1
Marie Ferrarella
CZY TO TY, WALENTYNKO?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
-
Chcę, żebyś była mną.
T.J. z osłupieniem spojrzała na leżącą na widełkach słuchawkę.
Telefon na biurku zadzwonił już trzeci raz, kiedy Theresa Jean Cohran
zdała sobie wreszcie z tego sprawę. Zagłębiona w arkuszach
kalkulacyjnych wyświetlanych na ekranie komputera, po omacku
wyciągnęła rękę po słuchawkę, lecz niechcący nacisnęła guzik
uruchamiający tryb głośnego mówienia i wtedy właśnie usłyszała te
zdumiewające słowa.
-
Słucham? - wymamrotała po chwili.
-
Chcę... - po drugiej stronie ktoś najwyraźniej się zawahał. - To ty, T.J.?
-
W pełnym słońca gabinecie T.J. rozległ się głos jej kuzynki, Theresy
Joan Cohran.
T.J. z niepokojem spojrzała na telefon. Dlaczego Theresa do niej dzwoni?
Dlaczego po pr
ostu nie wpadła bez pukania, jak to miała w zwyczaju?
Theresie chyba jeszcze nigdy nie przyszło do głowy, że mogłaby
zapukać. Jako prezes C&C Advertising przywykła do tego, że może
swobodnie wchodzić do wszystkich pomieszczeń znajdujących się na
trzech piętrach należących do jej agencji - może z wyjątkiem męskiej
toalety. Chociaż i to mogło z czasem ulec zmianie.
Nawet gdyby jednak Theresa nie była szefową stworzonej przez swego
dziadka i rozwiniętej przez ojca czołowej na rynku agencji reklamowej, i
tak ni
e cofnęłaby się przed wtargnięciem na teren kuzynki. Robiła to
przecież od dzieciństwa i było to dla niej równie naturalne, co oddychanie.
Theresa Jean, podobnie jak kuzynka nazwana tak na cześć babki ze
strony ojca, sięgnęła więc z rezygnacją po słuchawkę. Choć w
pomieszczeniu nie brakowało światła - promienie słońca wpadały bowiem
obficie przez dwa znajdujące się za nią okna - to zrobiło jej się nagle
zimno i ponuro. Poczuła się, jak gdyby przeżywała deja vu.
Zbyt dobrze znała ton, którym posłużyła się teraz kuzynka. Theresa
czegoś chciała. Przysługi. Maleńkiej, drobniutkiej przysługi. Dobrze znała
te jej prośby!
Dwie „maleńkie przysługi” zawsze pociągały za sobą bynajmniej nie
„maleńkie” konsekwencje, były jak ten drobny kamyk, który puszczony w
dół po zboczu, pociąga za sobą lawinę i wraz z wielkimi głazami zagarnia
2
wszystko, co stanęło na drodze. Kiedy obie były dziewczynkami, niektóre
z tych przysług miały wprawdzie dość dziwaczny charakter, lecz ich
spełnienie nie było aż tak trudne. Te ostatnie jednak stawały się znacznie
mniej wygodne, dotyczyły bowiem głównie pracy - z reguły takiej czy
innej sprawy, którą należało dyplomatycznie załatwić po przejściu przez
firmę Huraganu Theresa (takim przezwiskiem ochrzcili szefową starsi
pracownicy firmy).
Nawiase
m mówiąc, T.J. podejrzewała, że Theresa domyśla się, jak
nazywają ją podwładni - i uważa to za komplement!
Jeśli chodzi o wiek, dzieliło je dziewięć miesięcy. T.J. była starsza, ale to
Theresa zwracała na siebie większą uwagę. Jako młoda i urodziwa
szefowa
wielkiej agencji skupiała na sobie zainteresowanie mediów. W
kolorowych magazynach można było znaleźć jej zdjęcia z coraz to
nowymi i coraz bardziej interesującymi kawalerami, udzielała wywiadów,
obdarzała uśmiechami fotoreporterów. W istocie jednak to T.J. była szarą
eminencją firmy, to ona była owym mózgiem, siłą sprawczą, dzięki której
mogli zawierać nowe kontrakty i odnawiać stare.
Taka rola bardzo jej zresztą odpowiadała. Wolała pozostawać w cieniu,
by robić to, co uważała za naprawdę wartościowe i twórcze - obliczać,
planować, podejmować decyzje. I tak T.J. uwielbiała wykonywać
mrówczą pracę w zaciszu swego gabinetu, a Theresa zbierać pochwały w
blasku fleszy i jupiterów. Dobrze im się razem pracowało.
Teraz T.J. nacisnęła dwa przyciski na klawiaturze komputera, by
zachować plik, po czym usiadła wygodniej na krześle i odetchnęła
głęboko. Miała przeczucie, że ta rozmowa potrwa dłużej niż chwilę.
-
Czemu zawdzięczam tę przyjemność? - Zerknęła na zegarek.
Dochodziła dziewiąta. Ciekawe, czy Theresa jest jeszcze w domu? Nie po
raz pierwszy spóźniłaby się do pracy.
Po drugiej stronie usłyszała dramatyczne westchnienie. Nikt inny nie
umiał wzdychać równie dramatycznie, jak Theresa Joan Cohran.
Wyglądało na to, że sprawa jest szczególnie poważna.
-
Posłuchaj, T.J., potrzebuję twojej pomocy. T.J. odchyliła się na krześle.
-
Chodzi o jakąś kampanię reklamową, jakiś pomysł, czy może o to, że...
-
zawiesiła głos, licząc na to, że kuzynka dopowie resztę.
-
Chodzi o to, że chcę, żebyś była mną.
T.J. uniosła brwi. Nie takiego dopowiedzenia się spodziewała.
- Ale... w jakim sensie?
Theresa zdawała się nie słyszeć. Ten zwyczaj opanowała do perfekcji -
nie słyszała niczego, co nie miało związku z tym, co aktualnie zaprzątało
3
jej myśli. Zachowywała się tak, jakby wszystkie jej pomysły, nawet
najbardziej idiotyczne i zwariowane, powinny być dla każdego jasne.
-
Doskonale się nadajesz, T. J.! Zobaczysz, wszystko się uda! Zgódź się
od razu i będzie po sprawie. Zgadzasz się, prawda? To super, naprawdę
super!
Hm, nie na darmo naz
ywają ją Huraganem Theresa, pomyślała T.J. W
przeciwieństwie do kuzynki, ona lubiła jednak zastanowić się wcześniej
przed podjęciem każdej decyzji, a przede wszystkim - lubiła wiedzieć, o
co chodzi.
-
Chyba czegoś nie dosłyszałam, Thereso - odezwała się łagodnym
tonem, niczym pielęgniarka do pacjenta w zakładzie dla psychicznie
chorych. -
Przed czwartym kubkiem kawy trochę za wolno myślę. Możesz
dodać coś jeszcze?
Po drugiej stronie zapadła długa cisza, jak gdyby Theresa szukała
właściwych słów. T.J. miała czas, by zastanowić się, o co też może
chodzić tym razem. Czy może powinna w zastępstwie kuzynki
poprowadzić jakieś superważne zebranie albo prezentację? Nie, znając
Theresę aż za dobrze, domyślała się, że w grę wchodzi coś bardziej
niekonwencjonalnego - j
akiś pagórek, z którego koniecznie trzeba zjechać
na nartach, albo mężczyzna, który dramatycznie potrzebuje jej
towarzystwa w odludnym domku w górach. Tak czy inaczej Theresa
zaczęła coś, co ona będzie musiała dokończyć. Oczyścić pole, pozałatwiać
sprawy,
wyjść na prostą. Theresa posiadała bowiem niezwykłą zdolność
prowadzenia interesów i jednocześnie radosnego używania życia -
oczywiście, bynajmniej nie w tym samym miejscu.
Cóż, taki już był wdzięk jej kochanej kuzyneczki. Theresa miała swoje
wady, poza ws
zystkim była jednak wspaniała, piękna, czarująca i bogata,
toteż wszyscy jej wybaczali; wszyscy łącznie z T.J., może z tą jedynie
różnicą, że ów podziw i dobroduszność były wynikiem szczerej miłości i
troski, jaką T.J. obdarzała Theresę.
Uśmiechnęła się do siebie. Dobre sobie! Gdyby Theresa dowiedziała się,
że jej kuzynka poczuwa się do opieki nad nią, roześmiałaby się pewnie ze
zdumieniem.
-
No dobrze, powiedz wreszcie, dlaczego miałabym być tobą, skoro sama
możesz udawać siebie o wiele lepiej? - zagadnęła T.J., by jak najszybciej
poznać rozwiązanie tej zagadki.
-
No właśnie. Problem w tym, że nie mogę. Jestem w szpitalu.
- W szpitalu! -
wykrzyknęła T.J. - Thereso, nic ci nie jest? - Zaczęła
machać bosą stopą w poszukiwaniu butów. Zupełnie jakby miała za chwilę
4
pobiec do szpitala, by na własne oczy przekonać się, co się stało. - Który
to szpital? Zaraz tam będę.
Jej głowę przebiegły czarne myśli. Wypadek... Za szybko prowadziła...
Theresa zawsze za szybko prowadziła. Dlaczego nigdy nie posłuchała i...
- Nie, nie rób tego! -
Kuzynka domyśliła się widocznie, że jeśli nie
zaoponuje, T.J. pojawi się w szpitalnej sali w ciągu kilku minut. - Ze mną
wszystko w porządku. Naprawdę. Niestety, z samochodem gorzej - dodała
ponuro. -
Do kasacji. A to był taki piękny odcień niebieskiego...
T.J. przejechała dłonią po czole. Jeśli kuzynka rozpacza nad utratą
samochodu, to chyba rzeczywiście jeszcze nie umiera. Wzięła głęboki
oddech i powoli wypuściła powietrze. Musiała się uspokoić. A nade
wszystko zdobyć nieco więcej informacji.
-
Miałaś wypadek?
-
Ale to nie była moja wina - Theresa natychmiast zaczęła się
usprawiedliwiać. - To tamten przejechał na czerwonym świetle.
-
W porządku, wierzę. Jesteś pewna, że nic ci nie jest?
-
Jasne, że jestem pewna. Tylko ci lekarze... Wiesz, jacy oni są. Zawsze
robią trudności. - No tak, T.J. mogła sobie wyobrazić, jakie jest
samopoczucie Theresy. Nie nawykła do słuchania cudzych poleceń, a
musiała pewnie poddać się serii badań, zanim nie orzeczone zostanie, że
jest cała i zdrowa. - Chcą mnie zatrzymać na obserwacji. Niech ich...
Dobrze chociaż, że jest wśród nich jeden taki, któremu z radością dałabym
się przebadać, zwłaszcza po kolacji przy świecach...
T.J. odetchnęła z ulgą, słysząc te słowa. Była bardziej niż pewna, nawet
bez badań, że jej kuzynka ma się dobrze.
- Thereso, zbaczasz z tematu -
upomniała ją.
-
Jak zwykle masz rację. Posłuchaj więc: krótko mówiąc, chodzi o to,
żebyś była mną w towarzystwie Christophera MacAffee.
- Christophera MacAffee, tego od MacAffee Toys?
-
Zgadza się.
Kopi
a prezentacji przygotowanej dla tego właśnie człowieka znajdowała
się na niebieskiej dyskietce leżącej na biurku T.J. Sporządziła ją ubiegłego
wieczoru. Christopher MacAffee był świeżo wybranym prezesem
MacAffee Toys. Przejął to stanowisko po niedomagającym ojcu.
MacAffee Toys było zaś liczącą sobie 120 lat fabryką zabawek, która od
dziesięcioleci przynosiła znaczne dochody.
Fakty te jednak w żaden sposób nie dawały odpowiedzi na kłębiące się w
głowie T.J. pytania.
- Dalej nie wiem, o co ci chodzi - przyzna
ła.
5
-
Christopher MacAffee ma odwiedzić mnie dzisiejszego popołudnia, aby
sfinalizować umowę. Ma kilka pytań odnośnie prezentacji. Wiesz, o co
chodzi, pracowałaś przecież nad tą kampanią - przypomniała jej Theresa.
Było to zgodne z prawdą, T.J. odwaliła kawał solidnej roboty.
- No i?
-
Przecież wiesz, jaki z niego sztywniak.
Prawdę mówiąc, T.J. nie miała pojęcia, czy wspomniany mężczyzna jest
sztywniakiem, czy duszą towarzystwa. Kontaktowała się tylko z jego
asystentem, i to wyłącznie przez telefon, a poza tym nie było w jej
zwyczaju formułować prywatne oceny na temat swych klientów.
- Jest uparty, kompletnie niereformowalny -
tłumaczyła tymczasem
Theresa -
twierdzi, że ma swoje zasady i nalega na spotkanie z prezesem,
to znaczy ze mną.
T.J. ogarnęły dziwne przeczucia. Zaczynała rozumieć, czego pragnie jej
kuzynka.
-
Więc chcesz, żebym cię zastąpiła. I to całkowicie. Nie tylko cię
reprezentowała, ale po prostu była tobą. Zamieniła się na ten czas w
prezesa C&C Advertising, prowadziła negocjacje i podejmowała za ciebie
decyzje.
- Musisz.
-
Theresa, jedyne co muszę, to wychowywać Megan, płacić podatki i
umrzeć.
Z irytacją zaczęła kreślić coś na leżącej na biurku kartce papieru. Nie
miała najmniejszego zamiaru robić w konia prezesa wielkiej firmy, o
której względy ubiegała się agencja.
-
T.J., wiem, o co chodzi. Nie masz w ogóle wiary w siebie. Posłuchaj
mnie. Jesteś solidną i odpowiedzialną osobą, więc jeśli powiesz mu, że ty
to ja, nie ma powodów, żeby ci nie uwierzył. - Theresa umilkła na
moment, po czym dodała pośpiesznie: - Gdybyś zrobiła coś z włosami, no
wiesz, nie tylko przyczesała je jak zwykle palcami... no i może założyła
coś odpowiedniego, dobrze by ci poszło, wiesz przecież... - Nie po raz
pierwszy przebierałyby się za siebie, choć od ostatniego razu minęły lata. -
Jesteśmy bardzo do siebie podobne, no, może ja mam tylko nieco bardziej
subtelne rysy.
No tak. Ta ostatnia uwaga była w stylu Theresy. Nie to, żeby kuzynka
miała coś złego na myśli, żeby chciała zrobić T.J. przykrość... Nie, cały
urok tej prz
ebojowej dziewczyny polegał właśnie na tym, że Theresa była
zawsze do bólu szczera. Co w sercu -
to na języku. W tym zresztą
przypadku miała akurat rację: jeszcze w dzieciństwie były niemal
6
identyczne, dopiero potem Theresa poświęciła się starannej pielęgnacji
tego, czym tak hojnie obdarzyła ją natura, podczas gdy T.J. machnęła na to
ręką i skoncentrowała się na studiach i spełnianiu marzeń i aspiracji swego
tatusia.
Była jego ukochaną córeczką, a skoro tak, to próżność w ogóle nie
wchodziła w rachubę. Shawn Cohran był tak skromny, wielkoduszny i
pobożny, że ktoś, kto nie znał go lepiej, mógłby go uznać za dewota.
Rodzinną firmę opuścił stosunkowo szybko, po czym przekazał pałeczkę
młodszemu bratu, a sam poświęcił się pracy społecznej. Pomagał ubogim,
chorym
, więc wiadomo - grosza z tego nie było. Od tej pory to matka T.J.
utrzymywała rodzinę.
Tak zatem odpowiedzialność i ciężka praca były częścią życia T.J., odkąd
tylko pamiętała. Beztroskie zabawy, flirty, ćwiczenie wdzięku i kokieterii -
nie miała na to wszystko czasu. Podobnie jak na cierpliwe siedzenie przed
lustrem i udoskonalanie tego, co i tak było doskonałe. Tym zajmowała się
Theresa.
Ich życiowe drogi były różne, choć splatały się ze sobą. Obie pracowały
w tej samej firmie. Theresa odziedziczyła ją po ojcu, podobnie jak tę
rzadką umiejętność dobierania i zarządzania grupą znakomitych
pracowników. T.J. natomiast (właśnie jeden z owych pracowników) trafiła
tu po studiach na Harvardzie, które zawdzięczała ojcu Theresy, Philipowi,
który wcześnie dostrzegł zdolności T.J. i postanowił je rozwijać. Wbrew
protestom szwagierki i bratanicy wysłał dziewczynę na tę drogą uczelnię,
gdyż rodzice T.J. nie byliby w stanie pokryć kosztów nauki.
To, że po zrobieniu dyplomu T.J. rozpoczęła pracę w rodzinnej firmie,
było wyrazem wdzięczności wobec Philipa. Chciała okazać mu swą
lojalność, no i nadal się rozwijać, bo praca w C&C Advertising dawała ku
temu wspaniałe możliwości. Pracowała więc tu od siedmiu lat i uwielbiała
swą pracę nie mniej niż jej kuzynka. Ale teraz Theresa prosiła o coś, co
znacznie wykraczało poza ustalone obowiązki. Poza tym T.J. miała
niedobre przeczucia.
-
Dam ci dobrą radę - oznajmiła. - Wolałabym, żebyś to ty udawała
siebie. W końcu jesteś w tym o wiele lepsza. Masz doświadczenie...
- O rany, dziewczyno. Ty nie doceniasz siebie! -
upierała, się Theresa. -
Pamiętasz liceum?
Po plecach T.J. przebiegł zimny dreszcz.
-
Kiedy zdawałam za ciebie egzamin?
-
No właśnie! Ocaliłaś mi wtedy skórę. Tylko dlatego, że ich nie
przyłapano. Gdyby jednak tak się stało...
7
-
Obie mogłyśmy z tego powodu położyć głowy pod topór -
przypomniała Theresie.
To rzeczywiście było szaleństwo. Dzień przed terminem
Theresa przyszła do niej cała we łzach, oczywiście zupełnie nie
przygotowana do egzaminu, który T.J. zdała miesiąc wcześniej. Gdyby
Theresa go oblała, ściągnęłaby na siebie gniew ojca - a to byłoby gorsze
niż apokalipsa. Cóż było robić? T.J. poszła na ten egzamin, udało jej się
przechytrzyć całą komisję i na dodatek osiągnąć znakomity wynik.
Szczęśliwy Philip Cohran nagrodził Theresę pięknym brylantem.
Był to pierwszy z serii brylantów, jakie miała jeszcze otrzymać.
Tym razem jednak istniało bardzo proste wyjście z sytuacji i T.J. zupełnie
nie mogła zrozumieć, dlaczego Theresa o nim nie pomyślała.
-
Posłuchaj, przecież nie zamierzasz robić z niego idioty, żeby pojechać
sobie na narty -
powiedziała. - Dlaczego po prostu nie powiedzieć mu
prawdy? Powiemy, że miałaś wypadek i że wbrew twojej woli zatrzymał
cię w szpitalu pewien muskularny lekarz. Sądzę, że MacAffee to
zrozumie.
Możemy ustalić inny termin...
-
Nie możemy - przerwała jej Theresa. - To był jedyny termin, jaki
pasował nam obojgu. Jeśli go zmienimy, on pójdzie do innej agencji,
jestem pewna. Na przykład do Whitneya. - Był to ich największy
konkurent na miejscowym rynku. -
Stracimy takiego klienta! Przestań
więc się krygować i zrób to jeszcze raz. MacAffee przyjeżdża tylko po to,
żeby zerknąć na naszą firmę. Chce sobie wyrobić zdanie, rozumiesz? No a
takiego nudnego faceta kobieta w twoim typie rajcuje z pewnością dużo
bardziej niż ja.
Hm, znów ta szczerość.
T.J. spojrzała na nią kwaśno, a Theresa dodała szybko, jakby reflektując
się, że mogła zranić kuzynkę:
-
No wiesz, jesteś bardziej... serio.
-
Chciałaś powiedzieć: sztywna - mruknęła, po czym poprawiła okulary i
wbi
ła wzrok w komputer.
-
To ty powiedziałaś, nie ja. Zapadła cisza.
-
Nie. Wolałabym tego nie robić - stwierdziła wreszcie T.J.
Theresa ze zdumienia nie mogła wydobyć z siebie głosu przez dobre
kilka sekund.
-
Słucham? - wycedziła w końcu. - Dlaczego nie? Przecież to kwestia
kilku godzin. Pokażesz mu dalszy ciąg tej kampanii, nad którą pracowałaś,
pochodzicie trochę po biurze... Nie ma się czego bać. Naprawdę podobały
mu się nasze propozycje.
8
„Nasze”! Dobre sobie! Za każdym razem padało owo „my”, choć
przecie
ż to ona sama, T.J., pracowała nad założeniami tej kampanii i to
ona dostarczyła je do głównego biura MacAffee Toys w San Jose.
Westchnęła ciężko. Odwaliła kawał solidnej roboty. Głupio byłoby,
gdyby poszła na mamę. A poza tym... czy naprawdę była tak naiwna, by
wierzyć, że kiedykolwiek zdoła odmówić Theresie?
-
Thereso, posłuchaj, ja...
-
A więc załatwione. - Theresa usłyszała wahanie w głosie kuzynki i
najwyraźniej uznała, że jej wątpliwość rozstrzygnąć można w jeden tylko
sposób. -
Wiedziałam, że się zgodzisz! Dzięki! No dobra, idę teraz
zobaczyć, czy uda mi się przekonać tego lekarza, aby umył mnie gąbką.
Kapujesz, nie mogę się ruszać...
T.J. wzniosła oczy do nieba.
-
Lekarze nie myją gąbką swoich pacjentów - wyjaśniła. - Od tego są
pielęgniarki.
Śmiech po drugiej stronie słuchawki był głęboki, gardłowy i wyjątkowo
zmysłowy.
-
Zawsze musi być pierwszy raz. Okay. Zadzwoń do mnie później.
Jestem w szpitalu Harrisa, pokój 312. Cześć. T.J. poczuła, że zaczyna jej
się kręcić w głowie.
- Zaraz! Czekaj! Kiedy on
ma tu być?
To też było typowe. Nie dość, że Theresa podrzucała jej kukułcze jajo, to
nie informowała o żadnych szczegółach, najwyraźniej przekonana, że T.J.
i tak sobie poradzi.
- O jedenastej -
rzuciła krótko kuzynka. - Przylatuje z San Jose liniami
Amer
ican Airways. Lot numer 17. Emmett wyjedzie po niego limuzyną.
Byłoby dobrze, gdyby ś pojechała razem z nim.
-
A jeszcze lepiej, gdybyś to ty pojechała zamiast mnie - odcięła się, lecz
po drugiej stronie usłyszała już tylko urywany sygnał w słuchawce.
T.J.
westchnęła. Jedenasta. Nie miała za dużo czasu. Mniej więcej minutę
później do gabinetu weszła Heidi Wallace, asystentka Theresy. Na jej
twarzy widniał pełen zrozumienia uśmiech. Powiesiła na oparciu krzesła
czarne torbę na ubrania i powiedziała:
-
Widzę, że nieźle się po tobie przejechała. T.J. zerknęła znacząco na
nogi.
-
A co, zostały ślady opon?
- Jeszcze jak! -
roześmiała się Heidi. T.J. niepewnie popatrzyła na
asystentkę.
-
Skąd wiedziałaś?
9
-
Bo najpierw zadzwoniła do mnie. Emmett przyjedzie po ciebie o
dziesiątej trzydzieści. Wygląda na to, że nawet nie liczyła się z
możliwością odmowy.
Jasne, pomyślała T.J. Przecież nigdy dotąd jej nie odmówiłam.
-
Wariatka. Mam nadzieję, że nie narobimy sobie kłopotów.
Opadła na krzesło i przyjrzała się swojemu odbiciu w szybie. Westchnęła
głęboko i włożyła dłonie we włosy. Może rzeczywiście powinna je spiąć?
-
Przecież się zgodziłaś. - Heidi wzruszyła ramionami. - Jeśli jednak masz
zająć miejsce słynnej Theresy Cohran, powinnaś nieco zmodyfikować
swój wygląd. - Skinęła głową w stronę torby. Wewnątrz znajdowała się
jedna z garsonek szefowej oraz odpowiednio dobrane buty i torebka.
T.J. ominęła torbę wzrokiem. Nie musiała zgadywać, co znajdzie w
środku. Z pewnością nie dżinsy i bawełnianą bluzę - jej ulubiony strój,
k
tóry nie przeszkadzał Theresie, dopóki T.J. sumiennie wypełniała swoje
obowiązki.
-
Christopher MacAffee przyjeżdża tu po to, aby porozmawiać o
interesach -
odezwała się. - Nie sądzę, aby dbał o to, w co jestem ubrana.
Ważne, żeby kampania się udała.
- Daj
spokój. Wiesz przecież, co ona mi powiedziała. Mam cię
przekonać, żebyś się przebrała. Proszę więc, wpraw mnie w dobry humor -
i ją też. Szefowa C&C Advertising nie może wyglądać, jakby właśnie szła
do pralni. -
Podniosła torbę i położyła ją na biurku T.J.
T.J. nie odezwała się więcej. Wzięła ubrania i poszła do gabinetu
Theresy, aby się przebrać.
Sama była ciekawa, jak bardzo źle jej pójdzie.
Emmett Mitchell, od trzydziestu lat szofer C&C Advertising, podniósł do
góry dużą tablicę z nazwiskiem Christophera MacAffee i skierował ją w
stronę tłumu pasażerów, którzy przylecieli lotem numer 17 z San Jose.
T.J. stała obok. Chwiała się na wysokich obcasach Theresy i przyglądała
uważnie kolejnym wychodzącym podróżnym. Nigdy nie poznała
Christophera MacAffee, wied
ziała jednak, że jest wysoki, ma ciemne
włosy i maniery godne hrabiego z epoki wiktoriańskiej.
W drzwiach pojawił się właśnie jedenasty już chyba wysoki ciemnowłosy
mężczyzna. Znów pudło, pomyślała. Ten typ z pewnością przypadłby do
gustu Theresie.
Mężczyzna rozejrzał się wokół, po czym skierował kroki w ich stronę. T.
J. poczuła, że jej puls przyśpiesza. Tak, oczywiście, że idzie do nich!
Spokojnie, tylko spokojnie, próbowała się uspokoić. Wszyscy
10
wychodzący z samolotu idą w ich stronę, bo stoją obok taśmociągu z
bagażami.
T.J. zerknęła na stojącego obok szofera.
-
Widzisz go gdzieś, Emmett? - zapytała. Srebrnowłosy mężczyzna, który
woził jeszcze jej dziadka, pokręcił powoli głową, i
- Chyba nie. -
Niecierpliwym gestem podniósł wyżej tablicę. - Ale
szczerze
mówiąc, nie mam pojęcia, kogo właściwie oczekujemy.
- No to jest nas dwoje -
westchnęła. - Byłoby łatwiej, gdyby to jego
ojciec nadal zarządzał firmą. Kiedyś widziałam jego fotografię w jakimś
czasopiśmie - wysoki, szczupły, po sześćdziesiątce.
-
O, to młody facet.
T.J. spojrzała na niego i z trudem ukryła uśmiech. W ciągu ostatnich
piętnastu lat Emmett kilkakrotnie zmieniał swój wiek w danych
personalnych, gdyż bał się przymusowej emerytury. Nadal zresztą
systematycznie się odmładzał.
-
Tak, zupełnie jak ty - zgodziła się i przeniosła spojrzenie na pasażerów
z San Jose.
Przystojniak w garniturze od Armaniego znów szedł w ich kierunku.
Podchwyciła jego spojrzenie i jej puls znowu przyspieszył. Czyżby to
jednak on?
Uśmiechnął się do niej, pomachał dłonią i po chwili postawił obok T.J.
swą walizkę.
-
Mam wrażenie, że czeka pani na mnie - wskazał tablicę. Całe swoje
życie! - miała ochotę wykrzyknąć, zdołała się jednak powstrzymać. To nie
może być on! To po prostu niemożliwe! Taki gość reklamuje kosmetyki
albo m
ęską bieliznę, gra w filmach, pracuje w telewizji, ale z pewnością
nie produkuje zabawek.
- Pan nie jest Christopherem MacAffee, tym od MacAffee Toys... Nie jest
pan, prawda? -
wyjąkała.
Uśmiechnął się w odpowiedzi, a zimna poczekalnia lotniska zdała się
nagle T.J. rajskim ogrodem.
- A niby dlaczego nie? -
zapytał.
-
Nie mam pojęcia.
Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.
-
Miło mi to słyszeć, ponieważ właśnie nim jestem. - Wyciągnął rękę. -
Christopher MacAffee.
Przez chwilę patrzyła na niego wzrokiem, w którym przerażenie mieszało
się z uwielbieniem, po czym wyciągnęła swoją. Uścisk dłoni Christophera
był ciepły i stanowczy. T.J. poczuła dziwny skurcz w żołądku.
11
- A ja jestem...
-
Theresą Cohran, prawda? - zakończył za nią MacAffee. - Wszędzie bym
panią rozpoznał, choć muszę przyznać, że wygląda pani jeszcze lepiej niż
na zdjęciach.
- Nie bez powodu -
wymruczał do siebie Emmett, kiedy opuszczał
tablicę.
T.J. zgromiła go wzrokiem. Skoro już rozpoczęli tę ryzykowną grę, nie
wolno wzbudzać najmniejszych podejrzeń. Wiedziała, że Emmett nie
najlepiej myśli o całej tej maskaradzie, lecz przecież zdobycie takiego
klienta było ważniejsze niż obiekcje starego szofera.
-
Dziękuję, panie MacAffee - powiedziała T.J. pewnym głosem. - Proszę
iść za mną.
-
Z ogromną przyjemnością. - Christopher nieznacznie pochylił głowę i
nadstawił ramię. - Christopher, bardzo proszę. Niech mi pani mówi po
imieniu.
-
Z ogromną przyjemnością - odparła. O Boże, czy ona z nim flirtuje?
Zachowuje się zupełnie jak Theresa. To pewnie z powodu tego stroju.
Roześmiał się głębokim, gardłowym śmiechem.
-
Mieli rację - powiedział, wyciągając z kieszeni chusteczkę i ocierając
nią czoło. - Rzeczywiście nie jesteś typową bizneswoman.
- Nie znasz mnie jeszcze -
odparła i zaprezentowała seksowny, w swoim
m
niemaniu, uśmiech.
ROZDZIAŁ DRUGI
Dłoń spoczywająca na poręczy schodów była gorąca i wilgotna i
Christopher doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Podobnie jak z faktu,
że wszystko wiruje mu przed oczyma, a w głowie pulsuje narastający ból.
Nie chciał poddać się słabości, która ogarnęła go już podczas lotu, a teraz
zdawała się powracać. Po prostu nie miał czasu na chorobę.
Usiłował się skoncentrować i przypomnieć sobie powód, dla którego
znalazł się na tym zatłoczonym, dusznym lotnisku, wciąż jednak czuł się
fatalnie. Miał wrażenie, że jego umysł spowity jest mgłą. W połowie drogi
do wyjścia zatrzymał się gwałtownie i popatrzył na kobietę obok.
-
Co się stało? - T.J. zwróciła na niego swe niebieskie oczy. Zastanawiała
się, czy tylko jej się wydaje, czy też Christopher MacAffee rzeczywiście
jest nieco blady.
-
Zapomniałem. Przywiozłem ze sobą jeszcze jedną walizkę. Pewnie już
jest na taśmociągu. - Tylko gdzie jest taśmociąg, pomyślał. Czuł się coraz
12
bardziej zdezorientowany.
T.J. niechętnie wycofała się z nim do poczekalni. Wciąż trzymała go pod
ramię, choć ogarniało ją coraz silniejsze wrażenie, że to ona go prowadzi i
podtrzymuje.
-
Nie miałam pojęcia, że zostajesz na dłużej. Do diabła, oczywiście
Theresa znów nie raczyła poinformować jej o szczegółach. Ciekawe, jak
długo zmuszona będzie bawić się w tę maskaradę.
Christopher zamrugał powiekami, aby pozbyć się mgły przed oczyma,
lecz te wciąż były załzawione. Nagle poczuł przeraźliwy ból w skroniach.
Świetnie. Doskonały stan do prowadzenia interesów.
- Nie, ni
e zostaję. - Zrobił kilka kroków na sztywnych nogach, po czym
usiadł na krześle koło taśmociągu, gdzie leżały bagaże z dwóch lotów, zaś
ich właściciele tłumnie gromadzili się wokół urządzenia.
Wczoraj wyleciał z San Jose, aby spotkać się ze swoim ojcem. Starszy
pan przechodził właśnie wyjątkowo intensywną grypę i podczas wizyty
syna cierpiał na wysoką gorączkę. Christopher zaczynał właśnie nabierać
nieprzyjemnej pewności, że ojciec obdarował go nie tylko dobrymi
radami.
-
Przywiozłem ze sobą kilka naszych najnowszych zabawek - odezwał się
z bladym uśmiechem. - Dobrze by było, i gdyby osoba odpowiedzialna za
projekt mogła się z nimi zapoznać, jeśli oczywiście podpiszemy umowę -
dodał.
Hm, osoba odpowiedzialna za projekt. Przyznać się czy nie?
- To ja - T.J. p
okiwała głową.
MacAffee zmarszczył brwi, co sprawiło mu więcej kłopotu, niż mógł
przypuszczać.
-
Ty? A więc jesteś bezpośrednio związana z tym projektem? - zapytał.
No tak. To była wpadka. Theresa nigdy osobiście nie zajmowała się
projektami, ale on nie mu
siał o tym wiedzieć.
-
Kiedy jakiś projekt rzeczywiście mnie interesuje... - zaczęła. -
Właściwie to chyba nigdy nie wyrosłam z miłości do zabawek. To mi
bardzo ułatwia zabawę z Megan.
- Megan? -
zapytał odruchowo Christopher, zastanawiając się, czy jego
b
agaż nie został czasem zgubiony. Wszystkie walizki wyglądały bardzo
podobnie, lecz żadna nie należała do niego. - Megan? - zapytał raz jeszcze,
gdy zorientował się, co może znaczyć zdanie, które usłyszał.
Imię dziewczynki sprawiło, że na ustach T.J. pojawił się uśmiech. Jej
małżeństwo było jedną wielką pomyłka, ale Megan okazała się wspaniałą
nagrodą pocieszenia. Piętnaście kilo kłopotów, zwariowanych pomysłów,
13
kłopotliwych pytań - no i radości.
- To moja córka -
wyjaśniła z dumą.
-
Masz córkę? - Christopher oderwał oczy od taśmociągu i popatrzył na
nią ze zdumieniem.
- Tak -
odparła i wbiła wzrok w walizki. Zastanawiała się, czy przywiózł
może ze sobą coś, co mogłoby spodobać się Megan. I dlaczego nie znalazł
jeszcze swego bagażu.
Tymczasem Christopher pokr
ęcił ze zdziwieniem głową. Zawsze lubił
wiedzieć, z kim ma do czynienia, i wiedział sporo o swych partnerach. A
jednak w żadnym z raportów dotyczących tej kobiety nie było wzmianki o
tym, że kiedykolwiek wyszła za mąż czy urodziła dziecko.
-
Nie miałem pojęcia, że masz, córkę.
T.J. napotkała ostrzegawcze spojrzenie Emmetta. Zdała sobie sprawę, że
posunęła się za daleko. Do diabła, musi natychmiast wziąć się w garść i
być Theresa, a nie sobą. Theresa nie miała dzieci i nigdy nie wyszła za
mąż.
Wbiła wzrok w taśmociąg, marząc o tym, by walizka zmaterializowała
się jak najszybciej.
-
Przepraszam, nie wyjaśniłam ci wszystkiego - odezwała się. - Kocham
Megan tak bardzo, że czasem zapominam, że tak naprawdę nie jest moją
córką. - Zamilkła i powiodła wzrokiem po twarzy obu mężczyzn.
Wpatrywali się w nią z napięciem, Emmett dodatkowo z pewnym
zaciekawieniem.
Z pewnością zastanawiał się, jak też T.J. wybrnie z tej niezręcznej
sytuacji i co jeszcze wymyśli. - Megan to... to dwuletnia córeczka mojej
kuzynki -
dodała z czarującym uśmiechem. - T.J. wie, że mam bzika na
punkcie małej, i pozwala mi wcielać się w jej mamę. Zabieram ją prawie
na wszystkie weekendy.
Uff... Udało się? Chyba tak. Ludzie widzą to, co myślą, że widzą. A
Christopher był przekonany, że ona jest Theresą. Musiała po prostu o tym
pamiętać i nieustannie się pilnować, by nie palnąć jakiegoś głupstwa.
Znów się uśmiechnęła uwodzicielsko, tym samym uśmiechem, który tyle
razy widziała na obliczu Theresy.
-
Czasem naprawdę czuję się tak, jak gdyby była moją rodzoną córką. To
cudowny dzieciak. -
Pod wpływem nagłego impulsu dodała nagle: - A tak
w ogóle to moja kuzynka wyjechała na narty.
- Na narty... -
Christopher pokiwał głową. De czasu upłynęło od chwili,
kiedy to on pozwolił sobie na wyjazd na narty? - Pewnie świetnie się bawi
-
powiedział.
14
Pokraczna jazda w kucki na dwóch cienkich deskach z pokrytego
śniegiem wzgórza (a to właśnie wiązało się dla niej z hasłem „narty”)
jakoś nie kojarzyła się T.J. z dobrą zabawą.
-
Cóż, tak mówią - mruknęła. Christopher popatrzył na nią ze
zdumieniem.
-
Tak mówią? - powtórzył. - Dziwne, chyba gdzieś czytałem, że jesteś
zagorzałą miłośniczką nart.
No i masz, znowu! Kretynko, powiedziała sobie w duchu, musisz
zapomnieć o sobie, o tym, co myślisz, co lubisz, a czego nie znosisz.
Jesteś Theresą. Theresa uwielbia narty.
- Jestem -
przytaknęła szybko i uśmiechnęła się promiennie. - Czasem
tylko się przekomarzam. Taka przekora...
Wyglądało na to, że Christopher kupił i to wyjaśnienie.
-
Ty też jeździsz na nartach? - zapytała, aby przestać mówić o sobie (a
właściwie o Theresie) i skierować rozmowę na bezpieczniejszy grunt.
-
Taak... Jeździłem. - Na chwilę stanął mu przed oczyma pewien obraz z
przeszłości - studia, ferie zimowe i śnieg tak czysty, że aż oślepiał. - Może
kiedyś wyskoczymy razem, żeby pojeździć sobie w Vail? - zaproponował
niespodziewanie.
Cóż to? Czyżby współczesny odpowiednik pytania: „Czy da się pani
zaprosić na kolację?”.
-
Może - przytaknęła i odwróciła oczy. Na taśmociągu pojawiła się
właśnie duża, czarna walizka. T.J. miała nadzieję, że to ta, na którą
czekają. - To twój bagaż?
- Tak, mój. -
Sięgnął po walizkę, lecz w tym samym momencie przeszył
go ostry ból w żołądku. Znieruchomiał. Widząc jego wahanie, Emmett
wyciągnął rękę po bagaż.
-
Gładko poszło - nachylając się, mruknął do ucha T.J.
-
Jak to miło, że ktoś tutaj dobrze się bawi - szepnęła.
-
Fakt. Od lat nie miałem takiego ubawu.
Emmett rzeczywiście już kilka razy miał ochotę wybuchnąć śmiechem.
Lubił tę dziewczynę. Właściwie to wszyscy w C&C Advertising mieli do
niej słabość. T.J. nie miała w sobie ani grama pychy czy pretensjonalności,
Theresa natomiast -
zawsze hołubiona, rozpieszczana i przyzwyczajana do
wydawania rozkazów -
zachowywała się, być może nieświadomie, jak
gdyby była stworzona z innej materii niż ci, którzy dla niej pracują.
Między nią a pracownikami istniał wyraźny dystans, którego nie mieli w
stosunku do T.J., choć przecież obie panie Cohran miały wspólnego
dziadka.
15
Tymczasem Christopher ruszył, aby odebrać walizkę od starszego pana.
Szofer czy ni
e, nie było powodu, aby męczył się z jego bagażem.
Niestety, zawiodły go siły.
Pewnie dlatego, iż tego ranka nic nie jadł. Zazwyczaj nie był wybredny,
pochłaniał wszystko, co wpadło mu w rękę. Tym razem jednak
zrezygnował ze śniadania, zaś jedzenie w samolocie wydało mu się tak
nieapetyczne, że na sam jego widok żołądek Christophera skręcił się i
gwałtownie zaprotestował.
Zupełnie jak teraz.
T.J. spojrzała na niego z obawą. Był szary jak płótno. Jeszcze chwila i
padnie u jej stóp nieprzytomny.
-
Coś nie tak? - zapytała zaniepokojona.
Christopher pokręcił głową, choć w istocie w tej chwili wszystko było
„nie tak”. Świat wokół zawirował nagle, a on osunął się i byłby upadł,
gdyby T.J. w ostatniej chwili nie podtrzymała go ramieniem.
Z trudem przywołał na twarz coś w rodzaju przepraszającego uśmiechu.
-
Nie jestem pewien... co się dzieje - wyszeptał. Po jego pięknym czole
spłynęła kropelka potu.
- Emmett! -
zawołała T.J. - Pomocy!
Przełożywszy walizę do drugiej ręki, szofer zatrzymał się i obejrzał.
Widząc słaniającego się na nogach mężczyznę, który mógłby przecież
ujeżdżać dzikie konie, i drobną, kruchą T.J., która próbowała go
podtrzymać, natychmiast postawił bagaż i podbiegł w ich stronę.
-
Co się stało?
- Nie wiem. -
Christopher czuł się jak głupiec. Było mu najzwyczajniej w
świecie wstyd. - Wata w kolanach... Nagle zabrakło mi sił...
Zerknął na T.J., która wciąż go podtrzymywała. Przy innej okazji byłby
zachwycony tak bliskim kontaktem z tak piękną kobietą. Nawet teraz
delikatny zapach jej włosów przyprawiał go o zawrót głowy, co tylko
utrudniało koncentrację. Ponownie spróbował się uśmiechnąć, lecz nie był
pewien, czy mu się to udało.
-
To pewnie z powodu tak miłego towarzystwa - powiedział i uśmiechnął
się niczym Don Juan; w każdym razie spróbował tak właśnie się
uśmiechnąć, choć nie opuszczało go niemiłe wrażenie, że jeśli tej
dziewczynie szybciej bije serce, to prędzej ze strachu niż z podziwu dla
jego osoby.
-
Jasne, zawsze tak działam na mężczyzn - odparła T.J. Była w tym
przesada, ale też i źdźbło prawdy. Ostatnim razem, kiedy ktoś powiedział,
że przez nią zmiękły mu kolana, miał miejsce wtedy, gdy kopnęła tego
16
kogoś w nogę. Zdarzyło się to tuż po jej ósmych urodzinach.
Dotknęła czoła Christophera. Było wilgotne i gorące.
-
Jesteś cały rozpalony - stwierdziła coraz bardziej zaniepokojona jego
stanem.
-
Nie da się ukryć - wymamrotał i w tym samym momencie niepokój T.J.
ulotnił się.
Oto konkretny uczciwy problem do rozwiązania. On jest chory, ona musi
mu pomóc -
jasne i proste. O wiele prostsze niż udawanie kogoś, kim się
nie jest.
-
Emmett, pomóż mi zapakować go do limuzyny - odezwała się
stanowczo. Teraz była wreszcie w swoim żywiole. Z takimi sytuacjami
wyjątkowymi umiała sobie radzić. - Chwileczkę - zatrzymała
przechodzącego obok tragarza - proszę pomóc mi zanieść walizkę tego
pana do samochodu. Mężczyzna posłusznie wziął bagaż i ruszył za nimi.
Kilka minut później T.J. zdołała usadowić Christophera na tylnym
siedzeniu samochodu, dała tragarzowi napiwek, po czym ponownie
skupiła uwagę na swym podopiecznym, którego stan pogarszał się z
minuty na minutę. Zanim jeszcze Emmett zapuścił silnik, szybko
rozwiązała krawat pod szyją Christophera i rozpięła guziki jego koszuli.
Był cały mokry od potu i - czego nie omieszkała nie zauważyć - miał
zdumiewająco muskularny tors.
Christopher był ledwie świadomy dotykających go kobiecych palców.
Coś jednak czuł, bowiem w pewnym momencie nakrył dłonią jej rękę i
rozprostował palce T.J., mówiąc:
-
Ależ panno Cohran, co pani robi, przecież dopiero się poznaliśmy...
-
Żeby poluzować panu ten cholerny krawat - wystarczy. Jest pan chory,
panie MacAffee.
A to ci odkrycie, pomyślał, a głośno powiedział:
-
Piękna, a na dodatek spostrzegawcza i inteligentna. Czy można chcieć
więcej?
- O, tak -
mruknęła T.J. pod nosem. Emmett obejrzał się przez ramię.
Wyjeżdżali właśnie na główną drogę i chciał wiedzieć, w jakim kierunku
pojadą.
-
Dokąd? - zapytał krótko.
T.J. nie usłyszała go. Myślała właśnie o tym, że Christopher MacAffee
ma chyba najpiękniejsze rzęsy pod słońcem. Za takie rzęsy niejedna
dałaby się poćwiartować.
-
Pytałem: dokąd? - Emmett chrząkną! znacząco.
- Co... co takiego? -
T.J. zarumieniła się gwałtownie.
17
-
Dokąd mam jechać? - Ruchem głowy wskazał Christophera. - Chyba
nie zamierzasz zawieźć go do biura w takim stanie? Nie przeżyje tego,
biedactwo.
- Fakt. -
T.J. przygryzła wargę. Pochyliła się nad cierpiącym, poklepała
go po obu policzkach, po czym spytała: - Chcesz jechać do szpitala?
Christopher otworzył oczy. Widział teraz nad sobą dwie Theresy i nie
miał pojęcia, która z nich jest prawdziwa. Ostatecznie wybrał tę po lewej i
do niej skierował swe słowa.
- Nie, tylko nie szpital... Na to samo choruje mój staruszek -
wydusił z
siebie. -
Przejdzie... za dwadzieścia cztery godziny - dodał i zwalił głowę
na ramię dziewczyny.
-
Wyjątkowo punktualny wirus - mruknęła. - Cóż, wygląda na to, że
powinniśmy znaleźć ci jakiś hotel. Kwalifikujesz się do łóżka.
-
Życzę szczęścia - parsknął Emmett.
-
Co masz na myśli? - zaatakowała go. Nie miała nastroju na takie słowne
gierki
-
Nie słyszałaś? Mamy w mieście kongres komputerowców. Tak wielki,
że podzielili go na dwie części. Jedna w Centrum Kongresowym Anaheim,
druga w Los Angeles. Całe miasto zalały hordy komputerowych debili ze
wszystkich stanów i założę się, że w żadnym hotelu nie znajdziesz ani
jednego miejsca.
- Super -
parsknęła.
Spojrzała bezradnie na ofiarę dwudziestoczterogodzinnej grypy.
Christopher wyglądał na nieprzytomnego. Leżał z zamkniętymi oczami z
głupkowatym uśmiechem na twarzy i dyszał ciężko z twarzą wtuloną w
rękaw jej kostiumu.
Westchnęła ciężko. W zasadzie nie miała wyboru. Nie mogła przecież
upchnąć go w jakimś hotelowym apartamencie, nawet gdyby taki znalazła,
a potem spokojnie wrócić do domu. Ten człowiek był chory. Nie wolno
było zostawić go samemu sobie.
-
Zawieź go do mnie - zażądała.
Emmett uniósł wysoko brwi i popatrzył na nią podejrzliwie.
-
Jesteś pewna? - zapytał.
- Tak. Jestem pewna -
odparła z rezygnacją.
-
Nie, dajcie spokój... Przecież sam mogę chodzić - zaprotestował
Christopher, kiedy Emmnett objął go z jednej strony, a T.J.
podtrzymywała z drugiej. - Nie... - wy stękał raz jeszcze i zawisł na nich
bezwładnie, ogarnięty kolejnym atakiem nagłej słabości. Złapali go w
18
ostatniej chwili.
-
Może jutro - obiecała T.J. - Jutro pójdziesz sobie, gdzie tylko zechcesz.
Nawet będę na to nalegała, dodała w myślach.
-
Miła z ciebie podpórka - usłyszała w odpowiedzi.
-
Dziękuję, przytoczę te słowa w moim raporcie.
Popatrzył na nią z wysiłkiem. Czyżby znowu coś źle usłyszał? Nic
dziwnego, skoro tak strasznie kręciło mu się w głowie.
-
Czy szefowa firmy musi pisać raporty? Dla kogo? - zapytał.
-
Czasem piszę je... z przyzwyczajenia. To dobra szkoła samodyscypliny.
-
Dobry po... pomysł. Będę o tym pamiętał - wymamrotał Christopher.
Podniósł głowę i zmrużył oczy, starając się skupić spojrzenie na
jednopiętrowym budynku, przed którym stanęli. Zastanawiał się, czy jest
on realny, czy to tylko iluzja, tak jak dwie Theresy w limuzynie.
-
Tu mieszkasz? Nie tego oczekiwałem - powiedział. T.J. pomyślała o
należącej do Theresy wielkiej dwupiętrowej rezydencji w Beverly Hills,
która była równie przytulna, co muzeum. Czy Christopher widział gdzieś
jej zdjęcie? Jasne, że mógł je widzieć. Zdaje się, że w zeszłym roku
Theresa wpuściła tam ekipę telewizyjną.
-
Tutaj. Lubię bezpretensjonalne domy - odparła sucho, mając nadzieję,
że to zakończy dyskusję.
Jeżeli nawet Christopher zamierzał zrobić jakąś uwagę, to tego nie
uczynił, nagle bowiem znów opadł z sił. Ujrzał jeszcze tylko, jak
kamienny trotuar skacze do góry i zaczyna pędzić w jego kierunku, po
czym instynktownie zamknął oczy i pochłonęły go ciemności.
T.J. widziała to troszkę inaczej. Omal nie runęła na ziemię, kiedy
dziewięćdziesiąt kilogramów należących do Christophera MacAffee
pociągnęło ją za sobą.
- Emmett! -
zawołała przerażona.
- Mam! Mam go... -
odkrzyknął dzielnie staruszek, choć jego kolana
uginały się pod ciężarem właściciela MacAffee Toys. - Chyba zażądam za
to podwyżki.
-
Poprę twój wniosek - wysapała i niecierpliwie nacisnęła dzwonek
domofonu. Miała nadzieję, że Cecilia nie zabrała Megan na popołudniowy
spacer i że jest teraz w domu. - No już, Cecilio, otwieraj te drzwi -
mruknęła, zła na Christophera, siebie i cały świat.
Chwilę potem gospodyni otworzyła drzwi, a jeszcze chwilę później
stanęła na progu mieszkania, wychodząc im na powitanie. Niepokój w jej
oczach ustąpił najpierw miejsca zdumieniu, następnie rozbawieniu.
Olbrzymia, licząca sobie prawie dwa metry wzrostu kobieta uśmiechnęła
19
się do T.J.
-
Przywlokłaś sobie chłopa do domu - stwierdziła bez ogródek.
- Nie podniecaj
się tak, Cecilio. Nie możemy go zatrzymać na zawsze. To
tylko pożyczka od Theresy.
Ciemnoszare oczy zlustrowały uważnie ciało mężczyzny. Uśmiech
Cecilii rozszerzył się.
-
Doprawdy, podoba mi się gust tej damy. Tylko że coś on taki dziwnie
blady. Co mu jest?
-
Rozchorował się - wysapała T.J. Pot spływał jej po plecach. - Tędy,
Emmett. Położymy go w moim pokoju.
-
Wskażę drogę - podpowiedziała usłużnie Cecilia. T.J. i Emmett
ponownie szarpnęli bezwładne ciało Christophera, gdy z pokoju obok
wybiegła do nich mała dziewczynka. Loki w kolorze miodu przydawały
dziecku wygląd cherubinka, lecz w oczach małej czaił się łobuzerski
ognik. Megan z głośnym okrzykiem rzuciła się w stronę matki.
-
Mama! Co mi przyniosłaś?
T.J. natychmiast oprzytomniała. Dzisiaj nie mogły pobawić się w „Łapaj
latającą córkę”. Ryzyko, że Megan złapie tego cholernego wirusa, który
zaatakował Christophera, było zbyt duże. i
-
Cecilio, weź szybko Megan do pokoju gościnnego - zadysponowała. -
Nie chcę, żeby się zaraziła.
Cecilia złapała małą za ubranko i pociągnęła w swoją stronę.
Przytrzymanie wijącego się dzieciaka było nie lada wyczynem, w końcu
jednak Cecilia zdołała przycisnąć Megan do biodra i wynieść w
bezpieczne miejsce.
-
Wcale ci się nie dziwię - rzuciła jeszcze przez ramię. - Też bym chciała
zostać z takim sam na sam. T.J. nie była w nastroju do żartów.
-
On jest chory, Cecilio, poważnie chory - wyjaśniła surowym tonem. -
Poza tym to nasz klient. Bardzo ważny.
Cecilia jeszcze raz obrzuciła mężczyznę pełnym aprobaty spojrzeniem.
- W takim razie interes kwitnie -
stwierdziła.
No nie! Ta kobieta była niemożliwa! Gorsza nawet niż matka T.J.,
przywiązana do form tradycjonalistka. Odkąd Cecilia została zatrudniona
do pomocy przy Megan, myślała tylko o jednym: jak tu wyswatać swą
chlebodawczynię. Tyle że T.J. nie miała najmniejszej ochoty na swaty.
Chciała poświęcić się pracy, a wolny czas spędzać z Megan. To i tak aż za
dużo szczęścia.
-
Jedno trzeba na pewno mu przyznać: jest duży - zauważył Emmett, gdy
ułożyli wreszcie ciężkiego jak kłoda Christophera na jej łóżku.
20
-
Ciesz się, że sypialnia jest na parterze - odparła.
- No i co teraz z nim zrobisz?
Wzruszyła ramionami i przejechała palcami po potarganych włosach. Ten
mężczyzna wyglądał zupełnie nie na miejscu - tu, w jej sypialni, na jej
własnym łóżku.
Jak ziszczone marzenie? Nie. Byłoby tak, gdyby miała tego rodzaju
marzenia. Ale nie miała. Małżeństwo z Peterem skutecznie ją z nich
wyleczyło.
-
Chyba go rozbiorę - odparła.
-
Och, proszę, ja to zrobię! - zawołała Cecilia, która nieoczekiwanie
po
jawiła się na progu.
Tym razem T.J. musiała się uśmiechnąć.
-
Nie, Cecilio. Umówmy się, że ty rozbierzesz następnego chorego faceta,
którego tu przywlokę - obiecała. - Poza tym wystarczy, że jedna z nas
narazi się na śmierć w męczarniach z powodu tego zabójczego wirusa.
Sięgnęła po marynarkę Christophera i zamarła. Wirus czy nie, pomysł z
rozbieraniem wydał się jej nagle zbyt śmiały.
- Ty to zrób. -
Spojrzała na Emmetta. - Ty go rozbierz, a ja w tym czasie
pójdę do sklepu po sok pomarańczowy i aspirynę.
- Z
amierzasz przepuścić taką okazję? - zapytała Cecilia z
niedowierzaniem.
Cóż, ta kobieta z pewnością nie była uosobieniem skromności.
-
Cecilio, mówiłam ci, że to klient. - T.J. zaczynała się niecierpliwić. - Co
mi przypomina o jednym - nie nazywaj mnie prz
y nim T.J. Nigdy w życiu,
jasne?
- Dlaczego? -
zdumiała się Cecilia. - A niby jak mam cię nazywać?
-
Theresa. Po prostu Theresa. To w końcu moje imię, prawda?
T.J. ściągnęła brwi. Rzeczywiście kiedy ś nazywano ją Theresa, ale
bardzo krótko - do dnia urodzi
n kuzynki, którą Philip Cohran, wiedziony
jakąś przedziwną potrzebą rywalizacji, nazwał identycznym imieniem. Od
tej pory ona była T.J., a Theresa, córka Philipa, Theresa.
Cecilia podejrzliwie zmrużyła oczy.
-
Myślałam, że nie znosisz, kiedy się tak do ciebie zwracam -
powiedziała.
T.J. wzruszyła ramionami
- No tak, ale on... -
kiwnęła głową w stronę sypialni - on nie wie, że ja to
ja.
Cecilia nie była pewna, czy właściwie rozumie słowa swojej pani. W tej
chwili przyglądała się jednak, jak Emmett wyłuskuje Christophera z
21
koszuli, odsłaniając jego doskonale umięśniony tors.
-
To jak to w końcu jest? Zemdlał ci na ramieniu i nie wie, jak się
nazywasz? -
wróciła do przerwanego wątku. T.J. nie bardzo miała ochotę
powtarzać jej całą historię.
-
To dość skomplikowane - mruknęła. - Po prostu Theresa planowała się
z nim spotkać, ale miała wypadek. Wszystko w porządku - uprzedziła
pytanie -
poza tym, że lekarze chcą ją zatrzymać w szpitalu na obserwacji.
Ten facet jest prezesem MacAffee Toys. Chciał się osobiście widzieć z
szefem, to znaczy z szefową. Czyli Theresa.
- Która jest w szpitalu -
dodała Cecilia.
-
Widzę, że zaczynasz rozumieć.
-
Raczej zaczyna boleć mnie głowa - poskarżyła się gospodyni.
-
Kiedy wrócę, weźmiesz sobie aspirynę.
-
I ja też - wy stękał Emmett. - Potrzebna mi pomoc - dodał i spojrzał na
nie żałośnie.
Cecilii nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.
-
Już, skarbie...
- Zaczekaj -
T.J. położyła dłoń na ramieniu kobiety. - Chyba powinnaś
bardziej uważać. To groźny wirus. Chodzi o Megan, pamiętasz?
Na szerokich ustach Cecilii pojawił się pobłażliwy uśmiech.
-
Ja mam się bać jakiegoś przeziębionka? - I zwracając się do Emmetta,
machnęła dłonią w kierunku sypialni. - Bądź moim gościem, skarbie.
T.J. opuściła bezradnie ręce.
Zapłacisz mi za to, Thereso! Zobaczysz!
ROZDZIAŁ TRZECI
Christopher MacAffee nie pamiętał, żeby kiedykolwiek wcześniej stracił
kontrolę nad sytuacją. Całe życie go tego uczono - że powinien
kontrolować swoje uczucia, otoczenie, dosłownie wszystko. Jego ojciec
był gorącym zwolennikiem surowej dyscypliny i skutecznie zaszczepił ją
swemu dziecku; tym skuteczniej, że wychowywało się ono bez matki,
która po rozwodzie opuściła ich dawno temu.
Przez ten czas przez ich dom przewinęły się zastępy poważnych niań,
które przez lata wpajały Christopherowi, że człowiek, który nie panuje nad
otoczeniem, przegrywa.
Jednak teraz, gdy Christopher otworzył oczy, wiedział aż za dobrze, że
oto właśnie przestał panować nad sytuacją: nie wiedział, gdzie się znajduje
i - co gorsza -
gdzie się podziały jego spodnie.
22
Wsunął ostrożnie dłoń pod atłasowe prześcieradło. Nic. Jego nagość
okrywało zaledwie coś, co przypominało damską koszulę nocną.
Natychmiast otrzeźwiał i rozejrzał się wokół siebie. Pokój. Sypialnia.
Całkiem mu obca. Z pewnością nie był tu wcześniej, choć to akurat nie
musiało dziwić, zważywszy, że wiele podróżował.
W pomieszczeniu, w którym się znalazł, znać było kobiecą rękę. W oknie
wisiały pastelowe zasłonki z falbankami, zaś łóżko pokrywała miękka
śnieżnobiała narzuta. Ogólnie - elegancko, ładnie i schludnie. Na
podstawie powyższych obserwacji Christopher uznał, że znalazł się
zapewne w pokoju hotelowym.
Nagle z pomieszczenia obok dobiegł go dziecięcy śmiech.
Hotel? Był raczej w czyimś domu.
Tylko w czyim?
Skupił się, by zebrać myśli. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał, było to, że
opierał się o czyjeś ramię.
Tak! Tej Cohran! Czyżby to zatem był jej dom? Powoli wracały mu
fragmenty wspomnień. Skromny jednopiętrowy dom. Długi spacer od
drzwi do... No właśnie - dokąd?
Zacisnął dłonie na materacu i dźwignął się, by wstać. W tej samej chwili
poczuł wściekły ból w czaszce i, zaskoczony, wydał z siebie głuchy jęk,
po czym opadł z powrotem na posłanie.
Niemal natychmiast otworzyły się drzwi i do środka wsunęła głowę jakaś
kobieta. Zaraz, zaraz... Czy to nie
ta sama, którą spotkał na lotnisku?
Tak. Cohran. Theresa, poprawił się niemal natychmiast. Przeszli przecież
na „ty”, to akurat pamiętał. Uśmiechnął się do niej z trudem, jednak to nie
poprawiło jej humoru. Była wyraźnie zmartwiona i przejęta.
Tymczasem T.
J. zastanawiała się, czy stan jej gościa czasem się nie
pogorszył. Był blady, co na pierwszy rzut oka nie było aż tak widoczne z
uwagi na jego ciemną karnację i ogólnie zdrowy wygląd. Zdradzały go
jednak mętne, pełne bólu oczy i pot lśniący na smagłej twarzy.
Może powinna jednak zawieźć go do szpitala? Przecież nadal nie było za
późno. Był Emmett, który został i czekał na dyspozycje od pięciu już
godzin, podczas których Christopher spał snem nieprzytomnego.
T.J. postawiła na stoliczku nocnym tacę z sokiem.
-
Jak się czujesz? - zapytała.
Dennie, pomyślał, ale nie zamierzał jej tego mówić.
-
Gdzie są moje spodnie? - zapytał tylko. W jego głosie słychać było
niezadowolenie. Pomyślała, że może nie jest aż taki chory, jak jej się
wydawało. Skoro ma siłę, by się gniewać...
23
- Tam. -
Kiwnęła głową w stronę pełnej luster garderoby. - Pomyślałam,
że bez nich będzie ci wygodniej.
-
Tak, gdy będę brał prysznic - mruknął ponuro. Ciekawe, czy sama go
rozebrała, czy też ktoś jej w tym pomógł.
- Jak sobie chcesz. -
Wzruszyła ramionami, po czym przyniosła spodnie i
położyła je w nogach łóżka.
Uśmiechnęła się do niego. Szczerze mówiąc, walczyła z chęcią
roześmiania się w głos. Christopher nie wyglądał specjalnie męsko w
ciemnoniebieskiej, powiewnej koszuli nocnej ozdobionej koronkami.
-
Proszę. Teraz będziesz mógł wymknąć się stąd, kiedy tylko zechcesz,
chociaż na twoim miejscu poczekałabym z tym. - Podeszła do niego i
położyła mu rękę na czole. To potwierdziło tylko jej przypuszczenia. -
Ciągle jesteś bardzo gorący, ale w końcu minęło tylko kilka godzin, a nie
dwadzieścia cztery.
Może jego oczy wciąż były zamglone z powodu gorączki, ale na widok
ich intensywnej zieleni T.J. i tak poczuła niepokój. Szybko odwróciła
wzrok w inną stronę. Podniosła dzbanek, nalała soku do szklanki i podała
ją Christopherowi.
-
Przyniosłam sok pomarańczowy - powiedziała. - Musisz pić teraz dużo
płynów.
Jej dotyk był taki łagodny i delikatny. Christopher spojrzał w oczy tej
kobiety i ze zdumieniem ujrzał w nich autentyczną troskę.
A jednak nie można wierzyć we wszystko, co piszą gazety, pomyślał.
Theresę Cohran przedstawiano w nich jako rozrywkową kobietkę o
nieokiełznanym temperamencie, która specjalizuje się raczej w
wywoływaniu gorączki niż w jej zbijaniu.
Może po prostu umiała i jedno, i drugie.
- Kilka godzin? -
Dopiero teraz dotarły do niego jej słowa.
-
Pięć - skinęła głową - przez cały czas spałeś.
-
Mam przecież powrotny lot do... - zaczął słabo.
-
Już się tym zajęłam - przerwała. Wcześniej przeszukała kieszenie jego
marynarki w poszukiwaniu biletu. -
Zmieniłam ci rezerwację na niedzielę.
-
Teraz był piątek. Dwa dni powinny wystarczyć, by doszedł do siebie. A
jeśli nie, ponownie zmienią termin. - Zadzwoniłam też do twojego
asystenta i opowiedziałam mu, co się stało.
Cóż, Christopher mógł tylko słuchać, kiwać głową i pozwalać, aby
sprawy toczyły się własnym trybem.
-
Działasz bardzo sprawnie - mruknął.
-
Staram się. A teraz wypij ten sok.
24
- Czy to twój dom? -
Wziął od niej szklankę. Przytaknęła. Nie miał wcale
ochoty na sok pomarańczowy, ale skoro zadała sobie tyle trudu, żeby
zdobyć go dla niego, posłusznie wypił do dna. Coś w jej postawie
podpowiedziało mu, że gdyby odmówił, z pewnością starałaby się go do
tego przekonać, a póki co wolał nie tracić czasu i sił na długie debaty.
- Dlaczego mnie tu
przywiozłaś? - zapytał. Wzruszyła niedbale
ramieniem i odparła nagłą chęć, by odgarnąć lok z jego czoła. Wystarczy
tego dotykania.
-
Bo byłeś chory - wyjaśniła. - Porzucenie cię w przydrożnym rowie
byłoby mniej eleganckie, nie sądzisz?
Skrzywił się lekko. Dowcipna. Dowcipne osoby zazwyczaj niezmiernie
go irytowały. Tym razem jednak uznał, że uwaga ta jest znośna, poza tym
konsekwentnie starał się unikać okazji do sporów.
-
Dlaczego nie odwiozłaś mnie do hotelu?
-
W mieście odbywa się wielki kongres komputerowy. Sądzę, że
pozajmowane są nawet mysie dziury - wyjaśniła. - Poza tym porzucanie
chorego osobnika w hotelu też nie wydaje mi się szczytem elegancji.
-
Jasne, dzięki. Wiesz jednak, że może to zaszkodzić naszym interesom -
zauważył.
Z doświadczenia wiedział, że ludzie nie robią niczego bezinteresownie.
Dałby głowę, że tak też było w tym wypadku. On był klientem, który
dawał szansę na intratny kontrakt, a ona starała się go kupić. Ale żeby w
ten sposób?
T.J. odgadła, o czym pomyślał, i westchnęła w duchu. Facet był
cynikiem. Przykre, że ktoś tak młody i przystojny ma takie ponure
wyobrażenie o świecie. Przecież naprawdę chciała mu pomóc. Czy to
jednak jej sprawa? Jej zadaniem było przekonać go, że ma do czynienia z
Theresą, oraz sprawić, aby zaakceptował i podpisał umowę. To wszystko.
Nie musi się martwić o zbawienie jego duszy, tylko o podpis pod
dokumentem.
- Wiem -
zgodziła się. - I nie tylko to może im zaszkodzić - dodała z
uśmiechem podpatrzonym u Theresy. Seksownym i na tyle tajemniczym,
aby zaintrygowa
ć każdego mężczyznę. O to chodzi! Kuzynka byłaby z
niej dumna.
- Nie tylko to? -
Ciemne brwi Christophera zmarszczyły się nad
doskonale wykrojonym nosem.
-
Dostaję bzika, gdy widzę pulsujące męskie skronie - wyjaśniła ze
słodkim westchnieniem. - A twój puls galopował jak diabli.
Ostrożnie wyjęła szklankę z jego ręki, nachyliła się ku niemu i
25
pieszczotliwym ruchem dłoni wygładziła białą narzutę. Na chwilę zajrzała
mu w oczy i przytrzymała twarz na wysokości jego twarzy. Niestety, tym
razem to jej puls przyśpieszył.
-
No dobrze, porozmawiamy sobie później. Teraz odpoczywaj -
powiedziała. - Musisz nabrać sił. Taki kontrakt to nie bułka z masłem.
Christopher nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Nie mógł pozostać
obojętny wobec seksapilu, jawnie prowokacyjnego zachowania, które
pasowało zresztą do reputacji Theresy Cohran - choć już nie do tego
końskiego ogona, który kołysał się z tyłu jej głowy. Przez sekundę czuł
nieodparte pragnienie, aby ściągnąć gumkę krępującą niesforne loki, które
zapamiętał z powitania na lotnisku, i patrzeć, jak kaskada włosów spływa
na jej ramiona.
-
Właściwie to już czuję się na siłach - oznajmił. Akurat, pomyślała T.J.
Wystarczyło na niego spojrzeć, by zrozumieć, że to kłamstwo. Popchnęła
go z powrotem na poduszki.
- Dobra, dobra. P
ozwól, że to ja uznam, kiedy będziesz do tego gotów,
dobrze? Poleź jeszcze. Dlaczego nie skorzystasz z okazji i sobie nie
odpoczniesz?
Traktowała go protekcjonalnie i pobłażliwie, zupełnie jak małego
chłopca. Właściwie powinien się jej przeciwstawić, ale rzeczywiście był
tak słaby i zmęczony, że zrezygnował. W końcu nie zawali się chyba
żaden boski plan, jeśli spotkanie odsunie się o kilka godzin.
Westchnął i ułożył się wygodniej na poduszkach, a T.J., zrozumiawszy,
że zwyciężyła, z uśmiechem odeszła od łóżka w stronę drzwi. Powiódł
okiem po jej zgrabnej sylwetce. Cholera, nie miał dotąd pojęcia, że w
zwykłych dżinsach można wyglądać tak pociągająco.
- Theresa! -
zawołał za nią.
Theresa? No tak. Była Theresa. T.J. uśmiechnęła się szerzej i odwróciła
przez ra
mię w jego stronę.
- Tak?
-
Do kogo to należy? - zapytał, wskazując palcem na ciemnoniebieską
koszulę nocną, w którą był ubrany. Rozmiar był z pewnością o wiele za
duży na Theresę, skoro on mieścił się w nim z powodzeniem.
T.J. roześmiała się.
- To koszula Cecilii, mojej gospodyni.
Christopher spojrzał na nią podejrzliwie. On sam mierzył metr
dziewięćdziesiąt. Ta gospodyni to widocznie niezły kawał baby.
-
Rozumiem. Myślałem, że to może raczej własność dawnego
ukochanego -
skomentował.
26
-
Chyba będzie lepiej, jeśli nie powiem jej, że tak myślałeś.
-
Może masz rację. Dzięki.
Zasnął, zanim zdążyła zamknąć za sobą drzwi.
Obudził go czyjś śmiech. Wsączył się w jego sen niczym płynny, złocisty
miód i wywołał w nim potrzebę natychmiastowego przyłączenia się do tej
radości.
Dziecięcy śmiech.
A może jednak nie.
Christopher otworzył oczy i ostrożnie uniósł głowę. Co za ulga!
Wreszcie, po raz pierwszy od tej nagłej zapaści na lotnisku, nie miał
wrażenia, że za chwilę spadnie na niego sufit. Uśmiechnął się z
zadowolenie
m. Wciąż czuł się niezbyt pewnie, ale teraz mógł
przynajmniej spokojnie pomyśleć.
Znowu usłyszał śmiech. A właściwie chichot. Dziewczęcy chichot. Czy
ta Cohran nie wspominała przypadkiem, że siostrzenica spędza z nią każdy
weekend?
Boże, znowu dziecko, pomyślał z przygnębieniem. Nie chodziło o to, że
nie lubił dzieci - po prostu nie umiał sobie z nimi radzić. Nie świadczyło to
o nim najlepiej, zwłaszcza że to przecież dzieciom, a właściwie ukochanej
przez nich laleczce o zawadiackiej twarzy, nazwanej Moppsie, która ponad
sześćdziesiąt lat wcześniej trafiła do sklepów w całej Ameryce, rodzina
MacAffeech zawdzięczała fortunę i sławę.
Mimo to Christopher nigdy nie czuł się dobrze w towarzystwie dzieci.
Nawet wówczas gdy sam był jeszcze jednym z nich. I nie minęło to z
wiekiem.
Dochodzący zza ściany śmiech był jednak na tyle intrygujący, że
ciekawość zwyciężyła i Christopher sięgnął po swoje spodnie, by się
ubrać. Ale jak tu się ubrać, skoro nie miał zielonego pojęcia, gdzie też
podziała się jego koszula ani gdzie mógłby jej szukać?
Mrucząc pod nosem jakieś złe słowa, zaczął wpychać poły koszuli nocnej
w spodnie. A było co wpychać. Gdy skończył, zerknął w dół. Wyglądał,
jakby miał zamiar przemycić w spodniach zapasowe koło do ciężarówki.
Wyciągnąć koszulę na wierzch? No nie, będzie jeszcze gorzej.
Zrezygnowany podszedł do drzwi, otworzył je i czekał chwilę, nasłuchując
uważnie. Znów rozległ się chichot, któremu tym razem towarzyszył
głęboki śmiech, należący zapewne do Theresy.
Albo do tej zwalistej gospodyni, która
jąknie dorabia sobie w weekendy
na meczach rugby.
27
Tak czy owak, zamierzał sprawdzić to osobiście. Ruszył długim
przedpokojem, wiedziony dziecięcym śmiechem niczym dźwiękiem
czarodziejskiego fletu. Pomyślał z zadowoleniem, że można by stworzyć
całkiem udaną reklamę opartą na takim właśnie koncepcie.
Jeszcze większą przyjemność sprawił widok, który niespodziewanie
stanął przed jego oczyma.
Theresa zrezygnowała z końskiego ogona, l
Z włosami odgarniętymi za ucho klęczała na podłodze obok prześlicznej
dziewczy
nki, która wyglądała jak jej miniaturka.
Chichoty i radosne okrzyki wypełniały cały pokój. Na podłodze leżały
porozrzucane niedbale zabawki. Theresa naśladowała właśnie głos
komicznego lwa, którego trzymała w dłoni. Lew prowadził dyskusję z
okrągłym pingwinem w koronie na głowie.
Nagle Christopher zorientował się, że bawią się przywiezionymi przez
niego zabawkami. Złość spowodowana tym, że grzebała w jego rzeczach,
ustąpiła miejsca przyjemności oglądania sceny rozgrywającej się przed
jego oczyma.
Pomyślał, że skoro to działa na niego, zrobi też wrażenie na innych.
Czując się niczym widz reklamówki, oparł się o drzwi i z
ukontentowaniem przyglądał obu paniom.
T.J., odwrócona plecami do drzwi, nie dostrzegła go jeszcze. Nie
spodziewała się zresztą, że mógłby wstać o własnych siłach. Przespał całą
noc. Kilka razy wchodziła do jego pokoju, aby sprawdzić, czy ma
temperaturę, i odchodziła, przekonawszy się, że wciąż dręczy go gorączka.
Nad ranem przypomniała sobie o zabawkach, na które natknęła się,
szukając bezskutecznie piżamy w walizce Christophera, i postanowiła
zrobić z nich użytek.
Teraz zgrabnie ruszyła ręką, a trzymany przez nią lew wykonał dziki
skok.
-
O rety, jak ja bym chciał znaleźć jakąś małą dziewczynkę, która
pobawiłaby się ze mną i pomogła mi mówić. Mówienie to taka ciężka
sprawa. -
Lew odwrócił się w kierunku pingwina. - Czy pan wie, gdzie
znajdę taką małą dziewczynkę, panie Pingwinie?
- Królu Pingwinie -
poprawił go ten ostatni i uniósł po królewsku głowę.
Następnie podrapał się po czole i potrząsnął głową. Oba zwierzątka
ustawiły się przodem do Megan.
-
A może ty wiesz, gdzie znajdziemy taką małą dziewczynkę? - zapytał
pingwin.
28
Oczy Megan zalśniły z przejęcia. Wskazała palcem na siebie.
- To ja! -
krzyknęła. - Ja, ja, ja! Pingwin pokiwał głową tak mocno, że
korona zsunęła mu się na oczy.
-
Ty? Czy to ty jesteś tą dziewczynką?
Megan roześmiała się, po czym zmarszczyła brązowe brewki. Położyła
obie dłonie na pingwinie i powiedziała poważnym tonem:
-
Tak. Ja jestem dziewczynką, która pomoże wam mówić. T.J. ustawiła
zabawki tak, aby mogły wymienić spojrzenia. Zwierzątka podskoczyły do
góry, jakby zdumione tą rewelacją.
-
O rety! Ona naprawdę jest tą małą dziewczynką - oznajmił lew takim
tonem, jakim sir Izaak Newton mógł obwieścić prawo powszechnego
ciążenia. Królowi Pingwinowi
najwyraźniej odebrało mowę. Megan natomiast z radością klasnęła w
rączki.
-
Pobawisz się ze mną? - zapytał lew.
-
Nie, nie z nim, ze mną! - zaprotestował gwałtownie pingwin. - Mnie
weź najpierw.
Megan roześmiała się w głos i wyciągnęła rączki w stronę maskotek, by
przygarnąć je do siebie. Zwierzątka rzuciły się na nią, przewróciły ją na
plecy i natychmiast znalazły się na niej, powodując nową falę chichotów.
Christopher patrzył na to wszystko w milczeniu. Pomyślał, że gdyby
istniał jakiś sposób na uchwycenie tej chwili, utrwalenie jej, zamknięcie w
butelce, mógłby zrobić na tym fortunę.
Zabutelkowane szczęście.
Naraz Megan wycelowała pulchny paluszek w stronę drzwi.
- Pan -
powiedziała wyraźnie.
T.J. obejrzała się za siebie i na widok Christophera wstrzymała oddech. Z
perspektywy podłogi zdawał się jeszcze wyższy niż w rzeczywistości.
Zawstydzona, szybko wstała i schowała dłonie w tylne kieszenie spodni.
Dlaczego, do licha, nie zamknęła drzwi przed zabawą z Megan?
- Przepraszam - pow
iedziała. - Przeszkodziłyśmy ci? Scena, która się
przed chwilą rozegrała, była tak rozbrajająca, iż Christopher zapomniał o
swoich kłopotach w porozumiewaniu się z dziećmi. Nie odrywając oczu
od dziewczynki, zrobił krok w jej kierunku. Mała naprawdę wyglądała jak
kopia swojej ciotki, albo raczej tak, jak Theresa zapewne wyglądała w
dzieciństwie,
-
Chodzi ci o to, czy mnie obudziłyście? Fakt, wstałem, żeby zobaczyć,
co się dzieje - odparł. - Ale gdy widzę, że źródłem tej radości są zabawki,
które ze sobą przywiozłem...
29
- No tak... Hm, ta walizka... -
T.J. zaczerwieniła się niczym dziecko
przyłapane na wyjadaniu konfitur. Za chwilę pewnie zrobi jej awanturę.
Nie wyglądał na kogoś, kto chętnie powierzy zawartość swego bagażu po
raz pierwszy napotkanej osobie. P
ostanowiła być szczera. - Przepraszam.
Szukałam po prostu czegoś, co byłoby bardziej odpowiednie niż jedwabna
koszula Cecilii.
Christopher milczał. T.J. przygryzła wargę i spojrzała na córkę.
Wiedziała, że stąpa po niepewnym gruncie, ale zaryzykowała.
- Me
gan uważa, że twoje zabawki są wspaniałe - zaczęła.
-
Widzę. - Dziewczynka tuliła właśnie do siebie obie maskotki. -
Chciałabyś, żeby były twoje, Megan?
Nie miał pojęcia, co skłoniło go do zaoferowania jej tych prototypów.
Zupełnie to do niego nie pasowało.
Tymczasem Megan popatrzyła na niego śmiało i bez śladu wahania
potrząsnęła energicznie głową. W jej oczach pojawił się błysk radości, a
Christopher już zastanawiał się, czy uda mu się wykorzystać tę małą w
którejś z reklam.
-
W takim razie są twoje - powiedział.
T.J. popatrzyła na niego ze zdumieniem, a na jej twarzy pojawił się
uśmiech. Nie miała zbyt wiele czasu na to, aby, dowiedzieć się
wszystkiego o prezesie MacAffee Toys, ale Heidi w kilku słowach opisała
jej charakter tego człowieka. Z jej informacji wynikało, że był bardzo
surowy, zasadniczy i skoncentrowany wyłącznie na interesach. Nigdy się
nie ożenił, nie miał dzieci i podobno niezbyt za nimi przepadał.
Może jednak ludzie się mylili.
T.J. położyła dłoń na jego ramieniu.
-
To bardzo miło z twojej strony.
Christopher spojrzał w jej pełne wdzięczności oczy. Było w nich coś, co
kazało mu się natychmiast wycofać, przywrócić bezpieczny dystans.
Przybrał więc surową minę, która chyba całkowicie go odmieniła, bo
Theresa uciekła nagle wzrokiem w bok, najwyraźniej spłoszona.
-
Drobiazg. Ich produkcja nie kosztuje tak wiele. Poza tym sądzę, że i tak
chciałabyś je zatrzymać, jeżeli oczywiście nasza umowa dojdzie do
skutku.
Jeżeli umowa dojdzie do skutku... No cóż, słowa te wystarczyły, by
przestała myśleć z tkliwością o dobrym i hojnym panu MacAffee.
- Tak -
odpowiedziała chłodno. - Rzeczywiście będziemy chcieli je
zatrzymać. - Spojrzała na Megan, która tuliła do piersi Króla Pingwina.
Uśmiechnęła się. Dobry uczynek, to dobry uczynek, niezależnie od
30
okoliczności i intencji, pomyślała i natychmiast dodała: - Mimo wszystko
dziękuję, że pozwoliłeś Megan je przetestować.
-
Ty to zrobiłaś, zanim zdążyłem się zgodzić. Och, tak. Oto twardy typ,
który nigdy nie przyzna się do własnych uczuć. Znała takich.
Nieuleczalnie
chorzy i całkowicie niereformowalni. Bali się ciepłych
uśmiechów i czułych gestów, przekonani, że one zdradzą ich słabość.
Christopher był taki sam - chciał, żeby przed jej oczami stał twardziel o
nieskruszonym sercu, chory i słaby, ale groźny i samodzielny, zupełnie jak
rozdrażniony ranny niedźwiedź, który na prawo i lewo rozdaje razy. Fakt,
widziała w nim niedźwiedzia, ale był to niedźwiedź, dość przystojny, w
koszuli nocnej Cecilii.
Nie mogła więc powstrzymać uśmiechu.
-
Nie wiesz, jak przyjąć słowa wdzięczności, co? - zapytała. -
Komplementy cię krępują...
-
Czy tego nie zrobiłem? - przerwał jej.
Objęła go ramieniem, aby poprowadzić do łóżka.
-
Jakoś nie zauważyłam. Może to z powodu grypy. - Dotknęła jego czoła.
-
Poczekaj... Dziwne, jesteś zimny jak mrożona ryba.
-
Czy to opinia na temat stanu zdrowia, czy może kolejny komplement?
-
A co? Masz ochotę na jeszcze jeden? Poczekaj, najpierw musisz na
niego zasłużyć.
Świetnie! Theresa z całą pewnością mogła coś takiego powiedzieć.
Flirtowała przy każdej nadarzającej się okazji. Do licha, może
rzeczywiście ona, T.J., nie jest w tym wcale taka zła?
-
Mówiono mi, że nie zabijesz komplementów - Christopher podjął tę grę
aluzji. -
Szczególnie mężczyznom.
- Owszem -
odparła. - Ty też masz szansę. Ale jeszcze nie teraz. Musisz
wrócić do łóżka. Zrobię ci rosół z kury. Chyba powinieneś coś zjeść.
Christopher wciąż się trząsł, więc łóżko wydało mu się w tej chwili
niezwykle zachęcającym miejscem. Dopiero kiedy się w nim znalazł,
dotarło do niego, co powiedziała Theresa, i spojrzał na nią osłupiały.
-
Rosół z kury? Żartujesz, prawda? - zapytał. - Czy ja jestem w domu
szefowej C&C Advertising, czy u baba pod pierzyną? T.J. uśmiechnęła się
dwuznacznie.
-
Nigdy nie żartuję, kiedy wpuszczam mężczyznę do swojej sypialni -
odpo
wiedziała.
-
I jest szansa, że w tym rosole znajdzie się kawałek kurczaka? - spytał
ostrożnie.
-
Oczywiście - obiecała i wyniknęła się na zewnątrz.
31
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kiedy pochyliła się, żeby zabrać tacę, otoczył go ten niezwykły zapach,
który spowijał jej włosy. Christopher miał ogromną ochotę wyciągnąć
rękę i dotknąć tych ciemnych loków, żeby sprawdzić, czy są tak miękkie,
jak to sobie wyobrażał.
Zamiast tego zacisnął dłonie na prześcieradle.
- Cudowna... -
westchnął z błogim wyrazem twarzy. - Zupa, oczywiście -
dodał, gdy spojrzała na niego pytająco.
Rzeczywiście zupa była wspaniała, podobnie jak towarzystwo Theresy,
która siedziała cały czas obok niego, gdy jadł, i opowiadała mu o
rozmaitych sprawach; przeważnie błahostkach, które jednak w jej ustach
st
awały się nieoczekiwanie ważne. Naprawdę czuł się jak u babci pod
pierzyną, jak u mamy na kolanach i jak na randce z narzeczoną
jednocześnie; z narzeczoną, u mamy, u babci, których nigdy tak naprawdę
nie miał. Cholera, jeszcze chwila, a pobeczy się jak sześciolatek. Co ta
kobieta ma w sobie, że czuje się przy niej jak nigdy wcześniej?
Przez głowę T.J. przebiegały podobne myśli. Ten mężczyzna irytował ją
nieco, lecz dużo bardziej intrygował, przyciągał, no i wzbudzał w niej ten
instynkt opieki, który, jak do
tąd sądziła, była w stanie wyzwolić w niej
tylko Megan. A mimo to nie mogła być z nim szczera. Kto by pomyślał, że
ta maskarada będzie tak męcząca? I to z takiego powodu!
-
Dziękuję za opiekę - powiedział.
-
Staram się, jak mogę - odparła lekkim tonem i spojrzała mu w oczy.
Boże! Te ciemne, zielone oczy były skuteczniejsze niż klej Super Glue.
Christopher wprost nie mógł oderwać od nich wzroku. Co jest? Może to
ten wirus? Ale przecież już nie miał gorączki.
„Staram się, jak mogę...” Jasne, że się stara! Taki kontrakt, tyle kasy. Coś
jednak -
wątpił, czy to jego wrodzony talent do interesów, bo to nie miało
nic wspólnego z interesami -
podpowiadało mu, że Theresa mówiła
szczerze. Że naprawdę troszczy się o niego, jak umie najlepiej, i to wcale
nie dlatego, że on jest jej potencjalnym klientem.
Postanowił to sprawdzić.
-
Wierzę, że mówisz szczerze - powiedział i obserwował ją uważnie,
starając się odgadnąć jej prawdziwe intencje.
-
A dlaczego nie miałabym mówić szczerze? - zapytała. Wzruszył
ramionami, aż poruszyły się falbanki niebieskiej koszuli.
- Bo jestem dla ciebie obcy -
odparł.
32
T.J. postawiła tacę na biurku i uśmiechnęła się do niego.
-
Nieprawda. Jesteśmy potencjalnymi partnerami. Wiemy sporo o sobie,
o swoich firmach. Twoi ludzie wiele razy rozmawiali z moim personelem.
U progu dwudziestego pierwszego wieku związane ze sobą firmy można
w zasadzie traktować jak rodzinę - zażartowała.
-
Może. - Nie chciał, aby odchodziła. Zastanawiał się, cc powinien
powiedzieć, aby zatrzymać ją jeszcze choć przez chwilę. - Jesteś zupełnie
inna, niż oczekiwałem - wyznał wreszcie i sam się zdziwił, że to
powiedział.
- Tak? -
Theresa wzięła głęboki oddech. Wiedziała, że powinna uciec od
tego tematu. Taka rozmowa mogłaby ją zdemaskować. Mimo to
ciekawość zwyciężyła. - A czego oczekiwałeś?
Christopher pomyślał o artykule z magazynu „People”, który wręczył mu
jego asystent tuż przed wejściem na pokład samolotu. Tekst, zatytułowany
„Rozumna piękność”, poświęcony był, ma się rozumieć, Theresie Cohran.
Przeczytał go, lecz nie dowiedział się zbyt wiele na temat tego, jaka
Theresa jest naprawdę. Ot, kilka plotek, opinii, nic nie znaczących faktów.
No i zdjęcia - te były chyba najciekawsze.
Niewiele myśląc, ujął teraz jej dłoń i splótł palce Theresy ze swoimi.
-
Spodziewałem się kogoś mniej troskliwego - odparł.
-
Kogoś, kto nie ma pojęcia o gotowaniu. Ani o wychowywaniu dzieci.
-
Zawsze do usług - oto moja dewiza. Delikatnie uwolniła dłoń z jego
uścisku.
-
Przyznaj się, byłaś skautem.
-
Nie, skautką. - Kiedy uśmiechnęła się, w jej policzkach pokazały się
urocze dołeczki. - Co ty sobie myślisz, nawet w Beverly Hills jest drużyna
skautek.
Rzeczywiście, T.J. bawiła się w harcerstwo, w przeciwieństwie do
Theresy, która uważała wyjazdy pod namiot, podchody i sprzedaż
ciasteczek na cele dobro
czynne za zajęcia poniżej swojej godności.
-
Ano właśnie - ocknął się Christopher. - Czy jesteśmy właśnie w Beverly
Hills? -
zapytał. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wciąż nie wie, gdzie
go przywieziono.
- Hm, tam jest nasza agencja, a my znajdujemy si
ę teraz niedaleko
agencji -
odpowiedziała i odwróciła wzrok. Czy mu się tylko zdawało, czy
też ta odpowiedź brzmiała wymijająco? Uznał, że jest chyba nieco zbyt
podejrzliwy i że może za bardzo przyzwyczaił się już do czytania między
wierszami. Cóż, rzadko kiedy sprawy przedstawiały się jednak tak, jak
inni je przedstawiali.
33
-
Czy mogę służyć ci czymś jeszcze? - zapytała go Theresa.
Tak, sobą - miał ochotę odpowiedzieć. Cholera, ta Cohran rzeczywiście
zalazła mu za skórę. Przez chwilę obawiał się nawet, że rzeczywiście tak
powiedział, ale wyraz jej twarzy nie zmienił się, więc zapewne nic się nie
stało.
Na razie. Bo jeśli nie stłumi w sobie tych uczuć, tych myśli, to źle
skończy. Nie przybył tu przecież, by flirtować z tą kobietą, nawet jeśli jest
piękna jak rajski ogród. Przyjechał, by zapoznać się z warunkami umowy -
i albo się wycofać, albo podpisać ją, otwierając tym samym drogę do
ścisłej współpracy.
Musiał jednak przyznać przed samym sobą, że słowo „ścisła współpraca”
nabrało dla niego nowych znaczeń.
-
Czy mogę ci jeszcze jakoś pomóc? - zapytała znowu. Otrząsnął się.
- Chyba... tak -
odparł. W pokoju nie było nawet telewizora. Nie miał nic
do roboty poza gapieniem się w sufit. - Dostaję świra - wyznał szczerze.
Był przyzwyczajony do działania, nie do leżenia w bezruchu.
- Bo zdrowiejesz -
uśmiechnęła się do jego słów i własnych myśli.
Zdecydowała się niemal natychmiast. Gdyby zastanowiła się trochę dłużej,
mogłaby dojść do wniosku, że to nie najlepszy pomyśl. - Może przenieść
cię na sofę? - zaproponowała.
Słucham?
Możesz przyjść do nas, do pokoju gościnnego, i obejrzeć z nami
kreskówki -
wyjaśniła. Widziała, że nie był przesadnie uszczęśliwiony tą
propozycją, ale skoro miała z nim spędzać czas, wolała skupić uwagę na
czymś innym niż jego oczy. Najlepiej na Megan. - Mam na wideo ponad
dwadzieścia cztery godziny kreskówek, jeśli te w telewizji nie przypadną
ci do gustu.
Co jest, u licha? Nawet jako dziecko nigdy nie oglądał nadawanych
sobotnim rankiem kreskówek. Jego nianie nie pochwalały tej „bezmyślnej
rozr
ywki”. A teraz pomyślał właśnie, że to mogłoby być nawet
interesujące.
Kreskówki! Interesujące! O, zgrozo...
Coś jednak nie pasowało do tego obrazka.
-
Trzymasz kasety z kreskówkami dla kogoś, kto z tobą nie mieszka?
Dossier, które otrzymał, musiało być niekompletne. Nie było tam w
każdym razie nic o tym, że ta podziwiana przez wielki świat dama, stała
bywalczyni przyjęć po obu stronach Atlantyku, ogląda kreskówki i
nagrywa je dla swojej siostrzenicy. Że gotuje rosół z kury i tarza się po
podłodze z rozbawioną dwulatką. A przecież widział to wszystko na
34
własne oczy.
Widocznie jednak ta dama była niewiastą pełną niespodzianek.
Wyjątkowo przyjemnych niespodzianek.
-
Może to faktycznie dziwne.... - zaczęła tłumaczyć - ale Megan spędza tu
bardzo dużo czasu. Rozumiesz, wciąż wysyłam T. J. w delegacje, więc
muszę jej jakoś pomagać. Zwłaszcza że jest świetna w tym, co robi. - T.J.
przełknęła nerwowo ślinę. Czy to coś złego, że powie kilka miłych słów
na swój temat? Przecież nie kłamie. - To ona przygotowała kampanię dla
MacAffee Toys -
dodała.
- Rozumiem to wszystko -
pokiwał głową - choć muszę przyznać, że
wciąż jestem pod wrażeniem. Chciałbym kiedyś poznać tę dziewczynę.
T.J. poczuła znajomy skurcz w żołądku.
-
Poznać? Mówisz o T.J.? Myślałam... że to jednorazowa wizyta.
Przyjeżdżasz, żeby sprawdzić, czy oddziały są gotowe do bitwy, a potem...
-
Tak właśnie zazwyczaj działam - przerwał jej. Dziwne, czyżby w jej
głosie słychać było jakiś niepokój? To przecież profesjonalistka. - Nie jest
to jednak jakaś fundamentalna zasada - dokończył. - Skoro, jak
powiedziałaś, mamy szansę stać się niemal rodziną...
-
Jasne, oczywiście. - T.J. znów przełknęła ślinę. Sprawy się
komplikowały; tym bardziej że zamiast przerazić się perspektywą
ponownej wizyty Christophera MacAffee, ucie
szyła się, słysząc jej
zapowiedź. Czy ona całkiem zwariowała?! - Tak jak ci mówiłam, T.J. nie
ma chwilowo w mieście - zaczęła tłumaczyć. - Jestem jednak pewna, że
byłaby bardzo zadowolona, gdyby się dowiedziała, że chcesz ją poznać. -
Zerknęła na trzymaną w rękach tacę. - To co? Może teraz posprzątam i
przygotuję pokój gościnny?
-
A czy nie powinniśmy raczej... - zaczął.
-
Wziąć się do roboty? Bądź cierpliwy. Znów padniesz mi jak długi pod
nogi. Obiecuję, że przez cały czas będę myślała o zawartości twojej
walizki. A jeśli się znudzisz i wrócisz do sypialni, nikt nie będzie miał ci
za złe.
Z tymi słowami opuściła pokój.
No i tyle na temat wolności wyboru, pomyślał kwaśno Christopher. Nie
zdawał sobie sprawy, że się uśmiecha, dopóki nie zobaczył swojego
odbicia w lustrze.
T.J. westchnęła i postawiła tacę na kuchennym stole. Odruchowo
wypłukała talerz po zupie, po czym wsadziła go do zmywarki. Cecilia
obserwowała ją w milczeniu. Nie bardzo wiedziała, co o tym wszystkim
myśleć.
35
-
Cóż, z pewnością nie wyglądasz jak kobieta, która trzyma w swoim
łóżku piekielnie przystojnego faceta. T.J. czuła, że nadciąga straszliwy ból
głowy.
- I w tym problem -
odparła.
-
Moja droga, nie słyszałam jeszcze, żeby taką sytuację ktoś nazywał
problemem. -
Pokiwała kciukiem w stronę sypialni. - O taki „problem”
modli się większość kobiet. Czy ty aby na pewno dobrze mu się
przyjrzałaś? - Położyła rękę na piersi. - Mnie już na samą myśl o nim serce
zaczyna gwałtowniej bić.
T.J. wybuchnęła śmiechem.
- Jest dla ciebie za niski, Cecilio. Ma
jąc metr dziewięćdziesiąt trzy,
Cecilia musiała zaakceptować to, że większość mężczyzn jest dla niej za
niska.
-
Małe jest piękne - odparła jednak, nie zrażona. T.J. znów się roześmiała.
Ciekawe, jak też Christopher zareagowałby na wieść, że jest piękny, bo
mały.
-
Cóż, chyba nie tym razem - westchnęła. Cecilia, słysząc smutek w
słowach dziewczyny, położyła ręce na jej ramionach i obróciła ją do
siebie.
-
Zaczekaj, T.J. Co tak naprawdę się dzieje? - zapytała poważnie.
Przez chwilę T.J. nie wiedziała, od czego zacząć.
-
On myśli, że jestem Theresą - wyjąkała wreszcie.
-
To źle? Sądziłam, że na tym polega cała intryga. Przecież miał myśleć,
że jesteś Theresą. Ale rozumiem... - pokiwała głową - ty nie chcesz, żeby
on tak myślał, prawda?
T.J. bezradnie rozłożyła ręce. Intuicja Cecilii była bezbłędna.
-
Nie lubię kłamać - powiedziała, a Cecilia uśmiechnęła się tylko, bo
wiedziała dobrze, że przecież nie chodzi wyłącznie o to.
- To wszystko kwestia interpretacji -
zauważyła. - Czasem małe
kłamstewko może wiele pomóc.
-
Małe kłamstewko? Ten facet myśli, że jestem prezeską C&C
Advertising!
-
No i co z tego? O co ci właściwie chodzi? Gdyby twój ojciec nie uciekł
ze świata biznesu i nie zaszył się w jakiejś afrykańskiej dżungli, mogłabyś
przecież nią być.
-
W południowoamerykańskiej dżungli - poprawiła machinalnie T.J. i
poczuła nagle nieuzasadnione zniecierpliwienie. - A poza tym odpowiada
mi moja pozycja w firmie. To nie w tym problem.
-
Wiem, kochanie, że nie w tym.
36
- Wiesz? Dziwne, bo nawet ja tego nie wiem. Cecilia
uśmiechnęła się
niczym gracz, który zna odpowiedź na pytanie za milion dolarów.
-
Podoba ci się, no nie? - Mrugnęła znacząco okiem. Była wreszcie
szczęśliwa. Nareszcie ktoś zagiął parol na tę małą. Do tej pory rozpaczała,
że T.J. przeżyje swoje życie w samotności, jak dotychczas. Niby otoczona
ludźmi, a jednak samotna. Teraz pojawiła się szansa na inne rozwiązanie.
-
To, czy mi się podoba, czy nie, nie ma najmniejszego znaczenia - T.J.
próbowała zlekceważyć słowa Cecilii. - Nie znam go wystarczająco długo,
żebym mogła mieć jakąś ugruntowaną opinię. Po prostu czuję się, jakbym
spacerowała po kruchym lodzie.
Cecilia otoczyła T.J. długim ramieniem.
-
Dziecko, przecież ty nie stąpasz po cienkim lodzie, ale biegniesz po
nim. To jeszcze bardziej niebezpieczne - oz
najmiła z sadystyczną
satysfakcją. - Czy on będzie jadł z nami kolację?
-
Jeśli będzie się dobrze czuł. A co?
- Anie.
Wyraz twarzy gospodyni był idealnie niewinny, więc T.J. natychmiast się
zaniepokoiła. Miała tylko nadzieję, że Cecilia nie zechce zabawiać się w
swatkę. Boże, miała już dosyć tego wszystkiego. Im prędzej Christopher
MacAffee znajdzie się na pokładzie samolotu do San Jose, tym lepiej. Ale
czy rzeczywiście?
-
Jeśli chcesz na niego popatrzeć, przyjdź do salonu. Będziemy oglądać
filmy na wideo.
-
A ty jeśli chcesz, to pobiegnę do wypożyczalni i przyniosę wam
„Dzikie, upojne noce” -
zaofiarowała się Cecilia.
-
Dziękuję. Mamy w programie co innego. „Pan Kaczor jedzie do
miasta”. -
To był ulubiony film Megan.
- „Pan Kaczor jedzie do miasta”? - powtó
rzyła powoli gospodyni. -
Chcesz posadzić tego byczka obok siebie na sofie i oglądać z nim
przygody Kaczora Donalda?
- Owszem. -
T.J. nie miała najmniejszego zamiaru dyskutować na ten
temat.
- Owszem, owszem... Okazja sama puka do drzwi, a ty nie zamierzasz ich
otwierać, tak?
-
To żadna okazja, Cecilio. Uspokój się. Chcę po prostu skończyć z ta
maskaradą. Im szybciej on wyzdrowieje i wyjedzie do San Jose, tym
szybciej ja wreszcie odetchnę.
-
Słyszę cię, ale ci nie wierzę.
-
Musisz uwierzyć, dopóki ja sama w to wierzę. Przeszukując szafkę z
37
kasetami wideo, T.J. pomyślała, że chyba powoli przestaje jednak sobie
wierzyć. W każdym razie nie ufała już sobie w stu procentach.
Po rozwodzie nie zaprzestała, wbrew wcześniejszym obawom, życia
towarzyskiego. Często wychodziła z domu, zawsze z przyjaciółmi, i
cieszyły ją te wieczory, spędzane w towarzystwie życzliwych jej ludzi.
Wszystko to odbywało się wszakże w wyłącznie przyjacielskiej
atmosferze, bo też i ona nie miała ochoty na romanse. Już nie. Była zbyt
zajęta, poza tym istniały ważniejsze sprawy niż miłosne zawroty głowy.
Na czele listy jej priorytetów znajdowała się, rzecz jasna, Megan.
A jednak Christopher MacAffee miał w sobie coś takiego, że tym razem
nie przekonywało jej tego typu tłumaczenie. Na sam jego widok traciła
pewność siebie, a jej wyobraźnię zaczynały ogarniać dziwne myśli.
Mówiąc krótko, reagowała jak nastolatka, która po raz pierwszy w kimś
się zadurzyła.
Musiała znaleźć jakiś sposób na to, aby położyć temu kres. Nawet gdyby
chciała, żebyś coś między nimi zaszło - a oczywiście nie chciała - to on i
tak brał ją za Theresę. Nie było sensu angażować się w jakikolwiek sposób
w związek z człowiekiem, który myślał, że T.J. to nie T.J., a jej kuzynka.
Nie można budować na kłamstwie, a z pewnością nie mogła mu teraz
powiedzieć, kim jest naprawdę. Gdyby to odkrył, zabrałby swoją umowę i
urażoną dumę i poszedł szukać innej agencji.
Bo kto lubi, kiedy robi się z niego głupca? Najmniej mężczyzna z taką
pozycją i takimi wpływami.
Najważniejszy jest interes firmy. Musi sobie to nieustannie powtarzać.
Westchnęła ciężko i wyjęła z szafki dwie kasety.
-
Co będziemy oglądać?
Na dźwięk jego głosu podskoczyła przestraszona. Obie taśmy
wylądowały na podłodze.
Christopher zdziwił się, widząc jej gwałtowną reakcję. Wyglądała niczym
oszust podatkowy, do domu którego wtargnął Urząd Skarbowy. Podszedł
do niej i popatrzył jej w twarz.
-
Hej, spokojnie, nie chciałem cię przestraszyć. Zdaje się, że miałem tu
przyjść, prawda?
Rzeczywiście, przede wszystkim powinna być spokojna. Zrobiła krok w
jego stronę i uśmiechnęła się szeroko. Pokój gościnny skąpany był w
słońcu i w tym świetle cera Christophera nabrała zdrowego odcienia.
Wyglądał teraz bez porównania lepiej niż przed kilku godzinami. Jak tak
dalej pójdzie, to jutro będzie już w drodze.
Tylko dlaczego ona nie była szczęśliwa z tego powodu? Owszem, czuła
38
ulgę, ale nic poza tym.
-
Nie przestraszyłeś mnie. Po prostu byłam zajęta. - Zauważyła, że
założył własną koszulę, w której wyglądał znacznie ciekawiej niż w tej
należącej do Cecilii. - Widzę, że znalazłeś swoje rzeczy - zagadnęła.
-
Mhm. Chyba trochę lepiej na mnie leżą - zgodził się, po czym zerknął w
stronę drzwi i zapytał szeptem: - Jak wysoka jest twoja gospodyni?
-
Ma metr dziewięćdziesiąt trzy.
- To gosposia czy ochroniarz?
- Gosposia -
odparła T.J. ze śmiechem. - Choć właściwie to raczej
przyjaciółka.
Wetknęła kasety pod ramię i zabrała się do sprzątania niewielkiego
stolika. Wraz z Megan przez wiele godzin układała tu puzzle i kolorowała
obrazki i teraz nie było na nim ani kawałka wolnej przestrzeni.
Christopher usiadł obok i zaczął machinalnie wkładać porozrzucane kredki
do pudełka.
-
Skąd ją wytrzasnęłaś? - zapytał.
-
Była moją nauczycielką gimnastyki w liceum. Potem została trenerką
żeńskiej drużyny baseballowej.
- Jasne. -
Zamknął pudełko z kredkami. - A jak się stało, że z trenerki
przeobraziła się w gosposię?
T.J. uśmiechnęła się. Jej stosunki z Cecilią zawsze układały się bardzo
dobrze, nawet jeszcze w szkole.
-
Napisała do mnie kartkę na Boże Narodzenie. Zrezygnowała ze sportu i
została bez miejsca, które mogłaby nazwać domem. Cecilia nigdy nie
uznawała własności prywatnej, nie była materialistką, niewolnicą
przedmiotów. Mieszkała sobie w małej przyczepie, dopóki nie wykupiono
ziemi, na której stała. Poprosiłam, żeby zamieszkała ze mną, i wtedy...
Stop!
Co ona najlepszego wyprawia? Niedługo opowie mu całą historię swego
życia, a wtedy nie będzie już miał wątpliwości, kim jest naprawdę. Mało
brakowało, a wyjawiłaby, że Cecilia zjawiła się u niej tuż po urodzeniu
Megan i
że pomagała dzielnie T.J. przy córeczce.
Znowu zrobiło jej się żal, że nie może być w obecności Christophera po
prostu sobą. Powinien wiedzieć, że dzięki Cecilii jej życie było jako tako
zorganizowane i że bez przyjaźni tej kobiety ona, T.J., nie poradziłaby
sobie.
-
Zresztą, to nieciekawa historia. - Machnęła ręką, po czym wyciągnęła
dwie kasety w jego kierunku. - „Pan Kaczor jedzie do miasta” albo
„Świerszcze w moim łóżku”. Wybieraj.
39
Christopher zerknął na nią, żeby upewnić się, czy mówi serio. Mówiła.
Na
prawdę zamierzała oglądać z nim kreskówki. Ktoś inny mógłby
próbować zaimponować mu kolekcją najnowszych hitów, może pożyczyć
z wideoteki coś prowokującego, a ona - „Pan Kaczor jedzie do miasta”. W
sumie jednak podobało mu się, że ta dziewczyna jest sobą i niczego przed
nim nie udaje. Widać nie musi. Jest wystarczająco pewna siebie i swej
pozycji, aby spokojnie sobie na to pozwolić.
-
A którą woli Megan? - zapytał. T.J. spojrzała na niego z aprobatą.
- „Pana Kaczora” -
odparła. - Choć widziała go setki razy.
-
Nieźle. - Gwizdnął ze zdumieniem. On miał problemy z obejrzeniem
jednego filmu do końca, a co dopiero dwa czy więcej razy. - I nie nudzi jej
to?
-
Ej, ty chyba produkujesz zabawki, no nie? Jak na osobę, która zarabia
na dzieciach, niewiele o nich wiesz -
odparła. - W psychologii nazywa się
to chyba wzmocnieniem. Dobrze znane rzeczy zapewniają dziecku
poczucie bezpieczeństwa. Wiem tylko, że Megan uwielbia oglądać filmy
raz za razem, choć wie doskonale, co zdarzy się za chwilę. Nie potrzebuje
niespodzianek.
Teraz on obrzucił ją pełnym aprobaty spojrzeniem. Najwyraźniej
poświęciła sporo czasu na obserwację dziecka. Nie była matką Megan, a
jednak zaangażowała dla niej tyle uczucia, czasu, tyle cierpliwości. Tego
też nie uwzględniono w dostarczonych mu raportach.
-
Megan ma szczęście, że jesteś jej ciotką - powiedział. - To wspaniała
dziewczynka. -
Wzruszyła nonszalancko ramionami. - Mam nadzieję, że
kiedyś też się takiej doczekam - dodała z nieznośnym poczuciem winy.
W tym samym momencie do pokoju wpadła Megan, zupełnie jakby
słyszała, że mówi się o niej. Ścigała zawzięcie mechanicznego pudełka i
śmiała się przy tym do rozpuku. Christopher spojrzał na Theresę. Na
widok dzieciaka pojaśniała w jednej chwili niczym bożonarodzeniowe
drzewko. Chyba rzeczywiście dorosła już do macierzyństwa.
A on? Czy jest gotów, by założyć rodzinę? Właściwie czemu nie? Jeśli
tylko spotka odpowiednią kobietę...
- Oho, o wilku mowa. -
T.J. wyciągnęła przed siebie kasetę z filmem. -
Zobacz, co dla ciebie mam.
- Pan Kaczor! -
wrzasnęła dziewczynka.
-
Może ją włączysz i sobie pooglądamy? Megan wzięła od matki taśmę i
pobiegała w stronę telewizora.
-
Myślisz, że ona sobie z tym poradzi? - zapytał zaniepokojony
Christopher.
40
T.J. uśmiechnęła się szeroko. Mała wyjęła taśmę z opakowania i
spra
wnie wsadziła ją do magnetowidu.
-
Wie, jak się to obsługuje - szepnęła. - To znaczy wie, gdzie jest przycisk
„start”. Wystarczy.
Przesunął się na sofie, aby zrobić jej miejsce obok siebie. Kiedy usiadła,
znowu poczuł słodki zapach jej perfum.
-
A więc Megan i ja mamy ze sobą coś wspólnego - odezwał się. -
Gdybyś powiedziała, że ta mała umie nastawiać czasowe nagrywanie,
wpadłbym w kompleksy. Miałaby nade mną przewagę.
Roześmiała się. To był ten sam śmiech, który słyszał przedtem, i takie
samo wywarł na nim wrażenie. Kto wie, może nawet większe? Ogarnęło
go dziwne, przyjemne ciepło. Coraz bardziej czuł się niczym ryba złapana
na haczyk. Nie mógł jednak nic zrobić, nic poradzić, musiał poddać się
temu uczuciu.
Chyba już nie rozsiewam zarazków - powiedział cicho i dotknął palcem
jej policzka. Znieruchomiała, a on spojrzał na nią, jakby chciał się
usprawiedliwić. - Tylko tyle. To nie zaraźliwe.
T.J. wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. W ciszy, która zaległa
w pokoju, słyszała jedynie gwałtowne bicie swego serca.
-
Nie byłabym taka pewna - szepnęła niemal niedosłyszalnie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Mógł powiedzieć, że nie wie, co tak na niego działa. Wciąż był nieco
oszołomiony grypą. Zresztą oprócz niej istniało jeszcze kilka innych
możliwych usprawiedliwień.
Tyle
że wszystkie były fałszywe.
Christopher bowiem doskonale wiedział, co sprawia, że kręci mu się w
głowie - ona. Theresa, z jej dźwięcznym śmiechem, wewnętrznym ciepłem
i troskliwym zachowaniem. Nie musiała właściwie nic mówić,
wystarczyło spojrzeć, by przekonać się, że to ktoś wyjątkowy.
Nie miał wyjścia. Musiał ją pocałować.
Wydawało mu się teraz, że właśnie to było od początku jego
przeznaczeniem; przeznaczeniem, któremu śmiało wyszedł na przeciw,
bez zastanawiania się, co też mu, do cholery, odbiło. Wiedział tylko, że
gdzieś od wieków było zapisane, że oto teraz, tutaj, on, Christopher
MacAffee, prezes MacAffee Toys, pocałuje Theresę Cohran, szefową
C&C Advertising.
Gdy tylko dotknął wargami jej ust, poczuł, że nie ma dla niego ratunku.
41
Miał wrażenie, że wpadł w jakiś wir, z którego nigdy się już nie
wydostanie.
I wcale nie był pewien, czy chce się wydostać.
W zgodzie z wyrobionym przez lata nawykiem, by wszędzie szukać
prawidłowości i logicznych powiązań, rozpaczliwie usiłował znaleźć
jakieś sensowne wytłumaczenie zaistniałej sytuacji. Logika jednak była w
tym przypadku zawodna.
To tylko pocałunek, tłumaczył sobie. Nic więcej. A jednak coraz bardziej
szumiało mu w głowie, coraz silniej ogarniało go pożądanie...
To tylko pocałunek.
Jeśli czuł się oszołomiony, jeśli miał zawroty głowy, gorączkę, dreszcze -
to z powodu wirusa, grypy, cholera wie czego. Ale nie z powodu
pocałunku.
Na pewno nie.
A właśnie, że tak.
Stłumił jęk i wdarł się głębiej w jej usta. Jeśli już tracić poczucie
rzeczywistości, to nie samotnie.
Jednak T.J. zatraciła się w tym pocałunku dużo wcześniej. Chwyciła
kurczowo jego ramiona i trzymała je tak, jakby od tego zależało całe jej
życie. Jak gdyby obawiała się, że jeżeli go puści, to zginie, utonie. Albo
eksploduje.
To nie miało prawa się wydarzyć, powtarzała rozpaczliwie w myślach. A
jednak wydarzyło się i nie było już odwrotu. Kości zostały rzucone.
Oboje nie pamiętali, kiedy ostatnio owładnęły nimi podobne uczucia. Nie
mogli pamiętać. Nigdy dotąd nie czuli tego, co dzisiaj.
Nagle do ich świadomości dotarł piskliwy dziecięcy głosik.
- Mama buzi.
Czyżby aż tak pochłonęła ich namiętność, że zapomnieli, że nie są sami?
Niestety, tak właśnie się stało. Teraz zmuszeni byli sobie o tym
przypomnieć.
Christopher oderwał usta od warg Theresy. Zamrugał powiekami, po
czym popatrzył na maleńką osóbkę, która stalą obok nich i bezczelnie im
się przyglądała.
-
Czy ona nazwała cię mamą? - zapytał ze zdziwieniem. O, Boże. Teraz
wszystko się wyda, przeraziła się T.J. Spokojnie, tylko spokojnie. Trzeba
szybko co
ś wymyślić. Tylko co?
Zmusiła się do uśmiechu, po czym z czułością objęła dziewczynkę.
-
Możliwe. - Popatrzyła na Christophera. - T.J. i ja jesteśmy do siebie
bardzo podobne. Mała czasem się myli.
42
Wyjaśnienie to zostało przyjęte przez Christophera pełnym
p
owątpiewania uniesieniem brwi.
- Bardziej prawdopodobne jednak -
ciągnęła T.J. - że Megan chciała nam
przekazać, że widziała już swoją mamę całującą się w ten sposób.
Co za szczęście, że Megan nie potrafiła jeszcze mówić pełnymi
zdaniami!
- Nie, na pewno nie w taki. -
Christopher pokręcił głową i odetchnął
ciężko. Potrzebował chwili spokoju, by dojść do siebie i przemyśleć, co
właściwie się stało. I co jeszcze może się stać. - Zaczynam rozumieć,
dlaczego po obu stronach kontynentu mężczyźni ustawiają się w kolejce,
aby bliżej cię poznać.
-
No cóż - nonszalancki ton kosztował ją sporo wysiłku, ale jakoś się
udało - jesteśmy dobrą firmą. Ale to prawda, że interesy pociągają ich w
nie mniejszym stopniu co... co ja sama.
Znów w ostatniej chwili ugryzła się w język. Omal nie powiedziała
„Theresa” zamiast „ja sama”. Nie przypuszczała, że aż tak trudno będzie
jej wcielić się w rolę kuzynki. Były po prostu inne i nic na to nie mogła
poradzić. Ona nigdy nie mogłaby wieść takiego życia, jakie wiodła
Theresa. A Theresa
z pewnością byłaby nieszczęśliwa, gdyby musiała
zrezygnować z całonocnych przyjęć, spotkań z coraz to nowymi
mężczyznami i nieustannych wizyt dziennikarzy w jej gabinecie. T.J.
miała skromniejsze wymagania - pragnęła romantycznych kolacji we
dwoje i miłości jednego człowieka, a nie uwielbienia całego szwadronu.
Dlatego właśnie tak bardzo cierpiała z powodu rozwodu. Kiedy
wychodziła za Petera, myślała, że ich małżeństwo będzie na wieki. Peter
natomiast sądził widocznie, że śluby złożone przed ołtarzem obowiązują
równo miesiąc, bo tyle właśnie czasu potrzebował, aby zainteresować się
kimś innym i złamać przysięgę małżeńską.
-
Naprawdę? - Christopher zmrużył oczy. - Dlaczego się na to zgadzasz?
- Bo jest mi wszystko jedno. -
Tak zazwyczaj odpowiadała Theresa. - Po
prostu chcę się dobrze bawić.
Z trudem jej to przeszło przez usta. Jeśli dalej ma być równie łatwo,
potrzebne jej będzie jakieś wsparcie. I to natychmiast.
-
Chodź tu, kurczaczku. - Popatrzyła na córeczkę i poklepała miejsce na
sofie obok siebie. - Usi
ądź tutaj. - Umieściła dziecko pomiędzy nimi.
Może to i dobrze, pomyślał Christopher. Nie wierzył w udany mariaż
interesów i przyjemności. Zapewne dlatego tak niewiele było w jego życiu
tych ostatnich. Minione kilka lat wypełnione było wyłącznie pracą. Teraz
jednak, kiedy patrzył na Theresę, zastanawiał się, czy nie nadszedł czas,
43
by wreszcie to zmienić.
Tymczasem Megan usiadła wygodnie na sofie, po czym obdarzyła go
oszałamiającym uśmiechem, tak bardzo podobnym do uśmiechu ciotki.
Królewskim gestem wyciągnęła paluszek w stronę ekranu, domagając się,
aby i on zaczął oglądać film.
- Pani kaczor -
obwieściła głośno.
- Pan kaczor -
poprawił machinalnie. Megan energicznie pokręciła głową,
aż brązowe loki opadły jej na twarz.
- Pani Kaczor -
powtórzyła.
Christoph
er roześmiał się w duchu i zrezygnował z kolejnych prób
poprawiania tego uparciucha. Usiadł wygodniej i skupił się na śledzeniu
przygód Pana Kaczora.
Ku swojemu zdumieniu spostrzegł, że film go wciągnął. Czyżby
kreskówki to było właśnie coś dla niego? W każdym razie ta nawet mu się
podobała.
Gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, spojrzał na zegarek.
Półtorej godziny! Minęło całe dziewięćdziesiąt minut! On, Christopher
MacAffee, oglądał przez półtorej godziny film o Kaczorze Donaldzie i
nawet nie zauwa
żył upływu czasu!
-
I co o tym myślisz? - zapytała T.J., wyłączając magnetowid. Napisy
końcowe nagle zniknęły, zastąpiła je powtórka nadawanego w latach
sześćdziesiątych czarno-białego serialu telewizyjnego. Opowiadał o
dwóch kuzynkach, które były do siebie tak podobne, że brano je za
bliźniaczki. T.J. szybko wyłączyła telewizor.
-
Cóż, to właściwie taki moralitet w kaczej skórze. Rozbawiło ją to
sformułowanie.
-
Moralitet... Nigdy nie jest za wcześnie, żeby zaszczepić w dziecku
podstawowe zasady moralne, prawda?
-
Nie zamierzam temu przeczyć.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Megan włożyła kasetę do
pudełka, a potem zaczęła bawić się porzuconym wcześniej zamkiem z
klocków. Christopher uśmiechał się, patrząc to na dziecko, to na nią, a T.J.
siedziała z podkulonymi rogami i zastanawiała się, co dalej począć z tą
przedziwnie rozwijającą się znajomością.
Wreszcie postanowiła, że nadszedł czas, aby porozmawiać o interesach.
To z pewnością otrzeźwi ją na dobre.
-
Podoba mi się, że MacAffee Toys nie zalewa rynku tymi okropnymi
figurkami wojowników z krwawych gier komputerowych -
odezwała się
pierwsza. -
One mają zły wpływ na dzieci.
44
-
Gdybym zrobił coś takiego, kilka pokoleń moich przodków kręciłoby
się w grobach jak wrzeciono - odpowiedział z uśmiechem. - Mam swoje
zasady.
T.J. oparła głowę na łokciu i przyjrzała mu się uważnie.
-
Nie wydajesz mi się typem mężczyzny, który tak bardzo przejmowałby
się opinią duchów.
Fakt. Wyglądał jej raczej na człowieka, który zawsze robi to, na co ma
ochotę. To, że bliska mu była tradycja oraz zasady moralne, okazało się
niespodzianką. Miłą niespodzianką.
-
Nie, jeśli sam nie podzielam ich poglądów - odpowiedział.
-
Miłe zabawki dla miłych dzieci. - To motto widniało na każdym
opakowaniu firmy MacAffee Toys. T.J. uśmiechnęła się łagodnie. - To
chyba nieco zbyt staroświeckie jak na nasze szalone lata dziewięćdziesiąte.
Choć z drugiej strony, są rzeczy, które nigdy się nie starzeją...
-
Chcesz mi się podlizać?
-
Nie, mówię prawdę.
Spojrzał w jej oczy - ogromne, głębokie, wspaniałe. Można się było w
nich zatracić.
-
Wiem. Dlatego zdecydowałem się na ciebie. To znaczy, na twoją
agencję - poprawił się, żeby rozwiać ewentualne wątpliwości. Chyba
jednak nie do końca mu się to udało.
Rozmawiali o interesach, ale nie tylko interesy były ważne w tej
rozmowie. Ona również musiała o tym wiedzieć.
- Pochlebiasz mi -
powiedziała. - Czy aby nie na wyrost? Mówisz to, nie
przyjrzawszy się nawet temu, co wymyśliłam na temat dalszego ciągu
kampanii?
Przed przylotem tutaj Christopher przejrzał wszystkie wstępne szkice i
nie miał co do nich żadnych zastrzeżeń. Zmierzały dokładnie w tym
kierunku, który i on uznał za najwłaściwszy.
-
Dalszy ciąg? To już chyba tylko przysłowiowy lukier na torcie, prawda?
-
Pomyślał, że jeśli nie wstanie z tej sofy, znów ją pocałuje. Wstał. -
Naprawdę, chciałbym już zabrać się do pracy.
T.J. kiwnęła głową. Czuła ulgę, że nie próbował jej znów pocałować, ale
jednocześnie była rozczarowana.
- Jak chcesz. -
Przygryzła wargę. - Jesteś pewien, że dasz radę? Starczy ci
sił?
Uśmiech, jakim jej odpowiedział, przyprawił ją o rumieńce. Zdaje się, że
ten mężczyzna przed chwilą udowodnił, iż jest zdrów i w pełni sił. Na
szczęście Christopher oszczędził jej aluzji co do ich szalonego pocałunku.
45
-
Po obejrzeniu w całości dzieła pod tytułem „Pan Kaczor jedzie do
miasta” jestem gotowy na wszystko -
powiedział taktownie.
-
Więc chodźmy. - T.J. wstała, wskazując mu drzwi pokoju. - Cecilio! -
zawołała i po chwili w salonie pojawiła się gosposia.
Christopher przyjrzał się jej uważnie i doszedł do wniosku, że Cecilia
kiedyś musiała być ładna. Więcej - oszałamiająco piękna. Nadal zresztą
była wyjątkowo atrakcyjną kobietą. Od razu pomyślał o Lesterze, szoferze
swojego ojca, który, odkąd umarła jego żona, stracił ochotę do życia.
Gosposia Theresy by
ła tak bardzo podobna do Edith... Czy nie powinien
spróbować poznać poczciwego Lestera z Cecilią?
Ta myśl go zdumiała. Do diabła, co też mu przyszło do głowy? Nigdy
dotąd nie usiłował nikogo swatać. To pewnie atmosfera tego domu tak go
odmieniła, że zaczął myśleć o miłości i rodzinnym szczęściu. A mówiąc
krótko i szczerze: odmieniła go ONA - Theresa Cohran.
-
Wołałaś mnie? - zapytała Cecilia.
-
Tak, czy mogłabyś przez jakiś czas zająć się Megan? Bawi się w
salonie, ale nie wiadomo, co jej może strzelić do głowy. Ja i pan MacAffee
mamy pewne interesy do załatwienia.
- Tak, wiem. -
Cecilia zniżyła głos. - Widziałam wstępne pertraktacje,
kiedy przechodziłam korytarzem. Proszę wybaczyć - zwróciła się w stronę
Christophera i skromnie spuściła oczy - drzwi były otwarte...
T.J. oblała się rumieńcem, ale nie skomentowała tej wypowiedzi.
Jakikolwiek komentarz pogorszyłby tylko sytuację. Zerknęła na
Christophera. W przeciwieństwie do niej był rozbawiony słowami gosposi.
-
Proszę tędy, panie MacAffee - mruknęła ponuro i poprowadziła go do
swego gabinetu.
Gabinet okazał się niewielkim pomieszczeniem wychodzącym na zachód.
Christopher od razu zauważył kilka rysunków przedstawiających Megan.
Przy jednej ze ścian stał regał, ale pomieszczenie zdominowane było przez
olbrzymie biurko.
Chociaż znajdował się na nim komputer, na oko najnowszej generacji,
widać było, że nie jest zbyt często używany. Theresa najwyraźniej wolała
ręczne szkice i notatki. Spodobało mu się to. On sam cenił sobie tradycję i
był zagorzałym przeciwnikiem standaryzacji i unifikacji. Takie też były
zabawki, które produkowała jego firma: miały swój charakter i odróżniały
się od masowych - głównie zresztą chińskich - wyrobów. Chyba właśnie
dlatego nie zginęli jeszcze na tym trudnym rynku. Skoncentrowali się na
potrzebach tych klientów, którym nie odpowiadała taśmowa produkcja i
46
komiksowy styl; którzy z nostalgią wspominali zabawki ze swego
dzieciństwa i podobne chcieli kupować swym pociechom.
Theresa posadziła go przy biurku, a sama rozpoczęła zaimprowizowaną
n
aprędce prezentację. Robiła to wspaniale. Kiedy mówiła, używała nie
tylko ust, ale całego ciała. Gestów dłoni, min, wyrazu oczu. Można by
rzec, że była istną symfonią ruchu. Christopher pomyślał, że chciałby mieć
całoroczny bilet wstępu na jej koncerty.
Mó
gł sobie tylko pogratulować, że znalazł właściwą osobę do
przeprowadzenia jego kampanii.
A może i nie tylko do tego?
Nie od rzeczy będzie to zbadać, pomyślał w tej samej chwili, w której
T.J. skończyła i zmarszczyła brwi w oczekiwaniu na jego reakcję.
- Nic nie mówisz -
westchnęła zniechęcona, gdy nie odezwał się ani
słowem.
Nie mówił, bo odebrało mu mowę. Był nią absolutnie zafascynowany.
-
To dlatego, że ty wciąż mówisz - uświadomił jej. T.J. zebrała swoje
materiały. Włożyła w nie wiele serca, rysowała do późnej nocy i teraz
oczekiwała jakiegoś komentarza.
-
Właśnie skończyłam.
-
Wobec tego jestem pod wrażeniem - odparł i pokiwał z zadowoleniem
głową.
T.J. spojrzała na niego podejrzliwie. To byłoby zbyt łatwe i zbyt piękne.
Słyszała przecież nie raz, że bardzo trudno przekonać do czegoś
Christophera MacAffee. Może robi sobie po prostu z niej żarty? Pewnie
nie pierwszy raz w swej karierze zamierza ośmieszyć potencjalnego
partnera...
-
I wciąż chcesz podpisać z nami umowę? - zapytała. Teraz on popatrzył
na ni
ą ze zdziwieniem. Czemu jest taka niepewna? Przecież nazywano ją
Huragan Theresa, wiedział o tym. Opinia o niej głosiła, że zawsze jest
pewna swego i nigdy nie dopuszcza do siebie nawet myśli, że jej
prezentacja mogłaby być odrzucona. Cóż, jak dotąd niewiele faktów i
opinii zawartych w dostarczonym mu raporcie zgadzało się ze stanem
faktycznym. Prawdę mówiąc, jedynie to, że Theresa była bez wątpienia
profesjonalistką i doskonale wiedziała, czego potrzeba jego firmie.
-
Podpiszę - potwierdził spokojnie. - Teraz jeszcze chętniej. T.J.
wypuściła z ulgą powietrze. Udało się! Cały ten szalony plan się powiódł!
Theresa będzie szczęśliwa. Odkąd wygasła umowa agencji z inną firmą.
Pandom Ads, niezwykle zależało jej na kontrakcie z MacAffee Toys.
- Co za ulga - westc
hnęła z uśmiechem.
47
-
Nie miałem pojęcia, że tak ci na tym zależy. - Wstał i podszedł do niej. -
Myślałem, że zdobywanie nowych klientów to już dla ciebie rutyna.
- To nigdy nie jest rutyna -
odparła szybko. Może za szybko? Theresa
rzeczywiście zachowywała się zawsze tak, jak gdyby na niczym jej nie
zależało, no, może z wyjątkiem poderwania jakiegoś kolejnego
przystojniaka.
Jemu jednak najwyraźniej spodobała mu się ta odpowiedź.
-
I może właśnie dlatego MacAffee Toys chce z tobą współpracować -
oznajmił. - Zachowujesz się tak, jak gdyby ci bardzo na nas zależało. To
budzi moje zaufanie. Poza tym jesteś naprawdę niezwykle przekonująca,
no i świetnie wyczuwasz nasze intencje. A przede wszystkim jesteś
superkreatywna, umiesz połączyć pracę i zabawę.
Ho, ho, czy
nie za dużo tych komplementów? T.J. podejrzewała, że ta
łatwość w chwaleniu nie wynika jedynie z oceny jej zawodowych
kompetencji. No tak. Na pewno nie. Gdyby tak było, nie podchodziłby
teraz do niej bliżej z taką miną. Jeszcze bliżej... Zdecydowanie za blisko,
by mogła czuć się swobodnie.
-
Do tego znajdujesz jeszcze czas dla siostrzenicy... Co się dzieje?
Czyżby jemu chodziło po głowie to samo, co jej? Ten pocałunek sprzed
godziny, to, jak zareagowali na niego oboje... Może dlatego właśnie
wspomniał, że umie łączyć pracę i zabawę. Zresztą, nic dziwnego. W
końcu Theresa cieszyła się reputacją rasowej podrywaczki.
-
Chyba nigdy dotąd nie spotkałem nikogo równie spokojnego... - Nadal
wpatrywał się w nią podejrzanie łagodnym wzrokiem.
T.J. odwzajemniła spojrzenie i westchnęła ciężko. Nagle ogarnęło ją
poczucie winy.
-
Może teraz też nie - wymamrotała.
- Co takiego?
Do diabła, musiała przestać obarczać się winą za zaistniałą sytuację. Nie
miała powodu czuć się winna. To w końcu tylko interesy.
- Nic, nic. - Znów
odetchnęła głęboko. - T.J. będzie bardzo zadowolona,
że doceniłeś jej pracę.
- To rysunki T. J.? -
Christopher miał wrażenie, że każdy z nich został
stworzony przez nią samą.
-
Owszem. Ja tylko prowadzę prezentacje.
-
Ale bardzo przekonująco - powtórzył. - Można by pomyśleć, że
wszystkie te pomysły są twojego autorstwa.
Teraz już otwarcie ją admirował. Jego oczy nie kryły podziwu, fascynacji
i - o, zgrozo! -
pożądania. Jeszcze gorsze było jednak to, że bardzo jej te
48
spojrzenia się podobały. A najgorsze - że Christopher myślał, iż patrzy na
Theresę.
Cofnęła się niezdarnie o krok i potknęła o biurko.
-
Powiem jej, że ci się podobały, kiedy tylko wróci. - Miała wyschnięte
usta. Odwróciła się i zaczęła porządkować uporządkowane już wcześniej
dokumenty.
Tymczase
m Christopher był już pewien, że cały ten raport na temat
Theresy Cohran był stekiem bzdur. Naprawdę była inna - delikatniejsza,
bardziej nieśmiała, z pewnością dużo bardziej w jego typie. A na dodatek z
pełnym zaufaniem mógł powierzyć jej kampanię swojej firmy.
Zadowolony z pomyślnego obrotu spraw zapragnął to uczcić. Z nią.
-
Chciałbym zabrać cię dzisiaj na kolację - powiedział. T.J. przeraziła się,
słysząc tę propozycję. Romantyczny stolik dla dwojga, przytłumione
światła, może muzyka... W takich okolicznościach nie dałaby chyba sobie
rady.
- To niepotrzebne -
odparła. Złapał ją za ramię.
-
Ale ja proszę. Nalegam. - Otworzyła usta, aby zaprotestować, lecz
Christopher był szybszy. - Musimy przecież zacieśnić nasze relacje.
Jakby te relacje i tak nie były już zbyt poufałe, pomyślała gorzko T.J.
-
Jesteś pewien, że tego chcesz? - zapytała. - Czy nie lepiej, żebyś zebrał
siły przed jutrzejszym lotem? - Cholera, tak naprawdę wcale nie chciała,
żeby leciał. - Wczoraj byłeś naprawdę chory.
Gdyby Christopher wiedz
iał o niej tyle, co na początku, pomyślałby, że
Theresa zwyczajnie usiłuje się wymówić. Wiedział jednak, że jest inaczej.
Instynkt podpowiadał mu, że ta kobieta nie kłamie i nie wykorzystuje
ludzi. Teraz też po prostu troszczy się o niego.
Do licha, napraw
dę mu się podobała. Chyba nawet bardziej, niż powinna.
-
To była tylko grypa. Czuję się już normalnie - odparł. Mało tego, czuł
się tak, jak gdyby nigdy w życiu nie był chory! - Nie przyjmuję wymówek.
Musisz się zgodzić.
Uśmiechnęła się do niego, chociaż czuła coraz silniejszy skurcz w
żołądku.
-
A więc się zgadzam.
Choć nie powinnam, dodała w myślach.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
-
To naprawdę nie było konieczne. - T.J. spojrzała z zakłopotaniem na
siedzącego po drugiej stronie stolika Christophera.
49
Niekonieczne, ale
przyjemne. Oczywiście - była stremowana, ale
jednocześnie mile podekscytowana. Powtarzała sobie, że to tylko jeden
wieczór, że musiała się zgodzić na wspólne wyjście, że skoro on już i tak
uwierzył, że T.J. jest Theresą, to nie stanie się nic strasznego. Wino, które
wypiła do posiłku, dodatkowo zagłuszyło wyrzuty sumienia.
-
A ja myślę, że było konieczne - odparł Christopher. Widać było, że on
też dobrze się bawi w jej towarzystwie.
-
Naprawdę? - T.J. oparła podbródek na dłoni. Miała wrażenie, że wino
cora
z mocniej szumi jej w głowie.
-
Naprawdę. - Chciał odwdzięczyć się za wspaniałą opiekę i spędzić z nią
jeszcze trochę czasu. Rozejrzał się po restauracji. Była porządnie
zatłoczona, mieli dużo szczęścia, że znaleźli wolny stolik. - Nie sądziłem
tylko, że dasz się namówić na stek.
Fakt, prawdziwa Theresa odmówiłaby. Nie zjadłaby stęka, chyba że
nazywałby się filet mignon i kosztował trzydzieści dolarów za porcję. T.J.
miała jednak nieco mniej wyrafinowany gust.
-
Widzę, że masz mnóstwo ustalonych opinii na mój temat - powiedziała
z zalotnym uśmiechem.
-
Tylko trochę.
T.J. nadziała na widelec ostatni z pieczonych ziemniaków.
-
Odrobiłeś pracę domową?
Nie dziwiło jej, że starał się zebrać przed przyjazdem jak najwięcej
informacji na jej temat. Ciekawe, co by po
wiedział, gdyby dowiedział się,
że wcale nie siedzi naprzeciwko bohaterki swojego raportu? Przez chwilę
kusiło ją nawet, aby wyznać mu prawdę, chociażby po to, by zobaczyć
jego reakcję. Wtedy jednak musiałaby ostatecznie zrezygnować z całej tej
maskarady,
a to oznaczałoby, że zapewne straciłby tak wyraźne
zainteresowanie jej osobą, nie wspominając już o konsekwencjach takiego
postępowania dla C&C Advertising.
Tak jak teraz było więc lepiej. Dużo bezpieczniej.
I o wiele bardziej ekscytująco.
Christopher podn
iósł do góry obie ręce.
-
W porządku, przyłapałaś mnie. Sprawdziłem cię. Lubię wiedzieć
zawczasu, z kim mam do czynienia. -
Uważnie obserwował jej twarz,
jakby z obawą, czy nie poczuje się urażona przeprowadzonym śledztwem.
Ale nie. Nie była na niego zła. Prawdę mówiąc, spodziewał się tego.
Theresa Cohran była ponad takie głupie urazy i uprzedzenia. - A ty nie
lubisz?
- I tak, i nie -
odparła wymijająco.
50
Nagle pomyślała o ich pocałunku. Właściwie to nie był ich pocałunek.
Christopher tak naprawdę pocałował Theresę.
Poczuła nagłe ukłucie w sercu. Domyślała się, że to wino jest
odpowiedzialne za owo niespodziewane uczucie zazdrości, ale wcale nie
czuła się przez to mniej zraniona.
-
Czasem lubię niespodzianki - dodała głębokim, aksamitnym głosem.
- Ja nie lubi
łem. Do dzisiaj. - W jego oku pojawił się nagły błysk, kąciki
ust uniosły się do góry. Wyjątkowo dobrze mu się z nią rozmawiało.
Kiedy tu przyjeżdżał, w ogóle się tego nie spodziewał. - Ty na przykład
okazałaś się całkiem przyjemną niespodzianką.
W tym mom
encie Theresa roześmiałaby się zapewne kusząco. T.J. nie
pozwalało na to poczucie winy. Nie mogła go przecież oszukiwać w
nieskończoność.
-
Może wyciągasz zbyt pochopne wnioski - powiedziała, jakby chciała go
ostrzec.
Ale on utwierdził się tylko w przekonaniu, że jego partnerka, nie dość że
piękna, to jeszcze jest skromna.
-
Nie sądzę - odparł. - Jestem dobrym obserwatorem. Pochylił się w jej
stronę i dolał wina do kieliszka. Butelka była już pusta, pomyślał więc, że
zamówi jeszcze jedną. Po chwili jednak zrezygnował. Wolał zachować
pełną przytomność umysłu. Przeczucie podpowiadało mu, że ten wieczór
nie skończy się tak szybko.
-
Pozwól, że ci przypomnę, iż większość czasu przeznaczonego na
obserwację spędziłeś pod kołdrą w stanie śpiączki - przekomarzała się
Theresa.
-
Niektóre rzeczy po prostu się wie. Wy, kobiety, nie doceniacie czegoś
takiego, jak męska intuicja. - Pochylił się ku niej i przykrył dłonią jej
drobną dłoń. Dziwne, pomyślał, w tym hałaśliwym, jaskrawo oświetlonym
miejscu czuł się o wiele intymniej niż w romantycznych, słabo
oświetlonych restauracjach, do których prowadzał wcześniej swoje
partnerki. -
Cieszę się, że nasza współpraca dobrze się ułoży. Myślę, że
twoja agencja może zrobić wiele dla mojej firmy - dodał, żeby nie odgadła
jego, wcale
nie związanych z kontraktem, myśli.
Uniosła kieliszek do góry.
-
Co do tego nie mam wątpliwości. Mamy masę pomysłów...
Przebiegł spojrzeniem po jej prostej czarnej sukni, którą nosiła z gracją
księżniczki przyodzianej w aksamity.
-
Ja też mam mnóstwo pomysłów... - Nie mógł sobie odmówić tej
dwuznaczności.
51
T.J. przebiegł po plecach dreszcz na te słowa. Szybko wychyliła wielki
łyk wina. Wiedziała, co miał na myśli. Może dlatego, że sama o tym
myślała.
Christopher odchylił się nieco do tyłu.
-
Nie masz pojęcia, jaka to ulga rozmawiać z kimś takim, jak ty - zaczął. -
Nareszcie mogę się odprężyć i nie myśleć, czy przypadkiem nie jesteś tu
ze mną dlatego, że interesuje cię wyłącznie MacAffee Toys, a nie...
- A nie ty sam? -
podpowiedziała.
Boże, jeśli było tak, jak mówił, to wszystkie kobiety w jego życiu
musiały być ślepe! Przecież ten facet był wspaniały. Gdyby to ona go
spotkała, oczywiście jako T.J., a nie Theresa, z pewnością nie myślałaby o
jego bankowych rachunkach, a o nim samym. Kto wie, może nawet
zastan
owiłaby się, czy nie skończyć z wiecznym rozpamiętywaniem
swojej małżeńskiej porażki i nie spróbować jeszcze raz?
Sęk w tym, że nie spotkała go jako T.J. Dla niego była Theresa i tak
musiało pozostać.
Christopher spojrzał na nią z zakłopotaniem.
-
Właściwie to nie chciałem, żeby zabrzmiało to w ten sposób. Nie
zawsze potrafię właściwie dobrać słowa.
- Bez przesady. Dobrze sobie radzisz. -
Może nawet zbyt dobrze, dodała
w duchu.
Christopher pokręcił w zamyśleniu kieliszkiem.
-
Byłabyś zdumiona, gdybyś wiedziała, jak wiele kobiet kieruje się
wyłącznie pragmatyzmem w relacjach męsko-damskich - powiedział. -
Wprawdzie przez ostatnie lata nie miałem zbyt wiele czasu na spotkania z
kobietami, ale...
T.J. dojrzała smutny błysk w jego oku i natychmiast podpowiedziała:
-
Ale ta, dla której znalazłeś czas, cię zawiodła? No nie, brakuje jeszcze,
żeby zaczęli się sobie zwierzać! To naprawdę nie musiało być częścią roli,
jaką miała do odegrania. Sama jednak pamiętała ból, jaki ją ogarnął po
odejściu Petera, i nie mogła nie współczuć mężczyźnie, który siedział z nią
w tej chwili przy jednym stoliku w niedrogiej restauracji.
-
Można tak powiedzieć. - Christopher dopił wino, po czym postawił
kieliszek na stole. -
Dostałem nieźle w kość.
Czuł się trochę głupio, ale co tam. Był wobec niej bezwstydnie szczery,
bardziej niż wobec wszystkich, których znał przez całe życie. Dziwne, ta
kobieta, którą po raz pierwszy ujrzał niespełna czterdzieści osiem godzin
wcześniej, była mu bliższa niż najlepsi przyjaciele. W jej oczach było tyle
zrozumienia, że nie mógł nie powiedzieć jej reszty.
52
-
Poleciała na moje nazwisko i konto bankowe. Na rodzinne koneksje... -
Zerknął na nią uważnie. - Hej, czy ciebie też to czasem nie spotkało?
T.J. nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Akurat teraz nie mogła przecież
być z nim szczera (jeśli kiedykolwiek w ogóle była!). Pomyślała o
Theresie. O pełnym splendoru życiu, jakie prowadziła, o wszystkich
mężczyznach, którzy kręcili się wokół niej. W porównaniu z kuzynką
czuła się jak brzydkie kaczątko, choć przecież w gruncie rzeczy były do
siebie tak bardzo podobne. Wyglądały identycznie, ale to właśnie
umiłowanie życia Theresy, jej energia, temperament czyniły ją piękną.
Czasami T.J. zazdrościła kuzynce tej umiejętności korzystania z uroków
życia bez oglądania się na resztę.
Ale za to ona miała Megan. I swoją ukochaną pracę.
Czy to mało?
Wystarczy aż nadto, powtórzyła z uporem.
Zrobiła minę konspiratorki i przysunęła się bliżej Christophera.
-
Czy mnie to kiedyś spotkało? - szepnęła. - Wciąż mnie to spotyka.
-
Więc mamy ze sobą wiele wspólnego. - Spojrzał na nią. Chyba nie była
co do tego przekonana. - Oboje prowadzimy rodzinny interes -
zaczął
wyliczać - oboje jesteśmy jedynakami, oboje musimy umieć oddzielać
ziarna od plew...
I na szczęście oboje jesteśmy wolni, dodał w duchu.
-
Tyle że ty wciąż zajmujesz się interesami, a ja nie - dopowiedziała z
uśmiechem.
Aha, i jeszcze coś, nie jestem tą osobą, za którą mnie bierzesz.
-
Może nie powinienem. - Christopher nagle poczuł się gotów, by
zmienić całe swoje życie. - To znaczy, może nie powinienem zajmować
się wciąż interesami. Przecież nie muszę. - Wzruszył ramionami. - A już
na pewno nie wtedy, gdy jestem w towarzystwie tak wspaniałej osoby.
. Kompletnie już trzeźwa T.J. wbiła wzrok w talerz i zaczęła prosić Boga,
by w
cudowny sposób zabrał ją z tego miejsca. Facet w niej się zadurzył!
W jawny sposób robi jej propozycje! Wciąż nie bardzo mogła w to
uwierzyć, ale tak właśnie było. Tylko co powie, kiedy odkryje, że otwierał
swoje serce przed oszustką? Zrobiło jej się go żal. A jeszcze bardziej żal
siebie.
Musi zmienić temat, klimat, charakter tej rozmowy. Desperacko chwyciła
się pierwszej myśli, jaka przyszła jej do głowy.
- A propos odpowiednich osób -
zastanawiałam się właśnie nad czymś.
Za niecałe dwa tygodnie mamy Dzień świętego Walentego.
- Wiem o tym -
odparł rozmarzony. Hm, chyba nie najlepiej trafiła.
53
Opuściła wzrok. Nic z tego nie wyjdzie, jeśli będzie wpatrywać się w te
jego piękne oczy.
-
Jeśli się pośpieszymy - zaczęła szybko tłumaczyć - zdążymy
przygotować kampanię telewizyjną na kilka dni przed...
-
Walentynkową kampanię dla MacAffee Toys? - przerwał jej.
Najwyraźniej go to rozbawiło. - Zabawki dla maluchów nie kojarzą się
raczej z walentynkami.
- Zabawki nie, ale maskotki tak. -
Wspaniały pomysł już kiełkował w jej
głowie. Nie istniały przecież żadne reklamy zachęcające do kupna
walentynkowych maskotek dla ukochanej osoby. Tego dnia królowały
czerwone róże i czekoladki.
-
Ostatniego wieczoru przeglądałam wasz katalog. Macie kilka zabawek
idealnie nadających się na prezenty, które mężczyźni wręczyliby kobietom
swego życia. Na przykład ten wasz biały miś - ciągnęła, coraz bardziej
rozentuzjazmowana.
-
Ten, który mówi: „Kocham cię”, kiedy się go naciśnie.
-
Wyciągnęła z torebki długopis i nabazgrała coś na serwetce, po czym
obróciła ją w stronę Christophera. - To doskonałe. Moglibyśmy dać tekst:
„Nie możesz znaleźć właściwych słów? Na walentynki wyślij posłańca”. I
pokazać tego misia.
Roześmiał się, ubawiony tym pomysłem.
-
Wierz mi, kobiety uwielbiają maskotki - przekonywała. Christopher
znów spojrzał na nią z zachwytem i pokręcił z niedowierzaniem głową.
Czy on spotkał bizneswoman, czy anioła?
-
Byłem pewien, że ty wolałabyś biżuterię - powiedział nieśmiało.
Miał rację. Znowu wpadka. Theresa podziwiała przecież wszystko, co
błyszczało i mierzone było w karatach. To tylko T.J. miała tę śmieszną
słabość do pluszowych przytulanek.
-
Lubię i jedno, i drugie. Miś mógłby trzymać pudełko z brylantowym
pierścionkiem. Przywiązałoby sieje na wstążce i powiesiło na szyi. -
Pośpiesznie narysowała na serwetce figurkę kobiety z misiem, która ściska
z wdzięczności ukochanego mężczyznę. - Co o tym sądzisz?
-
Podoba mi się. Tylko tak dalej.
- Nie ma sprawy. -
Rozpromieniła się zadowolona, po czym
przypomniała sobie nagle, że nie załatwili przecież jeszcze żadnych
formalności. - Ale... Czy nie sądzisz, że najpierw powinniśmy podpisać
umowę?
Christopher niedbale wzruszył ramionami.
-
To zwykła formalność, załatwimy to do końca tygodnia - powiedział. -
54
Moi prawnicy już przygotowują jej projekt.
T.J. odchyliła się do tyłu i popatrzyła na niego uważnie.
-
Widzę, że byłeś pewien, że nawiążemy współpracę. Doświadczenie
nauczyło go ostrożnie odpowiadać na tego rodzaju pytania.
-
Niezupełnie. Chciałem się najpierw przekonać, jacy naprawdę jesteście.
Nie bardzo wierzę we współpracę z firmami, których prezesi nie angażują
się w pracę, jej jakość, lecz tylko i wyłącznie gonią na zyskiem. Ty mnie
po prostu podbiłaś. - Wyciągnął dłoń, aby przypieczętować umowę.
Gdy ich ręce zetknęły się, T.J. owładnęło poczucie satysfakcji.
Satysfakcji połączonej z oczekiwaniem. Na co?
Christopher nie zamierzał zbyt prędko przerwać uścisku. Trzymał długo
jej dłoń w swojej i rozkoszował się uczuciem, które nie miało nic
wspólnego z umową, która wkrótce połączy dwie firmy. Czuł raczej to, co
czuje mężczyzna w towarzystwie pięknej kobiety.
Wreszcie puścił jej rękę i podniósł kieliszek. Została w nim tylko
kropelka na dnie, ale uznał, że wystarczy to do spełnienia toastu.
-
Za długi i pomyślny związek - powiedział. T.J. stuknęła lekko pustym
kieliszkiem o kieliszek Christophera. Miała nadzieję, iż to, że spełniają
toast z pustych naczyń, nie wróży źle ich współpracy.
-
Za przyszłość - powiedziała. I mam nadzieję, że nigdy się nie dowiesz,
że zrobiliśmy cię w konia, dodała w myślach.
-
Theresa? Co się dzieje? Wydajesz się zdenerwowana - zauważył. - Czy
to przeze mnie? Kto wie, kto wie...
-
Nie, denerwuję się ze swojego powodu - odparła, uznając, że może
odrobina uczciwości z jej strony nieco go zastopuje.
- Dlaczego?
- Poniew
aż myślę o tym, o czym nie powinnam myśleć. Nie odrywał od
niej wzroku. Widocznie rozumiał jej słowa tak, jak chciał rozumieć.
- O czym? -
zapytał, patrząc intensywnie w jej twarz.
-
O łączeniu przyjemności i interesów - wypaliła.
-
Zabawne, też o tym myślałem - szepnął.
Och, jak łatwo byłoby pozwolić sprawom toczyć się własnym trybem...
Ale to byłoby kolejne kłamstwo. Najgorsze ze wszystkich.
T.J. przywołała się do porządku.
-
My nie możemy - stwierdziła kategorycznie.
- Niby dlaczego nie? -
zdumiał się. Chyba nie spodziewał się takiej
reakcji. Nic dziwnego, po tym wszystkim... - Czasami niektórym ludziom
się udaje.
T.J. pomyślała o wszelkich konsekwencjach, jakie niechybnie
55
nastąpiłyby, gdyby wdali się w romans.
- Ale nie tym razem, nie nam -
powiedziała. O dziwo, Christophera nie
zniechęciła i nie zirytowała jej odmowa. Ta dama była o wiele bardziej
skomplikowana niż myślał. Zalotna i zdystansowana, kusząca i nieśmiała.
Stanowiła pudełko pełne niespodzianek, a każda z nich była
przyjemniejsza od poprzedniej.
-
Nigdy nie wiadomo, dopóki się nie spróbuje - nalegał. Nie miała
pojęcia, co odpowiedzieć.
-
Nie chciałabym, żebyś myślał, że uwodzę cię, bo zależy mi na twojej
firmie. Już dość miałeś rozczarowań... - wyznała, patrząc mu prosto w
oczy. Para, która ich
mijała, przeniosła spojrzenie z Christophera na T.J. i
z dezaprobatą potrząsnęła głowami. - Widzisz, ci na pewno tak o mnie
pomyśleli. Że zachłanna panienka składa biznesmenowi nieprzyzwoite
propozycje.
-
To zabawne, bo jest odwrotnie. To ja składam propozycję. A ponieważ
zawarliśmy już naszą umowę, wszystko, co wydarzy się między nami, nie
będzie miało związku z pieniędzmi, kontraktami i zyskiem. Będzie czyste
i bezinteresowne.
Popatrzył na pusty talerz i pusty kieliszek. Nagle zdał sobie jasno sprawę,
cz
ego pragnie na deser. Bardzo rzadko był równie mocno pewien czegoś,
co nie miało związku z zarabianiem i inwestowaniem. Tym razem nie miał
żadnych wątpliwości.
-
Gotowa do wyjścia? - zapytał.
- Tak.
T.J. wiedziała, że odpowiedziała nieco za szybko i że Christopher mógł
niewłaściwie zrozumieć jej odpowiedź. Chciała po prostu wydostać się już
stąd i wrócić do domu, gdzie czekały na nią Megan, Cecilia oraz zimny
prysznic. Wejdzie pod niego i nie będzie wychodzić przez dobre kilka
godzin!
Podniosła torebkę i wstała. Christopher otoczył ją ramieniem i
poprowadził do wyjścia. Na zewnątrz spostrzegł, że kobieta drży. Na
pewno nie z powodu tremy, uśmiechnął się w duchu. Theresa Cohran nie
miała prawa drżeć z wrażenia w obecności mężczyzny. Może to chłodne
powietrze?
Ale przecież nie było zimno, wręcz przeciwnie, noc była ciepła
i pogodna, zupełnie jak jego nastrój.
Kiedy szli w stronę jej samochodu, przyszedł mu do głowy inny powód,
dla którego mogła drżeć.
-
Thereso, powiedz szczerze, czy ty się dobrze czujesz? Chyba się ode
mnie nie zaraziłaś, prawda?
56
- Nie. -
Mogłaby się posłużyć i taką wymówką, ale nie miała już sił na
kolejną komedię. Gdy doszli do samochodu, spojrzała mu prosto w oczy i
oznajmiła: - Nie powinniśmy tego dłużej ciągnąć.
Tak trudno było jej to powiedzieć. A jednak tak było najlepiej dla nich
obojga.
Christopher stracił pewność siebie. Czyżby błędnie zinterpretował jej
sygnały? To niemożliwe, zbyt dobrze znał się na ludziach. Uporczywie
wpatrywał się w jej twarz w poszukiwaniu jakiejś wskazówki, wreszcie
zapytał:
- Dlaczego?
Theresa na pewno wymyśliłaby coś, zasypała go dziesiątkami wyjaśnień.
T.J. mogła jedynie wyszeptać prawdę.
-
Bo... bo za bardzo tego pragnę.
Zabawne, jak kilka prostych słów może odmienić czyjeś życie.
Christopher nigdy nie był przesadnie wylewny, nie ujawniał swoich uczuć.
Teraz jednak nie miało to znaczenia. Nie zważając na to, że znajdują się w
publicznym miejscu, gdzie przechodzi mnóstwo ludzi, przygarnął ją do
siebie i głęboko wciągnął przesycone zapachem jej włosów powietrze.
- Rozumiem -
szepnął.
Popatrzyła na niego niepewnie. Powinna uciec. Nie narażać na
niebezpieczeństwo siebie, firmy, no i jego - Christophera. A jednak stała
tu i pragnęła, żeby dotykał jej ramienia. Żeby wdychał zapach jej włosów.
Żeby pragnął jej i... żeby się z nią kochał.
Czy ona zwariowała!
-
Naprawdę? - zapytała. Skinął głową.
-
Boisz się poddać swoim emocjom - powiedział. - Zawsze musisz
wszystko kontrolować, prawda?
Mój Boże, jak bardzo się mylił. Otworzyła usta, aby zaprotestować, ale
położył palec na jej wargach.
- Wiem -
zapewnił ją. - Sam jestem taki. Ale teraz żadne z nas nie musi
sprawować kontroli nad tym drugim. Nie o to chodzi. Możemy być po
prostu dwójką ludzi, którzy cieszą się sobą wzajemnie. To nie
rywalizacja...
W jego ustach brzmiało to tak prosto. Gdyby poznała go jako T.J., nie
jako Theresa, być może rzeczywiście takie by było. Przez chwilę biła się z
myślami. Walczyły w niej poczucie winy i pożądanie. Ostatecznie
zwyciężyło poczucie winy.
T.J. miała jednak niepokojące przeczucie, że to zwycięstwo
niekoniecznie jest trwałe.
57
Co gorsza, wcale nie chciała, żeby tak było.
-
Nie chciałam niczego takiego powiedzieć...
-
No widzisz? Myślimy w ten sam sposób. Im dłużej z tobą rozmawiam,
tym bardziej wydaje mi się, że jesteśmy do siebie podobni.
- Niewiarygodne, prawda? -
Roześmiała się, ale ten śmiech zabrzmiał w
jej uszach dość ponuro,
-
Tak, to dobre słowo dla tej sytuacji.
Pochylił głowę i serce T.J. na moment zamarło. Chciała jeszcze coś
powiedzieć, ale uczucia zwyciężyły. Nie czekając, aż Christopher zrobi
pierwszy krok, wspięła się na palce i zanurzyła dłonie w jego włosach.
Jakaś potężna, nie znana T.J. siła, kazała przycisnąć jej wargi do jego ust.
I wtedy to poczuła. Nie myślała już o niczym, zniknęła gdzieś wina i
wyrzuty sumienia. Ręce Christophera spoczęły na jej ramionach, usłyszała
jego zduszony jęk i ogarnęło ją nagłe uczucie radości, gdy odpowiedział
na pocałunek i po chwili go pogłębił.
Stali tak, spleceni ze sobą jak dwójka zadurzonych w sobie nastolatków, i
nie mogli oderwać się od siebie.
T.J. zrobiła to pierwsza.
-
Chyba powinniśmy już wracać, prawda?
-
Nie jestem pewien, czy trafię - odpowiedział. - W takim stanie...
Otworzyła drzwi od strony kierowcy i usiadła.
-
W porządku - powiedziała. - Ja będę prowadzić, wiem jak stąd
n
ajprędzej wrócić.
Przynajmniej mam taką nadzieję, dodała w myślach.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Christopher zawsze był ostrożny w relacjach z kobietami. Tak właśnie
wychował go ojciec i dlatego też sądził, że zawsze będzie zachowywał się
w ten sposób.
Teraz jednak n
ie żywił wobec Theresy żadnych podejrzeń. Czuł się tak,
jakby w jednej chwili pozbył się rezerwy i uprzedzeń, narosłych przez lata,
kiedy to nie miał szczęścia w kontaktach męsko-damskich. Ogarnęła go
dziwna pewność, że nie potrzebuje już ochrony.
Siedząca obok niego w samochodzie kobieta całkowicie zawładnęła jego
myślami. Miała wszystko, czego poszukiwał w istotach płci żeńskiej: była
inteligentna, wesoła, intrygująca i troskliwa. Na dodatek seksowna i
obdarzona niezwykłym talentem do interesów. Czego jeszcze mógłby
pragnąć mężczyzna?
58
Tylko jednego -
posiąść ją na własność. Stworzyć z nią trwały,
szczęśliwy związek. Tego właśnie pragnął on, Christopher MacAffee.
Gdyby przyjrzeć się wszystkiemu z należytym dystansem, pomyślał, to ta
niezbyt elegancka restau
racja specjalizująca się w stekach nie była
najszczęśliwszym miejscem na zakochanie się. A jednak tak się stało.
Zakochał się... To musiała być miłość, skoro nigdy jeszcze nie
doświadczył podobnego uczucia.
Chciał wziąć ją w ramiona i tańczyć z nią na brzegu Thamizy. Zabrać ją
do Paryża, żeby sączyć wino w cieniu Wieży Eiffla. Na Tahiti, żeby
kochać się na plaży. Czuł się silny, dziki, wyzwolony... To musiała być
miłość. Nic innego. Albo miłość, albo całkowite szaleństwo.
Z kolei T.J. czuła się zniewolona. Pozbawiona swobody z powodu tej
idiotycznej sytuacji, w jakiej oboje się znaleźli. Gdyby nie trzymała
kierownicy, zapewne ogryzałaby teraz nerwowo paznokcie - coś, czego
Theresa z pewnością nigdy by nie zrobiła. Kuzynka zawsze panowała nad
swoimi nerwami. Niestety, ona, T.J., wprost przeciwnie.
Czy jednak Theresa miała kiedykolwiek jakiś powód, by się
denerwować? Przywykła do nieustannej adoracji. I do tego, że gdy
pojawia się jakiś problem, zawsze jest pod ręką jej kuzynka, która bez
mrugnięcia okiem zajmie się wszystkim w razie czego.
T.J. zacisnęła szczęki. A może ona miała już dosyć bycia tą, na której w
każdej sytuacji można polegać. Zawsze spokojną, odpowiedzialną, zawsze
w cieniu Theresy. Może i ona chciała choć raz poczuć się szalona i
beztroska.
Zer
knęła na Christophera i dostrzegła, że wpatruje się w nią z podziwem.
Poczuła rozlewające się po jej ciele ciepło i uśmiechnęła się do niego
szeroko.
Proszę uprzejmie - skoro on uważa, że ona jest Theresa, to nią będzie.
Przez cały czas. A jutro, kiedy Christopher odleci na zawsze, znów
zamieni się w nudną, bezpieczną i równie seksowną, co stary kapeć T.J.
Poruszyła się na fotelu. Pas wpijał się w jej ramię, mimowolnie
przypominając, że powinna pamiętać o swoim bezpieczeństwie. Dosyć,
zirytowała się. Nie może być całe życie taka ostrożna. Ten jeden jedyny
raz trzeba złapać byka za rogi. Przecież i tak nikt się nigdy nie dowie...
Ogarnęła ją olbrzymia pokusa. Czy chciałby tego, gdyby mu pozwoliła?
Uśmiechnęła się lekko, a krew zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach.
Pożądanie wygrywało bitwę ze zdrowym rozsądkiem.
Wprowadziwszy samochód na podjazd, zaciągnęła ręczny hamulec i
spojrzała mu w twarz.
59
-
Coś taki milczący? - Nie odzywał się prawie, odkąd odjechali spod
restauracji. -
Czy powiedziałam coś, co tak bardzo dato ci do myślenia?
-
Wszystko, co mówisz, daje do myślenia - uśmiechnął się. - Ale tak
naprawdę, to zastanawiałem się, jak zabawnie potrafią układać się ludzkie
losy -
dodał.
Miał oczywiście rację. Gdyby tak nie było, nie siedzieliby tutaj, pod jej
do
mem. Pan Bóg w niebie musiał mieć niezły ubaw, patrząc na nich z
wysokości.
-
Czy wiesz, że omal nie zrezygnowałem ze spotkania z tobą? - odezwał
się Christopher, gdy wysiedli.
Nie bardzo rozumiała. Wiedziała, że miał w zwyczaju sam podejmować
ważne decyzje dotyczące jego firmy, podobnie jak jego ojciec.
-
Przecież zawsze... - zaczęła.
- Tak, to prawda -
przerwał jej i wzruszył ramionami.
-
Ja „zawsze”, mój ojciec też „zawsze”... Święte, niezmienne reguły.
Tacy jesteśmy, takie mamy zwyczaje. Ale życie jest zbyt skomplikowane i
krótkie na takie luksusy, jak spotkanie dwojga ludzi przed podpisaniem
umowy. Poza tym oboje wiemy, że umowę można zerwać, jeśli któreś z
nas jest niezadowolone, niezależnie od tego, jak wielkie to rodzi
komplikacje. -
Pokręcił głową. Wciąż nie mógł uwierzyć, że omal nie
popełnił fatalnego błędu, nie zmarnował życiowej szansy.
-
Myślałem o wprowadzeniu nowych zasad - wyjaśnił. -
Chciałem zdać się na moich pracowników i im zlecać takie zadania, jak
ocena ludzi, z którymi zamierzam współpracować.
T.J. podeszła do drzwi i wyciągnęła z torebki klucze. Wyjął je z jej ręki i
sam otworzył. Przepuścił ją przodem, po czym oddał pęk kluczy.
Dotknięcie jego dłoni sprawiło, że zadrżała.
Pokój gościnny był nieoświetlony, tylko w przedpokoju paliła się mała
lampka. Cecilia i Megan poszły już dawno spać.
A więc teraz jest z nim sama. Zupełnie sama.
-
Cieszę się, że jednak zdecydowałem się przyjechać - odezwał się
Christopher. -
Moi współpracownicy posiadali całkowicie błędne
informacje na twój temat.
T.
J. przekrzywiła lekko głowę, tak jak miała to w zwyczaju Theresa,
kiedy flirtowała. Poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Cóż, zdaje się, że
przedobrzyła. Za dobrze udawała Theresę, a teraz... No właśnie, co teraz?
-
Niby dlaczego błędne? - zapytała prowokująco. Delikatnie przesunął
wierzchem dłoni po jej gęstych włosach. Nie układała ich, zwisały luźno,
niczym ocean ciemnych loków, który aż prosił się o to, aby się w nim
60
zanurzyć.
-
Pozwolili mi uwierzyć, że jesteś próżną i płytką flirciarą, która
pozostaw
ia prowadzenie firmy bardzo zdolnym współpracownikom i stąd
bierze się ten jej sukces.
- Ale ja...
- Nie jestem taka -
dokończył za nią. - Wiem. Przekonałem się już o tym i
wierz mi, znam twoją prawdziwą wartość. Dziennikarze to idioci... Moi
pracownicy ró
wnież. - Odsunął się nieco i popatrzył na nią uważnie w
świetle księżyca sączącym się z francuskiego okna. - Nie jesteś próżna,
chociaż masz ku temu wiele powodów. Z całą pewnością nie jesteś też
płytka. A skoro sama pracowałaś nad tą wspaniałą prezentacją, to widać
nie masz mniej talentów od swoich współpracowników.
- To T.J.... -
Jedynie tyle zdołała wyszeptać. Christopher uśmiechnął się
tylko. Na dodatek była lojalna.
Dlaczego jednak, do licha, nie chce być chwalona za swoje własne
projekty?
- Wiesz co?
Zdaje mi się, że ta T.J. to tylko zasłona dymna - stwierdził.
- Nie, wcale nie. Ona...
- Daj spokój. -
Najwyraźniej zamierzała upierać się, że pracę wykonała
jej kuzynka. Może nawet uwierzyłby w to, gdyby nie widział w restauracji
pośpiesznie wykonanego szkicu. Położył ręce na jej ramionach i
powtórzył: - Daj spokój. Ten szkic, który zrobiłaś w restauracji...
Pamiętasz? Rysowała go ta sama osoba, która przygotowała szkice do
kampanii. Nie upieraj się już. Mnie nie oszukasz.
T.J. nerwowo przełknęła ślinę.
- Rysujemy w bardzo podobnym stylu... -
zaczęła.
- Sama widzisz, Thereso -
przerwał jej. - Gdybyś była próżna albo płytka,
cieszyłabyś się teraz i przypisywała sobie cudze zasługi. Jestem naprawdę
pod wrażeniem. Pod wrażeniem tej prezentacji - spojrzał jej głęboko w
oczy - i twoim.
Puls T.J. przyśpieszył, poczuła, że uginają się pod nią kolana. Pragnęła
tego, pragnęła rozpaczliwie, a jednak wciąż wydawało się jej to
nieuczciwe. Przecież on myślał... on myślał...
Christopher pochylił się i przycisnął wargi do jej ust. Do diabła z tym, co
myślał! Zacisnęła dłonie na jego mocnych ramionach i poddała się
namiętności. Nie zastanawiała się teraz nad tym, jak bardzo skomplikuje
to później życie Theresie. Nie była w stanie wybiec myślami tak daleko
naprzód, co więcej, nie była nawet w stanie trzeźwo rozumować. Skoro
naraziła się już na tak niezręczną sytuację, to postanowiła mieć chociaż z
61
tego jakieś korzyści. Theresie na pewno nie przeszkadzałoby, że on jutro
wyjeżdża. A więc będzie Theresą. Tylko ten jeden raz, tylko dzisiaj
nareszcie zobaczy, co to znaczy żyć jak Theresa Cohran.
Czuła się cudownie lekka, wyzwolona. Gdyby jej nie obejmował, z
pewnością wzbiłaby się w powietrze.
Christopher widział pożądanie w jej oczach, ale chciał być pewien, że ta
kobieta naprawdę pragnie tego, co on.
-
Może znajdziemy bardziej intymne miejsce? - Ujął ją za rękę, czekając
na sprzeciw i modląc się jednocześnie, aby nie nastąpił. - Ten niewielki
pokoik, w którym leżałem... Idealnie by się nadawał.
T.J. mogła jedynie skinąć głową. Nawet nie wiedziała, czy uśmiechnęła
się w odpowiedzi. Pomyślała, że całe jej dało się śmieje. Była teraz
jednym wielkim uśmiechem, esencją szczęścia.
Poprowadził ją przez korytarz do sypialni. Jej sypialni. Po chwili
zamknęły się za nimi drzwi i T.J. odwróciła się, aby spojrzeć mu w oczy.
Czekała...
Theresa by nie czekała. Działałaby.
Przełknęła ślinę i palcami, które przestały już drżeć, powoli rozwiązała
mu krawat.
Christopher nigdy wcześnie nie był równie zamroczony i równie spięty.
Nie myślał o tym, co się dzieje. Mógł tylko pozwolić, aby wszystko
potoczyło się swoim torem, dać się porwać i czekać, aż to niesłychane
napięcie znajdzie wreszcie ujście.
Jednak nie mógł dłużej czekać. Chciał, by nastąpiło to szybciej. I by
oboje na zawsze zapamiętali tę noc, by Theresa zapomniała o wszystkich
mężczyznach, których poznała przed nim i żeby nie chciała już nikogo
innego.
Przejął inicjatywę, jednak po nasyceniu pierwszego porywu, pierwszej
ciekawości, postanowił, że będzie kochał się z nią powoli, tak by mogła
rozk
oszować się każdą chwilą. I żeby po tym, co przeżyje, nie przyszło jej
do głowy szukać innych. By na zawsze wybrała jego, tak jak on wybrał już
ją.
I chyba mu się udało, bowiem T.J. czuła się tak, jakby doznała boskiej
iluminacji. Spodziewała się, że miłość z Christopherem będzie niezwykła,
akt ten był jednak tak cudowny, tak powolny, liryczny i delikatny, że
niemal odchodziła od zmysłów. Nigdy przedtem nie zaznała tak słodkich
mąk. Pragnęła zaspokojenia i jednocześnie nie chciała, aby nadeszło zbyt
prędko. Jeszcze nie. Chciała, aby to rozkoszne oczekiwanie trwało
62
wiecznie i nigdy się nie kończyło.
Nie miała pojęcia, że może być zdolna do takich przeżyć. Wydobył z niej
to, o co nigdy się nie podejrzewała. A gdy było już po wszystkim, otoczył
ramionami i przy
tulił czule do siebie, tak jakby było to zupełnie naturalne,
jakby od zawsze był jej kochankiem.
A właściwie kochankiem Theresy, przypomniała sobie.
W tej chwili jednak nie miało to znaczenia. Tej nocy to ona była Theresą.
Jej serce przepełniało szczęście i ona pragnęła, aby to uczucie nigdy jej nie
opuściło.
Chciała powiedzieć mu, że po raz pierwszy jest jej tak dobrze, że nigdy
dotąd nie reagowała tak namiętnie. Nawet z Peterem. Nie mogła mu
jednak tego powiedzieć. Nie mogła powiedzieć, że nigdy dotąd nie
kochała się z mężczyzną, którego ledwo znała, bo wzbudziłaby w nim
niebezpieczne podejrzenia. Wszak Theresa miała wielu mężczyzn, i on o
tym wiedział. Gdyby zaczęła powtarzać tę litanię zachwytów, wyśmiałby
ją, albo pomyślałby, że kłamie.
Co za ironia los
u. Nie może powiedzieć swemu kochankowi, że jest z
nim szczęśliwa!
Coś jednak musiała powiedzieć. Chciała, aby zrozumiał, jak bardzo był
dla niej wyjątkowy.
-
Nigdy dotąd tego nie robiłam - wyznała nagle. Christopher oparł się na
łokciu i uniósł pytająco brew.
-
Nigdy nie kochałam się z klientem - wyjaśniła. Nie wiedział, czy może
jej wierzyć, jednak bardzo pragnął, by słowa Theresy były prawdziwe.
- Wobec tego jestem pierwszy -
stwierdził, po czym uniósł głowę i
dotknął ustami jej ust. Reakcja była natychmiastowa.
Ogień wybuchł ze zdwojoną silą.
T.J. obudził dzwonek telefonu. Natrętny hałas wdarł się w jej sny, które
zniknęły niczym bańki mydlane rozbite o twardą ścianę.
Uchyliła powieki i ujrzała, że pokój zalewa światło dzienne. Nadszedł
ranek. Zastanawia
ła się, czemu tak szybko.
Hałas nie ustawał. Telefon - musiała odebrać telefon.
Kiedy sięgała po słuchawkę, zorientowała się, że nie jest sama. Że obok
niej leży ciepłe dało. Nagie i ciepłe. Męskie dało...
Christopher.
Ubiegła noc.
Ranek.
O, Boże!
T.J. nat
ychmiast się rozbudziła. Podniosła słuchawkę, sprawdzając
63
jednocześnie, czy mężczyzna nadal śpi.
- T.J.? -
usłyszała podniecony głos Theresy. Christopher poruszył się.
Najwyraźniej dzwonek telefonu zbudził również jego. T.J. odsunęła się
nieco i przykryła prześcieradłem.
- Tak? -
szepnęła.
- T.J., to ja, Theresa. -
Tym razem w głosie kuzynki słychać było
zdziwienie. -
Jestem już w domu. Od rana. Tamten lekarz, pamiętasz,
osobiście mnie zbadał - pochwaliła się i roześmiała tak dobrze znanym
T.J. śmiechem. - Spotykam się z nim dzisiaj wieczorem. No, gadaj. Jak ci
poszło w piątek?
- Dobrze -
odpowiedziała lakonicznie. Miała nadzieję, że Theresa
zrozumie aluzję i zakończy rozmowę.
Nie miała jednak szczęścia. Rozbudziła tylko ciekawość kuzynki.
- Co to znaczy „do
brze”? I dlaczego szepczesz? Czy coś poszło nie tak?
-
Nie, w porządku. Później ci wyjaśnię - szepnęła T.J. nieco zirytowana.
Theresa otrzymywała tyle telefonów nie w porę, że chyba mogła się
domyślić, że osoba po drugiej stronie kabla chce zakończyć rozmowę.
Nagle poczuła palce Christophera na swoim nagim ramieniu i omal nie
jęknęła z przerażenia i... z rozkoszy.
- Opowiedz mi. -
Wyglądało na to, że Theresa ma ochotę na pogawędkę.
Cholera, świetna pora! - Czy MacAfee’emu spodobała się prezentacja?
Rzeczony
MacAffee właśnie zabawiał się jej biustem. T.J. wstrzymała
oddech.
-
Tak mi się zdaje...
-
Czy wszystko w porządku? - zaniepokoiła się nagle Theresa. - Masz
dziwny głos.
-
Nie, nie... Nic mi nie jest. Zadzwonię do ciebie później, The... T. J. -
poprawiła się w ostatniej chwili.
- T.J.? -
usłyszała jeszcze zdumiony głos kuzynki, po czym odłożyła
słuchawkę.
Zaraz potem Christopher przekręcił ją gwałtownie na plecy i zajrzał w jej
twarz z promiennym uśmiechem.
-
To była T.J. - wyjaśniła.
-
Tak myślałem - odparł, pieszcząc jej szyję. Uwielbiał, kiedy się tak pod
nim poruszała. Czuł, że krew znów napływa mu do lędźwi. - Musi być
bardzo czymś przejęta, skoro dzwoni w niedzielę - zauważył.
T.J. przełknęła nerwowo ślinę.
- Nie znasz wszystkich faktów. -
Próbowała zebrać w sobie siły. Z
pewnością będą jej wkrótce potrzebne. - Czego sobie życzysz na
64
śniadanie?
Uniósł głowę i popatrzył na nią z błyskiem w oku.
- Ciebie -
mruknął.
Znowu to poczuła - szczęście rozlało się po jej ciele niczym złocisty
miód. T.J. owinęła ramiona wokół jego szyi i przyciągnęła go do siebie.
-
Nadciąga pierwsza porcja - szepnęła.
-
Naprawdę już najwyższy czas, żebyście zjedli śniadanie. - Rozbawiona
Cecilia zerknęła na Christophera. - Oho, widzę, że wróciły panu siły.
Nie starała się wcale ukryć wiele sugerującego uśmieszku, kiedy stawiała
przed nimi talerz grzanek. Uśmiechnęła się do Christophera, po czym
zerknęła na T.J.
-
Zabieram Megan do parku, na wypadek, gdybyście zamierzali
kontynuować te poufne negocjacje - poinformowała pracodawczynię.
-
Skąd pani wie? - spytał z ciekawością. W ogóle nie hałasowali, a kiedy
wrócili, było już przecież stosunkowo późno. Był przekonany, Theresa
zresztą też, że gospodyni śpi.
-
Cecilia lubi myśleć, że wie wszystko. Czasem nawet udaje jej się
zgadnąć. - T.J. wymownie popatrzyła na Cecilię. - Ale nie tym razem. Nie
będzie już negocjacji - poinformowała Cecilię, jednak unikała patrzenia jej
w oczy. Wolała nie widzieć tego sceptycznego uśmieszku. - Załatwiliśmy
już nasze sprawy, ku obopólnej satysfakcji. - Nie zwracając uwagi na
śmiech Cecilii, popatrzyła na Christophera. - O której Emmett ma cię
odwieźć na lotnisko?
-
Nie wspominałem ci jeszcze? - Uśmiechnął się do niej. Doskonale
wiedział, że nie. To miała być niespodzianka, dopiero co wpadł na ten
pomysł. Poczynił odpowiednie przygotowania, podczas gdy ona brała
prysznic w łazience. - Postanowiłem zostać tu jeszcze przez kilka dni.
ROZDZIAŁ ÓSMY
T.J. wpatrywała się w milczeniu w mężczyznę siedzącego po przeciwnej
stronie stołu. Mężczyznę, który sprawił, że jej ciało poznało, czym jest
rozkosz. Mężczyznę, który miał wyjechać, zanim zdołałby odkryć, że
kochał się z niewłaściwą kobietą.
Musiała dwukrotnie odchrząknąć, zanim zdołała wydobyć z siebie głos.
-
Słucham? - zapytała.
Christopher liczył na nieco bardziej radosną reakcję.
-
Postanowiłem zostać tu jeszcze przez kilka dni - powtórzył.
65
Żeby być z tobą, od razu dodał w myślach. Był bliski powiedzenia tych
słów na głos, ale powstrzymał się. Jeszcze nie. Nie może jej do siebie
zrazić. Musi dać jej czas.
- Ale dlaczego...? -
wyjąkała.
Hm, naprawdę myślał, że choć trochę się ucieszy. Ona jednak patrzyła na
niego tak, jak gdyby oznajmił jej, że wynajął w nocy jej mieszkanie Armii
Zbawienia.
- No... -
zająknął się. - Chciałbym odwiedzić twoje biuro. Popracować
nad
tą walentynkową promocją...
Był to zaledwie ułamek prawdy. Najważniejsze bowiem było to, że tego
ranka uświadomił sobie, że pragnie na zawsze stać się częścią jej życia.
Czuł podniecenie, radość płynącą z tego nowego, nie znanego dotąd
uczucia. Podobnie m
uszą się czuć dzieci wypatrujące Świąt Bożego
Narodzenia. Czekał na coś, nie wiedział na co, lecz przekonany był, że
niespodzianki, które jeszcze go spotkają, będą tylko przyjemne.
Theresa Cohran była kobietą stworzoną dla niego. Był tego pewien.
Mimo to n
ie mógł zupełnie wyzbyć się ostrożności. To nie leżało w jego
naturze. Będzie musiał spędzić z nią jeszcze trochę czasu, zanim pozna
ostateczną prawdę na temat ich ewentualnego związku. Nie był też ani tak
naiwny, ani zarozumiały, aby sądzić, że ta cudowna kobieta po prostu
rzuci mu się w ramiona. Nawet po upojnej nocy miłosnej. W jej życiu byli
przecież także inni, choć z reguły jedynie przelotnie. Zresztą, zapewne
nadal są. On, Christopher, chciał doprowadzić do sytuacji, w której
Theresa Cohran sama zapr
agnie stworzyć prawdziwy dom, a to zajmie z
pewnością trochę czasu. Kilka dni - to minimum.
- Do biura? -
powtórzyła tępo, wciąż nie spuszczając z niego wzroku.
Ogłupienie powoli ustępowało miejsca panice. - Ale... myślałam, że
musisz wracać.
Zerknęła na Cecilię, błagając ją wzrokiem o pomoc. Niestety - wyraz
oczu gosposi wyjaśnił jej, że nie ma na co liczyć. Cecilia była wręcz
rozbawiona nieoczekiwanym obrotem spraw. Ale przecież Cecilia
usiłowałaby wyswatać ją nawet z listonoszem, gdyby tylko po
dostarcze
niu poczty zechciał zostać odrobinę dłużej.
Czując się niczym pierwszy oficer na tonącym „Titanicu”, T.J. znowu
spojrzała na Christophera. Może tylko żartował?
-
Fakt, muszę wracać - powiedział. Już miała odetchnąć z ulgą, kiedy
usłyszała: - Kiedy jednak brałaś prysznic, zadzwoniłem do Abramsa -
ciągnął. Abrams był wiceprezesem w jego firmie, T.J. rozmawiała z nim
kiedyś przez telefon.
66
-
Powiedziałem mu, że będę parę dni później, gdyż mamy świetny plan
nowej kampanii.
Ciekawe, co to dla niego znaczy „parę dni”, zastanawiała się T.J., usiłując
zebrać niespokojne myśli.
Kiedy wpatrywała się w pustą kartkę papieru lub w ekran komputera,
obmyślając strategię dla jakiejś firmy, pomysły pojawiały się jak na
zawołanie. Teraz zaś, kiedy naprawdę musiała coś wymyślić, wyobraźnia
ją zawodziła. Jedyna wymówka, która jej przyszła do głowy, była
wyjątkowo nieprzekonująca.
-
Właściwie to zazwyczaj nikt nie zagląda nam przez ramię, gdy
pracujemy...
Christopher żachnął się. Ze zdumieniem spostrzegł, że po raz kolejny
Theresa
zachowuje się bojaźliwie. Ale może był po prostu
przewrażliwiony. Nic dziwnego - jeszcze nigdy nie znalazł się w podobnej
sytuacji: na każdym kroku starać się, by jej nie urazić, nie zniechęcić, nie
przestraszyć.
Podniósł do ust tost i zaczął go pałaszować z apetytem głodomora.
-
Obiecuję, że nie będę się wtrącał - przyrzekł. No nic, trudno, pomyślała
T.J. Zdaje się, że on naprawdę zostaje i nie ma na to rady. Będzie musiała
się z tym jakoś pogodzić. Jeżeli wszystko miało się udać, należało teraz
wykonać kilka taktycznych posunięć.
-
W porządku, pozwól więc, że ja wykonam kilka telefonów -
powiedziała.
Złapał ją za przegub, zanim zdążyła wstać.
-
Poczekaj, przecież jest niedziela - zaprotestował. Nawet on nie pracował
w niedzielę. Zazwyczaj. Delikatnie uwolniła przegub z uścisku.
-
Twój wiceprezes to nie jedyna osoba, do której można dzwonić w
niedzielę. - Starała się, aby jej głos brzmiał swobodnie, zwyczajnie. Nie
było to proste ze względu na ściśnięte gardło. - Proszę. - Podsunęła mu
swój talerzyk z nie t
kniętym tostem. - Zjedz to. Ja prawie nie jem rano.
Kolejne kłamstwo. T.J. zawsze budziła się głodna i pochłaniała
olbrzymie śniadania. Jednak tego ranka nie byłaby w stanie przełknąć ani
kęsa.
Pozostawiwszy Christophera w kuchni, poszła prosto do gabinetu. Po
drodze spotkała Cecilię i Megan, które szykowały się właśnie do wyjścia.
T.J. gorąco uściskała córeczkę, gdy zaś za małą i gospodynią zamknęły się
drzwi, odetchnęła z ulgą. Jedno zmartwienie mniej, przynajmniej na jakiś
czas.
A setki zmartwień wciąż przed nią.
67
Kiedy wybierała znajomy numer, jej dłonie drżały. Dlaczego wszystko, w
co zamieszana była Theresa, zawsze było takie pogmatwane?
Po czterech dzwonkach włączyła się automatyczna sekretarka. T.J.
słuchała niskiego, zmysłowego głosu kuzynki, który przepraszał
dzwoniących za jej nieobecność.
-
No, proszę. Proszę, Theresa, odezwij się. Wiem, że tam jesteś. Odbierz
ten cholerny telefon!
Kiedy T.J. miała już zrezygnować i zostawić wiadomość, usłyszała po
drugiej stronie cichy trzask podnoszonej słuchawki.
-
Wiedziałam, że coś jest nie tak. - Theresa nie zadała sobie nawet trudu,
żeby się z nią przywitać. - Straciłyśmy go, tak? Przejrzał cię i domyślił się,
że nie jesteś mną. Boże drogi, gdybyś nie była taką głupią gęsią.
T.J. powstrzymała się od komentarza. Nie miała zbyt wiele czasu.
Christopher w każdej chwili mógł zacząć jej szukać.
-
Thereso, czy mogłabyś jutro nie przychodzić do biura? - zapytała
wprost.
- Dlaczego? -
Kuzynka była mocno zaskoczona. T.J. westchnęła głęboko
i oparła się o krzesło.
- Bo
będzie tam on, Christopher - wyjaśniła. - Chce się rozejrzeć,
zobaczyć, gdzie pracuję... To znaczy, gdzie ty pracujesz.
- Christopher?
T.J. niecierpliwie zabębniła palcami o blat biurka. Czyżby Theresa nie
odrobiła lekcji i nie wiedziała nawet, jak ich klient ma na imię?
- Christopher MacAffee -
wyjaśniła cierpliwie. - Postanowił zostać tu
przez kilka dni i zobaczyć, jak pracujemy.
-
Po co? Przecież mówiłaś, że podobała mu się nasza prezentacja.
-
Owszem, podobała się. Może nawet za bardzo. T.J. przejechała dłonią
po włosach. Jak zwykle tylko ona jest przerażona, tylko ona martwi się o
los famy, tylko ona wykonuje czarną robotę. Czy Theresa nie zdaje sobie
sprawy, że ta cala gra jest jak zabawa zapałkami w stogu siana? Jeden
moment, a katastrofa gotowa. Szla
g trafi agencję. I nie tylko agencję.
Nagle w jej głowie zaświtał pewien pomysł. Tak! To była jedyna szansa!
-
Posłuchaj, nie mam teraz czasu, aby mówić ci o szczegółach -
oznajmiła. I wcale bym nie chciała, dodała w myślach. - Po prostu nie
przychodź tam jutro i już, zgoda? Zaufaj mi, tak będzie lepiej. Albo nie,
poczekaj, musisz przyjść - zreflektowała się w ostatniej chwili. - Musisz
przyjść i powiedzieć wszystkim, że będę cię udawać. A przynajmniej
kierownictwu. Boże, Theresa, to się tak potwornie pokomplikowało.
Nawet nie wiesz...
68
-
Okay. Damy sobie radę. - Theresa jak zawsze była niewzruszona -
Wiesz, że całkowicie w ciebie wierzę.
-
Tylko, że ja kłamię. Ciągle kłamię. To straszne. Po drugiej stronie
słuchawki rozległ się protekcjonalny śmiech.
-
Początki zawsze są trudne, T.J. Kiedy się rozkręcisz, pójdzie ci lepiej.
-
Skoro tak twierdzisz... Aha, jeszcze coś. Zaczynamy kampanię
walentynkową dla MacAffee Toys.
- Teraz, w te walentynki?
- Tak. -
T.J. poczuła uzasadnioną satysfakcję.
-
Do diabła, jesteś naprawdę szybka. - Tym razem w głosie Theresy
słychać było szczery podziw.
Bardziej niż myślisz, droga kuzynko, bardziej niż myślisz, dodała w
myślach T.J.
-
Naprawdę muszę już kończyć. - Wstała od biurka. - Zostawiłam
Christophera w kuchni, boję się, że zacznie się zastanawiać, co się ze mną
stało.
- W kuchni? -
powtórzyła Theresa. - A co MacAffee robi w twoim domu?
-
To bardzo długa historia. Wszystko zaczęło się od wirusa.
- Komputerowego?
-
Ludzkiego. Trzymaj się.
T.J. odłożyła słuchawkę i z satysfakcją popatrzyła na telefon. Celowo
zostawiła Theresę w stanie niepewności. Musiała przyznać, że choćby dla
tej jednej chwili warto było podjąć się tej przebieranki. Zresztą, może tak
naprawdę od dawna chciała zmienić skórę, może pragnęła tego, lecz nie
chciała przed sobą się przyznać? No bo niby dlaczego teraz czuła się tak
dobrze?
Wróciła do kuchni, gdzie Christopher kończył właśnie swoje śniadanie.
Co za fantastyczny facet, pomyślała nie pierwszy raz na jego widok.
Gdyby Theresa zdawała sobie sprawę, jak wygląda jej nudny podobno
klient, zrobiłaby wszystko, aby dotrzeć na lotnisko, nawet jeśli musiałaby
zostać tam przetransportowana wraz ze szpitalnym łóżkiem.
-
Tęskniłem za tobą - szepnął, po czym owinął ramię wokół jej talii i
przyciągnął ją do siebie.
Kiedy
ją całował, poczuła na jego wargach smak miodu. A może to on
sam tak smakował. Tak czy inaczej, miło byłoby do tego przywyknąć,
mieć to na codzień. Niestety, nigdy nie będzie miała takiej szansy.
-
Powiedz, jak długo Cecilia spaceruje z Megan po parku?
-
Naprawdę nie wiem - odparła. - Około dwóch godzin. Może trochę
dłużej.
69
-
To dobrze, mamy trochę czasu - stwierdził zadowolony. Nagle zrobiło
jej się gorąco. Czyżby wciąż miał ochotę na to, o czym ona nie mogła
przestać myśleć?
-
Trochę czasu? - powtórzyła.
-
Po południu zamierzam przenieść się do hotelu. - Chciał, aby mieli
jakieś swoje miejsce, gdzie nie musieliby przejmować się gospodynią i
dziewczynką. - Po prostu nie wypada, żebym tu dłużej mieszkał. Nie chcę
narażać na szwank twojej reputacji.
Tak, ten
człowiek rzeczywiście był niezwykły. Oto pierwszy mężczyzna,
który przejmuje się reputacją Theresy. Przecież nawet sama Theresa miała
ją w nosie. Plotki spływały po niej jak woda po gęsi.
- To bardzo szlachetne -
pochwaliła go.
-
Jednak zanim się stąd wyniosę - przycisnął usta do jej szyi, aż
westchnęła z rozkoszy - pomyślałem, że moglibyśmy, hm, wrócić na
chwilę na znajomy grunt. Spojrzał na nią tak, że niemal się rozpłynęła.
Kiedy później ją całował, na przemian przeklinała i błogosławiła Theresę.
Gdyby
nie kuzynka, nigdy nie dane byłoby jej zakosztować raju.
I gdyby nie ona, nie musiałaby go teraz tracić.
T.J. czuła się niczym saper na polu minowym. Rozluźniała się tylko
wtedy, gdy zamykały się za nimi drzwi i zostawali sam na sam. Wtedy
musiała uważać tylko na siebie, nie zaś na wszystkich innych, którzy
mogliby przypadkowo nazwać ją prawdziwym imieniem lub popełnić
jakąś inną pomyłkę. Zdemaskować ją i przerwać tym samym ten cudowny
sen...
Podczas tych kilku dni, poświęconych na zapoznanie Christophera z
działalnością agencji, była chodzącym kłębkiem nerwów. Ubrana w stroje,
które Theresa przesłała jej przez swoją pokojówkę, T.J. starała się jak
najlepiej odegrać rolę szefowej. Tak dobrze zresztą wcieliła się w tę
postać, że pracownicy z trudem odróżniali ją od pierwowzoru. T.J.
podsłuchała nawet, jak Heidi mówiła jednej z sekretarek, że T.J. wygląda
bardziej na Theresę niż sama Theresa. „Tylko zachowuje się inaczej -
dodała. - Bardziej dyplomatycznie, i odważniej w interesach...”
Pod koniec trzeciego dni
a T.J. zaczęła wreszcie nieco się odprężać. Może
wszystko będzie dobrze, pocieszała samą siebie, przynajmniej jeśli chodzi
o firmę. Bo reszta to już zupełnie inny problem, o którym na razie nie
powinna myśleć. Na szczęście udawało się jej jakoś panować nad sytuacją.
Jednak kiedy zostawała sam na sam z Christopherem, w jego
apartamencie hotelowym, nie mogła myśleć o niczym.
70
Nie chciała myśleć, pragnęła jedynie czuć. Zatrzymać w pamięci każde
zmysłowe doznanie, każdą chwilę, a potem wspominać ją przez całe życie.
Noce, które spędzali ze sobą, były cudowne. I nie chodziło tylko o sam
akt miłosny, choć i on był za każdym razem coraz intensywniejszy i coraz
wspanialszy. W ich związku równie mocno liczyły się drobiazgi - stanie
na balkonie hotelowego pokoju i wpat
rywanie się w niebo, w gwiazdy,
które zdawały się być na wyciągnięcie ręki, picie szampana z tego samego
kieliszka ze wzrokiem utkwionym w oczach partnera, silny uścisk i czułe
słowa po zaspokojeniu pragnienia...
Drobiazgi, a tak bardzo znaczące.
T. J. była beznadziejnie zakochana w tym mężczyźnie i nic na to nie
mogła poradzić. Mogła jedynie cieszyć się tymi krótkimi chwilami, które
podarował jej los. Z biegiem dni coraz częściej zaczynała mieć jednak
wrażenie, że cała ta historia wcale nie skończy się w chwili, gdy on
wsiądzie do samolotu i wróci do San Jose.
Oczywiście nie chciała, żeby tak skończyło się to wszystko. Tylko jak
niby mogłaby do tego nie dopuścić? Poprosić go, by jeszcze kiedyś
odwiedził C&C Advertising? Za którymś razem z pewnością poznałby
prawdę; kłamstwa nie da się ciągnąć w nieskończoność. A gdyby
dowiedział się, że go oszukała - co wtedy? Wybaczyłby wszystko?
Nie. Na pewno nie.
Już nigdy by jej nie zaufał.
Na myśl o tym odczuwała bolesny ucisk w sercu, nawet wtedy, gdy
leżała u jego boku w hotelowym łożu.
Christopher przyciągnął ją do siebie i delikatnie pocałował w czoło. Dla
niego też wszystko, co wspólnie przeżywali, było zupełnie niezwykłe.
Chyba po raz pierwszy w życiu czuł, że naprawdę żyje. Był jej wdzięczny
za to, że otworzyła mu oczy. W pracy była niczym wulkan, w łóżku
jeszcze gorętsza. Miał cholerne szczęście, że na nią trafił. Usłyszał, że
westchnęła głęboko.
-
Dam pensa za twoje myśli. Zdradź je... Nie miała na to najmniejszego
zamiaru. Zmusiła się do uśmiechu.
- Tylko pensa? -
zapytała. - Czy tak właśnie zrobiłeś majątek? Źle
opłacając ludzi? Christopher roześmiał się.
-
Majątek powstał na długo przed moim przyjściem na świat. Ja tylko, jak
to się mówi, pchnąłem firmę w dwudziesty wiek.
Odsunęła kosmyk włosów, który wpadał mu do oka. Starała się nie
myśleć o tym, jak bardzo będzie jej go brakowało.
-
Chyba będziesz musiał jeszcze popracować - powiedziała. - Wkraczamy
71
już w dwudziesty pierwszy.
-
Nie ma pośpiechu. Poza tym wtedy na czele firmy będzie stał już inny
MacAffee, więc to nie moje zmartwienie. Ja muszę przejmować się tym,
co dzieje się obecnie. - Spojrzał na nią. - I tobą.
Patrzył na nią z takim uwielbieniem, a ona jeszcze bardziej czuła się
małą, wstrętną oszustką. Znów ją dotknął. Zamknęła oczy. Tak, najlepiej
uciec
w rozkosz, zapomnieć się i o niczym nie myśleć. Zagłuszyć to
poczucie winy...
-
Zawsze jesteś taki przejęty pracą? - zażartowała.
-
Już nie. Nie wiedziałem, co tracę. Jego pocałunki stały się gorętsze,
odchyliła głowę do tyłu, a Christopher...
A Christophe
r oparł się nagle na łokciu i powiedział:
-
Jutro muszę wyjechać.
Hm, wcześniej na to właśnie liczyła. Teraz czuła się tak, jakby za chwilę
miało nastąpić trzęsienie ziemi.
- Jutro? -
zapytała ze smutkiem.
-
Muszę - skinął głową. - Wszyscy w firmie uważają, że zwariowałem.
Nigdy dotąd nie brałem wolnego.
- Nigdy?
Pokręcił głową i przytulił się do niej
-
Nie na dłużej niż dzień czy dwa. Ta robota naprawdę mnie rajcuje, w
pewien sposób określa. A właściwie: określała - dodał ze smutnym
uśmiechem. - To już przeszłość. Cholera, wcześniej nie miałem pojęcia,
jak przyjemnie jest powiedzieć sobie „olej to” - i olać. Ech... - westchnął
żałośnie i machnął ręką, jakby wzruszenie odjęło mu mowę.
T.J. pokiwała tylko głową. Atmosfera jak na stypie, pomyślała. Jeszcze
chw
ila, a oboje zaczną ronić łzy.
-
Pojedź ze mną - zaproponował nieoczekiwanie, chwytając jej dłoń. -
Polećmy do San Jose. Odwdzięczę ci się i pokażę swoją firmę.
Kusiła ją ta propozycja. Kusiło ją, aby jeszcze trochę przedłużyć tę
maskaradę. Czy nie może sobie pozwolić na rewizytę? A potem on na
rewizytę rewizyty, a potem ona...
Nie, to idiotyzm.
Z ogromnym żalem potrząsnęła głową.
-
Nie mogę - powiedziała. - W poniedziałek zaczynamy twoją kampanię,
zapomniałeś?
Trudno byłoby zapomnieć. Cały personel porzucił bieżące zajęcia, aby
zająć się tym nagłym zleceniem. Telewizyjny spot, wykupienie dobrego
czasu antenowego w dzień, kiedy wszystkie terminy były od dawna
72
sprzedane, skoordynowanie reklamy prasowej i telewizyjnej - wszystko to
pochłonęło ich bez reszty, a efekt był taki, że dostali jednak trzydzieści
sekund przed popularnym serialem i zmontowali prześmieszny,
wzruszający filmik, który nie zrobiłby wrażenia chyba tylko na kimś, kto
zamiast serca miał kamień. Miś nie był tani, ale T.J. była pewna, że dzięki
tej reklamie sprzeda się świetnie.
To będzie mój pożegnalny prezent dla Christophera, pomyślała ze
smutkiem. Taki podarunek na walentynki...
-
Kampania? Przecież nie musisz być na miejscu. No tak. Uparł się. To
było ponad jej siły. Za chwilę powiozą ją do domu wariatów. Czy można
nie zwariować, kiedy trzeba się bać słów, które budzą tak wielką radość w
sercu?
-
Owszem, muszę. To o wiele bardziej skomplikowane, niż sądzisz.
-
Nie możesz tego przekazać T.J.? - zasugerował. - Podobno jest taka
zdolna... A propos,
ciągle jeszcze jej nie poznałem.
Rzeczywiście, za każdym razem, kiedy miało to nastąpić, T.J. Cohran w
tajemniczy sposób znikała.
-
Przez cały tydzień była bardzo zajęta.
Christopher wzruszył ramionami. Właściwie to nie był specjalnie
zainteresowany T.
J. Dla niego istniała jedynie Theresa. Tamtą chciał
poznać wyłącznie dlatego, że była spokrewniona z Theresa, a Theresa
zdawała się mieć o niej bardzo dobre zdanie.
- Nie ma sprawy -
machnął dłonią - będzie na to czas. Może tu wrócę... -
T.J. serce podeszło do gardła. - Bo jesteś pewna, że nie dasz się przekonać
do tego wyjazdu, tak?
- Jestem pewna. -
Nie mogła mu tego zrobić. Rozczarowany Christopher
westchnął żałośnie. Zaraz jednak uśmiechnął się do niej.
-
Musimy więc jak najlepiej wykorzystać czas, który nam pozostał,
prawda?
Uśmiechnęła się smutno. Wyciągnęła do niego ramiona i w tym samym
momencie poczuła ukłucie w sercu. Patrzył na nią tak umie, z taką
miłością, powiedział jej tyle o sobie, a ona...
Nie. Nie może tego dłużej ciągnąć. Ten ciężar ją zabije.
-
Christopher, muszę ci coś powiedzieć - zaczęła. Nie podobał mu się
wyraz jej oczu. Na pewno zaraz mu powie, że to koniec. Nie chciał tego
słuchać. Nie chciał żadnego końca. Zamierzał zrobić absolutnie wszystko,
co w jego mocy, aby uratować tę znajomość.
- Ciii... -
Pocałował ją w jedną skroń, potem w drugą. - Nie chcę
rozmawiać o interesach.
73
- To nie ma nic wspólnego z interesami -
powiedziała przez ściśnięte
gardło.
Nie słuchał. Całował ją, nie patrząc na to, że łzy napływają jej do oczu.
Łzy radości, łzy smutku...
To już ostatni raz, obiecała sobie, ostatni raz, kiedy pozwoli mu kochać
się z kimś, kim nie była.
Ostatni raz.
Popchnęła go na plecy. Christopher jęknął zdumiony. Zawsze to on
przejmował inicjatywę, choć przecież i ona nie była nigdy bierna. Teraz
jednak przycisnęła go z jakąś dziwną desperacją do łóżka i zaspokoiła w
sposób, o jakim wcześniej mógł tylko marzyć. Poczuł się słaby jak mały
kociak. Nigdy wcześniej nie przyszłoby mu do głowy, że taki stan będzie
mu odpowiadał.
Po raz kolejny p
rzekonał się, że wcześniej w ogóle nie miał o niczym
pojęcia.
- Gdzie... -
wydyszał, gdy było już po wszystkim - gdzie nauczyłaś się
tego wszystkiego? -
Nienawidził mężczyzny, który pierwszy zażądał od
niej takiej rozkoszy.
- To instynkt -
wyszeptała w jego ucho. - Czysty instynkt.
Nie mogłaby mu sprawić cenniejszego prezentu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Christopher MacAffee na lotnisku czuł się niemal jak w domu. Przez całe
życie przylatywał gdzieś lub skądś wylatywał - do internatu, potem na
wakacje do domu, w i
nteresach, na święta... Wszystkie te lotniska zlały się
w jego pamięci i nie byłby chyba w stanie przypomnieć sobie żadnego z
osobna.
Wiedział jednak, że to jedno zapamięta. Zapamięta to beznadziejnie
ponure pożegnanie. Zapamięta do śmierci.
Ostatni raz po
patrzył na smutną twarz Theresy.
Głośniki zaczęły wzywać pasażerów jego lotu.
Nie chciał wyjeżdżać.
Zajrzał jej w oczy, a potem oparł głowę na czole Theresy i westchnął
ciężko.
-
Wiesz, złapałem się na myśli, że chciałbym spóźnić się na ten samolot.
Co się, do jasnej cholery, stało z tymi słynnymi korkami w Los Angeles?
Wszyscy na nie narzekacie, a kiedy człowiek naprawdę na nie liczy, nie
ma ich. Po prostu nie ma...
74
Theresa miała podobne pragnienia. Niestety, droga na lotnisko tego
akurat dnia była całkowicie przejezdna. Zupełnie jak gdyby ktoś złośliwie
pousuwał z niej wszystkie zbędne pojazdy. A ona z taką czułością
patrzyłaby dzisiaj na zepsutą ciężarówkę, blokującą środkowy pas; albo na
niegroźną kolizję, policję i półkilometrowy zator; nawet na robotników,
malujących w godzinach szczytu pasy na drodze.
-
Rzeczywiście - przytaknęła. - Droga była pusta. Może to cud? A może
znak, że naprawdę musisz już wracać.
Wiedziała, że widzi go być może po raz ostatni w życiu, a jednak nie
mogła się zdobyć na szczerość. Bo tak naprawdę chciała powiedzieć co
innego: „Nie chcę, Christopher, żebyś wyjeżdżał. Nie chcę, żeby to się
skończyło. A najbardziej na świecie nie chcę, żebyś kiedykolwiek odkrył,
że cię okłamałam”.
Ale przecież kiedyś i tak odkryje. A wtedy...
T.J. n
ie powiedziała mu tego, co powinna, lecz on i tak zrozumiał
najważniejsze - ta wspaniała kobieta nie chciała, aby wyjechał.
Powinni coś z tym zrobić. Ale co?
Objął jej twarz dłońmi. Nie miał pomysłu, jak wybrnąć z tej niezwykłej
sytuacji, nie zamierzał jednak rezygnować z tego, co właśnie odnalazł.
Obiecał sobie solennie, że ich rozstanie nie będzie ostateczne.
Stewardesa z obsługi naziemnej uśmiechnęła się do niego, zapraszając na
pokład samolotu. Był ostatnim pasażerem, który jeszcze się tam nie
znalazł. Theresa zarzuciła ręce na jego szyję i pocałowała go po raz
ostatni.
-
Jeśli się nie pośpieszysz, przegapisz swój lot. Pocałował ją mocno, jak
ktoś, kto wyjeżdża na bardzo długo, a nie tylko na tydzień, jak to przed
chwilą postanowił.
-
Proszę pana? - usłyszał przynaglający głos stewardesy.
-
Kiedy tylko podpiszemy wstępne umowy, przyślę któregoś z naszych
ludzi -
obiecał i zaczął iść w stronę prowadzącego do samolotu rękawa.
T.J. patrzyła, jak odległość pomiędzy nimi zwiększa się, a smutek w jej
sercu rósł wprost proporcjonalnie do dystansu.
-
Będę czekała! - odkrzyknęła.
Już miał zniknąć jej z oczu, kiedy odwrócił się i wyminął podążającą za
nim krok w krok, zniecierpliwioną stewardesę.
-
Proszę pana... - upomniała go.
-
Jeszcze sekundę - poprosił, nawet na nią nie patrząc. Jego wzrok
utkwiony był bowiem w tę, która odmieniła jego świat. - Jeszcze
sekundę...
75
- Ale lot...
Podbiegł w stronę T.J. Miał czas tylko na przelotny pocałunek. Nie
wypadało przetrzymywać czekających w samolocie ludzi. Uścisnął ją, a
po
tem wypuścił z objęć i zawołał, śpiesząc do samolotu:
- Walentynki!
T.J. nie zrozumiała. Czy miał na myśli kampanię?
-
Wrócę na walentynki! - zawołał, widząc jej zdezorientowaną minę. -
Czekaj na mnie! -
I z tymi słowami zniknął z jej oczu. I, niestety, z jej
życia.
-
Żegnaj - wyszeptała T.J.
Stała jakiś czas nieruchomo, rozpamiętując wszystko, co stało się w ciągu
kilku ostatnich dni. Czuła ulgę - minęło już niebezpieczeństwo
zdemaskowania. Ale też jeszcze większy smutek - nie zobaczy go więcej.
Najchętniej zwinęłaby się w kłębek i usnęła. Albo umarła.
Powiedział, że wróci na walentynki, przypomniała sobie. Zawsze marzyła
o jakimś cudownym zdarzeniu, które odmieniłoby jej los właśnie w tym
dniu. Theresa co rok była zarzucana walentynkowymi bukietami,
prezen
tami, propozycjami spotkań. T.J. nie dostała nigdy choćby jednej
kartki. Nawet od Petera. Gdy go poznała, było już po walentynkach, a za
rok byli już małżeństwem i uznał najwyraźniej, że Dzień Zakochanych ich
nie dotyczy.
Czy w tym roku będzie inaczej? Co znaczy ta zapowiedź powrotu? Czy
czeka ją romans z Christopherem MacAffee? Nie, zorientowałby się, że go
oszukiwała. Prędzej czy później prawda wyszłaby na jaw. Jak długo
towarzyszyłoby jej szczęście? Jak długo mogłaby kontynuować tę
maskaradę?
A jednak ni
e mogła odmówić sobie marzeń. Kiedy jechała po ruchomych
schodach, puściła wodze fantazji: oto Christopher i ona w wytwornej,
drogiej restauracji świętują pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Otaczają ich
dzieci i wnuki. Razem kroją półtorametrowy tort z maleńkimi figurkami
panny młodej i pana młodego na szczycie...
„Kochanie, muszę ci coś powiedzieć - wyszeptałaby mu do ucha. - Tak
naprawdę jestem kuzynką Theresy. A Megan to moja córka...” Co by
wtedy zrobił Christopher? Odłożył nóż i opuścił restaurację. Tak.
Re
staurację i jej życie.
Oto znalazła się w pułapce. Mogła jedynie myśleć, jak przedłużyć ich
szczęście, ale nie jak zatrzymać je na zawsze.
Bo przecież nawet gdyby chciała mu o wszystkim powiedzieć, nie
znalazłaby właściwych słów. Na szczęście może nie będzie musiała...
76
Opuściła salę odlotów i rozejrzała się w poszukiwaniu Emmetta i czarnej
limuzyny. Na pewno teraz, kiedy Christopher znajdzie się z powrotem w
San Jose, interesy tak go pochłoną, że zapomni o obietnicy, pomyślała.
Mężczyźni nie traktują poważnie takich przelotnych związków.
Zamrugała oczami, żeby powstrzymać łzy, i ruszyła w stronę samochodu.
Na jej widok Emmett schował gazetę. Jeden rzut oka na twarz dziewczyny
powiedział mu, że nie jest z nią najlepiej.
-
Wyglądasz na przybitą. - Otworzył tylne drzwi. - Czyżby w ostatniej
chwili domyślił się wszystkiego? T.J. pokręciła głową.
-
Masz coś przeciwko temu, żebym pojechała z przodu, razem z tobą?
Przyda mi się towarzystwo.
Szofer bez słowa podał jej chusteczkę. Przyjęła ją i otarła łzy z
policzków.
-
Jasne, że nie. - Emmett otworzył drzwi po stronie pasażera i chwilę
później z wprawą włączył się do ruchu. - To jak? Umowa zerwana? -
zagadnął.
-
Nie, z firmą wszystko w porządku. - Przynajmniej Theresa będzie
szczęśliwa. - W przeciwieństwie do mnie.
Em
mett bez słowa sięgnął dłonią w kierunku radia. Kręcił gałką, dopóki
nie znalazł tego, czego szukał - stacji nadającej stare przeboje.
T.J. spojrzała na niego ze zdumieniem. Emmett gorąco nienawidził rock
and rolla. Słuchał wyłącznie muzyki klasycznej. Wiedział jednak, że ona
za nimi przepada.
-
Dzięki.
-
Nie ma o czym mówić - skinął głową. T.J. usiadła wygodnie i
spróbowała uporządkować myśli. Niestety, na to było jeszcze za wcześnie.
-
Mają rację - stwierdziła po chwili.
- Kto?
-
Ci, co mówią, że gdy raz zaczniemy oszukiwać, to nie możemy
przestać. Oplatamy wszystko pajęczyną kłamstwa, aż w końcu sami nie
możemy się w niej ruszyć.
- Nie wiem, jak ci pomóc -
odparł Emmett. - Nie mam takich
doświadczeń.
-
I chwała Bogu! Nawet nie wiesz, jakim jesteś szczęściarzem.
Limuzyna zatrzymała się na światłach, a wtedy szofer spojrzał na nią i
powiedział:
-
Czy ja wiem? Czasami przydałaby się odrobina komplikacji -
uśmiechnął się. - Nie przejmuj się, T.J. Z kłopotami bywa czasem tak, że
same się rozwiązują. Poczekaj trochę.
77
Nie tym razem, pomyślała i w milczeniu skinęła głową. Nie było sensu o
tym dyskutować. Co się stało, to się nie odstanie.
Godzinę później wysiadła z windy w biurze C&C Advertising, a pierwszą
osobą, którą spotkała, była Theresa.
Kuzynka ubrana była w stylu sportowym, tak bardzo lubianym przez T.J.
Włosy ściągnęła do tyłu, na nogach miała dżinsy, zamiast kostiumu czy
marynarki -
luźny sweter. Od kilku dni, kiedy przychodziła do pracy,
ubierała się właśnie tak, żeby nie wzbudzać ewentualnych podejrzeń
dyrektora MacAffee Toys. Całe szczęście ani razu na niego nie wpadła,
uważała jednak, że na wszelki wypadek powinna pozostać w skórze
kuzynki, dopóki MacAffee nie wsiądzie do samolotu i nie odleci na
północ.
Teraz spojrzała z niepokojem, czy zza pleców T.J. nie wyłoni się jakaś
męska sylwetka. Na szczęście winda była pusta. Zwróciła pełen nadziei
wzrok ku kuzynce i zapytała:
-
I co, pozbyłyśmy się go?
T.J. skinęła głową i ruszyła korytarzem w stronę swojego gabinetu.
-
Dzięki Bogu! - Theresa ściągnęła z włosów spinkę i wręczyła ją T.J. Jej
ciemne loki rozsypały się na ramiona. - Nie wiem, czy dłużej bym to
zniosła. - Przeczesała palcami włosy i skręciła w kierunku własnego
pokoju, gdzie czekały na nią ulubione ubrania. - Nie wiem, jak możesz
nosić coś takiego. - Wzięła między palce brzeg swetra.
- To wygodne -
odparła w zamyśleniu T.J. Bez zastanowienia ściągnęła
włosy do tyłu i spięła je spinką.
- Dla mnie obrzydliwe -
oświadczyła Theresa. Przystanęła i popatrzyła z
uwagą na T.J. Kuzynka nie wyglądała na osobę, która właśnie dokonała
niezwykle udanej transakcji. -
Dobrze się czujesz? Coś nie w porządku z
umową?
Umowa! Dla Theresy tylko to się liczy. Udane kontrakty, nowi klienci,
wielkie budżety.... Tak, tak, MacAffee Toys jest bogatą firmą. Muszą o
tym pamiętać...
-
Z umową wszystko w porządku - odparła. - Christopher wyśle resztę
papierów przez kuriera, gdy tylko zostaną podpisane.
- Dobra robota. -
Theresa uściskała kuzynkę, lecz ta nie odwzajemniła
uścisku. Odwróciła się tylko i poszła do siebie. Theresa podążyła za nią.
-
Coś jest nie tak - stwierdziła z naciskiem. - Co? T.J. zacisnęła powieki,
żeby powstrzymać łzy.
-
A co ma być nie tak? - powiedziała przez ściśnięte z żalu gardło. -
78
Mamy tę umowę. To wyjątkowo bogata firma. Zrobiliśmy im świetną
reklamę dla telewizji, szef jest czarujący... Wszystko układa się cudownie.
Ten sarkazm nie pasował do T.J. Theresa była naprawdę przejęta. Jednak
kiedy dotknęła ramienia kuzynki, T.J. strząsnęła jej dłoń.
-
Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zmienię strój i wezmę się do roboty,
dobrze? -
zapytała, nie patrząc jej w oczy.
Theresa wiedziała, że nic nie wskóra. Postanowiła ustąpić. W
przeciwieństwie do niej, T.J. nie lubiła rozmawiać o swoich problemach.
Niechętnie posłuchała kuzynki i cofnęła się w stronę drzwi.
- M
oże później pójdziemy razem na obiad?
- Dobrze -
mruknęła do siebie T.J., kiedy usłyszała odgłos zamykanych
drzwi. -
Może być obiad, co tylko zechcesz...
Christopher czuł się niczym zadurzony nastolatek, ale pomyślał, że
należy mu się to uczucie. I co z tego, że ma już te swoje trzydzieści trzy
lata?
Zakochany... Ten rozdział życia całkowicie go ominął. Szybko złapał
taksówkę stojącą przy krawężniku naprzeciwko lotniska, po czym wrzucił
walizkę na tylne siedzenie.
- 11737 Wilshire -
rzucił do taksówkarza.
Ruszyli. Christopher wyjrzał przez okno. Bardzo chciał być już na
miejscu. Ujrzeć zaskoczenie w oczach Theresy, kiedy wkroczy do jej
gabinetu.
Tak, pomyślał, zachowuję się zupełnie jak zwariowany nastolatek, który
dla swej dziewczyny gotów jest przepłynąć wzburzoną rzekę. Tyle że
wtedy, gdy nim był, w jego życiu nie pojawiła się żadna dziewczyna, która
byłaby tego warta. Potem zaś pochłonęły go interesy, budowanie swojej
pozycji w firmie; zbyt był przejęty tym, że pewnego dnia
odpowiedzialność za firmę spadnie na jego barki, by zaprzątać sobie
głowę miłostkami. Jako kolejny z rodu MacAffeech nie mógł rozczarować
poprzednich pokoleń.
Za nimi rozległ się dźwięk klaksonu. Taksówkarz wymamrotał coś w
obcym języku, z pewnością nic pochlebnego, jednak Christopher ledwie
go usłyszał. Jego umysł zaprzątnięty był czym innym.
Chciał poślubić tę kobietę.
Znał siebie wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że ta decyzja nie jest
pochopna. Podobało mu się w niej wszystko. Zabawiając się w adwokata
diabła, usiłował wynajdywać wszelkie jej możliwe wady, coś, do czego
mógłby się przyczepić - i nie znalazł niczego takiego. Próbował usilnie
79
przez cały tydzień - bez rezultatu. Sądził, że jeśli nie będzie jej widział
przez parę dni, rozpalone uczucia nieco ostygną - wybuchnęły jeszcze
gorętszym płomieniem.
Przez cały czas, który spędził z dala od Theresy, nie mógł przestać o niej
myśleć. Nawet podczas ważnych spotkań przed jego oczyma pojawiały się
wspomnienia chwil, które spędzili razem. Doszło do tego, że podwładni
zaczęli dostrzegać jego roztargnienie i plotkować na ten temat. Zdaje się,
że uznali dziwne zachowanie szefa za objaw niedawno przebytej choroby.
Cóż, jeśli rzeczywiście był chory, to miał tylko nadzieję, że nigdy nie
wyzdrowieje.
Teraz spojrzał na kopertę leżącą obok niego na popękanym plastikowym
siedzeniu. Poprzedniego dnia nagły impuls kazał mu załatwić sobie bilet i
osobiście zawieźć dokumenty do C&C Advertising. Tym razem ani kurier,
ani poczta na nim nie zarobią. Nigdy nie robił niczego pod wpływem
impulsu, ale teraz
potrzebował jakiegoś pretekstu, aby się z nią zobaczyć.
Po prostu musiał to zrobić.
Jak dziecko, pomyślał o sobie z uśmiechem.
Wokół rozległo się więcej klaksonów. Christopher wychylił się przez
okno. Czuł, że jego zniecierpliwienie wzrasta.
-
Czy nie możemy jechać trochę szybciej? - zapytał. Taksówkarz
prychnął tylko i machnął ręką, pokazując otaczające ich samochody.
-
Moglibyśmy, gdyby te rupiecie poruszały się do przodu,
a jak pan zauważył, nie robią tego. - Jego czarne brwi ściągnęły się nad
błyszczącymi ciemnymi oczyma. - Spokojnie, proszę pana. Robię, co
mogę. Ten gość z Wilshire na pewno panu nie ucieknie.
-
Nie wiadomo. Zmarnowałem już trzydzieści trzy lata - powiedział. - I
nie chcę tracić więcej ani chwili.
Kierowca wzruszył tylko ramionami. Turyści. Wszyscy są tacy sami.
Mają źle w głowach i wciąż się gdzieś śpieszą.
Nareszcie! Christopher patrzył na światełka podświetlające kolejne
cyferki na ścianie windy i zastanawiał się nad swoim zachowaniem - tak
bardzo do niego nie pasowało. W innych okolicznościach kazałby
swojemu asystentowi skontaktować się z asystentką Theresy i ustalić
termin spotkania. Tak było jednak, zanim ją poznał. Teraz nie mógł się
doczekać chwili, w której ją zobaczy, dotknie jej twarzy, przytuli do
siebie...
Boże, tak bardzo za nią tęsknił!
Wyskoczył na korytarz na siódmym piętrze i popędził wprost do jej
80
gabinetu.
Na jego widok krótkowzroczne oczy Heidi zrobiły się okrągłe niczym
literka „O”. Środkowe „O” w rozpaczliwym haśle „S.O.S.”
- Niech pan poczeka! -
Zerwała się na równe nogi. - Nie może pan tam
wejść! Jest zebranie, prezentacja...
-
W porządku, posłucham. Nie będę przeszkadzał. Dopóki nie skończy,
nie odezwę się ani słowem - obiecał, mijając biurko Heidi. Zanim zdążyła
się zorientować, zapukał, a potem natychmiast otworzył drzwi do gabinetu
Theresy Cohran, po czym wszedł do środka.
Odwrócona w stronę okna Theresa usłyszała trzask zamykanych drzwi.
Dziwne, zazwyczaj Heidi informowała ją o mających się pojawić gościach
brzęczykiem. Zdumiona, odwróciła się, aby zobaczyć intruza.
Hm, nieźle. Wyjątkowo przystojny. No, no... Świetnie. I to akurat w
Dzień Zakochanych.
-
Zadzwonię później. - Nie spuszczając oczu z nieznajomego, Theresa
odłożyła słuchawkę. Na jej ustach pojawił się szeroki, zachęcający
uśmiech.
Tymczasem szeroki
uśmiech na twarzy Christophera nieco zbladł.
Zaczynał mieć dziwne wrażenie, że...
- Theresa?
- Tak...
A więc ma nad nią przewagę, pomyślała. Zna jej imię. To jednak wkrótce
ulegnie zmianie. Jeszcze przed upływem wieczoru ona przejmie pałeczkę.
Tylko kto to
jest? Posłaniec niebios?
Christopher potrząsnął głową.
- Nie -
powiedział zdecydowanie. Coś tu nie pasowało. Było w niej coś
takiego...
-
Słucham? - Zatrzepotała powiekami.
-
Nie jesteś nią. - Przysunął się bliżej i przyjrzał się jej uważnie. - To
znaczy
Theresą. Nie jesteś Theresą.
Co znowu? Czyżby postradał zmysły? Heidi wpuściła tu jej wariata?
-
Oczywiście, że jestem - roześmiała się, a w jej oku pojawił się
uwodzicielski błysk.
Jednak Christopher zamiast odwzajemnić ten bajeczny uśmiech, skrzywił
się, jakby polizał cytrynę. Wszystko było nie tak. Jej śmiech był inny - ani
aksamitny, ani melodyjny. Kiedy się uśmiechała, nie było dołeczka w jej
policzku...
Czyżby ją źle zapamiętał? Albo może coś sobie uroił w tej swojej chorej
głowie? Nie, to niemożliwe. Nie mógł przecież uroić sobie koloru jej oczu.
81
Te, w które teraz patrzył, były wyraziste, krystalicznie niebieskie, nie
iskrzyły się rozmaitymi odcieniami błękitu jak tamte.
Kompletnie zdezorientowany, przejechał dłonią po włosach, nie
odrywając wzroku od stojącej przed nim kobiety.
Może to halucynacje?
- Theresa Cohran? -
powtórzył głucho. Do licha, przecież kochał się z tą
kobietą, znał każdy fragment jej ciała. Dlaczego więc teraz czuł się tak, jak
gdyby spoglądał w twarz nieznajomej?
Theresa wyszła zza biurka i zbliżyła się do niego niczym myśliwy
podchodzący ofiarę.
- Tak, jestem Theresa Cohran, kochanie -
odparła. - W życiu nie byłam
bardziej Theresą Cohran niż w tej chwili.
W tym samym momencie otworzyły się drzwi i stanęła w nich... Nie, nie
Heidi,
lecz T.J., która ukończyła właśnie kilka wstępnych szkiców do
kolejnego etapu kampanii MacAffee Toys, i chciała, aby Theresa rzuciła
na nie okiem.
-
Zobacz, Thereso, mam już... - zamarła - Christopher... - wyszeptała tak
cicho, że chyba nikt tego nie słyszał.
Popatrzył na nią, a na jego twarzy pojawił się cień wątpliwości, który
chwilę później ustąpił miejsca błyskowi zrozumienia.
Nie!
Nie w ten sposób!
Jeśli ma poznać prawdę, to nie w takich okolicznościach!
Zmieszana, nieszczęśliwa, całkiem zagubiona i przybita, T.J. postanowiła
grać swoją rolę do końca. Czy miała jakieś inne wyjście?
- Och, witam pana, panie MacAffee -
uśmiechnęła się dzielnie. - Theresa
wiele mi o panu opowiadała. To zaszczyt móc w końcu pana poznać. -
Zrobiła krok do przodu i podała mu dłoń.
Christopher czuł się tak, jak gdyby znalazł się w gabinecie krzywych
luster w wesołym miasteczku. Po drobnych poprawkach i Theresa, i ta
druga kobieta byłyby do siebie podobne jak jednojajowe bliźniaczki.
Tak, gdyby ta druga rozpuściła włosy...
No i ten znajomy wyraz oczu...
Ujął dłoń, którą do niego wyciągnęła. Przytrzymał ją chwilę dłużej.
Przytrzymał i przyjrzał się jej uważnie.
Zobaczył dołeczek w policzku i wszystko zrozumiał.
82
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Theresa?
Chociaż już wiedział, wciąż nie mógł uwierzyć. Nie chciał wierzyć, że
kobieta, dla której kompletnie stracił głowę, z jakiegoś powodu z
premedytacją go oszukiwała. Gdyby to była prawda, znaczyłoby to, że dał
z siebie zrobić największego idiotę, o jakim słyszał świat.
Theresa z kolei czuła się tak, jak gdyby znalazła się na filmie
kryminalnym ze skomplikowaną intrygą, gdzie główni bohaterowie mówią
do siebie po japońsku.
-
Zaraz, zaraz. Już panu tłumaczyłam, to ja jestem Theresa - powiedziała
zniecierpliwiona.
- To prawda -
odezwała się cicho T.J. - Ja nazywam się T.J.
Nie mogła oderwać od niego wzroku. Jego oczy wydawały się takie
ciemne, takie niedostępne. Wiedziała już, że wszystkiego się domyślił. Nie
było sensu dłużej udawać.
-
Thereso, chciałabym ci przedstawić pana Christophera MacAffee.
-
Dobry Boże...
Christopher nie wiedział, co powiedzieć. Trudno było wymyślić coś
rozsądnego w tej sytuacji.
Co się tu, u diabła, działo? Dlaczego Theresa, to znaczy T.J., czy jak jej
tam w końcu... dlaczego kłamała, podając się za kogoś, kim nie była? Po
c
o? To nie miało żadnego sensu.
Wszystko, co rozumiał, to to, że go oszukała. A to bolało. Bolało jak
cholera, bo przecież wierzył jej bez żadnych ograniczeń.
-
Mogłabyś zostawić nas na minutę, Thereso? - poprosiła... no właśnie,
która? T.J. czy Theresa? A
może obie jeszcze inaczej się nazywają?
-
Zaczekaj, sama mogę to wszystko wyjaśnić - odezwała się ta druga i
położyła swoją zadbana dłoń o różowych paznokciach na jego ramieniu.
Christopher stanowczo odsunął jej rękę.
-
Nie sądzę, żeby trzeba było coś wyjaśniać. Wszystko jest oczywiste.
Nie, nic nie jest oczywiste, pomyślała ze złością T.J. Niezależnie od tego,
jak okropne rzeczy sobie teraz myślał, musiała go jakoś przekonać, że jest
w błędzie. Że nikt nie zamierzał zrobić nic złego. Nie mogła znieść tego,
że stał tu i patrzył na nią tak, jakby była zupełnie obcym człowiekiem.
Jakby nigdy się nie poznali. Jakby wyrządziła mu jakąś straszną krzywdę.
-
Thereso, proszę - odezwała się znów do kuzynki. Theresa wreszcie
zrozumiała, że nie ona jest główną bohaterką wydarzeń.
-
Oczywiście, już idę. Jeśli będziecie mnie potrzebowali, będę obok -
powiedziała, wycofując się do drzwi.
83
Zostali sami. Christopher odczekał chwilę, by wrócić do równowagi i
znów móc panować nad sobą. Wściekłość, którą właśnie musiał okiełznać,
była dla niego zupełnie nowym, nie znanym uczuciem. Podobnie jak
wcześniej miłość. Dziwne, że oba te uczucia wywołała jedna osoba.
-
Macie bardzo interesujące metody prowadzenia interesów.
Jego głos był zimny, bezosobowy. Patrzył na T.J. złym wzrokiem.
C
hciała coś powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle.
-
Czy ty i twoja kuzynka sypiacie ze wszystkimi rokującymi nadzieję
klientami?
Wzdrygnęła się, jakby wymierzył jej policzek.
- To nie fair! -
krzyknęła. Nie mogła uwierzyć, że powiedział coś takiego.
Ocz
ekiwała wyrzutów, ale z pewnością nie okrucieństwa. - Próbowałam ci
powiedzieć, ale nie słuchałeś...
- Nie fair? -
W jego oczach błysnęła furia. - I kto to mówi! Wykorzystałaś
mnie, Thereso... T.J... Zresztą, cholera wie, jak masz naprawdę na imię.
Zrobiłaś ze mnie idiotę. Brawo! Naiwniak ze mnie i jełopa, prawda?
Myślałem, że ty jesteś inna, ale widać wszystkie jesteście takie same. Nie
powinienem mieć złudzeń.
T.J. uniosła głowę. Wiedziała, z jakimi kobietami wcześniej się zadawał,
ale raniły ją tak mocne słowa.
- Nie wrzucaj wszystkich do jednego worka.
- A niby dlaczego? -
wrzasnął, zanim zdołał się opanować. Stop,
spokojnie, nie tak ostro. Nie będzie przecież ośmieszać się jeszcze
bardziej, -
Wyjaśnij mi więc łaskawie, co takiego sprawia, że jesteś inna
niż reszta? - zapytał głosem łagodnym aż do bólu.
-
Ja... przecież...
Nie miał zamiaru wysłuchiwać jej pokrętnych tłumaczeń. Doskonale
wiedział, jaka potrafi być twórcza i pomysłowa.
-
Powiedz, spałaś ze mną czy nie?
- Tak, ale...
-
Podpisaliśmy umowę czy nie? - ciągnął, nie zważając na protesty.
Boże, to nie tak, myślała T.J. z rozpaczą. Przecież nie o to chodzi.
Christopher odwracał kota ogonem. To, co sugerował, nie było prawdą.
- Tak, ale...
-
Więc niby dlaczego miałabyś być inna? - warknął. Dla niego wszystko
było jasne i zrozumiałe.
-
Bo ja... Ja nigdy nie robię takich rzeczy - powiedziała słabym głosem. -
Nie sprzedaję swego ciała dla interesów.
- Och, doprawdy? -
Chciał jej wierzyć, ale absolutnie nie mógł. Jego
84
śmiech był szorstki, okrutny. - Wybacz, trochę inaczej to widzę. Nie
zapominaj, że też przy tym byłem.
T.J. zacisnęła dłonie w pięści. Miała ochotę go uderzyć. Walić z całej siły
w jego pierś, żeby rozwalić ten mur i dotrzeć do wnętrza.
-
Dobrze. Nie obchodzi mnie, co myślisz. - Uniosła dumnie podbródek. -
Po prostu wiem, co jest prawdą. Kropka.
Odwrócił się do niej plecami. Złapała go za ramię i szarpnęła.
-
Spałam z tobą nie dla umowy i nie dla żadnych innych interesów -
wycedziła. - Czysto i bezinteresownie. Myślałam, że między nami coś...
coś się wydarzyło. - Na litość boską, przecież on też musiał zdawać sobie
z tego sprawę!
- Co? Magia? -
zapytał szyderczo. Nie mogła tego dłużej znieść.
Wyśmiewał się z niej, a dla T.J. to naprawdę było ważne, najważniejsze na
świecie.
-
Niech będzie magia. Nie mam pojęcia, magia, czary... Sama nie wiem,
co we mnie wstąpiło. - Cofnęła się i zaczęła chodzić wzdłuż gabinetu. -
Nigdy wcześniej to mi się nie zdarzyło. Nie całowałam się tak od razu na
pierwszej randce...
Poczuła, że w oczach ma łzy, i odetchnęła głęboko, mając nadzieję, że w
jakiś sposób je powstrzyma. Nie chciała, aby
Christopher widział ją płaczącą. Na pewno natychmiast oskarżyłby ją o
szantaż.
Przełknęła ślinę i popatrzyła na niego z żalem w oczach. Przypomniała
sobie wszystko, co między nimi się wydarzyło. Zwłaszcza ten cudowny
moment, w którym pomyślała, że być może on ją kocha.
-
Cóż, miałam wrażenie, że mnie potrzebujesz...
-
A więc kiedy poszłaś ze mną do łóżka, kierowało tobą współczucie. O,
święta i szlachetna... Zignorowała ironię w jego głosie.
-
Ja też ciebie potrzebowałam. Możesz mi wierzyć albo nie, ale jedynym
mężczyzną oprócz ciebie, z którym wcześniej spałam, był ojciec Megan.
Megan. Uśmiechnął się pod nosem. A więc skłamała także i w tej
kwestii. Ile jeszcze kłamstw wyjdzie na jaw?
-
Nie jest twoją siostrzenicą?
- Nie, to moja córka.
Może gdyby w odpowiednim czasie zastanowił się nad tym, sam
doszedłby do tego wniosku. Jednak nie myślał i nie zastanawiał się wtedy.
Nie był w stanie myśleć. Ta kobieta od samego początku zdawała się
wypełniać cały jego umysł, niczym jakiś złośliwy wirus.
Trudno. Przeżył grypę, więc i to przetrzyma.
85
-
Co jeszcze nie było prawdą?
- Nic.
Nie wierzył jej. Widziała to w jego oczach.
Niby dlaczego miałby jej wierzyć?
A niby dlaczego nie?
- Wszystko inne by
ło prawdą. Wszystko, co opowiadałam ci o firmie. -
Zrobiła krok w jego stronę. - I wszystko, co zaszło między nami.
Przynajmniej w to musi uwierzyć. Nie zniosłaby, gdyby i tutaj chciał
dopatrzeć się oszustwa.
Christopher spojrzał na nią z rezerwą. Naprawdę chciał, żeby choć to
było prawdą. Przez chwilę walczył z pokusą, aby wziąć dziewczynę w
ramiona.
Nie, nie po tym wszystkim.
Ma z siebie zrobić jeszcze większego głupca?
Odwrócił oczy.
-
Wybacz, ale patrzę teraz na wszystko przez pryzmat twoich kłamstw. -
Pomyślał, że musi się stąd jak najszybciej wydostać, i ruszył w stronę
drzwi.
T.J. stanęła mu na drodze.
-
Posłuchaj, chciałeś osobiście zobaczyć się z Theresą, nalegałeś na to.
Powiedziano nam, że w twojej firmie panują takie zwyczaje. Theresa nie
mogła się z tobą spotkać, a naprawdę bardzo zależało jej na tej umowie...
-
Najwyraźniej.
-
Potem był wypadek samochodowy...
-
Proszę cię, skończmy już. - Czy naprawdę uważała, że jest do tego
stopnia naiwny? Wypadek samochodowy. Nie stać jej na coś bardziej
oryg
inalnego? Cóż, widać nie jest tak pomysłowa, jak sądził.
-
Ale ja mówię prawdę - upierała się T.J.
Wyciągnął rękę w stronę drzwi, lecz przytrzymała ją, a potem stanęła
bliżej i położyła swą dłoń na jego torsie. Kompletnie zaskoczony, dał się
odepchnąć do tyłu.
-
To był drobny wypadek - mówiła dalej - nic poważnego, ale
sanitariusze zabrali ją do szpitala, a lekarz nalegał, żeby została na
obserwacji. Została, lecz ty byłeś już w drodze. Bała się, że pomyślisz, że
cię lekceważy. I że pójdziesz do innej agencji.
-
Dlaczego więc, do jasnej cholery, nie powiedziałaś mi po prostu, że
zdarzył się wypadek? Kto ja jestem? Cesarz Bokassa? Rozkazałbym spalić
was żywcem albo poćwiartować?
-
Theresa ma opinię osoby beztroskiej - T.J. westchnęła ciężko. Pewnie,
86
że lepiej było od razu powiedzieć prawdę. Kto jednak mógł wiedzieć, jaki
naprawdę jest Christopher MacAffee? - Bała się, że pomyślisz: „To
typowe”, i zabierzesz swoje zlecenie.
Milczał. Tracę go, pomyślała T.J. z rozpaczą. Mój Boże, naprawdę go
tracę.
-
Prosiła mnie, żebym ją zastąpiła... - dodała i rozłożyła bezradnie
ramiona.
Christopher zamyślił się. Fakt, pewnie uznałby, że C&C Advertising ma
jego firmę za nie wartych uwagi prowincjuszy. Niewykluczone, że nie
uwierzyłby w wypadek i uznał go za banalną wymówkę. I może miałby
rację? Bo niby dlaczego to, co mówiła teraz, nie miałoby być kolejnym
kłamstwem? Kto raz się sparzył, nie tak łatwo sięgnie po gorące.
-
No dobrze, Thereso. I tak już po wszystkim, więc możemy pozwolić
sobie na szczerość. Powiedz, czy obie wymyśliłyście tę historyjkę?
T.J. ogarnęło zniechęcenie. To chyba naprawdę koniec, pomyślała.
-
Nie wymyśliłyśmy - odparła obojętnym już tonem. - Jak chcesz, możesz
sprawdzić w szpitalu Harrisa. Gdybyś nie zachorował, odwiedziłbyś firmę,
tego samego dnia podj
ął decyzję i odleciał wieczorem. Rozchorowałeś się
i dlatego zdarzyło się to wszystko. Więcej nie mam do dodania... - Jaki był
sens go przekonywać, skoro nic do niego nie docierało? - Możesz sobie
myśleć, co chcesz, ale ja powiedziałam d prawdę.
-
Prawdę - powtórzył. - To dla ciebie nowe doświadczenie?
T. J. wbiła paznokcie w miękką skórę na dłoniach. Jak mogła oddać
swoje serce mężczyźnie, który najwyraźniej pozbawiony był uczuć? Nie,
nie będzie płakać. Nie da mu tej satysfakcji.
Lekceważąco wzruszyła ramionami.
-
Sam sobie odpowiedz. Ja wiem, co mówię. Aha, jest jeszcze coś...
- Co?
Chciała mu powiedzieć, że go kocha, ale właściwie po co? Znów by jej
nie uwierzył, a na dodatek obraził i wyśmiał. Czy sama ma sypać sól na
swoje rany? Najlepiej będzie, jeśli on nigdy nie dowie się o jej uczuciu.
-
To, że naprawdę jesteśmy najlepszą agencją do tego rodzaju roboty. -
Przypomniała sobie właśnie wyniki sprzedaży walentynkowych misiów. -
Efekt kampanii piorunujący. Sprzedaż idzie nadzwyczajnie. Miśki znikają
z półek.
Christopher wiedział o tym. Jego pracownicy dostarczyli mu tę
informację, zanim wyleciał do Los Angeles. Była to jedna z radości, którą
zamierzał się z nią podzielić. Były też inne - znacznie większe - ale to w
tej chwili nie miało już żadnego znaczenia. I tak dobrze, że odkrył
87
wszystko, zanim zdołał zrobić z siebie kompletnego głupca.
-
No widzisz, zrobiliśmy świetny interes, prawda? I tylko interes, nic
więcej...
T.J. uniosła brodę do góry.
-
Pracują dla nas świetni fachowcy.
-
Wiem. I tak podpisałbym z wami tę umowę. Nie musiałaś iść ze mną do
łóżka.
- Nie -
zgodziła się. - Nie musiałam.
Czy rzeczywiście był taki ślepy, że niczego nie zauważył, nie wyczuł?
Przecież zadurzyła się w nim już wtedy, gdy dostrzegła, jak zbliża się w
jej kierunku? Sądził, że ma do czynienia z Theresą, ale powinien był
wiedzieć, jaka jest naprawdę. Skoro się z nią kochał, powinien był się
domyślić.
Ale się nie domyślił.
T.J. zacisnęła usta.
- Potraktuj to jako prezent od firmy. -
Skrzyżowała ramiona i popatrzyła
gdzieś nad jego głową. Ohydna złośliwość. Co za licho podpowiada jej
takie zdania? -
A teraz wybacz, jest jeszcze parę niewinnych dusz, które
muszę sprowadzić na złą drogę.
Wbił w nią wściekłe spojrzenie. Jakim prawem ta jędza pozwalała sobie
na sarkazm?
-
W porządku, dość tego. - Po chwili namysłu rzucił na biurko Theresy
wypchaną kopertę. - Tu macie wszystkie dokumenty.
Koperta stuknęła głucho o blat, następnie osunęła się na podłogę. T.J.
nawet nie spojrzała w jej kierunku.
-
Więc nie rezygnujesz z naszych usług?
- Ja
sne, że nie. Jak sama zauważyłaś, miśki znikają z półek. Pracują tu
sami fachowcy, prezenty dla klientów macie ekstra. Musiałbym być idiotą,
żeby rezygnować z takiego interesu. - Uśmiechnął się złośliwie i wyszedł
z gabinetu, trzaskając drzwiami.
T.J. stała nieruchomo, bezmyślnie wpatrzona w drzwi. Poruszyła się
dopiero, gdy do środka wśliznęła się Theresa. Podniosła kopertę i położyła
ją na biurku. Powoli podeszła do kuzynki.
-
Wszystko w porządku? - zapytała cicho. T.J. otarła łzy wierzchem
dłoni.
- Jasne
. Nic mi nie jest. Zupełnie nic. - Jej głos drżał niebezpiecznie, ale
starała się panować nad sobą. - Po prostu tak dobrze udawałam ciebie, że
poszłam z nim do łóżka.
Nie miała pojęcia, dlaczego to powiedziała. Zresztą Theresa i tak
88
najprawdopodobniej wszy
stko słyszała. Pewnie słyszało ich rozmowę całe
Los Angeles.
Na ustach Theresy pojawił się łagodny uśmiech.
-
I podobało ci się? - zapytała cicho. T.J. zamknęła oczy.
- Tak. Nawet bardzo.
Theresie ścisnęło się serce. Rzadko okazywała współczucie, ale w tej
chwili nawet kamień zmiękłby, widząc jej kuzynkę. Delikatnie odgarnęła
kosmyk włosów z czoła T.J.
-
I choć tak się wzbraniałaś, to lepiej bawiłaś się podczas tygodnia z nim,
niż podczas tygodnia, który właśnie minął? - powiedziała.
- To nie jest zabawne, Thereso. -
T.J. popatrzyła ostro na kuzynkę.
-
Wiem, że nie. Pobiegnę za nim i spróbuję mu wszystko wyjaśnić,
chcesz?
Nie miała pojęcia, co niby mogłaby powiedzieć, ale była pewna, że zdoła
coś wymyślić.
Jednak T.J. pokręciła tylko głową.
- Nawet nie próbuj -
westchnęła. - Tego po prostu nie da się naprawić.
-
Kiedy chcę, potrafię być bardzo przekonująca. T.J. doskonale wiedziała,
co to znaczy. Tego jej jeszcze brakowało - żeby Theresa „przekonała”
Christophera.
-
Nic nie wskórasz. Theresa uniosła ręce do góry.
-
Dobra, nie będę się wtrącała, słowo. - Opuściła ręce i przybrała
poważny wyraz twarzy. - Po prostu chciałabym jeszcze zobaczyć uśmiech
na twojej buźce.
- Zobaczysz -
obiecała T.J. - Za jakiś czas. Chyba jednak nieprędko.
-
Może gdyby...
Tym razem to
T.J. położyła dłoń na ramieniu Theresy.
-
Nie, Thereso. Jeśli wróci, to dlatego że sam będzie tego chciał. -
Rozluźniła uścisk. - Powiedziałam mu prawdę. To powinno wystarczyć.
Theresa popatrzyła na nią sceptycznie.
-
Oddajmy mu jednak sprawiedliwość - powiedziała. - Niby skąd miał
wiedzieć, która „prawda” jest prawdziwa? Przecież ty rzeczywiście mu
nakłamałaś.
No nie! Czyżby Theresa stanęła po jego stronie? Właśnie ona?
-
Ty mnie o to prosiłaś!
- Ale jego w ogóle to nie obchodzi. -
Theresa wiedziała co nieco na temat
urażonego męskiego ego. - Wystarczy, że go oszukałaś, niezależnie z
czyjej inspiracji, a teraz boi się zaufać ci ponownie. Zapewne wciąż się
obawia, że go okłamujesz.
89
I co z tego, że brzmiało to wszystko tak rozsądnie? T.J. nie chciała wcale
l
ogicznego wytłumaczenia. Pragnęła Christophera - aby ufał jej
bezgranicznie bez względu na okoliczności.
-
Powinien znać różnicę - powiedziała.
- Niby dlaczego?
-
Bo zakochani ludzie znają - mruknęła. - Wyczuwają takie niuanse...
Theresa ujęła kuzynkę pod brodę i popatrzyła jej w oczy. Miłość. Nie
miała pojęcia, że sprawy zaszły tak daleko. Była
pewna, że w grę wchodzi wyłącznie pożądanie. Hm, to tylko pogarszało
sprawę.
-
Aż tak źle? - spytała cicho.
T.J. szarpnęła głową do tyłu, po czym wydała z siebie przeciągłe
westchnienie.
-
Tak, aż tak źle - potwierdziła.
Theresa pokiwała głową i opadła na krzesło.
-
Gdybym miała pojęcie, że to się wydarzy, nigdy nie poprosiłabym cię,
żebyś zajęła moje miejsce.
- A to dlaczego? -
T.J. popatrzyła na nią ze złością. - Bo jest przystojny i
sama miałabyś na niego ochotę?
Była do tego przyzwyczajona. Nie raz już zdarzyło się, że na mężczyznę,
który zaczynał podobać się T.J., Theresa natychmiast zastawiała przynętę,
po czym oczywiście go uwodziła.
Theresa nie zareagowała jednak na to oskarżenie.
-
Nie, ponieważ jesteś nieszczęśliwa, a ja nie chcę, żebyś była - odparła
łagodnie.
- Mówisz serio, prawda? -
T.J. nie bardzo chciała w to uwierzyć, Nie,
żeby kuzynka celowo starała się sprawić jej przykrość; Theresa po prostu
nie prz
ejmowała się nigdy nikim oprócz siebie samej.
-
Tak, serio. Możecie mnie wszyscy uważać za wiedźmę, ale ty jesteś
moją kuzynką i naprawdę cię kocham. - Objęła T.J. ramieniem. - Nie chcę,
żebyś cierpiała z jakiegokolwiek powodu.
-
Dziękuję. - Cóż, dobre i to.
-
Jesteś pewna, że nic nie mogę zrobić?
-
Nie, nikt nic nie może zrobić. Nie teraz.
-
Chcesz wrócić do domu? Troszeczkę odpocząć? A może wziąć gorącą
kąpiel? Albo jeszcze lepiej - przykleić do ściany jego fotografię i rzucać w
nią strzałkami...
T.J. roz
eśmiała się przez łzy. Oto sposoby Theresy na radzenie sobie z
przeciwnościami losu. Niestety, jej by nie pomogły. Poza tym nie miała
90
nawet żadnej jego fotografii. Pozostały po nim tylko wspomnienia.
Bolesne wspomnienia...
-
Nie, wolę popracować. - Popatrzyła na szkice, które położyła na biurku
Theresy. - Popatrz. -
Rozłożyła je przed kuzynką. - Co o nich sądzisz?
Theresa popatrzyła na nią sceptycznie.
-
Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać?
-
Tak, teraz. Proszę.
- Dobrze. -
Theresa pochyliła głowę nad rysunkami.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
To był jeden z najdłuższych dni w jej życiu. I to wcale nie z powodu
liczby godzin, które T.J. spędziła w biurze. W sumie nie pracowała dłużej
niż zwykle - od ósmej do piątej. Jednak w taki dzień, w Dzień świętego
Walentego, cz
as płynie dwa razy wolniej. Zwłaszcza gdy spędza się go
samotnie.
Tak, wyjątkowo paskudny dzień.
Gdziekolwiek się nie obróciła, wszędzie widziała Christophera. Nie
mogła uwolnić się od natrętnych, bolesnych myśli, przykrych wspomnień,
rozpamiętywania raz po raz poszczególnych zdań, które padły w trakcie tej
rozmowy, która zniszczyła wszystko.
A miał to być taki cudowny dzień... Czekała na niego z utęsknieniem.
Pamiętała jego złożoną przed odlotem obietnicę i choć starała się
podchodzić do niej sceptycznie, to w głębi duszy spodziewała się, że
dzisiaj go zobaczy. Przyleci z San Jose, zabierze ją wieczorem na
romantyczną kolację. Może nawet ofiaruje walentynkową pocztówkę?
Cokolwiek, jakiś drobiazg, który ona zatrzyma na zawsze...
Nic z tego. Nie zobaczą się nigdy więcej.
Trudno. Do diabła z nim. Do diabła ze wszystkimi.
Przez cały dzień miała ochotę urwać się z pracy, lecz akurat dzisiaj
okazało się to niemożliwe. Musiała zostać do końca, żeby dopracować
szczegóły jakiegoś nowego projektu, który zleciła jej Theresa.
Theresa za to przez cały dzień przyjmowała kolejne bukiety wspaniałych
kwiatów i drogich prezentów.
To nieważne, powtarzała sobie. Jej nie były potrzebne ani kwiaty, ani
prezenty. Jutro będzie już po wszystkim - skończy się ten idiotyczny
dzień, a życie potoczy się dalej. Będzie tak jak dotychczas. Czy było jej
źle? Czy nie miała Megan?
Miała. I mimo to czuła się teraz samotna. Samotna nie do zniesienia.
91
Po co w ogóle tu przyjeżdżał? Po co opuszczał to swoje San Jose? Ech,
Boże, Boże...
Musi wziąć się w garść. Przestać o nim myśleć. Teraz, natychmiast, w tej
chwili.
Chlipnęła po raz ostatni, wytarła chusteczką nos i nacisnęła guzik windy,
tak mocno, jakby to był nos Christophera. Po chwili rozległ się cichy
dzwonek i srebrne drzwi otworzyły się bezszelestnie. T.J. zrobiła
energiczny krok do przodu i jęknęła w tej samej chwili.
Kolejny bukiet. Kolejny dowód uwielbienia dla Theresy. Olbrzymi bukiet
czerwonych róż, tak wielki, że zasłaniał gońca, który go przytargał. Zza
skropionych wodą kwiatów widać było tylko jego jasnoniebieskie dżinsy.
-
Drugie drzwi od końca - T.J. poinstruowała machinalnie.
-
Dzięki - usłyszała zza róż.
Wyminęli się z trudem, co nie było łatwe, zważywszy na ilość róż, po
czym ona znalazła się wreszcie w windzie, zaś posłaniec na korytarzu.
Odetchnęła głęboko i nacisnęła guzik z napisem „parter”. Drzwi windy
zamknęły się, a ona ujrzała jeszcze, jak goniec usiłuje wystawić nos spoza
róż, stawiać kroki i jednocześnie nie przewrócić się wraz z wazonem.
Nie do wiary. Skąd Theresa zna tylu wolnych mężczyzn?
T.J. stłumiła w sobie złość (a może też zazdrość?). Nie miała powodu, by
złościć się na Theresę. Cóż ona biedna mogła poradzić na to, że mężczyźni
lgną do niej niczym pszczoły do miodu. Pszczoły? Już raczej
niedźwiedzie. Łakome słodkości misie.
Na myśl o niedźwiedziach natychmiast stanął jej przed oczyma
Christopher. Walentynkowe miśki.
Nie, powiedziała w duchu. Przecież sobie obiecała. Nigdy więcej
Christophera. Nigdy. Nawet w myślach.
Zeszła na parking, wsiadła do samochodu i z furią zatrzasnęła drzwi.
Irytowało ją, że w żaden sposób nie może pozbyć się tego dręczącego
przykrego uczucia: oto kolejne walentynki, które spędza sama.
Przekręciła kluczyk w stacyjce i jednocześnie włączyła radio.
-
A teraz coś dla was, drodzy zakochani. Słodki Elvis zaśpiewa wam
„Love Me Tender”. Buziaka -
oznajmił prezenter, kiedy wyjeżdżała na
ulicę.
T.J. nie wyłączyła radia.
Całą drogę do domu przejechała niczym automat. Nawet pod przysięgą
nie umiałaby powiedzieć, jak dostała się pod swój adres. Kiedy wreszcie
znalazła się na podjeździe, otworzyła pilotem drzwi garażu.
92
Może tym razem rzeczywiście skorzysta z rady Theresy. Najpierw położy
Megan do łóżka, a potem zanurzy się w aromatycznej, gorącej kąpieli.
Tak, zrobi to. I będzie to wyjątkowo gorąca i wyjątkowo aromatyczna
kąpiel. Przy odrobinie szczęścia może wyparują resztki wspomnień o
pewnym mieszkańcu San Jose, któremu zdarzyło się kiedyś odwiedzić Los
Angeles. I jej biuro. I dom. I serce...
Wyszła z samochodu i wtedy ujrzała coś, co ją zaintrygowało. Obeszła
auto i znieruchomiała ze zdumienia.
Róże!
Dziesiątki, setki róż!
W garażu i na schodkach prowadzących do domu leżały świeże różowe
pączki, układając się w kolorową, różaną ścieżkę. T.J. poszła ich śladem i
odkryła, że ścieżka prowadzi do frontowych drzwi.
Czyżby to Megan sprawiła jej taką niespodziankę? Ale przecież w
ogródku nie było róż, a poza tym pąki rzeczywiście ułożono tak, że
prowadziły z garażu do domu. Megan nie dałaby rady zrobić tego
wszystkiego.
Więc kto? Może ktoś ma takie dziwne, perwersyjne poczucie humoru?
Zrobił jej nadzieję, by później wyśmiać. Theresa? Niewykluczone.
Dlaczego bowiem nalegała, aby T.J. została w biurze do piątej, choć
zazwyczaj, jeśli kuzynka tylko napomknęła o wcześniejszym wyjściu, to
Theresa niemal siłą wypychała ją na ulicę.
Ostrożnie otworzyła drzwi. Wszystkie światła były wygaszone, chociaż
nie powinny być o tak wczesnej porze. Jedynie z pokoju gościnnego
sączyła się wątła smużka. A może to napad?
T.J. przygryzła wargę. To zaczynało być naprawdę dziwne.
Zrobiła krok do przodu. Nikt jej nie witał.
-
Cecilia? Megan? Wróciłam do domu. - Umilkła na chwilę. - Gdzie
jesteście?
Cisza.
T.J. wystraszyła się. Z wrażenia wypuściła z rąk torebkę, a kiedy
pochyliła się, żeby ją podnieść, zobaczyła, że na podłodze też jest pełno
róż. I że też tworzą ścieżkę.
Czując przyśpieszone bicie serca, ruszyła tym śladem. Prowadził od
pokoju gościnnego do jadalni, gdzie urywał się nagle przy stole.
Ale ten stół wcale nie wyglądał jak jej stół. Nakryty był przepięknym,
koronkowym obrusem i przygotowany jak do romantycznej kolacji dla
dwojga. Ową smużkę światła, którą widziała wcześniej, rzucały dwie
świece osadzone w wysokich świecznikach.
93
W powietrzu unosił się aromat jagód. Na samym środku stołu, pomiędzy
świecami, leżał mały, biały niedźwiadek. Do jego łapek przywiązane było
wstążką niewielkie pudełeczko.
Mimo woli uśmiechnęła się do siebie.
Zupełnie jak w reklamie. A więc to żart. Głupi żart.
T.J. ujęła się pod boki.
-
W porządku, Thereso, to wcale nie jest zabawne! - zawołała
podniesion
ym głosem. - Chyba trochę przesadziłaś. Bawisz się moim
kosztem? Wystarczy. -
Rozejrzała się po pustym wnętrzu. Nagle ogarnął ją
niepokój. Czy aby na pewno zrobiła to Theresa? - No dobrze, bardzo
śmieszne. Cha, cha, cha... Słyszysz, jak się śmieję? Wychodź już, no
wychodź. Zabawa skończona. Możesz iść do domu.
Jednak wciąż odpowiadała jej cisza.
- Dobra -
krzyknęła. - Biorę do ręki miśka. Co mi powie, jak go nacisnę?
„Dupa”? A może: „Czy wypełniłaś już swój formularz podatkowy?
Szczęśliwych walentynek życzy Urząd Skarbowy”...
T.J. wzięła maskotkę i ścisnęła ją tak, jak robiła to kobieta w telewizyjnej
reklamie.
-
Włącz przycisk - usłyszała.
-
Aha. Więc to bardziej skomplikowane. Tak to sobie wymyśliłaś. Dobrze
się bawisz? Uważaj, włączam.
Odwróciła misia i znalazła na jego plecach niewielki przełącznik. Po
przestawieniu dźwigienki usłyszała trzask, a następnie głos.
Męski głos.
Głos Christophera.
Upuściła misia na podłogę, ale ten nie przestał mówić.
-
Wybacz mi. Byłem idiotą...
Szybko podniosła zabawkę, po czym rozejrzała się wokół.
- Christopher? -
zawołała. Jej serce zaczęło walić jak oszalałe. Czyżby tu
był? Czyżby wrócił, żeby się z nią zobaczyć? Dlaczego? Po co? Przecież...
- Tutaj.
Odwróciła się na pięcie.
Stał w drzwiach, tuż za nią. Jak to możliwe? Przecież jeszcze chwilę
temu nie było go tam. Ponownie upuściła misia i rzuciła się
Christopherowi w ramiona.
On zaś poczuł się tak, jakby odzyskał przytomność po ataku serca. Boże
drogi, nie sądził, że znowu będzie taki szczęśliwy. Bał się, że już na to za
późno. Ale na szczęście zdążył. Tulił ją w ramionach, a więc nie było za
późno.
94
Opuścił głowę i pocałował ją z miłością. Znowu czuł, że żyje. Naprawdę
żyje. Bez niej tylko odmierzał czas, zaliczał kolejne dni. Nie wiedział o
tym, dopóki nie pojawiła się w jego życiu. A potem ponownie z niego
zniknęła.
-
Poczekaj... poczekaj chwilę - wydyszała mu do ucha T.J. Nie
wypuszczając jego dłoni, popchnęła go lekko do tyłu i spojrzała mu w
oczy w poszukiwaniu odpowiedzi. -
Co się tu dzieje?
-
Dotrzymałem obietnicy i oto jestem na naszej walentynkowej randce.
-
Na randce? Zdaje się, że byłeś zdecydowany opuścić mnie na zawsze.
Co się takiego wydarzyło?
-
Miałem czas przemyśleć wszystko i odzyskać rozum. Nie robiłem nic
innego, tylko myślałem. O tobie. - Znów przytulił do siebie T.J. Nie chciał
już nigdy wypuszczać jej z ramion. - Chciałem zapomnieć, ale wciąż byłaś
przy mnie, w każdym moim śnie, na każdym zebraniu, które bezskutecznie
usiłowałem poprowadzić... Prześladowałaś mnie, czułem się jak opętany.
Wściekałem się na siebie, robiłem sobie wyrzuty, ale to było silniejsze ode
mnie. Ojciec zawsze żądał, żebym próbował stawić czoło temu, przed
czym staram się uciec. To była akurat rozsądna rada. No więc wróciłem.
-
Żeby stawić czoło, tak? - Czuła zawód. Myślała już, że choć raz w
swoim życiu w walentynki usłyszy o miłości. - Więc to tylko
przedstawienie?
-
Nie, to nie przedstawienie. Wszystko przemyślałem.
Przerwał na moment, żeby zastanowić się, czy może jej o wszystkim
opowiedzieć. Pewnie, że może, odpowiedział sobie od razu. Przecież nie
powinno między nimi być więcej sekretów.
Jednak jeśli jej powie, będzie wiedziała, że nie wierzył w jej historię,
dopóki nie potwierdziły jej fakty.
Mimo wszystko postanowił zaryzykować.
-
Zadzwoniłem do szpitala.
-
Do szpitala? Skinął głową.
-
Niejaka Theresa Cohran została przyjęta na oddział w noc
poprzedzającą mój przylot do Los Angeles - wyrecytował.
-
Dlaczego miałabym kłamać w tej akurat sprawie?
-
Bo skłamałaś, że jesteś kimś, kim nie byłaś - odparł. No tak. Teraz
wszystko zaczn
ie się od nowa.
-
Mówiłam ci, miałam powody, żeby tak postąpić - powiedziała znużona.
Christopher jednak nie chciał znowu się kłócić.
-
Wiem, miałaś powody. Z waszego punktu widzenia byłem kimś, z kim
trudno normalnie się dogadać. - Uśmiechnął się na myśl o ich wspólnych,
95
namiętnych nocach. - Ale, jeśli pamiętasz, dogadaliśmy się znakomicie.
-
Fakt, szybko znaleźliśmy wspólny język - ona też uśmiechnęła się do
swoich myśli.
-
Więc może powinniśmy spróbować jeszcze raz? I to możliwie jak
najprędzej - zaproponował.
T.J. poczuła przyjemny dreszcz na plecach. Przełknęła ślinę.
Podświadomie czuła, że Christopher nie proponuje jej układu typu:
„zróbmy to po raz ostatni, skoro oboje tak tego chcemy, a potem - do
widzenia”.
-
Teraz? A co z Cecilią i Megan? - zapytała.
-
Są u Theresy.
Hm, a więc przezornie zajął się wszystkim.
-
Poprosiłem ją, żeby przez jakiś czas zatrzymała je u siebie - dodał
szybko i uśmiechnął się do niej. - Może nawet przez całą noc.
- Theresa? To ona wie o wszystkim?
- Tak. -
Kiedy się z nią skontaktował, bardzo chętnie zgodziła się mu
pomóc. To właśnie ona zaproponowała, żeby Megan i Cecilia
przenocowały u niej.
-
I nic mi nie powiedziała? - zdumiała się T.J. Theresa nie potrafiła
dotrzymywać sekretów.
-
Prosiłem ją, żeby tego nie robiła, a ona obiecała, że nie zrobi. Może
znów bała się, że zerwę umowę? Zresztą, teraz to bez znaczenia. Dostałaś
moje kwiaty?
Roześmiała się.
-
Przecież są rozrzucone po całym domu.
-
Nie chodzi mi o te. Mam na myśli róże, które wysłałem do biura.
Posłaniec miał je przynieść, gdy będziesz wychodziła. Trzy tuziny
najdłuższych róż.
T.J. przypomniała sobie olbrzymi bukiet, z którym minęła się w windzie,
i jęknęła - z żalu i z radości. Te róże były dla niej! Pierwsze kwiaty, jakie
dostała na walentynki!
-
Posłałam je Theresie - przyznała skruszona.
-
Nie chciałaś ich? Nie podobały się? - spytał zaniepokojony.
-
Nie, to znaczy chciałam, ale nie wiedziałam, że są dla mnie. Byłam
pewna, że wysłano je Theresie. Przez cały dzień dostawała prezenty. -
Bezradnie wzruszyła ramionami. - Przykro mi.
-
Nawet bardziej, niż możesz przypuszczać, dodała w myślach.
-
Uznałam po prostu, że to któryś z jej wielbicieli. Christopher ucałował
jej zasmucone czoło.
96
- Wcale nie -
szepnął. - To prezent od jednego z twoich wielbicieli.
- Od mojego jedynego wielbiciela -
poprawiła go. - Żadnej liczby
mnogiej. A co, masz zamiar nim zostać? Uśmiechnął się i popatrzył na nią
z czułością.
-
Oczywiście - odparł. Na wieki wieków, dopowiedział w duchu. Trzymał
ją przy sobie, patrzył w jej twarz i czuł się szczęśliwy. - Jakie masz plany
na wieczór w Dniu Zakochanych?
Roześmiała się.
-
Jak to? Spędzam go tutaj, z tobą - odrzekła nieco zdezorientowana.
-
Miałem na myśli walentynki 2010.
- Co takiego?
Christopher wypuścił ją z objęć. Podszedł do miejsca, w którym upuściła
miśka, i podniósł maskotkę.
-
Nie wysłuchałaś całej informacji.
T.J. wzięła niedźwiadka na ręce.
-
To on ma jeszcze coś do powiedzenia?
-
Ma jeszcze coś do ofiarowania. - Wskazał pudełeczko w łapkach miśka,
a wtedy T.J. ujęła je w dłonie i zaczęła rozplątywać czerwoną wstążkę.
-
Jak zdołałeś sprawić, żeby mówił twoim głosem? - zapytała. Jej palce
drżały, miał olbrzymią ochotę jej pomóc, schował jednak ręce do kieszeni.
-
Poprosiłem specjalistów, żeby w jego brzuchu umieścili miniaturowy
magnetofon -
wyjaśnił. - Pomyślałem, że zwykłe „kocham cię” może nie
zadziałać.
W końcu udało jej się rozwiązać wstążkę. Posadziła misia na stole,
wzięła głęboki oddech i otworzyła pudełeczko.
Boże drogi, przecież nie może się teraz rozpłakać.
-
To pierścionek - wyszeptała z niedowierzaniem.
-
Wiem. Sam go wybrałem.
T.J. podniosła oczy na Christophera.
- Dla mnie?
Niedbale wzruszył ramionami. Za chwilę się przekona, czy po raz kolejny
zrobił z siebie durnia.
-
Na miśka jest za duży.
-
Ale... to pierścionek zaręczynowy. Wciąż nie wyjęła go z pudełka.
Dlaczego nie wyjęła? Czy zamierzała mu go zwrócić?
-
Mhm. Kiedy ludzie chcą się zaręczyć, zazwyczaj dają sobie takie
właśnie pierścionki - wyjaśnił rzeczowo. - To znaczy, mężczyźni dają
kobietom... Słyszałaś o tym, nie?
-
Boże, teraz dopiero czuł się skończonym bałwanem. Czy musi tak mleć
97
ozorem bez ładu i składu? Wstrzymał oddech.
- To znaczy -
postanowił iść na całość - przyjmij go, jeśli chcesz zaręczyć
się z takim idiotą, jak ja.
-
Nie chcę. - T.J. popatrzyła na niego poważnie. - Chcę się zaręczyć z
tobą.
Co za ulga! Natychmiast wyjął pierścionek z pudełka i wsunął go na
palec T.J. Ponownie ją przytulił.
A więc wszystko będzie dobrze? Wciąż nie mógł w to uwierzyć.
-
Wiesz, powinienem był zaufać swojej intuicji od razu, kiedy cię
zobaczyłem - powiedział.
- To znaczy?
-
To znaczy, że od razu wiedziałem, że jesteś kobietą, której szukałem
przez całe życie. Inteligentną, dowcipną, czułą. I bardzo całuśną. Od
początku nie miałem szans. To przerażające...
-
Co jest przerażające?
-
Potęga miłości. Szczęście. - Popatrzył jej prosto w oczy. - To, jak
bardzo jesteśmy bezbronni, kiedy ten cwany aniołek wyceluje nam strzałą
w tyłek... to znaczy... w serce.
T.J. zarzuciła mu ramiona na szyję.
-
Czy chcesz już zawsze chodzić ze strzałą w... sercu?
-
Będę uwielbiał to uczucie. - Delikatnie musnął jej wargi. - I ciebie.
-
Dobrze wiedzieć. Nie mam ochoty na nieodwzajemnioną miłość.
Chciał to usłyszeć. Musiał to usłyszeć.
-
Więc ty... Ty mnie kochasz?
-
Jasne, że cię kocham. Wydaje ci się, że przyjęłabym takiego miśka od
byle kogo?
-
Pewnie, że nie. Znam cię przecież. W takim razie... Szczęśliwych
walentynek, kochana!
- Kochana... Powiedz to jeszcze, ale inaczej -
szepnęła, kiedy zniżał
głowę, aby ją pocałować.
-
Co mam powiedzieć? - odchylił się.
-
Moje imię. - Właściwie nigdy, z wyjątkiem jednego razu, nie nazwał jej
po imieniu. -
Powiedz moje imię.
- Kochana T.J. -
wyszeptał.
Do licha, nie wyglądała na T.J. Kobiety, które kazały nazywać się
inicjałami, zazwyczaj były chłodne, do bólu odpowiedzialne i zupełnie bez
polotu. Nie były ciepłymi, kochającymi kobietami, jak ona. Nie wiedziały,
jak rozpływać się w ramionach ukochanego mężczyzny.
-
Wiesz, chyba wolę jednak mówić do ciebie po prostu „kochanie”.
98
Przecież cię kocham. Kocham jak wariat. Szczęśliwych walentynek,
kochanie...
Serce niemal bolało ją ze szczęścia. Ten straszny dzień zakończył się tak
wspaniale.
Zakończył?
O, nie, to dopiero był początek szczęścia!
-
Szczęśliwych walentynek - odpowiedziała i rzeczywiście były to
wyjątkowo, hm, szczęśliwe walentynki.
Pluszowy miś na stole mógłby mieć na ten temat niejedno do
powiedzenia.