Ferrarella Marie Czy to ty Walentynko 04

background image

1

Marie Ferrarella
CZY TO TY, WALENTYNKO?


ROZDZIAŁ PIERWSZY

-

Chcę, żebyś była mną.

T.J. z osłupieniem spojrzała na leżącą na widełkach słuchawkę.

Telefon na biurku zadzwonił już trzeci raz, kiedy Theresa Jean Cohran

zdała sobie wreszcie z tego sprawę. Zagłębiona w arkuszach

kalkulacyjnych wyświetlanych na ekranie komputera, po omacku

wyciągnęła rękę po słuchawkę, lecz niechcący nacisnęła guzik

uruchamiający tryb głośnego mówienia i wtedy właśnie usłyszała te

zdumiewające słowa.

-

Słucham? - wymamrotała po chwili.

-

Chcę... - po drugiej stronie ktoś najwyraźniej się zawahał. - To ty, T.J.?

-

W pełnym słońca gabinecie T.J. rozległ się głos jej kuzynki, Theresy

Joan Cohran.

T.J. z niepokojem spojrzała na telefon. Dlaczego Theresa do niej dzwoni?

Dlaczego po pr

ostu nie wpadła bez pukania, jak to miała w zwyczaju?

Theresie chyba jeszcze nigdy nie przyszło do głowy, że mogłaby

zapukać. Jako prezes C&C Advertising przywykła do tego, że może

swobodnie wchodzić do wszystkich pomieszczeń znajdujących się na

trzech piętrach należących do jej agencji - może z wyjątkiem męskiej

toalety. Chociaż i to mogło z czasem ulec zmianie.

Nawet gdyby jednak Theresa nie była szefową stworzonej przez swego

dziadka i rozwiniętej przez ojca czołowej na rynku agencji reklamowej, i
tak ni

e cofnęłaby się przed wtargnięciem na teren kuzynki. Robiła to

przecież od dzieciństwa i było to dla niej równie naturalne, co oddychanie.

Theresa Jean, podobnie jak kuzynka nazwana tak na cześć babki ze

strony ojca, sięgnęła więc z rezygnacją po słuchawkę. Choć w

pomieszczeniu nie brakowało światła - promienie słońca wpadały bowiem

obficie przez dwa znajdujące się za nią okna - to zrobiło jej się nagle

zimno i ponuro. Poczuła się, jak gdyby przeżywała deja vu.

Zbyt dobrze znała ton, którym posłużyła się teraz kuzynka. Theresa

czegoś chciała. Przysługi. Maleńkiej, drobniutkiej przysługi. Dobrze znała

te jej prośby!

Dwie „maleńkie przysługi” zawsze pociągały za sobą bynajmniej nie

„maleńkie” konsekwencje, były jak ten drobny kamyk, który puszczony w

dół po zboczu, pociąga za sobą lawinę i wraz z wielkimi głazami zagarnia

background image

2

wszystko, co stanęło na drodze. Kiedy obie były dziewczynkami, niektóre

z tych przysług miały wprawdzie dość dziwaczny charakter, lecz ich

spełnienie nie było aż tak trudne. Te ostatnie jednak stawały się znacznie

mniej wygodne, dotyczyły bowiem głównie pracy - z reguły takiej czy

innej sprawy, którą należało dyplomatycznie załatwić po przejściu przez

firmę Huraganu Theresa (takim przezwiskiem ochrzcili szefową starsi
pracownicy firmy).

Nawiase

m mówiąc, T.J. podejrzewała, że Theresa domyśla się, jak

nazywają ją podwładni - i uważa to za komplement!

Jeśli chodzi o wiek, dzieliło je dziewięć miesięcy. T.J. była starsza, ale to

Theresa zwracała na siebie większą uwagę. Jako młoda i urodziwa
szefowa

wielkiej agencji skupiała na sobie zainteresowanie mediów. W

kolorowych magazynach można było znaleźć jej zdjęcia z coraz to

nowymi i coraz bardziej interesującymi kawalerami, udzielała wywiadów,

obdarzała uśmiechami fotoreporterów. W istocie jednak to T.J. była szarą

eminencją firmy, to ona była owym mózgiem, siłą sprawczą, dzięki której

mogli zawierać nowe kontrakty i odnawiać stare.

Taka rola bardzo jej zresztą odpowiadała. Wolała pozostawać w cieniu,

by robić to, co uważała za naprawdę wartościowe i twórcze - obliczać,

planować, podejmować decyzje. I tak T.J. uwielbiała wykonywać

mrówczą pracę w zaciszu swego gabinetu, a Theresa zbierać pochwały w

blasku fleszy i jupiterów. Dobrze im się razem pracowało.

Teraz T.J. nacisnęła dwa przyciski na klawiaturze komputera, by

zachować plik, po czym usiadła wygodniej na krześle i odetchnęła

głęboko. Miała przeczucie, że ta rozmowa potrwa dłużej niż chwilę.

-

Czemu zawdzięczam tę przyjemność? - Zerknęła na zegarek.

Dochodziła dziewiąta. Ciekawe, czy Theresa jest jeszcze w domu? Nie po

raz pierwszy spóźniłaby się do pracy.

Po drugiej stronie usłyszała dramatyczne westchnienie. Nikt inny nie

umiał wzdychać równie dramatycznie, jak Theresa Joan Cohran.

Wyglądało na to, że sprawa jest szczególnie poważna.

-

Posłuchaj, T.J., potrzebuję twojej pomocy. T.J. odchyliła się na krześle.

-

Chodzi o jakąś kampanię reklamową, jakiś pomysł, czy może o to, że...

-

zawiesiła głos, licząc na to, że kuzynka dopowie resztę.

-

Chodzi o to, że chcę, żebyś była mną.

T.J. uniosła brwi. Nie takiego dopowiedzenia się spodziewała.
- Ale... w jakim sensie?

Theresa zdawała się nie słyszeć. Ten zwyczaj opanowała do perfekcji -

nie słyszała niczego, co nie miało związku z tym, co aktualnie zaprzątało

background image

3

jej myśli. Zachowywała się tak, jakby wszystkie jej pomysły, nawet

najbardziej idiotyczne i zwariowane, powinny być dla każdego jasne.

-

Doskonale się nadajesz, T. J.! Zobaczysz, wszystko się uda! Zgódź się

od razu i będzie po sprawie. Zgadzasz się, prawda? To super, naprawdę
super!

Hm, nie na darmo naz

ywają ją Huraganem Theresa, pomyślała T.J. W

przeciwieństwie do kuzynki, ona lubiła jednak zastanowić się wcześniej

przed podjęciem każdej decyzji, a przede wszystkim - lubiła wiedzieć, o
co chodzi.

-

Chyba czegoś nie dosłyszałam, Thereso - odezwała się łagodnym

tonem, niczym pielęgniarka do pacjenta w zakładzie dla psychicznie
chorych. -

Przed czwartym kubkiem kawy trochę za wolno myślę. Możesz

dodać coś jeszcze?

Po drugiej stronie zapadła długa cisza, jak gdyby Theresa szukała

właściwych słów. T.J. miała czas, by zastanowić się, o co też może

chodzić tym razem. Czy może powinna w zastępstwie kuzynki

poprowadzić jakieś superważne zebranie albo prezentację? Nie, znając

Theresę aż za dobrze, domyślała się, że w grę wchodzi coś bardziej
niekonwencjonalnego - j

akiś pagórek, z którego koniecznie trzeba zjechać

na nartach, albo mężczyzna, który dramatycznie potrzebuje jej
towarzystwa w odludnym domku w górach. Tak czy inaczej Theresa

zaczęła coś, co ona będzie musiała dokończyć. Oczyścić pole, pozałatwiać
sprawy,

wyjść na prostą. Theresa posiadała bowiem niezwykłą zdolność

prowadzenia interesów i jednocześnie radosnego używania życia -

oczywiście, bynajmniej nie w tym samym miejscu.

Cóż, taki już był wdzięk jej kochanej kuzyneczki. Theresa miała swoje

wady, poza ws

zystkim była jednak wspaniała, piękna, czarująca i bogata,

toteż wszyscy jej wybaczali; wszyscy łącznie z T.J., może z tą jedynie

różnicą, że ów podziw i dobroduszność były wynikiem szczerej miłości i

troski, jaką T.J. obdarzała Theresę.

Uśmiechnęła się do siebie. Dobre sobie! Gdyby Theresa dowiedziała się,

że jej kuzynka poczuwa się do opieki nad nią, roześmiałaby się pewnie ze
zdumieniem.

-

No dobrze, powiedz wreszcie, dlaczego miałabym być tobą, skoro sama

możesz udawać siebie o wiele lepiej? - zagadnęła T.J., by jak najszybciej

poznać rozwiązanie tej zagadki.

-

No właśnie. Problem w tym, że nie mogę. Jestem w szpitalu.

- W szpitalu! -

wykrzyknęła T.J. - Thereso, nic ci nie jest? - Zaczęła

machać bosą stopą w poszukiwaniu butów. Zupełnie jakby miała za chwilę

background image

4

pobiec do szpitala, by na własne oczy przekonać się, co się stało. - Który

to szpital? Zaraz tam będę.

Jej głowę przebiegły czarne myśli. Wypadek... Za szybko prowadziła...

Theresa zawsze za szybko prowadziła. Dlaczego nigdy nie posłuchała i...

- Nie, nie rób tego! -

Kuzynka domyśliła się widocznie, że jeśli nie

zaoponuje, T.J. pojawi się w szpitalnej sali w ciągu kilku minut. - Ze mną

wszystko w porządku. Naprawdę. Niestety, z samochodem gorzej - dodała
ponuro. -

Do kasacji. A to był taki piękny odcień niebieskiego...

T.J. przejechała dłonią po czole. Jeśli kuzynka rozpacza nad utratą

samochodu, to chyba rzeczywiście jeszcze nie umiera. Wzięła głęboki

oddech i powoli wypuściła powietrze. Musiała się uspokoić. A nade

wszystko zdobyć nieco więcej informacji.

-

Miałaś wypadek?

-

Ale to nie była moja wina - Theresa natychmiast zaczęła się

usprawiedliwiać. - To tamten przejechał na czerwonym świetle.

-

W porządku, wierzę. Jesteś pewna, że nic ci nie jest?

-

Jasne, że jestem pewna. Tylko ci lekarze... Wiesz, jacy oni są. Zawsze

robią trudności. - No tak, T.J. mogła sobie wyobrazić, jakie jest

samopoczucie Theresy. Nie nawykła do słuchania cudzych poleceń, a

musiała pewnie poddać się serii badań, zanim nie orzeczone zostanie, że

jest cała i zdrowa. - Chcą mnie zatrzymać na obserwacji. Niech ich...

Dobrze chociaż, że jest wśród nich jeden taki, któremu z radością dałabym

się przebadać, zwłaszcza po kolacji przy świecach...

T.J. odetchnęła z ulgą, słysząc te słowa. Była bardziej niż pewna, nawet

bez badań, że jej kuzynka ma się dobrze.

- Thereso, zbaczasz z tematu -

upomniała ją.

-

Jak zwykle masz rację. Posłuchaj więc: krótko mówiąc, chodzi o to,

żebyś była mną w towarzystwie Christophera MacAffee.

- Christophera MacAffee, tego od MacAffee Toys?
-

Zgadza się.

Kopi

a prezentacji przygotowanej dla tego właśnie człowieka znajdowała

się na niebieskiej dyskietce leżącej na biurku T.J. Sporządziła ją ubiegłego

wieczoru. Christopher MacAffee był świeżo wybranym prezesem

MacAffee Toys. Przejął to stanowisko po niedomagającym ojcu.

MacAffee Toys było zaś liczącą sobie 120 lat fabryką zabawek, która od

dziesięcioleci przynosiła znaczne dochody.

Fakty te jednak w żaden sposób nie dawały odpowiedzi na kłębiące się w

głowie T.J. pytania.

- Dalej nie wiem, o co ci chodzi - przyzna

ła.

background image

5

-

Christopher MacAffee ma odwiedzić mnie dzisiejszego popołudnia, aby

sfinalizować umowę. Ma kilka pytań odnośnie prezentacji. Wiesz, o co

chodzi, pracowałaś przecież nad tą kampanią - przypomniała jej Theresa.

Było to zgodne z prawdą, T.J. odwaliła kawał solidnej roboty.
- No i?
-

Przecież wiesz, jaki z niego sztywniak.

Prawdę mówiąc, T.J. nie miała pojęcia, czy wspomniany mężczyzna jest

sztywniakiem, czy duszą towarzystwa. Kontaktowała się tylko z jego

asystentem, i to wyłącznie przez telefon, a poza tym nie było w jej

zwyczaju formułować prywatne oceny na temat swych klientów.

- Jest uparty, kompletnie niereformowalny -

tłumaczyła tymczasem

Theresa -

twierdzi, że ma swoje zasady i nalega na spotkanie z prezesem,

to znaczy ze mną.

T.J. ogarnęły dziwne przeczucia. Zaczynała rozumieć, czego pragnie jej

kuzynka.

-

Więc chcesz, żebym cię zastąpiła. I to całkowicie. Nie tylko cię

reprezentowała, ale po prostu była tobą. Zamieniła się na ten czas w

prezesa C&C Advertising, prowadziła negocjacje i podejmowała za ciebie
decyzje.

- Musisz.
-

Theresa, jedyne co muszę, to wychowywać Megan, płacić podatki i

umrzeć.

Z irytacją zaczęła kreślić coś na leżącej na biurku kartce papieru. Nie

miała najmniejszego zamiaru robić w konia prezesa wielkiej firmy, o

której względy ubiegała się agencja.

-

T.J., wiem, o co chodzi. Nie masz w ogóle wiary w siebie. Posłuchaj

mnie. Jesteś solidną i odpowiedzialną osobą, więc jeśli powiesz mu, że ty

to ja, nie ma powodów, żeby ci nie uwierzył. - Theresa umilkła na

moment, po czym dodała pośpiesznie: - Gdybyś zrobiła coś z włosami, no

wiesz, nie tylko przyczesała je jak zwykle palcami... no i może założyła

coś odpowiedniego, dobrze by ci poszło, wiesz przecież... - Nie po raz

pierwszy przebierałyby się za siebie, choć od ostatniego razu minęły lata. -

Jesteśmy bardzo do siebie podobne, no, może ja mam tylko nieco bardziej
subtelne rysy.

No tak. Ta ostatnia uwaga była w stylu Theresy. Nie to, żeby kuzynka

miała coś złego na myśli, żeby chciała zrobić T.J. przykrość... Nie, cały
urok tej prz

ebojowej dziewczyny polegał właśnie na tym, że Theresa była

zawsze do bólu szczera. Co w sercu -

to na języku. W tym zresztą

przypadku miała akurat rację: jeszcze w dzieciństwie były niemal

background image

6

identyczne, dopiero potem Theresa poświęciła się starannej pielęgnacji

tego, czym tak hojnie obdarzyła ją natura, podczas gdy T.J. machnęła na to

ręką i skoncentrowała się na studiach i spełnianiu marzeń i aspiracji swego
tatusia.

Była jego ukochaną córeczką, a skoro tak, to próżność w ogóle nie

wchodziła w rachubę. Shawn Cohran był tak skromny, wielkoduszny i

pobożny, że ktoś, kto nie znał go lepiej, mógłby go uznać za dewota.

Rodzinną firmę opuścił stosunkowo szybko, po czym przekazał pałeczkę

młodszemu bratu, a sam poświęcił się pracy społecznej. Pomagał ubogim,
chorym

, więc wiadomo - grosza z tego nie było. Od tej pory to matka T.J.

utrzymywała rodzinę.

Tak zatem odpowiedzialność i ciężka praca były częścią życia T.J., odkąd

tylko pamiętała. Beztroskie zabawy, flirty, ćwiczenie wdzięku i kokieterii -

nie miała na to wszystko czasu. Podobnie jak na cierpliwe siedzenie przed

lustrem i udoskonalanie tego, co i tak było doskonałe. Tym zajmowała się
Theresa.

Ich życiowe drogi były różne, choć splatały się ze sobą. Obie pracowały

w tej samej firmie. Theresa odziedziczyła ją po ojcu, podobnie jak tę

rzadką umiejętność dobierania i zarządzania grupą znakomitych

pracowników. T.J. natomiast (właśnie jeden z owych pracowników) trafiła

tu po studiach na Harvardzie, które zawdzięczała ojcu Theresy, Philipowi,

który wcześnie dostrzegł zdolności T.J. i postanowił je rozwijać. Wbrew

protestom szwagierki i bratanicy wysłał dziewczynę na tę drogą uczelnię,

gdyż rodzice T.J. nie byliby w stanie pokryć kosztów nauki.

To, że po zrobieniu dyplomu T.J. rozpoczęła pracę w rodzinnej firmie,

było wyrazem wdzięczności wobec Philipa. Chciała okazać mu swą

lojalność, no i nadal się rozwijać, bo praca w C&C Advertising dawała ku

temu wspaniałe możliwości. Pracowała więc tu od siedmiu lat i uwielbiała

swą pracę nie mniej niż jej kuzynka. Ale teraz Theresa prosiła o coś, co

znacznie wykraczało poza ustalone obowiązki. Poza tym T.J. miała
niedobre przeczucia.

-

Dam ci dobrą radę - oznajmiła. - Wolałabym, żebyś to ty udawała

siebie. W końcu jesteś w tym o wiele lepsza. Masz doświadczenie...

- O rany, dziewczyno. Ty nie doceniasz siebie! -

upierała, się Theresa. -

Pamiętasz liceum?

Po plecach T.J. przebiegł zimny dreszcz.
-

Kiedy zdawałam za ciebie egzamin?

-

No właśnie! Ocaliłaś mi wtedy skórę. Tylko dlatego, że ich nie

przyłapano. Gdyby jednak tak się stało...

background image

7

-

Obie mogłyśmy z tego powodu położyć głowy pod topór -

przypomniała Theresie.

To rzeczywiście było szaleństwo. Dzień przed terminem

Theresa przyszła do niej cała we łzach, oczywiście zupełnie nie

przygotowana do egzaminu, który T.J. zdała miesiąc wcześniej. Gdyby

Theresa go oblała, ściągnęłaby na siebie gniew ojca - a to byłoby gorsze

niż apokalipsa. Cóż było robić? T.J. poszła na ten egzamin, udało jej się

przechytrzyć całą komisję i na dodatek osiągnąć znakomity wynik.

Szczęśliwy Philip Cohran nagrodził Theresę pięknym brylantem.

Był to pierwszy z serii brylantów, jakie miała jeszcze otrzymać.

Tym razem jednak istniało bardzo proste wyjście z sytuacji i T.J. zupełnie

nie mogła zrozumieć, dlaczego Theresa o nim nie pomyślała.

-

Posłuchaj, przecież nie zamierzasz robić z niego idioty, żeby pojechać

sobie na narty -

powiedziała. - Dlaczego po prostu nie powiedzieć mu

prawdy? Powiemy, że miałaś wypadek i że wbrew twojej woli zatrzymał

cię w szpitalu pewien muskularny lekarz. Sądzę, że MacAffee to
zrozumie.

Możemy ustalić inny termin...

-

Nie możemy - przerwała jej Theresa. - To był jedyny termin, jaki

pasował nam obojgu. Jeśli go zmienimy, on pójdzie do innej agencji,

jestem pewna. Na przykład do Whitneya. - Był to ich największy
konkurent na miejscowym rynku. -

Stracimy takiego klienta! Przestań

więc się krygować i zrób to jeszcze raz. MacAffee przyjeżdża tylko po to,

żeby zerknąć na naszą firmę. Chce sobie wyrobić zdanie, rozumiesz? No a

takiego nudnego faceta kobieta w twoim typie rajcuje z pewnością dużo

bardziej niż ja.

Hm, znów ta szczerość.

T.J. spojrzała na nią kwaśno, a Theresa dodała szybko, jakby reflektując

się, że mogła zranić kuzynkę:

-

No wiesz, jesteś bardziej... serio.

-

Chciałaś powiedzieć: sztywna - mruknęła, po czym poprawiła okulary i

wbi

ła wzrok w komputer.

-

To ty powiedziałaś, nie ja. Zapadła cisza.

-

Nie. Wolałabym tego nie robić - stwierdziła wreszcie T.J.

Theresa ze zdumienia nie mogła wydobyć z siebie głosu przez dobre

kilka sekund.

-

Słucham? - wycedziła w końcu. - Dlaczego nie? Przecież to kwestia

kilku godzin. Pokażesz mu dalszy ciąg tej kampanii, nad którą pracowałaś,

pochodzicie trochę po biurze... Nie ma się czego bać. Naprawdę podobały

mu się nasze propozycje.

background image

8

„Nasze”! Dobre sobie! Za każdym razem padało owo „my”, choć

przecie

ż to ona sama, T.J., pracowała nad założeniami tej kampanii i to

ona dostarczyła je do głównego biura MacAffee Toys w San Jose.

Westchnęła ciężko. Odwaliła kawał solidnej roboty. Głupio byłoby,

gdyby poszła na mamę. A poza tym... czy naprawdę była tak naiwna, by

wierzyć, że kiedykolwiek zdoła odmówić Theresie?

-

Thereso, posłuchaj, ja...

-

A więc załatwione. - Theresa usłyszała wahanie w głosie kuzynki i

najwyraźniej uznała, że jej wątpliwość rozstrzygnąć można w jeden tylko
sposób. -

Wiedziałam, że się zgodzisz! Dzięki! No dobra, idę teraz

zobaczyć, czy uda mi się przekonać tego lekarza, aby umył mnie gąbką.

Kapujesz, nie mogę się ruszać...

T.J. wzniosła oczy do nieba.
-

Lekarze nie myją gąbką swoich pacjentów - wyjaśniła. - Od tego są

pielęgniarki.

Śmiech po drugiej stronie słuchawki był głęboki, gardłowy i wyjątkowo

zmysłowy.

-

Zawsze musi być pierwszy raz. Okay. Zadzwoń do mnie później.

Jestem w szpitalu Harrisa, pokój 312. Cześć. T.J. poczuła, że zaczyna jej

się kręcić w głowie.

- Zaraz! Czekaj! Kiedy on

ma tu być?

To też było typowe. Nie dość, że Theresa podrzucała jej kukułcze jajo, to

nie informowała o żadnych szczegółach, najwyraźniej przekonana, że T.J.
i tak sobie poradzi.

- O jedenastej -

rzuciła krótko kuzynka. - Przylatuje z San Jose liniami

Amer

ican Airways. Lot numer 17. Emmett wyjedzie po niego limuzyną.

Byłoby dobrze, gdyby ś pojechała razem z nim.

-

A jeszcze lepiej, gdybyś to ty pojechała zamiast mnie - odcięła się, lecz

po drugiej stronie usłyszała już tylko urywany sygnał w słuchawce.

T.J.

westchnęła. Jedenasta. Nie miała za dużo czasu. Mniej więcej minutę

później do gabinetu weszła Heidi Wallace, asystentka Theresy. Na jej

twarzy widniał pełen zrozumienia uśmiech. Powiesiła na oparciu krzesła

czarne torbę na ubrania i powiedziała:

-

Widzę, że nieźle się po tobie przejechała. T.J. zerknęła znacząco na

nogi.

-

A co, zostały ślady opon?

- Jeszcze jak! -

roześmiała się Heidi. T.J. niepewnie popatrzyła na

asystentkę.

-

Skąd wiedziałaś?

background image

9

-

Bo najpierw zadzwoniła do mnie. Emmett przyjedzie po ciebie o

dziesiątej trzydzieści. Wygląda na to, że nawet nie liczyła się z

możliwością odmowy.

Jasne, pomyślała T.J. Przecież nigdy dotąd jej nie odmówiłam.
-

Wariatka. Mam nadzieję, że nie narobimy sobie kłopotów.

Opadła na krzesło i przyjrzała się swojemu odbiciu w szybie. Westchnęła

głęboko i włożyła dłonie we włosy. Może rzeczywiście powinna je spiąć?

-

Przecież się zgodziłaś. - Heidi wzruszyła ramionami. - Jeśli jednak masz

zająć miejsce słynnej Theresy Cohran, powinnaś nieco zmodyfikować

swój wygląd. - Skinęła głową w stronę torby. Wewnątrz znajdowała się
jedna z garsonek szefowej oraz odpowiednio dobrane buty i torebka.

T.J. ominęła torbę wzrokiem. Nie musiała zgadywać, co znajdzie w

środku. Z pewnością nie dżinsy i bawełnianą bluzę - jej ulubiony strój,
k

tóry nie przeszkadzał Theresie, dopóki T.J. sumiennie wypełniała swoje

obowiązki.

-

Christopher MacAffee przyjeżdża tu po to, aby porozmawiać o

interesach -

odezwała się. - Nie sądzę, aby dbał o to, w co jestem ubrana.

Ważne, żeby kampania się udała.

- Daj

spokój. Wiesz przecież, co ona mi powiedziała. Mam cię

przekonać, żebyś się przebrała. Proszę więc, wpraw mnie w dobry humor -

i ją też. Szefowa C&C Advertising nie może wyglądać, jakby właśnie szła
do pralni. -

Podniosła torbę i położyła ją na biurku T.J.

T.J. nie odezwała się więcej. Wzięła ubrania i poszła do gabinetu

Theresy, aby się przebrać.

Sama była ciekawa, jak bardzo źle jej pójdzie.

Emmett Mitchell, od trzydziestu lat szofer C&C Advertising, podniósł do

góry dużą tablicę z nazwiskiem Christophera MacAffee i skierował ją w

stronę tłumu pasażerów, którzy przylecieli lotem numer 17 z San Jose.

T.J. stała obok. Chwiała się na wysokich obcasach Theresy i przyglądała

uważnie kolejnym wychodzącym podróżnym. Nigdy nie poznała
Christophera MacAffee, wied

ziała jednak, że jest wysoki, ma ciemne

włosy i maniery godne hrabiego z epoki wiktoriańskiej.

W drzwiach pojawił się właśnie jedenasty już chyba wysoki ciemnowłosy

mężczyzna. Znów pudło, pomyślała. Ten typ z pewnością przypadłby do
gustu Theresie.

Mężczyzna rozejrzał się wokół, po czym skierował kroki w ich stronę. T.

J. poczuła, że jej puls przyśpiesza. Tak, oczywiście, że idzie do nich!

Spokojnie, tylko spokojnie, próbowała się uspokoić. Wszyscy

background image

10

wychodzący z samolotu idą w ich stronę, bo stoją obok taśmociągu z

bagażami.

T.J. zerknęła na stojącego obok szofera.
-

Widzisz go gdzieś, Emmett? - zapytała. Srebrnowłosy mężczyzna, który

woził jeszcze jej dziadka, pokręcił powoli głową, i

- Chyba nie. -

Niecierpliwym gestem podniósł wyżej tablicę. - Ale

szczerze

mówiąc, nie mam pojęcia, kogo właściwie oczekujemy.

- No to jest nas dwoje -

westchnęła. - Byłoby łatwiej, gdyby to jego

ojciec nadal zarządzał firmą. Kiedyś widziałam jego fotografię w jakimś

czasopiśmie - wysoki, szczupły, po sześćdziesiątce.

-

O, to młody facet.

T.J. spojrzała na niego i z trudem ukryła uśmiech. W ciągu ostatnich

piętnastu lat Emmett kilkakrotnie zmieniał swój wiek w danych

personalnych, gdyż bał się przymusowej emerytury. Nadal zresztą

systematycznie się odmładzał.

-

Tak, zupełnie jak ty - zgodziła się i przeniosła spojrzenie na pasażerów

z San Jose.

Przystojniak w garniturze od Armaniego znów szedł w ich kierunku.

Podchwyciła jego spojrzenie i jej puls znowu przyspieszył. Czyżby to
jednak on?

Uśmiechnął się do niej, pomachał dłonią i po chwili postawił obok T.J.

swą walizkę.

-

Mam wrażenie, że czeka pani na mnie - wskazał tablicę. Całe swoje

życie! - miała ochotę wykrzyknąć, zdołała się jednak powstrzymać. To nie

może być on! To po prostu niemożliwe! Taki gość reklamuje kosmetyki
albo m

ęską bieliznę, gra w filmach, pracuje w telewizji, ale z pewnością

nie produkuje zabawek.

- Pan nie jest Christopherem MacAffee, tym od MacAffee Toys... Nie jest

pan, prawda? -

wyjąkała.

Uśmiechnął się w odpowiedzi, a zimna poczekalnia lotniska zdała się

nagle T.J. rajskim ogrodem.

- A niby dlaczego nie? -

zapytał.

-

Nie mam pojęcia.

Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.
-

Miło mi to słyszeć, ponieważ właśnie nim jestem. - Wyciągnął rękę. -

Christopher MacAffee.

Przez chwilę patrzyła na niego wzrokiem, w którym przerażenie mieszało

się z uwielbieniem, po czym wyciągnęła swoją. Uścisk dłoni Christophera

był ciepły i stanowczy. T.J. poczuła dziwny skurcz w żołądku.

background image

11

- A ja jestem...
-

Theresą Cohran, prawda? - zakończył za nią MacAffee. - Wszędzie bym

panią rozpoznał, choć muszę przyznać, że wygląda pani jeszcze lepiej niż

na zdjęciach.

- Nie bez powodu -

wymruczał do siebie Emmett, kiedy opuszczał

tablicę.

T.J. zgromiła go wzrokiem. Skoro już rozpoczęli tę ryzykowną grę, nie

wolno wzbudzać najmniejszych podejrzeń. Wiedziała, że Emmett nie

najlepiej myśli o całej tej maskaradzie, lecz przecież zdobycie takiego

klienta było ważniejsze niż obiekcje starego szofera.

-

Dziękuję, panie MacAffee - powiedziała T.J. pewnym głosem. - Proszę

iść za mną.

-

Z ogromną przyjemnością. - Christopher nieznacznie pochylił głowę i

nadstawił ramię. - Christopher, bardzo proszę. Niech mi pani mówi po
imieniu.

-

Z ogromną przyjemnością - odparła. O Boże, czy ona z nim flirtuje?

Zachowuje się zupełnie jak Theresa. To pewnie z powodu tego stroju.

Roześmiał się głębokim, gardłowym śmiechem.
-

Mieli rację - powiedział, wyciągając z kieszeni chusteczkę i ocierając

nią czoło. - Rzeczywiście nie jesteś typową bizneswoman.

- Nie znasz mnie jeszcze -

odparła i zaprezentowała seksowny, w swoim

m

niemaniu, uśmiech.


ROZDZIAŁ DRUGI

Dłoń spoczywająca na poręczy schodów była gorąca i wilgotna i

Christopher doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Podobnie jak z faktu,

że wszystko wiruje mu przed oczyma, a w głowie pulsuje narastający ból.

Nie chciał poddać się słabości, która ogarnęła go już podczas lotu, a teraz

zdawała się powracać. Po prostu nie miał czasu na chorobę.

Usiłował się skoncentrować i przypomnieć sobie powód, dla którego

znalazł się na tym zatłoczonym, dusznym lotnisku, wciąż jednak czuł się

fatalnie. Miał wrażenie, że jego umysł spowity jest mgłą. W połowie drogi

do wyjścia zatrzymał się gwałtownie i popatrzył na kobietę obok.

-

Co się stało? - T.J. zwróciła na niego swe niebieskie oczy. Zastanawiała

się, czy tylko jej się wydaje, czy też Christopher MacAffee rzeczywiście
jest nieco blady.

-

Zapomniałem. Przywiozłem ze sobą jeszcze jedną walizkę. Pewnie już

jest na taśmociągu. - Tylko gdzie jest taśmociąg, pomyślał. Czuł się coraz

background image

12

bardziej zdezorientowany.

T.J. niechętnie wycofała się z nim do poczekalni. Wciąż trzymała go pod

ramię, choć ogarniało ją coraz silniejsze wrażenie, że to ona go prowadzi i
podtrzymuje.

-

Nie miałam pojęcia, że zostajesz na dłużej. Do diabła, oczywiście

Theresa znów nie raczyła poinformować jej o szczegółach. Ciekawe, jak

długo zmuszona będzie bawić się w tę maskaradę.

Christopher zamrugał powiekami, aby pozbyć się mgły przed oczyma,

lecz te wciąż były załzawione. Nagle poczuł przeraźliwy ból w skroniach.

Świetnie. Doskonały stan do prowadzenia interesów.

- Nie, ni

e zostaję. - Zrobił kilka kroków na sztywnych nogach, po czym

usiadł na krześle koło taśmociągu, gdzie leżały bagaże z dwóch lotów, zaś

ich właściciele tłumnie gromadzili się wokół urządzenia.

Wczoraj wyleciał z San Jose, aby spotkać się ze swoim ojcem. Starszy

pan przechodził właśnie wyjątkowo intensywną grypę i podczas wizyty

syna cierpiał na wysoką gorączkę. Christopher zaczynał właśnie nabierać

nieprzyjemnej pewności, że ojciec obdarował go nie tylko dobrymi
radami.

-

Przywiozłem ze sobą kilka naszych najnowszych zabawek - odezwał się

z bladym uśmiechem. - Dobrze by było, i gdyby osoba odpowiedzialna za

projekt mogła się z nimi zapoznać, jeśli oczywiście podpiszemy umowę -

dodał.

Hm, osoba odpowiedzialna za projekt. Przyznać się czy nie?
- To ja - T.J. p

okiwała głową.

MacAffee zmarszczył brwi, co sprawiło mu więcej kłopotu, niż mógł

przypuszczać.

-

Ty? A więc jesteś bezpośrednio związana z tym projektem? - zapytał.

No tak. To była wpadka. Theresa nigdy osobiście nie zajmowała się

projektami, ale on nie mu

siał o tym wiedzieć.

-

Kiedy jakiś projekt rzeczywiście mnie interesuje... - zaczęła. -

Właściwie to chyba nigdy nie wyrosłam z miłości do zabawek. To mi

bardzo ułatwia zabawę z Megan.

- Megan? -

zapytał odruchowo Christopher, zastanawiając się, czy jego

b

agaż nie został czasem zgubiony. Wszystkie walizki wyglądały bardzo

podobnie, lecz żadna nie należała do niego. - Megan? - zapytał raz jeszcze,

gdy zorientował się, co może znaczyć zdanie, które usłyszał.

Imię dziewczynki sprawiło, że na ustach T.J. pojawił się uśmiech. Jej

małżeństwo było jedną wielką pomyłka, ale Megan okazała się wspaniałą

nagrodą pocieszenia. Piętnaście kilo kłopotów, zwariowanych pomysłów,

background image

13

kłopotliwych pytań - no i radości.

- To moja córka -

wyjaśniła z dumą.

-

Masz córkę? - Christopher oderwał oczy od taśmociągu i popatrzył na

nią ze zdumieniem.

- Tak -

odparła i wbiła wzrok w walizki. Zastanawiała się, czy przywiózł

może ze sobą coś, co mogłoby spodobać się Megan. I dlaczego nie znalazł

jeszcze swego bagażu.

Tymczasem Christopher pokr

ęcił ze zdziwieniem głową. Zawsze lubił

wiedzieć, z kim ma do czynienia, i wiedział sporo o swych partnerach. A

jednak w żadnym z raportów dotyczących tej kobiety nie było wzmianki o

tym, że kiedykolwiek wyszła za mąż czy urodziła dziecko.

-

Nie miałem pojęcia, że masz, córkę.

T.J. napotkała ostrzegawcze spojrzenie Emmetta. Zdała sobie sprawę, że

posunęła się za daleko. Do diabła, musi natychmiast wziąć się w garść i

być Theresa, a nie sobą. Theresa nie miała dzieci i nigdy nie wyszła za

mąż.

Wbiła wzrok w taśmociąg, marząc o tym, by walizka zmaterializowała

się jak najszybciej.

-

Przepraszam, nie wyjaśniłam ci wszystkiego - odezwała się. - Kocham

Megan tak bardzo, że czasem zapominam, że tak naprawdę nie jest moją

córką. - Zamilkła i powiodła wzrokiem po twarzy obu mężczyzn.

Wpatrywali się w nią z napięciem, Emmett dodatkowo z pewnym
zaciekawieniem.

Z pewnością zastanawiał się, jak też T.J. wybrnie z tej niezręcznej

sytuacji i co jeszcze wymyśli. - Megan to... to dwuletnia córeczka mojej
kuzynki -

dodała z czarującym uśmiechem. - T.J. wie, że mam bzika na

punkcie małej, i pozwala mi wcielać się w jej mamę. Zabieram ją prawie
na wszystkie weekendy.

Uff... Udało się? Chyba tak. Ludzie widzą to, co myślą, że widzą. A

Christopher był przekonany, że ona jest Theresą. Musiała po prostu o tym

pamiętać i nieustannie się pilnować, by nie palnąć jakiegoś głupstwa.

Znów się uśmiechnęła uwodzicielsko, tym samym uśmiechem, który tyle

razy widziała na obliczu Theresy.

-

Czasem naprawdę czuję się tak, jak gdyby była moją rodzoną córką. To

cudowny dzieciak. -

Pod wpływem nagłego impulsu dodała nagle: - A tak

w ogóle to moja kuzynka wyjechała na narty.

- Na narty... -

Christopher pokiwał głową. De czasu upłynęło od chwili,

kiedy to on pozwolił sobie na wyjazd na narty? - Pewnie świetnie się bawi
-

powiedział.

background image

14

Pokraczna jazda w kucki na dwóch cienkich deskach z pokrytego

śniegiem wzgórza (a to właśnie wiązało się dla niej z hasłem „narty”)

jakoś nie kojarzyła się T.J. z dobrą zabawą.

-

Cóż, tak mówią - mruknęła. Christopher popatrzył na nią ze

zdumieniem.

-

Tak mówią? - powtórzył. - Dziwne, chyba gdzieś czytałem, że jesteś

zagorzałą miłośniczką nart.

No i masz, znowu! Kretynko, powiedziała sobie w duchu, musisz

zapomnieć o sobie, o tym, co myślisz, co lubisz, a czego nie znosisz.

Jesteś Theresą. Theresa uwielbia narty.

- Jestem -

przytaknęła szybko i uśmiechnęła się promiennie. - Czasem

tylko się przekomarzam. Taka przekora...

Wyglądało na to, że Christopher kupił i to wyjaśnienie.
-

Ty też jeździsz na nartach? - zapytała, aby przestać mówić o sobie (a

właściwie o Theresie) i skierować rozmowę na bezpieczniejszy grunt.

-

Taak... Jeździłem. - Na chwilę stanął mu przed oczyma pewien obraz z

przeszłości - studia, ferie zimowe i śnieg tak czysty, że aż oślepiał. - Może

kiedyś wyskoczymy razem, żeby pojeździć sobie w Vail? - zaproponował
niespodziewanie.

Cóż to? Czyżby współczesny odpowiednik pytania: „Czy da się pani

zaprosić na kolację?”.

-

Może - przytaknęła i odwróciła oczy. Na taśmociągu pojawiła się

właśnie duża, czarna walizka. T.J. miała nadzieję, że to ta, na którą

czekają. - To twój bagaż?

- Tak, mój. -

Sięgnął po walizkę, lecz w tym samym momencie przeszył

go ostry ból w żołądku. Znieruchomiał. Widząc jego wahanie, Emmett

wyciągnął rękę po bagaż.

-

Gładko poszło - nachylając się, mruknął do ucha T.J.

-

Jak to miło, że ktoś tutaj dobrze się bawi - szepnęła.

-

Fakt. Od lat nie miałem takiego ubawu.

Emmett rzeczywiście już kilka razy miał ochotę wybuchnąć śmiechem.

Lubił tę dziewczynę. Właściwie to wszyscy w C&C Advertising mieli do

niej słabość. T.J. nie miała w sobie ani grama pychy czy pretensjonalności,
Theresa natomiast -

zawsze hołubiona, rozpieszczana i przyzwyczajana do

wydawania rozkazów -

zachowywała się, być może nieświadomie, jak

gdyby była stworzona z innej materii niż ci, którzy dla niej pracują.

Między nią a pracownikami istniał wyraźny dystans, którego nie mieli w

stosunku do T.J., choć przecież obie panie Cohran miały wspólnego
dziadka.

background image

15

Tymczasem Christopher ruszył, aby odebrać walizkę od starszego pana.

Szofer czy ni

e, nie było powodu, aby męczył się z jego bagażem.

Niestety, zawiodły go siły.

Pewnie dlatego, iż tego ranka nic nie jadł. Zazwyczaj nie był wybredny,

pochłaniał wszystko, co wpadło mu w rękę. Tym razem jednak

zrezygnował ze śniadania, zaś jedzenie w samolocie wydało mu się tak

nieapetyczne, że na sam jego widok żołądek Christophera skręcił się i

gwałtownie zaprotestował.

Zupełnie jak teraz.

T.J. spojrzała na niego z obawą. Był szary jak płótno. Jeszcze chwila i

padnie u jej stóp nieprzytomny.

-

Coś nie tak? - zapytała zaniepokojona.

Christopher pokręcił głową, choć w istocie w tej chwili wszystko było

„nie tak”. Świat wokół zawirował nagle, a on osunął się i byłby upadł,

gdyby T.J. w ostatniej chwili nie podtrzymała go ramieniem.

Z trudem przywołał na twarz coś w rodzaju przepraszającego uśmiechu.
-

Nie jestem pewien... co się dzieje - wyszeptał. Po jego pięknym czole

spłynęła kropelka potu.

- Emmett! -

zawołała T.J. - Pomocy!

Przełożywszy walizę do drugiej ręki, szofer zatrzymał się i obejrzał.

Widząc słaniającego się na nogach mężczyznę, który mógłby przecież

ujeżdżać dzikie konie, i drobną, kruchą T.J., która próbowała go

podtrzymać, natychmiast postawił bagaż i podbiegł w ich stronę.

-

Co się stało?

- Nie wiem. -

Christopher czuł się jak głupiec. Było mu najzwyczajniej w

świecie wstyd. - Wata w kolanach... Nagle zabrakło mi sił...

Zerknął na T.J., która wciąż go podtrzymywała. Przy innej okazji byłby

zachwycony tak bliskim kontaktem z tak piękną kobietą. Nawet teraz

delikatny zapach jej włosów przyprawiał go o zawrót głowy, co tylko

utrudniało koncentrację. Ponownie spróbował się uśmiechnąć, lecz nie był

pewien, czy mu się to udało.

-

To pewnie z powodu tak miłego towarzystwa - powiedział i uśmiechnął

się niczym Don Juan; w każdym razie spróbował tak właśnie się

uśmiechnąć, choć nie opuszczało go niemiłe wrażenie, że jeśli tej

dziewczynie szybciej bije serce, to prędzej ze strachu niż z podziwu dla
jego osoby.

-

Jasne, zawsze tak działam na mężczyzn - odparła T.J. Była w tym

przesada, ale też i źdźbło prawdy. Ostatnim razem, kiedy ktoś powiedział,

że przez nią zmiękły mu kolana, miał miejsce wtedy, gdy kopnęła tego

background image

16

kogoś w nogę. Zdarzyło się to tuż po jej ósmych urodzinach.

Dotknęła czoła Christophera. Było wilgotne i gorące.
-

Jesteś cały rozpalony - stwierdziła coraz bardziej zaniepokojona jego

stanem.

-

Nie da się ukryć - wymamrotał i w tym samym momencie niepokój T.J.

ulotnił się.

Oto konkretny uczciwy problem do rozwiązania. On jest chory, ona musi

mu pomóc -

jasne i proste. O wiele prostsze niż udawanie kogoś, kim się

nie jest.

-

Emmett, pomóż mi zapakować go do limuzyny - odezwała się

stanowczo. Teraz była wreszcie w swoim żywiole. Z takimi sytuacjami

wyjątkowymi umiała sobie radzić. - Chwileczkę - zatrzymała

przechodzącego obok tragarza - proszę pomóc mi zanieść walizkę tego

pana do samochodu. Mężczyzna posłusznie wziął bagaż i ruszył za nimi.

Kilka minut później T.J. zdołała usadowić Christophera na tylnym

siedzeniu samochodu, dała tragarzowi napiwek, po czym ponownie

skupiła uwagę na swym podopiecznym, którego stan pogarszał się z

minuty na minutę. Zanim jeszcze Emmett zapuścił silnik, szybko

rozwiązała krawat pod szyją Christophera i rozpięła guziki jego koszuli.

Był cały mokry od potu i - czego nie omieszkała nie zauważyć - miał

zdumiewająco muskularny tors.

Christopher był ledwie świadomy dotykających go kobiecych palców.

Coś jednak czuł, bowiem w pewnym momencie nakrył dłonią jej rękę i

rozprostował palce T.J., mówiąc:

-

Ależ panno Cohran, co pani robi, przecież dopiero się poznaliśmy...

-

Żeby poluzować panu ten cholerny krawat - wystarczy. Jest pan chory,

panie MacAffee.

A to ci odkrycie, pomyślał, a głośno powiedział:
-

Piękna, a na dodatek spostrzegawcza i inteligentna. Czy można chcieć

więcej?

- O, tak -

mruknęła T.J. pod nosem. Emmett obejrzał się przez ramię.

Wyjeżdżali właśnie na główną drogę i chciał wiedzieć, w jakim kierunku

pojadą.

-

Dokąd? - zapytał krótko.

T.J. nie usłyszała go. Myślała właśnie o tym, że Christopher MacAffee

ma chyba najpiękniejsze rzęsy pod słońcem. Za takie rzęsy niejedna

dałaby się poćwiartować.

-

Pytałem: dokąd? - Emmett chrząkną! znacząco.

- Co... co takiego? -

T.J. zarumieniła się gwałtownie.

background image

17

-

Dokąd mam jechać? - Ruchem głowy wskazał Christophera. - Chyba

nie zamierzasz zawieźć go do biura w takim stanie? Nie przeżyje tego,
biedactwo.

- Fakt. -

T.J. przygryzła wargę. Pochyliła się nad cierpiącym, poklepała

go po obu policzkach, po czym spytała: - Chcesz jechać do szpitala?

Christopher otworzył oczy. Widział teraz nad sobą dwie Theresy i nie

miał pojęcia, która z nich jest prawdziwa. Ostatecznie wybrał tę po lewej i

do niej skierował swe słowa.

- Nie, tylko nie szpital... Na to samo choruje mój staruszek -

wydusił z

siebie. -

Przejdzie... za dwadzieścia cztery godziny - dodał i zwalił głowę

na ramię dziewczyny.

-

Wyjątkowo punktualny wirus - mruknęła. - Cóż, wygląda na to, że

powinniśmy znaleźć ci jakiś hotel. Kwalifikujesz się do łóżka.

-

Życzę szczęścia - parsknął Emmett.

-

Co masz na myśli? - zaatakowała go. Nie miała nastroju na takie słowne

gierki

-

Nie słyszałaś? Mamy w mieście kongres komputerowców. Tak wielki,

że podzielili go na dwie części. Jedna w Centrum Kongresowym Anaheim,

druga w Los Angeles. Całe miasto zalały hordy komputerowych debili ze

wszystkich stanów i założę się, że w żadnym hotelu nie znajdziesz ani
jednego miejsca.

- Super -

parsknęła.

Spojrzała bezradnie na ofiarę dwudziestoczterogodzinnej grypy.

Christopher wyglądał na nieprzytomnego. Leżał z zamkniętymi oczami z

głupkowatym uśmiechem na twarzy i dyszał ciężko z twarzą wtuloną w

rękaw jej kostiumu.

Westchnęła ciężko. W zasadzie nie miała wyboru. Nie mogła przecież

upchnąć go w jakimś hotelowym apartamencie, nawet gdyby taki znalazła,

a potem spokojnie wrócić do domu. Ten człowiek był chory. Nie wolno

było zostawić go samemu sobie.

-

Zawieź go do mnie - zażądała.

Emmett uniósł wysoko brwi i popatrzył na nią podejrzliwie.
-

Jesteś pewna? - zapytał.

- Tak. Jestem pewna -

odparła z rezygnacją.


-

Nie, dajcie spokój... Przecież sam mogę chodzić - zaprotestował

Christopher, kiedy Emmnett objął go z jednej strony, a T.J.

podtrzymywała z drugiej. - Nie... - wy stękał raz jeszcze i zawisł na nich

bezwładnie, ogarnięty kolejnym atakiem nagłej słabości. Złapali go w

background image

18

ostatniej chwili.

-

Może jutro - obiecała T.J. - Jutro pójdziesz sobie, gdzie tylko zechcesz.

Nawet będę na to nalegała, dodała w myślach.
-

Miła z ciebie podpórka - usłyszała w odpowiedzi.

-

Dziękuję, przytoczę te słowa w moim raporcie.

Popatrzył na nią z wysiłkiem. Czyżby znowu coś źle usłyszał? Nic

dziwnego, skoro tak strasznie kręciło mu się w głowie.

-

Czy szefowa firmy musi pisać raporty? Dla kogo? - zapytał.

-

Czasem piszę je... z przyzwyczajenia. To dobra szkoła samodyscypliny.

-

Dobry po... pomysł. Będę o tym pamiętał - wymamrotał Christopher.

Podniósł głowę i zmrużył oczy, starając się skupić spojrzenie na

jednopiętrowym budynku, przed którym stanęli. Zastanawiał się, czy jest
on realny, czy to tylko iluzja, tak jak dwie Theresy w limuzynie.

-

Tu mieszkasz? Nie tego oczekiwałem - powiedział. T.J. pomyślała o

należącej do Theresy wielkiej dwupiętrowej rezydencji w Beverly Hills,

która była równie przytulna, co muzeum. Czy Christopher widział gdzieś

jej zdjęcie? Jasne, że mógł je widzieć. Zdaje się, że w zeszłym roku

Theresa wpuściła tam ekipę telewizyjną.

-

Tutaj. Lubię bezpretensjonalne domy - odparła sucho, mając nadzieję,

że to zakończy dyskusję.

Jeżeli nawet Christopher zamierzał zrobić jakąś uwagę, to tego nie

uczynił, nagle bowiem znów opadł z sił. Ujrzał jeszcze tylko, jak

kamienny trotuar skacze do góry i zaczyna pędzić w jego kierunku, po

czym instynktownie zamknął oczy i pochłonęły go ciemności.

T.J. widziała to troszkę inaczej. Omal nie runęła na ziemię, kiedy

dziewięćdziesiąt kilogramów należących do Christophera MacAffee

pociągnęło ją za sobą.

- Emmett! -

zawołała przerażona.

- Mam! Mam go... -

odkrzyknął dzielnie staruszek, choć jego kolana

uginały się pod ciężarem właściciela MacAffee Toys. - Chyba zażądam za

to podwyżki.

-

Poprę twój wniosek - wysapała i niecierpliwie nacisnęła dzwonek

domofonu. Miała nadzieję, że Cecilia nie zabrała Megan na popołudniowy

spacer i że jest teraz w domu. - No już, Cecilio, otwieraj te drzwi -

mruknęła, zła na Christophera, siebie i cały świat.

Chwilę potem gospodyni otworzyła drzwi, a jeszcze chwilę później

stanęła na progu mieszkania, wychodząc im na powitanie. Niepokój w jej

oczach ustąpił najpierw miejsca zdumieniu, następnie rozbawieniu.

Olbrzymia, licząca sobie prawie dwa metry wzrostu kobieta uśmiechnęła

background image

19

się do T.J.

-

Przywlokłaś sobie chłopa do domu - stwierdziła bez ogródek.

- Nie podniecaj

się tak, Cecilio. Nie możemy go zatrzymać na zawsze. To

tylko pożyczka od Theresy.

Ciemnoszare oczy zlustrowały uważnie ciało mężczyzny. Uśmiech

Cecilii rozszerzył się.

-

Doprawdy, podoba mi się gust tej damy. Tylko że coś on taki dziwnie

blady. Co mu jest?

-

Rozchorował się - wysapała T.J. Pot spływał jej po plecach. - Tędy,

Emmett. Położymy go w moim pokoju.

-

Wskażę drogę - podpowiedziała usłużnie Cecilia. T.J. i Emmett

ponownie szarpnęli bezwładne ciało Christophera, gdy z pokoju obok

wybiegła do nich mała dziewczynka. Loki w kolorze miodu przydawały

dziecku wygląd cherubinka, lecz w oczach małej czaił się łobuzerski

ognik. Megan z głośnym okrzykiem rzuciła się w stronę matki.

-

Mama! Co mi przyniosłaś?

T.J. natychmiast oprzytomniała. Dzisiaj nie mogły pobawić się w „Łapaj

latającą córkę”. Ryzyko, że Megan złapie tego cholernego wirusa, który

zaatakował Christophera, było zbyt duże. i

-

Cecilio, weź szybko Megan do pokoju gościnnego - zadysponowała. -

Nie chcę, żeby się zaraziła.

Cecilia złapała małą za ubranko i pociągnęła w swoją stronę.

Przytrzymanie wijącego się dzieciaka było nie lada wyczynem, w końcu

jednak Cecilia zdołała przycisnąć Megan do biodra i wynieść w
bezpieczne miejsce.

-

Wcale ci się nie dziwię - rzuciła jeszcze przez ramię. - Też bym chciała

zostać z takim sam na sam. T.J. nie była w nastroju do żartów.

-

On jest chory, Cecilio, poważnie chory - wyjaśniła surowym tonem. -

Poza tym to nasz klient. Bardzo ważny.

Cecilia jeszcze raz obrzuciła mężczyznę pełnym aprobaty spojrzeniem.
- W takim razie interes kwitnie -

stwierdziła.

No nie! Ta kobieta była niemożliwa! Gorsza nawet niż matka T.J.,

przywiązana do form tradycjonalistka. Odkąd Cecilia została zatrudniona

do pomocy przy Megan, myślała tylko o jednym: jak tu wyswatać swą

chlebodawczynię. Tyle że T.J. nie miała najmniejszej ochoty na swaty.

Chciała poświęcić się pracy, a wolny czas spędzać z Megan. To i tak aż za

dużo szczęścia.

-

Jedno trzeba na pewno mu przyznać: jest duży - zauważył Emmett, gdy

ułożyli wreszcie ciężkiego jak kłoda Christophera na jej łóżku.

background image

20

-

Ciesz się, że sypialnia jest na parterze - odparła.

- No i co teraz z nim zrobisz?

Wzruszyła ramionami i przejechała palcami po potarganych włosach. Ten

mężczyzna wyglądał zupełnie nie na miejscu - tu, w jej sypialni, na jej

własnym łóżku.

Jak ziszczone marzenie? Nie. Byłoby tak, gdyby miała tego rodzaju

marzenia. Ale nie miała. Małżeństwo z Peterem skutecznie ją z nich

wyleczyło.

-

Chyba go rozbiorę - odparła.

-

Och, proszę, ja to zrobię! - zawołała Cecilia, która nieoczekiwanie

po

jawiła się na progu.

Tym razem T.J. musiała się uśmiechnąć.
-

Nie, Cecilio. Umówmy się, że ty rozbierzesz następnego chorego faceta,

którego tu przywlokę - obiecała. - Poza tym wystarczy, że jedna z nas

narazi się na śmierć w męczarniach z powodu tego zabójczego wirusa.

Sięgnęła po marynarkę Christophera i zamarła. Wirus czy nie, pomysł z

rozbieraniem wydał się jej nagle zbyt śmiały.

- Ty to zrób. -

Spojrzała na Emmetta. - Ty go rozbierz, a ja w tym czasie

pójdę do sklepu po sok pomarańczowy i aspirynę.

- Z

amierzasz przepuścić taką okazję? - zapytała Cecilia z

niedowierzaniem.

Cóż, ta kobieta z pewnością nie była uosobieniem skromności.
-

Cecilio, mówiłam ci, że to klient. - T.J. zaczynała się niecierpliwić. - Co

mi przypomina o jednym - nie nazywaj mnie prz

y nim T.J. Nigdy w życiu,

jasne?

- Dlaczego? -

zdumiała się Cecilia. - A niby jak mam cię nazywać?

-

Theresa. Po prostu Theresa. To w końcu moje imię, prawda?

T.J. ściągnęła brwi. Rzeczywiście kiedy ś nazywano ją Theresa, ale

bardzo krótko - do dnia urodzi

n kuzynki, którą Philip Cohran, wiedziony

jakąś przedziwną potrzebą rywalizacji, nazwał identycznym imieniem. Od

tej pory ona była T.J., a Theresa, córka Philipa, Theresa.

Cecilia podejrzliwie zmrużyła oczy.
-

Myślałam, że nie znosisz, kiedy się tak do ciebie zwracam -

powiedziała.

T.J. wzruszyła ramionami
- No tak, ale on... -

kiwnęła głową w stronę sypialni - on nie wie, że ja to

ja.

Cecilia nie była pewna, czy właściwie rozumie słowa swojej pani. W tej

chwili przyglądała się jednak, jak Emmett wyłuskuje Christophera z

background image

21

koszuli, odsłaniając jego doskonale umięśniony tors.

-

To jak to w końcu jest? Zemdlał ci na ramieniu i nie wie, jak się

nazywasz? -

wróciła do przerwanego wątku. T.J. nie bardzo miała ochotę

powtarzać jej całą historię.

-

To dość skomplikowane - mruknęła. - Po prostu Theresa planowała się

z nim spotkać, ale miała wypadek. Wszystko w porządku - uprzedziła
pytanie -

poza tym, że lekarze chcą ją zatrzymać w szpitalu na obserwacji.

Ten facet jest prezesem MacAffee Toys. Chciał się osobiście widzieć z

szefem, to znaczy z szefową. Czyli Theresa.

- Która jest w szpitalu -

dodała Cecilia.

-

Widzę, że zaczynasz rozumieć.

-

Raczej zaczyna boleć mnie głowa - poskarżyła się gospodyni.

-

Kiedy wrócę, weźmiesz sobie aspirynę.

-

I ja też - wy stękał Emmett. - Potrzebna mi pomoc - dodał i spojrzał na

nie żałośnie.

Cecilii nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.
-

Już, skarbie...

- Zaczekaj -

T.J. położyła dłoń na ramieniu kobiety. - Chyba powinnaś

bardziej uważać. To groźny wirus. Chodzi o Megan, pamiętasz?

Na szerokich ustach Cecilii pojawił się pobłażliwy uśmiech.
-

Ja mam się bać jakiegoś przeziębionka? - I zwracając się do Emmetta,

machnęła dłonią w kierunku sypialni. - Bądź moim gościem, skarbie.

T.J. opuściła bezradnie ręce.

Zapłacisz mi za to, Thereso! Zobaczysz!


ROZDZIAŁ TRZECI

Christopher MacAffee nie pamiętał, żeby kiedykolwiek wcześniej stracił

kontrolę nad sytuacją. Całe życie go tego uczono - że powinien

kontrolować swoje uczucia, otoczenie, dosłownie wszystko. Jego ojciec

był gorącym zwolennikiem surowej dyscypliny i skutecznie zaszczepił ją

swemu dziecku; tym skuteczniej, że wychowywało się ono bez matki,

która po rozwodzie opuściła ich dawno temu.

Przez ten czas przez ich dom przewinęły się zastępy poważnych niań,

które przez lata wpajały Christopherowi, że człowiek, który nie panuje nad
otoczeniem, przegrywa.

Jednak teraz, gdy Christopher otworzył oczy, wiedział aż za dobrze, że

oto właśnie przestał panować nad sytuacją: nie wiedział, gdzie się znajduje
i - co gorsza -

gdzie się podziały jego spodnie.

background image

22

Wsunął ostrożnie dłoń pod atłasowe prześcieradło. Nic. Jego nagość

okrywało zaledwie coś, co przypominało damską koszulę nocną.

Natychmiast otrzeźwiał i rozejrzał się wokół siebie. Pokój. Sypialnia.

Całkiem mu obca. Z pewnością nie był tu wcześniej, choć to akurat nie

musiało dziwić, zważywszy, że wiele podróżował.

W pomieszczeniu, w którym się znalazł, znać było kobiecą rękę. W oknie

wisiały pastelowe zasłonki z falbankami, zaś łóżko pokrywała miękka

śnieżnobiała narzuta. Ogólnie - elegancko, ładnie i schludnie. Na

podstawie powyższych obserwacji Christopher uznał, że znalazł się
zapewne w pokoju hotelowym.

Nagle z pomieszczenia obok dobiegł go dziecięcy śmiech.

Hotel? Był raczej w czyimś domu.
Tylko w czyim?

Skupił się, by zebrać myśli. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał, było to, że

opierał się o czyjeś ramię.

Tak! Tej Cohran! Czyżby to zatem był jej dom? Powoli wracały mu

fragmenty wspomnień. Skromny jednopiętrowy dom. Długi spacer od

drzwi do... No właśnie - dokąd?

Zacisnął dłonie na materacu i dźwignął się, by wstać. W tej samej chwili

poczuł wściekły ból w czaszce i, zaskoczony, wydał z siebie głuchy jęk,

po czym opadł z powrotem na posłanie.

Niemal natychmiast otworzyły się drzwi i do środka wsunęła głowę jakaś

kobieta. Zaraz, zaraz... Czy to nie

ta sama, którą spotkał na lotnisku?

Tak. Cohran. Theresa, poprawił się niemal natychmiast. Przeszli przecież

na „ty”, to akurat pamiętał. Uśmiechnął się do niej z trudem, jednak to nie

poprawiło jej humoru. Była wyraźnie zmartwiona i przejęta.

Tymczasem T.

J. zastanawiała się, czy stan jej gościa czasem się nie

pogorszył. Był blady, co na pierwszy rzut oka nie było aż tak widoczne z

uwagi na jego ciemną karnację i ogólnie zdrowy wygląd. Zdradzały go

jednak mętne, pełne bólu oczy i pot lśniący na smagłej twarzy.

Może powinna jednak zawieźć go do szpitala? Przecież nadal nie było za

późno. Był Emmett, który został i czekał na dyspozycje od pięciu już

godzin, podczas których Christopher spał snem nieprzytomnego.

T.J. postawiła na stoliczku nocnym tacę z sokiem.
-

Jak się czujesz? - zapytała.

Dennie, pomyślał, ale nie zamierzał jej tego mówić.
-

Gdzie są moje spodnie? - zapytał tylko. W jego głosie słychać było

niezadowolenie. Pomyślała, że może nie jest aż taki chory, jak jej się

wydawało. Skoro ma siłę, by się gniewać...

background image

23

- Tam. -

Kiwnęła głową w stronę pełnej luster garderoby. - Pomyślałam,

że bez nich będzie ci wygodniej.

-

Tak, gdy będę brał prysznic - mruknął ponuro. Ciekawe, czy sama go

rozebrała, czy też ktoś jej w tym pomógł.

- Jak sobie chcesz. -

Wzruszyła ramionami, po czym przyniosła spodnie i

położyła je w nogach łóżka.

Uśmiechnęła się do niego. Szczerze mówiąc, walczyła z chęcią

roześmiania się w głos. Christopher nie wyglądał specjalnie męsko w
ciemnoniebieskiej, powiewnej koszuli nocnej ozdobionej koronkami.

-

Proszę. Teraz będziesz mógł wymknąć się stąd, kiedy tylko zechcesz,

chociaż na twoim miejscu poczekałabym z tym. - Podeszła do niego i

położyła mu rękę na czole. To potwierdziło tylko jej przypuszczenia. -

Ciągle jesteś bardzo gorący, ale w końcu minęło tylko kilka godzin, a nie

dwadzieścia cztery.

Może jego oczy wciąż były zamglone z powodu gorączki, ale na widok

ich intensywnej zieleni T.J. i tak poczuła niepokój. Szybko odwróciła

wzrok w inną stronę. Podniosła dzbanek, nalała soku do szklanki i podała

ją Christopherowi.

-

Przyniosłam sok pomarańczowy - powiedziała. - Musisz pić teraz dużo

płynów.

Jej dotyk był taki łagodny i delikatny. Christopher spojrzał w oczy tej

kobiety i ze zdumieniem ujrzał w nich autentyczną troskę.

A jednak nie można wierzyć we wszystko, co piszą gazety, pomyślał.

Theresę Cohran przedstawiano w nich jako rozrywkową kobietkę o

nieokiełznanym temperamencie, która specjalizuje się raczej w

wywoływaniu gorączki niż w jej zbijaniu.

Może po prostu umiała i jedno, i drugie.
- Kilka godzin? -

Dopiero teraz dotarły do niego jej słowa.

-

Pięć - skinęła głową - przez cały czas spałeś.

-

Mam przecież powrotny lot do... - zaczął słabo.

-

Już się tym zajęłam - przerwała. Wcześniej przeszukała kieszenie jego

marynarki w poszukiwaniu biletu. -

Zmieniłam ci rezerwację na niedzielę.

-

Teraz był piątek. Dwa dni powinny wystarczyć, by doszedł do siebie. A

jeśli nie, ponownie zmienią termin. - Zadzwoniłam też do twojego

asystenta i opowiedziałam mu, co się stało.

Cóż, Christopher mógł tylko słuchać, kiwać głową i pozwalać, aby

sprawy toczyły się własnym trybem.

-

Działasz bardzo sprawnie - mruknął.

-

Staram się. A teraz wypij ten sok.

background image

24

- Czy to twój dom? -

Wziął od niej szklankę. Przytaknęła. Nie miał wcale

ochoty na sok pomarańczowy, ale skoro zadała sobie tyle trudu, żeby

zdobyć go dla niego, posłusznie wypił do dna. Coś w jej postawie

podpowiedziało mu, że gdyby odmówił, z pewnością starałaby się go do

tego przekonać, a póki co wolał nie tracić czasu i sił na długie debaty.

- Dlaczego mnie tu

przywiozłaś? - zapytał. Wzruszyła niedbale

ramieniem i odparła nagłą chęć, by odgarnąć lok z jego czoła. Wystarczy
tego dotykania.

-

Bo byłeś chory - wyjaśniła. - Porzucenie cię w przydrożnym rowie

byłoby mniej eleganckie, nie sądzisz?

Skrzywił się lekko. Dowcipna. Dowcipne osoby zazwyczaj niezmiernie

go irytowały. Tym razem jednak uznał, że uwaga ta jest znośna, poza tym

konsekwentnie starał się unikać okazji do sporów.

-

Dlaczego nie odwiozłaś mnie do hotelu?

-

W mieście odbywa się wielki kongres komputerowy. Sądzę, że

pozajmowane są nawet mysie dziury - wyjaśniła. - Poza tym porzucanie

chorego osobnika w hotelu też nie wydaje mi się szczytem elegancji.

-

Jasne, dzięki. Wiesz jednak, że może to zaszkodzić naszym interesom -

zauważył.

Z doświadczenia wiedział, że ludzie nie robią niczego bezinteresownie.

Dałby głowę, że tak też było w tym wypadku. On był klientem, który

dawał szansę na intratny kontrakt, a ona starała się go kupić. Ale żeby w
ten sposób?

T.J. odgadła, o czym pomyślał, i westchnęła w duchu. Facet był

cynikiem. Przykre, że ktoś tak młody i przystojny ma takie ponure

wyobrażenie o świecie. Przecież naprawdę chciała mu pomóc. Czy to

jednak jej sprawa? Jej zadaniem było przekonać go, że ma do czynienia z

Theresą, oraz sprawić, aby zaakceptował i podpisał umowę. To wszystko.

Nie musi się martwić o zbawienie jego duszy, tylko o podpis pod
dokumentem.

- Wiem -

zgodziła się. - I nie tylko to może im zaszkodzić - dodała z

uśmiechem podpatrzonym u Theresy. Seksownym i na tyle tajemniczym,
aby zaintrygowa

ć każdego mężczyznę. O to chodzi! Kuzynka byłaby z

niej dumna.

- Nie tylko to? -

Ciemne brwi Christophera zmarszczyły się nad

doskonale wykrojonym nosem.

-

Dostaję bzika, gdy widzę pulsujące męskie skronie - wyjaśniła ze

słodkim westchnieniem. - A twój puls galopował jak diabli.

Ostrożnie wyjęła szklankę z jego ręki, nachyliła się ku niemu i

background image

25

pieszczotliwym ruchem dłoni wygładziła białą narzutę. Na chwilę zajrzała

mu w oczy i przytrzymała twarz na wysokości jego twarzy. Niestety, tym

razem to jej puls przyśpieszył.

-

No dobrze, porozmawiamy sobie później. Teraz odpoczywaj -

powiedziała. - Musisz nabrać sił. Taki kontrakt to nie bułka z masłem.

Christopher nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Nie mógł pozostać

obojętny wobec seksapilu, jawnie prowokacyjnego zachowania, które

pasowało zresztą do reputacji Theresy Cohran - choć już nie do tego

końskiego ogona, który kołysał się z tyłu jej głowy. Przez sekundę czuł

nieodparte pragnienie, aby ściągnąć gumkę krępującą niesforne loki, które

zapamiętał z powitania na lotnisku, i patrzeć, jak kaskada włosów spływa
na jej ramiona.

-

Właściwie to już czuję się na siłach - oznajmił. Akurat, pomyślała T.J.

Wystarczyło na niego spojrzeć, by zrozumieć, że to kłamstwo. Popchnęła
go z powrotem na poduszki.

- Dobra, dobra. P

ozwól, że to ja uznam, kiedy będziesz do tego gotów,

dobrze? Poleź jeszcze. Dlaczego nie skorzystasz z okazji i sobie nie
odpoczniesz?

Traktowała go protekcjonalnie i pobłażliwie, zupełnie jak małego

chłopca. Właściwie powinien się jej przeciwstawić, ale rzeczywiście był

tak słaby i zmęczony, że zrezygnował. W końcu nie zawali się chyba

żaden boski plan, jeśli spotkanie odsunie się o kilka godzin.

Westchnął i ułożył się wygodniej na poduszkach, a T.J., zrozumiawszy,

że zwyciężyła, z uśmiechem odeszła od łóżka w stronę drzwi. Powiódł

okiem po jej zgrabnej sylwetce. Cholera, nie miał dotąd pojęcia, że w

zwykłych dżinsach można wyglądać tak pociągająco.

- Theresa! -

zawołał za nią.

Theresa? No tak. Była Theresa. T.J. uśmiechnęła się szerzej i odwróciła

przez ra

mię w jego stronę.

- Tak?
-

Do kogo to należy? - zapytał, wskazując palcem na ciemnoniebieską

koszulę nocną, w którą był ubrany. Rozmiar był z pewnością o wiele za

duży na Theresę, skoro on mieścił się w nim z powodzeniem.

T.J. roześmiała się.
- To koszula Cecilii, mojej gospodyni.

Christopher spojrzał na nią podejrzliwie. On sam mierzył metr

dziewięćdziesiąt. Ta gospodyni to widocznie niezły kawał baby.

-

Rozumiem. Myślałem, że to może raczej własność dawnego

ukochanego -

skomentował.

background image

26

-

Chyba będzie lepiej, jeśli nie powiem jej, że tak myślałeś.

-

Może masz rację. Dzięki.

Zasnął, zanim zdążyła zamknąć za sobą drzwi.

Obudził go czyjś śmiech. Wsączył się w jego sen niczym płynny, złocisty

miód i wywołał w nim potrzebę natychmiastowego przyłączenia się do tej

radości.

Dziecięcy śmiech.

A może jednak nie.

Christopher otworzył oczy i ostrożnie uniósł głowę. Co za ulga!

Wreszcie, po raz pierwszy od tej nagłej zapaści na lotnisku, nie miał

wrażenia, że za chwilę spadnie na niego sufit. Uśmiechnął się z
zadowolenie

m. Wciąż czuł się niezbyt pewnie, ale teraz mógł

przynajmniej spokojnie pomyśleć.

Znowu usłyszał śmiech. A właściwie chichot. Dziewczęcy chichot. Czy

ta Cohran nie wspominała przypadkiem, że siostrzenica spędza z nią każdy
weekend?

Boże, znowu dziecko, pomyślał z przygnębieniem. Nie chodziło o to, że

nie lubił dzieci - po prostu nie umiał sobie z nimi radzić. Nie świadczyło to

o nim najlepiej, zwłaszcza że to przecież dzieciom, a właściwie ukochanej
przez nich laleczce o zawadiackiej twarzy, nazwanej Moppsie, która ponad

sześćdziesiąt lat wcześniej trafiła do sklepów w całej Ameryce, rodzina

MacAffeech zawdzięczała fortunę i sławę.

Mimo to Christopher nigdy nie czuł się dobrze w towarzystwie dzieci.

Nawet wówczas gdy sam był jeszcze jednym z nich. I nie minęło to z
wiekiem.

Dochodzący zza ściany śmiech był jednak na tyle intrygujący, że

ciekawość zwyciężyła i Christopher sięgnął po swoje spodnie, by się

ubrać. Ale jak tu się ubrać, skoro nie miał zielonego pojęcia, gdzie też

podziała się jego koszula ani gdzie mógłby jej szukać?

Mrucząc pod nosem jakieś złe słowa, zaczął wpychać poły koszuli nocnej

w spodnie. A było co wpychać. Gdy skończył, zerknął w dół. Wyglądał,

jakby miał zamiar przemycić w spodniach zapasowe koło do ciężarówki.

Wyciągnąć koszulę na wierzch? No nie, będzie jeszcze gorzej.

Zrezygnowany podszedł do drzwi, otworzył je i czekał chwilę, nasłuchując

uważnie. Znów rozległ się chichot, któremu tym razem towarzyszył

głęboki śmiech, należący zapewne do Theresy.

Albo do tej zwalistej gospodyni, która

jąknie dorabia sobie w weekendy

na meczach rugby.

background image

27

Tak czy owak, zamierzał sprawdzić to osobiście. Ruszył długim

przedpokojem, wiedziony dziecięcym śmiechem niczym dźwiękiem

czarodziejskiego fletu. Pomyślał z zadowoleniem, że można by stworzyć

całkiem udaną reklamę opartą na takim właśnie koncepcie.

Jeszcze większą przyjemność sprawił widok, który niespodziewanie

stanął przed jego oczyma.

Theresa zrezygnowała z końskiego ogona, l

Z włosami odgarniętymi za ucho klęczała na podłodze obok prześlicznej

dziewczy

nki, która wyglądała jak jej miniaturka.

Chichoty i radosne okrzyki wypełniały cały pokój. Na podłodze leżały

porozrzucane niedbale zabawki. Theresa naśladowała właśnie głos

komicznego lwa, którego trzymała w dłoni. Lew prowadził dyskusję z

okrągłym pingwinem w koronie na głowie.

Nagle Christopher zorientował się, że bawią się przywiezionymi przez

niego zabawkami. Złość spowodowana tym, że grzebała w jego rzeczach,

ustąpiła miejsca przyjemności oglądania sceny rozgrywającej się przed
jego oczyma.

Pomyślał, że skoro to działa na niego, zrobi też wrażenie na innych.

Czując się niczym widz reklamówki, oparł się o drzwi i z

ukontentowaniem przyglądał obu paniom.

T.J., odwrócona plecami do drzwi, nie dostrzegła go jeszcze. Nie

spodziewała się zresztą, że mógłby wstać o własnych siłach. Przespał całą

noc. Kilka razy wchodziła do jego pokoju, aby sprawdzić, czy ma

temperaturę, i odchodziła, przekonawszy się, że wciąż dręczy go gorączka.

Nad ranem przypomniała sobie o zabawkach, na które natknęła się,

szukając bezskutecznie piżamy w walizce Christophera, i postanowiła

zrobić z nich użytek.

Teraz zgrabnie ruszyła ręką, a trzymany przez nią lew wykonał dziki

skok.

-

O rety, jak ja bym chciał znaleźć jakąś małą dziewczynkę, która

pobawiłaby się ze mną i pomogła mi mówić. Mówienie to taka ciężka
sprawa. -

Lew odwrócił się w kierunku pingwina. - Czy pan wie, gdzie

znajdę taką małą dziewczynkę, panie Pingwinie?

- Królu Pingwinie -

poprawił go ten ostatni i uniósł po królewsku głowę.

Następnie podrapał się po czole i potrząsnął głową. Oba zwierzątka

ustawiły się przodem do Megan.

-

A może ty wiesz, gdzie znajdziemy taką małą dziewczynkę? - zapytał

pingwin.

background image

28

Oczy Megan zalśniły z przejęcia. Wskazała palcem na siebie.
- To ja! -

krzyknęła. - Ja, ja, ja! Pingwin pokiwał głową tak mocno, że

korona zsunęła mu się na oczy.

-

Ty? Czy to ty jesteś tą dziewczynką?

Megan roześmiała się, po czym zmarszczyła brązowe brewki. Położyła

obie dłonie na pingwinie i powiedziała poważnym tonem:

-

Tak. Ja jestem dziewczynką, która pomoże wam mówić. T.J. ustawiła

zabawki tak, aby mogły wymienić spojrzenia. Zwierzątka podskoczyły do

góry, jakby zdumione tą rewelacją.

-

O rety! Ona naprawdę jest tą małą dziewczynką - oznajmił lew takim

tonem, jakim sir Izaak Newton mógł obwieścić prawo powszechnego

ciążenia. Królowi Pingwinowi

najwyraźniej odebrało mowę. Megan natomiast z radością klasnęła w

rączki.

-

Pobawisz się ze mną? - zapytał lew.

-

Nie, nie z nim, ze mną! - zaprotestował gwałtownie pingwin. - Mnie

weź najpierw.

Megan roześmiała się w głos i wyciągnęła rączki w stronę maskotek, by

przygarnąć je do siebie. Zwierzątka rzuciły się na nią, przewróciły ją na

plecy i natychmiast znalazły się na niej, powodując nową falę chichotów.

Christopher patrzył na to wszystko w milczeniu. Pomyślał, że gdyby

istniał jakiś sposób na uchwycenie tej chwili, utrwalenie jej, zamknięcie w

butelce, mógłby zrobić na tym fortunę.

Zabutelkowane szczęście.

Naraz Megan wycelowała pulchny paluszek w stronę drzwi.
- Pan -

powiedziała wyraźnie.

T.J. obejrzała się za siebie i na widok Christophera wstrzymała oddech. Z

perspektywy podłogi zdawał się jeszcze wyższy niż w rzeczywistości.

Zawstydzona, szybko wstała i schowała dłonie w tylne kieszenie spodni.

Dlaczego, do licha, nie zamknęła drzwi przed zabawą z Megan?

- Przepraszam - pow

iedziała. - Przeszkodziłyśmy ci? Scena, która się

przed chwilą rozegrała, była tak rozbrajająca, iż Christopher zapomniał o

swoich kłopotach w porozumiewaniu się z dziećmi. Nie odrywając oczu

od dziewczynki, zrobił krok w jej kierunku. Mała naprawdę wyglądała jak

kopia swojej ciotki, albo raczej tak, jak Theresa zapewne wyglądała w

dzieciństwie,

-

Chodzi ci o to, czy mnie obudziłyście? Fakt, wstałem, żeby zobaczyć,

co się dzieje - odparł. - Ale gdy widzę, że źródłem tej radości są zabawki,

które ze sobą przywiozłem...

background image

29

- No tak... Hm, ta walizka... -

T.J. zaczerwieniła się niczym dziecko

przyłapane na wyjadaniu konfitur. Za chwilę pewnie zrobi jej awanturę.

Nie wyglądał na kogoś, kto chętnie powierzy zawartość swego bagażu po
raz pierwszy napotkanej osobie. P

ostanowiła być szczera. - Przepraszam.

Szukałam po prostu czegoś, co byłoby bardziej odpowiednie niż jedwabna
koszula Cecilii.

Christopher milczał. T.J. przygryzła wargę i spojrzała na córkę.

Wiedziała, że stąpa po niepewnym gruncie, ale zaryzykowała.

- Me

gan uważa, że twoje zabawki są wspaniałe - zaczęła.

-

Widzę. - Dziewczynka tuliła właśnie do siebie obie maskotki. -

Chciałabyś, żeby były twoje, Megan?

Nie miał pojęcia, co skłoniło go do zaoferowania jej tych prototypów.

Zupełnie to do niego nie pasowało.

Tymczasem Megan popatrzyła na niego śmiało i bez śladu wahania

potrząsnęła energicznie głową. W jej oczach pojawił się błysk radości, a

Christopher już zastanawiał się, czy uda mu się wykorzystać tę małą w

którejś z reklam.

-

W takim razie są twoje - powiedział.

T.J. popatrzyła na niego ze zdumieniem, a na jej twarzy pojawił się

uśmiech. Nie miała zbyt wiele czasu na to, aby, dowiedzieć się

wszystkiego o prezesie MacAffee Toys, ale Heidi w kilku słowach opisała

jej charakter tego człowieka. Z jej informacji wynikało, że był bardzo

surowy, zasadniczy i skoncentrowany wyłącznie na interesach. Nigdy się

nie ożenił, nie miał dzieci i podobno niezbyt za nimi przepadał.

Może jednak ludzie się mylili.

T.J. położyła dłoń na jego ramieniu.
-

To bardzo miło z twojej strony.

Christopher spojrzał w jej pełne wdzięczności oczy. Było w nich coś, co

kazało mu się natychmiast wycofać, przywrócić bezpieczny dystans.

Przybrał więc surową minę, która chyba całkowicie go odmieniła, bo

Theresa uciekła nagle wzrokiem w bok, najwyraźniej spłoszona.

-

Drobiazg. Ich produkcja nie kosztuje tak wiele. Poza tym sądzę, że i tak

chciałabyś je zatrzymać, jeżeli oczywiście nasza umowa dojdzie do
skutku.

Jeżeli umowa dojdzie do skutku... No cóż, słowa te wystarczyły, by

przestała myśleć z tkliwością o dobrym i hojnym panu MacAffee.

- Tak -

odpowiedziała chłodno. - Rzeczywiście będziemy chcieli je

zatrzymać. - Spojrzała na Megan, która tuliła do piersi Króla Pingwina.

Uśmiechnęła się. Dobry uczynek, to dobry uczynek, niezależnie od

background image

30

okoliczności i intencji, pomyślała i natychmiast dodała: - Mimo wszystko

dziękuję, że pozwoliłeś Megan je przetestować.

-

Ty to zrobiłaś, zanim zdążyłem się zgodzić. Och, tak. Oto twardy typ,

który nigdy nie przyzna się do własnych uczuć. Znała takich.
Nieuleczalnie

chorzy i całkowicie niereformowalni. Bali się ciepłych

uśmiechów i czułych gestów, przekonani, że one zdradzą ich słabość.

Christopher był taki sam - chciał, żeby przed jej oczami stał twardziel o

nieskruszonym sercu, chory i słaby, ale groźny i samodzielny, zupełnie jak

rozdrażniony ranny niedźwiedź, który na prawo i lewo rozdaje razy. Fakt,

widziała w nim niedźwiedzia, ale był to niedźwiedź, dość przystojny, w
koszuli nocnej Cecilii.

Nie mogła więc powstrzymać uśmiechu.
-

Nie wiesz, jak przyjąć słowa wdzięczności, co? - zapytała. -

Komplementy cię krępują...

-

Czy tego nie zrobiłem? - przerwał jej.

Objęła go ramieniem, aby poprowadzić do łóżka.
-

Jakoś nie zauważyłam. Może to z powodu grypy. - Dotknęła jego czoła.

-

Poczekaj... Dziwne, jesteś zimny jak mrożona ryba.

-

Czy to opinia na temat stanu zdrowia, czy może kolejny komplement?

-

A co? Masz ochotę na jeszcze jeden? Poczekaj, najpierw musisz na

niego zasłużyć.

Świetnie! Theresa z całą pewnością mogła coś takiego powiedzieć.

Flirtowała przy każdej nadarzającej się okazji. Do licha, może

rzeczywiście ona, T.J., nie jest w tym wcale taka zła?

-

Mówiono mi, że nie zabijesz komplementów - Christopher podjął tę grę

aluzji. -

Szczególnie mężczyznom.

- Owszem -

odparła. - Ty też masz szansę. Ale jeszcze nie teraz. Musisz

wrócić do łóżka. Zrobię ci rosół z kury. Chyba powinieneś coś zjeść.

Christopher wciąż się trząsł, więc łóżko wydało mu się w tej chwili

niezwykle zachęcającym miejscem. Dopiero kiedy się w nim znalazł,

dotarło do niego, co powiedziała Theresa, i spojrzał na nią osłupiały.

-

Rosół z kury? Żartujesz, prawda? - zapytał. - Czy ja jestem w domu

szefowej C&C Advertising, czy u baba pod pierzyną? T.J. uśmiechnęła się
dwuznacznie.

-

Nigdy nie żartuję, kiedy wpuszczam mężczyznę do swojej sypialni -

odpo

wiedziała.

-

I jest szansa, że w tym rosole znajdzie się kawałek kurczaka? - spytał

ostrożnie.

-

Oczywiście - obiecała i wyniknęła się na zewnątrz.

background image

31


ROZDZIAŁ CZWARTY

Kiedy pochyliła się, żeby zabrać tacę, otoczył go ten niezwykły zapach,

który spowijał jej włosy. Christopher miał ogromną ochotę wyciągnąć

rękę i dotknąć tych ciemnych loków, żeby sprawdzić, czy są tak miękkie,

jak to sobie wyobrażał.

Zamiast tego zacisnął dłonie na prześcieradle.
- Cudowna... -

westchnął z błogim wyrazem twarzy. - Zupa, oczywiście -

dodał, gdy spojrzała na niego pytająco.

Rzeczywiście zupa była wspaniała, podobnie jak towarzystwo Theresy,

która siedziała cały czas obok niego, gdy jadł, i opowiadała mu o

rozmaitych sprawach; przeważnie błahostkach, które jednak w jej ustach
st

awały się nieoczekiwanie ważne. Naprawdę czuł się jak u babci pod

pierzyną, jak u mamy na kolanach i jak na randce z narzeczoną

jednocześnie; z narzeczoną, u mamy, u babci, których nigdy tak naprawdę

nie miał. Cholera, jeszcze chwila, a pobeczy się jak sześciolatek. Co ta

kobieta ma w sobie, że czuje się przy niej jak nigdy wcześniej?

Przez głowę T.J. przebiegały podobne myśli. Ten mężczyzna irytował ją

nieco, lecz dużo bardziej intrygował, przyciągał, no i wzbudzał w niej ten
instynkt opieki, który, jak do

tąd sądziła, była w stanie wyzwolić w niej

tylko Megan. A mimo to nie mogła być z nim szczera. Kto by pomyślał, że

ta maskarada będzie tak męcząca? I to z takiego powodu!

-

Dziękuję za opiekę - powiedział.

-

Staram się, jak mogę - odparła lekkim tonem i spojrzała mu w oczy.

Boże! Te ciemne, zielone oczy były skuteczniejsze niż klej Super Glue.

Christopher wprost nie mógł oderwać od nich wzroku. Co jest? Może to

ten wirus? Ale przecież już nie miał gorączki.

„Staram się, jak mogę...” Jasne, że się stara! Taki kontrakt, tyle kasy. Coś

jednak -

wątpił, czy to jego wrodzony talent do interesów, bo to nie miało

nic wspólnego z interesami -

podpowiadało mu, że Theresa mówiła

szczerze. Że naprawdę troszczy się o niego, jak umie najlepiej, i to wcale

nie dlatego, że on jest jej potencjalnym klientem.

Postanowił to sprawdzić.
-

Wierzę, że mówisz szczerze - powiedział i obserwował ją uważnie,

starając się odgadnąć jej prawdziwe intencje.

-

A dlaczego nie miałabym mówić szczerze? - zapytała. Wzruszył

ramionami, aż poruszyły się falbanki niebieskiej koszuli.

- Bo jestem dla ciebie obcy -

odparł.

background image

32

T.J. postawiła tacę na biurku i uśmiechnęła się do niego.
-

Nieprawda. Jesteśmy potencjalnymi partnerami. Wiemy sporo o sobie,

o swoich firmach. Twoi ludzie wiele razy rozmawiali z moim personelem.

U progu dwudziestego pierwszego wieku związane ze sobą firmy można

w zasadzie traktować jak rodzinę - zażartowała.

-

Może. - Nie chciał, aby odchodziła. Zastanawiał się, cc powinien

powiedzieć, aby zatrzymać ją jeszcze choć przez chwilę. - Jesteś zupełnie

inna, niż oczekiwałem - wyznał wreszcie i sam się zdziwił, że to

powiedział.

- Tak? -

Theresa wzięła głęboki oddech. Wiedziała, że powinna uciec od

tego tematu. Taka rozmowa mogłaby ją zdemaskować. Mimo to

ciekawość zwyciężyła. - A czego oczekiwałeś?

Christopher pomyślał o artykule z magazynu „People”, który wręczył mu

jego asystent tuż przed wejściem na pokład samolotu. Tekst, zatytułowany

„Rozumna piękność”, poświęcony był, ma się rozumieć, Theresie Cohran.

Przeczytał go, lecz nie dowiedział się zbyt wiele na temat tego, jaka

Theresa jest naprawdę. Ot, kilka plotek, opinii, nic nie znaczących faktów.

No i zdjęcia - te były chyba najciekawsze.

Niewiele myśląc, ujął teraz jej dłoń i splótł palce Theresy ze swoimi.
-

Spodziewałem się kogoś mniej troskliwego - odparł.

-

Kogoś, kto nie ma pojęcia o gotowaniu. Ani o wychowywaniu dzieci.

-

Zawsze do usług - oto moja dewiza. Delikatnie uwolniła dłoń z jego

uścisku.

-

Przyznaj się, byłaś skautem.

-

Nie, skautką. - Kiedy uśmiechnęła się, w jej policzkach pokazały się

urocze dołeczki. - Co ty sobie myślisz, nawet w Beverly Hills jest drużyna
skautek.

Rzeczywiście, T.J. bawiła się w harcerstwo, w przeciwieństwie do

Theresy, która uważała wyjazdy pod namiot, podchody i sprzedaż
ciasteczek na cele dobro

czynne za zajęcia poniżej swojej godności.

-

Ano właśnie - ocknął się Christopher. - Czy jesteśmy właśnie w Beverly

Hills? -

zapytał. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wciąż nie wie, gdzie

go przywieziono.

- Hm, tam jest nasza agencja, a my znajdujemy si

ę teraz niedaleko

agencji -

odpowiedziała i odwróciła wzrok. Czy mu się tylko zdawało, czy

też ta odpowiedź brzmiała wymijająco? Uznał, że jest chyba nieco zbyt

podejrzliwy i że może za bardzo przyzwyczaił się już do czytania między

wierszami. Cóż, rzadko kiedy sprawy przedstawiały się jednak tak, jak
inni je przedstawiali.

background image

33

-

Czy mogę służyć ci czymś jeszcze? - zapytała go Theresa.

Tak, sobą - miał ochotę odpowiedzieć. Cholera, ta Cohran rzeczywiście

zalazła mu za skórę. Przez chwilę obawiał się nawet, że rzeczywiście tak

powiedział, ale wyraz jej twarzy nie zmienił się, więc zapewne nic się nie

stało.

Na razie. Bo jeśli nie stłumi w sobie tych uczuć, tych myśli, to źle

skończy. Nie przybył tu przecież, by flirtować z tą kobietą, nawet jeśli jest

piękna jak rajski ogród. Przyjechał, by zapoznać się z warunkami umowy -

i albo się wycofać, albo podpisać ją, otwierając tym samym drogę do

ścisłej współpracy.

Musiał jednak przyznać przed samym sobą, że słowo „ścisła współpraca”

nabrało dla niego nowych znaczeń.

-

Czy mogę ci jeszcze jakoś pomóc? - zapytała znowu. Otrząsnął się.

- Chyba... tak -

odparł. W pokoju nie było nawet telewizora. Nie miał nic

do roboty poza gapieniem się w sufit. - Dostaję świra - wyznał szczerze.

Był przyzwyczajony do działania, nie do leżenia w bezruchu.

- Bo zdrowiejesz -

uśmiechnęła się do jego słów i własnych myśli.

Zdecydowała się niemal natychmiast. Gdyby zastanowiła się trochę dłużej,

mogłaby dojść do wniosku, że to nie najlepszy pomyśl. - Może przenieść

cię na sofę? - zaproponowała.

Słucham?

Możesz przyjść do nas, do pokoju gościnnego, i obejrzeć z nami

kreskówki -

wyjaśniła. Widziała, że nie był przesadnie uszczęśliwiony tą

propozycją, ale skoro miała z nim spędzać czas, wolała skupić uwagę na

czymś innym niż jego oczy. Najlepiej na Megan. - Mam na wideo ponad

dwadzieścia cztery godziny kreskówek, jeśli te w telewizji nie przypadną
ci do gustu.

Co jest, u licha? Nawet jako dziecko nigdy nie oglądał nadawanych

sobotnim rankiem kreskówek. Jego nianie nie pochwalały tej „bezmyślnej
rozr

ywki”. A teraz pomyślał właśnie, że to mogłoby być nawet

interesujące.

Kreskówki! Interesujące! O, zgrozo...

Coś jednak nie pasowało do tego obrazka.
-

Trzymasz kasety z kreskówkami dla kogoś, kto z tobą nie mieszka?

Dossier, które otrzymał, musiało być niekompletne. Nie było tam w

każdym razie nic o tym, że ta podziwiana przez wielki świat dama, stała

bywalczyni przyjęć po obu stronach Atlantyku, ogląda kreskówki i

nagrywa je dla swojej siostrzenicy. Że gotuje rosół z kury i tarza się po

podłodze z rozbawioną dwulatką. A przecież widział to wszystko na

background image

34

własne oczy.

Widocznie jednak ta dama była niewiastą pełną niespodzianek.

Wyjątkowo przyjemnych niespodzianek.

-

Może to faktycznie dziwne.... - zaczęła tłumaczyć - ale Megan spędza tu

bardzo dużo czasu. Rozumiesz, wciąż wysyłam T. J. w delegacje, więc

muszę jej jakoś pomagać. Zwłaszcza że jest świetna w tym, co robi. - T.J.

przełknęła nerwowo ślinę. Czy to coś złego, że powie kilka miłych słów

na swój temat? Przecież nie kłamie. - To ona przygotowała kampanię dla
MacAffee Toys -

dodała.

- Rozumiem to wszystko -

pokiwał głową - choć muszę przyznać, że

wciąż jestem pod wrażeniem. Chciałbym kiedyś poznać tę dziewczynę.

T.J. poczuła znajomy skurcz w żołądku.
-

Poznać? Mówisz o T.J.? Myślałam... że to jednorazowa wizyta.

Przyjeżdżasz, żeby sprawdzić, czy oddziały są gotowe do bitwy, a potem...

-

Tak właśnie zazwyczaj działam - przerwał jej. Dziwne, czyżby w jej

głosie słychać było jakiś niepokój? To przecież profesjonalistka. - Nie jest

to jednak jakaś fundamentalna zasada - dokończył. - Skoro, jak

powiedziałaś, mamy szansę stać się niemal rodziną...

-

Jasne, oczywiście. - T.J. znów przełknęła ślinę. Sprawy się

komplikowały; tym bardziej że zamiast przerazić się perspektywą
ponownej wizyty Christophera MacAffee, ucie

szyła się, słysząc jej

zapowiedź. Czy ona całkiem zwariowała?! - Tak jak ci mówiłam, T.J. nie

ma chwilowo w mieście - zaczęła tłumaczyć. - Jestem jednak pewna, że

byłaby bardzo zadowolona, gdyby się dowiedziała, że chcesz ją poznać. -

Zerknęła na trzymaną w rękach tacę. - To co? Może teraz posprzątam i

przygotuję pokój gościnny?

-

A czy nie powinniśmy raczej... - zaczął.

-

Wziąć się do roboty? Bądź cierpliwy. Znów padniesz mi jak długi pod

nogi. Obiecuję, że przez cały czas będę myślała o zawartości twojej

walizki. A jeśli się znudzisz i wrócisz do sypialni, nikt nie będzie miał ci

za złe.

Z tymi słowami opuściła pokój.

No i tyle na temat wolności wyboru, pomyślał kwaśno Christopher. Nie

zdawał sobie sprawy, że się uśmiecha, dopóki nie zobaczył swojego
odbicia w lustrze.

T.J. westchnęła i postawiła tacę na kuchennym stole. Odruchowo

wypłukała talerz po zupie, po czym wsadziła go do zmywarki. Cecilia

obserwowała ją w milczeniu. Nie bardzo wiedziała, co o tym wszystkim

myśleć.

background image

35

-

Cóż, z pewnością nie wyglądasz jak kobieta, która trzyma w swoim

łóżku piekielnie przystojnego faceta. T.J. czuła, że nadciąga straszliwy ból

głowy.

- I w tym problem -

odparła.

-

Moja droga, nie słyszałam jeszcze, żeby taką sytuację ktoś nazywał

problemem. -

Pokiwała kciukiem w stronę sypialni. - O taki „problem”

modli się większość kobiet. Czy ty aby na pewno dobrze mu się

przyjrzałaś? - Położyła rękę na piersi. - Mnie już na samą myśl o nim serce

zaczyna gwałtowniej bić.

T.J. wybuchnęła śmiechem.
- Jest dla ciebie za niski, Cecilio. Ma

jąc metr dziewięćdziesiąt trzy,

Cecilia musiała zaakceptować to, że większość mężczyzn jest dla niej za
niska.

-

Małe jest piękne - odparła jednak, nie zrażona. T.J. znów się roześmiała.

Ciekawe, jak też Christopher zareagowałby na wieść, że jest piękny, bo

mały.

-

Cóż, chyba nie tym razem - westchnęła. Cecilia, słysząc smutek w

słowach dziewczyny, położyła ręce na jej ramionach i obróciła ją do
siebie.

-

Zaczekaj, T.J. Co tak naprawdę się dzieje? - zapytała poważnie.

Przez chwilę T.J. nie wiedziała, od czego zacząć.
-

On myśli, że jestem Theresą - wyjąkała wreszcie.

-

To źle? Sądziłam, że na tym polega cała intryga. Przecież miał myśleć,

że jesteś Theresą. Ale rozumiem... - pokiwała głową - ty nie chcesz, żeby

on tak myślał, prawda?

T.J. bezradnie rozłożyła ręce. Intuicja Cecilii była bezbłędna.
-

Nie lubię kłamać - powiedziała, a Cecilia uśmiechnęła się tylko, bo

wiedziała dobrze, że przecież nie chodzi wyłącznie o to.

- To wszystko kwestia interpretacji -

zauważyła. - Czasem małe

kłamstewko może wiele pomóc.

-

Małe kłamstewko? Ten facet myśli, że jestem prezeską C&C

Advertising!

-

No i co z tego? O co ci właściwie chodzi? Gdyby twój ojciec nie uciekł

ze świata biznesu i nie zaszył się w jakiejś afrykańskiej dżungli, mogłabyś

przecież nią być.

-

W południowoamerykańskiej dżungli - poprawiła machinalnie T.J. i

poczuła nagle nieuzasadnione zniecierpliwienie. - A poza tym odpowiada
mi moja pozycja w firmie. To nie w tym problem.

-

Wiem, kochanie, że nie w tym.

background image

36

- Wiesz? Dziwne, bo nawet ja tego nie wiem. Cecilia

uśmiechnęła się

niczym gracz, który zna odpowiedź na pytanie za milion dolarów.

-

Podoba ci się, no nie? - Mrugnęła znacząco okiem. Była wreszcie

szczęśliwa. Nareszcie ktoś zagiął parol na tę małą. Do tej pory rozpaczała,

że T.J. przeżyje swoje życie w samotności, jak dotychczas. Niby otoczona

ludźmi, a jednak samotna. Teraz pojawiła się szansa na inne rozwiązanie.

-

To, czy mi się podoba, czy nie, nie ma najmniejszego znaczenia - T.J.

próbowała zlekceważyć słowa Cecilii. - Nie znam go wystarczająco długo,

żebym mogła mieć jakąś ugruntowaną opinię. Po prostu czuję się, jakbym

spacerowała po kruchym lodzie.

Cecilia otoczyła T.J. długim ramieniem.
-

Dziecko, przecież ty nie stąpasz po cienkim lodzie, ale biegniesz po

nim. To jeszcze bardziej niebezpieczne - oz

najmiła z sadystyczną

satysfakcją. - Czy on będzie jadł z nami kolację?

-

Jeśli będzie się dobrze czuł. A co?

- Anie.

Wyraz twarzy gospodyni był idealnie niewinny, więc T.J. natychmiast się

zaniepokoiła. Miała tylko nadzieję, że Cecilia nie zechce zabawiać się w

swatkę. Boże, miała już dosyć tego wszystkiego. Im prędzej Christopher

MacAffee znajdzie się na pokładzie samolotu do San Jose, tym lepiej. Ale

czy rzeczywiście?

-

Jeśli chcesz na niego popatrzeć, przyjdź do salonu. Będziemy oglądać

filmy na wideo.

-

A ty jeśli chcesz, to pobiegnę do wypożyczalni i przyniosę wam

„Dzikie, upojne noce” -

zaofiarowała się Cecilia.

-

Dziękuję. Mamy w programie co innego. „Pan Kaczor jedzie do

miasta”. -

To był ulubiony film Megan.

- „Pan Kaczor jedzie do miasta”? - powtó

rzyła powoli gospodyni. -

Chcesz posadzić tego byczka obok siebie na sofie i oglądać z nim
przygody Kaczora Donalda?

- Owszem. -

T.J. nie miała najmniejszego zamiaru dyskutować na ten

temat.

- Owszem, owszem... Okazja sama puka do drzwi, a ty nie zamierzasz ich

otwierać, tak?

-

To żadna okazja, Cecilio. Uspokój się. Chcę po prostu skończyć z ta

maskaradą. Im szybciej on wyzdrowieje i wyjedzie do San Jose, tym

szybciej ja wreszcie odetchnę.

-

Słyszę cię, ale ci nie wierzę.

-

Musisz uwierzyć, dopóki ja sama w to wierzę. Przeszukując szafkę z

background image

37

kasetami wideo, T.J. pomyślała, że chyba powoli przestaje jednak sobie

wierzyć. W każdym razie nie ufała już sobie w stu procentach.

Po rozwodzie nie zaprzestała, wbrew wcześniejszym obawom, życia

towarzyskiego. Często wychodziła z domu, zawsze z przyjaciółmi, i

cieszyły ją te wieczory, spędzane w towarzystwie życzliwych jej ludzi.

Wszystko to odbywało się wszakże w wyłącznie przyjacielskiej

atmosferze, bo też i ona nie miała ochoty na romanse. Już nie. Była zbyt

zajęta, poza tym istniały ważniejsze sprawy niż miłosne zawroty głowy.

Na czele listy jej priorytetów znajdowała się, rzecz jasna, Megan.

A jednak Christopher MacAffee miał w sobie coś takiego, że tym razem

nie przekonywało jej tego typu tłumaczenie. Na sam jego widok traciła

pewność siebie, a jej wyobraźnię zaczynały ogarniać dziwne myśli.

Mówiąc krótko, reagowała jak nastolatka, która po raz pierwszy w kimś

się zadurzyła.

Musiała znaleźć jakiś sposób na to, aby położyć temu kres. Nawet gdyby

chciała, żebyś coś między nimi zaszło - a oczywiście nie chciała - to on i

tak brał ją za Theresę. Nie było sensu angażować się w jakikolwiek sposób

w związek z człowiekiem, który myślał, że T.J. to nie T.J., a jej kuzynka.

Nie można budować na kłamstwie, a z pewnością nie mogła mu teraz

powiedzieć, kim jest naprawdę. Gdyby to odkrył, zabrałby swoją umowę i

urażoną dumę i poszedł szukać innej agencji.

Bo kto lubi, kiedy robi się z niego głupca? Najmniej mężczyzna z taką

pozycją i takimi wpływami.

Najważniejszy jest interes firmy. Musi sobie to nieustannie powtarzać.

Westchnęła ciężko i wyjęła z szafki dwie kasety.
-

Co będziemy oglądać?

Na dźwięk jego głosu podskoczyła przestraszona. Obie taśmy

wylądowały na podłodze.

Christopher zdziwił się, widząc jej gwałtowną reakcję. Wyglądała niczym

oszust podatkowy, do domu którego wtargnął Urząd Skarbowy. Podszedł

do niej i popatrzył jej w twarz.

-

Hej, spokojnie, nie chciałem cię przestraszyć. Zdaje się, że miałem tu

przyjść, prawda?

Rzeczywiście, przede wszystkim powinna być spokojna. Zrobiła krok w

jego stronę i uśmiechnęła się szeroko. Pokój gościnny skąpany był w

słońcu i w tym świetle cera Christophera nabrała zdrowego odcienia.

Wyglądał teraz bez porównania lepiej niż przed kilku godzinami. Jak tak

dalej pójdzie, to jutro będzie już w drodze.

Tylko dlaczego ona nie była szczęśliwa z tego powodu? Owszem, czuła

background image

38

ulgę, ale nic poza tym.

-

Nie przestraszyłeś mnie. Po prostu byłam zajęta. - Zauważyła, że

założył własną koszulę, w której wyglądał znacznie ciekawiej niż w tej

należącej do Cecilii. - Widzę, że znalazłeś swoje rzeczy - zagadnęła.

-

Mhm. Chyba trochę lepiej na mnie leżą - zgodził się, po czym zerknął w

stronę drzwi i zapytał szeptem: - Jak wysoka jest twoja gospodyni?

-

Ma metr dziewięćdziesiąt trzy.

- To gosposia czy ochroniarz?
- Gosposia -

odparła T.J. ze śmiechem. - Choć właściwie to raczej

przyjaciółka.

Wetknęła kasety pod ramię i zabrała się do sprzątania niewielkiego

stolika. Wraz z Megan przez wiele godzin układała tu puzzle i kolorowała

obrazki i teraz nie było na nim ani kawałka wolnej przestrzeni.

Christopher usiadł obok i zaczął machinalnie wkładać porozrzucane kredki

do pudełka.

-

Skąd ją wytrzasnęłaś? - zapytał.

-

Była moją nauczycielką gimnastyki w liceum. Potem została trenerką

żeńskiej drużyny baseballowej.

- Jasne. -

Zamknął pudełko z kredkami. - A jak się stało, że z trenerki

przeobraziła się w gosposię?

T.J. uśmiechnęła się. Jej stosunki z Cecilią zawsze układały się bardzo

dobrze, nawet jeszcze w szkole.

-

Napisała do mnie kartkę na Boże Narodzenie. Zrezygnowała ze sportu i

została bez miejsca, które mogłaby nazwać domem. Cecilia nigdy nie

uznawała własności prywatnej, nie była materialistką, niewolnicą

przedmiotów. Mieszkała sobie w małej przyczepie, dopóki nie wykupiono

ziemi, na której stała. Poprosiłam, żeby zamieszkała ze mną, i wtedy...

Stop!

Co ona najlepszego wyprawia? Niedługo opowie mu całą historię swego

życia, a wtedy nie będzie już miał wątpliwości, kim jest naprawdę. Mało

brakowało, a wyjawiłaby, że Cecilia zjawiła się u niej tuż po urodzeniu
Megan i

że pomagała dzielnie T.J. przy córeczce.

Znowu zrobiło jej się żal, że nie może być w obecności Christophera po

prostu sobą. Powinien wiedzieć, że dzięki Cecilii jej życie było jako tako

zorganizowane i że bez przyjaźni tej kobiety ona, T.J., nie poradziłaby
sobie.

-

Zresztą, to nieciekawa historia. - Machnęła ręką, po czym wyciągnęła

dwie kasety w jego kierunku. - „Pan Kaczor jedzie do miasta” albo

„Świerszcze w moim łóżku”. Wybieraj.

background image

39

Christopher zerknął na nią, żeby upewnić się, czy mówi serio. Mówiła.

Na

prawdę zamierzała oglądać z nim kreskówki. Ktoś inny mógłby

próbować zaimponować mu kolekcją najnowszych hitów, może pożyczyć

z wideoteki coś prowokującego, a ona - „Pan Kaczor jedzie do miasta”. W

sumie jednak podobało mu się, że ta dziewczyna jest sobą i niczego przed

nim nie udaje. Widać nie musi. Jest wystarczająco pewna siebie i swej

pozycji, aby spokojnie sobie na to pozwolić.

-

A którą woli Megan? - zapytał. T.J. spojrzała na niego z aprobatą.

- „Pana Kaczora” -

odparła. - Choć widziała go setki razy.

-

Nieźle. - Gwizdnął ze zdumieniem. On miał problemy z obejrzeniem

jednego filmu do końca, a co dopiero dwa czy więcej razy. - I nie nudzi jej
to?

-

Ej, ty chyba produkujesz zabawki, no nie? Jak na osobę, która zarabia

na dzieciach, niewiele o nich wiesz -

odparła. - W psychologii nazywa się

to chyba wzmocnieniem. Dobrze znane rzeczy zapewniają dziecku

poczucie bezpieczeństwa. Wiem tylko, że Megan uwielbia oglądać filmy

raz za razem, choć wie doskonale, co zdarzy się za chwilę. Nie potrzebuje
niespodzianek.

Teraz on obrzucił ją pełnym aprobaty spojrzeniem. Najwyraźniej

poświęciła sporo czasu na obserwację dziecka. Nie była matką Megan, a

jednak zaangażowała dla niej tyle uczucia, czasu, tyle cierpliwości. Tego

też nie uwzględniono w dostarczonych mu raportach.

-

Megan ma szczęście, że jesteś jej ciotką - powiedział. - To wspaniała

dziewczynka. -

Wzruszyła nonszalancko ramionami. - Mam nadzieję, że

kiedyś też się takiej doczekam - dodała z nieznośnym poczuciem winy.

W tym samym momencie do pokoju wpadła Megan, zupełnie jakby

słyszała, że mówi się o niej. Ścigała zawzięcie mechanicznego pudełka i

śmiała się przy tym do rozpuku. Christopher spojrzał na Theresę. Na

widok dzieciaka pojaśniała w jednej chwili niczym bożonarodzeniowe

drzewko. Chyba rzeczywiście dorosła już do macierzyństwa.

A on? Czy jest gotów, by założyć rodzinę? Właściwie czemu nie? Jeśli

tylko spotka odpowiednią kobietę...

- Oho, o wilku mowa. -

T.J. wyciągnęła przed siebie kasetę z filmem. -

Zobacz, co dla ciebie mam.

- Pan Kaczor! -

wrzasnęła dziewczynka.

-

Może ją włączysz i sobie pooglądamy? Megan wzięła od matki taśmę i

pobiegała w stronę telewizora.

-

Myślisz, że ona sobie z tym poradzi? - zapytał zaniepokojony

Christopher.

background image

40

T.J. uśmiechnęła się szeroko. Mała wyjęła taśmę z opakowania i

spra

wnie wsadziła ją do magnetowidu.

-

Wie, jak się to obsługuje - szepnęła. - To znaczy wie, gdzie jest przycisk

„start”. Wystarczy.

Przesunął się na sofie, aby zrobić jej miejsce obok siebie. Kiedy usiadła,

znowu poczuł słodki zapach jej perfum.

-

A więc Megan i ja mamy ze sobą coś wspólnego - odezwał się. -

Gdybyś powiedziała, że ta mała umie nastawiać czasowe nagrywanie,

wpadłbym w kompleksy. Miałaby nade mną przewagę.

Roześmiała się. To był ten sam śmiech, który słyszał przedtem, i takie

samo wywarł na nim wrażenie. Kto wie, może nawet większe? Ogarnęło

go dziwne, przyjemne ciepło. Coraz bardziej czuł się niczym ryba złapana

na haczyk. Nie mógł jednak nic zrobić, nic poradzić, musiał poddać się
temu uczuciu.

Chyba już nie rozsiewam zarazków - powiedział cicho i dotknął palcem

jej policzka. Znieruchomiała, a on spojrzał na nią, jakby chciał się

usprawiedliwić. - Tylko tyle. To nie zaraźliwe.

T.J. wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. W ciszy, która zaległa

w pokoju, słyszała jedynie gwałtowne bicie swego serca.

-

Nie byłabym taka pewna - szepnęła niemal niedosłyszalnie.


ROZDZIAŁ PIĄTY

Mógł powiedzieć, że nie wie, co tak na niego działa. Wciąż był nieco

oszołomiony grypą. Zresztą oprócz niej istniało jeszcze kilka innych

możliwych usprawiedliwień.

Tyle

że wszystkie były fałszywe.

Christopher bowiem doskonale wiedział, co sprawia, że kręci mu się w

głowie - ona. Theresa, z jej dźwięcznym śmiechem, wewnętrznym ciepłem

i troskliwym zachowaniem. Nie musiała właściwie nic mówić,

wystarczyło spojrzeć, by przekonać się, że to ktoś wyjątkowy.

Nie miał wyjścia. Musiał ją pocałować.

Wydawało mu się teraz, że właśnie to było od początku jego

przeznaczeniem; przeznaczeniem, któremu śmiało wyszedł na przeciw,

bez zastanawiania się, co też mu, do cholery, odbiło. Wiedział tylko, że

gdzieś od wieków było zapisane, że oto teraz, tutaj, on, Christopher

MacAffee, prezes MacAffee Toys, pocałuje Theresę Cohran, szefową
C&C Advertising.

Gdy tylko dotknął wargami jej ust, poczuł, że nie ma dla niego ratunku.

background image

41

Miał wrażenie, że wpadł w jakiś wir, z którego nigdy się już nie
wydostanie.

I wcale nie był pewien, czy chce się wydostać.

W zgodzie z wyrobionym przez lata nawykiem, by wszędzie szukać

prawidłowości i logicznych powiązań, rozpaczliwie usiłował znaleźć

jakieś sensowne wytłumaczenie zaistniałej sytuacji. Logika jednak była w
tym przypadku zawodna.

To tylko pocałunek, tłumaczył sobie. Nic więcej. A jednak coraz bardziej

szumiało mu w głowie, coraz silniej ogarniało go pożądanie...

To tylko pocałunek.

Jeśli czuł się oszołomiony, jeśli miał zawroty głowy, gorączkę, dreszcze -

to z powodu wirusa, grypy, cholera wie czego. Ale nie z powodu

pocałunku.

Na pewno nie.

A właśnie, że tak.

Stłumił jęk i wdarł się głębiej w jej usta. Jeśli już tracić poczucie

rzeczywistości, to nie samotnie.

Jednak T.J. zatraciła się w tym pocałunku dużo wcześniej. Chwyciła

kurczowo jego ramiona i trzymała je tak, jakby od tego zależało całe jej

życie. Jak gdyby obawiała się, że jeżeli go puści, to zginie, utonie. Albo
eksploduje.

To nie miało prawa się wydarzyć, powtarzała rozpaczliwie w myślach. A

jednak wydarzyło się i nie było już odwrotu. Kości zostały rzucone.

Oboje nie pamiętali, kiedy ostatnio owładnęły nimi podobne uczucia. Nie

mogli pamiętać. Nigdy dotąd nie czuli tego, co dzisiaj.

Nagle do ich świadomości dotarł piskliwy dziecięcy głosik.
- Mama buzi.

Czyżby aż tak pochłonęła ich namiętność, że zapomnieli, że nie są sami?

Niestety, tak właśnie się stało. Teraz zmuszeni byli sobie o tym

przypomnieć.

Christopher oderwał usta od warg Theresy. Zamrugał powiekami, po

czym popatrzył na maleńką osóbkę, która stalą obok nich i bezczelnie im

się przyglądała.

-

Czy ona nazwała cię mamą? - zapytał ze zdziwieniem. O, Boże. Teraz

wszystko się wyda, przeraziła się T.J. Spokojnie, tylko spokojnie. Trzeba
szybko co

ś wymyślić. Tylko co?

Zmusiła się do uśmiechu, po czym z czułością objęła dziewczynkę.
-

Możliwe. - Popatrzyła na Christophera. - T.J. i ja jesteśmy do siebie

bardzo podobne. Mała czasem się myli.

background image

42

Wyjaśnienie to zostało przyjęte przez Christophera pełnym

p

owątpiewania uniesieniem brwi.

- Bardziej prawdopodobne jednak -

ciągnęła T.J. - że Megan chciała nam

przekazać, że widziała już swoją mamę całującą się w ten sposób.

Co za szczęście, że Megan nie potrafiła jeszcze mówić pełnymi

zdaniami!

- Nie, na pewno nie w taki. -

Christopher pokręcił głową i odetchnął

ciężko. Potrzebował chwili spokoju, by dojść do siebie i przemyśleć, co

właściwie się stało. I co jeszcze może się stać. - Zaczynam rozumieć,

dlaczego po obu stronach kontynentu mężczyźni ustawiają się w kolejce,

aby bliżej cię poznać.

-

No cóż - nonszalancki ton kosztował ją sporo wysiłku, ale jakoś się

udało - jesteśmy dobrą firmą. Ale to prawda, że interesy pociągają ich w
nie mniejszym stopniu co... co ja sama.

Znów w ostatniej chwili ugryzła się w język. Omal nie powiedziała

„Theresa” zamiast „ja sama”. Nie przypuszczała, że aż tak trudno będzie

jej wcielić się w rolę kuzynki. Były po prostu inne i nic na to nie mogła

poradzić. Ona nigdy nie mogłaby wieść takiego życia, jakie wiodła
Theresa. A Theresa

z pewnością byłaby nieszczęśliwa, gdyby musiała

zrezygnować z całonocnych przyjęć, spotkań z coraz to nowymi

mężczyznami i nieustannych wizyt dziennikarzy w jej gabinecie. T.J.

miała skromniejsze wymagania - pragnęła romantycznych kolacji we

dwoje i miłości jednego człowieka, a nie uwielbienia całego szwadronu.

Dlatego właśnie tak bardzo cierpiała z powodu rozwodu. Kiedy

wychodziła za Petera, myślała, że ich małżeństwo będzie na wieki. Peter

natomiast sądził widocznie, że śluby złożone przed ołtarzem obowiązują

równo miesiąc, bo tyle właśnie czasu potrzebował, aby zainteresować się

kimś innym i złamać przysięgę małżeńską.

-

Naprawdę? - Christopher zmrużył oczy. - Dlaczego się na to zgadzasz?

- Bo jest mi wszystko jedno. -

Tak zazwyczaj odpowiadała Theresa. - Po

prostu chcę się dobrze bawić.

Z trudem jej to przeszło przez usta. Jeśli dalej ma być równie łatwo,

potrzebne jej będzie jakieś wsparcie. I to natychmiast.

-

Chodź tu, kurczaczku. - Popatrzyła na córeczkę i poklepała miejsce na

sofie obok siebie. - Usi

ądź tutaj. - Umieściła dziecko pomiędzy nimi.

Może to i dobrze, pomyślał Christopher. Nie wierzył w udany mariaż

interesów i przyjemności. Zapewne dlatego tak niewiele było w jego życiu

tych ostatnich. Minione kilka lat wypełnione było wyłącznie pracą. Teraz

jednak, kiedy patrzył na Theresę, zastanawiał się, czy nie nadszedł czas,

background image

43

by wreszcie to zmienić.

Tymczasem Megan usiadła wygodnie na sofie, po czym obdarzyła go

oszałamiającym uśmiechem, tak bardzo podobnym do uśmiechu ciotki.

Królewskim gestem wyciągnęła paluszek w stronę ekranu, domagając się,

aby i on zaczął oglądać film.

- Pani kaczor -

obwieściła głośno.

- Pan kaczor -

poprawił machinalnie. Megan energicznie pokręciła głową,

aż brązowe loki opadły jej na twarz.

- Pani Kaczor -

powtórzyła.

Christoph

er roześmiał się w duchu i zrezygnował z kolejnych prób

poprawiania tego uparciucha. Usiadł wygodniej i skupił się na śledzeniu
przygód Pana Kaczora.

Ku swojemu zdumieniu spostrzegł, że film go wciągnął. Czyżby

kreskówki to było właśnie coś dla niego? W każdym razie ta nawet mu się

podobała.

Gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, spojrzał na zegarek.

Półtorej godziny! Minęło całe dziewięćdziesiąt minut! On, Christopher

MacAffee, oglądał przez półtorej godziny film o Kaczorze Donaldzie i
nawet nie zauwa

żył upływu czasu!

-

I co o tym myślisz? - zapytała T.J., wyłączając magnetowid. Napisy

końcowe nagle zniknęły, zastąpiła je powtórka nadawanego w latach

sześćdziesiątych czarno-białego serialu telewizyjnego. Opowiadał o

dwóch kuzynkach, które były do siebie tak podobne, że brano je za

bliźniaczki. T.J. szybko wyłączyła telewizor.

-

Cóż, to właściwie taki moralitet w kaczej skórze. Rozbawiło ją to

sformułowanie.

-

Moralitet... Nigdy nie jest za wcześnie, żeby zaszczepić w dziecku

podstawowe zasady moralne, prawda?

-

Nie zamierzam temu przeczyć.

Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Megan włożyła kasetę do

pudełka, a potem zaczęła bawić się porzuconym wcześniej zamkiem z

klocków. Christopher uśmiechał się, patrząc to na dziecko, to na nią, a T.J.

siedziała z podkulonymi rogami i zastanawiała się, co dalej począć z tą

przedziwnie rozwijającą się znajomością.

Wreszcie postanowiła, że nadszedł czas, aby porozmawiać o interesach.

To z pewnością otrzeźwi ją na dobre.

-

Podoba mi się, że MacAffee Toys nie zalewa rynku tymi okropnymi

figurkami wojowników z krwawych gier komputerowych -

odezwała się

pierwsza. -

One mają zły wpływ na dzieci.

background image

44

-

Gdybym zrobił coś takiego, kilka pokoleń moich przodków kręciłoby

się w grobach jak wrzeciono - odpowiedział z uśmiechem. - Mam swoje
zasady.

T.J. oparła głowę na łokciu i przyjrzała mu się uważnie.
-

Nie wydajesz mi się typem mężczyzny, który tak bardzo przejmowałby

się opinią duchów.

Fakt. Wyglądał jej raczej na człowieka, który zawsze robi to, na co ma

ochotę. To, że bliska mu była tradycja oraz zasady moralne, okazało się

niespodzianką. Miłą niespodzianką.

-

Nie, jeśli sam nie podzielam ich poglądów - odpowiedział.

-

Miłe zabawki dla miłych dzieci. - To motto widniało na każdym

opakowaniu firmy MacAffee Toys. T.J. uśmiechnęła się łagodnie. - To

chyba nieco zbyt staroświeckie jak na nasze szalone lata dziewięćdziesiąte.

Choć z drugiej strony, są rzeczy, które nigdy się nie starzeją...

-

Chcesz mi się podlizać?

-

Nie, mówię prawdę.

Spojrzał w jej oczy - ogromne, głębokie, wspaniałe. Można się było w

nich zatracić.

-

Wiem. Dlatego zdecydowałem się na ciebie. To znaczy, na twoją

agencję - poprawił się, żeby rozwiać ewentualne wątpliwości. Chyba

jednak nie do końca mu się to udało.

Rozmawiali o interesach, ale nie tylko interesy były ważne w tej

rozmowie. Ona również musiała o tym wiedzieć.

- Pochlebiasz mi -

powiedziała. - Czy aby nie na wyrost? Mówisz to, nie

przyjrzawszy się nawet temu, co wymyśliłam na temat dalszego ciągu
kampanii?

Przed przylotem tutaj Christopher przejrzał wszystkie wstępne szkice i

nie miał co do nich żadnych zastrzeżeń. Zmierzały dokładnie w tym

kierunku, który i on uznał za najwłaściwszy.

-

Dalszy ciąg? To już chyba tylko przysłowiowy lukier na torcie, prawda?

-

Pomyślał, że jeśli nie wstanie z tej sofy, znów ją pocałuje. Wstał. -

Naprawdę, chciałbym już zabrać się do pracy.

T.J. kiwnęła głową. Czuła ulgę, że nie próbował jej znów pocałować, ale

jednocześnie była rozczarowana.

- Jak chcesz. -

Przygryzła wargę. - Jesteś pewien, że dasz radę? Starczy ci

sił?

Uśmiech, jakim jej odpowiedział, przyprawił ją o rumieńce. Zdaje się, że

ten mężczyzna przed chwilą udowodnił, iż jest zdrów i w pełni sił. Na

szczęście Christopher oszczędził jej aluzji co do ich szalonego pocałunku.

background image

45

-

Po obejrzeniu w całości dzieła pod tytułem „Pan Kaczor jedzie do

miasta” jestem gotowy na wszystko -

powiedział taktownie.

-

Więc chodźmy. - T.J. wstała, wskazując mu drzwi pokoju. - Cecilio! -

zawołała i po chwili w salonie pojawiła się gosposia.

Christopher przyjrzał się jej uważnie i doszedł do wniosku, że Cecilia

kiedyś musiała być ładna. Więcej - oszałamiająco piękna. Nadal zresztą

była wyjątkowo atrakcyjną kobietą. Od razu pomyślał o Lesterze, szoferze

swojego ojca, który, odkąd umarła jego żona, stracił ochotę do życia.
Gosposia Theresy by

ła tak bardzo podobna do Edith... Czy nie powinien

spróbować poznać poczciwego Lestera z Cecilią?

Ta myśl go zdumiała. Do diabła, co też mu przyszło do głowy? Nigdy

dotąd nie usiłował nikogo swatać. To pewnie atmosfera tego domu tak go

odmieniła, że zaczął myśleć o miłości i rodzinnym szczęściu. A mówiąc

krótko i szczerze: odmieniła go ONA - Theresa Cohran.

-

Wołałaś mnie? - zapytała Cecilia.

-

Tak, czy mogłabyś przez jakiś czas zająć się Megan? Bawi się w

salonie, ale nie wiadomo, co jej może strzelić do głowy. Ja i pan MacAffee

mamy pewne interesy do załatwienia.

- Tak, wiem. -

Cecilia zniżyła głos. - Widziałam wstępne pertraktacje,

kiedy przechodziłam korytarzem. Proszę wybaczyć - zwróciła się w stronę

Christophera i skromnie spuściła oczy - drzwi były otwarte...

T.J. oblała się rumieńcem, ale nie skomentowała tej wypowiedzi.

Jakikolwiek komentarz pogorszyłby tylko sytuację. Zerknęła na

Christophera. W przeciwieństwie do niej był rozbawiony słowami gosposi.

-

Proszę tędy, panie MacAffee - mruknęła ponuro i poprowadziła go do

swego gabinetu.

Gabinet okazał się niewielkim pomieszczeniem wychodzącym na zachód.

Christopher od razu zauważył kilka rysunków przedstawiających Megan.

Przy jednej ze ścian stał regał, ale pomieszczenie zdominowane było przez
olbrzymie biurko.

Chociaż znajdował się na nim komputer, na oko najnowszej generacji,

widać było, że nie jest zbyt często używany. Theresa najwyraźniej wolała

ręczne szkice i notatki. Spodobało mu się to. On sam cenił sobie tradycję i

był zagorzałym przeciwnikiem standaryzacji i unifikacji. Takie też były

zabawki, które produkowała jego firma: miały swój charakter i odróżniały

się od masowych - głównie zresztą chińskich - wyrobów. Chyba właśnie

dlatego nie zginęli jeszcze na tym trudnym rynku. Skoncentrowali się na

potrzebach tych klientów, którym nie odpowiadała taśmowa produkcja i

background image

46

komiksowy styl; którzy z nostalgią wspominali zabawki ze swego

dzieciństwa i podobne chcieli kupować swym pociechom.

Theresa posadziła go przy biurku, a sama rozpoczęła zaimprowizowaną

n

aprędce prezentację. Robiła to wspaniale. Kiedy mówiła, używała nie

tylko ust, ale całego ciała. Gestów dłoni, min, wyrazu oczu. Można by

rzec, że była istną symfonią ruchu. Christopher pomyślał, że chciałby mieć

całoroczny bilet wstępu na jej koncerty.

gł sobie tylko pogratulować, że znalazł właściwą osobę do

przeprowadzenia jego kampanii.

A może i nie tylko do tego?

Nie od rzeczy będzie to zbadać, pomyślał w tej samej chwili, w której

T.J. skończyła i zmarszczyła brwi w oczekiwaniu na jego reakcję.

- Nic nie mówisz -

westchnęła zniechęcona, gdy nie odezwał się ani

słowem.

Nie mówił, bo odebrało mu mowę. Był nią absolutnie zafascynowany.
-

To dlatego, że ty wciąż mówisz - uświadomił jej. T.J. zebrała swoje

materiały. Włożyła w nie wiele serca, rysowała do późnej nocy i teraz

oczekiwała jakiegoś komentarza.

-

Właśnie skończyłam.

-

Wobec tego jestem pod wrażeniem - odparł i pokiwał z zadowoleniem

głową.

T.J. spojrzała na niego podejrzliwie. To byłoby zbyt łatwe i zbyt piękne.

Słyszała przecież nie raz, że bardzo trudno przekonać do czegoś

Christophera MacAffee. Może robi sobie po prostu z niej żarty? Pewnie

nie pierwszy raz w swej karierze zamierza ośmieszyć potencjalnego
partnera...

-

I wciąż chcesz podpisać z nami umowę? - zapytała. Teraz on popatrzył

na ni

ą ze zdziwieniem. Czemu jest taka niepewna? Przecież nazywano ją

Huragan Theresa, wiedział o tym. Opinia o niej głosiła, że zawsze jest

pewna swego i nigdy nie dopuszcza do siebie nawet myśli, że jej

prezentacja mogłaby być odrzucona. Cóż, jak dotąd niewiele faktów i

opinii zawartych w dostarczonym mu raporcie zgadzało się ze stanem

faktycznym. Prawdę mówiąc, jedynie to, że Theresa była bez wątpienia

profesjonalistką i doskonale wiedziała, czego potrzeba jego firmie.

-

Podpiszę - potwierdził spokojnie. - Teraz jeszcze chętniej. T.J.

wypuściła z ulgą powietrze. Udało się! Cały ten szalony plan się powiódł!

Theresa będzie szczęśliwa. Odkąd wygasła umowa agencji z inną firmą.

Pandom Ads, niezwykle zależało jej na kontrakcie z MacAffee Toys.

- Co za ulga - westc

hnęła z uśmiechem.

background image

47

-

Nie miałem pojęcia, że tak ci na tym zależy. - Wstał i podszedł do niej. -

Myślałem, że zdobywanie nowych klientów to już dla ciebie rutyna.

- To nigdy nie jest rutyna -

odparła szybko. Może za szybko? Theresa

rzeczywiście zachowywała się zawsze tak, jak gdyby na niczym jej nie

zależało, no, może z wyjątkiem poderwania jakiegoś kolejnego
przystojniaka.

Jemu jednak najwyraźniej spodobała mu się ta odpowiedź.
-

I może właśnie dlatego MacAffee Toys chce z tobą współpracować -

oznajmił. - Zachowujesz się tak, jak gdyby ci bardzo na nas zależało. To

budzi moje zaufanie. Poza tym jesteś naprawdę niezwykle przekonująca,

no i świetnie wyczuwasz nasze intencje. A przede wszystkim jesteś

superkreatywna, umiesz połączyć pracę i zabawę.

Ho, ho, czy

nie za dużo tych komplementów? T.J. podejrzewała, że ta

łatwość w chwaleniu nie wynika jedynie z oceny jej zawodowych

kompetencji. No tak. Na pewno nie. Gdyby tak było, nie podchodziłby

teraz do niej bliżej z taką miną. Jeszcze bliżej... Zdecydowanie za blisko,

by mogła czuć się swobodnie.

-

Do tego znajdujesz jeszcze czas dla siostrzenicy... Co się dzieje?

Czyżby jemu chodziło po głowie to samo, co jej? Ten pocałunek sprzed

godziny, to, jak zareagowali na niego oboje... Może dlatego właśnie

wspomniał, że umie łączyć pracę i zabawę. Zresztą, nic dziwnego. W

końcu Theresa cieszyła się reputacją rasowej podrywaczki.

-

Chyba nigdy dotąd nie spotkałem nikogo równie spokojnego... - Nadal

wpatrywał się w nią podejrzanie łagodnym wzrokiem.

T.J. odwzajemniła spojrzenie i westchnęła ciężko. Nagle ogarnęło ją

poczucie winy.

-

Może teraz też nie - wymamrotała.

- Co takiego?

Do diabła, musiała przestać obarczać się winą za zaistniałą sytuację. Nie

miała powodu czuć się winna. To w końcu tylko interesy.

- Nic, nic. - Znów

odetchnęła głęboko. - T.J. będzie bardzo zadowolona,

że doceniłeś jej pracę.

- To rysunki T. J.? -

Christopher miał wrażenie, że każdy z nich został

stworzony przez nią samą.

-

Owszem. Ja tylko prowadzę prezentacje.

-

Ale bardzo przekonująco - powtórzył. - Można by pomyśleć, że

wszystkie te pomysły są twojego autorstwa.

Teraz już otwarcie ją admirował. Jego oczy nie kryły podziwu, fascynacji

i - o, zgrozo! -

pożądania. Jeszcze gorsze było jednak to, że bardzo jej te

background image

48

spojrzenia się podobały. A najgorsze - że Christopher myślał, iż patrzy na

Theresę.

Cofnęła się niezdarnie o krok i potknęła o biurko.
-

Powiem jej, że ci się podobały, kiedy tylko wróci. - Miała wyschnięte

usta. Odwróciła się i zaczęła porządkować uporządkowane już wcześniej
dokumenty.

Tymczase

m Christopher był już pewien, że cały ten raport na temat

Theresy Cohran był stekiem bzdur. Naprawdę była inna - delikatniejsza,

bardziej nieśmiała, z pewnością dużo bardziej w jego typie. A na dodatek z

pełnym zaufaniem mógł powierzyć jej kampanię swojej firmy.

Zadowolony z pomyślnego obrotu spraw zapragnął to uczcić. Z nią.

-

Chciałbym zabrać cię dzisiaj na kolację - powiedział. T.J. przeraziła się,

słysząc tę propozycję. Romantyczny stolik dla dwojga, przytłumione

światła, może muzyka... W takich okolicznościach nie dałaby chyba sobie
rady.

- To niepotrzebne -

odparła. Złapał ją za ramię.

-

Ale ja proszę. Nalegam. - Otworzyła usta, aby zaprotestować, lecz

Christopher był szybszy. - Musimy przecież zacieśnić nasze relacje.

Jakby te relacje i tak nie były już zbyt poufałe, pomyślała gorzko T.J.
-

Jesteś pewien, że tego chcesz? - zapytała. - Czy nie lepiej, żebyś zebrał

siły przed jutrzejszym lotem? - Cholera, tak naprawdę wcale nie chciała,

żeby leciał. - Wczoraj byłeś naprawdę chory.

Gdyby Christopher wiedz

iał o niej tyle, co na początku, pomyślałby, że

Theresa zwyczajnie usiłuje się wymówić. Wiedział jednak, że jest inaczej.

Instynkt podpowiadał mu, że ta kobieta nie kłamie i nie wykorzystuje

ludzi. Teraz też po prostu troszczy się o niego.

Do licha, napraw

dę mu się podobała. Chyba nawet bardziej, niż powinna.

-

To była tylko grypa. Czuję się już normalnie - odparł. Mało tego, czuł

się tak, jak gdyby nigdy w życiu nie był chory! - Nie przyjmuję wymówek.

Musisz się zgodzić.

Uśmiechnęła się do niego, chociaż czuła coraz silniejszy skurcz w

żołądku.

-

A więc się zgadzam.

Choć nie powinnam, dodała w myślach.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

-

To naprawdę nie było konieczne. - T.J. spojrzała z zakłopotaniem na

siedzącego po drugiej stronie stolika Christophera.

background image

49

Niekonieczne, ale

przyjemne. Oczywiście - była stremowana, ale

jednocześnie mile podekscytowana. Powtarzała sobie, że to tylko jeden

wieczór, że musiała się zgodzić na wspólne wyjście, że skoro on już i tak

uwierzył, że T.J. jest Theresą, to nie stanie się nic strasznego. Wino, które

wypiła do posiłku, dodatkowo zagłuszyło wyrzuty sumienia.

-

A ja myślę, że było konieczne - odparł Christopher. Widać było, że on

też dobrze się bawi w jej towarzystwie.

-

Naprawdę? - T.J. oparła podbródek na dłoni. Miała wrażenie, że wino

cora

z mocniej szumi jej w głowie.

-

Naprawdę. - Chciał odwdzięczyć się za wspaniałą opiekę i spędzić z nią

jeszcze trochę czasu. Rozejrzał się po restauracji. Była porządnie

zatłoczona, mieli dużo szczęścia, że znaleźli wolny stolik. - Nie sądziłem

tylko, że dasz się namówić na stek.

Fakt, prawdziwa Theresa odmówiłaby. Nie zjadłaby stęka, chyba że

nazywałby się filet mignon i kosztował trzydzieści dolarów za porcję. T.J.

miała jednak nieco mniej wyrafinowany gust.

-

Widzę, że masz mnóstwo ustalonych opinii na mój temat - powiedziała

z zalotnym uśmiechem.

-

Tylko trochę.

T.J. nadziała na widelec ostatni z pieczonych ziemniaków.
-

Odrobiłeś pracę domową?

Nie dziwiło jej, że starał się zebrać przed przyjazdem jak najwięcej

informacji na jej temat. Ciekawe, co by po

wiedział, gdyby dowiedział się,

że wcale nie siedzi naprzeciwko bohaterki swojego raportu? Przez chwilę

kusiło ją nawet, aby wyznać mu prawdę, chociażby po to, by zobaczyć

jego reakcję. Wtedy jednak musiałaby ostatecznie zrezygnować z całej tej
maskarady,

a to oznaczałoby, że zapewne straciłby tak wyraźne

zainteresowanie jej osobą, nie wspominając już o konsekwencjach takiego

postępowania dla C&C Advertising.

Tak jak teraz było więc lepiej. Dużo bezpieczniej.

I o wiele bardziej ekscytująco.
Christopher podn

iósł do góry obie ręce.

-

W porządku, przyłapałaś mnie. Sprawdziłem cię. Lubię wiedzieć

zawczasu, z kim mam do czynienia. -

Uważnie obserwował jej twarz,

jakby z obawą, czy nie poczuje się urażona przeprowadzonym śledztwem.

Ale nie. Nie była na niego zła. Prawdę mówiąc, spodziewał się tego.

Theresa Cohran była ponad takie głupie urazy i uprzedzenia. - A ty nie
lubisz?

- I tak, i nie -

odparła wymijająco.

background image

50

Nagle pomyślała o ich pocałunku. Właściwie to nie był ich pocałunek.

Christopher tak naprawdę pocałował Theresę.

Poczuła nagłe ukłucie w sercu. Domyślała się, że to wino jest

odpowiedzialne za owo niespodziewane uczucie zazdrości, ale wcale nie

czuła się przez to mniej zraniona.

-

Czasem lubię niespodzianki - dodała głębokim, aksamitnym głosem.

- Ja nie lubi

łem. Do dzisiaj. - W jego oku pojawił się nagły błysk, kąciki

ust uniosły się do góry. Wyjątkowo dobrze mu się z nią rozmawiało.

Kiedy tu przyjeżdżał, w ogóle się tego nie spodziewał. - Ty na przykład

okazałaś się całkiem przyjemną niespodzianką.

W tym mom

encie Theresa roześmiałaby się zapewne kusząco. T.J. nie

pozwalało na to poczucie winy. Nie mogła go przecież oszukiwać w

nieskończoność.

-

Może wyciągasz zbyt pochopne wnioski - powiedziała, jakby chciała go

ostrzec.

Ale on utwierdził się tylko w przekonaniu, że jego partnerka, nie dość że

piękna, to jeszcze jest skromna.

-

Nie sądzę - odparł. - Jestem dobrym obserwatorem. Pochylił się w jej

stronę i dolał wina do kieliszka. Butelka była już pusta, pomyślał więc, że

zamówi jeszcze jedną. Po chwili jednak zrezygnował. Wolał zachować

pełną przytomność umysłu. Przeczucie podpowiadało mu, że ten wieczór

nie skończy się tak szybko.

-

Pozwól, że ci przypomnę, iż większość czasu przeznaczonego na

obserwację spędziłeś pod kołdrą w stanie śpiączki - przekomarzała się
Theresa.

-

Niektóre rzeczy po prostu się wie. Wy, kobiety, nie doceniacie czegoś

takiego, jak męska intuicja. - Pochylił się ku niej i przykrył dłonią jej

drobną dłoń. Dziwne, pomyślał, w tym hałaśliwym, jaskrawo oświetlonym

miejscu czuł się o wiele intymniej niż w romantycznych, słabo

oświetlonych restauracjach, do których prowadzał wcześniej swoje
partnerki. -

Cieszę się, że nasza współpraca dobrze się ułoży. Myślę, że

twoja agencja może zrobić wiele dla mojej firmy - dodał, żeby nie odgadła
jego, wcale

nie związanych z kontraktem, myśli.

Uniosła kieliszek do góry.
-

Co do tego nie mam wątpliwości. Mamy masę pomysłów...

Przebiegł spojrzeniem po jej prostej czarnej sukni, którą nosiła z gracją

księżniczki przyodzianej w aksamity.

-

Ja też mam mnóstwo pomysłów... - Nie mógł sobie odmówić tej

dwuznaczności.

background image

51

T.J. przebiegł po plecach dreszcz na te słowa. Szybko wychyliła wielki

łyk wina. Wiedziała, co miał na myśli. Może dlatego, że sama o tym

myślała.

Christopher odchylił się nieco do tyłu.
-

Nie masz pojęcia, jaka to ulga rozmawiać z kimś takim, jak ty - zaczął. -

Nareszcie mogę się odprężyć i nie myśleć, czy przypadkiem nie jesteś tu

ze mną dlatego, że interesuje cię wyłącznie MacAffee Toys, a nie...

- A nie ty sam? -

podpowiedziała.

Boże, jeśli było tak, jak mówił, to wszystkie kobiety w jego życiu

musiały być ślepe! Przecież ten facet był wspaniały. Gdyby to ona go

spotkała, oczywiście jako T.J., a nie Theresa, z pewnością nie myślałaby o

jego bankowych rachunkach, a o nim samym. Kto wie, może nawet
zastan

owiłaby się, czy nie skończyć z wiecznym rozpamiętywaniem

swojej małżeńskiej porażki i nie spróbować jeszcze raz?

Sęk w tym, że nie spotkała go jako T.J. Dla niego była Theresa i tak

musiało pozostać.

Christopher spojrzał na nią z zakłopotaniem.
-

Właściwie to nie chciałem, żeby zabrzmiało to w ten sposób. Nie

zawsze potrafię właściwie dobrać słowa.

- Bez przesady. Dobrze sobie radzisz. -

Może nawet zbyt dobrze, dodała

w duchu.

Christopher pokręcił w zamyśleniu kieliszkiem.
-

Byłabyś zdumiona, gdybyś wiedziała, jak wiele kobiet kieruje się

wyłącznie pragmatyzmem w relacjach męsko-damskich - powiedział. -

Wprawdzie przez ostatnie lata nie miałem zbyt wiele czasu na spotkania z
kobietami, ale...

T.J. dojrzała smutny błysk w jego oku i natychmiast podpowiedziała:
-

Ale ta, dla której znalazłeś czas, cię zawiodła? No nie, brakuje jeszcze,

żeby zaczęli się sobie zwierzać! To naprawdę nie musiało być częścią roli,

jaką miała do odegrania. Sama jednak pamiętała ból, jaki ją ogarnął po

odejściu Petera, i nie mogła nie współczuć mężczyźnie, który siedział z nią
w tej chwili przy jednym stoliku w niedrogiej restauracji.

-

Można tak powiedzieć. - Christopher dopił wino, po czym postawił

kieliszek na stole. -

Dostałem nieźle w kość.

Czuł się trochę głupio, ale co tam. Był wobec niej bezwstydnie szczery,

bardziej niż wobec wszystkich, których znał przez całe życie. Dziwne, ta

kobieta, którą po raz pierwszy ujrzał niespełna czterdzieści osiem godzin

wcześniej, była mu bliższa niż najlepsi przyjaciele. W jej oczach było tyle

zrozumienia, że nie mógł nie powiedzieć jej reszty.

background image

52

-

Poleciała na moje nazwisko i konto bankowe. Na rodzinne koneksje... -

Zerknął na nią uważnie. - Hej, czy ciebie też to czasem nie spotkało?

T.J. nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Akurat teraz nie mogła przecież

być z nim szczera (jeśli kiedykolwiek w ogóle była!). Pomyślała o

Theresie. O pełnym splendoru życiu, jakie prowadziła, o wszystkich

mężczyznach, którzy kręcili się wokół niej. W porównaniu z kuzynką

czuła się jak brzydkie kaczątko, choć przecież w gruncie rzeczy były do

siebie tak bardzo podobne. Wyglądały identycznie, ale to właśnie

umiłowanie życia Theresy, jej energia, temperament czyniły ją piękną.

Czasami T.J. zazdrościła kuzynce tej umiejętności korzystania z uroków

życia bez oglądania się na resztę.

Ale za to ona miała Megan. I swoją ukochaną pracę.

Czy to mało?

Wystarczy aż nadto, powtórzyła z uporem.

Zrobiła minę konspiratorki i przysunęła się bliżej Christophera.
-

Czy mnie to kiedyś spotkało? - szepnęła. - Wciąż mnie to spotyka.

-

Więc mamy ze sobą wiele wspólnego. - Spojrzał na nią. Chyba nie była

co do tego przekonana. - Oboje prowadzimy rodzinny interes -

zaczął

wyliczać - oboje jesteśmy jedynakami, oboje musimy umieć oddzielać
ziarna od plew...

I na szczęście oboje jesteśmy wolni, dodał w duchu.
-

Tyle że ty wciąż zajmujesz się interesami, a ja nie - dopowiedziała z

uśmiechem.

Aha, i jeszcze coś, nie jestem tą osobą, za którą mnie bierzesz.
-

Może nie powinienem. - Christopher nagle poczuł się gotów, by

zmienić całe swoje życie. - To znaczy, może nie powinienem zajmować

się wciąż interesami. Przecież nie muszę. - Wzruszył ramionami. - A już

na pewno nie wtedy, gdy jestem w towarzystwie tak wspaniałej osoby.

. Kompletnie już trzeźwa T.J. wbiła wzrok w talerz i zaczęła prosić Boga,

by w

cudowny sposób zabrał ją z tego miejsca. Facet w niej się zadurzył!

W jawny sposób robi jej propozycje! Wciąż nie bardzo mogła w to

uwierzyć, ale tak właśnie było. Tylko co powie, kiedy odkryje, że otwierał

swoje serce przed oszustką? Zrobiło jej się go żal. A jeszcze bardziej żal
siebie.

Musi zmienić temat, klimat, charakter tej rozmowy. Desperacko chwyciła

się pierwszej myśli, jaka przyszła jej do głowy.

- A propos odpowiednich osób -

zastanawiałam się właśnie nad czymś.

Za niecałe dwa tygodnie mamy Dzień świętego Walentego.

- Wiem o tym -

odparł rozmarzony. Hm, chyba nie najlepiej trafiła.

background image

53

Opuściła wzrok. Nic z tego nie wyjdzie, jeśli będzie wpatrywać się w te

jego piękne oczy.

-

Jeśli się pośpieszymy - zaczęła szybko tłumaczyć - zdążymy

przygotować kampanię telewizyjną na kilka dni przed...

-

Walentynkową kampanię dla MacAffee Toys? - przerwał jej.

Najwyraźniej go to rozbawiło. - Zabawki dla maluchów nie kojarzą się
raczej z walentynkami.

- Zabawki nie, ale maskotki tak. -

Wspaniały pomysł już kiełkował w jej

głowie. Nie istniały przecież żadne reklamy zachęcające do kupna

walentynkowych maskotek dla ukochanej osoby. Tego dnia królowały

czerwone róże i czekoladki.

-

Ostatniego wieczoru przeglądałam wasz katalog. Macie kilka zabawek

idealnie nadających się na prezenty, które mężczyźni wręczyliby kobietom

swego życia. Na przykład ten wasz biały miś - ciągnęła, coraz bardziej
rozentuzjazmowana.

-

Ten, który mówi: „Kocham cię”, kiedy się go naciśnie.

-

Wyciągnęła z torebki długopis i nabazgrała coś na serwetce, po czym

obróciła ją w stronę Christophera. - To doskonałe. Moglibyśmy dać tekst:

„Nie możesz znaleźć właściwych słów? Na walentynki wyślij posłańca”. I

pokazać tego misia.

Roześmiał się, ubawiony tym pomysłem.
-

Wierz mi, kobiety uwielbiają maskotki - przekonywała. Christopher

znów spojrzał na nią z zachwytem i pokręcił z niedowierzaniem głową.

Czy on spotkał bizneswoman, czy anioła?

-

Byłem pewien, że ty wolałabyś biżuterię - powiedział nieśmiało.

Miał rację. Znowu wpadka. Theresa podziwiała przecież wszystko, co

błyszczało i mierzone było w karatach. To tylko T.J. miała tę śmieszną

słabość do pluszowych przytulanek.

-

Lubię i jedno, i drugie. Miś mógłby trzymać pudełko z brylantowym

pierścionkiem. Przywiązałoby sieje na wstążce i powiesiło na szyi. -

Pośpiesznie narysowała na serwetce figurkę kobiety z misiem, która ściska

z wdzięczności ukochanego mężczyznę. - Co o tym sądzisz?

-

Podoba mi się. Tylko tak dalej.

- Nie ma sprawy. -

Rozpromieniła się zadowolona, po czym

przypomniała sobie nagle, że nie załatwili przecież jeszcze żadnych

formalności. - Ale... Czy nie sądzisz, że najpierw powinniśmy podpisać

umowę?

Christopher niedbale wzruszył ramionami.
-

To zwykła formalność, załatwimy to do końca tygodnia - powiedział. -

background image

54

Moi prawnicy już przygotowują jej projekt.

T.J. odchyliła się do tyłu i popatrzyła na niego uważnie.
-

Widzę, że byłeś pewien, że nawiążemy współpracę. Doświadczenie

nauczyło go ostrożnie odpowiadać na tego rodzaju pytania.

-

Niezupełnie. Chciałem się najpierw przekonać, jacy naprawdę jesteście.

Nie bardzo wierzę we współpracę z firmami, których prezesi nie angażują

się w pracę, jej jakość, lecz tylko i wyłącznie gonią na zyskiem. Ty mnie

po prostu podbiłaś. - Wyciągnął dłoń, aby przypieczętować umowę.

Gdy ich ręce zetknęły się, T.J. owładnęło poczucie satysfakcji.

Satysfakcji połączonej z oczekiwaniem. Na co?

Christopher nie zamierzał zbyt prędko przerwać uścisku. Trzymał długo

jej dłoń w swojej i rozkoszował się uczuciem, które nie miało nic

wspólnego z umową, która wkrótce połączy dwie firmy. Czuł raczej to, co

czuje mężczyzna w towarzystwie pięknej kobiety.

Wreszcie puścił jej rękę i podniósł kieliszek. Została w nim tylko

kropelka na dnie, ale uznał, że wystarczy to do spełnienia toastu.

-

Za długi i pomyślny związek - powiedział. T.J. stuknęła lekko pustym

kieliszkiem o kieliszek Christophera. Miała nadzieję, iż to, że spełniają

toast z pustych naczyń, nie wróży źle ich współpracy.

-

Za przyszłość - powiedziała. I mam nadzieję, że nigdy się nie dowiesz,

że zrobiliśmy cię w konia, dodała w myślach.

-

Theresa? Co się dzieje? Wydajesz się zdenerwowana - zauważył. - Czy

to przeze mnie? Kto wie, kto wie...

-

Nie, denerwuję się ze swojego powodu - odparła, uznając, że może

odrobina uczciwości z jej strony nieco go zastopuje.

- Dlaczego?
- Poniew

aż myślę o tym, o czym nie powinnam myśleć. Nie odrywał od

niej wzroku. Widocznie rozumiał jej słowa tak, jak chciał rozumieć.

- O czym? -

zapytał, patrząc intensywnie w jej twarz.

-

O łączeniu przyjemności i interesów - wypaliła.

-

Zabawne, też o tym myślałem - szepnął.

Och, jak łatwo byłoby pozwolić sprawom toczyć się własnym trybem...

Ale to byłoby kolejne kłamstwo. Najgorsze ze wszystkich.

T.J. przywołała się do porządku.
-

My nie możemy - stwierdziła kategorycznie.

- Niby dlaczego nie? -

zdumiał się. Chyba nie spodziewał się takiej

reakcji. Nic dziwnego, po tym wszystkim... - Czasami niektórym ludziom

się udaje.

T.J. pomyślała o wszelkich konsekwencjach, jakie niechybnie

background image

55

nastąpiłyby, gdyby wdali się w romans.

- Ale nie tym razem, nie nam -

powiedziała. O dziwo, Christophera nie

zniechęciła i nie zirytowała jej odmowa. Ta dama była o wiele bardziej

skomplikowana niż myślał. Zalotna i zdystansowana, kusząca i nieśmiała.

Stanowiła pudełko pełne niespodzianek, a każda z nich była
przyjemniejsza od poprzedniej.

-

Nigdy nie wiadomo, dopóki się nie spróbuje - nalegał. Nie miała

pojęcia, co odpowiedzieć.

-

Nie chciałabym, żebyś myślał, że uwodzę cię, bo zależy mi na twojej

firmie. Już dość miałeś rozczarowań... - wyznała, patrząc mu prosto w
oczy. Para, która ich

mijała, przeniosła spojrzenie z Christophera na T.J. i

z dezaprobatą potrząsnęła głowami. - Widzisz, ci na pewno tak o mnie

pomyśleli. Że zachłanna panienka składa biznesmenowi nieprzyzwoite
propozycje.

-

To zabawne, bo jest odwrotnie. To ja składam propozycję. A ponieważ

zawarliśmy już naszą umowę, wszystko, co wydarzy się między nami, nie

będzie miało związku z pieniędzmi, kontraktami i zyskiem. Będzie czyste
i bezinteresowne.

Popatrzył na pusty talerz i pusty kieliszek. Nagle zdał sobie jasno sprawę,

cz

ego pragnie na deser. Bardzo rzadko był równie mocno pewien czegoś,

co nie miało związku z zarabianiem i inwestowaniem. Tym razem nie miał

żadnych wątpliwości.

-

Gotowa do wyjścia? - zapytał.

- Tak.

T.J. wiedziała, że odpowiedziała nieco za szybko i że Christopher mógł

niewłaściwie zrozumieć jej odpowiedź. Chciała po prostu wydostać się już

stąd i wrócić do domu, gdzie czekały na nią Megan, Cecilia oraz zimny

prysznic. Wejdzie pod niego i nie będzie wychodzić przez dobre kilka
godzin!

Podniosła torebkę i wstała. Christopher otoczył ją ramieniem i

poprowadził do wyjścia. Na zewnątrz spostrzegł, że kobieta drży. Na

pewno nie z powodu tremy, uśmiechnął się w duchu. Theresa Cohran nie

miała prawa drżeć z wrażenia w obecności mężczyzny. Może to chłodne
powietrze?

Ale przecież nie było zimno, wręcz przeciwnie, noc była ciepła

i pogodna, zupełnie jak jego nastrój.

Kiedy szli w stronę jej samochodu, przyszedł mu do głowy inny powód,

dla którego mogła drżeć.

-

Thereso, powiedz szczerze, czy ty się dobrze czujesz? Chyba się ode

mnie nie zaraziłaś, prawda?

background image

56

- Nie. -

Mogłaby się posłużyć i taką wymówką, ale nie miała już sił na

kolejną komedię. Gdy doszli do samochodu, spojrzała mu prosto w oczy i

oznajmiła: - Nie powinniśmy tego dłużej ciągnąć.

Tak trudno było jej to powiedzieć. A jednak tak było najlepiej dla nich

obojga.

Christopher stracił pewność siebie. Czyżby błędnie zinterpretował jej

sygnały? To niemożliwe, zbyt dobrze znał się na ludziach. Uporczywie

wpatrywał się w jej twarz w poszukiwaniu jakiejś wskazówki, wreszcie

zapytał:

- Dlaczego?

Theresa na pewno wymyśliłaby coś, zasypała go dziesiątkami wyjaśnień.

T.J. mogła jedynie wyszeptać prawdę.

-

Bo... bo za bardzo tego pragnę.

Zabawne, jak kilka prostych słów może odmienić czyjeś życie.

Christopher nigdy nie był przesadnie wylewny, nie ujawniał swoich uczuć.

Teraz jednak nie miało to znaczenia. Nie zważając na to, że znajdują się w

publicznym miejscu, gdzie przechodzi mnóstwo ludzi, przygarnął ją do

siebie i głęboko wciągnął przesycone zapachem jej włosów powietrze.

- Rozumiem -

szepnął.

Popatrzyła na niego niepewnie. Powinna uciec. Nie narażać na

niebezpieczeństwo siebie, firmy, no i jego - Christophera. A jednak stała

tu i pragnęła, żeby dotykał jej ramienia. Żeby wdychał zapach jej włosów.

Żeby pragnął jej i... żeby się z nią kochał.

Czy ona zwariowała!
-

Naprawdę? - zapytała. Skinął głową.

-

Boisz się poddać swoim emocjom - powiedział. - Zawsze musisz

wszystko kontrolować, prawda?

Mój Boże, jak bardzo się mylił. Otworzyła usta, aby zaprotestować, ale

położył palec na jej wargach.

- Wiem -

zapewnił ją. - Sam jestem taki. Ale teraz żadne z nas nie musi

sprawować kontroli nad tym drugim. Nie o to chodzi. Możemy być po

prostu dwójką ludzi, którzy cieszą się sobą wzajemnie. To nie
rywalizacja...

W jego ustach brzmiało to tak prosto. Gdyby poznała go jako T.J., nie

jako Theresa, być może rzeczywiście takie by było. Przez chwilę biła się z

myślami. Walczyły w niej poczucie winy i pożądanie. Ostatecznie

zwyciężyło poczucie winy.

T.J. miała jednak niepokojące przeczucie, że to zwycięstwo

niekoniecznie jest trwałe.

background image

57

Co gorsza, wcale nie chciała, żeby tak było.
-

Nie chciałam niczego takiego powiedzieć...

-

No widzisz? Myślimy w ten sam sposób. Im dłużej z tobą rozmawiam,

tym bardziej wydaje mi się, że jesteśmy do siebie podobni.

- Niewiarygodne, prawda? -

Roześmiała się, ale ten śmiech zabrzmiał w

jej uszach dość ponuro,

-

Tak, to dobre słowo dla tej sytuacji.

Pochylił głowę i serce T.J. na moment zamarło. Chciała jeszcze coś

powiedzieć, ale uczucia zwyciężyły. Nie czekając, aż Christopher zrobi

pierwszy krok, wspięła się na palce i zanurzyła dłonie w jego włosach.

Jakaś potężna, nie znana T.J. siła, kazała przycisnąć jej wargi do jego ust.

I wtedy to poczuła. Nie myślała już o niczym, zniknęła gdzieś wina i

wyrzuty sumienia. Ręce Christophera spoczęły na jej ramionach, usłyszała

jego zduszony jęk i ogarnęło ją nagłe uczucie radości, gdy odpowiedział

na pocałunek i po chwili go pogłębił.

Stali tak, spleceni ze sobą jak dwójka zadurzonych w sobie nastolatków, i

nie mogli oderwać się od siebie.

T.J. zrobiła to pierwsza.
-

Chyba powinniśmy już wracać, prawda?

-

Nie jestem pewien, czy trafię - odpowiedział. - W takim stanie...

Otworzyła drzwi od strony kierowcy i usiadła.
-

W porządku - powiedziała. - Ja będę prowadzić, wiem jak stąd

n

ajprędzej wrócić.

Przynajmniej mam taką nadzieję, dodała w myślach.


ROZDZIAŁ SIÓDMY

Christopher zawsze był ostrożny w relacjach z kobietami. Tak właśnie

wychował go ojciec i dlatego też sądził, że zawsze będzie zachowywał się
w ten sposób.

Teraz jednak n

ie żywił wobec Theresy żadnych podejrzeń. Czuł się tak,

jakby w jednej chwili pozbył się rezerwy i uprzedzeń, narosłych przez lata,

kiedy to nie miał szczęścia w kontaktach męsko-damskich. Ogarnęła go

dziwna pewność, że nie potrzebuje już ochrony.

Siedząca obok niego w samochodzie kobieta całkowicie zawładnęła jego

myślami. Miała wszystko, czego poszukiwał w istotach płci żeńskiej: była

inteligentna, wesoła, intrygująca i troskliwa. Na dodatek seksowna i

obdarzona niezwykłym talentem do interesów. Czego jeszcze mógłby

pragnąć mężczyzna?

background image

58

Tylko jednego -

posiąść ją na własność. Stworzyć z nią trwały,

szczęśliwy związek. Tego właśnie pragnął on, Christopher MacAffee.

Gdyby przyjrzeć się wszystkiemu z należytym dystansem, pomyślał, to ta

niezbyt elegancka restau

racja specjalizująca się w stekach nie była

najszczęśliwszym miejscem na zakochanie się. A jednak tak się stało.

Zakochał się... To musiała być miłość, skoro nigdy jeszcze nie

doświadczył podobnego uczucia.

Chciał wziąć ją w ramiona i tańczyć z nią na brzegu Thamizy. Zabrać ją

do Paryża, żeby sączyć wino w cieniu Wieży Eiffla. Na Tahiti, żeby

kochać się na plaży. Czuł się silny, dziki, wyzwolony... To musiała być

miłość. Nic innego. Albo miłość, albo całkowite szaleństwo.

Z kolei T.J. czuła się zniewolona. Pozbawiona swobody z powodu tej

idiotycznej sytuacji, w jakiej oboje się znaleźli. Gdyby nie trzymała

kierownicy, zapewne ogryzałaby teraz nerwowo paznokcie - coś, czego

Theresa z pewnością nigdy by nie zrobiła. Kuzynka zawsze panowała nad
swoimi nerwami. Niestety, ona, T.J., wprost przeciwnie.

Czy jednak Theresa miała kiedykolwiek jakiś powód, by się

denerwować? Przywykła do nieustannej adoracji. I do tego, że gdy

pojawia się jakiś problem, zawsze jest pod ręką jej kuzynka, która bez

mrugnięcia okiem zajmie się wszystkim w razie czego.

T.J. zacisnęła szczęki. A może ona miała już dosyć bycia tą, na której w

każdej sytuacji można polegać. Zawsze spokojną, odpowiedzialną, zawsze

w cieniu Theresy. Może i ona chciała choć raz poczuć się szalona i
beztroska.

Zer

knęła na Christophera i dostrzegła, że wpatruje się w nią z podziwem.

Poczuła rozlewające się po jej ciele ciepło i uśmiechnęła się do niego
szeroko.

Proszę uprzejmie - skoro on uważa, że ona jest Theresa, to nią będzie.

Przez cały czas. A jutro, kiedy Christopher odleci na zawsze, znów

zamieni się w nudną, bezpieczną i równie seksowną, co stary kapeć T.J.

Poruszyła się na fotelu. Pas wpijał się w jej ramię, mimowolnie

przypominając, że powinna pamiętać o swoim bezpieczeństwie. Dosyć,

zirytowała się. Nie może być całe życie taka ostrożna. Ten jeden jedyny

raz trzeba złapać byka za rogi. Przecież i tak nikt się nigdy nie dowie...

Ogarnęła ją olbrzymia pokusa. Czy chciałby tego, gdyby mu pozwoliła?

Uśmiechnęła się lekko, a krew zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach.

Pożądanie wygrywało bitwę ze zdrowym rozsądkiem.

Wprowadziwszy samochód na podjazd, zaciągnęła ręczny hamulec i

spojrzała mu w twarz.

background image

59

-

Coś taki milczący? - Nie odzywał się prawie, odkąd odjechali spod

restauracji. -

Czy powiedziałam coś, co tak bardzo dato ci do myślenia?

-

Wszystko, co mówisz, daje do myślenia - uśmiechnął się. - Ale tak

naprawdę, to zastanawiałem się, jak zabawnie potrafią układać się ludzkie
losy -

dodał.

Miał oczywiście rację. Gdyby tak nie było, nie siedzieliby tutaj, pod jej

do

mem. Pan Bóg w niebie musiał mieć niezły ubaw, patrząc na nich z

wysokości.

-

Czy wiesz, że omal nie zrezygnowałem ze spotkania z tobą? - odezwał

się Christopher, gdy wysiedli.

Nie bardzo rozumiała. Wiedziała, że miał w zwyczaju sam podejmować

ważne decyzje dotyczące jego firmy, podobnie jak jego ojciec.

-

Przecież zawsze... - zaczęła.

- Tak, to prawda -

przerwał jej i wzruszył ramionami.

-

Ja „zawsze”, mój ojciec też „zawsze”... Święte, niezmienne reguły.

Tacy jesteśmy, takie mamy zwyczaje. Ale życie jest zbyt skomplikowane i
krótkie na takie luksusy, jak spotkanie dwojga ludzi przed podpisaniem

umowy. Poza tym oboje wiemy, że umowę można zerwać, jeśli któreś z

nas jest niezadowolone, niezależnie od tego, jak wielkie to rodzi
komplikacje. -

Pokręcił głową. Wciąż nie mógł uwierzyć, że omal nie

popełnił fatalnego błędu, nie zmarnował życiowej szansy.

-

Myślałem o wprowadzeniu nowych zasad - wyjaśnił. -

Chciałem zdać się na moich pracowników i im zlecać takie zadania, jak

ocena ludzi, z którymi zamierzam współpracować.

T.J. podeszła do drzwi i wyciągnęła z torebki klucze. Wyjął je z jej ręki i

sam otworzył. Przepuścił ją przodem, po czym oddał pęk kluczy.

Dotknięcie jego dłoni sprawiło, że zadrżała.

Pokój gościnny był nieoświetlony, tylko w przedpokoju paliła się mała

lampka. Cecilia i Megan poszły już dawno spać.

A więc teraz jest z nim sama. Zupełnie sama.
-

Cieszę się, że jednak zdecydowałem się przyjechać - odezwał się

Christopher. -

Moi współpracownicy posiadali całkowicie błędne

informacje na twój temat.

T.

J. przekrzywiła lekko głowę, tak jak miała to w zwyczaju Theresa,

kiedy flirtowała. Poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Cóż, zdaje się, że

przedobrzyła. Za dobrze udawała Theresę, a teraz... No właśnie, co teraz?

-

Niby dlaczego błędne? - zapytała prowokująco. Delikatnie przesunął

wierzchem dłoni po jej gęstych włosach. Nie układała ich, zwisały luźno,

niczym ocean ciemnych loków, który aż prosił się o to, aby się w nim

background image

60

zanurzyć.

-

Pozwolili mi uwierzyć, że jesteś próżną i płytką flirciarą, która

pozostaw

ia prowadzenie firmy bardzo zdolnym współpracownikom i stąd

bierze się ten jej sukces.

- Ale ja...
- Nie jestem taka -

dokończył za nią. - Wiem. Przekonałem się już o tym i

wierz mi, znam twoją prawdziwą wartość. Dziennikarze to idioci... Moi
pracownicy ró

wnież. - Odsunął się nieco i popatrzył na nią uważnie w

świetle księżyca sączącym się z francuskiego okna. - Nie jesteś próżna,

chociaż masz ku temu wiele powodów. Z całą pewnością nie jesteś też

płytka. A skoro sama pracowałaś nad tą wspaniałą prezentacją, to widać

nie masz mniej talentów od swoich współpracowników.

- To T.J.... -

Jedynie tyle zdołała wyszeptać. Christopher uśmiechnął się

tylko. Na dodatek była lojalna.

Dlaczego jednak, do licha, nie chce być chwalona za swoje własne

projekty?

- Wiesz co?

Zdaje mi się, że ta T.J. to tylko zasłona dymna - stwierdził.

- Nie, wcale nie. Ona...
- Daj spokój. -

Najwyraźniej zamierzała upierać się, że pracę wykonała

jej kuzynka. Może nawet uwierzyłby w to, gdyby nie widział w restauracji

pośpiesznie wykonanego szkicu. Położył ręce na jej ramionach i

powtórzył: - Daj spokój. Ten szkic, który zrobiłaś w restauracji...

Pamiętasz? Rysowała go ta sama osoba, która przygotowała szkice do

kampanii. Nie upieraj się już. Mnie nie oszukasz.

T.J. nerwowo przełknęła ślinę.
- Rysujemy w bardzo podobnym stylu... -

zaczęła.

- Sama widzisz, Thereso -

przerwał jej. - Gdybyś była próżna albo płytka,

cieszyłabyś się teraz i przypisywała sobie cudze zasługi. Jestem naprawdę

pod wrażeniem. Pod wrażeniem tej prezentacji - spojrzał jej głęboko w
oczy - i twoim.

Puls T.J. przyśpieszył, poczuła, że uginają się pod nią kolana. Pragnęła

tego, pragnęła rozpaczliwie, a jednak wciąż wydawało się jej to

nieuczciwe. Przecież on myślał... on myślał...

Christopher pochylił się i przycisnął wargi do jej ust. Do diabła z tym, co

myślał! Zacisnęła dłonie na jego mocnych ramionach i poddała się

namiętności. Nie zastanawiała się teraz nad tym, jak bardzo skomplikuje

to później życie Theresie. Nie była w stanie wybiec myślami tak daleko

naprzód, co więcej, nie była nawet w stanie trzeźwo rozumować. Skoro

naraziła się już na tak niezręczną sytuację, to postanowiła mieć chociaż z

background image

61

tego jakieś korzyści. Theresie na pewno nie przeszkadzałoby, że on jutro

wyjeżdża. A więc będzie Theresą. Tylko ten jeden raz, tylko dzisiaj

nareszcie zobaczy, co to znaczy żyć jak Theresa Cohran.

Czuła się cudownie lekka, wyzwolona. Gdyby jej nie obejmował, z

pewnością wzbiłaby się w powietrze.

Christopher widział pożądanie w jej oczach, ale chciał być pewien, że ta

kobieta naprawdę pragnie tego, co on.

-

Może znajdziemy bardziej intymne miejsce? - Ujął ją za rękę, czekając

na sprzeciw i modląc się jednocześnie, aby nie nastąpił. - Ten niewielki

pokoik, w którym leżałem... Idealnie by się nadawał.

T.J. mogła jedynie skinąć głową. Nawet nie wiedziała, czy uśmiechnęła

się w odpowiedzi. Pomyślała, że całe jej dało się śmieje. Była teraz

jednym wielkim uśmiechem, esencją szczęścia.

Poprowadził ją przez korytarz do sypialni. Jej sypialni. Po chwili

zamknęły się za nimi drzwi i T.J. odwróciła się, aby spojrzeć mu w oczy.

Czekała...

Theresa by nie czekała. Działałaby.

Przełknęła ślinę i palcami, które przestały już drżeć, powoli rozwiązała

mu krawat.

Christopher nigdy wcześnie nie był równie zamroczony i równie spięty.

Nie myślał o tym, co się dzieje. Mógł tylko pozwolić, aby wszystko

potoczyło się swoim torem, dać się porwać i czekać, aż to niesłychane

napięcie znajdzie wreszcie ujście.

Jednak nie mógł dłużej czekać. Chciał, by nastąpiło to szybciej. I by

oboje na zawsze zapamiętali tę noc, by Theresa zapomniała o wszystkich

mężczyznach, których poznała przed nim i żeby nie chciała już nikogo
innego.

Przejął inicjatywę, jednak po nasyceniu pierwszego porywu, pierwszej

ciekawości, postanowił, że będzie kochał się z nią powoli, tak by mogła
rozk

oszować się każdą chwilą. I żeby po tym, co przeżyje, nie przyszło jej

do głowy szukać innych. By na zawsze wybrała jego, tak jak on wybrał już

ją.

I chyba mu się udało, bowiem T.J. czuła się tak, jakby doznała boskiej

iluminacji. Spodziewała się, że miłość z Christopherem będzie niezwykła,

akt ten był jednak tak cudowny, tak powolny, liryczny i delikatny, że

niemal odchodziła od zmysłów. Nigdy przedtem nie zaznała tak słodkich

mąk. Pragnęła zaspokojenia i jednocześnie nie chciała, aby nadeszło zbyt

prędko. Jeszcze nie. Chciała, aby to rozkoszne oczekiwanie trwało

background image

62

wiecznie i nigdy się nie kończyło.

Nie miała pojęcia, że może być zdolna do takich przeżyć. Wydobył z niej

to, o co nigdy się nie podejrzewała. A gdy było już po wszystkim, otoczył
ramionami i przy

tulił czule do siebie, tak jakby było to zupełnie naturalne,

jakby od zawsze był jej kochankiem.

A właściwie kochankiem Theresy, przypomniała sobie.

W tej chwili jednak nie miało to znaczenia. Tej nocy to ona była Theresą.

Jej serce przepełniało szczęście i ona pragnęła, aby to uczucie nigdy jej nie

opuściło.

Chciała powiedzieć mu, że po raz pierwszy jest jej tak dobrze, że nigdy

dotąd nie reagowała tak namiętnie. Nawet z Peterem. Nie mogła mu

jednak tego powiedzieć. Nie mogła powiedzieć, że nigdy dotąd nie

kochała się z mężczyzną, którego ledwo znała, bo wzbudziłaby w nim

niebezpieczne podejrzenia. Wszak Theresa miała wielu mężczyzn, i on o

tym wiedział. Gdyby zaczęła powtarzać tę litanię zachwytów, wyśmiałby

ją, albo pomyślałby, że kłamie.

Co za ironia los

u. Nie może powiedzieć swemu kochankowi, że jest z

nim szczęśliwa!

Coś jednak musiała powiedzieć. Chciała, aby zrozumiał, jak bardzo był

dla niej wyjątkowy.

-

Nigdy dotąd tego nie robiłam - wyznała nagle. Christopher oparł się na

łokciu i uniósł pytająco brew.

-

Nigdy nie kochałam się z klientem - wyjaśniła. Nie wiedział, czy może

jej wierzyć, jednak bardzo pragnął, by słowa Theresy były prawdziwe.

- Wobec tego jestem pierwszy -

stwierdził, po czym uniósł głowę i

dotknął ustami jej ust. Reakcja była natychmiastowa.

Ogień wybuchł ze zdwojoną silą.

T.J. obudził dzwonek telefonu. Natrętny hałas wdarł się w jej sny, które

zniknęły niczym bańki mydlane rozbite o twardą ścianę.

Uchyliła powieki i ujrzała, że pokój zalewa światło dzienne. Nadszedł

ranek. Zastanawia

ła się, czemu tak szybko.

Hałas nie ustawał. Telefon - musiała odebrać telefon.

Kiedy sięgała po słuchawkę, zorientowała się, że nie jest sama. Że obok

niej leży ciepłe dało. Nagie i ciepłe. Męskie dało...

Christopher.

Ubiegła noc.
Ranek.

O, Boże!
T.J. nat

ychmiast się rozbudziła. Podniosła słuchawkę, sprawdzając

background image

63

jednocześnie, czy mężczyzna nadal śpi.

- T.J.? -

usłyszała podniecony głos Theresy. Christopher poruszył się.

Najwyraźniej dzwonek telefonu zbudził również jego. T.J. odsunęła się

nieco i przykryła prześcieradłem.

- Tak? -

szepnęła.

- T.J., to ja, Theresa. -

Tym razem w głosie kuzynki słychać było

zdziwienie. -

Jestem już w domu. Od rana. Tamten lekarz, pamiętasz,

osobiście mnie zbadał - pochwaliła się i roześmiała tak dobrze znanym

T.J. śmiechem. - Spotykam się z nim dzisiaj wieczorem. No, gadaj. Jak ci

poszło w piątek?

- Dobrze -

odpowiedziała lakonicznie. Miała nadzieję, że Theresa

zrozumie aluzję i zakończy rozmowę.

Nie miała jednak szczęścia. Rozbudziła tylko ciekawość kuzynki.
- Co to znaczy „do

brze”? I dlaczego szepczesz? Czy coś poszło nie tak?

-

Nie, w porządku. Później ci wyjaśnię - szepnęła T.J. nieco zirytowana.

Theresa otrzymywała tyle telefonów nie w porę, że chyba mogła się

domyślić, że osoba po drugiej stronie kabla chce zakończyć rozmowę.

Nagle poczuła palce Christophera na swoim nagim ramieniu i omal nie

jęknęła z przerażenia i... z rozkoszy.

- Opowiedz mi. -

Wyglądało na to, że Theresa ma ochotę na pogawędkę.

Cholera, świetna pora! - Czy MacAfee’emu spodobała się prezentacja?

Rzeczony

MacAffee właśnie zabawiał się jej biustem. T.J. wstrzymała

oddech.

-

Tak mi się zdaje...

-

Czy wszystko w porządku? - zaniepokoiła się nagle Theresa. - Masz

dziwny głos.

-

Nie, nie... Nic mi nie jest. Zadzwonię do ciebie później, The... T. J. -

poprawiła się w ostatniej chwili.

- T.J.? -

usłyszała jeszcze zdumiony głos kuzynki, po czym odłożyła

słuchawkę.

Zaraz potem Christopher przekręcił ją gwałtownie na plecy i zajrzał w jej

twarz z promiennym uśmiechem.

-

To była T.J. - wyjaśniła.

-

Tak myślałem - odparł, pieszcząc jej szyję. Uwielbiał, kiedy się tak pod

nim poruszała. Czuł, że krew znów napływa mu do lędźwi. - Musi być

bardzo czymś przejęta, skoro dzwoni w niedzielę - zauważył.

T.J. przełknęła nerwowo ślinę.
- Nie znasz wszystkich faktów. -

Próbowała zebrać w sobie siły. Z

pewnością będą jej wkrótce potrzebne. - Czego sobie życzysz na

background image

64

śniadanie?

Uniósł głowę i popatrzył na nią z błyskiem w oku.
- Ciebie -

mruknął.

Znowu to poczuła - szczęście rozlało się po jej ciele niczym złocisty

miód. T.J. owinęła ramiona wokół jego szyi i przyciągnęła go do siebie.

-

Nadciąga pierwsza porcja - szepnęła.


-

Naprawdę już najwyższy czas, żebyście zjedli śniadanie. - Rozbawiona

Cecilia zerknęła na Christophera. - Oho, widzę, że wróciły panu siły.

Nie starała się wcale ukryć wiele sugerującego uśmieszku, kiedy stawiała

przed nimi talerz grzanek. Uśmiechnęła się do Christophera, po czym

zerknęła na T.J.

-

Zabieram Megan do parku, na wypadek, gdybyście zamierzali

kontynuować te poufne negocjacje - poinformowała pracodawczynię.

-

Skąd pani wie? - spytał z ciekawością. W ogóle nie hałasowali, a kiedy

wrócili, było już przecież stosunkowo późno. Był przekonany, Theresa

zresztą też, że gospodyni śpi.

-

Cecilia lubi myśleć, że wie wszystko. Czasem nawet udaje jej się

zgadnąć. - T.J. wymownie popatrzyła na Cecilię. - Ale nie tym razem. Nie

będzie już negocjacji - poinformowała Cecilię, jednak unikała patrzenia jej

w oczy. Wolała nie widzieć tego sceptycznego uśmieszku. - Załatwiliśmy

już nasze sprawy, ku obopólnej satysfakcji. - Nie zwracając uwagi na

śmiech Cecilii, popatrzyła na Christophera. - O której Emmett ma cię

odwieźć na lotnisko?

-

Nie wspominałem ci jeszcze? - Uśmiechnął się do niej. Doskonale

wiedział, że nie. To miała być niespodzianka, dopiero co wpadł na ten

pomysł. Poczynił odpowiednie przygotowania, podczas gdy ona brała

prysznic w łazience. - Postanowiłem zostać tu jeszcze przez kilka dni.


ROZDZIAŁ ÓSMY

T.J. wpatrywała się w milczeniu w mężczyznę siedzącego po przeciwnej

stronie stołu. Mężczyznę, który sprawił, że jej ciało poznało, czym jest

rozkosz. Mężczyznę, który miał wyjechać, zanim zdołałby odkryć, że

kochał się z niewłaściwą kobietą.

Musiała dwukrotnie odchrząknąć, zanim zdołała wydobyć z siebie głos.
-

Słucham? - zapytała.

Christopher liczył na nieco bardziej radosną reakcję.
-

Postanowiłem zostać tu jeszcze przez kilka dni - powtórzył.

background image

65

Żeby być z tobą, od razu dodał w myślach. Był bliski powiedzenia tych

słów na głos, ale powstrzymał się. Jeszcze nie. Nie może jej do siebie

zrazić. Musi dać jej czas.

- Ale dlaczego...? -

wyjąkała.

Hm, naprawdę myślał, że choć trochę się ucieszy. Ona jednak patrzyła na

niego tak, jak gdyby oznajmił jej, że wynajął w nocy jej mieszkanie Armii
Zbawienia.

- No... -

zająknął się. - Chciałbym odwiedzić twoje biuro. Popracować

nad

tą walentynkową promocją...

Był to zaledwie ułamek prawdy. Najważniejsze bowiem było to, że tego

ranka uświadomił sobie, że pragnie na zawsze stać się częścią jej życia.

Czuł podniecenie, radość płynącą z tego nowego, nie znanego dotąd
uczucia. Podobnie m

uszą się czuć dzieci wypatrujące Świąt Bożego

Narodzenia. Czekał na coś, nie wiedział na co, lecz przekonany był, że

niespodzianki, które jeszcze go spotkają, będą tylko przyjemne.

Theresa Cohran była kobietą stworzoną dla niego. Był tego pewien.

Mimo to n

ie mógł zupełnie wyzbyć się ostrożności. To nie leżało w jego

naturze. Będzie musiał spędzić z nią jeszcze trochę czasu, zanim pozna

ostateczną prawdę na temat ich ewentualnego związku. Nie był też ani tak

naiwny, ani zarozumiały, aby sądzić, że ta cudowna kobieta po prostu

rzuci mu się w ramiona. Nawet po upojnej nocy miłosnej. W jej życiu byli

przecież także inni, choć z reguły jedynie przelotnie. Zresztą, zapewne

nadal są. On, Christopher, chciał doprowadzić do sytuacji, w której
Theresa Cohran sama zapr

agnie stworzyć prawdziwy dom, a to zajmie z

pewnością trochę czasu. Kilka dni - to minimum.

- Do biura? -

powtórzyła tępo, wciąż nie spuszczając z niego wzroku.

Ogłupienie powoli ustępowało miejsca panice. - Ale... myślałam, że

musisz wracać.

Zerknęła na Cecilię, błagając ją wzrokiem o pomoc. Niestety - wyraz

oczu gosposi wyjaśnił jej, że nie ma na co liczyć. Cecilia była wręcz

rozbawiona nieoczekiwanym obrotem spraw. Ale przecież Cecilia

usiłowałaby wyswatać ją nawet z listonoszem, gdyby tylko po
dostarcze

niu poczty zechciał zostać odrobinę dłużej.

Czując się niczym pierwszy oficer na tonącym „Titanicu”, T.J. znowu

spojrzała na Christophera. Może tylko żartował?

-

Fakt, muszę wracać - powiedział. Już miała odetchnąć z ulgą, kiedy

usłyszała: - Kiedy jednak brałaś prysznic, zadzwoniłem do Abramsa -

ciągnął. Abrams był wiceprezesem w jego firmie, T.J. rozmawiała z nim

kiedyś przez telefon.

background image

66

-

Powiedziałem mu, że będę parę dni później, gdyż mamy świetny plan

nowej kampanii.

Ciekawe, co to dla niego znaczy „parę dni”, zastanawiała się T.J., usiłując

zebrać niespokojne myśli.

Kiedy wpatrywała się w pustą kartkę papieru lub w ekran komputera,

obmyślając strategię dla jakiejś firmy, pomysły pojawiały się jak na

zawołanie. Teraz zaś, kiedy naprawdę musiała coś wymyślić, wyobraźnia

ją zawodziła. Jedyna wymówka, która jej przyszła do głowy, była

wyjątkowo nieprzekonująca.

-

Właściwie to zazwyczaj nikt nie zagląda nam przez ramię, gdy

pracujemy...

Christopher żachnął się. Ze zdumieniem spostrzegł, że po raz kolejny

Theresa

zachowuje się bojaźliwie. Ale może był po prostu

przewrażliwiony. Nic dziwnego - jeszcze nigdy nie znalazł się w podobnej

sytuacji: na każdym kroku starać się, by jej nie urazić, nie zniechęcić, nie

przestraszyć.

Podniósł do ust tost i zaczął go pałaszować z apetytem głodomora.
-

Obiecuję, że nie będę się wtrącał - przyrzekł. No nic, trudno, pomyślała

T.J. Zdaje się, że on naprawdę zostaje i nie ma na to rady. Będzie musiała

się z tym jakoś pogodzić. Jeżeli wszystko miało się udać, należało teraz

wykonać kilka taktycznych posunięć.

-

W porządku, pozwól więc, że ja wykonam kilka telefonów -

powiedziała.

Złapał ją za przegub, zanim zdążyła wstać.
-

Poczekaj, przecież jest niedziela - zaprotestował. Nawet on nie pracował

w niedzielę. Zazwyczaj. Delikatnie uwolniła przegub z uścisku.

-

Twój wiceprezes to nie jedyna osoba, do której można dzwonić w

niedzielę. - Starała się, aby jej głos brzmiał swobodnie, zwyczajnie. Nie

było to proste ze względu na ściśnięte gardło. - Proszę. - Podsunęła mu
swój talerzyk z nie t

kniętym tostem. - Zjedz to. Ja prawie nie jem rano.

Kolejne kłamstwo. T.J. zawsze budziła się głodna i pochłaniała

olbrzymie śniadania. Jednak tego ranka nie byłaby w stanie przełknąć ani

kęsa.

Pozostawiwszy Christophera w kuchni, poszła prosto do gabinetu. Po

drodze spotkała Cecilię i Megan, które szykowały się właśnie do wyjścia.

T.J. gorąco uściskała córeczkę, gdy zaś za małą i gospodynią zamknęły się

drzwi, odetchnęła z ulgą. Jedno zmartwienie mniej, przynajmniej na jakiś
czas.

A setki zmartwień wciąż przed nią.

background image

67

Kiedy wybierała znajomy numer, jej dłonie drżały. Dlaczego wszystko, w

co zamieszana była Theresa, zawsze było takie pogmatwane?

Po czterech dzwonkach włączyła się automatyczna sekretarka. T.J.

słuchała niskiego, zmysłowego głosu kuzynki, który przepraszał

dzwoniących za jej nieobecność.

-

No, proszę. Proszę, Theresa, odezwij się. Wiem, że tam jesteś. Odbierz

ten cholerny telefon!

Kiedy T.J. miała już zrezygnować i zostawić wiadomość, usłyszała po

drugiej stronie cichy trzask podnoszonej słuchawki.

-

Wiedziałam, że coś jest nie tak. - Theresa nie zadała sobie nawet trudu,

żeby się z nią przywitać. - Straciłyśmy go, tak? Przejrzał cię i domyślił się,

że nie jesteś mną. Boże drogi, gdybyś nie była taką głupią gęsią.

T.J. powstrzymała się od komentarza. Nie miała zbyt wiele czasu.

Christopher w każdej chwili mógł zacząć jej szukać.

-

Thereso, czy mogłabyś jutro nie przychodzić do biura? - zapytała

wprost.

- Dlaczego? -

Kuzynka była mocno zaskoczona. T.J. westchnęła głęboko

i oparła się o krzesło.

- Bo

będzie tam on, Christopher - wyjaśniła. - Chce się rozejrzeć,

zobaczyć, gdzie pracuję... To znaczy, gdzie ty pracujesz.

- Christopher?

T.J. niecierpliwie zabębniła palcami o blat biurka. Czyżby Theresa nie

odrobiła lekcji i nie wiedziała nawet, jak ich klient ma na imię?

- Christopher MacAffee -

wyjaśniła cierpliwie. - Postanowił zostać tu

przez kilka dni i zobaczyć, jak pracujemy.

-

Po co? Przecież mówiłaś, że podobała mu się nasza prezentacja.

-

Owszem, podobała się. Może nawet za bardzo. T.J. przejechała dłonią

po włosach. Jak zwykle tylko ona jest przerażona, tylko ona martwi się o

los famy, tylko ona wykonuje czarną robotę. Czy Theresa nie zdaje sobie

sprawy, że ta cala gra jest jak zabawa zapałkami w stogu siana? Jeden
moment, a katastrofa gotowa. Szla

g trafi agencję. I nie tylko agencję.

Nagle w jej głowie zaświtał pewien pomysł. Tak! To była jedyna szansa!
-

Posłuchaj, nie mam teraz czasu, aby mówić ci o szczegółach -

oznajmiła. I wcale bym nie chciała, dodała w myślach. - Po prostu nie

przychodź tam jutro i już, zgoda? Zaufaj mi, tak będzie lepiej. Albo nie,

poczekaj, musisz przyjść - zreflektowała się w ostatniej chwili. - Musisz

przyjść i powiedzieć wszystkim, że będę cię udawać. A przynajmniej

kierownictwu. Boże, Theresa, to się tak potwornie pokomplikowało.
Nawet nie wiesz...

background image

68

-

Okay. Damy sobie radę. - Theresa jak zawsze była niewzruszona -

Wiesz, że całkowicie w ciebie wierzę.

-

Tylko, że ja kłamię. Ciągle kłamię. To straszne. Po drugiej stronie

słuchawki rozległ się protekcjonalny śmiech.

-

Początki zawsze są trudne, T.J. Kiedy się rozkręcisz, pójdzie ci lepiej.

-

Skoro tak twierdzisz... Aha, jeszcze coś. Zaczynamy kampanię

walentynkową dla MacAffee Toys.

- Teraz, w te walentynki?
- Tak. -

T.J. poczuła uzasadnioną satysfakcję.

-

Do diabła, jesteś naprawdę szybka. - Tym razem w głosie Theresy

słychać było szczery podziw.

Bardziej niż myślisz, droga kuzynko, bardziej niż myślisz, dodała w

myślach T.J.

-

Naprawdę muszę już kończyć. - Wstała od biurka. - Zostawiłam

Christophera w kuchni, boję się, że zacznie się zastanawiać, co się ze mną

stało.

- W kuchni? -

powtórzyła Theresa. - A co MacAffee robi w twoim domu?

-

To bardzo długa historia. Wszystko zaczęło się od wirusa.

- Komputerowego?
-

Ludzkiego. Trzymaj się.

T.J. odłożyła słuchawkę i z satysfakcją popatrzyła na telefon. Celowo

zostawiła Theresę w stanie niepewności. Musiała przyznać, że choćby dla

tej jednej chwili warto było podjąć się tej przebieranki. Zresztą, może tak

naprawdę od dawna chciała zmienić skórę, może pragnęła tego, lecz nie

chciała przed sobą się przyznać? No bo niby dlaczego teraz czuła się tak
dobrze?

Wróciła do kuchni, gdzie Christopher kończył właśnie swoje śniadanie.

Co za fantastyczny facet, pomyślała nie pierwszy raz na jego widok.

Gdyby Theresa zdawała sobie sprawę, jak wygląda jej nudny podobno

klient, zrobiłaby wszystko, aby dotrzeć na lotnisko, nawet jeśli musiałaby

zostać tam przetransportowana wraz ze szpitalnym łóżkiem.

-

Tęskniłem za tobą - szepnął, po czym owinął ramię wokół jej talii i

przyciągnął ją do siebie.

Kiedy

ją całował, poczuła na jego wargach smak miodu. A może to on

sam tak smakował. Tak czy inaczej, miło byłoby do tego przywyknąć,

mieć to na codzień. Niestety, nigdy nie będzie miała takiej szansy.

-

Powiedz, jak długo Cecilia spaceruje z Megan po parku?

-

Naprawdę nie wiem - odparła. - Około dwóch godzin. Może trochę

dłużej.

background image

69

-

To dobrze, mamy trochę czasu - stwierdził zadowolony. Nagle zrobiło

jej się gorąco. Czyżby wciąż miał ochotę na to, o czym ona nie mogła

przestać myśleć?

-

Trochę czasu? - powtórzyła.

-

Po południu zamierzam przenieść się do hotelu. - Chciał, aby mieli

jakieś swoje miejsce, gdzie nie musieliby przejmować się gospodynią i

dziewczynką. - Po prostu nie wypada, żebym tu dłużej mieszkał. Nie chcę

narażać na szwank twojej reputacji.

Tak, ten

człowiek rzeczywiście był niezwykły. Oto pierwszy mężczyzna,

który przejmuje się reputacją Theresy. Przecież nawet sama Theresa miała

ją w nosie. Plotki spływały po niej jak woda po gęsi.

- To bardzo szlachetne -

pochwaliła go.

-

Jednak zanim się stąd wyniosę - przycisnął usta do jej szyi, aż

westchnęła z rozkoszy - pomyślałem, że moglibyśmy, hm, wrócić na

chwilę na znajomy grunt. Spojrzał na nią tak, że niemal się rozpłynęła.

Kiedy później ją całował, na przemian przeklinała i błogosławiła Theresę.
Gdyby

nie kuzynka, nigdy nie dane byłoby jej zakosztować raju.

I gdyby nie ona, nie musiałaby go teraz tracić.

T.J. czuła się niczym saper na polu minowym. Rozluźniała się tylko

wtedy, gdy zamykały się za nimi drzwi i zostawali sam na sam. Wtedy

musiała uważać tylko na siebie, nie zaś na wszystkich innych, którzy

mogliby przypadkowo nazwać ją prawdziwym imieniem lub popełnić

jakąś inną pomyłkę. Zdemaskować ją i przerwać tym samym ten cudowny
sen...

Podczas tych kilku dni, poświęconych na zapoznanie Christophera z

działalnością agencji, była chodzącym kłębkiem nerwów. Ubrana w stroje,

które Theresa przesłała jej przez swoją pokojówkę, T.J. starała się jak

najlepiej odegrać rolę szefowej. Tak dobrze zresztą wcieliła się w tę

postać, że pracownicy z trudem odróżniali ją od pierwowzoru. T.J.

podsłuchała nawet, jak Heidi mówiła jednej z sekretarek, że T.J. wygląda

bardziej na Theresę niż sama Theresa. „Tylko zachowuje się inaczej -

dodała. - Bardziej dyplomatycznie, i odważniej w interesach...”

Pod koniec trzeciego dni

a T.J. zaczęła wreszcie nieco się odprężać. Może

wszystko będzie dobrze, pocieszała samą siebie, przynajmniej jeśli chodzi

o firmę. Bo reszta to już zupełnie inny problem, o którym na razie nie

powinna myśleć. Na szczęście udawało się jej jakoś panować nad sytuacją.

Jednak kiedy zostawała sam na sam z Christopherem, w jego

apartamencie hotelowym, nie mogła myśleć o niczym.

background image

70

Nie chciała myśleć, pragnęła jedynie czuć. Zatrzymać w pamięci każde

zmysłowe doznanie, każdą chwilę, a potem wspominać ją przez całe życie.

Noce, które spędzali ze sobą, były cudowne. I nie chodziło tylko o sam

akt miłosny, choć i on był za każdym razem coraz intensywniejszy i coraz

wspanialszy. W ich związku równie mocno liczyły się drobiazgi - stanie
na balkonie hotelowego pokoju i wpat

rywanie się w niebo, w gwiazdy,

które zdawały się być na wyciągnięcie ręki, picie szampana z tego samego

kieliszka ze wzrokiem utkwionym w oczach partnera, silny uścisk i czułe

słowa po zaspokojeniu pragnienia...

Drobiazgi, a tak bardzo znaczące.

T. J. była beznadziejnie zakochana w tym mężczyźnie i nic na to nie

mogła poradzić. Mogła jedynie cieszyć się tymi krótkimi chwilami, które

podarował jej los. Z biegiem dni coraz częściej zaczynała mieć jednak

wrażenie, że cała ta historia wcale nie skończy się w chwili, gdy on

wsiądzie do samolotu i wróci do San Jose.

Oczywiście nie chciała, żeby tak skończyło się to wszystko. Tylko jak

niby mogłaby do tego nie dopuścić? Poprosić go, by jeszcze kiedyś

odwiedził C&C Advertising? Za którymś razem z pewnością poznałby

prawdę; kłamstwa nie da się ciągnąć w nieskończoność. A gdyby

dowiedział się, że go oszukała - co wtedy? Wybaczyłby wszystko?

Nie. Na pewno nie.

Już nigdy by jej nie zaufał.

Na myśl o tym odczuwała bolesny ucisk w sercu, nawet wtedy, gdy

leżała u jego boku w hotelowym łożu.

Christopher przyciągnął ją do siebie i delikatnie pocałował w czoło. Dla

niego też wszystko, co wspólnie przeżywali, było zupełnie niezwykłe.

Chyba po raz pierwszy w życiu czuł, że naprawdę żyje. Był jej wdzięczny

za to, że otworzyła mu oczy. W pracy była niczym wulkan, w łóżku

jeszcze gorętsza. Miał cholerne szczęście, że na nią trafił. Usłyszał, że

westchnęła głęboko.

-

Dam pensa za twoje myśli. Zdradź je... Nie miała na to najmniejszego

zamiaru. Zmusiła się do uśmiechu.

- Tylko pensa? -

zapytała. - Czy tak właśnie zrobiłeś majątek? Źle

opłacając ludzi? Christopher roześmiał się.

-

Majątek powstał na długo przed moim przyjściem na świat. Ja tylko, jak

to się mówi, pchnąłem firmę w dwudziesty wiek.

Odsunęła kosmyk włosów, który wpadał mu do oka. Starała się nie

myśleć o tym, jak bardzo będzie jej go brakowało.

-

Chyba będziesz musiał jeszcze popracować - powiedziała. - Wkraczamy

background image

71

już w dwudziesty pierwszy.

-

Nie ma pośpiechu. Poza tym wtedy na czele firmy będzie stał już inny

MacAffee, więc to nie moje zmartwienie. Ja muszę przejmować się tym,

co dzieje się obecnie. - Spojrzał na nią. - I tobą.

Patrzył na nią z takim uwielbieniem, a ona jeszcze bardziej czuła się

małą, wstrętną oszustką. Znów ją dotknął. Zamknęła oczy. Tak, najlepiej
uciec

w rozkosz, zapomnieć się i o niczym nie myśleć. Zagłuszyć to

poczucie winy...

-

Zawsze jesteś taki przejęty pracą? - zażartowała.

-

Już nie. Nie wiedziałem, co tracę. Jego pocałunki stały się gorętsze,

odchyliła głowę do tyłu, a Christopher...

A Christophe

r oparł się nagle na łokciu i powiedział:

-

Jutro muszę wyjechać.

Hm, wcześniej na to właśnie liczyła. Teraz czuła się tak, jakby za chwilę

miało nastąpić trzęsienie ziemi.

- Jutro? -

zapytała ze smutkiem.

-

Muszę - skinął głową. - Wszyscy w firmie uważają, że zwariowałem.

Nigdy dotąd nie brałem wolnego.

- Nigdy?

Pokręcił głową i przytulił się do niej
-

Nie na dłużej niż dzień czy dwa. Ta robota naprawdę mnie rajcuje, w

pewien sposób określa. A właściwie: określała - dodał ze smutnym

uśmiechem. - To już przeszłość. Cholera, wcześniej nie miałem pojęcia,

jak przyjemnie jest powiedzieć sobie „olej to” - i olać. Ech... - westchnął

żałośnie i machnął ręką, jakby wzruszenie odjęło mu mowę.

T.J. pokiwała tylko głową. Atmosfera jak na stypie, pomyślała. Jeszcze

chw

ila, a oboje zaczną ronić łzy.

-

Pojedź ze mną - zaproponował nieoczekiwanie, chwytając jej dłoń. -

Polećmy do San Jose. Odwdzięczę ci się i pokażę swoją firmę.

Kusiła ją ta propozycja. Kusiło ją, aby jeszcze trochę przedłużyć tę

maskaradę. Czy nie może sobie pozwolić na rewizytę? A potem on na

rewizytę rewizyty, a potem ona...

Nie, to idiotyzm.

Z ogromnym żalem potrząsnęła głową.
-

Nie mogę - powiedziała. - W poniedziałek zaczynamy twoją kampanię,

zapomniałeś?

Trudno byłoby zapomnieć. Cały personel porzucił bieżące zajęcia, aby

zająć się tym nagłym zleceniem. Telewizyjny spot, wykupienie dobrego

czasu antenowego w dzień, kiedy wszystkie terminy były od dawna

background image

72

sprzedane, skoordynowanie reklamy prasowej i telewizyjnej - wszystko to

pochłonęło ich bez reszty, a efekt był taki, że dostali jednak trzydzieści

sekund przed popularnym serialem i zmontowali prześmieszny,

wzruszający filmik, który nie zrobiłby wrażenia chyba tylko na kimś, kto

zamiast serca miał kamień. Miś nie był tani, ale T.J. była pewna, że dzięki

tej reklamie sprzeda się świetnie.

To będzie mój pożegnalny prezent dla Christophera, pomyślała ze

smutkiem. Taki podarunek na walentynki...

-

Kampania? Przecież nie musisz być na miejscu. No tak. Uparł się. To

było ponad jej siły. Za chwilę powiozą ją do domu wariatów. Czy można

nie zwariować, kiedy trzeba się bać słów, które budzą tak wielką radość w
sercu?

-

Owszem, muszę. To o wiele bardziej skomplikowane, niż sądzisz.

-

Nie możesz tego przekazać T.J.? - zasugerował. - Podobno jest taka

zdolna... A propos,

ciągle jeszcze jej nie poznałem.

Rzeczywiście, za każdym razem, kiedy miało to nastąpić, T.J. Cohran w

tajemniczy sposób znikała.

-

Przez cały tydzień była bardzo zajęta.

Christopher wzruszył ramionami. Właściwie to nie był specjalnie

zainteresowany T.

J. Dla niego istniała jedynie Theresa. Tamtą chciał

poznać wyłącznie dlatego, że była spokrewniona z Theresa, a Theresa

zdawała się mieć o niej bardzo dobre zdanie.

- Nie ma sprawy -

machnął dłonią - będzie na to czas. Może tu wrócę... -

T.J. serce podeszło do gardła. - Bo jesteś pewna, że nie dasz się przekonać
do tego wyjazdu, tak?

- Jestem pewna. -

Nie mogła mu tego zrobić. Rozczarowany Christopher

westchnął żałośnie. Zaraz jednak uśmiechnął się do niej.

-

Musimy więc jak najlepiej wykorzystać czas, który nam pozostał,

prawda?

Uśmiechnęła się smutno. Wyciągnęła do niego ramiona i w tym samym

momencie poczuła ukłucie w sercu. Patrzył na nią tak umie, z taką

miłością, powiedział jej tyle o sobie, a ona...

Nie. Nie może tego dłużej ciągnąć. Ten ciężar ją zabije.
-

Christopher, muszę ci coś powiedzieć - zaczęła. Nie podobał mu się

wyraz jej oczu. Na pewno zaraz mu powie, że to koniec. Nie chciał tego

słuchać. Nie chciał żadnego końca. Zamierzał zrobić absolutnie wszystko,

co w jego mocy, aby uratować tę znajomość.

- Ciii... -

Pocałował ją w jedną skroń, potem w drugą. - Nie chcę

rozmawiać o interesach.

background image

73

- To nie ma nic wspólnego z interesami -

powiedziała przez ściśnięte

gardło.

Nie słuchał. Całował ją, nie patrząc na to, że łzy napływają jej do oczu.

Łzy radości, łzy smutku...

To już ostatni raz, obiecała sobie, ostatni raz, kiedy pozwoli mu kochać

się z kimś, kim nie była.

Ostatni raz.

Popchnęła go na plecy. Christopher jęknął zdumiony. Zawsze to on

przejmował inicjatywę, choć przecież i ona nie była nigdy bierna. Teraz

jednak przycisnęła go z jakąś dziwną desperacją do łóżka i zaspokoiła w

sposób, o jakim wcześniej mógł tylko marzyć. Poczuł się słaby jak mały

kociak. Nigdy wcześniej nie przyszłoby mu do głowy, że taki stan będzie

mu odpowiadał.

Po raz kolejny p

rzekonał się, że wcześniej w ogóle nie miał o niczym

pojęcia.

- Gdzie... -

wydyszał, gdy było już po wszystkim - gdzie nauczyłaś się

tego wszystkiego? -

Nienawidził mężczyzny, który pierwszy zażądał od

niej takiej rozkoszy.

- To instynkt -

wyszeptała w jego ucho. - Czysty instynkt.

Nie mogłaby mu sprawić cenniejszego prezentu.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Christopher MacAffee na lotnisku czuł się niemal jak w domu. Przez całe

życie przylatywał gdzieś lub skądś wylatywał - do internatu, potem na
wakacje do domu, w i

nteresach, na święta... Wszystkie te lotniska zlały się

w jego pamięci i nie byłby chyba w stanie przypomnieć sobie żadnego z
osobna.

Wiedział jednak, że to jedno zapamięta. Zapamięta to beznadziejnie

ponure pożegnanie. Zapamięta do śmierci.

Ostatni raz po

patrzył na smutną twarz Theresy.

Głośniki zaczęły wzywać pasażerów jego lotu.

Nie chciał wyjeżdżać.

Zajrzał jej w oczy, a potem oparł głowę na czole Theresy i westchnął

ciężko.

-

Wiesz, złapałem się na myśli, że chciałbym spóźnić się na ten samolot.

Co się, do jasnej cholery, stało z tymi słynnymi korkami w Los Angeles?

Wszyscy na nie narzekacie, a kiedy człowiek naprawdę na nie liczy, nie
ma ich. Po prostu nie ma...

background image

74

Theresa miała podobne pragnienia. Niestety, droga na lotnisko tego

akurat dnia była całkowicie przejezdna. Zupełnie jak gdyby ktoś złośliwie

pousuwał z niej wszystkie zbędne pojazdy. A ona z taką czułością

patrzyłaby dzisiaj na zepsutą ciężarówkę, blokującą środkowy pas; albo na

niegroźną kolizję, policję i półkilometrowy zator; nawet na robotników,

malujących w godzinach szczytu pasy na drodze.

-

Rzeczywiście - przytaknęła. - Droga była pusta. Może to cud? A może

znak, że naprawdę musisz już wracać.

Wiedziała, że widzi go być może po raz ostatni w życiu, a jednak nie

mogła się zdobyć na szczerość. Bo tak naprawdę chciała powiedzieć co

innego: „Nie chcę, Christopher, żebyś wyjeżdżał. Nie chcę, żeby to się

skończyło. A najbardziej na świecie nie chcę, żebyś kiedykolwiek odkrył,

że cię okłamałam”.

Ale przecież kiedyś i tak odkryje. A wtedy...
T.J. n

ie powiedziała mu tego, co powinna, lecz on i tak zrozumiał

najważniejsze - ta wspaniała kobieta nie chciała, aby wyjechał.

Powinni coś z tym zrobić. Ale co?

Objął jej twarz dłońmi. Nie miał pomysłu, jak wybrnąć z tej niezwykłej

sytuacji, nie zamierzał jednak rezygnować z tego, co właśnie odnalazł.

Obiecał sobie solennie, że ich rozstanie nie będzie ostateczne.

Stewardesa z obsługi naziemnej uśmiechnęła się do niego, zapraszając na

pokład samolotu. Był ostatnim pasażerem, który jeszcze się tam nie

znalazł. Theresa zarzuciła ręce na jego szyję i pocałowała go po raz
ostatni.

-

Jeśli się nie pośpieszysz, przegapisz swój lot. Pocałował ją mocno, jak

ktoś, kto wyjeżdża na bardzo długo, a nie tylko na tydzień, jak to przed

chwilą postanowił.

-

Proszę pana? - usłyszał przynaglający głos stewardesy.

-

Kiedy tylko podpiszemy wstępne umowy, przyślę któregoś z naszych

ludzi -

obiecał i zaczął iść w stronę prowadzącego do samolotu rękawa.

T.J. patrzyła, jak odległość pomiędzy nimi zwiększa się, a smutek w jej

sercu rósł wprost proporcjonalnie do dystansu.

-

Będę czekała! - odkrzyknęła.

Już miał zniknąć jej z oczu, kiedy odwrócił się i wyminął podążającą za

nim krok w krok, zniecierpliwioną stewardesę.

-

Proszę pana... - upomniała go.

-

Jeszcze sekundę - poprosił, nawet na nią nie patrząc. Jego wzrok

utkwiony był bowiem w tę, która odmieniła jego świat. - Jeszcze

sekundę...

background image

75

- Ale lot...

Podbiegł w stronę T.J. Miał czas tylko na przelotny pocałunek. Nie

wypadało przetrzymywać czekających w samolocie ludzi. Uścisnął ją, a
po

tem wypuścił z objęć i zawołał, śpiesząc do samolotu:

- Walentynki!

T.J. nie zrozumiała. Czy miał na myśli kampanię?
-

Wrócę na walentynki! - zawołał, widząc jej zdezorientowaną minę. -

Czekaj na mnie! -

I z tymi słowami zniknął z jej oczu. I, niestety, z jej

życia.

-

Żegnaj - wyszeptała T.J.

Stała jakiś czas nieruchomo, rozpamiętując wszystko, co stało się w ciągu

kilku ostatnich dni. Czuła ulgę - minęło już niebezpieczeństwo

zdemaskowania. Ale też jeszcze większy smutek - nie zobaczy go więcej.

Najchętniej zwinęłaby się w kłębek i usnęła. Albo umarła.

Powiedział, że wróci na walentynki, przypomniała sobie. Zawsze marzyła

o jakimś cudownym zdarzeniu, które odmieniłoby jej los właśnie w tym

dniu. Theresa co rok była zarzucana walentynkowymi bukietami,
prezen

tami, propozycjami spotkań. T.J. nie dostała nigdy choćby jednej

kartki. Nawet od Petera. Gdy go poznała, było już po walentynkach, a za

rok byli już małżeństwem i uznał najwyraźniej, że Dzień Zakochanych ich
nie dotyczy.

Czy w tym roku będzie inaczej? Co znaczy ta zapowiedź powrotu? Czy

czeka ją romans z Christopherem MacAffee? Nie, zorientowałby się, że go

oszukiwała. Prędzej czy później prawda wyszłaby na jaw. Jak długo

towarzyszyłoby jej szczęście? Jak długo mogłaby kontynuować tę

maskaradę?

A jednak ni

e mogła odmówić sobie marzeń. Kiedy jechała po ruchomych

schodach, puściła wodze fantazji: oto Christopher i ona w wytwornej,

drogiej restauracji świętują pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Otaczają ich

dzieci i wnuki. Razem kroją półtorametrowy tort z maleńkimi figurkami

panny młodej i pana młodego na szczycie...

„Kochanie, muszę ci coś powiedzieć - wyszeptałaby mu do ucha. - Tak

naprawdę jestem kuzynką Theresy. A Megan to moja córka...” Co by

wtedy zrobił Christopher? Odłożył nóż i opuścił restaurację. Tak.
Re

staurację i jej życie.

Oto znalazła się w pułapce. Mogła jedynie myśleć, jak przedłużyć ich

szczęście, ale nie jak zatrzymać je na zawsze.

Bo przecież nawet gdyby chciała mu o wszystkim powiedzieć, nie

znalazłaby właściwych słów. Na szczęście może nie będzie musiała...

background image

76

Opuściła salę odlotów i rozejrzała się w poszukiwaniu Emmetta i czarnej

limuzyny. Na pewno teraz, kiedy Christopher znajdzie się z powrotem w

San Jose, interesy tak go pochłoną, że zapomni o obietnicy, pomyślała.

Mężczyźni nie traktują poważnie takich przelotnych związków.

Zamrugała oczami, żeby powstrzymać łzy, i ruszyła w stronę samochodu.

Na jej widok Emmett schował gazetę. Jeden rzut oka na twarz dziewczyny

powiedział mu, że nie jest z nią najlepiej.

-

Wyglądasz na przybitą. - Otworzył tylne drzwi. - Czyżby w ostatniej

chwili domyślił się wszystkiego? T.J. pokręciła głową.

-

Masz coś przeciwko temu, żebym pojechała z przodu, razem z tobą?

Przyda mi się towarzystwo.

Szofer bez słowa podał jej chusteczkę. Przyjęła ją i otarła łzy z

policzków.

-

Jasne, że nie. - Emmett otworzył drzwi po stronie pasażera i chwilę

później z wprawą włączył się do ruchu. - To jak? Umowa zerwana? -

zagadnął.

-

Nie, z firmą wszystko w porządku. - Przynajmniej Theresa będzie

szczęśliwa. - W przeciwieństwie do mnie.

Em

mett bez słowa sięgnął dłonią w kierunku radia. Kręcił gałką, dopóki

nie znalazł tego, czego szukał - stacji nadającej stare przeboje.

T.J. spojrzała na niego ze zdumieniem. Emmett gorąco nienawidził rock

and rolla. Słuchał wyłącznie muzyki klasycznej. Wiedział jednak, że ona
za nimi przepada.

-

Dzięki.

-

Nie ma o czym mówić - skinął głową. T.J. usiadła wygodnie i

spróbowała uporządkować myśli. Niestety, na to było jeszcze za wcześnie.

-

Mają rację - stwierdziła po chwili.

- Kto?
-

Ci, co mówią, że gdy raz zaczniemy oszukiwać, to nie możemy

przestać. Oplatamy wszystko pajęczyną kłamstwa, aż w końcu sami nie

możemy się w niej ruszyć.

- Nie wiem, jak ci pomóc -

odparł Emmett. - Nie mam takich

doświadczeń.

-

I chwała Bogu! Nawet nie wiesz, jakim jesteś szczęściarzem.

Limuzyna zatrzymała się na światłach, a wtedy szofer spojrzał na nią i

powiedział:

-

Czy ja wiem? Czasami przydałaby się odrobina komplikacji -

uśmiechnął się. - Nie przejmuj się, T.J. Z kłopotami bywa czasem tak, że

same się rozwiązują. Poczekaj trochę.

background image

77

Nie tym razem, pomyślała i w milczeniu skinęła głową. Nie było sensu o

tym dyskutować. Co się stało, to się nie odstanie.

Godzinę później wysiadła z windy w biurze C&C Advertising, a pierwszą

osobą, którą spotkała, była Theresa.

Kuzynka ubrana była w stylu sportowym, tak bardzo lubianym przez T.J.

Włosy ściągnęła do tyłu, na nogach miała dżinsy, zamiast kostiumu czy
marynarki -

luźny sweter. Od kilku dni, kiedy przychodziła do pracy,

ubierała się właśnie tak, żeby nie wzbudzać ewentualnych podejrzeń

dyrektora MacAffee Toys. Całe szczęście ani razu na niego nie wpadła,

uważała jednak, że na wszelki wypadek powinna pozostać w skórze

kuzynki, dopóki MacAffee nie wsiądzie do samolotu i nie odleci na

północ.

Teraz spojrzała z niepokojem, czy zza pleców T.J. nie wyłoni się jakaś

męska sylwetka. Na szczęście winda była pusta. Zwróciła pełen nadziei

wzrok ku kuzynce i zapytała:

-

I co, pozbyłyśmy się go?

T.J. skinęła głową i ruszyła korytarzem w stronę swojego gabinetu.
-

Dzięki Bogu! - Theresa ściągnęła z włosów spinkę i wręczyła ją T.J. Jej

ciemne loki rozsypały się na ramiona. - Nie wiem, czy dłużej bym to

zniosła. - Przeczesała palcami włosy i skręciła w kierunku własnego

pokoju, gdzie czekały na nią ulubione ubrania. - Nie wiem, jak możesz

nosić coś takiego. - Wzięła między palce brzeg swetra.

- To wygodne -

odparła w zamyśleniu T.J. Bez zastanowienia ściągnęła

włosy do tyłu i spięła je spinką.

- Dla mnie obrzydliwe -

oświadczyła Theresa. Przystanęła i popatrzyła z

uwagą na T.J. Kuzynka nie wyglądała na osobę, która właśnie dokonała
niezwykle udanej transakcji. -

Dobrze się czujesz? Coś nie w porządku z

umową?

Umowa! Dla Theresy tylko to się liczy. Udane kontrakty, nowi klienci,

wielkie budżety.... Tak, tak, MacAffee Toys jest bogatą firmą. Muszą o

tym pamiętać...

-

Z umową wszystko w porządku - odparła. - Christopher wyśle resztę

papierów przez kuriera, gdy tylko zostaną podpisane.

- Dobra robota. -

Theresa uściskała kuzynkę, lecz ta nie odwzajemniła

uścisku. Odwróciła się tylko i poszła do siebie. Theresa podążyła za nią.

-

Coś jest nie tak - stwierdziła z naciskiem. - Co? T.J. zacisnęła powieki,

żeby powstrzymać łzy.

-

A co ma być nie tak? - powiedziała przez ściśnięte z żalu gardło. -

background image

78

Mamy tę umowę. To wyjątkowo bogata firma. Zrobiliśmy im świetną

reklamę dla telewizji, szef jest czarujący... Wszystko układa się cudownie.

Ten sarkazm nie pasował do T.J. Theresa była naprawdę przejęta. Jednak

kiedy dotknęła ramienia kuzynki, T.J. strząsnęła jej dłoń.

-

Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zmienię strój i wezmę się do roboty,

dobrze? -

zapytała, nie patrząc jej w oczy.

Theresa wiedziała, że nic nie wskóra. Postanowiła ustąpić. W

przeciwieństwie do niej, T.J. nie lubiła rozmawiać o swoich problemach.

Niechętnie posłuchała kuzynki i cofnęła się w stronę drzwi.

- M

oże później pójdziemy razem na obiad?

- Dobrze -

mruknęła do siebie T.J., kiedy usłyszała odgłos zamykanych

drzwi. -

Może być obiad, co tylko zechcesz...

Christopher czuł się niczym zadurzony nastolatek, ale pomyślał, że

należy mu się to uczucie. I co z tego, że ma już te swoje trzydzieści trzy
lata?

Zakochany... Ten rozdział życia całkowicie go ominął. Szybko złapał

taksówkę stojącą przy krawężniku naprzeciwko lotniska, po czym wrzucił

walizkę na tylne siedzenie.

- 11737 Wilshire -

rzucił do taksówkarza.

Ruszyli. Christopher wyjrzał przez okno. Bardzo chciał być już na

miejscu. Ujrzeć zaskoczenie w oczach Theresy, kiedy wkroczy do jej
gabinetu.

Tak, pomyślał, zachowuję się zupełnie jak zwariowany nastolatek, który

dla swej dziewczyny gotów jest przepłynąć wzburzoną rzekę. Tyle że

wtedy, gdy nim był, w jego życiu nie pojawiła się żadna dziewczyna, która

byłaby tego warta. Potem zaś pochłonęły go interesy, budowanie swojej

pozycji w firmie; zbyt był przejęty tym, że pewnego dnia

odpowiedzialność za firmę spadnie na jego barki, by zaprzątać sobie

głowę miłostkami. Jako kolejny z rodu MacAffeech nie mógł rozczarować

poprzednich pokoleń.

Za nimi rozległ się dźwięk klaksonu. Taksówkarz wymamrotał coś w

obcym języku, z pewnością nic pochlebnego, jednak Christopher ledwie

go usłyszał. Jego umysł zaprzątnięty był czym innym.

Chciał poślubić tę kobietę.

Znał siebie wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że ta decyzja nie jest

pochopna. Podobało mu się w niej wszystko. Zabawiając się w adwokata

diabła, usiłował wynajdywać wszelkie jej możliwe wady, coś, do czego

mógłby się przyczepić - i nie znalazł niczego takiego. Próbował usilnie

background image

79

przez cały tydzień - bez rezultatu. Sądził, że jeśli nie będzie jej widział

przez parę dni, rozpalone uczucia nieco ostygną - wybuchnęły jeszcze

gorętszym płomieniem.

Przez cały czas, który spędził z dala od Theresy, nie mógł przestać o niej

myśleć. Nawet podczas ważnych spotkań przed jego oczyma pojawiały się

wspomnienia chwil, które spędzili razem. Doszło do tego, że podwładni

zaczęli dostrzegać jego roztargnienie i plotkować na ten temat. Zdaje się,

że uznali dziwne zachowanie szefa za objaw niedawno przebytej choroby.

Cóż, jeśli rzeczywiście był chory, to miał tylko nadzieję, że nigdy nie

wyzdrowieje.

Teraz spojrzał na kopertę leżącą obok niego na popękanym plastikowym

siedzeniu. Poprzedniego dnia nagły impuls kazał mu załatwić sobie bilet i

osobiście zawieźć dokumenty do C&C Advertising. Tym razem ani kurier,

ani poczta na nim nie zarobią. Nigdy nie robił niczego pod wpływem
impulsu, ale teraz

potrzebował jakiegoś pretekstu, aby się z nią zobaczyć.

Po prostu musiał to zrobić.

Jak dziecko, pomyślał o sobie z uśmiechem.

Wokół rozległo się więcej klaksonów. Christopher wychylił się przez

okno. Czuł, że jego zniecierpliwienie wzrasta.

-

Czy nie możemy jechać trochę szybciej? - zapytał. Taksówkarz

prychnął tylko i machnął ręką, pokazując otaczające ich samochody.

-

Moglibyśmy, gdyby te rupiecie poruszały się do przodu,

a jak pan zauważył, nie robią tego. - Jego czarne brwi ściągnęły się nad

błyszczącymi ciemnymi oczyma. - Spokojnie, proszę pana. Robię, co

mogę. Ten gość z Wilshire na pewno panu nie ucieknie.

-

Nie wiadomo. Zmarnowałem już trzydzieści trzy lata - powiedział. - I

nie chcę tracić więcej ani chwili.

Kierowca wzruszył tylko ramionami. Turyści. Wszyscy są tacy sami.

Mają źle w głowach i wciąż się gdzieś śpieszą.

Nareszcie! Christopher patrzył na światełka podświetlające kolejne

cyferki na ścianie windy i zastanawiał się nad swoim zachowaniem - tak

bardzo do niego nie pasowało. W innych okolicznościach kazałby

swojemu asystentowi skontaktować się z asystentką Theresy i ustalić

termin spotkania. Tak było jednak, zanim ją poznał. Teraz nie mógł się

doczekać chwili, w której ją zobaczy, dotknie jej twarzy, przytuli do
siebie...

Boże, tak bardzo za nią tęsknił!

Wyskoczył na korytarz na siódmym piętrze i popędził wprost do jej

background image

80

gabinetu.

Na jego widok krótkowzroczne oczy Heidi zrobiły się okrągłe niczym

literka „O”. Środkowe „O” w rozpaczliwym haśle „S.O.S.”

- Niech pan poczeka! -

Zerwała się na równe nogi. - Nie może pan tam

wejść! Jest zebranie, prezentacja...

-

W porządku, posłucham. Nie będę przeszkadzał. Dopóki nie skończy,

nie odezwę się ani słowem - obiecał, mijając biurko Heidi. Zanim zdążyła

się zorientować, zapukał, a potem natychmiast otworzył drzwi do gabinetu

Theresy Cohran, po czym wszedł do środka.

Odwrócona w stronę okna Theresa usłyszała trzask zamykanych drzwi.

Dziwne, zazwyczaj Heidi informowała ją o mających się pojawić gościach

brzęczykiem. Zdumiona, odwróciła się, aby zobaczyć intruza.

Hm, nieźle. Wyjątkowo przystojny. No, no... Świetnie. I to akurat w

Dzień Zakochanych.

-

Zadzwonię później. - Nie spuszczając oczu z nieznajomego, Theresa

odłożyła słuchawkę. Na jej ustach pojawił się szeroki, zachęcający

uśmiech.

Tymczasem szeroki

uśmiech na twarzy Christophera nieco zbladł.

Zaczynał mieć dziwne wrażenie, że...

- Theresa?
- Tak...

A więc ma nad nią przewagę, pomyślała. Zna jej imię. To jednak wkrótce

ulegnie zmianie. Jeszcze przed upływem wieczoru ona przejmie pałeczkę.
Tylko kto to

jest? Posłaniec niebios?

Christopher potrząsnął głową.
- Nie -

powiedział zdecydowanie. Coś tu nie pasowało. Było w niej coś

takiego...

-

Słucham? - Zatrzepotała powiekami.

-

Nie jesteś nią. - Przysunął się bliżej i przyjrzał się jej uważnie. - To

znaczy

Theresą. Nie jesteś Theresą.

Co znowu? Czyżby postradał zmysły? Heidi wpuściła tu jej wariata?
-

Oczywiście, że jestem - roześmiała się, a w jej oku pojawił się

uwodzicielski błysk.

Jednak Christopher zamiast odwzajemnić ten bajeczny uśmiech, skrzywił

się, jakby polizał cytrynę. Wszystko było nie tak. Jej śmiech był inny - ani

aksamitny, ani melodyjny. Kiedy się uśmiechała, nie było dołeczka w jej
policzku...

Czyżby ją źle zapamiętał? Albo może coś sobie uroił w tej swojej chorej

głowie? Nie, to niemożliwe. Nie mógł przecież uroić sobie koloru jej oczu.

background image

81

Te, w które teraz patrzył, były wyraziste, krystalicznie niebieskie, nie

iskrzyły się rozmaitymi odcieniami błękitu jak tamte.

Kompletnie zdezorientowany, przejechał dłonią po włosach, nie

odrywając wzroku od stojącej przed nim kobiety.

Może to halucynacje?
- Theresa Cohran? -

powtórzył głucho. Do licha, przecież kochał się z tą

kobietą, znał każdy fragment jej ciała. Dlaczego więc teraz czuł się tak, jak

gdyby spoglądał w twarz nieznajomej?

Theresa wyszła zza biurka i zbliżyła się do niego niczym myśliwy

podchodzący ofiarę.

- Tak, jestem Theresa Cohran, kochanie -

odparła. - W życiu nie byłam

bardziej Theresą Cohran niż w tej chwili.

W tym samym momencie otworzyły się drzwi i stanęła w nich... Nie, nie

Heidi,

lecz T.J., która ukończyła właśnie kilka wstępnych szkiców do

kolejnego etapu kampanii MacAffee Toys, i chciała, aby Theresa rzuciła
na nie okiem.

-

Zobacz, Thereso, mam już... - zamarła - Christopher... - wyszeptała tak

cicho, że chyba nikt tego nie słyszał.

Popatrzył na nią, a na jego twarzy pojawił się cień wątpliwości, który

chwilę później ustąpił miejsca błyskowi zrozumienia.

Nie!
Nie w ten sposób!

Jeśli ma poznać prawdę, to nie w takich okolicznościach!

Zmieszana, nieszczęśliwa, całkiem zagubiona i przybita, T.J. postanowiła

grać swoją rolę do końca. Czy miała jakieś inne wyjście?

- Och, witam pana, panie MacAffee -

uśmiechnęła się dzielnie. - Theresa

wiele mi o panu opowiadała. To zaszczyt móc w końcu pana poznać. -

Zrobiła krok do przodu i podała mu dłoń.

Christopher czuł się tak, jak gdyby znalazł się w gabinecie krzywych

luster w wesołym miasteczku. Po drobnych poprawkach i Theresa, i ta

druga kobieta byłyby do siebie podobne jak jednojajowe bliźniaczki.

Tak, gdyby ta druga rozpuściła włosy...
No i ten znajomy wyraz oczu...

Ujął dłoń, którą do niego wyciągnęła. Przytrzymał ją chwilę dłużej.

Przytrzymał i przyjrzał się jej uważnie.

Zobaczył dołeczek w policzku i wszystko zrozumiał.


background image

82

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Theresa?

Chociaż już wiedział, wciąż nie mógł uwierzyć. Nie chciał wierzyć, że

kobieta, dla której kompletnie stracił głowę, z jakiegoś powodu z

premedytacją go oszukiwała. Gdyby to była prawda, znaczyłoby to, że dał

z siebie zrobić największego idiotę, o jakim słyszał świat.

Theresa z kolei czuła się tak, jak gdyby znalazła się na filmie

kryminalnym ze skomplikowaną intrygą, gdzie główni bohaterowie mówią

do siebie po japońsku.

-

Zaraz, zaraz. Już panu tłumaczyłam, to ja jestem Theresa - powiedziała

zniecierpliwiona.

- To prawda -

odezwała się cicho T.J. - Ja nazywam się T.J.

Nie mogła oderwać od niego wzroku. Jego oczy wydawały się takie

ciemne, takie niedostępne. Wiedziała już, że wszystkiego się domyślił. Nie

było sensu dłużej udawać.

-

Thereso, chciałabym ci przedstawić pana Christophera MacAffee.

-

Dobry Boże...

Christopher nie wiedział, co powiedzieć. Trudno było wymyślić coś

rozsądnego w tej sytuacji.

Co się tu, u diabła, działo? Dlaczego Theresa, to znaczy T.J., czy jak jej

tam w końcu... dlaczego kłamała, podając się za kogoś, kim nie była? Po
c

o? To nie miało żadnego sensu.

Wszystko, co rozumiał, to to, że go oszukała. A to bolało. Bolało jak

cholera, bo przecież wierzył jej bez żadnych ograniczeń.

-

Mogłabyś zostawić nas na minutę, Thereso? - poprosiła... no właśnie,

która? T.J. czy Theresa? A

może obie jeszcze inaczej się nazywają?

-

Zaczekaj, sama mogę to wszystko wyjaśnić - odezwała się ta druga i

położyła swoją zadbana dłoń o różowych paznokciach na jego ramieniu.

Christopher stanowczo odsunął jej rękę.
-

Nie sądzę, żeby trzeba było coś wyjaśniać. Wszystko jest oczywiste.

Nie, nic nie jest oczywiste, pomyślała ze złością T.J. Niezależnie od tego,

jak okropne rzeczy sobie teraz myślał, musiała go jakoś przekonać, że jest

w błędzie. Że nikt nie zamierzał zrobić nic złego. Nie mogła znieść tego,

że stał tu i patrzył na nią tak, jakby była zupełnie obcym człowiekiem.

Jakby nigdy się nie poznali. Jakby wyrządziła mu jakąś straszną krzywdę.

-

Thereso, proszę - odezwała się znów do kuzynki. Theresa wreszcie

zrozumiała, że nie ona jest główną bohaterką wydarzeń.

-

Oczywiście, już idę. Jeśli będziecie mnie potrzebowali, będę obok -

powiedziała, wycofując się do drzwi.

background image

83

Zostali sami. Christopher odczekał chwilę, by wrócić do równowagi i

znów móc panować nad sobą. Wściekłość, którą właśnie musiał okiełznać,

była dla niego zupełnie nowym, nie znanym uczuciem. Podobnie jak

wcześniej miłość. Dziwne, że oba te uczucia wywołała jedna osoba.

-

Macie bardzo interesujące metody prowadzenia interesów.

Jego głos był zimny, bezosobowy. Patrzył na T.J. złym wzrokiem.

C

hciała coś powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle.

-

Czy ty i twoja kuzynka sypiacie ze wszystkimi rokującymi nadzieję

klientami?

Wzdrygnęła się, jakby wymierzył jej policzek.
- To nie fair! -

krzyknęła. Nie mogła uwierzyć, że powiedział coś takiego.

Ocz

ekiwała wyrzutów, ale z pewnością nie okrucieństwa. - Próbowałam ci

powiedzieć, ale nie słuchałeś...

- Nie fair? -

W jego oczach błysnęła furia. - I kto to mówi! Wykorzystałaś

mnie, Thereso... T.J... Zresztą, cholera wie, jak masz naprawdę na imię.

Zrobiłaś ze mnie idiotę. Brawo! Naiwniak ze mnie i jełopa, prawda?

Myślałem, że ty jesteś inna, ale widać wszystkie jesteście takie same. Nie

powinienem mieć złudzeń.

T.J. uniosła głowę. Wiedziała, z jakimi kobietami wcześniej się zadawał,

ale raniły ją tak mocne słowa.

- Nie wrzucaj wszystkich do jednego worka.
- A niby dlaczego? -

wrzasnął, zanim zdołał się opanować. Stop,

spokojnie, nie tak ostro. Nie będzie przecież ośmieszać się jeszcze
bardziej, -

Wyjaśnij mi więc łaskawie, co takiego sprawia, że jesteś inna

niż reszta? - zapytał głosem łagodnym aż do bólu.

-

Ja... przecież...

Nie miał zamiaru wysłuchiwać jej pokrętnych tłumaczeń. Doskonale

wiedział, jaka potrafi być twórcza i pomysłowa.

-

Powiedz, spałaś ze mną czy nie?

- Tak, ale...
-

Podpisaliśmy umowę czy nie? - ciągnął, nie zważając na protesty.

Boże, to nie tak, myślała T.J. z rozpaczą. Przecież nie o to chodzi.

Christopher odwracał kota ogonem. To, co sugerował, nie było prawdą.

- Tak, ale...
-

Więc niby dlaczego miałabyś być inna? - warknął. Dla niego wszystko

było jasne i zrozumiałe.

-

Bo ja... Ja nigdy nie robię takich rzeczy - powiedziała słabym głosem. -

Nie sprzedaję swego ciała dla interesów.

- Och, doprawdy? -

Chciał jej wierzyć, ale absolutnie nie mógł. Jego

background image

84

śmiech był szorstki, okrutny. - Wybacz, trochę inaczej to widzę. Nie

zapominaj, że też przy tym byłem.

T.J. zacisnęła dłonie w pięści. Miała ochotę go uderzyć. Walić z całej siły

w jego pierś, żeby rozwalić ten mur i dotrzeć do wnętrza.

-

Dobrze. Nie obchodzi mnie, co myślisz. - Uniosła dumnie podbródek. -

Po prostu wiem, co jest prawdą. Kropka.

Odwrócił się do niej plecami. Złapała go za ramię i szarpnęła.
-

Spałam z tobą nie dla umowy i nie dla żadnych innych interesów -

wycedziła. - Czysto i bezinteresownie. Myślałam, że między nami coś...

coś się wydarzyło. - Na litość boską, przecież on też musiał zdawać sobie

z tego sprawę!

- Co? Magia? -

zapytał szyderczo. Nie mogła tego dłużej znieść.

Wyśmiewał się z niej, a dla T.J. to naprawdę było ważne, najważniejsze na

świecie.

-

Niech będzie magia. Nie mam pojęcia, magia, czary... Sama nie wiem,

co we mnie wstąpiło. - Cofnęła się i zaczęła chodzić wzdłuż gabinetu. -

Nigdy wcześniej to mi się nie zdarzyło. Nie całowałam się tak od razu na
pierwszej randce...

Poczuła, że w oczach ma łzy, i odetchnęła głęboko, mając nadzieję, że w

jakiś sposób je powstrzyma. Nie chciała, aby

Christopher widział ją płaczącą. Na pewno natychmiast oskarżyłby ją o

szantaż.

Przełknęła ślinę i popatrzyła na niego z żalem w oczach. Przypomniała

sobie wszystko, co między nimi się wydarzyło. Zwłaszcza ten cudowny

moment, w którym pomyślała, że być może on ją kocha.

-

Cóż, miałam wrażenie, że mnie potrzebujesz...

-

A więc kiedy poszłaś ze mną do łóżka, kierowało tobą współczucie. O,

święta i szlachetna... Zignorowała ironię w jego głosie.

-

Ja też ciebie potrzebowałam. Możesz mi wierzyć albo nie, ale jedynym

mężczyzną oprócz ciebie, z którym wcześniej spałam, był ojciec Megan.

Megan. Uśmiechnął się pod nosem. A więc skłamała także i w tej

kwestii. Ile jeszcze kłamstw wyjdzie na jaw?

-

Nie jest twoją siostrzenicą?

- Nie, to moja córka.

Może gdyby w odpowiednim czasie zastanowił się nad tym, sam

doszedłby do tego wniosku. Jednak nie myślał i nie zastanawiał się wtedy.

Nie był w stanie myśleć. Ta kobieta od samego początku zdawała się

wypełniać cały jego umysł, niczym jakiś złośliwy wirus.

Trudno. Przeżył grypę, więc i to przetrzyma.

background image

85

-

Co jeszcze nie było prawdą?

- Nic.

Nie wierzył jej. Widziała to w jego oczach.

Niby dlaczego miałby jej wierzyć?
A niby dlaczego nie?
- Wszystko inne by

ło prawdą. Wszystko, co opowiadałam ci o firmie. -

Zrobiła krok w jego stronę. - I wszystko, co zaszło między nami.

Przynajmniej w to musi uwierzyć. Nie zniosłaby, gdyby i tutaj chciał

dopatrzeć się oszustwa.

Christopher spojrzał na nią z rezerwą. Naprawdę chciał, żeby choć to

było prawdą. Przez chwilę walczył z pokusą, aby wziąć dziewczynę w
ramiona.

Nie, nie po tym wszystkim.

Ma z siebie zrobić jeszcze większego głupca?

Odwrócił oczy.
-

Wybacz, ale patrzę teraz na wszystko przez pryzmat twoich kłamstw. -

Pomyślał, że musi się stąd jak najszybciej wydostać, i ruszył w stronę
drzwi.

T.J. stanęła mu na drodze.
-

Posłuchaj, chciałeś osobiście zobaczyć się z Theresą, nalegałeś na to.

Powiedziano nam, że w twojej firmie panują takie zwyczaje. Theresa nie

mogła się z tobą spotkać, a naprawdę bardzo zależało jej na tej umowie...

-

Najwyraźniej.

-

Potem był wypadek samochodowy...

-

Proszę cię, skończmy już. - Czy naprawdę uważała, że jest do tego

stopnia naiwny? Wypadek samochodowy. Nie stać jej na coś bardziej
oryg

inalnego? Cóż, widać nie jest tak pomysłowa, jak sądził.

-

Ale ja mówię prawdę - upierała się T.J.

Wyciągnął rękę w stronę drzwi, lecz przytrzymała ją, a potem stanęła

bliżej i położyła swą dłoń na jego torsie. Kompletnie zaskoczony, dał się

odepchnąć do tyłu.

-

To był drobny wypadek - mówiła dalej - nic poważnego, ale

sanitariusze zabrali ją do szpitala, a lekarz nalegał, żeby została na

obserwacji. Została, lecz ty byłeś już w drodze. Bała się, że pomyślisz, że

cię lekceważy. I że pójdziesz do innej agencji.

-

Dlaczego więc, do jasnej cholery, nie powiedziałaś mi po prostu, że

zdarzył się wypadek? Kto ja jestem? Cesarz Bokassa? Rozkazałbym spalić

was żywcem albo poćwiartować?

-

Theresa ma opinię osoby beztroskiej - T.J. westchnęła ciężko. Pewnie,

background image

86

że lepiej było od razu powiedzieć prawdę. Kto jednak mógł wiedzieć, jaki

naprawdę jest Christopher MacAffee? - Bała się, że pomyślisz: „To
typowe”, i zabierzesz swoje zlecenie.

Milczał. Tracę go, pomyślała T.J. z rozpaczą. Mój Boże, naprawdę go

tracę.

-

Prosiła mnie, żebym ją zastąpiła... - dodała i rozłożyła bezradnie

ramiona.

Christopher zamyślił się. Fakt, pewnie uznałby, że C&C Advertising ma

jego firmę za nie wartych uwagi prowincjuszy. Niewykluczone, że nie

uwierzyłby w wypadek i uznał go za banalną wymówkę. I może miałby

rację? Bo niby dlaczego to, co mówiła teraz, nie miałoby być kolejnym

kłamstwem? Kto raz się sparzył, nie tak łatwo sięgnie po gorące.

-

No dobrze, Thereso. I tak już po wszystkim, więc możemy pozwolić

sobie na szczerość. Powiedz, czy obie wymyśliłyście tę historyjkę?

T.J. ogarnęło zniechęcenie. To chyba naprawdę koniec, pomyślała.
-

Nie wymyśliłyśmy - odparła obojętnym już tonem. - Jak chcesz, możesz

sprawdzić w szpitalu Harrisa. Gdybyś nie zachorował, odwiedziłbyś firmę,
tego samego dnia podj

ął decyzję i odleciał wieczorem. Rozchorowałeś się

i dlatego zdarzyło się to wszystko. Więcej nie mam do dodania... - Jaki był

sens go przekonywać, skoro nic do niego nie docierało? - Możesz sobie

myśleć, co chcesz, ale ja powiedziałam d prawdę.

-

Prawdę - powtórzył. - To dla ciebie nowe doświadczenie?

T. J. wbiła paznokcie w miękką skórę na dłoniach. Jak mogła oddać

swoje serce mężczyźnie, który najwyraźniej pozbawiony był uczuć? Nie,

nie będzie płakać. Nie da mu tej satysfakcji.

Lekceważąco wzruszyła ramionami.
-

Sam sobie odpowiedz. Ja wiem, co mówię. Aha, jest jeszcze coś...

- Co?

Chciała mu powiedzieć, że go kocha, ale właściwie po co? Znów by jej

nie uwierzył, a na dodatek obraził i wyśmiał. Czy sama ma sypać sól na

swoje rany? Najlepiej będzie, jeśli on nigdy nie dowie się o jej uczuciu.

-

To, że naprawdę jesteśmy najlepszą agencją do tego rodzaju roboty. -

Przypomniała sobie właśnie wyniki sprzedaży walentynkowych misiów. -

Efekt kampanii piorunujący. Sprzedaż idzie nadzwyczajnie. Miśki znikają

z półek.

Christopher wiedział o tym. Jego pracownicy dostarczyli mu tę

informację, zanim wyleciał do Los Angeles. Była to jedna z radości, którą

zamierzał się z nią podzielić. Były też inne - znacznie większe - ale to w

tej chwili nie miało już żadnego znaczenia. I tak dobrze, że odkrył

background image

87

wszystko, zanim zdołał zrobić z siebie kompletnego głupca.

-

No widzisz, zrobiliśmy świetny interes, prawda? I tylko interes, nic

więcej...

T.J. uniosła brodę do góry.
-

Pracują dla nas świetni fachowcy.

-

Wiem. I tak podpisałbym z wami tę umowę. Nie musiałaś iść ze mną do

łóżka.

- Nie -

zgodziła się. - Nie musiałam.

Czy rzeczywiście był taki ślepy, że niczego nie zauważył, nie wyczuł?

Przecież zadurzyła się w nim już wtedy, gdy dostrzegła, jak zbliża się w

jej kierunku? Sądził, że ma do czynienia z Theresą, ale powinien był

wiedzieć, jaka jest naprawdę. Skoro się z nią kochał, powinien był się

domyślić.

Ale się nie domyślił.

T.J. zacisnęła usta.
- Potraktuj to jako prezent od firmy. -

Skrzyżowała ramiona i popatrzyła

gdzieś nad jego głową. Ohydna złośliwość. Co za licho podpowiada jej
takie zdania? -

A teraz wybacz, jest jeszcze parę niewinnych dusz, które

muszę sprowadzić na złą drogę.

Wbił w nią wściekłe spojrzenie. Jakim prawem ta jędza pozwalała sobie

na sarkazm?

-

W porządku, dość tego. - Po chwili namysłu rzucił na biurko Theresy

wypchaną kopertę. - Tu macie wszystkie dokumenty.

Koperta stuknęła głucho o blat, następnie osunęła się na podłogę. T.J.

nawet nie spojrzała w jej kierunku.

-

Więc nie rezygnujesz z naszych usług?

- Ja

sne, że nie. Jak sama zauważyłaś, miśki znikają z półek. Pracują tu

sami fachowcy, prezenty dla klientów macie ekstra. Musiałbym być idiotą,

żeby rezygnować z takiego interesu. - Uśmiechnął się złośliwie i wyszedł

z gabinetu, trzaskając drzwiami.

T.J. stała nieruchomo, bezmyślnie wpatrzona w drzwi. Poruszyła się

dopiero, gdy do środka wśliznęła się Theresa. Podniosła kopertę i położyła

ją na biurku. Powoli podeszła do kuzynki.

-

Wszystko w porządku? - zapytała cicho. T.J. otarła łzy wierzchem

dłoni.

- Jasne

. Nic mi nie jest. Zupełnie nic. - Jej głos drżał niebezpiecznie, ale

starała się panować nad sobą. - Po prostu tak dobrze udawałam ciebie, że

poszłam z nim do łóżka.

Nie miała pojęcia, dlaczego to powiedziała. Zresztą Theresa i tak

background image

88

najprawdopodobniej wszy

stko słyszała. Pewnie słyszało ich rozmowę całe

Los Angeles.

Na ustach Theresy pojawił się łagodny uśmiech.
-

I podobało ci się? - zapytała cicho. T.J. zamknęła oczy.

- Tak. Nawet bardzo.

Theresie ścisnęło się serce. Rzadko okazywała współczucie, ale w tej

chwili nawet kamień zmiękłby, widząc jej kuzynkę. Delikatnie odgarnęła

kosmyk włosów z czoła T.J.

-

I choć tak się wzbraniałaś, to lepiej bawiłaś się podczas tygodnia z nim,

niż podczas tygodnia, który właśnie minął? - powiedziała.

- To nie jest zabawne, Thereso. -

T.J. popatrzyła ostro na kuzynkę.

-

Wiem, że nie. Pobiegnę za nim i spróbuję mu wszystko wyjaśnić,

chcesz?

Nie miała pojęcia, co niby mogłaby powiedzieć, ale była pewna, że zdoła

coś wymyślić.

Jednak T.J. pokręciła tylko głową.
- Nawet nie próbuj -

westchnęła. - Tego po prostu nie da się naprawić.

-

Kiedy chcę, potrafię być bardzo przekonująca. T.J. doskonale wiedziała,

co to znaczy. Tego jej jeszcze brakowało - żeby Theresa „przekonała”
Christophera.

-

Nic nie wskórasz. Theresa uniosła ręce do góry.

-

Dobra, nie będę się wtrącała, słowo. - Opuściła ręce i przybrała

poważny wyraz twarzy. - Po prostu chciałabym jeszcze zobaczyć uśmiech

na twojej buźce.

- Zobaczysz -

obiecała T.J. - Za jakiś czas. Chyba jednak nieprędko.

-

Może gdyby...

Tym razem to

T.J. położyła dłoń na ramieniu Theresy.

-

Nie, Thereso. Jeśli wróci, to dlatego że sam będzie tego chciał. -

Rozluźniła uścisk. - Powiedziałam mu prawdę. To powinno wystarczyć.

Theresa popatrzyła na nią sceptycznie.
-

Oddajmy mu jednak sprawiedliwość - powiedziała. - Niby skąd miał

wiedzieć, która „prawda” jest prawdziwa? Przecież ty rzeczywiście mu

nakłamałaś.

No nie! Czyżby Theresa stanęła po jego stronie? Właśnie ona?
-

Ty mnie o to prosiłaś!

- Ale jego w ogóle to nie obchodzi. -

Theresa wiedziała co nieco na temat

urażonego męskiego ego. - Wystarczy, że go oszukałaś, niezależnie z

czyjej inspiracji, a teraz boi się zaufać ci ponownie. Zapewne wciąż się

obawia, że go okłamujesz.

background image

89

I co z tego, że brzmiało to wszystko tak rozsądnie? T.J. nie chciała wcale

l

ogicznego wytłumaczenia. Pragnęła Christophera - aby ufał jej

bezgranicznie bez względu na okoliczności.

-

Powinien znać różnicę - powiedziała.

- Niby dlaczego?
-

Bo zakochani ludzie znają - mruknęła. - Wyczuwają takie niuanse...

Theresa ujęła kuzynkę pod brodę i popatrzyła jej w oczy. Miłość. Nie

miała pojęcia, że sprawy zaszły tak daleko. Była

pewna, że w grę wchodzi wyłącznie pożądanie. Hm, to tylko pogarszało

sprawę.

-

Aż tak źle? - spytała cicho.

T.J. szarpnęła głową do tyłu, po czym wydała z siebie przeciągłe

westchnienie.

-

Tak, aż tak źle - potwierdziła.

Theresa pokiwała głową i opadła na krzesło.
-

Gdybym miała pojęcie, że to się wydarzy, nigdy nie poprosiłabym cię,

żebyś zajęła moje miejsce.

- A to dlaczego? -

T.J. popatrzyła na nią ze złością. - Bo jest przystojny i

sama miałabyś na niego ochotę?

Była do tego przyzwyczajona. Nie raz już zdarzyło się, że na mężczyznę,

który zaczynał podobać się T.J., Theresa natychmiast zastawiała przynętę,

po czym oczywiście go uwodziła.

Theresa nie zareagowała jednak na to oskarżenie.
-

Nie, ponieważ jesteś nieszczęśliwa, a ja nie chcę, żebyś była - odparła

łagodnie.

- Mówisz serio, prawda? -

T.J. nie bardzo chciała w to uwierzyć, Nie,

żeby kuzynka celowo starała się sprawić jej przykrość; Theresa po prostu
nie prz

ejmowała się nigdy nikim oprócz siebie samej.

-

Tak, serio. Możecie mnie wszyscy uważać za wiedźmę, ale ty jesteś

moją kuzynką i naprawdę cię kocham. - Objęła T.J. ramieniem. - Nie chcę,

żebyś cierpiała z jakiegokolwiek powodu.

-

Dziękuję. - Cóż, dobre i to.

-

Jesteś pewna, że nic nie mogę zrobić?

-

Nie, nikt nic nie może zrobić. Nie teraz.

-

Chcesz wrócić do domu? Troszeczkę odpocząć? A może wziąć gorącą

kąpiel? Albo jeszcze lepiej - przykleić do ściany jego fotografię i rzucać w

nią strzałkami...

T.J. roz

eśmiała się przez łzy. Oto sposoby Theresy na radzenie sobie z

przeciwnościami losu. Niestety, jej by nie pomogły. Poza tym nie miała

background image

90

nawet żadnej jego fotografii. Pozostały po nim tylko wspomnienia.
Bolesne wspomnienia...

-

Nie, wolę popracować. - Popatrzyła na szkice, które położyła na biurku

Theresy. - Popatrz. -

Rozłożyła je przed kuzynką. - Co o nich sądzisz?

Theresa popatrzyła na nią sceptycznie.
-

Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać?

-

Tak, teraz. Proszę.

- Dobrze. -

Theresa pochyliła głowę nad rysunkami.


ROZDZIAŁ JEDENASTY

To był jeden z najdłuższych dni w jej życiu. I to wcale nie z powodu

liczby godzin, które T.J. spędziła w biurze. W sumie nie pracowała dłużej

niż zwykle - od ósmej do piątej. Jednak w taki dzień, w Dzień świętego
Walentego, cz

as płynie dwa razy wolniej. Zwłaszcza gdy spędza się go

samotnie.

Tak, wyjątkowo paskudny dzień.

Gdziekolwiek się nie obróciła, wszędzie widziała Christophera. Nie

mogła uwolnić się od natrętnych, bolesnych myśli, przykrych wspomnień,

rozpamiętywania raz po raz poszczególnych zdań, które padły w trakcie tej

rozmowy, która zniszczyła wszystko.

A miał to być taki cudowny dzień... Czekała na niego z utęsknieniem.

Pamiętała jego złożoną przed odlotem obietnicę i choć starała się

podchodzić do niej sceptycznie, to w głębi duszy spodziewała się, że

dzisiaj go zobaczy. Przyleci z San Jose, zabierze ją wieczorem na

romantyczną kolację. Może nawet ofiaruje walentynkową pocztówkę?

Cokolwiek, jakiś drobiazg, który ona zatrzyma na zawsze...

Nic z tego. Nie zobaczą się nigdy więcej.

Trudno. Do diabła z nim. Do diabła ze wszystkimi.

Przez cały dzień miała ochotę urwać się z pracy, lecz akurat dzisiaj

okazało się to niemożliwe. Musiała zostać do końca, żeby dopracować

szczegóły jakiegoś nowego projektu, który zleciła jej Theresa.

Theresa za to przez cały dzień przyjmowała kolejne bukiety wspaniałych

kwiatów i drogich prezentów.

To nieważne, powtarzała sobie. Jej nie były potrzebne ani kwiaty, ani

prezenty. Jutro będzie już po wszystkim - skończy się ten idiotyczny

dzień, a życie potoczy się dalej. Będzie tak jak dotychczas. Czy było jej

źle? Czy nie miała Megan?

Miała. I mimo to czuła się teraz samotna. Samotna nie do zniesienia.

background image

91

Po co w ogóle tu przyjeżdżał? Po co opuszczał to swoje San Jose? Ech,

Boże, Boże...

Musi wziąć się w garść. Przestać o nim myśleć. Teraz, natychmiast, w tej

chwili.

Chlipnęła po raz ostatni, wytarła chusteczką nos i nacisnęła guzik windy,

tak mocno, jakby to był nos Christophera. Po chwili rozległ się cichy

dzwonek i srebrne drzwi otworzyły się bezszelestnie. T.J. zrobiła

energiczny krok do przodu i jęknęła w tej samej chwili.

Kolejny bukiet. Kolejny dowód uwielbienia dla Theresy. Olbrzymi bukiet

czerwonych róż, tak wielki, że zasłaniał gońca, który go przytargał. Zza

skropionych wodą kwiatów widać było tylko jego jasnoniebieskie dżinsy.

-

Drugie drzwi od końca - T.J. poinstruowała machinalnie.

-

Dzięki - usłyszała zza róż.

Wyminęli się z trudem, co nie było łatwe, zważywszy na ilość róż, po

czym ona znalazła się wreszcie w windzie, zaś posłaniec na korytarzu.

Odetchnęła głęboko i nacisnęła guzik z napisem „parter”. Drzwi windy

zamknęły się, a ona ujrzała jeszcze, jak goniec usiłuje wystawić nos spoza

róż, stawiać kroki i jednocześnie nie przewrócić się wraz z wazonem.

Nie do wiary. Skąd Theresa zna tylu wolnych mężczyzn?

T.J. stłumiła w sobie złość (a może też zazdrość?). Nie miała powodu, by

złościć się na Theresę. Cóż ona biedna mogła poradzić na to, że mężczyźni

lgną do niej niczym pszczoły do miodu. Pszczoły? Już raczej

niedźwiedzie. Łakome słodkości misie.

Na myśl o niedźwiedziach natychmiast stanął jej przed oczyma

Christopher. Walentynkowe miśki.

Nie, powiedziała w duchu. Przecież sobie obiecała. Nigdy więcej

Christophera. Nigdy. Nawet w myślach.

Zeszła na parking, wsiadła do samochodu i z furią zatrzasnęła drzwi.

Irytowało ją, że w żaden sposób nie może pozbyć się tego dręczącego

przykrego uczucia: oto kolejne walentynki, które spędza sama.

Przekręciła kluczyk w stacyjce i jednocześnie włączyła radio.
-

A teraz coś dla was, drodzy zakochani. Słodki Elvis zaśpiewa wam

„Love Me Tender”. Buziaka -

oznajmił prezenter, kiedy wyjeżdżała na

ulicę.

T.J. nie wyłączyła radia.

Całą drogę do domu przejechała niczym automat. Nawet pod przysięgą

nie umiałaby powiedzieć, jak dostała się pod swój adres. Kiedy wreszcie

znalazła się na podjeździe, otworzyła pilotem drzwi garażu.

background image

92

Może tym razem rzeczywiście skorzysta z rady Theresy. Najpierw położy

Megan do łóżka, a potem zanurzy się w aromatycznej, gorącej kąpieli.

Tak, zrobi to. I będzie to wyjątkowo gorąca i wyjątkowo aromatyczna

kąpiel. Przy odrobinie szczęścia może wyparują resztki wspomnień o

pewnym mieszkańcu San Jose, któremu zdarzyło się kiedyś odwiedzić Los
Angeles. I jej biuro. I dom. I serce...

Wyszła z samochodu i wtedy ujrzała coś, co ją zaintrygowało. Obeszła

auto i znieruchomiała ze zdumienia.

Róże!

Dziesiątki, setki róż!

W garażu i na schodkach prowadzących do domu leżały świeże różowe

pączki, układając się w kolorową, różaną ścieżkę. T.J. poszła ich śladem i

odkryła, że ścieżka prowadzi do frontowych drzwi.

Czyżby to Megan sprawiła jej taką niespodziankę? Ale przecież w

ogródku nie było róż, a poza tym pąki rzeczywiście ułożono tak, że

prowadziły z garażu do domu. Megan nie dałaby rady zrobić tego
wszystkiego.

Więc kto? Może ktoś ma takie dziwne, perwersyjne poczucie humoru?

Zrobił jej nadzieję, by później wyśmiać. Theresa? Niewykluczone.

Dlaczego bowiem nalegała, aby T.J. została w biurze do piątej, choć

zazwyczaj, jeśli kuzynka tylko napomknęła o wcześniejszym wyjściu, to

Theresa niemal siłą wypychała ją na ulicę.

Ostrożnie otworzyła drzwi. Wszystkie światła były wygaszone, chociaż

nie powinny być o tak wczesnej porze. Jedynie z pokoju gościnnego

sączyła się wątła smużka. A może to napad?

T.J. przygryzła wargę. To zaczynało być naprawdę dziwne.

Zrobiła krok do przodu. Nikt jej nie witał.
-

Cecilia? Megan? Wróciłam do domu. - Umilkła na chwilę. - Gdzie

jesteście?

Cisza.

T.J. wystraszyła się. Z wrażenia wypuściła z rąk torebkę, a kiedy

pochyliła się, żeby ją podnieść, zobaczyła, że na podłodze też jest pełno

róż. I że też tworzą ścieżkę.

Czując przyśpieszone bicie serca, ruszyła tym śladem. Prowadził od

pokoju gościnnego do jadalni, gdzie urywał się nagle przy stole.

Ale ten stół wcale nie wyglądał jak jej stół. Nakryty był przepięknym,

koronkowym obrusem i przygotowany jak do romantycznej kolacji dla

dwojga. Ową smużkę światła, którą widziała wcześniej, rzucały dwie

świece osadzone w wysokich świecznikach.

background image

93

W powietrzu unosił się aromat jagód. Na samym środku stołu, pomiędzy

świecami, leżał mały, biały niedźwiadek. Do jego łapek przywiązane było

wstążką niewielkie pudełeczko.

Mimo woli uśmiechnęła się do siebie.

Zupełnie jak w reklamie. A więc to żart. Głupi żart.

T.J. ujęła się pod boki.
-

W porządku, Thereso, to wcale nie jest zabawne! - zawołała

podniesion

ym głosem. - Chyba trochę przesadziłaś. Bawisz się moim

kosztem? Wystarczy. -

Rozejrzała się po pustym wnętrzu. Nagle ogarnął ją

niepokój. Czy aby na pewno zrobiła to Theresa? - No dobrze, bardzo

śmieszne. Cha, cha, cha... Słyszysz, jak się śmieję? Wychodź już, no

wychodź. Zabawa skończona. Możesz iść do domu.

Jednak wciąż odpowiadała jej cisza.
- Dobra -

krzyknęła. - Biorę do ręki miśka. Co mi powie, jak go nacisnę?

„Dupa”? A może: „Czy wypełniłaś już swój formularz podatkowy?

Szczęśliwych walentynek życzy Urząd Skarbowy”...

T.J. wzięła maskotkę i ścisnęła ją tak, jak robiła to kobieta w telewizyjnej

reklamie.

-

Włącz przycisk - usłyszała.

-

Aha. Więc to bardziej skomplikowane. Tak to sobie wymyśliłaś. Dobrze

się bawisz? Uważaj, włączam.

Odwróciła misia i znalazła na jego plecach niewielki przełącznik. Po

przestawieniu dźwigienki usłyszała trzask, a następnie głos.

Męski głos.

Głos Christophera.

Upuściła misia na podłogę, ale ten nie przestał mówić.
-

Wybacz mi. Byłem idiotą...

Szybko podniosła zabawkę, po czym rozejrzała się wokół.
- Christopher? -

zawołała. Jej serce zaczęło walić jak oszalałe. Czyżby tu

był? Czyżby wrócił, żeby się z nią zobaczyć? Dlaczego? Po co? Przecież...

- Tutaj.

Odwróciła się na pięcie.

Stał w drzwiach, tuż za nią. Jak to możliwe? Przecież jeszcze chwilę

temu nie było go tam. Ponownie upuściła misia i rzuciła się
Christopherowi w ramiona.

On zaś poczuł się tak, jakby odzyskał przytomność po ataku serca. Boże

drogi, nie sądził, że znowu będzie taki szczęśliwy. Bał się, że już na to za

późno. Ale na szczęście zdążył. Tulił ją w ramionach, a więc nie było za

późno.

background image

94

Opuścił głowę i pocałował ją z miłością. Znowu czuł, że żyje. Naprawdę

żyje. Bez niej tylko odmierzał czas, zaliczał kolejne dni. Nie wiedział o

tym, dopóki nie pojawiła się w jego życiu. A potem ponownie z niego

zniknęła.

-

Poczekaj... poczekaj chwilę - wydyszała mu do ucha T.J. Nie

wypuszczając jego dłoni, popchnęła go lekko do tyłu i spojrzała mu w
oczy w poszukiwaniu odpowiedzi. -

Co się tu dzieje?

-

Dotrzymałem obietnicy i oto jestem na naszej walentynkowej randce.

-

Na randce? Zdaje się, że byłeś zdecydowany opuścić mnie na zawsze.

Co się takiego wydarzyło?

-

Miałem czas przemyśleć wszystko i odzyskać rozum. Nie robiłem nic

innego, tylko myślałem. O tobie. - Znów przytulił do siebie T.J. Nie chciał

już nigdy wypuszczać jej z ramion. - Chciałem zapomnieć, ale wciąż byłaś

przy mnie, w każdym moim śnie, na każdym zebraniu, które bezskutecznie

usiłowałem poprowadzić... Prześladowałaś mnie, czułem się jak opętany.

Wściekałem się na siebie, robiłem sobie wyrzuty, ale to było silniejsze ode

mnie. Ojciec zawsze żądał, żebym próbował stawić czoło temu, przed

czym staram się uciec. To była akurat rozsądna rada. No więc wróciłem.

-

Żeby stawić czoło, tak? - Czuła zawód. Myślała już, że choć raz w

swoim życiu w walentynki usłyszy o miłości. - Więc to tylko
przedstawienie?

-

Nie, to nie przedstawienie. Wszystko przemyślałem.

Przerwał na moment, żeby zastanowić się, czy może jej o wszystkim

opowiedzieć. Pewnie, że może, odpowiedział sobie od razu. Przecież nie

powinno między nimi być więcej sekretów.

Jednak jeśli jej powie, będzie wiedziała, że nie wierzył w jej historię,

dopóki nie potwierdziły jej fakty.

Mimo wszystko postanowił zaryzykować.
-

Zadzwoniłem do szpitala.

-

Do szpitala? Skinął głową.

-

Niejaka Theresa Cohran została przyjęta na oddział w noc

poprzedzającą mój przylot do Los Angeles - wyrecytował.

-

Dlaczego miałabym kłamać w tej akurat sprawie?

-

Bo skłamałaś, że jesteś kimś, kim nie byłaś - odparł. No tak. Teraz

wszystko zaczn

ie się od nowa.

-

Mówiłam ci, miałam powody, żeby tak postąpić - powiedziała znużona.

Christopher jednak nie chciał znowu się kłócić.
-

Wiem, miałaś powody. Z waszego punktu widzenia byłem kimś, z kim

trudno normalnie się dogadać. - Uśmiechnął się na myśl o ich wspólnych,

background image

95

namiętnych nocach. - Ale, jeśli pamiętasz, dogadaliśmy się znakomicie.

-

Fakt, szybko znaleźliśmy wspólny język - ona też uśmiechnęła się do

swoich myśli.

-

Więc może powinniśmy spróbować jeszcze raz? I to możliwie jak

najprędzej - zaproponował.

T.J. poczuła przyjemny dreszcz na plecach. Przełknęła ślinę.

Podświadomie czuła, że Christopher nie proponuje jej układu typu:
„zróbmy to po raz ostatni, skoro oboje tak tego chcemy, a potem - do
widzenia”.

-

Teraz? A co z Cecilią i Megan? - zapytała.

-

Są u Theresy.

Hm, a więc przezornie zajął się wszystkim.
-

Poprosiłem ją, żeby przez jakiś czas zatrzymała je u siebie - dodał

szybko i uśmiechnął się do niej. - Może nawet przez całą noc.

- Theresa? To ona wie o wszystkim?
- Tak. -

Kiedy się z nią skontaktował, bardzo chętnie zgodziła się mu

pomóc. To właśnie ona zaproponowała, żeby Megan i Cecilia

przenocowały u niej.

-

I nic mi nie powiedziała? - zdumiała się T.J. Theresa nie potrafiła

dotrzymywać sekretów.

-

Prosiłem ją, żeby tego nie robiła, a ona obiecała, że nie zrobi. Może

znów bała się, że zerwę umowę? Zresztą, teraz to bez znaczenia. Dostałaś
moje kwiaty?

Roześmiała się.
-

Przecież są rozrzucone po całym domu.

-

Nie chodzi mi o te. Mam na myśli róże, które wysłałem do biura.

Posłaniec miał je przynieść, gdy będziesz wychodziła. Trzy tuziny

najdłuższych róż.

T.J. przypomniała sobie olbrzymi bukiet, z którym minęła się w windzie,

i jęknęła - z żalu i z radości. Te róże były dla niej! Pierwsze kwiaty, jakie

dostała na walentynki!

-

Posłałam je Theresie - przyznała skruszona.

-

Nie chciałaś ich? Nie podobały się? - spytał zaniepokojony.

-

Nie, to znaczy chciałam, ale nie wiedziałam, że są dla mnie. Byłam

pewna, że wysłano je Theresie. Przez cały dzień dostawała prezenty. -

Bezradnie wzruszyła ramionami. - Przykro mi.

-

Nawet bardziej, niż możesz przypuszczać, dodała w myślach.

-

Uznałam po prostu, że to któryś z jej wielbicieli. Christopher ucałował

jej zasmucone czoło.

background image

96

- Wcale nie -

szepnął. - To prezent od jednego z twoich wielbicieli.

- Od mojego jedynego wielbiciela -

poprawiła go. - Żadnej liczby

mnogiej. A co, masz zamiar nim zostać? Uśmiechnął się i popatrzył na nią

z czułością.

-

Oczywiście - odparł. Na wieki wieków, dopowiedział w duchu. Trzymał

ją przy sobie, patrzył w jej twarz i czuł się szczęśliwy. - Jakie masz plany
na wieczór w Dniu Zakochanych?

Roześmiała się.
-

Jak to? Spędzam go tutaj, z tobą - odrzekła nieco zdezorientowana.

-

Miałem na myśli walentynki 2010.

- Co takiego?

Christopher wypuścił ją z objęć. Podszedł do miejsca, w którym upuściła

miśka, i podniósł maskotkę.

-

Nie wysłuchałaś całej informacji.

T.J. wzięła niedźwiadka na ręce.
-

To on ma jeszcze coś do powiedzenia?

-

Ma jeszcze coś do ofiarowania. - Wskazał pudełeczko w łapkach miśka,

a wtedy T.J. ujęła je w dłonie i zaczęła rozplątywać czerwoną wstążkę.

-

Jak zdołałeś sprawić, żeby mówił twoim głosem? - zapytała. Jej palce

drżały, miał olbrzymią ochotę jej pomóc, schował jednak ręce do kieszeni.

-

Poprosiłem specjalistów, żeby w jego brzuchu umieścili miniaturowy

magnetofon -

wyjaśnił. - Pomyślałem, że zwykłe „kocham cię” może nie

zadziałać.

W końcu udało jej się rozwiązać wstążkę. Posadziła misia na stole,

wzięła głęboki oddech i otworzyła pudełeczko.

Boże drogi, przecież nie może się teraz rozpłakać.
-

To pierścionek - wyszeptała z niedowierzaniem.

-

Wiem. Sam go wybrałem.

T.J. podniosła oczy na Christophera.
- Dla mnie?

Niedbale wzruszył ramionami. Za chwilę się przekona, czy po raz kolejny

zrobił z siebie durnia.

-

Na miśka jest za duży.

-

Ale... to pierścionek zaręczynowy. Wciąż nie wyjęła go z pudełka.

Dlaczego nie wyjęła? Czy zamierzała mu go zwrócić?

-

Mhm. Kiedy ludzie chcą się zaręczyć, zazwyczaj dają sobie takie

właśnie pierścionki - wyjaśnił rzeczowo. - To znaczy, mężczyźni dają

kobietom... Słyszałaś o tym, nie?

-

Boże, teraz dopiero czuł się skończonym bałwanem. Czy musi tak mleć

background image

97

ozorem bez ładu i składu? Wstrzymał oddech.

- To znaczy -

postanowił iść na całość - przyjmij go, jeśli chcesz zaręczyć

się z takim idiotą, jak ja.

-

Nie chcę. - T.J. popatrzyła na niego poważnie. - Chcę się zaręczyć z

tobą.

Co za ulga! Natychmiast wyjął pierścionek z pudełka i wsunął go na

palec T.J. Ponownie ją przytulił.

A więc wszystko będzie dobrze? Wciąż nie mógł w to uwierzyć.
-

Wiesz, powinienem był zaufać swojej intuicji od razu, kiedy cię

zobaczyłem - powiedział.

- To znaczy?
-

To znaczy, że od razu wiedziałem, że jesteś kobietą, której szukałem

przez całe życie. Inteligentną, dowcipną, czułą. I bardzo całuśną. Od

początku nie miałem szans. To przerażające...

-

Co jest przerażające?

-

Potęga miłości. Szczęście. - Popatrzył jej prosto w oczy. - To, jak

bardzo jesteśmy bezbronni, kiedy ten cwany aniołek wyceluje nam strzałą

w tyłek... to znaczy... w serce.

T.J. zarzuciła mu ramiona na szyję.
-

Czy chcesz już zawsze chodzić ze strzałą w... sercu?

-

Będę uwielbiał to uczucie. - Delikatnie musnął jej wargi. - I ciebie.

-

Dobrze wiedzieć. Nie mam ochoty na nieodwzajemnioną miłość.

Chciał to usłyszeć. Musiał to usłyszeć.
-

Więc ty... Ty mnie kochasz?

-

Jasne, że cię kocham. Wydaje ci się, że przyjęłabym takiego miśka od

byle kogo?

-

Pewnie, że nie. Znam cię przecież. W takim razie... Szczęśliwych

walentynek, kochana!

- Kochana... Powiedz to jeszcze, ale inaczej -

szepnęła, kiedy zniżał

głowę, aby ją pocałować.

-

Co mam powiedzieć? - odchylił się.

-

Moje imię. - Właściwie nigdy, z wyjątkiem jednego razu, nie nazwał jej

po imieniu. -

Powiedz moje imię.

- Kochana T.J. -

wyszeptał.

Do licha, nie wyglądała na T.J. Kobiety, które kazały nazywać się

inicjałami, zazwyczaj były chłodne, do bólu odpowiedzialne i zupełnie bez

polotu. Nie były ciepłymi, kochającymi kobietami, jak ona. Nie wiedziały,

jak rozpływać się w ramionach ukochanego mężczyzny.

-

Wiesz, chyba wolę jednak mówić do ciebie po prostu „kochanie”.

background image

98

Przecież cię kocham. Kocham jak wariat. Szczęśliwych walentynek,
kochanie...

Serce niemal bolało ją ze szczęścia. Ten straszny dzień zakończył się tak

wspaniale.

Zakończył?

O, nie, to dopiero był początek szczęścia!
-

Szczęśliwych walentynek - odpowiedziała i rzeczywiście były to

wyjątkowo, hm, szczęśliwe walentynki.

Pluszowy miś na stole mógłby mieć na ten temat niejedno do

powiedzenia.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
04[1] Ferrarella Marie Czy to ty, Walentynko
004 Ferrarella Marie Czy to ty, Walentynko
004 Ferrarella Marie Czy to ty, Walentynko
Ferrarella Marie Czy to ty, Walentynko
Ferrarella Marie Czy to ty, Walentynko
Ferrarella Marie Gwiazdka miłości 93 04 Noc Świętego Mikołaja
Poradnik Czy to się opłaca , Jak oceniać opłacalność przedsięwzięć w Internecie 04 2005
Czy to grzech Łzy
Czy to pierścionek Kleopatry, EGIPT, Ciekawostki
CZY TO MESJASZ-misterium wielkopostne, S E N T E N C J E, Scenariusze
Ada czy to wypada, Przedszkole 3 latki
JPII czy to prawda
Czy to aby na pewno Duch Boży, Ruch charyzmatyczny - uwaga
3. Czy to grzyb. Piramida priotytetów. Znaczenie lasów, ^ MATERIAŁY (edukacja, terapia i zabawa)
Czipy dla ludzi - czy to dobry pomysł, ▬ CZIP, RFID
byc tolerancyjnym, Być tolerancyjnym - czy to jest trudne
JESTESMY W NATO CZY NIE !!!!!, SMOLENSKN 10 04 2010 MORDERSTWO W IMIE GLOBALIZACJI

więcej podobnych podstron