet pomy la , e móg by to by
„Retribution”, w drodze powrotnej z bardzo szybkiej podró y okr nej, ale spojrzawszy jeszcze raz stwierdzi ,
e nie. Truscott odczyta jego numer i sprawdzi na li cie.
— Dozorowiec „Clara”, kapitan Ford — oznajmi . Bush wiedzia , e „Clara” wysz a z poczt do Anglii trzy
tygodnie przed „Retribution”.
— „Clara” do flagowego. Ma rozkazy — kontynuowa Truscott.
Dozorowiec zbli
si szybko. Na flaglinkach okr tu flagowego pojawi si sznur czarnych kulek, które
rozwin y si na szczycie we flagi.
— Do wszystkich okr tów — odczytywa Truscott z wyra nym przej ciem w g osie, gdy oznacza o to
rozkazy tak e dla „Renown”. — Stan w dryf.
— Brasy grotmarsla! — krzykn Bush. — Panie Abbott! Pozdrowienia ode mnie dla dowódcy i wiadomo ,
e eskadra staje w dryfie.
Okr ty eskadry zbli
y si do wiatru i po
y w dryf agodnie unosz c si na wa ach wodnych; Bush
przygl da si , jak podskakuj c na falach ód z „Clary” zd a na okr t flagowy.
— Prosz trzyma brasy obsadzone, panie Bush — zarz dzi komandor Cogshill. — Spodziewam si , e
dziemy musieli ruszy , jak tylko rozkazy zostan dostarczone.
Ale Cogshill si myli . Bush patrzy przez lunet , jak oficer z „Clary” wszed na pok ad okr tu flagowego,
lecz mija y minuty, a flagowiec dalej sta w dryfie, a z nim reszta eskadry kiwa a si na falach. Na okr cie
flagowym nowy sznur czarnych kulek wzbi si po flaglinkach.
— Do wszystkich okr tów — odczytywa Truscott. — Dowódcy, stawi si na pok adzie flagowego.
— Za oga gigu zbiórka! — krzykn Bush.
Musia y to by jakie wa ne czy niezwyk e dla admira a nowiny, e zapragn skomunikowa si
natychmiast i osobi cie z dowódcami swoich okr tów. Bush z Bucklandem czekali spaceruj c po pok adzie
rufowym. Flota francuska mog a przedrze si przez blokad ; sprzymierzeniec na pó nocy móg sta si znowu
niespokojny. Mo e król ma nawrót choroby. Mog o to by wszystko; jedno by o pewne, e co si dzia o.
Minuty mija y d
c si ; wie ci nie by y chyba z e — w przeciwnym razie Lambert nie traci by tak cennego
czasu, a eskadra nie odchodzi aby powoli na zawietrzn . Wreszcie wiatr przyniós po b kitnej wodzie odg osy
gwizdków bosma skich na okr cie flagowym. Bush przy
lunet do oczu.
— Pierwszy odp ywa — oznajmi .
Gig za gigiem odp ywa od burty flagowca, a ujrzeli gig z „Renown”, z jego dowódc na awce rufowej.
Gdy dowódca przechodzi przez burt , Buckland wyszed przywita go. Cogshill dotkn palcami ronda
kapelusza; wygl da oszo omiony.
— Pokój — oznajmi .
Wiatr przyniós echo okrzyków z okr tu flagowego — widocznie podano tam wiadomo za odze. Dopiero te
okrzyki uzmys owi y im znaczenie przyniesionej przez dowódc nowiny.
— Pokój, sir? — spyta Buckland.
— Tak, pokój. Podpisano wst pne porozumienie. W przysz ym miesi cu ambasadorowie spotkaj si
w Pary u omówi warunki, ale ju mamy pokój. Wszystkie dzia ania wojenne przerwane — ustan wsz dzie,
w ka dym zak tku wiata, gdzie dotrze ta wie .
— Pokój! — powtórzy Bush.
Przez dziewi
lat wiatem w ada a wojna; p on y okr ty i wykrwawiali si ludzie, od Manili do Panamy, na
wschód i na zachód. Trudno by o uwierzy , e nagle si znalaz w wiecie, gdzie ludzie nie bij do siebie
z armat na sam swój widok. Nast pne s owa Cogshilla wi za y si jak gdyby z tymi my lami.
— Okr tom floty republiki francuskiej, batawskiej i w oskiej nale y oddawa honory nale ne obcym
okr tom wojennym — o wiadczy .
Buckland gwizdn , s ysz c te s owa, i nic dziwnego. Znaczy o to, e Anglia uzna a istnienie czerwonych
republik, przeciwko którym walczy a tak d ugo. Jeszcze wczoraj samo wymówienie s owa „republika” pachnia o
zdrad . A teraz dowódca wyg asza je zwyczajnie, w oficjalnym komunikacie.
— A co b dzie z nami, sir? — zapyta Buckland.
— Na wiadomo w tej sprawie musimy jeszcze poczeka — odpar Cogshill. — Ale stan marynarki
wojennej zostanie zredukowany do poziomu pokojowego. To znaczy, e za ogi dziewi ciu okr tów na ka de
dziesi zostan rozpuszczone.
— O wi ty Moj eszu! — zawo
Bush.
Teraz wiatr przyniós przenikliwe odg osy okrzyków rado ci z nast pnego okr tu.
— Wezwa ca za og — rozkaza Cogshill. — Trzeba im o tym powiedzie .
Po wys uchaniu nowiny w ród za ogi „Renown” zapanowa a rado . Wznosili okrzyki z takim samym
zapa em jak marynarze na pozosta ych okr tach. Dla nich oznacza o to koniec okrutnej dyscypliny
i niewymownych trudów. Wolno , swoboda, powrót do domu. Bush przesun wzrokiem po t umie
rozentuzjazmowanych twarzy i pomy la , co ta wiadomo niesie dla niego. Wolno , swoboda, by mo e, ale
tak e ycie z po owy ga y porucznika. Czego takiego nigdy jeszcze nie prze ywa ; wst pi do marynarki
wojennej we wczesnej m odo ci jako midszypmen — do marynarki pokojowej, któr ledwo sobie przypomina
— a w ci gu dziewi ciu lat wojny mia tylko dwa krótkie urlopy. Nie bardzo by pewny, czy ciesz go
perspektywy, jakie szykowa a mu przysz
.
Spojrza na okr t flagowy i odwróci si , aby zbeszta midszypmena sygna owego.
— Panie Truscott! Nie widzi pan sygna u! Prosz pilnowa swoich obowi zków, bo b dzie le z panem,
pokój czy nie pokój.
Skonfundowany Truscott przy
lunet do oczu.
— Do wszystkich okr tów — odczytywa . — Uformowa si w szyku torowym na lewym halsie.
Bush poprosi wzrokiem dowódc o pozwolenie na wykonanie rozkazu.
— Obsadzi brasy! — grzmia . — Wybra bras grotmarsla. Rusza si szybciej, gamonie! Sternik, pe nymi
aglami ostro na wiatr! Panie Cope, nie ma pan oczu w g owie? Podebra jeszcze bras nawietrzny! Na mi y Bóg!
Dosy , wy tam! Mocuj!
— Do wszystkich okr tów — sylabizowa Truscott, patrz c przez lunet , gdy „Renown” ustali si na kursie
w ladzie torowym poprzedzaj cego go okr tu. — Kolejno wykona zwrot przez sztag.
— Ca a za oga do zwrotu okr tu! — zawo
Bush.
Obserwowa ruchy poprzednika i znalaz jeszcze czas, aby z aja wacht za opiesza
w przybywaniu na
swoje stanowiska dla wykonania zwrotu przez sztag.
— Co za sko czone lamazarne az gi! Nied ugo paru z was zata czy nad gretingiem!
Okr t id cy przed nimi wykona ju zwrot przez sztag i „Renown” wp ywa w jego spieniony lad torowy.
— Zwrot przez sztag! — zawo
Bush. — Szoty kliwrów! Ster na nawietrzn !
„Renown” wykona majestatycznie zwrot i agle wype ni y si wiatrem na prawym halsie.
— Kurs po udniowy zachód ku zachodowi — zameldowa Truscott odczytuj c nast pny sygna .
Po udniowy zachód ku zachodowi. Admira zmierza widocznie z powrotem do Port Royal. Bush domy li
si , e jest to pierwszy krok w kierunku zmniejszenia stanu floty wojennej do poziomu pokojowego. S
ce
grza o przyjemnie i „Renown” id c fordewindem na wyrównanym kursie przebija si przez hucz ce b kitne
wody Morza Karaibskiego. Dobrze trzyma si na swej pozycji w szyku, nie by o potrzeby luzowa stermarsla.
To by o pi kne ycie. Nie umia sobie wyobrazi , e si ko czy. Próbowa my le o dniu zimowym w Londynie,
gdy si nie ma nic do roboty. Bez okr tu, który trzeba prowadzi . Po owa pensji — jego siostry ju teraz
dostawa y po ow , co znaczy o, e dla niego nie zostanie ani grosza i do tego nic do roboty. Mro ny dzie
zimowy. Nie, to przerasta o po prostu mo liwo ci jego wyobra ni.
Rozdzia XVIII
By mro ny dzie zimowy w Portsmouth; ulic wia przenikliwy wiatr wschodni, gdy Bush wyszed za
bram stoczni. Podniós ko nierz grubej kurtki na owini
szalem szyj , wsun r ce w kieszenie i z pochylon
ow par pod wiatr, z zawi cymi oczyma i ciekn cym nosem. Mia wra enie, e ten wschodni wiatr przenika
mi dzy ebra i sprawia, i zabli nione rany znów zaczynaj bole . Mijaj c „Keppel's Head” nie pozwoli sobie
nawet spojrze w tamt stron . Wiedzia , e wewn trz znalaz by ciep o i paru dobrych kompanów. Szcz liwi
oficerowie z pryzowym do wydania i ci o niebo szcz liwsi, którym uda o si dosta prac we flocie pokojowej
— pewnie opowiadaj sobie Historie i przepijaj winem. Jego nie by o sta na wino. Pomy la po
dliwie
o wielkim kuflu piwa, lecz natychmiast odrzuci pokus . W kieszeni mia ga miesi czn — zmniejszon
o po ow — szed z biura wyp at, gdzie pobra pieni dze, ale wiedzia , e musi mu to starczy na cztery i pó
tygodnia, tote nie móg sobie pozwoli na piwo.
Próbowa naturalnie dosta prac w marynarce handlowej jako oficer pok adowy, ale w tej chwili by o to tak
samo nierealne jak otrzymanie stanowiska porucznika we flocie wojennej. Rozpocz wszy od midszypmena
i p dz c dot d ywot na wojaczce, nie zna si na konosamentach ani sztauowaniu adunku. Flota handlowa
traktowa a marynark wojenn z pob
liw pogard ; mówi o si tam, e w marynarce wojennej musz mie
zawsze stu ludzi do wykonania pracy, któr na statku handlowym robi sze ciu. A po rozpuszczeniu ka dego
nast pnego okr tu wie a porcja pomocników oficera nawigacyjnego wyszkolonych do s
by we flocie
handlowej i sil z niej zabranych szuka a zatrudnienia w dawnym zawodzie, co miesi c zwi kszaj c
konkurencj .
Kto wyszed z bocznej uliczki i pod
tu przed nim pod wiatr — oficer marynarki wojennej. Ten
niezgrabny chód, ramiona pochylone pod wiatr; trudno by o nie rozpozna Hornblowera.
— Sir! Sir! — zawo
i Hornblower obejrza si .
Na jego twarzy malowa o si zniecierpliwienie, które znikn o z chwil , gdy pozna Busha.
— Jak to mi o zobaczy pana — rzek wyci gaj c d
.
— Przyjemnie zobaczy p a n a, sir — odpar Bush.
— Prosz nie mówi do mnie „sir” — poprosi Hornblower.
— Nie, sir? Co… dlaczego?…
Hornblower nie mia na sobie p aszcza mundurowego; na lewym ramieniu brak by o epoletu, który powinien
by nosi jako kapitan. Oczy Busha prze lizn y si po nim automatycznie. Dostrzeg dziurki w materiale
w miejscu, gdzie kiedy przymocowany by epolet.
— Nie jestem kapitanem — wyja ni Hornblower. — Nie potwierdzili mojej nominacji.
— Dobry Bo e!
Twarz Hornblowera by a nienaturalnie blada — Bush przywyk do opalonej na br z — a policzki zapad y si ,
lecz by na niej dawny nieprzenikniony wyraz, który Bush pami ta tak dobrze.
— Wst pne porozumienie pokojowe podpisano w dniu, gdy doprowadzi em „Retribution” do Plymouth —
wyja ni Hornblower.
— Co za piekielny pech! — wykrzykn Bush.
Porucznicy ca e ycie oczekiwali na szcz liwy uk ad warunków, który móg by doprowadzi do awansu,
a wi kszo z nich czeka a daremnie. Teraz wygl da o na to, e i Hornblower b dzie czeka na pró no do ko ca
ycia.
— Czy prosi pan o zatrudnienie na stanowisku porucznika? — zapyta Bush.
— Tak. I pan chyba te ? — odpowiedzia pytaniem Hornblower.
— Tak.
Nie by o potrzeby wi cej mówi na ten temat. W czas pokoju marynarka wojenna zatrudnia a jedn dziesi
poruczników s
cych w niej podczas wojny; aby otrzyma zatrudnienie, trzeba by o mie znacznie d
szy
sta od innych lub poparcie wp ywowych przyjació .
— Sp dzi em miesi c w Londynie — ci gn Hornblower. — Stale wida tam t um ludzi pod biurami
Admiralicji i marynarki wojennej.
— Nie w tpi — rzek Bush.
Wiatr dmuchn przenikliwie zza rogu.
— Bo e, ale zi b — westchn Bush.
Zastanawia si nad sposobem kontynuowania rozmowy w jakim zacisznym miejscu. Je li pójd do
„Keppel's Head”, b dzie musia pewnie zap aci za dwa piwa i Hornblower te .
— Id w
nie do „Long Rooms” — powiedzia Hornblower. — Chod my razem… ale mo e pan zaj ty?
— Nie, nie jestem zaj ty — odpar Bush z wahaniem. — Ale…
— Och, w porz dku — przerwa Hornblower. — Idziemy.
By o co dodaj cego otuchy w pewnym siebie tonie, jakim Hornblower wspomnia „Long Rooms”. Bush
zna to miejsce tylko z opowiada . Ucz szczali tam oficerowie marynarki wojennej i armii, którzy mieli
pieni dze do wydania. Bush s ysza o wysokich stawkach, jakie stosowano tam w grze, i o wytwornych napojach
podawanych przez w
ciciela. Je li Hornblower mówi tak lekko o „Long Rooms”, nie musia by a w tak
okropnych warunkach, na jakie wygl da . Przeszli przez ulic , a potem Hornblower otworzy drzwi i przepu ci
Busha przed sob . Znale li si w d ugiej sali wy
onej d bow boazeri ; ponuro dnia rozja nia y tu wiece
i wspania y ogie na kominku. Po rodku sta o kilka stolików karcianych z krzes ami, gotowych do gry, a w obu
ko cach sali urz dzono wygodne k ciki wypoczynkowe. Sprz taj cy sal s
cy w zielonym fartuchu z rypsu
podszed odebra kapelusze i okrycie od Busha.
— Dzie dobry, sir — powiedzia .
— Dzie dobry, Jenkins — odpowiedzia Hornblower.
Nie kryj c po piechu podszed do kominka i stan przed ogniem, aby si ogrza . Bush spostrzeg , e szcz ka
bami.
— Za zimno wychodzi bez okrycia — zauwa
.
— Tak — odpar Hornblower.
Zbyt szybko rzuci to krótkie „tak” jak na zwyk e potwierdzenie i wtedy Bush si domy li , e Hornblower
wyszed na ostry mróz bez p aszcza nie przez ekscentryczno czy zapomnienie. Popatrzy uwa nie na niego
i ju mia zada nietaktowne pytanie, ale nie zd
, bo drzwi wewn trzne za ich plecami otworzy y si i do
pokoju wszed pulchniutki m czyzna ma ego wzrostu, ubrany z nieskaziteln elegancj . Strój mia wed ug
ostatniej mody, lecz d ugie w osy, zwi zane z ty u i przypudrowane na mod poprzedniego pokolenia,
sprawia y, e trudno by o odgadn jego wiek. Popatrzy na obydwu uwa nymi ciemnymi oczyma.
— Dzie dobry, markizie — rzek Hornblower. — Mi o mi zapozna panów — pan markiz de SainteCroix
— porucznik Bush.
Markiz sk oni si uprzejmie i Bush stara si uczyni to samo. Czu na sobie uwa ne spojrzenie do czone do
tego uprzejmego uk onu. Z tym samym wyrazem twarzy móg by jaki porucznik ogl da kandydata na
marynarza, a farmer prosiaka na targu. Bush domy li si , e markiz taksuje go pod k tem ewentualnego
partnera przy stoliku karcianym i poczu si g upio z powodu swego wy wiechtanego munduru. Markiz
najprawdopodobniej doszed do tego samego wniosku co Bush, ale mimo to zagai rozmow .
— Paskudny wiatr — rzek .
— Tak — potwierdzi Bush.
— W Kanale b dzie du a fala — ci gn uprzejmie markiz, dotykaj c tematu zawodowego.
— Niew tpliwie tak — zgodzi si Bush.
— aden statek nie wp ynie z zachodu.
— Na pewno.
Markiz wietnie mówi po angielsku. Zwracaj c si do Hornblowera zapyta :
— Czy widzia si pan ostatnio z panem Truelovem?
— Nie — odpar Hornblower. — Ale spotka em pana Wilsona.
Truelove i Wilson by y to znane Bushowi nazwiska najs ynniejszych agentów pryzowych w Anglii — co
najmniej jedna czwarta ludzi z marynarki wojennej korzysta a z ich us ug przy sprzeda y pryzów. Markiz znów
zwróci si do Busha:
— Mam nadziej , panie Bush, e mia pan szcz cie z pryzowym?
— Nie za bardzo — odpar Bush. Swoje sto funtów przepu ci w czasie dwudniowej hulanki w Kingston.
— Ci ludzie obracaj bajecznymi sumami, dos ownie bajecznymi. O ile wiem, za oga „Caradoc” b dzie
mia a po powrocie siedemdziesi t tysi cy funtów.
— By mo e — rzek Bush. S ysza o zdobyczach „Caradoc” w Zatoce Biskajskiej.
— Ale póki dmie ten wicher, musz , biedacy, czeka z nacieszeniem si swoim maj tkiem. Nie
rozpuszczono ich po zawarciu pokoju, lecz skierowano na Malt dla zluzowania tamtejszego garnizonu. Teraz
ich powrót spodziewany jest z dnia na dzie .
Jak na imigranta i cywila markiz wykazywa godne pochwa y zainteresowanie sprawami wojskowymi. I by
przy tym konsekwentny w swej uprzejmo ci, czego dowiod y jego nast pne s owa.
— Mam nadziej , e b dzie si pan tu czu jak u siebie w domu, panie Bush — rzek . — A teraz panowie
wybacz , ale mam wiele spraw do dopilnowania.
Wycofa si przez drzwi za zas on , zostawiaj c Busha i Hornblowera patrz cych po sobie.
— Dziwny jegomo — zauwa
Bush.
— Nie tak dziwny, gdy go si bli ej pozna — powiedzia Hornblower.
Kominek ogrza go troch i zaró owi policzki.
— Co pan tu r o b i? — zapyta Bush, gdy ciekawo wzi a gór nad grzeczno ci .
— Gram w wista — wyja ni Hornblower.
— Wista?
Bush wiedzia tylko tyle o wi cie, e to powolna gra, ulubiona przez inteligentów. Sam wola co bardziej
hazardowego, nie wymagaj cego wysi ku umys owego.
— Wielu ludzi z marynarki wpada tu na wista — powiedzia Hornblower. — Jestem zawsze rad, gdy mog
usi
jako czwarty.
— Ale s ysza em,..
Bush s ysza , e w „Long Rooms” uprawia si te inne gry: hazardowe, oczko, nawet ruletk .
— Gry o wysokie stawki odbywaj si tam — Hornblower wskaza drzwi za kotar . — Ja przebywam tutaj.
— Bardzo m drze — pochwali Bush. Ale czu , e wiele rzeczy zosta o jeszcze nie dopowiedzianych. Nie
powodowa a nim prosta ciekawo . Do dalszych pyta sk oni a go sympatia i zainteresowanie, jakie ywi
w stosunku do Hornblowera.
— Czy pan wygrywa? — pyta .
— Cz sto — odpar Hornblower. — Wystarczy na ycie.
— Ale otrzymuje pan po ow pensji? — ci gn Bush. Hornblower, naciskany przez Busha, ust pi wreszcie.
— Nie — odpar . — Nie mam tytu u do tego.
— Nie ma pan tytu u? — powiedzia Bush ze zdziwieniem. — Przecie ma pan stopie porucznika.
— Tak. Ale mój awans na kapitana by tymczasowy. Przez trzy miesi ce, zanim przysz a z Admiralicji
odmowa potwierdzenia nominacji, otrzymywa em pe
ga
nale
temu stanowisku.
— A potem wstrzymywali wyp aty?
— Tak. A potr
to, co mi nadp acono. — Hornblower u miechn si prawie naturalnym u miechem. —
Ju prze
em tak dwa miesi ce. Jeszcze tylko pi i b
dostawa znowu po ow pensji.
— wi ty Piotrze! — wykrzykn Bush.
Po owa pensji to ju by o ma o; oznacza o to oszcz dne ycie i rozwag w wydawaniu pieni dzy, ale
si
da o. Hornblower nie dostawa nic. Bush zrozumia teraz, czemu Hornblower nie ma p aszcza. Poczu nagle
ciek
. Przez g ow przemkn y mu wspomnienia tak wyra ne, jak wyra nie widzia t przyjemn sal .
Wspomnia , jak ze szpad w d oni Hornblower wdar si na pok ad „Renown” i ruszy do boju, który móg
sko czy si zwyci stwem lub mierci . Hornblower, który tyle my la i dzia
, eby zapewni sukces —
a potem, na pok adzie okr tu, rzuci swe ycie na szal ; dzi ten sam Hornblower stoi tu szcz kaj c z bami,
próbuj c si ogrza przy ogniu z aski w
ciciela spelunki hazardowej, abojada o wygl dzie nauczyciela ta ca.
— To oburzaj ce — powiedzia wreszcie Bush. A potem zaproponowa swoje pieni dze, chocia wiedzia
z ca pewno ci , e czyni c tak, b dzie g odowa on sam i jego siostry, je li nie dos ownie, to w ka dym razie
nie b
mieli dosy na jedzenie. Ale Hornblower pokr ci g ow .
— Dzi kuj panu — rzek . — Nigdy tego nie zapomn . Lecz nie mog tego przyj . Pan wie, e nie mog .
Zawsze jednak b
panu wdzi czny. Swymi s owami rozja ni mi pan wiat.
Mimo odmowy Bush ponowi propozycj i próbowa wmusi przyj cie pieni dzy, lecz Hornblower nie
ust pi . Mo e widz c przygn bion min Busha Hornblower udzieli mu dalszych informacji, eby go podnie
na duchu.
— Sprawy nie maj si tak le, jak by wygl da o — rzek . — Pan nie wie, e otrzymuj sta e
wynagrodzenie… regularne honorarium od naszego przyjaciela markiza.
— Nie, nie wiedzia em — odpar Bush.
— Pó gwinei tygodniowo — wyja ni Hornblower. — Dziesi szylingów i sze pensów w ka
sobot
rano, niezale nie od pogody.
— A co musi pan robi za to? — Po owa pensji Busha wynosi a przesz o dwa razy wi cej.
— Musz gra w wista — wyja ni Hornblower. — Tylko tyle. Od dwunastej po po udniu do drugiej rano
musz tu by , eby usi
do wista przy ka dym stoliku, gdzie brak czwartego.
— Rozumiem — mrukn Bush.
— W swej szczodrobliwo ci markiz daje mi równie wolny wst p do klubu. Nie musz p aci sk adki
cz onkowskiej ani op aty za korzystanie z restauracji klubowej. I mog zatrzymywa dla siebie wygrane.
— Ale te pokrywa przegrane?
Hornblower wzruszy ramionami.
— Naturalnie. Tylko e nie tak cz sto si przegrywa, jak by kto móg przypuszcza . Przyczyna jest ca kiem
prosta. Gracze, którym trudno znale partnerów i których inni traktuj pogardliwie, s oczywi cie z ymi
graczami. Ale bardzo chc gra . I gdy przypadkiem markiz jest na sali, kiedy major Jones, admira Smith i pan
Robinson szukaj czwartego, a wszyscy inni udaj bardzo zaj tych — on spogl da na mnie z wyrzutem, tak jak
ona mog aby patrze na m a rozmawiaj cego zbyt g
no w czasie proszonego obiadu — wtedy ja wstaj …
Dziwna rzecz, pochlebia im gra z Hornblowerem, chocia cz sto nara a ich to na strat pieni dzy.
— Rozumiem — powtórzy Bush i przypomnia sobie Hornblowera stoj cego przy palenisku w forcie
Samaná i organizuj cego obstrza pirackich statków hiszpa skich rozpalonymi pociskami.
— ycie, rzecz jasna, nie zawsze ciele si po ró ach — ci gn Hornblower; raz zacz wszy nie móg si
powstrzyma od mówienia. — Po czterech czy wi cej godzinach cz owieka zaczyna w cieka gra z marnymi
partnerami. Je li pójd do piek a, to na pewno za kar b
mia zawsze za partnerów ludzi, którzy nie zwracaj
uwagi na to, co zrzucam. Lecz z drugiej strony cz sto zdarza mi si zagra robra czy dwa z dobrymi partnerami.
chwile, e wol przegra z dobrym graczem, ni wygra ze z ym.
— W tym s k — rzek Bush, wracaj c do poprzedniego tematu. — A jak jest z przegranymi?
Do wiadczenia Busha w hazardzie polega y g ównie na przegrywaniu, i teraz, my
c na trze wo o tych
sprawach, przypomnia sobie, jak marnie gra.
— Jako sobie radz — rzek Hornblower. Dotkn kieszeni na piersiach. — Trzymam tu dziesi funtów.
Mój corps de réserve, rozumie pan. Dzi ki temu mog zawsze przetrzyma kilka kolejnych przegranych. Gdyby
rezerwa si wyczerpa a, musia bym ponie ofiary, eby j znów mie .
Ofiary — to znaczy pozbawienie si posi ków, pomy la ponuro Bush. Tyle troski by o w jego twarzy, e
Hornblower pospieszy z dalsz pociech .
— Ale za pi miesi cy b
mia znowu po ow pensji — rzek . — A do tego czasu… kto wie? Jaki
kapitan mo e mnie przygarn .
— To prawda — potwierdzi Bush.
Teoretycznie mog o si to zdarzy . Niekiedy okr ty zmienia y obsad . Jaki kapitan móg potrzebowa
porucznika; móg zaprosi Hornblowera, eby zaj wakans. Ale wszyscy kapitanowie byli oblegani przez
przyjació szukaj cych stanowisk, a równie Admiralicja by a szturmowana przez poruczników o du o
szych sta ach s
bowych lub innych, maj cych wp ywowych przyjació , a kapitanowie przewa nie
uchaj zalece wysoko postawionych osób.
Drzwi si otwar y i wesz o paru m czyzn.
— Najwy szy czas, eby klienci zacz li nap ywa — zauwa
Hornblower, szczerz c z by do Busha. —
Niech pan zostanie, pozna pan moich przyjació .
Szkar atne mundury wojskowe, niebieskie oficerów marynarki wojennej, surduty cywilów o barwie zieleni
butelkowej i tabaczkowej; po dokonaniu prezentacji Bush i Hornblower zrobili im miejsce przy kominku —
po y surdutów rozchyla y si , gdy ich w
ciciele stawali w kolejce przed ogniem. Nagle ucich y uwagi o mrozie
i uprzejma wymiana s ów.
— Wist? — zaproponowa jeden z nowo przyby ych.
— Nie ze mn . To nie dla nas — odezwa si inny, dusza grupki w czerwonych mundurach. — Dwudziesty
dziewi ty piechoty ma co innego do roboty. Spotykamy si codziennie z naszym przyjacielem markizem
w s siednim pokoju. Chod my, majorze, zobaczymy, czy tym razem uda nam si wywo
w
ciw cyfr .
— Mo e zatem pan zechce zagra jako czwarty, panie Hornblower? A pa ski przyjaciel, pan Bush?
— Ja nie gram — powiedzia Bush.
— Z przyjemno ci — zgodzi si Hornblower. — Wiem, e pan nie b dzie mia nic przeciwko temu, panie
Bush. Tam na stole le y nowy numer „Naval Chronicie”, na ostatniej stronie jest list do „Gazette”, który mo e
zajmie pana przez chwil . A tu jest jeszcze jedna pozycja, która te mo e wyda si panu wa na.
Bush wiedzia , o czym b dzie ten list, jeszcze zanim wzi gazet do r ki, ale gdy odszuka ju to miejsce,
poczu to samo mi e zaskoczenie, widz c swoje nazwisko w druku, jak wówczas gdy zobaczy je po raz
pierwszy: „Pozostaj z powa aniem, itd., W. Bush”.
Widocznie w tych dniach pokoju „Naval Chronicie” mia a trudno ci ze zdobyciem materia ów dla
wype nienia swoich szpalt, e sporo miejsca po wi ci a na przedruki rozkazów. „Kopia listu wiceadmira a Sir
Richarda Lamberta do ja nie wielmo nego pana Evana Nepeana, sekretarza Admiralicji”. By o to tylko
wyja niaj ce pismo Lamberta, z do czonymi raportami. A oto pierwszy — z dziwnym uczuciem Bush
przypomnia sobie, jak pomaga Bucklandowi go pisa , gdy „Renown” p yn na zachód wzd
wybrze a Santo
Domingo, dzie przed buntem je ców. By to raport Bucklanda o bitwie w Samaná. Dla Busha najwa niejszy
wiersz brzmia : „w znakomity sposób — pod kierunkiem porucznika Williama Busha, starszego oficera, którego
raport za czam”. A oto i owe jego w asne dzie o literackie, do czone przez Bucklanda.
Królewski okr t „Renown”,
w pobli u Santo Domingo
9 stycznia 1802
Sir,
Mam zaszczyt powiadomi pana…
Czytaj c w asne s owa Bush prze ywa na nowo tamte dni sprzed roku; s owa, które uk ada z takim trudem,
mimo e w trakcie pisania pos ugiwa si raportami pisanymi przez innych, aby swój sformu owa odpowiednim
zykiem.
…Nie mog zako czy niniejszego raportu nie wspomniawszy o dzielnym zachowaniu si i niezwykle
pomocnych propozycjach porucznika Hornblowera, który by w czasie tej wyprawy moim zast pc i któremu
w znacznej cz ci zawdzi cza ona sukces.
A teraz Hornblower by tutaj i gra w karty z dowódc okr tu i dwoma dostawcami.
Przewracaj c strony „Naval Chronicie” Bush natkn si na korespondencj z Plymouth, zawieraj
sprawozdanie, dzie po dniu, z tego co zasz o w porcie w ubieg ym miesi cu.
„Przysz y rozkazy rozpuszczenia za óg na nast puj cych jednostkach…” „Z Gibraltaru przyby a «La Diana»,
44 i «Tamar», 38, których za ogi maj by rozpuszczone natychmiast po wej ciu do portu, a okr ty wycofane
z eksploatacji”. „Z portu wyszed «Caesar», 80, w drog do Portsmouth, gdzie za oga zostanie rozpuszczona”.
A oto informacje równie znacz ce jak poprzednie, a mo e i bardziej: „Wczoraj odby a si wielka wyprzeda
nadaj cych si do u ycia zapasów wy adowanych z ró nych okr tów wojennych”. Stan marynarki wojennej
kurczy si z dnia na dzie , a po rozpuszczeniu za óg na kolejnych jednostkach nowa porcja poruczników b dzie
szuka zatrudnienia. Inna wiadomo g osi a: „Dzi po po udniu ód rybacka wracaj c z po owu przewróci a
si , wskutek czego uton o dwóch pracowitych rybaków, ojców licznych rodzin”. To by a „Naval Chronicie”,
której szpalty niegdy p cznia y od wiadomo ci o Nilu i Camperdown; teraz opisywa a wypadki, jakie si
przydarzy y pracowitym rybakom. Bush mia dosy w asnych k opotów, aby ywi wspó czucie dla licznych
rodzin.
By a te na ko cu wzmianka o innym wypadku utoni cia; nazwisko — a raczej po czenie imienia
z nazwiskiem — przyci gn o uwag Busha, który przeczyta ust p z przyspieszonym biciem serca.
Ubieg ej nocy jolka z królewskiego kutra celniczego „Rapid”, wracaj c we mgle po przewiezieniu poczty na
d, rzucona zosta a przez odp yw pod dziób statku handlowego zacumowanego za Fisher's Nose i przewróci a
si . Dwaj marynarze i pan Henry Wellard, midszypmen, uton li. Pan Wellard by bardzo obiecuj cym
odzie cem; skierowany ostatnio do s
by na „Rapidzie”, poprzednio s
jako wolontariusz na królewskim
okr cie „Renown”.
Bush odczyta ten ust p i zaduma si nad nim. Wyda mu si tak wa ny, e reszt „Naval Chronicie”
przegl da nie widz c, co czyta; zamy lony, omal nie zapomnia , e musi opu ci klub, aby z apa dyli ans
powrotny do Chichester.
Teraz do „Rooms” wchodzi o coraz wi cej ludzi; drzwi wci
si otwiera y, aby ich wpu ci . Byli w ród
nich oficerowie, których zna z widzenia. Wszyscy najpierw podchodzili do kominka, eby si ogrza przed gr .
Hornblower wsta od stolika; widocznie rober si sko czy , i Bush skorzysta , by pochwyci jego wzrok i da
mu zna , e musi i . Hornblower podszed do niego. U cisn wszy sobie d onie po egnali si z alem.
— Kiedy spotkamy si znowu? — zapyta Hornblower.
— Co miesi c przyje
am tu po moje pó pensji — odpar Bush. — Zwykle zostaj na noc, eby wraca
dyli ansem. — Mo e zjedliby my wtedy razem obiad?…
— Zawsze mo e pan znale mnie tutaj — powiedzia Hornblower. — Ale… czy pan ma jakie miejsce,
gdzie si pan zatrzymuje?
— Zatrzymuj si tam, gdzie mi najdogodniej — brzmia a odpowied .
Obaj wiedzieli, e oznacza to: tam gdzie najtaniej.
— Mieszkam na Highbury Street. Dam panu adres — Hornblower podszed do biurka w k cie pokoju
i napisawszy adres na skrawku papieru wr czy go Bushowi. — Czy b dzie pan askaw zatrzyma si w moim
pokoju przy nast pnym pobycie? Moja gospodyni jest chytra na pieni dze. Na pewno ka e sobie zap aci za
dodatkow koj dla pana, ale nawet w tym wypadku…
— …zaoszcz dzi mi to grosza — doko czy Bush, wsuwaj c kartk do kieszeni; wyszczerzy z by, eby
pokry uczuciowe zabarwienie dalszych s ów. — I zobacz si z panem.
— Niech mnie licho, e tak — potwierdzi Hornblower. S owa nie oddawa y tego, co czuli.
Jenkins podszed z p aszczem. Co w jego zachowaniu powiedzia o Bushowi, e d entelmeni, którym
podawano okrycia w „Long Rooms”, daj Jenkinsowi szylinga. Najpierw pomy la , e raczej zginie, ni
rozstanie si z monet , lecz potem zmieni zdanie. Mo e Hornblower b dzie chcia da Jenkinsowi szylinga, je li
on tego nie zrobi. Wyj pieni ek z kieszeni.
— Dzi kuj , sir — rzek Jenkins.
Gdy oddali si poza zasi g g osu, Bush przystan , zastanawiaj c si , jak sformu owa swe pytanie.
— Mia pecha m ody Wellard — rzek mimochodem.
— Tak — zgodzi si Hornblower.
— Jak pan s dzi — ci gn desperacko Bush — czy mia co wspólnego z upadkiem kapitana do luku?
— Trudno mi co powiedzie w tej sprawie — odpar Hornblower. — Za ma o si w niej orientuj .
— Ale… — zacz Bush i pow ci gn j zyk; po wygl dzie Hornblowera pozna , e nie ma sensu zadawa
wi cej pyta .
Do sali wszed markiz i skontrolowa sytuacj dyskretnym spojrzeniem. Bush widzia , jak notuje sobie
w pami ci fakt, e kilku obecnych nie gra, a Hornblower gaw dzi tymczasem u wyj cia. Dostrzeg te znacz ce
spojrzenie markiza i nagle zaczai bardzo si
pieszy .
— Do widzenia — powiedzia szybko.
Przenikliwy, mro ny wiatr pó nocno-wschodni, jaki przywita go na ulicy, nie by bardziej okrutny od
otaczaj cego go wiata.
Rozdzia XIX
Na pukanie Busha otworzy a drzwi niewiasta niskiego wzrostu o srogim wyrazie twarzy, który sta si
jeszcze sro szy, gdy przyby y zapyta o kapitana Hornblowera.
— Na samej górze — wydusi a wreszcie, zostawiaj c Busha, aby sam znalaz drog .
Nie mo na by o w tpi o rado ci Hornblowera na jego widok. Oblicze rozja ni mu u miech, gdy
wprowadza Busha do pokoju potrz saj c jego d oni . By o to poddasze ze stromo opadaj cym sufitem; sta o tu
ko, stolik nocny i jedno drewniane krzes o; niczego innego Bush nie zauwa
obrzuciwszy pomieszczenie
pobie nym spojrzeniem.
— A co tam u pana? — spyta siadaj c na wskazanym mu przez Hornblowera krze le, gdy on sam usiad na
ku.
— Jako idzie — odpar Hornblower, ale odpowied poprzedzi a niepewna pauza, a mo e mu si tylko
wydawa o? Je li nawet by o co w tonie Hornblowera, to zatuszowa to sam, zadaj c szybko pytanie.
— A u pana?
— Tak sobie — odpowiedzia Bush.
Przez chwil wymieniali b ahe uwagi; Hornblower pyta o domek w Chichester, gdzie Bush mieszka
z siostrami.
— Musimy zaj si
kiem dla pana na noc — powiedzia Hornblower po pierwszej pauzie. — Zejd na
dó i porozumiem si z pani Mason.
— Lepiej pójd razem z panem — rzek Bush.
Pani Mason zastanawia a si przez par sekund, zanim wyrazi a zgod .
— Szyling za
ko. Nie da si upra po cieli za mniej przy dzisiejszej cenie myd a.
— Bardzo dobrze — powiedzia Bush.
Pani Mason wyci gn a d
i Bush po
na niej szylinga; nikt nie móg mie w tpliwo ci, e pani Mason
dzie sobie kaza a p aci z góry wszystkim przyjacio om Hornblowera. Wsun on d
do kieszeni
zauwa ywszy jej gest, lecz Bush by szybszy.
— Na pewno b dziecie gada do pó na w nocy — ci gn a pani Mason. — Pami tajcie, eby nie
przeszkadza innym lokatorom. I zga cie przedtem wiat o, bo gadaj c wypaliliby cie oju za szylinga.
— Oczywi cie — zapewni Hornblower.
— Maria! Maria! — zawo
a pani Mason.
oda kobieta, a w
ciwie nie bardzo m oda — wysz a z pokoju na schody.
— S ucham, mamo!
Wys ucha a instrukcji pani Mason na temat przygotowania zapasowego
ka w pokoju pana Hornblowera.
— Tak, mamo — powiedzia a.
— Nie masz dzi zaj w szkole, Mario? — odezwa si uprzejmie Hornblower.
— Nie, sir. — U miech na prostej twarzy mówi , jak przyjemno sprawi o jej to pytanie.
— Czy to rocznica restauracji? Nie, za wcze nie. A mo e urodziny króla? Nie? Wi c sk d te wakacje?
— winka, sir — odpar a Maria. — Wszyscy, poza Johnnie Bristowem dostali winki.
— To si zgadza z tym, co s ysza em o Johnnie Bristowie — za artowa Hornblower.
— Tak, sir — potwierdzi a Maria. U miechn a si znowu, wyra nie zadowolona nie tylko z tego, e
Hornblower dowcipkowa z ni , ale e pami ta jej opowiadania o szkole.
Wróciwszy na poddasze Hornblower i Bush podj li rozmow , ju bardziej serio. Mówili o sytuacji
w Europie.
— Ten Bonaparte — zagai Bush — musi by z niego niespokojny duch.
— To w
ciwe okre lenie dla niego — zgodzi si Hornblower.
— Czy nie ma dosy ? Pami tam, w dziewi dziesi tym szóstym, kiedy s
em na starym „Superbie” na
Morzu ródziemnym — zosta em wtedy mianowany porucznikiem — on by zwyk ym genera em.
Przypominam sobie, e pierwszy raz us ysza em jego nazwisko, gdy blokowali my Tulon. Potem wyprawi si
do Egiptu. A teraz jest Pierwszym Konsulem — czy nie tak siebie nazywa?
— Tak. Ale jest te Napoleonem. Ju nie Bonapartem. Do ywotnim Pierwszym Konsulem.
— mieszne imi . Nie chcia bym si tak nazywa .
— Porucznik Napoleon Bush — powiedzia Hornblower. — To nie brzmia oby dobrze.
Roze mieli si , ubawieni tym zabawnym po czeniem.
— W „Morning Chronicie” pisz — ci gn Hornblower — e zamierza pój dalej. Mówi si , e chce
mianowa si cesarzem.
— Cesarzem?
Nawet Bush wyczuwa tre znaczeniow tego tytu u nasuwaj
my l o jakim uniwersalnym prymacie.
— A mo e to szaleniec? — zastanawia si Bush.
— Je li tak, to najniebezpieczniejszy w Europie.
— Nie wierzy bym mu w sprawie Malty. Nie ufam mu ani na jot — mówi Bush stanowczym g osem. —
Niech pan zapami ta moje s owa, w ko cu przyjdzie nam bi si z nim znowu. Da mu lekcj , której nie
zapomni. Musi do tego doj wcze niej czy pó niej — nie mo e by dalej tak, jak jest.
— Chyba ma pan racj — mówi w zadumie Hornblower. — I to wcze niej ni pó niej.
— A wtedy… — zacz Bush.
Nie potrafi mówi i my le równocze nie, szczególnie w stanie takiego wzburzenia umys u, jakie wywo
wniosek, do którego doszli obaj przed chwil ; wojna z Francj znaczy a ponowny wzrost floty wojennej. Gro ba
inwazji i potrzeba organizowania konwojów — to powo anie do s
by ka dej jednostki p ywaj cej, na której
mo na by o zamontowa armatk . Dla niego by by to koniec wegetacji na po owie ga y; powrót na pok ad
i prowadzenie okr tu pod aglami. Jednocze nie oznacza o to nowe zmagania, niebezpiecze stwa, strach
i monotoni — wszystkie nieod czne atrybuty wojny. My li przebiega y mu przez mózg tak szybkim i ci
ym
strumieniem, e wywo
y zam t, w którym z e i dobre k bi o si , wypychaj c si nawzajem i wo aj c o uwag
dla siebie.
— Wojna to paskudna rzecz — odezwa si z powag Hornblower. — Niech pan sobie przypomni to, co pan
widzia .
— Chyba ma pan racj — potwierdzi Bush; nie by o potrzeby wchodzi w szczegó y. Mimo to sama uwaga
by a nieoczekiwana. Hornblower u miechn si i nastrój zel
.
— No có — rzek — Boniu mo e si og osi cesarzem, jak chce. A ja musz zarobi swoje pó gwinei
w „Long Rooms”.
Bush mia ju skorzysta z okazji i spyta Hornblowera, jak mu tam idzie, ale zza drzwi dobieg ich ha as
i pukanie.
— Idzie pa skie
ko — oznajmi Hornblower podchodz c do drzwi, aby je otworzy .
Wesz a Maria. U miecha a si do nich, tocz c przed sob
ko na kó kach.
— Tutaj czy tam? — zapyta a. Hornblower spojrza na Busha.
— Wszystko jedno — powiedzia Bush.
— Postawi je wobec tego przy cianie.
— Mo e ja pomog — odezwa si Hornblower.
— O, nie, sir. Bardzo prosz , sir. Dam rad sama.
Zmiesza a j ta propozycja — by a silnej budowy i Bush widzia , e nie potrzebuje pomocy. Aby pokry
konfuzj , podesz a ci kim krokiem do
ka i zacz a sk ada poduszk do poszewki.
— Ale ty, Mario, przesz
ju chyba wink ? — powiedzia Hornblower.
— O, tak, sir. Jako ma a dziewczynka, mia am j po obu stronach.
Wysi ek fizyczny i obecno dwóch m czyzn zaró owi y jej policzki. Swymi grubymi, cho zr cznymi
mi rozes
a prze cierad o. A potem przerwa a, bo pytanie Hornblowera przypomnia o jej o czym .
— Niech si pan nie niepokoi, sir. Nie narazi abym pana, nawet gdybym jej nie przesz a.
— Nie my la em o tym — zdziwi si Hornblower.
— Och, sir — westchn a Maria, wyg adzaj c prze cierad o z przesadn dok adno ci . Roz
a koce
i dopiero potem spojrza a znowu na niego.
— Czy pan zaraz wychodzi?
— Tak. Powinienem ju by w drodze.
— Niech mi pan pozwoli na chwil swój mundur, sir. Oczyszcz go i troch od wie .
— Och, Mario, nie chcia bym ci trudzi .
— To aden trud, sir. aden. Prosz da , sir. On wygl da…
— Wygl da tak, e nie nadaje si do noszenia — doko czy Hornblower, ogl daj c go krytycznym
spojrzeniem. — Nie znaleziono jeszcze lekarstwa na staro .
— Prosz mi go da , sir. Na dole jest troch p ynu do czyszczenia. Nabierze zupe nie innego wygl du.
Naprawd .
— Ale…
— Och, prosz , sir.
Hornblower niech tnie podniós r
i zacz rozpina guziki.
— Zajmie mi to tylko minutk — powiedzia a Maria podchodz c spiesznie do niego. Wyci gn a d onie do
guzików, ale nerwowe palce Hornblowera uprzedzi y jej gest. Zdj mundur, a ona wzi a mu go z r k.
— Pan sam cerowa koszul — zauwa
a z wyrzutem.
— Tak, sam.
Hornblower by troch skr powany ujawnieniem cer na bieli nie. Maria ogl da a badawczo jego dzie o.
— Zrobi abym to, sir, dla pana, gdyby pan mnie poprosi .
— I nie w tpi , e znacznie lepiej.
— Och, tego nie mówi am, sir. Ale nie wypada, eby pan ata swoje koszule.
— A czyje mam ata ?
— Maria zachichota a.
— Pan ma za ci ty j zyk dla mnie — powiedzia a. — A teraz prosz poczeka i pogada sobie
z porucznikiem, a ja oczyszcz mundur.
Wybieg a z pokoju jak strza a i obaj nas uchiwali jej spiesznych kroków po schodach. Hornblower patrzy na
Busha z wyrazem skruchy.
— Jest dziwna przyjemno w wiadomo ci — powiedzia — e istnieje kto , dla kogo nie jest wszystko
jedno, czy yj , czy umar em. Sk d ta przyjemno — to temat na rozpraw filozoficzn .
— Chyba tak — przyzna Bush.
Mia siostry, które dba y o niego, jak tylko mog y, i by do tego przyzwyczajony. Uwa
w domu ich pos ugi
za rzecz naturaln . Us ysza zegar ko cielny wybijaj cy pó godziny, i to skierowa o jego my li ku sprawom tego
dnia.
— Idzie pan teraz do „Long Rooms”? — zapyta .
— Tak. A pan, przypuszczam, b dzie chcia si uda do stoczni? Comiesi czna wizyta w biurze wyp at?
— Tak.
— Mo emy wi c, je li pan chce, doj razem do „Rooms”. Gdy tylko nasza przyjació ka, Maria, przyniesie
mi mundur.
— W
nie o tym my la em — powiedzia Bush.
Ju po chwili Maria puka a do drzwi.
— Zrobione — oznajmi a, podaj c mundur. — Wygl da teraz zupe nie inaczej.
Ale co w niej jakby przygas o. Wydawa o si , e jest lekko przestraszona czy niepewna.
— Co si sta o, Mario? — pyta Hornblower, atwo odczuwszy zmian nastroju.
— Nic. Oczywi cie nic, co by mnie dotyczy o — odpowiedzia a Maria, jakby broni c si , a potem zmieni a
temat. — Prosz si ubiera , bo si pan spó ni.
Gdy szli przez Highbury Street, Bush zada pytanie, z którym nosi si od pewnego czasu — jak ostatnio
wiedzie si Hornblowerowi w „Rooms”. Hornblower popatrzy na niego z zadum .
— Nie za dobrze — rzek .
— le?
— Ca kiem le. Podczas gry asy moich przeciwników znajduj si zwykle za moimi królami, gotowe
natychmiast do zabicia. Za króle w r kach moich przeciwników jak na z
s zwykle za moimi asami i gdy
przeciwnik zaryzykuje ich zrzucenie, prze ywaj wszystkie niebezpiecze stwa i zabieraj lew . Na d
sz met
szans si wyrównuj . Ale przeci gaj ce si okresy bilansowania na moj niekorzy mog by bardzo przykre
w skutkach.
— Rozumiem — mrukn Bush, chocia nie by tak bardzo pewny, czy istotnie rozumie; jedno poj , e
Hornblower jest stron przegrywaj
. A zna go na tyle, by wiedzie , e gdy mówi takim lekkim tonem jak
teraz, to jego niepokój jest wi kszy, ni chcia by si do tego przyzna .
Doszli do „Long Rooms” i przystan li u wej cia.
— Móg by pan wst pi po mnie w drodze powrotnej? — poprosi Hornblower. — Na Broad Street jest
jad odajnia, po cztery pensy za posi ek. A sze z puddingiem. Mo e chcia by pan spróbowa ?
— Oczywi cie. Dzi kuj . Powodzenia — powiedzia Bush i doda : — Niech pan b dzie ostro ny.
— B
— powiedzia Hornblower i wszed do rodka.
Pogoda by a zupe nie inna ni za poprzedniego pobytu Busha. Wtedy panowa ostry mróz i wia wschodni
wiatr; teraz w powietrzu czu by o wiosn . Id c wzd
Hardu Bush zobaczy po lewej stronie bram portu,
którego b otniste wody l ni y w jasnym blasku dnia. Dozorowiec g adkopok adowy wychodzi z odp ywem,
a agodne podmuchy wiatru z pó nocnego zachodu ledwo zapewnia y mu pr dko sterown . Pewnie poczta do
Halifaxu. Albo pieni dze na wyp at dla garnizonu gibraltarskiego. A mo e pomoc dla kutrów celniczych, które
tyle mia y k opotu z przeciwdzia aniem fali przemytu w czasie pokoju. Jakiekolwiek by nie by o zadanie okr tu,
znajdowali si na nim oficerowie, szcz liwcy z prac zapewnion na trzy lata, z pok adem pod stopami i mes ,
gdzie dostaj posi ki. Szcz ciarze. Bush odsalutowa portierowi w bramie i wszed na dziedziniec.
By o pó ne popo udnie, gdy wyszed z portu i ruszy do „Long Rooms”. Hornblower siedz cy przy stoliku
w rogu przywita go u miechem, blask wiec o wietla mu twarz. Bush poszuka ostatniego numeru „Naval
Chronicie” i zasiad do czytania. Obok grupka oficerów armii i marynarki wojennej rozmawia a przyciszonymi
osami o trudno ciach bytowania na tym samym wiecie co Bonaparte. W rozmowie pada y nazwy takie jak
Malta i Genua, Santo Domingo i Miquelet.
— Zapami tajcie sobie moje s owa — mówi który , uderzaj c pi ci w d
— nied ugo znowu zaczniemy
z nim wojowa .
Rozleg si przytakuj cy szmer.
— B dzie to wojna na mier i ycie — doda inny. — Gdy raz doprowadzi nas do ostateczno ci, nie
spoczniemy, dopóki pan Napoleon Bonaparte nie zawi nie na najbli szym drzewie.
Pozostali poparli jego o wiadczenie pomrukiem przypominaj cym odg osy dzikich zwierz t.
— Panowie — odezwa si przez rami jeden z graczy od stolika Hornblowera. — Czy nie mogliby cie
przenie si ze swoj rozmow na drugi koniec sali? Ta cz
jest przeznaczona na najtrudniejsz
i najinteligentniejsz ze wszystkich gier.
owa te wypowiedziano mi ym tenorowym g osem, lecz wida by o, e mówi cy oczekuje
natychmiastowego spe nienia jego yczenia.
— Bardzo dobrze, milordzie — odpar jeden z oficerów marynarki.
Po tych s owach Bush przyjrza si bli ej graczowi i pozna go, mimo e ostatni raz widzia go przed
sze cioma laty. By to admira lord Parry, mianowany lordem po Camperdown; teraz by jednym z komisarzy
marynarki wojennej, cz owiekiem, który móg stworzy lub zniszczy karier oficera floty. nie nobia e
kr cone w osy okalaj ce ysin na czubku g owy, g adka twarz starca, mi y sposób mówienia — wszystko to nie
pasowa o do przezwiska „Stary Piekielnik” nadanego mu przez prostych marynarzy jeszcze za czasów wojny
ameryka skiej. Hornblower obraca si w wysoko postawionym towarzystwie. Bush patrzy , jak lord Parry
wyci ga bia ko cist d
, by prze
karty Hornblowerowi. Po jego obliczu, podobnym barw do twarzy
Hornblowera, wida by o, e od d
szego czasu nie przebywa w morzu. Hornblower rozda karty i gra
potoczy a si w parali uj cym milczeniu; karty pada y nieomal bezszelestnie na zielone sukno i równie cicho,
z leciutkim tylko klapni ciem zbierano i odk adano lewe. Rz d lew przed Parrym rozci ga si jak wa
bezszelestnie sun cy po skale i jak w przywarowa , by znowu si wyd
, a potem partia si sko czy a
i zgarni to karty.
— Szlemik — oznajmi Parry. Gracze pochylili si nad bloczkami z zapisem. To s ówko w ciszy pokoju
zabrzmia o jak uderzenie w dzwon podczas pierwszej wachty po pó nocy. Hornblower prze
karty, które
znów rozdano w niesamowitej ciszy. Bush nie czu si zafascynowany gr . On sam wola by inn , w której
móg by ur ga z powodu przegranej i cieszy si g
no z wygranej; najlepiej tak , gdzie o wygranej
decydowa oby pokazanie jednej karty, a nie wszystkich pi dziesi ciu dwóch. Ale myli si . W grze partnerów
by a na pewno fascynacja, niezdrowe zafascynowanie. Opium? Nie. Gra przypomina a raczej spokojne
krzy owanie szpad w pojedynku, tak ró ne od szcz ku pa aszy, ale tak samo miertelnie powa ne. Cios w p uca
lekk szpad móg zabi równie dobrze — a w
ciwie bardziej skutecznie ni pa aszem.
— Krótki rober — zauwa
Parry; cisza prys a, karty le
y rozrzucone na stole.
— Tak, milordzie — potwierdzi Hornblower.
Obserwuj c z uwa nym niepokojem wszystko, co si dzia o, Bush spostrzeg , e Hornblower si gn do
wewn trznej kieszeni na piersi — tej, w której, jak mówi kiedy , trzyma swoj rezerw — i wyj ma y zwitek
banknotów. Po zap aceniu przegranej do kieszeni powróci tylko jeden banknot.
— Mia pan fatalnego pecha — powiedzia Parry wsuwaj c wygran do kieszeni. — Oba razy, gdy pan
rozdawa , po odwróceniu karty na atu okazywa o si , e jest to jedyna karta atutowa w pa skim r ku. Nie
pami tam wypadku, eby rozdaj cy mia raz po razie po singlu atutowym.
— Przy d ugiej grze, milordzie — zauwa
Hornblower — mo na oczekiwa ka dego mo liwego uk adu
kart.
Mówi uprzejmie oboj tnym tonem, i przez chwil Bush pomy la nawet, e mo e jego przegrana to nic
powa nego, ale wnet przypomnia sobie, jak Hornblower wk ada do kieszeni ostatni banknot.
— Rzadko jednak widuje si tak pechow seri — rzek Parry. — A przecie gra pan doskonale, panie…
panie… prosz wybaczy , lecz nie zapami ta em pa skiego nazwiska, gdy nas sobie przedstawiano.
— Hornblower — zabrzmia a odpowied .
— A tak, prawda. Sk
mi jest znane to nazwisko.
Bush rzuci szybkie spojrzenie na Hornblowera. By to najodpowiedniejszy moment, eby przypomnie
lordowi komisarzowi o niepotwierdzeniu jego nominacji na kapitana.
— Kiedy by em midszypmenem, milordzie — mówi Hornblower — zdarzy o mi si chorowa na chorob
morsk na pok adzie „Justiniana”, w czasie gdy okr t ten sta na kotwicy w Spithead. My
, e s ysza pan t
histori .
— Nie, to musia o by co innego — powiedzia Parry. — Ale wró my do tego, co zacz em mówi .
Chcia em wyrazi
al, e nie mog zaproponowa panu od razu rewan u, chocia pragn bym bardzo mie
znowu okazj obserwowania sposobu pa skiej gry.
— Jest pan bardzo uprzejmy, milordzie — odpowiedzia Hornblower, a Bush a skr ci si ze z
ci —
yma si ju od chwili, gdy Hornblower pozwoli umkn tej nadzwyczajnej okazji. Jego ostatnie s owa mia y
lekki posmak goryczy i Bush si obawia , e admira to wyczuje. Na szcz cie jednak Parry nie zna
Hornblowera tak dobrze jak Bush.
— Niestety — ci gn Parry — mam si spotka na obiedzie z admira em Lambertem.
Tym razem zbieg okoliczno ci poruszy Hornblowera.
— Admira em Lambertem, milordzie?
— Tak. Pan go zna?
— Mia em zaszczyt s
pod nim w. czasie pobytu na Jamajce. A to jest pan Bush; dowodzi oddzia em
desantowym z „Renown”, który zmusi Santo Domingo do kapitulacji.
— Mi o mi pozna pana, panie Bush — rzek Parry, ale wida by o, e nie jest mu to zbytnio na r
.
Komisarz móg si czu zak opotany spotkaniem z bezrobotnym porucznikiem o tak znakomitej przesz
ci we
flocie. Nie trac c czasu Parry zwróci si do Hornblowera.
— My la em o tym — mówi — eby spróbowa namówi admira a Lamberta, aby przyby tu ze mn po
obiedzie, wówczas móg bym zaproponowa panu rewan . Czy zastan tu pana, je li mi si uda?
— B dzie to zaszczyt dla mnie, milordzie — odpar Hornblower z uk onem, ale Bush zauwa
mimowolny
ruch palców w stron prawie pustej kieszeni.
— A zatem wst pnie uzgodnione? Nie mog nic przyrzeka w imieniu admira a Lamberta poza tym, e
zrobi co w mojej mocy, aby go nak oni .
— Jem obiad z panem Bushem, milordzie. Ale z mojej strony nie b dzie to na pewno najmniejsz
przeszkod .
— Wi c jeste my prawie umówieni?
— Tak, milordzie.
Parry ruszy ku wyj ciu odprowadzany przez swego porucznika flagowego, który by jednym z czwórki
wistowej, z ca godno ci i pomp , jaka nale
a si parowi, admira owi i komisarzowi floty. Hornblower
miechn si do Busha.
— Jak pan my li, czas, eby my i my poszli na obiad? — zapyta .
— My
, e tak — odrzek Bush.
Jad odajnia przy Broad Street by a prowadzona, jak zreszt mo na si by o spodziewa , przez okula ego
marynarza. Pomaga mu impertynencki synalek, który podszed do nich, gdy siedli przy wyszorowanym stole
bowym na d bowych awach, by przyj zamówienie.
— Piwo? — spyta ch opiec.
— Nie, bez piwa — odpowiedzia Hornblower.
Ch opiec wzruszy ramionami, daj c do zrozumienia, co my li o d entelmenach z marynarki wojennej
spo ywaj cych posi ek czteropensowy nic do tego nie bior c do picia. Z hukiem postawi przed nimi dymi ce
talerze: gotowana baranina — nie za wiele mi sa — kartofle, marchewka, p czak z pasternakiem i odrobina
puree z grochu, a wszystko p ywaj ce w cienkim sosie.
— To zaspokaja g ód — zauwa
Hornblower.
Mo e i zaspokaja o, ale wida by o, e Hornblower dawno nie zaspakaja swego g odu. Zacz je , usi uj c
czyni to oboj tnie, ale po ka dym k sie apetyt jego wzrasta , a skr powanie mija o. W oka mgnieniu jego talerz
by pusty; wytar go do czysta chlebem, który te zjad . Bush nie marudzi przy jedzeniu, ale by troch
zaskoczony, gdy zauwa
, e Hornblower ju sko czy , podczas gdy on swój talerz opró ni dopiero
w po owie. Hornblower za mia si nerwowo.
— Jadanie w pojedynk uczy z ych nawyków — rzek — a najlepszym dowodem jego zak opotania by o to
nieprzekonywaj ce wyja nienie.
Sam zda sobie z tego spraw , gdy tylko wypowiedzia te s owa, i próbowa pokry zmieszanie, rozpieraj c
si dumnie na awie, a chc c pokaza , jak swobodnie si tu czuje, wsadzi r ce do kieszeni munduru. Gdy to
uczyni , wyraz jego twarzy zmieni si nagle. Z twarzy znik lekki rumieniec, a pojawi a si na niej konsternacja,
a nawet obawa. Bush zaniepokoi si bardzo; pomy la najpierw, e Hornblower dosta ataku apopleksji
i dopiero potem skojarzy sobie zmian w jego wygl dzie z gestem wk adania r k do kieszeni. Cz owiek, który
odkry w a w kieszeni, nie wygl da by mniej przera ony.
— Co si sta o? — pyta Bush. — Na lito bosk , co?…
Hornblower wyj powoli praw d
z kieszeni. Przez chwil trzyma w niej to, co tam znalaz , a potem
wolno, z oporem otworzy palce, jakby si boj c zobaczy , co w nich ma. Lecz nie by o to nic strasznego; po
prostu srebrna moneta: pó korony.
— Ale to nic takiego — przemówi Bush, zdezorientowany. — Sam nie mia bym nic przeciwko znalezieniu
pó koronówki w swojej kieszeni.
— Ale… ale… — j ka si Hornblower i Bush zacz si czego domy la .
— Nie by o jej tu rano — rzek Hornblower, a potem u miechn si swoim dawnym gorzkim u miechem. —
Wiem a za dobrze, ile pieni dzy mam w kieszeni.
— Spodziewam si — zgodzi si Bush, ale nawet teraz, wspominaj c wypadki dnia i próbuj c co z tego
wywnioskowa , nie móg poj przyczyny tak g bokiego zmartwienia Hornblowera?
— Ta dziewucha w
a to?
— Tak, Maria — wyzna Hornblower. — To musia a by ona. Po to wzi a mundur do oczyszczenia.
— Poczciwa z niej dusza — zauwa
Bush.
— O Bo e! — wykrzykn Hornblower. — Ale ja nie mog … nie mog …
— A czemu by nie? — zapyta Bush i naprawd uwa
, e to pytanie nie wymaga odpowiedzi.
— Nie — powiedzia Hornblower. — To jest… to jest… Wola bym, eby nie zrobi a tego. Biedna
dziewczyna…
— Mo na tylko pochwali biedaczk — rzek Bush. — Chcia a po prostu przynie panu szcz cie.
Hornblower patrzy na niego d
sz chwil bez s owa, a potem machn r
, jak gdyby trac c nadziej , czy
Bush potrafi kiedy spojrze na t spraw z jego punktu widzenia.
— Mo e pan patrze na to, jak pan chce — ci gn Bush konsekwentnie, zdecydowany nie odst pi od
swego zdania — ale nie widz potrzeby zachowywania si , jakby Francuzi wyl dowali przed chwil na naszym
wybrze u, tylko dlatego e dziewczyna w
a panu do kieszeni pó korony.
— Ale pan nie rozumie… — zacz Hornblower, a potem da ostatecznie spokój wyja nieniom. Pod
zdziwionym spojrzeniem Busha opanowa si . Na jego twarzy widnia znowu nieprzenikniony wyraz, jakby
opu ci przy bic he mu.
— Bardzo dobrze — powiedzia — wykorzystamy to, u licha, najlepiej, jak si da.
Zastuka w stó .
— Ch opcze!
— S ucham, sir.
— Prosz nam poda
wiartk wina. Niech przynios zaraz. wiartk wina… porta.
— Tak jest, sir.
— Jaki dzi macie pudding?
— Porzeczkowy, sir.
— Dobrze. Zjemy go. Dla nas obu. A na wierzch niech dadz du o d emu.
— Tak jest, sir.
— Do wina przynie nam ser. Czy macie co na miejscu, czy b dziecie musieli posy
po ser?
— Mamy na miejscu, sir.
— Prosz poda to na stó .
— Tak jest, sir.
Czy nie tego w
nie mo na si by o spodziewa po Hornblowerze, pomy la Bush, widz c jak odsuwa
po ow nie zjedzonej du ej porcji puddingu porzeczkowego? Skubn tylko k sek sera, tyle eby poczu jego
smak. Podniós kielich, a Bush za nim.
— Zdrowie pi knej pani — rzek Hornblower.
Wypili i Bush zobaczy w oczach Hornblowera dziwny blask. Mia tego dosy od momentu, kiedy
powiedzia sobie, e jest zm czony atakami z ych humorów Hornblowera. Postanowi zmieni temat i by
dumny z taktu, z jakim to uczyni .
— Za pomy lny wieczór — powiedzia , podnosz c z kolei kielich.
— Toast na czasie — zauwa
Hornblower.
— Mo e pan gra ? — zaniepokoi si Bush.
— Naturalnie.
— Sta pana na jeszcze jedn pechow rozgrywk ?
— Sta mnie jeszcze na przegranie jednego robra — odpar Hornblower.
— Aha.
— Ale je li wygram pierwszego, mog ju przegra dwa nast pne. Gdybym wygra pierwsze dwa, to sta
mnie b dzie na przegranie nast pnych trzech. I tak dalej.
— Uhm.
Nie brzmia o to zbyt obiecuj co, a l ni ce oczy Hornblowera spogl daj ce na niego z twarzy o kamiennym
wyrazie mia y niepokoj cy wyraz. Bush poprawi si niespokojnie na awie i zmieni temat rozmowy.
— Bior „Hastingsa” znowu do s
by — zauwa
. — S ysza pan o tym?
— Tak. Obsada pokojowa — trzech poruczników, wszyscy trzej wytypowani dwa miesi ce temu.
— Tak w
nie my la em.
— Ale i dla nas przyjdzie szansa — ci gn Hornblower. — Wypijmy za ni .
— Jak pan s dzi, czy Parry przyprowadzi Lamberta do „Long Rooms”? — zastanawia si Bush podnosz c
kielich do ust.
— Nie mam co do tego w tpliwo ci — odpowiedzia Hornblower.
Znów opanowa go niepokój.
— Musz tam zaraz wraca — oznajmi . — Parry mo e pogania Lamberta przy obiedzie.
— Moim zdaniem b dzie — stwierdzi Bush wstaj c.
— Je li panu nie zale y, nie musi pan wraca ze mn — rzek Hornblower. — Bezczynne siedzenie mo e
pana znu
.
— Nie wyrzek bym si tego za nic na wiecie — zapewni Bush.
Rozdzia XX
Wieczorem pe no by o ludzi w „Long Rooms”. Prawie przy ka dym stoliku w pierwszej sali siedzia y
z powag czwórki graj cych w powa ne gry, podczas gdy spoza oddzielonych zas on drzwi prowadz cych do
dalszego pokoju dochodzi nieustanny szmer wiadcz cy o tym, e tocz ca si tam rozgrywka jest podniecaj ca
i ha
liwa. Dla Busha jednak, stoj cego niespokojnie przy kominku i wymieniaj cego od czasu do czasu
nieistotne uwagi z wchodz cymi i wychodz cymi, jedynym punktem zainteresowania by o wietlony wiecami
stolik pod cian , gdzie gra Hornblower w towarzystwie bardzo wysoko postawionych osób. Parti stanowili
dwaj admira owie i pu kownik piechoty, oty y m czyzna z twarz prawie tak czerwon jak jego mundur,
którego Parry przyprowadzi razem z admira em Lambertem. Porucznik flagowy, poprzednio b
cy partnerem
Parry'ego, zosta skazany teraz na rol biernego obserwatora i sta przy Bushu, rzucaj c od czasu do czasu
niezrozumia e uwagi o przebiegu gry. Par razy wyjrza markiz. Bush widzia , e spojrzenie kierowa na tamten
stolik z wyrazem aprobaty; nie by o wa ne, czy kto jeszcze chcia gra ; nie mia o znaczenia, e zasady klubu
pozwala y ka demu przybyszowi przysi
si do stolika po zako czeniu robra; czwórka z
ona z dwóch
admira ów i wysokiej rangi oficera mog a robi , co jej si podoba o.
Hornblower wygra pierwszego robra, ku niewys owionej uldze Busha, mimo e nie potrafi on ledzi
szczegó ów gry i zapisu i zorientowa si o wyniku dopiero, gdy zgarni to karty ze sto u i dokonano rozlicze .
Zauwa
, e Hornblower od
jakie pieni dze do kieszeni na piersi.
— By oby przyjemnie — zauwa
admira Parry — gdyby my mogli przywróci dawn walut ,
nieprawda ? Gdyby kraj móg si pozby tych brudnych banknotów i wróci do naszych dobrych dawnych
otych gwinei?
— Niew tpliwie — zgodzi si pu kownik.
— Ci oszu ci portowi — zauwa
Lambert — wychodz do ka dego okr tu wracaj cego zza granicy.
Oferuj dwadzie cia trzy szylingi i sze pensów za gwine , wi c mo na by pewnym, e jej warto jest
znacznie wy sza.
Parry wyj co z kieszeni i po
na stole.
— Jak widzicie, panowie — rzek — Boniu przywróci walut francusk . Nazywaj to napoleonem od
chwili, gdy zosta on do ywotnim Pierwszym Konsulem. Moneta dwudziestofrankowa — z oty ludwik, jak
zwykli my j nazywa .
— Napoleon, Pierwszy Konsul — mówi pu kownik, patrz c na monet z ciekawo ci , a potem odwróci j
na drug stron . — Republika Francuska.
— „Republika” to oczywi cie czysta hipokryzja — zauwa
Parry. — Od czasów Nerona nie by o wi kszej
tyranii.
— Zedrzemy mu mask z twarzy — rzek Lambert.
— Amen — doko czy Parry, a potem od
monet . — Ale odwlekamy to, co mamy zrobi dzi wieczór.
To moja wina. Prze
my jeszcze raz. Ach, pu kowniku, tym razem pan jest moim partnerem. Mo e pan zajmie
miejsce naprzeciwko mnie? Zapomnia em podzi kowa panu, panie Hornblower, za znakomit gr w roli mego
partnera.
— Jest pan zbyt uprzejmy, milordzie — odpowiedzia Hornblower siadaj c po prawej stronie admira a.
Zacz si nast pny rober i up yn w milczeniu do ko ca.
— Ciesz si , e nareszcie id panu karty, panie Hornblower — odezwa si Parry. — Mimo e nasze lewe
zmniejszaj troch pa sk wygran . Pi tna cie szylingów, nieprawda ?
— Dzi kuj — rzek Hornblower bior c pieni dze.
Bush przypomnia sobie s owa Hornblowera, e sta go b dzie na przegranie trzech robrów po wygraniu
dwóch pierwszych.
— Moim zdaniem gramy o zbyt nisk stawk , milordzie — przemówi pu kownik. — Czy musimy gra tak
nisko?
— Wszyscy partnerzy musz zdecydowa — rzek Parry. — Je li idzie o mnie, nie mam nic przeciwko temu.
Pó korony zamiast szylinga? Zapytajmy pana Hornblowera.
Bush ze wie
obaw zwróci na niego wzrok.
— Jak pan sobie yczy, milordzie — odpowiedzia Hornblower ca kiem oboj tnym tonem.
— Sir Richard?
— Ja si zgadzam — rzek Lambert.
— A zatem pó korony za lew — ustali Parry. — Kelner, prosimy o nowe karty.
Bush w my li oblicza szybko, ile Hornblower mo e przegra . Przy potrojonej niemal stawce nie sta go
ciwie na przegranie ani jednego robra.
— Znowu pan ze mn , panie Hornblower — oznajmi Parry, patrz c na prze
one karty. — Chce pan zosta
na swoim miejscu?
— Wszystko mi jedno, milordzie.
— Ale mnie nie — powiedzia Parry. — Nie jestem na tyle stary, eby nie chcie zmienia miejsca zgodnie
z uk adem kart. Nasi filozofowie nie zdecydowali si jeszcze, czy to tylko zwyk y przes d.
Podniós si z krzes a, zaj miejsce naprzeciwko Hornblowera i gra si zacz a, a Bush obserwowa jej
przebieg z jeszcze wi kszym niepokojem ni poprzednio. Partnerzy wzi li kolejno po lewie, a potem
Hornblower po
kilka przed sob , jedna za drug . W czasie dalszej rozgrywki Bush nie by w stanie zlicza
wzi tek, lecz w ko cu zobaczy z ulg , e po zako czeniu robra pu kownik ma przed sob tylko dwie lewy.
— Znakomicie — cieszy si Parry — korzystny rober, panie Hornblower. Rad jestem, e zdecydowa si
pan przebi atutem mojego waleta kier. Musia a to by dla pana trudna decyzja, ale niew tpliwie by a s uszna.
— Odebra a mi mo no zagrywki, któr na pewno by bym dobrze wyzyska — zauwa
Lambert. —
Pu kowniku, mieli my naprawd gro nego przeciwnika.
— Tak — zgodzi si pu kownik, ju nie w tak dobrym humorze. — Dwa razy dosta em karty bez asa i króla,
co bardzo pomog o przeciwnikom. Czy mo e mi pan wyda reszt , panie Hornblower?
ród banknotów wr czonych Hornblowerowi przez pu kownika znalaz si pi ciofuntowy, który
pow drowa do wewn trznej kieszeni munduru.
— Tym razem przynajmniej, pu kowniku, pan ma pana Hornblowera za partnera — zauwa
Parry po
prze
eniu kart.
Bush spostrzeg , e stoj cy obok niego porucznik flagowy ledzi gr z rosn cym zainteresowaniem.
— Jedn lew , niech to licho! — zauwa
, gdy zako czono rozgrywk .
— Ale dali my im upnia, partnerze — cieszy si pu kownik, znów w dobrym nastroju. — Mia em nadziej ,
e trzyma pan t dam , ale nie by em pewny.
— Szcz cie nam dopisa o — rzek Hornblower.
Porucznik flagowy spojrza na Busha, jakby chcia powiedzie , e wed ug niego na podstawie przebiegu gry
pu kownik nie powinien mie w tpliwo ci, i Hornblower mia danie. Teraz, gdy zwrócono mu na to uwag ,
Bush uzna , e Hornblower musia by tego samego zdania — wiadczy o tym leciutki ton w jego g osie — ale
by na tyle rozs dny, eby tego nie powiedzie .
— Przegra em robra z pi ciu i pó funta, a wygra em z pi tnastu szylingów — ci gn pu kownik, odbieraj c
wygran od Lamberta. — Kto yczy by sobie dalszego podniesienia stawki?
Nale
o zapisa obu admira om na plus, e zamiast odpowiedzi popatrzyli obaj na Hornblowera.
— Je li panowie sobie ycz — brzmia a jego odpowied .
— W takim razie ja si zgadzam — rzek Parry.
— Po pi szylingów lewa — zaproponowa pu kownik. — Teraz warto b dzie gra .
— Gra zawsze warto — zauwa
Parry.
— Oczywi cie, milordzie — stwierdzi pu kownik, nie mówi c jednak wcale o powrocie do poprzedniej
stawki.
Teraz grano naprawd wysoko; wed ug oblicze Busha bardzo pechowy rober móg by kosztowa
Hornblowera dwadzie cia funtów, a jak sobie dalej wyliczy , nie móg on mie wiele ponad to w kieszeni
munduru. Ku jego uldze Hornblower z Lambertem wygrali bez trudu nast pny rober.
— Bardzo mi y wieczór — powiedzia Lambert i z u miechem spojrza na gar pieni dzy, jak mu poda
pu kownik — nie mówi c o wygranej.
— Równie mi y co pouczaj cy — doda Parry, wr czaj c swoj przegran Hornblowerowi.
Partnerzy grali dalej, w milczeniu, przerywanym tylko krótk wymian uwag mi dzy jednym robrem
a drugim. Teraz, gdy ju sta go by o na to, Hornblower przegra robra, na szcz cie nisko, a zaraz potem wygra
wysoko. Jego wygrane ros y prawie bez przerwy. Robi o si pó no i Bush poczu znu enie, lecz po graj cych nie
by o prawie wcale tego wida , a porucznik flagowy towarzyszy im z niezwyk cierpliwo ci . Na obecnym
stanowisku musia si nauczy
ledzenia rozgrywek z filozoficznym fatalizmem, gdy w gruncie rzeczy nie
móg nic zrobi , aby przy pieszy pój cie admira a do
ka. Inni gracze rozeszli si ; jeszcze pó niej otwar y si
drzwi za kotar i gromad wyszli stamt d hazardzi ci, jedni rozgadani, inni milcz cy, a za nimi przyby te
markiz, cichy i spokojny, i przygl da si ko cowym robrom z dyskretnym zaciekawieniem, pilnuj c, aby
przyci to knoty u wiec i wniesiono wie e i aby nowe karty by y pod r
na danie. Parry pierwszy spojrza
na zegar.
— Pó do czwartej — rzek . — Mo e panowie?…
— Za pó no si k
, milordzie — wtr ci pu kownik. — Sir Richard i ja musimy, jak pan wie, wsta
wcze nie.
— Ja wyda em wszystkie niezb dne rozkazy — o wiadczy Lambert.
— I ja te — doda pu kownik.
Bush czu si ot pia y po tylu godzinach sp dzonych w dusznej atmosferze, ale wyda o mu si , e zauwa
ostrzegawcze spojrzenie rzucone przez Parry'ego obu mówi cym. Zastanawia si leniwie, jakie to rozkazy
mia by wyda Lambert i pu kownik, i jeszcze leniwiej, czemu Parry nie chcia , eby mówiono o tych rozkazach.
W tonie, jakim mówi Parry, mo na by o wyczu leciutki lad po piechu, ledwie zauwa aln ch zmiany
tematu.
— Dobrze wi c, mo emy zagra jeszcze jednego robra, je li pan Hornblower nie ma nic przeciwko temu?
— Nic absolutnie, milordzie.
Hornblower zachowa niewzruszony spokój; je li nawet dostrzeg co znacz cego w ostatniej wymianie zda ,
nie da tego po sobie pozna . Ale i on musia ju by znu ony — Bush podejrzewa , e g ównie przez swój
wysi ek zachowywania spokoju. Wiedzia ju teraz, e Hornblower stara si ukrywa swoje s abo ci, jak
niektórzy plebejskie pochodzenie.
Partnerem Hornblowera by pu kownik i nikt z obecnych na sali nie móg mie w tpliwo ci, e ten ostatni
rober by rozgrywany w atmosferze jeszcze wi kszego napi cia ni poprzednie. Mi dzy rozdaniami kart nie
pad o ani jedno s owo; zapisywano wyniki, zbierano lewe i w miertelnej ciszy przek adano now tali kart.
Poszczególne rozgrywki toczono z desperack zawzi to ci . Prawie we wszystkich pojedyncze lewy dzieli y
wygrywaj cych od strony przegranej i rober wlók si w niesko czono . Wreszcie, w momencie szczytowego
napi cia, partia dobieg a ko ca. Porucznik flagowy z markizem pilnowali zapisu i gdy Lambert wzi ostatni
lew , westchn li g
no z ulg , a pu kownik by tak podniecony, e przerwa wreszcie milczenie.
— Na Boga, eb w eb — rzek . — Nast pna partia b dzie rozstrzygaj ca.
Zrobi o mu si g upio wobec kamiennego milczenia, z jakim uwaga ta zosta a przyj ta. Parry wzi karty
le
ce po prawej r ce pu kownika i podsun je Hornblowerowi do prze
enia. Nast pnie potasowa je,
odwróci króla karo jako atu i pu kownik rozpocz zagrywk . Lewa pada a za lew . Przez pewien czas,
straciwszy jedn , Lambert i Parry zgarniali po kolei wszystkie nast pne. Sze lew le
o przed Parrym, a tylko
jedna przed Hornblowerem. Uwaga pu kownika o grze eb w eb d wi cza a jeszcze w uszach Busha. Nast pna
lewa na korzy admira ów b dzie znaczy a, e wygrali robra. Pi do jednego to szans bardzo nierówne i Bush
godzi si ju niech tnie z my
, e jego przyjaciel straci tego ko cz cego robra. Potem jednak pu kownik
zebra lew i gra trwa a dalej. Nast pn wzi Hornblower, tak e by a jeszcze nadzieja. Wyszed w asa karo
i zanim reszta dorzuci a do niego, wy
pozosta e trzy karty o wiadczaj c, e pozosta e lewy nale do niego;
mia dam i waleta karo.
— Rober! — wykrzykn pu kownik. — Wygrali my, partnerze! A ju by em pewien, e go przegramy.
Parry patrzy sm tnie na straconego króla.
— Zgadzam si , panie Hornblower — rzek — e trzeba by o wyj asem — ale bardzo chcia bym wiedzie ,
dlaczego by pan tak pewien, e mój król nie bierze. Przecie nie zesz y jeszcze dwa inne kara. Czy za wiele
dam, prosz c aby pan zdradzi nam ten sekret?
Na te s owa Hornblower uniós lekko brew, nieco zdziwiony, e mo na pyta o co , na co odpowied jest tak
oczywista.
— Z rozgrywki wynika o, e ma pan króla, milordzie — powiedzia — ale istotne by y pozosta e karty, jakie
mia pan na r ku, gdy z rozgrywki wynika o równie , e ma pan trzy trefle. Przy czterech kartach w r ku pa ski
król nie móg by bior cy.
— Znakomite wyja nienie — rzek Parry — utwierdza mnie ono tylko w przekonaniu, e jest pan wietnym
graczem w wista, panie Hornblower.
— Dzi kuj , milordzie.
W artobliwym u miechu Parry'ego by a spora doza przyja ni. Je li zachowanie si Hornblowera nie zdoby o
mu wcze niej jego szacunku, uczyni y to na pewno te ostatnie s owa.
— Zapami tam sobie pa skie nazwisko, panie Hornblower — ci gn . — Dowiedzia em si ju od Sir
Richarda, sk d wydawa o mi si ono znajome. Wielka szkoda, e polityka natychmiastowych oszcz dno ci
narzucona Admiralicji przez rz d nie pozwoli a na zatwierdzenie pa skiego awansu do stopnia kapitana.
— Mia em wra enie, e jestem jedyn osob , milordzie, która tego
uje.
Bush drgn znowu niespokojnie na te s owa; Hornblower powinien by teraz stara si wej w aski tych
u w adzy, a nie obra
ich nie ukrywan gorycz . To spotkanie z Parrym by o u miechem szcz cia, czym , za
co ka dy yj cy z po owy pensji oficer marynarki wojennej da by sobie odci kawa ek r ki. Ale rzut oka na
rozmawiaj cych przywróci Bushowi spokój. Hornblower u miechn si z zara liw niefrasobliwo ci , a Parry
odwzajemni mu u miech. Mo e nie zauwa
tonu goryczy, a mo e te istnia on tylko w wyobra ni Busha.
— Zapomnia em zupe nie, e jestem jeszcze panu winien trzydzie ci pi szylingów — przypomnia sobie
Parry. — Prosz mi wybaczy . Oto one; mam nadziej , e za atwi em w ten sposób moje d ugi pieni ne,
pozostaj jednak nadal pa skim d
nikiem za cenne do wiadczenie.
Hornblower w
do kieszeni gruby zwitek pieni dzy.
— Ufam, e b dzie pan uwa
na rozbójników w drodze do domu — za artowa Parry.
— Pan Bush idzie ze mn , milordzie. A musia by to by silny rozbójnik, eby da sobie z nim rad .
— Nie ma si co ba rozbójników dzisiejszej nocy — przerwa pu kownik. — Nie dzi .
Pu kownik u miechn si znacz co; dwaj pozostali dali mu jednak natychmiast do zrozumienia, e nie
pochwalaja niedyskretnego przypuszczalnie odezwania, ale zapomniano o tym w momencie, gdy pu kownik
wskaza r
na zegar.
— Nasze rozkazy nabieraj mocy o czwartej, milordzie — odezwa si Lambert.
— A teraz ju pó do czwartej. Doskonale.
W tym momencie wszed porucznik flagowy; wy lizn si zaraz po zako czeniu gry.
— Powóz czeka przed domem, milordzie — oznajmi .
— Dzi kuj . ycz panom przyjemnego dnia.
Wszyscy ruszyli razem do wyj cia; na ulicy sta powóz, do którego wsiedli obaj admira owie, pu kownik
i porucznik flagowy. Hornblower i Bush patrzyli, jak tamci odje
aj .
— A teraz, co to, u diab a, za rozkazy wchodz w ycie o czwartej? — spyta Bush. Pierwsza zorza jutrzenki
wstawa a nad dachami.
— Bóg wie — powiedzia Hornblower.
Szli do rogu Highbury Street.
— Ile pan wygra ?
— Ponad czterdzie ci funtów… b dzie pewnie czterdzie ci pi — odpar Hornblower.
— Dobry zarobek, jak na jedn noc.
— Tak. Szans zwykle wyrównuj si w czasie — Hornblower wyrzek te s owa apatycznie. Dopiero po
kilku krokach zacz nagle mówi z wigorem dziwnie kontrastuj cym z tonem, jakim mówi przed chwil . —
Bo e, chcia bym, eby si to zdarzy o tydzie temu. A nawet wczoraj.
— Ale czemu?
— Ta dziewczyna. Ta biedaczka.
— Niech mnie licho! — zawo
Bush. Zapomnia zupe nie o pó koronówce wsuni tej przez Mari do
kieszeni Hornblowera i zaskoczy o go, e Hornblower pami ta . — Czemu si pan o ni martwi?
— Sam nie wiem — powiedzia Hornblower i zrobiwszy dwa du e kroki doda : — Ale si martwi .
Bush nie mia czasu zastanowi si nad tym dziwnym stwierdzeniem, gdy us ysza d wi k, który sprawi , e
w nag ym podnieceniu chwyci Hornblowera za okie .
— Niech pan s ucha!
Daleko w przodzie da y si s ysze ci kie kroki
nierzy maszeruj cych ulic . Zbli
y si ku nim. S abe
wiat o o wietli o bia e pasy i mosi ne guziki. By to patrol wojskowy, z muszkietami na ramieniu; obok
oddzia u szed sier ant, jego szar
zdradza y galony i krótka pika.
— Co, u licha?… — odezwa si Bush.
— Stój! — krzykn sier ant do swoich ludzi; a potem skierowa pytanie do id cych: — Czy mog zapyta ,
kim panowie s ?
— Jeste my oficerami marynarki wojennej — odpowiedzia Bush.
Sier ant nie potrzebowa podnosi niesionej w r ce latarni, by si o tym przekona . Stan na baczno .
— Dzi kuj , sir — powiedzia .
— Sier ancie, co pan robi z tym patrolem? — zapyta Bush.
— Mam swoje rozkazy, sir — odrzek sier ant. — W lewo zwrot! Naprzód marsz!
Patrol odmaszerowa , a sier ant mijaj c ich zasalutowa klapni ciem w krótk pik .
— Co to wszystko znaczy? — zastanawia si Bush. — Bonio nie móg zaskoczy nas desantem. Gdyby tak
by o, bi yby wszystkie dzwony. Mo na by pomy le , e to oddzia api cy ludzi do s
by we flocie, prawdziwy
oddzia apaczy. Ale to niemo liwe.
— Niech pan spojrzy tam! — rzek Hornblower.
Ulic szed drugi oddzia ; maszeruj cy nie mieli na sobie czerwonych uniformów i szli bez wojskowej
sztywno ci
nierzy. Koszule w kratk i niebieskie spodnie; na czele midszypmen, z bia ymi naszywkami na
ko nierzu i kordem u pasa.
— Ale to apacze, z ca pewno ci ! — wykrzykn Bush. — Niech pan patrzy na pa ki. Ka dy marynarz
mia w r ku pa
.
— Midszypmenie! — przemówi Hornblower ostro. — Co to wszystko znaczy?
Midszypmen przystan na te s owa wypowiedziane w adczym tonem i na widok mundurów.
— Rozkazy, sir — zacz , a potem, zdaj c sobie spraw , e w wietle rozwidniaj cego si dnia nie musi ju
zachowywa tajemnicy, szczególnie wobec oficerów floty wojennej, doda : — Oddzia rekrutuj cy, sir. Mamy
rozkaz bra si ka dego marynarza, jakiego znajdziemy. Patrole s na wszytkich drogach.
— Tak przypuszczam. Ale dlaczego apiecie marynarzy?
— Nie Wiem, sir. Rozkaz, sir.
Taka odpowied powinna wystarczy .
— Bardzo dobrze. Róbcie dalej swoje.
— Niech mnie diabli, oddzia apaczy — mówi Bush. — Co si dzieje.
— My
, e ma pan s uszno — potwierdzi Hornblower.
Skr cili w Highbury Street i skierowali si do domu pani Mason.
— Oto pierwsze wyniki — zauwa
Hornblower.
Przystan li u drzwi patrz c na przechodz cych co najmniej stu ludzi eskortowanych przez dwudziestk
marynarzy z kijami, dowodzonych przez midszypmena. Niektórzy ze schwytanych, przera eni, szli milcz co;
inni gadali jak naj ci — ich ha as budzi ulic . Ka dy trzyma przynajmniej jedn d
w kieszeni spodni; a ci,
co nie gestykulowali, obydwie.
— Zupe nie jak za dawnych czasów — powiedzia Bush szczerz c z by. — Przeci li im paski od spodni.
Musieli trzyma r
w kieszeni, eby spodnie nie opad y. Z opad ymi spodniami nikt nie potrafi by ucieka .
— Wygl daj na wyszkolonych marynarzy — zauwa
Bush patrz c po nich fachowym okiem.
— Marny ich los w ka dym razie — mrukn Hornblower.
— Marny los? — powtórzy Bush zdziwiony.
Czy wó by nieszcz liwy, gdy robiono z niego wo owin ? Albo — je li ju o tym mowa — czy
nieszcz liwa jest gwinea zmieniaj c w
ciciela? Takie jest ycie; dla marynarza ze statku handlowego by o
rzecz równie naturaln sta si marynarzem królewskiej marynarki wojennej co posiwie , je li oczywi cie
dzie
dostatecznie d ugo. A jedynym sposobem na dostanie marynarza w r ce by o zaskoczy go noc ,
wyci gn z domu, z knajpy czy z burdelu i przekszta ci w jednej sekundzie z cz owieka wolnego,
zarabiaj cego na ycie w swój w asny sposób, w niewolnika, który nie mo e postawi stopy na l dzie, gdy
zechce, bez ryzyka ch osty na oczach ca ej za ogi. Bush nie potrafi wspó czu ludziom wcielanym si do floty,
tak jak nie umia by wspó czu nocy, e przechodzi w dzie .
Hornblower ledzi jeszcze apaczy i rekrutów.
— To mo e by wojna — powiedzia powoli.
— Wojna! — wykrzykn Bush.
— Dowiemy si , jak przyjdzie poczta — rzek Hornblower. — My
, e Parry móg by powiedzie nam
o tym przed odjazdem.
— Ale… wojna! — pow tpiewa Bush.
Gromada schwytanych przesz a w kierunku stoczni; ich g osy cich y, w miar jak si oddalali. Hornblower
podszed do bramy, wyci gaj c z kieszeni imponuj cej wielko ci klucz. Wszed szy do domu ujrzeli Mari
stoj
u stóp schodów i trzymaj
lichtarz z nie zapalon
wiec . Na koszul nocn narzuci a d ugi p aszcz;
musia a wk ada czepek z po piechem, bo wystawa o spod niego kilka papilotów.
— Pan jest zdrów i ca y! — powiedzia a.
— Oczywi cie, Mario — odpar Hornblower. — Czy s dzisz, e mog oby si nam co sta ?
— Taki szum na ulicy — mówi a Maria. — Wyjrza am. Czy by to oddzia apaczy?
— Tak — potwierdzi Bush.
— Czy… czy to wojna?
— Bardzo mo liwe, e tak.
— Och! — na twarzy Marii malowa a si rozpacz. — Och!
Oczy jej szuka y ich twarzy.
— Nie ma powodu do zmartwienia, panno Mario — mówi Bush. — Wiele d ugich lat up ynie, nim Bonio
przeprowadzi swoje p askodenki przez Spithead.
— To nie to — powiedzia a Maria.
Teraz patrzy a tylko na Hornblowera. B yskawicznie zapomnia a o obecno ci Busha.
— Pan odjedzie! — zawo
a.
— Je li zostan wezwany, Mario, b
musia spe ni swój obowi zek — rzek Hornblower.
Na schodach z sutereny pojawi a si surowa posta pani Mason; nie w
a czepka i wida by o wszystkie
papiloty.
— Pobudzicie innych lokatorów tymi ha asami — odezwa a si .
— Mamo, oni mówi , e to mo e by wojna — zawo
a Maria.
— Nie najgorsza rzecz, je li dzi ki niej niektórzy ludzie zap ac to, co s d
ni.
— Ja to uczyni w tej chwili — rzek gwa townie Hornblower. — Ile jestem d
ny, pani Mason?
— Och, prosz … prosz … — przerwa a Maria.
— A ty, panienko, zamknij lepiej buzi — rzuci a ostro pani Mason. — Tylko przez wzgl d na ciebie
pozwala am temu m odemu flrcykowi siedzie tutaj.
— Mamo!
— Zap ac swój rachunek, powiada, jak jaki lord. A w skrzynce ani koszuli. Sam skrzynk te odda by ju
do lombardu, gdybym jej nie ukry a.
— Pani Mason, powiedzia em, e zap ac rachunek i to nie by
art — o wiadczy Hornblower wynio le.
— Mo e wi c pan poka e te swoje pieni dze — za da a pani Mason, bynajmniej nie przekonana. —
Dwadzie cia siedem i sze .
Hornblower wyj gar srebra z kieszeni spodni. Ale nie starczy o, musia wiec si gn po banknot do
kieszeni munduru, ukazuj c przy tym, e jest ich tam znacznie wi cej.
— Wi c tak! — powiedzia a pani Mason. Spojrza a na trzymane w d oni pieni dze, jakby by y
nieprawdziwe, i na jej obliczu odmalowa a si walka przeciwstawnych uczu .
— Daj te pani tygodniowe wypowiedzenie — doda spiesznie Hornblower.
— O, nie! — j kn a Maria.
— Przecie ma pan na górze adny pokój — agodzi a go pani Mason. — Nie opu ci mnie pan z powodu paru
ów.
— Panie Hornblower, prosz nas nie opuszcza — nalega a Maria.
Hornblower by zupe nie zbity z tropu. Spojrzawszy na niego Bush nie móg opanowa u miechu.
czyzna zachowuj cy zimn krew przy grze o wysokie stawki z admira ami, cz owiek co wystrzeli salw
burtow , która wyci gn a z mielizny „Renown” wystawiony na ogie rozpalonych do czerwono ci pocisków,
by bezradny wobec dwóch kobiet. Móg bez k opotu zap aci rachunek — a w razie konieczno ci tak e
komorne za tydzie , zamiast wypowiedzenia — i otrz sn
ze stóp py tego miejsca. Z drugiej jednak strony
mieszka tu na kredyt i nie adnie by oby odej z chwil , gdy sta go by o na zap acenie. Ale nie u miecha o mu
si zostawa dalej w domu, gdzie znano jego tajemnice. Dumny Hornblower, który wstydzi si zawsze
objawiania cz owiecze stwa, czu by si
le w ród ludzi, którzy wiedz , e by na tyle cz owiekiem, by mie
ugi. Bush u wiadamia sobie problemy, z którymi boryka si Hornblower, i te przyjemne, i gorzkie. I czu do
niego sympati , nawet pokpiwaj c z niego, i szacunek, mimo znajomo ci jego s abostek.
— Kiedy panowie jedli kolacj ? — spyta a pani Mason.
— Chyba nie jedli my wcale — odrzek Hornblower spogl daj c bokiem na Busha.
— Musicie by g odni, skoro byli cie na nogach ca noc. Zrobi wam dobre niadanie. Po dwa grube kotlety
na ka dego. Co panowie na to?
— Niech to licho! — powiedzia Hornblower.
— Id cie na gór — ci gn a pani Mason, — Przy
wam przez dziewczyn gor cej wody, eby cie mogli
si ogoli . A gdy zejdziecie na dó , b dzie ju czeka o dobre niadanie. Maria, le rozpali kominek.
Gdy znale li si na poddaszu, Hornblower spojrza dziwnie na Busha.
—
ko, za które zap aci pan szylinga, jest dziewicze — powiedzia . — Nie zmru
pan oka przez ca
noc i to moja wina. Prosz mi wybaczy .
— To nie pierwsza moja bezsenna noc — zauwa
Bush. Nie spa tamtej nocy, gdy przypuszczali szturm do
Samaná; przy nie sprzyjaj cej pogodzie cz sto zostawa na pok adzie przez ca dob bez przerwy. A po
miesi cu ycia z siostrami w domku w Chichester, gdzie nie mia nic do roboty poza pieleniem ogródka i gdzie
z tego wzgl du stara si sypia po dwana cie godzin na dob , porcja wra
, których do wiadczy , by a nawet
przyjemna. Siad na
ku, a Hornblower przemierza pokój krokami.
— B dzie pan mia mnóstwo wra
, je li to wojna — zauwa
, a Bush wzruszy ramionami.
Stukanie do drzwi oznajmi o przybycie s
cej do wszystkiego z dzbankiem gor cej wody w ka dej r ce.
Mia a na sobie zniszczon sukienk , za du na ni — pewnie po pani Mason albo po Marii — w osy te mia a
skud ane, ale i ona wnosz c wod wlepia a w Hornblowera szeroko otwarte oczy. Te jej oczyska by y zbyt du e
w wychud ej twarzy; ledzi y ruchy Hornblowera po pokoju, Bushowi nie po wi caj c ani jednego spojrzenia.
Wida by o wyra nie, e Hornblower jest bohaterem marze tej czternastoletniej znajdy, tak samo jak Marii.
— Dzi kuj ci, Susie — powiedzia Hornblower i Susie dygn a; wychodz c z pokoju rzuci a jeszcze jedno
spojrzenie od drzwi.
Hornblower skin od umywalni z miednic pe
gor cej wody.
— Pan pierwszy — rzek Bush.
Hornblower ci gn z siebie mundur i koszul i zabra si do golenia, z g
nym skrobaniem ostrza brzytwy
po zaro ni tych policzkach; odwraca twarz to w jedn , to w drug stron , eby j dok adnie ogoli . aden
z nich nie czu potrzeby rozmowy i Hornblower sko czy my si w milczeniu, wyla wod do kub a i odsun
si , eby zrobi Bushowi miejsce do golenia.
— Niech pan u ywa — mówi Hornblower. — Kwarta s odkiej wody dwa razy tygodniowo na golenie to
wszystko, co b dzie pan móg dostawa .
— Niewa ne — powiedzia Bush.
Ogoli si , starannie wyostrzy brzytw na pasku i w
j do zawini tka z przyborami toaletowymi.
Ubrawszy si , spojrza na Hornblowera.
— Kotlety — powiedzia Hornblower. — Grube kotlety. Idziemy.
Na stole w cz cym si z hallem pokoju jadalnym le
o kilka nakry , ale nikt przy nich nie siedzia ;
widocznie inni lokatorzy pani Mason nie jadali niadania o tej porze.
— Minutka, sir — rzek a Susie — pokazuj c si na moment w drzwiach i pogna a do kuchni.
Wróci a uginaj c si pod ci
arem tacy; Hornblower odsun krzes o i chcia jej pomóc, ale zaprotestowa a
z oburzeniem i postawi a jako tac na stolik boczny.
— Mog podawa , sir — rzek a.
Biega a mi dzy dwoma sto ami jak ch opcy z linkami do przewi zów przy wybieraniu liny kotwicznej
kabestanem. Dzbanek z kaw i grzanki, mas o i d em, przyprawy i gor ce talerze, a potem du y pó misek, który
postawi a przed Hornblowerem. Zdj a pokryw , ukazuj c wspania e kotlety, i rozkoszna wo , dot d uwi ziona,
nape ni a pokój.
— Ach! — westchn Hornblower ujmuj c
i widelec, eby sobie na
.— Susie, jad
niadanie?
— Ja, sir? Nie, sir. Jeszcze nie, sir.
Hornblower zatrzyma widelec i
w d oni, jeszcze raz spojrza na Susie znad kotletów. Potem po
i si gn do kieszeni spodni.
— Czy nie mog aby w jaki sposób zje jednego kotleta z tych tutaj? — zapyta .
— Ja, sir? Oczywi cie e nie, sir.
— Wi c masz tu pó korony.
— Pó korony, sir!
By o to wi cej od dniówki robotnika.
— Musisz mi co przyrzec, Susie.
— Sir… sir!…
Susie schowa a r ce za siebie.
— We to i przyrzeknij mi, e przy pierwszej okazji, jaka ci si nadarzy, gdy tylko pani Mason pozwoli ci
wyj , kupisz sobie co do jedzenia. Napchaj ten swój biedny ma y brzuszek. Klopsiki z w tróbki i pur_e_e z -
grochu, ratki wieprzowe, wszystko co lubisz. Przyrzeknij mi.
— Ale, sir…
Pó korony, perspektywa ca ego mnóstwa jedzenia — to nie mog o by prawdziwe.
— No, bierz e — nalega Hornblower zirytowanym g osem.
— Tak, sir.
Susie zacisn a monet w chudziutkiej d oni.
— Pami taj, co mi obieca
.
— Tak, prosz pana, dzi kuj , sir.
— A teraz zabieraj to wszystko i zmykaj.
— Tak, sir.
Wybieg a z pokoju, a Hornblower zabra si do nak adania kotletów.
— Teraz b
móg zje
niadanie ze smakiem — powiedzia na pó do siebie.
— Nie w tpi — zgodzi si Bush; posmarowa grzank mas em, po
troch musztardy na talerz;
baranina z musztard — tak jadali marynarze, ale on si gn po ni machinalnie. Maj c przed sob dobre
jedzenie nie czu potrzeby my le i jad w milczeniu. Dopiero gdy Hornblower si odezwa , Bush zda sobie
spraw , e jego milczenie zosta o zrozumiane jako wyraz pot pienia.
— Pó korony — mówi Hornblower, jakby si broni c — mo e oznacza ró ne rzeczy dla ró nych ludzi.
Wczoraj…
— Ma pan s uszno — przerwa Bush, wype niaj c luk , jak nakazywa a grzeczno , a potem podniós
wzrok i poj , e Hornblower nie doko czy swego zdania nie dlatego, e nie wiedzia , co mówi .
We framudze drzwi jadalni sta a Maria; czepeczek, r kawiczki i szal wskazywa y, e wybiera si do wyj cia,
mo e na wczesne zakupy, gdy szko a, gdzie uczy a, by a chwilowo nieczynna.
— Zaj… zajrza am sprawdzi , czy panowie maj wszystko, co trzeba — t umaczy a si . Wahanie w jej g osie
wydawa o si
wiadczy , e s ysza a ostatnie s owa Hornblowera, ale trudno by o wiedzie na pewno.
— Dzi kujemy. Wszystko wspania e — powiedzia Hornblower z pe nymi ustami.
— Prosz , sied cie panowie — powiedzia a spiesznie Maria z lekkim tonem wrogo ci w g osie, gdy obaj
z Bushem chcieli si podnie . Oczy mia a wilgotne.
Stukanie do drzwi od ulicy roz adowa o napi cie; Maria zbieg a na dó otworzy . Us yszeli g os m ski
i Maria wróci a z wysokim kapralem piechoty morskiej post puj cym za jej ma figurk .
— Porucznik Hornblower? — zapyta .
— To ja.
— Od admira a, sir.
Kapral poda pismo i z
on gazet . Hornblower szala z niecierpliwo ci, szukaj c o ówka, eby
pokwitowa odbiór. Potem kapral wyszed stukn wszy obcasami, a Hornblower sta , z listem w jednej r ce,
a gazet w drugiej.
— Och, prosz otworzy , sir… prosz otworzy — powiedzia a Maria.
Hornblower prze ama piecz i rozpostar list. Przeczyta jego tre raz, potem drugi, kiwaj c przy tym
ow , jakby pismo potwierdza o jak jego hipotez .
— Jak pan widzi, czasem warto gra w wista — przemówi — nawet bardzo warto.
Poda pismo Bushowi z nieco krzywym u miechem.
Sir (czyta Bush)
Z przyjemno ci korzystam z okazji poinformowania Pana, zanim nadejdzie wiadomo oficjalna, e Pa ski
awans na kapitana zosta zatwierdzony i e wkrótce zostanie Pan mianowany dowódc korwety wojennej.
— Na Boga sir! — wykrzykn Bush. — Gratuluj . Po raz drugi, sir. Jak ju przedtem mówi em, w pe ni
zas uguje pan na to.
— Dzi kuj — odpar Hornblower. — Prosz czyta do ko ca.
Przybycie w tej chwili wozu pocztowego z gazetami londy skimi (o czym mowa w nast pnym ust pie) pozwala
mi przes
Panu wiadomo o zmianie sytuacji, bez zb dnego rozpisywania si w li cie. Z za czonego
egzemplarza „Sun” zorientuje si Pan, dlaczego w czasie naszego mi ego wieczoru musia y by zachowane
warunki tajemnicy wojskowej, tak e nie musz si t umaczy z niepoinformowania Pana. Pozostaj
z wyrazami g bokiego szacunku,
Parry
Zanim Bush sko czy czyta , Hornblower znalaz w dzienniku odpowiedni ust p, który wskaza Bushowi.
Wiadomo od Jego Królewskiej Mo ci
Izba Gmin, 8 marca 1803
Minister Skarbu przekaza nast puj
wiadomo od Króla:
„Jego Królewska Mo uznaje za konieczne powiadomi Izb Gmin, i wobec powa nych przygotowa
wojennych czynionych w portach Francji i Holandii uznaje za stosowne podj dodatkowe rodki ostro no ci
dla bezpiecze stwa swoich dominiów.
Jerzy R”.
Dalej Bush nie musia czyta . P askodennej flocie Bonapartego i przygotowanej do inwazji armii
zgromadzonej wzd
wybrze y Kana u przeciwstawiono si we w
ciwy i konieczny sposób. Branka ubieg ej
nocy, zaplanowana i przeprowadzona w tajemnicy, któr Bush akceptowa z ca ego serca (prowadzi osobi cie
zbyt wiele oddzia ów api cych ludzi do marynarki wojennej, aby nie wiedzie , w jakie przera enie wpadali
marynarze na sam wzmiank o brance), zapewni niezb dne za ogi dla okr tów, by mog y broni
bezpiecze stwa Anglii. Okr tów by o mnóstwo; sta y nieczynne w ka dym porcie angielskim; oficerów tak e —
Bush wiedzia doskonale, ilu ich czeka o na zatrudnienie. Z flot w pe nej obsadzie wyprowadzon w morze
Anglia b dzie mog a kpi sobie z ataku podst pnie planowanego przez Bonapartego.
— Na Boga, raz przynajmniej zrobili, co nale y! — powiedzia Bush uderzaj c d oni w gazet .
— Co si dzieje? — spyta a Maria.
Sta a milcz ca i obserwuj c obu m czyzn przesuwa a wzrok z jednego na drugiego, staraj c si wyczyta
co z ich twarzy. Bush przypomnia sobie, jak twarz jej przebieg
osny skurcz, gdy sk ada Hornblowerowi
gratulacje.
— W przysz ym tygodniu zaczyna si wojna — powiedzia Hornblower. — Boniu nie zniesie dumnej
odprawy.
— Och! — przerazi a si Maria. — A pan… co z panem?
— Zosta em mianowany kapitanem — oznajmi Hornblower. — Mam dowodzi dozorowcem.
— Och! — powtórzy a Maria.
Przez sekund lub dwie usi owa a bohatersko opanowa p acz, lecz potem za ama a si . G owa jej opada a
coraz ni ej w dó , a przy
ywszy d onie w r kawiczkach do twarzy odwróci a si od nich obu, tak e widzieli
tylko jej przykryte szalem plecy wstrz sane kaniem.
— Mario — przemówi Hornblower agodnie — Mario, prosz ci , nie p acz.
Maria obróci a ku niemu zap akan twarz w przekrzywionym czepku.
— Ja n… n… nigdy ju pana nie zobacz . — mówi a przez zy. — Tak si cieszy am z powodu … winki
w szkole, my la am, e b
s a… s
panu
ko i sprz ta pokój. A teraz co!
— Ale , Mario… — ci gn Hornblower, sk adaj c bezradnie r ce — musz spe ni swój obowi zek.
— Chcia abym um… umrze ! Naprawd chcia abym umrze ! — j kn a Maria i zy strumieniem potoczy y
si z policzków na szal; p yn y z pe nych rozpaczy oczu, lecz jej szerokie usta wci
by y bez wyrazu.
Takiego widoku Bush nie móg znie . Podoba y mu si
adne, wesolutkie kobietki. Ta, któr mia teraz
przed oczyma, z
ci a go niewymownie — mo e dra ni a jego zmys estetyki, chocia trudno by o pos dza
Busha o co takiego. Raczej irytowa go wybuch nieopanowanej histerii; je li tak, to zirytowa go ponad wszelk
miar . Czu , e dostanie apopleksji, je li b dzie jeszcze cho minut patrze na szlochaj
Mari .
— Idziemy st d — powiedzia do Hornblowera.
Odpowiedzi by o zdumione spojrzenie. Hornblowerowi nie przysz oby do g owy wycofywa si z sytuacji,
za któr z powodu swego charakteru czu si odpowiedzialny. Bush wiedzia doskonale, e Maria uspokoi si
z up ywem czasu. Wiedzia z do wiadczenia, e kobiety pragn ce umrze dzi mog y by weso e jak szczygie ki
nast pnego dnia, gdy inny m
czyzna pog aska ich podbródek. W ka dym razie nie pojmowa , czemu on
i Hornblower mieliby przejmowa si czym , co by o wy czn win Marii.
— Och! — j kn a Maria; post pi a do przodu i opar a si r kami o stó , z ostyg ym dzbankiem z kaw i na
pó zjedzonymi kotletami z krzepn cym na nich t uszczem. Unios a g ow i znowu uderzy a w p acz.
— Och, na lito bosk … — odezwa si Bush z niesmakiem i zwróciwszy si do Hornblowera doda : —
Idziemy.
Znalaz szy si na schodach Bush u wiadomi sobie, e Hornblower nie poszed za nim i nie pójdzie. Ale nie
wróci po niego. Chocia Bush nie by cz owiekiem zdolnym do opuszczenia towarzysza w niebezpiecze stwie,
chocia bez wahania zaj by jego miejsce w odzi p yn cej przez najstraszliwsz kipiel na ratunek gin cym,
chocia stan by rami w rami z Hornblowerem i da si posieka na kawa ki przez przewa aj cego
nieprzyjaciela — mimo to wszystko nie wróci ratowa przyjaciela. Je li Hornblower chcia post pi jak g upiec,
on nie móg by go powstrzyma . Dla spokoju sumienia powiedzia sobie, e by mo e Hornblower nie zachowa
si jak g upiec.
Wszed szy na poddasze Bush zacz pakowa koszul nocn i inne drobiazgi toaletowe. Dok adne
sprawdzanie, czy zabra brzytw , grzebie i szczotki i czy niczego nie zostawi , uspokoi o jego wzburzone
nerwy. Poprzez rozpraszaj ce si chmury rozdra nienia widzia przed sob , z cudown pewno ci , perspektyw
natychmiastowego zatrudnienia i dzia ania. Zacz pod piewywa fa szywie. Nale
o wst pi do stoczni, mo e
nawet zajrze do „Keppel's Head”, aby omówi zadziwiaj ce wiadomo ci poranne; powinien i i tu, i tam, je li
chcia zapewni sobie szybko nowe stanowisko. Z kapeluszem w r ku i z rzeczami pod pach obrzuci pokój
ostatnim spojrzeniem, chc c si upewni , czy niczego nie zostawi , i wci
pod piewuj c zamkn za sob drzwi
mansardki. Zanim zszed ze schodów do hallu, zatrzyma si na moment nie dlatego, by si zastanawia , czy ma
wej do jadalni, lecz uk adaj c sobie w my li, co powie, gdy tam wejdzie.
Maria otar a zy. Sta a u miechaj c si , we wci jeszcze przekrzywionym czepku. Hornblower te mia
miech na twarzy, mo e z ulgi, e Maria przesta a p aka . Obejrza si , s ysz c kroki Busha, i na jego twarzy
odmalowa o si zdziwienie na widok kapelusza i zawini tka.
— Wyruszam w drog — oznajmi Bush. — Musz podzi kowa panu za go cinno , sir.
— Ale… — zdziwi si Hornblower — nie musi pan odchodzi ju teraz.
Bush znowu u
s ówka „sir”. Tyle razem prze yli i tak wiele wiedzieli o sobie. Teraz znowu zbli
a si
wojna i Hornblower sta si prze
onym Busha. Bush wyja ni , co chcia jeszcze za atwi przed odjazdem
dyli ansu do Chichester, i Hornblower skin g ow ze zrozumieniem.
— Niech pan zapakuje skrzynk z rzeczami — rzeki — nied ugo b dzie panu potrzebna.
Bush odkaszln , przygotowuj c si do wypowiedzenia oficjalnych s ów.
— Nie sformu owa em moich gratulacji w odpowiednich s owach — zacz . — Chcia em powiedzie , e
wybieraj c pana do tego awansu Admiralicja nie mog a znale nikogo lepszego ha ca ej li cie poruczników, sir.
— Jest pan zbyt uprzejmy — powiedzia Hornblower.
— Ja uwa am, e pan Bush ma ca kowit racj — wtr ci a Maria.
Wpatrywa a si w Hornblowera z widoczn adoracj , a on spogl da na ni z bezbrze
dobroci . Ale w jej
uwielbieniu mo na ju by o wyczu , e zaczyna traktowa go jak swoj w asno , a w jego dobroci by jaki
smutek.
* * * * *