Guy N Smith Sabat 06 Rytm Piekieł ( nieoficjalne)

background image

background image

GUY N. SMITH

SABAT 6: RYTM PIEKIEŁ

(Sabat 6. Hellbeat)

Przełożył : VICTOR DELACROIX

Wysoki, mocno zbudowany mężczyzna ożywił się i po omacku chwycił za pasy. Boeing zaczął obniżad pułap,

kierując się na lotnisko Kennedy’ego. Pasażer przespał niemal całą drogę z Heathrow, po części z nudów, po części
dzięki dyscyplinie, zdawał sobie bowiem sprawę, że powinien byd rześki, gdy przybędzie na miejsce.

Stewardessa obrzuciła spojrzeniem pasażerów, zatrzymując wzrok na ciemnowłosym mężczyźnie, którego lewy

policzek przecinała siedmiocentymetrowa blizna, kontrastująca z jego bladą cerą. Obserwowała go, aż ich spojrzenia
się spotkały i próbowała odgadnąd jego wiek. Mógł mied nawet pięddziesiąt lat, ale z drugiej strony, mógł również
liczyd nie więcej, niż trzydzieści pięd. Niepodobna było określid dokładnie – dojrzałe rysy mężczyzny sugerowały
jedynie, że mógł byd zdolny do czytania w myślach. Jej skórę pokryła gęsia skórka, a puls przyspieszył. Trwająca w
milczeniu wymiana erotycznych sygnałów urwała się równie nagle, jak się zaczęła.

Mark Sabat uśmiechnął się. Pomysł był niezły; gdyby był zwyczajnym turystą i miał czas do dyspozycji, zrobiłby to –

nie odmówiłaby mu, a byłaby wręcz bardziej niż chętna do zdjęcia eleganckiego mundurka i zaoferowania mu jej
zmysłowego ciała. Odrzucił jednak z pogardą własne erotyczne myśli. Ta dziewczyna była jedynie nieświadomym
niczego narzędziem w rękach jego nikczemnego brata – miała przytłumid mu rozsądek i spowolnid refleks, właśnie
wtedy, gdy musiał działad błyskawicznie. Jego przeciwnik już zaczął podstępne działania przeciwko niemu. Quentin już
był gotowy i włączył się do gry.

Skronie Sabata zaczęły pulsowad. W trakcie snu znów ujrzał znajome obrazy. Ostrzeżenie, które zawsze

pozostawiało po sobie lekki ból głowy. Jego nozdrza wyczuwały zatęchły, grobowy odór i przyprawiający o mdłości
smród wydobytych z ziemi, gnijących zwłok. Jego ciało astralne powróciło na otoczoną lasem, górską polanę i na nowo
przeżył straszliwe wydarzenia sprzed ponad dekady. Quentin nie życzył sobie, aby o nich zapomniał, a wręcz
przypominał, że to jeszcze nie koniec. Seria rewolwerowych kul nie zniszczyła zła, a jedynie wypędziła mrocznego
ducha do żywego ciała, w którym miał gnid i czekad na okazję do powrotu. Wewnętrzna walka Sabata była równie
gwałtowna, jak niegdyś.

Mark Sabat, były ksiądz i wyszkolony przez SAS zabójca, miał przed sobą straszliwe zadanie. Jego śmiertelny wróg

czaił się w nim samym; był opętany przez nikczemną duszę własnego brata bliźniaka, którego niegdyś ścigał od Haiti aż
po Bawarię, gdzie nastąpiło ich ostateczne starcie. To na tamtej otoczonej sosnami polanie, przesiąkniętej gryzącą
wonią żywicy i rozkładu, kule z rewolweru Marka uderzyły w ciało Quentina z łoskotem przypominającym dźwięk, jaki
wydaje wystrzelony z procy ślimak, rozbijający się o dyktę. Potem pochował ciało brata w ziejącej czeluści grobu, a
wraz z nim również ciała tych wieśniaków, ofiar kultu śmierci – nekromancji!

To powinno było zakooczyd wieloletni konflikt. Na zawsze! A jednak, był to zaledwie początek, bowiem zły duch

zamieszkał w jego własnym ciele i nadal próbował rozsiewad nasiona zła, zaś Marka pociągnąd na dno. Od tamtej
chwili, bracia starli się jeszcze niejeden raz, wywołując zamęt w duszy Marka i fizycznie namacalne zło wszędzie wokół.
Czasami, gdy było trzeba, odpowiadał złem na zło, nie obowiązywały bowiem żadne zasady, a cel uświęcał środki.

A teraz Quentin znowu działał. Od ponad roku Mark niemal wierzył, że jego straszliwy brat nareszcie się poddał.

Wtedy zadzwonił kapitan Nadel z policji nowojorskiej. I spoczywający we śnie brat Sabata ożył.

Sabat wyznaczył miejsce spotkania – Wielki Bar Amerykaoski przy Piątej Alei, gdzie uwielbiał się stołowad, gdy

trafiał na Manhattan. Miejscówka ta była również ostatnim lokalem, w którym policjant incognito mógł byd
rozpoznany. Nadel bardzo wyraźnie zaznaczył w rozmowie telefonicznej sprzed trzech dni, że sprawa ma charakter
nieoficjalny i że zwraca się o pomoc prywatnie. Niech szlag trafi policję; gdy twoja córka, dwudziestolatka, zaginie,
zasady i procedury idą do lamusa.

Kapitan Nadel był nieogolony, a jego oczy jarzyły się czerwienią; najwyraźniej nawet najtwardsi policjanci czasami

płakali. Jego żona zmarła siedem lat temu, a mimo to jakoś sobie radził w podwójnej roli ojca i policjanta. Yvette zdała
egzaminy i obecnie była w pełni wykwalifikowaną lekarką oczekującą na staż. Uzdolniona – dzięki ojcu. Parę miesięcy
temu sprawy przybrały jednak gorszy obrót, a teraz Yvette Nadel przepadła jak kamieo w wodę.

background image

– To na pewno sprawka tego zespołu rockowego, który przebywa w mieście – gorączkowy szept Nadela groził

przejściem w gardłowy krzyk. – Codziennie znika jakiś dzieciak, a rodzice szaleją i błagają na komisariacie, aby go
znaleźd. Bóg świadkiem, że płaczę za nimi równie mocno, jak za własną córką, ale nie odnajdę ich w ten sposób. Częśd
zaginionych się odnalazła… – głos policjanta ścichł, a dolna warga zaczęła mu drżed. – Zwłoki były zakrwawione i
niemal nierozpoznawalne. Ci ludzie padli ofiarą satanistycznych obrzędów, a częśd ciał miała ślady po ugryzieniach,
jakby… ich jedzono!

– Proszę mi opowiedzied o tych rockowcach – blizna na policzku Sabata zajaśniała bielą, jakby przypominając o

dawnym bólu, a oczy mężczyzny zapłonęły furią ledwie trzymaną na uwięzi.

– To jakieś wariactwo – Nadel głośno siorbnął łyka czarnej kawy. – Takie kompletne wariactwo, że niedługo te

dzieciaki zaczną wszczynad zamieszki na skalę taką, że zabraknie gliniarzy, aby to ogarnąd. Szaleją od narkotyków, tak
mają nasrane w głowach, że w ogóle nie myślą, garną się tylko do zabijania. Rytm Piekieł, tak to nazywają. Nadawane
na okrągło na wszystkich kanałach. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt nie słyszał o tym zespole, a teraz wszyscy ich
nienawidzą. Ich solistka nosi całun i woal, każe się nazywad Lilith. Tym niemniej działają zgodnie z prawem – można co
najwyżej próbowad przymknąd ich za narkotyki, ale trzeba by przedrzed się przez idącą w tysiące publicznośd. Zespół
nie robi nic gorszego, niż poprzednie na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat. Fani potrafią zachowywad się
histerycznie, to normalka. Mam związane ręce; nie mogę przecież pójśd na wojnę z całym show biznesem. Pieniądze
rządzą wszystkim. Straciłbym robotę momentalnie, jeżeli komisarz zorientowałby się, że pana w to wciągnąłem, Sabat.
Jednak oddałbym odznakę natychmiast, jeżeli oznaczałoby to odzyskanie Yvette. Niech to szlag, ona nie jest taka…

– Ludzie w ogóle nie są „tacy” – Sabat potrząsnął powoli głową ze smutkiem. – Napalą się na coś, co wydaje się

niegroźne, póki nie wdepną w to na dobre. Kiedy zaginęła Yvette?

– Od paru miesięcy wychodziła gdzieś nocami, zaczęła zaraz po egzaminach. Pomyślałem sobie, a niech jej będzie,

trochę wyluzowała, dobrze się bawi. Początkowo znikała na jedną, dwie noce w tygodniu, potem niemal codziennie.
Zmieniło się również jej usposobienie, Sabat. I to mnie martwi najbardziej. Stała się wroga, jakby zaczęła mnie
nienawidzid. Potem dowiedziałem się, że uczęszczała na te cholerne koncerty rockowe. Pokłóciliśmy się o to i wybiegła
z mieszkania. Nie pojawiła się od tamtej chwili, nawet po swoje rzeczy. Za każdym razem, jak do kostnicy przywożą
jakiegoś dzieciaka, modlę się, żeby to nie była ona. Wczorajszej nocy znaleziono ciało w pustym wagonie metra. Młodą
dziewczynę. Miała poderżnięte gardło, a w jej dłoniach i stopach znajdowały się dziury po gwoździach, jakby ją
ukrzyżowano!

– Odnajdę ją – oznajmił spokojnie Sabat, bez cienia przechwałki w głosie. – Zadzwonię natychmiast, jak się czegoś

dowiem. – Odsunął krzesło do tyłu, wstał i uścisnął wyciągniętą dłoo kapitana.

Gdy wyszedł na ulice miasta, Quentin zaczął wykrzykiwad w jego głowie przekleostwa, od których pulsował mu

mózg, a ból głowy wzbierał na sile. Jego pierś przyjmowała widmowe ciosy pięści szaleoca, a gardło było ściśnięte tak,
że ledwie mógł oddychad. Jednak Mark Sabat zaśmiał się buntowniczo i z wysiłkiem uwolnił umysł; ból zelżał. Wygrał
kolejne starcie; jednak teraz jego najważniejszym zadaniem było odnalezienie Yvette Nadel. Nie było czasu do
stracenia, a wręcz mogło już teraz byd za późno.


Ciemnowłosy żul zaskakująco łatwo wtapiał się w otoczenie złożone głównie z rozgorączkowanych nastolatków w

Central Park. Zauważało się go na chwilę i wyrzucało z myśli, jako kolejnego osobnika przedwcześnie postarzałego
przez żałosny styl życia, jakie prowadził, wyniszczonego przez narkotyki, jednak teraz odzyskującego utracone siły
przez odżywczy wpływ Rytmu Piekieł. Przygarbiony, powykręcany przez rytm muzyki, z twarzą ukrytą w cieniu, wycofał
się między drzewa i krzewy. Ktoś krzyknął, możliwe, że z ekstazy, bądź od ostrza noża. Nikt nie zwrócił na to uwagi.

Ogłuszeni, nigdy nie odzyskaliby normalnego słuchu, ale nie dbali o to. Ochrypli, gdy zawiodły ich struny głosowe,

bezgłośnie szeptali nierozpoznawalne słowa. Niepotrzebne były uszy, aby słuchad Rytmu Piekieł, każdy nerw w ciele
dostrajał się do muzyki, która wprawiała w wibracje wszystkie mięśnie. Niekoocząca się fala uzależniających dźwięków
mknęła przez noc; potem świt ukazałby światu wyczerpane ciała, które padły tam, gdzie stały. Większośd popełzłaby
do swoich dziennych kryjówek, a kilkoro pozostałoby na miejscu, aby później trafid do kostnicy. Zmarłych, których w
większości nie sposób zidentyfikowad, czekał potem prosty pochówek na koszt paostwa, a potem zapomnienie, jakby
nigdy nie istnieli.

– Chcesz miejsce do spania? Jakieś żarcie? – ogolony na łyso rockman z szalejącym trądzikiem na twarzy krzyknął

chrapliwie prosto do ucha podstarzałego wyrzutka i dorzucił: – Drinka? Koks?

Stary zwolnił kroku i zadrżał z niepewności, jakby wstrząśnięty nieoczekiwaną ofertą. Potknął się i byłby upadł,

gdyby punk go nie podtrzymał.

background image

– Hę? – zapytał zdumiony. Musiał się przesłyszed.
– No przecież powiedziałem. – w głosie zabrzmiała irytacja granicząca z gniewem. – Co chcesz, za friko. Decyduj się,

albo spierdalaj. Nie zabraknie chętnych na skorzystanie z hojności Zagłady. Na każdym koncercie ktoś ma szczęście,
dzisiaj padło na ciebie. No więc?

Sabat pozwolił ująd się za ramię i powlókł się za swoim towarzyszem przez krzaki, okrężną trasą pomiędzy

wyginającymi się ciałami, z dala od oświetlenia, aż wreszcie wydostali się na Park Lane.

Czekał na nich samochód, długa sylwetka limuzyny o jednostronnych szybach. Otwarto drzwi i Sabat został

niedbale wepchnięty do środka, aż upadł na wykładzinę. Gdy się podnosił, wyczuł, że pojazd mknie naprzód, a drzwi
zamknęły się z trzaskiem. Nadział się na czyjąś stopę, która odrzuciła go do tyłu. Ludzkie postacie, których twarzy nie
mógł dojrzed. Jednak jego towarzysze podróży byli bez znaczenia. Najważniejsze, że strzał na ślepo dosięgnął celu.


Sabat podejrzewał, że dom znajduje się gdzieś na dolnym Manhattanie. Próbował śledzid trasę lincolna, jednak nie

było to łatwe; niemal identyczne ulice i przejeżdżające późną nocą samochody miały niewiele cech szczególnych.
Pocieszał się jednak, że jeżeli uda mu się odnaleźd Yvette Nadel, położenie celu podróży będzie nieistotne.
Gdziekolwiek się znajdowała, Sabat nie mógł oczekiwad tam żadnej pomocy – czekał– go samotna bitwa.

Quentin milczał. Sukces podstępu Sabata chwilowo go uciszył. Obaj jednak wiedzieli, że gra dopiero się rozpoczyna.
Słyszał syreny łodzi policyjnych, gdy pospiesznie wyprowadzano go z samochodu. Rzeka Hudson znajdowała się

nieopodal. Jego towarzysze – teraz już porywacze – popychali go przez ciemną uliczkę i zatrzymali przed drzwiami.
Potem zeszli w dół stromymi, kamiennymi schodami, aż dotarli do pomieszczenia, które niegdyś było sporej wielkości
piwnicą. Teraz pachniało wilgocią i było słabo oświetlone, tak, że natychmiast rozpoznał świątynię zła, jej ołtarz i
czarne gobeliny. Dym ze świec nie był w stanie zagłuszyd charakterystycznej woni zła. Smrodu śmierci.

Z początku myślał, że to w jego rozbolałej głowie rozbrzmiewa pogłos koncertu, ale nie – w głębi pomieszczenia

dało się słyszed niepowtarzalne brzmienie Rytmu Piekieł.

Widok był znajomy – widział to już przynajmniej tuzin razy w życiu, jeżeli nie więcej. Świątynia szatana, przerażeni

wierni, głowy podniesione na jego widok, oczy utkwione w nim. Strach i ulga – oto przybyła ofiara. To oznaczało, że
żadne z nich nie zostanie zawleczone przed ołtarz, aby zostad złożonym w podarunku dla ich straszliwego Mistrza.

Para, która go tu przywiodła, bardziej go podpierała, niż trzymała siłą, pilnując, aby ten człowiek podziemi, którego

ciało i umysł zniszczyły narkotyki, nie upadł na wznak. Stanowił łatwą zdobycz, nie zrozumie niczego do chwili, aż
poderżną mu gardło, a wtedy będzie już za późno: równie niezdolny do pojęcia swojej sytuacji, jak do lotu. Będą
prezentowad swą zdobycz z dumą, pozwalając zebranym nasycid oczy zanim będą mogli wypid jego krew i spożyd
jeszcze ciepłe mięso.

Sabat obrzucił spojrzeniem podziemia i zobaczył przynajmniej tuzin nastolatków, tych uprzywilejowanych, których

nie porzucono na pastwę nocnych drapieżników grasujących po Central Parku, wybraoców Zagłady, akolitów Rytmu
Piekieł i tego, co reprezentował sobą Rytm. Próbował znaleźd młodą, rudowłosą dziewczynę, którą pamiętał z
fotografii ukrytej w kieszeni, modląc się, aby któreś z obecnych okazało się nią, aby nie było za późno. Ale Yvette Nadel
była nieobecna na zgromadzeniu.

Skierował wzrok w kierunku zgromadzonych wokół ołtarza mrocznych kapłanów i rozpoznał pełne okrucieostwa

rysy członków grupy, która raptem godzinę temu grała złowieszcze akordy Rytmu Piekieł ze sceny w Central Parku.
Nawet w tej chwili ich palce wystukiwały takt na przesłoniętych habitami udach zgodnie z nagraniem
rozbrzmiewającym w tle, a ich wąskie usta bezgłośnie recytowały słowa. Obserwowali go i pożądali jego
bezosobowego ciała.

Wtedy Sabat dostrzegł tę, którą zwano Lilith, odzianą w białe szaty wiedźmę, której twarz przesłaniał woal, aby

nikt nie mógł ujrzed pełni jej nikczemności, solistkę, która śpiewała i głosiła o śmierci, okaleczeniu, ofierze i
kanibalizmie. Dziwkę wybraną przez Przeklętego, jej zmysłowe ciało drżące w oczekiwaniu, palec wskazujący na niego,
aż dygoczący z żądzy krwi.

– Przyprowadźcie go do ołtarza, aby oddał Mistrzowi ciało swe i krew swą! – jej głos zabrzmiał niezwykle

młodzieoczo, kontrastując z niesamowitym widowiskiem, jakie przedstawiała.

Ktoś z tyłu popchnął Sabata, aż ten się potknął. Odzyskał równowagę, zanim uznali za konieczne uścisnąd go

mocniej. Niepewny krok naprzód. Syk widowni, ponaglającej go, niecierpliwie wyczekującej rozpoczęcia ceremonii. A
w jego umyśle rozbrzmiał obsceniczny wrzask furii Quentina, wybudzonego ze snu i pojmującego, że jego żywy brat
oszukał wszystkich i całkiem możliwe, że już jest za późno na cokolwiek.

background image

Dłoo Lilith wychynęła spod szaty, a w słabym świetle świec zamajaczyło wielkie ostrze ofiarnego sztyletu, który w

jej szczupłych palcach wyglądał niemal na miecz. Zaśmiała się, dźwięk ten był tym bardziej przerażający z uwagi na
młodośd w nim słyszalną.

– Na kolana! – wskazała ostrzem podnóżek umieszczony u stóp ołtarza. – Połóż tam głowę i niech przepełni cię

wdzięcznośd, bowiem zostałeś dziś wybrany przez Starożytnego. O ileż lepiej jest oddad mu życie, niż z jego rąk je
postradad, jak ci liczni, którzy niedługo zginą!

Sabat obserwował ją uważnie. Przestał się garbid, stanął wyprostowany, aż jego postad zaczęła górowad nad

pozostałymi, przedstawiając straszliwy widok w półmroku. Nieznacznie rozstawił nogi, prawą dłoo ukrył w znoszonej
kurtce i z uśmiechem na ustach obserwował zgromadzenie sekty. Nie było nawet jednej radosnej myśli w jego głowie
jednak, a jedynie zaginiona dziewczyna, okropieostwa, które mogli jej wyrządzid ci demoniczni szaleocy i pogarda za
to, o co w myślach ich oskarżał.

– Powiedziałam, na kolana!
– Nie – potrząsnął powoli głową. – Nie padnę na kolana, bowiem to ja jestem Sabat.
Nigdy nie dowiedział się, czy go wtedy usłyszeli, ani czy go zrozumieli. Wypowiadając szeptem te słowa, wyjął dłoo

zza kurtki i nie sposób było z niczym pomylid wyraźnego kształtu rewolweru kaliber 38. Pistolet trzykrotnie wyrzucił z
siebie raz po raz pomaraoczowy płomieo, obracając wniwecz wykrzywione twarze rockmanów, którzy stłoczyli się
wokół niego. Opadli powoli na kamienną podłogę, a z ich oblicz nie zostało nic prócz krwawej masy. Odwrócił się, ale
jego porywaczy z parku już nie było widad, wmieszali się w tłum czcicieli szatana. Zostawił ich w spokoju; w tym
piekielnym sanktuarium diabła znajdowały się szczury o wiele ważniejsze, niż jakaś para dpunów.

Brzęk stali upadającej na kamieo rozbrzmiał w pomieszczeniu, gdy sztylet ofiarny wypadł z dłoni Lilith. Nadal stała

w tym samym miejscu, drżąca postad odziana w biel. Sabat powtarzał sobie, że kapłanka drży z powodu krwawego
szału, który nadal ją przepełniał, a nie ze strachu. Potrzebował bowiem całej nienawiści, do jakiej był zdolny, aby
ukarad ją za to, co spotkało Yvette Nadel. Quentin miotał przekleostwa i skrzeczał, potwierdzając tylko jej winę.

Wiedźmę szatana czekał wyrok śmierci.
Sabat wystrzelił raz, rozrywając jej woal, a krew rozlała się szkarłatem, wsiąkając w szatę, która przesiąkła nią

jeszcze zanim kobieta poleciała do tyłu i runęła na podłogę.

Nie obawiał się ataku ze strony pozostałych; nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem, usłyszał jedynie, jak rzucają się

do wyjścia, lamentując z przerażenia, a cichnąca, jękliwa szataoska melodia rozbrzmiewała w jego uszach.

Sabat opadł na kolana i zaczął zdzierad zakrwawiony materiał z martwych ciał. Zanim zdążył rozpoznad jedną z

twarzy, jego nikczemny brat wybuchł drwiącym śmiechem pełnym złośliwej uciechy i wtedy Mark Sabat zdał sobie
sprawę, że stało się coś strasznego. Wtedy rozpoznał piękne, chod zniekształcone rysy twarzy znanej mu jedynie z
fotografii, którą otrzymał, gdy podejmował się zadania.

Albowiem zmarła, która kazała się nazywad Lilith, Arcykapłanką Zagłady, była nikim innym, jak Yvette Nadel, córką

kapitana policji nowojorskiej, Franka Nadela.


Wyrzuty sumienia nie dawały Sabatowi spokoju, gdy dowiedział się o reakcji kapitana Nadela na potworne

odkrycie podziemnej świątyni szatana kilka dni później. Artykuł w Times donosił, że nowojorski policjant zastrzelił się
na ołtarzu, na którym znalazł ciało złożonej w ofierze córki. Według raportu policyjnego, sataniści zastrzelili Yvette
Nadel, a potem samych siebie. Do dziś nie odnaleziono narzędzia zbrodni. Załamany ojciec dziewczyny popełnił
samobójstwo na miejscu. Dodatkowa wzmianka informowała, że sataniści byli członkami kapeli rockowej „Zagłada” i
od chwili, gdy opinia publiczna poznała prawdę, gorączka Rytmu Piekieł zaczęła zanikad.

Quentin na zmianę śmiał się i wybuchał wściekłością, zmuszając Marka Sabata do szukania odosobnienia w sypialni

do chwili ustąpienia migreny. Zło poniosło kolejną porażkę, ale cenę za to zwycięstwo zapłacili niewinni – szatan
ponosił odpowiedzialnośd za ich śmierd tak samo, jak gdyby zostali złożeni w ofierze na jego czarnym ołtarzu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Guy N Smith Sabat 05 Wioska wampirów (nieoficjalne)
Guy N Smith Sabat 01 Cmentarne hieny
Guy N Smith Sabat 1 The Graveyard Vultures
Guy N Smith Sabat 01 The Graveyard Vultures
Guy N Smith Sabat 02 The Blood Merchants
Guy N Smith Sabat 03 Cannibal Cult
Guy N Smith Sabat 4 The Druid Connection
Guy N Smith Sabat II Krwawa bogini
Guy N Smith Sabat 2 The Blood Merchants
Guy N Smith Sabat 04 The Druid Connection
Guy N Smith Sabat 3 Cannibal Cult
Guy N Smith Zew krabow [Kraby II]
Guy N Smith Throwback
Guy N Smith Kraby 01 Noc krabów
The Slime Beast Guy N Smith
Bats Out of Hell Guy N Smith
Guy N Smith Noc krabow
Guy N Smith Odwet [Kraby IV]
Guy N Smith Las

więcej podobnych podstron