PROLOG
Odkąd moja ukochana Bella zgodziła się mnie poślubić, byłem
nie wiarygodnie szczęśliwy. Moja euforia nie znała granic.
Gdy zostałem zmieniony, nie wiedziałem co czeka mnie za
nieśmiertelnością. Lecz gdy poznałem Bellę zrozumiałem, że to na nią
czekałem te długie lata spotykając na swej drodze i swoich i jej
pobratymców. Nie wierzyłem wówczas w szczęście, że będzie mi ono
dane. Twierdziłem, że skoro przez tyle lat byłem samotny to już nigdy
nie spotkam tej jedynej.
Jednak Alice zasiała we mnie nadzieja, gdy po raz pierwszy
ujrzała moja miłość w swej wizji. O tą miłość ciężko wałczyłem.
Usiłowałem poskromić pragnienie i potwora tkwiącego głęboko we
mnie, aż do tej chwili. Już za para dni będę najszczęśliwszą osobą na
świecie. To dzięki niej chce „żyć” jeżeli tak to mogę nazwać. To jej
miłość do mnie daje sile na walkę z pragnieniem i ogniem tkwiącym
we mnie.
1.ZARĘCZENI
Biegłem właśnie przez las rozchodzący się tuz kolo mojego
domu. Jak zawsze poczułem się niesamowicie wolny i szczęśliwy.
Jednak moje szczęście nie było spowodowane tylko biegiem. Byłem w
tej chwili najszczęśliwszą osoba na świecie. Powód mojego stanu był
jeden ; „Bella”. Tak, to jej przypisywane są zasługi mojej euforii.
Przyczyna tego jest jedna „Nasze Zaręczyny”.
Do domu miałem już niedaleko, ale i tak nie zwolniłem
rozmyślałem teraz o mej ukochanej. Co teraz może robić? Zapewne
jedzie do domu gdzie Alice zamęcza Charliego przymiarka garnituru.
Teraz już wiem po kim Bella odziedziczyła niechęci do zakupów.
Gdy
dobiegłem
do
domu
wszyscy
byli
pochłonięci
przygotowaniami do wesela. Ponieważ twierdzili, ze i tak będę
przeszkadzał im w dekorowaniu naszego domu udałem się do
swojego pokoju, wcześniej witając się jeszcze z moimi rodzicami i
rodzeństwem. Co mnie bardzo zdziwiło nawet Rosalie pomagała w
przygotowaniach a przecież jako jedyna nie dążyła Belli sympatia.
Uważała bowiem, ze popełnia ona straszliwy błąd chcąc zmienić się
w wampira. Rose nie był dany wybór swojego losu i oddala by
wszystko, aby znów być człowiekiem.
Wchodząc do pokoju puściłam swoją jak również Belli ulubioną
piosenkę, Clair de lune Debussy’ego. Zacząłem wsłuchiwać się w
melodie płynącą z odtwarzacza, aby zagłuszyć wszystkie myśli
dochodzące z dołu.
Zacząłem wspominać wizytę u Charliego, gdyż z mojego punktu
widzenia była ona bardzo zabawna. Pamiętam jaka Bella była
przerażona na myśl, ze ma przekazać ojcu nasze zaręczyny.
***
Czekaliśmy w domu mojej ukochanej na przybycie jej ojca z
pracy. Gdy moja ukochana usłyszała parkujący radiowóz przed
domem, mimowolnie jej ręka zadrżała i chciała ją schować, jednak ja
ją powstrzymałem wiedząc, ze należy przekazać dobra nowinę. Dobra
dla mnie bo sadze, ze gdyby Charlie wiedział w jakich mężczyznach
gustuje jego córka, wywiózł by ja jak najdalej z Forks.
- Przestań się wiercić, Bello. Pamiętaj, że nie masz się przyznać
przed Charliem do popełnienia morderstwa.
- Łatwo ci mówić.
Moja ukochana nadstawiła uszy. O chodnik już uderzały
rytmicznie podeszwy ciężkich policyjnych butów. Chwile później
słychać było wkładane w zamek klucze.
- Uspokój się- szepnąłem, słysząc jak je serce zaczęło bić szybciej.
Drzwi uderzyły o ścianę przy energicznym otwarciu ich. Moja
ukochana zadrżała.
- Witaj, Charlie!- zawołałem, chcąc dać do zrozumienia Belli, ze
nie jestem spięty.
- Jeszcze nie!- syknęła.
- Czemu?- zdziwiłem się.
- Poczekaj, aż odwiesi kaburę!
Zaśmiałem się i wolną ręką odgarnąłem włosy z czoła.
W drzwiach stanął Charlie. Był nadal w mundurze i nadal
uzbrojony. Gdy zobaczył mnie i swoją córkę razem, powstrzymał
grymas rozdrażnienia, lecz mając wgląd w jego myśli doskonale
wiedziałem co sądzi o mnie i o związku Belli ze mną.
- Cześć, dzieci. Co słychać?
- Chcielibyśmy z tobą porozmawiać – oznajmiłem pogodnie. –
Mamy dobre nowiny.
Charlie zmienił wyraz twarzy, tym razem na podejrzliwą.
- Dobre nowiny?- warknął, patrząc prosto na moja ukochana.
- Usiądź sobie.
Charlie uniósł jedną brew, ale spełnij życzenie córki. Podszedł do
fotela i przysiadł na samym jego brzegu, wyprostowany jak struna.
- Nie denerwuj się, tato – powiedziała przerywając cisze.- Nie
ma czym.
Skrzywiłem się. Wołałbym aby moja ukochana inaczej to zaczęła
cos w rodzaju: „Och, tato, taka jestem szczęśliwa!”.
- Jasne, Bella, już ci wierzę. Jeśli nie ma czym, to czemu tak się tu
przede mną pocisz?
- Wcale się nie pocę- skłamała moja ukochana.
Spuściła wzrok i wtuliła się we mnie, przecierając jednocześnie
odruchowo prawą dłonią czoło, żeby usuną z niego „dowody
rzeczowe”.
- Jesteś w ciąży!- wybuchnął Charlie. – Przyznaj się jesteś w
ciąży!
Chociaż pytanie to było kierowane do mej ukochanej, Charlie
teraz spoglądał na mnie. W tym momencie myślałem o wielu rzeczach
naraz. Belli nigdy nie będzie dane mieć potomstwa ze mną. Chciałbym
jej wiele dać, ale tego jednego nie będę wstanie. O to Charlie nie
będzie musiał się martwic.
- Skąd! Wcale nie!- zaprotestowała.
Zazwyczaj wystarczyło spojrzeć na moją ukochaną, by ocenić,
czy kłamie czy nie. Charlie przyjrzał jej się uważnie i nieco złagodniał.
- Och. Przepraszam.
- Przeprosiny przyjęte.
Milczeliśmy przez dłuższą chwile. Chciałem, aby to Bella zaczęła.
Spanikowana zerknęła na mnie. Nie było sposobu by choć jedno słowo
przeszło jej przez gardło.
Odpowiedziałem jej uśmiechem i przeniosłem wzrok na ojca mej
miłości.
- Charlie, jestem świadomy, ze zabrałem się do tego w złej
kolejności. Zgodnie z tradycja, powinienem był najpierw zwrócić się do
ciebie. Ale skoro Bella i tak się zgodziła, a jej opinia jest tu przeciecz
najważniejsza, pozwalam sobie, zamiast o jej rękę, prosić cię o
błogosławieństwo. Zamierzamy się pobrać, Charlie. Kocham ja
bardziej niż cokolwiek innego na świecie, kocham ją nad życie, i
jakimś cudem, ona tez mnie równie mocno kocha. Czy dasz nam
swoje błogosławieństwo?
Byłem pewny siebie jak również opanowany i spokojny. Bella
zapewne wsłuchując się w moje słowa zrozumiała i zobaczyła w jakim
świeci żyłem i żyje nadal. Ile tez dla mnie znaczy jej miłość do mnie i
poświęcenie z jej strony, że wybrała dla siebie taki, a nie inny los. Że
mimo bólu, cierpienia jestem jej wdzięczny, iż zechciała zostać ze mną
na wieczność i dzielić się ze mną miłością w każdym dniu z osobna
naszej wspólnej wieczności.
Zerknęła na Charliego, który w tym momencie dostrzegł jej
pierścionek zaręczynowy. Z zapartym tchem śledziła jak jego skora
zmienia kolor- z różowego na czerwony, z czerwonego na fioletowy, z
fioletowego na granatowy. Zaczęła podnosić się z miejsca. Ale
złapałem Bellę za rękę i tak cicho by tylko ona usłyszała, szepnąłem:
- Daj mu minutkę.
Tym razem milczeliśmy dłużej. Twarz Charliego przybrała
normalny kolor. Zacisnął usta i zmarszczył czoło. Intensywnie
rozmyślał nad tym, jak by przedłużyć okres przygotowań i wybić córce
z głowy te plany. Jego myśli choć, bardzo ciche, były dla mnie
słyszalne.
„No cóż, tak tez myślałem, ze może do tego dojść, może on
rzeczywiście ją kocha? Ale czemu tak szybko chcą się pobrać? Choć z
drugiej strony ja i Renee także nie czekaliśmy”
Po wsłuchaniu się w jego myśli mimowolnie się rozluźniłem.
Bella zapewne to wyczula bo jej serce powoli zwalniało.
- Nie mogę powiedzieć, ze jestem zaskoczony- mruknął Charlie.-
Wiedziałem, ze prędzej, czy później zrobicie taki numer.
Moja ukochana odetchnęła głęboko.
- Jesteś pewna, ze to dobry pomysł?- spytał, posyłając jej groźne
spojrzenie.
- Jestem pewna na sto procent, ze Edward to „ten jedyny”.-
odpowiedziała bez zająknięcia.
- Ale po co od razu wychodzić za mąż? Po co ten pospiech? Znów
zrobił się podejrzliwy.
No cóż… gdybym to ja miał odpowiedzieć było by to proste. Z
każdym dniem moja ukochana zbliżała się do dziewiętnastych
urodzin, a jak już wiadomo ja mam siedemnaście lat mieć już na
wieczność, nie chce być dwa lata starsza ode mnie, choć ja w
rzeczywistości mam już prawie sto dziesięć. Co to miało wspólnego z
braniem ślubu? Otóż w ramach umowy, która zawarłem z moja
ukochana zgodziłem się przeprowadzić, cała operacje pod
warunkiem, ze wcześniej Bella zostanie moja żoną. Rzecz jasna były to
szczegóły o których Charlie nie mógł się dowiedzieć.
Dlatego postanowiłem, ze podam mu nieco inny powód naszej
nagłej decyzji o małżeństwie.
- Jesienią zaczynamy studia w innym mieście- przypomniałem
mu.- Chciałbym żeby wszystko odbyło się… tak jak należy. Tak mnie
wychowano.
Wzruszyłem tylko ramionami. Tu akurat nie kłamałem gdyż gdy
byłem jeszcze człowiekiem obowiązywały bardzo surowe normy
obyczajowe.
Charlie wykrzywił usta. Zastanawiał się do czego by się tu
przyczepić, lecz z jego punktu widzenia nie mógł nakazać nam życia w
grzechu. Miał związane ręce.
- Wiedziałem, ze tak to się skończy- mruknął pod nosem
ściągając brwi.
Nagle z jego twarzy znikły wszelkie negatywne emocje.
Wiedziałem doskonale o co chodzi za jego zmianą nastroju.
- Tato?- spytała Bella zaniepokojona.
Zerknęła na mnie, ale moja mina nic nie mówiła. Spojrzała na
ojca.
- Ha, ha, ha!- Charlie znienacka wybuchnął śmiechem. Aż moja
ukochana podskoczyła.- Ha, ha, ha!
Zgiął się w pół i cały czas się trząsł. Bella nie miała pojęcia co
jest grane. Zdezorientowana spojrzała na mnie, ale miałem zaciśnięte
usta próbując powstrzymać śmiech.
Wiedziałem doskonale jakie sztuczki wykorzysta Charlie, aby
zniechęcić Bellę. Przyczyna jest jasna, tego nagłego wybuchu śmiechu.
Moja ukochana musi powiadomić swoją matkę!.
- A bierzcie sobie ten ślub- wykrztusił Charlie.- Nie ma sprawy.-
Znów zaniósł się śmiechem. – Tylko…
- Tylko co?- spytała Bella.
- Tylko mamie będziesz musiała to przekazać sama, moja
panno! Nie pisnę jej ani słóweczka, o nie! Nie chce ci odbierać tej
przyjemności!
I nadal się śmiał.
***
Wspominając tą scenę po raz kolejny zacząłem się trząść ze
śmiechu. Ten wyraz twarzy mojej ukochanej, gdy ma powiedzieć
wszystko swojej rodzicielce. Nie do zapomnienia.
Nagle do mojego pokoju wpadła Alice z uśmiechem na twarzy.
- Cześć braciszku co cię tak rozśmieszyło? – spytała z
zainteresowaniem.
- A nic takiego po prostu przypomniałem sobie o czymś…-
powiedziałem nadal rozbawiony.
- Rozumiem. Byłam u Charliego, ale to już pewnie wiesz.
Robiliśmy przymiarkę i szykownego garnituru jak i przepięknej sukni.
Musze ci powiedzieć, ze twoja Bella będzie najpiękniejszą panną
młodą na całym świecie, zwłaszcza, ze to ja ją szykuje na ten
wyjątkowy dzień dla was obojga.
- Wiem i dziękuję ci za to siostrzyczko. Jesteś najlepsza.- zawsze
wiedziałem co powinienem powiedzieć Alice, aby była szczęśliwa. To
ona od samego początku wierzyła we mnie i w związek mój i Belli. Od
zawsze miałem wsparcie w niej.
- Oj, to ja ci dziękuję. A i chciałam ci przypomnieć, ze jutro jest
ostatni dzień twojej wolności już pod wieczór będziesz żonaty, dlatego
zapewne odczytałeś już z myśli Jaspera lub Emmetta, że szykują dla
ciebie wieczór kawalerski. Jeżeli chcesz choć spędzić jeszcze trochę
czasu z Bellą to lepiej od razu do niej idź. Z tego co wiem to ona nie
miała by nic przeciwko tylko daj jej się wyspać bo nie jestem
cudotwórcą, aby później doprowadzać ją do jak najlepszego stanu po
zarwanej nocy.
- Alice, myślisz, ze dam im się tak łatwo zaciągnąć na ten
wieczór kawalerski?. Ja o niczym innym nie marzę aby mieć te lata
kawalerskie już za sobą, ale dziękuję, za tą wiadomość, jakoś nie
zauważyłem podobnych myśli u nich. A co do wspólnej nocy z Bellą
skorzystam, dlatego też za to dziękuję siostrzyczko.
- Nie ma sprawy.- uśmiechnęła się i czym prędzej pognała do
salonu, aby pomóc w przygotowaniach.
Ja tym czasem przeszukałem pospiesznie szafę. Przebrałem się w
ciemne dżinsy i koszule. Pognałem na dół. Wybiegłem szybkim
krokiem z domu i jedyne co zobaczyłem to uśmiech na twarzy Alice.
2.DŁUGA NOC
- Już za tobą tęsknię.
- Nie musze cię zostawiać samej. Mogę zostać…
-Mmm?
Na dłuższą chwile zapadła niemal zupełna cisza. Słychać było
tylko przyspieszone bicie serca Belli ,oraz urywany rytm naszych
oddechów i szept poruszających się synchronicznie warg.
Czasami było mi tak łatwo zapomnieć, ze jestem wampirem.
Zwłaszcza wtedy gdy trzymałem moją ukochaną w ramionach. Jej
miłość do mnie, była czysta, prawdziwa, ze nieraz zapominam o swym
pochodzeniu. Gdy przyciskam wargi do jej ust jej policzków lub nawet
do jej szyi, nie mam już ochoty na jej krew. Te długie miesiące
spędzone w samotności bez ukochanej sprawiały mi ogromny ból,
dlatego nie wyobrażam sobie abym mógł ją skrzywdzić. Z pragnienia
wyleczyła mnie świadomość stracenia jej na zawsze. Oczywiście,
nadal czuje ogień palący moje gardło, lecz teraz nauczyłem się go
ignorować, a cudowny zapach mojej ukochanej nie sprowadza
pokusy, lecz rozkosz upajania się nim.
Bella otworzyła oczy i zobaczyła, że moje także są otwarte. Jej
obraz przenikał moje ciało .To, że patrzyłem w ten sposób nie było
czymś dziwnym. Była moją nagrodą, a ja zwycięzcą któremu trafiła się
bogini.
Przez chwile nie odrywaliśmy od siebie oczu. Moje spojrzenie
było głębokie. Można było zajrzeć, aż na samo dno mej duszy, jeżeli
takową posiadałem. Pamiętam jak kiedyś kłóciłem się z Bellą, czy tą
ową duszę posiadam skoro jestem wampirem. Według niej nie było co
do tego wątpliwości jak i do reszty mojej rodziny.
Spojrzałem w jej czekoladowe oczy i zatonąłem w nich. Teraz ja
sprawiałem wrażenie, ze mogę zajrzeć w jej piękną dusze.
Nie mogłem jednak poznać jej myśli, co bardzo mnie irytowało,
choć już nie tak jak wcześniej. Potrafiłem wniknąć w umysł każdej
rozumnej istoty z wyjątkiem jednej. Nie wiedziałem skąd to się u niej
brało - jaka to anomalia sprawia, ze jest odporna na działanie
nadprzyrodzonych sił, jakimi byli obdarzeni niektórzy nieśmiertelni –
sił często także przerażających. Bella zawsze była wdzięczna losowi,
ze nie potrafię wniknąć w jej umysł. Moja ukochana ponownie
przyciągnęła mnie do siebie.
- Nie ma co, zostaję- zamruczałem, gdy po pewnym czasie się od
siebie oderwaliśmy.
- Nie, nie. To twój wieczór kawalerski. Musisz iść.
Powiedziała tak, ale palce prawej dłoni wplotła w moje włosy, a
lewą dłonią naparła na moje plecy.
- Wieczory kawalerskie są dla tych, dla których małżeństwo
wiąże się z utrata wolności. A ja nie mogę się już doczekać, żeby
wreszcie mieć te kawalerskie lata za sobą. Po co ktoś taki, jak ja,
miałby iść na taka imprezę?
-Racja- przyznała moja ukochana, dotykając wargami mojej
lodowatej skory szyi.
Byliśmy w jej niewielkim pokoju. Na dole Charlie chrapał i nie był
świadomy mojej obecności w pokoju jego córki. Leżeliśmy na łóżku.
Bella była ściśle owinięta kocem, ponieważ gdy tak do siebie
przylegaliśmy moja nienaturalna temperatura ciała nie sprzyjała
romantycznej atmosferze.
Nie miałem na sobie koszuli, leżała ona gdzieś na podłodze. W
rozmarzeniu moja ukochana przejechała dłonią po mojej klatce
piersiowej. Zadrżałem delikatnie. Mojej usta znów odnalazły jej.
Poczułem jej słodką won gdy koniuszkiem języka przesunęła po mojej
wardze. Westchnąłem i jak zawsze w takich sytuacjach zacząłem się
odsuwać. Wiedziałem, ze wzbiera we mnie pożądanie i wiedziałem, ze
bardzo chciałbym to kontynuować, lecz na razie nie mogłem stracić
panowania nad sobą.
- Czekaj – powiedziała Bella, łapiąc mnie za ramię i przytulając.
Wyplatała z koca jedną nogę i owinęła mi ją w pasie. – Praktyka czyni
mistrza.
Zaśmiałem się.
- W takim razie powinno nam już do mistrzów niewiele
brakować, prawda? Chyba już od miesiąca nie zmrużyłaś oka.
- Ale na dziś przypada próba kostiumowa – przypomniała mi – a
na razie ćwiczyliśmy tylko wybrane sceny. Czas nas goni. Następnym
razem idziemy na całość.
Bella zapewne myślała, ze rozbawi mnie tym porównaniem, ale
nie odpowiedziałem, tylko zestresowałem się. Dla mnie określenie
pójście na całość ma podwójne znaczenie.
- Bello…- zacząłem.
- Przestań- przerwała mi – Umowa to umowa.
- Sam już nie wiem. Tak trudno mi się skoncentrować, kiedy
robisz się roznamiętniona. Nie potrafię… nie jestem wtedy w stanie
jasno myśleć. Stracę nad sobą panowanie. Zrobię ci krzywdę.
- Nic mi nie będzie.
- Bello…
- Cii! – zatkała mi usta pocałunkiem, aby przerwać me tortury.
Słyszała to już setki razy i nie zamierzała pozwolić mi się
wykręcić. Zwłaszcza, ze sama dotrzyma słowa i już nazajutrz zostanie
moja zoną.
Całowaliśmy się trochę, ale wyczuła, ze nie jestem już w to tak
zaangażowany jak wcześniej. Nadal się martwiłem, ileż to Bella
poświęca przez miłość do mnie.
- Nie masz pietra? – spytałem.
Doskonale wiedziała co mam na myśli wiec odparła:
- Ani trochę.
- Naprawdę? Nie zmieniłaś zdania? Jeszcze nie jest za późno.
- Czyżbyś próbował mnie rzucić?
Zaśmiałem się.
- Tylko się upewniam. Nie chce, żebyś robiła cokolwiek wbrew
sobie.
- Na pewno nie jestem z tobą wbrew sobie. A resztę jakoś
przeżyję.
Zawahałem się.
- Nie będziesz za bardzo cierpieć? – spytałem cicho. – Mniejsza o
ślub – jestem przekonany, że mimo swoich obaw świetnie sobie
poradzisz – ale później… Co z Charliem? Co z Renee?
Westchnęła.
- Będzie mi ich brakowało.
- A co z Angelą, Benem, Jessicą, Mikiem?
- Ich też mi będzie brakować. – Uśmiechnęła się w
ciemnościach.- Zwłaszcza Mike’a. Och, Mike! Jak mam żyć bez ciebie?
Warknąłem na samą myśl o przebrzydłym Miku.
Moja ukochana zachichotała, by zaraz spoważnieć.
- Daj spokój, przerabialiśmy już to wszystko nie raz. Wiem, ze
będzie ciężko, ale tego właśnie chcę. Chcę być z tobą i to już na
zawsze. Jedno ludzkie życie po prostu mnie w tym względzie nie
zadowoli.
- Na zawsze w osiemnastoletnim ciele – szepnąłem.
- To marzenie każdej kobiety – zażartowała.
- Nie będziesz się już zmieniać, nie będziesz się rozwijać…
- Co masz na myśli?
- Pamiętasz jak powiedzieliśmy Charliemu, że zamierzamy się
pobrać? – odpowiedziałem powoli. – Jak przyszło mu od razu na myśl,
że pewnie… że jesteś w ciąży?
- I że w takim razie cię zastrzeli, co? – zgadła ze śmiechem.-
Przyznaj się – może tylko przez sekundę, ale miał na to ochotę,
prawda?
Milczałem.
- Co jest?
- Widzisz…Żałuje, że jego podejrzenia były bezpodstawne.
- Och – wyrwało jej się.
- A jeszcze bardziej żałuję tego, że to po prostu niemożliwe –
ciągnąłem. – Że nie dane nam jest to błogosławieństwo. Nienawidzę
siebie za to, że odbieram ci tę możliwość.
Bella milczała. Nie spodziewała się takiego wyznania z moich
ust. Ale taka była prawda. To błogosławieństwo nigdy nie będzie nam
dane, a chciałbym żeby tak nie było. Chciałby dać jej nie tylko siebie.
Słuchałem jej zapewnie już tysiące razy. Wyznawała mi miłość wiele
razy choć na to nie zasługiwałem. Nigdy nie będę wstanie ofiarować
jej czegoś więcej.
- Wiem, co robię – odezwała się wreszcie.
- Skąd możesz to wiedzieć, Bello? Spójrz na moją matkę, spójrz
na moją siostrę. To nie jest takie proste, jak ci się wydaje.
- Esme i Rosalie wcale sobie tak źle z tym nie radzą. A jeśli okaże
się to dla mnie problemem, to zrobimy to co Esme – adoptujemy.
Westchnąłem ciężko.
- To nie fair! – powiedziałem wzburzonym tonem. – Nie chcę,
żebyś się dla mnie tak poświęcała. Chcę ci jak najwięcej dawać, a nie
coś ci odbierać. Nie chcę niszczyć ci życia. Gdybym tylko był
człowiekiem…
Zakryła mi usta dłonią.
- Nie niszczysz mi życia, wręcz przeciwnie – nie mogłabym żyć
bez ciebie. A teraz dość już tego. Przestań jęczeć albo zadzwonię po
twoich braci. Chyba przydałby ci się jednak ten wieczór kawalerski.
- Przepraszam. Jęczę, mówisz? To wszystko te nerwy.
- A może to ty masz pietra?
- Skąd. Czekałem sto lat na to, żeby się z panią ożenić, panno
Swan. Nie mogę się już doczekać… - przerwałem w pół słowa bo ktoś
złożył nam wizytę. – Na miłość boską!
- Co się dzieje? – spytała moja ukochana.
„Edward masz natychmiast zejść tu na dół, bo jak nie to sami
wejdziemy, a nie chcesz chyba rozzłościć teścia tuż przed ślubem”
Jak zwykle Emmett. Zazgrzytałem zębami.
- Nie musisz dzwonić po moich braci. Najwyraźniej sami z siebie
nie pozwolą mi się wymigać.
Na sekundę Bella przycisnęła mnie mocniej do siebie, lecz zaraz
zwolniła uścisk. Zapewne stwierdziła, ze w starciu z Emmettem nie
miała szans.
- Baw się dobrze.
Nagle od strony okna doszedł przykry dźwięk – Emmett celowo
drapał szybę swoimi twardymi paznokciami. Moja ukochana
wzdrygnęła się.
- Jeśli nie puścisz Edwarda – zasyczał złowrogo Emmett – to
sami po niego przyjdziemy.
- Idź, już, idź – zaśmiała się – zanim zburzą mi dom.
Wywróciłem oczami, ale jednym ruchem zerwałem się z łóżka, a
drugim włożyłem na siebie koszulę. Wiedziałem ze moi bracia i tak mi
nie odpuszczą. Przed wyjściem pochyliłem się nad Bellą i pocałowałem
ją w czoło.
- Śpij, skarbie. Przed tobą wielki dzień.
- Wielkie dzięki! Jak będę o tym myśleć, na pewno się rozluźnię.
- Do zobaczenia przed ołtarzem.
- Rozpoznasz mnie po białej sukni.
Zaśmiałem się.
- Bardzo przekonywujące – stwierdziłem.
Przykucnąłem, szykując się do skoku niczym drapieżny kot –
moje mięśnie napięły się jak sprężyna. Dałem susa przez okno, tak
szybko ze ludzkie oczy nie zdołały by mnie zarejestrować. Przed
skokiem zastanawiałem się jak zemścić się na Emmecie i o to
nadarzyła się idealna okazja. Skok powiódł mnie wprost na stojącego
pod domem brata.
Emmett zaklął.
-Tylko żeby się przez was nie spóźnił – mruknęła pod nosem
moja narzeczona, wiedząc że i tak ją słyszymy.
Jasper pospiesznie wdrapał się na parapet aby uspokoić Bellę
swoim jakże przydatnym darem.
- O nic się nie martw, Bello. Odstawimy go do domu na długo
przed czasem.
Wyczytałem właśnie z myśli mojego brata, ze wykorzystuje swój
dar. Nie można było się temu oprzeć. Powodował spokój i ukojenie.
- Jasper, jak tak właściwie wyglądają wieczory kawalerskie
wampirów? Nie zabieracie go przecież do klubu ze striptizem,
prawda?
- Tylko nic jej nie mów! – warknął Emmett.
Dałem mu sójkę w bok lecz chyba zbyt mocno, bo rozległo się
głuche uderzenie.
Zaśmiałem się cicho.
- Nie obawiaj się – powiedział Jasper – My, Cullenowie, mamy
swoje własne tradycje. Starczy nam kilka pum, może parę niedźwiedzi
grizzly. Na dobrą sprawę to taki zupełnie zwyczajny wypad do lasu.
- Dzięki, Jasper.
Pożegnał się i zsunął na dół.
Biegliśmy, kierując się w stronę lasu. Jak zawsze poczułem się
wolny. Lekko mżyło, dzięki czemu w moich włosach pojawiły się
kropelki rosy.
„Boisz się trochę”- spytał Jasper w myślach.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – odpowiedziałem.
- Chłopaki, a może ja też chciałbym uczestniczyć w rozmowie? –
oburzył się Emmett.
- Emmett nie pajacuj. Najpierw załatwmy to tu, a potem
pogadamy.
- Zgoda. Mmm… czujecie to… to chyba sporawy niedźwiedź.
Zaklepuje – krzyknął Emmett.
- Ja biorę pumę jakieś trzy kilometry stąd – zakomunikowałem.
- Ja sarnę. Przed wczoraj byłem z Alice na małym polowaniu,
wiec mi wystarczy.
- Więc biegiem. Ruszać się. – zaśmiał się Em.
- Tylko nie będziemy długo polować, musimy jeszcze pomóc w
domu.
- Ok., Ok. Nie martw się zdążymy.
Rozdzieliliśmy się. Biegłem niesiony zapachem unoszącym się na
północ. Droga do zwierzyny zajęła mi niewiele czasu, raptem dwie
minuty. Puma także polowała, wyczułem niewielkie zwierze,
roślinożerca. Przycupnąłem na jednym z drzew aby mieć lepszy widok.
Zwierze najwyraźniej poczuło zagrożenie ponieważ wydało z siebie
przeraźliwy ryk. Instynktownie nie patrząc nawet na rozmiary pumy
rzuciłem jej się prosto do gardła.
Krew spływała mi prosto do gardła, wypełniając moje komórki
ciepłym płynem. Ogień który czułem powoli zelżał. Gdy już
dostatecznie się posiliłem, szukałem moich braci by z nimi
porozmawiać.
- Emmett, Jasper już skończyliście bo ja tak?
- Emmett jeszcze walczy z tym niedźwiedziem, o tam…- wskazał
ręką polane na której toczyła się bitwa.
- To chodź zobaczymy jak się ten pajac wygłupia.- zaśmiałem się
a wraz ze mną Jasper.
- Wszystko słyszałem Edward.- warknął Emmett.
Niedźwiedź zapewne chciał wykorzystać nie uwagę mojego
brata, bo zamachnął się ciężką łapą. Jednak Emmett był szybszy i
zwierzę zachwiało się po czym upadło na przednie łapy.
Em zaśmiał się, olbrzym wydał z siebie przeraźliwy charkot.
W jednym zwinnym ruchu mój brat doskoczył do zwierzyny i
przebił gardło ostrymi kłami. Słychać było plusk krwi dostający się do
gardła Emmetta. Niedźwiedź padł pokonany,
- Musisz się tak cackać z jedzeniem, nie możesz jest jak
normalny „człowiek”? – spytałem ze śmiechem.
- Tak jest zabawniej. – odpowiedział nieporuszony.
- Tak, tak, cały ty… - pokiwał głową Jasper.
- A właśnie…- przypomniał sobie Em – O coś chciałeś nas spytać,
tak? – zwrócił się do mnie.
- Tak. Mam do was kilka pytań.
- No to słuchamy. – zachęcił Jasper.
- Wiecie, mam pytanie dość krępujące, pytałem wcześniej o to
Carlisla… - zacząłem powoli – jak to jest gdy dochodzi do zbliżenia?
- Hym…wiesz Edward nie mogę powiedzieć, wy z Bellą to trochę
inna sprawa, ale uważam, ze jest to bardzo silne doznanie i bardzo
przyjemne, może być tylko przewyższane piciem ludzkiej krwi. –
odpowiedział Emmett.
- Tak tu bym się zgodził, nie możemy mówić o swoich
doświadczeniach, ponieważ ty z Bellą to insza inszość, ciężko
powiedzieć co będziesz czuł będąc tak blisko niej. Nie chce twierdzić ze
coś pójdzie nie tak , w żadnym razie, jesteś wystarczająco silny i
opanowany.
- Dziękuje wam. Sądzę że teraz będzie mi trochę łatwiej.
Powinniśmy się już zbierać bo zaczyna wschodzić słońce. Alice będzie
wściekła jak się spóźnimy. To dla niej równie ważny dzień co dla Belli,
czy dla mnie,
- Dobra no to chodźmy.
Ruszyliśmy pędem przed siebie kierując się w stronę jeepa
Emmetta bo to nim udaliśmy się na mój wieczór kawalerski, na
ostatku spojrzałem jedynie na polane, gdzie rozciągał się pejzaż
igrających na trawie cieni.
3.WIELKI DZIEŃ
Mijaliśmy właśnie ostatni zakręt. Weszliśmy do domu gdzie
dobry humor udzielał się wszystkim domownikom. Dostrzegłem
Rosalie , która zgrabnym krokiem, podbiegła do mnie.
- Edwardzie, informuje cię tylko, ze Alice przywiozła Bellę i nie
radzi kręcić się wokół niej dopóki nie skończy jej szykować. Masz ją
zobaczyć dopiero jak zabrzmią „weselne dzwony”. Weź idź się czymś
zająć a nie tak stoisz, możesz pomóc Esme lub Carlislowi.
Wypowiedziawszy to za jednym tchem uśmiechnęła się i
pognała szybkim krokiem na górę gdzie czekała moja ukochana. Nie
zamierzałem protestować. Nie spodziewałem się takiego entuzjazmu
z jej strony.
Tuż za mną pojawił się Emmett który zapewne przez swój
garnitur nie był w najlepszym humorze. Rose go dzisiaj męczyła
przymiarkami.
- Hej braciszku, pomóc ci czymś? – spytał z uśmiechem.
- Widzę ze ty także masz dość tego cyrku – powiedziałem cicho
aby Alice mnie nie usłyszała. Niestety nie udało mi się to.
„Edwardzie przypominam ci ze ten cały cyrk to twoje wesele i
nie zamierzam ci tego teraz tłumaczyć zmień swoje nastawienie i ty
sam chciałeś tego ślubu”
- Dobrze Alice. – mruknąłem cicho ale i tak mnie usłyszała.
„Dziękuje”
- Emmett wiesz co chodź do Esme może jej jest potrzebna
pomoc.
- Dobra.
Emmett tylko się roześmiał i podążył za mną.
Poranek mijał mi jak w jakimś półśnie. Ledwie się orientowałem
gdzie jestem i co się wokół dzieje. Świadomość tego, że jeszcze dzisiaj
Bella zostanie moją żoną przedarła się w końcu do mojego umysłu i
zawładnęła nim doszczętnie. Tylko ta jedna jedyna myśl kołatała się w
mojej głowie, niemal pozbawiając mnie przytomności. Wiedziałem, że
Bella jest w pobliżu i wcale nie pomagało mi to w uspokojeniu się.
Jak przez mgłę obserwowałem gorączkowe przygotowania. Od
paru dni Alice biegała po całym domu, co chwilę pojawiając się z
jakimś innym przedmiotem w dłoniach i właściwie nawet na minutę
nie przestając piszczeć – dzisiaj jej ekscytacja udzieliła się o dziwo
także Rose, która w przerwach pomiędzy poprawianiem własnej
urody przypinała jeszcze ostatnie dekoracje, nosiła kwiaty, zajmowała
się Bellą i popędzała Emmetta.
Esme koordynowała wszystkie działania związane z organizacją
przyjęcia, dyrygując Carlislem, który nawet mimo wampirzej siły
uginał się pod stosem bibelotów, talerzyków, sztućców, wazonów i
całej masy innych „niezbędnych” drobiazgów. Jasper snuł się gdzieś
koło mnie, utrzymując moje emocje na w miarę stałym poziomie,
który byłby bezpieczny dla otoczenia. On jeden wydawał się być poza
tym całym zgiełkiem, choć i jemu, chyba z racji daru, udzielał się
ogólny entuzjazm panujący w naszym domu.
Prawdziwe emocje dopadły mnie dopiero kiedy Jasper pojechał
po Renee i Phila. Pozbawiony jego wsparcia poczułem wszystko
całkiem wyraźnie. Nie sądziłem, że tak cienka linia oddziela ekscytację
od przerażenia. To drugie w miarę skutecznie tłumiłem, po prostu
odsuwając na bok myśli o tym co będzie potem. Ale ekscytacja była
mocno osadzona w teraźniejszości i opanowała mnie całkowicie.
Byłem taki szczęśliwy! Całkowicie odurzony radością, oczekiwaniem,
świadomością, tego że wielka chwila jest tuż tuż. Kiedy po raz kolejny
ustawiłem talerz nie tam gdzie trzeba i przypiąłem jakąś bliżej
niezidentyfikowaną wstążkę w ‘absolutnie niedopuszczalnym’,
zdaniem Rose, miejscu – Esme grzecznie, acz stanowczo poprosiła
mnie żebym sobie poszedł.
Z braku lepszych pomysłów usiadłem po prostu na kanapie w
salonie i utkwiłem wzrok w oknie. Rzeczywistość przepływała koło
mnie, jedynie przelotnie muskając moje zmysły. Zatonąłem w
uporczywym brzęczeniu cudzych myśli, nie śledząc żadnych, po prostu
unosząc się bezwładnie na fali chaotycznych dźwięków. W ten sposób
mogłem się pozbyć swoich własnych myśli, z którymi już nie dawałem
sobie rady.
W którymś momencie mignęła mi Alice, już w swojej srebrzystej
sukience. Poczułem jak moje dawno nieużywane, zapomniane już
wnętrzności podjeżdżają mi do gardła – jeśli Alice była już ubrana
oznaczało to, że ceremonia miała rozpoczynać się lada chwila.
Postanowiłem pójść w jej ślady i także się przebrać. Jeszcze tylko ja
uparcie tkwiłem w codziennym ubraniu.
Garnitur, który wybrała mi Alice bardzo przypadł mi do gustu.
Taki trochę w starym stylu, szykowny, ale nie ostentacyjny. Dobrze się
w nim czułem. Ale coś w moim wyglądzie było nie tak. Wzruszyłem
ramionami, gotów już wyjść z pokoju.
Rzuciłem jeszcze ostatnie spojrzenie na lustro. Nagle
uświadomiłem sobie, co mi nie odpowiadało. Miałem minę jakbym
szedł na szafot! Poczułem się absurdalnie. Właśnie spełnia się moje
największe marzenie, a ja wyglądam jak skazaniec! Parsknąłem
krótkim, nerwowym śmiechem. Pokręciłem głową, pełen dezaprobaty
dla samego siebie i spojrzałem na taflę zwierciadła raz jeszcze.
Miałem wrażenie jakby wraz z uśmiechem odnalazły się, zagubione
gdzieś, te właściwe emocje. Jakby jego przywołanie pozwoliło im
nareszcie zająć należne im miejsce w moim umyśle.
Byłem bezgranicznie szczęśliwy. To, że musiałem sobie o tym
przypomnieć wydawało mi się niedorzeczne. Postanowiłem zrzucić na
typowo wampirzej skłonności do dekoncentracji i dla odmiany
zanurzyłem się w obezwładniającej radości. To się nazywa
równowaga emocjonalna, nie ma co!
Zapewne tkwiłbym tak jeszcze długo, niezdolny do podjęcia się
jakiejkolwiek czynności, ale ze stanu kompletnego otępienia wyrwało
mnie przybycie Renee i Phila.
Nim zdążyli przekroczyć próg, byłem już na dole by ich powitać.
- Witaj Edwardzie! – wykrzyknęła matka Belli, obrzucając mnie
rozradowanym spojrzeniem – Prezentujesz się oszałamiająco!
„Jakie piękne kwiaty! Alice ma prawdziwy talent! Och, Bella
pewnie uważa, że to przesada. Moja Bella! Moja mała dziewczynka
wychodzi za mąż!” – tu nastąpiło spojrzenie w moim kierunku –
„Muszę ją natychmiast zobaczyć. Nie mogę się już doczekać! „– myśli
Renee zmieniały się z zatrważającą prędkością i były nieprzyjemnie
chaotyczne. Ale ta kobieta już taka była, młodsza duchem niż jej córka
i
zdecydowanie
mniej
odpowiedzialna.
Za
to
równie
nieprzewidywalna. Nim zdążyłem się zorientować popędziła na górę
w poszukiwaniu Belli.
Phil uśmiechnął się grzecznie, uścisnął mi dłoń i mruknął jakieś
powitanie. Jeśli zaskoczył go chłód mojej dłoni, to jego myśli tego nie
odnotowały. Był zbyt zajęty podziwianiem naszego domu i
szacowaniem wartości zgromadzonych wokół przedmiotów. Ilość zer
na końcu sumy, do której doszedł nieco go przytłoczyła. Zapewne
musiałbym zagaić rozmowę, aby przerwać ten rekonesans i już
szukałem w głowie jakichś informacji o baseballu, ale chwilę później
zjawił się Charlie, odwracając moją uwagę od ojczyma Belli.
Przywiózł ze sobą pastora Webera. Nagle w salonie znalazła się
cała moja rodzina poza Alice, która nadal zajmowała się Bellą.
Nie wiem czemu o tym wtedy pomyślałem, ale jednak duchowny
w domu pełnym wampirów wydał mi się cokolwiek zabawnym
widokiem. Reszta rodziny już od dawna miała za sobą sakramentalne
‘tak’ i jakoś nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy – być może
teraz to dostrzegłem, bo sprawa dotyczyła mnie? Zastanowiłem się
przelotnie czy takie potępione istoty jak ja mają w ogóle prawo
przysięgać cokolwiek przed Bogiem, ale to nie był najwłaściwszy czas
na takie rozważania. Bóg nie może być aż tak surowym sędzią by
odebrać nam tę możliwość.
Po chwili, nieco zaskoczony zorientowałem się, że zgromadziła
się już większość gości, a Charlie zniknął na górze, zabierając ze sobą
bukiet. Miał poprowadzić Bellę do ołtarza. Rose zasiadła do
fortepianu i rozgrzewając palce zagrała jakąś powolną melodię. To
jeszcze nie był marsz, ale wiedziałem, że tylko czeka na sygnał, by go
rozpocząć.
Przymknąłem oczy, by nie dać się oszołomić zbyt dużej ilości
bodźców docierających zewsząd. Teraz tylko jedno się liczyło, tylko
jedna rzecz była naprawdę istotna. Już za krótką chwilę Bella miała
zostać moją żoną.
Wybrzmiały pierwsze takty marsza weselnego, na schodach
pojawiła się Alice, a kilka sekund później…
O Niebiosa! Przestałem oddychać, przestałem myśleć,
zapomniałem jak się nazywam – mogłem tylko wpatrywać się w
mojego anioła. Charlie przytrzymywał ją pewnie, a ona szła po
stopniach, nie unosząc powiek.
Wyglądała oszałamiająco. Podtrzymywane przez szafirowe
grzebienie, mahoniowe loki spływały dookoła twarzy, podkreślając jej
idealny owal, kładły się na ramionach i miękką falą spływały na plecy.
Dopasowana w talii sukienka, rozszerzała się ku dołowi, kołysząc się
wdzięcznie przy każdym ruchu, a gładki gorset nie tylko odsłaniał jej
ramiona i eksponował smukłą szyję, ale kształtował sylwetkę w
sposób, który niemal pozbawił mnie przytomności. Kiedy w końcu
uniosła oczy, jej piękno stało się wręcz bolesne. Zawsze była śliczna,
nie potrzebowała makijażu – teraz, kiedy zajęła się nią Alice stała się
niedorzecznie piękna. Nasze spojrzenia się spotkały i moje usta
rozciągnęły się w uśmiechu. Jeszcze tylko chwila i będzie moja na
zawsze!
Wyciągnąłem rękę, a Charlie przekazał mi dłoń Belli – kiedy
nasze palce się zetknęły pomyślałem, że nie zasługuję na takie
szczęście, że los jest zbyt łaskawy. Przez jedną straszną sekundę
wydawało mi się, że to tylko sen z którego się za chwilę obudzę i znów
będę sam. Ale to było niemożliwe i wiedziałem o tym. To wszystko
działo się tu i teraz i to ja byłem tym szczęśliwcem, który stał u jej
boku.
Pastor uśmiechnął się ciepło i rozpoczął pierwsze zdanie
tradycyjnej przysięgi. Zadrżałem niezauważalnie, ale powtórzyłem je
pewnym głosem – słowa popłynęły same, tak naturalnie jakby to, że
wreszcie je wypowiadam było najbardziej oczywistą rzeczą na
świecie. Po policzkach Belli spływały łzy, ale powtórzyła słowa pastora
bez wahania. Chwilę potem padło zmienione ‘do końca naszego
istnienia’, a potem…
Potem usłyszałem najpiękniejsze ‘tak’ w życiu.
I nic więcej nie było ważne. To jedno krótkie słowo wypełniło
sobą cały mój dotychczasowy świat, a ja czułem, że znajduję się
gdzieś bardzo daleko od niego, gdzieś gdzie istnieje tylko ona i
niezachwiana pewność w jej czekoladowych oczach.
Była moja na zawsze – była moją żoną!
Kiedy nasze usta złączyły się w pocałunku pomyślałem, że chyba
wszystkie moje grzechy zostały mi wybaczone, że jednak jakąś
zasługą wymazałem zło, które wyrządziłem w swoim życiu, bo nie
wierzyłem, że potępionej istocie może być dane odczuwać takie
szczęście. Po chwili jednak nie myślałem już o niczym – była tylko ona.
Na wpół świadomie rejestrowałem rozlegające się oklaski,
składającą życzenia rodzinę, przyjaciół, słowa, gesty. Jedyne, co
wydawało mi się realne i godne uwagi, na co pragnąłem nieustannie
patrzeć, to zachwyt malujący się na jej twarzy, kiedy na mnie
spojrzała.
4.GEST
Ciepłe, nieruchome powietrze przesycone było ciężkim, słodkawym
aromatem wszechobecnych kwiatów, który tłumił nawet woń krwi
zgromadzonych gości. Popołudnie łagodnie przeszło w sierpniowy
wieczór, kładąc na polanie długie cienie – ogród rozjarzył się
dziesiątkami świateł i zatonął w ich łagodnym blasku. Gwar rozmów
harmonijnie splatał się z muzyką i rytmem wybijanym przez
kilkanaście podekscytowanych, ludzkich serc.
Błyskawicznie zostaliśmy wciągnięci w tłum pełen ściskających nas
ramion, potrząsających i poklepujących po plecach dłoni,
roześmianych twarzy i oczu pełnych niedowierzania i podziwu. Natłok
cudzych, entuzjastycznych myśli nieco mnie dezorientował,
zważywszy na to, że nawet moje własne nie były specjalnie spójne.
Cieszyłem się, ze zjawił się Seth Clearwater – jego oczywista sympatia
do mnie niezmiennie udowadniała mi, że wszelkie animozje między
wilkołakami a wampirami są zgoła bezpodstawne i wynikają ze
wzajemnych, troskliwie pielęgnowanych uprzedzeń.
- Moje gratulacje – zawołał Seth, schylając się, żeby nie zderzyć się z
girlandą.
Jego matka, Sue, nie odstępowała jego boku, przyglądając się
podejrzliwie nieznanym sobie gościom. Jej szczupła twarz przybrała
wojowniczy wyraz, podkreślony dodatkowo przez krótkie jak u rekruta
włosy.
Seth pochylił się ku mnie z otwartymi ramionami, a ja uściskałem go
bez wahania wolną ręką.
- I wszystko dobrze się skończyło – powiedział do mnie.- Super. Aż
miło na was popatrzeć.
- Dziękuje Seth. Twoje słowa wiele dla ,mnie znaczą.
Odsunąłem się od niego i przeniosłem wzrok na Sue i Billy’ego.
- Wam tez dziękuję. Za to że puściliście Setha. Że pojawiliście się tutaj
dzisiaj wesprzeć Bellę.
- Cała przyjemność po naszej stronie – odparł swoim niskim
zachrypniętym głosem.
„Dopóki wszystko jest tak jak teraz nie możemy mu niczego zabronić.
A Bella nie jest niczemu winna. Wiem, że ona tego chce, ale jest tylko
człowiekiem. Jeszcze. Ale może tak miało być?” – czyżby ojciec Jacoba
pogodził się z tym, co jego syna napawało taką odrazą? Byłem mile
zaskoczony.
Za trójką gości z La Push utworzyła się już kolejka, więc Seth
pomachał nam na pożegnanie i skierował wózek Billy’ego w stronę
stołów z jedzeniem. Sue położyła Billy’emu dłoń na ramieniu, a synowi
na plecach.
Po chwili znaleźli się przy nas Ben i Angela, jak zawsze mili i przyjaźnie
nastawieni. Byli nieco zaskoczeni naszą decyzją o małżeństwie, ale
nawet w myślach starali się jej nie podważać. Zwłaszcza Angela
uważała to za szalenie romantyczne i trochę zazdrościła nam wesela,
żałując, że jej własne pewnie nie będzie takie wystawne. Z podziwem
patrzyła na Bellę, szczerze ciesząc się z jej szczęścia.
Nieco inaczej rzecz się miała z Mike’iem i Jessicą.
„Ugh, co jej strzeliło do tej pustej głowy, żeby wychodzić za mąż
będąc w szkole średniej?! To chore. Ale za Edwarda Cullen… Co ja bym
nie zrobiła żeby go sobie zaklepać na stałe! No i ten jego dom!
Wkręcić się w taką rodzinkę, to faktycznie, trzeba kuć żelazo póki
gorące!” – nie po raz pierwszy miałem ochotę ugryźć te dziewczynę.
Działała mi na nerwy prawie równie mocno, co ten głupek Newton.
„O ja cię kręcę, jak ona wygląda! Normalnie oczu nie można oderwać.
Ech ten Cullen to ma szczęście – nie da się ukryć – Ale ten ich cały ślub
jest mocno podejrzany. Czy oni już TO zrobili i stąd ten pośpiech? No,
tak czy inaczej dzisiaj to już na pewno.” – niemal warknąłem, kiedy
wyobraźnia Mike’a zaczęła mu podsuwać rozmaite, barwne obrazy.
Mruknąłem podziękowania za gratulacje i życzenia, mając
jednocześnie ochotę zrobić im obojgu jakąś krzywdę. Byli siebie warci.
Wraz z kolejnymi gośćmi, którzy do nas podeszli uderzyła mnie fala
myśli przesycona kobiecą zazdrością. Tanya, wyciągnęła ręce, aby
mnie uściskać. Słyszałem jak Bella wstrzymuje oddech. Towarzyszące
jej trzy złotookie wampiry przyglądały się mojej żonie z nieskrywaną
ciekawością. Pierwsza z kobiet miała
długie, jasne włosy, proste niczym nitki kukurydzy. Włosy drugiej były
czarne, podobnie jak jedynego w tej rodzinie mężczyzny,
Tanya nadal mnie ściskała.
- Och, Edwardzie – powiedziała. – Stęskniłam się już za tobą.
Zaśmiałem się na te słowa i zwinnie wyswobodziłem z objęć, kładąc
na ramieniu dłonie odsunąłem się o krok, by lepiej jej się przyjrzeć.
- Tak, mieliśmy długą przerwę. Dobrze wyglądasz.
- Ty też.
- Pozwól, że przedstawię ci swoją żonę. – Po raz pierwszy użyłem
publicznie tego określenia i widać było jak na dłoni, że sprawiło mi to
ogromną satysfakcję.
Denalczycy roześmieli się serdecznie.
- Tanyo, oto Bella.
Wampirzyca zmierzyła Bellę wzrokiem. Oceniała swoje szanse z nowo
poznaną rywalką, choć ja od razu wiedziałem że Tanya nigdy nie
będzie równie pociągająca dla mnie co Bella.
- Witaj w rodzinie, Bello. – Uśmiechnęła się nieco smutnawo.
- Chciałabym przy okazji przeprosić cię osobiście za to, że chociaż
uważamy się za
członków tej rodziny, nie zachowaliśmy się, jak na bliskich krewnych
przystało, kiedy... kiedy ostatnio byliście w potrzebie. Powinniśmy byli
poznać cię już wcześniej. Czy jesteś w stanie nam wybaczyć?
– Oczywiście, że tak. – odpowiedziała pośpiesznie moja ukochana, z
trudem łapiąc powietrze. – Tak mi miło, że tu jesteście.
- Może teraz, kiedy wszyscy Cullenowie są już sparowani, to do nas los
się uśmiechnie, co, Kate? – Tanya uśmiechnęła się do siostry.
– Marzenie ściętej głowy – skwitowała Kate, wywracając oczami.
Wzięła od siostry Belli dłoń i ścisnęła ją delikatnie. – Witaj, Bello.
Teraz Carmen położyła dłoń na ich splecionych rękach.
.– Jestem Carmen, a to Eleazar. Bardzo się cieszymy, że możemy cię
wreszcie poznać.
– Ja... ja też – wyjąkała moja ukochana.
Tanya zerknęła za siebie na następnych w kolejce – byli to zastępca
Charliego, Mark, i jego żona. Wpatrywali się w Denalczyków oczami
wielkimi jak spodki.
– Będziemy mieli jeszcze czas lepiej się poznać – stwierdziła Tanya. –
Całe wieki! – Śmiejąc się odsunęła się ze swoimi bliskimi na bok.
Wesele przebiegło według tradycyjnego scenariusza. Kiedy kroiliśmy
nasz tort, oślepiły nas flesze, a tak przy okazji uważam, ze Alice
przesadziła z tym tortem zwarzywszy na dość niewielka ilość
jedzących gości. Potem nakarmiliśmy się nim nawzajem, a ja
przełknąłem dzielnie swoja porcje, czemu Bella przyglądała się z
niedowierzaniem. Musze przyznać, ze był okropny ,jak zresztą każde
ludzkie jedzenie. Moja ukochana rzucając bukietem wykazała się
niespotykana sprawnością, a wiązanka trafiła prosto w ręce
zaskoczonej Angeli. Przed zdejmowaniem podwiązki ,moja zona
dyskretnie ja zsunęła niemal do łydki, ale kiedy usuwałem ja jak
należało zębami i tak Bella spłonęła rumieńcem, a ja usłyszałem jak
Emmett i Jasper mają ubaw po pachy. Doprawdy Emmett nie raz
zachowywał się ja małe dziecko. Jestem ciekaw jak zachowa się, gdy
Bella zostanie nieśmiertelną i spełni moją prośbę odnośnie siłowania
się na ręce.
Wynurzywszy się spod spódnicy, mrugnąłem do moje zony
porozumiewawczo, po czym wycelowałem swoją zdobyczą w środek
twarzy przebrzydłego Newtona.
Nadszedł czas na pierwszy taniec wieczoru, zgodnie z zwyczajem
wykonaniu młodej pary. Bella nigdy nie lubiła tańczyć, a już zwłaszcza
przed widownią. Pewnym krokiem wyszła ze mną na parkiet. Mając ją
w objęciach czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Była
teraz moja na zawsze, na cała wieczność. Wirowaliśmy wdzięcznie w
błyskach fleszy i poświacie rzucanej przez baldachim choinkowych
lampek.
- Czy dobrze się pani bawi, pani Cullen? – szepnąłem jej do ucha.
Zaśmiała się uroczo.
- Będzie musiało trochę potrwać, zanim się przyzwyczaję.
- Mamy czas – przypomniałem jej radosnym głosem. Pocałowałem ją,
nie przerywając naszego tańca. Wszyscy robili nam jeszcze więcej
zdjęć.
Muzyka zmieniła się i Charlie poklepał mnie po ramieniu. Bella po nim
odziedziczyła brak zdolności w tej dziedzinie wiec łatwo jej nie było w
parze ojcem. Ja natomiast wraz z Esme kręciłem się wokół nich.
– Pusto będzie bez ciebie w domu. Już czuję się osamotniony.
Wiedziałem, ze nie łatwo będzie Belli opuszczać dom, zostawiać ojca
samego. Widziałem na jej twarzy smutek ,ale przed Charliem nie dała
tego poznać.
– Mam okropne wyrzuty sumienia, że przeze mnie będziesz teraz
musiał sobie sam gotować. Narażam twoje zdrowie na szwank. To
karalne. Mógłbyś mnie aresztować.
Charlie uśmiechnął się szeroko.
– Myślę, że jakoś to przeżyję. Tylko dzwoń, jak często się da.
– Obiecuję.
Moja żona tańczyła już z wieloma osobami. Chciałem jak najszybciej
poczuć ją w swych objęciach. Grzecznie przeprosiłam następnego jej
partnera i porwałem Bellę w objęcia.
– Nadal nie przepadasz za Mikiem, co? – skomentowała, kiedy
znaleźliśmy się od niego w takiej odległości, że nie mógł już nas
podsłuchać.
– Nie przepadam, bo muszę wysłuchiwać jego myśli. Ma szczęście, że
nie wyrzuciłem go z wesela. Albo że jeszcze gorzej go nie
potraktowałem.
– Mike myślał o mnie w ten sposób? Tak, tak, już ci wierzę.
– Czy w ostatnich kilku godzinach widziałaś swoje odbicie?
– Ehm... Nie, a bo co?
– W takim razie podejrzewam, że nie zdajesz sobie sprawy, jak
niezwykle atrakcyjnie się dzisiaj prezentujesz. Wcale się nie dziwię, że
Mike nie mógł się powstrzymać i fantazjował o tobie, chociaż jesteś
już mężatką. Mam żal do Alice, że nie zmusiła cię do przejrzenia się w
lustrze.
– Przesadzasz, wiesz? Jesteś zaślepiony.
Westchnąłem. Wiedziałem, ze taka będzie jej odpowiedz. Nigdy nie
uważa się za piękną, a w moim mniemaniu była piękniejsza od bogini.
Zatrzymałem się i odwróciłem Belle twarzą w stronę domu. W
zajmujących całą powierzchnię ściany szybach odbijali się tańczący
goście. Wskazałem palcem na parę dokładnie na przeciwko nas.
- Zaślepiony, mówisz?
U mojego boku, stała ciemnowłosa piękność. Miała cudowną mleczną
cerę, a jej oczy błyszczały z podekscytowania. Kreacja rozszerzająca
się ku dołowi przypominała odwrócony kwiat kalii. Moja zona dzięki
idealnie dopasowanej sukni wyglądał elegancko i wdzięcznie.
„Edward”
Zesztywniałem znienacka, doskonale wiedziałem kto wymówił moje
imię w myślach. Obróciłem się machinalnie.
„Nie zrozum mnie źle, nie chce niczego zepsuć, jestem tu dla niej. Ona
chciała mnie mieć w tym dniu przy sobie. Jestem na zewnątrz,
mógłbyś ją tu przyprowadzić?”
- Och.
Zmarszczyłem czoło, ale zaraz się uspokoiłem. Nie spodziewałem się
że Jacoba będzie stać na takie opanowanie by przyjść na ślub gdzie
roiło się masę wampirów.
- Co się stało? – spytała moja ukochana.
- Kolejny prezent ślubny. Niespodzianka.
- Hę?
Nie odpowiedziałem, tylko jak gdyby nic znów zacząłem tańczyć,
manewrując Bellę jednak tak, abyśmy znaleźli się poza oświetlonym
parkietem. Nawet tam nie przestaliśmy wirować i wkrótce odgrodził
nas od świateł przyjęcia gruby pień jednego z sędziwych cedrów.
Spojrzałem prosto przed siebie. Dzięki moim nadnaturalnym zmysłom,
nawet w mroku widziałem równie dobrze co za dnia.
- Dziękuję – powiedziałem do stojącego nieopodal Jacoba – To
bardzo… to bardzo miło z twojej strony.
- Tak miły ze mnie chłopak, prawda? – odpowiedział mi chłopak. –
Można? Nie przeszkadzam?
Dłoń Belli powędrowała do ust. Gdyby nie jak nic przewróciłaby się.
- Jacob! – wykrztusiła, gdy wrócił jej oddech. – Jacob!
- Cześć, Bells.
Moja ukochana zaczęła się niezdarnie przedzierać przez panujący
mrok. Podtrzymywałem ją do momentu kiedy chłopak jej nie przejął
ode mnie.
Wiedziałem ze to najdroższy z prezentów jaki dziś dostała moja
ukochana. Zawsze zasługiwała na szczęście wiec postanowiłem ich
opuścić, wiedziałem ze przy mnie zaczęła by się krepować, bała by się,
ze w ten sposób postępując mnie rani. Uważałem że należy jej się
chwila z jej przyjacielem, mimo, ze ja go nie akceptowałem.
- Rosalie mi nie wybaczy, jeśli choć raz z nią nie zatańczę –
mruknąłem, usprawiedliwiając się dlaczego ich opuszczam.
Jedyne co usłyszałem to ciche łkanie Belli, lecz wiedziałem ze są to jej
łzy szczęścia.
- Rosalie można prosić do tańca, chyba mi nie odmówisz? – spytałem
siostrę podchodzą i skłaniając się szelmowsko.
- Och Edwardzie, wiesz ze tobie bym nie odmówiła. – powiedziała.
Wirowaliśmy na parkiecie jak najlepsi zawodowcy. Po chwili Rose
przerwała ciszę miedzy nami.
- Wyczuwam tego kundla, rozumiem, że to prezent, ale nie boisz się?
- Nie, ufam Belli wiem że postępuje słusznie, nie chce jej ranić właśnie
dzisiaj.
- Rozumiem ale gdybyś miał z nim jakieś problemy wiesz że możesz na
mnie liczyć.
- Dziękuje Rosalie.
- Proszę. Chciałabym skorzystać z okazji twojego wesela i cie
przeprosić.
- Ale za co? – zdziwiłem się.
- Widzisz jest mi strasznie głupio że tak traktowałam ciebie no i
oczywiście Belle. Zachowywałam się jak najgorsza siostra na świecie.
Widzę jak ona na ciebie działa a jak ty ją uszczęśliwiasz, chce ci życzyć
szczęścia i pamiętaj że zawsze możesz na mnie liczyć.
- O jej… Rose ja się na ciebie nie gniewam, ale dziękuje że… że
zaakceptowałaś Belle, to wiele dla mnie znaczy.
- Proszę. A tak przy okazji… - nie dokończyła ale powiedziała to w
myślach.
„Jest dzisiaj wyjątkowo piękna i zawsze była, cieszę się twoim
szczęściem. Mówię ci to w ten sposób, bo wiesz że nikt nie
spodziewałby się takich słów z mojej strony. Zaraz zaczęło by się
roznosić po rodzinie”
Rosalie zachichotała dźwięcznie a ja wraz z nią.
- Wiem o tym. – powiedziałem z uśmiechem na twarzy.
Piosenka się skończyła. Postanowiłem nie przestawać tańczyć.
- Czy mogę prosić o jeszcze jedną.
- Oczywiście braciszku.
Starałem się nie podsłuchiwać rozmowy toczącej się miedzy Bellą a
Jacobem i prawie mi się to udawało. Nieraz tylko wyrywkowo
przelatywała jakaś myśl przez umysł chłopaka którą usłyszałem.
Chciałem dać im tyle prywatności na ile będzie mnie stać, nie
zapominając o kontrolowaniu wybuchowego charakteru Jacoba.
Wiedziałem ze w każdej chwili może stracić panowanie nad sobą.
- Słyszał to? – spytała nagle Rose.
- Co takiego, nie zwracałem teraz uwagi.
- Chyba piesek się wkurzył – żachnęła się Rose.
Szybko skoncentrowałem się na myślach Jacoba, aby sprawdzić czy
wszystko w porządku.
„Co ona najlepszego wyprawia, czy jej naprawdę nie zależy na życiu?
Ona myśli, ze może mieć prawdziwy miesiąc miodowy to niedorzeczne
to … to chore”
Wsłuchałem się nie tylko w myśli a i w rozmowę.
- Auć! To boli! Puszczaj!
– Bella, oszalałaś?! Nie możesz być aż taka głupia! Błagam, Powiedz
mi, że to głupi dowcip!
- Jake, przestań!
Tego było za wiele. Jak on śmie tak ją traktować. Czym prędzej
udałem się w stronę dochodzących głosów.
– Puszczaj ją w tej chwili! – mój głos był zimny niczym stal i ostry jak
brzytwa.
Zza pleców Jacoba dobiegł niski charkot, a potem drugi, głośniejszy.
– Jake, wyluzuj! – odezwał się Seth Clearwater. – Tracisz nad sobą
kontrolę!
Jacob stał nieruchomo, wpatrując się e Belle szeroko otwartymi
oczami.
– Zrobisz jej krzywdę – ciągnął Seth cicho. – Puść ją.
– Ale to już! – rozkazałem.
Chłopak opuścił ręce. Po chwili trzymałem już Belle mocno w
objęciach i odsunąłem się o dobre dwa metry dalej.
Stanąłem tuz przed moja ukochaną a Jacobem, naprężyłem mięśnie
szykując się do skoku. Nagle miedzy nami pojawiły się dwa wilki , zaś
Seth zaciskał kurczowo swoje długie ramiona wokół dygoczącego
chłopaka i odciągał go na bok.
- Zabiję cię! – syknął Jacob.
Świdrował mnie wzrokiem, a jego oczy miotały błyskawice.
- Zabiję cię własnoręcznie! I to zaraz! – jego ciało przeszedł potężny
dreszcz.
Większy z wilków, czarny, warknął ostrzegawczo.
- Puszczaj go, Seth – zażądałem, ale Seth ponowił próbę, a Jacob,
skupiony na czym innym, pozwolił odciągnąć się o kolejny metr.
Nie rób tego, Jake. Wycofaj się. No, chodź.
Sam – bo to on był czarnym basiorem – dołączył do Setha i zaczął
napierać na Jacoba, oparłszy czoło o jego pierś. Podziałało. Szybko
zniknęli w trójkę w ciemnościach: Seth ciągnąc, Jake trzęsąc się, a
Sam pchając.
Drugi wilk przyglądał się tej dziwnej scenie. Zapewne był to Quil.
- Przepraszam – szepnęła moja ukochana.
- Już wszystko w porządku, Bello – zapewniłem ją . Basior spojrzał na
mnie
nieprzyjaźnie. Skinąłem głową.
Wilk prychnął i ruszył za pobratymcami. Po chwili zniknął bez siadu.
- Już po wszystkim – mruknąłem do siebie. – Wracajmy zwróciłem się
do Belli .
- Ale Jake...
- Nie przejmuj się nim. Sam ma wszystko pod kontrolą.
- Tak strasznie mi głupio, Edwardzie. Zachowałam się jak idiotka...
- To nie twoja wina.
- Po co się na niego zdenerwowałam?! Tak bardzo się starał! Co ja
sobie, głupia, myślałam, że co osiągnę?!
-Nie zadręczaj się. – Dotknąłem jej twarzy. – Musimy wrócić na
wesele, zanim ktoś zorientuje się, że nas nie ma.
Moja ukochana pokręciła głową jakby nie wierzyła ze nikt nie widział
tego zajścia. Ale prawda była taka że tylko niektórzy słyszeli naszą
krótką wymianę zdań, lecz mając możliwość wglądu w ich mysli nie
zrobili sobie z tego wielkiej hecy.
- Chwila – poprosiła mnie.
Słyszałem jej łomoczące serce, przyspieszony puls, oraz nie równy
oddech. Potrzebowała tylko kilku sekund na opanowanie się.
- Jak tam suknia? – spytała.
- Prezentujesz się idealnie. Nawet fryzura ci się nie rozsypała. Wzięła
dwa głębokie wdechy.
- Okej. Możemy iść.
Objąłem moją żonę ramieniem i poprowadziłem na parkiet, a kiedy
znaleźliśmy się po baldachimem lampek, zakręciłem nią dookoła.
Wkrótce wirowaliśmy wśród tańczących par, jak gdybyśmy nigdy nie
przerwali tańca.
- Nic ci...
- Nic a nic. Nie mogę tylko uwierzyć, że to zrobiłam. Co jest ze mną nie
tak?
- Nic nie jest z tobą nie tak.
Widziałem smutek malujący się na jej twarzy. Rozpacz i wiele innych
podobnych do siebie emocji. Czuła się winna całej tej sytuacji a nie
powinna. To moja wina. Co ja sobie myślałem, ze będę mógł z nią być,
ze zdołam wstrzymać swoje pragnie w ryzach, przecie ja mogę zabić!
- Sprawa zamknięta – powiedziała. – Nie wracajmy już do niej dzisiaj.
Zapewne czekała na jakąś odpowiedzieć, ale ja jej nie udzieliłem.
Przez moją głowę przewijało się teraz tysiące myśli.
- Co jest? – spytała.
Zamknąłem oczy i przytknąłem czoło do jej czoła.
- Jacob ma rację. Co ja sobie wyobrażam, że kim jestem, cudotwórcą?
- Nieprawda.
Moja ukochana starała się opanować, aby nikt z gości nie zauważył
zmiany dokonanej na jej twarzy.
- Jacob jest zbyt uprzedzony, żeby rozsądnie to rozważyć.
- Trzeba było dać mu się zabić. Co ja sobie wmawiam. –
wymamrotałem tak cicho aby Bella nie usłyszała.
- Przestań – przerwała mi ostro. Ujęła moją twarz w dłonie i
zaczekała, aż otworzę oczy.
- Ty i ja. Nic innego się nie liczy. Nie pozwałam ci myśleć teraz o
niczym innym,
zrozumiano?
– Tak – westchnąłem.
– Zapomnij, że Jacob w ogóle tu był. Dla mnie. Obiecaj, że dasz sobie z
tym spokój.
Przez moment patrzyłem Belli prosto w oczy.
– Obiecuję.
– Dziękuję. I pamiętaj, że wcale się nie boję.
– Ale ja się boję – szepnąłem.
– To przestań. – Wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się. – A tak w
ogóle, kocham cię.
– To dlatego tu jesteśmy. – Z trudem zmusiłem się do uśmiechu.
– Dosyć tego – wtrącił się Emmett, stając za moimi plecami. – Ja też
chcę zatańczyć z panną młodą. Z moją małą siostrzyczką. Może to
ostatnia okazja, żeby wywołać na jej twarzy rumieniec. – Zaśmiał się
głośno, jak zwykle niewzruszony napiętą sytuacją.
Moja ukochana nie tańczyła jeszcze z wieloma gośćmi, lecz stęskniony
już jej dotyku po kilkunastu minutach wziąłem ją w ramiona. Mając ją
przy sobie prawie cały mój smutek ulotnił się jak bańka mydlana.
Bella uśmiechnęła się do mnie i złożyła głowę na mej piersi.
Przytuliłem ją jeszcze mocniej.
- Mogłabym się do tego przyzwyczaić – oznajmiła.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że przekonałaś się do tańca?
- Nie jest tak źle – z tobą za partnera. Ale chodziło mi bardziej o to. –
Przywarła do mnie z całych sił. – Chciałabym móc już nigdy się z tobą
nie rozstawać.
- Na zawsze razem – obiecałem jej, pochylając się, żeby złożyć na jej
ustach pocałunek.
Całowałem ją powoli ale coraz namiętniej, jej zapach doprowadzał
mnie do szaleństwa. Uderzał do głowy niczym szampan. Jej usta tak
miękkie i tak ciepłe zachęcały do zatracenia się w pocałunku. Nagle
usłyszałem dźwięczny głos Alice.
- Bello, czas się przebrać!
Zignorowałem ją, i naparłem na wargi mojej ukochanej z jeszcze
większą energią. Słyszałem walące serce Belli, które sprawiało mi
ogromną przyjemność słuchania go. Uwielbiałem momenty w których
ciało Belli tak reagowało na mój dotyk.
– Chcecie spóźnić się na samolot? – Alice nie dawała za wygraną. –
Spędzicie uroczy miesiąc miodowy, koczując w hali odlotów.
Odsunąłem się od Belli tylko na ułamek sekundy.
- Sio! – mruknąłem i zabrałem się z powrotem do całowania.
- Bello, chcesz polecieć ubrana w suknię ślubną?
Wiedziałem, że takie zagranie i tak nie przejdzie, Belli było wszystko
jedno w czym miałaby jechać.
Alice jęknęła cicho.
– Powiem jej, dokąd ją zabierasz – zagroziła mi.
Zamarłem na moment, a potem spiorunowałem ją wzrokiem.
– I pomyśleć, że coś tak małego, może tak działać człowiekowi na
nerwy.
– Nie po to naszukałam się idealnej sukienki na podróż, żeby teraz się
miała zmarnować – odpyskowała. – Idziemy – zakomenderowała,
biorąc Belle za rękę.
Zaparła się, żeby móc pocałować mnie jeszcze choć raz, ale Alice
pociągnęła ją niecierpliwie za sobą. Kilkoro z przyglądających się nam
gości zachichotało. Moja ukochana poddała się i pozwoliła
odprowadzić się do pustego domu.
Alice wyglądała na zezłoszczoną, ale wiedziałem że Bella będzie
wiedzieć co powiedzieć aby Alice powrócił dobry humor.
Alice traktowała Belle jak w własna siostrę, była do niej bardzo
przywiązana.
Ponieważ moja siostra zabrała Belle na górę ją przebrać nie
pozostałem obojętny. Czym prędzej udałem się do swojego pokoju,
gdzie Alice i dla mnie zostawiła ubranie na zmianę. Szybko się
przebrałem, i zszedłem da dół gdzie czekałem na moją żonę.
- Kocham cię, mamo- szepnęła Bella gdy schodziły po schodach. – Jak
dobrze że masz Phila. Dbajcie o siebie.
- Też cię kocham, skarbie. Moja maleńka.
„Będę za tobą bardzo tęsknić, ale wiem że jesteś z Edwardem
szczęśliwa i widać że on bardzo cię kocha, mam nadzieje że mnie
jeszcze odwiedzisz”
Renee bardzo kochała Belle. Wiedziała że jej córka jest rozważna.
- Pa. Kocham cię – powtórzyła moja ukochana przez ściśnięte gardło.
Stałem u stóp schodów. Bella wzięła mnie za rękę, ale wzrokiem
zaczęła przeczesywać zgromadzony w salonie tłumek pragnących
pożegnać nas osób.
– Tato? – zawołała, rozglądając się.
– Tam – mruknąłem.
Poprowadziłem ją wśród gości który grzecznie ustępowali nam
miejsca. Znaleźliśmy Charliego opartego o ścianę. Czerwone obwódki
wokół jego oczu wyjaśniały dlaczego się chował.
- Och tato!
Kiedy moja ukochana objęła go w pasie po policzkach pociekły jej łzy.
Wiedziałem że trudno jej się rozstawać z tyloma osobami które kocha.
Czułem jej smutek równie mocno co ona.
– Już dobrze, już dobrze. Bo spóźnisz się na samolot.
Mówienie o uczuciach było trudne dla Belli. Zawsze taka była.
– Pamiętaj, że zawsze będę cię kochać, tato.
– Ja też cię kocham, Bells. I nigdy nie przestanę.
Pocałowała go w policzek w tym samym momencie, gdy on pocałował
jej.
– Zadzwoń – poprosił.
– Jak tylko będę mogła – tylko tyle mogła mu obiecać, bo później
będzie już inną Bellą i nie wiadomo jak poradzi sobie w nowy
wiecznym życiu.
– Czas na ciebie. No, bo spóźnisz się na samolot.
Goście znowu się przed nami rozstąpili. przytuliłem Belle mocno do
swego boku.
– Gotowa?
– Tak.
Nie kłamała. Wiedziałem że kocha mnie jak nikt Iny i jest dla mnie
gotowa zrobić wszystko. To właśnie dlatego jesteśmy teraz w tym
miejscu, ponieważ się kochamy.
Kiedy pocałowałem moją żonę na progu, wybuchły brawa. A kiedy
wybiegliśmy przed dom, posypał się ryż. Większość ziaren nas omijała,
ale Emmett celował z zabójczą precyzją w moje plecy , a więc w Belle
trafiało sporo z tego, co odbijało się od nich rykoszetem.
Samochód upiększała ogromna ilość kwiatów, upiętych w sznury
ciągnące się na całej jego długości. Z tylnego zderzaka zwisały pęki
długich zwiewnych wstążek i jakiś tuzin butów – zupełnie nowych i w
dodatku ekskluzywnych marek.
Moja ukochana wsiadła do samochodu osłaniana dzięki mnie przed
strugami ryżu. Po krótkiej chwili znalazłem się za kierownicą i
odpaliłem silnik.
– Kocham was wszystkich! – zawołała, machając przez okno do
swoich bliskich. Oni też machali.
Wzrok Belli skierowany był na werandę na której były różne odcienie
miłości. Renee i Phil przytulający się do siebie i Charlie trzymany za
rękę przez swoją byłą żonę.
Ścisnąłem dłoń Belli. Ten czuły gest oznaczał moje pełne wsparcie w
trudnych i przykrych sprawach. Moja ukochana wiedziała, ze nigdy jej
nie opuszczę choćby nie wiem co. Liczyło się tylko to że się kochamy,
nasza miłość była dowodem na to że wszystko można przezwyciężyć.
- Kocham cię – powiedziałem.
Moja ukochana położyła głowę na mym ramieniu po czym zacytowała
mnie.
- To dlatego tu jesteśmy.
Pocałowałem ją we włosy i wiedziałem, że od tej chwili jesteśmy już
razem.
Kiedy wyjechaliśmy na główną drogę, a ja dodałem gazu, ponad
pomruk silnika wybił się inny dźwięk dobiegający z lasu. Nie byłem
pewien czy Bella go usłyszała ale w żaden sposób go nie
skomentowała.
Wycie stopniowo znikało, aż w końcu zapadła cisza.
5.WYSPA ESME
- Houston? – spytała moja żona zdziwiona, kiedy dochodziliśmy do
naszej bramki na lotnisku w Seattle.
- To tylko kolejny przystanek w podróży – wyjaśniłem z zawadiackim
uśmiechem.
Bella nie wiedziała dokąd ją zabieram w naszą podróż poślubną. Był
to prezent dla niej. Nigdy nie lubiła niespodzianek wiec bardzo się
denerwowała że wszyscy oprócz niej wiedzą że naszą przystanią jest
wyspa Esme.
Budząc Belle w Teksasie, można było zobaczyć zmęczenie malujące się
na jej twarzy. Była wykończona wydarzeniami poprzedniej doby mimo
że ja nie odczuwałem żadnego fizycznego wycieńczenia.
Zatrzymaliśmy
się
przy
stanowisku
odpraw
dla
lotów
międzynarodowych.
- Rio de Janeiro? – wykrztusiła Bella.
- Kolejny przystanek – poinformowałem ją enigmatycznie.
Lot do Ameryki Południowej trwał wiele godzin. Nie mogłem
narzekać, gdyż w moich objęciach spała kobieta mojego życia. Przez
cała podróż głównie myślałem o wydarzeniach które już za kilka
godzin mają się rozpocząć.
Zaczynał się nasz miesiąc miodowy – byłem równie szczęśliwy, co
zaniepokojony tą perspektywą. Ale wszystkie decyzje już zapadły – nie
mogłem się wycofać z mojej części umowy i, na Boga – nie chciałem!
Byłbym najzwyklejszym kłamcą gdybym stwierdził, że tego nie
pragnąłem – żądała tego każda komórka mojego ciała. Gdyby tylko
zgodziła się poczekać!
Cóż, tutaj znowu musiałem przyznać się sam przed sobą, że jej ciepłe,
miękkie ciało kusiło mnie nieodparcie. Jej gorąca skóra przy mojej
lodowatej skórze, jej miękkie ciało ustępujące pod dotykiem moich
marmurowych dłoni. Musiałem potrząsnąć głową by opędzić się od
tych wyobrażeń zalewających mój umysł.
Na zmianę zanurzałem się w obezwładniających fantazjach
dotyczących najbliższej przyszłości i oddawałem się panicznemu
lękowi, roztrząsając najgorsze alternatywy. Raz po raz stawało mi
przed oczami jej zmasakrowane ciało, jej jasna skóra i ciemne włosy
rozsypane na poduszce – splamione wszechobecną krwią – najsłodszą
krwią na świecie. Kilka sekund takich rozważań wystarczało bym miał
ochotę natychmiast zawrócić i bez skrupułów złamać dane jej słowo.
Wystarczyło jednak bym zerknął jak śpi oparta o moje ramię, wtulona
w moją koszulę by na nowo uwierzyć, że wszystkiemu podołam – dla
niej.
Dałbym jej wszystkie skarby świata, gdyby tego zapragnęła – ale ona
chciała tylko mnie. Nigdy nie czyniła niczego łatwiejszym – także teraz
musiała żądać niemożliwego. Ale tak naprawdę nigdy nie umiałem jej
niczego odmówić. Moja miłość do niej była zbyt obsesyjna. A ona
całkowicie ją odwzajemniała.
Im bliżej celu byliśmy tym częściej lęk przeważał nad rozmarzeniem.
Ale ze wszystkich sił starałem się tego nie okazywać – nie chciałem by
widziała jak bardzo się waham. Niech przynajmniej ona nie odczuwa
strachu – skoro to już nieodwołalne. Tak bardzo chciałem by to
wszystko się udało! Dla niej, dla siebie, dla naszej miłości.
Nie po to dzień w dzień i noc w noc znosiłem katusze wampirzego
pragnienie, torturując moje ciało by zabić ją przypadkiem! Nie miałem
pojęcia jak to zrobić, żeby jej nie skrzywdzić – była taka krucha i
bezbronna. A ja zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać.
Na dodatek nie było możliwości żebym po prostu się wycofał kiedy
poczuję, że tracę nad sobą kontrolę. Ta relacja w dużej mierze
polegała na traceniu tej kontroli… A poza tym wątpiłem, żeby Bella
pozwoliła mi się gdziekolwiek ruszyć – wystarczy wspomnieć nasz
pierwszy pocałunek.
Emmett bez skrupułów burzył domy, a ja miałem zamiar zachować
Bellę w jednym kawałku! Nieustannie zadawałem sobie pytanie co ja
najlepszego wyprawiam. Wątpiłem żeby ktokolwiek przede mną się
na coś takiego porywał i po raz kolejny zastanawiałem się jak to się
stało, że w ogóle się na to zgodziłem.
Bo ona tego chciała.
Edwardzie przestań się oszukiwać! – natychmiast skarcił mnie złośliwy
głos w mojej głowie.
W porządku. Gdybym tego nie chciał, to bym kategorycznie odmówił.
A nie zrobiłem tego. Jedyne co zrobiłem to postawienie warunku.
Dostałem to czego chciałem. A teraz miałem… cóż, dostać to, czego
chciałem – po raz kolejny.
I pomyśleć, że istniały chwile kiedy sądziłem, że nie będzie mi nawet
dane trzymać ją za rękę, kiedy myśl o niewinnym pocałunku zdawała
się całkiem niedorzeczną fantazją, niemożliwą do urzeczywistnienia!
Gdyby nie jej olbrzymia odwaga, jej cudowna ufność nawet i taki
kontakt nigdy nie mógłby mieć miejsca. A teraz była moją żoną i spała
przytulona do mnie, w drodze do naszego miejsca, gotowa spędzić ze
mną noc poślubną!
Znów powróciłem myślami do początków naszej znajomości.
Wspominałem tę pierwszą noc, którą spędziłem w jej pokoju – wtedy
gdy jeszcze nie była świadoma mojej obecności. Kiedy patrzyłem jak
śpi – taka piękna i taka odległa – niedostępna dla mnie nawet w
najśmielszych marzeniach. Pomyślałem o nocy, którą spędziliśmy
razem po powrocie z naszej polany, kiedy zasypiała w moich
ramionach – sądziłem wówczas, że nie mógłbym prosić o więcej – że
nic więcej nie będzie mi dane otrzymać.
Jak wysoką cenę będę musiał zapłacić za to by ‘coś więcej’ było
możliwe? Jak wysoką cenę zapłaci Bella?
Już od dłuższego czasu zastanawiałem się jak to wszystko rozegrać,
żeby uczynić naszą noc poślubną jak najłatwiejszą. Niestety trudności
nie kończyły się na mojej sile. Istotnym problemem była temperatura
mojego ciała, że pozwolę sobie pominąć jego twardość, bo co zrobić z
tym kłopotem to, szczerze, nie miałem pojęcia.
Natomiast jeśli chodzi o chłód mojej skóry, to dobrym rozwiązaniem
wydawało się wybranie lokalizacji w odpowiednio ciepłym klimacie,
tak by dotyk mojego ciała zamiast powodować dyskomfort przynosił
ukojenie.
Tak więc w Rio de Janeiro przesiedliśmy się na niewielką łódź i
obrałem kurs na wyspę Esme.
Nie płynęliśmy długo ale Bella i tak okazywała zniecierpliwienie.
Wiedziałem ze gubi się w domysłach dotyczących naszej podróży, ale
przypuszczałem ze teraz oznaką jej podenerwowania jest nieco inna
przyczyna. Podobna do mojej.
Kiedy jej zniecierpliwienie dało o sobie znac spytała.
- Daleko jeszcze?
- Jakieś pół godziny.
Zauważyłem jak kurczowo trzyma się siedzenia więc uśmiechnąłem
się łobuzersko.
- Spójrz tam! – zawołałem po jakiś dwudziestu minutach
przekrzykując silnik. Wiedziałem że moja ukochana nie ma tak dobre
słuchu jak ja.
Z początku nie mogła dostrzec wyspy, widziała zaledwie biały trakt
odbijającego się w wodzie księżyca. Kiedy podpłynęliśmy bliżej
krawędzie wyspy były lepiej widoczne. Piaszczysta plaża odbijała
blado światło księżyca.
- Co to? – wyszeptała Bella.
Zmieniłem kurs, kierując jacht ku północnemu skrajowi lądu.
Usłyszałem ją mimo warkotu silnika i uśmiechnąłem się szeroko.
- To Wyspa Esme. – oznajmiłem gdy byliśmy już prawie u celu.
- Wyspa Esme? – spytała, zaskoczona.
- Prezent od Carlisle’a. Esme zaofiarowała się, że pożyczy nam ją
na czas trwania naszego miodowego miesiąca . – wyjaśniłem,
głównie po to, żeby w ogóle się odezwać.
Nasz dialog ciągnął się jeszcze przez chwilę w podobnym tonie –
banalnymi uwagami próbowaliśmy pokryć zdenerwowanie.
Kiedy dotarliśmy do celu postawiłem bagaże na pomoście, wróciłem,
ale zamiast pomóc Belli zejść wziąłem ją znienacka na ręce.
Zeskoczyłem z jachtu.
- Nie powinieneś był z tym zaczekać, aż staniemy przed jakimś
progiem? – spytała z trudem łapiąc oddech.
- Jestem po prostu bardzo skrupulatny – odparłem z uśmiechem,
ciesząc się że mój dotyk nadal sprawia takie rewolucje u Belli.
Nie puszczając moje ukochanej, chwyciłem rączki obu waliz jedną
ręką i zszedłszy z pomostu ruszyłem piaszczystą ścieżką w głąb
tropikalnego lasu.
W oddali już prześwitywało światło dochodzące z urządzonego przez
Esme domu.
Nagle Belli serce gwałtownie przyspieszyło a ściśnięte gardło
przestało dopuszczać powietrze do płuc. Spojrzałem się na nią, lecz
ona nie miała odwagi zrobić to samo.
W takich sytuacjach zawsze pytałem co jest tego przyczyną, ale ze
względu na moje zdenerwowanie nie potrafiłem zadać żadnego
pytania.
Zostawiłem bagaże na przestronnej werandzie, by móc wolną ręką
otworzyć drzwi. Nie były zamknięte na klucz. Znów na nią spojrzałem,
lecz tym razem czekałem, aż ona również podniesie wzrok i dopiero
wtedy przekroczyłem próg.
Oprowadziłem ją po niewielkich pokojach, sypialnię pozostawiając na
koniec. Widok tego pomieszczenia ostatecznie uświadomił mi, co
miało się wydarzyć jeszcze tej nocy. Po moim ciele rozszedł się
chłodny dreszcz, docierając nawet do opuszków palców. Czułem się
całkiem bezradny – w najzwyczajniejszy na świecie sposób. Ten rodzaj
zdenerwowania musiał dotyczyć wszystkich par w tej sytuacji i nie
miał nic wspólnego z moją wampirzą naturą. Wiedziałem, że i Bella je
odczuwa. Stwierdziłem, ze pójdę po bagaże, żeby chociaż przez chwilę
jeszcze zebrać myśli. I ukryć jakoś fakt, że dygoczę od stóp do głów.
Postawiwszy uprzednio moją żonę na ziemi zwróciłem się do niej.
- Ehm… przyniosę walizki.
Widok cichego oceanu nasunął mi pewien pomysł, który wydawał się
ze wszech miar korzystny.
A gdyby tak najpierw popływać?
Nie tylko moja skóra nagrzałaby się nieco od ciepłej wody, ale być
może udałoby się nam uniknąć tego skrępowania, które niewątpliwie
towarzyszyłoby nam w sypialni. Wiedziałem, że wzajemna bliskość nie
sprawiała nam żadnego problemu, ale presja pierwszego razu robi
swoje. Nie chciałem by było to jakieś nieporadne, niepewne. Przejęcie
inicjatywy oczywiście należało do mnie, ale teoria, nawet dosadnie
wyłożona, to jedno, a praktyka to drugie…
Tak czy inaczej woda wyglądała zachęcająco.
Wróciłem do pokoju nieco pewniejszy siebie, z zamiarem
zasugerowania wspólnej kąpieli w oceanie.
Bella siedziała na łóżku tak jak ją zostawiłem, a drobne kropelki potu
perliły się na jej skórze. Wyglądało na to, że istotnie było tam dość
ciepło.
Usiadłem przy niej, mając nadzieje, że moja lodowata skóra wreszcie
na coś się przyda, zamiast utrudniać nam życie. Przesunąłem palcem
wzdłuż jej szyi, obserwując jak momentalnie pokrywa się delikatną
gęsia skórką. Cóż, być może różnica temperatur była jednak zbyt
duża.
– Gorąco tutaj – powiedziałem przepraszającym tonem. –
Pomyślałem... że tak będzie najlepiej.
– Jak zwykle skrupulatny – mruknęła pod nosem.
Zachichotałem nerwowo. Rzadko można było mnie zobaczyć do tego
stopnia zestresowanego.
– Starałem się zorganizować wszystko tak, żeby... żeby było to dla
ciebie jak najprostsze.
Nie spoglądając w moim kierunku Bella przełknęła głośno ślinę.
Nagle złożenie mojej propozycji stało się dużo trudniejsze. Ale jeśli tej
nocy miało dojść do czegokolwiek, musiałem się wcześniej czy później
przełamać.
– Tak sobie pomyślałem – zacząłem nieśmiało – że może... może
chciałbyś ze mną teraz popływać? – Wziąłem głęboki wdech i kiedy
ponownie się odezwałem, próbowałem być bardziej rozluźniony. –
Woda będzie nadal ciepła. Spodoba ci się. Kąpiel o północy...
– Brzmi zachęcająco – wyjąkała łamiącym się głosem.
– Zostawię cię teraz samą, dobrze? Jesteś człowiekiem i masz za sobą
długą podróż...
Skinęła machinalnie głową. Musnąłem ustami jej szyję i dałem jej do
zrozumienia, że zostawiam ją samą, by mogła wykorzystać ten czas
tak, jak tego potrzebuje.
– Tylko niech pani nie każe na siebie zbyt długo czekać, pani Cullen.-
szepnąłem, delektując się dźwiękiem tych słów – teraz odnoszących
się do niej.
Przesunąłem wargami wzdłuż jej ramienia.
- Będę czekał na ciebie w wodzie.
Piasek chrzęścił pod moimi stopami kiedy zmierzałem ku
ciemnogranatowej tafli. Ściągnąłem koszulkę, rzucając ją tam gdzie
akurat stałem. Poczułem jak otula mnie ciepłe, tropikalne powietrze i
na chwilę uwierzyłem, że wszystko będzie w porządku. Rozbierałem
się powoli, nie troszcząc się o ubrania. Czułem się trochę nieswojo i,
żeby pozbyć się tego wrażenie jak najszybciej zanurzyłem się w
wodzie. To także było bardzo korzystne. Nic nie będzie oddzielało
naszych ciało od siebie, ale głęboka toń pozbawi nas oporów.
Dotarłem na głębokość, która wydała mi się odpowiednia,
pamiętając, że Bella jest sporo ode mnie niższa i zatrzymałem się.
Światło księżyca ślizgało się po powierzchni wody, która muskana
wieczorną bryzą marszczyła się lekko. Nic nie mąciło idealnej ciszy
panującej w zatoce.
Czekałem. Nie odczuwałem zniecierpliwienia. Im dłużej zwlekała, tym
więcej czasu maiłem na uspokojenie, powściągnięcie oszalałego
pożądania, pohamowanie gwałtownych instynktów i opanowanie…
strachu.
Westchnąłem, burząc panującą niepodzielnie ciszę i przeczesałem
włosy palcami. Ciepła woda pomagała wziąć siew garść, uspokoić. Nie
spodziewałem się ,ze ludzkie emocje tak łatwo przejmą nade mną
kontrolę. Cieszyłem się jednak, że to, co teraz panowało w moim
umyśle było tylko chaosem ludzkich uczuć, a nie wampirzych
pragnień.
Usłyszałem jej kroki na plaży. Rosnąca ekscytacja ostatecznie zburzyła
z trudem budowany spokój. Kiedy pomyślałem o tym, że już za
moment do mnie dołączy, na krótką chwilę cielesne żądze przesłoniły
wszystko inne. Ale musiałem panować nad sytuacją, kontrolować
każdy gest. Myśleć.
A to wcale nie było takie proste, zwłaszcza kiedy usłyszałem jak
powoli wchodzi do wody.
Czułem na swojej skórze ruch wody, wywołany przez zbliżającą się ku
mnie Bellę. Miała do pokonania całkiem sporą odległość, ale mimo to
wydawało mi się, że dystans między nami ulega skróceniu w bardzo
szybkim tempie… W mojej głowie panował coraz większy chaos. Moje
myśli wirowały niespokojnie. Jedyne, co czułem wyraźnie i czego
byłem pewien, to obezwładniająca potrzeba bycia blisko niej.
Najbliżej, jak tylko można. I strach. Chcąc przezwyciężyć narastającą
panikę, zacząłem szeptać do siebie najciszej, jak potrafiłem.
Ona winna! ona winna,
Że ciekawość moją drażni,
Bo gdzie sięgać wzrok nie może,
Sięga siła wyobraźni.
Niemal czułem zbliżające się ciepło jej ciała; jej drżenie i niespokojny
oddech. Mimowolnie napiąłem wszystkie mięśnie w oczekiwaniu. Mój
szept stawał się coraz bardziej gorliwy, zapalczywy i… rozpaczliwy.
Musiałem to przed sobą przyznać. Bałem się. Pod każdym względem.
Próbowałem się uspokoić, ale woda, rytmicznie uderzająca o moje
zimne ciało, skutecznie mnie rozpraszała, rujnując resztki
opanowania.
Wpatrywałem się intensywnie w głęboką toń oceanu, analizując jej
połyskującą czerń. Śledziłem najlżejsze drgnienie tafli. Nie mogłem się
wycofać. Nie chciałem.
Plusk. Jeden. Drugi. Trzeci… Boże, daj mi siłę.
A myśl coraz dalej biegnie
I wypełnia postać cudną,
I odsłania wszystkie wdzięki...
Bo fantazję wstrzymać trudno...
Była coraz bliżej. Całym sobą czułem jej obecność. Działała na
wszystkie moje zmysły. Całkowicie straciłem panowanie nad
oddechem.
Widzę ciebie na wpół senną,
Snem rozkoszy rozmarzoną,
Widzę włosów splot jedwabny,
Śnieżną falą drżące łono.
I te usta, co miłośnie
W pół otwarte chcą czarować,
I rozważam: co za rozkosz,
Takie usta pocałować!
Ledwie szepnąłem ostatnie słowo, gdy poczułem dotyk jej palców.
Musnęła delikatnie moją dłoń.
- Jaki on piękny – powiedziała spoglądając na księżyc.
- Całkiem ładny – stwierdziłem niewzruszony, gdyż przy mojej
ukochanej Belli żadne gwiazdy nie przyćmią jej urody.
Powoli odwróciłem się w jej stronę. Ruch ten wywołał drobne fale,
które rozbiły się o jej piękne ciało. Wplotłem swoje palce w jej,
zanurzając nasze dłonie pod wodę.
- Ale nie użyłbym słowa „piękny” – ciągnąłem – Nie, kiedy mogę
porównać go z tobą.
Uśmiechnęła się delikatnie, po czym uniosła nasze splecione dłonie i
położyła mi je na sercu.
Ledwie dostrzegalnie się wzdrygnąłem, byłem spięty. Zacząłem nawet
inaczej oddychać.
– Obiecałem, że spróbujemy, ale jeśli tylko... jeśli tylko zrobię coś nie
tak, jeśli poczujesz ból, proszę, natychmiast mi o tym powiedz.
Nie przestając patrzeć mi w oczy z powagą skinęła głową. Zrobiła krok
do przodu i wtuliła się w moja pierś.
– Nie bój się – szepnęłam. – Jesteśmy sobie przeznaczeni. Już zawsze
będziemy razem.
Czułem miękkość jej policzka na piersi. Wilgotne włosy łaskotały mnie
w rozkoszny sposób.
Światło księżyca srebrzyło jej drobną twarz, pogłębiając naturalną
bladość. Wydawała się być bardziej kruchą, niźli najcieńsza porcelana.
Czy mam wystarczająco dużo siły…? Wątpię. Ale pani Cullen w tej
kwestii była niezwykle uparta i na nic nie zadałyby się moje rozważne
słowa.
Zresztą żadnych nie potrafiłem w tej chwili sformułować… Traciłem
kontakt z rozsądną, zdolną do myślenia, częścią mojego umysłu.
Nie było rozsądku.
Objąłem ją mocno i przycisnąłem do siebie – lato do zimy. Jedyne co
zdołałem odpowiedzieć to:
- Już na zawsze.
Poprowadziłem ją na głęboką wodę.
***
Drzwi z hukiem uderzyły o ścianę. Przygniotłem Bellę z impetem do
łóżka, które zaskrzypiało złowrogo. Moje dłonie, drżące w
podnieceniu, błądziły po jej bladej skórze, wysyłając dreszcze wzdłuż
całego mojego ciała. Pisnęła, tracąc pode mną oddech. Oszalały
umysł pozwalał mi jedynie czuć jej gładkość i ciepło; słyszeć jej
rozkoszne westchnienia i cichutkie jęki; widzieć jej zaciśnięte powieki i
rozchylone, różowe wargi.
Całowałem każdy skrawek jej gorącego ciała, warcząc głośno.
Drżałem jak w febrze. Jej krew pachniała cudownie, uwięziona pod
cienką skórą. Moje zimne usta smakowały jej bladość, pozostawiając
po sobie gęsią skórkę. Moja warga drgała niespokojnie, odsłaniając
kły.
A potem zrobiło się cicho.
Wszystko wokół nabrało nienaturalnych kolorów. W tej jednej jedynej
chwili moje myśli stały się wyraźne i trzeźwe. Patrzyłem na nią z góry,
szukając spojrzenia dwojga oczu, które ukochałem dawno temu.
Pełne były zaskoczenia, strachu i fascynacji. Przygryzała wargę,
oddychając z trudem. Widziałem wszystko w zwolnionym tempie - jej
usta powoli formujące się w uśmiech, trzepot rzęs zamykających się
oczu, włosy rozsypujące się wokół jej głowy, gdy odrzucała ją do tyłu,
jej dłoń sunąca po moim torsie. Coraz niżej.
Jej palce pieściły moją skórę, wyczyniając ze mną cuda. Mógłbym
przysiąc, że moje źrenice zwęziły się silnie. Wisiałem nad nią z szeroko
rozwartymi oczyma, dysząc jak potępieniec. Trwałem tak w napięciu,
bojąc się ruszyć. Moje wnętrze rozdzierała rozjuszona bestia, pełna
zwierzęcych instynktów.
Jej gorąca dłoń… Jej delikatne palce rozrywały mój poukładany świat
na kawałki.
- Edward… - ten szept odbijał się w mojej głowie echem. Bez przerwy.
A może Bella wciąż powtarzała moje imię…?
Odbierałem świat w zupełnie inny sposób, niż dotychczas. Moje
pragnienia, wysunięte na pierwszy plan, walczyły o dominację. Nic
innego nie miało znaczenia.
Gardło paliło żywym ogniem wespół z nieznośnym mrowieniem w
dole brzucha.
Czując jej gorące uda oplatające moje biodra, straciłem resztki
człowieczeństwa. Z moich płuc wyrwał się zwierzęcy ryk.
***
Krzyknęła. To była jedyna rzecz, jaką zdołałem pojąć, zanim świat
zawirował silnie, a ja z warkotem na ustach poddałem się
zniewalającej przyjemności, która targała moim ciałem. Krew w jej
ciele pulsowała z siłą, która odbierała rozum, mamiła, hipnotyzowała.
Zapach, który wirował wokół mnie sprawił, że złoto moich tęczówek
ustąpiło pod naporem czerni. Wbijałem palce w jej ramiona, zadając
ból. Jęknąłem głośno, przeciągle, wyginając rozedrgane ciało. Z
cichym charkotem wbiłem ociekające jadem kły w poduszkę,
milimetry od delikatnej szyi mojej ukochanej.
Otoczyły nas wirujące w powietrzu piórka.
Wróciła mi świadomość. Świat zwolnił, przestał wirować. Przyszło
zrozumienie.
***
Dygocząc, położyłem głowę tuż obok jej. Wpatrywałem się w jej twarz
szeroko otwartymi oczami, chcąc zrozumieć, co się stało. Jedna łza
spłynęła po krągłości jej policzka i znikła w białym puchu.
Poczułem jakby moje martwe serce pękło na dwoje.
Zawyłem, jak zranione zwierzę, łapiąc ją w ramiona. Jedyne, co
czułem, to jej dłoń gładzącą moje zmierzwione włosy.
Patrzyłem jak promienie słońca kładą się na jej skórze i czułem się
jakby ta drżąca smuga światła szydziła ze mnie, czyniąc każdą z
niebieskawych plam szpecących ciało Belli bardziej wyrazistą.
Wydawało mi się straszliwą sprzecznością, że po tym wszystkim, po
tym jak ją skrzywdziłem, moja ukochana ciągle trwa wtulona w moje
marmurowe ramiona i śpi tak całkowicie ufna, taka bezbronna.
Zacisnąłem powieki, czując jak ogarnia mnie głęboka frustracja. Nie
mogłem spokojnie patrzeć na oczywiste dowody mojego bestialstwa.
Każdy jej siniec napawał mnie obrzydzeniem do samego siebie. Było
ono tym większe, że moje ciało wciąż jeszcze drżało na wspomnienie
minionej nocy, dręczyło mnie echami tej przyjemności, uniesienia.
Natychmiast stłumiłem w sobie te emocje. Choćby było to nie wiem
jak wspaniałe, nie wolno mi myśleć w ten sposób. Nie mogłem
czerpać przyjemności z czegoś, co krzywdziło Bellę. Ale kiedy nie
będzie już taka krucha… Zdradziecki dreszcz przepełznął wzdłuż
mojego kręgosłupa.
Czułem, że Bella się budzi. Jej oddech nie był już taki spokojny, serce
zmieniło nieco swój rytm. Nie dała jednak żadnego znaku, że nie śpi.
Właściwie całkiem bezwiednie zacząłem wodzić dłońmi po jej plecach,
a moje palce kreśliły skomplikowane wzory omijając sińce – nie
chciałem sprawić jej już żadnego bólu. Nigdy więcej.
Zdziwiłem się słysząc jej cichy śmiech.
– Co cię tak rozbawiło? - spytałem, nie mogąc powstrzymać własnej
ciekawości. Chyba nie tak powinno zabrzmieć powitanie po nocy
poślubnej, ale byłem zbyt sfrustrowany, by bawić się w
przedstawienia.
Poczułem rumieniec malujący się na jej twarzy i szyi. Bella znów
zachichotała.
– Oj, nie da się na dłużej zapomnieć, że się jest człowiekiem.- odparła.
O tak, była taka ludzka. Taka delikatna. A ja nie potrafiłem tego
uszanować, nie potrafiłem zapanować nad moja potworną siłą. Jak
zwierzę. Byłem na siebie wściekły. Złość gotowała się we mnie,
wrzała, gotowa w każdej chwili wydostać się na powierzchnię.
Starałem się nad tym panować, żeby jeszcze bardziej nie ranić Belli,
ale oznaczało to, że milczałem uparcie, bojąc się odezwać.
– Czy coś się stało? – spytała czule.
– Czy stało się coś złego?- niemal jęknąłem słysząc te pytania.
– Jeszcze pytasz?- moja odpowiedź zabrzmiała jak warknięcie.
Wyprałem ją z emocji, by nie wybrzmiał w niej mój gniew.
Odpowiedziała mi cisza. Widziałem jak gorączkowo się zastanawia,
jak zwykle doszukując się winy nie tam, gdzie powinna.
Spróbowałem wygładzić zmarszczki malujące się na jej czole.
– O czym myślisz? – szepnąłem.
– Jesteś podenerwowany i nie rozumiem dlaczego. Czy coś ci... – nie
dokończyła.
Zmrużyłem oczy.
– Bardzo cię boli, Bello? Nie oszczędzaj mnie, powiedz mi całą
prawdę.- poprosiłem cicho, z każdym wypowiadanym słowem czując
się coraz gorzej.
– Boli? – powtórzyła niepewnie.
Co to miało znaczyć? Co próbowała mi wmówić?
– Czemu myślisz, że coś mnie boli? Nigdy nie czułam się lepiej.
Przymknąłem powieki.
– Przestań. - poprosiłem, walcząc ze złością pobrzmiewającą w moim
głosie.
– Co „przestań”?
– Przestań się tak zachowywać! Jak mogłem się na to zgodzić?!
Jestem potworem!
– Co ty wygadujesz?! – zdenerwowała się – Nie mów takich rzeczy!
Uparcie trwała w postanowieniu udawania, że wszystko jest w jak
najlepszym porządku. Doprowadzała mnie tym na skraj szaleństwa.
Rozumiałbym, gdyby uciekła z krzykiem, gdyby zasypała mnie
pretensjami, gdyby płakała z bólu i rozczarowania. Ale nie. Po tym
wszystkim ona jeszcze próbowała mnie pocieszyć, przekonując, że nic
jej nie jest.
– Spójrz tylko na siebie, Bello. A potem powiedz mi, że nie jestem
potworem.
Zerknęła szybko na swoje ciało.
- Dlaczego jestem cała pierzu? – spytała lekko zszokowana tym
odkryciem.
– Rozgryzłem poduszkę. Może dwie. Mniejsza o to, nie o to mi chodzi.
– Rozgryzłeś poduszkę? Dlaczego?
– Na miłość boską, Bello!- niemalże warknąłem. Chwyciłem ostrożnie
jej dłoń i zwróciłem jej uwagę na pokryte sińcami przedramię. - Tu!
Spójrz na to!
Przesunęła po nich palcem, krzywiąc się nieznacznie. Przytknąłem
swoja dłoń do jej ręki, a tak właściwie to tylko ją musnąłem bo balem
się zrobi jej jeszcze większą krzywdę i zademonstrowałem, ze
zasinienia idealnie pokrywają się z rozstawem moich długich palców.
- Oh – wykrztusiła, niemile zaskoczona. Czyżby nie spodziewała się, że
jej obrażenia są aż tak rozległe?
– Tak bardzo mi przykro, Bello – szepnąłem kiedy badała swoje
obrażenia. - Wiedziałem, że tak to się skończy. Nie powinienem był...
– jęknąłem cicho z obrzydzenia do samego siebie. - Nie ma słów,
którymi mógłbym cię przeprosić.
Zakryłem twarz, czując się jak najgorszy zbrodniarz. Nawet nie
chciałem by na mnie patrzyła.
Cisza trwała nieznośnie długo. Czyżbym miał w końcu doczekać się
którejś z oczekiwanych przeze mnie reakcji?
Po chwili ostrożnie dotknęła mojego ramienia. Chciała oderwać moje
dłonie od twarzy, ale nie pozwoliłem jej na to.
- Edward.
Nie odpowiedziałem. Co miałbym jej powiedzieć?
- Edward? – chwila ciszy w oczekiwaniu na moją reakcję.
– Mi nie jest przykro. Jestem taka... Nawet nie wiem, jak to określić.
Jestem taka szczęśliwa? Nie, to nie oddaje tego w pełni. Nie bądź na
siebie zły. Nic sobie nie wypominaj. Naprawdę, nic mi...
– Tylko nie mów, że nic ci nie jest. - przerwałem jej zanim zdążyłaby
wzbić się na wyżyny swojego przerażającego altruizmu i zacząć
kłamać w żywe oczy. - Nie powtarzaj tego uparcie, bo zaraz oszaleję.
– Ale to prawda – szepnęła.
– Bello, błagam, przestań!
– Nie. To ty przestań, Edwardzie.
Odsłoniłem twarz i spojrzałem w jej cudowne czekoladowe oczy.
– Nie psuj wszystkiego – powiedziała powoli i dobitnie. – Patrz na
moje usta jestem szczęśliwa.
– Ja już wszystko zepsułem.- szepnąłem, przytłoczony poczuciem
winy.
– Przestań! – nakazała mi.
Zazgrzytałem zębami.
– Uch! – jęknęła gniewnie. – Dlaczego, u diabła, nie potrafisz już
czytać mi w myślach! To takie denerwujące być mentalną niemową!
A to niby czemu?
– A to coś nowego. Przecież ty uwielbiasz to, że nie potrafię czytać ci
w myślach.
– Nie dzisiaj. - odparła krótko i pewnie.
Czułem się zbity z tropu.
Sprawiała wrażenie jakby naprawdę o nic mnie nie obwiniała. Nie
potrafiłem tego
zrozumieć. Nie kłamała – nigdy nie potrafiła tego robić. Ale
pozostawało pytanie czemu wciąż nie docierała do niej ta najbardziej
oczywista prawda – byłem potworem i nawet największy upór nie
mógł tego zmienić. Być może ona nie chciała przyjąć tego do
wiadomości, ale ja wiedziałem to doskonale.
Wpatrywałem się w nią z uwagą, próbując doszukać się jakichkolwiek
oznak zwątpienia. Na próżno.
– Dlaczego? – spytałem, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
Bella w frustracji pacnęła mnie oburącz w pirs. Jeżeli to ją zabolało, to
nie dala po sobie tego poznać.
– Bo nie musiałbyś się tak zadręczać, gdybyś mógł zobaczyć, jak się w
tej chwili czuję! A raczej, jak się czułam pięć minut temu. Byłam taka
szczęśliwa! Po prostu, nie wiem, unosiłam się w powietrzu. A teraz...
Tak szczerze, wkurzona jestem na ciebie.
– Powinnaś być na mnie zła.- mruknąłem ponuro.
– No to jestem. I co, czujesz się przez to lepiej? - odparła krótko. Jej
głos ociekał sarkazmem, o który jej nie podejrzewałem. Obrzuciłem ją
spojrzeniem pełnym urazy. Dlaczego ze mnie drwiła?
– Nie. Nie sądzę, żebym od czegokolwiek mógł się teraz poczuć lepiej.-
odpowiedziałem głosem tak wypranym z emocji, że aż martwym.
– Tak – wycedziła – widzę. I właśnie dlatego jestem na ciebie zła.
Odbierasz mi całą frajdę, Edwardzie.
Wywróciłem oczami i pokręciłem głową, wciąż jeszcze dziwiąc się jej
uporowi.
– Oboje nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. I miało być ciężko,
prawda? Tak
zakładałam. A tymczasem... okazało się to o wiele prostsze, niż
myślałam. A te tu – przejechała palcami po siniakach – to naprawdę
nic takiego. Sądzę, że jak na pierwszy raz, poszło nam rewelacyjnie. A
jak trochę poćwiczymy...- odezwała się łagodnie, tłumiąc emocje. Ale
to co powiedziała poczułem jak smagniecie batem, jej słowa
zaatakowały mnie gwałtownie.
– Tak zakładałaś? Spodziewałaś się tego, Bello? Oczekiwałaś, że
zrobię ci krzywdę? Myślałaś, że będzie jeszcze gorzej? Uważasz ten
eksperyment za udany, bo jesteś w stanie wstać z łóżka? Nic ci nie
złamałem, więc odnieśliśmy sukces?- wykrzyknąłem, rozżalony.
Obserwowała mnie przez chwilę, niepewna czy może mówić dalej, czy
też znów wynagrodzę jej cierpliwość kolejnym wybuchem. Nie ważne
jakbym się nie starał – i tak ją ranię. Musiałem się opanować, by nie
pogarszać jeszcze mojej i tak beznadziejnej sytuacji. Czułem się
parszywie.
– Nie wiedziałam, czego się spodziewać – ale z pewnością nie
spodziewałam się tego, że będzie tak... tak pięknie i tak cudownie.-
wbiła wzrok w swoje dłonie. - To znaczy, nie wiem, jak tobie było, ale
mi było właśnie tak.- powiedziała spokojnie, ostrożnie dobierając
słowa, z każdą chwila tracąc pewność siebie.
To co powiedziała oszołomiło mnie kompletnie. Prawda, która powoli
zaczęła docierać do mojej świadomości ogłuszyła mnie całkowicie. To
było zbyt nieprawdopodobne. Niedorzeczne. Ona po prostu nie mogła
tak tego odebrać. Nonsens. Czyżby?
Podparłem palcem jej brodę, aby znów na mnie spojrzała.
– Czy to cię teraz właśnie trapi? - spytałem, walcząc z emocjami, które
zaczynały dochodzić do głosu.
– Martwisz się, że nie miałem z tego żadnej przyjemności?
Nie podniosła wzroku, tylko mówiła dalej nie patrząc mi w oczy.
– Wiem, że się od siebie różnimy. Nie jesteś człowiekiem. Ale usiłuję ci
tylko wyjaśnić, że przynajmniej z punktu widzenia człowieka, trudno
sobie wyobrazić coś lepszego.
Więc ona także odczuła to jako coś cudownego! Nie mieściło mi się to
w głowie. Wiedziałem, jak silnym uczuciem mnie darzy i choć nie
mogło równać się z moją miłością do niej, niewątpliwie było niezwykle
mocne. W przeciwnym razie nie znaleźlibyśmy się tutaj i nigdy nie
zaufałaby mi aż do tego stopnia. Ale jeśli pomimo tego bólu jaki jej
zadałem, pomimo tego, że ją zraniłem uważała to, co się pomiędzy
nami wydarzyło za wspaniale przeżycie, musiała mnie kochać bardziej
niż śmiałbym przypuszczać.
Czy wobec tego mogłem pozwolić sobie na radość? Czy mogłem
pozwolić uwolnić się rozpierającemu mnie szczęściu, które wrzało
gdzieś pod powierzchnią mojej skóry od wczorajszego wieczora,
tłumione przez gniew i odrazę do samego siebie? Czy mogłem bez
wyrzutów sumienia zanurzyć się w odurzającym wspomnieniu tej
nocy?
Jej zadowolenie nadal nie zmieniało faktu, że zrobiłem jej krzywdę i
nie mogłem sobie pozwolić na coś takiego po raz kolejny. Niezależnie
od tego, co Bella o tym myślała. Ale nie musiałem już dłużej niszczyć
tego poranka. Nie wolno mi było tego robić.
– Najwyraźniej winien ci jestem kolejne przeprosiny. – Zmarszczyłem
czoło. – Nie
przypuszczałem, że jedynym wnioskiem, jaki wyciągniesz z mojego
lamentu, będzie to, że ostatnia noc nie była dla mnie... cóż, że nie była
najlepszą nocą mojego istnienia. Ale nie chcę o niej myśleć w ten
sposób – nie, kiedy ty musiałaś tyle wycierpieć...
– Naprawdę? - przerwała mi, jakby niedowierzając moim słowom. -
Ta była najlepsza?
Ostrożnie ująłem jej twarz w dłonie. Spojrzałem na niekrótko, chcąc
daj jej do zrozumienia, że naprawdę nie musi się upewniać w tej
kwestii.
– Po tym, jak dobiliśmy targu, poszedłem do Carlisle’a, mając
nadzieję, że udzieli mi jakichś wskazówek. Oczywiście ostrzegł mnie,
że narażam cię na ogromne niebezpieczeństwo , ale ufał mi, ufał mi,
choć na to nie zasługiwałem.- zacząłem opowiadać, by wyjaśnić jak
trudna to była dla mnie sytuacja. Chciała oczywiście zaprzeczyć
ostatniemu zdaniu, ale jej na to nie pozwoliłem.
– Spytałem go także, czego ja sam mam oczekiwać. Nie wiedziałem,
jak to będzie... jak to wygląda u wampirów. Carlisle wyjaśnił mi, że to
bardzo silne doznanie, nieporównywalne z niczym innym. Powiedział,
że nie powinienem lekceważyć tej siły. Ponieważ zwykle jesteśmy nad
wyraz opanowani, silne emocje mogą nas zmieniać, pozostawić w
naszej psychice trwały ślad. Ale dodał, że tym to akurat nie muszę się
przejmować, bo przy tobie już się ogromnie zmieniłem. - pozwoliłem
sobie na uśmiech, konfrontując teraz uwagi Carlisle’a z
rzeczywistością.
– Rozmawiałem też z moimi braćmi. Powiedzieli mi, że to wielka
przyjemność. Ustępuje jedynie piciu ludzkiej krwi. – Skrzywiłem się. –
Ale próbowałem nawet twojej krwi i nie wierzę, żeby jakakolwiek
mogła pociągać bardziej niż to... Nie uważam, że moi bracia są w
błędzie, nie. Sądzę tylko, że z nami jest inaczej. Dla nas to po prostu
coś więcej.
– O wiele więcej. Dla nas to wszystko.
– Nie zmienia to jednak faktu, że nie powinniśmy byli się tak daleko
zapędzać. Nie
powinniśmy, nawet jeśli naprawdę mogłabyś czerpać z tego tak
wielką radość, jak twierdzisz.
– A to co ma znaczyć? Myślisz, że wszystko sobie zmyśliłam? Po co?
– Żeby zmniejszyć moje wyrzuty sumienia, rzecz jasna. Ale nie mogę
ignorować dowodów, Bello. Ani zapomnieć, że już nieraz próbowałaś
wcześniej podobnych sztuczek, kiedy popełniałem jakiś błąd.
Ujęła mnie pod brodę i pochyliła się tak ze nasze twarze dzieliło
zaledwie kilka centymetrów.
– Słuchaj, Edwardzie. Niczego nie udaję i to już na pewno nie ze
względu na ciebie, jasne? Dopóki nie zacząłeś zrzędzić, nawet nie
wiedziałam, że istnieje jakiś powód, dla którego miałabym starać się
poprawić ci humor. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam w takiej euforii –
nie byłam tak szczęśliwa ani wtedy, kiedy doszedłeś do wniosku, że
twoja miłość do mnie jest silniejsza niż chęć, by mnie zabić, ani wtedy,
kiedy obudziłam się rano, a ty po raz pierwszy na mnie czekałeś, ani
wtedy, kiedy usłyszałam twój głos w studiu tanecznym... –
wzdrygnąłem się, przypomniawszy sobie, jak bliska była wówczas
śmierci moja ukochana, ale ona nie przerwała swojej wyliczanki – ...
ani nawet wtedy, kiedy na ślubie powiedziałeś „tak” i uświadomiłam
sobie, że poniekąd jesteś teraz mój na wieki. To moje najdroższe
wspomnienia, Edwardzie, a to, co się wydarzyło dziś w nocy bije je na
głowę, i jest tak, czy tego chcesz, czy nie, więc lepiej się z tym
pogódź.- nie zasługiwałem na jej miłość.
Wyraźniej niż kiedykolwiek zdawałem sobie sprawę z tego czym
byłem, ale jednocześnie nie potrafiłem nie cieszyć się z jej gorących
zapewnień o absolutnie szczerym uczuciu, którym z nieznanych mi
przyczyn tak hojnie mnie obdarzyła.
Dotknąłem, a raczej ledwie musnąłem pionowe zmarszczki Belli ,
które pojawiły jej się na czole.
– Unieszczęśliwiam cię teraz. Nie chcę, żeby tak było. - spróbowałem
jakoś ubrać w banalne słowa cały mój żal.
– Więc sam siebie przestań unieszczęśliwiać! Tylko tego nam teraz
brakuje do pełni szczęścia.- odparła, jak zwykle bezinteresowna. Nie
mogłem już dłużej się z nią spierać, by nie dać jej znowu powodu do
niezadowolenia.
Wziąłem głęboki wdech i skinąłem głową.
– Masz rację. Co było, minęło i nie da się już tego zmienić. Skoro
czujesz się dobrze, nie ma sensu, żebym psuł ci nastrój. Zrobię, co
tylko w mojej mocy, żebyś była szczęśliwa. . – obiecałem, starając się
wierzyć w swoje słowa. Być może była jeszcze jakaś szansa.
– Co tylko w twojej mocy? – spytała z jakaś dziwna nadzieją w głosie.
Być może dłużej zastanawiałbym się nad tym, co ją powodowało, ale
burczenie w jej brzuchu przypomniało mi o jej ludzkich potrzebach.
– Jesteś głodna – powiedziałem szybko, wstając z łóżka.
– Skąd właściwie przyszedł ci do głowy pomysł, żeby zniszczyć
poduszki Esme? – spytała, obserwując wirujące w powietrzu piórka,
poderwane moim gwałtownym ruchem. Zaczęła z cierpiętniczą miną
wyciągać je ze swoich gęstych, teraz całkiem splątanych włosów.
– Nie powiem, żeby to była świadoma decyzja- powiedziałem
mierzwiąc obie włosy z który przy okazji także wypadło kilka piór. –
Dziś w nocy raczej nie kierowałem się rozumem. Cóż... Cieszmy się, że
to poduszki, a nie ty. - stwierdziłem siląc się na humor. Cóż, mój
nastrój mimo wszystko daleki był od wesołości.
Moja ukochana zsunęła się ostrożnie z wysokiego lóżka, ale nie
chciane gadać ją w tym stanie. Odwróciłem się do niej plecami, a z
moich ust wydobył się cichy jęk.
– Aż tak strasznie wyglądam? – spytała, igrając z moją cierpliwością.
Wziąłem głęboki wdech i zacisnąłem powieki by odgrodzić się od
obrazu jej nagiego ciała, który nieustannie błąkał się po moim umyśle.
Chciałem się do niej odwrócić, spojrzeć na nią raz jeszcze, pozwolić jej
odczuć jak bardzo jest piękna w moich oczach… ale widok jej sińców
sprawiał mi niewysłowiony ból. Jedyne na co się zdołałem to
prychniecie. Bella chcąc poznać odpowiedz na swoje pytanie udała się
do łazienki.
Zabrałem się czym prędzej do przygotowania śniadania. W lodówce
był dość liczny zapas jajek, wiec to na nie postawiłem. Nagle do moich
uszu dobiegł cichutki jęk Belli, czym prędzej pobiegłem zobaczyć co się
stało.
– Bello?
– Jak ja się tego pozbędę?! – Zrozpaczona, wskazała na swoją głowę,
na której na pierwszy rzut oka rozsiadł się biały kurczak. Zaczęła
wyskubywać pojedyncze piórka.
– No tak, ta to nie ma się czym martwić – mruknąłem pod nosem, ale
stanąłem za nią i zabrałem się do roboty. Szło mi to znacznie
sprawniej niż Belli .
– Jak ci się udało powstrzymać od śmiechu? Wyglądam idiotycznie.
Nie odpowiedziałem, tylko skubałem dalej, ale nie było trudno
zgadnąć, jak tego dokonałem – w takim nastroju, nic nie było w
stanie mnie rozbawić.
Minęła minuta.
– Nie pomaga – zauważyła. – Wszystko już zaschło. Będę musiała
spróbować wypłukać je pod prysznicem. – Odwróciła się na pięcie i
objęłam mnie w pasie. – Może miałbyś ochotę się do mnie przyłączyć?
– Lepiej pójdę przygotować dla ciebie coś do jedzenia – stwierdziłem,
wyswobadzając się pospiesznie z jej uścisku. Wręcz wybiegł z łazienki.
Ciepło jej ciała nadal mnie kusiło nieodparcie. Chciałbym ją trzymać w
swych ramionach godzinami, taką przyjemność sprawia mi jej dotyk.
W domu unosiła się won jajek bekonu i żółtego sera. To ona
przyprowadziła Belle do kuchni. Moja ukochana mimo wielu siniaków,
nadal wyglądała jak bogini, najgorsze było patrzenie na dowody
swojej własnej zbrodni. Choć ustaliliśmy, ze co się stało to się nie
odstanie i się tym nie zadręczamy, ja nadal miałem w głowie tą
ostatnią noc, tą bliskość ciała Belli, nadal czułem przy sobie.
– Proszę – oznajmiłem z uśmiechem, i postawiłem talerz na stoliku z
blatem z kafli.
Bella usiadła na jednym z dwóch metalowych krzeseł, a ja zasiadłem
naprzeciwko niej. Szybko zabrała się do posiłku.
– Oj, widzę, że cię zaniedbywałem.
– Spałam – przypomniała mi. – A tak w ogóle, bardzo to smaczne.
Jestem pod wrażeniem, że ktoś, kto nie jada, potrafi tak dobrze
gotować.
– Food Network – powiedziałem, obdarzając ją zawadiackim
uśmiechem.
– Skąd wziąłeś jajka?
– Poprosiłem ekipę sprzątającą, żeby napełnili spiżarnię i lodówkę. To
pierwszy raz, musieli się zdziwić. A jeszcze bardziej się zdziwią, kiedy
zobaczą to pierze w sypialni... – posmutniałem gdy tylko
wspomniałem, ową poprzednią noc i wydarzenia z nią związaną. Aby
Bella nie zauważyła zmiany w wyrazie mojej twarzy, czym prędzej
utkwiłem wzrok w punkcie znajdującym się ponad jej głową.
– Dziękuję – powięziła, i wyciągnęła szyje w moja stronę, żeby mnie
pocałować. Pochyliłem się do niej odruchowo, cmoknąłem, ale zaraz
zesztywniałem i wyprostowałem się.
Zacisnęła zęby .
– Czy mam rozumieć, że do końca naszego pobytu tutaj nawet mnie
nie dotkniesz?
Zawahałem się , ale postarałem się o dość dobry uśmiech i
pogładziłem moja żonę po policzku. Ponieważ nie od razu odsunąłem
dłoń od jej twarzy Bella czule się wtuliła w jej wnętrze.
– Wiesz, że nie to miałam na myśli.
Z westchnieniem opuściłem rękę. Nie chciałem przestać dotykać jej
cudownej skory.
– Wiem. Masz rację. – zamilkłem na moment. Uniosłem lekko brodę.
Wiedziałem co powinienem zrobić. To się nie może już powtórzyć.
„Kiedy nie będzie już taka krucha,” – powtarzałem uparcie w swej
głowie, aby nie dopuścić do tego drugi raz.
– Aż do twojej przemiany nie mam zamiaru ponownie się z tobą
kochać. Już nigdy, przenigdy nie zrobię ci krzywdy.
Musiałem dotrzymać tej obietnicy, zwłaszcza sobie.
6. ODWRACANIE UWAGI
Głównym priorytetem stało się zapewnianie rozrywki mojej
ukochanej. Głównie to nurkowaliśmy – Bella z maską i fajką, ja
oczywiście bez żadnego sprzętu. Jako wampir nie musiałem oddychać.
Chodziliśmy także na spacery do tropikalnego lasu który okalał
wzniesienie w sercu wyspy. Odwiedzaliśmy również papugi
mieszkające w koronach drzew na południowym brzegu.
Podziwialiśmy cudowne słońce które znikało za horyzontem.
Pływaliśmy z morświnami, a raczej Bell pływała bo gdy tylko
wchodziłem do wody ich instynkt samozachowawczy podpowiadał, ze
tuz obok czai się niebezpieczeństwo.
Oczywiście wszystkie te czynności miały na celu odwróceni uwagi
moje żony Od seksu. Przechodziłem samego siebie, aby jak najlepiej
uatrakcyjnić nasz miesiąc miodowy. Oczywiście Bella mi tego nie
ułatwiała. Dajmy na to mówiła, ze nie ma ochoty na oglądanie
kolejnego filmu na DVD, to ja sprytnie zachęcałem ja do wyjścia spoza
dom takimi hasłami ja „rafa koralowa”, „żółwie morskie”, albo
„podwodne jaskinie”. Tak wiec potem Bella była zbyt wykończona i
szybko usypiała poprzednio jeszcze pamiętając o posiłku.
Starałem się, aby nie odczuwała głodu, i był tez to w pewnym sensie
mój podstęp, wiedziałem ze moja ukochana zmęczona i w dodatku
najedzona szybko odda się w objęcia Morfeusza.
Oczywiście moje intrygi nie zniechęcały jej. Błagała mnie, marudziła,
wysuwała nowe argumenty, lecz ja twardo stałem przy swoim
p0amietając o danym słowie.
Wiedziałem ze Bella tak łatwo się nie podda i już w głowie planuje
kompromis.
Zajmowaliśmy teraz niebieską sypialnie, ponieważ ekipa sprzątająca
miała przypłynąć dopiero następnego dnia i w białym pokoju nadal
królowało pierze.
Niebieska sypialnia była mniejsza, a stojące w niej łóżko miało
rozsądniejsze wymiary. Ściany pokrywała tu boazeria z ciemnego
drewna tekowego, a wszystkie obicia i pościel uszyte były z drogiego
błękitnego jedwabiu.
Od paru dni moja żona sypiała w bardzo kuszącej bieliźnie zapewne
skompletowanej przez Alice. Tym bardziej musiałem utrzymywać swe
pożądanie w ryzach, co nie było proste, gdyż Bella tak kusząco
pachniała jej ciało było tak blisko mojego.
Zapewne tymi strojami chciała wzbudnic we mnie już i tak ogromne
pokłady pożądania. Zaczęła Od niewinnego zestawu z kremowej
satyny. Oczywiście nie dałem po sobie poznać jak uwodzicielsko
wygląda moja ukochana. Wiedziałem ze jeżeli teraz się złamię później
nie będę miał tyle samokontroli co teraz.
Kiedy sini8aki malujące się na jej cudownej skórze już niemal w
niektórych miejscach zniknęły, Bella zdecydowała się na bardziej
okazalsza bieliznę niż wcześnie. Wiedziałem ze założenie jej sporo ja
kosztowało, wiec była gotowa na wszystko abym tylko uległ jej
prośbą.
Wchodząc do sypialni Bella zrobiła niewinna minę, ale ja niemal nie
mogłem się opanować. Miałem chęć podbiec do niej najszybciej jak
potrafiłem i zedrzeć z niej czarny i koronkowy kostium.
- I jak podoba ci się? – spytała obracając się na palcach żebym mógł
obejrzeć ją ze wszystkich stron. O Niebiosa za jakie grzechy musisz
mnie tak karać?. Dlaczego musze trzymać się z dala Od tej bogini.?
Zanim odpowiedziałem musiałem odchrząknąć.
- Wyglądasz ślicznie. Jak zawsze zresztą.
- Dzięki – odpowiedziała lekko zawiedziona. Dobrze że Bella nie wie
jak ten strój zawrócił mi w głowie i niby jak mam trzymać się Od niej z
dala w nocy.
Była już mocno zmęczona, wdrapała się pospiesznie na lóżko i ułożyła
się do snu. Otoczyłem ją ramieniem i przyciągnąłem do siebie choć
ten gest nie sprawiał że Bella w jakiś sposób mnie przekonała zawsze
co noc tak robiłem przez wzgląd na ciepłe powietrze które utrudniało
jej zaśnięcie, choć raz moja zimna skóra się na cos przydała.
– Zawrzyjmy umowę – zaproponowała zaspanym głosem.
– Nie ma mowy.
– Nie wiesz jeszcze, co oferuję ci w zamian.
– To bez znaczenia.
– Szkoda – westchnęła. – A tak bardzo chciałam... No nic. Trudno.
Wiedziała dokładnie jak wzbudzić we mnie ciekawość. Wzniosłem
oczy ku niebu i nie mogąc się powstrzymać poddałem się.
– Niech ci będzie. O co chodzi?
– Tak sobie myślałam... Wiem, że to całe Dartmouth to tylko zasłona
dymna, ale jeden semestr w college’u chyba mi nie zaszkodzi.
Ona doprawdy była najgorszym ze stworzeń jakie kiedy kolwiek
poznałem. Wiedziała co powiedzieć aby wzbudzić we mnie tak silne
emocje.
– Pomyśl, ile radości sprawimy Charliemu, opowiadając mu, jak to jest
na studiach. Pewnie będzie mi głupio, kiedy nie będę nadążać za tymi
wszystkimi geniuszami, ale co mi tam. A to, czy będę miała na zawsze
osiemnaście lat czy dziewiętnaście – to w końcu nie jest aż tak duża
różnica. Nie dostanę chyba jeszcze w przyszłym roku kurzych łapek,
prawda?
Na dłuższą chwile zapadła cisza. Czy Bella mówiła poważnie z tą
szkoła? Przecież ona o niczym innym nie marzyła niż dołączenie do
mojej rodziny.
– Zaczekasz – powiedziałem cicho. – Zostaniesz jeszcze trochę
człowiekiem.
Nie odzywała się. Nie mogłem pojąc co ona kombinuje aż do teraz.
Chciała zostać człowiekiem i wystawić moja powściągliwość na próbę.
– Czemu mi to robisz? – wycedziłem przez zęby, znienacka
wybuchając gniewem. – Czy nie jest mi już dostatecznie trudno, kiedy
muszę cię taką oglądać? – Pociągnąłem za marszczenie z koronek
zdobiących jej biodro. Przez moment myślałam, żeby je zerwać ale nie
chciałem dać Belli satysfakcji zwycięstwa. –
Mniejsza o to. Nie będę zawierał z tobą żadnych umów.-
powiedziałem stanowczo.
– Ale ja chcę pójść na studia!
– Nie, wcale nie chcesz. I nie ma nic, dla czego byłoby warto znowu cię
narażać. Dla czego byłoby warto znów sprawiać ci ból.
– Ale ja naprawdę chcę pojechać do Dartmouth. No, może nie tyle,
żeby pójść do college’u, ale żeby pobyć jeszcze trochę człowiekiem.
Zamknąłem oczy i wypuściłem powietrze przez nos.
– Doprowadzasz mnie do szału, Bello. Dyskutowaliśmy już o tym
milion razy, a ty zawsze upierałaś się, że chcesz jak najszybciej zostać
wampirem.
– Tak, ale teraz mam powód, żeby zostać człowiekiem, którego nie
miałam wcześniej.
– Jaki?
- Sam zgadnij.- podniosłą się i pocałowała mnie.
Odwzajemniłem pocałunek, ale nie w taki sposób aby Bella doszła do
wniosku ze wygrywa, nie chciałem jej sprawić przykrości.
Po chwili delikatnie ją Od siebie odsunąłem, lecz przytuliłem do piersi.
– Jesteś taka ludzka, Bello – zaśmiałem się. – Rządzą tobą hormony.
– W tym cała rzecz. Lubię ten aspekt bycia człowiekiem. Nie chcę z
tego jeszcze
rezygnować. Nie chcę czekać całe lata, aż w końcu przestanę być
polującą na ludzi bestią i ta część mojej natury do mnie wróci.
Moja ukochana ziewnęła mimowolnie, co wywołało na mej twarzy
uśmiech.
– Jesteś zmęczona. Śpij już, skarbie. – Zacząłem nucić kołysankę, którą
skomponowałem dla niej, kiedy się poznaliśmy.
– Ciekawe, czemu jestem wiecznie taka zmęczona – mruknęła z
sarkazmem. – Pomyślałby kto, że to jakiś spisek...
Zaśmiałem się tylko i podjąłem przerwana melodie. Bella dokładnie
wiedziała, ze te rozrywki są specjalnie skomponowane na odwrócenie
jej uwagi.
– Wydawać by się też mogło, że lepiej od tego sypiam...
Przerwałem nucenie.
– Bello, śpisz ostatnio jak zabita. Odkąd tu przyjechaliśmy, nie
powiedziałaś przez sen ani słowa. Gdyby nie twoje chrapanie, bałbym
się, że wpadłaś w śpiączkę.
Oczywiście w zmianie o chrapaniu powiedziałem tylko aby się z nią
podroczyć. Ale taka była prawda. Odkąd jesteśmy na wyspie Bella nie
powięziła przez sen ani słowa, a pamiętam, ze jej sny zawsze
wywołują u niej mówienie.
– Nie rzucam się? A to ciekawe. Zwykle tarzam się po całym łóżku,
kiedy dręczą mnie koszmary. I krzyczę.
– Dręczą cię koszmary?
– Bardzo realistyczne. Wykańczają mnie. – Ziewnęła. – Trudno mi
uwierzyć, że nie mamroczę o nich całą noc.
– A co ci się śni?
– Hm... Różne rzeczy. Ale wszystkie w tych samych kolorach.
– W tych samych kolorach?
– Wszystko jest takie jaskrawe i rzeczywiste. Zazwyczaj zdaję sobie
sprawę z tego, że to tylko sen, ale w tych ostatnich koszmarach nie
jestem już tego taka pewna. Przez to jeszcze bardziej się ich boję.
Kiedy ponownie się odezwałem, byłem wyraźnie poruszony.
– Czego dokładnie się tak boisz?
Wzdrygnęła się odruchowo.
– Najczęściej... – zawahała się.
– Tak?
– Volturi – wyszeptała.
Przycisnąłem ją odruchowo do siebie. Wiedziałem ze wydarzenia z
Włoch nadal pozostają w głowie Belli.
– Już nigdy nie będziesz musiała mieć z nimi do czynienia. Wkrótce
staniesz się jedną z nas, a wtedy nie będą mieli żadnego powodu,
żeby cię niepokoić.
Widziałem skupienie na twarzy mojej ukochanej. Intensywnie o czymś
myślała tylko nie potrafiłem odczytać z jej oczu co ją przygnębia.
– Mogę ci jakoś pomóc?
Machnęła ręką.
– To tylko sny.
– Może mam ci zaśpiewać? Mogę śpiewać choćby do rana, jeśli tylko
pomoże to odgonić złe sny.
– Nie wszystkie są takie złe. Niektóre są całkiem przyjemne. Takie...
kolorowe. Nurkuję i przyglądam się rybom i koralowcom. Wydaje mi
się, że to dzieje się naprawdę – nie myślę, że to sen. Może to przez tę
wyspę. Wszystkie barwy są tu takie ostre.
– Chcesz już wracać do domu?
– Nie, nie. Jeszcze nie. Możemy zostać odrobinę dłużej?
– Możemy tu zostać tak długo, jak to ci się będzie żywnie podobało –
obiecałem.
– Kiedy zaczyna się rok akademicki? Wcześniej mnie to nie
interesowało i nie zwróciłam uwagi.
Westchnąłem i zacząłem nucić kołysankę dalej dopóki Bella nie
usnęła.
Był środek nocy gdy moja ukochana gwałtownie się przebudziła
głośno dysząc. Zapewne jakiś koszmar wywołał u niej taką reakcje.
– Bello – szepnąłem. – Skarbie, nic ci nie jest?
Obejmowałem ją i delikatnie potrząsałem.
– Och.
Nagle ujrzałem łzy spływające mojej ukochanej po policzkach. Czym
prędzej starłem je swoim palcem, lecz napływały nowe.
– Bello! – powtórzyłem, coraz bardziej zaniepokojony. – Co się stało?
– To był tylko sen – wykrztusiła łamiącym się głosem, który przeszedł
w szloch.
Tak jak przypuszczałem kolejny koszmar.
– Już w porządku, kochanie, już wszystko dobrze. Jestem przy tobie. –
W zdenerwowaniu kołysałem ją chyba zbyt szybko, niż by wypadało. –
Kolejny koszmar? Ale to był tylko sen, tylko sen.
– To nie był koszmar. – Pokręciła głową, przecierając oczy wierzchem
dłoni. – To był bardzo piękny sen. – Tu głos znowu odmówił Belli
posłuszeństwa.
– To czemu płaczesz? – spytałem zaskoczony.
– Bo się obudziłam! – jęknęła.
Łkając zarzuciła mi ręce na szyję i wtuliła się w mój obojczyk.
Zaśmiałem się z jej logiki, ale słychać było, że wciąż się o nią martwię.
– Już wszystko dobrze, Bello. Oddychaj głęboko.
– Ale było mi tak dobrze! – zawodziła. – Dlaczego, dlaczego to musiał
być tylko sen!
– Opowiedz mi go w szczegółach – zachęciłem. – Może to ci pomoże.
– Byliśmy na plaży...
Przerwała. Cofnęła się, by móc spojrzeć załzawionymi oczami na
ledwie widoczną w ciemnościach moją twarz. Zamyślona, wpatrywała
się we mnie. Trwało to dłuższą chwilę.
– Byliśmy na plaży i co?
– Och, Edwardzie!
Nie mogłem patrzeć, jak cierpi. Nie potrafiłem tak obojętnie siedzieć
patrzeć na Belle i jej łzy w oczach.
– Opowiedz mi. Proszę.
Znów przyciągnęła mnie do siebie i wpiła się ustami w moje wargi.
Z początku nie protestowałem, ale teraz dopiero przejrzałem na oczy,
co Bella próbowała osiągnąć. Jak najczulej potrafiłem odciągnąłem ją
Od siebie.
– Nie, Bello, nie!
Po pierwsze byłem w szoku, nie wierzyłem co Bella próbowała
osiągnąć. Wiedziałem jak bardzo tego chce ale nie przypuszczałem u
niej takich emocji.
Opuściła ręce po czym znów wybuchła spazmatycznym płaczem.
Obserwowałem ją zagubiony. Nie wiedziałem jak mam ją przekonać,
ze to nie odpowiednie. Tak bardzo potrzebowałem jej bliskości, każda
komórka mojego ciała prosiła o ten aksamitny dotyk jej rąk, o jej
cudowny zapach, słodkie i miękkie usta, i o jej kruche ciało.
– Prze... prze... przepraszam – wyjąkała.
Porwałem ją w objęcia i przycisnąłem do piersi. Tak ciężko było mi
odmówić. Nie chciałem tego, ale taka była konieczność. Przysiągłem
ze już więcej jej nie skrzywdzę.
– Nie mogę, Bello! – zawołałem udręczonym głosem. – Przecież wiesz,
że nie mogę!
– Ale ja tak proszę... – Ledwie było ją słychać. – Proszę, Edwardzie...
Nie mogłem dłużej pozostać obojętny na jej prośby, na jej płacz.
Byłbym kłamcą przyznając ze tego nie potrzebuje. Całe moje ciało
pragnęło tej bliskości. Z cichym jękiem wpiłem się w jej słodkie wargi.
Jej koronkowa bielizna leżała już nieopodal łóżka.
Cała noc zastanawiałem się jak tak łatwo mogłem się poddać. Jak
człowiek może działać tak na wampira. To ona powinna ulegać mnie
a nie ja jej.
Tej nocy łatwiej było mi się kontrolować, ponieważ mniej więcej
mogłem się spodziewa co może nastąpić, gdy Bella znajdzie się tak
blisko mnie. Teraz gdy tak ufnie się do mnie tuliła nie wyobrażałem
być szczęśliwszym. Jedno było pewne już nigdy nie postawie warunku
którego nie będę zdołał dotrzymać. Fakt był taki, ze ja sam
potrzebowałem mieć ja blisko siebie. Nie umiałbym żyć bez niej. Moje
życie a raczej egzystencja nie byłaby możliwa bez jej bliskości. Moja
ukochana zapewne się już budziła gdyż jej oddech stal się mniej
miarowy niż wcześniej. Nie poruszyłem się. Ręce miałem splecione za
głową a wzrok spoczywał na ciemnym suficie. Bella zerknęła na mnie
ostrożnie, bała się kolejnego wybuchu gniewu z mojej strony, ale ja
wyczerpałem już swój limit. Teraz nie liczyło się nic poza nią. Nie
chciałem już nigdy się na nią gniewać, bo i nie miałem powodów, w
końcu uwiedzenie mnie w taki sposób to raczej nie zbrodnia. Ja już
dopuściłem się kradzieży i morderstw wiec jedno figlarne uwiedzenie
to nic.
Moja żona podciągnęła się na łokciu, by mieć lepszy widok. Starałem
się aby moja twarz nie wyrażała żadnych emocji.
– Duże będę miała kłopoty? – spytała nieśmiało.
– Gigantyczne – odpowiedziałem, ale potem posłałem jej kpiarskie
spojrzenie.
Odetchnęłam z ulgą.
– Bardzo cię przepraszam – powiedziała. – Nie chciałam... Ten płacz...
Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
Pokręciła głową w niedowierzaniu, ze było ją stać na takie łzy i
wszechogarniający smutek.
– I w końcu nie opowiedziałaś mi tego swojego snu.
– Tak, jakoś tak wyszło... Ale chyba poniekąd pokazałam ci, o czym
był, prawda? –Zaśmiała się nerwowo.
– Och. – Otworzyłem szeroko oczy, a potem zamrugałem. – Ciekawe...
– To był bardzo piękny sen – westchnęła.
Nie skomentowałem tego, więc spytała:
– I co, wybaczysz mi?
– Właśnie się nad tym zastanawiam.
Chciałem się z nią podroczyć bo tak naprawdę nie byłem na nią zły.
Bella usiadła na łóżku, po czym przyjrzała się sobie dokładnie. Kiedy
się podniosła zachwiała się i osunęła na poduszki. Błyskawicznie ją
złapałem.
– Ojej... A to co ma być?
– Wiesz, długo spałaś. Dwanaście godzin.
– Dwanaście?
Podczas tej krótkiej wymiany zdań przyjrzała się sobie ukradkiem i na
próbę jeszcze przeciągnęła.
– Inspekcja zakończona?
Nieco zawstydzona, skinęła głową.
– I poduszkom nic się nie stało.
– Niestety, nie można tego powiedzieć o twojej... hm... koszulce
nocnej.
Wskazałem podbródkiem ku nogom łóżka, gdzie na jedwabnym
prześcieradle poniewierały się skrawki czarnej koronki.
– Jaka szkoda – stwierdziła. – Podobała mi się.
– Mi też. – przyznałem.
– Czy coś jeszcze trzeba dopisać do listy szkód? – spytała bojaźliwie.
– Będę musiał kupić Esme nową ramę do łóżka – wyznałem, zerkając
sobie przez ramię.
Podążyła wzrokiem za moim spojrzeniem. Była najwyraźniej
wstrząśnięta, kiedy zobaczyłam, że Od deski u wezgłowia, niczym od
tabliczki czekolady, oderwano spore, nieforemne kawałki.
Zmarszczyła czoło.
– Czy nie powinnam była usłyszeć, jak to robisz?
– Kiedy twoja uwaga skupiona jest na czym innym, stajesz się
wyjątkowo mało
spostrzegawcza.
– No tak – przyznała, pąsowiejąc. – Byłam trochę zajęta.
Z westchnieniem dotknąłem Belli zarumienionego policzka.
– Strasznie będę za nimi tęsknił. – przyznałem. Uwielbiałem ten
rumieniec malujący się na jej twarzy.
Wpatrywała się we mnie jak ktoś kto popełnił straszliwa zbrodnie.
Chciałem parsknąć śmiechem lecz powstrzymałem się.
Wyglądałem na spokojnego.
– Wszystko w porządku? – spytała z nutą przerażenia.
Zaśmiałem się.
– Co? – spytała.
– Muszą cię zżerać wyrzuty sumienia. Patrzysz na mnie, jak ktoś, kto
popełnił jakąś zbrodnię.
– To prawda – mruknęła. – Czuję się winna.
– Winna uwiedzenia własnego roznamiętnionego męża? Za to nie
grozi kara śmierci.
Zarumieniła się jeszcze bardziej.
– „Uwiedzenie” sugeruje premedytację.
– Może źle dobrałem słowa – zgodziłem się.
– Nie jesteś na mnie zły?
Uśmiechnąłem się smutnawo. Nigdy nie mógłbym być zły na nią.
– Nie. – odparłem.
– Dlaczego?
– Cóż... – Zamyśliłem się. – Przede wszystkim, nie zrobiłem ci krzywdy.
Tym razem było mi o wiele łatwiej się kontrolować, odpowiednio
kanalizować nadmiar energii. – Spojrzałem w stronę zniszczonego
wezgłowia. – Może dlatego, że wiedziałem już mniej więcej, czego się
spodziewać.
– Mówiłam ci, że praktyka czyni mistrza.
Wywróciłem oczami. Zaburczało Belli w brzuch i parsknął śmiechem.
– Śniadanko dla człowieka?
– O tak.
Wyskoczyła z łóżka. Okazało się, że przesadziła, bo zatoczyła się jak
pijana. Pospiesznie złapałem ją, zanim wpadła na szafkę.
– Nic ci nie jest? – spytałem troskliwie.
– Jeśli będę tak samo niezdarna po przemianie, to złożę reklamację.
W kuchni moja ukochana postanowiła sama zrobić sobie śniadanie.
– Od kiedy to jadasz jajka sadzone żółtkiem od góry? – spytałem
zdziwiony, gdy zobaczyłem ledwie ścięte jaka na talerzu.
– Od dzisiaj.
– Czy wiesz, ile pochłonęłaś jaj, odkąd się tu zjawiliśmy? Wyciągnąłem
spod zlewu kubeł na śmieci – był pełen pustych niebieskich kartonów.
– Dziwne – powiedziała, przełknąwszy kęs. – To ta wyspa tak wpływa
na mój
apetyt. I na moje sny i na mój już wcześniej nienajlepszy zmysł
równowagi.
– Ale podoba mi się tutaj – ciągnęła. – Tylko będziemy musieli już
niedługo wyjechać, prawda, żeby zdążyć na początek roku w
Dartmouth. Kurczę, musimy sobie znaleźć jakąś stancję i w ogóle
będzie sporo rzeczy do załatwienia.
Usiadłem przy stole wraz z Bellą .
– Nie musisz już dłużej udawać, że chcesz iść na studia – przecież
dostałaś, czego chciałaś. I nie zawarłem z tobą żadnej umowy, więc
nie jesteś do niczego zobowiązana.
Prychnęła.
– Wcale nie udawałam. W odróżnieniu od innych osób, nie snuję po
kryjomu intryg. Co można by tu było dziś zrobić, co zmęczyłoby Bellę?
– powiedziała, naśladując brzmienie jego głosu. Zaśmiałem się,
zamiast się zawstydzić.
– Naprawdę chcę jeszcze trochę pobyć człowiekiem. – Pochyliła się, by
móc pogłaskać mnie po nagim torsie.
– Nie mam cię jeszcze dość.
– To oto ci chodzi? O seks? – spytałem zaskoczony, powstrzymując jej
dłoń, która zmierzała w stronę mojego brzucha. Wzniosłem oczy ku
niebu. – Czemu nie przyszło mi to do głowy? – mruknął z sarkazmem.
– Zmarnowałem tyle czasu na wymyślanie setek argumentów. – no
tak jedyne co było zatrzymać Belle przy zostaniu człowiekiem to seks.
Gratuluje Edwardzie ze wpadłeś na to teraz.
Zaśmiała się.
– Zmarnowałeś, niewątpliwie.
– Jesteś taka ludzka – powiedziałem znowu.
– Wiem.
Kąciki moich ust uniosły się lekko ku górze.
– Pojedziesz ze mną do Dartmouth? Naprawdę?
– Pewnie i tak mnie wyrzucą po jednym semestrze.
– Będę ci dawał korepetycje. – Nie kryłem już swojej radości. –
Spodoba ci się, zobaczysz.
– Jak myślisz, uda nam się wynająć mieszkanie tak na ostatnią
chwilę?
Zakłopotany, spuściłem oczy. Popradzie kupiłem już dom ale nie
chciałem mówić tego Belli bo ona jak najprędzej chciała zostać
wampirem, ale teraz kiedy istniała możliwość zachowania jej jako
człowieka.
– Cóż, tak właściwie to mamy już tam dom. Zadbałem o to, tak na
wszelki wypadek.
– Kupiłeś dom?!
– Nieruchomości to dobra lokata kapitału. Uniosła brwi, ale zapewne
stwierdziła, że nie warto się kłócić.
– Czyli wszystko już załatwione – podsumowała.
– Będę musiał tylko sprawdzić, czy możesz zatrzymać na tak długo
swój samochód przedślubny.
– Tak, tak. Koniecznie. Bałabym się jeździć po mieście. Jeszcze by mnie
jakiś czołg przejechał...
Uśmiechnąłem się szeroko. Jednak moja ukochana była bardzo
spostrzegawcza, bardziej niż przypuszczałem.
– Ile jeszcze dni możemy tu zostać? – spytała.
– Spokojnie. Nawet kilka tygodni, gdybyś miała ochotę. Zanim
wyjedziemy do New Hampshire, odwiedzimy jeszcze Charliego. A Boże
Narodzenie moglibyśmy spędzić u Renee...
Otwierałem przed Bellą nowe propozycje. Nie będzie to dla niej prosta
decyzja. Pragnęła zostać jeszcze człowiekiem, by moc widywać się
Charliem, i Renee i swoimi przyjaciółmi, ale wiedziałem tez ze kocha
mnie i chce spędzić ze mną wieczność. Jaka by niebyła jej decyzja
uszanuje ją.
– Kilka tygodni – zgodziłam się. A potem dodałam: – Pamiętasz, co
mówiłam wcześniej o mistrzach?
Zaśmiałem się. Cieszyłem się faktem, ze już stęskniła się za moim
dotykiem, ale już słyszałem niedaleko łódź z ekipą sprzątającą.
– Pozwolisz, że wrócimy do tego za jakiś czas? Słyszę, że ktoś cumuje
przy pomoście. To na pewno ekipa sprzątająca.
Perspektywa mówiąca za jakiś czas bardzo mi się podobała. Nie
chciałem już się opierać swoim i Belli potrzebom. Potrzebowałem jej
bliskości do pełni szczęścia.
– Muszę wyjaśnić Gustavo, skąd wziął się ten bałagan w białej
sypialni, a potem możemy sobie pójść. Na południe stąd jest w lesie
taki...
– Nigdzie nie idę – przerwała mi. – Nie mam zamiaru wędrować
znowu po całej wyspie. Zostaniemy w domu i puścimy sobie film.
Mówiła tonem naburmuszonego dziecka. Zacisnąłem usta, żeby nie
wybuchnąć
śmiechem.
– W porządku, jak wolisz. Wybierz jakiś, a ja pójdę im otworzyć.
– Nie słyszałam dzwonka.
Przekrzywiłem głowę, nasłuchując. Pół sekundy później ktoś zapukał
cichutko do drzwi. Uśmiechnąłem się z triumfem i wyszedłem z
kuchni.
Rozmawiałem z ekipą sprzątającą na korytarzu kierując się w stronę
pokoju. Mężczyzna miał niski glos i był otyły zaś kobieta szczupła.
Kiedy weszliśmy do pokoju wskazałem ręką na kuchnie i informując
ich powiedziałem ze skończyły się zapasy jedzenia. Potem wskazałem
na Belle przedstawiając ja jako swoją zonę. Gustavo uśmiechnął się
do niej grzecznie ale kobieta nie. Wpatrywała się w moja ukochaną z
dziwna miną. Z jej myśli wyczytałem co jest tego powodem, Kaure
pochodzi z plemienia Ticuna która ma także swoje legendy odnośnie
wampirów.
Nakazałem gestem pójść za sobą w stronę kurnika. Gdy wróciłem
podszedłem do mojej zony i przytuliłem ją do siebie.
– Czemu tak na mnie patrzyła? – spytała mnie szeptem.
Wiedziałem co ma na myśli. Wzruszyłem tylko ramionami. Nie
przejmowałem się jej reakcją.
– Kaure jest w połowie Indianką z plemienia Ticuna. Wychowano ją
wśród wielu przesądów – czyli, jak dla nas, jest bardziej świadoma
pewnych zjawisk niż mieszkańcy nowoczesnego świata. Podejrzewa
czym jestem, a przynajmniej czym mniej więcej jestem. Mają tutaj
swoje własne legendy. Wierzą w istnienie libishomen: demonów,
które żywią się wyłącznie krwią pięknych kobiet.
Spojrzałem na nią z pożądaniem.
– Wyglądała na przerażoną – powiedziała.
– Bo jest przerażona – ale boi się głównie o ciebie.
– O mnie?
– Boi się, że sprowadziłem tu ciebie w niecnych zamiarach. No wiesz,
jesteś tu ze mną sam na sam. – Zaśmiałem się złowieszczo, a potem
spojrzałem na półki z DVD. – To co, wybierz jakiś film i go sobie
obejrzymy. Jak para normalnych młodych ludzi.
– Tak, jak zobaczy cię przed telewizorem, to zaraz uwierzy, że jesteś
człowiekiem - zadrwiła.
Zarzuciła mi ręce na szyje, stojąc na palcach, wiec pochyliłem się aby
nasze wargi splotły się w pocałunku. Lecz potem po prostu moją
ukochaną podniosłem bo w ten sposób nie musiałem się wyginać.
- Film może poczekać – mruknęła kiedy moje wargi zjechali niżej ku
Belli szyi. Swoje cieple dłonie wplotła w moje włosy.
Nagle ktoś głęboko nabrał powietrza. Dopiero odczytując myśli
naszego gościa wiedziałem kto nim jest. Natychmiast postawiłem
moją żonę na podłodze. Kaure przyglądała się Belli ze strachem.
Chciało mi się śmiać z jej nonsensów. Otrząsnąwszy się z szoku,
kobieta wymamrotała przeprosiny. Z uśmiechem na twarzy
odpowiedziałem ze nic się niestało i po chwili znikła w głębi korytarza.
- Pomyślała sobie to, co myślę, ze sobie pomyślała, prawda?
Jej pokręcony szyk zdania rozbawił mnie.
- Tak. – odpowiedziałem krótko.
Bella zwróciła się do półki z płytami i wyjęła pierwsza z brzegu.
- Proszę. Nastaw ją i poudajemy że oglądamy.
Film okazał się być starym musicalem pełnym ludzi z uśmiechniętymi
twarzami.
- W sam raz na miesiąc miodowy – oceniłem.
Bella wtuliła się w moje ramiona, a ja przyciągnąłem ja mocniej do
siebie. Cudownie było trzymać ją tak blisko siebie, czuć jej ciepłotę
ciała przy sobie.
- Przeniesiemy się teraz może z powrotem do białej sypialni? –
zamyśliła się na glos moja ukochana.
- Czy ja wiem… Ta rama łóżka w niebieskiej nadaje się już tylko do
wyrzucenia. Może jeśli ograniczymy się z sianiem zniszczeń do
jednego pokoju, to Esme nas tu jeszcze kiedyś zaprosi.
Nagle Bella uśmiechnęła się od ucha do ucha, i wiedziałem co
wywołało u niej taką reakcje. Cóż nie mogę powiedzieć żeby ta
perspektywa mi się nie podobała.
- Więc będziemy jeszcze siać zniszczenie?
Zaśmiałem się widząc jej reakcje.
- sądzę, że będzie bezpieczniej jeśli zacznę z tobą współdziałać niż jeśli
dam się zaskoczyć kolejnym niezapowiedzianym atakiem z twojej
strony.
- Nie czekałbyś długo – przyznała ze swobodą, a jej serce waliło jak
oszalałe.
- Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? Ten twój puls… -
powstrzymałem się od chichotu, widząc i słysząc jak Bella pragnie
ulotnić się już teraz.
- Jestem zdrowa jak koń. – zamilkła na moment po czym dodała. –
Hej, to może miałbyś ochotę pójść ze mną ocenić, ile już wyrządziliśmy
szkód?
- Chyba grzeczniej byłoby zaczekać, aż będziemy zupełnie sami. Ty
może nic nie zauważysz, jeśli zacznę demolować pokój, ale Gustavo i
Kaure napędziłbym niezłego stracha.
Bella chyba zapomniała że nie jesteśmy jeszcze sami.
- Rzeczywiście. Ech…
Brazylijczycy krzątali się po pokoju, a ja wraz z moją ukochaną nadal
czekaliśmy aż będziemy już sami. Nie wiem które z nas bardziej
chciało już wrócić do sypialni. Podejrzewałem ze ja ale znając Bellę ,
nic nie wiadomo.
Nagle do pokoju wszedł Gustavo i poinformował ze biała sypialnia
jest wysprzątana. Wyprostowałem się i podziękowałem po
portugalsku. Mężczyzna skinął głową i ruszył ku drzwiom,
wyjściowych.
- Odpływają – poinformowałem Bellę.
- Czyli za chwilę będziemy już sami?
- Może najpierw zjesz obiad? – zasugerowałem.
Wiedziałem ze Bella jest rozdarta. Nie marzyła o niczym prócz wrócić
do sypialni, ale wiedziałem też że jest głodna gdyż nie jadła od rana.
Przygryzła dolną wargę, a ja ująłem jej dłoń i poprowadziłem do
kuchni.
- To mi się wymyka spod kontroli – pożaliła się kiedy napełniła
żołądek.
- Może , żeby spalić kalorie popływasz teraz z delfinami? –
zaproponowałem, choć wiedziałem jaka będzie jej odpowiedzieć.
- Może później. Mam inny pomysł jak spalić kalorie.
- Tak? Jaki? – spytałem.
- Ta rama łóżka jest jeszcze całkiem dobra…
Nie musiała kończyć. Uciszywszy ją pocałunkiem, jednym ruchem
wziąłem moją żonę na ręce i z nadludzka prędkością zaniosłem do
niebieskiej sypialni.