N
ICOLE
B
YRD
P
IĘKNOŚĆ
W
BŁĘKICIE
P
RZEKŁAD
A
GNIESZKA
D
ĘBSKA
Prolog
Gemmadostałatenlistwdniuswoichurodzin.
Szławłaśniedopokojumuzycznego,gdydziewczynkaznajmłodszejklasy,
ogromnieprzejętaswojąmisją,wręczyłajejprzesyłkę.
- Dziękuję, Mary - powiedziała, odbierając ją od dziecka. Koperta była
większaicięższaniżte,któreprzychodziłydoniej,cokwartał.WGemmiecoś
drgnęło,jakaśukryta,niejasnanadziejadałaznaćosobie.Dziewczynkadygnęła
grzecznie,jakprzednauczycielką,ipobiegładoswojejklasy.
Gemma stłumiła westchnienie. Istotnie, miała już tyle lat, co niejedna
wychowawczyni, więc młodszym uczennicom mogła się nią wydawać. Wciąż
jeszczeprzebywaławszkolezinternatempannyMayhamjakowychowanka,ale
niejednokrotnie pomagała w nauczaniu młodszych dziewcząt. Słuchała
cierpliwie wygrywanych przez nie gam albo sprawdzała ortografię w
upstrzonych kleksami zeszytach, pamiętając, że sama była kiedyś mała. Wtedy
ceglane mury szkoły wydawały się jej bezpieczną fortecą. Teraz przypominały
raczejwięzienie.
Dzisiajskończyładwadzieściajedenlat.Wieledawnychkoleżanekbyłojuż
mężatkami, a nawet matkami. Niekiedy otrzymywała listy od tych, które
opuściły szkołę trzy lub cztery lata temu. Tylko że one miały dokąd pójść i
mogłyrozpocząćnormalneżycie.
Gemmateżmogłabyzakochaćsięiwyjśćzamąż,założyćrodzinęizapełnić
czymś pustkę, która ją otaczała... Gdyby była pewna, że ma prawo poślubić
godnegoszacunkumężczyznę.
Przyjrzała się listowi. Na kopercie widniało jej nazwisko i adres, wypisane
drobnym, starannym pismem prawnika, który przez całe lata przesyłał jej co
kwartał pieniądze wraz z suchym zawiadomieniem o uregulowaniu rachunków
za edukację. Ostatni list od niego otrzymała kilka tygodni wcześniej. Nie
spodziewała się też życzeń urodzinowych. Prawnik nigdy jej nie przysyłał
niczegopozaoficjalnymidokumentami.Czyżby...
Złamała woskową pieczęć. Jej zdumienie rosło, w miarę jak czytała
wiadomość: Szanowna panno Smith. Dwadzieścia lat temu poproszono mnie o
przechowanie tego listu, póki nie ukończy pani dwudziestego pierwszego roku
życia.Panioddanysługa,AugustusPeevey,radcaprawny.
Wśrodkuznajdowałsiędrugilist,naktórymwidniałojedno jedyne słowo:
Gemma. Na wosku nie odciśnięto żadnej pieczęci. Papier był w znakomitym
gatunku, a charakter pisma - subtelniejszy i bardzo ozdobny - wskazywał na
kobietę. Z bijącym sercem złamała pieczęć i rozłożyła kartkę. Nie dowierzając
własnymoczom,przeczytałająkilkarazy.Potemukryłalistnapiersi,podeszła
dodrewnianejławywkącieholuiopadłananią.Kolanasiępodniąuginały.
Całyjejświatnaglesięodmieniłinicjużniebyłotakiejakprzedtem.
1
Pieniądzesąbezwątpieniaużyteczne!
Louisa Crookshank wygładziła swój nowy, granatowy strój podróżny i
uśmiechnęłasiępowściągliwie.Niechciaławyglądaćnaosobęzbytzadowoloną
zsiebie.Wiedziała,żeniektórzymówiąoniej„taprzemiłapannaCrookshank”,
aleokazywaniesamouwielbienianikomuniedodajeuroku!
Nie zmienia to jednak faktu, że posiadanie sporej fortunki to coś bardzo
satysfakcjonującego. Pod koniec zimy skończyła dwadzieścia jeden lat i objęła
odziedziczony po ojcu majątek. Prawda, że stryj Charles wciąż jeszcze
kontrolowałnominalniejejfinanse,alebeztruduzdołałaprzekonaćkochanego
staruszka do swoich zamiarów. I tak oto siedzi teraz we własnym, eleganckim,
świeżokupionympowozie,jadącdowymarzonegoLondynu.
Nareszcie! W zeszłym roku chciała spędzić tam cały sezon - wcześniejsze
plany wyjazdu trzeba było odłożyć z powodu śmierci ojca i żałoby, a potem
innych kłopotów rodzinnych - ale kiedy już znalazła się w stolicy, nic nie
układało się zgodnie z jej oczekiwaniami. Na wspomnienie fatalnego
niesławnego incydentu, po którym niedługi pobyt w Londynie musiał ulec
skróceniu,wstrząsnąłniądreszcz.Tymrazembędzieinaczej,bo...
Powózgwałtowniezahamowałimusiałazłapaćsięzabrzegsiedzenia,żeby
z niego nie spaść. Panna Pomshack, wynajęta, lecz godna szacunku dama do
towarzystwa,siedzącanaprzeciwko,zbudziłasięzdrzemkizokrzykiem:
-Cosięstało,czytonapad?!
- Z pewnością nie! - Louisa usiłowała dojrzeć znajomą sylwetkę przez
zalewanestrugamideszczuokienko,leczulewaprzesłaniaławszystko.Uchyliła
drzwiczki,niezważającnadeszcziwiatrwpadającedośrodka.PannaPomshack
znów jęknęła żałośnie i mocniej otuliła szaleni chude ramiona. Louisa nie
przejęła się tym. Wreszcie go dostrzegła, swego narzeczonego Lucasa
Englewooda.Brązowekędziorymiałprzyklejonedoczoła;wiatrmusiałstrącić
mu kapelusz. Skierował konia ku powozowi. Gdy zaczęło padać, Louisa
poprosiła, żeby wsiadł do środka, lecz Lucas upierał się, że „mężczyźnie nie
zaszkodziparękropeldeszczu„.Terazniebyłjużtakimzuchem.
-Niemarady,lejebezprzerwy,anadrodzesamobłoto.Konieledwodyszą.
Musimysięzatrzymaćiprzeczekaćulewę.Wpobliżujestoberża.
Louisastłumiłasłowaprotestu.Konieczniechciałaprzedzmrokiemdotrzeć
do wytęsknionego Londynu, lecz widząc strugi deszczu przesłaniające cały
świat,energiczniekiwnęłagłowąizamknęładrzwiczki.
Powóz przejechał jeszcze kawałek, kołysząc się na boki, gdy zaprzęg brnął
przezzwałybłota.Louisa,trzymającmocnozauchwyt,westchnęła.
Pieniądzesąużyteczne,ale,niestety,niewszystkomogą!
Kiedy schyleni, by się osłonić przed deszczem, wbiegli do oberży,
spostrzegła,żenietylkoonisiętamschronili.Oberżystauśmiechałsięikłaniał
w pas, jego zachowanie zadowoliłoby najwybredniejszego arystokratę. W
gospodzieniebyłojednakprywatnegosaloniku,którymoglibywynająć.
- Podróżni z dyliżansu to bardzo mili, spokojni ludzie, nie będą się
naprzykrzać.Amojażonaszykujewłaśnieobiad,którypoprawipanihumor.
Lucas wzruszył ramionami i pomógł jej zdjąć mokre okrycie. Louisa
wolałaby co prawda siąść bliżej ognia - również i panna Pomshack spoglądała
tęsknie w tamtą stronę - lecz Lucas, jak zwykle, lepiej wiedział, co jest
stosowne,aconie.
Wyglądałonato,żedyliżansrównieżzatrzymałsiętuzewzględunaulewę.
Wielupasażerówstałoprzykominku,unoszącpołyodzienia,żebyjewysuszyć.
Rozmawiali o udziałach w handlu i cenach wełny. Cała gospoda przesiąkła
wonią mokrej odzieży, swądem z paleniska i dokuczliwym dymem z fajki
pewnego jegomościa siedzącego tuż przy ogniu. Może to i lepiej, że Louisa
siedziaładalekoodniego?
-LedwiezdołałemwynająćsypialniędlaciebieipannyPomshack-oznajmił
Lucas.
- Czy naprawdę musimy spać razem? - zaprotestowała, ściszając głos do
szeptu.PannaPomshacknaszczęścienicnieusłyszała.
-Wziąłemostatniwolnypokój-wyjaśniłLucas.-Ja muszę pozostać tutaj.
Powinnaśsięraczejcieszyć.
- Dziękuję za troskę. - Westchnęła, posyłając mu uśmiech. Przyjął to z
wyraźnąsatysfakcją.
-Przecieżobiecałemtwemustryjowi,żebędęnadtobączuwał - mruknął z
wyższością.-Tymrazemniczłegocisięnieprzytrafi.Louisadrgnęła.Wolałaby
zapomnieć o fatalnej zeszłorocznej wyprawie i nie ożywiać przykrych
wspomnień.
Oberżystapostawiłprzedkażdymgorącykubekzkorzennymwinem.Louisa
pogratulowałasobie,żeniezdjęłarękawiczek,iupiłajedenłyk.Pocałymciele
rozeszło się miłe ciepło i rozczarowanie osłabło. W końcu i tak dojedzie do
Londynu,aprzerwawpodróżyniepotrwadługo.
Lucas poszedł zająć się zaprzęgiem. Chciał mieć pewność, że konie w tym
jego piękny wałach, zostaną wyczyszczone i nakarmione jak należy. Louisa,
pozostawiona samej sobie - panna Pomshack zainteresowana była wyłącznie
kubkiemzwinem-rozglądałasiępogospodzie.Wkącie,zdalaodmężczyzn,
siedziałasamotnakobieta.
Dlaczegojakaśmłodadama,ubrana-jakzauważyłaLouisa-starannie,choć
niezbyt dostatnio, podróżuje dyliżansem bez niczyjej opieki? Wyglądała na jej
rówieśnicę. Oczy miała spuszczone, jakby za wszelką cenę chciała uniknąć
kontaktuzresztąpasażerów.
Zaciekawiło to Louisę. A ponieważ w perspektywie miała długi nudny
wieczór-pannaPomshackniebyłarozmownąniewiastą-wiedzionaimpulsem
wstała i, nim jej towarzyszka zdołała zaprotestować, przeszła przez salę,
zatrzymującsięprzednieznajomą.Kobietaspojrzałananiązaskoczona.
- Proszę mi wybaczyć, ale wygląda pani na osamotnioną. Może napije się
paniznamiwina?
Nieznajoma się zarumieniła. Przemoczony kapelusz osłaniał jej ciemne
włosy.Oczymiaławprostniezwykłe,ogłębokim,ciemnymodcieniubłękitu,a
ceręjasną.Wyglądałanaosobędobrzewychowanąiświetniewykształconą.
-Niechciałabympaniomprzeszkadzać-powiedziałaniepewnie.
- Nic podobnego. I choć nie są to najstosowniejsze okoliczności, może się
poznamy?NazywamsięLouisaCrookshankimieszkamwBath.Terazjadędo
Londynunasezon.
Nieznajomawciążsięwahała.
-Bardzomimiło,aleczymatkapaniniebędzieniezadowolona?
-Och,pannaPomshackjestdamądotowarzystwa,mojamatkazmarławiele
lattemu-wyjaśniłarzeczowoLouisa.-Niemamżadnejkrewnejnadającejsię
na przyzwoitkę. Jedna z ciotek urodziła akurat dziecko i sezon nic jej nie
obchodzi.-Pokręciłagłową,jakbydziwiącsiętakzdumiewającejobojętności.-
Druga wyszła za mąż i wyruszyła w podróż poślubną. Dostaję od niej listy z
najdziwniejszych miejsc. Jeździła na wielbłądzie i oglądała piramidy! Przysyła
miteżwspaniałeprezenty,naprzykładperskiszal-lekkijakpiórko,alebardzo
ciepłyiwewspaniałychkolorach.Poprostuboski!
Młoda kobieta się uśmiechnęła. Ucieszyło to Louisę, bo nieznajoma
wyglądała na przygnębioną. No proszę, jej swoboda i odwaga zawsze robią
wrażenienaludziach!
-Niechsiępanidonasprzysiądzie,miłetowarzystwopomożezapomniećo
złejpogodzie.Możezjadłabypaniznamiobiad?
Za oknami zaczęło się ściemniać, a mężczyźni przy kominku zrobili się
hałaśliwi.Dziewczyna,pokrótkimnamyśle,wstałaidygnęła.
-Chętnie.JestemGemmaSmith.Przezwielelatpobierałamnaukiwszkole
niedalekoYorku.Dopierocojąskończyłam.
LouisaprzedstawiłanowąznajomąpanniePomshackipoprosiłaoberżystęo
więcej wina. Gdy wygodnie usiadły, zdjęła Gemmie przemoczony kapelusz i
poprawiłajejfryzurę.
-JedziepanidoLondynunasezonczyodwiedzićrodzinę?-spytała,starając
się,żebyjejsłowaniezabrzmiałynatrętnie.
Gemmasięzawahała.
-Owszem,dorodziny-przytaknęłapochwiliiupiłatrochęwina.Niebyło
tozbytwiele.Louisapostanowiławięcopowiedziećcośniecośosobie.Możew
tensposóbzachęcipannęSmithdorozmowy?
-PodróżujęzdamądotowarzystwainarzeczonymLucasemEnglewoodem-
wyjaśniła.Zerknęłaprzytymnazaręczynowypierścionekztopazem.
-Och,gratuluję.
- Dziękuję. Lucas chciał, żebyśmy się pobrali już na wiosnę, ale ja
postanowiłam spędzić sezon w Londynie. Mój zeszłoroczny debiut nie wypadł
najlepiej,wolałamwięcodłożyćślub,mimożeLucasjestmibardzodrogi.-Tu
Louisa z respektem zniżyła głos. - Przyznam, że po śmierci księżny Charlotte
jakośmniejmispiesznodomałżeńskiegostanu.
Gemma przytaknęła skinieniem głowy. Księżnej, zmarłej podczas porodu,
szczerze żałowano, a jej śmierć uznano za narodową tragedię. Była o wiele
popularniejsza niż jej swawolny ojciec, książę regent. Opłakiwano ją
powszechnie.Książę,choćprzybitypostraciejedynegodziecka,lubiłsięjednak
bawićiLouisamiałacichąnadzieję,żesezonnieucierpizbytniozpowodutego
nieszczęścia.
-Czy ma pani dom w Londynie? -spytałaGemma. - A może zatrzyma się
paniwhotelu?
-Wynajęłambardzomiłydomek,całkowicieurządzonyizesłużbą,aLucas
będziemieszkałwumeblowanychpokojach.Onbardzo przestrzega wszystkich
form i uważa, że nie może zamieszkać razem ze mną, nawet jeśli mam
przyzwoitkę.Byłobytoniestosowne.Gdysiępobierzemy,kupiępewnietendom
albo inny, podobny. Teraz formalności załatwiał stryj, ja sama jeszcze nie
widziałammojejrezydencji,alenapewnomisięspodoba.
-Ach,wspaniale.-Wgłosienowejznajomejzabrzmiałjednaksmutek.
- A pani pewnie zatrzyma się u rodziny? Proszę mnie odwiedzić. - Obca
dziewczyna spodobała się Louisie. - Czy była pani w stolicy zeszłego roku?
Chybagdzieśsięjużwidziałyśmy.
Nieoczekiwaniejejrozmówczynisięzaczerwieniła.
-Nie,jadętamporazpierwszy.MamwprawdziewLondynierodzinę,ale...
alenieuprzedziłamjejoswojejwizycie.
Byłotoosobliwe,leczniewypadałoonicwypytywać.Damyzazwyczajnie
wybierająsięwpodróż,jeśliniesąpewne,czybędąsięmiałygdziezatrzymać.
W wielkim mieście - jak ciotki nieustannie przypominały Louisie - na młode
kobietymożeczyhaćwieleniebezpieczeństw.
- Pewnie listy nie doszły na czas? - Louisa nie chciała, żeby w jej głosie
zabrzmiałozdumienie.
- Obawiam się, że to bardziej skomplikowane. - Rozmówczyni znów upiła
łykwinaiunikałajejwzroku.-MamwLondyniebrata.Możegopanispotkała?
-spytałatrochęzagłośno.
-Możliwe-Louisabyłacorazbardziejzaciekawiona-alezeszłegorokunie
bywałamwtowarzystwietakczęsto,jakbympragnęła.Jakonsięnazywa?
-LordGabrielSinclair-odparłatamtapowoliizwahaniem.
- Ależ tak, znam go! - zdumiała się Louisa. - Moja ciotka dopiero co
poślubiła jego starszego brata. To absolutnie czarujący i bardzo przystojny
mężczyzna, a jego... pani... rodzina ma niemałe koneksje. Nic dziwnego, że
wydała mi się pani znajoma: ten wykrój i niezwykły kolor oczu, jasna cera,
ciemnewłosy.Och,jakmiłoznówpoznaćkogośzSinclairów!
Coś ją nagle zastanowiło. Nieznajoma przedstawiła się jej przecież jako
Smith.Naszczęściepauzawrozmowienietrwałazbytdługo.
Służącanadeszłaztacąpełnątalerzy,przysunęładonichstółipostawiłana
nimjadło.Pogawędkasięurwała.
Louisanieprzestałajednakrozmyślać.Czykryłasięzatymjakaśtajemnica
albo intrygujący skandal rodzinny? Służąca odeszła, a dziewczyna zwróciła się
doGemmynajdyskretniej,jaktylkomogła:
-Niewiedziałam,żelordGabrielmasiostrę.
-No,bo...-pannaSmithnadalunikałajejwzroku-ontakżeotymniewie.
2
Louisa o mało nie klasnęła w dłonie. Już unosiła ręce, kiedy w ostatniej
chwilizdałasobiesprawę,żenieznajomamożezrozumiećtengestniewłaściwie.
Zdołałazachowaćpozory,wskazującnatalerze.
- Myślę, że możemy siadać do kolacji, nie czekając na Lucasa. On się tak
troszczyoswojegokoniaimójpowóz...
W duchu była jednak zachwycona. Co za tajemnica! A już myślała, że
wieczórspędzonywciasnejoberżywśródniezbytmiłegotowarzystwaokażesię
nudny!JakbytuzachęcićpannęSmith-któraoczywiściepodróżujeincognito-
do zwierzeń? A że Louisa była właściwie spowinowacona z Sinclairami, tym
bardziej pragnęła wiedzieć, dlaczego lord Gabriel ma siostrę, o której istnieniu
nicmuniewiadomo.
Wiedziała,żepannaSmithnieodrazusięprzedniąotworzy,więcnarazie
nałożyła sobie tylko jedzenie na talerz. Po chwili wszystkie trzy zajęły się
pieczonym kurczakiem, zapiekanką mięsną, ziemniakami z groszkiem oraz
wielkimipajdamirazowcaprzyniesionymiprzezoberżystę.Jedzeniebyłoproste,
ale smaczne. Po długiej podróży Louisa tak zgłodniała, że nie miała zamiaru
narzekaćnaniezbytwyszukanedania.
Niewiele rozmawiały przy kolacji. Jabłeczny placek z kruszonką, ser i
koszyczekorzechówsprawiły,żeLouisapoczułasięjakgęśtuczonakluskami.
Jedzenie poprawiło jej nastrój; tak samo zresztą jak jej towarzyszce. Panna
Smith nabrała żywszych kolorów i nie była już zsiniała z zimna. Panna
Pomshack natomiast ziewnęła, zasłaniając dłonią usta. Może uda się ją
namówić, żeby poszła wcześniej spać i zostawiła je same, co sprzyjałoby
nawiązaniubardziejpoufałejrozmowy?
Poczucieobowiązkuniepozwoliłojednakdamiedotowarzystwapozostawić
Louisy bez przyzwoitki w pospolitej gospodzie. Mężczyźni co prawda robili
wrażenie bardziej zainteresowanych pasztetem i piwem niż niestosownymi
umizgami do młodych dam, lecz podejrzliwej pannie Pomshack każdy z
brzuchatych podróżnych wydawał się potencjalnym uwodzicielem. Zresztą
nadszedłwkońcuLucas,przemoczony,przynoszączesobązapachstajni.
Oberżysta przyniósł nowy półmisek z kurczakiem i kolejny kufel piwa.
Lucasskłoniłsię,przedstawiłnowejznajomejLouisy,apotemzmiejscazasiadł
dokolacji.
- Nie uwierzysz, ale koniom nic się nie stało. Oczywiście zmęczyły się i
zmokły, ale wyszczotkowaliśmy je jak należy. Tutejszy stajenny nie budzi
zaufania.Jesttakiniezdarny.Ależzgłodniałem!
Louisawolałazrezygnowaćzrozmowy.KiedyLucaszjadł,niedwuznacznie
dałdozrozumienia,żeporapołożyćsięspać.Spojrzałanaściennyzegar.
-Ależjestdopierodziewiąta!
- Wiem, ale niektórzy z tych ludzi mają już mocno w czubie. - Lucas
powiedział to tonem sugerującym, że i on czasem zagląda do kieliszka. Kilku
mężczyzn przy kominku zaintonowało coś fałszywie. Słowa były raczej
niestosownedlakobiecychuszu.
-Stanowczopowinnaśstądpójść,wierzmi,Louiso.
-No,dobrze-zgodziłasię,choćpokrzyżowałojejtoplany.-Panichybateż
niechcetuzostać?
Gemmasięzarumieniła.
-Tylkożeja...
- Och, nie. Lucas wynajął ostatni wolny pokój. Moja droga, nie może pani
spędzićnocywtowarzystwiepodpitychmężczyzn.
Gemmaprzygryzławargę.
- Nie przypuszczałam, że tak się stanie. Myślałam, że dotrę do Londynu
przedzmierzchem.
-Ależzpewnościąpanisłużąca...-wtrąciłsięzatroskanyLucas.
-ZpowodunieszczęśliwegowypadkupannaSmithzmuszonabyłazostawić
ją po drodze - odparła gładko Louisa, nim Gemma zdążyła się przyznać, że
podróżujesamotnie.-Niechpaniprzyjmienaszągościnę.
- Nie śmiałabym się narzucać... - słabo zaprotestowała Gemma, lecz i ona
spojrzałanahałaśliwągromadęzwyraźnąobawą.
-Niezniosłabym,gdybymusiałasiępanimęczyćwtakimtowarzystwie.Nie
byłoby to ani stosowne, ani wygodne, choć wiem, że Lucas zdołałby ochronić
paniąprzedzaczepkami.
Lucas przyznał jej rację, a pannę Pomshack gorszyła już sama myśl, że
młodadamamiałabyspędzićwieczórwśródpijanejkompanii.
Gemmamusiaławięcprzyjąćzaproszenieiwszystkietrzyweszłynapiętro.
Pokój był bardzo mały, ale Louisa nie przejęła się tym. Deszcz cały czas
bębniłwmansardoweokno.Łóżko,obejrzanestarannieprzezpannęPomshack,
byłoczysteiwolneodrobactwa.Dlaniejsamejwstawiononiewielkąkozetkę.
- Czy będzie pani wygodnie? - Louisa spojrzała na wąską leżankę z
powątpiewaniem.
- Och, jak najbardziej! - oświadczyła przyzwoitka, zabierając się do
rozpinania małych guziczków na plecach Louisy. - Mogę spać gdziekolwiek.
Niechsiępaniomnieniemartwi.
Podczas gdy obydwie młode kobiety myły twarze i ręce w porcelanowej
umywalce i wkładały nocną bieliznę - Gemma skromną, lecz czystą koszulę, a
Louisa wytworny koronkowy peniuar - stara dama wyciągnęła się na kozetce
podgrubąkołdrą,pomrukujączzadowolenia.
Louisa zdmuchnęła świecę, stojącą na stoliku, i wsunęła się do łóżka.
ŻyczyłaGemmiedobrejnocy,poczymodwróciłasiękuchropawej,pobielanej
ścianie.Sennienadchodził.Byłajedynaczkąicórkązamożnegoczłowieka.Nie
przywykładosypianiarazemzkimś.Niepomagało,żejejtowarzyszkaodsunęła
sięodniejtakdaleko,jaktylkopozwalałmaterac.
CzypannaSmithteżniespała?Leżałabezsłowaidziwniesztywno,agdy
węgle trzasnęły w kominku, wzdrygnęła się nerwowo. Louisa, wpatrzona w
ciemność, podciągnęła kołdrę pod samą brodę. W pokoju robiło się coraz
chłodniej w miarę dogasania ognia. Wolałaby teraz być w wygodnym,
londyńskim domu niż w ciasnej oberży, lecz mimo wszystko ów krótki postój
okazałsięinteresujący.
-Nieśpipani?-wyszeptała.Gemmauniosłagłowę.
-Istotnie-odparłapółgłosem.-Trudnozasnąćwobcymotoczeniu.
-Mnieteż-przyznałaLouisa.
- Wiem, że byłoby pani dużo wygodniej beze mnie i... i chyba wydaję się
dosyćdziwnąosobą.
-Ależbynajmniej.-Louisastarałasię,żebyzabrzmiałotojaknajnaturalniej.
-Zpewnościąmapaniważnepowody...
-No,bowidzipani...-wmroku,rozświetlonymostatnimiiskierkamiognia,
łatwiejprzyszłoGemmiewyznaćswójsekret-wzeszłymmiesiącuskończyłam
dwadzieścia jeden lat i dostałam list od prawnika w Londynie, który opłacał
mojąedukację.Wśrodkubyłjeszczejeden,napisanyprzezmojąmatkę...-Głos
jejdrgnął.Louisawyczuła,żerozmówczynijestbardzozdenerwowana.-Pisała
w nim, że ubolewa nad naszym rozstaniem i nad tym, że nie znam własnej
rodziny.PoleciłamispotkaćsięzlordemGabrielem...moimbratem...Alekiedy
napisałamdoniegodoKent,nawetnieodpowiedział.Apotemprzeczytałamw
jednej z londyńskich gazet o wielkim balu, który ma się odbyć pod koniec
kwietnia. Lord i lady Sinclair figurowali na liście najznamienitszych gości.
WidoczniebratprzyjedziewkrótcedoLondynu.Poczułam,żemuszęsięznim
zobaczyć... ujrzeć na własne oczy najważniejszą osobę z mojej rodziny, mojej
prawdziwej rodziny, której nigdy nie znałam. I postanowiłam pojechać do
stolicy.
-Bardzoodważneposunięcie-przyznałaLouisa.Zrobiłatojednakzpewną
rezerwą. Przygoda przygodą, ale ruszyć do Londynu na spotkanie z bratem,
któryniewienawet,żemasiostrę...
- Och nie, ja się okropnie bałam - głos dziewczyny ponownie zadrżał - ale
tak bardzo tego pragnęłam! Zawsze miałam nadzieję, że poznam tajemnicę
mojegopochodzenia.-Pochwiliwahaniadodała:-ChybalordGabrielprzyjmie
mnieżyczliwie,mimoże,jakmówilist,nieuprzedzonogoomoimistnieniu.W
końcuprzyjeżdżamnazaproszeniemojej...toznaczynaszej... matki. Poza tym
muszęsiędowiedzieć,dlaczegomnieporzuconowdzieciństwie.Zupełnietego
nierozumiem...
Louisa była rada, że panna Smith w ciemności nie może dostrzec jej miny.
Boże, co za historia! Zupełnie jak w powieściach, które czytała po kryjomu,
kiedyciotkasądziła,żepilniećwiczyodmianęfrancuskichczasowników.
-Jakpanimyśli,czyonbędziezadowolony?
- Och, z pewnością, dlaczegóż by nie? - Louisa raz, co prawda, widziała
lorda Gabriela rozgniewanego. Owszem, w niezwykłych okolicznościach, ale
niesposóbbyłotegozapomnieć.Omałowtedykogośniezabił.
- Mimo wszystko to, że podjęła się pani takiej podróży w pojedynkę,
świadczyoodwadze.Czyniemogłapaniwziąćzesobąsłużącej?
-Niepotrzebowałamwszkolesłużących.Wprawdziezaoszczędziłamtrochę
pieniędzy, bo wiem, że londyńskie hotele są drogie, lecz nie stać mnie na dwa
biletyiutrzymaniedwóchosób.Mamnadzieję,żelordGabrielzaprosimniedo
siebie.
To nie tylko odwaga, ale wręcz heroizm, a może nawet zuchwalstwo,
pomyślałaLouisa.Niepowiedziałategogłośno.
- Moja służąca zrezygnowała niedawno z posady - podjęła. - Chciałam po
przyjeździe zatrudnić krawcową znającą obecną modę i socjetę, lecz musiałam
się zadowolić panną Pomshack. - Zamilkła na chwilę. Chciałaby zobaczyć, jak
lord Gabriel powita nieznaną siostrę. Wtedy zaświtała jej pewna myśl. - Musi
pani pojechać razem z nami, panno Smith! - Niemal jej dech zaparło ze
zdumienia,żenieprzyszłojejtowcześniejdogłowy.
-Och,nie,jużitakwielepanidlamniezrobiła.-GłosGemmyzyskałjednak
napewności,jakbysamamyślokobiecymtowarzystwieibezpiecznejpodróży
byłaczymśkrzepiącym.
-Mówmysobiepoimieniu,przecieżjesteśmyprawiekrewnymi.Nigdybym
sobie nie wybaczyła, że nie oferowałam pomocy siostrze lorda Gabriela, który
kiedyś oddał mi wielką przysługę. Muszę mu się zrewanżować. Możesz się
przecież zatrzymać na kilka dni w moim domu przed wizytą u niego. Pewnie
jeszczegoniemawLondynie.
-Tobardzowielkoduszne.-PannaSmithwestchnęła,lecztymrazem,jaksię
wydawało Louisie, z ulgą. - Proszę, nazywaj mnie Gemmą. Przynajmniej imię
jestnapewnomojewłasne-dodałaziskierkąhumoru.
-Będziemysięrazemświetniebawić!Porazpierwszykażdaznasprzeżyje
wspaniały,udanylondyńskisezon!
Louisę ucieszyło, że Gemma w odpowiedzi się zaśmiała, choć uczyniła to
cichutko.Niedopowiedziałajednakswojejmyślidokońca.Zpewnościązdołają
we dwie wyjaśnić tajemniczą przeszłość Gemmy, lecz kto wie, co z tego
wyniknie?
3
Rozmawiały jeszcze przez kilka minut, aż wreszcie Louisa zasnęła. Mrok
sypialnirozświetlałytylkoiskrygasnącegonakominkuognia.
Gemma przymknęła oczy. Nieco się odprężyła. Dopiero teraz uświadomiła
sobie, w jak wielkim napięciu żyła od czasu, kiedy postanowiła wyruszyć na
swojąryzykownąwyprawę.
Przezcałelatanękałoją,żeniewie,kimwłaściwiejest.Czułasięnieswojo
wśród córek szacownych mieszczańskich rodzin i drobnej szlachty. Kim była?
Czy przynajmniej dzieckiem z prawego łoża? A teraz nadszedł ten list, jakby
spadłprostoznieba.Napisanogotużpojejurodzeniu,wielelattemu!Dlaczego
matka nigdy się z nią nie spotkała? Prawnik przysłał pismo z nienaruszoną
pieczęcią,leczanisłowemniewyjaśniłprzyczynytakdługiejzwłoki.
Przypomniałsięjejpofałdowanyzestarościpapieriwyblakłyatrament.List
leżałwjejsakwojażu,owiniętystaranniewnajlepszą,jakąmiała,lnianąchustkę
do nosa, wraz z drobnymi oszczędnościami. Był jedyną rzeczą pochodzącą od
matki.Gemmaniemiałapojęcia,ktowypłacałjejskromnąpensję,atylkodzięki
temu, że ją otrzymywała, wiedziała, że nie jest sama w obcym i nieczułym
świecie.
Nie potrafiłaby opisać, ile ten list dla niej znaczył. Louisa, choć umarli jej
rodzice,miałakrewnychiniemusiałasamajednaborykaćsięzprzeciwnościami
losu. Owszem, Gemma miała swego prawnika, ale znała tylko jego podpis
składany na krótkich, oficjalnych listach. Była mu wdzięczna za przesyłane
pieniądze,chociaż,mimojejpróśb,niewyjawił,skądpochodzą.
Wkrótce pozna całą prawdę. Dlaczego rodzice ją opuścili? Musieli mieć
jakiś ważny powód! Wiele razy, gdy czuła się samotna i zalękniona albo
dokuczałyjejstarszekoleżanki,atakżepodczasstrasznegopobytuwsierocińcu,
powtarzała to sobie wciąż od nowa. Musiała istnieć przyczyna. Ktoś, nawet z
daleka,napewnojąkochał.
Teraz wreszcie pozna odpowiedź i jej życie nie będzie już puste. Chciała
znaleźć się w objęciach matki. Chciała wiedzieć, kim ona, Gemma Smith,
naprawdęjest.
Zamknęłaoczy.Starałasięzapomniećowszystkim.Wychowywałasięjako
sierota, a to zmusiło ją do zachowania nieustannej czujności. Wciąż
wypatrywała jakiegoś nieznanego zagrożenia. Wiedziała, że nikt nie pospieszy
jejzpomocą.Niemiałanakogoliczyćpróczsamejsiebie.
Aletejnocyniebyłajużsamotna.Zasnęła.
Ranek okazał się pochmurny, ale deszcz przestał padać. Kiedy jedli
śniadanie,kilkapromyczkówprzedarłosięprzezkłębychmur.Lucaswyjrzałna
dwór i oznajmił, że droga, choć błotnista, nadaje się do jazdy. Louisa
powiadomiła go, że zabierają ze sobą pasażerkę. Jeśli narzeczony miał jakieś
zastrzeżenia-traktowałGemmęuprzejmie,alezpewnąrezerwą-tozachowałje
dlasiebie.
Raztylkodosłyszała,jakLouisaprotestuje:
- Przecież to siostra lorda Gabriela! Któż mnie lepiej wprowadzi w
towarzystwo?
I jakby w odpowiedzi na wymruczane pod nosem zastrzeżenia, nowa
przyjaciółkaodrzuciładotyłujasnelokiipowiedziała:
-Przekonamysięwkrótce!
Gemma,zajętasznurowaniempodróżnychbutów,udała,żetegoniesłyszała.
Nie pierwszy raz potraktowano ją podejrzliwie czy lekceważąco. Ktoś, kto nie
zna swojego nazwiska, często narażony jest na afronty. Wprawdzie wmawiała
sobie, że jej zobojętniały, ale tak naprawdę nadal dotkliwie ją raniły uniesione
brwi, ironiczne miny czy wręcz jawna niechęć. Starała się jednak tego nie
okazywać.
Niewiedziała,zjakiejrodzinypochodzi,aleodebrałastarannewychowaniei
zachowywała się, jak przystało damie. Nawet jeśli inni traktowali ją z góry,
uważajączakogośgorszego,onasamanigdyniedałaimdotegopretekstu.
Wkońcujejdwaskromnebagażedołączonodowielkiejstertykufrówztyłu
powozu.GemmausiadłamiędzyLouisąapannąPomshack.Lucasitymrazem
jechałobok,wierzchem.
Wmiaręjaksłońcezaczęłoprzygrzewać,humorLouisysiępoprawiał.
-Jużdojeżdżamydomiasta.Pamiętamtęoberżęimostekztyłuzanią.Och,
jakajestemszczęśliwa!Ato,żemożeszbyćmoimgościem,cieszymniejeszcze
bardziej!
Nikt nigdy nie cenił sobie obecności Gemmy. Pamiętała, jak dziewczęta w
szkole robiły jej na złość i obmawiały ją za plecami. Teraz odwzajemniła więc
uśmiech Louisy z prawdziwą wdzięcznością. O ileż wygodniej się jej teraz
podróżowałoniżwdyliżansie!Niktniewciskałjejłokciwbokaniniezionąłna
nią czosnkiem. Powóz Louisy miał też dużo lepsze resory i nie trząsł tak
strasznie. A najbardziej cieszyło Gemmę to, że miała się do kogo odezwać, z
kim się pośmiać i nikt jej nie lekceważył. Nie czuła się już samotna. Wraz z
Louisąwyglądałyprzezokna,wypatrującstolicy.
Słońce stało już wysoko, kiedy wjechały do wytwornej, zachodniej części
miasta. Gemma z obawą i zdumieniem zarazem patrzyła na szerokie ulice i
place,przyktórychstałypięknedomy.Louisamusiałabyćnaprawdęzamożna,
jeślistaćjąnawynajęciektóregośznich.
Czyjejbratteżmieszkawtakimdomu?Ajeśliniezechceuznaćprzybyłej
znikądsiostry?Zobaczywniejtylkonaiwnąprowincjonalnągęś?Cowtedy?
Jeżeli lord Gabriel ją odtrąci, Louisa z pewnością zrobi tak samo. Przecież
zaprosiła ją tylko dzięki jej domniemanemu pokrewieństwu z Sinclairami.
Gemma się wzdrygnęła. Matka chciała się z nią zobaczyć, list mówił o tym
wyraźnie.Przecieżmatkaniemożesięwyprzećwłasnegodziecka!
Powózstanąłprzedjednymzpałacyków.Lucaszeskoczyłzkoniaizakołatał
dodrzwi,lokajotworzyłmunatychmiast.Służącyprzystawiłstopniedopowozu
ipomógłpaniomopuścićpojazd.
-Pan Smelters, nieprawdaż? Wszystko tu robi miłe wrażenie - zwróciła się
dolokajaLouisa.Lucaspodałjejramięiwprowadziłdoholu.
Szczupła pokojówka i tęga kobieta o wyglądzie kucharki dołączyły do
lokaja, dygając przed swoją nową panią, a potem wszyscy troje stanęli rzędem
podścianąniczymołowianeżołnierzyki.
- Nazywam się Louisa Crookshank. - Dziewczyna przedstawiła się z
naturalnością kogoś, kto całe życie miał do czynienia ze służbą. - Szczerze się
cieszę,żezamieszkamturazemzwami.
Lokajprzedstawiłresztęsłużących.
-Tonaszakucharka,paniBrownley.PokojówcenaimięLily,apomywaczka
zostaławkuchniiniechcesiępokazać,bomabrudnyfartuch.Przygotowaliśmy
dlapaniigościsolidnyobiad,alegdybypaniwolałalekkilunch,tomożnago
podać za pół godziny. Kiedy wczorajszego wieczoru jeszcze pani nie było,
kucharkawstawiławołowinęiszarlotkędospiżarni.Dobrzebyłobyzjeśćjepo
podróży.
-Znakomicie!-LouisaposłałamiłyuśmiechpaniBrownley.-Przykromiz
powoduspóźnienia,aleulewaniepozwoliłanamprzybyćnaczas.
- Dziękuję, panienko. Szarlotka jest jeszcze dobra, ale suflet niestety się
zmarnował - odparła kucharka z taką miną, jakby dopiero co stłukła cały
półmisekjajek.
- Obejrzę teraz dom, a potem proszę podać lunch. Och, zapomniałam.
Potrzebuję pokojówki, dopóki nie znajdę kogoś odpowiedniego, może nią być
Lily.
- Oczywiście - odparła pokojówka. Wyglądała na trochę przestraszoną
energiąswojejnowejpani.
- A ja rozejrzę się po stajni - dodał Lucas. - Zobaczę, czy będzie
odpowiedniadlanaszychkoni.
Obeszły cały dom. Gemma w milczeniu podziwiała piękne zasłony i
wytworne meble. Jak wiele domów w Londynie, ten też miał kilka pięter,
kuchnię, pomieszczenia dla służby, obszerny hol, jadalnię, bibliotekę i kilka
sypialni.Zulgąprzyjęłafakt,żeLouisabędziespaćwobszernejsypialni,aona
samaipannaPomshackwdwóchtrochęmniejszych.Przynajmniejtuniemusi
sięmartwićciasnotą.
Louisa kazała lokajowi przynieść bagaże i zaprowadziła ją do pokoju
gościnnego. Tam przyjrzała się badawczo różowym zasłonom przy łóżku i
firankom.
-Sypialniajestmałaitrochępospolita,alemamnadzieję,żebędzieciwniej
wygodnie.
Gemmacieszyłasięwduchu,żeLouisanigdyniewidziałaciasnejklitkiw
internacie,gdzietrzebabyłospaćrazemzkilkorgiemdziewcząt.
-Ależtujestślicznie!
- Dobrze. Proszę, przebierz się teraz i zejdź do jadalni. Wkrótce wszyscy
siedzieliprzystole.Lokajnałożyłnatalerzezimnąwołowinęiziemniaki.Louisa
jadła z apetytem, ale Gemma, mimo że posiłek był naprawdę smaczny, ledwie
mogłagoprzełknąć.
-MamzamiarodwiedzićkilkasklepównaBondStreet-oznajmiłaLouisa.-
Muszęodświeżyćgarderobę,nienadążazalondyńskąmodą.Możepójdzieszze
mną?
Gemmasięzaczerwieniła.Jejwłasnestrojebyłyjeszczebardziejniemodne
niżsuknieLouisy.
-Dziękuję,niedzisiaj.Muszęnapisaćlistdobrataidowiedziećsię,czyjest
wLondynie.
Louisa wyglądała na rozczarowaną, lecz kiedy lokaj nalewał jej wina,
skinęłagłową.
- Oczywiście. Na pewno zdążymy jeszcze zrobić sprawunki przed
rozpoczęciemsezonu.Zobaczymysięprzyherbacie.
Sierociniec dzieliło od Londynu ledwie parę kilometrów, ale stojący
samotniezakładwydawałsięodległyiwrogi.Niebyłowokółniegogrządekani
nawet dających cień drzew. Główny budynek, wysoki i mroczny, wyglądał
ponuro.Szybypokrywałbrud,pościanachwiłsięrzadkibluszcz.Matthew,choć
bronił się przed myślą, że Clarissa mogłaby dorastać w braku poczucia
bezpieczeństwa i w nieżyczliwym otoczeniu, nie umiał sobie wyobrazić tego
domu pełnego roześmianych dzieci. Czyżby jego najgorsze obawy miały się
ziścić?
Poczułsięfatalnie,całkiemjakpodAbuKir,kiedycałyhoryzontzasłoniły
francuskie okręty z barwnymi flagami łopoczącymi na strzelistych masztach.
Obydwieflotyzbliżyłysiędosiebie,apotemplunęłyogniem,dymemigradem
pocisków.Matthewtaksamojakwtedynabrałtchu,szykującsiędowalki.
Uniósłkołatkęimocnouderzyłniąwdrzwi.Otworzyłamudziewczynkaw
wypłowiałym,szaroniebieskimfartuszku,zbrązowymiwłosamiściągniętymiw
ciasny kok i smugą brudu na policzku. Na jego widok otworzyła buzię tak
szeroko,żejejwargiułożyłysięwkształtlitery„o”.
Matthew poczuł, że jego wymuszony uśmiech zaczyna się przeradzać w
grymas. Serce mu się ścisnęło. Kiedy ostatni raz widział Clarissę, była mniej
więcejwtymsamymwieku.
-Chciałbymmówićzprzełożoną.Dziewczynkazerknęłananiegonieufnie.
-Paniniechceżadnychgości-odezwałasięgłosikiemrówniewątłym,jak
onasama.
-Zemnąporozmawia-odparłstanowczo.Dzieckoprzygryzłowargę,jakby
namyślałosię,comapowiedzieć.Zaniąukazałasięwsienijakaśkobieta.
-Wynośsiępan.PannaCraigmorenieprzyjmujedziśnikogo-powiedziała
ostro.
Matthew zmierzył ją spojrzeniem, przed którym, o czym dobrze wiedział,
cofnąłby się o krok każdy chorąży. Kobieta zawahała się, jej arogancja gdzieś
znikła.
- Ze mną porozmawia - powtórzył Matthew. I nim zdołała go zatrzymać,
przestąpiłbrudnypróg.
Po obiedzie Louisa pożegnała Gemmę i Lucasa. Narzeczony oznajmił z
naciskiem,żechcezajrzećdoswojegoklubu.
Louisa dobrze wiedziała, że Lucas należy tylko do jednego klubu i że
wprowadził go tam stary przyjaciel ojca, ale ukryła uśmiech. Panna Pomshack
skwapliwie zgodziła się towarzyszyć swojej podopiecznej w wyprawie do
sklepów.Lucaswprawdzieuważał,żepowinnyodpocząćpopodróży,aleBond
Street była tuż-tuż, a Louisie zanadto się spieszyło do nowych strojów, żeby
odkładaćnapóźniejtęwycieczkę.Mogłaposłaćlokajapodorożkę,alepogoda
poprawiła się i Londyn wyglądał świeżo i zachęcająco. Louisa była pewna że
wszystko wokół błyszczało, nie tyle z powodu niedawnego deszczu, ile jej
własnego dobrego humoru. Skakałaby z radości po bruku, gdyby nie
świadomość,żetonieprzystoimłodejdamie.Musiałojejwięcwystarczyć,żez
dyskretnymuśmiechemwskazujenajciekawszerzeczypanniePomshack.
- Ach, owszem, owszem - przytakiwała jej towarzyszka. Miała jednak
spuszczonywzrokizajętabyłastarannymomijaniemkałuż.Louisapożałowała,
żeniemaprzyniejGemmy.Alewkońcutonicdziwnego,żechciałanapisaćdo
brata.Możejutropójdąrazemnazakupy.
Pierwszy sklep, do którego zajrzała, należał do znanej modystki. Wiele
kobietprzymierzałotupowiewneczepeczkialbobogatozdobionekapelusze.Z
bokuprzyglądałsiętemujakiśznudzonymężczyzna.Louisaweszładośrodkai
przyjrzała się wystawionym nakryciom głowy. Wzrok jej padł na wyjątkowo
atrakcyjnykapelusikozdobionypurpurowymipiórami.Podeszłabliżej,żebygo
obejrzeć,iomałoniezderzyłasięzinnąklientką,starsząjużpanią,którejrysy
wydałysięjejznajome.Osłupiała.OBoże,przecieżtoladyJersey,osobabardzo
wpływowa, jedna z patronek Almacka. Louisa uraziła ją niechcący zeszłego
roku.Czypodstarzaładamajeszczejąpamięta?
Jeśli tak, to Louisa nigdy nie wejdzie na salony Almacka: tam obowiązuje
rekomendacja! Owo „targowisko małżeńskie”, gdzie Louisa ogromnie chciała
się dostać, zarezerwowane było dla najbardziej ekskluzywnych kręgów
towarzystwa. Teraz mogła tylko udawać, że nie poznaje lady Jersey, albo
zaryzykować konfrontację z groźną, lecz wpływową matroną już pierwszego
dnia pobytu w Londynie. Nigdy nie była tchórzem, odchrząknęła zatem i
spytała:
-Przepraszam,ladyJersey,czymoże...
- Chciałabym obejrzeć ten ciemnożółty kapelusz. - Starsza dama ledwie
raczyła na nią spojrzeć. - I proszę mi jeszcze raz pokazać tamten z różowymi
wstążkami.
Cotakiego?Wzięłajązasprzedawczynię?WLouisiezawrzałakrew.
-Niejestemzobsługi!
Damazniezadowoleniemzmierzyłająwzrokiem.
Dziewczynie serce podeszło do gardła, a reszta zdania utknęła jej w krtani.
Przecież to się nie może zdarzyć po raz drugi! Jeśli znów ją obrazi, nigdy nie
dostaniesiędoAlmacka!
Aniołem stróżem, który uchronił Louisę przed taką ewentualnością, okazał
siędżentelmen,którywcześniejdyskretnieukrywałziewanie.
- Ach, to nie jest panna sklepowa, lady Jersey. Ona wróci za chwilę. Pani
chyba chciała... - Tu urwał i spojrzał na Louisę wręcz zuchwale. W jego
orzechowychoczachbłysnęłaiskierkacynicznegohumoru.
- Ach, ja... właśnie chciałam powiedzieć, że w tym nakryciu głowy będzie
panibardzodotwarzy...kolorpasujedopanioczu...-zdołaławyjąkaćLouisa.-
Przepraszam,żesięwtrącam...
- Naprawdę tak pani uważa? - Lady Jersey znów spojrzała na trzymany w
ręcekapeluszi,kuwielkiejuldzeLouisy,niezwróciłananiąwiększejuwagi.-
PorucznikuMcGregor,czypanteżjestzdania,żeonpasujedomoichoczu?
- Nie - odparł mężczyzna. Louisa zadrżała. Dlaczego nie przytaknął?
Pozwoliłoby to jej ostrożnie zrejterować, nim znów powie coś, czego będzie
żałować. Nie powinna była w ogóle odzywać się do lady Jersey, skoro nie
przedstawiła się jej przedtem jak należy. Już nieraz narobiła sobie kłopotów,
działającbezzastanowienia!
Mężczyznajednakzakończyłgładko:
- Żaden z tych wymyślnych kapeluszy nie potrafi dodać urody pani
wspaniałymrysom.
LadyJerseyzaśmiałasię-niecopiskliwie-iuderzyłagolekkowachlarzem.
-Och,jestpanniepoprawnympochlebcą!
- Oczywiście. W przeciwnym razie musiałbym zawierać same nieciekawe
znajomości-odparłbezcieniaskruchy.
-Proszę,proszę,milady!-Modystkanadbiegławpośpiechuzcałymstosem
pudeł i lady Jersey odwróciła się, żeby obejrzeć kapelusze, które w nich
przyniosła.
Louisa odetchnęła z ulgą i zerknęła na nieznajomego. Niczym lokaj
towarzyszył damie o wiele starszej od niego. Ubrany był jak dżentelmen, miał
zuchwałą,przystojnątwarz,ciemnobrązowewłosy,cyniczneorzechoweoczyi-
mimo średniego wzrostu - coś wojskowego w postawie. Jego uśmiech
uświadomił Louisie, że powinna była staranniej zadbać o wygląd przed
wyjściem. Ten mężczyzna umiał ocenić kobietę. Nieoczekiwanie zapragnęła,
żebyjązapamiętał.
Choć nie wyglądał na kogoś zamożnego czy utytułowanego, lady Jersey
nazywała go porucznikiem. Może był jednym z licznych oficerów, którzy po
latach wojen z Napoleonem żyli teraz ze skromnej pensji? Mężczyzna, jakby
czując na sobie jej spojrzenie, odwrócił się, a w jego wzroku dostrzegła
rozbawienie.
-Mogłabypanibyćwcaledobrąsprzedawczynią...-powiedziałtakcicho,że
tylkoonamogłagosłyszeć.Miałlekkiszkockiakcentiładny,głębokigłos.
Louisa już otwierała usta, żeby mu się należycie odciąć, ale zrezygnowała.
Wolałanieryzykować.
- Tylko że nawet ktoś tak uroczy nie zdoła mnie namówić do kupna
czegokolwiek.
Louisa poczuła, że rumieni się z satysfakcji. Nie wiedziała, czy ma się
roześmiać, czy obrazić. Mężczyzna najwyraźniej czekał na odpowiedź. Nim
jednakzdołałaznaleźćstosownąreplikęnatakśmiałązaczepkę,przerwanoim.
-PorucznikuMcGregor,proszętuprzyjść!-LadyJerseysięzniecierpliwiła.
Ruszył więc oglądać kolejne nakrycia głowy. Jego uwagi skłoniły do
śmiechuzarównodostojnątowarzyszkę,jakpannęsklepową.
- Nie, ten jest stanowczo nieodpowiedni, wygląda niczym wiejskie
podwórko - powiedział na widok kapelusza z wielkim rondem ozdobionym
czymś,coprzypominałostadkożółtychkurczątek.
Nazwał ją uroczą! Choć Louisę nieraz już obdarzano komplementami, ten
wydał się jej szczery, a szkocki akcent zapadł jej w pamięć. Powinna też
pamiętać, że taki kawaler zapewne potrafi prawić miłe słówka każdej damie...
Był bez wątpienia światowcem, i to bardzo przystojnym. Żałowała, że tak
szybko odszedł, choć wciąż jeszcze rumieniła się na wspomnienie spojrzeń,
którymizdawałsięprzenikaćjąnawskroś.
Przywołałasiędoporządku.Wkońcubyłazaręczona,pocóżwięcmiałaby
sięinteresowaćbyłymoficerem,zapewnebezgroszaprzyduszy?Tylkodlatego,
że ma wesołe oczy i ciepły uśmiech? Co by na to powiedział Lucas? Obiecała
sobiewduchu,żenarzeczonyniedowiesięoniczym.
GdybyjednakmiałajakichśznajomychwLondynie,dużołatwiejbyłobysię
jej obracać w dobrym towarzystwie. A ten człowiek najwyraźniej owinął sobie
lady Jersey wokół palca. Mógłby pomóc Louisie dostać się do Almacka. Dała
panniePomshackznak,żechcejużwyjśćzesklepu.Icałyczaswmawiałasobie,
żepragniepoznaćporucznikajedyniewcelunawiązaniakorzystnychkoneksji.
Amożepoprostuchciałajeszczerazujrzećcynicznybłyskwjegooczach?
Colin McGregor udawał, że patrzy na okropny kapelusz z purpurowymi
piórami,iuprzejmiepomrukiwałwodpowiedzinapytanialadyJersey.Wistocie
kątem oka śledził ładną blondynkę, wychodzącą ze sklepu. Apetyczny kąsek,
choć umknęła niczym górski zając w ucieczce przed buszującym po
wrzosowiskulisem.
Kimbyła?Możemężatką,możenarzeczoną?Chybajestzamożna,bonosiła
dobrze skrojoną, kosztowną suknię. Cena idiotycznego kapelusza, któremu się
przyglądał,starczyłabynatygodniowekomornezanędznąnorę,wktórejsypiał.
Chętniebypocałowałtedelikatne,nadąsaneusta.Przegnałpospieszniepodobne
myśli.NiewolnomuurazićladyJersey.Stłumiłwestchnienieiskupiłuwagęna
kolejnymkapeluszuprzyniesionymprzezsprzedawczynię.Zdobiłygosztuczne
jagody ufarbowane na zdumiewający, brązowofioletowy kolor. Pokręcił
przeczącogłową.
- Ludzie goniliby za panią po ulicy, żeby je oberwać! Obydwie kobiety
zachichotały.
Colin zaś po raz nie wiadomo który zadał sobie w duchu pytanie, jak, u
licha,mógłsięznaleźćwtakżałosnympołożeniu?
4
Gemma zanurzyła gęsie pióro w kałamarzu i złożyła staranny podpis pod
listem.Mimożenieznałaswegopochodzenia-amożeztegowłaśniepowodu-
powinna zrobić wszystko, żeby zaprezentować się jako osoba wyedukowana i
godna szacunku. Nawet jej charakter pisma musi być odpowiedni, tak by brat
rozpoznałwniejdamę,zanimjeszczedoczytalistdokońca.
Napisaniegozabrałojejmnóstwoczasu.Zaczynałalistkilkanaścierazy,nim
w końcu uznała go za dobry. Spojrzała na zmięte karty kosztownego papieru z
poczuciemwiny.Nocóż,starałasię,żebytychkilkasłówwypadłojaknajlepiej.
Z westchnieniem złożyła starannie kartkę, sięgnęła po srebrny pojemniczek z
rozpuszczonym woskiem i zapieczętowała list. Nie miała żadnego sygnetu i
wosk utworzył na papierze niezgrabną bryłkę. Kiedy zastygł, wstała od
biureczka w salonie, wrzuciła zmiętoszone papiery do kominka i poszła po
lokaja.
Na szczęście Louisa opowiedziała jej wcześniej, że w zeszłym roku
odwiedziłalordaGabriela,ipodałajegoadres.Gemmamogławięcpowiedzieć
lokajowi,dokądmazanieśćlist.Smelterswziąłgozukłonem.
-Jegolordowskamośćznapanienkę?-zdziwiłsię.
Damy nie pisują do nieznanych dżentelmenów, Gemma nie mogła zatem
zaprzeczyć,aleteżniemiałaochoty,bysłużbaoniejplotkowała.
- Owszem - odparła zwięźle, wręczając mu monetę wysupłaną ze swych
skromnych oszczędności. Nie okazał zdziwienia, a więc suma była, jak widać,
wystarczającaisłużącyniezlekceważypolecenia.
-Zarazgozaniosę,panienko.
Gemma wróciła do swojej sypialni. Zastała tam Lily przy rozpakowywaniu
sakwojażu.
- Ależ się te suknie pogniotły. Służąca panienki kiepsko sobie z nimi
poradziła.
Gemma, która spakowała swoje rzeczy sama, zdobyła się na wymuszony
uśmiech.
-Bezwątpienia.
-Podróżzawszeszkodzistrojom-dodałaLily,jakbywobawie,żepozwoliła
sobie na zbyt wiele. - Ale proszę się nie martwić, zaraz je wyprasuję. Którą
panienkawłożydoobiadu?
Gemma lękała się, czy brat nie uzna jej skromnych sukien za
nieodpowiednie.Niemiałastrojów,wktórychmogłabybywaćwtowarzystwie,
anifunduszy,abyjekupić.Niemogłateżprosićbrataopieniądzeprzypierwszej
wizycie!Gabrielpomyślałby,żejedyne,czegochciała,tojewyłudzić.Oblałasię
pąsemnasamąmyślotym.Przecieżoszczędzałaprzezcałeżycie.Niechodziło
jejopieniądze,aleoprawdziwąrodzinę.Tojąpragnęłaodnaleźć.
Seledynowa suknia z muślinu była najnowszym i najbardziej twarzowym
nabytkiem.Gemmachciałajązachowaćnaspotkaniezbratem,aniewiedziała,
czynastąpitowkrótce,czymożedopierozatydzień.
- Chyba włożę tę muślinową we wzór z żonkili. - Wskazała na drugi z
najlepszychstrojów.
- Dobrze, panienko. - Lily odeszła z naręczem strojów. Gemma miała
nadzieję, że Louisa nie weźmie jej za złe tego, że wyręcza się jej pokojówką.
Czy gościowi wypada zrobić coś takiego? Nie miała żadnego doświadczenia.
Razjeszczezatęskniłazanormalnymdzieciństwem,liczną,kochającąrodzinąi
matką, która nauczyłaby ją dobrych manier. Nie było jednak czasu na smutne
rozmyślania.Wkońcuzostałatuzaproszona,anękającejąpytaniadoczekająsię
wkrótceodpowiedzi.Jużsamamyśloliściematkipoprawiłajejnastrój.
ChciałaodwdzięczyćsięLouisiezagościnę.Mogłabynaprzykładzejśćdo
kuchni i pomóc kucharce... Szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Czuła, że
wywołałoby to konsternację wśród służby. Damy z towarzystwa nie pomagają
przyobiedzie.
Udałasięwięcdosalonuistanęłaprzedoszklonąbiblioteczkązeskromnym
wyborem książek. Był tam zbiór kazań i łacińskie poezje - co stanowczo zbyt
mocnoprzypomniałojejszkołę-oraztomwierszyAlexandre’aPope’a.Wybrała
tenostatniiusiadła,próbujączatopićsięwlekturze,leczkażdyturkotpojazdu
lub gwar rozmów spacerujących po ulicy ludzi kazał jej unosić głowę znad
stronic. Kiedy lokaj wrócił, natychmiast zatrzasnęła książkę. Serce biło je
gwałtownie.
-Czyudałosiędoręczyćlist?-spytała,silącsięnaspokojnyton.
- Tak, panienko, ale służący powiedział, że lorda teraz nie ma i nie wie
dokładnie,kiedywrócidoLondynu.
-Ach,tak.No,trudno.-Sercepodeszłojejdogardła.
- Zostawiłem list lokajowi. Obiecał, że odda go lordowi zaraz po jego
powrocie.
- Dziękuję. - Gemmie udało się zachować spokój, póki sługa nie odszedł.
Potemzakryłazaczerwienionątwarzrękami.Powstrzymałajednakchęćpłaczu.
Przecież kilka dni więcej nie zrobi jej różnicy, skoro czekała na ten moment
przeszłodwadzieścialat!
Mimotoczuła,żejestinaczej.Zerwałasięizaczęłakrążyćpopokoju.Póki
brat nie powróci do Londynu, nic nie można zrobić. Nie, właśnie że można!
Przypomniałasobieolondyńskimprawniku.Napisałajużwprawdziedoniego.
Miała wtedy szesnaście lat i błagała o jakiekolwiek informacje o jej rodzime.
Prawnikodpowiedziałjejwoficjalnym,oschłymliście,żeniemożespełnićtej
prośby.Niewiedziałoniczymczyteżraczejzabronionomumówić?
Tym razem zobaczy się z nim osobiście. A kiedy staną twarzą w twarz,
będzie przecież musiał coś powiedzieć! Znała adres jego biura. Pobiegła na
piętroposzal.Naszczęściewciążmiałanasobieszarystrójpodróżny.
- W czym mogę pomóc, panienko? - Smelters spoglądał na nią z wielkim
zaciekawieniem.
- Wychodzę zobaczyć się z moim radcą prawnym - odparła najspokojniej,
jakmogła.-PracujewLincoln’sInn.
-Aowszem,prawnicymająbiurazakościołemśw.Pawła-objaśniłzminą
znawcy. - Ale, jeśli wolno mi powiedzieć, to nie jest miejsce, gdzie by damy
samechadzały,panienko.
-Muszęsięznimniezwłoczniezobaczyć.
-Możepoślepaniprzezkogoślistipoprosi,żebytuprzyszedł?Ajeżelipan
Peeveyodmówi?Alboprzyślekolejnyobojętnylist?
-Nie,muszęsięznimsamazobaczyć,itozaraz.
-Wtakimraziezawołamydorożkę.Lilyzpanienkąpojedzie-skapitulował
lokaj.
-Ochnie,jestbardzozajęta-zaczęła,leczpotemugryzłasięwjęzyk.Damy
nie chadzają po Londynie same, o tym już wiedziała. - Dobrze, ale nie chcę
dorożki.Wolałabymsięprzejść.
-Todaleko,panienko.
-Przywykłamdochodzenianapiechotę.-Gemmabałasię,żeniestarczyjej
pieniędzy.
- Jak panienka sobie życzy. - Lokaj sprowadził pokojówkę i objaśnił drogę
doLincoln’sInn.Gemmawysłuchałagouważnie.
- Przykro mi, Lily, że odrywam cię od obowiązków - powiedziała
pokojówce,kiedywyszły.
- Och, ładna dziś pogoda, miło będzie trochę się przejść. Jestem ze wsi i
niestrasznemiparękilometrów,jakniektórymtutaj.
Tak więc Gemma ruszyła na swoją przechadzkę. Ulice zatłoczone były
ludźmi ze wszystkich warstw społecznych, od sprzedawczyni placków i
handlarza starą odzieżą, do arystokratów w modnych odkrytych powozach.
Wszystko okazało się takie niezwykłe. I choć nie chciała gapić się dookoła
niczym prowincjonalna gąska, oszołomił ją tutejszy hałas i pośpiech. Nic
dziwnego,żeLouisietakpilnobyłodoLondynu!
Poczuła, że i jej udziela się coś z energii ulicznych sprzedawców, turkotu
powozówitętentukoni.UliceYorku,miasta,którekilkarazywidziałapodczas
szkolnychwycieczek,niemogłysięrównaćzlondyńskimi.Wkrótcedotarłydo
rzędu sklepów ze strojami i kapeluszami, wystawionymi w witrynach. Gemma
przystanęła,żebylepiejprzyjrzećsięimponującejwizytowejsuknizjedwabiuw
kolorzeindygo,ozdobionejmnóstwembrukselskichkoronek.
-Ostrożnie,panienko!-ostrzegłająLily.
Gemmaomałoconiepotrąciłamłodegoposłańcazcałymstosempaczek.
-Przepraszam-stęknąłchłopiecipospieszyłwswojąstronę.
-Dziękuję,Lily.-Gemmazdołaławreszcieoderwaćwzrokodwspaniałego,
alenieosiągalnegodlaniejstrojuzaszybą.Ruszyłydalej.
Zbliżały się do siedzib prawniczych. Gemma, wytrącona z równowagi
zaciekawionymi spojrzeniami przechodniów, wśród których przeważali teraz
mężczyźni,zgubiładrogę.Nieodważyłasięspytaćoniążadnegoztychludzi-
spoglądali na nią w bardzo nieprzyjemny sposób. Poleciła więc Lily znaleźć
dorożkę.
Resztędrogiprzebyływpojeździe.Gdydotarłynamiejsce,Gemmazdołała
ześlizgnąć się jakoś z wysokich stopni dorożki. Przeszła przez sklepiony pasaż
między starymi, mrocznymi budynkami. Musiała zaczerpnąć tchu, nim spytała
gapiącegosięnaniąmłodzieńca,wktóredrzwimawejść.Wkońcuwkroczyła
dobiurapanaPeeveya.Lilypospieszyłazanią.
Urzędnikwkołnierzykuniemaltakwysokimjakstolik,przyktórymsiedział,
spojrzałnaniązaskoczony.
-CzyzastałampanaPeeveya?-Starałasię,żebygłosjejniedrżał,aleserce
waliłojakmłotem.Niemogłasięjużjednakwycofać.Jeżeliprawnikniebędzie
chciał jej widzieć, wedrze się do niego siłą! Cherlawy asystent nie zdoła jej w
tym przeszkodzić! Okazało się to jednak zbędne. Urzędnik odwrócił się i
wskazałjejdrzwidoprywatnegobiurapracodawcy.
-Poczekajtunamnie,Lily-szepnęłaizbierającsięnaodwagę,weszłado
środka.
Pan Peevey na jej widok wstał zza wielkiego biurka, witając ją krótkim
ukłonem.Zawszewyobrażałagosobiejakomasywnego,władczegomężczyznę,
a tymczasem okazał się równie niskim i chuderlawym człowieczkiem, co jego
kancelista,wdodatkumocnojużposuniętymwlatach.Krawatmiałzawiązanyz
tąsamąpedantycznąprecyzją,jakacechowałajegolisty,asurdutnieskazitelnie
czysty.Gemmawodpowiedzinajegokrytycznespojrzenieuniosłaenergicznie
podbródek,usiłujączachowaćresztkigodności.
-Nareszciemogępanazobaczyć.
- Hm, to dla mnie raczej niespodzianka. - Pan Peevey nie wyglądał na
zachwyconego.-Niewiedziałem,żeopuściłapaniYork.
- Jestem w Londynie od niedawna i... - Gemma urwała, nie wiedząc, co
mówićdalej.PanPeeveypierwszyprzerwałkłopotliwemilczenie.
-Czymmogępanisłużyć?-spytałwymijająco.
-List,którypanminiedawnoprzesłał...
-Nieznamjegotreści-przerwałjej.-Zresztąnapisałemotym.
- Chodzi mi o coś innego. List od matki ucieszył mnie bardzo i gdy tylko
mójbratwrócidoLondynu,udamsiędoniego,takjakmiradziła.
Prawnik był wyraźnie zaskoczony. Gemma zamarła. Czy naprawdę nie wie
niczegoojejprawdziwejrodzinie?Ciągnęłajednakdalej:
-Skąddostawałampieniądze?
Tymrazemoczyprawnikasięzwęziły.
-Poruszaliśmyjużtentematwnaszejkorespondencji...
- Ale zbyt ogólnikowo. - Tym razem ona mu przerwała. Gniew dodał jej
odwagi.Niepozwolisięzbyćbyleczym,jakmałedziecko.
Cienkiewargiprawnikazacisnęłysięjeszczemocniej.
- Nie jestem upoważniony do wyjawienia źródła pani pensji. Zdumiewa
mniezresztątopytanie.Należałobyraczejbyćwdzięcznym,żektośdbaopanią
inieponiechałtejtroski,jaknierazbywawtakichprzypadkach.
-Awięcpieniądzeprzysyłamiktośzkrewnych?Czyteżrobitomożemoja
matka?
Prawnikwyglądałnazaniepokojonego.Niewiedział,coodpowiedzieć.
-Tegoniemówiłem.
A jednak się myliła. Prawnik był tylko zaskoczony wzmianką o matce.
Gemmaprzygryzławargę.
-Awięcpomagamiojciec?Peeveyunikałjejwzroku.
-Tegoteżniepowiedziałem-powtórzył,przerzucającpapierynabiurku.
- Istotnie. - Gemmie waliło serce. Domyślała się, że w słowach prawnika
może kryć się jakaś podpowiedz, nawet jeśli ten zasuszony, mały człowieczek
niezamierzałwyjawićnazwiskajejdobroczyńcy.
- A co pan rozumie przez słowa „w takich przypadkach”? Sądzi pan, że
jestemdzieckiemznieprawegołoża?
- Panno Smith, to nie jest temat odpowiedni dla damy - Pan Peevey był
wyraźniedotknięty.
-Mojarodzinazawszebędziedlamnieodpowiednimtematem.Czywiepan
z całą pewnością, że... jestem dzieckiem... pozamałżeńskim? - Usiłowała
spojrzećmuwoczy.Peeveylekkosięzaczerwienił.
-Nigdyniepytammoichklientówosprawyosobiste.Ale...
-Alesądzipan,żetylkoztegopowodurodzicemogąopuścićswojedziecko
-dokończyłazaniego.Niemiałazresztąpretensjidoprawnika.Samanieumiała
wyobrazićsobieinnejprzyczyny,dlaktórejjąporzucono,choćrozmyślałanad
niącałymilatami.
- Jako prawnik muszę być wierny pewnym regułom. Gdy daję słowo, nie
mogę go już cofnąć. Skoro otrzymałem informację poufnie, nie wolno mi
zawieść czyjegoś zaufania. Nie tylko zrujnowałbym wtedy swoją reputację
zawodową,aleteżsplamiłbymwłasnyhonor.
Gemma, choć chętnie potrząsnęłaby nim porządnie, żeby tylko coś jej
wyjawił, poczuła mimo wszystko podziw dla tej determinacji. Peevey spojrzał
jejwreszciewoczy.Spróbowałaporazostatni.
-Czypannierozumie,iletodlamnieznaczy?
Mina prawnika nieco złagodniała. Mimo to Gemma wiedziała, że pan
Peeveyniezmienizdania.
-Paniuczuciasączymśnaturalnym,aleobawiamsię,żeniebędętumógłw
niczympomóc.
Gemmarozpaczliwiewalczyłazchęciąpłaczu.Niechciałaokazaćsłabości
wobectegooschłegoczłowieczka.Peeveywestchnąłledwodosłyszalnie.
- Musi pani wystarczyć, że pewien... hm... nieznany opiekun nie poniecha
finansowego wsparcia, a tym samym, jak można się domyślać, i życzliwości.
Gdyszukałemszkołyzinternatem,kiedyopuściłapanisierociniec,aproszęmi
wierzyć, niełatwo mi przyszło znaleźć dobrą szkołę skłonną przyjąć tak małe
dziecko, odniosłem wrażenie, że tym razem bezwarunkowo musimy zapewnić
paniżyciewwygodnymiżyczliwymotoczeniu.
-Wiedziałpan,żebyłamwsierocińcu?-Spojrzałananiegozdumiona.Zaraz
jednak się zreflektowała. Oczywiście, musiał o tym wiedzieć. Ktoś ją przecież
wysłał do szkoły. Ona sama ledwie pamiętała tamte wydarzenia. To był
prawdziwy szok, kiedy wybawiono ją z tego strasznego miejsca i zabrano w
męczącąpodróżdoYorku.Niewiedziaławtedy,czytonowemiejscenieokaże
sięrównieokropnejakto,któreopuściła.
-Jaksięnazywałotamtomiejsce?Spojrzałnaniązaskoczony.
-Niepamiętapani?
-Miałamwtedyledwiesześćlatichoćniektórerzeczyzapamiętamdokońca
życia, obawiam się, że te najgorsze, potrafię sobie przypomnieć tylko duży,
obdrapanybudynek.-Wstrząsnął nią dreszcz. Nie, nigdy nie zapomni ani tych
ludzi,aniichtwarzy,alemutegoniepowie.
Widziała,żePeeveysięzastanawia.
-Mógłbymipanchociażoszczędzićwysiłkuodszukaniategodomu.
Pan Peevey po dłuższym namyśle wziął kartkę papieru i zanurzył pióro w
kałamarzu.
Zzapartymtchempatrzyła,jakskreśliłnaniejkilkasłów.Wysuszyłnotatkęi
podałjejnadbiurkiem.
-Proszę.Niemogęzdradzićnicwięcej.
Chwyciłakartkęskwapliwie,nimzdołałzmienićzdanie.
-Dziękuję.
Zmierzałajużkudrzwiom,gdysuchygłosprawnikakazałsięjejobejrzećza
siebie.
-Czyopuściłapaniszkołę?Gdziemamprzesłaćnastępnąkwartalnąpensję?
A więc nadal miała otrzymywać pieniądze? Nawet o tym nie pomyślała.
Wprawdzie za trzy miesiące na pewno odnajdzie i matkę, i dom, ale
świadomość, że może liczyć na niewielkie choćby wsparcie, była czymś
krzepiącym.
- Mieszkam na razie u przyjaciółki, godnej szacunku damy. Nim kwartał
upłynie,dampanuznać.-Zrękąnaklamcezatrzymałasięiobejrzałaponownie.
- Dziękuję panu za troskę przy wyborze szkoły. Było mi tam naprawdę
dobrze.
Odwróciła się, żeby ukryć, że dusi ją w gardle. Cicho zamknęła za sobą
drzwi. Lily czekała na nią, a kancelista spojrzał na kobiety badawczo zza
wysokiegostolika.
Gemma skinęła na służącą. Obydwie chciały jak najprędzej wydostać się z
zapuszczonej dzielnicy. Tym razem Gemma nie zgubiła drogi i była szczerze
rada,żemożepowrócićdozachodnichdzielnicpieszo.Spojrzałanakartkę,nim
schowałająwtorebce.Musisięczymśzająć,czekającnapowrótbrata.Inaczej
ogarnie ją szaleństwo. Postanowiła odwiedzić sierociniec - położony niedaleko
Londynu - mimo że sama myśl o tym przejmowała ją dreszczem. Co tam
odnajdzie?
Gdy dotarły do domu, okazało się, że Louisa już wróciła i zdążyła się
przebrać. Gemma włożyła suknię odprasowaną przez Lily. Nawet panna
Pomshack zmieniła codzienny strój na skromną sukienkę z szarego jedwabiu.
Podczas obiadu Louisa z entuzjazmem opisywała zamówione przez siebie
kreacje. Gemma usiłowała słuchać zachwytów nad cudami londyńskiej mody,
ale jej myśli krążyły wokół wyprawy do sierocińca. Wolała nie wspominać o
swym podwójnym rozczarowaniu. Nawykła zresztą do tego, żeby nie zwierzać
sięnikomuzkłopotów.
- A ostatnia, z białym obszyciem, ma ładny kolor żonkili - zakończyła
Louisa.-Trochęjakwzórnatwojejsukni,alewciemniejszymodcieniu.
-Zpewnościąbędzieświetniepasowaćdotwoichjasnychwłosów-odparła
Gemma,skubiącbezapetytukawałekciasta.
-Mamnadzieję.Ach,widziałamteżkilkaciemnobłękitnychsukni,całkiem
jak twoje oczy. Jeśli zdecydujesz się zamówić nową, byłby to
najodpowiedniejszykolor...
Gemma potrząsnęła gwałtownie głową, w sposób zupełnie nieodpowiedni
dladamy.
-Nie!Nie!
-Dlaczegosięsprzeciwiasz?Przecieżnawetichniewidziałaś.- Louisa nie
kryłazdziwienia.
- Ja... ja nie wkładam niczego w tym kolorze. - Gemma usiłowała się
opanować.-To...długahistoria.Nielubiębłękituijuż.
- No cóż, sama zadecydujesz - zgodziła się Louisa, choć zdumiał ją
gwałtownytonGemmy.Przestałarozprawiaćosukniach.Wzamyśleniunabrała
łyżeczkę galaretki migdałowej. - A w jednym ze sklepów spotkałam pewnego
mężczyznę...
Gemma,zadowolona,żeniemusisiętłumaczyćzawersjidobłękitu,spytała:
-Naprawdę?Kogośważnego?
-Ochnie,totylkoporucznik,aleonumiepostępowaćz...-Louisaurwałai
pogrążyłasięwewłasnychmyślach.
Obiadskończyłsięwogólnymmilczeniu.Posiłkomwinternacie,coGemma
dobrze pamiętała, zawsze towarzyszyły rozmowy. Jakie to miłe, że tu jest
inaczej.ByłaszczerzewdzięcznaLouisie,któraztakimzaufaniemudzieliłajej
gościny. Może kiedyś zdoła się jej zrewanżować? Nowa przyjaciółka nie
pożałujewtedyswojejgościnności.
Po obiedzie przeszły do salonu, gdzie gawędziły do późna. Gemma uznała
wprawdzie pokój za miły, a łóżko za wygodne, ale długo nie mogła zmrużyć
oczu.
Niestety, spała dłużej, niż zamierzała. Kiedy się obudziła, słońce stało już
wysoko.Dopieropochwilizrozumiała,gdziesięznajduje.Przypomniałasobieo
planowanejpodróżyizerwałasięnanogi.Lilyweszładopokojuakuratnaczas,
żebypomócjejprzywkładaniusukni.
-Czytwojapanijużwstała?
- O tak, i zeszła na dół. Śniadanie podajemy w jadalni. Gdy Gemma tam
weszła,Louisaprzeglądałaporannąpocztę.
-Toodmojegonarzeczonego- wyjaśniła i zwróciła się do lokaja: - Proszę
powiedzieć kucharce, że Lucas przyjdzie dzisiaj na obiad. Chciałabym też
spytać, co z powozem? Lucas mówił, że lekko obluzowało się w nim przednie
koło. Trzeba wezwać stelmacha, nim znów do niego wsiądziemy. Czy znacie
jakiegośdobregorzemieślnika?
-Ajakże,panienko,proszętozostawićmnie.ZarazsięwezwieTitmusa.
Podczas tej rozmowy panna Pomshack spokojnie żuła kawałek jagnięciny.
Gemma zjadła jedynie grzankę. Louisa skończyła jajko, a potem oznajmiła, że
wyruszanakolejnyobchódsklepów.
Gdy Louisa wyszła z panną Pomshack, a Smelters poszedł po stelmacha,
Gemma zdołała wyślizgnąć się z domu niepostrzeżenie. Nie chciała, żeby tym
razem ktoś jej towarzyszył. Już i tak cały dom wiedział, że nie ma pieniędzy i
przywiozłazesobązamałoubrań.Niechciałateż,abyLilyzobaczyłaokropny
dom,wktórymGemmaspędziłaczęśćdzieciństwa.
Sama więc wzięła dorożkę i martwiąc się w duchu kosztami podróży do
wioski, leżącej ledwie kilka kilometrów za Londynem, próbowała zwalczyć
uciskwżołądkuorazbólgłowy.
Tym razem jazda trwała dłużej niż poprzednio, ale nękanej strachem
Gemmie wydała się krótka. Chwytała się kurczowo siedzenia, gdy dorożka
pędziła po wyboistej drodze, i spoglądała na niknące w oddali peryferie
Londynu.Mijalipolaipełnekrówpastwiska.NagleGemmazorientowałasię,że
dojeżdżają do celu. Przestała wspominać pobyt w sierocińcu. Była
zdenerwowana.Gdypojazdstanął,głębokozaczerpnęłatchuidopieropochwili
zniegowysiadła.Zapłaciłagburowatemuwoźnicyirozejrzałasięwokoło.
Dom był wielki i obdrapany. Kilka mizernych pędów bluszczu pięło się po
jegościanach.Część liścijużzrudziała, pnączewyglądałotak, jakbyniemiało
ochotyprzywrzećdomuru.Wcalemusięniedziwiła.Samabudowlawydałasię
jej mniej potężna i przytłaczająca niż wtedy, gdy jako pięcioletnie dziecko
znalazłasięnałascebezwzględnejprzełożonej.
Czy pani Craigmore nadal kieruje zakładem? Gemma opuściła go ponad
czternaścielattemu.Możedziśzarządzanimjakaśinnakobieta?Wtakimrazie
miałabymniejgroźnegoprzeciwnika.
Niebyławkońcudzieckieminiemusiałasiębać.
- Proszę poczekać, nie zajmie mi to dużo czasu - poleciła woźnicy, który
podejrzliwiepowiódłwzrokiempopustejdrodze.Szczerzepragnęławdrapaćsię
ponowniedobrudnegopowozuijaknajprędzejwrócićdodomuLouisy.Mogła
tujednakznaleźćodpowiedźnaniektóredręczącejąpytania,zmusiłasięwięc,
żeby pójść w stronę budynku. Wlokła się krok po kroku, aż wreszcie stanęła
przed drewnianymi drzwiami. Farba odpadała z nich całymi płatami. Uniosła
kołatkęichcącukryćbrakpewnościsiebie,zastukałaniąenergicznie.
Niebyłożadnegoodzewu.Czywewnątrznikogoniema?Niemożliwe.Nie
pozwoli,żebyjąignorowano!Niepotoodbyładługą,męczącąpodróż,niepoto
zniosłatylenerwów,żebyterazodejśćzkwitkiem.Zastukałaporazdrugi.
Wreszcie usłyszała jakiś szmer i drzwi uchyliły się ze zgrzytem zawiasów.
Zdziwiła się, bo nikogo za nimi nie zobaczyła. Dopiero gdy spojrzała w dół,
dostrzegłamałądziewczynkęwyglądającązzaciężkiegoskrzydła.
-Dzisiajsięgościnieprzyjmuje-wyrecytowałodziecko,jakbywyuczyłosię
tegozdanianapamięć.
- Chciałam... - Gemma musiała odkaszlnąć, żeby skończyć - widzieć się z
przełożoną. Mam ważną sprawę do panny Craigmore. Czy wciąż tu jeszcze
pracuje?
Dziewczynkawsadziłapalecdobuziikiwnęłagłową.
Gemma wstrzymała oddech na widok brudnych, zmierzwionych włosów
małej.Jużdawnoktośpowinienjeumyćiuczesać.Dziewczynkaubranabyław
wytartąsukienkęnieokreślonegokoloruiwypłowiały,szaroniebieskifartuszek-
jedno i drugie bardzo brudne. W sieni cuchnęło gotowaną kapustą i na wpół
zgniłymi ziemniakami. Razem z wodnistą owsianką musiała je jadać przez
ponadrokpobytuwsierocińcu.Przypomniałosięjej,jakstałaprzydługimstole,
podczas gdy dziewczynki chórem mówiły przed każdym posiłkiem:
„Dziękujemy, panno Craigmore!” Pamiętała też, jak z głodu bolał ją brzuch.
Szkoda,żeniemiałachoćbycukierkadlategodziecka.
- Lepiej niech panienka stąd pójdzie - szepnęła mała. - Nic tu nie ma dla
takiej ładnej damy. Nie trzeba panience służącej? Ja bym chciała u panienki
pracować.
Gemmaschyliłasię,żebypogładzićjąpogłowie.
- Kiedyś też tu mieszkałam - powiedziała półgłosem. - Gdy dorośniesz,
będzieszkimślepszymodpomywaczki,napewno.
Zdumione dziecko pokręciło przecząco głową. Gemma na dźwięk
głośniejszych kroków wyprostowała się szybko. Przerażona dziewczynka
spojrzałazasiebie.
- Kto przyszedł, Polly? - Na dźwięk nosowego głosu Gemmie zaschło w
ustach.Nie,toniebyłaprzełożona,leczjakaśinnakobieta,chuda,anietęgajak
tamta.-Jeślitorzeźnik,powiedzmu,żeby...-UrwałanawidokGemmy.-Czym
mogę pani służyć? - spytała uprzejmym tonem. Zlustrowała ją przy tym
podejrzliwymspojrzeniem.Skinęłanadziewczynkę.
-Jużidę,pannoBushnard.-Dzieckowbiegłonaschodyizniknęło.
Czy panna Bushnard pracowała tu już wtedy? Gemma nie była pewna.
Musiała zebrać wszystkie siły. Wciąż się bała, że tamta wrzaśnie: „Gemma
Smith!”iodeślejądoszorowaniagarów.
Nic jednak nie świadczyło o tym, by panna Bushnard znała Gemmę. Jej
twarzpozostałabezwyrazu.
-Szukapanisłużącej?
- Nie dzisiaj. Chodzi mi o kilka informacji. - Gemma starała się mówić
pewnymsiebietonem.-Chciałabymdowiedziećsiękilkurzeczyodziewczynce,
którątuoddanoszesnaścielattemu.
-Niestety,niemamydokumentówztegookresu.Gemmaspojrzałananiąz
niedowierzaniem.
-Przecieżsierociniecistniejeoddawna.
-Dwalatatemubyłtupożariwszystkiewcześniejszedokumentyspłonęły.
Niebędęmogłapanipomóc.
Gemmasięzawahała.Kobietapowiedziałatozbytgładko.Niewierzyłajej,
ale nie wiedziała też, w jaki sposób może udowodnić jej kłamstwo. Pożar?
Skądże!Wszystkowsieniwyglądałopostaremu.
- Wybaczy pani - stwierdziła panna Bushnard - ale kiedy z obowiązku
doglądamdzieci,niemamczasunapogawędki.
Gemma w samą porę zamilkła. O mało nie powiedziała, że obowiązki
personelu sierocińca polegały głównie na chłostaniu dzieci, które zasnęły ze
zmęczenia,myjącpodłogi.Nimzdobyłasięnadelikatniejsząodpowiedź,została
wypchniętazaprógidrzwizatrzasnęłysięzłomotem.
Żadnego pożaru tu nie było. Wierutne kłamstwo! Gemma obejrzała
dokładnie całą fasadę. Ani śladu osmalenia czy niedawnego remontu. W sieni
nieczuładymu.Pożar,teżcoś!Przełożonapoprostuniechcenikomupozwolić
nawglądwdokumenty.Dlaczego?Wczymmogłobyjejtozaszkodzić?
Zniechęcona wsiadła ponownie do dorożki. Woźnica cmoknął na konia i
ściągnął wodze, chcąc okrążyć budynek. Pojazd potoczył się naprzód. Gemma
czuła, że dławi ją w gardle. Przełożona musiała przecież coś o niej wiedzieć,
jeszczezanimjątuumieszczono.Ktośjątuwkońcuprzywiózł.Możetensam
prawnik, który ją później stąd zabrał? Czy matka była tu kiedykolwiek? Czy
nieznanyojciecodwiedzałjąlubprzynajmniejpłaciłzajejpobyt?Wtakimrazie
musiałbypozostaćjakiśzapiswrejestrach.Mogłosiętamznajdowaćnazwisko
Gemmy,adres.Coś,copozwoliłobyjejodszukaćkrewnych.
-Proszępoczekać!-zawołaładodorożkarza.Oddalilisięjużodsierocińca.
Drogazakępądrzewskręcaławbok.-Muszęwysiąść!
-Niewracapanidomiasta?
- To zajmie tylko kilka minut - zapewniła go, nie zwracając uwagi, że
zmarszczył brwi z niechęcią. - Ja... zapomniałam o czymś. Za chwilę będę z
powrotem.
Gemma istotnie tak sądziła, biegnąc wąską ścieżyną. Wiedziała, że robi
niemądrze. Lord Gabriel już za kilka dni przyjedzie do miasta i najpewniej
pomoże jej spotkać się z matką. Przecież sama tego chciała. List był całkiem
jednoznaczny.
Brat jednak nie wie, że Gemma czeka na jego przyjazd. A jeśli ta
nieobecność potrwa tydzień czy miesiąc? Może z jakiegoś powodu zmieni
zamiar i wbrew wiadomości w gazecie nie przybędzie na sezon? A może - to
najgorszaewentualność-odmówijejpomocy?
WtedyGemmapozostaniezniczym.Bezinformacjioprawdziwejrodzinie,
zupełnie samotna, tak jak to zresztą było zawsze. Nagle wydało się jej, że nie
potraficzekaćanigodzinydłużej.Tam,wtymponurymgmachukryjesięcenna
dlaniejwiadomość,wyczuwałatointuicyjnie.Całejejżyciezależyodtego,czy
jąpozna.
Nie da się łatwo zbyć, nie jest już zastraszonym dzieckiem. Przełożona nie
ma prawa trzymać w tajemnicy jej pochodzenia. Czyżby i ją zobowiązano do
zachowania sekretu, jak pana Peeveya? Gemma miała serdecznie dość tych
wszystkich pytań bez odpowiedzi. Musi spróbować jeszcze raz! Skoro nikt nie
chce jej pomóc, poradzi sobie sama. Aż za dobrze pamiętała rozkład budynku.
Nie darmo szorowała na klęczkach wszystkie dębowe posadzki pierwszych
dwóch pięter. Wiedziała, gdzie stoją regały pani Craigmore, pełne rejestrów i
notatników.MałejGemmynieciekawiłaichzawartość.Terazpragnęłająpoznać
nadewszystko.Napewnojesttamjejimię.Amożeinazwiskarodziców?
Nadzieja,żewreszciejepozna,dodałajejodwagi.Prześlizgnęłasięwcieniu
drzew na tyły budynku, gdzie kilka mizernych kur - równie apatycznych jak
dzieci wewnątrz - ospale dziobało skąpe ziarno. Rozejrzała się wokół. Nikogo
niebyło.
Usłyszałastłumionydźwiękdobiegającyzwnętrzadomuidrgnęłanerwowo.
Przypomniała sobie, że to dzwonek wzywający na obiad, główny posiłek.
Wiedziała,żeotejporzeicałypersonel,idziecigromadząsięwsuterenie,gdzie
zajadalnięsłużyładuża,bezbarwnasala.
Tobyłajejszansa!Podbiegłacichodotylnychdrzwiiszarpnęłazagałkę,nie
wiedząc,czystarczyjejsiły,żebywyłamaćzamek.
Ku jej zaskoczeniu przekręciła się z łatwością. Ktoś widocznie zaniedbał
swoje obowiązki. Za jej czasów drzwi zawsze pozostawały zamknięte, żeby
żadna z wychowanek nie mogła uciec. Nie była to jednak odpowiednia chwila
na rozpamiętywanie ponurych wspomnień. Gemma przemogła strach i zajrzała
domrocznejsieni,apotemprzestąpiłapróg.
Czyjaśsilnadłońzakryłajejusta.
5
Próbowała się wyrwać. Dłoń zdusiła jej okrzyk zaskoczenia. Czuła na
wargach szorstką skórę. Ramiona miała unieruchomione w czyimś żelaznym
uścisku. Nie mogła się uwolnić. Ogarnął ją strach. Przez chwilę myślała, że
zemdleje.
- Proszę nie krzyczeć - szepnął męski głos. Naraz poczuła woń
wykrochmalonej bielizny i męskiej skóry. Żaden złoczyńca nie mógł pachnieć
czystą bielizną, więc bała się już trochę mniej. Co się stało? Kto ją tak mocno
trzyma?
Wpółmrokuzdołaławreszcieprzyjrzećsięnapastnikowi.Tużprzyniejstał
wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o nieco rozwichrzonych włosach i
stalowoszarych oczach. Był dość przystojny, ale twarz miał wykrzywioną w
złowrogimgrymasie,anapoliczkach-smugisadzy.Trudnogobyłodostrzecw
mrocznejsienidziękiczarnemupłaszczowiiciemnemuszalowinaszyi.
- Czy pani uczy w sierocińcu? - szepnął, patrząc na jej szary, lecz dosyć
wytworny strój podróżny. Wysławiał się jak ktoś z towarzystwa, ale kim mógł
być,jeśliniezłodziejemlubwłamywaczem?
Pokręciłaprzeczącogłową.
- Zabiorę teraz rękę, ale jeśli pani krzyknie, ścisnę panią za gardło i nie
puszczę,dopókibędziepanioddychać.Proszęmiwierzyć,żepotrafiętozrobić.
Kiwnęła głową. Jego słowa sprawiły, że znów zamarła ze strachu. Odsunął
nieco dłoń, lecz nadal trzymał ją tuż przy jej ustach Usiłowała przełknąć ślinę,
zaschłojejwgardle.
-Kimpanijest?
-Ja...jachciałamwślizgnąćsiędokantoruprzełożonejiprzejrzećpapiery-
szepnęłazdławionymgłosem.
Uniósłpodejrzliwiebrwi.Chybajejnieuwierzył.
-Apoco?
- To zbyt zawiłe, żeby dało się szybko wytłumaczyć - odparła, starając się
mówićjaknajciszej.-Dzieciipersonelsąteraznaobiedzie,alewkrótcewrócą
na górę. Niech pan mi tylko pozwoli wejść do kantoru. Chyba nie chce pan
zrobićkrzywdyktóremuśzdzieci?
Wtedyzaczęłabykrzyczeć,mimożegroziłjejśmiercią.Nie,niepozwolina
to!Nieznajomysięzdziwił.
-BrońBoże!
Gdybybyłnikczemnikiem,gotowymskrzywdzićktórąśzsierot,przecieżby
takniemówił,podpowiedziałajejjakaśracjonalnacząstkaumysłu.Jegosłowa
brzmiałyszczerze.Uwierzyłamu.
-Niechpanimnietamzaprowadzi.Tylkobezkrzyku.Przytaknęłabezsłowa,
awtedymężczyznaostateczniezabrałrękę.
Dostrzegła wąską metalową rurkę pod jego ramieniem i domyśliła się, że
wyłamał nią zamek. Poczuła się nieswojo, ale nie umiała zrezygnować ze
swojego zamiaru. Przeszła na palcach korytarzem i wsunęła się do kantoru.
Mężczyzna cicho zamknął za nimi drzwi. Gemma z przestrachem uświadomiła
sobie, że dużo łatwiej przyszłoby mu zabić ją tutaj niż w korytarzu, gdzie
usłyszano by szamotaninę. Nie mogła jednak tracić cennego czasu na
rozważania.Dostałasiętam,gdziechciała.Skorzystazokazji.
Rozejrzałasiędokoła.Nabiurkuinastolikustałycynoweświeczniki,ana
gzymsie kominka mały zegar. Nędzny łup dla złodzieja. Mężczyzna wyciągnął
spod płaszcza torbę. Gemmę niewiele obchodził los bibelotów przełożonej.
Podeszła prosto do półki z rejestrami, stojącej tam, gdzie zawsze. Chwyciła
jeden z nich i otworzyła go na chybił trafił. Były to spisy wydatków na jajka i
ziemniaki.Listaciągnęłasiębezkońca,nietegoszukała.
-Czyjesttugdzieśspispensjonariuszek?-spytałmężczyzna,zaglądającjej
przezramię.Spojrzałananiegozezdumieniem.
- Właśnie on mnie interesuje - przyznała i szukała dalej. Nagle zdrętwiała,
słyszącdalekidźwiękdobiegającyzsutereny,apotemtupotnaschodach.
- Dzieci wypuszczono z jadalni - szepnęła. - Ktoś może tu wejść! Znów
uniósłbrwi,aleGemmiebyłowszystkojedno.Czasnaglił,aonamusiznaleźć...
Nagle, ku jej zaskoczeniu, mężczyzna - nie dbając o zegar i świeczniki -
porwałcałenaręczeobszarpanychzeszytówizgarnąłjedotorby,gdziewrzucił
również metalową rurkę. Zdecydowała się w mgnieniu oka i zaczęła mu
pomagać.Razemopróżnilipółkę.
Wtedynieznajomyodwróciłgłowę.Onausłyszałatosamo-odgłosciężkich
krokówwsieni-iniczymdzieckoskuliłasięzestrachu,żezostanieprzyłapana.
Niemalżeczułazadawanetrzcinkąrazynaswoichplecach.Zrobiłosięjejsłabo
zestrachu.Och,świętyBoże...
- Uciekajmy - szepnął jej do ucha. Kilkoma susami dopadł okna i
błyskawicznie je uniósł. Postawił torbę na podłodze i wyciągnął ku Gemmie
ręce, a ona pozwoliła mu się objąć wpół i unieść jak piórko. Potem obydwoje
wyskoczyliprzezokno.
-Szybko!-rozkazał.-Musimysięgdzieśukryć.
Chwyciła wyciągniętą ku niej rękę i razem rzucili się ku drzewom. Biegli,
jak się jej wydawało, bardzo długo. Skuliła ramiona, jakby w obawie, że
znieważona pani Craigmore wyjrzy z okna, domagając się z wrzaskiem
rejestrów. Ale słyszała tylko tupot własnych stóp i łomot serca. Wreszcie
znaleźli się w gęstwinie. Kiedy sierociniec zniknął im z oczu, przystanęli pod
wielkimdębem.Gemmabeztchuwsparłasięojegopień,wciążjeszczedrżącze
strachu.Spojrzałanaswegotowarzysza.Nadaltrzymałtorbęnaramieniu.
- Kim pan jest? - spytała w końcu. - Nie pozwolę panu zabrać rejestrów.
Muszęjedokładnieprzejrzeć.Apanuchybananichniezależy.
Spojrzał na nią bez słowa. Gemma usiłowała dojrzeć jego rysy w
zapadającym zmroku. Bez wątpienia grozi jej wielkie niebezpieczeństwo, stoi
przecież oko w oko z jakimś przestępcą. Ale nie mogła zrezygnować. Musi
poznać tajemnicę swego pochodzenia. Zapłaci za to każdą cenę. Jeśli lord
Gabriel jej nie odpisze, jeśli nie zechce się z nią spotkać, będzie to jej jedyna
nadzieja. Zbyt długo żyła w niepewności, żeby pozwolić sobie ukraść sprzed
nosarejestry.
Torba była ciężka. Szarpnęła za nią, ale mężczyzna nie zwolnił chwytu.
Żadne z nich nie chciało jej puścić. Gemma szarpnęła po raz drugi. Znów bez
skutku.Mężczyznaniezamierzałzrezygnowaćzezdobyczy.
-Terejestrysądlamniecenniejszeodklejnotów.Kryjąwsobieinformację,
zaktórąoddałbymżycie.
Melodramatyczne oświadczenie zabrzmiało śmiesznie, ale ton, jakim je
wypowiedział,sprawił,żeuwierzyłamubezzastrzeżeń.
- Dla mnie mają taką samą wartość i nie pozwolę panu z nimi zniknąć -
zaprotestowała gwałtownie, mimo że nie wiedziała, w jaki sposób mogłaby go
zatrzymać.
Poczuła,żemężczyznasztywnieje.Bałasię,żewyrwiejejtorbęiucieknie,
więcdodała,chcąctemuzapobiec:
-Pocopanuone?
- A po co pani? - parsknął. - Do czego potrzebne są damie dokumenty
jakiegośsierocińca?
-Mieszkałamtamkiedyś.Jegotwarzzłagodniała.
-Awięcniejesttamtakźle,jaksobiewyobrażałem?
-Dużogorzej!-palnęłamuprostownos.Niebyłjużtakizawzięty.
-Dlaczego...-spytał,wpatrującsięwniąbadawczo-dlaczegochcejepani
zabrać?
-Muszęwnichcośznaleźć.Mówiłamjuż,żetozawiłasprawa.-Niemiała
zamiaruzwierzaćsięnieznajomemu.
- I nie opowie mi pani o tym wszystkim, bo nic pani o mnie nie wie. -
Zacięte usta ułożyły się teraz w krzywy uśmieszek. Zupełnie jakby odgadł, o
czymonamyśli.
- Istotnie. Jeśli pozwoli mi pan zabrać te rejestry, obiecuję, że pan również
będziemógłjeprzejrzeć.Dampanumójlondyńskiadres.
A jeśli ją odwiedzi, będzie to w obecności innych ludzi. W razie potrzeby
wezwie energicznego lokaja. Tam jej nic nie zrobi. Nie zapomniała o jego
wcześniejszejgroźbieaniożelaznymuścisku.
Przezchwilęstalbezsłowapogrążonywmyślach,wreszciemruknął:
- A gdybyśmy tak pomogli sobie nawzajem? Skoro pani tam kiedyś
mieszkała,napewnomożepaniwiecoś,comisięprzyda.
Ale co? Nie może mu przecież nic powiedzieć, bo nie ma pojęcia, jakie są
jegozamiary.Niechciałasięznimjednakspierać.
-Owszem,tomożliwe.
-JakpanizamierzawrócićdoLondynu?-spytałnaglerzeczowymtonem.-
Chybanienapiechotę?
- Czeka na mnie dorożka, jakieś pół kilometra stąd. Zastanawiał się przez
chwilę.
- Proszę wsiąść ze mną na konia, podwiozę panią do miasta. Chce się
upewnić,czyadresniejestfałszywy,pomyślałacynicznie.
Nieufałamu,awięconrównieżmiałprawodopodejrzliwości.Czywolno
jejjednakzaprosićwłamywacza-mimożenieprzypominałzwykłegozłodzieja
-dodomuLouisy?Niestety,byłojużzapóźno,żebyzmienićplany.Zanicnie
chciała,żebyodjechałzrejestrami.
-Niechbędzie-zgodziłasię.
Stali bez słowa w takiej ciszy, że można było usłyszeć świergot ptaków.
Gemmą znów targnął niepokój. W tej samej chwili dostrzegła srokatego konia
przywiązanegodomłodegodrzewka.Kujejzmartwieniumężczyznaprzytroczył
torbędosiodła.
- Proszę się nie martwić. Nie zniknę z nimi. Jak powiedziałem, możemy
sobiepomóc.
Skinęłagłową,choćwiedziała,żeokazywaniezaufaniazłodziejowitoczyste
szaleństwo. Spojrzała na niego z lękiem, gdy odwiązał konia i wskoczył na
siodło,leczonpochyliłsięiująłjązarękę.
-Proszęwsiąść,podwiozępaniąprzynajmniejdodorożki.Wahałasięprzez
chwilę. Bała się, że spostrzeże ją ktoś z sierocińca, i dlatego pozwoliła się
podsadzićnakonia.
Niebyłojejtamwygodnie.Sukni,którąmiałanasobie,nieuszytozmyśląo
konnej jeździe. Mocna tkanina nie rozdarła się, odsłoniła jednak jej nogę
znaczniewyżej,niżnależało.Nieznajomynieprzejąłsiętymwcale.
Zaczerwieniła się, obejmując go w pasie. W końcu lepsze to od upadku z
konia, pomyślała sobie, obejmując mężczyznę mocniej, niżby chciała. Plecy
miał szerokie i trzymał się prosto. Naprawdę nie wyglądał na brudnego
rzezimieszka.Jeślijednaknimniebył,pocowłamywałsiędosierocińca?
W dodatku stanowczo znajdowali się teraz zbyt blisko siebie! Ciało miał
twarde i muskularne, a siłę jego uścisku doskonale pamiętała. Poczuła, że ta
bliskość budzi w niej niestosowne dla damy uczucie. Żeby o nich nie myśleć,
rozejrzałasiędokoła.Wyjechalijużpozadrzewa.Dostrzegławąskigościniec.
-Woźnicaczekatamzapagórkiem-wyjaśniła.
Nieznajomyskierowałkoniakudrodze.Wychyliłasięzzaniego,żebylepiej
widzieć,ioniemiała.Traktbyłpusty.Dorożkarzodjechał.
-Zostawiłmnie!
ZnalazłasięparękilometrówzaLondynemi,cogorsza,nałasceobcegojej
człowieka, którego zachowanie wydawało jej się bardzo podejrzane. Znów
ogarnęłojąprzerażenie.Naglepoczuła,żeniezniesiedłużejfizycznejbliskości
tegoczłowieka.Ześlizgnęłasięzkonia.
Potknęła się, ale udało jej się stanąć na nogi. Co teraz? W tym odludnym
miejscu łatwo mu będzie popełnić morderstwo, którym groził jej od pierwszej
chwili!
- Co pani wyrabia? Noc zapadnie, nim dotrze pani pieszo do Londynu.
Zresztątakawyprawabyłabybardzoniebezpieczna.
-Gdybymnaprzykładspotkałajakiegośpodejrzanegotypa-spytałasucho-
dajmynatozłodziejalubwłamywacza?
Widziała,żewalczyłzrozbawieniem.
-Pojąłemaluzję.
Zsunął ciemny szal z szyi, odsłaniając koszulę z nieskazitelnie białym
kołnierzykiem. Odrzucił jasne włosy do tyłu i wytarł sadzę z twarzy. Czyżby
ubrudziłjąumyślnie,żebytrudniejgobyłodostrzecwciemnejsienisierocińca?
Teraz wyglądał na dżentelmena, a nie na złodzieja. A może chciał ją tylko
uspokoić? Mimo wszystko poczuła się lepiej, choć elegancki wygląd nie musi
świadczyćohonorze.
-Aledlaczego...
- Wspomniała pani coś o zawiłych przyczynach, które niełatwo zwięźle
wyjaśnić. Miałem bardzo podobne powody, żeby odwiedzić dziś sierociniec.
ChybapowinniśmywrócićdoLondynuiodbyćdługąrozmowę.
Pokrótkiejchwiliprzytaknęła.
-Owszem.Iprzejrzećrejestry.
-Razem-przypomniałjej.
-Zgoda.
Pochyliłsięipodałjejrękę,bezwyraźnegowysiłkusadzającjązasobą.
-Proszęsię mocnotrzymać,musimy odjechaćjaknajdalej odsierocińca,a
żeksiężycjestdziśwnowiu,wkrótcecałkiemsięściemni.Drogęledwiebędzie
widać.
Matthew doskonale zdawał sobie sprawę z bliskości jej ciała. Czuł miękki
dotyk jej piersi, a obejmujące go w pasie ramiona były zgrabne i niewątpliwie
bardzo ponętne. Od dawna nie znajdował się tak blisko kobiety - i to nie
pierwszej lepszej! Już w ciemnej sieni spostrzegł miękką linię szyi i czarne,
jedwabiste włosy. Pamiętał, jak delikatne wydały mu się wargi, których wtedy
dotknął.
Obszedł się z nią bardziej brutalnie, niż należało, ale nie mógł ryzykować
fiaska swoich zamiarów. Nie przypuszczał, że okaże się tak odważna i
przytomna.Większośćkobiet,napadniętychwciemności,wrzasnęłaby,zemdlała
lubdostałaatakunerwowego.Doprawdy,niezwykła osoba. Z odwagą i hartem
stawiła czoło mężczyźnie, a nie wiedziała przecież, czy to zbir, czy człowiek
honoru.
Właśnie uznał, że uda im się wrócić do miasta bez problemu, kiedy zając
przebiegł im drogę i spłoszył konia. Matthew zaklął i ściągnął wodze. Naraz
poczuł,żenieznajomajużnieobejmujegowpasie.Zsunęłasięzsiodłaiomal
nie spadła tuż pod konia, który nerwowo przebierał nogami. Chwycił ją jedną
ręką za ramię, a drugą usiłował okiełznać wierzchowca. Poradził sobie jakoś z
koniem i pomógł jej bezpiecznie znaleźć się na ziemi, a potem przywiązał
dereszadodrzewaipodbiegłdoniej.Caładrżała.
-Nicsiępaniniestało?-spytał,obejmującdelikatniejejramiona.Krzyknęła
głośno.
-Chybazłamałmipanrękę!Okropnieboli!
-Wktórymmiejscu?
Obmacałjąostrożnie,nieprzejmującsięzasadamidobregowychowania.
-Ramięniejestzłamane.
-Czujęsię,jakbytrawiłjeogień.Łzyspływałyjejpopoliczkach.
- To tylko zwichnięcie. Proszę się nie martwić. Mimo mroku dostrzegł
zwątpieniewjejoczach.
-Naprawdę?
- Widywałem już zwichnięcia i wiem, jak sobie z nimi radzić. Proszę się
oprzećotenpień.Zarazbędziepowszystkim.
- Ależ tu trzeba chirurga! - zaprotestowała, lecz zrobiła, jak radził, i
zamknęła oczy. Skorzystał z tego. Krzyknęła na cały głos. Dotkliwy ból nagle
ustał,barkbyłtylkolekkoobolały.
-Copanzrobił?
- Nastawiłem ramię. - Sięgnął do kieszeni po chustkę, żeby mogła otrzeć
oczy.
-Dlaczegomniepannieuprzedził?Och,cozaszkoda,żenieumiemkląć!
- Wtedy bolałoby znacznie bardziej. Podsadzę panią na konia, a sam będę
szedłobok.
- W takim razie wrócimy do miasta za parę godzin. Co ja powiem
przyjaciółce,zjawiającsięwśrodkunocy?!
Posadziłjąwięc,najostrożniejjakumiał,wsiodle,apotemodwiązałkoniai
wskoczył na niego z tyłu za nią. Tym razem Gemma nie musiała szukać
wymówki,byoprzećsięojegomocneramię.Jechaliniespiesznie.Myślałajuż,
żetapodróżnigdysięnieskończy,alewcaleniemartwiłajejtakaperspektywa.
Wreszcie z rzadka, a potem coraz gęściej - zaczęły się pojawiać miejskie
zabudowania. Kiedy ściemniło się na dobre, dotarli do zachodnich dzielnic.
Wskazała mu dom Louisy. Pomógł jej z siąść. Gemma wiedziała, że nazajutrz
będziecałaobolała.Spojrzałananieznajomego.Najegotwarzpadałoświatłoz
okiendomu.Jeślizaprosigodośrodka,musiowszystkimpowiedziećLouisie.
A jeśli pozwoli odejść, czy kiedykolwiek go jeszcze zobaczy? Czy po tylu
przejściach ma utracić rejestry? Mężczyzna najwyraźniej domyślał się jej
rozterek.
-Proszępozwolićodprowadzićpaniądosamychdrzwi.Czyktośzrodziny
napaniączeka?
-Przyjaciółka.
-Chybalepiejbędzie,jeślisobiepójdę.Niejestemdziśodpowiednioubrany,
możesiętowydaćniestosowne.
-Alerejestry...
Gemma urwała i drgnęła, bo drzwi otworzyły się na oścież. Mężczyzna
zesztywniał.
-Gemmo!Taksięniepokoiłam!Och,jesteśzeznajomym?
Co miała odpowiedzieć? Przecież nawet nie znała jego nazwiska! A co
gorsza, zza Louisy wyłonił się Lucas z nieufną miną. Powrót w towarzystwie
obcegomężczyznypotwierdzijegonajgorszepodejrzenia.
Nieznajomyskłoniłsięjednakcałkiemzgrabnie.
- Kapitan Matthew Fallon, niegdyś z marynarki królewskiej, do usług.
Napięciezelżało.
-Mojaprzyjaciółka,pannaLouisaCrookshank,ijejnarzeczony,panLucas
Englewood,obydwojezBath-przedstawiłaichsobie.Narzeczeniodwzajemnili
ukłon.
- Czy zechce pan zjeść z nami obiad? - zagadnęła go Louisa. - Właśnie
siadaliśmydoniego.
-Niechciałbymsięnarzucać.Możeinnymrazem.
A co z rejestrami, przemknęło jej przez myśl. Spojrzała na niego z
przestrachem.Zwróciłsiędoniejściszonymgłosem:
-Dziśmuszęjeszczezałatwićcośpilnego,alejutrowrócę.Czymożemysię
umówićnadziesiątą?
- Będzie mi bardzo miło. - Nie mogła się z nim wykłócać przy Louisie i
Lucasie. Przynajmniej wie, jak się nazywa. O ile podał prawdziwe nazwisko.
Patrzyłabezradnie,jakodjeżdża.
- Musisz mi potem wszystko opowiedzieć - szepnęła Louisa. - Chodź do
jadalni.
-Tylkoumyjęręce.
Przygotowując się do posiłku, gorączkowo usiłowała wymyślić jakieś
wytłumaczenie dla swego późnego powrotu. Wiedziała, że Louisa będzie ją
nękaćpytaniami.
-Opowiedznamotwoimprzystojnymkapitanie-zaczęła.-Niewiedziałam,
żemaszjakichśznajomychwLondynie.
- Nie znam go zbyt dobrze. - Gemma grzebała widelcem w wołowinie z
grzybami. Potrawa pachniała wspaniale, ale miała ściśnięte gardło ze
zdenerwowania.-Mamyjednakwspólnychznajomych.-ObrazpaniCraigmore,
despotycznejprzełożonej,przemknąłjejprzezmyśl,leczodepchnęłatęwizję.-
Spotkałamgoniespodziewanie.Dopierocopowróciłzesłużby.-Jeślinaprawdę
byłoficeremmarynarki,wyglądałotodośćprawdopodobnie.
- I wybrała się z nim pani na przejażdżkę, mimo że to tylko przelotna
znajomość?-spytałpodejrzliwieLucas.
Spojrzałamuprostowoczy.
-Nie,wyszłamnaprzechadzkęzLily.-Oczywiście,wczoraj,aleniedzisiaj!
- Wkrótce odesłałam ją jednak do domu i wzięłam dorożkę. Niestety woźnica
zostawiłmniesamąnaulicy.Wtedywłaśniepojawiłsięnieoczekiwaniekapitan
Falloniodwiózłmniedodomu.Przepraszamzakłopot.Niesądziłam,żewrócę
takpóźno.
Gemmamiałanadzieję,żeniebędąwypytywaćLily.Lucasowiwystarczyły
jej wyjaśnienia, lecz Louisa spojrzała na nią spod oka. Z pewnością domyśliła
się, że to tylko częściowa prawda. Ku jej uldze nic nie powiedziała. Nałożyła
sobie tylko kolejną porcję langusty. Gemma, głodna jak wilk, mogła spokojnie
dokończyćobiad.Byłazmęczonaiobolała,mimotopotrafiładocenićdelikatną
wołowinę i kruche kurczę. Smakowały wspaniale. Gdy lokaj przyniósł kolejne
danie, nie mogła się powstrzymać przed porównaniem obficie zastawionego,
pięknie nakrytego stołu z nędznymi posiłkami, jakie wraz z innymi dziećmi
musiałajadaćwsierocińcu.Odebrałojejtoapetytnawymyślny,mrożonydeser.
KiedyjużrazemzpannąPomshacksiedziaływsalonie,Louisaszepnęła:
-Terazmożeszpowiedziećprawdę.PytałamLily.Mówi,żetowarzyszyłaci,
alewczoraj.Czyniewpadłaśwjakieśkłopoty?
Coś w jej głosie zdradzało szczerą troskę. Nie mogła winić przyjaciółki za
to, że się niepokoi. Zaprosiła przecież do siebie nieznajomą. Mogła się lękać
skandalu.
- To długa historia. - Gemma zerknęła na pannę Pomshack. - Opowiem ci
później.
Lucas zajrzał do nich, lecz już po kilku minutach zaczął zbierać się do
wyjścia.
- Tak wcześnie nas porzucasz? Chyba nie idziesz do jakiegoś okropnego
domugry?
-Toniejesttematdladam-odparłtonempełnymwyższości.-Jeżelimusisz
wiedzieć,idęsięspotkaćzkilkomadżentelmenami.Niejestemjużsmarkaczem,
niemartwsięomnie.
Gemma ukryła uśmiech. Doprawdy, Lucas nie wyglądał na podstarzałego
hulakę ze swoją okrągłą i świeżą, młodzieńczą twarzą! Oby tylko nie nabrał
skłonnościdohazarduczypijaństwa.JakżebytozmartwiłoLouisę!
Wyglądało na to, że Louisa nie jest do końca przekonana o jego rozsądku,
aleucieszyłasię,słyszącnastępnesłowa:
- Zarezerwowałem lożę w teatrze na jutrzejszy wieczór. Czy to ci
odpowiada?
-Och,wspaniale!-Klasnęławdłonie.
Na piętrze Gemma zamknęła drzwi i czekała na Lily. Zamiast niej w
drzwiachstanęłaLouisa,wszlafrokuizrozpuszczonymiwłosami.
- Posiałam Lily spać, więc nikt nam nie będzie przeszkadzał, bo panna
Pomshackjużchrapie.Słyszęjąprzezdrzwi.Cóżtozatajemnice?
Podeszładoniejirozpięłajejztyłusuknię,apotemusiadławnogachłóżka.
Sądzącpojejminie,gotowabyłatamsiedziećprzezcałąnoc.
- Powinnam była zrobić to już wczoraj - westchnęła Gemma. - Najpierw
napisałamlistdolordaGabriela,aleSmelterspowiedział,żejeszczeniewrócił.
- Och, nie! - krzyknęła Louisa. Gemma przerwała zaskoczona przesadną
reakcjąprzyjaciółki.
- Hm... - Louisa poczerwieniała. - Widzisz, liczyłam na odnowienie
znajomości z lady Sinclair. Żebym zadebiutowała w Londynie jak należy, w
pewnewąskiekręgimusimniewprowadzićzaprzyjaźnionamężatka.Ażemoja
ciotkaniewróciłajeszczezpodróżypoślubnej,miałamnadzieję,że...
-Rozumiem.
- Mam nadzieję, że niedługo wrócą - dodała Louisa, zgodnie ze swoją
optymistyczną naturą. - Mów dalej. Oczywiście twoja sprawa jest dużo
ważniejsza.Nieobecnośćlordamusiałaciębardzorozczarować.
- Owszem. - Gemma spojrzała na nią z wdzięcznością. - Niezwykle mnie
przygnębiła. Wtedy przypomniałam sobie o prawniku, który przysyłał mi
pieniądze.Myślałam,żeodniegoczegośsiędowiem.
OpowiedziałaLouisieoswojejwyprawiedobiurapanaPeeveya.
- Sierociniec! - zdumiała się. - Och, Gemmo, moje biedactwo! Nie miałam
pojęcia!
TerazzkoleizarumieniłasięGemma.
- Nie było mi tam dobrze, ale na szczęście trwało to krótko. - Uznała, że
lepiejniemówićnicwięcej.PocoLouisamiałabysięnadniąlitować?
- Doprawdy, masz dużo odwagi, ale nie powinnaś była wybierać się tam
samotnie.
-Wiem,alebałamsię,żebysłużba...
Niedokończyła.Louisazrozumiałająbeztrudu.
- No i co, dowiedziałaś się czegoś? Gdzie spotkałaś kapitana? Świetnie się
prezentuje!
Tak,Gemmietrudnobyłootymzapomnieć.AponieważLouisawpatrywała
sięwniązuwagą,powiedziaławymijająco:
- On również chciał uzyskać jakieś informacje o sierocińcu. Nie znam
żadnych szczegółów. W każdym razie na pewno się tam nie wychował.
Sierociniecbyłwyłączniedladziewcząt.
Wolała nie zdradzać reszty. Jak Louisa przyjęłaby wiadomość o kradzieży
rejestrów? Była przecież dobrze wychowaną damą. Po co niepotrzebnie
denerwować przyjaciółkę, skoro lubi ją coraz bardziej? Zdecydowała się też
zignorować porozumiewawczy błysk w jej oku, kiedy wspomniała o ponownej
wizycieFallona.
-Niepotrzebamiwielbiciela.
- Zaręczyłaś się? - Louisa niemal zeskoczyła z łóżka. - I nic mi o tym nie
powiedziałaś?
-Nie,nie.-Gemmastarałasięunikaćjejwzroku.-WYorkshirejestpewien
młodzieniec...
- Dalej, dalej - zażądała Louisa. - Kim on jest? Czy to ktoś... godny
szacunku?Majakieśzamiary?
Doprawdy,Louisaokazałasięciekawskaniczymniezamężnaciotka!
- To brat jednej z moich koleżanek, Arnold Cuthbertson, syn miejscowego
arystokraty.Prawiemisięoświadczył,tylkoże...
-Żeco?
- Wahał się w obawie, że jego rodzina... - urwała, niezdolna dokończyć
zdania.
- Nie pochwali wyboru kogoś o niejasnym pochodzeniu. Och, Gemmo, jak
miprzykro...
-Muszęodkryć,kimnaprawdęjestem.Wprzeciwnymrazie,zamiastmarzyć
omałżeństwie,powinnamraczejznaleźćsobieposadęsłużącej.
Determinacja Gemmy zaskoczyła i ją samą, i Louisę. Widać było, że ta
potrzebanarastaławniejodlat.Gemmawestchnęłagłęboko.
-Właśniedlategowczorajzaryzykowałam.Poprostumusiałam.
-Przecieżmaszlistodmatki.Dowieszsięwszystkiegoodlorda.Napewno
wkrótceprzyjedziedoLondynu.Jatakżewyczekujęjegopowrotu.
- Dowiem się wszystkiego, jeśli zechce mnie przyjąć i uzna za krewną -
szepnęła.-Mamnadzieję,żetozrobi.Tylkotyle.
-Ależzpewnościącipomoże.Ktomógłbybyćtakokrutny,żebyodmawiać
ci informacji o własnej rodzinie? Zrobisz na nim wielkie wrażenie, jestem
pewna!
Louisa uściskała ją impulsywnie. Gemma zebrała wszystkie siły, żeby nie
okazaćbólu.
- Śpij, przyda ci się sen po tak ciężkim dniu. Może już jutro dostaniesz
wiadomośćodbrata.
- Może. - Gemma nie podzielała tego optymizmu, ale była zbyt znużona,
żeby się spierać. Życzliwość Louisy, nawet przesadna, stanowiła jednak pewną
pociechę.
Pomyślała, że nie zmruży oka. Gdy tylko okryła się kołdrą, przypomniała
sobie silne ramiona kapitana. Jeszcze nigdy tak się nie czuła. Zaloty Arnolda
były powściągliwe, jakby nie chciał posunąć się za daleko z uwagi na honor
rodziny. Chociaż chodzili na długie spacery w towarzystwie Elizabeth, jego
siostry,nigdynieodważyłsiępocałowaćGemmy.Jedynenacosobiepozwalał,
tozukłonemujmowałjejdłoń.
Czy Matthew Fallon okazałby się równie powściągliwy? Pamiętała jego
energię i przenikliwe spojrzenie szarych oczu. Niewątpliwie był zdolny do
najbardziejnamiętnychczynów,rzeczjasnaniewobecniej.Nicichprzecieżnie
łączyło.Sierociniecodwiedziłwjakichśwłasnychtajemniczychcelach.
Nie powinna o nim rozmyślać! W końcu, jeśli wszystko pójdzie dobrze,
wkrótce zaręczy się z kim innym. Tylko że zamiast rozpamiętywać chwile
spędzone z Arnoldem, wciąż powracała myślami do nieznajomego i szaleńczej
konnejjazdy.Jużsamowspomnieniekrótkiej,fizycznejbliskościpodziałałona
niąkojąco.Mimoobolałegociałazapadławsen.
6
Rankiem Gemma obudziła się z uczuciem, że wyczekuje czegoś z
niepokojem. Ach, oczywiście, przecież dziś miał przyjść kapitan Fallon! Oby
dotrzymałsłowaiprzyniósłrejestry!Jeśliznajdziewnichto,czegoszukała,całe
jej życie się odmieni. Będzie mogła mieć wielbiciela, jak każda zwykła
dziewczyna, a spotkanie z lordem Gabrielem okaże się dużo łatwiejsze. No i
przestaniebyćkimśniewielelepszymodżebraczki.
Lily przyniosła dzbanek ciepłej wody i Gemma zajęła się swoją toaletą.
Różowamuślinowasuknianiecojużspłowiała,alesłużącawyprasowałajątak
starannie, że prezentowała się jeszcze całkiem dobrze. Z pewnością była
odpowiednia,bywłożyćjąnaspotkaniezkapitanem.
PrzyśniadaniumusiałastoczyćprawdziwąwalkęzLouisą.
-JeślipanFallonprzyjdzie,odłożęswojezakupynapóźniejiposłużęciza
przyzwoitkę - protestowała przyjaciółka. - Nie możesz zostać sama z
mężczyzną.
- Przecież pełno tu służby. Jeśli ktoś będzie nam towarzyszył, kapitan na
pewno nie będzie mówić całkiem szczerze. - Jakże tu wytłumaczyć Louisie
sprawęrejestrów?-Nie,możeszspokojniewyjśćzpannąPomshack.
Louisazwestchnieniemnadgryzłagrzankę.
- Hm, w razie potrzeby zawsze możesz wezwać Lily. - I dodała
przyciszonymgłosem:-Chybazrobiłnatobiezbytdużewrażenie!
- Ależ ja wcale... - Gemma miała nadzieję, że się nie zarumieniła. Dobrze
pamiętała wczorajszą jazdę do domu... Spostrzegła cień rozbawienia w oczach
Louisy. - O, ty łobuzico - szepnęła cicho, żeby czekający przy kredensie lokaj
nie mógł usłyszeć. - Czekaj, powiem Lucasowi, że wywarł na tobie zbyt duże
wrażeniepewienprzystojnydżentelmenspotkanyumodystki...
-Och,niezrobiszmichybatego?
- Pewnie, że nie. - Gemma z niewinnym uśmieszkiem odgryzła kawałek
kiełbaski.
-Wporządku-Louisawzruszyłaramionami-niepowinnamsiębyłaztobą
przekomarzać. Ale jeśli twój dżentelmen przyjdzie, spodziewam się
szczegółowejrelacji!
- Oczywiście - zgodziła się Gemma. Wolała nie wyjawiać, co naprawdę
myślioprośbieprzyjaciółki.
Tak więc Louisa i panna Pomshack wyruszyły na kolejną wyprawę po
zakupy. Gemma zaś oczekiwała przybycia kapitana. Nie mogła znaleźć sobie
miejsca. Chodziła od zegara do okna, ciągle zastanawiając się, czy w ogóle
przyjdzie. Na szczęście cztery minuty przed dziesiątą rozległo się energiczne
stukanie do drzwi frontowych. Po chwili usłyszała szmer głosów i kroki na
schodach,azarazpotemlokajzaanonsowałkapitanaFallona.Gośćtrzymałpod
pachą starannie zawinięty pakiet. Gemma odpowiedziała dygnięciem na jego
ukłoniwskazałamufotel.
-Dziękuję,żezechciałpanprzyjść.-Konwencjonalnaformułkazabrzmiała
tymrazemcałkiemszczerze.
Fallonrozwinąłpakiet,byłwyraźnierozczarowany.
-Przejrzałemjewnocyuważnie,alenieznalazłemtego,czegoszukałem.
-Niemaspisuwychowanek?-spytałazniepokojem.
- Owszem, jest, ale zawiera same nazwiska, daty przyjęcia do zakładu i
odejściazniego.Niemażadnejinformacji,dokądsiępotemudawały.
-Alboskądsiętamwzięły?
Otworzyłjedenzespłowiałychzeszytów.Gemmazajrzaładośrodka.
-Kogopanszuka?-spytała,przebiegającwzrokiemponazwiskach.
-Mojejsiostry.
-Jaksię...-Urwaławsamąporę.-Proszęmiwybaczyć,niepowinnambyła
pytaćocośtakosobistego.
Mężczyzna odwrócił wzrok i wsparł się o gzyms kominka, spoglądając w
ogień.
-Widzipani,byłemmarynarzem.Nienależeliśmydoludzizamożnych,nie
mieliśmy też ziemi. Jak na ironię, głównie z tego powodu zaciągnąłem się do
marynarki. Nie stać mnie było na patent oficerski, a we flocie mogłem coś
niecoś zyskać dzięki łupom zdobywanym na wrogu. Te pieniądze
zabezpieczyłybybytmatkiisiostry.Jedenzsąsiadówpomógłmidostaćsiędo
KrólewskiejAkademiiMorskiejwPortsmouth.Zaokrętowałemsięjeszczejako
młodychłopak.Szczęściemidopisałoiawansowałem.
Gemmaprzypuszczała,żezyskałstopieńoficerskinietylkodziękiszczęściu,
aleniechciałamuprzerywać.
- Regularnie wysyłałem rodzinie pieniądze przez prawnika nazwiskiem
Temming.Kiedyprzestałynadchodzićlistyodsiostry-matkamiałachoreręcei
pisanieprzychodziłojejztrudem-zmartwiłemsiętym,leczTemmingzapewnił
mnie,żewszystkojestwporządku,aClarissamapewniedużozajęćwszkolei
dlatego nie odpisuje. Uraziło mnie, że zapomniała o bracie, ale wiedziałem, iż
poczta nieraz się spóźnia i nie zawsze trafia do adresata, próbowałem więc nie
braćsobietegodoserca.
Węgiel trzasnął głośno w kominku i Fallon zamilkł. Kiedy znów się
odezwał, jego posępny ton nie był dla Gemmy zaskoczeniem. Już wcześniej
domyślałasię,żetahistoriamatragicznezakończenie.
- Aż wreszcie otrzymałem list od sąsiada. Przesyłał wyrazy współczucia z
powodu śmierci mojej matki. Zrozumiałem, że zostałem oszukany, ale dopiero
po wielu miesiącach zdołałem zwolnić się ze służby. Kiedy wróciłem, dom
matki był sprzedany, jej grób odnalazłem na cmentarzu, a... - tu musiał
odchrząknąć-mojasiostrazaginęła.
-Isądzipan,żeumieszczonojąwsierocińcu?
- Wypytywałem ludzi, lecz z niewielkim skutkiem. Wróciłem do Londynu,
chcąc odszukać Temminga, ale ktoś musiał go ostrzec. Pod adresem, na który
pisywałemdoniegoodlat,nikogoniezastałem.Niktnieumiałmipowiedzieć,
gdzieonsiępodział.
Gemma niemalże współczuła nędznikowi. Gdyby kapitan Fallon zdołał go
schwytać,niewyszedłbyztegocało.
- Przeszukałem jego opuszczone biuro i znalazłem list od przełożonej
sierocińca.Najwyraźniejczęstosięzniąkontaktował.Pojechałemtam,alepani
Craigmore zaprzeczyła, jakoby miała kiedykolwiek przyjąć Clarissę. Zdołałem
ją tylko zmusić, żeby mi pokazała wszystkie dziewczęta, od najmłodszej do
najstarszej.Mojejsiostrynapewnomiędzyniminiebyło.
-Więczakradłsiępantampocichu,akuratkiedyjazrobiłamtosamo.
- Przepraszam, że panią przestraszyłem. - Spojrzał jej prosto w oczy. -
Wziąłempaniązanauczycielkębądźpomocnicęprzełożonej.Niechciałem,żeby
personelwiedziałomojejobecności.
- Owszem, przeraził mnie pan, ale zuwagi na okoliczności chętnie to panu
wybaczę.
- Naprawdę mieszkała pani w sierocińcu? - Usiadł w fotelu naprzeciwko. -
Po rozmowie z przełożoną mogę tylko współczuć. Co robią starsze dziewczęta
poopuszczeniuzakładu?
Gemma musiała się przyznać do niewiedzy. Fallon nie potrafił ukryć
rozczarowania.
-Niestety,miałamledwiepięćlat,gdymniewnimumieszczonopośmierci
opiekunki.Niespełnarokpóźniejznalazłamsięgdzieindziej.
-Dokądpaniąwysłano?
- Do szkoły z internatem. Miałam tam dużo lepsze warunki i zyskałam
odpowiedniewykształcenie.
- Dlaczego więc wróciła pani do sierocińca? Nie wyobrażam sobie, żeby
możnabyłodarzyćtomiejscejakimkolwieksentymentem.
-Istotnie.Potrzebnamibyłapewnainformacja,podobniejakpanu.Niestety
personel nie chciał mi jej udzielić. - Urwała. W końcu był wobec niej szczery,
powinnazatemodpłacićmutymsamym.-Powiemtopanuwzaufaniu.
-Mapanimojesłowo.
-Niewiem,kimbylimoirodzice,alektośpłaciłzamojąedukację.-Terazz
koleijejprzyszłoodwrócićwzrok.-Myślałam,żeprzełożonadysponujejakimiś
informacjamiomojejrodzinie,dlategochciałamprzejrzećrejestry.
-Współczujępani.
- Rozczarowałam się - westchnęła - ale przynajmniej nie grozi mi żadne
niebezpieczeństwo.Panasiostramożeznajdowaćsięwdużogorszejsytuacji.Co
panzamierzazrobić?
-Niezaprzestanęposzukiwań.
-Chciałabympanupomóc,kapitanie.
-Wjakisposób?-Odwróciłsięizmierzyłjąspojrzeniem.
-Gdybyśmydziałalirazem,szybciejuzyskalibyśmyjakieśefekty.Dampanu
na początek adres mojego radcy prawnego. Na pewno wie coś niecoś o pani
Craigmore,amożeioTemmingu.Wkońcutakżejestprawnikiem.
Trudnobyłowyczytaćcośzjegotwarzy,alespojrzenieszarychoczujakby
złagodniało.
-Jestemwdzięcznyzapomoc.
- Pańskiej siostrze grozi zapewne los gorszy od mojego, choć może nie tak
ciężki,jakpansięobawia.Mimotomógłonstaćsięimoimudziałem.Dlatego
jejwspółczuję.Znajdziemyją,kapitanie.
Podała mu kartkę z adresem prawnika. Nieoczekiwanie zatrzymał przez
chwilę jej dłoń w swojej. Uścisk, choć równie mocny jak wczorajszego
wieczoru,niewydałsięjużGemmietakżelazny.
-Dziękuję,pannoSmith.
Fallonpuściłwkońcujejrękęiukłoniłsięznieprzeniknionąminą.Czybył
równiewytrąconyzrównowagiiprzygnębionyjakona?
-ZobaczęsięzpanemPeeveyem-oznajmił.-Czyponiosłająwyobraźnia,
czytonjegogłosubyłprawieserdeczny?Unikałjednakjejwzroku.
-Proszęmidaćznać,gdybysiępanczegośdowiedział.
-Napewno.Zresztąmożepaniznajdziewzeszytachcoś,comiumknęło.
-Zgoda.
-Zobaczymysięwkrótce.-Odwróciłsięiwyszedł.
Gemma przyłożyła dłoń do policzka. Czuła, że się zarumieniła. W jaki
sposób obcy mężczyzna mógł ją doprowadzić do takiego stanu? Próbowała
przekonać samą siebie, że kapitan ani jego przystojna powierzchowność czy
silna osobowość nie zrobiły na niej żadnego wrażenia. Jakże haniebne byłoby
zrezygnowaćzdługichicierpliwychzalotówArnoldadlakrótkiejznajomościz
kimś, kogo zapewne nie interesuje młoda dama bez nazwiska i grosza przy
duszy. Zatem kieruje nią tylko współczucie dla jego siostry i chęć pomocy.
Chyba nawet straszliwa pani Craigmore musiałaby szybko skapitulować przed
kimśtakimjakkapitan.
Gemma otworzyła pierwszy z brzegu zeszyt. Chciała przejrzeć wszystko
dokładnie, nawet rachunki gospodarskie, szyling po szylingu i pens po pensie,
pókinieznajdziejakiegośtropu.
Louisa pozwoliła wziąć miarę krawcowej i wybrała dwa prześliczne
kapelusze. Zrobiła to jednak u innej modystki niż ta, gdzie kilka dni temu
natknęła się na lady Jersey. Nie miała ochoty ponownie spotkać starej hrabiny.
Zaproponowała, żeby wstąpiły gdzieś na herbatę i ciasteczka, co panna
Pomshack przyjęła z wyraźną ulgą. Kiedy obydwie się posilały, przypomniała
sobie,żeniedawnoprzechodziłykołoksięgarni.
-Możewrócimyizajrzymydoniej?
-Znakomitypomysł!-zgodziłasięjejtowarzyszka.-Jednazpańwostatnim
sklepiemówiłaozbiorzebudującychkazańdoktoraFulsapa.Bardzopożyteczna
lekturadlamłodejdamy.
Louisa spojrzała na nią z niechęcią. Kazania?! Wolałaby zachwycające,
pełne niezwykłych przygód powieści gotyckie. Na przykład te, które wyszły
spodpióraniecoskandalizującejautorki,paniRadcliffe.
-Aleprzedtemtrzebajeszczeznaleźćwstążkipodkolormegokapelusikaw
odcieniu żonkili. Niedaleko stąd jest sklep, który pamiętam z poprzedniego
pobytu w Londynie. Czy nie zechciałaby pani ich dobrać? Spotkałybyśmy się
potemwksięgarni.
-Zmiłąchęcią,pannoCrookshank.Przecieżtomójobowiązeksłużyćpani
pomocą!-PannaPomshackwydawałasięwręczzachwycona.
PrzezchwilęLouisęnękaływyrzutysumienia,leczzdołałajestłumić.
-Serdeczniedziękuję.Panijestnadzwyczajuprzejma!
Już ona zdoła wyszukać sobie jakąś atrakcyjną powieść, nim stara panna
wrócii,spojrzawszyjejprzezramięnatytuł,zmarszczyzdezaprobatąbrwi!
Dokończyły herbatę w idealnej zgodzie, a potem Louisa pospieszyła do
księgarni, gdzie z satysfakcją ujrzała całe stosy nowych książek rozłożone na
stołach tuż przy wejściu. Właśnie sięgała po pierwszy z brzegu, pięknie
oprawionytom,gdytużzasobąusłyszałaznajomygłos:
-Och,ależzpanahultaj.Niewolnomówićtakichrzeczy!
-Aktóżinnyjepowie,żebypaniąrozbawić?
Wybuch śmiechu sprawił, że drgnęła ze strachu. O Boże, to znowu lady
Jersey! Nikt inny nie śmiał się tak przenikliwie. A drugi głos należy chyba do
sardonicznegoporucznika...
Louisa obejrzała się szybko za siebie. No, oczywiście! Hrabina miała dziś
zieloną suknię i turbanik przybrany piórami. Zatrzęsły się, gdy spojrzała
złośliwie na swego towarzysza. Louisa zamierzała się odwrócić, dygnąć i
nawiązaćrozmowę.Pochwilijednakzagryzławargę.Czyżnieprzyrzekłasobie
unikaćhrabiny,pókiktośjejniewprowadzidotowarzystwa?Wdodatkuniema
przy niej panny Pomshack! Co hrabina sobie pomyśli, widząc ją bez
przyzwoitki?Nie,niewolnodotegodopuścić.
Louisa zamknęła książkę i odłożyła ją dyskretnie. Otulona szalem,
wymknęłasięzksięgarni.
Chciała się stamtąd jak najszybciej oddalić, lecz gdy zerknęła przez ramię,
ujrzała lady Jersey i jej towarzysza w drzwiach. Rzecz jasna ruszyli w tym
samymkierunku,coona!
Musizarazprzejśćprzezulicę,boinaczejjązauważą.Niepatrzyłazasiebie,
żeby hrabina nie dostrzegła jej twarzy. Wprawdzie lady Jersey szła dobrych
kilka kroków za nią, lecz Louisa wolała nie czekać. Pospiesznie wykorzystała
przerwęwruchuulicznym- gdyby wpadła pod powóz, na pewno wzbudziłaby
ogólne zainteresowanie. W tej samej chwili poczuła, że nastąpiła na coś
miękkiegoilepkiego.
Och, Boże! Nie spojrzała pod nogi i wdepnęła prosto w sam środek
wielkiegokońskiegołajna!
Jakże się musiał śmiać furman, który dopiero co przejechał tamtędy ze
zbożem.Doprawdy,trudnoodystyngowanywygląd,kiedysięutknęłowkupie
gnoju!Louisazebrałasuknięwokółsiebieiusiłowaławydobyćnogęzpułapki.
Zkonsternacjąstwierdziła,żemożejedyniecofnąćstopę,bopantofelekutkwił
wkopczyku.
Balansującnajednejnodze,omałoniestraciłarównowagi.Udałosięjejco
prawdauchronićprzedupadkiem,leczmusiałapostawićnabrukunogęwsamej
pończosze, teraz również poplamionej nawozem, pantofelek pozostał zaś tam,
gdziebył.Chciałasięschylićponiego,alespostrzegła,żeprzechodniegapiąsię
nanią,afurman,nadjeżdżającyzdrugiejstronywozemwyładowanymcebulą,
zarechotałiwskazałjąpalcem.Louisazmartwiała.
Och, nigdy już nie będzie chodzić sama po mieście! Gdzież się podziała
pannaPomshackwłaśnieteraz,kiedyjejpotrzebuje?Dlaczegojąodesłała?
Tętent kopyt uświadomił jej, że znalazła się w prawdziwym
niebezpieczeństwie. Z wielką szybkością zbliżał się do niej czyjś powóz, a
stangretwywijałbatemiwrzeszczałnacałygłos:
-Hejtam,zdrogi!
Louisaledwiezdołałauskoczyć.Wpaniceupuściłaszal,któryupadłprosto
w gnój. Koła pojazdu przetoczyły się zarówno po nawozie, jak i po
nieszczęsnympantofelku,wciskającgogłębokowłajno.Szalpodzieliłjegolosi
nie nadawał się już do niczego. Powóz, przy wtórze przekleństw woźnicy,
rozprysnął nieczystości, które pokryły jej suknię i pończochy brudnymi
bryzgami.
Louisa spostrzegła, że wciąż trzyma suknię uniesioną o dobre parę
centymetrów za wysoko, i opuściła ją pospiesznie, próbując strząsnąć brunatne
smugi. Stoi oto wśród najwykwintniejszych sklepów w brudnej spódnicy,
jednym bucie i zachlapanych pończochach. Zostanie pośmiewiskiem dobrego
towarzystwa!Ataksięcieszyłanaudanysezon!
O mało się nie rozpłakała. Czy hrabina zauważyła, w jak żałosnej i
upokarzającejsytuacjisięznalazła?Spojrzałazasiebie,leczladyJerseygdzieś
znikła.DziękiBoguchoćbyizato!Tylkocoterazpocząć?
Nie miała wielkiego wyboru. Nie mogła, ani nie chciała, wejść w takim
staniedojakiegośsklepu.Wduchumodliłasię,żebypannaPomshacknadeszła
jaknajszybciejiwezwaładorożkę,którazabrałabyjedodomu.Cozapech,że
własnypowózLouisywymagaakuratreperacji!
Czasdłużyłsięnieznośnie,apannaPomshacknienadchodziła.Czyżbytak
bardzowzięłasobiedosercawybórwstążek?
-Czymogępanipomóc?
Louisa zdrętwiała. Poznała ten głęboki, męski głos ze słabym szkockim
akcentem. Jeśli porucznikowi nadal towarzyszy lady Jersey, umrze z
zażenowania!
Ale kiedy podniosła wzrok, ujrzała tylko jego. Miał śmiertelnie poważną
minę,leczworzechowychoczachtliłosięrozbawienie.
-LadyJerseyoddłuższegoczasuprzymierzasukniębalową-wyjaśnił.-A
paniznalazłasięwprzykrympołożeniu.Całkiemjakwdziecinnejwyliczance:
jedenbucikjużzdjęty,adruginanóżce...
- Może pan sobie darować żarty! - parsknęła. - Przecież nie zrobiłam tego
naumyślnie!
-Nieśmiałbymtakpowiedzieć.Niemożepanijednakstaćtaknaulicy.Za
chwilęzrobisięzbiegowisko.
-Czymógłbypanwezwaćdorożkę?Rzeczywiście,ludziemisięprzypatrują.
- O tej porze trzeba by na nią długo czekać, a ja niestety, nie mogę służyć
własnympowozem.Mimotopowinnasiępanistądjaknajprędzejoddalić.
Choćzgadzałasięznimcałkowicie,prychnęłagniewnie.
-Wjakisposób?
-Taksięskłada,żemieszkamwsąsiedztwie.
-Mampójśćsamadomieszkaniaobcegomężczyzny?!-Louisaoniemiała.
-Nieuważamsięzadżentelmena,alenawetjaniebyłbymwstanienadużyć
zaufaniadamy,któraznalazłasięwtakimpołożeniu.
Żartował czy mówił serio? Louisa nie miała wyboru, chyba że chciała stać
się tematem plotek i złośliwych uwag. Jeszcze się wahała, gdy jakieś dziecko
uczepionematczynejspódnicyzawołało:
-Patrz,mamo,jaktapanicalasięzapaskudziła!
Kobietaspojrzałana niązgrymasem odrazyiprzygarnęła malcadosiebie,
jakbyzlękuprzedzakażeniem.Louisazdecydowałasięnatychmiast.
-Idęzpanem!
Podałjejramię,przyjęłajewnadziei,żeodwrócitouwagęgapiówodbosej
nogi. Minęli kilka sklepów. Porucznik poprowadził ją ku uliczce tak mrocznej,
że aż się wzdrygnęła, a potem wszedł w drugą, o znacznie już przyzwoitszym
wyglądzie,choćjeszczewęższą.
Szybko dotarli do jego mieszkania i Louisa pospiesznie wspięła się po
brudnych schodach na podest pierwszego piętra. Sądząc z wyglądu domu,
porucznikmiałpustkiwkieszeni.Obyżtylkoniktjejtuniezauważył!
Weszlidopokojuodfrontu,czystegowprawdzie,leczskąpoumeblowanego.
Byłownimzimno.
-Proszęusiąśćidaćmipończochę.-McGregorwskazałLouisiekrzesło.
-Cotakiego?!
-Trzebająwyprać.Czujepanichybatenzapach?Potempowiesimyjąprzy
kominku.Jestcienka,więcprędkowyschnie.
Gdyby Louisa usłyszała taką uwagę od panny Pomshack, uznałaby ją za
rozsądną.Alemówiłtoledwiejejznanymężczyzna,wktóregopokojusiedziała
bezprzyzwoitki.Propozycjawydawałasięwręcznieprzyzwoita.
Czekałcierpliwie,aonapatrzyłananiegobezsłowa.
-Czasemlepiejbyćpraktycznymniżprzyzwoitym,panno...
-CrookshankzBath-wykrztusiłaniechętnie.
- Panno Crookshank z Bath. Naprawdę może mi pani zaufać. Usiadła na
wskazanymjejkrześle,alewciążzerkałananiegonieufnie.
-Niechsiępanodwróci.
- Oczywiście. Pewnie jestem trochę zbyt obcesowy jak na prawdziwego
dżentelmena. - Podszedł do kominka i poruszył węgle pogrzebaczem, chcąc
uzyskaćchoćodrobinęciepła.
Louisauniosłatymczasemsuknięwrazzhalkąiściągnęłapończochę.Nim
sięodwrócił,zdążyłajeopuścić.Wyciągnęłakuniemubrudnączęśćgarderoby.
Przygryzławargę,kiedyponiąsięgnął.Podawaćcośtakosobistegomężczyźnie,
itobądźcobądźdżentelmenowi!
-Zpewnościąpańskisłużący...
-Chybagdzieśsobieposzedł.Pewniewcalegoniema,pomyślała.
-Mogęsamatozrobić.Nieoczekuję,żebypanprałmojerzeczy!
- Ach, co za skromność! Tylko że mam tu jedynie wodę w umywalce. To
pewniejeszczebardziejniestosowne.
Louisa się zaczerwieniła. Już bez protestów podała mu pończochę.
Porucznikzniknąłwdrugimpokoju.
Wzdrygnęła się z zimna i rozejrzała wokoło. Pokój był prawie pusty i
pozbawiony osobistych drobiazgów. Na okrągłym stoliku leżało kilka książek.
Wyściełanekrzesłostałoprzykominku.Och,coonarobiwmieszkaniuobcego
mężczyzny?Musiałachybazwariować!
Porucznikwróciłzwilgotnąpończochąipowiesiłjąstarannienamosiężnej
kratceprzedpaleniskiem.
-Proszęsiąśćbliżejognia,przecieżdrżypanizzimna.
Usłuchała. Na podłodze nie było dywanu i zziębła jej noga. Pokuśtykała
jakoś do krzesła przy kominku i usiadła, sztywno wyprostowana. Usiłowała
zachowaćtylegodności,iletylkomożemiećbosonogadama,przebywającasam
nasamznieznanymmężczyzną.
Porucznik znów wyszedł z pokoju. Wrócił, niosąc namydloną gąbkę oraz
miskęzwodą.
-Musimyoczyścićresztę.
Zanimzdołałapojąć,ocomuchodzi,klęknąłizacząłobmywaćjejstopę.
Mężczyznatrzymajązanogę,wielkienieba!Najbardziejniestosownarzecz,
jakąmożnasobiewyobrazić!Wstrząsnąłniądreszcz,nietylezpowoduzimna,
ilejegodotyku.Zarazpotempoczuławcałymcieledziwne,nieznanejejciepło.
Nigdyjeszczeniedoznałaczegośpodobnego.
-Chyba...chybato...niekonieczne...-wyjąkała.
Spojrzałnanią.Jegotwarzbyłatakblisko.Wjegooczachniczymwlustrze
odbijałysiębłyskipłomieni.Poruczniksięwyprostował.
-Wystarczy.Przyniosęręcznik.
Odszedł z miską, podczas gdy ona usiłowała zachować obojętną minę. Za
nic w świecie nie zdradziłaby, że jakaś jej cząstka gorąco pragnie, aby tych
doznańbyłowięcej.Niemalżewyrwałamucienkiręcznikzestrachu,żebędzie
chciałsamwytrzećjejstopę.Podałjejpończochę.
- Chyba już wyschła. Musimy szybko wyjść, nim ktoś panią zobaczy.
Pończochacoprawdanadalbyławilgotna,aleLouisaotoniedbała.
Porucznikpodszedłdookna.Upewniłasię,żepatrzynaulicę,anienanią.
Wytarła nogę i wciągnęła pończochę tak szybko, że puściło w niej oczko. Nie
przejęłasiętymspecjalnie.Alenadalniemiałabuta.
- Niestety, nie mogę pani służyć damskim pantofelkiem - powiedział
mężczyzna, nadal patrząc w okno. - Ale może jakoś sobie poradzimy z tym
kłopotem.-Wyciągnąłkuniejrękę.Dopieropochwilizrozumiała,żechodzimu
oręcznik.Zdumiona,patrzyła,jakrozdzieragonakilkapasków.
-Copanrobi?
-Coś,czegonauczyłemsięażzadobrzepodczaswojny.-Ukląkłprzednią
ponownieinimzdążyłazaprotestować,owinąłjejstopęikostkębandażem.Czy
sięjejtylkozdawało,żestarałsiędotykaćichjaknajdelikatniej?Czyżbywyczuł
jej rozterkę? A jednak własne ciało znów ją zdradziło. Pragnęła tego dotyku i
żałowała,żemananodzepończochę.Czuła,żecałasięrumieni.
Spojrzałnanią.Wjegowzrokuniebyłośladurozbawienia.
-Czyjestpanizamożna?
Pytanie było najzupełniej niestosowne w tych okolicznościach, ale odparła
bezżadnejurazy:
-Mamskromnymajątek.
-Inarzeczonego?
- Tak. - Louisa nagle poczuła się winna. O Boże, gdyby Lucas o tym
wszystkimwiedział,zpewnościąwyzwałbyporucznikanapojedynek!
-Ach,ipewnieniezamierzasiępaniznimrozstać?
- Oczywiście, że nie! - Zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Zeszłego roku
zerwała już, co było bardzo nieodpowiednie, poprzednie zaręczyny. Drugi raz
niewolnojejtegozrobić.-Czemuzadajemipanpodobnepytania?
- Bo potrzebuję bogatej żony, panno Crookshank. Chyba nie uszło pani
uwagi, że mam pustki w kieszeni, a wojna z Napoleonem już się skończyła.
Muszęsięwtakimrazieożenićzpieniędzmi.
- Och. - Cóż miała powiedzieć na podobne zuchwalstwo? Ale porucznik
jeszczenieskończył.
-Naprzykładzkimśtakimjakpani.Ażeustaliliśmyjuż,żeniemogęsiędo
panizalecać,radzętrzymaćsięzdalaodemnie.
- Dlaczego? - Nie potrafiła się powstrzymać od tego pytania. Puls bił jej
szaleńczo.Dłońporucznikanadalobejmowałazabandażowanąkostkę.
-Bojestemistnymkoszmarem,prawdziwązmorąpaniopiekunów.Oficerem
zeskromnąpensyjką,którychciałbypoślubićbogatąkobietę.Brakmikoneksjii
nie mam żadnego majątku. Każda matka lęka się takiego łowcy posagów.
Uprzedzamzatem,niechsiępanidomnieniezbliża.
-Pocomipantomówi?
- Postępuję wedle własnych reguł, panno Crookshank z Bath, ale zawsze
gramuczciwie.
- Skoro jest pan łowcą posagów, to dlaczego nadskakuje pan hrabinie? -
zapytała,nimdotarłodoniej,żejejsłowasąniemaltaksamoniestosowne,jak
to,copowiedziałporucznik.
-Udajęczarującego,bezwstydnegohultaja,atadamajestjużmężatką,więc
przystoi jej błahy flirt. Dzięki niej bywam w dobrym towarzystwie. Muszę jej
nadskakiwać,żebyznaleźćtamodpowiedniążonę.
Cóżzazuchwalec,pomyślała.Iwdodatkunadaltrzymajązakostkę,aona
nieumiesięuwolnićzjegouścisku!
- Rozumiem - odparła ledwo dosłyszalnie. - A... gdybym nie potraktowała
poważniepańskiegoostrzeżenia?
-Następnymrazemnieręczyłbymzasiebie.
Wstałatakgwałtownie,żezestolikaspadłaksiążka.Niezwróciłnatouwagi
i podał jej ramię. Przyjęła je tylko dlatego, że - jak zapewniała w duchu samą
siebie-dziękitemubędziemniejwidać,żeutyka,bozgubiłabut.Schyliłagłowę
w nadziei, że nikt jej nie pozna. Po raz pierwszy cieszyła się, że nie ma
znajomychwmieście.
Nagle zaczęło jej sprzyjać szczęście. Na ulicy pojawiła się dorożka.
Porucznikzatrzymałją.
- Dżentelmen odwiózłby panią do domu, ale że, jak już mówiłem, nie
pretendujędotakiegomiana,wolętegonierobić.
-Dziękujęzapomoc-odparła.
Colinspojrzałwśladzapojazdem.Spodobałamusięniezmiernie,aletonie
była kobieta, o którą mógłby walczyć. Och, gdyby tylko nie został bez grosza.
Gdyby nie zmarnował szansy awansu na wojnie. Nie znalazłby się teraz w tak
podłej sytuacji. Każda przyzwoita kobieta ma prawo ignorować jego względy.
Czasamipogardzałsamymsobą.Trudno,musiwziąćsięwgarśćiuchronićlady
Jerseyodgroźbyzanudzeniasięnaśmierć.
Louisa podała już dorożkarzowi swój adres, gdy uświadomiła sobie, że
zapomniałaopanniePomshack.Zacnadamagotowaumrzećzprzerażenia,gdy
sięprzekona,żejejtowarzyszkazniknęła!
-Nie,nie,najpierwdoksięgarninaBondStreet!
DorożkaruszyłazmiejscaiLouisawyciągnęłasięnapoduszkachsiedzenia.
Na szczęście nikt jej nie zauważył, kiedy wychodziła od porucznika. Wkrótce
zapomni o tym fatalnym incydencie. Może z wyjątkiem dotyku jego ręki. Na
samąmyślotympoczułaskurczżołądka.
Gdy dorożka podjechała pod księgarnię, Louisa ujrzała wystraszoną pannę
Pomshackprzedwejściem.Wręcetrzymałamałąpaczuszkę.
- Och, co za szczęście. Jakże się niepokoiłam! Znalazłam wstążkę w
idealnymkolorze-wyjaśniała-alegdywróciłam,apaniniebyłowksięgarni,
tak się przestraszyłam. Cieszę się, że wszystko w porządku! - Na widok jej
obandażowanejnogiupuściłapaczuszkęzokrzykiem:-Och,cosięstało?!
-Drobnywypadek.Skręciłamkostkę,tylkotyle.Jedźmydodomu!
- Zaraz zrobimy kąpiel w solach z Epsom, a potem przykleję plaster
musztardowy.Matkaprzekazałamiznakomitąreceptę...
Louisa ledwie słuchała, co mówi panna Pomshack. Pojedyncze słowa
towarzyszki rozbrzmiewały jej echem w uszach i nabrały innego znaczenia. O
Boże,cosięzniąwłaściwiestało?
7
Gemmaprzeglądałarejestryniemalprzezcaływieczór.Szybkoznalazłaspis
wychowanek, a w nim nazwiska „Gemma Smith” i „Clarissa Fallon”. Tak jak
przyinnychnagryzmolonoprzynichdatyprzyjęciadosierocińcaiopuszczenia
go. Nie było jednak żadnych innych notatek. Poczuła rozczarowanie.
Spodziewała się czegoś więcej. W innych zeszytach widniały tylko informacje
dotyczące kosztów utrzymania. I jeśli nawet przełożona płaciła niekiedy
zaskakującowysokiecenyzanędznywikt,jakiGemmapamiętała,niemiałoto
terazwiększegoznaczenia.Doznałapodwójnegozawodu.Nietylkorozwiałysię
jejwłasnenadzieje,lecznieodkryłateżniczego,comogłobypomóckapitanowi.
Dopuścili się haniebnej kradzieży i w dodatku nie przyniosła ona żadnej
korzyści.
Zniechęcona odłożyła rejestry i wyszła do holu, by przywitać Louisę. Z
zaskoczeniemdostrzegłazabandażowanąnogę.
-Cocisięstało?
Przyjaciółkawyglądałaraczejnazakłopotanąniżcierpiącą.
-Och,nictakiego.Wkrótcebędziepowszystkim.
-Ateatrdzisiejszegowieczoru?-zmartwiłasiępannaPomshack.-Musimy
zawiadomićpanaLucasa,żeniemożemytampójść.
- Nigdy w życiu! - sprzeciwiła się gwałtownie Louisa. - Przecież
zarezerwowałlożę!Zpewnościądoobiadubólprzejdzie.
-Ależ...
-Proszęposzukaćtegomusztardowegoplastra.Myślę,żemipomoże.
- Zaraz to zrobię. - Panna Pomshack złagodniała. Gemma chciała pomóc
Louisiewejśćnaschody,leczprzyjaciółkaporadziłasobiezaskakującołatwo.
-Nicminiejest,skręciłamtylkokostkę.Tonawetniezwichnięcie.
-Izgubiłaśbut,cozaszkoda.Ktociobandażowałnogę?Louisazarumieniła
sięgwałtownie.
-Hm...pewiendobrysamarytanin.
-Cozaszczęście!
W pokoju Louisa zadzwoniła na pokojówkę. Lily pomogła jej zdjąć
zabrudzoną suknię. Louisa położyła się w szlafroku na szezlongu. Kostka nie
była zaczerwieniona ani nawet spuchnięta. Nie uszło uwagi Gemmy, że
przyjaciółkajestdziwniezakłopotanacałymincydentem.
- Lily, chcę wziąć kąpiel, zanim się przebiorę do obiadu - poleciła Louisa
pokojówce.
-Dobrze,proszępani.-Służącazabrałabrudnąbieliznęiwyszła.Spojrzała
jejprostowoczy.
-Cosięnaprawdęstało?
- Już mówiłam. No... jeszcze coś. - Niechętnie opowiedziała o tym, jak
wdepnęławkońskiełajno.
Gemmaprzygryzławargi,żebysięnieroześmiać.
- To naprawdę okropne. I w dodatku te piękne spacerowe pantofelki! Ale
możeszewcpotrafidorobićdrugi,więcnicstraconego.
- Istotnie. Muszę też dopilnować reperacji powozu, żebym już nie musiała
chodzićpieszo.
-Aktocipomógł?
-Wolałabymterazotymniemówić.
PodobnapowściągliwośćbyłauimpulsywnejLouisyczymśniezwykłym.
-Przecieżcięniezdradzę!
-Wiem,tylkoże...gdybyLucassiędowiedział...Och,chybamogęcizaufać.
MusiałamudaćsiędomieszkaniaporucznikaMcGregora!
-Musiałaś?Chybaniechceszpowiedzieć,że...
-Naprawdę musiałam to zrobić! Stałam na ulicy w jednym bucie i brudnej
suknikuucieszegapiów.
-Zpewnościąporucznikchciałjedyniepomóc.
- Właśnie. - Louisa była już trochę mniej zakłopotana. - No i nic
niewłaściwegosięniewydarzyło...-Zaczerwieniłasię.
Gemma udała, że tego nie widzi. W tej samej chwili przyszła panna
Pomshack z plastrem. Ledwie go przyłożyła, gdy Louisa oznajmiła, że została
cudownieuzdrowiona.
-Możnagojużzdjąć!
- Tak szybko? - zdziwiła się zatroskana stara dama. - Chyba powinna pani
trochępoleżeć.
- Nie, nie, z moją kostką jest dużo lepiej. Co za cudowny plaster! Działa
lepiej,niżprzypuszczałam.
PannaPomshacknieposiadałasięzradości.Gemmaukryłauśmiechiposzła
się przebrać w swoją jedyną wieczorową suknię, szarosrebrzystą z różową
lamówkąwokółstanika.Porazpierwszymiałapójśćdoteatru.
Lucasprzyszedłnaobiadpunktualnie.Uznał,żeLouisa-którazeszłanadół,
conieuszłouwagiGemmy,bezśladuutykania-wyglądapoprostuwspanialew
białejsukniprzybranejjasnobłękitnymirozetkamizjedwabiuikoronkami.
Powóz zdołano już naprawić, a jazda do Covent Garden nie trwała długo
mimozatłoczonychulic.Lucaszaprowadziłjedolożynadrugimpiętrze.Louisa
zajęła oczywiście najlepsze miejsce. Gemma mogła teraz podziwiać wspaniałe
toalety widzów. Lord Gabriel z żoną zapewne często chodzą do teatru, kiedy
bawiąwmieście.Czyonazasługujenacałytenluksus?Starałasięodsunąćod
siebie upartą myśl, że jest tu intruzem. Dzisiejszego wieczoru powinna się po
prostudobrzebawićityle.
Kiedykurtynaposzławgórę,zapomniałaowszystkim.GranoJakwamsię
podoba.Gemmaniechciałauronićanijednegosłowa,chociażprzeszkadzałjej
w tym gwar panujący na sali. Na parterze i w lożach prowadzono głośne
rozmowy. Niektórzy z mężczyzn jawnie flirtowali ze skandalicznie
wydekoltowanymikobietami.
-Czyżtonieromantycznasztuka?-Louisawestchnęła.
- Wspaniała - przyznał Lucas. - Piękne aktorki... Widzę kolegów z klubu.
Wybacz,wrócęzachwilę.-Skłoniłsięizniknąłnakorytarzu.
Louisa,trochęrozczarowana,zwróciłasiędoGemmy:
-Podobacisię?
-Cudownakomedia.Czytałamcoprawdatekstwszkole,aletonietosamo.
-Doprawdy,piękneprzedstawienie-przytaknęłapannaPomshack.
-Nawetmójojciec,pastor,zawszemawiał,żeSzekspiraniemożnapotępiać,
choćpapawzasadzienieuznawałteatru.
-Gemmo!-szepnęłaLouisa.-Widzisz?Coprawdaniemożnastąddojrzeć
jegotwarzy...Siedziwtrzeciejlożynaprawo.
-Kto?
-LordGabrielzeswojążonąPsyche.
Gemmacofnęłasięgwałtownie,jakbyzestrachu,żemogąjąrozpoznać.
-Proszęcię,mówciszej,niechnasniesłyszą!
- Ależ skąd, nie mogą, za duży tu hałas. Zresztą wcale nie patrzą w naszą
stronę.Onamajasnewłosy,aonciemne.Założyłabymsię,żesąnajpiękniejszą
parąwcałymteatrze.
Gemma spojrzała we wskazanym kierunku. Tak, teraz ich widziała.
Przeszedłjąnagłydreszcz.Brat-czywolnojejgotaknazywać?
- patrzył na żonę i widziała tylko jego profil. Był bez wątpienia bardzo
przystojny. Kobieta obok niego była prawdziwą pięknością. Miała na sobie
suknię tak elegancką, że Louisa mogłaby zemdleć z wrażenia. Istotnie byli
pięknąparą.
-SąwLondynie?-szepnęła.-LordnieodpowiedziałnamójUst.
- Może przyjechali dzisiaj i nie miał czasu przejrzeć korespondencji? Och,
muszę zaraz napisać do lady Sinclair. Mam nadzieję, że wprowadzi mnie w
pewnekręgi.
Louisabyławyraźnieucieszona,leczGemmapoczułasięfatalnie.Niemiała
jejwprawdziezazłechęcibywaniawtowarzystwie,aleuważaławłasnąsprawę
zapilniejszą.
-Przejdęsiępokuluarach-zdecydowałaLouisa.
- Chyba nie pójdziesz do nich? - przestraszyła się Gemma. Gdyby Louisa
czymśimuchybiła...
- Nie, to byłaby zbytnia śmiałość, ale gdybym ich na przykład spotkała na
korytarzuizamieniłaparęsłów...Dlaczegozemnąniepójdziesz?
- Wolałabym, żeby najpierw przeczytali mój list. Moja sytuacja jest zbyt
skomplikowana,żebywytłumaczyćjąwkilkusłowach.
Louisaprzytaknęłajejponamyśle.
-Możejabędępanitowarzyszyć?-zapytałapannaPomshack.Dziewczyna
obejrzałasięprzezramięipokręciłagłową.
-Dziękuję,aletoniepotrwadługo.Wyszłazloży.
Gemma ponownie spojrzała na miejsce, które zajmowali jej brat z żoną.
Wyglądali na całkowicie zajętych sobą i nie wydawało się, by mieli ochotę
wyjść. Czy rzeczywiście Louisie uda się zaaranżować przypadkowe spotkanie?
Obytylkonieokazałasięzanadtonatarczywa!
Louisa przystanęła na zatłoczonym korytarzu. Co prawda powinna
wykorzystaćokazjęiporozmawiaćzladySinclair,aleczyjestznimiwnatyle
zażyłych stosunkach, że może odwiedzić lożę, żeby odnowić znajomość?
Zawszezachowywałasięśmiało,aleczasamidawałotofatalnerezultaty.Może
lepiejbędziezachowaćostrożność?JutronapiszedoladySinclairalbopoślejej
wizytówkęwnadziei,żetamtapospieszyzrewizytą.Psycheniemapowodujej
unikać.WkońcuzeszłegorokuLouisaobraziłaprzypadkowonieją,tylkolady
Jersey.
Wracałajużdosiebie,gdyspostrzegłaznajometwarze.Zawahałasię.Może
szczęściejejdopisze?Złożyłagłębokiukłon.
-PannoHargrave,pannoSimpson,jakmiłoznówpaniewidzieć!Wiedziała,
żeukłonwypadłdobrze,powitanieteż,leczobydwiedamyminęłyjąobojętnie.
Zwysiłkiemzdołałautrzymaćuśmiechnatwarzy,gdymłodszaznichspojrzała
naniąprzezlornetkęztakąminą,jakbybyłaropuchą,któraznienackawypełzła
zzakamienia.
- Spotkałyśmy się zeszłego roku. Byłam w Londynie z ciotką, panną
MarianneHughes.Niedawnowyszłazamążi...-Zaschłojejwgardle.Obydwie
jązignorowały.Czyżadnajejniepamięta?
-Ach,rzeczywiście-odparłazroztargnieniempannaHargrave.-Obawiam
się, że zawodzi mnie pamięć. Podczas sezonu tyle się dzieje, że można się
pogubić.JestpanichybazLiverpoolu?
-ZBath-poprawiłaLouisa,czujączprzerażeniem,żeczerwienisiębardziej
niżkotaryteatralne.-AlewynajęłamnasezondomwLondynie.
- Ach, tak. - Pierwsza z dam nadal patrzyła gdzieś poza nią, jakby w
poszukiwaniustosowniejszejrozmówczyni.-ZapewnespotkamysięuAlmacka.
DoAlmacka,gdziezbierałasięsamaśmietankatowarzyska,trzebabyłobyć
wprowadzonym.Czymiałaotwarcieprzyznać,żenigdyjejtamnieprzyjęto...i
możenigdynieprzyjmą?
- Ach... - Damy spojrzały na siebie. - Proszę mi wybaczyć, ale muszę
porozmawiaćzprzyjaciółką-wycedziłapannaHargrave.
Przeszły obok niej, jakby była jakimś śmieciem na dywanie. Nawet się do
niej nie uśmiechnęły. Panna Simpson nie raczyła w ogóle odpowiedzieć na
powitanie.CzytomabyćjejwspaniałysezonwLondynie?
Louisa poczuła się, jakby wymierzono jej policzek. Od nikogo nie doznała
jeszcze takiego afrontu. W Bath, gdzie miała przyjaciół, gdzie ją szanowano,
nigdy nie zetknęła się z podobnym lekceważeniem. Mało brakowało, żeby
wybuchnęłapłaczem.
- Dobry wieczór, panno Crookshank. Dobrze się pani bawi? Oczywiście,
znówtenniemożliwy porucznikMcGregor!Tym razemniebyła wnastrojudo
flirtu,nawetzkimśtakprzystojnym.
-Ja...ja...
- Niech się pani nie pozwoli wytrącić z równowagi. To są koty, które lubią
drapać.Niepotrzebujepaniichaprobaty.
Wręcz przeciwnie, potrzebowała jej, ale słowa porucznika szczerze ją
wzruszyły.Podałjejramię.
-Niechmibędziewolnopaniąodprowadzić.
Zgodziła się. Była jednak trochę rozczarowana, kiedy nie wszedł za nią do
loży.
- Oni wcale nie mieli zamiaru wychodzić - szepnęła Gemma. - Spotkałaś
ich?Rozmawiałaśznimi?
Louisa zaprzeczyła ruchem głowy. Nie miała ochoty opowiadać o
niedawnymupokorzeniu,udawaławięc,żeuważniesłuchamelodiigranejprzez
orkiestrę. Wrócił Lucas. Najpierw chciała zwierzyć mu się ze wszystkiego, ale
zmieniła zdanie. Przykro jej było przyznać, że pewne damy uważają jej
towarzystwozazbędne.
Gemma zdumiała się, gdy kurtyna poszła w górę. Tym razem nie był to
Szekspir, tylko niezbyt wybredna farsa. Ojciec panny Pomshack z pewnością
byłbyzgorszony,leczstaradamapowstrzymałasięodkrytyk.Gdypubliczność
opuszczała teatr, Gemma raz jeszcze spojrzała ku loży lorda Gabriela. Nikogo
już w niej nie było. Louisa w powozie milczała przez całą drogę. Lucas
popatrzyłnaniązniepokojem.
-Dobrzesięczujesz?
-Trochęmnieboligłowa,aledziękujęcizamiływieczór.
-Pewniekostkaznówjejdokucza.-PannaPomshackzasznurowaławargi.-
Uprzedzałam,żepowinnabyłazostaćwłóżku!
Gemmabałasięczegośgorszego.CzyżbylordSinclairostrojąpotraktował?
Gdy obie były już w domu, zastukała lekko do sypialni Louisy. Nie doczekała
sięodpowiedzi,aleusłyszałazwnętrzazduszonypłacz.Zdobyłasięnaśmiałość
inacisnęłaklamkę.
Louisa, wciąż jeszcze ubrana w żałośnie pogniecioną wieczorową suknię,
leżałaztwarząwpoduszceipłakała.
Gemmausiadłanabrzegułóżkaipogładziłająporamieniu.
- Czy widziałaś się z lordem? Uraził cię czymś? Chyba nie z mojego
powodu?-Wstrzymałaoddechzestrachu.
Louisapokręciłagłową,alenadalszlochała.
-Więcocochodzi?Powiedz,proszę.Możetonicważnego?
- A... a właśnie że... ważne... - wyjąkała przez łzy Louisa. - Pan... na
Har...grave...
Gemmanieznałategonazwiska.
- Uspokój się, bo jeszcze się rozchorujesz. Czy mam zadzwonić po brandy
alboherbatę?
- Nie, nie. - Pytanie Gemmy sprawiło, że Louisa uniosła wreszcie głowę. -
Posłałamsłużbęspać.NawetLucasnicniewie.Och,czujęsięokropnie!
- Sama zejdę do kuchni i zrobię ci herbaty. Louisa spojrzała na nią
zaskoczona.
- Nie, przynieś mi tylko trochę wody i posiedź przy mnie chwilę. Gemma
przyjęłajejsłowazulgą.PrzyniosławodęidelikatnieobjęłaLouisę.
-Dlaczegoniechceszminicpowiedzieć?
- Nigdy mi jeszcze nie zrobiono takiego afrontu. - Z wahaniem i nie bez
popłakiwaniaopowiedziaławreszcieoprzykrymspotkaniu.
-CzypannaHargravejestkimśważnym?
- Szczerze mówiąc, nie wiem, ale wszędzie ją przyjmują, no i bywa u
Almacka. - Louisa nie dała się łatwo pocieszyć. - W Bath byłam lubiana i
szanowana, niektórzy nazywali mnie „przemiłą panną Crookshank”. A tu...
wszyscy mnie lekceważą. Wynajęłam wprawdzie dom na cały sezon, ale nie
dbamopieniądze.ChybawrócędoBath!
Gemma poczuła, że narasta w niej gniew. Jak można było tak potraktować
Louisę? Owszem, bywała czasami nieco próżna, ale miała naprawdę bardzo
dobreserce.Bezniejtkwiłabyterazsamotniewjakimśnędznymhoteliku.
- To prawda, że papa zbił majątek na folusznictwie i sklepikarstwie -
szepnęła Louisa. - Nie należał do arystokracji, ale był najwspanialszym,
najserdeczniejszymojcem,jakiegomożnasobiewymarzyć.Bardzomigobrak.
A jeśli ktoś uważa, że nie zasługujemy na szacunek, bo nasza fortuna jest
świeżejdaty,tonaprawdęszkaradne!
-Nietylkoszkaradne,aleiniedozniesienia!-zawtórowałajejGemma.
- Nie sądzisz, że postępuję zbyt śmiało, pragnąc wejść do lepszego
towarzystwa?
Zabrzmiało to żałośnie i Gemma poczuła, że dłużej tego nie zniesie.
Owszem,zbytniaswobodaipewnośćsiebieLouisymogłyczasamiirytować,ale
żebydoprowadzićjądotakiegostanu...
-Lepsze?Zpewnościąniepodwzględemmanier!-prychnęła.
- Co prawda nie wiem, czy dorównuję im pochodzeniem, ale nie pozwolę,
żebywyniosłeiaroganckiedamymiałyrozstrzygać,ktomaprawosiębawićw
Londynie,aktonie!
-Takmyślisz?-Louisaenergiczniewytarłanoswpodanąjejchusteczkę.
-Jaknajbardziej!Widzisz,mnierobionoafrontyprzezcałeżycie.Wszkole
niektórezdziewczątzawszepatrzyłynamniejaknapowietrzealboprzezywały
mnie i wyśmiewały. - Gemma zacisnęła wargi na to wspomnienie. - A kiedyś
jednaznichwylałanamojełóżkokubełpomyj.
-Ależtohaniebne!-Louisausiadłanałóżku.-Jakonaśmiała?
- Zrobiła tak z zazdrości, bo nauczyciel tańca pochwalił mnie, a nie ją.
Prawdziwadamaalboprawdziwydżentelmennigdybysiętakniezachowali,ale
zawsze znajdzie się ktoś, kto chce się wywyższyć cudzym kosztem. A to
świadczy o małoduszności. Jeśli pozwolimy takim osobom, żeby nas raniły,
właśnieimprzypadniewudzialezwycięstwo.
-Alejakścierpiećpodobnetraktowanie?-westchnęłaLouisa.-Chciałabym,
żebyludziemnielubili!
Gemmazawahałasię,aLouisadodałapospiesznie:
- Och, jestem taka samolubna! Przecież ty przeżyłaś o wiele więcej.
Przyrzekam,żesiępoprawię.
-Wtymcałarzecz.
-Wczym?-Louisaznówwytarłanos,alewyglądałaznacznieraźniej.
-Jeśliniebędzieszdbaćoichuznanie,zacznąsięztobąliczyć.
-Wątpię,czydobretowarzystwoszybkozaczniesięzemnąliczyć-Louisa
zdobyłasięnabladyuśmiech-alespróbujępójśćzatwojąradą.
Udało im się wzajemnie pocieszyć. Louisa krytycznie spojrzała w lusterko.
Byłazapuchniętaodpłaczu.
- Zużyję pewnie wszystkie płatki ogórkowe, bo inaczej każdy pozna, że
płakałam.
- Zajmiemy się tym jutro. I wymyślimy coś, co sprawi, że obie poczujemy
sięlepiej.
Gdy Gemma wróciła do siebie, nurtowała ją nieustannie myśl, że lord
GabrielwróciłdoLondynu.Pewnieprzeczytałjużjejlist.Coterazzrobi?
Wszystkiegodowiesięjutro.
8
Nazajutrz obydwie wstały wcześnie. Gdy Gemma zeszła na śniadanie,
Louisa siedziała już przy stole i nawet jeśli miała trochę zaczerwienione
powieki,prawieniebyłotegowidać.
-Jakcisięspało?-spytała,silącsięnaswojązwykłąserdeczność.Gemma
spojrzałananiązpodziwem.Spędziłaniemalbezsennąnoc,zastanawiającsię,
cozrobilordGabrielpootworzeniulistu.
-Nieźle-skłamała.-Ślicznyporanek.
-Zbytładny,żebyleżećwłóżku.
Gemma domyślała się, że Louisa także udaje. Obydwie były zbyt
zdenerwowane, żeby się należycie wyspać. Kiedy Louisa sięgnęła po grzankę,
Gemma zauważyła, że ma palce poplamione atramentem. Przyjaciółka
dostrzegłajejspojrzenie.
- Napisałam do lady Sinclair, czy nie zechciałaby mnie wprowadzić do
towarzystwa. Jesteśmy przecież spowinowacone, a ona zawsze była dla mnie
bardzomiła,więc...-Urwała.
Gemmapodzielałajejnadzieje.Louisaniezasługiwałanato,byspotkałają
kolejna nieuprzejmość. Niewiele ze sobą rozmawiały. Przyjaciółka wciąż
wyglądała na ulicę. Obydwie wyczekiwały nadejścia poczty albo lady Sinclair
wewłasnejosobie.Wiedziałyteż,żeżadnaznichnieośmielisięwybraćdoniej
zwizytączyzostawićwizytówki.
Louisa wstała od stołu. Gemma złożyła serwetkę i poszła za nią do salonu.
Poranek zdawał się ciągnąć bez końca, chociaż porcelanowy zegar na gzymsie
kominka dokładnie odmierzał minuty. Gemma trzykrotnie ukłuła się w palec,
obrębiając chusteczkę, nim wreszcie rozległo się stukanie do drzwi. Louisa
zbladła i zerwała się na nogi. Po chwili wszedł Smelters z listem na srebrnej
tacy.PodszedłdoLouisy.
-Listdopanienki.
Louisa spojrzała ku Gemmie z poczuciem winy. Przyjaciółka wolała nie
pytać,cozawieralist,widzącjejzasmuconąminę.Szczerzejejżałowała.
- To od ciotki Marianne z podróży. - Louisa dzielnie walczyła ze łzami. -
Trudno.-Wciążjednakdrżałyjejwargi.Pochwilipowiedziała: - Wybacz, ale
chybasiępołożę.Rozbolałamniegłowa.
-Rozumiem.PowiempanniePomshack,żebycinieprzeszkadzałanawetze
swoimiwspaniałymiziółkami.
O Boże. Louisa straciła swoją ostatnią nadzieję na udany debiut, a lord
GabrielnawetniepróbowałodpowiedziećnalistGemmy.Możegonawetwcale
nieprzeczytał?
W jadalni pojawiła się panna Pomshack. Pokiwała głową nad słabym
zdrowiem Louisy i zastanawiała się, czy warto było w ogóle przyjeżdżać do
Londynu.
-Chybatutejszepowietrzejejniesłuży-orzekła,siadającdohaftu.
Gemma szepnęła coś niewyraźnie w odpowiedzi. Gdy przejeżdżał powóz
albo słyszała kroki przed domem, sztywniała za każdym razem w nadziei, że
przynajmniej ona doczeka się życzliwszej odpowiedzi na swój list. Nastała
jednak pora lunchu i nic się nie zmieniło. Siadła do stołu bez apetytu. Panna
Pomshackzanurzyłałyżkęwzupie.
-Niejestpanigłodna?
-Anitrochę.Chybamnieteżzaczynabolećgłowa.
- Och, może to coś zaraźliwego? - Starsza dama zamarła z łyżką uniesioną
dowarg.
-Położęsięnachwilę,niechmipaniwybaczy.
Wyślizgnęła się z jadalni, nie zważając na pannę Pomshack i zachwalane
przezniądomoweleki.Wkorytarzusięzawahała.Stanowczopowinnaudaćsię
do lorda i zobaczyć się z nim osobiście! Nie zniesie dłużej czekania w
nieświadomości! Zatrzymała się jednak. Nie wypada jej spacerować samej po
Londynie. Lord Gabriel mógłby o niej nabrać złego mniemania, nim zdoła mu
wszystkowyjaśnić.PoszłapoLily.
-Chciałabymzłożyćwizytęjednemuzeznajomych.Gdybyśmogła...
-Dousług,panienko-odparłasłużąca,chociażniebezpewnegowahania.
Gemma otuliła się szalem i niespokojnie zerknęła w lustrze na spłowiała
muślinową suknię. Zamierzała włożyć coś innego na pierwsze spotkanie z
bratem, ale niecierpliwość nie pozwoliła jej się przebrać. Może zresztą tak
będzienajlepiej?Niezamierzałaudawaćbogatej.
Wkrótce stanęły przed siedzibą Sinclairów. Piękny, ceglany budynek, był
dużowiększyoddomuwynajętegoprzezLouisę.Jejrodzinamusiałabyćbardzo
zamożna i posiadać wysoką pozycję. Gemmę ogarnął lęk. A jeśli siedzą oboje
przy obiedzie? Powinna była pomyśleć o tym przed wyjściem! Nie mogła się
cofnąć. Jeśli teraz zrezygnuje, nigdy już nie zdobędzie się na odwagę, żeby tu
wrócić.
Lord Gabriel obudził się późno i leżał bez słowa, zwrócony ku Psyche. W
końcu zasnęła i oddychała równomiernie, z głową okoloną rozrzuconymi
jasnymiwłosami.Objąłjąipocałowałdelikatniewilgotnepoliczki.Wiedział,że
spędziła bezsenną noc. Nie zdziwiło go, że płakała we śnie. Znał powód tych
łez.
Ostatnimimiesiącaminiedomagała,piękne,błękitneoczymiałapodkrążone,
aceręniezwyklebladą.
Spoglądał na nią przez chwilę, a potem znów się położył, w obawie, że ją
niepotrzebnie obudzi. Ucałował czubek jej głowy tak lekko, że ledwie musnął
oddechem włosy. Na palcach przeszedł do garderoby. Gdy się ubierał, wszedł
Swindon.
-Milordzie-rzekłlokajzwyrzutem,alebardzocicho-trzebabyłonamnie
zadzwonić.
- Całe lata obywałem się bez pomocy przy ubieraniu - odparł z lekkim
uśmiechem, chcąc ułagodzić służącego. - I byłem wtedy rad z czystej koszuli.
Jeszczedziśtopamiętam.
Służącynicniepowiedział,alejegominaświadczyłaozgorszeniu.
Gabriel zszedł na dół. W domu panowała głucha cisza. Niemal żałował, że
pozwoliłmłodszejsiostrzeżony,Circe,wybraćsięzguwernantkąisłużącymdo
Bristolu na lekcje rysunku u renomowanego francuskiego malarza. Przy niej
Psyche poczułaby się zapewne lepiej. Circe bardzo jednak na tym zależało, bo
artystabawiłwAngliitylkokilkatygodni,aPsychepopierałajejdecyzję.
Spróbował śniadania, lecz odsunął talerz już po kilku kęsach. Gdyby tylko
mógł jakoś pomóc Psyche! Dlaczego nie potrafi dać jej tego, czego oboje
pragną?... Przeszedł do wielkiej biblioteki. Na biurku leżała sterta papierów,
którekoniecznienależałoprzejrzeć.Robiłtozroztargnieniem.Psychecierpiałai
nicpozatymsięnieliczyło.
Zacząłchodzićtamizpowrotemwzdłużkominka,apotemzmusiłsię,żeby
ponowniesiąśćzabiurkiem.KiedyPsychesięzbudzi,niepowinienwyglądaćna
zdenerwowanego.Przydałobyjejtododatkowychzmartwień.Przebiegałwłaśnie
oczamidługiekolumnyliczb,kiedywszedłjedenzlokajów.
-Przyszłamłodadamazwizytą...
- Powiedz jej, że lady Sinclair nie przyjmuje dziś gości. - Gabriel był
zdziwionytakimzaniedbaniem.Przecieżsłużbadobrzeznałaswojeobowiązki.-
Wżadnymwypadkuniewolnoniepokoićmojejżony.
- Wiem, milordzie, ale ta dama nie przyszła do milady. Prosi, i to bardzo
stanowczo,owidzeniezpanem.
Gabrielodłożyłdokumentyispojrzałzaskoczonynasłużącego.Lokaj,choć
nieco zmieszany, nie ustąpił. Widocznie nieznajoma okazała się wyjątkowo
natarczywa-Gabrielnieoczekiwaniepoczułrozbawienie.
- No dobrze, niech wejdzie. - Gdy lokaj zniknął za drzwiami, przypomniał
sobie, że nie spytał o nazwisko gościa. Ale w końcu było ono bez znaczenia.
Pewnie chodzi o składkę na nowy dach parafialnego przytułku, a nie o wizytę
towarzyską.
Wstał, gdy młoda kobieta stanęła w drzwiach. Miała ciemne włosy - mógł
dostrzec kosmyk wystający spod słomkowego kapelusika - niemodną, choć
przyzwoitąmuślinowąsuknięiskromnyszalnaramionach.Zpewnościąjakaś
filantropka. Twarz wydała mu się przez moment znajoma, ale gdy uważnie jej
sięprzyjrzał,stwierdził,żenigdysięniespotkali.Odpowiedziałanajegoukłon
krótkimdygnięciem,apotemsiadłanabrzeżkufotela.Jeśliistotniekwestowała,
topewnieodniedawna,bowyglądałanaskrępowaną.
-Przepraszamzanajście,aletodlamniesprawaniecierpiącazwłoki...-Głos
byłmiłyiświadczyłodobrymwychowaniu.
- W czym mogę pani pomóc? - Gabriel otworzył szufladę biurka, gotów
wyjąćzkasetkiodpowiedniąsumę,żebytylkosiępozbyćintruza.
-Nieczytałpanmegolistu?
-Aczegodotyczył?-Spojrzałnaniązezdziwieniem.Dziewczynazwilżyła
językiemwargi.
- Na pewno go pan dostał. Niedawno ja sama otrzymałam list z
wiadomością,żeja...żemy...żejestempańskąsiostrą,milordzie.
Gabrielpoczuł,żecałysztywnieje.Comiałjejodpowiedzieć?
-Janie...-urwał.Pocóżzaprzeczać?Owszem,otworzyłtenlist,przeczytał
kilkapierwszychzdańiwrzuciłgodokosza,sądząc,żetojakaśniewydarzona
próba szantażu, w takim wypadku źle wybrano adresata! Lub brednie na wpół
obłąkanej ulicznicy. Wystarczająco długo przyszło mu żyć wśród łajdaków i
szubrawców, żeby od razu rozpoznać łgarstwo. Autorce chodziło zapewne o
pieniądze,abajeczkęopokrewieństwiewyssałazpalca.Niebyłnatylenaiwny,
żebybraćseriozuchwałekłamstwa.
Dziewczyna nie wyglądała jednak na oszustkę. Odchrząknął i zniżył głos,
żebyprzypadkiemniezemdlała.Jużitakzbladłajakopłatekikurczowościskała
torebkę. Albo jest pierwszorzędną aktorką, albo ktoś ją odpowiednio
poinstruował.Amożepoprostujestszalona?
-Obawiamsię,żetopomyłka.Janiemamsiostry.
- Och, miałam nadzieję, że... że moja... że pańska matka już panu
powiedziała.
- Moja matka? - Gabriel był coraz bardziej przeświadczony, że ma przed
sobąosobęniespełnarozumu.-Toniemożliwe,madame.
Dziewczynaspojrzałananiegolękliwie.
-Nie...niejestemmężatką.
-Acóżtomadorzeczy?
- Zwrócił się pan do mnie „madame”. Skoro nic panu nie powiedziała,
pojmuję pańskie zaskoczenie, ale ja... muszę wiedzieć! W końcu napisała,
żebymtuprzybyłapołączyćsięzrodziną.Zmojąrodziną!Czekałamcałeżycie.
Musimniepanzrozumieć!
Podniosła nieco głos. Gabriel miał nadzieję, że zdoła się jej pozbyć, zanim
dziewczynawpadniewhisterię.NicniepowinnoterazniepokoićPsyche.
-Ależja...
-Przecieżnapisałami,żepansiętymzajmie!
-Mojamatkaniemogłategozrobić.
- Trudno mi to wyjaśnić, ale... może pan przeczyta ten list? Gabriel nie
wiedział, czy pismo, które wyjęła z torebki tak ostrożnie, jakby było z
najcenniejszej i najdelikatniejszej porcelany, jest równie nonsensowne jak jej
żądanie,alelekturajedyniepogłębiłajegowątpliwości.
- Napisano go prawie dwadzieścia lat temu. Dlaczego czekała pani tak
długo?
-Wyjaśniłamwmoimliście,żeotrzymałamgoniedawno.-Wjejbłękitnych
oczachmalowałsięniepokój.
-Nieprawdopodobnahistoria!-prychnął.-Chybapanirozumie?
-Wiem,żetobrzmidziwnie,alejeślipomówipanzmatką,onazpewnością
wszystkowyjaśni.
-Doprawdy?-spytałipokręciłgłową.-Omałoniedałsięwciągnąćwkrąg
urojeńnieszczęsnejdziewczyny!-Zresztą...niemogętegozrobić.
-Ależdlaczego?Bardzopanaproszę!
Przezchwilębałsię,żenieznajomauklęknieprzednimnadywanie.Odparł
pospiesznie:
-Nierozumiepaninajważniejszego.Niemogęzapytaćonicmojejmatki,bo
odparulatnieżyje.
Zanimzerwałsięzfotelaiokrążyłbiurko,osunęłasięnapodłogę.
Louisa zeszła na dół. Wypłakała się już i czuła pewną ulgę, ale teraz
naprawdę dokuczał jej ból głowy. Zdziwiła się, kiedy poinformowano ją, że
Gemma wyszła. Potrzebowała rozmowy z przyjaciółką, kimś, kto by jej
naprawdęwspółczuł.PannaPomshackmiaławprawdziejaknajlepszechęci,ale
Louisaniemiałachęcirozprawiaćozaletachziół.
Wiedziała,żeGemmawzięłazesobąsłużącą,niemusiałasięwięcmartwićo
jej bezpieczeństwo. Domyślała się też, gdzie poszła. Rozumiała, dlaczego
przyjaciółka wolała stanąć oko w oko z lordem Gabrielem. Oczywiście, gdyby
Gemma ją o to poprosiła, nie odmówiłaby jej swojego towarzystwa, ale nawet
terazdreszczjąprzenikałnamyślotym,jakzareagujelordGabriel.Napewno
będziezaskoczonyirozgniewany.Louisaniewątpiławprawdzie,żeGemmajest
prawdziwądamą-jeśliniezurodzenia,toznatury-aleznalazłasięwbardzo
trudnej sytuacji. Ona sama miała przynajmniej rodzinę i pieniądze. No i
przystojnego, oddanego narzeczonego, który bardzo się o nią troszczył. Choć
ostatniojakbypoświęcałjejmniejuwagi.Jużsiadaładobiurka,żebynapisaćdo
Lucasa, gdy lokaj go zaanonsował. Doprawdy, chyba czytał w jej myślach!
Jednakgdynarzeczonywszedłdosalonu,okazałosię,żeprzybyłzprzyjacielem.
Pan Harris-Smythe - niski, korpulentny, z rudawymi włosami mocno już
przerzedzonyminaczubkugłowy-skłoniłsięprzedniągłębokoipozdrowiłw
stylu równie kwiecistym, co jego purpurowa kamizelka. Louisa przyjęła to z
wdziękiem,leczzerknęłaporozumiewawczonaLucasa,sugerując,żechciałaby
zamienić z nim kilka słów na osobności. Nie zareagował wszakże tak, jakby
sobieżyczyła.
-Właśniechciałemwyjaśnić,żeobydwajwybieramysiędziśzkolegamina
walkikogutów.
- Lucas, o tym się nie mówi narzeczonej! - upomniał go zaskoczony
towarzysz.-Przecieżwiesz,żetotematniedladam.
-Louisaniebędziemiałamitegozazłe-mruknąłbezceremonialnieLucas.-
Mogębyćprzyniejzupełnieszczery.
Może to niedobrze, że obydwoje znają się od dziecka? Ostatnio Lucas
traktowałjąbardziejjaksiostręniżprzyszłążonę.
- Nie martw się o mnie, wrócę jutro albo najpóźniej podczas weekendu i
zjemywtedyrazemobiad,dobrze?
- Oczywiście - powiedziała, ale zrobiło się jej przykro. Chciała z nim
pomówićbezświadków,pragnęławsparcia,pociechyizrozumienia,ajemubyły
wgłowietylkobzdurnewalkikogutów!
Gdy zaniknęły się za nimi drzwi, pomyślała, że Lucas dobrze się bawi w
Londynie. Bez problemów znalazł tu sobie znajomych. No, ale w końcu
mężczyźni są inni. Pod każdym względem jest im łatwiej. Nieco rozdrażniona
podarła niedokończony list. Tak się cieszyła na tę podróż, a teraz siedzi we
własnymdomujakwklatce,bolondyńskasocjetagardzijejpochodzeniem!
KiedypannaPomshackzeszłanadółpocodziennejpopołudniowejdrzemce,
Louisapoczułaulgę.
-Wyszłabymnamiasto.Zechcemipanitowarzyszyć?
-Znakomicie.Trochęświeżegopowietrzadobrzenamzrobi.Louisaposłała
popowóz,niezamierzaładrugirazspacerowaćpoLondyniepieszo.
- Pojedziemy do Guntera. Ciotka mówiła mi zeszłego roku, że mają tam
wspaniałelody.-Noinietrzebabyćwprowadzanym,dodaławduchu.
Licznikliencisiedzieliwcukierniprzymałychstoliczkach.Louisawybrała
wiśniowe lody z siekanymi migdałami, a panna Pomshack - wniebowzięta na
samąmyślosłodyczach-brzoskwiniowe.Dziewczynadelektowałasiędeserem,
lecz gdy podniosła znad niego wzrok, spostrzegła pannę Hargrave wraz z
dwiemanieznanymijejpaniamiprzystolikupodrugiejstroniesali.Kiedysiętu
zjawiły?Lodynaglewydałysięjejmniejsłodkie.
W pierwszej chwili chciała wyjść z cukierni, ale przypomniała sobie radę
Gemmy. Nie da się stąd wypłoszyć! Znów spróbowała lodów, niestety, już bez
większejprzyjemności.CzyżnigdziewLondynieniemożnasięschowaćprzed
tymizarozumiałymikobietami?
Panna Pomshack zajęta była swoim deserem, Louisa mogła więc rozejrzeć
siępolokalu,choćstarannieunikałaspoglądaniakustolikowi,gdziekrólowała
wyniosła panna Hargrave. Naraz pospiesznie pochyliła się nad lodami, pewna,
żesięzarumieniła.
-Czycośsięstało,pannoCrookshank?
- Ależ nie - skłamała. Czy ten przystojny mężczyzna w drugim krańcu
cukiernitozuchwałyporucznikMcGregor.Czycałalondyńskasocjetazbierasię
właśnie tutaj? A może tylko ona ma dzisiaj szczególnego pecha? Porucznik
patrzyłprostonanią.Ażepamiętała,jakuprzejmyokazałsięwteatrze,posłała
muprzelotnyuśmiech.
- Panno Pomshack, może wybierze pani jakiś deser do domu? Najlepiej
jedenztychstojącychprzyladzie.Tutejszesłodyczesąrzeczywiścieznakomite.
- To brzmi wspaniale - ucieszyła się jej towarzyszka. - Czy chciałaby pani
cośszczególnego?
-Nie,jestempewna,żecokolwiekpaniwybierze,będzieprzepyszne.Może
siępanispokojniezastanowić.Niespieszymisię.
Gdy starsza dama odeszła, Louisa odważyła się jeszcze raz spojrzeć w kąt
sali.Niemyliłasię,porucznikwłaśniewstawał.
-PannaCrookshankzBath!
-PanMcGregor,cozaniespodzianka!
-Doprawdy?Wpanispojrzeniuwyczytałemzaproszenie.-Usiadłwygodnie
wpustymfoteliku.Trzymałsięprosto,jakbynadalsłużyłwwojsku.
- Nie zrobiłabym czegoś tak niestosownego. Niedawno usłyszałam, że
powinnamunikaćpańskiegotowarzystwa.
- Chyba tak - zgodził się, spoglądając, ku irytacji Louisy, na jej różowe
pantofelki.-Miłomi,żesiępanidziślepiejmiewaisłuchadobrychrad.
-Możetak,amożenie.-Louisapoczułamiłepodniecenieflirtem.Owszem,
porucznikbyłzuchwalcem,alebardzozabawnym.
-DlaczegoniemadziśzpanemladyJersey?
-Nietowarzyszęhrabinieprzezcałyczas.
- Naprawdę? Jest chyba czarującą towarzyszką. Słyszałam nawet plotki, że
była...hm...bliskąprzyjaciółkąsamegoksięciaregenta.
Mężczyzna,siedzącynaprzeciwniej,chłodnoprzyjąłtęrewelację.
- Nie interesują mnie podobne historie o damach, z którymi mam zaszczyt
byćzaprzyjaźniony.
Louisa, mimo że pozbawiona sposobności do puszczenia w obieg
niesłychanejplotki,spojrzałananiegozuznaniem.
- Miło mi to słyszeć. A co pan powie na wiadomość, że ona pierwsza
tańczyłakadrylauAlmacka?
-Zpewnościąjestznakomitątancerką.
O tak, na pewno często z nią tańczył. Ale choć z całego serca pragnęła
dostaćsiędoAlmacka,czułaniesmaknamyśl,żemiałabygoprosićopomocw
obłaskawieniu hrabiny. Jeśli porucznik nadskakuje damie z dobrego
towarzystwa,towkońcujegosprawa.Och,żeteżmężczyznomtylewolno!Na
myśl o hrabinie czy jakiejkolwiek innej kobiecie w jego ramionach, choćby
tylkopodczastańca,poczułaukłucie...czego?Onie,napewnoniezazdrości.
-Czyonajestwpanatypie?Amożepodobasiępanukażdakobieta,która
siędopanauśmiechnie?
Zabrzmiało to bardziej obcesowo, niż zamierzała. Zaśmiał się bez śladu
skruchy.
-Zaczynamniepanirozumieć.
- To źle wróży szczęściu pańskiej żony, kiedy pan w końcu znajdzie
odpowiednioposażnądamęizdołazdobyćjejwzględy-odpaliła.
- O, nie. Pozwalam sobie na wiele, ale zawsze gram uczciwie. Po ślubie
dochowamwiernościżonie.
-Oczywiście,poślubie...-zaczęła,leczonznowusięuśmiechnął.
- Nie ma żadnego „oczywiście”, moja miła, naiwna panno Crookshank.
Wielumężczyznwcalenierezygnujewtedyzeswoichprzyjemności.Natomiast
ja,jakpowiedziałem,nieokryjęhańbąaniswojejprzysięgi,aniżony.
Louisa zamilkła. Słowa porucznika brzmiały poważnie i z pewnością
szczerze.
Uniósłjejdłońdoust.Ledwiemusnąłjąwargami,aleLouisęprzeszyłnagły
dreszcz. Porucznik zdawał się tego nie dostrzegać. A potem, ku jej
rozczarowaniu,odsunąłkrzesło.
-Jużpanodchodzi?
-Następnymrazemzatańczęzpanią-obiecał.-Możewśrodęwieczoremu
Almacka. O Boże, tam jest tak nudno, że chyba postaram się, żeby wniesiono
jakąśsympatycznązmianę.
Louisawiedziała,żezdradziłjąwyraztwarzy,bospytał:
-Cosięstało?
- Musiałby mnie tam ktoś wprowadzić. - Porucznik dostrzegł jej
rozczarowanie,anawetjezrozumiał.
-Niewielepanitraci.ToniejestnajwspanialszemiejscewLondynie.Niech
panipomyśli,ilewtymmieściemożnazobaczyćciekawychrzeczy,niedbająco
Almacka.
-Naprzykładco?
Uśmiechnąłsiępowtórnie,lecztymrazemzwiększążyczliwością.
-MogłabypanizajrzećdoksięgarniHookhamanaBondStreetikupićjedną
z gotyckich powieści pani Radcliffe. Albo odwiedzić pracownię Thomasa
Lawrence’a pod numerem 24 na tejże ulicy lub też, parę kroków dalej,
Hoppnera, i rzucić okiem na portrety śmietanki towarzyskiej. Któryś z nich
dwóch mógłby dojść do wniosku, że i panią warto uwiecznić na płótnie,
oczywiście za odpowiednią cenę. Jest pani dużo ładniejsza od wielu z ich
modeli.Niemusielibydodawaćpaniurody,jakksięciuWellingtonowi.
Louisaroześmiałasięiuczyniłatozesporądoząsatysfakcji.
-Naprawdępantakmyśli?
- Oczywiście. Jest jeszcze sklep Ackermanna z rycinami na Strandzie pod
101, inny ulubiony zakątek modnych pań. No i teatry, opera, pokazy dzikich
zwierząt,cyrki...
-Niejestemdzieckiem.
- Niewątpliwie. Spojrzał dyskretnie na jej dekolt, a ona znów doznała tego
samegozdumiewającegouczucia,którejużprzedtemczuławjegoobecności.
DostolikawróciłapannaPomshackzpełnądezaprobatyminą.
- Bardzo mi było miło, panno Crookshank. - Ku żalowi Louisy porucznik
złożyłjejpełny,poprawnyukłon.-Zpewnościąjeszczesięspotkamy.
- Bez wątpienia - zgodziła się z przesadną skromnością, usiłując ukryć
satysfakcję. Jeśli panna Hargrave zauważyła jej tete-a-tete z przystojnym
porucznikiem,tymlepiej!
Gabriel podtrzymał smukłe ciało, zastanawiając się desperacko, czy nie
lepiej byłoby wezwać służbę. Ale wtedy musiałby krzyknąć, co mogłoby
zaniepokoićżonę.KujegouldzepodczastychrozterekGemmaoprzytomniała.
-Co...cotobyło?
- Straciła pani na chwilę przytomność - odparł, sadzając ją ponownie w
fotelu.-Zaraznalejępaniwina.
Siedziała w milczeniu, gdy sięgał po karafkę stojącą na bocznym stoliku.
Kiedy znów się odwrócił w jej stronę, płakała bezgłośnie, na próżno usiłując
obetrzeć łzy z policzków. Jej rozpaczliwe wysiłki wzruszyły go bardziej, niż
mógłbytosprawićgłośnyszloch.
- Proszę wypić - powiedział tonem łagodniejszym niż poprzednio. - To
pomożesiępaniuspokoić.
Upiła trochę portwajnu i zakrztusiła się nim. Najwidoczniej nie była
przyzwyczajonadomocnychtrunków.
-Przykromi,żetaksiępaniprzejęła.
- Poczułam się, jakbym utraciła matkę po raz drugi - powiedziała, patrząc
gdzieś poza niego. - Nigdy jej przecież nie znałam. Myślałam, że wreszcie ją
zobaczę,żezniąporozmawiam.Iżewszystkomiwyjaśni.
-Co?
-Napisałamotymwliście.-Wjejgłosiezabrzmiałlekkiwyrzut.Szkoda,że
goniedoczytałdokońca,niemógłsięjednakdotegoprzyznać.
- Niestety, nie pamiętam. Może zechce mi pani pomóc? Spojrzała na niego
tak,jakbybyłniespełnarozumu,aleniezaprotestowała.
- Do piątego roku życia wychowywała innie pewna zacna kobieta, ale
wiedziałam, że jest tylko moją opiekunką. Kiedy zmarła, znalazłam się w
sierocińcu.Tobyłookropnemiejsce...-Porazpierwszyodwróciławzrok. - W
każdym razie potem zabrano mnie stamtąd i oddano do szkoły dla dobrze
urodzonychpanienwYorkshire.
-Jaksiępaninazywa?
- Gemma Smith. - Zarumieniła się. - Kiedy skończyłam dwadzieścia jeden
lat,dostałamodprawnika,którypłaciłzamnierachunki,tenlist.Iprzyjechałam
doLondynu,żebypanaodszukać.
-Zdajesobiepanisprawę,żetozdumiewającahistoria?
-Oczywiście...alesądziłam,żemogępolegaćnasłowachmatki.
- Szkoda, że nie może już ich potwierdzić. Nigdy mi nie wspominała o
żadnejsiostrze.Jakzresztąmogłabyukryćporód?Toniemożliwe.
-Alepańskiojciec...
-Takżejużnieżyje.Amójstarszybratbawioddawnazagranicą.Zresztą,
gdybycokolwiekwiedział,nieomieszkałbymipowiedzieć.
-Nieznapanjejcharakterupisma?
Gabriel sięgnął po list, który nadal leżał na biurku. Atrament, którym go
napisano,dawnojużwyblakł.
-Niezabardzo.
-Czyniemożnaporównaćlistuzjakimśinnym?Musipanchybajakiśmieć.
Jużwidaćnietylko,żeoprzytomniała,alewróciłteżjejupór.
-Obawiamsię,żenie.
Zdumiałasięwyraźnie.Tymrazemonpoczułsięnieswojo.
-Zpewnychprzyczyn...
-Przecieżmusiałocośponiejzostać!
-Hm...mojażonamagdzieśjejzeszytzrachunkamidomowymi.Gospodyni
zachowałagopośmiercimatki.
-Tobywystarczyło!
-Owszem,tylkożezeszytzostałwnaszejwiejskiejposiadłości.Dziewczyna
jużotwierałausta,gdyoświadczyłstanowczo:
-Poślęponiegoiporównamygozlistem.
Wyciągnął rękę po kartkę leżącą na blacie biurka, lecz kobieta okazała się
szybsza.Wyrwałamulistiprzycisnęłakurczowodopiersi.
-Nieumiemsięznimrozstać,nawetnakilkadni!
Czyżby się bała, że go zniszczy? Nie byłby zdolny do podobnej podłości.
Dziewczynajednakprzerwałamu,nieczekającnawyjaśnienia:
- To jedyna rzecz, jaką od niej dostałam. Napisała w nim, że mnie kocha!
Zachowamgonazawsze.
- Rozumiem. - Gabriel wcale nie miał zamiaru wydzierać go jej siłą. -
Przyrzekam, że powiadomię panią, gdy tylko przyślą mi zeszyt matki. Napiszę
też do brata, lecz on jest teraz, jak słyszałem, aż w Konstantynopolu, nie
spodziewamsięwięcszybkiejodpowiedzi.
-Wkażdymraziebędębardzowdzięczna-westchnęła.-Bałamsię,żewcale
niezechcesiępanzemnąwidzieć.
Gabriel wolał nie wspominać, że zawdzięczała to głównie uporowi lokaja.
Spytałjedynie:
-Gdziesiępanizatrzymała?
Podała mu adres i podeszła do drzwi, wciąż jeszcze przygnębiona, lecz
dumnie wyprostowana. Z niechęcią musiał przyznać, że jest odważna. Gdyby
tylko miał pewność, że jest jego siostrą, że nie są to urojenia chorego umysłu!
Nadalrobiławrażenieroztrzęsionej.
-Możeskorzystapanizmojegopowozu?
- Nie, dziękuję, mam ze sobą służącą - odparła tonem godnym księżnej.
Musiał ukryć uśmiech, żeby znów jej nie urazić. Po cichu kazał lokajowi
wezwać dorożkę, a także zapłacić z góry za kurs. Sługa zdumiał się, ale
usłuchał.
Gabriel usiadł znowu za biurkiem. Przecież to nie do pomyślenia, żeby
matka w tajemnicy urodziła dziecko i potem ukryła je gdzieś, nic nikomu nie
mówiąc.Niemożliwe!Nagleuświadomiłsobie,żedziewczynawcalenieprosiła
o pieniądze. Gdy wczorajszego wieczoru rzucił okiem na jej list, uznał go za
próbę szantażu. Przejrzał zawartość kosza, ale ten był już pusty. Służba nie
zaniedbywałaobowiązków.Psycheczuwałanadtymażzadobrze.
Spojrzał przed siebie. Zupełnie jakby przywołał ją myślą! Żona stanęła
właśniewdrzwiach.Gabrielzerwałsięipodbiegłdoniejpospiesznie.
-Kochanie,jaksięczujesz?
-Jużdobrze-powiedziała,leczdrgnęłalekko,kiedyjąpocałował.-Kimjest
ta młoda dama, która wyszła stąd taka przygnębiona? Czy zauważyłeś, że jej
oczywyglądajązupełnietakjaktwoje?
9
Gemmawróciładodomuwyczerpanaizałamana.Byłaszczerzewdzięczna
lordowi Gabrielowi za to, że odesłał ją do domu dorożką. Zapewne nawet nie
zdawał sobie sprawy, jak trudno byłoby jej dotrzeć tu na piechotę. Kolana się
podniąuginały,ramionaciążyły,głowabolała.Czułasię,jakbywymierzonojej
potężnycios.
Louisa czekała na jej powrót. Musiała coś przeczuwać, bo zjawiła się w
holu,ledwieGemmaprzekroczyłapróg.Odebrałaodniejkapeluszirękawiczki.
-Co... - Urwała, widząc jej twarz. - Lily, zabierz rzeczy panienki na górę i
przynieśnamdosalonuherbaty.Możechceszsięodrazupołożyć,Gemmo?
Louisa naprawdę jej współczuła i szczerze się niepokoiła. A przecież i ona
doznała dzisiaj rozczarowania, choć na pewno mniej bolesnego. Gemma
powinnaterazokazaćhart.
-Nie,chętnienapijęsięherbatywsalonie.-Jeśligłosjejniecodrżał,Louisa
udała,żetegoniedostrzega.Poczekała,pókiobydwienieprzeszłydopokojui,
ku zaskoczeniu służącej, zamknęła jej drzwi przed nosem, a potem objęła
spontanicznieprzyjaciółkę.
-Czycośsięstało?
Gemmaprzestałaudawaćdzielnąirozpłakałasiężałośnie.Louisaodczekała
chwilę,apotemwygrzebałazjejtorebkiprzemoczonąchusteczkę.
-Weźmoją,jestczysta.Gemmawytarłatwarz.
-Chybabędęmusiałacięprosićopłatkiogórkowe.
Louisauśmiechnęłasięsłabo,alenadalwyglądałanazmartwioną.
-CopowiedziałlordSinclair?Nieuwierzyłci?Jaktomożliwe?Wkońculist
twojejmatki...
-Poprosiłam,żebyjąspytał,pomówiłznią,ale...widzisz,onanieżyje!Nie
może już odpowiedzieć na żadne pytanie! - Wargi Gemmy drżały. Z trudem
panowałanadsobą.
-Och,mojadroga!
Louisagwałtowniesięodwróciła.WdrzwiachstałaLilyzherbatąitalerzem
ciasteczek. Gdy je przed nimi stawiała, obydwie milczały. Gemma dostrzegła
zaciekawionespojrzeniesłużącej,aletajedyniedygnęłaizostawiłajesame.
-Nigdynicniemówiłaś...Napijsię,proszę-powiedziałaLouisa,nalewając
herbatę. - Myślałam, że o tym wiesz! A mogłam cię uprzedzić! Och, czuję się
okropnie!
-Cotakiego?
- Ja... ja wiedziałam, że zmarła. Zeszłego roku byłam w ich wiejskiej
posiadłości.Wtedyotymwspominano.Alepotemcośsięstałoi...izachowałam
się fatalnie, a później chciałam jak najprędzej zapomnieć o wszystkim i chyba
udało mi się to aż za dobrze! A powinnam się była upewnić, że o tym wiesz.
Naprawdę,jestemtakasamolubna!
Gemma przełknęła z wysiłkiem ślinę. Dławiło ją w gardle. Cóż, gdyby
wiedziałaośmiercimatki,łatwiejbyjejmożebyłorozmawiaćzbratem.Alez
drugiej strony, czy zdobyłaby się na tę wizytę, wiedząc, że matka nie może
poświadczyćjejsłów?
- Chyba jestem zbyt skryta, nawet wobec przyjaciół. To nie twoja wina.
Przynajmniejprzezjakiśczasmogłamsięłudzić,żematkanamnieczeka.
-Spróbujcośzjeść-zachęciłająLouisa.-Jakietoszczęście,żeLilyotym
pomyślała. Jedzenie dobrze ci zrobi, jak mawia moja ciotka. A ona zwykle
miewarację.
-Dziękuję.-Gemmaniemiałanamyślijedyniepoczęstunku.Louisaskinęła
głową,doskonaletozrozumiała.
- Sinclairowie też są tacy. Rzadko mówią o rodzinnych sprawach. Lord
Gabrielpokłóciłsiękiedyśzbratemiwyzwałgonapojedynek.Widziałamtona
własneoczywzeszłymroku!Niewielebrakowało,żebysięobydwajpozabijali,
chociażniewiem,ocoimposzło.Nawetciotkaniechciałamitegopowiedzieć.
Bardzokochamarkiza,starszegobratalorda,ipewnieniechciałamusprawiać
przykrości.
- O nic cię nie obwiniam. - Gemma zacisnęła mocno powieki, żeby nie
płakać.-Chybapójdęjużdosiebie.
-Zawołajmnie,gdybymmogłaciwczymśpomóc-powiedziałaLouisa.
Gemmauśmiechnęłasiędoniejbladoiodeszła.Czułasięprzybita.Położyła
sięnałóżkuizamknęłaoczy,alezamiastsnunadszedłpłacz.
Louisakrążyłanerwowoposalonie.Gemmawprawdzienigdywyraźnienie
wspominała, że spodziewa się spotkać matkę, ale należało być bystrzejszą.
Fatalnietowypadło!
Popołudniezdawałosięciągnąćwnieskończoność.WreszcieLouisaweszła
na górę i stanęła pod drzwiami Gemmy. Miała pewność, że słyszy zza nich
łkanie.Zapukałaostrożnieiusłyszawszyzaproszenieprzyjaciółki,wślizgnęłasię
zarazdośrodka.
- Moja droga, jeszcze się rozchorujesz! Może posłać po laudanum panny
Pomshack?Onouśpikażdego.
- Nie, czuję się po nim jeszcze gorzej. Nie umiem oderwać się od moich
myśli,choćwiem,żetoniemądre,skoromatkanieżyjeodparulat...
-Aleotymniewiedziałaś.Pamiętajjednak,żeniejesteśsama!
-Cieszęsięztego.Wstanęiumyjętwarz.Możegdzieśwyjdziemy?Wtedy
przestałabymroztrząsaćtobezkońca.
Louisazgodziłasię,choćciarkijąprzeszłynamyślokolejnymspotkaniuz
aroganckimi damami. Ból Gemmy był jednak tak olbrzymi, że zlekceważyła
swojeobawy.
-Doskonałypomysł.Poślępopowóz.Gdzietwójszal?Włożyłykapelusze,
rękawiczki i szale, a potem w żółwim tempie - dok londyński nie pozwalał na
szybsząjazdę-pojechałydoHydeParku.
Gdy się tam znalazły, Gemmie poprawił się nieco humor. Louisa, mając w
pamięci jej wcześniejsze rady, usiłowała zachowywać się swobodnie i nie
przejmować się opinią wyniosłych matron. Pogoda była ładna, poleciła więc
stangretowizatrzymaćsięniecodalejiweszłypomiędzyklomby.
Spędziły bardzo miłe pół godziny, przechadzając się wśród barwnych
wiosennych kwiatów i okrywających się zielenią drzew i krzewów. Nie
napotkałyżadnejznajomejtwarzyiLouisagotowajużbyłapuścićwniepamięć
złeprzeczucia.SpojrzałanaGemmę.Boże,cozasmutnahistoria!Samadobrze
pamiętała,jakbolesnaokazałasięstrataukochanegoojca,alemiaławtedyprzy
sobie ciotkę, stryja, Lucasa i mnóstwo innych krewnych oraz przyjaciół,
gotowych ją pocieszać, współczujących i życzliwych. Stanowczo powinna
odsunąć na bok własne troski i więcej uwagi poświęcić przyjaciółce. Kogóż
miała Gemma? Tylko ją, Louisę! Nie może cierpieć w samotności. Ujęła ją za
ramię.Gemmaspojrzałananiąpytająco.
- Chciałam tylko... - Głos Louisy zamarł, gdy spojrzała przed siebie. Cała
zesztywniała.
-Cosięstało?
- Nic, tylko... Och, panna Hargrave i panna Simpson idą w tę stronę! Co
robić?-Louisawpanicepowiodławzrokiemnaokoło.Czyzdołasięwycofaćdo
powozu? - Nie zniosę kolejnego afrontu! A dobrze wiem, że chętnie zrobią mi
przykrość!
-Onie!-Gemmabyłastanowcza.Louisawciążoglądałasiękupowozowi.
Odeszłyjednakodniegozbytdaleko,podziwiająckwiaty.Jakżechciałabyteraz
znaleźćsiębliżejulicy!
-Niewolnonamuciekać-powiedziałapółgłosemGemma.-Wtedytoone
będągórą.Niemożnaimnatopozwolić.
- Nie zniosę publicznego upokorzenia! - zaprotestowała Louisa, czując, że
sercewniejzamiera.
-Niepozwolimyimnato.
-Wjakisposób?
- Pamiętaj, co ci mówiłam. Zgnębią cię tylko wtedy, kiedy na to sama
pozwolisz.
Louisa pożałowała, że nie stać jej na podobną odwagę. Czy zdoła stawić
czoła tym aroganckim paniusiom, tak niedługo po upokarzającym epizodzie w
teatrze?
-Comamzrobić?
- Nic trudnego. - Gemma ujęła ją za rękę. - Uśmiechnij się i udawaj, że
bardzocięcieszytenspacer.
Louisa próbowała pójść za jej radą. Gdy obie damy były o krok od nich,
Gemma pociągnęła ją na inną ścieżkę, tak że stały teraz plecami do nich.
Pochyliłysięnadtulipanami.
- Co za subtelny odcień, prawda? - spytała Gemma. - Chyba jakaś nowa
odmiana.Trzebapoprosićnaszegoogrodnika,żebysprowadziłcebulki.Kwiaty
świetniesięprezentują.
Mało brakowało, żeby Louisa parsknęła nerwowym chichotem. Nie miała
przecieżżadnegoogrodnika.SzybkojednakpojęłataktykęGemmy:zignorujmy
je, zanim one zignorują nas! O Boże, co sobie pomyślą? Nie ośmieliła się
spojrzećzasiebie.
Zdołała zachować jakoś powagę i podtrzymała wymianę zdań, chwaląc
tulipany,skądinądbezwątpieniaładne.Chybażadnymkwiatomnieprzyglądano
się nigdy z taką uwagą! Kiedy nabrała pewności, że obie damy je minęły,
parsknęładługopowstrzymywanymśmiechem.
-Możejużpójdziemy?Robisięchłodno.
Gemma była tego samego zdania. Bez pośpiechu wróciły do powozu.
Dopierogdyzamknęłysięzanimidrzwiczki,Louisaroześmiałasięserdecznie,
padając na siedzenie. Gemma zawtórowała jej i uściskały się niczym małe
dzieci,którespłatałyfiglaguwernantce.WreszcieLouisawytarłaoczy.
-Dostałynauczkę!
- Może nas nawet nie zauważyły? A jeśli nie, to wątpię, czy czują się
urażone.Aleprzynajmniejniezdołałyurazićnas!
-Jesteśnaprawdębardzomądra.-Louisapoczuła,żejejlękmija.Zaczęłoją
nawet dziwić, że tak się przejęła tym spotkaniem. Może dlatego, że obydwie
damy wydawały jej się wcieleniem całego dobrego towarzystwa? Może lękała
się,żeresztalondyńskiejelitybędzietakasamajakone?Próbowałatowyjaśnić
Gemmie.
- Czy naprawdę warto pozostawać z nimi w dobrych stosunkach, skoro
osądzają cię tylko wedle ojcowskiej fortuny? Przyjaciele powinni cenić twój
charakteriserdeczność,ajeśliliczysiędlanichcośinnego,niesąprawdziwymi
przyjaciółmi!
-Wiem-odparłazpewnymwahaniemLouisa-aletakbardzochciałamsię
dostaćdoAlmacka!
-PrzecieżAlmackniejestjedynyminteresującymmiejscemwLondynie,a
tymaszjużnarzeczonegoiniemusiszgoszukać.
-Prawda.Lucasmożeniejestzbytromantyczny,alesklepikarskaprzeszłość
papy mu nie przeszkadza. Znał go, cenił jego zdrowy rozsądek i życzliwość. -
Westchnęła.-Imamciebie.Taksięcieszę,żesiępoznałyśmy,nawetjeślitobył
przypadek.
-Ajabeztwojejpomocyniezniosłabymwiadomościośmiercimatki.
Objęłysięspontanicznie.PotemLouisausiadłaprostoipoprawiłakapelusz.
- Przed powrotem powinnyśmy wstąpić do Guntera na lody. Żeby
przypieczętowaćnasząprzyjaźń!
-Znakomitypomysł.
Louisa zastukała w przednią ściankę powozu i wkrótce pojazd skręcił ku
BerkeleySquare..Tymrazemnicimniezakłóciłodeseru.
Gemmę cieszyło, że Louisa wydaje się teraz osobą bardziej zdecydowaną.
Niepowinnasiępotulniepodporządkowywaćzarozumiałymdamomzdobrego
towarzystwa. Dałaby wiele, żeby przyjaciółka wytrwała w tym nastawieniu.
Zatrzymały się w holu, żeby zostawić kapelusze i szale. Nagle zastukano
energiczniedodrzwi.CzyżbyprzyszedłLucas?
Gemma chętnie by go powitała. Wiedziała, ile kosztowała Louisę
przejażdżkadoparku.Dobrzebyłoby,żebypodtrzymałjąnaduchu.
Już miała się wycofać do swego pokoju, żeby nie przeszkadzać
narzeczonym, gdy Louisa wskazała jej gestem salon i poleciła lokajowi
otworzyć. Obydwie pospieszyły do salonu i usiadły, czekając na gościa. Lokaj
pojawił się w drzwiach, aby zapowiedzieć przybysza. Miał nieprzeniknioną
minęistałsztywno,jakbykijpołknął.Gemmawiedziała,żesługausiłujewten
sposóbukryćprzejęcie.
-LadySinclairzwizytądopannyCrookshank.
Wszyscyzamilkli.Gemmawstrzymałaoddech.PochwiliLouisazerwałasię
nanogi.Onateżwstała,choćkolanasiępodniąugięły.
LadySinclairporuszałasięswobodnieizgracją.Boże,jakaonajestpiękna,
przemknęłoGemmieprzezmyśl.ŻonalordaGabrielamiałajasnewłosyzebrane
ztyługłowywwęzeł,jasnobłękitneoczyinieskazitelnącerę.Byłaznakomicie
ubrana.Wyrazjejtwarzyświadczyłointeligencjiisilewoli.
Gemma, nieco zmieszana, złożyła jej wraz z Louisą głęboki ukłon. Lady
Sinclairodwzajemniłago.
- Zechce pani usiąść? - Głos Louisy był nieco stłumiony, ale Gemma
podziwiałajejopanowanie.-Jakżetomiłozpanistrony.Smelters,proszęnam
przynieśćherbaty.
NowoprzybyłaspojrzałaprzelotnienaGemmę,któramiałanadzieję,żenie
oblała się rumieńcem i że przejażdżka oraz świeże powietrze zatarły ślady
niedawnychłez.
Louisa chciała już usiąść, gdy zdała sobie sprawę, że zapomniała o
wzajemnejprezentacji.
- Wybaczy pani... to moja przyjaciółka, panna Gemma... Smith. - Pauza po
imieniutrwałakrótko.Gemmaprzypuszczała,żebyłaniezauważalna.-Gemmo,
toladySinclair.
Gemma zdołała jakoś wybąkać obowiązującą formułkę. Lady Sinclair
uśmiechnęłasiędokażdejznichpokolei.
-Wolałamprzyjśćosobiścieniżodpisywać.
-Mamnadzieję,żemójlistniewydałsięzbytnatarczywy...-Louisaurwała.
-Ależ skąd. - Lady Sinclair ponownie się uśmiechnęła, najwyraźniej chcąc
złagodzić zmieszanie Louisy. Gemma obserwowała gościa uważnie, choć z
pewnymsmutkiem.Lady Sinclairbyładamą wkażdymcalu. Onasamamogła
mieć tylko nadzieję, że kiedyś będzie się prezentować podobnie. Zapewne jej
matka tak właśnie wyglądała za młodu. Wdzięcznie, milo, z rozumnym
spojrzenieminiezrównanienaturalnymzachowaniem.Tylkożenigdyjużsięo
tymnieprzekona.Znówjątozabolało.
- Panie zapewne wiecie, że pewne smutne okoliczności nadszarpnęły moje
zdrowie - zaczęła lady. - Zeszłego roku cieszyłam się ogromnie, mając po raz
pierwszyzostaćmatką.Niestety,niedoszłodotego.Zasmuciłomnietobardzo,
zwłaszczaże...-Urwała.Porazpierwszyjejpogodnątwarzzasnułsmutek.
Czy nie będzie mogła mieć więcej dzieci? Doprawdy wielka szkoda,
pomyślałaGemma.Louisasięzarumieniła.
- Ach, wiem. Byłam wtedy w Londynie... ale pani nie może chyba tego
pamiętać. Pojmuję pani przygnębienie i przykro mi z powodu mojej
niestosownejprośby.
Słowajejbrzmiałynajzupełniejszczerze,cowzruszyłoGemmę.Ukazywały
teżprzyjaciółkęodnajlepszejstrony.Poczułauznanie.
Wszystkie trzy zamilkły na chwilę. Wszedł lokaj z tacą. Louisa nalała lady
Sinclairfiliżankęherbaty.
- Dziękuję, panno Crookshank. Czy mogę pani mówić po imieniu?
Przeciwnie, miło mi, że zwróciła się pani do mnie z prośbą o pomoc. Chyba
zanadtoprzejmowałamsiędotądsobą,póki-dziękiwsparciumegokochanego
męża-niepostanowiłam,żelepiejbędziewrócićdonormalnegożycia.
-Zradościątosłyszę.Aleczydoprawdywolnomi...
-Wprowadzeniekogośdotowarzystwapodczasjegopierwszegosezonuma
swojąwagę.-LadySinclairuśmiechnęłasięznówdoLouisy,któraporóżowiała
-Gemmabyłategopewna-zzadowolenia.Wciążjednaksięwahała.
- Nie chciałabym pani w niczym urazić, tylko że... Moja rodzina jest jak
najbardziejgodnaszacunku,alepapamiałnapółnocytkalnięwełny, a nawet...
kilkasklepów.Jeślipanitonieodpowiada,będęmusiałazrezygnowaćzambicji.
-Doceniamtwojąszczerość,Louiso.Niemusiszsięniczegobać.Mójojciec,
choć pochodził z bardzo szanowanej rodziny, był znanym wynalazcą.
Odziedziczyłam po nim wraz z siostrą majątek, który zyskał głównie dzięki
patentom.Możenowe,niezwykleszybkieczółenkatkackiejegopomysłutrafiły
do fabryki twego ojca? Nie czuję pogardy dla nikogo, kto dorobił się fortuny
dziękiuczciwejpracyiwrodzonymzdolnościom.
-I...iniktpaninielekceważy?-zdumiałasięLouisa.-Och,przepraszam...
-Gdybytakbyło,niezwróciłabymuwaginapodobnegłupstwa.Wiem,jak
przesadnie wybredni bywają pewni ludzie z towarzystwa. Nie należy się
przejmowaćfochamiciasnychumysłów.
A jeśli chodzi o debiut... Andrew Forsythe, jeden z moich najbliższych
przyjaciół, wydaje w przyszłym tygodniu bal. Nie będzie to wielkie przyjęcie,
lecz Sally jest uroczą gospodynią i spodziewa się znakomitych gości. Prosiła,
żebym przyszła, ale ja wciąż się wahałam. Wreszcie zdecydowałam, że
przybędę,alerazemztobą,twoimnarzeczonymiprzyjaciółką.
Gemmaoniemiałazwrażenia.Onatakżemabyćzaproszona?
Ledwie Louisa zdołała wyjąkać podziękowanie, lady zwróciła się do
Gemmy.
- A teraz, moja miła, mam nadzieję, że wybaczysz mi to pytanie. Masz
jednak moje słowo, że nie powoduje mną jedynie czcza ciekawość. Przyszłaś
dzisiajdomegomężazezdumiewającąopowieścią.Lokajzapamiętaładres,jaki
podałaśwoźnicy,ajazauważyłam,żefigurujeonteżnaUścieLouisy.
-Wiem,żemojahistoriawydajesiędziwna...
-Cowcalenieznaczy,żemusibyćnieprawdziwa.
Gemma, która spodziewała się raczej sceptycznej repliki, zamilkła
zmieszana.
- Gabriel mówił mi, że miałaś przy sobie list napisany przez kobietę, którą
byćmożebyłajegomatka.Czymogłabymgozobaczyć?
-Oczywiście.-Gemmadostrzegła,żeLouisaspoglądananiązniepokojem.
Żadna z nich nie chciała urazić żony lorda Gabriela, ale ta robiła wrażenie
życzliwszejodniego...Gemma,choćpowtarzałasobiewduchu,żeniepowinna
chwytaćsięnowejnadziei-byćmożeznowupłonnej-wyciągnęłaztorebkilist
irozłożyłagostarannie,choćniebezlęku.
LadySinclairzdawałasięrozumiećjejobawy.Odstawiłafiliżankęzherbatą,
wstałaiprzeszłaprzezsalon,żebyprzysiąśćprzyniejnasofieispojrzećprzez
ramię.Wreszcieuniosłagłowę.
-Niemogęstwierdzićtegozcałąpewnością,mążdopieroposłałpozeszytz
rachunkamimatki,alepismowydajemisiębardzopodobne.
DopieroterazGemmaspostrzegła,żewstrzymywałaoddech.
- Dziękuję. Nie wiem, czy mogę panią o to spytać, ale bardzo chciałabym
dowiedziećsięczegośomatcei...
-Iotym,dlaczegoporzuciławłasnącórkę?-WgłosieladySinclairbrzmiał
smutek.-Orazdlaczegoniepowiedziałaotymswoimsynom?
-Nasuwa się tylko jedna odpowiedź - odparła powoli Gemma. - Zrobiła to
dlatego,że...
- Być może nie jesteś dzieckiem jej męża? - Lady Sinclair powiedziała to
łagodnie, a w jej wzroku nie było potępienia. - Owszem, tak bywa, ale tych
dziecizazwyczajsięnieporzuca.Niekiedywszyscyonichwiedzą.Oczywiście,
ludzie z towarzystwa zawsze plotkują, ale mnie chodzi o coś innego. Otóż
pewnegorazumusiałamzłożyćniedługąwprawdzie,alebardzoprzykrąwizytę
memuteściowitużprzedjegośmiercią.To,cowtedyzobaczyłam,sprawiło,że
twoja historia nie wydaje mi się nieprawdopodobna. Mój teść był chyba
najbardziej bezwzględnym człowiekiem na świecie! Skoro okazał się na tyle
bezduszny, by wygnać z domu mego męża za jakieś wyimaginowane
wykroczenie, mógł postąpić w równie nikczemny sposób z małym dzieckiem,
jeślinieuważałjezaswoje.
Gemmaskinęłaenergiczniegłową,chciwiesłuchającjejsłów.
-Cokolwiekokażesięprawdą,niewpłynietonamojąopinięotobie.-Lady
Sinclairdotknęładelikatniejejramienia.DopierowtedyGemmaspostrzegła,że
zacisnęłaręcenapiersitakkurczowo,żebolałyjąpalce.
- Ale może to wpłynąć na moją pozycję. - Siliła się, żeby nie mówić z
goryczą. - A pewien godny szacunku mężczyzna może zrezygnować z
oświadczyn.
-Doprawdy?!-Oczyladynaglerozbłysły.-Jeślinaprawdęciękocha,uzna
tozabłahostkę!
Niestety Arnold nie uważał tego za błahostkę, choć Gemma bardzo by
chciała, żeby tak właśnie było. Nie mogła wszakże wszczynać dyskusji z
gościem.
-Dziękujępanizawielkoduszność.Mamterazwiększąnadzieję,żeudasię
rozwikłaćtękwestię.
LadySinclairuniosłabrwi.
-Niechciałabymuchybićnikomuzkrewnychmęża.Aletepanioczy...
-Mojeoczy?
- Wielu Anglików ma błękitne oczy, w tym kraju to nic szczególnego.
Choćbymywszystkie.-WskazałanaLouisę,apotemnaGemmę.-Aleistnieją
rozmaiteodcieniebłękitu.
Gemma spojrzała na przyjaciółkę i gościa. Owszem, tak rzeczywiście było.
Oczy lady Sinclair miały ostrą, bardzo jasną, bladoniebieską barwę, tęczówki
Louisy - nieco cieplejszą, a jej własne (nie potrafiła się powstrzymać od
zerknięcia w lustro stojące na narożnym stoliczku) - ciemnoszafirową, o czym
zresztądobrzewiedziałaprzezcałeżycie.
- Twoje oczy są dokładnie tego samego koloru, a nawet kształtu, jak mego
męża.Mojamłodszasiostrajestutalentowanąmalarkąizapewnetowłaśniejej
uwagi,którymikarmimnienacodzień,sprawiły,żedostrzegamtakieniuanse.
Gemmasięzdziwiła.Dlaczegoniedostrzegłategopodobieństwawcześniej,
siedząc naprzeciw lorda? Cóż, była wtedy wzburzona. Zresztą uważała go
przecieżzabrata.Niepotrzebowaładowodów.
-Czytoniebędziezbytśmiałe,jeślipoproszę,żebyśopowiedziałaoswoim
życiu?
PowiedziałatociepłymtonemiGemmapoczuła,żemożezniąmówićdużo
szczerzejniżzesceptycznymlordemSinclairem.Porazkolejnyopowiedziałao
swoichlosach.Wspomniałateżowizyciewsierocińcuispotkaniuzkapitanem
Fallonem.Przemilczałajedyniekradzieżrejestrów.Przewinienie,którewsumie
nieprzyniosłożadnychkorzyści.
- Przełożona nie powinna być tak obojętna - oświadczyła lady Sinclair,
spoglądając przez chwilę gdzieś ponad ich głowy. - Chyba trzeba złożyć jej
kolejnąwizytę.Czymogęcimówićpoimieniu?
-Och,tak!Czypanitakżetampojedzie?
- Jak najbardziej! Myślę, że uda mi się skłonić tę kobietę do większej
otwartości.
Chyba nawet pani Craigmore musi skapitulować przed lodowatym
spojrzeniemtychoczu!Gemmacieszyłasięzgórynatakąmożliwość,chociaż
niezdołaławydusićzsiebieanisłowa.Louisaokazałasięmniejpowściągliwa.
-Panijestprawdziwymaniołem!Pięknadamasięroześmiała.
- Proszę mi mówić po imieniu. Jestem Psyche. Z pewnością zostaniemy
najlepszymiprzyjaciółkami!
MatthewwyruszyłdoInnsofCourt,dzielnicy,wktórejznajdowałysiębiura
prawników,zarazpośniadaniu.Przedewszystkimzależałomunaodnalezieniu
Temminga. Zastał jednak biuro zamknięte. Nikt nie odpowiadał na jego głośne
stukanie. Poprzednim razem wyłamał zamek, lecz ktoś go naprawił. Ciekawe!
Może Temming jest gdzieś w pobliżu? A może kto inny wynajął opuszczony
lokal?
Miał ochotę wyważyć te przeklęte drzwi. Przynajmniej w ten sposób
rozładowałby wzbierający w nim gniew. Ktoś mógłby go jednak oskarżyć o
niszczenie cudzej własności i doprowadzić przed oblicze sędziego. Doniósł
wprawdziewładzomozniknięciuprawnikaijegodomniemanymprzestępstwie,
ale z nikłym skutkiem. Wynajęcie detektywa niewiele by dało, skoro nie
wiadomo,odczegomiałbyzacząć.
Gdzież się podziewał ten nikczemnik? Miał do niego sporo pytań! Musiał
odnaleźćClarissę,jeślitylko-ocosięmodlił-jeszczeżyła.Ajeślinie,Matthew
dokońcażyciasobietegoniewybaczy,choćbynawetzdołałsięzemścić.
Odszukał biuro prawnika, którego adres dostał od Gemmy. Na drzwiach
widniała wypolerowana tabliczka z napisem: AUGUSTUS PEEVEY, RADCA
PRAWNY. Za drzwiami, które tym razem otworzyły się zaskakująco łatwo,
siedział kancelista w kołnierzyku tak wysokim, że musiał się obrócić, żeby
spojrzećnagościa.
-ChciałbymmówićzpanemPeeveyem.
-Abyłpanumówiony?
-Nie,alemamdoniegoważnąsprawę.
-Zobaczę,czypanaprzyjmie.
Kancelistapowróciłrównieszybko,jakwyszedł.
-PanPeeveymożepanupoświęcićtylkokilkaminut.
-Wystarczy-odparłsuchoiprzeszedłdodrugiegopomieszczenia.Prawnik
wstałnajegopowitanieipodsunąłmukrzesło.
-Czymmogęsłużyć?
-ChcęodnaleźćprawnikanazwiskiemTemming.
-Ach,tak.Pokłóciłsiępanznim?
-Niestety.
-Obawiamsię,żeniejesttoczłowiekgodnyszacunku.
-Jarównieżdoszedłemdotegowniosku,niestetyzbytpóźno.-Mattheww
krótkichsłowachstreściłswojąsprawę.Starałsięprzytymhamowaćgniew.
- To poważne naruszenie etyki zawodowej. Powinien go pan zaskarżyć do
sądu.-Peeveybyłwyraźniezgorszony.
- Najpierw muszę go dopaść. Ale najbardziej zależy mi na odnalezieniu
siostry.Podobnooddanojądosierocińca,któryniejestpanuobcy.
-Byłemtamwielelattemu.
-ATemming?
-Nigdyniemiałemznimnicwspólnego.-Peeveywyprostowałsięsztywno
wfotelu.-Proszępodaćmiadres,postaramsięprzesłaćpanujakąświadomość.
Matthew wyszedł z biura prawnika jeszcze bardziej wściekły niż przedtem.
Czy kiedykolwiek znajdzie wyjście z tej ślepej uliczki? Zawrócił i ponownie
zapuścił się w brudny zaułek, chcąc spróbować jeszcze raz szturmu na biuro
Temminga. Nie zachował jednak należytej ostrożności. Gdy skręcił w pustą
uliczkę,rzuciłsięnaniegojakiśłotr.
Matthewodskoczyłwtył.
-Coulicha...
Nimzdołałskończyć,zbirzamierzyłsięnaniegopałką.
Doprawdy,wLondyniejestbardziejniebezpiecznieniżnapełnymmorzu,a
on w dodatku przyszedł bez broni! Zdołał wprawdzie uniknąć ciosu, ale
opryszekniedziałał wpojedynkę.Drugi napastnikstanąłz boku.Usiłowaligo
otoczyć! Gdyby im się udało, straciłby przewagę. Obydwaj byli silni i,
najwyraźniej,zdecydowaninawszystko.
Matthew zaklął, a potem przywarł plecami do ściany. Gorączkowo
zastanawiał się, co robić. Pierwszy z opryszków ponowił atak. Matthew
uskoczył.Wkońcuniedarmocałelataspędziłnachybotliwympokładziestatku.
Musiał jednak oderwać się od ściany i drugi napastnik mógł go teraz zajść od
tyłu.Wnapięciuczekałnakolejnycios.
Tym razem, gdy pierwszy drab uniósł pałkę, Matthew zdołał go zmylić i
uderzenie trafiło w próżnię. Obydwaj napastnicy, klnąc, zderzyli się ze sobą.
Matthewumknął.
Tamci zablokowali jeden wylot uliczki. Nie mógł zawrócić. Biegł przed
siebie,chcącjak najprędzejzniknąćim zoczu.Gdy dostrzegłsklepionypasaż,
wpadł w niego z impetem. Znalazł się na małym dziedzińcu. Wszystkie drzwi
były pozamykane. Gdzie się podziali wszyscy ci urzędnicy i prawnicy?
Dostrzegłszpetnągębęjednegozłotrówwgłębipasażu.
-Jesttukto?!-wrzasnąłzcałejsiły.
Jednezdrzwinakońcubudynkuotworzyłysięiktośprzezniewyjrzał,lecz
gdyparaopryszkówwpadłanadziedziniec,głowaszybkoznikła.Cozatchórz!
Matthewodwróciłsięizacisnąłpięści,gotówsiębronić.Obydwajwpadlina
dziedziniecisięzatrzymali.Pierwszykrzyknął:
-Tamjest!Mówiłemci!Skończmyznimraz-dwa!
-Rozczarujeciesię.Niemamprzysobiepieniędzy.
-Nieszkodzi!Zapłacilinamzgóryzatwojąskórę!-zadrwiłjedenznich.
Matthew zbierał wszystkie siły, koncentrując uwagę na uniesionej pałce.
Kątem oka dostrzegł, że uchylają się kolejne drzwi. Ku jego uldze ten, kto je
otwierał,nieschroniłsięzanimiponownie.
- Co tu się dzieje? - Mężczyzna mówił wprawdzie ze szkockim akcentem,
alejakczłowiekwykształcony.
- Ci panowie, jeśli tak ich można nazwać, interesują się moją sakiewką -
odparł Matthew, nadal obserwując obydwu zbirów. Nie przejęli się specjalnie,
widzącnieznajomegowdrzwiach.
- Lepiej stąd spieprzaj, chłopie - doradził mu któryś - chyba że też chcesz
oberwać!
-Niesądzę.
Dżentelmenizazwyczajnienosząprzysobiebiałejbroni,Matthewzdumiał
się więc, gdy dojrzał, że niespodziewany sojusznik błyskawicznie wyciąga z
butacienkisztylet.
-Ostrzeprzeciwkopałce.Nawaszymmiejscuuciekłbym,zanimwezwiemy
policję.
Jedenznapastnikówwydawałsięzaniepokojony,leczdrugipokręciłgłową.
-Mamtucoślepszego!
Oddałpałkękompanowiisięgajączapazuchę,wydobyłdługipistolet.
10
- Niech to diabli! - wymamrotał Matthew. Nieznajomy dżentelmen się
zawahał.
- Niezłe zagranie! - mruknął, gdy łotr wymierzył broń najpierw w niego, a
potem w kapitana Fallona, jakby nie mógł się zdecydować, w którego ma
wcześniej palnąć. Dłoń nieznajomego wykonała szybki ruch, tak że niemal nie
dałosiędostrzecbłyskumetalu.
Strzałopryszkazagrzmiałjakeksplozja.Otoczyłichdławiącyobłokdymu.
Matthewuchyliłsię,nimprzeciwnikzdołałponownienaładowaćpistolet,ijego
pięść wylądowała na szczęce zbira. Gdy opadł dym, kapitan dostrzegł sztylet
wbitywramięnapastnika.
Bandyta zaklął soczyście i, oszołomiony ciosem, potknął się, następując
kompanowi na nogę. Ten zawył i rzucił się do ucieczki, zostawiając rannego
towarzyszawłasnemulosowi.
Matthewzłapałgozaklapysurdutaiprzyparłdomuru.
-Mów,ktocięnasłał!
-Jestemranny!
-Chciałeśmniezabić?Nieinteresujemnie,czysięudusisz,czywykrwawisz
naśmierć!Chwaliłeśsię,żektościzapłacił!Gadajzarazkto!
-Niewiem,jaksięnazywa!Matthewspojrzałmuwoczy.
-Zgodziłeśsięmniezabić,anieznaszjegonazwiska?!
- Zapłacił mi nieźle i tyle! - Zbir usiłował wzruszyć ramionami, ale aż
stęknąłzbólu.
-Gdziegospotkałeś?
-Umrę!Wykrwawięsięnaamen!-zaskowyczałopryszek.
-Totwójproblem!Ktotobył?!
-Wełbiemisięmąci.Puśćmnie,zostawięcięwspokoju!Przysięgam!
-Targowałeśsięomojągłowę,co?No,mów!
-SpotkałemgowRosyRoister.
-Cototakiego?
- To karczma w Whitechapel - wymamrotał łotr słabnącym głosem, jakby
miałzarazstracićprzytomność.Zarośniętagębapobladła.-Nadsamąrzeką.
-Jakwyglądał?
Zbirosunąłsięnaziemię,miniożeFallonstarałsięgopodtrzymać.Matthew
pchnąłgokudrzwiom,przezktórewcześniejwyjrzałbojaźliwyobserwator.
- Wyciągnij ze mnie ten przeklęty sztylet! - stęknął opryszek. Matthew
chwyciłzarękojeśćipociągnął,niedbającojękirannego.
Wytarłostrzeopłaszczprzeciwnikaizatknąłbrońzapas.Potemzałomotał
w drzwi. Po chwili uchyliły się ze zgrzytem. Dostrzegł wystraszoną twarz i
okrągłe,pełneprzerażeniaoczy.
-Wynościesięalbozawołampolicję!
-Właśnie,właśnie!-warknąłMatthew.-Dopilnuj,żebytenłotrdostałsiędo
więzienia!
Pchnął rannego na schodki wejściowe, ignorując piskliwe protesty
kancelisty,ispojrzałnaswojegozbawcę.Byłnimmężczyznaśredniegowzrostu,
ubrany wprawdzie dość skromnie, ale jak dżentelmen. Matthew wręczył mu
sztylet.
-Dziękipanuwyszedłemcałoztejopresji.Cozaszczęście,żetenzbirbył
marnymstrzelcem!
-No,niezupełnie...-Nieznajomyzachwiałsięlekkoidrgnął,gdyMatthew
chwyciłgozaramię.Cośprzesiąkałoprzezciemnypłaszcz.
-Trafiłpana!
-Drobnostka.
Pobladł jednak i nie protestował, gdy Matthew ściągał z niego płaszcz. Na
białejkoszuliwykwitłapowiększającasięwciąższkarłatnaplama.
-Trzebazatamowaćkrwawienie.Czyznajdziemytujakąśpomoc?
-Niewydajemisię,alemieszkamniedaleko.
- Zabiorę tam pana i wezwiemy chirurga... - zaczął Matthew, lecz
nieznajomypokręciłgłową.
- Och, nie. Prawdę mówiąc, nie jestem w najlepszych stosunkach z
gospodynią.Zamknęłamidrzwiprzednosem.
- Zalegał pan z komornym? - domyślił się Matthew. - Musimy coś zrobić.
Mójhotelznajdujesięzbytdaleko,ale...znampewienadres...
Zarzuciwszy sobie ramię rannego na szyję, zdołał z nim jakoś dotrzeć do
ulicy. Kilku przechodniów spojrzało na nich ze zdumieniem, nikt jednak nie
pospieszyłimzpomocą.Naszczęścieszybkoznaleźlidorożkę.Matthewpodał
woźnicy adres Gemmy. Co prawda nie powinno się składać damie
nieoczekiwanej wizyty w towarzystwie rannego nieznajomego - nie było to w
najlepszymtonie-alecóżmiałpocząć?Możeudamusięwezwaćlekarza,nie
budząc przerażenia w kobietach? Zdjął z szyi lnianą chustkę i owinął nią
krwawiąceramięmężczyzny.
Przynajmniej raz ruch uliczny był na tyle mały, że szybko dotarli do celu.
Matthewwcisnąłwoźnicymonetęwgarść.
-Proszęmipomóc.
Dorożkarzzsiadłzkozłaipodtrzymałrannego,alezrobiłtoniechętnie.
-To...nictakiego...-protestowałmężczyzna,aleciemnaplamanapłaszczu
powiększałasięzkażdąchwilą.
Matthew zakołatał do drzwi. Lokaj, który mu otworzył, spojrzał na niego
nieufnie.Rannywsparłsięoframugę.
-Chybamniepamiętasz?-spytałMatthew.-Niedawnobyłemtuzwizytąu
pannySmith.
-Owszem,ale...
-Muszępomócprzyjacielowi.
-Lepiejbybyło,proszępana,żebypanienkiniewidziałygowtakimstanie.
- On nie jest pijany, potrzebny mu doktor. Napadnięto nas. Proszę wezwać
chirurga. - Matthew, nie czekając na zaproszenie, wciągnął nieznajomego do
środka.-Jesttugdzieśpokój,któregopanienieużywają?
Lokajnawidokkrwipospiesznieotworzyłprzednimjakieśdrzwi.
-Niechsłużącaprzyniesiewodyipłótna.
Lokajzniknął,aMatthewułożyłrannegonapokrytejskórąsofie.
- Och, do Ucha! - W słowach mężczyzny coraz wyraźniej pobrzmiewał
szkockiakcent.-Ledwiezapłaciłemkrawcowi,ajużmiłotrprzestrzeliłpłaszcz
nawylot!
Matthew z wprawą - nieraz pomagał lekarzowi okrętowemu - ściągnął z
niego zniszczoną koszulę i przyjrzał się ranie. Kuli nie było, więc nie trzeba
będzie jej wyjmować, co zaoszczędzi cierpień choremu. Kość, na szczęście,
cała.Wsumienicgroźnego,jeśliniewdasięzakażenie.Spojrzałprzezramięi
zdrętwiał.LouisaiGemmastaływprogu.
- Służba nie chciała mnie niepokoić, ale muszę wiedzieć, co się dzieje w
moimwłasnymdomu-zaczęłaLouisa.-Czystałosięcośzłego?
PrzerażonapannaSmithwyglądałajejzzapleców.Matthewspojrzałnanią,
jakbyproszącowybaczenie.
- Przepraszam za najście, ale mego przyjaciela zranili bandyci. Muszę mu
pomóc.
Wstałisięukłonił.
PannaCrookshankwoszołomieniupatrzyłanarannego.
-Topan?!
-Państwosięznają?-Matthewuświadomiłsobie,żeniewienawet,jaksię
nazywajegoobrońca.
-Owszem,spotkałamjużporucznikaMcGregora.
- McGregor? Major Colin McGregor? - Matthew zorientował się, że
powiedziałtoniecozbytgwałtownie.
-AleżpanMcGregorniejestmajorem...
-Jużnie-mruknąłranny.-Skądpanwie,żenimbyłem?
- Miałem przyjaciela w piechocie. Muszę powiedzieć, że sporo tam o panu
mówiono.
McGregormilczał.
-Proszęnamopowiedzieć!
- Louiso, może nie powinnyśmy? - Gemma wciąż przenosiła wzrok z
przyjaciółkinarannego.
- Nie ma w tym nic niestosownego. - McGregor uniósł powieki. - Pani...
hm...panno...poprostuzdegradowanomnie.Iomaływłosniestanąłemprzed
sądemwojennym.
- Ależ dlaczego? Czy zrobił pan coś strasznego? Nie wierzę! Matthew
spojrzałnaLouisęwspółczująco.Nie,wtymniebyłonichaniebnego.
- Pan McGregor odmówił wykonania rozkazu. Nie chciał poprowadzić
swoichludziprostonafrancuskiedziała.Zamiasttegopodjegokomendąobeszli
jebokiemiwzięlidoniewolipółkompaniiFrancuzówrazemzarmatami.
- Przecież to bohaterstwo! - wykrzyknęła Louisa. - Powinni byli pana
awansować,aniezdegradować!
-Takczyinaczej,niewykonałemrozkazu.-McGregorpatrzyłgdzieśwbok.
-Miałemszczęście,żemnienierozstrzelano.Oficerowiesąpotrzebninawojnie.
Bonapartebyłwtychpieskichczasachokrokodwygranej.
-Przecieżtobezsensu!
-Wwojskuliczysięposłuszeństwo,nierozsądek.
Wdrzwiachstanąłtęgimężczyznazwalizeczkąchirurga.
- A oto i nasz pacjent! Co, natknął się pan na bandziorów? Te łobuzy nie
znają się na grzeczności, a policji nigdy nie ma, kiedy jej najbardziej trzeba! -
Pokiwałgłową.-Czymogłybypanieopuścićnasnachwilę?
Z pewnością ani jedna, ani druga nie miała ochoty patrzeć, jak lekarz
opatrujeranę.Niestosownebybyłozresztą,abyoglądałypółnagiegomężczyznę.
On sam też sobie tego nie życzył. Matthew wyprowadził je do salonu. Louisa
westchnęła. Poczęstowała kapitana herbatą, chociaż dawno już wystygła. Nie
chcącbyćnieuprzejmym,upiłłykzfiliżanki,choćwolałbydostaćwina.Czułsię
mocnowyczerpany.
-Dlaczegowasnapadli?-spytałaGemma.-Czatowalinawasczytotylko
zbiegokoliczności?
- Bynajmniej. Jeden z tych łotrów przyznał, że ktoś mu zapłacił. Pewnie
prawnik,którymnieoszukał.
-Copanterazzrobi?
-MógłbymwynająćagentazBowStreet.Niebędzietołatwe,aleniemogę
rezygnowaćztegośladu.
-JutrojadęzladySinclairdosierocińca.Możeprzełożonapowiejejwięcej
niżmnie.
- Lepiej, żeby towarzyszył paniom mężczyzna. - Matthew wyraźnie się
zaniepokoił.
-ZpewnościąladySinclairdocenipanachęci.
Chirurg pojawił się w salonie i oznajmił, że porucznik McGregor ma się
lepiej i może już wstać. Matthew zapłacił rachunek, ustalił, o której lekarz
przyjdzie nazajutrz, i odwiózł rannego do swego hotelu. Niski, gruby i
szpakowatysługaczekałjużnaniego.
- Mój przyjaciel miał mały wypadek. Daj mu koszulę i połóż do łóżka,
Pattock.
-Apan,kapitanie?
- Niech służąca rozstawi mi dziś szezlong, a potem zobaczymy. McGregor
zaprotestował,alesłabo.Leżącjużwłóżku,mruknął:
- Od lat nie miałem tak wygodnego posłania, a mieszkanko też niczego
sobie.Oniebolepszeodmojejnory.Oszczędzałpan,co?
Matthewmilczącoprzytaknął.
-Powinienemzaciągnąćsiędomarynarki,aniedopiechoty-stęknąłgość.
-Adlaczegopostąpiłpaninaczej?
-Zbrakurozsądku.Apozatymbojęsięwody.
-Kiedypanwyzdrowieje,pożyczępanunakomorne.
-Pożyczkaodkogośprawieobcego?Bezobrazy,aleniemogęsięzgodzić.
-Nieszkodzi.-Matthewstłumiłuśmiech.-Alejakpanzamierzawrócićdo
mieszkaniabezgroszaprzyduszy?
-Jaktrochęwydobrzeję,będziemyrżnąćwkarcięta.Możewygramodpana
paręfuntów.-Poruczniknagleuśmiechnąłsięszeroko.
- Doprawdy? Ja też nieraz grywałem. Co pan właściwie robił w Inns of
Court,jeśliwolnospytać?Skądinądwcalemnieniezmartwiłonaszespotkanie.
- Chodzi o to, że zarobiłem kulkę przeznaczoną dla pana? - porucznik się
skrzywił.- Wezwał mnie tam jeden prawnik. Tatuś pewnej młodej damy, którą
adorowałem,chciałmnie,zdajesię,ostrzec,żebymtrzymałsięodniejzdaleka.
-Przykromitosłyszeć.Miałpanpecha.
- Rzeczywiście. Wydałem na nią ostatniego szylinga. Obiadki, teatr i tak
dalej.
- Mam nadzieję, że trafi się panu lepsza panna. Ranny nie odpowiedział.
Spałjuż.
Niestety, lady Sinclair uznała, że musi najpierw napisać kilka listów, aby -
jak się wyraziła - zaopatrzyć się należycie w amunicję. Wyjazd do sierocińca
trzeba było zatem odłożyć o jeden dzień. Gemma chętnie wyruszyłaby
natychmiast, postępowanie lady Sinclair z pewnością spowodowane było jakąś
ważną przyczyną. Siedziała więc teraz przy obiedzie wraz z Louisą i panną
Pomshack,roztrząsającwszystko,cosięostatniozdarzyło.
-Zpewnościąporucznikbyłwalecznymżołnierzem!-oświadczyłaLouisa.
-Dlategożeflirtowałztobąwsklepie?
-Byłtakiskromny!-zgorszyłasięLouisa.-Nawetniewspomniałoswoim
heroicznymczynie!Mamnadzieję,żewrócidozdrowia.
- Pomodlę się za mego wieczorem - westchnęła panna Pomshack i nagle
zamarła z łyżką uniesioną do ust. - Mam nadzieję, że nie oglądała go pani
rozebranego,Louiso?
- Skądże znowu. - Louisa miała nieprzeniknioną minę. Gemma z trudem
ukryłauśmiech.
- Byłoby to bardzo niestosowne! Niezamężne damy powinny widzieć
mężczyznętylkowkompletnymstroju...
Gemmapoczuła,żetrzebazmienićtemat.
-LadySinclairjestniezwykleserdecznąosobą.Powiodłosięjejznakomicie.
-Otak,cóżzaznakomitaprotektorka!Mapaniszczęście,Louiso.Rodzina
Hillówliczysobieconajmniejtrzystulecia!
MyśliGemmywciążkrążyływokółwizytywsierocińcu.
- Louiso, co lady Sinclair, Psyche, rozumie przez „amunicję”? Potrafi
przecieżnarzucićswojąwolę.Czegojejjeszczetrzeba?Ztrudemprzychodzimi
mówićjejpoimieniu.Czujęsięprzyniejjakwschodnianiewolnicaprzedbaszą.
- Gemmo, przecież to w końcu twoja bratowa. - Louisa spojrzała na nią
sponadgotowanejlangusty.-Spróbujsięzachowywaćswobodniej.
- Próbuję, ale łatwiej by mi to przyszło, gdybym więcej wiedziała o sobie.
Kiedyprzyślątenzeszytzrachunkami...
Louisamyślałajużjednakoczyminnym.
- Och, muszę zamówić nową suknię balową! Na szczęście mam dosyć
czasu...
-Hillowiepodczaswojnydomowejstalipostroniekróla.-PannaPomshack
krajała wołowinę na drobne kawałki. - Nie należeli do radykałów. Muszę
wyznać, że mój ojciec, pastor, wcale nie cenił Cromwella, mimo że ten stale
czytywałBiblię...
- Jak długo może iść list z Konstantynopola? - spytała w zamyśleniu
Gemma.
- Może bladoróżową... do twarzy mi w różowym... Co o tym sądzisz? -
Louisaupiłatrochęwina.-Aczytymaszbalowąsuknię?
Gemmawodziławzrokiemodjednejdodrugiejiznówztrudemprzyszłojej
stłumićśmiech.Każdamyślałaoczymśinnym!
-Wszkoleraczejniechodziłamnabale.
-Rozumiem.Niemartwsię,łatwobędziedopasowaćnaciebiemojąsuknięz
zeszłegoroku.Niktjejtujeszczenieoglądał.
- Jesteś doprawdy bardzo miła. - Gemma powiedziała to szczerze, ale jej
myśli krążyły nadal wokół wizyty w sierocińcu. W ogóle nie przejmowała się
balem.
Gemma nie mogła zasnąć tej nocy. Wreszcie nadszedł ranek, mogła więc
wstać, ubrać się i czekać, póki nie zajedzie powóz lady Sinclair. Przynajmniej
tymrazemniemusiałasiębać,żewoźnicazostawijąsamąokilkakilometrów
odLondynu.Byłazbytzdenerwowana,żebyprzełknąćnaśniadaniecoświęcej
niżparękęsówgrzanki.
Chociaż gdyby nie ten podły woźnica, nie wróciłaby wtedy do domu na
koniu wraz z kapitanem Fallonem! Już samo wspomnienie tej jazdy
spowodowało żywsze bicie serca. Nigdy jeszcze nie czuła czegoś podobnego
względemżadnegomężczyzny.
Louisazeszłanaśniadanie.Nakładającsobiejedzenienatalerz,spytała:
-Zdumiewającahistoria,prawda?
-Słuchani?
- No, ta z porucznikiem McGregorem. - Louisa zamyśliła się na chwilę. -
Czy nie uważasz, że wojenne przeżycia mogą być powodem, dla którego tak
cyniczniezapatrujesięnażycie?
- Mówiłaś mi, że chce się bogato ożenić. - Gemma zmarszczyła brwi. -
Byłabyśdlaniegoświetnąpartią,gdybyśniemiałajużnarzeczonego.Niechcę,
żebycięczymśzranił.Pozatym,cobynatopowiedziałLucas?
- Ależ ja tylko współczuję cierpieniom porucznika. Wolno mi przecież
postępować wedle własnego uznania! To nie żadne przestępstwo. - Louisa się
zarumieniła.
- Owszem, postępuje tak, z wdziękiem i zuchwale. Wraz z jego przystojną
aparycjązapewnimutoposażnążonę.
- Nie powinnaś tak mówić. Przynajmniej nie kryje swoich intencji. A ty
pewnie wolałabyś przystojnego kapitana Fallona? Co by też powiedział twój
Arnold?
Przez chwilę mierzyły się gniewnie wzrokiem. Nagle rozległo się stukanie
dodrzwi.
-Przestańmysięspierać.Wkońcuchodzimitylkootwojedobro,Louiso.
-Wiem, ale nie dawaj mi dobrych rad. Mam ich już po dziurki w nosie od
pannyPomshack.
Napięcie zelżało, gdy lokaj zaanonsował kapitana Fallona. Gemmę
zirytowało, że znów się zarumieniła. Wiedziała, że Louisa ją obserwuje, lecz
przyjaciółkaspytałatylko:
-JaksięmaporucznikMcGregor?Mamnadzieję,żewkrótcewyzdrowieje?
-Dziśranoczułsięlepiej,alezostawiłemgowłóżkuimamnadzieję,żew
nimzostanie.
Obydwiespojrzałynaniegozaskoczone.
-Mapewne...trudności,toznaczy...lepiejbybyło,żebyzostałumnie,niż
wracałdosiebie,gdzieniemażadnejsłużby.
- Jak dobrze, że pan o tym pomyślał - odezwała się Louisa. Gemma już
chciałasiędołączyćdotejpochwały,leczjejuwagęprzykułpowózzaoknem.
-Czytokaretazajechała?
- Owszem, bardzo wytworna. Na pewno należy do lady Sinclair. Gemma
ubrałasiębłyskawicznie,akapitanodprowadziłjądokarety.
Przedstawiła go lady Sinclair. Psyche miała na sobie bardzo twarzowy,
perłowoszary kostium z piaskowym kołnierzem. Perłowe kolczyki i naszyjnik
dopełniały stroju. Jeśli ta elegancka i stanowcza dama nie zrobi wrażenia na
przełożonej,tonikomu innemunieuda sięjejskłonić domówienia,pomyślała
Gemma,wsiadając.Kapitangalopowałoboknawłasnymkoniu.
- Mój mąż szczerze pragnie rozwiązać tę zagadkę, Gemmo. Mam nadzieję,
żenieosądzaszzbytsurowojegosceptycyzmu.
-Och,nie.Przecieżwiem,żetoniezwykłasytuacja.
- Najtrudniej będzie mu pogodzić się z myślą - tu Psyche westchnęła - że
matkamogłamiećkochanka.Rodzicezawszewydająsięnamkimślepszymniż
zwykli śmiertelnicy, którzy niekiedy błądzą. Zwłaszcza mężczyźni pragną
widzieć w matkach istoty nieskazitelne. Mój teść wydał mi się okrutnikiem i
despotą,mogęsięwięctylkocieszyć,żejegonieszczęsnażonamiałakogoś,kto
podarowałjejniecoszczęścia.
Gemma widziała tę sytuację trochę inaczej. Matka, związana na zawsze z
tyrańskimisrogimmężem,musiałacierpiećmęczarnie.
W oddali ukazał się sierociniec. Niespokojnie czekała, aż wreszcie kareta
zatrzymasięobokbudynku.
Psyche podeszła do drzwi. Choć kapitan kilka razy załomotał kołatką,
musieliodczekaćkilkaminut,pókijakaśdziewczynkaniewyjrzałaprzezszparę.
- Dzisiaj się gości nie przyjmuje - wyrecytowała bojaźliwie. Gemma się
zdumiała. Jak to, czy zawsze mówią to samo? Ale odmowa nie zdołała
onieśmielićladySinclair.
Psychepchnęładrzwiizwróciłasiędodzieckazuśmiechem:
- Już dobrze. Pani Craigmore pozwoli ci nas wpuścić. Powiedz, że lady
Sinclairijejprzyjacielechcąsięzniąwidzieć.
Dziewczynka wytrzeszczyła oczy. Po chwili dygnęła i pobiegła po
przełożoną.
-Gemmo,gdziesięmieścikantortejkobiety?-spytałaszeptemPsyche.
-Tam.-Gemmawskazałanajdalszedrzwi.
Psyche zastukała w nie lekko i otworzyła je bez czekania na odpowiedź.
Pokój okazał się pusty i niezbyt schludny. Lady Sinclair dokładnie obejrzała
krzesłoinieodważyłasięnanimusiąść.Wsienirozległysiękrokiipochwili
do kantoru weszła pani Craigmore. Gemma nie wiedziała, czy jej zadyszkę
spowodowaławspinaczkanaschody,czyteżoburzenie.Musiałazebraćwsobie
wszystkiesiły,gdyprzełożonazmierzyłająwzrokiem.
- Co to ma znaczyć?! Co tu robicie? O, pan już raz tutaj był! Chciałabym
wiedzieć...
-Dzisiajnieudasiępaninaspozbyć!-TonFallonabyłostry.
- Nikt mi nie będzie rozkazywał! Nie pozwolę się nachodzić we własnym
domu.Każęwasstądraz-dwawyrzucić!
-Wątpię.
Gemmateżtakuważała.KiedykapitanFallonprzemawiałwtakisposób,z
pewnością cała załoga rzucała się do wioseł. Przełożona zamilkła na moment,
aleszybkowróciłajejpewnośćsiebie.
-Nicnikomuniepowiem!Wynochastąd!
Kapitanuniósłbrew,aPsychewyjęłaztorebkijakiśdokument.
- Jestem lady Sinclair i przywożę ze sobą Ust od miejscowego urzędnika
magistratu,wktórymwyznaczonomnieprzewodniczącąwaszegozarządu.
-Niemamytużadnegozarządu!-parsknęłaprzełożona.
- Zgadza się. Urzędnik był wręcz zaszokowany, kiedy o tym usłyszał.
Sierocińcaniemożnaprowadzićbezżadnegonadzoru.Będęzmuszonazatrudnić
kilka godnych zaufania kobiet, żeby mi pomogły doprowadzić zakład do
porządku. Magistrat zaniepokoiły wieści, że nie dba się tu należycie o dzieci.
Przyjechałam,żebytosprawdzićosobiściei,jeślitrzeba,zaradzićtemu.
- Same łgarstwa! - wrzasnęła przełożona. - Kto mógł mnie tak oczernić?!
Myślisz,żejesteśtakaważna?!Jazda,zabierajsięstądiniewycierajsobiemną
gęby!No,możesztuwrócićzatydzieńczydwa!
-O,nie!- Głos Psyche nie zadrżał ani na chwilę. - Wizytacja odbędzie się
dzisiaj. Sprawdzę wszystko. Sypialnie i ubranka dzieci, jedzenie, naukę.
Przejrzymytakżerejestrysierocińca.
-Akurat!Parędnitemuukradłjejakiśparszywyzłodziej!
-Och,cóżzakorzystnyzbiegokoliczności-zauważyłasceptyczniePsyche.
Dobrze, że Psyche nie wie o wszystkim. Gemma zerknęła ukradkiem na
Fallona. Odpowiedział jej ironicznym spojrzeniem, ale milczał, podobnie jak
ona.
- Najpierw chciałabym zobaczyć dzieci - oznajmiła Psyche. - Może zechce
mniepanidonichzaprowadzić?
Przełożonej nabrzmiała żyła na skroni. Gemma struchlała na myśl o
wrzasku,któryuważałazanieuchronny,leczkujejzdumieniukobietamruknęła
tylko:
-Zostawiłamszalwmoimpokoju.Wsienistrasznieciągnie.
Bezsłowaodwróciłasięipotruchtaładoholu.Psycheuniosłabrwi.
-Owszem,wtymbudynkujestzimno.Czydziecimająciepłekołdry?
-Zapozwoleniem,ladySinclair.-Fallonwskazałnabiurko.-Chciałbymsię
przekonać,czyniematamczasemrejestrów.
- Oczywiście. - Psyche, nieco przygnębiona, krążyła po kantorze w
oczekiwaniu na panią Craigmore. Gemma śledziła poczynania kapitana, lecz
biurkokryłotylkokilkanieważnychświstków.
-Możepowinienpan...-zaczęła,aleprzerwałjejokrzykPsyche.
-Spójrzcie!-Wskazałanaokno.Gemmadostrzegłaprzezbrudneszyby,jak
tęgaprzełożonapędzicosiłwnogachkukępiedrzew.Podpachąściskałamałą
torbęzrobionązdywanika.
- Stać, stać! - wrzasnął Fallon. Kobieta nie zwolniła kroku. Kapitan uniósł
okno,wyskoczyłprzeznieirzuciłsięwpogońzanią.
-Och,Boże-westchnęłaPsyche-tegosięniespodziewałam!Rozumiem,że
mogła ją zirytować perspektywa inspekcji, ale dlaczego uciekła? Czy tutejsze
warunkisątakzłe,żebałasięoskarżeniaprzedmagistratem?
- Na pewno się czegoś obawiała. - Gemma miała ochotę pobiec za panią
Craigmore, chociaż wiedziała, że kapitan na pewno jest szybszy i zdoła ją
złapać. Z drugiej strony przełożona sierocińca, mimo różnicy wieku i tuszy,
miałanadnimprzewagę.Noidoskonaleznałaokolicę.
Zeszły do sutereny. Psyche zbladła na widok brudnych stołów i posadzki
orazpustejspiżarni.Fallonpowróciłzwieścią,żeprzełożonazdołałaskryćsięw
lesie.
- Obawiam się, że zabrała ze sobą prawdę o losie mojej siostry - mruknął
zgnębiony.
Psychezdążyłajużstanowczymtonempoinformowaćdrzemiącąnazapleczu
kucharkęozmianiekierownictwa.
- Jeśli chce pani zachować posadę, wszystko ma tu być wyszorowane do
białości,itonatychmiast!
Kucharkaprzetarłaoczyrąbkiembrudnegofartucha.
-Acośpanizajedna?ToćkrzynakurzupaniCraigmoreniewadzi!
-Onajużtuniepracuje.Codziecidostanąnaobiad?
-Acomajądostać?Zupę,jakcodzień!-Kucharkawskazaławielkikocioł
napalenisku.
Psyche podniosła pokrywkę i wzdrygnęła się z obrzydzenia. Gemmę
zemdliło od znajomego odoru gotowanej kapusty i cebuli okraszonych paroma
ochłapamichudegomięsa.
- Poślę woźnicę do najbliższej wsi po sprawunki. Kuchnia ma być czysta,
kiedywróci!
-TożpaniCraigmoreniedapieniędzy-upierałasiękucharka.
-Proszęsięotoniemartwić.GemmarzuciłaspojrzenieFallonowi.
- Powinniśmy przeszukać jej sypialnię. Mogła tam coś ukryć. Wrócili na
parter, podczas gdy Psyche weszła wyżej, tam skąd dało się słyszeć dziecięce
głosy.Pokójprzełożonejwyglądałjakpobojowisko.Widaćbyło,żeuciekaław
panice. Szafa stała otworem, ubrania leżały w nieładzie na podłodze. Gemma
przestąpiłaprzezstosbrudnegoodzieniairozejrzałasięwokół.
-O,nocnystolik.
Fallonprzejrzałzawartośćmałejszafkiprzyłóżku.Próczkilkubutelekginu
znalazłtamtylkomałemetalowepudełkozjednąćwierćpensówkąnadnie.
-Kasetkanapieniądze.Resztępewniezabrałazesobą.
Szybko przetrząsnęli pokój. Gemma, mimo obrzydzenia, zmusiła się do
przeszukaniastęchłejpościeli.Bezrezultatu.
-Apokojedonaukiisypialnie?
- Duże dormitoria są na strychu - wyjaśniła Gemma. - Z pewnością nie
trzymałabytamniczegoważnego!Obejrzyjmyjeszczerazkantor.
Półki i biurko były puste, lecz Fallon wciąż szperał w szufladach. Nagle
Gemmieprzypomniałosięcoś.
-Niewolnonambyłoodkurzaćbiurka-powiedziała-aninawetgodotykać.
Razotymzapomniałamiwytargałamniezauszy.
-Doprawdy?-Fallonprzerwałposzukiwania.-Aktóremiejscepaniwtedy
odkurzała?
-O,tu,zwierzchu.-Gemmawstrzymaładech,gdyFallonnacisnąłszeroki
kantblatu.Usłyszelicichytrzask,którywpustympokojuzabrzmiałprzeraźliwie
głośno.
-Cotobyło?
-Cośsięotworzyło.-Fallonpchnąłmałedrzwiczkiiodsłoniłschowanąza
nimiskrytkę.
Gemmapodeszłabliżej.Wśrodkuleżałyrulonypapieru.Sercewaliłojejtak
gwałtownie,żemusiałauchwycićsięblatu.
Fallonszybkorozwijałrolki.Ujrzałalistęnazwisk.Czyżbywreszcieznaleźli
sekretnezapiskipaniCraigmore?
11
Fallon odwrócił się ku Gemmie. Przyciągnął ją do siebie, ujmując za
ramiona i, nim zdołała odgadnąć jego zamiary, pocałował ją spontanicznie.
Pocałunek, choć zdawał się ciągnąć w nieskończoność, wydał się jej zarazem
zbyt krótki. Kiedy kapitan cofnął się gwałtownie, powinna była poczuć
zaskoczenie-aledoznałatylkorozczarowania.
- Przepraszam - rzekł głucho - to było niewybaczalne z mojej strony. A
jednak wcale nie wyglądał na skruszonego! Wyraz jego twarzy i spojrzenie
świadczyły o czymś innym. Gemma chętnie by go ponownie przygarnęła do
siebie, lecz dama, rzecz jasna, nie może się tak zachowywać. Po raz pierwszy
żałowała,żeniąjest.
-Ja...japoprostutaksięprzejąłem...-wyjąkał.
-Rozumiem.-Zdobyłasięnauśmiech,mającjednocześnienadzieję,żenie
jestzbytradosny.-Jeślizdołamysięterazczegośdowiedziećopańskiejsiostrze
imoichprzodkach,wartotouczcić!
Skinął głową i, ku jej żalowi, opuścił ręce, odzyskując kontrolę nad sobą,
choćnadaldyszałjakpogwałtownymbiegu.Onarównieżztrudemoddychała,
starającsięniepatrzećnaniegoioprzytomnieć.
Fallon nachylił się nad biurkiem i rozwinął największy z rulonów. Znaleźli
tamnazwiskojegosiostry,podktórymwidniałjakiśdopisekiliczba.Gemmaz
trudemodcyfrowałagryzmoły:Clapgate,20szylingów.Cotomogłoznaczyć?
Stalowe oczy Fallona nabrały takiego wyrazu, że przeszedł ją dreszcz, i to
bynajmniejniemiły,jakchwilęwcześniej.Kapitanmruknąłpochwili:
-NigdyniesłyszałemoClapgate.Możetomiasto,możewieś.Czywpokoju
lekcyjnymsąjakieśmapy?
Gemma przytaknęła bez słowa, szukając na liście własnego nazwiska.
Znalazła je u samej góry. Ku swemu rozczarowaniu dostrzegła tylko przy nim
mały pytajnik, jakby nawet pani Craigmore wątpiła w prawdziwość miana
„Smith”.Poniżejwidniałajedynienotka:odebrana,brakdługów.
Westchnęłazżalem.Czytomiałobyćwszystko?Jakaszkoda,żenieudało
się niczego wydusić z przełożonej przed jej raptowną ucieczką. Wiedziała
jednak, że kapitan Fallon jest jeszcze bardziej przygnębiony, i sądziła, że
całkowicie pogrążył się we własnych myślach, gdy nagle dostrzegła, że na nią
patrzy.
-Przykromi,żeniczegosiępaniniedowiedziała.Zaskoczyłoją,żepamięta
ojejtroskachmimoswoichzmartwień,ijejrozczarowaniestałosiędziękitemu
jakbymniejsze.
- Mnie też przykro, że nie wiemy, gdzie się podziała pańska siostra.
Chodźmy,pokażępanu,gdziesąmapy.
Na podeście półpiętra stało wiaderko z brudną wodą, obok leżały dwie
szczotki.Wsienirównieżdojrzeliporzuconeszczotkiiszmaty.Gemmapoczuła
woń brudnej pościeli i zaduch niewietrzonych pomieszczeń. Nie ujrzeli jednak
żadnych dzieci, póki nie we szli do dużej sali używanej niekiedy jako pokój
lekcyjny. Psyche zebrała w niej wszystkie chyba pensjonariuszki sierocińca.
Ponaddwatuzinydziewczynek,zdumionychniespodziewanązmianą,siedziało
w ławkach. Panna Bushnard stała z boku, przestępując z nogi na nogę i
spoglądającnaladySinclairzniepokojem.Gemmaniemiaławątpliwości,komu
przypadniezwycięstwowtymstarciu.
Rozległsięuprzejmy,leczstanowczygłosPsyche:
-Proszęsięniczegonieobawiać.PaniCraigmoreodeszła,lecznawetpotej
pobieżnej inspekcji nabrałam pewności, że to właściwie bez znaczenia.
Poszukamy nowej przełożonej, a jeśli pani będzie posłuszna moim
wskazówkom,możepanikierowaćzakłademdotegoczasu.Musimydokładnie
obejrzeć cały budynek. Wszystkie dzieci należy natychmiast wykąpać, pościel
wygotować,aczęśćspalić.Cozaszczęście,żeniedoszłodowybuchuepidemii.
Dawnoniewidziałamczegośpodobnego!
-Tożjatylkorobiłam,comikazano,pani...ee...milady...
- Wszystkim dziewczynkom należą się nowe ubranka, regularna kąpiel, a
przedewszystkimsolidnyposiłek.Potemzajmiemysięprogramemnauczania.
-Aleichobowiązki...
- W rozsądnej mierze mogą je wykonywać. Ale też chcę, żeby robiły coś
więcejpróczszorowaniaposadzek!Musząsięczegośnauczyć,nimstądodejdą.
- Przecie te głupie dziewuchy nadają się tylko na pomywaczki, albo i coś
gorszego!
- Myli się pani. Moja matka była zwolenniczką nauki dla wszystkich
dziewcząt,obojętne,jakiegostanu.Niekażdamusibyćwykształconąosobą,ale
powinny umieć czytać, pisać, rachować, no i szyć. Szwaczek zawsze potrzeba.
Na pewno zrobią postępy. Dopóki ja pozostanę w zarządzie, powinny mieć
przynajmniejtakąmożliwość.
Gemma spojrzała na dziewczynki. Brudne, nieuczesane, zasmarkane i
wystraszone wyglądały wyjątkowo żałośnie. Czy ona też taka była? Pamiętała
tylko upiorną harówkę i samotne noce. Biedne kruszyny! Poczuła bolesny
skurczwgardle.
Uwagę Psyche zwróciła jedna z najmłodszych, która łkała cichutko. Lady
Sinclairprzykucnęłaiobjęłają.
-Nietrzebapłakać.Cocisięstało?TęskniszmożezapaniąCraigmore?
Dzieckoodgarnęłoztwarzyzmierzwionewłosy.
-Nie,onanascałyczasbiła.Ale...czypaninasstądwyrzuci?Psycheobjęła
jąmocniej.
-Nie.Obiecuję,żebędzieciemiałylepszejedzenieibezpieczniejszydom.
Gemma musiała się odwrócić, bo i jej łzy zakręciły się w oczach. Nagle
poczuła mocną dłoń na ramieniu. Fallon stanął obok, pełen współczucia i
zrozumienia.Przezmomentichspojrzeniasięspotkałyipoczuła,żezaczynaich
łączyćcoś,czegosamanieumiaładokońcaokreślić.
-Możektóraśzestarszychdziewczątpamiętapańskąsiostrę?
- Dobra myśl. - Ucieszył się, ale głos mu zmatowiał, jakby ze strachu, co
możeusłyszeć.Podeszładodziewczynekispytała:
-CzyktóraśzwaspamiętaClarissęFallon?
-Miałarudawewłosyiorzechoweoczy-dodałkapitan.Grupkajedenasto-
lubdwunastolatekpokręciłaprzeczącogłowami,alejednapowiedziała:
-Tak,znałamją.Częstowspominałaobracienamorzu.Topan?
- Owszem. - Twarz Fallona pojaśniała. - A czy pamiętasz, kiedy stąd
odeszła?
-Dawnotemu.Pięć,możesześćlat.
-Dokąd?
- Nie mówiono nam. Pani Craigmore wezwała ją do kantoru i Clarissa już
niewróciła.
Gemmaznówpoczułarozczarowanie.Kapitanzacisnąłusta.
-Dziękujęci-rzuciładziewczynce.-Jeśli ci się jeszcze coś przypomni, to
proszę,powiedznamowszystkim.-Tamsąmapy.-DotknęłaramieniaFallona.
Pokazała mu skąpą biblioteczkę sierocińca, gdzie znaleźli wyświechtany i
obszarpanyatlasAnglii.
-PójdępomócPsyche-rzuciłaGemma.
Dołączyła do lady Sinclair i siadła na ławce, gawędząc z dziewczynkami,
których fartuszki, niegdyś niebieskie, miały teraz różne odcienie szarości. Już
sam ich widok przejął ją dreszczem, podobnie jak panująca w zakładzie woń
pobudzała ją do mdłości. Nigdy, odkąd opuściła sierociniec, nie nosiła
niebieskiego. Na szczęście w internacie pozwalano jej wybierać kolor strojów
wedlewłasnegouznania.Mimożesuknieszytebyłyzmuślinuiprostewkroju,
nigdyniezdecydowałasięnabłękitną.
Pojakimśczasiekapitanzamknąłatlasipodszedłdoniej.
-ZnalazłemdwiewioskionazwieClapgate-powiedziałpółgłosem.-Jedną
w hrabstwie Hertford, a drugą na najdalszym krańcu Kornwalii. Poślę
wynajętego agenta do Kornwalii, a sam pojadę do tej dziury w Hertford. Jest
dużobliżejimożedlategowydajemisiębardziejprawdopodobna.
Przytaknęła w milczeniu, choć przygnębiła ją wzmianka o wyjeździe
kapitana. No, ale przecież musiał szukać siostry. Gdyby to jej brat okazał tyle
zapału i tak bardzo troszczył się o jej dobro... gdyby wiedział, jak bardzo tego
potrzebuje!Aprzedewszystkimgdybyzechciałjejuwierzyć...
- Niech mi pan da znać o rezultatach wyprawy. Powodzenia! Uścisnął jej
rękę. Znów poczuła ciepło jego ciała i rozpaczliwie zapragnęła, żeby uścisk
trwał dłużej. Zatrzymał przez chwilę jej dłoń w swojej, ale nie umiała niczego
wyczytać z jego wzroku. Matthew odszedł, pożegnawszy się przedtem z lady
Sinclair.
-Powodzenia!-szepnęłapowtórnie.
PsychezawołałająiGemmazwróciłasięwjejstronę.
-Znajdźmipapieripióro.Nimopuścimysierociniec,trzebaspisaćbieliznę
przeznaczonądowymianyioznaczyćdługośćnowychsukienek.
Gemmaprzyniosłapapier,kałamarzigęsiepiórozzakątka,gdzietrzymano
żałosne przybory piśmienne. Musiała również poszukać nożyka, żeby je
przyciąć.GdyjednakzapisywałanajpotrzebniejszerzeczypoddyktandoPsyche
- cztery tuziny prześcieradeł, trzy tuziny poszewek... - myśli jej krążyły wokół
kapitana.
Louisie dłużyła się każda chwila spędzona bez przyjaciółki. Rano wyszła z
panną Pomshack na zakupy i przez kilka godzin wybierały materiały, lamówki
orazfasonsuknibalowej,zktórąkrawcowaobiecałazdążyćprzedbalemupani
Forsythe.PopowrociepannaPomshackucięłasobiepopołudniowądrzemkę.
-Możepaniteżsięnachwilępołoży,Louiso?Takapanidziśmelancholijna!
-Najpierwmuszędokończyćlist.
Rzeczywiście zasiadła za biureczkiem w salonie. Opisała stryjowi i ciotce
jedynie zajmujące ploteczki, nie wspominając o swoich zmartwieniach ani o
upokorzeniuwteatrze.Ledwieskończyła,lokajzaanonsowałLucasa.
-Noico,dobrzesiębawiłeś?
- Jeszcze jak! Tobie by się to chyba nie podobało, tyle krwi, a jak leciało
pierze!
Louisasięwzdrygnęła.
- Myślę, że nie, cieszę się jednak, że cię widzę. Zdarzyło się coś
wspaniałego...
- Znalazłaś idealny kapelusz, prawda? - Lucas uśmiechnął się szeroko. -
Świetnieciwtymodcieniuróżu.StanowczoLondyncisłuży.Och,przyszedłem,
żebyprzeprosić,żeniebędędziśnaobiedzie-powiedziałpogodnie,wcalenie
dbającoodpowiedź.Louisapodziękowałazakomplement,alejejdobrynastrój
prysnął.
-Dlaczego?Wtymtygodniuprawiecięniewidziałam!
- Wiem, ale dzisiaj wieczór mam obiad w moim klubie i nie chcę z niego
rezygnować. Zrobiliśmy zakłady, ile ostryg zdoła zjeść stary Pikestaff, nim go
niezemdli.
-Rzeczywiście,trudnozczegośtakiegozrezygnować-zauważyłaoschle.-
Miło mi, że doskonale się bawisz, zwłaszcza, że to ja zachęcałam cię do
przyjazdututaj.
-Imiałaśzupełnąrację,kochanie.Tusięmożnaowielelepiejrozerwaćniż
wBath.
- Ale mógłbyś choć raz wyjść razem ze mną - ucięła. - Przecież mamy się
pobrać,coznaczy,żebędziecięmusiałocieszyćmojetowarzystwo!
-Niebądźdrobiazgowa-mruknąłzaniepokojony.-Oczywiście,żemnieono
cieszy!NiedługopójdziemydoVauxhall,zaproszękilkukolegów.Zabawimysię
świetnie!
Louisapróbowałapohamowaćwzbierającąwniejzłość.
-Cozamiłanowina.Możewponiedziałekwieczorem?
-Zobaczymy.Chybajestemjużzkimśumówiony-odparłzroztargnieniem.
-Alewkrótcetampójdziemy,obiecuję.
-No,adzisiejszyobiad?
-Pomyślęotym.
-Lucas!-Miałaochotętupnąćnogą,powstrzymałasięjednak.
-Chybaniemuszęjadaćuciebiecowieczór-odparłzobojętnościązdolną
przyprawićjąoszaleństwo.-Tymaszswojezakupyiherbatki,jaktodama.W
końcujeszczeniejesteśmymałżeństwem.
- A kiedy nim będziemy? - Louisa przygryzła wargę. - Czy zamierzasz
spędzaćcałyczastylkozprzyjaciółmi?
Lucasunikałjejwzroku.
- Nie każdy mężczyzna siedzi w domu przy żonie, choćby tak pięknie
ubranej.
- Nigdy nie uważałam, że stroje są ważniejsze niż uczucia. Nie chcę cię
więzić,aleczyjeszczecinamniezależy?Wkońcubezodrobinyuczucianasze
małżeństwonieprzetrwa!
- Oczywiście, oczywiście. - Lucas nachylił się i ucałował ją pospiesznie w
czoło.-Niemaocokruszyćkopii.
Louisa stłumiła ciętą odpowiedź, a Lucas opuścił ją po kilku błahych
żarcikach. Wychodząc, zbiegł pospiesznie po schodach. Nawet mu nie zdążyła
powiedziećozaproszeniuladySinclairnabal.Najwyraźniejnieinteresowałygo
jej sukcesy towarzyskie - właściwy powód wyjazdu Louisy do Londynu.
Bardziejjątozabolałoniżrozzłościło.Spojrzałanawygasłykominekimimoże
nadworześwieciłosłońce,poczuładojmującychłód.
Gabriel,zaniepokojonydługąnieobecnościążony,chciałjużodłożyćobiad,
gdywreszciedobiegłgoodgłoszamykanychdrzwiirozmowawholu.Wyjrzałz
biblioteki.
-Jakciposzło,kochanie?
Psyche,choćznużona,posłałamuuśmiech.
- Czeka mnie mnóstwo pracy. Sierociniec jest w strasznym stanie, a dzieci
skandaliczniezaniedbane,leczwkrótceprzywrócętamład.
-Niewątpię.-Ucieszyłogo,żeżonaodzyskałaenergię,którejbrakowałojej
odwielumiesięcy.Wyciągnąłkuniejręce,alesięuchyliła.
- Nie, jeszcze nie czas na uściski, mój miły, a przynajmniej póki się nie
wykąpię i nie zmienię ubrania. Brałam niektóre z dzieci na kolana, więc teraz
lepiejposłaćpogęstygrzebień!
Objąłją,niezważającnaostrzeżenia.
- Możemy się obydwoje wyczesać tym samym grzebieniem - powiedział,
całując ją mocno. - Wszystko bym dał, byle cię znów zobaczyć tak pełną
energii!
Niezależnie od tego, jak się skończy dziwna historia dziewczyny podającej
sięzajegosiostrę,byłserdeczniewdzięcznytajemniczejpannieSmithzato,że
jegożonaodzyskałachęćdożycia.
LouisaczekałanapowrótGemmy.MiałająodwieźćdodomuladySinclair.
-Jakwamposzło?
- Przepraszam, że wracam tak późno. W sierocińcu było mnóstwo do
zrobienia, a że Psyche zależało na dobrym początku, nie odjechałyśmy, póki
wszystkiedziecinienajadłysiędosyta.Chybanieczekałaśnamniezobiadem?
Niechciałabympsućtwoichplanów.Wiem,żedzisiajmiałaśzjeśćzLucasem.
-Niemógłprzyjść-ucięłaLouisa.- Kucharka odgrzeje ci posiłek. Zjesz u
siebieczywjadalni?
- Najpierw chciałabym się umyć. - Gemma zadrżała. - Chyba cała
przesiąknęłamtymokropnymzaduchem.Niezdołamniczegozjeść,pókisięod
niegonieuwolnię.
-Podziwiamtwojąodwagę.Opowieszmiwszystko?
Gemma przytaknęła. Teraz, kiedy dzieci należycie nakarmiono świeżo
upieczonymchlebem,kurczęciemijarzynami,mogłajużzjeśćobiadzczystym
sumieniem.
Louisa siadła przy niej w fotelu i cierpliwie poczekała, dopóki Gemma nie
opróżniłatalerza.
- Coś podobnego! - wykrzyknęła, wysłuchawszy jej opowieści. - Dlaczego
paniCraigmoreukryłatepapiery?
-Zapewnechodziopieniądze.Przywielunazwiskachwidniejąjakieśsumy.
Zdajemisię,żewłaśnietonajbardziejzmartwiłokapitana.
-Niemyśliszchyba,że...-Louisaurwała.
Żadna z nich nie odważyła się głośno wspomnieć o najgorszym losie, jaki
mógł spotkać dziewczynkę bez rodziny i przyjaciół. Te ponure przypuszczenia
nękałyGemmę,odkądtylkozobaczyłalistę.
- Dopóki niczego nie wiadomo na pewno, możemy żywić nadzieję. Wiem
jednak, że kapitan chciałby jak najprędzej odnaleźć siostrę. - Jeśli ona jeszcze
żyje,dodaławmyślach.
- A co z Lucasem? Szkoda, że nie było go na obiedzie. Pewnie ci brakuje
jegotowarzystwa?
-Dużobardziejniż jemu mojego! - wykrzyknęła Louisa z o wiele większą
goryczą,niżGemmamogłasięspodziewać.-Prawiegoniewiduję!
- Pewnie wciągnął go wir rozrywek. Chyba nie sądzisz, że jego uczucia do
ciebiezmieniłysięwjakiśsposób?
Louisa,zewzrokiemutkwionymwrąbkuszlafroka,zawahałasię.
-Niewiem.Jegopoprostunieobchodzi,czyjestemszczęśliwa,czynie.Nie
zwracanamnieuwagi.NawetmuniezdążyłamopowiedziećoladySinclairio
balu.
Była tak rozżalona, że Gemmę ogarnęło współczucie. Odsunęła tacę z
jedzeniemipogładziłająporamieniu.
- Po prostu chce się wyszumieć. Niewiele co prawda o tym wiem, ale tak
czasamibywazmłodzieńcami.
- Stało się chyba coś gorszego. - W głosie Louisy znów zabrzmiało
przygnębienie.-Bojęsię,żetomojeuczuciasięzmieniły!
-Doprawdy?!Sądziłam,żegouwielbiasz!
-Owszem...myślę,żetakbyło.-Louisawestchnęła,unikającjejspojrzenia.
-Kiedyzeszłegorokupokłótnizerwaliśmyzesobąnakrótko,takbardzonugo
brakowało. A dziś... Po śmierci ojca był stale przy mnie i nie doskwierała mi
wtedysamotność.Znałamgooddzieciństwa.Aleteraztraktujemnieraczejjak
siostrę,anieukochaną.Jużmnieprawieniecałuje!-Zaczerwieniłasięlekko.-
Cmoknąłmnietylkowczoło,jakbymbyładzieckiem!
- Nie możesz za niego wyjść, jeśli wątpisz w jego uczucia! Na szczęście
dziękiojcumaszzczegożyć.
- Tak, ale... w zeszłym roku zerwałam już jedne zaręczyny. Nie mogę tego
zrobićporazdrugi!
Gemma spojrzała na nią zdumiona. Nie wiedziała o tym. Najwidoczniej
Louisamimocałejswejotwartościwolałaniewspominaćoprzykrejsprawie.
-Zpewnościąmiałaśważnypowód.
- Jak najbardziej. - Louisa znów westchnęła. - Za szybko chciałam się
pocieszyćpoutracieLucasa,alewkrótcedoszłamdowniosku,żeniebyłobyto
dobre małżeństwo. Poza tym wcale nie złamałam serca ówczesnemu
wielbicielowi. Ale fakty pozostają faktami. Nie mogę po raz drugi porzucić
narzeczonego!
-Przecieżtuchodziocałetwojeżycie.
-Niemogę!Apozatymchcębyćwierną,czułążonąijuż!Możesięmylęco
doobojętnościLucasa?
Louisaotarłaoczy.Gemmawolałaniewspominaćotym,jakimkoszmarem
może być małżeństwo bez miłości. Louisa powinna sama przemyśleć swoją
decyzję.Obydwiemilczały.WreszcieLouisazmusiłasiędouśmiechuiwstała.
-Wiem,żejesteśzmęczona.Połóżsię.-Wyszła,zamykajączasobądrzwi.
Gemmawątpiła,czyktórakolwiekznichzdołaspokojniezasnąć.Aprzecież
tak niedawno przyjechały do Londynu pełne nadziei i wspaniałych planów na
przyszłość!Niestetymiastonieokazałoimbynajmniejżadnychwzględów.
MatthewprzybyłdoClapgatetużprzedzapadnięciemnocy.Wewsiznalazł
jednąniebrukowanąulicę,oberżępośrodku,garśćnędznychdomostwikościół,
którywpromieniachzachodzącegosłońcapołyskiwałróżemipurpurą.
Zajechał przed karczmę, znużony długą podróżą. Musiał się schylić, żeby
przejść przez niskie drzwi. Powietrze było tu ciężkie od zapachu niedomytych
ciał i dymu, ale jemu, nawykłemu do zaduchu i ciasnoty pod pokładem, nie
przeszkadzałotozanadto.Jadłopachniałosmakowicie.
-Znajdziesiętustrawa,piwoiłóżkodlastrudzonegowędrowca?
Mężczyznazakontuaremkiwnąłgłową.
-Dostanieszpannajlepszejbaraninywokolicyinajlepszypokój!
-Ajakże,pewnieżenajlepszy,bomasztylkojedenwszystkiego.-Zgarbiona
staruszka, która wsunęła się za kapitanem do środka, zarechotała, ubawiona
własnymżartem.-Trzebaci,chłopcze,dobrzeobejrzećprześcieradła!
-Ej,matkoPoole,znowustraszyszmigości?-zakpiłoberżysta.Spojrzenie,
jakiejejrzucił,świadczyłojednakotym,żedarzyjąprawdziwymszacunkiem.-
Lepiejsięugryźwjęzor.
Matthewspróbowałpiwa.
-Niezłe.Możnawampostawićkufelek,matkoPoole?
-Oj,dziękuję,paniczu!-Staruszkaobnażyławuśmiechubezzębnedziąsłai
spojrzała na niego życzliwie wyblakłymi niebieskimi oczami. - Zacny z ciebie
chłop.Pocośtudonaszawitał?
-Szukamkogoś,azałożyłbymsię,matko,żewszystkichtuznacie.
-Nieprzeczę.Akogoszukacie?
-Dziewczyny,któramogłatuprzybyćjakieśpięćczysześćlattemu.Miała
wtedyzedwanaścielat.-Wnapięciuczekałnaodpowiedź.
-Niepamiętamnikogotakiego.-Staruszkaściągnęłausta.-No,siostrzenica
pastorazajrzałatuzetrzylatatemu,aleonatoniktobcy.
-Ajakwygląda?
-Krzepka,zmałymioczkami,biodrzasta.Mazedwadzieściadwalata,choć
sięupiera,żedziewiętnaście!
-Iniktinny?-Matthewstarałsięnieokazywaćrozczarowania.
- Uciekła ci jakaś turkaweczka? Głupie dziewuszysko. Jakbym miała mniej
latnakarku,poszłabymzaciebiezmiłąchęcią!
Ztrudemzdołałopanowaćdreszczobrzydzenia.
- To nadmiar uprzejmości. Niech mi matka powie, kto tu mieszka. Nie
nazywasięktośczasemTemming?
Staruszkapokręciłagłowąiznówpociągnęłałykpiwa.
-Niesłyszałamonikimtakim.
-Niematujakiegośzamożnegogospodarzaanidżentelmena?
- Tylko Nebbleston, ale on najwięcej bywa w Londynie. - Ponownie
zachichotała.-Gospodarzemniejest,ajakitamzniegodżentelmen!
Oberżysta,któryprzyniósłwłaśniemiskęzbaraninąirazowiec,spojrzałna
niągniewnie.
-Możeprzyjeżdżajądoniegojacyśgoście?Mamożecórkę?
-Tylkosynapokurcza,utrapienieojcowskie.Ażonie,biedaczce,zmarłosię
zdziesięćlattemu.No,aleniemówię,żeNebblestonsamjeden...
- Lepiej nie rób plotek, matko - warknął oberżysta. - Nie trza jej ze
wszystkimwierzyć-wyjaśnił.
Matthewzanurzyłłyżkęwmisce.Głódjestpodobnonajlepsząprzyprawą.W
porównaniu z soloną wołowiną na statku jadło nie było złe. Po skończonym
posiłku wskoczył na konia i pogalopował pod kościół. Chciał obejrzeć sobie
zagadkowegopanaNebblestona.Jeślitobyłjedynyznaczniejszymieszkaniecw
okolicy, mógł wiedzieć coś więcej o nowych przybyszach. Staruszka wskazała
mu jego dom. Okazało się jednak, że w oknach jest ciemno, a z drzwi zdjęto
kołatkę.Zatemnikttamterazniemieszkał.
Przygnębiony, chciał już zawrócić, ale potknął się o coś w ciemnościach.
Poczekał,ażksiężycwysuniesięzzachmur.Dostrzegłwydłużone,obłekształty
nagrobków wśród rzadkiej trawy. Pośród starych grobów widniał świeżo
wykopanydół.
Czyjegosiostraprzybyłatupoto,żebyumrzeć?
12
Matthew czuł, że serce wali mu w piersi. Nad mogiłą wznosiła się wąska
płyta nagrobka. Był już niemal przy niej, gdy znów potknął się na jakimś
kamieniu.Wsłabymświetleksiężycazdążyłtylkodostrzec,żetogróbkobiety.
Potemmiesiącponownieskryłsięzachmurą.
Fallon stłumił przekleństwo cisnące mu się na usta. Niestosownie byłoby
kląć w tym miejscu. Przesuwając palcami po literach, zdołał odcyfrować napis
mówiący, że spoczywa tu pani Prudence Barrymore zgasła w siedemdziesiątej
drugiejwiośnieżycia.Odetchnąłzulgą.
Czemu, u licha, tak go przeraził zwykły grób? Przecież codziennie ktoś
umiera. Dlaczego uroił sobie, że jego siostra leży na tym właśnie cmentarzu?
Musi oprzytomnieć i zacząć myśleć logicznie. Zabrnął w ślepy zaułek, to
wszystko.RanowrócidoLondynuizadecyduje,corobić.
Wrócił do oberży, ogrzał zgrabiałe ręce przy zakopconym palenisku i z
ogarkiem w ręce poszedł do sypialni. Kiedy przy świetle świecy obejrzał
pościel, okazała się tak brudna, że wolał spędzić noc, okutany w płaszcz, na
dębowejławie.Byłotokiepskieposłanie,aleznałjużgorsze.
Spał niespokojnie. O świcie ruszył do Londynu. Dotarł tam wieczorem,
znużonyiprzygnębiony.Whoteluzażądałkąpieliiobiadu.
-Zbytwielepanodsiebiewymaga,kapitanie.-Sługapokiwałgłową.-Jak
zawsze.
- Kąpiel i obiad, Pattock. - Matthew nie miał chęci na dyskusje. Służący, z
zakurzonympłaszczeninaramieniu,pokiwałgłowąizszedłdoholu.McGregor,
wyraźniewlepszymstanie,wyjrzałzsypialni.
-Nieposzczęściłosiępanu?
-Ażtakbardzotowidać?
-Niektórzyzmoichżołnierzylepiejwyglądalipodwudniowejbitwie.Niech
pansiada.Mogęnalewaćwinajednąręką,tylkotrzebamiszklanki.
Matthew z westchnieniem przyjął napitek i usiadł w fotelu. McGregor
usadowiłsięwdrugim.
-Dzisiajzwrócępanułóżko.
-Noacobędziezpanem?
-Zadowolęsięleżanką,jeślinadalzechcemniepanuprzejmiegościć.Wolę
sięniepokazywaćusiebie,dopókiniezapłacęzaległegokomornego.Wziąłem
teżjednązpańskichczystychkoszul.Sługaomałoniezabiłmniewzrokiem.Co
panzamierzaterazpocząć?
- Wysłałem detektywa do Kornwalii, ale ten trop również może się okazać
chybiony.Chciałbymwiedzieć,conaprawdęznaczązapiskitejprzeklętejbaby!
-Oprawnikunadalnicniewiadomo?
-KazałemdrugiemudetektywowiobserwowaćkarczmęwWhitechapel,tę,
októrejwspomniałnaszniedoszłyzabójca.
- Jeśli okaże się równie zręczny jak ten były kawalerzysta, którego wysłał
pandoKornwalii,wystraszynamtylkozdobycz.Niechnojasiętymzajmę.
-Pan?
-Jateżmamznimpewnerachunkidowyrównania.-Porucznikspojrzałna
zabandażowane ramię. - Idę o zakład, że lepiej sobie poradzę niż pański
detektyw.
-Niezaprzeczę.
- Pewnie, że tak. Trzeba mi tylko wytartego płaszcza i kilku monet. Mimo
całegoprzygnębieniaMatthewmusiałsięroześmiać.
-Zgoda.
Uśmiechnęli się szeroko, lecz Matthew dobrze wiedział, że z Temmingiem
niemażartówijeślinawetudaimsięgozłapać,możesiętoźleskończyć.
Następnego ranka Gemma wstała wcześnie. Chciała pomóc Psyche przy
porządkach w sierocińcu. Louisa wiedziała wprawdzie, że jest to szlachetna
praca, ale brakowało jej towarzystwa przyjaciółki. Poszła na spacer, zabierając
ze sobą Lily, a potem spośród kilku kandydatek wybrała sobie pokojówkę -
imponującąmatronęzfrancuskimakcentem,którawcześniejpracowałaużony
pewnegobaronetaimiałaznakomitereferencje.
- Ubieranie lady Stirling było prawdziwą przyjemnością - westchnęła
madameDegas.-Miałabezbłędnewyczuciestylu!
Louisazniepokojempomyślała,żebędziemusiałaznosićciągłeporównania
zeświętejpamięciladyStirling.Madameoznajmiłajednakpochwili:
-Ale,niestety,niemiałatakwspaniałego,zgrabnegopowozujakpani,miss
Crookshank!
Zjadły lekki posiłek i Louisa udała się z panną Pomshack na przymiarkę
balowejsukni.Zajrzałatakżedoksięgarni.Tymrazemnieprzeszkodziłajejtam
żadna dania z londyńskiej socjety ani towarzyszący jej dżentelmen. Z pewną
tęsknotą wspomniała porucznika. Czy dziś również musiał nadskakiwać lady
Jersey?
Wróciły do domu obładowane paczkami. Louisa, rada, że panna Pomshack
udała się na popołudniową drzemkę, zamierzała zajrzeć do nowej powieści,
kiedyrozległosięstukaniedodrzwi.CzyżbyGemmawracałatakwcześnie?A
możeLucasagnębiąwyrzutysumienia,żejązaniedbuje?
Kujejzaskoczeniuwdrzwiachstanąłjakiśnieznajomy.
- Pan Arnold Cuthbertson - zaanonsował Smelters. Zaskoczona Louisa
wstała, witając go ukłonem, który młodzieniec odwzajemnił. Był szatynem
średniegowzrostu,niecoogorzałym-jakktośprzebywającyczęstonaświeżym
powietrzu-iubranymjakdżentelmen,choćbezszykuwłaściwegolondyńskim
krawcom.Cuthbertson,Cuthbertson...gdzieżonasłyszałatonazwisko?
- Miło mi panią poznać. Podobno tu właśnie zatrzymała się panna Gemma
Smith?MojasiostraotrzymałaodniejUst.
Ach,oczywiście!TotenmłodyczłowiekzYorkshire,adoratorGemmy!
- W tej chwili niestety jej nie ma, lecz powinna niedługo wrócić. Czyżby
tęskniłzaGemmą?Czytoprawdziweuczucie?Boleśniedotknięta obojętnością
Lucasa,Louisazuznaniemprzyjęłastałośćwielbicielaprzyjaciółki.
- Przybyłem do Londynu już wczoraj, lecz czułem się zbytnio znużony
podróżą,żebyodwiedzićpannęSmith.Zresztąbyłojużzapóźnonawizytę.
Ma należyte maniery, pomyślała Louisa, a to dobry znak! Gdy Smelters
przyniósłtacęzherbatą,zachęciłagościadopogawędki.Niepotrzebniezresztą,
albowiem pan Cuthbertson okazał się niezwykle rozmowny. Mówił jednak
głównie o sobie i Louisa musiała wysłuchać pochwały żyzności pastwisk
ojcowskichorazzaletwypasanychtamowiec.
-Naszawełnajestnajlepszawcałymdystrykcie-wyjaśniał.
-Mamywspaniałąhodowlę!Rodzisięunaswięcejjagniątniżnawszystkich
innychfarmachwokolicy.
- Ach, nadzwyczajne. - Louisa usiłowała co prawda podtrzymywać
konwersację,leczzulgąprzyjęłapowrótGemmy.
Tazaśspojrzałanagościazeszczerymzdumieniem.Bolałyjąplecy,bonie
potrafiła stać i przypatrywać się bezczynnie, jak dziewczynki z wysiłkiem
wynoszązdormitoriumciężkie,brudnematerace.Noi,jakzwyklepowizyciew
sierocińcu,tęskniłazaciepłąkąpielą.
- Arnold! - wykrzyknęła. - To znaczy... pan Cuthbertson! Co za
niespodzianka!Elizabethnieuprzedziłamnie,żewybierasiępandoLondynu.
- Nie jesteśmy formalnie zaręczeni, byłoby to więc niewłaściwe.
Postanowiłemjednakprzyjechaćtuiprzekonaćsię,jaksiępanipowiodło.
-Bardzotouprzejmezpanastrony-odparłapowoli.Zdążyłajużzapomnieć
o jego zwyczaju smarowania pomadą kędzierzawych włosów tak, jak robił to
jego ojciec. A płaszcz, niestety, nie leżał na nim tak dobrze, jak na kapitanie
Fallonie... no, ale cóż, jej adorator z Yorkshire nie mógł się przecież ubierać u
londyńskichkrawców!
-Matkaradziłami,bymzwiedziłLondyninabrałniecoogłady-wyjaśnił.
Cozapompatyczny ton!CzyżbyArnold takbardzosię zmieniłpodczasjej
krótkiegopobytuwLondynie?Wkońcupowinnasięraczejcieszyć,żezechciał
doniejprzyjechać.
Louisawmilczeniusączyłaherbatę,usiłującnieokazywaćniechęci,leczten
prowincjonalnyziemianinprezentowałsięraczejbladowporównaniu...zkim?
Choćby z zuchwałym porucznikiem McGregorem. Ale przecież Gemma go
kocha, a tylko to się liczy. Gdy jednak wyjaśniła, jak spędziła dzień, pan
Cuthbertsonniekryłdezaprobaty.
-Pocóżtorobić,pannoSmith?Przecieżniejestpanipiastunką!
-AleżArnoldzie... panie Cuthbertson... te dzieci były doprawdy w ciężkim
położeniu.
- Wiem tylko, że chciała się pani dowiedzieć czegoś o rodzime, a to cel
godnypochwały,lecztrzebazważaćnapozory,mojadroga...
Matkaszczerzepragnęłabyprzyjąćpaniądonaszejfamilii,aja-chybanie
muszętegotłumaczyć-również.Najpierwjednakmusimyzyskaćpewność,czy
jestpaniodpowiedniąosobą.
-Właśniedlategozaczęłamodsierocińca.-Gemmapoczuła,żesięrumieni.
-AkiedyladySinclair...
-Lady?
- Owszem, lord Sinclair uprzejmie się zgodził rozpatrzyć kwestię mego
pochodzenia,agdyjegożonaujrzaławarunkipanującewsierocińcu,zapragnęła
poprawićsytuacjęsierot.Zcałegosercachciałamjejpomóc.
- Ach, to stawia sprawę w innym świetle. Teraz rozumiem. Zyskanie
aprobatyladySinclairjestcośwarte.
- Pomoc dla dzieci także! - odparła gniewnie. Arnold uśmiechnął się
wyniośle.
-Oczywiście,oczywiście.Obydwojeświetniesięrozumiemy.
Louisa, która niespokojnie wodziła wzrokiem od jednego do drugiego, nie
była tego pewna. Arnold Cuthbertson najwyraźniej jednak nie wątpił w
słusznośćswoichopinii.
- Zechce pan może zjeść z nami obiad? - spytała, powodowana raczej
konwencjonalną uprzejmością niż szczerą sympatią. W gruncie rzeczy to nie
winaGemmy,jeślitrzebabędzieznówsłuchaćwykładuoowcach!
Ku jej cichej uldze Arnold wstał i złożył jej poprawny, choć wyzbyty
wdziękuukłon.
- Nie chciałbym nadużywać pani uprzejmości. Może kiedy indziej. Panna
Smithpowinnachybawypocząćpotakimwysiłku.Zpewnościązobaczymysię
znowu.
- Cieszę się na to już teraz - skłamała. Po jego wyjściu zerknęła na
przyjaciółkę.
-Ucieszyłacięjegowizyta?
Gemmaprzezchwilęwahałasięzodpowiedzią.
- Zrozum, podczas mego pobytu w szkole nie spotykałam zbyt wielu
młodychludzi.Kiedysięmnązainteresował,byłamwniebowzięta.
-Niejesteśjeszczeznimzaręczona.Nieróbtego,skoromaszwątpliwości.
Pamiętasz,comimówiłaś?
- Nieładnie byłoby odrzucić jego zaloty tylko dlatego, że... nie dorównuje
tutejszym dżentelmenom. To nie jego wina, że cale życie spędził w Yorkshire.
Prócz tego obawia się, że małżeństwo ze mną może być dyshonorem dla jego
rodziny.
- Jeśli mu naprawdę na tobie zależy, nie powinien na to zważać - zaczęła
Louisa,aleGemmapokręciłagłową.
-Niemogęmuzarzucać,żedbaoreputację.Maprawowiedzieć,kogochce
poślubić.
Louisawestchnęła.MożepanCuthbertsonzyskaprzybliższympoznaniu?W
końcu żaden z jej adoratorów nie grzeszył nadmiarem uczuć. Lucas bawił się
świetnieznowymiprzyjaciółmi,aporucznikMcGregoremablowałladyJersey.
Och,niechżeichlichoporwie!
Colin McGregor wcale nie zaprzątał sobie myśli utytułowanymi damami.
Zdecydował, że wystarczy mu własny, przedziurawiony przez kulę płaszcz.
Załatany i wybrudzony, prezentował się, ku jego zmartwieniu, na tyle nędznie,
żemógłuchodzićzakupionynawózkuzestarzyzną.
Ubrania Fallona ani te należące do jego sługi nie miały odpowiedniego
rozmiaru i Colin uznał, że wygodniej mu będzie w zniszczonym, ale własnym
odzieniu.Trudnomujednakbyłoprzeboleć,żemimowysokiejcenytakszybko
zamieniłosięwszmaty.
Dorożkarzskrzywiłsię,słyszącpodanyprzezniegoadres.
-Napewnochcepanjechaćwłaśnietam?-spytałnieufnie.Mógłbympana
zawieźć do tuzina lepszych miejsc, gdzie można się napić albo przytulić do
ciepłejdziewuszki,niżtanora.
-Przykronu,właśnietammuszęsięudać.Dampanuszylingawięcej.
-Dobrze,alewrócipannapiechotę,boniebędętamczekałwśrodkunocy.
Podczas jazdy przez coraz mniej godne szacunku dzielnice Londynu Colin
rozmyślałoswoimdzieciństwiewpołudniowo-zachodniejSzkocji.Ojciecmiał
małąfarmęwAyshire,matkabyłacórkąpastorazpółnocnejAnglii.Obojebyli
biedni. Jako młodzieniec zaciągnął się do wojska, skuszony urokiem
czerwonego munduru, mimo że ojciec nie miał szacunku dla żołnierskiej
profesji. W jakimś sensie los Colina przypieczętowało to, że nie miał żadnej
ochotyobjąćfarmypojegośmierci.Zaskromnyspadekpostryjecznymdziadku
nabyłpatentoficerski,ażetrwaływłaśniewojnyzNapoleonem,poszedłnanie
ochoczo,pewny,żezdobędzieawansifortunę.Gdynastałpokójiniebyłojużz
kimwojować,okazałosię,żejestprawiebezpieniędzy.
Przeżyłjednak,azgryzotąsięchlebanieposmaruje,jaklubiłamawiaćjego
babka. Mimo to nie sądził, że przyjdzie mu upaść tak nisko i że będzie się
musiał uganiać za posażną panną. Gdyby mógł wybrać sobie żonę wedle
własnego gustu, zostałaby nią impulsywna i pociągająca panna Crookshank.
Prawda, ona też miała pieniądze, ale podobałaby mu się nawet i bez nich. Ale
miała już narzeczonego. A on, chociaż wyszedł cało z tylu bitew, dał się teraz
postrzelićwynajętemuzbirowi!Cozawstyd!
Wysiadł z dorożki w ciasnej uliczce, która wyglądała na siedzibę
najgorszych szumowin, woźnica pospiesznie zawrócił konia i odjechał. W
zadymionej tawernie wisiał gęsty odór skwaśniałego piwa, brudnej odzieży i
jeszcze brudniejszych ciał. Przy stołach siedziało wielu ludzi w płaszczach
jeszcze bardziej obszarpanych niż jego własny. Patrzyli na nowego przybysza
bez życzliwości. Ale się nie zawahał. Utorował sobie drogę do najbliższego
stołkaiskinąłnaniechlujnąszynkarkę.
-Piwo-oznajmił,podającjejmonetę.Wtakimlokalunależałopłacićzgóry.
Rozejrzał się wokoło. Gdzieś tu musiał siedzieć detektyw Fallona. Colin nie
wątpił,żenieróżnisięonwyglądemodinnychobwiesiów.Gdykobietawróciła
zzamówionympiwem,zdołałjużzauważyć,żewrogutrwawnajlepszegraw
kości.Zkuflemwręcepodszedłbliżej.
-Mogęobstawićkolejkę?
Gracze, klęczący na kamiennej posadzce, unieśli głowy. Kilku spojrzało na
niegospodełba,aleten,którytrzymałbank,powiedziałtylko:
-Pokażforsę.
Colin wyjął z kieszeni kilka pensów. Lepiej było nie protestować,
poderżnęlibymugardło,zanimzdążyłbywyjść.Ukląkłwięcrazemzinnymina
zimnychpłytachisięgnąłpokubekzzatłuszczonymikostkami.
Przesypałjemiędzypalcami,czującwyraźnie,żeniemająrównejwagi-ale
wkońcucóżgomogłoobchodzić,żegrajestnieuczciwa?Rzuciłjenaposadzkę.
Grubo ciosane kostki potoczyły się po niej, a gdy zamarły w bezruchu, ciżba
naokołoryknęłagłośnymśmiechemnawidokrezultatu.
-Ha,przerżnąłem-przyznałbezzłości.Zapłaciłioddałkubek,przyglądając
się uważnie następnym rzutom. Wkrótce wiedział już, kto wygrywał, kto
przegrywałijakmanipulowanogrą.
Wielugraczynajwyraźniejbyłozwykłymirobotnikami,tylkojedenmiałna
sobie skórzany fartuch kowala. Właśnie ten mężczyzna przegrywał za każdym
razem. Kiedy znów nadeszła kolej Colina, kowal, który stracił już większość
pieniędzy,miałnadzieję,że„nowy”powtórniesięposzkapi.
Colin raz jeszcze obmacał kostki, wybrał spośród nich jedną, wyraźnie
cięższąodinnych,iodrzuciłją.
-Ztąjestcośniewporządku.
Grubymężczyzna,któryprzewodziłgrze,spojrzałnaniegokrzywo.
-Nieumieszgrać,amniechceszzarzucićoszustwo!
-Wolałbyminnąijuż.
Wtłumienaokołorozległsięgłuchypomruk.
-Jakąznówinną?
- Tę z twojej kieszeni - odparł chłodno Colin. - Tę, którą rzucasz, kiedy
nadchodzitwojakolej.
-Odszczekaszmito!-zacząłjegoprzeciwnik,aleniezdążyłskończyć.
Pomrukiwtłumiewzmogłysię,akowalpodszedłdogrubasaizamknąłgow
potężnych,usmolonychramionach.
-Totynasogrywasz,Grimby?Zgniotęcięjakwesz!
-Nie,nie,tendrańłże!-wrzasnąłoszust.
-Przeszukajciemukieszenie-przerwałmuColin.
Kowalchwyciłgrubasamocnojednąręką,adrugąwyciągnąłmuzkieszeni
niewielkąkostkę.
- Spróbuj nią rzucić - zachęcił go Colin - z pewnością lepiej ci się teraz
powiedzie!Ustąpięcikolejki.
Kowal potrząsnął właścicielem fałszywej kości tak mocno, że tamtemu
zadzwoniłyzęby.
-Tydiabelskipomiocie!
Wszyscy zaczęli wrzeszczeć jeden przez drugiego, lecz to rozjuszonemu
kowalowi przypadło w udziale rozrzucenie kopniakiem stosu nieuczciwie
wygranychmonet.
Niktnieprotestował.Colinodezwałsięspokojnie:
-Niedbamowygraną,chcętylkosięznimpoliczyć.
Kowalzastanawiałsięprzezchwilę,alepotem,choćzpewnymociąganiem,
zgodziłsię.
-Odkryłeś,żetooszust.Należycisięto.
-Ja...janie...-zacząłsięjąkaćprzerażonyGrimby.
- Och, dość tego. Nic ci nie zrobię, choć mam chęć solidnie obić ci gębę.
Chcętylko...
-Onmiwszystkozabrał!
-Niechodzimiopieniądze.Powieszmitylkoparęrzeczyiwystarczy.
Grubasowiwyraźnieulżyło,choćnadaltkwiłwuściskukowala. Ten puścił
godopieronawyraźnepolecenieColina.
-Lepiejsiętuwięcejniepokazuj!-warknął,chowającdokieszenimonety.
Resztagraczypospieszyłazanimwnadzieinahojnypoczęstunek.
Oszustpotarłzmaltretowanąszyję.Wstrząsnąłnimdreszcz.
-No,wpakowałeśmniewniezłetarapaty-burknąłwrogo.
-Aleteżcięuratowałem-przypomniałmuColin.-Zresztądomyślilibysię
wcześniejczypóźniej.Aterazgadaj.Chcęsiędowiedziećparurzeczy!
Kilka godzin później Colin kulił się w kącie tawerny, siedząc nad drugim
dopierokuflempiwa-chciałmiećprzytomnyumysł.Pilnował,ktowchodzido
środka, ale starał się nie patrzeć na drzwi. Gdy drobny, kościsty mężczyzna w
ciemnym płaszczu, z kosmykiem zaczesanym na łysiejący czubek głowy
podszedł prosto do szynkwasu zamówić piwo, puls Colina przyspieszył
gwałtownie. Temming - z pewnością był to on - nie wyglądał bynajmniej na
kogoś zamożniejszego od tutejszych bywalców. Rozejrzał się wokół
podejrzliwie,nimwychyliłswójkufel,jakbynacośczekał.
Colin dostrzegł, że mężczyzna za szynkwasem podał mu skrawek papieru.
Temming schował go pospiesznie do wewnętrznej kieszeni i dopiero wówczas
zapłaciłzapiwo.Widoczniewłaścicieldobrzegoznał,skoronieżądałpieniędzy
zgóry.
Temming rozejrzał się powtórnie, nim ruszył do wyjścia. Colin wpatrywał
się tępo w swój kufel. Wzrok prawnika prześlizgnął się po nim obojętnie.
Poczekał, aż tamten odwróci się do niego plecami i pchnie ciężkie drzwi.
Dopierowtedyruszyłzanim.
Wcześniejzdołałwydusićodoszustainformację,wktórąstronębędzieszedł
Temming.Ledwiemógłdojrzećjegosylwetkę,bociemnystrójginąłwmroku.
Przyspieszyłkroku,niechcącstracićprawnikazoczu.Temmingmusiałjednak
usłyszeć,żektośzanimidzie,ipuściłsiębiegiem.Colinrzuciłsięwpogoń,był
młodszyizwinniejszy.Mimożedrobnyczłowieczekskręciłwbocznąuliczkę,
gdziemógłzniknąćwciemnościach,zdołałzłapaćgozakołnierz.
-Musimyzamienićparęsłów.
-Animisięśni!
Colin zawlókł go pod kolejną tawernę, gdzie mógł mu się przyjrzeć w
słabymświetlepadającymzokien.PodłużnątwarzTemmingawykrzywiłstrach.
Takbardzoprzypominałterazszczurazapędzonegowpułapkę,żeColinniemal
zapomniał,jakniebezpiecznybyłtendrań.
- Skąd ta niechęć do rozmowy? - spytał zimno. - Mogłeś namówić dwóch
obwiesiów,żebymniepoczęstowalikulką,aterazmilczysz?!
-Tonieja!
-Aktośtytaki?
-Smith.
- Doprawdy? A masz jakąś wizytówkę? Prawnik zawahał się i zwilżył
językiemwargi.
-Cośmisięzdaje,żenazywaszsięTemming.
-Toniebyłemja.Niemanatodowodów!
-Chybaszybkosięznajdą.Ajeślinie,tojezciebiewycisnę.Pokażmiten
papier,którydostałeśodbarmanawtamtejzakazanejnorze!
-Niemamżadnegopapieru!
Colinbezceremoniisięgnąłmurękązapazuchę.
Temming wyrwał się i wymierzył mu cios prosto w zranione ramię. Colin
zaklął, ale nie rozluźnił chwytu. Zakończył utarczkę, kopiąc przeciwnika w
goleń.
-Złamałeśminogę!-zawyłTemming.
-Jeszczenietymrazem,alezawszemogętonaprawić!Temming,wyraźnie
wystraszony, zamilkł. Potem jednak na jego wargi wypełzł chytry uśmiech.
Colin,choćusłyszałzasobąciężkiekroki,nadalgomocnotrzymał.
- Lepiej mnie puść - wymamrotał prawnik - jeśli chcesz jeszcze trochę
pożyć.
Colinbezsłowaprzywarłplecamidościany,zasłaniającsięjegociałem.W
słabymświetlezdołałrozpoznaćdrugiegoopryszkazInnsofCourt.
-Skądmysięznamy,bracie?-zadrwiłnowoprzybyłyiwycelowałwniego
pistolet.Mimoosłony,jakąstanowiłTemming,zbirbyłtakblisko,żebeztrudu
mógłtrafićColina.
-Mójprzyjacielkiepskomierzył,jabędęlepszy.Zaminutęzdechniesz!
13
- Chyba nie będzie tak źle. - Colin był niepokojąco uprzejmy. - Nawet nie
wiesz,jaksięcieszę,żecięznówwidzę!
Zaskoczonyzbójwahałsięprzezułameksekundy.Towystarczyło.
Wmrokurozległsięjeszczejedengłos,opanowanyistanowczy.
-Rzućtenpistolet!Chybażetotychceszzdechnąćzaminutę.
Z ciemności wynurzył się Matthew Fallon, a za nim detektyw, który
dostarczył mu do hotelu wiadomość od Colina. Obydwaj byli uzbrojeni i
trzymalipistoletygotowedostrzału.
Łajdak uniósł broń, lecz Matthew okazał się szybszy. Zabrzmiał wystrzał i
bandytaosunąłsięnapobliskąścianę.
- Miej oko na Temminga! - zawołał do detektywa Matthew, a potem
doskoczyłdoprawnikaiprzeszukałmukieszenie.Znalazłtamświstekpapieru,
naktórymodczytałzobrzydzeniem:blondynka,czternastolatka.
-Co,trudniszsięterazrajfurstwem?Mojąsiostręteżkomuśsprzedałeś?!
Temmingzaprotestowałzdławionymgłosem.
-Mówprawdęalbocięzabiję!
Nawet Colin, który widział tyle okrutnych potyczek, że nie umiałby ich
zliczyć,byłzaskoczonyzawziętościąwgłosiekapitana.
-Przysięgam,żeniewiem,oczympanmówi-stęknąłTemming.
-Co, nie pamiętasz mnie? Matthew Fallon. Miałeś przesyłać moim bliskim
pieniądze,atymczasemzagarnąłeśje.Kiedymatkaumarła,siostręwysłałeśdo
sierocińca,skądznikła!Chcęwiedzieć,gdziesięterazpodziewa!
-Jestemporządnymczłowiekiem!Janigdy...
-Mów prawdę - Matthew rąbnął nim z całej siły o ścianę - albo wypruję z
ciebieflaki!
- Nigdy się nie dowiesz! - wycharczał Temming, przestając udawać
niewinnego.
-Nieżyje?!
- Żyje, ale jeśli mnie zabijesz, nigdy jej nie znajdziesz! Za tydzień opuści
Anglięijużjejniezobaczysz.No,puszczajmnieteraz!-ITemming,choćtkwił
wtwardymuściskuFallona,zdobyłsięnabezczelny,szyderczyuśmieszek.
- Znajdę ją, znajdę - warknął Matthew, lecz Colin dostrzegł, że kapitan
pobladł.-ApotempoślęcięnaszubienicęwNewgate!
Znów potrząsnął prawnikiem, lecz drobny człowieczek zacisnął cienkie
wargiizamilkł.
Później, kiedy już zawlekli i jego, i wynajętego zbira na posterunek,
Temming wyparł się wszystkiego. Gdy wreszcie wraz z kompanem wylądował
wareszcie,Fallonwytarłmokrąodpotutwarz.
-Możepowinienembyłgoprzekupić?
-Nieprzyznałbysięitak.Podobnytypnigdytegoniezrobi.Zresztąpewnie
jużjestpowszystkim.
- Obawiam się, że tak, i że ten jeden raz powiedział prawdę. A jeśli
rzeczywiście zostało mi ledwie parę dni, żeby ją odnaleźć... - Na moment głos
mu zadrżał, z trudem zdołał dokończyć: - Anglia jest duża, nietrudno w niej
ukryćjednądziewczynę.
-Niemożnasiępoddawać.Znajdziemyją.
Fallonpołożyłporucznikowidłońnaramieniu.Odchrząknąłidopierowtedy
zdołałzsiebiewydusić:
- Dziękuję. Muszę natychmiast jechać do Kornwalii, choć nie otrzymałem
jeszczeżadnychwiadomościoddrugiegozdetektywów.Możeukrylijąwtamtej
wiosce.Jeśliktośzamierzawywieźćjązagranicę,mawieleportówdowyboru.
Musiałbym sprawdzić wszystkie większe. Może mi pan pomóc w pisaniu
listów?
- Jak najbardziej. - Colin wiedział wprawdzie, że jest to szukanie igły w
stogusiana,niemielijednakwyboru.
Nadzieje Louisy na miły, wspólny obiad szybko się rozwiały. Najpierw
kapitan i porucznik odwołali listownie swoją wizytę, a tuż przed zmierzchem
nadszedł list od Lucasa z przeprosinami, że niestety po raz drugi nie może
przyjść. Louisa już sięgała po sznur od dzwonka, żeby odwołać służbę, gdy
odwróciłakartkęnadrugąstronę.Oniemiałazezdumienia.
-Cosięstało?-spytałaGemma.
-Spójrztutaj!-Louisawskazałanasłowa:PisanepodrodzedoClapgate.
-Clapgate?Toprzecieżnazwaztajemniczejlistyprzełożonej!Myśleliśmyz
kapitanemFallonem,żechodziowioskę.CzyżbyLucaswyjeżdżałzLondynu?
- Nie, przeprasza tylko za dzisiejszą nieobecność..Jeśli gdzieś wyjeżdża,
zawszemniepowiadamia.Pozatymtoniejegocharakterpisma.
-Chybamaszrację.-Gemmaprzyglądałasięuważniekartce.-Spójrz,„c”i
„1”wyglądajązupełnieinaczejniżuniego.Alektóżtowtakimrazienapisał,w
dodatkunaodwrociejegolistu?
- Może pan Harris-Smythe? Lucas spędza ostatnio dużo czasu w jego
towarzystwie. Jeśli przysłał mu jakąś wiadomość, Lucas mógł przypadkiem
napisaćnadrugiejstronielistdomnie.
- Całkiem prawdopodobne. Czyżby było jakieś trzecie Clapgate? Muszę
zarazzawiadomićkapitana.
Louisauniosławzrokznadlistu.Wdrzwiachstałlokaj.
-Panienkadzwoniła?
- Tak... owszem. - Louisa zapomniała już o obiedzie. - Smelters, czy znasz
jakąśmiejscowośćpodLondynemonazwieClapgate?
Ku jej zdumieniu opanowany zazwyczaj sługa raptownie pokrył się
rumieńcemażposkrajupudrowanejperuki.Nawetkarkmupoczerwieniał.
-Toniemiejscedladam,panienko.
-Dlaczego?
Sługazaniepokoiłsięwyraźnie.
-No,niedladamityle.
-Jesteśpewien?
Smeltersenergicznieprzytaknął.
-Agdybyśmywzięłydorożkę?-upierałasięGemma.
- Whitechapel nie jest miejscem dla żadnej przyzwoitej niewiasty, proszę
pani.TonajbardziejniebezpiecznadzielnicaLondynu.
-Dobrze,możeszodejść.
- Poczekaj, napiszę o tym kapitanowi, niech Smelters zaraz zaniesie mu
wiadomość! Może jeszcze go zastanie? - Gemma pospiesznie skreśliła przy
biurkukilkasłów.
-Proszęmutooddaćdorąkwłasnych!
- Już się robi, panienko. - Lokaj z wyraźną ulgą opuścił salon. Gdy tylko
odszedł,Gemmawykrzyknęła:
-Zaraztamjadę!Wezwędorożkę!
-Gemmo,niemożesz!Słyszałaś,comówiłSmelters?Napewnomarację.Z
pewnościąniejesttambezpiecznie,zwłaszczawnocy.
-Alekapitannapisał,żezostałomuniewieleczasunaodnalezieniesiostry.A
jeślionajestwłaśnietam,wzasięguręki?
- Bądź rozsądna! Panno Pomshack, od tego zamętu znów dostałam bólu
głowy.Czymogłabypanizejśćdokuchniizaparzyćmiswoichniezrównanych
ziółek?
-Oczywiście.ZaparzęichtakżedlapannySmith,uspokajająnerwy.
-Mamwnosienerwy-mruknęłaGemma,leczLouisaszeptemnakazałajej
spokój.
- Cicho, chodź ze mną. - I pociągnęła ją za sobą na schody. Spotkały tam
pokojówkęiLouisanakazałajej,byprzygotowanododrogipowóz.
Gemmazaniemówiła.
-Będzieciwnimbezpieczniejniżwdorożce.Ajapojadęrazemztobą.
- Nie powinnaś tego robić, Louiso, z pewnością nie udaję się w miejsce
odpowiedniedlagodnejszacunkudamy.
- Przecież Lucas najwyraźniej dobrze je zna. Spędza razem z przyjaciółmi
mnóstwo czasu w klubach i domach gry, niekoniecznie wykwintnych.
Mężczyźniniezwracająuwaginatakierzeczy.
- Wiesz, że wolno im chadzać tam, gdzie damom nie wypada. To pewnie
domgry!Lokajbyłtakizgorszony!
-Cośpodobnego!Samachceszryzykowaćutratędobrejreputacji,amniena
toniepozwalasz?
-Robiętotylkodlasiostrykapitana.Możetuchodziojejżycie?
-Och,towłaśnieczęśćmojegoplanu.-Louisaotworzyłakuferekiwyjęłaz
niego dwa gęste, ciemne welony. - Służąca zapakowała je przez pomyłkę, ale
teraz się przydadzą. Nosiłam je podczas żałoby po ojcu. Mówiłam, że musimy
działaćrozsądnie!
Powóz tymczasem zajechał i obydwie zbiegły ze schodów, unikając na
szczęście spotkania z panną Pomshack. Gdy jednak Louisa podała woźnicy
adres,onistajennywymienilizdumionespojrzenia.
- Hm, hm... panienko... owszem, znam to miejsce ze słyszenia, ale czy nie
zaszłajakaśpomyłka?Botoniejest...
-Toniejestmiejscedladam.Wiem,wiem,idlategomamnadzieję,żezaraz
potejprzejażdżcezapomnicieoniejraznazawsze.
Obydwaj słudzy nadal mieli nietęgie miny, lecz Louisa wskoczyła do
pojazdu,pociągajączasobąGemmę.Pochwilipowózruszył.
- Dom gry czy nie, obyśmy tylko znalazły Clarissę! Może zmuszają ją tam
dojakichśokropieństw?
Jazda wydała się Louisie bardzo długa. Wreszcie pojazd stanął na wąskiej,
zaśmieconej uliczce. Wyjrzała przez okienko i stwierdziła, że większość
okolicznychdomostwwyglądanapuste,awoknachniemaświateł.Znalazłysię
przed sporym budynkiem. Po obydwu stronach wejścia płonęły pochodnie,
rozświetlającmroksłabąpoświatą.Zzazasłoniętychokiencochwiladolatywały
krzykiiśmiechy.
Stajennyzsiadł,żebyjeodprowadzićdodrzwi.Byłbardzozmieszany.
-Czynaprawdę...
-Naprawdę.-Louisawiedziała,żenicniejestwstaniezatrzymaćGemmy.-
Czekajcie tu obydwaj i bądźcie czujni. Gdy tylko wrócimy, trzeba będzie stąd
jaknajszybciejodjechać.
- O tak, panienko! - Najwyraźniej stajenny w tym jednym punkcie zgadzał
sięcałkowiciezeswojąpanią.
Louisaopuściłaniskowelon,chcączakryćtwarz,leczzarazpotknęłasięna
wyboistym bruku. Mimo pochodni trudno jej było cokolwiek dostrzec przez
ciemny materiał, chociaż starała się, jak mogła. Nikt nie powinien był nawet
podejrzewać,żepostanowiłytuprzyjechać.Czuła,jakzestrachukurczyjejsię
żołądek, lecz wraz z Gemmą podeszła do wejścia i energicznie zastukała
kołatką.
Otworzył im imponującej postury lokaj, o wiele szerszy w barach niż
jakikolwiekdomowysługa.Miałnasobiewzględnieczystąliberięoliwkowego
koloru,alekanciastaszczękaażsięprosiłaodokładniejszegolenie.Spojrzałna
niezaskoczony.
-Nietrzebanamwięcejdziewczątnadziświeczór.Awięcjednakbywałytu
jakieśkobiety?
- My... spotkałyśmy pewnego dżentelmena. On ci da parę monet za
wpuszczenienas.
- A, specjalne numerki? - Uśmiechnął się chytrze. - No dobra, chyba nie
będzieciewniczymprzeszkadzać.
Uchyliłdrzwiszerzejzpytaniem:
-Wiecie,którędyiść?
Louisazawahałasię,leczGemmamruknęłaspodswegowelonu:
-Iowszem.
Przeszły przez hol i się zatrzymały. Jakiś mężczyzna - odziany wytwornie,
choć z rozpiętym kołnierzykiem i w niedopiętym surducie - wyszedł z
pobliskiego pomieszczenia. Buchnął stamtąd gwar, odgłosy muzyki i hałaśliwe
śmiechy.Nieznajomywytrzeszczyłnaichwidokoczy,mimożewypityalkohol
mąciłmuwzrok.
-Hej,jakieś nowekochaneczki?Dajcie spojrzećnawasze buziaki!Był już
całkiemblisko,gdyGemmaiLouisapospiesznieprzemknęłyobokniego.
- Nie dzisiaj. - Gemma powiedziała to bardzo stanowczo. Chwyciła Louisę
zarękęiobydwiewbiegłyniewotwartedrzwi,lecznaszerokieschody.
Louisa nie miała pojęcia, dokąd zmierzają. Uznała, że najlepiej będzie iść
przed siebie i nie zdradzać własnej ignorancji. Jednak w połowie schodów
szepnęładoprzyjaciółki:
-Noicodalej?
-Kiedyspotkamykogośzesłużby,spróbujemygoprzekupićispytamy,czy
niematuClarissy-odparłaGemma,równieżpółgłosem.
-Doskonale.-MimowelonuLouisaczuła,żemacałątwarzpokrytąpotem.
Wzdłuż piętra ciągnął się korytarz pełen pozamykanych na głucho drzwi.
Gdzież u licha podziewała się służba? W korytarzu pojawiła się jednak jakaś
pokojowa, a przynajmniej Louisa uznała ją za taką. Miała na sobie mocno
wydekoltowaną ciemną suknię i fartuszek z falbankami, chociaż w każdym
porządnymdomuuznanobytakistrójzazbytfrywolny.
- Czy pracuje tu może Clarissa Fallon? - spytała ją, usiłując mówić jak
najspokojniej.
- Co takiego? - wybełkotała niewyraźnie dziewczyna, wytrzeszczając nieco
przekrwioneoczy.-Nacowam,udiabła,kobieta?
- Chodzi o naszą znajomą - wyjaśniła Gemma, wyciągając ku niej monetę.
Dłońtrzymałajednaknatyledaleko,żebytamtaniemogłajejdosięgnąć.
- A, pojmuję, koleżanki po fachu? Nie, nie znam tutaj żadnej Clarissy, ale
mamyjednąCarrie.
-Możetowłaśnieona-odparłaszybkoGemma.-Gdziejąmożnazastać?
-Terazpracuje.-Dziewczynasięzawahała.
- Nie będziemy jej przeszkadzać. - Gemma znów błysnęła monetą.
Dziewczynawlepiławniąwzrok.
-Aniechwaslicho!Wdrugimpokojupoprawej.
-Dziękujemy.-Gemmapodałajejpieniądz.
Odczekały, póki nie zniknęła w jednym z pokojów. Gemma pospieszyła
przodemizastukaładowskazanychdrzwi.
-Wynochastąd!-rozległsięześrodkakobiecygłos.Gemmaprzekręciłajuż
jednakgałkę.Drzwiniebyłyzamkniętenaklucz.Louisazerknęładośrodkazza
ramieniaprzyjaciółki.
Najpierw spostrzegła łóżko z rozbebeszoną pościelą. Kobieta, która w nim
leżała,uniosłaskrajprześcieradła,zasłaniająctwarz.Czyżbybyłachora?Nawet
jeśliokażesię,żeniejestsiostrąkapitanaFallona,powinnyjejpomóc.Pracaw
tymmiejscumusibyćczymśwprostokropnym!
Głowakobiety,którawynurzyłasięspodprześcieradła,byłaruda,jejtwarz
impertynencka,aoczyzwężonezezłości.
-Czego,udiabła,chcecie?!
Kapitanwspominał,żejegosiostramiałarudawewłosy!SerceLouisyzabiło
gwałtownie.
-CzymapaninaimięCarrie?
-Acociętoobchodzi?Wonmistądzaraz!
- Szukamy dziewczyny, która nazywa się Clarissa Fallon. Może tu być
przetrzymywana wbrew własnej woli. Koniecznie musimy ją znaleźć! Czy
Carrietopaniprawdziweimię?
- No pewnie! A urodziłam się dwie ulice stąd! Idźcie precz! - wrzasnęła
rozwścieczona.-Zajętajestem,niewidzicie?
- Nie wie pani, gdzie możemy znaleźć Clarissę? Czy nie zatrudniono jej
gdzieśwsąsiedztwie?-pytałanadalLouisa.
Wtem dosłyszała zduszone mruknięcie i ku jej przerażeniu spod
prześcieradła wyjrzała druga głowa. Był to mężczyzna. Od razu poznała
kasztanowe włosy, mimo że mogła dostrzec tylko czubek kędzierzawej
czupryny.
-Lucas!-krzyknęładonośnieibezzastanowieniaodgarnęłaztwarzywelon,
żebylepiejgozobaczyć,chociażztrudemwierzyławłasnymoczom.
Lucasskuliłsięraptownie,usiłujączakryćprześcieradłemnagitors.Jaksię
wydawało - tu Louisa musiała głęboko zaczerpnąć tchu - nie miał na sobie
ubrania!Iwdodatkuleżałnagołejkobiecie!
- Louiso, musimy stąd wyjść! - wyszeptała Gemma. - Natychmiast! To nie
jestwcaledomgry.Todompubliczny!
Louisaniesłuchałajej.
-Lucas...cotyturobisz?Kobietawłóżkuzarechotałagłośno.
- Co, oczu nie masz, moja miła? A może trzeba ci wyjaśnić? Louisa
zdrętwiała.Zrobiłosięjejduszno.
Lucas zerwał się, owinięty prześcieradłem jak togą. Kobieta wrzasnęła
gwałtownieipociągnęłajekusobie.
-Louiso,namiłośćboską,jaksiętuznalazłaś?Toniemiejscedlaciebie!
-Adlaciebietak?-Położyłajednąrękęnapiersi,którąnagleprzeszyłostry
ból.-Woliszjeodmojegosalonu?
-Mężczyznatocoinnego-odparł,podciągającprześcieradło,izrobiłkrokw
jejstronę.-Musiszstądzarazwyjść.Pozwól,niechsięubiorę.
-Przecieżjesteśmyzaręczeni!Jak...jakmożesztorobićzinnąkobietą,skoro
mamysięniedługopobrać?
-Alejeszczeniejesteśmymałżeństwem!-upierałsię,unikającjejwzroku.
-Jakmożesz?!Nigdybymnieuwierzyła!Przecieżtoniewierność!
-Uciekajmystąd!-Gemmapociągnęłajązarękę.Louisastrząsnęłazsiebie
jejramię.
-Niejestemślepa!-Podnosiłagłoscorazwyżej,ignorującbłaganiaGemmy.
-Zastajęcięwłóżkuzinnąkobietą,atytwierdzisz,żemnieniezdradzasz?
-Przecieżniezalecałemsięzatwoimiplecamidożadnejdamy-protestował
Lucas, rozglądając się za spodniami. Prześcieradło obsunęło się w dół, więc
podciągnąłjepospiesznie.-Tocałkiemcoinnego.Tosięnieliczy!
-Pięknedzięki!-rzuciłazłóżkaCarrie.-Zapłaciszzatopodwójnie!
-Louiso!-jęknęłaGemma.
- Zejdź na dół i powiedz woźnicy, że natychmiast odjeżdżamy. Gemma
wahałasię,leczLouisapchnęłajągwałtownie.
-Noruszsię!
Gemma wyślizgnęła się z pokoju, a Louisa ściągnęła z palca zaręczynowy
pierścionekztopazemicisnęłanimwmężczyznę,którego-jaksięjejwcześniej
wydawało - dobrze znała. Lucas próbował właśnie włożyć spodnie pod osłoną
prześcieradła.Pierścionekodbiłsięodjegoramienia.
-Dlamniesięliczy!-GłosLouisyzadrżałprzytychsłowach.-Możeszgo
sobiewziąć.Napiszęstryjowi,żekoniecznaszymnarzeczeństwem!
Kobieta na łóżku, nie przejmując się własną nagością, odrzuciła kołdrę i
złapałaklejnot.
-O,jakiładny!
- Carrie, oddaj mi go zaraz! - stęknął Lucas. - Louiso, bądźże rozsądna!
Porozmawiamyotymjutro,jakciprzejdzie!
- Nie mam ci już nic do powiedzenia! A jeśli przyjdziesz, zastaniesz drzwi
zamknięte!
Lucasnieprzejąłsięjejwybuchem.
-Kiedysiępobierzemy,niebędęmusiałchodzićdotakichmiejsc.
- Niczego sobie! - zamruczała Carrie. Włożyła pierścionek na palec i
podziwiała,jakmigoczewświetle.
-Nietrzebamimęża,któremuniemogęufać!-zawołaławzburzonaLouisa.
-Prawiedomnieostatnioniezaglądałeś!Terazjużwiem,gdziewolałeśbywać!
-Louiso,każdymężczyznatakrobi.Mówięci,tobezznaczenia!
- Co, ja miałabym być bez znaczenia?! - sprzeciwiła się Carrie. - Moja
kochana, wszystkie chłopy to niecnoty. Jeśli masz pieniądze, lepiej rzuć go od
razu.
-Gdybyśsiedziaławdomu,jakpowinnaś-Lucaszdołałwreszciewbićsięw
spodnieiodrzuciłkopnięciemprześcieradło-nigdybydotegoniedoszło!
- Pozwolę sobie być innego zdania! - Louisa pchnęła drzwi, które Gemma
zostawiła uchylone, i ku swemu zaskoczeniu spostrzegła za nimi innego
mężczyznę.Cogorsza,zmiejscagorozpoznała.ByłtopanHarris-Smythe.
- Englewood, co ty, u licha, wyprawiasz? - wymamrotał. - Narzeczonej nie
zabiera się do burdelu, człowieku! Nie wiem, jakie obyczaje panują u was na
prowincji,alewstolicyniewypadatakrobić!
-Przecieżjejtuniezapraszałem!Atynikomuniegadaj,żejątuwidziałeś!
Harris-Smythe,najwyraźniejmocnowstawiony,zachichotał.
- Ale z ciebie szczęściarz! Nieźle mieć żoneczkę, co się godzi na zbytki z
tobąikochanicą!
-Ależskąd!-parsknęłaLouisa,zbytpóźnozdającsobiesprawę,żeniejest
zawoalowana.
-Smythe,wynośsię!-jęknąłLucas.Jegotowarzyszoparłsięjednakcałym
ciałem o drzwi, tak że stanęły otworem. Louisa usłyszała gwar dobiegający z
holu,gdziedotarłyodgłosykłótni.Cobędzie,jeśliinniteżjązobaczą?!Trzeba
uciekać!
-Nicniepomoże!-jęknąłnagleHarris-Smytheżałosnymtonem.
-Wszystkoprzepadło.Jużsięzrobiłozbiegowisko!
- Nic się nie stanie, trzymaj tylko gębę na kłódkę! - Lucas cofnął się
pospieszniewgłąbpokoju,szukającresztyodzienia.
- Och, znasz mnie przecież. Nigdy tego... nie zrobię... - Harris-Smythe
bełkotał coraz bardziej. - Ale będziesz się... ee... musiał z nią... rozwieść. Tak
mówiuchwała...parla...mentu.Biednadziewczyna...zrujnowałasobie...opinięi
nigdywięcej...niebędziedamą.Jakaszkoda...takałaadna!
- Nie jesteśmy jeszcze małżeństwem! - Głos Louisy zamarł. Ten
impertynencki, wstrętny gad miał słuszność. Jeśli wieść o tym się rozejdzie,
zrujnowałaswojąreputację.Raznazawsze.
Usiłowała przebiec obok Harris-Smythe’a, lecz ten chwycił ją za ramię. -
Niejesteściejeszczemałżeństwem?-powtórzyłjakpapuga.
-No,tosięmusiciezarazpobrać...a...apotem...rozwieść.
-Wspaniałypomysł!-Louisazdołałasięcoprawdauwolnićzjegouścisku,
leczwówczaszobaczyła,żekilkunawpółodzianychmężczyznstoiwholualbo
wychyla się zza drzwi. Usiłując na nich nie patrzeć, obojętna na rozpaczliwe
nawoływaniaLucasa,zbiegłapędemposchodach,omałoznichniespadając.W
ostatniej chwili zdołała chwycić się poręczy. Lokaj wciąż jeszcze stał przy
wejściu, lecz chociaż spojrzał na nią ze zdumieniem, nie próbował jej
zatrzymywać. Drzwi były ciężkie, ale zdołała jakoś wydostać się za próg.
Zatrzymałasięjednakraptownieiwpanicepowiodładookoławzrokiem.
Ulicabyłapusta.
14
Z sercem walącym tak mocno, że mogłoby chyba zaalarmować wszystkich
w tym domu, Gemma zbiegła na dół. Obejrzała się przez ramię. Nie mogła
niczegozobaczyćspozagęstegowelonu,alezrozumiała,żeLouisaniepodążyła
zanią.Gdzieonasiępodziewa?Gemmasięzawahała.MożeLucassprowadził
jątylnymischodami,cobyłobymniejwidoczne?Niemogłaterazwrócićitego
sprawdzić.Należałojaknajszybciejbiecdopowozu.
Zpochylonągłową,bezsłowa,minęłazaskoczonegoodźwiernego,kierując
sięprostokuwyjściu.Pospiesznieszarpnęładrzwiczkipowozu,nieczekającna
stajennego.Rzuciłamutylko:
- Ruszamy, kiedy tylko pojawi się panna Crookshank. Grozi nam
niebezpieczeństwo,ktośmożenasrozpoznać!
Opadłanasiedzenie.Karetagwałtownieruszyła.
-Stać,stać!-krzyknęłarozpaczliwie.-Poczekajcienapanią!
Z całej jej przemowy woźnica usłyszał widocznie tylko słowo
„niebezpieczeństwo”, bo powóz błyskawicznie potoczył się po bruku. Gemma
desperacko stukała we frontową ściankę, chcąc dać znać stangretowi, żeby
stanął, lecz on najwyraźniej źle to rozumiał, przynaglając konie do coraz
szybszegobiegu.
-Och,tygłupcze!-jęknęła.Miotałasiębezradniewewnątrzpojazdu.Udało
jejsięjedynieopuścićszybęwokienkuiwysunąćprzezniegłowę.
Turkotpowozupędzącegopowyboistymtrakcieiłomotkopytzagłuszyłyjej
słowa. Powóz nadal gnał teraz przez miasto. Zawołała raz jeszcze, znów bez
rezultatu.
Wkońcuuznała,żezdołazwrócićuwagęstangreta,dopierogdywychylisię
przezotwartedrzwiczki.Tojednakgroziłoutratążycia,aconajmniejzdrowia.
Naraz woźnica zahamował. Usłyszała głośne krzyki i rżenie koni. Wyjrzała
przez okienko, wyciągając jak najdalej szyję, lecz wtedy przeszył ją dreszcz.
Jakiś jeździec zablokował karecie drogę, stając w poprzek wąskiej ulicy, a co
gorsza,mierzyłzpistoletuprostowgłowęstangreta!
Struchlałazezgrozy,alegdymężczyznanakoniupodjechałniecobliżej,w
słabymświetlelatarnipowozumignęłajejjegotwarz.
-PanMcGregor!Och,proszęnampomóc!
- Zraniła się pani? - Porucznik opuścił broń. - Co się stało! Ten półgłówek
straciłchybamowę!
-PannaCrookshankzostaławtymokropnymmiejscu,bostangretruszyłza
wcześnie!Trzebająodnaleźć!
- Musi pani jechać do domu - odparł, chowając pistolet w zanadrze. - Pani
także grozi niebezpieczeństwo w tej okolicy. Pojadę do Clapgate po pannę
Louisę.
-Skądpanwiedział,gdziesięwybrałyśmy?
-Listniedotarłnaczas,alepozwoliłemsobiegoprzeczytać,nimwysłałem
gowśladzakapitanem.Waszlokajtwierdził,żetobardzopilnawiadomość,no
isięniemylił.
-DziękiBogu!Czynapewnoprzywieziejąpanbezpieczniedodomu?
-Obiecuję.
Gemmauznała,żemożnamuzaufać.Ponownieopadłanasiedzeniekarety.
Tym razem powóz jechał wolniej, lecz ona wciąż nie mogła dojść do siebie.
Biedna Louisa! Nawet w internacie szeptano nieraz po kątach o różnych
wyczynach mężczyzn. Wolno im było dużo więcej niż damom. Ale Louisa
przekonałasięotymnawłasneoczyibyłotodlaniejprawdziwymszokiem.
Czy przyjaciółka przebaczy narzeczonemu? A jeśli rozejdą się plotki o ich
wizycie w domu publicznym? W dodatku wszystko to stało się z jej winy. Po
tym,coLouisadlaniejzrobiła,Gemmauwikłałająwskandal!Napróżnowciąż
wycierała wilgotne od łez policzki. Sama niewiele by ryzykowała, nikt jej
przecież nie znał, a ona nie rościła sobie pretensji do wejścia w wąski krąg
dobrego towarzystwa. Ale biedna Louisa, która tak pragnęła jego uznania...
Trzebaprzypilnować,abyniktniepoznałkompromitującegosekretu!
Colin spiął konia i wkrótce znalazł się przed domem uciech. Wcisnął
odźwiernemuwgarśćmonetę.
-Przypilnujmikonia.
- Zaraz go odprowadzę do stajni, proszę pana! - Sługa szybko złapał
pieniądz.
- Nie trzeba. Nie zabawię tu długo. - Colin wbiegł do holu, nie dbając o
odpowiedź, i zamarł z wrażenia na widok niezwykłej sceny. Kilku mężczyzn i
parę miejscowych dziwek, mocno uróżowanych, w wydekoltowanych, na wpół
przejrzystych strojach, cisnęło się w korytarzu. Wszyscy patrzyli na schody i
jeszczewyżej,gdzieznajdowałsiępodestpierwszegopiętra.
-Cotusiędzieje?-spytałpierwszegozbrzegugapia.
- Wielki skandal! Jakaś dama, narzeczona czy może żona pewnego
dżentelmenaprzydybałagotuwłóżkuzdziwką.Obydwiesąnagórzeiwzięły
sięzaczuby!Inniznówgadają,żeprzyjechała,żebysięsamejdobrzezabawić.
Nicrównieciekawegoniezdarzyłosiętuodlat!
Urwał raptownie na widok pistoletu wycelowanego prosto w jego obwisłe
wargi.
- Myli się pan. - Głos Colina brzmiał lodowato. - Tam na górze nie ma
żadnej damy. A jeśli jest, to padła ofiarą złośliwej intrygi i znalazła się tutaj
przezpomyłkę,niewiedzącozłejreputacjitegoprzybytku.Tendżentelmenna
piętrzeniczniąniemawspólnego.Jajestemjejnarzeczonym!
-Kimpan,udiaska,jesteś?!
- Nieważne. Zapamiętaj sobie tylko, durniu, że potraktuję jak najgorszego
oszczercękażdego,ktosięośmieliroznosićoniejplotki!
Wzbiegowiskunawidokbronizapadłagłuchacisza.Powiódłwzrokiempo
wystraszonychtwarzach.
-Wasteżtodotyczy.Jeśliktóryśchcezarobićkulkę,wystarczy,żebypisnął
choćsłówko.Jużjasiędowiem,ktotozrobił!Czywyraziłemsięjasno?
- Nie mój interes - wymamrotał jeden z najbliżej stojących, przygarniając
mocniejswojątowarzyszkę.-Wróćmydopokoju,Nan,tracimytutylkoczas.
Pozostali również wycofali się pospiesznie, a dżentelmen trzymany na
muszce,bladyjakściana,oblizałspierzchniętewargi.
-Bezurazy,mójpanie...
-Wystarczy,jakzapamiętaszmojesłowa.-Colinodsapnąłiwbiegłwielkimi
susaminaschody.
Bez trudu odnalazł właściwy pokój. Kilka dziewczyn stało pod jego
drzwiami, a wiele zaciekawionych męskich twarzy wyglądało zza uchylonych
drzwi.Piersiastaniewiastazuczernionymihennąwłosamigniewniewarknęła:
- Nic dobrego z tego nie wyniknie! Proszę odłożyć ten pistolet. Nie życzę
sobieżadnejstrzelaninywmoimdomu!-upomniałaostroColina.
Była to zatem madame we własnej osobie. Colin nie schował jednak
pistoletu.
-Słyszałem,żejesttupewnadama.
- To niemożliwe! - Madame przewróciła oczami. - Jaka dama mogłaby tu
przyjść?!
-Przezpomyłkę.Proszęjąwypuścić!
-Aczyjajątrzymamsiłą?Niepotrzebamikłopotów!-burknęłazpogardą.
-Zabarykadowałasięwjednymznajlepszychpokojów,niechjąlicho!Klienci
misięwystraszą!Samestratyprzeztęcałąburdę!
-Chętniejąstądzabiorę.
-Imprędzej,tymlepiej!-mruknęłanieuprzejmie.
Colin, wciąż z pistoletem w pogotowiu, rozejrzał się wokoło. Ciekawscy
wycofalisięjużdopokojów.Jednymruchemrękiprzepędziłprostytutki.Agdy
na placu boju pozostała tylko pełna oburzenia madame z założonymi na
piersiachrękami,schowałbrońpodpłaszczizastukał.
-Toja-powiedziałprzyciszonymgłosem,niechcącwymieniaćnazwiska.
-Panporucznik?...-Colinwszędziepoznałbytenjasny,rozwibrowanygłos,
choćterazbrzmiałwnimstrach.-Naprawdę?
-Tak,proszęotworzyć.Przychodzęzabraćpaniądodomu.
- Och, dzięki Bogu! - usłyszał odgłosy przesuwania mebli, a potem drzwi
uchyliły się z cichym skrzypnięciem i wyjrzała zza nich kobieta w gęstym
welonie. Mimo woalu zdołał dostrzec pobladłą twarz i pełną gracji Unię szyi.
Wpadławprostwjegoramiona.
-Och,tobyłocośokropnego!-Poczuł,żewoalwilgotnyjestodłez.-Ja...ja
niewiedziałam...
- Wierzę pani najzupełniej, ale porozmawiamy później. Może nam pani
wskażeschodydlasłużby?-zwróciłsiędomadame.
- Miałam straty - nie dała się udobruchać. - Uszkodziła mi jeden z
najlepszychstołów!
Byłato,rzeczjasna,nieprawda,aleColinwyciągnąłzkieszenikilkamonet.
Kobietazłagodniała.
-Tędy.Tylkożebymituniewracała!
-Myślę,żemożemytoobiecać.
Musieliobydwojewracać konno,bonie możnabyłonawet marzyć,żebyo
tejporzenapotkaćdorożkę.Louisaprzylgnęładoniegobezsłowa.Razczydwa
usłyszał za plecami szloch, ale ustał, kiedy zbliżyli się do zachodniej części
miasta.
W domu otworzono im prawie natychmiast. W sieni, zamiast lokaja, ujrzał
Gemmę.
- Och, dzięki Bogu! - szepnęła z ulgą. - Proszę wejść! - Blada, z
zaczerwienionymi oczami, objęła skwapliwie przyjaciółkę. Przez chwilę
obydwietrwaływuścisku.
Colin poczuł się znużony. Dwie wytrącone z równowagi damy to jednak
trochęzawiele!Bezpośredniezagrożenieminęło,dużogorszemogłysięokazać
następstwaszaleńczejeskapady.
-Chodźmydosalonu.Trochębrandydobrzewamzrobi.
-CozpannąPomshack?-spytałaniespokojnieLouisa.
- Kiedy wróciłam bez ciebie, dostała ataku nerwowego i uspokoiła się
dopieroposporejporcjilaudanum.
Louisazezdumieniemzatrzymałasięnaprogusalonu,gdyjakiśmężczyzna
wstał,składającjejiColinowisztywnyukłon.
- Och, mój Boże... zapomniałam... to znaczy dobry wieczór, panie
Cuthbertson...przykromi,żenaszeplanycodoobiadu...
-PowiedziałamArnoldowi,żemusiałaśpilnieodwiedzićchorąprzyjaciółkę
-szepnęłaGemma.
-Ach,todlategojestpanitakwzburzona.Czydolegliwośćjestpoważna?
- Bynajmniej. Panna Crookshank miała po prostu po drodze... drobny
wypadekzpowozem.NaszczęścieporucznikMcGregorpomógłjejbezpiecznie
wrócić do domu. Teraz już wszystko w porządku, ale nic dziwnego, że jest
przejęta...
- Reakcje kobiet, zwłaszcza należycie wychowanych, trudno czasami
przewidzieć.Mająprzecieżsłabsząkonstytucjęniżmężczyźni.
- To nie jest odpowiedni moment, żeby rozprawiać o kobiecej słabości! -
Gemmaspojrzałananiegozeszczerąniechęcią,czegozresztąArnoldzdawałsię
niezauważać.
- Może poślemy po chirurga? - ciągnął. - Niewielkie puszczenie krwi
pohamowałobyatakhisterii.
SądzączminyLouisy,najchętniejwymówiłabymuzmiejscagościnę,lecz-
kupodziwowiColina-zdobyłasięnacałkiemspokojnąodpowiedz:
-Znakomitypomysł!Zaprosimypanawkrótce,kiedystanmojejprzyjaciółki
siępoprawi.
- Chyba nie życzy pan sobie widoku krwi? - pospieszyła jej w sukurs
Gemma.
Cuthbertson się skłonił. Gemma odprowadziła go do drzwi. Po chwili
wróciła.
-Och, Louiso, co się stało?! Wcale nie chciałam cię zostawić, przysięgam!
Stangretźlemniezrozumiałalbostraciłgłowę!Gotowajużbyłamwyskoczyćz
powozu,kiedyprzyszedłnamzpomocąporucznik.
- Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo. Jak, na Boga, dowiedziała się
panioistnieniutegomiejsca?
-ZlistuLucasa...-zaczęłaGemma.
- Nazwa była nagryzmolona na odwrocie, a ja myślałam, że... - Louisa
urwała.
-Tomojawina!-zaszlochałaGemma.-Niepowinnambyłatamjechaćani
pozwolić Louisie, żeby mi towarzyszyła, ale tak bardzo chciałam odnaleźć
Clarissę!
Colinpoczuł,żewzbierawnimwściekłośćnaLucasa.Jaktencymbałmógł
tak niedbale traktować własną korespondencję? Podszedł do kredensu i nalał
wszystkimwina.Zaprowadziłprzygnębionekobietydosofy.Gdyusiadły,zajął
miejscewfotelunaprzeciwko.
-Noinicztegoniewyszło?
- Niestety! Ale może to i lepiej, bo gdyby przetrzymywano ją siłą w takim
miejscu...-Gemmasięwzdrygnęła.-Przypadkiemnatrafiłyśmytamna...
-Mojegobyłegonarzeczonego!-rzuciłagniewnieLouisa.Spostrzegł,żenie
majużnapalcupierścionkaztopazem.
-Zerwałamzaręczyny...apotemzbiegłamnadół,alepowozujużniebyło.A
gdywróciłamnagórę,Lucasteżzniknął!
- Nie poczekał, żeby panią odprowadzić w bezpieczne miejsce?! Obydwie
spojrzałynaniegozaskoczone.Zrozumiał,żeużyłzbytostregotonu,alechętnie
skręciłbywłasnoręczniekarktemubęcwałowi.
-Tobyłobardzonierozsądnezjegostrony-wycedziłprzezzęby.
- Nie wiedziałam, co począć. - Louisa przygryzła wargę. - Mimo że byłam
zawoalowana, mężczyźni patrzyli na mnie dziwnie, a dziewczęta zaczęły mi
dogadywać.Zabarykadowałamsięwięcwjednymzpokojów,zastawiającdrzwi
biurkiem. Już myślałam, że będę musiała zjechać z okna po sznurze z
prześcieradeł,kiedypansięzjawił...Nigdytegoniezapomnę.
-Najgorszejeszczeprzednami-westchnął.-Jeśliwszystkowyjdzienajaw,
pannaCrookshankbędzieskompromitowana.
- Och, to samo powiedział ten okropny Harris-Smythe! Widział mnie bez
welonu!Wszystkoprzepadło!Stanęsiępowszechnympośmiewiskiem!
- Ależ to moja wina. Nie możesz cierpieć za mnie! - jęknęła Gemma. -
Powiem,żejatambyłam!
-Dlaczegoobiemamysobiezrujnowaćreputację?PozatymHarris-Smythe
dobrzewie,kogotamzobaczył!
Colinbębniłpalcamipoblaciestolika.
- Czasami najlepszą obroną jest atak. Spakujcie się zaraz obydwie. Za pół
godziny musimy stąd wyjechać. Panno Smith, musi pani z konieczności zostać
przyzwoitką, bo nie możemy czekać, aż panna Pomshack oprzytomnieje.
OpuścimyLondyn,nimporanekzaświta,aozachodzieksiężycazatrzymamysię
wpewnejoberży...
-Ucieczkanicniepomoże!-przerwałamuLouisa.-Skandaldotrzezanami
wszędzie.-Gemma,równieprzygnębiona,objęłająramieniem.
-Może nie będzie tak źle - mruknął Colin, mimo że wcale nie był pewien,
czyudamusięprzeprowadzićwymyślonynaprędceplan.-Niemożemyunikać
skandalu.Przeciwnie,musimysiępostaraćojeszczewiększy!
Obydwiespojrzałynaniego,jakbynagleoszalał.Szybkojednakuznał,żeto
najlepszywybieg,jakizdołałobmyślić.Zadzwoniłnalokaja.
- Niech stangret przygotuje do drogi powóz panny Crookshank. Wiem, że
konie są zmęczone, ale nie udajemy się w daleką podróż. Wyruszamy za pół
godziny.
Raz jeszcze pociągnął trochę brandy. Poczuł się odprężony i spokojny. Jak
przedbitwą.
Gdypowózzajechałiobydwiezeszłynadółobładowanepaczkami,pomógł
imumieścićbagażwśrodku.
-Niewsiadapan?-spytałaLouisa.
-Nie,będęjechałkonno.Musimyjużruszać.
Wskoczył na wierzchowca i dał znak stangretowi. Powóz potoczył się
naprzód. Jechali przez niemal puste ulice, z rzadka spotykając zapóźnionych
birbantów. Po zachodzie księżyca dotarli do małej oberży, o której wspomniał
wcześniej woźnicy. Colin zsiadł z konia i wyjaśnił, dlaczego musieli się tu
zatrzymać.
-Jestzbytciemno,żebymócbezpieczniepodróżować.Zamówiłemdlawas
sypialnię. Zostańcie w niej i każcie sobie tam zanieść jedzenie. Powiedziałem
oberżyście, że jedziecie do chorej krewnej. Lepiej jednak, żeby was nikt nie
widział.
- Czemu to ma służyć? - spytała Louisa. Spojrzał w jej twarz, ściągniętą i
znękaną.
- Wyjaśnię wam wszystko rankiem. Spróbujcie spokojnie zasnąć. Może
wybrniemyjakośztychtarapatów,jeśliniecałkiemnietknięci,toprzynajmniej
nieśmiertelnieranni.
-Dobryżołnierzpowinienbyćrówniedzielny,jakjegodowódca,prawda?-
spytałaLouisazbłyskiemwoczach,jakimiewaładawniej.-Niesprawimypanu
zawodu.
-Zobaczymysięrano.
-Niezostaniepannanoc?
-MuszęwracaćdoLondynu.
-Ależtozbytniebezpieczne!Sampanmówił,żeciemność...
-Podczaswojnygalopowałemnierazwgorszymmroku.Aprócztegomuszę
sięwidziećzbiskupem.
Spojrzałananiegozezdumieniem.
- Wyjaśnię wszystko później. - I mimo próśb, żeby chwilę zaczekał,
wskoczyłenergicznienakonia.
Pokójbyłmały,alemiło pachniał ziołami, pościel robiła wrażenie czystej i
była wywietrzona, a na kominku płonął niewielki ogień. Louisa nigdy jeszcze
nieczułasiętakprzybita.Teraz,gdynicjużnierozpraszałojejmyśli,przeżycia
ostatniejnocydotarłydoniejzezdwojonąsiłą.Usiadławfotelu,ledwiemając
siłę zdjąć z siebie odzież. Zwlokła się z niego jedynie po to, żeby rozpiąć
Gemmiesuknięnaplecach.Przyjaciółkaodwzajemniłasiętymsamym.Szybko
wsunęłysiędołóżka.
Louisapodciągnęłakołdrępodsamąbrodę,przypominającsobie,jakrazem
spałypodczaspodróżydoLondynu. Wtedy przyszłość jawiła jej się w jasnych
barwach,dziśokazałosię,żejejnadziejebyłypłonne.ALucas?Nie,niespędzi
całegożyciazmężczyzną,którytakłatwojązdradził.Cóżztego,żewieluczyni
podobnie!Wciążgowidziałależącegonanagiejkobiecieibyłtookropnyobraz.
Poczuła,żeGemmalekkodotykajejramienia.
-Spróbujzasnąć-szepnęła.-Będęprzytobie,gdybyśmniepotrzebowała.
Louisa zamknęła oczy. Wydawałoby się, że jest zbyt roztrzęsiona, by spać,
alesennadszedłszybkoibolesnewspomnieniarozproszyłysięwciemności.
Obudziłysiępóźniej,niżzamierzały,aleniemiałotoznaczenia,skoroitak
musiały czekać na porucznika. Było już po dziewiątej, lecz Louisa czuła, że
McGregor dotrzyma słowa. I rzeczywiście, służąca wkrótce oznajmiła jego
przybycie.
Odstawiłyfiliżankiipospieszyłynadół,założywszykapeluszeirękawiczki
-porucznikodradziłimwoalki,niechcąc,bywjakikolwieksposóbkojarzonoje
z tajemniczą damą w domu publicznym. Louisa zeszła szybko z wąskich
schodów,kryjącgłowęwramionach.
Porucznik,choćwyglądałnazmęczonego,byłjednakzadowolony.
-Przezczęśćdrogibędęwamtowarzyszyłwpowozie.Niemalzajeździłem
mojegowierzchowca,aprócztegomusimyporozmawiaćbezświadków.
Stanowczoodmówiłwejścianapiętro.Louisawiedziała,żerobiłtowtrosce
o ich reputację. I choć w ich sytuacji był to zbytek skrupułów, poczuła
wzruszenie.
Wpowozieporuczniknareszciewyjawiłimswójplan.
- Musimy wywołać skandal jeszcze większy, ale za to możliwy do
odwrócenia.Głowędam,żeniktnieskojarzypanizzawoalowanądamąwdomu
uciech.
-Dlaczego?
- Ponieważ tejże nocy, gdy dama w woalce zjawiła się w Clapgate, została
paniuprowadzonazLondynuprzezuwodziciela.
Obydwie spojrzały na niego z najwyższym zdumieniem. Pomysł był tak
zuchwały,żeprzezchwilęLouisieodebrałomowę.Uprowadzenie?!Och,coza
skandal!
- Czy jedziemy do Gretna Green? - spytała ledwie dosłyszalnym głosem
Gemma.
-Nietrzeba.Uzyskałem,dziękifinansowejpomocykapitanaFallona,zgodę
biskupa na szybki ślub - wyjaśnił ze spokojem. - Te rzeczy sporo kosztują!
PobierzemysięwBrightonnatychmiastpoprzyjeździe.
-Ajakąjaodgrywamwtymwszystkimrolę?-dopytywałasięoszołomiona
Gemma.Louisadobrzerozumiałajejstanducha.
- Jest pani przyzwoitką. Przysięgnie pani potem, że ani na chwilę się nie
rozstawałyście.
-Ależ...
- Panna Crookshank musi mieć możność wystąpienia o unieważnienie
małżeństwa. Rozwód, niezależnie od tego, że wymagałby zgody parlamentu,
byłbyzbytwielkimskandalem,nielepszymodwizytywburdelu.Wtensposób
nie uratujemy jej reputacji. Z małżeństwem, które nie zostało skonsumowane,
pójdzie o wiele łatwiej. Stryj panny Crookshank, adwokat, z pewnością tu
pomoże.Sądzę,żepannaCrookshank,przywsparciuprzyjaciół,zdołaprzetrwać
potępieniezpowoduunieważnieniamałżeństwa,nietracąctymsamympozycji
wtowarzystwie.
Louisawreszciezdołaławydobyćzsiebiegłos.
-Dlaczegowtakimraziemusiałmniepanuprowadzić?
- Bo została pani zbałamucona przez rozwiązłego, żyjącego z nędznej
pensyjki oficera, powszechnie znanego w dobrym towarzystwie jako amator
bogatego ożenku. Potem jednak przyszło opamiętanie, no i zerwanie z
uwodzicielem. Przy odrobinie szczęścia zyska pani współczucie całej
wpływowejsocjety.Mojaopiniazaśzostanietylkougruntowana.
-Niepozwolępanuwziąćnasiebiecałejwiny!
-Jużzapóźno,żebysięwycofać.Proszęmizaufać.
Louisa przystała na to, wbrew wszelkiemu rozsądkowi oraz wyrzutom
sumienianamyślocenie,jakąprzyjdziemuzapłacić.
-Przecież...-wyjąkałaGemma.
PrzyjaciółkaścisnęłajązarękęiGemmazamilkła.Słychaćbyłotylkotętent
zaprzęgu i turkot kół. Mimo pozorów spokoju Louisa czuła, że każde z nich
trapią niespokojne myśli. Zamknęła oczy i rozmyślała. Zbliżali się już do
przedmieśćBrighton,gdyzrozumiała,conależyzrobić.
- Dlaczego wybrał pan właśnie Brighton? - spytała Gemma, wyglądając
przezokno.
-Bo kuzyn panny Pomshack jest tam pastorem i to właśnie on udzieli nam
ślubu.Wspomniałamionimniedawnopodczaspogawędki.
ZuchwalstwotegopomysłuznówzaparłoLouisiedechwpiersiach,aletym
razemmusiałateżuważać,żebysięnieroześmiać.
-Czyonsięzgodzi?
- Dlaczego miałby odmówić? Jest pani pełnoletnia i mamy specjalne
zezwolenie.
Wkrótce, po pospiesznie przełkniętym śniadaniu, znaleźli się na plebanii
wskazanejimprzezstarąsłużącąwoberży.Pastorpowitałichuprzejmie,mimo
że prośba wzbudziła w nim niejakie zakłopotanie. Okazał się korpulentnym
jegomościemimiałtakisamhaczykowatynos,jakjegokuzynka.Byłteżrównie
statecznyicnotliwyjakona.
-Miłomi,żekuzynkamniepoleciła.Aledlaczegonieprzyjechałarazemz
wami?
- Przeszkodził temu lekki atak podagry - skłamał gładko porucznik. -
MusiałapozostaćwLondynie.
-Ach,naszojciec,świećPanienadjegoduszą,takżecierpiałztegopowodu.
- Pastor pokiwał głową. - Dlaczego jednak nie wezmą państwo ślubu w
Londynie?
TymrazemzodpowiedziąpospieszyłaGemma.
- Panna Crookshank niespełna rok temu straciła ojca, dlatego narzeczeni
zdecydowalisięnacichyślub.
- Och, rozumiem - odparł, choć nie wydawało się, żeby tak było. Kiedy
jednak ujrzał zezwolenie od biskupa, doszedł do wniosku, że nic nie stoi na
przeszkodzie, aby młodzi ludzie zawarli związek małżeński. Posłał służącą po
modlitewnikipolecił„szczęśliwejmłodejparze”stanąćprzednim,naprzeciwko
kominka.
Gdy odczytywał uroczyste formuły, Louisa poczuła, że ich słowa wnikają
głęboko w jej serce. Dziwne, choć przez całe lata marzyła, że wyjdzie za mąż
piękniewystrojona,wkościelepełnymbliskichiprzyjaciół,terazniemartwiło
jej, że stoi w skromnej bawialni, odziana w zwyczajny strój podróżny. Nic się
nieliczyłopróczmężczyznyujejboku.
PastorudzieliłimsakramentuiporucznikwsunąłnapalecLouisypospolitą
złotąobrączkę.Wymienilikrótkipocałunek,zaledwiemusnęlisięwargami,ale
sercezabiłojejszaleńczowpiersi.
Kiedy wrócili do oberży, zapadał już zmrok. Porucznik okazał się dziwnie
powściągliwy w roli małżonka. Nawet jej nie dotknął, nie podał ramienia,
polecił tylko, żeby kolację dla trzech osób podano do pokoju, i zamówił dwie
sypialnie,każdązinnejstronykorytarza.
-TęnocspędzizpaniąpannaSmith-wyjaśnił.-Jabędęspaćgdzieindziej.
Skoro świt ruszamy z powrotem do Londynu. Nim jeszcze na dobre rozszaleją
sięplotki,nastąpioficjalneunieważnieniemałżeństwa.Możepaniwtedywrócić
do Bath, żeby naradzić się ze stryjem i zapewnić sobie wsparcie rodziny.
Zadecydujemyotympóźniej,jużwmieście.
Louisa skinęła bez słowa głową, nakładając sobie na talerz kolejny plaster
wołowiny. Smakował wspaniale. Czyżby nagle odzyskała apetyt utracony po
tylufatalnychprzejściach?
Po kolacji pożegnały porucznika, który zaczynał już drzemać nad
kieliszkiemwina.Poszłynagórędosypialni.
- Rozpiąć ci suknię? - spytała Gemma. - Służąca zaraz przyniesie ciepłą
wodędomycia.
-Dobrze.-Louisazakręciłanapalcuślubnąobrączką,najwyraźniejużywaną
i wytartą. Kto ją przedtem nosił? Czy poprzednia właścicielka kochała
mężczyznę,którywsunąłjejtenpierścioneknapalec,całądusząiciałem?
- Wolałabym kąpiel. Jak sądzisz, czy może to uprzyjemnić podróż do
Londynu?
-Cotakiego?-spytałazdumionaGemma.AwtedyLouisa,siedzącnaskraju
łóżka,wyjaśniłajej,comanamyśli.
15
Colin,wspartyramieniemnablaciestołu,siedziałtak,jakmusięwydawało
jużodkilkugodzin.Próbującmyślećoczymkolwiekinnym,anieokobieciew
pokojunapiętrze.Terazzdjęłajużpewniezsiebiesuknię,astrójpodróżnyległ
na podłodze. Tkanina ześlizgnęła się z jej bioder i zgrabnych nóg, których
kształtu domyślał się pod cienką powłoką muślinu, spiętrzoną w fałdy dookoła
kostek.Służącawkładajejprzezgłowękoszulęnocną.Lekkabieliznaobejmuje
figuręomiękkich,wygiętychliniachnibydotykjegodłoni.Takchciałbygładzić
każdycentymetrjejciała.
Nie mógł uwolnić się od tych obrazów. O mało nie jęknął. Nie wolno mu
torturować w ten sposób samego siebie. To czyste szaleństwo. Pociągnął spory
łyk wina, lecz nadal, choć wpatrywał się w gasnące na kominku węgle, miał
przedoczamitylkotedługie,jasnewłosyipełnewyrazuniebieskieoczy.
KiedyLouisaCrookshanknaprawdęznajdziesobiemęża,będziewspaniałą,
ale i wymagającą żoną! Jej wybranek powinien okazać stanowczość, ale też
postępowaćwobecniejwsposóbłagodnyiczuły.Żadenmężczyzna-oilenie
jest całkowicie wyzuty z honoru - nie zniósłby myśli, że może ją
unieszczęśliwić. Biada każdemu, kto ośmieliłby się to zrobić. Colin na jej
najmniejsząskargęskoczyłbymudogardła...
Lucas,nieodpowiedzialnyżółtodziób,nigdyniebyłbydlaniejodpowiednim
mężem.NagłykoniecichnarzeczeństwawcaleniezmartwiłColina.
Lecz,byćmoże,zraniłLouisę?Miałnadzieję,żetakniebyło;podobniejak
nie chciał, żeby cierpiała z powodu ich osobliwego, fikcyjnego małżeństwa.
Można je było unicestwić na kilka sposobów. Kłopot w tym, że próbował
uratować jej dobre imię, ryzykując pohańbienie go. Czyżby miał się okazać
równiepopędliwyjakona?Nie.Wżyciu,takjaknapoluwalki,trzebaczasem
działaćbłyskawicznie.Ajeżelijegoplannieuchronijejprzedinnym,gorszym
skandalem,wyzwiekażdegomężczyznęwLondynienapojedynek,jeślibędzie
trzeba!
Po tej krańcowo zuchwałej myśli wstał gwałtownie od stołu. Nie powinien
pićwięcejwina,nieprzynosimuulgi.Szkoda,żeonanigdysięniedowie,jak
bardzo jej pragnie. Ale to się nie liczy. Nic się nie liczy, prócz jej szczęścia i
dobregoimienia.
Wszedł powoli na schody. W całej oberży panowała cisza i spokój. Dawno
odesłał służbę. Otworzył drzwi. W pokoju panował niemal całkowity mrok.
Choć na palenisku płonął ogień, zastawiono je mosiężną osłoną, widział więc
przed sobą niewiele. Zaryglował drzwi i zapalił świeczkę na bocznym stoliku.
Niemiałzamiarusięrozbierać.Wątpił,czyudamusięzasnąć.
Coś nagle obudziło jego czujność, jakiś cichy dźwięk lub może woń bzu.
Odwrócił się i zaskoczony spostrzegł, że ktoś siedzi w fotelu pod oknem.
Smukłykształtjaśniałniewyraźniewciemnościach.
Odruchowosięgnąłpobroń.
-Och,tochybaniepotrzebne.
Rozpoznał ten sam lekki, odrobinę drżący głos, który przedtem słyszał w
domupublicznym.Tymrazemniebyłownimstrachu.
-Louisa?PannaCrookshank?
-RaczejpaniMcGregor.
-Jedynieprzezkilkadni.- Dobry Boże, czy ona jest aż tak naiwna, że nie
pojmuje...Wziąłgłębokooddech,chcącjejwyjaśnić,copowinnarobić.
-Musipaninatychmiaststądwyjść.Niktniemożenaswidziećrazem.
- Przecież jesteśmy małżeństwem - powiedziała z naciskiem. Najwyraźniej
nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca. - Nie ma w tym nic zdrożnego. -
Siedziałazbytdalekoodsłabejpoświatyświeczki,żebymógłdostrzecwyrazjej
twarzy. Miała na sobie tylko nocną koszulę i cienki peniuar. Widział miękką
linię szyi powyżej piersi. One same zaś były przesłonięte tylko delikatną
bielizną.
- Nie rozumie mnie pani. Niełatwo nam przyjdzie uzyskać unieważnienie
małżeństwa,albomożewcaleniezdołamydotegodoprowadzić,jeślibędziemy
zesobą...przestawaćjakmążiżona.- Colin czul się jak stara cnotliwa ciotka,
leczwjakiinnysposóbmógłwyjaśnićtejmłodejdamie,jakwieleryzykowała?
Najwyraźniejniedomyślałasięnawet,coonterazczuje.
-Ufam panu - odparła po prostu i wreszcie wstała. Ale zamiast podejść do
drzwi,zbliżyłasiękuniemu.
-Niepowinnapanitakpostępować.-Colinledwiemógłpoznaćwłasnygłos.
-Niewolnopani.Proszęstądterazwyjść,wrócićdoswegopokojuizostaćtam
w towarzystwie przyjaciółki. Jestem tylko człowiekiem, Louiso. Nie może tu
pani zostać. W przeciwnym razie przekona się pani, co naprawdę oznacza
małżeństwo.Awtedynigdygonieunieważnimy.
-Niechcężadnegounieważnienia.Niewierzyłwłasnymuszom.
- Louiso, proszę być rozsądną. Zasługuje pani na kogoś znacznie lepszego
niżubogioficerowątpliwejreputacji!
-Niedbamopańskąreputacjęaniobrakpieniędzy.Zawszeprzedkładałpan
mojedobronadswoje,itobezwahania!Nawetjeślitenniedorzecznyplansię
powiedzie, to w jaki sposób zdoła pan znaleźć sobie żonę po tym wszystkim?
Gotówpanjestpoświęcićwłasnąreputację,bymniechronić.Takjakpoświęcił
pannadziejęawansuwwojsku,żebyuratowaćswoichżołnierzy.
-Louiso,robipanigłupstwo.
Podeszła jeszcze bliżej. Krew zaszumiała mu w uszach. Znowu poczuł
zapachbzu,jeszczemocniejszyisłodszyniżprzedtem,iujrzał,jak pod cienką
tkaninąfalująjejpiersi.
- Albo jest pan najszlachetniejszym mężczyzną, jakiego znam, albo... albo
może pan mnie kocha? - Zawiesiła na moment głos, jakby wahała się między
stwierdzeniemapytaniem.
-Louiso...
- Czyż to tak źle być moim mężem? - Rozwiązała wstążkę przytrzymującą
peniuar. Cienka tkanina opadła na podłogę. Teraz miała na sobie tylko nocną
koszulę.
Sam nie wiedział, kiedy wyciągnął rękę ku jej piersiom. Pasowały do jego
dłonidoskonale,jakbydotegowłaśniestworzone-krągłe,miękkieigładkie.
-Niechcęunieważnienia-powtórzyła-bociękocham.
-Ajeślizmieniszzdanie?
-Niezmienię-zapewniłago,choćgłosjejniecozadrżał,gdyzdejmowałz
niej koszulę. Kto by pomyślał, że jedno lekkie dotknięcie może spowodować
tylewrażeń?
-Mamtakąnadzieję,bojużjestzapóźno.-Tymrazemonsięuśmiechnął,
niecokpiącoiczulezarazem.Jegogłosbyłniższyniżzwykle.-Terazniemogę
się cofnąć, moja droga, szczera, mądra Louiso. Wystarczająco często cię
ostrzegałem, żebyś trzymała się z dala ode mnie. Dzisiejszej nocy naprawdę
będziesz do mnie należeć. Nie wypuszczę cię nigdy, przenigdy. Na zawsze
zostanieszmojążoną.
Louisazarzuciłamuręcenaszyję.
-Mójmężu,pokażmi,proszę,czymjestmałżeństwo.
Pochylił się i pocałował ją mocno, gorąco. Wspomnienia o niewinnych
całusach, jakimi obdarzał ją Lucas, odpłynęły w przeszłość. Ich miejsce zajęły
nowe doznania, jakich przedtem nigdy nie doświadczyła. Nagle zdała sobie
sprawę,żemożeodwzajemnićjegopocałunek.Zatraciłasięwtymizapomniała
o całym świecie. Gdy Colin odsunął się na chwilę od niej, chciała
zaprotestować,alezobaczyła,żezdejmujesurdutiściągazsiebiekoszulę.
W Bath nigdy nie zdarzyło się jej widzieć dorosłego mężczyzny bez
odzienia.Jejmążbyłtakmuskularny,jakprzypuszczała.Drgnęła,widzącstarą
bliznę na ramieniu i drugą na torsie, lecz zapomniała o współczuciu, gdy
zobaczyła,jakściągabuty.Araczejjakusiłujetozrobić.
-Co,śmiejeszsię,kobieto?Czyżmuszęwołaćlokaja?Zrujnowałbymsobie
najlepszą parę obuwia, używając chłopca do butów. Chociaż tu nawet nie ma
takiegourządzenia!
-Możejacipomogę?
-Naprawdę?-Colinwydawałsięszczerzezaskoczony.
- Dlaczego nie? W końcu niemało dla mnie zrobiłeś, i to wtedy, gdy
znajdowałamsięwdużychopałach.Zresztątwojebutywcaleniesąbrudne.
-Siądźpodrugiejstroniełóżka.
Posłuchałago,aonuniósłjednąnogę,kładącwyglansowanybutpomiędzy
jejudamiizapierającsięstopąowezgłowiełóżka.
-Aterazchwyćgomocno.
Ujęłaobcasobydwiemarękami,zbierającwsobiewszystkiesiły,iszarpnęła.
Przezchwilęmyślała,żeniedarady,leczdopasowanacholewkaześlizgnęłasię
wkońcuzłydki,aonapadładotyłunamiękkimaterac.
Colinzabrałjejbuticisnąłgonapodłogę.
-Jeszczejeden!-Tymrazemposzłojejłatwiej.Znowusięroześmiała.Colin
szybkoskończyłsięrozbierać.
-Acobędzie-spytała-jeślitegoniepolubię?
-Możeszmizaufać.-Colinuśmiechnąłsięszeroko.-Polubisz,itobardzo.
Szybkosięotymprzekonasz.
-Jesteśpewien?
-Otak,mojamiła.Dajęcisłowodżentelmena!-Iznówjąpocałował.
Louisa zamknęła oczy. W ten sposób było jej łatwiej. Colin kolejny raz
sięgnął ku jej piersiom. Poczuła nieznany jej dotąd ucisk w dole brzucha.
Dlaczego właśnie tam, pomyślała, skoro on jej dotyka całkiem gdzie indziej?
Colin pochylił się nad nią i ujął koniuszek jednej piersi wargami. Przestała o
czymkolwiekmyśleć,objęłagomocnozaszyjęiprzyciągnęładosiebie.
Pocałowałjąwkark,aLouisęzdumiało,żenawettamreagujenajegodotyk.
Potemprzyszłakolejnapodbródekiucho.Mnożyłysiękolejne,zdumiewające
doznania,którychistnienianawetsięniedomyślała.
Przesunął dłońmi po jej ramionach i wrócił znów do piersi, a potem
opuszczałręcecorazniżejiniżej.Cofnęłasięnamoment.
- Nie umykaj mi, moja najukochańsza - powiedział stłumionym głosem.
Całował teraz jej szyję, wargi, policzek. Louisa zorientowała się, że wydaje
cichutkiepomruki,gdzieśzgłębigardła.Czytomożecośniestosownego?Ale
Colin-jejmąż-uśmiechnąłsiędoniejiprzestałasiętymmartwić.
AwtedyColinuniósłsięnadniąinimzdążyłazdaćsobiesprawę,corobi,
wniknąłwnią.Poczułakrótki,ostryból.Alemężczyznapostarałsię,abyszybko
zapomniałaoprzykrymdoznaniu.
Nikogoniebyłonaświeciepozanimidwojgiem,pozarytmem,wktórymsię
wspólnieporuszali,isłabymszelestempościeli.Tylkonajwiększaprzyjemność,
jakąodczuwałojejciało.Bylicałymświatem,byliradością.Naglecośzaczęło
wniejnarastaćnibywysokienutygranecrescendonaflecieiktośkrzyknął-nie
wiedziałakto-kiedyrozbrzmiałanutanajwyższazewszystkich.
Apotemspadała,wciążspadaławdół,Colinzaśtrzymałjąmocnoicałował.
Jakaś cząstka jej umysłu nie posiadała się ze zdziwienia, czemu właściwie nie
wyszła za mąż wiele lat wcześniej, podczas gdy inna stwierdzała rozsądnie, że
podobny cud nie mógł się wydarzyć, dopóki nie spotkała tego właśnie
mężczyzny.Toniemógłbyćniktinny,tylkoColinMcGregor.Tylkotendumny,
zubożały Szkot, który się szczycił rzekomą lubieżnością i jakże przewrotnie
udawałwyzutegozhonorulibertyna.Niktinny.Jedynieon.
Objął ją raz jeszcze i pocałował potargane jasne loki, przyklejone teraz do
wilgotnegoczoła.Westchnął.
- Dziewczyno, mogłaś lepiej trafić! Powiedzą, że cię poślubiłem dla
pieniędzy.
-Nieobchodzimnie,cobędąmówić.-Louisazdążyłajeszcze spojrzeć mu
prosto w oczy, nim zgasł ogarek, rozpływając się wśród sopli wosku, i wokół
nichzaległaciemność.-Tojasięwzbogaciłam!
Louisa dała Gemmie pieniądze, żeby miała za co wynająć powóz ze stacji
pocztowej i wrócić do Londynu. Przyjaciółka opuściła ją z mieszanymi
uczuciami.Niewiedziała,czyLouisadokonaławłaściwegowyboru,alegdysię
żegnały,uznała,żenigdyniewidziałajejwlepszymnastroju.
Nie wątpiła, że Louisa kocha porucznika. Spojrzenia, które rzucał na żonę,
takżebyływielcewymowne.Czyjednakcałyplanporucznikaniemiałnacelu
zdobycia zamożnej żony? Louisa zgodziła się na wszystko zmuszona
okolicznościami.Niemiaławyboru.Alewkońcutojejsprawa,nikogoinnego.
Wynajęty woźnica dobrze znał drogę. Kiedy po południu dojechali do
londyńskiegodomuLouisy,wyślizgnęłasięzpojazdu,czujączarównoulgę,jak
izmęczenie.
Smelters zajął się bagażami. Gemma udawała, że nie dostrzega iskierki
ciekawościwjegooczach.Gdywypłacałasłużbiezaległepensjeiwyjaśniła,że
powinniudaćsiędoBrighton,wjednymzokienporuszyłasięfiranka.OBoże,
będzie musiała powiedzieć o wszystkim pannie Pomshack! Nie był to miły
obowiązek, ale przynajmniej tego jednego kłopotu może zaoszczędzić Louisie.
Oddatęprzysługęprzyjaciółce.
Panna Pomshack istotnie czekała na nią w salonie. Przynajmniej raz nie
robiławrażeniaosoby,którązachwilęzacznąnękaćwapory.
-DziękiBogu,wróciłapani!GdziesiępodziewapannaCrookshank?Wprost
umierałamzniepokoju!Gdybymuchybiłamoimobowiązkomwobecniej...
-Louisajestcałaizdrowa,martwisiętylko,żeprzyczyniłapanitrosk.
-Awięcnieposzławkońcudotegookropnegomiejsca?-Haczykowatynos
starej damy wyraźnie się wydłużył. Przypomniało to Gemmie kuzyna panny
Pomshack,pastora.
-Ależskąd.PorucznikMcGregorodwiódłjąodtejeskapady.Niestety,choć
możesiętowydawaćzaskakujące,LouisaiLucaszerwalizaręczyny...
-Doprawdy?-PannaPomshackzdrętwiałazezgrozy.-Przecieżbyłdlaniej
znakomitąpartią!
-Porucznikuznałwówczas,żemożejejwyznaćswojeuczucia.I...ipobrali
się-dokończyłaGemma.
-Co?!-TymrazempannaPomshackwydałazsiebieistnyskrzekiosunęła
sięnanajbliższekrzesło.
- Kiedy pakowałyśmy bagaże, panna Crookshank bardzo chciała zabrać
paniązesobą,leczbyłapaniakuratpogrążonawgłębokimśnieiniechciałyśmy
narażaćpanizdrowia.Pojechałamzniązatemjakoprzyzwoitkaitowarzyszyłam
jej,pókiniewzięliślubu.
Gemma odetchnęła po tej przemowie, lecz widząc, że panna Pomshack
oniemiałazezdumienia,dorzuciłapospiesznie:
-PobralisięwBrighton,aślubuudzieliłimpanikuzyn.Porucznikpamiętał,
jakwysokogopaniceni.Terazjawróciłamdodomu,apanna...toznaczypani
McGregorzmężemwkrótceteżtutajprzybędą.
Przez chwilę panna Pomshack nie wiedziała, czy ma się obrazić, czy
zaakceptowaćsytuację.Wkońcuwybraładrugierozwiązanie.
-Miłomisłyszeć,żeporucznikprzywiązujewagędomoichsłów.Zapewne
kuzynbyłbardzorad?
-Och,tak,żałowałtylko,żepaniniemogłabyćznami.AleLouisauznała,
żecichy,skromnyślubbędzienajstosowniejszy.
- Tak, istotnie, skoro zerwała zaręczyny, żeby poślubić kogo innego. Nie
wiem tylko, czy dokonała dobrego wyboru. Porucznik jest czarującym
mężczyzną,aleteżniezbytzamożnym.Noiconatopowiedząwtowarzystwie?
Wiemprzecież,żepanna...żepaniMcGregormiałaaspiracje...
- Owszem, ale myślę, że będą ze sobą szczęśliwi, a my powinnyśmy im
życzyćwszystkiegonaj...-Gemmaurwała,widzącwdrzwiachlokaja.Czyżby
podsłuchiwał?Mniejszaztym,służbieitakpowiesięwkrótceowszystkim,tyle
żepoznająniecookrojonąwersjęwydarzeń.
-PrzyszłaladySinclairijeszczejednamłodadama.
Gemma tak się ostatnio przejmowała kłopotami Louisy, że zapomniała o
własnych. Przez chwilę spoglądała niezbyt przytomnie na sługę, nim
wykrzyknęła:
-Och,poprośtuobydwiepanie!
- Lady Sinclair i panna Circe Hill! - oznajmił Smelters. Psyche, którą
Gemmie wciąż jeszcze trudno było nawet w myślach nazywać po imieniu,
weszła do salonu z mniej więcej trzynastoletnią dziewczynką o prostych,
brązowych włosach i nieco kanciastych rysach, które jednak zapowiadały
przyszłąurodę.
-Tomojasiostra,Circe-wyjaśniłaPsyche.-Wybrałyśmysięnaspacerpo
parku, żeby mogła tam rysować. Ale mam tutaj również coś dla ciebie. -
Wskazałanamałąpaczuszkę.
-Bardzojestemciekawa,cotomożebyć.-Gemmastarałasię,żebyjejgłos
brzmiałspokojnie.
Psyche rozwinęła brązowy papier i wyjęła niedużą książeczkę. Gemma
poczuła,żesercetłuczesięjejwpiersi.
-Pewniemyślałaś,żezapomnieliśmyonaszejobietnicy,aledopierowczoraj
przysłanowkońcuzeszytzrachunkami.
Gemma podbiegła skwapliwie do biureczka, gdzie trzymała pod kluczem
bezcenny list. Wszystkie, łącznie z zafrapowaną panną Pomshack, która
zawzięciewyciągałaszyję,pochyliłysięnadkartami,chcącporównaćwyblakłe
pismo.PochwiliPsycheorzekła:
-Wydajemisięniezwyklepodobne.
Gemma skinęła głową. Myślała tak samo, ale lepiej było, że Psyche
powiedziałatesłowapierwsza.
-Oczywiściewiem,żenieprzekonatowpełnitwegomęża,ale...
- Gemmo, on jest prawym człowiekiem i sądzę, że weźmie pod uwagę ten
oczywisty dowód, bo musimy uznać to jednak za dowód. Prócz tego
przyniosłamjeszczecoś.-Psychewymieniłaspojrzeniazsiostrą.
- Gabriel przypomniał sobie, że jego starszy brat przysłał mu to jakiś czas
temu.
Psychewyjęłaztorebkizawiniątkojeszczemniejszeniżto,które zawierało
zeszyt, i odwinęła z kawałka tkaniny aksamitne puzderko, w jakim zwykle
przechowujesiębiżuterię.Wewnątrzleżałabroszka,naktórejnamalowanebyło
oko. Gemma spojrzała na nią z niemym zdumieniem. Panna Pomshack
przysunęłasiębliżej,żebylepiejwidzieć.
- Mąż uważa, że musiała niegdyś należeć do matki. Brat powiedział mu
zeszłego roku, że po jej śmierci znalazł plik ukrytych listów... ale spalił je,
uznając ich charakter za zbyt osobisty. Jak się okazuje, była to niefortunna
decyzja, nawet jeśli miała na względzie uchronić cześć zmarłej. Broszka
znajdowałasięrazemzlistami.Nieznamyjejprzeznaczenia.
- Chyba przedstawia oko. Nigdy nie widziałam podobnej ozdoby. - Tym
razem głos zabrała Circe, która dotąd milczała, zajęta jedynie ołówkiem i
szkicownikiem. - Bardzo przypomina oko Gabriela. Ma podobny wykrój, no i
tensamrzadkiodcieńgłębokiegobłękitu.
Gemmaspojrzałananiązaskoczona.Dziewczynka,którasprawiaławrażenie
spokojnej i skromnej, mówiła jak pewna swej racji dorosła osoba. Po minie
pannyPomshackmożnabyłopoznać,żeniepochwalatakichmanier.
-Mojasiostrajestartystką-wyjaśniłapospieszniePsyche.-Studiowałajuż
anatomięimalarstwo,aniedawnowróciłazkursuusłynnegoportrecisty,który
nakrótkozawitałdoAnglii,żebywykonaćtukilkazamówionychwizerunków.
- Bardzo bym chciała wyjechać do Europy na studia - oznajmiła
dziewczynka.
- Pomówimy o tym później, Circe - westchnęła Psyche. - Jesteś jeszcze za
młoda.
Circe,najwyraźniejinnegozdania,zwróciłasiędoGemmy:
-Psychesięniemyliła.MaszrysybardzozbliżonedoGabriela.Wierzę,że
musiciebyćkrewnymi.
-Dziękuję!-Szczera,spokojniewyrażonaopiniaCirceuradowałaGemmę.-
Ale czyje oko może przedstawiać ta broszka? Moje czy Gabriela? I w jakim
celu?
- Nie - Circe pokręciła głową - to oko należy do kogoś starszego,
prawdopodobnie mężczyzny. Widać to po kształcie brwi, choć całkowitej
pewnościniemam.Proszęteżspojrzećnadrobnezmarszczkiwkąciepowieki.
Nie może tu chodzić o dziecko, a sądząc po stylu, broszka powstała jakieś
dwadzieścialattemualbonawetwcześniej.
Teraz, po słowach Circe, Gemma wyraźnie mogła dostrzec maleńkie
kreseczkiponiżejpowieki,rezultatczęstegośmiechu.Cozaniezwykłedziecko,
przemknęłojejprzezmyśl.Leczzagadkowabroszkapochłonęławkrótcecałąjej
uwagę.
-Jeślitoozdobaoddawnaniemodna,wiem,ktomógłbypowiedziećnamo
niej coś więcej - odezwała się nagle Psyche. - Chyba powinnyśmy odwiedzić
jednązmoichdobrychznajomych.
16
Miłość,nibykwiatypolne.
Wyrastaczasemwmiejscachniespodzianych.
Ipodobniejakonetchniesłodkąwonią.
Margery,hrabinaSealey
Tłoczyły się wszystkie w powozie Psyche. Gemma, przewidując
rozgoryczenie panny Pomshack, pominiętej w ryzykownej wyprawie do
Brighton,terazwolałazaprosićstarsządamę,cotaskwapliwieprzyjęła.Psyche
dawała tymczasem wskazówki lokajowi. Gdy stajenny zatrzasnął drzwiczki i
pojazdruszył,wyjaśniła:
-HrabinaSealeybyłapowiernicąibliskąprzyjaciółkąmojejzmarłejmatki.
Od czasu swego pierwszego zamążpójścia zawsze należała do najściślejszej
elity, a chociaż dwukrotnie owdowiała, nadal udziela się w towarzystwie. Zna
wszystkiekrążącewnimplotki,obojętne,aktualneczyzwietrzałe.
Gemmamusiałamiećraczejniepewnąminę,boPsychedodała:
-Zpewnościąmożnajejzaufać.Nadalmabystryumysł,szerokiehoryzonty
iżyczliweserce.Niezdradzinaszegosekretu.
Gemma skinęła głową, ale milczała przez całą drogę, splatając nerwowo
dłonie.Psycheteżniewielemówiła,ażwreszciezamilkłazupełnie.
W wytwornym powozie panowała atmosfera pełna napięcia. Czy lord
GabrielzechceuznaćGemmęzasiostrę,choćbynawetprzyrodnią?Dlaczegojej
matkanikomusięniezwierzyła!Niektóresekretysązbytważne,byjezabierać
do grobu! Przez chwilę Gemma czuła gniew, lecz potem westchnęła i emocje
opadły.Któżmożewiedzieć,ilematkawycierpiała?Wkońcuskoronapisałalist,
wjakiśsposóbokazałatroskęonią.Widoczniepragnęłaodzyskaćcórkę,której
przedtemmusiałasięwyrzec.
Gdy jednak powóz stanął przed dużą, elegancką siedzibą, poczuła skurcz
żołądka
wywołany
strachem.
W
wytwornym
salonie
z
obiciami
brzoskwiniowego koloru przyjęła ich ze szczerą życzliwością właścicielka
pałacyku.
- Miło mi panie widzieć - powitała je przyjaźnie. Lady Sealey, mimo
podeszłegowieku,okazałasięurocząniewiastązesrebrzystymilokamiilekko
upudrowaną,
chociaż
pokrytą
siateczką
zmarszczek
twarzą.
Lawendowopopielata suknia była równie wytworna i kosztowna jak wystrój
pokoju. Oczy starej damy rozbłysły zaciekawieniem na widok broszki z
namalowanymokiem,którąpodałajejPsyche.
- Czy widziała pani kiedyś coś podobnego? Lady Sealey przyjrzała się
ozdobieprzezszkła.
- Owszem, bardzo dawno temu. - Przez chwilę zastanawiała się, potem
jednak kontynuowała: - Może słyszałyście, że nasz drogi regent w młodości
uczyniłswojążonąpewnądamę.Angielskieprawojednakniepozwalałoksięciu
inastępcytronuożenićsięznią.
Nawet Gemma słyszała o tym wydarzeniu, które lady przedstawiła tak
oględnie.Chodziłoopewnąniemłodąjużkobietę,najzupełniejnieodpowiednią
naprzyszłąkrólowąAnglii.
-Związektenmiałpozostaćtajemnicądlawszystkichpróczwąskiegogrona
przyjaciół, nikt również nie powinien był wiedzieć o uwielbieniu żywionym
przezregentawzględemowejdamy.Mimotowwyższychsferachkrążyłonaten
temat mnóstwo plotek. Aby rzucić wyzwanie krytyce i zakazom, które
zabraniały mu uczynić z niej królową, książę nosił broszkę, pośrodku której
namalowane było jej oko. W ten sposób mógł okazywać swoje uczucia, nie
naruszając dyskrecji, gdyż jej tożsamość nadal pozostawała nieodgadniona.
Przez kilka lat podobne broszki były ogromnie modne, bo sporo osób z
towarzystwa naśladowało pomysł regenta. Później jednak musiał oddalić
ukochaną, żeby poślubić równą mu - przynajmniej stanem i urodzeniem -
księżniczkę. Broszki straciły popularność. Wątpię, czy dzisiaj ktoś jeszcze je
nosi. - Lady urwała i spojrzała ku nim, lecz dobre wychowanie zabraniało jej
pytać,skądwzięłytakąozdobę.
-Ach,oczywiście,mapanisłuszność-westchnęłaPsyche.-Wiążesięznią
pewnatajemnica.Myślałyśmy,żepomożenampanijąrozwikłać.
LadySealeydotknęłapowierzchnibroszkikońcempalca.
-Ktokolwiekjąnosił,chciałdaćwyrazwłasnej,zakazanejzapewnemiłości,
dokładnie tak samo, jak książę regent. - Spojrzała najpierw na Psyche, później
na Gemmę. - A że namalowane tu oko ma ten sam niezwykły kolor, co oczy
twegomęża,sądzęwięc,że...
Gemmaniewiedziała,comaodrzec.WyręczyłająPsyche.
- Owszem, istnieje tutaj jakieś podobieństwo, którego wcześniej nie
dostrzegaliśmy. Próbujemy dociec prawdy, a także powodu, dlaczego ukryto ją
przednami.
-AcosądzilordGabriel?-LadySealeyuniosłaposiwiałebrwi.
-Muszęprzyznać,że...dotknęłogotogłęboko.Byłbardzooddanymatce.
-Pamiętaj,żedoznaławielebóluwmałżeństwie,któregoniemogłaprzecież
zerwać. Trudno mu zapewne przyjąć do wiadomości, że w życiu jego matki,
ladyGillingham,mógłistniećinnymężczyzna,alewkońcuonaniebyłaświętą,
tylkokobietą,któraszczerzepragnęłabyćkochana.Podobniejakkażdaznas.-
Tonladybyłuprzejmy,leczsłowastanowcze.
-Chybapowinnammutopowiedzieć-powiedziałaPsyche-aleniewiem,
co postanowi. Szkoda, że jego matka nie zostawiła nam wyraźniejszych
wskazówek.
-Możezrobiłabytak,gdybyprzyszłojejżyćdłużejniżmężowi,alezmarła
pierwsza.Zapewnebałasię,żeodkryłbywtedyjejtajemnicę.
-Chybatak-odparłazwolnaPsyche.
Gemmaczułasięnieswojo.Obydwiedamyrozprawiałynagłosojejlosiei
pochodzeniu, a ona nie mogła nawet udawać, że tego nie słyszy. Czy lord
Gabrieluznająkiedykolwiekzakrewną?Matkanieżyje,nieznaswojegoojca.
Może czekają znów samotność i ostracyzm, jakich doznawała od lat? Łzy
napłynęłyjejdooczu.DopierowtedydotarłydoniejsłowaladySealey.
- Nie zamartwiaj się, Gemmo. Rozumiem, że cię to gnębi. Jeśli istotnie
urodziła cię lady Gillingham, była ona czułą, kochającą kobietą i z pewnością
okazałabysięnajserdeczniejszązmatek,gdybytylkobyłojejtodane.Pamiętaj
też,żepochodzenieniejestwszystkim.
Gemma przypuszczała jednak, że wiele osób z dobrego towarzystwa,
włączając w to Arnolda, nigdy by się z nią nie zgodziło. Cóż, Psyche nie bez
racji wspomniała o niezwykłej tolerancji lady Sealey! Stara dama ciągnęła
jednakdalej:
- Ludzie, którzy cię dobrze znają, pogodzą się z tym. I ty także musisz
pogodzić się sama ze sobą. Prawda, że trudniej ci to przyjdzie niż komuś
bardziejuprzywilejowanemuprzezlos,aleprzeciwnościnashartują.Niewolno
ci zgorzknieć! Pielęgnuj w sobie czułą naturę matki i bądź dumna z siły, jaką
zapewniciwytrwanie.Ona,niestety,niezdołałaznaleźćjejwsobie.-Tonlady
był życzliwy, ale z wyblakłych, niebieskich oczu wyzierała mądrość. - Zawsze
będziesz tu mile widzianym gościem - dodała. - Jeśli zechcesz wejść do
towarzystwa,znajdzieszumnieprzyjaciół.
-Dziękuje-wyszeptałaGemma.
Psyche i lady Sealey zamieniły jeszcze kilka zdań i się pożegnały. W
powoziePsycheujęłaGemmęzarękę.
-PomówięzGabrielem.Powtórzęmuwszystko.
-Doceniamtwojestarania.-Gemmadobrzewiedziała,żePsycheniemoże
nicwięcejdlaniejzrobić.Gdyznalazłasięwdomu,pannaPomshackdałaupust
swemuentuzjazmowi.
-SpotkaniezladySealeytowielkizaszczyt!Ach,cóżzniejzadama!Lord
Gabriel nie będzie mógł dłużej pani ignorować. Co za szkoda, że potomstwo
musipokutowaćzabłędyrodziców,aleBibliamówi...
-Wiem,znamtencytat.Przepraszam,bardzobolimniegłowa.
-Biednedziecko!Chcepanimożeziółek?
-Chętnie.-Gemmamiałanadzieję,żezdołajewylaćdokubłazpomyjami.-
MożeLilyprzyniesiemijedosypialni?Chętniebymsięterazpołożyła...
-Oczywiście,potakimciężkimdniu!
Gemma miała wyrzuty sumienia, że w taki sposób potraktowała starszą
damę.Udałasiędosiebie.MimocałejżyczliwościladySealeynadalnękałają
świadomość, że nie wie, kim naprawdę jest. Rodzina! Wciąż wracała do niej
myślą.Niewolnojejsiępoddawać.Topostanowieniesprawiło,żestanęłaprzed
pannąPomshackzpogodnątwarzą.
Stara dama przypisała oczywiście tę cudowną przemianę działaniu ziółek i
obydwiespokojniesiadłydoobiadu.GemmamartwiłasięniecooLouisę.Żeby
przysłałajejchoćsłówko!NawetjeśliniezamierzaterazwrócićdoLondynu.
Nazajutrzzawitałdonichkolejnynieoczekiwanygość.
-PaniForsythe!-oznajmiłSmelters.
W drzwiach salonu stanęła modnie ubrana dama - szatynka o wesołych,
brązowychoczach,niższainiecobardziejzaokrąglonaniżPsyche.
- Myślę, że powinnyśmy się poznać jeszcze przed balem. Wtedy będziemy
sięczułyniecoswobodniej-wyjaśniła.
- Ależ jak najchętniej. Pani zaproszenie sprawiło mi prawdziwą
przyjemność,mojejprzyjaciółcerównież.NiestetyniemajejterazwLondynie,
czegozpewnościąszczerzeżałuje.
Gemmazdałasobiesprawęzkolejnegokłopotu.CzyLouisapowrócinatyle
wcześnie, żeby zdążyć na bal? A co, jeżeli w towarzystwie już zaczęły krążyć
plotkiozawoalowanejdamie?Turkotkółkazałjejspojrzećkuoknu.
- Och, co za szczęście, pewnie przyjechała panna Crookshank... chciałam
powiedzieć,paniMcGregor!
Pani Forsythe wyglądała na zaskoczoną, a zmieszana Gemma zamilkła. Na
szczęściedosalonuweszłaLouisawewłasnejosobie.
-Colinzostałwhotelu,żebyspakowaćrzeczy-zaczęła,rozwiązującwstążki
kapelusza.-Och...dzieńdobry.
- Przyszła do nas z wizytą pani Forsythe... - wybąkała Gemma. Louisa
złożyłajejgłębokiukłon.
-Jakżetomiło,żezechciałapaninaszaprosić.Tylko...mogęchybaliczyćna
pani wyrozumiałość? Zakończyło się właśnie moje narzeczeństwo z panem
LucasemEnglewoodemichoćstałosiętodośćnagle,dwadnitemupoślubiłam
wBrightonporucznikaColinaMcGregora.
Gemmiewprostzaparłodech.Niemaco,Louisawykazałasięporazkolejny
nadmiernąśmiałościąilekceważeniemzasad.
Nieoczekiwanie pani Forsythe, zamiast okazać zgorszenie, parsknęła
śmiechem.
- Sądzisz, moja droga, że to nagłe małżeństwo zakrawa na skandal? A to
dobre!Całetowarzystwobędzieterazplotkowaćomoimbalu!Och,koniecznie
musi się tam pani zjawić! No i chcę poznać wszystkie szczegóły. Uwielbiam
romantyczneopowieści!
-Jestpanibardzołaskawa...
-Mówmipoimieniu,mojadroga.JestemSally!Aterazproszęmiwszystko
opowiedzieć.
A więc nadal były zaproszone na bal? Louisa będzie musiała stawić czoła
plotkom.AGemma?Czymasięlękać,żeopółnocyjejwymarzonystatusosoby
dobrze urodzonej okaże się podobną ułudą, jak baśniowa suknia Kopciuszka?
Niemal pragnęła, by zaproszenie cofnięto. Jeśli jednak Sally Forsythe jest jej
naprawdę życzliwa, a Louisa gotowa podjąć ryzyko i pokazać się w
towarzystwie, ona także nie może odmówić. Musi przecież wspierać
przyjaciółkę.
Tego samego zdania był porucznik, który przybył już po odejściu pani
Forsythe.
- Oczywiście, trzeba tam pójść i spojrzeć wrogom prosto w oczy. Żaden
McGregornigdyniestchórzyłprzedwalką.
Louisa się uśmiechnęła. Mąż dał jej do zrozumienia, że teraz ona też nosi
nazwisko McGregor! Gemma nigdy jej jeszcze nie widziała tak rozradowanej.
Spojrzała na nowożeńców z pełną smutku zadumą. Odsunęła jednak od siebie
przykremyśli.Cozaszczęście,żeLouisaniewyszłazaLucasa,choćpozornie
wydawało się to stosowniejszym małżeństwem. Nigdy też nie widziała, żeby
Arnoldpatrzyłnaniątak,jakColinnaLouisę...
Poobiedziemiałajużzamiarudaćsiędosiebie,gdyktośnaglezastukałdo
drzwi.Któżchciałsięzniąwidziećotakpóźnejgodzinie?
-KapitanFallon,panienko-oznajmiłlokaj.-Czymammupowiedzieć,że
wszyscyjużposzlispać?
-Nie.Zpewnościąmajakiśważnypowód,zresztąjestdopierodziewiąta.
Czyżbyzdołałodnaleźćsiostrę?Alegdyujrzałajegotwarz,wiedziała,żejej
nadziejeokazałysiępłonne.
-Przepraszamzanajścieotejporze.
Podbiegła do niego i bez namysłu ujęła za ręce. Jeszcze nigdy nie był tak
przygnębiony.
-AniśladuClarissy.
-Och,Matthew...paniekapitanie...takmiprzykro!
Nie zwrócił uwagi na to, że zachowała się niestosownie, zwracając się do
niegopoimieniu.
-Bojęsię,żenigdyjejnieodnajdę!Kiedywróciłemdohotelu,niemogłem
znaleźć sobie miejsca. McGregor zostawił mi bardzo osobliwy list, tak
nieczytelnie nagryzmolony, że ledwo zdołałem go odcyfrować. Pomyślałem
wtedy,żemożepanichciałabycośusłyszećomojejwyprawie.
Opowiedziała mu zwięźle o wszystkim, co się wydarzyło. Fallon był
zdumiony.
- Pójdę tam sam i rozejrzę się jeszcze raz. Pani nie powinna się więcej
pokazywać w takim miejscu, to zbyt wielkie ryzyko. Mimo to jestem szczerze
wdzięczny...
Urwał nagle. Gemma zdała sobie wreszcie sprawę, że stoją bardzo blisko
siebie, a kapitan trzyma ją za ręce. Coś ją do niego nieodparcie przyciągało.
Och,dlaczegonigdytakniebyłozArnoldem?Powinnasięcofnąć!Kapitanmiał
wiele na swoje usprawiedliwienie, ale ona powinna okazać większą czujność.
Mimotonieruszyłasięzmiejscaaniokrok.
- Chciałem się z panią widzieć... - przemówił wreszcie. Teraz nie był już
zatopionywswoichrozmyślaniach.
Poczuła,żepulsuderzajejszybciej.Możeprzypominałamuczymśsiostrę?
No,oczywiście,przecieżobydwieznajdowałysięwpodobnejsytuacji.
- Panno Smith... - Ton Fallona i wyraz jego twarzy bynajmniej nie były
braterskie.-Gemmo...
Ichgłowyznajdowały sięjużtylko okilkacentymetrów odsiebie.Poczuła
się, jakby świat się nagle zatrzymał. Kapitan nachylił się i pocałował ją, a ona
oddała mu pocałunek. Kiedy wreszcie się cofnął, salon wirował wokół niej i
musiałagwałtowniezaczerpnąćpowietrza.WreszcieFallonodezwałsię:
-Tobyło...
-Cudowne!-dokończyłazaniego.Dolicha!Miałajużdośćzachowywania
sięjakprzystałodamie!
-Nawetwięcejniżcudowne.-Uśmiechnąłsię,aGemmaradabyła,żewidzi
go rozpogodzonego. - Taki pocałunek każdemu mężczyźnie może odebrać
rozsądek. Nie powinienem był tu przychodzić. Tylko że zawsze, kiedy panią
widzę,czujęwsobieprzypływnadziei.Możekiedyś...Powinienemjużiść.
Ale pozostał jeszcze chwilę, wpatrując się w nią. Kiedy wreszcie wyszedł,
wiedziałajedno.-nigdyniewyjdziezaArnoldaCuthbertsona!Jutronapiszedo
niego.Iskończyztąznajomościąjaknajszybciej!
Następnego ranka nie tylko ona zasiadła do pisania listów. Wiele czasu
zajęłoLouisieułożenielistudostryjawBath.
- Doprawdy, szczerze się cieszę, że nie muszę wyjaśniać sprawy mego
pospiesznego małżeństwa osobiście - zwierzyła się Gemmie. - Zanim wrócę,
moibliscyzdążąoswoićsięztąsytuacją.
Po lekkim lunchu poszły obydwie na górę i zaczęły przygotowywać się do
balu.DopierowtedyLouisaprzypomniałasobie,żewcześniejobiecałaGemmie
suknię.
Lilyrozpostarłająnałóżku.
-Czyż nie jest śliczna, panienko? Co za piękny jedwab, a obszycie jeszcze
bardziejwzmagaefekt!
Gemmaprzyjrzałasięsukni.Miaładelikatnąbarwęjasnegobłękitu.Louisaz
pewnościązapomniałaojejawersjidotegokoloru.Terazjużbrakowałoczasu,
żebyprzygotowaćcośinnego.Wdodatkuniechciałaurazićprzyjaciółki,która
przecieżokazaławielkąszczodrość,odstępującjejtakpięknyikosztownystrój.
Cóż,niemarady,musijąwłożyć.
- Ach tak, tak... - wybąkała, a Lily wprost się rozpromieniła. Gemma z
chęcią przyjęła jej pomoc przy ubieraniu. Kiedy służąca zapięła rząd małych
haftek z tyłu stanika i wygładziła obramowany koronką oraz haftem z perełek
dekolt, a także falbanki spódnicy, Gemma obróciła się naokoło, chcąc ujrzeć
ostatecznyrezultat.
Sukniawyglądałabardzoelegancko.Jasnybłękitpodkreślałkolorjejoczui
ich blask. Ciemne włosy, upięte wysoko, z kilkoma lokami opuszczonymi na
skronie,dopełniałycałości;cerazyskaładziękitemuwytwornąbladość.
Lily zapięła jej na szyi krótki naszyjnik z pereł, pożyczony przez Louisę.
Ozdoba,odpowiedniadlamłodej,niezamężnejdamy,doskonaleharmonizowała
zsukniąikolczykami.
W sumie prezentowała się wspaniale! Gemma ze zdumieniem spojrzała na
siebie w lustrze. Nie wyglądała ani trochę na dawną wychowankę sierocińca,
bezimiennądziewczynkębezrodzinyikoneksji.Poczułasiępewniej.
Louisadałajejcoświęcejniżsuknię.Obdarzyłajązaufaniemiprzyjaźnią,a
innizpewnościąpostąpiąteraztaksamo.Ci,którychkochała.Jakżejąprzedtem
bolaławłasnaanonimowość!Możejednakmatojużzasobą?
Powiodłaostrożniedłońmipogładkim,delikatnymjedwabiu.Sukniależała
naniejdoskonale,jakbyodpoczątkuszytanamiarę,aodcieńbłękitu, czysty i
jasny, w niczym nie przypominał szarawego, wypłowiałego fartuszka z
sierocińca. Należało puścić w niepamięć dawne uprzedzenia, zmyć je z siebie,
podobnie jak ona wcześniej pomogła dziewczynkom uwolnić się od
zaskorupiałegobrudu.OdkądPsycheprzejęłapatronatnadprzytułkiem,żadnaz
nichniechodziłajużgłodnaaniniemusiałaszorowaćkorytarzy.
Najwyższy czas, by znów nosić błękit i porzucić wspomnienia
najstraszniejszegorokuwjejżyciu,nazawszeprzepędzającstarewidma.
- Och, Gemmo, wyglądasz cudownie! - wykrzyknęła Louisa, zaglądając do
pokoju.-Wiedziałam,żebędzieciwniejdotwarzy!
- Jestem ci szczerze wdzięczna. - Gemma odwróciła się i przyjrzała
przyjaciółce. Louisa też prezentowała się oszałamiająco w odcieniach różu i
złota, z włosami ułożonymi przez nową pokojówkę w wymyślną fryzurę ze
spiętrzonych loków i kwiatów. - Dziękuję ci za suknię. Okazała się naprawdę
hojnymprezentem.
- Drobiazg - odparła Louisa, ale słowa Gemmy sprawiły jej wyraźną
satysfakcję. - Czy myślisz, że zdołamy stawić czoła tym wszystkim ludziom?
Och,mamtujeszczecośdlaciebie.
Gemma gorączkowo szarpnęła sznurek opasujący pudełko. Czyżby Louisa
chciałajejpodarowaćtakżeiinnyprezent?
Podniosła wieczko i aż westchnęła z zachwytu. Wewnątrz leżał biały,
koronkowy szal, w sam raz odpowiedni do osłonięcia ramion podczas
wieczornejuroczystości.
-Odkogoto?-Louisazajrzałajejprzezramię.
Dopudełkaprzyczepionoliścik.Gemmarozłożyłago.
-KapitanFallon!
Louisawcalenieokazałazdziwienia.
- Ma bardzo dobry gust jak na mężczyznę - uznała i ku wielkiej uldze
Gemmy powstrzymała się od innych komentarzy. - Zobaczymy się na dole.
Colin narzeka, że już późno i chociaż nie chcemy zjawiać się jako pierwsi,
wszystkomaswojegranice!Zrzędzi,jakbyśmypobralisięBógwiekiedy.
Gdy tylko za przyjaciółką zamknęły się drzwi, Gemma szybko zajrzała do
listu.
Ten drobny upominek ma Pani uprzyjemnić bal. Proszę pamiętać, że jest
Panitylesamowarta,cokażdainnadama,któratambędzie.
Uśmiechnęłasięiprzycisnęłamocnokartkędopiersi.
Louisie przez całą drogę nie zamykały się usta, ale Gemma dobrze
wiedziała, że przyjaciółka jest zdenerwowana. Jak przyjmie ich socjeta? Będą
ichignorować?Lekceważyć?Obmawiać?Czuławprawdzie,żejejosobasięnie
liczy, ale postanowiła twardo stać u boku Louisy. Albo obydwie wygrają, albo
przepadną.Trudno!
Gdydojechalinamiejsce,zrozumiała,żebalbędzieowielebardziejtłumny,
niżsądziła.Całąulicęwypełniałomnóstwopowozów,azwielkichokienpadał
na ulicę złocisty blask. Już z daleka dało się słyszeć śmiechy, muzykę i żywy
gwargłosów.
Forsythe’owie mieszkali we wspaniałej rezydencji. Gemma jednak ledwie
dostrzegała wytworny wystrój domu. Serce waliło jej prawie tak mocno jak
podczaspamiętnejeskapadydoClapgate.Aco,jeśliichsekretwyjdzienajaw?
Dowiedzą się jednak o tym dopiero podczas odczytywania listy gości, a wtedy
będzie za późno na ucieczkę. Czuła się niby napiętnowany przestępca. O ileż
trudniejszy do zniesienia wydawał się jej ten towarzyski debiut od szykan
zazdrosnychkoleżanekwinternacie!
A może nic się nie zdarzy? Tak czy inaczej, kości zostały rzucone. Louisa
pobladła,mimożeporucznikpodałjejjednoramię,drugieofiarowującGemmie.
Wspinali się teraz we troje na schody, ku samemu środkowi rozbawionego
tłumu.Kilkorogościobrzuciłoichprzelotnymispojrzeniami.Gemmastarałasię
zachować spokój. Nikt nie powinien wiedzieć, że lęka się tej armii
potencjalnychwrogów.
Muzyka grała nieznośnie głośno, a gwar kobiecych i męskich głosów
rozbrzmiewał tak donośnie, że lokaj musiał wykrzykiwać kolejne nazwiska.
Louisa zatrzymała się przy drzwiach. Ogarnęło ją przerażenie. Co będzie, jeśli
oninie...jeślipowiedzą,że...
- Odwagi, moja miła - szepnął porucznik. Skłonił się przed sługą, a ten w
tejżechwiliobwieściłgłośno:
-PorucznikMcGregorzmałżonką!
GemmapuściłarękęLouisy,takbyobojemogliiśćramięwramię.Gdzież
się podziewała pani Forsythe? Sally pomogłaby im, Gemma była tego pewna,
alenigdziejejniewidziała.Dlaczegoprzyjechalitakpóźno!
Louisa uniosła podbródek i wkroczyła do sali, wsparta lekko na ramieniu
męża. Porucznik był najwyraźniej dumny z żony i Gemma nawet z daleka
widziała,jakmierzygościostrymspojrzeniem.Gdybyktośterazchciałubliżyć
Louisie,drogobygotokosztowało.
Doprawdy,tworzylirazemprzystojnąparę.JasnowłosaLouisa,caławróżui
złocie, i Colin ze swym przebiegłym uśmiechem, z wojskową postawą,
znakomicie wyglądający w mundurze. Usłyszała szepty w kątach sali, ale nie
umiała odgadnąć, czy było to tylko zwyczajne zainteresowanie, czy złośliwe
plotki.Coonimogąsobiemyśleć?
Colin i Louisa dotarli już do środka sali. Nadeszła jej kolej, aby dzielnie
znieśćzainteresowanieikrytycznespojrzenia.Szepnęłaniepewnielokajowi:
-PannaGemmaSmith.
Gdy przestąpiła próg, usłyszała jednak, że zaanonsował ją inaczej. Musiała
zmobilizować całą swoją odwagę, żeby sprostać tym wszystkim krytycznym
spojrzeniom.Łomotjejsercazagłuszyłinnedźwięki.Niemogłaobejrzećsięza
siebie ani zapytać lokaja o to, co powiedział. Zresztą, równie zalękniona jak
Louisa,mogłabywtedystracićresztkiopanowaniaiucieczbalu.
Zmusiła się do uprzejmego uśmiechu, nie chcąc wyglądać jak francuska
arystokratka na stopniach szafotu. Gdy jednak lokaj znów się odezwał,
zabrzmiałototakdonośnie,żewsalizaległacisza.Gemmazamarławmiejscu,
czując,żekrewkrzepniejejwżyłach.
-LadyGemmaSinclair.
17
Gemma nie mogła się poruszyć, mimo że wszyscy patrzyli na nią. Przez
chwilęwydawałosięjej,żeśni.
-LordiladySinclair-oznajmiłlokaj.
Ktoś zbliżył się do niej i podał jej ramię, a ona dała się poprowadzić do
wielkiej sali balowej, nim zdołała zrobić z siebie widowisko, zbyt długo
zwlekajączwejściem.
Gwałtownieodetchnęła,jakbywypłynęłanapowierzchnięwodyzlodowatej
głębiny.Spojrzaławbok.Osobą,którająpodtrzymywała,byłlordGabriel.Miał
spokojny, opanowany wyraz twarzy. Po jego drugiej stronie kroczyła Psyche,
niewiarygodnie wręcz elegancka w złocistej sukni o prostym kroju i
brylantowymdiademienajasnychwłosach.
Gemma, wciąż jeszcze oszołomiona, usiłowała zapanować nad sobą i
wydobyć z siebie głos. Nim zdążyła to zrobić, wyszło im naprzeciw mrowie
gości.
- Milordzie, a cóż to za niespodzianka? - spytał jakiś starszy już wiekiem
jegomość.
-Bardzoprzyjemna. -Gabrieluśmiechnął sięzeswobodą. -Mamzaszczyt
przedstawićpanumojąsiostręGemmę.
- A gdzież ją pan dotąd ukrywał, na miłość boską? - nie posiadała się ze
zdumieniagrubamatrona.
-Tochybaniejestżadneszalbierstwo?-dodałanastępna,kierującspojrzenie
kuGemmie.
Ku jej wielkiej uldze Psyche uśmiechnęła się miło i wysunęła o krok do
przodu.Zniezmąconymspokojemupomniałałagodnierozmówczynię:
-No,no,paniBlunt,jakżenasmożnawtensposóbwitać?PochwiliGabriel
spytałpółgłosem:
-Możezatańczymywalca?
Gemmaskinęłagłową,odgadującjegointencje.Niebyłapewna,czypotrafi
się swobodnie poruszać, a co dopiero robić to w takt muzyki, ale na parkiecie
mogliprzynajmniejzamienićparęsłówiwymknąćsiętłumowi.
Gabrielobjąłjąwpasiejednąręką,drugąująłjejdłońipoprowadziłwrytm
walca.KuzdumieniuGemmy-ilecudówmiałosięwydarzyćtegowieczoru?-
dzięki jego zręczności nie musiała się potykać o własne nogi i zdołała szepnąć
mudoucha:
-Coprzesądziłootejdecyzji,milordzie?
- Proszę, mów mi po imieniu. Myślę, że częściowo rozstrzygnął kwestię
charakterpisma,praktycznieidentyczny,jakuważaPsyche.Noitazadziwiająca
broszka.PrócztegoCircezrobiłakilkaszkicówtwojejtwarzy.
Gemmanawetniezauważyła,kiedysiostraPsychezdołałazrobićużytekze
szkicownikaiołówka.Jakżespokojniesiedziałasobiewsalonie!
- Mamy ten sam wykrój oczu, zarys brwi i uszu - powiedział tak lekkim
tonem,jakbychodziło onieistotnąbłahostkę. Niktztancerzy niepowinienbył
sięzorientować,ocochodzi.
Gemma odruchowo dotknęła ucha z pożyczonym perłowym kolczykiem.
Istotnie,dostrzegałaterazpodobieństwowjegoliniiprzyszyiidolnympłatku.
Przedtemjejtoumykało.
-Kiedypokazała mirysunkii porównaliśmyjez tymi,któreprzedstawiały
mnie,niemożnajużbyłozaprzeczać.Przyjrzałemsięminiaturzezwizerunkiem
matkiiuderzyłomnie,żeprzypominaszjąwmłodychlatach,wówczasznacznie
szczęśliwszą.Amójbratpowiedziałkiedyś,że...
Gabriel przerwał, bo jedna z par przemknęła tuż obok, o mało ich nie
potrącając. Poprowadził Gemmę nieco w bok. Dostrzegła Louisę i Colina,
tańczącychledwiekilkakrokówodnich.Louisaspojrzałakuniejniespokojnie.
Gemmaniezwróciłanatouwagi.ZafrapowanasłowamiGabriela,niecierpliwie
czekałanadalszyciąg.
-Mówiłomnie?Oporzuconymdziecku?Gabrielpokręciłgłową.
- Nie, on po prostu podejrzewał, że nie byłem synem markiza, mego
oficjalnegoojca.Sammarkizrównieżtakmyślał.Sądziłemjednak,żewynikato
z obłąkańczej zazdrości o matkę, i nie uwierzyłem ani jemu, ani też później
Johnowi. Jeśli zaś chodzi o ciebie, jakże mogłaby ukryć, że spodziewa się
dziecka? Może zresztą wcale tego nie kryła przed mężem? Złożyłem dziś rano
niezbyt owocną wizytę twemu przeklętemu prawnikowi. Nadal nie chce pisnąć
ani słowa. W sumie należy przyznać, że mamy do czynienia z prawdą. Ojciec,
czyli zmarły markiz, zamienił moje dzieciństwo w piekło, choć mógł jedynie
podejrzewać,żeniejestemjegosynem,agdydorosłem,wygnałmniezdomu.
Twarz Gabriela wykrzywiła się gniewnie, lecz za chwilę przykry grymas
znikłbezśladu.
- Gdyby po twoich narodzinach nabrał podejrzeń co do swego ojcostwa,
matka lękałaby się zapewne o twoje życie i dlatego wolała ukryć fakt, że
istniejesz.
Gemmaniemogłasięrozpłakać,wiedziała,żeśledząichnatrętnespojrzenia.
Inni goście przyglądali im się z uwagą, komentując zapewne wszystko, nawet
wyraz ich twarzy. Zupełnie jakby odgrywali na scenie jakiś dramat ku uciesze
dobrego towarzystwa! Zdobyła się więc na uśmiech, żeby zadowolić
ciekawskich,akiedypoczuła,żemożejużmówićbeztrudu,szepnęła:
-Dziękuję.Dziękujęzanazwisko.
- To raczej ja powinienem cię prosić o wybaczenie. Gemmo, ja również
długobyłemnawygnaniu,tęskniączarodzinąidomem.Mamnaswojąobronę
jedynieto,żeniewiedziałemotwoimistnieniu,otym,żezaginęłaśinaglesię
odnalazłaś,niczymMojżeszwtrzcinowymkoszyku,beznikogo,ktozwróciłby
cidziedzictwoibliskich.Zrobimy,cotylkomożna,żebytonaprawić.
- A co powie na to twój brat, obecny markiz? - Gemma wciąż nie mogła
uwierzyć,żewszystkotodziejesięnaprawdę.
- John i ja różnimy się od siebie. - Przez twarz Gabriela przemknął cień. -
Mamjednakprzeświadczenie, żeion niebędziechciał ciprzyczyniaćnowych
cierpień. Jestem pewien, a John także temu nie zaprzeczy, iż nasza matka
życzyłabysobietego.
Wirowalinaparkiecieprzezdłuższąchwilę.Gemmazdałasobiesprawę,że
walcdobiegakońcaizachwilęludzieznówzacznąsięłączyćwokółnich.
-Comamyimpowiedzieć?-wyszeptała.-Jakżetowszystkowyjaśnić?
-Żedotychczasprzebywałaśzagranicązpowodusłabegozdrowia,aleteraz
niebezpieczeństwo minęło i wróciłaś na łono rodziny. Szczegółów nie musimy
imwyjawiać.
Gemmazrozumiała,żenicgoniezdołaonieśmielić,podobniejakiPsyche,
która z pewnością stawi czoła plotkom. Jej samej zatem również nie wolno się
poddawać. Postanowiła zastanowić się nad tym nieco później, bo teraz
najważniejsze były dla niej słowa brata. Rozpamiętywała je w myślach:
rodzina...powróciłaś...nałono...
-Marzyłamotymprzezcałeżycie.
Ostatnie tony walca zamarły. Lord Gabriel - nie, Gabriel, jej brat - uniósł
dłoń Gemmy do warg i lekko, ale z oddaniem ucałował palce, tak właśnie, jak
powinienbyłtorobićbrat.
-Trochędługototrwało,leczwitajwdomu,GemmoSinclair.
LouisaobserwowałaGemmęzdaleka,próbującodgadnąć,cokryjesięzajej
niecowymuszonymuśmiechem.
-Wyglądanaszczęśliwą-powiedziałacichodoColina.-Aprzynajmniejtak
misięwydaje.Jaksądzisz?
Mążprzyciągnąłjąwtańcumocniejdosiebie.
-Chybatak.Niezdradzajsięztym,żesięoniąniepokoisz.Wcalejejtym
niepomożesz.
Przytaknęłamu,unosząckącikiustwniecosztucznymuśmiechu.Coprawda
bawiła się właśnie na balu, pośród najlepszego towarzystwa, co było
spełnieniem jej marzeń. Wiedziała jednak doskonale, że nadal jest na
cenzurowanym i że łaskawość socjety nie jest czymś całkowicie pewnym.
ZarównolosGemmy,jakijejwłasnymogłysięjeszczeodmienić.
Gemma i lord Gabriel zeszli z parkietu, mijając ich po drodze. Gemma
zatrzymałasiętylkonamoment,alezdołałaścisnąćLouisęzarękę.Palcemiała
lodowate, jak ktoś w głębokim szoku, lecz Louisa dostrzegła jednocześnie, że
przyjaciółkauśmiechasięjużbezżadnegoprzymusu.
Zatemwszystkobyłowporządku.GdyLouisausłyszała,jaklokajanonsuje
„lady Gemmę Sinclair”, o mało nie krzyknęła z radości. Zapobiegł temu
ostrzegawczygestColina.
Gemmaprzedstawiłasobieobiepary.
- Gabrielu, to moi przyjaciele, pani Louisa i Colin McGregorowie. Louisa,
którą,jaksięzdaje,poznałeśjużwcześniej,zawszebyławobecmnieserdecznai
życzliwa.
-Miłomiponowniepaniąujrzeć.-Gabrielzłożyłmałżeńskiejparzegłęboki
i odwzajemniony ukłon. - Mam nadzieję, że wkrótce poznamy pana lepiej,
poruczniku.
Gdyodeszli,kłaniającsiępodrodzeinnymgościom,Colinmruknął:
-Ipomyśleć,żechciałemuciszyćplotkarzy,przesłaniającjedenpotencjalny
skandaldrugim!Gemmadokonałategodużoskuteczniej.
-Gdybyśotymwiedział,nieporwałbyśmnie.-Louisaposłałamuuśmiech.
- Nie ma czego żałować! - Colin ścisnął jej dłoń, a błysk w jego oczach
wywołałnajejtwarzyrumieniec.Dodałapospiesznie:
- Co za szczęście, że Gemmę oficjalnie uznano. Myślę, że... Nagle urwała,
czując,żebrakujejejtchu.Prostokunimzmierzałaeleganckamatrona.
- Lady Jersey? - Colin zgiął się w niskim ukłonie. - Jak miło panią znów
ujrzeć!Znapanimożemojążonę,LouisęMcGregor?
- Właśnie, właśnie! Cóż to ma znaczyć, drogi poruczniku? - Ton był
filuterny, ale w słowach krył się wyrzut. - Najpierw porzuca mnie pan na całe
tygodnie, a potem nagle dowiaduję się o pańskim niespodziewanym ożenku!
Czytrafiłpanwreszcienaposagzdolnyskłonićpanadowstąpieniawmałżeński
związek?
Colinledwieraczyłunieśćbrwi.Louisaniewiedziała,coodrzec,milczała.
Nieobliczalna hrabina pokręciła głową tak gniewnie, że aż zatrzęsły się
strusiepióranastroikuwjejwłosach.
-Przyglądałamwamsiędługoimuszęprzyznać,żetymrazemjesttochyba
afera czysto sercowa, mimo pańskiego ostentacyjnego wyrachowania. Masz
szczęście, dziewczyno. Czy mogę ci go porwać tylko na jeden raz? Nikt lepiej
odniegonietańczy.Jakaszkoda,żetracętakdoskonałegopartnera!
Louisa zdusiła w sobie dziecinny odruch, żeby chwycić się kurczowo ręki
męża.Wkońcustałaprzedniądama,zktórąColinflirtowałiktórejasystował
na oczach całego Londynu! Puściła jego dłoń i z wysiłkiem zdobyła się na
uśmiech.
-Ależoczywiście.
Patrzyła, jak Colin prowadzi lady Jersey na parkiet, gawędząc swobodnie i
uśmiechając się z wdziękiem do podstarzałej damy. Obejrzał się jednak, a w
spojrzeniu,jakiejejposłał,zawarłowielewięcej.Nawetzdalekamogłatobez
trudu dostrzec. O tak, potrafił czarować ludzi, zwłaszcza kobiety, ale jej
zaoferował coś lepszego. Ucisk pod sercem zelżał, ostatnie wątpliwości prysły.
Nie,niemusisiędłużejmartwićojegouczuciadoniej.
Poczuła niepokój, gdyż zbliżały się do niej dwie damy, które wcześniej
zignorowałyjątakbezlitośniewteatrze.Czyznówchcąjązmrozićlodowatym
spojrzeniem?Amoże...możetymrazemnadeszłajejkolej?
Tymrazemobydwiepospiesznieobdarzyłyjąuśmiechem.
- Droga pani McGregor, moje gratulacje! - Cienkie wargi panny Hargrave
rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. - Sezon ledwie się zaczął, a pani już
znalazłamęża!Doprawdy,nadzwyczajne!
- Zna pani, zdaje mi się, lady Gemmę Sinclair? - dodała panna Simpson. -
Wszyscyoniejmówią.Musijejnaspaniprzedstawić!Niktniewiedział,żelord
Gabrielmatakąpięknąsiostrę!Czypanicośoniejwiadomo?
-Obawiamsię,żeniewiele.-GłosLouisytchnąłniezmąconymspokojem.-I
chociażuwielbiampogawędki,widzętu,niestety,pewnąznajomą,zktórąmuszę
porozmawiać.Proszęmiłaskawiewybaczyć.
Beznajmniejszychwyrzutówsumieniaokręciłasięnapięcie,niepatrzącza
siebie. Zresztą bynajmniej nie kłamała. W kącie sali, pośród starszych dam,
siedziała młoda, znana jej z widzenia kobieta. Wyglądała na osamotnioną i
zagubioną. Gdy Louisa do niej podeszła, spojrzała na nią z prawdziwym
zaskoczeniem.
- Panna Marriman? Chyba poznałyśmy się zeszłego roku, kiedy przybyłam
doLondynuzciotką.
Nieśmiałabrunetkazarumieniłasięzwyraźnąsatysfakcją.
- Oczywiście, że pamiętam. Wygląda pani równie uroczo jak zawsze,
panno...paniMcGregor.Najserdeczniejszegratulacjezokazjimałżeństwa!
Louisa gawędziła z nią przez chwilę. Dołączyła do nich Gemma, która
chciaławymknąćsiędwómnatrętnymmatronom.Louisaprzedstawiłająpannie
Marriman.
-Miłomipaniąpoznać.Ajaktysięczujesz?-spytałaGemmaprzyjaciółkę.
Louisapodążyłazajejspojrzeniemkuparkietowi,gdzieladyJerseywirowaław
objęciachColina.
-Jaknajlepiej.
Gemmauśmiechnęłasięiwszystkietrzyrozmawiały,dopókiporuczniknie
dołączyłdonichwrazzhrabiną.LouisaprzedstawiłapannęMarrimanzkoleii
jemu, dając do zrozumienia mężowi, że powinien z nią zatańczyć. Młoda
brunetka poczerwieniała z radości. Colin wyraził wprawdzie zgodę, lecz rzucił
żonieprzezramię:
- Pamiętaj, droga małżonko, że następnego walca tańczymy razem, nie
obiecujwięcmojegoramienianikomuinnemu.
Louisa, pozostawiona z hrabiną, próbowała z nią uprzejmie rozmawiać.
Niestetymatronanadalbudziławniejmieszaninęlękuiirytacji.
-Awięcpaniedobrzesięznają?-Ladynieustannieprzenosiłaspojrzeniez
Louisy na Gemmę. - Nareszcie spotykam kogoś, kto wie, gdzie się pani dotąd
podziewała. Prawda, że lord Gabriel miał już wcześniej różne sekrety, ale ten
przerasta wszystkie inne! Droga Gemmo, musi pani jakoś wyjaśnić swoją
dotychczasową nieobecność w towarzystwie, nieprawdaż? Na pewno kryje się
zaniącoświęcej,niżpanibratbyłłaskawnamzdradzić.
-Och,tonicinteresującego.-IchoćsłowomGemmytowarzyszyłgrzeczny
uśmiech,odpowiedźzabrzmiałastanowczo.
- Ach, tak? A ja się spodziewałam smakowitych ploteczek. Może
porozmawiałybyśmy w jakimś spokojniejszym miejscu? Tutaj jest taki ścisk.
ChoćSallyForsythewydajewspaniałebale,stanowczozaprosiłatymrazemza
dużo gości, nawet jak na swoją sporą siedzibę. Och, mam wspaniały pomysł!
Wprowadzę panią do Almacka. Przecież nie mogłoby tam zabraknąć siostry
lordaSinclaira.Noibędziemymogłymiłosobiepogawędzić.
Louisazesztywniała.KujejzaskoczeniuGemmaroześmiałasięserdecznie.
-Jakietomiłezpanistrony!Obydwiebędziemyzachwycone!
- Oczywiście, żona mego drogiego porucznika też musi otrzymać
zaproszenie.Przytyluzagadkachniebraknienamtematówdorozmowy.
Louisa zdołała wydusić z siebie słowa podziękowania. Gdy lady Jersey
wreszciesiępożegnała,wyszeptałajaknajciszej,choćhrabinaniemogłajużich
usłyszeć:
-Gemmo,byłaśwspaniała!Gemmauśmiechnęłasiędyskretnie.
-Niemaszpojęcia,ileosóbchcemnienaglepoznać.Aprzecieżnadaljestem
tąsamąosobącoprzedtem!NawetladySealeymusiałabytoprzyznać.
OrkiestrazagrałaniezwykleskocznąmelodięiLouisawprostniemogłasię
doczekać, kiedy ktoś poprosi ją do tańca. Teraz, wolna od długo tłumionego
napięcia, czuła już tylko radość. Co za wspaniały bal! Czy do końca będzie
podobnie?
Naraz się zawahała. Wyłowiła z tłumu wzrokiem jeszcze jedną znajomą
twarz. Lucas patrzył na nią z trudną do określenia miną. Gemma także go
dostrzegła.
-Czyniepowinnamodejść?
- Chyba muszę z nim pomówić, ale istotnie bez świadków. Gemma
natychmiastzniknęła.Lucaspodszedłbliżej.
- Słyszałem, że wyszłaś za mąż. Doprawdy, przeżyłem prawdziwy wstrząs.
Chyba mogłaś przesłać mi kilka słów wyjaśnienia? Nigdy nie myślałem
poważnieozerwaniuzaręczyn.
Spojrzałamuprostowoczy. Wyglądał na szczerze urażonego, ale nie robił
wrażeniakogośzezłamanymsercem.Jejwłasneszczęściesprawiło,żenieczuła
jużurazyzpowodujegozdrady.
-Zatojamówiłamotymjaknajbardziejpoważnie.Wielekobietniepotrafi
siępogodzićztym,coichmężowieinarzeczenirobiązinnymidamamialbo...z
kimśjeszcze.Wiesz,oczymmyślę.
-AleżHarris-Smythepowiada,żewszyscymężczyźni...
- Jako stara, dobra znajoma - przerwała mu łagodnie - radziłabym ci
posłuchaćinnegomentora.Sąlepsiodniego.
-Chybabyłbymdlaciebiedobrym,wyrozumiałymmężem.
- Nie przeczę, lecz wydaje mi się, że nasze uczucia bliższe były zażyłej
przyjaźni,nieuważasz?
-Byćmoże.Trudnomitoująćwsłowa.Raczejniebędziemiterazspieszno
doożenku.
Może kiedyś Lucas spotka odpowiednią kobietę, której zdoła dochować
wiary?Teraz,jaksądziła,chybanatozawcześnie.
-Pozostaniemyprzyjaciółmi?
-Oczywiście.
- Chciałbym ci złożyć życzenia. Nie wiem, czy wybrałaś odpowiedniego
mężczyznę,mimoto...wszystkiegonajlepszego.
- Dziękuję. - Louisa oparła się chęci powiedzenia czegoś w obronie męża.
Colin tego nie potrzebował. Urażonego Lucasa należało jednak potraktować
wielkodusznie.Mogłasobienatopozwolić.Byłynarzeczonyodszedłtużprzed
powrotemporucznika.
-Bardzocisięnaprzykrzał?Powinienemmożepowiedziećmucośdosłuchu
alboskręcićkark?
-Nie.Wkońcuznamgooddziecka,jestmoimprzyjacielem.
-Co,czyżbyśżałowałazerwaniaznim?
Colinnajwyraźniejpytałpoważnie!Spojrzałananiegozdumiona.
-Skądżeznowu!
Colinścisnąłmocnojejrękę,aonazuśmiechemdałamusiępoprowadzićdo
tańca.
Niestety,Gemma,mimowszelkichstarań,niepotrafiłauniknąćkłopotliwych
spotkań. Kiedy udało się jej wreszcie po krótkiej rozmowie pozbyć natrętnych
matron,ujrzała,jakzbliżasiędoniejsztywnymkrokiemArnoldCuthbertson.
-Ach,więcuzyskałpanzaproszenie?-spytała,choćgłosomaljejprzytym
niezamarł.-Czyniedostałpanmegolistu?
- Nie zdążyłem go przeczytać. Byłem umówiony z pewnym kupcem
wełnianym. Okazałbym jednak złe maniery, ignorując pani pierwszy bal. Pani
Forsythe była niezwykle uprzejma, kiedy wspomniałem jej o naszej
wcześniejszej znajomości. Rzecz jasna, nie mogłem tak zrobić przed pani
debiutem w towarzystwie. Muszę przyznać, że pani brat postąpił niezwykle
zręcznie,ladyGemmo.Mojamatkaoniemiejezezdumienia!
- A jak by pan postąpił, gdyby było inaczej? - spytała chłodno. - Skromna,
osieroconapannaSmithzapewnebyłabynikimwpańskichoczach?
- Zanadto się pani wszystkim przejmuje, jak to kobieta. Czyż nie rozumie
paniprzyczynrezerwymoichrodziców?Ojciecniejestcoprawdaczłowiekiem
utytułowanym,alenaszarodzinajestszanowanaodwielupokoleń.Muszębrać
poduwagęjejdobreimię.
- Och, niewątpliwie. - Ton Gemmy, o czym dobrze wiedziała, brzmiał
lodowato.
Arnoldnawettegojednakniezauważył.
- Wiedziałem, że okaże się pani rozsądna. Jak zawsze zresztą. Bardzo to
sobieceniłem.
-Naprawdę?
-Terazwszystkietroskisąjużzanami.Damogłoszeniedogazetonaszym
związku, a pani powinna sobie sprawić ślubną suknię przed powrotem do
Yorkshire.Chybabratnieposkąpipaniposagu?Ileonmożewynieść?Zapewne
ładne kilkaset funtów? Mógłbym wtedy nabyć parę doskonałych tryków i
pastwisko na północ od ojcowskiego majątku. Od dawna się do tego
przymierzam.
-Przecieżjeszczemisiępannieoświadczył.
- No, może nie w sposób oficjalny, ale przecież to tak czy inaczej było
oczywiste!Czekałemtylko,żebymiećpewność...
-Żeokażęsiędośćdobradlapana?
-Hm,powiedziałbym,że...
-Topanniejestdośćdobrydlatejdamy-wtrąciłktośnagle.
Poznała ten głos i wiedziała, dlaczego brzmi tak oschle. Matthew Fallon
prezentował się wspaniale w czarnym wieczorowym stroju i nieskazitelnie
zawiązanej chustce na szyi. Arnold Cuthbertson, który w porównaniu z nim
wyglądałniczymżałosnyparweniusz,spojrzałnaintruzazaskoczony.
-Czyniemylinaspanzkimśinnym?Jestemposłowieztądamą.
-Bynajmniej-przerwałamuenergicznie.-Obawiamsię,żepańskienadzieje
byłyprzedwczesne.Proszępokłonićsięodemniesiostrze.Zawszeceniłamsobie
jejprzyjaźńiwkrótcedoniejnapiszę.Ogłoszenieoślubiejestzbędne.
-Cóżpaniprzyszłodogłowy?
-ProszęniemówićwtensposóbdopannySmith.-Fallonzacisnąłwargi.-
Pókinienabędziepanlepszychmanier,radzęzmienićton.
Arnold zamarł na chwilę oniemiały, potem zaś złożył im sztywny ukłon i
wycofał się, urażony. Gemma pomyślała, że jej uśmiech jest może nieco zbyt
szeroki.
-Niesądziłam,żezjawisiępannabalu.
- Panna Crookshank... to znaczy, pani McGregor zadała sobie sporo trudu,
żebyzdobyćdlamniezaproszenie.Chciałem,żebyktośpaniąwspierał.Kimbył
tengbur,którynajwyraźniejuparłsię,żebypaniąobrazić?
- Wyjaśnię to później. Najpierw chciałabym uprzedzić, że nie jestem już
pannąSmith.
Opowiedziałamupokrótceowszystkim.
- Cieszę się z tego - odparł zwięźle. Patrzył na nią zupełnie tak samo, jak
zawsze.CałkieminaczejniżArnold.
- Zdaje mi się - zdumiała ją własna śmiałość - że przed kolacją zagrają
jeszczejedentaniec.
-Czymogęmiećzaszczytprosićpaniądoniego?
Chyba nie obiecała tego walca żadnemu z licznych młodzieńców, którzy
oblegali ją teraz, kiedy miała już nazwisko i pozycję? Nie mogła sobie
przypomnieć,azresztąniedbałaotowcale.Wyciągnęłarękę,Fallonjąujął,a
muzycy zaczęli grać. Czy młode damy powinny tańczyć walca na swoim
pierwszym balu? O to też nie dbała. Nigdy nie była tak szczęśliwa. Matthew
trzymałjejdłoń.Byłtakblisko,żemogładojrzećżyłkępulsującąnajegoskroni
ipołyskjasnychwłosówwświetleżyrandoli.Płynęłapoposadzce,prowadzona
przez kapitana. Czuła gorączkowy łomot własnego serca. Krew tętniła jej w
uszach, z trudem chwytała oddech. Czy i on to czuje? Szkoda, że nie może jej
pocałować, jak zeszłym razem, ale zbyt dużo ludzi jest naokoło. Chciała, żeby
tentaniectrwałbezkońca.Kopciuszekzdołałwreszcieprzezwyciężyćzłylos.
Kolacja okazała się wspaniała, choć Gemma nie mogła sobie później
przypomnieć, co podano. Siedziała pomiędzy kapitanem i Gabrielem, któremu
zdążyłajużopowiedziećoposzukiwaniachClarissy.
- Najpierw wybrałem się do Clapgate... - wyjaśniał Fallon. Louisa, która
siedziałapodrugiejstroniestołu,upuściłazhałasemwidelec.
- Przepraszam - rzuciła speszona. Mąż podał jej go z nieco nienaturalnym
uśmiechem.Louisa,wciążjeszczeoblanarumieńcem,niepatrzyłamuwoczy.
- ...a potem na zachód, ale nigdzie nie natrafiłem na żaden ślad. Gabriel
wysłuchał go uważnie i zaofiarował pomoc. Podczas gdy obaj pogrążyli się w
rozmowie,PsycheoznajmiłaGemmie:
- Zamierzamy później wydać dla ciebie niewielki bal debiutancki.
Oczywiście,jeślidasznamdosyćczasu...
Gemmanaglezdałasobiesprawę,żebratowaspoglądanaFallonazpewną
niechęcią. Zrozumiała, o co jej chodziło. Owszem, bal się odbędzie, jeśli tylko
ona nie wyjdzie wcześniej za mąż... Czyżby jej uczucia aż tak rzucały się w
oczy? Gemma spurpurowiała, mając nadzieję, że Matthew nie dosłyszał uwagi
Psyche.
Pokolacjiodciągnąłjąnabok.
- Detektywi, których wynająłem, przysłali mi listy pasażerów ze statków
odpływających z Dover. Nasz gospodarz uprzejmie pozwolił mi skorzystać ze
swojego gabinetu. Nie chciałbym psuć balu, ale jutro upływa piąty dzień od
gróźbTemminga.Niepokoimniekażdazwłoka.
Gemma skinęła głową i Fallon odszedł. Wprawdzie uśmiechała się później
uprzejmie do wszystkich eleganckich gości, bez niego jednak bal stracił cały
urok. Po kilku tańcach doszła do wniosku, że pogrążony w troskach kapitan
zapomniałzapewneocałymświecie.Byćmożeniemaczasunawetnato,żeby
poprosić o coś do picia. Kiedy więc przeszedł obok niej lokaj ze srebrną tacą,
wzięła z niej kieliszek wina i poszła poszukać gabinetu. Mogła to oczywiście
zlecićlokajowi,alechciałachociażprzezkilkaminutporozmawiaćzFallonem.
Kolejny lokaj wskazał jej właściwe drzwi. Zapukała ostrożnie i nacisnęła
klamkę.Kapitansiedziałzaobszernymbiurkiem.Zdołałjużrozpieczętowaćtrzy
przesyłki.Listyznazwiskamipasażerówpokrywałycaływypolerowanyblat.Na
widokprzygnębionejtwarzyFallonaścisnęłosięjejserce.Podałamukieliszek.
-Pomyślałam,żeprzydasiępanutrochęwina.
- Dziękuję. - Upił łyk i próbował się do niej uśmiechnąć, ale bardziej
przypominałotogrymas.
-Nadalnicpannieznalazł?
- Mam jeszcze jedną listę do przejrzenia, a kilka innych nadejdzie z
Plymouth.Samniewiem,corobić.Poleciłemdetektywom,żebyszukalimłodej
dziewczyny, mniej więcej osiemnastoletniej, obojętne, pod jakim nazwiskiem.
Choćdwiezpasażereksąwodpowiednimwieku,żadenzopisówniepasujedo
mojej siostry. Nie widziałem jej jednak od lat i nie wiem dokładnie, jak teraz
wygląda, nietrudno więc o pomyłkę. Gemmo, boję się, że ją utracę. Jeśli ten
nędznik mówił prawdę, lada moment przepadnie ostatnia szansa na to, by ją
odzyskać.Nigdysobietegoniewybaczę.
Sercezabiłojejżywiej.Zjakąnaturalnościązwróciłsiędoniejpoimieniu!
Podeszła bliżej i zajrzała mu przez ramię, gdy otwierał ostatni pakiet z
mnóstwem nazwisk kupców, bankierów, zwykłych podróżnych, młodzieńców
żądnych nauki czy przygody. Jakże w tym mrowiu ludzi wyśledzić jedną
dziewczynę?
Matthewprzejrzałpierwsząstronę,rzuciłjąnabiurkoisięgnąłponastępną.
Naglezamarł.
-Znalazłpancoś?
-Znamjednoztychnazwisk!-Chwyciłkartęiwskazałpalcemnasamdół
wykazu.-O,tutaj!NebblestonzClapgate.
-ZClapgate?!Czypodróżujeznimjakaśdziewczyna?
- Nie, tylko dziesięcioletni syn, to wszystko. A jednak czuję, że koniecznie
trzeba sprawdzić, co się za tym kryje. Dziwne, że właśnie teraz, kilka dni po
groźbach Temminga, zdecydował się opuścić Anglię. - Przebiegł szybko
wzrokiem po spisie pozostałych pasażerów, nie znajdując nic więcej. Gemma
wiedziała, już, że zyskał pewność. - Muszę się tam natychmiast udać. Ledwie
zdołamdotrzećdoDoverprzedodpłynięciemstatku,nawetgdybymgalopował
przezcałąnoc.Żałuję,żeniemogędłużejzostaćnabalu,panno...ladyGemmo.
Możetodaremnewysiłki,alemimowszystko...
-Niechpanzaufawłasnymprzeczuciom.
-Niezdążęwrócićdohotelu,żebysięprzebrać.Wolęniemyśleć,jakjutro
rano będzie wyglądał mój wieczorowy strój, ale liczy się dla mnie tylko los
Clarissy. Nie wiem tylko, czy zdołam jechać na koniu w tych przeklętych
pantoflach.Gdziemogęznaleźćgospodarzabalu?
- Widziałam go przed wyjściem z sali balowej. Zaprowadzę pana. Spotkali
gotamistotnie,leczwystarczyłjedenrzutokanakrótkieiszerokiestopypana
Forsythe’a,żebysięprzekonać,żenoszoneprzezniegobutyniebędąpasować
na kapitana. O wiele odpowiedniejsze byłoby obuwie Gabriela, a rezydencja
Sinclairówleżałablisko.
-Poślęponienatychmiastsłużącego-powiedziałGabriel,gdywyjaśnilimu
sytuację - i po kurtkę do konnej jazdy. Każę też osiodłać mojego najlepszego
konia.Jazdawierzchempotrwakrócejniżwpowozie.
Gemmawpadłanaglenapewienpomysł.PodeszładopaniForsythe.
- Sally, podobno czasami jeździsz po parku. Czy mogłabym pożyczyć od
ciebiestrójdokonnejjazdy?
Mimozaskoczeniaosobliwąprośbągospodynisięzgodziła.
- Jesteś wprawdzie trochę wyższa i szczuplejsza, lecz jeśli zaciągniemy
mocniej pasek, nie będziesz wyglądać źle...Wiesz, że robisz coś bardzo
niestosownego?
-Niemogępostąpićinaczej.
- Każę stajennemu osiodłać mego wierzchowca. Wprawdzie to łagodny
wałach,alebardzowytrzymały.Dotrzymakrokukoniowikapitana,zwłaszczaże
będzieniósłnasobietaklekkąamazonkę!Myślę,żejaszybkomiałabymdosyć
takiejjazdy,alejeślidobrzesobieradzisznakoniu,ktowie,możecisięuda?
Wyślizgnęły się obie po cichu do garderoby Sally, gdzie Gemma szybko
przebrała się w strój, który jak na ironię miał kolor marynarskiego granatu.
Gemmamocnozawiązałapodbrodąwstążkikapeluszazwoalkąiopuściłająna
twarz.
- Powiadom o wszystkim Louisę. Ona mnie zrozumie. Za to Gabriela
poinformuj,gdyjużwyruszymy.Inaczej,jakprzystałotroskliwemubratu,wcale
mnieniepuści.
Sally ze śmiechem wskazała jej tylne wyjście, dzięki czemu Gemma
opuściła pałac, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. W stajni Fallon, w
pożyczonych butach i spodniach, dosiadał właśnie wielkiego, czarnego konia.
Stajenny przyprowadził jej drugiego, gniadosza z damskim siodłem. Matthew
spojrzałnaniąipokręciłgłową.
-Wykluczone!
- Kapitanie, jadę z panem. - Gemma poprosiła stajennego, by pomógł jej
wsiąśćnakonia.Modliłasięwduchu,żebywierzchowiecistotnieokazałsiętak
łagodny,jaktwierdziłaSally.
-Taknie można!Powinnapani miećprzyzwoitkę.Może trzebabyło wziąć
zesobąprzyjaciółkę?
-Louisanieumiejeździćkonno-odparła,sadowiącsięwsiodle.
-AladySinclair?
Gemma także zastanawiała się, czy poprosić Psyche o pomoc.
Zrezygnowała, bo bała się, że stanowcza bratowa może jej zabronić tej
eskapady.
-Sampanmówił,żeczasnagli.Ajeśliodnajdziepansiostrę,kobiecapomoc
możebyćjaknajbardziejnamiejscu.Clarissaniejestjużdzieckieminiewiemy,
wjakiejsytuacjimożesięznajdować.Myślę,żesięprzydam.
- Ryzykuje pani utratę reputacji. Może pani okryć hańbą swoje nowe
nazwisko!Samotnajazdakonnazmężczyznątoniebłahostka.Panibratmógłby
mnienawetwyzwaćnapojedynek!
-Onzrozumie-Gemmabyładziwnieprzekonanaotym,żemarację-żeto
tylkodladobrapańskiejsiostry.
Nie,Gabrielniemógłbysięterazodwrócićodkogoś,kogodopierocouznał
za członka rodziny. A reszta wytwornej socjety? Gemma nie dbała o sukces
towarzyski. Liczyła się rodzina i tożsamość, a nie popularność. To za nimi
tęskniła. Lecz mimo że ceniła, a nawet wielbiła brata, rodzinę, przyszłość -
Matthew znaczył dla niej więcej. Nie była tylko pewna, czy on zdaje sobie z
tegosprawę.
Kapitanspojrzałnaniąkrytycznie,gdyujęławodze.
-Naprawdęumiepanijeździćkonno?
- Uczono mnie tego w szkole - odparła urażona. Pamiętała jednak, jak pół
tuzinadziewczątkrążyłowówczastruchcikiem,jednazadrugą,pomiejscowym
parkunaospałych,spokojnychkoniach.Modliłasięwduchu,żebyniespaśćz
wałacha! Owszem, Matthew miał rację, z jej strony to czyste szaleństwo. Nie
zrobi tego jednak dla kaprysu, tylko dla niego i Clarissy. Coś jej mówiło, że
powinnabyćujegoboku,kiedydotrądoportu.
Matthewwahałsiętylkoprzezchwilę.
-Czyniematuinnegokonia?-spytałstajennego.
-Owszem,należydopanaForsythe’a.Osiodłałemgonawszelkiwypadek.
- Doskonale. Pojedziesz z nami, bo ta dama może potrzebować eskorty. -
Matthewpowiedziałtotakimtonem,jakbywydawałkomendęnapokładzie.
Gemma wiedziała, że postąpił tak na wypadek, gdyby nie potrafiła za nim
nadążyć.Przysięgłasobie,żeniezostaniewtyle.
- Jedźmy, póki jeszcze świeci księżyc - rozkazał Fallon. Gemma trąciła
energicznie konia stopą i z ulgą przekonała się, że z miejsca pogalopował za
wierzchowcem kapitana. Nie musiała więc okazywać swojej jeździeckiej
ignorancji. Stajenny, który patrzył na nich jak na parę szaleńców, podążył ich
śladembezsłowa.
18
Jechali przez ulice Londynu, wciąż jeszcze zatłoczone wozami, karetami i
dorożkami, choć nie aż tak bardzo jak za dnia. Szybko zostawili za sobą
rozświetlonealejezachodnichdzielnicizapuścilisięwwęższe,mroczneuliczki.
Potempędziliprzezwrzosowiska.Drogęoświetlałimblaskksiężyca.
Kiedy wiatr przeganiał chmury, robiło się jasno. Kapitan zmuszał wtedy
koniadocwału.Gemmaniemiaławyboru,musiaładotrzymaćmukroku.Była
zadowolona,żeFallonniewidzijejtwarzy.Wykrzywiałjąstrach.Naszczęście
jej wierzchowiec to zwalniał, to znów przyspieszał, zgodnie z rytmem
narzucanymprzezkapitana.
Na początku jazda ją cieszyła i z satysfakcją czuła pod sobą sprawnie
poruszające się zwierzę. Mimo to brakowało jej wprawy, a jazda w damskim
siodle okazała się niewygodna. Niedługo to trwało, zanim zdrętwiały jej nogi.
Bałasię,żespadnie.Najpierwpoczułakurczewkolanach,potemwbiodrachi
plecach. Od czasu do czasu usiłowała więc zmienić nieco pozycję, starając się
niestracićrównowagi.
Jeżeli zsunie się z konia, kapitan znajdzie się w wielkim kłopocie. Będzie
musiał zrezygnować z odszukania siostry, żeby pomóc nierozważnej kobiecie,
która-wbrewwszelkiemurozsądkowi-uparłasięmutowarzyszyć.Czybyłby
naniązły?Podczasjazdyniemogłaznimzamienićanisłowa.Wyglądałzresztą
natakpochłoniętegoswoimzadaniem,żewolałagonienękaćpytaniami,nawet
gdykoniezwalniałytemponabłotnistychobszarach.
Stajennywciążjechałzanimiwmilczeniu,słyszałazatemtylkociężkiłomot
końskich podków. Przestała myśleć o sobie, a nawet o Fallonie. Najważniejsze
byłotylkoto,żebyodzyskaćClarissę.Nadaljejnieopuszczałoprzeczucie,żejej
obecnośćnacośsiętuprzyda.
Księżyc zaszedł i ciemności zgęstniały, a konie zaczęły zdradzać oznaki
zmęczenia.Matthew jednak wciąż niecierpliwie zmuszał je do galopu. Gemma
coraz bardziej utwierdzała się zresztą w przypuszczeniu, że jego pośpiech jest
uzasadniony.
Najciemniejszych godzin nocy nie było im dane spędzić w jakiejś
przydrożnejoberży,gdziemoglibyodpocząćchoćbyprzezkrótkiczas.Gemmie
przypomniał się powrót z Brighton, tylko że wtedy siedziała wygodnie w
powozie, a stangret doskonale znał trasę. Droga, którą teraz jechali, była obca
wszystkimtrojgu.
- Wydaje mi się, że przejeżdżałem kiedyś w pobliżu, bardzo dawno temu -
odezwałsięwreszcieMatthew.Ledwiemogładojrzećwmrokujegosylwetkę.-
Jeśli tak, to gdzieś po tamtej stronie jest wioska. Niestety jest za ciemno, żeby
jechaćdalej.Znapantentrakt?-spytałstajennego.
-Nie,proszępana,nigdyniewyjeżdżałemzLondynu.Wdodatkumójkoń
kuleje.Pewniezgubiłpodkowę.
Matthewzakląłpodnosem.Gemmaudawała,żeniesłyszy.
- Gdzieś tu najwyraźniej płynie strumyk, słyszałem szemranie wody -
powiedział.Byłtodobrypomysł.Nieutrzymałabysiędłużejnakoniu.Nieczuła
własnychnóg.KiedyFallonpodtrzymałjąprzyzsiadaniu,skłamałajednak:
-Zemnąwszystkowporządku.
- Proszę tu zostać. - Posadził ją pod drzewem. Nie mogła dostrzec twarzy
kapitana,alejegotonzabrzmiałsceptycznie.-Zaprowadzęzwierzętanadwodę.
Zorientowałasiępoodgłosach,żeprzechodząkołoniej,adziękiszelestowi
trawy i krzaków domyśliła się, że konie znalazły strumyk. Usłyszała chlupot,
kiedypiły.Ijątakżenękałopragnienieoraznieznośnasuchośćwustach.Kiedy
wreszcie wróciło jej trochę czucia w nogach, zdołała jakoś wstać i podejść ku
wodzie,potykającsięnaśliskimbrzegu.
- Niech pani przejdzie nieco w górę strumienia, tam nurt będzie czystszy -
poradził jej Matthew. Usłuchała go i na klęczkach obmyła zakurzoną twarz, a
potem nabrała wody w dłoń, żeby się napić. Pieczenie w gardle ustało. Piła
chciwie,iletylkomogłaprzełknąć.
Kapitan przywiązał konie do drzewa na poboczu drogi. Gemma chciała
wstać,leczomałonieupadła.Nogiwciążjeszczeodmawiałyjejposłuszeństwa.
Zadowolona,żenikttegoniewidzi,usiłowaławspiąćsiępostoku.
Matthew czuwał jednak i wyciągnął ku niej rękę. Poczuła jego palce na
ramieniu.
- Tędy. - Otulił ją swoim płaszczem i odprowadził nieco dalej, gdzie grunt
byłrówniejszy.-Proszęsiępołożyćispróbowaćusnąć.Będęwpobliżu,gdyby
paniczegośpotrzebowała.
Posłuchała go i wyciągnęła się na ziemi. Mimo płaszcza czuła, jaka jest
twarda.Słyszała,jakMatthewmościsięwpewnejodległości.Chrapliwydźwięk
rozlegającysięgdzieśbliskouświadomiłjej,żestajennyjużśpi.
Leżała na trawie i mimo całego zmęczenia, jakie czuła, uważała, że nie
zaśnie. Przymknęła tylko oczy, zdecydowana przeczekać do świtu. Ale gdy
uniosła powieki, był już brzask. Czerń nocy przeszła w szarość. Usłyszała, jak
konieszczypiątrawę.
Matthew z niepokojem spojrzał w niebo. Przypomniała sobie o wszystkim:
Clarissa,statek,Dover!Musielijechać.Gemmausiadłaipróbowaławstać,lecz
niepozwoliłyjejnatoobolałemięśnie.Ciało,nieprzywykłedowielogodzinnej
jazdy,byłozesztywniałe.Matthewmusiałpodaćjejrękę.Gemmapodniosłasię,
tłumiącjęk.
-Co,zdrętwiałapani?-spytałzewspółczuciem.
-Tylkotrochę.Matthewpokiwałgłową.
-Trzecikońokulał,stajennymusigoodprowadzićdonajbliższejwsi,apani
jestzbytzmęczonajazdą.Proszępójśćrazemznim.
-Przecieżzdołałamdojechaćażtutaj.Iwciążuważam,żemogębyćpóźniej
potrzebna.
Zauważyła,żewzbudziłotojegouznanie.
-Jakpanisobieżyczy.
Tymrazemtoonpodsadziłjąnakonia.Gemmaprzygryzławargę,żebynie
stęknąć z bólu. Fallon dał stajennemu pieniądze i pouczył go, co ma robić.
CiemnośćzupełnieustąpiłaiMatthewpostanowiłjaknajprędzejruszyć.Gemma
za nic nie chciała okazywać słabości i siadła prosto na koniu. Przynagliła
zwierzędobiegu.
Matthew przypomniał sobie drogę i bez trudu trafili do portu. Wzdłuż
nabrzeża stało mnóstwo statków oraz łodzi najrozmaitszej wielkości. Na
większości z nich kończono właśnie przygotowania do wypłynięcia. Matthew
znał nazwę statku, o który mu chodziło, musieli jednak okrążyć bokiem
przystań,żebymóczsiąśćzkoni.
-O,towłaśnieten,„WesołaPrzepiórka”.-Wskazałjejniedużystateczek.-
Proszę tutaj zaczekać, zaraz znajdę kapitana i dowiem się, czy Nebbleston jest
napokładzie.
KońGemmywstrząsnąłłbem,znużonytaksamojakona.Dziewczynazjego
grzbietumogłaobjąćwzrokiemcałyport.Dokerzyprzetaczalibeczkiidźwigali
ciężkie skrzynie. Sprzedawcy placków wydzierali się na całe gardło, a młodzi
chłopcybiegalitotu,totamwjakichśniewiadomych,lecznapewnoważnych
celach. Jej uwagę przyciągnęła rodzina, która podeszła do trapu, ale jedyna
kobietapośródnichbyłamatkąkilkorgadzieci.Gemmaniedostrzegałanikogo
wwiekusiostrykapitana,lecznierezygnowałazczujności.
Matthewwreszciepowrócił.
- Nebbleston jeszcze się nie pokazał, a statek podniesie kotwicę za pół
godziny.Potwierdzątoukomendantaportu.-Głosjegobrzmiałgłucho.Fallon
nie potrafił ukryć niepokoju. Gemma spojrzała w ślad za nim, a potem znowu
zaczęłaobserwowaćprzystań.
Pojawiła się tam młoda kobieta w towarzystwie ubranego na brązowo
mężczyzny.Gemmautkwiławniejwzrok,zastanawiającsię,czyClarissamoże
być tak pulchna, ale gdy kobieta odwróciła się ku niej, okazała się o wiele
starszaniżsiostrakapitana.
Czycałaichszaleńczawyprawamaspełznąćnaniczym?
Nagle z jakiegoś powozu wysiadł wysoki, kościsty mężczyzna. Rzucił
tragarzomkilkamonetikrzyknął:
-Szybko, szybko! Muszę wejść na statek, zanim zdąży odpłynąć! Tragarze
pospiesznie dopadli jego bagaży i zaczęli wnosić je na pokład. Gdzież się
podziewał Matthew? Gemma ujrzała, że z pojazdu lękliwie gramoli się
podtrzymywany przez sługę chłopiec. Czy w środku jest jeszcze jakaś młoda
dziewczyna? Nie, tylko obładowana tobołkami mała służąca, niewiele wyższa
odchłopca.Niktpozaniminiewyłoniłsięjużzwnętrza.Wtedyjednakktóryśz
marynarzyspytał:
-Kogomamzameldowaćkapitanowi,proszępana?
-NazywamsięNebbleston!-parsknąłkościstyjegomość.-No,pospieszsię,
człowieku!Haroldzie,mójchłopcze,chodźżeprędzej,statekjużodpływa!
Och,więctoon!MusidaćznaćFallonowi!Gemmazsunęłasięostrożniez
konia. Obolałe nogi protestowały przy każdym ruchu. Z miejsca zapragnęła
wsiąśćnaniegoponownie,alewątpiła,czydasobieradę.
Nebbleston wchodził już na trap, chłopiec - choć niepewnym krokiem -
również. Za nimi szła mała służąca i tragarz. Służąca miała na sobie pospolitą
niezgrabnąsuknię.Nagleschyliłasię,żebymocniejuchwycićjedenzpakunków.
Gemma dostrzegła jej twarz i zarys biustu pod ubiorem. Mimo niewysokiego
wzrostuniebyławcaledziewczynką,naktórąpoczątkowowyglądała.
-Matthew!-wykrzyknęłaGemma.-Ujrzała,jakwychodzizdrzwijednego
z biur portowych, ale znajdował się za daleko. Gdy zaczęła desperacko
wymachiwaćrękami,puściłsiębiegiem.Nebblestonzsynemisłużbąweszlina
pokład,amarynarzezamierzaliwłaśniewciągnąćtrap.
Gemma zostawiła konia i chwiejnie, na wpół biegnąc, na wpół kuśtykając,
podbiegładoniego,nimzdołaligopodnieść.
-Proszęzaczekać!-krzyknęładonajbliżejstojącegomarynarza.
- Musimy odwiązać liny, proszę pani! - odparł. - Zaraz odbijamy! Gemma
wskoczyła jednak na trap, skąd nie mógł jej przepędzić ani strącić w brudną
wodę przy brzegu. Gorączkowo starała się spojrzeć w górę. Nigdzie nie było
widać Nebblestona, a towarzyszące mu osoby znikały już gdzieś wewnątrz
statku.Wrozpaczliwymodruchukrzyknęła:
-Clarisso!
Niewysokadziewczynaodwróciłagłowę.
19
Gemmanieustępliwietkwiłanatrapie,pókiMatthewniezrównałsięzniąi
nie chwycił jej za rękę. Resztę pomostu przebyła podtrzymywana przez niego.
Fallonkrzyknąłdoportowegourzędnika,któryzostałwtyleigapiłsięterazna
nich,oniemiałyzwrażenia:
-Proszęsięzająćmoimikońmi!Wynagrodzępanapopowrocie!Marynarze,
sarkając, podnieśli w końcu trap, a inni odwiązali liny utrzymujące statek przy
nabrzeżu. Niemal natychmiast pokład zaczął się kołysać i stateczek wyszedł w
morze.
Gemma nawet tego nie zauważyła. Utkwiła wzrok w niskiej, nędznie
odzianejdziewczynie.Tazaśnieodrywałaspojrzeniaoddziwnejpary.
-Jakcinaimię?-spytałająGemmagłosemschrypniętymzprzejęcia.
-OnimówiąnamnieMary-wyjąkałaniepewnie.
- A jakie imię nosiłaś kiedyś? - Matthew nachylił się nad nią, chcąc
wyraźniejprzypatrzyćsięjejrysom.
Dziewczyna się zawahała. Miała orzechowe oczy, a wystające spod czepka
kosmyki włosów były jasne, jak u Fallona, ale ze złotaworudym połyskiem.
Owalna twarz nie posiadała masywnego podbródka kapitana, ale wysokie,
wypukłeczołowyglądałotaksamo,jakjego.
- Jak się nazywałaś - Matthew wyraźnie pobladł - zanim cię zabrali z
sierocińca,ajeszczewcześniejzdomu?
-Skądwiesz?Przełożonaciępomnieprzysłała?-spytałapodejrzliwie.-Ani
myślęwracać!Możepryncypałniejestnajlepszy,aleuniejcodzienniebrałosię
baty!
- Pani Craigmore już nie ma w sierocińcu. - Gemma zdołała to z siebie
wyrzucić, mimo że dławiło ją w gardle. - Nikt więcej cię nie skrzywdzi.
Powiedz,jakcinaimię.
-MatkawołałanamnieClarissa,aleumarładawnotemu.Niemiałamgdzie
siępodziać.
- Miałaś może brata? - Gemma zrozumiała, że Matthew nie jest w stanie
wykrztusićsłowa.Pobladłjakściana.
- Kiedyś tak, ale Craigmore powiedziała, że utonął. Dała mi czarną opaskę
donoszenia.
-Okłamali cię, tak jak i mnie przedtem. Nie utonąłem, ale nie wiedziałem,
gdziejesteś.Długocięszukałem.Niepoznajeszmnie?
Dziewczynawpatrzyłasięwniego.Miałajasną,choćbardzobrudnątwarzi
siniakanapoliczku.
-Tonaprawdęty?Niejesteśduchem?
Matthew odebrał od niej tobołki, cisnął je na pokład i ujął ją za dłonie tak
mocno,jakbyniechciałichnigdypuścić.
- Owszem, to ja, zdrów i cały. Odnalazłem cię, dzięki Bogu! Clarissa, po
chwili wahania, rzuciła mu się w ramiona z donośnym westchnieniem ulgi.
Płakałabezgłośnie.Matthewprzygarnąłjądosiebieiucałowałwczubekgłowy.
-Mary,chodźżedoHarolda!Znowusięwałkonisz?Chceszoberwać?!
Clarissazadrżała,gotowausłuchać,leczMatthewniewypuściłjejzobjęć.
-Jeślitknieszmojąsiostrę,ciężkotegopożałujesz!-zawołałgwałtownie.
- A cóż to znowu? Puszczaj pan zaraz moją służącą i nie wtykaj nosa w
cudzesprawy!
-Tomojasiostra.Niejestniczyjąsłużącą.
-Gdzietam!Nakłamałapanuityle.
-Mówiłamożewcześniejcośosobie,apantopuściłmimouszu!
- Ja...ja nie... - Na chudej szyi Nebblestona zaznaczyło się wyraźnie jabłko
Adama.
-Skądjąpanwziął?
-Zsierocińca!Iniezadarmo!Zapłaciłemzanią,łaskawco!
-Kupiłjąpan!
- Mary ma dać herbaty Haroldowi, i to zaraz! - parsknął rozsierdzony
Nebbleston. - Mój syn ma chore nogi, potrzeba mu opieki! Przyobiecałem
kiedyśświęciejegomatce,że...
-No,tobędziesiępanmusiałsamoniegozatroszczyć.Mojasiostrazostanie
zemną.Dłużejniebędzienikomusłużyć.
OszołomionaClarissawodziławzrokiemodjednegododrugiego.
-Przecieżdobrzejątraktowałem.Powinnamibyćwdzięczna,miałaumnie
uczciwąrobotę.
-Aguzikprawda!-wrzasnęłaClarissa,posyłającmupełnezłościspojrzenie.
Matthew nie zwrócił uwagi na jej słownictwo i objął ją ramieniem jeszcze
mocniej. Nebbleston pospiesznie skrył się w kajucie. Gemma o mało nie
wybuchnęłaśmiechem.Długopotrwa,zanimudasięzrobićzClarissydamę,ale
przynajmniejdziewczynieniebrakowałoduchawalki.
Pokład kołysał się pod jej stopami. Gemma rzuciła ostatnie spojrzenie na
znikający port. Znaleźli się na statku i nie mogli już zawrócić. Spojrzała na
Fallona,którynajwyraźniejmyślałtaksamo.
-Zobaczę,czyudamisiędostaćdlanaskabinę-mruknął.-Bojęsię,żeta
łajba, choć mało co większa od rybackiego kutra, jest przepełniona. Clarisso,
zostańtuzladyGemmą,dopókiniewrócę.
Gemmaujęładziewczynęzarękę.Ztrudempozwoliłaoderwaćsięodbrata.
-Będzieszzemnąbezpieczna,dajęcisłowo.
-Niezniknieszmiznowu?-ClarissawpatrywałasięwFallona.
-Przysięgamnawszystkieświętości-zapewniłją.
Clarissanieprotestowaładłużej.TerazkurczowouczepiłasiędłoniGemmy.
Stałyrazem,obserwującmewy,któreskrzecząc,latałynadstatkiem.
-Płynęłaśjużkiedyśstatkiem?-spytałaGemma.
- Nie, ale Nebbleston mówił, że mamy popłynąć do Francji. Wynajął tam
tanio dom, żeby uciec przed długami. Podobno wszystko przegrał w karty.
Powiedziałmitosłużący,cosampotemzwiał,boNebblestonmuniepłacił.
Gemma ze zgrozą pomyślała o pogróżkach Temminga. Zdążyli w ostatniej
chwili!
- Ja tam nie chciałam jechać za morze. Bałam się, że utonę, jak Matthew.
Nierazwidziałamjegośmierćweśnie.Terazteżniewiem,czytoniesen.Anuż
zbudząmniewrzaski:„Hej,ty,dawajśniadanie,rozpalogień,wyszorujgary!”
-Rozumiem. - Gemma przygarnęła ją do siebie. - To wszystko już minęło.
Twójbratnigdycięnieopuści.
Clarissawpatrzyłasięwroziskrzonesłońcem,grzywiastefale.
- Oby tak było! Czy ta zasrana skorupa nie pójdzie na dno? Gemma
westchnęła. Po raz kolejny pomyślała, że Clarissa nieprędko zrozumie nową
rzeczywistość.Noinienauczysięzdnianadzieńwytworniewyrażać!
-Dajęcisłowo,żenie.KiedydopłyniemydoCalais,trzebabędziepoczekać
nakolejnystatek,którymwrócimydoAnglii.
Clarissawmilczeniuskinęłagłową.Matthewwróciłwfatalnymnastroju.
-Niemaanijednejwolnejkajuty,jaksięzresztąobawiałem.
-ZailegodzinbędziemyweFrancji?...
-Niemartwsię,jedenzkupcówodstąpinamswojąkoję.Zapłaciłemteżza
dwiekajutywdrodzepowrotnej.
-Awięcwszystkowporządku.-GemmauśmiechnęłasiędoClarissy.-Nie
jesteśgłodna?Możenapijeszsięherbaty?
- Zawsze jestem głodna! - odparła dziewczyna bez ceremonii. Ledwie
sięgała bratu do ramienia, była też bardzo wychudzona. Czy matka Fallona
odznaczała się równie wątłą posturą, czy też nędzne pożywienie w sierocińcu
zahamowałowzrostClarissy?
Matthew drgnął nerwowo, lecz widząc zmieszanie siostry, spróbował się
uśmiechnąć.
-Chodźmy.Rozejrzymysięzaherbatąiczymśnaprzekąskę.
- Ale nie będzie z nami Nebblestona? Jeszcze mi nawymyśla albo
wygrzmoci!
-Niktnigdynieośmielisięjużciebietknąć.Clarissachwyciłagozarękę.
Teraz,gdyClarissabyłajużbezpieczna,przeprawaprzezkanałLaManche
stałasięczymśbliższymwycieczce.Gemmarównieżznalazłasięnamorzupo
razpierwszy.Cieszyłojąprzesyconesoląpowietrzeipięknewidoki.
Kiedy śnieżnobiałe skały zostały w tyle za nimi i Anglia znikła w oddali,
byli zachwyceni. Ale mimo radosnego nastroju Matthew czuwał wciąż nad
siostrą, jakby się miała rozwiać na wietrze, a Gemma podskakiwała nerwowo
przy każdym nagłym dźwięku. Wciąż jeszcze czuła się obolała po jeździe na
wybrzeże.WszystkotobyłojednakniczymwporównaniuzlękamiClarissy.
W drodze powrotnej znaleźli się w wygodniejszych warunkach. Mieli do
dyspozycjimałąbawialnięzdwiemasypialniamipobokach.
GemmapomogłaClarissiepołożyćsiędołóżka.Stewardprzyniósłimwodę
i mydło, mogły się więc przynajmniej umyć. Brakowało im tylko nocnych
koszul.Clarissaposzłaspaćwzniszczonejdziennejbieliźnie.
- Czy Matthew nie będzie na mnie zły? - Ziewnęła. Gemma poprosiła
wcześniej o ciepłe mleko, żeby Clarissie łatwiej było zasnąć po pełnym
gwałtownychprzeżyćdniu.
-Oczywiście,żenie.Zresztądlaczegomiałbysięnaciebiegniewać?
- Sama nie wiem. Ot, tak. Chciałam do niego napisać, ale nie miałam
pieniędzy,żebywysłaćlist.PozatymCraigmorepewniebygopodarła.
Gemmazdusiławsobiegniew.
-Zmartwiłogoogromnietwojezniknięcie,aleprzecieżnieoskarżacięonie.
ZawiniłtutylkoTemming.Terazsiedziwwięzieniu.
- Naprawdę? To on mnie zabrał z domu po śmierci mamy. Zawsze podleca
niecierpiałam!
Clarissa z pewnością otrząśnie się ze wszystkiego. Gemma posiedziała
jeszcze przy niej, póki nie usnęła, a potem wyszła, zamykając cicho drzwi za
sobą.
Matthewsiedziałsamotniewbawialni.Nawidokjegoprzygnębionejtwarzy
ścisnęłosięjejserce.
-Śpiteraztwardo.Chybawszystkozniąwporządku,chociażcałeramionai
nogimaposiniaczone.
-Nebblestonjąbił?Wysmagałbymgoszpicrutą!
- Myślę, że większość z nich jest dziełem chłopaka. Clarissa nazwała go
okropnym złośnikiem. Nie radziła sobie z nim. Szczypał ją i kopał, jeśli nie
spełniałajegozachcianek.Choranogaczynigowprawdziekaleką,alerzeczw
tym, że haniebnie mu pod każdym względem pobłażano. Ojciec nie chciał dla
niego wynająć guwernantki ani nawet niańki. Pewnie dlatego kupił sobie
służącą.Clarissaniemogłarzucićtejpracy,boniemiałagdziepójść.
Matthewjęknął.Gemmapołożyłamułagodnierękęnaramieniu.Przykryłją
swojądłonią.
-Niechciałamdodawaćpanuzmartwień.
-Lepiejpoznaćcałąprawdę.Czyonazdołaotymwszystkimzapomnieć?
- Na pewno. Potrzeba jej trochę czasu, ale jestem pewna, że sobie poradzi.
Dziękipańskiemuoddaniuicierpliwości.
-Niezabrakniejejtego.
-Przyjdziedosiebieiznówbędzieszczęśliwa.-Podobniejakja,dodaław
duchu. Zabrzmiały jej w uszach słowa słyszanego dawno temu kazania:
„utraconedziatkiznajdąsięiniebędziewięcejlamentunapustyni”.
-Panijestdoprawdywspaniała,Gemmo.Ipomyśleć,żeniechciałem,żeby
pani ze mną pojechała! Czym zdołam wyrazić moją wdzięczność? Gdyby nie
pani,mógłbymutracićClarissęnazawsze.
- Nie zrobiłam niczego wielkiego. Dzięki Bogu wszystko się dobrze
skończyło. - Zlodowaciałe palce Fallona zaczęły się rozgrzewać pod wpływem
dotykujejdłoni.Niezabrałajej.
- Zrobię wszystko, żeby zdusić plotki. Nie chcę, żeby pani cierpiała z
powodutejwyprawy.
- Przecież stajenny był z nami prawie przez cały czas, a teraz znów
powracamyzClarissą.Jakieznaczeniemabrakprzyzwoitki?
Przerwało im stukanie do drzwi. Ku jej rozczarowaniu Fallon pozwolił
intruzowiwejść.Byłtostewardztacąpełnąjedzenia.
- Myślałem, że chciałaby pani napić się herbaty przed snem - wyjaśnił
kapitan.
Steward zostawił tacę i wyszedł. Gemma ostrożnie usiadła, usiłując nie
okazać bólu. Patrzyła, jak Fallon dodaje cukru i śmietanki do herbaty, a potem
napełnia wrzątkiem drugą, pustą filiżankę. Ku jej zdumieniu wyjął z kieszeni
małąbuteleczkęiwłożyłjądowody.
-Coto?
-Olejekzgorzkichmigdałów.Kupiłemgowpewnymsklepiku.
-Poco?
Matthewsięuśmiechnął.Jegoszareoczynaglerozbłysły.
- Utykała pani przez cały dzień. Podejrzewam, że nie tylko Clarissa ma na
cielepełnosiniaków.
-Tobyładługajazda.-Gemmapoczerwieniała.
-Dlakogoś,ktonigdyniesiedziałcałymigodzinaminakońskimgrzbiecie,
prawdziwamęczarnia.Musipanibyćcałaobolała.
-Możetrochę.
- Miałem przyjaciela, marynarza, który wiele razy pływał po orientalnych
morzach. Zdradził mi pewien sekret kobiet z Dalekiego Wschodu, stosowany,
kiedychcązłagodzićbólmięśni.Przynajmniejtylemogędlapanizrobić.
Gemma skinęła głową, choć nie była pewna, co Matthew właściwie ma na
myśli.PotemwstałairazjeszczezajrzaładoClarissy.Upewniłasię,żezasnęła
głęboko,iwróciładobawialni.Kapitanwyjąłzwodybuteleczkęiodkorkował
ją.Poczułamiły,orzechowyzapach.
- Musi się pani położyć na koi i wetrzeć olejek w najbardziej obolałe
miejsca.
-NiechciałabymbudzićClarissy.
-Wtakimrazieproszęskorzystaćzmojejsypialni.
Udała się za nim. Fallon pomógł jej ściągnąć z nóg pożyczone buty do
konnejjazdy.
-Jeślirozetrzepaniolejeknadłoni,to...
-Niewiem,czyzdołamdosięgnąćdotychmiejsc.
- Hm. - Zastanawiał się przez chwilę. - Powinna to właściwie zrobić pani
służąca,więcdopókiniewrócimydoLondynu...
-O,nie-odparła,czując,żewtedybyłobyjeszczegorzej.Wydawałojejsię,
żebólnarastałzkażdymkrokiem.-Czy...czypanmógłby...
-Byłobytocośkrańcowoniestosownego.
-Ból jest prawie nie do zniesienia. - Gemma postanowiła machnąć ręką na
wątpliwości.-Skoroitakpogwałciłamwszelkiekanonydobregowychowania,
cotozaróżnica?
Wydawałosię,żeFallontoczywalkęzsamymsobą.Potempowiedziałdość
szorstko:
-Niechsiępanipołożynamateracu,twarządodołu.Posłuchałago,alegdy
spojrzałaprzezramię,zobaczyła,żenadalsięwaha.
-Musiałbymunieśćpanisuknięiwetrzećolejekwnogi.Towykraczapoza
graniceprzyzwoitości.
- Jeżeli tylko złagodzi pan w ten sposób ból, nie dbam o to. Proszę sobie
wyobrazić,żejestpanmoimlekarzem.Przecieżpuszczeniekrwibyłobybardziej
nieprzyjemne!
-Teżmisiętakzdaje.
Gemma sama uniosła suknię, a potem położyła się z głową przekręconą na
bok,żebywidziećgokątemoka.Czekała.Matthewroztarłolejeknadłoniach,a
potembardzodelikatniedotknąłjejprawejstopy.Gemmaażpodskoczyła,lecz
potemleżałajużbezruchu.Matthewprzesunąłpostopiedłoniąażdoczubków
palców.Powiódłniąpokostce,rozmasowałją,apotemdotarłdołydki.Dotykał
obolałych mięśni, sprawiając, że ból się zmniejszał. Natarte olejkiem palce
pieściłyjąwsposóbniezwykledelikatny.
Wstrząsnąłniądreszcz.Mocneręceprzesuwającesięposkórzerozpalałyjej
zmysły. Wdychała orzechowy aromat olejku, który zagłuszył wypełniającą
kajutę słoną woń morza. Wszystkimi myślami była przy Fallonie, przy jego
dłoniachnaswoimciele.
-Jeszcze...wyżej-poprosiła.
Uniósł skraj ciężkiej spódnicy amazonki i aż jęknął. Całe biodra miała
pokryte ogromnymi siniakami. Nie mogła wprawdzie zobaczyć własnych
pośladków, ale podejrzewała, że tam sińce są jeszcze większe i ciemniejsze.
Trudnosięzresztąbyłotemudziwić.
Matthew nabrał więcej olejku w dłonie i lekko przesuwał nimi po
zewnętrznej stronie jej bioder. Z początku czuła ból, lecz delikatny dotyk go
złagodził. Mięśnie zaczęły się rozluźniać. Gemma jęknęła z zadowolenia.
Matthewznówprzesunąłsilnymidłońmiwgóręiwdółpojejnodze,łagodnie
dotykając sińców, ugniatając oporne mięśnie, to znów je gładząc. Jego palce
byływnieustannymruchu.Czuła,jakjejciałoreagujenatendotyk.Mrowiłoją
nietylkowkostkachiłydkach.
Co za cudowna kombinacja, powiedziała sobie w duchu, ten rozgrzany
olejekimocneręce...LeczMatthewniespodziewanieprzerwałmasaż.Spojrzała
przezramię.Zobaczyła,żewyprostowałsięiodstąpiłodkoi.
-Dlaczegopanprzestał?Czytopanazmęczyło?
Odwróciłsięodniej,jakbychciałwyjrzećwciemnośćzalukiem,gdziefale
biłyoburtę.
- Moja droga... - Głos miał ochrypły. - Obawiam się, że nie potrafię robić
tegowsposóbtakbezosobowy,jakbymbyłlekarzem.
-Jeślijesttodlapanaprzykre...Zaśmiałsię.
-Nie,toostatniesłowo,jakiegobymchciałużyć.Alemimożewcześniejjuż
nieraz poddawałem próbie własną samokontrolę, istnieją granice męskiej
wytrzymałości.Apanijesttak...tak...
Czekała. Gdy znów odwrócił się do niej, spostrzegła krople potu na jego
czole,mimożewkajuciewcaleniebyłogorąco.
- Gemmo, była pani niezwykle dzielna i wykazała mnóstwo samozaparcia,
próbując pomóc mi w odzyskaniu siostry. Jednak niezależnie od tego
przekonałemsię,żemojeuczuciawzględempani...
Gemmapoczułagwałtownyprzypływradości.Wiedziała,ocomuchodzi.
- Nie dbałem o własne uczucia, dopóki nie odzyskałem siostry. Wiem, że
upłynie dużo czasu, zanim Clarissa się z tego wszystkiego otrząśnie. Jeżeli
zdobędziesiępaninacierpliwość,towodpowiednimczasiewyznampaniswoją
miłość i uczynię to w odpowiedniej formie. Ja panią wprost uwielbiam,
Gemmo...toznaczy...ladySinclair.
Znowumusiałaprzygryźćwargę.Matthewpatrzyłnaniązniepokojem.
-Mojanajmilsza,zaczekasz?
-Nie-odparłakrótko.Poczerwieniałzrozczarowaniaiżalu.
- Moja droga... nie mogę zaprzeczyć, zasługujesz na więcej, ale moja
siostra...jamuszę...
Gemmauśmiechnęłasiędoniego.
-Wiem,żeClarissiepotrzebaniemałoczasu,żebyowszystkimzapomnieć.I
oczywiścieniemogętegoprzyspieszyć.Aleniechcęczekać.Niemusisiępan
staraćdługoomojewzględy.Niechcękwiatów,teatruanibalów.Chcębyćprzy
panuipomagaćpanuwopiecenadsiostrą.Jestempewna,żepotrafiętozrobić.
Wiem dużo więcej o tym, co musiała przejść niż całe mnóstwo dobrze
urodzonych dam. I nie zamierzam na pana czekać. - Zacisnęła zęby i zdołała
jakośusiąść,apotemwyciągnęłakuniemuramiona.
Podszedłbliżej,aonazarzuciłamuręcenaszyję.
- Słyszałam, że kapitan statku ma prawo udzielać ślubów na morzu. Czy
możemysiępobraćjeszczedzisiejszejnocy?
Pochyliłsięnadniąiwycisnąłnawargachdługi,głęboki,mocnypocałunek.
Tak mocny, że całe jej ciało zadrżało aż po czubki palców. Potem jednak
pokręciłgłową.
- Na pełnym morzu tak, ale wątpię, czy kanał La Manche można za nie
uznać.
-WtakimraziepobierzmysięzarazpopowrociedoLondynu.
- Po naszej wyprawie twój brat może tego zażądać. - Fallon spoważniał. -
Niechcę,żebyciędotegozmuszano.
- Nie jestem rozpieszczoną damą, do której trzeba się długo zalecać i
okazywać jej przesadne względy. Wiem, czego chcę. I to właśnie ja ci się
oświadczam.Przestańsięzamartwiać.Czyniechceszmniewziąćzażonęteraz
alboprzynajmniejnajszybciej,jaksiętylkoda?
- Nie możesz mi się oświadczyć, bo przecież wcześniej poznałaś moje
zamiary - upierał się. Widać było, że rozpiera go radość. - Nie chcę, żebyś
któregoś dnia mówiła naszym dzieciom czy nawet wnukom, że musiałaś mnie
siłązaciągnąćdoołtarza!
- Nie jestem jednym z twoich bosmanów! - prychnęła. Spojrzał na jej
uniesionąsuknięiobnażonenogi.
-Anitrochęnieprzypominaszżadnegoznich.
-Pamiętajotym,zanimzacznieszwydawaćmirozkazy!Niemożemysięod
razu pobrać, ale chyba wolno nam rozpocząć dziś wieczór miesiąc miodowy?
Przede wszystkim musisz skończyć nacierać mnie olejkiem, bo wciąż jeszcze
czuję ból we wszystkich mięśniach. - Chętnie by dodała, że dokuczają jej nie
tylko mięśnie, lecz dama nie powinna czegoś takiego mówić na głos. Matthew
domyśliłsię,conaprawdęjejdolega,ipocałowałjąponownie.
- Doskonale. A więc teraz zrobimy to, jak należy! - Pomógł jej się
oswobodzić ze stroju do konnej jazdy, a kiedy została tylko w cienkiej, lnianej
koszuli,ułożyłasięnałóżku.Matthewległprzyniej,całującjejkark,apóźniej
także policzek i usta. Gemma odwzajemniała mu pocałunki. Cieszył ją nawet
jednodniowy zarost, jasna szczecina, która drapała, kiedy przesuwał twarzą po
jejszyi.
-Och!-jęknęła.
-Czycięuraziłem?
-Nie,alewciążbolimniecałeciało.
Nabrał olejku w dłonie, siadł z tyłu za nią i wodził rękoma po jej stopach,
kostkachiłydkach,ażpobiodra.
Gemmausiłowałapohamowaćdreszczprzyjemności.Bólzacząłsłabnąć,w
miarę jak Matthew posuwał się coraz wyżej, uciskając mięśnie i ścięgna na
przemian to mocniej, to słabiej. Wreszcie rozpłynął się zupełnie pod jego
jedwabistymdotykiem.Silneręcerozgrzewałyjącorazbardziej,ażdosamego
jądrajejciała.
Gdy Matthew uniósł koszulę i sięgnął dłońmi jeszcze wyżej, Gemma
wstrzymaładech.Dreszczwstrząsnąłcałymjejciałem.
Usiłowałaodwrócićsiękuniemu,leczodepchnąłjąłagodnie,niepozwalając
nato.
-Tojeszczeniekoniec.Cierpliwości,madame!
Wprawdzie nie powinien jej jeszcze tak nazywać, ale wkrótce nabędzie
prawa, by zwracano się do niej „madame”, pomyślała z satysfakcją. Nie
spodziewałasiętylko,żenastąpitotakprędko.Zawszepozostaniewniejcośz
Sinclairów,nawetgdystaniesięjużpaniąFallon.
Niepotrafiłasięskupićdłużejnatymproblemie.Wogóleniemogłamyśleć
o niczym poza jego dłońmi. Prócz ciepła rozgrzewającego olejku czuła żar,
wywołanyichdotykiem.
WtedyMatthewzdjąłzniejlnianąkoszulęiodrzuciłjąnabok.Jegośliskie
od olejku dłonie dotknęły jej pleców i przesunęły się wzdłuż kręgosłupa,
wzniecając po drodze prawdziwy pożar. Kiedy dotarł do ramion, westchnęła,
czująculgęitakogromnąlekkość,jakbymiaławznieśćsięwpowietrze.
Wahała się jedynie przez moment. Nigdy dotąd żadnemu mężczyźnie nie
pokazałasięnago,aletobyłprzecieżMatthew.Kochałago,ufałamuichciała
jaknajszybciejmócnazywaćgoswoimmężem.Odwróciłasięwjegostronę,a
gdy zobaczyła, z jakim głębokim, wręcz nabożnym przejęciem na nią patrzy,
zdobyłasięnauśmiech.
-Jesteśpiękna,Gemmo,mojanajmilsza.
Dotknął jej szyi dłonią. Zadrżała. Ujął jej piersi w obydwie ręce, a kiedy
dotknąłichwargami,wydałaokrzykzaskoczeniaiprzyjemności.
-Twojeciałomasmakgorzkichmigdałów-powiedział,unoszącgłowę.
Roześmiała się. A gdy znów pochylił się nad nią, zapomniała o wszystkim
próczprzejmującego,corazgłębszegoszczęścia.
RęceMatthewpowędrowałyniżej,gdzieśpomiędzyjejuda.Wtedypoczuła
ból, który nie miał nic wspólnego z jazdą konną. Zesztywniała na moment.
Matthewsięwycofał.Zaczerpnęłagłębokotchu,aonściągnąłzsiebieubranie,
zdjąłpożyczonebutyiponowniepołożyłsięprzyniej.Kiedypoczułanasobie
ciężar jego ciała, zagryzła wargi, a plecy i biodra ponownie zaczęły pulsować
bólem.Matthewpokręciłgłowąisięodsunął.
-Nieodchodź!-zaprotestowała.Miałanadzieję,żejejnagłaniedyspozycja
niezakończyprzedwcześnieichzbliżenia.
Znowująpocałował.Jegowargiteżmiałylekkiposmakgorzkichmigdałów.
-Możewymyślimyjakiśinnysposób?-spytał.Objąłjąmocnoramionamii,
nimzdążyłazdaćsobiesprawęztego,corobił,obróciłjązręcznie,takżenagle
znalazła się na nim. Przytulił ją jeszcze mocniej. - Po prostu usiądź na mnie -
szepnął,pokazującjejpozycję,wktórejkujejzaskoczeniuprzylgnęliściśledo
siebie. Wślizgnął się w nią powoli i ostrożnie, trzymając ją mocno, a gdy to
zrobił, myśli Gemmy rozprysnęły się niczym morska piana i wszystko wokół
zblakło. Wreszcie poczuła, że musi krzyknąć, krzyknąć wyłącznie z radości.
Zrozumiała,żepotrafisięporuszaćwrazznim,jaknakoniu,jaknamorzu,raz
wolniej,razszybciej,tosięwznosząc,toznówopadając.
A kiedy poczuła, że zapada się coraz głębiej i głębiej w najbłękitniejsze
otchłaniemorskie,wykrzyknęłanagłosjegoimięicośwybuchłowewnątrzniej.
Matthew obrócił się, tak że mogła położyć się przy nim na boku i wtulić
głowęwjegopierś.Przezpewienczasleżelibezruchu,dopókiichoddechynie
wróciłydozwykłegorytmu,asercanieprzestaływalićjakoszalałe.
-Spotkałemcięwnajgorszejchwilimojegożycia.Zatwojąsprawąstałosię
onolepsze.Nigdyniepozwolęcizniegoodejść.
- Trzymam cię za słowo - odparła. - Musisz tylko pamiętać o olejku z
gorzkichmigdałów!
Epilog
Ślub był skromny, ale bardzo elegancki. Zarówno Louisa, jak i Psyche
zadały sobie wiele trudu, naradzając się z Gemmą nad wyborem kościoła i
ślubnej sukni, którą krawcowa uszyła w rekordowo krótkim czasie. Sama
Gemma żyła jak w euforii. Matthew wyszukał dom, który jego zdaniem
powinien się jej spodobać. Kiedy miała już dość kolejnych przymiarek lub
dyskusjioimponującejwyprawiepannymłodej-bratkonieczniechciałjąwnią
wyposażyć - zaczynała dla odmiany wybierać meble do jadalni albo obicia do
salonu. Oczywiście starała się, żeby Clarissa również brała udział w tych
wszystkichprzygotowaniach.
Gdy jednak nadszedł czas, by brat poprowadził ją wzdłuż kościelnej nawy,
Gemmazadawałasobiepytanie,czytoniesen.Spojrzałakuniemuukradkiem.
GdywrócilidoLondynu,skrzyczałjąstraszliwieza-jaksięwyraził-wariacką
eskapadę, dając w ten sposób siostrze do zrozumienia, że takie właśnie są
obowiązki brata. Lecz zaraz potem... uściskał ją z całej siły. Teraz miał minę
niezwyklepoważną,aleuśmiechnąłsiędoniejdyskretnie.
Gemma odwzajemniła jego uśmiech. I pomyśleć, że ledwie kilka miesięcy
temuczułasiętaksamotna!Adzisiajwkościelnychławkachsiedziałomnóstwo
ludzi bardzo przez nią lubianych, mimo że wielu poznała niedawno. Sally
Forsythezmężem,nawetpannaPomshack,wzruszonaniemaldołez-wszyscy
patrzyli na nią przyjaźnie. A tuż przy nich stała jej rodzina. Rodzina! Co za
wspaniałesłowo!
Psyche zasiadła w pierwszym rzędzie. Louisa i Clarissa były druhnami.
Colin i pewien marynarz - przyjaciel Fallona - stali po drugiej stronie, a przed
ołtarzem, obok pastora, czekał już na nią sam Matthew, uśmiechnięty i
szczęśliwy.
Gabriel ścisnął jej dłoń po raz ostatni, a potem ustąpił miejsca przyszłemu
mężowi i zajął miejsce przy Psyche. Gemma ledwie zdołała wyszeptać słowa
małżeńskiej przysięgi, lecz gdy tylko spojrzała w świetliste, szare oczy
narzeczonego,uciskwgardlezniknął.
Po ceremonii Gabriel i Psyche wydali uroczyste śniadanie. Psyche z
satysfakcjądotknęłaramieniamęża.
-Widzisz,wszystkoposzłojaknajlepiej,mimotwoichobiekcji.
-Całeszczęście,żetakszybkozdecydowalisięnaślub.Potejniesłychanej
wyprawie...
-Dajspokój,Gemmachciałapostawićnaswoim,atysamdobrzewiesz,o
cojejnaprawdęchodziło.
Gabriel spróbował spojrzeć na żonę srogo. Zaraz jednak zrezygnował i
pocałowałjąlekko.Awidzącjejzgorszonespojrzenie,odparłzuśmiechem:
-Wkońcutoweseleinawetmymożemysobiepozwolićnatrochęswobody
wzachowaniu.Zresztąmampewność,żeracjajestpotwojejstronie.Czyżmy,
nieszczęśnimężczyźni,będziemymoglikiedykolwieksprostaćkochanymprzez
naskobietom?
-Nigdy-rzuciłazzadowoleniem,spoglądająckugościom.-Cieszęsię,że
wybrałyśmydlaClarissytębladązieleń,jesttaktwarzowymkolorem.Obytylko
nauczyłasiępoprawniewyrażać...Oczymmyślisz?
Gabriel zawahał się, lecz wiedział, że nie zdoła ukryć swoich zamiarów
przedżoną.
-Zarazpoślubiemuszęsiępodjąćpewnejmisji.Gemmajeszczesiętymnie
zainteresowała,byłazbytprzejętanasząmatką,ale...
-Aleco?
- Ale jeśli markiz nie był naszym ojcem, moim i Gemmy, ktoś przecież
musiał nas spłodzić. Mężczyzna, którego listy spalił John. Mężczyzna, którego
okowidniejenamalowanenabroszce.Matkaprzechowywałająjaktalizman.
-Upłynęłowielelat.Ajeślitenczłowiekumarł?
-Niezależnieodtegomusimywiedzieć,kimbył.Chcętowyjaśnić.
Psychewolałasięznimniespierać.Dotknęłajedyniedłoniąjegopoliczka.
Gabriel nakrył jej palce swoimi i uścisnął mocno własny talizman, swoją
najgłębsząmiłość.Spojrzałprzedsiebie.Podrugiejstroniepokojuzarumieniona
Gemma śmiała się z żartów Colina McGregora. Wyglądała na bezgranicznie
szczęśliwą.Gabrielniechciałprzysparzaćjejzmartwień.Wcześniejczypóźniej
będziejednakmusiałapomyślećiotejkwestii.Spodziewałsię,żepodzielijego
zdanie.
Przecieżmająprawoznaćnazwiskoswojegoojca.
Psycheujęłagozaramię.
-Chodźmyterazdonich,mójdrogi.Porozmawiamypóźniej.Skinąłgłowąi
sięgnąłpokieliszekszampanastojącynajednejzesrebrnychtac.
-Musimywypićzdrowiepannymłodej.
Gemma rozejrzała się wokół i posłała im uśmiech, gdy ramię w ramię szli
przezpokój,żebystanąćujejboku.