background image

 

Czasokrążca 

Kornel Mikołajczyk 

 

Drzwi krzyczały, domagając się otwarcia. 

Marek  podskoczył  w  fotelu,  wyrywając  się  z  poobiedniej  drzemki.  Czuł się  tak,  jakby 

przymknął  oczy  dosłownie  na  chwilę.  Jednak  gdy  spojrzał  na  cyfrowy  zegar  wiszący  nad 

kominkiem, okazało się, że minęło już parę godzin. Zbliżał się wieczór. Przez uchylone okno 

do pokoju wpadał zapach nadchodzącej letniej burzy. 

A  przeklęte  drzwi  darły  się  wniebogłosy.  Odkąd  Marek  zainstalował  w  nich  sztuczną 

inteligencję,  odzywały  się  monotonnym,  męskim  głosem,  za  każdym  razem,  gdy  ktoś  w  nie 

załomotał: 

- Puk, puk! Puk, puk! Puk, puk! 

- Kto tam? – zapytał odruchowo, przecierając oczy. 

- Mojżesz. 

- Co? Jaki Mojżesz? 

- Mojżesz mi pan naskoczyć! – Drzwi zaniosły się krótkim śmiechem, po czym umilkły. 

No tak – westchnął z rezygnacją, wygrzebał się spod koców i wstał z fotela. Oczywiście 

system znowu ma jakiegoś wirusa, bug, update bazy humoru czy inne dziadostwo. Tak to jest, 

jak się wszystko kupuje z przeceny. 

Wskoczył w kapcie, przemaszerował przez pokój i własnoręcznie przekręcił klamkę. 

- Witam, witam i o zdrowie pytam! – wrzasnął mu prosto w twarz nieznajomy. – Kłania 

się  panu  firma  Uchronia.  Nasza  dewiza:  „Uchronimy  Cię  Od  Złego”.  Czy  nie  myślał  pan  o 

kupnie  domowego  pola  siłowego?  Dobra  wiadomość!  Otóż  został  pan  wybrany  spośród 

tysięcy innych! Jedyna taka okazja, tylko dla pana. Domowe pole siłowe za 599,99 złotych! 

Marek zamarł z dłonią na klamce. 

Na progu stało dziwne zjawisko, podszywające się pod akwizytora. Młody  mężczyzna 

miał  na  sobie  lśniący  garnitur,  którego  materiał  niczym  lustro  odbijał  w  sobie  gęstniejące 

chmurami niebo. Na obłej głowie nosił czerwony melonik, pasujący do jaskrawej muszki. W 

urękawicznionej dłoni spoczywała skrzyneczka podobna do akumulatora, z której od czasu do 

czasu  strzelały  iskry.  Marek  spojrzał  na  nią  z  lekką  podejrzliwością.  W  końcu  jednak 

ciekawość przemogła w nim niechęć do komiwojażerstwa. 

-  Pole  siłowe?  –  Podrapał  się  po  odrastającej  brodzie.  –  Nie  wiedziałem  nawet,  że 

wynaleźli już coś takiego. 

background image

 

-  To  gadżet  przyszłości!  –  zawołał  akwizytor  z  typową  dla  siebie  emfazą.  Wysunął 

skrzyneczkę przed siebie i zaprezentował ją wyćwiczonym gestem. – Średnica zasięgu do 150 

metrów.  Moc:  do  1,1  gigawata.  Posiada  atest  BPT.  –  Wskazał  na  migotliwą,  hologramową 

naklejkę. – Doskonale chroni przed grawitacyjnie naprowadzanym laserem. 

Marek  zmarszczył  brwi.  Był  więcej  niż  pewny,  że  nigdy  nie  słyszał  o  grawitacyjnie 

naprowadzanym czymkolwiek; a tym bardziej o laserze. A więc jednak naciągacz – pomyślał 

z westchnieniem. A może żart na juwenalia? No, w każdym razie miałem rację. Nie ma czegoś 

takiego jak pole siłowe. A nawet jeśli się okaże, że jest, to kupię je sobie w promocji. 

- Niestety, będę musiał podziękować za to pańskie „pole siłowe”. Do widzenia. 

Zaczął przymykać drzwi, ale uparty akwizytor zastawił je butem. 

- Zlituj się pan – poprosił, robiąc maślane oczy. – Ja tu w Uchronii dopiero od tygodnia 

robię.  No  dosłownie  ostatni  egzemplarz  mam,  a  muszę  wyrobić  normy  w  tym  okresie.  – 

Marek  założył,  że  chodzi  o  okres  rozliczeniowy.  –  Zejdę  panu  tę  stówkę,  co?  Oferta  last 

minute, bierz pan teraz, zegar tyka! Cena promocyjna, stać każdego! 

Marek prychnął. 

- Przecenia pan moje zarobki. Pisuję do lokalnej gazety. 

- A pana sąsiad kupił – podpuszczał go sprzedawca. 

-  Pan  Janusz?  –  Wychylił  się  i  zerknął  w  kierunku  domu  po  prawej,  nad  którym 

rozciągała się półprzezroczysta kopuła czystej energii. – Ech, ten to wszystko kupi. Dziękuję, 

ale nie. Dałem się już naciągnąć na to AI w drzwiach. Domowy system komputerowy, też mi 

coś.  –  Walnął  pięścią  w  skrzydło  drzwi.  Drzwi  odpowiedziały,  wyrywając  mu  się  z  dłoni  i 

otwierając na oścież z impetem. – O, widzisz pan? Nie można ich nawet porządnie… 

Urwał,  gdy  coś  w  pobliżu  zapiszczało.  Z  początku  pomyślał,  że  zepsuły  się  drzwi,  ale 

nie – monotonny sygnał dochodził od strony akwizytora. Sprzedawca wydobył z kieszeni coś, 

co  przywodziło  na  myśl  stary  zegarek  z  dewizką,  tyle  że  pełen  krzywych  i  kątów,  jakby 

rozciągnięto go w dodatkowy wymiar. Markowi ciężko było utrzymać na nim wzrok. 

-  Niestety,  czas  mi  się  skończył.  –  Akwizytor  westchnął,  stukając  w  dziwaczne 

urządzenie. – I znowu nie wyrobiłem normy. 

- Przykro mi – odpowiedział Marek. 

- Nie pańska wina.  A nuż przeniosą mnie do innego okresu? Podobno w starożytności 

łatwo się naciąga. Zwłaszcza, wie pan, przed naszą erą. Ludzie nie są aż tak cwani, jak w tym 

waszym XXI wieku. 

Potężny  grzmot  zagłuszył  jego  ostatnie  słowa.  Marek  uniósł  głowę,  spodziewając  się 

burzy. Zamiast tego zauważył jednak niecodzienne, koliste chmury, zbierające się powoli nad 

background image

 

miastem.  Kiedy  patrzył  tak  na  nie  z  otwartymi  ustami,  jedną  z  nich  rozerwała  czerwona 

błyskawica i uderzyła w dom na sąsiedniej ulicy. W ułamku sekundy nie było już domu, tylko 

gorąca para, pył, sadza oraz wypalona w trawniku dziura. 

-  Grawitacyjnie  naprowadzany  laser  –  szepnął  Marek,  nie  odrywając  wzroku  od 

najbliższej  z  tych  fałszywych  chmur.  Zimny  dreszcz  wpełzł  mu  na  plecy.  –  Jezusie  Maryjo, 

skąd pan o tym wiedział? Co to ma być?! 

-  Ach,  to.  –  Komiwojażer  obejrzał  się  obojętnie,  po  czym  zerknął  w  swoje  papiery.  – 

Zobaczmy,  grafik  sprzedaży…  „24  czerwca  2032.  Pierwszy  nalot  Obcych.  Sprzedawać  pola 

siłowe”.  Wie  pan,  w  zasadzie  głupia  sprawa.  –  Mężczyzna  uniósł  wzrok  i  uśmiechnął  się 

przepraszająco,  nie  zważając  na  zbliżającą  się  flotę  obcych  pojazdów.  –  Zastępuję  dziś 

kolegę.  Sam  chciałem  wziąć  Czarnobyl.  Ot,  takie  proste  sprzedaże:  liczniki  Geigera  i 

kombinezony radiacyjne. Tam się jeszcze dało coś uratować. Ale tutaj… 

- Panie, zlituj się pan, j-ja… ja nie wiedziałem, że to na poważnie! – Marek wyciągnął 

ku niemu ręce. – Daj mi pan to pole siłowe! Zapłacę, ile pan zechce! 

Akwizytor skrzywił usta. 

-  Instalacja  zajęłaby  dziesięć  minut.  Pan  ma  najwyżej  siedem.  A  nie  wolno  nam  dwa 

razy  wracać  w  ten  sam  okres.  Wie  pan,  paradoksy  czasowe.  Zresztą,  mówiłem  panu  od 

początku,  że  to  ostatnia  okazja.  –  Mężczyzna  uchylił  kapelusza.  –  No,  jak  to  u  nas  mówią: 

komu w drogę, temu czas! – Zaśmiał się jeszcze z własnego żartu i odwrócił plecami. 

Marek  ze  zwierzęcym  warknięciem  rzucił  się  w  jego  kierunku.  Akwizytor  spokojnie 

nakręcił swój wielowymiarowy zegarek. 

A potem zniknął z cichym pyknięciem w niebycie czasu. 

Czerwona błyskawica huknęła przez niebiosa i ewaporowała budynek po drugiej stronie 

ulicy. Marek zaklął i popędził do domu sąsiada jakby ścigał go sam diabeł. 

- To nie Afryka, drzwi się zamyka! – ofuknęły go na pożegnanie drzwi. 

Umilkły dopiero, gdy trafił w nie grot lasera. 

 

Gdy wyszedł przed chatę, wspierając się na ramieniu pierworodnego syna, czekała już 

tam na nich świetlista postać. Wysłannik Pana. 

- Bądź błogosławiony, bracie! Szalom aleichem! Pan z tobą! Czy nie myślałeś o kupnie 

niezatapialnej  arki  dla  siebie  i  swojej  rodziny?  –  Wysłannik  spojrzał  znacząco  na  ciężkie, 

brzemienne  deszczem  kłębowisko  chmur.  –  Otóż  dobra  wiadomość!  Zostałeś  wybrany 

spośród tysięcy! Jedyna taka okazja! Arka za dziesięć tuzinów owiec! 

Noe padł na kolana i podziękował Panu za wybawienie.