Hannah Howell
Miód
1
Francja, wiosna, 1458
Dlaczego ją tutaj przyprowadziłeś? Mocarny sir Bearnard
uniósł muskularną rękę, chwycił omdlałą dziewczynę mocniej i
ostrożnie zerknął na swego suzerena, sir Charlesa DeVeau.
- Schwytałem ją podczas napadu - odpowiedział.
- Nie wysyłałem was przeciwko Lucettom po to, żebyście łapali
kobiety. Tu, w majątku, kreci się dość niewiast chętnych do
zaspokojenia potrzeb każdego mężczyzny.
- Zrobiliśmy wszystko, co nam nakazałeś, panie. Ale napot-
kałem tę kobietę, gdy opuszczaliśmy już płonące ruiny
twierdzy Lucettów, i pomyślałem, że mogę nią spłacić dług.
- Jaki dług?- Sir Charles potarł brodę długimi upierścienionymi
palcami lewej ręki, usiłując przyjrzeć się dokładniej
brance sir Bearnarda.
- Chodzi mi o przegraną w zakładzie z sir Cameronem
MacAlpinem. - Sir Bearnard skrzywił sie, słysząc c.chy
- Po pierwsze, ta dziewka to jeszcze prawie dziecko, w dodat
ku brudne i posiniaczone, a po drugie chyba zapommałeś. te
nasz potężny szkocki rycerz złożył śluby czystości.
- Zauwżyłem, że nie zadaje się z kobietami, chociaż
sporo ich się przy nim kręci.
- Cóż, rób, jak uważasz, ale na pewno się przekonasz, że sir
Cameron wolałby pieniądze.
- Może jeśli ofiaruję mu obie kobiety... - Obie? Przecież widzę
tylko jedną.
Druga jest jeszcze mniejsza, zupełne dziecko. Zabrał ją sir
Renford. bo upodobał sobie takie delikatniutkie. Sir Charles
wzruszył ramionami.
Idź, próbuj szczęścia. Ten człowiek wkrótce nas opuści. Może
będzie podatny na jakieś targi, może nawet wiedzieć, jak
zamienić taką dziewkę na pieniądze. Tylko pamiętaj, jeśli będą
z nią kłopoty, ty za to zapłacisz.
Avery poczuła, że jej ciemięzca skłania się lekko. Skręcało ją z
wściekłości, toteż z trudem przychodziło jej udawanie
bezwładnej, gdy sir Bearnard zakończył rozmowę z mężczyzną
o lodowatym wzroku i skierował się do wyjścia z wielkiej sieni.
Ten brutal dopiero co chciał zniszczyć jej krewniaków i
wszystko, co im drogie, a teraz miał zamiar użyć jej do
spłacenia jakiegoś długu.
Nie mogła uwierzyć w to, jak szybko jej urocza wizyta u
rodziny matki zmieniła się w krwawe i tragiczne wydarzenie,
flu jej kuzynów zginęło od mieczy rycerzy DeVeau? Czy
wszystko zniszczyli? I gdzie jest jej kuzynka Gillyanne? Była
jeszcze dzieckiem, miała zaledwie trzynaście lat. Wszystkie te
pytania Avery miała na końcu języka, ale wiedziała, że bydlak,
który ją niósł ku jej zgubie, na żadne z nich nie odpowie.
Sir Bearnard zatrzymał się w końcu przed grubymi drew-
nianymi drzwiami i począł w nie walić. Dziewczyna skrzywiła
się; % każdym łomotem pulsujący ból w skroniach stawał się
silniejszy. Zaklęła cicho gdy drzwi się otworzyły, i obiła sobie
nogi o futrynę, kiedy mężczyzna wciągał ją do jakiegoś
pomieszczenia. Próbowała coś dostrzec, lecz rozczochrane
włosy za słaniały jej wjdok. Gdy mężczyzna aucił ją na owcza
skórę przed paleniskiem, nagły upadek oszołomił ją i tak
spotęgował ból głowy, że omal nie zemdlała.
- A co to? - rozległ się głęboki, dźwięczny głos.
- Kobieta.
- To widzę. Ale czemu mi ją przyniosłeś?
- Żeby spłacić dług - wyjaśnił sir Bearnard.
- Nawet gdybym był skłonny do takiej wymiany -głos jego
rozmówcy, mówiącego z francuskim akcentem, był zimny i
mocny - nie wydaje się warta nawet połowy tego, co jesteś mi
dłużny.
Avery, usłyszawszy taką obelgę, zagryzła zęby i uznała, że już
wystarczająco długo udawała zemdloną. Odgarnęła włosy z
twarzy i omal nie krzyknęła z wrażenia. Mężczyzna, stojący
obok sir Bcarnarda i spoglądający na nią groźnie, wydawał się
olbrzymi i to nie tylko dlatego, że leżała na podłodze u jego
stóp i patrzyła z dołu. Nosił buty z miękkiej jeleniej,skóry, a
jego długie, zgrabne nogi opinały brązowe wełniane spodnie.
Rozpięta biała, lniana koszula odsłaniała muskularny brzuch i
szeroką, gładką pierś. Cerę miał ciemną, jak wielu Francuzów, z
którymi służył. Avery pomyślała, że przy nim nawet ona
uchodziłaby za bladą. Na ciemnej, szczupłej twarzy nieznajo-
mego nie malował się nawet ślad zainteresowania ani cień
emocji. A jednak to oblicze, okolone gęstymi kruczoczarnymi
włosami, opadającymi w miękkich falach aż na szerokie ra-
miona, było niemal piękne. Miał mocno zarysowany
podbródek, wystające kości policzkowe, długi prosty nos i usta,
które nawet ona uznała za kuszące, choć zaciskał je tak, że
tworzyły prostą kreskę. Ale najbardziej zwracały uwagę jego
oczy: czarne jak węgiel pod ciemnymi, delikatnie wygiętymi
brwiami, okolone nieprzyzwoicie długimi rzęsami. Nie
widziała w życiu takich ciemnych źrenic i tak twardo
spoglądających. Nie wierzyła, te mogłaby w nich dojrzeć litość.
Kiedy mężczyzna zauważył wściekłość branki, jego brwi
nieznacznie sie uniosły.
- Słyszałem, sir Cameronie, że ty i twoi ludzie niedługo nas
opuszczacie - odezwał się sir Bearnard.
- Za dwa dni.
_ Obawiam się, że do tego czasu nie zdołam zebrać pieniędzy,
które jestem ci winien.
- Wiec nie powinieneś się był zakładać. Sir Bearnard
spurpurowiał.
- Była to wielka nieostrożność z mojej strony. Ale może coś uda
się uzyskać za tę kobietę. Wykorzystać ją, zażądać okupu albo
sprzedać.
- Pojmałeś ją w ataku na Lucettes?
- Oui, tuż za bramą.
- A wiec może być zwykłą wieśniaczką i nikt nie da za nią
okupu.
- Non, sir Cameronie, proszę popatrzeć na jej szaty. Wieśniaczki
nie chodzą tak ubrane.
Kiedy sir Cameron schylił się, żeby z bliska przyjrzeć się sukni,
Avery okazała całą wzbierającą w niej wściekłość. Kopnęła,
starając się trafić w brodę, ale był szybszy i chwy-ci! ją za łydkę.
Spódnica i halki zadarły się, odkrywając nogi. Przerażona
dziewczyna stała przez chwilę bez ruchu, wresz-cie prychnęła z
wściekłością, gdy uniósł spódnicę i zajrzał pod nią.
- Pludry - mruknął. Na jego pięknych wargach pojawiło się coś
na kształt uśmiechu.
Sir Bearnard zdołał zerknąć, nim sir Cameron opuścił suknię.
— Dziwny strój.
- A wiec nie naruszyłeś daru, który próbujesz mi wręczyć
-powiedział Cameron.
- Non, przysięgam. Wziąłem ją tylko po to, by spłacić dług
wobec ciebie.
Sir Cameron wciąż siedział w kucki i prawą ręką trzymał ją za
nogę, a lewą obmacywał. Avery kipiała z wściekłości; czuła się
zupełnie bezradna. Ten człowiek traktował ją jak konia, którego
ma zamiar kupić. Była spięta i przestraszona nie z powodu
urażonej niewinności, ale z obawy przed tym, że zostanie
zdemaskowana. Po chwili długie palce mężczyzny
powędrowały wyżej i natrafiły na nóż w pochwie,
przywiązanej do uda. Dziewczyna zaklęła, a on spojrzał na nią
z rozbawie-niem. Wpatrywała się w niego z dziką nienawiścią.
- Wierzę ci, sir Bearnardzie - rzekł ar Cameron, przecią-gając
głoski, po czym wyjął nóż z pochwy, oswobodził nogę branki i
wstał.
- Merde. - Sir Bearnard pokręcił głową. - Nie przyszło mi do
głowy, żeby szukać u niej broni. W końcu to tylko kobieta.
Avery chciała go kopnąć, ale się uchylił, więc szybko poprawiła
suknię. Sir Cameron tymczasem ze skrzywioną twarzą
przyglądał się broni. Po chwili podszedł do niego jakiś
młodzieniec, mniej więcej w wieku Avery, osiemnasto- czy
dziewiętnastoletni. Był zupełnie rudy, wysoki i trochę za
chudy.
- Cameronie, to jest... - odezwał się chłopak po angielsku,
patrząc na sztylet, a potem szerokimi ze zdumienia oczyma na
Avery.
- Wiem o tym, Donaldzie -przerwał mu sirCameron w rym
samym języku.
- Ona ma oczy jak kot-szepnaj młodzieniec wpatrując się
w dziewczynę.
- Zaczynam podejrzewać, że jestrównie dzika, jakdrapieżne
koty. - Cameron spojrzał groźnie w stronę drzwi, w które ktoś
zaczął walić. - Stałem się nagie bardzo pożądanym towarzys-
twem - mruknął po francusku, zwracając się do sir Beamarda.
Bearnardzie, ty tłusty draniu! Wiem, że tam jesteś! -zaryczał
ktoś grubym głosem.
- O, to do ciebie - rzekł sir Cameron. - Dowiedz się lepiej, czego
chce ten człowiek.
- Czy uiściłem swój dług? - spytał sir Bearnard.
- Wciąż rozważam tę sprawę.
Sir Bearnard otworzył drzwi i do pomieszczenia wkroczył
potężny mężczyzna o kasztanowych włosach, ale Avery inte-
resowała tylko drobna i szczupła dziewczyna, którą za sobą
ciągnął.
- Gillyanne! -zawołała i chciała się ruszyć, lecz sir Cameron
przytrzymał ją delikatnie, acz zdecydowanie, opierając obutą
stopę o jej pierś.
- Możesz sobie zabrać z powrotem tę małą dziwkę! - ryknął sir
Renford i popchnął Gillyanne w stronę sir Beamarda. — Jest
zarażona.
Rzuciwszy okiem na Gillyanne, sir Bearnard odsunął się od niej
natychmiast, wyciągając przed siebie ręce, aby się uchronić
przed przypadkowym zetknięciem. Nie zwracając na nich
uwagi, dziewczynka podbiegła do Avery. Zatrzymała się nagle
i pisnęła ze strachu, gdy Cameron wyciągnął miecz i skierował
w jej stronę.
- Zabiłbyś dziecko?! - zawołała Avery, ze strachu o Gillyanne
zapominając o tym, żeby milczeć albo udawać Francuzkę.
- Jest zarażona - odparł Cameron.
Avery popatrzyła na kuzynkę i uśmiechnęła się; na jasnej
skórze dziewczynki widać było czerwone plamy i wysypkę, a
oczy miała zaczerwienione i opuchnięte. - Truskawki? -
zapytała małą. - Dał ci truskawki? - Nie - odpowiedziała
Gillyanne. - Miał je w komnacie i kiedy nie patrzył, wrzuciłam
kilka do ust.
Cameron zawahał się na moment, po czym wsunął miecz do
pochwy.
- Wiec to była sztuczka. - Zdjął stopę z piersi Avery i skrzywił
się, gdy dziewczynka rzuciła się w jej ramiona. - Oszustwo.
- Więc uznałbyś za bardziej honorowe, gdyby pozwoliła siej
zgwałcić tej francuskiej świni? - warknęła Avery.
- Przecież to jeszcze dziecko - wyszeptał Donald, patrząc na sir
Renforda ze źle ukrywanym obrzydzeniem.
- One mówią po angielsku - zauważył sir Beamard, gdy
zamknął drzwi za przeklinającym sir Renfordem.
- Na to wychodzi - odparł sir Cameron. - Może są ze Szkocji.
- Lucettowie mają tam krewną. Hmmm, czy to dobry pomysł,
żeby to zarażone dziecko dotykało tej kobiety?
- Boisz się, te straci na wartości? Nie obawiaj się. To, co dolega
tej małej, nie zagraża nikomu innemu.
- Weźmiesz więc je obie jako zapłatę?
- Chyba nie mara wyboru. Jeśli nie będę miał z nich Ipożytku,
mogę cię przecież zawsze odnaleźć.
Avery zdziwiła się nieco, gdy sir Beamard zbladł i gwałtownie
skinął głową, mówiąc:
- Niech Bóg cię prowadzi w podróży do domu, sir Cameronie.
- Szkot - szepnęła GiUyanne, kiedy Cameron odprowadzał sir
Bearnarda do drzwi. - Jesteśmy bezpieczne?
- Nie jestem pewna- odparła również szeptem Avery,-Przyjął
nas jako spłatę wygranego zakładu; To nie świadczy o nim zbyt
dobrze. Nie wydaje mi się zupełnie niegroźny. Niepokoi mnie
też nazwisko MacAlpin, ale nie potrafię powiedzieć dlaczego. -
Drzwi za sir Bearnardem zamknęły się, lecz Avery zdołała
jeszcze spytać, dotykając leciutko policzka kuzynki: - Czy to
szybko przejdzie?
Tak, tylko trochę swędzi.
Nie odzywaj się. Ja będę z nim rozmawiać - powiedziała Avery,
widząc, że sir Cameron zbliża się do nich.
Ten popatrzył na dwie istoty, które mu właśnie ofiarowano.
Całą sprawę handlu kobietami uznawał za wstrętną, ale już
dawno uświadomił sobie, że należy do wyjątków. Nie miał
wiele wspólnego z żołnierzami, z którymi walczył przez
ostatnie trzy lam. On i jego ludzie wyraźnie izolowali się od
pozostałych, co wywoływało wystarczająco dużo problemów,
więc tym bardziej nie chciał, aby na drodze stanęły mu
dodatkowe przeszkody. Marzył, by wreszcie dotrzeć do
Szkocji, do domu, i mieć, jeśli Bóg da, trochę spokoju.
Dziewczyna, którą dostał pierwszą, wprawiała go w wielkie
zakłopotanie. Była rozczochrana, brudna i nie miała krzty
dziewczęcej przyzwoitości. Nosiła pludry i miała sztylet przy-
wiązany do zgrabnego uda. Wydawała mu się piękna i in-
trygująca, i to go niepokoiło. Znakomitą większość dwudziestu
ośmiu lat życia zabrało mu zrozumienie, że kobiety, które
wzbudzają w nim pożądanie, sprowadzają same kłopoty,
Wcale mu się nie podobało, że ta mała złotooka kobietka
wznieca w nim emocje, które tak umiejętnie kontrolował
prawie przez trzy lata. W ciągu tych długich zimnych lat ani
razu nie zachwiał się w swym postanowieniu celibatu, teraz
jednak zaczynał się wahać.
Przypatrując się dokładnie dziewczynie, próbował znaleźć w
niej coś, co tłumaczyłoby jego napięcie i ból, i szybsze
pulsowanie krwi w żyłach. Była filigranowa, sięgałaby mu
najwyżej do piersi. I smukła; nie taka dorodna jak kobiety,
którymi interesował się w przeszłości. Miała małe sterczące
piersi o kuszącym kształcie, szczupłą talię i łagodnie
zaokrąglone biodra. Wiedział też dobrze, że ma piękne, smukłe,
zdumiewająco długie nogi. Całe jej ciało wydawało się leciutko
pozłacane. Donald miał rację. Miała oczy jak kot. Nie tylko o
bursztynowym kolorze, ale leciutko skośne, co podkreślała ich
koci wygląd. Obramowane były długimi, ciemnymi rzęsami,
nad nimi znajdowały się lekko wygięte brwi, a wszystko to
prawie wypełniało niedużą, trójkątną twarz. Mały, prosty
nosek, pełne usta, całość otoczona burzą złotokasztanowych,
przetykanych czerwienią włosów, sięgających do bioder.
Cameron przeczesał palcami włosy, rozmasował karki wes-
tchnął. Była to złota kobieta - od czubka głowy z rozszalałymi
włosami po małe, zgrabne stopki. Nawet gdyby przekonywał
sam siebie do upadłego, ze to nieprawda, i tak musiałby
przyznać, że jest rozkoszna. Jeśli ma dochować celibatu, tak jak
sobie przysiągł, będzie musiał trzymać się od niej z daleka, co
podczas podróży do Szkocji mogło się okazać niemożliwe,
- Kim jesteś? - zapytał.
Avery przez moment miała ochotę skłamać, ale stwierdziła, że
nie ma to większego sensu, choćby z tego powodu, że
Gillyanne jest za młoda i zbyt prostolinijna, aby długo kłamać.
Jestem Avery Murray z Donncoil. To moja kuzynka, Gillyanne
Murray, córka sir Erica i lady Bethii Murray z Dubhlinn.
Nie rozumiała, czemu jego wyraz twarzy w mgnieniu oka
zmienił się; zdumienie przeszło w złość.
- Cameron, czy to nie był jeden z Murrayów, który... -
zaczął Donald.
- Tak, to był Murray -warknął Cameron, chwytając Ayery za
szczupłe ramię i podnosząc ją z podłogi. - Znasz niejakiego sir
Pay tona Murraya, panienko?
- To mój brat -odpowiedziała, zastanawiając się, co takiego
mógł Payton zrobić, że tak rozwścieczył tego powieka.
Odsunęła się o krok. a gdy w końcu sir Cameron uśmiechnął się
zimno i przerażająco, poczuła w sercu ukłucie strachu.
Może rzeczywiście stary Bearnacd w pełni spłacił swój dług.
- Rodzina moja i Gillyanne zapłaci ci, panie, bardzo dobrze, za
bezpieczne odprowadzenie nas do domu.
- O tak, na pewno zapłacą. Nareszcie los się do mnie
uśmiechnął. Jakiś głupiec daje mi dziewczynę jako okup, a ona
okazuje się siostrą tchórzliwego łajdaka, który zgwałcił moją
siostrę.
Avery wpatrywała się w mężczyznę, zdumiona jego obraźli-
wymi oskarżeniami, aż wezbrała w niej wściekłość. Wyzwała
go od najgorszych, po czym małą piąstką walnęła w usta.
Zaklął głośno, ale ten nagły atak, na który był kompletnie
nieprzygotowany, sprawił, że zachwiał się, potknął o stołek,
stracił równowagę i upadł, pociągając dziewczynę za sobą. Gdy
tylko się na nim znalazła, złapała garść jego włosów obiema
rękami zaczęła uderzać jego głową o podłogę. Wytrzymała, ile
mogła, a gdy uchwyt jego rak na jej nadgarstkach stał się zbyt
bolesny, natychmiast go puściła. Kiedy Cameron odruchowo
zaczaj rozcierać obolałą głowę, Avery natychmiast
wykorzystała chwilę wolności. Znów uderzyła go w twarz,
zerwała się na równe nogi i rzuciła się do biegu. Złapał ją za
spódnicę i mocno pociągnął. Upadła i z jej ust wymknęło się
przekleństwo. Szybko obróciła się na plecy i widząc, że
mężczyzna chce ją przydusić swym ciałem, kopnęła go w
twarz. Zaklął, ale próbował dalej. Avery wykręcała się, kopała,
waliła go pięściami, żeby tylko nie dać się przygwoździć do
podłogi. Nagle kątem oka zobaczyła jakiś błyskawiczny ruch. a
już po chwili Gillyanne siedziała na plecach napastnika,
zaciskając chude rączki wokół jego szyi-Avery jeszcze raz
uderzyła sir Camerona, jej kuzynka zaś starała się odchylić jego
głowę do tyłu.
- Donald! - ryknął sir Cameron. - Zabierz ze mnie to szatańskie
dziecko!
Donald szybko ściągnął małą przeklinającą Gillyanne z ple ców
Camerona, a ten jeszcze szybciej przygwoździł do podłogi
Avery. Patrzyła na niego z wściekłością, chociaż zdawała sobie
sprawę z tego, że robił, co mógł, żeby jej nie skrzywdzić.
Postanowiła, że tym odkryciem zajmie się później.
- Mój brat nie jest gwałcicielem - rzuciła.
- Moja siostra mówi, że jest - odpowiedział Cameron chłodnym
głosem i trzymając ją jedną ręką za nadgarstki, poderwał na
nogi.
- I słuchałeś tego oszczerstwa, gdy służyłeś tym bandyckim
świniom, DeVeau?
Sposób, w jaki wypowiedziała to nazwisko, jakby to było
najstraszliwsze przekleństwo, bardzo go zainteresował, ale
postanowił odłożyć na później zaspokojenie ciekawości.
- Kuzyn Iain, który pod moją nieobecność pełni funkcję pana
Cairnmoor, przekazał mi tę wiadomość przez posłańca.
Wypełnienie moich zobowiązań tutaj zajęło mi dwa tygodnie,
ale w końcu mogę jechać do domu, by zająć się tą sprawą.
Nagle Avery przypomniała sobie, gdzie spotkała nazwisko
MacAlpin. Widziała je w ostatnim liście, który dostała z domu.
Matka wspominała w nim o „drobnym nieporozumieniu"
miedzy MacAlpinami a Murrayami, które należało wyjaśnić.
Ponieważ matka delikatnie napomknęła, że może obie z
Gillyanne chciałyby zostać dłużej u francuskich kuzynów,
Avery w kolejnym liście zapytała, cóż to za „drobne
nieporozumienie". Wtedy nastąpił atak bandy DeVeau. Teraz
już wiedziała i rozumiała, dlaczego matka chciała, aby zostały
w gościnie dłużej. Gwałt popełniony na krewnej szlachcica był
poważnym przestępstwem, które mogło prowadzić do krwawej
walki o plamę na honorze, co z kolei zapewne przywiodłoby do
długotrwałej wendety.
-Czy spotkałeś kiedyś mojego brata lub kogoś z mojej rodziny?
- spytała.
Spotkałem raz sir Balfoura Murraya przy dworze - od-
powiedział Cameron i zaciągnąwszy dziewczynę na łoże
sięgnął po kajdanki, leżące obok na dużej skrzyni.
Avery patrzyła, jak przypina ją za ręce do grubego drew-
nianego słupka.
Kajdanki przy łóżku? Masz kłopoty z utrzymaniem na nim
panien, co?
Donald wydał dziwny odgłos, a po twarzy Camerona
przemknął ciemny rumieniec. Avery zaczęła się zastanawiać,
czy denerwowanie swego oprawcy było rozsądne.
- Kupiłem je, żeby zabrać do Cairnmoor, bo są mocniejsze, ale
też delikatniejsze od tych, jakich tam używamy - wycedził
przez zaciśnięte zęby. Sam nie wiedział, dlaczego się tłumaczy
przed tą bezczelną dziewczyną.
Wzruszyła ramionami i zaczęła rozważać oskarżenie jej brata o
tak poważne przestępstwo.
- A gdzie to niby mój brat miał popełnić tę ohydną zbrodnię
przeciwko twojej siostrze i twojemu klanowi?
- Na dworze. Iain i moja ciotka zabrali tam siostrę, żeby
zaaranżować dla niej małżeństwo.
- To dlaczego nie rozwikłano tego problemu na miejscu, skoro
był tam król i mógł pomóc?
- Ponieważ dziewczyna nie powiedziała ani słowa, póki nie
wrócili z powrotem do Cairnmoor. Namawiali ją, żeby
zaakceptowała związek z sir Malcolmem Cameronem, ale
odmawiała. W końcu przyznała, że nie może poślubić żadnego
mężczyzny, gdyż twój brat odebrał jej cnotę. Jakby tego było
mało, sądziła, że zostawił ją przy nadziei. Iain próbował
załatwić sprawę szybko i pokojowo, ale twój brat nie przyznaje
się do winy i odmawia poślubienia mojej siostry.
- Z pewnością nie poznałeś mojego kuzyna Paytona - wtrąciła
się Gillyanne. - On nie musi niczego dziewczynom zabierać na
siłę.
- Otóż to. Dlaczego mężczyzna miałby się kłopotać i silą
zdobywać to, co samo do niego przychodzi, często i chętnie?
- Tak? A dlaczegóż to dziewczyna miałaby się sama pohańbić
takim kłamstwem?
- Tego nie wiem. Nie znam twojej siostry.
- A ja myślę, że jesteś zaślepiona, jeśli idzie o twego brata. -
Cameron schwycił Gillyanne za rękę i ruszył ku drzwiom.
- Dokąd zabierasz moją kuzynkę? - Avery odruchowo zerwała
się, żeby iść za nim, i zaklęła, kiedy powstrzymały ją kajdanki
na przegubach rąk.
- Zabieram ją, żeby się umyła. Chodź z nami, Donaldzie.
Przyślę do ciebie kogoś z wodą, żebyś ty tez się umyła, i z
czystą suknią- zwrócił się do Avery, patrząc na nią pogardliwie.
- Jak mogę się wykąpać i przebrać, skoro jestem przywiązana?
- Wydajesz się bystrą panną, na pewno coś wymyślisz.
Gdy tylko wyszły służki, które pomagały jej się wykąpać i
przebrać, Avery oglądała swoją nową suknię. Była to cudna
ciemnoniebieska szata. Avery zastanawiała się, skąd ten
prostak Cameron wziął coś tak ładnego. Może kupił dla jakiejś
kochanki lub krewniaczki?
Spoglądając na ciężkie kajdanki wokół przegubów, raz jeszcze
spróbowała się uwolnić, ale ostre brzegi otarły jej naskórek.
Łańcuch przymocowany z jednej strony do nadgarstka, a z
drugiej do kolumienki przy baldachimie, nie miał nawet
długości łoża, więc miała naprawdę niewiele swobody.
Uśmiechnęła się złośliwie. Był wystarczająco długi, aby mogła
go owinąć wokół szyi tego czarnookiego łajdaka. Kiedy jej
prześladowca wszedł do komnaty, Avery gładziła delikatnie
ogniwa łańcucha, wyobrażając sobie, jak Cameronowi zsinieje
twarz, gdy zaciśnie mu go na gardle. Wiedziała, ze własna
krwiozer-ezość powinna ją przerażać, ale była na to zbyt
wściekła.
- Gdzie jest Gillyanne? - spytała ostro, kiedy ani kuzynka, ani
młody giermek nie powrócili z sir Cameronem.
- Zostawiłem je z kobietami - odparł, zrzucił nakolanniki
i podszedł do stołu, na którym stała duża miednica z woda
- Jakimi kobietami?
- Jest kilka kobiet, które podróżują z moimi ludźmi
. Żołnierskie dziwki? Zostawiłeś moją kuzynkę z żołnierskimi
dziwkami?
- To nie są dziwki. Dwie z nich to żony, a pozostałe dwie
niedługo nimi będą.
- A ja chcę, żeby była ze mną.
- Obawiam się, że nie spełnię tej prośby.
Avery patrzyła, jak mężczyzna się myje, i żałowała, że łańcuch
nie jest dostatecznie długi, żeby podciągnąć się bliżej i go
kopnąć. Jego głos brzmiał właściwie milutko, jakby żałował, że
musi odmówić, ale przez tę fałszywą uprzejmość przebijała
złośliwa nuta. Nie przypuszczała, że spotka kiedyś kogoś,
komu tak bardzo będzie chciała zrobić krzywdę.
- Będzie się bała i martwiła o mnie.
Gdy się wycierał, widziała z jego spojrzenia, że nie udało jej się
wzbudzić w nim współczucia dla tego dziecka.
- Kobiety o nią zadbają. Były zachwycone, że ją do nich
przyprowadzono.
Cameron obserwował dokładnie brankę, siadając na skraju łoża
i ściągając buty. Nie ulegało wątpliwości, że jest wściekła. Złoto
w jej oczach roztapiało się w gorącu tej wściekłości. Małe dłonie
o długich palcach zacisnęły się, aż zbielały kostki. Gdyby miała
swój sztylet, poderżnęłaby mu gardło;
.Zdmuchnął świece, a potem wyciągnął się na olbrzymim łożu.
Z rękami założonymi pod głowę patrzył, jak dziewczyna stoi
wciąż po drugiej stronie łoża. Kilka świec, które paliły się
jeszcze po jego stronie, oświetlało jej postać, podkreślając
otaczającą ją aurę dzikości. Zauważył związaną z boku
rozdartą suknię i prawię się uśmiechnął. - Chodź do łoża -
rozkazał.
- Gdzie? Obok ciebie? Potrząsnęła głową. - Nie, nie ma mowy.
- Dobrze. - Przymknął Oczy. - Stój tu sobie bezradnie przez całą
noc. Nie obchodzi mnie to.
Na słowo „bezradnie" aż warknęła. Gdyby łańcuch był
odrobinę dłuższy, użyłaby go jako maczugi, żeby uderzyć
Camerona. Avery upajała się przez moment tą myślą, po czym
westchnęła. Bardzo wątpliwe, by leżał tak spokojnie i pozwoli |
się bić do nieprzytomności.
Najbardziej złościło ją to, że miał rację, nazywając ją bezradną.
Miał również rację, że głupotą byłoby sterczeć tak całą noc,
choć szczerze żałowała, że tego nie zrobi. Powoli usiadła i
oparła się plecami o bok łoża. Głowę ułożyła na materacu; był z
pierza i zdziwił ją taki luksus. Zastanawiała się, czy należy do
Camerona, czy też gospodarze, DeVeau, tak się wzbogacili i
dogadzają wynajętym rycerzom. Kusiło ją, żeby wsunąć się na
łoże i zagłębić obolałe ciało w miękkim materacu, ale odsunęła
od siebie tę pokusę. Byłoby największą głupotą położyć się koło
nieznanego mężczyzny, który uważał, że ma słuszny żal do jej
rodziny.
Zerknęła na jego ciało, rozciągnięte na posłaniu. Nie
powiadomił jej jeszcze, jaką planuje zemstę, jego zdaniem,
niewątpliwie sprawiedliwą. Wierzył, że jej brat zgwałcił jego
siostrę, więc może chce odpłacić w podobny sposób. Jednak nie
dotknął jej nawet, mimo że byli sami i że była skrępowana.
Chociaż oskarżenie rzuciła jego siostra, powinien najpierw się
upewnić, że to prawda. Zastanawiała się, jaką formę przybierze
zemsta. Im dłużej jednak go obserwowała, tym mniej wyglądał
na takiego, który zniżyłby się do gwałtu.
- Co masz zamiar mi zrobić? - spytała, nie mogąc dłużej znieść
niepewności, choćby odpowiedź była przerażająca.
Cameron otworzył jedno oko i spojrzał na nią. Jej głowa ledwo
sięgała poza krawędź łóżka. Mimo dorosłego wyrazu gniewu
na twarzy, wyglądała młodo, delikatnie i zadziwiająco
niewinnie. Jakaś jego część brzydziła się tym, co planował. Z
kolei inna część była pod takim wrażeniem jej urody, że
ciągnęło go do realizacji tego planu. Splatającej się z pożąda-
niem chęci zemsty ani nie można było się oprzeć, ani jej
ignorować. A poza tym nie miał zamiaru sprawić bólu tej
dziewczynie. Postanowił potraktować ją znacznie delikatniej,
niż zrobiłby to kto inny na jego miejscu.
- Chcę cię uwieść - odpowiedział, nieco dotknięty tym, że
wyraz zaciekawienia na jej twarzy zmienił się w zdumienie.
- Doprawdy? -spytała, przeciągając głoski. -I spodziewasz się,
że padnę u twoich wielkich stóp, bo jesteś taki dzielny i
przystojny?
Powstrzymał się z trudem, żeby nie zerknąć na swoje wstrętne
Stopy.
- Nie u moich stóp, panienko, i wolałbym, żebyś była
rozsądna.
- A ja wolałabym, żebyś sczezł, ale nie możemy mieć
wszystkiego, czego pragniemy.
- Takie okrucieństwo? Taka mała panienka jak ty nie powinna
tak szybko zapowiadać uszkodzenia czyjegoś ciała
i morderstwa.
- Dodaj jeszcze okaleczenie, bo i do tego mam pewne
ciągoty.
- Widać trzeba cię poskromić. Jesteś zbyt rozbestwiona.
Teraz na mnie warczysz i syczysz, ale niedługo
będziesz mruczeć.
- Co za arogancja.
Avery pisnęła ze zdumienia, gdy nagle rzucił się na łańcuch
Walczyła zażarcie, ale udało mu się wciągnąć ją na łóżko Znów
spróbowała uderzyć go w twarz, lecz przygwoździł ją do łoża
swoim ciężarem.
- To prawda, kotku. - Omal się nie uśmiechnął.
- Nie jestem takim chucherkiem ani dziwką, żebym uległa
twoim zachciankom po jednym pocałunku i pogłaskaniu. O,
nie, zwłaszcza że robisz to tylko dlatego, żeby pognębić mojego
brata.
Avery odkryła, że ten mężczyzna, gdy się uśmiecha, jest
stanowczo zbyt pociągający, nawet z tym aroganckim wyrazem
twarzy.
Twój brat mnie zhańbił, i to bardzo nieszlachetnie.
Nawet jeśli Payton zrobił tak, jak twierdzisz, chociaż na pewno
tego nie uczynił, to nie jest twoja hańba. To w ogóle nie jest
niczyja hańba, tylko tego drania, który popełnił ten występek.
— Moja siostra nie jest już cnotliwa... -A ty?
Avery chciało się śmiać, gdy patrzyła na jego minę. To nie to
samo - odpowiedział, zastanawiając się, czy jej poglądy nie są
równie dziwne jak uroda.
- I to mówi mężczyzna, który ciężko pracuje na to, żeby skraść
dziewczynie cnotę, a później potępić ją za to, ze ją straciła. Jak
tu mówić o hańbie, skoro szczytem niesprawiedliwości jest to,
że jakaś biedna dziewczyna została siłą tej cnoty
pozbawiona.
W tym, co mówiła, było sporo prawdy, ale Camerona
bardziej interesował gniew, przebijający przez te słowa.
- Bardzo się tym emocjonujesz. Ciekawe dlaczego?
- Mojakuzynka została brutalnie pobita i zgwałcona. Sorcha
starsza siostra Gillyanne. Pochwycili ją i inną moją kuzynkę
wrogowie jej ojca. Zbili i zgwałcili biedną Sorchę i chcieli zrobić
to samo z kuzynką Elspeth. Na szczęście wuj Erie, wuj Balfour i
mój ojciec zdołali ich powstrzymać. Sorcha zostanie zakonnicą.
Czy sądzisz, ze mój brat, wiedząc o takich okropnościach,
mógłby dokonać czegoś podobnego?
Cameron czuł, że musi się nad tym zastanowić, ale nic nie
powiedział.
- To, że ktoś zna jakąś ofiarę przestępstwa, nie musi go
powstrzymywać przed popełnieniem tego samego. Zresztą,
może moja siostra trochę przesadziła. Może to było uwiedzenie,
a nie gwałt. Może tylko za późno zawołała „nie!". Teraz nie ma
to znaczenia. Pozbawił moją siostrę cnoty i nie chce ratować jej
honoru poślubiając ją. Więc za karę ja pozbawię niewinności
ciebie.
- Jakież to romantyczne - powiedziała z ironią, - Chyba zrobi
mi się słabo od tych twoich słodkich słówek.-Zatrzepotała
rzęsami.
Cameron o mało się nie roześmiał, co go samego zdumiało. Nie
był człowiekiem, którego łatwo rozbawić, a przede wszystkim
nie powinien się śmiać z tego, co mówi siostra sir Paytona
Murraya. Była tak drobna i delikatna, że nie chcąc jej zadusić,
opierał się na łokciach, a ona próbowała zniszczyć go słowami,
a także rzucała się na niego z pięściami, gdy tylko miała okazję.
Uznał też, patrząc na jej usta, że miałby ochotę ją pocałować.
- Nawet o tym nie myśl-powiedziala,dumna z lodowatego
tonu swego głosu, bo właściwie ona również pragnęła tego
pocałunku.
- Ale myślę. - Dotknął ustami jej warg, poczuł obnażone zęby i
ostrzegł: - Byłoby to bardzo nierozsądne, gdybyś mnie ugryzła -
Spoczął na niej całym ciężarem, ujmując jej twarz
w dłonie- Mam bowiem zamiar zaspokoić twoją
ciekawość. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, przywarł
wargami do jej ust. Avery nagle się ucieszyła, że jest tak mocno
przygwożdżona dołożą. Niechciała, żeby wiedział, jak wielka
ma ochotę otrzeć się o niego, dotknąć gładkiej śniadej skóry,
poczuć pod palcami szerokie bary i silną pierś. Starała się ukryć
swój przyspieszony oddech i szybkie bicie serca.
Wzmagało się jej pożądanie, wzmagał się też strach. Nie
potrafiła tego pojąć. Ten mężczyzna chciał ją zniesławić, po
czym oddać ją rodzinie, by jej hańba okryła ich wszystkich.
Oskarżył i obraził jej brata, zatem całą rodzinę i cały klan. Był jej
zupełnie obcy, przyjął ją tylko jako zapłatę za przegrany zakład.
Powinna odczuwać najwyżej obrzydzenie i strach.
Tymczasem wystarczył jeden pocałunek i cała płonęła. Miała
ochotę zerwać z niego skórzaną przepaskę na biodra, dotykać
każdego centymetra jego mocnego ciała, chciała go czuć w
środku z siłą, która wywoływała w łonie ból.
Gdy w końcu uniósł głowę, miała oczy zamknięte. Jej matka
zawsze żartowała z ojca, że może z jego oczu wyczytać
wszystkie grzeszne myśli, a ponieważ Avery też miała takie
oczy, obawiała się, że sir Cameron ujrzy w nich namiętność.
— Spójrz na mnie, Avery - zażądał.
Sam był zdziwiony siłą swego pożądania. W Avery Murray nie
było nic takiego, co mogłoby to wywołać. Była zbyt
impertynencka, zbyt szczupła, zbyt wybuchowa. Tłumaczenie,
żęto wynik jego długiej wstrzemięźliwości, brzmiało
zdecydowanie fałszywie. Ta dziewczyna poruszała w nim coś
bardzo głębokiego i chciał sprawdzić w jej oczach, czy i ona ma
choć w części podobne odczucia. Wiedział już, że można w nich
wszystko wyczytać, dlatego tak się domagał, aby je otworzyła.
- Otwórz oczy - powtórzył.
- Nie mogę - odparta. - Niedobrze mi z obrzydzenia. Cameron
czułby się głęboko zraniony, gdyby nie fakt, że odezwała się tak
namiętnym głosem. Cóż, jest bardzo uparta. Koniecznie trzeba
użyć jakiegoś fortelu. Uniósł się nieco i odezwał, patrząc w
kierunku drzwi.
- Och, Donaldzie, dlaczego przyprowadziłeś tu znów tę
panienkę?
- Gillyanne? - szepnęła Avery, ale już otwierając oczy,
wiedziała, że dala się wykołować. - Obrzydliwy, chytry łajdak
-mamrotała, gdy trzymał mocno jej brodę, nie pozwalając
odwrócić wzroku.
- Pewnie że tak - zgodził się niemal z radością. - Ale jestem też
mężczyzną, którego pragniesz. Dlaczego nie możesz się do tego
przyznać, panienko?
Mało się nie zakrztusiła, słysząc tę zdumiewającą bezczelność.
Oczywiście, że go pragnęła, ale wstydziła się do tego przyznać
nawet przed samą sobą. Był niezwykle przystojnym
mężczyzną, wysokim, silnym i odrobinę niebezpiecznym. Poza
tym istniała taka możliwość, jak by to bezpośrednio ujął jej brat,
Payton, że „trzeba jej chłopa". Należało również wziąć pod
uwagę fakt, że całował z dużym kunsztem i miał zapewne
wprawę w rozgrzewaniu panien do białości. Ale najbardziej
zezłościło ją to, że bez ogródek mówił ojej pożądaniu i zakładał,
że podda się bez oporu. Czy sądził, że jego urok jest taki
nieodparty, czy też że ona taka słaba?
- Może wczołgałbyś się z powrotem pod tę skałę, z której
wypełzłeś? - spytała głosem tak słodziutkim, że chyba tylko
cudem nie rozbolały jej zęby.
- I pomyśleć, że to te same usta, które mnie tak słodko
powitały.
- Sam się oszukujesz.
- Nie, ale myślę, że ty chcesz oszukać siebie.
Cameron zsunął się z niej, choć niechętnie rozstawał się ziej
ciepłym i miękkim ciałem. Ułożył się na plecach i skrzyżował
ręce pod głową. Na jego ustach wykwitł uśmieszek, gdy
usłyszał, jak Avery odsuwa się w najdalszy kąt łoża.
Zaklął pod nosem, żałując, że spotkali się w tak niesprzy-
jających okolicznościach. Były to niebezpieczne myśli. Nie tylko
mógł zacząć się wahać, czy dochodzić sprawiedliwości i
zadośćuczynienia, ale i zapomnieć, z jakich powodów zde-
cydował się na życie w celibacie. Dostał już nauczkę, poznał
zdradliwą naturę kobiet i nie chciał o tym zapomnieć przez
jakaś chudzinę o kocich oczach. Niedługo zrezygnuje z wstrze-
mięźliwości, ale nie pozwoli sobie na zakochanie.
Avery ułożyła się tak blisko krawędzi łoża, że przy naj-
mniejszym ruchu mogła wylądować na podłodze. Miała na-
dzieję, że sir Cameron śpi spokojnie. Poprzez przesłonięte
rzęsami, przymknięte oczy oglądała mężczyznę, który z taką
łatwością doprowadził do wrzenia jej krew. Ku jej zdziwieniu,
miał dość ponury wyraz twarzy. Nie przypuszczała, żeby
specjalnie przeżywał fakt, że nie uległa jeszcze jego czarowi.
Niestety, dała przeraźliwie zawstydzające sygnały, świadczące
o tym, jak łatwo można ją uwieść. Większość mężczyzn
wyglądałaby na zadowolonych, tymczasem on miał taką minę,
jakby nadgryzł kwaśne jabłko. A może i on, tak samo jak ona,
uznał namiętność, jaka między nimi zaiskrzyła, za kłopotliwą.
Avery była przerażona, bo wiedziała, że Cameron chce ją
wykorzystać dla własnych celów. Dla niej mogłoby to być
zgubne, ale dla niego także, choć z innego powodu. Gdyby
połączyło go z nią silne uczucie, trudno byłoby mu
skoncentrować się na zemście.
Przez krótki moment rozważała nawet, jak wykorzystać to
dzikie pożądanie przeciwko niemu, zmienić zwycięstwo w po-
rażkę, ale szybko odrzuciła tę myśl. Taka gra wymagała
umiejętności i doświadczenia, a ona tego zupełnie nie miała
Wprawdzie orientowała się mniej więcej, co zachodzi między
mężczyzną a kobietą, wiedziała nawet to i owo od braci i
kuzynów, ale dopóki nie porwał jej ten czarny rycerz, nawet nie
całowała się z żadnym mężczyzną. Całe doświadczenie, jakie
miała, to kilka cmoknięć w wykonaniu kuzynów, które wcale
jej nic rozpaliły. Avery westchnęła i spróbowała wygodniej się
ułożyć, podjąwszy postanowienie zdecydowanego oporu.
- Jeśli nie masz chęci spać, możemy powrócić do poprzednich
zabaw - zaczął Cameron.
- Nie sądzę, ty głupcze — odparowała. - Mam kłopoty
żołądkowe.
- Jeżeli chcesz mieć jakieś szanse, powinnaś dokładniej poznać
przeciwnika.
- Czy to pogróżka?
- Może.
- Umieram ze strachu.
- Nie posuwaj się za daleko, panienko.
- Bo co? Zrobisz mi krzywdę? - Spojrzała na niego przez ramię
i zauważyła, że trochę się zmieszał. - Skułeś mnie łańcuchem,
znieważyłeś mój klan i masz zamiar mnie zniesławić, aby się
zemścić na moim bracie. Wybacz, ale dalsze pogróżki nie robią
na mnie wrażenia.
Cameron patrzył na jej smukłe, proste plecy. Nie wiedział, co
dpowiedzieć na te rozsądne stwierdzenia, więc milczał. Leżał z
zamkniętymi oczami i zastanawiał się, w jato sposób
onieśmielić tę kobietę. Postanowi, że zrobi to jutro z samego
rana.
2
- Avery!
Wołanie Gillyanne przerwało Avery podziwianie szerokich
ramion oddalającego się Camerona. Chociaż ucieszyła się
bardzo, widząc, ze kuzyneczka jest w dobrym humorze, to
jednak złość jej nie przeszła. Najpierw przez dwa dni była
przykuta łańcuchem do łoża, a teraz, ze skrępowanymi rękami,
przywiązana była do jego siodła. Skoro jest tak traktowana, to
po dotarciu do Szkocji nie będzie się sprzeciwiać, jeśli jej klan
zechce przyjechać do Caimmoor i wyrżnąć wszystkich MacAl-
pinów co do ostatniego. Pewnie by ich nawet zachęcała.
- Dobrze się czujesz, Gillyanne? - zapytała kuzynkę, spog-
lądającą najpierw ze zdumieniem na więzy, a potem z
wściekłością na Camerona. Chociaż kuzynka była za młoda i za
słaba, żeby mogła pomóc, miło jej było, że ma kogoś po swojej
stronie.
- Tak - odparła dziewczynka. - Kobiety o mnie dbają, tylko nie
chciały mi pozwolić, żebym tu przyszła do ciebie. Chyba
pozwoliłyby mi na wszystko, poza sprzeciwianiem się
rozkazom sir Camerona. Mężczyźni też. Chociaż nikt mi tego
bezpośredni0 nie powiedział, podsłuchałam i
wywnioskowałam z różnych półsłówek, że nie wszyscy ludzie
lorda popierają jego plany Ale każdy chce, żeby Payton zapłacił
za swój grzech.
- On tego nie zrobił.
- Mnie nie musisz przekonywać o jego niewinności. Wiem o
tym. Był jednym z nielicznych kuzynów, który żadnej z nas
nigdy nawet nie trzepnąj w pupę, chociaż mu dokuczałyśmy.
Mężczyzna, który tego nie zrobił nawet wtedy, kiedy w jego
najpiękniejsze buty wrzucono świński nawóz, nie jest w stanie
skrzywdzić kobiety.
- A więc to byłaś ty? - Avery roześmiała się.
- Zezłościł mnie wtedy, bo sobie ze mnie żartował przez cały
dzień. - Gillyanne zaśmiała się wraz z kuzynką, po czym
przyjrzała się więzom na jej smukłych nadgarstkach. - Jak sobie
radzisz?
- Nieźle. Wścieka mnie to - Avery wskazała głową sznury -ale
zobacz, że najpierw obwiązał mi ręce jedwabiem. Jak na takiego
gbura, to się nawet stara, żeby mi nie zrobić krzywdy.
- Ma zamiar cię uwieść i zhańbić.
- No właśnie. Jeszcze tego nie zrobił, jeśli o to się martwisz.
- Tak. Musisz się trzymać od niego z daleka, póki rodzina nas
nie uwolni.
Jakie to proste, pomyślała Avery i westchnęła. Cameron przy
każdej okazji jej dotykał, rozpalał gorącymi słowami, kradł
pocałunki. Nie miała dość siły woli, żeby się przed nimi bronić,
i bardzo ją to martwiło. Tylko złość na niego za to. że jest skuta
lub związana, dodawała jej sił do walki. Gdyby ją puścił, złość
by opadła i trudno byłoby oprzeć się pokusie.
- Powiem ci prawdę, kuzynko. Nie wiem, czy zdołam walczyć
tak długo. -Uśmiechnęła się smutno, widząc zdumienie
na twarzy Gillyanne. Dziewczynka odchrząknęła i powiedziała:
- To bardzo przystojny mężczyzna;
Tak, chociaż ciemny jak grzech. I kusi mnie do grzechu. Masz
prawie dziewiętnaście lat. Musieli cię i wcześniej kusić\ a jakoś
się nie dałaś.
— No, nie.
- Kochasz go?
- Gillyanne, ten człowiek przykuł mnie do łoża, przywiązał do
swego konia, chce mnie wykorzystać, żeby zadać cios mojej
rodzinie i zmusić Paytona do małżeństwa, przed którym się
wzdraga. Musiałabym być idiotką, żebyś go pokochać.
- Niezupełnie. Nie ma racji, ale zachowuje się tak, jak zrobiłoby
wielu innych, bo jest przekonany o słuszności tego co robi. Ale
nie zmusi cię do niczego siłą; Więc jeśli nie jesteś w nim
zakochana, to widocznie go pożądasz.
- Wygląda na to, że tak. - Avery westchnęła. Gillyanne
poklepała ją po ramieniu.
- Możesz tylko się starać. Nie będę cię potępiać, jeśli ci nie
starczy siły. A może on któregoś dnia zrozumie, że jego siostra
kłamie.
- Tak, a wtedy będzie się chciał zachować honorowo -mruknęła
Avery.
- Jeżeli do tego czasu będziesz w nim zakochana, to wszystlco
dobrze się skończy.
- Zależy, co on będzie wtedy czuł. O, idzie ta bestia. Cameron
zauważył identyczne spojrzenia dwóch małych
kobietek Murrayów i omal się nie uśmiechnął. Miały więcej ikry
niż niejeden mężczyzna. Gdyby im nie brakowało męskiego
wzrostu i siły, byłby w poważnych opałach. Wyglądało na w,
że obie mają ochotę zrobić mu krzywdę.
- Wracaj do kobiet - rozkazał Gillyanne i z trudem stłumił
śmiech, słysząc, jakimi barwnymi przekleństwami obdarza go
pod nosem ta panienka, spełniając polecenie. - Kiedy ta mała -
Bardzo dobrze - podsumowała Avery. - Będzie cenną nagrodą,
a takiej nie powinno się dostawać zbyt łatwo.
- Tak jak ja ciebie?
- Owszem, rzucono mnie do twoich stóp. Bez trudu zdobyłeś
broń, którą chcesz wykorzystać przeciwko mojej rodzinie. Ale
ciężko się napracujesz, by nią władać.
- Doprawdy?
Bliskość tej dziewczyny sprawiała, ze szybciej płynęła mu krew
w żyłach. Jeśli dobrze odczytywał ciepły błysk w jej oczach, z
nią działo się to samo. Bardzo chciał, żeby to była prawda.
Ostatnia zdrada, jaką przeżył, po której to postanowił wycofać
się z gry zwanej miłością, osłabiła w nim pewność, że umie
oceniać kobiety. Przedtem sądził, źe potrafi zrozumieć kobiece
serce i że tylko on może je rozpalić. Kiedy jednak co rusz
zamiast miłości spotykał się ze zdradą i niewiernością, odsunął
się od kobiet. Teraz wahał się, bo Avery Murray była inna od
niewiast, jakie znał. Czy ogień, który widział w jej oczach, to
pożądanie, czy chęć zaszlachtowania go jak prosiaka? W jej
przypadku mogło to być po trosze jedno i drugie.
- Tak, mój pięknisiu, będziesz musiał - odparła, wściekła na
siebie za to, że jej ciało zdradza taką słabość.
- A jednak czujesz siew obowiązku zwodzić mnie pochleb-
stwami.
Avery miała ochotę wybuchnąć śmiechem, ale także kopnąć go
w przyrodzenie. Ochota do śmiechu bardzo ją niepokoiła, bo
zawsze podobali jej sic mężczyźni, którzy mieli poczucie
humoru. Nim jednak zdołała na nim wyładować złość na samą
siebie, usadził ją w siodle i sam z gracją
wspiął się za nią. . .
Ledwo rumak postawił pierwsze kroki, Avery zrozumiała, ze
trudna to będzie podróż. Siedziała miedzy udami Camerona,
jak kochanka, a jego ręce, trzymając cugle, obejmowały ją
mocno. Przy każdym ruchu konia ich ciała ocierały się o siebie
Jeszcze nie wyjechali dobrze poza bramy warowni DeVeau gdy
zaczęła cierpieć z powodu tej bliskości.
Starała się odsunąć, ale przycisnął ją znowu silnym, lecz nie
bolesnym uchwytem. Próbowała siedzieć sztywno, nie-
ruchomo, było jej jednak bardzo niewygodnie, a poza tym
mogli oboje spaść z konia. Widok Camerona tarzającego się w
błocie byłby miły dla jej oczu, ale musiała też wziąć pod uwagę
własne bezpieczeństwo. Była przytroczona do siodła liną, którą
spętano jej również ręce. Jeśli dobrze pójdzie, sama może
znaleźć się na ziemi i być ciągnięta | przez przerażonego konia.
To odebrałoby jej radość z upokorzenia Camerona. Prawie
uśmiechnęła się do własnych; myśli.
— Cieszę się, że jesteś w lepszym nastroju - powiedział,
zauważywszy cień uśmiechu na jej twarzy.
— Tak, właśnie myślałam, jak wspaniale byś wyglądał, leżąc
twarzą w błocie - odparła słodko.
— Jeśli upadnę, ty polecisz wraz ze mną.
— Wiero o tym i dlatego nie próbuję wykopać cię z siodła.
— Godna podziwu wstrzemięźliwość.
— Też tak uważam. Pilnie strzeżesz tyłu, co?
— Tak, mimo że jesteś bezbronna i siedzisz przede mną.
— Chodziło mi o to, czy pilnujesz się przed zgrają DeVeau?
Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby ci bandyci próbowali
odebrać ci pieniądze, które ci dali za milczenie. Albo gdyby
uznali, że nie chcą, abyś miał szansę opowiedzieć o wszystkim,
co widziałeś i robiłeś w ich służbie.
— Widzę, że troszczysz się o moje bezpieczeństwo.
— Co za próżność. Jedzie z nami moja mała kuzynka.
Chciałabym, żeby wróciła do Szkocji cala i zdrowa. A poza tym
- dodała twardym tonem - jeśli ktoś ma cię zadźgać to ja
powinnam mieć ten przywilej.
- Jesteś twardą kobietą, Avery Murray. -Westchnął przesad-nie
i spytał: - Dlaczego tak nienawidzisz tych DeVeau?
- Bo to świnie i mordercy. Być może zamordowali wielu moich
krewnych.
- Być może, ale wydaje mi się, że ta nienawiść sięga o wiele
dawniejszych czasów.
Przez moment Avery wahała się, czy mu nie powiedzieć, ze to
nie jego interes, ale tylko przez moment. Długotrwała wendeta
między rodami DeVeau i Lucettów nie była tajemnicą. Nie
skrywano też, jakich problemów doświadczyła jej rodzina w
przeszłości z powodu rodu DeVeau. Może jeśli opowie tę
historię, to DeVeau nigdy już nie będą mieli na żołdzie nikogo z
MacAlpinów, choćby im oferowali złote góry. Cieszyła się z
całego serca, że z jakichś powodów Cameron i jego towarzysze
nie brali udziału w ostatnim napadzie.
- Zaczęło się od mojej matki - zaczęła. - Chociaż i w przeszłości
nie dawali naszej rodzinie spokoju. Oni zawsze szukali ofiar
słabszych i uboższych. Dla zyskania spokoju i z biedy rodzina
zmusiła moją matkę do małżeństwa z lordem Mićhaelem
DeVeau. Wszystkie okropne opowieści okazały się prawdziwe.
Był potworem, brutalem i ciągle ją zdradzał. Pewnej nocy
znalazła go skatowanego, z poderżniętym gardłem. Uciekła.
- Dlaczego? Czy go zabiła?
W głosie Camerona nie usłyszała potępienia. Chociaż nie
opisała całego okropieństwa pierwszego małżeństwa matki,
widocznie wystarczyło to, co powiedziała. Cameron wiedział
też zapewne, jacy są mężczyźni z rodu DeVeau.
-Nie, chociaż wiedziała, że wszyscy będą tak sądzić-odparła
Avery. - Zwłaszcza że nieraz się odgrażała. Nikt nie wątpił w
potworności, jakich doznawała w tym małżeństwie, a ona
często mówiła, że kiedyś nie wytrzyma i sama z tym skończy.
Zanim mój ojciec pomógł jej uciec do Szkocji, przez rok się
ukrywała. W końcu udało się znaleźć zabójców i matka była
nareszcie wolna. Nowe małżeństwo nie przyniosło jednak
pokoju, tylko spotęgowało nienawiść, bo nie wszyscy z rodu
DeVeau uwierzyli w jej niewinność. Po prostu chcieli mieć
wroga, żeby go nienawidzić i z nim walczyć.
- A może nie byli zadowoleni z tego, że wyszło na jaw, jakim
potworem był jeden z nich?
— Tak, to możliwe. Nie podobało im się również to, że moja
matka tyle po mężu odziedziczyła. Było to naprawdę
niewielkie zadośćuczynienie za to, co wycierpiała, i prawnie jej
się należało, ale ród DeVeau nie lubi płacić.
— Nawet żołdu najemnikom.
- Waśnie.
- Nic się nie bój. Już się tego domyśliłem. Dobrze pilnujemy
tyłów.
Avery westchnęła. Tak bardzo chciała dowiedzieć się czegoś na
temat losów swych krewniaków. Z tego, co udało jej się
usłyszeć w ciągu ostatnich dwóch dni, wynikało, że rzeź nie
była aż tak okrutna, na jaką wyglądała. Miała nadzieję, że ktoś
wysłał do matki szczegółową informację o tym, jakie krzywdy
wyrządzili DeVeau ich rodzinie. Nim Avery dowie się prawdy,
mogą minąć miesiące, ale modliła się, żeby były to dobre
wiadomości i żeby wymazały z jej snów cały ten koszmar.
Nim zatrzymali się na południowy odpoczynek, uspokoiła się i
nabrała nadziei, że DeVeau teraz im nie zagrożą. Poważne
niebezpieczeństwo mógł jednak stanowić sir Cameron MacAl-
pin. Podróżując całe przedpołudnie w jego ramionach,
uświadomiła sobie wyraźnie własną słabość. Z największym
wysiłkiem woli powstrzymywała się, by nie przyznać, że się
poddaje
i jest skłonna zademonstrować mu swą kapitulację, gdy tylko
znajdą jakieś ustronne miejsce. Pocieszało ją jedynie
przekonanie, że sir Cameron również cierpi. Przyciśnięta do
niego przez całą drogę czuła twardy dowód jego pożądania.
Gdy rozwiązano jej ręce, szybko udała się na stronę. Nie było to
łatwe, ale starała się nie zwracać uwagi na drepczącego obok
niej olbrzymiego mężczyznę. Mały Rob był jej strażnikiem, ale
sądząc po rumieńcu na jego twarzy, całą sytuacją był równie
zażenowany jak ona.
Po chwili wróciła do reszty podróżujących, wypatrując
Gillyanne. Uśmiechnęła się, widząc ją wychodzącą zza drzew,
gdzie udała się niewątpliwie w tej samej sprawie. Również za
nią podążał potężny mężczyzna, co dziewczynkę wyraźnie
doprowadzało do wściekłości. Zabawne było to, że strażnik
Gillyanne wydawał się mocno onieśmielony, jednakże świa-
domość, że przy próbie ucieczki trzeba by umknąć dwóm
potężnym mężczyznom, nie była zbyt wesoła.
- Czy masz też zamiar słuchać każdego mojego słówka?
-warknęła Gillyanne do strażnika, podchodząc do starszej ku-
zynki.
Avery nie mogła powstrzymać śmiechu, kiedy obaj mężczyźni
cofnęli się o kilka kroków.
- Gillyanne, oni tylko wykonują rozkaz swojego pana.
- Wiem o tym. dlatego znoszę wszystko jak dama, którą jestem,
i nie dałam temu idiocie w łeb pierwszym kijem, jaki się
nawinął. - Dziewczynka wzięła kilka głębokich oddechów i
złożyła ręce na brzuchu. - Dobrze, już jestem spokojna.
- To naprawdę działa?
- Czasami, jak nie jestem za bardzo wściekła. Jak sarna
powiedziałaś, Colin nie jest niczemu winien. Ate niech ten
czarny diabeł, który cię przywiązuje do łoża i do konia, lepiej
się do mnie nie zbliża. Więc jak ci się wiedzie?
- Dość dobrze - zaczęła Avery, biorąc pod ramię-kuzynkę
Spacerowały powoli, a za nimi dreptali zdezorientowani
strażnicy.
Na pewno? Bałam się, że może ci być ciężko. Takie miałam
przeczucie. - Jesteś przewrażliwiona.
- Ciocia Maldie jest ze mnie bardzo zadowolona. Zresztą ty tez
masz swoje przeczucia. To ty wyczułaś zbliżające się
niebezpieczeństwo tego dnia, kiedy nas zaatakowali ludzie
DeVeau.
- Niewiele z tego wynikło.
- Żyjemy. Gdybyśmy zostały kompletnie zaskoczone, mog-
łybyśmy zginąć w tej pierwszej krwawej rzezi. I udało się
ostrzec naszych krewnych. Prawda, ze było za późno, żeby
zdążyli się przygotować do obrony, ale może jednak o kilku
rycerzy więcej chwyciło za miecze. Przecież kiedy uciekałyśmy,
słyszałyśmy efekt twojego ostrzeżenia,
- Jaki?
- Dźwięk uderzających o siebie mieczy, a nie jęki mor-
dowanych.
- Ale później były i jęki.
- Niestety, tak. Jednak ten dźwięk ostrza uderzającego o ostrze,
chociaż mrożący krew w żyłach, świadczy o rym, że ktoś zdołał
przeciwstawić się ludziom DeVeau, choćby po to, żeby inni
mogli uciec i przeżyć. Nie martw się już. Nie możemy zrobić
nic innego, jak modlić się za dusze zamordowanych i mieć
nadzieję, że nie było ich zbyt wielu.
- Robię to. Często - szepnęła Avery.
- Musimy się skupić na naszych obecnych problemach. - Tak.
Jak sprawić, żeby Payton pozostał wolny i żeby nikt go nie
skrzywdził.
- Racja - zgodziła się Gillyanne i uważnie przyjrzała się
kuzynce. - A jak ulżyć twemu strapionemu sercu?
- Czemu sądzisz, że jestem strapiona?
- Męczy cię pożądanie.
- No, tak. - Avery potrząsnęła głową, - Skręca mi wnętrzności.
Mam tylko nadzieję, że jemu też. - Uśmiechnęła się do
GiHyanne, ale szybko spoważniała. - Chyba nie starczy rai sił,
by z tym długo walczyć.
- Ojej!
- No właśnie.
- Więc musimy pomyśleć, jak mu zabrać trochę tej słodyczy
zwycięstwa.
Avery skinęła głową.
- Już się nad tym zastanawiałam. Po pierwsze, Payton musi
wiedzieć, że cnota nie została mi odebrana siłą, że zrobiłam to z
własnej woli i chęci. To złagodzi jego ewentualne poczucie
winy.
- I pokrzyżuje plany sir Camerona.
Avery patrzyła, jak ten zbliża się w ich stronę, i była na siebie
zła, że na jego widok robi się jej gorąco. Nic w tym zresztą
dziwnego, był przecież niezwykle przystojnym mężczyzną.
Musiała w jakiś sposób przemienić słabość w siłę, z
upokorzenia uczynić źródło dumy. Nie będzie to łatwe,
zwłaszcza że każde jego spojrzenie czy gest rozpalały ją do
białości,
- Ałe najpierw - mruknęła tak cicho, że słyszała ja tylko
GiHyanne - muszę sprawić, żeby ten człowiek cierpiał, żeby
mnie pragnął tak bardzo, żeby w końcu, kiedy się poddam,
zapomniał zupełnie o zemście. Chcę go doprowadzić do
szaleństwa.
Cameron zwolnił kroku, patrząc na uśmiechnięte promiennie
dziewczyny Murrayów. Były drobne i zjawiskowo piękne.
Uśmiechały się ciepło i ich niezwykłe oczy błyszczały od tego
śmiechu. Takie spojrzenia każdemu mężczyźnie sprawiały
przyjemność. Wziął Avery pod ramię i doprowadził do konia.
Cały czas zastanawiał się, dlaczego te piękne uśmiechy wy.
zwalają w nim chęć do nałożenia pełnej zbroi.
3
Jesteśmy coraz bardziej pogodzone z losem - powiedziała
Avery do kuzynki, gdy spacerowały po obrzeżach obozu
MacAlpina.
- Czyżby? - Gillyanne zatrzymała się na moment i popatrzyła
na mary biały kwiatek. - Ta pora roku sprzyja pogodzeniu z
losem.
- To prawda, ale zachowujemy się tak, jakbyśmy zapomniały,
że Cameron nas więzi i ma zamiar skrzywdzić Paytona.
- Trudno pamiętać o takich nieprzyjemnych sprawach, kiedy
grzeje wiosenne słoneczko. Ale dziwię się, że ty możesz o tym
zapomnieć, skoro cały czas jesteś skrępowana więzami.
- On robi to tak delikatnie i uważnie, żeby mnie nie zranić, że
zaczynam się przyzwyczajać i złość mi przechodzi. I to mnie
niepokoi. Chodzę cały czas tak ogarnięta pożądaniem, że nie
myślę o tym, dlaczego podróżujemy z MacAtpinami.
- Podobno miałaś zamiar doprowadzić do tego, aby to on był
ogarnięty pożądaniem. Tak mi mówiłaś trzy dni temu.
Avery westchnęła.
- Jestem tak skołowana, że już nie wiem, czy to działa. On ma
coraz gorszy humor, ale nie wiem, czy to dlatego, że ja g0
dręczę, czy po prostu ma takie fumy. Czy to nieodwzajemnione
pożądanie tak mu psuje nastrój, czy świadomość, że jego
genialny plan nie daje się tak łatwo wprowadzić w życie, jak
przypuszczał?
- Myślę, że to nieodwzajemnione pożądanie. Prawdę mówiąc,
jesl niespełnione, a nie nieodwzajemnione, mam rację?
- Niestety tak. Zaczynam się obawiać, że to może być coś
głębszego.
- Możesz zrobić to, co zrobiła nasza kuzynka Elspeth. - Ścigać
go, aż on mnie złapie? - Avery zaśmiała się wraz z Gillyanne,
po czym pokręciła głową. -Nie mam jej doświadczenia. Nie
mogę po jednym pocałunku określić, czy to jest ten jeden
jedyny. Myślę, że może być. Jak inaczej wytłumaczyć moje
uczucia do niego, skoro zamierza mnie użyć przeciwko
mojemu własnemu bratu? Oczywiście, nie ma to większego
znaczenia. To, co on planuje, wyklucza wszelką wspólną
przyszłość.
- Niekoniecznie. - Gillyanne wzruszyła ramionami. - Za-
kończenie tej historii może być mniej dramatyczne, niż sobie
wyobrażasz. Musisz się zdecydować, czy chcesz spróbować
zrobić wszystko, żeby pragną} cię bardziej niż czegokolwiek
innego. Jakkolwiek by na to spojrzeć, droga, którą musisz
podążać, nie jest prosta, ale żaden zakręt nie powinien do-
prowadzić do klęski.
— Być może. W każdym razie uważam, że bardzo ułatwiamy
zadanie naszym ciemiężycielom.
— Avery, nie sądzę, żeby nam się udało zbiec. Ja też nie robię
sobie na to wielkich nadziei, ale to nie znaczy, że nie; mamy
próbować. - Gillyanne spojrzała przelotnie na kuzynkę i
uśmiechnęły się do siebie. - Czy za pierwszym razem będziemy
sprytne, czy po prostu odważne? - spytała, zerkając
na
strażników. - Mały Rob i Golin są dość daleko od nas i o coś się
sprzeczają.
- No, to tym razem bądźmy odważne. Liczymy do trzech?-
Gillyanne skinęła głową i schwyciła spódnicę, gotowa ją
podnieść. Avery zrobiła to samo i policzyła: -Raz* dwa, trzy!
Ruszyła, a kuzynka podążyła za nią,
Cameron zaklął, gdy nad obozem rozległ się krzyk. Schował za
koszulę mapę, którą oglądał wraz ze swym kuzynem Lear-
ganem, i skoczył na równe nogi. Jedyne, co go zdumiało, kiedy
zobaczył, jak dziewczyny Murrayów próbują uciekać, to tempo,
w jakim biegły.
- Niech diabli wezmą tego Małego Roba i Colina - mruknął, i
puścił się biegiem. - Mówiłem im, żeby dobrze pilnowali tych
panien.
- Nie możesz mieć do nich pretensji - odezwał się Leargan,
dotrzymując mu kroku. - To dziewczyny i dotąd bardzo dobrze
się zachowywały.
- Właśnie dlatego powinniśmy byli uważać. Leargan zaśmiał
się.
- Mówisz o nich, jakby były niebezpiecznymi, przebiegłymi
przeciwnikami.
- Matka Avery ukrywała się przed żądnymi zemsty DeVeau
przez rok, prawie sama. Potem ojciec Avery zdołał uciec z nią z
Francji, chociaż prześladowcy oferowali za nich olbrzymią
nagrodę Jej kuzynka poślubiła właśnie niejakiego sir Cormaca
Armstronga, człowieka, który wymykał się Douglassom co
najmniej przez dwa lata.
- O Jezu! - Leargan był pod dużym wrażeniem. - Wiec
mogły się tego i owego nauczyć.
- Tak. I w dodatku są potwornie szybkie. Ty biegnij za tą małą.
- Obie są małe.
- Biegnij za Gillyanne. Ja pobiegnę za tą drugą błyskawicą.
-Cameron zignorował śmiech Leargana.
Ucieczką Avery przejął się bardziej, niż się spodziewał, Może
dlatego, iż nie chciał dopuścić do siebie myśli, że pożądanie
bardziej męczy jego niż ją. Chociaż, z drugiej strony,
podejrzewał, że dziewczyna odczuwa to samo co on. Może
dlatego właśnie uciekła.
Gdy gonił ją po lesie, uśmiechał się radośnie. Nie miał zamiaru
pozwolić jej na ucieczkę, gdy był już tak blisko celu, jaki chciał
osiągnąć. Kiedy zatrzymali się na nocny postój, był pewien, że
nią owładnęły takie same żądze, a podczas jazdy w ciągu dnia
nieraz odczuwał wstrząsające nią dreszcze i słyszał
wymykające się z jej ust westchnienia. Goniąc ją teraz po lesie,
nie myślał o zemście, lecz o tym, by nie umknęła mu rozkosz,
która była już tak blisko.
Avery dała Gillyanne znak, by skierowała się nieco w prawo, a
sama zboczyła bardziej na lewo. Trzymały się w zasięgu
wzroku, ale zmusiły pogoń do rozdzielenia się. Obejrzawszy
się szybko przez ramię, zauważyła, że goni ich tylko dwóch
mężczyzn: Cameron i jego przystojny kuzyn Leargan. Jeśli był
ktoś jeszcze, to bardzo daleko. Miała zamiar juz właściwie
kończyć tę zabawę, bo była bardzo zmęczona, a Cameron
bardzo niedaleko, gdy usłyszała krzyk kuzynki. Natychmiast
skręciła w kierunku Leargana, który schwytał Gillyanne. Miała
drobną satysfakcję, widząc, że Cameron, zmylony jej
zmianąkierunku. potknął się. Bez wahania rzuciła się na
Leargana, który zaklął, puścił Gillyanne i upadł. Avery siadła
mu na plecach, złapała go za włosy i zaczęła uderzać jego
głową o ziemię. Gdy okrzyki zachęty ze strony Gillyanne
przerodziły się w pisk. przerwała.
Obejrzała się i zobaczyła kuzynkę w mocnym uchwycie Ca-
merona. Avery wyrwała nóż Leargana z pochwy. Trzymając
jedną ręką pęk włosów przeciwnika, odwróciła mu głowę i
przyłożyła nóż do gardła.
- Układ? - spytała.
- Nie - odparł Cameron. -I tak nie zrobisz mu krzywdy.
- Jesteś pewny?
- Mam nadzieję, kuzynie, że się nie mylisz. -Leargan jęknał.
- Jestem zupełnie pewny. Nie zrobisz mu krzywdy, Avery, i
nie uciekniesz bez tego dzieciaka.
- Dzieciaka?! - wykrzyknęła GiUyanne z furią.
- Nie, nie zrobię. - Avery westchnęła, puściła Leargana i wstała.
On również podniósł się, otrzepał i wyciągnął dłoń.
- Proszę o mój nóż.
Avery zaklęła cicho i wcisnęła mu nóż do ręki. Gdy GiUyanne
do niej podbiegła, wzięła ją pod ramię. Nie obawiała się
specjalnie kary, choć Cameron wyglądał na wściekłego. Mógł ją
zalać potokiem wyzwisk i mocniej przywiązać, ale była całkiem
pewna, że nigdy jej nie uderzy.
- Naprawdę myślałyście, że uda wam się uciec? - spytał,
prowadząc ją z powrotem do obozu.
- Zawsze wolno marzyć - szepnęła.
- A dokąd byście dotarły, bez koni i zapasów?
Dobre pytanie, pomyślała, lecz nie miałazamiaru informować
go, że chciała go tylko trochę podenerwować, a tymczasem
wyszła na idiotkę.
- Miałyśmy zamiar zdać się na łaskę najbliższego kościoła.
- Tak - potwierdziła GiUyanne. - Chciałyśmy prosić o za-
pewnienie nietykalności.
- Naprawdę uważacie, że w to uwierzę? - Cameron zaklął, a
dziewczęta wzruszyły tylko ramionami. Na skraju obozu
spotkali obu strażników, więc zwrócił się do zaczerwienionych
ze wstydu mężczyzn: — One są małe i ładne, ale nie dajcie sie
więcej wyprowadzić w pole. - Popchnął uciekinierki w ich
kierunku. - Są chytre i więcej z nimi kłopotu, niż pożytku.
- Zapewnienie nietykalności? - powtórzył Leargan, trzęsąc się
ze śmiechu, gdy odchodził razem z kuzynem.
- Nieznośne bachory - narzekał Cameron. - One coś knują. Są
za mądre, żeby sądzić, że ucieczka się powiedzie. Wiedziały, że
się nie uda. dlatego pobiegły z pustymi rękami.
- Więc dlaczego w ogóle próbowały?
- Nie zdziwiłbym się, gdybym się dowiedział, źe tylko po to,
aby mnie zdenerwować.
Myślisz, że rozszyfrował naszą grę? - spytała Gillyanne
kuzynkę, gdy siedziały przed namiotem Camerona przy
wieczornym posiłku.
- Mogło mu przemknąć przez głowę, że próbujemy tylko go
zdenerwować - odpowiedziała Avery. - Ale nie uwierzy, że to
był jedyny powód. Będzie próbował doszukać się jakiejś
perfidnej zdrady.
- Niezbyt ufa kobietom, prawda?
- W ogóle nie ufa.
- To ci nie ułatwi zadania* jeśli będziesz próbowała zdobyć
jego serce,
- Nie wiem, czy on w ogóle ma serce — mruknęła Avery.
- Myślę, źe ma, bo inaczej nie byłoby tych kłopotów. Po prostu
tego nie okazuje. Niektórzy mężczyźni tacy są.
- A niektórzy nie chcą w ogóle niczego odczuwać do kobiet i
szczelnie zamykają swoje serca.
Gillyanne z namysłem skinęła głową.
- Ale on cię pragnie.
- Gillyanne, pożądanie to nie miłość,
- Chciałabym, żeby mężczyzna, który w końcu przypadnie mi
do serca, nie był tak trudny do zrozumienia.
- Dla ciebie na pewno nie będzie.
- Może, ale mam czasem kłopoty z wyczuwaniem różnych
rzeczy w przypadku osoby, którą dobrze znam lub jest bliska
memu sercu.
- Oczywiście, wtedy chciałabyś, żeby taki dar był specjalnie
doceniony.
Gillyanne zaśmiała się i skinęła głową.
- Ciocia Maldie mówi, że mój dar wyczuwania może działać,
tylko ja mu nie dowierzam wtedy, gdy chodzi o zaangażowanie
sercowe. Myślę, że twoje serce jest zaangażowane.
Avery przez chwilę obserwowała Camerona, który chodził po
obozie i rozmawiał z ludźmi.
- Tak, chyba jest, a przecież nie znam tego człowieka nawet
tygodnia i wcale mnie nie uwodzi. To w ogóle nie ma sensu.
Rzuciłabym się na niego w porywie chutliwcj żądzy, ale
powstrzymuje mnie to, że on chce wykorzystać moją słabość
przeciwko mojej rodzinie.
- Chutliwej żądzy?
- Tak. Nie potrafię tego inaczej określić. - Avery patrząc, jak
Cameron wchodzi wraz z kuzynem do pobliskiego lasku,
wlepiła wzrok w jego zgrabne pośladki. Az ją ręce Świerzbiły,
żeby go po nich poklepać. - Kilka razy dziennie chcę go
wykopać z siodła, lecz nie dlatego, żeby się śmiać z niego,
unurzanego w błocie, tylko żeby leżał, a ja żebym mogła
skoczyć na niego i zacząć robić z nim to wszystko, eo pojawia
sie w moich najbardziej szaleńczych snach.
- No więc zrób to.
- Mówiłyśmy już o tym, jak popsuć jego plany zemsty, ale nic
nie zmieni faktu, że jeśli mnie posiadzie, to właśnie z
zemsty.
Wierz mi, kuzynko, ostatnią rzeczą, o jakiej będzie myślą kiedy
to się wreszcie stanie, będzie jego siostra, Payton i zemsta.
Musisz się tylko postarać, żeby wiedział, że to nie on wygrywa
i bierze, lecz że to ty dajesz. Nie mówię, żebyś przed takim
łajdakiem otwierała serce, ale musi wiedzieć, że robisz tylko to,
co | chcesz i nie pozwolisz mu tego wykorzystać przeciwko
twojemu bratu lub klanowi. Ponieważ jest mężczyzną,
aroganckim jak cały ten gatunek, nie uwierzy, że chcesz go
pozbawić tego oręża. A ty wiesz, że potrafisz. Niech cię ta
pewność prowadzi.
- Tb takie ryzyko — mruknęła Avery.
- Ale czy chcesz tej nagrody, jaką można wygrać, tak; bardzo,
że jesteś skłonna je podjąć?
- Och, tak.
- Wiec kiedy się zgodzisz?
- Trudno powiedzieć. Będę go dręczyć tak długo, aż sama nie
będę już mogła zdzierżyć. - Avery zaśmiała się, a Gillyanne jej
zawtórowała.
Znów się śmieją- mruknął Cameron, zerkając na dwie pannice
Murrayów, gdy wracał z Learganem do obozu. Jego kuzyn
zachichotał i potrząsnął głową.
- Niezwykłe dziewczęta.
- Rozpuszczone bachory, którym największą rozkosz sprawia
maltretowanie mnie.
- Wiec tak bardzo jej pragniesz?
- Tego nie powiedziałem.
- Nie musiałeś. Czuć to od ciebie.
Cameron zwalczył nagłą pokusę powąchania samego siebie.
Spojrzał na kuzyna.
- Ale to chyba dobrze. Trudno byłoby mi zdobyć się na zemstę,
gdyby ta dziewczyna na mnie jakoś nie działała.
- I nie zaczekasz, aż będziesz mógł dokładniej przypatrzeć się
sytuacji w domu?
- Moja siostra, citka, Iain wszyscy powtarzają tę samą historię.
Po co mam tego słuchać jeszcze raz, czekać, aż będę na tyle
blisko, żeby widzieć, jak poruszają ustami? Nie, sir Payton
Murray zapłaci i zachowa się przyzwoicie wobec mojej siostry.
- A jeśli tak zrobi, jak ty się zachowasz?
- Jak to?
- Chcesz uwieść jego siostrę, żeby go zmusić do małżeństwa z
twoją. Jeżeli tak zrobi, wciąż zostaje jedna uwiedziona panna
- bez męża. Dziewczyna, która nie zrobiła ci nic złego.
- Nie chcę żony. - Cameronowi nie spodobał się przedstawiony
przez kuzyna slaby punkt tego planu.
- Ale nie przyjmujesz do wiadomości, że sir Payton też może
nie chcieć. Jesteś pokrętnym człowiekiem, kuzynie.
- A ty będziesz wkrótce człowiekiem pokrytym siniakami, jeśli
nie zostawisz tej sprawy w spokoju. - Cameron skinął głową z
uznaniem, gdy kuzyn zamilkł, ale wiedział, ze spór został tylko
odłożony na później. - Zaprowadź tę małą Gillyanne z
powrotem do kobiet - rozkazał, gdy zbliżyli się do namiotu.
Leargan i Gillyanne odeszli, Cameron usiadł obok Avery i
patrzył w ogień. Chciał wyrzucić z pamięci słowa kuzyna, ale
wciąż tam tkwiły. Nie dało się zaprzeczyć, że w jego planach
kryła się pewna niesprawiedliwość. Zażąda, by Payton Murray
uratował honor jego siostry poprzez małżeństwo, a sam tego
nie zaoferuje. Cameron jednak nie chciał się żenić.
Avery wstała i weszła do namiotu, a on sięgnął po bukłak z
winem, który zostawiła, i wypił duży haust. Kusiło go, żeby się
upić do utraty przytomności, zabić w sobie poczucie winy i
pożądanie, lecz perspektywa całodziennej męczącej podróży
nazajutrz uświadomiła mu, że tylko głupiec podejmowałby ją
po całonocnej pijatyce.
W końcu, kiedy uznał, że Avery miała już dość czasu dla siebie,
wstał i wszedł do namiotu. Widok jej, Jeżącej na jego prostym
legowisku, ścisnął mu wnętrze palącym pożądaniem Chciał
natychmiast zerwać z niej ubranie, znaleźć się przy tej
dziewczynie i głęboko w niej. Chciał dotykać i smakować
każdy centymetr jej złoconego ciała. Chciał, by, drżąc po
spełnieniu, wykrzyczała jego imię.
Serce mu waliło, dłonie się pociły. Zaklął, rozebrał się aż do
przepaski na biodrach, pobieżnie umył i położył się obok.
Delikatnym płótnem przywiązał jej rękę do swojego przegubu,
Czuł, że mu się przygląda.
- Nie myślałaś chyba, że naprawdę uda wam się dzisiaj uciec,
co? - spytał, przysuwając się bliżej, tak że dotykali się lekko.
Gdy poczuł, jak zadrżała, uśmiechnął się ponuro. Nie miał
zamiaru cierpieć sam.
- Trzeba korzystać z okazji, kiedy się nadarza — odpowie'
działa, przeklinając w myślach, kiedy zorientowała się, że nie
nu gdzie się posunąć i musi znosić dotyk jego silnego ciepłego
ciała.
- Bez jedzenia, wody, okrycia i bez konia?
- Tak. Większość tego mogłybyśmy znaleźć po drodze.
Pominął milczeniem te przechwałki.
- Na terenach, na których grasuje wasz stary potężny wróg?
- Wydaje mi się, że w Szkocji też nie roi się od przyjaciół i
sojuszników.
Przewrócił się na bok, przygniatając ją.
- Nie jestem twoim wrogiem, Avery.
- Nie, oczywiście, że nie. To z przyjaźni planujesz mnie zhańbić
i użyć tego przeciwko mojej rodzinie.
- A gdyby ktoś skrzywdził kogoś z twojego rodu, przeba-
czyłabyś wszystko i nic nie robiła, tylko pomodliłasię za niego?
- Nie wykorzystywałabym niewinnych do ukarania winnego.
Nie znaczy to, że mój brat jest winny, oczywiście.
Cameron westchnął i pocałował ją. Zdumiał się, te tak
gwałtownie zareagowała. Poczuł jej stwardniałe sutki, przycis-
nęła się do jego piersi, jakby błagała, żeby próbował dalej. Jej
drobne ciało wyprężyło się, a on dyszał jak koń po długim
biegu, gdy oderwał się od niej i uniósł się na łokciach. Spojrzał
na nią i z pewną satysfakcją zauważył, ze i ona z trudem
oddycha. Wiedział, ze teraz mógłby ją wziąć, jej pożądanie było
oczywiste. Szaleństwem było rezygnowanie z tego, ale
postanowił jednak zrezygnować. Chciał usłyszeć z jej ust „tak".
Jak możesz nie zauważać tego, co rozpaliło się między nami? —
spytał, opadając na plecy.
- Między nami jest tylko twoja żądza zemsty.
- To nie z zemsty pocę się i drżę, jak człowiek z febrą. Albo jak
ty.
- Ja? Jestem chłodna i spokojna jak górskie jezioro w letni
wieczór. - Nie zwracała uwagi na jego pogardliwe pry chnięcie.
-Nie będziesz mnie używał do skrzywdzenia moich krewnych.
- Tylko jednego, Paytona.
- Będę tak walczyć o uratowanie mojego brata, jak ty twojej
siostry. Dobrej nocy, sir Cameronie- dodała, gdy się nie
odezwał. Potem próbowała ochłonąć, żeby wreszcie zasnąć*
- Poddasz się, Avery - powiedział po chwili. - To jest za silne,
żebyś mogła z tym długo walczyć.
- Może - zgodziła się. - Ale i tak nie pozwolę się wykorzystać
przeciwko bratu.
Cameron nie mógł uwierzyć, że tak bardzo podnieciło go słowo
,,może". Nie była to zgoda, ale jednak znacznie więcej, niż
dotąd proponowała. Zamknął oczy, starając się uspokoić i
zasnąć. Jutro wzmoże wysiłki w celu przełamania jej oporu,
będzie naciskał, póki „może" nie zmieni się w „tak". Modlił się
tylko, żeby przez ten czas nie oszaleć.
Miała swobodne ręce. Avery nie mogła w to uwierzyć. Minęły
dwie noce, odkąd wraz z Gillyanne zmusiły Camerona, żeby je
gonił, i, jak należało się spodziewać, stał się bardziej czujny. Te
dwie noce były długie i męczące, pełne wyrzeczeń. Dni były nie
lepsze. Oboje byli już zmęczeni tą walką. I pewnie dlatego,
pomyślała Avery, miała niezwiązane ręce. Cameron był chyba
zbyt zmęczony i roztargniony, żeby ją porządnie skrępować.
Jak to dobrze, że zawsze sprawdzała więzy.
Rozejrzała się i w końcu wśród innych kobiet zobaczyła
Gillyanne. Gdyby kuzynka zwróciła na nią uwagę, mogłyby
teraz spróbować ucieczki. Tym razem miała przy sobie zapasy,
a Gillyanne umiała w biegu wskoczyć na konia. Avery
zastanawiała się, dlaczego jeszcze siedzi, zamiast pogalopować
w stronę kuzynki. Odpowiedź była prosta: Cameron.
Jakby przywołany jej myślami, pojawił się obok swego konia.
Dotknął ręką nogi Avery i zaczaj ją głaskać. Arogancki wyraz
jego twarzy, błysk spodziewanego zwycięstwa w oczach dały
jej impuls do ucieczki. Uśmiechnęła się do niego i pomachała
ręką. Zdumienie malujące się na jego twarzy sprawiło jej
satysfakcję- Kopnęła go w twarz, aż się przewrócił na ziemię,
po czym popędziła konia do galopu, wołając Gillyanne. Na
szczęście kuzynka zareagowała natychmiast, wiec Avery
musiała tylko odrobinę zwolnić, żeby wskoczyła za nią na
siodło. Gdy odjeżdżały, słyszała ryk Camerona.
Zerwał się na równe nogi, przeklinając głośno i dosadnie.
Wcale go nie zdziwiła swoboda, z jaką Avery radziła sobie z
jego olbrzymim rumakiem, ani łatwość, z jaką jej kuzynka
wskoczyła na pędzącego konia. Chyba już nic w wykonaniu
tych dwóch panien nie było w stanie go zadziwić, zwłaszcza
jeśli ich celem było zdenerwowanie go. Wykrzykując rozkazy,
zobaczył, że kuzyn spieszy już z dwoma osiodłanymi końmi.
- Czy to nie ty mówiłeś, że trzeba ich pilnie strzec?-zadrwił
Leargan, gdy wsiadali na konie.
- Jeszcze jedno słowo i odetnę ci język - rzucił Cameron,
ruszając galopem.
Leargan nie przejął się tą pogróżką i jadąc obok niego, mówił
dalej:
- Nie sądzę, żebyś je dogonił. Twój koń jest szybszy od
naszych, a te panny są dobrymi jeźdźcami.
- Nie znają okolicy, nie wiedzą, dokąd jechać.
- Może nie, ale muszą tylko trzymać się z dala i ukrywać.
I tego właśnie Cameron obawiał się najbardziej. Jeśli
dziewczęta nie miały żadnego celu, nie wiadomo, w którą
stronę Pojechały. To oznaeza, że wkrótce będą mogli tylko
szukać ich śladów, a to jest czasochłonne i dające uciekinierkom
dużą Przewagę. Co gorsza, wcale by się nie zdziwił, gdyby
potrafiły zacierać ślady. Panny Murray posiadały umiejętności,
jakimi nie mogły się pochwalić inne dobrze urodzone panienki.
Był jednak zdecydowany nie dać się pokonać dwóm drobnym
dziewczętom, nawet gdyby miał szukać ich śladów aż do wrót
Donncoill.
Było już południe, gdy Avery uznała, że mogą odpocząć
Ześlizgnęły się z konia, pojękując cicho. Polanka, którą
znalazły, była wspaniała. Ocieniona, chłodna, z małym
strumyczkiem i świeżą trawą dla konia. Gillyanne pomogła jej
wytrzeć rumaka, napoić go i spętać. Później obie runęły na
trawę. Dopiero po chwili miały na tyle sił, żeby poszukać w
sakwach czegoś do jedzenia i picia. Ku swej radości, Avery
znalazła również mapę Camerona, którą zaczęła studiować,
gdy wraz z kuzynką pogryzały owsiane placuszki i popijały
winem.
- Trudno się zorientować, dokąd jechać, jak nie wiemy, gdzie
jesteśmy - zauważyła Gillyanne, oparłszy się o gruby pień
drzewa i przymknąwszy oczy.
- Racja, ale gdy tylko zorientujemy się, gdzie jesteśmy, ta mapa
nam bardzo pomoże. — Avery ułożyła się obok niej.
- Myślisz, że Cameron długo będzie nas ścigał?
- Dłużej, niżbyśmy sobie życzyły. To uparty osioł.
- I skradłyśmy mu konia. Avery roześmiała się.
- No tak. Ale będzie nas ścigał głównie z powodu urażonej
dumy, że pokonały go dwie dziewczyny.
Gillyanne skinęła głową.
- To na pewno plama na męskim honorze.
- A Cameron bardzo go sobie ceni.
- Trochę się zdziwiłam, że tak szybko uciekłaś.
- Nie tak szybko. - Avery westchnęła. - Wahałam się. Ale potem
on na mnie tak spojrzał...
- Jak spojrzał?
- Jakby chciał powiedzieć: „Wiem, że wygrywam". Więc
kopnęłam go w twarz. - Avery uśmiechnęła się słabo, gdy
bizynka zachichotała. - Właściwie to jego wina. Gdyby tak me
patrzył, gdyby nie był taki pewny siebie, to chyba jeszcze bym
lam siedziała, zastanawiając się nad ucieczką. Właściwie
chciałam tam zostać, przy nim. Jedyne, o czym ciągle myślałam
to jak będę mogła żyć, jeśli go już nigdy nie zobaczę.
- Nie obwiniaj się lak. - Gillyanne poklepała ją po ręce. -Biorąc
pod uwagę twoje uczucia do tego człowieka. Payton by to
zrozumiał.
- Na pewno tak, ale nie jestem pewna, czy to zmniejszyłoby
moje poczucie winy. To grzech, ale najbardziej żałuję, że
chociaż raz nie uległam, zanim uciekłem.
- Też bym żałowała.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Taka prawdziwa namiętność to rzadka rzecz. Tak
nam mówili rodzice, tak nam mówiła Elspeth. Namiętność
połączona z miłością. Ty masz na to szansę. - Gillyanne
mrugnęła do kuzynki. - Możesz się pocieszać, że z winy
Camerona nie wiesz, czy ta namiętność była zaczątkiem
miłości.
- U mnie tak - szepnęła Avery, próbując powstrzymać łzy. -
Masz rację, to wszystko wina tego idioty. I jego siostry. Może
rzeczywiście dobrze, że uciekłyśmy, bo gdybym spotkała
oskarżycielkę Paytona, mogłabym ostro zareagować. - Wstała i
otrzepała się. - Lepiej jedźmy dalej. Teraz już możemy
podróżować wolniej.
- Jesteś pewna? - spytała Gillyanne, idąc za nią w stronę konia.
- Nie widziałyśmy Camerona ani Leargana już dość długo.
Muszą tropić nasze ślady, więc posuwają się wolniej. - Wska-
kując na konia, Avery zauważyła przez drzewa jakiś błysk. -A
niech to! Niemożliwe, żeby już nas znalazł! - Za moment
zobaczyła, że błyska słońce, padające na zbroje, ale znacznie
więcej, niż dwie. - To nie oni! .
Gillyanne objęła kuzynkę w pasie, gdy ta popędziła konia
Poprzez strumyk w gęstwinę drzew po drugiej strome. - Kto
to?
- Nie wiem. Wyglądają na jakieś wojsko. Ukryjmy się.
- Ukryć? A nie lepiej szybko odjechać?
Są na tyle blisko, te jeśli teraz szybko ruszymy, to nas
usłysząlub zobaczą -szepnęła Avery, popychając wierzchowca
w chaszcze i skrywający go cień. - Myślę, że powinnyśmy się
zorientować, kto jeszcze wędruje po tych lasach.
Wysunęła się na tyle, żeby taymać dłoń na pysku konia, gotowa
zakryć mu nos, gdyby chciał prychnąć. Przez gęste gałęzie
drzew zobaczyła niewielki oddział, który zatrzymał się. by
napoić konie. Jeden z rycerzy trzymał proporzec, na widok
letórego Avery poczuła, że zastygła jej krew w żyłach. Był na
nim herb DeVeau. Nie miała wątpliwości, że oznacza to
kłopoty i nieszczęścia.
- Avery? - odezwała się Gillyanne pytającym tonem.
- Ciii. Jest na tyle spokojnie, że może usłyszę kilka słów i
dowiem się, dlaczego te dranie tu są
Dopiero po kilku minutach uznała, że dowiedziała się dosyś.
DeVeau chciał odzyskać swoje pieniądze i nie dbał o to, czy
przy okazji wyrżnie wszystkich MacAlpinów. Głupotą było
sądzić, że ten człowiek pozwoli, aby tyle pieniędzy przeleciało
mu koło nosa. Patrząc, jak odjeżdżają, Avery wiedziała, że musi
podjąć trudną decyzję. Czy mają wraz % Gillyanne dalej
uciekać, czy wrócić i ostrzec MacAlpinów? Westchnęła,
wiedząc, że decyzja została podjęta w momencie, gdy
dowiedziała się o zagrożeniu.
- Ci DeVeau ich zabiją - stwierdziła Gillyanne.
Wiem o tym, - Avery pokiwała głową. - Ale myślę, że tym
razem może nam się udać.
- Wracamy ich ostrzec?
- Jak tylko się zorientuję, którą drogą jechać, żeby nie wpaść w
łapy DeVeau.
Wiedziałam, że tak postanowisz.
- Dlaczego? Cameron planuje wykorzystanie nas przeciwko
naszemu klanowi, przeciwko Paytonowi. Ma zamiar wziąć
okup za ciebie, a mnie zhańbić. On i jego ludzie nie zaatakowali
naszych francuskich krewniaków, ale byli najemnikami
DeVeau Powinnyśmy życzyć DeVeau szczęścia i gnać do portu.
-Avery skierowała konia z powrotem do strumyka.
- Pewnie powinnyśmy i nikt by nas nie potępił, ale tak nie
zrobimy.
- Nie, nie zrobimy. Nadstawimy nasze smukłe karczki,
próbując uratować własnych porywaczy. Chociaż Cameron i
jego ludzie działają niewłaściwie, nie zasłużyli na to, by ich
wymordowano.
- Nie, nie zasłużyli - zgodziła się Gillyanne. - Myślisz, że uda
nam się dotrzeć do obozu prędzej niż tym psom DeVeau?
- Możemy spróbować. Nie wygląda na to, żeby im się
specjalnie spieszyło.
- Może nie wiedzą, gdzie się znajduje obóz Camerona.
- Mogą nie wiedzieć dokładnie, ale chyba wiedzą, do którego
portu Cameron zmierza. - Pognała ogiera do truchtu, wracając
tą samą drogą, którą przybyły, tylko na skróty. -Może zgadli, a
może któryś z ludzi MacAIpina coś wypaplał. Ty wypatruj
jakichś śladów MacAlpinów i pilnuj, żebyśmy nie zbliżyły się
zanadto do DeVeau, a ja skupię się na tym, żeby jak najszybciej
dotrzeć z powrotem do obozu.
Po drodze Avery modliła się, żeby się udało. Mimo sytuacji, w
jaką ich wciągnął Cameron, i zarzutów przeciwko jej bratu, nie
chciała, aby go zabito czy zraniono ani żeby stała się kzywda
komukolwiek z jego ludzi. Chyba byłoby tak samo nawet
wtedy, gdyby nic nie czuła do tego idioty. Choć znała ich
krótko, polubiła drużynę MacAlpinów i nie chciała, by stan się
ofiarami zdrady i chciwości DeVeau.
Jezu, popatrz tam - powiedział Leargan, ściszając głos ze
zdumienia i ostrożności.
Cameron spojrzał we wskazanym kierunku i zaklął. Ucieszył U
niezmiernie, widząc Avery i jej kuzynkę tak blisko, że można
było je pochwycić, ale zdumiało go, dlaczego tu są. Udało im
się uciec, sprytnie zacierając za sobą ślady, a tym. czasem były
tutaj i jechały wprost do obozu swoich ciemię-
życieli. - Sądzisz, że się zgubiły? - spytał, sam w to nie wierząc.
- To byłoby za proste - odparł Leargan.
- Wiec dlaczego wracają do obozu?
- Może uznały, że jesteśmy mniejszym złem. Ktoś je goni,
kuzynie.
Cameron zaklął i popędził rumaka, widząc dwóch jeźdźców
galopujących za Avery. Na szczęście Gillyanne coś
wykrzyknęła, żeby ją ostrzec. Avery przyśpieszyła, ale było
widać, że ma małe szanse. Cameron dał znak Lear-ganowi,
żeby schwytał jeźdźca po lewej, a on zajmie się tym z prawej.
Avery poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła, gdy kuzynka
krzyknęła. Zauważyła zbliżających się szybko dwóch ludzi
DeVeau i pognała konia. W tym wyścigu należało być
pierwszym w obozie MacAlpinów, ale nie była pewna, czy to
jej przypadnie w udziale zwycięstwo.
Po chwili Gillyanne znów krzyknęła. Avery spojrzała za siebie i
przeraziła się, że pościg jest tak blisko. Gdy jednak rozpoznała
dwóch jeźdźców, którzy doganiali ludzi DeVeau, odetchnęła z
ulgą, że są uratowane, choć uznała, że trzeba gnać dalej.
- To Cameron i Leargan! - krzyknęła Gillyanne.
- Wiem.
- Czy nie możemy teraz się zatrzymać?
- Nie. Ci DeVeau sa znacznie bliżej, niż się spowdziewałam, a
Cameron żądałby ode mnie jakichś wyjaśnień - Jak daleko?
- Dziesięć, może piętnaście minut w tym tempie
- Więc pędź, kuzynko.
- Taki mam zamiar.
Cameron patrzył, jak człowiek, którego właśnie zabił wy-
ślizguje się z siodła, po czym szybko złapał wodze jego konia
Zobaczył, że Leargan robi to samo. Zaklął, widząc, że Avery
dalej pędzi w kierunku obozu.
- Dlaczego ona wciąż jeszcze ucieka? - spytał Leargan, gdy obaj
gonili znów panny Murray.
- Powinniśmy chyba zadać pytanie, dlaczego te świnie.
DeVeau są tak blisko? - mruknął Cameron.
- Jesteś pewien, że to są oni?
- Całkowicie. Rozpoznałem tego, którego musiałem zabić.
- Atak?
- Obawiam się, że tak.
Leargan przez chwilę barwnie przeklinał.
-* Przecież one chcą nas ratować.
Cameron skinął głową. Mogły z tego wyniknąć kłopoty. Avery
i Gillyanne zrezygnowały z udanej ucieczki, aby ostrzec jego i
jego ludzi. Naraziły się na niebezpieczeństwo, żeby tego
dokonać. Jego ludzie uznają, ze dziewczętom należy się wobec
tego nagroda. Cameron usiłował sam siebie przekonać, że
Avery robi to wyłącznie z jednego powodu - dla zdobycia
wolności - ale mu się to nie udawało. Mimo całego swojego
cynizmu nie potrafił w ten sposób jej oceniać.
Jednak postanowił, że dalej będzie postępował zgodnie ze
swoim planem. Sprawa jego siostry musi być
pierwszoplanowa, Wykorzystanie Avery było najlepszym
sposobem odpłacenia za obrazę Katherine i zdobycia dla niej
męża. Nie uspokajała
go sumienia myśl, że dziewczyna na
pewno to zrozumie. Nigdy nie da mu zapomnieć długu, jaki u
niej zaciągnął, ale jednak zrozumie, dlaczego nie mógł jej dać
wolności.
Atak! • zawołała Avery, wpadając galopem do obozu
MacAIpinów i zatrzymując nagle konia. - Ludzie DeVeau
nadciągają w waszą stronę!
- Ale oni nie są naszymi wrogami - odezwał się Mały Rob.
- Teraz już są! - krzyknął Cameron, zeskakując z konia, nim
zwierzę się zatrzymało. - Chcą z powrotem swoich pieniędzy.
- Jak blisko są od nas? - spytał któryś. Cameron spojrzał na
Avery.
- Tamci ludzie to byli wysłańcy?
- Tak. Wątpię, żebyśmy z Gilly zdobyły jakąś znaczną
przewagę nad głównymi siłami DeVeau. Dosłownie kilka
minut - Zsiadła z konia i pomogła zejść kuzynce.
- Albo mniej — dodała Gillyanne, wskazując na chmurę kurzu.
Dziewczęta zostały odsunięte wraz z innymi kobietami na
ubocze. Po drodze zbierały naczynia i zapasy, które zdołały
unieść. Towarzyszyło im trzech giermków i dwóch rycerzy,
prowadzących konie. Zatrzymali się w pewnej odległości od
obozu, osłonięci drzewami. Ich smulnym obowiązkiem było
obserwować i uciekać, jeśli walka przybierze niekorzystny
obrót dla ich mężczyzn. Tylko jeden mały giermek miał
pozostać i ukrywać się, aż będzie po wszystkim, po czym
przekazać ostateczny wynik i dać im znać, czy należy zabrać
jakichś rannych. Avery nie zapytała, czy będą też grzebały lub
zbierały zabitych.
Obserwując siły Camerona, przygotowujące się do odparcia
ataku sił dwakroć większych, jaką było zadawanie się z
DeVeau. Modliła się, żeby ludzie DeVeau nie chcieli poświecić
zbyt wielu istnień dla odzyskania pieniędzy swego pana.
Modliła się też, by w wypadku gdyby doszło do najgorszego,
wraz z kuzynką nie znalazła sie znów w rękach swego
największego wroga.
Atak był ostry, szybki i głośny. Avery zachwiała się, jakby to
ona osobiście odebrała pierwsze uderzenie. Wokół niej rozległ
się cichy jęk i wiedziała, że nie jest odosobniona w tych
dziwnych reakcjach. Trudno było ustać spokojnie wobec takiej
demonstracji siły.
Cameron i jego ludzie uplasowali się na niedużym wzniesieniu.
Było na tyle wysokie, że dawało im pewnąprzewagę, a w
każdym razie niwelowało różnice między nimi a ludźmi
DeVeau na koniach. MacAlpinowie utworzyli zwarty krąg, z
paroma doborowymi łucznikami w środku. Plan Camerona
miał szansę powodzenia i w sercu Avery zaświtała iskierka
nadziei.
Wkrótce obserwacja wszystkich miejsc bitwy stała się nie-
możliwa, więc skierowała wzrok na Camerona. Wstrzymywała
dech za każdym razem, gdy zbliżał się do niego któryś z
DeVeau, i wypuszczała powietrze, gdy skutecznie się obronił. Z
okrzyków, dochodzących wokół, orientowała się, że niektórzy
jego ludzie padają, ale nie odrywała wzroku od Camerona.
Modliła się za duszę człowieka, który padł, mając nadzieję, że
powaliła go uleczalna rana, a nie śmierć.
Chociaż wydawało jej się, że stała tak, modliła się i patrzyła
godzinami, wiedziała, że były to raczej minuty, w ciągu których
szala przechyliła się na korzyść MacAlpinów. Obóz pokryty był
ciałami zabitych i rannych DeVeau i wróg chyba zdał sobie
sprawę z tego, ile go ta bitwa kosztowała. Jeden z ludzi pomógł
rannemu towarzyszowi usunąć się z pola walki, potem drugi
zrobiło to samo i jeszcze jeden, aż nastąpił pośpieszny odwrót.
Avery musiała uruchomić całą siłę woli, aby pozostać na
miejscu, póki wszyscy DeVeau nie zniknęli wśród drzew
Wtedy zobaczyła, jak Cameron opada na kolana. Gdy ruszyła w
jego stronę, podążyły za nią inne kobiety, aż wszystkie biegh w
kierunku swoich mężczyzn. Przy każdym kroku modliła się by
Cameron był cały, najwyżej lekko ranny, żeby to tylko
zmęczenie powaliło go na kolana, a nie ciężar śmierci.
Powoli, ze wzrokiem utkwionym w chmurę pyłu po zni-
kających DeVeau, Cameron opadł na kolana. Miał jeszcze tyle
siły, by polecić jednemu ze swych ludzi śledzenie wroga, zęby
się upewnić, że odwrót jest ostateczny, po czym upadł. Walka
była krótka i ostra, ale czuł się tak, jakby trwała cały dzień.
Obok niego sapał Leargan, wiec nie było wątpliwości, że kuzyn
żyje. Cameron postanowił przez moment zebrać siły, a potem
sprawdzić, jakie ponieśli straty.
Delikatny dotyk na ramieniu wyrwał go z otępienia. Zobaczył
Avery, wpatrzoną w niego z zatroskaniem w pięknych oczach.
Ogarnęło go poczucie winy. On i ci z jego ludzi, którzy
przeżyli, jej zawdzięczali ocalenie. Powinien ją puścić wolno,
ale wiedział, że tego nie zrobi. Będzie się kierował pożądaniem
potrzebą załatwienia spraw siostry.
- Czy jesteś ranny? - spytała dziewczyna, przyglądając mu
się uważnie.
- Nie jestem pewien - odpowiedział i począł wraz z mą
szukać ran na ciele.
- Wygląda na to, że masz tylko płytkie skaleczenie na ręku.
- A inni? - spytał, wystawiając rękę, żeby mogła opatrzyć ranę.
- Jeden martwy, jeden umierający, trzech rannych, ale nie
śmiertelnie, jeśli się nimi odpowiednio zaopiekuje. - Obejrzała
ranę, umyła i posmarowała ją maścią. Zaczęła ją bandażować,
mówiąc: - Mogłabym ci ją zszyć, jeślibyś chciał. Byłaby mniejsza
blizna.
- Niech będzie większa.
Jego odpowiedź nie zdziwiła Avery. Mężczyźni, którzy rzucali
się w wir walki, patrzyli w oczy śmierci i cierpieli bez
zmrużenia oka, załamywali się wobec perspektywy zszycia
rany. Nigdy jej to nie przestawało bawić. Zebrała swoje rzeczy i
wstała, by pójść pomagać innym rannym. Odruchowo nachyliła
się i pocałowała Camerona w usta. Widok zdumienia na jego
twarzy sprawił, że oceniła swą chwilę słabości jako bardzo
opłacalną.
- Wygląda na to, że jesteś bliższy wygranej, niż myślałem
-zakpił Leargan.
Cameron zamrugał, patrząc na kuzyna, i dopiero po chwili
odzyskał kontenans.
- Ty jeszcze tutaj?
Leargan prychnął, powoli wstał, a później pomógł kuzynowi.
- Równie dobrze mógłbym być leżącym tu kamieniem, i tak
wam parka by mnie nie zauważyła. Chociaż muszę przyznać,
ze dziewczyna przynajmniej rzucała na mnie okiem, czy nie
jestem ranny.
- Chyba zna się trochę na leczeniu.
- Obie się znają.- Leargan wskazał głową w kierunku Gillyanne,
pomagającej kuzynce. - Mówią, że jedna z Mur-
rayów, chyba żona lorda Botofla, jest słynną
uzdrowicielką. - Oczywiście - Cameron pokręcił głową. -
Niedługo uwie-rzę, że nie ma niczego, czego Murrayowie nie
potrafią..
Irytujące.
Leargan zaśmiał się, lecz po chwili spoważniał. _ Uratowały
nam życie.
- Tak, to prawda.
- Zrezygnowały z szansy udanej ucieczki. Cameron westchnął
ciężko.
- To prawda, ale dwie panny, samotnie wędrujące, mogłyby się
narazić również na sporo kłopotów i niebezpieczeństw.
- Nie masz zamiaru zrezygnować, co?
- Nie mogę.
- Z powodu siostry?
- Tak. Avery Murray może być niewinna, miła i oddana jak
zakonnica, ale jednak to zrobię. Moim obowiązkiem jest
zwrócenie czci siostrze. Avery Murray jest najpewniejszym
rozwiązaniem. Tak jak ja nie mogę się odwrócić od siostry, tak
sir Payton Murray nie może odwrócić się od swojej. Będę się
jednak starał kontrolować własne działania.
- Nie pozbawisz czci tej dziewczyny?
- Tego nie mogę obiecać.
- No nie, nie sądzę, żebyś mógł. - Leargan pokręcił głową.
-Naprawdę cuchniesz tą żądzą.
- Więc zatkaj nos - mruknął Cameron i rozejrzał się. -Nie
możemy tu zostać, ale nie możemy też odjechać zbyt daleko.
Nie chcę ryzykować życia rannych.
- Powiem ludziom, żeby zaczęli zwijać obóz, a potem pojadę
szukać nowego miejsca.
Cameron po odejściu Leargana zwrócił całą uwagę na swych
ludzi. Trupy DeVeau były już odarte z kosztowności, a teraz
ciągnięto je do lasu, gdzie zostaną porzucone. Jego drużyna
Pisała się dziarsko, stwierdził, podchodząc do czterech leżą-
cych. Jeden był już zawinięty w całun, jeden leżał przeraźliwie
Pokojny i blady, dwóch marudziło głośno, gdyż panny Murray
opatrywały ich rany. Był pewien, że ci dwaj na pewno przeżyją,
więc nachylił się nad ciężko rannym.
Był lo Peter, młodzieniec najwyżej osiemnastoletni, który
wybrał się z nimi do Francji w poszukiwaniu przygód i bogac-
twa. Za młody, żeby umierać, pomyślał Cameron, i to z tak
błahego powodu. Nie była to walka za króla i ojczyznę, tylko
atak nieuczciwego głupca, który nie chciał się rozstać z
pieniędzmi wypłaconymi najemnikom.
— Może przeżyje - powiedziała Avery, patrząc na Petera.
— Tak? - Cameron przyłożył palce do tętnicy na szyi mło-
dzieńca i wymacał stały, choć bardzo słaby puls. - Nie wygląda
na to, żeby mógł daleko podróżować.
— Nie, nie teraz. Na szczęście nie ma uszkodzonych
wnętrzności. Ale bardzo krwawił, więc to go osłabiło.
Krwawienie ustało; jeśli nie powróci i nie pojawi się gorączka,
może szybko dojść do siebie. W każdym razie do stanu, w
którym będzie mógł zostać przewieziony.
— Kiedy będziesz mogła to powiedzieć?
— Za dwa dni. Może szybciej.
Avery nawet nie mrugnęła, kiedy Cameron bluznął. Słyszała
już gorsze przekleństwa.
— Przeniesiemy się do nowego obozu, jak tylko Leargan coś
znajdzie. - Spojrzał na zawinięte ciało. - Kim był ten zmarły?
Wiesz?
— Jedna z kobiet powiedziała, że na imię miał Adam.
Aha. - Cameron zawstydził się swego poczucia ulgi, że nie jest
to żaden krewny ani przyjaciel. - Przyłączył się do nas, gdy tu
podróżowaliśmy, najemnik, który uznał, że ma większą szansę
zarobić w naszej grupie niż sam. Dlaczego wróciłaś? - spytał
nagle. Patrzył jej w oczy, wzrok Avery był nieprzenikniony,
- Chcę odzyskać wolność, ale nie kosztem życia innych.
- A ja myślałem, że to dla moich pięknych oczu - Twoje oczy są
prawie tak piękne jak bezksiężycowa nor Uniosła Petera
ostrożnie, aż oparł głowę ojej ramie, i powlli podawała mu jakiś
napój, gładząc go delikatnie pięknymi palcami po szyi, żeby
przełknął. J
- Czym poisz tego chłopaka? - spytał Cameron.
- Napój z ziół, który go wzmocni i pomoże odnowić utracona
krew.
_ innym tego nie dawałaś.
- Nie, nie są tak poważnie ranni. Jęczą głośno, a to najlepsza
oznaka szybkiego powrotu do zdrowia.
Cameron wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Więc kiedy Peter zacznie głośno jęczeć, uznasz go za
wyleczonego?
- Tak. - Delikatnie ułożyła rannego z powrotem na derce.
-Człowiek stojący w obliczu śmierci nie narzeka na skurcze,
swędzenie i okropny smak lekarstw. Jeśli ma odrobinę świa-
domości i siły, by pomyśleć czy coś powiedzieć, zwykle stara
się przypomnieć sobie grzechy, jakie popełnił, martwi się, co go
czeka po śmierci, i błaga o rozgrzeszenie.
- Widziałaś wielu umierających, co?
- Zbyt wielu - odpowiedziała bardzo cicho, po czym wstała i
odeszła.
Godzinę później przenieśli obóz. Nieco ponad milę dalej
znajdowała się mała polanka, z wodą i trawą dla koni. W
pobliżu był wzgórek, który świetnie się nadawał na punkt
obserwacyjny. Żaden DeVeau nie zdołałby się zbliżyć
niezauważony.
Nim rozłożono obóz, Cameron umył się, zjadł i gotów był do
spania. Zaczaj się rozglądać za Avery. Zirytowało go, że
wracały z Gillyanne od strumyka, prawie niestrzeżone. Gdy
zatrzymała się przy rannych, złapał ją za rękę inie zwazając na
pomruki ludzi, zawlókł ją do swego namiotu. Najwyraźniej nie
miał już poparcia dla swego planu. Widząc to, zastanawiał się,
jak mogli tak szybko zapomnieć o tym, co spotkało jego siostrę.
O obrazie, jaka dotknęła jego i cały klan. Wepchnął dziewczynę
do namiotu, wszedł za nią i nalał sobie wina,
- Więc moje rycerskie i odważne przyjście wam na ratunek
niczego nie zmienia? — powiedziała Avery, siadając na stosie
futer, służących Cameronowi za łoże, i zaczęła ściągać buty.
- Nie może- odpowiedział, siadając na wielkim kufrze
podróżnym.—Jesteś potrzebna, abym zmusił twojego brata do
spełnienia obowiązku wobec mojej siostry, dziewczyny, którą
zhańbił.
- Dlaczego nie spróbujesz po prostu schwytać jego? Zaciągnąć
go przed ołtarz samemu, zamiast używać mnie do przy-
pieczętowania jego losu?
- Iain powiedział mi, że próbował tak zrobić, ale się nie udało.
Twój brat unika wszelkich pułapek.
- No pewnie. Nauczył się dobrze tej sztuczki.
- Ma zwyczaj uwodzić młode dziewczęta, tak?
- Nie, ty zapity chamie -powiedziała słodziutko, rozbierając się
do bielizny.
Początkowo Avery rozważała możliwość spania w ubraniu, ale
stwierdziła, że ma po dziurki w nosie zachowywania
skromności. Lniana koszula i delikatne lniane pludry, które
sobie uszyła, były wystarczające skromne. Żałowała, że nie
starczyło jej odwagi, żeby spojrzeć na minę Camerona, gdy
zdjęła suknię. Na pewno był zdumiony. Nagła cisza, która
zapadła w namiocie, sprawiła jej dostateczną satysfakcję, gdy
mościła się wygodnie na twardym posłaniu i owijała pledem.
Cameron był zdumiony, kiedy rozebrała się do koszuli i tej
dziwnej bielizny z takim spokojem, jakby był jej bratem albo
służką. Jakby był mężczyzną, którym nie trzeba się
przejmować, pomyślał z irytacją. Nieźle mu szło uwodzenie jej,
drżała z pożądania wzdychała, więc powinna się przejmować i
to bardzo- Wściekł się jeszcze bardziej, gdy dotarło do niego,
jak się odezwała.
- Dobrze byłoby, panienko, żebyś zwracała się do mnie nieco
milej - warknął, zły na siebie, że nie jest w stanie zapanować
nad podnieceniem.
- Wydawało mi się, że byłam miła - odpowiedziała. Musiał
przyznać, że tak. Ton jej głosu był słodki jak gęsty miód.
Postanowił wrócić do rozmowy na temat jej brata. Avery z
pewnością się z nim pokłóci, a to ostudzi mu krew wrząca w
żyłach. Chyba nie powinien jej uwodzić dzisiejszej nocy. Po
tym wszystkim, czego dokonała, należy jej się wypoczynek.
- Nazwałaś sir Paytona przystojnym, eleganckim, uprzejmym,
honorowym, odważnym, mądrym mężczyzną, za którym
panny szaleją. Czy do tego prowadzi się jak mnich? Nie używa
tych wspaniałych przymiotów, by wciągnąć dziewczęta do
swego łoża? - Cameron zauważył, że jego drwina bardzo ją
poruszyła, i prawie się uśmiechnął. Teraz już mógł liczyć na
kłótnię, o którą mu chodziło.
- Nie musi wciągać dziewcząt do łoża - odpaliła Avery.
-Przeciwnie, często musi je wykopywać.
Byłoby dziwne, gdyby przy takiej siostrze sir Payton nie był
okazem próżności, pomyślał Cameron.
- Pewnie się potyka o te pannice, kłębiące się u jego stóp?
- Prawie. Sam zobaczysz.
- Jedyne, co chcę zobaczyć, to plecy twojego brata klęczącego
przed ołtarzem, aby poślubić moją siostrę i zwrócić jej dobre
imię.
- A ja ci powtarzam, że mój brat nigdy nic nie zabrał siłą żadnej
dziewczynie, bo nie musiał. Gdyby był w łożnicy z twoją
siostrą, toby nie zaprzeczał. Payton nie jest święty, ale trzyma
się z dala od dziewic. Wątpię, żeby twoi krewniacy
robili
tajemnicę z tego, ze szukają męża dla twojej siostry, a Payton
zawsze unika takich panien.
- Więc nie ma ochoty na żonę.
Ponieważ Cameron właśnie się rozbierał, aż pozostał w prze-
pasce na biodrach, Avery trudno było rozmawiać. Trudno jej
również było ukryć podziw dla jego smukłego, ciemnego ciała.
Choć nie było to łatwe, zmusiła się, by powrócić do rozmowy
na ważny temat: obrażanie Paytona.
- Oczywiście, że chce mieć żonę... kiedyś. Nie ma nic
przeciwko małżeństwu, ale nie pod przymusem, z dziewczyna,
której nie chce.
- Jeżeli nie chce mojej siostry za żonę, nie powinien był iść z nią
do łoża.
Gdy znów związał ich ręce i ułożył się przy niej na plecach*
Avery miała ochotę ze złości okładać go pięściami. Tłumaczyła
sobie, że dobrze o nim świadczy to, że tak wierzy siostrze, chce
jej bronić i ochraniać. Inna sprawa, że źle ulokował to zaufanie.
Przekonywanie go w tej kwestii, to jak walenie głową w mur,
ale Avery i tak wciąż będzie broniła brata przed zarzutami.
Chciała wbić Cameronowi w głowę wszystkie swoje
argumenty. Chciała również zasiać w nim ziarno wątpliwości
przed spotkaniem z siostrą. Może w końcu zrozumie, że ta
kłamie.
- Kiedy ostatnio ją widziałeś? - spytała niespodziewanie.
Cameron skrzywił się.
- Zanim tu przyjechałem, ponad dwa lata temu.
- A ja widziałam Paytona kilka miesięcy temu. -I co?
- Wydaje mi się, że znam lepiej brata, jestem z nim bliżej niż ty
z siostrą.
- Żadna dziewczyna nie mówiłaby o stracie swej cnoty. gdyby
to nie była prawda - rzekł, ale w duchu przyznawał Avery
trochę racji. Wcale nic był pewien, czy tak dobrze zna siostrę.
Avery prychnęla.
- Dlaczego nie, jeśli myśli, że coś w ten sposób zdobędzie
Zgadzał się z tą opinią w zupełności, wiec nie próbował
polemizować.
- A twój święty braciszek jest tą cudowną nagrodą do
zdobycia?
- Jest młody, silny, przystojny, jest dziedzicem sporego gruntu i
ma pękatą sakiewkę.
A więc ma to, czego szuka większość panien, pomyślał z
goryczą. Jego plan nie przebiegał tak, jak się spodziewał.
Argumenty Avery były bardzo rozsądne. Wciąż miał poczucie
winy, że nie zrezygnował ze swych zamiarów, chociaż
uratowała życie jemu i jego ludziom.
- Więc będzie doskonałym mężem dla mojej siostry, chociaż jest
rozpustnikiem.
Avery zaklęła. - Głupi baran.
- To niemądre, żeby obrażać swego stróża, panienko.
- Nie liczyłam na to, że zakończysz tę grę z wdzięczności za
uratowanie twojego nędznego życia.
- Przez chwilę brałem to pod uwagę. Potem jednak po-
stanowiłem odrobinkę zmienić swój plan: nie wykorzystam
tego, co między nami nastąpi, żeby cię zhańbić.
- Chciałeś splamić moje imię? -spytała, dusząc się z wściek-
łości.
- Rozważałem to. Twój brat splamił dobre imię mojej siostry.
Ale teraz zachowam to dla siebie.
- Jestem zaszczycona twoją szczodrobliwością Odwróciła się do
niego plecami. Zabolało ją, że planował jej hańbę uczynić
powszechnie znanym faktem, ale tłumaczyła sobie, że nie
powinna być taką idiotką. Uważał, że jego siostra została
zhańbiona, i utrata jej niewinności nie była sekretem, więc
chciał, żeby i Payton doświadczył bólu z powodu wstydu
siostry. Należało jednak wziąć pod uwagę jedną rzecz. Nie
planował już wykorzystać tego, co może między nimi zajść, na
szkodę jej rodziny. Teraz byłoby łatwiej stępić ostrze jego
miecza. Musiała tylko zdecydować, czy chce zaryzykować
wszystko, by zdobyć serce Camerona.
- Spij dobrze. Avery - mruknął.
- Koszmarnych snów - odwzajemniła się, wzdychając, gdy się
zaśmiał.
Zamknęła oczy i czekała na kojący sen. Jej przyszłość była
niepewna, ale niespanie z tego powodu niczego nie załatwiało.
Musiała podjąć ważną decyzję i chciała być wypoczęta, ze
świeżym umysłem, gdy będzie ją podejmować.
4
Krew się w niej gotowała. Płonący w jej wnętrzu ogień
rozpalały gorące usta i męskie dłonie. Wstrząsnął nią dreszcz
pożądania i Avery całkiem się obudziła. Przycisnęła do siebie
lezącego na niej mężczyznę, jęcząc z zachwytu. Wygłodniała i
obolała, ocierała się o niego całym ciałem i słuchała jego
westchnień.
Ten głęboki, ochrypły głos pożądania przebijał się przez mgłę
uczuć, spowijającą Avery. Cameron ją uwodził, a ona żywo
reagowała. Chciała tego, ale walczyła ze sobą o zachowanie
resztek zdrowego rozsądku. Wolała nie podejmować decyzji,
która groziła jej pozostaniem samej ze złamanym sercem.
Złapała Camerona za ręce, czując się jednocześnie zadowolona i
przygnębiona, że natychmiast
przestał ją pieścić.
'i Jesteś podstępnym hultajem, Cameronie MacAlpin - po-
wiedziała niepewnym głosem, usiłując zapanować nad
pożądaniem, wciąż pulsującym w jej żyłach.
- Czy oznacza to, że mam przestać? - spytał.
-Tak.
- Dlaczego? Przecież mnie chcesz. - Przeciągnął kciukami po jej
twardych sutkach i patrzył, jak drży.
Ten dotyk przeniknął ją aż do szpiku kości.
- Bezczelny głąb! Złaź!
Cameron zawahał się na moment, po czym zaklął i zsunął 'się z
niej. Rozwiązał łączące ich dłonie więzy i wstał z łoża.
Wiedział, że jeżeli się od niej nie oddali, i to szybko, jego
namiętność spowoduje, że zlekceważy jej „nie". Uwodzenie jej
we śnie było już wystarczająco podstępne, ale nie chciał staczać
się niżej, by zdobyć to, czego pragnął. Zauważył jednak, jak
szybko reagowała i jak zwlekała z tym „nie".
Fakt, że Cameron był tak blisko, prawie rozebrany, mocno
podniecał Avery. Odetchnęła z ulgą, gdy zaczął się ubierać.
Oddychała powoli i głęboko, starając się uspokoić, żeby nie
widział, jak bardzo go pragnie. Ból ściskający jej wnętrze nie
ustąpi tak prędko. Ody minęło kilka minut, a on, nic nie
powiedziawszy, szykował się do wyjścia z namiotu, zawołała:
- Dąsamy się, tak?!
- Nie. Chcę na chwilę wyjść, zapomnieć o tym, że należy
szanować wolę dziewczyny, która mówi „nie", i szybko tu
wrócić.
Usiadła powoli. Zdała sobie sprawę z tego, że widząc ją lezącą,
Cameron odbiera to jak zaproszenie. Jego spojrzenie stanowiło
pokusę, której mogłaby się nie oprzeć. Zamiar szybkiego
oddalenia się od niej był słuszny, ale jego arogancja wymagała
reakcji.
- Ale i tak powiem „nie".
* — Czyżby? Może rzeczywiście twoje usta wypowiedzą to
słowo, ale reszta będzie głośno wołać „taki" Tak jak to było
przed chwilą,
- Bezmyślna reakcja ciała na umiejętny dotyk. Tylko dlatego, że
spałam.
Uświadomiła sobie właśnie, że prowokowanie go nie jest zbyt
rozsądne kiedy podszedł do niej nagle, wziął w ramiona i
pocałował tak, że poczuła to aż w palcach stóp.
Cameron dyszał ciężko, gdy postawił ją z powrotem na noei
Głupio zrobił, ze dał się sprowokować. Już panował nad żądza!
a teraz znów go opanowała. Nie chciał jednak, by reakcja
dziewczyny była wyłącznie efektem jego umiejętnego dotyku
Chciał, żeby była pożądaniem jego, tylko jego, jako mężczyzny!
pocieszał się, że to tylko próżność.
-Pragniesz mnie, panienko- powiedział, przypinając miecz. -
Może już niedługo przyznasz, że odmawianie sobie tej
przyjemności, jaką możemy dzielić, nie jest warte bólu, z jakim
pozostajesz.
Avery nabrała powietrza, żeby odpowiedzieć, ale już wy-
chodził. Wpadli na siebie z młodym Donaldem, który właśnie
nadszedł, by pomóc mu się ubrać. Gdy Cameron wyszedł,
dziewczyna odetchnęła. Ten człowiek rozgrzewał cały namiot.
Kiedy się umyła i ubrała w starą, wiele razy reperowaną
suknię, zaczęła się zastanawiać, jaki zrobić następny krok. Nie
chciała, żeby Cameron wciąż jej powtarzał, jak bardzo go
pragnie, bo wiedziała o tym sama, odkąd drania zobaczyła.
Problem w tym, aby z jego strony było to coś więcej niż zwykłe
pożądanie. Elspeth jej mówiła, że niektórym mężczyznom
kobieta musi dać wszystko, co ma do ofiarowania, zęby
objawiły się ich prawdziwe, głęboko skrywane uczucia.
Zapamiętałby ją na pewno, rozmyślała Avery, gdyby
pozostawiła go z najcięższym przypadkiem niespełnionego
pożądania, jaki kiedykolwiek spotkał mężczyznę. Niestety,
takie wspomnienie mogłaby szybko zatrzeć jedna czy druga
noc z doświadczoną kochanką. Musi go pozostawić ze
słodszymi i gorętszymi wspo-mnieniami. Jeśli ma cierpieć po jej
odejściu, niech cierpi i tęskni za tym, co stracił i czego nie
znajdzie nigdzie indziej.
Tylko jak dać mu to, czego chce, ale tak żeby nie czuł się
całkowitym zwycięzcą? Może go uwieść. Dopiero byłby zdzi-
wiony, gdyby to ona stała się agresywna, zamiast tylko
reagować na jego amory, a potem się wycofywać. Plan wydał jej
się atrakcyjny. Poza tym od początku byłoby jasne, że to, czego
oboje tak pragnęli, Avery daje z własnej, nieprzymuszonej woli;
on niczego nie zdobywa, nikogo nie podbija.
Gdy wyszła z namiotu, zobaczyła Gillyanne, która wraz z
innymi kobietami przygotowywała dla wszystkich posiłek,
więc prędko do niej podeszła. Wkrótce pochłonięta była
różnymi zajęciami, łącznie z karmieniem rannych. Bawiło ją, że
trzy spośród kobiet, Joan, Marie i Therese, wyglądały niemal
identycznie: były niskie, pulchne, o kasztanowych włosach i
brązowych oczach. Tylko Annę, żona jednego z najstarszych
żołnierzy Camerona, była inna, i to z wielu powodów. Była
wysoka, ciemna, hoża, wygadana i bardzo energiczna. Tamte
trzy potrzebowały przywódczyni, bo choć miłe, nie były zbyt
rozgarnięte. Ody Avery wraz z Annę doglądały zdrowiejącego
Petera, kobiety sprzeczały się ze sobą w zadziwiającej
mieszance francuskiego, galijskiego i angielskiego z obcym
akcentem, o to, która robi najlepsze placki owsiane. Avery
popatrzyła na Annę i uśmiechnęły się do siebie, a roześmiały
się jeszcze bardziej, gdy usłysz- ły, jak Gillyanne usiłuje
uspokoić całe to zamieszanie.
- Zastanawiam się, jak one mogą się zrozumieć. - Avery
pokręciła głową.
Annę odparła z rozbawieniem:
- Kiedy są rozgorączkowane, to gadają jak stado hałaśliwych
gęsi. Francuzki bardzo szybko uczą się angielskiego. Mała
Therese potrafi już nawet powiedzieć coś po galijsku. Jeśli te
dwie Francuzeczki potrzebują czegoś, żeby przeżyć albo
poprawić swój los, są całkiem sprytne. Znajdą swoje miejsce w
Cairnmoor.
Widząc, że Peter zasnął. Avery przypatrywała się Ann, przez
chwilę, wreszcie spytała bez ogródek:
- Znasz siostrę Camerona?
- No. niezbyt dobrze. Jestem przecież tylko żoną skromnego
żołnierza.
- Aha, więc jaka ona jest?
- Nie powinnam źle mówić o siostrze mojego pana. - Annę
westchnęła i pokręciła głową. - Ale zawdzięczamy życie tobie i
malej Gilly. Ponieważ nasz pan nie ma zamiaru wynagrodzić ci
tego wolnością, to może chociaż ja ci opowiem, czego możesz
się spodziewać w Cairnmoor. - Wstała i pociągnęła za sobą
dziew-czynę.- Nalejemy sobie trochę wina, usiądziemy w
cieniu i pogadamy.
Kiedy już siadły pod wysokim drzewem, Avery nie zwlekała z
zadaniem pytania.
- Czy jest coś, co powinnam wiedzieć o siostrze Camerona?
Zresztą nie zmieni to chyba zasadniczo mojej sytuacji.
- Z pewnością nie zmieni - zgodziła się jej rozmówczyni. — Ale
może ci wyjaśnić niektóre sprawy. Należy ci się, żebyś coś
wiedziała na temat dziewczyny, której słowa spowodowały
twoje kłopoty.
- Jej kłamstwa. Annę skrzywiła się.
- Nie wypada siostry swego pana nazywać oszustką. Ale są
wśród nas tacy, którzy uważają, że może się... no. mylić w tych
oskarżeniach. - Uśmiechnęła się lekko. - Dziewczyna nie miała
właściwie matki, bo ta umarła, kiedy ona była malutka. Stary
lord zmarł wkrótce potem. Ma ciotkę, ale jeśli uważasz, że te
trzy kobiety z waszego obozu sa niezbyt
mądre,to znaczy, że nie widziałaś kochanej cioci Agnes.
Miła, dobra kobieta, ale nigdy nie odróżni prawdy od
kłamstwa. Sir Iain kuzyn naszego pana, to dobry człowiek, lecz
nie ma pojęcia o wychowywaniu młodej panny. Nasz pan robił,
co mógł, ale sam był tylko młodym chłopakiem.
- A wiec Cameron był jej bratem i ojcem i pewnie czuje się
winny, że z żadnej roli nie wywiązał się dobrze.
- Na pewno. Katherine bardzo rozpuszczono. Jest ładną
dziewczyną, a w każdym razie była, gdy wyjeżdżaliśmy. Miała
ledwie szesnaście lat i wielu chłopaków, którzy tracili dla niej
głowę. Jeśli czegoś chciała, dostawała. Ciotka i brat niczego jej
nie odmawiali.
- A teraz chce mojego brata. - Avery zmarszczyła brwi i łyknęła
wina. - Ale rozpuszczanie siostry wymaga pieniędzy.
Myślałam, że... skoro Cameron zaciągnął się jako najemnik...
- Że jest ubogi? Nie. Chciał wyjechać ze Szkocji na jakiś czas.
Mówią, że przeżył jakiś zawód sercowy. Dlatego ślubował
czystość.
Avery zdumiała się, ale przypomniała sobie coś, co słyszała w
dniu swego porwania.
- A kiedy złożył to ślubowanie?
- Prawie trzy lata temu. O ile wiem, to go dotrzymał.
Dziewczynę ogarnęło ją rozczarowanie. Czy Cameron dlatego
tak bardzo jej pożądał, że nie miał kobiety już od tak dawna?
Instynkt mówił jej, że nie, lecz straciła pewność siebie. Patrzyła
ze zdumieniem, gdy Annę poklepała ją po ręce.
- To nie dlatego nasz pan tak do ciebie wzdycha, panienko.
- Jesteś pewna?
- Tak. Dotychczas nie zwracał uwagi na żadne dziewczęta,
chociaż niektóre za nim bardzo latały. Na ciebie tylko rzucił
okiem i prysła cała jego siła woli. No, pewnie, że jako
mężczyzna uważa, że to długi celibat tak działa, ale chyba sam
nie jest do końca o tym przekonany. Pożąda ciebie, a nie
jakiejkolwiek kobiety. Nic przypuszczam, żeby zmienił zamiar
co do przehandlowania cię za twojego brata, chyba że wcześniej
odkryje kłamstwo Katherine-
- Więc uważasz, że ona Warnie? GiUyanne myślała, że wy
wszyscy chcecie, aby mój brat drogo zapłacił za zhańbienie tej
panny.
- Z poczatku tak było, ale teraz nie każdy jest o tym
przekonany. Takie oskarżenie trzeba przemyśleć, a im wiecei
się nad tym zastanawialiśmy, tym mniej byliśmy pewni czy
nasz pan ma prawdziwe wiadomości. - Annę uśmiechnęła się
słabo. - A jak poznaliśmy już ciebie i małą GiUyanne, trudno
nam uwierzyć, że macie takiego brata. Ale Uczy się to, co
uważa pan, a jeśli idzie o Katherine, nie jest bezstronny.
- Nie jest, lecz teraz wiem dlaczego. - Avery wróciła myślami
do celibatu Camerona. - Powiedziałaś „zawód miłosny"?
Zwykle mężczyźni nie przeżywają tego tak długo i boleśnie.
- Nie, on nie usycha z żalu, chyba nawet nie był zakochany.
Chodzi o zdradę, i to kolejny raz. Ten chłopak ma talent do
wybierania niewłaściwych dziewcząt.
- Znam ten typ. Blond włosy, niebieskie oczy, pełne kształty.
Takie, co to się uśmiechają, trzepoczą rzęsami i starają się, żeby
te wszystkie okrągłości kołysały się i podskakiwały. Myślą, że
dzięki swojemu sprytowi i westchnieniom zachwytu każdy
poczuje się przy nich prawdziwym mężczyzną. - Avery
uśmiechnęła się, gdy Annę się roześmiała. - Ale sądziłam, że
Cameron jest na to za mądry.
- Żaden niejestnato za mądry,dopókisięsam nie przekona,
że Uczy się to, co w sercu. A nawet jak zrozumie, to chociaż
jest wierny, i tak się będzie oglądał za taką z dużymi
niebieskimi
oczami, złotymi lokami i dużymi piersiami.
- Idioci - westchnęła Avery, wstając i strzepując spódnicę,
Wracamy do roboty.
- Czy masz zamiar oddać się naszemu panu.- spytała
Annę, również wstając.
- Oddać? To brzmi jak poddać się. Murrayowie się nie poddają.
No, w każdym razie niezbyt często. - Avery uśmiechnęła się i
mrugnęła do Annę. - Nie, mam zamiar omamie i ogłupić jego
lordowską mość.
- Wydaje mi się, że jesteś na najlepszej drodze.
- Ale teraz nadszedł czas na ostateczny cios. Skoro się
przyzwyczaił do mojego „nie" i do tego, że go obrażam, stanę
się słodziutka i przystąpię do ataku.
Annę śmiała się z całego serca, słuchając o tych planach.
Avery udało się unikać Camerona przez cały dzień. Nie było to
zbyt trudne, gdyż zajęty był zabezpieczaniem obozu przed
atakiem. Pomagała w zajęciach gospodarskich i doglądała
młodego Petera, dzięki czemu chłopak zdrowiał w
zadziwiającym tempie. Zorientowała się, że ludzie Camerona
już nie w pełni popierają plany swego pana w stosunku do niej,
uznając, że wraz z Gillyanne za uratowanie im wszystkim życia
powinna odzyskać wolność. Gdyby dziewczęta teraz chciały
uciec, prawie nikt by ich nie gonił. Problem w tym, że Avery
wcale nie miała na to ochoty.
Wiedziała, że to nielojalne wobec Paytona. Gdyby uciekły, nie
byłby zmuszony do małżeństwa, którego nie chciał.
Wprawdzie brat nie miałby do niej żalu, gdyby słuchała głosu
serca, ale ona miałaby żal do siebie. Jeśli wygra w walce o serce
Camerona, sprawa będzie prostsza, bo wówczas on nie zgodzi
się na jej odejście ani na wymianę. Nie wiedziała tylko, czy
\ma prawo podjąć tę grę, skoro i w przypadku przegranej
ucierpieć mógł Payton? - Czemu jesteś taka zmartwiona? -
spytała Gillyanne, siadając przy kuzynce przed namiotem. -
Myślałam, że zjem kolację w milszym towarzystwie. - Przyszło
mi właśnie do głowy, że teraz mogłybyśmy znacznie łatwiej
uciec, a jednak nie chcę tego zrobić – wyjaśniła Avery. - A
potem pomyślałam sobie, jakie to niesprawiedliwe
i nielojalne w Stosunku do Paytona. On wyraźniej nie chce tej
Kathrine, która jest zepsutą kłamczucha, a przecie jesli tu
zostanę, będzie zmuszony do małżeństwa.
- Możliwe, tyle że to nie twoja wina. _ Ależ moja,
- Tylko częściowo, bo przecież kochasz tego idiotę, Camerona, i
masz szansę, aby i on pokochał ciebie. Payton by to zrozumiał.
Zresztą próbowałyśmy uciec, dwa razy.
- Nie wiem, czy ten pierwszy raz się liczy.
- Zapominasz o jednej rzeczy, gdy się tak spierasz sama ze sobą
- powiedziała cicho Gillyanne i włożyła do ust kawałek
kruchutkiej sarniny.
- O czym?
- Jesteśmy tu tylko dwie. Pewnie mogłybyśmy uciec. Ostatnim
razem prawie nam się udało. Ale nawet gdybyśmy uciekły
Cameronowi, same musiałybyśmy dotrzeć stąd do jakiegoś
francuskiego portu, tam zdobyć miejsce na statku, a potem
przejechać przez Szkocję do Donncoill. Nie sądzę, by Payton
chciał, żebyśmy aż tak ryzykowały po to, by mógł umknąć
małżeństwa z Katherine. A pomyśl, jak okropnie by się czuł,
gdyby coś nam się stało podczas tej ucieczki.
Avery zaniemówiła. Logika wywodów kuzynki była pora-
żająca. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie dlatego tak
szybko ją zaakceptowała, że pasowała do jej planów, uznała
jednak, że jednak Gillyanne ma rację. Payton na pewno me
Uczyłby sobie takiego ryzyka. Małżeństwo zawiera się wpraw-
dzie na zawsze, ale nie grozi śmiercią j
- Masz rację - powiedziała w końcu i też zabrała się oo jedzenia.
Gillyanne roześmiała się.
- Muszę chyba gdzieś odnotować ten cudowny moment.
- Bezczelne dziecko.
- Jesteś pewna, że kochasz sir Camerona, prawda? - Och, tak,
nawet jak chcę go uderzyć w głowę czymś
twardym i ciężkim. -To nie jest taka ślepa, ogłupiająca miłość
I nie mam nadziei, że wszystko będzie dobrze tylko dlatego że
go kocham.
-Powinno być. Miłość to bardzo cenny dar.
- Tak, i na pewno jest wiele radości w dawaniu jej i w tym że
przepełnia ci serce. Ale to, że ją dajesz, nie oznacza, że dostajesz
z powrotem.
Mężczyźni to czasem takie głupie stworzenia- powiedziała
poważnie Gillyanne, kręcąc głową, - Tak bym chciała, żebyś
była szczęśliwa.
- Ach, bede choćby na krótko. I nawet jeśli nie zdobędę jego
serca, jakaś część mnie będzie szczęśliwa, że kiedyś go miałam.
Pozostaną mi słodkie wspomnienia.
Widząc zbliżającego się w ich stronę naburmuszonego Ca-
merona, Gillyanne mruknęła:
- Nawet jeśli mówisz tylko o wspomnieniach, określenie
„słodki" nie pasuje mi do tego mężczyzny.
Zaśmiały się obie, a kiedy z powodu ich rozbawienia Cameron
naburmuszył się jeszcze bardziej, Avery roześmiała się głośniej.
Wciąż bawił ją fakt, że taki duży, silny mężczyzna uważa jn i
Gilly za zagrożenie.
Kiedy kuzynka odeszła, Avery posłała Cameronowi promienny
uśmiech, czym wprawiła się go w zdziwienie i niepewność. A
to dopiero początek, pomyślała z satysfakcją. Wkrótce cen
biedny człowiek będzie zupełnie skołowany. Mogliby zostać
kochankami już dzisiejszej nocy, ale chciała mieć nad tym pełną
kontrolę, żeby Cameron nie mógł przypisywać zwycięstwa
sobie.
5
Coś knuła. Cameron był tego pewien. Miała w oczach
podejrzany błysk i była zbyt słodka. Ponieważ nie istniała teraz
możliwość ucieczki, gdyż byli już w namiocie i mieli układać
się do snu, nie był w stanie zgadnąć, jaką grę prowadzi Avery, i
bardzo go to niepokoiło. Może czegoś chciała i próbowała
kobiecych sztuczek, by to dostać, chociaż nie było to do niej
podobne. Skrzywił się, bo przypominał sobie, że wszystkie
kobiety rodzą się z umiejętnością takich gierek. Lecz Avery
wkrótce przekona się, że on się na to nie nabierze.
Gdy zaczęła się powoli rozbierać, poczuł, jak jego pożądanie
natychmiast wzrasta. Pewien był, że kusi go świadomie. Żadna
kobieta nie jest tak naiwna, by sądzić, że może zrzucać przed
mężczyzną, ubranie i nie wzbudzać jego zainteresowania. Po
długich i męczących dniach i nocach, które spedziłna
uwodzeniu jej. nie mogła mieć wątpliwości, jakie reakcje
wywoła takie zachowanie. Dręczyła go i dobrze o tym
wiedziała, ta mała zołza- Dobrze, jeśli ona ma ochotę, on
zastosuje się do reguł tej jgry.
Zaczął powoli ściągać ubranie, a Avery zdała sobie sprawę, te
jej słabość do niego będzie bardzo utrudniać sprawę. Krew w
niej zawrzała na widok jego smukłego, mocnego ciała, chciała
go dotykać, smakować, owinąć się wokół niego. Miała braci i
kuzynów, więc nieraz widziała rozebranych mężczyzn, ale nie
wiadomo czemu, na widok Camerona ezuła słabość w kolanach
i kręciło jej się w głowie. Odwróciła głowę. To ma być jej gra, jej
uwodzenie i nie pozwoli, by zniweczyła to jej słabość.
Gdy rozebrała się do koszuli i pludrów, zabrała się do mycia,
Nie mogła się zdecydować, jaki ma być jej następny krok, nie
miała pojęcia, jak należy uwodzić, brakowało jej
doświadczenia. Nigdy nikogo nie pożądała ani nikt nie pożądał
jej. Jeśli nawet jakiś mężczyzna spojrzał na nią kiedyś z
zainteresowaniem, natychmiast mu ono przechodziło, gdy
pojawiła się jakaś piersiasta dziewczyna o mlecznobiałej cerze.
Mężczyźni zdecydowanie woleli takie, którym podskakiwały
piersi i kołysały się biodra przy chodzeniu. Podejrzewała, że
ona nigdy nie będzie miała takich ponętnych kształtów.
Dlatego wyraźne zainteresowanie Camerona jej smukłym
ciałem sprawiało, */e jeszcze trudniej było jej się oprzeć.
Czując, że jej się przygląda, rozwiązała nieco koszulę. Wilgotną
szmatką umyła się pod pachami, obmyła piersi. Oddech
Camerona stał się szybszy, nierówny. Rozluźniła pludry i
wsunęła rękę z myjką, żeby obmyć dolne rejony. Czuła na sobie
żar jego Spojrzenia. Nucąc cichutko, powoli myła ręce i nogi;
Nie widziała, czy taka nudna czynność może podniecić
mężczyznę, ale była pewna, że Cameron jest podniecony-
Prawie ezuła rosnący w nim głód.
- Czy chcesz mnie doprowadzić do szaleństwa? -dopytywał się,
widząc, że ta niewinna panienka instynktownie wie, co
wzbudza w mężczyźnie obłędne pożądanie.
Jego głęboki głos zdawał się przenikać do jej żył i rozpalać"
krew.
- Próbuję zmyć z siebie woń brudu całego dnia, żeby ni iść z nią
spać. - Wcale nie cuchniesz.
- Może mój nos jest trochę bardziej wrażliwy od twojego - A
może mnie drażnisz?
Avery związała troczki majtek, ale koszulę pozostawiła
niedopiętą, i odwróciła się do niego. Powstrzymała chęć
sprawdzenia, ile można zobaczyć, i wtedy poczuła na sobie
jego wzrok. Oczy mu błyszczały, pierś unosiła się i opadała w
głębokich oddechach, pięści się zacisnęły. Świadomość tego, że
ona, drobna, szczupła Avery może doprowadzić do takiego
stanu tego pięknego mężczyznę, była oszałamiająca. Z
najwyższym trudem poskromiła ochotę, by rzucić mu się w
ramiona. Przypomniała sobie, że przecież ma go tylko uwodzić,
a nie poddać mu się.
- Drażnię cię? Przecież nie powiedziałam ani słowa.
- Powiedziałaś więcej, niż trzeba, panienko, chociaż nie
wymówiłaś ani słowa. Nie jesteś przecież aż tak naiwna, by
sądzić, że możesz się tak przy mnie zachowywać i nie wywołać
reakcji. Nie, żadna dziewczyna nie może być tak beznadziejnie
naiwna i być taka. ignorantką w sprawach mężczyzn.
- Niewinna, ignorantką i naiwna. Brzmi to jak potrójne
przekleństwo.
- Zaczynam podejrzewać, że to ja jestem przeklęty. Avery
uznała, że jej opór był zbyt wyraźny i Cameron nie
zauważył, że w jej podejściu nastąpiła wyraźna zmiana. Uwie-
dzenie go nie będzie łatwe, jeśli każde jej posunięcie będzie
tłumaczył naiwnością, niewinnością czy ignorancją. Usiłowała
sobie przypomnieć, co mężczyźni w jej rodzinie mówili o tym,
co lubią. i co sama zaobserwowała. Odetchnęła głęboko, żeby
się uspokoić, i podeszła do niego bliżej. Położyła rękę na jego
szerokiej, gładkiej piersi.
Cameron zlał się potem. Patrzył na te małą, delikatną, rączkę,
czując koniuszki długich palców jak piętno na
skórze- W cudnych oczach Avery widział niewinność i
ciekawość. ale był w nich również błysk wyzwania. Czy kusiła
go by dał upust pożądaniu, żeby potem go odrzucić? Miał
nieszczęście doświadczyć już takich gierek: rozkosze najpierw
niedostępne, potem zaoferowane, wreszcie zabrane póki nie
obiecał nagrody. Jednak instynkt mówił mu, że Avery nie
posunęłaby się do takich sztuczek, również dlatego, że po
prostu nie miała pojęcia, jaką władzę może mieć nad
mężczyzną i jaką ma nad nim. Wobec tego nie był pewien, co
dziewczyna robi.
- Przeklęty, tak? -pytała cichym, ochrypłym głosem. -Czy j
jakieś złe wróżki rzuciły na ciebie urok?
- Zaczynam tak uważać- mruknął, ale nie mogąc się
powstrzymać, położył rękę na jej dłoni, i przytrzymał ją. -Ale ta
męczarnia jest jak klątwa.
- Różnie mnie nazywano, ale męczarnią jeszcze nigdy.
- Więc mężczyźni z okolic Donncoill są ślepi lub kompletnie 1
głupi-
- To pochlebstwo, Cameronie? A więc zdarzył się cud.-Wolną
ręką objęła go w pasie, jakby od niechcenia, jakby chcąc się
podeprzeć, bo druga leżała pod jego dłonią.
- Jesteś bezczelną dziewczyną - Westchnaj szybko, gdy
pogładziła go po boku. - Igrasz z ogniem. Prawdę mówiąc nie
jestem pewien, do czego zmierzasz.
- A kto mówi, że do czegoś zmierzam?
Jej palce wędrowały po jego brzuchu. Ścisnął jej rękę i zadrżał.
Zdumiało ją, że może tak działać na tego mężczyznę. ale zaraz
przywołała się do porządku. Po prostu łatwo się podniecał i był
wyposzczony, pomyślała. Annę zapewniała, że Cameron
pożąda właśnie jej, Avery Murray, ale takie przekonanie
wydało jej się świadectwem nadmiernej próżności Nie,
pomyślała, teraz me wolno mi się wycofać. Może nie wyjdzie z
tej pierwszej próby jako zdobywczyni, będzie jednak miała
satysfakcję, że to ona zbliżyła się pierwsza, dotknęła go.
wzbudziła jego pożądanie. Będzie miała zaszczyt być pierwszą
kobietą, którą trzymał w ramionach po trzech latach postu.
Wykonała jednym palcem kółeczko wokół jego pępka i poczuła,
jak pod jej dotykiem napina mięśnie.
- Jezu, jeszcze trochę i nie będę zważał na żadne „nie", które
miałabyś zamiar wypowiedzieć - ostrzegł.
- A może go nie wypowiem.
2 trudem powstrzymała pisk zdumienia, gdy nagłe porwał ją w
ramiona, jednym ruchem rzucił na łóżko i znalazł się na niej.
Dobrze było czuć na sobie jego ciężar, jego ciepło, które ją
przenikało. Znikła ta odrobina strachu, która się gdzieś czaiła.
Tego chciała. Wiedziała, że teraz trudno byłoby jej panować
nad tym, co ma się wydarzyć, ale cokolwiek by potem
wspominał, będzie wiedział, że się nie poddała, tylko oddała
się z własnej chęci.
Cameron cicho jęknął, a potem ją pocałował. Był to drapieżny
pocałunek. Oplotła go ramionami i z pasją oddała pocałunek. Ją
również przeszedł dreszcz. Zastanawiała się, czy taka
gwałtowność jest wskazana przy pierwszym razie, ale gdy
Cameron przeciągnął kciukiem po koniuszku jej stwardniałego
sutka, przestała już w ogóle myśleć.
Próbował rozwiązać jej koszulę, jednak tak mu się trzęsły ręce,
że robił to strasznie niezdarnie. Pocieszał się tylko rym, że
Avery jest równie zdesperowana i nie zwróciła na to uwagi. W
końcu wsunął ręce pod haftowany obrąbek cienkiej koszuli i
zaczął ją podciągać w górę, żeby zdjąć przez głowę .Każdy
odkryty kawałeczek jej ciała pokrywał pocałunkanu, pieszczotą
języka, delikatnymi ugryzieniami. Gdy nareszcie odkrył pier-si,
chwilę trwało, nim otrząsnął się z wrażenia i przypomniał
sobie, że trzeba zdjąć koszulę do końca.
Odrzucił ten fragment stroju na bok i przyglądał się swojej
zdobyczy, przytrzymując delikatnie jej ręce, którymi chciała się
zakryć. Piersi miała nie takie duże, jak mu się dotychczas
podobały, ale uznał je za doskonałe: twarde, sterczące, okrągle
jak jabłuszka, zakończone sutkami w apetycznie różowym
kolorze. Starając się uspokoić nieco emocje, przyglądał się
reszcie smukłego ciała. Jej skóra miała ciepły, jasnozłoty odcień.
Nagle, zirytowany tymi dziwnymi majtkami, jednym ruchem
zerwał ostatnią część jej garderoby. Ze zdumieniem patrzył na
kształtne biodra i zdumiewająco długie, smukłe, ale mocne
nogi. Potem jego wygłodniały wzrok padł na trójkącik
złotokasztanowych loczków u zbiegu pięknych ud i aż jęknął
Tam czekała go niebiańska rozkosz, ale wiedział, że musi się,
opanować, że ona jest dziewicą i potrzebuje delikatności i
przygotowania.
Wolną ręką ściągnął swoją przepaskę z bioder i ostrożnie ułożył
się na Avery. Dotyk jej jedwabistego ciała zaparł mu dech w
piersi. Nigdy jeszcze nie pragnął kobiety tak bardzo jak tej.
Nawet jej zapach, mieszanina lawendy, czystej skóry| i
kobiecego podniecenia, doprowadzał go do szaleństwa. Widząc
niepewność w rozgorączkowanych oczach dziewczyny, puścił
jej ręce i pocałował ją mocno. Natychmiast go objęła.
Myślała, że będzie się zwijać ze wstydu, gdy całe jej ciało
zostanie obnażone, lecz gorące spojrzenie Camerona stopiło
wstyd i niepewność. Tak oczywisty zachwyt jej ciałem sprawił,
że poczuła się niemal piękna.
Chociaż pragnęła go aż do bólu, nie chciała, aby jej pierwszy
raz był pośpieszny i taki szaleńczy, lecz gdy dotknął
delikatnymi, gorącymi ustami jej piersi, zwątpiła, czy starczy jej
sił, aby zwolnić tempo. Rozkosz .jaką odczuła, kiedy przesunął
językiem po koniuszkach piersi, była tak ogromna, że Avery
krzyknęła Trzymała się jego silnych ramion, a on wsysał się
coraz mocniej w sutek. Jakiś ból w dole brzucha spowodował te
musiała zacząć ocierać się o Camerona, a czując jego erekcję
stała się wprost nienasycona. Wsunęła rękę miedzy ich ciała i
uchwyciła coś bardzo twardego, pokrytego jedwabistą,
delikatną skórą. Odsunął się i odciągnął jej rękę.
_ Nie, panienko, trzymaj rączki przy sobie, bo zakończę tę
zabawę, zanim zdążysz mieć z tego jakąś przyjemność.
Avery nie była pewna, czy rozumie, o co mu chodzi, lecz wtedy
pogładził ją dużą dłonią po brzuchu i wsunął ją między jej nogi.
Czując męskie stwardniałe palce w najbardziej intymnym
miejscu, obawiała się szarpiących nią doznań, a jednocześnie
pragnęła ich gorąco.
- Dziewczyno, już jesteś wilgotna na moje powitanie
-wyszeptał zachrypniętym głosem.
- Masz zamiar dyskutować czy coś z tym zrobić? - Nie zdziwiła
się, że ma zmieniony głos, ale że w ogóle jeszcze mogła się
odezwać i dowcipkować.
Cameron roześmiał się, gdy rozsuwał jej nogi i układał się
między nimi.
- Za pierwszym razem będzie cię bolało.
- Bardziej by mnie bolało, gdybyś teraz przestał.
- Nic nie jest w stanie mnie powstrzymać, kotku.
Gdy w nią wchodził przez chwilę była przerażona, ze jest za
wielki, nie pasuje, rozerwie ją, ale pokonała lek. Był ogromny,
wypełniał ją, zarówno nieprzyjemnie, jak i bardzo przyjemnie.
Gdy się zatrzymał, wiedziała, że dotarł do błony dziewczej, i
starała się rozluźnić, w oczekiwaniu na ból.
- Kotku, możemy się w to zabawić tak, żebyś nie straciła
dzewictwa -powiedział Cameron. - Delikatnie. Nie za głęboko..
- To gdzie byłaby ta przyjemność? - zapytała, owijając jedną, a
potem drugą nogę wokół jego talii.
Rekami i nogami przyczepiła się do niego. Na moment ból przy
utracie dziewictwa osłabił jej namiętność, lecz zaraz potem
zaczęła się zachwycać, jak są wspaniale połączeni, jak
mężczyzna i kobieta, którzy nie mogą już być bliżej siebie.
Cameron zaczął się poruszać, szepcząc coś do niej czule.
Przywarła do niego, naśladując rytm jego ruchów. Przyciskała
rękami jego pośladki, jakby pilnując, żeby jej teraz nie opuścił
Rosło w niej jakieś napięcie i choć domyślała się, co to oznacza,
trochę ją przerażało.
- Cameronie! - krzyknęła, żałując, że tak obnażyła swą słabość.
— Nie, kochanie, nie walcz z tym. - Powoli wsunął rękę w
miejsce, gdzie byli połączeni. - Bądź ze mną.
Dotykał ją, gładził długimi, zręcznymi palcami i Avery czuła,
że rozpada się na kawałki. Przywarła do niego, a on nagle wbił
się głębiej, ściskając jej biodra prawie do bólu, jakby stracił
kontrolę nad własnym ciałem. Poczuła gdzieś w głębi
wpływające w nią gorące nasienie i zadrżała, ledwo
zauważając, że Cameron klnie ze zdumienia i zachwytu.
Doszła do siebie dopiero wtedy, gdy obmył ich oboje i położył
się znów u jej boku. Czuła się zbyt słaba, żeby się poruszyć, ale
kiedy wziął ją w ramiona, znów wróciło w nią życie. Cóż za
zachłanność, pomyślała i uśmiechnęła się słabo, ocierają się
policzkiem o jego pierś.
Nie zachowała wprawdzie panowania nad sytuacją, ale była
zadowolona. Cameron nie mógł wątpić, że z własnej ochoty
rzuciła mu się w ramiona i z radością oddała mu cnotę. Nawet
się zawahał, czy przyjąć ten dar, co było sympatyczne.
Niezależnie od tego, co się teraz stanie, czy czeka ich jakaś
wspólna przyszłość, czy nie, wiedziała, że nigdy nie będzie
żałować, że
została jego kochanka. Może była niewinna, i na swój sposób
taka pozostała, lecz w głębi serca wiedziała, że prawdziwe
uczucie zdarza się tylko raz w życiu. To miłość, pomyślała i
westchnęła ze smutkiem, gdyż była to miłość
nieodwzajemniona. Obiecała sobie, że mimo wszystko będzie
czerpać z niej radość. Cameron usłyszał jej westchnienie i
poczuł ukłucie winy.
- Żałujesz?
- Może lepiej nie omawiajmy wszystkich „dlaczego" i "jeżeli" -
powiedziała cicho, gładząc napiętą skórę na jego umięśnionej
piersi. - Mógłbyś powiedzieć coś, co by mi sprawiło przykrość.
- I wróciłabyś do mówienia mi „nie"? - Cameron chwycił ją
mocniej, jakby nie chcąc do tego dopuścić.
- Nie, wtedy wydłubałabym ci serce tępą łyżką i twoim
ludziom mogłoby się to nie spodobać.
Zachichotał i pogładził ją po plecach, od smukłego ramienia do
zgrabnego tyłeczka. Dobrze jej było w jego objęciach. Zdumiała
go namiętność, jaką w niej wzbudził. Tyle ognia w małej
delikatnej kobietce. Przysunęła się do niego, subtelnie
zapraszając, a jej sutki znów stwardniały, gdy otarły się o jego
skórę. Nie miał już wątpliwości, że bardzo trudno będzie się z
nią rozstać. Będzie musiał bardzo się pilnować, żeby
doprowadzić do końca swój plan i zawsze mieć na uwadze
interes siostry. A poza tym pomyślał, drżąc, gdy poczuł jej
język na piersi, będzie musiał trzymać uczucia na wodzy. Zbyt
często już wychodził nagłupca z powodu namiętności, a ta była
najsilniejsza, jaką kiedykolwiek odczuwał, a więc najbardziej
niebezpieczna. Jeśli Avery sądziła, że uda jej się odwieść go od
wcześniejszych planów, zobaczy, że tak łatwo nie można nim
manipulować. Jednak gdy zsunęła rękę po jego brzuchu i
zacisnęła wokół jego męskości, uznał, że byłby głupcem, gdyby
nie pozwolił jej spróbować.
- Powinnaś odpocząć - powiedział, zamykając oczy i
rozkoszując się tym, co się z nim działo. — Jutro rano będziesz
obolała.
- Nie więcej, niż byłam, jeżdżąc cały dzień na koniu, a jednak
następnego dnia znów wdrapywałam się na siodło. - Przez
chwilę przeczesywała palcami gęste włosy w jego pachwinie,
potem schwyciła miękki woreczek u nasady członka i
delikatnie ścisnęła.
Roześmiała się ze zdumienia, kiedy Cameron nagle ją złapał,
przewrócił na plecy i znalazł się na niej.
- Jesteś szybki, jak na takiego dużego mężczyznę. Przeciągnęła
stopami po jego mocnych łydkach. — Nie lubisz być dotykany?
- Za bardzo lubię. - Uszczypnął lekko stwardniałe sutki, po
czym polizał je po kolei, uśmiechając się z zadowolenia, gdy
zaczęła się pod nim wiercić. - Może za tydzień czy dwa będę
mógł znieść więcej niż jeden dotyk tych ślicznych rączek.
Jego pocałunek przyjęła z ulgą, nie zadając kłopotliwych pytań
o to, w jakiej odległości będą wtedy od Cairnmoor i czy wciąż
jeszcze będzie chciał ją odesłać. Nie chciała, by te zmartwienia
odebrały jej rozkosz, którą czuła w jego ramionach. Obiecała
sobie jednak pamiętać, że nie wszystko jest w porządku. Będzie
się cieszyła rajem, jaki znalazła w jego objęciach, i modliła o to,
żeby Cameron przejrzał na oczy i zechciał zachować ich
szczęście.
6
Avery zachwiała się lekko, wstając. Pomagała właśnie Peterowi
zjeść owsiankę. Czulą się trochę obolała, chociaż nie cierpiała z
bólu. Odkryła, ze przy uprawianiu tej gimnastyki z
Cameronem ćwiczy się nieużywane na co dzień mięśnie. Kiedy
się obudziła, był już głęboko w niej, ale dopiero teraz
odczuwała pewien dyskomfort Najchętniej wymoczyłaby się w
ciepłej wodzie, lecz postanowiła czekać z tą kąpielą do
wieczora. Miała wrażenie, ze gdyby zrobiła to teraz, prawie
wszyscy odgadliby przyczynę.
Kiedy Annę poprosiła ją o zebranie chrustu na ognisko, z chęcią
podjęła się tego zadania. Zabrała wózek, w którym wożono
drewno, i ruszyła do lasu, a wraz z nią Gillyanne i ich strażnicy.
Dawało to wytchnienie od unikania ludzkich spojrzeń, bo
wydawało jej się, że każdy się domyśla, co zrobiła. Mime jakiś
czas, nim przywyknie do roli kochanki Camerona, czuta się
tym bardziej niezręcznie, że wszyscy wiedzieli, iż dla niego jest
to tylko rozrywka.
~ Więc jak to jest czuć się kobietą? - spytała Gillyanne,
wrzucając chrust do wózka.
Skąd wiesz, że to zrobiłam? Mam jakiś znak na czole? Gillyanne
zaśmiała się i pokręciła głową.
Nie, nie wyglądasz inaczej i jestem trochę rozczarowana' Nie,
po prostu mówiłaś mi, ze chcesz się poddać, a nie wierzę, żeby
ten twój chłop odmówił, kiedy usłyszał „tak":
No nie, nie odmówił. Ale czuję się dziwnie. Kiedy byłam w jego
objęciach, było oszałamiająco, ale teraz czuję się... niewyraźnie.
Zastanawiam się, ile osób wie, co zrobiłam, i czuję nie tyle
wstyd, ile zawód, że moja osobista sprawa nie jest tak osobista,
jak bym chciała.
- To chyba ci przejdzie. Nie sądzę, żeby ktokolwiek z tych ludzi
mniej cię cenił z tego powodu. - Gillyanne wzruszyła
ramionami. - Prawdę mówiąc, niejeden tutaj zastanawia się, czy
ta historia z siostrą trochę mu nie zamieszała w głowie.
- Cameron nie byłby zadowolony, gdyby się o tym dowie-
dział. Ale może się chwilę zastanowi.
- Nad czym?
- Nad tym, że drogo zapłaci za porzucenie mnie - odparła cicho
Avery.
- Może trzeba go porządnie stuknąć w łeb - wysapała
Gillyanne, taszcząc wielką gałąź.
Jej kuzynka zaśmiała się.
- No, może.
- A co zrobisz, jeśli nie pojmie, że cię potrzebuje, i nie zechce
cię zatrzymać?
Uschnę, pomyślała Avery. Rozpadnę się na sto kawałeczków.
Odpowiedziała jednak:
_ Przeżyję. -I była zadowolona, gdy Gillyanne, przyjrzawszy się
jej bacznie, powróciła do zbierania drewna.
Czy muszę pytać dlaczego jesteś w takim Wspaniałym
nastroju? - zagadnął Leargan, gdy wraz z kuzynem siodłał
konie, szykując się na polowanie.
- Niektóre sprawy nie powinny cię interesować- odparł
Cameron, zaciskając popręg.
- No, jeśli nie chcesz, żeby cały obóz wiedział, że w końcu
zdobyłeś tę nagrodę, nie możesz patrzeć na tę dziewczynę tak...
ciepło.
- Myślałem, że patrzę tak na nią od wielu dni.
- Tak, ale trochę się to spojrzenie zmieniło. Teraz jest w nim
wiedza o tym, czego możesz po niej oczekiwać.
Cameron wsiadł na konia, spojrzał na obóz i westchnął.
Leargan zapewne ma rację. Przedtem wyglądał tylko na chęt-
nego, teraz na chętnego i świadomego. Wyglądał zapewne na
mężczyznę, który wie, że będzie mile widziany w ramionach
kobiety, której pożąda. I rzeczywiście pożądał Avery Murray.
Tylko siłą woli wyrwał się z jej objęć dzisiejszego poranka.
- Nie powinno to dla nikogo stanowić niespodzianki
-powiedział Cameron. - Taki był mój plan od samego początku.
Ale w dalszym ciągu uważam, że to nie twój interes. To jest
sprawa tylko między mną a Avery.
Leargan wskoczył na konia i ruszył za kuzynem.
- Nie mój? Wszyscy jąi tę jej pyskatą małą kuzynkę bardzo
lubią. Uratowała nam tycie, pomaga kobietom, leczy rannych,
dzięki niej młody Peter będzie żył. Twoi ludzie są lojalni i pójdą
za tobą, ale to nie znaczy, że w ogóle nie myślą Uważają, że nie
zasłużyła na to. żeby być wykorzystana, zhańbiona i
porzucona.
- Czy zapominasz o losie Katherine?
- Nie, lecz to nie Avery zawiniła. Popieralismy twój
plan' dopóki nie poznaliśmy, którą się chcesz posłużyć Teraz
nie wydaje nam sie, żeby to było w porządku. Mogłeś ją
zostawić w spokoju. Powinieneś był odstąpić od tego uwie-
dzenia, tylko wymienić ją za sir Paytona.
- Tak, powinienem był, ale nie możecie mnie obwiniać. Zeszłej
nocy to ona mnie uwiodła. - Cameron spojrzał z wy-rzutem na
kuzyna, gdy ten parsknął śmiechem. - Naprawdę. Zresztą, nie
musiała używać zbyt wielu sztuczek. Było wiadomo od
początku, jak jej pragnę, lecz ostatnio zacząłem myśleć nad rym
swoim planem. Doszedłem do wniosku, że nie chcę dodawać
do tego spraw łoża. Ale to ona przyszła do mnie. Nawet w
pewnym momencie proponowałem, że nie pozbawię jej cnoty,
zadecydowała jednak sama.
- No, przystojniaku* niewątpliwie doprowadziłeś biedną
dziewczynę do szaleństwa. - Leargan spojrzał na kuzyna,
uśmiechnął się od ucha do ucha, po czym spoważniał. - Ożeń
się z nią.
- Byłoby bardzo trudno wymienić Avery na sir Paytona. gdyby
była moją żoną.
- To wymień Gillyanne.
- Gdyby Avery była moją żoną, żadne pogróżki wobec tej małej
nie wchodziłyby w grę. Murrayowie nie uwierzyliby, że
mógłbym skrzywdzić takie dziecko. Poza tym miałbym do
czynienia z własną żoną. Zresztą nie chcę mieć żony.
- Każdy mężczyzna potrzebuje dziedzica.
- Ja nie. Mam ciebie i kilkunastu innych kuzynów.
- I nie ufasz żadnej kobiecie?
- Dziwisz się? Zdradliwe plemię. Słodziutkie, kiedy czegoś
chcą, a jak im się odmieni albo znajdą bogatszego, gotowe ci
wsadzić nóż w plecy. Teraz Avery jest słodka i uległa, ale to nie
potrwa długo.
Leargan pokręcił głową.
- Oskarżasz tę biedną dziewczynę bez powodu. Czy nie ufasz
wszystkim mężczyznom dlatego, że kilku okazało brak
honoru? Nie. A plujesz na honor Wszystkich kobiet z powodu
kilku niewiernych.
- Więcej niż kilku - mruknął Cameron, lecz trudno było
zaprzeczyć temu, co mówił kuzyn. - Jedyne, co jest ważne
i o czym nie można zapomnieć, to fakt, że Katherine musi
poślubić człowieka, który ją uwiódł. Jeśli jest brzemienna,
dziecko potrzebuje ojca. Dlatego potrzebna mi jest Avery i
Gillyanne.
- Uparty z ciebie człowiek, kuzynie.
- Dlaczego? Bo jestem bardziej lojalny w stosunku do własnej
rodziny niż jakiejś dziewczvnv, którą mi rzucą pod nogi?
Siostry człowieka, który zhańbił moją siostrę. Gdyby sytuacja
była odwrotna, Avery odczuwałaby to sar . Stałaby murem
przy rodzinie. I oczekiwałaby, że to zrozumiem.
- Ale to sugerowałoby, że ma jakieś poczucie. lojalności i
honoru, a ty podobno nie wierzysz, że jakakolwiek kobieta to
posiada - wycedził Leargan, po czym popędził konia, oznaj-
miając tym samym koniec dyskusji.
Cameron zaklął i ruszył za kuzynem. Zaczynał pojmować, że
jego teoria na temat kobiet nie do końca jest spójna, wciąż się
jednak bronił przed zmianą swojej postawy. Cynizm i brak
wiary w kobiety służył mu za tarczę obronną przed urokiem
Avery i postanowił nie pozbywać się tej tarczy.
Cieszył się, że zakończyli dyskusję na temat Avery, bonie miał
ochoty wysłuchiwać sugestii Leargana, aby ją poślubił.
Perspektywa była kusząca, nader kusząca. Teraz, gdy zobaczył,
jaka dziewczyna jest namiętna, chciałby ją mieć w swoim łożu
zawsze, kiedy tylko zechce. Ku swej rozpaczy potrafił sobie
wyobrazić przyszłość z nią, nawet dzieci, które mogliby razem
wychowywać. Nie, nawet nie powinien wypowiadać słowa
"małżeństwo". Avery zostanie odesłana. To, co jest między
nimi, to przelotne zauroczenie. Dla własnego dobra i dla dobra
Katherine nie może pozwolić, by było to cokolwiek innego.
Avery westchnęła z rozkoszą, układając się w wannie z gorącą
wodą, pachnącą ziołami. Trocheja bawiło, że Cameron
przytargał tę wielką wannę oraz swój materac z pierza, chociaż
była za to bardzo wdzięczna. Ponieważ rozbili obóz na dhitó
niż jedną noc, kazał rozpakować te sprzęty. Wyraźnie lubił
takie wygody. Poza tym nie przewidywał widocznie kłopotów
w podróży, z czego się bardzo cieszyła.
Gdy tak pławiła się w wannie, a ciepło łagodziło wszelkie
napięcia, myślała o tym, jak dalej postępować z Cameronem.
Został już jej kochankiem i trudno byłoby to zmienić, nawet
gdyby chciała. Był uparty i postanowił ją wykorzystać, aby
doprowadzić do małżeństwa Paytona z (Catherine. Poza rym
nie ufał kobietom. Stało więc przed nią trudne zadanie, aby go
przekonać, że potrzebuje właśnie jej. Uratowała życie jemu i
jego ludziom, dba o nich, by byli nakarmieni i ubrani, kuruje
rannych. Teraz jeszcze ogrzewa jego łoże i bez przesadnej
skromności musiała przyznać, że robi to wyśmienicie.
Właściwie niewiele więcej mogłaby zrobić.
Rozważała, czy mu powiedzieć, co jej leży na sercu, ale
porzuciła tę myśl. Pomyślałby, że do czegoś zmierza. Uznałby
jej słowa miłości za próbę uzyskania czegoś, a to by bolało, i to
bardzo. Pozostawało uczucie. W każdym jej pocałunku, w
każdym dotyku i westchnieniu* chociaż pewnie tego jeszcze nie
czuł, była miłość, która powinna skruszyć jego serce. Poza tym
będzie się zachowywała jak dotychczas i może Cameron w
końcu zrozumie, że nie wszystkie kobiety są takie jak te,
których zdrady tak go zabolały.
Nagle pojawił się przy wannie, nagi i uśmiechnięty. Czuto że
wpatruje się w niego idiotycznie, gdy gramolił się do wanny,
ale nie mogła nic na to poradzić. Był pięknym mężczyzną i sam
jego widok rozpalał jej zmysły. Zaskoczyło ją również to, iż tak
była pogrążona w rozmyślaniach, że niesłyszała, kiedy wszedł
do namiotu i rozebrał się.
- Jesteś pewien, że zmieścimy się tu oboie?- sytała gdy powoli
zanurzał się w wodzie, spychając Avery w sam koniec.
_ Tak. chociaż może będę tego żałował. - Nabrał garść wody,
powąchał i skrzywił się. - Moi żołnierze uznają, ze za ładnie
pachnę. Dobrze chociaż, że to nie róże. Na szcześciejak potem
się zgrzeję i spocę, to trochę ta woń zniknie.
- A co będziesz robił, że się tak zgrzejesz i spocisz? -spytała,
chociaż z jego rozognionego spojrzenia mogła łatwo się
domyślić, o co mu chodzi. - Polował? Ćwiczył żołnierzy?
Zapasy?
- Zapasy. Z tobą. Całą noc - dodał, biorąc od niej mydło i myjkę.
- Odwróć się, to ci umyję plecy.
Odwracając się, mruknęła:
- Już prawie skończyłam się kąpać.
- Ale pleców jeszcze nie myłaś, prawda?
- No. nie - odpowiedziała, przekonana, że miał na myśli coś
więcej niż tylko pomoc w kąpieli.
Zadrżała lekko, gdy zaczął jej myć plecy, i zezłościła siej na
siebie. Nie wykonał jeszcze żadnego uwodzicielskiego gestu.
Właściwie nie dotknął jej nawet ręką, ale sposób, w jaki ocierał
myjką jej plecy, już ją rozpalał. Czuła, że me ma na to żadnego
wpływu. Teraz, kiedy już wiedziała, co to rozkosz, jej słabość
do niego wzrosła dziesięciokrotnie. - Wstań, żebym mógł
dokończyć -powiedział Cameron Poznała po głosie, że i on jest
podniecony, stanowiło to
jakąś pociechę, ale istniało też pewneniebezpieczeństwo, że
oboje będą walczyć zeswoją słabością, aby nie stać się
bezsilnymii ofiarami własnego pożądania, i zmarnują ten czas
jaki mogą przeżyć razem.
Zaparło jej dech, gdy Zaczaj myć z tyłu jej nogi i pośladki. Teraz
jego dotyk się zmienił. Namydlał ją rękami, gładził, Kiedy zmył
mydło, odetchnęła, sądząc, że skończyła się ta udręka. Omal nie
upadła na kolana, kiedy nagle poczuła dotyk jego ust w dole
pleców. Zaciskała pięści, gdy pocałunki
schodziły coraz niżej.
- Odwróć się, kochanie - zarządził, chwytając ją mocno za
biodra i łagodnie zmuszając do posłuszeństwa.
Avery nie była pewna, czy zaczerwieniła się bardziej ze
wstydu, czy z powodu rosnącego pożądania. Czuła się tak
strasznie obnażona, a jednocześnie jego gorące spojrzenie nie
pozwalało jej się zasłonić. Kiedy zaczął ją myć między nogami,
musiała chwycić go za głowę, bo bała się, że upadnie, tak jej się
zrobiło słabo w kolanach. Drżała, nim zmył mydło, ale gdy
chciała się cofnąć, przytrzymał ją. Krzyknęła z wrażenia i z
rozkoszy, gdy ucałował miękkie loczki, które przed chwilą tak
delikatnie mył.
- Nie, Cameronie - zaprotestowała.
- Tak, Avery. Tak.
Kilkoma ruchami języka uspokoił jej wstydliwe protesty.
Zamknęła oczy i poddała się całkowicie przyjemności. Wkrótce
nie obchodziło jej już, co Cameron widzi i co robi, byle tylko nie
przestawał. Jego palce i usta doprowadzały ją do szaleństwa,
do ostateczności, potem znów się cofały. Drażnił ją i męczył, aż
chciała tylko tego, by już zakończył tę udrękę.
Powstrzymując się przed połączeniem z nią, doprowadził ją do
kulminacji samymi pocałunkami. Drżała jeszcze, gdy po-sadził
ją sobie na kolanach, oparł o swoje ramię i głodnymi ustami
przyssał się do piersi. Złapał ją za biodra, przez chwilę poruszał
się rytmicznie, a kiedy tym razem krzyknęła szczytując
przeżyli to razem. Po dłuższej chwili, kiedy Avery wciąż
jeszcze była oszołomiona, wyciągnął jąz wanny i wytarł do
sucha. Wtedy doszła do siebie i ona z kolei zabrała się do
wycierania go Potem ptzyklękła, oparta ręce o jego biodra i
wzięła do ust napiętej członka. Cameron zaciskał pięści, żeby
panować nad sobą ale wiedział, ze długo nie wytrzyma tej
rozkoszy, w końcu, z okrzykiem jednocześnie przyjemności i
rozczarowania, schwycił ją pod ręce i zaniósł na legowisko.
Chciał się tłumaczyć że nie daje jej czasu na dostrojenie do
siebie, ale kiedy zanurzył się w niej, wiedział, że jest tak samo
gotowa jak on. Rozpaliło go to jeszcze bardziej, Avery zaś
dotrzymywała mu tempa i kiedy wstrząsnął nim ostatni
dreszcz po tej nieopisanej rozkoszy, sekundę później poszła w
jego ślady.
Zupełnie wykończony, opadł w jej ramiona. Bał się,źe jest za
ciężki, ale nie miał siły się ruszyć. Po chwili poczuł, jak
dziewczyna wierci się pod nim, wiec zdołał odwrócić się na
plecy i przygarnąć ją do siebie. Pomyślał, że jeśli będą się
oddawać wspólnej pasji z taką gwałtownością, wniosą go do
Cairnmoor na noszach. Nagle uświadomił sobie, że dotarcie do
domu będzie oznaczało rozstanie z Avery, lecz szybko oddalił
od siebie tę myśl. Nie chciał się nad tym zastanawiać, gdy jego
ciało wciąż czuło rozkosze, jakich właśnie doświadczyli.
- Myślę, że powinniśmy trochę uważać, panienko - powiedział,
składając leniwy pocałunek na jej czole. -Jeszcze więcej takiej
zachłanności i nie będę mógł siedzieć na koniu.
- Nie ma się już tej energii co za młodych lat, prawda? -
mruknęła, delikatnie gładząc go po biodrze.
- Bardzo zabawne. Powinnaś już być za bardzo wykończona
na takie impertynencje.
- Szybko odzyskuję siły. -Ziewnęła i otarła się policzkiem
o jego pierś. - Czy to było... normalne?
Cameron zaśmiał się cicho.
- Boisz się, że możesz zostać wyklęta czy coś takiego? -
Pogładził ją po plecach, po pośladkach; nie mógł się
powstrzymać przed dotykaniem jej. - Gdybyś się z tego spowia-
dała, dostałabyś pokutę, bo Kościół uważa każdą przyjemność
za grzech. Grzechem nie jest tylko płodzenie dzieci, i to
najlepiej w ubraniu. Nie martw się tym. Nie robiliśmy niczego,
czego nie robi większość ludzi, i nie sądzę, żeby diabeł cię do
tego nakłaniał.
Nie diabeł, tylko moje lędźwie, pomyślała i pokiwała głową. Z
tego, co podsłuchała z rozmów mężczyzn w swojej rodzinie,
wszyscy oddawali się takim przyjemnościom, gdy nadarzała się
okazja. Jeśli to miało grozić ogniem piekielnym, nie będzie
osamotniona, gdyż większa część rodziny smażyłaby się obok
niej.
- Hmmm, przez ciebie jestem cała spocona- mruknęła, patrząc
w kierunku wanny.
- Chcesz, żeby ci umyć plecy? - zaoferował z uśmiechem, gdy
gramoliła się nad nim-.
Podeszła do wanny. Spiorunowała go wzrokiem, umyta się w
chłodnej już wodzie, owinęła ręcznikiem i wróciła do łóżka.
Kiedy przykrywała się kocami, Cameron zdjął z niej ręcznik i
sam poszedł się umyć. Pisnęła ze zdumienia, gdy po kilku
minutach wszedł na posłanie i wziął ją w ramiona.
- Cameron, jesteś zupełnie zimny - zaprotestowała.
- Wiem o tym — odpowiedział, przytulając się mocniej.
-Ogrzejesz mnie.
Wsunął rękę na jej brzuch i między uda. Jej westchnienie
przeszło w pomruk zadowolenia-, a szybka i słodka reakcja na
jego pieszczoty była dla niego największą rozkoszą, jaką znał.
Przełożył sobie jej nogę przez biodro, aby pełniej czuła jego
dotyk.
- Teraz jest mi znacznie cieplej - mruczał jej do ucha. Avery
zadrżała.
- Myślałam, że chcesz powstrzymać nasze chucie. Westchnęła,
gdy obrócił ją na plecy, a jego pełna erekcja mówiła sama za
siebie.
- Pomyślałem, że teraz moja gorączka opadła na tyle, że mogę
się nie spieszyć. - Przesunął językiem po jej sutku - Mogę cię
smakować, bawić się z tobą, zatrzymać się na każdym
cudownym kawałeczku ciebie.
- Martwiłeś się, że nie będziesz mógł siedzieć na koniu -
przypomniała.
- Pójdę pieszo albo może Leargan mnie poniesie. Ucałował jej
biodra. Gdy umościł się miedzy jej nogami i całował wnętrza
ud, szepnęła:
- Chcesz mnie doprowadzić do kompletnego szaleństwa, tak?
Zarzucił sobie jej nogi na ramiona, wsunął ręce pod pośladki i
pocałował loczki na łonie.
- O matko - jęknęła. To było ostatnie zrozumiałe słowo, jakie
wydobyło się z jej gardła.
7
To znowu DeVeau. Cameron spojrzał na Leargana z
niedowierzaniem i cicho zaklął. Choć wraz z kuzynem jechali
na czele, żeby mieć pewność, że szlak jest bezpieczny, nie
spodziewał się kłopotów. Pokonywali drogę do portu w bardzo
dobrym czasie, do tego stopnia, że nadrobili te cztery dni, kiedy
czekali, aż ranni wydobrzeją. Prawdę mówiąc, wymagał od
ludzi większego wysiłku, niż było to niezbędne, i słyszał trochę
narzekań. Działał chyba niezupełnie Świadomie, ale wydawało
mu się, że jeśli nie będzie się śpieszył, wszyscy pomyślą, że nie
chce się rozstać z Avery. Ponieważ tak właśnie było, starał się
zachowywać dokładnie odwrotnie. W obecnym stanie
uczuciowego zamętu zupełnie nie miał ochoty na spotkanie z
drużyną DeVeau.
- Po tym, jak stracili tylu ludzi w ostatnim ataku, można było
się spodziewać, że już zrezygnują—dziwił się. — Przecież
wcale nam tyle nie zapłacił. Teraz dopiero będzie płacił, żeby
nająć następców tych, co zginęli.
- Rzeczywiście, to zupełnie bez sensu. Chyba powinniśmy ich
trochę poszpiegować. Może wcale nas nie szukają.
Cameron rozważał tę propozycję przez chwilę, po czym skinął
głową. Podjechali w pobliże obozu Francuzów ż koni i
przywiązali je. Przemykając miedzy drzewami, doszli jak mogli
najbhzej, i przycupnęli w cieniu. Z namiotu kilka metrów od
nich wysunęła s.ę znajoma postać. Sir Charles DeVeau.
Obserwowali, gdy nakrywano mały stolik. Rozłożono delikatny
lniany obrus, postawiono bogate naczynia, puchar. Cameron
mało nie chrząknął z obrzydzenia, gdy przed stołem
postawiono miękko wymoszczone krzesło. Sir Charles zasiadł,
a mały - nerwowy człowieczek podał pierwsze z wielu
zapewne dań. Cameron wątpił, żeby jego przeciwnik karmił
swoich żołnierzy równie dobrze.
Sir Charles był już przy trzecim daniu i Cameron uznał, że
niepotrzebnie wraz z Learganem tracą czas, gdy pojawił się
jakiś żołnierz.
- Gdzie są MacAlpinowie? - spytał jego pan, otarłszy usta
wykończoną koronką serwetką,
- Niedaleko stąd, panie.
- A nagroda, której poszukuję?
- Wkrótce powinna tu być. Mieliśmy szczęście. Zdobyliśmy ją
bez wzbudzenia uwagi całego obozu.
Cameronowi przeszedł dreszcz po plecach. Wiedział, że nie
mówią o pieniądzach. Te były schowane w bagażu, w samym
środku obozu, i wyciągniecie ich było niemożliwe bez zaalar-
mowania wszystkich. Jego niepokój wzrósł, gdy przemyśał
każdą inną możliwość i znów powrócił do tej pierwszej,
DeVeau posłał swych ludzi, by kogoś porwali, a biorąc pod
uwagę starą nienawieść Murrayów i Lucettów, nabierał
mrożącej w w żyłach pewności, o kogo może chodzić.
Popatrzył na Leargana i w jego spojrzeniu nie znalazł pociechy.
Było jasne, że kuzyn doszedł do tego samego wniosku.
Cameron spytał go po cichu:
- Zostajemy?
Leargan skinął głową. Próbując za wszelką cenę się uspokoić,
Cameron czekał, modląc się w duchu o to, żeby jego
przewidywania się nie sprawdziły.
Avery oddaliła się na moment na stronę. Prawie się
uśmiechnęła, gdy jej strażnik, odwracając się dyskretnie,
sprawdził, że Gillyanne jest w obozie, po czym zają] się swymi
sprawami. Strażnicy najwyraźniej uważali, że kiedy dziewczęta
nie są razem, na pewno nie będą próbowały ucieczki. Kusiło ją,
żeby jednak spróbować i po prostu wywołać małe zamieszanie,
ale Cameron pewnie by nie uwierzył, że to tylko żart.
Po całym dniu na koniu musiała trochę rozprostować nogi,
więc spacerowała po lesie, i chociaż nie zawsze widziała obóz,
mogła wszystko słyszeć. Już od tygodnia podróżowali w
kierunku portu, z którego mieli popłynąć do Szkocji.
Wydawało się, że Cameron bardzo ich popędza. I chociaż
rozumiała, że Spieszy się do domu, by załatwić sprawy siostry,
a może po prostu tęskni za Szkocją, przykro jej było z powodu
tego pośpiechu. Sądziła, że wciąż miał zamiar się jej pozbyć,
gdy tylko dotrą do Cairnmoor, i była to myśl bolesna.
Zastanawiała się często, jak można rozwikłać problem siostry
Camerona, nie wykorzystując jej ani Gillyanne. Gdyby można
było udowodnić dziewczynie kłamstwo, sprawa byłaby
rozwiązana, ale wątpiła, by to się udało. Z informacji, jakie
zdołała zebrać na temat Katherine, wynikało, że ta dziewczyna
zawsze dostaje to, czego chce, a teraz chciała Paytona. Szansa
na to, że jej kochanek, jeśli w ogóle taki był, sam się zgłosi,
gotów ponieść konsekwencje, była nader niewielka. Avery
marzyła, że Cameron się w niej zakocha, nie będzie się mógł z
nią rozstać i wymyśli inne rozwiązanie sprawy siostry, ale
miała na to coraz mniejszą nadzieję.
Nagle zauważyła dojrzale jagody i postanowiła ich nazrywać
Byłyby miłym dodatkiem do ich jadłospisu, składającego się
głównie z mięsa i owsianki. Zebrała już pełną zapaskę, gdy
nagle poczuła dreszcz niepokoju. Popatrzyła w las, ale niczego
nie zauważyła. Chciała się obejrzeć za siebie, gdy wielka dłoń w
rękawicy zakryła jej usta.
Dziewczyna puściła spódnicę i jagody rozsypały się na ziemię.
Próbując odsunąć tę łapę, wydała przytłumiony okrzyk, gdy
wtem ktoś złapał ją za ręce, wykręcił je do tyłu i związał. Łapa
zakrywająca jej usta znikła, ale natychmiast zastąpił ją knebel i
Avery nawet nie zdążyła złapać oddechu ani zawołać pomocy.
Choć się wyrywała, czyjeś silne ręce zarzuciły ją sobie na plecy.
Obijała się boleśnie o drzewa, gdy mężczyzna, który ją porwał,
biegł przez las, uciekając jak najdalej od obozu MacAlpinów.
Po chwili, prawie bez tchu, została przerzucona przez siodło.
Koń mszył galopem, Avery starała się walczyć z mdłościami,
próbując zobaczyć, kto ją porwał, ale zauważyła tylko, że jest to
trzech mężczyzn, sądząc po ubiorze i koniach -rycerzy albo
majętnych najemników.
Dopiero gdy dojechali do jakiegoś obozowiska, zorientowała
sie, w jakich jest opałach. W głowie jej szumiało, brzuch miała
Poobijany, gdy została ściągnięta z konia i brutalnie postawiona
na ziemi. Wtedy zobaczyła proporzec rodu DeVeau. Kiedy
wepchnięto ją do ozdobnego namiotu, zaczęła się modlić, żeby
Sir Charles porwał ją tylko dla odzyskania pieniędzy bez
dalszych strat w ludziach, a nie dlatego, że poznał kim jest .
Gdy przed nim stanęła, zdjęto jej szmato zakrywającą i
napojono winem.
- To już się staje nudne - powiedziała w końcu, patrząc mu w
oczy. - Czy znowu masz, panie, jakiś dług do zapłacenia? A
może myślisz, że sir Cameron zapłaci, by mnie odzyskać?
- Sir Cameron nie będzie miał szansy cię odzyskać - od
powiedział sir Charles, przyglądając się jej, gdy piła wino.
- Dlaczego? Nie uważałeś, abym była dość cenna na spłacenie
długu sir Beamarda, a teraz moja wartość wzrosła?
- O, tak, bardzo. Nazywasz się Murray.
Avery zapanowała nad ogarniającym ją panicznym strachem i
spytała niewinnie:
- Jak?
- Świetnie odegrane. — Sir Charles prawie się uśmiechnął,
-Szkoda mojego i twojego czasu na te gierki. Twoi krewniacy,
Lucettowie, domagali się oddania ciebie i twojej kuzynki. Nie
wierzą, że nie mam żadnej z was.
- A cóż cię, panie, obchodzi, czego chcą czy w co wierzą
Lucettowie?
- Nic mnie to nie obchodzi prócz lego, że skoro im tak zależy,
możesz mi się przydać.
- W jaki sposób? - Modliła się, żeby chodziło tylko o zwykły
okup czy wymianę jeńców, lecz jego odpowiedź ją załamała.
- Nie jestem jeszcze pewien. Na razie planowałem wydostać cię
ze szponów sir Camerona. Skoro tego już dokonałem, muszę
rozważyć wszystkie możliwości. Przypuszczam, że ten Szkot
już z tobą spał?
- Sir Cameron złożył przyrzeczenie celibatu. Odwozi mnie
tylko do mojej rodziny.
- Ach tak, do tej morderczyni i jej kochanka, który pomógł jej
umknąć sprawiedliwości.
- Moja matka nikogo nie zabiła. Dowiedziono jej niewtn-ności, a
prawdziwi mordercy zostali osądzeni i powieszeni.
- Może Lucettowie tylko tak mówią. Wszystko jedno. To stara
zbrodnia, chociaż ta suka nieźle na tym wyszła. - Prze-krzywił
lekko głowę. - Zastanawiam się, z jaka sumą lady Gisele byłaby
skłonna s.ę rozstać, by odzyskać córkę?
- Myślę, że wasz król nie byłby zadowolony, te zmuszasz ją do
rezygnacji z tego, co, zdaniem jego, a przedtem jeso ojca,
prawnie należy do mej i rodu Lucettów.
Sir Charles wstał i powoli obszedł dziewczynę dookoła. Skuliła
się, gdy pogładził jej potargane włosy, poklepał japo siedzeniu
apotem z przerażającym chłodem położył bladą rękę na jej
piersi Starając się nie okazać obrzydzenia, patrzyła mu zimno w
oczy.
- Ciekaw jestem, jak poczuliby się twoi rodzice, gdybym cię
odesłał brzemienną, z moim bękartem? - powiedział sir
Charles, wracając na miejsce, żeby łyknąć wina.
- A ja radzę sobie przypomnieć, jak zginął twój kuzyn, Michael,
panie.
- Chcesz mnie wykastrować?
- Gdybym mogła, już bym to zrobiła.
- Cóż za ogień. Interesujące będzie sprawdzić, jak ogrzejesz mi
łoże. - Skinął ręką na strażnika. - Przywiąz ją w moim namiocie,
Anton. I sprawdź, żeby nie było tam żadnych ostrych narzędzi,
Avery nie broniła się, gdy ją prowadzono, gdyż wiedziała, że
byłaby to niepotrzebna strata sił. Pokręciła głową z niedo-
wierzaniem, znalazłszy się w namiocie, który wyglądał jak
elegancka sypialnia. Strażnik rozwiązał jej ręce, a giermek sir
Charlesa przywiązał ją za rękę i nogę do olbrzymiego łoża.
Gdy mężczyźni wyszli, zapatrzyła się na ogień na środku
olbrzymiego namiotu, próbując się uspokoić Musiałai mieć
jakąś iskierkę nadziei, żeby zachować siły. Cameron po nią
przyjedzie. Martwiło ją tylko to. że nie zrobi tego z sympatii do
niej. tylko dlatego, że tak mu każe honor i konieczność
załatwienia spraw siostry. Potem powiedz.ała sobie, że nie
powinna być taką idiotką. Jego motywy nie były w tej chwili
istotne. Ważne, żeby się zjawił. Zaczęła się tylko modlić, by
ratowania jej nie przypłacił zbyt drogo i żeby nastąpiło tu
wcześniej, niż sir Charles będzie miał szansę pohańbić ją swym
dotykiem.
Cameron odetchnął głęboko kilka razy, by się uspokoić, po
czym skinął głową Learganowi, że może już go puścić. Kiedy
zobaczył, że przyprowadzono Avery i usłyszał, jakie sir Charles
ma wobec niej plany, oślepiła go wściekłość. Tylko szybka akcja
kuzyna uratowała go przed wtargnięciem do obozu DeVeau i
obcięciem sir Charlesowi ręki, która dotknęła Avery. Teraz
ostrożnie wycofywali się do koni.
- Muszę ją odzyskać - powiedział wreszcie, gdy stanęli przy
wierzchowcach, po czym chwycił wodze, wciąż jeszcze kipiąc z
wściekłości.
- Oczywiście, że musisz — przyznał Leargan. - Ciekaw jestem,
jak zmarł jego kuzyn Michael? - spytał, pragnąc odwrócić
uwagę Camerona, żeby się uspokoił.
- Podobno obcięli mu członek, wsadzili do ust, a potem
poderżnęli gardło.
- Boże - szepnął Leargan. - Skąd to wiesz?
- Pytałem, dlaczego sir Charles chciał zaatakować Lucettów i
sporo się dowiedziałem o tej wendecie. Poza tym Avery
opowiadała mi historię swej matki. - Cameron wsiadł na konia.
- Będziemy potrzebowali kilku ludzi.
Leargan przez jakiś czas jechał za nim powoli, bo dopiero
oddaliwszy się od obozu DeVeau, mogli popędzić konie do
galopu.
- Łatwo zbliżyć się do ich obozowiska, a namiot sir Charlesa jest
na skraju, bardzo nierozsądnie.
- Potrzeba kilku, żeby wzniecić zamieszanie z drugiej strony, i
kilku, żeby wpaść do namiotu.
- Tak, to powinno wystarczyć.
- Wszyscy muszą zwijać obozowisko i ruszać dalei Nie ma
sensu siedzieć tu i czekać, aż DeVeau będzie chciał z powrotem
odebrać swoją nagrodę. Chyba będę musiał zabić sir Chariesa
-dodał ciszej Cameron, popędzając konia, nim Leargan zdołaj
powiedzieć, co o tym sądzi.
W obozowisku panowało zamieszanie, bo odkryto już znik-
niecie Avery. Cameron zwalczył w sobie chęć wyładowania się
na Małym Robie. Kazał mu pilnować, żeby Avery nie uciekła, i
Rob wykonał swoje zadanie. Nikt przecież nie mógł się
spodziewać, że dziewczyna zostanie porwana. Było to bardzo
nierozsądne. Cameron wiedział o dawnych zatargach i
zemstach rodowych między DeVeau i Murray ami. Mógł był
przewidzieć możliwość, że DeVeau zorientuje się, kogo porwał
sirBeamard, i będzie chciał odzyskać dziewczęta. Dobrze, że
przynajmniej Gillyanne jest bezpieczna, pomyślał, patrząc jej w
oczy i odczuwając wyrzuty sumienia.
- Jesteś pewien, że sir Charles wie, kim jest Avery? -
spytała dziewczynka.
- Niestety, tak - odparł. - Sam słyszałem, jak to mówił. Byliśmy
z Learganem tak blisko, że słyszeliśmy każde słowo.
- Boże - szepnęła i zadrżała przerażona. - Skrzywdzi ją.
- Nie, dziecko, tego możesz być pewna -skłamał Cameron,
chcąc ją uspokoić.
- Nie, nie mogę, ale dzięki za pocieszające kłamstwo.
Mężczyźni z rodu DeVeau potrafią krzywdzić kobiety. 0ni tak
Postępują, Zastanawiam się tylko, dlaczego Avery nie wyczuła
niebezpieczeństwa. - Zmarszczyła czoło.
- pewnie zaczaili się i ją zaskoczyli.
- To nie ma znaczenia. Musiała być rozkojarzona. -
Uśmiechneta się leciutko, patrząc na zmieszanego Camerona. -
Avery jest bardzo dobra, jeśli idzie o wyczuwanie zbliżającego
się niebezpieczeństwa. Ostrzegła nas, gdy DeVeau napadli na
naszych krewniaków. Nie ma zwykle zbyt wiele czasu na
działanie po jej ostrzeżeniu, ale tyra razem wystarczyło, bv
Lucettowie zdążyli stanąć do walki, zamiast być ofiarami rzezi
Widocznie to nie zawsze działa.
- Potrafi wyczuć niebezpieczeństwo?
- Tak. Czasem potrafi je wywąchać w powietrzu. Jej ojciec też
to potrafi. To wspaniała umiejętność, nawet gdy nie zawszę
zadziała, jak to było tym razem. - Gillyanne zauważyła gro-
madzących się wokół rycerzy. — Uratujesz ją?
- Taki mam plan. Nie sądzę, żeby jej życie było w niebez-
pieczeństwie - dodał, żeby ją uspokoić.
- Jeśli nie będzie próbowała zabić sir Charlesa - powiedziała,
nim oddaliła się w stronę kobiet, by pomóc im zwijać obóz.
Cameron poprowadził swych ludzi w kierunku obozu DeVeau.
Starał się odsunąć od siebie ostatnie słowa dziewczynki; ale nie
potrafił. Avery nie była kobietą, która pokornie zaakceptuje
swój los, będzie cicho siedzieć, płacząc i modląc | się, żeby ją
ktoś wyratował. Nie wiedział, co jedna mała, nieuzbrojona
kobietka może zrobić sir Charlesowi, ale zdawał sobie sprawę,
że niebezpiecznie jest go zdenerwować. Na moment zaczaj
nawet żałować, że zabrał Avery nóż, ale odrzucił te żale. Dzięki
temu, że była nieuzbrojona, istniała szansa, że zastanie ją żywą.
- Twój pomysł, jak ją uwolnić, jest bardzo dobry -zapewnił go
Leargan. - Oswobodzimy dziewczynę.
i - Tak, jeśli nie zrobi czegoś głupiego i nie będzie próbowała
uwolnić się sama.
- A, tego nie brałem pod uwagę. Sir Charles rozkazał dobrze
- Wprawdzie myśl, że ta świnia trzyma ją zwiana i bez-bronną,
jest nu wstrętna, ale byłoby najlepiej dla niej, żeby tak
zrobił.
- Chyba już się do tego przyzwyczaiła?
Cameron ucieszył się, że jest już na koniu, bo inaczej kuzyn
oberwałby za tę uwagę. A po prawdzie Leargan nie zasłużył
sobie na to, gdyż po prostu stwierdził fakt. Cameron mógł mieć
nadzieję, że Avery nie zauważy podobieństwa między tym, co
planował dla niej sir Charles, a jego postępowaniem. Wiedział,
że sam by jej nie skrzywdził, na pewno nie fizycznie. Problem
w tym, czy ona o tym wiedziała.
- Miejmy nadzieję, że on też złagodzi ucisk sznurów i podłoży
jedwab - mruknął, czując, że musi się jakoś wytłumaczyć. -1 że
wciąż jeszcze je kolację.
- Myślisz, że to była poważna pogróżka? Że planuje, aby nosiła
w łonie jego bękarta?
- Nie sądzę, żeby już wiedział, co z nią zrobi, ale z tonu jego
głosu można było wywnioskować, że mu się ten pomysł
podoba.
Na myśl o tyra, że sir Cameron mógłby dotknąć Avery, mógłby
ją posiąść, Cameron robił się chory z wściekłości. Avery była
jego. To, że miał zamiar ją odstawić do domu, jak również fakt,
że czuł do niej tylko pożądanie, nie małe baczenia. Był
pierwszym mężczyzną, który doświadczył jej namiętności, więc
dopóki jej nie porzuci, chce być jedynym, który będzie się nią
cieszył. Jeśli sir Charles Avery wkrótce uzna śmierć swego
kuzyna
Michaela
za
wyjątkowo
lekką,
.
Zostawili konie w pewnej odległości od obozu DeVeau pod
opieką dwóch ludzi i zaczęli się podkradać. Gdy Cameron
zobaczył, że sir Charles już nie siedzi na zewnątrz, z
trudem Opanował chęć wtargnięcia do jego namiotu. Po cichu
nakazał czterem ludziom przedostać się na drugą stronę obozu
i wywołg tam jakieś zamieszanie. Zosta) z Leargancm, Majym
Robem i Colinem. Teraz nie mógł, niestety, zrobić nic innego,
tylko1 czekać.
- Chyba nie zabierze im to za dużo czasu, żeby odwrócić
uwagę wszystkich? — szepnął Leargan.
— Przestań mnie pocieszać, kuzynie — odparł równie cicho
Cameron, zastanawiając się, jak musi wyglądać, skoro Leargan
uważa za konieczne wciąż go uspokajać.
- Wyglądałeś przed chwilą, jakbyś miał chęć zaatakować ten
namiot z mieczem u pasa i okrzykiem wojennym na ustach.
— To chwilowy napad.
— Może powinieneś zadać sobie pytanie, dlaczego masz takie
napady. W końcu to tylko Avery Murray, dziewczyna, którą
masz zamiar oddać z powrotem rodzinie, kiedy dotrzemy do
Cairnmoor. Masz jeszcze na wymianę małą Gillyanne.
- Jeżeli natychmiast się zamkniesz, to może jeszcze uratujesz
język i sprawisz przyjemność jakimś dziewczynom.
Leargan przewrócił oczami, ale zamknął usta. Cameron znów
wpatrywał się w namiot, denerwując się, że nie może zajrzeć do
środka ani powiadomić Avery, że jest w pobliżu. Na razie mógł
tylko rozmyślać i przeklinać w duchu.
Nie powinien tak się wściekać, że inny mężczyzna dotknął
Avery. Nie powinien być taki zły, przecież tylko pożądał tej
dziewczyny. A jednak...
Była zabawna, potrafiła go rozśmieszyć, co mu się nie zdarzało
przez kilka ostatnich lat Była bardzo sympatyczna dziewczyną,
o dużym uroku i ciepłym poczuciu humoru. Mimo wyższego
urodzenia, potrafiła nie tylko pomagać żonom jego rycerzy, ale
nawet się z nimi zaprzyjaźnić. Była chętna do
pomocy
rannym .chorym. Podróż poprzez Francję była trudna, nawet
wyczerpująca, ale ona nigdy nie narzekała. W mówiąc,
jedynym tematem, na który nie mogli spokojnie rozmawiać,
była sprawa zarzutów jego siostry w stosunku do jej brata.
Cameron uznał, że lubi Avery, lubi jej towarzystwo. Zdu-
miewało go to, ale wcale nie było mu trudno myśleć o niej jak o
przyjacielu, nie tylko kochance. W dodatku on i jego ludzie
zawdzięczali jej życie. To wystarczające powody, aby
zaryzykować i jej pomóc, pomyślał, odrzucając ten słaby głos,
który mówił mu, że znów się oszukuje.
Ku zadowoleniu Camerona, jego ludzie wywołali już za-
mieszanie, o jakie chodziło, w drugim krańcu obozu: dwa małe
wozy zaczęły się palić. Żeby zwiększyć rozgardiasz,
rozpuszczono też konie, które rozbiegły się po obozie.
Uśmiechając się ponuro, Cameron skierował się na tyły
namiotu sir Charlesa.
8
N ie było to łatwe, ale Avery spróbowała ukryć strach, gdy sir
Charles wszedł do namiotu. Kiedy spojrzał na nią, ułożoną na
jego łożu jak jakaś starożytna ofiara, a następnie się uśmiechnął,
natychmiast zaczęła żałować, że nie ma noża. Zabicie tego
człowieka, o czym w tej chwili marzyła, przyniosłoby jej
niewątpliwie szybką śmierć, ale w tym momencie wydawało
się tego warte.
- Czy tak cię trzymał przy sobie twój szkocki kochanek? -spyta)
sir Charles.
- Nie - odpowiedziała i uświadomiła sobie, że musi mówić po
francusku. - Tylko jedną rękę przywiązywał do łoża. Był
odważniejszy niż ty. - Ledwo powstrzymała pisk strachu, gdy
nagle wyciągnął miecz i ostrym, zimnym końcem dotknął jej
gardła.
- Powinnaś hamować swoje humory, dziewczyno, zwłaszcza
biorąc pod uwagę swą sytuację.
- Poplamisz tę piękną pościel, panie.
- A tak, rzeczywiście, muszę na to uważać.
Avery wstrzymała oddech, gdy zaczaj powoli rozcinać
sznurowanie jej sukni.. Ten DeVeau był z pewnością równie
zimny
i szlony jak ten, zktórym miała do czynienia jej matka.
Biorąc pod uwagę, jak długo musiała znosić takie chłodne,
wykalkulowane szaleństwo, fakt, ze była teraz taka pogodna i
szczęsliwa, napawał Avery zdumieniem. To również
wyjaśniało przyczynę, dla której matka tak rzadko przyjeżdżała
do swego innego kraju. Mimo że bardzo lubiła krewnych z
rodu Lucettów, Avery wiedziała, że jeśli uda jej się wyjść cało z
tej przygody, ona również nie będzie miała specjalnej ochoty na
przyjazd do Francji.
_ Czy zamierzasz mnie oddać mojej rodzinie nagą?-spytała,
dumna ze spokoju, jaki udało jej się zachować, podczas gdy on
starannie rozcinał wiązanie.
- Nie, nigdy nie byłbym tak nieelegancki - odpowiedział.
-Odzieję cię w piękne szaty, godne dziwki DeVeau. Podobne do
tych, jakie mój kuzyn Vachel dał twojej matce wiele lat temu.
- A jakże się miewa drogi sir Vachel? Mam nadzieje, że martwy.
- Zadrżała, gdy rozciął jej suknię czubkiem miecza.
- Zupełnie martwy. - Podszedł bliżej do łoża i pogładził jej nogi.
Avery spróbowała nie cofnąć się przy jego dotyku, ale znacznie
trudniej było jej opanować mdłości.
- Czy zmarł spokojnie w swym łożu?
- Tak, w łożu. A czy spokojnie? Obawiam sie, że nie. Było to
wiele lat temu. Jakiś zdrajca podał mu szczególnie okrutną
truciznę. Umierał przez wiele dni. w męczarniach.
Po tonie głosu sir Charlesa zorientowała się, że jeśli to nie on
zabił sir Vachela, wie, kto to zrobił i dlaczego.
Niewątpliwiesporo zyskał na tej śmierci. Był naprawdę
hipokrytą, oskarżającjej matkę, którą uznano za niewinną,
skoro sam na pewno był winien śmierci jednego z DeVeau.
Widocznie DeVeau uważali zabicie członka swej rodziny
za osobisty przywilej.
Kiedy schował miecz do pochwy i zaczął rozwiązywać jej
koszulę, Avery powstrzymała się z trudem, żeby nie błagać go
o łaskę. Nie da mu tej satysfakcji. Dziwne jednak było to, że nie
zauważyła żadnych objawów pożądania z jego strony nawet w
spojrzeniu, i przerażało ją to bardziej niż jego dotyk. Robił to
wyłącznie po to, by ją upokorzyć, i ta świadomość zmroziła ją
do szpiku kości. Wiedziała już, że będzie się nią bawił bardzo
długo, prawdopodobnie tak długo, że oszalała ze wstydu i
strachu, sama będzie go błagać, żeby ją zgwałcił i żeby miała to
już za sobą.
Sir Charles rozchylił jej koszulę i patrzył na piersi. Skrzywił się
lekko i postukał się długim palcem w brodę. Avery żałowała, że
nie może uwolnić jednej nogi i kopnąć go w twarz.
- Masz trochę za małe piersi - mruczał. - Zawsze podobały mi
się pełniejsze kształty.
- Gdybym wiedziała, że będziesz je oglądał, może po-
starałabym się trochę przytyć.
- Za to brodawki są idealne - ciągnął, nie reagując na jej ironię. -
Duże, w pięknym odcieniu różu. Chyba dobrze posłużą mnie i
mojemu bękartowi. Położył dłonie na jej piersiach i potarł
kciukami sutki. - Jakoś nie reagują.
- Chcesz reakcji? Przybliż się. Na pewno zwymiotuję.
vJmal nie krzyknęła, gdy uderzył ją w twarz. Zrobił to z takim
samym zimnym spokojem, jak wszystko inne. Wyda-wato jej
się, że to jest jakiś koszmarny sen. Przecież człowiek nie może
być tak kompletnie pozbawiony uczuć, złych czy dobrych.
Uniósł obrębek jej koszuli. W innych okolicznościach miałaby
satysfakcję, widząc zdumienie na jego twarzy na widok majtek,
bo najwyraźniej tego człowiekanic nie poruszało. Teraz jednak
myślała tylko o tym, jak niewiele dzieli go od jej
najintymniejszych zakątków.
- Myślałaś, że taka część garderoby ochroni cię przed
mężczyzną ? - spytał, wyjmując nóż zza pasa.
- Są ciepłe - odpowiedziała bezbarwnym tonem, a wstvd i
strach zastąpiła zimna wściekłość.
Sir Charles przeciął jedną nogawkę i odsunął resztę materiału
ukazując jej ciało.
- Jesteś cała złota. Ciekawe. I wydajesz się bardzo czysta. To mi
się podoba.
- Zabiję cię.
- Teraz? Nie sądzę, żebyś mogła sobie pozwolić™ pogróżki.
- Potrafię być bardzo cierpliwa, kiedy trzeba. Jutro. Pojutrze. Za
dwa lata. Nie ma znaczenia. Kiedy pojawi się możliwość, a na
pewno kiedyś się pojawi, zabiję cię w taki sposób, że Śmierć sir
Michaela i Vachela wyda ci się przyjemnością.
Nim sir Charles zdołał odpowiedzieć, w obozie rozległy się
krzyki.
- Pójdę zobaczyć, co ci idioci wyprawiają, a kiedy wrócę,
możesz mnie zabawiać opisami wszelkich sposobów zabicia
mnie. - Pogłaskał ją powoli między nogami zimną ręką i
wyszedł.
Avery wzięła kilka głębokich oddechów, aby się uspokoić.
Czuła się chora i nie wiedziała, czy to ze złości, czy od dotyku
jego lodowato zimnych palców. Pod maską wściekłości wy-
czuwała również strach przed krzywdą, jakąchciał jej
wyrządzić sir Charles. Jednak wolała wściekłość, wiec
postanowiła się jej trzymać.
Nagle jej myśli przerwał jakiś dziwny dźwięk, jak powolne
darcie czegoś. Odwróciła głowę, ale nie mogła sięgnąć wzro-
kiem w miejsce, z którego dochodził szelest. Kiedy pojawili się
przy niej Cameron i Leargan, poczuła taką ulgę, że nie
wstydziła się nawet swej nagości.
- Gdzie jest sir Charles? - spytał Cameron, przecinając
jej więzy podczas gdy jego kuzyn taktownie się
odwrócił. - Wyszedł zobaczyć, co się dzieje- wyjaśniała
Avery rozcierając nadgarstki i czekając, aż Cameron rozetnie
więzy na jej stopach.
- Do diabła, chciałem go zabić. Leargan, pilnuj drania na..
Szybko zasznurował jej koszulę, a potem zerwał kilka
pasków z pięknego prześcieradła. — Czy on cię zgwałcił? -
zapytał gdy zdejmowała rozdarte majtki; schowała je do
kieszeni, a on związał jej suknię,
- Nie. Chyba chciał mnie jakiś czas dręczyć i straszyć tą
perspektywą.
- Boże, jak bym go chętnie zabił.
- Nie możesz.
- Teraz to wiem, ale...
- Bo ja go zabiję - powiedziała, chwytając za nóż, który położył
na łóżku, i maszerując do wyjścia z namiotu.
Schwycił ją natychmiast, ale miotała się w jego ramionach jak
dzikie zwierzątko. Starała się jednak nie zranić go nożem, więc
uznał, te nie do konea postradała zmysły. Tracili cenny czas.
konieczny do ucieczki. W końcu, gdy Cameron postanowił
działać, podszedł do nich Leargan, wymruczał przeprosiny i
celnym ciosem uderzył Avery w szczękę. Straciła przytomność i
opadła w ramiona Camerona, który zarzucił ja sobie na
plecy. - Przepraszam, kuzynie. - Leargan zabrał nóż
i skierowali się na tył namiotu.
- Nie miałeś wyboru- powiedział Cameron, podchodząc do
pozostałych mężczyzn, którzy śpieszyli w stronę koni. -
Prawdę mówiąc, chciałem właśnie zrobić to samo. NIe było
czasu na przekonywanie jej. I chociaż ja też marzę, żeby
zobaczyćstarego DeVeau martwego, lepiej, że go nie zabili-
śmy. Cała ta zwariowana rodzinka deptałaby nam po piętach.
- Tak, teraz musimy się martwić tylko tym, jak bardzo
zależiy mu na Avery.
- Ten człowiek nigdy nie podróżuje ze swymi żołnierzami, a
tym razem był z mmi.
- Wiec nakładamy, że bardzo. Czy zgwałcił tę biedną
dziewczynę? - spytał cicho Leargan, trzymając Avery a, gdy
kuzyn wspinał się na konia.
- Nie - odparł Cameron, biorąc ją znów w ramiona. - Jak
powiedziała, chciał ją przez jakiś czas dręczyć tą groźbą.
Nieustanne obrażanie jej i grożenie. Nic dziwnego, że chce go
widzieć martwego.
Gdy wszyscy byli na koniach, spiaj rumaka do galopu i
wyprowadził z obozu DeVeau. Teraz czeka ich wyścig do
portu. DeVeau nie pogodzi się z utratą branki, zwłaszcza że
została odbita z taką łatwością i że wyszedł na durnia. Można
tylko mieć nadzieję, że, czy to ze wstydu, czy z chciwości, nie
zapędzi całej swej niezupełnie normalnej rodziny do pościgu.
Po jakimś czasie dogonili resztę swych ludzi. Cameron
wyznaczył kilku do zacierania śladów. Zatrzymał się tylko na
moment, by zapewnić zmartwione Annę i Gillyanne, że z
Avery wszystko w porządku. Postanowił jechać szybko, a
potem rozbić obóz, gdyż mimo tego, co powiedział kobietom,
bał się trochę o Avery.
Leargan nie uderzył jej mocno, ale wciąż jeszcze była
nieprzytomna. Uwierzył jej słowom, że nie została zgwałcona,
teczbyła tak wściekła, jak jeszcze żadna kobieta, którą
kiedykolwiek widział, a i mężczyzn niewielu widział tak
rozjuszonych. Co jej zrobił sir Charles? Czy obudzi się, wciąż
zła, z prag-niem zamordowania tego człowieka, czy bedzie
zszokowana, przerażona? Była naga, ubranie miała pocięte,
więc musiał ją w jakiś sposób upokorzyć. Chociaż było to
egoistyczne, Cameron zastanawiał się, czy po tych przeżyciach
osłabnie jej namiętność i będzie inaczej na niego reagowała.
Nim zatrzymali się na nocleg, Avery się ocknęła, ale była
jeszcze słaba. Cameron zsiadł z konia i trzymając ją mocno
polecił Learganowi rozłożyć mniejszy namiot. Donaldowi kazał
wyjąć prowizoryczne posłanie z futer i koców i jedną zmianę
odzieży. Resztę chciał trzymać spakowaną, żeby rano, szybko
wyruszyć.
- Muszę się wykąpać - powiedziała Avery, gdy Annę i Gil-
lyanne podeszły ją powitać.
W jej tonie było coś takiego, że Cameron bał się odmówić, ale
się zawahał.
- Właściwie nie chciałem rozpalać ognia... - zaczął.
- Wszystko mi jedno, jaka będzie ta woda, może być
roztopiony lód, ale muszę się wykąpać.
— Jest tu w pobliżu woda - wtrąciła się Annę. - Mały
strumyczek. Możesz się tam wymyć. Ja i Gillyanne pójdziemy z
tobą. - Gdy Avery skinęła potakująco głową, zwróciła się do
Gillyanne: - Zaprowadź ją tam, dziecko. Zaraz przyjdę z
mydłem, czymś do wytarcia i czystym ubraniem. Idźcie już. -
Gdy odeszły, spojrzała na Camerona. - Czy była zgwałcona?
— Nie, powiedziała, że nie, i z tego, co widziałem, można
jej wierzyć. - Skrzywił się i przeczesał rękami włosy. - Była
jednak rozebrana. Chciała go zabić, walczyła ze mną, żeby go
gonić, aż w końcu Leargan musiał ją ogłuszyć. To oznacza,
że coś jej ten człowiek zrobił. Nie jestem tylko pewien co.
- Nastraszył ją- powiedziała cicho Annę, wzdychając
- Tak, na pewno. I dlatego jest taka zła, że chciała go za .-Ja
bym była.
Cameron tak się zdziwił, że nie odpowiedział. Nie mającj
pwności, czy Avery nie będzie chciała się wymknąć; aby jednak
poderżnąć gardło sir Charlesowi, wysłał za nią Małego
Roba.
- Annę i mała Gilly zadbają o nią - pocieszył go Learean i
pokręcił głową. - Nie widziałem nigdy jeszcze dziewczyny
która byłaby tak chętna do rozlewu krwi.
- Annę mówi, że DeVeau musiał Avery bardzo nastraszyć
-wyjaśnił Cameron.
- No tak, to jej się nie spodobało.
- Ale mimo wszelkich pogróżek mnie nie próbowała zabić.
- Nie, bo ciebie się nie boi.
- Wiele kobiet bało się mnie, a ja w pewien sposób zagrażam jej
i jej klanowi.
- Jesteś ciemnym, ponurym diabłem, to prawda, mógłbyś się też
wysilić i trochę częściej uśmiechać, nigdy jednak jej nie
przerażałeś. Może powinieneś trochę powarczeć.
- Zamknij gębę, Leargan.
- Gęba już zamknięta. A właściwie będzie, za chwilę.
- Leargan - ostrzegł Cameron, skrzywiwszy się nieco, gdy
zobaczył minę kuzyna.
- Nie mam zamiaru cię drażnić tym razem. Chodzi o Avery i o
to, co jej się przydarzyło. Możesz być twardym mężczyzną,
kuzynie, ale teraz ta dziewczyna będzie potrzebowała twojej...
delikatności. -Leargan zaklął i przeczesał włosy palcami. Nie
jestem pewien, co chcę powiedzieć, prócz tego, że... me oczaruj,
że wróci znad strumienia odmieniona. Będzie.potrzebowała
współczucia, sympatii. Ten człowiek musiał jej coś zrobić, skoro
tak się wściekła,i trudo jej będzie o tym zapomnieć.
- Jej kuzynka Sorcha została zgwałcona - powiedział cicho
Cameron. - Starsza siostra Gillyanne.
- A niech to dibli! To częściow wyjaśnia sprawę.
- Może tak. Odejdź, Learganie - powiedział Cameron,
zmierzając w kierunku namiotu. - Moge nie wiedzieć, jak
ukoić zdenerwowaną dziewczynę, ale wiem, że nie mogę
jej zostawić samej.
- Nie, oczywiście, że nie,
- W końcu może uciec, żeby zabić tego człowieka.
Czy teraz jesteś spokojniejsza, dziecko? - spytała Annę,
pomagając wyszorowanej Avery włożyć czyste ubranie.
- Troszkę - odparła dziewczyna. - Ciągle chcę zabić tego
drania, ale szaleństwo mi minęło. - Zdołała uśmiechnąć się
słabo do Gilłyanne, która rozczesywała jej wciąż wilgotne
włosy. -1 muszę się jakoś zemścić na Learganie za to, że mnie
uderzył.
- Skrzyw się raz i drugi, schwyć się za obolałą szczękę, a biedny
chłopak będzie kicał na czterech łapkach, błagając o
przebaczenie.
Avery zaśmiała się lekko.
- Nie wiem, czy chcę go aż tak dręczyć. - Zadrżała lekko i
objęła się rękoma. - Myślałam, że kąpiel zmyje ze mnie dotyk
jego rak, ale wciąż czuję ich zimno.
- Biedna dziewczyna. - Annę ją uścisnęła. - Na szczęście nie
wszedł w ciebie. Niech cię to pocieszy.
- Postaram się. Jego dotyk był jednak tak lodowaty, że
zastanawiam się, czy gdyby mnie zgwałcił, zmroziłby moje
wszystkie wnętrzności.
- Takie myśli musisz koniecznie wyrzucić z pamięci -mruknęła
Gilłyanne, kończąc zaplatanie włosów kuzynki. Zerknęła w
stronę lasu. - A co tu robi ten głupek, Mały Rob?
- Myślę, że zostaj wysłany, żeby mnie pilnować - odpo-
wiedziała Avery,
- Chyba Cameron nie uważa, że będziesz próbowała uciec po
rym, co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru?
- Nie, ale chyba się obawia, że mogę porwać miecz i po-pędzić
do obozu DeVeau, żądna krwi - A very objęła Anne i Gillyanne,
wdzięczna za ich milczącą pociechę. - Lepiej
wrócę do Cmerona i powiem mu, że wrócił mi juz rozsądek.
Teraz wiem, że gdybym zabiła tego drania, lasy i drogi Francji
zaroiłyby się wkrótce od krewnych DeVeau, szukających
zemsty, lub ich żądnych zarobku najemników. Tak się stało z
moją biedną matką, która przecież była niewinna. Gillyanne
skinęła głową i dodała cicho:
- A może Cameron trochę cię ogrzeje, gdy cię obejmie?
- Może mu się uda. Mogę do czegoś wykorzystać tego
wielkiego draba, - Avery roześmiała się, a przyjaciółki jej
zawtórowały.
Dopiero szykując się do spania, zauważyła, jak czujnie
Cameron jej się przygląda. Ubrana tylko w koszulę, odwróciła
się i spojrzała na niego. Leżał rozłożony na swojej części
posłania, pięknie, bezwstydnie nagi. Cieszyła się, że nie zmienił
swego zachowania z powodu tego, co się wydarzyło. W pewien
sposób pomniejszało to wagę postępków sir Charlesa.
- Jeśli czekasz, aż będę miała pianę na pysku, złapię miecz i
polecę w noc, będziesz musiał długo czekać - powiedziała,
moszcząc się na futrach obok niego.
- Mogłoby to być zabawne.
- Gdybym była naga i pomalowana na niebiesko, jak nasi
przodkowie. - Kiedy nic nie odpowiedział, popatrzyła na niego
i zauważyła, że pochyla się nad nią z uśmiechem. - Myślisz, że
to zabawne?
- Właśnie zacząłem się zastanawiać, gdzie-znaleźć jakieś
ustronne miejsce, w które moglibyśmy się udać, i gdzie znaleźć
niebieską farbę.
- Wstrętny typ - westchnęła, bez nagany w głosie, z ulgą
wtulając się w jego ramiona, gdy ją objął.
- Co ten drań ci zrobił, Avery? - spytał cicho.
- Prócz tego, że przywiązał mnie do łoża, pociął moje, ubranie i
straszył, że zostawi mi bękarta?
Tak, prócz tego, chociaż i to wystarczy, żebym chciał mu
wyciąć serce.
Tylko wtedy, jeśli będę mogła ci pomóc. - Pogładziła jego pierś,
rozkoszując się ciepłem męskiego ciała. - Dotykał mnie. Sposób,
w jaki to robił, i to, co mówił, doprowadziło mnie do
szaleństwa. Był zimny, pusty, a jego słowa były równie zimne,
jak jego dotyk. - Wpatrywała się w pierś Camerona i
powtarzała słowa sir Charlesa. - Chyba aż do dzisiaj nie
rozumiałam, z jakim szaleństwem miała do czynienia moja
matka.
- Jest na pewno odważną i rozsądną kobietą - powiedział
Cameron, starając się zwalczyć wściekłość, jaka go opanowała
po tym, co usłyszał.
Avery pocałowała jego pierś i natychmiast poczuła reakcję,
chociaż wyraźnie starał się kontrolować. Nie mogła na to
pozwolić, ale doceniała jego wrażliwość. Teraz jednak po-
trzebowała jego namiętności, jego ciepła. Chciała, żeby się z nią
kochał i rozpędził koszmary dotyku sir Charlesa. Pragnęła, aby
ostatnim wspomnieniem dnia była gorąca rozkosz, jaką mogła
znaleźć w ramionach Camerona.
- Nie pocałujesz ranie na dobranoc? - spytała, ocierając stopę o
jego łydkę.
- Och, kotku, jeśli cię pocałuję, nie poprzestanę na tym. Teraz,
kiedy znam już twój temperament, wiem, jak trudno jest oprzeć
się pokusie.
Objęła go za szyję, przyciągnęła bliżej i dotknęła wargami jego
ust.
- Och, Cameronie, zmaz ze mnie ten chłód. Przez moment
przypatrywał się jej twarzy, po czym ją pocałował. Avery
poddała się całkowicie jego miłosnym zapędom, każdemu
dotykowi rąk, zetknięty ust, rozkoszowała
się ciepłem ich pożądania. Przylgnęła do niego gdy ją
posiadł, nie puszczała, gdy już oboje starali się uspokoić
po wzniesieniu na szczyty. Gdy Cameron w końcu opadł na
plecy,
nie czekałaaż ją przyciągnie do siebie, tylko sama skuliła sie
przy
nim. W jego ramionach było nie tylko ciepło, ale i bezpieczne
- Czy to pomogło, dziecino? - spytał, całując ją w czubek głowy.
- Och tak, naprawdę znikło to zimno. - Próbowała ukryć ręką
ziewanie.
- Odpocznij trochę, kochanie, już niedługo świt.
- Myślisz, że będziemy musieli gnać do portu? Że pośle za nami
pościg? - Gdy zwlekał z odpowiedzią, powiedziała: -Nie, nie
wymyślaj żadnego kłamstwa na pociechę. Wiem, że to zrobi,
choćby dlatego, że może mnie wykorzystać, aby zdobyć trochę
ziemi i bogactwa, jakie zyskała moja matka poprzez pierwsze
małżeństwo.
- Tak, to prawda. Ale nie martw się, kochanie, nie pozwolę,
żeby ten łajdak cię dostał.
Avery wydało się to nieco dziwne, żeby człowiek, który chciał
użyć jej dla okupu, tyle ryzykował, by uratować ją przed
innym, który też ją chciał dla okupu, postanowiła jednak nie
poruszać tego tematu. Cameronem nie powodowała chciwość.
Nigdy jej nie skrzywdzi, nie celowo. On może jej złamać serce,
natomiast sir Charles DeVeau mógłby zniszczyć jej duszę.
- Teraz jesteśmy kwita - mruknąć
- Kwita? - spytała. - Tak. Ty uratowałaś
życie nam, a my tobie. Dług wyrównany. Teraz wszystko jest
tak jak na początku.
Avery uznała, że jest po prostu zbyt zmęczona, żeby g uderzyć.
9
Gdy zbliżali się do rzeki, którą musieli przekroczyć, Avery
poczute się niewyraźnie. Rozejrzała się. ale nie widać było
żadnego niebezpieczeństwa.
Nikt inny też niczego nie zauważył, jednak poczucie, że coś jest
nie w porządku, nie opuszczało jej.
- Czy coś cię niepokoi, Avery?
Spojrzała na kuzynkę, siedzącą za nią. Zdziwiła się, że
Cameron posadził je obie na tym sainym koniu, ale zauważyła,
że przez cały czas jego ludzie okrążali jąi Gillyanne. Nie
chodziło jednak o to, by przeszkodzić im w ucieczce, lecz
ochronić przed napadem DeVeau, więc tolerowała tę ochronę.
Był to najlepszy sposobna zapewnienie im bezpieczeństwa.
Cameron zorientował się, że sir Charles wie również o
Gillyanne, i że ją także trzeba chronić.
- Ta rzeka jest trochę za głęboka i za szybka - odpowiedziała
Avery, gdy zbliżyli się do brzegu.
- Ale chyba da się ją przejechać.
- Pewnie tak, w każdym razie w tym miejscu. Ale jestem
noche,.. niespokojna. -Avery znów się rozejrzała, nie zobaczył"
jednak żadnego niebezpieczeństwa.
- Ludzie DeVeau są daleko za nami, a jeśli nie znają jakejś,
krótszej drogi do portu, pozostaną w tyle.
- Pewnie masz rację. To ta ucieczka przed nimi przez ostatnie
trzy dni tak mnie nastawiła, że widzę wszedzie cienie chociaż
ich nie ma. Ale zblżamy się do Szkocji znacznie szbciej niż bez
ich pościgu. Do Szkocji, potem do Cairnmoore, a potem okaże
się, co z tego wszystkiego wyniknie
- No tak, tracisz czas, w którym miałaś udowodnić temu
posępnemu lordowi, jaka jesteś dla niego ważna. Uratował cię
od sir Charlesa, a teraz bardzo się stara, żeby znów cię nie
porwał.
- Potrzebuje mnie... to znaczy... nas, żeby zmusić Paytona do
poślubienia swej siostry.
- Tak, ale myślę, że tak naprawdę chodzi mu o coś innego.
Avery westchnęła.
- Ja czasami też, lecz nieważne, co my myślimy, tylko co uważa
Cameron.
Gillyanne pokiwała głową.
- Mężczyźni myśląinaczej niż kobiety. Może jednak przejrzy na
oczy, i to nie za późno, żeby wszystko naprawić. Czasem
mężczyzna musi myśleć, że wszystko utracił, nim zda sobie
sprawę, jakie to cenne.
- Obawiam się, że jeśli Cameron mnie jakoś ceni, odepchnie
mnie jeszcze dalej. Czasem myślę, że wybrałam mężczyznę,
który pilnuje swego serca tak sumiennie, jak nas teraz.
- Nikt nie jest w stanie zupełnie ustrzec swego serca.
- Nie będę się tym teraz martwić. - Avery zmarszczyła czoło,
gdy wszyscy zebrali się na brzegu, gotowi do przeprawy. _
Przydałby się most.
- Ta rzeka naprawdę cię niepokoi.
- Nie wiem, czy rzeka, czy przeprawa, ale nie mogę pozbyć
niepewności. - Patrząc z niepokojem, jak Donald wdrapuje się
na wóz, przewożący ich dobytek, Avery zwróciła się do
Camerona: - Może Donald powinien przeprawić się na koniu?
- Nic chłopakowi nie będzie - uspokoił ją, wzruszony, że
troszczy się o bezpieczeństwo jego giermka. - Na wozie ma się
czego przytrzymać.
- Masz rację - zgodziła się, ale była bardzo zdenerwowana, gdy
wóz wjechał w rzekę, a Mały Rob usiłował uspokoić
zaniepokojonego konia.
Odwróciła się, żeby powiedzieć coś do Camerona, lecz juź go
nie było. Zaklęła cicho i znów spojrzała na rzekę. Przekonuję
samą siebie, że przesadza, ruszyła do przodu, by wraz z innymi
przedostać się na drugi brzeg. Spojrzała jeszcze raz na wóz i
serce podskoczyło jej do gardła, bo przechylił się niebezpiecznie
na jedną stronę. Zapewne tylne prawe koło ugrzęzło w dziurze,
i to tak nagle, że Donald z krzykiem zsunął się do wody, a
bystry prąd pognał go w dół rzeki.
Nikt nie rzucił się na pomoc, co utwierdziło ją w przekonaniu,
że wśród MacAlpinów nikt nie umie pływać. Kilku mężczyzn
usiłowało wjechać do wody, ale na tej głębokości konie były
bezużyteczne. Dwóch jeźdźców omal nie podzieliło losu Donal-
da, jednak zdołali w porę cofnąć się na miejsce, w którym konie
złapały grunt, Avery zaklęła i pognała konia do wody.
- Ty zostań w siodle! - krzyknęła do Gillyanne, ściągają buty i
zrzucając z siebie ciężką pelerynę.
Cameron pośpieszył w jej kierunku. Chyba chciał ją po
wstrzymać, ale była pewna, że tylko ona jest w stanie uratować
biednego Donalda. Obróciła się bokiem w siodle, podciągnęła
spódnicę i zaczepiła w pasie. Cameron już miał ją złapać, gdy
wskoczyła do zimnej wody i zaczęła płynąć w stronę Donalda.
- Colin, niech wszyscy ustawią się w poprzek! - ryknąlł
Cameron, pędząc konia na brzeg. - Leargan, za mną! Ta
idiotka się zabije! - mruczał, jadąc wzdłuż brzegu i nie
spusz-czajac wzroku z Avery i Donalda.
- Avery świetnie pływa! - krzyknęła Gillyanne, jadąc tuż za
nim. .
Zaklął, widząc ją za sobą, bo przecież powinna była wraz
innymi przekraczać teraz rzekę.
- To widzę! - odkrzyknął. - Ale jak możepłynąć, trzymając
przerażonego chłopaka, który jest większy od niej?
Niestety, nie doczekał się odpowiedzi na to pytanie.
Avery starała się nie zwracać uwagi na zimno, które przenikało
ją do szpiku kości. Ciężkie ubranie niebezpiecznie odbierało jej
siłę. Płynąc, wpatrywała się uparcie w Donalda. Był tuż przed
nią, rzucając się dziko, co jednak pomagało mu utrzymać głowę
na powierzchni i opóźniało pęd do przodu. Kiedy napotkał jej
wzrok, wiedziała, że ją poznał, ale wciąż był potwornie
przerażony. Avery zbliżyła się do niego ostrożnie, zdając sobie
sprawę, że wystraszony człowiek stanowi wielkie
niebezpieczeństwo dla ratującego.
t Donald! - zawołała, nie dotykając go jeszcze, póki nie była
pewna, że pozwoli sobie pomóc.
- Avery, ja nie chcę się utopić - wysapał, po czym zaczął
kaszleć, bo zachłysnął się wodą.
- Nie utopisz się, jeśli będziesz robił wszystko, co ci każę.
Potrafisz to, Donaldzie? - Tak
- Więc ostrożnie, bo podpływam bliżej i nie chcesz mnie chyba
uderzyć?
- Nie. Tu jest zimno, Avery.
- A tak, rzeczywiście.
Podpłynęła do chłopaka od tyłu, szybko wsunęła rękę pod
jego ramię i oplotła wokół piersi.
- Leż na plecach, spokojnie. - Zdziwło ją, że jest tak posłuszny.
Widocznie miał do niej pełne zaufanie. - Łagodnie machaj
nogami. O; tak. Jeszcze delikatniej. Tak, tak. -Zauwa-żyła kilka
gałęzi zahaczonych o kamień na samym środkaj rzeki. - Teraz
poczujesz, jak wpływam pod ciebie. Bardzo delikatnie dalej
ruszaj nogami. - Mimo że posłusznie wyko-j. nywał jej
polecenia, wiedziała, że nie starczy jej sił na długo bo
wykonywała pracę za nich dwoje. - Podpłyniemy do tamtych
gałęzi.
- Nie powinniśmy kierować się do brzegu? - spytał.
- Gałęzie są bliżej i możemy się ich przytrzymać, póki ktoś nie
rzuci nam liny. Jesteś trochę większy ode mnie, Donaldzie, i
chociaż mogę nas utrzymać na wodzie, nie mara sił ciągnąć cię
tak daleko.
- Widzę pana - wyjąkał.
- Dobrze. Zaraz nam rzuci linę.
Gdy dotarli do małej tamy z drewna, Avery upewniła się, że
Donald mocno się jej uchwycił, i puściła go. Słyszała, jak głośno
szczękają jej zęby. Przytrzymała się gałęzi i spojrzała na brzeg.
Z ulgą zauważyła Camerona, Leargana i Gillyanne. Cameron
trzymał w ręku grubą linę.
- Ja złapię linę, kiedy nam rzucą - powiedziała do Donalda.
-Nie puszczaj tego drzewa, nawet jeśli zacznie się chwiać i
odpłynie. Nie bój się. Dogonimy cię. To jest solidny kawał
drewna i utrzyma cię na powierzchni, póki cię nie złapiemy-
- Ale możesz potrzebować mojej pomocy, żeby się obwiązać
liną- zaprotestował.
- Ty będziesz pierwszy. Nie, nie kłóć się - powiedziała, gdy
chciał zaprotestować. - Ja umiem pływać, a ty nie.
Dopiero za drugim razem udało jej się schwycić linę. Kamień
który Cameron przywiązał na końcu, uderzył ją mocno w
ramię. Będzie kolorowy siniak, pomyślała, chociaż zapewne
miała ich już tyle, że jeden więcej nie robił różnicy.
- Kiedy będę obwiązywać linę, masz głęboko nabierać powie-
trza, potem powoli wypuszczać -radziła Donaldowi, gdy
zaczęła owijać linę. modląc się, żeby udało jej się zimnymi
palcami zawiązać mocne węzły. - Jak zawołam: "juz", weź
najgłębszy oddech jaki możesz, i nie wypuszczaj powietrza.To
będzie ostra jazda, ale szybka. To powietrze ci pomoże.
Zrozumiano?
- Tak, miilady - szepnął.
- Kiedy poczujesz pierwsze szarpnięcie liny, postaraj się opaść
na plecy. Będzie łatwiej, jeśli ci się uda. Już!
Avery ucieszyła się, że chłopak nabrał powietrza, gdy oderwał
się od gałęzi. Jego jazda do brzegu była rzeczywiście im-
ponująco szybka i pewnie trochę przerażająca. Dziewczyna
próbowała zginać palce, czując, jak bardzo zesztywniały, i
czekała na następny rzut liną. Kiedy palce odmówiły po-
słuszeństwa, niepokój przeszedł w strach.
- Ona nie może utrzymać liny. - Gillyanne pośpiesznie ściągała
buty.
- Następnym razem... - zaczął Cameron, patrząc z
przerażeniem, jak dziewczynka zdejmuje suknię.
- Będzie miała coraz zimniejsze ręce i będzie coraz trudniej.
- Dziecko, nie myślisz chyba płynąć do niej?
- Właśnie to mam zamiar zrobić - warknęła Gillyanne.
rozbierając się do koszuli. - Czy starczy tej liny, żeby obwiązać
wokół mnie i żeby zostało na przywiązanie do mnie Avery?
- Nie mogę ci na to pozwolić.
- Musisz. Żaden z was nie umie pływać, a skoro Avery już ma
zimne ręce, żeby złapać linę, za chwilę będą za zimne, żeby
utrzymać się tych gałęzi.
Mrucząc przekleństwa z powodu braku innych mozliwości i
braku czasu na lepszy pomysł. Cameron owijał linę wokół
drobnej talii Gillyanne, zostawiając jeszcze sporo na przywią-
zanie Avery.
- Jeśli tylko będzie mi się wydawało, że ci coś grozi, ściągnę cię
z powrotem.
- W porządku - zgodziła się i z gracją wskoczyła do wody.
- Jezu -szepnął Leargan, który owijał kocem trzęsącego się
Donalda. -Chyba do długiej listy tego, co umieją dziewczyn,
Murrayów, musimy dołączyć pływanie. - Kręcił z podziwem
głową, patrząc, jak Giliyanne długimi, równymi uderzeniami
przedziera się przez spienioną wodę w stronę kuzynki. - Może
niektórzy z nas też powininni się nauczyć.
Cameron tylko skinął głową, wpatrzony w Avery. Rozumiał,
dlaczego rzuciła się za Donaldem, cieszył się, że chłopak nie
utonął, i czuł głęboki respekt dla odwagi obu dziewcząt. Ale
jeżeli Avery to przeżyje, chyba ją udusi.
- Gilly - szepnęła Avery, gdy kuzynka była już przy niej,-Nie
powinnaś tak ryzykować.
Obwiązując linę wokół jej talii, Giliyanne potrząsnęła głową.
- Ty też nie.
- Woda okazała się zi mniejsza, niż myślałam.
- Pewnie spływają tu topniejące śniegi. Gotowa? - spytała
Giliyanne, sprawdzając węzeł.
- Tak.
Ledwie Avery zdołała wziąć głęboki oddech, jej kuzynka dała
znak Cameronowi. W okamgnieniu Avery znalazła się na
plecach, w chudych ramionkach Giliyanne, i obie zostały
przeciągnięte na brzeg w zdumiewającym tempie. Kiedy
uderzyły o ziemię, Avery wypuściła powietrze.
Nikt się nie odezwał, gdy wyciągnięto je z wody i owinięto
kocami. Mimo zimna i krańcowego wyczerpania, Avery od-
czuwała złość do Camerona, który trzymał ją w ramionach, gdy
jechali za resztą grupy. Powinien jej podziękować za
uratowanie życia Donaldowi, pomyślała obrażona, ale potem
zrobiło jej się tak zimno, że marzyła tylko o tym, żeby się
osuszyć i zagrzać, a nie przejmować się jego humorami. Jeżeli
chce na nia krzyczeć, musi zaczekac az odpocznie.
Gdy została przekazana pod opiekę Annę, właściwie spała.
Anna i pozostałe kobiety szybko wytarły mokre dziewczyny i
ciepło je ubrały. Milczący Cameron umieścił je w wozie
bagażowym i otulił grubym futrem. Avery słyszała, jak Donald
coś opowiada, wiec uznała, że chłopak jest znacznie silniejszy
niż się wydawało.
- Nie potrzebuję odpoczynku - protestowała Gillyanne, kiedy
Cameron ją okrywał.
- Masz pomóc tej swojej głupiej kuzynce się zagrzać. Avery
jakoś zdołała otworzyć oczy. Widząc, że Gillyanne
robi miny za plecami Camerona, uśmiechnęła się słabo.
- Trochę mi zimno, Gilly.
Kuzynka odwróciła się na bok, plecami do niej, i powiedziała:
- Więc przytul te swoje chude członki do mnie. To pomoże.
Ten twój złośnik ma rację. A nie wydawałaś się taka zimna
-mruczała, gdy Avery przywarta do niej.
- W środku czuję zimno. Z wierzchu Annę tak mnie wy-
kasowała, że mało się nie zapaliłam.
- Chciała, żeby krew ci znów płynęła, tak mówiła.
- Płynie, ale wydaje się zupełnie zimna, jak kości. Ale Donald
chyba jest w dobrym stanie.
- Tak. Nie wszyscy są wrażliwi na zimno jednakowo. On
tak skakał i ruszał się, że się zagrzał. Wprawdzie Avery już
trochę się rozgrzała, ale czując, ze
zaraz gaśnie, spytała: - Ciekawe, dlaczego Cameron jest taki
zły.
- No, gdybym myślała tak jak ty. uważałabym, że z obawy
o swój cenny fant, który mógł utonąć. Ale ponieważ jestem
dużo mądrzejsza, więc ci powiem: dlatego, że omal nie stracił
ukochanej, i wcale w tej chwili nie myślał o siostrze. Jest zły, bo
podjęłaś wielkie ryzyko, a on sam pewnie nie mógłby
Donaldowi pomóc. Mężczyźni nie lubią być bezradni. nie
znoszą tez, żeby to kobiety pędziły na ratunek.
Tyle ludzi nie umie pływać - mruknęła Avery, zbyt zmęczona,
żeby odpierać cięte uwagi kuzynki. Gillyanne ziewnęła.
- Mnie chyba moje pływanie też trochę zmęczyło.
- Jeżeli w ten sposób chcesz mnie namówić na odpoczynek to
nie musisz się wysilać, bo już zasypiam.
Po chwili Gillyanne zauważyła, że kuzynka śpi kamiennym
snem. Zasnęła chyba natychmiast, jak skończyła zdanie. Gil-
lyane już chciała się odwrócić i też przespać, kiedy podjechał
Cameron, nachylił się i dotknaj dłonią policzka Avery. Trochę
się zawstydził, kiedy zobaczył, że jej kuzynka zauważyła ten
delikatny, pełen troski gest.
- Już nie jest taka lodowata.
- Nie, ale mówi, że zimno jej od środka — odpowiedziała
Gillyanne, odwracając się nieco, żeby jej się wygodniej roz-
mawiało.
- Kto was nauczył tak pływać?
- Te osoby z rodziny, które się nauczyły, uczyły z kolei nas.
Nasi ojcowie umieli i uważali, że dobrze będzie nas nauczyć.
Moja matka też umie pływać. Kiedyś uratowała mojego ojca. -
Spojrzała na Avery, znów na Camerona i pragnąc zaoszczędzić
kuzynce późniejszych kazań, powiedziała: -Wiedząc, że ma
szansę uratować Donalda, nie mogła po prostu siedzieć i
czekać, aż go rzeka zabierze.
Cameron odetchnął, wypuścił powietrze, a wraz z nim
uszła część niepokoju o Avery.
Nie, oczywiście, że nie. To byłoby poniżej godność kobiety
Murrayów, żeby się nie rzucać w szalejącą rzekę na ratunek
chłopakowi, którego ledwie znała.
- Nie była szalejąca. Może płynęła ciut szybciej, niż po-
winna.
- Jesteś bezczelnym bachorem, który nie był odpowiednio
krótko trzymany.
- Tak mówią. Nawet mój ojciec czasem to powtarza, ale mnie
rozpuszcza. Mówi, że jestem podobna do matki, a ją też
rozpuszcza.
- A do kogo jest podobna Avery? Do brata?
- Nie, do swojego ojca, mojego stryjaNigela. Payton podobny
jest do obojga rodziców. Jest... no, piękny. Jakaś służąca
powiedziała kiedyś naszej kuzynce Elspeth, że jak on prze-
chodzi, wszystkie kobiety wzdychają, stare i młode. - Gillyanne
zaśmiała się, widząc minę Camerona. -Tak mężczyźni reagują
na podobne głupstwa. Ale Payton naprawdę jest piękny. Jedyni
równie przystojni mężczyźni, jakich znam, to mój ojciec i mąż
mojej kuzynki Elspeth, Cormac.
Cameron był wściekły na własną ciekawość, ale czuł, że musi
spytać.
- A dlaczego właściwie jest taki piękny?
- Ma cudne włosy: idealną mieszankę czerwieni i złota, gęste i
miękkie jak jedwab. Jasną, złotawą skórę, prawie jak Avery. Nie
jest taki wysoki i potężny jak ty, ale dość wysoki, smukły,
zgrabny. Ma prawie idealne rysy i piękne oczy: ciepły brąz z
iskierkami szmaragdowej zieleni. - Wzruszyła ramionami. - Jest
moim kuzynem. Dostrzegam jego urodę, ale me tak, jak widzą
ją inne kobiety. -Popatrzyła na niego znacząco i dodała: - Jak
twoja siostra, która chciałaby go mieć za wszelką cenę.
Cameron patrzył na nią przez chwilę, po czympolecił:
- Pilnuj, czy nie ma objawów goraczki. - I odjechał.
Chociaż próbował pogrążyc się w pracy, doglądając ludzi
i szukając miejsca na nocny biwak, nie mógł zaponieć słów
Gillyanne. Obie twierdziły, że Payton nie musi uwodzić dziew-
czyn, bo jest taki przystojny. Chociaż Cameron nie znał aż tak
dobrze damskich gustów, mógł jednak być pewien, że Payton
Murray ma znakomitą większość pożądanych cech.
Czy mogło się tak zdarzyć, że Katherine go zobaczyła i uznała,
że musi go mieć? Nawet on nie mógł zaprzeczyć, że była
rozpieszczona i przyzwyczajona do dostawania wszyst-kiego,
co chce. Może Payton nie odwzajemnił jej zaintereso-wania, a
ona z zemsty go oskarżyła? Może się nie spodziewała, ze
sprawy tak się skomplikują, i teraz nie wie, jak się wycofała
Cameron miał do siebie żal za te myśli, które uznał za
nielojalne. Gdyby dalej rozumował tym torem, zrobiłby z
siostry osobę, która zdobywa, co chce, nawet po trupach. Nikt z
jego rodziny nie mógł być taki.
Musiał jednak zmienić swe zarzuty w stosunku do sir Paytona.
Nie był w stanie uwierzyć w opowieść o gwałcie, a nawet
bezduszne uwiedzenie wydało mu się mało prawdopodobne.
Tę zmianę opinii zawdzięczaj poznaniu Avery i Gillyanne.
Choć w każdej rodzinie znajdzie się czarna owca, jakoś trudno
mu było wyobrazić sobie, żeby mogły tak zażarcie bronić
gwałciciela czy choćby uwodziciela.
Pozostawała wciąż możliwość, że Payton i Katherine mieli
romans. Nie zgadzało się to z przekonaniem Avery, że jej brat
nie mógłby uwieść dziewicy, a później odmówić małżeństwa.
W tym przypadku Katherine i tak wyszłaby na kłamczuchę
oskarżającą kogoś o gwałt, ale mogła spanikować, gdy sprawa
wyszła na jaw. Można by jej było to wybaczyć, zwłaszcza jeśli
przypuszczała, że jest brzemienna.
Pokręci głową i ruszył znów w kierunku wozu, na którym
jechały Gillyanne i Avery. Niezależnie od tego, jaka była
prawda, jego siostra potrzebowała męża. Niemożliwe, żeby
wszystko wyssała z palca. Payton musiał spędzić noc z
Katherinei będzie musiał się z nią ożenić. Cameron uznał, ze
powinien jak najwięcej się o nimdowiedzieć, żeby wiedział jak
się wobec niego zachować W końcu n.e opłaca się za barto
obrażać czy rozgniewać kogoś, kto ma zostać szwagrem
Gdy dojechał do wozu i zobaczył Annę i Gilyanne pochylone
nad Avery, zapomniał o problemach siostry.
- Coś się stało? - spytał, starając się, żeby w jego głosie nie było
przerażenia, jakie odczuwał.
- Będziemy musieli się zatrzymać, panie- powiedziała
Annę.
- Tak? - rzucił w panice. - Co jej jest?
Po wyrazie twarzy Anne widział, że powie coś, czego na
pewno nie chciał usłyszeć.
- Gorączka, panie - wyszeptała słowo, od którego krew mu
zamarła w żyłach.
10
- Gorąco.
- Tak, kochanie, wiem. -Cameron zanurzył szmatkę zim-nej
wodzie i delikatnie otarł twarz Avery tak, jak robił to przez
ostatnie trzy dni. - To przejdzie.
Dziewczyna usłyszała ten głęboki męski głos i otworzyła oczy.
- Cameron? Za gorąco mi. - Usiłowała skupić wzrok na jego
twarzy.
- Masz gorączkę, kochanie. - Zaczął obmywać jej ramio-na. -
Od tego pływania dostałaś gorączki.
- Gorączki. Aha, to umrę.
- Nie, zwyciężysz ją.
Nie, jestem za bardzo zmęczona. Gdzie jest moja mama i ciocia
Maldie? Ciocia Maldie to wyleczy.
Cameron zasępił się, rozczarowany, ze nie jest tak przytomna,
jak przypuszczał. Chociaż nie była już zupełnie w malignie, jak
bywała od czasu, gdy dostała gorączki, wszystko jej się myliło.
Wziął trochę naparu ziołowego, który przygotowała Gillyanne
usiadł obok Avery i uniósłszy ją nieco, usiłował napoić
Przeraziło go gorąco jej ciała. Nic nie pomagało na tę gorączkę ,
Wątpił, aby taka delikatna, dobra dziewczyna wytrzymała to
jeszcze dłużej. Był wręcz zdumiony, że wciąż jeszcze walczy. -
Czy to zrobiła ciocia Maldie? --pytała Avery, gdy ją znów
ułożył.
- Nie, kochanie, cioci tu nie ma. Jesteśmy wciąż we Francji-
-Zaniepokoił się, widząc jej przerażenie.
- DeVeau! - jęknęła. - Nie pozwól, żeby mnie dotknął Schwycił
ją za ręce.
- Nigdy w życiu. Będę go trzymał z dala od ciebie. Przysięgam!
- Westchnął, gdy spojrzała na niego ze łzami w oczach.
-DeVeau nigdy cię nie będzie miał. Nie pozwolę na to.
_ Ale chcesz mnie zostawić.
- Nie, kochanie, zostanę tu i będę cię strzegł.
- Teraz. A potem mnie zostawisz. Nie miałam dość czasu. Nie
zdążyłeś mnie zapragnąć.
Cameron ucałował jej czoło.
- Oczywiście, że cię pragnę. Czyż nie okazywałem tego
wystarczająco często?
- Do parzenia, ale do niczego innego. Potrzebuję czasu, lecz go
nie mam. - Zamknęła oczy, a po chwili wyszeptała: -Już nie ma
wiele czasu, zanim mnie zostawisz. Nie pokochałeś mnie tak,
jak ja ciebie. To niesprawiedliwe. Blspeth wygrała. Dlaczego ja
nie mogę? Jeżeli kogoś kochasz, czy nie powinien tego
odwzajemniać? Tak byłoby sprawiedliwie.
- Tak, kochana, to byłoby sprawiedliwe -powiedział cicho. ale
ona już znowu spała.
Powoli wstał, nalał sobie wina i wypił. To przez gorączkę
Umączył sobie, jak za każdym razem, gdy mówiła o miłości Jo
niego. Pogrążona była w snach i wspomnieniach, może nawet
myliła go z kimś innym. Sama świadomość, że mogłaby tak
mówić do kogoś innego, choćby tylko do mężczyzny ze snów,
aż go skręcała. Ale nawet to było lepsze, niż wiara w jej
wyznania. Wprawdzie mySl, że Avery mogłaby go kochać była
kusząca, lecz stawiała go wobec wielu problemów i wąt-
pliwości. Żeby pomóc siostrze, musi wymienić Avery na jej
brata i zmusić go do małżeństwa. Wątpił, żeby nawet
zakochana kobieta łatwo coś takiego wybaczyła.
- Jeśli wykorzystasz jej słowa przeciwko niej, to ci utnę
język.
Cameron nie zdziwił się specjalnie, kiedy odwróciwszy się,
zobaczył małąGillyanne, choć groźny wyraz jej ładnej
twarzyczki był dość zaskakujący.
- Avery majaczy, wszystko jest wytworem gorączki. Nic biorę
poważnie tego, co mówi.
- Jeśli jest ci wygodniej tak myśleć, nie będę się z tobą spierała.
- To bardzo uprzejmie z twojej strony. — Czasami trudno
pamiętać, pomyślał, że ma się do czynienia nie z dorosłą
kobietą, ale zaledwie trzynastoletnią dziewczynką.
Gillyanne położyła drobną rączkę na czole Avery i głęboko
odetchnęła, żeby się uspokoić.
- Te zioła chyba nie działają.
- Nie jest gorzej.
- Nie, ale miałam nadzieję, że teraz nastąpi wyraźna po-prawa.
Annę przygotowała zimną kąpiel. Zanurzymy ją całą
- Myślisz, że to rozsądne?
- Ciocia Maldie uważa, że to pomaga.
Cameron wiedział, że nie należy się sprzeczać- Od czasu gdy u
Avery pojawiła się gorączka, wszystko, cokolwiek ciocia
Maldie twierdziła w sprawach leczenia, uznawane było za
prawdy objawione. Ponieważ jednak wiedza pochodząca od
niej dotąd trzymała dziewczynę przy życiu, musiał przyznać że
ciocia Maldie chyba coś wie. Nie był jednak pewien, czy
zanurzanie jej w lodowatej wodzie, co przecież było przyczyną
choroby, jest dobrym pomysłem na pozbycie się gorączki
Leargan przygotowuje się do wyjazdu na zwiad, czy nie
kręcą się gdzieś DeVeau - powiedziała mu Gillyanne z tym
swoim przenikliwym spojrzeniem, od którego robiło mu się
czasami niewyraźnie. - Na pewno się ucieszy z twojego
towarzystwa, a my jut będziemy po wszystkim, jak wrócicie
- Chyba chciałaby mieć umyte włosy - przypomniał i za-
rumienił się, gdy dziewczynka obdarzyła go uśmiechem.
- Na pewno. Zajmiemy się tym.
Cameron powiedział sobie, że to śmieszne, żeby czuł się
nieswojo w obecności dziewczynki, która była bardziej dziec-
kiem niż kobietą. Nie mógł się jednak pozbyć wrażenia, że
Gillyanne widzi ludzi na wskroś, przenika zewnętrzne osłony i
dociera do ich wnętrza. Kusiło go, żeby zapytać, co zobaczyła,
kiedy spojrzała na niego.
Odpowiedział krótko na pytanie Leargana o zdrowie Avery i
odjechali na zwiady. Zadanie poszukiwania jakichś Śladów
DeVeau nie pomogło Cameronowi oderwać myśli od Avery i
przez całą drogę był podekscytowany. Myśl o tym, że
dziewczyna może umrzeć, wprawiała go w przerażenie. Zro-
zumiał, że słabo się bronił i pozwolił dojść do głosu nie tylko
pożądaniu, ale i głębszemu uczuciu. Chyba już nie uda mu się
wycofać, w każdym razie emocjonalnie. Nie potrafi też
zrezygnować z jej uścisku, jej dotyków. Będzie musiał jakoś
skutecznej się bronić.
- Ten drań albo zrezygnował z pogoni, albo będzie na nas
czekał w porcie - oświadczył Leargan.
- Wiem o tym. Straciliśmy przewagę. -Cameron westchnął
i ruszyli w drogę powrotną do obozu.
- Nic na to nie poradzimy. Będziemy musieli bardzo
uważać podjeżdżając do portu i wsiadając na statek.
- Racja. W dodatku może to potrwać jeszcze wiele dni nim
będziemy mogli wyruszyć, nawet jeśli gorączka ustąpi. Avery
musi wypocząć, poza tym będziemy podróżować bardzo
powoli
- Wszystko to jest niezbędne, wiem doskonale, tylko że
DeVeau będzie miał jeszcze więcej czasu, żeby się przygotować
na nasz przyjazd.
- Wiec może będę nareszcie miał przyjemność go zabić Ona
wciąż o tym majaczy, boi się - powiedział cicho. - Kiedyś
spytałem głośno, co mógłbym zrobić, żeby zmniejszyć ten
strach, a wtedy jej krwiożercza mała kuzyneczka zapropono-
wała, że pojedzie go upolować i przywiezie Avery jego głowę.
-Cameron uśmiechnął się lekko, gdy Leargan parsknął. -
Wstręt-ny bachor. Co gorsza* sądzę, że mówiła w jakimś
stopniu poważnie.
- Pewnie w dużym. Kilka razy, kiedy wsponiała o DeVeau, w
jej głosie brzmiała zimna i dojrzała wściekłość. To z powodu
zgwałcenia jej siostry. Murrayowie nie mają ani odrobiny litości
dla gwałcicieli.
Cameron skinął głową.
- Wiem o tym i przestań już mnie pouczać. To prawda, że
zacząłem wątpić w gwałt na mojej siostrze, kiedy poznałem
Avery i Gillyanne. Z ich opowieści wynika, że Payton to po
prostu anioł, a nie sądzę, żeby go broniły tak zawzięcie, gdyby
źle traktował kobiety.
- A jeśli Katherine skłamała w tej sprawie, to czy rnogła
wymyślić i resztę?
- Któż to może wiedzieć na pewno. Muszę z nią poroz-mawiać.
Nawet jeśli był to przelotny romans, który zakończył się, gdy
sir Paytonowi się znudziło, jej nazwisko zostało skalane. I on
musi to naprawić. A jeśli nosi w sobie jgo dziecko, musi to
zalegalizować. - Uniósł rękę, by kuzyn mu nie przerywał. - Nie
ma sensu zajmować się kłopotami Katherine. Bez względu na
to, jaka jest prawda, została zhańbiona
i potrzebuje męża. Sir Payton jest równie dorbry, jak każdy
inny, a nawet lepszy, i mam możliwość go pozyskać.
- Ale żeby zdobyć tę nagrodę dla Katherine, musisz zrezyg-
nować z Avery, a teraz nie przyjdzie ci to tak łatwo, jak
myślałeś na początku.
- Żaden mężczyzna nie odesłałby chętnie dziewczyny która mu
tak wspaniale grzeje łoże, jak Avery mnie. - Cameronowi wstyd
było, że w ten sposób o niej mówi, ale tłumaczył sobie że musi
tak robić, by zachować dystans.
- Oczywiście - odpowiedział drwiąco Leargan, nie wierząc mu
zupełnie.
- Taka uczta po trzech latach postu może człowiekowi zawrócić
w głowie. Kiedy wszystko już załatwię, znajdę sobie
doświadczoną nałożnicę.
- Tak, jestem pewien, że płatna dziwka pomoże ci zapomnieć o
Avery.
Cameron uznał, że kuzyn stał się już zbyt nachalny jako jego
głos sumienia.
- A mocne walnięcie w łeb pomoże ci trzymać gębę na kłódkę.
Leargan przewrócił oczami, lecz milczał. Gdy wjechali do
obozu, Cameron zobaczył wszystkich ludzi przed swoim na-
miotem.
- Umarła - szepnął, tak przerażony tym, co mógłby usłyszeć czy
zobaczyć, że nie zsiadł nawet z konia.
- Albo wyzdrowiała - powiedział Leargan, zsiadając. -Jest tylko
jeden sposób, żeby się dowiedzieć.
Była to ostatnia rzecz, jaką Cameron chciał zrobić, ale zeskoczył
z konia i ruszył w stronę namiotu. Zatrzymał się nagle, krok od
tłumu. Wiedział, że gapi się zdumiony, lecz spojrzał na kuzyna
i zobaczył, że nie jest w tym odosobniony
Ktoś śpiewał. Słowo to nie było jednak wystarczające dla
opisania dźwięku, wydobywającego się z jego namiotu.
Ten głos, jego siła, perfekcja intonacji i głębia uczucia
sprawiały, że było to coś więcej niż śpiew. Rozumiał teraz,
dlaczego ludzie są jak oczarowani. Cameron odczuwał
podobną fa-scynację.
Pieśń była dość popularna. Francuska ballada o nieszczęśli-
wej miłości, którą uważał zawsze za niewiele więcej wartą od
podśpiewywania minstreli. Teraz nie mógł z niej kpić.
Rozumiał, dlaczego Mały Rob łka i nikt nie wyśmiewa
olbrzyma z tego powodu. Gdy pieśń się skończyła, przez klapy
namiotu wysunęła się ręka i pomachała kilka razy. Leargan i
Cameron zostali niemal stratowani, gdy wszyscy zaczęli się
pośpiesznie wyco-fywać. Mimo zamieszania Cameron złapał
Donalda.
- Kto to śpiewał? - zapytał chłopaka.
- Gillyanne - odpowiedział.
- To jest głos małej Gilly? - spytał Leargan, nie kryjąc
zdumienia.
- Nie wiem, gdzie ona go ukrywa. Mały Rob zawsze wtedy
płacze.
- Dlaczego ja tego nigdy nie słyszałem? - zdziwił się Cameron,
- Ponieważ robi to dopiero od czasu, gdy Avery zachorowała, i
wtedy, kiedy jesteś, panie, z dala od obozu. Annę mówi, że to
uspokaja Avery, ale mała Gilly się wstydzi. Więc Annę
powiedziała, że nie będziemy już więcej namawiać jej do
śpiewania; Musieliśmy obiecać, iż nie będziemy na nią zwracać
uwagi, ale ona chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie to
piękne. Udajemy, że nie słyszymy.
-Aha, więc to Anne wystawiła rękę z namiotu. Dała wam znak,
ze dziewczynka skończyła i macie odejść. - Kiedy Donald
przytaknaj i spojrzał nerwowo w stronę namiotu Cameron
prawie się uśmiechnął. - Więc biegnij, chłopcze.
Przynieś mi coś do jedzenia i wody do mycia. Będę w
swoim namiocie. Gdy Donald odszedł, Leargan spytał: -
Myślisz. że ta dziewczyna wie, jak śpiewa? - Pewnie nie. Mozę
wie, ze ładnie, ale pewnie nie wie dlaczego dorośli mężczyźni
wtedy płaczą. To trudno wyjaśnić, bo wszelkie pochwały będą
brzmieć jak płaskie komplementy.
- Racja. Więc ja też się oddalę i będę udawał, ze nie słyszałem,
jak anioł śpiewa.
Cameron uśmiechnął się i wszedł do namiotu, gdy Giłlyanne
zbierała się do wyjścia. Zarumieniła się lekko, więc pewnie
przypuszczała, że ją słyszał. Ciekawe, że ktoś, kto ma taki dar,
tak się go wstydzi.
- Jak Avery? - spytał. - Czy zimna kąpiel jej pomogła? -Podszedł
do łoża i dotknął jej policzków. - Wydaje się trochę zimniej sza.
- Tak - zgodziła się Annę. - Jeśli to naprawdę pomogło, możemy
to zrobić jeszcze raz, chociaż jej się to wcale nie podobało.
- Była na tyle przytomna, żeby protestować?
- A tak, a jakich wyrazów używała na tych, co ją wkładali do
zimnej wody. - Annę zaśmiała się, biorąc Giłlyanne za rękę - Ta
dziewczyna zna ciekawe przekleństwa.
- Była w gorączce - tłumaczyła Giłlyanne, gdy Annę wy-
prowadzała ją z namiotu. - Nie można mieć pretensji do osoby,
majaczącej w gorączce, prawda? To byłoby bardzo głupie.
Patrząc, jak dziewczyna wychodzi wraz z Annę z namiotu,
Cameron z trudem opanował chęć trzepnięcia jej w pupę.
Kiedy wreszcie stanie się kobietą, przysporzy jakiemuś
biednemu mężczyznie sporo kłopotów. Chciałby to zobaczyć,
ale to
nigdy nie nastąpi. Chociaż zamierzał zmusić sir Paytona
Murraya
do poślubienia swej siostry, nie przypuszczał, żeby miał być
przyjmowany w jego domu jako członek rodziny.
Gdy skończył posiłek, który przyniósł mu Donald, umył się i
tęsknym wzrokiem popatrzył na posłanie. Odpakował swój
Wspaniały materac z pierza dla Avery. Anne ochraniała go
przed wilgocią naoliwionym kawałkiem materiału, bo wciąż się
moczył przy obmywaniu chorej. Na miękkim łożu było dla
niego dość miejsca, ale zastanawiał się, jak długo uda mu się
pospać tym razem. Odkąd Avery zachorowała, miewał tylko
krótkie chwile odpoczynku, bo często się budziła i majaczyła w
gorączce. Uznał jednak, że lepszy krótszy wypoczynek niż
żaden, i wsunął się na posłanie obok niej. Leżał na boku,
przyglądając się jej i obejmując ją w pasie. Była za gorąca, nie
spało się przy niej dość wygodnie, ale chciał pilnować, żeby
przypadkiem nie wstawała. Zauważył, że wyostrzyły jej się
rysy, jak człowiekowi wygłodzonemu. Rosołki, które czasem
udało się wlać jej do gardła, nie wystarczały, aby wyrównaj to,
co traciła w walce z chorobą.
- Nie umrzesz, Avery - szepnął, całując ją w policzek. Raz
nareszcie może się poddać rozdzierającym go uczuciom,
zwłaszcza strachowi, że dziewczyna umrze. Wprawdzie nie
mógł planować zatrzymania jej przy sobie, ale chciał, aby żyła i
była szczęśliwa. Oczywiście nie przy boku innego mężczyzny.
ale na przykład w gronie rodzinnym. Nie mógł znieść myśli. że
ta pełna życia, inteligentna dziewczyna mogłaby zostać ofiarą
zimnej, milczącej śmierci. Byłoby niesprawiedliwe, żeby Avery
umarła, nim naprawdę zaczęła żyć.
- Nie, kochanie, nie możesz pozwolić, żeby ta przeklęta
gorączka wygrała. Muszę wiedzieć, że gdzieś żyjesz, śmiejesz
się, kłócisz i przygadujesz jakiemuś głupkowi, który na to
zasłużył. Nawet świadomość, że jakiś zawadiaka będzie cię
tulił, poślubi cię, będzie miał z tobą dzieci, jest lepsza niż ta że
twój ogień zgaśnie na zawsze i zginie pod zimna ziemią. Więc
żyj. Avery Murray, choćby po to, żeby moje życie było nędzne.
Cameron złożył pocałunek na jej wyschniętych od gorączki
ustach, położył się na poduszce i zamknął oczy. Potrzebował
snu tak samo jak Avery ale trudno było mu się zmusić do
odpoczynku, bo bał się, że ona odejdzie, kiedy będzie spał
Zbudziło go ze snu uczucie wilgoci. Skrzywił się, obawiając że
to Avery się zmoczyła, ale zauważył zaraz, że wilgoć pochodzi
z jej skóry. Serce biło mu, pełne nadziei, gdy zapalał świecę
stojącą na skrzyni obok łoża. Nie zdziwił się, że drżała mu ręka,
gdy dotykał jej czoła. Przymknął oczy z wrażenia, bo skóra
Avery była chłodna. Chłodna i spocona.
Wygrzebał się z posłania, owinął pledem i poszedł po pomoc.
Gillyanne i Annę spały w pobliżu jego namiotu, żeby można
było szybko je sprowadzić, gdyby były potrzebne. Obudziły się
natychmiast i zaraz przyszły, ale kazały mu czekać na
zewnątrz, gdy zajmowały się Avery.
- Teraz już możesz wejść! — zawołała Annę, kiedy właśnie
miał zamiar wtargnąć do swego namiotu i sprawdzić, co tam
robią.
- Miło, że mnie zapraszasz - rzucił, wchodząc do środka.
- Ooo, obudziłeś się w złym humorze, co? - zapytała Gillyanne,
owijając kocem spokojnie śpiącą kuzynkę.
- Zimno tam. - Spojrzał na Annę. - Czy gorączka już naprawdę
opadła?
- Tak. Obudziła się na tyle, że zdążyła wypić trochę
rosołu i lekarstwo. Obmyłyśmy ją i włożyłyśmy ciepłą koszule.
Jestem pewna, że najgorsze minęło. Teraz potrzebuje po-
żywienia i odpoczynku, żeby odzyskać stracone siły.
Gdy obie kobiety wyszły, Cameron zrzucił z sibie koc,
zdmuchnął świece i położył się na posłaniu. Przytulił do siebie
Avery, ciesząc się, że nie jest już taka rozpalona. Powinna
trochę utyć, ale mimo utraty wagi, była wspaniała. Jak dobrze
było czuć ją w ramionach. Piękną. Żywą. Pocałował ją w rękę
- Cameron?
- Nie, to Leargan - mruknął, całując ją w ucho, niezdolny do
opanowania radości z jej ozdrowienia.
Ach tak? Nie wiedziałam, że jesteś taki włochaty jak Cameron.
Nie jestem włochaty. - Nie mógł sobie odmówić przyjem-ności
uściśniecia jej, zadowolony, że już znów dowcipkuje, co
świadczyło o powrocie do zdrowia.
- Oczywiście, że nie. - Westchnęła. - Byłam chora, prawda?
- Walczyłaś z gorączką przez trzy długie dni, lecz wydaje się,
że wygrałaś tę walkę.
- Dobrze to usłyszeć, ale skoro leżałam przez trzy dni, to
pewnie nie ujechaliśmy daleko?
- Nie, i chyba zostaniemy tu jeszcze kilka dni, póki Annę nie
powie, że podróż ci nie zaszkodzi.
- Więc przegraliśmy wyścig z DeVeau.
- Nie przejmuj się tym, kochanie.
- Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Cameron pocałował ją w
policzek.
- Opoczywaj, Avery. Teraz tego ci trzeba. Odpoczynku i
jedzenia. O tej świni porozmawiamy później, kiedy będziesz
silniejsza. Uważamy na niego i sądzimy, że może na nas czekać
w porcie. To wszystko, co na razie możemy zrobić. Wiec śpij.
- Chciałabym się z tobą posprzeczać, ale jestem za bardzo
zmęczona. - Ziewnęła i przytuliła się do niego.
- Chętnie się z tobą pokłócę, jak będziesz mocniejsza.
-Uśmiechnął się, gdy odpowiedziała sennym chichotaniem.
Czując, jak spokojnie zasypia w jego ramionach, zaczaj sę
zastanawiać, czy podchodzi właściwie do problemu Avery i
swych uczuć. Było mu z nią dobrze, więc może powinien po
prostu cieszyć się tym i nie zwalczać tych uczuć. Po tym, jak
swych uczuć. Było mu z nią dobrze, więc może powinien się
cieszyć tym, a nie zwalczać tych uczuć? Prawie ją stracił i
uciekło im tyle wspólnego czasu, którego mieli tak mało,
głupotą było wynajdywanie problemów. Po-stanowił to
przemyśleć, ale najpierw musiał się dobrze wyspać.
11
Avery z uśmiechem patrzyła, jak Cameron się myje, a potem
ubiera. To miał być ostatni dzień spędzony w obozie, Przez nią
stracili tydzień, bo najpierw cierpiała w gorączce, a potem
musiała nabrać sił przed podróżą. Gdzieś tam w głębi duszy
kusiło ją, by przedłużyć chorobę, udać nawrót gorączki, ale
zwalczyła tę pokusę. Tak naprawdę nic by jej to nie pomogło, a
nawet mogło pogorszyć sprawę, gdyby Cameron odkrył
oszustwo.
Poza tym oznaczałoby to więcej nudy, bo trzymano ją w łożu,
więcej obrzydliwych wywarów do picia i mniej czasu
spędzanego z Cameronem. Jakby to w ogóle było możliwe,
pomyślała, opierając się na poduszkach. Wychodził wcześnie
rano i wślizgiwał się do łoża późno wieczorem. Miała szczęście,
jeśli zajrzał do namiotu raz czy dwa razy dziennie. Chociaż w
nocy czuła jego podniecenie, nie przestawała się martwic; że
podczas przymusowego celibatu w trakcie jej choroby Cameron
przestał się nią interesować.
Kiedy podszedł do łoża po koszulę, którą Donald tam ułożył,
popatrzyła na jego sprężysty brzuch. Uśmiechnęła się leciutko,
widząc pod pępkiem znamię w kształcie gwiazdki,
częściowo zakryte przez rosnące tam włosku Za każdym
razem, gdy je widziała, miała ochotę je pocałować.
Była to silna potrzeba, której nie potrafiła sobie wytłuma-czyć.
Przecież nie miała zwyczaju całować mężczyzn po brzuchu.
Nagle wydała przytłumiony okrzyk zdumienia, kiedv
przypomniała sobie moment całowania brzuszka małego chłop-
czyka. Tak wyraźnie, jakby to było teraz, a nie ponad rok temu,
zobaczyła siebie, roześmianą wesoło, i małego chłop-czyka,
wiercącego się i gruchającego, kiedy głośno pocałowała znamię
w kształcie gwiazdki na jego okrągłym brzuszku. Mały śniady
chłopczyk z gęstymi czarnymi włoskami i tajemniczymi
czarnymi oczkami. Mały Alan, pomyślała, patrząc na Came-
rona. Cameron był jak dorosły mały Alan. Jej zdumienie
odmalowało się pewnie na twarzy, bo spojrzał na nią z niepo-
kojem.
- Czy dobrze się czujesz, Avery? - zapytał, dotykając jej czoła. -
Jesteś blada i jakaś niespokojna.
- Nic takiego — odpowiedziała. - Czy możesz przysłać do mnie
Gillyanne?
- Oczywiście.
Trochę było jej wstyd, bo pewnie pomyślał, że potrzebuje
pomocy kuzynki w jakichś osobistych sprawach, ale
postanowiła to wykorzystać. Patrzyła na swoje ręce, póki nie
wyszedł. Tym razem byłą zbyt zmartwiona, żeby mieć
pretensję, żerne Pocałował jej ani nawet nie dotknął na
pożegnanie. Ledwo opadła znów na poduszki, głośno
przeklinając, pojawiła sie Gillyanne.
- Potrzebujesz pomocy? - spytała. - Nie. -
Avery wstała, machając rękami w obronie przed
wszelką pomocą. .Daj mi chwilę na poranne ablucje, a potem
musimy porozmawiać.
Gillyanne siadła na posłaniu, jej starsza kuzynka zaś
weszła za rozwieszony w namiocie koc, pełniący funkcję
parawanu - Mizernie wyglądasz. Jesteś pewna, że nie
zaczynasz
znów chorować?
- Nic mi nie jest. Przeżyłam tylko mały szok.
Avery gramoliła się z powrotem do łóżka, kiedy wszedł Donald
z porannym posiłkiem. Niestety, był bardzo rozmowny i
czekał, aż Avery zje. Nie mogła się już doczekać pogaduszk z
Gillyanne.
Teraz z kolei jesteś zaczerwieniona - powiedziała kuzynka.
dotykając jej twarzy.
Avery odsunęła jej rękę.
- Bo zaczynam się denerwować. Przeżyłam szok, Gillyanne.
Chyba odkryłam coś bardzo ważnego, ale przedtem muszę ci
zadać kilka pytań. Czy pamiętasz małego Alana, to dziecko,
które Elspeth i Cormac znaleźli i przygarnęli?
- Tak, biedne maleństwo. Aż się wierzyć nie chce, że ktoś mógł
zostawić w lesie dziecko i skazać je na śmierć. Za każdym
razem, jak o tym pomyślę, chce mi się płakać. Ale miał
szczęście, że nasza Elspeth wzięła go pod opiekę.
- On jest bardzo ciemny, prawda?
- Tak, bardzo ciemny. Czarne włosy, oczy jak węgielki, śniada
cera. - Mówiąc to, Gillyanne zrobiła wielkie oczy.-Nie...
- I ma dziwne małe znamię, prawda? Gillyanne skinęła głową.
- Maleńką gwiazdkę, nisko na brzuszku. - Do diabła! - Avery
opadła na poduszki. - Myślę, że
znalazłam ojca małego Alana.
- Cameron? Jesteś pewna?
Nie zważając na rumieniec kuzynki, Avery wyjaśniła. jak
doszła do tego zdumiewającego wniosku.
- Czy pamiętasz dokładnie, jak wygląda znamię małego Alana?
- Oczywiście. Większość takich znamion to poprostu kropki
czy plamy, ale bardzo rzadko zdarza się takie, które wygląda
jak coś konkretnego Jeśh Cameron ma takie samo, poznam je.
Chcesz, żebym obejrzała jego brzuch?
- Nie wiem, czego chcę.
- Avery, trzeba mu powiedzieć. On chciałby wiedzieć. -A co z
Elspeth, Cormakiem i małym Christopherem?
Kochają to dziecko. Alan jest już na tyle duży, że uważa ich za
rodzinę.
- To smutne, ale oni też wiedzą, że nie jest ich. Wiedzą, że
gdzieś ma ojca. - Gilłyanne westchnęła i pokręciła głową. -To
będzie bolesne, oczywiście, ale i oni przyznaliby, że trzeba to
powiedzieć Cameronowi, ma prawo wiedzieć o Alanie. Jestem
tego pewna i ty także.
Chociaż Avery miała ochotę zaoponować, wiedziała, że
kuzynka ma rację.
- Dobrze, idź zobaczyć, czy ten idiota jeszcze jest w obozie, i
przyprowadź go tutaj. Najlepiej zrobię to od razu, nim mi
przejdzie odwaga.
- Czy myślisz, że Cameron będzie chciał zabrać tego chłopca?
- Tak, będzie chciał swojego syna. Boję się tylko, że będę mu
musiała powiedzieć o jeszcze jednym kłamstwie, o oszustwie, o
którym nigdy nie wiedział.
- O Boże!
- No właśnie. Ta wiadomość spotęguje jego dawną gorycz i
nieufność. Mogę się tylko modlić, by to było chwilowe. Kiedy
Gillyanne wyszła, Avery wypiła nieco w nadziei, że doda sobie
odwagi. Już pomyślała, że lepiej byłoby, gdyby kuzynka go nie
znalazła, ale po chwili weszli oboje do namiotu, Uznała więc, że
najlepiej załatwić sprawę od razu.
- No dalej, Gilly - powiedziała, nalewając Camerono-
wi puchar wina, a kuzynka zaczęła podciągać mu koszulę.
- Zaraz, o co chodzi? - dopytywał się, obciągając koszu-
lę z powrotem. Na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia
i cień rumieńca.
- Cóż za skromność. Chcę, żeby Gillyanne zobaczyła twoje
znamię.
- Panna nie powinna oglądać brzucha mężczyzny.
- Matko Boska - mruknęła Gillyanne, próbując odsunąć jego
rękę. - Podróżuję z wojskiem i chociaż twoi ludzie są bardzo
przyzwoici, jak na żołnierzy, widziałam już prawie wszystkie
brzuchy. Mam również więcej kuzynów i braci niż jakakolwiek
inna panna. Nie zemdleję. Pozwól mi zobaczyć.
- Cameronie, czy możesz na chwilę mi zaufać? To bardzo
ważne, żeby ona spojrzała. - Avery wręczyła mu napój.
- No, nie bądź taki nieśmiały. — Gillyanne znowu uniosła mu
koszulę. - Ładny brzuch.
- Wredna zołza - mruknął, ale uśmiechnął się słabo i wypił łyk
wina.
Kiedy Gillyanne, milcząc, patrzyła na jego brzuch, Avery
dopiła wino i spytała:
- Takie samo?
- Dokładnie takie samo.
Łącznie z tym dziwnym niebieskawym kolorem.
Patrzyły przez chwilę na siebie, a potem spojrzały na Ca-
merona. Poprawił koszulę, ale czuł się nieswojo. Był pewien że
coś mu chcą powiedzieć i że nie będzie to miłe. Skończył wino i
wyciągnął puchar po dolewkę. Avery napełniła go i nalała
sobie, co go tym bardziej zaniepokoiło. Nigdy nie piła dużo
więc skoro potrzebowała takiego wsparcia, musiała to być
bardzo poważna sprawa.
- To, co chcesz mi powiedzieć, nie będzie dla mnie zbyt miłe,
prawda?- Widząc,że obie pokręciły głowami, zdecy-dował: -
Więc zaczynajcie.
- Musze ci na początek zdać kilka pytań. - Avery saczyła wino,
bo wciąż zasychało jej w gardle. - Musimy sprawdzić jedną czy
dwie rzeczy, żeby się upewnić, że mamy racje. Czy znałeś
przed wyjazdem ze Szkocji niejaką Annę Seaton?
Wyraz zimnej złości, jaki pojawił się na twarzy Camerona,
wystarczył jej za odpowiedź.
- Tak, była moją kochanką przed wyjazdem do Francji.
- Długo czy krótko przed wyjazdem?
Miała przez moment nadzieję, ze powie, iż było to bardzo
dawno temu. Alan był ślicznym dzieckiem i Avery wiedziała,
że Cameron byłby dla niego dobrym ojcem. Bała się powiedzieć
mu, że został ofiarą znacznie większej zdrady niż ta, która
uraziła jego dumę. Cała historia była bardziej obrzydliwa niż
postawa kobiety, która odmawia mężczyźnie prawa do
dziecka. Avery bała się również, że chociaż na to nie zasłużyła,
będzie cierpiała za zbrodnie tamtej kobiety, bo w Cameronie
odżyją
wszystkie dawne urazy.
- Krótko - odpowiedział. -Zostawiłem ją, kiedy znalazłem ją w
łożu z innym mężczyzną, i w ciągu miesiąca wyruszyłem do
Francji.
- I ta Annę Seaton mieszkała w małej wiosce w pobliżu miejsca,
gdzie często zjeżdża król ze swym dworem?
- Kupiłem tej dziwce mały domek tuż za wsią. O co chodzi w
tym wszystkim, Avery?
- Proszę cię o jeszcze trochę cierpliwości, Cameronie.-wzięła
głęboki oddech, żeby się uspokoić, bo nie chciała usłyszeć
odpowiedzi na następne pytanie, ale wiedziała, że to ważne. -
Powiedziałeś, że odwiedziłeś ją i stałeś z innym mężczyzną, a
więc nie spałeś z nią wtedy?
- Właśnie zakończyłem rano wizytę u niej, spałem z
nią i pojechałem na dwór. Zapomniałem czegoś i musiałem
wrócić do jej domku. Ten idiota, z którym leżała w łożu,
musiała
czekać na mój odjazd.
- Czy byłeś ostrożny, kiedy zniąspałeś? - spytała Gillyanne Szok
Camerona, spowodowany bezpośrednim pytaniem takiej
młodej panny, szybko minął, gdy uświadomił sobie, że istnieje
tylko jeden powód pytania, czy stosował jakieś zabezpieczenie
gdy spał z tą kobietą po raz ostatni. Patrzył na poważne twarze
dziewcząt i modlił się, żeby się mylił, ale nie znalazł w nich,
pociechy.
- Nie - rzucił szybko. - Mówiła mi, że jest bezpłodna.
- Ale nie była bezpłodna - powiedziała cicho Avery.-Urodziła
syna. Małego chłopczyka z czarnymi włoskami, czarnymi
oczkami, ciemną skórą i maleńkim znamieniem w kształcie
gwiazdki, nisko na brzuszku. - Była zdumiona, że Gillyanne tak
spokojnie wpatruje się w Camerona, bo ona na widok jego
rosnącego gniewu czuła się nieswojo. - Ten ostatni raz był
niewątpliwie owocny.
- Skąd to wszystko wiesz? Skąd wiesz, kim jest Annę Seaton?
- Nie znam jej, dowiedziałam się tego niedawno. To moja
kuzynka Elspeth dowiedziała się wszystkiego o tej kobiecie, ale
flikt nie wiedział, kto jest ojcem dziecka. Wydaje się, że
jedynymi osobami z całej wsi, które cię widziały, była Anne,
mężczyzna, od którego kupiłeś domek, no i ten przerażony
nieszczęśnik, którego znalazłeś w jej łożu. Moja kuzynka
została porwana przez sir Colina MacRae i była przez jakiś czas
więziona w tym domku.
- To jakiś kuzyn Annę, bardzo daleki, ale lubiła się chwalić tym
pokrewieństwem z kimś z wysokiego rodu, żeby udowod-nić,
że jest lepsza niż reszta wsi. Chyba uważała, że dzięki tej
odrobinie lepszej krwi będę skłonny się z nią żenić. Myślicie,
że trzyma tego małego i myśli że ożenię się z nią ze względu
a niego? Nie sądziłem, zęby była tak głupia, ale jest próżna. -
Cameronie, ona nie żyje. - Nie zauważyła na jego twarzy bólu,
tylko szok i zmieszanie. - Została powieszona, a potem spalona
jako czarownica. Elspeth uważa, że pewnie koleiny mąż
zdradził z nią żonę i miarka się przebrała, a poza tym nie była
wcale skruszona. Chociaż nie była wcale czarownicą, wkrótce
okazało się, że kara jej się należała. W ogrodzie za domem
znaleziono ciała dwóch mężczyzn i trojga niemowląt. Zdaje się,
że jeśli nie mogła pozbyć się płodu, uśmiercała dzieci po
urodzeniu.
- Jezus Maria - szepnął Cameron i niedobrze mu się zrobiło na
myśl, że z taka kobietą łączyły go intymne stosunki. -A moje
dziecko?
- Pozwoliła mu żyć, chociaż trudno powiedzieć, jak długo by to
trwało. Myślała, że do niej wrócisz. Była na ciebie bardzo zła. Z
zemsty nie ochrzciła ani nie dała chłopcu imienia, sądząc, że
jeśli umrze, będzie cię dręczyła wyrzutami, że twój syn zmarł w
grzechu pierworodnym. Powiedziała to księdzu. - Avery
czekała, kiedy wybuchnie nagromadzona w Cameronie złość.
- Występna suka. - Zmrużył oczy, wpatrując się w Avery.
-Jeszcze coś, prawda?
Avery skinęła głową i z wdzięcznością spojrzała ma Gil-lyanne,
która wzięła ja za rękę, dodając otuchy.
- Reszta nie ma nic wspólnego z Annę Seaton, chociaż jest
skutkiem jej postępowania. Po jej egzekucji ludzie ze wsi
wysłali twojego chłopca do lasu, porzucili go samego,
nagiego zostawiając na śmierć. Elspeth i Cormac go znaleźli.
Zabrali go do domu. ochrzcili i nazwali Alan.
- Więc i o niego poproszę, kiedy będę wymieniał
Gillianne za waszego brata.
To przypomnienie, że w jego planach jest niczym więcej jak
fantem, omal nie doprowadziło Avery do łez, ale się
opanowała. Miała swoja dumę, poza tym musiała mieć na
uwadze Alana. Cameron powinien zrozumieć, że nie może tak
po prostu odebrać dziecka, jak jakąś zapomnianą pelerynę. z
miejsca schadzki. Musi wziąć pod uwagę, że Alan jest za mały,
żeby zostać nagle zabrany od ludzi, którzy byli dla niego
jedyną znaną mu rodzimi-
- Nie możesz tego zrobić - powiedziała i wcale jej nie zdziwiło,
że część buzującej w nim wściekłości skupiła się na niej.
- Jest moim synem—rzekł, skończył wino i cisnął pucharem na
drugi koniec namiotu. - W przeciwieństwie do tej dziwki, która
go urodziła, nie masz najmniejszego prawa decydować o jego
losie. Nie pozwolę, żeby jeszcze jakaś kobieta grała jak w fanty
moim potomkiem z krwi i kości. Będę miał mojego syna.
- Nie zabierzesz go tak po prostu - odpaliła, coraz bardziej
wściekła. - Postaraj się pomyśleć jeszcze o czymś, oprócz twojej
urażonej godności i ambicji. Alan jest malutkim dziec-kiem.
Nim wrócisz do Szkocji, będzie ponad rok, jak jest z Elspeth i jej
mężem. Zna tylko ich. Są jego rodziną.
- Ja jestem jego rodziną.
- Tak, ale on jest za malutki, żeby to zrozumieć. Nie możesz
wkroczyć w jego życie i egzekwować swoich praw, nie
zważając na niego.
- A dlaczego twoja kuzynka chciałaby zatrzymać mojego
bękarta?
- Obrażasz ją i nas swoimi podejrzeniami. Myślisz, że
potrzebuje twojego bękarta? Ma już bękarta swojego męża a
teraz własną córeczkę. Wzięła twojego syna z dobroci serca
podobnie jak jej mąż. Gdyby ojciec Alana się nie znalazła
wychowaliby go w miłości. Nie zapomnieli, że gdzieś jest
ojciec, który kiedyś może się zgłosić, ale nie pozwolą ci tak
po prostu wyrwać go z jedynej rodziny, jaką do tej pory miał.
Będą się spodziewali, że zrozumiesz, jaka to dla nich krzywda.
To trzeba zrobić powoli, ostrożnie.
- I oczywiście w ogóle nie zauważą, że mają w rękach fant,
który mogą wykorzystać, kiedy będę chciał, żeby twój brat
zachował się właściwie wobec mojej siostry- powiedzia z
ironią- - Uważasz mnie za idiotę?
- W tej chwili tak.
Popatrzył na nią przez moment, po czym wymaszerował z
namiotu. Avery zaklęła i opadła na poduszki. Gillyanne
siedziała pogrążona w myślach, jej kuzynka zaś leżała, starając
się uspokoić. Była urażona i zła. Wprawdzie nie powiedział
wielu raniących słów, ale cała jego postawa była obraźliwa.
Spodziewała się wprawdzie, że ta opowieść odnowi jego
dawną gorycz i nieufność, ale nie sądziła, że aż do tego stopnia
skierowana będzie na nią. Wydawało jej się, że dostatecznie mu
udowodniła, że jest inna, a jednak pomyślał, że mogłaby
wykorzystać jego syna przeciwko niemu. A więc wzbudzała w
nim jedynie pożądanie, a to może być przemijające.
- Dzień zapowiada się coraz lepiej - mruknęła, gdy do namiotu
wpadł pełen furii Leargan.
- Coś ty zrobiła Cameronowi, na miły Bóg? Wyleciał stad,
jakby go goniły jakieś potwory.
- Ty mu powiedz, Gillyanne. - Avery westchnęła.- Ja chyba
trochę poleżę i pocierpię.
Mimo silnej pokusy, żeby oddać się cierpieniu, Avery ob-
serwowała Leargana podczas rozmowy z jej kuzynką. Zmiany,
zachodzące na jego twarzy, były fascynujące. Kiedy Gillianne
skończyła, przeciągnął ręką po włosach i wymamrotał cały
ciąg przekleństw. .
- Ta diabelna suka dosięgła go jeszcze zza grobu - mruknął.
- Czy on się wtedy bardzo nią interesował? - spytała Avery -
Nie. Tak, trochę. Na tyle, na ile zwykle mężczyzna interesuje się
ładną, doświadczoną kochanką.
I ufał, że będzie mu wierna, skoro ją utrzymywał, a tym-czasem
ona go ośmieszyła. Leargan skinął głową,
Kiedy znalazł ją w łóżku z mężczyzną zaledwie kilka godzin po
swym wyjeździe, było wystarczająco źle. Potem podczas
rozmowy, wyraźnie bawiła się nim, o- powiadając, że nie
można jej ufać nawet przez jeden dzień. Nie dosyć, że
zabawiała się ze wszystkimi mężczyznami w promieniu kilku
mii, ale byli też wśród nich jego przyjaciele. Z nimi zaśmiewała
się, opowiadając, jaki to z Camerona naiwny głupiec. Przyznała
się, że skłamała, mówiąc, że jest bezpłodna, i że pozbyła się jego
dziecka. Wtedy jej nie uwierzył, ale teraz... - Pokręcił głową. -
Pewnie obawia się, że jedno z tych pogrzebanych w ogrodzie
dzieci jest jego. Brzydzi go to, że wystrychnęła go na dudka
taka kobieta. Nie chodzi o to, że była niewierną suką. ale
morderczynią własnych dzieci. Najgorsze zło.
- Oj, tak - zgodziła się Gillyanne. - Chyba bardzo jest załamany,
że zadawał się z taką suką.
- Ja bym był - przyznał Leargan.
- Więc pewnie gdzieś tam zmywa z siebie tę plamę, chociaż to
sprawa sprzed trzech lat - rzekła Avery.
Leargan patrzył na nią przez moment, po czym potrząsnął
głową,
- To jest bardzo niepokojące. Myślałem, że już się z tego
wszystkiego wyleczył, zapomniał o przeszłości i odzyskał
równowagę. Tymczasem przez tę wiadomość wszystko po-
wróciło.
- Tak mi się wydaje - przyznała Avery.
- Przykro mi, panienko.
- Mnie też, Leargame. Idź teraz poszukać tego idioty. Sam sobie
nie poradzi.
- Może to chwilowy szok i nie potrwa zbyt długo. - Może, ale
nie musi trwać długo, żebym straciła szansę na zmianę w jego
uczuciach.
Zawahał się, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale pokręcił
głową i zgodził się: - Dobrze, pójdę i go znajdę. Kiedy wyszedł.
Gillyanne popatrzyła na kuzynkę.
- Nie poszło to zbyt dobrze, prawda?
- Nie- zgodziła się Avery, popijając wino. - Nie poszło dobrze.
- On chyba sam nie wierzył w te oskarżenia, które tu
przedstawiał. Po prostu przemawiała przez niego złość. Męż-
czyźnie trudno jest pogodzić się z tym, że dal się tak łatwo
ogłupić i wziąć na piękne uśmieszki. Cameron na pewno
uważa, że powinien być ponad to, powinien być odporniejszy i
mądrzejszy. Skoro się dowiedział, że zbrodnie Anne Seaton
znacznie przekraczają zwykłą głupotę i niewierność, ma do
siebie jeszcze większe pretensje.
- I dlatego jest jeszcze bardziej wściekły.
- Właśnie, ale to minie. Ile czasu może przeżywać coś takiego?
- Gilly, to zdrada Annę Seaton spowodowała, że Cameron
°dwócił się w ogóle od kobiet, wyjechał do Francji i złożył śluby
czystości.
- Ale to wszystko zdarzyło się trzy lata temu!
- Tak, tyle że on jest uparty i nie zapomina tak szybko.
- O, Boże.
- No, właśnie.
12
- Czy wciąż się boczy?
Avery uśmiechnęła się, gdy Gillyanne wdrapała się na wóz
obok niej. Choć po tygodniu podróży mogła już jechać konno,
zmuszono ją do pozostania na wozie. Większość czasu
spędzała, patrząc na plecy Camerona. Rzadko przychodził do
namiotu. nigdy nie spał przy jej boku i prawie się do niej nie
odzywał. Właśnie odjechał z Learganera na przeszpiegi w
porcie, do którego zmierzali, i nawet nie miała okazji życzyć
mu szczęś-liwej drogi.
- Tak -odparła. - Tylko rzuca wściekłe spojrzenia, chrząka i śpi
na zewnątrz, ze swymi ludźmi.
- Co za idiota. Dobrze, że Leargan n ie ma nowych siniaków.
Może to znaczyć, że Cameronowi trochę się poprawia nastrój-
Biedny Leargan, pomyślała Avery i znów się uśmiechnęła.
Znalazł wtedy kuzyna kapiącego się w rzece, jak przewidzia-
ła. Gillyanne. Nigdy się pewnie nie dowie, kto komu co powie-
dzieła dość, że rozpoczęła się bójka. Istniała nawet
możliwość, że Leargan wywołał ją celowo, bo Cameronowi
było to potrzebne. Nie wiadomo dlaczego, ale mężczyźni
mają czasem potrzebę takiego rozładowania frustracji. Ci
dwaj wrócili wtedy po-krwawiem i posiniaczeni, ale gniew
Camerona wyraźnie opadł Wciąż jednak był zamyślony i Avery
zastanawiałasię, czy i tego nastroju me dałoby się z niego
wybić. Wkrótce chyba sama spróbuje. Ich wspólny czas się
kurczył, a on spędzał go
na rozmyślaniu o wydarzeniach sprzed trzech lat. Dobrze
byłoby parę razy rąbnąć go w łeb maczugą, rozmarzyła się,
patrząc, w którą stronę pojechał.
- Jesteś pewna, zety nie rozmyślasz bezsensownie? -spytała
Gilllyanne.
- Nie, w każdym razie nie cały czas. Teraz na przykład
zastanawiałam się, czy rąbniecie w głowę przywróciłoby Ca-
meronowi rozsądek.
Gillyanne zaśmiała się i potrząsnęła głową
- Nie, ale ty byś się lepiej poczuła. On po prostu głęboko to
wszystko przeżywa, a nie chce tego. Chciałby być jak kamień,
lecz jest bardzo uczuciowy.
- Byłoby miło, żeby część tych uczuć skierował na mnie.
- Myślę, że tak jest. Tyle że on wierzy, że wytworzenie
dystansu między wami pozwoli mu zabić wszelkie tęsknoty i
potrzeby.
- Czasem myślę, droga Gilly, że wszystkich mężczyzn uważasz
za niezbyt bystrych. .
- Jeśli idzie o uczucia, miłość, sprawy sercowe, mężczyźni
Potrafią być ślepi i ograniczeni. Kobiety zresztą tez, choć nie *
często. Kłopot z mężczyznami polega na tym, że miłość do
kobiety uznają za słabość. Pomyśl tylko, Avery. Jeśli mężczyzna
może być tak zraniony i zły z powodu zdrady utrzymanki,
której nawet nie kochał, to z pewnością jest człowiekiem, który
ma serce. Wielkie serce.
- Rozważałam tę możliwość. I? - Czy ja powiedziałam „i"?
- Nie, ale usłyszałam to w twoim głosie. I?
- I może siedzenie i czekanie, aż przestanie się dąsać,
nie jest najlepsze. Masz tak mało czasu, więc nie daj się
tak ignorować. To niesprawiedliwe, żebyś miała cierpieć za
czyny innych kobiet, ale nie pomoże sprawie, jeśli będziesz
unosiła się dumą. I pamiętaj, że Cameron wkrótce dowie się o
oszustwie jeszcze jednej bliskiej kobiety, siostry.
- Wiem o tym -jęknęła cicho Avery. - To go może dobić.
- Nie, jeśli będzie miał w pamięci ciebie i twoją miłość. Jeśli
będziesz w jego ramionach, w życiu, pozostaniesz w jego
myślach. Będzie musiał pamiętać, że ty go nigdy nie oszukałaś,
byłaś lojalna wobec swego brata, uratowałaś życie ludzi Ca-
merona, mimo takich nieprzyjemnych planów co do twojej
osoby, powiedziałaś mu prawdę o jego synu. Przypomni sobie
również twoją namiętność.
- Więc mam się rzucić na niego, zamiast rzucić w niego
kamieniem?
Gillyanne zaśmiała się i skinęła głową. - Tak, ja bym tak zrobiła.
- Zrobię tak, gdy tylko wróci z przeszpiegów, czy gdzieś w
mieście nie czai się DeVeau.
- Myślisz, że DeVeau czeka gdzieś na nas?
- Jestem tego pewna - odparła Avery. - Przecież prawie czuję
go węchem.
- Czy wyczuwasz jakieś niebezpieczeństwo?
- Nie, i modlę się, żeby to był dobry objaw.
Cameron zaklął i przykleił się do ściany domu przy
małej uliczce, gdzie ukrywał się wraz z Learganem.
Wiedział, że DeVeau będzie na nich czekał, ale miał
nadzieję, że może mu się to już znudziło. Wiadomo było,
że DeVeau ma szpiegów w całym mieście i ze trudno będzile
niepostrzeżenie dostać się na statek. Cameron dziwił się, że
wogóle znalazł sie kapitan gotów zabrać ich wszystkich.
Wprawdzie miał zaufanie, że kapitan nie zawiadom. DeVeau,
ale nie wiedział, jakim cudem przetransportować na statek
swoich ludzi, konie i cały dobytek tak, aby nikt me zwrócił na
to uwagi.
- Będziemy musieli zredukować liczbę jego ludzi -powie-dział
Leargan, opierając się o mur naprzeciwko Camerona.
- Tak. - Cameron popatrzył na gospodę, w której zatrzymał się
DeVeau. - Wybierz trasę, a potem zamknij oczy i ruszaj.
- I zrób to tuż przed odpłynięciem statku, żebyśmy nie musieli
za długo na ciebie czekać. - Leargan spojrzał tam, gdzie padł
wzrok kuzyna, i uśmiechnął się słabo. - Obawiam się, że nie
zdążysz wślizgnąć się tam i poderżnąć mu gardła.
- Nie planowałem dla niego takiej łatwej śmierci.
- Wciąż masz żal, że dotykał dziewczyny, którą przez
tydzień ignorujesz?
- Źle zrobiłem, łamiąc śluby czystości.
- Oczywiście.
- Ponieważ wkrótce będziemy w Cairnmoor i będę musiał
wymienić Avery na jej brata, uznałem, że najlepiej będzie
zakończyć ten romans teraz, zlikwidować całe to zamieszanie.
- Jeśli tak uważasz...
Cameron spojrzał na kuzyna z wściekłością.
- Słyszę w twoim głosie wyraźne potępienie.
Leargan wzruszył ramionami.
- Jesteś zbyt uparty i tępy, żeby korzystać z błyskot-liwych rad.
Skoro chcesz, żeby przeszłość rzucała cień na całe twoje życie,
to cóż mogę zrobić? Ale rezerwuję sobie
prawo do dania ci w zęby za obrazę lady Avery przez
porównanie jej, chocby przelotnie, do zdradliwych
dziwek, z którymi miałeś kiedyś do czynienia.
- Masz prawo - rzucił Cameron. - Tak samo, jak ja
będę miał prawo dać ci w pysk za to, że jesteś męczący
jak wrzód na tyłku.
- Zgoda.
- A teraz wróćmy lepiej do obozu. Trzeba wszystko dobrze
zaplanować.
Avery słuchała z przerażeniem wieści o tym, że w całym
mieście kręcą się ludzie sir Charlesa. Pomysł, żeby przerzedzić
ich liczbę w tym czasie, gdy reszta będzie próbowała
bezpiecznie wślizgnąć się na statek, wydawał się dość
ryzykowny. Wpraw-dzie MacAlpinowie mieli teraz wszelkie
prawo uważać DeVeau za wrogów, ale prawdą było również,
że to ona była powodem obecnego konfliktu. Już miała
zaproponować, żeby oddali ją sir Charlesowi, kiedy nagle
odezwała się Gillyanne.
- Trzeba odwrócić jego uwagę.
- To by pomogło, dziecko - zgodził się Cameron - ale ponieważ
użyliśmy już tej sztuczki przy uwalnianiu Avery, DeVeau na
pewno będzie ostrożny.
- Tak, jest jednak nastawiony na zwykły żołnierski fortel, jak
popędzenie koni czy podpalenie wozu. Potrzebne jest coś
takiego, czego nie skojarzy z wami. Może coś, co pozwoli
ludziom wejść na statek i wnieść cały dobytek tuż przed jego
nosem.
Cameron zrobił wielkie oczy i skinął głową.
- Bardzo dobry pomysł, tylko nie wiem zupełnie, co by mogło
być.
- Wiele ludzi odbywa pielgrzymki do świętych miejsc w
Anglii,
- Gilly, jesteś czasami zdumiewająco mądra - stwier-
dziła Avery, uśmiechając się, gdy kuzynka się zarumieniła.
- Przyznaję, że czasami mam dosyć dziwne pomysły - mruknęła
dziewczynka, patrząc na Camerona. -Musisz mieć jakichś ludzi,
którzy me są zbyt znani sir Charlsowi i jego żołnierzom. Takich,
co to wystarczy im jakaś peleryna,
i przejdą nierozpoznani.
- Mała grupka - ciągnęła Avery. - Sześciu ludzi, jeden
obładowany wóz i kilka zwykłych koni. Jedna kobieta i Gil-
lyanne.
- Ja? - pisnęła dziewczyna.
- Nie! - krzyknął Cameron.
- Tak. Mała grupka pielgrzymów nie wzbudzi na dłużej
zainteresowania, ale dziewczyna, która ślubowała Śpiewać całą
drogę do świętego miejsca, zwróci uwagę prawie całej wsi.
Gdyby Gillyanne śpiewała całą drogę, idąc przez miasto, nawet
nikt na statku nie zauważyłby wślizgujących się ludzi. To
byłoby dopiero odwrócenie uwagi. Niestety, mogło to również
narazić ją na niebezpieczeństwo.
- Nie mogę narażać dziewczynki - powiedział Cameron,
ignorując pomruk rozczarowania, który rozległ się ze
wszystkich stron.
- A ja nie mogę śpiewać przed takim tłumem ludzi
-zaprotestowała. - 1 niby dlaczego to miałoby przyciągnąć
czyjąś uwagę na dłużej?
- Gilly, wiesz, że ludzie lubią słuchać twojego głosu
-Powiedziała Avery. - A dla większości z nich szansa na
usłyszenie dobrej śpiewaczki jest tak rzadka, jak na gorący
dzień w Szkocji. - Popatrzyła na Camerona. - Nie sadzę, żeby
Gillyanne była w ten sposób bardziej narażona na niebez-
pieczeństwa, niż gdyby miała się wślizgnąć na statek pod
czujnym okiem żołnierzy DeVeau.
Jak więc argument Camerona się nie ostał. Rzeczywiście,
Gillyanne byłaby w większym niebezpieczeństwie,
przekradając się na pilnie strzeżony statek. Cameron wraz z
kilkoma swoimi ludźmi nie był w stanie zamknąć na wieki
oczu wszystkimi strażnikom DeVeau. Zgodził się więc na plan
pod
warunkiem, że wśród „pielgrzymów" będzie kilku mężczyzn
zdolnych do walki, gdyby zaszła taka potrzeba.
Kiedy Avery pomagała w przygotowaniach Anne, która miała
być w grupie pielgrzymów, a także kuzynce, żałowała że nie
weźmie udziału w tej przygodzie. Ranald, mąż Anne i trzech
innych żołnierzy o dość pospolitym wyglądzie mieli pójść w tej
grupie. Donald będzie odgrywać chorego chłopca, którego
pielgrzymka ma uzdrowić. Cameron i Leargan szybko
pakowali konie i wóz, żeby zmieścić tam jak najwięcej. Wielka.
ilość bagażu, jaką mieli pielgrzymi, dawała się łatwo wy-
tłumaczyć. Ofiary, pokuty i błogosławieństwa nie są tanie.
- Teraz żałuję, że to wymyśliłam - marudziła Gillyanne, gdy
Avery upinała jej włosy.
- Gilly, to był wspaniały pomysł.
- Tak, bo miałaś zaproponować, żeby cię oddali tej świni;
- Skąd wiesz, że chciałam tak zrobić? - Avery musiała
przyznać, że dar kuzynki jest czasem niepokojący.
- Widać było, że myślisz: „To wszystko moja wina". Wie-
działam, że Cameron nie zgodzi się na to, ale nie chciałam
kłótni. 1 co mam w nagrodę? Muszę śpiewać przed bandą
obcych luda.
- Ciii, dziecko, to jeszcze nic w porównaniu z tym, co ja mam
zrobić -wtrąciła Annę, przypinając czepeczek. - Z trudem
powstrzymuję się od śmiechu na samą myśl o tym, że mój
chłop będzie odgrywał księdza.
Przecież zna wiele modlitw i błogosławieństw - rzekła Avery.
■
- A po francusku mówi tak, jakby się tu urodził.
Annę wzruszyła ramionami. Takie już ma zdolności. Ten
człowiek pamięta
każde słowo, jakie w życiu usłyszał, i jest niezłym mimem.
Ale granie świętoszka będzie dla niego bardzo meczące
-Zaśmiała się wraz z Gillyanne i Avery, po czym wyprostowała
się gładziła prostą brązową suknię -No, to ruszajmy. Im
wcześniej zaczniemy, tym szybciej skończymy.
- Gdzie Ranald zdobył te wszystkie rzeczy księdza?-spytała
Avery, lecz Annę nic nie odpowiedziała, tylko wzięła Gillyanne
pod rękę i pośpieszyła w stronę reszty pielgrzymów
Avery dołączyła do grupy, która miała wejść do miasta z
przeciwnej strony niż pielgrzymi. Już prawie skończyli
opróżnianie wozów, które miały zostać. Swoje rzeczy i zapasy
popakowali na konie i na własne plecy. Z wierzchowcami będą
największe kłopoty, pomyślała Avery, mocując z pomocą
Therese swój bagaż na plecach. Koń nie potrafi wczołgać się po
cichu na pokład ani schować się tak sprawnie jak człowiek.
Cameron chciał szybko je w porcie rozkulbaczyć i wprowadzić
je mieli w ostatniej chwili rzekomi handlarze koni. Pomysł był
dobry, ale jednak obecność zwierząt mocno ją niepokoiła.
Była zawiedziona, że nie miała okazji zamienić kilku stów z
Cameronem, nim wraz z Learganem, Małym Robem, Colinem i
jeszcze dwoma mężczyznami wymknął się do miasteczka, żeby
uciszyć tylu ludzi DeVeau, ilu się da. Szybko pomachały sobie z
GiUyanne, kiedy ich grupy udały się w różne strony. Przez całą
drogę do miasteczka Avery modliła się, żeby plan okazały się
skuteczny. Gdyby wszystko zawiodło, nie dość, że ona znów
skończyłaby w rękach sir Charlesa, ale wpadłaby w nie również
Gillyanne.
Cameron zaciągnął zabitego człowieka w ciemniejszą część
uliczki i tutaj zostawił. Nie lubił tak zabijać, skradając się za
ofiarą i uderzając bez ostrzeżenia. Większość strażników
ogłuszył mocnym uderzeniem w głowę, po czym zosta-
wił ich związanych i zakneblowanych. Ten jednak zobaczył
któregoś z jego ludzi, wkradających się na statek, i już chciał
podnieść alarm, więc trzeba było szybko zażegnać niebezpie-
czeństw. Cameron wolał męską walkę twarzą w twarz niż
podrzynanie gardła, ale nic nie mógł na to poradzić.
I wtedy, jakby dla ulżenia jego duszy, powietrze przeciął
niezwykły głos Gillyanne. Uśmiechnął się, gdy wszystko nagle
zamarło. Nie zdziwiłby się, gdyby szukające resztek psy nagle
usiadły i zaczęły słuchać. Miał tylko nadzieję, że jego ludzie są
już przyzwyczajeni do tego śpiewu i będą robili swoje, chociaż
tego głosu nie dawało się słuchać bez pełnego zainte-resowania.
Było w nim coś takiego, co chwytało za serce i mocno trzymało.
Nie spuszczając z oka małej grupki z Gillyanne i pilnując,
czy jeszcze gdzieś nie pojawi się człowiek sir Charlesa, którego
trzeba uciszyć, Cameron ruszył w kierunku portu. Czasem
widział któregoś ze swoich, jak wchodzi na statek, i mógł tylko
modlić się o to, żeby wszyscy byli na pokładzie, kiedy on
i grupa „pielgrzymów" dotrą tam wreszcie. Jakaś szara postać
zbliżyła się do niego, ale odetchnął z ulgą, poznając kuzyna.
- Prawie wszyscy są już na pokładzie - zameldował Lear-
gan. - Za chwilę będą ładować konie. Ta mała zajęła sobą
wszystkich. Jakby byli zaczarowani. Nawet ten drań, którego
chcesz zabić - dodał, wskazując głową na gospodę.
Cameron podążył za wzrokiem kuzyna i cicho zaklął. Sir
Charles wydawał się oczarowany, ale spojrzenie, jakim mierzył
Gillyanne i całą grupę, mocno go zaniepokoiło. Nie był do
końca pewien, czy sir Charles nie rozpozna kogoś, Istniało
również niebezpieczeństwo, że będzie chciał porwać Gillyanne
aby posiąść ten cudowny głos na własność.
Avery stała obok krępego kapitana, który oparty o reling,
zydychał z zachwytem, słuchając śpiewu Gillyanne.
Wydawało się, że wszystko idzie dobrze, ale wciąż nie
była pewna, czy może ufać instynktowi. Ostatnio jej
zdolność wyczuwania niebezpieezeństwa bywała zawod-
na. Było to zapewne wynikiem uczuciowych zawirowań,
jakim podlegała. Kiedy Gilliyanne zamilkła, Avery uśmiechnęła
się do kapitana, który ocierał łzy z policzków.
- Moja kuzynka śpiewa jak anioł, prawda?-spytała, klepiąc' go
po ręce. - Jej ojciec, sir Eric Murray, lord Dubhlinn, jest z niej
bardzo dumny.
- Sir Eric Murray? Czy on jest spokrewniony z MacMil-lanami z
Bealachan?
- Tak, jest ich siostrzeńcem. Dali mojej kuzynce w wianie trochę
ziemi, tak bardzo ją lubią.
- Jestem więc jej dalekim kuzynem.
Ponieważ nazywał się MacMillan, podejrzewała juz możliwość
jakichś koneksji, ale udała zdumienie.
- To mnie bardzo pociesza, że będziemy przebywać te wody
pod dowództwem krewniaka. - Westchnęła i pokręciła głowa.
-Mam tylko nadzieję, że moja kuzynka dotrze bezpiecznie na
pokład.
- A dlaczego nie? Czy coś jej grozi?
- Nie jestem pewna, ale człowiek, który poszukuje mnie dl,a
własnych korzyści, może próbować schwytać ją zamiast mnie.
Może również pozbawić Szkocję tego pięknego głosu i trzymać
ją w niewoli dla rozrywki.
- Podli Francuzi- mruknął kapitan i dał znak swoim
ludziom. Avery z trudem powstrzymała uśmiech, gdy wszyscy
członkowie załogi złapali za broń.
Żołnierze Camerona stali przy relingu z łukami i
strzałami. Teraz doszło do nich jeszcze kilkunastu
uzbrojonych marynarzy.
Dobrze, że kapitan w ogóle zgodził się przyjąć ich na statek i
nie wydał DeVeau, a teraz w dodatku był skłonny o nich
walczyć.
Avery patrzyła, jak przyjechał Cameron ze swymi ludźmi
Ludzie wślizgiwali się na pokład, podczas gdy on i Leargan
pomagali Annę i reszcie załadować na statek wóz i konie.
Gilłyanne stała na kei, słodko śpiewając, a Ranald błogosławił
morze i statek. Avery już się uspokoiła, gdy nagle tuż za jej
kuzynką pojawił się sir Charles z czterema ludźmi. Nim Ranald
zdołał go powstrzymać, schwycił dziewczynę i przyłożył jej nóż
do gardła. Ranald stał naprzeciwko niego z wyciągniętym
mieczem, ale nie mógł nic zrobić. Cameron i Leargan stali przy
rampie, z uniesionymi mieczami, równie bezradni.
- Myślisz, lady Avery, że dam się nabrać na tę sztuczkę?!
-zawołał sir Charles.
- Jak się domyśliłeś? - spytała, dziwiąc się spokojowi w swoim
głosie.
- Sir Renford - skinął na człowieka stojącego obok -rozpoznał
dziewczynę. Mężczyzna często pamięta kobietę, na którą ma
ochotę, a której nie udało mu się mieć. A teraz proponuję, żeby
twoja słodka osóbka znalazła się tu na dole, jeśli chcesz, by ten
ptaszek wydobył jeszcze z siebie jakiś dźwięk.
Gdy Avery ruszyła się, jakby chciała posłuchać rozkazu, Mały
Rob stanął za nią, przytrzymał jej ręce i przycisnął do relingu.
Nie odrywając wzroku od sir Charlesa, Cameron dal znak
swoim ludziom, którzy stali z naciągniętymi łukami,
wymierzonymi wprost w sir Charlesa. Również marynarze
mieli przygotowaną broń - niektórzy łuki, inni miecze lub
maczugi. Nawet sir Charles, mimo całej pewności siebie, musiał
wiedzieć, że będzie martwy, gdy tylko zrani Gillyanne i pojawi
się choćby jedna kropla jej krwi. Avery modliła się żeby nie był
tak szalony i nie uznał, że uda mu się jakoś
uciec lub, co gorsza, zabrać z sobą dziewczynkę dla
jakiejś pokretnej zemsty. Stała w napięciu wystraszona,
przytrzymywana przez Małego Roba, podczas gdy towarzysze
sir Charlesa prowdzili z nim rozmowę.
- Puść dziewczynę, DeVeau -powiedział Cameron po fran-
cusku- - Nie wygrasz.
- Moi ludzie... - zaczaj sir Charles, powoli odsuwając nóż od
szyi Gillyanne.
- Większość z nich jest martwa albo związana. Wątpię, czy uda
ci się znaleźć więcej niż czterech nowych chętnych spośród
tchórzy, ukrytych za twoimi plecami.
- Nie lubię przegrywać - powiedział sir Charles, ale po-pchnął
Gillyane w kierunku Ronalda, który złapał dziewczynę za rękę
i pobiegł na statek.
Sir Charles ukłonił się Avery.
- Do następnego spotkania.
-Sądzę, że widziałam już Francję- odpowiedziała i uwolniwszy
się z uchwytu Małego Roba, pośpieszyła do Gillyanne.
Cameron stał przy relingu, patrząc na sir Charlesa, gdy statek
wypływał z portu.
- To był prawie cud.
- Tak - zgodził się Leargan, stajać przy nim. -Na szczęście sir
Charles bardziej kocha siebie, niż lubi zwyciężać. - Zerknął na
Avery i Gillyanne pogrążone w rozmowie z kapitanem. -Czy
wiedziałeś, że nasz kapitan jest jakimś krwniakem małej
Gillyanne?
- Dopiero od paru minut. - Cameron mocniej uchwycił się
barierki, gdy statek nabierał szybkość. - Myślisz, że dzew-czyny
poproszą go o pomoc w zorganizowaniu ucieczki?
Leargan również trzymał się mocno relingu, a twarz robiła mu
się coraz bardziej szarozielona.
. Sądzę, że przyszło im to do głowy, ale wiedzą równieą że ktoś
mógłby zostać ranny, a tego by nie chciały.
Czując, że oblewa go nieprzyjemny zimny pot, i wiedza te
wygląda przynajmniej tak samo jak jego kuzyn, Cameron
zaśmiał się niewyraźnie.
_ Chyba jednak nie bylibyśmy w stanie walczyć.
Jedyną odpowiedzią kuzyna był śmiertelny jęk, a za moment
taki sam jęk wydał Cameron.
13
O, widzę, że ta podróż nie będzie romantyczną przygodą,
o jakiej marzyłam.
Cameron spróbował się odwrócić, żeby spojrzeć na Avery, ale
tylko się skrzywił.
- Mam ręce przywiązane do balustrady.
Tak. - Przyklęknęła przy nim i pomyślała, że nigdy jeszcze nie
widziała mężczyzny tak chorego. - Mały Rob bał się, że
wypadniesz za burtę razem z zawartością swojego żołądka.
- A gdzie jest Leargan? - Cameron rozejrzał się, lecz nie
zobaczył kuzyna.
- Annę i Gillyanne już go odwiązały i zaprowadziły do koi.
- Jak mu to może pomóc? Przecież koja też się rusza.
- Racja, ale mamy napój, który pomaga. Zrobiłyśmy go bardzo
dużo, bo prawie połowa twoich ludzi zachorowaia.
Zauważył, że Avery wygląda bardzo atrakcyjnie, osmagana
wiatrem i opalona, i wzbudziło to jego zawiść.
- A ty piłaś tę miksturę?
- Nie. - Odgarnęła mu z czoła posklejane włosy i uznała, że
oprócz lekarstwa potrzebne mu mycie.
- Pewnie, że nie - marudził. - Nie powinno mnie dziwić źe
dziewczyny Murrayów są doświadczonymi żeglarzami.
Avery rozwiązała mu ręce.
- Właściwie Gillyanne i ja wiele nie żeglowałyśmy. Tylko ta
jedna podróż do Francji.
- Wcale nie jest mi przez to przyjemniej.
- No wiesz, i to po tym, jak Mały Rob i ja tyle sie na-
pracowaliśmy, żeby wlewać ci lekarstwo do tego nieszczęsnego
gardła.
Cameron przypomniał sobie mgliście, jak ktoś wlewał w nie-go
obrzydliwie smakujący płyn, po czym stwierdził, że jest po raz
pierwszy przytomny, odkąd statek rozwinął żagle.
- Jak długo byłem przywiązany do tego relingu?
- Od wczorajszego poranka - odpowiedziała, obejmując go w
pasie, żeby mógł wstać.
Patrzył na czubek jej głowy, gdy go prawie ciągnęła w stronę
swej kabiny.
- Nie powinnaś trzymać się tak blisko mnie. Na pewno cuchnę.
- Oczywiście, ale dlatego w mojej kajucie jest gotowa kąpiel.
- Czy nie mam własnej kajuty?
- Nie. Jest tylko kilka i kapitan dał je kobietom, chociaż teraz są
zapchane chorymi mężczyznami. - Z trudnością utrzy-mywała
go jedną ręką, drugą otwierając drzwi do maleńkiej kajuty. -
Teraz ty będziesz zapychał moją-
Cameron chciał zaprotestować, ale był zbyt słaby, żeby się
kłócić. Stał niepewnie, gdy wręczyła mu puchar jakiegoś
ziołowego naparu i zaczęła ściągać z niego ubranie. Rujnowała
w ten sposób jego plan, by się od niej trzymać z daleka. Potem|
uznał, ze jest na pewno zbyt chory, żeby wpaść w pułapkę
własnego pożądania, i odprężył się.
Napój smakował obrzydliwie, lecz wypił do końca i z
wdzięcznością przyjął wino, które mu dała, żeby poprzwić
sobie smak
Gdy zanurzył się w gorącej wodzie, z westchnieniem zadow-
olenia stwierdził, że od jakiegoś czasu nie odczuwa skurczów
żołądka. Mikstura smakowała ohydnie, ale naprawdę
pomagała.
- Ten twój napój chyba rzeczywiście działa - przyznał gdy myła
mu włosy.
- Zwykle pomaga po czwartej dawce - odpowiedziała i od-
chyliwszy mu głowę, spłukała czystą wodą z dzbanka. - Ty
właśnie połknąłeś szóstą.
- Ma tak obrzydliwy smak. Aż się dziwię, że nie jest mi bardziej
niedobrze.
Avery zaśmiała się cicho, szorując mu plecy. Zostawiając go na
dwa dni na pokładzie, zrobiła jedną z najtrudniejszych rzeczy
w życiu. Był tak strasznie chory, a ona nie mogła nic zrobić,
tylko wlewać mu wywar do gardła i czekać, aż zacznie działać.
Teraz jednak widziała pewne korzyści z tego, że najgorszy
okres spędził poza kajutą. Mieli przynajmniej czyste, pachnące
miejsce, w którym mógł odzyskiwać siły.
A w dodatku, pomyślała, uśmiechając się, byl teraz poniekąd
na jej łasce. Gilly miała rację. Głupio było pozwolić mu na
utrzymywanie dystansu między nimi. Jeśli to miał być koniec,
nie da sobie ukraść tej odrobiny czasu, jaki im został. Musi mieć
co wspominać. Wyraźne ślady podniecenia, jakie
zaobserwowa-ła, kończąc go kąpać, upewniły ją, że wciążjej
pożąda, i najwyz-szy czas, żeby przestał uciekać przed tym, co
może ich połączyć.
- Chyba jut wydobrzałem na tyle, żeby się samemu wy-trzeć -
powiedział, wychodząc z wanny.
Wręczyła mu ręcznik i poszła otworzyć drzwi, do których ktoś
zapukał. Weszło dwóch mężczyzn, którzy ustawili na małym
stoliczku tacę z jedzeniem iwytaszczyli wannę. Nim
wyszli Cameron włożył szatę, którą mu przygotowała, usiadł
przy stole i ostrożnie patrzył na jedzenie.
- Możesz coś zjeść - powiedziała. Podeszła do dużej mied-nicy
z ciepłą wodą i zaczęła zdejmować suknię. -Nie zaszkodzi ci,
ale radzę powoli. Twoje wnętrzności są obolałe.
- Niewątpliwie - szepnął, gdy jej koszula opadła do stóp a zaraz
po niej majtki.
Żuł groby kawał chleba, patrząc, jak dziewczyna się myje
Widok jej pięknych, smukłych pleców rozpalał go do bólu.
Jestem już w znacznie lepszej formie, pomyślał, popijając wino,
które wcale nie chłodziło gorącej krwi.
Zachowywała się tak, jakby wciąż byli kochankami. Było to
zupełnie niezrozumiałe, bo cały tydzień ją ignorował. Może
powinien jej wprost powiedzieć, że ich romans się skończył?
Patrzył na nią, gdy siadła do stołu, ubrana tylko w lekką szatę.
Jej gęste ciemnozłote włosy wiły się, spadając na smukłe
ramiona. Uśmiechała się słodko. Z sobie tylko znanych powo-
dów miała zamiar potraktować jego zachowanie z ubiegłego
tygodnia jako wynik złego humoru. Obserwował ją dalej, gdy
jedli. i czuł, jak pożądanie ściska całe jego ciało, a oczekiwanie
słodyczy, jaką mógłby poczuć w jej ramionach, poruszało
każdy nerw. Im dłużej na nią patrzył, tym bardziej rosła
namiętność i coraz częściej myślał, jaki z niego idiota, że sam
rezygnuje z tego, co mu tak chętnie oferuje.
- Do czego ty zmierzasz? - spytał w końcu, zdziwiony jej
dobym nastrojem po tym, co musiała znosić z jego strony przez
ostatnie dni.
- Do czego? - spytała, zakładając nogę na nogę. Nie po-prawiła
szaty, która się rozchyliła, ukazując jej nogi do polowy uda. -
Dlaczego uważasz, że w ogóle do czegoś zmierzam?
Z trudem oderwał wzrok od jej szczupłych nóg, walcząc z
pokusą obsypania ich pocałunkami'.
- Bo po tym, jak się zachowywałem cały miniony tydzień.
dziewczyna z twoim temperamentem powinna mieć ochotę
walnąć mnie w łeb. A ty tymczasem kurajesz mnie w
chorobie, myjesz, karmisz, uśmiechasz się i kusisz.
- Zachowywałeś się tak specjalnie, prawda? Myślałam po
prostu sie dąsasz.
- Nie dąsałem się.
- Nie? Wiec jak byś to nazwał?
- Po prostu przypomniała mi się zdradziecka natura kobiet Nie
zdziwił go wyraz gniewu na jej twarzy.
- Gdybym była niegrzeczna, powiedziałabym, że jak ktoś się
zadaje tylko z dziwkami i cudzołożnicami, to musi być idiotą,
spodziewając się honoru i uczciwości.
- Mocno bijesz, panienko.
- Dziękuję.
Uświadomił sobie, że jej słowa go nie zezłościły, bo już sam
doszedł do takiego samego wniosku. Myśl, że mogła uznać go
za idiotę, ukłuła go ostro, ale się z tym pogodził. Kobiety i
mężczyźni od zawsze robili z siebie idiotów, a on przynajmniej
wyciągnął naukę z doświadczeń.
- Nie wszystkie były dziwkami i cudzołożnicami - poczuł się w
obowiązku wyjaśnić. - Jedna to była dziewczyna, z którą byłem
zaręczony, dobrze urodzona, miłego usposobienia i po-dobno
cnotliwa.
- Byłeś żonaty? - Avery zastanawiała się, dlaczego skoro w
miarę spokojnie przechodziła do porządku nad jego byłymi
kochankami, to myśl o zaręczynach czy małżeństwie jest jej
tak przykra.
- Nie, tylko zaręczony. Wydawała się chętna do małżeństwa
Dwa tygodnie przed ślubem przyjechała do Carinmoor ze
swą matką, służbą, jakimiś krewnymi, wśród nich z dalekim
kuzynem imieniem Jordan. - I? - zachęcała, gdy zamilkł i
zapatrzył się ponuro w swój kielich. - Byli kochankami, ona i
ten Jordan?
- Tak, i on nie był żadnym kuzynem. Był synem starego
zatwardziałego wroga mojego ojca. Chcieli wykorzystać uro-
czystość zaślubin do tego. żeby wpuścić swoich ludzi do
mojego zamku i go przejąć. Moja rodzina, służba i oczywiście
ja, zamroczony pan młody, mieliśmy zostać zabici. Wpuścili juz
do mojego domu kilkoro swoich ludzi i Zaczęli rzeź Sześciu
moich ludzi nie żyło, nim się zorientowałem, że coś jest nie w
porządku. Później znaleźliśmy ich ciała, obciążone kamieniami,
na dnie fosy.
I masz pretensje do siebie za każdą z tych śmierci, pomyślała
Avery, żałując, że nie może zdjąć z niego tej winy.
- Jak się zorientowałeś, że coś takiego planują?
- Szedłem do jej komnaty sypialnej, gdy zobaczyłem wkra-
dającego się tam Jordana, i przyłożyłem ucho do drzwi.
_ i okazało się, że ci, którzy podsłuchują, nigdy nie usłyszą o
sobie nic dobrego? Uśmiechnął się leciutko.
- Racja. Usłyszałem, jakie mają plany i co się stało z moim
zaginionymi ludźmi. Usłyszałem również, że moja narzeczona
jest bardzo zadowolona, że wszystko zostanie załatwione
zanim będzie musiała mnie poślubić i spędzić ze mną noc
poślubną. Była przerażona, że ten ciemny, ponury diabeł
mógłby dotknąć jej jasnego ciała, zanim zostanie zabity-
- Och, pewnie wolała jasnowłosych pięknisiów, młodych
rycerzy, którzy podrzynają gardła gospodarzom, goszczącym
ich w swych domach. -Ucieszyła się, widząc, że się uśmiechnął
z jej drwiny. - Trudno jest czasem dojrzeć prawdę poprzez
uśmiechy i słodkie słówka. Pochlebstwa są tak miłe, że chętnie
się w nie wierzy. A co ty zrobiłeś?
- Zamknąłem bramy, zebrałem zdrajców, a kiedy jego ludzie
nadjechali, powywieszałem tamtych na blankach. Od-jechali.
Było to okrutnr, ale wiedziała, że dał im łagodniejszą
śmierć, niż zrobiliby to inni.
- A twoja narzeczoną?
- Nastraszyłem ją i jej baby i odesłałem do domu. - Cameron
przypatrywał się Avery w milczeniu, po czym nagle spytał: -A
kto ciebie oszukał?
- Och, po prostu taki chłopak. Przed wyjazdem do Francji
rodzice zabrali mnie na dw6r królewski. Mieli pewnie nadzieję,
że znajdę tam narzeczonego. Powiedzmy sobie szczerze, że
chłopcy nie pchali się do mnie tłumem, żeby ucałować czubek
mojego pantofelka. Był jednak taki jeden, który wykazał
zainteresowanie mną, a ponieważ nikt przedtem nie prawił mi
komplementów i nie przymilał się, byłam pod wrażeniem.
Słyszałam, że uwodzi panny i je zostawia... taki łajdak, który
więcej czasu spędza w damskich objęciach niż przy jakiejkol-
wiek pracy. - Wzruszyła ramionami. - Wmawiałam sobie, że
większość młodych chłopaków korzysta z takich rozrywek,
nim się ustatkuje i ożeni.
Cameron wiedział, jak się ta historia skończy, i z trudem się
powstrzymywał, żeby jej nie przerwać. Uważał, że nie ma
jakiegoś dziwacznego gustu, więc nie mógł zrozumieć, czemu
inni nie zauważają jej urody, nie widzą w tym smukłym ciele
obietnicy gorącej namiętności. Czuł wielką ochotę spotkania
tego młodego człowieka i pobicia go dotkliwie. Po wypadkach
z sir Charlesem był nastawiony do Avery bardzo opiekuńcza
- A z tym chłopakiem tak nie było? - spytał.
- Może będzie, ale nie ja byłam tą dziewczyną, która go
nawróciła. Nie był zbyt dyskretny. W tym samym
czasie, gdy się do mnie zalecał, miał romans z pewną
młodą mężatką. Przez przypadek nakryłam ich na
schadzce w ogrodzie. Wyrażała zazdrość z powodu uwagi, jaką
mi poświęcał. Potem okazało się,
że jego zauroczenie tą zbyt chudą dziewczyną z dziwnymi
oczami" wynikało z zainteresowania jej posagiem.
-Uśmiechnęła się, gdy on się lekko skrzywił. - Nie chciałam
zostać dłużej na dworze.
- I oczywiście był jasnowłosy i bardzo ładny.
Zaśmiała się cicho.
- Miał czarne włosy, skórę białą jak mleko i niebieskie oczy.
Odkryłam wtedy, że na jasnej skórze najłatwiej powstają siniaki
- mruknęła. - Gdy wróciłam z ogrodu do wielkiej sieni, mąż tej
damy zapytał mnie, czy jej gdzieś nie widziałam.
- Złośliwa dziewczyna. - Cameron podniósł puchar, jakby
wznosił toast.
- Tak, chociaż nie powinnam była dać się ponieść urażonej
dumie. Ten mąż mógł był zabić ich oboje. Chłopak i tak nieźle
oberwał, bo nie był ani wysoki, ani mocny,
- Dziwne. Kobiety zwykle wolą wysokich i silnych.
- Ale z tego, co wtedy usłyszałam, miał co innego, co ją
zainteresowało. Jego kochanka powiedziała, że ma bardzo
dużego...
- Avery - ostrzegł, patrząc na nią karcąco, chociaż chciał
się roześmiać.
- Nie bój się, nie spojrzałam, żeby potwierdzić jej opinię.
- Bardzo grzecznie się zachowałaś. Nie jesteś za chuda, a te
twoje oczy może i mają dziwny kolor, ale są piękne.
- Dziękuję, łaskawy panie - odpowiedziała lekko i żartobli-wie,
a lekki rumieniec zabarwił jej policzki. - I mam prawdziwą
słabość do ciemnych, przystojnych rycerzy. - Mrugnęła do
niego-
Wyciągnął do niej rękę. Poczuł się niebezpiecznie dobrze, gdy
podała mu dłoń. 2 westchnieniem, które było wyrazem
rezygnacji, posadził ją sobie na kolanach.
- Lepiej się czujesz, co? - spytała i głos zadrżał jej trochę gdy
Cameron zaczął gładzić jej nogi.
- Znacznie lepiej - odpowiedział i pocałował ją w szyję
- I nie będzie już dąsów?
Odchylił się, westchnął i potrząsnął głową,
- Nie. Nie możesz oczekiwać, że człowiek dobrze przyjmie
wiadomość, że ukryto przed nim jego dziecko. Biedaczek nie
został nawet nazwany ani ochrzczony.
Avery uznała, że próbuje jej wyjaśnić swoje zachowanie Innych
przeprosin me mogła od niego oczekiwać
- Tak, to było okrutne. Ale jeszcze gorsze było to, co znjbfli ci
ludzie, którzy zostawili go w lesie, skazując na śmierć
- Ponieważ był ciemny jak diabeł, z czarnymi oczami i
włosami, musiał być dzieckiem diabła, a to znamię na brzuszku
potwierdzało podejrzenia. -Głos Camerona był szorst-ki, pełen
goryczy, której nie potrafił ukryć.
- Widocznie jestem wielką grzesznicą - mruknęła - bo za
każdym razem, jak widzę ten znaczek na twoim brzuchu, mam
ochotę go pocałować.
Poczuła, jak zadrżał pod dotykiem jej rąk, które położyła mu na
piersi. Musiał odchrząknąć, nim się odezwał.
- Nigdy nie odmawiam mojej pani tego, czego sobie życzy.
Podobał jej się sposób, w jaki powiedział „mojej panf.
Wstała z jego kolan i uklękła między jego długimi nogami.
Chciała, żeby tak o niej myślał, kiedy już ją odeśle. Moja pani,
przy której miękną mu kolana. Moja pani, która przy każdym
dotyku i pocałunku okazuje rozkosz, jaką jej sprawia jego duże,
mocne ciało. To będzie miłe wspomnienie, marzyła
przesuwając usta po jego nodze coraz wyżej. Będzie słodkim, i
miłym wspomnieniem, gdy odeśle ją już do Donncoill, i może
będzie próbował znaleźć sposób na zdobycie jej z powrotem.
Gładziła i całowała jego nogi. aż poczuła, jak przeszywa go
dreszcz. Uniosła się na kolanach i rozwiązała mu kaftan.
Całowała jego twardy brzuch, biodra, żebra, wszędzie, tylko
nie tam, gdzie chciał najbardziej. W końcu pociągnął ją lekko za
włosy, zamruczał coś i zrozumiała, że nie może już znieść jej
delikatnych tortur. Zaśmiała się i dała mu to,
czego chciał.
Cameron ściskał oparcie fotela i patrzył, jak Avery pieści go
ustami. Robiła to coraz lepiej, wiedząc instynktownie, jak
doprowadzić go na skraj słodkiego szaleństwa. Najwyraźniej
dawanie sprawiało jej olbrzymią przyjemność i wzmagało to
jego rozkosz. Chciał wytrzymać jeszcze dłużej, ale po paru
chwilach wiedział, że musi ją powstrzymać.
Avery wydała cichy okrzyk zdumienia, gdy wstał, wziął ją pod
pachy i usadził na fotelu. Mruczała z przyjemności, gdy
rozsunął jej szatę i przywarł do piersi. Jego dłonie i usta stały
się narzędziami zmysłowej tortury. Dopiero gdy przed nią
ukląkł, zawstydziła się.
- Nie, to za śmiałe - protestowała słabo, gdy delikatnie
powstrzymywał ją przed zsunięciem nóg.
- Ja ci nie odmówiłem żadnej części siebie - powiedział,
wtulając się we wnętrze jej ud.
- Ale mężczyźni są bardziej bezwstydni.
- Och, jaka jesteś piękna tutaj. Złoto, jedwab i słodki miód.
Wystarczyło kilka ruchów jego długich palców i jeden czy dwa
pocałunki, aby wyzbyła się wszelkiego wstydu. Doprowadził ją
na szczyt w zdumiewającym tempie. Szybko zorientowała się,
że zrobił tak specjalnie, żeby mógł się nią bawić, jak chciał.
Zamknęła oczy i usiłowała zapanować nad sobą jednak jego
pieszczoty, chociaż bezwstydne i lubieżne, bardzo jej się
podobały. Jeszcze raz doprowadził ją na szczyt, do jakiego dążą
wszyscy kochankowie. Kiedy wydawało jej się, że ma zamiar
zrobić to po raz trzeci, zaprotestowała. Było to cudowne, ale
chciała go poczuć w sobie, marzyła o połączeniu ich ciał. Nie
miała ochoty znów przeżywać tego sama.
Cameron złapał ją w talii i uniósł z fotela. Powoli usadził ją na
sobie, moszcząc się w niej, jakby mu się wcale nie spieszyło,
jakby oboje nie drżeli z niecierpliwości. Avery patrzyła na
niego, przytuliła się do jego szerokich ramion. Miał zarnkniete
oczy i odrzuconą głowę. Na jego twarzy malowali wyraz takiej
rozkoszy, ze jej namiętność też osiągnęła wyżyny. Nim poszył
do końca ich ciała, poczuła, te powoli zbliża się już
rozładowanie. Po kilku szybkich ruchach był już wraz z nią w
raju.
Avery opadła w jego ramiona i wcale się nie zdziwiła, że
rozciągnął się na plecach na podłodze. Była tak wykończona, że
zdumiewał ją nawet fakt, że może oddychać, jeżeli jej rodzice
zajmowali się czymś takim ponad dwadzieścia lat, to cud, że
jeszcze żyją. To wyjaśniało sprawę jej dużej rodziny i gorące
spojrzenia, po których rodzice gdzieś znikali. Nagle mocne
pukanie wyrwało Avery z rozmyślań. Spojrzała na drzwi
przerażona; nie pamiętała, czy zasunęła zasuwkę.
- Avery!- zawołała Gillyanne.- Chodź i popatrz na gwiazdy.
Słysząc, że kuzynka odeszła, nie czekając na odpowiedz, Avery
znów opadła w objęcia Camerona.
- Chyba właśnie je zobaczyłam -szepnęła i uśmiechnęła się.
Wtedy i on się roześmiał.
- Chodź, panienko - powiedział wstając. - Chcę tam wyjść i
wypróbować ten twój napój.
Ubierając się, Avery rzekła:
- Nie ma znaczenia, w którym miejscu na statku będziesz
stał. Pij ten napój trzy razy dziennie, póki nie dotrzemy na ląd
a powinieneś się dobrze czuć.
- Masz dosyć tych ziół na taką ilość wywaru? Mówiłaś, że
prawie połowa moich ludzi choruje.
- Z garstki ziół można przygotować bardzo dużo, a nie wszyscy
byli tacy chorzy jak ty i Leargan. Niektórzy po dwóch dniach
przyzwyczaili się do kołysania. Wystarczyła im jedna lub dwie
dawki.
- To wstrętne lekarstwo - mówił już ubrany, pomagając Avery
zasznurować suknię - ale jeszcze gorsza jest ta choroba. -Splótł
lekko jej włosy i związał wstążką, którą mu podała.-Chodź,
pójdziemy zobaczyć, dlaczego Gillyanne uważa, że należy
popatrzeć na te gwiazdy.
Wziął ją za rękę i wyprowadził z kajuty. Znów był namiętny,
wesoły, nawet przyjacielski. Przestał się dąsać i, jeśli miał
zamiar utrzymać dystans między nimi, wyraźnie mu się tonie
udawało. Nie było to łatwe, ale Avery trzymała język za
zębami. Duma burzyła się przeciwko takiemu pozwalaniu mu
na odrzucanie jej i przywracanie do łask, zależnie od humoni,
lecz zmusiła się do zachowania spokoju. Obiecała sobie jednak,
że jeśli będą kiedyś razem, nauczy go, że wyjaśnienia i prze-
prosiny nic nie bolą i nie zostawiają blizn. A kobiety, które nie
dostają ich od swych mężczyzn, zawsze bardzo cierpią.
14
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo
tęsknię za Szkocją - powiedziała Avery, stojąc obok kuzynki na
skalistym wzgórzu i obserwując krajobraz. - Wystarczy jeden
dzień tutaj i będę się ezuła zupełnie inaczej.
- Hmmm, zimno - jęknęła GiUyanne i otuliła się ciaśniej
peleryną.
- Nie masz w duszy ani trochę romantyzmu.
- Mam, tylko nie lubi być mrożony północnym wiatrem
- Przydałoby ci się trochę tłuszczyku na tych drobnych
kostkach.
Gillyanne przewróciła oczami.
- I kto mi to radzi? Dziewczyna, którą przewróci silniejszy
wiatr.
- Wciąż stoję, mimo tej wichury. - Avery założyał sobie za ucho
kosmyk włosów, który wymknął się spod wstążki. -
Myślę, te utyłam kilka funtów.
- Ach tak, gdybym nie wiedziała, że podczas choroby miałaś
swoją miesięczną przypadłość, mogłabym pomyśleć, że jesteś
przy nadziei, taka się zrobiłaś gruba.
- Wiesz co? Gdyby ktoś został zepchnięty z tego wzgórza, to
chyba mogłaby mu się stać krzywda. - Avery spojrzy na
kuzynkę złowrogo, ale ta się tylko roześmiała. - Szkoda, że nie
jedziemy do Donncoill - dodała cicho, patrząc, jak MacAl-
pinowie rozkładają obóz.
- Wiem o tym. - Gillyanne chwyciła ją za rękę. - Najpierw
ruszamy do Caimmoor.
Avery kiwnęła głową i siłą powstrzymała się od płaczu.
- Nie odmieniłam jego zamiarów.
- Jeszcze możesz, i dobrze o tym wiesz. On myśli, że jego
siostra została skrzywdzona i że zrobił to nasz Payton. Jeśli
Payton sam nie przyjedzie jej poślubić, zostaniesz użyta do
sprowadzenia go tutaj. Tak zrobiliby nasi ojcowie i bracia,
wszyscy nasi krewni zrobiliby tak samo. Jedyna różnica polega
na tym, że ona kłamie. Wykorzysta poczucie honoru i miłość
brata, żeby dostać naszego Paytona. Nie chcę wciąż ci
przypominać tej okrutnej prawdy, ale inaczej będziesz cierpiała
jeszcze bardziej.
- Więc po co tak bardzo się staram, żeby mnie pokochał?
- Bo ty go kochasz. Żeby mu otworzyć serce i oczy, żeby
zobaczył, że jego siostra kłamie. Żeby chciał jechać za tobą,
niezależnie od tego, co wydarzy się między jego Katherine
a Paytonem.
- To będzie bolało - szepnęła Avery.
- No, pewnie tak - zgodziła się Gillyanne i lekko ścisnąła rękę
kuzynki w odruchu współczucia- - Powtarzaj sobie, że chociaż
się nacierpisz, możesz w końcu znaleźć szczęście, jakie
spotkało twoich rodziców. Ja mam zamiar takie znaleźć.
- Zasługujesz na to. Modlę się, żebyś nie miała tyle kłopotu co
ja ze zdobyciem tej nagrody.
- A jak często wielka nagroda przychodzi bez walki?
Jak myślisz, co one tam knują? - spytał Cameron kuzyna,
obserwujac obie dziewczyny stojące na wzgórzu.
- Szukają wielkiego kamienia, żeby ci go spuścić na łeb -
odpowiedział Leargan. Uśmiechnął się, widząc
zdegustowane spojrzenie Camerona.
- Jesteś w zdumiewająco dobrym nastroju od chwili, gdy
wczzoraj przybiliśmy do brzegu.
- Nie wiedziałem, że tak bardzo tęskniłem za tym krajem Za
wrzosami, wzgórzami, skalami.
- Ostami, zimnem, deszczem. Leargan zaśmiał się.
- Daj spokój, przyznaj się. Cieszysz się, że wróciłeś. Też za tym
tęskniłeś.
Cameron uśmiechnął się słabo,
- Tak, tęskniłem. Dobrze będzie znów zobaczyć Caim-moor. -
Skrzywił się, patrząc znów na Avery i jej kuzynkę. Co najmniej
jeden cień przesłoni radość powrotu.
- One chyba niczego nie planują, Cameronie. Może też po
prostu tęskniły za Szkocją.
- A może próbują ustalić, gdzie leży Donncoill albo zamek
któregoś z ich rozlicznych krewniaków?
- Martwisz się, że twoje plany mogą doprowadzić do wojny?
- Nie, pod warunkiem, że będę miał te dwie dziewczyny do
wymiany za chłopaka. I nie grożę mu śmiercią, tylko zmuszam
do małżeństwa z Catherine.
- Dla niektórych młodzieńców to może być gorsze, To znaczy
w ogóle małżeństwo - dodał szybko Leargan - a nie
akurat z Catherine.
To prawda. - Cameron wzruszył ramionami. -- Nie sadzę
jednak, żeby Murrayowie czy ich krewniacy mieli z tego
powodu doprowadzać do rozlewu krwi.
- Nie, prawdopodobnie nie. Ale przecież wiesz, że choć możesz
zmusić chłopaka do małżeństwa, nie sprawisz, żeby było
udane.
- Wiem, lecz coś musiało miedzy nimi zaiskrzyć, jeśli byli
kochankami. A na pewno bardzo piękny, bardzo dobry, uwiel-
biany przez wszystkich sir Payton Murray może być tylko
doskonałym mężem. Leargan zaśmiał się.
- Wydajesz się prawie zazdrosny, kuzynie.
- Doskonałość potrafi być szalenie irytująca.
- A właściwie ile lat ma to uosobienie rycerskich cnót?
Cameron uniósł brwi.
- Nie wiem. Został pasowany na rycerza przed kilkoma laty,
wiec musi być w naszym wieku.
- Mógł być wtedy bardzo młody.
- O, proszę. Boże, nie — narzekał Cameron, zmierzając do
swego namiotu. - Jeśli się dowiem, że został rycerzem w
młodym wieku za jakiś wyjątkowo bohaterski czyn, to chyba
zwymiotuję.
Avery usiadła obok Camerona i patrzyła, jak śpi. Jeżeli pogoda
będzie dobra, a trasa bezpieczna i bez przeszkód, mogą być w
Cairnmoor za cztery dni. A wtedy, pomyślała smutno, wymieni
ją na Paytona i wyrwie jej serce. Chyba tego iw zniesie.
Nie mogła do końca zrozumieć, jak on to będzie mógł zrobić-
Sprawa dumy, honoru, lojalności w stosunku do siostry...to
rozumiała. Czasem Avery wydawało się, że stała mu się bliska
Przecież nie można tak się kochać z kobietą, jak on z nią, i nic
do niej nie czuć. A może po prostu czuł za mało.
Tego się bała. Byłaby gotowa na wymianę za Paytona i
zaakceptowałaby argumenty Camerona, z którymi jej rodzina
również by się zgodziła, gdyby nie to, że opierały się na
kłamstwie. Bała się tego, że ją przehandluje i odeśle bez
żadnych emocji, jakby przhandlował konie. Chciała, żeby
podejmowł te decyzje rozdarty, lecz obawiała się, że tak nie
będzie.
Ostrożnie wstała z posłania i zaczęła się ubierać Nie może tu
zostać i patrzeć jak on zbruka wszystko, co ich łączyło. Nie
może pozwolić na to, by zniszczył piękno jej wspo-mnień.
Spakowała szybko mały worek z ubraniami i trochę zapasów i
wyczołgała się z namiotu. Nikt nie stał na straży, bo nikt się nie
spodziewał, że może uciec z łoża Camerona. Było kilku
strażników pilnujących ich przed złodziejami czy innymi
chętnymi do bitki czy grabieży, ale wiedziała, gdzie stoją.
Oddychając głęboko, żeby się uspokoić, weszła w cień
otaczającego ich lasu.
Odwróciła się i spojrzała na obóz. Przykro jej było zostawiać
Gillyanne, ale wiedziała, że kuzynka to zrozumie. Nie było
sposobu, żeby ją też wydostać z obozu, a nie wiedziała, czy w
ciągu najbliższych dni trafi im się jeszcze szansa ucieczki. Była
przekonana, że nikt nie skrzywdzi Gillyanne, która o tym wie,
więc na pewno nie będzie się bała.
Avery ruszyła szybkim krokiem, zastanawiając się, jak daleko
zdoła zajść przed świtem. Jeśli Cameron się przedtem nie
obudzi, jej nieobecność nie zostanie odkryta aż do rana. Miała
około trzech godzin albo trochę więcej. Może to wy-starczy,
jeśli zmierzała we właściwym kierunku.
Kiedy dotrze do swej rodziny, powie im. że Gillyanne jest
bezpieczna i bez względu na to, co Cameron będzie mówił na
pewno jej nie skrzywdzi. Avery wiedziała, że gdyby nawet
w złości chciał coś zrobić, jego ludzie mu nie pozwolą.
Serce mówiło jej, że nie skrzywdziłby kobiety ani dziecka.
Ta wiedza da Pytonowi jakiś wybór dalszych działań. Avery
chciała zwierzyć, że Cameron nie potraktuje jej ucieczki jako
dalszego ciągu długiej listy kobiecych zdrad.
Co to znaczy, że nie możesz jej znaleźć?
Usłyszawszy echo swojego wrzasku, roznoszące się po dziwnie
cichym obozie, Cameron wziaj głęboki oddech, żeby się
uspokoić. Gdy się obudził i nie znalazł jej w to pomyślał, że
wymknęła się cicho za potrzebą. Wprawdzie był rozczarowany,
że nie rozpocznie dnia, kochając się z nią, ale jej nieobecność nie
wzbudziła jego podejrzeń. Dopiero gdy się ubrał i Donald
przyniósł śniadanie, zaczął się martwić. W lesie czyhało tyle
niebezpieczeństw. Jednak teraz, po godzinie poszukiwań, nie
tylko się martwił, ale był pode-jrzliwy i zły.
- Nie ma niektórych jej rzeczy - oświadczyła cicho Anne,
wychodząc z namiotu Camerona.
Spojrzał na Giilyanne.
- Nie uciekłaby bez ciebie. Dziewczynka wzruszyła ramionami.
- Od ostatniego razu, kiedy próbowałyśmy razem uciec,
jesteśmy bacznie obserwowane, gdy jesteśmy razem. A w nocy
jestem otoczona innymi ludźmi. Nie mogłaby mnie obudzić nie
budząc innych.
- Dokąd mogła pójść?
- Do Donncoil.
- Nie wie, jak stąd trafić.
- Rozmawiała długo z kapitanem MacMilanem. Myślę, że mógł
jej opowiedzieć, jak iść.
Tej możliwości nie przewidział i teraz przeklinał swoją
krótkowzroczność. - Nie przejmujesz się specjalnie tym, że cię
zostawiłą. -
Cameron musiał ze sobą walczyć, by nie unikać bystrego
spojrzenia dziewczynki.
- Nie zrobisz mi krzywdy. - z każdego słowa Gillyanne
przebijała pewność siebie. - MNie nie grozi niebezpieczeństwo.
- Jej też nie groziło. Nigdy bym jej nie skrzywdźł.
- Zależy, co nazywasz krzywdą. -Przez uśmiech Gillyanne
przebijał smutek. - Myślę, że biedna Avery uznała, że nie chce
tu siedzieć i czekać, aż wszystko zepsujesz.
Nie był pewien, co chciała przez to powiedzieć, ale nim zdołał
spytać, podszedł Leargan i zameldował:
- Nie brakuje żadnego konia. Jest pieszo.
- Wiec będzie łatwo ją znaleźć - powiedział Cameron,
zmierzając w kierunku koni. Przystanął, gdy zobaczył idącego
za nim kuzyna. - Pojadę sam.
- Jesteś pewien, że to rozsądne? -spytał Leargan, pomagając mu
osiodłać konia.
- Nie wiem, ale pojadę sam. Dopilnuj, żeby wszyscy rszyli trasą,
którą wybraliśmy. Kiedy znajdę te głupią pannice, po-szukam
was.
- Dlaczego nie pozwolisz jej odejść? Po co ci ona?
- Jeśli jakimś cudem dotrze do któregoś ze swoich krew-
niaków, poinformuje ich, żeby nie zwracali uwagi na żadne
moje groźby dotyczące Gillyanne.
- A jeśli ją znajdziesz, a potem przywieziesz do
Carnmoor złamiesz jej serce.
- Znała moje plany od początku- odpowiedział oschle
Cameron, wsiadając na konia. - Nigdy jej nie oszukiwałem
- Może nie słowami - zauważył jego kuzyn, po czym
pokręcił głową i odszedł od konia.
- Pomyśl, Learganie. Stąd do Donncoill są trzy dni ostrej
jazdy. Bóg jeden wie, ile czasu trzeba iść. Samotna panienka
całymi dniami w drodze może być narażona na znacznie
większe niebezpieczeństwo niż kiedykolwiek ze mną. Ktoś
może ją spotkać i wyrządzić większą krzywdę niż zranienie jej
serduszka.
Cameron popędził konia. Jechał w kierunku Donncoill w na-
dziei, że Avery rzeczywiście kierowała się wskazówkami
kapitana MacMillana. Wtedy, kiedy prawie uciekła we Francji
potrafiła wrócić do obozu na tyle sprawnie i szybko, żeby ich
ostrzec przed DeVeau, więc niewątpliwie ma wyczucie
kierunku. Trudno będzie znaleźć drobną dziewczynę na
wielkim obszarze, z tyloma miejscami na kryjówkę, nawet
gdyby posuwała się właściwą drogą. Jeśli się zgubi, będzie to w
ogóle niemożliwe.
„Nie chciała siedzieć i czekać spokojnie, aż wszystko ze-
psujesz".
Chociaż się przed tym bronił, Cameron rozmyślał nad słowami
Gillyanne i zaczynał rozumieć, co miała na myśli. Avery nie
była ciepłą wdówką, cudzołożną żoną ani wpraw-ną
kurtyzaną. Była młodą, dobrze urodzoną dziewczyną.
Dziewicą. Takie kobiety nie wdają się w łatwe, szybko
zapominane romanse. A większość takich romansów kończy się
dlatego, pomyślał, że wygasa namiętność, a nie dlatego. że
kochanek przehandlował cię za męża dla swojej siostry. Mimo
swego cynizmu i konieczności trzymania uczuć na wodzy,
musiał przyznać, że to, co przeżyli z Avery, było piękne.
Rozumiał, że nie chciała zakończyć tego tak, jak planował on,
że przy swoim romantycznym usposobieniu, wolała uciec.
Był jeszcze jeden powód, dla którego próbowała dotrzeć do
Donncoill. Chciała uratować brata. Avery miała zamiar powia-
domić rodzinę, że mogą się nie przejmować jego pogróżkami,
bo Gillyanne i tak nic nie grozi.
Wszystko pasowało. Zdradzi go dla rodziny. Może nawet
wykorzysta ich romans przeciwko niemu, odmaluje go
jako winnego takiego samego przestępstwa, o jakie on oskarża
jej brata. Zdał sobie sprawę z tego, że nie ma pojęcia, jakie
informacje mogła zebrać na temat jego, jego klanu i Camerona
Mogła powiedzieć, że zagrożenie jest znacznie
większe niż jego plany znalezienia męża dla siostry.
Zaklałi pokręcił głową. Może jest idiotą, ale nie aż takim żeby w
to wszystko uwierzyć. Nie wątpił, ze jeśli uda jej siędouićdo
fodziny, będzie się starała w miarę możliwości przeszkodzie
jego planom wydania Katherine za Paytona, ale nie można tego
nazwać zdradą. Miała prawo chronić brata tak samo jak on
siostrę. Wiedział w głębi serca, że nie zrobi nic więcej, że będzie
jedynie próbowała uchronić Paytona od małżeństwa, którego
chłopak nie chce. W końcu, gdyby Avery chciała skrzywdzić
jego i jego ludzi, po prostu odjechałaby wtedy, gdy odkryła, że
DeVeau szykają atak na obóz.
Jedyne, co było teraz ważne, to odnalezienie Avery. W tej
chwili żadne inne sprawy pomiędzy nimi się nie liczyły. Była
bezbronną dziewczyną, zupełnie samą. Czy zdawała sobie z
tego sprawę, czy nie, niebezpieczeństwa, na jakie się wy-
stawiała, były niezliczone. Musiał ją odnaleźć, nim spotka ją coś
złego.
Dochodziło już prawie południe, nim ją w końcu znalazł, i do
tego czasu był tak spięty niepokojem o nią, że nie wiedział,
czego chce bardziej: pocałować ją czy udusić. Gdy wjechał na
wzgórek, zobaczył ją siedzącą nad małym potokiem. Ściągnąła
buty i pończochy i moczyła nogi w wodzie. Z całego ciała biła
ulga jaką przynosi stopom chłodna woda. Dobrze, pomyślał,
schodząc z konia i przywiązując go. Mam nadzieję, że ma
pęcherze.
Z największą ostrożnością, jakby chodziło o śmiertelnego
wroga, zaczął się skradać.
Avery powoli zanurzyła w wodzie obolałe stopy. Zimno
zaskakiwało, ale i koiło. Maszerowała długo, więc nie wiadomo
dlaczego, dziwiła się, że ją bolą nogi. Kiedy sobie uświadomiła
jak daleko jest jeszcze do Donncoill. przeraziła się, że dotrze
tam na zakrwawionych kikutach zamiast stóp.
- Może powinnam była zabrać któregoś konia - mruknęła.
- Wtedy można by cię powiesić jako złodziejkę. Właściwie
wcale jej tak bardzo nie zaskoczył ten głęboki,
znany głos, tuż za nią. Oczekiwała przybycia Camerona z każ-
dym krokiem. A może po prostu wyczuła, że jest w pobliżu.
Nie uznała tego w tej chwili za dobry objaw. Nie chciała być z
nim tak blisko związana.
- Nie mógłbyś przehandlować moich zwłok za Paytona?-
odpowiedziała, nie odwracając się do niego.
Postanowił nie zwracać uwagi na tę odpowiedź, bo musiał
jakoś wyładować złość.
- Czy chociaż na chwilę się zatrzymałaś, żeby pomyśleć, nim
odeszłaś od mojego posłania?
- Och, biedaczek, rozdrażniony, bo nie mógł się rozkoszować
porannym parzeniem.
Pisnęła z zaskoczenia, gdy złapał ją za rękę, postawił na ziemi i
obrócił twarzą w swoją stronę. Jeden rzut oka wystarczył, by się
przeraziła. Cameron był wściekły.
- Po pierwsze, nigdy nie nazywaj tego, co robimy, "parze-
niem". - Dlaczego uznał, że to jest najważniejsze polecenie, sam
nie wiedział. - Po drugie, nigdy więcej nie odchodź nigdzie
sama.
- Nie wracam z tobą.
Pohamował się, choć bardzo chciał jej wbić trochę rozumu do
głowy.
- Choćbym miał cię związać i przerzucić sobie przez siodło
jedziesz ze mną. - Przeczesał palcami włosy. - Przecież nie
jesteś głupia, a co zrobiłaś? Mogłoby ci zabrać tydzień albo
i dwa, zanim doszłabyś do Donncoill. Byłabyś szczęściarą,
gdybyś w ogóle dotarła tam żywa. Watpię, czy doszła-
byś cało. Nie tak dawno wyleczyłaś się z gorączki,
a pogoda w Szkocji może być różna. Nie zabrałaś dość
jedzenia, najwyżej na dzień czy dwa. Są też dzikie zwierzęta,
a ludzie, których mogłabyś spotkać, nie zawsze byliby mili.
Mogłabyś się zranić i nie miałabyś nikogo do pomocy.
- Dosyć- ucięła cicho, ale zdecydowanie.- Nie musisz mnie
dobijać i wymieniać wszystkich niebezpieczeństw, jakie istnieją
w lasach i na polach. - Skrzyżowała ręce na piersiach i
wpatrywała się w swoje zmęczone stopy. -Może rzeczywiście
nie rozważyłam wszystkiego tak starannie, jak powinnam.
Nie było sensu wyjaśniać swojego postępowania. Avery
wątpiła, czy Cameron zrozumiałby powody jej ucieczki nawet
wtedy, gdyby otworzyła przed nim duszę i serce. Jeśli nie czuł
tego co ona, nie zrozumiałby, jak bardzo raniły ją jego po-
czynania i jak bardzo chciała uniknąć tego bólu. Naiwnością
było uciekanie w nocy, podejmowanie takiej podróży samotnie,
ale nawet gdyby wzięła pod uwagę wszystkie zagrożenia,
chyba i tak zdecydowałaby się na ucieczkę.
- Mam teraz brudne nogi - mruknęła.
Cameron omal się nie roześmiał, mimo bólu w sercu. Avery
była smutna i obrażona. Chociaż nie zastanawiał się nad
swoimi uczuciami do niej, wiedział, że sprawia jej. ból, a me
chciał jej ranić.
Mieszkający w nim cynik próbował go uspokajać. W końcu nie
chciał od Avery niczego innego prócz cielesnych rozkoszy. Nie
obiecywał jej niczego więcej. Jeśli wyobraziła sobie.
łączy ich coś, to jej sprawa.
Westnął. Po chwili dziewczyna siedziała na trawiastym brzegu,
a Cameron własnymi rękami obmywał jej stopy. To prawda, że
nie chciał niczego więcej, prócz uciech cielesnych, ale musiał
przyznać, że dostawał więcej, znacznie więcej. Nie chciał jej
krzywdzić, ale obowiązek i honor rodziny nakazywał mu
kontynuowanie planów. Wiedział też, że jest skończonym
samolubnym draniem, który chętnie wszystko od niej będzie
brał aż do chwili, gdy ją odeśle.
Gdy wytarł jej stopy skrajem swojej peleryny, zdjął ją i rozłożył
na ziemi. Ich spojrzenia się spotkały, lecz Avery nie
zaprotestowała, gdy zaczaj ją rozbierać. Kochał się z nią powoli,
delikatnie, zważając na każde westchnienie. Popatrzył na nią,
gdy ich ciała się połączyły. Chciał zatrzymać to uczucie ciasno
otaczającego go gorąca, wyraz radości na jej twarzy.
- Nie będziesz smutna - powiedział, gdy zaczynał w nią
wchodzić.
- Czy to przykazanie numer trzy? - spytała, obejmując go
nogami i rękami.
- Tak. Nie pozwolisz, żebym cię zasmucił.
Wpiła palce w jego gęste włosy i przyciągnęła jego głowę.
- Jak sobie życzysz, mój rycerzu, czarny jak grzech. Kiedy łączy
nas taka rozkosz, jak mogę być smutna? - szepnęła i pocałowała
go, wznosząc się z nim na szczyty rozkoszy-
Gdy opadły już emocje, Avery poczuła, że smutek powraca,
chociaż starała się go nie okazywać, gdy się ubierali. Nic by to
nie dało, a jedynie przyćmiło to, co mogli przeżyć w tym
krótkim czasie, jaki im pozostał. Cameron niewątpliwie
domyślił sie, że czuje do niego więcej niż pociąg fizyczny. Skoro
nie chciał, żeby była smutna i nie chciał jej ranić, musiał też
żywić do niej jakieś uczucie. Niczego to nie zmieniało, lecz było
jakąś pociechą.
Zaprowadził ją do swojego konia i posadził na niego Pocałował
ją w udo, nim poprawił jej spódnicę, i usiadł za nią Popędził
wierzchowca w kierunku Cairnmoor. Gdy Avery oparła się o
niego, uśmiechnął się słabo i pocałował ją w czubek głowy.
Miał nadzieję, że pogodziła się z losem, a przynajmniej
tak to wyglądało.
- Zrozumiem, jeśli uznasz, że nie możesz już dzielić ze mną
łoża. -Zdecydował, że musi tak powiedzieć, chociaż było to
kłamstwo.
Avery parsknęła cicho, zamykając oczy. Czuła, z jakimi
oporami to mówił, ale doceniała, że w ogóle to zrobił.
Uświadomił sobie, że sprawy zaszły za daleko, zbyt się
skomplikowały, i próbował jakoś to wyprostować. Jednak
zakończenie tego romansu teraz nic by nie dało. Oznaczałoby
tylko, że rozstając się z nim, będzie miała nie tylko złamane
serce, ale będzie żałować każdej straconej okazji na spędzenie
jeszcze jednej nocy w jego ramionach.
- Nie ma odwrotu, Cameronie.
- Nie, chyba nie. - Westchnął z ulgą, że pozostanie jego
kochanką, ale, zasmucony, że będzie ją to kosztowało utraconą
dumę i dodatkowy ból. - Zmieniłbym wszystko, gdybym mógł,
ale muszę zrobić, jak nakazuje honor i obowiązek.
Nie odpowiedziała, tylko skinęła głową i Cameronowi wy
dawało się, że czuje jej rozczarowanie. A może swoje.
Caimmoor był olbrzymi. Avery wpatrywała się z osłupie-niem,
gdy podjeżdżali bliżej. Wydawało się, że wyrasta ze skały, na
której został zbudowany. Z jednej strony graniczyło z zamkiem
małe jezioro, a z pozostałych otaczała go szeroka fosa,
wypełniona wodą z jeziorka. Twierdza była ciemna i
niedostępna, jak jej pan. Nawet gdyby rodzinie Avery przyszła
do głowy szalona myśl odbicia jej i Gillyanne, jeden rzut oka na
to miejsce sprowadziłby ich na ziemię.
Jej uwagę odwróciły teraz dźwięki radosnych powitań, które
towarzyszyły Cameronowi i jego grupie, gdy wjeżdżali do
zamku. Było oczywiste, że ludzie z Cairnmoor nie boją się
rządów ciemnego rycerza. Widzieli w nim mocarnego pana
który zapewnia im bezpieczeństwo, a sądząc po tym, jak
wyglądali, również dobrą strawę i ciepłe odzienie. Kiedy
znaleźli się na wewnętrznym dziedzińcu i Cameron pomógł
jej zsiąść z konia, ludzie ją odepchnęli, bo tłoczyli się,
żeby go powitać. Poczuła się mniej samotna, gdy podeszła
Gillyanne i wzięła ją za rękę. Cieszyła się z radości
witających, ale zatęskniła za swoją rodziną. Widząc łzy w
oczach kuzynki.
Domyśliła się, że ta czuje to samo. Nawet świadomość, że
spotkanie z rodziną oznacza utratę ukochanego, nie koiła
tęsknoty, którą nagle zaczęła odczuwać.
Do Camerona zbliżył się wysoki, elegancko ubrany pan
uśmiechając się radośnie. Tylko odrobina siwizny w jego
czarnych włosach i zmarszczki na twarzy odróżniały go od
Camerona. Nie zdziwiła się, że został powitany jako kuzyn
Iain. Była nieco spięta, gdy gospodarz podprowadził kuzyna,
żeby mu ją przedstawić. Trudno było przewidzieć, jak ludzie w
Cairnmoor oceniają oskarżenia pod adresem jej brata.
- Och, czyżbyś nareszcie znalazł sobie żonę, chłopcze? -spytał
Iain, całując w rękę najpierw Avery, a potem Gillyanne.
Cameron poczuł, że się rumieni i spojrzawszy najpierw na
dziewczęta, identycznie, sztucznie uśmiechnięte, powiedział:
- Kuzynie, pozwól, że przedstawię lady Avery Murray i jej
kuzynkę, łady Gillyanne. Drogie panie, to mój kuzyn, sir Iain
MacAlpin.
- Murray? - Iain skrzywił się lekko, ale w jego spojrzeniu nie
było złości. - Jak sir Payton Murray?
- Tak - odparł Cameron. - Avery jest jego siostrą.
- Aha. Myślę, że usłyszę jakieś opowieści, a Katherine czeka na
ciebie z niecierpliwością, Cameronie. Czy panie życzą sobie
zostać zaprowadzone teraz do swoich komnat, a może tobą
przynieść ciepłej wody? - spytał Iain.
- Nie, uprzejmie dziękujemy, łaskawy panie - odparła Ave-ry -
ale zatrzymaliśmy się pół godziny jazdy stąd, żeby się
doprowadzić do porządku. Myślę, że wszyscy chcieli wyglądać
jak najlepiej na spotkanie z bliskimi.
Ian skinął głową. Dziewczęta weszły za nim. Cameron i
Learganem do zamku.
- Tatwierdza jest olbrzymia - szepnęła Gillyanne. - Widać,
że ta gałąź klanu MacAlpinów umie sobie radzić
Wchodząc do wielkiej sieni i patrząc na bogate arrasy na
ścianach, Avery musiała się z tym zgodzić. Usadzon je po lewej
ręce Camerona, naprzeciwko Iaina i Leargana. Avery
częstowała się chlebem, serem, owocami i zimnym mięsiwem
które przyniesiono, gdy pan zamku opowiadał kuzynowi swoje
historie. Kilka momentów bardziej osobistych pominął, ale
bystre spojrzenie Iaina powiedziało jej, że prawdopodobnie
domyśla się tego, czego mu nie powiedziano.
Kiedy chciał już zadać jej jakieś pytanie, przy drzwiach rozległo
się ciche westchnienie, na które wszyscy zwrócili uwagę.
Cameron szepnął „Katherine" i Avery wiedziała, że za chwilę
pozna kobietę, która miała zamiar usidlić Paytona.
Przypatrywała się, jak z gracją siostra pośpieszyła do brata, a
gdy wstał, padła mu w objęcia.
Katherine była wysoka, o pełnych kształtach i takich samych
gęstych, czarnych włosach, jak brat. Miała skórę barwy kości
słoniowej, jaką wysławiają poeci, i ciemnoniebieskie oczy.
Zerknęła parę razy i Avery dostrzegła w tych spojrzeniach nie
tylko zrozumiałą ciekawość, ale widziała w nich również
wyrachowanie. Co gorsza, mimo że czułe powitanie mogło
wynikać z głębokich siostrzanych uczuć, Avery odniosła wra-
żenie, że było na pokaz. Szybkie spojrzenie na skupiony wyraz
twarzy Gillyanne nie uspokoiło jej podejrzeń.
- Chodź, siostro, usiądź z nami przy stole - zaproponował
Cameron, zastanawiając się, dlaczego gorące powitanie Ka-
therine wcale go nie rozgrzało.
- Ale ta kobieta siedzi na moim miejscu - zaprotestowała
Katherine, wskazując na Avery.
- Katherine- powiedział, Cameron, zdumiony tym nie
grzecznym odezwaniem. - Możesz usiąść obok Leargana.
- Mogę się przesunąć - zaoferowała się Gillyanne. - Mam jeszcze
siłę się ruszyć mimo długiej podróży, którą musiałam znieść.
Avery też może przesunąć swe utrudzone ciało o jedno miejsce.
A wtedy lady Katherine będzie mogła usadzić swą piękną du...
- Gillyanne -przerwał jej Cameron, po czym rzucił szybkie
spojrzenie na kuzynów, którzy o mało nie wybuchli głośnym
śmiechem. - Katherine usiądzie obok Leargana. - Wskazał
siostrze miejsce. - Nie jest to tak daleko, żeby nam miało
utrudnić rozmowę.
- Dzięki Bogu, że nie kazał jej usiąść obok mnie -mruknęła
Gillyanne.
- Chciałaś coś powiedzieć, Gilly? - spytał Cameron, mrużąc
oczy, jakby udzielał jej ostrej nagany.
Avery szybko włożyła kuzynce do ust kawałek jabłka i po-
wiedziała:
- Nie, tylko chwaliła jedzenie. - Żałowała, że stół jest taki
szeroki, bo miała ochotę kopnąć Leargana, żeby się przestał tak
uśmiechać.
- Więc kim są te kobiety, Cameronie? - chciała wiedzieć
Katherine, siadając obok Leargana i wpatrując się z
wściekłością w Gillyanne.
Cameron przedstawił sobie panie. Sposób, w jaki Avery i jej
kuzynka kiwnęły głowami w stronę Katherine i jak ona się
odwzajemniła, nie pozostawiał wątpliwości: topór wojenny
został wykopany. Cameron westchnął. Choć nie rozmawiał już
z Avery o oskarżeniach wobec jej brata, było jasne, że obie
dziewczyny Murrayów uważają, iż Katherine kłamie.
Obserwując chłodny, zadowolony z siebie wyraz twarzy siostry
uświadomił sobie, że nie ma do niej tak wielkiego zaufania, jak
te dwie dziewczyny do Paytona. Była dla niego obcą osobą,
piękną młodą kobietą, której wcale nie znał. Zrobiło mu się
smutno i poczuł się winny. Jesli byli sobie obcy, to z jego winy.
Kiedy przebywał w Cairnmoor, miał za mało czasu, żeby się
nią zajmować, a potem uciekł do Francji, powierzając ją opiece
innych. Teraz, gdy wróci! \ może powinien wszystko naprawić
i nawiązać więź, jaka powinna łączyć rodzeństwo.
Czy wobec tego są spokrewnione z moim Pay tonem? - spytała
Katherine, choć jej ton sugerował, że domyśla się odpowiedzi.
- Tak, Avery jest jego siostrą - odpowiedział Cameron.
- Doprawdy?
Było to tylko jedno słowo, ale jego brzmienie i wyraz twarzy
Katherine powiedziały Avery wszystko, co nie zostało wypo-
wiedziane, tylko pomyślane. Jak takie chude, dziwnie wy-
glądające stworzenie może być spokrewnione z pięknym sir
Paytonem? Cameron skrzywił się, spojrzawszy na siostrę, i
Avery zaczęła się zastanawiać, czy usłyszał to samo co ona.
- Tak. - Przypatrywał się siostrze dokładnie, zadając pyta-nie: -
Katherine, czy nadal twierdzisz, że sir Payton Murray cię
uwiódł?
Patrzyła na brata, uniósłszy jedną brew.
- Wydaje mi się, że powiedziałam „zgwałcił"?
Kątem oka Cameron zobaczył, jak Avery kładzie rękę na
ramieniu Gillyanne, aby ją zatrzymać na miejscu. - To poważne
oskarżenie. Jesteś tego pewna? Katherine wytrzymała przez
chwilę wzrok brata, a potem odwróciła się i wydała głośne
westchnienie. Wyciągnęła z kie-szeni obszytą koronką lnianą
chusteczkę i przyłożyła do nagle mokrych oczu. Potem znów
spojrzała na Camerona spod opuszczonych rzęs. Jej pełne usta
lekko drżały.
- Może niewłaściwie nazwałam to przestępstwo - powie-działa
łamiącym się głosem. - W swej rozpaczy, że zostałam tak
niecnie wykorzystana i porzucona, mogłam działać na oślep,
chcąc go zranić lak głęboko, jak on zranił mnie.
Po lewej ręce Camerona rozległ się jakiś przytłumiony dźwięk,
lecz nim spojrzał na panny Murray, Avery delikatnie poklepła
po plecach kuzynkę która ocierała usta serwetką Wyglądały
podejrzanie niewinnie.
- Coś się stało?
- Kawałeczek jabłka utkwił Gilly w gardle - odpowiedziała
Avery-
Cameron zwrócił się znów do siostry:
- Współczuję ci z powodu twojego cierpienia, Katherine.
- To nie twoja wina - odpowiedziała. - Miałam nadzieję, że
przeboleję mój wstyd i ból, ale - wygładziła suknię na brzuchu,
prezentując wyraźne zaokrąglenie - obawiam się, że mój
perfidny kochanek zostawił mnie brzemienną.
- Do diabła - szepnęła Gillyanne, gdy Katherine siąkała w
lnianą szmatkę. - To wygląda na prawdziwe.
- Tak - zgodziła się po cichu Avery. - Ale obie wiemy, że to nie
Paytona. Nigdy nie wyrzekłby się własnego dziecka, co
oznacza, że jej nie chce, bo jest absolutnie pewien, że to nie jego.
- A więc należy odpowiedzieć na pytanie, czyje może być?
- Najpierw musimy się dowiedzieć, jak ciąża jest zaawan-
sowana, a potem, kiedy Katherine była na królewskim dworze.
- A jeśli się okaże, że została brzemienna podczas pobytu na
dworze?
- Będziemy musiały się dowiedzieć, kogo tam widywała.
Możemy tylko mieć nadzieję, że nie należy do kobiet, wobec
których służące są bez względnie lojalne, bo to one mogą nam
dostarczyć potrzebnych odpowiedzi.
Cameron przerwał tę szeptaną konferencje.
- Czy coś was niepokoi?
Upewniwszy się, że Katherine zakończyłą wypłakiwanie swojej
historii zdrady i złamanego serca, Avery popatrzyła na
niego i pokręciła głową.
- Nie, moja kuzynka i ja dzieliłyśmy się po prostu opinia na
temat smutnego losu kobiet wykorzystanych i porzuconych
przez kochanka.
Cameron poczuł, że się rumieni, i spiorunowai wzrokiem
Gillyanne, która wydawała się rozbawiona jego zmieszaniem.
- Nie będziesz cierpieć z jego powodu - powiedział do
Katherine, dając znak paziowi. - Przynieś mi pióro i papier -
rozkazał chłopakowi. - Napiszę do sir Paytona.
- To miłe z twojej strony, Cameronie - powiedziała Ka-therine. -
Ale to nic nie pomoże. On zdecydowanie odrzucił nasze
prośby.
- Tak, nie miałaś jednak innych argumentów, prócz twej
miłości i urody, które tak niemądrze odrzucił. - Cameron był
pewien, ze usłyszał pomrukiwanie Avery na temat mar-
nowania komplementów dla osób próżnych, ale postanowił nie
zwracać na to uwagi. Gdy paź ustawił przed nim ma-teriały
piśmienne, wziął do ręki gęsie pióro. - Wolałbym, żeby to się
odbyło w inny sposób, ale wiem, Katherine, jak zmusić twojego
kochanka do zachowania się tak, jak nakazuje honor. - Skrzywił
się, gdy Avery i Gillyanne wsta-ły tak nagle, że ich krzesła
uderzyły o podłogę, i zdał sobie sprawę z tego, że niechcący
zrobił im przykrość. -Avery?
- Pragnęłabym teraz zostać zaprowadzona do mojej kom-naty
— powiedziała, wpatrując się w Iaina.
Cameron schwycił ją za rękę.
- Wiedziałaś, że miałem to zrobić, że muszę to załatwić.
- Tak. -Wyrwała rękę. -Wiedziałam, ale nie spodziewałam się,
że będę musiała na to patrzeć. - Spojrzała na Iaina. -Gdzie moja
komnata?
- Umieść ją w komnatach mojej matki, a małą Gilly obok
-Cameron patrzył, jak kuzyn odprowadza Avery, po czym
przeniósł wzrok na Gillyanne, Która bacznie się mu
przypa-
trywał. - Gilly?
- Mam nadzieję, że wydłubiesz sobie oko tym piórem rzuciła.
- Gilly! -zawołała Avery, stajac w drzwiach. - Co robiłaś? -
spytała, gdy kuzynka przybiegła do niej.
- Dziękowałam sir Cameronowi za wspaniały posiłek
-odpowiedziała.
Gdy tylko zamknęły się drzwi za Iainem i pannami Murray,
Cameron odetchnął, lecz kiedy spojrzał na Leargana, który
zaśmiał się cicho, spytał.
- Coś cię rozbawiło?
Kuzyn dotknął listu, który Cameron zaczynał pisać.
- Nie, to nie, ale Gilly. Rozkoszna smarkula. Gdybym nie miał
dwa razy tyle lat co ona, zaczekałbym, aż dorośnie i ożenił się z
nią.
- Ależ, Learganie, ona ma każde oko inne. - Katherine była
zbulwersowana. - I ma rozczochrane włosy.
- Katherine, doskonałość nie zawsze tak pociąga, jak oryginal-
ość!- Leargan powiedział to takim tonem, jakby chciał nauczyć
tępe dziecko. Pokręcił głową, bo patrzyła na niego, jakby to on
był nierozumny. - Cameronie, czy masz zamiar prosić też o
swego syna? - spytał, odwracając się od Kateine.
- Jakiego syna?-zapytała. - Niechcesz chyba powiedzieć że ta
chuderlawa dziwka twierdzi, że dała ci syna.
- Obrażasz lady Avery. - Głos Camreona był twardy i zimny
- Doprawdy? Czy umieściłeś ją w komnacie obok
swojej, żebyś mógł jej lepiej pilnować? Katherine nagle
zaparło dech i położyła rękę na piersi. - O, braciszku,
robisz to dla mnie? Tak jak ja zostałam skrzywdzona i
zhańbiona, tak samo będzie z nią. To wielkie poświęcenie dla
mnie. Chociaż tłumaczył sobie, że siostra ma prawo nie być
uprzejma dla nikogo z Murrayów, to wcale nie stłumiło to jego
wściekłości.
- To, co się dzieje lub nie między lady Avery a mną, nie ma nic
wspólnego z tobą, Katherine. To nie twoja sprawa i byłbym
bardzo niezadowolony, gdyby ktokolwiek się w to wtrącał. -
Wytrzymał jej pełen złości wzrok, póki nie skinęła głową, że
rozumie. Po chwili, spokojniejszym Jak sądził, tonem, wyjaśnił:
- Chłopiec, o którym wspomniał Leargan, jest bękartem,
którego urodziła kobieta będąca jakieś trzy lata temu moją
kochanką. Dziwnym dziełem przypadku kuzynka Avery i jej
mąż, sir Cormac Aramt-rong, znaleźli porzucone dziecko i
wzięli je.
To miłe z ich strony. Odciążyli cię w ten sposób. Powi-nieneś
im chyba jakoś podziękować?
Cameron patrzył na nią, mrugając, po czym spojrzał na
Leargana. Ku jego uldze, kuzyn wyglądał na równie zasko-
czonego. Nie bardzo wiedział, jak rozumieć zdumiewająco
nieczułe podejście siostry do jego syna. Był wprawdzie nie-
ślubnym, ale jednak jej krewnym, bratankiem. Uznał, że naj-
lepiej będzie skupić się na odpowiedzi Learganowi i ułożeniu
listu do sir Paytona Murraya.
- Jeśli idzie o małego Alana, Learganie - powiedział - uwa-żam,
ze po prostu napiszę o tym, jak Avery i Gilłyanne przedstawi-ły
mi prawdopodobną historię, że może to być mój syn.
Uprzejmie, ale stanowczo podkreślę, że sprawa chłopca musi
być rozpatrzona starannie i w żaden sposób nie może być
związana z innymi.'
- Masz zamiar wziąć to dziecko? - spytała zdumiona Ka-
therine. Popatrzywszy przez moment na siostrę, Cameron
uznał, że jest teraz zbyt zaabsorbowany własnymi problemami,
żeby próbować ją zrozumieć.
- Myślę, że powinnaś iść odpocząć, Katherine. Dziec-
ko i wydarzenia dzisiejszego dnia zepsuły twój dobry nastrój
Porozmawiamy później. Może na uczcie dziś wieczorem.
Gdy tylko siostra wyszła zajął się układaniem pisma do sir
Paytona Murraya. Wiedział, ze Leargan czeka, by coś powie-
dzieć, ale nie zwracał na niego uwagi. Kiedy skończył, zawołał
do siebie Małego Roba i Colina i polecił im zawieźć list do
Donncoill. W końcu, rozparłszy się na krześle, wypił pełen
puchar wina i zastanawiał się, dlaczego nie poczuł się lepiej nie
odczuwał ulgi, ze coś załatwił. Ponownie napełnił puchar i
popatrzył na kuzyna.
- A więc zrobione - mruknął Leargan.
- Tak, zrobione. - Cameron sądził, że powinien choć trochę
triumfować, bo właśnie wykonał istotny krok, który ma przy-
wrócić honor jego siostrze. Czuł się jednak pusty i miał wielką
ochotę upić się do nieprzytomności.
_ Może powinieneś był trochę zaczekać.
- Dlaczego?
- Chyba jest oczywiste, że Katharine kłamała, oskarżając go o
gwałt.
- Więc mogła też kłamać w innych sprawach? - Cameron zaklął
cicho, gdy Leargan przytakną*. - Mogła. Jednak wciąż twierdzi,
że sir Payton był jej kochankiem i jest ojcem dziecka, które nosi
pod sercem.
- Jeśli kłamie w sprawie gwałtu, może też kłamać w kwestii
ojcostwa. Może powinieneś dokładniej rozważyć oświadczenie
sir Paytona, że dziecko nie jest jego.
- Może powinienem - zgodził się Cameron - ale nie mo-
gę. Muszę przyjąć, że Katherine mówi prawdę w tej
sprawie. Jest moją siostrą. Już widać jej zaokrąglone
kształty, więc nie ma czasu do stracenia. Ona wskazuje
palcem na sir Paytona, a ja muszę działać według jej
wskazówek lub skazać ją na hańbę.
Miałam nadzieję, że lady Katherine kłamała,
mówiąc o dziecku - powiedziała Avery, rozciągając się na
olbrzymim łożu w komnacie, którą jej przydzielono.
- Ale Warnie w innych sprawach - stwierdziła Gillyanne
siadając w nogach łoża.
- Wiem o tym. Payton stanowczo zaprzecza, ze dziecko może
być jego, a skoro jest tego tak całkowicie pewien to znaczy, że
nigdy z nią nie spał. Ale Cameron nie zna go, a o naszej
rodzinie wie tylko to, czego dowiedział się od nas a nas uważa
w tej kwestii za nieobiektywne.
- Ale on nawet tego nie przemyślał. Przywitał się z siostrą i od
razu wysłał swoje żądania do Paytona.
A to bolało, Avery starała się ukryć ból, lecz było jej ciężko.
Cameron zrobił dokładnie to, co zapowiadał. Najbardziej bolało
ją, że zrobił to przy niej, choć w jakimś stopniu nawet to była w
stanie zrozumieć. Właśnie upewnił się, że jego niezamężna
siostra jest przy nadziei. Trudno się dziwić, że w tej sytuacji
oszczędzanie uczuć kochanki nie było dla niego najważniejsze.
- Gilly, kochanie, jego jedyna siostra jest brzemienna i urodzi
bękarta.
- To niesprawiedliwe. - Gillyanne oparła się o kolumienkę łoża.
- Payton będzie musiał przyjąć dziecko, które nie jest jego, a
jeśli urodzi się syn, uczynić go swoim dziedzicem. A ty i
Cameron zostaniecie rozdzieleni. A wszystko dlatego, że
piękna Katherine rozłożyła nogi dla jakiegoś biednego chłopca
stajennego czy kogoś w tym rodzaju, a za męża chce naszego
Paytona.
- Mogłabyś to sformułować mniej dosadnie - zwróciła jej
uwagę Avery, ale rozumiała w pełni wściekłość kuzynki.
- Nie, nie mogłabym. Czy myślisz, że Payton zdołałby się
później jakoś wycofać z tego małżeństwa?
- Może byłby jakiś sposób, ale nie można opierać się na tej
nadzieji . Katherine nie jest dzewicą, nie można też
stwierdzićzadnego pokrewieństwa.
czyna będzie się trzymać swego kłamstwa, choćby miała
przysięgać na święte relikwie.
&> pokrewieństwa. A
przeczucie -^Sjj* -na będzie się trzymać swego kłamstwa,
cWhvTT
zysięgać na święte relikwie. noćby "*
- Ja też tak czuję. Jest bezwzględna.
- Och. tak - westchnęła Avery. - życie Paytona będzie
nieszczęściem. Może go doprowadzić do tego, te będzie szukał
szczęścia w ramionach innej kobiety i jeśli nawet znajdzie
miłość, będzie cierpiał, że łamie przysięgę małżeń ską.
Wybaczyłabym jej to, gdyby go kochała, ale ona go przecież nie
kocha. Jestem przekonana, że zachowuje się tak z powodu
urażonej dumy i próżności. Po prostu chce mieć przystojnego,
bogatego męża, którego wszystkie kobiety będą jej zazdrościć.
Pukanie do drzwi przerwało milczenie, jakie zapadło po
słowach Avery. Widząc Annę i Therese, była nieco zawie-
dziona, że to nie Cameron, ale potem uznała, że może to i lepiej.
Niech minie trochę czasu, nim się do siebie odezwą.
Gdy Therese wyprowadziła Gillyanne, Avery przypatrzyła sie,
pięknym złotym i zielonym sukniom, przewieszonym przez
ramię Annę.
- To dla mnie? - spytała.
- Tak. - Anne rozłożyła szaty nałóżku. -Nasz pan pomyślał, że
chciałabyś się przystroić na dzisiejsze ucztowanie.
- O, będzie uczta?
- Tak, żeby świętować nasz szczęśliwy powrót. Będziesz
pięknie wyglądała w tej złotej. To są suknie Katherine. - Ona
jest trochę większa ode mnie. - avery spojrzała na
swoje małe piersi. - I to w różnych miejscacach. - Nie była,
kiedy to nosiła.
- Tylko mi nie mów, jaka wtedy była młodziutka.
I tak jestem w ponurym nastroju.
Annę westchnęła, usiadła obok dziewczyny i objęła ją, -
Słyszałam, co się stało. Ten człowiek jest głupcem.
- Tak i nie.- Avery wstała i Anne zdjęła jej suknię. -Jest
opiekunem niezamężnej siostry, spodziewającej się dziec-ka.
Jeśli nie znajdzie jej męża, ona będzie zhańbiona. Męż-czyźni w
mojej rodzinie też by tak zareagowali. Jedyna różnica polega na
tym, że Katherine kłamie. Wprawdzie uważam, że Cameron
jest głupcem, wierząc jej, ale to jego siostra.
- Miałaś nadzieję, że znajdzie jakieś rozwiązanie i nie odeśle cię
do domu.
Avery skinęła głową.
- Prawdę mówiąc, nie wierzyłam, że Katherine jest przy
nadziei. Jeśli Cameron nawet myślał kiedyś o zmianie planów,
to na widok jej zaokrąglonego brzucha, musiał o wszystkim
zapomnieć.
- Widzę, że umieścił cię w komnacie obok siebie.
- Tak, połączonej z jego komnatą wielkimi niezamknięty-mi
drzwiami. Niezbyt subtelne z jego strony. - Avery spo-jrzała na
Annę, która właśnie skończyła jej wkładać ciemno-złotą suknię.
- Czy myślisz, że powinnam... zamknąć te drzwi?
- Ja bym tego nie zrobiła. Jeśli kochasz tego człowieka trzymaj
się go do końca, póki nie wsadzi cię na konia. Kochała-bym go
tak mocno, że pierwszego wieczoru, kiedy przyjdzie do
pustego łoża, wciąż jeszcze by czuł mój zapach na poscieli I na
swojej skórze, choćby się nie wiem jak szorował. Zrobiła-bym
wszystko, żeby nie mógł mnie zapomnieć nawet na chwilę, aż
przyszedłby po rozum do głowy i przywiózł
mnie z powrotem.
Avery uśmiechnęła się.
- Właąnie taki miałam plan.
- Bardzo dobrze. Suknia pasuje całkiera nieźle. Kilka szwów
przy piersiach i w pasie i będzie idealnie. - Anne Sciągnęła
z dziewczyny złotą suknię i pomogła włożyćzieloną. Z tą tak
samo. Będziesz ją miała na jutro. -
Kiedy Anne zdjęła z niej tę i usiadła na łożu, żeby natychmiast
poprawić ciemnozłotą, Avery przyjrzała się przyjaciółce pode-
jrzliwie.
- Katherine jest zdumiewająco hojna.
- Tak - mruknęła Annę, nie podnosząc wzroku znad szy-cia. -
Mam jeszcze inne suknie, które mogą się równać z tą zieloną.
Będziesz miała kilka pięknych szat do noszenia podczas pobytu
tutaj.
- Annę, czy ona naprawdę dała mi te suknie, czy tylko
pożyczyła?
- No, nie. Dała jedną, bo brat jej kazał, brzydką, brązową. Ale jej
służka pokazała mi, gdzie ta rozpuszczona pannica ma
spakowane stroje, z których wyrosła. Therese i ja same się
obsłużyłyśmy. Gillyanne też będzie bardzo elegancko wy-
glądała.
- To miłe, ale niekonieczne.
- Ależ jest konieczne. - Annę popatrzyła na Avery. -Jesteś damą
z urodzenia, tak samo jak mała Gilly, więc musicie być
ubrane jak damy.
- Żeby zaimponować Katherine?
- Właśnie.
- Nie sądzę, żebym zrobiła na niej wrażenie, choćbym była od
stóp do głów obwieszona najwspanialszymi klej-
notami.
- Pewnie nie, ale jej uwagi nie będą takie przykre, jeśli
będziesz, wiedziała, że pięknie wyglądasz.
Avery pokiwała głową ze zrozumieniem.
- To będzie tarcza, która pomoże mi spokojnie ignorować
wszelkie przycinki na temat mojego wyglądu.
- I żeby nasz pan pamiętał, kim jesteś - podsumowała Annę. -
Jesteś damą, panną szlachetnego rodu, z którą spał. Pięknie
mówi o ratowaniu dobrego imienia siostry, więc niech sobie
przypomni, że i ty masz dobre imię.
- Nie chcę, żeby do mnie przychodził z poczucia honoru. Chcę.
żeby przyszedł dlatego, że nie może znieść tęsknoty za mną
przez kolejną noc, że nie może przeżyć następnego dnia beze
mnie.
- Och, na pewno przyjdzie do ciebie z tego powodu. Nikt z nas,
którzy was obserwowali razem, nie wątpi w to ani przez I
chwilę. Ale mężczyźni to dziwne stworzenia. - Anne uśmiech-
nęła się przelotnie i Avery też się roześmiała. - Boją się mówić
otwarcie o swoich uczuciach. No, ale jeśli chodzi o honor, to
potrafią się zachowywać bardzo odważnie i o tym mogą
rozprawiać bez końca. Wiec dziewczyna musi, kiedy są we
dwoje, domagać się, żeby mówił o czymś więcej, a nie tylko o
tym, jak się rycersko zachował.
- Ą jeśli ona nie sądzi, że za jego czynami stoi coś więcej niż
honor?
- Avery, przykro mi, że teraz ani ty tego nie widzisz, am ten
idiota, ale wierz mi, że stoi coś więcej. Żaden mężczyzna nie
mógłby zachowywać się tak jak on wobec dziewczyny i nic do
niej nie czuć.
- Wiec myślisz, że jeśli przyjdzie do mnie, nie powinnam się
najeżać ani go unikać, jeśli będzie mówił o honorze i
obowiązku? Mam schować dumę do kieszeni i udawać, że w to
wierzę? - Avery westchnęła, widząc, że Annę skinąła głową. -
Ponieważ to ja będę tęskniła i cierpiała tak, jak bym chciała,
żeby cierpiał on, pewnie muszę tak zrobić.
- Tak, a kiedy będziesz z nim sama, schowaj dumę do kieszeni,
aż wypowie słowa, które chcesz usłyszeć. Avery zaśmiała się.
- Posłucham twojej rady, Anne. A teraz, z takim planem,
muszę się modlić, żeby mimo tego, co nastąpi w ciągu
najblizszych tygodni, los był dla mme łaskawy i żeby
wszystko dobrze się ułożyło.
15
One żyją?
- Tak, mamo. Są całe i zdrowe.
Payton uśmiechnął się lekko, obserwując rodziców, ciotki
i wujów. Kobiety płakały i ściskały się, a potem biegły do
mężczyzn po następne uściski. Ocierając ich łzy, mężczyźni
z trudem opanowywali wzruszenie. Payton nie zdziwił się, te
wszyscy poświęcali sporo czasu i uwagi ciotce Bethii. Podziwiał
postawę tej kobiety, która po tym, co przeżyła jej córka Sorcha,
dzielnie znosiła ciężar tych tygodni, kiedy nie znała losu
drugiej córki. Musiała to być dla niej nieustanna tortura,
a jednak dopiero teraz ciotka Bethia omal nie zemdlała. Była
to miła, drobna kobieta, ale niewątpliwie znacznie silniejsza.
niż przypuszczał. Cieszył się jednak, że pozostawił posłańców
z żołnierzami i sam pojechał do rodziny przekazać
wiadomości-.
- Gdzie są? - dopytywał się ojciec. .
- W Cairnmoor, pod pieczą niejakiego sir Camerona MacAl-
pina - odparł Payton.
- Dlaczego nie odesłał ich do domu? - spytała matka.
- Bo coś za nie chce.
Okup? Ile chce? - spytał sir Eric. - Nie jestem zwolen-nikiem
ulegania naciskom, ale... - Spojrzał na żonę, na jej zacisnięte
ręce, i ucałował je. - Zrobimy wszystko, żeby odzyskać nasza,
małą Gilly.
- Oraz twoją siostrę - zgodził się sir nigel, patrząc bacznie
na syna. - Ile?
baczni
-Nie chodzi o to ile, ale kogo - odpowiedział cicho
Payton.
- Kogo? - Matka na moment skupiła się, po czym szeroko
otworzyła oczy. - MacAlpin. Merde. To ta wstrętna dzie-
wczyna, tak?
- Gisele, czy jest coś, o czym zapomniałaś mi powiedzieć?
-Nigel starał się mówić spokojnie, ale widać było rosnący w
nim| gniew Spojrzał bacznie na żonę.
- Nie, mamo, ja wyjaśnię - włączył się Payton. - Kiedy ostatnio
byłem we dworze, przebywała tam młoda dziewczyna, która
usiłowała wypróbować na mnie swój czar. Ponieważ była
panną z dobrej rodziny, przywiezioną dla znalezienia męża,
starałem się jej unikać. Było kilka sytuacji, w których musiałem
jej okazać swoją niechęć trochę dobitniej, i wtedy stało się dla
mnie zupełnie jasne, że ta panna nie jest przyzwyczajona do
tego, żeby jej czegokolwiek odmawiać. Wróciłem do domu i
uznałem, że mam z nią spokój. A potera dostałem od jej
opiekuna wiado-
mość, że rzekomo ją zgwałciłem. - Payton uniósł rękę, by
przyci-
szyć gwałtowne protesty, choć sprawiły mu oprzyjemność.
- Żądał, żebym przybył natycłrniiast do Cairnmoor poslubić
pannę, którą zhańbiłem, niejaką lady Katherine MacAlpin.
Nigel zaklął.
- Teraz rozumiem nasz problem.
- Mój problem -powiedział Payton i ciągnął swoą historię: -
Odpowiedziałem, że ona kłamie, i spytałem się czy odważy się.
przedstawić mi jakichś świadków, którzy to potwierdzą.
- Niezbyt delikatnie.
- Nie, ale nie sądziłem, że muszę być wobec niej zbyt uprzejmy.
Potem nadeszła informacja, że w dodatku zostawiłem ją
brzemienną. Temu też zaprzeczyłem. W końcu dali mi spokój.
Sądziłem, że prawda wyszła na jaw, i przestałem o tym myśleć,
choć czasem przypominałem sobie, że właściwie powinni mnie
przeprosić. - Spojrzał na list, który trzymał w ręku. - Wygląda
na to, że opiekun tej panny czekał na powrót jej brata, sir
Camerona. - I teraz sir Cameron oskarża cię o gwałt? - Coś się
musiało wyjaśnić, bo o to już mnie nie oskarża jednak Katherine
wciąż utrzymuje, że byłem jej kochankiem i jestem ojcem jej
dziecka. Jeśli pojadę do Cairnmoor i poślubię jego siostrę, sir
Cameron odda nam Avery i Gillyanne.
- Jak on je pojmał?
- Był w służbie u niejakiego sir Charlesa DeVeau. - Payton
uśmiechnął się, wyobrażając sobie, jak matka klnie w duchu.
-Odmówił udziału w ataku na Lucettów i był gotów do
wyjazdu, bo miał dosyć DeVeau i Francji. Nasze dziewczęta
podarowano mu jako zapłatę za dług karciany. Mówi, że jest
więcej do opowiadania, ale zrobią to one same, kiedy wrócą do
domu.
- Pewny siebie drań — mruknął Nigel.
- Dlaczego nie? Ma nas czym szantażować.
- Myślisz, że mógłby je skrzywdzić? - spytała Bethia.
- Nie - pocieszył ją Payton. - Sposób, w jaki pisze, na przykład
nazywając naszą Giłlyanne „małą Gilly", świadczy o tym, że nie
zrobi im krzywdy. Prawdę mówiąc, nie ma tam żadnych
pogróżek. Ale zapewnia, że ich nie odda.
— Więc może powinniśmy po prostu pojechać i je odebrać ~
zaproponował Nigel, lecz poprzez jego śmiałe słowa przebija
nutka wahania.
— Myślę, że gdybyśmy zaczęli przelewać krew jego klan
-mogłyby się pojawić pogróżki, które by zrealizował - ostrzegł
Payton. - Nie, pojadę do Cairnmoor.
Gisele wyciągnęła rękę nad stołem i dotknęła dotknęła syna. -
Ale on ci każe poślubić tę kobietę, a ty jej nie kochasz Twój
pierworodny nawet nie będzie twojej krwi.
- To prawda, me mogę jednak zostawić Avery i Gillianne które
są tam uwięzione Kto nas może zapewnić, że w końcu pogróżki
się nie pojawią? Albo że on nie zgłosi się z tą sprawa do króla?
Pojadę, ale to wcale me oznacza, ze ożenię się z tą kłamczuchą.
Może z niej wyciągnę prawdę. Siedząc tutaj, nie mogę zrobić
nawet tego. Jest jeszcze jedna sprawa, o której pisze sir
Cameron. -Popatrzył na swego stryja Balfoura i ciotkę Maldie. -
Twierdzi, że Avery i Gillyanne powiedziały mu coś bardzo
dziwnego: że on może być ojcem małego Alana.
- O Boże -szepnęła Maldie. -Elspeth będzie równocześnie
zadowolona i bardzo zmartwiona.
- Jeśli chce tego chłopca... - zaczęta Gisele, ale nerwowo
przygryzła wargę.
- Nie, mamo - powiedział Payton. - Sir Cameron prosi, żebyśmy
nie wciągali chłopca do tego układu i sprawę tę chce rozwiązać
osobno i bardzo delikatnie. Oczywiście, ta możliwość jest
bardzo kusząca, bo ja nie chcę się żenić z Katherine.Aby
wykorzystać małego Alana dla zdobycia przeze mnie wolności,
musielibyśmy go zabrać Elspeth. Nie mogę tego zrobić. Jeśli sir
Cameron jest ojcem Alana, to ma do małego prawo, ale to musi
być przeprowadzone z największą ostrożnością.
- Wiem o tym. Tyle że to małżeństwo będzie takie
fatalne, oparte na kłamstwie, a ta Katherine wydaje się oxropną
dziewuchą.
- Payton poklepał matkę po ręku.
- Masz rację, ona należy do osób pieknych tylko z wierzchu.
Nie martw się jednak. Potrafię przekonywać. Wydobędę z niej
prawdę. - Powoli się rozpogodził. - Na ile znam moją siostrę i
małą Gilly, już ciężko pracują, żeby z nej tę prawdę wydusić.
Gdy tylko Avery i Gillyanne opuściły wielką sień, Cameron
opadł na krzesło i napił się wina. Jego siostra wyszła tuż przed
nimi i chociaż miał poważne podejrzenia, że nastąpi jakaś
konfrontacja między damami, stchórzył i postanowił nie
wtrącać się do tego. Każda chwila spędzona z nimi trzema była
spraw-dzianem jego wytrzymałości, więc nie miał zamiaru
pchać się w to z własnej woli. Niech to same załatwiają. Będzie
czekał i modlił się, żeby się nie polało za wiele krwi.
Minął zaledwie tydzień od wysłania żądań do sir Paytona, lecz
Cameronowi wydawał się on najdłuższym tygodniem w życiu.
Oczekiwał, że przyjazd sir Paytona nastąpi za dzień czy dwa i
dom przestanie wreszcie przypominać pole bitwy. Zarazem
wszystko to oznaczało zbliżanie się dnia, w którym utraci
Avery.
Dziewczyna tymszasem uprawiała jakąś niepojętą dla niego
grę. Wprawdzie umieścił ją w sąsiedniej komnacie, ale nie
byłby zdziwiony, gdyby przed nim zabarykadowała drzwi.
Tymczasem Avery przyjmowała go z uśmiechem i
temperamentem, jakiego każdy mężczyzna mógłby mu
pozazdrościć. Ubrana była zawsze tak, że stanowiła ucztę dla
oka, a zachowywała się tak, jakby nic złego się między nimi nie
wydarzyło i jakby nie zbliżał się koniec ich romansu. Zawsze
była w miłosnym nastroju, | niczego mu nie odmawiała. Musiał
być w tym jakiś podstęp. Nie mógł tylko wymyślić, co chciała w
ten sposób zyskać.
- Czy te dziewczęta tak cię wyprowadzają z równowagi,
chłopcze, że musisz tyle pić? - zapyta Iain.
— Niewykluczone — wymamrotał Cameron i uśmiechnął się
smutno. - Za każdym razem, kiedy siadamy do posiłku, boję
się, że rzucą się na siebie i poranią nożami.
Iain skinął potakująco.
- Jedzenie w atmosferze takiej damskiej furii może czło-wieka
przyprawić o niestrawność.
- Jest bardzo męczące. - Tak, wyglądasz na zmęczonego,
chłopcze. Leargan zaśmiał się i potrząsnął głową. - Nie tylko
unikanie naszych walczących dam tak go męczy. Jeśli nie
ucieka przed nimi, pokłada się z...
- Leargan - warknął Cameron zdumiony, że kuzyn mógłby
powiedzieć coś niemiłego o Avery.
- Och, kuzynie, wiesz, że nigdy nie obraziłbym Avery Zawiść
przeze mnie przemawia. Oddałbym mojego najwspanial-szego
konia bojowego za taką ciepłą i słodką dziewczynę, i taką
chętną. Widać, że to kochanie sprawia jej wielką przyjemność.
-Leargan mrugnął. - W każdym razie tak to brzmiało dziś po
południu w stajni.
Roześmiał się wraz z Iainem, widząc, że Cameron zarumienił
się lekko.
- Powinienem być trochę bardziej dyskretny - przyznał
Cameron i postukał palcami o drewniane poręcze krzesła.
-Właśnie myślałem o tym, że Avery coś knuje,
- Na miłość boską- mruknął Leargan. - A co by to mogło być?
Wykończenie cię tak, żebyś nie miał sił na żadną inną kobietę
jeszcze parę lat po jej odjeździe?
Cameron postanowił nie zwracać uwagi na tę ironie.
- Jest zbyt przymilna. Przecież chcę ją odesłać. Zmuszam jej
brata do małżeństwa z kobietą, której nie chce. Chyba nic
dziwnego, że zastanawiam się, dlaczego się zachowuje
jakby się nic nie stało, dlaczego się nie złości, nie kłoci,
dlaczego do diabła, wciąż mnie wpuszcza do swgo łoża?
Avery jest dumną dziewczyną, z ostrym temperamentem.
Dlaczego jest taka miła?
- Dla Katherine miła nie jest - zauważył Ian - To prawda.
Zastanawiam się czasem, czy nie postawić przy nich starażnika,
Zeby się nie pozabijały. -
Cameron przeciągnął ręką po włosach. - Spodziewałem się, że
część tej złości ba, nawet większość, skieruje na mnie.
'
- Może Avery rozumie, że nie miałeś wyboru - zasuge-rował
Iain.
- Tak, ale czasem czuję, że oczekiwała, iż znajdę jakieś inne
rozwiązanie tego problemu.
- Pewnie tak było, zanim zobaczyła, że Katherine naprawdę
będzie miała dziecko.
- Przecież Avery upiera się, że nie jest to dziecko jej brata
-przypomniał mu Cameron.
- Ale zostałeś postawiony w określonej sytuacji: zobaczyłeś
niezamężną siostrę z brzuchem. Nie ma czasu sprawdzać, kto
ma rację, a kto nie, i czy może ktoś nie kłamie. Katherine
potrzebuje męża, dziecko potrzebuje ojca, a ona wskazuje na sir
Paytona. Nie masz wyboru, musisz jak najprędzej doprowadzić
tego człowieka do ołtarza. Cokolwiek Avery czuje, jest na tyle
mądra, że wie: zostałeś postawiony pod ścianą. -Leargan
pociągnął spory łyk wina i dodał ciszej: - Skupia gniew na
osobie, która was w to wpakowała, a która, jej zdaniem, kłamie.
- A ty myślisz, że Katherine kłamie, Iain? - spytał Cameron w
nadziei, że skoro przyjaciel spędził z nią więcej czasu, może
wiedzieć lepiej.
- Nie potrafię odpowiedzieć. Po prostu nie wiem. Ale jest
zdolna do kłamstwa.
Tak, zauważyłem to przez ten tydzień, odkąd jestem w domu. -
Cameron pokręcił głową. - Zawiodłem tę dziewczynę.
W pewnym sensie my wszyscy też, ale nie mam poczucia
winy. Owszem, rozpieszczaliśmy ją, jednak dziecko
powinno się uczyć z dobrego przykładu. Wydaje mi się, że
wszyscy dawaliśmy jej dobry przykład. Może nie doskonały,
lecz dobry na pewno tak. A jednak... - Ian wzdrygnał się. - Jest
nie tylko zepsuta, lecz w dodatku próżna i z tego, co
widziałem, niezbyt miła dla tych, których uważa za
stojących niżej od niej.
- Nie widzę tu nikogo, kto mógłby ją nauczyć próżności i
snobizmu.
- Nie mogła się nauczyć takiej postawy ani od ciebie ani od
ciotki Agnes, a to wy oboje mieliście największy udział w jej
wychowaniu. Czy spotkałeś kiedyś tego chłopaka, sir Paytona?
- Tylko przelotnie, potem czasami gdzieś mi mignął.
- Słyszałem, że jest przystojny. Iain uśmiechnął się.
- Bardzo, w każdym razie tak twierdzą wszystkie panny.
Prawdę mówiąc, i mnie się tak wydawało. Dziewczęta pchają
się do niego. Sądzę, że nawet jak idzie do wychodka, czeka na
niego jakaś dziewczyna i proponuje pomoc.
- Jest aż tak źle?
- Tak. A jednak nie słyszałem o nim nic złego. Trochę narzekań
od jakichś zazdrośników, i tyle. Nawet nie to, żeby nadmiernie
wykorzystywał okazje, kiedy mu się te dziewczęta Pchają
drzwiami i oknami. Byłem zdziwiony, kiedy Kathenne
wskazała na niego, ale musiałem jej uwierzyć.
Cameron skinął głową.
- Nie miałeś wyboru. Czy wierzyłeś, kiedy zarzucała mu
gwałt
- Niezupełnie. Nie tylko dlatego, że nie
przypuszczałem, żeby ten chłopak musiał cokolwiek brać siłą,
ale też dlatego, że Katherine nie zachowywała się jak kobieta,
którą mężczy-
zna posiadł wbrew woli. Znałem jedną czy dwie ofiary gwałtu
i chociaż były dość twarde, żeby jakoś przeżyć tę tragedię
pozostały w nich blizny, widoczne w ciągu następnych tygodni
i miesięcy. Katherine zachowywała się tak jak zwykle, a jednak
obstawała przy swoim. To mogło być najwyżej uwiedzenie, w
którym pozwoliła na zbyt wiele.
- Tylko sama Katherine mogłaby to wyjaśnić, ale ona wciąż
obstaje przy wersji o uwiedzeniu i porzuceniu. Zaczynam się
zastanawiać, czy nie zostaję wykorzystany, aby
jej zdobyć męża, jaki jej się podoba, a nie człowieka, który
powinien ją poślubić.
- Więc nie przynaglaj za bardzo z tym małżeństwem-poradził
Leargan.
— Nie mogę zwlekać.
— Tydzień czy dwa nie sprawią wielkiej różnicy.
— To prawda. Jestem wściekły na siebie, ale zaczynam jej nie
wierzyć. Tłumaczę sobie, że mam własne powody, żeby tak
było, ale nic nie pomaga. Do licha, doszło do tego, że
podsłuchuję pod drzwiami, prowadzę długie rozmowy z
Katherine i rozważam każde jej słowo. Nie chcę wierzyć, że
mogłaby uknuć taką intrygę, a z drugiej strony nie mogę oprzeć
się wrażeniu, że właśnie tak jest. Usiłuję udowodnić, że moja
siostra Warnie, ale chyba niezbyt mi się to udaje.
— Więc zostaw to dziewczętom.
— Myślisz, że to właśnie próbują zrobić?
— Och tak, nie ma wątpliwości.
— Cóż, jeśli odkryją prawdę, a Katherine dalej będzie ob-
stawać przy swojej wersji, w dalszym ciągu będę stał pred
problemem: albo uwierzę pannom, które chcą pomóc sir pay-
tonowi, albo będę lojalny wobec siostry i uwierzę jej.
_ Wiec dalej podsłuchuj, chłopcze - powiedział Iain - i miej-my
nadzieję, że usłyszysz prawdę, nim będzie za późno.
Czy wy nie możecie pójść gdzie indziej?
Katherine znad swej robótki, patrząc z wściekłością na Avery i
Gillyanne.
- Nie - odpowiedziała Avery, siadając naprzeciwko. Rozejrzała
się po świetlicy. Było to piękne pomieszczeni jaszcza w ciągu
dnia, gdy promienie słoneczne wpadały przez okna. Mógłby to
wprawdzie być słaby punkt, gdyby jakiś napastnik zdołał
pokonać wszystkie inne wspaniałe konstrukcje obronne
Camerona, podejrzewała jednak, ze zostało to uwzględnione i
prawdopodobnie jakoś zabezpieczone. Spojrzała na ciotkę
Agnes i zauważyła, że pulchna, siwa kobieta śpi w fotelu przed
kominkiem. Avery wątpiła, żeby ta raiła dama mogła pełnić
rolę prawdziwej przyzwoitki Katherine. Gdy Gillyanne usiadła
na tapicerowanej ławie tuż obok Kaiherine, Avery o mało się
nie roześmiała. Gillyanne wiedziała, że Kaiherine jej nie znosi i
czuje się przy niej niepewnie, wiec postanowiła
to wykorzystać.
- Słyszałam, że jak kłamca wypije wodę święconą, tomu język
czernieje, gnije i odpada - powiedziała, podając Kaiherine
puchar z zimną wodą.
- Wiejskie przesądy- mruknęła obdarowana, ale Avery
zauważyła, że nie tknęła wody. - Co ty wyprawiasz. - Ka-
therine trzepnęła Gillyanne w rękę, gdy ta dotknęła jej brzucha.
- Sprawdzałam, czy to czasem nie poduszka.
- To jest dziecko sir Paytona, wiesz o tym.
- Nie, nie jest.
-Poprostu nie możecie pogodzić się z tym, że wasz krewny
jest uwodzicielem bez serca, że mógłby wykorzystać dziew-
czynę i rzucić ją, jak każdy inny mężczyzna. Myślicie, że on jest
Świety.
- Payton nie jest święty - powiedziała Avery, starając się mówić
spokojnie i skrywać gniew, bo wiedziała, że to złość Katherine.
-Jednak ani nie uwiódłby dziewicy, ani nie wyparłby się
własnego dziecka.
Twierdzisz, że nie byłam dziewicą?! - krzyknęła Katherinc,
rzucając robótkę.
Avery zdziwiła się, że siostra Camerona tak szybko uznał ten
zarzut, choć nie padł bezpośrednio. Przedtem nie przyszło jej
do głowy, że Katherine mogła mieć więcej niż jednego
kochanka, ale patrząc teraz na pochrapującą ciotkę Agnes,
nabrała przekonania, że jej podopieczna miała po temu sporo
okazji. Avery zaczęła się zastanawiać, czy to nie ktoś z Caim-
moor, ale odrzuciła tę myśl. Katherine była za sprytna, a tu
trudno byłoby utrzymać sekret i uchodzić za niewinną i po-
rzuconą.
- Nie, nie obrażałabym cię tak — odpowiedziała Avery.
-Powiedziałam tylko, że uwodzicielem nie był mój brat.
- Więc dlaczego miałabym chcieć za niego wyjść?
- Bo jest przystojny, niebiedny i większość kobiet by ci
zazdrościła. Podejrzewam, że twojemu kochankowi brakowało
paru rzeczy, których potrzebujesz, na przykład pieniędzy.
- Więc teraz mi zarzucasz, że ległam z jakimś obszarpanym
żebrakiem?
- Wielu wspaniałych panów nie ma pełnej sakiewki, dlatego
często muszą ją poślubić.
- Ja mam duży posag. Nie muszę się martwić, czy mężczyzna
jest bogaty, czy nie.
- Więc dlaczego nie wyjdziesz za tego, z którym będziesz miała
dziecko, zamiast ciągnąć do ołtarza tego, który cię nie chce?
- Czy tak trudno ci uwierzyć, że twój brat mógł mnie pożądać?
- spytała Katherine, lekko wykrzywiając usta w wy-muszonym
uśmieszku. - Wielu chłopcom zawróciłam w głowie.
- Nie wątpię, że tak, bo jesteś bardzo piękna – mruknęła Avery.-
Payton mógł rzucić na ciebie łakome spojrzenie, ale nie
poszedłby z tobą do łoża. Wiedział, że jesteś tam po to, żeby
złapać męża, a on nie chce żony, jeszcze nie teraz. To
wystarczyłoby, żeby ostudzić żądze, które mogłaś w nim
wzbudzić.
- Może uczucie, jakie w nim wzbudziłam, było zbyt gorące zbyt
kuszące, żeby mógł się oprzeć. - Katherine spojrzała na
Gillyanne, która wydała jakieś niezbyt uprzejme parsknięcie.
-Ja przynajmniej mam to, co trzeba, żeby mężczyzna miał na co
spojrzeć.
- Mam nadzieję, że Gillyanne tego nie ma, bo jest zbyt młoda,
żeby wzbudzać zainteresowanie mężczyzn— oświad-czyła
Avery. - A ty, Katherine, powinnaś być na tyle sprytna, żeby
wiedzieć, że prawda wcześniej czy później wyjdzie najaw.
- Jeśli będę już żoną tego wspaniałego, pięknego rycerza, nikt
tego nie zmieni. - Katherine wstała nagle, podeszła do ciotki i
obudziła ją dość obcesowo.- Musimy iść, ciociu Agnes. - Stanęła
przed Avery, podczas gdy ciotka zbierała swe rzeczy. - Jeśli
myślisz, że parząc się z moim bratem, zapobieg-niesz temu
małżeństwu, to jesteś idiotką.
Avery powstrzy mała ręką Gillyanne, która chciała się rzucić na
Katherine.
- Może nawet wyjdziesz za Paytona, ale to małżeństwo będzie
oparte na kłamstwie i zdradzie. On ci tego nigdy nie
wybaczy. Co to za szczęście?
- Takie, jakie przyjdzie z poślubienia pięknęgo mężczyzny,
uznanego rycerza, majętnego, z ziemią we Francji i wysoko
postawionymi znajomymi we dworze, łacznie z królem. -
Katherine chwyciła za rękę zaspaną ciotkę i ruszyła do drzwi. -
Może mną pogardzać, ale to i tak 1epsze niż jakiś drobny
szlachcic z sześcioma starszymi braćmi.
Avery aż drgnęła, gdy trzasnęły drzwi. Patrzyła przez chwilę
na dębowe kasetony. Nigdy tak bardzo nie chciała
kogoś uderzyć, jak teraz Katherine. Ta dziewczyna była
zepsuta próżna i samolubna nie do opisania. Trudno
uwierzyć że ona i Cameron byli rodzeństwem.
- Kłamie - oświadczyła Gillyanne, podchodząc do kuzynki.
- Oczywiście -zgodziła się Avery. -Zresztą sporo ujawniła.
Po pierwsze, uważam, że świetnie się bawiła na dworze i
pewnie
się raz czy drugi pokotłowała z jakimś jurnym młodzieńcem
nim tu wróciła.
Myślisz, że mógłby to być któryś z chłopaków tu, w Caim-
moor?
- Wątpię. Za duże prawdopodobieństwo, że mogłoby się
wydać. A nawet jeżeli taki jest, to się nie przyzna, że pokładał
się z siostrą pana. Nie mamy czasu, żeby go szukać, bo
trzymałby to w wielkiej tajemnicy.
- Ale miała co najmniej jednego kochanka na dworze
królewskim, prawda?
- Z całą pewnością. A nas powinien interesować ubogi
szlachcic.
- Z sześcioma starszymi braćmi.
- Właśnie. Oczywiście nie wiemy, kto był we dworze, gdy ona
tam gościła. Nie sądzę, żeby nam starczyło czasu, aby się tego
dowiedzieć. Już minął tydzień, jak Cameron wysłał list do
Paytona. Mój brat powinien tu być lada dzień.
- Przykro mi, Avery.
- Daj spokój. Teraz najważniejsza sprawa to pomóc Pay-
tonowi. Nie możemy pozwolić, żeby ożenił się z tą kobietą.
Gillyanne wstrząsnęła się przesadnie.
- Absolutnie nie możemy. Ona go unieszczęśliwi. - Zamyś-
lona, potarła palcem brodę. - Najlepiej byłoby znać nazwisko
ale tylko ona je zna.
- Tak, możemy jednak zebrać jeszcze jakieś informacje.
Payton spędza dużo czasu na dworze. Jeśli mu powiemy
odpowiednio dużo o ty młodzieńcu, będzi wiedział, kto to
jest. Może nawet widział, jak ten rozmawiał z Katherine.
- Tak, ale czy Cameron będzie na to zważał, nawet jeśli
mu poda nazwisko? Czy Payton zdoła namówić go, żeby
chociaż spróbował dowiedzieć się prawdy?
- Mysie, że tak - odpowiedziała Avery. - Ostatno zauwa-żyłam
w jego spojrzeniu coś, co mi mówi, że zaczyna wątpić w
zeznania siostry.
- A jednak ciągnie Paytona do ołtarza.
- Z powodu dziecka i dlatego, że nikt mu nie zaproponował
innego pana młodego. Pierwszą osobą, z którą musimy
porozmawiać, jest pokojówka Katherine.
- Ona nas unika - stwierdziła Gillyanne, idąc do drzwi za
kuzynką.
- Jeszcze raz same spróbujemy ją przyprzeć do muru, a potem
poprosimy o pomoc Anne.
Na korytarzu wpadły na Camerona i Leargana.
- Szukasz nas? - spytała Avery, przeciskając się obok niego i
ciągnąc za sobą kuzynkę.
- Tak - odparł Cameron, przyglądając jej sic bacznie.
- Ojej, zobaczymy się chyba później, dobrze? Teraz koniecz-nie
musimy coś zrobić.
Patrzył, jak dziewczęta oddalają się niemal biegiem, po
czym spojrzał na kuzyna.
- Chcesz mi powiedzieć, że one niczego nie knują?
- No, nie - odparł ze śmiechem Leargan. -
Zdecydowanie
coś knują. Dokąd idziesz? - spytał, gdy Cameron ruszył z po
wrotem do wielkiej sieni.
- Ide się napić. I to sporo. I nie przestane pić, póki nie
słyszę głośnego krzyku.
16
Czy ktoś widział Avery? — spytał Cameron, wchodząc do
świetlicy.
Rozejrzał się i aż skurczył się w środku. Była to piękna komnata
i bardzo lubił tu siedzieć, ale teraz iskrzyło, tyle było tu
napięcia i nienawiści.
Gillyanne siedziała obok Anne i udawała, że szyje, lecz głównie
wpatrywała się w Katherine. Cameron znał to spojrzenie i
wiedział, ze człowiek czuje się pod nim nagi. Anne spokojnie
szyła, ale miała na oku Gillyanne i Katherine, która od czasu do
czasu przerywała szycie, rzucając na Gilly wściekłe spo-jrzenie.
Ciotka Agnes w słodkiej nieświadomości przysypiała przed
kominkiem. - Zgubiłeś swoją kochanicę? - spytała Katherine.
Już chciał podejść do siostry z wymówką, kiedy usłyszał
charakterystyczne świśniecie. Rozejrzał się, bo sądził, że to
Avery, ale zorientował się, że zrobiła to Gillyanne. Posłał jej
Karcące spojrzenie, czym się absolutnie nie przejęła, po czym
zwrócił się do Kamerine.
- Popraw mnie jeśli się mylę - powiedział cichym i zimnym
głosem - ale czy to nie ty siedzisz tu, niezamężna i brzemien-
na? - Skinął głową, gdy się zaczerwieniła. Więc trzymaj język
na wodzy, jeśli idzie o Avery. A teraz pytam jeszcze raz: czy
ktoś wie, gdzie ona jest?
- W ogrodzie - odpowiedziała Gillyanne,rpo czym, zapytała
badawczo się w niego wpatrując: - Czy miałeś jużjakąś
wiadomość od naszych rodzin?
- Wiesz, że człowiek bardzo się denerwuje, kiedy tak robisz,
panienko?
- Ale ty, kawał chłopa, chyba się tego nie boisz? -Uśmiech-nęła
się i mrugnęła.
Ramiona Annę zatrzęsły się ze śmiechu. Cameron miał ochotę
zrobić to samo, lecz przypomniał sobie, z czym tu przyszedł.
- Sir Payton przyjedzie jutro rano.
- O Boże, nie spodziewałyśmy się, że tak szybko.
- Tak, nie tracił czasu. Zaledwie osiem dni temu wysłałem
moich ludzi do Donncoill. - Westchnął i ruszył do drzwi. -Pójdę
lepiej poszukać Avery i jej powiedzieć.
- Cameron! - zawołała Katherine, gdy już zamykał drzwi.
- Co? - Zawrócił.
- Powiedz tej bezczelnej smarkuli, żeby przesiała tak na
mnie patrzeć. Westchnął. Wiedział, jak trudno jest znieść te
spojrzenia.
- Gillyanne, przestań patrzeć na Katherine.
Wyszedł, nim siostra zauważyła, że dziwczynaka nie obiecała,
że przestanie, a on nie uległ pokusie i nie zapytał, co też
takiego widzi, wpatrując się w jego siostrę.
Avery wyrwała chwast, rzuciłą na kupkę kompostu i zaczęła
się zastanawiać, dlaczego praca w ogródku z ziołami jej nie
pomogła, chociaż zawsze tak było. Poźniej uświadomiła sobie,
że nigdy tak naprawdę nie cierpiała z powodu złamanego serca
Nigdy przedtem nie miała kochanka. Nie musiała się martwić
że brat zostanie przymuszony do małżeństwa, w którym będzie
nieszczęśliwy. Pielenie nie mogło rozwiać jej obaw i wąt-
pliwości. nawet na chwilę.
Pomyślała, ze gdyby była mądra, zamknęłaby drzwi przed
Cameronem, wykopałaby drania z łoża. Wciąż nie usłyszała od
niego miłosnych zapewnień ani obietnic wspólnej przyszło-ści.
Miała wszelkie prawo odwrócić się od niego. Wiedziała jednak,
że tego nie zrobi. Brzydziła ją trochę własna słabość ale
zdawała sobie sprawę, że się z niej nie wyleczy. Poza tyra
wyrzucenie go z łoza zniszczyłoby plan takiego rozkochania go
w sobie, żeby marzył o jej powrocie. Chciałaby tylko mieć
jakikolwiek znak, że poruszyła jego serce, jakąś iskierkę
nadziei, której mogłaby się trzymać.
Patrząc w niebo, zorientowała się, że nie ma wiele czasu na
umycie się i przebranie do wieczerzy. A bardzo tego potrzebo-
wała, stwierdziła, gdy wstała i przyjrzała się sobie. Odwróciła
się, żeby wracać do zamku, i omal nie wpadła na Camerona.
Właśnie szłam umyć się przed wieczerzą - powiedziała,
wycierając ręce o spódnicę, która wcale nie była czystsza.
- Czy zostało jeszcze choć trochę ziemi w tym ogrodzie? -spytał
z uśmiechem.
- Pieliłam, a ponieważ chwasty nie rosną nawet na moją
imponującą wysokość, musiałam się schylić do ziemi
- Oczywiście.
- Czy masz mi coś do powiedzenia, czy po prostu przyszedłeś
mnie obejrzeć, kiedy okropnie wyglądam?
- Och, wyglądasz cudownie. Gdy nachylił się bliżej i skrzywił,
przyglądając się jej
twarzy, spytała:
- Czy coś się stało?
- Nie, po prostu szukałem czystego miejsca, żeby cię po-
całować.
- Potwór. - Wyminęła go i szybkim krokiem zmierzała do
zamku. - Czy masz mi coś do powiedzenia?
- Twój brat przyjeżdża jutro rano - rzekł cicho. Zauważył, że
zmyliła krok.
- I zostanę odesłana?- Avery była dumna ze swojego
spokojnego tonu.
Weszli do zamku i skierowali się ku schodom.
- Tak, ty i Giliyanne odjedziecie z bardzo dużą. jak słysza-łem,
eskortą Murrayów.
- Ale nie ma rodziców moich ani Gillyanne?
- Nie. To dobrze, że twój brat przyjechał sam. Wjedzie tutaj
tylko z Małym Robem i Colinem, a ty i Gillyanne zostaniecie]
odesłane do mężczyzn Murrayów.
Stanęła u stóp schodów i wreszcie na niego spojrzała.
- Chciałabym mieć chwilę, żeby przywitać się z bratem i krótko
z nim porozmawiać, nim opuszczę Cairnmoor. Nie widziałam
go od kilku miesięcy, a biorąc wszystko pod uwagę, może
znów nie zobaczę go przez długi czas.
- Racja.
Avery odwróciła się, by wejść po schodach, i natknęła się na
schodzącą Katherine, która odsunęła się, parząc na nią z
przerażeniem. Ona zapewne nigdy się nie ubrudala, pomyślała
Avery.
- Czy wytarzałeś swoją zabawkę w błocie, bracie? - spytała
Katherina.
Avery poczuła, jak Cameron zesztywniał. Nim się oezwał,
wzięła twarz Katherine w obie dłonie, ucałowała ją w oba
policzki i mocno do siebie przycisnęła.Pusciła ją, gdy
uznała, że już dość ją ubrudziła.
- Będę za tobą tęsknić, Katherie - powiedziała, przeciągąjąc
głoski i dziwiąc się nieco dosadnemu przekleństwu jakie padło
z ust tamtej, nim wbiegła na schody. - Hm, widzę, że to uczucie
jest nieodwzajemnione. - Spojrzała na Camero-na i zobaczyła,
że się śmieje. - Nie mogłam się powstrzymać - Och, żebyś nie
była wciąż tak brudna jak gusta, pocałował-bym cię. Idź się
umyć. - Popatrzył, jak wchodzi na schody i zapytał ciszej: -
Avery, czy chcesz ze mną zjeść wieczerzę w mojej komnacie?
Był tylko jeden powód, dla którego mu na tym zależało. Chciał,
żeby tę ostatnią noc spędzili razem, kochając się ile się da, do
upadłego. Avery wiedziała, że powinna posłać go do diabła, ale
spokojnie powiedziała:
- Dobrze, spotkamy się tam za godzinę.
Pogrążona w rozmyślaniach, odpowiedziała na pukanie
Annę do drzwi i wymamrotała zaproszenie. Miała to być jej
ostatnia noc z Cameronem. Próbowała nawet nie myśleć o tym,
że to "na zawsze", ale ta myśl gdzieś się kołatała. Musiała
jednak mieć jakąś iskierkę nadziei na przyszłość, bo inaczej
spędziłaby tę noc, wypłakując się Cameronowi na jego im-
ponującej piersi. Bardzo chciała pokazać mu się w czymś innym
niż koszula, którą widział już nie wiadomo ile razy.
- Nie, nie to - powiedziała Annę, wyjmując jej z rak koszulę i
rzucając na łoże. - Nie dziś wieczór.
- A dlaczego dzisiejszy wieczór miałby być taki ważny?"
spytała Avery, podejrzewając, że Annę już wie.
To twoja ostatnia noc tutaj, przynajmniej, zanim wrócisz.
- Jaki optymizm. Annę zbyła tę uwagę.
- Do sypialni pana zaniesiono wspaniały posiłek. Zapalono
świece i rozpalono ogień. Nie będziecie wieczerzać w wielkiej
sieni.
- Nic się tu nie ukryje.
- Owszem, niewiele, i muszę przyznać, że większość z nas
bardzo interesuje się tym co się, dzieje miedzy tobą a naszym
panem.- Annę uśmiechnęła się, widząc rumieniec dzew-czyny,
- Lubimy cię i myślimy, że nasz pan byłby z tobą bardzo
szczęśliwy. - Podała jej nocną koszulę i wierzchnia narzutkę. - I
to też.
Avery wydała stłumiony okrzyk i ostrożnie dotknęła. Była to
koronkowa szata, prawie przezroczysta. I koszula, i narzutka
miały intensywny złoty kolor, a przyozdobione były czarnym
haftem i koronką. Były nieprzyzwoite, coś takiego mogły nosić
tylko nałożnice wielkich panów.
- Gdzie znalazłaś takie bezwstydne wspaniałości? -spytała.
- Pamiętasz, jak zrobiłaś uwagę, że Katherine może wcale nie
być taką skrzywdzoną dziewicą, za jaką chce przed nami
uchodzić? Myślę, że miałaś rację. - Annę rzuciła fatałaszki na
łoże. -To nie jest nocna bielizna,jaką noszą cnotliwe panienki.
- Katherine? Ho, ho, ciekawe rzeczy znajdujesz w jej sypialni.
Ale mężczyzny jeszcze nie znalazłaś?
- Niestety, nie. Nawet jeśli dzieliła łoże z którymś z tutej-szych
młodzieńców, to teraz, gdy pan jest w domu, są barozo
ostrożni. - Annę pociągnęła za ręcznik, którym owinęła się
Avery - Chodź, ubierzemy cię w to. - No nie wiem, Annę.
Są piękne ale czułąbym się naga.
A jeśli należały do Katherine, nie będą na mnie pasować.
- Będą - zapewniła Annę, wkładając na dziewczynę nocną
koszulę. - Na Katherine byłaby pewnie zupełnie otwarta po
bokach, gdzie się zawiązuje, a na tobie będzie się schodzić. Jesli
szata będzie luźna, to nie szkodzi. NIe jesteś dużo niższa od
Katherine, więc nie będzie się specjalnie wlokła po ziemi.
Spojrzała w dól w tym samym momencie co Avery. - No,
wygląda na to, że miaio być widać nogi w kostkach i stopy.
Bezwstydna.
Kompletnie - zgodziła się Avery i uśmiechnęła się wraz z Annę.
- No, dobrze. Spróbuję sobie wyobrazić, ze skoro mam koszulę i
wierzchnią narzutkę, to nie jestem naga. Zastanawiam się, co
sobie pomyśli Cameron?
- Dziecko, jedno spojrzenie na ciebie w tym stroju i zapewniam
cię, że w ogóle nie będzie myślał.
Cameron popijał wino, spacerując po komnacie. Rozważał,
czy powinien zostać w dziennym ubraniu, czy raczej się
przebrać; czy lepiej stać, czy usiąść. Zupełnie jakby to miał być
ich pierwszy raz, a przecież byli kochankami od wielu tygodni.
Boże, to już ostatni raz, pomyślał i przytrzymał się kolumienki
łoża, bo aż się zachwiał. Znów łyknął wina. Najlepsze, co mógł
zrobić, to przestać o tym myśleć. Jeśli Avery mogła się
zachowywać, jakby nic się nie działo, to i on też może. I
wszystko będzie w porządku, powiedział sobie twardo,
Drzwi między ich komnatami otwarły się i Cameron chciał ją
powitać, ale dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało i zamknęła
za sobą drzwi. Nie rozumiał, jak ona może wyglądać nieśmiało
w takim stroju, a właściwie prawie bez niczego.
Gdy podchodziła bliżej, światło świec i ognia ukazywało, jak
cienką miała koszulę i nocną szatę, podkreślającą wspaniała
linię jej ciała. Fakt, że było ją widać tak wyraźnie, chociaż miała
na sobie ubranie, działał na niego bardziej podniecająco niż
cokolwiek dotąd. Nie był pewien, czy uznałby ją za równie
ponętną, gdyby weszła zupełnie naga, ale wolał tego nie
sprawdzać.
- Skąd to masz?- spytał, dotykając prześwitującej przez materiał
brodawki i czując, jak twardnieje.
- Anne mi przyniosła. - Jego pożądliwe spojrzenie tak ją
rozpalało, że w jej głosie zabrzmiał jakiś nowy ton.
- Ciekawe, gdzie to znalazła. - Dotknął cienia drugiej brodawki
i uśmiechnął się, gdy też stwardniała.
- Jesteś z siebie obrzydliwie zadowolony, kiedy tak się dzieje. -
Skrzyżowała ręce na drżących piersiach.
- Dlaczego mężczyzna miałby nie być zadowolony, gdy jego
dotyk rozgrzewa taką piękną dziewczynę?
Zadrżała lekko z przyjemności. Jego niski, nieco ochrypły glos
był jak pieszczota, sięgająca głęboko w jej duszę. Ten oczywisty
dowód jej słabości do tego mężczyzny zachwycał ją i przerażał.
- Dziewczyna jeszcze bardziej by się rozgrzała, gdyby
zaoferował jej coś z tej wspaniałej uczty, ustawionej przed
kominkiem.
Zaśmiał się i zaprowadził ją do fotela, po czym zawahał się.
- Zdejmij tę szatę, kochanie- powiedział delikatnie.
Avery zarumieniła się. - Niewiele pod nią jest.
- Wiem o tym. Chcę się doprowadzić do szaleństwa, kiedy
będziemy wieczerzać.
- Dziwne życzenie - mruknęła, ale pamietając, ze ma to być
noc, którą oboje długo będą wspominać, zdjęła szatę
Cameron przypatrywał się jej, od rumieńca na policzkach do
palców u nóg, i głęboko westchnął.
- Och, tak. Tak będzie dobrze.
- A może ty też zdejmiesz ubranie.
- Chcesz, żebym siedział tu nagi?
- Ty masz swoje życzenia, a ja mam swoje - powiedziała, gdy
siadali.
Poczuł się bardzo onieśmielony, sięgając do wiązania swej
szaty. Było to takie dziwne uczucie, że natychmiast zrzucił
ubranie, by prędzej pokonać swój opór. Kiedy siadł naprzeciw
niej, pogratulował sobie w duchu, że wydał pieniądze na
wyścielenie krzeseł. Rozpalenie ognia w kominku też nie było
złym pomysłem, uznał, zabierając się za posiłek. Niewiele
mówili, jedząc. Od czasu do czasu, w żartach, karmili się
Cameronowi trudno było oderwać wzrok od jej postaci w prze-
zroczystej koszulce. Zauważył, że i ona przygląda mu się
głodnym wzrokiem.
- Wiesz - powiedział, rozpierając się na krześle i popijając wino
- kiedy widzę, jak na mnie patrzysz, zaczynam uważać, że
wcale nie jest tak źle być takim potężnym, ciemnym diabłem.
Avery wstała i obeszła stół.
- Och, Cameronie, jesteś piękny - powiedziała, stając mię-dzy
jego długimi nogami. —Taka siła — pogładziła rękami jego
piersi - taka doskonałość formy. Jesteś wielki i ciemny, ale dla
mnie to jest cudowne i bardzo kuszące. - Zaczęła go całować,
zaczynając od wgłębienia nad obojczykiem. - Masz taką gładką
i ciepłą skórę. - Uklękła przed nim, by gładzić i całować jego
długie nogi. — Jak taka siła może nie imponować kobiecie? -
Zerknęła na niego w górę, zaciskając palce na jego członku. -
Nawet on jest urodziwy - szepnęła, czując, że zadrżał, gdy go
tam pocałowała.
- Och, Avery, jakie to cudowne uczucie - odezwał się Cameron,
stawiając kielich na podłodze. - Szkoda, że nie mogę czuć tego
dłużej, ale zaraz poproszę cię, żebyś prz-stała.
- Zawsze muszę przestawać -mruczała, z twarzą przytuloną do
wnętrza jego uda.
Na samą myśl, że mogłaby nie posłuchać, prawie jękną.
- Brzydziłabyś się, gdybyś nie przestała. - Ale chciałbyś, żebym
robiła to dalej?
- Tylko ja... - Musiał odchrząknąc, żeby mówić dalej. -
Ja jeszcze nigdy...
- Nigdy? - Spytała, całując jego twardy brzuch. Zaintry-
gowała ją myśl, że mogłaby dać mu coś, czego jeszcze żadna
inna nie dała nie dała.
- Nigdy. - Przeczesał palcami jej włosy, gdy popatrzyła na
niego. - Tak naprawdę, ten mały był tylko raz czy dwa
pocałowany, a i to z łaski. Słyszałem, jak niektórzy mówili, że...
no... - Zawahał się, nie wiedząc, jak skończyć.
- To jest noc spełniania życzeń i marzeń - powiedziała i
pocałowała jego pierś. - Noc, która przyniesie wspomnienia do
zachowania na zawsze.
- Och, bo jutro... - zrobił zdziwione oczy, gdy położyła mu
palec na ustach.
- Nie, nie mów tego. Ta prawda będzie kierowała naszym
każdym krokiem tej nocy, ale spróbujmy nie zwracać na nią
uwagi. Po prostu bierzmy, co chcemy, i jak często chcemy.
Prawda przyjdzie wraz ze świtem. Niech nie psuje na razie tej
n°cy marzeń, życzeń i wspomnień.
- Życzeń i marzeń? - spytał, a gdy sie uśmiechnęła, skinął
głową i szepnął: - No, więc nie przestawaj.
O mało się nie rozmyślił, gdy znów zaczęła go całować od pasa
w dół. Bał się, że będzie zbrzydzona i że przez to może im się
nie udać reszta ostatniej wspólnej nocy. Wtedy poczuł dotyk jej
języka. Przymknął oczy i uznał, że Avery
wie co robi.
Żeby to znieść, musiał przytrzymywać się oparć fotela.
Wiedziała, kiedy się zatrzymać, żeby dać mu odetchnąć. Gdy
myślał, że jeszcze trochę ta rozkosz potrwa, poczuł, że na jego
rozgrzane jądra spływa coś chłodnego i wilgotnego. Popatrzył
na nią i ujrzał, że polewa go miodem. Gdy zaczęła go starannie
wylizywać, znów przymknął oczy i ostatecznie oddał się tej
rozkoszy. Nim skończyła, już się niemal wił, a gdy
doprowadziła go do momentu ulgi, opadł w fotelu, jak ze-
mdlony, rozkoszując się każdym momentem tej przyjemności.
Kiedy nareszcie mógł się ruszyć, spojrzał na Avery. Przytuliła
głowę do jego uda, gładząc mu nogę. Jej ciepłe usta od czasu do
czas dotykały jego skóry, więc zapewne nic jej nie zbrzydziło.
Złapał ją pod pachy i postawił przed sobą. Nagle miał znów w
głowie wszystkie fantazje związane z tą dziewczyną, każdą
sztuczkę miłosną, o jakiej kiedykolwiek słyszał, i zapragnął je
wypróbować.
- Weź poduszkę z łóżka, kochanie - powiedział, obserwując jej
każdy krok. — Wyglądasz w tym ślicznie — mruknął, biorąc od
niej poduszkę - ale czas to zdjąć.
- Po co ci poduszka? - spytała, gdy rozwiązywał jej koszulę.
- Żebyś sobie nie posiniaczyła pleców o podłokietniki krzesła. -
Ściągnął z niej nocną koszulę, przytrzymał za smukłe biodra i
obejrzał ją dokładnie. — Jesteś taka piękna, że dech
mi zapiera.
Uniósł Avery i posadził sobie w poprzek kolan. Głowę i plecy
oparte miała o poduszkę, nogi ułożone na drugim
podłokietniku. Zaczerwieniła się, gdyż poczuła się zbyt
wystawiona na jego widok, niemal bezbronna. Jej rumieniec
stał się jeszcze ciemniejszy, gdy wsunął rękę między jej uda i
głaskał, nie spuszczając z niej oka.
- Cameron, nie uważam... - Urwała, bo pocałował ją szybko,
żeby się uciszyła,
- Chcę zobaczyć twoją przyjemność. Chcę zobaczyć, jak się
zaczyna, rośnie, jak cię całą ogarnia.
-Widzisz za każdym razem, kiedy się kochamy.
- Nie, niezupełnie. Troszkę tu, troszkę tam. Pożądanie
przeszkadza mi skupić się wyłącznie na tobie.
Uniósł ją nieco i przyłożył usta do jej piersi. Lizał, ssal, aż były
obolałe, a ona zaczęła zapominać o wstydzie. W końcu
widywał ją już naga, powiedziała sobie, zamykając oczy
-Chcę widzieć każdy rumieniec - mamrotał ogladając wilgotne,
twarde sutki, gdy znów układał ją niżej. - Chcę widzieć te
piękne piersi, jak będziesz oddychać coraz prędzej. Chcę
widzieć ten piękny brzuszek, jak się napina, gdy ogarnia cię
podniecenie. Czułem to cudowne drżenie twoich ud, kiedy
mnie oplatają. Teraz chcę to zobaczyć.
Kiedy ją pieścił, a śmiałe słowa rozgrzewały jej krew, przestała
się pilnować, czekając na jego dotyk. Rozsunął trochę bardziej
jej nogi.
- Nie, Cameronie... — zaczęła protestować.
- Tak, kochana, pozwól mi. Pamiętasz? Noc marzeń i życzeń?
W taką noc trzeba zapomnieć o wstydzie, pomyślała i
postanowiła tylko czuć, nie myśleć. Długo trzymał ją
balansującą na krawędzi, nim doszło do rozładowania. Czuła
się cudownie słaba, gdy ją uniósł, odwrócił twarzą do siebie i
jednym szybkim ruchem połączył się z nią.
- Słyszałem, że można pocałunkami osiągnąć rozkosz -
powiedział, dotykając wargami jej ust.
- Gdzie ty słyszysz takie rzeczy?
- Mężczyźni o tym rozmawiają.
- Nie jestem pewna, czy to działa.
- Będziemy musieli spróbować.
Spróbowali. I działało. Kiedy Avery doszła do siebie,
Cameron podtrzymywał ją jedną ręką, a drugą wycierał. Nawet
nie zauważyła, że wcześniej ją umył, taka była oszołomiona.
Owinął ją ręcznikiem i podał jej puchar pełen miodu pitnego.
Wypiła połowę, nim stwierdziła, że szybko jej uderza do
głowy.
- Mocny ten miód: - Cameron roześmiał się, gdy skinęła głową.
- Na razie spełniamy tylko moje życzenia. Ty
chyba też jakieś masz?
- tak, przeżyć do rana, kochając się z tobą całą noc.
17
Głośne pukanie do drzwi i donośny głos Leargana nie były
najmilszym sposobem wyrwania ze snu. Cameron przy-tulił się
do jedwabistego, ciepłego ciała Avery i poczuł, że znów budzi
się w nim zainteresowanie tym ciałem. Uśmiech-nął się. Po tylu
godzinach spędzonych na uprawianiu miłos-nych gier
powinien być nasycony, wręcz przejedzony. A jed-nak, gdyby
tak jej śliczną nóżkę przerzucić przez jego biodro....
- Do diabła, Cameron, rusz tyłek z tego łóżka!
- Wynoś się, Leargan! - odwrzasnął i zdziwił się trochę, że
Avery przez sen mruknęła coś na temat hałasu, po czym spała
dalej. Wymęczyłem ją, pomyślał z dumą.
- Niejaki sir Payton oczekuje cię w wielkiej sieni. Wszelkie
wspomnienie ciepła opuściło Camerona. Powoli
oderwał się od Avery, choć wszystko w nim chciało przy niej
zostać. Przypomniał sobie, że Katherine jest brzemienna i po-
trzebuje męża. Dało mu to siłę do wstania z łóżka, choć mu-
siał stoczyć ze sobą ostrą walkę.
Wzywały go obowiązki. Był przecież nie tylko bratem, ale i
panem dpmostwa
Nie miał wyboru. Uchylił drzwi, robiąc małą szparę,
i powiedział Learganowi, że będzie na dole za chw-
ilę. Potem przystąpił do porannych ablucji, usiłując
zmyć z siebie wszelkie oznaki długiej wyczer-pującej nocy z
Avery. Niestety, obudziła się nim się ubrał. Było to
tchórzowskie, ale miał nadzieję, że uda
mu się wymknąć. Bo co w końcu miał powiedzieć?
- Payton już jest- powiedziała, siadając i odgarniając z twarzy
potargane włosy.
- Tak, czeka na mnie w wielkiej sieni - odpowiedział Cameron,
zaciskając pieści, żeby jej nie dotknąć.
Wygrzebując się łoza, Avery owinęła się kocem.
- Czy pozwolisz mi się z nim zobaczyć na chwilę, nim wyjadę?
-Tak.
- Dobrze. Dziękuję. Zaczekam na niego w mojej komnacie.
Patrzył, jak dziewczyna podchodzi do drzwi, ciągnąc koc
po podłodze.
- Avery?
Zatrzymała się, ale nie spojrzała na niego. - Chyba już nie ma
nic do powiedzenia, prawda? Nie, chyba nie. - Potarł pierś,
dziwiąc się, że czuje taki ucisk. - Chciałbym... - Zawahał się.
- Och, Cameronie, ja też, ale zastanawiam się, czy chcemy tej
samej rzeczy.
Dźwiękzamykanych drzwi spowodował, że podskoczył.
chociaź zamknęła je bardzo cicho. Rozejrzał się po komna-
cie, po czym zmusił się do skupienia wzroku na na drzwiach
do sieni. Podchodząc do nich , pomyślał, że ktoś będzie musiał
dokładnie posprzątać, nim tu wroci.
Grupka kobiet zebrała się przy drzwiach do wielkiej sieni.
Zaglądały do wnętrza i wzdychały. Camerona, który
przepychał się między nimi, zaczęło ogarniać złe przeczucie.
Zatrzymał się przy wejściu i usłyszał szelest ich spódnic, gdy
przesuwały się tak, żeby móc zerknąć zza niego. A obok
Leargana, popijając
wino i rozmawiając z nim przyjacielsko, stał ten, do którego
wszystkie wzdychały.
Sir Payton Murray jest naprawdę przystojny, pomyślał
Cameron z irytacją. Nie był specjalnie wysoki ani szeroki w
barach, ale Cameron był pewien, że zwycięża prawie w każdej
walce. Miał smukłość i mocne rysy najbardziej rasowego konia.
Był dobrze ubrany, a każdy jego ruch prze-pełniał wdzięk.
Taki, jak go Gillyanne opisała. Wyglądał bardzo młodo.
Cameron pomyślał, że nie jest wiele starszy
od Avery.
- Ile właściwie masz lat? - zapytał, zbliżywszy się do
przybysza.
- Za miesiąc będę miał dwadzieścia jeden - odpowiedział
spokojnie Payton.
- Ale jesteś już „sir" od kilku lat?
- Tak, oddałem drobną przysługę królowi, gdy miałem
siedemnaście lat, i zostałem pasowany na rycerza.
Ocalił królewskiego syna od utonięcia - oznajmił radośnie
Leargan.
- Oczywiście. - Cameron nalał sobie trochę wina z dzba-na na
stole, ale wstrzymał się, widząc, jak uśmiechnięty
kuzyn wpatruje się w niego. - Chcesz coś powiedzieć, Lear-
ganie?
- Patrzyłem, kiedy zaczniesz się dławić. Nasz gość pomyśli,
żeśmy tu wszyscy poszaleli.
- Sam się o to postarałeś, bez mojej pomocy. Sir Paytonie
Murrayn, oto nasz pan, sir Cameron MacAlpin.
Cameron odwzajemnił skiniecie głowy gościa. Leargan miał
racja. Zachowuje się jak wariat. Musi się
wziąć w garść i skupić myśl na jednym celu: zdobyć ojca dla
dziecka Katherine.
- Payton, kochanie!
Szybko rzucił okiem w kieruknu drzwi i zobaczył siostrę,
przepychającą się miedzy kobietami. Spojrzał na Paytona. -
Moja siostra, Katherine. Rozumiem, że się znacie.
- Przelotnie - odpowiedział wolno gość.
Młodzieniec ma prezencję, uznał Cameron i obserwował
uważnie, jak siostra podbiega do niego. Przez twarz Katherine
przemknął grymas, gdy Payton mruknął uprzejme powitanie i
przelotnie pocałował ją w rękę. Cameron nie zauważył ani
śladu fascynacji u żadnego z nich. Jeśli coś takiego istniało,
już dawno minęło.
- Odsuńcie się. Do licha, można by pomyśleć, że nigdy
przedtem nie widziałyście rudzielca.
Na dźwięk tego głosu Katherine zaklęta cicho.
- Myślałam, że ten bachor jest jeszcze w łóżku.
Payton rzucił jej ostre, zimne spojrzenie i wpatrzył się w drzwi.
- Gilly, kochana! - zawołał. - Walcz!
W tym momencie Gilly zdołała przebić się przez wianuszek
kobiet i wpadła do wielkiej sieni.
- Payton, jesteś diabelnym zagrożeniem dla dziewcząt-
mruknęła i rzuciła się w otwarte ramiona kuzyna.
Uściskał ją i ucałował, po czym postawił na podłodze i
przyjrzał się jej.
- Wyglądasz bardzo dobrze, mała.
- Tak. - Mrugnęła do niego. - Moja uroda nie ucierpiała,
mimo wielu trudności i niebezpieczeństw.
- Masz rację, kochanie. Została uwypuklona.
- Pięknie to powiedziałeś.
- Dziękuję, staram się. - Myślałam, że wyjeżdżasz - powiedziała
Katherine, patrząc
z wściekłością na Gillyanne.
- Będziesz za mną tęskniła? - Nim Katherine zdołała od-
powiedzieć, dziewczynka popatrzyła na Camerona. - Myślę,
że ona nie zaprosi mnie na ślub. A kiedy ta ceremonia ma się
odbyć?
Cameron miał uczucie, że za tym pytaniem kryje się coś
więcej nit zwykła ciekawość.
- Za tydzień. Może dwa.
- Ależ Cameronie - zaprotestowała Katherine. - A co z mo-im
dzieckiem?
- Co ma być? Nie ucieknie.
Katherine była zszokowana. Payton i Leargan patrzyli w swoje
kielichy, usiłując zachować powagę. Gillyanne oparła się o
Camerona, chichocząc. Westchnął, objął jej szczupłe ramionka i
uściskał.
- No, Cameronie - Gillyanne zaśmiała się - ty chyba nawet
masz poczucie humoru.
- Muszę. Jeszcze cię nie udusiłem.
- Wszystkim się przymilałaś, jak zwykle, kotku? - zażar-tował
Payton.
- Tylko niektórym - odpowiedziała. - Gdzie Avery?
- Właśnie, gdzie moja siostra? - spytał Payton, patrząc naj
gospodarza.
Twardy wyraz w jego spojrzeniu bardzo Cameronowi za-
imponował. Młodzieniec był przystojny, miał dworskie
maniery, ale mógł bez wątpienia być ostrym przeciwnikiem.
Jak dotąd, nie znalazł żadnej wady u sir Paytona Murraya, a co
najdziw-niejsze, nie bardzo go to irytowało. - Avery chciała się
z tobą na krótko zobaczyć, nim opuści
Cairnmoor - odparł Cameron. - Czeka w swojej komnacie.
- Zaprowadzę cię tam! - zawołała Gillyanne, biorąc kuzyna
za rękę. - Zabiorę swoje rzeczy i zniosę na dól. Możesz
powiedzieć Avery, że będę tu na nią czekała. - To nie będzie
długa wizyta, kochanie - uprzedził Payton. -Bowen
powiedział,|że będzie czekał dwie godziny. Jedna
już minęła. Wiesz, jak on jest, kiedy ci, których
pilnuje, nie pokazują się na czas.
- Dobrze, gdy będzie się kończyła druga, podejdę do bram i
powiem mu. że nic mi nie jest, żeby chwilkę poczekał.
-Gillyanne spojrzała na Camerona, odchodząc z kuzynem.-
Bowen jest bardzo opiekuńczy w stosunku do mnie. Po ich
odejściu Cameron zwrócił się do Leargana:
- Iluu Murrayów siedzi za moimi murami?
- Dwudziestu kilku, może trzydziestu. Przypuszczam, że
powiedziano nam subtelnie, że jeśli dziewczęta się nie pojawią
po upływie dwóch godzin, wzbudzi to podejrzenia. Lepiej,
żeby się to nie zdarzyło.
- Tak - zgodził się Cameron. - Ostatnie, czego mi trzeba, to
zamieszanie.
- Ależ, Cameronie, nie wezmą Cairnmoor z taką liczbą ludzi -
wtrąciła się Katherine. - Nie ma powodu do zmar-twienia.
- Chyba nie chcesz, żebym wyrżnął ludzi sir Paytona, zanim
będziesz szczęśliwie zamężna.
Zacisnęła usta w wąską, cienką kreskę.
- Widzę, że jesteś w złym humorze. Zostawię cię z tym. Gdy
wyszła, przesunął się do szczytu stołu i opadł na krzesło.
Obudziła się dalej niż godzinę temu, a dzień już wydawał mu
się za długi. biorąc pod uwagę to, co się jeszcze miało
wydarzyć, mogło być tylko gorzej.
Avery siedziała na łożu, patrzyła na mały sakwojaż ze
swymi osobistymirzeczami i starała się me płakać. Anne i
Therese przestały jej życzyć szczęśliwej podróży. Obie były
oewne, że wróci. Avery chciałaby podzielać te pew-ność, ale
wtej chwili myślała tylko o jednym: ani razu ze strony
Camerona nie padły tadne słowa miłości. nim razu, w
najgorętszych momentach, nie usłyszała niczego, co suge-
rowałby, że nie jest to koniec.
Spojrzała na dzrzwi. Otwarły się i stanął w nich Payton.
Obecność brata była jednocześnie radosna i bolesna. Bardzo
gpo kochał i zawsze cieszyła sie na spotkanie z mm. Niestety,
tym razem ta wizyta oznaczała jej powrót do domu, z dala od
Camerona. Udało jej sie jednak uśmiechnąć, gdy wstała na
powitanie brata.
- Dał ci wspaniałą komnatę - powiedział Payton, rozglą-dając
się.
- Niezbyt subtelne z twojej strony, drogi braciszku - mruk-nęła.
Payton zrobił zdziwioną minę, przeczesał palcami włosy i
spytał:
- Jesteście kochankami?
- Tak. I nie rób takiej miny. Wpadłam w jego ramiona z własnej
woli.
- Nie uwiódł cię z zemsty?
- Na początku miał taki plan. Powiedziano mu, że zgwałciłeś
jego siostrę, i nie było nikogo prócz Gillyanne i mnie, kto
mówiłby mu co innego. Poza tym, że byłyśmy we Francji
w czasie rzekomego przestępstwa, to trudno nas było uznać za
bezstronne.
- Ale już w to nie wierzy?
- Nie. Nie jestem pewna, kiedy to się zmieniło, lecz się
zmieniło. Zmieniły się też jego plany w stosunku do mnie. Od
zamiaru zhańbienia mnie, tak jak została zhańbiona jego
siostra, poprzez wywołanie konfliktu między rodzicami, do... -
zarumieniła się - propozycjia uszanowania mojego
dziewictwa, w kulminacyjnym momencie. - Pod badawczym
wzrokiem Paytona, zarumieniła się jeszcze bardziej.
-Wstrętna dziewucha - rnruknał i zaśmiał się, nim znowu
spoważniał.-Kochasz go?
- Beznadziejnie - przyznała, wzdychając. -A jednak cię odsyła.
- Pewnie nie zna innego sposobu na załatwienie tej sprawy.
Nim przyjechaliśmy do Cairnmoor, chyba się wahał, potem
zobaczył, że Katherinc naprawdę jest przy nadziei i wciąż
wskazuje na ciebie jako na sprawcę.
- To dziecko nie jest moje.
- Nie musiałeś mi tego mówić. Gdy tylko powiedział, że
zaprzeczasz, wiedziałam, że nie jest twoje. I zrozumiałam, ze
jest tylko jeden powód, dla którego możesz być tego pewien:
nigdy nie byłeś w łożu z Katherine.
- Ale twój kochanek uważa, że jest inaczej.
- Tak i nie. Ma wątpliwości. Jestem tego pewna, Gillyanne też.
Payton zaklął pod nosem i przez chwilę spacerował po
komnacie.
- Jednak zmusi mnie do poślubienia jej.
Ma siostrę, która jest niezamężna i brzemienna. Came-ronowi
udało się ją zmusić do przyznania, że jej nie zgwał-
ciłeś, tylko uwiodłeś i porzuciłeś, ale dziewczyna wciąż
sie upiera, że to ty jesteś ojcem jej dziecka. Co innego
może zrobić?
- Nic - szepnął Payton, po czym dodał bardziej stanowczo: -
Zupełnie nic, i rozumiem to, oczywiście. Ale jestem
przerażony, że będę musiał się z nią ożenić.
Avery znów go uściskała
- Kiedy masz ją poślubić?
- Za tidzień, może dwa. Dlaczego jesteś z tego taka
zadowolona?
- Bo to dowodzi, te nie jest pewien- Splotła ręce na
piersiach - Och, Paytonie, on ma wątpliwości, i to niemałe.
Daje ci czas. Czas, abyś udowodnił, że ona kłamie. Daje go
też sobie. Prawdę mówiąc, daje ci czas, żebyś się od niej
uwolnił.
- Ja też tak uważam, ale podejrzewam, że nie będę mógł
opuszczać Cairnmoor, wiec dojście do prawdy będzie bardzo
utrudnione. Machnęła na to ręką.
- Wydobedzłesz z niej prawdę. Nie mam wątpliwości. -
Chciałbym mieć twoją pewność.
- Musisz się tylko postarać, żeby nie być jedynym, który
usłyszy, gdy wydobedziesz od niej nazwisko. Uważam, że
Cameron będzie chciał porozmawiać z tym mężczyzną. A to, co
usłyszałyśmy z Gillyanne, może pomóc.
Payton roześmiał się.
- Jestem pewien, że obie ciężko pracowałyście, żeby się
dowiedzieć prawdy. Dlatego prosiłaś o spotkanie ze mną?
- Tak, a poza tym chciałam, żebyś zrozumiał, dlaczego ja i
Cameron zostaliśmy kochankami. W Cairnmoor nie jest to
tajemnicą, więc i tak byś się dowiedział. Z pewnością Katherine
cię o tym powiadomi w nadziei, że uda jej się mnie pogrążyć i
narobić kłopotów swemu bratu. Kocham tego człowieka.
Poszłam do jego łoża z własnej woli. Chciałam się upewnić, że
to zrozumiesz.
- Czy myślisz, że kiedy sprawy jakoś się ułożą, będzie chciał cię
odzyskać i ożenić się z tobą? - Nie wiem - odparła cicho,
walcząc z napływającymi łzami. - Wszyscy uważają, że wrócę,
ale nie słyszałam od
niego żadnych słów otuchy. Żadnych słów miłości.
Pożąda mnie i chyba w jakiś sposób mu na mnie zależy. Miał
zranione serce. Paytonie, i wiem o tym dostatecznie wiele, żeby
sporo zrozumieć imu współczuć. Ale nie ze wszystkim
mogę sie pogodzić. Jednak w tej chwili to nie ma znaczenia.
Najpilniejsza jest twoja sparwa.
- Zwłaszcza że naszymi ludźmi dowodzi Bowen. Dał nam dwie
godziny, które już prawie minęły.
- Ojej, dobrze. Z tego, co wypsnęło się Katherine i co
wycisnęłyśmy z jej służki, wynika, że szukamy szlachcica. Jest
przystojny, wysoki i dość silny. Rude włosy i brązowe oczy.
Jest biedny i ma sześciu starszych braci. Widząc za-myślenie na
twarzy Paytona, spytała: - Znasz takiego męż-czyznę?
- Coś mi świta. Przypomni mi się. To dużo na początek.
-Chwycił siostrę pod rękę, wziął jej rzeczy i wyszedł z komnaty.
-Teraz musimy się śpieszyć, zanim Bowen zacznie forsować
bramę.
Gillyanne, jeśli nie przestaniesz się we mnie wpatrywać,
zarzucę ci obrus na głowę - narzekał Cameron, robiąc groźną
minę do dziewczynki, siedzącej po jego lewej ręce. Zaśmiała się.
- Będę za tobą tęskniła, Cameronie.
- Dziwne, ale wydaje rai się, że będę na tyle głupi, żeby też za
tobą tęsknić.
- Och, słyszę Paytona i Avery. Czas iść. - Wstała, nachyliła się i
pocałowała go w policzek. - Nie rozpamiętuj.
Pomyśl i posłuchaj. W końcu wyjdzie na dobre, ale pod
warunkiem, że uwolnisz się od przeszłości.
Leander stanął obok niej, obął jej ramiona i odprowadził do
drzwi.
- Och, dziewczyno,gdybyś była trochę starsza, a ja troszecz-
kę młodszy, nie pozwoliłbym ci tak wyjechać. Bylibyśmy,
świetną parą.
- Pochlebca. Doprowadziłabym cię do szaleństwa.
- Tak ale byłoby to słodkie szaleństwo. - Pocałował w policzek i
skierował do Avery, która właśnie stanęła w drzwiach wielkiej
sieni. - A ty, piękna Avery, za tobą też będę tęsknił. -Utulił
zdumioną Avery w ramionach i pocałował
ją czule. W tym momencie rozległ się dźwięk spadania czegoś
na
podłogę wielkiej sieni.
Gdy Leargan się odsunął, Avery Odwróciła się i zobaczyła
Camerona, który stał kilka kroków dalej, rzucając wściekłe
spojrzenia. Zza niego wyszedł paź i z powrotem ustawiłł
przewrócone krzesło. Avery spojrzała na uśmiechniętego Lear-
gana i syknęła:
- Koniecznie chcesz ryzykować posiniaczenie tej pięknej buźki?
- spytała cicho.
- Nie tak bardzo. Mój koń jest osiodłany i zaraz ruszam na
polowanie.
Już miała się roześmiać, ale spojrzała na Camerona. Nie ruszył
się, żeby podejść, pożegnać się i zostawić jej na pamiątkę jakieś
miłe słowa, chociaż wyglądał na zmartwionego. Chciała mieć
jakąś nadzieję, a on wyraźnie nie miał zamiaru jej tego dać.
Dygnęła w milczeniu, on się odkłonił i odeszła.
Przywitały się z ludźmi Marrayow, ale zwlekały trochę
z odjazdem. Bowen usciskałobie dziewczyny i długo nie chciał
wypuścić Gillyanne z objęć. Gdy w końcu siadły na konie.
Avery musiała walczyć z pokusą, żeby się
obejrzeć, i zrobiła to dopiero wtedy, kiedy byli tak
daleko, że nie widać było ani śladu Cairnmoor.
- Musi ci być smutno- powiedziała Gillyanne, podjechawszy
do niej.
- Nie powiedział ani słowa - odparła Avery.
- Nie byliście sami, poza tym problem Katherine i Paytona
wciąż pozostaje nie rozwiązany.
- To prawda, ale może po prostu nie miał mi nic do
powiedzenia. Może uznał, że milczenie jest najłagodniejszą
formą pożegnania.
Avery popędziła konia do szybszego biegu, zostawiając
kuzynkę w tyle.
Gdzie jest Leargan? -spytał Cameron, gdy Payton podszedł do
stołu i siadł po jego lewej ręce.
- Pojechał na polowanie - odpowiedział gość, częstując się
jedzeniem wystawionym na poranny posiłek.
- Bardzo mądrze z jego strony.
- To był tylko pocałunek.
- Trzeba go było powstrzymać, żeby nie spoufalał się z twoją
siostrą.
- Avery nie miała chyba nic przeciwko temu. - Payton wzruszył
ramionami. - Nikt inny nie zdobył się na to, żeby ja czule
pożegnać.
Cameron przyglądał się młodzieńcowi, który jadł w spokoju,
chwilami tylko zerkając na gospodarza. W tych spojrzeniach
zawarta była złość, ale również błysk rozbawienia. Cameron
zastanawiał się, co Avery mu powiedziała. Samo wspomnienie
jej imienia powodowało jakiś dziwny. ściskający ból w
piersiach. Tłumaczył sobie, że to po prostu żal. W jej smukłych
ramionach znalazł najsłodsze rozkosze i każdemu mężczyźnie
byłoby żal, gdyby stracił coś takiego. Za jakiś czas, gdy zblakną
wspomnienia, weźmie sobie kochankę i zapomni o Avery
Murray. Łyknął wina, rozzłoszczony tym
cynicznym planem.
- Powiedziałeś, że ślub odbędzie się za tydzień, może nawet
dwa?- spytał Payton, rozsiadając się wygodniej i popijając
jabłecznik.
- Tak. Muszę przywieźć księdza, trzeba wiele rzeczy zor-
ganizować. Tydzień to może być za mało na wszystkie
przygotowania, więc ustalam datę za dwa tygodnie od dzisiaj.
Cameron zmarszczył czoło, widząc, jak dwie służące skaczą
koło gościa, póki nie udało mu się ich odpędzić. - Zawsze tak
jest?
- Jestem tu nowy. To przejdzie.
- Wielu mężczyzn dałoby wszystko, żeby wzbudzać takie
zainteresowanie.
- To jest płytkie, przelotne i nieważne. Mój stryj Erie miał ten
sam problem. Właściwie wciąż ma. Ale, jak sam mówi, to, co
podziwiają, to tylko trochę ciała i kości ukształtowanych tak, że
są miłe oku. Może zostać zranione, zeszpecone, chore,
obrzydliwe. Nie wiedzą, jaki jestem: może chrapię tak, że
można ogłuchnąć, mam maniery wieprza, jestem kompletnym
tchórzem albo beznadziejnym kochankiem. Jak tylko gdzieś
uznam, że staję się próżny, wracam do domu. Tam mnie uczą
pokory, zwłaszcza Avery.
Cameron wydukał jakieś tłumaczenie, wstał i wyszedł z sali.
Payton pokręcił głową, obserwując, jak gospodarz odchodzi.
Ten człowiek staczał ciężką walkę, prawdopodobnie sam ze
sobą. Avery pokochała rzeczywiście niespokojnego człowieka.
Payton wątpił, czy Cameron MacAlpin wie, jak przyjąć taki dar
i na pewno walczył z sobą, żeby go nie odwzajemniać.
Trzeba jak najszybciej rozwiązać sprawę z
Katherine, i to nie tylko dla własnego dobra. Cameron
musi wiedzieć, co mógłby przeżyć z Avery, nim uzna, że
jej wcale nie potrzebje.
- Poszrdł? -spytał Leargan, podchodząc ostrożnie do gościa.
- Tak - Payton uśmiechną! się, patrząc, jak rycerz siada
przy stole i zabiera się do jedzenia. - Myślałem, że pojechałeś
na polowanie.
- Przypomniałem sobie w porę, żeby przerwać post. Nie
mogę polować z pustym żołądkiem. Wiesz wszystko, prawda?
- Nie martw się. Nie zabiję go. Avery go kocha.
- Tak, biedna dziewczyna. - Leargan uśmiechnął się. -Mam
tylko nadzieję, że ten idiota zmądrzeje na tyle, żeby ją
ściągnąć z powrotem.
- Może trzeba go będzie trochę popędzić. A przedtem wyjaśnić
sprawę mojego ewentualnego małżeństwa z Ka-therine.
Leargan westchnął.
- Nie jesteś ojcem tego dziecka, co?
- Nie, ale myślę, że wiem, kto nim jest. Czy potrafisz
podsłuchiwać i nie zostać przyłapany?
- Tak, Jeśli wybaczysz mi brak skromności, jestem w tym
bardzo dobry. Dlaczego?
- Gdziekolwiek będę z moją umiłowaną oblubienicą, chcę,
żebyś słuchał.
- Myślisz, że przyzna się do kłamstwa?
-Jak, ale to ja jestem złapany w pułapkę. Moje słowo
przeciwko jej słowu. Potrzebuję poparcia kogoś, do kogo
Cameron ma zaufanie. Pomożesz mi?
- Chętnie - zgodził się Leargan. - Oczywiście, udowod-nienie,
że własna siostra go oszukała, nie bardzo się Cameronowi
spodoba.
- Nie martw się. Połączę go z Avery.
- Tak? Myślisz, że masz tak wielką siłę perswazji? - Mogę mieć,
ale moją najlepszą bronią będzie Avery. Kocha tego idiotę. Jakiż
śmiertelnik mógłby się temu długo
opierać.
18
Cameron wciągnął buty, wstał i zauważył, że stoi przed
krzesłem. Chociaż wciąż powtarzał sobie, że to tylko mebel,
potrafił stać przed nim godzinami, patrzeć i wspominać. Co
rano. od tygodnia, budził się z postanowieniem, że go spali. A
potem patrzył, drżąc od wspomnień, targany gorącymi
uczuciami, których nie chciał. Co noc męczył się, nie mogąc
zasnąć sam w pustym łożu.
Przez dwa dni usiłował złagodzić ból piciem, wypełnić pustkę
winem. Kiedy obudził się z pijackiego snu na tym krześle, z
imieniem Avery na ustach, uznał, że alkohol to nie lekarstwo.
Nawet nie chciał myśleć o tym, co mógł wygadywać
Learganowi, który nieraz musiał go kłaść do łóżka. A teraz
mów przezywał, pogrążony w myślach. Wcale tego nie chciał,
bo była tam Avery. Jej uśmiech, głos, mina. Zastanawiał
się, co mógł zrobić inaczej. Te słowa miłości, które wymknęły
się z jej ust, gdy trawiła ją gorączka. Była pierwszą kobietą,
przy której poczuł się przystojnny. I byłem najlepszym na
świecie kochankiem, pomyślał, czując znajomy ucisk w
pachwinach. Poskromiwszy chęć kopnięcia krzesła, wyszedł z
sypialni.
Porzebna mu była ciężka praca, taka. po której zapomniałby.
jak delikatna i słodka jest skóra Avery. Wszedł do wielkiej sieni,
w której Laeargan i Payton pożywiali się i rozmawiali jak starzy
przyjaciele. Burknął coś na powitanie i chciał przejść na swoje
miejsce, lecz zatrzymał się nagle, spoglądając na garnuszek z
miodem, ustawiony przy bułeczkach. Miód... Zaklął, zdjął go ze
stołu, rzucił nim o ścianę i wyszedł. Leargan patrzył na
potłuczone naczynie i miód, spływający
ze ściany.
- Chyba nie chcę wiedzieć, dlaczego to właśnie wprawiło
go w taki nastrój.
- Ja też nie.
- Jest coraz gorzej.
- Chyba źle śpi w nocy. Dobrze, że przynajmniej nie pije.
- Racja, chociaż szkoda, że nie upił się jeszcze raz, bo może bym
się dowiedział, dlaczego tak go denerwuje krzesło w jego
komnacie sypialnej. — Leargan spojrzał na Paytona i obaj się
zaśmiali.
- Och nie, nie powinniśmy się śmiać. Ten biedny człowiek
cierpi.
- Rzeczywiście, i chyba już niedługo przyzna się przed sobą
dlaczego.
Leargan przyglądał się rozmówcy przez chwilę, po czym
spytał:
- A ty go zaakceptujesz, jeśli poślubi twoją siostrę?
- Tak - odpowiedział Payton. - Przyznam, że nie wiem,
dlaczego ona kocha tego czarnookiego smętnego olbrzyma, ale
go kocha i tylko to się liczy dla mnie i naszego klanu.
- Myślisz, że Avery wciąż będzie chętna, kiedy on w końcu
zmądrzeje?
- Tak. Złość i ból trzeba będzie ukoić, ale nie zdąży jeszcze
przestać kochać. Prawda jest taka, że moja siostra nie potrafi
- Ta przestać. My, Marrayowie, jak się z kimś związu-
jemy, to na całe życie, a ona zapewne uznała, że
Cameron jest dla niej takim partnerem. Dopilnuj,
żeby go miała. I to szybko. - Szybko? Jestes już tak blisko
prawdy?
które jeździły z Katherine do dworu, i były bardzo
pomocne. -Uśmiechnął się kiedy Leargan wzniósł oczy do
nieba. - Od-wiedziłem również dwa razy ciotkę Agnes.
Ciotkę Agnes? To poczciwina, ale nie przypuszczałem, żeby
można było z nią sensownie porozmawiać.
- Trzeba po prostu wiedzieć, jak oddzielić ziarno od plew. Za
tymi pogaduszkami kryje się sporo faktów. Długo trzeba
byłoby szukać lepszej przyzwoitki dla Katherine.
_ Oczywiście. Wiec uważasz, że dowiedziałeś się już do-
statecznie dużo, żeby wyciągnąć od niej prawdę? Payton skinął
głową,
- I posłuchałem rady Gillyanne, którą mi szepnęła na ucho, nim
stąd wyjechała. Poradziła mi, żeby Katherine zezłościć, bo jak
jest zła, nie myśli, co mówi. Podpowiedziała mi, jak wzbudzić
w niej złość. Trzeba jej zaprzeczać.
- Przecież już to robiłeś - mruknął Leargan.
- Przedtem tak, ale Katherine uważa, że już mnie usidliła.
Myśli, że udało jej się wszystkich oszukać. Miała swojego
chwackiego, ale biednego kochanka, a teraz brat dopilnuje,
zęby dostała bogatego męża. Gillyanne ma rację. Czas powie-
dziieć Katherine, że nie wygrała ani mnie w swoim łożu, ani
wizyt w moich francuskich posiadłościach i francuskich dwo-
rach, gdzie jestem ostatnio w łaskach, ani mojej kiesy.
Jedynym miejscem, gdzie będzie mogła prezentować
swoją wygraną, pozostanie Cairnmoor albo Donncoill. - Będzie
wściekła. - Właśnie -odpowiedział Payton i wstał. - Chcę, żeby
w odpowiedzi na to zaczęła mi urągać i opowiadać, jakie
odniosła zycięstwa nad naszym głupim rodzajem męskim.
- Kiedy masz zamir to rozegrać? - spytał Leargan, również
wstając. Skinął głowa, na powitanie Annę i Therese, które
własnie weszły.
- Dziś wieczorem. Myślę, że spacer w ogrodzie.
- Dobry pomysł. Dużo różnych miejsc, w których mogę się
ukryć- odpowiedział Leargan, gdy zbierali się do wy-
jścia.
- A co to za bałagan! - zawołała Anne, wiec obaj się odwrócili. -
Miód! - Obejrzała się na nich. - Czy wyście to
zrobili?
- Nie, pani - odpowiedział Payton. - To twój pan.
Annę pokręciła głową.
- Nie rozumiem. Myślałam, że lubi miód, a to już drugi
garnczek zmarnowany.
- Drugi? - zdziwił się Payton.
- Tak. Tego dnia, kiedy przyjechałeś, sir Paytonie. Therese i ja
sprzątałyśmy pana komnatę sypialną. Cały garnczek wy-rzucił.
Jak to mężczyzna, złapał, co pod ręką, żeby to wytrzeć. Taki
piękny, mięciutki ręcznik. Już na nic. Na szczęście plamy na
pościeli i szatach nie były takie wielkie. Były nawet na krześle. -
Zdziwiła się, gdy obaj patrzyli na nią przez chwilę, po czym
wybuchnęli takim śmiechem, że wyszli, zataczając się.
- Mężczyźni to dziwne stworzenia - powiedziała, patrząc na
Therese, dumającą nad tym bałaganem.- Co to jest?-Anne
myślała nad wszystkim, co powiedziała, i przypominała sobie
widok twarzy obu panów, nim zaczęli się Śmiać. - Nie,
możliwe.
- Tak - poweidziałaTherese. - Myślę, że ktoś się bawił
jedzeniem. Dla zabawy. Gra miłosna.
- Proszę, proszę, i to ta mała Avery z taką słodką buźką.-
Anne znów popatrzyła na Therese. - Ja to lubię gęstą
śmietanę, a mój Ranald szaleje za mną.
- Ja lubię miód. Mój mąż też.
Zostawiły miód, żeby ktoś inny go sprzątnął. Podeszły do
stołu i zaczęły wybierać smakołyki. Gdy wychodziły z wiel-
kiej sieni, natknęły sie na Katherine. Chowając pod spódni-
cami skradzione skarby, uciekły, chichocząc jak młode
dziewczęta.
Cameron patrzył na puchar z winem i rozważał, czy się znowu
nie upić. Ciężka praca niewiele pomogła. Popatrzył na
Leargana, Paytona i Katherine, potem na ciotkę Agnes i kuzyna
laina; towarzystwo przy stole nie będzie w stanie go rozerwać.
Payton i Leargan rozmawiali jak starzy przyjaciele, a siostra
siedziała obrażona, ze ją ignorują. Kuzyn Iain musiał znosić
jedną z wielu długich opowieści ciotki. Cameron tęsknił za
Avery. Tęsknił za nią od chwili, gdy odeszła, i nic się nie
zmieniało. Właściwie było coraz gorzej.
- Cameronie - odezwała się Katherine głośno, by przerwać
pytonowi i Learganowi. -Myślę, że powinieneś porozmawiać ze
służącymi.
- Dlaczego? - Wiedział, że zabrzmiało to niegrzecznie, ale ona
wciąż miała jakieś skargi, zupełnie błahe.
- Kradną jedzenie. I słabo sprzątają.
- Ta komnata wygląda czysto, a kradzież jest przestępstwem,
więc uważaj na słowa, zanim kogoś oskarżysz. - Teraz jest
czysto, ale rano na ścianach było pełno miodu i długo nikt tego
nie sprzątał.
- Miód jest trudny do usunięcia - mruknął Cameron, dumny
ze swego spokoju.
- Zwykle najlepiej go zlizać - powoli powiedział
Leargan. - Był na ścianie-warknęła Katherine i potrząsnęła
głową.
Cameron zaczął się czuć niewyraźnie, zwłaszcza gdy zoba-czył
roześmiane oczy Leargana i Paytona. - Teraz już nie ma. A co z
kradzieżą? - Kiedy zeszłam na dół się posilić, na stole nie było
śmietany i dżemu malinowego do moich bułeczek i ow-
sianki.
- To nie znaczy, że zostały skradzione.
- Nie? Jestem pewna, że widziałam, jak Anne i Therese
ukrywały coś w fałdach spódnic, gdy stąd wychodziły.
- Annę i gęsta śmietana - mruknął Leargan do Paytona. -
Ranald to uwielbia.
- Wiec pewnie Hugh, mąż Therese, jest pies na dżem malinowy
- odpowiedział mu Payton.
Cameron upił duży łyk wina. W jakiś sposób ktoś odkrył jedną
z gier miłosnych, jakie uprawiał z Avery. Powinno mu
pochlebiać, że inni go pośpiesznie naśladują. Przedtem nie był
takim wyrafinowanym kochankiem. Nic dziwnego, że taka
przyjemność musi trochę kosztować.
- A potem w południe chciałam sobie wziąć do chleba miód. -
Katherine skrzywiła się nieco, gdy brat jęknął, słysząc kolejną
skargę. - Paź powiedział, że nie ma. Pomyślałam, że to
kłamstwo, więc poszłam do kuchni.
- Dziwię się, że w ogóle wiesz, gdzie to jest - zażartował Payton.
Pominęła to milczeniem.
- Kucharka powiedziała mi, że nie ma, ale przed nią na stole
stała kamionka z miodem. Tłumaczyła się, że jest zepsuty. więc
mi go nie da. Nie sądzę, żeby mógł się zepsuć.
Uznając, że nie ma już co udawać, bo jego sekret się
wydał, Cameron spojrzał na Paytona iLeargana, kręcących
głowami .
- Widocznie mógł. Kucharka lepiej się na tym zna.
- Więc mi wyjaśnij, dlaczego kiedy wyszłam potem
zanieść jabłko mojej klaczy, zobaczyłam, że praczka, Maude,
śpieszy do swego domku z tym samym garneczkiem miodu?
Camerion ujrzał w wyobraźni Maude, kobietę prawie jego
wzrostu i dobrych parę kilogramów grubszą. Potem
wyobraził sobie jej niskiego, chudego męża. Jeden rzut
oka na twarze Paytona i Leargana wystarczył, żeby
wiedzieć, że wyobrazili sobie to samo. Nie miał zamiaru
tłumaczyć siostrze, jaki był zapewne los miodu.
- To dzięki tym ludziom mamy jedzenie, więc me możemy im
żałować, jeśli czasem sobie pofolgują - rozstrzygnął Ca-meron. -
Jeśli będzie się to zdarzało częściej, porozmawiam
z nimi.
- A ja będę stał murem przy tobie - obiecał Leargan,
któremu oczy błyszczały od śmiechu.
Wiedział, że kuzyn nigdy nie będzie rozmawiaj; ze swymi
ludźmi na ten temat Co miałby powiedzieć? Nie bawcie się w
gry miłosne moim jedzeniem? Miał tylko nadzieję, że za pare
dni to podkradanie się zmniejszy. Pomyślał o tych szelmach.
Ranaldzie i Hugh, i ich urodziwych żonach, i uznał, że trzeba
pilnować zapasów śmietany i miodu.
- Doskonały posiłek, sir Cameronie, jak zwykłe -powiedział
Payton, wstając odstołu i kłaniając się lekko. -Prawdę mówiąc,
tak się objadłem, że byłoby dobrze przejść się po ogrodzie, żeby
mi się wszystko ułożyło.
- Och wspaniały pomysł! - zawołała Katherine, stając u jego
boku.
- Tak, rzeczywiście - mruknął, wyprowadzając ją z wielkiej
sieni.
Cameron zauważył, że Payton niewiele robi, by ukryć niechęć
do Katherine. Chciał na ten temat porozmawiać z Learganem,
gdy zauważył, że kuzyn wymkął się zaraz za tą parą. Było w
jego ruchach ruchach coś podejrzanego, więc Cameron
poderwał się by iść za nim.
- Nie muisz chodzić do ogrodu z parą zakochanych
-powiedziała ciotka Agnes, gdy przechodził obok niej. -Leargan
ich popilnuje.
- Wiec po to poszedł?
- Tak zawsze za nimi chodzi. Taki dyskretny chłopiec, nie rzuca
im się w oczy, ale jest na tyle blisko, żeby interweniować jak
zajdzie potrzeba. Możesz sobie odpocząć. Tak ciężko dziś
pracowałeś.
Agnes nabrała powietrza, by zacząć jakaś dłuższą przemo-we,
ale Cameron siedział jak na szpilkach. Nie chciał urazu ciotki,
jednak musiał się dowiedzieć, co knują Leargan z Pay-tonem.
Potem Iain spytał Agnes, jak jej smakowało wino, podane do
kolacji. Ciotka wzięła głęboki oddech, by odpowiedzieć, a
Cameron przez ten czas uciekł. Wszyscy wiedzieli, ze nie wolno
ciotki o to pytać, bo wtedy rozpoczyna opowieści, porównując
to wino ze wszystkimi innymi, jakie w życiu piła, mówiąc,
gdzie je piła i jak były podawane. Iain wpadł na długie
godziny. Cameron przysiągł sobie, że musi mu się odwdzięczyć
za to poświęcenie.
Najciszej, jak się dało, wszedł do ogrodu - chluby i dumy
najpierw jego matki, a potem Agnes - zajmującego spory teren
za murami obronnymi. Zobaczył Paytona opartego o cem-
browinę studni, wokół której rozplanowano cały ogród. Ka-
therine stała przed nim; z jej postawy przebijała rosnąca niechęć
do narzeczonego, którego sobie wybrała. Na końcu ogrodu
mignęła mu w ciemności jakaś sylwetka i wiedział, ze to
Leargan. Cameron podkradł się w pobliże studni i usiadł na
kamiennej ławeczce, ukrytej wśród krzewów. Wprawdzie bał
się, że usłyszy coś okropnego, ale zmusił się do podsłuchiwania
tak, jak to robił jego kuzyn.
- A więc kochany, nie sądzisz, że dość długo już byłeś
obrażony?
- Nie - odparł Payton. -Uważam, że jeszcze co najmniej
przez rok będę przeżywał tę niesprawiedliwość. - Co za
bzdura. Dlaczego nie możesz pomyśleć o wszystkim,
co nas połączy, co będziemy robić i budować razem? Z tego
małżeństwa może wynikąć wiele dobrego.
- Na przykład?
- Cóż możemy zostać kochankami. Może między nami
rozkwitnąć namiętność -powiedziała cicho, kuszącym głosem.
-Nie.
Jej śmiech zabraniał odrobinę niepewnie.
- Nie? Przecież będziemy małżeństwem, więc przyjdziesz
do mojego łoża.
- Nie, nie przyjdę. Nawet gdyby mnie skręcało z pragnienia
kobiety, nie dotknę cię, na pewno nie, póki nie będziesz miała
tego dziecka.
- Tak? Myślisz, że dziecko nie będzie podobne do ciebie?
- Nie jestem jego ojcem, więc to bardzo możliwe.
- A co ci z tego przyjdzie, że nie będziesz ze mną sy-piał? We
dwobrze będziemy uznawani za męża i żonę, może nawet na
francuskim dworze, bo słyszałam, że bę-dziesz musiał niedługo
tam pojechać.
- Doprawdy? Zadałaś sobie sporo trudu, żeby się takich rzeczy
o mnie dowiedzieć, bo nie są to wiadomości powszechnie
znane -Pochlebia mi to. Ale dlaczego sądzisz, że będziesz ze
mną jeździła do dworu?
- Będę twoją żoną.
- Żebym mógł z nią robić co zechcę. A ja nie zechcę ciągać
cię z z sobą.
Zapadła cisza tak ciężka, że Cameron prawie odczuwał ten
ciężar. Wiedział, o co Pytonowi chodzi, musiał przyznać, że
plan jest chytry- Niestety, Katherine wyraźnie ujawniała, że nie
z powodu miłości ani nawet pożądania chciała go za męża.
Pragnęła jego ciała, prestiżu, sakiewki. Chciała fruwać z dworu
dwór, pławić się w zaszczytach i rozkoszować zawiścią innych
kobiet. I w głębi serca Cameron wiedział, że dowie się więcej
takich brzydkich rzeczy o siostrze, bo im więcej Payton jej
odmawiał, tym bardziej była wściekła. A kiedy Katherine się
wściekła, waliła na oślep. Będzie się starała urazić Paytona, a
jedną z możliwości było teraz odkrycie prawdy, żeby się
przekonał, w jaką wpadł pułapkę i jak pozwolił zrobić z siebie
idiotę.
- Musisz mnie ze sobą zabierać - oświadczyła w końcu.
głosem drżącym ze złości. - Będę twoją żoną, A dokąd mam
jechać, jak ty będziesz podróżował z dworu na dwór?
- Cóż, możesz siedzieć tutaj, z bratem. Jest również moja
rodzina w Donncoill.
- Nie możesz tego zrobić.
- Mogę zrobić, co zechcę -odpowiedział lodowatym tonem
Payton. - Będziesz żoną, moją własnością. Przynajmniej do
czasu, gdy dziecko przyjdzie na świat, a potem, mam nadzieję,
będę mógł cię odprawić.
- Nie, nie zrobisz tego.
- To dziecko nie jest moje.
- Będzie wystarczająco podobne do mnie lub wystarczająco
podobne do ciebie, żeby twoje stwierdzenia, że nie jesteś ojcem,
były uważane za dowcip.
- Ach, rzeczywiście świetnie to zaplanowałaś. Znalazłaś sobie
kochanka z rudymi włosami i brązowymi oczami. Widziałem
go i rzeczywiście wyglądamy jak krewni. I okazał się pełen
wigoru, co? Popełniłaś jednak zasadniczy błąd, Katherine.
- Nie, to ty popełniłeś błąd, Paytonie. Nie trzeba było mną
wzgardzać. Teraz nie będziesz mógł, bo będę twoją żoną. I jeśli
uważasz, że uda ci się usunąć mnie z zasięgu
twojego wzroku,, lepiej to jeszcze przemyśl. Mój
brat nie pozwoli na takie traktowanie mnie.
- Zanim dziecko się urodzi albo zaraz potem, twój brat
będzie wiedział, że sama się okryłas hańbą, że go okłamałaś
i wykorzystałaś go. Wszystkich nas wykorzystałaś, kierując się
swym bezwzględnym egoizmem.
- Nie wiem. dlaczego uważasz, ze to dziecko cokolwiek
rozstrzygnie. Będzie miało włosy czarne albo rude, oczy
niebieskie albo brązowe. Będzie podobne do mojej rodziny albo
do kogoś z tej bandy, którą nazywasz swoimi krewniakami.
- Tak, Malcolm Saunders ma rude włosy i brązowe oczy. Ma
również znamię na pośladku.
- Nie, nie ma.
- Tak, ma, i ty to powinnaś wiedzieć najlepiej, ale chyba nie
zauważyłaś tego czy owego u swojego kochanka. Może
parzyłaś się z nim tylko po ciemku albo nigdy nie miałaś czasu
przypatrzyć mu się dokładnie. Był przecież tylko ubogim
szlachcicem. Nie miałaś zamiaru z nim zostać, używałaś go
tylko dla przyjemności. Był częścią planu.
- Malcolm nie ma żadnego znamienia! - Katherine prawie
krzyczała. - Zresztą, skąd mógłbyś coś takiego wiedzieć?
- Mój giermek widział go raz, jak razem pływali. Gil przysięga,
że znamię wyglądało jak zamek Sterling. Zakrywa prawie cały
lewy pośladek. Może twój wzrok skierowany był gdzie indziej,
bardziej interesowała cię jego męskość. Podobno imponująca.
- Twój Gil widzi i słyszy dziwne rzeczy, w każdym razie jak na
mężczyznę.
- Och, Prawie wszyscy na dworze szepcą, jak hojnie młody
Malcolm jest obdarowany przez naturę. To prawda? -
Zazdrosny? Słyszałam, że możesz sie z nim równać.
- Nigdy się o tym nie przekonasz. Nie
znajdę się między twoimi nogami, póki
dziecko się nie urodzi, a potem będę
miał dowód.
- Niech cięv licho, to dziecko może w ogóle
znamienia. Jeśli w ogóle to znamię istnieje. Myśle, że
oszukujesz
- Nie. Wierz mi lub nie, Katherine, ale prawda czasem bardziej
popłaca niż kłamstwa i oszustwa. Znamię, które wszystkich
przekona, będzie. Ma je każdy pierworodny
Saunders. - Malcolm jest siódmym synem. - W głosie Katherine
zabrzmiały triumf i ulga.
- Tak, ale jest pierwszym synem z trzecią żoną. Cameron
pochylił się i ukrył twarz w dłoniach. Siostra
skłamała, wykorzystała go. Oszukała ich wszystkich. Moż-liwe
nawet, że zastawiła tę pułapkę na sir Paytona. gdy tylko ją
odrzucił. Podejrzewał już wcześniej, że dziewczyna kłamie, ale
nie spodziewał się, że prowadzi tak skompli-kowaną i ohydną
grę. I przez to egoistyczne, zepsute dziec-ko odesłał kobietę,
którą kocha. Nie mógł już temu za-przeczać - kochał Avery z
całego serca. Wstał i wyszedł z ukrycia.
- To nie ma znaczenia - powiedziała Katherine. - Mój brat
uwierzy mnie. Nie pozwoli, żebyś mnie zostawił.
- Ależ tak, pozwoli - odezwał się Cameron, stając obok Paytona
i patrząc na siostrę, która się nieco przeraziła. - W tej chwili sam
mam ochotę cię wyrzucić. - Kątem oka zobaczył
nadchodzącego Leargana.
- On mnie oszukuje, Cameronie, stosuje różne sztuczki,
żebym mówiła coś, co nie jest prawdą - protestowała Katherine.
Cofnęła się, widząc wściekłość na twarzy brata. - To nie jest
tak, jak słyszałeś.
- Zamilcz. Miałem wątpliwości, przyłapałem cię
nawwt na małych kłamstewkach, ale staarałem się wierzyć,
że masz jakieś uczicia dla tego młodzieńca. Nawet, że
przelotnie
byliście kochankami, chociaż gdy poznałem sir Paytona,
zacząłem
w to wątpić. Ale ani razu, rozważając wszelkie
możliwości, nie
podejrzewałem takiej prawdy. Łudziłem się, że masz w sercu
jakieś uczucia. Ty chyba w ogóle nie masz serca, prawda?
oodeirzew^m takiej prawdy. Łudzrfem się, te masz w
sercu
- Cameronie, pozwól mi wszystko wyjaśnić.
- Co wyjaśnić? Że nie obchodzi cię, kogo krzywdzisz, czyje
życie niszczysz, żeby tylko dostać to, czego chcesz? Boże,
zaczęłaś od oskarżenia tego chłopaka o gwałt. Mogło go to
kosztować życie. Kiedy się zorientowałem, że to kłamstwo,
powinienem był zakończyć tę historię od razu. - Wziął głęboki
oddech, żeby się uspokoić. - Teraz zejdź mi z oczu i nie pokazuj
się, póki nie sprowadzimy młodego Malcolma Saun-dersa do
Caimmoor, żeby cię poślubił.
- Ale on jest nikim, tylko szlachcicem bez ziemi, bez pieniędzy.
- Nie będzie taki biedny, jak dostanie twój posag. Idź,
Katherine, i to szybko. - Odetchną} z ulgą, gdy go posłuchała,
bo bał się, że ulegnie pokusie i ją uderzy. - Wy obaj spis-
ywaliście, żeby tak zakończyć sprawę, przez cały tydzień, tak? -
spytał, patrząc na Paytona i kuzyna.
- Tak - odparł Payton, a Leargan po prostu wzruszył ra-
mionami. - Avery i Gillyanne przekazały mi kilka wskazówek
przed odjazdem. Ja dogrzebaiem się jeszcze innych. Ale,
szczerze mówiąc, Malcolm Saunders to domysł. Uzasadniony,
lecz domysł.
- Boże! - Cameron pokęcił głową. - I pewnie nie ma też
żadnego znamienia w kształcie zamku w Sterling?
- Nie. Z tego, co Gil kiedyś poweidziała, jeśeli jest, nie widać
go w gęstwinie jasnorudych włosów.
Gdyby nie to, że było mu ciężko na sercu, Cameron zapewne
by się roześmiał.
- Ale jest dobrze wyposażony.
- Zwisa mu jak u ogiera, tak mówią.
- Dobrze jesteś wolny. A ty, Learganie, pojedziesz odszukać
tego ogiera i przywieziesz go tutaj, żeby ożenił się z Kathenne.
Biorąc pod uwagę jej urodę, pokaźny posag w ziemi i w
gotówce.
nic powinieneś mieć specjalnego kłopotu.
- Cameronie, musimy porozmawiać - odezwał się Payton, gdy
ten już odchodził.
- O czym? - Cameron stanął i nachmurzył się.
- O Avery.
Cameron omal się nie zakrztusił. Potrząsnął głową.
- Myślę, że dzisiaj już nic więcej nie zniosę - powiedział cicho i
odszedł, zamierzając upić się do nieprzytomności. Może to
tylko krótkotrwałe lekarstwo, ale w tej chwili go potrzebował.
- Biedak - mruknął Leargan. - To musiało być straszne
odkrycie.
-Tak - zgodził się Payton. - Co gorsza, ma jeszcze jedno
zmartwienie oprócz perfidii Kathenne
- Myślę że nasz lord się upije i będzie to trwało przez jakiś
czas. A póki droga katherine nie zostanie mężatką i nie
wyjedzie, będzie unikał wszelkich rozmów na temat Avery.
19
Unosząc ostrożnie głowę, Cameron niepewnie spojrzał na
napój, który ktoś przed nim postawił. Nie mógł uwierzyć, że
pogrążył się tak głęboko w rozczulaniu nad sobą i że od
czterech dni nie trzeźwieje. Rozejrzał się po wielkiej sieni,
przypominając sobie, że jest już nie tylko po ślubie Katherine,
ale i uczta weselna dawno się skończyła. Oprócz niego został
tylko Leargan i Payton. Obaj bardzo mu współczuli, Payton w
dodatku zaoferował ten wywar. Widząc litość w oczach
przyjaciół, Cameron wziął napój i wypił do dna.
- Boże. -Otrząsnął się i przełknął rozwodniony jabłecznik.
-Dlaczego lekarstwo nie może być smaczne?
-Też się często nad tym zastanawiałem - odpowiedział Payton,
który siadł obok niego i postawił przed nim grubo pokrojony
chleb. - Jedz. To wchłonie truciznę i pozwoli lekar-stwu działać.
- Co ty tu jeszcze robisz? - zapytał Cameron, przeżuwając
chleb.
- Musiałem się przekonać, że Katherine wyszła za mąż i że z jej
strony nic mi już nie grozi.
- W porządku, wyszła, nic ci nie grozi, możesz wyjechać.
Leargan dopilnuje, żeby pojechało z tobą ze dwóch ludzi, żebyś
wrócił do Donncoill cały i zdrowy. Dwóch silnych mężczyzn,
żeby odpędzali od ciebie panny i przecierali ci drogę do domu.
- Cóż za miły, uważający gospodarz - mruknął Payton,
próbując zachować powagę. - Nie jestem jeszcze gotów do
wyjazdu.
- Katherine chyba już tu nie ma? - spytał Cameron, sądząc, że
Payton może chce być świadkiem jej klęski do samego
końca. - Nje - odpowiedział Leargan i uśmiechnął się, widząc.
z jaką ulgą Cameron opada na krzesło. - Wyjechała kilka godzin
temu, narzekając, że została wygnana do takiego od-ległego
majątku, z drobnym szlachetką jako mężem. Możesz już
przestać nasiąkać tym winem.
- Czy poznałem w ogóle tego ogiera Malcolma?
- Tak. Jak ci się przejaśni w głowie, pewnie sobie przy-
pomnisz. To dobry chłopak, grzeczny i chyba wkrótce Ka-
therine się przekona, że jest na tyle bystry, żeby zorientować
się, jaka ona jest naprawdę, i ma wystarczająco dużo silnej woli,
żeby ją poskromić. Nie martw się, nie będzie jej bił ani nic w
tym rodzaju. Był bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy.
Z drobnego szlachcica bez nadziei na ziemię czy majątek został
rycerzem z ziemią, pieniędzmi, piękną zoną i dzieckiem w
drodze.
- Kiedy pasowano go na rycerza?
- Gdy jechaliśmy po Malcolma na dwór, zatrzymaliśmy się po
drodze u jego ojca, by powiedzieć, jak się jego synowi
Poszczęściło - opowiadał Payton. - Na tę wiadomość sir Saun-
ters ruszył się, żeby swemu dziecku w wieku dwudziestu
trzecg lat załatwić pasowanie na rycerza. Malcolmowi się to
należało - zapewnił Pavton - ale jego mistrz bardzo niechętnie
trenuje nowych i odmawia nominacji, póki ktoś się
tego głośno nie domaga. Sir Saunders domagała się bardzo
głosno, więc Malcolm przyjechał na ślub jako sir, ale jechał
już na ślub jako brą, wiadomością.
Cameron uśmiechnął się.
- Może ten chłopak ma to, czego trzeba mojej siostrze.
- I będzie miał do pomocy swoją mamę, potężną, rozsądną
kobietę, która go uwielbia, i podobną do niej ciotkę Grizel. Aha,
i jeszcze jej cztery córki.
- I jednego z braci z żoną i jej siostrą.
- Boże, czy ten majątek, który im dałem, pomieści ich
wszystkich?
- Tak - odpowiedział Leargan. - Katherine narzekała, że
nie będzie miała własnej komnaty sypialnej, skoro tylu jego
krewniaków chce korzystać z majątku, który wniosła,
- Malcolm odpowiedział, że ten majątek dal jej brat, a zresztą po
co jej oddzielna sypialnia, skoro wreszcie ma się do kogo w
nocy przytulić.
Cameron trochę wątpił, czy takie słowa naprawdę padły, ale się
roześmiał.
- Prawie żałuję, że mnie to wszystko ominęło.
- Nie straciłeś zbyt wiele. Byłeś pijany, ale nie zalany w pestkę, i
trzymałeś się bardzo dobrze. Zrozumiałe, że piłeś, żeby jej nie
stłuc tyłka. Malcolm powiedział, że to czasem jedyna rzecz, jaką
mężczyzna może zrobić. Jego niania zapewniła, że ona już
zadba o to, żeby ten miły i hojny lord Cameron nie miał więcej
kłopotów. I że do-
pilnuje, żeby panna nauczyła się, jak być dobrą żną dla jej
kochanego panicza - ciągnął Payton. - Jego rodzinka zda-
je sobie sparwę z tego, że mogłeś chłopaka zmusić do
małżeństwa i zostawić ich bez grosza. Nie spodziewali się takiej
darowizny.
- Nie chcę tu widzieć Katherine, lecz me mogłem jej
wyrzucić bez niczego - powiedział cicho Cameron.
- Będą o nią dbali, chociaż z początku może jej się wydawać, ic
spotkała ją krzywda. Więc wszystko jest załatwione i prawie
wszyscy są szczęśliwi. Oprócz ciebie. I oprócz mojej siostry. I
teraz o tym porozmawiamy.
Cameron spojrzał na rozmówcę i uświadomił sobie, że ten
człowiek jest od niego o osiem lat młodszy. To jednak nie
umniejszało wagi jego słów. Chciał mu powiedzieć, że to, co
zaszło między nim a Avery, to nie jego sprawa, ale wiedział,
żęto kłamstwo. Avery była jego siostrą, najbliższąrodziną.
Wyrządził Paytonowi krzywdę, omal nie zniszczył mu życia.
Musiał znieść rozmowę o Avery, choć był to dla niego bolesny
temat.
- Nie ma o czym mówić. - Bał się, że znów obudzą się uczucia
przytłumione przez alkohol.
- Nawet gdyby siostra nic mi nie powiedziała, powiedzieliby
wszyscy inni w Caimmoor, a pierwsza Katherine. Dobrze, że
Avery sama mi się zwierzyła. - Payton spojrzał na Camerona,
uniósłszy jedną brew. - Niektórzy bracia w takiej sytuacji
mieliby ochotę zrobić ci krzywdę. Jestem pewien, że mój ojciec
najchętniej rozdarłby cię na kawałki, i to powolutku. Możliwe,
że matka by mu pomogła.
- Jednak wciąż żyję - mruknął Cameron.- Skoro twój ojciec nie
stara się przebić przez moje bramy, uważam, że Avery nic nie
powiedziała.
- Nie powie. Więc jak, chcesz moją siostrę? To bezpośrednie
pytanie zaskoczyło Camerona.
- Tak. To, że ją odesłałem bez słowa, nic nie znaczy -powiedział
cicho. - Wierzyłem w kłamstwo. Powinienem był..
- Nie -przewrwał mu Payton, unosząc dłoń. - To nie
ze mną masz rozmawiać o tym, co powinieneś był,
a czego nie. Z nią. - Nachylił się do Camerona.
- Chcesz się ożenić z Avery?
-Tak.
Cameron sam się zdumiał szybkoą odpowiedzią. Przecież
postanowił się nie żenić. Podjął taką decyzję wtedy, gdy
zdradziła go narzeczona. Od tej pory żadna kobieta nie
sprawiła,
żeby chciał zmienić ten zamiar. Do czasu Avery.
Codziennie usiłował wyrzucić ją ze swej pamięci i serca, ale
bezskutecznie. Teraz jej brat proponował mu małżeństwo z nią
Byłby skończonym głupcem, gdyby nie przyjął tej
oferty.
- Ostatnie pytanie - powiedział cicho Payton. - Kochasz ją?
Patrząc na swój puchar z jabłecznikiem, Cameron uznał, ze
winien jest temu człowiekowi chociaż moment absolutnej
szczerości.
- Tak - szepnął.
- Dobrze. - Payton znów usiadł w fotelu. - Oto mój plan.
Zadręczysz się.
Avery odwróciła się od okna, przez które bezmyślnie wy-
glądała, i uśmiechnęła się krzywo do kuzynki Elspeth. Przyszły
do świetlicy w wieży, by pracować nad kobiercami. Elspeth
Pracowała spokojnie, a Avery wpatrywała się w igłę i wełnę
niewidzącym wzrokiem, wreszcie odłożyła robótkę i podeszła
do okna. Wpatrzona w swą swą piękną kuzynkę, zastanawiała
się, czy Cameron starałby się ja, Avery, Zatrzymać, gdyby
miała choć część jej urody.
- Avery czy zrobiłam coś, co cię zmartwiło?
Posiadanie w rodzinie ludzi, którzy lak łatwo odgadują czyjeś
uczucia i myśli, może być denerwujące, pomyślała. Nie -
odpowiedziała zdecydowanie i usiadła na ławce pod
łukowatym oknem. -Myślałam o tym, jaka jesteś piękna z tymi
amvmi włosami i dużymi zielonymi oczyma. Jesteś bardziej
podobna do mojej matki niż ja. - Avery skrzywiła się. -Byłam
trochę zazdrosna, prawdę mówiąc. Piękny brat, piękne
kuzynki i ja.
- Jesteś piękna - odpowiedziała Elspeth. - To prawda, że nie
reprezentujesz typu urody, jaki sławią poeci i bardowie. Ja też
nie. Może nie podoba ci się kolor twoich włosów, ale pomyśl,
jakie są gęste, miękkie i długie. Możesz uważać, że jesteś za
szczupła, ale choć niektórym głupim mężczyznom podobają się
pełne piersi i krągłe biodra, ty jesteś silna, zdrowa i pełna
wdzięku. Masz gładką, miękką skórę, połyskującą zdrowiem i
ciepłem.
- I zdrowe zęby! Elspeth zaśmiała się.
- To racja. Avery, tylko nieliczne kobiety mogą się równać z
bohaterkami wierszy i pieśni. A widziałaś takich mężczyzn?
Też nie.
- No, Payton, twój Cormac, wuj Eric bliscy są męskiego ideału.
- Za dużo czerwieni we włosach, chociaż dziewczętom nigdy
to nie przeszkadzało. Cormac powiedział mi, że pierw-szą
rzeczą, która zwróciła jego uwagę, był mój głos. - Els-peth
wzruszyła ramionami i pokiwała głową, widząc zdumie-nie
kuzynki. - Potem usta. Mówił mi też o innych rzeczach, ale
chociaż jestem szczęśliwa, że mu się podobają, nie uwa-lani
tego za pochlebstwo. Twierdzi na przykład, że mu się podobają
moje włosy, bo zawsze wyglądają nieporządnie. cokolwiek
robię. I uważą, że mam cudowne stopy.
- Zaśmiała się zAvery, ale szybko spoważniała. - Ten
mężczyzna nie poszedłby z tobą do lóża, gdyby nie uważał cię
za piękną.
Nie bądź taka przerażona. Avery, to nie jest takie widoczne.
- Więc skąd to wiesz?
- Cos jest w tych twoich nastrojach... tęsknota dziewczyny,
którejbrak czegoś więcej niż pięknej twarzy. Czy twoja
matka się domyśliła?
- myślę, że tak. Próbuje... rozmawiać ze mną i przypatruje mi
się dokładniej. Dlatego postanowiłam cię odwiedzić. Po-
wiedziałam jej. że może będziesz chciała dowiedzieć się czegoś
o ojcu Alana. A tymczasem ty przyjechałaś tutaj.
- Przepraszam. - Elspeth wzięła głęboki oddech i spytała cicho:
- Będzie dobry dla mojego Alana, prawda?
- Och, tak, chyba jut to pokazał. Przecież ma prawo po prostu
zabrać chłopca,
- Toprawda. Zgodził się to zrobić powoli, więc dba o uczucia
małego. W ten sposób będzie mi trochę łatwiej, chociaż ten
chłopiec zawsze będzie miał miejsce w moim sercu. A czy jest
szansa, że ty zostaniesz panią Cairmoor?
- Nie wiem.
- Ale sir Cameron miał cię w łożu,
Avery oparła się o zimny mur. Najostrożniej, jak umiała,
opowiedziała Blspeth o czasie spędzonym z Cameronem, ojego
początkowym planie zemsty i o tym, jak się zmieniał.
Opowiedziała jej też o jego braku zaufania do kobiet i o tym, jak
się to objawiało. Potem czekała, aż wszystko przemyśli.
- Hm, trzy lata celibatu - mruknęła w końcu Elspeth, kręcąc
głową.
- To może wyjaśniać jego pożądanie.
- Nie, zwykłe parzenie zaspokoiłoby tę potrzebę. Z tego. co
mówiłaś, było to coś znacznie więcej.
- Chciałabym, żeby tak było. Z mojej strony na pewno. A kiedy
raz nazwałam to parzeniem, okropnie się zezłościł, przykazał,
żebym nigdy tak nie nazywała tego, co jest
miedzy nami. - Och, Avery, na tych słowach możesz opierać
nadzieję.
- Naprawdę tak myślisz? - Avery uważała te słowa za ważne,
ale nie ufała własnym odczuciom.
- Tak myślę, i ty na pewno też tak sądzisz. Po prostu boisz się
uwierzyć. Mężczyzna, który czuje tylko pożądanie, nie zwraca
uwagi na to, jak dziewczyna nazywa ich stosunek, nie złości się
z tego powodu.
- A jednak mnie odesłał.
- Musiał. Wiesz o tym. Po prostu łatwiej mu się tego trzymać,
jeśli chce się nad sobą użalać. Trudniejsze będzie sprowadzenie
cię z powrotem. Na pewno będzie większym problemem dla
niego niż dla ciebie - mruknęła z namysłem Elspeth.
- Po tym, jak zmusza mojego brata do poślubienia tej podłej
dziewuchy, nic nie może być proste.
Elspeth uśmiechnęła się.
- Bardzo dramatyczne. - Dziękuję.
- Mówiłaś, że dał Paytonowi czas, żeby udowodnił, że
Katherine kłamie.
- Dlaczego sam tego nie udowodni, skoro ma wątpliwości?
rzuciła Avery.
-Wiesz dlaczego - upomniała ja Elspeth, ale w jej tonie brzmiało
współczucie. - Tobie też byłoby trudno uwierzyć, że Ktoś z nas
mógłby się tak niegodnie zachować. Broniłabyś go do
upadłego, tak jak on broni siostry.
- Wolałabym, żebyś już przestała.
- Co mam przestać?
Elspeth wybuchnęła śmiechem, usiadła przy kuzynce i objęła
ją.
- Kochasz go beznadziejnie, prawda?- Było to raczej
stwierdzenie niż pytanie.
- Och, tak - szepnęła Avery. - Czuję się tak, jakby mi
brakowowało jakiejś części ciała. Jeśli nie będę z Cameronem,
nigdy już nie będę mogła cieszyć się zyciem.
- Znam to uczucie. A wiec jest dobrym kochankiem?
- Zepsuta Kobieta - zażartowała Avery i uśmiechnęła się. -Tak
myślę. To dziwne, ale mam wrażenie, że on nie był tego
pewien. Elspeth skineja głową i ułożyła ręce na podołku.
- Jest w tych sprawach pomysłowy.
- Naprawdę jesteś zepsuta. - Zdumiona Avery zaśmiała się
głośno.
- Hmmm, mężczyźni rozmawiają o takich sprawach, dla-czego
kobiety by nie mogły?
- Racja. Więc powiedz, czy bawiliście się kiedyś, używając, na
przykład, miodu? - spytała Avery, uśmiechając się tajem-niczo.
A kiedy kuzynka zrobiła wielkie oczy, już znała od-powiedź.
Avery patrzyła na Ust, który dostała. Dostarczono go jakąś
godzinę temu. Zeszła z Elspeth ze świetlicy na wieży w trochę
lepszymnastroju, który szybko prysł po tej tajemnej
wiadomości
od Paytona. Po zjedzonym pospiesznie obiedzie wdrapała się z
powrotem na wieżę, by ją przeczytać, ale dotąd nie zebrała się
na odwagę, żeby to zrobić. Sądziła, że każda informacja z
Cairnnoor sprawi to samo: będzie odczuwała drżenie w sercu
przypływ nadziei. - Przeczytaj to, na miłość boską!
- Elspeth! - Avery położyła rękę na trzepoczącym się sercu i
patrzyła ze złością na kuzynkę. - Nie mogę, kiedy tu
jesteś.
- Dlaczego? - Elspeth siadła na ławeczce obok niej. - Nie
powiedziałam nikomu, że dostałaś ten list. Jeśli chcesz, nie
powiem również, co w nim jest.
- Na pewno? Nawet jeśli jest od Paytona?
- Tak. Przecież nie jest w prawdziwym niebezpieczeństwie.
prawda? To, co może mu się przydarzyć, jest smutne, ate rue
straszne.
Choć Avery przytaknęła, wciąż bała się przeczytać list Czy
pisał, że wszystko jest w porządku, udowodnił kłamstwo
Catherine i był wolny? Wobec tego po co te tajemnice?
Dlaczego po prostu sam nie przyjechał do domu? A może
jednak został zmuszony do poślubienia tej dziewczyny? Jeżeli
tak, to tajemny liścik nie wróżył nic dobrego. Poza tym. że
każda informacja, mogąca mieć związek z Cameronem,
powodowała u niej niepewność, to tajemnicza aura wokół tego
liściku wyraźnie ją niepokoiła. Mogły to być tylko złe
wiadomości.
- Boisz się, że jest tu coś o Cameronie, co może cię zaboleć? -
spytała cicho Elspeth.
- Tak - odpowiedziała Avery. - Ale najbardziej niepokoi mnie ta
tajemniczość.
- Och, znasz Camerona i jego ludzi. Czy Paytonowi coś grozi w
Cairnmoor?
- Może najwyżej ogłuchnąć od zawodzenia Katherine, że
odmówił jej wszystkiego, na co liczyła po tym ślubie. Tak mu
pooradziła Gilly, przewidując, że Katherine
w złości wygada prawdę.
- W trakcie napadu wściekłości? - spytała Elspeth, a Avery
potwierziła. - To mogłoby zadziałać. - Mogłoby. Payton
prawdopodobnie by to zrobił, nawet
gdyby nie był przekonany, czy to pomoże. Byłąby to słodka
zemsta za wszystko, co musiał przejść.
- Racja. Myślisz, że w tym liście jest coś, co pogrzebie
wszelką nadzieję na to, że będziesz kiedyś z Camerona?
- To możliwe. Jeśli Payton jest juz ożeniony z Kathenne, będzie
zły nie tylko on, ale i większość naszego klanu. Jak mogę być z
Cameronem na przekór wszystkim? Jeżeli mój brat udowodnił,
że Katherine kłamie, Cameron wyszedł na idiotę. W żadnym
przypadku nie będzie się śpieszył do spotkania
ze mną.
- Poczucie winy i wstyd. Dwa bardzo silne uczucia, jakich nikt
nie chce doświadczać, bo są okropnie bolesne. Czy mam ci to
przeczytać? - spytała Elspeth, wyciągając rękę.
Było to tchórzostwo, ale Avery skinęła głową i podała kuzynce
pismo.
- Prawdę mówiąc, nie ma to znaczenia. Jeśli ślub się odbył,
Cameron będzie uważał, że nie możemy być razem. To samo
pomyśli, tylko z innych powodów, jeśli ślubu nie było.
- Bzdura- Zawsze jest jakieś wyjście. Może czas, żebyśmy o tym
pomyślały.
- Co masz na myśli?
- Najpierw zobaczmy, co pisze Payton.
Avery zaciskała i rozluźniała palce, gdy Elspeth czytała list. Po
jakimś czasie zaczęła się zastanawiać, czy kuzynka tak Powoli
czyta, czy studiuje list kilka razy. Ta druga możliwość
wydała jej się złowieszcza, tak samo jak zmarszczka na czole
Elsepth.
- Coś nie w porządku? - spytała w końcu Avery.
- Nie, ale dziwnie. Payton chce, żebyś przyjechała do niego, ale
właściwie nie wyjaśnia dlaczego. Mówi, że ma to związek ze
ślubem i pewnymi sprawami, które odkrył.
- Myślisz, że potrzebuje mojej pomocy, aby dogrzebać się
do prawdy?
- Może, ale uważam, że mógłby o to poprosić otwarcie każdego
z nas. Boże, mam nadzieję, że nie odkrył, że praw-dziwym
ojcem tego dziecka jest ktoś od nas! Wtedy rzeczywiś -cie
chciałby się skontaktować z tobą, bo wiedziałabyś najlepiej, o co
pytać, czego szukać.
- Jeśli byłby to ktoś od nas, najlepiej by zrobił, chroniąc się w
Cairnmoor. W naszym klanie nie byłby mile widziany. Mama
nie jest z tego wszystkiego zadowolona. Chyba muszę jechać,
ale jak mam tam dotrzeć? To nie jest krótka podróż. Nawet
gdybyśmy mieli się spotkać w pół drogi, nie byłoby mnie tu co
najmniej trzy dni.
- Jeśli ślub się jeszcze nie odbył, MacAlpinowie nie zechcą
wypuścić jedynego mężczyzny, jakiego mają dla Katherine
-rozważała głośno Elspeth.
- Oczywiście, że nie - zgodziła się Avery.
- Chce się z tobą spotkać w małym kościółku, niedaleko
Cairnmoor. Prosi, żebyś się wykradła dzisiaj wieczorem. Będą
na ciebie czekali ludzie, których dobrze znasz. Jakiś Leargan,
jakiś Mały Rob, Colin, jego giermek Gil i dwóch ludzi Paytona,
Jamie i Thomas. Ciekawe, jak do niego dołączyli w Cairnmoor?
Avery zamyśliła się. Nie chciała zbliżać się za bardzo do
Cairnmoor, zwłaszcza jeśli to nie Cameron po nią przysyłał.
Pozostawał jeszcze problem, co ma powiedzieć rodzicom. Jeśli
teraz zniknie na tydzień, będą szaleć
z niepokoju.
- Nie jestem pewna, czy mogę tak niepokoić rodzinę - wyznała
- Jest jeszcze wyznała - Jest drugi list, który zostanie im
wręczony, jak zaczną, się o ciebie martwić. - Elspeth poklepała
ją po zaciś-niętych dłoniach. - Jeśli będą się martwić, zrobię co
mogę, żeby ich uspokoić. W razie czego opowiem im o tym
liście,
zgoda?
- Zgoda. - Avery westchnęla i na moment ogarnął ją smutek.
Starała się opanować płacz, bo robiła to już zbyt często od
powrotu z Cairnmoor. Miała nadzieję, że Payton napisze, jak
bardzo Cameron za nią tęskni, albo że ma gotowy plan, jak ją
odzyskać.
- Avery, minęło niewiele ponad tydzień i jasne, że spra-wy z
Katherine wciąż nie są załatwione. Nie trać jeszcze nadziei.
- Staram się, lecz bez żadnych miłych słów i obietnic to bardzo
trudne.
- Może nie szeptał ci do ucha czułych słówek, ale instynkt mi
mówi, że jesteś dla tego człowieka bardzo ważna. - Elspeth
pokiwała głową i uśmiechnęła się zachęcająco, gdy kuzynka na
nią spojrzała. - Mężczyźni czasem nie umieją tak załatwiać tych
spraw jak kobiety. Czy Gillyanne nie jest pewna, że będziecie
razem? - Kiedy Avery skinęła głową, mówiła dalej: -wiesz, że jej
instynktowi można wierzyć. Musisz też ufać własnemu sercu.
- Moje serce jest obolałe i panuje w nim chaos. - Najpierw
musisz się dowoeidzieć, czego chce Payton. -
Elsepth wstała i pociągnęła kuzynkę za sobą - Pomogę
ci się stąd wykraść. A później, zależnie od tego, co powie
Payton, możesz jechać dalej i spotkać się z tym swoim wielkim,
ciemnym rycerzem.
- I zmusić go do mówienia, do tego, żeby powiedział to,; czego
mi nie powiedział, gdy opuszczałam Caimmoor?
- Tak, ja bym tak zrobiła.
- A rąbnęłabyś go w łeb przedtem czy potem?
Avery uśmiechnęła się blado, a Elspeth wybuchnęła śmie-chem.
Obie wiedziały, że nie do końca żartowała.
20
Nigel usiadł na skraju loża i ostrożnie przypatrywał się
żonie, nerwowo chodzącej po sypialni. Było późno i chciał spać,
ale wiedział, że o odpoczynku nie będzie mowy, póki Gisele się
nie uspokoi. Nie wiedział dokładnie, dlaczego żona jest taka
wściekła. Avery nic nie grozi, Payton ich o tym zapewnił w
liście. Ich córka nie była może zadowolona z brata i sir
Camerona, ale z pewnością nie będzie długo się złościć. Jeśli
dobrze ocenił jej smutek od powrotu do domu, kochała sir
Camerona. Payton też tak uważał.
Moj syn jest wciąż wolnym człowiekiem, pomyślał Nigel, gdy
żona mamrotała coś po francusku. Avery będzie wkrótce miała
swego czarnego jak grzech rycerza, jak go sama nazywała.
Jedyną chmurkę na horyzoncie stanowił fakt, że ktoś ukradł
ostatni garnczek ciemnego miodu, który Nigel tak lubił.
Podejrzewał Elspeth, bo dziwnie szybko znikła wraz z mężem
w swej komnacie, gdy usłyszała narzekania Nigela, że miód
zniknął.
- Czy ty mnie słyszałeś? - przerwała Gisele, stając przed
mężem.
- Właściwie nie.-I widząc zdumienie na jej twarzy, wyjśn-nił: -
Zastanawiałem się, co się stało z ostatnim ganczkiem
ciemnego miodu.
- Nasza córka została wykradziona, żeby wyjść za tego
czarnookiego łobuza, a ty martwisz się o miód?
- To był mój ulubiony. Dziwne, ale myślę, że Elspeth coś
ukrywa. Myślę nawet, że może wiedzieć, co się z nim stało.
-Nie zdziwił się, słysząc, jak Gisele zgrzyta zębami. -Kochanie,
Avery nic nie grozi - powiedział cicho i przytula żonę, gdy
opadła w jego ramiona.
- On służył tym DeVeau - mamrotała na jego piersi
- Ale szybko odkrył swój błąd. Nie walczył przeciwko twoim
krewnym.
- Ale to nie z powodu jego oporu tylu ludzi się uratowało,
tylko dzięki ostrzeżeniu Avery. Chciał zmusić naszego syna do
poślubienia swej siostry.
- Powiedziała mu, że urodzi dziecko Paytona. Ja też nie
zachowałbym się inaczej.
- Chciałam jej urządzić takie piękne wesele - szeptała Gisele
przez łzy.
Nigel poklepał ją po plecach.
- Będziesz mogła urządzić wspaniałe chrzciny jej pierwszego
dziecka.
- Jest przy nadziei?! - krzyknęła Gisele, patrząc na niego z
przerażeniem.
- Nie, nic takiego nie powiedziałem. Ale my, Murrayo-
wie, jesteśmy płodnym rodem, więc na pewno nie potrwa to
długo.
- Chcę pojechać i poznać tego człowieka.
- Za dwa tygodnie.
- Dlaczego tak długo?
- Bo są młodą parą i potrzebują trochę czasu spę-
dzić sami. Mogą mieć jakieś problemy, które muszą rruędzy
sobą rozwiązać, a my moglibyśmy im w tym przeszkadzać.
Ponie-
waż moje ojcowskie sumienie przejwia chęć do solidnego zbicia
go, bo jestem pewien, że musiał już z nią spać,
ponieważ ty masz do niego żal, musi minąć trochę czasu,
żeby ci przeszło.
- Tydzień?
- Nie, dwa tygodnie.
- Och, jak chcesz. Ale nie będziemy czekać dwóch tygodni do
wyjazdu. Wyjedziemy za dziesięć dni, więc przyjedziemy tam
za dwa tygodnie.
- Zgoda.
- Dziękuję ci - powiedziała i zaśmiała się, kiedy ją pociągnął
na loże. - A że jesteś takim dobrym mężem, powiem ci, co
się stało z ciemnym miodem.
- Elspeth go wzięła? - Zmarszczył czoło, patrząc podej-rzliwie,
gdy żona uśmiechnęła się i sięgnęła po mały garnczek, stojący
na stoliku obok,
- Przyłapałam ją i zmusiłam, żeby mi powiedziała, dlaczego go
wzięła. I muszę przyznać, że miała ważny powód. A ja wiem,
ze ty bardzo lubisz też dżem truskawkowy.
Znacznie potniej Nigel słabym głosem przyznał, że naprawdę
bardzo lubi dżem truskawkowy, i zasypiając, dziwił się,
dlaczego żona tak się śmiała, kiedy zaproponował, że
następnym razem spróbują jeżynowego.
Jesteś pewien, że za Avery nie przybędą twoi rodzice żądni
mojej krwi?
Payton westchnął, rozsiadając się w ławce z tyłu maleńkiego
kościółka i obserwując Camerona, spacerującego tam i z po-
wrotem przed ołtarzem.
- Matka może by i chciała, ale ojciec ją powstrzyma. Cameron
przestał spacerować i, zaniepokojony, spojrzał na
przyszłego szwagra.
- Żenisz się z Avery. Nawet jeśli się domyśla, że ją miałeś w
łożnicy, a pewnie się domyśla, to ślub go satysfakcjonuje. Avery
prawdopodobnie chodziła smętna po Dormcoill i domyślił
się jej uczuć do ciebie.
Cameron podszedł do drzwi kamiennego kościółka, żeby
wyjrzeć na zewnątrz, co już robił kilkadziesiąt razy, i spytał:
- Czy jesteś zupełnie pewien uczuć Avery do mnie? Widząc, że
przed kościołem czekają na nią wciąż ci sami ludzie, ruszył z
powrotem w stronę ołtarza, ale zatrzymał się przy klnącym
cicho Paytonie. - To chyba rozsądne pytanie, skoro mam
poślubić tę dziewczynę.
- Rozsądne to ono było za pierwszym razem — stwierdził
Payton. — Może jeszcze za piątym, ale teraz już dawno prze-
kroczyłeś rozsądną miarę.
Mrucząc przekleństwo, Cameron usiadł naprzeciwko niego i
przeczesał ręką włosy. Chętnie przystał na plan Paytona,
marząc, by odzyskać Avery i znów trzymać ją w ramionach. Od
tego czasu minął tydzień, a jego niepewność rosła. Choć
właściwie nie porywał Avery, żeby ją potajemnie poślubić, nuał
bowiem pełne poparcie jej brata, to trochę ją oszukiwał,
popychając do czegoś, na co nie wyraziła jeszcze zgody. Kiedy
jednak wspominał wspólnie spędzone chwile, miał nadziejo, że
nie odmówi.
Wspominał jej pożądanie i miłosne deklaracje, lecz z każdym
upływającym dniem tracił pewność siebie. Napotkawszy
twardy wzrok Paytona, uznał, że ten człowiek nie pozwoliłby
na akt szlachetnego poświęcenia.
Wiedział, że byli z Avery kochankami, że ona go kochała.
Teraz role się odwróciły. Teraz Payton robił, co mógł, by
zdobyć siostrze męża.
Przyszły szwagier był znacznie milszy i bardziej wyro-zumiały
w tej roli od niego, ale Cameron czuł jego stalową determinację.
Mógł zrobić tylko jedno, by to przerwać: powie-dzieć mu, że
nie chce i nie kocha Avery, zupełnie zaprzeczając swym
poprzednim deklaracjom. Niestety, nawet gdyby wy-krztusił
takie kłamstwa, Payton zapewne by mu nie uwierzył. Co
gorsza, gdyby uwierzył, doszłoby do pojedynku, gdyż młody
Murray uznałby, że musi walczyć o honor siostry, żeby
uwodziciel zapłacił za swój czyn.
- Wiem, że większość mężczyzn denerwuje się, nim złoży
przysięgi małżeńskie - mówił Payton - ale ty wyglądasz na
udręczonego. Twierdziłeś, że jej pragniesz i kochasz ją. Z tego,
co słyszałem, nie mogłeś utrzymać z dala od niej tych prze-
klętych łap. Więc w czym problem?
- Nie chodzi o mnie - odparł Cameron. - Ale ona może myśleć
inaczej.
- Przecież była z tobą w łożu. - Pożądanie.
- Kobiety z mojego klanu ulegają mu do woli, ale tylko z
jednym mężczyzną. Powiedziała mi, że cię kocha.
- Może chciała, żebyś nie miał do niej pretensji.
- Moja siostra nie zostałaby twoją kochanką, gdyby nie czuła
do ciebie czegoś więcej niż tylko pożądanie. To prawda,
ze kobiety z naszeego klanu nie należą do tych delika-
tnych, rumieniących się dzewic, którepodobno lubią
mężczyźni, ale mają zasady.
- nie mówiłem, że Avery nie ma zsad - rzucił Cameron,
zastanawiając się, czy Payton nie próbuje wszcząć
kłótni.
- Naszym kobietom zdarza się, że idą z mężczyzną do łoża
przed ślubem, ale tylko wtedy, kiedy zdecydują, że to jest
właśnie ten, którego wybrały.
- Co?
_ Avery cię wybrała. To ona postanowiła, że jesteś jej
mężczyzną. Jak już kobieta Murrayów wybierze mężczyznę,
dużo zniesie, żeby go mieć. Ciekawe, ale ci, których wybierają,
nie zawsze doceniają, jakie mają szczęście, w każdym razie nie
od razu. Avery ciebie wybrała, ciebie chce i mówi, że cię kocha.
Więc jako kochający brat zrobię wszystko, co mogę, żeby cię
miała.
- Pomogłoby mi, żeby ona mówiła o takich rzeczach. Wszyst-
ko, co od niej kiedykolwiek usłyszałem, to kilka deklaracji,
kiedy leżała w gorączce. Nigdy nie mówiła o swoich uczu-
ciach.
- Na twoim miejscu wierzyłbym bardziej w te gorączkowe
wyznania. Ale podejrzewam, że nie zachęcałeś jej do zwierzeń.
Czekała zapewne na jakiś znak od ciebie, a słyszała tylko o tym,
że wkrótce wyjedzie.
Nie da się zaprzeczyć, pomyślał Cameron smętnie, wiedząc, że
wszystkie wątpliwości ma z własnej winy. Nie mógł się oprzeć
jej bliskości w łożu, lecz trzymał ją na dystans we wszystkich
innych sytuacjach. Biorąc po uwagę, jak niewiele jej dał w
zamian za jej namiętność, śmiech, miłość,nie zdziwiłby się,
gdyby teraz nie była chętna do poślubienia go.
- Nie chciałbym wciągać jej w coś, czego nie chce -powiedział
cicho.
- Chce tego, chociaż przez jakiś czas może być taka zła, że ci
tego nie powie. Nie wierzysz w nią?
- Wierzę- odparł Cameron bez wahania. - Jednak nie jestem
przekonany, że tak należy to zrobić. Ty mówisz, że ona tego
chce, ja słyszłem kilka wymamrotanych w
gorączce słów.
To zbyt mało, żeby na tym opierać małżeństwo.
- To jest najlepszy sposób- zapewnił go Payton. - Możesz
się do niej umizgać po ślubie. Jesteś taki obrażalski i powściąg-
liwy, że na odległośc tego nie zrobisz. A poza tym czeka cię
spotkanie z moimi rodzicami.
- I najlepiej będzie to zrobić, jak już się z nią ożenię -
dokończył Cameron, wstał i zaczął spacerować.
- Zwłaszcza że nie masz chyba odpoweidniego charakteru,
żeby poradzić sobie z rodzicami, którzy wiedzą, że jesteś
kochankiem ich córki, którą później odesłałeś, a do tego
próbowałeś mnie zmusić do małżeństwa ze swoją siostra. Są
jeszcze te nieprzyjemne oskarżenia o gwałt.
- Zastanawiam się, czy wszystkie te panny, które uważają cię za
takiego pieknisia, wiedzą, jaki potrafisz być irytujący.
- Nie, swoją prawdziwą irytującą naturę objawiam tylko
krewniakom. I to może być wystarczający powód, żeby się
wahać, czy
wżenić się w taką rodzinę.
- Ale nie zawahasz się?
Cameron westchnął i pokręcił głową.
- Nie mogę, chociaż to oznacza uznanie ciebie i małej Gilly za
powinowatych.
- Och, poznałeś dopiero małą część naszej rodziny.
- Bardzo zachęcające. Duża jest ta rodzina?
- Jeżeli doliczyć wszystkich powinowatych, to bardzo. Nawet
nie zliczę tych, których nazywam bliskimi, jak bracia i siostry
Cormaca, męża Elspeth. Jego rodzice byli niezwykle
płodni, zwłaszcza że jest wielu nieślubnych potomków. Są
jeszcze krewni mojego stryja Erica, MacMillanowie, którzy
wciąż przyjeżdżają. Potem...
Cameron uniósł rękę.
- Dosyć. Ja ci mogę zaoferować tylko Leargana. No i Ka-
therine.
Payton wykrzywił się przesadnie, po czym spoważniał i za-
pytali.
- Myślisz, że kiedyś będziesz mógł jej przebaczyć?
- Może, jeśli wykaże prawdziwą skruchę i trochę się zmieni.
Na razie najlepiej ją zostawić pod opieką męża i jego rodziny.
Dowiedziałem się tego i owego na ich temat i myślę, że może
im się udać taki cud. Przynajmniej nie muszę się martwić o jej
dziecko. Malcolm i jego rodzina dobrze je wychowają. Żałuję
tylko, że mnie nie udało się to z Ka-
therine.
- Może mógłbyś zrobić dla niej więcej, ale nie powinieneś
winić się za to, co z niej wyrosło. Dałeś jej, co mogłeś, miała
wokół kochających ludzi, Agnes i laina i innych. Czasem ktoś
pójdzie własną drogą, z której nie można go zawrócić. Boże,
nikt nie mógł mieć bardziej beznadziejnych rodziców niż
Cormac Armstrong, a jest takim dobrym człowiekiem. Tak
samo jego bracia i siostry, i ślubne, i nieślubne.
- I mój syn mieszka właśnie u tych Armstrongów? - spytał
cicho Cameron.
- Cormac, Elspeth i cała reszta traktują małego jak swojego. Bóg
się do niego uśmiechnął, kiedy go postawił na drodze Elspeth.
Cameron z westchnieniem skinął głową.
- Trochę się zastanawiam, czy to sprawiedliwe, zabierać
stamtąd chłopca. Jeżeli Avery da mi syna, Alan nie będzie
moim dziedzicem. Mimo wszystko to moja krew.
Trochę to potrwa, ale będziesz go miał. Elspeth i Cormac
wiedzieli, że ma gdzieś ojca, który się po niego może zgłosić.
I będą szczęśliwi, że dom w którym w końcu
się znajdzie, będzie równieą domem Avery.
- Podobno jest do mnie bardzo podobny.
- Tak, ale nie jest taki ponury.
- Może wkrótce i ja nie będę.
Cameron sprężył się nagle, gdyż w dzrwiach pojawiła się Anne.
- Jedzie -oznajmiła. -Napój mam gotowy. Ty przyprowadź
księdza - przykazała, wychodząc.
- Wciąż nie jestem pewien, czy powinniśmy dać Avery ten
napój z miodem - mruknaj Cameron.
- Nawet jeśli cię kocha, będzie zła za ten podstęp. Zażąda
wyjaśnień i obietnic. Naprawdę chcesz teraz tego słuchać?
Avery skrzywiła się, gdy podjeżdżali pod kościół. Była to długa
podróż, ale dość przyjemna. Pogoda była ładna, a towarzystwo
miłe. Panowie nie byli jednak zbyt rozmowni. Wciąż nie
wiedziała, dlaczego Payton po nią posłał. Z każdą milą rosły jej
podejrzenia, choćby nie wiadomo jak często powtarzała sobie,
że nie ma ku temu powodu. Ci ludzie nie zasłużyli sobie na
takie niedobre myśli, jakie przychodziły jej do głowy.
Widok Anne i Therese u drzwi kościoła bardzo ją ucieszył, ale
również wzbudził podejrzenia. Nie rozumiała, co te kobiety tu
robią, uśmiechnęła się jednak z prawdziwą radością, schodząc z
konia, a one podbiegły ją uściskać. Spragniona, chętnie przyjęła
napój, który jej podały, lecz po pierwszym łyku lekko
się skrzywiła. - To jest trochę... dziwne - mruknęła.
-Podobne do miodu. Annę skinęła głową.
- Jest w tym miód, ale nie za dużo, bo wiem, że ci uderza
do głowy.
_ Bardzo, a muszę mieć jasny umysł, żeby porozmawiać z
Paytonem. Gdzie on jest? - spytała i wypiła jeszcze jeden łyk.
Napój świetnie gasił pragnienie.
- Czeka na ciebie w kościele. Powiedział, że najpierw możemy
się na chwilę z tobą zobaczyć.
- Miło z jego strony. - Uśmiechnęła się promiennie do obu
kobiet. - Jak dobrze was widzieć. Tęskniłam za wami. -Zdziwiła
się, widząc, ze Therese strzepuje jej kurz z sukni. Nie przejmuj
się tym. Paytonowi nie będzie przeszkadzało trochę kurzu i
brudu.
Therese zdjęła jej pelerynę i rzuciła uśmiechniętemu Lear-
ganowi.
- Ale Panu Bogu będzie.
Avery nie od razu zrozumiała, co kobieta ma na myśli.
- A, tak, trzeba wyglądać jak najlepiej, wchodząc do kościoła.
Może mój brat mógłby się ze mną spotkać po prostu tutaj. -
Skończyła napój i rzuciła puchar do Leargana, który go zręcznie
złapał. Nie rozumiała, co ją opętało, że tak zrobiła.
- Nie - powiedziała Annę, rozplatając jej długie włosy. -Musicie
mieć trochę spokoju.
- Czy Pan Bóg chce, żebym miała rozpuszczone włosy?
- Wianek będzie wyglądał ładniej, jak będziesz miała roz-
puszczone i wyszczotkowane włosy.
- Oczywiście. To zrozumiałe.
Wcale nie było zrozumiałe, ale Avery nie miała zamiaru
zawracać sobie tym głowy. Podawanie w wątpliwość tego,
robiły Annę i Therese, mogłoby doprowadzić do niesnasek, a
ona jakoś nie chciał wokół siebie ani cienia niezgody. Po raz
pierwszy, odkąd opuściła Cairnmmoor, czuła się
szczęśliwa. Gdzieś na dnie czaił się niepokój, ale go odrzuciła.
- Czy tearaz wyglądam ładnie? - spytała, dotylając wianka
na głowie. - Och tak, pięknie - odpowiedziała Anne. - Cieszysz
się
z tego?
- Bardzo. Dziwne, ale jestem szczęśliwa też dlatego, że świeci
słońce. I że jest laki piękny dzień. I jak ładnie wygląda
Leargam, kiedy się śmieje jak głupi. Czy powiedziałam o Lear-
ganie „głupi"? To nieładnie. Takie słowa prowadzą do nie-
zgody. Annę zaczęła ją ciągnąć w stronę kościoła.
- A nie chciałabyś dzisiaj żadnej niezgody, prawda?
- Nie, absolutnie nie. O, popatrz, Leargan wchodzi do kościoła
przed nami. Czy on też będzie rozmawiał z Paytonem?
- Na pewno zamieni z nim parę słów. Chodź, dziecko, możesz
później obejrzeć te kwiaty.
- Ale są takie piękne.
- Bardzo ładne, lecz nie chcesz chyba przegapić tego, co cię
czeka w kościele.
- Payton.
- Jeszcze coś.
- Niespodzianka? Uwielbiam niespodzianki.
- Cieszę się. Może dzięki temu nie będziesz potem chciała nas
udusić - mruknęła Annę, ciągnąc dziewczynę do kościoła.
Już jest gotowa - oznajmił Leargan, wchodząc do kościoła
i przystając obok Camerona.
- Więc nie będzie żadnych problemów? - spytał Payton.
- Nie, jest radosna jak skowroneczek. Mówi, że nie chce
cienia niezgody.
- Myślę, że schronię się w moim kącie, mm mnie zobaczy. W jtej
obecnym nastroju kosztowałoby to nas za dużo cennego
czasu.
Cameron skrzywił się i przeciągnął ręką po włosach.
- Wolałbym, żeby była przytomniejsza.
- Byłoby milej, ale ten chłopak ma rację, że mogłaby mieć
pretensje. Już zaczynała być podejrzliwa, jak to dojeżdżaliśmy.
- Dlaczego tu jest tyle ludzi? - spytała Avery, gdy Annę
prowadziła ją przez środek kościoła. - Czy wszyscy będą
rozmawiać z Paytonem?
Cameron znieruchomiał, gdy go w końcu ujrzała. Przez chwilę
patrzyła zdumiona, po czym uśmiechnęła się tak, że zakłuło go
w sercu. Chciałby, żeby go tak powitała na trzeźwo.
- Witaj, Cameronie, mój rycerzu czarny jak grzech. Podbiegła
radośnie w jego kierunku. — Zdaje się, że powinnam się na
ciebie gniewać.
Objął ją ramieniem i pocałował lekko w usta.
- To może zaczekać na później, prawda, kochanie?
- Och, tak, w kościele nie powinno być żadnej niezgody.
-Avery zauważyła stojącego przed nimi księdza. — O Boże, czy
przyprowadziłeś mnie na ślub Pay tona i Katherine?To
mogłoby wprowadzić element niezgody,
- Nie, nie ślub Pay tona i Katherine — zapewnił, starając się;
delikatnie skłonić ją, by uklękła wraz z nim przed księdzem.
- A więc dalej mogę być szczęśliwa.
- Mam nadzieję - mruknął, dając znak kapłanowi, by roz-
poczynał. - Naprawdę mam nadzieję.
Avery skrzywiła się, gdy ksiądz zaczaj coś mówić. Wszystko
wydawało się znane, ale jakoś jej się mąciło w głowie. Radosny
nastrój zachodził mgłą i chociaż mgła była też miła,
wolała, żeby wróciła jasność. Ksiądz spyał o coś, a ona spojrzała
na
Camerona.
- Powiedz "tak", kochanie - przynaglił.
Trochę się zawachała ale powoedziała "tak". Za każdym
razem, gdy kapłan patrzył na nią, ona spoglądała na CAmerona
i powtarzała, co jej kazał. Jego uśmiech, gdy robiła, jak jej
kazano, pomagał pzrzwyciężyć niepewność, która psuła jej
poczucie całkowitego zadowolenia. Przypomniała sobie, że
pytania mogą budzić niezgodę, wiec uśmiechnęła się znów do
Camerona. ..... ... . .
Gdy pomógł jej wstać, kręciło jej się w głowie i musiała się
o niego oprzeć. Wyraziła zachwyt, gdy ją pocałował, i
skrzywiła
się, gdy skończył. Wszyscy coś mówili, ale wydawali się
bardzo zadowoleni, więc się tym nie przejmowała. Była pewna,
że kątem oka widzi uśmiechniętego Paytona, ale zaraz znikł
z jej pola widzenia.
Spojrzała na Camerona.
- Chyba przechodzi mi dobry nastrój.
- Może zrobimy coś, żeby powrócił? - spytał cicho.
- Och, masz miód? - zapytała i usłyszała czyjś serdeczny
śmiech. Wydawało jej się, te to głos Leargana, ale gdy się
odwróciła, żeby go skarcić spojrzeniem, potknęła się i znów
oparła się o pierś Camerona. - O Boże!
- Coś się stało, Avery? - zatroszczył się. Popatrzyła na niego, ale
obraz jej się zacierał.
- Robi mi sie bardzo dziwnie, Cameronie.
Schwycił ją, gdy się osunęła. iwziął na ręce. Byli po ślubie, ale
ona nie miała o tym pojęcia. Jeszcze jedna sprawa, którą
będzie ,usiał wyjaśnić i zapewne przepraszać. - Co Anne jej
dała? - zapytał Leargana.
- Jakiś napar, którego używa na ukojenie bólu- wyjaśnił
kuzyn.
- Zmieszany z miodem pitnym.
- Dla lepszego smaku.
Cameron spojrzał na nieprzytomną pannę młodą,
- Mam nadzieję, że to szybko minie i nie będzie jej bolała
głowa. Marzyłem o nocy poślubnej.
21
Avery otworzyła oczy i rozejrzała się. To z pewnością nie
była jej sypialnia. Zrobiła wielkie oczy, napotykając wzrokiem
znajome krzesło. Pamięć zaczęła jej powracać. Obróciła się i
spojrzała na mężczyznę stojącego przy łożu. Cameron był
wyraźnie zmieszany. Gdy napłynęło więcej wspomnień,
uznała, ze ma on się czego bać.
- Upiłeś mnie - zaczęła, siadając i patrząc na niego z wściek-
łością.
- Nie upiłem. To był napar przeciwbólowy - powiedział,
wręczając jej puchar z jabłecznikiem. - Chcieliśmy, żebyś była
bardziej... ugodowa.
Wyrwała mu go z ręki i powąchała, - nie wiem, czy wypiję
jeszcze cokolwiek, co mi podasz. - To jest dobre, Avery. Chcę,
żebyś była przytomna. Sącząc ostrożnie napój, doszła do
wniosku, że to zwykły jabłecznik, i wypiła do końca. Teraz
dopiero znikł smak poprzedniego napoju, który wciąż czuła w
ustach. Nim wręczyła mu kielich z powrotem, przypomniała
sobie znacznie więcej. - Czy klęczeliśmy przed księdzem?
- Udzielił nam ślubu - odpowiedział Cameron.
Tak podejrzewała, a jednak to nią wstrząsnęło. Na moment
przepełniła ją radość, ale zaraz sobie uświadomiła, ze nikt jej
nie pytał, czy chce go poślubić. Nie usłyszała od niego stów
miłości, jakich pragnęła. Istniała możliwość, że ożenił się z nią,
bo honor tego wymagał. Kiedy zrozumiał swój błąd w sprawie
paytona i Katherine, poczuł się winny i uznał, że wypada się
ożenić. - Wyraz twojej twarzy mówi mi, kochanie, że nie masz
zbyt miłych myśli.
- Miłych? Mają być miłe, kiedy używasz podstępu, żeby mnie
tu zwabić, wlewasz mi do gardła jakąś truciznę, żebym była
nieprzytomna, a potem się ze mną żenisz, nawet nie pytając
mnie o zgodę? - Westchnęła. - Payton brał w tym wszystkim
udział, tak? Przypominam sobie, że go tam widziałam.
Cameron usiadł obok niej na łożu i próbował nie przejmować
się tym, że się od niego odsunęła.
- Avery, nie chcesz mnie? Będę dobrym mężem. Wsunął rękę
pod jej spódnicę i gładząc jej nogę, pocieszał
się, że jednak drży od jego dotyku. Avery powiedziała sobie
twardo, że odsunie jego rękę, ale zdołała tylko położyć na niej
dłoń, oddalając ten moment. Ciepło jego ręki na jej udzie
uspokajało słuszny gniew dziewczyny, a zamiast niego do-
chodził do głosu powstrzymywany od dawna głód. Nie wątpiła
w to, że go pragnie, ale wiedziała, że nie jest to właściwo
Małżeństwo powinno się opierać na czymś więcej niż męskie
poczucie honoru i pożądanie. Ona dawała znacznie więcej, ale i
Cameron powinien wnieść głębsze uczucia, bo bez tego groziło
jej wielkie rozczarowanie.
- Ożeniłeś się ze mną, bo tak nakazał ci honor - mruknęła.
- Nie - zaprotestował.
Ignorując go, ciągnęła:
- Wiedziałes, że nie zaakceptowałabym małżeństwa
wynikłego z poczucia obowiązku, wic mnie oszukałeś.
Popchnął ja na łoże i loekko przyciągnął.
- Nie. Ozeniłem się z tobą bo chciałem.
- Payton to zorganizował, prawda.
- Tak, to był jego plan.
- Ponieważ uważał, że powinieneś się ożenić z jego siostrą,
skoro ją uwiodłeś.
- Dziewczyno, nie uwierzysz, jeśli powiem, ze to me miało
żadnego znaczenia. -Próbował ostrożnie rozwiązać jej szatę. -To
nie jest powód, w każdym razie nie jedyny. Boże, Avery,
oczywiście, że pragnę cię mieć w swoim łożu. Nigdy nie
chciałem, żebyś je opuszczała.
Ponieważ mówił szczerze, pozwoliła się rozbierać. Musiała
przyznać, że stęskniła się za jego pieszczotami tak bardzo, że
mógłby bez żadnych wstępów wziąć ją od razu, i nie miałaby o
to pretensji. Teraz jednak nie należało mu przerywać. Może
wreszcie powie coś, o czym tak marzyła.
- Więc chciałeś, żeby te namiętne chwile wróciły - powie-działa,
drżąc lekko, gdy rozsznurował stanik sukni.
- A ty za tym nie tęskniłaś?
Dotknął jeżykiem koniuszka piersi, zwilżając płócienną
koszulę. Avery zadrżała z pożądania. - Troszeczkę.
- Przysięgam, że nie ożeniłem się z tobą tylko dlatego, że
tak nakazywał honor. - Przytulił twarz do jej piersi i
przesunął rękę w górę uda, gdzie znalazł ciepłe powitanie, na
które tak czekał. - Avery, chcę porpamawiać, chcę ci powie-
dzieć, dlaczego zrobiłem pewne rzeczy. Chcę sprobować
powiedzieć ci, co czuję, ale chcę ciebie.
To obiecujące, pomyślała.
- Teraz?
- Tak, teraz, i cały czas od chwili, gdy opuściłaś Cairnmoor.
- A potem porozmawiamy?
- Tak.
- Wiec zgoda.
Pomagała mu w szaleńczym zdejmowaniu ubrań. Kiedy ich
ciała się zetknęły, omal się nie rozpłakała, przejęta pięknem
tego aktu. Chciała go dotykać wszędzie, tak jak on dotykał jej,
ale ich potrzeba była zbyt silna, zbyt nagląca. Gdy połączyli się
do końca, wydała przytłumiony okrzyk przyjemności i ulgi, ale
popatrzyła na niego zmieszana, kiedy się nie ruszył.
- Cameronie? - szepnęła, zaciskając ciaśniej nogi wokół niego,
aby go wciągnąć głębiej w siebie.
Wstrząsnął się.
- Chciałem się rozkoszować tym uczuciem. Wydawało mi się,
że nie doświadczyłem tego od niepamiętnych czasów. -Dotknął
ustami jej warg i szepnął: - To jest jak powrót do domu.
Za tymi słowami kryło się tyle uczucia, że Avery straciła
wszelką kontrolę nad emocjami. Kochali się szybko,
gwałtownie, chciwie i trochę brutalnie, ale dotrzymywała mu
kroku. Powracała do rzeczywistości, gdy Cameron znów
powrócił w jej ramiona.
- Mój koteczek - mruczał wtulony w jej szyję. — Czy nie
kochasz mnie chociaż troszkę?
Westchnęła i przeczesała mu włosy palcami. Teraz nie było juz
odwrotu. Byli małżeństwem i jeśli miała być wobec siebie
szczera, musiała przyznać, że nie pragnęła niczego innego. Nie
wypowiedział wprawdzie tych słów, o których marzyła, ale
było w nim tyle uczucia. Czuła je w jego dotyku, słyszała w
jego słowach. A może jeśli ona będzie z nim szczera, on
również zdobędzie się na to. Może jej jeszcze nie kocha, ale
kiedy się dowie, że ona go kocha...
- Tak - powiedziała. - Nie tylko troszkę. Więcej niz na to
zasługujesz.
Przez jego ciało przeszedł dreszcz. Pocałował ją z taką
chciwością,że znów obudził w niej pożądanie. Nie zdołała
spojrzeć mu w oczy, bo ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi.
Gdyby go nie znała, mogłaby pomyśleć, że Cameron jest
nieśmiały.
- Kiedy zrozumiałaś, że mnie kochasz? - spytał, okrywając jej
szyję gorącymi pocałunkami.
- Krótko przed tym, nim pozwoliłam się uwieść.
- O ile przypominam sobie tę noc, a pamiętam ją bardzo dobrte,
to ty uwiodłaś mnie.
- Więc to powinno ci podpowiedzieć, że zupełnie dla ciebie
zgłupiałam.
- Nie, kochanie. - Pieścił koniuszek jej piersi najpierw palcem, a
potem językiem. - Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz
żałować, że mnie kochasz. Wiem, że robiłem rzeczy, które cię
raniły - zaczął ostrożnie.
- Tak, ale nigdy nie prosiłeś mnie o miłość. To nie twoja wina,
że się zakochałam.
- Może nie, ale wiedziałem już na początku się zakochałem, że
jesteś zupełnie inna niż kobiety, które znałem przedtem.
Pragnąłem miłości, marzyłem o niej, ale z drugiej strony się jej
bałem. Okłamywałem się wiele razy. - Teraz głaskał drugą
pierś. -Wolałem, żeby to był tylko romans. Potem odesłałbym
cię do domu i może pozostałby żal, ale by mina).
- Odesłałeś mnie.
- Odesłałem i żałowałem tego od chwili, gdy opuściłaś te
mury. Oczywiście, tłumaczyłem sobie jak głupiec, że to tylko
namiętność, która przejdzie. Mówiłem sobie, że to normalne.
że tęsknię za tymi pięknymi piersiami. - Pocałował każdą i
wsunął rękę miedzy jej uda. - Zresztą który mężczyzna nie
zatęskniłby za tym miodem? - zapytał, głaszcząc ją powoli.
-Albo tymi cichymi jękami zachwytu, gdy smakuję twoje gorące
miejsce? - szepnął i przylgnąć do niej ustami
Spięła się na moment, po czym poddała się przyjemności.
Dręczył ją, a ona przyjmowała to z ochotą. Kiedy w końcu
nastąpiła ulga, której pragnęło jej ciało, usłyszała, jak
wypowiada dwa słowa, od których wzleciała jeszcze wyżej.
Dopiero po chwili złapała oddech i spojrzała na Camerona.
Całował delikatnie jej brzuch. Avery chciała zaprzeczyć temu,
co się stało, co właśnie usłyszała, ale nie mogła.
- Czy powiedziałeś, że mnie kochasz? - spytała od nie-chcenia,
żałując, że na nią nie patrzy.
- Tak. - Znów delikatnie całował jej piersi.
- Nie wiem, jak mogłeś to powiedzieć, w takim momencie. -
Była wzruszona, ale miała też chęć do śmiechu.
- Od czasu, kiedy wiedziałem, że cię kocham, chciałem ci to
wyznać, przebywając w swoim ulubionym miejscu.
Avery westchnęła z wrażenia, zarumieniła się i zaczęła
chichotać.
- Jesteś kawał łajdaka.
Ujął jej głowę i dotknął ustami warg.
- Ale mnie kochasz.
- Och, tak. Szaleńczo. Beznadziejnie. Żarłocznie.
- To mniej więcej tak, jak ja kocham ciebie.
- Kiedy? - zapytała, przewracając go na plecy.
- Kiedy?
Cameron patrzył, jak całuje go coraz niżej. Pewne
niedogodności warte są nagrody, pomyślał, czując głaskanie
długich, delikatnych palców w intymnym miejscu.
- Kiedy zrozumiałeś, że mnie kochasz? - spytała, kusząc
go lekkimi, drobnymi pocałunkami wzdłuż twardej męskości.
- Gdy odkryłem prawdę o Katherne. Siedziałem w ogrodzie
kiedy Payton wyciągnął z niej tę ohydną tajemnicę, i jedyną
myślą, jaka mi krążyłą po głowie, było:"I po to straciłem
kobietę, którą kocham." Co gorsza, nie widziałem żadnego
sposobu, by naprawić ten błąd. - Zamknął oczy, gdy poczuł,
że wypełnia jej usta wilgotnym gorącem. - Chcę być z tobą
Avery - zdążył powiedzieć, nim starcił zdolność mówienia.
Bawiła się nim, póki nie zmęczył się pożądaniem. Wtedy
go dosiadła i razem doszli do spełnienia.
- Co noc budziłęm się spocony i myślałem, że widzę cię,
tak jak teraz, czuję twoje ciepło, i prawie płakałem, kiedy
okazywało się, że to tylko sen. - Wsunął rękę w miejsce, gdzie
byli połączeni, pogładził ją i patrzył, jak jej smukłe eiało drży
z rozkoszy.
- Kocham cię, Avery.
- I ja cię kocham, mój rycerzu, czarny jak grzech. -Nachyliła się
nad nim i delikatnie pocałowała w usta. - A teraz czekam na
jazdę.
-Ostrą?
- Bardzo ostrą.
Cameron otworzył oczy i zobaczył Avery lezącą jeszcze na jego
piersi. Pogładził ją po plecach i poczuł, że dziewczyna lekko się
porusza. Będzie to długa i wyczerpująca noc, pomyślał z
uśmiechem.
- Tyle chcę dla ciebie zrobić, Avery - szepnął. - Robisz mi
wspaniałe rzeczy, Cameronie.
- Dziękuję. ale nie to miałem na myśli.
Oparła się na łokciach i uśmiechnęła do niego.
-To mi wystarczy do szczęścia.
Odsunął jej delikatnie włosy z twarzy i założył za uszy.
- Chcę, żebyś była szczęśliwa, żebyś nigdy nie żałowała, te
wyszłaś za takiego czarnego diabła. Dam ci wspaniałe suknie i
wszystkie skarby, o jakich marzą dziewczęta. Obiecuję.
Skrzywił się, gdy położyła mu palec na ustach.
- Ciii - szepnęła. - Chcę od ciebie tylko czterech rzeczy,
Cameronie MacAlpin.
- A jakich to?
- Chcę, żebyś mnie kochał tak, jak ja kocham dębie.
- Kocham, tylko pewnie nigdy nie pojmę, jak to się stało, że
mam takie szczęście.
- Chcę, żebyś mnie potrzebował, jak ja potrzebuję ciebie:
- Potrzebuję cię, jak potrzebuję jedzenia i powietrza. -Pogłaskał
lekko jej szczupłe biodra. - Potrzebuję cię, żeby zaczynać nowy
dzień i wiedzieć, że go przeżyję. Potrzebuję cię przy moim
boku, żebym mógł spać w nocy.
- Tak samo jest ze mną - zapewniła go. - I chcę, żebyś mi ufał,
jak ja ufam tobie, całym sercem, całą duszą, całym życiem.
Czuł, że ta odpowiedź jest ważna. Rozumiał dlaczego.
Wyraźnie manifestował swój brak zaufania do kobiet, nawet ją
tym zranił. Wiedział, że ufa Avery już od dawna, zanim sobie
zdał sprawę z tego, że ją kocha. Wiedział też, że nigdy jej tego
nie powiedział.
- Ufam ci. Ufam ci już od dawna.
Avery czuła, że za chwilę może rozpłakać się z radości, ale
sądziła, że Cameron nie zrozumiałby tego, więc tylko się
uśmiechnęła.
- I chcę, żebyś mi dał dzieci.
- To życzenie chyba zacząłem już spełniać.
- Tak! - Grzmotnęła go w piersi. - Bardzo się wysiliłeś. A ja chcę
słodkich czarnookich chłopców.
- A ja ze dwie małe koteczki. - Przyglądał się jej badawczo,
widząc, że ona chyba w życiu nie zrozumie, ile mu ofiarowała,
i modlił się, żeby nigdy tego nie żałowała. - I co jeszcze?
- Noo... - zaśmiała się cicho i delikatnie pociągnęła go za
nos - mały garnczek miodu od czasu do czasu mogły się
przydać.
Obrócił ją na plcey i ułożył w jej ramionach.
- Ty jesteś dla mnie miodem.
Epilog
Cameron!
To, że głos jego drobniutkiej żony był tak donośny, że dotarł z
ich sypialni do wielkiej sieni, niebywale go zdumiało. Wybiegł i
stanął u stóp schodów, jego kuzynowie zaś, Leargan i Iain,
stanęli równie zdumieni. Cameron wyjrzał zza nich i zobaczył
Cormaca, zerkającego na wąskie schody i uśmiechającego się
nieśmiało.
- Nigdy nie przypuszczałem, że mała Avery może tak
hałasować - rzekł Cormac. - Gillyanne tak, ale nie Avery.
- Może powinienem tam do niej pójść? —zapytał Cameron,
Cameron, ty draniu!
- E, nie. - Leargan schwycił go za rękę. - Nie jestem pewien, czy
to bezpieczne.
- Cóż w tym niebezpiecznego? Rodzi dziecko.
- Moja Oisele podczas porodu goniła mnie po komnacie z
kijem.
Cameron zarumienił się, nieco zawstydzony, widząc, że
przyjechali rodzice Avery.
- Dlaczego to zrobiła?
- Chciała mnie uderzyć parę razy w brzuch, żebym wiedział,
jak to jest. Popełniłem błąd, opowiadając jej dla uspokojenia
różne głupstwa. Maldie wepchnęła ją na łóżko i wtedy
uciekłem. - Musisz wszystkim opowiadać te historie?-
narzekała Gisele, zdejmując pelerynę i wręczając ją wyraźnie
ogłupia-
łemu małemu Robowi. - Pomyślą, że jestem jakimś babskim po-
tworem- dodała i zwróciła się do zięcia: - Witaj, Cameronie.
Skoro dajesz mi wnuczę, żebym miała kogo rozpieszczać,
muszę ci chyba wybaczyć.
- To bardzo uprzejme, pani - odpowiedział, całując ją
w rękę.-Avery jest...
- Czy moja mama już jest?
- Ależ tu głośno -mruknęła Gisele. - Tu jestem, maleńka!
-krzyknęła zbliżając się do schodów. - Już do ciebie idę.
- Zanim tu przyjdziesz, czy mogłabyś ode mnie kopnąć
Camerona?
- No wiesz, Avery... - zaczaj Cameron i potem wrzasnął: -Auu!
- Pocierając łydkę wpatrywał się w teściową, która uśmiechnęła
się słodko i pocałowała go w policzek. - Nie mogę uwierzyć, że
mnie kopnęłaś, pani.
- Trzeba robić, co się da, żeby rodząca była zadowolona,
prawda?- Ruszyła po schodach. - Już idę, Avery. - Stanęła w
drzwiach komnaty, gdzie córka rodziła. - Och, moje maleń-
stwo, wyglądasz kwitnąco.
- Jestem gruba i spocona.
- Ach, to dlatego bije od ciebie taki blask. Czy chcesz czegoś?
- Tak, bardzo długi i bardzo ostry nóż, a jak to się skończy,
złapię Camerona i obetnę mu...
Cameron odetchnął z ulgą, gdy nagłe zamknięcie drzwi
sypialni przerwało tę groźbę. Kazał Małemu Robowi zadbać o
jedzenie i picie i wysłał swych ludzi do wielkiej sieni.
Z jednej strony chciał być przy żonie, wspierać ją w tych
trudnych chwilach narodzin ich dziecka, ale z drugiej wiedział,
że dla harmonii ich związku lepiej będzie trzymac się z daleka.
Miał do pomocy Anne, Gillyanne, Elspeth i swoją matkę.
Mógł się nie obawiać, że zabraknie jej opieki.
- Nie martw się, chłopcze- powiedział Nigel nalewając sobie
wina. - Większość dziewcząt z naszego klanu we w takich
razach być z kobietami. A czasem jest bezpieczniejsi dla
mężczyzny przebywanie poza ich zasięgiem.
- Mama Avery jest na ciebie zła, panie Cameronie? - spytał
Alan, podchodząc do fotela ojca.
- Troszeczkę - odpowiedział Cameron, targając pieszczot-liwie
gęste czarne loczki synka. - To jej przejdzie. Rodzenie dziecka
troszkę boli, więc Avery musi pokrzyczeć, nic więcej.
- Wiem. Mama Beth też tak robiła.
Popatrzył, jak Alan wrócił do małego Christophera. dość
wstrętnego kota imieniem Muddy i niani Agnes, siedzącej przy
kominku. W ciągu dziewięciu miesięcy, które minęły od ślubu
Camerona z Avery, mały był już u nich trzy razy, zawsze z
Christopherem i Agnes. Chłopiec przyjął do wiadomości, te
nazywa się MacAlpin, ale niewątpliwie odsunięcie go chociaż
trochę od przybranej rodziny zajmie wiele czasu. Alan naj-
wyraźniej chciał mieć obie rodziny. Cameron czuł, że chyba
nigdy nie rozłączy go z Christopherem. Avery miała rację,
między dwoma chłopcami, porzuconymi przez matki, istniała
głęboka więź.
Wystarczyło, że zaakceptował go jako ojca, chociaż Cameron
dzielił ten zaszczyt z Cormakiem. Ponieważ Connac i Elspeth
uratowali ten zaszczyt z Cormakiem. Ponieważ Cormac i
Elsepth
uratowali jego snowi życie, wychowali jak swojego i dalej
chcieli to robić, nie mogł mieć żalu o to, jakie miejsce zajmują
w zyciu i uczuciach chłopcach. Obecna wizyta mogła być
obiecująca, gdyż tym razem Alan miał pozostać kilka miesięcy,
Cameron bowiem rozpoczynał rycerskie ćwiczenie Christphera.
Może teraz wzmocnią się więzi między nim a synem. Myśli o
dzieciach i rodzinie znów skierowały jego wzrok ku schodom.
Mimo zaufania do kobiet, doglądających
Avery, nie mógł powstrzymać obaw. Jego żona jest silna
duchem, lecz ma delikatną budowę. Patrząc na Cormaca i
Nigela, Ojca Avery, pocieszał się, że matki Elsepth i Avery też
były dobne. a przeżyly narodziny dzieci. Gdyby żona go
potrzebowała, postałaby po niego. Ponieważ tak naprawdę me
chciał widzieć jej,cierpienia, nie powinien czuć się urażony, że
tego nie zrobiła.
Chyba będę musiała przeprosić Camerona za te wszystkie
obelgi i pogróżki - oświadczyła Avery, biorąc synka w ramiona,
by go nakarmić.
- Nie rób tego - poradziła jej matka, całując w policzek najpierw
ją, a potem dziecko.
- Byłam trochę... za ostra.
- Nieduża cena, jaką płacą mężczyźni za tę ciężką robotę, jaką
wykonujemy. Radośnie zostawiają w tobie nasienie i w ogó-le o
tym nie myślą, póki biedna kobieta nie zaczyna się męczyć i
pocić, żeby to urodzić. - Gisele wymieniła uśmiechy z pozo-
stałymi kobietami, po czym poklepała maleństwo po pleckach.
-Świetnie sobie poradziłaś, Avery. My, kobiety Murrayów,
nadajemy się do rodzenia dzieci. Tylko pamiętaj...
- Wiem. Nie za dużo i nie za często. Myślę, że chciałabym
teraz zobaczyć się z mężem. Zanim zasnę.
Wkrótce po wyjściu kobiet przyszedł Cameron. Niemal
wbiegł do komnaty, gdzie stanął i dłuższą chwilę patrzył na
żonę. Zamknśł drzwi, oparł się o nie i wziął kilka głębokich
oddechów, nim podszedł do łóżka.
Avery poklepała miejsce koło siebie, zapraszając go. Usiadł tak
ostrożnie, ze aż się
uśmiechnęła.
- Nie mam noża, Cameronie - mruknęła, ciesząc się z jego
uśmiechu. - No, popatrz na swojego syna. - Położyła mu go na
kolanach i odwiązała zawiniątko. -Czyż to nie najpiękniejsze
dziecko, jakie widziałeś?
Cameron patrzył na syna. Naprawdę bardzo chciał przytaknąć,
ale dla niego niemowlę wyglądało jak staruszek z plamami,
tylko mały. Ciemny staruszek, ze sterczącymi włosami, ciemną
skórą i małą, niebieskawą gwiazdką na brzuszku. Dziecko
miało wszystko, co potrzeba, zauważył, myśląc gorączkowo, co
powiedzieć. Później usłyszał śmiech Avery, a gdy na nią
spojrzał, była roześmiana od ucha do ucha.
- Niedługo będzie śliczny i grubiutki - powiedziała. Poca-
łowała męża w policzek i zawinęła maleństwo w powijaki.
-Narodziny są dla nich trudne. Prawdopodobnie równie
trudne, jak dla matek. Wierz mi, widziałam dostatecznie dużo
noworod-ków, żeby wiedzieć, że ten jest doskonały.
- Oczywiście, matczyna duma nie ma tu nic do rzeczy
-zażartował.
- Oczywiście, że nie. — Trzymając dziecko w ramionach,
przysunęła się bliżej męża. - Ma twoje czarne włosy. Nie mogę
się doczekać, kiedy zobaczę, jaki będzie kolor jego oczu.
- Są niebieskie. - Delikatnie dotknął włosków na główce synka.
- Dziwnie niebieskie.
- To są oczy noworodka. Zmienią się. Czy zdecydowałeś, jak
mu damy na imię?
- Tormand, po moim ojcu, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Nie, to ładne imię. - Uniosła głowę i pocałowała go w usta. -
Dziękuję ci za syna, mężu.
Cameron objął ją ramieniem i przytulił.
- Nie, to ja ci powinienem podziękować. W końcu miałem
przyjemniejszą rolę w jego stworzeniu. Ty zrobiłaś całą
robotę. Na pewno dobrze się czujesz? - spytał łagodnie,
nareszcie wyrażajac swoje obawy.
- Tak, tylko jestem zmęczona. - Ziewnęła, ale dalej patrzyła na
syna. - Myślę, że będzie podobny do ciebie i małego Alana.
- Biedny chłopak.
- O nie, mężu, nigdy za wielu czarnych rycerzy, żeby
uszczęśliwiać dziewczęta.
- Jesteś zaślepiona, kochanie, ale codziennie dziękuję za to
Bogu. - Pochylił się nad nią i powoli, mocno ją pocałował.
-Kocham cię, kotku.
Avery wyciągnęła rękę i pogłaskała go po zarośniętym
policzku.
- Kocham cię, mój rycerzu czarny jak grzech. - Zachichotała,
gdy nagle jęknął i ukrył twarz w jej włosach.
- Wiesz, co bym teraz chciał zrobić?
- Tak, na pewno nie bardziej niż ja, ale przez miesiąc nie wolno.
- Miesiąc? - Kiedy zobaczył, że żona ziewa, ułożył ją wygodniej
w swych ramionach.
- Cały miesiąc. Cztery długie tygodnie - mruczała, nie mogąc
już powstrzymać opadających powiek.
- Myślę, że będę musiał to potraktować jak czas dobrze
wykorzystany.
- Na co wykorzystany?
-Na odnowienie zapasów miodu. - Uśmiechnął się, gdy
zachichotała tuż przed zaśnięciem.
Kiedy był pewien, że jej nie obudzi, Cameron wstał z łoża.
Ostrożnie wziął syna z jej ramion i zaniósł do kołyski.
Pomyślał, iż Avery ma rację, mówiąc, żeTormand ma szanse
być bardzo do niego podobny. Poczuł dumę, że odciska tak
wyraźnie piętno na swych synach i wiedział, że tę dumę
zawdzięcza żonie.
Miłość Avery wyzwoliła go z wielu wątpliwości i przykrości,
bo kiedy na niego patrzyła, czul się niezwykle przystojny.
- Zdradzę ci mały sekret, syneczku - powiedział, układając
dziecko w kołysce i przykrywając. - To jest sekret szczęścia.
Będziesz bardzo podobny do mnie, a niektórzy idioci uważają,
ze to niedobrze. Nie słuchaj tych podszeptów diabła, że w czar-
nym ciele jest czarna dusza. Rozglądaj się dookoła siebie,
chłopcze, aż znajdziesz panienkę, która będzie na ciebie pa-
trzyła, jakbyś był najpiękniejszy w całym chrześcijańskim
świecie. Nie zadowalaj się niczym innym. Poszukaj
dziewczyny, która uśmiecha się do ciebie, kocha cię, chociaż
zachowujesz się jak idiota, mocno tuli cię w nocy, a wtedy się
przekonasz, że wcale nie jest tak źle być rycerzem czarnym jak
grzech. - Głaszcząc delikatnie czarne włoski synka, znów
spojrzał na Avery. - Prawdę mówiąc, będziesz współczuł
wszystkim innym, bo wygląda na to, że my, czarni rycerze,
potrafimy znaleźć raj.