Balogh Mary Sezon Na Panny Młode

background image

Romans historyczny

MARY BALOGH

Sezon Na Panny Młode

Londyn, ostatnia dekada panowania królowej Wiktorii Ależ jak bym mogła? - spytała lady Agatha Whyte Henriego
Arnoux ściszonym głosem, aż do bólu świadoma obecności innych pasażerów w poczekalni dworca kolejowego. -
Bigglesworthowie liczą na mnie. Oba wiają się, że jeśli ceremonia zaślubin i uroczystości weselne nie będą
wystarczająco wspaniałe, tak by mogli pokazać, ile są warci, rodzina mar kiza Cottona nigdy nie uzna młodziutkiej
panny Bigglesworth za równą sobie. - Ale właściwie dlaczego miałabyś się tym martwić, moja droga, ko chana lady
Agatho? - spytał z przejęciem monsieur Arnoux z cudownym francuskim akcentem. Lady Agatha spojrzała na niego
bezradnie, próbując znaleźć sposób, by opisać swoją pozycję w towarzystwie i płynącą z niej władzę. Nieskrom nie
byłoby podkreślać swe zasługi, ale z drugiej strony musiała sprawić, by zrozumiał, jak jest teraz potrzebna,
nieprawdaż? A może się tylko łudzę, pomyślała z obawą, i moja rola wcale nie jest taka znaczna... - Bigglesworthowie
są przekonani, że tylko moje zaangażowanie otwo rzy pannie Angeli drzwi do towarzystwa. Właściwie mówią- dodała,
jakby się usprawiedliwiając - że jedynym powodem, dla którego towarzystwo

background image

wybierze się na tak odległą prowincję, jak Little Bidewell, będzie fakt, że to ja zaplanuję uroczystości weselne. Tak jak
to zrobiłam dla pańskiej cór ki, sir. Poczuła rumieniec na policzkach. Kiedy ostatni raz się rumieniła? - I rzeczywiście
uroczystości wypadły wspaniale - zapewnił ją Hen- ri Arnoux. - Lecz przyszłe szczęście mojej córki nie zależało od ich
świetności. Jednak to, o co panią proszę, leży u podstaw przyszłego szczę ścia mojego i, jak śmiem przypuszczać, w
jakiejś mierze również pani. Jeśli oczywiście pani choć w części podziela względy, które ja mam dla pani, moja droga
lady Agatho. - Ujął jej dłoń w rękawiczce i podniósł do ust. Obiekcje lady Agamy zaczęły topnieć. Mówił tak
szarmancko, był taki poważny i, czyż to nie romantyczne, odprowadził ją aż na stację! Nie mniej jak mogła choćby
pomyśleć o ucieczce do Francji z monsieur Ar- noux zamiast podróży do Little Bidewell, zwłaszcza że już miała
kupiony bilet? Żałowała, że w ogóle się zgodziła. Ale ciotka panny młodej, panna Eglan- tyna Bigglesworth, była
dawną szkolną koleżanką ulubionej kuzynki lady Agathy. I kiedy droga Helena ją poprosiła, wszystko wyglądało na
historię jak z bajki: prosta dziewczyna z prowincji poślubia mężczyznę pochodzą cego z najstarszej rodziny
arystokratycznej, jednej z najlepszych w wyż szych sferach. - Obawiam się, że panna Bigglesworth może dotkliwie
odczuć moją nieobecność, a ja nie wybaczyłabym sobie, gdyby... - Och, w życiu nie słyszałam takich bzdur -
wymamrotała z niesma kiem jakaś kobieta za plecami monsieur Arnoux. - Bez obrazy, paniusiu, ale wierz mi, jeśli tej
panience udało się złowić markiza, to nie potrzebuje od ciebie żadnej pomocy. Zażenowana lady Agatha wychyliła się,
aby spojrzeć za monsieur Ar- noux, i ze zdziwienia szeroko otworzyła oczy. Osoba, która tak bezcere monialnie
wygłosiła swoją opinię, nie była prostaczką, jaką spodziewała się ujrzeć lady Agatha. Na ławce siedziała z wdziękiem
młoda, elegancka i zamożnie wyglądająca dama. Miała jakieś dwadzieścia kilka łat i była na swój sposób bardzo ładna,
z wydatnymi kośćmi policzkowymi i ostro zarysowanym podbródkiem. Miała ciepłe, brązowe oczy, głęboko osadzone
pod ciężkimi powiekami, brwi cienkie, proste i ciemne. Tylko usta jak na damę były zbyt szerokie i pełne, by można je
było uznać za ładne. Lady Agatha obejrzała ozdobny kapelusz przypięty na czubku zaczesa nych do góry
kasztanowatych włosów. Jedwabne gałązki bzów tkwiły wśród

background image

prążkowanych wstążek, a długie purpurowe pióro kołysało się zalotnie przy skroni. Przedziwna dekoracja głowy. Strój
wprawdzie nie nadawał się na podróż, ale był uszyty według naj nowszej mody i najwyraźniej sporo kosztował. Od
smukłej szyi do wą skich nadgarstków delikatna kremowa koronka okrywała dopasowany sta nik z liliowego jedwabiu.
Suknia opinała wąską talię, rozszerzała się na biodrach i luźno opadała do ziemi, prawie zasłaniając półbuty z koźlej
skórki. Taka suknia kosztowała co najmniej dwadzieścia pięć gwinei. Z pewnością nie byłoby na nią stać dziewczyny z
przedmieścia. Lady Agatha rozejrzała się szybko w poszukiwaniu innej kobiety, która mogłaby wypowiedzieć te
słowa. Jednak w pobliżu nie było nikogo inne go- Młoda dama uśmiechnęła się promiennie. - Do licha, kochanieńka,
gdyby taki nadziany jegomość jak ten popro sił mnie, żebym z nim uciekła, pognałabym, aż by się kurzyło! - Mrugnęła
szelmowsko. - Trzeba się cieszyć życiem, złociutka. - Że co, proszę? - Agatho, posłuchaj jej - nalegał Arnoux.. - Jedź
ze mną. - Ale... - Agatha ponownie skupiła chwilowo rozproszoną uwagę na monsieur Arnoux. - Przecież się
zobowiązałam. Nie mogę tak po prostu zostawić biednej, osieroconej przez matkę dziewczyny i jej ojca... - Go
rączkowo szukała odpowiednich słów. - ...na lodzie? - usłużnie dopowiedziała kobieta z kasztanowatymi wło sami i
zdegustowana potrząsnęła głową. - Hal To zwykła wymówka. Przej rzałam cię. Przesadnie podkreślasz swoją rolę.
Zrobiłaś z tego swojego niewielkiego talentu nie wiadomo co i właściwie dlaczego, pytam? Bo boisz się, że bez niego
będziesz nikim. - Agatha milczała. Słowa tej mło dej kobiety były wiernym echem jej własnych myśli. - Cóż, w
porządku, jeśli to wszystko, co potrafisz. Ale ty możesz więcej. Masz jego. - Młoda dama wskazała palcem Henriego
Arnoux, który ochoczo przytaknął. -Po słuchaj mojej rady i nie bądź głuptasem. Życie daje ci zbyt mało cukier ków,
żebyś jeszcze mogła grymasić. Jeśli ten jegomość chce ci usłać życie różami, to mu na to pozwól. Teraz albo nigdy,
kochana. - Zadziwiająca osóbka pochyliła się do przodu, a jej ciemne oczy zabłysły. Elegancka arystokratyczna panna
zmieniła się nagle w czarującą psotnicę. - Poza tym nie trzeba być geniuszem, by widzieć, że jesteś w nim zakochana, a
on dla ciebie zupełnie stracił głowę. Do Agathy wreszcie coś dotarło i spłonęła rumieńcem. Kobieta, która
nieproszona udzielała jej rad, miała dodać coś jeszcze, ale nagle obok przemknął kudłaty piesek, który do tej pory
węszył wokół

background image

kosza na śmieci. Trzymał w pysku zatłuszczony papier po kanapce. Młoda dama z okrzykiem chwyciła go za kark i
zaczęła mu wyrywać zdobycz. - Ty głupi kundlu! Tam może być trutka na szczury! Kundel zawarczał, młoda kobieta
zaczęła nim potrząsać, a... ...a monsieur Henri Arnoux pocałował lady Agathę Whyte na oczach wszystkich
podróżnych stojących na stacji! Ostatni raz ktoś pocałował lady Agathę kilka, nie, ponad dziesięć lat temu. Kolana się
pod nią ugięły. Zatrzepotała powiekami i zamknęła oczy. Nagle powody, dla których miałaby mu odmówić, wydały się
jej żałosne, a rada młodej kobiety miała w sobie mądrość Salomona. - Któż by pomyślał, gdy brałaś w swoje ręce
przygotowania do ślubu mojej córki, że weźmiesz w nie również moje serce? - powiedział Ar- noux, cofając się o krok.
- Kocham cię, Agatho. Zostań moją żoną. Teraz, dzisiaj. Wyjedź ze mną do Francji. Jak przez mgłę Agatha usłyszała,
że jej doradczyni wzdycha z zachwy tu. - Jest tak, jak mówi ta młoda dama, Agatho. Musisz zdecydować teraz, zaraz -
mówił to z takim przekonaniem, a jego czarny wąsik drżał tak namiętnie, ajednak... a jednak... - Ależ monsieur
Arnoux, co z Neli? - Agatha wskazała w kierunku, w którym dyskretnie oddaliła się jej pokojówka. - Co z moimi
kuframi i rzeczami? Poza kilkoma osobistymi drobiazgami wszystko inne jest już wLittle... Położył delikatnie palec na
jej ustach. - Neli, oczywiście, pojedzie z nami. Co się tyczy twoich bagaży, jeśli masz tam coś, do czego jesteś bardzo
przywiązana, to poślemy po nie póź niej. Ale na razie, Agatho, pozwól, bym to ja kupował ci różne rzeczy. Pozwól mi
cię ubrać, ozdobić klejnotami i rozpieszczać... - A niech mnie, pozwól mu! Młoda kobieta trzymała pieska w mocnym
uścisku, połowę tłustego pa pierka miała w ręce, druga połowa tkwiła w pysku psa. Oboje, kobieta i pies, nawet na
chwilę nie spuszczali brązowych oczu z Agathy. - Naprawdę? - wyszeptała Agatha, zaskoczona, że szuka rady u dziw
nej nieznajomej. - Bez wahania. Wątpliwości Agathy zniknęły i poczuła się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Henri
Arnoux ujął jej twarz w dłonie. - Czy wyjdziesz za mnie, ma chere, mon coeurl - Bez wahania - odpowiedziała.

background image

Pocałował ją mocno i obejmując w talii, pośpiesznie wyprowadził, ze stacji. Lady Agatha była tak oszołomiona i
szczęśliwa, że nawet nie za uważyła, jak bilet wyleciał jej z ręki i spadł na ziemię niczym konfetti na ślubie. Ale
zauważyła to kobieta siedząca na ławce. - Cóż, powiedziałabym, że spełniliśmy dzisiaj nasz dobry uczynek, co,
Mikrusie? - rzekła Letty Potts do psa. Z jej głosu znikły wszelkie ślady prymitywnego akcentu. Patrzyła na parę
wychodzącą z londyńskiej stacji. Za nią pośpiesznie dreptała pulchna kobieta, zapewne owa Neli, która wkrótce miała
zostać emigrantką. - Czyż miłość nie jest piękna? - spytała Letty, znów z akcentem. - Słodka jak ulepek. Aż zęby bolą.
Ale błysk w jej oczach przeczył zgryźliwej uwadze. Serdecznie pocało wała psa w nos i schyliła się, żeby podnieść
upuszczony bilet. Spojrzała na wypisaną na bilecie stację docelową. - Little Bidewell, Northumberland - przeczytała. -
Hm, to chyba dość daleko. Jak myślisz, gdzie to jest? Nie żeby to miało jakieś znaczenie, co, Mikrusie, mój piesku? -
Mikrus ujej boku zamerdał ogonem. - Jeśli mamy bilet do Little Bidewell, to tam właśnie pojedziemy. Uśmiech powoli
zniknął z jej twarzy. Rozrywka, której dostarczała jej wysoka, chuda, rudowłosa kobieta i jej wybranek, skończyła się.
Dziew czyna wróciła myślami do własnych problemów. Nick będzie jej wkrótce szukać. Ale jeszcze nie teraz. Na razie
pewnie siedzi w swoim „biurze", czeka na jej powrót. Gdy podpalił pensjonat, w którym się zatrzymała, zniszczył nie
tylko jej dom, ale wszystko, co posiadała, z wyjątkiem sukni, którą miała na sobie. Ta jedyna naprawdę elegancka
suknia też by pewnie spłonęła, gdyby Letty nie ubrała się w nią w próżnej nadziei, że zdoła zrobić dobre wrażenie na
dyrektorze teatrzyku muzycznego Goodwina. Po dwóch tygodniach poszukiwania pracy wiedziała już, że to bezcelo
we. Nick przekonał dyrektorów wszystkich londyńskich teatrów, by jej nie zatrudniali, mimo że była jedną ze
wschodzących gwiazd rewii. Albo mogłaby być, gdyby tylko dano jej szansę. Z czasem przekonaliby się do niej także
krytycy. Już się im spodobał jej głos; wcześniej czy później dostałaby rolę, dzięki której by zobaczyli, że potrafi też
śpiewać z uczuciową głębią, a nie tylko w komediowy sposób. Na razie jednak wyglądało na to, że przyjdzie jej jeszcze
trochę poczekać na ów przełom w karierze. Uśmiechnęła się gorzko. Nick zapewne jest z siebie zadowolony - nie
posuwając się do zbrodni, nie zostawił jej innego wyjścia, poza powrotem

background image

do niego na kolanach i wzięciem udziału w ohydnym oszustwie, które planował. Jednak nie wróciła do niego na
kolanach. Prosto spod płonącego pensjo natu poszła na stacją kolejową St Pancras, gdzie przeliczyła resztę swoich
pieniędzy i spytała kasjera, dokąd może za to dojechać. Odpowiedź była przygnębiająca: nawet nie do Chelsea.
Dopiero wtedy zaczęła tracić odwagę. Usiadła, żeby pomyśleć, walcząc z nieznaną jej dotąd bezsilnością. Do licha,
przecież była Letty Potts. Znaną z niepokornego ducha i ciętego dowcipu. Szykowną, zuchwałą Letty Potts. Nie wróci
do Nicka. Nie weźmie udziału w jego najnowszym oszustwie. To już nie było zwykłe okpienie jakiegoś
przekarmionego, wystrojonego młodzika z arystokracji, włóczącego się po slumsach. Ostatni pomysł Ni cka był
okrutną grą, polegającą na wyłudzaniu od niezamożnych wdów ich skromnych majątków. Do tego nie przyłoży już
ręki. I właśnie wtedy, kiedy tak siedziała, zjawiła się ta para z wyższych sfer i dosłownie upuściła jej pod nogi
rozwiązanie wszystkich problemów. Mog ła pojechać do Little Bidewell i tam się ukryć. Może nawet znajdzie pracę
jako modystka, jeśli to miasto było wystarczająco duże. A przynajmniej zniknie z oczu Nickowi Sparkle'owi. Mogła
liczyć tylko na siebie. Łaskawości anioła stróża spodziewała się równie często jak śniegu w lipcu. Jednak wystarczająco
wiele w życiu widziała, by wiedzieć, że od czasu do czasu los lekko uchyla drzwi, przez które tylko głupi nie
próbowałby się wśliznąć. Wzięła Mikrusa pod pachę i wstała z miejsca, rozglądając się za peronem, którego numer był
wypisa ny na bilecie. Letty Potts nie była głupia. Z jeśli w pierwszym akcie pojawia się jakaś nic nieznacząca postać,
to w ostatnim z pewnością będzie miała nóż w ręce. Niie ustąpię moich serwitutów jakiemuś przeklętemu torysowi! -
dzie dzic Arthur Himplerump stuknął laską o peron. Sir Elliot March położył rękę na ramieniu starszego pana.
Postanowił zakończyć cały ten nonsens raz na zawsze, jak tylko znajdą się z dala od

background image

dam. Stary zrzęda zauważył Elliota podwożącego panie Bigglesworth na stację i natychmiast przeszedł na drugą stronę
ulicy, aby z nim porozma wiać. A raczej wygłosić mu kazanie. Urokiem, ale też problemem mieszkania w tak małym
mieście jak Little Bidewell było to, że jeśli się tylko wystawiło nogę za próg, było się skaza nym na spotkanie z
sąsiadami. - To oczywiście pańska decyzja - powiedział sir Elliot, patrząc spokoj nie w zaczerwienioną twarz
Himplerumpa. - Ale, Arthurze, nawet jeśli masz prawo odmówić Burkettowi przejazdu przez twój grunt, zostało ono
ustanowione nie po to, by karać człowieka za jego polityczne przekona nia, ale by bronić twoich interesów. Policzki
Himplerumpa zatrzęsły się z oburzenia. - Wiem, Arthurze, że nie jesteś mściwy. W zasadzie Elliot wiedział, że jest
odwrotnie, ale gotów był poświęcić prawdę dla zgody. Z oddali rozległ się gwizd lokomotywy. - A niech to -
powiedział, oglądając się na wjeżdżający pociąg, a po tem z powrotem na swego rozmówcę. - Przynajmniej odczekaj
chwilę, zanim zrobisz coś, czego będziesz potem żałował. A teraz wybacz, muszę przywitać damę wynajętą przez
pannę Bigglesworth do przygotowania uroczystości weselnych Angeli. Ale Himplerump nie zamierzał tak łatwo
rezygnować. - Kip mówi, że powinienem obstawać przy swoim. Kip, jedyny syn i dziedzic Arthura, był przystojnym
młodzieńcem, który na nieszczęście zbyt wcześnie zaczął podziwiać w lustrze własne odbicie. Łagodny głos Elliota stał
się twardy jak stal. - Wierz mi, najlepiej będzie, jeśli twoje poglądy nie nadwerężą zarów no twojego sumienia, jak i
portfela Burketta. - No dobrze - zagrzmiał dziedzic Himplerump. - Ale tylko dlatego, że ty to mówisz, Elliocie. Ty, tak
jak ja, w przeciwieństwie do innych, jesteś dżentelmenem. Elliotowi zadrżały kąciki ust, ale zdołał odpowiedzieć z
powagą: - Na pewno bardzo staram się nim być, Arturze. Himplerump odwrócił się z pogardliwym prychnięciem i
pomaszero wał z powrotem w stronę peronu, przy którym z łoskotem zatrzymał się pociąg z Londynu. Eglantyna i
Angela Bigglesworth przepchnęły się do przodu, z niepokojem oczekując pojawienia się kobiety, która miała czy nić
cuda. Lady Agatha Whyte musiałaby zaiste być cudotwórczynią, by Sheffieldowie, czyli rodzina markiza Cottona,
zmiękli w swej zarozu miałości i serdecznie powitali w swym gronie młodziutką Angelę Big glesworth.

background image

Elliot poznał Sheffieldów dawno temu, kiedy przez jeden krótki sezon bawił w towarzystwie. Nie zrobił na nich
dobrego wrażenia. A ściślej mówiąc, jego brak tytułu zrodził w Sheffieldach przekonanie, że należą mu sią od nich
jedynie chłodne uprzejmości. Nie, oni tak łatwo nie przyjmą do rodziny dziewczyny, która jest nikim, a przez
małżeństwo wchodzi w ich świetne towarzystwo. Nie miało znaczenia, że Bigglesworthowie już daw no mieszkali na
tej ziemi, gdy Sheffieldowie byli jeszcze chłopami pańsz czyźnianymi. Elliot spojrzał na Eglantynę Bigglesworth. Jej
pospolita, wąska twarz była pełna obawy. Obok stała siostrzenica Eglantyny, jasnowłosa i śliczna Angela. Można by ją
uznać za uosobienie angielskiej rozkwitającej kobie cości, gdyby nie zaciśnięte różowe usta i lekkie cienie pod oczami.
Eglantyna zauważyła zainteresowanie Elliota i uśmiechnęła się lekko. Ponieważ stangret Bigglesworthów miał podagrę,
a ojciec Angeli, Anton, został w domu, by dopilnować przygotowań na przyjęcie gościa, poprosiła Elliota, by użyczył
powozu i przywiózł do dworu Hollies osobę, która zaplanuje wesele. Nie mógł odmówić. Przede wszystkim dlatego, że
był dżentelmenem. Poza tym bardzo lubił Bigglesworthów. Eglantyna bardzo mu pomogła po śmierci matki. Miał
nadzieję, że lady Agatha uczyni chociaż jedną dzie siątą tego, czego spodziewała się po niej Eglantyna. Konduktor
otworzył drzwi, wyskoczył na peron i odwrócił się, by wy stawić schodki. - Stacja Little Bidewell! Proszę wysiadać!
Pojawiło się kilku pasażerów - gospodyni pastora z dwójką chichoczą cych kuzynek, ubrany w kraciasty płaszcz
dżentelmen w średnim wieku, przyciskający do piersi odrapany kuferek. A za nim... już nikt. Konduktor zerknął na
wyjęty z kieszonki zegarek i pośpiesznie ruszył w stronę stacji, mamrocząc coś o filiżance herbaty. Eglantyna i Angela
wymieniły zaniepokojone spojrzenia. - Cóż... - Angela przełknęła z wysiłkiem. - Jestem pewna, że wszystko się wyjaś...
- Tam jest! - zawołała Eglantyna. - Halo! Lady Agatho! Sir Elliot March spojrzał w kierunku wagonów pierwszej
klasy. Za okna mi wagonu przesuwała się wzdłuż korytarza kobieta. Na głowie miała ja kąś ogromną konstrukcję.
Wątpił, by to był kapelusz. Kobieta otworzyła drzwi na końcu wagonu i zatrzymała się na chwilę, podświetlona od tyłu
zachodzącym słońcem. Elliot skupił na niej wzrok. Miała figurę i styl, który niedawno został wylansowany przez
jakiegoś Amerykanina, czy nie nazywał się Gibson?

background image

Dopasowana koronkowa suknia podkreślała sylwetkę, opinając niczym druga skóra zmysłowe kształty. Kobieta
najwidoczniej nie usłyszała Eglantyny, bo nie odpowiedziała na powitanie. Spojrzała za siebie, obróciła się na pięcie i
zgięła wpół, bardzo prowokacyjnie ukazując ładnie zaokrąglone biodra. Stojący obok Elliota pan Himplerump
wstrzymał oddech. - Halo, lady Agatho! Lady Agatho! Ciągle schylona lady Agatha odwróciła się wolno. Szerokie
rondo wiel kiego kapelusza zasłaniało większą część jej twarzy, ale dojrzeli stanow czy podbródek, ostro zarysowaną
szczękę i niespodziewanie duże usta. Była młodsza, niż to wcześniej sugerowała Eglantyna. Dużo młodsza. Przyjrzał
się uważniej. Gdy dowiedział się od Eglantyny, że zamierza zatrudnić do przygotowania wesela domniemaną córkę
diuka, dyskretnie zasięgnął informacji. Dowiedział się, że lady Agatha Whyte z firmy Uro czystości Weselne Lady
Whyte rzeczywiście jest damą, najstarszą córką zubożałego diuka Lally. Powinna mieć ponad trzydzieści lat. Lady
Agatha chwyciła na ręce czarnego, podejrzanie wyglądającego pie ska, ukrytego dotąd w fałdach jej sukni,
wyprostowała się i odwróciła. Słońce oświetliło jej twarz, ukazując największy jej atut, głębokie, ciem nobrązowe oczy.
Nie była klasyczną pięknością ale jej uroda przyciągała uwagę. - Przepraszam - powiedziała schrypniętym głosem. -
Nie zorientowa łam się, że pani woła do mnie. Nazywam się... - Nie ma potrzeby przepraszać, droga pani - przerwała
jej entuzjastycz nie Eglantyna. - Strasznie trudno coś usłyszeć w tym hałasie, prawda? - Rzeczywiście. Ale widzi pani,
ja nie jestem... Słowa lady Agathy zostały zagłuszone przeraźliwym gwizdem lokomo tywy. - Tak się cieszymy, że
pani tu jest. Przyznaję, że trochę się już dener wowaliśmy, bo pociąg się spóźnił. Ale teraz już koniec zmartwień, praw
da? Przyjechała pani i wszystko jest w porządku! -zawołała głośno Eglanty na i zaczerwieniła się, gdy gwizd nagle się
urwał, a ona dalej krzyczała. Odchrząknęła i powiedziała: - Pani bagaże przyjechały kilka dni temu. Lady Agatha
znieruchomiała w trakcie układania psa na rękach. - Moje bagaże? - Tak - powiedziała Angela, odzyskując głos. -
Różnego rodzaju ku fry, pudła i torby. - Naprawdę? - zapytała z niedowierzaniem lady Agatha. - To nie znaczy, że
byłyśmy wścibskie - pośpiesznie zapewniła Eglan tyna. - Po prostu widziałyśmy, jak wnoszono je po schodach.

background image

Patrzyły wyczekująco, Eglantyna z nieśmiałym uśmiechem, a biedna Angela z taką miną, jakby chciała się zapaść pod
ziemię. - Elliot! Elliot obejrzał się i zobaczył Paula i Catherine Bunting idących w jego stronę. - Zobaczyłem cię z
ulicy - rzekł Paul. - Postanowiłem podejść i się przywitać. Catherine stwierdziła, że ma wielką ochotę na deser z
melasy, ale podejrzewam, że tak naprawdę chodziło jej o to, by zerknąć na lady Agathę. - Nachylił się nieco i niewiele
ciszej zapytał: - Przypuszczam, że jesteś tu, by ją zawieźć do Hollies, prawda? - Tak - potwierdził Elliot, wracając
spojrzeniem do kobiety o kasztano wych włosach. Usłyszała głośną wypowiedź Paula i spojrzała prosto na Elliota.
Wyda wało mu się, że wyczuła jego zażenowanie i że ją to rozbawiło. Skłonił głowę. I wtedy się uśmiechnęła. Elliot
zapomniał o dobrych manierach. Zapomniał o Paulu i Catherine Bunting. Stał i po prostu się na nią gapił, bo ten
uśmiech ją całą odmie nił. W jej twarzy pojawiła się dojrzałość, widoczna w kpiąco uniesionej brwi, w nieopanowanym
drżeniu dolnej wargi. Były w tym uśmiechu przewrot ne poczucie humoru i figlarność, ale też pewna nieuchwytna
słodycz. Wyglądało, jakby nie chciała się uśmiechnąć, ale nie mogła się powstrzy mać. Sprawiała wrażenie, że zna
pyszny sekret, którym chciała się podzie lić. Jej ciemne oczy się zaiskrzyły, a na policzkach nieoczekiwanie poja wiły
się dołeczki. Spojrzała na Bigglesworthów. - O, jak to miło z państwa strony, że osobiście witacie mnie na stacji -
zaszczebiotała. Przytuliła twarz do psa. - Spójrz, Pimpuś, jacy wspaniali ludzie. Postawiła psa na ziemi i wyciągnęła
rękę w geście powitania. W drugiej dłoni miała chusteczkę, którą powoli podniosła do oczu. Była teraz uoso bieniem
sentymentalnej kobiety, wzruszonej tak miłym przyjęciem. Jed nak temu gestowi przeczyły jej figlarne oczy. -
Dziękuję. Och, taka jestem wdzięczna. Elliota znów ogarnęły wątpliwości. Według jego informacji lady Agatha Whyte
unikała rozgłosu. Nie lubiła zwracać na siebie uwagi, gdyż uważa ła to za wulgarne. Nigdy nie pozwoliła na
zamieszczenie w gazetach swo jej podobizny. A tu stała i przyjmowała pochwały Eglantyny z widoczną przyjemnością.

background image

Uśmiechnęła się kokieteryjnie i spłynęła po schodach. Dosłownie spłynęła. Stała u szczytu schodków, a chwilę potem
była już na peronie. Nigdy nie widział, żeby dama tak się poruszała. Próbował się opanować. Zachowywał się
absurdalnie i... wielki Boże! Paul i Catherine pewnie uznają go za ostatniego głupca. Odwrócił się, by zagadnąć Paula,
ten jednak również zdawał się być urzeczony młodą damą. - Więc pani jest lady Agathą? - spytała Eglantyna, a gdy
rudowłosa kobieta przytaknęła, ciągnęła z entuzjazmem: - Oczywiście że to pani! Ale kiedy pani nie zareagowała, cóż,
pomyślałam... to zresztą nieważne. Droga lady Agatho! Mam nadzieję, że podróż minęła spokojnie i nie była zbyt
męcząca. Pofatygowała się pani w nasze skromne progi. I co też sobie pani o nas pomyśli? Pozwoli pani, że się
przedstawię. Eglantyna Biggles- worth, miałam przyjemność korespondować z panią. Miło mi w końcu panią poznać! -
Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedziała lady Agatha z wiel ką szczerością, choć na jej szerokich,
wydatnych ustach wciąż błąkało się rozbawienie. - A to - oczy Eglantyny zalśniły z dumy - to jest nasza przyszła panna
młoda, nasza mała Angela. - Jestem oczarowana, panno Bigglesworth - zachwyciła się lady Aga tha, biorąc Angelę za
rękę. - Jaka z ciebie śliczna panienka. Twój narze czony jest szczęściarzem! Eglantyna zauważyła państwa Bunting z
Elliotem i kiwnęła ręką, żeby podeszli. - O, świetnie się składa! Oto nasi sąsiedzi. Mam przyjemność przedsta wić
lorda Paula Buntinga i jego żonę Catherine. Catherine kiwnęła głową nieco sztywno, pomyślał Elliot. Oby tylko nie
oznaczało to jakiejś choroby. Mimo że ich zaręczyny zostały zerwane wie le lat temu, nadal była mu droga. Paul
skłonił się radośnie. - A to szczęśliwy traf! Państwo Vance! Halo, panno Elizabeth! Chodź cie, poznacie lady Agathę.
Eglantyna pomachała do Vance'ów, którzy powoli szli chodnikiem koło dworca. Twarz Beth była tak przesadnie
obojętna, że ich nagłe pojawienie się przed stacją kolejową nie mogło być przypadkowe. Stary pułkownik Vance
pochylił się do nieco podstarzałej córki i krzyk nął: - Co? Co ona powiedziała?! - Lady Agatha, ojcze! - głośno i
spokojnie odpowiedziała Beth. - Przy jechała przygotować piękne wesele panny Angeli! - Panna Angie jest piękna bez
niczyjej porno...

background image

Beth gwałtownie poczerwieniała i objąwszy ramieniem starszego pana, pośpiesznie poprowadziła go dalej, zanim
zdążył dokończyć zdanie. - Proszę nam wybaczyć. Obawiam się, że papa nie czuje się najlepiej - powiedziała przez
ramię. - Do zobaczenia później! - Egiantyna odetchnęła z ulgą i spojrzała na Elliota. - Ach, jak mogłam zapomnieć.
Pozwolę sobie przedstawić nasze go drogiego przyjaciela, sir Elliota Marcha. Podszedł powoli, mając nadzieję, że jego
utykanie nie jest zbyt widocz ne. Noga często mu sztywniała, gdy było zimno. Egiantyna stała pochylo na w stronę lady
Agathy. Usłyszał jej szept: - To pamiątka z wojny. Zdjął kapelusz i ukłonił się, czując się podwójnie niezręcznie. Och,
gdy by tylko mógł wyperswadować Eglantynie jej egzaltowane wyobrażenia o jego wojskowej karierze. Podniósł
głowę i napotkał spojrzenie rudowłosej kobiety. Jej oczy otwo rzyły się szerzej, jakby go rozpoznały. Były niezwykle
brązowe, głębokie i odurzające, jak dobre porto. - Bardzo mi miło - usłyszał swój głos, jakby z pewnego oddalenia. -
Sir... - szepnęła bez tchu. - Sir Elliot mieszka z ojcem na kawalerskim gospodarstwie, niecały kilometr od Hollies -
trajkotała Egiantyna. - Obawiam się, że okropnie nadużywamy ich uprzejmości. - Wcale nie - mruknął Elliot,
urzeczony lekkim rumieńcem, który wy płynął na policzki lady Agathy. - Stanowczo tak - powiedziała Egiantyna. - Sir
Elliot był tak uprzejmy, że zaofiarował się zawieźć nas do domu, w zastępstwie naszego chorego stangreta. - Ma
podagrę - oznajmiła Angela. - Strasznie cierpi. Młoda śliczna kobieta niechętnie przesunęła spojrzenie z niego na An-
gelę. - Z mojego doświadczenia wynika, że osoby z podagrą mają skłonno ści do picia. Moja pokojówka piła jak
gąbka. - Pokiwała głową ze zrozu mieniem. Na te słowa Angela parsknęła zduszonym śmiechem. Ten dźwięk ucie
szył Elliota. Już dawno nie słyszał śmiechu Angeli. Lady Agacie zaiskrzyły oczy. - A jak się napiła, zachowywała się
okropnie. Uświadomiłam sobie, jaki to problem dopiero wczoraj, gdy pojawiła się na stacji tak pijana, że nie była w
stanie wsiąść do pociągu. - Zmrużyła oczy. - Nie muszę chyba mówić, że ją odprawiłam.

background image

Eglantyna wspominała, że lady Agatha ma opinię ekscentryczki. Jak widać, zasłużoną. Żadna ze znanych mu dam nie
mówiłaby spokojnie o ta kich sprawach. Nie wyobrażał sobie, by Catherine mogła powiedzieć sło wa „jak gąbka"
nawet w odniesieniu do gąbki. Catherine w ogóle była dziwnie milcząca. Eglantyna nie zauważyła niczego dziwnego.
Ale też była niesłychanie prostoduszna. - Obawiam się, że nasz Ham ma ten sam problem - przyznała. - Ale nie może
przestać. Więc co możemy zrobić? - Zwolnić go? - zasugerowała lady Agatha. - No tak - westchnęła Eglantyna. - Ale
co by się z nim wtedy stało? Nikt go już nie zatrudni. Elliot omal się nie uśmiechnął na widok zakłopotanej miny lady
Agathy. Mieszkańcy Little Bidewell mieli zdecydowane, choć nietypowe poglądy odnośnie swoich obowiązków wobec
społeczeństwa. - Niech się pani nie obawia - powiedziała Eglantyna, mylnie rozumie jąc minę lady Agathy. - Do
wesela Ham na pewno dojdzie do siebie. Nie zawiedzie naszej rodziny przy naprawdę ważnej okazji... - urwała zażeno
wana. ~ Co nie znaczy, lady Agatho, że pani przyjazd nie jest ważnym wydarzeniem! Lady Agatha przytuliła psa do
twarzy. - Jakie to miłe! Słyszysz, Pimpusiu? Jesteśmy wydarzeniem. - Tak jest w istocie - powiedziała Eglantyna,
biorąc lady Agathę pod rękę. - Paul i Catherine, mam nadzieję, że nam wybaczycie. Lady Agatha jest z pewnością
zmęczona po podróży. Elliot zgodził się w duchu z Eglantyna. W tym tempie wkrótce zjawi się tu całe miasteczko. -
Oczywiście - wymruczał Paul, patrząc z podziwem. - To dla mnie zaszczyt poznać panią, lady Agatho. - Jest pan zbyt
uprzejmy, lordzie Paul - odparła. - Lepiej miejcie się na baczności, bo jeśli uwierzę w wasze zapewnienia, to zostanę tu
na zawsze. - Słucham? - spytał zmieszany Paul. Roześmiała się cicho. - Cóż, zaledwie kilka minut po przyjeździe
zostałam ogłoszona wydarze niem i zaszczytem. Czyż mogłabym pokazać się z lepszej strony? - Spojrzała na Elliota, a
jej oczy zabłysły wesoło, przekornie i... tak, prowokacyjnie. Spodziewał się kogoś innego. To było interesujące, choć
wiedział z do świadczenia, że to, co interesujące, zazwyczaj przynosi kłopoty. Czekała na jego odpowiedź. Ale zanim
zdążył coś powiedzieć, jedwabi ście gładkim głosem odezwała się Catherine:

background image

- Niech się pani nie obawia, lady Agatho. Jestem przekonana, że przej dzie pani samą siebie. Kiedy w (przedstawieniu
wszystko już się układa, właśnie wtedy ktoś na widowni zaczyna kichać. _L-/etty nie mogła uwierzyć w swoje
szczęście. Najpierw trafił się jej bi let na pociąg, a potem te miłe głuptasy wzięły ją za lady Agathę. Z tru dem
powstrzymywała się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Cóż, jeśli ży cie dalej będzie jej dawać w prezencie kwiaty,
wkrótce uzbiera spory bu kiet. Wystarczy jej dzień lub dwa, by się rozejrzeć, a potem zapakuje co cen niejsze rzeczy
lady Agathy i - adieu Little Bidewell! Zacierała ręce z ra dości. Na dodatek okolica była zdecydowanie ładniejsza, niż
można się było spodziewać po takim prowincjonalnym miasteczku. Sir Elliot był, krótko mówiąc, smakowitym
kąskiem. Naprawdę zapie rał dech w piersiach elegancją i sposobem bycia. Siedząc w powozie na przeciw pań
Bigglesworth, z trudem odrywała oczy od jego szerokich ra mion. Reagowała półsłówkami sugerującymi
zainteresowanie, jednak drzewa nie przyprawiały jej o szybsze bicie serca, bo pierwsze osiem lat życia spędziła na wsi.
Natomiast ciemne kręcone włosy sir Elliota muskające kołnierzyk jego śnieżnobiałej koszuli... tak, to mogło wywołać
drżenie serca. Zawsze miała słabość do wytwornych brunetów, ale ten... hm, wy rastał urodą ponad przeciętność.
Niebieskozielone oczy, ciemne włosy, zmysłowe usta i klasyczny nos. • Nie była kobietą, która romansuje z
pierwszym lepszym mężczyzną tyl ko dlatego, że jest przystojny. Wielu dżentelmenów, szukających pod te atrem
łatwej rozrywki, spotykało się z odmową. Zresztą sir Elliot wcale nie musi mieć ochoty na romansowanie akurat z nią.
Zmarszczyła brwi. Chociaż mogła to uznać za mało prawdopodobne i nie było w tym ko biecej próżności. Parafrazując
wieszcza: „Mężczyzna był mężczyzną i jest mężczyzną". Jak przyjdzie co do czego, sir Elliot March będzie taki jak

background image

wszyscy. Każdy z nich chciał tego samego, tyle że niektórzy grzeczniej o to prosili. I lepiej przy tym wyglądali.
Westchnęła i w tej samej chwili powóz podskoczył na wybojach. Eglantyna pisnęła cicho, a Angeia głośno nabrała
powietrza. Sir Elliot natychmiast wstrzymał konie i odwrócił się zatroskany. - Przepraszam. Czy nikomu nic się nie
stało? - Nie, Elliocie. - A pani, ladyAgatho? - Ze mną wszystko w porządku. Odwrócił się, popuścił cugli i zaprzęg
ruszył ponownie. Dobre maniery były takie... pociągające. A sir Elliot miał naprawdę nienaganne maniery.
Oczywiście, pomyślała Letty, z wysiłkiem tłumiąc entuzjazm, w takim miejscu można bez przeszkód ćwiczyć się w
eleganckiej powściągliwości. Gdyby sir Elliot miał wygłosić więcej niż kilka zdań, zapewne szybko zapadłoby
milczenie. Siedziała teraz na skraju ławeczki, tak że widziała profil sir Elliota. Ostat nie promienie zachodzącego
słońca ślizgały się po powierzchni jego oczu, okolonych czarnymi gęstymi rzęsami. Wyraźny zarys ust i zdecydowana
linia szczęki były podświetlone słońcem. Ale to nos zdradzał pochodzenie. To był zgrabny, mocny nos. Prosty,
agresywny, z rozszerzonymi noz drzami. Z takim nosem można było patrzyć na innych z góry. Zapewne właśnie tak
patrzyli jego przodkowie na jej przodków. Ta myśl otrzeźwiła Letty. Usta zadrgały jej i smutkiem, i rozbawieniem.
Jeśli poza katastrofalnym poczuciem humoru miałajeszcze choć odrobinę zdrowego rozsądku, powinna omijać sir
Elliota z daleka. Zdążyła już za uważyć, że on jeden nie uległ czarowi lady Agathy Whyte, która przybyła, by
przygotować wesele Bigglesworthów. Mógł zwrócić uwagę na jakieś jej towarzyskie potknięcia. Gdy powóz znów
podskoczył na wybojach, Mikrus, niedawno prze chrzczony na Pimpusia, spadł na podłogę. Eglantyna cmoknęła
współczu jąco. Mikrus natychmiast wykorzystał okazję, wskoczył jej na kolana i spoj rzał żałośnie w oczy. Eglantyna
popatrzyła oczarowana. Z głębokim westchnieniem Mikrus ułożył głowę na jej piersi. Biedaczka nie miała wyjścia.
Pies wyćwiczył swoje rozbrajające spojrzenie na najtwardszych sercach w teatrze. Eglan tyna po chwili wahania
zaczęła głaskać go po łebku. Oto kolejny śmiertelnik trafiony strzałą miłości do psa! -pomyślała Letty o najnowszym
podboju swojego towarzysza i zajęła się planem, który przy szedł jej do głowy, gdy usłyszała, jak Eglantyna mówi o
rzeczach lady Agathy.

background image

Jedyną przeszkodą mógłby być list od lady Agathy, wyjaśniający, że właśnie spędza miesiąc miodowy. Ten list i tak w
końcu nadejdzie. Nie trzeba było dużej wnikliwości, by zauważyć, że lady Agatha jest kobietą z zasadami, co zresztą
czyniło ją bezbronną wobec takich osób jak Letty. Zawsze można było przewidzieć jej zachowanie. Lecz zanim list
nadejdzie, upłyną jeszcze trzy lub cztery dni, a wtedy Letty będzie już daleko. Mimo wszystko Letty była zadowolona,
że nie zobaczy rozczarowania Eglantyny. Dla tej miłej kobiety weselne przygotowania były bardzo waż ne. Letty
bezlitośnie zdusiła wyrzuty sumienia. Ci ludzie z pewnością nie potrzebowali rzeczy lady Agathy, a Letty bardzo się
one przydadzą. W su mie Bigglesworthowie nic na tym nie stracą, że wzięli ją za lady Agathę, a Letty dużo zyska.
Jeżeli tylko jej się uda. A uda się, jeżeli będzie ostrożna. I będzie trzy mać się z dala od przystojnych mężczyzn z
szerokimi ramionami, smukły mi dłońmi i ładnymi oczami, na których dnie żyło jeszcze wspomnienie śmiechu.
Dlaczego tylko wspomnienie? - zastanawiała się. Eglantyna dotknęła jej ramienia, rozpraszając te głupie myśli. - Już
prawie jesteśmy na miejscu, lady Agatho. Niech pani patrzy, oto Hollies. Jechali topolową aleją, minęli klomb
kwitnących rododendronów i ich oczom ukazał się Hollies położony na porośniętym trawą pagórku. Dwór miał ładną,
dużą bryłę, która wyglądała, jakby była dziełem przypadku. Boczne skrzydła, gzymsy i werandy wskazywały na
wieloletnią rozbu dowę, czynioną wprawdzie z zamiłowaniem, ale spontanicznie. Część ścian była porośnięta
bluszczem, resztę muru nagryzł już ząb czasu. Rząd wie życzek zwieńczony był kopułami z miedzianej blachy, a liczne
okna lśniły czerwonymi błyskami zachodzącego słońca. - Mam nadzieję, że dom jest wystarczająco duży, by mogła
pani zreali zować swoje pomysły - powiedziała Eglantyna. - Otworzyliśmy wszyst kie pokoje, nawet te od dawna
nieużywane. Przepraszam, że taki tu bu dowlany galimatias. Ale w sumie to tylko wiejski dom. Mam nadzieję, że
rodzina markiza nie będzie rozczarowana - westchnęła z troską. - Markiza - powtórzyła Letty. To zaczynało być
interesujące. Eglantyna spojrzała na nią w przypływie natchnienia. - Nigdy przedtem nie przyszło mi to do głowy.
Jakie to głupie z mojej strony. Pani pewnie zna Sheffieldów.

background image

Sheffieldów? Oczywiście słyszała o nich. Mieli mnóstwo pieniędzy i okropnie zadzierali nosa. Teatrzyk muzyczny nie
był dla nich wystarcza jąco godnym miejscem. - Nie, obawiam się, że nigdy nie dostąpiłam tego zaszczytu - mruknęła
Letty, spoglądając na Angelę. Twarz dziewczyny ładnie się zaróżowiła i właściwie nic dziwnego. Przecież ta śliczna
mała zdobyła markiza Cot- tona. A wygląda na naiwną, zwyczajną gąskę. No, no, kto by pomyślał? Letty spojrzała na
ślicznotkę z uznaniem. - Jestem pewna, że dom świetnie się nada - powiedziała do Eglantyny. Tylko wiejski dom? -
pomyślała Letty. Chociaż wychowała się w jednej z najświetniejszych angielskich rezydencji, była nieślubnym
dzieckiem służącej, tolerowanym jedynie dlatego, że jej matka miała niezrównany talent do szycia. Nigdy nie mogła
zbliżać się do tej części domu, w której mieszkali państwo Fallontrue. Do tej pory jeszcze nie gościła w tak wiel kim
domu jak Hollies. Zmieściłby się w nim cały szereg domków, w któ rych Letty wynajmowała pokoje. Dopóki nie
spalił ich Nick. Na pewno już jej szuka. Wystarczy, że zada kilka pytań na właściwej stacji kolejowej i wpadnie na jej
ślad. I tym razem nie cofnie się przed zrobieniem komuś krzywdy, by zmusić ją do posłuszeństwa. Może nawet jej
zrobi krzywdę. Przez pewien czas była tak podekscytowana, że wzięto ją za lady Aga- thę, a potem zafascynowana
przystojnym sir Elliotem, że zapomniała, po co tu przyjechała. Zdążyła oprzytomnieć, zanim powóz objechał wysadza
ny lipami podjazd. - Zwykle używamy wschodniego wejścia - wyjaśniła Eglantyna. - Pro wadzi do najstarszej części
domu. Bardzo lubimy główny hol. Pewnie wyda się to pani głupie i feudalne. - Nie - odpowiedziała szybko Letty, by
uciszyć obawę w głosie Eglan tyny. - Właściwie styl feudalny to ostatni szał w Londynie. - Szał? - p o wtórzyła jak
echo Eglantyna. - Tak, szał. To znaczy krzyk mody, fanaberia, nowinka - wyjaśniła Let ty. - Naprawdę? - włączyła się
Angela, szeroko otwierając oczy ze zdzi wienia. Letty zawahała się, chcąc zaprzeczyć własnym słowom. Ale obie
kobie ty patrzyły na nią z taką ufnością. Wystarczyło jedno kłamstewko, by je uszczęśliwić. Poza tym może
rzeczywiście styl feudalny cieszył się wzię ciem w towarzystwie. Nie takie rzeczy się zdarzały.

background image

- O, stanowczo tak. - Bez wątpienia zastąpił zeszłoroczną modę na gladiatorów - powie dział sir Elliot. Letty szybko
spojrzała mu w oczy. Uniósł jedną brew. Najwyraźniej potrafił posługiwać sienie tylko zdawkowymi zwrotami. I
jeszcze mówił takim głosem. Bogowie, to nie w porządku, żeby przy stojny mężczyzna był na dodatek obdarzony tak
pięknym tembrem głosu. Gdyby dźwięk mógł głaskać, już by mruczała z rozkoszy. Był jedwabisty i łagodny, a
jednocześnie męski. Zdecydowanie męski. Sir Elliot skrzywił usta w dziwnym grymasie, zsiadł z kozła i podszedł do
drzwi powozu. Nawet porusza się elegancko, pomyślała Letty. Nie jak młodzik z arystokracji, leniwie ociężały albo
arogancko rozluźniony. Ten porusza się z precyzją i gracją żołnierza. W mundurze musiał wyglądać pięknie. Otworzył
drzwi powozu i wystawił schodki. - Czy to prawda, lady Agatho? - wyszeptała Eglantyna, którą Letty określiła w
duchu naiwną. - Chodzi mi o tych gladiatorów. Letty zamyśliła się przez chwilę. Przypuszczalnie nie. Co sir Elliot
mógł wiedzieć o czymkolwiek, tkwiąc w tej dziurze? A może jednak coś wie dział? Do licha. - Cóż, hm. Elliot pomógł
wysiąść Eglantynie i wyciągnął rękę do Letty. Spojrzał jej prosto w oczy. Miał rzęsy, na których widok każda
dziewczyna łkałaby z zazdrości, a wzrokiem jasno wskazywał, że nie wierzy w ani jedno jej słowo. Muszę pamiętać,
pomyślała zapatrzona Letty, że dżentelmen mieszkają cy w prowincjonalnym miasteczku nie musi być naiwny.
Mikrus, zmęczony czekaniem, przecisnął się pod jej spódnicą i zwę szywszy królika, pognał za nim. - Lady Agatho! -
krzyknęła Eglantyna. - Pani piesek! Ale Letty nie mogła oderwać oczu od sir Elliota. Zresztą nie miała ku temu
specjalnych powodów. Mikrus przeszedł szkołę w Londynie. Króli czek nie stanowił dla niego zagrożenia. - Pieskowi
nic się nie stanie - mruknęła. Dużą, ciepłą dłonią nakrył jej rękę. Zapatrzyła się na niego. - Lady Agatho? Serce
zatrzepotało jej w piersi, a na policzkach poczuła ciepło. Ze zgro zą uświadomiła sobie, że się czerwieni. Do licha! Nie
rumieniła sięjuż od lat! Zerwała się z siedzenia, wyrwała rękę i zeszła po schodkach.

background image

Sir Elliot pomógł wysiąść z powozu Angeli Bigglesworth. Letty skupiła wzrok na Angeli i na chwilę zapomniała o sir
Elliocie. Angela Bigglesworth nie wyglądała jak dziewczyna, którą wkrótce czekał ślub. Zamiast napawać się swoim
triumfem, wyglądała tak, jakby spotkała ją przykra niespodzianka zamiast oczekiwanego słodkiego deseru. To
intrygujące. - Elliocie, zostaniesz na obiedzie, prawda? - spytała Eglantyna i Letty ponownie skierowała uwagę na sir
Elliota. - Niestety muszę odmówić, panno Bigglesworth. Mam trochę pracy. - Cóż, w takim razie spotkamy się jutro
na pikniku. Przypomnij pro fesorowi, że Grace upiekła bułeczki z szafranem, które on tak lubi. - Eglantyna pochyliła
się w stronę Letty i dodała: - Profesor to ojciec sir Elliota. - Pani jest dla nas zbyt łaskawa - powiedział Elliot i Letty
przez chwilę widziała przywiązanie, które czuł do ojca. Nie wiedziała, dlaczego prze szedł ją dreszcz. Zwykle
reagowała w taki sposób na mężczyzn z bliznami po bijatykach, groźnie uśmiechniętych i ponuro przystojnych.
Mężczyzn takich jak Nick, zadrwił wewnętrzny głos. Musiała oszaleć. Pożar, brak pracy i Nick Sparkle - wszystko się
sprzy sięgło, by pozbawić jązmysłów. To tylko dlatego, że sir Elliot wydawał się inni niż poznani dotąd mężczyźni. W
tym stanie równie dobrze mogłaby się zakochać w ogrodniku. - Mam nadzieję, że to niezbyt poważna sprawa? -
spytała Eglantyna. - Och nie. To drobiazg, który muszę sprawdzić, i lepiej żebym się nie zwłocznie do tego zabrał -
powiedział Elliot. - Panie wybaczą? - Oczywiście. Jeszcze raz przesunął wzrokiem po twarzy Letty, którą ogarnęła
niezro zumiała chęć, by poprawić włosy i przypudrować nos. Uniósł kapelusz i wspiął się na kozioł. - Do widzenia,
panno Bigglesworth, lady Agatho, panno Angelo. - Jaka szkoda, że sir Elliot musiał nas opuścić - westchnęła Letty, pa
trząc, jak odjeżdża. - Będzie wam brak jego towarzystwa. - O tak - kiwnęła głową Eglantyna. - Ale tak już jest, gdy
sumienny człowiek sprawuje odpowiedzialny urząd. - O jaki urząd chodzi? - Och, nie powiedziałam? Sir Elliot jest
miejscowym sędzią. Podlegają mu wszystkie sprawy kryminalne... - przerwała. - Lady Agatho! Moja droga, czy pani
się dobrze czuje? Miejscowym sędzią? - powtórzyła jak echo słabym głosem Letty. Do diabła! Sędzią i sądem w jednej
osobie dla całego okręgu?! Zakręciło się jej w głowie. Nagle zrozumiała znaczenie ukradkowych spojrzeń i
uniesionych w zdziwieniu brwi sir Elliota. Nie miały żadnego związku z jej nieodpartym kobiecym urokiem. I gdy już
miała zbesztać się za próżność, z pomocą przyszło jej poczucie humoai i omal się nie roze śmiała. - Tak. Pracował
jako adwokat, zanim kilka lat temu objął to stano wisko. W końcu Little Bidewell jest stolicą okręgu - wyjaśniła Eglan-
tyna. A kto tutaj mógł być jego klientelą? - zastanawiała się Letty, biorąc Eglantynępod rękę. Pewnie miejscowy żywy
inwentarz. Była zdziwiona, że w takim małym miasteczku adwokat mógł się utrzymać. Ale może nie musiał pracować
na życie. Ubierał się pięknie i kosztownie. Weszły po schodach i otworzyły się przed nimi drzwi. Przytrzymywała je
mała rudowłosa, zaróżowiona na buzi służąca. Gdy zobaczyła Letty, cofnęła się szybko i zatrzasnęła drzwi. - Meny -
westchnęła Eglantyna i zdecydowanie zapukała do drzwi. - NasząMerry przerażają goście z wyższych sfer - wyjaśniła
Angela. - Gdy sir Elliot otrzymał tytuł szlachecki, dopiero po trzech miesiącach zdo łała otworzyć mu drzwi. Drzwi
gwałtownie się otworzyły, jednak w pobliżu nie było Merry. Pim- puś, dawniej Mikrus, pojawił się nie wiadomo skąd i
wbiegł do środka. Letty weszła za nim, rozglądając się z zachwytem. Feudalne? To miejsce było jedyne w swoim
rodzaju. Nad głową na wy sokości dwóch pięter wznosił się sufit z dębowymi kasetonami, pod stopa mi leżał ogromny
orientalny dywan, który mienił się kolorami w ostatnich promieniach słońca. Z galerii dla minstreli zwisały gobeliny,
kołysząc się na wieczornym wietrze. Spomiędzy licznych donic z palmami nieśmiało wyłaniał się szyszak zbroi. -
Anton, przestań się chować za drzwiami - powiedziała Eglantyna, przerywając Letty oglądanie wspaniałego wnętrza. -
A niech to, Eglantyno, wcale się nie chowałem.

background image

W bocznych drzwiach holu pojawił się niewysoki dżentelmen o rzad kich białych włosach. Krzaczaste, uniesione do
góry brwi nadawały jego twarzy wyraz ciągłego zdziwienia. Pod nimi błyszczały małe, ciemne jak rodzynki oczy.
Białe puszyste bokobrody sięgały mu do ramion. Odkaszlnął. - Lady Agatho, pozwoli pani, że przedstawię mojego
brata - powiedziała Eglantyna. - Anton Bigglesworth. Anton, to jest lady Agatha Whyte. Anton przeszedł hol
pośpiesznym krokiem i zanim Letty zorientowała się w jego zamiarach, chwycił jej rękę i mocno nią potrząsnął. -
Bardzo mi przyjemnie, lady Agatho. To niezwykle uprzejme z pani strony... To znaczy, diablo miło... eee...
Zaczerwienił się po uszy. Biedny stary safanduła. Nie miał pojęcia, jak się zachować. Ona zresztą też nie. Chociaż
towarzysko stał niżej od niej, a ściślej od lady Agathy, to jednak był jej, a właściwie lady Agathy, pracodawcą i
towarzyskie niuanse tej sytuacji były dla niego zbyt skomplikowane. - Chciałem powiedzieć, że to dla mnie zaszczyt...
Odda nam pani wiel ką przy słu... Nie mogła pozwolić, by stary cymbał jeszcze bardziej się zaplątał. - Nie ma o czym
mówić, panie Bigglesworth. Z przyjemnością zajmę się weselem. Uśmiechnął się z ulgą. - Dziękuję. Przypuszczam, że
powinniśmy przejść teraz do gabinetu i omówić kwestię pani zapłaty? - Ojcze! - przerwała zgorszona Angela. - Nie
teraz! Lady Agatha ma za sobą długą podróż. Musi być bardzo zmęczona. Zapewne chciałaby się rozgościć w swoich
pokojach i odpocząć przed kolacją. - Właśnie, Anton - dodała równie zaszokowana Eglantyna. - Jutro bę dzie można
porozmawiać o... hm, interesach. Rumieniec, który powoli zaczął już znikać z sympatycznej twarzy Anto na, powrócił
ze zdwojoną siłą. - Oczywiście! To niewybaczalne z mojej strony. Merry! - krzyknął, ale przypomniał sobie o oporach
Merry wobec osób utytułowanych. - Do li cha! Grace! W drzwiach natychmiast pojawiła się wysoka, żwawa kobieta w
śred nim wieku, z nienaturalnie czarnymi włosami, wycierająca duże, silne ręce w fartuch. - Tak? - To jest Grace
Poole, nasza gospodyni i kucharka. Grace szybko dygnęła.

background image

- Miło mi panią poznać, lady Agatho. - Gdzie jest Cabot? - spytał Anton. Grace zrobiła kwaśną minę. - W piwnicy,
nakleja etykiety na butelki z winem, sir. - Zwróciła się do Letty i powiedziała: - Pewnie chce się pani dowiedzieć, jak
idą przygoto wania. W zeszłym tygodniu był tu pani człowiek z Londynu, psze pani, i dzięki pani instrukcjom
wykonaliśmy z nim kawał dobrej roboty. Letty zmartwiała. Lady Agatha przysłała tu do pracy swojego człowie ka. Do
diabła! Z trudem się opanowała. Będzie musiała stąd uciec, zanim pojawi się ten człowiek. - Grace, proszę - powiedział
surowo Anton. - Lady Agatha jest zmę czona. Bądź uprzejma zaprowadzić ją do jej pokoju. - Lady Agatho, proszę za
mną. - Dziękuję - powiedziała półgłosem Letty. - Istotnie jestem zmęczona. - Oczywiście - powiedziała Eglantyna,
uśmiechając się. - Nie spodzie wamy się pani towarzystwa dziś wieczorem. Kolacja zostanie przyniesio na do pokoju, a
spotkamy się jutro rano. Jeśli właśnie będzie uciekać na wybrzeże, to raczej jej nie zobaczą. - Wczesnym rankiem -
obiecała rozpromieniona i zwróciła się do go spodyni: - Idziemy? Grace wyszła z pokoju, Letty krok za nią. Rozglądała
się gorączkowo, w każdej chwili spodziewając się, że napotka człowieka lady Agathy, któ ry ją zdemaskuje. Święci
Pańscy, miejcie mnie w swojej opiec! Strach, który ogarnął ją na wieść o tym, że sir Elliot jest sędzią, jeszcze bardziej
się wzmógł. Być może przy odrobinie szczęścia jej pokoje będą na pierwszym piętrze, a wtedy, jak tylko zapadnie
zmrok, mogłaby uciec przez okno. Ale ze strachem pojawił się błysk zuchwalstwa. A gdyby było trzeba, jak długo
zdołałaby unikać spotkania z człowiekiem lady Agathy? Szła o zakład, że przez jakiś czas by się jej to udało... Drogie
dziewczę, skarciła się ostro, to przekonanie, że życie jest tylko grą, w której mierzysz się z lepszymi od siebie, będzie
przyczyną twojej zguby. Właśnie dlatego uczestniczyła w oszustwach Nicka. Poza możliwością podreperowania
finansów dawały jej szansę zagrania na nosie wielkiemu światu. Nie żałowała naiwniaków wystrychniętych przez
Nicka na dudka. Widziała, na co trwonią pieniądze. Konie, walki kogutów i psów, kobiety, opium... Mogłaby wyliczać
w nieskończoność. Kilka szylingów oddanych na fundusz Letty Potts nie robiło im różnicy. Jednak z czasem Nick
zrobił się chciwy i okrutny, a naiwniacy stali się

background image

ofiarami. Różnie mówili o Letty Potts, że ma twarde serce, że jest oportu nistką, i może było to prawdą, ale trzymała się
pewnych zasad. Była niezłą oszustkąi dobrą śpiewaczkąrewiową, ale nie była kryminałistką. Zabiera nie tym, którzy
wiele nie mieli, przestało być zabawne. Jak w przypadku tych Bigglesworthów. Och, finansowo na pewno wy
trzymają spotkanie z Letty Potts, ale mimo wszystko ucierpią. Byli tacy ufni, a ich drogi życia skrzyżowały się
zupełnie przypadkiem. W niczym jej nie zawinili. I na tym polegała różnica. A przynajmniej tak to wyglądało,
upomniała siebie Letty. Lady Fallon- true wydawała się miła i szczera, jeśli nie mieszkałaś w jej domu. Twoja własna
matka musiała wymuszać szantażem, byś mogła przysłuchiwać się lekcjom, udzielanym przez guwernantkę córkom
lady Fallontrue. Mając w pamięci to ponure wspomnienie, Letty porzuciła myśli o moralnej stro nie swoich poczynań i
zajęła się bardziej praktycznymi sprawami. Miała pecha. Grace poprowadziła ją w górę krętymi schodami, a potem
długim holem. Nici z ucieczki przez okno, chyba że pod nim będzie rosło drzewo. Letty przez jeden sezon tańczyła na
linie i nawet była w tym do bra, ale potem górna część jej ciała stała się dla widzów bardziej interesu jąca i Alf,
ojczym, zakazał jej występów. W połowie korytarza Grace otworzyła drzwi. Mikrus wcisnął się w szcze linę i
wkroczył do pokoju. Rzucił jedno spojrzenie na łoże z baldachimem zasłane bielutką pościelą i wskoczył na sam jego
środek. Natychmiast się położył i zaczął chrapać. Najwidoczniej Mikrus, zaprzyjaźniony z kome diantami, zamierzał
całym sercem wcielić się w rolę Pimpusia, rozpiesz czonego pokojowego pieska. Letty rozejrzała się dookoła. Pokój
był duży i przestronny, miał białe ściany i wyściełane ciemnożółtym pluszem meble. Pod jedną ścianą stała duża
szafa, naprzeciw niej był marmurowy kominek, a po obu jego stro nach stały krzesła z obiciami w żółto-niebieskie
paski. Wysokie okna wy chodziły na tyły domu, a między nimi stała elegancka toaletka. Znalazło się jeszcze miejsce
na otomanę, lekki podręczny stolik i cały stos bagaży. Były tam ze trzy kutry i z pół tuzina pokaźnych skórzanych
walizek, stojących równym szeregiem pod ścianą. Letty z wysiłkiem odwróciła wzrok, z obawy że rzuci się na nie bez
opamiętania. - Łazienka jest za tymi drzwiami. W środku wiszą świeże ręczniki. Grace nacisnęła mały guzik w
ścianie. Żyrandol nad ich głowami roz błysnął światłem. Letty zmrużyła oczy przed tą nagłą jasnością. - Pan
Bigglesworth jest bardzo postępowy. Mamy prąd z własnego generatora już od dziesięciu lat - powiedziała Grace z
dumą. - I oczy wiście jest zimna i gorąca woda. Chociaż może nie powinnam mówić

background image

oczywiście, bo nie każdy porządny dom w Little Bidewell może się tym pochwalić. Grace była gadatliwa. Dzięki
Bogu. Teraz trzeba zgromadzić trochę wia domości. Letty odwróciła się z odpowiednim uśmiechem na twarzy. Mimo
że strasz nie chciała już zająć się bagażami, nie mogła przepuścić takiej okazji. Informacja zawsze mogła się przydać,
zwłaszcza w jej sytuacji. - Czy w Little Bidewell jest dużo porządnych domów? Grace przytaknęła. - O, jest ich
trochę. Dom profesora Marcha jest całkiem nowoczesny i dom lorda Paula. Grange z zewnątrz jest bardzo piękny, choć
wewnątrz, jak na mój gust, trochę zapuszczony. I dom dziedzica Himplerampa nie daleko nas jest bardzo okazały, choć
nie ma elektryczności. Założę się, że dom markiza nie jest lepiej oświetlony. - Z pewnością masz rację - powiedziała
Letty, rozpinając rękawiczki w kolorze lawendy. - Chyba jesteście wszyscy bardzo podekscytowani zbli żającym się
weselem. - O tak - westchnęła Grace. - To historia jak z bajki, prawda? - Jak to się stało? - zapytała Letty zachęcająco.
- No więc - zaczęła gospodyni, splatając ręce na piersiach - w zeszłym roku panna Angela dostała zaproszenie od jednej
ze swoich szkolnych kole żanek, bo to wie pani, ona chodziła do bardzo dobrej szkoły dla panien, zaproszenie na
wspólne wakacje z tą koleżanką i jej rodziną w pensjonacie nad jeziorem w Cumbrii. Następnego ranka po przyjeździe
poszła nad jezio ro z wędką na ryby. I tam dosiadł się do niej bardzo przystojny młody czło wiek. Ale szybko się
okazało, że on się wcale nie zna na wędkowaniu, i pan na Angela, która jest bardzo uprzejma, zaofiarowała się, że
będzie mu zakładać przynętę na haczyk. On się zgodził. Przedstawił się jako Hugo Sheffield i nawet nie bąknął, że jest
markizem. I jak to zwykle bywa, sprawa miała dalszy ciąg, młodzi się poznali i polubili. - Grace szybko podniosła
ciemne oczy. - Oczywiście absolutnie platonicznie i niewinnie. Między młodzieńcem i dziewczyną sprawy rzadko są
niewinne, już nie mówiąc o absolutnie niewinnych, pomyślała Letty, ale powiedziała tylko: - Jakie to romantyczne! - I
będzie jeszcze bardziej - odparła Grace. - Minął miesiąc i markiz, o którym panna Angela ciągle nie wiedziała, że jest
markizem, wyjechał, a ona wróciła do domu i snuła się smutna, aż inna jej szkolna przyjaciółka, której rodzina ma
wysoką pozycję w towarzystwie, zaprosiła ją na sezon do Londynu. Panna Eglantyna przekonana, że trochę rozrywki
poprawi

background image

humor pannie Angeli, wysłała ją w drogę. I niech pani zgadnie, co się stało dalej? - Spotkała swojego księcia? A
raczej markiza. - Domyśliła się Letty. Grace energicznie przytaknęła. - Tak, i on powiedział, że szukał jej wszędzie, w
całym mieście i już myślał, że jakaś podła macocha ukryła ją w kuchni, niczym Kopciuszka, żeby obierała dynie, i że
będzie musiał szukać jej dom po domu, a prze cież nie miał szklanego pantofelka do przymierzania. Czyż to nie
piękne? - Grace westchnęła. - Dlaczego nie dowiedział się o jej adres w pensjonacie? - spytała Let ty. - Tam zawsze
pytają o adres, pod który należy odesłać ewentualnie pozostawione rzeczy. Markiz powinien to wiedzieć. Grace
nachmurzyła się, otworzyła usta, potem je zamknęła i nachmu rzyła się jeszcze bardziej. - Przypuszczam, że nie myślał
rozsądnie, bo oszalał z miłości i tak da lej - stwierdziła kategorycznym tonem. O jejku, pomyślała Letty. No to po
wszystkim. Romantycy nie cierpią, gdy ktoś logicznymi argumentami burzy ich wyobrażenia. - Niewątpliwie ma pani
rację - powiedziała uspokajająco. Głębokie zmarszczki na czole Grace się wygładziły. - To rzeczywiście śliczna histo
ria. Przypuszczam, że po ich spotkaniu to była kwestia już tylko kilku tygodni, zanim markiz wyznał, że jest
dziedzicem wspaniałej fortuny, i po prosił pannę Angelę o rękę. - Tak było! - przyznała zachwycona Grace. - I
domyślam się, że z początku panna Angela powiedziała „nie", bo uznała, że jej pozycja w towarzystwie jest dużo
niższa niż jego? - No właśnie! - Grace krzyknęła z wrażenia. - Ale on przezwyciężył jej obawy i w końcu ją przekonał,
że tylko z nią może być szczęśliwy! - zakończyła Letty dramatycznie. - Skąd pani wiedziała? - spytała zdziwiona
Grace. Stąd, że trzy czwarte operetek wystawianych w Londynie miało libretta identyczne jak ta historia. W paru
nawet zaśpiewała w chórze. Uśmiechnęła się do Grace z wyższością, ale poczuła zadowolenie, że prawdziwe życie
czasem układa się według takich scenariuszy. To dawało jej odrobinę nadziei. Oczywiście gdyby jakiś mężczyzna z
tytułem i kieszeniami pełnymi zło ta poprosił ją o rękę, nie wahałaby się ani chwili. Nie była głupia. - W swojej
karierze wiele widziałam - powiedziała wymijająco i za częła odpinać kapelusz.

background image

- Słyszałam, że pani nie ma swojej pokojówki - powiedziała Grace. - To może przyślę do pani jednąz dziewcząt, żeby
pomogła... - Nie! Letty zerwała kapelusz z głowy i rzuciła go obok Mikrusa. W którym z tych bagaży są ubrania lady
Agathy? - Muszę się zorientować, co gdzie jest. To jeden z powodów, dla któ rych wylałam, to znaczy zwolniłam swoją
pokojówkę. Nie potrafiła utrzy mać rzeczy w porządku. - Aha. - Chyba ten jeden raz poradzę sobie sama. Wspomniała
pani o człowie ku, którego przysłałam. - Letty spróbowała skierować rozmowę na bez pieczniejsze tory. - Kuchmistrz?
Całkiem miły jak na cudzoziemca. Zna się na robocie i w ogóle. Zostawił dla pani mnóstwo notatek. - Zostawił? To
znaczy, że go tu nie ma? - Pan Beauford trzy dni temu wrócił do Londynu - odpowiedziała zain trygowana Grace. -
Pani o tym nie wiedziała? No, ładny z niego pomoc nik. Letty omal nie padła na kolana z wdzięczności. Pan Beauford
był kuch mistrzem! Ulga jednak szybko znikła. - Przypuszczam, że wkrótce wróci? - spytała. - Na trzy dni przed
weselem, żeby przygotować jedzenie i pouczyć per sonel. Tak jak zazwyczaj, powiedział - odparła Grace. - A, to
dobrze - powiedziała zadowolona Letty, klepiąc gospodynię po ramieniu. Na razie była bezpieczna. Nie musi się
śpieszyć. Może zjeść kolację podaną do łóżka, przespać się na puchowym materacu, a jutro przeszukać kufry lady
Agathy. Żeby jej ucieczka nie wzbudziła podejrzeń, wszystko musi wyglądać tak, jakby lady Agatha porzuciła
Bigglesworthów, zabierając część swo ich rzeczy. Musi uważać, by nawet po jej wyjeździe dalej uważali ją za lady
Agathę. Nie chciała, by oprócz Nicka Sparkle'a, deptał jej po piętach także sir Elliot. - Grace - powiedziała - ponieważ j
esteś naj starsza rangą wśród służby wHollies... - Nie ja, psze pani. To Cabot. - Cabot? - Główny lokaj. Panna
Eglantyna sprowadziła go w zeszłym roku z Lon dynu, zaraz po zaręczynach panny Angeli. Powiedziała, że to doda
rodzi nie szyku. - O, to miłe.

background image

- Może i tak - odparła sztywno gospodyni. - Aleja myślę, że prawdzi wy dżentelmen nie potrzebuje szyku. Proszę
spojrzeć na sir Elliota. On nie sprowadzi sobie jakiegoś zarozumiałego lokaja, żeby mu mówił, jak ma się ubierać albo
jakie ma pić wino. Letty krążyła po pokoju, podsumowując w myślach wartość różnych kosztownych drobiazgów, ale
zatrzymała się na te słowa. - Sir Elliot. Grace przytaknęła. - To prawdziwy dżentelmen. - Rzeczywiście. - Letty z
udaną nonszalancją podeszła do łóżka i pod niosła kapelusz. Poprawiła gałązkę bzów. To było w pełni uzasadnione, by
w tym momencie zainteresować się miejscowym sędzią. - Sir Elliot wyda je się bardzo miły. - I taki właśnie jest -
odparła Grace entuzjastycznie. - Chyba że stoi się przed nim w sądzie. Mówią, że potrafi sprowadzić człowieka na
uczciwą drogę samymi słowami i dowcipem. Ciekawe gdzie sobie ten dowcip wyostrzył, pomyślała Letty ironicznie.
Pewnie wymieniając uwagi z miejscowym kłusownikiem? - Ma też bardzo miłą powierzchowność. - O tak, pewnie!
Teraz nawet bardziej, niż gdy był młody. - Grace po chyliła się i wyszeptała: - Dojrzał do niego. - Do czego? - Do
nosa. - Ach, rozumiem. Tak, domyślam się, że taki wspaniały rys nie pasował do twarzy młokosa, chociaż nie wydaje
mi się, by sir Elliot mógł kiedykol wiek być młokosem...? - zawiesiła głos. - Nigdy - powiedziała Grace. - Zawsze był
pierwszy, by spełnić swój obowiązek. Nigdy nie widziałam, by uchylał się od odpowiedzialności lub unikał spraw,
które są trudne. - O, do diabła. - Słucham? - A to plama! - wykrzyknęła Letty, podnosząc przednią łapkę Mikrusa. -
Ma mokre łapy. Zostawił ślady na kapie. O czym to my rozmawiałyśmy? A, prawda, sir Elliot March. Przyznam, to dla
mnie zadziwiające, że taki wzór cnót jeszcze nie złapał się w małżeńskie sieci, które na pewno na niego zarzucano -
dodała z niewinną miną. - To fakt. Panie szaleją za sir Elliotem. Ale żadna nie ma szans, by go, eee... złapać. - Nie?
Grace zrobiła smutną minę i potrząsnęła przecząco głową.

background image

- A to dlaczego? - Ma złamane serce, psze pani - westchnęła gospodyni. - To stało się wiele lat temu i do tej pory nikt
go nie zdołał poskładać. - Kto je złamał? - spytała Letty. - Catherine Bunting. - Ta kobieta z ziemistą cerą, żona
czarującego blondyna? Grace się zakrztusiła i Letty klepnęła ją w plecy. Po minucie gospodyni odzyskała oddech i
ciągnęła dalej: - Właśnie ta, psze pani. Zanim sir Elliot wyjechał za granicę, by wal czyć dla Jej Wysokości, on i pani
Bunting, która wtedy nazywała się Ca therine Meadows, byli jakby po słowie. - Byli zaręczeni? Grace niepewnie
przestąpiła z nogi na nogę. - W zasadzie tak. A przynajmniej wszyscy spodziewali się, że się po biorą. Ale sir Elliot
wrócił z tych barbarzyńskich krajów chudy jak patyk i blady jak kreda. I od tego czasu utyka, wie pani. Rana z wojny.
Jak to utyka? - A wtedy, zanim żeśmy się obejrzeli, Catherine Meadows zaręczyła się z najlepszym przyjacielem sir
Elliota, lordem Paulem, a sir Elliot został jego drużbą. Ale wie pani, on się zmienił. Gdy wyjeżdżał, był beztroskim
urwisem, a wrócił jako doświadczony mężczyzna. - Grace pociągnęła no sem, spojrzała z ukosa na Letty i dodała: - Nie
powiem, i Catherine Bun ting miała w tym swój udział. Letty mogłaby wiele powiedzieć, ale się powstrzymała. Biedny
sir El liot. Jak on się musiał czuć? Wrócił z wojny jako bohater, a ukochana zostawiła go dla jego najlepszego
przyjaciela. Chociaż nadal było dla niej zagadką, jak którakolwiek kobieta mogłaby wybrać Paula Buntinga za miast sir
Elliota Marcha. - To naprawdę święta kobieta - przerwała jej rozmyślania Grace. - Opie kuje się biednymi, odwiedza
chorych, organizuje doroczny kiermasz ko ścielny i dekoruje kwiatami ołtarz. Gdyby jeszcze popierała prawo głosu
dla kobiet... - Gospodyni wzruszyła ramionami. - Hm - mruknęła dyplomatycznie Letty. Kilka minut później Grace
wyszła. Letty, czując dziwne niezadowole nie, ale nie mogąc określić jego przyczyny, postanowiła wyjść i rozejrzeć
się wokół domu. Warto poznać wszystkie drogi ucieczki, a teraz był na to najlepszy moment, jako że
Bigglesworthowie jedli kolację. Otworzyła drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Nie widząc nikogo, wymknęła się do holu i
poszła drogą, którą przyszła. Pomyślała, że sir Elliot powi nien się nauczyć podstawowej zasady dotyczącej spraw
sercowych. Nie

background image

ma sensu rozpaczać nad rozlanym mlekiem. Zwłaszcza że raz rozlane za czyna się psuć. Zatrzymała się nagle.
Dlaczego w ogóle o nim myśli? Powinna sobie gratulować, że tak świet nie odgrywa lady Agathę, albo planować, co
będzie robić, gdy już wyje dzie z Little Bidewell. Nie powinna zastanawiać się, jak rozbudzić na miętność w
mężczyźnie, który był dla niej zagrożeniem. Mężczyźnie, który wsadziłby ją do więzienia, gdyby tylko znał jej zamiary.
Ruszyła dalej. Ale choć bardzo się starała, nie mogła zapanować nad swoją wyobraź nią. Zgadnijcie, gdzie byłam. -
Grace oparła się o drzwi w pomieszczeniu dla służby, przyciskając ręce do serca. - Gdzie? - spytała Merry,
zatrzymując filiżankę z herbatą w pół drogi do ust. Reszta służby, siedząca wokół stołu, czekała. - Zagadywał mnie nie
kto inny, tylko sama lady Agatha Whyte, bo to u niej byłam. - Niemożliwe! - Naprawdę. Grace wskazała parujący
imbryk z herbatą. Merry natychmiast nalała filiżankę i postawiła ją przy miejscu gospodyni u szczytu stołu. Na jego
przeciwległym końcu lokaj Cabot udawał, że go to nie interesuje. Ale Grace nie dała się nabrać. Usiadła na swoim
miejscu i ułożyła fałdy spódnicy, a osiem par oczu wpatrywało się w nią wyczekująco. - No? - zapytała zdenerwowana
Merry. - Jaka ona jest? - Wcale nie jest zarozumiała - powiedziała Grace, popijając herbatę małymi łyczkami. Nie tylko
Cabot potrafił zachowywać się przy stole. - Rozumiem, dlaczego tak dobrze jej idzie. Jest bezpośrednia i skora do
rozmowy, i wydaje się taka zwyczajna. Cabot parsknął z dezaprobatą.

background image

- W najlepszym tego słowa znaczeniu - ciągnęła Grace, ignorując go. - Zadała mi mnóstwo pytań. - Jakich pytań? -
spytał chłopiec od czyszczenia butów. - Na temat panny Angeli i markiza, oczywiście, ale najbardziej intere sował ją... -
odstawiła filiżankę, położyła dłonie na stole i pochyliła się do przodu - sir Elliot. - Mów dalej - westchnęła pomocnica
kucharki. Grace oparła się na krześle. - Tak właśnie. I myślę sobie, że skoro sir Elliot ma otrzymać tytuł baro na, a ona
jest córką diuka, to nadawałaby się na jego żonę. - Żartujesz - powiedział Cabot. - Chyba nie myślisz poważnie, by ze-
swatać sir Elliota z lady Agathą? Grace prychnęła. - A jeśli tak, to co w tym złego? Jeżeli nic z tego nie wyjdzie, to i tak
za parę tygodni łady Agathy już tu nie będzie. A jeśli wszystko pójdzie do brze, to czy waszym zdaniem sir Elliot nie
zasługuje na córkę diuka? Przyszpiliła Cabota spojrzeniem, a reszta służby, urażona domniema nym lekceważeniem
okazanym miejscowemu bohaterowi, poszła za jej przykładem. - Nie chodzi o to, na co sir Elliot zasługuje, a na co nie -
odparł Cabot. - To jest wtrącanie się w życie innych ludzi. - Phi! - Grace machnęła ręką. - Kto z nas byłby tu, gdzie jest,
gdyby ktoś rozsądny kiedyś nie wtrącił się w jego życie? Ten logiczny wywód skutecznie stłumił protesty Cabota i
rozmowa ze szła na szczegóły owego wtrącania. - Elliot! - zawołał profesor Atticus March, słysząc trzaśniecie fronto
wych drzwi. Wiatr poruszył zasłony na drzwiach balkonowych w bibliote ce i Atticus zadrżał. Zrobiło się chłodno, a on
był już stary. Zwalczył odruch, by poczekać na Elliota i poprosić go o zamknięcie drzwi. Z wysiłkiem wstał i zamknął
je sam. Od jego ataku serca, kiedy to Elliot wrócił do domu, minęło osiemnaście miesięcy. To już wystarczają co dużo
czasu. Wrócił do swego fotela i zaczął siadać, gdy poczuł, że ktoś podtrzymuje mu ramię. Elliot w swój zwykły
dyskretny sposób pomógł mu usiąść. - Właśnie pomyślałem, by napić się whisky z wodą sodową, ojcze - powiedział. -
Może dasz się skusić?

background image

- Z przyjemnością-odparł Atticus. Elliot podszedł do małego kredensu i zajął się karafką i syfonem. Na tym polega
problem, pomyślał Atticus, obserwując syna, że przy Elliocie kłopoty stają się lżejsze. On po prostu bierze wszelkie
trudności na swoje barki, nieza leżnie od tego, czy są to jego własne sprawy, czy innych ludzi. Osoba, którą się
opiekował, nie musiała wiele robić, poza złożeniem swoich trosk w jego ręce. Czy Elliot był zawsze taki
odpowiedzialny? - zastanawiał się Atticus, patrząc na swoje jedyne pozostałe przy życiu dziecko. Chyba nie. Elliot
zawsze był uprzejmy i sumienny, ale dopiero po śmierci Terry'ego nabrał tego dystansu, przez który trudno było
zobaczyć człowieka. Ta elegancka ogłada Elliota była zdradliwa. Po śmierci Terry'ego Elliot, wiedziony niewłaściwym
poczuciem winy, porzucił swoją praktykę adwokacką i wstąpił do armii. Wrócił ranny, ob sypano go honorami i nadano
tytuł szlachecki. Od tamtej pory nigdy nie zszedł z drogi, na której postawiło go przezna czenie. Całą swoją energię
skupił na reformie sądownictwa. Kilka tygodni temu rozeszła się wieść, że premier przedstawił jego kandydaturę do
tytu łu barona. To oznaczało, że Elliot będzie mógł zasiadać w Izbie Lordów i w końcu osiągnąć odpowiednią pozycję
w sądzie apelacyjnym. Strach, że Elliot będzie musiał sprostać nowym wyzwaniom, spędzał Atticusowi sen z powiek.
Nie żeby sam Elliot miał coś przeciw tym obcią żeniom. On uważał je za zaszczyt i jego obowiązkiem było ten zaszczyt
przyjąć. Atticus był bardzo dunrny z syna. To, że czuł niepokój, ilekroć myślał o jego przyszłości, w zasadzie nie miało
sensu. Elliot był lubiany i szanowany, chociaż niektórzy uważali, że jest zbyt skryty i powściągliwy. Sam Elliot
sprawiał wrażenie zadowolonego. Nie ma nic złego w poczuciu zadowolenia. Atticus uważał je za dobre zwień czenie
długiego życia. Ale on miał lat siedemdziesiąt, a Elliot trzydzieści trzy. Był zbyt młody, by odczuwać tylko
zadowolenie, rezygnując z na miętności. Może w tym tkwił problem. Elliot pojawił się u jego boku i przerwał
zatroskane rozważania Atticu- sa. Podał ojcu whisky i usiadł naprzeciw niego, wyciągając przed siebie długie nogi. Był
trochę nachmurzony i roztargniony, niewątpliwie zamy ślony nad wydarzeniami dnia. Atticus przypomniał sobie, że
tego dnia Elliot odbierał ze stacji kolejo wej kobietę, która miała Eglantynie przygotować wesele. Miał nadzieję, że
Angela zdawała sobie sprawę, jakie wyzwania staną przed nią, gdy poślubi markiza, zwłaszcza że jej przyszła teściowa
to straszna jędza. Dziewczyna była jeszcze taka młoda, miała niespełna osiemnaście lat. W ostatnią niedzielę w kościele
wyglądała na bladą i zmęczoną.

background image

- Jak ona się miewa? - przerwał ciszę Atticus. Zmieszany Elliot podniósł oczy. - Trudno powiedzieć - odparł powoli.
- Myślę, że można by ją zapytać - rzekł zdziwiony Atticus. - Prawie jej nie znam - wymamrotał Elliot. Wzrok miał
nieobecny, jakby patrzył na jemu tylko widoczny obraz, który równocześnie martwił go i bawił, bo usta mu
złagodniały w mimo wolnym uśmiechu. Atticus dopiero po dłuższej chwili się zorientował, że syn mówi o kobie cie,
która ma przygotować wesele. - Jest zupełnie inna, niż się spodziewałem - powiedział Elliot. - Tak? - spytał Atticus,
badając grunt. - Jest za młoda i zbyt... - Elliot podniósł dłoń w geście zniecierpliwie nia, poszukał słowa i nie
znalazłszy go, powtórzył: - Jest inna, niż można by się spodziewać. - Młoda? - przypomniał Atticus, zaintrygowany
emocjami, które ta kobieta, „inna, niż można się było spodziewać", wzbudziła w jego synu. - I piękna? Elliot spojrzał
na niego. - Nie - powiedział. - Tak. Nie. Nie wiem. Nie jest tak piękna jak Ca- therine. - Ale pociągająca. - Tak, na
Boga! - Atticus uniósł brwi. - Ma w twarzy coś takiego, co czyni ją niezwykle atrakcyjną- mówił dalej Elliot. - Jakby
smutną radość. I porusza się w taki sposób... jakby tańczyła. Ale nie jak baletnica. Raczej jak hiszpańska tancerka
flamenco. - Nie przypomina żadnej ze znanych mi dam - przyznał z żalem Atti cus. Nie znosił sztywnej pozy
narzuconej kobietom przez te wszystkie gorsety, które nosiły pod ubraniem. - To prawda - zgodził się Elliot. - Wyraża
się poprawnie. Doskonale moduluje głos i mówi z akcentem właściwym arystokracji. - Ale...?-ponagliłAtticus. - Ale
czasem używa bardzo potocznych zwrotów. - Wulgarnych? - Nie, niezupełnie. Ale to nie wszystko - ciągnął Elliot. -
Nie ma poko jówki. Przyjechała tylko z pieskiem. - Jak ma na imię ta zadziwiająca kobieta? - Agatha. Lecz nie
wygląda mi na Agathę - mruknął z niezadowole niem Elliot. - Jeszcze coś ciekawego?

background image

- Tylko ta jej niezwykła żywość... - urwał i zamknął na chwilę oczy. Mój syn jest przystojnym mężczyzną, pomyślał
Atticus, jednak wydaje się zupełnie tego nieświadomy. Owszem, Elliot dbał o swój wygląd, ale Atticus wiedział, że
wypływa to z chęci okazania innym szacunku, nie zaś z pragnienia, by zrobić dobre wrażenie. Nagle Elliot zerwał się
na nogi. - Co się stało, Elliocie? - Zupełnie zapomniałem o osobistym bagażu lady Agathy. - Zdaje mi się, że kilka dni
temu przyjechał z tuzin jej kufrów - powie dział zaskoczony Atticus. Elliot uśmiechnął się lekko. - Najwyraźniej były to
tylko, że tak powiem, jej narzędzia pracy. Rze czy osobiste przywiozła ze sobą. - Rozumiem. - Już je pewnie zdążyli
wyładować. Obiecałem Eglantynie, że wrócę po nie, zaraz po przywiezieniu pań do Hollies. Powinienem zabrać bagaże
i zawieźć je tam jak najszybciej. - To zrozumiałe - zgodził się Atticus. Elliot przytaknął i ruszył przez pokój,
zatrzymując się przed małym lu strem w pozłacanej ramie. Przygładził rękami włosy, zmarszczył się na widok swojego
krawata i szybko go poprawił, wyrównał mankiety i od wrócił się. Uśmiechnął się szeroko do Atticusa. - Zaraz wracam.
- Nie śpiesz się. Wieczór jest taki piękny - powiedział Atticus. Gdy chwilę później usłyszał trzaśniecie frontowych
drzwi, uśmiechnął się nad swoją szklaneczką whisky. Do tej pory zamieszanie związane ze ślubem Angeli nie robiło na
nim wrażenia, jednak teraz zaczęło go intry gować. -Letty patrzyła na oświetlone okno swojej sypialni. Mogła je
rozpoznać po własnym kapeluszu leżącym na parapecie. Zacisnęła dłoń na solidnym,

background image

grubym pędzie, pnącym się w górę po kamiennej fasadzie i mocno pociąg nęła. Wytrzymał, ale oczywiście był tylko
jeden sposób, by mieć absolut ną pewność. Wcisnęła nosek pantofla pomiędzy liście, chwyciła mocniej i wspięła się na
konar. Podskoczyła na wszelki wypadek. - LadyAgatho? To był jego głos, głęboki, pełen niedowierzania. Co za pech!
Przytrzymując się ręką pnącza, odwróciła się na palcach. Uśmiech mia ła przyklejony do twarzy. Elliot stał niedaleko,
jego ciemne ubranie i czar ne jak noc włosy skrywał mrok. Nic dziwnego, że go nie zauważyła. Prze brał się w strój
wieczorowy. Widać było tylko jego koszulę, prawie błękitną w świetle księżyca. Natomiast ona się nie przebrała.
Ciągle miała na sobie lawendową suknię. - O, sir Elliot! - zawołała z udawaną wesołością. - Śliczny wieczór,
nieprawdaż? - Całkiem, całkiem - jego ton niewiele jej powiedział, a prawie nie widziała jego twarzy. - Czy mogę pani
pomóc w... tym, co pani właśnie robi, cokolwiek to jest? Tak naprawdę pytanie brzmiało: „Co pani robi, do diabła?"
Jednak był dżentelmenem i musiał powstrzymywać się od takiego komentarza. - Owszem, może pan - odpowiedziała
żywo. - Jak się nazywa ta nad zwyczajna roślina? - Bluszcz. - Jego niedowierzanie było ledwo widoczne. Nie mógł
prze cież powiedzieć: „Co za bzdura!", choć miał na to wielką ochotę. - To ciekawe - zamyśliła się. - Wie pan, tak
mocno przyrasta do muru, że utrzymuje mój ciężar. Nie mogę w to uwierzyć, wydaje się taki delikatny. - Taaak, potrafi
zwieść. - Powiedział pan, bluszcz? Po prostu nie mogłam się powstrzymać, żeby się nie wspiąć na niego i nie
sprawdzić, jaki jest wytrzymały. W ramach poszerzania mojej wiedzy z botaniki, rozumie pan. - Co za bzdura -
powiedział pod nosem. Była pewna, że się przesłyszała. - Słucham? Milczał. Podszedł jednak bliżej i podniósł głowę.
Światło padające z okien oświetliło złociście kontury jego twarzy. Gęste rzęsy kładły mu na policzkach cienie w
kształcie półksiężyca, ciemne włosy lśniły. Pochylił głowę i miała wrażenie, że ukrywa uśmiech. - Może teraz, skoro
już pani sprawdziła to pnącze, zechce pani zejść na dół? Przytaknęła. Trudno było odgrywać wielką damę, wisząc jak
nietoperz na ścianie budynku. Opuściła stopę, szukając gruntu i...

background image

Chwycił ją w talii, podniósł i powoli postawił na ziemi, ale sienie odsu nął. To ona się odsunęła, ostrzeżona dreszczem
lęku, który ją przeszedł, gdy spojrzała mu w oczy. Mroczne, tajemnicze i zniewalające. Zrobiła jeszcze jeden krok do
tyłu i wpadła na ścianę pokrytą blusz czem. Wyrwał jej się krótki, nerwowy śmiech. Elliot uniósł brwi pytająco.
Rozpaczliwie usiłowała opanować sytuację, przebiegając w myślach wszystkie znane złote myśli, aż znalazła
odpowiednią: „Zakłopotany męż czyzna jest miękki jak wosk". - Co pana sprowadza o tak późnej porze do Hollies?
Lubi pan się tu czaić po zmroku? - spytała zimnym tonem. Zmrużył swoje piękne oczy. - Jak mogła się już pani
zapewne domyślić, czaiłem się w pobliżu w na dziei, że spotkam panią, lady Agatho. Do licha! Sir Elliota nie uda się
zbyć zaledwie kilkoma słowami. - Doprawdy? - Cóż, rzeczywiście nie przyjechałem tu na spacer. Podjechałem pod
frontowe drzwi w całkiem innych zamiarach. - Jego uśmiech był jedno cześnie uprzejmy i przebiegły. - Odebrałem pani
osobisty bagaż ze stacji i akurat gdy miałem polecić, żeby go zaniesiono do pani sypialni, zoba czyłem, jak pani znika
za rogiem domu. Krótko mówiąc, lady Agatho, podszedłem, by powiedzieć, że przyjechały pani rzeczy. Oskarżenie o
szpie gowanie jest bezpodstawne. Ten bezpośredni atak prawie odebrał jej oddech. Elliot nie trzymał się reguł!
Oszukiwał. Dżentelmen nie zarzuciłby damie, że oskarża go o szpie gowanie. Nawet gdyby rzeczywiście go oskarżała!
Psiakrew! Zaśmiała się sztucznie. - O la la! Cóż to za dziwaczny pomysł. Pan sobie ze mnie, oczywiście, żartuje. Pan z
pewnością wie, że prowadzę niezwykle nudne i monotonne życie. Gdyby mnie pan naprawdę szpiegował, szybko
umarłby pan z nudów. - O, szczerze w to wątpię - powiedział, uśmiechając się lodowato. - Pan jest zbyt uprzejmy. To
zaczynało być niebezpieczne. Przeszła obok niego, zamierzając po ciągnąć go do domu, gdzie obecność innych
rozładuje napięcie między nimi. Ruszył za nią. - A pani, lady Agatho? - spytał zwykłym tonem, co wydało jej się po
dwójnie podejrzane. - Wyszła pani po prostu na wieczorny spacer i nagle obudziła się w niej ciekawość przyrodnicza? -
Właśnie. Jeśli będzie szła szybciej, wpadnie w trucht. Świadomość tego gwałtow nie ją zatrzymała.

background image

Złota myśl numer dwa: „Człowiek, który biegnie, zawsze wygląda, jak by miał powód do..." Potknęła się i zaczepiła
stopą o spódnicę. Natych miast chwycił ją pod ramię i podtrzymał. Nie spojrzała na niego i szła dalej. Nadal trzymał ją
za ramię. Uścisk był lekki i podobał się jej. Ale nie podobało się jej, że się jej to spodobało. - Po tak długiej podróży
nie mogłam nawet myśleć o jedzeniu. A poza tym nie miałam serca, by zostać w domu w tak piękny wieczór - powie
działa, zadowolona ze swoich wyjaśnień. - Rzeczywiście, noc jest przepiękna - zgodził się. Potem, po drugim wahaniu
dodał: - Zechce pani kontynuować spacer w moim towarzy stwie? - Tak - wyrwało się jej, zanim zdążyła pomyśleć.
Uśmiechnął się, odwracając wzrok. Wydawał się speszony i jakby mile połechtany. Zadziwiające. Gdzie były kobiety z
Little Bidewell, że ten mężczyzna wciąż był wolny? Ach, prawda. Nie chodziło ogólnie o kobiety z Little Bidewell, ale
o tę jedną szczególną. Catherine Bunting. Ta myśl zepsuła Letty nastrój. - Ufam, że wszystko w Hollies spotkało się z
pani aprobatą? - Tak, jest wspaniale. - Poznała już pani Antona? - Tak, to czarujący człowiek. Szli dalej w milczeniu.
Letty nie odzywała się z obawy, że zdemaskuje ją każdy temat, który poruszy, natomiast sir Elliot nic nie mówił z sobie
tylko znanych powodów. Od momentu gdy wyszła na dwór, powietrze się ochłodziło, a na trawie pojawiła się rosa,
która przemoczyła podeszwy jej cienkich pantofli. - Czy pani nieobecność w Londynie przez tak długi czas nie
stanowi problemu? - przerwał ciszę. - Nie, właściwie chciałam wyjechać. - Podoba się pani na wsi? Postanowiła być
szczera. - Jako dziecko mieszkałam na wsi, ale muszę przyznać, że wolę miasto. Jestem, pan rozumie, kobietą
światową. - To oczywiste. Spojrzała na niego ostro, mając wrażenie, że w jego głosie słyszy śmiech. Wydawał się
jednak zupełnie poważny. - Dziękuję panu. I jako kobieta światowa wiem, że to, co mi najbar dziej odpowiada, znajdę
wśród jasnych świateł cywilizacji. - Tak?

background image

- Och, przyznaję, życie na prowincji jest bardzo spokojne i ciekawe. Przypuszczam, że jeśli się wraca do zdrowia po
chorobie albo cierpi na rozstrój nerwowy, życie na wsi jest... odpowiednie, ja jednak mam się całkiem nieźle i nerwy mi
nie dokuczają. - A ja myślałem, że wszystkie kobiety, nawet te światowe, chciałyby wyglądać na słabe i delikatne.
Lady Fallontrue, jeśli chciała coś uzyskać od swego męża, zawsze skar żyła się na taką czy inną dolegliwość. Letty
gardziła nią za takie zachowa nie. Manipulowanie mężczyzną w równej rozgrywce to jedno, natomiast żerowanie na
jednej z niewielu przyzwoitych cech jego charakteru to coś zupełnie innego. - Co pociągającego jest w słabości? -
spytała, zatrzymując się nagle. Zanim odpowiedział, przyglądał się jej przez chwilę. - Pani jest bardzo szczera w tym,
co mówi, lady Agatho. To intrygują ce. - Myślę, że bierze się to z prowadzenia interesów. Wie pan, tej wesel nej firmy.
- Zawahała się, a potem popychana pragnieniem, by zaintrygo wać sir Elliota, powiedziała: - Doświadczenie nauczyło
mnie, że szcze rość w rozmowie, choć nie zawsze dyplomatyczna, przynosi wiele korzyści. Ledwie wypowiedziała te
słowa, uświadomiła sobie własną hipokryzję. Ucieszyła się, że mrok skrywa jej rumieniec. - Postaram się zapamiętać
pani radę. - Cofnął rękę, gdy się zatrzymali, i brakowało jej jego dotyku. - Uważa się mnie za osobę roztropną -
powiedziała skromnie. - Naprawdę? Kto tak uważa? Rzuciła mu ostre spojrzenie, ale uprzejmy wyraz jego twarzy
uspokoił rodzące się w niej podejrzenia, że stroi sobie z niej żarty. - Och, różni ludzie. Kupcy, służące, aktorki,
aktorzy, śpiewaczki, arty ści... Przychodzą do mnie, opowiadają o swoich troskach i pytają o radę. W jej głowie
pojawił się pewien plan. Nie powinna się nad nim zastana wiać, a tym bardziej go realizować, ale takie argumenty
nigdy przedtem jej nie powstrzymały i nie powstrzymają teraz. Elliot był zbyt przystojny, by do końca życia opłakiwać
utratę świętej Catherine. - Tak. Ot, choćby nie dalej jak przedwczoraj pani Dodgson... Na pew no zna pan żonę pana
Elmore'a Dodgsona, prawda? Nie? O, musi pan ją poznać, czarująca kobieta. No więc przedwczoraj pani Dodgson
zadręcza ła się losem swojego syna Charlesa. - Pochyliła się w jego stronę. Ładnie pachniał. Wyczuwała mydło o
męskim zapachu. - Oczywiście mówię to panu w najgłębszej tajemnicy. - Oczywiście.

background image

- Otóż Charles darył uczuciem pewną młodą damę i miał wszelkie powody przypuszczać, że ona odwzajemnia to
uczucie i sprawa skończy się... - szukała w myślach ostatecznego celu dla Charlesa. - Na ślubnym jak mu tam? -
podpowiedział usłużnie sir Elliot. - Właśnie! I gdy znajomość już gładko się rozwijała, jej ojciec zażądał, by wyjechała
na długi czas za granicę. A kiedy wróciła, Charles odkrył, że jej uczucia się zmieniły. - Spojrzała na niego wymownie. -
Od tamtej pory jest pogrążony w rozpaczy. - Biedny chłopiec. Oboje się zatrzymali. Spojrzała mu prosto w oczy. -
Jaki tam biedny - powiedziała. - Litujący się nad sobą, głupi chło piec. Bezsensownie rozpaczający po latawicy, która
okazała się płytka i nie dojrzała. Zdusił w gardle jakiś dźwięk. A, więc jednak zrozumiał jej aluzję. - Nie sądzi pani,
że ten bie... żałosny Charles, tak długo opłakując utra coną miłość, dowiódł, hm, głębi swojego uczucia? - spytał. -
Wzdychanie przez wiele miesięcy albo i lat do tego, co jest niemożli we, wcale nie świadczy o głębokiej miłości,
jedynie o skłonności do płyt kiego sentymentalizmu. A na scenach i tak pełno jest łzawych melodrama tów, w których
aktorzy nie wysilają się zbytnio. I właśnie to powiedziałam pani Dodgson. Chyba nie była wystarczająco subtelna w
swojej historyjce i spodziewa ła się złowrogiej ciszy. On jednak wybuchnął śmiechem. Głębokim gło śnym śmiechem.
- Droga lady Agatho, śmiem twierdzić, że nikt nie może pani zarzucić płytkiego sentymentalizmu. Gdzie się pani
nauczyła tak bezlitośnie pa trzeć na życie? Bezlitośnie? Sądzi, że jest bezlitosna? To ją zabolało. Uważała, że jest
praktyczna, ale jednak pełna optymizmu. Nigdy nie myślała o sobie, że jest bezlitosna. To Nick był bezlitosny.
Ogromnie jej się nie podobało to słowo użyte w stosunku do niej, więc szybko zareagowała. - Musiałam. - Po tym
słowie uświadomiła sobie, że lady Agatha w ca łym swoim życiu nigdy nic nie musiała. - To znaczy, w ciągu wielu lat
pracy przy przygotowaniu ceremonii ślubnych widziałam różne pary za wierające małżeństwo. Niech mi pan wierzy, to
nie były historie jak z baj - ki. Jeśli wystarczająco często widzi się niepowodzenia miłosne, to po ja kimś czasie
przestaje się mieć jakiekolwiek złudzenia. Ze zmarszczoną brwią przysunął się do niej bliżej. Chwilę patrzył w mrok,
a potem powiedział:

background image

- Ale zrobi pani wszystko, by ślub Angeli był jak z bajki, prawda? - Oczywiście. Ruszyła do przodu, ale zatrzymał ją
dotknięciem ręki. Odwróciła się, a on cofnął rękę. - Proszę mi wybaczyć. Zauważyła pytanie w jego oczach. - Obiecuję,
że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby ten ślub był wy jątkowy i przebiegł gładko i spokojnie. W tym przypadku
będzie to oznaczać jej natychmiastowy wyjazd z Hol- lies. Ale skoro obiecała, przed wyjazdem zostawi
Bigglesworthom list z su gestią, by znaleźli kogoś innego do przygotowania wesela. To powinno go zadowolić. To i
tak więcej niż zrobiła prawdziwa lady Agatha, by zapew nić właściwy przebieg zaślubin Angeli Bigglesworth. Tamta
nawet nie napisała. Jeszcze nie. Sir Elliot podał jej ramię i przyjęła je, mając wrażenie, że wymógł na niej obietnice,
których nie zamierzała złożyć. - Pan musi być w jakiś sposób związany z Bigglesworthami, skoro tak pan o nich dba. -
Nie przez więzy krwi, ale długą znajomość - rzekł. - Wychowałem się w majątku, który jest położony między tym
domem a posiadłością Him- plerampów. Moja matka zmarła, gdy byłem mały. Bigglesworthowie pra wie adoptowali
mojego brata i mnie, gdy nasz ojciec nie mógł sobie pora dzić z nową sytuacją. Anton był idealnym przyszywanym
wujkiem, a Eglantyna w stosunku do nas była zawsze bardzo opiekuńcza i nigdy nie próbowała zająć miejsca mojej
matki. Bardzo doceniam ich wysiłki - do kończył cicho. - Czy pański brat również je docenia? - zapytała zaciekawiona
Letty. - Terry nie żyje - odpowiedział Elliot. - Zginął w Afryce, podczas mi sji wojskowej. - Tak mi przykro. -
Dziękuję - odparł, łagodząc jej przeczucie, że niechcący dotknęła bolesnych spraw. - Pani rodzina z kolei jest całkiem
spora, lady Agatho. Ten komentarz ją zaskoczył. Czy mówił tak, bo wiedział na pewno, że rodzina lady Agathy jest
duża, czy tylko tak przypuszczał? - W sumie jest rzeczywiście spora. - Tak mi się wydawało. Do licha! Dlaczego
musiał cokolwiek wiedzieć o rodzinie lady Agathy? Bo każdy w towarzystwie znał wszystkich innych z towarzystwa,
oto dla czego. Zapewne wszystkie wolne wieczory spędzali nad spisem parów Wielkiej Brytanii Burke'a. Powinna o
tym pamiętać.

background image

Uśmiechnęła się, ale nic nie odpowiedziała. - Domyślam się też, że z powodu osobistych doświadczeń patrzy pani ze
współczuciem na małżeństwa osób pochodzących z różnych klas - do dał poważnie. O jakich osobistych
doświadczeniach on myśli? Czy chodzi o jakiś kon kretny przypadek? Czy to lady Agatha omal nie zawarła
katastrofalnego w skutkach małżeństwa? Czy dlatego była starą panną? - Historia pani babki była bardzo pouczająca.
Więc to babka lady Agathy! ~ pomyślała Letty z chwilową ulgą. Nie miała bladego pojęcia ani o grzeszkach lady
Agathy, ani tym bardziej jej babki. Czekał. A niech to licho porwie! Musi coś powiedzieć. - Nie wiedziałam, że jeszcze
się o... tym mówi. - Głos miała lodowaty. - To było tak dawno temu. Natychmiast okazał skruchę. - Proszę mi
wybaczyć. Nie miałem zamiaru sprawić pani przykrości. Nie jestem snobem i nie chciałbym, żeby mnie pani za takiego
uważała. Snob? Zatem babcia Whyte musiała zrobić coś skandalicznego. Coś, co kosztowało jąutratępozycji
towarzyskiej. Co to mogło być? Nieślubne dziec ko? Oszukiwała przy grze w karty? Dała się przyłapać z kochankiem?
- Och, to żadna przykrość. Po prostu dziwię się, że coś tak... - postano wiła zaryzykować, opierając się na jego
sformułowaniach - ...sensacyjne go mogło pana zainteresować. Rzucił jej szybkie spojrzenie. - Obawiam się, że
posunąłem się za daleko i wprawiłem panią w zakło potanie. Przepraszam. - To drobnostka. - W duchu odetchnęła z
ulgą. Jednak żeby uniknąć takich rozmów, będzie musiała wydobyć z Bigglesworthów informacje, jaki grzech miała na
swoim sumieniu babcia Whyte. O czym ona myśli? Nie zostanie tu na tyle długo, by mogło to mieć jakieś znaczenie.
Jeszcze dzień, najwyżej dwa. Wybrnięcie z tej kłopotliwej rozmowy wprawiło Letty w dobry humor. Wspomniała
przestrogę, której udzieliła sobie wcześniej tego wieczoru, ale szybko uznała poprzednie obawy za objaw tremy.
Wieczór był piękny, uwolniła się od Nicka Sparkle'a, sir Elliot był nią zauroczony i miała przed sobą cały dzień, kiedy
będzie udawać dowcipną, elegancką i podziwianą lady Agathę. No, może dwa dni, pomyślała, pa trząc na wyraźny
profil sir Elliota. W milczeniu odprowadził ją do wejścia. Stojąc przy drzwiach, odwróci ła się do niego i uśmiechnęła.
- Dziękuję za spacer, sir Elliocie. Było mi bardzo miło.

background image

- Mnie również. - Zatem zobaczymy pana jutro? - Z całą pewnością- powiedział cichym, głębokim głosem, od
którego przeszedł jej po plecach rozkoszny dreszczyk. Podniósł do ust jej dłoń i schylił głowę, by musnąć ją
pocałunkiem. Usta miał ciepłe i miękkie, tak ciepłe i miękkie, że nie zauważyła chłodu w jego uśmiechu, gdy się
żegnał. Jeśli nie jest lady Agathą Whyte, to w takim razie kim jest? Po co ktoś miałby się pod nią podszywać? Musiał
się mylić... Elliot przegarnął palcami włosy. Już dawno nie był tak poruszony obecnością kobiety. Podniósł rękę i zo
baczył zarys swych opalonych palców na koronce jej sukni. Pod dłońmi czuł jej kibić, gdy zdejmował ją ze ściany.
Słyszał jej śmiech, widział we sołą linię ust, czuł zapach ciepłej skóry... Potrząsnął ręką, jakby w ten sposób mógł
uwolnić się od wspomnienia o niej. To niemożliwe, by była oszustką i zwykłąnaciągaczką. Usiłował znaleźć inne
wytłumaczenie jej dziwnego zachowania. Może przyjechała ta, by wygrać zakład. Pamiętał dni spędzone w
towarzystwie i wiedział, że to całkiem możliwe, by ktoś, może nawet sama lady Agatha, z nudy, rzuciła jej wyzwanie,
by wcieliła się w rolę lady Agathy. A może naprawdę nią była - niepoprawną ekscentryczką? Dotarły prze cież do
niego podobne informacje. To mogło tłumaczyć, że od czasu do czasu posługiwała się ulicznym żargonem. Chociaż
nie wyjaśniało kwestii sukni. Wiedział, że nawet najbardziej zdziwaczała dama prędzej by umar ła, niż chodziła w
sukni, w której podróżowała, choćby chwilę dłużej niż to było absolutnie konieczne. A jak wytłumaczyć jej młody
wygląd? Nie było na świecie kremu ani balsamu, który mógłby przywrócić sprężystość jej krokom, blask oczom i
piękny połysk włosom. I wreszcie, co najbardziej zastanawiające, jak to możliwe, by lady Aga tha nie wiedziała, że jej
babka, ósma córka mało znaczącego irlandzkiego

background image

ziemianina, dzięki rozsądnym radom i nieposzlakowanej reputacji stała się jedną z dam dworu królowej Wiktorii? Ta
lady Agatha najwyraźniej myślała, że rozmawiają o czymś, co zhań biło jej babkę. A przecież nic takiego nie miało
miejsca. On nawiązał do faktu, że chociaż babka lady Agathy zaczęła równie skromnie jak Angela, osiągnęła w
towarzystwie tak wysoką pozycję, że nie tylko ją zaakceptowano, ale wręcz darzono szacunkiem. Nigdy nie padł na nią
choćby cień skandalu, a w jej życiu nie było niczego, co można by określić jako sensację. Ta kobieta musi być
oszustką. Chyba że... miała na myśli swoją drugą babkę, o której nic nie wiedział. Wyszedł ze stajni, kierując się w
stronę domu. Twarz miał poważną. Jutro zatelegrafuje do Londynu i dyskretnie zdobędzie informacje. Wie dział, że
będzie musiał poczekać na odpowiedź. Tymczasem będzie się trzymał jak najbliżej owej damy. Kimkolwiek była. Letty
szeroko rozłożyła ramiona i padła na plecy, zagłębiając się w pu chowym materacu. Mikrus obudzony brutalnym
wstrząsem mruknął i z po wrotem ułożył się do snu. Spojrzała na zegar stojący na kominku. Druga w nocy, właśnie
skończy ła rozpakowywać kufry lady Agathy. Była zbyt ożywiona po wieczornym spacerze z sir Elliotem, by myśleć o
zaśnięciu. Rozejrzała się wokół zado wolona. Na każdej wolnej powierzchni rozrzucone były suknie i materiały, jedne
zwinięte w bele, inne zawinięte w bibułkę i powiązane w paczki. Cieniutki batyst, gruby gładki brokat, lśniąca tafta i
połyskliwy jedwab, gęsto tkana błysz cząca satyna, prążkowana chińska krepa i zwiewny muślin, szyfon i siatka, mora i
tiul. Ich różnorodność była zdumiewająca, a barwy niezliczone. Letty nigdy nie myślała, że istnieje tyle odcieni bieli.
Biały lśniący per łowym blaskiem i biały miękki jak skrzydło gołębicy; biały jaskrawy jak śnieg i biały w kolorze kości
słoniowej. Mocny kredowobiały i delikatny mlecznobiały. Srebrzystobiały i biały chłodny jak alabaster. Po materiałach
przyszła kolej na kufry. Wypakowała wszystkie dekora cyjne drobiazgi, jakie kobieta mogłaby sobie wymarzyć. Były
tam ręka wiczki z koźlęcej skórki w sześciu kolorach, jedwabne pończochy, tak

background image

cienkie, że wydawały się przezroczyste, jedwabne chwościki do kapelusza i ptasie skrzydełka do przybrania fryzury,
pelerynki i szaliki do udrapowa- nia wokół szyi, szarfy i wstęgi do przewiązania talii. Lady Agatha nie skąpiła też na
spodnią odzież. W pokoju stały liczne pudła pełne bielizny z falbankami, poduszek i turniur do zaokrąglenia bio der,
koszulek i gorsetów uwydatniających biust. Były tam też halki, ślicz ne, delikatne haleczki, kuszące wyobraźnię
każdego, kto zdoła zobaczyć ich plisowane rąbki. Matka Letty zemdlałaby z zachwytu. Veda zawsze twierdziła, że
została u lady Fallontrue, ponieważ w uznaniu jej talentów pozwolono, by Letty pobierała nauki wraz z jej dziećmi.
Letty jednak podejrzewała, że rzeczywi stym powodem, dla którego Veda znosiła cięty język tej kobiety i nędzne
wynagrodzenie, było to, że lady Fallontrue dawała Vedzie wolnąrękę w two rzeniu tych wszystkich cudownych kreacji,
które roiły się w jej głowie. Oprócz swoich licznych wad lady Fallontrue miała dwie zalety: od jed nego spojrzenia
umiała rozpoznać geniusz i była na tyle rozsądna, by nie przeszkadzać w tworzeniu. Któż inny pozwoliłby Vedzie,
która właściwie była nikim, realizować swoje wizje? Na pewno nie właściciele teatrzyków rewiowych, z ich tanim
welwetem i jeszcze tańszym perkalem. Tam właśnie skończyła Veda. Została projektantką kostiumów dla arty stów z
drugorzędnych rewii. Choć na początku nie były drugorzędne, uczci wie przyznała Letty. Gdy lady Fallontrue
zaangażowała Zadziwiającego Algernona jako atrakcję na jednym ze swoich wieczorków, był on u szczy tu kariery,
przystojnym, czarującym akrobatą i iluzjonistą. Nie tylko lady Fallontrue była nim oczarowana. Veda rzuciła na Zadzi
wiającego Algernona, czyli Alfiego Pottsa, tylko jedno spojrzenie i po raz drugi w życiu się zakochała. Ale tym razem
miała więcej szczęścia. Nie żeby Letty nie była oczkiem w głowie matki, ale szczerze mówiąc, a Veda była szczera aż
do bólu, Letty była chyba jedynym dobrem, które wynikło ze spotkania Vedy z ojcem Letty, wicehrabią Napierem.
Dwadzieścia cztery godziny po popisie Alfa, o który to występ Letty nigdy nie miała odwagi zapytać, Veda
oświadczyła lady Fallontrue, że odchodzi. Reszta, jak to się mówi, jest historią. Alfie i Veda wzięli ślub i
uszczęśliwiony Alf wcielił się w rolę ojczyma. Cała trójka przeniosła się do Londynu i odtąd Letty się wychowywała za
szkarłatnymi kurtynami, kołysana do snu frywolnymi piosenkami, szkoląc się w licznych, mniej lub bardziej legalnych
teatralnych rzemiosłach. A potem, sześć lat temu, Veda zachorowała na zapalenie płuc i umarła. Zrozpaczony Alfie
porzucił scenę. Veda by mu tego nigdy nie darowała. Nienawidziła mięczaków, którzy się szybko poddają. Często
mówiła:

background image

„Lepszy silny charakter niż miękkie serce". Tuż przed śmiercią zdołała jeszcze powiedzieć: - Nie płacz, Letty, łzy są
dla mięczaków, a tacy przegrywają. Letty nie chciała wyjeżdżać z Alfem z Londynu. Była dobrą śpiewaczką i, wbrew
temu, co mówili krytycy, także niezłą aktorką. Zaczynali na nią zwracać uwagę ludzie, którzy mogli jej pomóc w
karierze. Jak Nick Sparkle... Letty przewróciła się na brzuch, nie chcąc myśleć o Nicku Sparkle'u i o rym, jak bardzo
się co do niego pomyliła. Popatrzyła w zamyśleniu na kaskady materiałów. Och, jakie cuda zrobiłaby z tego jej matka!
Uśmiechnęła się do swoich myśli. Veda nie była święta i, Bóg świadkiem, Letty też nie. Ale zawsze trzy mały się
razem. Zwłaszcza od momentu, gdy w ich życiu pojawił się Alf. Alf je połączył i uczynił z nich rodzinę. Już tak dawno
się z nim nie widziała. Może odwiedzi go w jego małym domku na wsi, gdy już skończy sprawę z Nickiem. Alf
powiedział, że dla niej drzwi będą zawsze otwarte. Nie mogła jednak ściągać ojczymowi na głowę swoich kłopotów.
Pojedzie gdzieś indziej, może do Francji. Ale na taką podróż potrzebowała pieniędzy. Może je zdobyć, sprzedając kilka
sukni i część tych kosztownych błyskotek. Jeśli znajdzie na nie kupca. Usiadła. Przede wszystkim powinna
utrzymywać tych ludzi w przeświadczeniu, że jest lady Agathą. Zwłaszcza sir Elliota. To oznaczało, że musi bardzo
zadbać o swój wygląd. Spojrzała na swoją niegdyś śliczną lawendową suknię. Koronka była zdeformowana, a halka
poplamiona. Nie mogła jej ponownie włożyć. Westchnęła. Spojrzała na błogo śpiącego Mikrusa. Głupi kundel ani na
chwilę nie opuścił łóżka. Niech no lepiej nie przyzwyczaja się do życia w luksusie, pomyślała. Chociaż stanowczo na
nie zasłużył. Ją i Mikrusa chyba połączyło przeznaczenie. Któregoś wieczoru po przed stawieniu wyszła tylnymi
drzwiami i natknęła się na bandę łobuziaków znęcających się nad małym pieskiem. Nie mogła patrzeć na osaczone
stwo rzenie. Rzuciła się na nich z pięściami, kopała i krzyczała. Uciekli ze strachu przed policjantem. Poturbowany
piesek czmychnął za nią. do teatrzyku. Od tamtej pory są nierozłączni. Nie był jej własnością, nie czuła się za niego
odpowiedzialna. Po prostu z nią był. - No dobrze - wyszeptała. - Dopóki nie wrócimy do Londynu, powiedz my,
żejestes na wakacjach. Ale nie przyzwyczajaj się za bardzo, mój mały, bo to tymczasowe.

background image

Wstała po koszyczek z przyborami do szycia, znaleziony w jednym z ku frów. Wygrzebała z niego nożyczki, igły i nici.
Potem ze znawstwem przej rzała wypakowane suknie, szukając takiej, którą najłatwiej będzie dopa sować do jej
niższego wzrostu i pełniejszej figury. Spodobała jej się biała ze zwiewnego muślinu, ze spódnicą w czarne kropki i
stanikiem lamowanym czarnym aksamitem. Przyłożyła ją do sie bie, przytrzymując w talii, i popatrzyła na swoje
odbicie w dużym lustrze. Suknia była śliczna, uszyta według najnowszej mody. Musi tylko pogłębić zaszewki na
biuście i w talii. Sir Elliot nawet nie spojrzy na swoją dawną narzeczoną, gdy zobaczy ją w tym stroju. No, przyznała po
chwili, oczywiście, że spojrzy na Catherine Bunting. I zamieni z nią słowo. I może zatańczy z nią raz czy dwa. Był
dżentelme nem, a dżentelmeni zawsze obdarzali znajome damy jednakową uwagą. W dodatku, nawet gdyby chciał,
dżentelmen nie powinien skupiać się tyl ko na jednej wybranej damie. A jednak, pomyślała Letty, falując dookoła
spódnicą, czy nie byłoby ekscytujące, gdyby dotrzymywał towarzystwa tylko mnie? Dzień dobry, panno Bigglesworth.
Eglantyna, która już od dziewiątej czekała w pokoju śniadaniowym na swego znamienitego gościa, a tak naprawdę
pracownika, wstała z miejsca. - Dzień dobry, lady Agatho... - głos jej zamarł. Lady Agatha, dramatycznie upozowana w
drzwiach, uśmiechnęła się lekko. - Coś nie tak? - Nie, wcale nie - zapewniła Eglantyna. - Po prostu pani suknia jest
taka... taka... wyjątkowa. Czarne lamówki na staniku uwydatniały to, czym w górnej części ciała natura szczodrze
obdarzyła lady Agathę. Suknia, dopasowana niczym rę kawiczka, podkreślała biodra, a spódnica spadała do ziemi
kaskadą czar nych kropek.

background image

Lady Agatha rozpromieniła się zadowoleniem. Obróciła się dookoła, a spódnica zawirowała jej wokół kostek pianą
falbanek. - To ostatni krzyk mody w mieście. Eglantyna opadła na krzesło ze słabym uśmiechem. Dobry Boże, miała
nadzieję, że lady Agatha nie zaproponuje, by suknia ślubna Angeli wyglą dała podobnie. Lady Agatha podeszła do
bufetu i spojrzała na resztki śniadania sprzed kilku godzin. Wzięła wysuszony tost. - Wydaje mi się, że wczoraj
wspominała pani temu czarującemu sir Elliotowi o dzisiejszym pikniku? - Tak - odparła Eglantyna, mając nadzieję, że
lady Agatha lubi rozryw ki na powietrzu. Z pewnością wyglądała na, hm, zdrową kobietę. - Goście przyjadą około
czwartej. - Wspaniale - uśmiechnęła się uszczęśliwiona lady Agatha. Podeszła do stołu, kołysząc biodrami z
wyjątkowym wdziękiem. Chociaż właści wie nie musiała się poruszać, żeby zwracać uwagę. Nie w tej sukni, pomy
ślała Eglantyna, czując rumieniec wypływający jej na policzki. Lady Agatha zaczęła nucić jakąś wesołą melodyjkę,
która brzmiała do syć frywolnie. Eglantyna, oszołomiona piosenką i suknią, chwyciła dzwo nek i potrząsnęła nim
energicznie. Nie mogła się doczekać Cabota. Cabot będzie wiedział, co zrobić i jak zareagować. Był świetnym lokajem.
Ona nie miała pojęcia, jak odpowiadać damom z towarzystwa i o czym z nimi rozmawiać. Ta cała afera z zatrudnie
niem arystokratki, rychłym przyjazdem wyniosłej rodziny markiza, zbliża jącym się ślubem Angeli, która potem
wyjedzie i już nigdy nie wróci... Eglantynie napłynęły łzy do oczu. Ogarnęło ją okropne przeczucie, że wszystko
skończy się katastrofą. Nagle lady Agama usiadła na krześle obok, delikatnie kładąc rękę na jej ramieniu. - Co się
stało, złot... moja droga? - Nic - odpowiedziała Eglantyna, ale nieoczekiwane współczucie w gło sie lady Agathy omal
nie zburzyło jej opanowania. Nie mogła przecież zwierzyć się zupełnie obcej osobie. - Jest pani pewna? - delikatnie
nalegała lady Agatha. Spokojnie pa trzyła brązowymi oczami, które zdawały się rozbawione, choć nie szyder czo,
raczej pocieszająco, jakby największe troski na świecie można było pokonać śmiechem. - Tak się cieszę, że pani tu jest
- wybuchnęła Eglantyna. - Czuję, że nie podołam tej całej przykrej... Och! - powiedziawszy to straszne słowo, za raz
tego pożałowała. Poczuła gorąco na policzkach. - Pani na pewno my śli, że jestem okropna!

background image

- Z jakiego powodu? - spytała lady Agatha. Eglantyna spojrzała na nią z wdzięcznością za to, że grzecznie zignoro
wała aż nadto oczywisty fakt nazwania zbliżających się zaślubin drogiej, kochanej Angeli „tą całą przykrą sytuacją".
Tak jakby to była jakaś nie przyjemna praca, jak szorowanie podłogi albo pastowanie butów, a nie powód do świę...
święto... Eglantyna wybuchnęła płaczem. Letty spojrzała na nią speszona. Nie mogła zrozumieć zachowania Eglan
tyny. Nie żeby jato obchodziło, bo niby dlaczego? Eglantyna miała wszyst ko, czego dusza zapragnie. Właściwie tylko
z ciekawości, by dowiedzieć się, dlaczego ta bogata kobieta szlocha tak żałośnie, Letty objęła ramie niem starszą panią
i lekko ją uścisnęła. Eglantyna uniosła twarz. Miała czerwone, spuchnięte oczy i kapało jej z nosa. Letty przekonana,
że Eglantyna nie użyłaby rękawa, wzięła ze sto łu czystą serwetkę, rozłożyła ją i podała Eglantynie. - Proszę,
wydmuchaj nos, kochanie. Grzeczna dziewczynka... Może teraz opowiesz mi, skąd te łzy? - Naprawdę nie powinnam
pani tym obarczać... - Nonsens. To moja praca... To znaczy, przygotowanie wesela. Jeśli coś jest nie tak, wtedy nie
mogę dobrze wykonać swojej pracy, prawda? - Zapewne nie. Ale właściwie wszystko jest w porządku, naprawdę.
Tylko... sama nie wiem. Chyba po prostu jestem głupią, samolubną, starą kobietą. Pragnę szczęścia Angeli jak niczego
na świecie, ale... Och, tak strasznie będzie mi jej brakowało... Znów wybuchnęła płaczem. - Oczywiście, że będzie
pani za nią tęsknić - wymruczała Letty, obej mując Eglantynę ramieniem i lekko ją kołysząc. Gdy drżenie Eglantyny
nieco się uspokoiło, wcisnęła jej do ręki zmiętą serwetkę. - To wcale nie znaczy, że jest pani samolubna, tylko że pani
ją bardzo kocha. - O tak, bardzo ją kocham! - Eglantyna wydmuchała nos. - I jak długo była pani dla niej mamą? -
Ponad osiemnaście lat, od momentu, gdy jej matka zmarła przy poro dzie. - Uśmiechnęła się z drżeniem. - Była taką
słodką kruszynką i naj milszym stworzonkiem, jakie można sobie wyobrazić. Po prostu nie mog łam zostawić jej pod
opieką kogoś, komu płacilibyśmy za... - Zaczerwieniła się. - Och, nie miałam na myśli, że jeśli się komuś płaci, to jego
wysiłek jest mniej wart! - To nieistotne, kochana - uspokoiła ją Letty. - Nie obraziłam się i cał kowicie panią
rozumiem. Można wynająć czyjeś talenty, ale nie da się kupić jego uczuć, a pani się wyraźnie zakochała w tym małym
szkrabie.

background image

- Szkrabie? - Dzieciątku. - Niech mnie pani zrozumie. Chcę tylko, żeby była szczęśliwa, a tak się boję, że moje opory
wobec jej małżeństwa z markizem biorą się z ego istycznego pragnienia zatrzymania jej przy sobie. Letty poklepała
japo ramieniu. - Niech się pani nie obawia. Jestem pewna, że Angela będzie szczęśli wa w swoim wspaniałym zamku. -
Ja bym była. - Jako markiza nie będzie miała nic do roboty poza rozkazywaniem licznej służbie i liczeniem ro dzinnych
portretów. Co wieczór na kolację będzie jadła kawior i popijała szampana, i będzie miała dość sukien, by zmieniać je co
godzinę przez cały okrągły tydzień. Eglantyna roześmiała się cicho, pociągając nosem. - Och, lady Agatho, to miło z
pani strony, że mnie pani rozśmiesza. Rozśmiesza? Wcale nie chciała żartować. Eglantyna spoważniała. - Nie
miałabym takich oporów, gdybym była pewna, że Angela ocze kuje tego ślubu z radością. Jednak ostatnio nie jest już tą
samą szczęśliwą dziewczyną, którą znałam wcześniej. Wydaje się zamyślona, a czasami wręcz przygnębiona. - To
tylko nerwy przed ślubem. Eglantyna potrząsnęła głową. - Angela nigdy nie była trzpiotką. Gdy opowiedziała nam o
oświadczy nach Hugh Sheffielda, była naprawdę w siódmym niebie. Tylko dlatego Anton zgodził się na to małżeństwo.
- Może ma wątpliwości. To zupełnie naturalne. - Też tak myślałam, ale kiedy ją zapytałam, czy wolałaby jednak nie
wychodzić za markiza, wybuchnęła płaczem i zarzekała się, że o niczym innym nie marzy, jak tylko zostać jego żoną.
No, pomyślała Letty, dziewczyna przynajmniej nie straciła rozumu. - Ja myślę - powiedziała Eglantyna - że to ci
Sheffieldowie. - To znaczy? - Już dość wyraźnie okazali, jak bardzo Hugh się zniża, żeniąc się z An gela. Nie chcę
nikogo oskarżać, ale moim zdaniem jego matka robi wszyst ko, by trzymać go z dala od Hollies i Angeli. Niech mnie
pani źle nie zrozumie, lady Agatho, niewiele wiem na temat towarzystwa, ale to raczej dziwne, gdy narzeczony nie
odwiedza najbliższej rodziny swojej wybran ki. Czy to rzeczywiście dziwne? - No cóż, niekoniecznie - odparła
ostrożnie Letty.

background image

- Naprawdę? - ucieszyła się Eglantyna. - Pani dodaje mi otuchy. Zresztą - ciągnęła jakby do siebie - to prawda, że Hugh
przyjedzie pod koniec mie siąca, a jego rodzina, w odpowiedzi na moje zaproszenie, wkrótce potem. Letty uśmiechnęła
się promiennie. - Wszystko zdaje się w najlepszym porządku. Eglantyna spojrzała na nią z nadzieją. - Hugh naprawdę
bardzo zależy na Angeli. Codziennie do niej pisze. Chociaż ona ostatnio jakby mniej chętnie czyta jego listy. -
Posmutniała. - Może Angelę martwi, że oni nas wezmą za prowincjuszy i będzie nam z tego powodu przykro? Albo
myślą, że przyjęcie weselne będzie zbyt skromne? Albo że my wyglądamy biednie? Nie możemy źle wypaść! Lady
Agatho, musi nam pani pomóc. Wyciągnęła rękę w błagalnym geście. Mówiła żarliwie, na jej twarzy widać było
mieszaninę miłości, czułości i zdenerwowania. Letty całkiem się wzruszyła. Przywołała się jednak do porządku.
Zaczynała się rozklejać, chyba zbli żała się jej comiesięczna przypadłość. - Oczywiście, że wam pomogę - powiedziała
Letty, rozstrojona tymi nagłymi uczuciami. - Zamiast martwić się, czy Angela zasługuje na Shef- fieldów, niech pani
lepiej pomyśli, czy ShefFieldowie zasługują na nią. Na tę delikatną sugestię Eglantyna szeroko otworzyła oczy i
przycisnęła ręce do piersi. - Lady Agatho., nigdy nie spojrzałam na to z tej strony! Teraz rozu miem, co jest źródłem
pani sukcesu. Pani jest wzorem cnót, a zarazem wspaniałą powierniczką i skarbnicą dobrych rad. Gdyby jeszcze... - Za
milkła. - Gdyby jeszcze co? - spytała Letty, pełna życzliwości dla tej niespo dziewanie mądrej kobiety. - Nie mogę się
narzucać. - Panno Bigglesworth, nie ma we mnie fałszywej dumy - powiedziała Letty. - Nie waham się pani
przypomnieć, że jest pani mojąpracodawczy- nią. Słowa Letty, zamiast zachęcić Eglantynę, miały odwrotny skutek. Jej
różowa, upudrowana twarz zmarszczyła się żałośnie. - Ma pani rację. Nie powinnam wykorzystywać tej sytuacji. Letty
westchnęła. Ojejku, ależ ci bogacze niepotrzebnie utrudniają so bie życie! - W takim razie może jako pani przyjaciółka
zdołam panią ośmielić. - Och, dziękuję! - Eglantyna chwyciła Letty za ręce. - Chodzi mi o to, że jest pani zbliżona
wiekiem do Angeli i jako kobieta światowa będzie

background image

pani mogła jej dobrze doradzić, przynajmniej taką miałam nadzieję. Te uwagi byłyby dla niej bezcenne. Gdyby pani
podzieliła się z nią swoim doświadczeniem i życiową mądrością, zyskałaby to, czego ja, biedna pro wincjonalna stara
panna, nigdy nie mogłam jej dać. Jej doświadczenie? Cóż mogłaby powiedzieć tej dziewczynie? Nigdy nie była
mężatką. Właściwie nigdy nawet nie... Ale któż powiedział, że kobiety światowe muszą być rozwiązłe? Spojrzała na
Eglantynę. Starsza pani patrzyła na nią z niepokojem. O, do diabła. Cóż to szkodzi, jeśli obieca, że doradzi
dziewczynie? Nie zostanie tu na tyle długo, by wyrządzić małej większą krzywdę. Może nawet trochę jej to pomoże,
jeśli usłyszy kilka prostych prawd. Letty ska pitulowała. - Ależ oczywiście, panno Bigglesworth. Będę szczęśliwa,
mogąc jej pomóc i wesprzeć przed ślubem. - Jak zdołam się pani odwdzięczyć? Pani jest dla mnie natchnieniem. -
Eglantyna przesunęła wzrokiem po sylwetce Letty. - Wystarczy na pa nią spojrzeć, lady Agatho, by wiedzieć, że pani
wie, czego chce, i gwiż dże na wszystkich, którzy spróbująpani mówić, jak się zachowywać i jak żyć. - To prawda -
przyznała Letty, mile połechtana. - Nie pozwala pani, by konwenanse i małostkowość ograniczały pani życie - ciągnęła
ożywiona Eglantyna. - O tak - powiedziała Letty. - Nie dba pani o to, co ludzie powiedzą o pani strojach i zachowaniu!
- Pewnie, że... - Letty urwała. Nie dbała? A powinna. Lady Agatha by się tym przejmowała. - Co pani ma na myśli? -
No cóż, większości dam nawet nie przyszłoby do głowy, aby włożyć coś tak interesującego. I nie miałyby dość odwagi,
jeśli pani wybaczy ten zwrot. Myślę, że w tej sukni wywoła pani niezłe poruszenie w naszej ma łej społeczności. -
Naprawdę? Panie będą plotkować? - Tak, i to z zazdrością. - A sądzi pani, że panom się spodoba? - Śmiem twierdzić,
że tak! - Nawet... sir Elliotowi? - Hm - zastanowiła się Eglantyna. - Cóż, sir Elliot to zupełnie inna historia, prawda? -
Tak?-zapytałaLetty. - Jest bardzo zamknięty w sobie - wyznała Eglantyna. - Nie żeby był niemiły. Właściwie ma
wszystkie cechy, których można się spodziewać po

background image

dżentelmenie. Wydając opinią o jakiejś damie, nigdy nie sugerowałby się jej wyglądem. Letty spojrzała na Eglantynę,
próbując zgadnąć, czy starsza pani żartu je. Mówiła jednak poważnie. Naprawdę w to wierzyła. - Sir Elliot jest przecież
mężczyzną, czyż nie? - O tak - powiedziała Eglantyna w zadumie. Gdyby tylko była dwadzieścia lat młodsza... - W
takim razie niech mi pani wierzy, panno Bigglesworth, jego zainte resowanie damą stanowczo zależy od tego, jak ona
wygląda. Żaden męż czyzna, nie ważne dżentelmen czy nie... - Panno Bigglesworth? - przerwał jej głos lokaja. -
Cabot! - Eglantyna odwróciła się w kierunku drzwi z cichym wes tchnieniem ulgi. Nie była pewna, czy chciała
usłyszeć to, co lady Agatha miała właśnie powiedzieć na temat mężczyzn. - Czy mógłbyś dopilno wać, żeby Grace
zaparzyła dla naszego gościa świeżą kawę? Zwróciła się do lady Agathy, by zapytać, jaką kawę pije. W tym momen
cie Pimpuś, jej piesek, wkroczył z holu i jakby ten wysiłek go wyczerpał, usiadł Cabotowi na nodze. - Proszę go
zepchnąć - powiedziała lady Agatha, zerkając na Pimpu- sia. - On... - urwała nagle, spojrzawszy na Cabota i szeroko
otworzyła oczy. Cabot, zwykle niewzruszony, przełknął ślinę z wysiłkiem. - Cabot? - spytała Eglantyna. Co się stało?
Cabot wyglądał, jakby zo baczył ducha. - Halo, Cabot, dobrze się czujesz? - Wszystko w porządku, proszą pani -
odparł Cabot. - Czy coś jesz cze? Eglantyna spojrzała z ukosa na lady Agamę. Wyglądało na to, że doszła już do siebie
po chwilowym zakłopotaniu, cokolwiek je wywołało. - Może są jeszcze truskawki? - spytała z przesadną skromnością.
- Oczywiście, proszę pani - rzekł Cabot. - Czy coś jeszcze, panno Big glesworth? - Tak - powiedziała Eglantyna,
natchniona pewną myślą. Najlepiej nie czekać, by rozwinąć znajomość między lady Agatha i Angelą. - Cabot,
powiedz pannie Angeli, by przyszła... - Hm. Eglantyna odwróciła się do lady Agathy. - Tak? - Czy nie lepiej, żeby
pani sama ją tu przyprowadziła, panno Biggles worth? Badzie miała pani okazją, by przygotować grunt pod naszą
poga wędką. - Spojrzała na Cabota czekającego ze stoickim spokojem.

background image

- Dobry pomysł, lady Agatho - zgodziła się Eglantyna i wstała. - Zaraz po nią pójdę. Gdy mijała Cabota, on odwrócił
się, by też wyjść. I wtedy odezwała się lady Agatha: - O, nie odchodź jeszcze, Cabot. To naprawdę ty, Sammy? - Letty
ze zdumieniem patrzyła na korpulent nego, poważnie wyglądającego lokaja. - Tak, Letty. To ja - powiedział ściszonym
głosem. Pobiegła i chwyciła go w ramiona. Niezgrabnie odwzajemnił uścisk, jak mężczyzna nieprzyzwyczajony do
okazywania uczuć. Zaśmiała się. Ten sam stary Sammy. Ostatni raz widziała go sześć lat temu, gdy Veda i Alf
pracowali przy sobotnich przedstawieniach rewii rozmaitości w teatrze Pałace. Znali w niej wszystkich artystów,
włącznie z Sammym, który od lat występował na pokazach osobliwości jako Sam-Sam, Chłopiec z Twarzą Spaniela,
Natu ralna Krzyżówka Człowieka i Psa. Uśmiechnęła się, kryjąc twarz na jego ramieniu. Patrząc na niego, nikt by się
nie zorientował, że kiedyś jego twarz pokrywała gęsta sierść. A te raz... podniosła głowę i patrzyła z zachwytem na
gwałtownie czerwienią cego się lokaja. Do licha! Chłopiec z Twarzą Spaniela zaczynał łysieć! - Letty Potts - westchnął
Sammy, cofając się o krok i biorąc ją za ra miona. Przez chwilę wyraz jego twarzy był łagodny i serdeczny, ale zado
wolenie zaraz znikło, a uśmiech zgasł. - Co ty tu robisz? I dlaczego uda jesz lady Agathę? Gdzie jest prawdziwa lady
Agatha? - Cicho! - Szybko zamknęła drzwi. - Wejdźmy trochę dalej, a wszyst ko ci opowiem. Lokaj poszedł za nią
powoli. - Letty, ostatnie wieści o tobie głosiły, że skumałaś się z tym łajdakiem Sparkle'em. - Troska na jego twarzy
zastąpiła wcześniejszą radość. - Ostrzegam cię, Letty, jeżeli to jest jakaś jego gierka, by oszukać tych lu dzi...

background image

- Nikt nie zamierza nikogo oszukać - powiedziała Letty, machając ręką, by go uciszyć. Nie przekonała go. Zabolało
jato, bo kiedyś byli przyjaciółmi. Dzięki jego sugestiom tak świetnie opanowała rolę wielkiej damy. Sam- my, gdy nie
występował, warcząc i łasząc się do zachwyconych pań w pierwszym rzędzie, zawsze zachowywał się jak
pierwszorzędny dżen telmen. A raczej jak pierwszorzędny lokaj, uświadomiła sobie. Nigdy się nie dowiedziała, skąd się
wzięły jego nienaganne maniery. Ci, którzy żyli z występów na scenie, rzadko kiedy pytali innych o ich przeszłość. -
Sammy, to znaczy Cabot, co się stało? Gdzie się podziała twoja... twoja... - Sierść? - Tak. Nie poznałam cię. I dlaczego
odgrywasz lokaja? - To nie jest rola - powiedział Cabot. - Letty, mój ojciec był lokajem u lorda Prescotta. Od
najmłodszych lat uczył mnie, jak być lokajem. Na pytające spojrzenie Letty odpowiedział śmiechem. - Przecież nie
urodziłem się pokryty włosami. Ale gdy zacząłem dora stać, robiłem się coraz bardziej owłosiony. Wkrótce stało się
oczywiste, że z powodu swojego wyglądu nie będę mógł pójść w ślady ojca. Więc poje chałem do Londynu, gdzie
zacząłem pracować w teatrzykach rewiowych. I tak poznałem twojąmatkę i ojczyma. To były wspaniałe czasy -
rozrzew nił się. - Jednak lata mijały i zaczęły mi wypadać włosy. Doszło do tego, że przyklejałem sobie nitro na twarzy,
żeby wyglądać tak, jak na plaka tach. W końcu, cztery lata temu, musiałem ostatecznie pożegnać się ze sceną. - Tak mi
przykro - powiedziała cicho Letty. Cabot spojrzał na nią zdziwiony. - A mnie nie. Mogłem wreszcie poszukać pracy
jako lokaj. Odwiedzi łem kilka agencji, ale nikt nie chciał zatrudnić pięćdziesięcioletniego lo kaja bez doświadczenia.
Aż pewnego dnia poszedłem na spotkanie w spra wie pracy i rozmawiałem z pewną miłą, prostoduszną kobietą, która
potrzebowała prawdziwego londyńskiego lokaja dla swojego brata. Poda łem nazwisko lorda Prescotta jako
rekomendację i... znalazłem się tutaj. - I to ci się podoba? - spytała zaciekawiona Letty. - Nie tęsknisz za światłami
wielkiego miasta, za starymi znajomymi? - Nie za bardzo - odparł. - Chociaż wciąż mam kontakt ze starym Ben- nym. -
Tak przyjaciele nazywali Bena Blacka, Ludzkie Dynamo. - Mam wszystko, czego pragnę, Letty. Ludzie, którym jestem
równy, szanują mnie, a przynajmniej większość z nich, dbam o piękny dom i, co najważniejsze, zajmuję się tym, co
zawsze chciałem robić.

background image

Pokiwała głową w zamyśleniu. - Zazdroszczę ci. Przekrzywił głowę pytająco. - A to dlaczego? - Wiesz, kim jesteś, i
zawsze to wiedziałeś. - Och, Letty, przecież ty wiesz, kim jesteś - powiedział serdecznie. Potrząsnęła głową. - Kim
jestem, owszem. Ale nie wiem, gdzie jest moje miejsce na ziemi. - Ależ Letty! - Gorączkowo szukał odpowiedzi na jej
niewypowiedzia ne pytanie. - Twoje miejsce jest na scenie, by dawać ludziom radość. Jak nikt inny potrafisz sprawić,
by widzowie śmiali się i przytupywali w takt piosenki. - Dawać radość ze sceny - wyszeptała. - To tam jest moje
miejsce? - Spojrzała mu w oczy. - Obawiam się, że tam też nie. Przynajmniej dopóki pewni ludzie w Londynie myślą
inaczej. - Do czego skłonił ich Nick Sparkle? - zapytał Cabot bez ogródek. Nie będzie winić Nicka za to, co zrobiła z
własnej nieprzymuszonej woli. Gdyby miała wybierać jeszcze raz, zrobiłaby to samo. Czyżby? Zakłułoją sumienie, ale
przekornie podniosła podbródek. Zrobiła to, co zrobiła, i nie miała zamiaru za to przepraszać. - Nie chcę rozmawiać o
Nicku. Niech ci wystarczy, że jego tu nie ma i nie będzie. I na tym koniec. - Zmusiła się do uśmiechu. - Ciągle nie
mogę uwierzyć, że podoba ci się życie na wsi, w tej dziurze z dala od wszystkiego. Przez chwilę przyglądał się jej
uważnie. - Taka jest prawda. Jedyna troska, która mąci moje szczęście, to obawa, że któregoś dnia ktoś odkryje, że
doskonały lokaj Cabot był kiedyś Sam- -Samem, Chłopcem o Twarzy Spaniela. - Straszne z nich snoby, prawda? -
spytała Letty. - Okropne - potwierdził Cabot. No pewnie, pomyślała Letty. Bigglesworthowie byli arystokracją, nawet
jeśli nie mieli tytułu. To, że Eglantyna była taka praktyczna i bezpośred nia, wcale nie oznaczało, że nie zadziera nosa
jak pierwsza lepsza arysto- kratka. Letty dobrze znała ten typ. Szczególnie dobrze zapamiętała pewnego młodzika
włóczącego się za kulisami. Miał takie dobre maniery i odnosił się do niej z wielkim szacunkiem, dopóki w restauracji,
do której zaprosił Letty na obiad, nie zjawiła się jego znajoma. O, wtedy nie tylko zapomniał imienia Letty, ale wręcz
nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że jedli przy tym samym stole. Po tym wydarzeniu Letty odrzucała następne
propozy-

background image

cje wspólnych obiadów i kolacji, trzymała się własnych znajomych. A jed nak poczuła rozczarowanie. Myślała, że
może Bigglesworthowie są inni. No cóż. - Do diabła z nimi - powiedziała do Cabota. - Żadna strata. - Łatwo ci mówić -
odparł z westchnieniem Cabot. - Ty nie musisz z nimi pracować. - Pracować z nimi? No, no, jakie zgrabne określenie. -
Staram się dawać dobry przykład - rzekł Cabot. - Jeśli będę ich trakto wać jak równych sobie, to mogę mieć nadzieję,
że w końcu zaczną się tak samo odnosić do innych. Zwłaszcza ta wiedźma kucharka, Grace Poole... - Grace Poole? O
kim ty mówisz? - spytała zdezorientowana Letty. - O służbie - odparł Cabot. - A niby o kim? - To o służbie mówiłeś, że
są snobami? - spytała zdziwiona Letty. - Nie o Bigglesworthach? - Bigglesworthowie to najbardziej życzliwi i
wielkoduszni ludzie, ja kich znam. Ale ich służba to zupełnie inna sprawa. Są wielcy w swym snobizmie. - Uśmiechnął
się. - Przy okazji, Letty, doskonale odegrałaś rolę wielkiej damy. Nie waham się stwierdzić, że wszystkich nabrałaś. -
Naprawdę? - ucieszyła się Letty. - O tak. Zawsze byłaś dobra w naśladowaniu innych. Wielka szkoda, że wykorzystałaś
swoje talenty w podejrzanych przedsięwzięciach Nicka Sparkle'a. Letty przestała się uśmiechać. - Wydawało mi się, że
uzgodniliśmy, aby ten temat... - Pewnie nie mam prawa cię osądzać - przerwał jej Cabot. - Ale byłaś takim miłym
dzieckiem, Letty. Psotnica, lecz z dobrym sercem. - Dobre serce mam w dalszym ciągu - oświadczyła Letty. - Więc nie
mów nic służbie o mojej wcześniejszej karierze. Nie daliby mi żyć. - Nie powiem, jeśli ty nie zdradzisz mojego sekretu
- przyrzekła Letty. - Tego nie mogę ci obiecać - rzekł powoli Cabot. - Jestem winien Big- glesworthom lojalność, Letty.
Oni uważają, że wszyscy ludzie są uczciwi. Widzisz więc, że to ja muszę dbać o ich interesy, bo oni sami tego nie
potrafią. - Przecież nie zrobię im krzywdy - powiedziała Letty. Cabot nie był co do tego przekonany. - Wierzę ci na
słowo. Ale co ze Sparkle'em? - Przysięgam ci, że Nick nie ma z tym nic wspólnego. Absolutnie nic. - Wahała się przez
chwilę, czy powiedzieć mu więcej na temat jej rozstania z Nickiem. Nie było teraz na to czasu. Wkrótce nadejdą
Egłantyna i Angela.

background image

Musiała go jakoś przekonać. - W Londynie wpadłam w tarapaty, Sammy, to znaczy Cabot. Poszłam na stację St
Pancras bez grosza przy duszy, nie miałam dokąd pójść. Zastała mi tylko nadzieja na cud. I cud się zdarzył! Gdy tam
siedziałam, zobaczyłam, jak prawdziwa lady Agatha wyrzuca swój bilet kolejowy. Więc go podniosłam. - I
przyjechałaś tutaj - dopowiedział Cabot. Letty przytaknęła. - Nie miałam zamiaru udawać lady Agathy, chciałam tylko
wykorzy stać swoją szansę. Zostanę tu dzień albo dwa i wyjadę. Nie będę cię oszu kiwać, zabiorę ze sobą trochę rzeczy
lady Agathy, ale obiecuję, że nie tknę niczego, co należy do Bigglesworthow. Przez chwilę Cabot uważnie się jej
przyglądał. - A gdzie jest lady Agatha? - W podróży poślubnej. - Letty uśmiechnęła się melancholijnie na wi dok
zdziwionej miny Cabota. -• Właśnie dlatego wyrzuciła bilet. Jej przy * szły mąż pognał za nią aż na stację kolejową.
Skończony romantyk. „Zo staw wszystko i jedź ze mną, Agatho, teraz albo nigdy!" Cabot potrząsnął głową. - Biedni
Bigglesworthowie. Letty skrzywiła się, rozdrażniona. - Mówiłam ci, że nie zrobię... - Nie chodzi mi o ciebie, tylko o
lady Agathę. Wybrała najgorszy mo ment na ucieczkę. Bigglesworthowie bardzo liczyli, że dopilnuje, by we sele panny
Angeli odbyło się zgodnie z wszelkimi regułami. - Przecież to nie mój problem, prawda? - powiedziała Letty na swoje
usprawiedliwienie. - Czy jestem tu, czy nie, Bigglesworthom nie robi to najmniejszej różnicy. - Gdyby wiedzieli, że
lady Agatha ich zawiodła, mieliby jeszcze czas, by znaleźć kogoś innego. - Dwa dni niczego nie zmienią. - Spojrzała na
niego błagalnie. - No dobrze, Letty - powiedział zrezygnowany Cabot. - Dopóki bę dziesz się trzymać z daleka od tego,
co należy do Bigglesworthow, nic nie powiem. A lady Agatha będzie miała za swoje za tak niegodziwe potrak towanie
szczęścia panny Angeli. Jeśli za trzy dni jeszcze tutaj będziesz, pójdę do sir Elliota. - Zrób to, co uważasz za stosowne.
Nie odpowiedział. - Co ma zrobić Cabot? - spytała Eglantyna. Letty odwróciła się i zobaczyła Eglantynę i Angelę
stojące w drzwiach. Jej twarz wygładziła się w uprzejmym wyrazie.

background image

- Ma poszukać dla mnie świeżych truskawek. Najwyraźniej pani ku charka skrzętnie je ukrywa. - Aha. - Eglantyna
lekko pchnęła Angelę do pokoju. - Cabot, proszę znaleźć truskawki dla lady Agathy. - Natychmiast, proszę pani. -
Cabot ukłonił się i wyszedł. Eglantyna spojrzała na zegarek. - Och, któraż to godzina! - zawołała. - Goście zjawią się
lada moment, a tyle jest jeszcze do zrobienia. Angelo, może dotrzymasz towarzystwa lady Agacie, podczas gdy ja
sprawdzę, czy należycie przygotowano pole do krokieta? Letty powstrzymała się od uśmiechu. Eglantyna mogła być
bardziej sub telna przy aranżowaniu ich spotkania. Biedna Angela zarumieniła się, gdy Eglantyna uciekła z pokoju. -
Przepraszam, jeśli się narzucam - powiedziała Angela. - Wcale nie, panno Bigglesworth - odparła Letty. - Usiądzie pani
ze mną? Angela usiadła z miną tak szczęśliwą, jakby właśnie stanęła przed in kwizycją. Wokół ust miała drobne linie i
ciemne cienie pod oczami z bez senności. Eglantyna miała rację. Stanowczo coś było nie tak z przyszłą panną młodą. -
Mam nadzieję, że niczego pani nie brakuje - przerwała w końcu ciszę Angela. - Wszystko jest wspaniałe. Dziękuję.
Uśmiechnęły się do siebie niepewnie. - Proszę bardzo, proszę pani. - Do pokoju wkroczyła Grace Poole, po pychając
wózek, na którym stała misa z truskawkami, gęsta śmietana, ra cuszki i dzbanek z kawą. Ślinka napłynęła Letty do ust.
Ostatni raz jadła wczoraj rano i był to kawałek tłustej ryby kupiony na ulicznym straganie. - Nie mogę się doczekać, by
obejrzeć materiały, o których pisała pani w listach - powiedziała Angela. - Mmm - przytaknęła entuzjastycznie Letty,
gdy Grace wskazała owo ce i uniosła pytająco brew. - Szkoda, że moja suknia musi być biała. W białym nigdy nie
wygląda łam dobrze. Letty uniosła do góry trzy palce w odpowiedzi na bezgłośne pytanie o ilość kostek cukru do kawy,
a potem pomyślała nad słowami Angeli. W teatrze każdy rozumiał, jak ważny jest kolor w scenografii. A czymże był
ślub, jeśli nie przedstawieniem, z publicznością siedzącą w ławkach kościelnych?

background image

- Każdy odcień białego wygląda inaczej w zależności od cery, panno Angelo. - Naprawdę? - spytała z nadzieją Angela.
- Naprawdę. Letty przyjrzała się dziewczynie. Angela miała racją. W połączeniu z in tensywną bielą o niebieskim
odcieniu jej cera stanie się ziemista, a jasne włosy zblakną. Dla pani, panno Angelo, najlepszy będzie biały z delikat
nym odcieniem różu, pomyślała, przypominając sobie piękny jedwab, który wypakowała wczoraj wieczorem. Pod
lśniącą powierzchnią miał delikat ny odcień różowej perłowej muszli. Wyraźny i miękki. Dziewiczy, ale sty lowy. W
głowie zadźwięczały jej ostrzegawcze dzwonki. Zignorowała je i od parła: - Mam w pokoju coś, co będzie się świetnie
nadawało. - Tak? - twarz Angeli była pełna ufności. - Aha. Sięgnęła po racuszek i ugryzła kawałek. Pyszny!
Zamknęła oczy i wyda ła pomruk zachwytu w kierunku Grace. Grace spokojnie przyjęła pochwa łę i wyszła z pokoju.
Dopiero po kilku minutach Letty uświadomiła sobie, że tylko ona pała szuje wszystko, co ma na talerzu, a Angela
przygląda się jej w zaskocze niu. - Zdrowy apetyt jest oznaką szczodrości charakteru - zacytowała Letty sentencję. -
Zatem pani apetyt musi być całkiem spory. - Angela zmarszczyła brwi, jakby niezupełnie zabrzmiało to tak, jak
zamierzała. Zarumieniła się i ciąg nęła: - Chciałam powiedzieć, że to bardzo wspaniałomyślne z pani strony
zrezygnować z przyjemnego życia towarzyskiego, by przyjechać do nas do Little Bjdewell. - Droga panno Angelo,
czyż może być przyjemniejsze towarzystwo niż pani markiz? Angela skrzywiła się. - Ależ moja droga, co się dzieje? -
zdziwiła się Letty. - Nie wygląda pani na szczęśliwą. - Och, jestem szczęśliwa, naprawdę - zaprotestowała szybko
Angela. - Z całego serca chcę zostać żonąHugh. Tak go kocham. Ale wszystko by łoby dużo prostsze, gdyby on nie był
markizem. Pani sobie nawet nie wy obraża, jak to jest, lady Agatho. Ilekroć przebywam wśród jego rodziny, jestem
przerażona, że popełnię jakieś niewybaczalne faux pas i uznają, że jestem zwykłą prostaczką.

background image

- O, wierz mi - mruknęła Letty. - Ja to rozumiem. - Źle się czuję, udając kogoś, kim nie jestem - wyznała Angela.
Nareszcie temat, na który Letty mogła sporo powiedzieć. Machnęła wi- delczykiem, instruując: - Po pierwsze i
najważniejsze, musisz wierzyć w rolę, którą grasz. Jak przyjdzie co do czego, zwykłą pewnością siebie możesz
zamaskować nie jedno potknięcie. - Nie wierzę, by pani kiedykolwiek zdarzyło się potknięcie, lady Agatho. - Cóż... -
Letty skromnie spuściła wzrok. - Na pewno kiedyś popełni łam jakieś błędy. . - Nie uda mi się być wielką damą. Te
wszystkie zasady, kodeksy i zwy czaje... - Po prostu kieruj się zdrowym rozsądkiem i, oczywiście, dyskretnie
obserwuj tych, których chciałabyś naśladować, a wszystko się uda. - Próbowałam się tego nauczyć - powiedziała
Angela, wyjmując z kie szeni spódnicy wygniecioną broszurkę. Podała ją Letty. Dobre obyczaje. Etykieta i maniery
panny z dobrego domu. - Ale widzę, że lepsza jest pani rada. Będę obserwować, jak pani wszystko robi, i zachowywać
się podob nie. Tylko najwyższy wysiłek woli uchronił Letty przed udławieniem się śnia daniem. - Panno Angelo, nie
to miałam na myśli - wymamrotała. Dobry Boże! Nigdy sobie nie wybaczy, jeśli niechcący spowoduje, że dziewczyna
ze rwie zaręczyny. - Jestem pewna, że mogłabyś znaleźć bardziej odpowied nie przykłady dobrych manier. W końcu
moje obyczaje mogły... - gorącz kowo szukała odpowiedniego słowa - ucierpieć przez to, że pracuję na utrzymanie. -
Na pewno nie - powiedziała z oddaniem Angela. Letty uśmiechnęła się słabo. - Poza tym ty już jesteś tak dobrze
wychowaną i godną podziwu dziew czyną, że Sheffield ma wielkie szczęście, że zostaniesz jego żoną. Angela patrzyła
na nią przerażona, jakby ją zaatakowano z najmniej spo dziewanej strony. - Angelo, co się stało? - spytała zatrwożona
Letty. Twarz dziewczyny była blada, a usta drżały. - Nic - powiedziała pośpiesznie Angela, odwracając głowę. - Ja
wcale nie jestem taka dobra, jak pani... albo... albo Hughie myśli. - Głos jej się załamał na imieniu narzeczonego i
zaczęła szybko mrugać oczami. To było coś więcej niż przedślubne zdenerwowanie. Jednak Angela nie była gotowa
na zwierzenia. Jeszcze nie, ale... Letty w myślach wymierzyła

background image

sobie mocny policzek. Co też ona wymyśla: „jeszcze nie"? Jak dobrze pójdzie, to nigdy. Ale też nie zaszkodzi, jeśli
sprawi tej małej trochę radości, prawda? Zde cydowała, że pokaże Angeli jedwab, który był w jej sypialni. Wcale nie z
powodu ckliwej sentymentalności czy chęci spełniania dobrego uczyn ku. Nie, zrobi to tylko z artystycznej ciekawości.
Żeby zobaczyć, czy na dal ma takie dobre oko, jak kiedyś sugerowała jej matka. - Już wiem - powiedziała. - Zanim
zjawią się goście na piknik, może pójdziemy na górę i obejrzymy ten materiał, o którym mówiłam? Jej propozycja
zadziałała jak zaklęcie. Która kobieta oparłaby się poku sie przebierania w materiałach i przeglądania żurnali? Dziesięć
minut póź niej były już na górze, Angela, z oczami suchymi jak piasek pustyni i błysz czącymi jak gwiazdy, oglądała
wszystkie cudeńka, które pokazywała jej Letty. Po południu była ładna pogoda. Błękit nieba mąciło jedynie kilka
chmu rek. Ożywczy wiaterek z początku igrał ze strojnymi kapeluszami pań, ale z czasem ucichł. Pole do krokieta
zostało przygotowane na trawniku na tyłach domu. Przy jednym z jego boków służący ustawili markizy. Pod ich
pasiastą osłonę zapraszały stoły i krzesła, a na otwartej przestrzeni rozłożono pledy. Przy każdym miejscu stał
wiklinowy kosz wypełniony po brzegi mięsnymi plac kami i owocami, galaretką i kruchymi racuszkami, świeżym
serem i zapo wiedzianym przepysznym deserem z truskawkami. Obok stały pokryte kroplami rosy metalowe pojemniki
z lemoniadą dla tych, którzy stronili od alkoholu, oraz piwem dla tych, którzy go nie unikali. Lady Agatha, stojąca
obok witających gości Antona i Eglantyny, należa ła do tych drugich. Chyba nie pierwszy raz, gdyby sądzić po tym, jak
swo bodnie pociągała piwo z porcelanowego kufla i oblizywała pianę z ust. Sir Elliot przybył z ojcem i po przywitaniu
z Bigglesworthami z trudem starał się powstrzymać od spoglądania na Letty. Jej oczy błyszczały we wnętrznym
śmiechem, a ciemne kasztanowate włosy płonęły w jasnym

background image

popołudniowym słońcu. Ubrała się w powiewną, dobrze dopasowaną suk nię, a każdy jej ruch podkreślał obfitą...
Przywołał się do porządku i pochylił nad dłonią pani domu. Eglantyna odwróciła się do lady Agathy i przypomniała, że
wczoraj już się poznali. I zaraz potem stał przed nią, unosząc jej rękę do ust. Podniósł wzrok, cału jąc wierzch jej dłoni.
Oczyjej pociemniały, austa się rozchyliły. Usłyszał, jak cicho nabiera powietrza. Wyprostował się ze spokojnym
uśmiechem, chociaż czuł przyspieszone tętno. Uśmiechnęła się pewnie, a zarazem nieszczerze. Cienki materiał
okrywający jej piersi drżał. Instynktownie zareagował na to całym ciałem. Już dawno żadna kobieta nie podziałała na
niego tak fizycznie. Razem z Atticusem przesunęli się dalej i weszli na trawnik, kierując się do Paula i Catherine
Bunting. Atticus milczał i Elliot był mu za to wdzięcz ny. Czy lady Agatha jest oszustką, czy kobietą, za którą się
podaje? Nie ufał własnemu osądowi. - Lady Agatha to bardzo przystojna młoda kobieta - powiedział Atti cus, gdy
zbliżali się do Buntingów. - Bardzo żywiołowa. Pewnie przez te rude włosy - ze znawstwem pokiwał głową. - To
zawsze zdradza ognistą naturę. - Pewnie tak. - Przypuszczam, że dlatego jest niezamężna. Zbyt niestała w uczuciach. -
Hm. Atticus spojrzał na niego zdziwiony. - Jesteś innego zdania? - Myślę, że to ma więcej wspólnego z brakiem
pieniędzy niż z wybuja łą namiętnością. - Wybujałą namiętnością? - Atticus zmarszczył brew. - No to żywością. To
miała być ironia, ojcze. W końcu trudno komuś zarzucać, że jest zbyt żywy, prawda? Jego ojciec się uśmiechnął. -
Zdziwiłbyś się, jak dziwne poglądy mają niektórzy mężczyźni na te mat płci pięknej. Nie wątpię, że są mężczyźni,
którzy uznaliby, hm, wital- ność lady Agathy za godną potępienia. - W takim razie są głupcami - uciął Elliot. Głęboko
ukłonił się Catherine i pocałował jej dłoń, później uścisnął rękę Paula. Catherine, z natury serdeczna i czuła, wzięła go
pod ramię. - Kto jest głupcem, Elliocie? - Mężczyźni, którzy nie rozumieją, na czym polega urok lady Agathy -
odpowiedział jego ojciec.

background image

- Elliocie, uważasz ją za czarującą? - W głosie Catherine słychać było zdziwienie. Mówienie o swoich odczuciach
nigdy nie przychodziło mu łatwo, a zwłaszcza teraz, gdy nie był pewien, co czuł do lady Agathy. - Bigglesworthowie
uważają, że jest zachwycająca. - Ach! - Catherine uśmiechnęła się uprzejmie. - Bigglesworthowie to tacy mili,
niewybredni ludzie. Zanim Elliot zdążył zareagować, żartobliwie dotknęła jego policzka. - A ty, Elliocie, nie masz w
ogóle doświadczenia, jeśli chodzi o kobiety. Chodź, poszukamy wazy z ponczem, a ja opowiem ci wszystko o sztucz
kach przeciętnej kobiety. Chwyciła go pod ramię i pociągnęła tak zdecydowanie, że nie miał wy boru, jak tylko iść za
nią do miejsca, gdzie służący rozlewał poncz. Paul patrzył za nimi bez specjalnego zainteresowania, gdy podeszła do
niego lady Agatha w towarzystwie doktora Beacona i jego żony. Przywi tała się z Paulem i Atticusem i rozglądała się
dookoła z zainteresowa niem. - Do licha - powiedział doktor Beacon. - Elliot mi uciekł. - Przypuszczam, że zaraz wróci
- odpowiedział Paul. - Poszedł spełnić jakąś zachciankę Catherine. Atticus spojrzał na lady Agathę. Powinien czy nie
powinien? Chyba tak. - Często to robi, prawda? - powiedział spokojnie Atticus. - Nieustannie - odparł Paul. - Pewnie
wciąż ma do niej sentyment, a Catherine zawsze bardzo się stara, by okazywać mu specjalne względy. Ma takie dobre
serce - dodał z dumą. Spojrzał na Atticusa. - Oczywiście wiem, że intencje Elliota są w pełni szlachetne. - Oczywiście -
zgodził się natychmiast Atticus i z satysfakcją zauważył chłód na twarzy lady Agathy. - Na szczęście dla Elliota
Catherine nie przeszkadza, że znajduje się w centrum uwagi zarówno dawnego adorato ra, jak i kochającego męża. -
Zawsze powtarza, jak ważne jest, by Elliot czuł, że jest mile widziany - powiedział Paul. - Może po prostu lubi robić
szum wokół własnej osoby? - zasugerowa ła lady Agatha. - Może - wzruszył ramionami Paul. Obojętność w jego
odpowiedzi wywołała błysk rozdrażnienia lub dez aprobaty w oczach lady Agathy. Uśmiechnęła się sztucznie. -
Doktorze Beacon, czy to nie pańska urocza siostra tam stoi? Chciała bym ją bliżej poznać.

background image

Atticus zdołał powstrzymać szeroki uśmiech, dopóki lady Agatha i Jim Beacon nie odeszli. Kosztowało go to sporo
wysiłku. Elliot przyniósł Catherine poncz i odprowadził ją z powrotem do męża. Już miał dołączyć do lady Agathy, gdy
zauważył Elizabeth Vance z ojcem, siedzących samotnie pod markizą. Skierował kroki w ich stronę. — Panno Vance,
czy pani i pułkownik pozwolą, że dołączę do nich na czas posiłku? Chciałbym zasięgnąć jego opinii na temat obecnej
sytuacji na wojnie z Burami. — Oczywiście, mój chłopcze! - Pułkownik stuknął laską w wolne krze sełko. - Elizabeth,
idź lepiej do swoich przyjaciółek. Sir Elliot chce u mnie zasięgnąć rady. Jestem pewien, że ciebie to nie zainteresuje. —
Też się tego obawiam - zgodził się przepraszająco sir Elliot. Elizabeth szybko zapewniła, że wkrótce wróci, i czym
prędzej się odda liła. Elliot usiadł wygodnie, przygotowany na długą opowieść. Zazwyczaj lubił słuchać historii
starszego pana, dzisiaj jednak często kierował wzrok na trawnik, gdzie słońce przeświecało przez świeże listki, a pod
drzewami przechadzały się pary, śmiejąc się, przekomarzając i flirtując. Miał trzydzieści trzy lata. Kiedyś też był taki
swobodny i beztroski jak ludzie wokół niego. Później obowiązki przydały mu powagi i zmieniły jego charakter. Pech,
przerażająca pomyłka sądu wojskowego i szabla derwisza przy spieszyły jego przemianę. W kolczastych zaroślach
dziesięć kilometrów od Nilu został raniony szablą w nogę. Nie czuł bólu, tylko furię wywołaną haniebną i rażącą
niesprawiedliwością, którą odkrył poprzedniej nocy. Zdołał ocalić swój oddział, zwolniono go ze służby, a w nagrodę
otrzymał szlachectwo. Przysiągł sobie wtedy nigdy nie wierzyć, że sprawiedliwość jest jednakowa dla wszystkich.
Zrobi jednak wszystko co w jego mocy, by taka się stała. Od tamtej pory swoje życie podporządkował walce, by
uczynić system prawny przejrzysty i uczciwy. Wyglądało na to, że rozważne życie i skru pulatne pełnienie
sędziowskich obowiązków przyniosą wreszcie nagrodę, na którą czekał. Sam premier potwierdził, że w Nowy Rok
Elliot otrzyma z rąk królowej tytuł para. Powinien być szczęśliwy i już układać w myślach listę reform i popra wek.
Ale nie mógł się skupić. Jego uwagę rozpraszała lady Agatha, która

background image

siedziała na dużym kocu i kończyła posiłek w towarzystwie Johna i Rosę Jepsonów, Jima Beacona, jego siostry
Florence oraz syna dziedzica Him- plerumpa, Kipa. - Zgadza się pan ze mną, sir? - głos pułkownika Vance'a powoli
przy brał na sile. - Absolutnie - potwierdził, nie mając pojęcia, o co chodzi. John Jepson nie odezwał sięnawet słowem
od chwili, gdy usiadła z nimi lady Agatha. Uśmiechał się tylko do Rosę. Oboje rumienili się z zadowo lenia, że znaleźli
się w tak znamienitym towarzystwie. Jim siedział obok lady Agathy, szarmancko zrywając stokrotki do obróżki, którą
plotła dla swojego psa. Kip leżał na brzuchu, z bezczelnym uśmiechem, który szpe cił jego przystojną twarz. Elliot
zauważył, jak lady Agatha woła do Angeli, żeby się do nich dosiad ła. Dziewczyna zrobiła krok w ich stronę, potem
gwałtownie zmieniła zda nie i odwróciła się z jakąś wymówką. Kip wstał i pobiegł za nią. Elliot miał nadzieję, że
chłopak zdoła się dowiedzieć, co trapi Angelę. Byli przecież przyjaciółmi od dziecka. Właściwie Angela była jedną z
nie wielu osób, poza zaślepionymi rodzicami Kipa, która wierzyła, że chłopak ma dobre serce. Przy kolejnej przerwie w
rozmowie wzrok Elliota jakby przyciągany magnesem znów skierował się na lady Agathę. Głos pułkownika Vance'a
zabrzmiał w ciszy jak syrena okrętowa. - Też bym się gapił, gdybym widział choć w połowie tak dobrze jak kiedyś! Na
Boga, jest na co popatrzeć! Aż ślinka cieknie. Elliot zamknął oczy i zapragnął znaleźć się daleko stąd. Usłyszał czyjś
nerwowy chichot. Otworzył oczy. Archibald zupełnie nieświadom zamie szania, które wywołał, opierał się o stół i
patrzył na niego z natarczywym pytaniem w oczach. - No, Elliocie - domagał się odpowiedzi. - Czy nie jest apetyczna?
A może nie masz ochoty na tę dzierlatkę? Dobry Boże, czy może być jeszcze gorzej? - Ojcze! - Elizabeth zjawiła się
akurat w tym momencie, by usłyszeć komentarz ojca i przerażona zakryła ręką usta. Zupełnie zbladła. - Och, sir
Elliocie! - wyszeptała. - Proszę, niech pan jemu wybaczy, nam, mnie. Nie powinnam go zostawiać... Była bliska łez.
Ojciec patrzył na nią zmieszany. Elliot musiał coś szyb ko zrobić, aby następnym razem wstyd nie powstrzymał
Elizabeth przed przyjęciem kolejnego zaproszenia. Jej życie towarzyskie było już i tak mocno ograniczone przez
ubóstwo i obowiązek opieki nad ojcem. Oczy wiście, jeśli będzie ten następny raz.

background image

Spojrzał w twarz pułkownika Vance'a. Musi wziąć na siebie winę za jego słowa, ale żeby wszyscy uwierzyli, powinien
udawać, że nie wie, iż znaleźli się w centrum zainteresowania. Uśmiechnął się, choć wątpił, by skrzywienie jego ust
przypominało uśmiech. Głośno i wyraźnie powiedział: - A, więc jednak pan mnie usłyszał. Jak już wcześniej
powiedziałem, jest rzeczywiście bardzo smakowita. - Usłyszał damskie westchnienie, ale brnął dalej. - To nie zdarza
się zbyt często na wiejskim pikniku. Nadal ma pan świetne oko. Cóż, pomyślał Elliot, teraz mam już nikłe szanse, by
zawrzeć bliższą znajomość z tajemniczą lady Agathą. Potraktuje mnie jak świnię. Mówić o niej, jakbym miał ją
skonsumo... - O, toż to pułkownik Vance! - Gardłowy głos przerwał mu tok myśli. - Nie mylę się, pułkownik Vance,
prawda? I sir Elliot. Zmartwiał, słysząc jej głos, ale przyszło mu z pomocą doświadczenie z wojska. Wstał i się
odwrócił. Miała wszelkie prawo wygłosić reprymen dę, na którą zasłużył. - Lady Agatho - pochylił głowę, nie
zdradzając w głosie pogardy, którą czuł dla siebie. Przekrzywiła na bok twarz, uniosła brew i uśmiechnęła się szeroko.
W jej oczach zobaczył zrozumienie tego, co się stało, i wesołość. W rękach nio sła szklaną misę pełną biszkoptów i
truskawek. - Niechcący podsłuchałam rozmowę panów - powiedziała, spogląda jąc na Archibalda. Stary łobuz miał
choć tyle przyzwoitości, by odwrócić oczy. Popatrzyła na Elliota. - Całą rozmowę- powiedziała głośno, tak by
wszyscy obecni usłyszeli. Jednak głos sugerował pewną intymność, jakby mówiła tylko do niego. Sprytna sztuczka,
pomyślał, zastanawiając się przez chwilę, gdzie mog ła się jej nauczyć. Przysunęła się bliżej. - Proszę wybaczyć
podsłuchiwanie, ale dzięki temu dowiedziałam się, jak bardzo lubią panowie ten przepyszny deser truskawkowy.
Zauważyłam też, że na waszym stole go nie ma, i podzieliłam się tym spostrzeżeniem z moimi towarzyszami. -
Gestem ręki wskazała stojącą za nią grupę, która patrzyła z powątpiewaniem. - Są tacy wspaniałomyślni, że
zrezygnowali z własnych porcji, żeby pan mógł się nim nacieszyć, pułkowniku Vance - zatrzepotała niewinnie
rzęsami. - O, i pan oczywiście też, sir Elliocie. Gapił się na nią w osłupieniu. Doskonale wiedziała, że nie mówili o de
serze. Widział to w jej oczach i szelmowskim uśmiechu. Wiedziała też, że

background image

skoro stwierdziła, iż słyszała ich rozmowę, nikt nie zaprotestuje, że nie mówili o deserze, bo wtedy zarzuciłby lady
Agacie kłamstwo. Uśmiechnął się, ujęty jej wielkodusznością. Jednak widząc jej uniesio ną brew, uświadomił sobie to,
co ona zrozumiała już wcześniej. Miał teraz u niej dług wdzięczności. Proszę - powiedziała lady Agatha, podając mu
misę. - Lady Agatho, pani jest zbyt wspaniałomyślna - wymamrotał. - Czyżby? - odpowiedziała bez namysłu. - Elliocie,
myślałam, że nie lubisz truskawek - odezwała się obok nie go Catherine. Nawet nie zauważył, kiedy podeszła. - Może
kiedyś, teraz już owszem - powiedział, patrząc na lady Agathę ponad ramieniem Catherine. - Ostatnio mam na nie
ogromną ochotę. To zdumiewające, czego można się o sobie dowiedzieć, i to w najdziwniej szych okolicznościach.
Lady Agatha zdławiła śmiech. - Bzdura - stwierdziła surowo Catherine. Wzięła deser truskawkowy i postawiła przed
Archibaldem, który mil czał z niezwykłąjak na niego roztropnością. Ujęła Elliota pod rękę i lekko uścisnęła. -
Pamiętasz, jak byliśmy mali, kucharka dawała nam w nagrodę mi seczki z truskawkami? Zawsze oddawałeś mi swoje.
Tak się zastanawiam, że może zawsze je lubiłeś, ale chciałeś być w stosunku do mnie rycerski. - Rycerski? Ja? To
niemożliwe - rzekł w stronę lady Agathy. - Chociaż ktoś mi ostatnio pokazał, że rycerskość jeszcze nie umarła. Lady
Agatha lekko się zarumieniła. - Ale przyznaj, że zawsze miałeś dla mnie specjalne względy, prawda, Elliocie? -
powiedziała Catherine z naciskiem. Spojrzał na jej pełną wyczekiwania, ładną twarz. - Łatwo cię było rozpieszczać,
Catherine. Roześmiała się, ściskając mocniej jego ramię i zwróciła się do lady Agathy:

background image

- Chyba nadal jestem rozpieszczana. Paul i Elliot... och, bezwstydnie mnie psują. - Niech się pani nie martwi, moja
droga - powiedziała lady Agatha. - Zapewniam, że świetnie ukrywa pani ewentualne wady charakteru, które takie
dogadzanie często za sobą pociąga - przerwała na chwilę. - Poza tym jestem pewna, że pani trochę przesadza. Elliot
spojrzał na nią szybko. Jej słowa były pocieszające, ale ich ton lekko ironiczny. I choć czuł, że jest nielojalny, uważał,
że Catherine na to zasłużyła. Z niewiadomych powodów od momentu poznania lady Agathy Cathe rine robiła
wszystko, by gość Eglantyny i Angeli poczuł się intruzem. Dzi siaj też już słyszał kilka kąśliwych uwag na temat
„interesującego sposobu ubierania się" i „dziwacznego, choć czarującego, stylu konwersacji". Oczywiście, może źle
interpretował to, co się działo. Obie panie nie miały powodu, by czuć do siebie niechęć. Jednak głos Catherine brzmiał
lodowato. - Pani jest zbyt uprzejma. Lady Agatha nie zaprzeczyła. Uśmiechnęła się promiennie. - Wiele osób mi to
mówiło. Elliot omal nie wybuchnął śmiechem. Lady Agatha była groźnym prze ciwnikiem. Całkiem nieźle odgryzła
się Catherine i choć powinien kibico wać swojej dawnej narzeczonej, z trudem powstrzymał się od szerokiego
uśmiechu. Napięcie w ich gronie rozładowała Eglantyna, podchodząc wraz z Grace Poole i młodym stajennym
Hobbsem, który popychał wózek ze sprzętem do krokieta. - Widzisz, Grace? Jest dużo jedzenia - powiedziała
Eglantyna. Spoj rzała na nienaruszony deser truskawkowy. - A to co tutaj robi? Niech pan nie mówi, że jeszcze nie jadł
deseru, pułkowniku Vance! Panno Vance? Elliocie? Cóż, chyba poproszę was o odłożenie tej przyjemności na póź niej,
bo ominie was turniej. Elliocie, jesteś mi bardzo potrzebny, żeby nikt nie został bez pary. - Oczywiście. - Dziękuję.
Klasnęła w dłonie, żeby zwrócić na siebie uwagę reszty uczestników pikniku. - Proszę państwa! Urządzamy turniej
krokieta z nagrodami dla zwy cięzców - ogłosiła. - Proszę się podobierać w pary. Jest jeden warunek. - Żartobliwie
pogroziła Catherine palcem. - Nie wolno być w parze ze swo im mężem.

background image

- Och, Elliocie! - zawołała Catherine - Pamiętasz, jak wygraliśmy tur niej tenisa na trawie w Tumley? - Pamiętam -
odparł Elliot. Wiedział, do czego zmierza, jednak nie śpieszył się z propozycją. Stoją ca obok Grace szeptała coś
Eglantynie do ucha. Spojrzał na lady Agathę. Odwróciła się z lekko znudzoną miną. Catherine patrzyła na niego
wyczekująco. Odchrząknął. - Catherine, czy byłabyś... - Ja powiem - wtrąciła się nagle Eglantyna. Grace Poole splotła
ręce na brzuchu z nadzwyczaj zadowoloną miną. - Czy byłabyś tak uprzejma, Catherine, i zechciała zagrać w parze z
Antonem? Wiesz, jak się wstydzi swoich miernych umiejętności, a twojego talentu powinno starczyć dla was obojga na
dłużej niż pierwszą rundę. Będziesz tak miła? Uśmiech Catherine zgasł na chwilę. - Oczywiście, moja droga. Jeśli
uważasz, że on naprawdę chce zagrać... - Jestem tego pewna - odparła Eglantyna i zawołała głośno: - Halo, Anton!
Anton, który właśnie rozmawiał z Atticusem i pastorem, obejrzał się. - Mam świetną nowinę! - zawołała Eglantyna ze
sztucznym entuzja zmem. - Catherine właśnie mi powiedziała, że bardzo chętnie zagra z tobą w parze! - Naprawdę? -
zapytał Anton. - Tak! Chodź no tutaj. Nie każ jej czekać. Anton podszedł pośpiesznie z oszołomieniem malującym się
na rumia nej twarzy. Eglantyna odwróciła się do Elliota. - Ach, Elliocie! Właśnie wpadłam na świetny pomysł! Ty
mógłbyś za grać z lady Agathą. - Z przyjemnością-odparł bez namysłu. - Och, nie! - zawołała lady Agatha. - To znaczy,
jestem pewna, że sir Elliot jest świetnym graczem, ale problem w tym, że ja nie jestem. Nigdy dotąd nie grałam w
krokieta. - Nigdy? - powtórzyła z niedowierzaniem Eglantyna. - Jestem... bardzo zajęta, a w dzieciństwie graliśmy w
inne gry. - Cóż, najwyższy czas się nauczyć - powiedziała Eglantyna. - To świetna gra, spodoba się pani. Elliot szybko
panią nauczy, jak zdobywać kolejne bramki. Wyciągnęła z wózka dwa drewniane młotki, dwie kule i bezceremonial nie
podała je Elliotowi. Lady Agatha spojrzała na niego spod rzęs. Wydała mu się trochę nie pewna i niespodziewanie
bardzo młoda i nieśmiała, co przeczyło jej czę-

background image

sto powtarzanym zapewnieniom, że jest kobietą światową. Już kilkakrot nie był świadkiem, jak nagle zaskoczona,
zachowywała się dosyć naiwnie. Było coraz mniej prawdopodobne, że jest wytrawną oszustką. - Nie chciałabym
sprawić kłopotu - powiedziała. - Zapewniam, że to będzie dla mnie przyjemność - odparł. - Droga Eglantyno, Elliocie
- wtrąciła się współczująco Catherine. - Jeśli lady Agatha nie chce grać, to chyba nie powinniśmy jej do tego zmu szać.
- Och, oczywiście - zgodziła się Eglantyna, zawstydzona i skruszona. - Przepraszam, nie chciałam się narzucać. Lady
Agatha jeszcze raz pomogła wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Roze śmiała się, ujęła rękę Eglantyny i potrząsnęła nią
lekko. - Moja droga, nie przejmuj się. Po prostu trochę się ociągałam - przy znała z czarującą naturalnością i
uśmiechnęła się, ukazując śliczny dołe- czek. - Po cichu już się cieszę, że nauczę się grać. Zawsze ciekawiej jest brać
udział w grze - wyprostowała się i prześliznęła wzrokiem po Cathe rine - niż siedzieć na trybunach. Zgodzi się pani ze
mną, panno... Och, proszę mi wybaczyć, jestem takim głuptasem. Pani jest mężatką, prawda? Zgodzi się pani ze mną,
pani Bunting? - Tak - rzuciła zimno Catherine. - Chodźmy, Antonie, po nasz sprzęt do gry, a Elliot poinstruuje lady
Agathę. Chociaż nie wątpię, że ona też mogłaby go sporo nauczyć. Wygląda na bardzo wysportowaną, nie są dzisz? -
Odwróciła się w stronę Letty. - Nie mogę się doczekać spotkania z panią na polu do gry, lady Agatho. - Nie bardziej
niż ja, pani Bunting - odpowiedziała Letty. - Co się stało? - spytała Eglantyna, patrząc, jak Catherine ciągnie za sobą
Antona. - Nic - odparła krótko lady Agatha. - Więc zostawiam panią w dobrych rękach. Elliocie, masz kwadrans, żeby
uczynić z niej pierwszorzędnego gracza. Ach! - Uniosła głowę jak pies gończy na widok królika. - Doktorze Beacon!
Potrzebuję jeszcze jednego dżentelmena! - zawołała, śpiesząc za nim. - Halo, doktorze Bea con! Elliot odwrócił się do
lady Agathy. Uśmiechała się, obserwując Eglanty- nę, jakby za chwilę miała krzyknąć zachęcająco: „Goń!" - Ten
podarowany deser, to było bardzo miłe z pani strony. - Drobiazg. - Wzięła młotek, który jej podał. - Jak to się trzyma?
Jak kij do golfa? Nie było w niej fałszywej skromności. Naprawdę uważała własną wspa niałomyślność za nic
godnego uwagi.

background image

- Jestem przeciwnego zdania. Podniosła głowę znad młotka, którym machnęła na próbę, celując w ja kieś zielsko.
Uważała temat za skończony i zdziwiła się, że on go wciąż porusza. Jej oczy zalśniły łobuzersko, gdy ściągnęła w
zamyśleniu cudow nie ruchliwe usta. - Sir Elliocie, jestem kobietą bywałą w świecie. Powstrzymał się od uśmiechu, ale
humor zaraz ustąpił zupełnie innemu odczuciu, gdy położyła rękę na biodrze i zakołysała młotkiem, jakby to była
elegancka laseczka. Jej figlarny nastrój był zaraźliwy. - Doprawdy, sir Elliocie, cóż innego mogłam zrobić? -
powiedziała z błyskiem w oku, a jej biodra... Na Boga, jak ona nimi ruszała! - Spojrza łam, zrozumiałam, co się dzieje, i
uświadomiłam sobie, że jego komenta rze bardziej wprawią w zakłopotanie to dumne, pruderyjne biedactwo niż mnie. -
Oparła się na młotku i wyglądała jak komiczna karykatura londyń skiego dandysa. - To było takie proste, wybawić go
od tej udręki. Zwłasz cza że jego domniemana zbrodnia nie była aż tak straszna, by musiał tyle cierpieć. - Pani jest
wcieloną dobrocią, lady Agatho - powiedział Elliot. - świet nie określiła pani charakter pułkownika Vance'a. On
rzeczywiście zadrę czyłby się... - Och, nie mówiłam o pułkowniku - przerwała mu szybko. Upłynęło całe dziesięć
sekund, zanim zrozumiał, o co jej chodziło, a wte dy tylko raz spojrzał na jej śliczną, figlarną twarz i wybuchnął śmie
chem. Liczni przyjaciele i sąsiedzi sir Elliota obejrzeli się zdziwieni. Już daw no nie słyszeli, żeby się tak serdecznie
śmiał, i widząc uśmiech na jego twarzy, sami też się uśmiechnęli. Kilkadziesiąt metrów dalej Eglantyna i Grace Poole
wymieniły porozu miewawcze spojrzenia. Atticus, pochłonięty rozmową z pastorem, słysząc rozbawienie Elliota,
przerwał na chwilę i także się uśmiechnął. Nawet Cabot, podający nadąsanej Catherine Bunting szklankę mrożonej
herbaty, zawahał się i szybki uśmiech przemknął po jego surowym obliczu. Tylko lady Agatha nie pojęła, jakiego
dokonała cudu. W odpowiedzi na jego reakcję, uśmiechnęła się impertynencko, jakby przez całe życie prze rzucali się
żarcikami. W tym momencie wiatr zwiał jej na twarz pasemko włosów. Uśmiechnięty Elliot bez namysłu wyciągnął
rękę i je odsunął. Jak tylko dotknął palcami jej ciepłego policzka, zrozumiał swoją nieostrożność. Zwykły gest
natychmiast przerodził się w coś na kształt pieszczoty i ode brał mu spokój.

background image

Patrzył w jej oczy, nagle szeroko otwarte i pytające, niewinne i... przera żone. Opuścił rękę. Cofnął się o krok i kiwnął,
by szła za nim. - Chodźmy na pole do gry - powiedział, nienawidząc swojego sztyw nego tonu. Ale nie rezygnowała.
Twarz się jej wypogodziła, oczy zabłysły. - Mam wrażenie, że już zaczęliśmy grę - wymruczała, wywołując u nie go
kolejny wybuch śmiechu. Jakieś głęboko w nim ukryte emocje szukały ujścia. Znalazł się w tarapatach. Lubił ją.
Ogromnieją lubił, a to niepokoiło go o wiele bardziej, niż gdyby jej tylko pragnął. Digglesworthowie mają na tyle duży
trawnik, że można zagrać w kro kieta z sześcioma bramkami, chociaż na brzegu pola trzeba uważać - po kazał gestem
wzgórze, nieco oddalone od miejsca, gdzie stali. - Tam jest skarpa. Kiedyś były to mokradła, ale zarosły wiele lat temu.
Lady Agatha obserwowała teren. - Bramka to ten metalowy łuk? - zapytała. - Tak. Celem gry jest posłanie w
określonym porządku kul, nasze są czarno-niebieskie, przez bramkę i uderzenie w tamten słupek na końcu pola. -
Wskazał miejsce, gdzie Hobbs wbijał w ziemię kołek. - A potem musimy w odwrotnej kolejności cofnąć się na ten
kraniec pola i uderzyć w słupek tutaj. - To nie wydaje się zbyt skomplikowane - uznała niepewnie. Uśmiechnął się
pobłażliwie. - Wyzwaniem jest obecność innych graczy. Trzeba przejść wszystkie bramki w jak najmniejszej ilości
uderzeń, a każda para po kolei ma tylko jedno uderzenie. Puszczając jednak kulę przez bramkę, zdobywa się do
datkową kolejkę. Zmarszczyła brwi, więc zdecydował, że nie będzie komplikować spra wy wyjaśnianiem, co to jest
krokietowanie, a co skrokietowanie. Wytłu maczy jej to dopiero wtedy, gdy zajdzie potrzeba, co było raczej mało
prawdopodobne. Towarzystwo w Little Bidewell było znane z tego, że grało aż do znudzenia uczciwie. - Świetnie -
powiedziała. - Co dalej? - Kulę uderza się płaską stroną młotka. Może spróbuje pani kilka razy przećwiczyć uderzenie?
Proszę wziąć go w obie dłonie i machnąć parę razy, by go poczuć w rękach. Chwyciła rączkę na samym końcu, jakby
to była laska. - W ten sposób? - Niezupełnie. Obiema rękami. Pokazał na własnym młotku. Chwyciła młotek
pośrodku, jakby miała mu skręcić kark. - Proszę się odsunąć, gdy będę uderzać kulę. Posłuchał, a ona zamachnęła się
młotkiem tak, że wyleciał jej z rąk, uderzył o ziemię i potoczył po trawniku. Zmarszczyła nos. - Rozumiem, że nie w
ten sposób? - Raczej nie. - Obawiam się, że nie dam rady - westchnęła ciężko. Przyjrzał siej ej uważnie. Wczoraj
wieczorem wspinała się po bluszczu, a dzisiaj twierdzi, że nie da rady? Odsunął podejrzenia. Nadal czekał na
odpowiedź na telegram, który rano wysłał do Londynu. Dopóki nie nadej dzie, nie powinien jej podejrzewać. I czyż nie
jest to świetna wymówka? - drażniło się z nim sumienie, gdy odwracał oczy od jej kobiecej sylwetki. Uniosła
szelmowsko brwi. Doskonale wiedziała, jak działa na niego i wszystkich innych dżentelmenów z Little Bidewell. Była
przyzwyczajo na do tego, że mężczyźni się za nią oglądali. - Czy mogę wziąć pani rękę? - Wyciągnął swoją, a ona bez
słowa po dała mu dłoń. - Proszę tę rękę ułożyć o tak. - Przesunął jej palce prawie na koniec młotka, oplatając je wokół
trzonka. - A tę rękę tutaj. Jedną dłonią prawie zakrywał jej obie. Miała drobne palce, skórę ciepłą i gładką. - Świetnie.
- Zabrał rękę i cofnął się. - Dziękuję. Tak jest dużo lepiej - powiedziała, nieudolnie uderzając w kępkę trawy.
Zmarszczył brwi. Chwyt miała mniej więcej poprawny, ale nie potrafiła uderzyć młotkiem tak, jak należało. - Pan
marszczy brwi! - zawołała. - Proszę mnie nie oszczędzać, sir Ellio cie. Najbardziej na świecie nie znoszę nieudolności.
W czym tkwi problem? - Pani zamach. - Mój zamach?

background image

- Jest nierówny. Musi się pani bardziej pochylić, tak by pani ramiona zwisały z barków... nie, nie tak - powiedział, gdy
idąc za jego instrukcją, zgarbiła się nad kulą jak kura na grzędzie. - Proszę się odsunąć od kuli... chociaż może lepiej
nie. Zrobiła duży krok do tyłu i teraz była zgięta wpół. W tej pozycji jej pośladki były wypięte, a dopasowana jak
rękawiczka suknia jeszcze je uwydatniała. Zaschło mu w ustach. Wyprostowała się. W jej postawie, a nawet linii brwi
widać było znie chęcenie. Ale było coś jeszcze. Śmiech. Cała ta sytuacja ogromnie ją ba wiła, gotów był się założyć o
całą bibliotekę swojego ojca. - Hm, czy mógłby mi pan to jakoś pokazać? - spytała szorstko. O tak, mógłby. Nie byłoby
to przyzwoite, ale miał wrażenie, że ona świa domie go prowokowała. W młodości bardzo lubił te gierki między męż
czyznami i kobietami. Był w nich całkiem niezły. - Więc? - Będę musiał skorygować pani postawę - ostrzegł ją. -
Rozumiem. - I stanąć bliżej. Uśmiechnęła się pewna siebie. - Jestem kobietą światową, sir Elliocie. Zapewniam pana, że
nie uznam pana bliskości za brak taktu. - Oczywiście, że nie. Proszę wybaczyć, że zachowuję się tak niezręcz nie. Ale
jestem tylko prostym, prowincjonalnym dżentelmenem - dodał pokornie, aż spojrzała na niego ostro. - Czy mogłaby się
pani odwrócić? Posłuchała. Stanął za nią otaczając ją ramionami. I natychmiast zrozu miał swój błąd. Z chwilą gdy ją
objął, całe jego ciało napięło się, a gdy się lekko poruszyła, mimowolnie musnęła jego lędźwie. Napięcie stało się
bolesne. Zignorował je, zaciskając zęby. Z wysiłkiem poprawił chwyt, ale przez to musiał się do niej przysunąć.
Otoczył ją całą szerokością pleców, pokrył ramionami. Pokrył ją... Urodził się i wychował na wsi, i te dwa proste słowa
wywołały w jego wyobraźni liczne obrazy samca i samicy, pierwotnej siły pokonującej wszystkie inne instynkty.
Rozpaczliwie próbował się opanować, ostudzić zmysły. Jednak ona... swoimi śmiałymi oczami i szerokimi, figlarnymi
ustami rozbudziła w nim namiętność. Mógł tylko mieć nadzieję, że warstwy jej spódnicy nie pozwoliły, by wyczuła,
jakie wywarła na nim wrażenie. Jednocześnie nie potrafił się powstrzymać przed rozkoszowaniem się tą sytuacją. Po
chwili oporu poddał się, smakując każde wrażenie: ciepły,

background image

kwiatowy zapach otulający jej skórę, dotyk jej łopatek na swojej piersi, muśnięcia jedwabistych pasemek tycjanowskich
włosów na ustach... - Uwaga! - rozległ się krzyk. Instynktownie uniósł ją w ramionach, przyciągnął do siebie i obrócił,
gdy kula do krokieta przeleciała obok jej stóp. Pomyślał, że nie chce już jej wypuszczać. Chciał czuć jej napięte ciało,
przyciśnięte do siebie. Przez krótką chwilę trwała bez ruchu, a potem zaczęła się gwałtownie szarpać, ze złością
marszcząc brwi i próbując się uwolnić. Natychmiast oprzytomniał, wyzywając się w myślach od łajdaków. Postawił ją
na zie mi. - Bardzo panią... - Chciała mnie uderzyć! - wykrzyknęła lady Agatha zdumiona i zła. Odwróciła się do
niego, furkocząc spódnicą. - Sam pan widział, sir Ellio cie. Próbowała mnie uderzyć kulą! Dwadzieścia metrów od
nich stała Catherine z twarzą pełną skruchy, a obok niej Anton, szeroko otwierając oczy ze zdziwienia. - Tak mi
przykro, lady Agatho! - powiedziała Catherine, podchodząc z pośpiechem. - Ćwiczyłam uderzenie i cóż, byłam trochę
niezręczna. Pani na pewno rozumie. Lady Agatha odwróciła się z powrotem do niego. - Czy ona rzeczywiście
spodziewa się, że uwierzymy... Cokolwiek chciała powiedzieć, słowa zamarły jej na ustach. Patrzyła na niego z
wyrazem rosnącego niedowierzania. Nie rozumiał dlaczego. Prze cież Catherine przeprosiła za ten incydent. - Lady
Agatho? - ostrożnie odezwała się Catherine. - Wybaczy mi pani? Lady Agatha rzuciła Elliotowi piorunujące
spojrzenie. - Oczywiście, moja droga. Zadziwiające, że jej głos zabrzmiał tak miło. Elliot mógłby przysiąc, że jeszcze
przed chwilą zamierzała obrzucić Catherine obelgami. Albo się mylił, albo lady Agatha Whyte była lepszą aktorką, niż
przypuszczał. - Sądzę, że z wiekiem rzeczywiście człowiek robi się niezręczny - do dała i zaraz westchnęła: - Ojej! To
źle zabrzmiało. Chciałam powiedzieć, że trzeba ciągle ćwiczyć umiejętności. I teraz to ja muszę panią prosić o
przebaczenie. Catherine skrzywiła usta w czymś, co przypominało uśmiech. - Oczywiście. Elliot przysłuchiwał się
zupełnie zdezorientowany. Na litość boską, prze cież to była tylko kula do krokieta, a nie pocisk armatni. - Jeszcze raz
bardzo przepraszam - powiedziała Catherine. - Życzę powodzenia w turnieju, lady Agatho.

background image

- Proszę już sobie tym nie zawracać głowy. Powodzenia, pani Bunting - odparła lady Agatha i odwróciła się, Catherine
zaś wzięła Antona pod rękę i poszła szukać swojej żółtej kuli. - Jestem pewien, że zrobiła to niechcący - rzekł Elliot. W
mgnieniu oka spokój na twarzy lady Agathy ustąpił rozdrażnieniu. - Catherine szyje pieluszki dla przykościelnego
sierocińca - wyjaśnił. - Regularnie zanosi biednym żywność i koce. Samodzielnie zorganizowała czytelnię dla żołnierzy
wracających z wojny. Czyż taka kobieta naprawdę celowo uderzyłaby inną kobietę kulą do krokieta? - spytał
pojednawczo. Jego słowa przynajmniej zgasiły w niej irytację. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę ze zdziwioną
miną, potem potrząsnęła głową i schyliła się po swój młotek. Usłyszał, jak mamrocze przy tym tylko jedno słowo: -
Mężczyźni! Turniej krokieta u Bigglesworthów przeszedł do historii jako najdłuższa i najciekawsza rozgrywka w
dziejach Little Bidewell. Z początku wyglą dało na to, że wygrają sir Elliot March i lady Agatha Whyte. Sir Elliot był
doświadczonym graczem, a lady Agatha, mimo wcześniejszych wymó wek, okazała się bardzo utalentowana i
spisywała się całkiem nieźle. Mia ła celne oko i grację akrobatki. Zdecydowanie uderzała swoją niebiesko- -czarną
kulę i posyłała ją przez kolejne bramki. Wkrótce było jasne, że nikt nie dorówna parze Whyte i March. Potem jednak,
gdzieś w połowie gry, akurat gdy lady Agatha zgrabnie skończyła grę do drugiej bramki, Catherine Bunting uderzyła w
kulę lady Agathy, przesuwając ją o trzy metry. Lady Agatha, która, czekając na swo ją kolej, bawiła grupę
dżentelmenów opowieścią o swoich przygodach w Paryżu, obejrzała się. Szybko oceniła sytuację i uprzejmie zawołała
do pani Bunting, by się tym nie przejmowała. Pani Bunting nie wyglądała na specjalnie skruszoną. Prychnęła, co El
liot słyszał u niej chyba po raz pierwszy w życiu, i powiedziała lady Aga cie, że wcale nie zamierza się przejmować.
Ustawiła swoją kulę obok kuli lady Agathy i oddała najdłuższy strzał, jaki Little Bidewell kiedykolwiek widziało. Kula
lady Agathy poszybowała w powietrzu i spadła na najbar dziej oddalony koniec pola. Lady Agatha, która
obserwowała poczynania pani Bunting ze zdumie niem, była zszokowana. Dopiero gdy jej kula w końcu się zatrzymała
mię dzy pokrzywionymi korzeniami dębu, odwróciła się do Elliota.

background image

- Czy ona może tak zrobić? - spytała z powagą. - Tak - powiedział Elliot z poczuciem winy. - To się nazywa skrokieto-
wanie. Gdy przymierzając się do uderzenia, ustawiła swoją kulę koło pani kuli, zrobiła coś, co się nazywa
krokietowaniem. - Ach, rozumiem, stąd i nazwa gry - pokiwała głową. - Tak. Próbowała się uśmiechnąć, ale wargi
tylko jej zesztywniały. - A mogę spytać, dlaczego nie powiedziano mi o tej zasadzie? Nie mógł jej przecież powiedzieć,
że dlatego, iż gracze w Little Bide- well uważali skrokietowanie za brak dobrych manier. Co innego przy padkiem trafić
w kulę przeciwnika, ale celowo w nią uderzać... To co by ło dopuszczalne gdzie indziej, w Little Bidewell po prostu nie
uchodzi ło. A przynajmniej nie uchodziło do tej pory. - Powinienem pani powiedzieć - rzekł. - To moje zaniedbanie i
proszę o wybaczenie. Patrzyła na niego ze zdziwieniem i determinacją. Znał to spojrzenie, widział je na twarzach
żołnierzy ruszających do walki. - Wszystko w porządku. Proszę mi tylko powiedzieć, kiedy będzie moja kolej. Reszta,
jak mówią, jest już historią. Nim turniej dobiegł końca, sposób gry w krokieta w Little Bidewell zmienił się na zawsze.
Z początku obie panie w pogoni za kulą przeciwniczki przynajmniej starały się uderzać w kierunku bramki. Wkrótce
jednak obie porzuciły wszelkie pozory i biegały z jednego końca pola na drugi, uderzając swoje kule, podczas gdy
najsłabsza para dawno osiągnęła ostatni słupek i skoń czyła grę. Kobiety uśmiechały się przy tym sztucznie i
wymieniały uprzej mości, ociekające trucizną i miodem. - Ach, pani Bunting, jak to się dzieje, że ciągle uderzam w
pani nie szczęsną kulę? - wypowiedź lady Agathy usłyszał jeden z dżentelmenów. Pani Bunting odpowiedziała z
piskliwym śmieszkiem: - Nie śmiem zgadywać, lady Agatho, ale ten przewrotny chochlik, któ ry kieruje pani kulą,
musi być rozdrażniony. Nie potrafię uderzyć własnej kuli, nie trafiając jednocześnie w pani. I tak przez cały czas.
Początkowo zarówno Anton Bigglesworth, jak i sir Elliot March, próbo wali zakończyć grę. W końcu obaj panowie
poddali się i zeszli z pola, ustępując go swoim partnerkom. O szóstej większość gości tłoczyła się przy tylnym wejściu
do Hollies, Eglantyna, trzymając na rękach Pimpusia, pieska lady Agathy, rzucała nie-

background image

spokojne spojrzenia w stronę kuchni, skąd słychać było coraz głośniejsze komentarze Grace Poole o rozgotowanym
jedzeniu. W tym momencie już tylko sir Elliot jeszcze interesował się wynikiem gry. Znalazł składane krzesełko i
ustawił je na skraju pola. Założył nogę na nogę i patrzył z miną pełną kpiny i męskiej dumy. Gdyby nie dziedzic
Himplerump, gra mogłaby trwać aż do zmroku. Nikt z dobrze wychowanego towarzystwa Little Bidewell nie chciał
urazić ani pełnej cnót żony lorda Paula ani żywiołowej, wysoko urodzonej lady Agathy. Dziedzic miał jednak ogromny
apetyt. W poszukiwaniu jedzenia zawę drował pod markizę, gdzie znalazł porzucony deser lady Agathy stojący na
najdalszym końcu stołu. Z lenistwa sięgnął po niego przez cały stół, stracił równowagę i runął do przodu. Stół nie miał
szans utrzymać stu dwudziestu kilogramów żywej wagi. Załamał się z głośnym trzaskiem i dziedzic wylądował na
ziemi. Natych miast wszyscy odwrócili się w stronę, skąd dochodził ryk dziedzica, i po śpieszyli z pomocą. Wszyscy z
wyjątkiem Letty Potts. Stała na skarpie, gdzie właśnie dopadła żółtej kuli Catherine Bunting. Zamierzała wysłać jąna
przeciwny koniec pola, jednak słysząc trzask pę kającego drewna, dostrzegła szansę, by wreszcie zakończyć grę, i to
włas nym zwycięstwem. W końcu, myślała, trudno wygrać, jeśli nie możesz znaleźć swojej kuli. Niewiele myśląc,
zamachnęła się młotkiem aż na plecy i uderzyła z osza łamiającą siłą, tak wspaniale i potężnie, że impet uderzenia, nie
trafiając w żółtą kulę, zwalił ją z nóg. Spadała w dół skarpy, tocząc się niczym kłębek falbanek, potarganych włosów i
rozrzuconych rąk i nóg, aż zatrzymała się na dole. Leżała na plecach w gęstej, wysokiej trawie, oddychając gwałtownie.
Nad jej głową chmury wirowały jak szalone. Ostrożnie przesunęła rękami wzdłuż tuło wia. Niczego sobie nie złamała,
ale wyglądała dość nieprzyzwoicie ze spód nicą skłębioną pod siedzeniem. Spróbowała usiąść, by ją poprawić, lecz
opadła z powrotem na plecy. Gwiazdy zawirowały jej pod powiekami. Z daleka dobiegł ją kobiecy głos: - Co się stało z
lady Agathą? Krew odpłynęła jej z twarzy. Umrze z upokorzenia, jeśli ta blada roz pieszczona Catherine Bunting
zobaczy ją w takim stanie, z gołymi nogami i włosami pełnymi trawy i gałązek. Z jękiem przekręciła ostrożnie głowę i
spojrzała na wzgórze. W miejscu, gdzie poprzednio stała, zobaczyła męską sylwetkę odwró coną plecami. Było coś
znajomego w szerokich ramionach, w ciemnych

background image

włosach sięgających sztywnego białego kołnierzyka... Sir Elliot. Oczywi ście. Wstrzymała oddech i modliła się, żeby
sobie poszedł. Niech lepiej już zobaczy ją Catherine Bunting niż on. Rozglądał się nerwowo po polu. - Zdaje się, że jej
tu nie ma! - zawołał. - No, Catherine, lady Agatha chyba ustąpiła ci pola. - Schylił się po żółtą kulę i zaśmiał się,
podrzuca jąc ją lekko w dłoni. - Proszę, oto twoja kula. Cóż, pewnie zrozumiała, że przegrała. Tylko najwyższym
wysiłkiem woli Letty zdusiła w sobie warknięcie. Nie słyszała słów Catherine, ale nie było potrzeby. Wjej tonie
wyraźnie słychać było upojenie zwycięstwem. Znów usłyszała Elliota, odpowiadał na pytanie jakiegoś mężczyzny. -
Oczywiście. Poczekam tylko chwilę na ojca. Wymknął się do stajni, zobaczyć przychówek Taffy. Powinien wrócić za
kilka minut. Słyszała przez jakiś czas inne głosy, które w końcu ucichły. Policzyła do stu, a następnie do pięciuset.
Konik polny przebiegł jej po ramieniu i omal nie krzyknęła. Zaczynały jej drętwieć nogi. W końcu sir Elliot wsunął
ręce do kieszeni i ruszył skrajem wzgórza w kierunku domu. Letty bezgłośnie odetchnęła z ulgą. Zatrzymał się. -
Halo! - odwrócił głowę i spojrzał jej prosto w oczy. - Może pomóc pani się stamtąd wydostać? Letty grała raz rolę
dziewczyny, która mdlała, ilekroć znalazła, się w kło potliwej sytuacji. W tej chwili nic lepszego nie przyszło jej do
głowy. Uniosła więc dłoń do skroni i zamknęła oczy. - Och -jęknęła cicho. - Och... ojej... Czy mógłby pan? Proszę...
Tro chę... kręci mi się w głowie... Niewiara na twarzy sir Elliota ustąpiła miejsca trosce. Zbiegł ze strome go wzgórza i
padł przy niej na kolana. Próbowała się podnieść, ale przy trzymał j ą zdenerwowany.

background image

- Proszę się nie ruszać - powiedział, a w jego głosie było tyle prawdzi wego zatroskania, że Letty poczuła dziwnie
nieprzyjemne ukłucie... właś ciwie czego? Po krótkiej chwili zrozumiała, co jest źródłem tego przykre go uczucia i ją to
zaskoczyło. Uświadomiła sobie, że jest zawstydzona. Nie miała oporów, by wykorzystywać męską próżność i
małostkowość dla własnych celów. Nie powinno się jednak karać dżentelmena za to, że jest... hm, uprzejmy. Poza tym,
pomyślała, nie mogła pozwolić, by te świetnie skrojone spodnie pobrudziły się od trawy. - Czy mam zawołać doktora
Beacona? - zapytał Elliot. - Nie. - Ale pani właśnie zemdlała. Niechętnie ustąpiła swojemu głupiemu sumieniu.
Uniosła się na łok ciach i zdmuchnęła z twarzy kosmyk włosów. - Niemi nie jest. - Ale powiedziała pani, że kręci jej
się w głowie. Patrzył na nią ciągle nie rozumiejąc. Ale przecież, pomyślała ze smutkiem, pominąwszy jego obowiązki
sę dziego, był tylko prostym, prowincjonalnym dżentelmenem, bezbronnym wobec sztuczek wyrafinowanej światowej
kobiety, takiej jak ona. - Nic z tego - naciągnęła spódnicę na kolana. - Gdyby moja delikat ność uczuć była bardziej
skora do współpracy, zasłabłabym w momencie, gdy zorientowałam się, że widać mi halkę. Niestety, nie jestem aż tak
wraż liwa, a z moją głową już jest wszystko w porządku. Uśmiechnęła się do niego krzywo, a on zamiast robić jej
wyrzuty, czego się spodziewała, wybuchnął śmiechem. Podobał jej się ten śmiech, zmarszczki w kącikach jego oczu,
gęste rzęsy skrywające niebieskozielo- ne oczy i dołeczki w szczupłych policzkach. Ale najbardziej podobał się jej
dźwięk jego śmiechu i pobrzmiewająca w nim radość. Wyciągnął do niej rękę. Chwyciła ją. Miał dużą dłoń z długimi
palca mi. - Przypuszczam, że uważa mnie pan za straszną trzpiotkę - powiedzia ła. - Nie. Uważam, że jest pani
czarująca. Pomógł jej wstać. Wyprostowała się i od razu potknęła o kępę darni. Upadła mu prosto w ramiona,
opierając ręce na jego muskularnej piersi. Spojrzała na niego. Jego uśmiech zgasł, a serce biło wolno i mocno pod jej
dłońmi. Poczuła, jak ciepło jego ciała wnika w jej ręce i płynie do ramion. Uświadomiła sobie, że wstrzymuje oddech.
On ją zaraz pocałuje.

background image

Pochylił się do niej. Zamknęła oczy. Tak! Chciała, by ją pocałował, tylko... tylko... W radosnym oczekiwaniu poczuła
ukłucie paniki. Jak, do diabła, całuje się dama? Jeśli pocałuje go tak, jak dyktowało jej ciało, usta, serce, on odgadnie,
że jest oszustką. Dobrze wychowana dama nie całowała się tak, jak ona pragnęła go pocałować. Jej reakcja na pewno ją
zdradzi. Więc jak ca- łu... Musnął ją delikatnie ustami. Były ciepłe, mocne i aksamitne. Jej obawy znikły wobec
słodyczy odczucia. Więc tak całują się ludzie z wyższej sfery, pomyślała, czując jego palący pocałunek. Mocniej
przywarł ustami do jej warg. Westchnęła, pragnąc je otworzyć, choćby odrobinę, by poczuć pocałunek wrażliwym
wnętrzem ust. Ta potrzeba wydawała się tak naturalna... Jednak dama nie otworzyłaby ust, upomniała się surowo i
mocno zacis nęła wargi. Roześmiał się przy jej ustach. Roześmiał się! Łagodnie, kusząco, tak samo jak całował. Lekko
ją obrócił i przechylił do tyłu, podtrzymując ramieniem. Pochylił się nad nią. Drażnił jąłagodnością i jednocześnie kusił
grzeszną obietnicą. Wolną ręką ujął jej brodę i musnął kciukiem dolną wargę, całując powoli wzdłuż zarysu podbródka
i nieubłaganie zmierzając do ust. Dotknął ich kącika czubkiem języka. Przeszedł ją zmysłowy dreszcz. Jej
postanowienie, by zachowywać się jak dama, stało się ulotne jak mgła. Znów ją pocałował, tym razem mocno, z
otwartymi ustami, spra gniony i nienasycony. Wszystkie myśli w jej głowie spłonęły, zostawiając tylko cudowną
świadomość siły jego ramion, pożądania, które przepływa ło i rozlewało się między nimi. A gdy otworzyła usta... o
Boże! Wsunął język między jej wargi, męski i władczy, dotknął jej języka i z mi strzostwem wziął całe jej usta w
posiadanie. Dotychczas nie spotkała się z czymś tak zmysłowym. Błyski światła zapłonęły pod jej powiekami i bez
wahania zanurzyła się w rozkoszy. Gorące usta, mocno bijące serce i stalowe ramiona. I te dźwięki! Słodkie dźwięki
całkowitego oddania. Głęboko w jej gardle zrodziło się upajające mruczenie. Szukając oparcia, chwyciła się jego
silnych ramion, by nie za tracić się w nim bez reszty. Uniósł głowę, owiewając jej twarz urywanym oddechem.
Podniosła ręce i przeczesała palcami jego krótkie, jedwabiste włosy, próbując z powro tem przyciągnąć jego głowę. On
jednak się opierał.

background image

Otworzyła oczy, czując słabość, oszołomienie i namiętność, ale nade wszystko pragnienie, by wciąż ją całował.
Niewinnie, grzesznie i cudow nie. - Proszę mi wybaczyć, lady Agatho - powiedział ochrypłym głosem. Pierś unosiła
się mu i opadała w głębokim, gwałtownym rytmie. - Jestem w końcu tylko prostym prowincjonalnym dżentelmenem,
nienawykłym do obcowania z tak światową damą jak pani. Zamrugała niepewnie, ciągle oszołomiona namiętnością.
Prostym pro wincjonalnym...? Zmarszczyła brwi, a on się uśmiechnął. Zrozumiała natychmiast. On z niej drwił!
Odepchnęła go z całej siły, ale on tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej. To było najgorsze. Ten uśmiech nie był
ironiczny ani okrutny, ale pobłaż liwy i... i pełen łagodności! Och! - Proszę mnie natychmiast puścić! Jego
rozbawienie znikło. - Agatho, proszę. Nie miałem zamiaru... - Nie! - zawołała przenikliwym tonem. - Jeśli jest pan
dżentelmenem, za którego uważa pana całe Little Bidewell, proszę natychmiast zabrać ręce! Był kompletnie
zaskoczony. O tak, pomyślała z goryczą, mógł sobie do woli drwić z dziewczyny, ale niech no tylko ktoś rzuci obelgę
na jego święty honor dżentelmena! Cofnął się o krok i opuścił ręce wzdłuż ciała. - Agatho... Tego było za wiele.
Nawet nie ją całował! - Proszę nie mówić do mnie Agatho! Pochylił głowę. Cokolwiek czuł, było teraz ukryte za
poważnym wyra zem twarzy. - Proszę o wybaczenie, lady Agatho. Wiem, że mi pani nie wierzy, ale daję pani słowo,
że nie mam w zwyczaju - przełknął ślinę z wysiłkiem i jedynie to mogło świadczyć, że rzeczywiście czuł skruchę-
narzucać się ze swoimi względami niechętnym kobietom. - O, więc na ogół narzuca się pan tylko chętnym kobietom? -
spytała wyniośle. - Jakie to szlachetne z pana strony. Zaczerwienił się, ale brnął dalej. - Chyba zasłużyłem na taką
ocenę. Wcale nie zasłużył. Nie miała nic przeciwko jego względom. Nie mogła mu jednak wybaczyć, że z niej szydził
zaraz po tym, jak te jego przeklęte

background image

względy sprawiły jej taką przyjemność. Oczywiście nie mogła mu tego powiedzieć. - Proszę, niech pani zrozumie -
rzekł. - Jestem... Spiorunowała go wzrokiem, uciszając tak skutecznie, jakby nałożyła mu kaganiec. - Jeśli jeszcze raz
pan powie, że jest tylko prostym prowincjonalnym dżentelmenem, to ja... ja... nie wiem, co zrobię, ale na pewno zrobię
to z wielkim hukiem! Ściągnął brwi i spochmurniał. Otworzył usta, zamknął je, spojrzał na nią badawczo. - Proszę
wybaczyć, że jestem taki niezdarny. Ale czy mogę spytać, za co właściwie mam paniąprzeprosić? Za pocałunek czy też
za kpiny z niej? - Kpiny? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Kpiny? Sir, ja bym to na zwała naśmiewaniem się w żywe
oczy. - Jestem łotrem pozbawionym sumienia. Nie powinienem kpić, ale... Nie wyglądał na łotra bez skrupułów.
Uśmiechnięty, z potarganymi wło sami, wyglądał pociągająco. Nie było w nim nawet śladu skruchy. Przypo minał
zaspokojonego drapieżnika. Nie powiedział wszystkiego. Mogła się założyć o całą miesięczną pen sję. Oczywiście
gdyby miała pracę. - Nie powinien pan kpić, ale...? - dopytywała się zniecierpliwiona. Pochylił się ku niej i dwoma
palcami podniósł jej podbródek. Zadrżała. Niech diabli porwą jej zdradliwe ciało. Uśmiechał się leniwie, ale wzrok
miał przenikliwy. - Ale nie mogłem się oprzeć. - Czemu się oprzeć? - spytała, przeklinając swój cienki, zdyszany głos.
- Oprzeć się pokusie udowodnienia pani, że jej światowość jest fikcją - wyszeptał. - Mówiąc potocznym językiem, z
którym wydaje się pani tak za dziwiająco obeznana, lady Agatho, pani wcale nie jest taka doświadczona. - Matko
Boska! - westchnęła Grace Poole, wychylając się z okna na drugim piętrze z lornetką pana Biggleswortha przy oczach.
- Daj mi popatrzeć! - zażądała Meny, ciągnąc kucharkę za rękaw. - Teraz moja kolej! - Ojej! - westchnęła Eglantyna,
załamując ręce. U jej stóp kochany mały Pimpuś ziewnął. - To nie tylko jest nieprzyzwoite, ale zapewne tak że
niemoralne, aby szpiegować ich w ten sposób.

background image

- Żadne tam szpiegowanie, psze pani - wyjaśniła Meny. - Sprawdza my tylko, jak skuteczne są nasze wysiłki. Skąd by
my wiedzieli, co dalej robić, jeśli byśmy nie wiedzieli, jak daleko zaszły sprawy? Stanowczym ruchem biodra Meny
odepchnęła Grace Poole od okna, jednocześnie wyrywając jej lornetkę z ręki. Grace, z okrągłymi śladami odciśniętymi
wokół oczu, nawet nie zaprotestowała. Chwiejąc się, ode szła od okna i przycisnęła rękę do serca. - Aż mam
palpitacje! - szepnęła. - Chyba się nie pobili? - spytała Eglantyna. Meny jej nie usłyszała. Stała w oknie, gapiąc się
przez lornetkę i mam rocząc przez cały czas: - Ooo... ojej...jej... Eglantyna wahała się, co zrobić. Goście przenieśli się
do domu i zajadali przysmaki z bufetu. Gdy za uważyła nieobecność Agathy, poszła jej szukać. Ale w sypialni na górze
znalazła tylko swoją krnąbrną służbę, jak szpiegowała... to znaczy spraw dzała skutki swojego swatania. Eglantyna
ciągle nie wiedziała, jak to się stało, że włączyła się w ich plany. Niewątpliwie był to skutek tych wszystkich
przygotowań weselnych. Mó wiło się tylko o narzeczonych i o tym, że będą żyli długo i szczęśliwie. Nikt natomiast
nie myślał o tym, że dla tych, których narzeczona opuszczała, wcale nie było to szczęśliwe zakończenie. Że
dziewczynka, którą kochałaś i uwiel białaś, której włosy zaplatałaś w warkoczyki i której bandażowałaś zadrapane
kolana, opuści swój dom rodzinny i już nigdy do niego nie wróci. Eglantyna pociągnęła nosem, a gdy poczuła na
spódnicy dotknięcie łap ki, spojrzała w dół. Pimpuś szczerzył się do niej z głupawo wywieszonym różowym jęzorem.
Znów pacnął łapką rąbek jej sukni. Ojej, chyba chciał, żeby go wziąć na ręce. Pochyliła się i go podniosła. Polizał
szybko jej policzek. Uśmiechnęła się, dziwnie ukojona ciepłym ciałkiem, trzymanym w ramionach. Smutne myśli.
Oczywiście z miejsca zgodziła się pomóc Grace i Merry w wyswataniu sir Elliota i lady Agathy. Bardzo lubiła Elliota.
W młodości był czarującym urwisem i wyrósł na szlachetnego i odpowiedzialnego mężczyznę. Czasami zastanawiała
się, czy nie nadmiernie odpowiedzialnego. W swej powadze wydawał się taki bezbronny i osamotniony. Któż inny,
jeśli nie żywiołowa lady Agatha poradzi sobie z jego charak terem? Z pewnościąjej swobodne zachowanie dobrze na
niego podziała ło. Już dawno nie widziała go w tak dobrym i radosnym nastroju, tak szcze rze roześmianego.

background image

Na pierwszy rzut oka było widać, że pasowali do siebie idealnie. I wy raźnie byli sobą zainteresowani. Ale jak bardzo?
Nie wolno jej teraz stchó rzyć. Stanowczym gestem postawiła Pimpusia na ziemi i wyciągnęła rękę. - Meny, proszę mi
podać lornetkę. Merry natychmiast odsunęła się od okna i oddała lornetkę. Eglantyna podniosła ją do oczu i po chwili
zobaczyła na skarpie... O nie! Nigdy nie przypuszczała, że jest do tego zdolny! Miły, porządny, szar mancki Elliot
napastował lady Agathę! Całował ją, głową zasłaniając widok Eglantynie. Jedną ręką trzymał ją w talii, a drugą
przytrzymywał jej głowę. Jej rozsypane kasztanowate wło sy opadały aż na trawę, a ręce zaciśnięte w pięści trzymała
przy jego pier si, chociaż, co dziwne, nie wyglądało na to, że się przed nim broni. Potem, niespodziewanie, sir Elliot
postawił lady Agathę prosto. W tej samej chwili lady Agacie chyba wróciła przytomność, bo uderzyła pię ściami w
pierś Elliota. Elliot natychmiast ją puścił. Wyglądała na wściekłą. Przez chwilę nie pewnie chwiała się na nogach, a
potem zadarła podbródek, zbywając El liota wyniosłym gestem i pomaszerowała pod górę. Najpierw w jedną stro nę,
potem w drugą, jakby nie była do końca pewna, gdzie jest dom. Co wydawało się dosyć dziwne, ale trzeba też wziąć
pod uwagę, że była w szo ku. Eglantyna spojrzała na Merry i Grace. Grace, ciągle się wachlując, stała oparta o ścianę.
Merry wyglądała przez okno, patrząc przez zwiniętą w ru lon kartkę papieru. Obie wydawały się mocno zakłopotane.
Chyba nic nie wyjdzie z ich swatania. - Och, Elliocie, jak mogłeś? - wyszeptała. - Mogłeś co? - spytała Merry. - Chyba
nie przepadają za sobą. - Co? - spytała z niedowierzaniem Grace, ale przecież nie widziała, jak sir Elliot napastował
lady Agathę. Eglantyna nie zamierzała jej o tym opo wiadać. Jako odpowiedzialna chlebodawczyni miała obowiązek
chronić swoich służących przed taką wiedzą. - Rozstali się i wracają do domu oddzielnie - powiedziała. - Co?! - spytała
Merry. Eglantyna jeszcze raz spojrzała przez lornetkę. Lady Agatha, nadal się chwiejąc, szła w górę skarpy, wreszcie
we właściwym kierunku. Elliot stał bez ruchu na dole z rękami założonymi na piersi. Zapewne teraz czuje wyrzuty
sumienia, współczująco pomyślała Eglan tyna, równie zatrwożona jego zachowaniem co lady Agatha. Zapew ne
uważał, że jego zachowanie wobec lady Agathy było niewybaczalne.

background image

I słusznie. Chyba jest zrozpaczony. Na pewno czyni sobie gorzkie wy- rzu... Eglantyna szeroko otworzyła oczy. Sir
Elliot odwrócił się, by popatrzeć za odchodzącą lady Agathą. Eglantyna wreszcie mogła zobaczyć jego twarz. On się
uśmiechał bezczelnie od ucha do ucha. Raz na wozie, raz pod wozem. M usi się stąd wydostać. Teraz. Zaraz.
Najpóźniej dziś w nocy. W osta teczności jutro. Sprawy zaczęły się za bardzo komplikować. Letty otworzyła drzwi
tarasu i weszła do pokoju, gdzie tłoczyli się gra cze w krokieta. Twarze zbliżały się do niej i cofały, słyszała oderwane
głosy. Gwałtownie skręciła. Nie mogła się skupić na tym, co mówili ani o co pytali. Musi stąd uciec, zanim wszystko
się wyda. Przecież to absurdalne. Nigdy nie pomyliła kwestii, nigdy nie wypadła z roli... Aż do teraz. Nie mogła dalej
grać. Gdzie była jej dublerka? Rozpaczliwie potrzebowała chwili samotności. Jej sypialnia. Jak tonący na widok
brzytwy, rzuciła się do drzwi po przeciwnej stronie i wybiegła do holu. Do diabła! Przy schodach prowadzących do
sypialni kręciła się grupa ludzi. Obrócili się w jej stronę z zainteresowaniem, więc odpowiedziała na ich uśmiechy ze
sztuczną wesołością i pobiegła do zamkniętych drzwi na końcu korytarza. Otworzyła je, wpadła do środka i zatrzasnęła
drzwi za sobą. Przekręciła klucz i usłyszała kojący dźwięk zamykanej zasuwki. Oparła się o drzwi i odetchnęła
głęboko, rozglądając się dookoła. Znajdowała się w niewiel kim pokoju rannym. Na środku stała kanapa i para krzeseł
po obu jej stro nach. Na razie jest bezpieczna. Musi pomyśleć, zaplanować. Dokąd iść? Co zabrać? Jej gorączkowe
rozmyślania przerwało gwałtowne szlochanie. Oprócz niej ktoś tu jeszcze był. Omal sama nie rozpłakała się ze
zdenerwowania. Nie, nie da rady. Nie ma na to siły. Odwróciła się do drzwi, ale za ni mi czekały przyjazne, pełne
zainteresowania twarze... Nie mogła wyjść.

background image

Odwróciła się ponownie i zobaczyła wyłaniającą się zza oparcia kanapki głowę z jasnymi lokami. - Przepraszam, lady
Agatho. - Angela pociągnęła nosem i otarła ręką zaczerwienione oczy. - Nie przypuszczałam, że ktoś tu wejdzie. Tam
na zewnątrz są ludzie, z którymi nie... nie chcę w tej chwili rozmawiać. - Proszę, nie tłumacz - powiedziała Letty. Nie
chciała być przyjaciółką tej dziewczyny. Miała tu pracować, a nie słuchać zwierzeń. Psiakrew, właściwie nawet nie
była pracownicą! Była naciągaczką. Oszustką. - ...jeśli nie ma pani nic przeciwko. Letty skupiła uwagę na dziewczynie.
- Słucham? - Wolałabym poczekać tutaj, aż ci ludzie sobie pójdą- przeprosiła dziew czyna. Letty, chociaż bardzo się
starała, nie mogła zignorować nieszczęścia Angeli. Podeszła kilka kroków. W ten sposób przynajmniej skupi się na
kimś innym niż Elliot... i tym, co sobie o niej pomyślał. - To pani dom, panno Angelo. Poza tym obawiam się, że
jesteśmy w po dobnej sytuacji. Ja również chcę uniknąć tych ludzi. - Pani? - spytała Angela z ciekawością. - Dlaczego
pani miałaby szu kać samotności? - Zdziwiłabyś się- mruknęła Letty. - Pewnie tak - odparła Angela grzecznie, a potem
nagle jej jasne oczy wezbrały łzami, dolna warga zadrżała, a głowa znikła za oparciem kanapy, skąd rozległo się łkanie.
Powinnam usiąść na krześle i zostawić ją samą. Damy nie cierpią prze żywać swoich słabości przy świadkach. „Głowa
do góry i udawaj, że nic się nie stało" - takie było kredo angielskiej damy. Na pewno mi nie po dziękuje, jeśli spytam,
co się stało. Jednak przeszła przez pokój i stanęła za kanapą. Delikatnie położyła rękę na drżących plecach dziewczyny.
Angela zaszlochała jeszcze gło śniej. Letty głaskała ją uspokajająco po plecach. - Co się stało? Angela uniosła mokrą,
nieładną teraz buzię z zaczerwienionym nosem. - Nie mogę pani powiedzieć. Nie śmiem. Pani pomyśli, że jestem
okropna. - Na pewno nie. Nigdy - obiecała Letty. W jakie tarapaty wpakowało się to dziecko? W jakie tarapaty w ogóle
można się wpakować w takim miejscu jak Little Bidewell?

background image

- O tak, zobaczy pani. I będzie pani miała... absolutną rację! - Angela znów schowała głowę w ramiona. - Cokolwiek
zrobiłaś, a może wydaje ci się, że zrobiłaś, na pewno nie jest tak okropne, by mogło zmienić moje zdanie o tobie. -
Och! Pani nie rozumie. Tak... mi... wstyd! Letty szukała odpowiedniej historii z własnego życia, na którą mogłaby się
powołać, żeby pocieszyć dziewczynę. A było ich sporo, i to w całkiem nieodległej przeszłości. - Czasami - zaczęła
niepewnie - robimy rzeczy bez namysłu. - Jakie rzeczy? - spytała płaczliwie Angela. - Założę się, że nie mówi pani o
takich rzeczach, które ja zrobiłam. - Cóż... - zaczęła Letty, ważąc ostrożnie każde słowo. Czuła się, jakby stąpała po
bardzo niebezpiecznym gruncie. - Robimy te rzeczy, te po chopne, nieprzemyślane rzeczy, nie uświadamiając sobie
jak... jak niego dziwe mogą się wydać, a nawet są - brnęła, czując, jak pot występuje jej na czoło. - A potem patrzymy
na nie z pewnego dystansu i wtedy jest nam... jest nam wstyd. I z całego serca żałujemy, że zrobiliśmy to, co zro
biliśmy, ale wtedy już nic nie można poradzić, bo wszystko już się stało! Wreszcie się przyznała... to znaczy wyrzuciła
to z siebie. Odetchnęła głęboko. Od razu poczuła się lepiej. - Czy coś z tego rozumiesz, kochanie? Angela spojrzała na
nią z powątpiewaniem. - Troszkę. - Oczywiście, że rozumiesz. Chodzi o to, że co się stało, to się nie od stanie i nie
należy się tym zamartwiać. Nie chcesz przecież, żeby twój markiz, jak mu tam, był smutny, bo jego śliczna narzeczona
dręczy się jakąś swoją gafą popełnioną dawno temu? Pogłaskała Angelę po głowie i uśmiechnęła się, dodając jej
otuchy, na co Angela zbladła jak ściana, padła na sofę i zaczęła jeszcze głośniej szlo chać. Cóż, chyba jej się nie udało
pocieszyć Angeli. Widać nadszedł czas na zdecydowane działania. Chwyciła Angelę za ramiona i pociągnęła tak, by
usiadła. Zaskoczona Angela przestała płakać. - No, dalej! Mów, co zmalowałaś, pannico! - powiedziała Letty bardzo
surowym tonem, którego tak skutecznie użyła w roli Marvelle Magwhite, srogiej guwernantki w Figlarnej pannie
Sally. To była niewielka, ale sma kowita rólka. - Mówię poważnie, Angelo. Albo powiesz mi, jaka jest przy czyna
tego potoku łez, albo uznam - szukała w myślach czegoś, co dla Angeli będzie nie do zniesienia - że bawisz się moim
kosztem!

background image

Angela wydawała się dotknięta. Po chwili jednak chwyciła obie ręce Letty i mocno je ścisnęła. - Niech pani
przysięgnie, że mnie pani nie potępi - błagała. - Oczywiście. Dziewczyna wyprostowała się. - Więc dobrze, chodzi o to,
że kiedyś... darzyłam Kipa Himplerumpa więcej niż siostrzanym uczuciem. Kip Himplerump, Kip Himplerump... - To
ten naburmuszony syn dziedzica? Angela przytaknęła. No, no, zaczynało się robić ciekawie. - I on też mnie darzył
uczuciem. A przynajmniej tak mi się wydawało. - Rozumiem. Jeszcze jak rozumiała! Wspomnienia jej własnej reakcji
na sir Elliota napłynęły szeroką falą. - No... Widzę, że teraz myśli pani o mnie jak najgorzej, prawda? - Oczywiście, że
nie - powiedziała Letty. Bardzo współczuła Angeli. Biedna mała, wbrew sobie porwana uczuciem, na łasce
niepowstrzymanej siły, uniesiona falą pożądania. Przecież gdyby ona i sir Elliot nie stali na polu, na oczach wszystkich,
kto wie, co mogłoby się wydarzyć. Dziękowała niebiosom, że nic wielkiego się nie stało. A przynajmniej powinna
dziękować. - No dobrze, moja droga - powiedziała. - Wszystko już wyznałaś i te raz o tym zapomnij. - Chciałabym,
ale... Letty odsunęła Angelę na odległość ramienia i spojrzała na nią poważ nie. - Co, Angelo? - Kip ma list, który do
niego napisałam. Okropny, obciążający list! Och, umrę, jeśli mój ukochany Hugh go zobaczy. - Dlaczego miałby go
zobaczyć? - spytała Letty, ale już wiedziała. Bo Kip groził, że go ujawni i tym szantażował biedną dziewczynę. Tak jak
Nick szantażował tych wszystkich „bogatych, bezimiennych, bezwar tościowych bubków", którzy wpadli mu w łapy.
Tyle że teraz już nie byli bezimienni i bezwartościowi. Mieli imię i wartość tej dziewczyny. Nawet gdyby Letty nie
brała udziału w oszustwach Nicka, wiedziała, skąd pochodziły pieniądze, które na nią wydawał. Zachowując
milczenie,, stała się współwinna jego przestępstw. Poczuła wstręt, głębokie obrzydze nie do samej siebie.

background image

- Ile chce? - Ile chce? Czego? - powtórzyła jak echo zdziwiona Angela. - Pieniędzy. Angela wydawała się wstrząśnięta.
- On nie chce pieniędzy. - Więc o co mu chodzi? - Chce, żebyśmy się spotkali przy drzewie czarownic i pożegnali.
Chłopakowi nie chodzi o pieniądze? Tym lepiej, już po kłopocie. - No cóż, jeśli nie chcesz się z nim spotkać, to tego
nie rób. - On mówi, że jeśli nie przyjdę, prześle mój list do państwa Sheffiel- dów, a wtedy Hugh się dowie. - Łzy znów
zaczęły jej płynąć po twarzy. - Czy pani mogłaby... - Angela spuściła wzrok. - Czy poszłaby tam pani ze mną?
Czułabym się o wiele pewniej w pani towarzystwie. Obawiam się, że on będzie chciał czegoś więcej niż tylko się
pożegnać... - Angela urwa ła i ogniście się zarumieniła. Więc to jednak był szantaż. - Angelo, jest tylko jeden sposób
postępowania z takim łajdakiem. Musisz wytrącić mu broń z ręki. - Widząc zdziwioną minę Angeli, wyjaś niła: -
Powiedz wszystko swojej rodzinie. - Nie mogę! - zawołała Angela. - Nie mogę powiedzieć papie. Zranię go tak samo
jak Hugh. A ciotka Eglantyna umrze ze wstydu. Jak daleko zaszły sprawy między Kipem i Angela? - Angelo, to bardzo
ważne, odpowiedz mi szczerze. Co ty i Kip Him- plerump zrobiliście? Jak daleko zaszły sprawy między wami? - Ja...
pozwoliłam mu... się pocałować! - Dziewczyna zakryła oczy rę kami, zbyt zawstydzona, by spojrzeć Letty w twarz. - A
potem o tym do niego napisałam! Że poczułam się jak... kobieta! Letty patrzyła na nią beznamiętnie. - Pocałowałaś go?
- Tak! - Raz? - Kilka razy! Proszę już o tym nie mówić. Nigdy nie powinnam cało wać innego mężczyzny oprócz
mojego ukochanego Hugh. - Spuściła gło wę. - Poślubię mojego Hugh, będąc kobietą zbrukaną. Letty omal się nie
roześmiała. Przez chwilę myślała, że dziewczyna ma rzeczywiście powód do płaczu. Ale przecież już od dawna
wiedziała, że osoby z wyższej sfery miały zupełnie inne zmartwienia niż ludzie tacy jak ona. Chociaż jeśli sądzić po
tragicznej minie Angeli, te problemy wyda wały się im równie poważne.

background image

- Och, daj spokój, mała - powiedziała Letty, łaskocząc ją pod brodą. - Przyznaj, że mocno przesadziłaś, co? Jestem
pewna, że nawet jeśli Hugh przeczyta twój liścik... - Nie może go przeczytać! Naprawdę, to go... bardzo zrani! - Och,
Angelo... - Letty potrząsnęła głową. - Nie zrani, wierz mi. Jako kobieta bywała w świecie... - Ale właśnie o to chodzi.
On nie jest światowcem. Jest miły, uczciwy i ufny. On wcale nie jest taki, jak pani! Ten niezamierzony policzek
natychmiast Letty otrzeźwił. Angela była tak zdenerwowana myślą o ewentualnym rozczarowaniu swojego marki za, że
chyba nie wiedziała, co mówi. Ale jej krytyczne słowa głośno za dźwięczały w głowie Letty. Ta ocena wcale nie mijała
się z prawdą. Letty zasłużyła na nią o wiele bardziej, niż się Angeli wydawało. Boże, jak bardzo te słowa ją zabolały.
Wstała, ciągle trzymając Angelę za ręce. - Może masz rację, mała - powiedziała cicho. - Ale nawet miły, skrom ny,
niebywały w świecie mężczyzna nie potępi dziewczyny za chwilę sła bości. - Pani nie rozumie! Letty puściła ręce
dziewczyny i cofnęła się o krok. Angela znów miała rację. W tym właśnie tkwił problem, że dla niej i wszystkich ludzi
w Little Bidewell to była rzeczywistość. Uczucia, lojal ność, zaufanie i nawet zdrada. A dla Letty to była tylko
komedia. zawsze tak będzie, dopóki będzie udawać kogoś, kim nie jest. - Ależ ja naprawdę rozumiem -
odpowiedziała spokojnie. - Ponieważ jestem właśnie taka, a nie inna, miałam do czynienia z mężczyznami po kroju
Kipa Himplerumpa. Nie rozzuchwalaj go, biegnąc na każde jego skinienie. Bo inaczej łatwo staniesz się jego ofiarą.
Położyła rękę na klamce, chcąc jak najszybciej wyjść. - Nie pomoże mi pani? - zapytała zrozpaczona Angela. Letty
zatrzymała się. - Wydawało mi się, że już ci pomogłam. Co jeszcze mogła jej powiedzieć? Dlaczego w ogóle udzielała
jej rad? Angela nie musiała uciekać z domu i szukać innego życia z powodu włas nych nieprzemyślanych decyzji. Nie
mogła jednak znieść poczucia, że zawiodła dziewczynę. Poszukała słów, które pozwoliłyby jej zyskać na czasie. -
Zastanowię się, co mogłabyś zrobić. Obiecaj mi jednak, że pomyślisz nad tym, co ci powiedziałam.

background image

Nie czekając na odpowiedź Angeli, otworzyła drzwi i wyszła pośpiesz nie na korytarz. Zdyszana i zmęczona ruszyła w
stronę holu. Ta sztuka trwała już za długo, fabuła wymykała się spod kontroli. Młoda subretka zaczynała grać dużo
większą rolę, niż wyznaczyła jej Letty. Rola lady Agathy Whyte okazała się trudniejsza, niż myślała. A im bardziej
Letty angażowała się w życie Bigglesworthów, tym rola robiła się niebez pieczniejsza. Pojawiało się coraz więcej
pułapek i sytuacji, w których jej oszustwo mogło wyjść na jaw. Nie wiedziała, jak będzie wyglądał następny akt ani
jaką kwestię wypo wie, ale jednego była pewna. Jeśli ta przeklęta kurtyna wkrótce nie zapad nie, to ostatni akt rozegra
się w więziennej celi. Merry, kochana, widziałaś dziś lady Agathę? - spytała Eglantyna na widok pokojówki
wyłaniającej się zza drzwi. Nie spotkała ich gościa i za razem pracownicy od wczorajszego turnieju krokieta. - No. -
Merry machała miotełką do kurzu jak pałką. - Gdy poszłam do jej pokoju, by posprzątać, gdzieś godzinę temu, była na
górze i pakowała torbę. - Pakowała się? To dziwne. Czy powiedziała dlaczego? Merry spojrzała na nią takim
wzrokiem, jakby usłyszła kiepski dowcip. - Ja tam z nią nie gadam - powiedziała tonem, jakby przysięgała w ko ściele.
- Zajrzałam, zobaczyłam, że jest jeszcze w pokoju, i uciekłam. - Rozumiem. Eglantyna zauważyła ruch na szczycie
schodów. Chwilę później zoba czyła zgarbioną sylwetkę w podróżnym płaszczu. - Lady Agatho! - zawołała. Postać
się powoli wyprostowała. Merry, widząc, że to rzeczywiście lady Agatha, natychmiast czmychnęła do kuchni. - Tak,
panno Bigglesworth? - odpowiedziała lady Agatha. - W czym mogę pani pomóc? Eglantyna zaczerwieniła się.

background image

- Zastanawiałam się... to znaczy, Anton jest w bibliotece i mieliśmy nadzieję, że... To jest, myśleliśmy, że byłoby miło,
gdybyśmy, hm, gdyby śmy zaczęli omawiać przygotowania do wesela. - Wesela? - Tak. - Eglantyna przytaknęła
zachęcająco, ale lady Agatha wciąż nie rozumiała. - Wesela Angeli. Biedna lady Agatha, pomyślała Eglantyna,
wszystkie te wesela, które przygotowuje, na pewno jej się mylą. I jeszcze gdzieś się wybierała. - Oczywiście, jeśli nie
wzywają pani ważne sprawy w mieście. - Wmieście? Lady Agatha podeszła do szczytu schodów i zatrzymała się. -
Tak -rzekła Eglantyna. - Meny powiedziała, że pani spakowała tor bę i ubrała się w płaszcz podróżny. - O! - Lady
Agatha spojrzała po sobie i otworzyła szeroko oczy, jak by zdziwiona, że włożyła płaszcz. - Ach, to! Hm, eee, nie, to
może pocze kać. Ja... ja właśnie się wybierałam do Little Bidewell, żeby zobaczyć, czy... uda mi się... - uśmiechnęła się
i odchrząknęła - znaleźć koronkę pasującą do pewnych materiałów, które zapakowałam do torby - zakoń czyła
triumfalnie. - Ale to nic pilnego. - Rozpięła płaszcz i przerzuciła go przez poręcz schodów. - Jak skończymy
rozmawiać, wrócę tu, żeby go zabrać. Zeszła energicznie po schodach. - To dokąd idziemy? - Do biblioteki. Tam
proszę - powiedziała Eglantyna, pokazując w głąb holu. Weszły do biblioteki. Anton, próbując wyglądać na osobę
odpowiedzialną za finanse, siedział na krześle za biurkiem. Była tu także Angela. Zjawiły się więc wszystkie osoby
potrzebne do przedyskutowania przebiegu uro czystości weselnych. Eglantyna z przyjemnością zauważyła, że był
nawet Pimpuś zwinięty w kłębek przy oknie. - Lady Agatho, jak to miło, że pani przyszła - powiedział Anton, wsta jąc
z miejsca. - Zechce pani usiąść? Lady Agatha usiadła bez słowa, układając fałdy porannej sukni w brązo- wo-różową
kratkę. Nikt inny o kasztanowatych włosach nie odważyłby się na takie połączenie kolorów, na lady Agacie wyglądało
ono szykownie. Eglantyna usiadła na parapecie, podnosząc Pimpusia. Posadziła go so bie na kolanach i w zamyśleniu
zaczęła głaskać jego jedwabiste uszy. Jak ktoś o tak niepodważalnym smaku mógł nazwać swojego pieska, stworzenie
wyjątkowe i inteligentne, takim ckliwym imieniem? m

background image

Podniosła wzrok. Anton patrzył na nią bezradnie. Zerknęła na wpatrują cą się w swoje ręce Angelę. - A zatem... - Anton
się uśmiechnął. - No cóż - odchrząknął - chyba najlepiej będzie, jeśli się do wszystkiego przyznamy, nie? Na te słowa
lady Agatha poderwała głowę. - Co? - Tak - przytaknął szybko Anton i brnął dalej. - Więc tak. Jesteśmy prostymi
ludźmi z prowincji, lady Agatho. Nie wiemy nic o towarzystwie, do którego Angela wejdzie po ślubie. Chociaż -
zapewnił, widząc, jak dolna warga Angeli zaczyna drżeć - jesteśmy pewni, że nowa rodzina naszej kochanej
dziewczynki będzie z niej dumna. Na te słowa z kolei Eglantynie zadrżały usta. Naprawdę, mężczyźni potrafią być tacy
gruboskórni. Jakby trzeba jej było jeszcze przypominać, że wkrótce straci ukochane dziecko. Anton z trwogą spoglądał
na Angelę i Eglantynę. - Tak jak jest dumą naszej rodziny. - I nadal będzie - powiedziała lady Agatha. •- Wychodzi za
mąż za markiza, a nie wstępuje do klasztoru. Anton spojrzał na nią z wdzięcznością. - O właśnie! Ale ponieważ
poślubia markiza, chcielibyśmy, żeby pani nami pokierowała, lady Agatho. Wszyscy nas zapewniali, że najlepsze, co
możemy zrobić, to oddać się całkowicie w pani ręce. Więc jesteśmy. W pani rękach. Całkowicie zdani na panią. - Nie
usłyszawszy odpowiedzi, z de terminacją ciągnął dalej: - Proszę nie myśleć o kosztach. Cokolwiek pani powie, będzie
dla nas rozkazem. Spojrzał na Eglantynę, która kiwnęła głową z aprobatą. Powiedział wszystko jak należało, tak jak to
wcześniej przećwiczyli. Reszta zależała teraz od lady Agathy. - Świetnie - powiedziała lady Agatha. Anton zatarł ręce
niczym oracz szykujący się do długiej pracy. - Angela powiedziała nam, że pani już wybrała materiał i model sukni
ślubnej. Skontaktowaliśmy się z krawcową, którą pani poleciła. Przyje dzie pod koniec przyszłego tygodnia. Więc, od
czego zaczniemy? Lady Agatha zastanowiła się przez chwilę. - Od jedzenia? Anton i Eglantyna wymienili spojrzenia. -
Ale przecież... przyjedzie kuchmistrz. Wydawało się nam, że to on przygotuje całe jedzenie. Po twarzy lady Agathy
przemknął lekki rumieniec. Trudno było ocenić, czy był to skutek rozdrażnienia, czy jakichś innych emocji.

background image

- Hm, no tak. On przygotuje jedzenie i oczywiście zapewni zwykły ze staw dań, ale my musimy pomyśleć o... daniu
głównym. Zawsze nalegam, by wybrać je wspólnie z moimi klientami. - Aha - powiedział Anton, roztropnie kiwając
głową. - Co pani propo nuje? - To nie moje wesele - powiedziała lady Agatha z zachwycającą skrom nością. - Czego by
sobie życzyła nasza panna młoda? Trzy pary oczu zwróciły się ku Angeli. - Wszystko mi jedno. - Tak. A co z panem
młodym? Co on lubi? - spytała lady Agatha. Znów wszyscy spojrzeli wyczekująco na Angelę. - On lubi proste jedzenie
- powiedziała wreszcie. - Proste, zwyczajne, porządne jedzenie! - Odwróciła się szybko w stronę okna i zamrugała
oczami. - To świetnie. Będzie rzepa i kapusta - powiedziała obojętnym tonem lady Agatha. Na te słowa Angela
gwałtownie odwróciła głowę i rozdziawiła usta. Spojrzała lady Agacie prosto w oczy i zaczerwieniła się. - No więc? -
spytała prowokująco lady Agatha. - Może ryba, na przykład turbot - wyszeptała Angela nieśmiało. - I... - uśmiechnęła
się zachęcająco lady Agatha. - Kraby są świetne o tej porze roku. - Tak? Tak - odetchnęła głęboko lady Agatha. Po raz
pierwszy od wej ścia do pokoju zapłonęła jej w oczach iskra. - Motyw ryby? - wymamro tała. - To mogłoby być
interesujące. Albo plaża. Ustawilibyśmy na sce nie... to znaczy na trawniku pasiaste parasole. Przerwała i zastanawiała
się dłuższą chwilę. - Nie, to za mało. Potrzebujemy czegoś bardziej egzotycznego, żeby zrobić wrażenie na wid...
witanych gościach. Cudownie było patrzeć na lady Agatha pochłoniętą własnymi pomysła mi. Zmarszczyła brwi w
koncentracji i zadumała się z błyskiem w oku. - Coś z rybą, ale egzotycznego, co by to mogło być? - mamrotała do
siebie. - Może ślub jak na plaży w Brighton? - Pytanie było wyraźnie skierowane pod własnym adresem, podobnie jak
grymas, który po nim nastąpił. - O czym ja myślę? Regencja już się do znudzenia opatrzyła, prawda? Pozostali
niepewnie pokiwali głowami. Lady Agatha bębniła palcami w poręcz krzesła. Nagle wyprostowała się, otwierając
szeroko oczy, jakby miała wizję. - Mam! Zrobimy to jak w Mikadziel

background image

- Wspaniale - powiedziała Angela. - Czarująco! -poparłająEglantyna. - A co to jest „mikadzie"? - spytał Anton. Dzięki
Bogu, że jej brat się o to spytał, pomyślała Eglantyna. Słowo „mikadzie" było jej skądś znajome, ale nie potrafiła
powiedzieć, gdzie je słyszała, a tym bardziej, co ono znaczy. Lady Agatha zaniosła się śmiechem. - Mikado to farsa
muzyczna, autorstwa pana Gilberta i sir Arthura Sul- livana. Na pewno słyszeli państwo piosenkę Sikoreczkal - Tak! -
zawołał uszczęśliwiony Anton. - Chwytliwa melodyjka, nie? Ale co to ma wspólnego z uroczystościami weselnymi
Angeli? - To będzie punkt wyjścia - powiedziała lady Agatha. - Temat, wokół którego będziemy pracować i który spoi
wszystkie elementy. Spójność jest bardzo ważna. Nie chcemy przecież, żeby nam się tu kręciło mnóstwo pobocznych
wątków, prawda? - Wątków? Pobocznych? - spytał Anton, wyraźnie zagubiony. Eglan tyna też nie była specjalnie
pewna, o co chodzi. - Fragmenty niepasujące treścią- wyjaśniła uprzejmie lady Agatha. - Rzeczy, które odwracają
uwagę... gości od głównego wydarzenia. Pochyliła się na krześle, podekscytowana. W jej głosie brzmiała szcze rość.
Ona to uwielbia, pomyślała Eglantyna. Nic dziwnego, że jest dobra w tym, co robi. Jej entuzjazm jest zaraźliwy i tak
fascynująco wszystko wyjaśnia! Eglantyna poczuła podniecenie. Anton był pod wrażeniem. I nawet An gela, która,
sądząc po jej dotychczasowym zachowaniu, musiała chyba cierpieć z powodu miesięcznej przypadłości, wyglądała na
zaintrygowa ną. - Widzicie - ciągnęła podekscytowana lady Agatha - wszystko musi do siebie pasować i zmierzać do
wielkiego finału, w którym na cześć głów nych postaci... to znaczy państwa młodych... grono rozradowanych współ
biesiadników wznosi toast. Wszystko, dekoracje, kostiumy, oświetlenie, musi współgrać ze sobą. Inaczej całość będzie
tylko drugorzędnym przed stawieniem. - Zdegustowana machnęła ręką. - Nie miałam pojęcia - westchnęła Eglantyna.
Lady Agatha uśmiechnęła się z zadowoleniem i opadła na oparcie krze sła. - Niewielu gości to rozumie, ale tylko
umiejętna inscenizacja sprawia, że wszystko idzie gładko. Jeśli spektakl wygląda lekko i przyjemnie, wte dy wiadomo,
że się udało.

background image

- Ach! - powiedział Anton, uśmiechając się i zacierając ręce. - Na Jowi sza, widzę, że pani jest prawdziwym skarbem,
lady Agatho. Proszę robić to, na co pani ma ochotę... - urwał nagle, zerkając najpierw na Angelę, a potem na Eglantynę.
- To znaczy, jeśli tylko Angeli i Eglantynie się to podoba... - Jak najbardziej! - zgodziła się Eglantyna. - O tak! -
zawołała Angela. - Ojej! - szepnęła lady Agatha. Następnego dnia po pikniku, wczesnym popołudniem, Elliot otrzymał
informacje na temat lady Agathy. Wyszedł z biura telegrafu i wetknął do kieszeni telegram przysłany z firmy
Uroczystości Weselne Lady Whyte. W tym momencie w drzwiach budynku stacji pojawiła się lady Agatha. Ciągnęła za
sobą pieska. Próbowała iść wyprostowana, ale nieporęczny sakwojaż obijał się jej o nogi. Wiatr, który wzmagał się już
od rana, szar pał jej śmieszny, choć niezwykle twarzowy kapelusz. Była tak zajęta swoim bagażem, że go nie
zauważyła. - Ja się tym zajmę. Pochylił się, żeby chwycić za rączkę. Torba głucho uderzyła o ziemię. Lady Agatha
poderwała głowę, zaczepiając rondem kapelusza o jego pod bródek. - SirEUiot! Krew odpłynęła jej z twarzy. - Lady
Agatho... Czy ciągle jeszcze myślała o ich pocałunkach? Przez cały ranek siedział nad stosem notatek i petycji, nie
mogąc się skupić na żadnej z nich. Czuł, jaka była delikatna i uległa w jego ramionach, z rozchylonymi wargami tuż
przy jego ustach. Nigdy wcześniej nie zareagował tak instynktownie jak wtedy, gdy ją pocałował. To było tak do niego
niepodobne, jak przeklinanie w obecno ści kobiety. I obudziło w nim szaleńcze pożądanie.

background image

- Ojej, podrapałam panu twarz kapeluszem. - Przez chwilę trzymała rękę kusząco blisko jego brody, ale w końcu ją
opuściła. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo oczekiwał tego dotknięcia. - Przepraszam. - Drobiazg - powiedział.
Bezwiednie wyciągnął rękę i poprawił kape lusz na jej kasztanowatych włosach. Znów zachował się instynktownie, nie
zwracając uwagi na konwenanse czy pozory. Ona właśnie tak na niego działała i jeśli dalej będzie tak na niego patrzeć,
to on... - Pozwoli pani, że ja się tym zajmę. - Sięgnął po sakwojaż, zerkając przezornie na jej kape lusz. Pośpiesznie
złapała uchwyt obiema rękami i podniosła bagaż na wyso kość talii. - Nie ma potrzeby - wyjąkała. - Już sobie
poradziłam. - Dokąd się pani wybiera? - zapytał. Przestraszyła go myśl, że mogłaby stąd wyjechać i go opuścić. -
Wybieram? - zamrugała niewinnie. - Skąd ten pomysł? - Wyszła pani ze stacji kolejowej. Ma pani ze sobą bagaż. -
Ach, to? - spojrzała na swoją torbę. - Chciałam pojechać do tego małego miasteczka na wybrzeżu, kilka kilometrów
stąd na północ. Jak ono się nazywa? Whitlock? - Whitlock leży pięćdziesiąt kilometrów stąd. - Naprawdę? - spytała
niewinnie. Pot wystąpił jej na czoło. Stęknęła cicho, poprawiając bagaż. - To zresztą nieważne. Pociąg do Whitlock
dzi siaj nie kursuje. - Pociąg pocztowy jeździ codziennie, ale pasażerski tylko co drugi dzień - wyjaśnił. - Little
Bidewell to bardzo małe, leżące na uboczu miasteczko. - Zdążyłam się zorientować. - A właściwie po co chciała pani
jechać do Whitlock? Nie powinien pytać, i to z taką arogancją. Znów złamał zasady etykiety, ale trudno mu było
pozbyć się śledczych nawyków. A interesowało go wszystko, co ta kobieta robiła. - Wspólnie z Bigglesworthami
zdecydowaliśmy, jaki będzie temat prze wodni przyjęcia weselnego, więc postanowiłam pojechać do Whitlock... po
muszelki do dekoracji. -Była bardzo zadowolona z siebie. - Więc jeśli zniknę na dzień lub dwa, to będę właśnie tam.
Zbierając duże, piękne muszle w Whitlock. A poza tym moje wyjazdy i przyjazdy nie powinny pana interesować, sir
Elliocie. Spojrzał na nią niepewnie. Trzymał ją w ramionach i całował, a ona od wzajemniała pocałunki. W świetle
tego jej uwaga wydawała się nieszczera. - Pani siebie nie docenia, lady Agatho, i założę się, że nie zdarza się to pani
często.

background image

- Założy się pan? - zatrzepotała rzęsami. - Naprawdę nie wiem, co pan ma na myśli, sir Elliocie, ale jeśli chodzi panu o
wczoraj... - Przepraszam, że panią wypytuję. Jako prawnik nabyłem nieprzyjem nych nawyków - przerwał jej. Nie był
gotowy, by rozmawiać na tamten temat. Jeszcze nie. - Chciałem tylko zaoferować pomoc. Jeśli życzy sobie pani
pojechać do Whitlock, chętnie ją zawiozę. - Nie! Powiedziała to tak gwałtownie, że Elliot się speszył. Przypomniał
sobie jednak, że ona ma wszelkie powody, by unikać jego towarzystwa. Wczoraj uwagami o jego prowincjonalności
uraziła go. To głupie, że dał się sprowokować. Nie sądził, by którejkolwiek kobiecie mogło się to udać. Chciał jej
udowodnić, że nie brakuje mu doświadczenia i wyrafino wania. Przy okazji odkrył w niej femme fatale, która lgnęła do
niego. Był tym zaskoczony, prawie tak samo jak pożądaniem, które w nim się zrodzi ło. Nie potrafił ocenić, które z
nich było bardziej wstrząśnięte tym epizo dem, wiedział jednak, że jemu lepiej udało się ukryć własną reakcję. Po
minąwszy jej przeszłość, wcale nie była taka twarda, za jaką chciała ucho dzić. Musi bardzo uważać. Była o wiele
bardziej wrażliwa, niż dałaby po sobie poznać. Teraz już o tym wiedział. - Obiecuję pani, że wbrew jej uzasadnionym
obawom, w moim towa rzystwie nic pani nie grozi. Spojrzała na niego z powątpiewaniem, przekładając walizkę do
drugiej ręki. Boleśnie uderzyła się w nogę i jęknęła. - Proszę pozwolić, bym ja to poniósł - powiedział. - Torba
wygląda na ciężką. Zatrzymała się, nie mogąc się zdecydować. - Będę zobowiązana. Rzeczywiście jest dość ciężka. Po
drodze na sta cję nakupiłam w miejscowych sklepach różnych rzeczy, które przydadzą się na stoły, ale od tego
sakwojaż zrobił się bardzo nieporęczny. Sięgnął po torbę i podniósł ją. Dobry Boże! Czyżby planowała przystro ić
stoły weselne u Biggłesworthów kamieniami? - Dokąd to zanieść? - Właściwie nie wiem - odparła. - Ham wrócił do
Hollies. A ja miałam ten dzień spędzić w Whitlock. - Pani pozwoli, że ją odwiozę. - Pan, sir Elliocie? - Przyjrzała mu
się bardzo powoli i dokładnie, jak by oglądała na targu niezbyt świeżą rybę. Nawet leżący ujej stóp piesek, spojrzał na
niego podejrzliwie. - Hm.

background image

Celowo próbowała wprawić go w zakłopotanie. Powinien być urażony, zamiast tego czuł rozbawienie. Najwyraźniej
musiała nabrać przekonania, że najwięcej zyska, stawiając innych w kłopotliwej sytuacji. - Zaryzykuję - powiedziała w
końcu i szybko wzięła go pod rękę. - Powinniśmy się pośpieszyć - rzekł, próbując nie zwracać uwagi na to, że
przytuliła się do jego boku. - O ile się nie mylę, znad morza idzie zmiana pogody - wskazał niebo na zachodzie.
Spojrzała na horyzont. - W takim razie chodźmy prędzej, gdyż podejrzewam, że w kwestii pogody „prości
prowincjonalni dżentelmeni" mają doświadczenie. Och, ślicznotko, pomyślał Elliot. Lepiej uważaj, gdy się ze mną
draż nisz, bo wtedy z trudem mogę ci się oprzeć. - Pani jest zbyt łaskawa - odpowiedział. - Mój powóz stoi przy biurze
telegrafu. Spojrzała na psa. - Chodź Pimpusiu. Wracamy do wygód i smakołyków. Pies zerwał się na nogi i popędził
ulicą, jakby dokładnie wiedział, gdzie Elliot zostawił powozik. I rzeczywiście czekał przy nim, gdy podeszli. Elliot z
wysiłkiem postawił bagaż lady Agathy na podłodze. Pimpuś wskoczył i usadowił się na torbie. Elliot odwrócił się do
lady Agathy. - Przepraszam, ale nie ma oddzielnego siedzenia dla woźnicy. Mam nadzieję, że nie przeszkadza to pani,
że usiądzie koło mnie? - Ani trochę. Odwróciła się do niego tyłem i czekała, że podsadzi ją do powozu. Szczu płe plecy
przechodziły w proste ramiona, które akurat nie były w modzie. Ale już wąska talia i ekstrawagancko zaokrąglona linia
bioder były zdecy dowanie interesujące. Obejrzała się przez ramię. - Coś nie tak, sir Elliocie? Podobała mu się jej
pewność siebie i radość, jaką czerpała z własnej ko biecości. I nawet bezpośredniość, z jaką wykorzystywała swój urok,
by uzy skać przewagę. Roztropna kobieta, która znała swoją wartość. Elliota za wsze pociągała inteligencja połączona z
praktycznoscią. Właściwie wszystko mu się w niej podobało. Jaka szkoda, że już wkrótce jej tu nie będzie. - Wszystko
w porządku, lady Agatho. Chwycił ją w talii i podniósł. Nie była piórkiem, ale też nie ważyła wiele. Poszedł odwiązać
konia. Wdrapał się na ławkę, chwycił lejce i cmoknął. Koń ruszył, niespokojnie wstrząsając głową w przeczuciu
nadchodzącej zmiany pogody.

background image

Przejechali parę kilometrów. W powietrzu czuć było zapach słonej wody. Nad głowami na tle zasnutego chmurami
nieba krążyły mewy unoszone silnym wiatrem od morza. Droga zwęziła się i koń zrobił się nerwowy. Jechali przez sad
pełen ja błoni, gdy nagle zerwał się wiatr. Strząsał kwiaty z ciężkich kwitnących gałęzi i obsypywał ich deszczem
różowawych płatków. Lady Agatha za śmiała się, uniosła twarz do góry i zamknęła oczy jak dziecko czekające na
buziaka. Elliot patrzył urzeczony, a zarazem zaniepokojony siłą jej zachwytu. Kołysząca się gałąź jabłoni zaczepiła o
rondo jej kapelusza i strąciła go. Jej włosy się rozsypały i rozwiały za nią, porwane niewidzialnymi palcami wiatru. -
Kocham burze! - zawołała, chwytając swój kapelusz. - To uczucie jest odwzajemnione - powiedział. Uniosła brwi na
ten spontaniczny żart, ale zaraz się roześmiała i mach nęła ręką, jakby wykonywała ukłon. Kapelusz wymknął jej się z
dłoni. Wiatr porwał go i poniósł na pole. Zerwała się, nie bacząc na niebezpieczeństwo i westchnęła z żalu. Elliot
chwycił ją za rękę i pociągnął z powrotem na ławkę. - Proszę nie wstawać! - krzyknął. Sprowadził stawiającego opór
konia z drogi na pole i machnięciem bata pognał go za koziołkującym kapelu szem. Niezupełnie był to pościg jak w
dziewczęcych marzeniach. Po stu me trach kapelusz zatrzymał się na krzaku janowca. Elliot mógł teraz łatwo wychylić
się z powozu i chwycić niesforne nakrycie głowy. Wstrzymał konia. Otrzepał kapelusz z gałązek i trawy i podał go jej
z nieśmiałym uśmiechem. - Dziękuję - wyszeptała lady Agatha z błyskiem w oku. Popatrzył na nią i krew napłynęła
mu do twarzy. Wprawiała go w za żenowanie. Przed chwilą była zuchwałą psotnicą, a teraz uśmiechała się do niego,
jakby nikt przed nim nie zrobił dla niej niczego tak rycer skiego. - Nie ma za co - powiedział onieśmielony. Przesunął
ręką po włosach. - Byłoby zbrodnią stracić taki piękny kapelusz. Patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, a potem
zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała w policzek. - Mój bohaterze! Aż się rwał, żeby odwzajemnić jej uścisk, ale nie
miał odwagi. Nie chciał jej wystraszyć. Po raz pierwszy, od chwili gdy ją poznał, sprawiała wraże nie swobodnej,
beztroskiej i szczęśliwej. Lekko odsunęła się od niego i za-

background image

jęła poprawianiem wstążek i kwiatów na wygniecionym kapeluszu. Uśmie chała się szeroko. To już trwa za długo. -
Lady Agatho, musimy porozmawiać. - Nie, nie musimy. - Letty spojrzała na niego ostro. Wiedział. Dowiedział się, że
nie jest lady Agathą. W panice poczuła dławienie w gardle. Znikła jego rozbrajająca i urokliwa bezbronność. Obok niej
siedział su rowy, zdeterminowany, choć nadal niezwykle atrakcyjny mężczyzna. Wpa trywał się w nią z takim
skupieniem, że miała wrażenie, jakby czytał w jej myślach. - Zresztą tutaj nie możemy spokojnie rozmawiać -
powiedziała poważ nie. - Może byśmy... - Proszę wybaczyć, że nalegam, ale i tak zbyt długo zwlekałem. Letty
popatrzyła na grzbiet spokojnego konia. Dlaczego to przeklęte zwie rzę nie poniesie, nie zacznie teraz wierzgać?
Dlaczego Mikrus się nie obu dzi i nie wyskoczy z powozu? Szturchnęła go stopą, ale tylko zamruczał przez sen,
przewrócił na plecy i zaczął chrapać. - Jestem pani winien przeprosiny. Znieruchomiała. - Słucham? - Chciałbym
panią przeprosić. Oczywiście, był dżentelmenem. Jak mogła zapomnieć? Zamknęła oczy w rozkosznej uldze. - Ach -
odetchnęła. - Chodzi o pocałunek? Proszę o tym zapomnieć. Przyjmuję pańskie... - Nie. - Wiatr targał jego ciemne
włosy, uwalniając loki, które starał się utrzymać w ładzie. Wyglądał teraz jak chłopiec. Zwłaszcza gdy uśmiechał się w
ten szczególny sposób. - Przykro mi, jeśli pani się zdenerwowała, ale nie żałuję naszych pocałunków. - Poczuła
dreszczyk rozkoszy. - To nie to - mówił dalej. - Chciałem przeprosić, że byłem podejrzliwy wobec pani.
Znieruchomiała. Znów zerwał się wiatr i zaczął targać jej spódnicą. Koń poruszył się i został uspokojony jednym
ruchem silnych rąk sir Ellio ta. - Tak?

background image

- Kiedy pani przyjechała, była pani... inna, niż się spodziewałem. Za telegrafowałem więc do pani biura w Londynie,
poprosiłem o potwierdze nie pani miejsca pobytu i przysłanie krótkiego opisu pani wyglądu. - I...? Spojrzał na nią
ironicznie. - Świetnie zna pani odpowiedź. „Lady Agatha obecnie w Northumber- land. Stop. Rysopis. Stop. Rude
włosy, pod trzydziestkę. Kropka". Pod trzydziestkę? - pomyślała Letty z niedowierzaniem. Lady Agatha miała
przynajmniej trzydzieści pięć lat, a może i więcej. Ale dzięki Bogu za jej próżność. Gdyby przyznała się do swojego
prawdziwego wieku, Letty nie mogłaby się za nią podawać... Szybko jednak jej rozbawienie przeszło w oburzenie.
Lady Agacie może odpowiada podawanie się za dwudziestodziewięciolatkę, ale ona skończyła dopiero dwadzieścia
pięć lat. O rany, co się stało sir Elliotowi, że nie rozpoznał jej prawdziwego wie ku? Może jednak wcale nie był taki
doskonały? Najwyraźniej potrzebo wał okularów. - Coś nie tak? - Opalone policzki mu pociemniały. - Oczywiście, jest
pani przykro. Potraktowałem panią jak zwykłego włóczęgę, mówiącego złodziejską gwarą, który nagle pojawił się w
miasteczku. Letty patrzyła na walizkę, w którą spakowała rzeczy lady Agathy. Po jawiło się w niej przykre, choć dotąd
na szczęście nieznane poczucie wi- - Proszę się nie zadręczać. Jestem pewna, że miał pan swoje powody. - Chociaż nie
miała pojęcia, co wzbudziło jego podejrzenia. Przecież świet nie odegrała rolę lady Agathy. - Więc jakie to były
powody? - Nie śmiem ich wyjawić - odparł zmieszany. - Pewnie miałam więcej szyku, niż się pan spodziewał po córce
diuka. - Tak - nadzwyczaj chętnie zgodził się z jej sugestią. - O właśnie. Oparła się na siedzeniu. - No cóż. W takim
razie pańska ostrożność była zupełnie zrozumiała. W końcu jest pan sędzią. - Pani jest nie tylko wspaniałomyślna, ale
też łaskawa. Jednak moje postępowanie jest niewybaczalne. - Jestem innego zdania. Wybaczam panu. - Machnęła ręką
na jego po wagę. - Widzi pan? Nic się nie stało. - Jednak się stało - nalegał. - Lady Agatho, podejrzliwość i ostrożność
były moimi talizmanami, wierzyłem w nie, bo się nauczyłem, że lepiej jest zbłądzić niedowierzaniem niż zaryzykować
ludzkie życie z powodu ślepe go zaufania.

background image

Wzmagający się wiatr szarpał mu klapy marynarki. Nawet tego nie za uważył. Była pewna, że mówił o jakimś
konkretnym przypadku. W głowie zadzwoniły jej ostrzegawcze dzwonki. Nie chciała nic więcej o nim wiedzieć... Nie,
to nieprawda. Chciała wiedzieć o nim wszystko, i to ją przerażało. Nigdy nie spotkała mężczyzny takiego, jak on. I
pewnie już nie spotka. - Gdzie pan się tego nauczył? Przez chwilę myślała, że Elliot nie odpowie i w delikatny sposób
zmieni temat. - W wojsku. W Sudanie. Służyłem pod rozkazami... człowieka znane go ze swego geniuszu
taktycznego. Byłem dumny, że jestem jego młod szym oficerem. - Cały zesztywniał. - I on pana zdradził. - Byłem
naiwnym idealistą. - Spojrzał na nią i uśmiechnął się prze praszająco. - Mój brat Terence zginął w wojnie zuluskiej.
Gdy dowie działem się o jego śmierci, natychmiast zaciągnąłem się do wojska. Wy słano mnie na Środkowy
Wschód... Poznała pani mojego ojca. - Wzrok mu złagodniał. - Może się pani domyślać, jak zostaliśmy wychowani. Od
kołyski uczono nas, że Anglia jest najwspanialszym krajem na świecie, a fundamentem jej wielkości jest
sprawiedliwość wobec wszystkich oby wateli. - Tak. Sprawiedliwość. - Oficer, o którym mówiłem, dużo pił, ale
nigdy na polu bitwy. Z jed nym wyjątkiem. - Czekała. - Było późno i mój oddział stał na szpicy piętnaście kilometrów
w głąb terytorium nieprzyjaciela. Nie spodziewali śmy się ataku. Od kilku dni nic się nie działo. Jednak tej nocy jeden
ze zwiadowców doniósł, że nieprzyjaciel grupuje siły na wschód od naszego głównego obozu. Natychmiast wysłałem
łącznika z informacją. - Do dowódcy. - Tak. Nie było odpowiedzi. Następnego dnia, jak się tego spodziewali śmy,
nieprzyjaciel zaatakował jego żołnierzy. Przybyliśmy już po bitwie. To była... masakra. Tylu zabitych i rannych. - W
jego oczach pojawiło się przerażenie. - Odszukałem dowódcę, by ustalić, co się stało. Twierdził, że nie otrzymał mojej
wiadomości. - Tym razem gdy na nią spojrzał, na jego twarzy pojawiło się rozgoryczenie. - Odnalazłem łącznika,
żołnierza, któ remu bezgranicznie ufałem. Był w szpitalu polowym. Został okropnie oka leczony podczas walki i
bardzo cierpiał. Było jednak coś, co bolało go bardziej. Plama na żołnierskim honorze. Przysięgał, że dostarczył wiado
mość, ale dowódca był zbyt pijany, by ją przeczytać, więc mój zwiadowca przeczytał mu ją na głos. Zarzekał się
również, iź wiadomość otrzeźwiła

background image

oficera na tyle, że był w stanie działać sam lub przynajmniej wezwać ko goś, kto go zastąpi. Mylił się. Problem w tym,
że wszystko odbyło się bez świadków, dowódca był sam. - To okropne - westchnęła Letty. - Tak. To była zdrada, nie
tylko żołnierza, za którego ten oficer był odpowiedzialny, ale też wszystkich zasad, o które walczyliśmy. I dowódca nie
poniósł konsekwencji. Wie pani, że zamierzał tego łącznika postawić przed sądem wojskowym, tyle że biedak
wcześniej zmarł? - W tonie jego głosu brzmiało głębokie zadziwienie i poczucie osobistej porażki. - I co pan zrobił? -
Skonfrontowałem go. Był... bardzo poruszony tym, że uwierzyłem słowom swojego żołnierza, i na początku upierał się
przy swojej wersji. Nie rezygnowałem. Wiedziałem, że publicznie nie przyzna się do kłam stwa, ale chciałem odkryć
prawdę. Dreszcz przebiegł jej po plecach, gdy na nią spojrzał. - I udało się? - Tak. Przyznał mi się, że „może nie był
w stanie właściwie wypełnić swoich obowiązków", ale upierał się, że nie pamięta wiadomości ode mnie. Oczywiście
moja notatka zniknęła. Powiedział też, i to najbardziej utkwi ło mi w pamięci, że angielska armia nie może sobie
pozwolić na utratę jego wojskowego geniuszu i że poświęcenie jednego żołnierza było tego warte. Zapytał mnie, czy to
nie szczęśliwy zbieg okoliczności, że tamten umarł, zanim zaczęło się dochodzenie. I czyż może być piękniejsza śmierć
niż w służbie ojczyźnie? - Oczywiście pan się z tym nie zgodził. Spojrzał na nią z wdzięcznością. - Oczywiście. Ten
żołnierz zginął, walcząc za kraj, który obiecał mu sprawiedliwość i honor, a w rzeczywistości został zdradzony, gdyż
nie dotrzymaliśmy danych mu obietnic. Postawiłem sobie jako cel życia spra wić, by sprawiedliwość nie była złudną
wartością. Musimy służyć spra wiedliwości, by mieć do niej prawo. Nie można uważać, że się nam ona po prostu
należy. Między nimi zapadło milczenie. Nawet wiatr ucichł. Jedynie lekki sze lest traw mącił ciszę. - A co się stało z
dowódcą? - Przeprowadzono śledztwo. Niestety, nie znaleziono żadnych dowo dów winy. Sprawa nigdy nie trafiła na
wokandę. Kilka lat później ten ofi cer zmarł śmiercią naturalną. - Spojrzał na nią z powagą. - Nie opowie działem tej
historii, by mi pani współczuła, ale żeby wyjaśnić swoje postępowanie w stosunku do niej. To także mnie nie
usprawiedliwia. Bar dzo panią przepraszam. - Ależ nie ma potrzeby. - Jednak jest - zaprzeczył. Przerwał na chwilę i
wpatrywał się w nią zdziwiony. Głos mu złagodniał. - To idiotyczne podejrzewać, że żywioło wa kobieta nie jest osobą,
za którą się podaje, tylko dlatego że nie spotka łem dotąd nikogo podobnego do niej. Nie, tylko nie to. Letty poruszyła
się niespokojnie. - Ostrożność nie jest zbrodnią, sir Elliocie. - Nie, ale bezpodstawne śledztwo łatwo może się
przerodzić w prześla dowanie. Dziękuję, że mi pani o tym przypomniała, zanim wyrządziłem krzywdę osobie
niewinnej. Poczucie winy odebrało jej mowę. Powinien być ostrożny. Powinien pamiętać lekcję, którą życie mu dało
kilka lat temu. Nie powinien ufać nikomu, a zwłaszcza jej. Najgorsze, że gdy w końcu odkryje oszustwo, a odkryje to z
pewnością, już nigdy nikomu nie zaufa. Jak jednak mogła mu powiedzieć i nie narazić się na niebezpieczeństwo?
Nawet myśl o tym była szaleństwem... - Myślę, że miał pan rację, zasięgając o mnie informacji - wyrzuciła z siebie.
No, już dość powiedziała. Wystarczy. - Słucham? - Nie należy ufać pozorom. Ja to wiem, niech mi pan wierzy. - Na
Boga, czemu nie mogła przestać mówić? - Trzeba zawsze być pewnym kart, które nam rozdano. I dokładnie przyjrzeć
się wszystkiemu, co wygląda podejrzanie. - Dobry Boże, chyba oszalała! - Powinien pan być ostrożny. Świat pełen jest
oszustów, kłamców i złodziei. I nie mają przecież na pier siach tabliczek z wypisanymi zamiarami. Miał pan rację,
sprawdzając mnie. Proszę mi wierzyć, wiem, co mówię. - Wolałbym, by pani nie wiedziała. - Spojrzał na nią łagodnie.
- Słucham? - Z pani pewności w głosie wnioskuję, że pani albo bliska jej osoba została zdradzona. Tak mi przykro. W
ostatniej chwili opamiętała się, by nie otworzyć ust ze zdziwienia. Dobry Boże, on to mówił poważnie. Nie była w
stanie nic powiedzieć. Mogła tylko gapić się na niego i żałować, że nie jest taką kobietą, za jaką ją uważa. Nie zasłużyła
na jego czułość i troskę. Była jedną wielką blagą, zlepkiem drugorzędnych postaci z prostac kich fars. Wszyscy
reżyserzy mieli rację, nigdy nie będzie gwiazdą. Nie

background image

jest w stanie wyrazić głębszych uczuć, bo ich nie zna. Jest tylko świet ną dublerką. Pustym naczyniem, napełniającym
się emocjami innych lu dzi. - Przykro mi, Agatho. - Letty - wyszeptała żałośnie. - Że co proszę? Ocknęła się. Nie
mogła uwierzyć, że popełniła taki błąd. Jeśli zamierza dalej zachowywać się jak idiotka, to lepiej od razu przyznać się
do wszyst kiego. A przecież wcale nie miała takiego zamiaru. Była po prostu prze męczona. Musi uwolnić się od tego
zgubnego nastroju. Przywołała uśmiech na twarz. - Dla przyjaciół jestem Letty. - Letty - powtórzył powoli. - Pasuje
do pani. To zdrobnienie? - Drugie imię. Trudno jej było pozostać kobietą praktyczną, gdy uśmiechał się do niej w ten
sposób. Miał takie piękne oczy i czuły uśmiech. Wyciągnął rękę i odgarnął pasmo włosów z jej czoła. Nie cofnął palca,
tylko przesunął nim po skroni, wzdłuż linii policzka i zarysu podbródka. Roziskrzone, palące pożądanie zaczęło się
rozlewać po jej ciele. Zapo mniała o swoich obawach. Lekko pochyliła głowę, poddając sięjego piesz czocie. -
Obawiam się, że przez większość spędzonego z tobą czasu będę mu siał cię przepraszać - powiedział, ale nie wydawał
się skruszony. - Dlaczego? - Bo przy tobie nie potrafię utrzymać rąk przy sobie. - O! Serce waliło jej w piersi.
Przesunął rękę na jej kark. Zamknęła oczy. Delikatnie musnął jej usta miłym, słodkim, wzbudzającym namiętność
pocałunkiem. Lekko rozchyliła wargi, odgięła głowę do tyłu i czekała na więcej. Ale nic więcej nie było. Otworzyła
oczy. Oparł się na siedzeniu i patrzył na nią z pełnym rozba wienia natężeniem. Uniósł kącik ust w ironicznym
uśmiechu. Czy robił z niej głupca, czy się z nią drażnił, czy też, choć wydawało się to nieprawdopodobne, miała do
czynienia z czymś, co ją przerastało? - Czy to jakaś gierka? - zażądała wyjaśnień. - Co pan właściwie wy prawia? -
Och, Letty, ja po prostu staram się o twoje względy - odpowie dział. Nie możesz wyjechać - powiedział Cabot. Stał
przy drzwiach jej sypialni, a policzki zwisały mu jeszcze bardziej niż zwykle. - Cabot, moje złotko, kto by pomyślał,
że się we mnie podkochujesz? - Letty odgryzła kawałek nitki i wrzuciła szpulkę do koszyczka z robótkami lady
Agathy. - Żarty ci w głowie, Letty, a ja mówię poważnie. Nie możesz wyjechać z Hollies. Letty uniosła igłę do światła
i zmrużywszy oczy, zręcznie nawlokła nit kę. - Ja nie wyjeżdżam, tylko szyję. I nie skończę tej sukni przed kolacją,
jeśli będziesz mi przeszkadzać. Uniosła kupon muślinu w ciemnozielone i liliowe paski. Wolałaby, żeby Cabot sobie
poszedł. O co właściwie chodziło sir Elliotowi, gdy mówił, że będzie się starał ojej względy? Bo przecież nie to, o
czym pomyślała. Może jest jakieś inne wytłumaczenie? Może w jego towarzystwie „starać się" znaczyło coś zupełnie
innego niż w jej środowisku? Nie mógł chyba naprawdę zamie rzać tego, co jej się wydawało, że zamierza... bo jeśli
tak, to wtedy... Nie, po prostu chodziło mu o coś innego i tyle! - ...spaliłem go, żeby cię ochronić. Poprzez własne
myśli usłyszała ostatnie słowa Cabota. - Co spaliłeś? - List lady Agathy do panny Bigglesworth. - Co? - Sukienka
wyśliznęła się Letty z rąk. - Jaki list? - List, który panna Bigglesworth otrzymała od lady Agathy wczoraj po południu,
gdy ty byłaś w Little Bidewell. Na litość boską, Letty, to jest ważne. Musisz się naprawdę skupić i mnie posłuchać.
Letty nie zwróciła uwagi na jego poirytowany ton. Skoro chciała uciec, musiała wiedzieć, ile ma jeszcze czasu. - Co
było w tym liście, Cabot? - To prywatna korespondencja. Nigdy bym... - prychnął.

background image

Letty nie dała się oszukać. - Jeśli nie wahałeś się spalić listu, nie sadzę byś miał opory przed jego otwarciem. Więc co
ona tam napisała? Cabot, to dla mnie ważne. Cabot westchnął. - List był bardzo krótki. Przeprosiła za kłopoty, które
sprawiło jej za- mążpójście, i załączyła czek na kwotę wpłaconej przez Bigglesworthów zaliczki. Wymieniła kilka
firm w Londynie, których usługi mogłaby pole cić, i zakończyła informacją, że przez parę miesięcy nie będzie jej w
kraju, bo właśnie jest w podróży poślubnej. Letty odetchnęła z ulgą. Świetnie. Lady Agatha jest daleko, a Biggles-
worthowie nic nie wiedzą. Uśmiechnęła się, czując, że bezpośrednie za grożenie minęło. Wróciła do szycia. - I życzmy
jej szczęścia - powiedziała. - Życzmy jej szczęścia - powtórzył Cabot. - To jednak oznacza nie szczęście dla panny
Angeli. - Też racja - przyznała Letty, zręcznie poruszając igłą. Mała Angie zostaje na lodzie, a i tak miała już dość
kłopotów z dawnym ukochanym. Ale to w końcu nie jej sprawa. Wygładziła nowy szew palca mi. Kawałek koronki
przykryje zaszewkę i przyozdobi sukienkę. - I właśnie dlatego powinnaś tu zostać i przygotować wesele panny Angeli
- rzekł Cabot. - Czyś ty oszalał? - zapytała Letty, nie podnosząc oczu. - Mnie tu jutro nie będzie. Nie byłoby mnie już
dzisiaj, gdyby przeklęty pociąg jeździł według normalnego rozkładu. Obrzuciła czujnym spojrzeniem torbę, która stała
tam, gdzie ją postawi ła. Nie było sensu jej rozpakowywać. Letty kupiła już nawet bilet na po ciąg. Nie do Whitiock,
jak powiedziała sir Elliotowi, ale na południe do Yorku. Jeszcze przez jedną noc będzie damą. Jeszcze przez jedną
noc... I jeszcze jeden wieczór. On pewnie nie przyjdzie. - Letty, naprawdę nie możesz wyjechać. - A bo co? - spytała z
nagłą melancholią. Odcięła kawałek koronki i przypięła go szpilkami do szwu. - Jeśli wyjedziesz, pójdę natychmiast
do sir Elliota i powiem mu, kim jesteś. Przerwała szycie. - Człowiek, którego kiedyś znałam, nie szantażował
przyjaciół - po wiedziała. - Nie mam wyboru. - Cabot spojrzał jej w oczy. Ona pierwsza spuściła wzrok. Była wobec
niego niesprawiedliwa. On tylko troszczył się o rodzinę, u której pracował. Trudno mieć do niego

background image

pretensje, że zasugerował właśnie to, co sama miała wielką ochotę zrobić. Co nie znaczy, że będzie dla Bigglesworthów
ryzykować życie. - Nie wygłupiaj się, Cabot - powiedziała. - Dotrzymałam swojej czę ści umowy. Od początku
mówiłam, że zostanę tu tylko kilka dni. Nie pro testowałeś. lnic sienie zmieniło. A Bigglesworthowie nic nie stracili.
List od lady Agathy dostaliby dopiero dzisiaj. Teraz mają tylko kilka dni mniej na znalezienie innej osoby, która
przygotuje im wesele. - A jak myślisz, co zrobią, gdy odkryją, że weselna cudotwórczym zo stawiła ich na lodzie, a
kobieta, którą postawili na piedestale, oszukała? - zapytał. Zabolały ją jego słowa. Jednak zaczynała się już
przyzwyczajać do ran na sercu. Nie ma znaczenia, że cierpisz, jeśli inni nie widzą twojej słabo ści. A jej słabości Cabot
nigdy nie zobaczy. - Po prostu będą musieli znaleźć kogoś innego - stwierdziła. - Anton ma tyle pieniędzy, że na
pewno znajdzie się w Londynie ktoś, kto zapędzi jego służbę do roboty. Chciałaby w to wierzyć. Spojrzał na nią
wymownie, ale powstrzymał się od komentarza. Nienawidziła tego nieznanego dotąd okropnego, obezwładniającego
poczucia winy. Nie było powodów, by czuła się winna... no, właściwie niewiele. - Poza tym Bigglesworthowie nie
będą żałować, że tu przyjechałam, zwłaszcza gdy zobaczą suknię ślubną uszytą według mojego projektu. Angela będzie
w niej wyglądać jak księżniczka z bajki - powiedziała na swoją obronę. - Wiem. Właśnie dlatego powinnaś zostać. -
Cabot usiadł koło niej na kanapce i wziął ją za rękę. - Uda ci się, Letty. Wiem, że dasz radę. Masz oko swojej matki,
jeśli chodzi o styl, i wyczucie dramatyzmu swojego ojczyma. Spojrzała na niego z kwaśną miną. - To, że zostałam
wychowana za kulisami teatrów muzycznych West Endu przez pierwszorzędną projektantkę kostiumów teatralnych i
drugo rzędnego magika, nie daje mi kwalifikacji do przygotowania wesela w wy ższych sferach, Sammy. Uniósł
spódnicę sukni, którą szyła. - Popatrz tylko, co zrobiłaś dla panny Angeli, i na to, co tu szyjesz. Masz taki sam talent
do igły jak twoja matka, Letty. I nie musisz się mar twić o jedzenie, zastawę, kelnerów i resztę pomocników. O to już
zadba wynajęty kuchmistrz. - Nie odezwała się, więc ciągnął dalej: - Słyszałem, jak panna Bigglesworth mówiła Grace
Poole o twoim pomyśle na dekora cje w stylu orientalnym. Jest pełna entuzjazmu.

background image

- Dobry Boże! - westchnęła cicho Letty. Zrobiło jej się słabo. Dała się ponieść swojej roli i tyle. Poniosło ją wy zwanie
i radość, że bierze udział w czymś uczciwym. - Ja tylko tak sobie gadałam, by pomyśleli, że wiem, o czym mówię -
powiedziała. - Ty wiesz - nalegał Cabot. - Słyszałem, co mówiłaś o skupieniu uwagi widowni. Miałaś rację. Wesele
jest tylko przedstawieniem podobnym do tych, w których brałaś udział. Pamiętam, że w naszych sztukach przesta
wiałaś dekoracje. - Ja tylko się bawiłam. A poza tym to było na scenie - zaprotestowała desperacko. Boże miej ją w
opiece! Zaczynała wierzyć, że mogłoby się jej udać. Gdyby tak się stało, byłoby to największe oszustwo jej życia. A
nagroda? Szczęście pewnej dziewczyny. I jeszcze kilka dni z nim. - Letty... - Cabot ścisnął jej rękę. - Daj mi chwilę
spokoju! Szaleństwem było nawet o tym myśleć. Uwolniła dłoń i chwyciła się obiema rękami za głowę, mocno
zaciskając powieki. Natychmiast stanął jej przed oczami Elliot, z czarnymi włosami rozwianymi przez wiatr, z tym
swoim uśmiechem i spojrzeniem pełnym szacunku. Nigdy wcześniej nie spotkała mężczyzny, przy którym serce biłoby
jej szybciej, który by sprawił, że zapragnęłaby się zmienić. Mężczyźni, których znała, byli szorstcy, nieokrzesani,
głodni smaku krwi i zapachu strachu. W sir Elliocie nie było przemocy i ordynarności. Jęknęła cicho. Jeśli teraz
zostanie, to jak będzie wyglądał moment jej odjazdu? Jak to oboje zniosą? Przez ostatnie sześć lat myślała tylko o
sobie, dbała wyłącznie o własne interesy. Poczuła się nieswojo na myśl, że jego dobro chce przedłożyć nad swoje. Ta
skłonność mogłaby ją osłabić, uczynić nieostrożną. A zresztą, pomyślała, dlaczego mój pobyt tutaj miałby wyrządzić
mu jakąś szkodę? Przecież sir Elliot March był bogaty, miał posiadłość ziemską i odda nych, kochających przyjaciół.
Zacisnęła oczy jeszcze mocniej, próbując się uwolnić od kłębowiska sprzecznych emocji. - Letty... - Ktoś się
zorientuje. Ktoś się na pewno dowie - powiedziała zdespero wana, otwierając oczy. - Nie. Wyjedziesz stąd za tydzień,
na długo przed przyjazdem ludzi, którzy mogliby znać prawdziwą lady Agathę. Ślub jest dopiero za dwa miesiące.
Wszystko zaplanujesz, wyślesz instrukcje do firm wskazanych

background image

przez lady Agathę, a potem wyjedziesz. Ja ci pomogą. I Grace Poole też. Dasz sobie radę, Letty. Zobaczysz. - A co z
lady Agathą? Co się stanie, gdy ona wróci? - spytała szorstko Letty. - Angela stanie się pośmiewiskiem całego
miasteczka, jeśli ktoś odkryje, że jej wesele przygotowała... swawolna aktoreczka. Znów ta dziwna uporczywa myśl, że
przejmuje się problemami innych. - A kto wygada? - spytał Cabot z powagą. - Nie ma żadnych zdjęć lady Agathy.
Mówiłem ci, co napisała. Nie będzie jej przez kilka miesięcy. Gdy wróci, jeśli nawet ktoś wspomni o weselu, ona nie
ośmieli się powiedzieć, że jej tu nie było. Jej reputacja byłaby zrujnowana, jeśliby się wydało, że z powodu jej
zaniedbania słodka, niewinna dziewczyna... - urwał raptow nie i mocno się zaczerwienił. - ...padła ofiarą oszustki i
naciągaczki? - dopowiedziała słodko Letty. Roześmiała się cicho, z wysiłkiem. -Nie przejmuj się, Cabot. Masz rację.
Nie ma się co oszukiwać, że mogłabym się zmienić. Nie zaprzeczył. Co dziwne, to zabolało ją jeszcze bardziej. Kiedyś,
sły sząc taką opinię o sobie, roześmiałaby się i przytaknęłaby z ochotą. - Jest jeszcze jeden powód, dla którego ty
musisz to zrobić, Letty - rzekł Cabot. - Tak? Poza tą drobnostką, że doniesiesz na mnie sir Elliotowi, jeśli tego nie
zrobię? - Wbrewtemuco sądzisz, ja wiem, że jeśli ty tego nie zrobisz, nie znaj dzie się nikt inny. - Znów wziął ją za
rękę. - Więc co, zrobisz to, Letty? Próbowała znaleźć inny powód niż pragnienie, by ktoś starał się o jej względy.
Szukała powodu, który by bardziej pasował do tego, kim była Letty Potts. I znalazła go. To byłby wspaniały numer!
Najlepszy w jej karierze. Dobrze, że Sammy w porę przypomniał jej, kim była: Letty Potts, która z uśmiechem na
ustach ważyła się na wszystko. - Światło, scena, kostiumy. Zaplanować wejścia, nauczyć pannę młodą kilku sztuczek i
to wszystko? - zapytała szorstko. - Tak. Zrobisz to? Proszę. Oddam ci nawet czek przesłany przez lady Agathę. Już
wiedziała, że jeśli teraz chciałaby uciec, Cabot by na nianie doniósł. Nie miał na to dość odwagi. Był mięczakiem. A
ona nie. Wiedziała też, że Cabotowi nigdy nie przyjdzie do głowy, że pomogłaby Bigglesworthom ze zwykłej
przyzwoitości, sympatii i współczucia. Taki mi uczuciami kierują się sir Elliot, Bigglesworthowie i doktor Beacon.
Cabot myślał, że ona jest bez serca. I miał rację. Więc dlaczego chciało jej się płakać?

background image

- Letty... - Głos miał cichy i błagalny. Zamrugała, by ukryć zdradzieckie łzy, i odwróciła się do niego. - Więc mam tu
zostać i pomóc tym ludziom w przygotowaniu wesela, a w międzyczasie spać pod puchową pierzyną? - Tak. - Ubierać
się w kosztowne suknie? - Tak. - Jeść frykasy i pić dobre wino? - Tak. - I na koniec za fatygę dostać pełną sakiewkę? -
Tak. I być z nim. - Dobra. Nie takie rzeczy się robiło - powiedziała. Cabot, mamrocząc podziękowania, uciekł z jej
pokoju, zanim zdążyła by zmienić zdanie. Niecałe dwadzieścia minut później rozległo się puka nie do drzwi. Usiadła na
łóżku, zamknęła książkę i wsunęła ją pod po duszkę. - Proszę. Weszła Angela z Mikrusem na rękach. Pies wyraźnie się
zaokrąglił i był o wiele bardziej zadbany niż kilka dni temu. - Ciocia Eglantyna poprosiła, żebym przyniosła do pani
Pimpusia. - Dziewczyna posadziła psa na poduszce. Mikrus spojrzał przelotnie na Letty, zeskoczył z łóżka i podbiegł
do drzwi. Usiadł i obejrzał się na nią. - On chyba lubi ciocię Eglantynę - stwierdziła Angela. Dlaczego miałby nie lubić?
- zadała sobie pytanie Letty. Pierwszy raz w życiu był najedzony, bezpieczny i zadowolony. I po raz pierwszy w ży ciu
nie zagrażał mu londyński ruch uliczny albo przymusowy udział w nie legalnych walkach psów w jakiejś mordowni.
Nie mogła być zła na małego gałgana, że wykorzystywał sytuację. W koń cu sama też to robiła. Ona i Mikrus byli do
siebie podobni. Oboje przyjęli

background image

fałszywe imitna, wcielili się w swoje role i pragnęli, by trwało to wiecz nie. - A ciocia iglantyna uwielbia go aż do
przesady - powiedziała Angela. - Więc pozvólmy im nacieszyć się swoim towarzystwem - odparła Letty. - Czy
mogłabyś go wypuścić? Jestem pewna, że sam znajdzie do niej drogę. Pod tyn względem jest wyjątkowo bystry. -
Dziękuję pani. - Angela uśmiechnęła się łagodnie. - Ciocia Eglanty- na bardzo potzebuje towarzystwa. Nigdy się do
tego nie przyzna, ale wy daje mi się, ŻJ będzie samotna, gdy wyjadę. Otworzyła Irzwi. Mikrus wstał i wybiegł, nie
oglądając się za siebie. - Nie przeizkadzam pani? - Nie. - Ljtty opuściła nogi na podłogę i podniosła zeszyt, w którym
robiłanotatki Żeby nie myśleć o Elliocie, zajęła się przeglądaniem Dobrych obyczajów Aigeli. - Zapisywałam różne
pomysły na twoje wesele. - Przepraszam, że przerywam, ale szukam swojej książki i chciałam zapytać, czy ej pani nie
widziała. - Książki?- Letty wsunęła Dobre obyczaje głębiej pod poduszkę. Nie mogła przecisż przyznać, że książka jest
u niej. Która córka diuka czytała by takie rzecry? - Jakiej książki? - Och, tej głupiej książki o obyczajach towarzyskich -
powiedziała Angela zakłopotana. - Na pewno wkrótce się znajdzie. - Oczywićie. Po połudnu, gdy skończę ją czytać.
Kto by pomyślał, że życie w towa rzystwie ma yle reguł? Dziewczyna zwlekała z wyjściem. Letty przypomniała sobie,
jak młoda i nieśmiała jst Angela. - Miałaś jikieś wieści od Kipa Himplerumpa? - Nie. - Aigela mocno się zarumieniła. -
Nie? No proszę - powiedziała zadowolona Letty. - Gad spróbował szantażu, pogroził ci, a gdy zobaczył, że się nie
ugięłaś, podkulił ogon i uciekł. - Naprawię tak pani myśli? - spytała Angela z nadzieją. - Oczywiście. Angie, zapomnij
o całej sprawie. Ciesz się życiem i nie zadręczaj tatóm głupstwem. - Pani nierozumie. - Czego? - Kip jest Dkropnie
zaborczy. On uważa, że między nami coś było. - No to sę pomylił. Szantażyści są tchórzami. Jeśli tylko stawisz im
czoło, od razi się wycofują. Przestań się tym martwić - rezolutnie odparła Letty.

background image

Gorzej, jeśli szantażystą był Nick Sparkłe. Zadrżała. Już dawno o nim nic myślała. Miała nadzieję, wręcz modliła się,
żeby już jej nie szukał. - A jeśli on nie zrezygnuje? - zapytała Angela. - Angeio, będziesz markizą. - Letta wzięła
dziewczynę za ręce i popa trzyła jej z powagą w oczy. - Jeśli Kip Himplerump czegoś od ciebie chce, po prostu
odpowiednio go potraktuj. Dziewczyna pobladła, ale nie zaprotestowała. Kiwnęła głową. - Brawo, Angie - powiedziała
życzliwie Letty. - Będzie z ciebie świet na markiza. Angela uśmiechnęła się z drżeniem. - Spróbuję - obiecała. - To
dobrze. - Letty poklepała miejsce obok siebie na łóżku. - Usiądź koło mnie. Właśnie zapisywałam różne pomysły
dotyczące twojego we sela. - Tak? Letty uśmiechnęła się krzywo. - Och, Angie. Musisz się trochę bardziej postarać.
„Przyszła panna młoda, nie posiadając się z radości z powodu zbliżającego się ślubu, mówi z entuzjazmem o
przygotowaniach" - zacytowała didaskalia do jednoak tówki, w której wystąpiła w zeszłym roku. Angela, zaskoczona
podniosłym tonem Letty, wybuchnęła śmiechem. - Jak pani to robi? - O, ja jestem prawdziwą kopalń iąnieodkrytych
talentów - powiedzia ła Letty. I muszę bardzo uważać, żeby przez te talenty nie wylądować w więzie niu. - Nad czym
się pani zastanawiała? - spytała Angela. - Rozmyślałam nad różnymi rozrywkami. - Rozrywkami? - Tak. Orkiestra jest
dobra na przeciętne wesele. Ale po eleganckim ślubie powinny nastąpić atrakcje, które wszystkich zaskoczą. -
Naprawdę? - Angela szeroko otworzyła oczy. - Oczywiście. A przynajmniej na tym weselu tak będzie, jeśli tylko Letty
coś wymyśli. Jak już się w coś zaangażowała, wkładała w to całe serce. Jak się powie działo A, trzeba też powiedzieć
B, mawiała Veda. No, Letty posunęła się w alfabecie dużo dalej. Przede wszystkim doszła do wniosku, że prawie
trzysta nieznanych so bie osób, pochodzących z różnych sfer, wśród nich prowincjonalna szlachta i światowi bywalcy,
wymagało ciekawszej rozrywki niż kilka walczyków.

background image

Tylko zabawa, która ich porwie, będzie miała sens. Letty skłonna była przyznać, że ślub powinien odbyć się uroczyście
i zgodnie z ceremonią, ale też była przekonana, że wesele musi być huczne i... wesołe. - Stanowczo nietuzinkowe
atrakcje. - Jakie? Pomyślała o trupie artystów, którzy byli gwiazdami rewii rozmaitości w teatrze Grandeur. Ostatniej
zimy teatr zamknięto z powodu braku po zwolenia na sprzedaż alkoholu. Od tamtej pory artyści nie mieli stałego
zatrudnienia. Nie zwlekaliby z przyjazdem, nawet zawiadomieni w ostat niej chwili, i nie wzięliby dużo za występ. - Co
powiesz na karzełki? - spytała Letty, przeciągając każde słowo. Wygląda jak prawdziwa księżniczka, słowo daję -
westchnęła Grace. Stojąca za nią Meny kiwnęła aprobująco głową. - Prześliczna - szepnęła panna Eglantyna. - Mam
nadzieję, że on doce nia jej urodę. Cała trójka patrzyła ponad balustradą galerii na stojącą piętro niżej lady Agathę,
która z niezadowoloną miną spoglądała w lustro, szykując się na wieczorne przyjęcie u państwa Bunting. Nie miała
powodu narzekać. Była ubrana w wieczorową suknię z bladożółtej satyny, która znakomi cie podkreślała jej wspaniałą
figurę. Z ramion opadały powiewne rękawy z delikatnego, przejrzystego muślinu. Szyja, ramiona i biust wyłaniały się z
głębokiego dekoltu. Połyskliwa satyna spływała z jej piersi jak płynny miód, owijała wąską talię i spadała szerokimi
fałdami na podłogę. Lady Agatha lekko obróciła się wkoło, obserwując, jak wygląda jej elegancki kok. Obfita halka z
tafty zaszeleściła zalotnie. — No, lalunia, spokojna głowa - powiedziała Grace. - Musiałby chyba być jedną nogą w
grobie, żeby nie być... eee... pod wrażeniem. Użyła określenia „pod wrażeniem", choć jej zdaniem bardziej pasowa łoby
„napalony jak ogier". Lady Agatha uniosła smukłe ręce w długich białych rękawiczkach i upięła niesforny loczek.

background image

- Nie będzie mógł utrzymać rąk przy sobie - wyrwało się Merry. - Cicho! - szepnęła zgorszona Eglantyna, a potem
spytała: - Naprawdę tak myślisz? Bardzo polubiła lady Agathę i myśl, że mogłaby zyskać taką miłą są siadkę, nieco
złagodziła ból związany z rychłym wyjazdem Angeli. Ale oczywiście, pozostawała jeszcze kwestia, hm, zapału Elliota,
chociaż lady Agatha musiała przyjąć jego przeprosiny. - Oczywiście - powiedziała Merry tonem znawcy. Eglantyna
nawet nie chciała wiedzieć, skąd u niej takie doświadczenie w tych sprawach. - Na pewno - zgodziła się Grace. -
Wczoraj przyjechał tylko po to, by się zobaczyć z lady A. A Sal doktora Beacona słyszała, jak po mszy w ostat nią
niedzielę zaprosił lady Agathę na przejażdżkę, na którą nie pojechała. A to dlatego, że się zaharowuje przy weselu
panny Angeli. - Ale sama mówiłaś, że Cabot uważa nasze... - Eglantyna odchrząknę ła delikatnie - ...wysiłki, by ich
skojarzyć, za daremne. - Cabot to stara baba - stwierdziła zdegustowana Merry. Lady Agatha uśmiechnęła się do lustra i
przechyliła głowę na bok, by obejrzeć zęby. Merry zdusiła chichot. - Nie wiedziałam, że damy też tak robią! Eglantyna
tym razem jej nie uciszyła. Była zbyt zajęta myślami o sir Elliocie i lady Agacie. Gdyby tylko miała w sobie więcej
optymizmu. Nie żeby lady Agatha wyglądała na obojętną wobec sir Elliota. Nie, była nim wręcz oczarowana.
Rumieniła się, oczy jej błyszczały i promienia ła, gdy była koło niego, a on... Sposób, w jaki na nią patrzył, wprawiał
Eglantynę w zakłopotanie, jakby była świadkiem czegoś bardzo intym nego. W reakcji lady Agathy był jednak jakiś
ukryty ton, którego Eglantyna nie umiała nazwać. Tłumił on radość i zadowolenie, jakie lady Agatha okazywała w jego
towarzystwie. I bardzo przypominał rozpacz. Atticus wszedł do holu i zastał tam syna oglądającego sobie zęby w lu
strze. Zadziwiające. Elliot zwykle się tak nie zachowywał. - Ufam, że nie zostało tam nic z obiadu? - zapytał Atticus
spokojnie. Elliot był w takim stanie, że nie zwrócił uwagi na żart w słowach ojca, tylko spojrzał uważniej w lustro i
wymamrotał: - Boże, mam nadzieję, że nie.

background image

Przygładził i tak już przygładzone włosy i wyrównał nienagannie wy równane mankiety. Wyglądał jak
podekscytowany, zniecierpliwiony koń wyścigowy. Atticus bardzo się z tego cieszył. Podobał mu się ogień w oczach
syna, zaborczość, z jaką patrzył na lady Agathę, i głęboki tembr głosu, gdy o niej mówił. Dobrze, że lady Agatha
spodobała się Atticusowi. Miała wesołe, otwar te spojrzenie, była spostrzegawcza i błyskotliwa w rozmowie. Nie
wyglą dała na osobę, która obraża się o drobiazgi i angażuje tylko powierzchow nie. I o ile się nie mylił, chyba nie
dawało jej spokoju to, co czuje do Elliota. To bardzo dobrze, pomyślał zadowolony Atticus. Miłość nie powinna być
spokojna. Zapewne w tym tkwił problem związku Catherine i Elliota. On ją darzył spokojnym uczuciem. Przynajmniej
tak uważał Atticus, ponieważ jego szarmancki, powściągliwy syn nigdy nie powiedziałby niczego, co mogło by
wprawić damę w zakłopotanie. Atticus był przekonany, że przyczyną takiego zachowania Elliota wobec Catherine było
poczucie winy z powo du ulgi, którą poczuł, gdy zerwała ich zaręczyny. Atticus nie sądził, by lady Agatha wywoływała
w mężczyźnie „spo kojne" odczucia. Ale jeśli Elliot płonął ogniem i niecierpliwił się, lady Agatha była tak samo
poruszona. Dowcipna i impertynencka, od razu tra ciła przytomność umysłu, gdy pojawiał się przy niej Elliot. To
bardzo do brze. - Jesteś gotów? - spytał Elliot, przerywając rozważania ojca. Atticus wygładził ubranie. - Chyba
wszystko jest na miejscu. Spodnie, koszula, kamizelka, mary narka, krawat. Na Boga, nie zapomniałem nawet o butach.
Tak, Elliocie, jestem gotowy. - To dobrze. Atticus potrząsnął głową, wychodząc za synem do powozu. Już nieraz
widział mężczyznę tak pochłoniętego kobietą, że tracił poczucie rzeczy wistości. Tyle że nigdy nie widział, by
przytrafiło się to Elliotowi. Uśmiechnął się szeroko. Catherine Bunting miała wysoki, świetnie ustawiony i okropnie
bez barwny sopran, którym po dziesięciu minutach uprzejmej zachęty uraczy ła swych gości. I raczyła przez następne
trzy kwadranse.

background image

Letty była tak znudzona, że z trudem powstrzymywała ziewanie. Mogła tylko siedzieć i patrzeć, jak Mikrus rozkochuje
w sobie Eglantynę. Nikt nie śmiał rozmawiać w trakcie zawodzenia Catherine. Została też pozbawiona przyjemności
siedzenia obok Elliota. Catherine nie zadowoliła się trzymaniem go przy sobie przez cały czas od momentu przybycia
Letty, ale zaangażowała go też w przewracanie nut, gdy grała na pianinie. O tak, umiała całkiem nieźle grać. Zalety tej
kobiety były liczne, jeśli nawet ilość nie przekładała się na jakość. Wreszcie Catherine wyczerpała swój repertuar, na
koniec szczebiocząc słodką piosenkę o króliczkach, cykających pasikonikach i robaczkach mieszkających w stercie
drewna na polu. - Och nie, nie powinnam się już wam dłużej narzucać - powiedziała skromnie. - Na pewno są wśród
nas inne śpiewaczki... - Lekceważąco przesunęła wzrokiem po Letty. Ta kobieta była okropnie irytująca. Ciągle ją
obserwowała, szczególnie gdy Letty próbowała choć na chwilę znaleźć się blisko Elliota. Ale nie mogli być sami nawet
przez moment. Widywali się codziennie od chwili, gdy oświadczył, że będzie się starał o jej względy. Ale ani razu nie
powtórzył swej deklaracji ani pocałunku. Zawsze ktoś był w pobliżu. Wyglądało na to, że on to zaplanował. Zacho
wywał się jak zakichany dżentelmen i doprowadzał ją tym do szaleństwa! - Florence? - spytała Catherine,
wypatrzywszy wśród gości siostrę Ja mesa Beacona. - Moja droga, masz taki piękny głos! Może zaśpiewasz Słodki
ptaszku, przyleć do mniel Jak to szło... - Zaczęła nucić refren. Tym razem Letty nie zdołała opanować ziewnięcia.
Catherine przestała śpiewać. Letty przyłapana na tej chwili słabości spojrzała z poczuciem winy na zaróżowioną twarz
gospodyni. No cóż, przynajmniej zakryła usta dłonią... - Ach, lady Agatho! Czy pani machała do mnie? - spytała
słodko Ca therine. Letty odchrząknęła. - Nie. Ja... - Powinnam wiedzieć, że pani także śpiewa - powiedziała
Catherine. - Przy pani widocznych -przeciągnęła lekko słowo, prześlizgując się wzro kiem po piersiach Letty -
walorach. - Twarz Letty stężała. - O, niech nam pani zaśpiewa! - poprosiła Catherine. Inni goście odwrócili się na
krzesłach i zaczęli delikatnie klaskać, pa trząc na nią z wyczekiwaniem. Tylko Elliot wyglądał, jakby miał wątpli
wości. Dlaczego? Czy uważał, że żadna kobieta nie dorówna jego byłej narzeczonej?

background image

Nie tylko by jej dorównała, ale jeszcze bez wysiłku zdystansowała. Kró liczki, też coś! - Cóż, skoro pani nalega -
powiedziała i wstała z krzesełka. - Nalegam. Oboje nalegamy, prawda, Elliocie? - Catherine położyła dłoń na jego ręce.
- Jeśli tylko lady Agatha nie ma nic przeciwko temu - odpowiedział taktownie Elliot. - Ale mili państwo wybaczą mi
fałszywą nutkę tu i tam? - skromnie spytała Letty. Usłyszawszy zapewnienie zgromadzonych, uśmiechnęła się i
przeszła z podniesioną głową przez środek sali. - Czy mam pani akompaniować? - zaofiarowała się Catherine, ciągle w
roli uprzejmej gospodyni. - Nie, dziękuję. Letty ominęła ją i usiadła na środku ławki przy pianinie. Nie grała za
dobrze, bo jej instrumentem był głos, ale znała akordy i miała niezłe po czucie rytmu. Catherine odsunęła się
niepewnie. Elliot usiadł pod ścianą, czekał zain trygowany. Letty przebiegła palcami po klawiszach i zagrała wesołą
melodię. Po tem uśmiechnęła się szeroko do publiczności i zaczęła śpiewać: Nad rzeką na drzewie sikoreczka Śpiewa:
Wierzba ma, ćwir, ćwir, listeczka! Spytałam: Głu-ptaku, czemu tu siedzisz I o ćwir, ćwir, listeczkach ciągle bredzisz?
Czy to z intelektu braku, ptaku? Czy to czkawka po robaku? On zaś, skacząc mi po gałązeczkach, Ćwierknął: Wierzba
ma, ćwir, ćwir, listeczka! Słuchacze byli zachwyceni. Ale w końcu każdy Brytyjczyk uwielbia Gilberta i Sullivana.
Zadziwiająca. Elliot odchylił się na oparcie krzesła. Siedząc bokiem do widowni, mógł się Letty przyglądać, nie
zwracając na siebie uwagi. Była wspaniała. Miała

background image

czysty, głęboki, dźwięczny mezzosopran. Jednak największe wrażenie spra wiał jej sposób śpiewania. Gdy doszła do
słów o „braku intelektu" sikorki, zrobiła minę zdziwionego prostaczka. Publiczność wybuchnęła śmiechem, bawiąc się
razem z nią. Ma wielki dar, pomyślał Elliot. Umie rozbawić ludzi, wciągnąć ich do magicznego kręgu, w którym czują
się swobodni i szczęśliwi. Przyglądał się, jak odrzuciła głowę i szerokim gestem ręki zaprosiła słu chaczy, by śpiewali
razem z nią, a oni dołączyli do niej. Zauważył, że nawet jedna ze służących Buntingów, pośpiesznie zbierając puste
filiżan ki, podśpiewuje Sikoreczkę. Letty zachęcona pochwałami gładko przeszła do starego muzycznego szlagieru
Szampański Charlie. Jej żywa, ruchliwa twarz nabrała dobrotliwego wyrazu i rubaszności, a głos stał się niewyraźny i
łobuzerski, doskonale naśladując charakter i ak cent chłopaka z nizin, tytułowego bohatera piosenki. Publiczność
zaczęła . klaskać w takt muzyki. Jego sąsiedzi klaskali! Jakby byli w piwiarni, a nie w salonie lorda Paula Buntinga.
Zresztą sam Paul nie miał nic przeciw temu. Klaskał ze wszyst kimi. Florence Beacon wystukiwała rytm stopą, a Rosę
Jepson podrygi wała. Tylko Cathenne tkwiła nieruchomo z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Letty doszła do
refrenu i zaśpiewała: - „Na imię mi Szampański Charlie!" - A potem przyłożyła dłoń do ucha, jakby nasłuchiwała.
Goście nie zawahali się dośpiewać z entuzjazmem: - „Szampański Charlie, tak mnie zwą!" Odrzuciła głowę do tyłu i
zaśmiała się z nieudawaną radością. Ciągle się śmiejąc, spojrzała w tłum. Nagle urwała i szeroko otworzyła oczy. Elliot
obrócił się na krześle. Niczego tam nie było, a jednak wpatrywała się w je den punkt, jakby zobaczyła ducha. Dotknęła
skroni i uśmiechnęła się nerwowo. - Bardzo przepraszam, chyba zapomniałam następnej zwrotki. Rozbawiony tłum
wydał zgodny jęk zawodu. - O, państwo są nadzwyczaj łaskawi, ale muszę już skończyć. Wstała, ukłoniła się szybko i
pobiegła na koniec sali. Kim była? Wiedział, że nazywa się Agatha Letitia Whyte. Dla przyja ciół Letty. I choć z
każdym dniem dowiadywał się więcej o Letty, miał dziwne wrażenie, że coraz mniej wie o lady Agacie.

background image

Letty chwyciła Mikrusa na ręce. Mało brakowało! Bawiła się w najlep sze, gdy nagle zobaczyła gałgana stojącego w
samym środku przejścia między rzędami krzeseł. Stał na tylnych łapach i szykował się do przemaszerowania do niej
środ kiem sali. Co gorsza, zamierzał to zrobić z torebką Catherine Bunting w zę bach. Powinna się domyślić, że
wykręci taki numer. Aktor zawsze pragnie skupić na sobie uwagę publiczności, a Mikrus był urodzonym aktorem.
Wystarczyły oklaski, a on zaczynał swój popis. Sa ma go tego nauczyła. Także kraść torebki paniom na widowni.
Nigdy by nie pomyślała, że połączy obie umiejętności. Dzięki Bogu nikt nie zauwa żył. Rzuciła torebkę na ziemię i
kopnęła pod rząd krzeseł. Służba znajdzie ją później podczas sprzątania. Odwróciła się, trzymając wyrywającego się jej
z rąk Mikrusa. Za nią zebrał się już spory tłumek ludzi. - Lady Agatho, pani ma prześliczny głos! - Już dawno tak
dobrze się nie bawiłem. - Lady Agatho, pani ma prawdziwy talent. Nie sądzi pan, sir Ellio cie? - Nadzwyczajny.
Odwróciła głowę. Stał obok niej. - Lady Agatho - pozwoli pani, że pogratuluję występu? Był zachwyca jmy. - Sir
Elliocie. - Czy to możliwe, by ten zdyszany szept należał do niej? O Boże. Niech on przestanie tak na nią patrzeć, bo
kręci jej się w głowie i traci rozum, i... Odsunął się, a jego miejsce zajął kolejny dżentelmen. Gdy uniosła wzrok
ponownie, Elliota już nie było. Dopiero po piętnastu minutach udało się jej uwolnić od wielbicieli. Ruszyła przez tłum,
by go odszukać, dziękując uśmiechem za życzliwe uwagi. W końcu znalazła go w zatłoczonym przedpokoju. Siedział
przy oknie z łokciem opartym na poręczy krzesła, uważnie słuchając chudego niskie go mężczyzny. Zobaczyła, jak od
tyłu podchodzi drugi mężczyzna i doty ka jego ramienia. Elliot uniesioną dłonią dał znak, by im nie przeszkadzał, i
mężczyzna odszedł. Wkrótce na jego miejsce zjawi się kolejny. Elliot, gdziekolwiek się zjawił, przyciągał ludzi jak
magnes opiłki żelaza. Podniósł wzrok - chyba wyczuł jej spojrzenie - i popatrzył jej w oczy. Przez chwilę było tak,
jakby w pokoju byli tylko oni dwoje. Nie słyszała nic poza biciem swojego serca. Usta mu złagodniały, układając siew
obiet nicę uśmiechu.

background image

- LadyAgatho? Ktoś dotknął jej łokcia. Zamrugała, uwalniając się od wszechogarniają cego poczucia jego obecności,
od świadomości, co z nią wyprawiał ledwie cieniem uśmiechu. - Tak? Odwróciła się do pana Jepsona, mocno
zaczerwienionego na twarzy. - E, hm, chyba nie zamierzała pani tam wejść, lady Agatho? - zapytał niezręcznie. -
Oczywiście, że nie - powiedziała Letty wyniośle. - A dlaczego nie? - Bo to... hm... jest... eee... palarnia. No tak. Nawet
idiota by to zauważył. Dym wisiał w powietrzu jak nie bieska zasłona. Połowa mężczyzn miała w rękach cygara,
pozostali kie liszki brandy. Kobiety... Kobiet nie było. Och... - Proszę mi wybaczyć. Szukałam toalety dla pań. Boże
spraw, by tu taką mieli. - Ach tak! - zawołał pan Jepson. - Prosto korytarzem i pierwsze drzwi na lewo. Zanim odeszła,
zerknęła na Elliota, pochłoniętego teraz rozmową ze szczupłym, siwym mężczyzną. Zawróciła do bawialni, ale przyszło
jej na myśl, że pogawędka z miejscowymi plotkarkami może być całkiem za bawna. Poszła więc za wskazówkami pana
Jepsona i zobaczyła uchylone drzwi do damskiej toalety. Podeszła bliżej, spodziewając się w progu ob łoczku
pachnącego pudru i już miała wejść, gdy usłyszała głos Catherine Bunting. - Nie, nie powiedziałabym „wulgarna".
Letty się zatrzymała. - Ale można by powiedzieć „pospolita" - padła odpowiedź. To była Dottie, żona dziedzica
Himplerumpa. Nie odezwała się do Letty nawet słowem, poza wymamrotanym: „Jak się pani miewa?" - Wiesz, co
mówią ludzie? - spytała Dottie dramatycznym tonem. - Kochanie, wiesz, że nie słucham plotek - odparła Catherine. -
Oczywiście, że nie, ale właściwie to są bardziej spekulacje niż plotki. - Ach tak. No cóż. W takim razie co ludzie
spekulują? - Mówią, że sir Elliot, że użyję wulgarnego określenia, całkiem zgłu piał na jej punkcie. Letty się
uśmiechnęła. Naprawdę tak mówią? Catherine roześmiała się. Uśmiech Letty zbladł. - Elliot? Zgłupiał? To idiotyczne!
- Z pewnością jest nią oczarowany - powiedziała Dottie. No, no!

background image

- Moja droga, czy muszę ci przypominać, że byłam z nim zaręczona? Nie chcę być niemiła, ale Elliot nie jest typem,
który daje się ponieść emo cjom. Jego na to nie stać. Jeżeli teraz Catherine była niemiła, Letty wolałaby nie natknąć się
na nią, gdy będzie naprawdę uszczypliwa. Chciała odejść, była bowiem pew na, że jeśli zostanie trochę dłużej, zrobi
coś, czego będzie żałować. - Ty naprawdę nie widzisz, co się dzieje? - Catherine spytała Dottie. - Cóż, wydaje mi się,
iż on myśli, że ona ma ładną figurę. Mój syn tak uważa. Mówi, że... - Nie - ucięła Catherine. - Elliot nie o tym myśli. -
Westchnęła. - Od razu to zauważyłam. Uważam, że dla kobiety tak spostrzegawczej jak ty, Dottie, będzie to oczywiste.
Jeśli nie, to nie powiem ani słowa. Moim zdaniem jednak Elliot popełnia błąd. - Och, powiedz, o co chodzi! - Nie, nie
powinnam nawet tak myśleć. - Jestem pewna, że chodzi ci jedynie o dobro sir Elliota. - Oczywiście, że tak! - Więc co
podejrzewasz? - Cóż - powiedziała wolno Catherine, a Letty prawie sobie wyobraziła, jak przysuwa swój kościsty
tyłek do miejsca, gdzie siedziała Dottie. -Przez ostatnich kilka lat Elliot piął się w górę po szczeblach kariery, prawda?
- Tak. - Zawsze był ambitny, a od swojego powrotu ze wschodu bardzo się zaangażował w politykę. Wierz mi, on się
nie zadowoli tytułem szlachec kim. - Nie? - Na pewno nie. A czy jest lepszy sposób, by poprawić swoją pozycję, niż
ożenić się z córką diuka? - Catherine odczekała chwilę, zanim przypo mniała sobie, by jęknąć. - Ojej, jednak ci
powiedziałam, a teraz czuję się okropnie! Droga Dot, wiesz, że nie powiedziałabym tego nikomu. - Oczywiście, że nie
- odparła Dottie z powagą. - Mam tylko nadzieję, że on wie, w co się pakuje z tą kobietą. A musisz wiedzieć - dodała
szybko Catherine - że chodzi mi nie tylko o dobro na szego kochanego Elliota. - Oczywiście. Oczywiście, pomyślała
posępnie Letty. A jeśli w to wierzysz, Dottie, to następnym razem uwierzysz, że twój syn będzie kolejnym premierem.
Albo już w to wierzysz. - Lady Agatha nie doceni intelektu Elliota. Błyskotliwi mężczyźni rzadko nawiązują głębokie
emocjonalne więzi. Całą swoją energię kierują w stronę

background image

własnych ambicji. Co pewnie byłoby do przyjęcia dla kobiety myślącej podobnie jak on, ale dla istoty tak...
rozerotyzowanej jak lady Agatha może to być bardzo trudne. Rozerotyzowanej? - pomyślała Letty z wewnętrznym
dreszczem. Po wtórzyła nieznane słowo. Brzmiało prawie jak „lubieżna". - Ona właśnie taka jest, prawda? - wyszeptała
Dottie zachwyconym tonem plotkarki. - Gorąca kobieta. Gdy jest w towarzystwie sir Elliota, powietrze prawie się żarzy
od spojrzeń, które przelatują między nimi. Nie mal dostaję spazmów - dokończyła z zazdrością. - Hm, powiedziałabym,
że spojrzenia biegną raczej od lady Agathy w stronę sir Elliota niż w odwrotnym kierunku - odparła Catherine lodo
watym tonem. - Prawdę mówiąc, jest mi jej żal. - Naprawdę? - O tak. Myślę, że najwyraźniej cierpi na kobiecą histerię
z powodu staropanieństwa i tak dalej. Biedactwo. - Catherine, jesteś święta. Letty mocno wbiła zęby w zaciśniętą pięść,
by nie wybuchnąć potokiem przekleństw. Gdy usłyszała ruch w toalecie, uniosła satynową spódnicę i skręciła za róg, a
stamtąd w stronę bawialni. Catherine kłamała. Elliot nie interesował się nią dlatego, że była córką diuka. Tak samo jak
ona był namiętny, a nie rozerotyzowany, niech diabli porwą Catherine za to słowo! Nie napalony! Tak samo jak ona,
czuł napię cie między nimi. Niemożliwe, żeby udawał. Nie był aż tak dobrym akto rem. Ale, do diabła, jeśli nie mógł
się jej oprzeć, dlaczego jej ponownie nie pocałował? ZO Nikt nigdy nie zakochał się z wdziękiem. IZi lliot podniósł
wzrok i zobaczył, że lady Agatha patrzy na niego. Spo tkali się spojrzeniami. Widział, jak rozszerzają się ciemne głębie
jej źre nic, jak delikatny rumieniec pełznie w górę po jej szyi, a światło połyskuje we włosach.

background image

Gdy odeszła, z trudem skupił ponownie uwagę na Willu Macataiem. Nawet teraz nie wiedział, co obiecał zrobić, ale
zapewne dostatecznie wie le, skoro Macalvie odszedł zadowolony. Puste miejsce po nim natychmiast zajął Henry
Smith. Elliot nie zamierzał jednak składać więcej pochopnych obietnic, więc umówił się z nim na spotka nie w
następny poniedziałek w swoim biurze. A potem poszedł szukać Letty. Znalazł ją w salonie. Stała głównie w otoczeniu
mężczyzn, co mu sienie spodobało. Czarowała błyskotliwą konwersacją i przychodziło jej to z ła twością. Zatrzymał
się, by przemyśleć następny krok. Najmądrzej byłoby, gdyby utrzymywał między nimi bezpieczny dystans. W
bladożółtej miękkiej sa tynie, z białymi piersiami otulonymi lśniącym materiałem, z błyszczącymi oczami i zalotnym
uśmiechem... Szczerze mówiąc, nie był pewien, czy zdoła oprzeć się jej dzisiejszego wieczoru. Jeśli przez kolejną
godzinę będzie musiał przestrzegać krępujących to warzyskich zasad umizgów, gdy tak jej pożąda, to załamie się i
poprosi ją o rękę. Ona oczywiście nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie ma pojęcia, jak silnie i instynktownie on na nią
reaguje. To przecież nie jej wina. Ze względu na nią starał się panować nad sobą. Byłoby mu jednak łatwiej, gdyby
choć odrobinę okazała, że widzi i doce nia jego wysiłki. Ale ona wcale nie wyglądała na zachwyconą jego po
wściągliwością. Była tym raczej zmieszana i nawet trochę zirytowana. Podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Coś
było nie tak. Podszedł do niej, przywitała go zuchwałym, fałszywym uśmiechem, nie przestając cza rować stojących
wokół mężczyzn. Przyglądał się jej z boku. Choć była bardzo swobodna i kokietowała całe towarzystwo, czuł się z
niego wyklu czony. To mu się nie podobało. Rozległ się gong sygnalizujący przygotowanie bufetu. Grupa wokół Letty
rozproszyła się, panowie ruszyli szukać swoich towarzyszek, a damy po zwoliły się odnaleźć. Letty stała przy nim w
ciszy. - Idziemy? - zapytał. - Może za chwilę. Jest mi trochę gorąco. Nie wiadomo dlaczego mocno się zarumieniła. -
Czy mogę dotrzymać pani towarzystwa? - Nie trzeba. Zmarszczył brwi. Chyba się przesłyszał. - Zapewniam panią, że
nie czuję żadnego przymusu. To dla mnie przy jemność. Spojrzała na niego ostro.

background image

- Sir Elliocie, jestem panu winna przeprosiny. - Za co? - Gdy tu przyjechałam, mieszkańcy miasteczka wydali mi się
prosto duszni, prowincjonalni i prości. Pan jednak, sir, w potyczkach słownych dorównuje biegłością mieszczuchom.
Spojrzał na nią uważnie. - Biegłością czy zdawkowością? Spuściła wzrok. - Nie mnie oceniać. - Ale pani już oceniła i
nadal ocenia, i bardzo chciałbym wiedzieć, co zrobiłem źle, czemu straciłem w pani oczach. - Stracił pan? Pan wręcz
zyskał w moich oczach, sir. Jestem pod wraże niem pańskiej elokwencji. - Nie chodzi mi o twoją ocenę mojej
elokwencji, Letty. Jeszcze nigdy nie widział, by unikała mówienia prawdy, aż do teraz. - Nie wiem, o co panu chodzi.
Prawie się nie znamy. Właściwie wcale pana nie znam. Patrzył na nią zmieszany. Czuł, jakby znał ją od zawsze, jakby
tylko czekał na nią, aż się pojawi. Całe życie szukał takiej kobiety, jak ona. Nie przyszło mu do głowy, że ona nie czuje
tego samego. - Chciałbym to zmienić - zapewnił ją. W jej oczach zapalił się prowokujący błysk. - Naprawdę? -
Naturalnie. Jeśli pozwoli pani towarzyszyć sobie podczas kolacji, postaram się panią bliżej ze sobą zapoznać. - A jak ja
mogę pana zaznajomić ze sobą? - zapytała. Zrobił krok w jej stronę. Zapach jaśminu otulał ją jak welon. Ciepło jej ciała
przepływało między nimi. - Przecież ja już cię znam - powiedział. - Znam cię. Zadrżała i odsunęła się od niego. - Nie.
Nie znasz mnie. Wydawała się spłoszona, a przecież nie o to mu chodziło, więc nie nalegał. - Przy kolacji to
nadrobimy. Zawahała się. Wyczuł to i przez chwilę wydawała się wzruszająco bez bronna. A potem jej słabość znikła i
ustąpiła miejsca obojętności. - Mam lepszy pomysł. Nie jestem głodna, a wieczór jest taki piękny. Nie widziałam
jeszcze słynnego ogrodu różanego pani Bunting. Zechce mi pan towarzyszyć? Rzuciła tę propozycję jak wyzwanie i
uświadomił sobie, że zrobiła to świadomie. Mógł albo pozwolić jej pójść samej, co byłoby nierozważne,

background image

gdyż było ciemno, albo towarzyszyć jej, co również byłoby głupie, ponie waż... było ciemno. Ona jest niezamężna, a on
jest kawalerem. Nie byli w Londynie. To małe, prowincjonalne miasteczko, gdzie obyczaje towa rzyskie niewiele się
zmieniły od połowy wieku. - Więc? - Może poszukamy jeszcze kilku osób... - Nie mam ochoty szukać innych osób, sir
Elliocie. Ale nie chcę się też panu narzucać. Proszę, niech pan idzie na kolację. Ryzykowała, że wywołająskandal.
Powinien odmówić dla jej własnego do bra. Ale jeśli pozwoli jej pójść, narazi ją na niewybredne spekula-cje. - Niech
pani nie żartuje - powiedział ponuro. - Z przyjemnością będę pani towarzyszył. Proszę. - Podał jej ramię. - Och, jest pan
czarujący! - Uśmiechnęła się, ukazując dołeczki w po liczkach. Wzięła go pod rękę. - Jak mogłabym się oprzeć pańskiej
propo zycji? Potrząsnął głową w poczuciu bezsilności. Była uparta i nierozsądna. Ale mimo że cała sytuacja zdawała
się szaleństwem, rozluźnił się. Powinien nacieszyć się tym nierozważnym spacerem, ile tylko mógł. Miał wrażenie, że
mężczyzna, który spędza w towarzystwie lady Agathy trochę czasu, musi się przyzwyczaić do uczucia, że balansuje na
cienkiej linie. Minąwszy kilku spóźnionych gości, skierowała się do przeszklonych drzwi, wychodzących na tyły
domu. Na dworze trawa i liście zaczynały ginąć w mroku, kolory stawały się niewyraźne na tle ciemniejącego nieba.
Poprowadził ją żwirową ścieżką. - Lubi pani róże? - Są prześliczne. - Czy ma pani ogród różany? Z niewiadomego
powodu wybuchnęła śmiechem. - Jedyne róże, jakie kiedykolwiek miałam, to róże na tapecie - powie działa, a potem
spoważniała. - Nie mam czasu na róże i ogrody. Jestem bardzo zajęta. - Ach tak. Jaka szkoda. Chociaż... - Urwał i
przyjrzał się jej uważnie. - Jakoś nie widzę pani pielęgnującej róże w ogrodzie. - Nie? - Nie. Wydaje się, że dla pani to
zbyt... - szukał właściwego słowa - pretensjonalne zajęcie. Zbyt nudne. - Więc nie jestem nudna? - spytała ostrożnie. -
Pani jest cudownie spontaniczna - odpowiedział równie ostrożnym tonem. - Znów mnie pan zadziwia, sir Elliocie. -
Elliocie. Proszę. Spojrzała na niego ostro. - Elliocie. - Dlaczego? - Zazwyczaj... Och, przepraszam, nie powinnam
używać tego słowa w odniesieniu do mnie i do ciebie. - Którego słowa? - spytał zmieszany. - Mój drogi chłopcze -
powiedziała przesadnie wyniosłym tonem. - Zbyt krótko się znamy, by między nami mogło być jakieś „zazwyczaj".
Przysunęła się bliżej niego. Przewrotnie i skutecznie potraktowała go z udawaną poufałością, by uzyskać potrzebny
dystans. Była denerwująco nieuchwytna. Uparcie próbował pamiętać ojej słabo ści, która go tak głęboko wzruszyła
parę minut wcześniej. - Powiedziała pani, że ją zadziwiam. Czym? - spytał, usiłując zignoro wać dotyk jej piersi na
swoim ramieniu. - Och, tylko tym, że zazwyczaj spodziewałabym się po dżentelmenie takim jak pan przeprosin za tak
osobiste komentarze. Zesztywniał. - Najmocniej przepraszam, jeśli uważa pani, że posunąłem się za daleko. - Dobry
Boże! - westchnęła, a ton jej głos już nie był poufały. - Czy zawsze i wszędzie jest pan dżentelmenem? Czy to, co
wypada, a co nie, jest dla pana ważniejsze niż to, co pan czuje? Nareszcie. To była prawdziwa Letty. W jej głosie
brzmiało rozczarowa nie, a półuśmiech był smutny. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Jak mogła pomyśleć, że dobre
maniery są dla niego ważniejsze niż uczucia? Ale czyż nie miała racji? Czy przez ostatnie kilka lat nie przedkładał
rozsądku nad emocje? Patrzyła na niego rozdrażniona, a potem odwróciła wzrok. Wysunęła rękę spod jego ramienia.
Powinien jej pozwolić wrócić do domu, zanim ktoś zauważy ich nieobecność. - Letty... - Chwycił jej rękę, by ją
zatrzymać. Odwróciła się do niego i przysunęła bliżej, kładąc mu dłoń na sercu. Patrzył na nią, próbując odczytać
wyraz jej twarzy. Każdym nerwem od czuwał kształt i ciepło jej ręki, odcisk każdego palca. Czuł, jak jej dłoń unosi się
i opada na jego piersi w rytm jego urywanego oddechu. - Tak? Tłumaczył sobie, że nie próbował powtórnie jej
pocałować, bo nie chciał, by zwątpiła w jego intencje i miała powód, by go odtrącić. To jednak była tylko część
prawdy.

background image

Nie pocałował jej ze strachu. Bał się, że jej namiętność zapali iskrę i wy woła pożar, który strawi ich oboje. Pięć dni
temu całował ją, odchyloną na jego ramieniu i potrzebował całej siły woli, żeby przestać. Cudem obrócił to w żart, ale
nie mógł się uwolnić od świadomości, że obudziło się w nim pożądanie, ta żarłoczna i niebezpieczna bestia. Znów
jąpoczuł, tutaj i teraz. Stał w łagodnym wieczornym wietrze, Let- ty oparła dłoń na jego piersi, a on cały drżał z
pragnienia. Nigdy przedtem nie pragnął niczego tak bardzo. - Tak? - powtórzyła miękko, oddechem pieszcząc mu szyję.
Przykrył jej rękę swoją i zdołał oderwać ją od siebie. - Letty, powinniśmy wracać. - Powinniśmy? Prowokowała go
głosem, prawie widział w ciemności jej uśmiech. Wy sunęła rękę z jego uścisku i wsunęła ją pod koszulę, opuszkami
palców muskając skórę. Ten dotyk go obezwładniał. - Przestań - tylko tyle zdołał powiedzieć ochrypłym szeptem,
broniąc się przed wszechogarniającym pożądaniem. Zawahała się. Przez chwilę miał wrażenie, że zaraz cofnie rękę,
wpra wiając ich oboje w zakłopotanie. Jednak nie zrobiła tego. - Pani Bunting mówi, że jesteś zimny. - O Boże! - Nie
wierzył własnym uszom. Wsunęła mu palce głębiej pod koszulę. Opuścił ręce wzdłuż ciała, zaci skając dłonie w pięści.
- I pozbawiony uczuć. Brakowało mu słów. Gorączkowo ich szukał, by móc odpowiedzieć. - Letty, proszę. - I mówi
też, że interesujesz się mną, bo jestem córką diuka - zająknęła się przy tych słowach, ale to nie miało znaczenia. I tak z
trudem je rozu miał. Całym ciałem, każdym zmysłem skupił się na jej dwóch palcach, kreślących kółka na jego piersi. -
Że córka diuka mogłaby ci pomóc w ka rierze. Usłyszał szelest jej halki, gdy przesunęła się, by stanąć bliżej niego. -
Czy to prawda? - spytała. - Nie. Stała tuż przy nim, mógł z bliska zobaczyć ciemną linię jej ust, szerokie kości
policzkowe i ostry zarys podbródka. Uniosła głowę. To nierozsądne, pomyślał. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe.

background image

- Nie jesteś tylko bezdusznym sędzią? - Przesunęła paznokciem po jego sutku. Zadygotał. - Albo człowiekiem
pozbawionym uczuć? Musnęła ustami jego brodę. Chwycił ją za ramiona, przytulił mocno do siebie i ustami zakrył jej
usta. Pieściła jego pierś. Chwilę później porwał ją w ramiona i zaniósł pod jarzębinę. Postawił na ziemi i oparł o
drzewo. Całował ją łapczywie, pło nął namiętnością i pragnął jej całej. Wsunął język głęboko w jej usta, na tarczywie
badając ich wnętrze; domagał się uległości i wzajemności. Objęła go za szyję. Uniósł ją do góry i przycisnął swym
ciałem do drze wa. Kora drapała jej nagie ramiona, ale nie zwracała na to uwagi. Pragnął tylko Letty. Nic nigdyjej
tego nie odbierze. Pragnął właśnie jej. Nie zależało mu na pozycji towarzyskiej ani na jej tytule. Oderwał od niej usta i
oparł czoło w zagłębieniu jej szyi, a drżenie przebiegło mu po ple cach i ramionach. Przylgnęła do niego. Był
potężniejszy, niż myślała. Wyższy i silniejszy. Mocne mięśnie ramion napiąły się pod jej dłońmi. Silne bicepsy, twarde
mięśnie ud, całe to naprężone męskie ciało było zakryte świetnie skrojoną białą koszulą i nienagannie wyprasowanymi
spodniami. Teraz jednak wy czuwała jego wielkość, siłę i gwałtowność. - Żądam, byś odwołała swoje komentarze -
wyszeptał przy jej szyi. - Dobrze - odpowiedziała. - Nie jesteś ani zimny ani pozbawiony uczuć. Zaśmiał się
desperacko. - Dobry Boże, oczywiście, że nie. Nie przy tobie. Uniosła rękę i dotknęła jego podbródka. Odwrócił twarz
i pocałował wnętrze jej dłoni. Wzdłuż jej ręki przepłynął prąd i skupił się w podbrzu szu. Dobrze, że trzymał ją w
ramionach, bo nogi się pod nią ugięły. Odsunął się od niej, a chłodne powietrze wkradło się między nich jak
przyzwoitka. Czuła, że Elliot odzyskuje zmysły. Utracił kontrolę nad sobą tylko chwilowo. Z powrotem okiełznał całą
tę męską siłę. - Ale panujesz nad sobą. - Nie tak bardzo, jak bym chciał - powiedział z żalem, przesuwając dłońmi po
jej nagich ramionach. Znów go pragnęła, jego ramion wokół niej, ust otwartych na jej war gach, wyrywającego się do
niej ciała.

background image

Wspięła się na palce, opierając mu ręce na piersi. Serce zadało kłam jego opanowaniu. Waliło szybko i mocno pod jej
dłońmi. Ugryzła go deli katnie w brodę. - Mogłabym sprawić, byś stracił nad sobą panowanie. Zamknął oczy. - Nie
rób tego. Wiedział, że mogłaby to uczynić. Sprawiło jej to przyjemność. Coś czuł. Coś, czego nie czuł do Catherine
Bunting. Coś, czego nie czuł do żadnej innej kobiety. Zapamięta i będzie pielęgnować to wspomnienie. Że pe wien
uczciwy, dobry, szlachetny mężczyzna kiedyś pragnął jej tak, że aż cały drżał. - A dlaczego nie? - spytała. Otworzył
te swoje piękne oczy. W słabym świetle lśniły jak czarne dia menty. Uśmiechnął się smutno. - To zbyt łatwe -
powiedział. - Nie będę się bronił. Wiatr ucichł. Z gałęzi jarzębiny sfrunął trznadel. Dźwięk stłumionych głosów, brzęk
szkła płynął z otwartych okien i niósł się po ogrodzie. Pa trzyła na jego ukrytą w cieniu twarz, próbując odczytać jej
wyraz. «* Dlaczego? - spytała cicho. - Bo cię kocham. M Publiczność nigdy nie wygwiżdże chóru. L>hyb a mogła to
lepiej rozegrać. Wątpiła, czy prawdziwa lady Agatha, słysząc wyznanie miłości, podka- sałaby spódnicę i uciekła.
Zresztą wygadana, sprytna Letty Potts też by tak nie zareagowała. Problem w tym, myślała Letty, opierając się
podrapany mi plecami o drzwi sali bilardowej, że ostatnio wcale nie czuła się jak Letty Potts. Musi się wziąć w garść,
spojrzeć na wszystko z dystansu. Już to kiedyś widziała, jak aktorzy i aktorki byli tak pochłonięci swoimi rolami, że
gra nica między tym, kim byli i kogo odgrywali, zaczynała się zacierać. Dała się ponieść emocjom. Nic dziwnego.
Oszukała ich wszystkich, a zwłaszcza Elliota. Czy to takie zaskakujące, że okłamała również siebie?

background image

Przez jedną chwilę chciała mu odpowiedzieć: „Kocham cię". Omal tego nie wyznała. Dzięki Bogu. On przecież tak
naprawdę jej nie kochał, bez względu na bzdury, które sobie wmawiała, że jej pragnie, a nie wyimaginowanej córki
diuka. To wszystko było tylko częścią przedstawienia. Mężczyźni przychodzący za kulisy zawsze kochali się w postaci
stwo rzonej przez autora sztuki, reżysera i sztuczki oświetleniowca. Co z tego, że tym razem ona sama pisała swoje
dialogi i prowadziła siebie na scenie? To wciąż była gra. Śmieszne. Omal sama nie uwierzyła w to złudzenie. Czemu
nie? Było jej dobrze. Pożyczona osobowość, przerobione ubrania i mężczyzna, któ ry się zakochał w nieistniejącej
kobiecie. Jak długo mogłaby udawać? Gdy by się mocno postarała, jak długo mogłaby być taką kobietą, za jaką ją
uważał Elliot? Kobietą, którą pokochał? Serce zabiło jej szybciej. W końcu i tak się dowie, że nie jest lady Agathą.
Niemożliwe, by jego uczucia do niej przetrwały to odkrycie. A jeśli tak? Czy nie znalazłoby się jakieś rozwiązanie?
Już prawie uwierzyła, że jest taką kobietą, za jaką uważa ją Elliot. Jak trudno byłoby przeobrazić się w nią do końca?
Może to nawet już się stało. Nie musieliby mieszkać w Little Bidewell. Nikt by się nie dowiedział. Wyjechaliby na
kilka lat. Mogłaby ufarbować włosy, przytyć lub schud nąć, zmienić akcent i wtedy by wrócili. Oddychała szybko.
Nieświadomie zacisnęła ręce w niemej modlitwie. Może jest dla nich szansa. - Nigdy nie widziałem go tak
poruszonego. Słysząc męski głos, Letty odwróciła się gwałtownie. Przy oknie, pleca mi do niej stał Atticus March. Nie
zauważyła go, gdyż jego ciemny wie czorowy strój prawie ginął w cieniu. - Sir? Skinął w kierunku okna. - Mojego
syna. Chodzi po ogrodzie tam i z powrotem. - Och. Uśmiechnął się do niej. Wyglądał mizernie, miał pochylone plecy,
ale wciąż piękną twarz. Elliot był do niego podobny. - Moja droga, wytrąciłaś go z równowagi. Mam szczerą nadzieję,
że wkrótce skończysz jego mękę. - Spojrzała na niego ostrożnie. - Chyba cię nie zaszokowałem? Widzisz,
obserwowałem cię. Nie wyglądasz na kobie tę, która się obraża, gdy mówi się bez ogródek. - Czy to dobrze, czy źle?
Nie była pewna, więc się nie odezwała. - Spójrz sama.

background image

Wskazał w kierunku okna. Podeszła i wyjrzała do ogrodu. Elliot stał pod oknem. Wzmagający się wiatr targał połami
jego fraka i rozwiewał mu włosy. Niebo za nim pociemniało i wyglądało jak czarny aksamit. Daleko na horyzoncie
zalśniła błyskawica. Nadciągała burza. Będzie dla Elliota dobrym kompanem. Twarz miał skupioną i bladą w słabym
świetle pochodni umieszczonych na zewnętrznej ścianie domu. Patrzył ponuro na drzwi, przez które uciek ła, widocznie
zastanawiając się, co ma dalej robić. Jeżeli pobiegnie za nią, jak ona zareaguje? - Spójrz na nieszczęsnego drania. Jest
potargany, niepewny, wściekły i zmieszany. - Atticus pochylił się i zmrużył oczy. - Do licha, chyba zapo mniał zapiąć
guzika przy szyi! - Potrząsnął głową. - Miejmy nadzieję, że jego obecna niedbałość w ubiorze minie. Wątpię, by
królowej spodobało się, że niedawno mianowany baron składa jej ukłon w rozpiętej koszuli. Królowa? Baron? Atticus
mówił tak, jakby to było dla niej oczywiste. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi. Spojrzał na nią ironicznie. - Ty nic nie
wiesz, prawda? Nie powiedział ci. Wybacz, moja droga. Powinienem się domyślić, że nic nie powie, ale uznałem... -
Wyciągnął do niej rękę. - Może sprawisz staremu człowiekowi trochę radości, dotrzy mując mu towarzystwa?
Chodźmy tam i usiądźmy. Poprowadził ją do skórzanej sofy. Usiedli obok siebie. - W zasadzie to nie ja powinienem ci
o tym mówić, bo to tajemnica. Ale w Little Bidewell i tak już wszyscy wiedzą. Każdy mógłby ci powie dzieć. - O
czym? - spytała Letty. - W Nowy Rok premier przedstawi królowej kandydaturę Elliota do tytułu barona. Ale to by
znaczyło... Nie. Nie. - A jeśli królowa nie wyrazi zgody? - spytała. - Jeśli zdecyduje się postąpić wbrew sugestiom
premiera? Atticus się uśmiechnął. - Dlaczego miałaby to zrobić? Marchowie nie wywodzą się ze szlachty, ale to stary,
zasłużony ród. Mój syn ma kryształową przeszłość, nieskazi telny charakter, kontakty osobiste bez zarzutu i robi
karierę. Nie przypusz czam, by królowa sprzeciwiała się nadaniu mu tej godności. - W jego głosie zabrzmiała
nieskrywana duma. Letty usłyszała jedynie „kontakty osobiste bez zarzutu". Tak było, zanim zawarł znajomość z
artystką teatru rewiowego. Gdyby prawda o niej kiedykolwiek wyszła na jaw... Z trudem przełknęła ślinę.

background image

Przyszłość, rysująca się jeszcze przed chwilą jasno i wyraźnie, zbladła i znikła, zdmuchnięta jak płomień świecy. O ile
była niewielka szansa na to, że sir Elliot March związałby się z aktorką rewiową, o tyle lord March już nie mógłby tego
zrobić. Nawet jeśli Elliot wybaczyłby jej przeszłość, królowa nigdy tego nie uczyni. Odwróciła się do Atticusa i spytała
z rozpaczą w głosie: - Elliot nie musi przyjmować tytułu, prawda? Zmarszczył brwi. - Oczywiście. Mógłby
zrezygnować z tego zaszczytu - rzekł spokojnie. - Ale skoro przez tyle lat pracował, czekając na taką sposobność, nie
są dzę, by odmówił. - Ale przecież ma już tytuł szlachecki - zaoponowała. - To wystarcza jący honor. Tytuł barona
niczego nie zmieni! - Oczywiście, że nie - powiedział Atticus spokojnym tonem, choć spoj rzenie miał zatroskane. -
Ale znając Elliota, chyba rozumiesz, że jemu nie chodzi o tytuł, ale o możliwości, które się przed nim otworzą.
Patrzyła na niego, a stopniowo rodzące się w niej zrozumienie odebrało jej mowę. Oczywiście. - Jako członek Izby
Lordów może dojść do wysokiego stanowiska w są downictwie... ale przecież ty to rozumiesz. Na pewno wiesz, jakie
to waż ne dla niego i, śmiem nieskromnie twierdzić, dla naszego kraju. - Pokle pał jej rękę i uśmiechnął się. - Z tego,
co zauważyłem, mój syn nie popisał się elokwencją. Ale trzeba wziąć pod uwagę okoliczności łagodzące. - Mrugnął
do niej. - Musisz uwierzyć mi na słowo, że Elliot jest bardzo utalentowanym i przekonującym mówcą. Ma wiele do
powiedzenia na temat reformy sądownictwa. Przed swoim powrotem tutaj zasłynął w Old Bailey, głównym więzieniu
karnym w Londynie. - Old Bailey? - Myślała, że poza pobytem w Sudanie Elliot całe życie spędził w Little Bidewell. -
Elliot mieszkał w Londynie? - Dziesięć lat - powiedział Atticus. Jakaż była głupia, żartując sobie z jego
prowincjonalizmu, gdy przez cały czas... Patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Elliot powiedział
kiedyś, że cena, jaką zapłacili angielscy żołnierze, tylko wtedy będzie usprawiedliwiona, jeśli okupi sprawiedliwość i
wol ność. - Spojrzał na nią przenikliwie. - Rozumiesz? To nie ambicja popy cha Elliota do działania, ale
zaangażowanie w sprawę. Dzięki swojemu tytułowi będzie mógł zdziałać wiele dobrego. Wiele dobrego. - Uśmiech
nął się z dumą. - Czy choć przez chwilę w to wątpiłaś?

background image

- Nie. Nie wątpiła, że uczciwość Elliota, jego prawość i determinacja, jego umiłowanie sprawiedliwości będą służyły w
dobrej sprawie. Poczuła dumę. Lord Elliot March, mężczyzna, którego kochała. Kochała Elliota. Był wspaniałomyślny,
szlachetny i uczciwy. Nie wie rzyła dotąd, że takie cechy istnieją, więc pogardzała nimi. Elliot był deli katny wobec
Elizabeth Vance i współczuł jej ojcu. W rozmowie nigdy nikogo nie poniżał, nie zbywał zdawkową odpowiedzią. Był
sumienny w swoim dbaniu o sprawiedliwość i cierpliwy wobec tych, którzy się z nią mijali. Ale kochała go także za to,
że swoimi pocałunkami budził w niej na miętność, pragnienie i siłę. Że kiedy jej dotykał, drżała na całym ciele.
Kochała go, bo to był Elliot, niepodobny do żadnego wcześniej spotkane go mężczyzny. Atticus przyjrzał się jej
uważnie. Potem, jakby czytał w jej myślach i wiedział, jak bardzo kocha jego syna, uśmiechnął się figlarnie i czarują
co. - Wiedząc to, co pani teraz już wie, jakie właściwie ma pani zamiary wobec mojego syna, lady Agatho? To też
mogłam lepiej rozegrać, pomyślała Letty, biegnąc korytarzem. Nie powinnam wołać: „Nie mam żadnych zamiarów!" i
uciekać jak spło szony królik. O tego rodzaju zamiarach nie mogła przecież powiedzieć ojcu swojego przyszłego
kochanka. Kochanka. Letty miała wiele okazji, by mieć ko chanka, ale nigdy z tego nie skorzystała. Nigdy wcześniej
nie kochała i nie rozumiała, dlaczego rozsądna i inteligentna kobieta traci rozum z powodu mężczyzny. Aż do teraz.
Wiedziała, że dla niej i Elliota nie ma przyszłości. Ale to bez znaczenia. Chciała się kochać z mężczyzną, którego
kocha. Przynajmniej na tyle za sługiwała, prawda? Nie spotka już drugiego takiego mężczyzny, jak El liot. Przez całe
życie może szukać podobnego do niego i już nie znaleźć. Taka okazja nie trafia się często. A mnie się przytrafiła,
pomyślała żarliwie. Nie zamierzam z niej utracić ani chwili szczęścia.

background image

Uwiedzenie Elliota może być trudne, ale spróbuje. Musiała go tylko prze konać, że zgodnie z jego przeświadczeniem
wspólna noc jest wstępem do ich małżeństwa. Zwolniła kroku i zatrzymała się, zdziwiona własną śmiałością. Nie może.
On tego nie zrobi. Nie powinna. Co się z nią dzieje, że planuje takie sza leństwo? Dręczyło ją, że dopuściła, by sprawy
zaszły tak daleko. Ściskało się jej serce, a głowa pulsowała od nadmiaru myśli. Nienawidziła się za to, że sprawiła mu
ból. Musi pójść do niego i skraść każdą możliwą chwilę szczę ścia. Przecież była tylko złodziejką. Rozejrzała się
dookoła jakby przebudzona z niespokojnego snu. Obe szła salon i znalazła się przy drzwiach, przez które weszła z
ogrodu. Z ja dalni zaczęli wychodzić goście. Wiedziała, że musi odnaleźć Elliota. Ktoś chwycił ją za rękę. Odwróciła
się zaskoczona. Obok niej stała An- gela. - On chce się ze mną spotkać dziś w nocy przy drzewie czarownic! - Kip?
Przecież nawet go tu nie ma - żachnęła się Letty, wypatrując w tłumie ciemnej głowy. - Rodzice przepraszali
Buntingów w jego imie niu. Sama słyszałam. Elliot musi gdzieś tu być. Nie zostawiłby ojca. Czy był zły? Oburzony? -
Dostałam od niego wiadomość tuż przed wyjściem - powiedziała dziewczyna. - Napisał, że jeśli się z nim nie spotkam,
jutro wyśle mój list do Hugh poranną pocztą! Muszę się z nim ostro rozprawić, tak jak pani mówiła, prawda? Letty
spojrzała niewidzącym wzrokiem na twarz Angeli. Musi się dowiedzieć, co myśli Elliot. Nie wolno zostawić go w prze
świadczeniu, że ona nie chce jego miłości. Nie powinien tak myśleć. - LadyAgatho? Nie może odjechać i nie zobaczyć
się z nią. - Tak - wymamrotała. - Naprawdę? - naciskała Angela. - Co? Jak przyjdzie co do czego, tak. Ale dzisiejszej
nocy nic się nie zdarzy - stwierdziła w roztargnieniu. - Zbliża się burza. - Pani go nie zna - wyszeptała Angela, ale Letty
już jej nie słyszała. Dostrzegła sylwetkę Elliota i pośpieszyła przez tłum. Jetty dotarła do drzwi frontowych w chwili,
gdy powóz Elliota właśnie odjechał. Po raz pierwszy nie wiedziała, co robić. Ta sztuka nie miała następnego aktu.
Krążyła po pokojach, uśmiechając się i wymieniając uprzejmości. Biła się z myślami, co chciałaby i co powinna zrobić.
W końcu zakręciło się jej w głowie od napięcia i zdenerwowania. Poszła szukać Eglantyny, by zapy tać, czy Ham
mógłby ją odwieźć do Hollies. Eglantyna rozmawiała z pań stwem Bunting. - Przykro mi, Letty - powiedziała, słysząc
jej prośbę. - Angelę rozbo lała głowa, więc Ham niedawno zabrał ją do domu i jeszcze nie wrócił. Zresztą
powiedziałam mu, że nie musi się śpieszyć, bo jeszcze trochę tu zabawimy. Angela odjechała. Letty poczuła ukłucie
lęku. Spojrzała w okno. Deszcz migotliwie spływał po szybach. W oddali w ciemnościach widziała kępę kołyszących
się cyprysów, szarpanych wzmagającym się wiatrem. Angela chyba nie pojechała w taką pogodę na spotkanie z
Kipem? Przy pomniała sobie pełen determinacji wzrok dziewczyny, jej ostry głos i prze raziła się. - Jeśli pani źle się
czuje, proszę zostać u nas na noc - zaproponował Paul Bunting. - Prawda, Catherine? - Tak - drewnianym głosem
zgodziła się Catherine. - Nie - powiedziała Letty. - To znaczy, nie mogę nadużywać państwa gościnności. Widzą
państwo, od czasu do czasu miewam ataki i gdy zbliża się kolejny, jedyne, co mogę zrobić, to wziąć krople. - Ach tak,
krople - przytaknęła Catherine. - Moja droga, bardzo pani współczuję. Słyszałam, że wiele dam z towarzystwa cierpi
na... nadpobu dliwość. - Posłała Dottie Himplerump spojrzenie pełne złośliwej satys fakcji. - Musi pani natychmiast
wracać do Hollies. Paul, każ przygotować nasz powóz. Letty podziękowała jej wylewnie. Niech się Catherine
rozkoszuje trafnością własnych spostrzeżeń, pomyśla ła, ja mam ważniejsze rzeczy na głowie. Zastanawiała się, czy
powiedzieć

background image

Eglantynie o swoich obawach dotyczących Angeli, ale zrezygnowała. Je śli się myliła, tylko niepotrzebnie zdradzi
sekret dziewczyny. Najlepiej sama wróci do Hollies. Angela, biedactwo, pewnie już się po łożyła spać. Mikrusa
zostawiła pod czułą opieką Eglantyny, a sama odjechała powo zem Buntingow. Deszcz, niesiony wzmagającym się
wiatrem, uderzał z ogłuszającym hałasem o dach powozu. Letty ciaśniej owinęła się płasz czem, spoglądając w
kotłującą się ciemność. Powoli przejechali niewielki mostek prowadzący do głównej drogi. W oddali zobaczyła
oświetlony błyskawicą uschnięty dąb zwany drze wem czarownic. Niecałe pół kilometra za nim stał dom
Himplerumpów, a trochę dalej widoczny był zarys rezydencji Marchów. W oknach na par terze świeciło się światło.
Więc jeszcze nie spał. Zraniła go? Czy też może jej ucieczka przywróci ła mu rozsądek i właśnie gratulował sobie
pomyślnego obrotu spraw? Wkrótce potem stała, ociekając wodą, w Hollies. Merry, zanim uciekła, miała przynajmniej
tyle odwagi, by wpuścić ją do środka. Gdy Letty zdej mowała płaszcz, Merry wróciła, prowadząc zdyszanego Cabota i
Grace Poole. Oboje mieli wystraszone miny. - Co się stało? - spytała Letty bez ogródek. - Panna Angela. Wzięła konia
i odjechała. Nie chciała brać ze sobą żadnego stajennego. - Och, nie -jęknęła Letty. Spełniały się jej najgorsze obawy.
- Nie wiem, dokąd pojechała! - powiedziała Grace Poole z rozpaczą. - Nie mogłam jej powstrzymać. Próbowałam, lady
Agatho, ale się uparła. Nigdy nie widziałam u niej takiej desperacji. Poszła do stajni i kazała osiod łać konia. - Kiedy
odjechała? - Będzie z kwadrans, nie więcej. Wyślę stajennego do Buntingow, by powiedział... - Nie! Angela umrze z
upokorzenia, jeśli ktokolwiek się dowie. Teraz najważ niejsze było jej bezpieczeństwo. Burza przybierała na sile.
Angela powin na wrócić do domu i Letty ją tu sprowadzi. - Kto wie, że pojechała? - Tylko Grace Poole, Merry i ja -
odparł Cabot, nerwowo zagryzając wargę. - Bo co? - Słuchajcie - powiedziała Letty. - Wiem, gdzie jest Angela. Wiem,
dokąd pojechała, ale nie mogę wam powiedzieć dlaczego. Jedno wam po wiem: to niezwykle ważne, by sprawa została
między nami. Nikt poza nami nie może się dowiedzieć. Zrozumiano?

background image

Niewiele dbała o etykietę, ale nie była aż tak naiwna, by wierzyć, że spotkanie zaręczonej dziewczyny z mężczyzną,
który nie był jej narzeczo nym, nie wywoła okropnego skandalu. Cabot i Grace Poole przytaknęli, a Meny powiedziała:
„No!" i z deter minacją wysunęła bródkę. - Od tego zależy jej szczęście - dodała Letty. Jeszcze tydzień temu nie
wygłosiłaby tak melodramatycznej kwestii. Ale teraz wierzyła w to, co mówi. Jej samej nie obchodził ani Kip ze swoim
szantażem, ani markiz Angeli zjego subtelnymi uczuciami. Jednak przez ostatni tydzień czegoś się nauczyła. Jeżeli coś
nie jest ważne dla niej, wca le nie musi być nieważne dla innych. - Pojadę i przywiozę ją z powrotem. Jeśli będziemy
miały szczęście, wrócimy przed Bigglesworthami. Z każdą minutą burza była coraz głośniejsza. Deszcz lał obfitymi
struga mi. - Ale nie ma powozu! - zawołał Cabot. - Ham pojechał z powrotem po Bigglesworthów. - Wezmę
wierzchowca. - Wykrzywiła się na widok miny Cabota. - Jak myślisz, kto odstawiał numer Najwspanialsze Bułanki
Sułtana Ara bii, gdy stary Bill był zalany w trupa? - Zignorowała zdziwione spojrze nie Grace i zmieszaną minę Merry.
- Wyślij kogoś do stajni, by przypro wadzono mi konia... - Hobbs czeka z osiodłanym koniem przy drzwiach
kuchennych - po wiedział Cabot. - Miałem go wysłać do Buntingów, jak tylko napiszę wia domość. - Dobrze. - Ruszyła
przez hol w kierunku kuchni, a Grace i Merry po biegły za nią. - Nie ma czasu do stracenia. - To ja powinienem
pojechać - odezwał się nagle Cabot. - Jestem męż czyzną. O Boże! Nie ma na to czasu. - Słuszna uwaga, ale w złym
momencie. Jeśli Angela zobaczy ciebie, może uciec. Tylko ja wiem, gdzie ona jest i dlaczego. Poza tym - burknęła -
ona mi ufa. Cabot zawahał się, ale zszedł jej z drogi. - Nic nam się nie stanie, Cabot - obiecała Letty. - A teraz byłabym
wdzięczna za jakieś porządne ubranie. Cabot otworzył wąskie drzwi schowka i wyciągnął płaszcz przeciwdesz czowy. -
Proszę, to najlepiej osłoni przed ulewą. Podziękowała mu i włożyła obszerny płaszcz. Nie oglądając się za sie bie,
pobiegła do chłopca czekającego z koniem.

background image

Koń był niespokojny. Wśród wirujących liści i płonących błyskawic Letty nie musiała zachęcać go do biegu. Mocno
przylgnęła do konia i pochyla jąc się nad jego szyją, skierowała go w stronę drzewa czarownic. Dzięko wała Bogu, że
kiedyś pomagała ujeżdżać konie w teatrzyku rozmaitości. Już po chwili ciężka satynowa spódnica nasiąkła wodą, a
wiatr zerwał Letty kaptur z głowy, rozwiewając szykowną fryzurę i chłoszcząc twarz pasmami mokrych włosów. Nie
zwracała uwagi na wiatr ani na deszcz. Skupiła się tylko na tym, by jechać i odnaleźć Angelę. Gdy dotarła do drzewa
czarownic, była przemo czona i dygotała przy każdym uderzeniu pioruna. Wjechała na szczyt wzniesienia i wstrzymała
zdyszanego konia przy drzewie. Wytężyła wzrok, ale nigdzie nie widziała konia Angeli. Uniosła się w strzemionach.
Nic. Narastał w niej strach, powoli przeradzający się w panikę. Nie zdziwiła się, że nie widzi tu Kipa. Tylko głupiec
odważyłby się wyjść z domu w ta ką noc. Głupiec albo zdesperowana dziewczyna. Angela musi gdzieś tu być. Letty
ruszyła do przodu, okrążając drzewo szerokim łukiem. Przejechała pięćdziesiąt metrów, gdy dostrzegła na zie mi
ciemny kształt. Natychmiast zsunęła się z siodła i potykając się, dotarła do leżącej nie ruchomo postaci. Upadła na
kolana. To była Angela. Pewnie spadła z ko nia. W świetle błyskawicy Letty zobaczyła bladą twarz dziewczyny z
ciemną strużką spływającą z czoła. Boże, spraw, by nic złego się jej nie stało! Wsunęła drżącą rękę pod płaszcz
dziewczyny, szukając pulsu. Zdusiła szloch, gdy go poczuła. - Angelo! - krzyknęła. - Angelo, ocknij się! Dziewczyna
poruszyła się lekko. - Agatha? - Tak. Tak, kochanie, to ja. - Letty wyrwał się kolejny szloch. Angela coś szeptała. Letty
pochyliła się niżej, by ją usłyszeć. - Miała pani rację. Nie przyjechał. Płacz Letty zamienił się w śmiech. - No pewnie.
Nie chciał nadstawiać karku. Mówiłam ci, że to tchórz. - Pani wie wszystko - wymamrotała słabo Angela. - Postaram
się... zapamiętać.

background image

- Cicho, Angelo. Leż spokojnie. - Jeśli będę... spokojnie leżeć... zaleje nas woda - wyszeptała dziew czyna. -
Obawiam się, że masz rację - powiedziała Letty. - Możesz chodzić? - Chyba tak. Letty pomogła jej usiąść i poczuła,
jak dziewczyną wstrząsają dreszcze. Stanęła za Angela, objęła ją w talii i zapierając się nogami, pociągnęła do góry.
Angela westchnęła z bólu, ale próbowała wstać. Bezskutecznie. Z ci chym jękiem osunęła się na ziemię. Zabiję ją w
taki sposób, pomyślała Letty z rozpaczą. Gorączkowo zasta nawiała się, co robić. Chciała sprowadzić pomoc, lecz bała
się zostawić An- gelę. Dziewczyna była ledwo żywa, zmarznięta i przemoczona. Ale nie mogły tu zostać. Angela nie
wytrzyma długo w zimnym, lejącym deszczu. Powiedziała Cabotowi, że znajdzie Angelę i bezpiecznie sprowadzi ją do
domu. Zawiodła. Trzeba było pozwolić Hobbsowi pojechać do Buntin- gów z wiadomością. Padła na kolana i
obejmując ramionami nieprzytomną Angelę, przyciąg nęła ją mocniej do siebie. Sztywnymi z zimna palcami rozpięła
swój płaszcz i rozpostarła go nad nieruchomą dziewczyną. Pochyliła się, by osłonić ją od deszczu. Zaczęła płakać. Łzy
płynęły powoli. Najpierw powoli, jakby zaczynał kro pić deszcz, potem coraz szybciej, aż rozlały się strumieniem po
policzkach i szyi. Tama puściła. Po jej twarzy płynęły niewypłakane przez całe życie łzy, nieoczekiwane, bo zawsze
zakazane. Veda mówiła, że nie wolno jej płakać. Mówiła jej, żeby nie płakała, gdy lady Fallontrue zakazała
nauczycielo wi czytać Letty wiersze. I także tamtego dnia, gdy Veda zabrała Letty na spotkanie z wicehrabią, który był
jej ojcem. Stał za biurkiem, kasztanowe włosy lśniły mu w słońcu i na widok włosów Letty zdziwił się, a potem z
zachwytem domyślił, kim jest. Jednak spojrzawszy Vedzie w oczy, po wiedział: „Nie udowodnisz, że jest moja". Nawet
wtedy Veda zabroniła jej płakać. I już na łożu śmierci, gdy został z niej tylko szkielet obciągnięty skórą, zakazała Letty
płakać. Bo łzy oznaczały słabość, łzy mówiły, że przegrała. Ale chociaż Letty niczym się nie przejmowała, gdy
chodziło ojej włas ne życie, teraz śmiertelnie bała się o tę dziewczynę. Uniosła głowę i krzyknęła: - Pomocy! Ratunku!
Na pomoc! Z ciemności wynurzył się Elliot March na koniu. Na niebie zapłonęła błyskawica i oświetliła twarz Elliota.
Letty wolałaby jej nie widzieć. Łagodny sir Elliot March nie wyglądał teraz łagodnie. Przypominał ra czej demona z
wodnego piekła, który przybył rozprawić się z grzesznika mi. Po twarzy spływała mu woda. Zmarszczył brwi i patrzył z
furią, usta zaciskał w wąską, twardą linię. Ogromny czarny wałach parskający rozdętymi chrapami zatańczył pod nim,
rzucając wielkim łbem. Elliot bez wysiłku przytrzymał konia i pięta mi podprowadził go bliżej. Rękami mocno ściskał
cugle, jakby chciał udusić konia... albo ją. - Nie mogłem uwierzyć, gdy mi powiedzieli, że pojechałaś w taką po godę! -
ryknął, przekrzykując wiatr. - Na Boga, kobieto! Czyś ty postra dała rozum? A gdzie jest Angela? Letty osłoniła twarz
przed deszczem, spoglądając na niego i delikatnie odchyliła płaszcz. - Chyba spadła z konia. Próbowałam ją podnieść,
ale zdaje się, że ze mdlała. - Dobry Boże! - wyszeptał Elliot. Zeskoczył z konia i uklęknął. Do świadczonymi rękami
delikatnie przesunął po potylicy, a potem po szyi i ramionach Angeli. - Może mieć wstrząs mózgu. Mój dom jest
najbliżej. Tam ją zabierzemy. Przytrzymaj mi konia, gdy będę wsiadał z Angelą, dobrze? Letty przytaknęła,
bezgranicznie szczęśliwa, że tu był i zapanował nad sytuacją. Były bezpieczne. Nikt nie umrze. On na to nie pozwoli.
Chwyciła cugle i stanęła przy łbie konia. Elliot wsunął nogę w strzemię. Oparł Angelę na swoim biodrze i pochylił się
do przodu, przenosząc cię żar na strzemię. Ręka Angeli opadła i uderzyła konia po kłębie. Przestra szony wałach
wzniósł się na tylnych nogach, pociągając Elliota unieru chomionego stopą w strzemieniu. Na chwilę skrzywił się w
grymasie bólu. Letty z trudem ściągnęła łeb konia w dół. Gdy podniosła wzrok, Elliot siedział już w siodle, trzymając
przed sobą Angelę. Popatrzył na nią i z jego twarzy wyczytała, że nie chce zostawiać jej samej.

background image

- Jedź! - krzyknęła, osłaniając ręką oczy przed deszczem. - Muszę znaleźć swojego konia. Pojadę zaraz za wami. Nie
martw się. Świetnie jeżdżę konno! - Nie mogę cię tu zostawić! - odkrzyknął. - Musisz! Musisz zabrać Angelę! Jedź już!
Nie protestował. Z niezrozumiałym okrzykiem ścisnął konia piętami i od jechał w burzę. Letty patrzyła, jak się oddala.
Nic Angeli nie będzie. Elliot zrobił, co do niego należy, a teraz ona, na Boga, zrobi to, co należy do niej. - Kip, obudź
się! - zawołała Letty. - Co? Chłopak przewrócił się na plecy, ciągnąc za sobąpościel. Nawet nie chciało mu się rozebrać,
zauważyła Letty z niesmakiem. Zmarszczyła nos, czując zapach przetrawionego piwa, który się rozszedł po głośnym
beknięciu. - Obudź się, ty głupcze! To go otrzeźwiło. Otworzył mętne, przekrwione oczy. Świetnie. Pójdzie jej łatwiej,
bo jest pijany. - Co? Kim pani jest? Co pani tu robi? Zaczął się wygrzebywać z łóżka, ale złapała za prześcieradło, które
miał zaplątane wokół nóg, i pociągnęła je z powrotem. - No, no. Nie ruszaj się, chłoptasiu. - LadyAgatha! - Bystry
chłopiec. - Co pani tutaj robi? - Był zdezorientowany. W zamglonych oczach pojawiło się pytanie. - Jak się pani tu
dostała? Przekupiła pani odźwier nego? - Nie - odparła niecierpliwie Letty. - Nikt nie wie, że tu jestem. Wdra pałam się
po bluszczu. Najwyraźniej nie wierzył, ale nie zważała na to. - Chyba nie ma znaczenia, jak się tu dostałam, co?
Powinno ci wystar czyć, że nikt o tym nie wie. Zmarszczył brwi, a potem na jego twarzy pojawił się wyraz zadowole
nia. Przytaknął, wyszczerzył zęby w uśmiechu i podniósł palec do ust. - Nikomu nie powiem. - Wiem. - Przestąpiła z
nogi na nogę, a woda zachlupotała jej w panto flach. - Przyszłam po list, który napisała do ciebie Angela, ty nędzny,
podły szantażysto.

background image

- Ej! - uśmiech zadowolenia ustąpił oburzeniu. — Nie ma pani prawa tak do mnie mówić! - Oczywiście, że mam.
Jesteś ohydnym szantażystą, który wykorzystu je marzenia niewinnej dziewczyny do własnych obrzydliwych celów.
Kip próbował usiąść. - Jej marzenia? A co z moimi? Mieliśmy się pobrać. - Chyba w twojej wyobraźni.
Naburmuszony Kip wydął dolną wargę. - No, nie poprosiłem jej jeszcze o rękę, co nie znaczy, że nie miałem takiego
zamiaru. Wydawał się naprawdę zraniony i przez chwilę było jej go żal. - Kip, ona nie chce za ciebie wyjść. Opadł na
plecy, zakładając ręce za głowę. Skrzywił się w uśmieszku. - Tak? Ale czegoś ode mnie chciała, zapewniam panią.
Oto czułe serce Kipa. Letty oparła ręce na biodrach. - Ty bezczelny smarkaczu! Coś ci wytłumaczę. Angela, jak każda
mło da, zdrowa dziewczyna, była ciekawa, jak wygląda pocałunek. Jednak w przeciwieństwie do większości młodych,
zdrowych, ciekawych dziew cząt, jest miłą, niewinną i dobrze wychowaną panienką. Uznała więc, że musi być w tobie
zakochana, skoro chce się z tobą całować. - Zaśmiał się szyderczo. - Tak - powiedziała Letty. - Oboje wiemy, że to
bzdura, prawda? Angela szybko to zrozumiała. Jednak nie dość szybko. Zdążyła do ciebie wysłać list. I teraz chce,
żebyś go zwrócił. Więc oddaj mi jej list i całą tę próbę skrzywdzenia Angeli uznamy za błąd młodości, do brze?
Zmrużył oczy i ze złością założył ręce na piersi. - Powiedziałem jej, że może list odzyskać. Musi tylko po niego
przyjść. Nie zdarzyłoby się nic, co nie zdarzyło się już wcześniej. No, może odro binę więcej. - Mrugnął pożądliwie. -
Przysłała mnie. - Jej błąd. Letty miała już dosyć Kipa Himplerumpa. Stała w kałuży wody, prze moczona i zmarznięta.
Miała zesztywniałe nogi, zgrabiałe ręce i przed sobą pięć kilometrów konnej jazdy w burzy. Mokra suknia balowa z
każdą chwilą ciążyła jej bardziej. - Twój błąd. Natychmiast oddasz mi ten list, bo jeśli nie, zniszczę ci reputację. -
Uśmiechnęła się złowrogo, widząc jego zdziwione spojrze nie. - Tak, prostacki młokosie, twoją reputację. A gdy już z
tobą skończę, żadna kobieta w Londynie, nie mówiąc już o Little Bidewell, nawet na

background image

ciebie nie spojrzy. Przyjaciele będą się z ciebie wyśmiewać, a twoi rodzice spalą się ze wstydu. - Pochyliła się do
przodu i dźgnęła go palcem w pierś. - Powiem, że próbowałeś mnie uwieść. - Naprawdę? - spytał skwapliwie Kip.
Kryjąc zadowolenie, oparł się na łokciach i z udawaną nonszalancją zaczął oglądać paznokcie. -Proszę bardzo. Niech
pani wszystkim powie. - Spojrzał na nią złośliwie. - Nic mnie nie obchodzi, czy całe Little Bidewell, York, Manchester
czy Lon dyn uzna mnie za samego markiza de Sade'a. Mam w nosie swoją reputa cję. - Myślę, że jednak o nią dbasz. -
Powiedzieć, że był głupi to mało. - Nie słuchasz mnie, Kip. Powiedziałam, że rozgłoszę wszystkim, iż próbo wałeś
mnie uwieść. - Zmarszczył brwi. Powoli znaczenie jej słów zaczęło do niego docierać. - Powiem - pochyliła się,
przysuwając usta blisko jego ucha ~ że nie mogłeś. - Zesztywniał. - Sflaczały... - W porę się wyprosto wała, unikając
uderzenia, gdy gwałtownie usiadł. - Obwisły... - Gapił się na nią z niedowierzaniem. - Miękki... - Z jękiem odrzucił
pościel, zerwał się z łóżka i pobiegł przez pokój. - Zwiędły... - Padł na kolana przy biurku i wyszarpnął dolną szufladę. -
Krótko mówiąc, impotent. Zanurzył rękę w szufladzie i z triumfalnym okrzykiem wyciągnął koper tę. Zerwał się na
nogi, przybiegł z powrotem do Letty i wcisnął jej list do ręki. Prawie mu współczuła. Prawie. Włożyła list do kieszeni i
uśmiechnęła się szeroko. - Dzięki, przyjacielu. Odwróciła się. ~ Dziwka - rzucił szeptem. Spojrzała przez ramię. -
Zwiotczały. Pobladł. Zachichotała. - Nabrałam cię, Kip. Połóż się teraz grzecznie do łóżka - powiedziała spokojnie. - A
jeśli piśniesz słówkiem na temat Angeli, jeśli z lekceważe niem wypowiesz choćby jej imię... No, na twoim miejscu
bym tego nie robiła. Nie odezwał się, tylko wsunął się pod koc i rzucił jej złowrogie spojrze nie. - Grzeczny chłopiec.
Otworzyła podwójne okno, mrużąc oczy przed deszczem. Burza trochę osłabła, ale i tak w ulewie ledwie widać było
niewyraźne zarysy drzew. Spojrzała w dół. Ściana pod nią ginęła w ciemności.

background image

Wzięła głęboki oddech, by uspokoić nerwy. Chodziła już kiedyś po li nie, prawda? Co za różnica, przejść sześć metrów
po żywej drabinie czy po grubej dwucentymetrowej linie na wysokości dziesięciu metrów nad ziemią? Siatka
zabezpieczająca, ot i cała różnica. Cóż, siatki nie było, ale nie chciała ryzykować, że zobaczą ją służący
Himplerumpów. Nie namyślając się wiele, wspięła się na parapet. Upew niła się, że Kip ma dość rozsądku, by nie
ruszać się z łóżka, i ostrożnie opuściła się w dół. Znalazła oparcie dla stopy, ale skórzane podeszwy jej pantofli były
śliskie od wody i noga jej się obsunęła. Przez pół minuty wisiała na rękach sześć metrów nad ziemią, mokra suknia
ciągnęła ją w dół, a deszcz siekł po twarzy. Zastanawiała się, czy nie wezwać Kipa na pomoc, ale zrezygnowała.
Pewnie by zepchnął na dół. Nie spadnie. Musi się zobaczyć z Elliotem. Gorączkowo poszukała no gami oparcia wśród
liści bluszczu, stanęła na gałęzi i powoli przeniosła na nią ciężar ciała. Deszcz, zalewając jej twarz, utrudniał drogę, ale
powoli zeszła po po krytej bluszczem ceglanej ścianie. W końcu, gdy spojrzała w dół, zoba czyła grunt tuż pod sobą.
Puściła się ściany, uderzyła o ziemię i padła na kolana. Nie bolało. Już nic nie mogło zaboleć. Żyła. Angela też. I
odzyskała list. Teraz musi tylko znaleźć konia i już jej tu nie będzie. Uniosła twarz ku niebu, z którego lały się strugi
wody. Uśmiechnęła się szeroko z ulgi i oszałamiającego poczucia zwycięstwa. Wkrótce potem spojrzała prosto w
rozwścieczoną twarz Elliota Marcha. Przypuszczam, że się piekielnie dobrze bawisz - wycedził Elliot przez zaciśnięte
zęby. Jeżeli przedtem był zły, teraz był wściekły. Jego oczy stały się bezbarwne i blade, wyglądały okropnie. Letty
przełknęła ślinę. Nim się zorientowała, co chce zrobić, pochylił się i wbił jej palce w ramiona, przyciągając do siebie.

background image

- Boże, gdy zobaczyłem, jak zwisasz z krawędzi parapetu... - Zdusił w gardle resztę tego, co miał powiedzieć. - Angela?
Co z nią? - spytała. - Nic jej nie będzie. Zacisnął zęby i odwrócił się, ciągnąc Letty brutalnie za sobą. Mocno utykając,
pociągnął ją do miejsca, gdzie był uwiązany jej wałach. Obok stał czarny koń Elliota. Bez słowa podsadził ją do siodła,
potem sam wsiadł na konia. Spojrzał na nią ze złością. - Pojedziesz za mną do domu? Przytaknęła. W strugach deszczu
ruszył przodem w stronę rezydencji Marchów. Gdy dojechali, zsunął się z siodła i zaklął, bo ugięła się pod nim noga.
Błyskawicznie zeskoczyła na ziemię i podbiegła do niego, ale spoj rzał na nią z taką wściekłością, że nie
zaproponowała pomocy. Chwycił lejce i z bolesnym wysiłkiem pociągnął konie do stajni. Nie obejrzał się. - Drzwi są
otwarte. Wejdź. Posłusznie weszła do środka. Oto była w domu Elliota. Rezydencja z czerwonej cegły zbudowana była
wokół głównego holu i pięknych schodów, które pięły się zygzakiem między trzema piętrami. Korytarz za nimi
prowadził na tyły domu. Po obu stronach holu były drzwi. Spostrzegła, że te po lewej są lekko uchylone. Zajrzała do
środka. To był najwyraźniej pokój kobiecy. Stały w nim dwie sofy i podnóżek obite biało-czerwonym kwiecistym
perkalem. Na filigra nowych stolikach tłoczyły się okrągłe słoiczki z różnobarwnymi motylami i porcelanowe figurki.
Nad kominkiem wisiał olejny obraz przedstawiają cy ciemnowłosą kobietę i dwóch kędzierzawych chłopców po obu jej
stro nach. Starszy wydawał się spokojny i zamyślony, młodszy był wesoły i czymś zaciekawiony. Drzwi frontowe za
plecami Letty otworzyły się. Wszedł Elliot i otrząs nął się z wody jak wielki spaniel, potrząsając głową i rękami.
Ściągnął marynarkę i rzucił na poręcz schodów. - Buntingowie godzinę temu przysłali tu chłopca z wiadomością - po
wiedział. - Dzięki Bogu, przynajmniej oni wykazali się odrobiną rozsąd ku. Był kompletnie przemoczony. Biała
koszula i kamizelka kleiły mu się do rąk i piersi. Przez materiał widać było napięte mięśnie ramion. Odwró ciła wzrok,
czując ciepło na policzkach. - Przepraszam, co powiedziałeś?

background image

- Most na drodze do Buntingów jest zalany i nie przejadą po nim powo zy. Goście zostaną u nich do rana - spojrzał na
nią ponuro. - Angela odzy skała przytomność, jak tylko tu dotarliśmy. Nie patrz tak na mnie. Wiem, co mówię. Nic jej
nie będzie. Zapewniam cię. Kiwnęła głową. Jeśli Elliot mówił, że Angeli nic nie będzie, mogła mu wierzyć. Elliot
nigdy by jej nie okłamał. W przeciwieństwie do niej. - Skąd wiedziałeś, dokąd pojechałam? - spytała. Nie przyszło jej
do głowy zapytać, skąd w ogóle wiedział, że obie z An gela były przy drzewie czarownic. Potrzebowała go i zjawił się
w odpo wiednim momencie. - Jak tylko przyniosłem Angelę do domu i oddałem pod opiekę mojej gospodyni,
zorientowałem się, że nie przyjechałaś za nami. - Rzucił jej potępiające spojrzenie. - Wróciłem pod drzewo czarownic,
ale ciebie już tam nie było, więc pojechałem do Hollies. Tam również ciebie nie zasta łem, lecz dowiedziałem się sporo
od Cabota, choć niewiele z tego mi się spodobało. Nie śmiałem przypuszczać, że moje podejrzenia okażą się słusz ne,
nie miałem jednak żadnych innych wskazówek, więc skierowałem się do domu Himplerumpów. Możesz sobie
wyobrazić moje zaskoczenie, gdy zobaczyłem, jak schodzisz po ścianie. Właściwie nie powinienem się dzi wić. W
końcu już kiedyś wykazałaś spore zainteresowanie wspinaczką po bluszczu - dokończył przez zaciśnięte zęby.
Przełknęła ślinę. Wyglądało na to, że jest bardzo, bardzo zły. - Musiałam... wrócić po coś, co... - zająknęła się. - Angela
opowiedziała mi o liście - przerwał jej. Oczywiście. Wszyscy mogli liczyć na sir Elliota Marcha. Wszyscy po wierzali
mu swoje tajemnice i dawne wykroczenia, swoje obawy i drobne grzeszki. Wszyscy, tylko nie ona. Ale jej grzechy były
bardziej godne po tępienia niż innych. - Opowiedziała mi o żądaniu Kipa. Ta burza może nas jeszcze urato wać. Mamy
szczęście. Po ostatnich słowach zrozumiała, że już wziął na siebie odpowiedzial ność i uznał, że sam rozwiąże ich
problemy. - Pomówiłem z Grace i Cabotem. Bardzo chcą pomóc i chętnie będą opowiadać historyjkę, że nie chciałem,
byście obie z Angela były same w Hollies w taką noc i dlatego zabrałem was tutaj. Rozumiesz mnie? Zga dzasz się? -
spytał szorstko. Przytaknęła. Kątem oka zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Wyglądała okropnie. To nie w porządku, że
on przypominał Posejdona, podczas gdy ona morską wiedźmę. Spod jej przemoczonego płaszcza wystawała w ubło-

background image

conych fałdach spódnica. Potargane włosy zwisały w mokrych kosmy kach i opadały na szyję. Była tak blada, że aż
sina. - Może mi powiesz, co wyprawiałaś na ścianie domu Himplerumpów? - zapytał z wysiłkiem. Spojrzała mu w
lustrze w oczy. Po raz pierwszy nie była w stanie wymy ślić żadnej historyjki, by wytłumaczyć swoje postępowanie.
Nawet nie próbowała. Była zmęczona recytowaniem roli i unikaniem słownych puła pek. - Poszłam do Kipa odzyskać
list Angeli i udało mi się. - Czy Kip cię widział? - Kiwnęła głową. - Powie komuś o tym? - Zapewniam cię, że nie. -
Traktował ją z rezerwą. Był chłodny i rze czowy. Zraniła go. A przecież nie chciała. - Elliocie, muszę ci coś powie
dzieć. Zareagowałam tak na to, co powiedziałeś dzisiejszego... - To dobrze - przerwał jej. Najwyraźniej nie chciał od
niej usłyszeć żadnych osobistych wyznań. - Ale żeby się upewnić, powinienem jutro rano złożyć wizytę mojemu
młodemu sąsiadowi. Dobry Boże, pomyślała bez tchu, może on żałuje, że wyznał jej miłość. Poczuła pustkę w sercu. -
Wszystko sie_ dobrze skończy - wydusiła z siebie. - Chciałbym jednak - powiedział ostrożnie - naprawdę bardzo
chciał bym się dowiedzieć, dlaczego ryzykowałaś zdrowie i życie, by zakraść się do tego... tego... młodziana. Mogłaś
się zabić! - Ostatnie słowa wymó wił z taką siła, że aż się wzdrygnęła. Zauważył to i zaklął siarczyście pod nosem,
przeciągając ręką po włosach. - Gdzie się nauczyłaś tak wspi nać? A jednak mu na niej zależało. Świadomość tego
przyprawiła ją o zawrót głowy. - W czasie młodzieńczych wypraw. - Nie zniżę się, by zareagować na tę odpowiedź -
wycedził. - Czy mógł bym zaproponować, byś zdjęła ten mokry płaszcz? Spróbowała to zrobić, ale tak bardzo trzęsła
się z zimna, że aż szczękała zębami. Zgrabiałymi palcami niezdarnie szarpała się z zapięciem. Zanim uświadomiła
sobie, co on zamierza, odsunął jej ręce i sprawnie rozpiął guziki płaszcza. Chwycił ją za ramię i obróciwszy tyłem do
siebie, ściąg nął z niej okrycie. Bez emocji. - Dziękuję. Zesztywniał. - Nie potrzebuję twojej wdzięczności. -
Wydawało się, że chce powie dzieć więcej, ale powstrzymał się i rzucił jej płaszcz na swój. - Musisz się

background image

przebrać. Mamy tylko gospodynię, panią Nichols. Siedzi teraz przy Ange- li, ale na pewno ci pomoże. - Dam sobie
radę - powiedziała. - Naprawdę. Angeli bardziej przyda się jej opieka. - Świetnie. Skinął ręką, żeby szła przed nim po
schodach. Jej mokra suknia plaśnię ciami uderzała o stopnie. Za sobą słyszała kroki Elliota. U szczytu scho dów się
odwróciła. Twarz miał zszarzałą, a w kącikach oczu i ust widocz ne było napięcie. Cierpiał. - Elliocie, powiedz, proszę.
Czy jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić? W mgnieniu oka jego twarz stała się obca. Przybrał minę typowego bry
tyjskiego dżentelmena, zaciskającego zęby i udającego, że wszystko jest w porządku nawet w piekle. - Nic. Dziękuję
za troskę. Angela jest w sypialni na końcu holu po le wej - pokazał krótki korytarz. - Twój pokój jest wcześniej.
Zawahała się. - Elliocie, proszę... - Jestem pewien, że sobie poradzisz - powiedział i odszedł w przeciw ną stronę holu.
Nie obejrzał się. Elliot przeszedł przez sypialnię w kierunku małej szafki. Wyjął z niej butelkę z brązowego szkła i
odmierzył do szklanki dwie łyżki płynu. Skrzy wił się i odchyliwszy głowę, wypił lekarstwo. Morfina. Nie znosił
skutków jej działania. Mąciła mu myśli i oszukiwała zmysły, ale jako środek przeciwbólowy była niezawodna. A tej
nocy, o Boże, bar dzo jej potrzebował. Przyszło mu do głowy, że może powinien się skupić na bólu w nodze, by
odwrócić uwagę od innych myśli. Wątpił jednak, by mu to pomogło, więc wybrał narkotyk. Jeśli się uda, pomoże mu
zapomnieć, że ona jest w jego domu, śpi w jego łóżku, tak blisko miejsca, gdzie pragnął ją widzieć. Po raz pierwszy
od momentu odnalezienia Angeli i Letty przy drzewie czarownic pomyślał o wypadkach, które zmusiły go do
opuszczenia przy jęcia u Buntingów. Wyznał jej miłość. Przed nianie powiedział tego żadnej kobiecie, a ona na to
zbladła i była wyraźnie wstrząśnięta. Podobnie zresztąjak on. Ale jak tylko wypowiedział te słowa, wiedział, że to
prawda. Głęboka, nieza przeczalna prawda.

background image

Na jej twarzy przez chwilkę zabłysło coś, co napełniło go szczęściem, zaraz potem widział już tylko jej przerażone
oczy. A potem uciekła. Zacis nął ręce w pięści. Nie mógł już zostać na przyjęciu. Myśl, że Letty będzie go unikać i
śmiać się nerwowo w jego towarzystwie, była nie do zniesienia. Ale w domu nie uwolnił się od niej. Po godzinie
nieustannego chodze nia po pokoju zrozumiał podstawową prawdę: wolał cieszyć się przyjaź nią Letty, niż stracić ją
na zawsze. Napisał do niej list, w którym zapewniał, że nigdy więcej nie nadużyje przyjaźni, która się między nimi
nawiązała i na której szczerze mu zależało. Nie musi się martwić, że jeszcze kiedyś będzie się jej narzucał. Taki przy
najmniej miał zamiar i modlił się do Boga, by miał siłę w nim wytrwać. Nie chcąc tracić ani chwili, pojechał do Hollies,
zamierzając oddać list Cabotowi. I tu sprawy zaczęły się komplikować. Elliot nalał sobie pół szklanki brandy i wypił ją
jednym haustem, spłu kując z ust gorzki smak morfiny. Wiedział z doświadczenia, że alkohol wzmacnia działanie
narkotyku. Nie mógł się doczekać, aż zacznie działać. Zdjął kamizelkę i rzucił na krzesło. Rozluźnił krawat, odpiął
kołnierzyk i rozpinając koszulę, podszedł do okna. Zapatrzył się w mrok. Angela powiedziała mu o liście Kipa, jak
tylko odkryli, że Letty nie jedzie za nimi. Nie mógł uwierzyć, że Letty włamała się do domu Himple- rumpów, żeby
zdobyć ten przeklęty świstek. Mimowolnie się uśmiechnął. Myślał, że jest zuchwała? Chyba raczej lekkomyślna. Jego
uśmiech zbladł na wspomnienie paraliżującego strachu, który ogar nął go na widok Letty zwisającej z parapetu. Nigdy
przedtem nie czuł takiego przerażenia. Gdy już znalazła się na ziemi, musiał się z całej siły powstrzymywać, by nie
porwać jej w ramiona. Nie miał do tego prawa. Nie życzyła sobie tego. List, w którym obiecy wał, że już nigdy nie
będzie się jej narzucał, leżał w jego kieszeni jak gorzkie przypomnienie obietnicy. Przyjaźń z Letty przypuszczalnie go
zabije. Ale, na Boga, co miał robić? Już nie mógł jasno myśleć. Myśli odpłynęły, podobnie jak ból w nodze, wskutek
działania morfiny. Oparł dłonie na parapecie. Ona pewnie już śpi, kasztanowe włosy rozsypały się na białej pościeli,
skóra była ciepła i zaróżowiona. Przycisnął czoło do zimnej szyby. Przez całe życie podporządkowywał emocje
rozumowi, próbując ze wszystkich sił zachować równowagę, postępować rozsądnie i rozważnie. Uśmiechnął się
gorzko. Po trzydziestu trzech latach życia przebudził się i serce mu pękło ze słodyczy i goryczy. Ile lat będzie musiało
jeszcze upły nąć, zanim przestanie boleć?

background image

- Elliocie. - To jej głos. - Elliocie. Proszę, odwróć się. - Po co? Jesteś nierealna - powiedział rzeczowo, rozsądny nawet
pod wpływem narkotyku. - Jesteś tylko mieszaniną morfiny i brandy. I prag nienia - dodał po namyśle. - Nieznośnego
pragnienia. - Ależ to ja. Proszę. To dla mnie trudne. Odwróć się. Co za różnica? Odwrócił się i szybko nabrał
powietrza. Stała przy drzwiach jego pokoju, ubrana w stary szlafrok jego ojca. Piękne, rozpusz czone włosy spływały
jej po plecach i ramionach. Spod wytartego rąbka wystawały bose stopy. Szczupłe i wąskie, delikatne jak skrzydła
ptaka. Nie powinna tu być. Ale przecież nie wiedziała o morfinie i brandy. Nie wiedziała, że opanowanie, które zawsze
było dla niego poważnym wy zwaniem, teraz przestało już być istotne. - Wracaj do swojego pokoju. Nie poruszyła się.
Ciemny rumieniec wypłynął jej na szyję i zabarwił policzki. - Nie mogę - wyszeptała. Zacisnął ręce na parapecie za
sobą. - Szukasz przygód? - Chciał, by zabrzmiało to lekko, ale wyszło szorstko. - Chyba tak. Nie wyglądała na
poszukiwaczkę przygód. Wydawała się zagubiona i równie spragniona miłości jak on. - Boże, Letty. Nie masz w sobie
ani krzty rozwagi? - Chyba nie. Ona nie chce twojej miłości, upomniał siebie z wściekłością. Miał na dzieję, że
świadomość tego da mu siłę, by mógł się jej oprzeć. Bo ona była wyraźnie zdecydowana go uwieść. Nawet młokos by
się zorientował. Była pełna obawy, niespokojna i płochliwa, ale równocześnie wyczekująca i go towa. Podeszła do
niego, a jej piersi zakołysały się pod ciemnoczerwonym jedwabiem. Na Boga, pod szlafrokiem była naga. - Zimno mi.
Nie zrobi tego. Nie zrobi. To wbrew wszystkim zasadom, które wyzna wał. Miał w sobie dosyć siły. - Znajdę ci
dodatkowy koc. - A mnie się podoba ten - wskazała niebieski pled na jego łóżku. - Proszę - powiedział krótko,
przeszedł przez pokój i chwycił za róg koca. Rzucił go w jej stronę, ale nawet nie próbowała go złapać, więc spadł na
podłogę. Schyliła się powoli. Jedwabny szlafrok przylgnął do jej zaokrągleń. Spoj rzała na Elliota przez ramię. Włosy
prowokująco opadły jej na twarz.

background image

- Przestań. - Wsunęła włosy za ucho i uśmiechnęła się do niego, mą dra, pewna siebie i bezlitosna. - Letty, ty nie
rozumiesz. Walczył, by zachować spokój. Bez względu na okoliczności zawsze był opanowany. Nigdy przedtem nie
został jednak wystawiony na takąpróbę. Pragnął jej. Pożądał aż do bólu. - Nie chciałabym, żebyś z mego powodu
cierpiał niewygodę. Podniosła koc. Zbyt późno zorientował się, że dał jej pretekst, by mogła się zbliżyć. Podeszła do
łóżka i zatrzymała się metr od niego, wciąż zagad kowo się uśmiechając. Owionął go jej zapach... Nie wiedział, co się
właściwie stało. Mijała go, a chwilę później trzymał ją w ramionach. Uniósł ją do góry i popchnął do tyłu, z ustami
otwartymi na jej wargach, a przepełniające go pożądanie ogarnęło ją i zniewoliło. Przywarła do niego całym ciałem i
rozchyliła wargi. Przesuwała dłońmi po jego ciele, dotykając ramion, rąk, piersi. Wsunęła je pod rozpięte brze gi
koszuli, rozpalając w nim ogień. Rozluźnił pasek zawiązany w jej talii i rozsunął jedwabne poły, zdejmu jąc szlafrok z
jej ramion. Odchyliła się do tyłu i spojrzała mu w oczy, ajej wzrok nie był już świadomy ani taki pewny, ani bezlitosny.
Widział w jej oczach zagubienie. - Może jednak... nie powinnam... nie powinniśmy... - Za późno. - Teraz nie było już
żadnych zasad i reguł. Jedynie pożąda nie i miłość. - Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja. Jego uścisk złagodniał i
powoli zsunęła się wzdłuż jego ciała. Poczuła twardy dowód jego pożądania. Przesunęła piersiami po jego koszuli,
szla frok zahaczył o pasek jego spodni i skłębił się wokół jej ud. Letty zadrżała. Palcami stóp dotykała podłogi, jednak
nogi uginały się pod nią. Opuścił ręce, ale się nie odsunął. Z każdym jego oddechem ich ciała dotykały się na krótką
prowokującą chwilę. Spojrzała mu w oczy. Musi się czegoś przytrzymać. Zacisnęła palce na połach rozpiętej koszuli,
przyciskając nadgarstki do napiętych mięśni na jego piersi. - Jeśli chcesz wyjść, idź. Ostatnia szansa, Letty. Dla nas
obojga. - Po chylił się i musnął jej usta pocałunkiem. - Myślę jednak, że powinnaś zostać. - Odsunęła się nieco.
Podążył za nią, schylając głowę i przysuwa jąc usta do jej ucha. - Zostań. Pieścił jej ucho oddechem, wywołując gęsią
skórkę na jej szyi i ramio nach. Nie dotykał jej, nie dotknął jej od chwili, gdy rozluźnił uścisk, a jed nak otaczał ją
sobą, spowijał pożądaniem, spragnioną przykuwał do miej sca...

background image

Musnął palcami bok jej piersi i z lekkością obrysował jej kształt od dołu. Przesunął palce na sutek i zaczął nimi
okrążać jedwabistą otoczkę. Przez cały czas nie odrywał wzroku od jej twarzy. Patrzył z wilczą żarłoczno ścią,
niezachwiany, hipnotyzujący. Nie poznawała go. Powściągliwy, łagodny sir Elliot zniknął, a w jego miejsce pojawił
się nieznajomy, który igrał z jej ciałem, a głodnym wzro kiem wysysał z niej duszę. - Proszę - szepnęła. Na wpół
rozpięta biała koszula odsłaniała przed nią kuszący widok napiętych mięśni i ciemnych włosów pokrywających pierś. -
Letty, po co tu przyszłaś? - wyszeptał, całując lekko kącik jej ust. Nie mogła mu powiedzieć prawdy, że przyszła się z
nim kochać. Bo jeśli powie mu, że go kocha, będzie miał prawo oczekiwać uczciwego związ ku. Będzie myślał, że nic
nie stoi na przeszkodzie ich małżeństwu. Bo w świecie Elliota ludzie, którzy się kochali, brali ślub. Powinna odejść,
wyrwać się stąd, ale nie mogła. Pragnęła go całą sobą. Cała drżała w oczekiwaniu. Gorące pożądanie spływało między
jej uda i do czubków piersi. A jeśli każe jej odejść? Jak będzie mogła dalej żyć, nie dowiedziawszy się, jakie to
uczucie? - Przyszłam się zabawić. - Zabrzmiało to trochę desperacko. Znieruchomiał. Jedno uderzenie serca.
Następne. I kolejne. Wstrzymała oddech, próbując odczytać nieodgadniony wyraz jego twarzy. Dlaczego jej nie
dotknie? Nie powie słowa? Czegoś nie zrobi? W końcu powiedział bez ogródek: - Chcesz namiętności? Namiętność
jest łatwa. Nie odrywając wzroku od jej twarzy, rozpiął spodnie jednym krótkim ruchem. Nim się zorientowała w jego
zamiarach, szarpnął na boki poły jej szlafroka i pochylił się, jedną dłonią chwytając ją za udo, drugą obejmując jej
pośladki. Podniósł ją do góry, opierając jej nogę na swoim biodrze, otwierając ją w najbardziej intymnym, wrażliwym
miejscu tuż przy roz pięciu swoich spodni. Jęknęła na tę nagłą zmysłową bliskość i zarzuciła mu ręce na szyję, by nie
upaść. Pozycja była szokująca. Czuła przyciśniętą do siebie długą twar dość. Jego zamiar był brutalny i podniecający.
Skórę miał rozpaloną, ciało napięte. - Elliocie... Nie zwrócił na nią uwagi, spojrzeniem odebrał jej głos. Było w nim
pierwotne, skupione pożądanie. Trzymając ją w ramionach, przeszedł przez pokój i oparł ją o ścianę. Przytulił głowę do
jej ramienia, otwierając usta na jej szyi. Mocniej przycisnął się do niej biodrami. i

background image

Poruszył się, powoli unosząc lędźwie, budząc odbierający myśli stru mień rozkoszy w całym jej ciele. Zacisnęła palce
na białym płótnie okry wającym jego barki. Zalała ją fala dzikiego pożądania. Przerażona, unie siona radością,
pragnęła odwzajemnić wszystko, co z taką łatwością w niej wyzwolił. Czuła pod koszulą ruch jego gładkich, twardych
mięśni. Zakołysał człon kiem tuż przy jej ciele. Westchnęła, a on zadrżał. Poruszał się raz po raz, drobnymi
pulsującymi pchnięciami wyzwalając w niej eksplozje rosnącej rozkoszy. Zaczął ją unosić i opuszczać w rytmie
przeciwnym do swych ruchów, zwiększając udrękę i napięcie aż do bólu. - Och, Elliocie - dyszała. Nie odezwał się.
Twarz miał nieruchomą i zaciętą. Skupił się tylko na jednym, cały był pochłonięty cielesnym zaspokojeniem. Letty nie
była w stanie myśleć, mogła tylko czuć. Dotąd nie uświada miała sobie, jaki jest potężny i silny. Miała wrażenie, że
ogarnia ją ze wszystkich stron. Czuła gorącą, jedwabiście gładką skórę, sztywno wy- krochmaloną koszulę, chłodne,
wilgotne włosy. Pragnęła więcej. Chciała, by w nią wszedł, by ją wypełnił. Chciała do prowadzić ten rytualny taniec do
końca. Zamknęła oczy. Biodrami odnalazła zaczęty przez niego rytm i porusza ła się w nim. Z ustami przy jej szyi
ostro wciągnął powietrze i nagle sięg nął w dół. Chwycił jej drugie udo i uniósł ją wyżej, aż oparła się na jego talii.
Była teraz otwarta i odsłonięta, a on... Z drżeniem rozpoznała przyciś nięty do niej twardy kształt. Mimowolnie
zacisnęła nogi. Jęknął. Uniósł głowę i otwierając usta, zaczął ją gwałtownie, zachłan nie, prawie ze złością całować.
Odwzajemniła jego pocałunki, czując ro snący głód. Wsunął się pchnięciem w jej gładkie, nabrzmiałe wnętrze.
Oderwał od niej usta. Słyszała jego urywany oddech, poczuła, jak ujmuje jej twarz w dłonie, jak przyciska do ściany.
Pieścił jej usta oddechem. Spragniona i podniecona, spojrzała na niego nieprzytomnie. Rozżarzonym wzrokiem
popatrzył jej w oczy. - Chcę cię widzieć. Chcę patrzeć, jak mnie przyjmujesz w siebie. Wsuwał się powoli. Otworzyła
szeroko oczy. Był duży, nabrzmiały i otwierał ją. Westchnęła z bólu, gdy jej ciało próbowało go przyjąć. Coś błysnęło
w jego oczach. Znieruchomiał, pierś unosiła się mu w gwał townym oddechu, twarz pociemniała, a całe ciało pokryło
się potem. Jednak bezruch był gorszy od bólu. - Nie.

background image

Poruszyła się. Zacisnął mocno szczęki i zamknął oczy. Ale nawet nie drgnął. Zsunęła się odrobinę w dół. Rozchylił usta
w grymasie. Poruszyła się znowu, biorąc go w siebie głębiej, poza granicę bólu, czując już tylko nabrzmiały kształt
zanurzony w jej wnętrzu. Pragnienie wróciło ze zdwo joną siłą. Przesunęła się dalej w dół. - Proszę, zrób to jeszcze raz
- wyszeptała. - Porusz się we mnie. - Boże! Okrzyk, który wyrwał mu się z ust, zburzył jego opanowanie. Wbijał się w
nią głęboko, gwałtownymi uderzeniami. Wsuwał się w nią i wysuwał, od nowa wzmagając jej pragnienie, unosząc ją do
miejsca, z którego nie było już powrotu. - Poddaj się temu - ponaglił chrapliwie, naprężając się ze wszystkich sił.
Posłuchała. Odrzuciła głowę do tyłu i poczuła go wokół siebie, w sobie, nad sobą, poruszającego się w niej,
obsypującego ją pieszczotami. Roz kosz ogarnęła ją i przeszyła na wylot, zakwitła w niej jak kwiat i rozeszła się falami,
aż Letty zaszlochała z zachwytu nad jej pięknem, a po jej przej ściu opadła bez sił, jak domek z kart zmieciony
wiatrem. Gdy już było po wszystkim, wysunął się z niej, wciąż nabrzmiały i nie zaspokojony. Zaniósł ją do łóżka.
Oszołomiona i niepewna, patrzyła, jak wyprostował się i skończył roz pinać białą koszulę. Zdjął ją jednym ruchem i
rzucił za siebie. Był tak piękny, jak go sobie wyobrażała, atletyczny, szczupły i zgrabny. Ciemne włosy porastające mu
pierś zwężały się w wąską linię idącą w dół płaskie go, umięśnionego brzucha. Zsunął spodnie z bioder i jej zachwyt
nad jego ciałem przerodził się w lęk. - Co ty robisz? - To dopiero początek - powiedział posępnie. - Teraz przez resztę
nocy będziemy się kochać. Eliot nigdy w życiu nie był bardziej wściekły. Stała tam drżąca i mówi ła mu, że chce się
zabawić. Jakby był jakimś kochasiem, którego mogła

background image

wykorzystać, a nie mężczyzną, który kochał ją ciałem i duszą, sercem i umy słem. Nie chciał, by sprawy zaszły tak
daleko, jednak tęsknota, desperacja i po żądanie sprzysięgły się przeciw niemu, zostawiając mu w głowie jedną myśl,
jeden zamiar. Chciała namiętności? Świetnie. Nie zapomni tego do końca życia. Jednak w największej ciemności nocy,
zanim burza wreszcie ucichła, oboje odnaleźli miłość. Spojrzał na nią, leżącą obok, pogrążoną w głębokim śnie. Światło
lamp ki spowijało ją miękkim płaszczem rozproszonego blasku i zapalało w jej włosach płomienne refleksy. Złota
poświata ślizgała się po jej jedwabi stym nagim ramieniu. Śnieżnobiałe prześcieradła kłębiły się wokół jej bio der.
Leżała z wyciągniętą szczupłą ręką i wygiętą szyją, zastygła w rozko szy. Znów poczuł przypływ pożądania. Spędzili w
łóżku wiele godzin i nie powinien znów jej budzić. W jej pragnieniu miłości wyczuł rozpacz, któ rej nie potrafiła ukryć.
Bez względu na przyczynę tej rozpaczy, on ją prze zwycięży. Kochał Letty i, na Boga, wiedział, że ona też go kocha.
Nie wyznała mu tego, ale jej ramiona, usta i pieszczoty powiedziały o wiele więcej niż słowa. W Letty na nowo odkrył
własne serce, miarę rozkoszy, bólu i namiętno ści. Już nie mógł być taki jak dawniej. I nie będzie, na Boga. Nie teraz,
kiedy wie, że ona go kocha. Przytulił ją do siebie, chcąc się nacieszyć dotykiem jej ciała. Zamknął oczy. Wkrótce
wyczerpanie i namiętność, w połączeniu z morfiną, ode brały mu świadomość i w końcu sam też zasnął. Poranek zalał
pokój bladą poświatą. Letty się obudziła, czując, jak pani ka dławi ją w gardle, a udręka przeszywa ciało niczym prąd
elektryczny. Leżała w ramionach Elliota, obejmując go nogą. Przez jedną, zbyt krótką chwilę nie myślała o niczym,
chłonąc twardość męskiego ciała i ciężar szczupłego, muskularnego ramienia obejmującego ją w talii. Jednak myśli,
zakłócające jej przyjemne doznania, zmuszały, by spojrzała mu w twarz. Był piękny. Poranny zarost ocieniał mu
brodę, rzęsy grubymi kreskami rysowały się na policzkach. Niewielka zmarszczka pojawiła się między brwiami, kąciki
ust były opuszczone, jakby męczył go zły sen.

background image

Dobry Boże, on ją znienawidzi, gdy odkryje, kim jest. Musi uciekać. Czuła łzy pod powiekami. Nie wolno jej płakać.
Nie może go obudzić. Po prostu zabierze, co będzie mogła, jak złodziej kradnący chwile z poży czonego życia i
wymknie się niepostrzeżenie. Nie mogła zostać. Nie miała już żadnych kłamstw. Tylko prawdę: kochała go. Nie
zostanie tu na tyle długo, by widzieć, jak jego miłość przeradza się w nienawiść. Była tchórzem. Zawsze była
tchórzem, bała się kochać. W życiu pobrała aż nadto lekcji, które nauczyły ją, że miłość jest niebezpieczna. Przekonała
się, że lepiej iść przez życie jako zuchwała oszustka i odgrywać każdą rolę, którą podsunie los, niż zaryzykować
odtrącenie. Tak bardzo obawiała się kochać, że nawet nie potrafiła przekonująco zaśpiewać piosenki o miłości.
Cholerna śpiewaczka rewiowa i tchórz. Oto i cała Letty Potts. Musi stąd uciec, zanim on się obudzi. Ostrożnie
przesunęła jego ramię i wstała z łóżka. Po cichu włożyła je dwabny szlafrok i przewiązała się paskiem. Wymknęła się z
sypialni i po śpieszyła pustym korytarzem do swojego pokoju. Po dwudziestu minutach, ubrana w wilgotną, ubłoconą
suknię balową, odnalazła swój płaszcz i poszła do sypialni Angeli. Na krześle w rogu pokoju drzemała sympatyczna,
siwowłosa kobieta. Zapewne troskliwa pani Nichols. Letty podeszła na palcach do łóżka Angeli. Dziewczyna leżała
spokoj nie, oddychając lekko, nieco zaróżowiona. Letty uśmiechnęła się. Przy najmniej jej problemy udało się
rozwiązać. Dziewczyna poruszyła się i otworzyła oczy. - LadyAgatha? - Cicho. Nie chcemy obudzić szacownej pani
Nichols, prawda? A poza tym przyjaciele mówią do mnie Letty. Angela zarumieniła się z radości. - Letty. Co się
wczoraj w nocy z tobą stało? Tak się martwiłam, a sir Elliot wprost umierał z niepokoju. Jeszcze parę dni temu myśl,
że Elliot się o nią martwi, sprawiłaby jej przyjemność. Teraz wzbudziła jedynie poczucie winy. Letty uśmiechnęła się
szelmowsko. - Pojechałam odebrać twój list, głuptasku-wyszeptała. -Nie możemy przecież pozwolić, by obciążająca
cię korespondencja krążyła po okolicy, prawda? - Naprawdę? - Angela otworzyła szeroko oczy. - . . . i udało się? -
Tak.

background image

Letty wyjęła list z kieszeni płaszcza i oddała go Angeli. - A Kip? - spytała dziewczyna, wpatrzona w papier. - Nie
gniewa się? Pogodził się z tym, że kocham innego? Letty z wysiłkiem powstrzymała się od ostrego komentarza na
temat Kipa Himplemmpa. Nie będzie kwestionować znaczenia, jakie Angela przy wiązywała do dawnej przyjaźni z tym
chłopcem. To jeszcze jedna nauka, którą zabierze ze sobą z Little Bidewell. - W końcu zrozumiał. Twarz Angeli
rozjaśniła się w uśmiechu. I wtedy Letty poczuła radość, że zdobyła ten przeklęty list. Angela energicznie podarła
przemoczoną kartkę na drobne kawałeczki. - Jak mam pani... ci dziękować, Letty? - Na przyszłość dyktuj swoje listy
sekretarce - rzuciła sucho Letty. - Od tej pory będę pisać tylko do mojego Hughiego. - I nie nazywaj swojego
ukochanego markiza Hughiem - powiedziała Letty. - A przynajmniej nie w towarzystwie. Angela przytaknęła
uroczyście. - Widziałaś się z sir Elliotem? - spytała. Letty nie spodziewała się tego pytania. Poczuła ciepło na
policzkach, a zaciekawiony wzrok Angeli powiedział jej, że rumieniec został dostrze żony. Na szczęście Angela była
zbyt dobrze wychowana, by skomentować jej reakcję. - Tak, widziałam. I podziękowałam mu za pomoc. - Zdawała
sobie spra wę, że jej słowa brzmią sztucznie, ale nic nie mogła na to poradzić. - Teraz jednak muszę natychmiast wracać
do Hollies. - Dlaczego? - Bo... bo... kiedy sir Elliot wymyślał swoją historyjkę o zabraniu nas z Hollies na czas burzy,
nie przypuszczał, że będę w takim żałosnym sta nie. Trudno mi będzie wytłumaczyć, dlaczego się nie przebrałam przed
przyjazdem do niego. Widzisz więc, że muszę wrócić do Hollies, zanim twój ojciec i ciotka przyjadą do domu. Dzięki
Bogu, że zachowała jeszcze resztki przytomności. To wytłuma czenie miało nawet jakiś sens. - Ale co im powiesz? Z
jakiego powodują tu zostałam? Do tego sama! - Otworzyła szeroko oczy. - To znaczy, no, sir Elliot jest bardzo
szlachet ny, ale... Gdybyś tylko wiedziała... - pomyślała Letty. - Angelo, nie martw się. Powiem wszystkim, że
wczorajszej nocy przyje chałyśmy tu obie z sir Elliotem, ale ty pośliznęłaś się, wysiadając z powozu,

background image

upadłaś i straciłaś przytomność. Wyjaśnią, że wróciłam o świcie, by cze kać na twego ojca i ciotkę, i o wszystkim im
opowiedzieć. Angela podciągnęła się na poduszkach. - Jednak będę tu z nim sama. Przecież jestem niezamężna, a on... -
Pani Nichols była z tobą przez całą noc. I wciąż tu jest. I śpi... Chyba że ją obudziłaś. Twoja reputacja nie ucierpiała.
Dziewczyna westchnęła głośno. Spojrzała nieco zakłopotana na gospo dynię śpiącą w kącie pokoju. - Oczywiście. Ale
ze mnie głuptas. Powinnam wiedzieć, że sir Elliot zadba o wszystko, by uchronić damę przed kompromitacją. -
Absolutnie wszystko - zgodziła się Letty bezbarwnym tonem. - Właściwie - ciągnęła Angela, zaczynając chichotać -
gdyby tylko przeszło mu przez myśl, że naraził reputację damy na szwank, już w naj bliższą niedzielę dałby w kościele
na zapowiedzi. On tak skrupulatnie prze strzega wszelkich zasad. Dziewczyna nie mogła wiedzieć, że te słowa boleśnie
zranią Letty. - Doprawdy? Powinnam ruszać w drogę. Chciałabym wyniknąć się tyl nymi schodami, zanim reszta
służby się obudzi. A potem znaleźć sobie cichy kącik, by w nim umrzeć. - Dobrze. - Angela impulsywnie wyciągnęła
do niej ręce. Letty po chwili zdziwienia i wahania, pochyliła się i objęła dziewczynę. - Teraz mogę już zapomnieć o
Kipie i tym liście, i myśleć tylko o two ich cudownych planach związanych z weselem. Och, Letty, niebo musiało cię
nam zesłać. Udało ci się wszystko naprawić - wyszeptała Angela lek ko łamiącym się głosem. Chyba piekło ją tu
przysłało. To było jedyne możliwe wytłumaczenie. Sprawiła, że Elliot zapragnął jej aż do utraty tchu, dzieliła z nim
każdą pieszczotę, otworzyła drzwi do jego serca i wzięła je sobie na własność. A potem odeszła. Bez wyjaśnie nia, bez
słowa. Zostawiła wspomnienia ich miłosnego uniesienia, które mąciły mu myśli, rozpalały krew i podsycały gniew.
Elliotowi udało się zachować spokój przed Angela, którą pani Nichols karmiła bulionem. - A czy lady Agatha mówiła,
że zamierza wrócić? - Nie wydaje mi się - powiedziała Angela. - Napomknęła, że musi się pośpieszyć, by przed
wyjazdem przygotować wszystko do wesela.

background image

- Wyjeżdża? - Elliot spytał ostrożnie. Kąciki ust Angeli opadły w dół. - Tak. Musi zaplanować kolejny ślub. Zostanie
tu tylko do momentu ukończenia przygotowań, a potem chce niezwłocznie wrócić do Londynu. - Doprawdy? - Elliot
uśmiechnął się z zaciśniętymi zębami. - Cóż, najlepiej będzie, jeśli zostawię panią, panno Angelo, by w spokoju wraca
ła pani do zdrowia. Zapewne wkrótce przyjedzie z wizytą pani ojciec i ciot ka. Przyprowadzę ich, jak tylko się zjawią. -
Dziękuję. Elliot ukłonił się, wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Potem spokojnym, kulturalnym tonem
wypowiedział wszystkie wulgarne słowa, jakie znał. Jako były oficer dysponował sporym repertuarem przekleństw. No
, profesor March powinien być zadowolony z przyjęcia. Wszyscy się świetnie bawią, a panna Angela wygląda
przepięknie - wyszeptała Meny do Grace Poole, stojąc za bufetem przykrytym białym obrusem. Ona, Cabot i Grace
zostali niejako wypożyczeni z Hollies, ponieważ służba w rezydencji Marchów była zbyt mała na tak duże przyjęcie.
Pani Nichols, niech ją Bóg błogosławi, to dobra gospodyni, ale niespecjalna kuchmistrzyni. Grace zaczęła się za taką
uważać, od kiedy lady Agatha powierzyła jej upieczenie ciast na wesele panny Angeli. Ponieważ wszy scy goście
skupili się wokół panny Angeli, mogli we trójkę bez przeszkód cicho gawędzić. - Nikt by nie powiedział, że kilka dni
temu uderzyła się w głowę i mu siała leżeć w łóżku, co? - skomentowała cicho Grace, obserwując wynu rzającą się
spod obrusa rączkę, która zmierzała w kierunku kandyzowa nych winogron. Tommy Jepson, jeśli dobrze zgadła. - Już
dawno nie widziałam jej tak szczęśliwej - zgodziła się Meny. Ona też zauważyła skradającą się rękę i poczekawszy, aż
sięgnie po kiść winogron, trzepnęła ją po palcach. - Pewnie upadek wytrząsnął z niej wszystkie fochy.

background image

- Szkoda, że sprawy między lady Agathą i sir Elliotem nie układają się zbyt dobrze - mruknęła Grace, dokładając
pasztecików na podgrzewaną srebrną tacę obok wazy z ponczem. Meny ściągnęła usta. - Chyba się mylisz. Przecież to
jasne jak słońce, że zakochał się w niej po uszy. Jak na nią patrzy, gdy mu się wydaje, że nikt go nie obserwuje! Aż
mnie ciarki przechodzą. - Zarumieniła się na samo wspomnienie tych spojrzeń. - To prawda - zgodziła się Grace. - Nie
ma jednak za wiele okazji, by na nią popatrzeć. Pochłonięta pracą, przez cały tydzień prawie nie wycho dziła z pokoju.
A kiedy już wychodziła, była blada i miała zaczerwienione oczy. Jak tak dalej pójdzie, rozchoruje się z przepracowania.
Zdjęła z tacy ciasteczko i podniósłszy obrus, zachęcająco pomachała nim pod stołem. Znikąd pojawiła się rączka,
porwała je i zniknęła. Spod stołu rozległy się zduszone chichoty. Tommy Jepson i jego siostra Sara. - Hm, myślę, że
lady Agatha trochę się boi sir Elliota - powiedziała Meny cierpkim tonem. - Boi się? - zaśmiała się Grace. - Meny, ty
naiwny głuptasie. Jest nim zafascynowana i nieszczęśliwa z tego powodu. Chociaż dlaczego piękna kobieta miałaby
być nieszczęśliwa z tego powodu, że zaleca się do niej taki mężczyzna jak sir Elliot, przekracza moje pojęcie. - Może
uważa, że nie powinna wychodzić za mąż za kogoś, kto ma niższą pozycję od niej? - zasugerowała Meny. - Jaką
pozycję? - zasyczała zirytowana Grace. - Meny, jak się dobrze przyjrzeć, lady Agatha za pieniądze świadczy usługi
tym, których na nie stać. - Jak się dobrze przyjrzeć, ona jest córką diuka - odparła Meny za czepnym szeptem. - Tak,
tak - powiedziała niecierpliwie Grace. - Ale wcale nie zadziera z tego powodu nosa. Poza tym widać jak na dłoni, że
jest w nim zakochana. - Skąd wiesz? - wyszeptała Eglantyna, która podeszła do nich niepo strzeżenie. Leżący na jej
rękach Pimpuś łypnął z nadzieją na paszteciki. - Jest nieszczęśliwa - powiedziała Meny. Eglantyna odwróciła głowę i
spojrzała na lady Agathę stojącą po drugiej stronie pokoju. Nie można było zaprzeczyć, że napięcie ostatnich dni zo
stawiło ślad na jej twarzy. Pod oczami miała ciemne obwódki, a cera zrobiła się woskowa. Kosmyk włosów wysunął
się z ciężkiego koka. Wy dawała się szczuplejsza, jakby straciła na wadze. - Za ciężko pracuje - powiedziała Eglantyna.
- Urabia ręce po łokcie - zgodziła się Grace Poole.

background image

- Do późnej nocy - przytaknęła Meny. - Pewnie dlatego nie może znaleźć chwili dla mojego syna - powie dział cicho
stojący za nimi Atticus. Kobiety podskoczyły. - Nie przypusz czałem, że jesteś taką poganiaczką niewolników. Ani
Meny, ani Grace nie zareagowały na tę bezsensowną uwagę. Wszy scy w Little Bidewell doskonale wiedzieli, że
Eglantyna Bigglesworth jest najłagodniejszą osobą pod słońcem. - Och! - zawołała Eglantyna zawstydzona. - Pewnie
pan uważa, że to okropne tak plotkować. Niech nam pan wierzy, interesujemy się Elliotem i lady Agathą, bo bardzo ich
lubimy. Atticus machnął ręką na jej zaniepokojenie. - Nie ma potrzeby przepraszać ani tym bardziej zmieniać
fascynującego tematu rozmowy - zapewnił. - Można by powiedzieć, że sam jestem nim żywo zainteresowany. I mam
nadzieję, że nie uznacie tego za okropne z mo jej strony, jeśli przyznam, że mną kieruje ta sama ambicja, co wami. -
Wszyst kie trzy spojrzały na niego zdziwione. Pokiwał głową. - Naprawdę. Przez ostatnie kilka dni wygłosiłem przy
Elliocie tyle pochwał pod adresem lady Agathy, że prawie sam siebie przekonałem, by się z nią ożenić. Eglantyna
zachichotała, za to Merry potrząsnęła głową. - Ona pana nie zechce. Woli Elliota. - Więc dlaczego go nie przyjmie? -
zapytał Atticus rozdrażnionym szep tem. - Elliota tak zmęczyło słuchanie peanów na cześć lady Agathy, że w końcu mi
powiedział, jak sprawy stoją. Panie wybaczą, że użyję wul garnych słów, ale cytuję mojego syna, by oddać, jak bardzo
został wytrą cony z równowagi: „Do diabła, gdybym wiedział, co mam zrobić, tobym to uczynił! Ta kobieta nie chce
mnie widzieć!" - Ma pan rację - zgodziła się smętnie Eglantyna. - Nie chce go wi dzieć. Jeśli on zjawia się we
frontowych drzwiach, ona ucieka tylnymi. Jeśli gościmy go na obiedzie, jest zbyt zajęta, by zejść na dół. Dzisiaj jest
tutaj tylko dlatego, że powiedziałam jej, iż obowiązki sędziowskie we zwały Elliota gdzie indziej. - Ależ nie wezwały.
Jest w holu i rozmawia z Antonem - powiedział Atticus. - Wiem - powiedziała spokojnie Eglantyna. Dopiero po
minucie zrozumieli znaczenie jej słów. - Panno Eglantyno, nigdy bym się tego po pani nie spodziewała! - wes tchnęła
Grace Poole. Atticus zaśmiał się, a Merry uśmiechnęła z aprobatą. - Nadchodzi - szepnęła nagle Merry. Elliot wszedł
do pokoju z pochyloną głową, słuchając Antona i marsz cząc brwi. Eglantyna obserwowała, jak podniósł głowę i
zobaczył lady Agathę. Zmrużył oczy, skupił się i zebrał w sobie.

background image

Eglantyna spojrzała na lady Agathę. Ona też zauważyła wejście Elliota. Na moment znieruchomiała. Oczy jej
pociemniały i stały się błyszczące. Rozchyliła usta, a potem nagle zaczęła się gorączkowo rozglądać, jakby oceniała
odległość do najbliższych drzwi. Cofnęła się. Nie odrywając od niej wzroku, Elliot ruszył za nią. Nie miała dokąd
uciec. Szybkim krokiem zmierzała w stronę drzwi do ogrodu, ale drogę zagrodził jej pułkownik Vance, upuszczając
pod jej nogi laskę. Nie miała wyjścia, jak tylko ją podnieść, a kiedy w końcu oddała laskę w sękate dłonie, Elliot już był
przy niej. Goście ucichli, jakby świadomi rozgrywającego się wśród nich drama tu. Nawet z tej odległości Eglantyna
zauważyła, że lady Agatha zbladła, w jej oczach pojawiło się napięcie. Elliot natomiast był wzorem opanowa nia. Ujął
rękę, którą odruchowo do niego wyciągnęła. Pochylił ciemną głowę nad jej dłonią i podniósł ją do ust. Powoli i z
rozmysłem złożył na jej drżących palcach najgorętszy pocałunek, jaki towarzystwo w Little Bi- dewell kiedykolwiek
widziało. Przyglądające się temu damy zareagowały na różne sposoby. Większość patrzyła z zadumą, niektóre były
rozbawione, inne zaszokowane. Tylko lady Agatha wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. - Obiad! - Grace głośno
ponagliła Atticusa. - Co? - spytał Atticus. - Proszę ogłosić, że podano do stołu! - powiedziała Grace pośpiesznie. - On
jej poda ramię, ona nie będzie miała wyjścia, jak tylko mu towarzy szyć, a potem... - Aha! - przytaknął Atticus.
Wystąpił o krok i odchrząknął. - Drodzy przyjaciele! - zawołał. - Pozwólcie, że zaproszę was do stołu. Elliot
uśmiechnął się przebiegle do lady Agathy. Uniosła brodę, przyj mując wyzwanie. Choć Eglantyna nie mogła go
usłyszeć, wyraźnie prosił lady Agathę, by mu towarzyszyła podczas obiadu. Zobaczyła, jak lady Agatha zawahała się,
a potem uniósłszy dłoń do skroni, potrząsnęła prze cząco głową. Elliot zesztywniał. Lady Agatha uciekła. Elliot zrobił
jeden mimowolny krok za nią i za trzymał się. Jego twarz stała się obojętna i tylko sztywność postawy zdra dzała
narastające napięcie. Eglantynie serce ścisnęło się ze współczucia. - Coś panią zmartwiło, panno Eglantyno? Catherine
Bunting, idąca razem z gośćmi w kierunku jadalni, zatrzyma ła się przy bufecie. Eglantyna odpowiedziała bez
zastanowienia: - Obawiam się, że Elliot bardzo się przejmuje tym, że lady Agatha go unika.

background image

- Przejmuje? Elliot? Wątpię. - Catherine uśmiechnęła się spokojnie. - Może jego duma doznała pewnego uszczerbku.
Elliot jest bardzo dum nym mężczyzną. Oczywiście, ma ku temu wszelkie powody - dodała. - Moja droga, uważaj, by
ludzie nie uznali cię za osobę pozbawioną uczuć - powiedział Atticus cichym, chłodnym tonem. Usłyszał, jak Catherine
zby wa lekceważeniem ból jego syna. Wyprowadziła go tym z równowagi. Odwróciła się do niego gwałtownie, z
silnym rumieńcem na ładnej buzi. - Zapewniam pana, to nie ja jestem pozbawiona uczuć. Oczy jej błyszczały. Boże,
była bliska łez. Atticus pośpiesznie podał jej ramię. - Czy przed obiadem mogłabyś rzucić okiem na mój heliotrop? -
spytał głośno. - Ostatnio zaczął się trochę płożyć. Zawahała się przez chwilę, ale pozwoliła się wyprowadzić do
ogrodu, gdzie mogli być sami. - Moja droga, tak mi przykro - powiedział. -Nie zdawałem sobie spra wy. Nie udawała,
że nie wie, o co chodzi. Sprawy zaszły za daleko. - Niech się pan nie przejmuje - powiedziała. - To zbyteczne. Jestem
szczęśliwa z Paulem. - Odetchnęła głęboko, mając nadzieję, że wypowia dając na głos swoje myśli, wreszcie się od
nich uwolni. - Przez lata Elliot podtrzymywał wrażenie, że dzielnie usunął się na bok, gdy zdecydowałam się poślubić
jego najlepszego przyjaciela. Chyba powinnam mu być za to wdzięczna. Wolałabym, żeby ludzie myśleli, że złamałam
mu serce, niż się nade mną litowali. - Roześmiała się krótko, widząc minę Atticusa. - Widzę, że z niczego się panu nie
zwierzył. To do niego podobne. - Atticus patrzył na nią poważnie. - To ja z nim zerwałam. I powtarzałam sobie, że
wojna uczyniła z niego człowieka, którego nie mogłabym kochać. Prawda jest trochę trudniejsza do przełknięcia. Widzi
pan, to ja jestem kobietą, której on nie mógł pokochać. - Moj a droga - powiedział współczująco Atticus - wiem z całą
pewno ścią, że Elliot cię kiedyś kochał. - Tak, kochał. Ale nawet wtedy, nawet gdy był młody... Pamięta pan, z jaką
namiętnością mówił o pewnych sprawach, jaką przyjemność zda wał się czerpać z najprostszych rzeczy? To był tylko
sposób bycia, za któ rym nie stały uczucia. - Moja droga... - Atticus chciał pogładzić jej dłoń, ale się cofnęła. - Ja to
wiem. Bo on... on nigdy nie stracił dla mnie głowy. Zanim wyjechał do Sudanu, spotkała się z nim, mając nadzieję, że
znaj dzie w jego ramionach to, co zawsze się jej wymykało, namiętność, której

background image

skrzętnie strzegł, której nigdy nie doświadczyła, a tak bardzo pragnęła. Powiedział, że zbyt ją szanuje, że nie pozwoli
jej zaryzykować i ponieść konsekwencji takiego kroku. - Gdy wrócił z Sudanu odmieniony, ucieszyłam się. Atticusie,
czy mnie rozumiesz? Nigdy przedtem nie zwróciła się do niego po imieniu. Nigdy się do sie bie nie zbliżyli, mimo że
oboje wiele znaczyli dla Elliota. - Chyba tak. - Mężczyzna, którego kochałam, istniał tylko w mojej wyobraźni. Nie
mogę się z tym pogodzić, że nie potrafiłam wzbudzić w nim... - urwała. - I że ona dokona tego, co mnie się nie udało. -
Nienawidziła lady Agathy za jej śmiech, błyszczące oczy i swobodny sposób bycia. - Choć właści wie nigdy się
porządnie nie postarałam. - Uniosła podbródek. - Zanim Elliot wrócił, zbliżyliśmy się z Paulem. On kochał mnie z
ogniem, którego pragnęłam u Elliota. - Popatrzyła na niego wyniośle. - Gdy Paul wyznał, że mnie kocha, miał łzy w
oczach. Czy wyobraża pan sobie Elliota, pła czącego z jakiegoś powodu? Z czyjegoś powodu? - Spojrzała na niego
wyzywająco. Atticus patrzył na nią w milczeniu. Już jej odpowiedział. Popełniła błąd, nie powinna przyznawać się do
swoich uczuć. Po długiej chwili odezwał się łagodnie: - Catherine, on tak długo był sam. Przez całe życie szukał
kobiety, któ rą będzie mógł pokochać z takim ogniem, z jakim Paul kocha ciebie. - Paul. Nigdy nie wątpiła w jego
miłość. Wspierał ją, podziwiał i uwielbiał. - Może nadszedł już czas, by pozwolić odejść dawnej miłości - dodał
Atticus, a w jego starannie dobranych słowach zobaczyła tę samą rezerwę, którą okazywał jej jego syn, gdy ona
pragnęła namiętności. Pozwolić Elliotowi odejść? Nigdy nie należał do niej. Ale w końcu mia ła swoją dumę. I Paula.
Do diabła, co myśli sobie lady Agatha? I co ona wyrabia? Eglantyna znalazła się u boku Elliota, zanim uświadomiła
sobie swój zamiar. Przez chwilę myślała, że on przeprosi ją i odejdzie, ale był zbyt dobrze wycho wany. Nie owijała w
bawełnę. Pamiętała moment, gdy pierwszy raz przesko czył na koniu przeszkodę i jak trzepnęła go po rękach, gdy kradł
jabłka z jej spiżarni. Kochała go.

background image

- Lady Agatha bardzo ciężko pracuje, by ukończyć przygotowania do uroczystości weselnych - wyjaśniła. - Codziennie
dostaje dziesiątki tele gramów, zamówień i potwierdzeń. Osobiście nadzorowała szycie setki je dwabnych wachlarzy
przewidzianych jako souveniry z wesela. - Z pewnością jest wyczerpana - zgodził się Elliot. - O tak! - zawołała
pośpiesznie Eglantyna. - Zaprojektowała też deko racje z kwiatów i zaplanowała, gdzie kto usiądzie na sali. Muszę
przyznać, że dosyć niekonwencjonalnie, ale też bardzo praktycznie. Wyjaśniła nam, że najlepsze miejsca, to znaczy te z
przodu, z których najlepiej będzie widać ceremonię zaślubin, powinny być zarezerwowane dla rodziny mar kiza. I dla
nas, oczywiście. - Widzę, że jest bardzo zajęta. - Jestem pewna, że opuściła przyjęcie twojego ojca tylko z tego powo
du. - Oczywiście, masz rację. Proszę, pomyślała zadowolona Eglantyna. Już nie wydawał się taki spięty. Nawet się do
niej uśmiechnął i znów był tym uprzejmym, panującym nad sobą i sytuacją dżentelmenem. - Czy mógłbym panią na
chwilę opuścić, panno Eglantyno? - spytał. Kiwnęła głową. Wyszedł natychmiast z opustoszałego już salonu. Nie
skręcił w stronę jadalni, jak spodziewała się Eglantyna, ale ruszył do holu i dokładnie zamknął za sobą drzwi. Usłyszała
głośny huk i podskoczyła. Otworzyła drzwi i wyjrzała. Niko go tam nie było, ale wielka porcelanowa waza, zwykle
stojąca na stole w holu, teraz leżała na podłodze, strzaskana na tysiąc kawałków. Jakby ktoś rzucił nią o ścianę. Godzinę
później Letty siedziała w bibliotece w Hollies. Usłyszała, jak służąca rozmawia z kimś, kto miał głos bardzo podobny
do Elliota. Wstała szybko, a wachlarz, który obojętnie wyszywała, spadł na podłogę. Przez chwilę walczyły w niej
panika i zadowolenie, ale skapitulowały przed roz sądkiem. Elliot nigdy by nie opuścił swoich gości. Schyliła się po
wachlarz. - Letty. Wyprostowała się błyskawicznie, przyciskając wachlarz do piersi jak talizman. Przed nią stał Elliot.
Był taki przystojny i poważny. Wpatrywał się w jej twarz i żałowała, że nie może się dowiedzieć, co z niej wyczytał.
Miała nadzieję, że udało się jej ukryć udrękę, którą czuła.

background image

Chciała podbiec do niego i poczuć, jak chwyta ją w ramiona. W nich było wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła.
Powstrzymała ją świadomość, że każda chwila radości w jego ramio nach będzie trwała krótko. Świat wokół nie
zniknie, przeszłość sięgnie po nią i wyrwie z jego uścisku. A im dłużej zostanie w Little Bidewell, tym rozstanie będzie
bardziej bolesne... dla nich obojga. On ma tytuł szlachecki, wkrótce zostanie baronem. Nie wolno mu spla mić honoru
rodowego nazwiska, zawieść zaufania, które wiązało się z jego pozycją. - Tak dłużej być nie może - powiedział tonem
nieznoszącym sprzeci wu. - To absurd. Miał rację, trzeba było to skończyć. Codziennie bezskutecznie próbo wała
wymyślić dla nich jakieś szczęśliwe zakończenie. Musiało być jakieś wyjście. We wszystkich popularnych sztukach
biedna dziewczyna wbrew wszelkim przeciwnościom losu zdobywała serce przystojnego arystokra ty. Życie jednak nie
było muzyczną farsą i szczęśliwe zakończenie, które go tak rozpaczliwie poszukiwała, nie chciało się urzeczywistnić.
Ostrożnie podszedł bliżej. - Letty, nie powiesz mi, że nie darzysz mnie uczuciem. Nie uwierzę w to. Nie skłamie. Ani
jemu ani sobie. Wyciągnął do niej rękę. Potrząsnęła głową, obawiając się, że jeśli on podejdzie bliżej, zniknie jej
postanowienie, by poświęcić ich związek. - Nie uciekaj przede mną, Letty. Nie mogę tego znieść. Nie będę ci się
narzucał - powiedział. - Wiem, że źle zrobiłem. I wiem, że kobieta taka jak ty ma prawo spodziewać się odpowiedniego
traktowania... - urwał nagle i odwrócił wzrok, przeczesując dłonią włosy. - Do licha, Letty, nie ma drugiej kobiety
takiej, jak ty - powiedział z nieoczekiwaną gwałtownością. - Jak mogę postępować według jakichś norm, gdy wszyst ko
we mnie mówi, bym robił to, co dyktuje serce? - Przygwoździł ją wzrokiem. - Czy wiesz, że od kiedy cię pokochałem,
nie żałuję ani jed nego słowa, spojrzenia, dotknięcia? Jestem tak przekonany o swojej mi łości do ciebie, tak pewny jej i
nas, że nie mogę uwierzyć, byś mogła czegoś żałować. - Roześmiał się niewesoło. - Miłość do ciebie zrobiła ze mnie
potwornego zarozumialca, kochanie. Nie boję się zrobić błęd nego kroku, nie wyobrażam sobie, bym mógł się aż tak
pomylić, że od wróciłabyś się ode mnie. - Głos miał napięty. Pragnął ją przekonać do tego, co mówił. Jej jednak nie
trzeba było przekonywać. Letty wiedziała, że ją kocha. - Nigdy bym się od ciebie nie odwróciła - wyszeptała.

background image

Nie usłyszał. Odszedł kilka kroków, znów przeczesując dłonią włosy. Gdy sią odezwał, jego zdenerwowanie znikło,
głos miał głęboki i dobitny. - Serce napełnione tak wielkim przekonaniem nie może być samotną wyspą. Gdybyś mnie
nie kochała, Letty, nie miałbym takiej pewności. Pro szę cię tylko, byś pozwoliła mi zabiegać o twoje względy.
Powiedz mi, czego chcesz, a ja to zrobię. Ale nie uciekaj przede mną. Nie zaprzeczaj temu i nie odbieraj nam naszej
miłości. Dobry Boże, gdy tak mówił, prawie wierzyła, że nie dbał o konwenanse, godność ani towarzystwo, że miłość
do niej była najważniejszą rzeczą w jego życiu. Zadrżała w przypływie nadziei. - Nie śmiem. Sprawy są dużo bardziej
skomplikowane, niżby się wyda wało, i tak mi... tak mi wstyd. Twarz mu pociemniała. - Nigdy się nie spodziewałem,
że będzie nam łatwo, Letty. Powiedz mi wszystko, a przysięgam, że wszystko naprawię. Nie wstydź się. Jestem pewien,
że nie zrobiłaś niczego, co byłoby niewybaczalne. Boże, miej mnie w swej opiece! - pomyślała Letty panicznie.
Wierzyła mu. Musi mu tylko powiedzieć. Wyciągnęła do niego rękę i już był przy niej, chwytał jej dłoń i podnosił do
ust. Pocałował wierzch, a potem odwró cił i gdy rozprostował sztywne palce, przycisnął usta do wnętrza jej dłoni.
Bezwiednie podniosła drugą rękę ku jego pochylonej głowie. Palce jej zadrżały tuż nad ciemnymi lokami, które chciała
pogłaskać. - Letty, proszę, zaufaj mi - szepnął w jej otwartą dłoń. - Ufam ci. Chcę. Ja... - Lady Agatho! — zagrzmiał od
wejścia niespokojny głos Cabota. Letty obejrzała się zmieszana. Nawet nie słyszała, jak pukał. Stał w otwar tych
drzwiach z przerażoną miną. Elliot wyprostował się powoli. Twarz miał ściągniętą gniewem. - O co chodzi, Cabot? -
Dżentelmen z wizytą do pani, lady Agatho. - Dżentelmen? Kto taki? Za Cabotem pojawił się mężczyzna średniego
wzrostu, z wydatną klatką piersiową i szerokimi ramionami. Wchodząc, zdjął zgrabny melonik i jego gęste jasne włosy
zalśniły jak złoto w słońcu. Na widok Letty jego kwa dratowa, tępa, choć przystojna twarz rozpromieniła się w wyrazie
nieza przeczalnej radości. - Letty, kochanie - powiedział głosem, z którego nigdy nie znikły ślady akcentu z nizin. -
Nikt inny, tylko twój narzeczony, Nick Sparkle. Jeśli widz przynosi do teatru pomidora, na pewno zamierza nim rzucić.
Aleś się tu urządziła, moja mała - powiedział Nick. Z rękami luźno splecionymi na plecach, chodził niespokojnie po
biblio tece, oglądając i oceniając jej wyposażenie. Letty nie mogła od niego oderwać wzroku. Czuła, jakby znalazła się
w koszmarnym śnie. Nie mogła oddychać, tętno szybko pulsowało jej w skroniach. Elliot pożegnał się w parę minut po
wejściu Nicka. Gdy spojrzał na nią, przez chwilę w jego oczach zobaczyła zawód, a potem Nick był już przy nim,
przedstawiał się i potrząsał jego ręką. Elliot odpowiedział tym sa mym, z jego twarzy znikły wszelkie emocje. Letty
zdawało się, że je sobie tylko wyobraziła. Nawet gdy się żegnał, już na nią nie spojrzał. Coś w niej umarło.
Bezpowrotnie straciła coś cennego, delikatnego i waż nego. - Tym razem ci się udało, Letty. Nic dziwnego, że
zadzierałaś nosa i pra wiłaś morały. Miałaś inne plany, dużo ciekawsze od moich. - Jak mnie znalazłeś? - spytała
bezbarwnym tonem. - Pomógł mi w tym stary Sammy, kochanie - powiedział, machając w stronę Cabota. -
Przepraszam cię, Letty — powiedział Cabot. — Gdy pisałem do Bena, nie przypuszczałem, że on mu cokolwiek powie.
- No, Sammy, nie miej pretensji do starego durnia. Musiałem go trochę przekonać, zanim niechętnie udzielił mi
informacji. Cabot zrobił krok do przodu z twarzą zaczerwienioną z gniewu. Przyjemny wyraz twarzy Nicka zniknął,
ujawniając jego prawdziwą, bezlitosną naturę. - Na twoim miejscu nie robiłbym tego, Sammy. Wyprałbym ći flaki w
ciągu minuty. - On ma rację, Cabot! — zawołała Letty, stając między dwoma mężczy znami. - Lepiej go posłuchaj.
Nick patrzył na Cabota z nadzieją. Gdy stało się jasne, że lokaj nie bę dzie walczył, uśmiechnął się pogardliwie i
odwrócił do Letty. - Och, uspokój się - skrzywił się szyderczo. - Nawet nie tknąłem głup ca. Powiedziałem mu tylko, że
robi się za stary na wygłupy na scenie i wy starczy, że szepnę słówko dyrektorowi, by znalazł się na ulicy, nim zapad-

background image

nie zmrok. - Nick zrobił obrażoną minę. - Co ty se myślisz, Letty? Że zrobiłbym staruchowi krzywdę? Powinnaś
wiedzieć, że to nie w moim stylu. A może sądzisz, że facet musi nosić jedwabny krawat, jak ten twój dżentelmeński
przyjaciel, by żywić ludzkie uczucia? -zaśmiał się szyder czo. Nie chciała z nim mówić o Elliocie, więc odwróciła
głowę. Chwycił ją za ramię, aż jęknęła. Cabot znów zesztywniał. — Nic mi nie jest, Cabot-powiedziała szybko Letty. -
Byłabym wdzięcz na, gdybyś wyszedł na korytarz i uważał na Bigglesworthów. Muszę po mówić z Nickiem. Cabot nie
był tym zachwycony, ale zrobił, jak prosiła. Gdy tylko wy szedł, Nick opadł na sofę obitą perkalem. W kraciastym
garniturze i ge trach nie pasował do tego wnętrza prawie tak samo... jak śpiewaczka re wio wa, pomyślała ponuro.
Myśli Letty musiały się jej odbić na twarzy, bo Nick uśmiechnął się szerzej. — Moja mała, przyda ci się trochę
dziegciu w tej beczce miodu. — Nick, musisz wyjechać. To nie tak, jak myślisz. Ja niczego nie plano wałam.
Znalazłam bilet i przyjechałam tutaj, a ci ludzie wzięli mnie za... — Za lady Agathę - przerwał jej Nick, kiwając głową.
- Wiem wszyst ko. Benny pokazał mi list Sammy'ego. — Cabota - poprawiła Letty szeptem. - On się nazywa Samuel
Cabot. — Nazywaj go, jak chcesz. Dla mnie i reszty świata on jest Sam-Samem, Chłopcem o Twarzy Spaniela. Tak jak
ty jesteś Letty Potts, niekiedy śpie waczką rewiową, lecz o wiele częściej artystką zupełnie innego rodzaju, no nie?
Zrobiło się jej niedobrze. Gdy usłyszała, jak o tym mówi głośno, zoba czyła wyraźnie, kim jest i kim zawsze była. Do
tej pory uważała, że ich oszustwa to dobry kawał, który robili ludziom cierpiącym na nadmiar pie niędzy. Nigdy
przedtem nie dotarło do niej, że to jest złe. Dopiero teraz. Nie chodziło o pieniądze. Bigglesworthowie przeżyją stratę
kilku srebr nych drobiazgów. Istotna była kradzież innego rodzaju, której sobie dotąd nie uświadamiała. Nadużyła ich
zaufanie. To odczuwa się najboleśniej. Nick potrząsnął głową. — Jedno muszę ci przyznać, Letty. Zawsze ci się
udawało wyjść pachnącą różami z nawet najbardziej śmierdzącego rynsztoka. Tak jest i tym razem. — Pogroził jej
palcem. - Ale nie próbuj mi wmówić, że nie miałaś zamiaru skorzystać z takiej okazji, bo ja cię znam, Letty. Każdą
nadarzającą się sytuację wykorzystujesz do cna. I zawsze tak będzie. Gadaj więc, co to za numer?

background image

Popatrzyła na niego z obrzydzeniem. Tym razem się mylił. Nie może skrzywdzić tych ludzi. Nie zrobi tego. - Nie ma
żadnego numeru, Nick. Ja tylko pomagam tym ludziom w za mian za wygodne łóżko do spania i dobre jedzenie. Jak
skończę, wyjadę stąd. Taka jest prawda. Zadziorność znikła z twarzy Nicka. - Nie wierzę. Wstał i podszedł do niej.
Krótkim, grubym paluchem podniósł jej brodę do góry. - Nie myśl se, że nie rozumiem, moja mała. Przyjeżdżasz se tu,
traktują cię jak królewnę, wszyscy są kochani i przyjaźni, i zaraz ci się wydaje, że oni są tacy porządni. I podoba ci się,
że taka jesteś wspaniałomyślna i do bra. Od razu lepiej się czujesz we własnym towarzystwie. Patrzyła na niego
zafascynowana i przerażona. Jego słowa były bardzo bliskie prawdy. A jeśli to wszystko było złudzeniem? A jeśli tylko
sobie wmówiła, że może się zmienić? Nic jej to nie kosztowało, nikt nic na tym nie tracił. Odczytał zmieszanie w jej
oczach i uśmiechnął się. Była w nim brutal ność i bystrość. Dlatego był taki dobry w tym, co robił. - Łatwo jest być
szlachetnym, gdy śpisz w puchach. Ale to tylko sen, kochanie. Pora się obudzić, Letty. - Przysunął się bliżej. - Jak to się
dzieje w bajkach? Księżniczkę budzi się pocałunkiem. Chwycił ją za ramiona i pochylił się do niej. Stała nieruchomo,
starając sienie wzdrygnąć, gdy dotknął wargami jej ust. Całował ją już nie raz, ale teraz miała wrażenie, że została
zmuszona do zdrady. Nie tylko Elliota, ale także siebie samej. Odsunął się. Minę miał paskudną i ochrypły głos. - Więc
to tak? Ty i ten czarnowłosy sztywniak. Powinienem wiedzieć, że trza ci czegoś więcej niż tylko miękkiego spania i
słodkich ciastek, byś zapomniała o całym świecie. Pytam się, ile więcej? Jak daleko zaszły spra wy między nim a tobą,
Letty? - Gadasz bzdury - powiedziała sztywno. Zawsze był zazdrosny. Kiedyś pobił nawet jej zbyt wytrwałego adorato
ra. Bała się pomyśleć, co mógłby zrobić Elliotowi, gdyby tylko przyszła mu na to ochota. Zmrużył oczy. - Patrzajcie na
nią. Wściekła jak osa, że skalałem jego imię. - Nie wygłupiaj się. On jest szlachcicem. - A ciebie uważa za córcię diuka.
I dobrze się składa, bo gdybym zoba czył, że ma w sobie dość gorącej krwi, by z tobą coś zakombinować, to-

background image

bym go zabił. Boże! Nie patrz tak na mnie z powodu innego faceta! - W jego jasnych, zielonych oczach pojawiło się
prawdziwe cierpienie, twarz mu poczerwieniała. - Niech cię diabli porwą, Letty. Myślisz, że jesteś lepsza ode mnie,
co? - Nick, nie - powiedziała, wyciągając rękę, by chwycić go za ramię. - To nie tak... - Zamknij się! Odtrącił ją z taką
siłą, że aż się zachwiała. Wyciągnął do niej ramiona, jakby pożałował swego gestu, ale zaraz złość z powrotem
wypłynęła mu na twarz i opuścił ręce. - Kochałem cię, Letty. Nikt nigdy tak nie kochał kobiety, jak ja kocha łem
ciebie. - Nick... - Traktowałem cię jak królewnę. Jak zakichaną damę. Nie zmuszałem, byś szła ze mną do łóżka, nie
prosiłem o więcej, niż dawałaś. Zawsze myślałem, że kiedyś się pobierzemy i będziesz moja, i docenisz, że pocze
kałem. Bo mnie obchodziło, co sobie pomyślisz i czego chcesz. - Oczy nabiegły mu krwią. - Nigdy nie skrzywdziłem
tych, na których ci zależa ło. Nawet gdy próbowałem cię przekonać do swoich planów z tą ostatnią robotą. A mogłem.
Tańczyłabyś tak, jak bym ci zagrał, wystarczyłoby, że bym komuś zrobił krzywdę. Ale nie zrobiłem tego. Bo nie
chciałem, żebyś ty cierpiała, Letty. Kochał ją. Przynajmniej na tyle, na ile w ogóle zdolny był kochać. Na prawdę
wierzył, że poprzestanie na podpaleniu pensjonatu, w którym miesz kała, i groźbach pod adresem dyrektorów teatru
było to z jego strony do wodem uczucia. Ale Letty zrozumiała jego ból, ponieważ kochała równie beznadziejnie jak on.
- Nick-powiedziała-tak mi... - Nie mów tak! - przerwał jej gwałtownie. - Nie zniosę niczyjej litości. Niczyjej. A już
zwłaszcza głupiej, zadzierającej nosa krowy. Myślisz, że on cię zechce, gdy dowie się, że jesteś tylko oszustką
przebraną w ładne kiecki? Roześmiał się nieprzyjemnie. - Wiem - przyznała Letty. - Wiem. Ale to niczego nie zmienia,
Nick. I tak ci nie pomogę. - Słuchaj - powiedział, nie zwracając na nią uwagi. - Mam swoje pla ny i jest w nich też
rola dla ciebie. Przez kilka dni utrzymuj tych Biggles- worthów w błogiej nieświadomości, a resztę zostaw mnie. - A
jeśli tego nie zrobię? - No cóż, wtedy będę chyba musiał odjechać.

background image

Spojrzała na niego z nadzieją. - Och, Nick! Pogłaskał ją kciukiem po twarzy. - Oczywista, będę musiał napisać liścik do
tego tam sir Elliota i Biggles- worthów, w którym opowiem, co robiła „lady Agatha" przez ostatnie pięć lat. No wiesz,
coś o tym odczytywaniu myśli w Kensington i grze w trzy karty... - Doskonale cię rozumiem, Nick. Nie musisz
kończyć. Uszczypnął ją w policzek. - I dobrze. Więc, jak mówiłem, rób dalej swoje, a ja zajmę się resztą. Pasuje ci to,
Letty? - Popatrzyła na niego z pogardą. Połaskotał ją pod brodą. - Tak myślałem. Goście odjechali. Ogród spowijała
ciepła, pachnąca noc. Wspaniała noc, aby starać się o względy damy. Atticus miał nadzieję, że właśnie z tego powodu
jego syn opuścił przyjęcie. Przypuszczał, że Elliot podążył za lady Agatha. Chyba jednak się mylił, bo Elliot dosyć
szybko zjawił się z po wrotem. Gdy Meny szepnęła mu do ucha, że Elliot wrócił, Atticus spodziewał się, że syn zajmie
się gośćmi. Tak się nie stało. Gdy Atticus wszystkich pożegnał, poszedł szukać Elliota. Znalazł go w bibliotece,
chodzącego ni czym tygrys w klatce. - Wielka szkoda, że lady Agatha źle się poczuła - powiedział ostroż-nie. Elliot
zatrzymał się. - Tak. - Nie wygląda na osobę słabego zdrowia. - Nie. Atticus znał swojego syna. Elliot był dumny i
niezależny. Nigdy nie obar czał nikogo własnymi problemami i skrzętnie ukrywał swoje uczucia. Ona to zmieni. Ale
teraz... - Z kolei Eglantyna mówi, że lady Agatha bardzo ciężko pracowała, żeby skończyć wszystko przed wyjazdem.
Stąd zapewne ta niedyspozy cja. - Z pewnością masz rację - wymamrotał Elliot, wpatrując się niewi- dzącym wzrokiem
w noc. - Czy poszedłeś zobaczyć, jak jej idzie praca? - zapytał spokojnie Atti cus. - Mam nadzieję, że zastałeś ją w
dobrym zdrowiu.

background image

Elliot spojrzał na niego, w zamyśleniu marszcząc brwi. - Przepraszam. Co powiedziałeś? - Co u lady Agathy? - Nie co,
tylko kto. Jej narzeczony. - Elliot zmarszczył brwi jeszcze bardziej. Pochłonięty myślami, mówił trochę nielogicznie. -
Nie, nie wy gląda dobrze. Atticus otworzył usta ze zdziwienia. Lady Agatha w żaden sposób nie dała do zrozumienia,
że jest zaręczona. Jak śmiała tak igrać z uczuciami Elliota? Jak śmiała udawać, że jest wolna? - Dobry Boże, Elliocie! -
wykrzyknął wstrząśnięty. - Nie wiedziałem. Nie... nie wiem, co powiedzieć. Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że ma
narzeczonego. Elliot podniósł wzrok. - Nikomu innemu też nie - powiedział powoli. - Nikomu. - Elliocie... - zaczął
Atticus. Jego syn podniósł płaszcz z krzesła. - Idę do wsi. Nie czekaj na mnie. - Nie możemy pozwolić, by okradł
Bigglesworthów. Zwłaszcza że oznaj mił wszystkim, iż jest narzeczonym lady Agathy. - Cabot chodził nerwo wo po
pokoju Letty, zaciskając ręce tak mocno, że aż zbielały mu kostki. - Wyobrażasz sobie, jaki będzie skandal?
Bigglesworthowie staną się po śmiewiskiem. Najpierw dali się nabrać oszustce udającej córkę diuka, a po tem zostali
obrabowani przez jej wspólnika. Nie zdziwiłbym się, gdyby ShefFieldowie odwołali ślub. Z poczucia winy i wyrzutów
sumienia Letty trzęsły się ręce, jakby była staruszką. Ściskając je i rozwierając, skupiła się tylko na tym, by je uspo koić
i nie myśleć. Nie mogła zrobić nic więcej. Cabot przerwał chodzenie po pokoju. - Wiesz, że właśnie teraz jest na dole z
Bigglesworthami? Przedstawił się, nawet nie mrugnąwszy okiem i jeszcze udawał zdziwienie, że im o nim nie
powiedziałaś. Westchnął zmartwiony. - On potrafi odgrywać dżentelmena, przecież wiesz. Bogaty nowocze sny
młodzieniec, ale z dostatecznie dobrymi manierami, by był przekonu jący. Sama go tego nauczyłaś. Letty załamała
ręce.

background image

- Wiem. - Powiedział im, że nie mógł już ani chwili dłużej znieść rozłąki z tobą i ma nadzieję, że zrozumieją. Przy
okazji spytał, czy tu w okolicy jest jakaś gospoda, w której mógłby się zatrzymać. Aż mi skóra ścierpła, gdy to
usłyszałem. Panna Eglantyna zrobiła oczywiście to, co według niej po winna zrobić. Poprosiła, by zatrzymał się tutaj.
- O nie! - wyszeptała Letty, opadając ciężko na brzeg łóżka. - Biedna Eglantyna. - Tak - potwierdził Cabot. - I
wyglądała, jakby była winna przestęp stwa. - Winna? - spytała zmieszana Letty. - A czemuż miałaby się czuć win na?
- Och, Letty - powiedział zdesperowany Cabot. - Czy nie zauważy łaś... Oczywiście, że nie, zbyt byłaś nim zajęta. Ale
właśnie o to im cho dziło. - O czym ty mówisz? - Panna Eglantyna i reszta służby robili wszystko, żeby cię zeswatać z
sir Elliotem. Dobry Boże! Kochane głuptasy. - I ty im na to pozwoliłeś? - Nie miałem wyboru - bronił się Cabot. - Jak
miałem im wytłuma czyć, że do siebie nie pasujecie? I skąd miałem wiedzieć, że im się uda? - Podniosła na niego
wzrok. - Nie zaprzeczaj, Letty. Widziałem, jak was ciągnie do siebie. - Ojcowska dezaprobata nagle znikła, zostawiając
jedy nie rozdrażnienie. Usiadł obok niej. - D o diabła, o czym ty myślałaś, dziew czyno? - Nic nie myślałam. Ja tylko
czułam. I wciąż czuję, niech mnie Bóg ma w swej opiece. - I panna Eglantyna też w tym brała udział? - zapytała. -
Tak. I sądząc po jej minie, gdy poznała twojego „przyszłego męża", zaczęły ją dręczyć wyrzuty sumienia, że wtrącała
się w twoje życie. Wiesz, ona zwykle nie robi takich rzeczy. Musiała być bardzo przekonana co do słuszności sprawy. -
Jeśli próbujesz jeszcze bardziej wpędzić mnie w poczucie winy, spóź niłeś się - powiedziała Letty. - Jestem jednym
wielkim wyrzutem sumie nia. Westchnął ciężko. - Wybacz mi, Letty. Jestem tak samo winny, jak ty. Ale nie możemy
pozwolić, by Nick ich skrzywdził bardziej niż... nie możemy i już!

background image

Letty wstała. - On nie okradnie Bigglesworthów. Obiecuję ci to. Podniosła sakwojaż, do którego zapakowała rztczy
lady Agathy, i wy sypała zawartość na łóżko. Zaczęła do niego wkładać inne ubrania, ciepłą odzież, która przyda się jej
na statku. - Co chcesz zrobić? - Napiszę do sir Elliota i opowiem mu, kim jest Nick Sparkle. -I kimja jestem, dodała w
myślach. - jakie miałam zamiary. - Ależ Letty... - Pojadę do Little Bidewell wczesnym rankiem. Pociąg pasażerski od
jeżdża ze stacji o dziesiątej. Zamierzam do niego wsiąść. - Zwinęła halkę. - Gdybyś poczekał do południa z wysłaniem
listu do sir Elliota, byłabym ci wdzięczna. Cabot zmarszczył brwi. - A co z Nickiem? Co zrobisz, jeśli zacznie cię
szukać? - Nie zrobi tego. Nick Sparkle nienawidzi wstawać rano. Jeśli się będzie o mnie pytał, powiedz mu, że leżę
chora w łóżku. Uwierzy w tę historyjkę. Cabot kiwnął głową. - Dobrze. Nie dopuścisz, aby Nick okradł
Bigglesworthów, ale co ze skandalem? Co z panną Angelą? Czy nie było końca sprawom, którymi musiała się zająć?
Na chwilę za mknęła oczy. Głowa jej pulsowała z bólu. Musi się skupić na Angeli. Nie wolno jej myśleć o Elliocie. O
tym, jaką będzie miał minę, gdy przeczyta jej list, jaką odrazę do niej poczuje, z jakim wstrętem wspomni, że wyznał jej
miłość. - Powiedz Bigglesworthom, że kiedyś pracowałam dla lady Agathy. Tobie uwierzą. - Podniosła rękę,
uprzedzając jego protest. - Sam mówi łeś, że jeśli lady Agatha wróci do Anglii, w jej interesie będzie podtrzy mać moją
wersję. A jeśli nie wróci, to kto podważy moje twierdzenie, że kiedyś byłam jej asystentką? Nick? Jego spotkałam pięć
lat temu. Ty znasz mnie znacznie dłużej. Możesz potwierdzić moje słowa. Powiedz Biggles worthom, że dopiero po
śmierci matki wpadłam w złe towarzystwo. Po wiedz, że wiem, co robię i że wszystko pójdzie dobrze, jeśli tylko nie
wspomną o mnie przy Sheffieldach. - Nie sądzisz, że ktoś z Little Bidewell powie Sheffieldom? - spytał
nieprzekonany Cabot. - A z kim w Little Bidewell mama markiza Cottona utnie sobie poga wędkę? - zapytała
stanowczo Letty. Zatrzasnęła torbę. — Nie, wystarczy, że ślub dojdzie do skutku, a wesele będzie udane. Później,
nawet jeśli coś

background image

wyjdzie na jaw, to tylko doda to smaczku kolacyjkom u Sheffieldów. Skan dal łatwiej przełknąć, jeśli jest tylko
anegdotą. Nieważne, że to było jej życie i jej serce, o których będą zdawkowo rozmawiać w przerwie przed podaniem
ryby. Cabot spojrzał jej w oczy i odwrócił wzrok. - Czy jest jakiś powód, dla którego Bigglesworthowie nie powinni
zre alizować twoich planów związanych z weselem? Zaczerwieniła się. - Wszystko jest prawie gotowe - powiedziała
cicho. - Grace Poole i wy najęty kuchmistrz zajmą się jedzeniem i obsługą. Zamówiłam wszystkie dekoracje.
Souveniry i girlandy są gotowe. Angela, Eglantyna i ty wiecie, jak wszystko ma być zorganizowane, a służba na pewno
zdoła poustawiać dekoracje. Zostawiłam szkice. Merry zajmuje się sprzątaniem w moim pokoju, więc bez trudu
znajdzie wszystkie rachunki, kwity i koresponden cję. Nie bój się, wszyscy, których wynajęłam w Londynie, są godni
zaufa nia. Uświadomiła sobie, że to musi brzmieć zabawnie w ustach kogoś, kto właśnie ucieka. Uśmiechnęła się. -
Jestem dobrej myśli, Cabot. To nie będzie łatwe, ale powinno się udać. Dzień był ponury, rosa osiadała na koniach
stojących przed straganem z warzywami. Peonia przed herbaciarnią uginała się pod ciężarem wilgo ci, a koronkowe
firanki w kawiarni zwisały smętnie. Letty stała przed budynkiem stacji kolejowej z biletem w ręce. Ham przywiózł ją
do miasteczka pół godziny temu. Do odjazdu pociągu została jeszcze godzina. W taką pogodę niewielu ludzi było na
ulicach. Nastrój dnia nie prze szkadzał Letty. Powietrze pachniało świeżością i urodzajem. Ten zapach przywołał
wspomnienia spaceru z matką wiejską drogą. Wtedy wydawało się jej, że to jest jej miejsce na ziemi, dopóki Vernice
Fallontrue nie wyprowadziła jej z błędu. Tak samo wierzyła, że ojciec by ją pokochał, gdyby tylko miał szansę. I że
rewia byłajej domem, a artyści

background image

rodziną... dopóki nie umarła matka, a Alf był zbyt pogrążony w żalu, by pracować. Wtedy odkryła, że w jej „domu" nie
ma miejsca dla dziewczy ny, która nie chce nosić trykotów i używa języka z wyższych sfer. Znalazła więc pracę w
teatrze muzycznym, gdzie dowiedziała się, że brakuje jej emocjonalnej głębi, aby mogła być naprawdę dobrą
śpiewaczką. Przez całe życie starała się widzieć tylko dobre strony nawet najgor szych sytuacji. Jednak pewnej nocy,
wkrótce po śmierci matki, tej samej nocy, gdy Nick po raz pierwszy poczęstował ją szampanem, tej zimnej, bezsennej
nocy, gdy jedna z chorzy stek rzuciła się do Tamizy, bo była w ciąży, właśnie wtedy Letty postanowiła, że sama będzie
kierować swo im życiem. I temu postanowieniu pozostała wierna. Żadnej słabości, bo świat nie jest dla słabych. Śmiać
się przez cały czas, bo dopóki ty się śmiejesz, inni nie śmieją się z ciebie. Pragnąć tylko tego, co jest w zasięgu ręki, bo
los niczego innego nie da ci w prezencie. A przynajmniej tak jej się wydawało. I oto znów stała ze spakowaną torbą,
czekając na następny akt. Była jednak tylko uczestnikiem zdarzeń. Ale życie wciąż jej nie pokonało. Uśmiechnęła się.
Ciągle mocno stała na nogach, ciągle biegła do przodu. Spojrzała w dół. Mikrus jednak nie miał ochoty ani biec, ani iść,
ani nawet stać. Skulił się u jej stóp i gapił się na nią niepocieszony. Nie chciał z nią iść. Musiała go skusić kawałkiem
kiełbasy, a potem ciąg nąć za sobą na splecionym jedwabnym sznurku. Coś ścisnęło ją w gardle. Mikrus nigdy nie
nosił obroży. Nie musiała go zachęcać, by za nią szedł. Zawsze jej towarzyszył, bo gdyby ona znikła, zostałby sam.
Biedny mały gałgan. W całym wielkim świecie mógł liczyć tylko na nią, więc trzymał się jej, nawet jeśli ona nie
zwracała na niego uwagi. Była pewna jego obecności. - No, Miki, to była świetna przygoda, co? - powiedziała ciepło.
- bę dziemy ich mieli jeszcze mnóstwo, zobaczysz. Pojedziemy do Norwegii. Lubisz wędzone śledzie? Poczekaj, aż
spróbujesz łososia. Odwrócił łebek w lderunku Hollies i Eglantyny. A ciotka Angeli nie była pewna jego sympatii! -
To dla nas szansa, by zacząć wszystko od początku. Do licha, czy może być większa przygoda? Mikrus wstał i odszedł
na długość smyczy. Letty poczuła, jak uśmiech zastyga jej na wargach. - Dzień dobry, lady Agatho! -Niania Jepsonów
skinęła jej głową, mi jając ją w pośpiechu. Z wózka, który popychała, wydzierał się najmłodszy

background image

Jcpsou. Nad ich słowami przeleciały krzykliwe mewy. Kot przebiegł przez ulicę, Mikrus patrzył za nim niespokojnie.
No dobrze wyszeptała Letty, zdejmując z jego szyi jedwabny sznu rek . "tylko opiekuj się Eglantyną, słyszysz? Mikrus
zadarł na nią swój głupi, kudłaty pysk i patrzył poważnym, jak /aws/c nieodgadnionym wzrokiem. Nie polizał jej po
twarzy. Nieśmiało machnął ogonem i truchcikiem ruszył ulicą z powrotem do Eglantyny, do domu. Ze łzami w oczach
patrzyła, jak biegnie. Tak mocno pragnęła pobiec ra zem z nim, że miała wrażenie, jakby dusza się z niej wyrywała do
lotu. Ale nie mogła. Nie miała prawa. Nie była lady Agathą Whyte, ale Letty Potts. Pociągnęła nosem, próbując się
krzywo uśmiechnąć, ale się jej nie udało. Był tylko jeden sposób, by się przekonać, ile lady Agathy było w Letty Potts i
jak bardzo Letty Potts była lady Agathą. To idiotyczne. Spojrzała w górę. Stadko mew, lecących nad morze, znikało na
horyzon cie. Biegnący Mikrus był już tylko odległą czarną plamką. - No, dalej - szepnęła ochryple. - Biegnij szybciej,
Miki. Mocno ścisnęła bilet w ręce, czekając, aż ogarnie ją, tak jak wiele razy przedtem, podniecenie związane z
ucieczką. Oszałamiające uczucie, że udało j ej się przebiec przez zatrzaskuj ącą się bramę, że wymknęła się z za
rzuconych na nią sieci, tym razem się nie pojawiło. Znów biegła, ale nie uciekała. Przestała uciekać już dawno, dawno
temu. Uświadomiła sobie, że ma tylko jedno wyjście. Przedarła bilet na pół, poprawiła kapelusz i zeszła z peronu. Letty
Potts nie była tchórzem. Zaaferowany urzędnik wprowadził ją do biura Elliota. Syn Atticusa sie dział za biurkiem
zasłanym papierami i aktami. Naprzeciw niego stał krzep ki młody mężczyzna, w którym Letty rozpoznała
miejscowego posterun kowego. Widząc ją, Elliot natychmiast wstał. Młody posterunkowy wyjąkał powitanie, po czym
szybko wyszedł. Elliot obszedł biurko i podszedł do niej. Patrzył na nią uważnie, ale za chowywał się jak zwykle
nienagannie. Szukała w jego twarzy jakiejś oznaki bólu czy zdrady, które musiał poczuć, gdy Nick przedstawił się jako
jej narzeczony. Miał zmęczone oczy i napięte usta. - Lady Agatho, zechce pani usiąść? - Wolę stać.

background image

- W takim razie zechce pani poczekać, aż odprowadzę posterunkowe go? To potrwa tylko kilka minut. - Oczywiście.
Zamknął za sobą drzwi, zostawiając ją samą w biurze. Weszła głębiej do pokoju i rozejrzała się. To było czysto
użytkowe pomieszczenie, umeblo wane prosto i właściwie niezbyt wygodnie. Zawartość wysypywała się z
przypadkowo zestawionych regałów, na biurku leżała sterta listów. Zerknęła na nie i ze zdziwieniem rozpoznała
niektóre imiona. Listy były od polityków i przywódców związków zawodowych. Comęła się o krok i zmarsz czyła
brwi. Nie miała pojęcia, że Elliot jest tak dobrze znany wśród lon dyńskiej elity politycznej. Ale czyjego ojciec właśnie
tego nie sugerował? Drzwi otworzyły się i wszedł Elliot. - Proszę, może jednak zechce pani usiąść? Potrząsnęła głową.
Nie chciała udawać, że to wizyta towarzyska. A w jej obecności on nie mógł usiąść. - Jak pani sobie życzy. Brown, czy
mógłbyś pójść do Shimptona i przy nieść nam herbaty? - zawołał do urzędnika, zanim skupił na niej uwagę. Wyglądał
dokładnie tak samo jak pierwszego dnia, kiedy go poznała. Sztywny kołnierzyk, szary jedwabny krawat. Szerokie
ramiona okrywała granatowa marynarka, której nie powstydziłby się żaden krawiec. Nawet włosy były nienagannie
przygładzone. Zmienił się tylko wyraz jego twarzy. Elliot był chłodny, uprzejmie zain teresowany i ostrożny. Nawet nie
próbował zmniejszyć dystansu między nimi. Mogłaby być klientką którą widzi pierwszy raz, a nie kobietą z któ rą
spędził noc. - Chciała się pani ze mną zobaczyć w jakiejś sprawie, lady Agatho? - spytał. Usłyszała w jego głosie, jak
wiele wysiłku kosztowało go to opano wanie. - Tak. - Wzięła głęboki, uspokajający oddech. - Nie jestem lady Agathą
Whyte. - Ściągnął brwi. Spodziewała się jakiejś gwałtownej reakcji. Nic. - Nazywam się Letty Potts - mówiła
pośpiesznie, z obawy, że jeśli teraz prze rwie, zabraknie jej odwagi, by dokończyć. - Jestem komediantką z teatru
muzycznego. - Z wysiłkiem spojrzała mu w oczy. Nie można było odczytać myśli ukrytych w jego uważnych oczach. -
Tym się głównie zajmuję. Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. - A co pani robi wtedy, gdy nie występuje na scenie?
- spytał w końcu. Przełknęła ślinę. - Współpracuję z Nickiem Sparkle'em. Na chwilę się zdradził, mimowolnie
zaciskając szczęki. - Z pani narzeczonym?

background image

- Nie! - wyrwało się jej gwałtownie. - Ja nigdy... Ty wiesz, że ja ni gdy... Nigdy bym nie... - Nie mogła dopuścić, by
myślał, że jest do tego zdolna. - Nigdy bym się z tobą nie kochała, gdybym przyrzekła zostać żoną innego. Mięsień
zadrgał mu na policzku. - Letty... - Proszę, pozwól mi skończyć. - Nie pozwoli mu myśleć, że chce wy korzystać ich
związek, aby uwolnić się od przeszłości. - Nick i ja wyłu dzaliśmy pieniądze. Ja udawałam damę, wciągając bogatych
bubków w szwindle, które robił Nick, a potem on ich szantażował. Nie mogłaby tego jaśniej powiedzieć ani paskudniej
sformułować. O to jej chodziło. - Rozumiem - rzekł. - A jaki szwindel planowaliście w Little Bidewell? - Żadnego. To
wszystko stało się przez przypadek. - Cofnął się, jakby go uderzyła. Zbyt późno zorientowała się, co zasugerowała.
Wyrwał się jej okrzyk rozpaczy. - Mój przyjazd tutaj to przypadek - powiedziała. - Nick planował oszustwo, na które
nie chciałam się zgodzić. Gdy odmówi łam, sprawił, że w całym mieście nie mogłam znaleźć uczciwej pracy. Kiedy
dalej nie chciałam wziąć w tym udziału, spalił pensjonat, w którym miesz kałam, myśląc, że już nie będę miała wyboru.
- Słowo goniło słowo, serce waliło jej coraz szybciej. Tak mocno zacisnęła palce, że zaczynała w nich tracić czucie. Ale
nie chciała przerywać. Wbiła wzrok w podłogę, bo bała się, że jeśli na niego spojrzy, opuści ją odwaga. - Więc
uciekłam na stację kolejową. Ale nie miałam po pożarze pieniędzy i nie mogłam kupić biletu, a wtedy weszła ta dama,
a z nią ten Francuz i on ją namówił, by z nim uciekła, a ona w drodze do wyjścia upuściła bilet i ja... - Podniosła
wzrok. - Ja po prostu skorzystałam z okazji. - Patrzył na nią spokojnie, z nieod- gadnionym wyrazem twarzy. - Nie
miałam zamiaru się za nią podawać - mówiła dalej. - Nigdy by mi to nie przyszło do głowy, gdybym, wysiada jąc z
pociągu, nie natknęła się na tych wszystkich ludzi wpatrujących się we mnie, jakbym była dla nich darem niebios. I
nawet wówczas nic bym nie zrobiła, gdyby ktoś z nich nie powiedział, że jej rzeczy już na mnie czekają. Widzisz, ja
nic nie miałam. Wszystko spłonęło w pożarze. To przesądziło sprawę, bo nie jestem dobrym człowiekiem. - Dlaczego
on się nie odezwie? - Tamtego dnia w powozie próbowałam ci powiedzieć, że byś mi nie ufał. Przysięgam ci,
myślałam, że nikomu nie stanie się krzyw da. No, najwyżej ta lady Agatha straci swój bagaż, ale przecież go nie
potrzebowała. Ja wręcz przeciwnie. - Już. Opowieść, którą ćwiczyła przez całą drogę do jego biura, prawie dobiegła
końca. - Więc pojechałam do Hollies. Ale nic nie szło tak, jak zaplanowałam. Angela miała kłopot z tym

background image

podłym chłopakiem, a Eglantynie serce pękało z tęsknoty za jej pisklę ciem, zanim jeszcze wyleciało z gniazda. Anton
się zamartwiał, że nie dorównują Sheffieldom i... - I byłeś ty. Tego jednak nie powiedziała. - Znałam Cabota jeszcze z
czasów, gdy moi rodzice występowali w teatrzy kach rewiowych. Zdołał mnie przekonać, że potrafię zorganizować
przy jęcie weselne i nikomu nie stanie się krzywda. Ale zjawił się Nick - skoń czyła, zaciskając mocno powieki.
Traciła odwagę. - Nikomu nie stanie się krzywda - powtórzył dziwnym tonem. Otworzyła oczy. Twarz miał
zesztywniała, oczy błyszczały z nieukrywa nego bólu. Nie mogła tego znieść. Podeszła do niego, wyciągając rękę, by
go dotknąć. Chwycił jąza ramiona, z wysiłkiem powstrzymując się, by nią nie potrząsnąć. - Myślisz, że wyznałem ci
miłość tylko po to, by cię zaciągnąć do łóż ka? - zapytał. - Nie - zaprzeczyła gwałtownie. - Nie! - Jak mogłaś myśleć,
że nikomu nie stanie się krzywda, gdy pozwoliłaś mi się pokochać, pozwoliłaś mi... Jak mogłaś pomyśleć, że to
nikomu nie sprawi bólu? Twarz jej zszarzała, w oczach pojawił się żal. On jednak nie mógł już więcej znieść. Nie był
taki silny. Od chwili gdy weszła do jego biura i postanowiła wszystko wyznać, nie potrafił rozsąd nie myśleć. Z
początku wątpił, potem ostrożnie rozważał jej słowa. W końcu zobaczył, że jej udręka jest szczera, a przyznanie do
winy prawdziwe. A po mijając w swojej opowieści fragmenty, którymi oczywiście zyskałaby jego sympatię, sprawiła,
że od nowa się w niej zakochał. Nie była lady Agathą Whyte i nie miało to dla niego znaczenia. Była dziel na i
odważna, i tak bardzo się starała wszystko naprawić. Łatwo być uczci wym, jeśli otrzymuje się za to nagrodę. Dużo
trudniej, jeśli grozi za to kara. A jednak stała tu i mężnie przyznawała się do winy. Uświadomił sobie, że nie chodziło
jej o przebaczenie. Chciała odpokutować swoje grzechy. Ale kiedy usłyszał, że według niej nikomu nie stałaby się
krzywda, po rwał go gniew, podsycony jeszcze zazdrością, która śmiertelnie go zraniła, gdy tamten mężczyzna
stwierdził, że Letty jest jego. - Wybacz mi - rzekł sztywno. - Nie miałem prawa... - Miałeś wszelkie prawo -
powiedziała żarliwie. - Nie pomyślałam. Byłam samolubna. Chciałam, żeby ten pierwszy raz... był z kimś, kogo
kocham. I kto mnie kocha. - Skrzywiła się ironicznie. - A przynajmniej kocha kobietę, za którą mnie uważa. Po tych
słowach zniknęła jego złość. Kochała go, nic innego nie miało znaczenia. Przesunął dłońmi po jej ramionach i ujął za
ręce.

background image

- Letty... - Odwrócił jej dłonie wnętrzem do góry. - Letty, ja... Zapomniał, co chciał powiedzieć, wstrząśnięty widokiem
purpurowych śladów na jej nadgarstkach. - On ci to zrobił? - To nieważne. Próbowała się wyrwać. Widział, że się boi.
Mógłby przysiąc, że zdarza ło się to częściej. - Proszę-wyszeptała. Strach o Elliota zaczął ją dławić w gardle. Po jego
rozpalonych oczach, napiętych mięśniach karku i ramion poznała, że chce się zemścić. Nie dał by sobie rady. Nick był
silny, bezlitosny i nie walczył jak dżentelmen. - Proszę, to się stało przypadkiem. Nie chciał mi zrobić krzywdy...
Rozległo się krótkie pukanie do drzwi. Elliot puścił jej ręce i cofnął się o krok. - Proszę wejść. Wszedł Nick Sparkle. Na
jej widok przestał się uśmiechać, ale nie tracąc pewności siebie, podszedł bliżej. - Agatho, kochanie, więc tu jesteś -
odezwał się. - Stangret Biggles- worthów powiedział, że przywiózł cię do Little Bidewell na cały dzień. Zastanawiałem
się po co. Toż nie ma tu co robić przez cały dzień. - Z bły skiem w oku złośliwie zerknął na Elliota, który chłodno mu
się przyglądał. — A może jednak jest? W jego tonie czuć było dwuznaczność. Elliot zaczerwienił się, ale Letty szybko
stanęła między dwoma mężczyznami. W tym momencie wrócił urzędnik z drewnianą tacą w rękach. Z nieśmiałym
uśmiechem postawiłją na biurku Elliota. - Herbatka, jak miło - powiedział Nick. - Jakie to do ciebie podobne, Agatho,
tak szybko się zaprzyjaźnić w tak krótkim czasie. - Nie podoba mi się ton pańskiego głosu, panie Sparkle - rzekł El liot.
- Doprawdy? A mnie się nie podoba pańska zażyłość z moją przyszłą żoną. Letty uświadomiła sobie nagle, że Nick nie
ma pojęcia, po co tu przy szła. Omal się nie roześmiała. Oczywiście, że nie wie. Nie przyszło mu do głowy, że mogłaby
ich oddać w ręce sprawiedliwości. Myślał, że ona ma tu schadzkę! - Zechce mi pan wybaczyć na chwilę, panie Sparkle
- powiedział El liot. Gestem przywołał urzędnika. - Bądź tak miły i pobiegnij do kuźni. Powiedz Kevinowi, że będę
potrzebował jego pomocy z tym wałachem, o którym mu wcześniej wspominałem.

background image

Oczy młodego urzędnika zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. Kiwnął gło wą i wybiegł z pokoju. - Nie chciałeś, żeby
chłopak usłyszał, co tu wyprawialiście, co? - Nick zaśmiał się szyderczo. Przestał udawać dżentelmena. Wyglądał
naprawdę groźnie. - Nick, proszę - błagała Letty. Elliot ruszył do przodu, ale jej głos go powstrzymał. Z westchnieniem
odwrócił się tyłem do Nicka i stanął z drugiej strony biurka, jakby potrze bował jakiejś przeszkody między nimi. -
Panie Sparkle, cokolwiek ta młoda dama i ja wyprawialiśmy, nie po winno to pana obchodzić - powiedział. - Cóż, to
całkiem odważny punkt widzenia. - Nick zaśmiał się gorzko. - Pewnikiem jestem cosik staromodny, ale nie podoba mi
się, że moja przyszła żona zabawia się z innym facetem. - Mnie też by się to nie podobało - rzekł chłodno Elliot. -
Jednak aku rat ta dama twierdzi, że nie jesteście i nigdy nie byliście zaręczeni. Słysząc to, Nick rzucił jej niepewne
spojrzenie. - Więc co według niej nas łączy? W korytarzu rozległ się ciężki tupot nóg. Drzwi się otworzyły. Stał w nich
młody posterunkowy Brown, a za nim wielki, potężny mężczyzna. - Ty też, Garth? To świetnie - powiedział Elliot,
patrząc na Nicka z po gardą. - Odpowiem panu, panie Sparkle. Ta pani powiedziała, że jesteście wspólnikami w
oszustwach. Ten zarzut został potwierdzony w telegramie. - Podniósł z biurka jakąś kartkę. Zaskoczenie Nicka trwało
tylko kilka sekund. W swojej profesji nie prze trwałby długo, gdyby nie miał refleksu. Odwrócił się, ale drogę
zagradza ło mu dwóch potężnych, groźnie wyglądających mężczyzn. Jeden z nich trzymał pałkę. - Panie Sparkle, jest
pan aresztowany pod zarzutem planowania oszu stwa - rzekł Elliot. Chłodnym, nieodgadnionym wzrokiem spojrzał na
Letty. - Pani również, panno Letty Potts. Spodziewała się tego. Po to właśnie przyszła, żeby skończyć farsę i za płacić
rachunki. A mimo to zakręciło się jej w głowie, a z piersi wyrwało głośne westchnienie. Była tak skupiona na Elliocie,
że nie zareagowała, gdy Nick rzucił się na nią, by wziąć jako zakładniczkę albo przynajmniej ukarać. Elliot, zatrzymany
przez stojące mu na drodze biurko, krzyknął. Kevin, który był najbliżej, chwycił ramię Nicka i mocno wykręciłje do
tyłu, a pałką zadarł mu głowę do góry. Równocześnie Garth schwycił drugą rękę Ni cka.

background image

Nick szybko siępoddał. Nie był głupcem i wiedział, kiedy inni mająprze- wagę. Ale w spojrzeniu, które rzucił Letty,
było mnóstwo strasznych gróźb. - Ty głupia dziwko! - warknął. - Ty głupia, bezużyteczna zdziro. Aż tak ci dogodził, że
mnie sprzedałaś? Warto było? - Zamknij się pan, panie Sparkle. Słowa te brzmiały cicho i spokojnie, a zarazem
strasznie. Nawet Nick mu siał wyczuć, że Elliot powstrzymuje furię ostatnią resztką sił, więc chociaż patrzył na Letty z
wściekłością i splunął jej pod nogi, zachował milczenie. Dopiero gdy dwóch mężczyzn wyciągało go z biura, ośmielił
się ode zwać ostatni raz: - Zapłacisz mi za to życiem, Letty. - Z całą pewnością warto było - odpowiedziała. Elliot
nakazał urzędnikowi, by pod eskortą odwiózł Letty z powrotem do Hollies i poprosił Bigglesworthów, żeby została u
nich do odwołania. Potrzebował kilku dni na przygotowanie przesłuchania. Nie chciał tego, ale nie miał wyboru. Letty
przyznała się do zamiaru popełnienia przestęp stwa, a on był sędzią. I chociaż mógłby ją puścić wolno, by poszła swoją
drogą, najwyraźniej oczekiwała, że pozostanie bezstronny. To dziwne, że właśnie jej niezachwiana wiara w jego honor
pomogła mu go ocalić. - Co z nim zrobimy? - spytał Kevin, wskazując głową pomieszczenie na tyłach biura, gdzie
zamknęli Nicka Sparkle'a. - Kevin, byłeś kiedyś w Londynie? - spytał Elliot. - A gdzie tam. Całe życie mieszkałem
tutaj i pan, sir Elliocie, dobrze o tym wie. - Więc już najwyższy czas, byś pojechał. Chciałbym, żebyś poszedł na
stację kolejową i kupił dwa bilety w osobnym przedziale na wieczorny po ciąg do Londynu. Po drodze wstąp do biura
telegrafu i wyślij depeszę na posterunek policji na Chapel Street, do porucznika Runcoma, z informacją, że jutro o
ósmej rano przyjedziesz na stację Paddington z więźniem Sparkle'em.

background image

Młody człowiek zarumienił się z dumy. - O rany, sir. Naprawdę? - Tak. I kup też po drodze kłódki do okien i drzwi. -
Dobra. Posterunkowy Burns zgrabnie stuknął obcasami i wymaszerował z biu ra. Elliot uśmiechnął się, a potem nagle
spoważniał, spoglądając w stronę pomieszczenia, gdzie siedział Nick Sparkle. Wspomnienie siniaków na nadgarstkach
Letty wywołało w nim gniew. Nagle drzwi do składziku zatrzęsły się i usłyszał przekleństwa. - Sugeruję, żeby się pan
uspokoił, panie Sparkle - powiedział Elliot. - Doprawdy? — padła pogardliwa odpowiedź. - A jeśli nie, to co mi pan
zrobi? Jeszcze raz mnie aresztuje? Nick roześmiał się szyderczo. Chcąc dobitniej wyrazić swoją rację, znów załomotał
w drzwi, aż zatrzeszczały. Jak tak dalej pójdzie, facet kopniakami wyłamie drzwi, pomyślał ucie szony Elliot. Nie mógł
mu przecież na to pozwolić. Jako sędzia miał obo wiązek chronić własność publiczną. Odsunął rygiel i otworzył drzwi.
Nick stał na progu. Wbił w Elliota nie nawistny wzrok, a potem obrzucił spojrzeniem pusty korytarz. - Gdzie ten osiłek
z pałą? - spytał niewinnie. - Poszedł sobie - odparł Elliot. Nick pokiwał głową. Twarz miał pozornie spokojną, ale
rozglądał się uważnie dookoła. Oceniał swoje możliwości, porównując szerokość ra mion Elliota z jego szczupłą
sylwetką, duże dłonie z nienagannym wyglą dem. Najwyraźniej uznał, że ma szansę wygrać. Ale postanowił ją zwięk
szyć. I tu popełnił błąd. - Siedziałem se tu i myślałem - powiedział, ściągając usta. - Tak? Przytaknął i patrząc w
zamyśleniu na sufit, podszedł do Elliota. - Pomyślałem se, że pan mi pomoże. Wie pan, jak facet facetowi. Elliot stał
nieruchomo. Ten człowiek był niesamowicie przewidywalny. - I jak miałbym to zrobić, panie Sparkle? - No, tak se
myślałem. - Nick wyszczerzył się w dzikim uśmiechu. Przysunął się bliżej i gdy znalazł się na odległość ramion,
zapytał: - Czy była chociaż dobra w łóżku? Rzucił się do przodu, jednak Elliot przewidział ten ruch. Zrobił krok w bok
i, chwytając Nicka za ramię, obrócił go i z powrotem popchnął do pokoju. Zaskoczony Nick zatrzymał się na
przeciwległej ścianie. - Ludzie tacy jak pan, panie Sparkle... - zaczął Elliot i urwał. Krew się w nim zagotowała. Nie
mógł ścierpieć, że ten bydlak w taki sposób mówi

background image

o Letty, że posiniaczył jej ręce. Całym sobą go nienawidził. - Ludzie tacy jak pan - powtórzył - którzy ulegają
popędom, zawsze popełniają błąd, myśląc, że inni ludzie postępują tak samo, jak oni. Słysząc to, Nick rzucił się na
niego, ale zatrzymał się. - Ma pan szczęście, że pańscy chłopcy są w pobliżu, sir Elliocie, bo inaczej nauczyłbym pana
kilku rzeczy o popędach. Letty też pokażę, jak tylko rozwalę drzwi i dorwę tę dziwkę. Elliot przyglądał się mu, nagle
spokojny i zdecydowany. - To był błąd - wyszeptał. - Co? - zapytał Nick Elliot nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się
nieprzyjemnie. - Posterunkowy Burns jest na stacji kolejowej, gdzie będzie zajęty przez najbliższe pół godziny. Garth
jest w stajni. Musisz wiedzieć, mój chłop cze, że ten budynek ma tylne wyjście. Niecałe pół kilometra stąd biegnie
droga na północ. Pełno na niej podróżnych w drodze nad morze, na pół noc i południe. Wystarczy, że ktoś cię
podwiezie i za godzinę będziesz już daleko. Nick przyjrzał się mu uważnie. - Co chcesz mi powiedzieć? - Mówię, że
między tobą i wolnością stoję tylko ja. - A dlaczego właściwie mi to mówisz? - spytał Nick, odruchowo zaci skając
dłonie w pięści. Będzie próbował zaatakować mnie od dołu, ocenił Elliot, trafić w brzuch i obić nerki. Pochylił się więc
do przodu, by znów zrobić unik. - Bo chcę, żebyś spróbował ucieczki - rzekł szczerze. - Chyba niczego w życiu
bardziej nie pragnąłem. Nick wyszczerzył się w uśmiechu i pięścią uderzył Elliota prosto w szczę kę, rzucając go na
kolana. - Służę panu uprzejmie - powiedział. W stępne przesłuchanie Letty miało się odbyć u Bigglesworthów w
głównym holu, ponieważ było to największe pomieszczenie w hrab-

background image

stwie. Tylko tu było dosyć miejsca dla wszystkich, którzy chcieli uczestni czyć w przesłuchaniu oszustki. Zjawiła się
cała społeczność Little Bide- well. Każdy chciał siedzieć jak najbliżej głównej oskarżonej. Wszyscy głęboko
współczuli ofiarom oszustwa, czyli Bigglesworthom. Wydawało się, że skandal, który położy się cieniem na weselu
panny An- geli, jest nieunikniony. Ci, którzy przychylnym okiem spoglądali na ro mans sir Elliota i „tej kobiety",
odczuwali głęboki smutek. Choć szczerze mówiąc, nie roztkli wiali się nad oskarżoną. Ta Letty Potts nie tylko
zaryzykowała przyszłość Angeli, ale jeszcze zwiodła ich czarują cym sposobem bycia i swobodnym śmiechem.
Wszyscy czuli zakłopota nie na myśl, że cały czas ich oszukiwała. Wszyscy z wyjątkiem Catherine Bunting, która już
od pierwszego dnia nie ufała pannie Potts. Cabot odgrodził koniec holu jedwabnym sznurem. Ustawiono tam stół i dwa
krzesła z wysokim oparciem -jedno za stołem dla sędziego, drugie dla Letty, która będzie odpowiadać na pytania,
mające ustalić, czy po winna zostać aresztowana i postawiona przed ławą przysięgłych. W pozo stałej części
pomieszczenia ustawiono rzędy krzeseł z przejściem pośrod ku. Gwar się wzmógł, gdy bocznymi drzwiami wszedł sir
Elliot z dwiema książkami pod pachą. Jak zawsze poruszał się z gracją, włosy miał gładko przyczesane, ubranie
nienaganne. Uwagę zwracała jego twarz. Na pod bródku widać było duży, zaczynający żółknąć siniak, pod prawym
okiem ciemną opuchliznę. Głosy przycichły. Ta kobieta nadużyła ich zaufania, ale sir Elliot był w niej zakochany.
Który mężczyzna nie chciałby ukarać kobiety, która tak go oszukała? Jednak znając sir Elliota, byli przekonani, że nie
pozwoli, by jego uczucia wpłynęły na wynik dochodzenia. Zdaniem mieszkańców Lit tle Bidewell, Letty Potts miała
wielkie szczęście. Elliot położył książki na stole i zajął miejsce. Posterunkowy Burns po śpieszył do tylnego wejścia i
wystawił głowę za drzwi. Chwilę później drzwi się otworzyły i wkroczyła Eglantyna Bigglesworth z posępnym wy
razem twarzy. Za nią szła Letty Potts. Ubrana była w tę samą liliową suknię, w której przyjechała. Przy jej bladej
twarzy wielki ozdobny kapelusz na błyszczących, ciemnorudych włosach wyglądał dziwnie pięknie. Szła patrząc prosto
przed siebie. Z górnych okien padały na drewnianą podłogę holu smugi jasnego światła. Wyraźnie oświetlały
przechodzącą Letty, wydobywając z jej twarzy napię cie, w jakim żyła przez kilka ostatnich dni. Cerę miała woskową, a
pod oczami błękitne cienie. Z każdym jej krokiem w mijanych przez nią rzę dach zapadała cisza.

background image

Doszedłszy na koniec sali, Eglantyna zajęła miejsce tuż przed jedwab nym sznurem. Letty usiadła na przeznaczonym
dla niej krześle. Dopiero wtedy podniosła oczy i zobaczyła siniaki na twarzy Elliota. Na wpół uniosła się z krzesła,
otwierając usta w niemym okrzyku rozpaczy. Odwróciła głowę i spojrzała na Eglantynę, która pochyliła się w jej
stronę. - Podobnojemuipanu Sparkle przydarzył się wypadek-wyszeptała. - Jeśli to cię pocieszy, to doktor Beacon
twierdzi, że pan Sparkle wygląda gorzej. Musieli go zanieść na stację. Letty rozluźniła się nieco i uśmiechnęła z
goryczą. - Jak mogę się cieszyć, wiedząc, że Elliota spotkała krzywda ze strony człowieka, który się tu znalazł przeze
mnie. - Moja droga, rzadko kiedy potrafimy przewidzieć skutki naszego po stępowania - powiedziała łagodnie
Eglantyna. Elliot skinął głową, posterunkowy wyszedł na środek sali i zawołał gło śno, by wszyscy usiedli. Elliot wstał.
- To przesłuchanie ma ustalić, czy panna Letty Potts popełniła prze stępstwo - oznajmił. W sali rozległ się gwar. - Przez
ostatnie cztery dni byłem w kontakcie z przedstawicielami policji w Londynie w sprawie prze stępstw pana Nicholasa
Sparkle'a. Postawiono mu już zarzuty i oczekuje na rozprawę. - Ponownie rozległy się głosy pełne zainteresowania. -
Pro szę o ciszę! - zawołał Elliot. Rozmowy ucichły. - Otóż pan Sparkle pod trzymuje oskarżenia, że panna Potts
pomagała mu w działalności prze stępczej. Jednak londyńska policja nie znalazła ani jednej osoby, która chciałaby
wnieść oskarżenie przeciwko pannie Potts albo przynajmniej potwierdziłaby jej współudział w wykroczeniach pana
Sparkle'a. Słysząc to, Letty wstała. - To nie ma znaczenia. Dobrowolnie przyznaję się do winy - powiedziała. Elliot
spojrzał na nią obojętnie. - Panno Potts, nie jesteśmy w Londynie. Proszę usiąść. Rozpatrywanie spraw
niepodlegających mojej jurysdykcji przekracza moje kompetencje. Mógłbym panią deportować i zrobiłbym to, gdyby
była pani ścigana w Lon dynie. Ale tak nie jest. - Ale... - zaczęła. Elliot podniósł jednak rękę, by ją uciszyć.
Zachowywał się jak ktoś zupełnie obcy, jak ktoś władczy i kategorycz ny. Powoli opadła na krzesło. - Natomiast może
być pani skazana za każde przestępstwo popełnione w Little Bidewell, jeśli tylko zostanie ono udowodnione. Dziedzic
Himplerump krzyknął: - Proszę, proszę! - Zaczynajmy - rzekł Elliot, zwracając się do Letty.

background image

Gdy po półgodzinie Elliot skończył przesłuchanie, Letty była wyczerpa na. Jeśli poprzednio obawiała się, że Elliot
prześliżnie się nad prawdzi wym powodem jej przyjazdu do Little Bidewell, jeśli myślała, że ukryje fakt, iż zamierzała
ukraść rzeczy należące do lady Agathy, niepotrzebnie się martwiła. Spokojnie i beznamiętnie opowiedział o
wydarzeniach z ostat nich trzech tygodni, zaczynając od pożaru w pensjonacie, a kończąc na przyjeździe Nicka do
Little Bidewell. Widzowie słuchali jak urzeczeni. Nie mogli uwierzyć, że Letty jest ak torką rewiową. Część osób
pokiwała głowami z uznaniem. Kilkoro zacis nęło usta, słysząc o planowanej przez nią ucieczce. Letty nie mogła
odgadnąć, co o niej myślą. Od momentu, gdy cztery dni temu posterunkowy odprowadził ją do Hollies, rozmawiała
tylko z Eglantyną, która nie umiała o niej źle myśleć. Ale Eglantyna taka właś nie była. Patrzyła po zaciekawionych
widzach, zasłuchanych w mowę Elliota. An- gela wydawała się tylko zaintrygowana, podczas gdy Anton był zdezo
rientowany. Siedzący za nim Atticus zmarszczył brwi w zamyśleniu. Na twarzach doktora Beacona i jego siostry
malowała się troska. Jepsonowie byli najwyraźniej zasmuceni. Pułkownik Vance zasnął i spokojnie chra pał, podczas
gdy siedząca obok niego Elizabeth załamywała ręce ze zde nerwowania. Przy samym końcu sali stała oburzona Meny i
rozgniewana Grace Poole. Nawet Himplerumpowie zachowywali się spokojnie, ale to akurat Letty potrafiła sobie
wytłumaczyć. List Angeli był jedyną kwestią, która nie zo stała poruszona w czasie przesłuchania. Zapewne woleli,
żeby tak pozo stało. - Czy ktoś chce coś powiedzieć albo o coś zapytać pannę Potts, zanim podejmę decyzję, czy ma
stanąć przed sądem? Znów rozległ się szmer. Letty czekała w niepewności. Sprawy układały się inaczej, niż sobie
wyobrażała. Sądziła, że szybko trafi do aresztu. Za miast tego trzymano ją zaledwie w odosobnieniu, a i co do tego
miała wątpliwości. - Tak, pani Poole? - spytał Elliot. Grace przemaszerowała środkiem sali i odwróciła się. Twarz
miała za czerwienioną, ale zachowywała się z godnością. - Po mojemu, gdybyśmy się mieli trzymać prawa, nie było
żadnego przestępstwa przeciw komukolwiek w Little Bidewell - powiedziała. - Niezupełnie, pani Poole - odparł
spokojnie Elliot. - Panna Potts przyznała się, że przerabiała i używała strojów lady Agathy i wątpi, by lady Agatha
mogła jeszcze z tych ubrań korzystać. Chyba że - zerknął do

background image

notatek - lady Agacie nagle wyrośnie biust, a ona zmaleje o prawie dzie sięć centymetrów. W sali rozległy się chichoty.
Jednak Grace nie dała się tak łatwo zbyć. - Sir Elliocie, powiedziałam, że nie popełniono przestępstwa przeciw
komukolwiek, kto był w Little Bidewell. Mówiąc ściśle, sir, lady Agatha nie mogłaby pannie Potts zarzucić niczego,
ponieważ jej tu nie ma. Skoro nie jest obywatelką naszego miasta, nie nasz interes, byśmy to robili w jej imieniu. Poza
tym - prychnęła głośno - gdyby lady Agatha zrobiła to, do czego wynajęli ją Bigglesworthowie, to wcale by nie było tej
rozprawy, nie? Na te słowa chichoty przerodziły się w wybuchy śmiechu. Ktoś z tyłu sali zawołał: „Pokaż im, Grace!",
na co gospodyni poczerwieniała i roz promieniła się z zadowolenia. - Nie chciałbym być pani oponentem w sądzie, pani
Poole - powiedział Elliot. - Marne na to szanse, dopóki kobiety nie mogą głosować - odparowała Grace. - No nie! -
zawołał posterunkowy Burns. - Skończ z tymi bzdurami sufrażystek, bo będę cię musiał aresztować za zakłócanie
porządku. - A bo to pierwszy raz? - wymamrotała Grace, wywołując kolejny wy buch śmiechu. Letty rozglądała się
dookoła oszołomiona i zdziwiona. Gdzie jest ich wrogość? Cała rozprawa zaczynała przypominać widowisko
rozrywkowe. Powinni żądać, by zapłaciła za swoje oszustwa. Zmarszczyła brwi, nie wiedziała, co myśleć. W środku
niej rosło jakieś ciepło, któremu nie ufała, którego się obawiała. Ludzie nie wybaczają tak łatwo. Przez cztery dni
próbowała się przyzwyczaić do myśli o więzieniu, o zimnej, zawilgoconej celi, o szarym stroju, o życiu bez muzyki i
śmie chu. I bez Elliota. - Proszę o ciszę! - zawołał Elliot. - Pani Grace Poole ma rację. Czy ktoś z tu obecnych chciałby
wystąpić w imieniu lady Agathy i złożyć skar gę na Letty Potts? Eglantyna Bigglesworth odchrząknęła i powoli wstała.
Z jej strony był to akt ogromnej odwagi, jako że była osobą bardzo nieśmiałą. Śmiech na sali ucichł i wszyscy czekali
na to, co powie. - Wydaje mi się, że to właśnie panna Potts wystąpiła w imieniu lady Agathy. - Parę osób w zamyśleniu
pokiwało głowami. - Lady Agatha zo stawiła nas, jak zauważyła pani Poole i jak barwnie określiłaby to panna Potts, na
lodzie. Panna Potts, jak by to pewnie powiedział pułkownik Van- ce, stanęła na szańcu. - Letty uniosła kąciki ust w
uśmiechu. Kochana

background image

kobieta, przy takim pomieszaniu przenośni nigdy nie napisałaby dobrej sztuki. - Wykonała za lady Agathę całą pracę i
nie dostała za nią pienię dzy. Bez względu na to, czy czeka ją proces, czy nie, powinniśmy być jej wdzięczni. Letty
głośno westchnęła. Siedząca za nią Dorothy Himplerump także westchnęła. Grace i Meny triumfowały. Anton wydął
policzki i rzekł: - Dobra robota, Eggie. Angela wstała i wzięła ciotkę pod rękę. - Ja zawdzięczam pannie Potts
znacznie więcej - powiedziała. Doro thy Himplerump za plecami Letty nerwowo się poruszyła. - Stała się mo ją
przyjaciółką. Udzielała mi bezcennych rad. I jeśli pan, sir Elliocie, oskar ży ją o jakieś wykroczenie, osobiście
dopilnuję, by bronił jej najlepszy adwokat w Anglii. Elliot uniósł brew, przyglądał się dziewczynie przez chwilę, a
potem odwrócił wzrok. - Ktoś chciałby coś dodać? Pułkownik Vance wybrał akurat ten moment, by się obudzić. Laska
z je go kolan z hukiem spadła na podłogę. Poderwał głowę, zamrugał oczami i rozejrzał się dookoła nachmurzony.
Zobaczywszy obok siebie córkę, krzyknął: - Co się dzieje?! Co zrobią z tą dziewczyną, która była kiedyś lady Agathą?
- Nic, ojcze - odpowiedziała głośno Elizabeth. - Wciąż się zastana wiają. - Nad czym się zastanawiają, na litość boską?
- Czy jest kryminalistką! - odkrzyknęła Elizabeth. - Oczywiście, że nie jest. Dała mi przecież deser truskawkowy,
praw da? Który kryminalista podarowałby człowiekowi słodycze? - spytał z ta kim oburzeniem, że wszyscy, łącznie z
Letty, nie mogli się powstrzymać od uśmiechu. Byli najżyczliwszymi, najbardziej wspaniałomyślnymi ludźmi na
świe cie, ale nie mogła pozwolić, by jej tak łatwo przebaczyli. Zasługiwała na karę. Może nawet jej potrzebowała.
Odchrząknęła, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, odezwał się Atticus March. - Dobrze powiedziane, pułkowniku. -
Wstał z wysiłkiem. - Elliocie, czy mogę mówić? - Elliot przytaknął, uważnie obserwując ojca. - Wydaje mi się, że
mamy tu dwie kwestie - powiedział Atticus. - Pierwsza, doty cząca domniemanego przestępstwa, które miała popełnić
panna Potts i za które Elliot ma obowiązek ewentualnie ją skazać, chyba już się wyjaśniła. Nikt nie chce wnieść
oskarżenia, a w świetle wysiłków panny Potts na

background image

rzecz panny Angeli pojawia się pytanie, czy w ogóle byłoby to etyczne. Myślę, że wszyscy tu obecni zgodzą się, że nie.
W tłumie rozległ się powszechny pomruk zgody. Jedynie Catherine Bun- ting zachowała milczenie. Letty patrzyła
prosto przed siebie, oszołomiona ich wielkodusznością. - Druga kwestia jest delikatniejsza, ponieważ może wywołać
skandal. - Głosy gwałtownie ucichły. - Za nieco ponad miesiąc do Little Bidewell zjedzie mnóstwo londyńczyków.
Pobędą tu krótko, a potem wyjadą. Za biorą ze sobą Angelę, naszą córkę, bratanicę i przyjaciółkę. - Angela skrom nie
spuściła wzrok. - Z pewnością każdy z nas pragnie jej szczęścia. - Wszyscy przytaknęli, uśmiechając się czule do
ślicznej, miłej dziewczyny. Nawet Kip Himplerump okazywał sympatię. - Dobrze wiemy, że jeżeli ci goście usłyszą
cokolwiek o przeszłości kobiety, która przygotowała wese le Angeli, jeśli się dowiedzą, kim jest i skąd pochodzi, ta
uroczystość ślubna na zawsze będzie kojarzona ze skandalem. - Widzowie zaczęli szemrać i rzucać sobie ponure
spojrzenia, jakby już szukali tego drania, który wy gadał ich tajemnicę. - Nie możemy na to pozwolić, prawda? -
Atticus odczekał minutę, aż ucichły okrzyki. - Jeśli więc ta kobieta zostanie aresz towana - wskazał gestem Letty - i
zatrzymana do czasu procesu, a potem postawiona przed sądem, cała historia na pewno się wyda. - Widzowie
wymienili nerwowe spojrzenia. -Natomiast jeśli nie postawimy jej żad nych zarzutów, jestem pewien, że uda nam się
utrzymać całą sprawę w ta jemnicy. Oczywiście - tu Atticus rozejrzał się po sali -jest pewien szcze gół. Jeśli
ktokolwiek zapyta, choć to raczej mało prawdopodobne, musimy wszyscy twierdzić, że panna Potts była tu z polecenia
lady Agathy. Letty czekała. Rozumiała, dlaczego najlepiej będzie, jeśli nie zostanie o nic oskarżona. Dla dobra Angeli
warto puścić ją wolno. Ale sprawa była beznadziejna. To nie mogło się udać. Letty wiedziała o kłamstwie więcej niż
oni. Powinno być nieskompliko wane i znane jak najmniej licznemu gronu. A w tej sali było chyba z pięć dziesiąt
osób. Wstała i głośno właśnie to im powiedziała. Atticus przyglądał się jej grzecznie, gdy tłumaczyła, że ten plan jest
sza leństwem, a potem tak samo grzecznie poczekał, aż usiadła. - O ile troska panny Potts dobrze o niej świadczy... -
Letty jęknęła. Czemu z uporem przypisująjej cechy, których nie posiada? - ...o tyle po kazuje też, że nie rozumie zasad
panujących w towarzystwie. Tego już za wiele! Chciała wstać, ale Elliot powstrzymał ją spojrzeniem, więc tylko cicho
wymamrotała coś pod nosem i opadła na krzesło. - Szansa, że ktokolwiek z nas wda się w dłuższą konwersację z przy
jaciółmi i rodziną markiza Cottona, jest niewielka. No, może z wyjątkiem Pau-

background image

la i Catherine Bunting. - Atticus skinął głową w kierunku Buntingów. - Większość z nas nie zamieni z gośćmi nawet
jednego słowa. Musimy tylko zachować milczenie przez kilka dni. Uważam, że nam się to uda. - Oczywiście, że tak! -
krzyknął Paul Bunting. Jednak Atticus doskonale wiedział, kto był po stronie Letty, a kto nie. - Co o tym myślisz,
Catherine? - spytał, patrząc jej prosto w oczy. - Czy ze względu na Angelę zachowamy milczenie? Catherine Bunting
znalazła się w potrzasku. Uśmiechnęła się sztywno. - Ależ oczywiście, że potrafimy - powiedziała dobitnie i głośno
doda ła: - Dla Angeli zrobimy wszystko. Reszta dołączyła swoje głosy aprobaty i wkrótce cały hol rozbrzmiewał zgo
dą. Atticus odwrócił się do Elliota, siedzącego w ponurym milczeniu. - A zatem co zrobimy, Elliocie? Aresztujemy
pannę Potts? Elliot wstał. Letty zadrżała pod jego spojrzeniem. Wyglądał, jakby chciał i jednocześnie bał się ją
wypuścić. Wstała i czekała na werdykt. - Panno Potts, jest pani wolna. U Nie należy przerabiać tragedii na operetkę.
M erry wpadła jak burza do jadalni Marchów. - Ona wyjeżdża do Londynu pociągiem o dwunastej! Elliot wstał od
śniadania. - Ham mnie tu przywiózł - mówiła Mery. - A pan się lepiej pośpieszy, sir Elliocie, jeśli chce ją pan
zatrzymać, proszę pana. - Ojcze, prosze_zadzwoń na paniąNichols, żeby przyniosła Meny szklan kę wody. Atticus
sięgnął po dzwonek, ale Meny potrząsnęła głową. - Uprzejmie dziękuję, proszę pana, ale nic mi nie będzie. Muszę tylko
złapać oddech i zaraz wracam, żeby ją opóźnić. A pan - spojrzała wy mownie na Elliota - niech się pośpieszy. Ona
włożyła ten kapelusz! Zakręciła się na pięcie i zniknęła. Atticus spojrzał zatroskany na syna. Nie wątpił, że Elliot kocha
Letty, a z tego, co zaobserwował, ona czuła do niego to samo. Jednak kwestia, czy zdecydują się pójść za głosem serca,
pozostawała nierozstrzygnięta.

background image

- Panna Potts to niezwykła kobieta - powiedział. - Miło mi usłyszeć twoją opinie. - odparł Elliot. - O! - Atticus
pokiwał głową. - Więc pewnie zastanawiałeś się nad jej przyszłością. - I to bardzo dużo. - Elliot przyglądał mu się
uważnie. - Właściwie powinna być w więzieniu. - Zapewne niektórzy tak sądzą- przyznał Atticus. - Ja do nich nie
należę - powiedział Elliot gwałtownie. - Tak? Ja też nie. - To dobrze - odparł Elliot zdecydowanie, a potem
uśmiechnął się do ojca. - Przepraszam. - Na jego twarzy pojawiła się stanowczość. - Ojcze, kocham Letty. Nigdy tak
żadnej kobiety nie kochałem i zanim zaczniesz mnie ostrzegać, że fascynacja kobietą, która ma taką przeszłość, jest nie
bezpieczna, zapewniam cię, że sam to sobie stale powtarzam. - Atticus miał nadzieję, że jego syn nie powiedział tego
pannie Potts. Jako wrażliwa kobieta mogłaby... - Ale to nieprawda - powiedział Elliot. - Nie kocham jej za to, kim była,
tylko za to, kim jest. - To znaczy? Elliot uśmiechnął się z takim zachwytem, że Atticusowi zabrakło tchu. - Kobietą,
która ofiaruje człowiekowi wiele słodyczy. Letty położyła na biurku Eglantyny plik kartek, upewniwszy się, że wska
zówki dotyczące uroczystości weselnych są przejrzyste. Spojrzała na ze gar ścienny. Pociąg do Londynu odjeżdżał w
południe. Do tego czasu mogła tylko chodzić bez celu i czekać. Myśli o Elliocie towarzyszyły jej na każ dym kroku.
Dokąd poszedł po wczorajszym przesłuchaniu? O czym myślał? Czy ża łował, że się z nią kochał? Czy go jeszcze
kiedyś zobaczy? Jeśli kiedyś bę dzie przechodzić koło budynku Izby Lordów, czy zobaczy go, jak wychodzi i
zatrzymuje powóz, by pojechać na kolację z jakąś damą? Prawdziwą damą. - Panno Potts? Letty obejrzała się
zaskoczona. Była tak pochłonięta myślami, że nie słyszała, jak weszła Eglantyna z Mikrusem na rękach. - Słucham
panią. Eglantyna podała jej psa. - Przyniosłam pani Pimpusia. Przypuszczam, że w całym tym zamie szaniu
zapomniała pani o swoim małym przyjacielu.

background image

Jej poważna mina wyraźnie mówiła, co sądzi o takim zaniedbaniu. - On wabi się Mikrus - powiedziała Letty, ale
przypuszczam, że można na niego wołać dowolnym imieniem i po jakimś czasie zacznie na nie reagować. To sprytny
łobuziak. - Nabrała powietrza. - Nie zapomniałam o nim. On chce tu zostać. - Eglantyna szeroko otworzyła oczy. -
Nigdy nie był moją własnością. Nie myślałam, że już zawsze będziemy razem, i wy gląda na to, że miałam rację. -
Letty uśmiechnęła się do Eglantyny. - Po co ma ruszać w drogę, by szukać tego, co już znalazł? Kogoś, kto kocha go
równie mocno, jak on ją. - Och, panno Potts... - Letty, proszę. - Stroisz sobie ze mnie żarty. Psy nie potrafią kochać.
Letty potrząsnęła głową. - Jeśli czegoś się nauczyłam przez te ostatnie kilka dni, to właśnie tego, że nikt z nas nie może
powiedzieć, kto powinien kogo kochać. To się dzie je samo. Miłość po prostu przychodzi. - Jesteś pewna? - spytała
Eglantyna. Mikrus przytulił się do jej szczu płej piersi. - Nieważne, czy ja jestem pewna - powiedziała szorstko Letty. -
Wy starczy, że on jest pewien. - Dziękuję - wyszeptała Eglantyna. Oczy miała nienaturalnie błyszczą ce, a jej ręce
głaszczące łebek Mikrusa drżały. - Bardzo ci dziękuję. Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Eglantyna odwróciła się,
niezdol na mówić z nadmiaru emocji, więc Letty zawołała: - Proszę wejść! Cabot otworzył drzwi i usunął się na bok.
- Sir Elliot. Nie spodziewała się, że go jeszcze zobaczy. Na jego widok serce jej zamarło. Był taki piękny, męski i
wytworny. Chociaż drobne szczegóły ubioru świadczyły o tym, że przybył w pośpiechu. Mankiety były nierów ne, a
krawat lekko przekrzywiony. Chciała mu go poprawić. Na jej widok znieruchomiał. Przeniósł wzrok z niej na
Eglantynę. - Panno Eglantyno, czy byłaby pani tak uprzejma i pozwoliła mi na kilka minut rozmowy z panną Potts?
Głos miał spokojny, dźwięczny i aksamitny. Letty dreszcz przeszedł po plecach. Eglantyna nie odpowiedziała. Tuląc
do siebie Mikrusa, prześliznęła się obok Elliota i zamknęła za sobą drzwi. Światło poranka, wpadające przez okno,
zapalało w jego włosach błysz czące, granatowe refleksy. Zmarszczki w kącikach pięknych oczu wydawały

background image

się głębsze, podobnie jak linie biegnące od nosa do ust. Sińce na twarzy nieco zbladły i zaczęły żółknąć. - Przykro mi,
że cię pobił. - Zapewniam cię, że to była obustronna wymiana argumentów - uśmiechnął się nieśmiało i rozbrajająco. -
Chyba powinienem się wsty dzić. To taki dziecinny sposób wyrażania emocji. - Skrzywił się w uśmie chu. - Ale jakże
satysfakcjonujący. Nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Oczy mu się rozjaśniły. - Czy bardzo cię skrzywdził? -
spytała. - Nie bardzo. A co najgorsze, nie mogę się pochwalić, że tak po męsku pozbyłem się skur... skurczybyka. - A
dlaczego nie możesz? - spytała wciąż rozbawionym tonem. Wzruszył ramionami. - Tak się nie robi. Pomyślisz, że
jestem nieokrzesany. Przestała się uśmiechać. - Nigdy. Tym jednym słowem nagle przywołała go do rzeczywistości i
sytuacji, w której się znaleźli. Zacisnął ręce za plecami i wydawało się, że nie wie, od czego zacząć ani co powiedzieć.
Z pewnością takie niezdecydowanie było mu obce. Nachmurzył się i spojrzał na nią. Zmarszczył brwi i prze szedł kilka
kroków. Zatrzymał się gwałtownie. - Do diabła, to najbardziej atrakcyjny kapelusz, jaki kiedykolwiek wi działem -
powiedział, spoglądając ponad jej twarzą. Nie spodziewała się takiego komentarza. Jej zdziwienie go ośmieliło.
Podszedł bliżej, patrząc z uznaniem na jej kapelusz. - Jest odważny, wręcz zuchwały, a jednak niezwykle kobiecy. -
Spoj rzał jej w oczy. - Bardzo do ciebie pasuje. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Nie miała pojęcia, do czego on
zmierza. Mogła tylko stać, tęsknić za uściskiem jego ramion, pragnąć po prawić mu krawat. - Meny powiedziała, że w
południe wyjeżdżasz do Londynu. - Przy taknęła. - Czy to nie zbytni pośpiech? To znaczy, myślałem, że najpierw
skończysz przygotowania do ślubu Angeli. - Już prawie skończyłam. Zostawiłam szkice dekoracji i wszystkie wska
zówki. Kuchmistrz i dostawca win są poinstruowani, dodatkowa pomoc wynajęta, a służba poinformowana o swoich
obowiązkach. - Wzruszyła ramionami. - Wszystko gotowe. Nie wyglądał na przekonanego.

background image

- Czy nie powinien ktoś nad tym czuwać? Uśmiechnęła się. - Grace Poole i Meny świetnie sobie poradzą. - Rozumiem.
Nie wydawał się usatysfakcjonowany. Wiedziała, co jest źródłem jego niezadowolenia. On nie znał obu kobiet tak
dobrze, jak ona. - Wszystko się uda - obiecała. - Poza tym dziś rano dostałam telegram. Mam zeznawać na wstępnej
rozprawie Nicka Sparkle'a. Zmarszczył brwi. - Zrobisz to? - Oczywiście, że tak. - Nie boisz się, że jeśli go wypuszczą,
będzie chciał się zemścić? - spytał z groźną miną, gniewnie marszcząc brwi. Czy to możliwe, że Elliotowi jeszcze na
niej zależy? - Nie - odparła bez tchu. - To znaczy, to mało prawdopodobne, że go wypuszczą. Elliot podszedł do niej
bliżej. Patrzył z powagą, wyraźnie zatroskany. Mimo tego, co zrobiła, co zamierzała uczynić, mimo że skradła jego mi
łość tylko na jedną noc, ciągle mu na niej zależało. - A jeśli jednak wyjdzie na wolność? Nie mogła się już dłużej
powstrzymać. Podniosła ręce i poprawiła mu węzeł krawata, żeby leżał równo. - Właśnie dlatego zamierzam zeznawać.
Żeby go na pewno nie wypuścili. - Gdybyś została moją żoną, zadbałbym o twoje bezpieczeństwo. Ręce jej
znieruchomiały. Przykrył je swoimi, ogrzewając je. Zauważyła drobne obtarcia na kostkach, delikatne ciemne włoski na
grzbietach dłoni. Uważaj, ostrzegła siebie, choć serce zaczęło jej walić i nogi się pod nią ugięły. Powinna się tego
spodziewać. Kochali się, ona była dziewicą. Nie miało dla niego znaczenia, że jest nieślubnym dzieckiem i
przestępczynią. Małżeństwo z niąuważał za swój obowiązek. Był przecież dżentelmenem. - Letty, proszę, uczyń mi
zaszczyt i zostań moją żoną. Cofnęła ręce. - Nie - powiedziała, siląc się na lekki ton. - To niepotrzebne. Napraw dę.
Nick by mnie nigdy nie skrzywdził. Jest łobuzem znęcającym się nad słabszymi, ale nie mordercą. Przypuszczam, że po
procesie, nawet jeśli zostanie uniewinniony, jego wpływy w Londynie znacznie zmaleją. Słuchał jej z poważną,
skupioną twarzą.

background image

- Źle się wyraziłem. Nie chcę się z tobą ożenić, żeby cię chronić. A właś ciwie tak, to też, ale to nie jest... - urwał
nagle. Wyciągnął rękę i pogłaskał Letty. Bezwiednie zamknęła oczy. - Kocham cię, Letty. - Elliocie - szepnęła jego
imię z beznadziejną tęsknotą. - To prawda. Kocham cię. Pokochałem cię w chwili, gdy zobaczyłem, jak się
uśmiechasz. Letty, proszę, spójrz na mnie. - Otworzyła oczy i zo baczyła, że mówi szczerze. Ujął jej twarz w dłonie. -
Kocham cię, Letty. Nie chcę bez ciebie żyć. - Jak możesz mnie kochać? - zapytała, zmuszając się do mówienia słów,
które zabiją czułość w jego oczach. - Nawet nie wiesz, kim jestem. Znasz mnie tylko jako lady Agathę, rolę, którą
zagrałam. Potrząsnął głową na znak protestu. - Nie zakochałem się w roli, tytule ani profesji. Nie pokochałem cię za
twoją przeszłość. Kocham cię za twoją żywiołowość i namiętność. Spra wiasz, że chcę być lepszy, niż jestem, bo gdy
widzę swoje odbicie w two ich oczach, staję się lepszy. Kocham cię, bo często i szczerze się śmiejesz, bo paskudnego
kundla wniosłaś na salony, jakby był księciem, bo staremu wiarusowi podarowałaś deser truskawkowy. Kocham ciebie,
Letty. - Nie. Im bardziej chciała mu uwierzyć, tym mocniej broniła się przed jego słowami. Powinien wybrać kogoś ze
swojej sfery. Kobietę, która będzie damą. I tak się stanie. - Pojedziesz do Londynu, otrzymasz tytuł barona i spotkasz
jakąś wy tworną, piękną damę, którą będziesz mógł z dumą przedstawiać jako żonę, która dorówna ci urodzeniem i
szlachetnością. - Nie - powiedział poważnie. - Nie spotkam. Roześmiała się sztucznie. - O tak, spotkasz. Zobaczysz.
Przecież pogodziłeś się z małżeństwem Catherine. Nawet mieszkacie w jednym mieście. A my nie będziemy się zbyt
często widywać. Londyn jest taki duży. Oczy zapałały mu gniewem. - Ty nie jesteś Catherine. Przysięgam ci, że nie
ma na ziemi miasta, które by mogło pomieścić nas oboje, jeżeli mi odmówisz. Cała przeklęta wyspa będzie za mała. -
Elliocie... - Proszę, przestań - przerwał jej szorstko. - Jeśli nie chcesz za mnie wyjść, powiedz mi to. Na jego twarzy
pojawił się niewzruszony spokój, ale zdążyła zauważyć, że go głęboko zraniła. Nawet gdyby od tego zależało
zbawienie jej duszy, nie mogła pozwolić, by myślał, że nie jest kochany.

background image

- Elliocie, ja cię kocham. Patrzył na nią przenikliwie. - Więc wyjdź za mnie. Albo powiedz, że mnie nie kochasz. - Nie
mogę. - Letty, posłuchaj mnie. Nie chcę konwencjonalnego, letniego związ ku. Nie chcę wzoru cnót, który będę witał
co rano i żegnał wieczorem pod drzwiami jej sypialni. Nie chcę grzecznych, nijakich stosunków. - Chwy cił ją nagle w
ramiona i przyciągnął do siebie. Srebrne szpilki wysunęły się z jej włosów i spadły na ciemnoczerwony dywan. Jego
oczy pociem niały i nabrały łagodnego blasku, zmysłowe i pieszczotliwe jak jego do tyk. - Pragnę cię, Letty, zawsze i
wszędzie. Prosto z kąpieli, gdy twoje wilgotne włosy owijają się wokół moich nadgarstków, a woda z nich kapie mi na
pierś. Dostojnej i chłodnej, przyziemnej i zuchwałej, gotującej się do walki i onieśmielonej własnym temperamentem.
Zarumienionej z wy siłku i zaróżowionej od snu. Pragnę ciebie żartobliwej i prowokującej, poważnej i zamyślonej.
Chcę spędzić z tobą całe życie i poznać każdy nastrój, smakować wszystkie spędzone wspólnie lata. Chcę, byś była
obok, wspierała mnie i kłóciła się ze mną, byś mi pomagała i pozwalała, bym się tobą opiekował. Chcę być twoim
towarzyszem i kochankiem, nauczycie lem i uczniem. - A gdy zostaniesz baronem, będziesz chciał, bym nosiła diadem?
- spytała bez namysłu. - Oczywiście - odparł. W jego oczach zauważyła chwilę wahania. Zrozumiała. Tak dobrze go
znała. Z dumą podarowałby jej diadem baronowej. Ale nie będzie żadne go diademu. Królowa nie nada tytułu barona
człowiekowi, który ożenił się z aktorką rewiową. Wiedziała o tym od rozmowy z Atticusem. Od tamtej chwili nawet w
naj śmielszych marzeniach nie potrafiła się uporać z tą przeszkodą. Zmusiła się, by spojrzeć na ich sytuację z dystansu.
Nie chodziło o to, że on był sędzią, a ona oszustką. Ważne było także, kim on będzie. Baronem, członkiem Izby
Lordów, „potężnym bojownikiem w dobrej sprawie". Jeśli wyjdzie za niego, nie tylko pozbawi go tytułu barona, ale
skrzyw dzi również ludzi, w imieniu których miał przemawiać. Długo ze smut kiem patrzyła mu w oczy, a potem
delikatnie dotknęła jego policzka. - Kocham cię, Elliocie. Przysięgam, że zanim tu przyjechałam, nawet nie znałam
znaczenia tego słowa. Byłabym najszczęśliwszą kobietą na świecie, gdybyś mnie poślubił. Ale nie mogę. - Na litość
boską, Letty, dlaczego? - powiedział przez zaciśnięte zęby.

background image

- Jeśli się ze mną ożenisz, królowa nigdy nie uczyni cię baronem. Nie zaprzeczył. Chwycił jej dłoń i przycisnął do niej
usta w gorącym pocałunku. - Przeżyłem trzydzieści trzy lata bez tego tytułu. Zapewniam cię, że nie jest mi potrzebny
ten zaszczyt. - Ciepłym oddechem pieścił jej skórę. - Nie wiem, czy przeżyję bez ciebie, ale wiem, że nie chcę bez
ciebie żyć. Lekko przesunęła ręką po jego chłodnych, jedwabistych włosach. - Nie możesz myśleć tylko o sobie, mój
naj... Nie chodzi tylko o ciebie. - Więc o kogo jeszcze? - Podniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy. - O tych, którzy
potrzebują cię, byś mówił w ich imieniu. O żołnierzy i dzieci, i kobiety w fabrykach, i mężczyzn w kopalniach. Elliocie,
jesteś potrzebny sprawiedliwości. Puścił jej rękę i cofnął się ze zdławionym przekleństwem. - Nie wolno ci tego zrobić.
Nie możesz nas pozbawić wspólnej przy szłości ze względu na anonimowych ludzi. Widziała, ile wysiłku kosztowały
go te słowa. - Elliocie, powiedziałeś, że dzięki mnie jesteś lepszy. Że widzisz siebie moimi oczami i stajesz się lepszym
człowiekiem. To samo dotyczy mnie, Elliocie. Nie odbieraj mi mojej godności. Nie spodziewaj się po mnie mniej,
niżbyś naprawdę chciał. Mniej niż mogę dać. Jak mogłabym choć przez chwilę czuć się szczęśliwa, wiedząc, że
zapłaciłam za to milczeniem tysiąca ludzi, że ich kosztem zyskałam tę radość? Jak mogłabym cieszyć się szczę ściem,
mając świadomość, że zostając twoją żoną, umniejszyłam ciebie? Twarz miał zrozpaczoną i pełną udręki. - A co ze
mną, Letty? Dlaczego nie zapytasz, co ja jestem gotów po święcić dla szczęścia? Ile ja go w życiu zaznałem, poza
odrobiną twojej miłości? Czy to wszystko, cojest mi pisane? Ledwie przedsmak, który ma wystarczyć za wszystko?
Tylko wspomnienie, które przez resztę życia bę dzie mi uświadamiać, co straciłem? - zakończył ochryple, z tak
głębokim gniewem i bólem w głosie, że Letty łzy napłynęły do oczu. - Nie wierzę. - Chwycił ją za ramiona i potrząsnął
lekko. - Na pewno jest jakieś wyjście. Musi być. - Co chcesz ode mnie usłyszeć, Elliocie? - Cokolwiek, Letty. Daj mi
chociaż cień nadziei. Mogła mu dać nadzieję. Będzie przez to bardziej cierpiała, bo wiedzia ła, że nic z tego nie będzie.
On to też zrozumie, ale wtedy jego ból już osłabnie. Nie mogła mu odmówić. Dosyć się nacierpiał. - Przyjdź do mnie,
gdy już będziesz baronem. Gdy zasiądziesz w Izbie Lordów, wtedy mnie odszukaj. Jeśli nadal będziesz chciał się ze
mną oże nić, zostanę twoją żoną.

background image

Wpatrywał się żarliwie w jej twarz. Zacisnął ręce na jej ramionach. - Przysięgasz? Obiecujesz, że wyjdziesz za mnie,
jak już zostanę człon kiem Izby Lordów? - Tak. Puścił jąnagle. Cofnął się o krok, z tą swoją wojskową gracją, którą tak
w nim podziwiała. Ukłonił się sztywno, jakby przyjmował rozkaz. Był bardzo poważny, z jego twarzy zniknęły emocje.
- Trzymam cię za słowo. Na stronach towarzyskich „Gońca Londyńskiego" ukazał się następu jący artykuł: Ślub panny
Angeli France Bigglesworth z lordem Hugh Dentonem Shef fieldem, markizem Cotton odbył się w sobotę w Hollies,
majątku rodowym ojca panny młodej, pana Antona Bartholomew Biggieswortha w Little Bidewell, Northumberland.
Na długiej liście zaproszonych gości znalazły się osobistości z towarzystwa, a także wielu przyjaciół i znajomych pan
ny młodej z okolicznych majątków. (W tym miejscu pomijamy trzy akapity, w których wymieniono nazwi ska osób
uczestniczących w ceremonii ślubnej, oraz dwie kolumny po święcone wnikliwej analizie strojów przybyłych gości).
Wesele było huczne, a także bardzo oryginalne, czego oczywiście nale żało się spodziewać, skoro zostało
przygotowane przez firmę Uroczysto ści Weselne Lady Whyte. Trzeba przyznać, że w tym przypadku przero sło pod
względem nowatorstwa i stylu wszelkie oczekiwania. Po zaślubinach panna młoda i jej wybranek odjechali spod
kościoła prze pięknym dwuosobowym powozikiem w kolorze hebanu, ze świeżymi kwia tami pomarańczy
wprasowanymi w lakier. Dało to dekoracyjny efekt czar nej połyskliwej papier-mache intarsjowanej macicą perłową.
Ten śliczny i zabawny orientalny akcent nadał charakter całemu przyjęciu.

background image

Gości przyjeżdżających do Hollies witała służba ubrana we wschodnie stroje. Kobiety w kimonach, mężczyźni w
luźnych spodniach i jedwab nych bluzach kłaniali s i e w milczeniu. Ta przepysznie udawana uniżoność trwała przez
cały wieczór. Sprzed domu gości prowadzono ścieżką obsypaną płatkami wonnego jaśminu, która biegła pod
ukwieconymi łukami, udekorowanymi trzepo czącymi latawcami z jedwabiu, o cudownych kształtach jaskółek, złotych
rybek i motyli. Na tyłach rezydencji szanownych Bigglesworthów gości zaskoczył wi dok szeregu pagód na szczycie
trawiastego pagórka. Bajecznie koloro we pawilony z pasiastego jedwabiu zostały ustawione pod rozłożystymi
gałęziami buków i kwitnących jarzębin. Po malowniczym jeziorze służący żeglowali w maleńkich dżonkach. Z wnętrza
jednej z łódek sekstet śpie waków niezwykle pięknie śpiewał znane ballady. W pawilonach ustawiono stoły z chińską
porcelanową zastawą w nie bieskie listki i srebrnymi nakryciami. Przy każdym miejscu umieszczono souveniry - dla
panów czerwone jedwabne czapeczki z czarnym pompo nem, dla pań jedwabne wachlarze z prześlicznie
namalowanymi widoka mi okolicy. (W tym miejscu pomijamy rozprawę na temat serwowanych potraw oraz kolumnę
poświęconą tortowi weselnemu, który przygotowała pani Grace Poole, jeden z nieodkrytych dotąd talentów sztuki
kulinarnej). Kadzidełka umieszczone w pomysłowych ceramicznych miseczkach dyskretnie napełniały powietrze
słodką wonią. Wzdłuż brzegów jeziora pływało stadko łabędzi. Wraz z zapadnięciem zmierzchu zapalono pa pierowe
lampiony, które kołysząc się w lekkim wietrze, rzucały figlarne cienie na cudowną orientalną krainę. To jeszcze nie
koniec rozrywek, bo gdy tylko zapadły ciemności, wśród rododendronów i sosnowych zagaj ników, rosnących na
skraju pagórka, zabłysły magiczne światełka. Za powiadały pojawienie się trupy orientalnych akrobatów, którzy
tańcząc i koziołkując, wspaniale zaprezentowali swoje gimnastyczne talenty w zadziwiających ewolucjach. Po czym
nastąpił widowiskowy finał, gdy na nocnym niebie zabłysły odbijające się w jeziorze wspaniałe fajerwer ki. Ci, którzy
mieli szczęście znaleźć się wśród gości tej wyjątkowej i za dziwiająco oryginalnej fety, zgodnie przyznali, że podobna
do tej uroczy stość już się w tym roku nie powtórzy.

background image

Mniej więcej sześć miesięcy po powyższym artykule, w „Kurierze Lon dyńskim" w recenzji Cyganki, znalazł się
następujący fragment: ...Panna Letty Potts jest rewelacyjna w roli Arline. Pannę Potts pamię tamy z zeszłego roku z
szeregu jednoaktówek, w których popisała się subtelnym mezzosopranem i talentem komicznym. W ogólnej opinii bra
kło jej jednak głębi uczuciowej, którą mogłaby porwać publiczność. Ta krytyka była najwyraźniej przedwczesna, skoro
w roli cyganki i arysto- kratki panna Potts śpiewa z żarliwością i szczerością, która oszałamia. Szczególnie jedna pieśń,
Śniło mi się, że mieszkam w marmurowym pałacu, nieodmiennie wzrusza widzów. Oczywiście piosenka ta jest sen
tymentalnym szlagierem, jednak panna Potts wzbogaciła tę arię tak nie ziemską delikatnością uczuć i głębią wyrazu, że
w oku każdego widza kręci się łza. Brawo, panno Potts! Brawo! Miesiąc później w „Kurierze Londyńskim", przy końcu
strony poświę conej polityce, ukazała się następująca notatka: Lord Elliot March, który niedawno otrzymał tytuł barona,
uzyskał man dat i zasiądzie dzisiejszego popołudnia w Izbie Lordów podczas pierw szej sesji parlamentu. Letty złożyła
gazetę i podała ją pucybutowi. ,- Dziękuję, że wyszedłeś na deszcz, by mi ją przynieść, Vinny. Bądź taki kochany i
zanieś ją teraz do mojej garderoby. Uważaj, żeby nie poło żyć jej na szminkach, bo nie chcę, żeby się umazała, dobrze?
Chłopiec pobiegł wykonać polecenie. Letty patrzyła za nim, jej udawa na wesołość znikła. Właśnie dzisiaj Elliot zasiadł
w Izbie Lordów i zajął się ważnymi spra wami.

background image

Zerknęła na widownię zza kulis. Pomimo burzy teatr był pełny. Świetnie. Powinni oboje się cieszyć. Elliot miał tytuł
barona, a ona karierę, której zawsze pragnęła. Powinna być zadowolona. Była zadowolona. Przecież nie spodziewała
się, że jeszcze się spotkają. Była pewna, że on o niej zapomni. I tak się stało. Nie próbował się z nią kontaktować, ani
razu nie przyszedł obejrzeć jej występów. Wiedziała o tym, bo specjalnie poprosiła dyrektora teatru, by go wypatry wał
na widowni. A kto jak kto, ale dyrektor teatru, któremu zależało na przy ciągnięciu eleganckiej publiki, nie przeoczyłby
obecności jednego z dobrze zapowiadających się londyńskich polityków. Nie, tutaj nie przyszedł, choć pojawiał się w
innych miejscach. Gazety uwielbiały o nim pisać. Widziano go, jak towarzyszył na zakupach córce bogatego
filantropa. Jadł obiad z wdową po wpływowym polityku. Bywał w operze i w prawdziwym teatrze, ale nigdy nie
zapuścił się do teatrzyków na West Endzie. Jakby chciał sobie oszczędzić skrępowania, gdyby przypadkiem się
spotkali. O tak, gazety kochały lorda Marcha. I nic dziwnego, zaśmiała się w du chu Letty. Ilustracje w gazetach nie
oddawały w pełni jego urody, ale na wet na nich wyglądał przystojnie. Kiedy się uśmiechał, ujmował tym wszystkich.
Choć nie uśmiechał się czę sto. W artykułach prasowych określano go jako rzeczowego, odpowiedzialne go i
poważnego. Tak samo podchodził do życia i swoich obowiązków. Tego akurat żałowała. Ze względu na niego samego.
Bo przecież gdy byli razem, chętnie się śmiał. Szkoda by było, gdyby utracił tę cechę. - Dwie minuty, panno Potts -
powiedział szeptem inspicjent. Pierwszy akt zbliżał się do końca. Obserwowała dramatyczne zakończe nie sceny, w
której mała dziewczynka zostaje z dworu swojego ojca po rwana przez Cyganów. Widownia westchnęła z przerażenia.
Obsługa sceny uwiesiła się na li nach, by opuścić kurtynę. Po cichu ekipa pracowników weszła na sce nę, by zmienić
dekoracje. Letty obciągnęła na piersiach wystrzępiony wzorzysty szal i potrząsnęła głową, aż włosy ciemnej peruki
rozsypały się jej na ramiona. Wyszła pośpiesznie na scenę i upadła na ziemię, układając się na boku. Drugi akt
zaczynał się dwanaście lat później. Zamknęła oczy, wczuwając się w rolę. Była Arline, porwaną córką arystokraty,
ukochanym przybra nym dzieckiem Cyganów, dobrze obeznanym z oszustwami. Ciągle jesz cze pamiętała inne życie i
dawne czasy. Poczuła powiew powietrza, gdy kurtyna poszła w górę. Usłyszała szepty na widowni. Zaczekała na
przygrywkę i otworzyła oczy. Oślepiły ją świa tła rampy. Cygańskie tancerki otoczyły ją wielobarwnym kręgiem.

background image

Grała tę postać już ponad trzydzieści razy. W głębi serca wiedziała, że rola jest egzaltowana i banalna, że jest
kwintesencją tych wszystkich głu pich, słodkich jak ulepek, sentymentalnych bzdur, które jeszcze niedawno
wyśmiewała. Jednak dzisiaj... dzisiejszego wieczoru... Może dlatego, że straciła ostatnią nadzieję. Może dlatego, że
wiedziała, iż osiągnął sukces, bo kochała go tak mocno, że pozwoliła mu odejść. A może to pierwsze słowa arii, które
opisywały jej przeżycia z Little Bide- well, gdzie przez krótką chwilę, jak we śnie, była damą, a dżentelmen obdarzył ją
miłością. A może dlatego, że ona podobnie jak Arline przebu dziła się ze snu, ale nie przestała kochać. Bez względu na
przyczynę, zaśpiewała tak, jakby pękało jej serce, jakby każde słowo było błaganiem, nasycone nadzieją. Jej sen był
taki piękny, taki cudowny, że nawet wspomnienie o nim napełniało jej serce nieopisa ną radością... i miłością. Gdy
skończyła śpiewać, żaden szmer nie zakłócił ciszy na pełnej wi downi. Publiczność wstrzymała oddech, patrząc na
intrygującą postać na środku sceny. Nagle drzwi w końcu sali otwarły się z hukiem. Letty, zdziwiona nie oczekiwanym
hałasem, wpatrywała się w ciemność. Nic nie widziała, sły szała tylko szmer wśród zaciekawionej widowni i odgłos
kroków, zbliża jących się do sceny. Wysoki mężczyzna stanął tuż przy proscenium, zaraz za światłami. Oparł rękę na
deskach, a potem wskoczył na scenę. To był Elliot. Biały krawat miał przekrzywiony. Czarne włosy ociekały mu wodą.
Płaszcz i spodnie miał przemoczone od deszczu. Oczy lśniły mu spomiędzy czarnych rzęs, gdy patrzył na nią z
zaciętym wyrazem twa rzy. Spojrzała na niego zdumiona. Zrobił krok w jej stronę, a cała widow nia wstrzymała
oddech. - Dzisiaj o piątej po południu zasiadłem w Izbie Lordów i zostałem na wieczorną sesję - powiedział. - Gdy
wyszedłem, nie mogłem znaleźć dorożki, a nie chciałem czekać, więc musisz mi wybaczyć, że tak wyglą dam. - Nie
potrafiła wymówić ani słowa. - Wybacz mi mój wygląd - ciągnął szorstko - i spełnij swoją obietnicę. - Obietnicę? To
nie mogło się dziać naprawdę. Reszta aktorów odsunęła się, zosta wiając ich samych na środku sceny. - Powiedziałaś,
że mam przyjść do ciebie, jak zostanę członkiem Izby Lordów, i że wtedy zostaniesz moją żoną. - Ale... Chyba śniła.
Jego tu nie było. Przecież nawet do niej nie napisał.

background image

- Nie odezwałeś się ani słowem - wymamrotała. Chwycił ją za ramiona, delikatnie, ale stanowczo. Na Boga, nie wyda
wał się zjawą! Boże, on był z krwi i kości, pełen męskiej siły. - Nie miałem odwagi. Wiedziałem, że gdy choć raz cię
zobaczę, nie starczy mi siły ani stanowczości, by trzymać się od ciebie z daleka. Wie działem, że powinienem ci
ofiarować jedynie to, co najlepsze, nie tylko dla ciebie, ale i dla mnie. Więc nie pisałem i nie przychodziłem, ale Bóg
wie, jaką to było męką i teraz musisz ją zakończyć - powiedział z wysił kiem, a w oczach miał namiętność i obietnicę. -
Musisz! - Nagle, nie tracąc już ani chwili, na oczach ośmiuset ludzi zgromadzonych na widow ni, baron March chwycił
w ramiona Letty Potts, wschodzącą gwiazdę ope retki. - Musisz za mnie wyjść. Musisz, moja ukochana, piękna, śmiała
Letty - rzekł, ściszając głos, by tylko ona mogła go usłyszeć. - A teraz powiedz szybko, że się zgadzasz, zanim narobię
ci wstydu, całując cię na oczach tych wszystkich ludzi. Uśmiechnęła się szeroko, radośnie i zwycięsko, oszołomiona
szczęściem, obsypując pocałunkami jego twarz, podbródek, policzki, szyję i usta. - Och, tak - powiedziała. - Tak, tak,
po trzykroć tak. Letty Potts nie była głupia. Koniec książki.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Balogh Mary Sezon Na Panny Młode
Balogh Mary Sezon na panny młode
Balogh Mary Sezon na panny młode
Sezon na pedicure
Sezon na mandarynki
Balogh Mary Bedwynowie 08 Niebezpieczny krok
Balogh Mary Bedwynowie 01 Noc miłości
Balogh Mary Szkoła Ms Martin 03 Magiczne oczarowanie
Balogh Mary Sullivan 02 Zatańczymy
Balogh Mary Bedwynowie 07 Szczypta grzechu
Balogh Mary Mroczny Anioł 02 Ostatni walc
019 Balogh Mary Garść złota
Kirkland Martha Sezon na śluby
Balogh Mary Huxtoble Quintet 01 Najpierw ślub
Tom 2 Gwiazdka Balogh Mary
wakacje sezon na sekty

więcej podobnych podstron