04 Detektyw Monk i dwie asystentki Lee Goldberg

background image

Lee Goldberg

Na podstawie serialu telewizyjnego Andy'ego
Breckmana

Detektyw
Monk i dwie
asystentki

background image

Podziękowania

Pragnę podziękować doktorowi D. P. Lyle'owi, Wil-

liamowi Rabkinowi, Patowi Tierneyowi, Sarah Bew-ley,
Ivanowi Van Laninghamowi, Rhysowi Bowenowi,
Bobowi Morrisowi, Williamowi Tapply'emu, Carol
Schmidt, Peggy Burdick, Markowi Murpłr/emu, An-
nette Mahoń, Mary Ellen Hughes, Aleksowi Brettowi,
Jackowi Quickowi, Robertowi Thompsonowi i Annę
Tomlin za nieocenioną pomoc przy rozmaitych mor-
derczych kwestiach. Wszelkie błędy lub dowolności
faktograficzne zaistniałe w książce obciążają wyłącznie
moje konto, choć, jak mniemam, wymienione wyżej
przemiłe osoby można by oskarżyć o pomocnictwo lub
współudział w tych zbrodniach.

Szczególne słowa podziękowania kieruję do Kerry

Donovan, Giny Maccoby i Stefanie Preston, a przede
wszystkim do Andy'ego Breckmana, twórcy Mońka, za
jego niezwykłe wsparcie i słowa otuchy.

Muszę też powiedzieć, że choć zawsze czynię, co w

mojej mocy, aby zachować w książce pewną zgodność z
elementami scenariuszy serialu telewizyjnego, to nie
zawsze jest to możliwe, biorąc pod uwagę długi okres
między ukończeniem książki a jej publikacją. W tym
czasie na ekranie telewizorów mogą się pojawić odcinki,
w których znajdą się szczegóły czy sytuacje kłócące się
z treścią książek. Jeśli na-

7

background image

tkniesz się, drogi Czytelniku, na tego rodzaju sprzecz-
ności, wdzięczny Ci będę za wyrozumiałość.

Chętnie wysłucham każdej opinii. Wejdźcie na

stronę

www.leegoldberg.com

. I pamiętajcie, żeby

dwadzieścia razy dziennie czyścić zęby nitką denty-
styczną!

background image

1

Monk dobrze się bawi

Nazywam się Natalie Teeger. Jestem z krwi i kości
piłkarską mamą i nawet się tym szczycę. Moja dwu-
nastoletnia córka Julie gra w obronie drużyny Slam-mers
w dziewczęcej lidze międzyszkolnej. Dziewczyny
spotykają się w weekendy w parku Dolores; w soboty na
treningu, a w niedziele na meczu.

Tej niedzieli pojechał z nami na mecz również

Adrian Monk, mój szef i legendarny detektyw. W domu
nie mógł sobie znaleźć miejsca. Przez ostatnich parę dni
prowadził śledztwo w sprawie brutalnego pobicia ze
skutkiem śmiertelnym. Jego ofiarą był E. L. Lancaster,
przeklinany powszechnie szef działu kredytów
hipotecznych jednego z banków w San Francisco.

W zasadzie Lancastera nie znosił nikt, kto miał

okazję się z nim zetknąć. Nawet własnym rodzicom zajął
nieruchomość, kiedy jego popadający w starczą
demencję ojciec zapomniał o spłacie kilku kolejnych rat
kredytu.

Wcale nie żartuję. Lancaster naprawdę był taki

milutki.

Jedynym tropem, na którym Monk mógł oprzeć do-

chodzenie, było dziwaczne nagromadzenie nachodzą-
cych na siebie krwawych śladów po butach mordercy. .
Według hipotezy kapitana Lelanda Stottlemeyera, ofiara,
broniąc się, musiała zadać potężny cios, po

9

background image

którym oszołomiony napastnik zaczął się zataczać.
Porucznik Randy Disher, prawa ręka kapitana, sprawdził
okoliczne szpitale, rozpytując o pacjenta, który zgłosił
się do ambulatorium ze zranioną głową.

Nieraz byłam świadkiem, jak Monk rozwikły-wał

zagadkę morderstwa w kilka minut po przybyciu na
miejsce zbrodni. W tej sprawie było jednak zbyt wielu
podejrzanych, a zbyt mało tropów. Trudne dochodzenie
sprawiło, że Monk bzikował bardziej niż zwykle.

Jego podstawowym problemem jest obsesja na

punkcie porządkowania świata, który ze swojej natury,
jak wiemy, jest tworem nieuporządkowanym. To
problem, z którym Monk nigdy sobie nie poradzi. W
tym daremnym dążeniu oczywiście nie pozostaje
osamotniony. Wszyscy odczuwamy podobną potrzebę,
ale na pewno nie w takim stopniu jak Monk.

Spójrzmy choćby na mnie. Moim zadaniem jest

uczynić życie Mońka jak najbardziej uporządkowanym,
aby on mógł się skupić wyłącznie na porządkowaniu
tego, co jeszcze nieuporządkowane —jest to jego
metoda pracy przy rozwiązywaniu zagadek zbrodni, co z
kolei pozwala mu zarabiać na chleb i wypłacać mi
pensję.

Kiedy akurat nie przebywam z Monkiem, usiłuję

zaprowadzić jaki taki porządek we własnym życiu,
wychowując córkę i próbując stworzyć wokół niej sta-
bilny i bezpieczny świat.

Szarpię się, by opłacić rachunki, zrobić w domu

pranie i sprzątanie, zawieźć Julie punktualnie do szkoły,
sprawdzić, czy odrobiła lekcje, zapanować nad jej
zajęciami, nad jej spotkaniami z rówieśniczkami, nad
jej... Wiecie, w czym rzecz, na pewno macie to samo na
głowie.

10

background image

Nigdy mi się nie udaje ze wszystkim zdążyć. Nigdy

mi się nie udaje nad wszystkim zapanować. I nigdy mi
się nie uda. Dobrze to wiem. Ale próbuję mimo
wszystko.

Podobnie jak Monk.
Tyle że ja nie wpadam za każdym razem w obsesja

gdy próba zapanowania nad życiem kończy się porażką.

Ponieważ nie jestem do Mońka podobna, akt po-

rządkowania nie otwiera przede mną tej jedynej w swo-
im rodzaju perspektywy na otaczający świat. Perspek-
tywy, która pozwala dostrzegać rzeczy niedostrzegane
przez innych i rozwikływać zawiłe tajemnice morderstw.

Nauczyłam się aprobować to, że zawsze będzie

panował chaos, że nigdy się nie uda nad wszystkim
zapanować i że ta nieprzewidywalna, nieuporządkowana
i nieopanowana natura wszystkich rzeczy to właśnie jest
życie.

Nieporządek to niespodzianka. To odkrycie. To

zmiana. I chociaż uporczywie próbujemy zaprowadzić w
naszym życiu ład, to w głębi duszy czujemy, że właśnie
ta drobina nieporządku czyni życie fascynującym.
Dlaczego zatem ustawicznie się staramy, aby mimo
wszystko zapanował w naszym życiu porządek? Dla-
czego ja to robię? Nie wiem. Ale czasem się zastana-
wiam, czy nie wie tego Monk, przywracanie bowiem
porządku wszędzie i we wszystkim jest jego obsesją.

Wiedziałam, że nieład symbolizowany tym razem

przez sprawę Lancastera okropnie go zżera, i bałam się,
co Monk zacznie robić, by zrekompensować sobie te
niepokoje.

Dlatego w niedzielne popołudnie, w drodze na bo-

isko piłkarskie, postanowiłam wstąpić do Mońka i zo-

11

background image

baczyć, jak się miewa. Julie błagała, żebym tego nie
robiła, ale naprawdę się o niego martwiłam.

Jak się okazało, miałam ku temu słuszne powody.

Zastałam Mońka na czworakach, czyszczącego

dywan włókno po włóknie, z użyciem szkła powięk-
szającego i szczoteczki do zębów.

Nie mogłam go tak zostawić, więc mimo gorącz-

kowych protestów Julie namówiłam go, aby pojechał z
nami na mecz. Trudno było mi winić córkę za protesty.
Kiedyś Monk pomagał mi trenować drużynę
koszykarską Julie, co się skończyło katastrofą. Pró-
bowałam ją pocieszać, że tym razem Monk będzie tylko
widzem na trybunach. Jak mógłby więc komuś
zaszkodzić?

Oj, niewiele wiedziałam.
Był pogodny i słoneczny dzień. W parku Dolores,

gdzie odbywał się mecz, unosiły się delikatne opary
mgły. Park rozciągał się na zboczu wzgórza, oddzielają-
cego Noe Valley, dzielnicę, w której mieszkałyśmy, od
śródmiejskiego zgiełku Civic Center. Widzowie mieli
stamtąd wspaniały widok nie tylko na boisko, ale
również na panoramę San Francisco.

Drużyna Slammers stanęła naprzeciw drużyny Killer

Cleats, lidera ligowych rozgrywek - i największego
ligowego zabijaki. Zawodniczki Killer Cleats
wychodziły z założenia, że skoro piłka nożna jest grą
kontaktową, to należy ciąć równo z trawą każdego, kto
stanie im na drodze. Grały o wiele za ostro, a ich trener,
potężny, gniewny mężczyzna o nazwisku Harv Fel der,
prowadził je krótko i brutalnie rugał każdą zawodniczkę,
jeśli nie schodziła z boiska, trzymając w zębach kawałek
mięsa wyrwanego żywcem z przeciwniczki.

12

background image

Trenerzy i rodzice z obu drużyn siedzieli po tej samej

stronie boiska, ale na dwóch ustawionych osobno
metalowych trybunach z czterema rzędami ławek.

Już na początku pierwszej kwarty jedna z zawod-

niczek Killer Cleats została uderzona w głowę, co
pozwoliło napastniczce Slammers przemknąć obok niej i
strzelić gola. Sędzia gwizdnął przeciągle, zarządzając
krótką przerwę, by kontuzjowana piłkarka, Katie, mogła
opuścić plac gry. Dziewczynka poczłapała chwiejnym
krokiem za linię autową, z trudem powstrzymując łzy, a
na boisku zastąpiła ją rezerwowa Killer Cleats.

- Świetna obrona, Katie. Tak trzeba grać - pocie

szył ją ze szczerego serca nasz trener, Raul Mendez,
kiedy przechodziła obok niego.

Mendez, ojciec czterech dziewczynek, był naprawdę

przesympatycznym facetem. Katie zerknęła na niego, ale
nie odpowiedziała na uwagę.

- To jest według ciebie piłka nożna?! - wrzasnął

Felder, zbliżywszy twarz do jej twarzy tak blisko, że
Katie z pewnością poczuła, jak zza jego zaciśniętych
zębów tryska ślina. - Jesteś frajerką, Katie, małym,
zasmarkanym robalem. Niedobrze mi się robi.

Katie wybuchnęła płaczem, a Felder przedrzeźniał jej

ruchy, gdy dziewczyna rozglądała się, szukając
rodziców.

- Bee, uuee, do tego beksa! - rzucił za nią Felder. —

Zjeżdżaj mi z oczu, bo zwymiotuję.

Raul potrząsnął zdegustowany głową.

- Hej, nie sądzisz, kolego, że trochę przesadzasz?

To jeszcze dzieciaki. Gramy tylko w piłkę.

Felder prychnął.

- Tak właśnie mówi nieudacznik.

13

background image

Mecz został wznowiony i niemal natychmiast jedna z

piłkarek Killer Cleats staranowała zawodniczkę
Slammers, zwaliła ją na plecy, dosłownie przebiegła po
niej i zdobyła bramkę.

Felder wyrzucił w górę zaciśniętą pięść i odtańczył

taniec zwycięstwa.

- Nienawidzę tego faceta - syknęłam do Mońka.
Ale Mońka już przy mnie nie było

Chodził po szczycie trybuny i usiłował przekonać

ludzi do zamiany miejsc, żeby w każdym rzędzie znaj-
dowała się parzysta liczba osób. Wstałam i ściągnęłam
go z powrotem na dół.

-Niech pan przestanie dręczyć ludzi - powiedziałam.
-Spójrz tylko — odparł. - W tym rzędzie siedzą trzy
osoby, a w następnym pięć. Wystarczy, że jedna się
przesiądzie. Co za nieodpowiedzialność. Przy dzie-
ciach powinni przecież świecić przykładem.

Tymczasem zawodniczki Killer Cleats za pomocą

łokci, kopniaków i przepychanek barkami przedostały
się pod bramkę Slammerek, zdobywając kolejnego gola.
Sędzia ani razu nie odgwizdał faulu na korzyść drużyny
mojej córki. Doszłam do wniosku, że albo jest ślepy,
albo jest kumplem Feldera.

-Niech pan lepiej powie, jakim przykładem świeci
ten trener - powiedziałam, wskazując Feldera, który
znowu wykonywał swój indiański taniec triumfu.
-Puśćcie im krew! - ryczał do swoich zawodniczek.
-Nasza drużyna pada ofiarą morderstwa - mruk-
nęłam.

Monk wpatrzył się w Feldera.

-Dzwoń po kapitana - powiedział po chwili.
-Nie mówiłam tego w sensie w dosłownym.

14

background image

- Dzwoń. — Monk poruszył niezgrabnie ramiona

mi i pokręcił głową. — Powiedz, żeby zabrał kajdanki.

Kiedy dotarł do nas kapitan Stottlemeyer, trwała już

druga połowa, wynik brzmiał siedem do jednego, a
Monk zdążył już swoim gderaniem przekonać rodziców
z naszej drużyny, aby usiedli w jednym rzędzie na
środku trybuny.

- Potem mi państwo podziękują - powiedział na

koniec.

Śmiałam wątpić. Efekt może być taki, że zabronią mi

przychodzić na następne mecze. Czułam na sobie
złowrogie spojrzenia, ale udawałam, że ich nie do-
strzegam.

Stottlemeyer patrzył na mnie z dokładnie takim

samym wyrazem twarzy jak rodzice. Miał na sobie T-
shirt, wiatrówkę i wytarte dżinsy. Najwyraźniej nie był
szczęśliwy, że w dniu wolnym od pracy wyciągają go
rano z domu.

-Mam nadzieję, Monk, że masz bardzo poważne
powody - stwierdził głucho.
-Musimy z nimi porozmawiać - powiedział Monk,
wskazując na trybunę, na której siedzieli rodzice dru-
żyny Killer Cleats. — Nie chcą mnie słuchać.
-Monk, ściągnąłeś mnie tutaj, żeby przesadzić ludzi
na trybunie?
-Chodzi o względy bezpieczeństwa - stwierdził
Monk.
-Uhm... - Stottlemeyer odwrócił się plecami do
Mońka, więc nie mógł zobaczyć, jak bramkarka
Slam-merek otrzymuje potężne uderzenie piłką, po
którym Killer Cleats zaliczają kolejne trafienie. -
Zmykam.
-Czekaj - powiedział Monk. - Nie możesz odejść, nie
aresztując trenera.

15

background image

-Za to, że jego kibice siedzą w nieładzie na trybunie?
-Za morderstwo.

Stottlemeyer stanął i odwrócił się wolno w kierunku

Mońka.

- Nie mogę aresztować człowieka za to, że wy

grywa mecz.

-A za zamordowanie bankiera? - zapytał Monk.
Stottlemeyer spojrzał na niego spode łba.
-Chyba żartujesz?

Monk wskazał na Feldera, który znowu odprawiał

swój zwycięski taniec.

-To wyjaśnia dziwne ślady na podłodze.
-Wyjaśnia?
-To rytuał. Robi to zawsze, kiedy odnosi sukces
-powiedział Monk. - Te kroki idealnie pasują do śla-
dów pozostawionych w banku.
Stottlemeyer podszedł z Monkiem do Feldera i obaj

przyjrzeli się badawczo śladom, które zostawiał tań-
czący trener.

- Niech mnie kule biją... - stęknął Stottlemeyer,

gładząc sumiaste wąsy.

Felder obrócił się do nich na pięcie i błysnął złym

spojrzeniem.

- Co tu jest grane, do cholery?
Stottlemeyer machnął mu przed oczami odznaką

policyjną.

- Departament Policji San Francisco, wydział za

bójstw. Jest pan aresztowany pod zarzutem zabójstwa
E. L. Lancastera, dyrektora Golden State Bank.

Felder zdębiał i zaniemówił. Mnie też opadła szczę-

ka. Zresztą szczęki opadały wszystkim wokół.

Stottlemeyer zakuł Feldera w kajdanki, odczytał mu

prawa i zamierzał go odprowadzić. Zatrzymał się, gdy
Monk chrząknął znacząco.

background image

Nie zapomniałeś o czymś? - zapytał

delikatnie.
Stottlemeyer warknął cicho, odwrócił się do widowni

i podniósł wysoko odznakę, by rodzice zawodniczek z
drużyny Killer Cleats mogli ją zobaczyć.

—Proszę państwa, proszę mnie uważnie posłuchać
— powiedział kapitan. — Macie państwo wybór:
Możecie usiąść w parzystej liczbie osób w
parzystych rzędach trybuny albo siadacie wszyscy w
jednym rzędzie.
—Dlaczego? — zapytał któryś z rodziców.
—Względy bezpieczeństwa — stwierdził krótko
Stottlemeyer. - Jeśli chcą państwo uniknąć mandatu,
radzę słuchać tego pana. — Stottlemeyer kiwnął
głową w kierunku Mońka i odszedł, prowadząc
Feldera.

Zawodniczki Slammers i ich rodzice zaczęli gorąco

klaskać. Cieszyli się z tego, że aresztowano Harva
Feldera, ale Monk inaczej zinterpretował ten aplauz.

Widzisz? - powiedział do mnie. — Każdemu

się podoba, gdy wszyscy siedzą równo.

background image

2

Monk i pechowe złamanie

Nie sądzę, by przepisy gry w piłkę nożną precyzowały,
jak postępować w sytuacji, gdy trener jednej z drużyn
zostaje w czasie gry aresztowany pod zarzutem
morderstwa. W każdym razie sędzia nie wiedział, jak
sobie z tym poradzić. Rodzice zawodniczek Killer Cleats
chcieli przerwać mecz i zabrać dzieci do domu. Raul
chętnie na to przystał, ale pod warunkiem że na rzecz
jego drużyny przyznany będzie walkower. Pił-karkom
Killer Cleats ani w głowie była porażka, więc gra
potoczyła się dalej.

Raul prawdopodobnie wyobrażał sobie, że trauma

wywołana widokiem skutego i odprowadzanego do
więzienia trenera tak bardzo osłabi morale drużyny, że
rzeczywiście pojawi się jeszcze szansa zwycięstwa w
tym spotkaniu. Przeciwnie, cała sprawa tylko rozjuszyła
dziewczyny. Wróciły na boisko, kipiąc złością jak stado
wściekłych wilków.

Christy Clark, napastniczka Killer Cleats, popro-

wadziła piłkę przez środek boiska. Była dwukrotnie
szersza w barkach od pozostałych dziewcząt i parła
naprzód niczym pozbawiony kierowcy rozpędzony
buldożer, ścinając po drodze wszystko i wszystkich.
Większość Slammerek wykazała się na tyle dużym
rozsądkiem, by czmychnąć jej z drogi, nawet jeśli

18

background image

wynik diabli wezmą, poza oczywiście moją kochaną,
słodką, upartą córką.

Julie nie miała najmniejszego zamiaru pozwolić, aby

piłka ją minęła. Z grymasem zawziętości na twarzy z
całych sił naparła na Christy. Miałam wrażenie, że
słyszę, jak Julie wydaje z siebie głuchy pomruk.

Zawodniczki uderzyły w siebie z siłą szarżujących

jeleni, zwarły się i kopały dziko piłkę, która ugrzęzła
gdzieś między nimi. W końcu to Christy udało się
kopnąć piłkę i zwalić Julie z nóg. Moja córka upadła
ciężko na ziemię, wydając rozdzierający wrzask, po
części z bólu, po części z wściekłości.

Tymczasem Christy i jej drużyna przemknęły obok

Julie i zdobyły kolejną bramkę, wywołując w zespole
szał radości. Dobrze przynajmniej, że nie stratowały
leżącej Julie, co odebrałam jako akt niezwykłego mi-
łosierdzia z ich strony. Zerwałam się z miejsca i cze-
kałam niespokojnie, aż Julie wstanie na nogi.

Monk pociągnął; mnie za koszulkę.

-Stoisz —powiedział.
-Wiem, że stoję, panie Monk — odparłam.
-Ale wszyscy dookoła siedzą - stwierdził Monk. ->
Robisz scenę.
-Martwię się o córkę.
-Co będzie, jeśli ktoś następny wstanie? Będziemy
mieli dwie stojące osoby, cała reszta będzie siedzieć i
zanim się zorientujesz, świat się pogrąży w anarchii.

W tej chwili jednak całym moim światem była

dwunastoletnia dziewczynka, która nadal nie podno-siła
się z murawy. Wbiegłam na boisko. Raul pobiegł za
mną.

Monk wstał i machnął ludziom na obu trybunach, by

również pobiegli za nami, a oni, najwyraźniej prze-

10

background image

straszeni ostrzeżeniem kapitana Stottlemeyera, po-
słusznie go usłuchali.

Kiedy dobiegliśmy z Raułem do Julie, siedziała już

na trawie, przyciągając do siebie prawą rękę i dzielnie
powstrzymując łzy.

-Wszystko w porządku, kochanie? — zapytałam.
Julie pokręciła głową.
-Chyba złamałam rękę.

- To prawdopodobnie tylko zwichnięcie - stwier

dził Raul.

Wiedział z doświadczenia, że dzieci wyolbrzymiają

ból po niespodziewanym upadku. Ale nie znał mojej
córki tak dobrze jak ja. Pewnego razu, kiedy Julie była
mała, udało się jej tak rozchybotać wysokie krzesełko
dla dzieci, że przewróciła się wraz z nim na podłogę.
Każdy inny berbeć rozdarłby się wniebogłosy, ale Julie
siedziała cicho, walcząc z naporem łez, a po chwili była
wściekła, że jednak im uległa.

Julie się łatwo nie poddawała. Jak jej ojciec. Nic

więc dziwnego, że widok oczu mokrych od łez powie-
dział mi więcej niż zdjęcia rentgenowskie. Jeśli
twierdziła, że ma złamaną rękę, to na pewno tak było.

Podniosłam głowę i zobaczyłam, jak Monk ustawia

wokół nas ociągających się rodziców. Według
Monkowego myślenia, skoro jeden z widzów znalazł się
na boisku, to pozostali również powinni na nim być.
Monk miał zbolałą minę, chyba nawet bardziej niż Julie.
Pochylił się i szepnął mi do ucha.

-Weź się w garść, kobieto - powiedział. - Nie można
się tak zachowywać w miejscu publicznym.
-Jedziemy do szpitala, panie Monk - powiedziałam.
-Skąd mógł ci przyjść do głowy tak szalony pomysł?
— zapytał rozzłoszczony, gdy Raul ostrożnie dźwigał
Julie na nogi.

20

background image

- Nie widzi pan, że Julie odniosła kontuzję? -

powiedziałam, prowadząc ją z Raulem w kierunku
parkingu.

Chociaż byłam pewna, że Julie ma złamaną rękę, to

wolałam nie potwierdzać jej obaw, wyrażając je na głos.

-Nie możesz jej zabrać do szpitala - mówił Monk,
wlokąc się daleko za nami i intensywnie kiwając na
widzów, by szli za nim. — Szpitale są pełne chorych
ludzi.
-Właśnie dlatego tam jedziemy - odpowiedziałam. -
Jeśli chce pan wracać do domu taksówką, bardzo
proszę.

Jęknął głucho.

- To tak, jakbyś dawała mi wybór między podcię

ciem sobie gardła a strzeleniem sobie w głowę.

Ale pojechał z nami.

Lekarz zdążył już przeprowadzić wstępne badania, a

Julie wracała właśnie z gabinetu rentgenowskiego, kiedy
Monk wreszcie do nas dołączył. Rozsunął energicznie
kotarę wokół kozetki Julie, jakby wstępował na scenę.

Panie i panowie, przed wami... Adrian Monk!

Udało mu się zdobyć koszulę nocną dla pacjenta,

którą włożył na ubranie, a ponadto lateksowe rękawiczki
oraz maskę chirurgiczną na usta i nos.

Doprawdy, wyborny widok, na który warto było cze-

kać. Wywołał na twarzy Julie wesoły uśmiech w chwili,
kiedy potrzebowała go najbardziej - nawet jeśli nie było
to jego zamiarem.

- Co? - zapytał Monk, absolutnie nieświadomy

własnej klownady.

21

background image

-Proszę mnie źle nie zrozumieć, panie Monk
-odezwała się Julie. - Ale wygląda pan naprawdę za-
bawnie.
-Chodzi ci chyba o to, że jestem „rozumnie ubrany".
-Ma pan rację - westchnęła Julie, rzucając mi krótkie
spojrzenie. - Właśnie o to mi chodzi.
-Miło mi słyszeć te słowa — powiedział Monk i do-
piero teraz wtoczył przed kotarę wózek ze szpitalny-
mi koszulami, rękawiczkami i maskami chirurgicz-
nymi, specjalnie dla nas obu. — Może jeszcze nie
jest za późno, żeby was uratować.
-Uratować przed czym? - zapytałam.
-Za długo by wymieniać - odparł Monk. - Czarna
śmierć, Ebola, szkorbut...
-Tu nie można się zarazić szkorbutem — rzekła
rezolutnie Julie. — Na szkorbut się choruje, kiedy się
je za mało pomarańczy.
-Tb opowiastki starych babć-odpowiedział Monk,
wręczając nam ubiór. —Babć, które umarły na
szkorbut.

W tej chwili wszedł do pokoju lekarz. Jego młoda

twarz była tak ponura, że bałam się, iż zaraz nam
obwieści guza mózgu u Julie.

- Niestety złamałaś nadgarstek — oznajmił. —

Dobra wiadomość jest taka, że to nieskomplikowane
złamanie. Przez parę tygodni pochodzisz z ręką w gip
sie i tyle.

Jeśli tylko tyle, to dlaczego przybrał tak śmiertelnie

poważną minę? Może uważał, że w ten sposób będzie
wyglądał na kogoś mądrzejszego i dojrzalszego i
pacjenci oszczędzą mu przykrych komentarzy na temat
jego młodego wieku? Właściwie wyglądał z tą miną tak,
jakby połknął na lunch coś, co postanowiło jeszcze
powalczyć o życie.

22

background image

-Czy będę mogła wybrać kolor gipsu? - zapytała
Julie.
-Oczywiście - odparł lekarz i kiwnął ręką na pie-
lęgniarkę.

Kobieta podeszła za plecami Mońka do Julie i po-

kazała jej tablicę z tuzinem kolorowych próbek. W pie-
lęgniarce było coś dziwnie znajomego, ale nie potra-
fiłam sprecyzować co.

Miała gęste, kręcone, kasztanowate włosy z jasnymi

pasemkami i stała w bardzo zdecydowanej pozie. Chodzi
mi o to, że w jej postawie kryła się pewnego rodzaju
zawadiacka pewność siebie, która jest jak niezagojona
blizna. Była to hardość, którą można wynieść wyłącznie
z ulic miasta, a nie ze spokojnych przedmieść. Człowiek
wychowany na przedmieściach idzie w świat z
pewnością siebie pełną nadęcia, biorącą się ze
świadomości, że fundusze inwestycyjne będą na niego
dobrze zarabiać.

-Mamy do wyboru całą gamę kolorów — powiedział
lekarz. - Ale możesz się zdecydować na biały gips i
wynająć rękę jako miejsce na reklamę.
-Naprawdę? - zapytała zachwycona Julie. - Ile
zarobię?

Zaskoczyło mnie to pytanie. Od kiedy Julie była taka

przedsiębiorcza?

-Tylko żartowałem — zmitygował ją lekarz.
-Ale to świetny pomysł. - Julie spojrzała na mnie.
-Mogłybyśmy obejść nasze ulice i zajrzeć do różnych
sklepików, choćby do tej małej pizzerii albo do
sklepu rowerowego, może ktoś byłby zainteresowany
wykorzystaniem mojej ręki jako ruchomej reklamy.

Złamany nadgarstek ukazał mi córkę z zupełnie

nowej strony.

- Masz to jak w banku - obiecałam.

23

background image

-Mogłabyś zaproponować zniżkę przy reklamie na
obu rękach — zauważył Monk.
-Ale na drugiej ręce nie mam gipsu — stwierdziła
Julie.
-Ale będziesz miała - odparł Monk, potakując
zdecydowanie głową.
-Nie, nie będzie - zaprotestowałam.

- Zawsze tak się robi w tej sytuacji.
Pielęgniarka z próbkami kolorów zaczęła się już

irytować i stukała nerwowo nogą o podłogę.

-Ale mój lewy nadgarstek nie jest złamany —
powiedziała Julie.
-To bez znaczenia - odparł Monk. - Taka jest
standardowa praktyka medyczna.
-Pan chce, żebym założył jej gips na lewy nad-
garstek? — zapytał z niedowierzaniem lekarz.
-Nie robicie tego bez mówienia? — zapytał zdzi-
wiony Monk.
-Nie, nie robimy.
-Nie może pan założyć gipsu tylko na jedną rękę
-tłumaczył Monk. — Dziewczyna zatraci
równowagę.
-Gips nie jest aż tak ciężki - uspokajał lekarz. -Mogę
pana zapewnić, że Julie nie będzie miała żadnego
problemu z równowagą.
-Nie będzie, jeśli założy jej pan gips na obie ręce. -
Monk odwrócił się do mnie. - Gdzie ten facet
studiował medycynę? Na twoim miejscu
zabiegałbym o drugą opinię.

Na twarzy pielęgniarki zaczynałam dostrzegać

rosnące napięcie, jej policzki mocno się zaczerwieniły.
Wyglądała, jakby miała ochotę zdzielić Mońka tą tablicą
z próbkami kolorów, którą nadal trzymała w ręce.

Świetnie wiedziałam, co czuje. Musiałam zakoń-

24

background image

czyć tę bezsensowną dyskusję, zanim Monkowi będzie
potrzebna pilna pomoc medyczna.

-Panie Monk, Julie nie będzie miała gipsu na lewym
nadgarstku — oznajmiłam stanowczo — ponieważ
lewy nadgarstek nie jest złamany.
-Nie myślisz racjonalnie. Jesteś w szoku powy-
padkowym. Powinnaś poprosić lekarza, żeby cię zba-
dał. - Monk zerknął z dezaprobatą na stojącego obok
młodego chirurga. - Prawdziwego lekarza.
-Nie chcę mieć gipsu na obu rękach - zaprotestowała
Julie.
-Bez obaw, kochanie - uspokoiłam ją. - Nawet nie
ma o tym mowy.
-Ależ oczywiście - uparł się Monk. - Julie nie może
stąd wyjść nie zrównoważona.
-Pan chyba myśli niezrównoważona - wytknął lekarz.
— A nie nie zrównoważona?
-Co pan może wiedzieć - rzucił Monk.
-Wiem tyle, że to pan jest niezrównoważony, gdy
pan pomyśli, że dziewczyna jest nie zrównoważona
— powiedział z uśmiechem, zadowolony z własnej
błyskotliwości.

Mońka wcale to nie bawiło.

- Jest pan aresztowany.

-Za co? - zapytał lekarz.
-Za podszywanie się pod lekarza.
-Pan jest policjantem?
-Jestem konsultantem policyjnym - odpowiedział
Monk. - Prowadzę dochodzenia w sprawach
morderstw.
-Nikogo nie zabiłem - zauważył przytomnie lekarz.
-Jeszcze nie - odparł Monk. - Ale zabije pan, jeśli
nadal będzie pan w taki sposób praktykował jako
lekarz.

25

background image

Raptem, w przypływie złości, pielęgniarka huknęła

tablicą z próbkami o ścianę, aż podskoczyliśmy ze
strachu.

- Dość tego, Adrianie - powiedziała. - Trudno ci

w to uwierzyć, ale świat nie kręci się wokół ciebie
i twoich specyficznych potrzeb. Ta dziewczyna za du
żo przeszła, żeby mieć jeszcze ciebie na głowie. Więc
zamknij się i pozwól nam wykonywać nasze obo
wiązki.

Monk aż podskoczył na dźwięk jej głosu, otwierając

oczy szeroko ze zdumienia.

Pielęgniarka zrobiła głęboki wdech, żeby się uspo-

koić, a potem spojrzała na mnie.

- Bardzo przepraszam, ale obawiam się, że to kłót

nia, której pani nie wygra. Proszę mi wierzyć. Jedy
nym sposobem na to, abyśmy mieli trochę spokoju,
jest założyć gips również na lewą rękę.

Zanim zdążyłam zaoponować, pielęgniarka podeszła

do Julie.

- Nic się nie martw, moja droga. Jak gips wy

schnie, zdejmę go, obwiążę rzepami i dam ci w pre
zencie. Kiedy się pojawi Adrian, łatwo będziesz go
mogła założyć, a kiedy odejdzie, szybko go zdejmiesz.
I po kłopocie.

Adrian? Po prostu mnie zatkało, gdy usłyszałam, jak

do Mońka zwraca się w ten sposób ktoś, kogo miałam
prawo uznawać za całkowicie obcą osobę. Nigdy nie
słyszałam, by ktokolwiek zwracał się do niego po
imieniu poza jego bratem i psychoterapeutą. Doszłam do
wniosku, że tego rodzaju zażyłość musi być wyuczoną
techniką uspokajania sytuacji, stosowaną przez personel
szpitala podczas opieki nad pacjentami z zaburzeniami
emocjonalnymi czy psychicznymi.

26

background image

—Ewentualnie mógłbym zamknąć osobnika w szpi-
talu dla wariatów - dodał lekarz, łypiąc złowieszczo
na Mońka spod przymrużonych powiek. - Też będzie
po kłopocie.
—Jestem wdzięczna za propozycję, ale chyba jednak
zdecydujemy się na drugi gips - powiedziałam,
odwracając się do Julie. — Może tak być?
—Może - powiedziała Julie. - Chcę już iść do domu.

Pielęgniarka się uśmiechnęła.

—Wszyscy chcemy, prawda? Zaraz wracam. — Pie

lęgniarka wyszła z gabinetu po rzeczy potrzebne do
założenia gipsu.

Od chwili kiedy się odezwała, Monk nawet się nie

poruszył. Nie sądzę, by mrugnął powieką. Zdecy-
dowanie, z jakim opanowała sytuację, bardzo mi za-
imponowało, byłam jej nawet wdzięczna, ale nie mo-
głam zrozumieć, dlaczego sam fakt, że się odezwała,
wprawił Mońka w takie głębokie osłupienie.

Lekarz powiedział, że mamy przyjść na kontrolę za

dwa tygodnie, wręczył mi receptę na środki prze-
ciwbólowe dla Julie i wyszedł do innego pacjenta.

Spojrzałam na Mońka. Wciąż stał jak wrośnięty w

ziemię.

Zostanie pan przez chwilę z Julie? - zapytałam.

Monk przytaknął ledwie zauważalnym ruchem gło
wy. Nigdzie się nie ruszy, to pewne.

Rozejrzałam się za pielęgniarką, którą znalazłam w

pokoju obok, przy szafce z narzędziami.

—Przepraszam — odezwałam się do niej. — Chcia-
łam pani podziękować za pomoc. Trudno czasem dać
sobie radę z prośbami mojego przyjaciela.
—Jestem do tego przyzwyczajona - odpowiedziała
pielęgniarka, przetrząsając wnętrze szafki.

27

background image

- Często musi pani mieć do czynienia z ludźmi

takimi jak pan Monk.

Kobieta westchnęła ciężko.

- Nikt nie jest taki jak Adrian.

Znowu to samo. Znowu użyła jego imienia. W tonie,

jakim wypowiedziała to imię, w jej silnym akcencie z
New Jersey, było coś, co sprawiło, że w głębi duszy
poczułam strach. Nagle ogarnęło mnie ponure
podejrzenie. Przyszło mi do głowy jedyne możliwe
wyjaśnienie dziwnej zażyłości tej kobiety z Monkiem.

-Rozumiem, że miała pani wcześniej jakieś do-
świadczenia z panem Monkiem? — zapytałam, son-
dując delikatnie.
-Można to tak nazwać - odpowiedziała pielęgniarka,
odwracając się w jego kierunku z niemal tkliwym
spojrzeniem. — Kiedyś robiłam to, co teraz robi
pani.

W tym momencie przeczytałam identyfikator przy-

pięty do jej fartucha i moje najczarniejsze podejrzenia
szybko się potwierdziły.

Wróciła Sharona.

background image

3

Monk i wielkie spotkanie

Z tego, co mi powiedziano, skłonności do zachowań
obsesyjno-kompulsywnych Monk miał zawsze. Jednak
dopiero po śmierci żony Trudy, która zginęła w
wybuchu bomby podłożonej w samochodzie, zaburzenia
te owładnęły nim całkowicie. Nie mógł w ogóle
funkcjonować. Departament policji przymusił go do
bezpłatnego i bezterminowego urlopu oraz inten-
sywnego leczenia psychiatrycznego.

Sytuacja była tak poważna, że chcąc uniknąć ho-

spitalizacji, Monk musiał zatrudnić prywatną pielę-
gniarkę, która podawała mu lekarstwa i pomagała w
życiu codziennym.

Tą pielęgniarką była Sharona Fleming.
Sharona była rozwódką; samotnie wychowywała

syna w wieku Julie. Z własnego doświadczenia
wiedziałam, jak trudno jest zajmować się Monkiem w
jego najgorszych chwilach i jednocześnie mieć na oku
dziecko. Sharona musiała mieć w sobie pokłady sił,
których pozazdrościłby jej sam Arnold Schwarze-
negger.

Mimo to udało jej się nie tylko doprowadzić Mońka

do takiego stanu, że nie musiał przyjmować lekarstw, i
wyciągnąć go z domu, ale nawet nakłonić do
współpracy z policją przy najtrudniejszych śledztwach w
sprawie morderstw. To dzięki niej Monk zaczął prze-

29

background image

łamywać paraliżujący ból po stracie żony i stopniowo
panować nad fobiami - przynajmniej na tyle, by za-
świtała w nim nadzieja na odzyskanie pracy w policji.

I wtedy, któregoś poniedziałkowego poranka, bez

żadnego uprzedzenia, Sharona po prostu nie przyszła do
pracy. Zostawiła tylko list, informując Mońka, że
ponownie bierze ślub ze swoim byłym mężem, Tre-
vorem, i na stałe wraca do New Jersey.

W desperackich próbach znalezienia nowej asy-

stentki Monk trafił na mnie, kobietę bez żadnego
doświadczenia w zawodzie pielęgniarki. Byłam ow-
dowiałą młodą matką i pracowałam jako barmanka w
nędznej knajpie. Jednak potrafiliśmy się zrozumieć.

Monkowi nie przeszkadzało, że nie mam kwalifi-

kacji, więc mnie również nie. Najważniejsze było to, że
miałam lepszą pracę, że każdego wieczoru mogłam
sama kłaść córkę spać i że nie wymiotował na mnie
żaden opój.

Początkowo czułam się jak aktorka, którą spro-

wadzono na plan, by zastąpiła ukochaną przez wszyst-
kich widzów postać telenoweli. Przez długie miesiące
miałam wrażenie, że jestem porównywana do Sha-rony,
przez Mońka i wszystkich innych z jego otoczenia, i że
porównanie to nie wypada na moją korzyść.

Niemniej jednak udawało nam się z Monkiem jakoś

funkcjonować.

Było ciężko, trzeba było wiele czasu i wiele wysiłku,

jednak w końcu Monk, a także Stottlemeyer i Di-sher,
zaakceptowali mnie taką, jaka jestem; zamiast
oczekiwać po mnie jakiegoś klona Sharony. Zaczynałam
też powoli chwytać tajniki pracy detektywistycznej.
Nareszcie znalazłam posadę, która dawała

30

background image

mi komfort, w której nawet czułam się kompetentna, i
rzeczy zaczęły się toczyć dobrze jak nigdy dotąd.

I nagle, do diabła, wraca Sharona!

Odwróciłam się do Mońka. Ciągle stał w bezruchu.

Sharona podążyła za moim spojrzeniem.

-Znosi to lepiej, niż myślałam - powiedziała.
-Jest w katatonii — zauważyłam.
-Przejdzie mu prędzej czy później — stwierdziła
Sharona. - Niech się pani cieszy z chwili spokoju,
póki można.
-Wolę jednak, kiedy pan Monk jest... hm, ożywiony -
powiedziałam.
-Tak, zauważyłam. — Rzuciła mi cierpkie spojrzenie
i podeszła z przyborami do Julie.

Ruszyłam za nią. Byłam wściekła, ale nie potrafiłam

dokładnie powiedzieć dlaczego. Może potrafiłabym,
gdybym miała jej medyczne i psychologiczne
przygotowanie. Spojrzałam na Mońka. Nadal wpatrywał
się szeroko otwartymi oczami w coś, czego nikt z nas
nie mógł dostrzec.

-Julie - powiedziałam do córki. - To jest Sharona.
Julie uniosła wysoko brwi.
-Ta Sharona? Sharona się
uśmiechnęła.
-Widzę, że ciągnie się za mną niesława. To chyba
powinno mi schlebiać.
-Wątpię - odparłam.

Julie zerknęła na mnie i zrobiło mi się trochę głupio

z powodu mojej jawnej wrogości. Sharona nie
wyrządziła mi żadnej krzywdy, w każdym razie jeszcze
nie. Choć z całą pewnością skrzywdziła Mońka.

- Nic nie poczujesz — powiedziała Sharona do

Julie. - Trzymaj spokojnie rękę, a mnie zostaw
resztę.

31

background image

Powoli zaczęła owijać bandażem złamany nadgar-

stek Julie.

- Nawet nie powiedziałaś do widzenia - wymam

rotał nagle Monk.

To było zaledwie o ton głośniejsze od szeptu.

-Słucham? - zapytała Sharona, zerkając w jego
kierunku. — Musisz głośniej mówić.
-Do widzenia. — Monk chrząknął i poruszył nie-
zgrabnie ramionami. — Nie powiedziałaś.

Sharona skupiła się na pracy, przekładając bandaż

pomiędzy kciukiem, a palcem wskazującym Julie, a
potem owijając go wokół nadgarstka.

-To było dla twojego dobra, Adrianie. Gdybym ci
powiedziała, że zamierzam odejść, nigdy byś mi na
to nie pozwolił. Posypałbyś się na kawałki.
-Posypałem się.
-Ale mogło być jeszcze gorzej - odparła Sharona.
-Nie - powiedział Monk. - Gorzej być nie mogło.
-Adrianie, oboje wiemy, że to nieprawda. Byłeś już
gotów na to, żeby stać się niezależny i żebym miała
własne życie. Obojgu nam uczyniłam przysługę.
-Okłamała go pani - zauważyłam.
-Nie okłamałam - odpowiedziała Sharona i zaczęła
nakładać na owiniętą rękę Julie gazę nasączoną
mokrym gipsem.
-Nadal jest pani w San Francisco. Wcale nie po-
jechała pani do New Jersey — powiedziałam.
-Pojechałam - odparła Sharona.

- Więc co pani robi tutaj? - zapytałam.
Rzuciła mi zimne spojrzenie.

- Co prawda nie jest to pani sprawa, ale powiem,

że rzeczy nie ułożyły się tak, jak sobie tego życzyłam.
Po zaledwie paru miesiącach pobytu w New Jersey
znajomy Trevora z Los Angeles zaproponował mu

background image

sprzedaż firmy specjalizującej się w pracach ogrodo-
wych: ścinanie trawy, strzyżenie żywopłotów i tak dalej.
Trevor bardzo chciał, żebyśmy kupili od niego tę firmę.
Oznaczało to pozbycie się niemal wszystkich naszych
oszczędności. — Sharona skończyła zakładać gips na
prawej ręce Julie i zaczęła bandażować lewą. —
Wydawało mi się, że to dobry interes, i pomyślałam, że
mielibyśmy od czego zacząć nowe życie. Kupiliśmy
więc firmę i przeprowadziliśmy się do Los Angeles.
Przez jakiś czas wszystko się dobrze układało, ale to nie
trwało długo. Poróżniliśmy się z Tre-vorem. No i
wróciłam z Benjim tutaj.

-Dlaczego do San Francisco? - zapytałam. - Dlaczego
nie z powrotem do New Jersey?
-Ponieważ wiedziałam, że samej trudno mi będzie
pracować i wychowywać syna, a tutaj mieszka moja
siostra.
-Ja też tu mieszkam - odezwał się Monk.
-Wiem, Adrianie - odpowiedziała Sharona. - Ale ty
potrzebujesz więcej pomocy, niż jesteś jej w stanie
udzielić.
-Wtedy byłaś tu specjalnie dla mnie - powiedział
Monk. - Ja byłbym więc dla ciebie. Nadal może tak
być.

Miałam ochotę złapać go za ramiona i solidnie nim

potrząsnąć.

Po co się tak mizdrzy? Przecież to ona go zostawiła.

Gdzie się podział jego gniew? Zachowywał się tak,
jakby to była jego wina, że Sharona wyjechała. Nagle
uderzyło mnie, że według Mońka tak zapewne jest.

- Chciałam do ciebie zatelefonować, Adrianie. Na

prawdę chciałam. Ale po prostu nie byłam gotowa na
to, żebyś znowu zagościł w moim życiu. Dość mi się
wszystko skomplikowało.

To mnie trochę pocieszyło.

33

background image

- Z jakiego powodu rozstaliście się z Trevorem

tym razem? — zapytał Monk.

Sharona wzięła głęboki oddech i bardzo powoli wy-

puściła z płuc powietrze.

- Trevor popełnił morderstwo - powiedziała.
Wszyscy, którzy usłyszeli te słowa, poza samą

Sharona, jęknęli głucho. Wszyscy, czyli ja, Monk, Julie i
jakiś salowy, któremu zdarzyło się akurat obok nas
przechodzić.

Sama nie wiedziałam, co było bardziej zdumie-

wające: to, że mąż Sharony wplątał się w morderstwo,
czy to, że Sharona nie zadzwoniła do Mońka,
najlepszego na świecie detektywa w sprawach zabójstw,
i nie powiedziała mu o aresztowaniu Trevora.

Sharona posłała salowemu chłodne spojrzenie i chło-

pak oddalił się pośpiesznie, by roznieść sensacyjną
plotkę po całym szpitalu.

- Pani mąż zostaje oskarżony o morderstwo -

powiedziałam — i mimo to nie dzwoni pani do pana
Mońka?

Sharona odwróciła się do niego.
- W niczym nie mógłbyś mi pomóc.
Monk tylko przytaknął.
Dlaczego przytaknął? Przecież to niemożliwe, żeby

się zgadzał z jej słowami. Monkowi brakowało pew-
ności siebie we wszystkim, z wyjątkiem własnych
umiejętności detektywistycznych. W tym względzie
zgadzał się z powszechną opinią, że w rozwiązywaniu
zagadek zabójstw jest najlepszy z najlepszych.

Sharona również musiała o tym wiedzieć. Ja jednak

postanowiłam sobie, że będę mu o tym często
przypominać, choćby po to, żeby wycisnąć z niego jakąś
podwyżkę.

- Pan Monk zajmuje się zawodowo rozwikły-

34

background image

waniem zagadek morderstw - powiedziałam. - Jest w
tym fantastyczny.

-Kiedyś, specjalnie na moją prośbę, złapał mordercę
psa z remizy strażackiej — pochwaliła się Julie. - To
wielki detektyw.
-Wiem, kochana, że jest wielkim detektywem, jednak
w tym wypadku nie miało to znaczenia - od-
powiedziała Sharona, zaczynając owijać nasączoną
gazą lewą rękę Julie. — Ponieważ mój mąż jest
winny.
-Przyznał się? - zapytałam.
-Oczywiście, że nie - odpowiedziała Sharona. —
Trevor utrzymuje, że jest niewinny. Zawsze tak
mówi i zawsze kłamie. Właśnie dlatego się z nim
przedtem rozwiodłam.
-Może jednak tym razem mówi prawdę, a pani
zostawiła go w chwili, kiedy najbardziej pani
potrzebował — wyraziłam przypuszczenie. — Co jak
co, ale w tych sprawach jest pani mistrzynią.
-Może — powiedziała Sharona, puszczając mimo
uszu mój tani przytyk. — Ale jeśli chodzi o Trevora,
straciłam do niego zaufanie. Nie dopuszczę, abyśmy
mieli przechodzić z Benjim przez gehennę procesu
sądowego. Nie powinnam była ponownie wychodzić
za niego za mąż.
-Więc znowu mieszkasz w San Francisco i pracujesz
w szpitalu - odezwał się Monk, stwierdzając rzeczy
jak najbardziej oczywiste. - Jak to wytrzymujesz?
-Praca jak każda inna - odparła Sharona.
-Lepsza od tej, którą miałaś wcześniej? - zapytał
Monk.
-Masz na myśli pracę u ciebie?
-Nie brakuje ci jej? - zapytał.
-Moje życie się zmieniło, Adrianie. - Sharona

35

background image

zerknęła na mnie, a potem znowu spojrzała na Mońka. -
Twoje zresztą też.

Na tym zakończyła się rozmowa, w każdym razie

między dorosłymi.

Sharona popytała jeszcze Julie o szkołę, kończąc

zakładanie gipsu i susząc go potem przez dłuższą chwi-
lę. Następnie piłką do cięcia gipsu rozcięła formę na
lewej ręce i delikatnie połączyła ją na powrót rzepami.
Zawiesiła obie ręce Julie na temblakach, ułożyła równo
paski na ramionach i odsunęła się trochę, by podziwiać
swoje dzieło.

-Jak ci się podobają, Adrianie? - zapytała.
-Są wyważone - odpowiedział Monk.
-Nie ma w twoim katalogu większej pochwały —
oświadczyła Sharona. - To największy komplement,
jaki kiedykolwiek usłyszałam z twoich ust.

Miałam do Mońka żal, że skazał moją córkę ną

jeszcze większe niewygody niż te, na które i tak byłą
skazana, a do Sharony tylko o to, że po prostu tu była.

-Czy za tydzień będę mogła grać w piłkę? - zapytała
Julie.
-Z gipsem na ręce? - zdziwiła się Sharona.
-Na obu rękach - wtrącił Monk.
-Dlaczego nie? - zapaliła się Julie. - Przecież w piłce
nożnej używa się nóg, a nie rąk.
-Nie sądzę jednak, aby to był dobry pomysł
-stwierdziła Sharona. - Ale podoba mi się taka posta-
wa. Twardziel z ciebie.
-Nazywam się Teeger - powiedziała z dumą Julie. -
Teegerowie nigdy się nie poddają.

Nie wiem, czy Julie słała Sharonie wiadomość w

moim imieniu, ale bardzo mi się to spodobało.

- Wierzę — odpowiedziała Sharona, patrząc na

36

background image

mnie. - Naprawdę miło mi było was poznać. Przykro
tylko, że w takich okolicznościach.

- Mnie również - odpowiedziałam.
Sharona odwróciła się do Mońka.

-Miło cię było zobaczyć, Adrianie. Widzę, że świet-
nie sobie radzisz.
-Radziłem - odparł Monk beznadziejnie smutnym
głosem.

Byłam taka wściekła na Mońka, że miałam ochotę

wyjść i zostawić go samego w szpitalu. Niech Sharona
odwiezie go do domu, skoro tak się za nią stęsknił.

W końcu jednak wyszłam z Julie bez słowa, a Monk

po prostu ruszył za nami do samochodu, jakby w ogóle
nic się nie stało. Jakbyśmy nie wpadli przed chwilą na
jego dawną asystentkę i jakby w gruncie rzeczy nie
zaproponował jej na moich oczach mojej posady.

Jak mógł być tak mało delikatny? Jak mógł być tak

samolubny? Tak M o n k o w y?

Jechaliśmy w milczeniu. Nikt nie powiedział ani

słowa.

Wysadziłam Mońka przed jego domem i odjechałam

z piskiem opon, nie upewniając się nawet, czy dojdzie
do drzwi. Był dorosłym człowiekiem; jeśli nie potrafił
dać sobie rady z tak prostą rzeczą jak przejście z
chodnika przed domem do własnego pokoju, to jego
sprawa.

-Gniewasz się? - zapytała Julie.
-Ależ skąd takie przypuszczenie? - odpaliłam krótko.
-Ciągle się krzywisz i jesteś zaczerwieniona. To

37

background image

przeze mnie? Przez rachunek, który nam wystawi
szpital?

-Nie, kochanie, oczywiście, że nie - odpowiedziałam,
usiłując złagodzić ostry ton głosu. - Wcale się na
ciebie nie gniewam. Byłaś niesamowita. Jestem z
ciebie bardzo dumna.
-Dlaczego dumna? Złamać rękę to żadne osiągnięcie.
-Dlatego, że byłaś dzielna, silna i dojrzała. Za-
chowywałaś się bardzo delikatnie wobec pana Moń-
ka, a on wobec ciebie okropnie.
-Ib nieprawda, mamo. Pan Monk panicznie się boi
szpitala, a mimo to pojechał z nami — powiedziała.
— Naprawdę jestem dla niego ważna.
-Oczywiście.
-Teraz wie, że on jest również ważny dla mnie.
-Właśnie dlatego jestem z ciebie dumna - po-
wiedziałam. - Troszczysz się o to, co czują inni lu-
dzie, w chwilach, kiedy powinnaś się troszczyć
głównie o siebie.
-Nie ma takich chwil - odparła Julie.
-Kto to powiedział?
-Ja sama — stwierdziła Julie. - Tak sobie posta-
nowiłam.

Tyle lat spędziłam, starając się nauczyć córkę sa-

modzielnego myślenia, a przegapiłam chwilę, kiedy
z a c z ę ł a samodzielnie myśleć. Moja córka powoli
wyrastała na kogoś, kto zaczyna mieć własne prze-
konania i własne zdanie na temat życia.

Kiedy to się stało? I dlaczego wyciskało łzy z moich

oczu? Przemieniałam się w emocjonalny wrak.

-Nie powiedziałaś mi jeszcze, dlaczego się gniewasz
- przypomniała Julie.
-Jestem zła na Killer Cleats za ostrą grę. Je-

38

background image

stem zła, że stała ci się krzywda. I jestem zła, że obie
ręce masz w gipsie, chociaż powinnaś mieć tylko jedną.

-I jesteś zła, że wróciła Sharona.
-Taak... - przyznałam. - Na to też jestem zła.
-Czy pan Monk będzie nas odwiedzał, jeśli stracisz
pracę? - zapytała Julie.
-Mam nadzieję - odparłam.

background image

4

Monk nie może się zdecydować

Kiedy dotarłyśmy do domu, zdjęłam gips z lewej ręki
Julie, zrobiłam sandwicze z grillowanym serem i po-
dałam jej środki przeciwbólowe. Wieczorem Julie
poszła wcześnie do łóżka i niemal natychmiast zasnęła
jak suseł. Ja również położyłam się wcześnie spać, ale
do mnie sen nie chciał przyjść.

Ponowne pojawienie się Sharony w życiu Adriana

Mońka przysporzyło mi naprawdę wielu trosk. Nie będę
tego przed wami owijała w bawełnę. Poczułam się
aagroiona.

Monk nie był człowiekiem, z którym się łatwo pra-

cuje. Zostałam zatrudniona, aby się nim zajmować
-byłam jego opiekunką, szoferem, sekretarką, gosposią
od zakupów i jeszcze zwykłą towarzyszką. Początkowo
było mi naprawdę trudno.

Z biegiem czasu relacja między nami ewoluowała i

w końcu wszystko stało się prostsze. Nie było już tylko
tak, że ja się opiekowałam panem Monkiem. Teraz
także Monk opiekował się mną. Nauczyłam się na nim
polegać, a on polegał na mnie - w sposób daleki od
relacji, jakie zwykle łączą pracodawcę i pracownika.

Jeśli nie brać pod uwagę jego fobii i problemów

emocjonalnych, to wiele nas łączyło. Oboje nagle stra-
ciliśmy współmałżonków - Mitch, mój mąż, był pilotem
marynarki wojennej i jego myśliwiec został ze-

40

background image

strzelony nad Kosowem. Nigdy się nie dowiedziałam, co
się właściwie z Mitchem stało, a Mońka wciąż dręczyła
zagadka morderstwa jego żony Trudy.

Kiedy się poznaliśmy, wychodziliśmy ze swoich

tragedii i próbowaliśmy wrócić do życia. Wciąż pró-
bujemy, ale teraz mamy przynajmniej siebie i możemy
się nawzajem wspierać. Bez zbędnych słów rozu-
mieliśmy swoje cierpienie. Dobrze było mieć świa-
domość, że jest ktoś, kto rozumie. To naprawdę wiele
znaczyło. Sprawiało, że czułam się mniej samotna. I
myślę, że Monk czuł się podobnie.

Poza tym po śmierci Mitcha Monk stał się w życiu

mojej córki jedynym mężczyzną, który był przy niej
stale obecny i na którym mogła polegać. Oczywiście
spotykałam się czasem z mężczyznami, ale z żadnym nie
połączył mnie prawdziwy, stały związek (raz jeden
uległam niemal przystojnemu strażakowi, Joemu
Cochranowi, który nadal czasem za mną goni, a ja
czasem żałuję, że nie daję mu się złapać, jednak bałam
się, że któregoś dnia stracę go w pożarze, tak jak na
wojnie straciłam Mitcha). Wielu z nich nie przed-
stawiałam nawet córce, a żadnego nie zapraszałam do
domu na noc. Nie chciałam, żeby Julie przywiązała się
do jakiegoś mężczyzny tylko po to, aby po jego odejściu
mieć złamane serce.

Nigdy nie myślałam, że Julie dostrzeże w Monku

kogoś więcej niż zdziwaczałego szefa mamy ani że tak
bardzo będzie jej na nim zależało. Ale Julie wiedziała,
jak przypuszczam, że pomimo wszystkich jego
ekscentryczności może na niego liczyć.

Monk w najwyższym stopniu był więźniem przy-

zwyczajeń i nawyków i zawzięcie się opierał wszelkim
zmianom. Czasem może to być bardzo dobra cecha.
Zwłaszcza z punktu widzenia dzieci.

41

background image

Nasz trójka spędzała ze sobą wiele czasu, zajmując

się codziennymi, przyziemnymi sprawami, nie mającymi
nic wspólnego z pracą. Miałam więc poczucie pewnego
komfortu i bezpieczeństwa i nie chciałam tego stracić. A
wiedziałam, że stracę, jeśli Monk zwolni mnie z pracy i
zaproponuje Sharonie jej dawną posadę.

Sharona miała nade mną ogromną przewagę. To ona

ocaliła Mońka i tego już nic nie zmieni. Bez względu na
to, jak długo bym u niego pracowała i jak bardzo bym
się z nim zaprzyjaźniła, nie byłam w stanie jej przebić.
Monk wszystko wybaczy Sharonie. Ja zawsze będę
druga.

Napawało mnie to strachem.
Ale, jak powiedziała Julie, nazywam się Teeger. Nie

miałam zamiaru się poddać bez walki. Już w szpitalu
sobie powiedziałam, że moja relacja z Adrianem
Monkiem jest czymś, o co warto walczyć.

W poniedziałek najchętniej pozwoliłabym Julie

zostać w domu, ale koniecznie chciała iść do szkoły.
Myślę, że miała ochotę pochwalić się gipsem i pokazać,
jaka jest twarda, a ja nie miałam nic przeciwko temu.
Obiecałam jej, że wieczorem przejdziemy się po ulicach
Noe Valley, gdzie króluje miejscowa bohema, żeby
sklepikarzom przy Dwudziestej Czwartej zaproponować
reklamowanie się na ręce. Na razie Julie miała się
zastanowić nad ceną, jakiej zażądałaby za umieszczenie
reklamy na gipsie.

Uważałam, że miała szansę znaleźć niejednego

chętnego. W końcu mieszkamy w San Francisco,
mieście, którego mieszkańcy entuzjastycznie patrzą na
wszystko, co ekscentryczne, radykalne i szalone.

42

background image

Nic dziwnego, że Monk czuł się tu znakomicie; znaj-
dował wokół siebie mnóstwo rzeczy, które należało
wyprostować, zrównoważyć czy uporządkować.

San Francisco. Miasto najbardziej krętej ulicy na

świecie i Adriana Mońka. Widziałam w tym sens i do-
wód na to, że Bóg ma ogromne poczucie humoru.

Julie wysiadła przed szkołą, a ja pojechałam prosto

do domu Mońka przy ulicy Pine. Kiedy tam zajechałam,
zobaczyłam, że na moim miejscu do parkowania stoi
jakiś stary, zdezelowany volvo kombi, za którego
przednią szybą spostrzegłam karnet parkingowy dla
pracowników szpitala.

Ten symboliczny wyraz mojej nowej sytuacji wzbu-

dził we mnie strach. Najwyraźniej Sharona nie traciła
czasu z wprowadzaniem się na moje miejsce. Będzie
wojna. Teraz wiedziałam to na pewno.

Otworzyłam głośno drzwi mieszkania i wmasze-

rowałam do środka niczym zazdrosna żona w nadziei
przyłapania nieuczciwego męża na gorącym uczynku.

Siedzieli przy stole w jadalni Mońka i jedli z misek

płatki Wheat Chex, oczywiście bez mleka. Monk
panicznie bał się mleka, nawet w cudzej misce z płat-
kami.

-W samą porę, Natalie - ucieszył się Monk. -Sharona
właśnie wpadła do mnie ze śniadaniem. Przyniosła
Cheksy!
-Jak miło - powiedziałam, myśląc oczywiście:
„Straszne!"
-Wracałam z pracy do domu i pomyślałam, że
wpadnę na chwilkę — wyjaśniła Sharona. - Wiem,
że Adrianowi Cheksów zawsze za mało.
-Skończyłaś właśnie pracę? - zapytał Monk.
-Przecież jest dziewiąta rano.

43

background image

- Niestety mogłam przyjąć tylko tę piekielną nie

dzielną zmianę, pozostałe zmiany zajmują bardziej
doświadczone pielęgniarki. Cóż mogłam zrobić? Pra
ca była mi potrzebna.

W ten, och, jakże subtelny, sposób Sharona oczy-

wiście dawała do zrozumienia, że wolałaby odzyskać
dawną posadę. Było już dostatecznie źle, że próbowała
przekupić Mońka Cheksami.

-W takim razie kto odwiózł Benjiego do szkoły? —
zapytał Monk.
-Siostra. Mieszkamy u niej, dopóki nie stanę na nogi
— odparła Sharona. — Wobec problemów Trevora z
prawem może to jednak trochę potrwać.
-Myślałam, że ma pani zamiar wystawić go do wiatru
- przypomniałam sobie.
-Chciałam, ale nadal mamy wspólne konto w banku,
które Trevor oczyścił z resztek naszych nędznych
oszczędności na opłacenie adwokata.
-Jestem pewna, że pan Monk mógłby wam pomóc -
powiedziałam.
-Nie mogę pożyczyć pieniędzy od Adriana - odparła
Sharona.
-Nie — przyznał Monk. - Nie możesz.
-Chodzi mi o to, że jeśli pan Monk wydobędzie
Trevora z więzienia, nie będzie pani musiała miesz-
kać u siostry ani opłacać adwokata - wyjaśniłam,
odwracając się do Mońka. - Nie prowadzi pan w tej
chwili żadnego śledztwa, prawda?
-Jeśli Sharona twierdzi, że on jest winny, to na pewno
jest - odpowiedział Monk.
-Skąd ta pewność? - zapytałam.
-Ponieważ policja go zatrzymała i siedzi w więzieniu
— odpowiedział Monk. - To znaczy, że jest winny,
dopóki nie udowodni swojej niewinności.

44

background image

-O ile wiem, powinno być odwrotnie.
-Nie w tym przypadku - stwierdził Monk.
-Nawet pan nie poznał dowodów w sprawie - za-
uważyłam.
-Nikt go o to nie prosił — wtrąciła Sharona.
-Może ktoś wreszcie powinien - stwierdziłam.
-Może ktoś nie powinien wtrącać się do spraw, które
do niego nie należą — rzuciła Sharona.
-Pan Monk rozwiązywał zagadki, o których wszyscy
mówili, że są absolutnie nie do rozwikłania.
-Wiem — powiedziała Sharona przez zaciśnięte
zęby. — Dlatego że przy większości z nich stałam u
jego boku.
-Tylko na początku, przy mało interesujących
śledztwach, zanim pan Monk nabrał wprawy — po-
wiedziałam. - Ja pracowałam z nim przy klasycznych
zbrodniach, które rozsławiły jego imię. Na podstawie
jednej ze spraw chciano nawet nakręcić film, tej z
alibi astronauty, który twierdził, że nie zabił żony, bo
orbitował w tym czasie wokół Ziemi w promie kos-
micznym.
-Słyszałam o tym - powiedziała Sharona. - Czy w
tym filmie asystentką Adriana nie miała być gorąca
Azjatka wykazująca niezwykłe umiejętności we
wschodnich sztukach walk?

Niewielka to zmiana w filmowym scenariuszu, bo

lubię chińską kuchnię, nie jestem brzydka, a jak trzeba,
to potrafię też przywalić. Ale tak czy siak, niech ją szlag
trafi, że miała czelność o tym wspomnieć.

-Staram się wytłumaczyć tylko, że dla pana Mońka
rozwikłanie sprawy pani męża to bułka z masłem
-powiedziałam. - Dlaczego pani nie chce, żeby mąż
się znalazł na wolności?
-Nic pani nie wie o mnie i Trevorze.

45

background image

-Wiem, że siedzi w więzieniu, a pani chce, żeby tam
siedział - stwierdziłam.
-Ja też tego chcę - wtrącił Monk. — Stanowi za-
grożenie dla społeczeństwa.

Stanowił zagrożenie dla Mońka. Jeśli Trevor wyjdzie

z więzienia, będzie to znaczyło, że Sharona znowu
zniknie. Monk był tak samolubny, że wolał, aby
niewinny człowiek gnił w więzieniu, niż on miał ry-
zykować utratę własnego komfortu.

-Trevor przez całe życie był łajdakiem i złodzie-
jaszkiem, zawsze wypatrywał łatwej okazji, żeby się
wzbogacić — mówiła Sharona. — Wykorzystywał
każdego, kto się nawinął pod rękę, nawet własną
rodzinę. Mówiłam, że miał tę firmę ogrodniczą,
prawda? Więc powiem wam jeszcze, że pod
nieobecność właścicieli wracał do ich domów,
włamywał się i kradł drobiazgi, które sprzedawał
potem na eBayu... pod własnym imieniem i
nazwiskiem.
-Skoro z niego taki półgłówek, to co pani w nim
widzi?
-Nie jest głupi, po prostu nie myśli — odpowiedziała
Sharona. - To różnica. Cały jego problem polega na
tym, że żyje chwilą. Nigdy nie myśli o konse-
kwencjach. To oczywiście stanowi też o jego uroku.
Na pewno to mnie do niego przyciągnęło. Dwa razy.
-Sharona ma okropny gust, jeśli chodzi o mężczyzn -
powiedział Monk. - Kiedyś spotykała się z jakimś
facetem z syndykatu.
-Syndykatu? - zdziwiłam się.
-W ten sposób my, ludzie zawodowo walczący o prze-
strzeganie prawa, nazywamy przestępczość zorgani-
zowaną — wyjaśnił Monk.
-Jeśli byłeś policjantem w siedemdziesiątym piątym
roku — stwierdziła Sharona.

46

background image

-Z tego, co pani mówi, Trevor nie wygląda mi na
szczególnie niebezpiecznego przestępcę —
powiedziałam. - Dlaczego pani uważa, że jest
zabójcą?
-Ponieważ zabił - odparła rozdrażniona. — Pewna
kobieta, u której opiekował się ogrodem, niespo-
dziewanie wróciła wcześniej do domu i przyłapała go
na rabunku. Trevor stracił głowę, chwycił lampę i ją
uderzył. Jestem pewna, że nie chciał jej zabić. Ale to
nie usprawiedliwia tego, co zrobił.
-Popełnił rzecz nie do wybaczenia — powiedział
Monk. - Zwabił cię do New Jersey słodką gadaniną i
obiecankami, zmusił do porzucenia ludzi, którzy
potrzebowali cię najbardziej, do pchnięcia ich w nie-
przeniknioną, czarną otchłań rozpaczy, rozciągającą
się na dnie ich biednych umęczonych dusz.

Monk zauważył, że patrzymy na niego zdumione,

więc dodał szybko:

- Poza tym Trevor zamordował człowieka, a to

też niedobrze.

Sharona zerknęła na mnie.

- Jest już późno, dużo później niż myślałam, chy

ba już pójdę — powiedziała.

Miała absolutną rację.

-Po co ten pośpiech - odezwał się Monk. - Mo-
glibyśmy zmierzyć kostki lodu w zamrażalniku i
upewnić się, że tworzą idealne sześciany. Pamiętasz,
jak lubiłaś to robić każdego ranka?
-Ty to lubiłeś Adrianie - odparła Sharona. - Dla mnie
to był kierat.
-Dobrze, a cóż to znaczy kierat? - spytał Monk, jakby
prosił wszystkich o odpowiedź zgodnym chórem. -
Kierat to czynności, które uwielbiamy bezustannie
wykonywać.
-Nie sądzę - odpowiedziała Sharona.

47

background image

-Taka definicja jest na pewno w słowniku - po-
wiedział. — Możemy sprawdzić.
-Oczywiście, sprawdźmy—powiedziała Sharona.
-Idź po słownik. Poczekam.

Monk posłał w moją stronę szeroki uśmiech.

-Ależ z niej żartowniś, co? Cięte riposty to taka
nasza zabawa. Popatrz, natychmiast do niej wrócili-
śmy, prawda? Jakby Sharona nigdy bezmyślnie mnie
nie zostawiła. Pasujemy do siebie jak dwa wygodne
nowe buty z jednej pary.
-Chyba masz na myśli stare buty — powiedziała
Sharona.
-Kto chciałby nosić stare buty?—Monk potrząsnął
głową i spojrzał na mnie. - Rozumiesz teraz, o czym
mówię? Samo złoto. Naprawdę powinnaś zacząć to
spisywać.
Może powinnam po prostu paść na kolana i bić przed

nią pokłony. Oczywiście nie powiedziałam tego głośno,
ale z mojej twarzy z pewnością można było wyczytać,
co myślę, w każdym razie Sharona mogła to wyczytać.
Wzięła swoją torebkę i szybkim krokiem podeszła do
drzwi.

-Naprawdę muszę iść - powiedziała. - Jeśli zaraz nie
wyjdę, zasnę za kierownicą.
-Potrzebna ci nowa praca - powiedział Monk.
-Na przykład jaka? - zapytała Sharona. - Mam być
supermodelką? Szefem kuchni? Międzynarodowym
szpiegiem? Bo nic innego nie potrafię.
-Mogłabyś wrócić do zawodu prywatnej pielęgniarki
- zasugerował Monk. - Mogłabyś się poświęcić
codziennym potrzebom samotnej wydezynfekowa-
nej osoby, a nie tym dziesiątkom nieumytych obcych
ludzi, którzy prychają na ciebie zarazkami i płynami
ustrojowymi.

48

background image

Patrzyłam na niego, nie wierząc własnym uszom.

Czy on rzeczywiście powiedział to, co mi się wydawało,
że słyszę? Czy nie widzi, że stoję obok? Czy nic już nie
obchodzą go moje uczucia?

Najwyraźniej odpowiedzi na pytania powinny

brzmieć: „Tak", „Nie" i „Nie".

Gdyby były to pytania na teście oceniającym wraż-

liwość i ludzką przyzwoitość, Monk oblałby z hukiem.

- To wielka odpowiedzialność, której dzisiaj na

pewno bym nie podołała - odpowiedziała Sharona. -Ale
pomyślę o tym, Adrianie. Pewnie się jeszcze spotkamy.

Wyszła.
„Pewnie się jeszcze spotkamy"? Co miała na myśli?
Przecież nie mieszkali na jednej ulicy i nie poruszali

się w tym samych kręgach towarzyskich. Nie było
mowy, aby tak po prostu wpadli na siebie, przy tej czy
innej okazji, na przykład w sklepie spożywczym, gdy
Monk układa wino według rocznika i kształtu butelek.

Sharona mogła tylko zaplanować to spotkanie. A

przecież jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu
ukrywała się przed Monkiem. Teraz dała sygnał, że
znowu będzie obecna w jego życiu. Skąd taka zmiana?

Powiem wam skąd. Otóż Sharona odkryła, że wbrew

jej najskrytszym obawom Monk wcale nie darzył jej
nienawiścią za tamto nagłe odejście. Fakt ten
niespodziewanie otworzył przed nią różnorakie
możliwości, których wcześniej nie brała pod uwagę, jak
choćby odtworzenie w każdym szczególe dawnego życia
w San Francisco, jak gdyby w ogóle nie było tych paru
minionych lat.

49

background image

-Czy to nie wspaniale, że wróciła Sharona? — za-
pytał Monk.
-Jestem wręcz oszołomiona z radości.
-Wyczuwam w tobie jakąś zadrę - zauważył Monk.
-Doprawdy?—rzuciłam z przekąsem. — Musi pan
być detektywem.
-Dlaczego w tak piękny i radosny dzień okazujesz
tyle gniewu?
-Dlatego - powiedziałam, wycelowawszy w niego
palec. - Pan dostał jakiegoś kręćka!
-Nie podoba ci się, że jestem szczęśliwy? - zapytał.
-Przeciwnie, panie Monk, podoba mi się, i to bardzo.
Nie podoba mi się tylko to, co z tego wybuchu
radości wynika.
-Że nie jestem smutny?

Trudno mi było uwierzyć, że tak wolno myśli.

-Czy pańskie życie jest aż tak nędzne, odkąd jestem
pana asystentką? - zapytałam.
-Nie bardziej niż zwykle.
-Więc dlaczego chce mnie pan wyrzucić z pracy?
-Ależ nie chcę - odparł.
-Dwa razy w mojej obecności, i to bardzo mało
subtelnie, zaoferował pan Sharonie moją posadę.
-Jak możesz tak mówić? Absolutnie nie mógłbym cię
zwolnić — powiedział Monk. - Po tym wszystkim,
przez co razem przeszliśmy?

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

-Naprawdę?
-Jesteś mi potrzebna do życia, Natalie. Nie wiesz
tego jeszcze?
-Nawet pan nie wie, jaką czuję ulgę i jak bardzo
chciałam usłyszeć od pana te słowa - powiedziałam,

50

background image

czując się trochę zażenowana i zawstydzona. Jak
mogłam tak mylnie ocenić Mońka? — Kiedy zobaczy-
łam, z jakim entuzjazmem przyjął pan powrót Sharony,
byłam przekonana, że zamierza pan oddać jej moją
posadę.

- Och, nie bądź niemądra – powiedział Monk.

-Przecież wystarczy mnie dla was obu.

Serce mi zamarło.

-Co pan ma na myśli?
-Możecie się mną dzielić - odpowiedział Monk.
-Zawsze potrzebowałem więcej czasu i troski, niż
mogła mi to zaoferować jedna osoba. To idealne
rozwiązanie.
-Pan chce zatrudnić nas obie jako swoje asystentki?
-Czy to nie cudowne? Mogłybyście przychodzić na
zmianę, jedna przed południem, druga po południu.
Albo jedna w jednym tygodniu, a druga w na-
stępnym. Ja się potrafię dostosować. Jestem pewien,
że dojdziecie do porozumienia.

Otarłam z oczu łzy i poczułam, jak policzki znowu

pałają mi gniewem.

-Czy będzie nam pan wypłacał dwie pełne pensje?
-Dlaczego miałbym wypłacać pełną pensję za wy-
konywanie połowy pracy? Natalie, pomyśl racjonal-
nie.
-W porządku, myślę racjonalnie. Ledwie udaje mi się
wyżyć z pensji, jaką teraz otrzymuję od pana,
pracując na p e ł e n etat - oświadczyłam. — Nie ma
najmniejszej możliwości, abym mogła wyżyć z poło-
wy tego, co dostaję.
-Możesz poszukać drugiej pracy - stwierdził Monk.

51

background image

-Nie chcę drugiej pracy - odpowiedziałam.
-To mogłabyś wykorzystać wolny czas na robienie
porządku w domu - sugerował Monk. - Bóg jeden
wie, ile jest rzeczy do porządkowania w każdym
domu.
-Panie Monk, nie mam zamiaru z nikim się dzielić
swoją posadą.
-Natalie. Ona wróciła. Ludzie, którzy ode mnie
odchodzą, już nigdy nie wracają. Nie mogę pozwolić
jej odejść.
W sensie emocjonalnym nawet rozumiałam jego

uczucia. Kiedy Monk był dzieckiem, opuścił go ojciec,
który dopiero co niespodziewanie znowu się pojawił.
Monk stracił żonę, która nigdy już do niego nie wróci.
W końcu rzuciła go Sharona, ktoś, kto był mu niezbędny
do życia. Nie jestem psychiatrą, ale było dla mnie jasne,
że Monk musiał zgnieść w sobie wściekłość na Sharonę
i zaaprobować jej powrót, aby w ten sposób walczyć ze
swoim poczuciem niepewności. Przenikliwa obserwacja,
prawda? Możecie do mnie mówić „pani doktor Natalie" i
dać mi własny program telewizyjny.

W sensie praktycznym musiałam się jednak liczyć z

realiami, i on również.

-Pan mnie w ogóle nie słucha, panie Monk —
powiedziałam. - Nie stać mnie na utratę połowy pen-
sji i nie mam zamiaru użerać się dla pana z dwiema
posadami.
-W takim razie co mam zrobić?
-Dokonać wyboru - powiedziałam. - Albo Sharona,
albo ja.
-To niesprawiedliwe - powiedział Monk.
-Niesprawiedliwe? - powiedziałam. - Jak pan może
patrzeć mi w oczy i mówić coś o sprawiedliwości?

52

background image

- Nie wiem, może dlatego, że myślę racjonalnie, a ty

nie?

Niestety, nie mogę powiedzieć, że odpowiedziałam

mu błyskotliwą uwagą, która osadziła go w miejscu i
kazała mu się zastanowić nad własnym brakiem
wrażliwości. Przeciwnie, wyszłam z domu, trzaskając
drzwiami, czym tylko wzmocniłam w nim przekonanie o
własnej nieomylności.

background image

5

Asystentka Mońka wybiera się w

podróż

Nie ulegało wątpliwości, że z kapitanem Stottleme-
yerem miałam dużo lepszy kontakt niż Sharona. Nie
mogę jednak powiedzieć, by było to wielkie
pocieszenie.

Początkowo zbliżała nas do siebie jedynie wspólna

troska o Mońka. Momentem, który diametralnie zmienił
relację między nami, był rozwód Stottleme-yera. Nie
chodziliśmy ze sobą ani nic z tych rzeczy — po prostu
kapitan się otworzył przede mną i zaczął mi się zwierzać
ze swoich problemów.

Przypuszczam, że nie miał nikogo, przed kim mógł-

by wszystko z siebie wyrzucić. Nie mógł się z tym
zwrócić do porucznika Dishera, gdyż podważyłby tym
samym swój służbowy autorytet. Zresztą, jak się
wydawało, poza Monkiem Stottlemeyer nie miał nikogo
bliskiego, w każdym razie nic nie było mi o tym
wiadomo.

Bardzo mi schlebiało, że Stottlemeyer znalazł we

mnie osobę, której może zaufać, aleja, dopóki w życiu
Mońka nie pojawiła się znowu Sharona, nie czułam się
równie swobodnie, by zwierzać się Stottlemey-erowi ze
swoich nieszczęść.

Jednak tego dnia prosto z domu Mońka poszłam do

gabinetu kapitana i opowiedziałam mu, co się stało. Nie
przeszkadzało mi nawet, że obok stał Di-sher i
wszystkiemu się przysłuchiwał.

54

background image

-Nigdy bym nie pomyślał, że Sharona wróci
-powiedział zza biurka Stottlemeyer, odchylając się
na krześle.
-Między mną i Sharona było pewne erotyczne
napięcie - wtrącił się Disher, stojąc w drzwiach.
-Takie gorące „będzie coś z tego czy nie będzie"...
—Raczej „nigdy nie będzie" — uciął sucho Stottle

meyer.

-To było wręcz namacalne - powiedział Disher.
-Absolutnie namacalne - dodał Stottlemeyer.
-Widzę, że była to mniej więcej taka sama relacja,
jaka łączy nas - powiedziałam do Dishera.
-Och, naprawdę?
—Chodzi mi o to „nigdy nie będzie" - wyjaśniłam.
- Oczywiście - odparł Disher. - Ale to się żarzy.

Ludzie czują ten żar.

—Rozumiem twoją sytuację, Natalie — powiedział
Stottlemeyer. - Ale nie wiem, co ci poradzić. Decyzja
należy do Mońka, a nie jest łatwa.
—Może mi pan pomóc.
—Nie chcę się opowiadać po żadnej ze stron — po-
wiedział Stottlemeyer. - Mam duży szacunek dla
Sharony. Przeszła przez piekło z Monkiem.
—Wiem o tym i wcale nie chcę, żeby wchodził pan w
środek tego wszystkiego - zapewniłam go.
—W takim razie, czego ode mnie oczekujesz?
- Chciałabym, aby dowiedział się pan szczegółów

na temat tego morderstwa w Los Angeles, o które
oskarżono Trevora.

—Tyle mogę zrobić—powiedział Stottlemeyer i spoj-
rzał na Dishera. - Zajmij się tym, Randy.
—Przed chwilą pan powiedział, że to pan może się
tym zająć.
- Właśnie się zajmuję - odpowiedział kapitan. -

55

background image

Za twoim pośrednictwem. To jeden z przywilejów
kapitana.

- Może powinien pan raczej powiedzieć: „Zapytam

Randy'ego, czy nie zechciałby się tym zająć" - odparł
Disher. - A ja wówczas sprawdziłbym, jak wygląda
mój kalendarz zajęć.

Stottlemeyer wstał i prześwidrował Dishera oczami.

- Który, jak się okazuje, jest w tej chwili akurat

pusty - dokończył szybko Disher i odszedł do swojego
biurka.

Stottlemeyer odwrócił się do mnie.

-Mogę cię zaprosić na filiżankę kawy? — zapytał.
-Wspaniały pomysł — odpowiedziałam.

Poszliśmy do kawiarni po drugiej stronie ulicy,

porozmawialiśmy o jego dzieciakach i o tym, jak się
mają sprawy z jego dziewczyną (odnoszącą sukcesy
agentką nieruchomości, której przedstawiłam kapi-tana
przez nieuwagę podczas mojej katastrofalnej próby
przemienienia Mońka w prywatnego detektywa; ale to
zupełnie inna historia).

Synowie Stottlemeyera mieli się całkiem dobrze, a

związek z dziewczyną zmierzał w jak najlepszym
kierunku i po raz pierwszy od stuleci kapitan czuł się
szczęśliwy i odprężony.

- Zycie jest naprawdę dobre - powiedział.
Cieszyłam się, że jest zadowolony. Miał za sobą

blisko dwa lata udręki i zasługiwał na trochę odpo-
czynku, w każdym razie na tyle, ile może mieć facet,
który codziennie ogląda czyjeś zwłoki.

Kiedy wróciliśmy do gabinetu, na biurku Stottle-

meyera leżały już faksy przesłane z Departamentu
Policji w Los Angeles. Stottlemeyer zaczął je prze-

56

background image

glądać, a my z Disherem staliśmy z boku i czekaliśmy.
Po paru chwilach kapitan westchnął ciężko i rozparł się
na krześle.

-Mają mocne zarzuty, Natalie - powiedział.
-Co to znaczy? - zapytałam.
-W całym domu znaleźli odciski palców Trevo-ra —
powiedział Stottlemeyer.
-To przecież oczywiste. Pracował tam.
-Pracował na zewnątrz - zauważył Stottleme-yer. - Z
jakiej racji wewnątrz domu miałyby się znaleźć
odciski palców faceta, który kosi trawę i grabi liście?

Och. Jasne. Na tyle tylko przydał się mój detekty-

wistyczny talent.

-Może był ogrodnikiem pełnoetatowym? - wyraził
przypuszczenie Disher. - Może podlewał też kwiatki
w domu?
-To możliwe - stwierdziłam.
-Nie, to niemożliwe — odpowiedział Stottlemeyer.
— W jego półciężarówce policja znalazła ukrytą
biżuterię należącą do ofiary.
-Chce mi pan powiedzieć, że facet daje się zaskoczyć
gospodyni, kiedy kradnie jej biżuterię, zabija kobietę
i zamiast zwiewać, gdzie pieprz rośnie, kręci się po
domu i zbiera świecidełka? - zapytałam. - Nie wydaje
się to panu dziwne?
-Niezupełnie. Trzeba zacząć od tego, że po to w ogóle
wszedł do domu.
-Ale potem zostawia kompromitujące dowody w
samochodzie, zamiast cisnąć je gdzieś przy pierwszej
lepszej okazji, tak? - mówiłam dalej. - Czy on jest aż
tak głupi?

- Biżuteria była zbyt wartościowa, aby ją po pro

stu wyrzucić - mówił Stottlemeyer. - Nie potrafił się

57

background image

na to zdobyć, zwłaszcza po tym, ile go kosztowała
kradzież. Chciał ją przetrzymać tylko do momentu
sprzedaży na eBayu.

-Czy Trevor ma alibi? — zapytałam.
-Twierdzi, że w czasie, kiedy popełniono zbrodnię,
siedział w zaparkowanym na ulicy samochodzie i
jadł hamburgery z paroma facetami ze swojej ekipy.
-Proszę bardzo — ucieszyłam się. — Są więc świad-
kowie, którzy mogą poświadczyć, że Trevor jest nie-
winny.
-Ludzi do pracy zbierał z Sepulveda Boulevard i
płacił im dniówkę w gotówce. Żadnego nie znał.
Wszyscy byli dla niego tylko Jesusami albo
Hectorami, chyba wiesz, o co mi chodzi.

- Nielegalni imigranci - domyśliłam się.
Stottlemeyer przytaknął.
-Jeśli świadkowie mogący potwierdzić jego alibi
rzeczywiście istnieją, w co szczerze wątpię, to albo
od dawna przebywają w innym stanie, albo są z
powrotem w domu za zieloną granicą. Dać się
wciągnąć w śledztwo w sprawie morderstwa, to
ostatnia rzecz, o której by tutaj marzyli.
-Więc to koniec? — zapytałam.
-Dopóki nie dojdzie do procesu i, jak sądzę, wyroku
skazującego, tak, to koniec - odpowiedział Stot-
tlemeyer. — A ty jak sądzisz?
-Nie znam Sharony, ale jeśli jest taką kobietą, jak
nieraz mi opowiadaliście, to jestem przekonana, że
nawet jeśli ma zły gust w kwestii mężczyzn, nie
wyszłaby za mężczyznę, nie miałaby z nim dziecka,
nie rozwiodłaby się z nim i nie poślubiła go po-
nownie, gdyby ten mężczyzna był zdolny do morder-
stwa.

58

background image

-Co do tego, muszę przyznać Natalie rację, kapitanie
— rzucił Disher.
-Jak możesz przyznawać rację czemuś, co generalnie
nie trzyma się kupy? — zapytał go Stottle-meyer.
-Wierzę w instynkt Sharony - odpowiedział Disher.
— Nawet jeśli ona sama w niego nie wierzy.

Stottlemeyer spojrzał na Dishera takim wzrokiem,

jakby widział go po raz pierwszy w życiu.

-Niech mnie diabli.
-Może mi pan załatwić widzenie z Trevorem? —
zapytałam.

Stottlemeyer wolno przeniósł na mnie wzrok.

- Po co miałabyś się z nim spotykać?

- Chciałabym usłyszeć jego wersję wydarzeń.
Stottlemeyer przyglądał mi się z uwagą przez

dłuższą chwilę.

-W porządku - powiedział w końcu. - Tyle mogę
zrobić.
-To znaczy miał pan na myśli to, że ja mógłbym to
zrobić, tak? - zapytał Disher.
-Miałem na myśli to, że ja mógłbym to zrobić
-odpowiedział Stottlemeyer.
-W takim razie skąd mam wiedzieć, co pan ma na
myśli, gdy mówi pan: „Tyle mogę zrobić"? - zapytał
Disher. - Czy ja mam to robić czy pan?
-Uwierz w swój instynkt - poradził mu Stottlemeyer,
a potem się odwrócił do mnie. - Nigdy nie miałem
przyjemności poznać tego Trevora, ale patrząc w
jego kartotekę, widzę, że popełnił w życiu niejedną
głupotę. Niekiedy wystarczy dodać do głupoty brak
szczęścia i zabójstwo gotowe. Naprawdę uważasz, że
jest niewinny i tylko Monk może mu pomóc? Czy
boisz się, że stracisz pracę?

59

background image

-Skorzystam z prawa do odmowy zeznań - odpo-
wiedziałam. - Żeby uniknąć samooskarżenia.
-Ale nie zostałaś zatrzymana — powiedział Di-sher.
-1 nikt nie stawia ci zarzutów popełnienia prze-
stępstwa.
-Nikt jej nie stawia zarzutów—przyznał Stottle-
meyer, sięgając po słuchawkę telefonu. - Ale jest
winna.

Miał rację.

Lot do Los Angeles trwa około godziny. Z lotniska w

Oakland samoloty odlatują tam przez cały dzień, a bilety
są naprawdę niedrogie. Umówiłam się z mamą jednej z
koleżanek Julie, że odbierze moją córkę ze szkoły i
zaopiekuje się nią do czasu mojego wieczornego
powrotu do San Francisco.

Julie będzie wściekła, że musiałam złamać obietnicę

poszukania klientów na reklamę na jej gipsie, ale
nadrobię to z nawiązką.

Przejechałam przez Bay Bridge do Oakland, zo-

stawiłam samochód na parkingu krótkoterminowym i
najbliższym rejsem linii Southwest poleciałam do
Burbank, skąd jest bliżej do centrum miasta niż z głów-
nego lotniska Los Angeles.

W samolocie zastanawiałam się nad tym, o co po-

winnam zapytać Trevora, ale nic mi nie przychodziło do
głowy. Gdzieś nad San Jose zdałam sobie sprawę, że
cała ta wyprawa jest pozbawiona najmniejszego sensu,
ale było już za późno na odwrót.

Zaczęłam więc rozmyślać nad prawdziwym powo-

dem podróży. Nad więzią, która mnie łączyła z Mon-
kiem. Nie wiem dlaczego, ale moje myśli bezwiednie
podążyły ku Betonowemu statkowi.

60

background image

W jednej z galerii sztuki w Capitoli, ciekawej nad-

morskiej miejscowości niedaleko Monterey, gdzie się
wychowywałam, moi rodzice kupili w latach siedem-
dziesiątych obraz zatytułowany Betonowy statek. Po-
wiesili go w salonie nad kominkiem, a ja potrafiłam
godzinami tam siedzieć i wpatrywać się w niego.

Nawet teraz, podczas rzadkich wizyt u rodziców

zdarza mi się siadać na podłodze przed obrazem, z fi-
liżanką gorącej kawy w ręce i patrzeć na statek niczym
na niezwykły pejzaż za oknem.

Betonowy statek to w rzeczywistości stary wrak

stojący na końcu mola w Aptos, małej nadmorskiej
miejscowości między Capitolą a Monterey. Jego praw-
dziwa nazwa brzmiała Palo Alto, a był to jeden z dwóch
betonowych tankowców zbudowanych podczas pierw-
szej wojny światowej w stoczni w San Francisco.

Często się zastanawiałam, kto wpadł na tak genialny

pomysł, aby budować okręt z betonu.

Dlaczego nie zbudowano też statku z cegieł?

Jak mogli się dziwić, że coś takiego nie chciało się

utrzymać na wodzie i popłynąć?

No, dobrze, to nie jest do końca prawda. Okręt

popłynął. Raz.

Palo Alto odbył jeden krótki rejs, a potem, sie-

demdziesiąt pięć lat temu, został odholowany na wody
zatoki Monterey i osadzony na mieliźnie przy plaży, by
służyć jako tancbuda. Kilka lat później potężny sztorm
pogruchotał kadłub okrętu i od tego czasu wrak leży i
niszczeje, pozostawiony swojemu losowi.

Obraz wiszący nad kominkiem w domu moich ro-

dziców przedstawiał przełamany na pół kadłub ginący
we mgle niczym gasnąca pamięć.

Obraz niezmiennie mnie oczarowywał.

Za to Monk nie mógł na niego patrzeć. Przede

61

background image

wszystkim dlatego, że patrzenie na ocean, choćby
namalowany na obrazie, wywoływało w nim objawy
choroby morskiej. Ale wydaje mi się, że najbardziej
doskwierał mu sam wrak. Stanowił przecież coś, co
należało na powrót złożyć w całość, a tymczasem został
uwieczniony na płótnie w stanie nieuporządkowanym.

Na Mońka obraz działał jak kryptonit na Supermana

albo jak krucyfiks na wampira. Dla niego był to
wizerunek nieładu, który nigdy nie zostanie upo-
rządkowany, i z tą myślą Monk po prostu nie był w sta-
nie się pogodzić. Za każdym razem, kiedy nas odwie-
dzał, musieliśmy zasłaniać obraz tkaniną.

Ja tymczasem odnajdywałam w Betonowym statku

kojący spokój. Odprężał mnie i pozwalał mi się
skoncentrować. Oczywiście, że był to bohomaz, do tego
w trochę smutnym nastroju, ale było w nim coś
pięknego.

Peralta, okręt bliźniaczy Palo Alto, także jest już

wrakiem —jednym z dziesięciu innych niszczejących
okrętów spiętych w wielki pływający falochron u ujścia
rzeki Powell w Kolumbii Brytyjskiej. Nigdy go nie
widziałam, ale byłam ciekawa, czy ktoś kiedyś również
go namalował. Jeśli tak, chciałabym mieć ten obraz.

Jest we wrakach okrętów coś, co mnie głęboko

ujmuje, budzi przestrach i jest jednocześnie piękne. Ale
Betonowy statek nie był dla mnie jednym z wielu takich
wraków. To był m ó j wrak.

Czasami odnosiłam wrażenie, że moje życie jest jak

ten betonowy okręt i że toczę nieustanną walkę, by nie
dać się osadzić na mieliźnie.

Może życie Mońka również było jak betonowy

okręt.

62

background image

Jesteśmy jak Palo Alto i Peralta opuszczające

macierzysty port w San Francisco. I jestem przekonana,
że gdyby nas teraz rozdzielono, ugrzęźlibyśmy na jakiejś
płyciźnie, gdzie powoli niszczyłyby nas niestrudzone
morskie fale.

Do Burbank przyleciałam akurat w porze lunchu, ale

nie miałam czasu, aby coś zjeść, więc jeszcze na
lotnisku, po zawyżonych cenach, kupiłam paczkę chip-
sów i dietetyczną colę. Całe szczęście, że nie przybieram
łatwo na wadze. Idąc przez halę przylotów, pochłonęłam
błyskawicznie swoją „zdrową" żywność, po czym
złapałam taksówkę i powiedziałam taksówkarzowi, by
jechał do śródmiejskiego więzienia. Na bilet lotniczy i
przejazd taksówką wysupłałam znakomitą większość
swojej osobistej fortuny.

Kapitan Stottlemeyer telefonicznie uprzedził władze

aresztu o mojej wizycie, więc wszystko poszło gładko.
Ochrona wiedziała, że jestem w drodze, i przepustka już
na mnie czekała. Po przejściu przez rewizję, niemal
równie rygorystyczną jak na lotnisku W Oakland,
poprowadzono mnie prosto do sali widzeń.

Wyglądała jak podobne sale, które widywałam w te-

lewizji. Przedzielona była na dwie części ogromną plek-
siglasową szybą, po której obu stronach ciągnął się rząd
ciasnych boksów. W każdym z nich wisiała staromodna
słuchawka telefoniczna na długim kablu. Człowiek
mógłby pomyśleć, że przy tak zaawansowanej technice
pokażą tu coś bardziej szykownego i zaawansowanego
technologicznie - coś w rodzaju pól siłowych, z których
korzystali w areszcie na swoim statku kosmicznym
bohaterowie Star Treka — ale nic z tych rzeczy.
Siedziałam pogrążona w myślach, gdy

63

background image

nagle wyrwał mnie z nich Trevor, który zjawił się po
drugiej stronie pleksiglasowej szyby.

Wiedziałam, że jest w moim wieku, ale wyglądał jak

wystraszone dziecko, z wysokimi, łukowatymi brwiami,
zmierzwionymi włosami i pulchnymi wargami.

W jego sylwetce i rysach twarzy bezsprzecznie było

coś ze Wschodniego Wybrzeża, ale gdyby ktoś mnie
poprosił, abym wskazała konkretną cechę, na pewno
bym nie potrafiła. Miał takie samo spojrzenie jak ci
wszyscy faceci w Rodzinie Soprano, choć pozbawione
tej ich tłumionej wrogości — w jego oczach dostrzega-
łam raczej smutek, strach i niepewność.

Wzięliśmy słuchawki i spojrzeliśmy sobie w oczy.

Przyglądał się mojej twarzy z taką uwagą, jakby szukał
na niej znaków szczególnych. Ja natomiast przy-
patrywałam mu się w poszukiwaniu oczywistych oznak
winy.

—Czyja panią znam? — zapytał po chwili.
—Nazywam się Natalie Teeger — przedstawiłam
się. - Pracuję u Adriana Mońka.
—Mońka? - Zdawało się, że to nazwisko natchnęło
go nadzieją i ulgą. — Bomba. Uff! Wiedziałem, że
Sharona mnie nie opuści. Pan Monk mi pomoże?
—Najpierw musi pan przekonać mnie — powie-
działam.
—Po co? Jestem mężem Sharony. To nie wystarczy?
Monk naprawdę wiele jej zawdzięcza, choćby za...
— urwał raptem, gdyż wyczytał odpowiedź z mojej
twarzy. — Sharona nie prosiła Mońka o pomoc,
prawda? Naprawdę myśli, że to zrobiłem, że mogłem
zabić?

Przytaknęłam, a on zaczął płakać.

background image

6

Asystentka Mońka dokonuje

odkrycia

W oglądaniu płaczącego mężczyzny jest coś dziwnego,
co zwykle każe mi odwrócić wzrok. Jednak tym razem
nie potrafiłam tego zrobić.

Patrzyłam na Trevora i otwarcie obserwowałam

każdą następną palącą łzę na jego policzkach, każdy
grymas bólu, każde ciężkie westchnienie podnoszące
pierś. Nie widziałam wielu płaczących mężczyzn, jednak
kiedy już płaczą, zdaje się w tym kryć nagość, która jest
bardziej intymna i obnaża bardziej niż seks.

Raz widziałam płaczącego ojca. Miałam dziewięć

lat. Poszłam do jego gabinetu, żeby mu pokazać, jak
narysowałam naszego psa. Drzwi były niedomknięte,
przed wejściem do pokoju coś mnie powstrzymało i
kazało spojrzeć przez szparę.

Ojciec siedział przy biurku z twarzą ukrytą w dło-

niach. Jego ramiona drżały. W pewnym momencie
opuścił ręce i zobaczyłam policzki mokre od łez. Ale
zobaczyłam też dużo więcej. Zobaczyłam słabość. Zo-
baczyłam lęk. Zobaczyłam wstyd.

Nie zauważył mnie, a ja nigdy nie wspomniałam

słowem, że go wówczas widziałam. Nie wiedziałam, i
do dzisiaj nie wiem, dlaczego wtedy płakał. Ale nigdy
nie zapomnę tamtej chwili ani tamtego uczucia. Jedyne
podobne wrażenia, które dzisiaj przychodzą mi

65

background image

do głowy, to niepewność i lęk, które czuję podczas
trzęsienia ziemi, kiedy zwykle twardy grunt pod nogami
zamienia się nagle w galaretkę.

Siedząc w sali widzeń, zastanawiałam się, czy to

samo czuł ojciec, kiedy płakał, i czy to samo czuje teraz
Trevor. Kiedy patrzyłam na jego twarz, widziałam
wszystko to, co wówczas widziałam na twarzy ojca.
Spróbujcie coś takiego udawać. To nie jest łatwe, chyba
że macie u siebie na kominku Oscara albo nagrodę
Emmy.

Łzy płynęły Trevorowi przez dobre dwie, trzy mi-

nuty. Spostrzegłam, że jego także zaskoczyły, a nawet
upokorzyły. Zrobił grymas, kilka razy odetchnął głęboko
i doszedł w końcu do siebie. Potem rozejrzał się, by
sprawdzić, czy ktoś widział chwilowe pęknięcie jego
męskiej skorupy, ale w pokoju byłam tylko ja i strażnik,
który jeśli nawet coś zauważył, nie dał tego po sobie
poznać.

Nawet nie starałam się udawać, że nie widziałam

płaczu czy słabości, którą ten płacz obnażył. I tak kiep-
ska ze mnie aktorka.

Trevor otarł oczy rękawem więziennej drelichowej

bluzy.

- Ja nie zabiłem Ellen Cole — stwierdził w końcu.
Po raz pierwszy ktoś powiedział mi nazwisko i imię

tej biednej kobiety.

-To jakim sposobem znaleziono w pana samochodzie
te cuda?
-Ktoś chce mnie wrobić - odpowiedział Trevor.
-Komu by na tym zależało?
-Temu, kto wgniótł jej czaszkę stalową lampą -odparł
Trevor.

- Przychodzi panu ktoś do głowy?
Oczywiście, że nie. Gdyby ktoś przychodził mu do

66

background image

głowy, dawno by powiedział. Głupie pytanie, ale nie
wiedziałam, o co pytać.

-Nie mam pojęcia. Ścinałem u niej trawę, pieliłem
rabaty, strzygłem krzaki - mówił Trevor. - Nasza
znajomość nie sięgała dalej.
-To skąd się wzięły pańskie odciski palców w jej
domu?
-Często prosiła mnie o drobne przysługi - tłumaczył.
- Sięgnie pan tam? Zmiem" pan żarówkę? Przesunie
pan komodę?

-To była starsza kobieta? Spojrzał na
mnie ze zdziwieniem.
-Pani nic nie wie o tej sprawie?

-Szczerze mówiąc, nie — przyznałam. - Nie jestem
nawet pewna, o co powinnam pana pytać.
-Miała ponad trzydzieści lat, była niska, trochę wątła.
Próbowała nawet flirtować ze mną, ale nigdy nie
podejmowałem gry. Jestem szczęśliwym
małżonkiem. - Zacisnął powieki, jakby poczuł nagły
ból. -W każdym razie byłem. Albo wydawało mi się,
że byłem. Czym się pani zajmuje u Mońka?
-Robię to samo, co kiedyś robiła Sharona - odpo-
wiedziałam. - Ale nie tak dobrze jak ona.
-Dlaczego pani tak myśli?
-Ponieważ Monk chce ją przyjąć z powrotem. —
Byłam Trevorowi winna tę trochę szczerości za jego
łzy. - Dlaczego Sharona nie chce panu uwierzyć?
-To najgorsze ze wszystkiego. Gorsze nawet niż
pobyt w tym więzieniu - mówił Trevor. - Jestem
ostatnim draniem. Wiem. Okłamywałem ludzi.
Zawiodłem wszystkich w swoim życiu, zwłaszcza
Sharonę. Ale to nie ja zabiłem. Nie mógłbym nikogo
zamordować.
-Skoro z pana taki kawał drania, dlaczego wróciliście
do siebie? - zapytałam.

67

background image

-Kilka łat temu przyjechałem do San Francisco
odegrać małe przedstawienie powrotu do Sharony
-powiedział. — Chodziło tylko o to, żeby pokazać
mojemu bogatemu wujowi Jackowi, że znowu się
ustatkowałem. Bo kiedy Sharona mnie zostawiła,
wuj się ode mnie odciął. Sęk w tym, że popadłem w
hazardowe długi i chciałem, aby wuj mnie z nich
wyciągnął.
-Czego jednak nie chciał zrobić bez pewności, że
pieniądze trafią do Sharony i dziecka —
dokończyłam. -Po prostu wykorzystałeś ich jako
przynętę.
-Uhm. W dniu, w którym mieliśmy wracać na
Wschodnie Wybrzeże, Sharona wszystkiego się do-
myśliła. Odesłała Benjiego do siostry, a kiedy pod-
jechałem wozem do przeprowadzki, powiedziała, co
o mnie myśli. Potem zapytała, czy sam zadzwonię do
Benjiego i powiem mu, jak chciałem nimi manipulo-
wać, czy też zamierzam pozostawić to jej. Chce pani
zgadnąć, co wybrałem?

- Zostawił pan sprawę Sharonie.
Przytaknął ze wstydem głową.
-Tamtej nocy, a potem każdego dnia przez kilka
kolejnych tygodni, wyobrażałem sobie rozmowę
Sharony z Benjim, widziałem wyraz zawodu na
twarzy syna i... dostawałem mdłości. Bez przerwy
wymiotowałem. Nie potrafiłem spojrzeć na siebie w
lustrze. Postanowiłem więc się zmienić.
-Co pan zrobił?
-Znalazłem pracę kelnera w New Jersey, dodatkowo
pracowałem w pralni, w ten sposób spłaciłem długi.
Potem każdy zaoszczędzony grosz wysyłałem
Sharonie — mówił. - Nie było tego wiele, ale
chciałem, żeby widziała, że to, co zarobię, oddaję jej.
W końcu zdobyłem się na odwagę i zadzwoniłem do
Benjiego. Nie odłożył słuchawki, kiedy mnie

68

background image

usłyszał, więc przyznałem się do tego, co zrobiłem, i
przeprosiłem. Odtąd dzwoniłem do niego raz na tydzień,
potem dwa razy na tydzień, a któregoś dnia zacząłem
znowu rozmawiać z Sharona.

—Tak krok po kroku... — powiedziałam, zawie-
szając głos.
—Bardzo mi zależało, żeby tym razem nam się
udało, bardziej niż na czymkolwiek innym na świe-
cie. I naprawdę myślałem, że tak jest, a Sharona wi-
dzi, że nie jestem już tym samym człowiekiem. Po-
tem zginęła Ellen Cole i spostrzegłem, jak bardzo się
myliłem. Wszystko to było kłamstwo. Sharona nigdy
we mnie nie uwierzyła, nigdy naprawdę mi nie za-
ufała. Nie wie, kim jestem. Nie chce wiedzieć. To
gorsze niż egzekucja, wie pani?

Wiedziałam.

Do San Francisco zdołałam wrócić na tyle wcześnie,

by jeszcze tego samego wieczoru przejść się z Julie do
kilku sklepów i lokali na pobliskich ulicach.

Kiedy wróciłyśmy do domu, moja córka miała w kie-

szeni czek na trzydzieści dolarów wystawiony przez
pizzerię Sorrento i reklamową nalepkę, którą miała
nakleić na gips. Każdy, kto zamówi w Sorrento pizzę i
powie, że dowiedział się o restauracji z reklamy na
gipsie Julie, dostanie dziesięcioprocentową zniżkę. Jeśli
sprzedaż będzie się dobrze rozwijać, pizzeria zapłaci też
za drugi tydzień gipsoreklamy (termin, który ukuła moja
córka i który sobie opatrzyłyśmy znakiem towarowym).

Jednak Julie taki kontrakt nie wystarczał. Zdumiała

mnie, negocjując jeszcze klauzulę o podwyżce. Jeśli
dzięki jej reklamie restauracja zarobi w pierw-

69

background image

szym tygodniu pięćset dolarów, to w drugim tygodniu
jej honorarium wzrośnie do pięćdziesięciu dolarów.

- Gdzie się nauczyłaś tak negocjować? - zapyta

łam, kiedy wyszłyśmy z pizzerii.

Udało się jej nawet wytargować dwa małe kawałki

pizzy, które pogryzałyśmy podczas powrotu do domu.

-Grasz czy nie grasz — odpowiedziała krótko.
-Mówisz o tym teleturnieju z łysym prowadzącym i
walizeczkami pełnymi forsy?

- Ib bardzo dobry teleturniej — powiedziała Julie.
Julie miała teraz silną motywację, by zrobić coś

więcej, niż tylko spacerować ulicami z wystawionym
gipsem. Czułam, że będzie chodzić po całej szkole,
wywrzaskując głośno reklamę pizzerii Sorrento. Miałam
nadzieję, że nie da dyrektorowi szkoły pretekstu do tego,
by zamknął jej interes, zanim zdąży się dobrze
rozkręcić.

W końcu, jeśli Sharona ma przejąć moją pracę, bę-

dziemy musiały żywić się tymi kawałkami pizzy i żyć z
gipsoreklamy.

background image

7

Monk przejmuje sprawę

Tego dnia obowiązek odwiezienia dzieci do szkoły
spadał akurat na sąsiadkę, co oznaczało, że mogłam
pospać kilka minut dłużej i nie musiałam się natychmiast
ubierać. Przed wyjściem do pracy mogłam więc pół
godziny poleniuchować i pochodzić po domu w szla-
froku i piżamie.

Tak też zrobiłam, delektując się drugą filiżanką kawy

i czytając w błogim spokoju „San Francisco Chronicie".
Zamierzałam już wziąć prysznic, kiedy raptem
usłyszałam gwałtowne stukanie do drzwi.

To zdumiewające, ile osobowości i charakteru może

nieść w sobie zwykłe pukanie. Nie musiałam podchodzić
do drzwi, by wiedzieć, jak poirytowany,
zniecierpliwiony i gnany pośpiechem jest właściciel
owych walących w drzwi kłykciów. Żeby więc wkurzyć
przybysza jeszcze bardziej, w ogóle się nie śpieszyłam.
Zanim stanęłam przy drzwiach, przeciągnęłam sprawę,
obchodząc dwukrotnie sofę i robiąc jeszcze kółko
dookoła stolika.

Kiedy zerknęłam przez wizjer, przed progiem swo-

jego domu ze zdumieniem zobaczyłam Sharonę. Nie
musiałam jej otwierać, aby wiedzieć, dlaczego tu stoi o
tak wczesnej porze. Nie było sensu unikać spotkania i
udawać, że nikogo nie ma w domu albo że jestem pod
prysznicem. I tak wiedziała, dokąd zaraz

71

background image

się wybiorę, a doszłam do przekonania, że czeka mnie
konfrontacja, której nie chciałabym odbyć przy Monku.
Otworzyłam zatem szeroko drzwi i wpuściłam ją do
środka, nie mówiąc nawet „dzień dobry".

- Tak, pojechałam do Los Angeles i rozmawia

łam w więzieniu z pani mężem - powiedziałam.

Sharona przemaszerowała obok mnie.

-Co pani sobie, do cholery, wyobraża?
-Wyobrażam sobie, że Trevor może być niewinny —
odpowiedziałam, zatrzaskując za nią drzwi. —
Jestem zdumiona, że taka myśl nie przyszła również
pani do głowy.
-Nie zna pani jego i nie zna pani mnie — powie-
działa Sharona. — Proszę się trzymać z dala od
mojego życia.
-W takim razie niech pani trzyma się z dala od
mojego — powiedziałam.
-Wcale się do niego nie mieszam.
-Owszem, miesza się pani w kwestię mojego
utrzymania — powiedziałam.
Patrzyła na mnie przez chwilę zdziwiona.
-Przepraszam. Nie wiedziałam, że nie wolno się
spotykać z Adrianem Monkiem bez pani pozwolenia.
Czy mam pani pokazać listy polecające? Odciski pal-
ców? Może jeszcze próbki moczu?
-Niech pani nie zgrywa niewiniątka — odpowie-
działam. - Nie p r z e z p r z y p a d e k znalazła się
pani wczoraj w okolicy domu pana Mońka. Obie do-
brze wiemy, o co tu chodzi.
-Pani naprawdę odbiło - powiedziała Sharona.
-Znamy się z Monkiem od lat. Odwiedziłam
bliskiego przyjaciela.
-Tak bliskiego, że ukrywała się pani przed nim od
chwili powrotu do San Francisco. Ale kiedy się

72

background image

pojawiliśmy w ambulatorium, od razu zauważyła pani,
że pan Monk wcale nie jest na panią wściekły. I
następnego ranka, proszę, kto by pomyślał, stoi pani u
jego drzwi ze śniadaniem i utyskuje boleści-wie, jak
ciężko się pracuje w szpitalu i jak chętnie przyjęłaby
pani nową pracę. Moją pracę.

—Niech mnie pani nie rozśmiesza — odparła Sha

rona. — Brakuje pani podstawowych kwalifikacji, aby
się zajmować Adrianem. Ma pani przygotowanie
medyczne? Jakieś doświadczenie psychiatryczne?

Stanęłam tuż przy niej, twarzą w twarz, choć trudno

było budzić strach w różowym szlafroku i pantoflach z
króliczymi uszami.

—Ma pani rację. Nie mam kwalifikacji. To tylko
pokazuje, jak zdesperowany był Monk, prosząc mnie
o pomoc po pani niespodziewanym odejściu - mówi-
łam. - To ja byłam dla niego wsparciem, choć nie
miałam żadnego doświadczenia w postępowaniu z
osobami z jego problemami. Jeśli pani uważa, że
było to dla mnie łatwe, to się pani myli. Ale czegoś
się jednak nauczyłam. Tego mianowicie, że pan
Monk już nie potrzebuje zawodowej pielęgniarki.
Potrzebuje kogoś, komu na nim zależy, i z pewnością
nie jest to pani.
—Nikogo nie będę przepraszała za to, że postano-
wiłam wieść własne życie - odparła Sharona. -Wiem,
że zraniłam Adriana, i mam zamiar mu to wynagro-
dzić.
—Zabierając mi pracę - powiedziałam.
—Sam mija zaproponował.
—Bo manipulowała nim pani swoją ckliwą opo-
wiastką.
—Opowiedziałam mu tylko, co się dzieje w moim
życiu - stwierdziła. — Tak się zdarza, że akurat nie

73

background image

dzieje się dobrze. Tak po prostu jest. Ale to nie ma
znaczenia. Adrian doskonale wie, że ja potrafię się nim
zająć lepiej niż pani.

-W takim razie wcale nie chodzi pani o pomaganie
Monkowi - powiedziałam. - Pani dba o siebie.
Chodzi pani tylko o siebie.
-Pani myśli, że jest inna? Przecież nie poleciała pani
do Trevora dlatego, że jest według pani niewinny.
Pani próbuje ratować posadę — mówiła Sharona. —
Ma pani nadzieję, że Adrian będzie potrafił
udowodnić, że Trevor tego nie zrobił, ja do niego
wrócę i znowu stąd wyjedziemy.
-Nie inaczej. Tego właśnie pragnę — przyznałam. —
Nie rozumiem jednej rzeczy, dlaczego pani tego nie
chce?
-Trevor to kłamca - odpowiedziała. — Zawsze nim
był.
-To pani mąż. Ojciec pani dziecka. Opuszcza go pani
w chwili, kiedy najbardziej pani potrzebuje
-powiedziałam. — Ale cóż, opuszczanie ludzi, którzy
najbardziej pani potrzebują, to w końcu pani specjal-
ność, czyż nie?
-Trevor sam jest sobie winien—powiedziała Sha-
rona.
-Ale pani może go uratować - odpowiedziałam. -Nie
musi go pani tracić.
-Raz już go ratowałam - odparła. — Drugi raz nie
mam zamiaru.
-Nawet pani nie wie, jakie ma pani szczęście
-powiedziałam uniesiona. - Ja zrobiłabym wszystko,
żeby chociaż mieć możliwość ratowania Mitcha.

Wybuchnęłam płaczem. Naprawdę to zrobiłam,
zaskakując samą siebie, a zapewne również Sharonę.
Potem pamiętam już tylko to, że Sharona mnie

74

background image

objęła, ja przycisnęłam swoją twarz do jej ramie' nia i
dygotałam od spazmatycznych łkań. Dopadł mnie ten
sam ból co tamtego dnia, kiedy otrzymałam wiado' mość
o śmierci Mitcha.

Nie mam pojęcia, jak długo tak stałyśmy, a ja wy'

płakiwałam wszystkie łzy, ale kiedy się wreszcie
wypłakałam, kiedy otarłam policzki, nic już mnie nie
obchodziło. Niech sobie bierze Mońka. Niech sobie
bierze moją posadę. Nie miałam już siły walczyć. Byłam
pokonana przez ból i smutek, który, jak wcze-śniej
sądziłam, udało mi się wreszcie pogrzebać raz na
zawsze.

—Przepraszam-powiedziałam i wyszłam do kuch'

ni po chusteczki.

Nie mogłam jednak znaleźć nawet serwetki. Skon'

czyło się na tym, że musiałam urwać kawałek ku-
chennego ręcznika papierowego.

Sharona weszła za mną do kuchni. Może to dziwne,

ale wydawało się, że również z niej ulotnił się duch
walki. Bez pytania usiadła przy stole i nalała dwie
filiżanki kawy. Usiadłam naprzeciwko niej na taborecie.
Nastała długa, dziwnie przyjemna cisza, trwająca dobre
kilka minut.

W końcu Sharona zapytała, jak zginął Mitch. Opo-

wiedziałam jej, jak pilotowany przez niego myśliwiec
marynarki wojennej został zestrzelony nad Kosowem i
jak niedługo później Mitch zginął w potyczce na ziemi.

—Trevor nie jest bohaterem - powiedziała Sharona.
—Mitch też nie jest bohaterem, najwyżej dla mnie i
dla Julie. Oficjalny raport mówi, że Mitch stchórzył,
uciekł z miejsca, gdzie rozbił się samolot, zostawiając
rannych kolegów z załogi. Znałam Mitcha i wiem, że
na pewno ratowałby kolegów, a jeśli rzeczywiście
ucie-

75

background image

kał, to po to, aby odciągnąć od załogi serbski patrol.
Nigdy się nie dowiem prawdy o swoim mężu. Ale ty
możesz poznać prawdę o swoim. Pan Monk ci w tym
pomoże.

Sharona przygryzła dolną wargę.
-Wierzysz Trevorowi, prawda?
Przytaknęłam.
-Naiwna - powiedziała. n-Kiedyś byłam taka jak ty.
Sharona dokończyła kawę. Ja dopiłam swoją.
-Wciąż chyba jestem - powiedziała z westchnieniem.
- Poproszę Adriana, żeby wejrzał w tę sprawę. Jeśli
powie, że coś w niej nie gra, pomogę mu w śledztwie
i nigdy się nie poddam. Jeśli jednak będzie uważał,
że Trevor jest winny, nic mnie już nie obchodzi i
ciebie też nie powinno.
-Uczciwie postawiona sprawa — odpowiedziałam. -
Jeśli wobec tego pan Monk postanowi ciebie
zatrudnić, nie będę stawiała trudności.
-Nigdy nie powiedziałam, że przyjmę tę pracę, jeśli
w ogóle ją zaproponuje.
-Zaproponuje - powiedziałam. - A ty przyjmiesz tę
propozycję.

Kiedy stanęłyśmy z Sharona w progu mieszkania

Mońka, ten uśmiechnął się tylko od ucha do ucha, tyleż
z radością, co z ulgą, i gestem zaprosił nas do środka.

- Wiedziałem, że się dogadacie - powiedział. -

Będziecie znakomitymi współasystentkami.

- Współasystentkami? - zapytała Sharona.
Zapomniałam Sharonie powiedzieć o genialnym

planie Mońka, abyśmy między siebie dzieliły rozkosze
opieki nad jego osobą.

- Możecie się podzielić obowiązkami, jak wam pa

suje - mówił ucieszony Monk. - Kiedy będziecie pra-

76

background image

cować razem, jedna na przykład mogłaby nosić chus-
teczki higieniczne, a druga wodę. To wam sprawi frajdę.
Może nawet obdarzy poczuciem wolności.

—Na razie może jednak obdarzysz wolnością mo-
jego męża? - zapytała Sharona.
—Chcesz, żebym opracował plan ucieczki z wię-
zienia?
—Chcę, abyś udowodnił, że jest niewinny.
—Ależ on jest winny — zaoponował Monk.
—Tego nie wiemy — powiedziałam.
—Ona wie. — Monk wskazał ręką Sharonę. —A ja
mam olbrzymie zaufanie do jej instynktu.
—Już nie jestem taka pewna, Adrianie - powiedziała
Sharona.
—Ja jestem pewny — oświadczył Monk. - Jest win-
ny jak grzech. Nie, jest jeszcze bardziej winny! Jest
winny jak brud.
—Nic pan nie wie o sprawie - odezwałam się.
—Jestem przekonany, że policja wykonała kawał
rzetelnej roboty. Powinni zamknąć Trevora w celi,
wyrzucić klucz i zapomnieć, gdzie go wyrzucili -
mówił Monk. - Dla dobra ludzkości.
—Masz chyba na myśli własne dobro. — Sharona
zmrużyła groźnie oczy i położyła dłonie na biodrach.
— Chcesz, żeby siedział za kratkami, tylko dlatego,
żebym mogła znowu u ciebie pracować.
—Tak też można na to spojrzeć - wycedził Monk.
—Też? Ajak jeszcze można na to spojrzeć? — zapy-
tała Sharona.

Monk poruszył niezdarnie ramionami, jakby taki

ruch miał przywrócić odpowiednią równowagę jemu i
całej reszcie świata.

—Byłoby cudownie, gdyby Trevor został w więzie

niu, a ty mogłabyś u mnie pracować.

77

background image

-To wcale nie brzmi lepiej, Adrianie—powiedziała
Sharona.
-W moim odczuciu dużo lepiej — odparł Monk.
-Lecimy do Los Angeles, panie Monk. Siostra
Sharony zgodziła się zaopiekować Benjim i Julie
-powiedziałam. - Kapitan Stottlemeyer skontaktował
się już z porucznikiem Samem Dozierem, który nad-
zoruje śledztwo, i przekonał go, żeby się z nami spo-
tkał i udostępnił akta sprawy.
-Los Angeles leży setki kilometrów stąd - powiedział
Monk.
-Tak, Adrianie, wyprawa do Los Angeles wiąże się z
podróżowaniem — stwierdziła Sharona.
-Lot nie trwa dłużej niż godzinę - zapewniłam.
-Nie wsiądę do samolotu - zaperzył się Monk.
-Jakoś nie miał pan problemu, żeby wsiąść do
samolotu i polecieć za mną na Hawaje —
powiedziałam.
-Pojechał za tobą na Hawaje? — zapytała zaskoczona
Sharona.
-Byłem pod wpływem leków odmieniających stan
umysłu — wyjaśnił Monk. - Nigdy już tego nie
zrobię. Nie chcę, żeby ten koszmar znowu się
powtórzył. Jest jak pijawka na ciele. Nie chcę nawet
wyobrażać sobie pijawki na ciele. Ani w ogóle
nigdzie. Ale już za późno. O, jest! Widzę ją. Teraz to
wstrętne zwierzę jest w mojej głowie, a kto wie,
gdzie było wcześniej. Widzicie, coście narobiły? A
nawet nie wyszliśmy z domu.

Sharona westchnęła ciężko i spojrzała na mnie.

-Może tym razem ja zażyję te leki?
-Pojedziemy samochodem - zaproponowałam.
-Ma ktoś chusteczkę? - zapytał Monk.
-Po co panu teraz chusteczka?
-Do wytarcia mózgu.

background image

8

Monk i długa jazda

Autostrada międzystanowa numer 5 przecina w prostej
linii dolinę San Joaquin w środkowej Kalifornii. Jest tak
prosta, że właściwie można by zdjąć ręce z kierownicy i
operować już tylko nogami.

Mijane krajobrazy są niezmienne i monotonne jak

sama autostrada; nic poza ciągnącymi się po horyzont
płaskimi, upieczonymi w słońcu farmerskimi polami. Po
drodze żadnych miast ani atrakcji turystycznych.
Jedynymi śladami cywilizacji są stacje benzynowe z
barami szybkiej obsługi pojawiające się co pięćdziesiąt,
sześćdziesiąt kilometrów.

Zawsze się zastanawiałam, skąd pochodzą ludzie,

którzy pracują w tych odludnych, oddalonych od cy-
wilizacji miejscach. Kiedy byłam mała, ojciec mi opo-
wiadał, że to nie są ludzie, tylko zombi, żyjące trupy,
które uznały, że lepiej przez całą wieczność sprzedawać
hamburgery, niż iść do piekła.

Wierzyłam mu. Nie dlatego, że byłam jakoś szcze-

gólnie łatwowiernym dzieckiem. Gdybyście zobaczyli
szkliste spojrzenia tych kasjerów i sprzedawców, na-
bralibyście takiego samego przekonania. Szczerze
mówiąc, wcale nie jestem pewna, czy tato żartował.

Jeśli kierowca będzie się stosował do ograniczeń

prędkości i zatrzyma się tylko w celu uzupełnienia
paliwa, to podróż z San Francisco do Los Angeles zaj-

79

background image

mie mu około sześciu godzin. Jednak nietrudno za-
oszczędzić godzinę, dociskając mocniej pedał gazu.
Dobre jest to, że przy drodze prostej jak strzała, cią-
gnącej się wzdłuż blisko czterystukilometrowej doliny,
nie ma wielu miejsc, w których mogłaby się ukryć
kalifornijska drogówka, i jeśli jazda nie uśpi kierowcy
na tyle, że sam zapada w stupor, to krążące nad
autostradą policyjne samoloty dostrzeże długo przedtem,
zanim się dostanie w zasięg ich radarów.

Jednak z Monkiem w samochodzie przekraczanie

dozwolonej prędkości w ogóle nie wchodziło w grę.
Dziękowałam Bogu za wynalazek automatycznego
pilota. Mogłam ustawić szybkościomierz dokładnie na
prędkości stu czterech kilometrów na godzinę. Tak,
wiem, że dopuszczalna prędkość to sto pięć kilometrów
na godzinę, ale to nieparzysta liczba, a prędkość stu
sześciu kilometrów na godzinę uczyniłaby ze mnie w
oczach Mońka przestępcę.

Siedziałyśmy z Sharona na przednich siedzeniach

mojego jeepa cherokee. Monk siedział z tyłu, dokładnie
na środku. Może wam się to wydać nieistotnym
szczegółem, ale dla Mońka była to sprawa istotnej wagi.
Zanim wyjechaliśmy z San Francisco, Monk nalegał na
zabranie czwartego pasażera - żeby w samochodzie
znalazła się parzysta liczba osób.

Odmówiłam.

-W porządku. Wystarczy, jeśli po drodze zabierzemy
autostopowicza.
-Nie zamierzam brać do samochodu obcej osoby
tylko dlatego, żeby miał pan w środku parzystą
liczbę pasażerów — powiedziałam. — Może się
okazać mordercą z siekierą.
-Autostopowicze stanowią bardzo wartościową grupę
społeczną - upierał się Monk.

80

background image

-Naprawdę uważasz, że zabierają się z ludźmi tylko
po to, żeby w samochodzie była parzysta liczba
pasażerów? - zapytała Sharona.
-Oczywiście, że nie - odparł Monk. - Robią to po to,
aby przedostać się z jednego miejsca do drugiego.
-Dobrze wiedzieć, że nie jesteś jeszcze całkowicie
oderwany od rzeczywistości.
-Z wdzięczności za podwiezienie równoważą sa-
mochód - dokończył Monk. - To rodzaj społecznej
umowy. Prawdziwego pędu nabrała w latach sześć-
dziesiątych. Wszyscy p o k o j n i c y to robili.
-Pokojnicy? - zapytałam zdziwiona.
-No wiesz, ci od „daj szansę pokojowi", „uprawiaj
miłość, nie wojnę", „łączcie się w parzyste liczby"
-mówił Monk. - To były szalone czasy.
-Jeśli uda ci się wyciągnąć Trevora z więzienia,
będzie nas w samochodzie czworo - powiedziała Sha-
rona. - Potraktuj to jako wewnętrzną motywację.

Monk uparł się także, by zabrać zapasy żywności i

wody na dwutygodniowy pobyt, do tego oczywiście
niezbędne ubranie, pościel, naczynia i sztućce. Całe
szczęście, że mam duży samochód.

My z Sharona zabrałyśmy po koszuli nocnej, parę

butelek wody i dużą paczkę chrupek serowych Cheese
Doodles na spółkę. Należę do wyznawców poglądu, że
podróż bez Cheese Doodles jest podróżą straconą.

Wziąwszy pod uwagę wszystkie okoliczności, jazda

przebiegała bez przeszkód, dopóki nie zaczęliśmy się
zbliżać do rancza Harrisa, blisko trzystu hektarów
pastwisk, na których roiło się od stu tysięcy tuczonych
krów rzeźnych, stłoczonych wzdłuż wschodniego pasa
autostrady, przeżuwających coś, srających i czekających
na śmierć.

Krowy można wyczuć na długo przed ich ujrze-

81

background image

niem. Monk, z chwilą gdy poczuł woń gnoju, zaczął się
gwałtownie wić i dławić. Zupełnie jakby coś odessało
tlen z wnętrza samochodu i Monk zaczął się dusić.

-Co to? — wycharczał.
-Ranczo, na którym hodują bydło - powiedziałam. -
Za pięć, dziesięć minut będzie za nami.
-Będę wtedy martwy - biadał Monk. - Wszyscy
będziemy martwi.
-Oddychaj przez usta - poradziła mu Sharona.
-Cóż to za różnica? — rzucił Monk z największą
irytacją, na jaką było go stać przy jednoczesnej pró-
bie mówienia bez wciągania powietrza.
-Nic nie poczujesz - odrzekła Sharona.
-Kobieto, myśl racjonalnie! Promieniowania też nie
poczujesz nosem, a wysmaży cię do ostatniej tkanki.
Nawet jeśli dzisiaj przeżyjemy, jutro kępami będą
nam wypadać włosy. Zatrzymaj się. Muszę
wyciągnąć z walizki maskę przeciwgazową.
-Nie ma sensu, panie Mank - powied.ziałam. -Zanim
zdążymy się zatrzymać, przetrząsnąć pana walizkę i
wydobyć maskę, będziemy już daleko stąd.
Monk wziął od Sharony wielką garść chusteczek

dezynfekcyjnych i przycisnął je sobie do ust i nosa.
Zacisnął też powieki, by oszczędzić sobie widoku morza
krów i łajna. Mnie ten widok również nie zachwycał, ale
cóż, choć droga była prosciutka jak strzała, nie mogłam
sobie pozwolić na zamykanie oczu.

Gdy tylko ranczo i jego zapachy znalazły się za na-

mi, Monk wychylił duszkiem sześć butelek wody Sierra
Springs, by oczyścić organizm z toksyn. Po dłuższej
chwili stworzyło to jednak zupełnie nowy problem,

-Musimy natychmiast wracać do San Francisco -
powiedział.
-Dlaczego? - zapytała Sharona.

82

background image

Monk nie chciał powiedzieć. Poruszył tylko nie-

zgrabnie ramionami. Zmienił pozycję. Powiercił się
trochę.

- Muszę się udać w pewne prywatne miejsce -

szepnął zawstydzony. — Z pewną prywatną sprawą.

- Chce ci się siusiu? — zapytała Sharona.
Spojrzałam w lusterko wsteczne. Monk płonął ze

wstydu.

-Świetnie - powiedział. - Teraz wszyscy w samo-
chodzie wiedzą!
-Jestem kierowcą—powiedziałam. - Jakkolwiek by
było, muszę o tym wiedzieć, prawda?
-Dobrze - zgodził się Monk. — Ale nikt więcej.
Niech to zostanie tylko między nami.
-Zatrzymamy się na najbliższej stacji benzynowej -
powiedziałam. - Będzie za jakieś siedem kilometrów.
-Chyba żartujesz -jęknął Monk.
-Jak to sobie wyobrażałeś, Adrianie? Postanowiłeś
nie korzystać z toalety przez cały czas pobytu w Los
Angeles?
-Taki był jeden z wariantów - odparł Monk.
-Gdybyśmy zawróciły, nie wytrzymałbyś aż do San
Francisco - mówiła Sharona. - Przyjmij to mężnie,
Adrianie. Nie masz wyboru. Musisz skorzystać z
toalety na postoju. Postój albo drzewo.

- To piekło na ziemi - jęknął Monk.
Powoli zaczynałam się z nim zgadzać.

Przed wejściem do toalety na stacji benzynowej

Monk włożył na siebie jednoczęściowy kombinezon
wyposażony w wentylator i filtr powietrza. Nie żartuję.
Był to kombinezon, którego używają lekarze

83

background image

Narodowego Instytutu Zdrowia, gdy mają do czynienia
z wirusem Ebola. Monk wkłada go, gdy musi zebrać
psią kupkę z trawnika przed domem.

Monk ogrodził obszar przed drzwiami toalety żółtą

taśmą policyjną, a potem zaczął dokładnie czyścić jej
wnętrze przemysłowymi środkami czystości, które
zabrał ze sobą w podróż.

Zazwyczaj czuję się w takich sytuacjach potwornie

zmieszana i samotna. Jeśli nie ma z nami kapitana
Stottlemeyera, muszę brać na siebie reakcje ludzi, którzy
albo są totalnie wkurzeni, albo cierpią z powodu
skandalicznych, kuriozalnych czy oburzająco sa-
molubnych czynności Mońka.

Jednak nie tym razem. Z Sharona czułam, że

wreszcie mam wsparcie.

Sharona traktowała całą sytuację jako coś najzu-

pełniej normalnego i jeśli zauważyła, że ktoś patrzy
prześmiewczo na Mońka, obrzucała go stalowym spoj-
rzeniem, odstraszając wszystkich ciekawskich.

Kiedy stanął przy nas mocno zdezorientowany kie-

rownik stacji i zaczął się skarżyć, że Monk blokuje
męską toaletę i odstrasza klientów swoim kombine-
zonem, Sharona załatwiła go przepięknie.

- Niech pan pomyśli minutę — powiedziała. - Ten

facet czyści panu toaletę i nie bierze za to ani centa. Tak
to panu przeszkadza? A może sam pan chciałby odwalić
taką robotę?

To wystarczyło. Właściciel stacji wrócił za kasę i

więcej nam nic nie mówił.

Wiedząc, że Monk jest pochłonięty czyszczeniem i

dezynfekowaniem toalety (w międzyczasie również
zapewne załatwieniem swoich potrzeb), poszłyśmy z
Sharona na hamburgera do Carl’s Jr po drugiej stronie
ulicy.

84

background image

Niestety nie potrafiłam się opędzić od myśli, że mój

podwójny Super Star z serem był swego czasu jedną z
krówek na ranczu koło autostrady. Ale byłam głodna i
nic już mnie nie obchodziło.

Jedząc, rozmawiałyśmy o trudnościach samotnego

wychowywania dziecka i jednoczesnego opiekowania
się Monkiem.

—To trochę tak, jakby człowiek samotnie wycho-
wywał dwoje dzieci - stwierdziłam.
—To jedno posprząta przynajmniej swój pokój —
rzuciła Sharona.
—I jeszcze twój — dodałam.

Odkryłam raptem, że łączy nas więcej, niż myślałam.

Coraz trudniej było mi nie lubić tej kobiety, nawet jeśli
miała zamiar zrujnować mi życie.

Załatwienie wszystkich spraw w toalecie zajęło

Monkowi półtorej godziny. Potem ruszyliśmy w dalszą
drogę. Do Los Angeles dotarliśmy około osiemnastej.
Mimo wieczornego szczytu na ulicach do przełęczy
Sepulveda nie jechało się żle. Przełęcz to miejsce, w
którym autostrada z San Diego przecina pasmo górskie
Santa Monica i wiedzie dalej w dół, ku nizinie, gdzie
leży Los Angeles. Autostrada, choć miała sześć pasów w
każdym kierunku, była zbyt wąska, by swobodnie
pomieścić pojazdy. Szybciej od tych jadących
samochodów szłabym na czworakach.

Może dlatego każdy prowadził SUV-a wielkości,

zdawałoby się, domu. Ludzie spędzają na autostradach
ogromną część swojego życia, więc doszli do wniosku,
że również w autach mogą sobie zapewnić komfort
domowych pieleszy.

SUV jadący przed nami miał wmontowane w oparcia

przednich siedzeń monitory, aby pasażerowie z tyłu
mieli przyjemność oglądania telewizji. W ten sposób

85

background image

mogłyśmy obejrzeć z Sharona program rozrywkowy
Entertainment tonight i jeszcze zdążyłyśmy się załapać
na najnowsze wiadomości.

Kiedy wreszcie wjechaliśmy na przełęcz, rozpostarł

się przed nami widok na nizinę Los Angeles i na to,
czym oddychają tu ludzie.

Monk tylko zerknął na gęstą, grubą warstwę smogu i

bez słowa założył maskę przeciwgazową, którą musiał
pewnie wyjąć z walizki, kiedy rozpakowywał
kombinezon.

Trudno było się dziwić, że zakłada maskę. Sama

chętnie bym to zrobiła.

Sharona zatelefonowała do porucznika Sama Do-

ziera. Prowadził akurat dochodzenie w jakimś anty
kwariacie w Brentwood, który, jak się okazało, znaj-
dował się niedaleko, więc postanowiliśmy się spotkać z
porucznikiem właśnie tam.

Zaskoczyło mnie, że Dozier nie miał nic przeciwko

temu. Domyśliłam się, że zapewne chciał się przekonać,
na czym polegają słynne zdolności Mońka.

Cóż, niebawem pan porucznik się przekona.

Będzie wielkie przedstawienie.

background image

9

Monk i rozporek

Nigdy nie jest łatwo zaparkować samochód w pobliżu
miejsca zbrodni, ale tym razem zadanie było szczególnie
trudne ze względu na prowadzone roboty drogowe.
Strumień aut musiał się przecisnąć przez prawdziwy
drogowy lejek. Ulica była zastawiona spychaczami,
jakimiś rurami i różnymi materiałami budowlanymi.

Skończyło się na tym, że byliśmy zmuszeni zapar-

kować dwie przecznice dalej, a potem przejść pieszo do
taśmy policyjnej ogradzającej wejście do antykwariatu,
mijając grupy licznych robotników i przygodnych
gapiów.

Monk nie cierpi tłumu. W tłumie bowiem zasadniczo

wzrasta prawdopodobieństwo otarcia się o drugą istotę
ludzką. Znaczy to, że musiałby jak najszybciej popędzić
do domu i trzykrotnie wziąć prysznic.

Dzisiaj nie mieliśmy na to czasu.
Wiedziałyśmy jednak z Sharona, co należy zrobić.

Wystarczyło nam spojrzeć na siebie, by sformować
osłonę i stworzyć wokół Mońka strefę, w której mógł
iść bez ocierania się o innych. Z trudem mi to prze-
chodzi przez gardło, ale muszę przyznać, że posiadanie
współasystentki zdecydowanie ma swoje korzyści.

Przy taśmie policyjnej czekał na nas policjant w cy-

87

background image

wilu, przeżuwający wolno wygaszone, obślinione cy-
garo. Miał przepite, podkrążone oczy, a jego policzki i
podbródek były tak obwisłe, że mógłby się podobać
bassetowi, a do tego brzuszysko przypominające mi, jak
wyglądałam w ósmym miesiącu ciąży.

- Porucznik Sam Dozier — przedstawił się, wycią

gając do Mońka rękę i unosząc taśmę, byśmy się pod
nią prześlizgnęli.

Monk uścisnął Dozierowi dłoń.
Z przyzwyczajenia równocześnie wyciągnęłyśmy z

Sharona chusteczki higieniczne. Monk wziął obie,
mądrze nie faworyzując żadnej z nas, i dokładnie wytarł
ręce.

- Nazywam się Adrian Monk. To moje asystent

ki, Natalie Teeger i Sharona Fleming, choć, jak się
domyślam, Sharonę miał pan przyjemność już po
znać — powiedział Monk, który w masce brzmiał ni
czym Darth Vader.

Dozier podał mi rękę, a potem odwrócił się do

Sharony.

-Bardzo mi przykro, że tyle musiała pani z synem
przejść, ale, jeśli mogę wyrazić własne zdanie, to
całkowita strata czasu - powiedział. - Sprawa mor-
derstwa EUen Cole została zamknięta, a zabójcą jest
pani mąż. Zgodziłem się na spotkanie tylko ze wzglę-
du na chęć podtrzymania dobrych stosunków służbo-
wych z policją w San Francisco.
-Jestem niezmiernie wdzięczna — powiedziała
Sharona.
-Co pan z tą maską? - zapytał zaciekawiony Dozier.
-Alergia - odparł Monk.
-Na co?
-Na Los Angeles - odpowiedział Monk. - Chciał-

88

background image

bym, żeby zabrał pan nas do domu Ellen Cole i opro-
wadził po miejscu zbrodni.

Monk wyciągał przed siebie dłoń, jakby osłaniał

oczy przed oślepiającym światłem słonecznym.

Ale słońce nie oślepiało.
—Będziemy musieli poczekać z tym do jutra, może
nawet dzień dłużej — powiedział Dozier. - Jak
widzicie, dzisiaj jestem zajęty.
—To musi być dzisiaj — podkreślił Monk, mrużąc
oczy i zerkając na Doziera ponad krawędzią dłoni.

Próbowałam odgadnąć, czego Monk nie chciał wi-

dzieć, ale możliwości było naprawdę wiele. Mógł to być
asfalt zrywany z jezdni, kontener na śmieci przed
sklepem, przenośna toaleta Porta Potti na końcu ulicy
lub choćby zaślinione cygaro między zębami Doziera.

—Nie wiem, czy pan zauważył - odparł Dozier. —
Ale prowadzę śledztwo w sprawie zabójstwa.
—Ib niech się pan z tym uwinie i idziemy.
—To nie takie proste — odpowiedział Dozier.
—Dla pana może nie - wtrąciła Sharona. — Ale dla
niego owszem.

Dozier spojrzał przeciągle na Mońka.

—Naprawdę?
—Pokaż mu, co potrafisz, Adrian - zachęcała Sha-
rona.
—Trochę jestem zdrętwiały... -powiedział Monk. —
Ostatnią sprawę rozwikłałem wczoraj czy nawet
przedwczoraj.
—Jeśli uda się panu zamknąć śledztwo, resztę swo-
jego czasu poświęcam dzisiaj dla was - zadeklarował
Dozier.
—Niech pan opowie, co się stało - poprosił Monk.
—To niezbyt skomplikowane - zaczął Dozier, wpro-

89

background image

wadzając nas do stojącego przy ulicy, urokliwego skle-
piku w stylu wiktoriańskim. - Zwykły napad, który
potoczył się niezgodnie z planem.

Monk opuścił rękę i podążył śladem Doziera, a my

podążyłyśmy śladem Mońka.

-Przed godziną wtargnął do sklepu jakiś facet, zabrał
z kasy gotówkę, zastrzelił właściciela i uciekł.
-Rzeczywiście wygląda na prostą sprawę — stwier-
dził Monk, odchylając się od stojącego na ulicy kon-
tenera na odpady budowlane, jakby ten miał go łada
moment zaatakować. - Co mówią świadkowie?
-Nie ma ani jednego świadka — odparł Dozier.
Odwrócił się do Mońka, który natychmiast podniósł
rękę, zasłonił oczy i uciekł wzrokiem. - Kontener
przesłaniał wejście do sklepu, a huk młotów pneu-
matycznych zagłuszył strzał z pistoletu. Nawet żona
właściciela nic nie słyszała, choć była na zapleczu.
Zresztą to bez znaczenia, wszystko mamy nagrane na
wideo.
-Skąd więc trudności? - zapytała Sharona.
-Wiemy, co się stało, ale nie wiemy, kto zabił. Twarz
mordercy skrywała narciarska maska. - Dozier stanął
w progu antykwariatu i wpatrzył się w Mońka. - Ma
pan jakiś problem ze mną?
-Ależ skąd takie przypuszczenie? - żachnął się Monk.
-Na mój widok zasłania pan oczy - odpowiedział
Dozier. - Jakbym wzbudzał w panu wstręt.

Miał rację. Więc jeszcze raz uważnie mu się przyj-

rzałam i dopiero wtedy zauważyłam. Dozier miał
rozpięty rozporek.

Monkowi nie przeszkadzało badanie zakrwawionych

zwłok osób, które spotkała nadzwyczaj gwałtowna
śmierć, ale nie potrafił spojrzeć na faceta z roz-

90

background image

piętym rozporkiem, spod którego widać było bokserki.

-Mam wrażliwe oczy - tłumaczył się Monk.
-Rozpiął się panu rozporek - powiedziałam Do-
zierowi.
-Cóż, nie ma tam nic, czego nie widziałby od dnia
swojego urodzenia - mruknął Dozier, zerknąwszy na
dół.
-Sęk w tym, że otwarty rozporek mu przeszkadza —
wyjaśniła Sharona. — Gdyby zapomniał pan zapiąć
jeden guzik w koszuli, reagowałby tak samo.
-Obiło mi się o uszy, że bywa pan niezrównoważony
— powiedział Dozier.
-Właśnie, że zrównoważony - odparł Monk. -Pan też
będzie zrównoważony, jeśli zapnie pan rozporek.
-Byłem z wizytą w naszej Porta Potti i zapewne było
mi spieszno, by stamtąd wyjść. - Pochylił się, po-
ciągnął jednym ruchem zamek błyskawiczny i
wszedł wolnym krokiem do antykwariatu. —Wielka
mi rzecz.

Gdy tylko Dozier odwrócił się plecami, sięgnęłam do

torebki po chusteczkę higieniczną.

Nie dla Mońka, dla siebie. Dobrze pamiętałam, że

przed chwilą sama uścisnęłam dłoń porucznika Do-ziera.
Wytarłam ręce, wrzuciłam chusteczkę do pojemnika i
weszłam za wszystkimi do antykwariatu.

W dzisiejszych czasach ludzie okrzykują antykiem

byle drobiazg, który ma ledwie tydzień. Moim zdaniem
jeśli coś ma być antykiem, to powinno być przynajmniej
dwa razy starsze ode mnie, a do tego jeszcze posiadać
jakiś walor artystyczny. W przeciwnym razie jest to
tylko przedmiot kolekcjonerski.

Sklepik zdecydowanie był pełen autentycznych

staroci. Na darmo by tu szukać pudełek z samocho-

91

background image

dzikami Nieustraszonego. Były za to wyroby z ceramiki,
meble, obrazy i rozmaite stare, głównie europejskie
bibeloty, na których metkach widniały trzy - lub nawet
czterocyfrowe ceny.

Antykwariat, choć mały, w żadnym razie nie był

obskurny ani zakurzony — co Monk z pewnością do-
cenił. Towary były wystawione z pomysłem, podświe-
tlone małymi, punktowymi halogenikami; jak w mu-
zeum.

Kasa stała na rzeźbionym, drewnianym biurku na

lewo od drzwi wejściowych. Na dywanie widać było
krwawe plamy. Ściana za biurkiem też była zbryzga-na
krwią.

Monk zerknął na kamery przemysłowe, przekręcił

śmiesznie głowę z jednej strony na drugą, a potem
spojrzał na otwartą kasę.

- Dlaczego ktoś napadł na sklepik? — zapytał.
—A dlaczego dokonuje się napadów rabunkowych?
— odparł zdziwiony Dozier. - Dla pieniędzy.
—Ale w takim sklepiku nie ma przepływu gotówki. -
To drogie antyki. Klienci płacą najczęściej kartami
kredytowymi.
-Cóż, sprawca widział tylko drogie przedmioty i
wiele się nie zastanawiał - mówił Dozier. - Nie
mamy do czynienia z profesorem Moriartym, lecz z
ćpunem, który potrzebował trochę forsy na kolejną
działkę.
-Ten ćpun był jednak na tyle bystry, by napaść na
sklep, którego z ulicy nie widać - zauważył Monk. -I
strzelić do właściciela w chwili, gdy pracowały mło-
ty pneumatyczne.
—Proszę mi wierzyć, za wiele pan nad tym my

śli - powiedział Dozier. — Widziałem setki takich za
bójstw. Proszę tędy, pokażę wam zapis wideo.

Dozier wprowadził nas na zaplecze, do ciasnego

92

background image

pomieszczenia bez okien, w którym honorowe miejsce
zajmował duży stół, zarzucony przyborami i materiałami
do pakowania: bloczkami naklejek UPS, nożyczkami,
taśmami na uchwytach i rolkami folii pęcherzykowej.
Do stołu były podwieszone olbrzymie worki wypełnione
styropianowym granulatem, zakończone u dołu
lejkowatym otworem, przez który zasypywało się puste
miejsca w pakowanych kartonach.

Naelektryzowane styropianowe granulki plątały się

wszędzie, na podłodze i na stole. Gdy tylko weszliśmy
do środka, kawałki styropianu przyczepiły się nam do
kostek.

Na taborecie przy stole siedziała kobieta. Oczy miała

przekrwione i podpuchnięte, nos czerwony, a policzki
mokre od łez. Najwyraźniej była to żona właściciela
sklepu; niska, szczupła, w wieku ponad trzydziestu lat.
Mimo widocznego bólu po stracie męża, uderzała
dostojnością i inteligencją. Może dlatego, że siedziała
wyprostowana z podniesioną głową i oczami skupionymi
trzeźwo na jakimś czarnoskórym detektywie, który
spisywał jej zeznania. Z trudem powstrzymywałam
odruch, by strzepnąć dwie styropianowe granulki, które
przylgnęły jej do nogi.

Prawdę mówiąc, zdziwiłam się, że Monk mnie do

tego nie zmusił, ale sam był zajęty strzepywaniem
styropianu, który uczepił się jego ubrania. Patrząc na
ruchy Mońka, można by pomyśleć, że nie jest to zwykły
styropianowy granulat, ale pijawki, które wysysają z
niego krew.

— Zapewne będzie pani chciała wyjść, pani Davi-

doff — powiedział Dozier, wskazując głową magneto-
wid i monitor na półce. - Musimy jeszcze raz przejrzeć
taśmę z nagraniem.

Pani Davidoff wstała i spojrzała na Mońka.

93

background image

-Dlaczego nosi pan maskę przeciwgazową? - za-
pytała.
-Chodzi o zatoki - odparł Monk. - Nie chciałbym ich
stracić.

W tej chwili Monk potrącił ustawioną pod drzwiami

pryzmę pudeł, przygotowanych dla posłańca UPS. Z
maską na twarzy miał słabe widzenie peryfe-ryczne.

Pani Davidoffw ostatniej chwili złapała pudła, nim

zwaliły się na podłogę.

-Ostrożnie — powiedziała. — To bardzo delikatne
antyki, które czekają na wysyłkę.
-Przepraszam - odrzekł Monk.

Pani Davidoff odwróciła się do Doziera.

-Posłaniec z UPS powinien być lada moment. Będzie
mógł zabrać te pudła? Jeśli nie zostaną wysłane
dzisiaj, może już nigdy ich nie wyślę. Nie sądzę, bym
miała siłę, żeby jeszcze kiedyś tu przyjść.
-Żaden problem — zapewnił ją Dozier. - Osobiście
dopilnuję, aby zostały wysłane.
-Dziękuję - odpowiedziała pani Davidoff i wyszła z
zaplecza z czarnoskórym detektywem.
-Kobieta z klasą - powiedział Dozier z uznaniem w
głosie. — Jeszcze dobrze się trzyma, ale będzie miała
twarde lądowanie. Nieraz to oglądałem.

Dozier włączył telewizor i wcisnął przycisk „Play" w

magnetowidzie. Film, nagrany z kamery wiszącej nad
biurkiem, miał wyraźne, czyste kolory. Brakowało tylko
dźwięku. Przy biurku siedział nad jakąś dokumentacją
starszy mężczyzna, równie elegancki jak pani Davidoff.
Na czubku głowy miał niewielką łysinę, którą
najwyraźniej próbował zasłaniać resztą włosów.

Monk nie zwracał na film większej uwagi, zajęty

ustawianiem pudeł według rozmiaru. Przynajmniej

94

background image

na jakiś czas przestały go zajmować styropianowe
granulki przyczepione do nóg.

Przeniosłam wzrok z powrotem na monitor w mo-

mencie, kiedy na ekranie pojawił się bandyta. Był
wysoki, miał szerokie barki, klatkę piersiową jak beczka
i kominiarkę na twarzy. Kominiarka, podobnie jak
rękawiczki i golf, była czarna. Z powodu usytuowania
kamery widać go było jedynie od pasa w górę.

Pan Davidoff podniósł wzrok. Bandyta omiótł bronią

pomieszczenie, jak czynią w filmach gangsterzy, i zaczął
podchodzić do biurka. Pan Davidoff otworzył kasę i
wygarnął z niej ledwie kilka banknotów. Bandyta wciąż
się zbliżał. Właściciel wyjął całą szufladkę,
najwidoczniej chcąc pokazać, że nie ukrywa pieniędzy.
W tym momencie bandyta strzelił. Choć nie było
dźwięku, wszyscy aż podskoczyli.

Obejrzałam się na Mońka, który podniósł oczy na

telewizor w chwili, kiedy bandyta wybiegał ze sklepu.

- Dobrze, że pani Davidoff nie musiała tego oglą

dać — powiedział porucznik Dozier. — Wyobraźcie so
bie państwo, że oglądacie, jak ktoś zabija wam współ
małżonka.

Ja mogłam to sobie wyobrazić. Nawet nieraz sobie

wyobrażałam. Jeśli istnieje taśma z zapisem śmierci
Mitcha, to mam nadzieję nigdy się o niej nie dowiedzieć.

Dozier przewinął taśmę do momentu, w którym

pojawia się pani Davidoff. Zgodnie z licznikiem czasu
na magnetowidzie stało się to pięć minut po zabójstwie.
Kobieta podbiegła do męża i zaczęła krzyczeć, co w
ciszy robiło potężniejsze i jeszcze bardziej przejmujące
wrażenie.

—Niech pan zatrzyma obraz - powiedział raptem

Monk.

95

background image

Dozier wykonał polecenie. Zastygły na ekranie,

pełen udręki obraz pani Davidoff przywodził na myśl
słynny Krzyk Edvarda Muncha. Dłonie na policzkach,
przerażone oczy, usta otwarte w niemym skowycie
płynącym z samych trzewi.

Doskonale wiedziałam, co czuła.

Monk podszedł do ekranu, przyjrzał się dokładnie

obrazowi i poruszył niezgrabnie głową, raz w jedną, raz
w drugą stronę.

Rozwikłał zagadkę morderstwa.
Wiedziałam to, a krótkie spojrzenie na uśmiech

Sharony mówiło mi, że ona również to wie.

-Wiem już, gdzie znaleźć człowieka, który zabił pana
Davidoffa - oświadczył Monk.
-Wie pan? - zdumiał się Dozier.
-Proszę za mną — powiedział Monk.

Monk wyszedł z powrotem do sklepiku i poprowa-

dził nas wprost do pani Davidoff, która siedziała na
starej kanapie, konsekwentnie starając się nie patrzeć w
stronę biurka, gdzie został zamordowany jej mąż.

- Pani Davidoff, ma pani styropian na kostce -

oświadczył Monk.

Kobieta spojrzała przelotnie na nogę.
-To teraz mój najmniejszy problem. - W jej głosie
brzmiało zmęczenie.
-Przeciwnie - odparł Monk. — To najstraszniejsze,
co mogło się pani kiedykolwiek przytrafić.

Pani Davidoff odchyliła się, jakby poczuła nieznośny

smród.

- Dzisiaj zginął mój mąż. Naprawdę uważa pan,

że to mniej ważne niż drobina materiału do pakowa
nia na spodniach? Czy pan z byka spadł?

- To Adrian Monk, konsultant wydziału zabójstw

policji w San Francisco - wyjaśnił porucznik Dozier

96

background image

i spojrzał na Mońka. - Pan też ma styropian na spod-
niach.

Monk wydał z siebie zdławiony krzyk, zaczął gwał-

townie podskakiwać i wywijać nogą na wszystkie strony,
próbując strzepnąć granulki ze spodni.

-Jest trochę pokręcony - wyjaśnił Dozier.
-Widzę - stwierdziła pani Davidoff.
W tej chwili znienawidziłam ich oboje. Kim byli,

żeby "wydawać sądy o Adrianie Monku? Dozier to cho-
dząca groteska, a pani Davidoff, pomijając jej potworną
tragedię, to tylko arogancka snobka. Choć z drugiej
strony... Monk podskakiwał na jednej nodze, w masce
przeciwgazowej na głowie. Trudno mówić, by coś ta-
kiego stawiało go w najlepszym świetle.

- Niech panją aresztuje, poruczniku-powiedział

Monk, wciąż podskakując. - To jest ten człowiek, to
ona zabiła swojego męża.

Może to bardzo dziwny sposób na informowanie, kto

zabił, ale Monk się wyraził dość jasno. Natychmiast
poczułam, że moja niechęć do pani Davidoff była jak
najbardziej usprawiedliwiona.

-To bezsens - żachnęła się pani Davidoff. - Kiedy
zginął mąż, byłam na zapleczu.
-Widział pan przecież zapis kamery przemysłowej —
wtrącił Dozier. - Davidoffa zabił barczysty męż-
czyzna, wyższy od pani Davidoff co najmniej o trzy-
dzieści centymetrów.
-To jeszcze nic nie znaczy - odparł Monk.

W tej chwili, w trakcie swoich wygib&sów, Monk

Zawadził nogą o stoliczek do kawy i strącił z niego wazę
wartą sześćset dolarów. Złapałam wazę, zanim
gruchnęła o podłogę, a Monk zdołał strzepnąć ze spodni
ostatnią granulkę styropianu. Wyprostował się,
obciągnął rękawy i stanął twarzą do nas. Wiedzia-

97

background image

łam, co nastąpi. Monk zamierzał teraz opowiedzieć nam,
jak jego zdaniem doszło do morderstwa.

To nieodzowny rytuał. Nie robił tego dla poklasku

ani żeby kogoś upokorzyć. Robił to wyłącznie dla
siebie.

Była to chwila, w której mógł poczuć, że wszystko

ułożył w odpowiednim porządku i przywrócił wszech-
światowi ład. Jedyna chwila, w której czuł się naprawdę
wolny od lęków i fobii. Czyniła go pełnym
-przynajmniej na ten krótki moment.

Potem jednak znowu zauważał coś, co nie pasowało

do całości, albo uświadamiał sobie nagle, że jest
narażony na działanie jakiegoś zarazka, albo przypo-
minał sobie, że nadal nie rozwiązał zagadki morderstwa
swojej żony, i w jednej chwili wszystkie lęki wracały z
pełną mocą. I znowu zaczynał mozolnie porządkować
świat, który go oszukał.

- Oto, co się stało — zaczął Monk.

Wyjaśnił, że pani Davidoff przebywała na zapleczu i

czekała, aż robotnicy zaczną pracować młotami
pneumatycznymi. Następnie owinęła sobie piersi ban-
dażami, założyła na ramiona poduszeczki i włożyła buty
na bardzo wysokich obcasach. W ten sposób ukryła
kobiecy wygląd, poszerzyła sobie barki i dodała wzrostu.
Włosy ukryła pod kominiarką, a żeby zasłonić szyję,
włożyła golf. W przeciwnym razie brak jabłka Adama
zdradziłby jej płeć. Pani Davidoff wyszła ze sklepiku
tylnymi drzwiami i obeszła go boczną alejką. Zaciągnęła
kominiarkę na twarz, wbiegła od frontu i zastrzeliła
męża. Potem wybiegła, wróciła tą samą alejką na
zaplecze, zdjęła przebranie i weszła do sklepiku, by
odegrać płaczliwą scenę przed kamerą.

Kiedy Monk skończył, Dozier spojrzał na niego

szeroko otwartymi oczami.

98

background image

-To najbardziej niedorzeczna historia, jaką w życiu
słyszałem.
-To jeszcze nic - wtrąciła Sharona. - Kiedyś Adrian
oskarżył o morderstwo faceta, który w czasie, gdy
popełniono zbrodnię, leżał pogrążony w śpiączce.
-I ludzie nadal poważnie go traktują? - nie dowierzał
Dozier.
-Cóż, nie pomylił się — dokończyła Sharona.
-Nie pomylił się!? - zapytał Dozier.
-To nie ma nic do rzeczy - wtrąciła pani Davi-doff. -
Uważam te zarzuty za pozbawione elementarnej
wrażliwości, oburzające i absolutnie nikczemne.
-Typowa reakcja mordercy — skomentowałam.
-Pani się myli — powiedział do mnie Dozier i od-
wrócił się do Mońka. - Pan również. Nie ma ani dro-
biny dowodu, który potwierdzałby pańską tezę.
-Jest to - Monk wskazał palcem styropian na nodze
pani Davidoff.
-To? - zapytał Dozier.
-To? - zapytała pani Davidoff.
-Styropian jest naładowany elektrostatycznie.
Przyczepia się do wszystkiego i do każdego, kto się
pojawi na zapleczu — mówił Monk. - Powinna była
pani zobaczyć zapis z kamery wideo przed
przybyciem policji.
-Nigdy nie będę chciała tego oglądać - odparła pani
Davidoff.
-To był jednak wielki błąd z pani strony - stwierdził
Monk. - Gdyby pani obejrzała zapis, spostrzegłaby
pani na plecach zabójcy granulkę styropianu. To
znaczy, że zabójca musiał być wcześniej na zapleczu.
Tylko pani tu była, nikt inny. W ten sposób zapis wi-
deo, który w pani zamyśle miał wykluczyć panią jako
podejrzaną, w praktyce jest przyznaniem się do winy.

99

background image

-Cały dzień kręciłam się między zapleczem a skle-
pikiem — tłumaczyła pani Davidoff. — Widocznie
wniosłam trochę styropianu do sklepu, tak jak ten
kawałek na nodze teraz, a potem styropian przywarł
w jakiś sposób do pleców zabójcy.
-Logiczne — stwierdził Dozier. — W naszym po-
licyjnym światku mówimy, że takie wyjaśnienie „ma
ręce i nogi". Zresztą, nawet gdyby miał pan rację, a
przecież pan jej nie ma, gdzie jest maska i broń
przestępcy?
-Zapakowane i gotowe do wysyłki do Madison w
stanie Wisconsin. Są w tych kartonach, po które
niebawem ma przyjechać posłaniec UPS - powiedział
Monk. - Dlatego właśnie pani Davidoff nalegała, by
wysłać je jeszcze dzisiaj.

Dozier odwrócił się i spojrzał na panią Davidoff,

która patrzyła na Mońka z taką nienawiścią w oczach, że
bałam się, iż lada moment skoczy mu do gardła.

- Czy otworzyć kartony i udowodnić mu, że jest

pani niewinna? — zapytał.

Nie odpowiedziała. Świdrowała tylko Mońka groź-

nym spojrzeniem.

- Pani Davidofi? - powiedział głośniej porucznik

Dozier.

Davidoff zamrugała i spojrzała na Doziera.

- Dalsze pytania proszę kierować do mojego ad

wokata. Skończyliśmy rozmowę.

Dozierowi opadła szczęka. Naprawdę. Jego usta

pozostały otwarte, jakby coś sparaliżowało mu mięśnie.
Trwało to chwilę, ale w końcu zdołał się opanować.
Skinął ręką na któregoś z detektywów.

- Odczytaj tej pani jej prawa — powiedział. - Po

tem zawiadom sędziego Mooneya. Potrzebny nam
nakaz rewizji, żeby otworzyć pudła na zapleczu. I przy-

100

background image

pilnuj, do cholery, żeby wcześniej nie wywiozło ich
UPS.

Sharona położyła rękę na ramieniu Mońka. Ten

wzdrygnął się, czując dotyk, ale Sharonie to nie prze-
szkadzało.

—Tak wiele czasu minęło, odkąd ostatni raz wi-
działam, jak pracujesz, że zapomniałam już, jak bar-
dzo to lubię.
—Jak można tego nie lubić? — zapytał Monk.
—Mogłabym coś powiedzieć na ten temat - mruk-
nęła pani Davidoff.

background image

10

Monk małe jagnię miał

Kiedy dotarliśmy do domu Ellen Cole w Santa Moni-ca,
oddalonego zaledwie kilka kilometrów od antykwariatu,
zapadał już zmrok.

Ellen mieszkała w malutkim bungalowie w stylu

hiszpańskiego odrodzenia, z białymi ścianami zdobio-
nymi sztukaterią, łukowymi oknami, trójkątnymi
szczytami po bokach i dachem krytym czerwoną da-
chówką. Łukowe frontowe wejście było ozdobione
płytkami z kwiatowym ornamentem. Bungalow był
wprost uroczy.

Od kiedy ogrodnik pani Cole znalazł się w więzie-

niu, frontowy ogródek zdążył zarosnąć, ale nie trzeba
było wielkiej wyobraźni, by się domyślić, jak pięknie
musiał wyglądać, gdy był zadbany.

- Co za zbrodnia - wyszeptał Monk.

Stał na chodniku przed domem, a maska przeciw-

gazowa tak ciasno opinała mu głowę, że chyba tylko
cudem do jego mózgu dochodziła jeszcze krew.

-Dlatego tu przyjechaliśmy - stwierdził Dozier.
-On mówi o trawie - powiedziała Sharona.
-Dlaczego nikt z tym nic nie robi? — zapytał Monk. -
To policzek dla rodzaju ludzkiego.
-Trwa spór o własność nieruchomości - wyjaśnił
porucznik Dozier. - Ellen Cole zapisała wszystko
swojej drugiej połowie, ale jej rodzice
zakwestionowali

102

background image

testament, ponieważ krótko przed morderstwem para
zerwała ze sobą w wielkiej kłótni i zaczęła toczyć spór o
dom oraz przyznanie opieki nad dwuletnim dzieciakiem.

Monk, Sharona i ja patrzyliśmy na Doziera ze zdu-

mieniem. Dozier odwzajemnił spojrzenie.

—Co?-zapytał.
—Nie wspominał pan wcześniej, że Ellen Cole prze-
chodziła gorzkie rozstanie - powiedziała Sharona.
—Po co miałbym o tym mówić? — zdziwił się Do-
zier.
—Ponieważ jej kochanek miał o wiele poważniejszy
motyw, aby ją zabić, niż Trevor — powiedziała Sha-
rona.
—Ale ona jej nie zabiła - oświadczył z przekonaniem
Dozier.
—Ona? - zapytał Monk.
—Ellen Cole była lesbijką — wyjaśnił Dozier. — Do
chwili zerwania mieszkała tu z kochanką, Sally Jen-
kins, oraz ich dzieciakiem.
—Zatem Sally mogła znać kod wyłączający alarm
-powiedziałam.
—Jeśli Ellen wcześniej go nie zmieniła — powie-
dział Dozier.

—Sprawdził to pan? — zapytała Sharona.
Porucznik nie odpowiedział, co znaczyło, że nie

sprawdził.

—Może Ellen niespodziewanie wróciła do domu
wcześniej i zaskoczyła Sally - mówiła Sharona. —
Zaczęły się szamotać i w czasie szarpaniny Sally
uderzyła ją lampą.
—Ta hipoteza ma jeden słaby punkt - powiedział
Dozier.
—Taki, że zawalił pan śledztwo? -zapytała Sharona.

103

background image

Dozier puścił tę złośliwość mimo uszu.
-Sally Jenkins nie mogła tego zrobić — powiedział.
— W czasie gdy zamordowano Ellen Cole, Jenkins
była w Sacramento, gdzie składała zeznania przed
stanową komisją senacką pracującą nad ustawą lega-
lizującą małżeństwa homoseksualne. W naszym po-
licyjnym światku nazywamy coś takiego „żelaznym
alibi".
-Nie takie alibi udawało się panu Monkowi obalić -
powiedziałam, odwróciłam się do Mońka i zoba-
czyłam zaskoczona, że klęczy na trawniku, mierzy
palcem długość źdźbeł i przycina je cążkami do pa-
znokci.
-Adrian - zawołała Sharona. - Co ty robisz?
-Ścinam trawę - odparł Monk, choć trudno było
zrozumieć jego mamrotanie spod maski.
-W takim tempie zajmie to panu miesiąc - za-
uważyłam. —Akiedy pan skończy, wszystkie obcięte
przez pana źdźbła znowu trzeba będzie przycinać. W
ten sposób może pan ścinać trawę do końca życia.
-Jakoś przeżyję - odparł Monk, ścinając kolejne
źdźbło.

Sharona jęknęła głośno, chwyciła Mońka za pasek

maski przeciwgazowej i zmusiła, by stanął na nogi.

- Adrian. Prowadzimy dochodzenie w sprawie

morderstwa. Skoncentruj się!

Następnie wyrwała mu z ręki cążki i wrzuciła je do

torebki.

-Oddam ci, jak skończymy — orzekła i rzuciła mi
gniewne spojrzenie. - Jesteś dla niego za miękka.
-Próbuję być delikatna i wyrozumiała — broniłam
się. - Moim zdaniem w dłuższej perspektywie to
przynosi większy pożytek.

104

background image

- Skąd ci to przyszło do głowy? Gdybym trakto

wała go tak jak ty, wkładałby maskę przeciwgazową
przy każdy wyjściu z domu.

Po krótkiej chwili Sharona zdała sobie sprawę z

absurdu sytuacji.

-Teraz robi to tylko od czasu do czasu - dodała.
-To krok naprzód - ocenił Dozier.

Monk podszedł alejką pod dom, z uniesionymi dłoń-

mi z obu stron twarzy, nie chcąc oglądać nieskoszo-nej
trawy.

Dołączyliśmy do niego na ganku, gdzie Monk z

uwagą przyglądał się drzwiom.

-Nie ma śladu włamania - stwierdził.
-Wszedł przez otwarte okno - wyjaśnił Dozier.
-Nie ma w domu alarmu?
-Jest. Trevor musiał znać kod - powiedział Dozier.
-Jakim cudem? — żachnęła się Sharona.
-To nietrudne — powiedział Monk.
-Nietrudne?
-Czy alarm jest w tej chwili włączony? - zapytał
Monk.

Dozier przytaknął.

-Niech pan otworzy drzwi, ale nie wyłącza alarmu —
powiedział Monk. - Ja wyłączę alarm.
-Jasne.

Dozier przekręcił klucz w zamku i otworzył szeroko

drzwi, w jednej chwili aktywując alarm.

Rozległo się głośne elektroniczne buczenie niczym

syrena podczas czerwonego alarmu na statku ko-
smicznym Enterprise w Star Treku.

Tak, wiem, to już moje drugie porównanie do Star

Treka, ale zauważcie, ile drobiazgów z tamtego filmu
funkcjonuje dzisiaj w naszym życiu codziennym.
Spójrz-

105

background image

cie na te telefony komórkowe z klapkami albo na
przechodniów ze słuchawkami bluetooth w uszach,
podobnymi do tych, które miał porucznik Uhura, i po-
wiedzcie, że nie mam racji.

Monk stanął przy klawiaturze wyłącznika alarmu i

przyjrzał się jej z całą uwagą.

- Kod jest taki: jeden, dwa, jeden, dwa, trzy, trzy,

trzy.

Byłam zdumiona.

-Skąd pan to wie?
-Klawisze z jedynką, dwójką i trójką są bardziej
zabrudzone od pozostałych - stwierdził Monk, wcho-
dząc do pokoju gościnnego z wyciągniętymi przed
siebie rękami, niczym reżyser szukający dobrego
ujęcia.

Dom był niewielki, miał najwyżej sto trzydzieści

metrów kwadratowych, i bardzo przytulny, na kanapach,
fotelach i krzesłach leżało mnóstwo puszystych
poduszek, a na ścianach wisiało dużo obrazów, w więk-
szości pejzaży.

-Ale skąd pan wiedział, jaka jest kolejność cyfr?
-zapytałam. - Istnieją chyba tysiące możliwych kom-
binacji.
-Pan Monk wpadł na to tak samo jak Trevor -wtrącił
Dozier i wklepał kod do systemu; kolejne przy-
ciśnięcia ułożyły się w melodię kołysanki Marysia
małe jagnię miała
i po chwili alarm umilkł. - Pracu-
jąc w ogrodzie, Trevor musiał usłyszeć kołysankę,
gdy Cole wyłączała alarm.
-Przez jazgot kosiarki do trawy, dmuchawy do liści i
buczącego alarmu? - wątpiła Sharona.

Zdawało się, że idąc wolno przez pokój gościnny,

Monk kołysze się w takt melodii, którą przed chwilą
słyszał. To był jednak jego pląs obserwacyjny, sposób
na spostrzeżenie w pokoju najdrobniejszych szczegó-

106

background image

łów, na wyczucie - niewidocznych niczym buddyjska
karma — śladów tego, co tu się wydarzyło.

—Może akurat nie kosił trawy i nie odgarniał liści? -
powiedział Dozier. - Może stał i z nią rozmawiał?
—To by znaczyło, że Cole była naprawdę głupia
-podsumowała Sharona.
—Nic dziwnego, że już nie żyje - dokończył z prze-
kąsem Dozier.
Wciąż byłam pod wrażeniem tego, jak Monk odgadł

kod alarmowy, i dziwiłam się, że tylko ja jedna — nawet
Dozier tym się nie przejął.

—Nie zdumiewa pana, jak łatwo pan Monk odgadł
kod alarmowy? - zapytałam.
—Niezupełnie - odparł Dozier. - Ian Ludlow też go
szybko odgadł.
—Ten pisarz? - zapytała Sharona, najwyraźniej
zaskoczona. - Był tutaj?
—Ludlow wspomaga mnie czasem przy bardziej
zagadkowych sprawach. Jest takim naszym
Adrianem Monkiem - wyjaśnił Dozier, po czym
dodał szeptem: -Tyle że nie jest szurnięty.

Dobrze wiedziałam, kim jest łan Ludlow. Trudno

było nie wiedzieć. Człowiek nie mógł wejść do samolotu
na jakimkolwiek lotnisku, nie widząc za pazuchą u
każdego pasażera książki z detektywem Marsha-kiem w
roli głównej. Czasem się zastanawiałam, czy nie weszło
w życie rozporządzenie Federalnego Zarządu Lotnictwa
Cywilnego, nakazujące podróżnym czytać kryminały
Ludlowa.

Swoją drogą Ludlow musiał mieć zastęp krasnali

piszących mu książki, bo zdawało się, że na stojakach
przed hipermarketowymi kasami (na prestiżowym i ho-
norowym miejscu, obok „Star" i „National Enąuirer") co
miesiąc się pojawia nowy tytuł.

107

background image

Porucznik Disher, który swego czasu uczęszczał na

wieczorowe wykłady Ludlowa na uniwersytecie
Berkeley, określił go jako „Tołstoja ulic nędzy".

Zerknęłam na Mońka, który nadal wszystko pie-

czołowicie oglądał, przerywając co pewien czas oglę-
dziny, aby ułożyć poduszki na kanapie według wiel-
kości, wyprostować obrazy na ścianie lub ustawić
książki na półce w porządku alfabetycznym. Taki był
jego sposób działania i nie miałam śmiałości mu w tym
przeszkadzać.

—Byłem konsultantem Ludlowa, gdy pisał kil

ka ostatnich książek — pochwalił się Dozier. — On dbał
o stronę emocjonalną dzieła. Ja o jego chłodny re
alizm.

-Domyślam się zatem, że w następnej książce
detektyw Marshak będzie miał cały czas otwarty roz-
porek - powiedziała Sharona. -1 wyśle do Wisconsin
narzędzie zbrodni, którym posłużył się zabójca.
-Co tu robił Ludlow? - wtrąciłam szybko w nadziei,
że powstrzymam Doziera od wyciągnięcia pistoletu i
zastrzelenia Sharony za tę złośliwość.
—Zaintrygowała go sprawa — powiedział Dozier.


Dopóki się nie pojawił, mieliśmy tylko zwłoki pani
profesor z wydziału studiów nad kulturową tożsamo
ścią płci uniwersytetu UCLA. Sprawdziliśmy kochan
kę, studentów, ale nie wypłynął żaden podejrzany.
Dopiero Ludlow pomógł nam odkryć ślady prowadzą
ce do p a n i męża.

Chociaż Dozier mówił do mnie, dwa ostatnie słowa

skierował wyraźnie do Sharony, jakby miały stanowić
dwa mocne sierpowe.

Zresztą tak właśnie Sharona je odebrała, ale zasłużyła

sobie za niedawną zgryźliwość pod adresem jego
konsultacji przy powstawaniu książki.

108

background image

- Czy tutaj znaleźliście ciało? - zapytał z daleka

Monk.

Tak pochłonęła mnie wymiana zdań z Dozierem, że

zupełnie zapomniałam o Monku, który zdążył już przejść
korytarzem do głównej sypialni.

Na środku stało duże łóżko z baldachimem, zakryte

poduszkami i puchatą, falbaniastą narzutą. Miałam
ochotę położyć się w tym łóżku z dobrą książką w ręku i
nigdy z niego nie wychodzić.

Po obu stronach łóżka stały identyczne szafki nocne.

Na jednej z nich stała lampa, na drugiej nie. Wiedziałam
już, skąd pochodziło narzędzie zbrodni.

Przed poznaniem Mońka nie zauważałam takich

szczegółów. Ale z drugiej strony przed poznaniem
Mońka nie wyobrażałam też sobie, by co tydzień można
było myć klamki w zmywarce do naczyń.

Na wprost łóżka wisiał na ścianie płaski ekran

telewizyjny, tuż nad zestawem kina domowego i wieżą
stereo.

Z jednej strony pokoju znajdowały się rozsuwane

drzwi prowadzące na patio w ogródku na tyłach domu, a
z drugiej strony stały pod ścianą komoda i toaletka.

Monk stał przy szafie Ellen Cole, przyglądając się

uważnie śladom krwi na dywanie pod swoimi nogami.

-Kiedy ją znaleźliśmy, leżała tutaj - powiedział
Dozier. - Tył jej głowy był jedną krwawą masą.
-Mógłby pan pokazać mi dokładnie, jak leżała?
-poprosił Monk.

Dozier podciągnął spodnie i zwinął się w kłębek na

podłodze twarzą do komody, uważając, by nie położyć
głowy na przyschniętych śladach krwi.

Monk przykucnął obok Doziera i uważnie przypa-

trywał się pozycji, w jakiej leżał porucznik. Wyciągnął
przed siebie otwarte dłonie, jakby chciał je ogrzać przy

109

background image

ognisku, a potem zrobił powolny piruet, odwracając się
twarzą do garderoby.

Podszedł do garderoby i otworzył podwójne drzwi.
Wszystkie ubrania wiszące na drewnianym drągu

odsunięte były na bok. Za nimi pod ścianą stało kilka
niedużych pudeł. Na podłodze leżały buty, wyraźnie
odsunięte, by zrobić miejsce na jedno pudło.

Monk potrząsnął głową i syknął cicho.
—Coś nie tak, Adrianie? — zapytała Sharona.
—Wszystko—powiedział smutnym głosem Monk.—
To nie Trevor zabił Ellen Cole.

background image

11

Monk przejmuje sprawę

Poczułam wielką radość, że się nie myliłam co do
Trevora, a zarazem ulgę, że moja posada nie jest za-
grożona. Ale jednocześnie zrobiło mi się potwornie żal
Sharony, która usiadła teraz na skraju łóżka El-len Cole i
objęła się ramionami.

—O Boże — powiedziała cicho. — Co ja zrobiłam.
Dozier zerwał się na nogi.
—On nie ma racji! - krzyknął.
Sharona pokręciła głową.
—W kwestii morderstw nie myli się nigdy. Nigdy.
—Tym razem nie ma tu żadnych styropianowych
granulek - mówił Dozier. — Trevor zabił. Wszystkie
dowody świadczą przeciwko niemu.
—Tylko wówczas, gdy nie widzi pan dowodów
świadczących o czymś innym.
—Na przy kład jakich?
—Według pańskiej hipotezy Ellen niespodziewanie
wróciła wcześniej do domu i przyłapała Trevora na
kradzieży. W związku z czym Trevor uderzył ją
lampą i uciekł.
—Tak właśnie było - powiedział Dozier.
—Dlaczego jednak Trevor nie uciekł do ogrodu,
słysząc, jak Cole wchodzi do domu?
—Może wcale jej nie słyszał - odparł Dozier. -

111

background image

Może myślał, że nie uda mu się uciec niepostrze-

żenie, więc się ukrył w garderobie.

-To niemożliwe - powiedział Monk.
-Dlaczego? — zapytał Dozier. — Garderoba była
przecież tuż za nim.
-Dlaczego więc nie poczekał w niej, aż Cole wyjdzie
znowu z domu? — zapytałam.
-Może spanikował. Może pani Cole otworzyła gar-
derobę i go zobaczyła? — spekulował Dozier. —
Rzuciła się do telefonu, aby zadzwonić po policję,
więc złapał lampę i uderzył ją od tyłu.
-Wszystko tylko „może".
-Bo Trevor nie chce nic powiedzieć - ciągnął Dozier.
- Dowody jednak jasno wskazują, co tu zaszło.
-Oczywiście, że wskazują - włączył się Monk. -Nie
myślał pan może, że czas sprawdzić sobie wzrok?
-Jest pewne, że ktoś się ukrył w garderobie —
stwierdził Dozier.
-Prawda — przyznał Monk. - Niech pan jednak
spojrzy, jak są ułożone pudła. Ktoś odsunął ubrania i
ustawił na środku jedno z pudeł, by mieć na czym
usiąść. To znaczy, że zabójca miał dużo czasu.
Musiał długo czekać na pojawienie się w domu Ellen
Cole i chciał, żeby było mu wygodnie.
-A może pudła były tak poukładane wcześniej?
-wyraził przypuszczenie Dozier. - Trevor odsunął tyl-
ko ubrania, żeby zrobić sobie kryjówkę.
-Ale Cole została uderzona w tył głowy i upadła na
twarz. Gdyby wyskoczył nagle z garderoby i sięgnął
po lampę na nocnym stoliczku, kobieta zdążyłaby się
odwrócić w jego kierunku i stanąć do niego przodem,
a to znaczy, że zostałaby uderzona w bok głowy, a
nie w tył - tłumaczył Monk. - Gdyby z kolei uderzył
ją, gdy wybiegała z sypialni, jej ciało leżałoby w
progu

112

background image

lub w korytarzu, ale na pewno nie przy garderobie. Fakt,
że została uderzona od tyłu, dowodzi, że ten, kto ją zabił,
miał lampę w ręku już wtedy, kiedy się ukrywał w
garderobie. Nie możemy więc mówić o napastniku,
który jest zaskoczony i atakuje w akcie desperacji. W
naszym policyjnym światku nazywamy coś takiego
„morderstwem z premedytacją".

Mimowolnie się uśmiechnęłam, słysząc ostatnią,

wygłoszoną protekcjonalnym tonem, uwagę. Najwy-
raźniej Monk był bardziej skoncentrowany na tym, co
mówi Dozier, niż mi się wydawało.

- Jestem najpotworniejszą żoną na świecie —

stwierdziła cicho Sharona. — Nie dziwiłabym się Tre-
vorowi, gdyby nie chciał mnie więcej widzieć.

Usiadłam przy niej i wzięłam ją za rękę.
-Nie myśl tak źle o sobie, Sharona - pocieszyłam ją. -
Trevor również jest winien, że tak zareagowałaś.
Gdyby nie zwodził cię wcześniej tyle razy, nie
miałabyś powodu, żeby mu teraz nie wierzyć.
-Tymczasem uwierzyłam w najgorsze. W absolutnie
najgorszą rzecz. - Sharona załamała ręce. -Jakbym
wręcz chciała, żeby Trevor był winny.
-On jest winny — odezwał się Dozier.
-Doskonale wiem, co pan czuje - powiedział Monk
do Doziera smutnym głosem. - Też chciałbym, żeby
był winny.
-To okropne, co pan mówi, panie Monk - oburzyłam
się. - Jak może pan chcieć czegoś takiego?
-Trevor ma zły wpływ — odparł Monk.
-Co złego mi zrobił? - zapytała Sharona.
-Zmusił cię do ponownego ślubu i powrotu do New
Jersey.
-Jesteś największym samolubem, jakiego zna-

113

background image

łam w życiu — stwierdziła Sharona. — Powinieneś się
wstydzić, Adrianie.

-Nie tylko jest samolubem. Jest w błędzie - nie
ustępował Dozier. - W bagażniku Trevora znaleźli-
śmy biżuterię należącą do Ellen Cole. Kradł
kosztowności w domach swoich klientów i
sprzedawał je na aukcji internetowej. Płatności
wpływały wprost na jego konto bankowe. Skoro
takie z niego niewiniątko, jak pan to wytłumaczy?
-Nie mówię, że Trevor nie jest złodziejem - po-
wiedział Monk. — Ale na pewno nie zabił Ellen
Cole.
-Na pewno też nie skradł tych rzeczy — wtrąciła
Sharona. - Ktoś chciał go wrobić.
-Kto chciałby wrobić pani męża? — zdziwił się
Dozier. - Przecież jest nikim.
-Nie wiem kto, ale nietrudno byłoby to zrobić
-stwierdziła Sharona. — Każdy może zarejestrować
adres pocztowy w Yahoo! na jego nazwisko, zdobyć
numer jego rachunku bankowego i otworzyć konto
na portalu aukcyjnym eBay. Niech mi pan da swoje
nazwisko i pokaże jakiś blankiet czekowy, a doko-
nam tego w dziesięć minut.
-Czy na ślad Trevora naprowadziła was sprzedaż
łupów na eBayu? - zapytałam.
-Kiedy się dowiedzieliśmy o aukcji, mieliśmy już
trop prowadzący do Trevora - odparł Dozier. - Tb
Ludlow połączył wszystkie tropy. Wówczas
wydawało mi się to bardzo logiczne i wciąż mi się
takie wydaje.
-Nawet po tym, co powiedział pan Monk? - zapy-
tałam.
-To tylko spekulacje - odpowiedział Dozier. - Ja
widzę w dowodach jedno, a on drugie. Z tego, co do-
tychczas powiedział, nic nie każe mi myśleć, że
aresztowałem niewłaściwego człowieka.

114

background image

-Jednak tak się stało, a my to panu udowodnimy
-powiedziała Sharona, wstając z łóżka. - Prawda, Ad-
rianie?
-Tak - odpowiedział Monk grobowym głosem.
-Udowodnimy.

Specjalizująca się w kryminałach księgarnia Who-

dunit Books znajdowała się na dole ogromnego, wie-
lopiętrowego parkingu Westwood Village, na skraju
kampusu UCLA.

Przed wejściem stał pojemnik wypełniony po brzegi

przecenionymi książkami w miękkiej oprawie. W wi-
trynach sklepiku wisiały powiększone do rozmiaru
plakatów okładki rozmaitych kryminałów, zapowia-
dające spotkania autorskie z ich twórcami (wszyscy oni,
jak można było pomyśleć, patrząc na zdjęcia, za-
opatrywali się w skórzane kurtki w tym samym sklepie
Leather Jackets R Us).

Pierwszą rzeczą, która rzuciła nam się w oczy zaraz

po wejściu do sklepu, był olbrzymi stoi zarzucony
stertami starych książek lana Ludlowa w twardej i mięk-
kiej oprawie; największą pryzmę stanowił najnowszy
tytuł tego autora Ostatnim słowem jest śmierć.

- Co mu jest? - zapytała młoda kobieta za ladą,

na której identyfikatorze widniało imię Lorinda.

Domyśliłam sie, że do księgarni nie przychodzi

wielu klientów w maskach przeciwgazowych.

- Astma - wyjaśniła krótko Sharona.
Lorinda była szczupłą brunetką w przykrótkim

bezrękawniku, z małą agrafką w dziurce od nosa. Tak,

tylko w jednej dziurce. Już widziałam nadciągające
kłopoty. Monk od razu zaczął układać książki
Ludlowa w rów-

115

background image

ne sterty. Otwierał każdą książkę, sprawdzał w stopce
datę wydania i układał je w porządku chronologicznym.
Wiem, bo dokładnie to samo zrobił w mojej domowej
bibliotece.

Zajrzałam mu przez ramię i spostrzegłam, że strony

tytułowe książek były podpisane i datowane przez lana
Ludlowa. Przez moment Monk wydawał się zaskoczony,
zaraz jednak się zreflektował i wrócił do ich układania.

Na spotkanie z łanem Ludlowem, który siedział przy

stoliku w najdalszym narożniku księgarni, podpisując
książki z niewiarygodną prędkością, przyszło około
dwudziestu osób.

„Tołstoj ulic nędzy" miał nieco ponad trzydzieści lat,

krótko przystrzyżonego jeża na głowie i co najmniej
wczorajszy zarost na policzkach. Ubrany był w lekką,
czarną skórzaną kurtkę, czarny T-shirt, wytarte dżinsy i
czapkę baseballową DodgersóWj która, jak
podejrzewałam, przykrywała przedwcześnie łysiejące
zakola na czole. Nie wiem, co sobie ci faceci wy-
obrażają, żeby tak oszukiwać tymi czapkami.

Na przodzie kolejki stał mężczyzna z walizeczką na

kółkach wypełnioną książkami Ludlowa. We włosach
miał łupież, a jego kieszeń na piersi wypchana była
długopisami, karteczkami i wizytówkami.

-Mam tu wszystkie pana książki - pochwalił się
mężczyzna, prezentując Ludlowowi swój zbiór. —
Nawet te w miękkiej oprawie pisane pod
pseudonimem JackBludd.
-Miło wiedzieć, że nie tylko mama posiada cały zbiór
moich książek — powiedział Ludlow, podpisując
książki. - Nie powinien się pan ich pozbywać. Może
któregoś dnia znowu będą warte tyle, ile wskazuje
cena na okładce.

116

background image

-Nie mam pojęcia, jak udaje się panu tyle pisać —
powiedział mężczyzna, kiwając głową.
-Jestem urodzonym gawędziarzem — odpowiedział
Ludlow. - Można powiedzieć, że po to się urodziłem.
Tylko na tym się znam.
-Ale pan pisze cztery książki w roku - wtrąciła z za-
chwytem jakaś kobieta w kolejce, przyciskając ostat-
ni kryminał Ludlowa do obfitego biustu, jakby ktoś
miał jej go zabrać. - Nie obawia się pan, że zabraknie
panu pomysłów na książki?
-Obawiałbym się tego, gdybym musiał je czerpać
wyłącznie z wyobraźni — odparł Ludlow. - Tym-
czasem niewyczerpalne źródło materiału stanowi ota-
czający nas świat. Żyją w nim miliony ludzi, których
historie mogą się okazać nadzwyczaj inspirujące. Nie
kryję, że motywujące są również terminy wydawnic-
twa. Jeśli nie złożę rękopisu w terminie, muszę oddać
zaliczkę.

Sharona z daleka zlustrowała Ludlowa przeciągłym

spojrzeniem i zmarszczyła brwi.

-Na zdjęciach sprawia wrażenie wyższego i sil-
niejszego mężczyzny - orzekła.
-Zawsze tak jest - wtrąciła Lorinda. - Robią sobie
nastrojowe zdjęcia i próbują wyglądać na tajem-
niczych i hardych twardzieli, aby czytelnik pomyślał,
że w poszukiwaniu tematu włóczą się po ciemnych
zaułkach - mówiła. — Ludlow włóczy się co
najwyżej po księgarniach, by podpisywać swoje
dzieła i migdalić się do kobiet.
-Nie wygląda mi pani na fankę tego pisarza —
powiedziałam.
-Pomagaliśmy mu od początku, kiedy był jeszcze
nikim. Tymczasem zaraz po spotkaniu z czytelnikami
w naszej księgarni Ludlow będzie podpisywać

117

background image

książki w sieci Borders na tej samej ulicy — żaliła się
Lorinda. - Sieć sprzedaje kryminały z trzydziesto-
procentową zniżką, na co nas nie stać, więc wysadzają
nas w ten sposób z rynku. Ale on nie potrafi inaczej. Nie
umie przejść obok księgarni, nie podpisując w niej
swoich książek. To silniejsze od niego. To kompulsja.

- Ktoś powinien mu powiedzieć, żeby się wziął

w garść — odezwał się Monk, wciąż przekładając z za
jęciem książki na stole. - Nie musi przecież podpisy
wać każdej książki, która nosi na okładce jego nazwi
sko. Cóż to za problem nie zwracać uwagi na nie pod
pisane książki?

Obie z Sharona odwróciłyśmy się i popatrzyłyśmy na

niego znacząco.

-Taki sam problem jak przejść obok krzywo za-
wieszonego obrazu i go nie poprawić - stwierdziła
Sharona.
-To co innego - nie zgodził się Monk. - Tu chodzi o
względy bezpieczeństwa publicznego.

Nie było mowy, aby ktokolwiek przekonał Mońka,

że krzywo zawieszony obraz nie stanowi zagrożenia dla
ludzkości, więc odwróciłam się z powrotem do Lorindy.

- Skoro Ludlow działa przeciwko wam, podpisu

jąc książki w innej księgarni na tej samej ulicy, dla
czego w ogóle go zapraszacie?

Lorinda wzruszyła ramionami.

- To głośne nazwisko wśród autorów krymina

łów. Nasi stali klienci liczą na to, że także u nas kupią
jego książki, choć chyba coraz bliższy jest dzień, w któ
rym nie podpisane przygody detektywa Marshaka
będą więcej warte od tych z autografem.

Raptem w sklepiku coś głucho zadudniło. W pierw-

118

background image

szej chwili pomyślałam, że nastąpiło trzęsienie ziemi, ale
szybko zdałam sobie sprawę, że jakiś ciężki samochód
wjechał po prostu na parking nad księgarnią. Miałam
nadzieję, że czynsz za lokal nie jest zbyt wysoki.

-Voila - oznajmił Monk, wychodząc wreszcie zza
stołu; wszystko wyglądało mniej więcej tak jak
wcześniej, tyle że książki poukładane były teraz w
równiutkie kolumny. — Gotowe.
-Co pan zrobił? - zapytała zaciekawiona Lorinda.
-Ktoś bezmyślnie pomieszał książki na stole.
Przywróciłem im pierwotny porządek.
-Pierwotny porządek?
-Taki, w jakim były ułożone poprzednio - wyjaśnił
Monk. - Według wydania, nakładu oraz daty pod-
pisania przez autora, przy czym najnowsze książki są
na wierzchu, a starsze u dołu.
-Słusznie - przyznała Lorinda. - Pierwotny porządek.

Zdawało się, że Monk dopiero teraz zauważył sprze-

dawczynię i był jej osobą wyraźnie skonsternowany.

-Zgubiła pani agrafkę — powiedział po chwili,
wskazując palcem na jej nos.
-Nie, nie zgubiłam - odparła Lorinda.
-Tę przy drugiej dziurce — sprecyzował Monk.
-Drugiej dziurki w ogóle nie mam przekłutej.
-A powinna pani mieć.
-Jedna wystarczy. Jest super — powiedziała Lorinda.
- Dwie wyglądałyby śmiesznie.

Ja nie widziałam wielkiej różnicy. Moim zdaniem

każdy, kto ma w nosie spinacz, obrączkę, kość czy
cokolwiek innego, wygląda głupkowato.

- Twarze są symetryczne. Takie jest prawo natu

ry. Nikt nie chce łamać praw natury. - Monk skinął

119

background image

głową w kierunku Sharony. - Ta pani jest pielęgniarką.
Na pewno z przyjemnością wkłuje pani agrafkę po
drugiej stronie nosa.

—Nie, nie zrobię tego - zaoponowała Sharona.
Kiedy się sprzeczali, ostatni czytelnicy, którzy przy-

szli po podpis lana Ludlowa, wychodzili już z księgarni
z zakupionymi książkami. Mężczyzna z walizką na
kółkach był tak zafascynowany maską przeciwgazową
Mońka, że nieomal przejechał walizką po mojej nodze.

—Składałaś przysięgę Hipokratesa—przekonywał
tymczasem Monk. — Twoją powinnością jako pielę-
gniarki jest ocalić tę nieszczęsną kobietę.
—Z punktu widzenia medycyny nie ma żadnego
powodu, aby wkłuwać w nos agrafkę, Adrianie.
—Czy zwróciłaś uwagę na jej twarz? - zapytał Monk.
— Jest szkaradna.
—Szkaradna? — włączyła się urażona Lorinda.
—Niech pan będzie ostrożny, Monk. W tej księgarni
trzymają pod ladą strzelbę — odezwał się łan
Ludlow, podchodząc do nas z pewnym siebie uśmie-
chem na twarzy. - Lorinda tylko czeka na pretekst, by
po nią sięgnąć.
—Pan zna pana Mońka? - zdziwiłam się.
—Oczywiście, że znam. Jestem jego wielkim wiel-
bicielem. Pół roku temu, kiedy w czasie strajku
policji Monk rozwikłał zagadkę morderstw Dusiciela
Golden Gate, prowadziłem na uniwersytecie w Ber-
keley wykłady na temat kreatywnego pisania —
wyjaśnił Ludlow. - Miałem nawet pomysł, by przelać
całą historię na papier, ale seryjny morderca jako
bohater gatunku literackiego powoli odchodzi w
przeszłość.
—W przeciwieństwie do detektywów policyjnych,
którzy łapią morderców, taaa? - rzuciła z przekąsem
Lorinda. - To się nigdy nie starzeje.

120

background image

-Czyż nie jest urocza? — powiedział Ludlow.
-Nie z jedną agrafką w nosie. Jej twarz to asy-
metryczna zmora.
-Wyjmę tę jedną agrafkę, jeśli pan zdejmie maskę
przeciwgazową - powiedziała Lorinda.

Remis.

-Nazywam się Sharona Fleming, a to jest Natalie
Teeger - przedstawiła nas wreszcie Sharona Lu-
dlowowi. — Pracujemy razem. Porucznik Dozier po-
wiedział nam, że tu możemy pana znaleźć. Prowadzi-
my dochodzenie w sprawie śmierci Ellen Cole.
-Pani mąż ją zabił. Sprawa jest zamknięta. Mogę
podpisać dla pani jedną z moich książek?
-Nie sądzę - odparła Sharona.
-To byłby wspaniały prezent dla ukochanego w wię-
zieniu - zasugerował Ludlow.
-On jest niewinny -powiedziała Sharona.
-Z dowodów wynika coś zupełnie przeciwnego
-odparował Ludlow.
-Ale on mówi, że Trevor jest niewinny. - Sharona
wskazała na Mońka.
-Hm... To zmienia postać rzeczy - stwierdził Ludlow.

background image

12

Monk i broszka

- Pan żartuje? - zapytałam Ludlowa, bo naprawdę nie
byłam pewna.

-Bynajmniej. Mam szczery podziw dla talentu pana
Mońka - oświadczył Ludlow. - Jakże ja, zwykły
skryba, mógłbym się spierać z legendą wydziału za-
bójstw? Mogę podpisać dla pani książkę?
-Jasne — ucieszyłam się.

Wzięłam ze stołu jedną książkę dla siebie, a potem

dobrałam jeszcze dwie; będę miała na prezent pod
choinkę. Podałam je Lorindzie wraz z kartą kredytową, a
ona zarejestrowała w kasie zakup.

-W jaki sposób włączył się pan w tę sprawę? —
zapytał Monk.
-Gdy tylko kończę pisać książkę, trzymam się przez
kilka dni porucznika Doziera i czekam, aż wypłynie
jakaś interesująca sprawa.
-Ale ta sprawa wcale nie była dziwna czy niezwykła
— wtrąciłam. - Była wręcz nudna.
-Właśnie dlatego mnie zaintrygowała - powiedział
Ludlow. - Nauczyłem się, że to, co pozornie wydaje
się proste i zwyczajne, może się okazać bardziej
wciągające i skomplikowane, niż sobie człowiek
wyobraża. To znak firmowy moich książek.
-Podobnie jak to, że każda charakterystyka po-

122

background image

staci żeńskiej zaczyna się od opisu piersi - rzuciła
Lorinda, podając mi paragon do podpisu.

-Lubię, gdy w książce jest trochę pieprzyku
-stwierdził Ludlow. - To zbrodnia?
-Jaki pieprzyk znalazł pan w sprawie Ellen Cole?
-chciała wiedzieć Sharona.
-Pani żartuje? - zdziwił się. - Zaczyna się od tego, że
włamywacz wali w głowę kobietę, ale wystarczyło
trochę się przekopać, by mieć parę lesbijek, najpierw
zakochanych, a potem zwaśnionych, chwytający za
serce bój o opiekę nad dzieckiem, polityczną batalię
w Kongresie o prawo do zawierania małżeństw ho-
moseksualnych, zdradę na jednym z najlepszych uni-
wersytetów i gorący romans z żonatym mężczyzną.
Sam nie wymyśliłbym nic lepszego. Dość tu pieprzy-
ku dla dwóch powieści z detektywem Marshakiem.
Do tego jeszcze efektowne zakończenie: zabił po pro-
stu ogrodnik.
-Ale on nie zabił - wtrąciła Sharona. - Ktoś inny
zabił.
-Zatem kolejny dramatyczny zwrot akcji -stwierdził
Ludlow. - Ta historia robi się coraz ciekawsza.
-Chętnie bym przeczytała - powiedziała Lorinda,
wkładając kopię paragonu do jednej z książek i wrę-
czając mi zakup.
-Widzi pani? - podchwycił Ludlow. - To chwyta,
-Gdzie tu jest miejsce na zdradę małżeńską?
-zapytałam, podając mu książki do wpisania
dedykacji,
-Zdrada przerwała związek obu pań. Sally zdradziła
Ellen... - ciągnął Ludlow, podpisując książki -...z
mężczyzną. Doktorem Christianem Baylis-sem. I
jeśli widzicie w tym sensację, zważcie na to, że to
właśnie doktor był dawcą nasienia dla dziecka.

123

background image

A był przecież żonaty, w każdym razie do chwili, kiedy
cała ta historia nie wyszła na jaw.

- I wciąż pan uważa, że głównym podejrzanym

jest mój mąż? — zapytała Sharona. — Przecież ta dwójka
miała miliony powodów, by zamordować Ellen Cole.

—W tym cała rzecz. Sally i jej kochanek byli najbar-
dziej oczywistymi podejrzanymi. Nuuuda — stwier-
dził Ludlow. — Kiedy więc Dozier walił głową w
mur, uporczywie szukając na nich haka, ja
popatrzyłem w drugą stronę.
—Na najmniej podejrzaną osobę — wtrącił Monk.
- Właśnie. Na faceta, którego nikt dotychczas nie

brał pod uwagę. Trevor miał możliwość i miał środ
ki - tłumaczył Ludlow. - Brakowało tylko motywu.
Więc Dozier zaczął go sprawdzać i dowiedział się, że
na Wschodnim Wybrzeżu Trevor był znany jako drob
ny cwaniaczek, który zawsze się rozgląda za łatwą
forsą. Przez przypadek natknąłem się na jego konto
na witrynie eBay i odtąd wszystko zaczęło do siebie
pasować.

—Oprócz tego, że nie ma pan racji — dodała Sha-
rona.
—Właśnie to usłyszałem. — Ludlow odwrócił się do
Mońka. - Jak brzmi pańska hipoteza?
-Tak, że nie zrobił tego Trevor, lecz ktoś inny.
-Hm, kiedy będzie pan już wiedział kto, proszę dać
mi znać - powiedział Ludlow. - Będzie materiał na
książkę jak się patrzy.

Noc z wtorku na środę spędziliśmy w hotelu Holi-

day Inn przy przystani w Santa Monica. Wynajęliśmy
pokoje o numerach 204 i 206. Monk spał w jednym, a
my z Sharona w drugim.

124

background image

Monk założył na kołdrę i poduszkę własną pościel i

zjadł posiłek, który przywiózł ze sobą z San Francisco.
Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że resztę wieczoru
spędził na czyszczeniu łazienki. Nie mam pojęcia, jak
jadł z maską przeciwgazową na głowie i jak w»niej spał.
Wolałam nie pytać.

My z Sharona zamówiłyśmy do pokoju pizzę, którą

zjadłyśmy na tarasie wychodzącym na wielopiętrowy
betonowy parking pobliskiego centrum handlowego.
Kiedy jednak wychyliłyśmy się przez balustrad-kę i
wykręciłyśmy głowy, rozpościerał się przed nami piękny
widok na nadmorskie molo i stojące na jego krańcu,
połyskujące światełkami koło diabelskiego młyna.

Molo prezentowało się wspaniale po zmroku i z da-

leka. Jednak patrząc z bliska, zniszczone wyjście,
hałaśliwy pasaż handlowy i sfatygowane wagoniki
przypominały raczej nędzny objazdowy lunapark, który
przyjeżdża czasem w weekend na zapyziały parking przy
hipermarkecie.

Ciemność kryła także bezdomnych, którzy lubili się

gromadzić w parku na klifie ciągnącym się nad zatoką,
równolegle do bulwaru Ocean Avenue. Mieli tu
prawdopodobnie najpiękniejszy widok ze wszystkich
obozowisk bezdomnych, jak Ameryka długa i szeroka.

Sharona weszła z powrotem do pokoju, aby spró-

bować zatelefonować do Trevora. Jak powiedziała,
chciała go zapewnić, że mu wierzy i walczy o niego. Ale
w więzieniu nie chcieli jej z nim połączyć. Posta-
nowiłyśmy więc, że rano podwiozę ją do centrum na
widzenie z Trevorem, a potem pojedziemy do Sally
Jenkins, byłej dziewczyny Ellen Cole.

Jeszcze wczoraj Sharona była moim śmiertelnym

wrogiem. Dziś jednak moje uczucia względem niej

125

background image

się zmieniły. Zrozumiałam, że kierował mną po prostu
strach przed utratą pracy. Również zazdrość.

Poza tym pod wieloma względami Sharona przy-

pominała mnie. Obie wychowywałyśmy dwunastoletnie
dziecko, mniej czy bardziej, ale jednak samotnie. Obie
też pracowałyśmy u Mońka, zdobywając się na wysiłek,
którego nikt, być może poza kapitanem Le-landem
Stottlemeyerem, nie potrafiłby docenić.

Były też między nami istotne różnice.
Dla Mońka Sharona pozostanie na pierwszym

miejscu. Choćbym nie wiem jak długo u niego praco-
wała, zawsze będę tylko zastępczynią, nagrodą pocie-
szenia.

Sharona miała zawód. Ja nie. Jakoś nigdy nie od-

nalazłam swojego powołania, choć zanim pojawiła się
Sharona, poważnie myślałam o zawodzie asystentki
detektywa.

Sharona miała też męża. Gdyby tyle nas nie łączyło,

być może ten fakt nie wzbudzałby we mnie zazdrości.
Ale wzbudzał.

Myślałam o tym wszystkim, pogryzając resztkę

ostatniego, zimnego kawałka pizzy, a Sharona wychyliła
się obok mnie przez balustradę i spojrzała na ocean i
molo.

-Wystarczyłoby jedno pchnięcie i nie musiałabyś się
martwić, że zabiorę ci posadę — powiedziała.
-Też przyszło mi to do głowy. Ale nawet jeśli się
postaram, żeby to wyglądało na wypadek, pan Monk
i tak dojdzie prawdy.
-Może jednak puściłby ci to płazem - powiedziała
Sharona, prostując się. - Kto by się nim zajął, gdy-
bym ja nie żyła, a ciebie wsadziliby do więzienia?
Nie zapominajmy, że to największy samolub na
globie ziemskim.

126

background image

- Co prawda, to prawda - zgodziłam się. - To po

patrz jeszcze raz na molo.

Zaśmiałyśmy się.

-Jesteś dla niego dobra - powiedziała po chwili
Sharona. - Teraz to widzę. Myliłam się co do ciebie
w pewnych kwestiach.
-Tylko w pewnych?
-W tym momencie ty powinnaś powiedzieć, jak
bardzo się myliłaś co do mnie - stwierdziła Sharona.
-To chwila prawdy.
-Wiem - odpowiedziałam. — Ale jeśli to powiem,
będzie to wyglądało tak, jakbym mówiła, bo akurat
tego oczekujesz. Nie będę czuła, że to szczere.
-A byłoby szczere?
-Prawdopodobnie nie. Ale teraz cię lubię, jeśli to ma
dla ciebie znaczenie.
-Ma - odrzekła Sharona.

Godzinę, którą Sharona spędziła w środę rano na

spotkaniu z mężem w więzieniu, przesiedzieliśmy z
Monkiem w samochodzie. Próbowałam trochę czytać
jedną z trzech podpisanych przez Ludlowa książek, które
kupiłam dzień wcześniej, ale Monk nie dawał mi
spokoju. Zadręczał mnie, żebym pomogła mu pisać listy
do kongresmanów, wzywające do przyjęcia ustawy, na
mocy której drażetki M&M w jednym opakowaniu
powinny być tego samego koloru.

—Jeśli mamy wygrać wojnę z terroryzmem —
przekonywał - musimy zacząć od porządków we wła-
snym domu.
—Kolorowe drażetki nie są aktem terrorystycznym.
—Oho! Widzę, że

-

ciebie też otumanili. To przecież

polukrowana anarchia - mówił Monk. - Bardzo prze-

127

background image

biegły podstęp. Pozwala ludziom godzić się na ideę
anarchii, nawet czyni ją smakowitą. Jeśli nic się z tym
nie zrobi, anarchia może zniszczyć nasze społeczeństwo
i obalić ustrój państwa.

Jakoś nie umiałam sobie wyobrazić, że terroryści

planują zniszczyć Amerykę, uzależniając jej ludność od
wielobarwnych cukiereczków.

Sharona wróciła z zaczerwienionymi oczami i po-

liczkami mokrymi od łez. Bez słowa wsiadła do sa-
mochodu. Odezwała się dopiero dwadzieścia minut
później, gdy udało nam się przejechać może trzy kilo-
metry zatłoczoną autostradą Santa Monica.

- Wciąż mnie kocha - powiedziała Sharona, po

ciągając nosem. - Dacie wiarę?

- Tak - odpowiedział Monk. - Dam wiarę.
Ja również potrafiłam w to uwierzyć.
Pełną godzinę zajął nam powrót do centrum Santa

Monica, gdzie Sally Jenkins prowadziła butik Rupiecie
Funky, sprzedając w nim „modne dodatki z ikrą". Tak w
każdym razie brzmiało ogłoszenie w „LA Wee-kely", a
ja nie miałam pojęcia, o co może w nim chodzić.

Wkrótce jednak miałam się dowiedzieć.
Butik okazał się malutkim sklepikiem, wbitym

wąskim klinem między kwiaciarnię, a Starbucksa. Kiedy
mijaliśmy Starbucksa, siedzący przy stolikach bywalcy
kawiarni podnosili głowy znad laptopów i skryptów
scenariuszy, które może ktoś kiedyś kupi, i z za-
ciekawieniem przyglądali się dziwacznemu osobnikowi
w masce przeciwgazowej.

Monkowi to nie przeszkadzało. Tylko raz widziałam

go naprawdę zawstydzonego. Było to wtedy, gdy przez
zapomnienie pokazał się wśród ludzi z rozpiętym
kołnierzykiem przy koszuli. Kiedy się zorientował, że
ma odpięty guzik pod szyją, poczuł się po-

128

background image

twornie upokorzony wystawioną na widok publiczny
nagością.

W Rupieciach Funky panował eklektyczny bałagan;

pełno tu było pasków, szali, kapeluszy i rozmaitych
dodatków z najsłynniejszych domów mody; za-
projektowanych tak, aby robiły wrażenie odrzuconych
przez sklepy z używaną odzieżą. Nie rozumiałam tego.
Wolałabym kupić oryginał za wiele niższą cenę.

Wewnątrz powitała nas młoda kobieta o szokująco

białych włosach i błękitnych, promiennych oczach. Do
białej bluzki miała przypiętą gwiaździstą broszkę ze
złotym łańcuszkiem, którego koniec nikł gdzieś za jej
ramieniem.

-W czym mogę pomóc?
-Sally Jenkins? - zapytała Sharona.
-Tak.
-Porucznik Dozier zapewne dzwonił do pani dziś
rano i uprzedził o naszej wizycie - powiedziała
Sharona. - Tb Adrian Monk. Prowadzi dochodzenie
w sprawie śmierci pani ukochanej.
-Byłej ukochanej - poprawiła kobieta. - Oczywiście
byłej dlatego, że się rozstałyśmy, a nie dlatego, że nie
żyje. Tb byłoby zbyt gruboskórne i okrutne, a to nie
w moim stylu.

W tej chwili zza ramienia Sally Jenkins wypełzł

karaluch, największy, jakiego w życiu widziałam, i syk-
nął w naszym kierunku.

Sharona i ja instynktownie cofnęłyśmy się o krok.

Monk instynktownie wybiegł ze sklepu i schował się

w samochodzie.

Zajęło mi dobrą chwilę, zanim się zorientowałam, że

blisko dziesięciocentymetrowy karaluch uwiązany był
złotym łańcuszkiem do broszki, a jego korpus zdobiły
błyszczące kryształki Swarovskiego.

129

background image

-Widzę, że zauważyłyście moją broszkę — ucieszyła
się Sally.
-Trudno jej nie zauważyć—odpowiedziałam prze-
rażona.
-Przyciąga uwagę, prawda? Co więcej, znakomicie
się sprzedaje - wyjaśniła. - To syczący karaczan
madagaskarski.
-Kto chce nosić na sobie karalucha? - zapytała
Sharona.
-Każdy, kto pragnie podkreślić wagę mody, od-
rzucając konwencje i przemieniając w sztukę coś, co
wydaje się brzydkie i odrażające - mówiła Sally
-Trudno mi je utrzymać w sklepie.
-Uciekają? - zapytała Sharona.
-Są w miarę tanie, długo żyją i nie wymagają opieki
— zachwalała Sally.
-Trudno to nazwać walorami, jeśli chodzi o sprzedaż
biżuterii.
-Mają panie ochotę przymierzyć?
-Nie, dziękuję - odparłam.

W tej chwili zadzwonił mój telefon komórkowy. To

dzwonił Monk z telefonu, który Sharona zostawiła w
samochodzie.

-Nie do wiary, że jeszcze tam jesteście - powiedział.
-Jeszcze nie porozmawiałyśmy z Sally.

-Ona ma na sobie karalucha wielkości psa! -krzyknął
Monk w słuchawkę.
-To ozdoba — wyjaśniłam.
-Uciekajcie — powiedział Monk. - Uciekajcie, jeśli
wam życie miłe.
-Najpierw musimy skończyć rozmowę — stwier-
dziłam stanowczo.

Przełączyłam telefon na tryb głośno mówiący i pqd-

130

background image

niosłam go wyżej, aby Monk mógł się przysłuchiwać
rozmowie z Sally Jenkins i zadawać jej pytania.
Pierwsze zadałam ja, może nazbyt prosto z mostu, ale
doszłam do przekonania, że kobieta, która stroi się w
karaluchy, musi mieć dość siły, by jakoś dać z nim sobie
radę.

-Po śmierci Ellen Cole życie jest prostsze, prawda?
-Zerwałyśmy ze sobą,, ale łączyła nas głęboka i dłu-
gotrwała więź - odpowiedziała Sally. - Jej śmierć
mnie zdruzgotała.
-Raczej morderstwo - uściśliła Sharona.
-Ale teraz, kiedy jej nie ma, nie musi już pani
walczyć o prawo do opieki nad waszą córką - powie-
działam. - Koniec z sądowymi papierkami, koniec z
niepewnością.
-Nigdy nie było nawet najmniejszej wątpliwości, że
wygram tę batalię - odparła Sally. - Ja rodziłam. Ja
byłam biologiczną matką. Żaden sąd nigdy nie
wydałby orzeczenia, że kobieta pozostająca w związ-
ku homoseksualnym ma prawa rodzicielskie do bio-
logicznego dziecka swojej partnerki.
-Mimo to w czasie, gdy popełniono morderstwo,
przebywała pani w stolicy stanu, zabiegając o pełne
prawa dla homoseksualnych małżeństw - zauważyła
Sharona.
-Cóż z tego? - stwierdziła Sally. - Zerwałyśmy ze
sobą, ale to nie oznaczało, że przestałam zabiegać,
aby geje i lesbijki mieli te same prawa co
heteroseksualiści.
-Byle prawa te weszły w życie dopiero wtedy, kiedy
sąd przyzna już pani prawo do opieki nad dzieckiem
wychowywanym wspólnie z homoseksualną
partnerką, tak? - dodała kąśliwie Sharona. - Oczy-
wiście teraz, kiedy pani partnerka nie żyje, to tylko
przyczynek do akademickiej dyskusji.

131

background image

-To wyjątkowo wstrętne, co pani mówi - stwierdziła
Sally, co wydało mi się dość osobliwym oświad-
czeniem w ustach osoby, na której ramieniu siedzi
gigantyczny karaluch.
-Doprawdy dziwne, że walczyła pani o prawo do
zawierania małżeństw przez homoseksualistów, zdra-
dzając partnerkę z mężczyzną, doktorem Christianem
Baylissem - powiedziałam. - Nie była to więc kwe-
stia, która pani bezpośrednio dotyczyła.
-Nierówność wobec prawa dotyczy nas wszystkich
jako społeczeństwa - stwierdziła Sally. - Moje
zeznania, złożone przed komisją, właśnie w świetle
osobistych doświadczeń pokazują, jak mocno wierzę
w zasady sprawiedliwości społecznej. Nie widzę w
tym nic nadzwyczajnego.
-Zapewne nie widzi też pani nic nadzwyczajnego w
tym, że uciekła pani z dawcą nasienia przeznaczo-
nego do pani sztucznego zapłodnienia - powiedzia-
łam.
-Cóż za lekkomyślność - wtrąciła Sharona. - Gdyby
rzuciła pani Ellen Cole dla tego faceta wcześniej,
mogłaby pani zaoszczędzić kupę forsy, zapładniając
się w sposób tradycyjny.
-Niech pani nie będzie groteskowa - żachnęła się
Sally Jenkins.

Raz jeszcze pragnę zauważyć, że Jenkins miała na

ramieniu świecącego karalucha.

- Poza wszystkim ten mężczyzna jest żonaty -

powiedziałam. - Zatem, jeśli wolno, najpierw rzuca
pani swoją partnerkę dla żonatego mężczyzny, który
się przysłużył do pani sztucznego zapłodnienia, a za
raz potem jedzie pani do Sacramento z hasłem na
ustach, że nadszedł czas, by liberalizować nasze poję
cie małżeństwa.

132

background image

Jej twarz nabiegła krwią. Była czerwona ze złości,

nie ze wstydu. Jestem przekonana, że w swoim za-
chowaniu nie widziała niczego niestosownego.

-Nie rozumiem, co te oszczerstwa wobec mojej
osoby i homofobiczne podteksty mają wspólnego z
morderstwem Ellen Cole - rzuciła wściekła Sally.
-Gdybym była cyniczna - zaczęła Sharona - to biorąc
pod uwagę pani hipokryzję i sprzeczności w pani
opowieści, powiedziałabym, że wyjechała pani do
Sa-cramento na przesłuchania, aby zapewnić sobie
alibi na czas, kiedy zostanie zamordowana pani była
partnerka.
-Naprawdę pani uważa, że skorzystałam na jej
śmierci? — zapytała Sally. — Ten, kto zabił Ellen
Cole, uczynił moje życie piekłem. Moje życie
prywatne stało się publiczne, a małżeństwo
Christiana legło w gruzach.
-Po to, żeby mógł się ożenić z panią - dodała
Sharona. - Znowu korzyść.
-Jego dzieci go nienawidzą - przekonywała Sally. -1
chociaż dostał katedrę, to cały ten zamęt raz na
zawsze pozbawił go możliwości awansu na dziekana
wydziału studiów nad kulturową tożsamością płci.
-Czy to ten sam wydział, na którym pracowała Ellen?
- zapytałam.
-Byli przyjaciółmi z pracy. Dzięki temu Ellen znała
go na tyle dobrze, by poprosić o nasienie.
-To musiała być interesująca rozmowa - sarknęła
Sharona. - Dlaczego akurat jego?
-Christian był żonaty i płodny - wyjaśniła Sally. -
Było mało prawdopodobne, że będzie zabiegał o
prawa rodzicielskie, a Ellen lubiła jego dzieci. Są
bystre i ładne.
-Dlaczego ona nie została biologiczną matką?
-zapytałam.

133

background image

-Problemy medyczne — odparła Sally. — Nie mogła
mieć dzieci.
-Tb stanowisko dziekana... - wtrąciła Sharona. -Ellen
też o nie zabiegała?
Twarz Sally Jenkins była tak czerwona, że wyglądała

jak pomidor pałaszowany ze smakiem przez króla
karaczanów.

-Tak —odparła.
-Więc ma pani dziecko, ma pani mężczyznę i praw-
dopodobnie dostanie pani dom - wyliczała Sharona.
-A jeśli sprawy potoczą się dobrze, to pani
mężczyzna zostanie dziekanem. Uhm, to morderstwo
to dla pani rzeczywiście wielka tragedia.
-Gdzie był doktor Bayliss w dniu zabójstwa Ellen
Cole? - zapytałam.

Na to pytanie oblicze Sally Jenkins wyraźnie się

rozjaśniło.

- Miał w tym czasie wykład dla pięćdziesięciu stu

dentów - odpowiedziała.

Masz babo placek.

Nie miałam więcej ukrytych kart. Sharona również

nie.

-Ma pan jakieś pytania, panie Monk? — powie-
działam głośno do telefonu.
-Tak - usłyszałam w głośniku głos Mońka. - Czy
możemy już wyjechać z tego przeklętego miasta, na
miłość boską?

background image

13

Monk znajduje dziurki

Gabinet doktora Christiana Baylissa znajdował się na
parterze gmachu Haines Hall, jednego z czterech
oryginalnych, ceglanych budynków UCLA, stojących
wokół Dickson Plaża. Wzniesiono je w stylu romań-
skim, który krzykliwie wieści bardzo wysokie wy-
kształcenie i bardzo wysokie czesne.

Wnętrze gabinetu nie posiadało jednak nic ze

splendoru, jaki sugerowałaby fasada. Białe, puste ściany,
zdarte linoleum, akustyczny sufit podwieszany i wąskie
okienko w ścianie. Ledwie starczało tu miejsca na
biurko, niedużą półkę uginającą się pod książkami i
jednego człowieka. Bywałam w windach, które się
wydawały przestronniejsze.

Wcisnęłyśmy się z Sharona do środka, potrącając

wieszak przy wejściu, na którym wisiały zapasowe
sportowe spodnie, kurtka i koszula.

Doktor Bayliss miał uzębienie niczym prezenter

telewizyjny, podbródek tak wydatny, że mógłby zyskać
status pomnika przyrody, a do tego początki brzuszka,
który wyciągał mu brzegi koszuli ze spodni z
zaprasowanymi zaszewkami.

Przedstawiłyśmy się, przypomniałyśmy, że wysłał

nas porucznik Sam Dozier, i wyjaśniłyśmy, dlaczego tu
jesteśmy. Przyjął to wszystko w zaskakująco dobrym
nastroju.

135

background image

-Bardzo chętnie pomogę. Czekając na panie, zro-
biłem małą kwerendę w Internecie na temat pana
Mońka - pochwalił się. - Niebywały człowiek. Nie
mogę tylko pojąć, dlaczego zainteresowała go ta
sprawa.
-Ogrodnik oskarżony o zamordowanie Ellen Cole
jest moim mężem — wyjaśniła Sharona. — Byłam
niegdyś asystentką Adriana.
-Rozumiem. Zatem policja nie ma wątpliwości, kto
jest winny?
-Teraz już ma — stwierdziła Sharona.
To nie była prawda, ale jakoś nie miałam ochoty jej

poprawiać. Będzie lepiej dla naszej rozmowy, jeśli
doktor Bayliss poczuje, że stoi na mniej twardym
gruncie.

- Pan Monk dołączy do nas? - zapytał. - Czy może

prowadzą panie śledztwo na podstawie imprimatur?

Oho! „Imprimatur". Myślę, że chciał nam w ten

sposób przypomnieć, że jest jedynym profesorem w tym
pokoju. Co za pech, że nie zabrałam z domu słownika.

-Czeka na korytarzu — wyjaśniłam.
-Dlaczego nie wejdzie do środka?
-Chciał, żebyśmy najpierw sprawdziły, czy nie ob-
lazły pana jakieś insekty — odpowiedziałam.
-Widziałyśmy się z pańską narzeczoną. Adrian się
obawiał, że mógł pan dostać od niej pod choinkę
muszkę z żywym karaluchem. — Sharona wychyliła
się przez próg i pomachała na Mońka. — Wszystko w
porządku, Adrianie. Facet jest czysty.

Monk wciąż jakby się wahał, czy ma wejść, stojąc

jedną nogą w gabinecie, a drugą jeszcze w korytarzu.
Ale tak naprawdę nie miał wyboru. Gabinet był po
prostu za mały, żeby pomieścić nas wszystkich czworo.
Aby zrobić więcej miejsca, Sharona musiała sta-

136

background image

nąć prawie w koszu na śmieci, w którym leżało naj-
nowsze wydanie uniwersyteckiej gazetki ,.Daily Bruin".

-Dlaczego nosi pan maskę przeciwgazową? - zapytał
zaintrygowany doktor Bayliss.
-Dlaczego wszyscy inni nie noszą? - odpowiedział
pytaniem Monk.
-Cóż, nie widzę tu żadnego dymu - stwierdził doktor
Bayliss. - O ile mi wiadomo, powietrzem w tym
pokoju można bezpiecznie oddychać.

Monk spojrzał na niego wstrząśnięty. Przynajmniej

tak mi się wydawało. Niełatwo było odczytać jego
spojrzenie zza tej maski.

-Wyglądał pan ostatnio za okno?-zapytał Monk. -Nad
miastem wisi toksyczna chmura.
-Tb tylko smog - odparł Bayliss, wciskając w spodnie
narożniki koszuli, noszące słabe ślady niebieskiego
atramentu.
-Nazwanie tego w inny sposób nie zmieni rze-
czywistości - stwierdził Monk.
-Może jednak zmienimy temat, dobrze? - wpadłam w
słowo. - Nie przyjechaliśmy tu dyskutować o czy-
stości powietrza. Chcieliśmy porozmawiać o pana
znajomości z Ellen Cole.
-Łączyła nas zwykła koleżeńska więź na wydziale
studiów nad kulturową tożsamością płci - odpo-
wiedział Bayliss.
-Wszystkim koleżankom z wydziału dostarcza pan
spermę na zamówienie? - zapytała wprost Sharona.
-Byłbym zaszczycony... - odpowiedział Bayliss.
-Może znowu zmieńmy temat - wtrącił Monk. -Na
taki, który nie poruszałby tego, ee... tej sprawy.
-Ma pan na myśli spermę?- powiedział Bayliss,
rozmyślnie głośno i wyraźnie, jak myślę po to, żeby
zobaczyć, jak Monk się kurczy.

137

background image

Monk skinął do mnie z prośbą o chusteczkę. Wy-

starczyło słowo, by poczuł się zbrukany. Podałam mu ją.

-Co czuła pańska żona w kwestii tego daru? —
zapytała Sharona.
-Nic jej nie mówiłem - przyznał Bayliss. - Isabel nic
o tym nie wiedziała, dopóki porucznik Dozier i łan
Ludlow nie zastukali do drzwi naszego domu.
-Co tam robił Ludlow? — zapytał Monk, podnosząc
oczy znad tytułu na pierwszej stronie wystającej z
kosza na śmieci gazety, gdzie pisano o problemie
notorycznych kradzieży w studenckim sklepiku.
-Występował w roli jakiegoś konsultanta czy ob-
serwatora, sam dobrze nie wiem - odpowiedział.
-Szczerze mówiąc, jestem zdziwiony, że w policyjne
śledztwo mieszają się osoby trzecie.
-No więc jak pańska żona przyjęła tę wiadomość? -
nie odpuszczałam.
-Nie najlepiej - odpowiedział doktor Bayliss. -Ale nie
będę ukrywał, że stosunki między nami od pewnego
czasu pozostawiały wiele do życzenia. Żona
okazywała coraz mniej zrozumienia dla mojej seksu-
alnej przystępności.

Zerknęłam na Mońka. Wydawało się, że bardziej niż

naszą rozmową zainteresowany jest dziurą w pole
sportowej kurtki, która wisiała na wieszaku. Nie za-
kładałam, że Monk nas nie słucha. Dobrze wiedziałam,
że chłonie każde słowo i szczegółowo je analizuje,
nawet jeśli tylko podświadomie. Musiałam go jednak
obserwować i pilnować, żeby dla zrównoważenia kurtki
nie zrobił dziury w drugiej pole.

-Zatem nie podobało jej się, że ją pan oszukiwał
-sprecyzowała Sharona.
-Nie jest tak tolerancyjna jak dawniej, jeśli cho-

138

background image

dzi o mój otwarty styl życia. Uważała, że zapładnia-nie
innej kobiety, nawet w sposób sztuczny, jest prze-
kroczeniem pewnej granicy. - Bayliss wzruszył ra-
mionami i pokręcił głową, jakby sugerując, że to prze-
cież całkowicie absurdalny punkt widzenia. - Tak zwana
niewierność sama w sobie jakoś jej nie raziła. Zawsze
byłem aktywny multiseksualnie.

-Słucham? - Monk zdębiał.
-Mógłbym uprawiać seks z każdym w tym pokoju -
powiedział Bayliss. - Mnie samego nie wyłączając.
-Oo...och... -jęknął Monk.

I błyskawicznie wyszedł z pokoju. I z budynku.

Sharona odprowadziła go wściekłym wzrokiem i przez

dłuższy czas ten wyraz gościł na jej twarzy. Myślę, że
wyjście Mońka odebrała bardziej jako porzucenie jej w
ważnej chwili niż ucieczkę przed brzuchatym zbo-
czeńcem, który przestaje z lesbijkami strojącymi się w
karaluchy.

Nie żebym prawiła morały.

-Odnoszę wrażenie, że to okropnie spięty człowiek
— powiedział doktor.
-Za to pan robi wrażenie okropnie wyluzowane-go -
powiedziałam.
-Dziękuję. - Bayliss się uśmiechnął. - O to się
właśnie staram w życiu. To esencja multiseksuali-
zmu.
-Chyba ma pan na myśli biseksualizm? - dociekała
Sharona.
-To skostniałe i nieadekwatne pojęcie, zwłaszcza w
odniesieniu do mnie - wyjaśnił. - Obecnie przecież
łączy mnie erotyczna relacja z lesbijką.
-Jeśli ona z panem sypia, nie jest już lesbijką —
zauważyłam.

139

background image

-Angażując się w związek ze mną, Sally nie wyzbyła
się swojej homoseksualnej tożsamości. Po prostu
przyciągnęły ją moje walory lesbijskie.
-Pan jest przecież mężczyzną.
-Mężczyzną, który nie traci kontaktu ze swoją
wewnętrzną lesbijskością - oznajmił doktor. - Do
Sally odnoszę się raczej ze swojej żeńskiej niż
męskiej perspektywy. Kocham się z nią tak, jakbym
był kobietą. To nie ma nic wspólnego z tradycyjnym
heteroseksualnym, damsko-męskim stosunkiem
płciowym.
-Jestem pewna, że bez względu na to, jak pan to
sobie nazwie, Ellen Cole była po prostu wściekła
-powiedziałam. - Otworzyła się przed panem, by po-
mógł pan jej założyć z partnerką rodzinę. Tymcza-
sem, koniec końców, pan jej rodzinę zniszczył. Ode-
brał pan jej partnerkę i dziecko.
-Jestem pewna, że nie przyjęła tego z radością
-dodała Sharona. - Co zrobiła Ellen, doktorze?
Zagroziła, że upubliczni pański styl życia? Zagroziła,
że ujawni wszystko pańskiej żonie? Władzom
uczelni? Mediom?
-Gdyby groziła mi w ten sposób, zabijanie byłoby
głupim posunięciem, bo przecież w jego efekcie moje
prywatne życie stałoby się publiczne, prawda?
-Ludzie w przypływie złości nie zawsze myślą ra-
cjonalnie.
-Z takim przypadkiem mamy właśnie do czynienia -
zauważył Bayliss. - Odczuwa pani rozgoryczenie, że
pani mąż zamordował Ellen Cole. Zamiast się z tym
pogodzić, nachodzi pani niewinne osoby, jak mnie
czy Sally. Pani zdaje się zapominać, że w chwili
zamordowania Ellen zarówno Sally, jak i ja znajdo-
waliśmy się przed zgromadzeniem nie dwóch czy
trzech, ale kilkudziesięciu osób. Żadne z nas nie od-
powiada za jej śmierć.

140

background image

-Macie wspaniałe alibi - przyznała Sharona. -Niemal
za dobre, by było prawdziwe.
-Jakie alibi ma pani mąż? — zapytał Bayliss. — Też
jest takie dobre?

Zanim Sharona zdążyła odpowiedzieć, naszą uwagę

zwróciły odgłosy dziarskich kroków na korytarzu.

Wyjrzałam za drzwi, spodziewając się zobaczyć

Mońka, ale zamiast niego ujrzałam dwóch zbliżających
się w naszą stronę umundurowanych policjantów
kampusu uniwersyteckiego. Jeden z nich był
pochodzenia azjatyckiego, a drugi latynoskiego. Nikt nie
mógłby zarzucić władzom uniwersytetu, że przy naborze
pracowników nie stosuje zasady wieloetniczności.

By wpuścić stróżów prawa do gabinetu, musiałyśmy

z Sharona niemal wejść na półkę z książkami i biurko.
Na policyjnych identyfikatorach można był odczytać ich
nazwiska; Tran i Dempsey.

-Doktor Bayliss? - zapytał policjant o nazwisku Tran.
-Tak - odpowiedział nieco zdziwiony Bayliss.
-Interweniujemy w wyniku zgłoszenia obywatela
Adriana Mońka - wyjaśnił Tran.

Doktor Bayliss wyszczerzył zęby w szerokim

uśmiechu.

- Nie miałem pojęcia, że multiseksualizm jest

przestępstwem.

Tran i Dempsey spojrzeli na siebie niepewnie.

-Multiseksualizm?
-Pan doktor mógłby uprawiać seks z każdym w tym
pokoju - wyjaśniła Sharona.
-Tam do diabła... - wyrwało się Dempseyowi, który
automatycznie położył dłoń na kaburze pistoletu.

141

background image

- Nie przyszliśmy tu ze względu na pańskie upodo

bania seksualne — powiedział Tran. - Prowadzimy
dochodzenie w sprawie kradzieży w studenckim skle
piku.

W tej chwili zadzwonił mój telefon komórkowy.

Odebrałam. Dzwonił Monk, który powiedział, że te-
lefonuje z budynku Ackerman Union, gdzie znajduje się
studencki sklepik.

-Człowiek, z którym rozmawiacie, to maniak —
oznajmił. - Ściślej mówiąc, kleptoman.
-Lepiej będzie, jeśli to pan będzie mówił - powie-
działam. Ponownie przełączyłam telefon i
podniosłam go, by wszyscy mogli słyszeć. - To pan
Monk.
-Doktor Bayliss okradał studencki sklepik z ubrań i
różnych towarów - powiedział Monk. - Usuwał przy
tym zabezpieczenia antykradzieżowe, ale robił to nie-
udolnie, stąd na jego odzieży dziury lub atramentowe
plamy.
-Pan bierze za przestępstwo robotę moli i cieknących
wkładów do długopisów - odpowiedział doktor
Bayliss. - Muszę wreszcie kupić coś na mole, ale
nigdy się nie zaopatrzę w plastikowe ochraniacze na
kieszenie, nie znoszę tego.
-Zręczna odpowiedź-pochwalił Monk.-Sęk w tym, że
dziury i plamy na pańskiej odzieży pojawiają się
zawsze na dolnych brzegach, które próbuje pan
ukryć, wciskając je w spodnie. Albo na końcówce
poły kurtki, gdzie trudno je zauważyć. Mole nie są
takie wybredne. Poza tym atrament, o którym mowa,
jest unikatowym barwnikiem używanym w
zabezpieczeniach antykradzieżowych.

Policjanci spojrzeli uważnie na kurtkę i koszulę

wiszące na wieszaku przy drzwiach, a potem na rzeczy,
które Bayliss miał na sobie.

142

background image

Nad górną wargą doktora pojawiły się kropelki potu.
-Chyba panowie nie wierzą w te bzdury —powie-
dział do policjantów. - To jakieś szaleństwo.
-Jeśli się przyjrzycie okularom na jego nosie, a także
dwóm parom leżącym na biurku, to zauważycie, że
oprawki zostały złamane, a potem sklejone —
wyjaśniał dalej Monk. — Bayliss połamał je,
nieporadnie odrywając zabezpieczenia. Ponadto
marki jego okularów i odzieży znajdują się w
regularnej sprzedaży sklepiku.

Ja już czułam się przekonana. Sharona
również. Policjanci zresztą także.
Doktor Bayliss najwyraźniej też.

- Będzie lepiej, jeśli uda się pan z nami na poste

runek - powiedział stalowym głosem Tran. - Detek
tywi będą chcieli zamienić z panem słowo.

Bayliss głośno przełknął ślinę.

-Może najpierw powinienem zadzwonić do swojego
adwokata? - zapytał.
-Może pan powinien - zgodził się policjant.

Nie udało się nam przyskrzynic doktora Christiana

Baylissa za morderstwo, w każdym razie jeszcze nie
teraz, ale czułyśmy satysfakcję, że w ogóle za coś udało
nam się go przyskrzynic, skoro wyczyniał w życiu tyle
innych nieładnych rzeczy. Niestety mogła to być jedyna
rzecz karana przez obowiązujące prawo.

- Ruszam w kierunku San Francisco - oświad

czył Monk. - Możecie mnie zabrać gdzieś po drodze.

background image

14

Monk wraca do domu

Zgodnie ze słowami Mońka, znalazłyśmy go masze-
rującego pieszo ulicą Westwood Boułevard w stronę
Wilshire, gdzie znajdował się wjazd w kierunku pół-
nocnym na autostradę z San Diego.

Mieszkańcy Los Angeles to zwykle śmiertelnie znu-

żeni ludzie, których nie zdziwi już nic i nikt. Ale nawet
oni oglądali się za mężczyzną w masce przeciwgazowej.
Kiedy się przy nim zatrzymaliśmy, Monk przyciągał taki
rodzaj spojrzeń, jakimi obdarza się w tym mieście
wyłącznie gwiazdy filmowe lub półnagie kobiety.

On jednak albo był nieświadomy zainteresowania,

które wzbudzał, albo było mu ono całkowicie obojętne.
Wsiadł z tyłu do samochodu, zatrzasnął za sobą drzwi i
zablokował je od wewnątrz.

-Już jesteśmy w domu? - zapytał.
-To potrwa jakieś sześć godzin - odpowiedziałam,
posuwając się wolno przez centrum Westwood
Village w kierunku Wilshire Boulevard.
-Nie możemy wracać do San Francisco - zapro-
testowała Sharona. — Nie odnalazł pan mordercy El-
len Cole.
-Nie mogę tego zrobić tutaj — oznajmił Monk.
-Ale tutaj doszło do morderstwa - powiedziała
Sharona.

144

background image

-Spójrz tylko, co zatrute powietrze zrobiło z miesz-
kającymi tu ludźmi. Wstrzykują sobie botoks, chodzą
w obwisłych spodniach, stroją się w karaluchy i
kopulują z kim popadnie - powiedział Monk. - Jeśli
tu zostaniemy i będziemy jeszcze chwilę dłużej
wdychać to powietrze, po prostu się w nich
przemienimy.
-Ale pan przecież nie wdycha tego powietrza —
zauważyłam.
-Zapamiętaj moje słowa. Za następne pięć lat ludzie
w Los Angeles będą mieli troje oczu, ogonek i błony
między palcami u stóp — mówił dalej Monk. —
Władze powinny natychmiast poddać całe miasto
kwarantannie.
-Trudy się tu wychowała-przypomniała mu Sharona.

Moim zdaniem był to zdecydowanie cios poniżej

pasa, ale Sharona była zdesperowaną kobietą, a jej mąż
siedział w więzieniu niewinnie oskarżony o zabójstwo,
więc skłonna byłabym jej przebaczyć. Miałam nadzieję,
że Monk również.

-W samą porę udało jej się stąd wydostać — po-
wiedział Monk. - Ale niech Bóg ma w opiece jej ro-
dziców.
-Powinieneś jeszcze sprawdzić Sally Jenkins i dok-
tora Baylissa - zasugerowała Sharona.
-To nie oni.
-Kiedyś zdemaskowałeś mordercę, który twierdził, że
w czasie popełnienia zbrodni przebywał w statku
kosmicznym krążącym po orbicie Ziemi - mówiła
Sharona. - Nie powiesz mi, że wystraszyła cię kobie-
ta, której nieobecność w Los Angeles ma poświad-
czyć senat stanu Kalifornia. W porównaniu ze sprawą
astronauty to alibi jest po prostu śmieszne.
-Ja jej wierzę - oświadczył Monk.

145

background image

-Mogli wynająć byle rzezimieszka — podsunęła
Sharona.
-To po co zadawaliby sobie trud, żeby wrobić Tre-
vora?
-A doktor Bayliss? - nie ustępowała. - Jego alibi
wspiera ledwie sala studentów. Wystarczy, że się
skoncentrujesz, a bez trudu dojdziesz, jak to się stało,
że znalazł się równocześnie w dwóch różnych
miejscach.
-Ten człowiek to maniak i zboczeniec — powiedział
Monk. —Ale ma rację. Zabijając EUen Cole, nie
miałby nic do zyskania, a wszystko do stracenia.
-Mógłby zyskać więcej niż Trevor - powiedziała
Sharona. - Ale to Trevor siedzi w więzieniu.
-Może to żona doktora? - wyraziłam przypuszczenie.
- Musiała być wściekła, że Ellen Cole zrujnowała jej
życie.
-Czy nie zabiłaby raczej męża lub Sally Jenkins?
-zapytał Monk.
-To jednak Cole prosiła o spermę - zaznaczyła
Sharona.

Monk skrzywił się na dźwięk tego słowa, otrząsnął

się odruchowo i po chwili mówił dalej.

-Ale to Sally miała dziecko, a później podkradła jej
męża. Zabijanie Ellen nie miałoby najmniejszego
sensu.
-W porządku, żadne z nich tego nie zrobiło, zatem
zabójca pozostaje na wolności - powiedziała Sharona.
- Nie możesz wyjechać, dopóki nie porozmawiasz z
ludźmi z otoczenia Ellen Cole.

-Jakimi ludźmi?
-Nie wiem — odpowiedziała Sharona. - Będziemy
musieli ich znaleźć.
-To znajdź ich i powiedz, żeby do mnie zatelefo-
nowali.

146

background image

Sharona odwróciła się do mnie.

- Zatrzymaj się na chwilę.

Zwykła prośba, ale na Wilshire Boulevard niełatwa

do spełnienia. Musiałam skręcić w ulicę Sepul-veda,
która biegła wzdłuż cmentarza wojskowego równolegle
do autostrady.

Zjechałam do krawężnika i stanęłam, wysłuchując

wściekłych klaksonów i patrząc na mijających mnie w
pędzie kierowców z wyciągniętym środkowym palcem.
Mam nadzieję, że mają z tego trochę radości, bo za pięć
lat, z płetwami między palcami, zrobienie takiego gestu
nie będzie łatwe.

-Otwórz bagażnik - poleciła Sharona. - Wyciągam
walizkę.
-Chyba nie masz zamiaru tu zostać - powiedziałam.

W odpowiedzi Sharona wysiadła z samochodu. Ja

również wysiadłam i podeszłam do bagażnika od drugiej
strony. Monk został w środku.

-Mój mąż siedzi w więzieniu, Natalie - powiedziała. -
Nie mam wyboru. Chcę odszukać podejrzanych.
-Jak zamierzasz to zrobić?
-Powęszę tu i tam, porozmawiam ze współpra-
cownikami Ellen Cole, sąsiadami i tak dalej - mówiła.
- Podczas praktyki u Mońka przyswoiłam sobie
trochę detektywistycznego fachu. Na pewno czegoś
się dokopię.

-Co z pracą? - zapytałam. - Co z synem?
-Benjiemu będzie dobrze u mojej siostry - po-
wiedziała Sharona. - Zadzwonię do pracy i powiem,
że biorę chorobowe. Jeśli mnie zwolnią, to cóż, za-
wsze znajdę coś u Adriana. - Zauważyła moje spoj-
rzenie i wzruszyła ramionami. - Przepraszam cię,

147

background image

Natalie. Takie jest życie - powiedziała, wyciągając z
bagażnika walizkę. - Czasami daje w kość. Jakbym tego
nie wiedziała.

-Jak długo tu zostaniesz?
-Dopóki mi się nie skończą pieniądze - powiedziała
Sharona. - To znaczy, że wrócę prawdopodobnie za
parę dni.
-Będę go molestować, żeby myślał nad tą sprawą
-obiecałam. - Musi być jakiś sposób, by Monk
pomógł ci nawet z San Francisco.
-Mam nadzieję - odpowiedziała Sharona. - To leży w
interesie nas obu.

Subtelna zachęta, choć nie potrzebowałam moty-

wacji.

-Powodzenia - powiedziałam.
-Nawzajem - odparła Sharona. - Musisz wytrzymać
sześć godzin z Monkiem w jednym samochodzie.
Nie życzyłabym tego najgorszemu wrogowi.

Powrót do domu nie wyglądał jednak tak źle, jak się

tego obawiałam. Monk przeniósł się na przednie
siedzenie i dopóki nie oddaliliśmy się od Los Angeles o
jakieś sto pięćdziesiąt kilometrów, nie zdejmował
maski. Potem trzymał ją na siedzeniu obok siebie, tak na
wszelki wypadek, ale zażądał też, abym z półgodzinnym
wyprzedzeniem ostrzegła go, że dojeżdżamy do
pastwisk rancza Harrisa.

Po chwili zaczął przeglądać książki Ludlowa. Otwo-

rzył pierwszą z nich, zatytułowaną Nazwiska są na
nagrobki,
przeczytał stronę, może dwie, i głośno ją
zatrzasnął.

- Mordercą jest pszczelarz - oznajmił.

Wziął do ręki następną, zatytułowaną Śmierć pra-

148

background image

cuje w weekendy, i przejrzał pobieżnie parę pierwszych
stron.

- Matador - zawyrokował po niedługim czasie.

Zamknął książkę i sięgnął po najnowszy kryminał

Ludlowa, Ostatnim słowem jest śmierć. Jak wcześniej,
przejrzał kilka stron i zamknął książkę.

-Masażystka.
-Przecież ledwie pan zerknął na początkowe strony
— powiedziałam.
-Ludlow ma toporne pióro, równie dobrze mógłby na
okładce nabazgrać, kto zabił—powiedział Monk. —
Każdy jego morderca ma jakąś słabość charakteru,
która ostatecznie doprowadza do zguby.
-Skąd pan wie? - zapytałam. - Przecież nie przeczytał
pan tych książek.

Monk sięgnął po jedną z nich, przerzucił szybko

kartki do samego końca i pokiwał głową.

-Masażystka cierpi na klaustrofobię, więc na miejscu
zbrodni pootwierała wszystkie okna — powiedział. -
W ten sposób detektyw Marshak się domyślił, że to
ona jest zabójcą.
-Dzięki, że zepsuł mi pan całą lekturę - powie-
działam.
-To nędzne książki - stwierdził Monk. -W życiu
zdarzają się o wiele ciekawsze historie od tych, które
usiłuje wymyślić Ludlow.
-To, co w życiu, to praca - zauważyłam. - Książki
mają dostarczyć rozrywki.
-Widzisz jakąś rozrywkę w czytaniu wydumanych
historii, w których zabójcą jest zawsze najmniej po-
dejrzana osoba, łapana przez policję według takiego
samego schematu?

- Już nie - odparłam. - Nigdy już nie przeczytam

ani jednej książki Iana Ludlowa.

149

background image

-Później mi podziękujesz.
-Zawsze pan to powtarza, a czy ktoś kiedykolwiek
już panu potem podziękował?
-Mogę się tylko domyślać, że otaczają mnie wy-
łącznie niewychowani ludzie - stwierdził Monk. - Ty
jednak możesz mi podziękować.
-Za co?
-Za wszystko, co dla ciebie zrobiłem, a za co po-
winnaś mi podziękować.
-Na przykład za to, że wyrzucił pan na śmietnik moje
naczynia kuchenne tylko dlatego, że jedna miseczka
była obtłuczona.
-To doskonały przykład - przytaknął Monk.
-Właśnie, to doskonały przykład.

Przez długą chwilę jechaliśmy w milczeniu, aż w

końcu Monk znowu się odezwał.

-Nie rozumiem.
-To niech pan myśli dalej - powiedziałam. - Później
mi pan podziękuje.

Nie podziękował.

Uprzedziłam go, że za pół godziny dojedziemy do

rancza Harrisa, i udało nam się przejechać koło pastwisk
bez incydentu, chociaż Monk przez cały czas miał
zamknięte oczy, a ręce zaciskał kurczowo na tablicy
rozdzielczej przed sobą, jakby jechał w wagoniku
kolejki górskiej w lunaparku.

Gdy minęliśmy ranczo Harrisa, musiałam się za-

trzymać na postoju, by skorzystać z toalety, i byłam
przygotowana na parogodzinną zwłokę w podróży,
zakładając, że Monk znowu będzie czyścił męską ubi-
kację. Jednak Monk oświadczył, że nie musi korzystać z
sanitariatu.

Jak się okazało, aby być całkowicie pewnym, że w

czasie jazdy nie będzie musiał wychodzić do toale-

150

background image

ty, Monk od rana nic nie pił. Oświadczył ponadto, że nie
zamierza nic jeść ani pić przez cały czas trwania
podróży.

Ale mnie nie wiązały żadne ograniczenia, więc

zamówiłam w restauracji Wendy's hamburgera z fryt-
kami oraz dużą colę i jadłam spokojnie, podczas gdy
Monk siedział naprzeciwko mnie, charczał cicho i obli-
zywał spieczone wargi.

Jeszcze raz napełniłam kubek colą i wyjechaliśmy z

powrotem na autostradę. Przez resztę drogi Monkowi
niemiłosiernie burczało w brzuchu i wydawał z siebie
dziwne, ciche odgłosy, jakby się zachłystywał. Włą-
czyłam radio, żeby go zagłuszyć. Po paru godzinach
zasnął albo może zemdlał z odwodnienia.

Do San Francisco zajechaliśmy około dwudziestej.

Trąciłam go łokciem, budząc go ze snu, i pomogłam mu
wnieść do mieszkania walizki. Monk był tak szczęśliwy
z powrotu do domu, że zapewne by się rozpłakał, gdyby
w jego organizmie pozostało jeszcze trochę płynów.

Prosto od Mońka pojechałam do siostry Sharony

odebrać Julie i wróciłyśmy do siebie. Jak dobrze było
wrócić wreszcie do domu.

Julie usiadła przy stole w kuchni. Wyjęłam z szu-

flady dwie łyżeczki i sięgnęłam po pudełko czekola-
dowych lodów Haagen-Dazs. Potem usiadłam obok
córki. Jadłyśmy lody prosto z pudełka i rozmawiałyśmy
o tym, co wydarzyło się w naszym życiu w ciągu tych
dwóch dni.

Tak, tak, wiem, to nie jest zdrowa żywność, równie

dobrze mogłam podać Julie trutkę na szczury. Ale jakoś
trudno człowiekowi wyegzekwować od nastoletniej
córki, żeby odżywiała się tylko ryżowymi waflami.

151

background image

Julie miała dla mnie znakomite wiadomości.
-Gipsoreklama to strzał w dziesiątkę. Sprzedaż w
pizzerii wzrosła, wchodzi w życie klauzula o pod-
wyżce i w następnym tygodniu zapłacą mi pięćdzie-
siąt dolarów.
-Świetnie - ucieszyłam się. - Na koniec będziesz
rozpaczać, że kość się zrosła i musisz zdjąć gips.
-Nie sądzę - odpowiedziała tajemniczo Julie.
-Postanowiłam sprzedawać pomysł na gipsoreklamę
w systemie franszyzy.
-Sprzedawać gipsoreklamę w systemie franszyzy?
Nie rozumiem.

Moja urocza córeczka zaczynała mówić tak jak

któreś z tych genialnych dzieci w telenowelach. Nie
byłam pewna, czy to wytrzymam.

- Dzieciaki w moim wieku stale łamią sobie kości—

zaczęła wyjaśniać Julie. - Powinnaś widzieć te wszyst-
kie gipsy u nas w szkole. Skontaktowałam się więc
z Sorrento i innymi drobnymi sprzedawcami w Noe
Valley w sprawie reklamy u innych dzieciaków.

-Co będziesz z tego miała?
-Wyszukuję dzieciaki z gipsem, organizuję gip-
soreklamę i dostaję dwadzieścia procent prowizji —
wyjaśniła. - Ponadto ty i ja mamy dziesięcioprocen-
tową zniżkę na każdy zakup u reklamodawców. By
uzyskać bodziec ekonomiczny, płacę dzieciakom
niewielką kwotę za każde zarekomendowanie mnie
różnym ludziom w gipsie.
-Kto ci pomógł to wszystko obmyślić?
-Nikt - odpowiedziała Julie.
-Nigdy wcześniej nie używałaś takich słów jak
franszyza czy bodziec ekonomiczny.
-Spodziewałaś się, że przez całe życie będę tylko
mówić ga-ga-gu-gu? - zapytała. - Mamo, ja rosnę.

152

background image

- Nie dorośniesz, jeśli nie powiesz mi, kto ci udzie

lił tej lekcji.

Julie westchnęła.

-Chłopak siostry Sharony jest księgowym. Trochę
rozmawiałam z Larrym o mojej inwestycji.
-Inwestycji?
-Dlaczego powtarzasz wszystko, co mówię?
-Po prostu próbuję za tobą nadążyć — odparłam. -
Takie słownictwo jest dla mnie trochę trudne —
powiedziałam. —W takim razie co Larry będzie z
tego miał?
-Nic - oświadczyła Julie. — W każdym razie dopóki
nie założymy spółki.
-Nie było mnie całe dwa dni - zauważyłam. —
Szczerze mówiąc, jestem zdziwiona, że jeszcze tej
spółki nie założyliście.
-Jak poszło w Los Angeles?
-Pan Monk rozwikłał zagadkę jednego morderstwa i
zdemaskował sklepowego złodzieja - powiedziałam. -
Ale nie udało mu się odgadnąć, kto naprawdę zabił
Ellen Cole.
-Więc tato Benjiego dalej będzie siedział w wię-
zieniu? - zapytała Julie.
-Obawiam się, że tak.
-Lubię Benjiego - powiedziała Julie. - Jest coś, co nas
łączy.
-Pan Monk?

Julie pokręciła głową.
-Apodyktyczne mamy z nadmierną potrzebą kontroli.
-To kolejne określenie usłyszane od starego dobrego
Larry'ego?
-Tym razem doktor Phil - odpowiedziała Julie.
-Oglądasz za dużo telewizji - powiedziałam.

153

background image

-Mam nadzieję, że pan Monk znajdzie człowieka,
który zabił tę panią — powiedziała Julie smutnym
głosem. -Nie chcę, by coś jeszcze łączyło mnie i
Ben-jiego.
-Na przykład co? - zapytałam zaciekawiona.
-Oboje nie mielibyśmy ojców.

background image

15

Monk oddycha

Był czwartek rano, dwudziesty października, według
przewidywań horoskopu w „San Francisco Chronicie"
moje życie niebawem miało się stać nieprzewidywalne.
Pięknie, tego mi jeszcze brakowało.

Bardzo rzadko czytam horoskop, ale kiedy już to

robię, raczej szukam w nim wsparcia dla siebie i po-
czucia, że zyskuję nad przeznaczeniem malutką prze-
wagę. Ostatnią rzeczą, jakiej mi było trzeba, było
wzmacnianie poczucia własnej niepewności.

Tak naprawdę moje lęki rozwiałoby jedynie za-

mknięcie przez Mońka sprawy zamordowania Ellen
Cole i wypuszczenie z więzienia męża Sharony. Nie
miałam jednak pojęcia, jak Monk może tego dokonać,
będąc w San Francisco. Musiałam go przekonać, by
wrócił do Los Angeles.

Nie chodziło już tylko o ratowanie mojej posady.

Chodziło o zwykłą sprawiedliwość i o to, aby nic więcej
nie łączyło mojej córki z synem Sharony.

Nie miałam pomysłu, jak to osiągnąć, poza tym, żeby

tak długo marudzić Monkowi o powrocie do Los
Angeles, aż w końcu ustąpi. Zanim się jednak do tego
zabiorę, potrzebny będzie mi dzień na dekompresję po
podróży i załatwienie kilku domowych spraw, jak
choćby zrobienie prania czy zakupów.

155

background image

Zadzwoniłam do Mońka i powiedziałam, że dzisiaj

do niego nie przyjdę. Odparł, że bardzo mu to odpo-
wiada. Potrzebował bowiem całego dnia na wyczysz-
czenie, wydezynfekowanie, a nawet wypalenie wszyst-
kiego, co przywiózł ze sobą z Los Angeles.

Odwiozłam więc Julie do szkoły, a kiedy wróciłam,

zobaczyłam przed domem jakże swojskiego, czer-
wonego pick-upa straży pożarnej. Przyjechał nim Joe
Cochran, strażak, z którym swego czasu wybrałam się
parę razy na randkę. Poznałam go, kiedy Julie
przekonała Mońka, by zajął się sprawą psa Joego,
zamordowanego w remizie, gdy cała załoga brała udział
w akcji gaszenia pożaru.

Właściwie byliśmy na randce tylko dwa razy, a kiedy

poczułam buzującą między nami chemię, rzuciłam go.
Nie dlatego, że Joe mnie nie pociągał. Dlatego, że
pociągał mnie za bardzo. Nie chciałam dopuścić, aby
moje serce, i serce Julie, znowu związało mnie z
człowiekiem, który wykonuje śmiertelnie niebezpieczny
zawód.

Niemniej sam widok strażackiego samochodu przy-

śpieszył bicie mojego serca i kiedy zajeżdżałam powoli
alejką pod dom, musiałam się mocno napracować, aby z
mojej twarzy znikł uśmiech zadowolenia.

Gdybym wiedziała, że go dzisiaj zobaczę, włożyła-

bym na siebie coś atrakcyjniejszego niż spodnie dre-
sowe, wygnieciony top i polar z kapturem.

Joe wysiadł, żeby przywitać mnie szerokim, rado-

snym, ciepłym uśmiechem. Miał urocze okrągłe policz-
ki, które tonowały naturalną tężyznę i czyniły z niego
raczej krzepkiego pieszczocha niż muskularnego twar-
dziela. Wydawało się, że swoimi potężnymi ramionami
mógł równie dobrze objąć pień grubego drzewa, jak i
ciepło i delikatnie przytulić kobietę.

156

background image

Tak znakomicie udało mi się zapanować nad emo-

cjami, że kiedy wysiadłam z samochodu, pocałowałam
go jedynie po przyjacielsku w policzek, a nie rzuciłam
się na niego, zwalając go na trawę i zdzierając z niego
ubranie. Już ja bym wiedziała, jak z nim postępować.

Odwzajemniając niewinnego całusa, Joe położył mi

na plecach swoje silne dłonie, a ja natychmiast poczułam
gorące pragnienie, by przygarnął mnie i mocno przytulił.

-Co za miła niespodzianka — powiedziałam.
-Myślę o tobie od miesięcy. Nie masz pojęcia, ile
razy tędy przejeżdżałem i myślałem, żeby się zatrzy-
mać.
-Chyba potrafiłabym to z grubsza oszacować —
odpowiedziałam.
-Widziałaś mnie?
-Twój samochód raczej rzuca się w oczy - stwier-
dziłam. - A ja lubię usiąść czasem w wykuszu i
poczytać gazety.
-Dlatego lubię tędy przejeżdżać - wyznał Joe.
-Dlaczego więc tym razem się zatrzymałeś?
-Znowu was potrzebuję. Ciebie i Mońka - wyjaśnił
Joe. - Wczoraj wieczorem mieliśmy wezwanie do
płonącego samochodu, a po powrocie spostrzegliśmy,
że ktoś ukradł nam sprzęt ratowniczy.
-I chcesz, żeby Monk przeprowadził śledztwo?
-Monk i ty - dodał.
-To mi wygląda na wybieg, by znowu mnie zobaczyć
- powiedziałam.

-Oczywiście - nie ukrywał Joe. - Ale też bardzo nam
zależy na odzyskaniu narzędzi hydraulicznych.
-Pan Monk zajmuje się jedynie morderstwami —
powiedziałam, choć nie była to całkowita prawda. -

157

background image

Poza tym pracuje teraz nad pewną ważną sprawą, za-
bójstwem w Los Angeles, która pochłania mu cały czas.

-Och, przykro mi to słyszeć - powiedział Joe.
-Będziecie musieli zdać się na działania policji.
-Przecież sama mogłabyś poprowadzić śledztwo.
-Nie jestem detektywem - odparłam.
-Jestem przekonany, że nauczyłaś się od Mońka
kilku sztuczek.
-Chodzi tylko o to, żebym przebywała przez cały
dzień w remizie i żebyś mógł się do mnie zalecać,
tak?
-Oczywiście, o to też chodzi - powiedział Joe. -Jesteś
bardzo... zalecalna.
-Nie musisz czekać, aż ktoś wam coś ukradnie z
remizy, żeby zaprosić mnie na filiżankę kawy.
-Ale przecież mnie rzuciłaś -powiedział nieśmiało.
-Kawa to jeszcze nie romans - odparłam. - To tylko
kawa.
-Nie powiem, żebym widział jakąś różnicę - po-
wiedział Joe. — Ale na pewno nie mam zamiaru się
spierać.

Przeszliśmy ulicą do mojej ulubionej kawiarenki

znajdującej się naprzeciwko pizzerii Sorrento, obok
niedużej niezależnej księgarni, w której witrynie stało
kilka najnowszych kryminałów lana Ludlowa.

W kawiarence stały przy stolikach mocno sfaty-

gowane, ale wygodne sofy z komisu i na jednej z nich
usiedliśmy z kawą i ciastkami.

Rozmawialiśmy wiele godzin.
Joe opowiadał o swoich ostatnich wyczynach stra-

żackich i samotności, którą odczuwa, kiedy wychodzi z
remizy. Ja mu opowiedziałam o sprawie Trevora, o lęku
przed utratą pracy i o tym, jak zazdroszczę Sharonie jej
relacji z Monkiem.

158

background image

Możliwość wyrzucenia z siebie trosk i strachów

przyniosła mi wielką ulgę - a Joe potrafił znakomicie
słuchać. Nie udzielał żadnych ważnych rad, ale przecież
wcale tego nie oczekiwałam. Dał mi poczucie
bezpieczeństwa i komfortu psychicznego.

Potem wziął mnie za rękę i wolnym spacerem

odprowadził pod dom, a kiedy stanęliśmy pod drzwiami,
instynktownie i niemądrze zaprosiłam go na kawę.

Wiedziałam przecież, że wlał już w siebie litry

świeżo zaparzonej kawy, a ja mam w kuchni tylko
resztki jakiejś starej kawy rozpuszczalnej, ale nie w tym
rzecz. Był to pretekst, aby wykraść dla siebie jeszcze
jedną godzinę czy dwie. Zaiskrzyło między nami, może
pod wpływem nadmiaru kofeiny, i nie miałam ochoty, by
to się kończyło.

Domyślam się, że zapewne już wiecie, dokąd zmie-

rza ta historia, więc nie będę was trzymać w niepew-
ności.

Tak, kochaliśmy się.
Tak, zrobiliśmy to, mimo że go rzuciłam i że nadal

nie miałam zamiaru wiązać się z nim na stałe. Ale
chemia zadziałała między nami w sposób naturalny i po
prostu bardzo go potrzebowałam. Pozwoliłam więc, aby
emocje i potęga chwili wzięły górę nad intelektem.

Poza tym miałam przed sobą spokojne i wolne od

zajęć południe, a Julie była w szkole, więc nie musiałam
obmyślać żadnego misternego planu, na jaki zwykle
byłam skazana (jako samotna matka) przy okazji swoich
nieczęstych spotkań intymnych.

Wszystko stało się tak naturalnie i było nam ze sobą

tak dobrze, że nie widziałam w tym nic złego, i było to
po prostu nieuniknione. Nie czułam też potem winy za
lekkomyślne pobłażanie emocjom, a miałam takie
obawy.

159

background image

Bez słów Joe wydawał się doskonale rozumieć, że

nie jest to ani początek niczego większego, ani też żaden
koniec - po prostu parę intymnych, ciepłych godzin
spędzonych wspólnie przez dwoje ludzi, którzy darzą się
sympatią i potrzebują wzajemnej pociechy. Jego
pocałunki były czułe i niekłamane, a ja pławiłam się w
uczuciu siły i bezpieczeństwa jego ramion.

Kiedy Joe wyszedł, leżałam jeszcze w łóżku przez

godzinę czy dwie, tuliłam do siebie T-shirt z napisem
Straż Pożarna San Francisco, który zapomniał zabrać,
zapadałam raz po raz w lekką drzemkę bez snów i wciąż
czułam jego mocne ramiona, choć dawno już ich przy
mnie nie było.

Myślę, że tym razem horoskop się nie pomylił.

Kiedy wreszcie wyszłam z łóżka, wzięłam prysznic i

krótko przed powrotem Julie ze szkoły zrobiłam małe
pranie. Nie zdążyłam jednak wyjść po zakupy, więc na
obiad poszłyśmy na pizzę do Sorrento, korzystając z
gipsoreklamowej promocji wynegocjowanej przez Julie.

Gdy weszłyśmy do środka, ludzie zaczęli pokazywać

sobie gipsoreklamę Julie i żądać zniżki. Myślałam, że
właściciel się na nas rozeźli, ale się myliłam. Był tak
zadowolony z obrotów, jakie zapewniła mu Julie, że
zafundował nam pizzę na koszt firmy.

W piątek rano mój horoskop nie mówił nic na temat

nieprzewidywalności ani romansu. Twierdził natomiast,
że jestem osobą kreatywną i zaradną. Miło to słyszeć,
ale wolałabym, żeby horoskop przepowiadał przyszłość,
a nie zajmował się analizą mojej osobowości. W tej
kwestii wolę polegać na chińskich ciasteczkach
szczęścia.

160

background image

Od dawna nie czułam się tak zrelaksowana i skon-

centrowana. Zaczynałam wątpić w swoją mądrość, która
nakazywała mi trzymać strażaka na dystans. Być może
rozum powinien uważniej się przysłuchiwać temu, co
podpowiada serce.

Teraz jednak miałam na głowie dużo ważniejsze

rzeczy niż romans. W jakiś sposób musiałam nakłonić
Mońka, żeby wrócił do sprawy Trevora. Im wcześniej
Monk ją rozwikła, tym będzie lepiej dla wszystkich.
Dopiero potem mogłabym się zastanowić nad
emocjonalnymi niebezpieczeństwami związanymi ze
sporadycznymi wyskokami miłosnymi.

Julie spostrzegła, że jestem od rana jakaś inna, ale jej

radar nie był aż tak wyostrzony, by wiedzieć dlaczego.
Zdziwiło ją w każdym razie, że wśród wypranych i
ułożonych na pralce rzeczy znajduje się fir^ mowy T-
shirt Straży Pożarnej San Francisco.

- Nie widziałaś go wcześniej? — zapytałam nie'

winnym grosem. — To prezent, który dostałam z re-
mizy po rozwikłaniu przez Mońka sprawy zabójstwa
ich psa.

W pewnym sensie była to prawda.

-Nie jest dla ciebie trochę za duży?
-Za to przyjemnie ogrzewa mnie w łóżku — po-
wiedziałam, co również było w pewnym sensie
prawdą.

Julie wyczuła w moich słowach zupełną szczerość

albo po prostu nie chciało się jej drążyć tematu, w każ-
dym razie dała mi spokój

Wsiadłam do samochodu, by zawieźć Julie do szko-

ły. Jednak zdołałam ujechać ledwie parę metrów, by
stwierdzić, że coś bardzo złego dzieje się ze wspoma-
ganiem kierownicy. Wyszłam, zajrzałam pod samochód
i zobaczyłam gęsty, kleisty płyn rozlany na alej-

161

background image

ce. Zupełnie się nie znam na samochodach, ale wiem, że
nie jest dobrze, kiedy zaczynają krwawić.

Zatelefonowałam więc do kolejnej z matek z prośbą,

aby zawiozła Julie do szkoły, popadając tym samym w
coraz większe długi wobec mam z sąsiedztwa, a potem
zadzwoniłam po pomoc drogową. W oczekiwaniu na
wóz techniczny, który miał odholować jeepa do
warsztatu, skontaktowałam się z Monkiem i
uprzedziłam, że się spóźnię.

W warsztacie wyjaśnili mi, że zepsuło się jakieś

ustrojstwo czy inny dynks, którego sprowadzenie i wy-
miana zajmie cały dzień. Na okres naprawy jeepa
warsztat wyposażył mnie w toyotę corollę.

Monk czekał już na ulicy, kiedy zajechałam małym

samochodem pod jego dom. Przechadzał się w tę i we w
tę, wdychając powietrze pełną piersią i poklepując się
dłonią po klatce piersiowej.

-Co pan robi, panie Monk?
-Oddycham. Czy to nie cudowne?
-Tak, słyszałam, że to ostatni krzyk mody - po-
wiedziałam. - Niebawem wszyscy będą to robić.
-Powietrze - zachwycał się Monk; znowu zaczerpnął
powietrza i wolno wypuścił. - Tak mi się podoba, tak
mi się podoba, naprawdę... Powinnaś też spróbować.
-Już nieraz próbowałam—zapewniłam go. - Jaki
będzie pana następny krok w sprawie Trevora?
-Oddychać — odpowiedział Monk. — I jeszcze raz
oddychać.
-W jaki sposób przybliża to nas do wykrycia sprawcy
zamordowania Ellen Cole?

Monk poruszył niezgrabnie ramionami.

-Myślę, że jednak mógł to zrobić Trevor.
-Wcale pan tak nie myśli - stwierdziłam.

162

background image

-Dowody wskazują na niego.
-Wskazują źle - powiedziałam. - Sam pan to wykazał.
-Ale nie ma dowodów jednoznacznych - upierał się.
-Widział pan, co pan widział - nie ustępowałam. -To
dla mnie wystarczający dowód. Dla pana zazwyczaj
również.
-Nie mogę jednak brać poważnie wszystkiego, co
wtedy powiedziałem i co mi się wydawało, że wi-
działem - stwierdził Monk. - Byłem odurzony...
-Czym?
-Toksycznym gazem. Zaćmił mi umysł.
-Panie Monk, dobrze wiem, że Trevor jest niewinny, i
pan też to wie.
-Nie mogę wrócić do Los Angeles -jęknął Monk
błagalnym głosem.
-Musi pan — orzekłam stanowczo. — Jest pan to
winien Sharonie. Ocaliła kiedyś pana, a teraz pan ma
okazję ocalić ją.
-Najlepiej ocalę Sharonę, pozostając w San Francisco
— powiedział Monk. — Trevor to zły, bardzo zły
człowiek.
-Ona go kocha - przekonywałam. - Pan dobrze wie,
co znaczy utracić najbliższą osobę. Oboje wiemy.
Naprawdę chciałby pan, żeby Sharona doświadczyła
tego samego bólu?

Monk wziął głęboki oddech i delektował się nim

przez dłuższą chwilę.

-Ale ja tak lubię oddychać - oświadczył w końcu.
-Tam też może pan oddychać - zapewniłam go.
-Nie chcę, żeby mi wyrosły błony między palcami -
jęknął.

- Ma pan więc b o d z i e c ekonomiczny, by

jak najszybciej zamknąć tę sprawę - powiedziałam.

163

background image

-Bodziec ekonomiczny? — zdziwił się Monk.
-To pospolite wyrażenie, panie Monk. Nawet dwu-
nastoletnie dzieci je znają.

Już mieliśmy wejść do jego mieszkania i omówić,

jak miałam nadzieję, szczegóły powrotu do Los Angeles,
kiedy zadzwoniła moja komórka. Telefonował kapitan
Stottlemeyer.

-Cześć, Natalie. Witam w domu. Słyszałem, że Monk
zrobił kolosalne wrażenie w La-La-Landzie
-Zostało mu tam jeszcze sporo do roboty - po-
wiedziałam.
-Robota będzie musiała poczekać — orzekł Stot-
tlemeyer. — Monk jest mi potrzebny tutaj.
-Szybko wróci.
-Jest mi potrzebny teraz, Natalie.
-Ale pan Monk jest bardzo zajęty. Prowadzi ważne
dochodzenie - przekonywałam.
-Służba nie drużba - odezwał się Monk. - Nie mam w
do povńedxe-svia, nawet jei\\ Ycms&aibym xo-stać
w San Francisco do końca życia.
-Przy całej mojej sympatii dla drugiego klienta
Mońka - powiedział Stottlemeyer - Sharona nie za-
trudnia go na płatnym kontrakcie, a to znaczy, że nam
się należy pierwszeństwo.

Oczywiście miał rację. Niech go diabli.

-Czy to prosta sprawa? - zapytałam jeszcze z na-
dzieją.
-Czy dzwoniłbym do Mońka, gdyby była prosta?

background image

16

Monk idzie na plażę

Plaża Baker to idylliczny, gładki pas morskiego piasku
ciągnący się przez kilometr pod porośniętymi cyprysami
i sosnami urwiskami parku Presidio. W kierunku
północno-wschodnim rozpościerał się stamtąd
porywający widok na Golden Gate Bridge, w wyjątkowo
malowniczy sposób uzmysławiając, czemu most
zawdzięcza swoją sławną nazwę. Chociaż mieszkam w
San Francisco, żałowałam, że nie mam przy sobie
aparatu, by sfotografować most z takiej perspektywy.

Kapitan Stottlemeyer czekał na nas na plaży, oparty

niedbale o żółto-brązowy znak ostrzegający plażo-
wiczów przed niebezpieczną falą i zdradliwymi prądami
wstecznymi. Na jego twarzy malowało się podobne
ostrzeżenie.

Monk podszedł do Stottlemeyera, pocierając rześko

ręce. Był tak ochoczy do pracy, że nie podnosił nawet
kwestii nierównomiernie rozłożonego piasku i
konieczności jego zagrabienia.

- No i co tu mamy? - zapytał z entuzjazmem w gło

sie. - Łapmy naszego łobuza!

Stottlemeyer obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem.

-Z czego się tak cieszysz? - zapytał.
-Tymczasowo zawiesił mu pan karę powrotu do Los
Angeles - wyjaśniłam.

165

background image

-Jestem pewien, że nie chciałbyś się znaleźć w pro-
mieniu stu pięćdziesięciu kilometrów od tego miasta
-powiedział Monk. — Nie uwierzysz, co tam się
dzieje!
-Chyba nic bardziej dziwnego niż tutaj - stwierdził
Stottlemeyer.
-Szczerze w to wątpię - powiedział Monk.
-Nie widziałeś jeszcze, z czym mamy do czynienia
tutaj - rzucił Stottlemeyer i skinął głową za siebie, w
kierunku oczek wodnych i nadmorskich skał.

Stała tam na piasku duża grupa policjantów i tech-

ników policyjnych, najwyraźniej skupionych wokół
zwłok. Ale nie to przykuło uwagę Mońka.

Monk patrzył na plażowiczów. Żaden z nich nie był

ubrany.

Monk błyskawicznie obrócił się na pięcie i stanął

plecami do tych, którzy wystawiali światu na pokaz
wszystko, co mieli. Dosłownie. To nie były supermo-
delki niezmordowanie dbające o opaleniznę. Tym lu-
dziom, z pełną mocą siły grawitacji, wyraźnie ciążyło
tłuste jedzenie i słuszny wiek.

Mogę tylko wyrazić podziw dla pewności siebie tych

plażowiczów i ich całkowitego braku wstydu. Byli to lu-
dzie, którzy znakomicie czuli się w swoim ciele i którzy
w każdej jego niedoskonałości dostrzegali naturalność
życia. Nigdy nie udało mi się osiągnąć takiego poczucia
wiary w siebie.

-Będziecie musieli wezwać posiłki - powiedział
Monk do Stottlemeyera.
-Po co?
-Żeby aresztować tych zboczeńców.
-To plaża dla nudystów, Monk - przypomniał Stot-
tlemeyer.
-Czy ci ludzie nie mają cienia przyzwoitości?
-zapytał Monk.

166

background image

- To jest jak najbardziej legalne - uspokoił go Stot-

tlemeyer.

Monk spojrzał na mnie rozszerzonymi oczami,

sparaliżowany strachem.

Zapewne spojrzałby tak także na Stottlemeyera, ale

wówczas musiałby się odwrócić przodem do nagości.

- Kodeks karny stanu Kalifornia, paragraf trzy

sta czternaście, jasno mówi, że każdy, kto świadomie
obnaża intymne części ciała w miejscu publicznym w ce
lu lubieżnym, łamie prawo - wyrecytował Monk. -
To są świadomi lubieżnicy. Nigdy dotąd nie widzia
łem tak daleko idącej świadomej lubieżności.

—Teren plaży to park stanowy i obszar, gdzie ubiór
nie jest nakazany prawem - wyjaśnił Stottlemeyer.
-Jakoś będziesz musiał z tym żyć, Monk. Chodźmy.
—To idź — powiedział Monk. — Ja poczekam.
—Ale ciało leży tam. - Stottlemeyer wskazał od-
daloną o trzydzieści metrów grupkę stłoczonych poli-
cjantów i techników.
- Ciała są wszędzie - rzekł Monk. - Wszystkie

nagie.

—Miałem na myśli martwe ciało — sprecyzował

Stottlemeyer. — Musisz je obejrzeć na miejscu prze
stępstwa, jeśli w ogóle jest to miejsce przestępstwa.

-Nie jest pan pewien, czy to morderstwo? - za-
pytałam.
-Świetnie. Zadzwoń do mnie, jak będziesz pewny -
powiedział szybko Monk, szykując się do odejścia,
ale Stottlemeyer złapał go za ramię.
—Po to właśnie cię tu ściągnąłem, Monk. Ty masz

nam powiedzieć, czy to było morderstwo czy nie.

—Nie wystarczy opinia lekarza sądowego?
- Zaufaj mi. To jest sprawa, która wręcz woła o Adria-

167

background image

na Mońka — oświadczył Stottlemeyer i ruszył w kie-
runku gromady policjantów, ciągnąc Mońka za sobą.
Monk wzniósł oczy do nieba, jakby szukał tam
duchowego wsparcia, ale wiedziałam, że chodziło mu
tylko to, aby przejść po piasku, nie oglądając okolicz-
nych nagości.

-Jeśli boi się pan patrzeć na nagie ciało, dlaczego nie
zamknie pan po prostu oczu? - spytałam.
-Nie chcę się potknąć o czyjeś intymne części ciała.
-Przecież to nie tak, że cała plaża jest nimi upstrzona
- zapewniłam go.

Monk człapał dalej, dając się prowadzić kapitanowi

aż do miejsca przestępstwa, z którego okolic usunięto
wszystkich plażowiczów. Technicy z medycyny
sądowej, ubrani w jednoczęściowe kombinezony, z
uwagą przesiewali piasek, przesypując go na miejsce
oznaczone palikami i żółtym sznurkiem.

-Ofiara to Ronald Webster — zaczął Stottlemeyer. -
Kawaler, trzydzieści pięć lat, pracował w sklepie z
butami. Plażowicze znaleźli jego ciało dzisiaj rano.
-Świadomi lubieżnicy — wtrącił Monk. — Na pewno
hippisi.
-Koroner jest zdania, że facet mógł zginąć wczoraj
wieczorem — powiedział Stottlemeyer. — Ale trud-
no to jednoznacznie określić, ponieważ ciało długo
było zanurzone w słonej wodzie.

Podeszliśmy do grupy wąskim, wytyczonym pali-

kami pasem, już przeszukanym i oczyszczonym przez
techników. Disher i lekarz sądowy pochylali się nad
nagim ciałem, które, zwrócone twarzą do dołu, unosiło
się na płytkiej wodzie w rozlewisku. Korpus był
rozszarpany i otwarty.

Odwróciłam się gwałtownie, czując odrazę i
mdłości.

168

background image

Tymczasem Monk, człowiek, który nie potrafił

spojrzeć na obnażonego plażowicza, bez najmniejszego
oporu patrzył na potwornie okaleczone zwłoki. Więcej
nawet, był nimi zafascynowany.

Żaden ze mnie psycholog, ale podejrzewam, że w ta-

kim momencie Monk nie widział przed sobą nagiego
ciała. Jeśli osoba była martwa, przestawała być dla niego
człowiekiem. Ofiara mordu to jedynie przedmiot badań,
element układanki, który należy wstawić w należne mu
miejsce na większym obrazie.

Stottlemeyer delikatnie położył mi rękę na plecach.

-Wytrzymasz? - zapytał. - Mogę poprosić któregoś z
policjantów, żeby cię odprowadził do samochodu.
-Nic mi nie będzie.
Nie chciałam uciekać, nawet jeśli miałam na to

szczerą ochotę. Nie zamierzałam okazywać słabości
przed detektywami, z którymi pracuję. Poza tym siedząc
w samochodzie, nie na wiele się przydam Mon-kowi.
Wzięłam kilka głębszych wdechów, wypuściłam wolno
powietrze, żeby się uspokoić, i odwróciłam się z
powrotem.

Monk przykucnął obok lekarza sądowego, doktora

Daniela Hetzera, łysiejącego mężczyzny o pulchnych,
bladych policzkach z wypielęgnowanym dwudniowym
zarostem.

- Co myślisz, Monk? - zapytał Stottlemeyer.
Monk wstał bez słowa i uniósł ręce. Przekręcał

śmiesznie głowę z jednej strony na drugą, spoglądając na
zwłoki Ronalda Webstera pod różnym kątem. Potem
przeniósł wzrok na rzeczy Webstera, równo złożone na
skałce przy oczku wodnym, w którym leżało ciało.

-Gdzie znajdował się jego portfel? - zapytał.
-W kieszeni spodni - odpowiedział Disher i pod-

169

background image

niósł plastikowy woreczek z portfelem. - Nie sądzę, by
cokolwiek zginęło. Został plik kart kredytowych i
dwieście dolarów w gotówce.

-Gdzie kluczyki do jego samochodu? - pytał dalej
Monk.
-Były w tej samej kieszeni - odpowiedział Di-sher. -
Razem z kluczami od domu.
-Gdzie jest jego samochód?
-W wydziale motoryzacji dowiedzieliśmy się, że
Webster jeździł buickiem lucernę, ale nie ma takiego
auta na parkingu - powiedział Stottlemeyer. - Na
wszelki wypadek kazałem kilku patrolom objechać
okoliczne uliczki.
-Skoro nie przyjechał samochodem, jak się tutaj
dostał? - zastanawiał się Monk.
-Jeśli się okaże, że mamy do czynienia z mor-
derstwem - mówił Stottlemeyer - będziemy dzwonić
do korporacji taksówkarskich i popytamy wśród kie-
rowców lokalnych linii autobusowych, może ktoś go
zapamiętał.
-To wyborne ustronie na wieczorne... bara-bara—
odezwał się Disher. - Może Webster przyszedł z ta-
jemniczą przyjaciółką, by w stroju Adama wykąpać
się pod gwiazdami?

Monk wzdrygnął się na samą myśl o tym, ale ciągnął

dalej.

-Czy na parkingu zostały na noc jakieś samochody? -
zapytał.
-Nie - odpowiedział Disher. - Ale może przyjaciółka
mieszka niedaleko i przyszli pieszo?
-Może przyjaciółka zaparkowała gdzieś na ulicy
-dodał Stottlemeyer. - Jeśli jednak nie wiemy, kim
była ta osoba ani jakiego szukamy auta, to pozostaje
nam tylko spisać parę setek numerów rejestracyj-

170

background image

nych zaparkowanych w okolicy samochodów i roz-
pracowywać każdy z osobna. To mnóstwo roboczo-
godzin. Nie jestem w tej chwili gotów na wydanie
takiego zarządzenia, na pewno nie w sytuacji, kiedy nie
mam pewności, że popełniono tu przestępstwo.

-Jeśli Ronald Webster rzeczywiście z kimś przyszedł
- myślał głośno Monk - to gdzie ten ktoś jest?
-Może drugie ciało jeszcze nie wypłynęło? - za-
sugerował Disher.
-Gdzie są w takim razie rzeczy tej drugiej osoby? -
pytał Monk.

Disher wzruszył ramionami.

- Odpływ mógł je zabrać do morza.

Monk poruszył niezgrabnie ramionami i głową,

jakby usiłował rozluźnić skurcz w karku. Dobrze wie-
działam, co to za skurcz. Za dużo było tych „być
może", ,jeśli" i „gdyby". Monk nienawidził „być może",
„jeśli" i „gdyby".

- Jakie jest wstępne orzeczenie o przyczynie

śmierci? - Stottlemeyer zapytał doktora Hetzera.

Lekarz odwrócił w wodzie ciało twarzą do góry.

Webster był młodym człowiekiem, choć we włosach
było już widać siwe kosmyki. Jego twarzy oszczędzono
okrutnych razów, które zadano na ciele.

-Nieoficjalnie powiedziałbym, że utonięcie — orzekł
Hetzer. - Te rany są okropne, ale chyba nie one były
śmiertelne.
-Co go tak urządziło? - zapytałam. - Czy to był
rekin?

Doktor Hetzer potrząsnął głową.

- Nie sądzę. Zakrzywienie śladów po ugryzieniu

i rozległość ran wcale nie wskazywałyby na atak re
kina. Obrys śladów jest wąski i długi, co zdaje się

171

background image

sugerować, że bestia, która tego dokonała, miała długi
pysk czy ryj.

-Dzik - powiedział Disher.
-Po parku Presidio nie wałęsają się dziki - stwierdził
sucho Stottlemeyer.
-Drapieżny wilk - nie odpuszczał Disher.
-Wilki poruszają się w sforach i rozdarłyby go na
drobne kawałki - powiedział Stottlemeyer. — Za
dużo go zostało.
-Wściekły pies — próbował dalej Disher.
-Pies rzuciłby się do gardła - wtrącił doktor Het-zer. -
Nie skoczyłby na brzuch.
-Potężna foka.
-Tb ślady nie pasują do foki - powiedział lekarz.
-Potężnej czy nie potężnej.

-

Gigantyczny małż — zapalił się Disher.

Wszyscy spojrzeli na niego spode łba. Disher nie
pewnie przestąpił z nogi na nogę.

-Zdajesz sobie sprawę, jak wielki musiałby być małż,
który mógłby zaatakować człowieka? - zapytał
Stottlemeyer.
-Głębiny mórz wciąż pozostają dla człowieka wielką
tajemnicą — stwierdził Disher.
-Czyżby? - zapytał Stottlemeyer.
-To ostatnia niezbadana rubież naszej ziemi
-oświadczył Disher. — Czytałem, że niedawno
odkryto nieznany wcześniej gatunek ośmiornicy,
która jest ślepa i świeci w ciemności.
-Tak, może to zrobiła ośmiornica - mruknął Stot-
tlemeyer.
-To możliwe - podchwycił Disher.
-Nie. To nie jest możliwe - wycedził Stottlemeyer i
odwrócił się do Mońka. - Co myślisz?!
-To chyba oczywiste - powiedział Monk.

172

background image

-Doprawdy? - zapytałam zdziwiona. Monk
przytaknął.
-Tego mężczyznę zaatakował aligator.

Nie było to może najdziwniejsze oświadczenie, jakie

padło kiedykolwiek z ust Mońka, ale zdecydowanie się
mieściło w pierwszej piątce.

-Rozumiem - powiedział wolno Stottlemeyer, patrząc
długo na Mońka, a potem odwrócił się do Di-shera. -
Powiedz mi coś więcej o tej ośmiornicy.
-To nie była ośmiornica ani żadne inne zwierzę
-orzekł Monk. - Tego człowieka z całą pewnością za-
gryzł aligator.
-Zdaje pan sobie sprawę, że aligatory nie żyją w
oceanach? - zapytał dla pewności doktor Hetzer.
-Tak.
-I że nie są gatunkiem spotykanym w faunie San
Francisco?
-Tak - powtórzył Monk.
-"W takim razie skąd myśl, że zrobił to aligator?
-Wnioskuję po kształcie ugryzienia oraz ran po-
zostawionych po zębach - powiedział Monk. -
Wszystkie są takie same.

Doktor Hetzer pochylił się jeszcze raz nad ciałem i

uważnie przyjrzał się ranom.

- Niech mnie kule.

W towarzystwie Adriana Mońka często można

usłyszeć podobne określenia, zwłaszcza w miejscu
przestępstwa.

- W przeciwieństwie do wszystkich innych istot,

których zęby różnią się kształtem, rozmiarami, a tak
że funkcją, zęby aligatora są identyczne - tłumaczył
Monk. - Jest tak dlatego, że aligatory używają ich
przede wszystkim do pochwycenia ofiary.

173

background image

- Skąd ty wiesz takie rzeczy? - zdziwił się Stottle-

meyer.

Odpowiedź była prosta, przynajmniej dla mnie.

-Bo te zęby niczym się między sobą nie różnią.
-To się nazywa uzębienie homodontyczne — wy-
jaśniał Monk. - Lub też, ujmując to jednym słowem,
perfekcja. Chciałbym mieć takie zęby.
-Przypuszczam, że aligator rzeczywiście mógłby
zadać takie rany - powiedział doktor Hetzer. -Aliga-
tory nie rozrywają ofiar. Chwytają zdobycz, okręcają
się z nią i trzymają ją pod wodą, dopóki się nie utopi.
Takie zachowanie pasowałoby do ran, które tu oglą-
damy, i tłumaczyłoby przyczynę śmierci. Ale
tłumaczą ją również inne hipotezy.
-Jak choćby ta z dzikiem — wtrącił Disher. — Albo
gigantycznym małżem.

Stottlemeyer skrzywił się i potarł skronie kciukami.

-Mamy więc do czynienia z zabójstwem czy z nie-
dopilnowaniem zwierzęcia, doktorze? - zapytał.
-Niech mnie pan zapyta jutro - odparł Hetzer.
-Dopóki nie zrobię sekcji, nie będę znał odpowiedzi.
-Randy, mimo wszystko zadzwoń do towarzystwa
opieki nad zwierzętami i popytaj, czy w ostatnim
czasie nie zgłaszał ktoś zaginięcia swojego
aligatorka. Popytaj też okolicznych mieszkańców,
czy nie zaczęły im znikać z domu koty i pudelki.
-Zapytam także o dziki - zapewnił Disher, notując
wszystko pilnie w notesie.
-Zapytaj - zgodził się Stottlemeyer znużonym gło-
sem. - Nie zapomnij wspomnieć o olbrzymim małżu i
ośmiornicy.

- Może powinienem się zwrócić z tymi pytaniami

do specjalisty w dziedzinie biologii morza? - zapytał
zapalony Disher.

174

background image

-O małżu i ośmiornicy nie mówiłem serio - zaznaczył
Stottlemeyer.
-A o aligatorze mówił pan serio? - zapytał zdez-
orientowany Disher.
-Wolałbym nie - westchnął Stottlemeyer. - Ale
nauczyłem się wierzyć przeczuciom Mońka.
-To nie żadne przeczucia - powiedział Monk. — To
fakt.
-Ale czy to jest morderstwo? - zapytał Stottlemeyer.

Monk poruszył niezgrabnie ramionami.

- Tak - odpowiedział. - To jest morderstwo.

background image

17

Monk i drugi but

Chociaż Monk oznajmił, że mamy do czynienia z mor-
derstwem, kapitan Stottlemeyer nie chciał się zdecy-
dować na zaangażowanie w sprawę więcej policjantów,
zanim nie otrzyma oficjalnego orzeczenia Zakładu
Medycyny Sądowej.

Potrafiłam to zrozumieć.
Miał jedynie trupa na plaży nudystów, którego zabił

może aligator, a może nie aligator. O ile cała sytuacja
nasuwała bardzo poważne pytania (jak choćby „W jaki
sposób mężczyzna dotarł na plażę?" lub „Skąd się wziął
aligator?"), o tyle poza opinią Adriana Mońka nie było
w tej sprawie nic, co wskazywałoby na zabójstwo.

Jedno był pewne, Monk w takich kwestiach nigdy się

nie mylił. Jednak władze policji w San Francisco nie
były przekonane do niezwykłych umiejętności Mońka
równie mocno jak Stottlemeyer. Jeśli więc kapitan chciał
być pewien swojego stanowiska, to do czasu otrzymania
wyników autopsji musiał się zabawić w polityka i
przyjąć postawę „pożyjemy, zobaczymy".

Ale Monk nie musiał na nic czekać. Ani nie potrafił.

Zapaliłby się do tego śledztwa nawet wtedy, gdyby nie
chciał uniknąć perspektywy powrotu do Los Angeles,
gdzie miał rozwikłać sprawę Ellen Cole, choć

176

background image

niewątpliwie była to dodatkowa motywacja. Ta śmierć
była zbyt intrygująca, by miał się nią nie zainteresować.

Nie byłam zanadto zadowolona z takiego rozwoju

wydarzeń. Dopóki Trevor pozostanie za kratkami,
dopóki Sharona będzie się przy mnie kręcić, a morderca
EUen Cole będzie się cieszył wolnością, nigdy nie będę
mogła być pewna posady. Szczerze mówiąc, nie mogłam
winić Mońka za to opóźnienie. Sprawa ataku aligatora to
powód jak najbardziej uzasadniony, a nie gra na zwłokę.
Na szczęście obiecujący początek oznaczał tyle, że
Monk szybko się upora ze śledztwem.

Monk chciał się dowiedzieć czegoś więcej o Ronal-

dzie Websterze, aby sprawdzić, czy nie wydarzyło się w
jego życiu coś, co wytłumaczyłoby osobliwe oko-
liczności jego śmierci.

Zaczęliśmy od sklepu z butami, w którym Webster

pracował. Ze zdumieniem stwierdziłam, że sklep
znajdował się w mojej dzielnicy, tuż obok pizzerii Sor-
rento.

Nigdy nie kupowałam w nim butów, ale niejedno-

krotnie zatrzymywałam się przed witryną i oglądałam
wystawione obuwie. Mieli tam w sprzedaży wiele
eleganckich włoskich marek i sportowe buty do biegania
kosztujące więcej, niż wynosiła suma rocznych pensji
pracowników chińskiej fabryki, w której zostały
wyprodukowane.

Bardzo chętnie powiedziałabym, że nie kupuję tam

butów, aby zamanifestować swoje zdecydowane poli-
tyczne poglądy, jednak prawda była inna; z pensją od
pana Mońka takie obuwie było dla mnie stanowczo za
drogie. Zresztą, z drugiej strony, paczka gumy ba-
lonowej też była dla mnie za droga.

177

background image

Kiedy weszliśmy do środka, zobaczyliśmy ledwie

trzech klientów, a poza tym dwóch sprzedawców i kas-
jerkę przy wejściu.

Nigdy nie czułam się komfortowo w sytuacji, gdy

Monk zaczynał przepytywać ludzi, którzy nie wiedzieli,
kim on jest ani jakie związki łączą go z policją.

Sęk w tym, że nie mieliśmy oficjalnych upoważnień,

co oznaczało tyle, że ludzie, z którymi się spotykaliśmy,
nie mieli obowiązku z nami rozmawiać, zwłaszcza o
rzeczach, które zazwyczaj były ich prywatnymi
sprawami. Nakłonienie ich do rozmowy wymagało więc
z naszej strony pewnej finezji. Kiedy wchodziliśmy do
sklepu, wciąż się zastanawiałam, jaką obrać taktykę.

Wewnątrz znajdowało się kilka stołów z wystawio-

nymi butami, a między nimi ustawiono krzesła, na
których klienci mogli przymierzać obuwie. Cała tylna
ściana, od podłogi do sufitu, zastawiona była bodaj setką
butów, ustawionych równo na przezroczystych
plastikowych półeczkach.

Monk natychmiast zbliżył się do ściany i podszedł do

stojącego tam sprzedawcy, który czekał w pogotowiu,
by obsłużyć nowego klienta.

- Czym mogę służyć, proszę pana? - zapytał sprze

dawca z uśmiechem równie syntetycznym jak jego
marynarka; na identyfikatorze widniało imię Maurice.

Monk wziął do ręki jeden z butów wystawionych na

półeczce.

—Gdzie drugi but?
—Mamy dużo butów-powiedział Maurice.— Wroz-
maitych gustownych fasonach. Chciałby pan je zoba-
czyć?
- To jest but na prawą nogę - sprecyzował Monk. -

Gdzie but na lewą?

178

background image

-Z pewnością na zapleczu - rzekł Maurice.
-Dlaczego nie ma go tutaj?
-To tylko pojedyncze buty do przymiarki, proszę
pana - wyjaśnił Maurice. - Z przyjemnością jednak
znajdę dla pana drugi taki but w pańskim rozmiarze.
-Owszem, bardzo chciałbym drugi do pary -
przytaknął zadowolony Monk i zaczął wskazywać
palcem na poszczególne buty. -1 jeszcze parę do tego,
i parę do tego, i parę do tego, i parę do tego, i...
-Chce pan przymierzyć wszystkie buty z tej ściany?
— przerwał mu Maurice, nie starając się już
zachować na twarzy swojego syntetycznego
uśmiechu.

Ja natomiast zaczęłam dostrzegać zarys taktyki, którą

mogłam przyjąć w celu zdobycia potrzebnych nam
informacji.

-Chcę je widzieć wszystkie na ścianie — zakończył
Monk.
-Dlaczego?
-Ludzie mają dwie nogi.
-Zdaję sobie z tego sprawę, proszę pana - zapewnił
Maurice.
-Każdy but ma swoją parę -powiedział Monk i skinął
w kierunku ściany. - Tymczasem te nie mają pary.
-Mówiłem już, proszę pana. To są pojedyncze buty do
przymiarki.
-Jak możecie rozdzielić parę butów? - zapytał Monk.
-Jest łatwiej i przyjemniej dla oka, jeśli na jednej
ścianie wystawiamy po jednym bucie z każdego
rodzaju.
-Przecież pan się zajmuje butami zawodowo —
powiedział Monk. - Ze wszystkich ludzi na świecie
pan najbardziej powinien uszanować zasadę
nierozdzielania par.

179

background image

-Zasadę nierozdzielania par? -zdziwił się Maurice.
-Rozdzielanie par jest zbrodnią przeciwko naturze -
podkreślił Monk.
-Pan chce mi powiedzieć, że wystawianie butów na
sprzedaż w sklepie jest zbrodnią przeciw naturze?
-Czyż to nie oczywiste?
-Pan będzie łaskaw wybaczyć mojemu przyjacielowi
— powiedziałam, zniżywszy głos i odciągnąwszy
sprzedawcę na bok. - Zwykle obsługuje go w tym
sklepie pan Ronald Webster. Ma niezwykłe podejście
do ludzi. Czy jest może dzisiaj w pracy?
-W ogóle się nie pokazał - odpowiedział Maurice. -
Nawet jego ksiądz dziś o niego pytał.
-Jego ksiądz? - zdziwiłam się. - Czy to nie dziwne?
-Ronald nigdy opuścił porannej mszy w misji
Dolores — wyjaśnił Maurice. —Ale dzisiaj się nie
pojawił w kościele.
-Pan Webster codziennie rano chodzi na mszę?
-Ronald to bardzo przyzwoity człowiek - mówił
Maurice. — Zawsze punktualny, zawsze czysty i
nadzwyczaj zorganizowany.

-Pan kłamie - odezwał się Monk.
Maurice odwrócił się do niego.
-Słucham?

- Niech pan tylko spojrzy na ścianę — powiedział

Monk. - Żaden zorganizowany i miłujący Boga czło
wiek nie zrobiłby czegoś takiego.

Maurice spojrzał na mnie ukradkiem.

-Czy on właśnie odstawił leki?
-Może Ronald jest u swojej dziewczyny i zwyczajnie
zaspał? - pytałam dalej.
-Ronald nie ma dziewczyny - odpowiedział Maurice.

180

background image

-Mogłabym przysiąc, że wspominał o dziewczynie
— powiedziałam. - Mówił, że lubili się kąpać nago
na plaży Baker.
-Ronald? Nigdy. On nie włoży nawet koszulki z krót-
kim rękawem. - Maurice zmierzył mnie nagle po-
dejrzliwym wzrokiem. - To jest mały sklep, pracuję
tu od pięciu lat, ale jakoś nie mogę sobie przypo-
mnieć, bym kiedykolwiek widział tu panią lub pani
przyjaciela.
-Może po prostu nas pan nie zauważył?

W tym momencie Monk obrócił się na pięcie i wska-

zał palcem drugiego sprzedawcę.

- Co pan sobie wyobraża! Co pan robi? - krzyknął.
Drugi sprzedawca, mężczyzna z całą pewnością

ponaddwudziestoletni, lecz niezdarny jak nastolatek,
stanął wystraszony w pół kroku z otwartym pudełkiem w
rękach.

-Ja, e... odnoszę buty na zaplecze - odpowiedział
piskliwym głosikiem.
-Nie wolno - zakazał mu Monk.
-Dlaczego?
-Ponieważ ta pani miała je na nogach — odpowie-
dział Monk, celując oskarżycielskim palcem w jakąś
klientkę. Biedna kobieta poderwała się w momencie,
gdy podciągała sobie skarpetki.

Kobieta, mocno po pięćdziesiątce, miała fryzurę

chyba jeszcze z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego
drugiego roku, zamrożoną na głowie natychmiast po
wykonaniu.

-Ja tylko je przymierzałam - powiedziała słabym
głosem.
-Przymierzone obuwie uważa się za sprzedane
-wyrecytował Monk. - Takie jest prawo.
-Nie ma takiego prawa - zaoponował Maurice.

181

background image

—Te buty na mnie nie pasowały — tłumaczyła ko-
bieta.
—Mogła pani o tym pomyśleć przed założeniem ich
na nogi — stwierdził sucho Monk.
—Ale na nogach mam skarpetki - broniła się kobieta.
—Kiedy tu weszliśmy, nie miała ich pani na nogach
- powiedział Monk.
—Dostałam je. — Wskazała ręką drugiego sprze-
dawcę. - Dają je właśnie po to, żeby można było
przymierzać buty.

Monk odwrócił się do Maurice'a.

—Tb pan jej dał te obrzydliwe skarpetki? Ciekawe,
na ilu jeszcze ohydnych stopach wcześniej się zna-
lazły.
—Ohydnych?—uniosła się urażona kobieta. — Moje
stopy nie są ohydne.
—Nie były, kiedy pani tu weszła, ale teraz na pewno
są - wyjaśnił Monk. — Niech pani nie dotyka nimi
żywności.
—Nie jadam stopami! Wypraszam sobie, nie jestem
małpą.
—Więc nie ma powodu, by wtykała pani nogi w każ-
dy but, jaki wpadnie pani w oko, prawda?

Jak mówiłam, prawdziwa finezja.
Maurice spojrzał na nas złowrogo.

—Dość już tego. Proszę wyjść ze sklepu albo wezwę
policję.
—Wiesz co, Maurice? Myślę, że to znakomity po-
mysł. - Podałam mu mój telefon komórkowy. — Po-
proś kapitana Lelanda Stottlemeyera.

Wiem, że byłoby prościej, gdybym wcześniej po-

prosiła kapitana Stottlemeyera, by zatelefonował do

182

background image

sklepu i uprzedził o naszej wizycie. Ale formalnie rzecz
biorąc, nie było to jeszcze oficjalne dochodzenie w spra-
wie zabójstwa i jeśli Monk, działając na własny ra-
chunek, uwikłałby się w sytuację potencjalnie kom-
promitującą dla policji, Stottlemeyer mógłby spokojnie
umyć od wszystkiego ręce.

Nigdy nie myślałam o funkcji Stottlemeyera z punktu

widzenia polityki. Kiedy jednak podczas niedawnego
nieoficjalnego strajku policji Monk został awansowany
na szefa wydziału zabójstw, naocznie mogłam się
przekonać, jak funkcjonuje departament. Zdałam sobie
wtedy sprawę, że w pewnym sensie wspieranie
Stottlemeyera było rozciągnięciem moich obowiązków
wynikających ze wspierania Mońka.

Tym razem jednak finezja nie przyniosła efektu,

sprawy potoczyły się bardzo źle, a my nie uzyskaliśmy
jeszcze potrzebnych informacji. Nie miałam wyboru.
Musiałam ściągnąć Stottlemeyera.

Oczywiście oznaczało to również, że kapitan będzie

musiał poinformować Maurice'a o śmierci jego
współpracownika.

Na szczęście Maurice i Ronald nie byli bliskimi zna-

jomymi i nawet jeśli wiadomość ta mogła być zaska-
kująca, to z pewnością nie zbiła go z nóg. Niemniej
jednak Maurice uprzejmie poprosił klientów, by opuścili
sklep, zamknął go na resztę dnia i usiadł z nami, by
odpowiedzieć na nasze pytania.

Okazało się, że mogliśmy z Monkiem wyjść ze

sklepu, kiedy Maurice nas wyprosił, i nie zawracać sobie
głowy telefonowaniem po Stottlemeyera, ponieważ
sprzedawca nie miał wiele do dodania ponad to, co
zdążył nam już wcześniej powiedzieć.

— Znam faceta od pięciu lat i naprawdę dzisiaj nie

znam go lepiej niż w dniu, kiedy zobaczyłem go po

183

background image

raz pierwszy - stwierdził. - Nie był człowiekiem, który
dopuszcza do siebie innych.

-Co pan ma na myśli? - zapytałam.
-Sprzedajemy buty. Przez większość czasu w sklepie
nie ma klientów, nie ma wtedy nic do roboty, więc
ludzie stoją i rozmawiają, prawda? — opowiadał
Mau-rice. - Rozmawia się o swoich dziewczynach,
rodzinach, o tym, co się robiło lub gdzie się było.
Ronald nigdy nie powiedział niczego, co zapadłoby
w pamięć.
-Czy Ronald miał wrogów? - zapytał Monk.
-Był sprzedawcą butów - odparł enigmatycznie
Maurice.
-Sprzedawcy butów nie mają wrogów? - dociekałam.
-Nie jest to zajęcie, które wzbudza jakieś emocje -
wyjaśnił Maurice, a potem zerknął na Mońka. -W
każdym razie zazwyczaj.
-Co z jego życiem osobistym? — zapytałam.
-Jakim życiem osobistym?
-Każdy przecież ma jakieś życie osobiste, prawda?

- Nie każdy - wtrącił Monk.
Słuszna uwaga.
-Nawet jeśli nie każdy — ciągnęłam — to może poza
sklepem Ronald był zwykłym draniem? Może sypiał
z mężatkami, okradał staruszki na ulicy albo zdradzał
przyjaciół?
-Bardzo bym chciał — stwierdził Maurice.—Przy-
najmniej miałby coś interesującego do powiedzenia.
Ron był sympatycznym człowiekiem, ale potwornie
nudnym. Wręcz jakby się o to starał.

Monk podniósł głowę.

- To znaczy?

Maurice wzruszył ramionami.

- Nikt nie potrafiłby być nudniejszy od Rona.

184

background image

Szczerze mówiąc, właściwie nie dziwi mnie, że w ta-
jemnicy wiódł drugie życie.

-Dlaczego pan myśli, że Webster wiódł jakieś drugie
życie? - zapytałam.
-Kąpał się na golasa na plaży Baker, tak? - odpo-
wiedział Maurice. - Facet, którego znałem, czy też
nie znałem, nigdy nie zrobiłby czegoś takiego.
-Może wcale się nie kąpał — stwierdził Monk.
-Czy wspominał kiedykolwiek o kimś ważnym w
swoim życiu? - zapytałam. - Jest ktoś, kto mógłby
powiedzieć o nim coś więcej?
-Chyba tylko ten ksiądz - odpowiedział Maurice.

background image

18

Monk idzie do kościoła

Monk postanowił porozmawiać z ojcem Bowenem
podczas porannej mszy, więc ogłosiliśmy fajrant. Po-
myślałam, że to świetny pomysł, a przede wszystkim
Stottlemeyer będzie miał czas, by zadzwonić do ojca
Bowena i ostrzec go, że przyjdziemy. Nie miałam ocho-
ty próbować finezji na księdzu. Wystarczą mi moje
dotychczasowe potyczki z Panem Bogiem.

Ale nie miałam zamiaru zostawić Mońka, nie do-

wiadując się, co myśli nie tylko o sprawie Webstera, ale
również o sprawie Trevora. Kiedy siedział już w moim
samochodzie, nie miał wyboru i musiał mnie słuchać.
Wybrałam zatem okrężną drogę do jego domu, co w
praktyce oznaczało przewiezienie go po śródmieściu San
Francisco.

-Skąd pewność, że Ronald Webster został zamor-
dowany? - zapytałam.
-Zaatakował go aligator.
-To się może zdarzyć.
-Gdzieś na bagnach - stwierdził Monk. - Nie na plaży
w San Francisco.
-Istnieje przecież możliwość, że aligator uciekł
jakiemuś domorosłemu hodowcy i zaatakował plażo-
wicza, prawda?
-To oznaczałoby, że aligator musiał biec po piasku
przez otwartą plażę, aby dopaść ofiarę - mówił

186

background image

Monk. - Albo czekał na zdobycz w rozlewisku i uderzył,
gdy Webster usiadł na skale, żeby się rozebrać. Z
wielkim trudem uwierzyłbym w którąkolwiek z tych
wersji.

-Może Ronald się kąpał, utonął, a kiedy morze
wyrzuciło ciało na ląd, dopadł je aligator?
-Przypuszczam, że mogłoby się tak stać - powiedział
Monk. - Ale również w tę wersję nie wierzę.
-Dlaczego nie?
-Bo wydaje się nie pasować do charakterystyki jego
osobowości, podanej nam przez sprzedawcę butów -
powiedział Monk. - Poza tym taka wersja jest
śmieszna.
-Śmieszne rzeczy też się zdarzają - stwierdziłam. -
Niech pan sobie wyobrazi, co myśleli ludzie, widząc
pana chodzącego po Los Angeles w masce prze-
ciwgazowej.
-Co w tym śmiesznego?

Nie było sensu wyjaśniać, więc dałam sobie spokój.

-Co jeszcze pana przekonuje, że jest to morderstwo, a
nie potworny wypadek?
-Nie było jego samochodu - stwierdził Monk. -Coś
mi podpowiada, że znajdziemy go pod domem
Webstera lub w okolicy sklepu z butami. Cała ta sy-
tuacja została szczegółowo obmyślona przez tego,
kto zabrał go na plażę i zabił, pozorując kąpiel czy
opalanie się w stroju Adama.
-Więc uważa pan, że atak aligatora to lipa?
-To najprostsze i najbardziej logiczne wyjaśnienie.
Lekarz sądowy w miarę łatwo określi, czy to było
oszustwo.

- Dlaczego komuś zależałoby na tym, żeby śmierć

Ronalda Webstera wyglądała jak atak aligatora na
plaży dla nudystów?

187

background image

—W tym tkwi tajemnica - odparł.

Była to zdecydowanie bardziej intrygująca i bardziej

Monkowa zagadka niż morderstwo Ellen Cole, co
sprawiało, że trudniej było mu się jej oprzeć. To raz, a
dwa, cała akcja rozgrywała się w San Francisco, a nie w
toksycznym środowisku Los Angeles.

- To jedna tajemnica-powiedziałam. -Wciąż ma

pan jednak do rozwiązania tę drugą zagadkę. Kto
naprawdę zabił Ellen Cole. Sharona bardzo na pana
liczy w tej kwestii. Również Benji. I ja także.

Monk niemal zwinął się w kłębek.
—To nie jest takie proste - powiedział.
Rzuciłam mu chłodne spojrzenie.
—Ktoś przyłożył Ellen Cole lampą w głowę. To

nie jest ani tak dziwne, ani tak skomplikowane jak
większość spraw, które pan rozwiązał.

- To w pewnym sensie zbyt proste - odrzekł

Monk. — A co za tym idzie, zbyt złożone.

—Nie rozumiem.
-Im więcej jest szczegółów, które do siebie nie pa-
sują, które pozornie nie mają sensu, tym bardziej
muszę się zagłębiać w śledztwo — tłumaczył Monk.
— Zabicie kogoś przez aligatora na plaży naturystów
w ogóle nie mieści się w głowie, tak bardzo, że poja-
wia się morze rozmaitych pytań i wiele nielogiczno-
ści, które trzeba wyjaśnić. W sprawie Ellen Cole
wiem tyle, że ktoś, nie Trevor, uderzył ją lampą.
-I wrobił w to Trevora - dodałam.
—Wrobił albo nie—stwierdził Monk. - Trevor może

nie być winny zabójstwa Ellen Cole, ale może
odpowiadać za pozostałe zarzucane mu czyny. Nawinął
się policji i stał się kozłem ofiarnym. Tam nie ma dla
mnie nic więcej do roboty.

- Jednak trudno narzekać na brak podejrzanych.

188

background image

- Ale ja im wierzę - powiedział Monk. - Nie są

dzę, aby biedną EUen Cole zabiła jej kochanka czy
kochanek jej kochanki, czy choćby żona kochanka
jej kochanki.

Zaczynałam się gubić, kto jest kim, ale zrozumiałam,

o co chodzi Monkowi, nawet jeśli niekoniecznie chciał o
tym głośno mówić.

-Uciekł pan - oskarżyłam go.
-Oczywiście - przyznał. —Widziałaś tamtejszych
ludzi. Widziałaś tamtejsze powietrze. Powietrza prze-
cież nie powinno się widzieć. Ani przeżuwać.
-Nie dlatego pan uciekł.
-Dlatego uciekłem z wrzaskiem.

-Uciekł pan z Los Angeles ze strachu przed porażką -
powiedziałam twardo. - Nie ma pan bladego pojęcia,
kto zabił EUen Cole, i nie wie pan nawet, odv czego
zacząć.
-Wiem, że na pewno nie znajdę odpowiedzi, siedząc
w Los Angeles i przepytując każdego, kogo łączy coś
z Ellen Cole czy Trevorem Flemingiem.
-Wydawało mi się, że w ten właśnie sposób prowadzi
się dochodzenie. Zadając pytania, zdobywając nowe
informacje i szukając sprzeczności.

Monk potrząsnął głową.

-Zwykle wszystko wiem już podczas pierwszej
bytności na miejscu przestępstwa. Dostrzegam coś,
co nie pasuje do całości, próbuję dopasować do
siebie elementy i dedukuję, jak rzeczywiście doszło
do zabójstwa.
-W domu Ellen Cole widział pan mnóstwo rzeczy,
które nie pasowały do całości.
-Ale nie dostrzegłem tego c z e g o ś jednego -odparł
Monk.
-Wydaje się panu, że zobaczy pan to stąd? Jesteśmy
oddaleni od Los Angeles o setki kilometrów.

189

background image

- Już to zobaczyłem. Tylko jeszcze nie zdaję sobie

z tego sprawy.

Teraz wszystko wydawało mi się logiczne.

-Pan się boi, że nigdy sobie tego nie uświadomi?
-Już raz mi się to zdarzyło - powiedział cicho Monk.

Mówił o swojej żonie Trudy i bombie podłożonej w

samochodzie, która ją zabiła. Monk wciąż nie wiedział,
kto się targnął na jej życie ani dlaczego.

Zawiódł ją.

Ta porażka na pewien czas go sparaliżowała. Osobą,

która pomogła mu przejść przez koszmar i pokazała, jak
odzyskać życie, była Sharona. Monk się bał, że tym
razem zawiedzie również Sharonę.

-Dostrzeże pan ten niepasujący szczegół - pocie-
szyłam go. — Na pewno go pan dostrzeże.
-Skąd ta pewność?
-Bo jest pan Adrianem Monkiem - powiedziałam. -1
ja w pana wierzę.
-Wolałbym, żebyś we mnie nie wierzyła.
-W coś trzeba wierzyć, panie Monk.
-Przecież wierzę - odpowiedział poważnie. - Nie
sądzę jednak, aby środki do czyszczenia Formuła 409
rozwiązały moje problemy.

Z powodu złamanej ręki Julie nie mogła grać w pił-

kę, ale bardzo chciała pojechać na sobotni trening do
parku Dolores, by podtrzymywać drużynę na duchu.
Domyślałam się, że chciała też zapewnić jak największą
oglądalność swojej gipsoreklamie. Świetnie się składało,
bo Monk chciał w tym samym czasie porozmawiać z
księdzem w misji Dolores, która znajdowała się dwie
przecznice za parkiem.

190

background image

Misję założyli w 1776 roku Hiszpanie, chcąc na-

wracać Indian, z których pięć tysięcy zapadło wkrótce na
ciężką różyczkę. Była to epidemia przywleczona przez
tych samych ludzi, którzy pragnęli ocalić Indian i
zawrócić ich z pogańskiej ścieżki. Piękny kościół z
suszonej cegły stojący dzisiaj w San Francisco,
zbudowany został w 1791 roku przez neofitów, jak
wdzięcznie określono tych spośród rdzennych Ame-
rykanów, którzy szczęśliwie przeżyli epidemię i stali się
chrześcijanami. Misyjne mury o grubości ledwie
dziesięciu centymetrów przetrwały upływ czasu i trzę-
sienie ziemi w 1906 roku, więc uznałam, że kościół
wytrzyma też wizytę Adriana Mońka.

Postanowiłam nie mówić mu o epidemii różyczki,

mimo że miała miejsce przed ponad dwustu laty, bo za
nic w świecie nie wszedłby do kościoła. Gdyby się o niej
dowiedział, może nawet wyprowadziłby się z San
Francisco.

Zjadłyśmy z Julie śniadanie wcześniej niż zwykle i

pojechałyśmy naszym zastępczym samochodem po pana
Mońka. Potem zostawiłam Julie w parku z drużyną i
pojechaliśmy z Monkiem do misji. Dotarliśmy tam w
środku porannej mszy.

Nawa kościoła była długa i wąska, zapełniona pa-

rafianami, którzy stali zwróceni twarzą do pozłacanego
barokowego ołtarza oraz księdza w białej sutannie i
zielonym ornacie.

Przed nami, głośno szurając butami, wchodziła do

kościoła jakaś starsza kobieta. W wejściu stał ponad-
trzydziestoletni diakon, który powitał nas uprzejmym
skinieniem głowy i uśmiechem.

Kiedy weszliśmy do środka, starsza pani umoczyła

palce w naczyniu ze święconą wodą, przeżegnała się, a
potem pocałowała palce.

191

background image

Monk jęknął głucho i poprosił mnie gestem o chu-

steczkę. Podałam mu chusteczkę, a on natychmiast
wyciągnął ją do kobiety.

-Niech pani weźmie - powiedział. - Szybko.
-Po co?
-Chodzi o wodę oczywiście-odpowiedział Monk.
-Nie widziała pani, ilu ludzi moczyło w niej swoje
wstrętne paluchy?
-Nic nie szkodzi, młody człowieku — odparła. -Tb
błogosławieństwo.
-Ale ta woda nie jest dezynfekowana — upierał się
Monk.
-Bóg uczynił ją czystą.
-Pani ma swoje lata i z pewnością słabą odporność na
infekcje - nie ustępował Monk. - Powinna pani
natychmiast przepłukać gardło jakimś silnym
płynem, zanim śmiertelne zarazki, którymi obsma-
rowała pani wargi, dokonają inwazji na wiekowy or-
ganizm.
-Powinien pan się wstydzić—nie wytrzymała ko-
bieta, odwróciła się i odeszła, szurając butami.
-Ta kobieta szuka śmierci - stwierdził Monk, od-
wracając się do mnie akurat w chwili, gdy zanurza-
łam palce w święconej wodzie, chcąc się przeżegnać.

Nie jestem osobą religijną, ale doszłam do wniosku,

że skoro nadarza się okazja, małe błogosławieństwo
nigdy nie zaszkodzi.

Monk wcisnął mi w rękę chusteczkę.

-Czyś ty postradała rozum, kobieto?
-Panie Monk, proszę - wyszeptałam. - Znajdujemy
się w kościele.
-Znajdujemy się w strefie silnego skażenia — odpo-
wiedział Monk. — Ktoś musi ocalić tych zbłąkanych
ludzi.

192

background image

- Wydaje mi się, że próbuje to robić ojciec Bowen -

zasugerowałam, patrząc ponad głową Mońka w kie
runku ołtarza i widząc, jak ksiądz posyła nam karcą
ce stalowe spojrzenie.

Ten ksiądz równie dobrze mógłby być samym Bo-

giem. Poczułam, jak ze strachu dusi mnie w dołku,

Monk przeszedł obok mnie do naczynia z wodą

święconą, nabrał powietrza w płuca i zanurzył w wodzie
obie dłonie. Krzywiąc się potwornie, jakby wsadził ręce
w elektrolit, zaczął wygarniać wodę z naczynia i
wynosić ją przez frontowe wyjście na zewnątrz.

Zszokowany diakon stanął Monkowi na drodze,

blokując wyjście.

-Co pan robi? - zapytał.
-Oczyszczam siedlisko nieczystości - odpowiedział
Monk.
-To święcona woda - oburzył się diakon. - Ona nas
uświęca.
-Roznosi choroby - sprostował Monk. - Potem mi
podziękujecie.

- Na pewno nie podziękuję — stwierdził diakon.

Ta woda to przywołanie naszego chrztu. Oczyszcza
nas z grzechów i obmywa nasze dusze, gdy stajemy
przed obliczem Pana.

Monk znowu chciał zagarnąć dłońmi wodę, ale zła-

pałam go za ramię i odciągnęłam od naczynia.

-Jeśli rzeczywiście chce pan oczyszczać ludzi, niech
pan tu postawi dystrybutor sanitarny do mycia rąk -
pouczył diakona Monk.
-Panie Monk - szepnęłam. - Ludzie używają
święconej wody od dwóch tysięcy lat.
-To tłumaczyłoby między innymi czarną śmierć
--powiedział Monk. - Chusteczka. Chusteczka.
Chusteczka.

193

background image

Podałam mu trzy chusteczki, jak kazał, a on zaczął

szorować nimi ręce, jakby chciał wyglansować je do
połysku.

- W głowie się nie mieści - skomentował.
Z całą pewnością.

Całkowicie nie zauważał, że ściąga na nas uwagę

wszystkich ludzi, ale ja zauważałam. Uśmiechałam się
przymilnie na posyłane w naszą stronę piorunujące
spojrzenia, usiłując milcząco przeprosić za brak ciszy i
szacunku ze strony Mońka.

Po chwili wierni zaczęli wychodzić z ławek i usta-

wiać się szpalerem w przejściu między nimi, aby przy-
stąpić do komunii świętej. Nagle uderzyła mnie po-
tworna wizja tego, co mogło zaraz nastąpić. Wiedzia-
łam, że mam tylko kilka sekund, aby zapobiec
katastrofie.

-Musimy już iść. - Próbowałam pociągnąć Mońka w
kierunku wyjścia. — Wrócimy później.
-Dlaczego mamy wychodzić? - zapytał Monk, wy-
rywając się z mojego uchwytu. - Czeka na nas ojciec
Bowen. Musimy mu zadać parę pytań.
-Poczekamy na zewnątrz, aż msza dobiegnie końca.
Wtedy z nim porozmawiamy.
-Ciągniesz mnie to tu, to tam. Naprawdę mam już
tego dosyć — zniecierpliwił się Monk.
-Przepraszam. - Podniosłam do góry ręce. - Proszę,
panie Monk, niech pan to zrobi dla mnie.

Monk wzruszył ramionami i już się odwrócił w kie-

runku wyjścia. Kiedy jednak zrobił pierwszy krok,
usłyszeliśmy donośny głos ojca Bowena.

- Ciało Chrystusa.

Być może samo słowo „ciało" zwróciło uwagę Moń-

ka, a może po prostu fakt, że te słowa zostały wypo-
wiedziane głośno.

194

background image

Nieważne z jakiego powodu, dość, że Monk spojrzał

w kierunku ołtarza w chwili, kiedy ojciec Bowen kładł
hostię na języku jednej z parafianek.

Młoda kobieta przyjęła hostię, powiedziała „Amen" i

podeszła do ministranta, który podsunął jej kielich z
mszalnym winem. Kobieta wypiła łyk. Ministrant otarł
brzeg kielicha kawałkiem białego płótna, obrócił go
troszkę i podsunął następnej osobie w kolejce.

Monk stał osłupiały i patrzył z niedowierzaniem, jak

ojciec Bowen kładzie hostię na języku kolejnej osoby,
tym razem mężczyzny, który po chwili podchodzi do
ministranta z kielichem i upija drobny łyk mszalnego
wina.

—Widziałaś?
—Możemy porozmawiać o tym na zewnątrz — za-
sugerowałam.
Monk przyglądał się, jak następna osoba, łysiejący

mężczyzna z małą bródką, otwiera usta i wysuwa język.
W chwili kiedy ojciec Bowen chciał na nim położyć
hostię, Monk wrzasnął:

- Dość!

Wszyscy zamarli. Miałam ochotę wczołgać się pod

najbliższą ławkę, żeby mnie nikt nie widział. Koszmar,
który przewidziałam parę chwil temu, stawał się właśnie
rzeczywistością. Dlaczego nie przewidziałam go kilka
godzin temu?

—Ludzie, co w was wstąpiło? - Monk skierował

to pytanie do całego zgromadzenia.

-Boża miłość - odpowiedział łysiejący mężczyzną z
bródką.
-Najpierw wszyscy wkładacie palce do tej samej
wody, a teraz godzicie się, żeby ten człowiek...
-Monk podszedł do ojca Bowena, siwiejącego
mężczyzny inocno po pięćdziesiątce, który zdawał
się postarzeć

195

background image

o dziesięć lat, odkąd przekroczyliśmy z Monkiem próg
jego kościoła. - .. .wsadzał wam palce do ust, nie myjąc
ich za każdym razem? Dwie sekundy wcześniej te same
palce były w ustach innego człowieka. Nie widział pan?
Czy pan jest ślepy?

—To komunia święta - wyjaśnił ojciec Bowen.
—Tym się musi zająć Departament Zdrowia Pu-
blicznego — mówił Monk. — Jak możecie pić wino z
tego samego kielicha? Kto wie, ile zakaźnych chorób
noszą w sobie ludzie zgromadzeni pod tym dachem?
—Jednoczymy się w ten sposób z Chrystusem, który
poświęcił życie na krzyżu, aby odkupić nasze grze-
chy - tłumaczył ojciec Bowen. - To samo robią każ-
dego dnia miliony ludzi na całym świecie.
—To cud, że jacyś katolicy jeszcze przetrwali
-stwierdził Monk. — Zamykam to miejsce do czasu
inspekcji Departamentu Zdrowia Publicznego. Wszy-
scy państwo zostają poddani kwarantannie. Nie wol-
no nam dopuścić do roznoszenia zarazków.

Ojciec Bowen odwrócił się do jednego z ministran-

tów, podał mu kielich z hostiami i szepnął mu coś na
ucho, czego nikt nie słyszał. Po chwili odwrócił się z po-
wrotem do Mońka.

—Porozmawiajmy na zewnątrz - powiedział i skinął
na nas, byśmy wyszli za nim na cmentarz. - Nie
opuścimy murów misji.
—Nie wierzę własnym oczom—powiedział do mnie
Monk, kiedy szliśmy w kierunku bocznego wyjścia.
-Od czasu powrotu Sharony świat po prostu nie jest
już taki sam.

Nie mogłam się z tym nie zgodzić.

background image

19

Monk wysłuchuje spowiedzi

O dziwo, ojciec Bowen robił wrażenie człowieka nad
wyraz spokojnego, zważywszy na fakt, że stał przed nim
intruz, który przed chwilą zakłócił poranną mszę.
Staliśmy obok statuy ojca Junipera Serry, który założył
misję Dolores (podobnie jak dwadzieścia innych misji w
Kalifornii). Ojciec Serra, który miał zaledwie metr
pięćdziesiąt wzrostu, musiałby wejść na drabinę, by
stanąć oko w oko ze swoją pomnikową podobizną.

- Przykro mi, jeśli nasze praktyki religijne stoją

w sprzeczności z pańską osobistą wiarą — zaczął oj
ciec Bowen. - Dopóki jednak pozostaje pan na tere
nie tego kościoła, zmuszony jestem wymagać, aby
respektował pan nasze zwyczaje.

- Zarazki ich nie respektują - odpowiedział Monk.
Byłam naprawdę szczęśliwa, że nie wspomniałam

Monkowi o epidemii różyczki.

-Z pewnością nie przyszedł pan tutaj w trosce o ludzi
i roznoszone choroby — powiedział ksiądz.
-Zawsze się o to troszczę.
-Przyjechaliśmy porozmawiać o Ronaldzie Web-
sterze - wtrąciłam. - To jest Adrian Monk.
-A... tak. - Ojciec Bowen pokiwał głową. - Policja
ostrzegała mnie, że pan się pojawi.
-Ostrzegała? - zdumiał się Monk.
-Przepraszam, źle dobrałem słowa - powiedział

197

background image

ojciec Bowen. — Raczej, e... uprzedzono mnie. Z przy-
jemnością państwu pomogę, jeżeli będę mógł.

-Na początek proszę zakładać sterylne rękawiczki
podczas podawania ludziom opłatków.
-Miałem na myśli sprawę Ronalda Webstera. Jego
śmierć głęboko mną wstrząsnęła.
-Co bardziej? Śmierć czy sposób, w jaki zginął?
-Wiem tylko tyle, że utopił się na plaży Baker
-powiedział ojciec Bowen. - Czy jest coś więcej?
-To plaża dla naturystów - powiedział Monk.
-Webster został zaatakowany przez aligatora —
dodałam.
-Aligatora? — Ojciec Bowen dopiero teraz był na-
prawdę wstrząśnięty, tak wstrząśnięty, że musiał
usiąść na ławce.
-Do tego był nagi - dorzucił Monk. - Wszyscy na
plaży byli nadzy.
-Skąd się wziął na plaży aligator? - zapytał ojciec
Bowen.
-Tego nie wiemy — odrzekł Monk. — Nie interesuje
ojca, dlaczego Ronald Webster był nagi?
-Niezbyt.
-Dlatego, że Ronald często lubił się pokazywać na
golasa?
-Nie.
-Zatem dlaczego nie interesuje ojca nagość Web-
stera? - dopytywał się Monk.
-Bo zabił go aligator - odparł ojciec Bowen. -Nigdy
nie słyszałem, by w San Francisco doszło do czegoś
takiego.
-Jakim człowiekiem był Ronald Webster? - za-
pytałam.
-Nadzwyczaj sumiennym, łagodnym i oddanym
Bogu.

198

background image

-I trochę nudnym - dodałam. - Tak w każdym razie
słyszeliśmy.
-Z pewnością nie był typem otwartego człowieka,
jeśli to pani ma na myśli - powiedział ojciec Bo-wen.
— Ale miał dobre serce. Bardzo się o to starał.
-Dlaczego? - zapytał Monk.
-Co dlaczego?
-Dlaczego tak bardzo się starał?
-Wszyscy się staramy, panie Monk - odpowiedział
ojciec Bowen.
-Ale on starał się bardziej niż inni, tak? - naciskał
Monk.
-Być może - odpowiedział ojciec Bowen, zmieniając
nieporadnie pozycję na ławce.
-Dlaczego musiał się starać? - drążył dalej Monk.
-Musi być jakiś powód.
-Bycie dobrym jest celem samym w sobie—powie-
dział. - Dzięki temu jesteśmy błogosławieni w oczach
Pana.
-Websterowi chyba bardzo zależało na tym bło-
gosławieństwie, skoro codziennie rano pojawiał się
na mszy - stwierdził Monk. - Ojciec z pewnością był
świadom jego oddania, bo w przeciwnym razie nie
okazywałby takiej troski, kiedy Webster nie pojawił
się na mszy i nie pytałby ojciec o niego w sklepie.
-Zawsze się troszczę o dobro parafian - stwierdził
ojciec Bowen.
-Gdyby to była prawda, nie kazałby im ojciec pić
wina z jednego kielicha.

Odezwałam się szybko, by zmienić temat.

-Czy może nam ojciec powiedzieć, czy Webster
utrzymywał stosunki ze swoją rodziną i przyjaciółmi?
Jaka jest jego przeszłość?
-Nigdy o tych sprawach ze mną nie rozmawiał -

199

background image

powiedział ojciec Bowen, znowu zmieniając niepewnie
pozycję na ławce. - Rozprawialiśmy o kwestiach wiary.

Nie jestem ani psychologiem, ani żadnym ekspertem

od ludzkich zachowań, ani nawet wnikliwym
obserwatorem mowy ciała, ale odniosłam zdecydowane
wrażenie, że zwykłe pytania wprawiają ojca Bowena w
zakłopotanie.

-Podobnie scharakteryzował Ronalda jeden z jego
kolegów ze sklepu - rzekł Monk. - Jednak zdaniem
tego kolegi Ronald wręcz starał się robić wrażenie
nudnego człowieka. Zabawne, ojciec użył takiego sa-
mego sformułowania, opisując go nam jako człowie-
ka o dobrym sercu.
-Nie rozumiem, o co panu chodzi.
-Myślę, że Webster zupełnie świadomie chciał
uchodzić za nudziarza. Nie chciał się rzucać w oczy i
dlatego nie wierzę, by dobrowolnie poszedł na plażę
dla nudystów - mówił Monk. - Myślę też, że
próbował pokonać w sobie poczucie wielkiej winy,
dlatego codziennie rano przychodził do kościoła.
-Nawet jeśli ma pan rację, to nie bardzo rozumiem,
co to może mieć wspólnego ze śmiercią Ronalda.
-Wydaje mi się, że bardzo dobrze zrozumiałbym
przyczynę, dla której ktoś nie chce zwracać na siebie
uwagi i żyje w poczuciu winy.

Kiedy Monk to powiedział, mnie również to przyszło

do głowy.

-Ronald Webster popełnił jakieś potworne prze-
stępstwo, ale udało mu się ujść karze - stwierdziłam.
-Zależało mu na rozgrzeszeniu.
-Czy otrzymał rozgrzeszenie? — zapytał Monk.
-Oczywiście — odparł ojciec Bowen. - Bóg prze-
bacza.

200

background image

-Prawo nie - zauważył Monk.
-Może ktoś jeszcze nie miał zamiaru przebaczać
Websterowi - dodałam.

Na tę uwagę ojciec Bowen wzruszył tylko ramio-

nami.

- Co zrobił Ronald? - zapytałam.

Ojciec Bowen zagryzł dolną wargę. Domyśliłam się,

że popadł w jakieś moralne czy etyczne rozterki.

-On już nie żyje, proszę ojca - powiedziałam.
-Mówiąc nam, co ojcu wyjawił, nie złamie ojciec ta-
jemnicy spowiedzi.
-To może pomóc w złapaniu jego mordercy - za-
uważył Monk.
-Kapitan nic mi nie powiedział, że Ronald został
zamordowany - stwierdził ojciec Bowen. - Powiedział
tylko, że okoliczności jego śmierci nie są jasne.

- Ja jestem ich pewny - podkreślił Monk.
Ojciec Bowen westchnął.
- Dziesięć lat temu, gdzieś po wschodniej stro

nie zatoki, Ronald jechał za szybko samochodem. Po
trącił młodą kobietę. Siła uderzenia rzuciła ją na
przednią szybę. Zanim spadła na pobocze drogi, przez
parę sekund patrzyła mu w oczy. Zamiast się zatrzy
mać i jej pomóc, Ronald pojechał dalej.

- Kobieta zginęła? - zapytałam.
Ojciec Bowen pokręcił głową.

- Była ciężko ranna. Wiele skomplikowanych zła

mań. Obrażenia wewnętrzne. Prawdopodobnie została
kaleką do końca życia. Ronald mówił mi, że o wypad
ku szeroko się rozpisywała prasa. Policja apelowała,
by zgłaszać każdą informację mogącą doprowadzić do
ujęcia kierowcy, który zbiegł z miejsca wypadku. Jed
nak nie było świadków, a biedna dziewczyna nie pa
miętała nic na temat samochodu, który w nią uderzył.

201

background image

-Więc Ronaldowi się upiekło - powiedziałam.
-Przeciwnie — zaprzeczył ojciec Bowen. — Za każ-
dym razem, gdy zamykał oczy, widział jej twarz. Po-
czucie winy było dla niego prawdziwą torturą.
-Jednak niedostateczną, aby się ujawnić i wziąć
odpowiedzialność za swoje czyny - powiedział
Monk.
-Dawał jej pieniądze - mówił ojciec Bowen. - Co
parę miesięcy posyłał kopertę wypchaną pieniędzmi.
Oczywiście anonimowo.
-Ile wysyłał? - zapytałam.
-Różnie - odpowiedział ojciec Bowen. - W ciągu lat
uzbierały się tego dziesiątki tysięcy dolarów. Był
szczodry również dla kościoła.
-Dość szczodry, by kupić ojca milczenie? - zapytał
Monk.

Ojciec Bowen zapłonął gniewem.

-Moje milczenie to oczywistość, panie Monk. Ludzie
przystępują do spowiedzi w przekonaniu, że
wszystko, co usłyszę z ich ust, pozostanie w absolut-
nej tajemnicy.
-Nawet jeśli popełnili przestępstwo?
-Wszyscy jesteśmy grzesznikami, panie Monk.
-Ja nie - zaoponował Monk. - Ja wiodę czyste życie.
-Nikt nie jest aż tak czysty - odpowiedział ojciec
Bowen.

Kusiło mnie, żeby zaprosić ojca Bowena do domu

Mońka, ale nie chciałam burzyć podwalin jego wiary.

Udało mi się umówić wizytę Julie u koleżanki z dru-

żyny, której mama zgodziła się zaprosić ją do siebie na
cały dzień. Mój dług wobec innych matek rósł nie-
miłosiernie, ale doszłam do wniosku, że w dalszej

202

background image

perspektywie to mi się opłaci. Niemniej jednak nie-
bawem będę zapewne spędzała poranki, wożąc dzieciaki
do szkoły, a w ciągu dnia będę się nimi opiekowała u
siebie w domu.

Podczas gdy omawiałam z rodzicami szczegóły

paktu, Monk kierował ruchem na trybunach i pilnował,
by widzowie odpowiednio zajmowali miejsca. Wszyscy
chętnie przystawali na te żądania, w każdym razie w jego
obecności. Przynajmniej tyle mogli dla niego z
wdzięczności zrobić, biorąc pod uwagę, że udowodnił
morderstwo trenerowi przeciwnej drużyny. Slammerki
przeszły do legendy ligi, choć nie wygrały żadnego
meczu.

Potem wsiedliśmy z Monkiem do corroli i poje-

chaliśmy prosto do warsztatu wymienić ją na mojego
naprawionego jeepa cherokee. Po drodze rozmawialiśmy
o śledztwie.

Ojciec Bowen nie znał nazwiska kobiety, którą

potrącił samochodem Ronald Webster, ale mimo to
zadzwoniłam do porucznika Dishera i poinformowałam o
wszystkim, czego się dowiedzieliśmy. Disher
powiedział, że zidentyfikowanie kobiety i znalezienie jej
adresu nie powinno mu zająć wiele czasu. Wreszcie
przydadzą się na coś pieniądze podatników.

—Myśli pan, że ta kobieta zwabiła Webstera na

plażę i nakarmiła nim swojego aligatora? - zapyta
łam Mońka po rozmowie z Disherem.

-Z całą pewnością miała motyw - odpowiedział
Monk.
-Ale dlaczego tak długo czekała z zemstą? I dlaczego
miałaby go zaciągać na plażę nudystów? I dlaczego
jako narzędzie zbrodni miałby jej posłużyć aligator?
—Musimy ją o to zapytać — stwierdził Monk.

203

background image

-Wydaje się, że jest wiele prostszych sposobów, by
kogoś zabić — powiedziałam.
-To prawda - przyznał Monk. - Mogłaby go uderzyć
w głowę lampą. W jakim punkcie śledztwa byli-
byśmy wówczas?
-Niech pan nie będzie dla siebie taki surowy, panie
Monk.

Szczerze mówiąc, bardzo się ucieszyłam, słysząc, że

sprawa EUen Cole nie daje Monkowi spokoju.
Oznaczało to, że wciąż o niej myśli. Ja myślałam na-
tomiast o Ronaldzie Websterze.

-To musiał być duży aligator - powiedziałam.
-Musiał być duży — zgodził się Monk.
-Myśli pan, że ludzie zauważyliby takiego zwie-
rzaczka u sąsiadki?
-Tak myślę.

- Czym się karmi domowego aligatora?
Monk wzruszył ramionami.
- Pewnie kierowcami, którzy uciekają z miejsca

wypadku.

Wkrótce odebraliśmy jeepa od mojego mechanika

Neda. Kiedy przyszła chwila zapłaty za naprawę, Monk
znacząco stanął daleko od kasy. Bał się pewnie, że
mogłabym go naciągać na pożyczkę. Mądry człowiek.
Mnie jednak potrzebne były tylko sole trzeźwiące.

Odeszłam od kasy, zastanawiając się, czy potrafi-

łabym obrabować bank i wymknąć się policji. Mechanik
i Monk stali już przy samochodzie.

-Sprawdził pan również tykanie?—pytał go Monk.
-Pani Teeger nie mówiła nic o żadnym tykaniu
-odparł Ned.
-Nie mówiłaś mu o tykaniu?
-Nigdy nie słyszałam żadnego tykania - odpo-
wiedziałam zdziwiona.

204

background image

—Och, przecież wyraźnie słychać tykanie — po-
wiedział Monk. - Bardzo uporczywe tykanie.
—Proszę, oto mężczyzna, który się zna na samo-
chodach - pochwalił go Ned. - Niewielu ludzi zdaje
sobie sprawę, że niewinne tykanie może być śmier-
telnym grzechotem tulei w zawieszeniu.
—To nie jest żaden grzechot. To tykanie - upierał się
Monk. - O takie: tik, tik, tik...
—Stać mnie na naprawę najwyżej jednego „tika"
-wtrąciłam. — O trzech nie mówię. Zabieramy samo-
chód i jedziemy.
—Co z tymi tulejami? — zapytał Ned.
—Obiecuję, że przyprowadzę auto do naprawy, jak
tylko wygram na loterii — obiecałam.
—Ale jest coraz gorzej — niepokoił się Monk. —
Przed wyjazdem do Los Angeles tykało co trzy se-
kundy, a teraz co dwie i pół. Zmierzyłem częstotli-
wość stoperem.
—To pewnie pana stoper tykał - stwierdziłam krótko.

Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy. Wspo-

maganie kierownicy działało doskonale, a samochód,
przynajmniej moim zdaniem, sprawował się bez zarzutu.
Monk narzekał ciągle na tykanie, którego nie słyszałam.
Podejrzewam, że było słyszalne jedynie dla Mońka i
psów. Po paru minutach przestał w końcu biadolić na
temat tykania, dzięki czemu mógł zacząć utyskiwać na
brud w samochodzie, zwłaszcza na piach w dywaniku.
Stwierdził, że czuje się, jakby trzymał nogi w kupie
żwiru.

—Niech mi pan wybaczy — powiedziałam. - Nie
miałam czasu pojechać do myjni. Mieliśmy ostatnio
zwariowany okres.
—Już nie jest zwariowany - stwierdził Monk.

205

background image

Wizyta z Adrianem Monkiem w myjni samocho-

dowej oznaczała w najlepszym razie stratę trzech
godzin, a nie wyobrażałam sobie, abyśmy mieli mar-
nować tyle czasu podczas prowadzenia dwóch śledztw.

-Prowadzi pan dwa dochodzenia w sprawie mor-
derstw - przypomniałam mu.
-Mamy akurat ciszę na froncie.
-Nie musimy mieć żadnej ciszy - odparłam. -Może
pan pomyśleć, kogo jeszcze można o coś zapytać.
-Już pomyślałem. Chciałem zapytać ciebie, czy nie
pojechałabyś z samochodem do myjni.

W tej chwili zadzwonił mój telefon komórkowy. To

był Disher. Miał już nazwisko i adres kobiety, którą
potrącił Ronald Webster. Nazywała się Paula Dalmas i
mieszkała w Walnut Creek.

-Chwila ciszy na froncie już minęła - oświadczyłam.
-Żeby tak zmarnować taką wspaniałą chwilę ciszy. ..
- westchnął Monk.

background image

20

Monk idzie do ortodonty

Walnut Creek było niegdyś ciekawym miasteczkiem nad
rzeczką, która wiła się uroczo wśród orzechowych
sadów, w cieniu Mount Diablo. Sady jednak
wykarczowano w latach sześćdziesiątych i siedemdzie-
siątych, a bieg rzeczki zmieniono, czyniąc miejsce pod
budowę tysięcy identycznych domków, których bliź-
niacze osiedla nosiły takie nazwy jak Walnut Acres,
Walnut Grove czy Walnut Walk.

Z nastaniem nowego tysiąclecia centrum miasteczka

zostało zburzone i odbudowane, stając się jednym
wielkim centrum handlowym w stylu disnejowskim,
zaprojektowanym z zamysłem, by wywoływało w pa-
mięci obraz małych amerykańskich miasteczek, zamiast
po prostu być małym amerykańskim miasteczkiem.

Doktor Paula Dalmas prowadziła praktykę orto-

dontyczną w centrum medycznym, idealnie odzwier-
ciedlającym etos nowego Walnut Creek. Jej gabinet
znajdował się w zespole identycznych gabinetów, który
przypominał centrum handlowe i nosił nazwę niczym
osiedle mieszkaniowe: Park lekarzy. Brakowało tylko
chińskiej sieci restauracyjnej Panda Express, choć aby
pasować do reszty, miś panda z logo tej sieci musiałby
mieć zawieszony na szyi stetoskop.

Raz na miesiąc doktor Dalmas przyjmowała pa-

207

background image

cjentów także w sobotę — głównie dzieci i nastolatków,
które zapewne nie mogły przyjechać w ciągu tygodnia,
bo rodzice nie mieli czasu ich przywieźć.

To mi się podobało. Chciałabym, żeby również orto-

donta mojej córki przyjmował w weekendy. Pomyśla-
łam, że może nawet warto byłoby przyturlać Julie aż do
Walnut Creek i skorzystać z tych sobotnich godzin.

Mając na uwadze strach Mońka przed dentystą,

sądziłam, że nie będzie mi łatwo nakłonić go do wizyty
w gabinecie doktor Dalmas. Jednak ku mojemu dużemu
zaskoczeniu Monk nie okazał najmniejszej niechęci.
Przeciwnie, wpadł do środka jak wicher.

Poczekalnia była wygodna i bardzo przytulna,

utrzymana w kojących kolorach ziemi i wyposażoną w
mięciutkie fotele, które aż zapraszały, żeby się w nich
zagłębić. Można by pomyśleć, że to zwykły pokój go-
ścinny w czyimś domu, gdyby nie wiszące na ścianie
plakaty z uzębieniem „przed" i „po" ortodontycznej
kuracji, rozłożone na stoliku egzemplarze dziecięcego
pisemka „Highlights for Children" i nieodzowne
akwarium pełne tropikalnych rybek.

Na spotkanie z panią doktor lub innym z lekarzy

czekało dwoje dzieci z rodzicami. Sam widok tych
dzieci, tych przezroczystych, ledwie zauważalnych
aparatów na zębach, napełnił mnie goryczą i szczerą
zazdrością.

Kiedy w dzieciństwie musiałam nosić aparat, całe

usta miałam wypchane splotem jakichś drucików, gumek
i połyskujących sreberek i wstydziłam się w ogolę
uśmiechnąć. Druciki aparatu musiałam smarować; jakąś
pastą, by nie podrażnić od środka policzków. Możecie
sobie wyobrazić, jaka była ze mnie atrakcyjna
dziewczyna. Zresztą nie to było najgorsze. Po szkole
musiałam jeszcze przypinać aparat do wymyślnej

208

background image

uprzęży na głowie (rodem chyba z kolekcji „Tower of
London"), w której wyglądałam, jakby moja twarz była
oddzierana wolno od czaszki.

Dwadzieścia lat później wciąż czułam tamten wstyd,

i to do tego stopnia, że byłam wściekła na te Bogu ducha
winne dzieciaki, bo nie muszą dziś przechodzić przez te
same katusze co ja. Cóż, niewątpliwie muszę jeszcze nad
sobą popracować.

Podeszłam przedstawić nas recepcjonistce, a Monk

tymczasem zaczął podziwiać jeden z plakatów na ścia-
nie. Stał przed nim w bezruchu, z rękami splecionymi z
tyłu i z wielkim zainteresowaniem przyglądał się
barwnym obrazkom krzywych, żółtych zębów oraz ich
wersji odmienionej, kiedy zęby są już wyprostowane i
bielutkie. Można by pomyśleć, że zwiedza Luwr.

—Wspaniałe — zachwycał się. Wyciągnął z wew

nętrznej kieszeni marynarki szkło powiększające i za
czął dogłębnie badać uzębienie w obu wersjach „przed"
i „po". - Nieprawdopodobne - szepnął.

Recepcjonistka skinęła na mnie ręką.
—Pani doktor kończy właśnie spotkanie z pacjen

tem. Jeśli państwo chcą, mogą teraz do niej zajrzeć -
powiedziała.

Kiedy jej podziękowałam i się odwróciłam, zoba-

czyłam, że Monk trzyma w ręku miarkę i mierzy zęby na
plakacie. Nie miałam pojęcia, co robi, ale widziałam, że
z zadowoleniem potakuje głową.

—Przepiękne - westchnął.
—Panie Monk, czeka na nas pani doktor — powie-
działam.
—Jedną minutkę.

Włożył miarkę z powrotem do kieszeni i podszedł

wolno do recepcjonistki.

209

background image

-Przepraszam - zaczął. - Czy orientuje się pani, gdzie
mógłbym nabyć to dzieło sztuki?
-Jakie dzieło? - nie zrozumiała.

Monk zrobił ręką gest w kierunku plakatu.

-To cudowne arcydzieło wielkiego geniuszu.
-Pan mówi o tych ilustracjach z zębami? — zapytała
niepewnie recepcjonistka.
-W moim salonie wyglądałyby wprost bajecznie —
rozmarzył się Monk. - Choć podejrzewam, że takie
dzieło absolutnie nie jest na moją kieszeń.
-To coś? O ile pamiętam, był to jakiś promocyjny
dodatek do naszego zamówienia na skrobaki den-
tystyczne.

Monk się uśmiechnął.

-Proszę pani, ja mówię poważnie.
-To było gratis - zapewniała recepcjonistka.
-Rozdawali wszystkim.
-Rozumiem — Monk zniżył głos niemal do szeptu. -
Pani doktor nie chce, żeby wszyscy wiedzieli, ile
zapłaciła. Mogłoby źle wpłynąć na jej praktykę, gdy-
by zaczęła świecić pacjentom w oczy swoim bogac-
twem. Doceniam pani dyskrecję.

Monk przeszedł za mną z poczekalni do gabinetu

lekarskiego. Korytarz obwieszony był rzędem fotografii
przedstawiających naturalnie uśmiechniętych pacjentów
doktor Pauli Dalmas, niektórych z aparatem na zębach,
innych już bez. Monk szedł powoli, starając się dobrze
przyjrzeć każdemu ze zdjęć. Z wyrazu jego twarzy jasno
wynikało, że pozostaje pod olbrzymim wrażeniem tego,
co ogląda.

Gabinet lekarski był ogromnym pomieszczeniem, w

którym naprzeciw dużego panoramicznego okna z wi-
dokiem na wzgórza stały cztery fotele dentystyczne. W
gabinecie były dwie nastolatki. Jednej z nich hi-

210

background image

gienistka czyściła starannie zęby, a drugiej kobieta w
białym fartuchu oglądała dokładnie jamę ustną -jak się
domyśliłam, była to doktor Paula Dalmas, gdyż jako
jedyna miała na sobie lekarski kitel.

Była wysoka i szczupła, włosy miała związane w koń-

ski ogon, dzięki czemu wyglądała niemal równie młodo
jak jej pacjentki.

-Wygląda już całkiem nieźle, Marisko - powiedziała
do pacjentki. — Ale aparat musisz nosić częściej, bo
wrócimy do punktu wyjścia.
-Ale on wygląda obciachowo -jęknęła dziewczyna.
-Nie aż tak obciachowo jak wyglądały przedtem
twoje zęby - powiedziała ortodontka, ściągając z dło-
ni jednorazowe lateksowe rękawiczki.
-Powinnaś słuchać pani doktor, moja młoda pani-
odezwał się Monk. — Ona wykonuje dzieło Boga.

Doktor Dalmas uśmiechnęła się do Mońka.

-Bardzo miły komplement od kogoś, kogo nie znam.
-Pani przemienia chaos w porządek - mówił Monk. -
Pani ratuje ludziom życie.
-Och, jedynie prostuję zgryz - odparła doktor Dalmas.

Monk potrząsnął głową i spojrzał na mnie.
- Dasz wiarę? Co za skromność, prawda?
Paula Dalmas dźwignęła się z widocznym trudem

z taboretu, podeszła niezgrabnym krokiem do kontuaru,
przy którym stał pojemnik na niebezpieczne odpady, i
wcisnęła do niego rękawiczki.

Zerknęłam na Mońka i zauważyłam, z jaką uwagą

się przygląda kuśtykającej kobiecie. Domyślałam się, że
jej nierówny krok musiał mu przeszkadzać. Równowaga
i symetria były dla Mońka całym światem. Ale wyraz
jego twarzy całkowicie mnie zasko-

211

background image

czył. W oczach tliła się prawdziwa czułość, a usta ścią-
gał gniew.

Kiedy lekarka umyła ręce i odwróciła się w naszą

stronę, ta mina natychmiast z twarzy Mońka zniknęła,
ale widziałam, że kosztowało go to wiele wysiłku. Nie
chciał, aby doktor Dalmas domyśliła się jego uczuć.

-Macie państwo dziecko, któremu przydałby się
ortodonta, tak? - zapytała kobieta.
-Ja mam—przyznałam. — Ale nie dlatego tu przy-
jechaliśmy.

Doktor Dalmas spojrzała zdziwiona.

-Czym zatem mogę służyć? - zapytała.
-Chcieliśmy porozmawiać z panią o Ronaldzie
Websterze - powiedział Monk.
-Kto to jest?
-Człowiek, który wysyłał pani koperty pełne
banknotów.

Paula Dalmas spojrzała mu w oczy. Monkowi ani

drgnęła powieka.

- Przejdźmy do mojego pokoju - poprosiła doktor

Dalmas.

Przekuśtykała obok nas, wskazując drogę. Kiedy

ruszyliśmy za nią, na twarzy Mońka znowu się pojawił
ten dziwny wyraz.

Pokój doktor Dalmas był jasny i dobrze wywie-

trzony. Poduszki na sofie uszyte były z kwiecistych
tkanin. W wazonach stały świeże cięte kwiaty, a tuż
obok nich zdjęcia męża i syna. Na ścianach wisiały
dyplomy oprawione w ramki, a dalej kolejne zdjęcia
rodzinne. Bardzo miła, przytulna, kobieca przestrzeń.
Dalmas usiadła za biurkiem, a my zajęliśmy dwa krzesła
naprzeciwko niej.

- Nie wyglądacie na agentów policji skarbowej -

stwierdziła. - Jesteście państwo detektywami?

212

background image

-On jest detektywem - wyjaśniłam. - Nazywa się
Adrian Monk. Ja jestem jego asystentką. Natalie
Teeger.
-Dla kogo pracujecie?
-Jestem konsultantem przy wydziale zabójstw policji
San Francisco - powiedział Monk. - Pomagam
prowadzić dochodzenie w sprawie morderstwa
Ronalda Webstera.

Kobieta zamyśliła się na chwilę.

- Tb ten kierowca, który uciekł z miejsca wypad

ku? — zapytała.

Monk przytaknął.

-Skąd pani wie?
-Zawsze uważałam, że to pieniądze płynące z po-
czucia winy — wyjaśniła. — Do głowy przychodziła
mi tylko jedna osoba, którą mogłoby trawić aż tak
ogromne wyrzuty sumienia.
-Kiedy zaczęły przychodzić pieniądze? - zapytałam.
-Nie pamiętam dokładnie. Rok po wypadku, może
dwa - odparła.—Mnóstwo czasu spędzałam wówczas
w szpitalu. Straciłam już rachubę tych wszystkich
operacji i zabiegów, które musiałam przejść, by jakoś
poskładano mnie z powrotem. No, ale lekarze
wykonali niezłą robotę.
-Wygląda pani znakomicie - powiedział z uśmiechem
Monk.

Spojrzałam na niego. Nie potrafiłam sobie przy-

pomnieć, bym kiedykolwiek słyszała z ust Mońka ja-
kikolwiek komplement pod adresem kobiety i jej
wyglądu. Mnie na pewno nigdy nic takiego nie po-
wiedział.

- Moich blizn nie widać. Ukrywam je - powie

działa.

213

background image

-Każdy ma blizny i każdy je ukrywa — odparł
Monk. — Pani czyni to lepiej niż większość.
-Nie mówię w sensie metaforycznym - sprostowała. -
Moje blizny są jak najbardziej rzeczywiste.
-Podobnie jak blizny wszystkich innych - odpo-
wiedział Monk.
-Któregoś dnia, kiedy mieszkałam jeszcze w Oak-
land, dostałam grubą kopertę, na której ktoś odręcz-
nie napisał mój adres - mówiła dalej kobieta. - Adre-
su nadawcy nie było, tylko stempel pocztowy przybi-
ty w San Rafael.
-Ile było w kopercie? - zapytałam.
-Kilkaset dolarów - odpowiedziała. — Potem pie-
niądze przychodziły mniej więcej co parę miesięcy,
zawsze wysyłane z innego miasteczka nad zatoką.
-Nie chciał, aby go zlokalizowano - stwierdził Monk.
-Kilka lat po wypadku wyjechałam z Oakland do San
Diego, gdzie rozpoczęłam studia. Na mój adres w
Oakland nie nadeszła już ani jedna koperta - mówiła
Dalmas. - Natomiast czekała na mnie w San Diego,
tam, gdzie miałam zamieszkać. Od tamtego czasu
koperty pojawiały się wszędzie tam, gdzie akurat
mieszkałam.
-Śledził panią - powiedziałam. - To musiało budzić
przestrach.
-Budziło.
-Ale nie zawiadomiła pani policji - powiedział Monk.
-Nie miałam pewności, kto przysyła pieniądze
-odparła.

-Poza tym — wtrąciłam - wydawała je pani. W
jej oczach błysnęła złość.
-Nie ma takiej sumy pieniędzy, która mogłaby

214

background image

mi zrekompensować to, co straciłam na zawsze. Twarz
mi zrekonstruowano. Biodra były zdruzgotane. Nie
mogłam mieć dzieci. Syna adoptowaliśmy. Niech pani
powie, jak mogłabym wydać choćby dziesięć centów z
tych pieniędzy. Na samą myśl o tym robiło mi się
niedobrze.

-Więc co pani robiła z pieniędzmi? - zapytałam.
-Po jakimś czasie już nawet nie chciało mi się
otwierać kopert. W miarę jak przychodziły, wrzuca-
łam je tylko do pudełka. Wszystkie koperty wciąż
mam u siebie.

-Na co je pani trzyma? - zapytał Monk. Dalmas
wzruszyła ramionami.
-Na dzisiaj.
-Co takiego się dzisiaj dzieje? — zapytałam.
Znowu wzruszyła ramionami.
-Gdzie on mieszkał? - zapytała.
-W San Francisco - odpowiedziałam. - Pracował jako
sprzedawca butów. Codziennie rano chodził na mszę.
-W pewnym sensie dobrze wiedzieć, że dla zmycia
winy robił coś więcej niż wysyłanie pieniędzy —
stwierdziła doktor Dalmas. - Miał rodzinę?
-Z tego, co wiemy, z pełną świadomością wiódł
samotne i bezbarwne życie - odrzekł Monk. - Nigdy
się nie przestał bać, że zostanie ujęty.
-Zatem i on cierpiał - powiedziała w zamyśleniu
Paula Dalmas.
-Zapewne tak. Znalazł się jednak ktoś, komu za-
leżało, aby cierpiał jeszcze więcej. Webster został za-
mordowany w szczególnie brutalny sposób.
-Jaki?

- Został zaatakowany przez aligatora.
Dalmas spojrzała na Mońka oszołomiona.

215

background image

-Jest pan tego pewny?
-Mogłem łatwo poznać po śladach ugryzienia.
-Uzębienie homodontyczne - powiedziała doktor
Dalmas.
-Uzębienie homodontyczne - powtórzył jak echo
Monk. — Czyż to nie prawdziwe piękno?

Dalmas przekrzywiła głowę i przyjrzała się Mon-

kowi jakby w nowym świetle.

-Tak, myślę, że tak.
-Gdzie pani była w czwartek wieczorem? — zapy-
tałam.
-W tym czasie został zabity? - odpowiedziała py-
taniem.
-Najprawdopodobniej - odparłam.
-Myślicie, że to ja rzuciłam go aligatorowi na po-
żarcie?
-Miała pani wymarzony motyw — stwierdziłam.
-Ale nie mam aligatora — odparła Dalmas. — Nawet
gdybym miała, nie wiedziałam, kim jest sprawca
wypadku ani gdzie przebywa. Chociaż, owszem, wi-
działam go.
-Kiedy? - zapytał Monk. - Gdzie?
-Raz w jakimś hipermarkecie, a parę lat później przed
jakimś kinem. Innym razem widziałem go na
trybunach w czasie meczu baseballowego drużyny
Oakland A, na który zaciągnął mnie mąż.
-Mimo to wciąż nie dzwoniła pani na policję?
-Był tylko wpatrzoną we mnie twarzą w tłumie
-powiedziała Dalmas.—Właściwie nie poznawałam
jego twarzy. Raczej oczy. Nigdy nie zapomnę tych
oczu. Te spotkania trwały tylko moment. Mrugnęłam
powiekami, odwróciłam się albo ktoś mnie minął i
już go nie było. Nigdy nie byłam potem pewna, czy
mi się nie przywidziało.

216

background image

- Ale wiedziała pani, że to nie było przywidzenie? -

powiedział Monk.

Przytaknęła.

-Wiedziałam.
-Nie powiedziała nam pani jeszcze, co pani robiła w
czwartek wieczorem — przypomniałam.
-Mąż zabrał syna na cały tydzień do San Diego, do
babci - powiedziała doktor Dalmas. - Ja cieszyłam się
ciepłą, miłą i długą kąpielą z książką Nory Ro-berts.
-Zatem nie ma pani alibi — zauważyłam.
-Myślę, że nie mam — odpowiedziała. — Do jakiego
kościoła chodził ten człowiek?
-Do misji Dolores - odpowiedziałam.
-Może przekażę te pieniądze misji — zastanowiła się
głośno. — Czy to już wszystko? Pacjenci na mnie
czekają.
-Mam jeszcze tylko jedno pytanie - odezwał się
Monk. - Gdzie mogę dostać taki plakat jak ten, który
wisi w pani poczekalni?

background image

21

Monk i sekcja zwłok

W drodze powrotnej do San Francisco Monk siedział z
opuszczoną osłoną przeciwsłoneczną i mógł zerkać w
lusterko na wciśnięty na tylne siedzenie, podarowany
nam przez doktor Dalmas plakat przedstawiający
cudowną moc przemiany ortodontycznej.

-To arcydzieło przemieni moje mieszkanie w galerię
sztuki — cieszył się Monk.
-Na pewno będzie pan jedynym mieszkańcem na
całej ulicy, w którego salonie wisi plakat denty-
styczny.
-Niewykluczone, że będę musiał zainwestować w
system alarmowy.
-I prenumeratę pisemka „Highlights for Children" -
dodałam.
-Już abonuję.
-Już pan abonuje?
-Wyszukiwanie różnic między dwoma obrazkami
pozwala mi utrzymywać zmysł obserwacji na naj-
wyższym poziomie - wyjaśnił Monk. - Poza tym
przygody Goofusa i Gallanta są naprawdę wyborne.
-Mam nadzieję, że to nie Paula Dalmas okaże; się
zabójcą - powiedziałam. - Bo wyglądałoby to tak,
jakby pan przyjął korzyść majątkową.
-Ona nie może być zabójcą - zapewnił Monk.
-Ronald Webster przejechał się po niej samocho-

218

background image

dem i uczynił ją kaleką na całe życie. Dalmas jest
najbardziej prawdopodobnym podejrzanym. Nie mówiąc
już o tym, że jedynym. Najistotniejsze jest to, że nie ma
alibi.

—Ona nie mogła tego zrobić - upierał się Monk.
—Dlaczego?
—Bo mamy pokrewną naturę — odparł.
—W niczym nie jest pan do niej podobny.
—Oboje walczymy z niesprawiedliwością na świecie
i naprawiamy zło — twierdził Monk.
—Ona prostuje zgryz. Nie widzę tu żadnej nie-
sprawiedliwości.
—Widziałabyś, gdybyś miała krzywe zęby. Doktor
Dalmas przywraca porządek. Jak ja.
—Może jej rozumienie sprawiedliwości sprowadza
się do tego, by rzucić Webstera na pożarcie bestii z
idealnym uzębieniem?

Doskonale zauważyłam, jak błysnęły jej oczy, gdy

Monk wspomniał o homodontycznym uzębieniu. Może
jednak są pokrewnymi naturami?

—Obserwowałam pana, kiedy doktor Dalmas wsta

ła i przeszła przez gabinet - powiedziałam. - Miał pan
osobliwy wyraz twarzy. O czym pan myślał?

Kiedy zadałam to pytanie, na twarzy Mońka na-

tychmiast pojawił się ten sam wyraz.

—Ronald Webster ją połamał. Lekarze usiłowali ją
poskładać, ale nie do końca im się to udało. Teraz
pani doktor poświęca życie dla naprawy innych ludzi
i jest w tym wybitna - mówił Monk. - To, co ją
spotkało, było straszne i okrutne. Ale zastanawiam
się, czy właśnie nie z powodu Webstera i tego, co jej
zrobił, doktor Dalmas jest taka znakomita w swoim
fachu.
—Tego nigdy nie będziemy wiedzieć.

219

background image

- Ja może będę wiedział.
Może rzeczywiście tak. A jeśli się dowie, nastąpi to

w dniu, jestem tego pewna, w którym znajdzie mordercę
swojej żony.

Jechaliśmy przez Bay Bridge, kiedy zadzwonił do

nas Stottlemeyer i powiedział, że lekarz sądowy za-
kończył autopsję. Kapitan prosił, żebyśmy się z nim
spotkali w kostnicy i zapoznali z wynikami sekcji.

Wiele jest rzeczy, które uwielbiam robić w soboty.

Odwiedziny w kostnicy z pewnością do nich nie należą.
W kostnicy jest zimno, brzydko pachnie i leży tam
mnóstwo zwłok. Poza tym jest to czarujące miejsce.

Z pewnością jest takie dla Mońka. Czuł się tam jak u

siebie w domu. W kostnicy jest sterylnie czysto, panuje
idealny porządek, a metalowe i plastikowe powierzchnie
utrzymywane są w stanie najwyższego połysku. Jestem
przekonana, że prędzej Monk zjadłby lunch na podłodze
w kostnicy niż na ławce w parku Golden Gate.

W kostnicy wszystko jest na swoim miejscu. Nie ma

rzeczy rozrzuconych. Nie ma nic przypadkowego. Ciała
są skrupulatnie oznakowane, spoczywają w
ponumerowanych i zamkniętych chłodziarkach lub leżą
ułożone równo na stołach sekcyjnych, na których
przeprowadza się badanie. Nawet narządy wyjęte z ciał
są pieczołowicie ważone, mierzone, katalogowane, a po-
tem utylizowane.

Jeśli ktoś przez przypadek zrobi trochę bałaganu,

wszystko natychmiast jest zmywane silnym strumieniem
wody, a skażone miejsce zostaje dokładnie wy-
dezynfekowane, wypachnione i zapewne jeszcze wy-
woskowane. Daje to w efekcie wprost cudowny blask.

Monk wiele razy proponował, że w wolnym czasie

mógłby przyjść do kostnicy i pomóc w sprzątaniu.

220

background image

Jednak lekarz sądowy za każdym razem uprzejmie mu
dziękował, zawsze ku wielkiemu rozczarowaniu Mońka.
Ja za to oddychałam z ulgą, bo z pewnością to ja
musiałabym go tu przywozić.

Kiedy przyjechaliśmy do kostnicy, kapitan Stot-

tlemeyer czekał w holu przy schodach. Tym razem w
nietypowym miejscu. Zazwyczaj, kiedy już musieliśmy
się zebrać w kostnicy, spotykaliśmy się przy samym
ciele, leżącym na stole sekcyjnym. Zupełnie jak podczas
Święta Dziękczynienia, tyle że bez posiłku i eleganckiej
zastawy stołowej.

- Po co ten komitet powitalny? — zapytałam.
Stottlemeyer zmarszczył brwi.
- Mamy dzisiaj specjalnego gościa, chciałem cię

na to przygotować.

Kapitan miał na myśli Mońka, nie mnie.

-Kto to jest?
-W pewnym sensie to nasz konsultant - odpowiedział
Stottlemeyer. -Randy'emu przyszło do głowy, że
mógłby rzucić nowe światło na sprawę, i wczoraj,
kiedy znaleźliśmy ciało, zatelefonował do niego.
-Ale przecież ja jestem twoim konsultantem
-powiedział Monk.
-Możesz go uważać za konsultanta Randy'ego
-zasugerował Stottlemeyer.
-Uważałem dotąd, że jestem również konsultantem
Randy'ego - odrzekł Monk. - Dlaczego nie mogę być
konsultantem wszystkich?
-Szczerze, Monk. Przyjmę każdego możliwego
konsultanta, który ma łeb na karku, tym bardziej, jeśli
nie żąda honorarium - stwierdził Stottlemeyer.
-Ja też mogę pracować za darmo - zaoferował się
Monk.
-Nie może pan - wtrąciłam szybko.

221

background image

-Nie powiedziałeś nam jeszcze, kim jest ten kon-
sultant - przypomniał sobie Monk.
-To łan Ludlow - oznajmił kapitan Stottleme-yer,
prowadząc nas do pomieszczenia, gdzie przepro-
wadza się autopsje. - Pisarz.

Ludlow stał naprzeciwko porucznika Dishera i dok-

tora Hetzera, po drugiej strome stołu, na którym
spoczywały zwłoki Ronalda Webstera.

-Dlaczego po niego zadzwoniłeś? - zapytał Monk
Dishera.
-Randy był jednym z moich najlepszych studentów i
doskonale zna moją twórczość — odpowiedział
Ludlow, zanim Disher zdążył otworzyć usta.
-To prawda, przestudiowałem każde napisane przez
pana Ludlowa słowo, co wywarło wielki wpływ na
moją prozę - powiedział Disher i odwrócił się do
Stottlemeyera. — Zapewne zauważył pan różnicę w
moich raportach.
-Nie czytam twoich raportów, żeby się delektować
prozą — odpowiedział kapitan.
-W ten sposób pozbawia się pan estetyki ogniw
tematycznych i subtelnie zarysowanej charakterysty-
ki postaci — mówił Disher. - Nie mówiąc o natural-
nym rezonansie emocjonalnym.
-Więc to był rezonans emocjonalny? - Stottle-meyer
udał zdziwienie. - A ja myślałem, że odbijają mi się
kwasy żołądkowe.
-Jestem zdumiony, że pan się do mnie nie odezwał w
tej sprawie — powiedział Ludlow do Mońka.
-Dlaczego miałbym się odzywać?
-Z powodu uderzających podobieństw między tym
morderstwem a przypadkiem opisywanym w mojej
ostatniej książce — powiedział Ludlow, przenosząc
na mnie wzrok. - Przecież kiedy się spotkaliśmy w
Los

222

background image

Angeles, podpisałem pani egzemplarz Ostatnim słowem
jest śmierć.

—Niestety, nie miałam jeszcze okazji przeczytać.
—Ja nie przebrnąłem nawet przez dwie pierwsze
strony - stwierdził sucho Monk. - Od razu wiadomo,
kto zabił.
—Ja byłem całkowicie zaskoczony — włączył się
Disher, patrząc na Ludlowa niemal z czcią.—Powiem
nawet, że moim zdaniem to genialna robota.
—W jego książkach zabójcą jest zawsze najmniej
podejrzana osoba, którą gubi jakaś słabość charakteru
— stwierdził Monk.
-Naprawdę? - zdziwił się Disher.
-Myślałem, że przestudiowałeś każde jego słowo.
-Więc czytał pan wszystkie moje książki? - zapytał
Ludlow. - Pan mi schlebia.
—Bynajmniej. Wystarczy, że człowiek przeczyta

jedną, a zna wszystkie.

- Tb nie szkolne kółko literackie - przerwał im

zniecierpliwiony Stottlemeyer. - Nie przyszliśmy tu dy
skutować o książkach lana Ludlowa. Mamy się zasta
nowić, co spotkało Ronalda Webstera. Czy możemy
przejść do rzeczy? Co pan dla nas ma, doktorze Hetzer?

Lekarz chrząknął głośno i wyjął mały teleskopowy

wskaźnik, którym machnął nad zwłokami niczym
czarodziejską różdżką. Nie wiedziałam tylko, czy chciał,
żeby ciało się pojawiło czy też zniknęło.

- Nie tak łatwo, jak wam się może wydaje, okre

ślić, czy człowiek się utopił czy nie - zaczął doktor
Hetzer. — Trzeba się zdać na najbardziej prawdopo
dobną hipotezę. Mimo to uważam, że w tym wypad
ku przyczyną śmierci rzeczywiście było utopienie.
Pytanie tylko, czy Ronald Webster utonął w oceanie
czy gdzie indziej?

223

background image

W czasie przemówienia Hetzer nieustannie machał

wskaźnikiem nad zwłokami, koncentrując na nich naszą
uwagę. Ciało wcale się nie przedstawiało lepiej niż na
plaży. Nawet gorzej, pomijając bowiem rany zadane
przez aligatora, Webster był teraz pocięty i pozszywany
przez lekarza.

Zauważyłam jednak, że tym razem nie mam oporów,

by na niego patrzeć. Może to za sprawą klinicznej natury
tego pomieszczenia i całej procedury, a może po prostu
zaczynałam się przyzwyczajać.

-Zasolenie wody w oceanie wynosi średnio od
trzydziestu trzech do trzydziestu siedmiu promili
-mówił dalej doktor Hetzer. - Jednak zasolenie wody
wciągniętej do płuc nie musi odpowiadać poziomowi
zasolenia wody, w której utonęła ofiara. Wpływa bo-
wiem na to fizjologia osmozy, ale zapewne nie chcie-
libyście, żebym wnikał w jej szczegóły.
-Ma pan rację — przytaknął szybko Stottleme-yer.
-Prawdę mówiąc, cieszyłbym się, gdybyśmy przy-
stąpili do meritum.

Ale doktor Hetzer nie miał na to większej ochoty niż

Monk podczas swoich finalnych wystąpień podsu-
mowujących śledztwo. Zdarzyła się okazja, by błysnąć
inteligencją, i Hetzer nie miał najmniejszego zamiaru
pozbawiać się tej przyjemności.

-Wiele mikroorganizmów żyje zarówno w słodkiej,
jak i w słonej wodzie, jednak niewiele z nich
znajdziemy w domowym kranie - ciągnął. - Z całą
pewnością w rozlewisku wody oceanicznej nie znaj-
dziemy tak znacznych śladów olejku do kąpieli.
-Chce nam pan powiedzieć, że Ronald Webster utopił
się w wannie, a jego ciało porzucono potem na plaży,
tak? - wywnioskował kapitan Stottlemeyer.
-Wszystko na to wskazuje.

224

background image

-Oszczędziłby pan nam mnóstwa czasu, gdyby od
tego zaczął swój wywód - burknął Stottlemeyer.
-Jak wyglądała treść żołądkowa? —zapytał Ludlow.
-Kogo to obchodzi? - parsknął Monk.
-Każdy szczegół ma znaczenie — odpowiedział
Ludlow.
-Dwa, trzy kawałki pizzy pepperoni — powiedział
doktor Hetzer.
-Widzi pan? - stwierdził Monk. — Bez znaczenia.
-Szczegóły dotyczące tego, co Webster jadł, mogą
nam pomóc określić, gdzie był krótko przed śmiercią,
z kim przebywał i kiedy byli razem. Stopień stra-
wienia pokarmu pomoże też z grubsza określić czas
śmierci - mówił Ludlow i odwrócił się do doktora
Hetzera. - Co mówi panu zawartość żołądka Ronalda
Webstera, doktorze?
-Zginął w ciągu pół godziny po spożyciu ostatniego
posiłku - odpowiedział Hetzer.
-Interesujące - zastanowił się Ludlow.
-Bez znaczenia — skonstatował Monk.
-Czy znalazł pan we krwi ślady jakichś farma-
ceutyków? - pytał dalej Ludlow.
-Nie.
-Wiemy więc, że nikt nie podał mu żadnych środków
- myślał głośno Ludlow.
-Genialna dedukcja - sarknął Monk, teatralnie
wznosząc oczy do nieba. - Teraz pewnie usłyszymy,
że Ronald Webster nie żyje.
-Są jakieś ślady walki? - zapytał Stottlemeyer.
-Wydaje mi się dość poobijany.
-Na głowie, ramionach i rękach ma siniaki i otarcia,
ale trudno mi ocenić, czy nabawił się ich, walcząc
przed utonięciem z napastnikiem, czy też w wyniku
starcia z aligatorem.

225

background image

- Zaraz, zaraz -przerwał mu Stottlemeyer. - Chce

pan powiedzieć, że nadal pan podtrzymuje tezę
o ataku aligatora?

Doktor Hetzer przytaknął.

-Poprosiłem pewną panią zoolog, by zbadała ranę po
ugryzieniu, a także ząb, który utknął w jednym z że-
ber Webstera. Jej obserwacje są w zupełności zbież-
ne z obserwacjami Mońka.
-Są zbieżne z moimi — podkreślił Monk, najwy-
raźniej pod adresem Ludlowa - ponieważ to ja pierw-
szy je poczyniłem.
-Moje oficjalne orzeczenie jest takie, że aligator
wciągnął Webstera pod wodę i trzymał go tam, dopó-
ki ten nie utonął.
-W tej wannie? - zapytał Stottlemeyer.
-Mówię tylko, na co wskazują dowody — odpo-
wiedział Hetzer. - Biorąc pod uwagę rozmiar rany
kąsanej, można się domyślać, że to kawał drania, ma
co najmniej trzy metry.

Stottlemeyer skrzywił się i spojrzał na Mońka.

-Mówiłem, że to sprawa, która woła o ciebie.
-Woła o mnie. - Monk nie pozostawił wątpliwości,
komu przyznany został punkt. - Bo ja sobie' daję radę
z naprawdę trudnymi sprawami.
-Czy ugryzienie nie mogło jednak być upozorowane?
— zapytałam.
-Trudniej to zrobić, niż sobie pani wyobraża -odparł
łan Ludlow.
-Ciekawe, skąd pan to wie - rzucił lekceważąco
Monk.
-Jeden z bohaterów książki Ostatnim słowem jest
śmierć
usiłował właśnie upozorować morderstwo tak,
by wyglądało na atak aligatora - powiedział Disher.
-Dlatego zadzwoniłem wczoraj wieczorem do lana.

226

background image

Pomyślałem, że może uda mu się dokonać analizy
umysłu naszego zabójcy.

-Och nie, błagam -jęknął Monk.
-Dziś rano bez chwili zwłoki wsiadłem do samo-
chodu i przyjechałem tu prosto z Los Angeles - wyja-
śnił Ludlow. - Jako autor kryminałów, a także zwykły
zatroskany obywatel uważałem, że moim obowiąz-
kiem jest pomóc, jeżeli potrafię.
-Tyle tylko, że akurat przez przypadek wydał pan
nową książkę, a rozgłos pomoże w jej sprzedaży —
powiedział Monk. — Media będą o tej sprawie trąbić,
a pan chce na miejscu dopilnować, by wszyscy skoja-
rzyli ją z pana książką, tak jak porucznik Disher.
-To mi się nie podoba, panie Monk - oburzył się
Ludlow. - Asystowałem policji w Los Angeles przy
wielu śledztwach i nikt nigdy nie podawał w wątpli-
wość mojej uczciwości.
-Teraz oczywiście również nikt tego nie czyni.
Cieszymy się, że znalazł pan dla nas czas - wtrącił
Stottlemeyer. - Ty, Monk, też powinieneś się z tego
cieszyć.
-Dlaczego?
-Ponieważ, że tak powiem, nie sam przecierasz szlaki
wielkich odkryć - stwierdził Stottlemeyer i odwrócił
się znowu do Ludlowa. — Jeśli ktoś rzeczywiście
chciałby upozorować atak aligatora, skąd wziąłby
szczęki?
-Łby tych gadów nietrudno zdobyć. W Internecie
kupi je pan za jedyne pięć dolarów. Nie w tym leży
trudność. Cała trudność polega na zamarkowa-niu
ugryzienia.
-Nie można po prostu ogłuszyć ofiary, potrzymać ją
pod wodą, a potem zacisnąć na niej szczęki aligato-
ra? - zapytałam.

227

background image

- Aligator zaciska szczęki na zdobyczy i okręca

się wokół własnej osi, aby wciągnąć ofiarę pod wodę,
używając masy ciała - powiedział autorytatywnie Di-
sher. - Jeśli na ciele ofiary nie widać śladów takiego
zachowania, to wszystko jasne.

Spojrzeliśmy na doktora Hetzera, który skinął tylko

głową.

- Rodzaj ran jednoznacznie wskazuje, że ofiara

była ciągnięta i okręcana - powiedział Hetzer. - To
była pierwsza rzecz, którą chciałem ustalić.

Disher promieniał.

-Wyczytałem w książce lana.
-Może zabójca wyczytał to samo - wtrącił Stot-
tlemeyer — a potem upozorował ugryzienie.
-To byłoby niezmiernie trudne do zrobienia, jeżeli w
ogóle możliwe — powiedział Ludlow. — Trzyme-
trowy aligator zaciska szczękę z siłą niemal stu pięć-
dziesięciu kilogramów na centymetr kwadratowy. To
blisko dziesięć kiloniutonów. Żaden człowiek nie do-
kona tego gołymi rękami.
-Ani za pomocą potrzasku na niedźwiedzie
-stwierdził Disher.
-Potrzasku na niedźwiedzie? - zdziwił się Stot-
tlemeyer.
-Takiego potrzasku użyła bohaterka w mojej książce -
wyjaśnił Ludlow. - Przykleiła szczęki aligatora do
potrzasku klejem epoksydowym, a potem zatrzasnęła
je na ofierze. Wszystko sobie świetnie obmyśliła,
poza siłą nacisku.

Stottlemeyer zerknął na doktora Hetzera.

- Siła, z jaką zacisnęły się szczęki na tym ciele,

bez wątpienia sięgała stu pięćdziesięciu kilogramów
na centymetr kwadratowy - potwierdził Hetzer. -
Prawdopodobnie dużo więcej. Biomechanikę odżywia-

228

background image

nia aligator przejął po dinozaurach i zaciska szczęki z
siłą największą spośród wszystkich zwierząt na ziemi.
Tylko jedno stworzenie mogłoby ugryźć z większą siłą:
to tyranozaur, którego szczęka wywierała nacisk grubo
ponad dwustu kilogramów na centymetr kwadratowy.

—To siła niemal równa ciężarowi właściwemu mo-
jego mercedesa klasy S — dodał Ludlow.
—Samochwała — mruknął Monk.
—Zatem szukamy kogoś z trzymetrowym aligatorem
— stwierdził Stottlemeyer.
—Albo młodego tyranozaura - dodał Disher.
—Z tym pewnie nie byłoby problemu, co? - burknął
Stottlemeyer.

background image

22

Monk i człowiek, który nie był

sobą

Wszyscy poza doktorem Hetzerem przegrupowaliśmy
się do pozbawionego okien pokoju socjalnego, aby
przedyskutować szczegóły sprawy przy filiżance kiep-
skiej kawy, a nie nad wypatroszonym trupem. Sie-
dzieliśmy w piątkę przy małym stoliczku, niemal ramię
w ramię, rozmawiając przy jednostajnym szumie
automatów z napojami i w sinym świetle jarzeniówek,
które przyprawiały o ból głowy. Wolałam już atmosferę
sali autopsyjnej.

-Co wiemy o Ronaldzie Websterze? - zapytał Lu-
dlow.
-My? - powiedział Monk. - Pan jest tylko gościem w
tej kostnicy, drogi panie. Ja legitymuję się
wystawionym przez stan Kalifornia certyfikatem
szkoleń w zakresie utylizacji, sterylizacji i dezynfek-
cji krwi oraz płynów organicznych, wydanym na
podstawie przepisów ustawy federalnej o zarządzaniu
odpadami medycznymi oraz federalnych
rozporządzeń dotyczących zdrowia i bezpieczeństwa.
-Naprawdę? - zapytałam zdumiona.
-Chcesz zobaczyć legitymację?
-Ma pan legitymację? - zapytałam.
-Jest laminowana — odpowiedział Monk, wyciągając
portfel i z dumą pokazując legitymację z okrągłą
stanową pieczęcią.

230

background image

-Jasne, że laminowana - stwierdził Stottleme-yer. —
Gdyby mógł, cały by się zalaminował.
-Sprawdziłem odciski Webstera i nic nie znalazłem -
powiedział Disher. - Zacząłem kopać dalej i okazało
się, że taki sam numer ubezpieczenia socjalnego ma
niejaki Ronald Webster z miasteczka Butte w Mon-
tanie.
-Nasz martwy kolega miał zatem fałszywą tożsamość,
którą komuś podkradł - powiedział Ludlow. -Ukrywał
się przed czymś lub przed kimś.
-Kolejna genialna dedukcja - powiedział Monk. -Nie
wiem jak wy, ale ja jestem pod wrażeniem.

łan Ludlow niczym nie zasłużył sobie na drwiny

Mońka. Bardzo ceniłam swojego szefa, ale wiedziałam,
że kiedy czuje się zagrożony, potrafi być samolubny i
niemiłosiernie małostkowy. Miałam ochotę postawić go
do kąta, żeby się uspokoił.

Jedyną osobą, która robiła w takiej sytuacji naprawdę

złe wrażenie, był sam Monk, nazbyt jednak zajęty
własną grubianskością, aby to zauważyć. Z drugiej
strony nigdy tego nie zauważał i nigdy go nie
interesowało, jakie robi wrażenie.

Stottlemeyer posłał mu groźne spojrzenie.

-Może masz dla nas coś bardziej przydatnego? Monk
zmarszczył brwi i skrzyżował ręce na piersi.
-Nie.
-Jak to? Przecież tyle się dzisiaj dowiedzieliśmy
-powiedziałam.
-To bez znaczenia dla sprawy - odparł Monk na-
dąsany.

- Ależ oczywiście, że ma znaczenie.
Opowiedziałam o naszej rozmowie z ojcem Bowe-

nem w misji Dolores, gdzie Ronald Webster, czy kto to
tam był, chodził codziennie rano na mszę, próbu-

231

background image

jąc uśmierzyć poczucie winy po potrąceniu samochodem
Pauli Dalmas i ucieczce z miejsca wypadku.
Powiedziałam też, że podczas spowiedzi u ojca Bowe-na
Webster przyznał się do przestępstwa i przez długie lata
anonimowo wysyłał Pauli Dalmas gotówkę.

-Sam nie potrafiłbym tego wszystkiego dopowie-
dzieć - powiedział Ludlow, kręcąc w zdumieniu
głową.
-Ciekawe, czy ojciec Bowen wie więcej, niż wam
powiedział — zastanawiał się Disher.
-Sami go o to zapytamy, ale tym razem już oficjalnie
- stwierdził Stottlemeyer, a potem skinął w moją
stronę. - Mów dalej, Natalie.

Powiedziałam więc jeszcze, że doktor Dalmas

twierdzi, iż nigdy nie znała tożsamości kierowcy, który
ją potrącił, i że z przysyłanych jej pieniędzy nie wydała
ani centa.

-Przyznała natomiast, że w ciągu tych lat widziała
parę razy, jak kręci się w jej pobliżu — powie-
działam. — Jej mąż z synem wyjechali do San
Diego. W czwartek wieczór była w domu sama, brała
kąpiel.
-Może się kąpała z Ronaldem Websterem i aliga-
torem - wtrącił Disher.
-Zdobądź nakaz rewizji w domu i gabinecie Pauli
Dalmas — polecił kapitan Stottlemeyer.
-Co ma pan nadzieję znaleźć? - zapytałam.
-Dowód na to, że w czwartek pani doktor była na
plaży Baker albo że niedawno trzymała u siebie ali-
gatora.

-Może jej mąż z synem wcale nie pojechali do San
Diego - zastanawiał się głośno Disher. — Może
zostali pożarci?
-Fascynujące — stwierdził Ludlow.
-Tracicie czas - odezwał się Monk. - Doktor Dalmas
nie zabiła Ronalda Webstera.

232

background image

-Zatem kto? - zapytał Ludlow.
-Ktoś inny — odparł Monk.
-Co za genialna dedukcja - rzucił z przekąsem
Ludlow.

Monk sobie na to zasłużył.

- Jedno jest pewne, tu nie znajdziemy odpowie

dzi na nasze pytania - stwierdził Stottlemeyer, wsta
jąc i kończąc zebranie. - Na razie przychodzi mi do
głowy tylko jedno miejsce, od którego powinniśmy
zacząć.

Gdy jechaliśmy do mieszkania Ronalda Webstera,

zatelefonowała Julie i zapytała, czy nie mogłaby
zamienić dnia zabawy u koleżanki na dwa dni z prze-
nocowaniem. Odpowiedziałam, że nie mam nic prze-
ciwko temu, tym bardziej że koleżanka również była
piłkarką Slammerek, zatem rano Julie miałaby za-
pewniony transport na niedzielny mecz.

Całonocna wizyta Julie u koleżanki była mi na rękę

także z tego powodu, że nie będę musiała zawracać sobie
głowy szukaniem kogoś do opieki nad córką, jeśli
przyjdzie mi pracować z Monkiem także w niedzielę, a
na to się zanosiło.

Oznaczało to również, że wieczór w domu będę

miała tylko dla siebie - rzadkie to święto, godne
uczczenia, może nawet wspólnie z pewnym strażakiem,
jeżeli nie pracuje.

Wcale nie zaczęłam wątpić w słuszność swojej daw-

nej decyzji, aby z Joem nie wiązać się na stałe. Teraz też
nie chciałam się wiązać. To nie miało być wiązanie na
stałe, a tylko takie tymczasowe wiązanie, które potem na
powrót się odwiązywało.

W moim odczuciu miało to sens, a w każdym ra-

233

background image

zie usilnie próbowałam się do takiego myślenia prze-
konać, kiedy jechaliśmy przez Mission District w kie-
runku autostrady nr 101 i nadbrzeżnej dzielnicy prze-
mysłowej.

Od pewnego czasu w San Francisco trwał boom na

przebudowę starych magazynów fabrycznych na
mieszkania, a jeśli czegoś temu miastu nigdy nie bra-
kowało, to opuszczonych, starych, walących się po-
mieszczeń przemysłowych. Nie mam pojęcia, co może
być atrakcyjnego w zamieszkiwaniu starej hali fabrycz-
nej, sąsiadującej z innymi zapuszczonymi halami, ale
mnóstwo ludzi gotowych było płacić miliony za taki
przywilej.

Ronald Webster mieszkał właśnie w takim fabrycz-

nym magazynie poddanym metamorfozie, chyba jedynej
inwestycji mieszkaniowej w tym niszczejącym zakątku
Mission District. Duży billboard na ścianie przedstawiał
wymalowane ręką artysty luksusowe apartamenty,
wystawione w tym budynku na sprzedaż i gotowe do
natychmiastowego zasiedlenia.

Znowu muszę powiedzieć, że po prostu nie wiem, co

wabi ludzi do miejsc, które wewnątrz są przepiękne, a na
zewnątrz pozostają brzydactwami, ale cóż, nie jestem
majętnym i bywałym w świecie mieszkańcem tego
miasta, aby o tym wiedzieć - ba, nie jestem nawet
biednym i bywałym w świecie mieszkańcem tego
miasta. Nie przypuszczałam też, aby mógł nim być
Ronald Webster, jak się jednak okazało, ten niepozorny
mężczyzna był pełen niespodzianek.

Do mieszkania na pierwszym piętrze można było

wjechać towarową windą, ale ponieważ Monk ma
problem z windami, weszliśmy stalowymi schodami
pnącymi się na górę w wąskiej, ciemnej, brudnej klatce
schodowej.

234

background image

- W budynku mieszczą się cztery mieszkania, po

dwa na każdej kondygnacji, trzy nie są jeszcze zajęte
i czekają na nabywców - informował Stottlemeyer,
gdy szliśmy po schodach.

Disher i Ludlow pojechali windą.

-Jeśli więc doszło tu do walki, nikt jej nie usłyszał -
powiedziałam.
-Mogłabyś tu przyprowadzić aligatora, lwa i morsa, a
nikt by tego nie zauważył - stwierdził Stottlemeyer.

Jedne z dwojga przeciwpożarowych drzwi na piętrze

były otwarte. Prowadziły do przestronnego salonu,
którego wystrój - melanż chromu, szkła i marmuru -
uderzająco kontrastował z odrapanymi cegłami i
wyeksponowanym stalowym belkowaniem starej
fabryczki. Cała przestrzeń tonęła w świetle wpadającym
przez świetliki dachowe i długi rząd nie-zasłoniętych
okienek w jednej ze ścian.

Pokoje były w zasadzie prostymi sześcianami, roz-

dzielonymi przez rozsuwane ścianki z nierdzewnej stali i
matowego szkła, dzięki którym można było utworzyć
wiele rozmaitych konfiguracji przestrzennych. Funkcję
takiej ruchomej ściany dzielącej pokoje pełnił też
potężny regał z książkami w twardej oprawie. Jedynymi
pomieszczeniami, których wielkości nie można już było
zmienić, były kuchnia i łazienka, choć nawet tutaj jakieś
ściany były na kółkach.

Mieszkanie robiło ogromne wrażenie. I wyglądało na

bardzo drogie.

-Jak zwykły sprzedawca butów może sobie pozwolić
na coś takiego? - zapytałam.
-Nie może - odparł Stottlemeyer, zakładając rę-
kawiczki. - Nasz świętej pamięci Ronald Webster
miał dużo więcej sekretów, niż nam się wydaje.

235

background image

—Z każdą godziną to się staje coraz bardziej nie

samowite — powiedział zafascynowany łan Ludlow. —
Zawsze mnie zdumiewało, czego się człowiek dowia
duje, gdy ledwie draśnie powierzchnię czyjegoś życia.
Komu przyszłoby do głowy, że zwykły sprzedawca
butów ma tyle tajemnic?

Monk stanął raptem w miejscu i zaczął głośno

wąchać.

—Pachnie benzyną - powiedział.
Stottlemeyer zaczął wąchać. Ja też, ale nic nie

wyczułam.

—Bezołowiowa, ołowiowa, może diesel? — pytał

Stottlemeyer.

—Tego nie umiem rozpoznać - odpowiedział Monk.
Stottlemeyer pokręcił głową.
—Rozczarowałeś mnie, Monk.
—Siebie również — westchnął smutno Monk. —
Wszystko przez Los Angeles. Powietrze w tym mie-
ście zabiło mi zmysł węchu.
—Żartowałem przecież - powiedział Stottlemeyer.
-Trudno oczekiwać od kogoś, żeby po zapachu
rozpoznał jakość benzyny.
—Chcesz być tylko miły - powiedział Monk.

Ludlow podszedł do tekturowego pudełka po pizzy,

które leżało na blacie w kuchni. Do boku pudełka był
przyklejony taśmą paragon zakupu. Ludlow podniósł
końcem długopisu wieko pudełka, odsłaniając
wyschniętą pizzę z grzybami. Brakowało trzech ka-
wałków.

Doktor Hetzer bez wątpienia zna się na niuansach

treści żołądkowych.

—Wiemy już, gdzie zakupił posiłek — oznajmił Lu

dlow, patrząc na paragon. - Pizzeria Sorrento. Cie
kawe, czy jadł sam czy też w towarzystwie mordercy.

236

background image

W czwartek wieczorem byłam z Julie w pizzerii

Sorrento. Czy w tym samym czasie był tam również
Webster? Może widziałyśmy go, nie wiedząc, że to on?
Może nawet otarłyśmy się ramieniem o mordercę i też
tego nie wiedziałyśmy? Ciarki przeszły mi po plecach na
myśl, że na moment wkroczyłyśmy z Julie w strefę
śmierci.

Wiem, to brzmi melodramatycznie i zbyt nerwowo,

ale pomyślcie, jak byście się czuli na moim miejscu. W
tej samej restauracji i w tym samym czasie przebywali z
nami zabójca i jego ofiara. Oczywiście byli tam również
inni ludzie, ale mimo to trudno człowiekowi przyjąć do
wiadomości, że otarł się o tak potworne zło, a nie wyczuł
nic poza wonią czosnku i gorącego sera. Wywołało to we
mnie myśli o fatum, o tym, jak może być okrutne i
nieprzewidywalne. Oczywiście, gdyby takie nie było, nie
nazywałoby się fatum. Nazywałoby się szczęściem.

Zapewne więc Ronald Webster spotkał swoje fatum,

a mnie i Julie spotkało szczęście.

Monk przeglądał książki na regale Webstera, jak-

byśmy byli tu gośćmi na wieczornym przyjęciu, a nie
penetrowali prawdopodobne miejsce zbrodni.

- Webster był wielbicielem pana książek — powie

dział po chwili Monk do Ludlowa.

Na półce stało pięć czy sześć kryminałów Ludlowa

owiniętych dodatkowo w przezroczyste plastikowe
obwoluty.

-On i miliony innych czytelników - stwierdził pisarz.
-Oczywiście, jak inaczej stać byłoby pana na tego
mercedesa - skonstatował Monk.
-Wiele zawdzięczam czytelnikom, to prawda, ale też
oni wiele ode mnie oczekują - odpowiedział mu

237

background image

Ludlow. — Choćby dobrego kryminału co trzy mie-
siące.

-Webster nie miał pana najnowszej książki - za-
uważył Monk. - Został zabity, zanim zdążył się wy-
brać do księgarni.
-Może gdyby zdążył, wiedziałby, że nie powinien
wpuszczać do domu gościa z aligatorem —
powiedział Stottlemeyer.

Disher wynurzył się zza ścianki z matowego szkła;

doszłam do wniosku, że odgradza ona część łazienki.

- Zobaczcie to — przywołał nas gestem.

Poszliśmy za nim i zobaczyliśmy jacuzzi na postu-

mencie wyłożonym płytkami z trawertynu. Ten widok
wystarczył, żebym zaczęła się poważnie zastanawiać
nad posadą sprzedawczyni obuwia.

Disher przechylił się ponad krawędzią jacuzzi.

-Mam wrażenie, że w fugach na dnie są ślady
zakrzepłej krwi — powiedział, pokazując je ręką w
rękawiczce. - A wokół odpływu uformował się krąg
soli.
-Moim zdaniem to zwykła sól kuchenna-stwierdził
Ludlow. - Granulki są większe.

Monk prychnął głośniej, niż było to konieczne, nie

mówiąc o tym, że nie musiał przecież na nikogo pry-
chać.

- Myślę, że znaleźliśmy miejsce, gdzie Ronald Web

ster został rzucony aligatorowi na pożarcie - powie
dział Stottlemeyer. -Randy, wezwij ekipę techniczną.

Porucznik wyjął telefon i wykonał polecenie.
Tymczasem Monk przykucnął na środku łazienki nad

parą równoległych czarnych smug, które zauważył na
kaflach posadzki. Para identycznych smug znajdowała
się bliżej jacuzzi.

- Dziwne - stwierdził Monk.

238

background image

-Wyglądają jak zadrapania - stwierdził Stottlemeyer. -
Może od butów?
-Pary smug leżą w jednej linii - mówił Monk. -Gdyby
pochodziły od butów, byłyby oddalone od siebie i
bardziej rozrzucone.
-Bez względu na to, co to jest, laboratorium musi to
sprawdzić - zdecydował Stottlemeyer. - Jestem pe-
wien, że kiedy spryskają tu wszystko luminolem i
podświetlą, to nasze jacuzzi zaświeci jak neon.

Luminol to związek chemiczny, który reaguje z he-

moglobiną, emitując światło. Hemoglobina bowiem
przywiera do powierzchni jeszcze długo potem, gdy
zeszły już ślady krwi widoczne gołym okiem. Wie-
działam o tym nie tyle z doświadczenia w pracy w wy-
dziale zabójstw, ile raczej z powtarzanych na okrągło
Kryminalnych zagadek Las Vegas.

Monk zmrużył oczy i uważniej przyjrzał się pod-

łodze.

- Co to jest?

Uklękliśmy wokół niego, patrząc w to samo miejsce.

- Tb mi wygląda na jakiś olej silnikowy - powie

dział Disher.

- Albo płyn hamulcowy - dodał Ludlow.
Monk zmarszczył brwi i wstał.

-Nasz zabójca niespodziewanie okazał się flejtu-
chem. Wydaje się, że zapomniał tylko zostawić
swoje nazwisko i numer telefonu.
-Dla nas bardzo dobrze - stwierdził Stottlemeyer. —
Może jeszcze znajdziemy odciski, które się do
czegoś przydadzą.
-Czy aligatory zostawiają odciski palców? - zapytał
Disher.

Po tym pytaniu stwierdziłam, że nadszedł czas

239

background image

odwrotu. Zresztą bardzo już chciałam znaleźć się w do-
mu, by zacząć się cieszyć wolnym wieczorem. Skie-
rowałam się do drzwi, a reszta poza Disherem ruszyła
moim śladem.

Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, Monk natychmiast do

mnie podszedł. Myślałam, że chce chusteczkę, ale kiedy
sięgnęłam po nią do torebki, potrząsnął głową.

- Możesz mi pożyczyć swój telefon? - zapytał. -'

Muszę do kogoś zadzwonić.

Podałam mu telefon komórkowy i oddaliłam się parę

kroków, by nie przeszkadzać mu w rozmowie. Przy
samochodzie zaczepił mnie łan Ludlow.

-Przepraszam, czy Monk ma coś do mnie? — za-
pytał.
-Cóż, zwykle to jego poletko - odpowiedziałam.
-Czuje się zagrożony ze strony drugiego eksperta.
-Ale przecież ja nie jestem żadnym ekspertem
-zapewnił Ludlow. - Sam mi zresztą ciągle o tym
przypomina.

Uśmiechnęłam się.

- Jest pan bogatym, sławnym autorem krymina

łów. Zapewne Monk mimowolnie czuje, że to go tro
chę przyćmiewa.

Ludlow pokiwał głową ze zrozumieniem i spojrzał

na mojego jeepa.

-Te samochody to prawdziwe rumaki. Jak chodzi?
-Nie najgorzej jak na auto z przebiegiem ponad
dwustu osiemdziesięciu tysięcy kilometrów.
-Czasami tak myślę o sobie samym - westchnął
Ludlow.

Monk dołączył do nas i oddał mi telefon.

-Rozwikłał już pan naszą zagadkę? - zapytał Lu-
dlowa.
-Pracuję nad tym. Choć nie łudzę się, że uda mi

240

background image

się tego dokonać przed panem. Proszę jednak nie sądzić,
że chodzi o jakąś rywalizację.

-Oczywiście — odparł Monk.
-Ostatnia rzecz, jakiej bym pragnął, to wejść panu w
paradę i ograbić z należnej panu chwały - mówił
Ludlow. - Nie jestem detektywem i na pewno nie
mam takiego talentu jak pan. Jestem tylko pisarzem,
który szuka dobrego tematu. Kiedy to się skończy,
wrócę do siebie i napiszę kolejną książkę.
-Rozumiem - odpowiedział Monk. - Przepraszam,
jeśli byłem niegrzeczny.

Nie wierzyłam własnym uszom. Monk właściwie

przyznał się do winy i przeprosił. Bodaj pierwszy raz.

Miałam ochotę powiedzieć mu coś na ten temat, ale

w tej chwili zadzwonił mój telefon komórkowy.
Zerknęłam na ekranik i rozpoznałam numer. Dzwonił
Joe. Jeśli nadal będzie się ze mną synchronizował w tak
perfekcyjny sposób, to będę musiała zacząć nazywać go
„Joe, który czyta w myślach".

- Przepraszam - powiedziałam do Mońka. - Tb

strażak Joe.

Odeszłam kilka kroków, by mieć w czasie rozmowy

więcej prywatności.

-Mam nadzieję, że nie dzwonię za wcześnie
-powiedział na powitanie.
-Właśnie o tobie myślałam — odpowiedziałam.
-Nawet nie masz pojęcia, jak mnie to cieszy.
-Okazało się, że mam dzisiaj wolny wieczór.
-Okazało się, że ja również.
-Nie chciałbyś, żebyśmy mieli dziś wolny wieczór
razem?

-To samo miałem na myśli, ale nie sądzę, abym
umiał wyrazić to lepiej od ciebie.
-Zadzwonię, kiedy odwiozę Mońka - obiecałam,

241

background image

pożegnałam się i wróciłam do samochodu, gdzie Monk
stał już sam.

-Myślałem, że już się nie spotykasz z Joem
-powiedział.
-Ja też tak myślałam - odparłam.—Ale w czwartek
zjawił się pod moim domem, szukając pilnie pana, w
każdym razie tak twierdził, a potem...
-W czwartek? - przerwał mi Monk.
-Chciał, żeby się pan zajął włamaniem, do którego
doszło w remizie w środę wieczorem - wyjaśniłam.
-Ale tak naprawdę był to tylko pretekst, żeby...
-Zadzwoń do niego - znowu mi przerwał. - Powiedz
mu, że spotkamy się zaraz w remizie.
-My? - zapytałam smętnym głosem, czując, jak
cudowna noc umyka w siną dal. - Ale on ma dzisiaj
wolne.
-Chcę się zająć tym włamaniem.
-Nie może się pan nim zająć jutro?
-Już jestem spóźniony o dwa dni - odpowiedział
Monk i wsiadł do samochodu.

background image

23

Monk i straż pożarna

To było jak deja vu. Raz jeszcze trafiliśmy z Mon' kiem
do remizy strażackiej na wzgórzu w North Beach, aby
zająć się przestępstwem, do którego do-szło podczas
wyjazdu załogi do gaszenia pożaru. Tyle że tym razem
ofiarą nie padł tu ani człowiek, ani żaden zwierzak.

Z remizy roztaczała się, warta wiele milionów dola-

rów, panorama na wieżę widokową Coit Tower i słynny
wieżowiec Transamerica Pyramid, jednak tylko sprzed
frontowego wejścia. Nieliczne okna wewnątrz remizy
wychodziły za to wprost na ściany sąsiednich budynków.
Zupełnie jakby architekt celowo zamie-rżał pozbawić
strażaków ładnych widoków.

Mgła znad zatoki wpełzała na wzgórze w zapada'

jącym mroku i rozbijała się o wysokie budynki ni' czym
fale morskie.

Joe także był niepocieszony, że wieczór przyjdzie mu

jednak spędzić w remizie, ale to obopólne rozżalenie
rodziło między nami przyjemne napięcie, które z tym
większą radością przyjdzie nam później rozładować.

Kapitan Mantooth ze szczerą radością powitał u sie-

bie Mońka, z pewnością dlatego, że oznaczało to wy-
sokie prawdopodobieństwo odzyskania tego, co ukra-
dziono w remizie, a ponadto wyglansowania na wysoki
połysk chromów w wozach strażackich.

243

background image

Przed wejściem Monk przypiął sobie do klapy od-

znakę „Młodego strażaka". Na tej dziecięcej odznace
widniał czerwony hełm, a pod nim emblemat przed-
stawiający wóz strażacki otoczony złotym strażackim
wężem. W moich oczach był to gest tyleż ujmujący, co
zdumiewający. Kiedy Monk ubierał się dzisiaj rano, nie
miał pojęcia, że znajdzie się w remizie, a to oznaczało,
że cały czas nosi odznakę przy sobie.

Ciekawiło mnie, co jeszcze Monk ma w kieszeniach.

-Niech pan dokładnie opowie, co się stało - poprosił
Mantootha, postawnego mężczyznę w wieku ponad
pięćdziesięciu lat, który wyglądał, jakby był wy-
ciosany z kamienia.
-O dwudziestej pięćdziesiąt dwie dostaliśmy we-
zwanie do pożaru samochodu — relacjonował Man-
tooth. - Gaszenie ognia i niezbędne oczyszczanie
miejsca zdarzenia zajęły nam jakieś dwie godziny.
-Niech pan powie coś więcej o pożarze - zainte-
resował się Monk.
-Do baku furgonetki firmy malarskiej, zaparkowanej
w okolicy Washington Sąuare, ktoś wcisnął szmatę
nasączoną benzyną - powiedział Joe. - Dało to
niesamowity huk.
-I wzbudziło mnóstwo zainteresowania - dodał
Monk.
-Właśnie dlatego podpalacze to robią - stwierdził Joe.
-Kiedy około dwudziestej trzeciej wróciliśmy do
remizy, zaczęliśmy czyścić ekwipunek, uzupełniać
zapasy i rozładowywać wozy - mówił Mantooth.
-Właśnie wtedy ktoś z załogi odkrył, że brakuje w re-
mizie jednego z małych nożyco-rozpieraczy i lekkie-
go agregatu prądotwórczego.

244

background image

-Dlaczego ich nie zabraliście do akcji? - zapytał
Monk.
-Mamy ich kilka - odpowiedział Mantooth. - Różne
rozmiary do różnego rodzaju zadań. Rezerwę trzy-
mamy w remizie.
-Może mi pan pokazać, jak takie narzędzie wygląda?
-Oczywiście - odparł Joe i poprowadził do jakiegoś
urządzenia, które wyglądało jak gigantyczne nożyce
do cięcia metalu. - Zwykle używamy ich przy
wypadkach samochodowych, wyciągając ludzi
zakleszczonych w rozbitych pojazdach.

Mantooth wskazał na ostrza.

-Szczypce zrobione są ze stopu aluminium, a ostrza z
hartowanej stali i mogą przeciąć praktycznie
wszystko.
-Możemy też złożyć ostrza, wcisnąć końcówki
szczypiec w zmiażdżone miejsce — mówił Joe — i
zamiast zacisnąć, rozeprzec blachę na boki lub
podnieść ją, jeśli ktoś został przygnieciony.
-Czy mogę jeszcze zobaczyć agregat?
Joe wskazał ręką coś, co wyglądało jak zaburtowy

silnik motorówki, tyle że pozbawiony śmigła. Agregat
zamocowany był w kwadratowej stalowej ramie, której
dwa dolne drążki służyły jako podstawa całego
urządzenia.

- Agregat, który nam ukradli, był mniejszy ~

wyjaśnił Joe. - Ogólnie mówiąc, to czterosuwowy sil
nik hondy o mocy dwóch i pół koni mechanicznych.

Monk kiwał głową, jakby wszystko doskonale ro-

zumiał.

- Jakiego wymaga paliwa? - zapytał.

- Tego samego co niemal każdy silnik - odpowie

dział Joe. - Benzyny.

245

background image

Dopiero w tym momencie zaczęło mi świtać w gło-

wie i poczułam ciarki na plecach — takie same jak te,
które zapewne Monk poczuł przed mieszkaniem
Webstera, kiedy mu powiedziałam, że Joe zjawił się u
mnie pod domem właśnie w czwartek.

Monk przykucnął koło silnika i przyjrzał się uważnie

podstawie.

-Czy jedna osoba może udźwignąć agregat i noży-
co-rozpieracz?
-Jasne. Obecnie taki zestaw waży ledwie dwa-
dzieścia kilo. Nazywamy go „szczękami życia".
Monk poruszył niezgrabnie ramionami i pokręcił

parę razy głową z jednej strony na drugą. Nowy trop
błąkał się teraz po jego głowie. Można było pomyśleć,
że Monk wykonuje ruchy ciałem, by naprowadzać na
trop, uderzając o kolejne synapsy niczym kulką pin-
balla. Miałam nadzieję, że zdobywa mnóstwo punktów.

-Z jaką siłą zaciskają się takie szczęki na przed-
miocie? - zapytał Monk, wstając.
-To zależy od wielkości narzędzia - odparł Man-
tooth. - Maksymalna siła nacisku nożyc, które nam
skradziono, wynosiła ponad tysiąc dwieście pięćdzie-
siąt kilo na centymetr kwadratowy.

Monk rzucił mi wymowne spojrzenie. Ja spojrzałam

na niego. W tym momencie wiedziałam już, dlaczego
Monk wyczuł zapach benzyny w mieszkaniu Ronalda
Webstera. Wiedziałam już, co zostawiło czarne smugi na
podłodze w jego łazience. Wiedziałam, w jaki sposób
zabójcy udało się sfingować ugryzienie aligatora. I
wiedziałam, że nie dojdzie dzisiaj do mojej randki z
Joem. Tak czy owak, będę musiała dalej pracować z
Monkiem nad sprawą Webstera.

Joe przyglądał się uważnie Monkowi.

- Pan już wie, dlaczego ktoś nam ukradł sprzęt?

246

background image

- Tak, wiem - odpowiedział Morik.
Ja też wiedziałam. Miło było chociaż raz znaleźć się

po stronie wiedzących.

-Myśli pan, że uda się go odzyskać? - zapytał
Mantooth.
-Prawdopodobnie nie - odparł Monk. - Gdybym miał
zgadywać, powiedziałbym, że spoczywa już pewnie
na dnie zatoki.
-To może wie pan, kto to zrobił? - zapytał Joe. -Może
przynajmniej uda się panu dorwać drania?
-Absolutnie — obiecał Monk.
-Cóż, to już przynajmniej coś — powiedział Man-
tooth.

Kapitan podziękował za pomoc i zapytał Mońka, czy

nie miałby teraz ochoty poszukać plam lub smug na
wozie strażackim. Monk znikł w jednej chwili.

Na chwilę zostaliśmy z Joem sami.

-Nie będzie dziś wieczorem intymnego interlu-dium,
prawda? - zapytał.
-Bardzo mi przykro.

-

Innym razem, mam nadzieję.

Pocałowałam go przepraszająco. Może trochę na
zbyt przepraszająco.

Mońka zastałam przy polerowaniu chromowanej

kraty do chłodnicy jednego z wozów strażackich. Gdyby
lśniła ciut jaśniej, byłaby gwiazdą.

-Sprawdźmy, czy wszystko dobrze rozumiem
-poprosiłam. - W środę wieczorem ktoś podpalił sa-
mochód przy Washington Sąuare, chcąc wyciągnąć
strażaków z remizy i bez problemu ukraść „szczęki
życia", potrzebne do upozorowania śladów po ataku
aligatora.
-Do końcówek przykleił szczękę gada - uzupełnił
Monk.

'247

background image

-W jakiś sposób dostał się do mieszkania Ronalda
Webstera, ogłuszył go, rozebrał i wrzucił do jacuzzi,
które napełnił wodą i nasypał soli kuchennej -
mówiłam dalej. - Następnie zabójca wniósł do środka
„szczęki życia" i zacisnął je na ciele Webstera. Ten
najwyraźniej odzyskał przytomność i zaczął się
szamotać. Przez chwilę ciągnął po podłodze agregat
prądotwórczy, który zostawił ślady na płytkach.
-To oczywiste — stwierdził Monk. — Nawet zbyt
oczywiste jak dla mnie.

Podniósł się i wrzucił ręczniczek do pojemnika na

brudy. Ruszyliśmy razem do wyjścia i w kierunku
samochodu. Za remizą Monk odpiął z klapy odznakę
„Młodego strażaka" i schował ją do kieszeni.

-Następnie zabójca zawlókł ciało oraz narzędzia do
samochodu i pojechał na plażę Baker, gdzie wrzucił
Webstera do kałuży w rozlewisku — powiedziałam. -
A obok zostawił ładnie złożone ubranie.
-Pominęłaś to i owo - stwierdził Monk.
-Na przykład po co zabójca zawracał sobie głowę
tym całym cyrkiem z aligatorem?
-Na przykład kto zabił.

Zatrzymałam się i popatrzyłam na niego zaskoczona.

-Pan wie, kto zabił?
-Ty nie?

—Nie, oczywiście, że nie—odpowiedziałam. - Prze-

cież gdybym wiedziała, tobym powiedziała: „Do diabła,
mordercą jest Iksiński, zrobił to i to". Tak powiedziałaby
każda normalna osoba.
-

Uważasz, że nie jestem normalny?

Wydawał się autentycznie dotknięty. Wzięłam głę
boki oddech i z trudem opanowałam odruch rzucenia

248

background image

się na niego i zaduszenia na śmierć, tu i teraz, na ulicy.
W końcu był moim pracodawcą.

- Mam na myśli to, panie Monk, że większość

ludzi zaczęłaby od podzielenia się najważniejszą wia
domością, a najważniejszą rzeczą, o której nic nie wie
my, jest teraz zapewne tożsamość mordercy.

- Ja coś o niej wiem — przyznał Monk.
Do diabła! — pomyślałam.
-Może więc byłby pan łaskaw podzielić się ze mną tą
rewelacją. Kto zabił Ronalda Webstera?
-Ta sama osoba, która zabiła Ellen Cole - odparł
Monk.

Zamrugałam, i to nawet kilka razy. Tego było za

wiele, nawet jak na Adriana Mońka.

-Przecież te dwa morderstwa nie mają ze sobą nic
wspólnego.
-Praktycznie są identyczne — odpowiedział Monk.
-Ofiary nie były tej samej płci, nie przebywały nawet
w tym samym mieście i zostały zamordowane w
odmienny sposób - argumentowałam. - Ellen Cole
zatłukł lampą włamywacz, a Ronald Webster został
zamordowany w absurdalny, wyszukany sposób, ma-
jący upozorować atak aligatora na plaży nudystów.
-Właśnie — wtrącił Monk. — Nadal nie widzisz
podobieństwa?

-Nie. Nie widzę. -To
ja.
-Pan jest zabójcą? - osłupiałam.
- Ja jestem osobą, która łączy obie sprawy - rzekł

Monk.

Otworzyłam torebkę i gorączkowo zaczęłam szukać

jakichś pigułek przeciwbólowych, by ulżyć cierpieniom.
Albo pistoletu. Niestety, nie miałam ani jednego, ani
drugiego.

249

background image

-Nic już nie rozumiem. Mam wrażenie, jakby
„szczęki życia" rozerwały mi głowę na dwie części
-stwierdziłam. - Naprawdę uważam, że wyjaśniłby
pan wszystko, a przy okazji uśmierzył mój piekący
ból, mówiąc po prostu, kto jest mordercą.
-Z całą przyjemnością.
-Świetnie.
-Jutro rano — dodał Monk.—Do tego czasu wróci
Sharona.
-Rozmawiał pan z Sharona?
-Właśnie do niej dzwoniłem z twojego telefonu
komórkowego — wyjaśnił Monk. — Sprawdzi coś
dla mnie i najbliższym lotem wróci do San
Francisco.
-Powiedział jej pan, kto zabił Ellen Cole i wrobił jej
męża w morderstwo?
-Powiedziałem jej, że dowie się jutro.

- Jak to przyjęła?
Monk chrząknął.
-Jeśli przyjedziesz do mnie jutro rano i zobaczysz, że
zostałem zaduszony jakąś częścią własnej anato-mii,
to znaczy, że w pierwszym rzędzie możesz podej-
rzewać Sharonę.
-Chyba że najpierw ja sama pana dopadnę - po-
wiedziałam.

background image

24

Monk mówi wszystko

Monk zawsze tak robił, machał mi przed oczami wy-
jawieniem tajemnicy, wcale nie chcąc jej wyjawiać-

Kiedyś myślałam, że robi to wyłącznie po to, żeby

mnie dręczyć, budując suspens w taki sam sposób, jak
pisarz trzyma czasem czytelnika w niepewności między
rozdziałami. Ale teraz nie sądzę, aby taki był właśnie
powód jego postępowania. Mam wrażenie, że odwleka tę
ostatnią chwilę tylko wówczas, gdy nie jest całkowicie
przekonany o swojej racji. Gdy potrzeba mu więcej czasu
na ponowne przemyślenie tropów i toku własnego
rozumowania. Poza tym chciał zapewne dopieścić sam
moment ogłoszenia rozwiązania, gdyż wyjawienie
wszystkiego, co wie i jak Ao tego doszedł, to dla Mońka
dziewięćdziesiąt procent całej zabawy, więc niczego nie
chciał zepsuć.

Ważniejsze może było również to, że nie zamic rżał

marnować przedstawienia dla jednego widza, czyli dla
mnie, i opowiadać dwa razy o tym samym. Jutro rano
będzie miał przynajmniej dwoje widzów.

Zrozumienie tego w żaden sposób nie ułatwiało mi

jednak trwania w oczekiwaniu i kompletnie zruj' nowało
resztę mojego wieczoru.

Kiedy odwiozłam Mońka, wróciłam do domu, od'

grzałam sobie gotowy obiad Lean Cusine, opłaciłam pa'
rę rachunków i przejrzałam licytacje na eBay-u w po-

251

background image

szukiwaniu tanich ubrań. Nie mogłam jednak przestać
myśleć o morderstwach Ellen Cole i Ronalda Webstera.

Ja jestem osobą, która łączy obie sprawy.

Tak powiedział Monk. Co miał na myśli?
Nietrudno było dostrzec związek między Monkiem a

sprawą Ellen Cole. Rzekomo została zamordowana
przez męża byłej asystentki Mońka. Ale przecież Ro-
nalda Webstera Monk nie znał, ja również nie, choć
trochę to dziwne, że ów sprzedawca butów pracował w
mojej dzielnicy, jadał w mojej pizzerii, a „szczęki
życia", którymi zadano mu śmierć, zostały skradzione z
remizy Joego.

Czyżbym ja była osobą, która łączy tę sprawę z

Monkiem?

Poszłam spać, próbując jeszcze myśleć nad taką

logiką, ale skończyło się tylko na tym, że w nocy przy-
śnił mi się aligator siedzący w jacuzzi jak człowiek i za-
jadający kawałek pizzy, której kawałki sera i peppe-roni
przyczepiały się do drucików aparatu ortodontycznego
na jego ostrych zębach. W pewnej chwili wszedł nawet
do jacuzzi Rick Springfield i zaśpiewał w porywającej
interpretacji swój przebój Jessie's Girl, ale jestem
pewna, że Rick nie miał nic wspólnego z żadnym z tych
dwóch morderstw.

Dokładnie o dziewiątej rano stałam już pod drzwiami

Mońka - o tej samej godzinie przyjechała Sharona.
Wyglądała na zmęczoną i rozdrażnioną. Miałam
wrażenie, że nie widziałam jej od wielu miesięcy.

— Jak poszło w Los Angeles? - zapytałam, kiedy bez

pukania wchodziłyśmy do środka, jakby było to nasze
własne mieszkanie.

252

background image

W pewnym sensie chyba było.
—Dowiedziałam się tylko jednej rzeczy — odpo

wiedziała Sharona. - Nie mam w sobie nic, co czło'
wieka czyni detektywem.

- Nie każdy może być Adrianem Monkiem -

stwierdziłam.

—I dlatego rodzaj ludzki na tym cierpi - wtrącił
Monk, wychodząc do nas z kuchni. — Pomyślcie
tylko, jaka czystość i ład panowałyby na świecie.
—Wkrótce przestaniesz być cząstką tego świata,
Adrianie, jeśli w tej chwili nie wyrzucisz z siebie na'
zwiska zabójcy — zagroziła Sharona.

Zanim jednak Monk zdążył jej odpowiedzieć, do

mieszkania wszedł za nami kapitan Stottlemeyer, trochę
rozchełstany i nieuczesany. Miał na sobie to samo
ubranie co wczoraj. Albo przez całą noc praco' wał, w co
jednak wątpiłam, albo Monk zadzwonił do nie' go
wcześnie rano na komórkę i wyciągnął go z domu jego
dziewczyny, zanim kapitan zdążył wrócić do sie-bie,
umyć się i przebrać.

Zapewne od progu Stottlemeyer miał ochotę zrc bić

Monkowi prawdziwe piekło, ale widok Sharony
kompletnie zbił go z tropu.

- Cześć, Sharona - powiedział, przytulając ją na

powitanie. - Kopę lat, miło cię znowu widzieć.

—Pana także, kapitanie.
- Jak ma się Benji?

- Bardzo dobrze. Miałby się o wiele lepiej, gdyby

jego ojciec nie siedział za kratkami.

—Słyszałem o tym. Bardzo mi przykro — rzekł

Stot
tlemeyer.

- Niepotrzebnie - odpowiedziała Sharona, kieru'

jąc spojrzenie na Mońka. - Adrian właśnie ma za-
miar uczynić sprawiedliwości zadość, prawda, Adria-

253

background image

nie? Zaraz nam powiesz, kto naprawdę zabił Ellen Cole.

-Tak - przyznał Monk. - Powiem.
-Chwileczkę, chwileczkę - powiedział Stottleme-yer,
patrząc groźnie na Mońka. — Wyciągnąłeś mnie z
łóżka w dniu wolnym od pracy, bo twierdziłeś, że
rozwikłałeś sprawę morderstwa Webstera.
-To prawda - odparł Monk.
-W takim razie, o której sprawie mamy rozmawiać? -
zapytał Stottlemeyer. - Jej czy mojej?
-O obu. Zabójcą jest ten sam człowiek.
-Kto? - zapytaliśmy w trójkę jednym głosem, jak
Rolling Stonesi.
-łan Ludlow - powiedział Monk.

Uśmiechnął się triumfalnie, ale jego oświadczenie

wcale nam się nie wydało rewelacją. Widzieliśmy w nim
raczej kiepską wendetę.

-Och, na miłość boską, Monk —jęknął kapitan. —
Wiem, nie możesz znieść tego, że on nam pomaga i
że zwracam teraz na ciebie mniejszą uwagę, wiem,
ale to już naprawdę przesada, nawet jak na ciebie.
-Ale to on - upierał się Monk.
-Jakim cudem to może być on?! - zniecierpliwił się
Stottlemeyer.
-Ludlow pomagał policji w śledztwie w sprawie Ellen
Cole i naprowadził ich na trop Trevora - mówił
Monk. - Teraz jest tutaj i doradza w sprawie śmierci
Webstera.
-Jest tutaj tylko dlatego, że ściągnął go Randy
-powiedział Stottlemeyer.
-Porucznik Disher ściągnął go jednak, ponieważ
sprawa Webstera skojarzyła mu się z akcją książki
Ludlowa - odparł Monk.

- I co z tego?

254

background image

-To tylko jeden ze zbiegów okoliczności - powiedział
Monk. - Jest ich więcej. Sklep z butami, w którym
pracował Webster, znajduje się w dzielnicy Natalie,
podobnie pizzeria, w której kupił pizzę.
-To zupełne nic, Monk. Nie. To mniej niż nic
-stwierdził Stottlemeyer. - Musisz się czuć poważnie
zagrożony przez tego faceta, skoro widzisz powiąza-
nia tam, gdzie ich po prostu nie ma. To nawet nie jest
smutne, to jest żałosne.

Stottlemeyer odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi.

-Czekaj - zatrzymał go Monk. - Wiem, w jaki sposób
upozorował atak aligatora.
-Jaki atak aligatora? - zdziwiła się Sharona.
-To długa historia - powiedziałam.
-W porządku, Monk. - Stottlemeyer odwrócił się z
powrotem do Mońka. - Jak to zrobił?
-Aby zamarkować nacisk o sile setek kilogramów na
centymetr kwadratowy, Ludiow przykleił szczęki
aligatora do strażackich nożyc hydraulicznych
-wyjaśnił Monk. —Webster nie miał najmniejszej
szansy, żeby się uwolnić, choćby nie wiem jak się
szamotał, zresztą smugi na podłodze w łazience
wzięły się właśnie z tego szamotania.
-Ktoś go zabił, używając „szczęk życia" — powie-
dział Stottlemeyer, zastanawiając się przez chwilę. —
To wyjaśniałoby właściwie wszystko poza tym, dla-
czego Webster musiał zginąć i kto go zabił.
-Zabił Ludiow - powtórzył Monk.
-Twoja zazdrość i poczucie braku bezpieczeństwa to
jakaś skrajna patologia, Monk, ale przynajmniej
rozwiązałeś zagadkę z aligatorem - mówił Stot-
tlemeyer. - Proponuję więc układ. Zapomnę o spra-
wie z Ludlowem, ty pójdziesz na dodatkowe
spotkanie

255

background image

z doktorem Krogerem i będziemy udawać, że nic się nie
stało.

-To był Ludlow - upierał się Monk.
-Bo Webster sprzedawał buty i zjadł pizzę w tej
samej dzielnicy, w której my wszyscy mieszkamy?
— zirytował się Stottlemeyer.

- Ponieważ w środę wieczorem ktoś ukradł „szczęki

życia" z remizy, w której pracuje kochanek Natalie —
powiedział Monk.

Poczułam, jak się rumienię ze wstydu. Nie wiem

dlaczego. Jestem dorosła. Wolno mi uprawiać seks.

-To nie jest mój kochanek. Wcale się nie związa-
liśmy - zaoponowałam. - Na stałe.
-Na stałe? — zapytała Sharona.
-Tylko się do siebie na trochę przywiązujemy.
-Przywiązujemy? Na trochę? — zdziwiła się Sha-
rona.
-Wiesz - powiedziałam. - Chodzi o takie typowe
wiązanie się, potem odwiązanie, znowu wiązanie,
znowu odwiązanie, no... czyli tymczasowe
przywiązywanie.

Pogrążałam się coraz bardziej. Z nieszczęścia wy-

bawił mnie Stottlemeyer.

-Przyznaję, Monk, to dziwny zbieg okoliczności -
stwierdził Stottlemeyer, wspaniałomyślnie ignorując
moje miłosne dylematy. - Jednak wyrażenie zbieg
okoliczności ktoś kiedyś wymyślił nie bez powodu.
Ponieważ czasem okoliczności przypadkowo się
z b i e g a j ą.Taknaprawdę nie masz nic, co łączyłoby
Ludlowa z tą sprawą.
-Ani ze sprawą Elłen Cole - wtrąciła Sharona. -A
prawdę mówiąc, tylko ta sprawa mnie obchodzi.
-Mam coś więcej - wyznał Monk. — Sharona, pokaż
im.
-Co mam pokazać? — zapytała Sharona.

256

background image

- Zdjęcie, które prosiłem, żebyś zrobiła wczoraj

wieczorem w domu Ellen Cole.

Sharona wyjęła telefon komórkowy, który miał wbu-

dowany aparat fotograficzny, odszukała zdjęcie i zrobiła
zbliżenie na rząd jakichś książek. Potem pokazała nam
ekranik telefonu. Zajrzeliśmy przez jej ramię. Od razu
poznałam tytuły na grzbietach książek. To były
kryminały lana Ludlowa.

-Ellen Cole miała w domu prawie wszystkie książki
Ludlowa - oświadczył Monk. - Podobnie Ronald
Webster.
-Ja też mam te kryminały. I miliony innych ludzi -
stwierdził Stottlemeyer.
-To ma być coś, co łączy obie sprawy? - zapytała
Sharona ze złością w głosie. - To przecież nic, Ad-
rianie!
-Marny z ciebie detektyw. Sama tak o sobie przed
chwilą powiedziałaś i trudno się z tym nie zgodzić.
Najwyraźniej gubisz się w zawiłościach nici, które
łączą obie sprawy — stwierdził Monk.
-Ja jestem detektywem - powiedział Stottlemeyer. —
I uważam, że Sharona ma rację. Gorzej. Uważam, że
przechodzisz jakąś zaćmę umysłową, Monk.

Byłam skłonna się z tym zgodzić.

-Mam coś więcej - nie ustępował Monk.
-Ciągle mówisz, że masz coś więcej, a nic więcej nie
ma - stwierdził Stottlemeyer.
-Ludlow sam się przed nami przyznał. Trzykrotnie.
-Jakoś sobie nie przypominam — powiedziałam.
-Ja też nie - dodała Sharona.
-Przed tobą przyznał się tylko raz - uściślił Monk.
-Dobrze bym pamiętała, gdyby się przyznał do
zabójstwa Ellen Cole.

257

background image

-Ludlow pisze cztery książki rocznie - powiedział
Monk. - Kiedy byliśmy na jego spotkaniu autorskim
w Los Angeles, jakiś jego wielbiciel zapytał, czy nie
boi się, że zabraknie mu pomysłów. Ludlow odparł,
że nie, ponieważ czerpie pomysły z życia.
-Nie rozumiem, co to może mieć wspólnego ze
sprawą Ellen Cole - powiedziała Sharona.
-Kiedy Ludlow kończy książkę, spotyka się z czy-
telnikami, a potem pozostaje w kontakcie z porucz-
nikiem Dozierem, czekając na kolejne morderstwo,
które może go zainspirować. Nie sądzę jednak, by
rzeczywiście na nie czekał.
-Uważasz, że zabił Ellen Cole dla fabuły? - zapytała
Sharona.

-Wybrał ją na chybił trafił, może z tłumu podczas
jednego ze spotkań autorskich, śledził ją przez jakiś
czas, a wreszcie zabił — powiedział Monk. — Nie
odstępował potem policji, obserwował, jak się toczy
dochodzenie, jacy ludzie pojawiali się wcześniej w
życiu Ellen, i w końcu sam dopisał zakończenie,
wrabiając w zbrodnię Trevora, najmniej podejrzaną
osobę.
-I całą tę historię wysnułeś z jednego stwierdzenia
Ludlowa, że inspiruje się rzeczywistymi morder-
stwami - stwierdził Stottlemeyer.
-Mam jeszcze coś.
-Wolałbym, żebyś przestał to stale powtarzać
-powiedział Stottlemeyer.
-Stąd bierze pomysły. Mówił przecież, że nigdy nie
wymyśliłby czegoś takiego jak splot konfliktów w
prywatnym życiu Ellen Cole. Wczoraj w kostnicy
powiedział w zasadzie to samo - dowodził Monk.
-Później, w domu Webstera, wyraził zdumienie,
czego się człowiek dowiaduje, gdy ledwie draśnie
powierzchnię czyjegoś życia. Nie miał pojęcia, że
życie zwykłe-

258

background image

go sprzedawcy butów może się okazać tak skompli-
kowane.

-Nie aż tak skomplikowane jak sposób, w jaki został
zamordowany — zauważyłam.
-Właśnie - podchwycił Monk i odwrócił się do
Stottlemeyera. - Powiedziałeś, że zabójstwo Ronalda
Webstera to sprawa, która woła o mnie. Miałeś rację.
W tym cały sęk.
-W tobie? — zdumiał się Stottlemeyer.
-Ludlow zamordował Webstera w tak odrażający
sposób dla dwóch powodów — mówił Monk. — Aby
być pewnym, że ściągniesz mnie do tej sprawy, oraz
aby Disher dopatrzył się podobieństw z kryminałem i
zadzwonił do pisarza z prośbą o pomoc.
-Więc tu chodzi tylko o ciebie? - zapytał Stottle-
meyer.
-Tak, tak. Wreszcie zaczynasz rozumieć — ucieszył
się Monk. — Kiedy się pojawiłem przy śledztwie w
sprawie zabójstwa Ellen Cole, Ludlow dostrzegł
sposobność dodania nowego nieoczekiwanego wątku
do swojej historii. Przyjechał więc tutaj i zamordował
Ronalda Webstera, kolejnego ze swoich czytelników.
-Wszystko po to, żebyś mógł zostać gwiazdą jego
następnej książki - powiedział Stottlemeyer.
-Niekoniecznie zaraz gwiazdą - odparł skromnie
Monk. - Ale z pewnością jednym z głównych bo-
haterów.
-Jasne - rzucił Stottlemeyer. - Trudno byłoby
oczekiwać czegoś mniej.

Kapitan westchnął ciężko i ruszył w kierunku drzwi.

- Idziesz aresztować Ludlowa? - zapytał Monk.

- Nie - odpowiedział Stottlemeyer. - Po prostu idę.
I tyle. Kapitan wyszedł.

background image

25

Monk i wielkie aresztowanie

Po wyjściu Stottlemeyera Monk wpatrywał się przez
długą chwilę w puste drzwi, a potem odwrócił się do
nas.

-O co mu chodzi? - zapytał.
-O ciebie, Adrianie - odpowiedziała Sharona.
-Przecież właśnie rozwikłałem zagadki dwóch
morderstw. - Monk był zdziwiony. — Powinien mi
podziękować i aresztować tego oszusta.
-Jesteś samolubny, egocentryczny i zajęty wyłącznie
własną osobą — powiedziała Sharona. — Cały świat
musi się obracać wokół ciebie, a jeśli się nie obraca,
pada ci na głowę.

Monk spojrzał na mnie.

-O co jej chodzi?
-Panie Monk, pan wie, jak olbrzymią nadzieję
pokładam w pańskich zdolnościach detektywistycz-
nych — zaczęłam.
-I słusznie. Ja się nigdy nie mylę.

Sharona jęknęła głucho. Mnie udało się powstrzymać

od jęków.

- Jednak wydaje mi się, że w tej sprawie działa

pan pod przemożnym wpływem animozji do lana
Ludlowa - ciągnęłam. - Słuchając pana, odniosłam
dziś wrażenie, że jest pan zdecydowany zrobić wszyst
ko, byle stanąć na środku sceny i zrobić z Ludlowa

260

background image

huncwota, nawet jeśli miałoby to oznaczać naciąganie
faktów.

- Naprawdę tak o mnie myślisz? — zapytał Monk.

Zastanowiłam się jeszcze raz. W kwestii morderstw

Monk rzeczywiście nigdy się nie mylił, ale zawsze musi
być ten pierwszy raz i wydawało się, że nastąpił on
właśnie teraz. Spośród wszystkich pochopnych
wniosków Mońka te dzisiejsze wydawały się najbardziej
pochopne.

-Tak, panie Monk, tak myślę - odpowiedziałam. -Nie
sądzę, aby robił to pan świadomie. Chodzi tylko o to,
jak decyduje się pan interpretować fakty.
-Fakty są, jakie są. Można je interpretować tylko w
jeden sposób.
-To jest właśnie twój problem, Adrianie. Zawsze
musi być tak, jak ty chcesz - zarzuciła mu Sharona.
— Wszyscy muszą widzieć sprawy tak jak ty,
organizować wszystko tak jak ty i zachowywać się
tak jak ty, w przeciwnym razie popełniają
przestępstwo przeciwko naturze. Boże broń, żebyś to
t y zmienił się czasami dla drugiego człowieka.
-łan Ludlow to oszust pierwszej wody. Nie widzisz
tego? Gaduła i mędrek, który nic nie wie - prze-
konywał Monk. - To on jest mordercą, który wrobił
twojego męża.
-Najbardziej boli nie to, że jesteś w błędzie, a praw-
dziwy morderca wciąż pozostaje na wolności, ale to,
że nie potrafisz zapomnieć na chwilę o sobie, aby mi
pomóc. — W głosie Sharony brzmiał żal. —
Potrzebowałam cię, Adrianie, potrzebowałam
bardziej niż kiedykolwiek kogokolwiek. Ale
zawiodłeś mnie.

Po tych słowach Sharona wyszła, trzaskając za sobą

drzwiami i zostawiając mnie samą z Mon-kiem.

261

background image

-Mam rację-powiedział do mnie Monk po chwili. —
Wiesz, że mam rację. W głębi serca wiesz.
-Jeśli ma pan rację, panie Monk, to niby dlaczego
Ludlowowi tak na panu zależy?
- Bo jestem genialny - odparł Monk. - A on nie.
Dobrze, że Sharona już wyszła i nie słyszała tych

słów.

- Właśnie. Nic dodać, nic ująć.

-Dodać do czego? Przecież nic jeszcze nie powie-
działaś.
-Pańskie ego i pańskie poczucie braku bezpie-
czeństwa nie pozwalają panu dostrzec innych praw-
dopodobnych wyjaśnień.
-Nie sądzę — odpowiedział Monk.
- Oczywiście, że nie - stwierdziłam krótko.
Spór z Monkiem nie miał sensu. Sharona miała

rację. On się nigdy nie zmieni. Odwróciłam się w kie-
runku wyjścia.

-Nie możesz odejść.
-Dzisiaj mam dzień wolny - przypomniałam.
-Aleja cię potrzebuję — powiedział cichym głosem.
-Teraz pan wie, co czuje Sharona.

Byłam już prawie w drzwiach, kiedy stanął w nich
kapitan Stottlemeyer z posępną miną. Monk uśmiechnął
się szeroko.

- Wiedziałem, że w końcu przejrzysz na oczy -

powiedział do Stottlemeyera. - Przyjechałeś mnie za
brać na wielkie aresztowanie?

-Raczej nie. Natalie, musisz pojechać ze mną.
Poczułam, jak pada na mnie blady strach.
-Julie? Coś się stało Julie?

- Nie, z Julie wszystko w porządku - odparł Stot

tlemeyer. — Monk, byłoby dobrze, gdybyś też z nami
pojechał.

262

background image

-Co się stało, kapitanie? - zapytałam, gdy wy-
chodziliśmy z domu. - Dokąd jedziemy?
-Do twojego domu.
-Dlaczego?

Kiedy jednak zadałam to pytanie, spostrzegłam ku

swojemu wielkiemu zdziwieniu, że przed domem Mońka
nie ma już mojego jeepa. Znikł. W miejscu, gdzie go
zaparkowałam, stał samochód kapitana Stot-tlemeyera.

-Ktoś mi ukradł samochód! - zawołałam.
-Nikt go nie ukradł - sprostował Stottlemeyer. -Został
odholowany.
-Kto go odholował? - gorączkowałam się. - Nie
zaparkowałam w miejscu niedozwolonym, nie zale-
gam z żadnymi nie zapłaconymi mandatami...
-Nie dlatego musieliśmy odholować twoje auto —
powiedział Stottlemeyer.
- M u s i e l i ś m y ? - zapytałam, nic nie rozumiejąc.
Ale Stottlemeyer nic więcej nie powiedział. Nie

podobał mi się wydźwięk tego milczenia.

Ulica przed moim domem była zastawiona poli-

cyjnymi samochodami; biało-czarnymi radiowozami,
nieoznakowanymi sedanami detektywów i paroma
furgonetkami technicznymi z jednostki badania miejsca
zbrodni.

Ostatnim razem miałam u siebie taką imprezę, kiedy

zabiłam włamywacza, który usiłował mnie zamordować.
Właśnie w ten sposób poznałam Mońka.

Mój dom znowu stał się miejscem przestępstwa.

Oznaczało to tyle, że albo w moim domu doszło do
naruszenia prawa, albo znaleziono w nim przedmioty
związane z przestępstwem. Prawdę mówiąc, nie

263

background image

podobały mi się konsekwencje obu tych scenariuszy.
Byłam pewna, że niezależnie od wyjaśnień, jakie złożę,
wśród sąsiadów krąży już petycja z żądaniem mojej
wyprowadzki.

Podczas krótkiej jazdy samochodem kapitan Stot-

tlemeyer przez cały czas milczał, ale kiedy zatrzy-
maliśmy się przy krawężniku przed moim domem,
obejrzał się nieznacznie przez ramię i wreszcie prze-
mówił.

—Nic nie wiedziałem — powiedział. — Ani ja, ani
Randy. O wszystkim usłyszałem dopiero po wyjściu
od Mońka. Ludlow działał bez naszej wiedzy.
—Ludlow? — zdziwił się Monk. — Co on ma z tym
wspólnego?
—To będzie jego przedstawienie — odparł Stottle-
meyer i wyszliśmy z samochodu.

łan Ludlow, Disher i Sharona czekali w moim pokoju

gościnnym. Kręcili się tu także umundurowani
policjanci, jacyś detektywi w cywilu i paru techników.
Nie miałam pojęcia, co tak bardzo zaprzątało ich uwagę
ani po co w ogóle się tu znaleźli.

Kiedy wychodziłam, zamknęłam drzwi na klucz.

Teraz mam w środku wszystkich tych ludzi, którzy
myszkują po moich rzeczach osobistych, nie pytając
mnie o zgodę. Byłam po prostu wściekła. Nie wątpiłam,
że mają jakiś nakaz, ale to wcale nie poprawiało mi
humoru.

Porucznik Disher wyglądał nie mniej posępnie od

swojego szefa, natomiast Sharona wprost promieniowała
furią. Nie umiałam się domyślić, dlaczego również ją
tutaj ściągnięto. Zresztą wciąż nie miałam pojęcia,
dlaczego mnie kazano tu przyjechać.

—Dziękuję za przybycie - powitał nas Ludlow.
—Ja tu mieszkam — odparłam rozdrażniona.

264

background image

—W rzeczy samej - stwierdził Ludlow.
—Kolejna genialna dedukcja - wtrącił Monk.
—Po co tu przyjechaliśmy? - zapytała Sharona.
—Pomyślałem, że będzie pani chciała wiedzieć, kto
zabił Ellen Cole - powiedział Ludlow.
—Przecież pan uważa, że zabił ją mój mąż—odpo-
wiedziała Sharona.
—Myliłem się - przyznał Ludlow. - Słysząc, co
Monk mówi porucznikowi Dozierowi, zrozumiałem,
że dowody wyprowadziły mnie na manowce, i posta-
nowiłem, że tym razem nic mnie nie powstrzyma od
dotarcia do prawdy.
—I znalazł pan tę prawdę w moim pokoju gościn-
nym? — zapytałam.
—Prawdę mówiąc, tak.
—Więc niech pan to z siebie wyrzuci - zniecierpli-
wiła się Sharona. - Kto zabił Ellen Cole?

Na twarzy Ludlowa pojawił się uśmiech.

—Pani już zna odpowiedź na to pytanie.
—Gdybym znała, tobym nie pytała.
—To pani zabiła Ellen Cole - powiedział Ludlow
oskarżycielskim tonem.

Zerknęłam na Mońka. Stał jak wmurowany, a na

jego twarzy uwydatniły się nagle wszystkie zmarszczki,
gdy jego myśli zaczęły się zmagać z nowym, za-
skakującym konceptem.

Stottlemeyer i Disher wpatrywali się w Sharonę.

—Ma pan szczęście, że stoi obok nas dwóch po-
licjantów - syknęła Sharona, patrząc z wściekłością
na Ludlowa. - Bo leżałby już pan plackiem na ziemi i
szukał swoich zębów.
—To najlepszy argument, tak? - rzucił Ludlow. ~
Znowu przemoc.
—Najpierw pan mówi, że zabił ją mój mąż - wyce-

265

background image

dziła Sharona. - Teraz pan twierdzi, że to ja. Co pan ma
przeciwko nam? Przejechaliśmy panu kota czy co?

-Znam Sharonę od wielu lat — odezwał się Stot-
tlemeyer. - Nie wierzę, aby była zdolna do popełnie-
nia morderstwa.
-Właśnie takie pańskie nastawienie, kapitanie,
skłoniło mnie, aby za pana plecami skontaktować się
z zastępcą komendanta policji i uzyskać nakaz rewi-
zji, który egzekwuje właśnie kapitan Toplyn — rzekł
Ludlow, wskazując na stojącego w drugim końcu po-
koju zażywnego mężczyznę, jak się domyśliłam, ka-
pitana Toplyna.

Mężczyzna odpowiedział na nasze spojrzenia

uprzejmym skinieniem głowy. Słyszał, co mówimy, ale
stał poza naszym kręgiem, przy tekturowym pudle
pełnym woreczków z gromadzonymi dowodami.

Ale dowodami czego?

-Wiedziałem, że nie będzie pan nastawiony przy-
chylnie do tego, by na bieg zdarzeń patrzeć
obiektywnie - powiedział Ludlow.
-Niech mnie pan przekona, że się mylę - odparł
kapitan Stottlemeyer.

Jeśli Ludlow uważał, że Sharona jest zabójczy-nią, to

dlaczego policjanci kręcili się po moim domu, a nie jej?
Co j a miałam z tym wspólnego?

-Sharona zamordowała Ellen Cole i wrobiła w to
zabójstwo własnego męża - zaczął Ludlow. - Zrobiła
to po to, aby się wyrwać z nieudanego małżeństwa.
-Gdybym chciała zakończyć swoje małżeństwo, nie
musiałabym nikogo zabijać - powiedziała Sharona. -
Po prostu bym odeszła. Już raz tak zrobiłam.
-Tak. Zrobiła tak pani, ponieważ Trevor to drań,
nieudacznik i zły ojciec. Ale co się dzieje? Oto on
wraca, a pani znowu daje się wciągnąć w
małżeństwo,

266

background image

choć doskonale pani wie, że to wciąż taki sam drań i
nieudacznik. Jest pani bezradna wobec jego uro-ku i pani
dobrze o tym wie.

Monk przytaknął zgodliwie. Sharona posłała mu

gniewne spojrzenie.

-Dlaczego tak przytakujesz? On mnie oskarża o
morderstwo — warknęła do Mońka. - Masz zamiar
tak to zostawić?
-Słucham tylko - odpowiedział Monk.
-Słuchasz i przytakujesz.
-Jedynie w części dotyczącej Trevora - tłumaczył się
Monk. — Nie w części, że kogoś zamordowałaś.
-Nikogo nie zamordowałam. W tym cała rzecz,
Adrianie. Musisz mu wykazać, że jest w błędzie.
-Wiedziała pani, że tylko w jeden sposób może pani
ocalić siebie i syna — ciągnął Ludlow. — Musiała
pani znaleźć sposób, jak raz na zawsze pozbyć się
Trevora ze swojego życia.
-Dlaczego więc nie zabiła po prostu jego? - zapytał
przytomnie Stottlemeyer.
-Ponieważ byłaby pierwszą podejrzaną - wyjaśnił
Ludlow. — Logiczniejsze było zabić kogoś zupełnie
obcego, kogo nie można było z nią powiązać, wrobić
męża w zbrodnię i wsadzić go na resztę życia za
kratki.
-Jasne, to rzeczywiście jest logiczniejsze — po-
wiedziała Sharona. - Jeśli nie ma się rozumu w gło-
wie.

Sharona popatrzyła na Mońka, licząc na pomoc, ale

on wydawał się skupiony nad czymś zupełnie innym,
był zagubiony w myślach.

-Tylko tak będzie się pani bronić? Tymczasowa
utrata rozumu? - pytał Ludlow.
-Sharonie nie będzie potrzebna żadna obrona, bo

267

background image

nic pan na nią nie ma - powiedział kapitan Stottle-
meyer. - To czyste spekulacje. Gdzie dowody?

-Przede wszystkim dowody zgromadzone przeciwko
Trevorowi — powiedział Ludlow, odwracając się do
Sharony. — Jasno teraz świadczą przeciwko pani.
-Jak to pan do tego doszedł? - zapytał Stottle-meyer.
-Osobą, której najłatwiej było założyć osobiste konto
w eBay-u, używając nazwiska Trevora i numeru jego
rachunku bankowego, a także podłożyć kradzione
rzeczy w jego półciężarówce, była właśnie pani
-stwierdził Ludlow. — Miała tu pani swobodny
dostęp. Potem jeszcze, z rzadko spotykanym
tupetem, opisała pani porucznikowi Dozierowi, jak
pani to zrobiła.
-Powiedziałam, jak ktoś mógłby to zrobić
-sprostowała Sharona.
-Być może najbardziej kompromitującą sprawą dla
pani jest fakt, że nie telefonowała pani z prośbą o po-
moc do swojego byłego pracodawcy, pana Adriana
Mońka - powiedział Ludlow. — Jest jednym z
najlepszych detektywów na kuli ziemskiej, a mimo to
nie szukała pani jego wsparcia. Dlaczego? Ponieważ
wiedziała pani, że Monk dojdzie prawdy i udowodni,
że to pani zamordowała Ellen Cole.
-Nie prosiłam Adriana o pomoc, bo myślałam, że
nienawidzi mnie za moje nagłe odejście, a także
dlatego, że wierzyłam w winę Trevora - tłumaczyła
się Sharona. — Pomyliłam się w obu przypadkach.
-Jednak wskutek okrutnego splotu wydarzeń natknęła
się pani na Mońka i jego nową asystentkę, Natalie -
mówił Ludlow. —Pani misternie tkany plan zaczął
się niespodziewanie pruć.

Uświadomiłam sobie, że łan Ludlow nie tyle prze-

mawia, ile raczej p i s z e na głos. Wszystko, co mówił,

268

background image

wyjdzie z ust bohatera jego kryminałów, detektywa
Marshaka, nim Ludlow postawi w książce ostatnie
zdanie.

—Wszystko, co pan nam powiedział, każdy rozsądny
człowiek może zinterpretować na tysiące innych
sposobów i dojść do odmiennych wniosków
-stwierdził kapitan Stottlemeyer.
—Na przykład takiego — wtrąciłam — że to pan
zamordował Ellen Cole.

Odwróciłam się do Mońka w nadziei, że podejmie

temat, ale Monk nie odezwał się ani słowem. Byłam
zszokowana. Stottlemeyer za to pewnie odetchnął z ulgą.
Jestem przekonana, że ostatną rzeczą, z jaką kapitan
chciałby mieć teraz do czynienia, był spór dwóch równie
absurdalnych teorii na temat morderstwa, prowadzony
przez dwóch zadufanych w sobie, upartych egoistów.

Mimo to wolałabym, żeby Monk coś wreszcie po-

wiedział. Chciałabym, żeby zrobił to dla Sharony. Tym-
czasem on znowu ją zawodził, w chwili gdy bardzo go
potrzebowała. Nie miałam pojęcia dlaczego.

—Daj spokój, to śmieszne — żachnął się Disher. —
Mówisz o lanie Ludlowie. To nie byle kto.
—Co w takim razie ze mną, Randy? - zapytała
Sharona. - Naprawdę uważasz, że to ja zabiłam ko-
bietę, której nie znałam, żeby wrobić męża w mor-
derstwo?
—Jest bardziej prawdopodobne, że zrobiłaś to ty niż
największy twórca kryminałów naszych czasów —
stwierdził Disher i odwrócił się do Ludlowa. —Ale
nie wydaje mi się, by miał pan w pełni rację. Nie ma
żadnych dowodów na poparcie tych zarzutów.
—Trzy tygodnie temu nie miałem - odpowiedział
Ludlow. — Ale potem zadzwonił pan do mnie i
popro-

269

background image

sił, abym przyjechał pomóc rozwiązać zagadkę śmierci na
plaży nudystów, gdzie ofiara została zabita przez
aligatora.

- W jaki sposób morderstwo Ronalda Webstera

dowodzi tego, że Sharona zabiła Ellen Cole? - zapyta
łam.

Ludlow się do mnie uśmiechnął.

—Ponieważ to pani go zamordowała, Natalie.

background image

26

Monk traci asystentkę

Równie dobrze Ludlow mógł grzmotnąć mnie w pod-
brzusze. Straciłam oddech. Nie mogłam złapać po-
wietrza, by powiedzieć cokolwiek. Jego oskarżenie było
tak fałszywe, tak niesprawiedliwie i tak przerażające, że
stałam jak rażona gromem. Nie wiedziałam nawet, od
czego zacząć. Jak spierać się z czymś, co wykracza
daleko poza logikę i wszystko, co w oczach człowieka
jest prawdą.

Czułam, że to jakiś surrealizm. W pierwszej chwili

pomyślałam, że Ludlow chce się tylko odgryźć za to, że
przed chwilą to ja jego oskarżyłam o morderstwo.
Widząc jednak, jak lustruje mnie w poszukiwaniu oznak
winy, doszłam do wniosku, że mówi zupełnie poważnie.

Wszystko, na co było mnie stać, kiedy już zgro-

madziłam w płucach trochę powietrza, to wykrzyczeć z
największym przekonaniem, szczerością i złością, na
jakie umiałam się zdobyć:

- Nieprawda!

Nie sądzę, by zabrzmiało to przekonująco, w każdym

razie nie dla Ludlowa, który zachował na twarzy
załgany uśmieszek samozadowolenia, bardzo podobny
do tego, jaki pojawia się na twarzy Mońka podczas jego
finalnych wystąpień, tyle że bez załgania.

Odwróciłam się do Mońka, spodziewając się, że

271

background image

ruszy w mojej obronie, ale Monk milczał jak zaklęty, co
było dla mniej najbardziej przerażające ze wszystkiego.
Od czasu, jak Ludlow zaczął wysuwać swoje idiotyczne
oskarżenia, Monk ani razu się nie odezwał —jakby
siedział tylko na widowni i oglądał spektakl, a nie był
jednym z jego głównych aktorów.

—Adrianie, odezwij się — powiedziała Sharona. —

Jak możesz stać i pozwalać na to wszystko?

Monk wzruszył ramionami i odwrócił wzrok. Mnie

również opuścił.

—Powinieneś się wstydzić - powiedziała do niego
Sharona, a potem odwróciła się do Stottlemeyera i
Di-shera. -A wy? Za chwilę Ludlow oskarży jednego
z was o morderstwo.
—Ib by mnie nie zdziwiło - stwierdził Stottleme-yer.
- Zważywszy na dotychczasowy rozwój sytuacji,

Ludlow stanął przodem do Sharony i wskazał mnie

palcem.

—Natalie doskonale wiedziała, ile pani znaczy dla

Mońka. Bała się, że Monk zwolni ją z pracy i ponow
nie zatrudni panią. Zatem musiała pani po prostu
zniknąć, a najlepszym na to sposobem było nakłonie
nie Mońka do udowodnienia, że Trevor jest niewin
ny. Gdyby Trevor wyszedł na wolność, pani wróciłaby
do Los Angeles, a Natalie ocaliłaby swoją posadę.

Była to oczywiście prawda, ale nie chciałam się do

niej głośno przyznawać w obawie, że moje słowa uwia-
rygodniłyby kolejne idiotyzmy, jakie Ludlow jeszcze
wypowie.

Niestety Stottlemeyer i Disher także wiedzieli, że to,

co mówi Ludlow, jest prawdą. Sama się przed nimi
przyznałam, choć nie czułam się z tym komfortowo,

—Byłam samolubna i małostkowa, ale to jeszcze

nie zbrodnia, nawet jeśli przynosi wstyd - powiedzia-

272

background image

łam. - Ale wystarczyło jedno spotkanie z Trevorem, żeby
przestało chodzić o mnie i moją posadę. Wiedziałam, że
naprawdę jest niewinny. Uwierzyłam mu.

-Oczywiście, że uwierzyła pani, ponieważ mówił
szczerą prawdę — stwierdził Ludlow. — To jednak
stworzyło poważny problem dla Sharony. Pani
wścibstwo mogło ją posłać za kratki. Musiała panią
powstrzymać. Jak? To część, w której musiałem
zabawić się w małą zgaduj-zgadulę.
-Tylko ta część - zakpił Stottlemeyer - bo cała reszta
opiera się oczywiście na solidnych faktach.

Ludlow zignorował sarkastyczną uwagę kapitana i

brnął dalej.

-W jakiś sposób Sharonie udało się przekonać panią,
że chociaż Trevor jest niewinny, to jest złym mężem,
który przemieni w piekło na ziemi życie jej i życie jej
syna. Namówiła panią do ugody; ona zniknie na
zawsze z życia Mońka, a pani pomoże zatrzymać
Trevora w więzieniu.
-Zupełnie panu nie wyszła ta zgaduj-zgadula —
powiedziała Sharona.
-Taka rozmowa nigdy się nie odbyła — zapewniłam.
— Nic z tego, co pan mówi, nie miało miejsca. To
czysta fikcja, coś, w czym jest pan mistrzem.
-Obmyśliła więc pani genialny plan - mówił dalej
Ludlow. -Popełniła pani morderstwo w San Fran-
cisco, morderstwo kuriozalne, aby mieć pewność, że
Monk się nim zainteresuje, że nawet policja powie, iż
„sprawa woła o Mońka". Kiedy pani się tym zajmo-
wała, Sharona została w Los Angeles w celu zapew-
nienia sobie alibi i pozacierania ewentualnych śladów
po zabójstwie Ellen Cole.

Jego hipoteza była tak absurdalna, a tok jego ro-

zumowania obarczony tyloma błędami, że właściwie

273

background image

poczułam ulgę. Nikt nigdy nie uwierzy, że Ludlow ma
rację.

-Myśli pan, że zamordowałam obcego człowieka
tylko po to, żeby utrzymać posadę u pana Mońka?
-powiedziałam. - Pan ma pojęcie, jaką dostaję
pensję?
-Nie zrobiła tego pani dla pieniędzy. Zrobiła to pani,
bo go pani kocha.

Ludlow, jak widać, nie przestawał sypać niespo-

dziankami. Jednak to oskarżenie było niewątpliwie
największym idiotyzmem ze wszystkich.

Disher jęknął i popatrzył na mnie.

-Kochasz go?
-Oczywiście, że nie - odpowiedziałam. - Nie kocham
go.

Natychmiast pożałowałam swoich słów.
Zraniłam Mońka. Od razu to spostrzegłam. Jego

ciało wydawało się kurczyć, jakby wypełnione po brzegi
tym bólem. Złamałam mu serce, choć wiedziałam, że
oczywiście on również mnie nie kochał. Nie tak. Nie tak
jak kochał Trudy i jak ja kochałam Mitcha.

- To nie tak, panie Monk - powiedziałam ciepło. ~

Wie pan, że chcę pana mieć w swoim sercu, że bar
dzo mi na panu zależy, ale nie w takim sensie, w ja
kim sugeruje Ludlow.

Poczułam się okropnie. Nienawidziłam Ludlowa za

to, że mimowolnie zmusił mnie do wypowiedzenia słów
tak okrutnych i bolesnych dla kogoś, kto był mi bardzo
bliski. To była zbrodnia i miałam nadzieję, że spotka go
jeszcze za to zasłużona kara z mojej strony. Na razie
jednak stać mnie było tylko na tyle, by trzymać się i nie
ulec fali płynących na mnie oskarżeń, a nie był to
jeszcze koniec.

- Łatwiej byłoby uwierzyć w te protesty, gdyby

nie świadczyły przeciwko pani niezbite dowody— mówił

274

background image

Ludlow. - Jak sądzę, w pewnym sensie można po-
wiedzieć, że sam jestem winny temu, co się stało. We
wtorek kupiła pani podpisaną przeze mnie książkę
Ostatnim słowem jest śmierć, która zainspirowała panią
do tej diabolicznej intrygi.

-W ogóle nie czytałam pańskiej książki - odpo-
wiedziałam.
-Oczywiście, że pani czytała. Poprosiłem porucznika
Doziera, aby coś dla mnie sprawdził w Internecie —
mówił Ludlow. - Otóż odkrył on, że właśnie we
wtorek wieczorem weszła pani na witrynę o nazwie
Kurioza Cassidy'ego, gdzie używając karty kredyto-
wej, kupiła pani szczęki aligatora i zleciła ich wysył-
kę nocnym priorytetem do domu w San Francisco.
-To nieprawda.

Wciąż to powtarzałam, a moje zaprzeczenia brzmiały

coraz bardziej nieszczerze, sama to wyczuwałam.
Musiałam udowodnić faktami i logicznymi argumen-
tami, że to, co mówi Ludlow, jest kłamstwem, ale nie
potrafiłam. Nie znałam takich faktów i czułam się zbyt
oszołomiona, by logicznie myśleć.

- Tę paczkę znaleźliśmy w pani koszu na śmieci -

oświadczył Ludlow i dał znać kapitanowi Toplynowi,
o którego obecności kompletnie zapomniałam.

Toplyn sięgnął do stojącego u jego stóp pudła i wy-

ciągnął z niego foliowy woreczek, w którym znajdowała
się rozdarta koperta przesyłki kurierskiej „FedEx" wraz
z folią pęcherzykową. Na naklejce nadawcy widniała
nazwa: KURIOZA CASSIDYTEGO.

- Każdy mógł zamówić taką przesyłkę na moją

kartę kredytową, wysłać ją do mnie, a rano zwędzić
mi spod drzwi - powiedziałam. - Z Los Angeles wró
ciłam dopiero w środę wieczorem.

- Oczywiście, a po powrocie podpaliła pani samo-

275

background image

chód przy Washington Sąuare i ukradła „szczęki życia"
z remizy, w której pracuje pani kochanek - stwierdził
Ludlow. — Stąd pani wiedziała, gdzie takie urządzenie
znaleźć. Założyłbym się, że miała pani nawet klucz do
budynku.

—Tej nocy byłam w domu ze swoją córką — broni-
łam się.
—Kiedy córka spała, wyślizgnęła się pani z domu.
Dla pewności, żeby się nie obudziła,
prawdopodobnie dodała jej pani do środków
przeciwbólowych krople nasenne.
—Niczego jej nie podawałam — zaprzeczyłam ka-
tegorycznie. - Nie mam klucza do remizy, a Joe Co-
chran nie jest moim kochankiem!

Krzyczałam. Nie mogłam się powstrzymać. Serce mi

waliło ze strachu, pompowało w krwiobieg kolejne
porcje adrenaliny, wywołując drżenie na całym ciele.

—Jeśli nie jest pani kochankiem, to może nam

pani wyjaśni, skąd się wziął w pani sypialni jego
T-shirt? - zapytał Ludlow, znowu dając znak kapita
nowi Toplynowi, który podniósł woreczek ze strażacką
koszulką Joego. -1 dlaczego Cochran spędził tu z panią
czwartkowy poranek? Proszę nie kłamać. Mamy ze
znania sąsiadów, którzy go widzieli.

Stottlemeyer i Disher patrzyli na mnie z powąt-

piewaniem i rozczarowaniem. Nawet Monk smutno na
mnie spoglądał. Jedyną osobą, która patrzyła na mnie z
nutą sympatii, była Sharona, ale ona była tak samo
ugotowana jak ja.

—Widziałam wtedy Joego po raz pierwszy od mie

sięcy. Przyjechał do mnie, bo chciał prosić, aby pan
Monk złapał złodzieja, który ukradł im sprzęt stra
żacki - tłumaczyłam się.

276

background image

- Powiedziała pani o tym Monkowi? - zapytał Lu-

dlow. - Oczywiście nie. Dlaczego? Ponieważ wiedzia
ła pani, że niebawem Monk będzie się musiał zająć
sprawą Ronalda Webstera. Nie chciała pani, aby już
teraz zaprzątał sobie głowę kwestią skradzionych
„szczęk życia". Było jasne, że jeśli zajmie się tą kra
dzieżą, błyskawicznie połączy fakty i dotrze wprost
do pani, zamiast miesiącami kręcić się w zaklętym
kręgu próżnego trudu.

Zaklęty krąg próżnego trudu. Zostałam czarnym

charakterem w źle napisanej powieści i marzyłam tylko
o tym, żeby jak najszybciej się z niej wydostać.

- Wcale nie dlatego Monkowi o tym nie powie

działam - zawołałam, odwracając się do reszty w na
dziei, że ktoś coś powie albo zrobi, żeby skończyć
wreszcie moją udrękę.

Nie widzieli, jak Ludlow przeinacza fakty?
Dlaczego Monk stał i nic nie mówił? Dlaczego nie

uciął wywodów Ludlowa, zręcznie obalając każdy
kolejny niewiarygodny zarzut?

Czy dlatego, że Monk mu uwierzył?
Spojrzałam mu prosto w oczy, a w każdym razie

próbowałam spojrzeć. Monk unikał mojego wzroku.

- Nie chciałam odciągać pana od sprawy Ellen

Cole — powiedziałam po chwili. — Im wcześniej dowie
działby się pan, kto ją zabił, tym wcześniej Trevor
wyszedłby z więzienia i tym wcześniej moje życie wró
ciłoby do normy.

Bardzo chciałam, żeby mi uwierzył. Jeśli nie uwie-

rzy, będę zgubiona. Julie będzie zgubiona. Wszystko
będzie stracone.

- Proszę, panie Monk, niech pan coś powie. - Mój

głos zabrzmiał błagalnie.

Ale Monk milczał.

277

background image

-Właśnie o to w tym wszystkim chodziło—mówił za
to Ludlow. — Zadbać o swoje życie i pozbyć się
Sha-rony. Dlatego musiał zginąć niewinny człowiek.
Dlatego „szczęki życia" przemieniła pani w „szczęki
śmierci".
-Szczęki śmierci - powtórzył machinalnie Disher,
niemal z uwielbieniem w głosie. - To byłby wspania-
ły tytuł na nową książkę.
-Nie będzie żadnej książki, bo to wszystko nie-
prawda! - nie wytrzymałam.
-To telefon Joego wczoraj wieczorem doprowadził
panią do zguby, a w ostateczności także Sha-ronę -
kontynuował Ludlow. — Kiedy przez przypadek
usłyszałem, że rozmawia pani ze strażakiem,
wszystko zaczęło mi się układać w całość. W jednej
zabawnej chwili zrozumiałem, jak został upozorowa-
ny atak aligatora. Kiedy się dowiedziałem, że z remi-
zy strażackiej skradziono „szczęki życia", wiedziałem
już, że pani jest morderczynią. Reszta była już bardzo
łatwa.
-Jaka reszta? Nie ma żadnej reszty.
-Ronald Webster pracował w pani dzielnicy-wy-
wodził dalej Ludlow. - W ten sposób, w czwartek
wieczorem, wybrała go sobie pani na ofiarę.

-Dopóki nie pojechałam na miejsce zbrodni na plaży
Baker, nigdy w życiu nie widziałam Ronalda
Webstera — zapewniłam.
-To kłamstwo i mogę to udowodnić.

Ludlow spojrzał znacząco na kapitana Toplyna,

człowieka z pudłem pełnym cholernych woreczków z
dowodami.

Tym razem Toplyn podniósł do góry woreczek z ja-

kąś małą karteczką.

-Co to jest?-zapytał Disher.
-Paragon, który był przyklejony do pudelka z pizzą

278

background image

w kuchni Webstera - wyjaśnił Ludlow. - W czwartek
wieczorem poszedł do pizzerii Sorrento, podobnie jak
pani, Natalie. Właśnie tam go pani widziała.

-Wcale go nie widziałam.
-Paragon z wydrukowaną godziną zakupu pokazuje,
że Webster dostał dziesięć procent zniżki na pizzę,
ponieważ był tam o tej samej porze, o której prze-
bywała tam pani z córką - mówił Ludlow. - Wiemy
to, ponieważ Webster poprosił o zniżkę i otrzymał ją,
powołując się na reklamę na gipsie pani córki. Wła-
śnie wtedy upatrzyła go sobie pani na ofiarę.
-W pizzerii było mnóstwo ludzi.
-Ale to na niego padł pani wybór - stwierdził Ludlow.
- To do jego domu pojechała pani w nocy, kiedy
córka spała. To jego pani zamordowała.
-Fakt, że być może znalazłam się w tej samej pizzerii
i o tej samej porze co Ronald Webster, nie czyni ze
mnie zabójcy - powiedziałam.
-Nie, to nie czyni - zgodził się Ludlow. - Ale to
owszem.

Znowu! Do cholery, pomyślałam.
Tym razem spojrzeliśmy na Toplyna, nie czekając,

aż Ludlow da mu jakiś znak. Kapitan wyciągnął z pudła
fiolkę z jakąś zielonkawą mazią.

- Kradnąc „szczęki życia", nie wiedziała pani, że

w układzie hydraulicznym narzędzia istnieje niewielki
wyciek - wywodził Ludlow. — W pani samochodzie
znaleźliśmy ślady esteru fosforanu, tego samego zie
lonkawego płynu, który pan Monk zauważył na pod
łodze w łazience Webstera.

To dlatego odholowali mojego jeepa. Chcieli, żeby

technicy policyjni dokładnie go zbadali.

- Ktoś musiał je celowo pozostawić w moim sa

mochodzie - powiedziałam.

279

background image

Moje wyjaśnienia brzmiały desperacko i żałośnie, ja

sama zapewne też. Czułam się coraz bardziej przy-
gnieciona fałszywym obrazem, jaki Ludlow kreował
wokół mojej osoby, moich działań, wokół tego, co zro-
biłam i czego nie zrobiłam.

- To nie jedyny wyciek, w którym tonie cały pani

plan - odezwał się nagle Toplyn, podrywając mnie na
nogi; do tej pory facet był po prostu hostessą lana
Ludlowa, taką Vanną Wbite, jeśli Vanna była męż
czyzną w średnim wieku, który uwielbia tanią kon
fekcję z Wal-Martu. — Na podjeździe pani domu zna
leźliśmy płyn z układu wspomagania kierownicy, który
pasuje do śladów płynu znalezionego przed domem
Ronalda Webstera.

Koniec. Wrobił mnie. Równie sprawnie i skutecznie

jak Trevora. Dowody były bardzo przekonujące. Niemal
rzeczywiście mi wmówił, że osobiście zabiłam
Webstera. Gdybym posłuchała Mońka i pojechała do
myjni samochodowej, jak sugerował, nie byłoby
przeciwko mnie dowodu. Wpadłam przez własne nie-
chlujstwo.

Jeszcze raz spojrzałam na Mońka, oczekując, że

wreszcie zacznie mówić. Ale nie. Nawet nie spojrzał mi
w oczy.

Toplyn postąpił w moim kierunku wyciągając zza

paska kajdanki.

- Natalie Teeger, zostaje pani zatrzymana pod za

rzutem zamordowania Ronalda Webstera.

Kapitan Toplyn zerknął na Dishera i skinął głową w

kierunku Sharony. Milcząca komenda była jasna jak
słońce. Disher się zawahał, a kiedy zrobił krok, by
wykonać służbowe polecenie, powstrzymał go kapitan
Stottlemeyer.

- Czekaj, Randy. Ja to zrobię. - Odwrócił się do

280

background image

Sharony i westchnął ciężko. — Potwornie mi przykro.

Naprawdę. Sharono Fleming, zostaje pani zatrzymana

pod zarzutem zamordowania Ellen Cole.

łan Ludlow uśmiechnął się triumfująco i z cichym

kliknięciem wyłączył mały dyktafon, który ukrywał w
kieszeni. Rozwikłał kolejną zagadkę kryminalną, a
jednocześnie zakończył ostatni rozdział nowego best-
sellera.

Monk nic nie powiedział. Nawet na nas nie spojrzał.

Spuścił głowę i odszedł, kiedy czytano nam jesz-

cze nasze prawa.

background image

27

Monk i aresztantki

Siedziałyśmy z Sharona w celi z jakimiś dwiema ko-
bietami, prostytutkami lub narkomankami, jak się
domyślałam. Obie były wymizerowane, odwodnione i
wymęczone.

Pomyślałam, że tak będę wyglądać za kilka mie-

sięcy.

Zanim umieszczono nas w celi, zdjęto nam odci

ski palców i wpisano do rejestru aresztu. Sharona
zadzwoniła z telefonu komórkowego do siostry, któ
ra zgodziła się zaopiekować Benjim i Julie, co zdjęło
mi najcięższy kamień z serca. Nie miałam pojęcia,
jak wytłumaczyć Julie, co się stało, i jak rozwiać jej
lęk przed tym, co ją czeka w przyszłości. Głównie dla
tego, że sama nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na
te pytania.

,

Skorzystałam z własnego telefonu i zadzwoniłam do

rodziców w Monterey. Choć u mnie się nie przelewa, to
pochodzę z bardzo zamożnej rodziny. Wiedziałam, że
rodzice zatrudnią najlepszego adwokata od spraw
kryminalnych w San Francisco, aby nas wybronić. Gdy
tylko odsłuchają moje nagranie na automatycznej
sekretarce - wyjechali na weekend. W każdym razie
miałam nadzieję, że na weekend, a nie całomiesięczny
rejs po Morzu Karaibskim.

Niezależnie od tego, gdzie byli, byłam pewna, że

282

background image

spotka ich szok, gdy usłyszą moje słowa. Nie codziennie
przecież twoje dziecko zostaje aresztowane za mor-
derstwo. Usiłowałam sobie wyobrazić, jak ja bym się
czuła, gdyby to Julie zatelefonowała do mnie z taką
wiadomością.

Cóż, bez względu na to, gdzie moi rodzice byli i

kiedy mieli zamiar wrócić, jedno było pewne: najbliższą
noc miałyśmy spędzić w więzieniu. A jeśli zabraknie
nam szczęścia, to być może resztę życia.

Bałam się. Nie czułam już złości. Byłam za bardzo

zmęczona. Dowodzenie swojej niewinności, głośno i z
całych sił, w obliczu góry dowodów świadczących
przeciwko człowiekowi, to bardzo wyczerpująca robota.

Byłam tak wykończona, że betonowa ława, na której

siedziałam, wydawała mi się nadzwyczaj wygodna i
atrakcyjna. Sharona siedziała obok mnie, niemal ramię
przy ramieniu.

Przez długi czas żadna z nas się nie odzywała.

Wpatrywałyśmy się tępo w jakiś punkt w podłodze.
Sytuacja powoli zaczęła do nas docierać, a jednocześnie
ogarniało nas poczucie rezygnacji. Znalazłyśmy się w
położeniu, w którym nad niczym nie miałyśmy już
kontroli. Mogłyśmy tylko czekać i patrzyć, co się
wydarzy dalej.

W pewnym sensie byłam nawet wdzięczna za te

chwile ciszy. W moich uszach nie dzwoniły już upor-
czywie żadne kłamstwa i oskarżenia.

-To odpłata pięknym za nadobne - odezwała się
wreszcie Sharona.
-Czyja?
—Boga. Kara za to, że nie wierzyłam Trevorowi.
Muszę teraz cierpieć tak jak on.
—Jeśli pójdziemy na długo do więzienia, nasze
dzieci zostaną sierotami - powiedziałam.

283

background image

-Będą miały sknocone życie.
-Totalnie.
-Będą wchodzić w kolejne nieudane związki, szu-
kając stabilizacji, której nie zaznały w dzieciństwie.
-Zostaną prawdopodobnie alkoholikami albo nar-
komanami - dodałam. - Jeśli dopisze im szczęście.
-Jak mniemam, obie możemy też zapomnieć o na-
grodzie „Najlepszej matki roku" - mruknęła Sharona.
-Mnie zdyskwalifikowali już w przedbiegach, zanim
zostałam aresztowana za zabójstwo.
-Jak się dobrze zastanowić, to mnie chyba też... —
stwierdziła Sharona.

Zamilkłyśmy na dłuższą chwilę. Choć żartowałyśmy,

to nasze żarty niewiele odbiegały od rzeczywistości.
Szczerze się obawiałyśmy, że zawiodłyśmy nasze dzieci
na całej linii.

-Przepraszam - powiedziałam.
-Za co?
-Za wszystkie moje złe słowa i myśli pod twoim
adresem, za egoistyczne postępki w obawie przed
utratą pracy.
-Ja też przepraszam.
-Za co?
-Za zostawienie Adriana i zmuszenie go do zna-
lezienia sobie nowej asystentki. Gdybym tego nie
zrobiła, nie siedziałabyś teraz po uszy w tym bagnie.

-Nie siedziałabym w tym, to siedziałabym w innym.
-Pewnie masz rację — zgodziła się Sharona. —Ale
czy byłabyś wplątana w morderstwo?
-Widzę, że nie słyszałaś, jak poznałam pana Mońka?
-Nie, nie słyszałam.
-Przyłapałam kiedyś włamywacza, który kradł

284

background image

kamyk z akwarium mojej córki — powiedziałam. —
Chciał mnie zabić, ale tak się stało, że to ja go zabiłam.
Kapitan Stottlemeyer ściągnął Mońka, aby wyjaśnił
przebieg wypadków.

-Co takiego szczególnego było w tym kamyku?
-zapytała Sharona.
-Pochodził z Księżyca - odpowiedziałam.
-Byłaś na Księżycu?
-Od czwartku nie byłam...

- Strażak?—zapytała Sharona.
Przytaknęłam.

-Niestety w tym, co Ludlow powiedział o mnic,
moim życiu i wszystkim, co robiłam, jest wystarcza-
jąco dużo prawdy, aby nieprawda wyglądała jak naj-
bardziej prawdziwie.
-Powód, żeby zrobić to, o co cię oskarża, miałabyś
jedynie wówczas, gdybym ja zamordowała Ellen
Cole - powiedziała Sharona. - A ja jej nie zabiłam.
-Wiem-zapewniłam ją.
-Chciałam się tylko upewnić. Sprawa przeciwko
tobie jest wykorzystywana jako dowód przeciwko
mnie.
-Poza tym to są tylko spekulacje - stwierdziłam. -Nie
ma dowodów nawet na połowę tego, co mówił.
-W ogóle nie ma przeciwko mnie dowodu. Wy-
starczy nam udowodnić, że Ludlow myli się w spra-
wie morderstwa Ronalda Webstera, i cała hipoteza
przeciwko mnie rozpadnie się jak domek z kart.
-Ciekawe, jak to udowodnisz. Nawet pan Monk nie
potrafił tego dokonać - powiedziałam.
-W ogóle nie próbował - zauważyła Sharona. —
Zamienił się w słup soli.
-Jak mógł tak się zachować, po tym wszystkim, co
dla niego zrobiłyśmy.
-Bo Adrian nie wie - orzekła Sharona.

285

background image

-Nie wie, czy jesteśmy winne? Sharona
zaprzeczyła ruchem głowy.
-Nie wie, kim jest zabójca.

Choć padałam ze zmęczenia, w nocy nie mogłam

zasnąć. Co jakiś czas tylko zapadałam w drzemkę.
Rozmyślałam o tym, co się stało i co zostało powie-
dziane. Czułam jedynie zimno i strach.

Myślałam też o uwadze Sharony, że Monk zamarł w

bezruchu, ponieważ nie potrafił odgadnąć, kto jest
prawdziwym mordercą. To było rzeczywiście logiczne.
Niemożliwość rozwikłania zagadki morderstwa Trudy
sparaliżowała Mońka na długie lata. W ogóle nie był w
stanie funkcjonować. Teraz w tarapatach znalazły się
dwie najbliższe mu osoby. Ich wolność uzależniona była
od tego, czy Monk rozwiąże zagadkę dwóch zabójstw, a
on nie potrafił tego zrobić.

Będziemy miały szczęście, jeśli Monk nie popadnie

znowu w stan, z którego ratowała go Sharona. Albo jeśli
nie wpadnie w katatonię.

To dawało mi dużo do myślenia.

Kto tym razem ocali Mońka?
Kto ocali nas?

Znowu zapadłam w drzemkę, nie wiem na jak długo.

Obudziłam się gwałtownie w strachu i niepewności,
gdzie jestem. Dopiero po chwili wszystko zaczęło mi się
przypominać. Siedziałam w areszcie oskarżona o
morderstwo, którego nie popełniłam. Żałowałam, że w
moim wypadku nie istnieje tajemniczy jednoręki
mężczyzna, którego mogłabym wskazać jako
prawdziwego winowajcę. Może jeszcze się pojawi.

286

background image

Znowu zaczęłam zapadać w sen, licząc w wyobraźni

jednorękich mężczyzn, zamiast baranów, kiedy raptem
odezwała się Sharona.

-Ja też go kocham.
-Wcale nie powiedziałam, że go kocham.
-Nie musiałaś.

Zamilkłyśmy. Myślałam o tym, co Sharona przed

chwilą powiedziała.

-Dlaczego go zostawiłaś? - zapytałam w końcu.
-Wróciłam do Trevora - odparła Sharona.
-To nie jest odpowiedź na moje pytanie — stwier-
dziłam. - Gdyby Trevor tak bardzo chciał do ciebie
wrócić, zostałby w San Francisco. Nie możesz zrzu-
cać całej winy na Trevora. To była twoja decyzja,
żeby wyjechać i zostawić pana Mońka.
-Bo praca u Adriana to nie jest praca - wyjaśniła
Sharona. - Ona się staje twoim życiem. Zaczyna się
od tego, że on ciebie potrzebuje, że wymaga całego
twojego czasu i całej energii. Potem, gdzieś w poło-
wie drogi, odkrywasz nagle, że potrzebujesz go nie-
mal tak samo jak on ciebie.

Sharona miała rację. Czy w przeciwnym razie

broniłabym tak zawzięcie posady przy Monku? Wcze-
śniej nieraz zmieniałam pracę. Tym razem chodziło o
coś więcej. Wiedziałam o tym dobrze. Sharona też
wiedziała. Dałabym głowę, że nawet Julie wiedziała.

-Tym większy powód, by nie odchodzić - rzekłam.
-A co, jeśli znowu się zakochasz? Jeśli znowu wyj-
dziesz za mąż?
-Nie sądzę, by do tego doszło - odpowiedziałam.
-Ale tak będzie - mówiła Sharona. - A kiedy już
będzie, jak się w to wpasuje Adrian?
-Nadal będę u niego pracowała.

287

background image

-Nie będziesz w stanie otoczyć go opieką, jakiej
potrzebuje — stwierdziła Sharona. — Chyba że
kosztem swojego małżeństwa.
-W takim razie zrezygnowałabym z tej pracy —
uznałam. — Zostalibyśmy przyjaciółmi, on częścią
mojego życia, a ja częścią jego.
-Ib niemożliwe. Adrian nie przyjmie do wiadomości
takiej zmiany. Wciąż będzie wysuwał względem
ciebie i twojego czasu te same absurdalne żądania -
odpowiedziała Sharona. - Dlatego chciałam dać
swojemu małżeństwu pełną szansę. Byłam to winna
Treyorowi i Benjiemu. Wiedziałam, że to mi się ni-
gdy nie uda, jeśli Monk będzie obecny w moim
życiu.
-Zatem, aby móc osiągnąć szczęście, któregoś dnia
będę musiała pana Mońka zranić — powiedziałam.
-Nie zranisz go - odparła Sharona. - Dobijesz.

Po chwili Sharonie udało się xasnąć, jednak mnie

wciąż nie było stać na taki wyczyn. Gdy tylko zaczy-
nałam zapadać w lekką drzemkę, natychmiast podrywało
mnie chrapanie jednej z prostytutek. Nie chciałam
spędzić tej nocy samotnie, więc trąciłam Sharo-nę
łokciem.

-Było coś między tobą i Disherem? - zapytałam.
-Niby co?
-No, erotyczne napięcie.
-Może w jego mniemaniu — odparła Sharona. —
Działam tak na facetów.

-

Ja też... - wyburczała prostytutka.

Spojrzałyśmy na nią, ale ona zamknęła oczy i zno
wu zaczęła chrapać.

- On zdaje się uważać, że było coś również z two

jej strony — stwierdziłam.

288

background image

—Może jakiś niewinny flirt. Nie większy niż z ka-
sjerem w supermarkecie lub z mechanikiem, który mi
naprawia samochód.
—Ja nie nazwałabym tego nawet flirtem - powie-
działam. — To serdeczność. Oznaka sympatii.
Zainteresowanie innymi ludźmi. Tymczasem
mężczyźni interpretują każde kurtuazyjne zachowanie
jako erotyczne napięcie.
—Mężczyźni już się rodzą z napięciem erotycznym.
Dlatego popełniają tyle głupot - orzekła Sharona.
—I całe szczęście... — burknęła znowu prostytutka. -
Inaczej nie miałabym roboty...

Kiedy znowu się obudziłam, był już poniedziałek

rano, ale nie byłam pewna, która godzina. Sharona,
prostytutki i narkomanki także już nie spały.

—Nie zrozum mnie źle — zaczęła Sharona — ais
czy zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego Adrian cię za-
trudnił?
—Nieustannie się zastanawiam - odpowiedziałam. -
Może teraz, kiedy się okazało, że jestem so-
cjopatyczną morderczynią, Monk zadaje sobie to
samo pytanie.
—Nie zapominaj, że ja też nią jestem - przypomniała
Sharona.
—Jeśli idzie o zatrudnienie asystentek, Mońka
najwyraźniej zawodzi instynkt.
—Adrian nie zatrudniał mnie jako asystentki —
powiedziała Sharona. — Przyszłam do niego jako
pielęgniarka. Adrian nazywał mnie asystentką, bo tak
lepiej odbierał całą sytuację i samego siebie.
—Potrafię to zrozumieć.

289

background image

-Nie masz doświadczenia ani kwalifikacji pielę-
gniarki, prawda?
-Prawda - przyznałam.
-Więc co robiłaś, zanim dostałaś tę pracę?

-

Byłam barmanką. Marną barmanką.

Sharona pokiwała głową, myśląc o tym, co powie
działam.

-Jestem pewna, że zanim cię poznał, Adrian prze-
prowadził rozmowy z wieloma wykwalifikowanymi
pielęgniarkami. Ale nie zatrudnił ich. Zatrudnił bar-
mankę, która właśnie zabiła w swoim domu włamy-
wacza.
-Mieszanie drinków i zakłuwanie nożem facetów
było wymienione w ogłoszeniu jako wymagane
umiejętności — zażartowałam.
-Chyba wiem, dlaczego Monk cię zatrudnił — po-
wiedziała Sharona.
-A więc nie sprawił tego mój żywy charakter i urok
osobisty, któremu nie sposób się oprzeć?
-Jesteś podobna do mnie - orzekła Sharona.
-Dotychczas skutecznie mnie przekonywałaś, że nie
jestem podobna do ciebie — stwierdziłam.
-Jesteś podobna w tych kwestiach, które się liczą dla
Mońka. Jesteś samotną matką, masz dwunastoletnie
dziecko, zupełnie jak ja. Szukając nowej asystentki,
Adrian nie szukał pielęgniarki ani nawet sekretarki.
Szukał nowej aktorki, która weszłaby w tę samą rolę.
-Moja relacja z panem Monkiem jest inna niż twoja -
zauważyłam.
-Oczywiście - zgodziła się. - O ile Monk robił
wszystko, co w jego mocy, aby nic się nie zmieniło, o
tyle ty stworzyłaś własną kreację. Na zewnątrz
możesz mu przypominać Sharonę, ale wewnątrz
jesteś prze-

290

background image

cięż inna. Tak naprawdę wcale nie jesteśmy do siebie
podobne.

—Poza tym, że obie go kochamy — podsumowałam.
— Mimo tylu jego przywar.
—Tak - zgodziła się. - Kochamy go.
—Myślisz, że on też nas kocha?
—Na swój sposób.
—Na urodziny dał mi w prezencie butelkę środka
dezynfekującego i szczotkę do szorowania.
—To jest właśnie ten jego sposób — powiedziała
Sharona.

background image

28

Monk i trzecie podsumowanie

Zbliżało się południe, kiedy do celi weszli strażnicy,
założyli mnie i Sharonie kajdanki na ręce i wyprowadzili
nas na widzenie. Miałam nadzieję, że przyjechali rodzice
ze świetnym, dobrze umocowanym w odpowiednich
kręgach adwokatem, przy którym książkowy Perry
Mason był tylko niekompetentną ofermą. Po chwili
wprowadzono nas do sali widzeń bez okien, gdzie
czekali kapitan Stottlemeyer, porucznik Disher, Ludlow
i Monk. Naprawdę wolałabym zobaczyć rodziców z
adwokatem.

—Możecie im zdjąć kajdanki - powiedział Stottle-
meyer.
—To wbrew regulaminowi — odparł najgrubszy ze
strażników.
—Biorę na siebie całą odpowiedzialność - zapewnił
ich kapitan.
—Naraża się pan na ogromne niebezpieczeństwo
-ostrzegł strażnik.
—Nie sądzę.

Strażnicy zdjęli nam kajdanki.

—Będziemy za drzwiami — zapewnił gruby straż-
nik.
—Od razu czuję się bezpieczniej - zapewnił go Stot-
tlemeyer.
—Czego od nas chcesz, Leland? - zapytała Sharo-

292

background image

na. — Bo jeśli nie są to przeprosiny, to nie mamy o czym
rozmawiać.

- To Monk zwołał to spotkanie - wyjaśnił Stottle-

meyer. — Twierdzi, że pojawiły się nowe okoliczności.

Spojrzałam na Mońka, który stał przy końcu stołu z

jakąś plastikową reklamówką w ręku. Na twarzy miał
radosny uśmiech. Nie, to było coś więcej. Praktycznie
Monk się rozśpiewał uśmiechem.

Wiedziałam, co to znaczy. Albo znalazł dwa iden-

tyczne chipsy ziemniaczane (nieprawdopodobnie rzadki
wybryk natury, jak mnie zawsze przekonywał), albo
rozwikłał zagadkę obu morderstw.

Rzuciłam okiem na Sharonę, Stottlemeyera i Di-

shera i spostrzegłam, że wiedzą to samo. Jedyną osobą,
która nie zrozumiała przekazu, był łan Ludlow. To nic,
niebawem zrozumie.

-Cóż to za wieści wzbudziły w panu tyle emocji,
panie Monk? - zapytał Ludlow. - Czyżby udało się
panu znaleźć haczyk, aby jedną z tych pań obrócić
przeciwko drugiej?
-Do tego nigdy nie dojdzie - odpowiedział Monk.
-Zdziwiłby się pan, do czego ludzie są zdolni, gdy
staje im przed oczami perspektywa dożywocia — po-
wiedział Ludlow.
-One są niewinne — oświadczył Monk.
-Wydaje mi się, że w sposób rozstrzygający do-
wiodłem ich winy - stwierdził Ludlow.

-Dowiódł pan czegoś wręcz przeciwnego. —Monk
postawił na stole reklamówkę. - Wczoraj jednak nie
mogłem tego zademonstrować. Była niedziela.
-Wziąłeś sobie wolne? - zapytała Sharona z ironią w
głosie.
-Dopiero dzisiaj mogłem zdobyć ostatni dowód
rzeczowy. Prawda, mógłbym go znaleźć wcześniej,

293

background image

gdybym tylko dokładnie widział to, co przez cały czas
mam przed oczami — odpowiedział Monk. — Gdybym
nie był tak skupiony na samym sobie, dotarłoby do
mnie, co się dzieje, i powstrzymałbym bieg wypadków.
Jestem wam obu winien przeprosiny.

-O czym on mówi? - zapytał Stottlemeyera Lu-dlow.
-Myślę, że Monk przygotowuje się do tego, aby
powiedzieć nam, kto zabił Ellen Cole i Ronalda
Webstera - wyjaśnił kapitan.
-Przecież już wiemy - zdziwił się Ludlow, kiwając
głową na mnie i Sharonę. - To one.

- To pan — oświadczył tymczasem Monk.
Ludlow roześmiał się głośno. Kapitan Stottlemeyer

jęknął głucho.

-Byłoby miło, panowie, gdybyście wybierali po-
dejrzanych spoza osób obecnych w tym pokoju —
powiedział Stottlemeyer. - Miasto jest pełne
potencjalnych zabójców. Wybierzcie sobie któregoś
z nich.
-Dobre chociaż to, że Monk nie wskazał żadnego z
nas - zauważył Disher. - Czy to nie nasza kolej tym
razem?
-Dzień dopiero się zaczął. Wszystko przed nami —
ironizował Stottlemeyer.

Bardzo chciałam wierzyć, że Ludlow jest winny, bo

taka prawda byłaby mi potrzebna. Ale muszę przyznać,
że serce we mnie zamarło. Może jednak miałam
wcześniej rację? Może to jest ten pierwszy raz, kiedy
Monk się myli? Zerknęłam na Sharonę, której twarz
zupełnie nic nie wyrażała, więc doszłam do wniosku, że
ma podobne obawy.

-Pan Monk przecież żartuje, kapitanie - powiedział
Ludlow. - Czyżby brakowało panu poczucia humoru?
-Mnie nie brakuje, ale Monkowi owszem.

294

background image

—Mnie też nie brakuje. Moje poczucie humoru jest
po prostu bardzo wyrafinowane — odpowiedział
Monk. — Niemal antyseptyczne.
—Nie bardzo wiem, co to miałoby znaczyć — wy-
znał Ludlow.
—W więzieniu będzie pan miał mnóstwo czasu na
przemyślenia - stwierdził Monk.

Ludlow znowu się roześmiał

—Aha, jasne, teraz rozumiem. Humor sarkastyczny.
—Mówię jak najbardziej poważnie. To pan zabił
Ellen Cole i Ronalda Webstera - powtórzył Monk.
-Trudno panu dostarczać kolejne powieści w termi-
nie, więc morduje pan przypadkową osobę, przyuwa-
żoną podczas spotkań autorskich, obserwuje pan roz-
wój sprawy, a w końcu wybiera pan z otoczenia naj-
mniej podejrzaną osobę i wrabia ją w dokonanie
zbrodni.

Monk jeszcze raz przytoczył swoje dowody, dokład-

nie tak samo jak zrobił to wczoraj w swoim domu. Może
się mylę, ale miałam wrażenie, że używał nawet tych
samych słów.

Ludlow przysłuchiwał się temu wszystkiemu z roz-

bawieniem.

—To byłaby znakomita fabuła do książki. Właściwie
powinienem z niej skorzystać - mówił. -Ale niech się
pan nie obawia, umieszczę pana nazwisko wśród
osób, którym będę składał podziękowania.
—Monk, jak na razie nie powiedziałeś nam nic
więcej ponad to, co usłyszeliśmy od ciebie wczoraj
— wtrącił kapitan Stottlemeyer. — Nie zabrzmiało
to też ani trochę bardziej przekonująco.

Z bólem serca, ale sama musiałam przyznać, że

kapitan miał dużo racji. Moje nadzieje niestety szyb-

295

background image

ko gasły, a z wyrazu twarzy Sharony mogłam wyczytać
to samo.

-Jedyną rzeczą, co do której wczoraj się pomyliłem,
była hipoteza, że Ludlowowi chodziło o mnie —
przyznał Monk. - Tak nigdy nie było. Nie jestem
nawet pewien, czy Ludlow wiedział, że biorę udział
w śledztwie, zanim się pojawiłem na spotkaniu
autorskim w isięgarni w Los Angeles. Jednak właśnie
w tamtej chwili postanowił wrobić Natalie w
zbrodnię i dodać do< książki jeszcze jeden zwrot
akcji.
-Skąd pan to może wiedzieć? - zapytał Disher.
-Ponieważ wszystkie zdarzenia prowadzące dc)
zamordowania Ronalda Webstera mają swój począ-
tek właśnie w tamtym momencie — odparł Monk.
--Wtedy, gdy Natalie zapłaciła kartą kredytową za
kry minął Ludlowa, ten, w którym morderca pozoruje
śmiertelny atak aligatora.
-Ostatnim słowem jest śmierć — przypomniał Di'
sher. - Książka, która, jeśli mi wolno powiedzieć,
wprowadzi jej autora do panteonu klasyków powieści
kryminalnej.
-Dziękuję. — Ludlow skłonił głowę.
-Przestań się podlizywać, Randy - rzuciła Sharona. -
Niedobrze się robi.

-Oto, co się stało - powiedział Monk. - Ludlow
zajrzał Natalie przez ramię i zapamiętał numer jej
karty kredytowej, a dla pewności, przy wpisywaniu
dedykacji, ukradł jeszcze z książki paragon. Wieczo-
rem wykorzystał numer karty, aby złożyć
zamówienie na szczęki aligatora i przesłanie ich
kurierem w ciągu nocy do San Francisco.
-Powiedzmy, że masz rację — wtrącił się Stottle-
meyer. - Skąd wiedział o Natalie i jej związku ze
strażakiem?

background image

-Nie wiedział.
-Nie wiedział? — Stottlemeyer podniósł brwi. — Czy
to jednak nie torpeduje twojej teorii?
-Kiedy rozwiązywałem zagadki morderstw Dusiciela
Golden Gate, łan Ludlow wykładał gościnnie na
uniwersytecie w Berkeley — mówił Monk. — Po-
wiedział, że myśli o przelaniu tej historii na papier.
-Za późno - wtrącił Disher. - Piszę już pierwszy szkic
powieści. Wprowadziłem parę drobnych zmian.
-Niech zgadnę — powiedziałam. - Świrującego na
punkcie butów zabójcę łapie samodzielnie dzielny
młody porucznik z policji w San Francisco, czy tak?
-Owszem, a zabójcę prasa ochrzciła przydomkiem
Demon Butów - dodał Disher. - Jak powinno być w
rzeczywistości.
-Ludlow najprawdopodobniej dokonał krótkiej
kwerendy na mój temat i dowiedział się o śledztwie w
sprawie zamordowania psa w remizie - wyjaśniał
dalej Monk. — Znajomość Natalie i Joego okazała się
jedną z tych miłych niespodzianek, na które Ludlow
zawsze ma nadzieję, kiedy morduje swoje przypad-
kowo dobrane ofiary.
-Znaczy to tyle, że nie potrafisz dowieść, czy Ludlow
w ogóle cokolwiek wiedział o Natalie i strażaku —
stwierdził Stottlemeyer.
-Dowodem niech będzie to, że oskarżył Natalie o
morderstwo - powiedział Monk. - Gdyby Ludlow o
nich nie wiedział, Natalie nie byłoby w tym pokoju.

Stottlemeyer westchnął znużony.

- Przecież Ludlow wyjaśniał, skąd o nich wiedział.

Słyszał ich rozmowę przez telefon komórkowy, kiedy
Joe dzwonił do Natalie.

- Wcale nie - zaprzeczył Monk. - Zapomnij o jego

opowieści. Posłuchaj mojej.

297

background image

-Pańska opowieść jest bardzo pomysłowa - po-
wiedział Ludlow. - Jednak brakuje jej dobrej intrygi.
Po prostu nikt w to nie uwierzy.
-Niech pan nie bierze tej krytyki zbyt osobiście,
Monk - pocieszył go Disher. - Tak samo ocenił moje
pierwsze próby literackie.
-Ja także nie nadążam za rozwojem fabuły. Przede
wszystkim brakuje dowodów - stwierdził Stot-
tlemeyer.
-Wręcz przeciwnie, dowody mamy przecież wszędzie
— zapewnił Monk. — Smugi na podłodze w łazience
Webstera. Sól w jacuzzi. Ślady krwi w fudze między
płytkami. Ślady płynu hydraulicznego na podłodze.
Pudełko pizzy. Koperta kurierska FedEx. Krople
płynu do układu wspomagania kierownicy na podjeź-
dzie przed domem Natalie. Strażacki T-shirt Joego.
Dowodów aż nadto.

Podniosłam rękę.

-T-shirt to jednak moja sprawka - przyznałam się.
-Wszystko było pani sprawką - powiedział Ludlow.
-Jak to możliwe, że zabójca, który obmyślił tak
misterny i skomplikowany plan zamordowania czło-
wieka, zostawia po sobie tyle fuszerki? - zapytał
Monk.
-Każdy zabójca popełnia błędy — stwierdził Ludlow.

-Nie aż tyle. Pozostawił pan zbyt oczywisty szlak
czytelnych śladów mający prowadzić wprost do
Natalie, a w konsekwencji również pogrążyć
Sharonę.
-Zapomnijmy na chwilę, że nie ma pan żadnych
dowodów na poparcie swojego fantazyjnego
scenariusza - powiedział Ludlow.
-Jakoś trudno mi o tym zapomnieć — wtrącił Stot-
tlemeyer.

298

background image

-Pańskie kreatywne myślenie razi jedną poważną
słabością — ciągnął Ludlow. - Wszystko, co pan tu
opisał, musiałoby się wydarzyć w środę i czwartek.
Tymczasem Randy zatelefonował do mnie w piątek.
-To prawda - potwierdził Disher.
-Przez cały czas byłem w Los Angeles — dowodził
Ludlow. — Dojechałem tu dopiero w sobotę. Nie mo-
głem więc zrobić żadnej z przypisywanych mi przez
pana rzeczy.

Monk się uśmiechnął.

Co to był za uśmiech! Podobna radość pojawia się na

twarzy kogoś, komu na automacie w kasynie pojawił się
przed oczami równy rząd trzech wisienek.

To był uśmiech zwycięzcy.

Sharona spojrzała na mnie i dostrzegłam w jej

oczach prawdziwe podniecenie.

-Zadzwoniłeś do Ludlowa na jego telefon komór-
kowy, prawda? — zapytał Dishera.
-Tak - odparł porucznik. -1?
-Zatem właściwie nie wiesz, gdzie Ludlow się
znajdował, kiedy odebrał połączenie. - Mógł być
wszędzie.
-Byłem w Los Angeles - podkreślił Ludlow.
-Potrafię dowieść, że nie było pana w Los Angeles -
stwierdził Monk. - Jak w wypadku większości
kiepskich autorów kryminałów, po pańskich książ-
kowych morderstwach wszędzie zostają ślady, aby
detektyw Marshak mógł zręcznie i szybko spiąć
wszystko w całość. Zastawiając pułapkę na Natalie,
zrobił pan to samo. Jednak tym razem pojawił się
jeden ślad za dużo.

Monk sięgnął do reklamówki, która leżała cały czas

na stole, i wyjął z niej jakiś kawałek papieru.

- To kopia paragonu, który był w widocznym miej-

299

background image

scu przyklejony do pudełka z pizzą z restauracji Sor-
rento w kuchni Ronalda Webstera — powiedział Monk.

—Ten sam, który dowodzi bez cienia wątpliwości, że
w czwartek wieczorem Natalie była w pizzerii -dodał
Ludlow.
—Tak jest - potwierdził Monk. - Dlaczego tego
dowodzi?
—Ponieważ uwzględnia dziesięcioprocentową zniż-
kę, którą dostał Ronald Webster, powołując się na
reklamę na gipsie Julie - powiedział Ludlow. — To
znaczy, że był tam o tej samej porze co Natalie z
córką.
—Skąd pan to wie? — zapytał Monk.
—Jest to przecież wydrukowane na paragonie. —
Ludlow skinął na paragon.
—Jest wydrukowane. Ale skąd p a n to wie?
—Bo widzę - odparł Ludlow.
—Ale musiał pan także widzieć Julie, by wiedzieć o
zniżce reklamowanej na gipsie — zauważył Monk.
— A przecież nigdy pan jej nie spotkał. Skąd więc
mógłby pan wiedzieć o zniżce, jeśli nie stąd, że był
pan tu jednak i widział, jak Julie wchodzi z mamą do
pizzerii?

Ludlow westchnął.

—Powiedział mi o tym ktoś w pizzerii, gdy prowa

dziłem dochodzenie. Jestem bardzo dokładny.

—Takie wyjaśnienie tłumaczyłoby wszystko.

Jednak, jak wszystkich morderców w pańskich książ
kach, także pana zdradziła pewna słabość charakte
ru. Po drugiej stronie ulicy, naprzeciw pizzerii Sor
rento znajduje się mała księgarnia. Niestety, jest
zamknięta w niedziele, więc musiałem czekać aż do
dzisiaj, aby kupić... to.

Monk znowu sięgnął do reklamówki i wyjął z niej

egzemplarz kryminału Ostatnim słowem jest śmierć.

300

background image

—Chciałby pan, żebym panu podpisał książkę?
-ożywił się Ludlow.
—Już jest podpisana - odpowiedział Monk. - Ma też
wpisaną datę.

Otworzył książkę, by pokazać na stronie tytułowej
podpis Ludlowa, a pod nim datę. Dziewiętnasty
października. Środa!

—Właścicielka księgarni w Los Angeles powiedzia

ła nam, że ma pan pewną kompulsję - powiedział
Monk. — Nie umie pan przejść obok księgarni, nie
podpisując w niej swoich książek. Miała rację.

Disher wpatrywał się w Ludlowa zdumionymi

oczami. Stottlemeyer również wyglądał na zaskoczo-
nego.

Ja tymczasem musiałam się powstrzymać, by nie

zacząć skakać i krzyczeć z całych sił.

Ułamek sekundy później zdałam sobie sprawę, że

wcale się nie powstrzymałam.

Rzeczywiście wrzasnęłam.

Sharona uśmiechnęła się od ucha do ucha i wyści-

skała mnie serdecznie.

Ludlow nabrał głęboko powietrza. Po chwili wolno

je wypuścił i usiadł.

—Obserwował pan Natalie i czekał, aż pojawi się

odpowiednia osoba, która będzie ofiarą — mówił dalej
Monk. - Zobaczył pan, że do pizzerii, w której prze
bywała Natalie z córką, wszedł Ronald Webster. Za
warł pan z nim potem luźną znajomość i cóż, resztę
już znamy, prawda?

Ludlow przegrał i dobrze o tym wiedział.
—Ib będzie o wiele lepsze zakończenie mojej książ

ki - odezwał się w końcu. — Nikt przecież nie będzie
podejrzewał autora.

301

background image

29

Monk i szczęśliwe zakończenie

Z więzienia wyszliśmy razem, Monk, Sharona i ja.
Wciągnęłam powietrze głęboko w płuca. Nigdy wcze-
śniej San Francisco tak pięknie nie pachniało. Nie
mogłam się doczekać, by wrócić do domu i mocno
wyściskać córkę. Potem miałam ochotę na gorącą kąpiel
w pianie i długi sen we własnym łóżku.

Stottlemeyer i Disher bardzo nas przepraszali. Disher

niemal padł na kolana, błagając o wybaczenie, ale to się
wydawało niewystarczające, w każdym razie dla mnie.

Monk również nas przeprosił, ale przede wszystkim

nas uratował. Nadal jednak nie rozumiałyśmy, dlaczego
w niedzielę tak się zachowywał.

-Dlaczego się nie odzywałeś, kiedy Ludlow rzucał na
nas oskarżenia? - zapytała go Sharona.
-Na początku tylko dlatego, że było mi wstyd za
własne błędy - odrzekł Monk. - Ale potem milcza-
łem, by nie mógł się domyślić, że mam go na
muszce. Nie chciałem, żeby wrócił do księgarni i
wykupił wszystkie podpisane książki. Choć, jak się
okazało, niepotrzebnie się tego obawiałem.
-Dlaczego?

Monk pokazał mi całą zawartość reklamówki. Była

pełna książek Ludlowa.

- To nie była jedyna księgarnia w San Francisco,

302

background image

w której w środę i czwartek podpisał wszystkie swoje
książki — wyjaśnił Monk. — Zatrzymał się także w
księgami na Union Sąuare oraz przy plaży Baker.

-Co za imbecyl - mruknęła Sharona.
-Do głowy mu nie przyszło, że ktoś mógłby go wziąć
za podejrzanego - ciągnął Monk. - Nie sądził więc, że
cokolwiek ryzykuje. Pomijając to, że po prostu nie
potrafił się powstrzymać.
-Można powiedzieć, że arogancja to jeszcze jedna
słabość charakteru, która go zgubiła - stwierdziłam.
-Wyobraźcie sobie żyć z taką potworną kompulsją.
To musi zmieniać życie człowieka - rzekł Monk.

Sharona spojrzała na niego spode łba.

-Ty masz tysiące takich kompulsji.
-Tak — przyznał Monk. — Ale ja mam was, a wy mi
pomagacie.

Miał rację.

W ciągu paru tygodni po aresztowaniu Ludlowa

Trevor został zwolniony z więzienia, jak również pię-
cioro innych osób, skazanych za morderstwa, które
„zainspirowały" Ludlowa do napisania pięciu ostatnich
książek.

Monk potrafił wykazać przed prokuratorami, że łan

Ludlow wplątał tych biedaków w zbrodnie, tak samo jak
usiłował wrobić mnie i Sharonę. Model wysuwania
dowodów przeciwko niesłusznie skazanym osobom był
we wszystkich przypadkach uderzająco podobny. Jak w
lustrze odbijał strukturę kryminałów, które Ludlow
napisał, zanim zaczął zabijać ludzi, by znaleźć nowe
wątki i dotrzymać drakońskich terminów wyznaczonych
przez wydawcę.

303

background image

Porucznik Sam Dozier dokładnie wskazał, kiedy i w

jaki sposób Ludlow sterował śledztwami w korzystnym
dla siebie kierunku. Pomoc prokuraturze była ze strony
porucznika pewnym aktem cywilnej odwagi, ponieważ
wiązała się z określeniem własnej roli, jaką mimowolnie
odegrał w czynieniu nieprawości. Dozier wolał
zrezygnować ze służby, niż stać się kozłem ofiarnym
Departamentu Policji Los Angeles i władz miasta, które
stanęły przed bardzo prawdopodobną perspektywą
wypłacenia milionów dolarów odszkodowań ludziom
niesłusznie aresztowanym.

Oczywiście sześć osób, które wrobił Ludlow, na-

tychmiast otrzymało lukratywne oferty wydania książek.
Podobnie zresztą sam pisarz, któremu zaproponowano
napisanie powieści o zawiłościach popełnionych przez
niego morderstw.

Jedynym, który odrzucił propozycje wydawców, był

Trevor. Odesłał też z kwitkiem prawników, którzy
chcieli w jego imieniu pozwać miasto do sądu. Pierwszy
raz w życiu Trevor natknął się nawet nie na jedną, lecz
na dwie sposobności zdobycia pewnych i szybkich
pieniędzy, lecz obie zignorował.

Sharonie bardzo się to spodobało.

Trevor powiedział mi jednak, że nie była to trudna

decyzja. Gonitwa za książką czy odszkodowaniem
sądowym oznaczałaby sukces za cenę wskrzeszenia
koszmaru, przez jaki przeszła jego rodzina i on sam, nie
było zatem takich pieniędzy, które byłyby tego warte.

Jeśli Sharona nie wiedziała tego wcześniej, to te-raz

mogła być tego pewna: Trevor się zmienił. Czułam
podskórnie, że tym razem ich małżeństwo potrwa
bardzo długo.

304

background image

Tylko jednej tajemnicy Monk nie zdołał wyjaśnić;

kim naprawdę był Ronald Webster i skąd miał tyle
pieniędzy. Ale Monk w ogóle tym się nie interesował.
Znalazł zabójcę Ronalda Webstera. Wykonał zadanie.

Zastanawiałam się, dlaczego tajemnica Webstera nie

gryzła go tak jak morderstwo czy rabunek. Po długim
namyśle chyba znalazłam odpowiedź na to pytanie.

Życie Ronalda Webstera nie było zagadką krymi-

nalną. Było zwykłą ludzką tajemnicą. Znalezienie
odpowiedzi nie przywróciłoby porządku, nie stałoby się
zadość sprawiedliwości, nic nie odzyskałoby równowagi.
Co najwyżej Monk zaspokoiłby ciekawość
Stottlemeyera. I moją. I zapewne też twoją, czytelniku.

Ale Mońka to nie interesowało.

Bardzo chciałabym wam powiedzieć, że wiem, jakie

sekrety krył Webster, ale jak dotychczas nikomu jeszcze
nie udało się ich poznać.

Jeśli wam się uda, dajcie mi znać.

Zawieszanie plakatu z gabinetu ortodontycznego

zajęło Monkowi cały tydzień. Najpierw musiał wybrać
odpowiednie miejsce w odpowiednim pokoju. Potem
musiał wyśrodkować plakat względem innych
przedmiotów, upewnić się, czy wisi prosto, i wreszcie
sprawdzić, czy reszta pokoju nie straciła swojej równo-
wagi.

Uwierzcie mi, feng shui jest niczym w porównaniu z

Monk shui.

Monk skończył zawieszać plakat akurat w dniu,

kiedy wydałyśmy w jego domu pizzowe party z okazji
ostatniego dnia pobytu w San Francisco Sharony,

305

background image

Trevora i Benjiego. Rodzina wracała do Los Angeles,
gdzie Trevor planował zająć się znowu firmą ogrod-
niczą.

Oprócz nich w przyjęciu brali udział Monk, Stottle-

meyer i Disher oraz Julie i ja. Wciąż nie wybaczyłyśmy
im z Sharona naszego aresztowania. Wiedziałyśmy, że
musieli to zrobić, ale mogli mocniej o nas powalczyć.

Pizzę z dostawą do domu zafundowała nam pizzeria

Sorrento, która po głośnym, opisywanym szeroko w
mediach aresztowaniu lana Ludlowa zaczęła się cieszyć
nieprawdopodobnym wzięciem. Julie nie miała już ręki
w gipsie, ale jej gipsoreklamowy koncept dopiero
zaczynał nabierać rozpędu. Każde dziecko w jej szkole,
które nosiło gips, reklamowało jakąś firmę, a Julie miała
z tego prowizję. Poza tym od czasu do czasu, żeby
zarobić dla siebie trochę grosza, zakładała sztuczny gips.

Monk się uparł, żeby zamówić w Sorrento nie-

pokrojoną pizzę. W ten sposób mógł sam odmierzyć i
wykroić kawałki. Tylko w ten sposób mógł być pewny,
że każdy dostanie idealnie równy kawałek.

Był jednak bliski zwrócenia całej pizzy do restau-

racji, kiedy jego pomiary wykazały, że ciasto nie tworzy
idealnego koła. Z trudem udało nam się z Sharona go
przekonać, by nie oddawał pizzy, przypominając mu, że
przecież otrzymaliśmy ją gratis.

-Dlatego, że ma defekt - twierdził Monk.
-Prawdopodobnie tak - powiedziałam. -Ale smakuje
rewelacyjnie.
-Ale nie smakuje koliście.
-Pan to potrafi wyczuć w smaku? - spytał Tre-vor.
-Pan nie? - zdziwił się Monk.

306

background image

- Nie. Ale, jak przypuszczam, to po prostu następ

na cnota, w której nie mogę się z panem równać —
odpowiedział Trevor. -Wspaniale się pan zatroszczył
o moją rodzinę. Lepiej niż ja.

- To nieprawda... - wtrąciła Sharona.
Trevor podniósł rękę, by ją powstrzymać.
- Chcę, aby pan wiedział jedno, panie Monk, że

troska o rodzinę to jedyne moje poletko, na którym
zamierzam pana przyćmić. To będzie dzieło mojego
życia.

- Wydaje się, że to niezła fucha—powiedział Monk.
Trevor potrząsnął gorąco rękę Mońka i wyszedł

na zewnątrz, gdzie Julie i Benji kopali piłkę.

Sharona podała Monkowi chusteczkę, zanim o nią

poprosił.

-Cóż, musimy się znowu pożegnać, Adrianie —
powiedziała.
-Żegnamy się po raz pierwszy. Wówczas tę część
pominęłaś.
-Bardzo tego żałuję — przyznała Sharona. - Dzię-
kuję, Adrianie, za to, że przywróciłeś mi życie.
-Ty kiedyś zrobiłaś to samo dla mnie.
Sharona pokiwała głową.
-Zatem rachunki wyrównane. Oczy
Mońka zalśniły.
-Wyrównane. To mi się podoba.

- Tak powinno być ze wszystkim - dodała Sha

rona.

Pocałowała go w oba policzki, by wszystko było

wyrównane, i wyszła z domu do męża i syna.

Podałam Monkowi chusteczki, by otarł policzki, ale

nie chciał. Co za postęp.

Może miłość?

- Będę za nią tęsknić - powiedziałam.

307

background image

- Ja też — stwierdził Monk. - Znowu.
Pokiwałam głową.
-Z drugiej strony muszę przyznać, że miło mieć
znowu pracę.
-Nigdy jej nie straciłaś. Będziesz tu pracować przez
całe życie - zapewnił mnie Monk.
-Tak długo?
-Czy ci się podoba czy nie - odpowiedział Monk.

K

ONIEC

background image

Lee Goldberg

DETEKTYW MONK
I STRAŻ POŻARNA

W mieszkaniu detektywa Mońka zarządzono dezynsekcję.
Lokator nie ma się gdzie podziać, a hotele, nawet cztero-
gwiazdkowe, w oczach Mońka nie nadają się do zamiesz-
kania. Jego asystentka Natalie jest na tyle uprzejma, by
przyjąć go pod swój dach. Nowe lokum nie spełnia Mon-
kowych wymagań dotyczących ładu i czystości. Pod-
czas gdy Monk próbuje czyścić i porządkować wokół
siebie nowy świat, dzieje się coś, co daleko bardziej wy-
maga uporządkowania. Aby rozwikłać zagadkę tajemni-
czego morderstwa, detektyw Monk, ku swej zgrozie, bę-
dzie musiał przebrnąć przez nieczystości, które urągają
wszelkim jego standardom...

Miłośnicy serialowego Mońka mają teraz niepowtarzalną
okazję spotkać swojego ulubieńca na kartach książki, którą
czyta się jednym tchem.

background image

Lee Goldberg

DETEKTYW MONK
JEDZIE NA HAWAJE

Niektórzy sądzą, że Hawaje to prawdziwy raj. Jednak
Monk doskonale wie, że niebezpieczeństwo jest jak brud
-czai się wszędzie. Spójrzmy choćby na panią Helen Gruber,
bogatą turystkę, którą trafił w głowę orzech kokosowy,
niestety ze skutkiem śmiertelnym. Policja uznała, że owoc
spadł z palmy, ale Monk podejrzewa, że kokos trafił panią
Gruber wcale nie przez przypadek. Asystentka Mońka,
Natalie, nie jest zachwycona podjętym przez niego śledz-
twem. Nie dość, że Monk samowolnie podążył jej tropem
na Hawaje, to wygląda na to, że wakacje się skończyły,
zanim się na dobre zaczęły...

background image

Lee Goldberg

DETEKTYW MONK

I STRAJK POLICJI

Monk z przerażeniem słyszy, że w San Francisco panuje
epidemia błękitnej grypy. Nie wie, co oznacza określenie
„błękitna grypa" - ale brzmi to potwornie. Kapitan Stottle-
meyer wyjaśnia mu, że tak naprawdę nie chodzi wcale o wi-
rus choroby. Po prostu policjanci w mieście postanowili
gremialnie „chorować", dopóki miasto nie zgodzi się na
podwyżkę płac. Konflikt płacowy niespodziewanie umożli-
wia Monkowi powrót do służby w policji. Oznacza to
jednak, że Monk zostanie łamistrajkiem, co wcale mu się
nie podoba...

Monk znowu dostaje odznakę policyjną i kilku detekty-
wów, którymi ma dowodzić. Niestety, niektórzy z człon-
ków tej grupy nadają się bardziej do kliniki psychiatrycz-
nej.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
§ Goldberg Lee Detektyw Monk 04 Detektyw Monk i dwie asystentki
01 Detektyw Monk i straż pożarna Lee Goldberg
10 Detektyw Monk czystym bankrutem Lee Goldberg
03 Detektyw Monk i strajk policji Lee Goldberg
Goldberg Lee Detektyw Monk 10 Detektyw Monk czystym bankrutem
Goldberg Lee Detektyw Monk 02 Detektyw Monk jedzie na Hawaje
2012.04.24 - PZPN - Egzamin - Asystenci II Grupa (Plock), Testy, testy sędziowskie
2011.04.12 - PZPN - Egzamin - Asystenci II Grupa (Plock), Testy, testy sędziowskie
Successful Television Writing Lee Goldberg
asystent operatora dzwieku 313[06] z2 04 n
asystentka stomatologiczna 322[01] o1 04 n
asystent osoby niepelnosprawnej 346[02] z2 04 n (2)
asystent osoby niepelnosprawnej 346[02] z2 04 u (2)

więcej podobnych podstron