Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
1
Akademia Ciemnej Strony
2
AKADEMIA CIEMNEJ
STRONY
TOM II serii MŁODZI RYCERZE JEDI
KEVIN J. ANDERSON, REBECCA MOESTA
Przekład
KATARZYNA LASZKIEWICZ
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
3
Tytuł oryginału
SHADOW ACADEMY
Redaktor serii
ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja stylistyczna
ANNA SZUSTKIEWICZ
Redakcja techniczna
LIWIA DRUBKOWSKA
Korekta
MARIA GŁADYSZEWSKA
Ilustracja na okładce
JOHN ALVIN
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Wydawnictwo Amber zaprasza na stron
ę
Internetu
http://www.amber.sm.pl
http://www.wydawnictwoamber.pl
Copyright © 1995 by Lucasfilm, Ltd. & TM.
Ali rights reserved. Used under authorization.
Published originally under the title
Shadow Academy by Berkley Books
Akademia Ciemnej Strony
4
Naszym braciom i siostrom:
MARKOWI - który był moim idolem od czasów dzieciństwa. Byłeś dla mnie jak
prawdziwy rycerz Jedi, zawsze gotów pospieszyć na ratunek
CINDY - która zawsze się mną opiekowała. Udowodniłaś mi, że zdecydowanie i
upór pozwolą osiągnąć to, co nieosiągalne dzięki samym dobrym chęciom i czekaniu
DIANIE - która poszerzyła moje horyzonty. Dziękuję ci za to, że zmuszałaś mnie do
oglądania każdego filmu o potworach i rycerzach, jaki kiedykolwiek wyprodukowano
SCOTTOWI - który cierpliwie słuchał wszystkich książek, jakie mu czytałam. Dziękuję
ci, że w maju 1977 roku powiedziałeś mi, iż w kinach grają ciekawy film, który
powinnam obejrzeć: „Gwiezdne wojny”
Rebecca Moesta
oraz LAURZE - za to, że nigdy ze mną nie walczyła, zawsze mnie rozumiała (żartuję!) i
była niewyczerpanym źródłem informacji, z którego do woli korzystałem podczas
pisania książek
Kevin J. Anderson
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
5
P O D Z I
Ę
K O W A N I A
Chcielibyśmy podziękować Lil Mitchell za niestrudzone przepisywanie naszych
tekstów i przynaglanie nas, żebyśmy jeszcze szybciej dostarczali kolejne rozdziały;
Dave’owi Wolvertonowi za wkład pracy na temat Dathomiry; Lucy Wilson i Sue
Rostom z Lucasfilm za niezachwiane poparcie; Ginjer Buchanan i Lou Aronicy z
Berkley/Boulevard za wyjątkowy entuzjazm; Jonathanowi MacGregorowi Cowanowi
za to, że zgodził się być naszym doświadczalnym słuchaczem... oraz Skipowi
Shayotovichowi, Rolandowi Zarate’owi, Gregory’emu McNamee i całemu zespołowi
redagującemu komputerowy biuletyn STAR WARS ImagiNet Echo za pomoc w
wymyślaniu dowcipów.
Akademia Ciemnej Strony
6
R O Z D Z I A Ł
1
Jacen pochwycił rękojeść świetlnego miecza i natychmiast poczuł w spoconych
palcach kojący ciężar broni. Zaświerzbiała go skóra głowy pod rozwichrzonymi
brązowymi włosami, kiedy wydało mu się, że nieprzyjaciel jest całkiem blisko. Bliżej,
jeszcze bliżej... Chłopiec głęboko odetchnął i nieco drżącym palcem nacisnął guzik na
obudowie broni.
Zimny metal obudził się do życia z pomrukiem i sykiem. Ze środka wystrzelił słup
opalizującej energii. Śmiercionośne świetliste ostrze pulsowało i drżało w dłoni Jacena
jak żywa istota.
Chłopiec czuł coś pośredniego między podnieceniem a przerażeniem. Jego
szczupłe ciało sprężyło się, gotowe do odparcia ataku. Kiedy chłopiec próbował
wyobrazić sobie przeciwnika, powieki jego bursztynowych oczu zatrzepotały, a potem
na chwilę się zamknęły.
Nagle usłyszał pomruk ostrza innego świetlnego miecza, które bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia zaatakowało go z góry.
Jacen obrócił się na pięcie w samą porę, żeby odparować atak. Ciemna czerwień
ś
wietlistej klingi jego przeciwnika pulsowała ogromną energią. Niemal oślepiała
chłopca, kiedy oba ostrza znów się zwarły.
Jacen wiedział, że nie może nawet marzyć o tym, by dorównać przeciwnikowi
wzrostem czy siłą. Zrozumiał, że jeżeli chce ocalić życie, musi wykorzystać zręczność i
spryt. Pod wpływem siły następnego ciosu poczuł, że zabolały go mięśnie ramion.
Unikając jeszcze jednego pchnięcia, zanurkował pod wyciągniętą ręką wroga, po czym
uskoczył, chcąc znaleźć się poza zasięgiem jego broni.
Przeciwnik zaczął się zbliżać ku niemu, ale Jacen wiedział, że nie może pozwolić
mu na to po raz drugi. Ujrzał rubinowy błysk świetlistej klingi, wymierzonej w jego
ciało, ale cios ten go nie zaskoczył. Chłopiec przyjął go na ostrze swojego świetlnego
miecza i odepchnął szkarłatną smugę na bok, po czym cofnął się o krok i zablokował
następne pchnięcie.
Atak i kontratak. Pchnięcie. Parada. Zablokowanie ciosu. Ostrza świetlnych
mieczy skwierczały i buczały, raz po raz zwierając się w zaciętej walce.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
7
Chociaż powietrze w komnacie było chłodne i wilgotne, Jacen czuł, że po jego
twarzy ściekają krople potu. Zalewają mu oczy, niemal go oślepiają. W ostatniej
sekundzie dostrzegł błysk purpurowego światła i uskoczył, unikając trafienia. Kiedy
zdał sobie sprawę z tego, że zaczyna podobać mu się walka, jego wargi wykrzywiły się
w zawadiackim, przekornym uśmiechu. W pewnej chwili śmiercionośne rubinowe
ostrze musnęło kamienne sklepienie niskiej komnaty, a wówczas w stronę Jacena
poszybowały kawałki odłupanej skały.
Uśmieszek na twarzy chłopca szybko jednak zniknął; kiedy Jacen chciał cofnąć
się jeszcze o krok, poczuł, że docisnął plecy do zimnego skalnego bloku. Sparował
kolejne pchnięcie i odskoczył w bok, ale uderzył ramieniem o inną kamienną ścianę.
Był osaczony. Poczuł, że przerażenie ściska jego gardło niczym lodowata obręcz.
Uklęknął na jedno kolano i uniósł miecz nad głową, chcąc zasłonić się przed następnym
ciosem. W niewielkiej komnacie rozległ się nagle głośny dźwięk, podobny do huku
gromu...
Jacen otworzył oczy i zobaczył, że w drzwiach stoi wujek Luke. Chłopiec usłyszał
znaczące chrząknięcie. Zaskoczony zaczął nieporadnie przebierać palcami, chcąc
wyłączyć świetliste ostrze. Kiedy mu się to udało, niechcący upuścił rękojeść na
kamienną posadzkę. Potoczyła się z głośnym brzękiem.
Odziany w czarny płaszcz z kapturem, jasnowłosy mistrz Jedi wszedł do swojej
prywatnej komnaty. Niewielkie pomieszczenie pełniło w akademii równocześnie
funkcję biura i samotni, gdzie właściciel oddawał się medytacjom. Luke Skywalker
wyciągnął rękę w stronę leżącego świetlnego miecza, a broń wskoczyła do jego dłoni,
jakby była przywiązana.
Jacen przełknął ślinę widząc, że mistrz Jedi kieruje nań poważne spojrzenie
smutnych oczu.
- Przepraszam, wujku Luke’u - powiedział szybko, niemal połykając końcówki
wyrazów. - Przyszedłem, żeby prosić cię o pomoc, ale kiedy cię nie zastałem,
pomyślałem, że poczekam. Później zobaczyłem twój miecz świetlny, leżący jakby
nigdy nic na biurku. Pamiętam, że powiedziałeś mi, iż nie jestem jeszcze gotów, ale
doszedłem do wniosku, że nie stanie się nic złego, jeżeli trochę poćwiczę. Wziąłem go,
włączyłem i... myślę, że trochę mnie poniosło.
Luke uniósł rękę i skierował otwartą dłoń w stronę chłopca. Zapewne chciał w ten
sposób zapobiec dalszym usprawiedliwieniom.
- Broń rycerza Jedi to nie zabawka - powiedział. - Nie można z nią igrać.
Kiedy Jacen usłyszał tę delikatną wymówkę, poczuł, że jego policzki się
zaczerwieniły.
- Ale ja wiem, że mógłbym się nauczyć posługiwać świetlnym mieczem - odparł,
ale bez większego przekonania. - Jestem wystarczająco dorosły i wysoki, a poza tym
ć
wiczyłem już nieraz w swojej komnacie. Posługiwałem się metalową rurką, którą
dostałem od Jainy. Jestem przekonany, że dałbym sobie radę.
Luke przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby zastanawiał się nad tym, co usłyszał,
ale później lekko pokręcił głową.
Akademia Ciemnej Strony
8
- Będziesz miał na to mnóstwo czasu, kiedy przyjdzie odpowiednia chwila -
oświadczył.
- Ależ ja jestem gotów już teraz - zaprotestował energicznie Jacen.
- Jeszcze nie - odparł Luke, obdarzając chłopca smutnym uśmiechem. - Ale ta
chwila nadejdzie już niedługo.
Jacen jęknął, nie potrafiąc zapanować nad zniecierpliwieniem. Zawsze słyszał
tylko: „później” albo „kiedy indziej”, albo też „kiedy będziesz trochę starszy”. Ciężko
westchnął.
- Ty jesteś nauczycielem, wujku - powiedział. - Ja jestem tylko uczniem, a więc,
jak sądzę, muszę ciebie słuchać.
Luke uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Aha! Ale uważaj - powiedział. - Nie zakładaj z góry, że nauczyciel ma zawsze
rację. Powinieneś nauczyć się myśleć samodzielnie. Czasami my, nauczyciele, także
popełniamy błędy. Ale w tym wypadku się nie mylę. Nie jesteś jeszcze gotów, by
posługiwać się świetlnym mieczem. Uwierz mi, że wiem, co to znaczy czekanie -
ciągnął Luke. - Cierpliwość może być jednak równie silnym sprzymierzeńcem jak
każda broń. - Zamrugał powiekami. - Czy w tej chwili nie masz żadnych innych
zmartwień na głowie, że toczysz pozorowane walki na świetlne miecze? Czy nie musisz
przygotować się do wyprawy? Czy twoi ulubieńcy nie powinni zostać nakarmieni?
- Jestem już spakowany, wujku, a nakarmię wszystkie zwierzęta dopiero przed
odlotem - odparł Jacen, myśląc o menażerii stworzeń, które zbierał od chwili przylotu
na czwarty księżyc Yavina, porośnięty dżunglą. - Ale chciałem z tobą porozmawiać
właśnie o tej wycieczce.
Luke uniósł brwi.
- Tak? - zapytał.
- Ja... Miałem nadzieję, że zamienisz kilka słów z Tenel Ka. Myślałem, że
przekonasz ją, iż powinna polecieć z nami. Chciałbym, żeby ona także zobaczyła stację
orbitalną Landa Calrissiana.
Luke ściągnął brwi i starannie dobierając słowa, zapytał:
- A dlaczego uznajesz za takie ważne, bym spróbował ją przekonać?
- Ponieważ leci Jaina, Lowbacca i ja... Czyli niemal cała nasza grupa, tylko nie
ona, a bez niej... nie będzie już tak samo - dokończył, sam chyba nie bardzo wierząc w
silę tego argumentu.
Twarz Luke’a się rozpogodziła, a w oczach ukazały się nawet figlarne błyski.
- Jak wiesz, bardzo trudno przekonać wojowniczkę z Dathomiry, która umie
władać Mocą - stwierdził.
- Ale przecież nie ma żadnego powodu, żeby chciała zostać! - wykrzyknął Jacen. -
Nie chce lecieć, bo podobno będzie się nudziła! Oświadczyła, że, jej zdaniem,
drogocenne kamienie corusca nie są ani trochę piękniejsze od tęczowych klejnotów z
Gallinore, a tych przecież widziała co niemiara. Nie sprawiała jednak wrażenia
znudzonej, kiedy to mówiła. Wręcz przeciwnie, wyglądała na zdenerwowaną albo
zmartwioną.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
9
- Każdy musi sam decydować o swoim losie - odparł Luke - a to oznacza, że
czasami musimy podejmować decyzje niepopularne albo trudne. - Objął ramieniem
Jacena i odprowadził go do progu komnaty. - Idź, nakarm teraz swoich ulubieńców.
ś
yczę ci szczęśliwej podróży do orbitalnej stacji wydobywczej... I bądź spokojny,
Tenel Ka ma ważny powód, by nie lecieć.
Tenel Ka wzdrygnęła się i przebudziła. Czuła, że jest spocona, mimo chłodu
panującego w czterech kamiennych ścianach jej komnaty. Złocistorude włosy,
zazwyczaj tak starannie zaplecione w warkocz, były teraz splątane, opadały na oczy.
Owinięte wokół nóg prześcieradło wyglądało, jakby dziewczyna we śnie dokądś biegła,
przed kimś uciekała.
Później przypomniała sobie, o czym śniła. Naprawdę uciekała. Biegła, ile sił w
nogach, pragnąc umknąć przed odzianymi w czarne płaszcze postaciami. Kaptury
dziwnych istot skrywały twarze, porośnięte purpurowymi brodawkami. Przez umysł
dziewczyny, wciąż jeszcze nie mogący otrząsnąć się ze snu, przelatywały strzępy
niewyraźnych wspomnień; historii, które opowiadała jej matka, kiedy Tenel Ka była
małym dzieckiem. Nigdy nie widziała tych straszydeł, ale dobrze wiedziała, kim były...
wiedźmami z Dathomiry, które zaprzedały dusze ciemnej stronie Mocy i czerpały z niej
siły, żeby czynić na świecie wszelkie możliwe zło.
Siostrami Nocy.
Tenel Ka pamiętała jednak, że ostatnie Siostry Nocy zginęły albo nawróciły się na
jasną stronę, zanim jeszcze się urodziła. Dlaczego więc przyśniły jej się teraz? Jedyne
kobiety władające Mocą, jakie pozostały na Dathomirze, posługiwały się siłami jasnej
strony.
Skąd zatem te koszmary? Dlaczego teraz?
Kiedy Tenel Ka uświadomiła sobie, jaki to dzień, zacisnęła powieki i
mruknąwszy, opadła na posłanie. Tego dnia jej babka, królowa-matka hapańskiego
królewskiego rodu, miała wysłać kobietę-ambasador, żeby odwiedziła Tenel Ka,
następczynię hapańskiego tronu. A dziewczyna nie chciała, by ktokolwiek z grona jej
przyjaciół dowiedział się, że jest księżniczką...
Ambasador Yfra. Tenel Ka wzdrygnęła się, kiedy pomyślała o babce, kobiecie
obdarzonej niezłomną wolą, i innych kobietach będących jej ambasadorami. Wszystkie
zdolne były do kłamstwa czy zabójstwa, byle tylko utrzymać się przy władzy... mimo iż
jej babka nie władała już planetą Hapes. Tenel Ka pokręciła głową, a na jej twarzy
pojawił się krzywy uśmiech. Powodem, dla którego przyśniły się jej Siostry Nocy,
musiała być zbliżająca się wizyta.
Mieszkańcy Dathomiry, prymitywnej rodzimej planety jej matki, i ludzie z Hapes,
bogatego świata jej ojca, Isoldera, żyli o całe lata świetlne jedni od drugich. Mimo to
hapańskie kobiety, zajmujące się polityką, i Siostry Nocy z Dathomiry właściwie
niewiele się różniły od siebie. I jedne, i drugie żądne władzy, posunęłyby się do
ostateczności, byle tylko zdobyć ją albo utrzymać.
Tenel Ka znów usiadła, chociaż niechętnie. Nie cieszyła się na myśl o spotkaniu z
amabasador Yfrą. Prawdę mówiąc, radowała się tylko z faktu, że świadkami spotkania
Akademia Ciemnej Strony
10
nie będą jej przyjaciele. Na szczęście Jacen, Jaina i Lowbacca znajdą się daleko, na
pokładzie stacji wydobywczej Landa Calrissiana, na długo przedtem, zanim przyleci
pani ambasador. Nie będą się więc dziwili, dlaczego ich przyjaciółka, rzekomo prosta
wojowniczka z Dathomiry, jest odwiedzana przez wysłanniczkę hapańskiego dworu.
Tenel Ka nie była jeszcze gotowa, żeby im to wytłumaczyć.
No cóż, nie mogła dłużej zostać w łóżku. Musiała wstać, żeby stawić czoło
wszystkiemu, co przyniesie jej ten dzień. Spotkania z ambasador Yfrą nie mogła
uniknąć. I to jest fakt - pomyślała dziewczyna, odrzucając okrycie na bok i wstając z
pryczy.
Otoczeni holograficzną mapą systemu Yavina, Jaina i Lowbacca siedzieli
pośrodku komnaty dziewczyny.
- To powinno wystarczyć - powiedziała Jaina. Jej proste włosy, długie do ramion,
częściowo przysłoniły twarz, kiedy pochyliła się i zaczęła badać głowicę kontrolną
holoprojektora. Sama zbudowała to urządzenie. Złożyła je z używanych części,
niepotrzebnych elementów, wymontowanych podzespołów, kabli i innych obwodów
elektronicznych. Wyciągnęła to wszystko z pudełek i pojemników, starannie ułożonych
na regałach zakrywających całą ścianę jej komnaty.
- Wygląda nieźle, prawda, Lowie? - zapytała, obdarzając szelmowskim
uśmiechem młodego Wookiego, porośniętego długą rudobrązową sierścią. Spojrzała na
szybującą nad ich głowami w komnacie świetlistą kulę, która przedstawiała planetę
Yavin, gazowego giganta.
Lowbacca
pokazał
wizerunek
niewielkiego
szmaragdowego
księżyca
okrążającego pomarańczową planetę. Warknął pytająco.
- Ehm - odezwał się Em Teedee, miniaturowy android-tłumacz, przyczepiony do
pasa Wookiego. Dźwięk ten do złudzenia przypominał chrząknięcie. Em Teedee miał
kształt połówki jajka. W górnej części wypukłej strony było widać dwa okrągłe złociste
czujniki optyczne, w dolnej zaś otwory kryjące mały głośnik.
- Pan Lowbacca życzy sobie wiedzieć - ciągnął android - czy ta kula, którą przed
chwilą pokazał, przedstawia księżyc Yavin Cztery, gdzie teraz jesteśmy?
- Zgadza się - odparła Jaina. - Co prawda, wokół gazowego giganta krąży
kilkanaście księżyców, ale nie zdążyłam wszystkich zaprogramować. Zależało mi
głównie na tym, by zobaczyć, po jakiej trajektorii polecimy, kiedy Lando Calrissian
zabierze nas do swojej orbitalnej stacji, znajdującej się teraz w górnych warstwach
atmosfery Yavina.
Lowie warknął, wtrącając jakąś uwagę, a Jaina niecierpliwie czekała, aż
pedantyczny android upora się z tłumaczeniem.
- Oczywiście, że to trochę niebezpieczne - powiedziała, przewracając
bursztynowopiwnymi oczami. - Ale nie za bardzo. Nie możemy przegapić takiej okazji.
Poza tym Lando chce, żebyśmy nie tylko się przyglądali, ale wzięli udział w
poszukiwaniach.
Dziewczyna pokazała jakieś miejsce tuż nad świetlistą powierzchnią Yavina.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
11
Lowbacca sięgnął do pulpitu głowicy kontrolnej holoprojektora i przycisnął kilka
klawiszy. Po sekundzie w miejscu, w którym pokazała Jaina, pojawił się błyszczący
punkcik sprawiający wrażenie metalowego: orbitalna stacja wydobywcza.
- Chwalipięta - mruknęła Jaina, ale zachichotała ujrzawszy, jak szybko Lowbacca
przeprogramował holograficzną mapę. - Wiesz co, od tej chwili ja zajmę się
konstruowaniem, a ty programowaniem, zgoda?
Lowie przez chwilę udawał, że się chełpi swoimi umiejętnościami. Przesunął
kosmatą dłonią po ciemniejszym paśmie sierści na głowie, zaczynającym się nad
lewym okiem i kończącym na plecach.
W tej samej chwili do komnaty Jainy wpadł Jacen.
- Już tu są - oznajmił, z trudem łapiąc oddech. - To znaczy, prawie. Nadlatują.
Byłem w centrum strategicznym i słyszałem, że „Ślicznotka” Calrissiana jest już
całkiem blisko.
Bliźnięta spojrzały sobie w bursztynowe oczy, których kolor przypominał barwę
koreliańskiej brandy. Były uradowane i podniecone.
- No, to na co jeszcze czekamy? - zapytała dziewczyna.
Jaina z podziwem patrzyła, jak Lando Calrissian schodzi po opuszczonej rampie
„Ślicznotki”. Mężczyzna dumnie stąpał, szeleszcząc fałdzistą szmaragdowozieloną
peleryną, a na jego przystojnej ciemnej twarzy widać było szeroki uśmiech.
Towarzyszył mu pomocnik, cyborg Lobot, który zszedł za nim po rampie i sztywno
stanął u jego boku.
Lando powitał Jainę, składając na jej dłoni szarmancki pocałunek, po czym
odwrócił się do Jacena i Lowbaccy i zgiął się przed nimi w ceremonialnym ukłonie.
Następnie klepnął Luke’a Skywalkera po plecach. Mistrz Jedi, w towarzystwie
baryłkowatego Artoo-Detoo, toczącego się tuż za nim, także wyszedł na powitanie
przyjaciela.
- Uważaj na nich, Lando - powiedział. - Nie ryzykuj za bardzo, dobrze?
Artoo dodał od siebie kilka przeciągłych gwizdów i pisków.
Lando spojrzał na Luke’a udając, że jest urażony.
- Hej, przecież wiesz, że nie pozwoliłbym dzieciakom zrobić niczego, czego sam
nie uznałbym za bezpieczne.
Luke wyszczerzył zęby i lekko klepnął przyjaciela po ramieniu.
- Właśnie to mnie najbardziej martwi - powiedział.
- Przyznaj, że przede wszystkim obawiasz się, że kiedy dzieciaki zobaczą moją
stację wydobywczą, nie będą chciały powrócić do twojej akademii Jedi - zażartował
Lando.
Po chwili, zamaszyście machnąwszy peleryną, zaprosił Jacena i Lowbaccę, żeby
weszli po rampie na pokład statku. Później odwrócił się do Jainy.
- A co mogę zrobić dla ciebie, młoda damo, żeby ta wyprawa wydała ci się
pouczająca i ciekawa? - zapytał.
Wyciągnął ku niej zgiętą w łokciu rękę, chcąc osobiście zaprowadzić dziewczynę
do wnętrza.
Akademia Ciemnej Strony
12
Jaina przyjęła jego ramię i obdarzyła go szelmowskim uśmiechem.
- Na początek możesz opowiedzieć mi, co wiesz na temat silników napędowych
„Ślicznotki”...
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
13
R O Z D Z I A Ł
2
Luksusowy jacht Calrissiana zostawił za rufą zieloną kulę porośniętego dżunglą
księżyca, który świecił w przestworzach niczym cenny klejnot. Lando i jego wierny
towarzysz, cyborg Lobot, pilotowali „Ślicznotkę”, kierując ją ku gazowej kuli Yavina.
- Wam, dzieciakom, powinno się tam spodobać - powiedział ciemnoskóry
mężczyzna. - Nie sądzę, żebyście kiedykolwiek widziały coś, co można byłoby
porównać z polowaniem na klejnoty corusca.
W miarę, jak jacht Calrissiana zbliżał się do gigantycznej planety, coraz wyraźniej
było widać orbitalną placówkę wydobywczą. Przypominała prawdziwe morze świateł
pozycyjnych, z którego wystawały misy anten kierunkowych, otoczone dziesiątkami
zautomatyzowanych obronnych satelitów. Urządzenia zwróciły uwagę na nadlatującą
„Ślicznotkę”, skierowały ku niej lufy laserów i zaczęły realizować procedury uzbrajania
broni. Lando przesłał im jednak umowny kod identyfikujący jego statek, a satelity
zaakceptowały sygnał. Powróciły do przeszukiwania przestworzy, w nadziei, że
dostrzegą prawdziwych intruzów czy piratów.
- Nigdy dość przezorności i środków bezpieczeństwa - stwierdził Lando. - A
przynajmniej nie wtedy, kiedy ma się do czynienia z czymś tak cennym jak klejnoty
corusca.
Lobot, łysy człowiek, wspomagany przez komputer, nie odzywał się ani słowem.
Bezustannie obserwował wskazania przyrządów kontrolnych na pulpicie. Kiedy zwrócił
uwagę na sieć anten i skierował się ku lądowisku, w tylnej części jego głowy
rozbłysnęły i zamrugały mikroskopijne lampki implantowanego urządzenia. Lobot
przeleciał jachtem przez wrota śluzy i łagodnie osadził „Ślicznotkę” na największym
lądowisku orbitalnej stacji.
- Cieszę się, że Luke pozwolił wam tu przylecieć - odezwał się Lando,
spoglądając po kolei na Jacena, Jainę i Lowiego. - Nie dowiecie się niczego o
galaktyce, jeżeli będziecie wyłącznie siedzieli w dżungli i unosili odłamki skał,
posługując się myślami. - Błysnął zębami w szerokim, rozbrajającym uśmiechu. -
Musicie poszerzyć horyzonty. Powinniście się nauczyć, jaką rolę w Nowej Republice
pełni handel. To pozwoli wam zdobyć cenną wiedzę, na wypadek gdyby kiedykolwiek
zawiodły wasze świetlne miecze.
Akademia Ciemnej Strony
14
- Jeszcze nie mamy świetlnych mieczy - odparł Jacen, nie potrafiąc ukryć
przygnębienia.
- A zatem tym bardziej powinniście nauczyć się czegoś pożytecznego - stwierdził
Lando, po czym, widząc frustrację chłopca, dodał: - Wiesz, twój wujek Luke musi dbać
o twoje bezpieczeństwo. Czasami może wydawać ci się, że to przesadna ostrożność, ale
jestem pewien, że dobrze wie, co robi. Nie martw się, już wkrótce dostaniesz swój
miecz świetlny. Idę o zakład, że jeżeli się odprężysz i przestaniesz o tym myśleć,
będziesz ćwiczył własną bronią, zanim zdążysz się obejrzeć.
Kiedy „Ślicznotka” spoczęła na pustym lądowisku, Lando odwrócił się i pomógł
Lobotowi wyłączać systemy kontrolne i silniki.
Później zszedł po rampie i od czasu do czasu entuzjastycznie gestykulując, z
promiennym uśmiechem zaczął oprowadzać gości po swojej stacji. Nie zwracając
uwagi na Lobota, idącego bez słowa z tyłu, zaprowadził młodych Jedi do
transpastalowego iluminatora. Przez szyby było widać gnane porywistymi wichrami
kłęby pomarańczowych chmur gazowego giganta.
Jacen podszedł do samej szyby i zerknął w dół, na skłębione zwały chmur,
przecinanych błyskawicami. Pastelowe obłoki, żółte, białe i pomarańczowe, wyglądały
z dużej wysokości zdradliwie niewinnie. Chłopiec wiedział jednak, że wichury,
szalejące nawet w górnych warstwach atmosfery, miały straszną, miażdżącą silę, a
potworne ciśnienie, panujące w głębinach, było zdolne zgnieść statek do rozmiarów
garści atomów.
Stojąca obok niego Jaina przyglądała się burzowym chmurom i analizowała je pod
kątem właściwości fizycznych. Pomiędzy bliźniętami stał Wookie, wyższy od nich o
głowę. Zdumiony, przeciągle warknął.
- Uważam, że ten widok robi wielkie wrażenie - odezwał się piskliwy głos Em
Teedee, przyczepionego do pasa Lowiego. - Pan Lowbacca jest tego samego zdania.
Orbitalna stacja wydobywcza Landa Calrissiana znajdowała się w tej chwili tuż
powyżej granicy górnych warstw atmosfery. Eliptyczna orbita, po której krążyła, przez
jakiś czas pozwalała jej szybować wysoko nad planetą, po czym zmuszała do
nurkowania w głąb warstw atmosfery, tak aby poszukujące klejnotów corusca automaty
Calrissiana mogły zapuszczać się jeszcze niżej, w rejony, gdzie panowało istne piekło.
Lando postukał palcem w przezroczystą transpastalową szybę iluminatora.
- Głęboko w dole, gdzie kończy się atmosfera, metaliczne jądro planety ociera się
o warstwy ciekłych gazów. Panują tam tak wielkie ciśnienia, że zgniatają cząsteczki
materii, tworząc z nich niezwykle rzadkie kwantowe kryształy, zwane klejnotami
corusca.
Jacen wyraźnie się ożywił.
- Czy możemy jakiś zobaczyć? - zapytał.
Lando przez chwilę się namyślał, po czym kiwnął głową.
- Jasne. Właśnie przygotowujemy się do wysłania kolejnego transportu. Chodźcie
za mną.
Powiewając fałdami szmaragdowej peleryny, powiódł gości idealnie czystymi
korytarzami. Idący tuż za nim Jacen przyglądał się mijanym metalowym
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
15
przepierzeniom, pokojom i pomieszczeniom służbowym, zastawionym dziesiątkami
komputerów.
Ś
ciany pomieszczeń wykonano z gładkich plastalowych płyt, pomalowano w
pastelowe barwy i upiększono jarzącymi się światłowodami o różnych długościach i
ś
rednicach. Gdzieś z oddali dobiegał cichy szelest kołysanych wiatrem liści, plusk
wody płynącej w strumieniu, szum fal oceanu... Kojące kolory i dźwięki sprawiły, że w
stacji wydobywczej Landa panował miły nastrój, zupełnie niepodobny do tego, jaki
wyobrażał sobie Jacen.
Kiedy zbliżyli się do potężnych, opancerzonych dwuskrzydłowych wrót, Lando
nacisnął kilka guzików umieszczonego na przegubie lewej dłoni urządzenia, po czym
odwrócił się w stronę Lobota.
- Zażądaj dostępu do pomieszczeń chronionych przez specjalny system
bezpieczeństwa.
Lobot mruknął coś do mikrofonu umieszczonego przy kołnierzu bluzy. Ciężkie
metalowe wrota zasyczały i rozsunęły się, ukazując dużą śluzę. W przeciwległym
końcu znajdowała się uszczelniona komora, umożliwiająca wyjście na zewnątrz stacji.
Nieco bliżej na stojaku spoczywały cztery opancerzone pociski. Każdy miał długość
mniej więcej metra i był najeżony lufami laserów, samoczynnie naprowadzających się
na wybrane cele.
- To są automatyczne pojemniki transportowe - wyjaśnił Lando. - Ponieważ
klejnoty corusca są tak kosztowne, musieliśmy przedsięwziąć specjalne środki
ostrożności.
Obok jednego pojemnika transportowego krzątało się kilka wielorękich
androidów. Pokrywa pojemnika była odsunięta, a przez otwór dało się zauważyć grubą
warstwę ochronnej izolacji. Miedziane korpusy androidów połyskiwały, jakby je
niedawno wypolerowano.
- Przygotowują następną partię do wysyłki - wyjaśnił Lando. - Chodźcie,
popatrzymy.
Młodzi Jedi zajrzeli w głąb niewielkiego otworu w górnej części pojemnika i
ujrzeli cztery klejnoty corusca, umieszczone tam zręcznymi palcami miedzianego
androida. śaden kamień nie był większy niż paznokieć kciuka Jacena. Lando wyciągnął
ze środka jeden drogocenny kryształ.
Najbliższy android zaczął rozpaczliwie wymachiwać wszystkimi rękami.
- Przepraszam, przepraszam! - zaprotestował. - Proszę nie dotykać klejnotów.
Przepraszam!
- W porządku - uspokoił go Lando. - To tylko ja, Calrissian.
Wymachiwanie natychmiast się skończyło.
- Och, zechce pan mi wybaczyć - odezwał się android.
Lando pokręcił głową.
- Będę musiał kazać wymienić jego czujniki optyczne - powiedział.
Uniósł klejnot corusca, trzymając go między palcem wskazującym a kciukiem.
Kamień błysnął, jakby krył w środku płynny ogień. Wydawało się, że klejnoty corusca
nie tylko odbijają światło, zawieszonych pod sufitem paneli jarzeniowych. Odnosiło się
Akademia Ciemnej Strony
16
wrażenie, że kryją we wnętrzach miniaturowe piece. Ich blask przez całe wieki
pulsował uwięziony wewnątrz ścianek kryształów, aż przez czysty przypadek niektóre
fotony wydostały się na zewnątrz.
- Klejnotów corusca nie spotyka się w żadnym innym miejscu galaktyki - mówił
Lando. - Dotychczas znaleziono je tylko w pobliżu jądra Yavina. Oczywiście, wielu
poszukiwaczy bada inne gazowe giganty, mając nadzieję, że je znajdzie, ale na razie
moja stacja wydobywcza jest jedyną, która dostarcza klejnoty corusca na rynki całej
galaktyki. Przed laty legalną stację wydobywczą miało tu Imperium, ale kiedy załamały
się imperialne rynki zbytu, tamta placówka bardzo szybko zbankrutowała. Jak wiecie,
poszukiwanie kamieni corusca jest ryzykowne i wymaga dużych nakładów,
przynajmniej na początku... ale ja ciągnę z tego spore zyski.
Pozwolił Jacenowi, Jainie i Lowbaccy potrzymać kryształ i podziwiać jego
piękno.
- Klejnoty corusca są najtwardszą substancją w całej galaktyce - ciągnął. - Potrafią
przeciąć transpastal tak łatwo, jak promień lasera tnie warstwę sullustańskiego dżemu.
Nerwowy android wyłuskał klejnot z kosmatej dłoni Lowbaccy i z powrotem
umieścił we wnętrzu pojemnika. Wpuścił do środka dodatkową porcję szczeliwa,
pokrywając nią wszystkie kamienie, po czym zasunął pokrywę, żeby zamknąć otwór.
Następnie włączył kilka przełączników znajdujących się w tylnej części pojemnika,
uzbrajając w ten sposób umieszczone na obudowie lasery. Lufy śmiercionośnych
urządzeń skierowały się we wszystkie strony.
- Pojemnik gotów do startu - oznajmił android. - Proszę o opuszczenie wyrzutni.
Lando wyprowadził młodych Jedi z pomieszczenia, a ciężkie pancerne wrota
automatycznie zasunęły się za ich plecami. Androidy pozostały, zajęte swoimi
czynnościami.
- Chodźcie tu, będziemy patrzyli przez iluminator - odezwał się Lando. - Ten
pojemnik jest pociskiem wyposażonym w napęd nadświetlny. Poleci na Borgo Prime,
do mojego agenta handlowego, który zajmuje się sprzedażą klejnotów corusca w
zamian za niewielki udział w zyskach.
Stłoczyli się przy okrągłym otworze, zaopatrzonym w grubą transpastalową szybę,
przez którą było widać pustkę przestworzy. Przyglądali się, jak pojemnik transportowy
wystrzelił z wyrzutni, na chwilę znieruchomiał, aby jego komputer mógł zorientować
się w położeniu i dokonać niezbędnych zmian wartości parametrów. Smuga jasnego
ś
wiatła wydobywającego się z dysz silników kreśliła linię na tle czerni przestworzy.
Obronne satelity otaczające stację wydobywczą dostrzegły pojemnik i obróciwszy
lufy laserów, wymierzyły je w błyszczący stożek. Zapewne jednak pocisk z klejnotami
przesłał właściwy sygnał identyfikacyjny, gdyż po chwili lasery powróciły w
poprzednie położenia. Później, tak szybko, że z trudem można było to zauważyć,
pojemnik transportowy zamienił się w mglistą smugę światła, po czym zniknął w
nadprzestrzeni, niosąc w środku bezcenne kryształy.
- Hej, Lando, czy nie moglibyśmy pomóc ci w poszukiwaniu tych klejnotów? -
zapytał Jacen.
- Tak, chcielibyśmy zobaczyć, jak to się robi - poparła go Jaina.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
17
- No cóż, sam nie wiem... - zawahał się Lando. - To ciężka praca, a przy tym
trochę niebezpieczna.
- Tak samo jak kształcenie rycerzy Jedi, o czym sami zdążyliśmy się przekonać -
zauważyła Jaina. - Czy nie sądzisz, że zdobywanie wiedzy może być czasem związane
z niewielkim ryzykiem?
Lowbacca zaryczał, wtrącając jakąś uwagę.
- Co to znaczy, że jest pan gotów podjąć to ryzyko? - odezwał się Em Teedee. - O
rety, myślałem, że pan Calrissian zwracał uwagę na istniejące zagrożenie w nadziei, że
odwiedzie pana od tej wyprawy.
- To nieważne - wtrącił się trochę piskliwie Jacen. - I tak byśmy się wyprawili.
Lando uniósł rękę, jakby podjął jakąś decyzję... ale Jacen miał wrażenie, że
wszystko zostało już dawno ustalone.
- No cóż - powiedział. - Może naprawdę czas, żebym zajął się prawdziwą pracą,
zamiast tylko wciąż pełnić obowiązki administratora. W porządku, sam zabiorę was na
dół.
Jacenowi wydawało się, że głębinowa kapsuła górnicza przypomina podwodny
dzwon ratunkowy, umożliwiający wyciąganie nurków. Na grubych pancernych płytach
kadłuba, pomalowanych na szaro, widniały oleiste plamy. Światło w nich odbite miało
w sobie coś złowieszczego. Klapa włazu sprawiała wrażenie tak grubej i wytrzymałej,
ż
e potrafiłaby się oprzeć nawet strzałom z turbolasera.
- Nazywamy tę kapsułę „Szybką Ręką” - oznajmił Lando. - Jest niewielka, ale
zaprojektowana specjalnie z myślą o zapuszczaniu się w najgłębsze warstwy Yavina.
Kiedyś dotarła niemal do samego jądra, gdyż największe klejnoty spotyka się na tej
głębokości.
Przesunął palcami po usmarowanej olejem powierzchni płyty kadłuba.
- „Szybka Ręka” jest pokryta od zewnątrz cienką warstwą kwantowego pancerza -
ciągnął, nie potrafiąc ukryć dumy. - To zabawka wynaleziona przez naukowców
Imperium. Postanowiliśmy wykorzystać do własnych celów technologię, opracowaną
początkowo na potrzeby imperialnej gwiezdnej floty. Dzięki temu dysponujemy
najlepszym, najnowocześniejszym pancerzem stosowanym do celów handlowych. -
Lando się chełpił, jak gdyby wygłaszał przemówienie do grupy dyrektorów
zarządzających jego firmą, ale po chwili przypomniał sobie, kim naprawdę są jego
słuchacze. - No cóż, w tej chwili to nieważne. Pancerz tego maleństwa jest tak
wytrzymały, że potrafi znieść ciśnienia panujące nawet w samym jądrze. Zostaniemy
opuszczeni, ale z orbitalną stacją wydobywczą będziemy nadal połączeni za pomocą
energetycznych więzów... czegoś w rodzaju niezniszczalnej magnetycznej liny.
- Nawet burze nie będą mogły jej rozerwać? - zainteresowała się Jaina.
Lando szeroko rozłożył ręce, chcąc rozproszyć jej wątpliwości.
- Może trochę będzie nami kołysało, ale... - Roześmiał się. - Fotele są wyściełane.
Nic się nam nie stanie.
Lowbacca pochylił się, ale mimo to, kiedy wchodził do wnętrza ratunkowego
dzwonu, zawadził głową o górną krawędź włazu. Jacen i Jaina wskoczyli w chwilę po
Akademia Ciemnej Strony
18
nim. Po sekundzie we wnętrzu „Szybkiej Ręki” znalazł się Lando, który zatrzasnął i
uszczelnił klapę włazu.
Kilka razy postukał kostkami palców w płytę kadłuba, przysłuchując się
stłumionym metalicznym dźwiękom.
- Pewność i zaufanie - oznajmił, po czym zajął miejsce na miękkim, wyściełanym
fotelu pilota, ustawionym przed kontrolną konsoletą. Jacen usiadł obok niego na fotelu
drugiego pilota i poświęcił chwilę na zapięcie pasów bezpieczeństwa. Jaina i Lowie
zajęli miejsca na fotelach stojących w drugim rzędzie. W suficie, ścianach i podłodze
kapsuły znajdowały się kwadratowe iluminatory z bardzo grubymi transpastalowymi
szybami. Dzięki nim wszyscy mogli podziwiać widoki, bez względu na to, w którą
stronę obracali głowy.
- O rety, czy to nie podniecające? - odezwał się piskliwie Em Teedee. Lowie
burknął, całkowicie zgadzając się z jego zdaniem.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
19
R O Z D Z I A Ł
3
Lando wystukał kilka instrukcji na klawiaturze kontrolnej konsolety.
- Informuję Lobota, że jesteśmy gotowi ruszać w drogę - oznajmił.
Kiedy „Szybka Ręka” przygotowywała się do wyprawy w głąb atmosfery Yavina,
na ścianach próżniowej komory, w której się znajdowała, rozbłysły ostrzegawcze
czerwone lampki. Z pomieszczenia wyszło trzech techników, a uszczelnione drzwi
zamknęły się za ich plecami.
- Trzymajcie się - ostrzegł Lando.
Nagle metalowe płyty pod „Szybką Ręką” rozsunęły się na boki. Kiedy
opancerzony dzwon runął w przepaść, wypełnioną chmurami wirujących gazów, Jacen
poczuł, że jego żołądek podskoczył do gardła. Zaskoczony Lowie wydał przeciągły
skowyt. Serce Jacena biło przyspieszonym rytmem. Jaina chwyciła kurczowo oparcie
fotela.
„Szybka Ręka” nurkowała coraz głębiej, ale Jacen już wkrótce poczuł, że
prędkość opadania kapsuły maleje, stabilizuje się, jest lepiej kontrolowana.
- Czuję energetyczną więź, która nas powstrzymuje - odezwała się Jaina.
Jacen wybiegł myślami w przestworza. Posługując się umiejętnościami Jedi,
również wyczuł coś, jakby błyszczącą cienką nić łączącą ich z orbitalną stacją
wydobywczą, która pozostała wysoko nad ich głowami. Zaciekawiony i podniecony
rozpiął pasy ochronnej sieci i podszedł do najbliższego iluminatora. Popatrzył na
skłębione chmury, które się zbliżały i uderzały o kadłub kapsuły...
Ujrzał także flotyllę niewielkich statków, które przemykały tuż nad zwałami
skłębionych chmur. Przypominały rolnicze automaty. Małe jednostki ciągnęły świecącą
złocistą siatkę, podobną do delikatnej pajęczyny, w ten sposób, że dolny skraj sieci
niknął w obłokach.
- Kto to? - zapytała Jaina, jak zawsze pragnąca wiedzieć, co, jak i dlaczego.
- Moi kontrahenci - wyjaśnił Lando. - Łowcy klejnotów corusca. Dysponują
własnymi stateczkami i latają nad kłębowiskiem chmur, ciągnąc energetyczne włóki.
Kiedy zapuszczają je w chmury, różnice potencjałów istniejące pomiędzy węzłami sieci
reagują na obecność nawet niewielkich klejnotów. W ten sposób ci gwiezdni rybacy
Akademia Ciemnej Strony
20
łowią jedynie małe kryształy i okruchy, nie większe od ziarnek piasku. Może to
niewiele, ale i one mają dużą wartość, dzięki czemu praca tych ludzi się opłaca.
Pomagam im, a w zamian za to oni oddają mi pewien procent tego, co zarobią.
Duże klejnoty corusca znajdują się jednak znacznie głębiej. Gigantyczne ciśnienia
panujące w pobliżu jądra sprawiały dotychczas, że polowanie na największe kryształy
było niemożliwe. Dysponując jednak kapsułą z ochronnym pancerzem kwantowym,
mogę się zapuścić „Szybką Ręką” nawet tak głęboko.
- No, to na co jeszcze czekamy? - zapytała Jaina.
- Masz rację. Ruszajmy - poparł ją Jacen, pocierając ręce. Po chwili na jego
twarzy ukazał się przebiegły uśmiech. - Hej, Lando, podsłuchałem kiedyś rozmowę
dwóch androidów. Pierwszy zapytał: „No i co, udało ci się pokonać tego Wookiego
podczas gry w sabaka?” Drugi odparł...
- ...Tak, ale kosztowało mnie to rękę i nogę - dokończył Lando. - To bardzo stary
kawał, chłopcze.
Jacen w pierwszej chwili się żachnął, ale potem zachichotał.
- Może właśnie dlatego Tenel Ka się nie roześmiała - powiedział.
Jaina spojrzała na brata.
- Sądzę, że nie zrobiła tego z innego powodu - odparła.
Tymczasem nurkująca kapsuła zapuszczała się coraz głębiej. Lando pociągał za
dźwignie, zupełnie jakby ostrożnie odwijał energetyczną linę. Kropelki gęstniejącej
mgły i rozpylonych gazów otaczających dzwon nabierały energii, pędziły coraz
szybciej. W pewnej chwili dał się słyszeć cichy szmer uderzających o pancerz kapsuły
cząstek, z każdą chwilą coraz głośniejszy i bardziej natarczywy.
Szalejąca wichura przybierała na sile. Ciągnące się jak okiem sięgnąć oślepiające
błyskawice przecinały raz po raz we wszystkie strony półmrok za iluminatorami. Po
zewnętrznym pancerzu pełzały świetliste fale statycznej elektryczności, podobne do
kosmatych, strzępiastych poczwarek. Co chwilę rozbłyskiwały i zmieniały kształty,
wciąż na nowo atakując punkt, w którym była umocowana energetyczna lina.
Lowie wygłosił długie zdanie w języku Wookiech, pełne gardłowych warknięć i
pomruków, chcąc w ten sposób wyrazić zaniepokojenie. We wnętrzu kapsuły rozległ
się piskliwy głos androida-tłumacza.
- To dobre pytanie, panie Lowbacco. Co się stanie, jeżeli energetyczna więź
zostanie przerwana? W jaki sposób powrócimy do stacji?
- Och, mamy kilka urządzeń, które umożliwią nam przetrwanie - odparł Lando,
ponownie machnąwszy beztrosko ręką. - Przeżyjemy wystarczająco długo, aż odnajdzie
nas ekipa ratunkowa, wysłana z orbitalnej stacji. Mamy urządzenia łączności, duże
zapasy energii... ale nie martwcie się, nic takiego się nie wydarzy.
Jakby pragnąc zaprzeczyć jego słowom, nagły podmuch wiatru zakołysał kapsułą.
Jacen spadł z fotela i potoczył się pod ścianę. Niepewnie wstał i z przepraszającym
uśmiechem ponownie zapiął pasy bezpieczeństwa ochronnej sieci.
Nagle wszyscy odnieśli wrażenie, że „Szybka Ręka” naprawdę zerwała się z
energetycznej uwięzi. Zaczęli spadać jak kamień, nie mogąc odzyskać stateczności
przez drugie dziesięć sekund. Lowie zawył, a bliźnięta krzyknęły. Lando poruszył
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
21
dźwignią i zwiększał dopływ mocy tak długo, aż w końcu udało mu się połączyć oba
końce niewidzialnej liny.
- Widzicie? Nie było żadnych problemów - powiedział, nonszalancko się
uśmiechając. Jacen dostrzegł jednak krople potu, jakie pojawiły się na czole
ciemnoskórego mężczyzny. - Prawię mówiąc, dobrze będzie, jeżeli zaciśnięcie pasy
waszych ochronnych sieci - dodał. - Te wichury szalejące w dolnych warstwach
atmosfery wywołują czasami potworne wiry, które docierają do granicy jądra i
porywają klejnoty corusca. Obniżymy się jeszcze trochę, a potem zaczniemy łowy.
- Ja też chciałbym spróbować szczęścia - odezwał się Jacen.
- Każde z was będzie mogło operować dźwigniami - oświadczył Lando. - Muszę
jednak was uprzedzić, że klejnoty corusca spotyka się bardzo rzadko, nawet na tak
dużej głębokości. Nie oczekujcie, że jakiś znajdziecie.
- Czy ktoś, kto będzie operował dźwigniami i znajdzie klejnot, będzie mógł go
zatrzymać? - zapytał Jacen.
Lando obdarzył go pobłażliwym uśmiechem.
- No cóż, przypuszczam, że tak... - obiecał. - Ale nie będziemy mogli poświęcić na
łowy dużo czasu.
- Och, to zrozumiałe - odparł chłopiec. - Niemniej dobrze jest mieć jakąś zachętę.
Lando się roześmiał.
- Zupełnie jak ojciec - stwierdził.
Jacen także się uśmiechnął. Pomyślał o czasach, kiedy Lando Calrissian i Han
Solo byli partnerami - a czasami rywalami, bo i tak zdarzało się w ciągu wielu lat ich
przyjaźni.
Lando ponownie zerknął na kontrolny pulpit i odsłonił kilka następnych
iluminatorów w podłodze kapsuły, tak by wszyscy mogli lepiej widzieć kłębiące się w
dole, naładowane potworną energią mroczne chmury.
- Taka głębokość powinna wystarczyć - oświadczył. - Zaczynajmy łowy. -
Popatrzył na tarczę chronometru, umieszczonego na przegubie lewej ręki. - Naprawdę
niedługo będziemy musieli wracać.
Przełknął ślinę. Jacen się zorientował, że Calrissian jest po prostu zdenerwowany
faktem, iż znalazł się aż tak głęboko. Tylko śmiałkowie, którzy ryzykowali życiem,
polując na klejnoty corusca, zapuszczali się na takie głębokości, żeby znaleźć bajecznie
kosztowne kryształy.
„Szybka Ręka” osiągnęła najniższe warstwy atmosfery gazowego giganta, gdzie
nie docierało nawet światło słońca Yavina. Kapsułę otaczały nieprzeniknione
ciemności, a silny huragan kołysał nią z boku na bok. Lando włączył reflektory
ratunkowego dzwonu i w ciemności poszybowały świetliste stożki, ukazując
kłębowisko zgęszczonych gazów, zmagających się ze sobą jak w upiornym tańcu.
- Zaraz zapuszczę żyłki wędek - odezwał się Lando. - To elektromagnetyczne
linki, które zwieszają się z dna kapsuły. Ich zadaniem jest przyciąganie klejnotów
corusca, podrywanych przez szalejące burze. Każde z was będzie miało tylko kilka
minut, gdyż musimy szybko wracać do stacji. Mam wrażenie, że z każdą chwilą burza
przybiera na sile.
Akademia Ciemnej Strony
22
Jacenowi się wydawało, że nawałnica wcale się nie nasila. Jakkolwiek przyznać
trzeba, że i tak miała potworną siłę. Na widok malującego się na twarzy Landa napięcia
pomyślał jednak, że i on chciałby, aby ta wyprawa jak najszybciej się zakończyła.
- Lowbacco, dlaczego nie miałbyś spróbować pierwszy? - zaproponował Lando. -
Zajmij miejsce pilota i przejmij stery.
Młody Wookie usiadł w fotelu, który był dla niego o wiele za mały, i położył
dłonie na najeżonym dźwigniami i przełącznikami pulpicie. Zaczął naprowadzać
zwieszające się i skwierczące linki, które niczym magnetyczne macki przeszukiwały
najniższe warstwy atmosfery.
Jacen ponownie odpiął pasy ochronnej sieci i popełznął po podłodze, żeby zerknąć
przez jeden z kwadratowych iluminatorów. Dostrzegł żółte magnetyczne bicze,
zwieszające się z kadłuba „Szybkiej Ręki”. Przecinały chmury gazów, ale nie
schwyciły niczego.
Po kilku minutach sfrustrowany Lowie warknął, dając za wygraną. Em Teedee
przetłumaczył:
- Pan Lowbacca pragnie, by ktoś inny zaznał tej przyjemności.
Lowie przekazał dźwignie Jainie. Dziewczyna usiadła i zaczęła skupiać się jak w
transie, wysuwając z ust koniuszek języka. Kiedy poruszała drążkami, jej przymknięte,
bursztynowopiwne oczy patrzyły w nicość i pustkę. Jacen obserwował, jak
energetyczne linki wiją się jak węże pod kapsułą, przecinają kłęby chmur, szukają...
- Nie poddawaj się tak łatwo - odezwał się Lando. - Mówiłem, że bardzo trudno
jest znaleźć choćby jeden kamień. Są niezwykle rzadkie. Gdyby spotykało się ich
więcej, nie byłyby takie cenne.
Przez kilka następnych minut Jaina szukała, ale potem i ona zrezygnowała. Jacen
wstał z podłogi i ruszył w stronę fotela. Z trudem utrzymywał równowagę w
rozkołysanej kapsule. Schwycił oparcie fotela i usiadł, po czym położył ręce na
kontrolnych dźwigniach.
Pociągając za nie, czuł wyraźnie opór, jaki stawiały skwierczące linki.
Przeszukiwał kłęby chmur po omacku. Przeczesywał je zwinnie jak przeszukuje się
kopiec piasku, mając nadzieję, że może znajdzie się w nim bryłkę złota. Wysyłał także
wici myśli i skupiał się tak samo, jak przed nim robiła to Jaina. Starał się wykorzystać
całą wiedzę Jedi, by odszukać chociaż jeden drogocenny klejnot. Nie wiedział, co
powinien poczuć, kiedy go znajdzie, ale liczył na to, że potrafi odróżnić to uczucie od
wszystkich innych. Kłęby wirujących chmur były jednak wciąż puste. Zawierały
jedynie mieszaninę bezużytecznych gazów i unoszonego pyłu; nic, co byłoby godne
uwagi. Obok niego usiadła Jaina. Jacen czuł, że i ona liczy na to, że mu się powiedzie.
Chłopiec siedział jeszcze bez ruchu przez minutę czy dwie. W chwili kiedy i on miał
zrezygnować, poczuł nagle w umyśle jakiś błysk, jakieś olśnienie. Trącił lekko
dźwignię, przesuwając ją o milimetr w prawo. Wyciągnął długie elektromagnetyczne
palce i zaczął szukać, zapuszczać je tak głęboko jak było możliwe. Przecinając zwały
chmur naelektryzowaną końcówką, sięgał jeszcze dalej, sięgał... i w końcu ponownie
pochwycił ów błysk myślami. Kontrolny pulpit rozjarzył się światełkami.
- Mam go! - krzyknął Jacen.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
23
Lando sprawiał wrażenie równie zaskoczonego co pozostali uczestnicy wyprawy.
- Doskonale, a teraz trzeba go przyciągnąć - powiedział. - Tylko szybko. Czas
wracać do domu. - Ujął dźwignie i zaczął wciągać magnetyczną linkę do kadłuba
„Szybkiej Ręki”. Uważał, by nie zgubić zdobyczy. Kiedy ustabilizował więź łączącą go
ze stacją w górze, pochylił się i otworzył niewielką śluzę w podłodze. Wyciągnął z niej
oszronioną durastalową skrzynkę i wyjął piękny klejnot corusca o nieregularnych
kształtach, ale większy niż ten, który pokazywał wcześniej. Kamień błysnął
uwięzionym blaskiem. Wstrzymując oddech, Jacen wyłuskał klejnot z palców Landa.
Ostrożnie położył go w zagłębieniu dłoni.
- Popatrzcie, co znalazłem! - powiedział z dumą.
Jaina i Lowie pospieszyli z gratulacjami. Lando, pamiętając, że obiecał młodym
Jedi, iż staną się właścicielami klejnotów, które znajdą, pokręcił głową. Nie mógł wyjść
z podziwu. Z trudem wierzył własnym oczom.
- Uważaj na niego, Jacenie - powiedział. - Założę się, że kiedy go sprzedasz,
uzyskasz taką sumę, że będziesz mógł kupić pół wieżowca w samym centrum
Coruscant.
- Aż tyle jest wart? - zdziwił się chłopiec. Przesunął czubkami palców po
wygładzonej, ale nieprawdopodobnie twardej powierzchni klejnotu. - Co będzie, jeżeli
go zgubię? - zapytał.
- Włóż do buta - poradziła Jaina. - Wiesz przecież, że nie gubisz niczego, co tam
schowasz.
- Masz rację - zgodził się Jacen. - Myślę, że dam go w prezencie mamie na
następne urodziny.
Lando uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Nawet Han nigdy nie dał Leii czegoś tak kosztownego. Czasami żałuję, że sam
nie mam choćby kilkorga dzieci - mruknął. - No dobrze, a teraz wracamy!
Następny podmuch huraganu, jakby chcąc go zachęcić, uderzył w kadłub
„Szybkiej Ręki” i zakołysał kapsułą. Jacen przez sekundę walczył, by utrzymać się na
nogach. Omal nie upuścił kamienia na podłogę, ale zdążył go złapać i zamknąć w dłoni.
Natychmiast włożył klejnot do buta. Nie musiał już się martwić, że mu stamtąd
wypadnie.
Niespokojnie marszcząc brwi, Lando zaczął zwijać energetyczną linkę łączącą
„Szybką Rękę” z orbitalną stacją. Kierował kapsułę ku górnym warstwom atmosfery
Yavina, trochę spokojniejszym i bezpieczniejszym.
Wichura nie przestawała nimi kołysać, rzucając to w tę, to w tamtą stronę. W
pewnej chwili usłyszeli głośny metaliczny dźwięk uderzenia czegoś twardego o pokryty
kwantowym pancerzem kadłub. Lando jęknął, po czym uniósł głowę i popatrzył na
ś
cianę.
- Jeszcze jeden! - zawołał. - Jaino, idź w tamto miejsce i zobacz, czy nie
przedziurawił kadłuba.
- Co się stało? - zainteresował się Jacen.
Jaina uklękła i zaczęła przyglądać się ścianie.
- Wygląda na to, że nie zrobił nic złego - powiedziała.
Akademia Ciemnej Strony
24
- Co to było? - nalegał Jacen. Widział niewielką wypukłość w ścianie, ale nie
wyczuwał, by z kapsuły ulatniało się powietrze.
- Zostaliśmy trafieni przez klejnot corusca, niesiony z bardzo dużą prędkością
przez wichurę. Miał energię pocisku i mógłby przebić kadłub kapsuły, ale uratował nas
kwantowy pancerz. Nie mogę uwierzyć, że mieliśmy takie szczęście. - Lando pokręcił
głową. - Wielokrotnie bywało tak, że szukałem tych klejnotów przez wiele godzin i
powracałem z pustymi rekami. Ale kiedy wyprawiłem się z wami, najpierw Jacen
znajduje jeden po kilku minutach poszukiwań, a potem drugi trafia w kadłub, kiedy
wracamy do stacji.
Lowie zaryczał, wtrącając jakąś uwagę.
- Ze wszystkich sił zgadzam się z panem Lowbaccą - zapiszczał Em Teedee. -
Miejmy nadzieję, że żadnego więcej nie spotkamy.
W pobliżu kadłuba kapsuły raz po raz przemykały błyskawice, rozjaśniając
panujące ciemności błękitnym blaskiem. Dopiero kiedy wznieśli się wyżej i zbliżyli na
bezpieczną odległość do orbitalnej stacji wydobywczej, burza zaczęła się uspokajać, a
siła wichury osłabła. Lando sprawiał wrażenie wyraźnie odprężonego.
W końcu znaleźli się w rozjarzonej komorze próżniowej stacji. Gdy podłoga
zamknęła się za kapsułą, Lando ciężko westchnął i wygodnie rozparł się w fotelu.
Komora zaczęła się wypełniać powietrzem. Lando wcisnął kilka guzików, chcąc
otworzyć uszczelniony pancerny właz kapsuły.
- Jesteśmy w domu - oznajmił z ulgą. - Wróciliśmy cali i zdrowi. - Wstał z fotela,
ale lekko się zachwiał, kiedy na chwilę jego nogi odmówiły posłuszeństwa. - Myślę, że
na razie macie dosyć wrażeń. Co powiecie, żebyśmy teraz trochę się odprężyli,
przyrządzając sobie jakiś posiłek?
Zaledwie zdążył przedstawić tę propozycję, kiedy w głośniku interkomu stacji
rozległo się przeraźliwe wycie alarmowych syren.
- Co to takiego? - zapytał zdumiony Lando. - Co się dzieje?
Trójka młodych Jedi wyskoczyła z kapsuły i podążyła za nim do zawieszonego na
ś
cianie komory komunikatora.
- Mówi Lando Calrissian. Proszę mi powiedzieć, co się stało.
- Z nadprzestrzeni wyłoniła się duża flota nieznanych statków - odezwał się
napięty głos odpowiedzialnego za bezpieczeństwo stacji funkcjonariusza. - Nie reagują
na nasze sygnały i kierują się z dużą prędkością w stronę stacji. Nie znamy ich
zamiarów.
Głośnik szczęknął i połączenie zostało przerwane.
Jacen i Jaina podbiegli do jednego z iluminatorów i spojrzeli w mroki
przestworzy. Nagle chłopak ujrzał statki kierujące się ku stacji. Nie wiedział
wprawdzie, dlaczego, ale czuł, że ich dowódcy uzbrajają systemy pokładowej broni.
Wątpił, aby miało wyniknąć z tego coś dobrego. Przełknął ślinę.
- Wyglądają na imperialną flotę - powiedział.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
25
R O Z D Z I A Ł
4
Lando pospieszył na mostek dowodzenia orbitalnej stacji wydobywczej.
- Idziemy, dzieciaki! - krzyknął. - Za mną!
Jaina pobiegła pierwsza, a tuż za nią podążyli Jacen i Lowie. Po kilku sekundach
długonogi Wookie wyprzedził dziewczynę i w pośpiechu omal nie stratował
Calrissiana.
- Och, proszę trochę bardziej uważać, Lowbacco - zapiszczał oburzony Em
Teedee.
Wszyscy wskoczyli do kabiny turbowindy i po kilku chwilach dotarli na
najwyższy poziom, gdzie mieściło się obserwatorium stacji. Wpadli na mostek w
kształcie cylindrycznej wieży, wystającej ponad silnie opancerzony kadłub stacji
wydobywczej. W bocznych ścianach pomieszczenia znajdowało się mnóstwo wąskich
prostokątnych iluminatorów, zapewniających dobry widok we wszystkie strony. Ekrany
diagnostycznych komputerów, jarzące się dyskretnym blaskiem pod każdym oknem,
rozbłyskiwały teraz sygnałami alarmowymi. Korytarzem przebiegały oddziały
uzbrojonych strażników. Mężczyźni przypinali do pasów dodatkowe blastery i
przygotowywali się do obrony stacji.
- Jesteśmy atakowani, proszę pana - odezwał się Lobot. Jego cichy głos,
pozbawiony emocji, z trudem było można usłyszeć. Cyborg był w ciągłym ruchu.
Wydawało się, że przebiera palcami po kilku klawiaturach naraz. Kierował spojrzenia
na kontrolne ekrany i w milczeniu ocenia! sytuację. Światełka implantowanych
miniaturowych komputerów błyskały jak szalone po bokach jego głowy.
Lando wyjrzał przez wąskie obserwacyjne iluminatory i natychmiast dostrzegł
flotę statków zbliżających się do stacji. Wyglądało na to, że wciąż nowe wyskakują z
nadprzestrzeni.
- Myślisz, że to piraci? - zapytał, zwracając się do cyborga. Po chwili, pragnąc
uspokoić bliźnięta i Lowiego, dodał: - Nie martwcie się. W całej stacji został ogłoszony
alarm. Bez względu na to, kim są napastnicy, nie mają cienia szansy, żeby pokonać
naszą obronę.
Jaina przez chwilę spoglądała na jeden z ekranów diagnostycznych, po czym
zacisnęła usta.
Akademia Ciemnej Strony
26
- To nie są piraci - oświadczyła, rozpoznawszy kilka statków po
charakterystycznym elipsoidalnym kształcie głównej części kadłuba i kryjących dysze
silników nadbudówkach, wystających niczym wystrzępione skrzydła z góry i z dołu. -
To jednostki imperialne. Te cztery lecące po bokach szyku to kanonierki klasy Skipray.
Każda jest uzbrojona w trzy potężne działa jonowe, a także wyrzutnie torped
protonowych i pocisków udarowych. Mają także baterie podwójnych sprzężonych
laserowych działek.
Calrissian wyglądał na zaskoczonego.
- Ta-a, chyba masz rację - powiedział.
Jaina spojrzała spokojnie na twarz mężczyzny, na której malowało się zdumienie.
- Tata prosił kiedyś, żebym się zapoznała z kształtami różnych typów statków -
wyjaśniła. - Uwierz mi, imperialne kanonierki dysponują taką siłą ognia, że twoje
systemy obronne nie mogą nawet marzyć, by się im przeciwstawić.
Lando uderzył otwartą dłonią w czoło i jęknął.
- To nie flota piratów, to prawdziwa armada! A ten ogromny statek w samym
ś
rodku szyku? Nie mogę rozpoznać go po kształtach.
Jaina przebiegła w pamięci wszystkie dane techniczne rozmaitych jednostek, z
jakimi zapoznawał ją ojciec, ale i ona nie była w stanie rozpoznać typu jednostki z tej
odległości.
- Może jakiś zmodyfikowany szturmowy wahadłowiec? - powiedziała, wpatrując
się w jeden z ekranów kontrolnych, na którym mogła zobaczyć dziwny statek w
powiększeniu. - Nie wiem jednak, czym może być ta niezwykła nadbudówka na
dziobie.
Tajemniczy szturmowy wahadłowiec miał naprawdę zamontowane w przedniej
części dziwaczne urządzenie. Okrągłe, ale najeżone szpikulcami, przypominało zębatą
paszczę podwodnego drapieżnika.
- Wyślij sygnał SOS - odezwał się ciemnoskóry mężczyzna, spoglądając na
Lobota. - W jak najszerszym paśmie częstotliwości. Chcę być pewien, że wszyscy będą
wiedzieli, iż zostaliśmy zaatakowani.
Android pokręcił głową i z doprowadzającym do szału spokojem, jaki zapewniały
mu implantowane komputery, powiedział:
- Już próbowałem, proszę pana. Jesteśmy zagłuszani. Nasze sygnały nie mogą się
przedostać przez ich ekrany.
- Ciekawe, czego chcą? - zastanawiał się zrozpaczony Lando.
- Nie wysuwali żadnych żądań - odparł Lobot. - Nie odpowiadają na nasze
sygnały. Nie wiemy, o co im chodzi.
Jaina spoglądała przez iluminator na zbliżające się statki, czując w żołądku bryłę
lodu. Wzdrygnęła się. Jacen ścisnął jej rękę. Jego czoło pokryło się zmarszczkami.
Oboje doszli do takiego samego wniosku. Chłopiec nie potrafił ukryć niepokoju.
- Nie podoba mi się to wszystko - odezwał się po chwili. - To... o nas im chodzi,
prawda?
- Ta-a, i ja mam takie przeczucie - odparła Jaina cichutko, niemal szeptem.
Lowie kiwnął kudłatą głową i warknął, zgadzając się z jej zdaniem.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
27
- O czym wy, dzieciaki, mówicie? - zapytał Calrissian, kierując na nich wielkie
piwne oczy, w których malowało się niedowierzanie. - Z pewnością chodzi im o
klejnoty corusca. Nie ma tu niczego innego, co mogłoby mieć dla nich jakąś wartość.
Jaina pokręciła głową, ale Lando był zbyt zajęty obserwacją, żeby zwrócić na to
uwagę. Cztery kanonierki osłaniające największy statek, który był z pewnością
szturmowym wahadłowcem, zmieniły kurs i skierowały się ku obronnym satelitom,
otaczającym orbitalną stację wydobywczą.
- Czy usunąłeś zabezpieczenia z ich systemów celowniczych? - zapytał
ciemnoskóry mężczyzna, ponownie zwracając się do Lobota.
Cyborg kiwnął głową.
- Wszystkie są gotowe do otwarcia ognia - mruknął.
Z luf blasterów urządzeń obronnych stacji poszybowały ku kanonierkom smugi
ś
wiatła. Małe satelity nie dysponowały jednak mocą wystarczającą do przebicia
grubych pancerzy imperialnych jednostek.
Każda kanonierka klasy Skipray wzięła na cel grupę satelitów, po czym wysłała
potężne dawki energii z luf dział jonowych. Urządzenia obronne chciały przygotować
się do następnego strzału, ale nagle ich systemy celownicze odmówiły posłuszeństwa.
- Energia jonowych dział przepaliła ich obwody - odezwał się beznamiętnie
Lobot. - śaden nie funkcjonuje.
Kanonierki przystąpiły do następnego ataku. Lufy ich laserowych działek zakwitły
smugami światła, zamieniając wszystkie satelity w ogniste kule roztopionego metalu.
- To nic, nadal dysponujemy pancerzem stacji - odezwał się Lando. Jego drżący
głos zdradzał jednak, że mężczyzna sam nie bardzo wierzy w swoje słowa.
Tymczasem zmodyfikowany szturmowy wahadłowiec, lecący pośrodku armady,
skierował się ku jednej ze śluz znajdujących się w dolnej części stacji. Po chwili od
strony najniższych pokładów dobiegł głośny metaliczny huk. Coś ciężkiego uderzyło o
zewnętrzny pancerz kadłuba... ale się nie odłączyło.
- Co oni chcą zrobić? - zaniepokoił się Calrissian.
- Zmodyfikowany szturmowy wahadłowiec przyczepił się do dolnej części
pancernej powłoki ochronnej - oznajmił spokojnie Lobot.
- W którym miejscu?
Łysy cyborg spojrzał na ekran diagnostyczny.
- Do wrót jednej ze śluz towarowych - powiedział. - Przypuszczam, że będą
usiłowali się wedrzeć do środka.
Lando machnął lekceważąco ręką.
- No cóż, mogą pukać, ale nie wejdą. - Uśmiechnął się z wyraźnym przymusem. -
Upewnij się, że wszystkie śluzy zostały uszczelnione. Nasz pancerz ich powstrzyma.
- Przepraszam - wtrąciła się nagle Jaina. - Myślę, że wiem, na czym polega
modyfikacja tego wahadłowca. Uważam, że zamierzają przewiercić pancerz, by w ten
sposób dostać się do wnętrza stacji. To szczerbate urządzenie na dziobie wyglądało jak
zęby... Wydaje mi się, że mogą służyć do wycinania otworów w metalu.
- Ale nie w tym metalu. - Calrissian pokręcił głową. - Moja stacja ma podwójny
pancerz, wyjątkowo twardy. Nic nie jest w stanie wywiercić w nim otworu.
Akademia Ciemnej Strony
28
- Niedawno mówiłeś, że klejnoty corusca mogą ciąć najtwardsze materiały -
wtrącił się Jacen.
Lando ponownie pokręcił głową.
- Jasne, ale musieliby dysponować całym transportem takich klejnotów i to bardzo
dużych... Urwał, a jego oczy nagle się rozszerzyły. - No cóż, prawdę mówiąc, całkiem
niedawno wysłaliśmy spory transport takich kamieni, kiedy udało się nam udoskonalić
technikę poszukiwań.
Sięgnął po mikrofon interkomu.
- Uwaga, tu Lando Calrissian - powiedział. - Proszę wzmocnić obronę wrót śluzy
towarowej numer... - Pochylił się nad ramieniem Lobota, żeby rzucić okiem na ekran
diagnostyczny. - ...numer trzydziesty czwarty. Wszyscy strażnicy mają być uzbrojeni i
odziani w pancerze. Nieprzyjaciel próbuje się wedrzeć do wnętrza stacji.
Z opancerzonej skrzynki stojącej na mostku wyciągnął blasterowy pistolet i
zapasowy zasobnik. Odwrócił się w stronę Lobota.
- Nikt nie dostanie się bez pozwolenia na pokład mojej stacji - oświadczył. Zaczął
biec w stronę korytarza, ale jeszcze obejrzał się przez ramię i krzyknął: - A wy,
dzieciaki, znajdźcie jakieś bezpieczne miejsce i zostańcie tam, dopóki to wszystko się
nie skończy!
Oczywiście młodzi Jedi natychmiast pobiegli za nim. Z odgałęzień korytarza
wybiegały grupy wciąż nowych strażników, odzianych w opancerzone, granatowe
mundury. Pastelowe barwy ścian i kojące dźwięki, dochodzące nie wiadomo skąd,
wydawały się teraz dziwnie nie na miejscu. Wcale nie koiły nerwów, szarpanych
jękiem alarmowych syren i zgiełkiem przygotowań do obrony stacji.
Kiedy Lando i troje młodych Jedi znaleźli się w ładowni numer trzydziesty
czwarty, zobaczyli, że oddział strażników zdążył zająć stanowiska obronne za
skrzyniami z towarami i kontenerami z zaopatrzeniem stacji. Wszyscy mierzyli z
blasterowych karabinów we wrota śluzy.
W pomieszczeniu było słychać zgrzytliwy jęk, szarpiący nerwy. Jaina miała
wrażenie, że drżą jej wszystkie zęby. Pośrodku wrót śluzy jarzyła się kolista wiśniowa
linia. Dziewczyna wyobraziła sobie szturmowy wahadłowiec, przyczepiony od
zewnątrz do stacji, jak na podobieństwo monstrualnego oceanicznego węgorza usiłuje
przegryźć pancerz, chcąc przedostać się do środka.
W miarę, jak ostre zęby, sporządzone z klejnotów corusca, coraz głębiej wgryzały
się w pancerz stacji, kolista linia jarzyła się coraz jaśniej, coraz bielszym światłem.
Jaina miała nadzieję, że połączenie szturmowego wahadłowca z kadłubem stacji jest na
tyle szczelne, iż nie spowoduje rozhermetyzowania ładowni.
Jeden ze strażników ich opiekuna, nie potrafiąc utrzymać nerwów na wodzy,
dwukrotnie wystrzelił z karabinu blasterowego. Błyskawice odbiły się od
wewnętrznego pancerza śluzy. Pozostawiły na nim ciemne smugi, ale nie powstrzymały
szczęk wiercącego urządzenia, które nadal przegryzało ochronną powłokę stacji.
Nagle pomieszczenie rozjaśniło się oślepiającym błyskiem, nieco rozproszonym
przez chmury przegrzanej pary. Rozległ się huk eksplozji wielu małych ładunków
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
29
wybuchowych, po czym rozżarzona okrągła tarcza z głośnym brzękiem wpadła do
ładowni.
Obrońcy stacji zaczęli strzelać, jeszcze zanim rozproszyły się chmury dymu, ale i
napastnicy nie próżnowali. Przez otwór zaczęli wskakiwać imperialni szturmowcy,
zakuci w ochronne białe pancerze. Po chwili było ich już dziesiątki. Przypominali
Jacenowi rój rozwścieczonych jaszczurmrówek, które stanowiły kiedyś część kolekcji
jego egzotycznych zwierząt. Szturmowcy także strzelali, rozbiegali się po ładowni.
Jaina z ulgą zauważyła że z luf ich broni, nastawionej tylko na ogłuszanie, wyskakują
rozproszone stożki błękitnego światła.
Czterech napastników, trafionych przez obrońców, upadło na posadzkę. W ich
białych pancerzach było widać dymiące, czarne dziury. Z głębin szturmowego
wahadłowca wpadali jednak wciąż następni i następni. W powietrzu krzyżowały się
jaskrawe błyskawice blasterowych strzałów.
Za plecami uzbrojonych szturmowców, otoczonych kłębami dymu, pojawiła się
nagle wysoka, przerażająca kobieta, odziana w czarną pelerynę ze spiczasto
zakończonymi naramiennikami. Jej błyszczące włosy, czarne jak prawdziwy heban,
spływały na plecy niczym skrzydła drapieżnego ptaka. Z narastającym przerażeniem
Jaina stwierdziła, że oczy kobiety mają dziwny kolor, podobny do barwy opalizujących
fioletowych kwiatów rosnących w dżungli na Yavinie Cztery. Poczuła, że jej serce się
kurczy, jakby ściśnięte lodową obręczą.
Złowieszcza czarna postać wyłoniła się z dymiącego otworu w pancerzu śluzy
stacji wydobywczej. Nie zwracała uwagi na błyskawice laserowych strzałów,
odbijające się od ścian pomieszczenia. Jej ciało było spowite błękitnawą poświatą,
jakby statycznym ładunkiem elektrycznym, podobnym do krzaczastych błyskawic,
jakie pełzały po kadłubie „Szybkiej Ręki” w głębinach atmosfery Yavina.
- Pamiętajcie... Nie zróbcie krzywdy dzieciom! - zawołała kobieta. Mówiła
powoli, wyraźnie akcentując każde słowo, a w jej niskim głosie brzmiała nieopisana
groźba.
Lando, który dopiero teraz przypomniał sobie o dzieciach, odwrócił się i
stwierdził, że bliźnięta i Lowie idą za nim.
- Co wy tutaj robicie? - zapytał. - Chodźcie ze mną, muszę znaleźć dla was
bezpieczne miejsce.
Machnął blasterem w stronę wyjścia ładowni. Później, jakby sobie o czymś
przypomniał, odwrócił się i trzykrotnie szybko wystrzelił. Udało mu się trafić w sam
ś
rodek piersi jednego szturmowca.
Jacen i Jaina wyskoczyli na korytarz. Lowie, nie potrzebując zachęty, ryknął i
puścił się za nimi.
Po chwili dogonił ich Calrissian.
- Myślę, że jednak mieliście rację - powiedział, z trudem łapiąc oddech. - Z
jakiegoś powodu rzeczywiście chodzi im o was.
- Jestem tylko zwyczajnym androidem - jęknął piskliwie Em Teedee. - Mam
nadzieję, że nie zależy im na mnie.
Akademia Ciemnej Strony
30
Zza ich pleców dobiegły odgłosy kilku stłumionych eksplozji, a fala gorącego
powietrza, która w chwilę potem rozeszła się korytarzami stacji, omal ich nie
przewróciła.
Ciemnoskóry mężczyzna z trudem utrzymał równowagę. Wyciągnąwszy rękę,
pochwycił Jainę i nie pozwolił jej upaść.
- Teraz w prawo - wysapał. - Tutaj.
Biegli dalej. Za plecami słyszeli kanonadę blasterowych strzałów, a po chwili
dobiegł ich huk jeszcze jednej eksplozji. Calrissian zgrzytnął zębami.
- To z pewnością nie jest mój szczęśliwy dzień - mruknął.
- Z całego serca zgadzam się z pana zdaniem - zapiszczał Em Teedee,
przyczepiony do pasa Lowiego.
- Tu! Do komory wysyłkowej! - Lando gestem nakazał młodym Jedi, by
zatrzymali się przed opancerzonymi drzwiami wyrzutni. To właśnie tu oglądali
niedawno gotowe do wysyłki klejnoty corusca, układane w pojemnikach
transportowych przez wielorękie androidy.
Ciemnoskóry mężczyzna, zamierzając otworzyć drzwi, przycisnął kilka klawiszy
na zawieszonej na ścianie tablicy kontrolnej, ale jego palce drżały. Zapaliła się
czerwona lampka podświetlająca napis: WSTĘP WZBRONIONY. Lando syknął, po
czym przycisnął klawisze jeszcze raz, tym razem starając się nie pomylić. Na tablicy
rozjarzyło się zielone światło i opancerzone drzwi zaczęły się rozsuwać. Dwa androidy,
pokryte miedzianymi pancerzami, układały drogocenne kamienie we wnętrzach
transportowych pojemników.
- Przepraszam - powiedział jeden z nich. Jego metaliczny głos sprawiał wrażenie,
ż
e automat jest wzburzony. - Czy nie zechciałby pan zrobić czegoś, żeby te eksplozje
ustały? Ich wibracje utrudniają naszą pracę.
Ignorując automaty, Lando wepchnął dzieci do pomieszczenia.
- Nie mogę teraz wysłać was do domu - powiedział. - Te kanonierki natychmiast
rzuciłyby się za wami w pościg. To miejsce jest najbezpieczniejsze ze wszystkich w
stacji. Ja zostanę na korytarzu i będę bronił drzwi.
Ś
cisnął mocniej rękojeść blasterowego pistoletu, chcąc pokazać młodym Jedi, że
mogą mu zaufać.
Lowie warknął. Było widać, że bardzo chciałby wziąć udział w walce. Zanim
jednak Jacen czy Jaina zdążyli cokolwiek powiedzieć, Lando z rozmachem uderzył w
przycisk awaryjnego zasuwania drzwi. Ciężkie płyty zatrzasnęły się z metalicznym
łoskotem, zamykając całą trójkę w niewielkim pomieszczeniu.
Jacen przyłożył ucho do pancernych drzwi, ale słyszał tylko stłumione odgłosy,
ś
wiadczące o tym, że bitwa się nie skończyła. Lowie, jeżąc długą, rudobrązową sierść i
ugniatając kostki wielkich palców, szykował się do walki. Jaina rozejrzała się po
pokoju, szukając czegokolwiek, co przydałoby się do obrony.
- Hej, czy są tu jakieś pancerze? Macie jakąś broń? - krzyknął Jacen, zwracając się
do androidów.
Automaty przerwały pakowanie i zwróciwszy ku niemu głowy, spojrzały
błyszczącymi czujnikami optycznymi.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
31
- Bardzo proszę nam nie przeszkadzać. Nasza praca jest niezwykle ważna -
odpowiedziały, po czym znów zajęły się pakowaniem.
Zza pancernych drzwi dobiegły nagle głośniejsze odgłosy blasterowych strzałów.
Słysząc krzyk Landa, Jaina odciągnęła Jacena od drzwi. Masywne płyty zadrżały,
trafione błyskawicami niosącymi ogromną moc, ale po kilku chwilach odgłosy walki
ucichły. Jaina nasłuchiwała, od czasu do czasu spoglądając w bursztynowe oczy brata.
Bliźnięta przełknęły ślinę. Lowbacca cicho zaskomlał. Wielorękie automaty nadal
pracowały, nie zwracając na nic uwagi.
Nagle ze szczeliny między płytami drzwi wytrysnął snop iskier. Młodzi Jedi
zorientowali się, że napastnicy, chcąc wyciąć otwór w pancerzu, posłużyli się ciężkimi
spawarkami laserowymi.
- Czy sądzisz, że w ciągu najbliższych kilku sekund mogłabyś wymyślić dla nas
jakąś broń? - zapytał Jacen, zwracając się do siostry.
Jaina rozpaczliwie szperała w pamięci, ale nic nie przychodziło jej do głowy.
Nagle zamek drzwi puścił i oba skrzydła zaczęły się rozsuwać. Umieszczone w
pancernych płytach czujniki wszczęły alarm, ale jęk jeszcze jednej syreny ginął w
rozgardiaszu i tumulcie walki, toczonej we wnętrzach orbitalnej stacji wydobywczej.
Do środka wdarli się szturmowcy.
Ku imperialnym żołnierzom poczłapały natychmiast oba oburzone androidy.
- Pojawili się intruzi - oznajmił jeden automat. - Ostrzegam was. Do tego
pomieszczenia nie wolno wchodzić bez upoważnienia. Musicie wrócić na...
W odpowiedzi szturmowcy dali ognia z wszystkich luf. Zamienili miedziane
korpusy obu androidów w stopione, dymiące szczątki, które rozsypały się po metalowej
posadzce pomieszczenia.
Jaina zauważyła nieprzytomnego Landa, rozciągniętego niedaleko pancernych
drzwi na korytarzu. Jego ciało było częściowo okryte szmaragdowozieloną peleryną, a
palce jednej ręki, wyciągniętej obok głowy, wciąż ściskały rękojeść blasterowego
pistoletu.
Do pomieszczenia wkroczyła wysoka czarna kobieta. Kiedy spojrzała na trójkę
młodych Jedi, w jej fioletowych oczach pojawiły się błyski. Szturmowcy wymierzyli
blastery w Jacena, Jainę i Lowbaccę.
- Zaczekajcie! - odezwała się dziewczyna. - Czego od nas chcecie?
- Nie pozwólcie im manipulować waszymi umysłami! - ostrzegła kobieta. -
Ogłuszcie ich!
Zanim Jaina zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej, rozproszone stożki błękitnego
ś
wiatła poszybowały w stronę młodych Jedi. Wszyscy troje stracili przytomność.
Jaina poczuła, że pogrąża się w mroczną nicość.
Akademia Ciemnej Strony
32
R O Z D Z I A Ł
5
Tenel Ka niecierpliwie przemierzała najwyższy taras wielkiej świątyni na Yavinie
Cztery, gdzie mieściła się akademia Jedi Luke’a Skywalkera. Jak przystało na
wojowniczkę z Dathomiry, była ubrana w tunikę z jaszczurcza skóry, która błyszczała
jakby niedawno wypolerowana... i, prawdę mówiąc, taka była. Złocistorude włosy
dziewczyny zostały splecione w mnóstwo cienkich, ceremonialnych warkoczyków,
ozdobionych piórkami albo paciorkami. Jej szare oczy wpatrywały się w zasnute
ciężkimi ołowianymi chmurami niebo. Tenel Ka usiłowała wypatrzyć statek, na którego
pokładzie miała przylecieć groźna ambasador Yfra, wysłanniczka babki.
Podmuch wiatru zsunął na czoło dziewczyny kilka ozdobnych warkoczyków.
Tenel Ka odgarnęła je sprzed oczu gestem świadczącym o irytacji. Przesycone wilgocią
powietrze przytłaczało ją i drażniło. Sprawiało, że czuła się zagrożona. Pora sucha na
księżycu Yavina właśnie się skończyła.
Tenel Ka czuła dziwne, nieprzyjemne świerzbienie w głębi duszy. Miała
przeczucie, że już wkrótce wydarzy się coś niezwykłego, tak nagle jak grom z jasnego
nieba. Dyplomatki i wysłanniczki jej babki potrafiły być równie śmiercionośne jak
błyskawice.
Nie cofały się przed mordowaniem wrogów ani nawet przyjaciół, by upewnić się,
ż
e następcą hapańskiego tronu zostanie ten, którego wybrały. W komnatach
królewskiego pałacu krążyła nawet plotka, że najemni zabójcy, nasłani przez królową-
matkę, zamordowali kiedyś wuja Tenel Ka, brata jej ojca, księcia Isoldera.
Zdumiona dziewczyna spojrzała nagle w górę, kiedy kropla deszczu, gorąca jak
krew, rozprysnęła się na jej obnażonym ramieniu. Wzdrygnęła się, chociaż nie było
zimno.
Babka wywoływała u niej mieszane uczucia. Podziwiała ją, ale także trochę nią
gardziła. Podobnie jak jej matka, Teneniel Djo, wojowniczka z Dathomiry, ona także
wolała tradycyjne tuniki z jaszczurczej skóry, a nie cienkie jak pajęczyny jedwabie,
jakie zwykle nosili członkowie królewskiego rodu w gromadzie gwiezdnej Hapes.
Dziewczynie udawało się na razie zachowywać kompromis między własną
niezależnością a spełnianiem zachcianek babki. Tenel Ka wiedziała jednak, że gdyby
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
33
kiedykolwiek przekroczyła cienką linię, oddzielającą jedno od drugiego, pewnego dnia
mogłaby oczekiwać wizyty skrytobójców, nasłanych przez królową-matkę...
Ołowiane niebo przecięła nagle krzaczasta błyskawica i po kilku sekundach
rozległ się huk gromu. Tenel Ka spacerowała po tarasie obserwacyjnym na najwyższym
poziomie świątyni jak zaszczute zwierzę, zamknięte w klatce. Czuła narastający
niepokój za każdym razem, kiedy przystawała na krańcu platformy i zastanawiała się,
dlaczego ambasador Yfra nie przylatuje. Denerwowała się tak bardzo, że nawet nie
zauważyła pojawienia się Luke’a Skywalkera, dopóki nie stanął przed nią.
Mistrz Jedi położył obie dłonie na ramionach dziewczyny i spojrzał jej w oczy. Od
mężczyzny promieniowało ciepło i spokój. Tenel Ka poczuła, że zaczyna się odprężać.
- Jest dla ciebie wiadomość w ośrodku łączności - odezwał się cicho. - Czy nie
chciałabyś, żebym był w pobliżu, kiedy będziesz rozmawiała z ambasador Yfrą?
Tenel Ka nie potrafiła ukryć dreszczu obrzydzenia na myśl o rozmowie z okrutną
wysłanniczką babki.
- Twoja obecność byłaby... - zawahała się na chwilę, szukając odpowiedniego
słowa - ...byłaby dla mnie zaszczytem, mistrzu Skywalkerze.
Tenel Ka stała sztywno wyprostowana. Z uniesioną głową wpatrywała się w
wizerunek ambasador Yfry, widoczny w centrum łączności na dużym ekranie. Mimo
okrucieństwa, malującego się na twarzy kobiety, można było dostrzec na niej także
ś
lady piękna i dumy. Włosy i oczy hapańskiej wysłanniczki miały barwę
wypolerowanej cyny.
- Nasze sprawy na Coruscant zajęły nam więcej czasu niż sądziłyśmy, młoda -
odezwała się Yfra. Jej stanowczy głos dowodził, że nie nawykła, by ktoś zadawał jej
pytania. - W związku z tym z tobą zobaczymy się o dwa dni później.
Tenel Ka żadnym gestem nie zdradziła rozpaczy, jaka ogarnęła ją na te słowa, ale
jej serce niemal zamarło. Do tego czasu powinni przecież powrócić Jacen, Jaina i
Lowbacca. Odwróciła głowę i błagalnie popatrzyła na Luke’a Skywalkera.
Mistrz Jedi zbliżył się do ekranu komunikatora.
- Może ja przyleciałbym z księżniczką Hapes, żeby mogła się spotkać z panią na
Coruscant? - zaproponował cicho.
Ambasador Yfra ułożyła wargi w grymasie, który miał być, jej zdaniem,
uprzejmym uśmiechem, ale w oczach kobiety nie było widać ani śladu łagodności czy
uprzejmości.
- Otrzymałam wyraźny rozkaz, by dokonać obserwacji następczyni hapańskiego
tronu w miejscu, w którym pobiera nauki - oświadczyła.
Tenel Ka otworzyła usta, pragnąc także coś powiedzieć, ale okazało się to
zbyteczne. Na obudowie urządzenia, tuż obok ekranu, zapaliło się światełko
wiadomości alarmowej. Luke zareagował na to w jednej chwili.
- Pani ambasador, właśnie otrzymaliśmy wiadomość o wyższym priorytecie -
oznajmił. - Proszę chwilę poczekać.
Nie czekając na odpowiedź hapańskiej wysłanniczki, przełączył kanał
komunikatora.
Akademia Ciemnej Strony
34
Na ekranie pojawiło się oblicze Landa Calrissiana. Rysy jego przystojnej, ciemnej
twarzy zdradzały nurtujący go niepokój. W załzawionych oczach malowało się
zakłopotanie. Włosy Landa były rozwichrzone, a strój w nieładzie. Z odbiornika
dobiegało stłumione zawodzenie alarmowych syren.
- Luke, chłopie - wychrypiał Lando. - Sam nie wiem, co się stało. Oni... Zniszczyli
nasze obronne satelity i wdarli się do stacji... Nie wiem, co było później, zapewne
zostałem ogłuszony. Nic mi się nie stało, ale... - Zamknął umęczone oczy i zacisnął
zęby. - Jacen, Jaina i Lowbacca zniknęli. Zostali porwani.
Luke głęboko odetchnął. Tenel Ka była pewna, że mistrz Jedi posłużył się jakąś
techniką relaksacyjną, ale uświadomiła sobie, że z mniejszym powodzeniem niż
zazwyczaj. Jego ciało sprawiało wrażenie odprężonego, ale jasnoniebieskie oczy
wyglądały, jakby za chwilę miały wystrzelić z nich laserowe błyskawice.
- Kto to zrobił? - zapytał zwięźle.
Lando pokręcił głową.
- Nie wiemy, kto ani dlaczego porwał dzieci, ale moi najlepsi ludzie starają się
tego dowiedzieć. Jestem pewien tylko jednego. To był ktoś, kto ma jakieś związki z
Imperium.
- Będę tam za godzinę - powiedział mistrz Skywalker i wyciągnął rękę, chcąc
przełączyć kanał komunikatora.
- Proszę chwilę zaczekać - odezwała się dziewczyna. - Oni są moimi przyjaciółmi.
Wiem, jak mogą rozumować w takiej sytuacji. Wiem, co myślą i co czują. Wiem, co
mogą chcieć zrobić. Poza tym nie mogę siedzieć bezczynnie, gdy znaleźli się w
niebezpieczeństwie. Proszę. Muszę polecieć z tobą.
Luke kiwnął głową.
- Twoja obecność będzie dla mnie zaszczytem - odrzekł, powtarzając jej
wcześniejsze słowa. Później znów przeniósł spojrzenie na wizerunek Calrissiana. -
Będziemy tam za godzinę - poprawił się, po czym przełączył urządzenie na
częstotliwość, na której rozmawiał z ambasador Yfrą.
Kobieta miała otwarte usta, jakby zamierzała wyrazić sprzeciw wobec takiego
obcesowego traktowania, ale mistrz Jedi odezwał się pierwszy.
- Przepraszam, że kazałem pani czekać, ale pojawiła się ważniejsza wiadomość.
Dotyczyła mnie i księżniczki. Musimy natychmiast ruszać w drogę. Obawiam się, że
dopóki sytuacja się nie wyjaśni, powinniśmy odłożyć na później wszelkie plany
spotkania. Proszę przekazać pozdrowienia i wyrazy szacunku dostojnikom
królewskiego dworu na Hapes.
Zgiął się w lekkim ukłonie, po czym przerwał połączenie.
Tanel Ka, mimo iż zmartwiona losem przyjaciół, poczuła zadowolenie widząc, jak
zręcznie mistrz Skywalker poradził sobie z ambasador Yfrą.
Luke popatrzył w oczy dziewczyny.
- Jestem pewien, że pani ambasador nie przywykła do tak skąpych wyjaśnień
uzasadniających odmowę, ale mamy teraz na głowie ważniejsze sprawy.
Tenel Ka energicznie kiwnęła głową.
- To jest fakt - powiedziała.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
35
Kiedy Luke Skywalker pewnie pilotował wahadłowiec, kierując go ku orbitalnej
stacji wydobywczej Landa Calrissiana, dziewczyna starała się odgrywać rolę
bezstronnego, obojętnego obserwatora. Musiała zachować trzeźwy umysł i rozwagę,
jeżeli chciała znaleźć jakiś ślad, który pomógłby jej ocalić trójkę młodych Jedi...
jedynych przyjaciół, jakich kiedykolwiek miała.
Już z daleka dostrzegli mrugające różnobarwne światła stacji. Kiedy otworzyły się
wrota śluzy, mistrz Jedi osadził wahadłowiec na lądowisku. Możliwe, że w innych
okolicznościach Tenel Ka zwróciłaby uwagę na otoczenie, pastelowe kolory ścian i
wysiłek, włożony w urządzanie pomieszczeń stacji. Kiedy jednak otworzyła się klapa
włazu wahadłowca, odniosła wrażenie, że ogarnia ją uczucie przemocy, gwałtu i
ciemności. Bezprawia, zła, niesprawiedliwości.
Na lądowisku czekał udręczony Lando Calrissian. Jego włosy były nadal
rozwichrzone, a ubranie w nieładzie. Gestem zaprosił Luke’a i Tenel Ka, by szli za
nim, po czym zaprowadził ich do opancerzonej komory wysyłkowej, miejsca końcowej
walki.
Dziewczyna powiodła spojrzeniem po ścianach i suficie. Zauważyła na nich
ciemne smugi po blasterowych strzałach. Dostrzegła także krople zakrzepłej plastali i
kawałki stopionego metalu. Później zauważyła, że Luke przyklęknął na jedno kolano,
przyłożył dłonie do podłogi i zamrugał, a potem nawet zamknął oczy.
- Tak, to wydarzyło się tutaj - mruknął. Kilka razy głęboko odetchnął, po czym
przeszył Calrissiana spojrzeniem błękitnych oczu.
- Nie czyń sobie wyrzutów sumienia - powiedział. - Zrobiłeś wszystko, co było w
twojej mocy. Walczyłeś bardzo ofiarnie.
Na twarzy ciemnoskórego mężczyzny odmalował się smutek.
- Nie dość ofiarnie, chłopie - odparł, kręcąc głową. - Nie udało mi się ich ocalić. -
W jego głosie zabrzmiała nuta złości na samego siebie. - Zbyt wiele czasu poświęciłem,
starając się ratować stację. Myślałem, że to piraci, którzy pragną ukraść moje klejnoty
corusca. Nie przypuszczałem, że może chodzić im o dzieciaki. A potem było już za
późno.
Tenel Ka zauważyła, że Luke Skywalker ani nie usprawiedliwiał, ani nie obwiniał
Landa. Po prostu słuchał.
Po chwili przerwy Calrissian powiedział, tym razem znacznie ciszej:
- Jeżeli jest coś, w czym mógłbym ci pomóc albo co chciałbyś mieć, żeby ich
odnaleźć... moją stację, jej załogę, mój statek... cokolwiek zechcesz...
Propozycję Landa przerwało pojawienie się jego pomocnika, Lobota. Światełka
implantowanych komputerów na jego głowie błyskały wciąż nowymi sekwencjami
kolorów.
- Skończyliśmy łatać otwór na jednym z niższych poziomów stacji, we wrotach
ś
luzy lądowiska trzydziestego czwartego - odezwał się bez jakiegokolwiek wstępu.
Ciemnoskóry mężczyzna odwrócił się w stronę Luke’a i Tenel Ka. Widoczne na
jego czole zmarszczki dowodziły, że jest oburzony.
Akademia Ciemnej Strony
36
- Przecięli pancerz jak wieczko jednorazowej puszki z racją żywnościową -
powiedział.
Łysy cyborg na poparcie jego słów tylko kiwnął głową.
- Ich sprzęt został specjalnie przygotowany do wycięcia otworu w pancerzu
kadłuba.
Lando także kiwnął głową.
- Jedynym przedmiotem, jaki znam, wystarczająco twardym, żeby wyciąć tak
szybko otwór w durastali, jest...
- Klejnot corusca - dokończył Luke.
- Bardzo wielki i bardzo twardy - dodał Lobot.
- Zgadza się - przyznał markotnie Calrissian. - Wykorzystali przeciwko nam nasze
własne kamienie.
- Bardzo rzadkie i kosztowne - uzupełnił Lobot. - Niewielu stać na to, by je kupić.
Tenel Ka zauważyła, że oczy Luke’a Skywalkera rozjarzyły się nową nadzieją.
- Czy możesz powiedzieć nam, dokąd zostały wysłane transporty tych klejnotów?
Lando wzruszył ramionami.
- Jak powiedział mój przyjaciel, tak ogromne kamienie spotyka się niezwykle
rzadko. Od chwili rozpoczęcia działalności wysłaliśmy tylko dwa transporty takich
klejnotów.
Popatrzył pytająco na cyborga.
Lobot przycisnął jakiś mikroprzełącznik, umieszczony z tyłu głowy, po czym
przekrzywił ją na bok, jakby wsłuchiwał się w głos, którego nie słyszał nikt oprócz
niego. Po chwili kiwnął głową.
- Oba transporty zostały sprzedane za pośrednictwem naszego agenta handlowego
na Borgo Prime.
- Czy nie można byłoby się dowiedzieć, kto je kupił? - zapytał mistrz Jedi.
- Wątpię - odrzekł Lando. - Handlarze kamieni są bardzo ostrożni. Płacą uczciwie,
ale szczegóły transakcji zachowują w tajemnicy. Obawiają się, że gdybyśmy się
dowiedzieli, komu je sprzedają, zrezygnowalibyśmy z ich pośrednictwa.
- A zatem musimy polecieć na Borgo Prime i sami zapytać - odezwała się,
zdecydowana na wszystko Tenel Ka.
Luke przesłał jej ciepły uśmiech, po czym znów odwrócił się w stronę Calrissiana.
- Prawdę mówiąc, nie wiem nawet, czym jest ta Borgo Prime - oświadczył.
- To niewielka asteroida. Znajduje się na niej kosmoport i ośrodek handlowy... a
także przystań handlarzy, złodziei, morderców i przemytników... najróżniejszych
szumowin z całej galaktyki. - Lando błysnął zębami w uśmiechu i dodał, zwracając się
do Luke’a: - Coś w rodzaju kantyny w Mos Eisley na Tatooine. Będziesz się czuł tam
jak w domu.
Tenel Ka spoglądała w milczeniu na mistrza Skywalkera. Oboje stali przed
ekranem komunikatora w ośrodku łączności orbitalnej stacji wydobywczej.
Na monitorze było widać Hana Solo, obejmującego ramieniem żonę, Leię. Z
drugiej strony kobiety stał wuj Lowiego, Chewbacca.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
37
Tenel Ka przyjrzała się wizerunkom na ekranie i stwierdziła, że w tej chwili Leia
Organa Solo wygląda bardziej jak zatroskana matka niż polityk, obdarzony ogromną
władzą.
- Ależ, Luke, to są nasze dzieci - mówiła. - Jeżeli zagraża im jakieś
niebezpieczeństwo, nie możemy siedzieć bezczynnie i czekać.
- Mowy nie ma! - poparł ją Han.
- Oczywiście, że nie - przyznał łagodnie mistrz Jedi. - Jesteś jednak
przywódczynią Nowej Republiki i nie możesz się narażać na niebezpieczeństwo.
Zmobilizuj swoje wojska, wyślij szpiegów i zwiadowcze automaty, ale zostań tam,
gdzie jesteś teraz. Zorganizuj ośrodek dowodzenia i zbierania wszystkich informacji.
- Zgoda, Luke - odrzekła Leia. - Na razie zostaniemy na Coruscant, ale kiedy
stwierdzimy, że nie da się zrobić stąd niczego więcej, sami wyruszymy na
poszukiwania.
- Przylecę i zabiorę cię „Sokołem” - oświadczył Han.
- Daj mi dziesięć standardowych dni - odparł mistrz Skywalker. - Jestem na tropie,
którym muszę podążyć jak najszybciej, jeżeli nie chcę go zgubić. A teraz musimy
ruszać w drogę. Będziemy informowali was o postępach.
- My? - zapytał Han. - Lando leci z tobą?
- Nie - odpowiedział Luke. - Swoim towarzystwem zaszczyciła mnie następczyni
hapańskiego tronu - dodał, gestem pokazując Tenel Ka.
- Jesteśmy wdzięczni za twoją pomoc - odezwała się oficjalnym tonem Leia.
Dziewczyna zbliżyła się do ekranu i także oficjalnie lekko kiwnęła głową.
- Jacen, Jaina i Lowbacca znaczą dla mnie więcej niż honor - powiedziała. - Są
moimi przyjaciółmi.
Twarz Leii złagodniała.
- A zatem jestem winna ci wdzięczność również jako matka - oznajmiła.
Chewbacca także warknął coś, co Tenel Ka mogła uznać jedynie za wyraz
aprobaty.
- Nie martwcie się, na pewno ich znajdziemy - odezwał się Luke. - Teraz jednak
musimy się pospieszyć.
Han uniósł głowę i uśmiechnął się do przyjaciela.
- W porządku, a zatem ruszaj w drogę, mały.
Zanim połączenie zostało przerwane, Leia dodała:
- I niech Moc będzie z tobą.
Akademia Ciemnej Strony
38
R O Z D Z I A Ł
6
Jaina ocknęła się i stwierdziła, że Lowie potrząsa ją za ramię. Młody Wookie
ż
ałośnie lamentował i czynił to tak długo, aż dziewczyna jęknęła i oprzytomniała,
mrugając powiekami.
Natychmiast pojawiły się wszystkie nieprzyjemne dolegliwości, o jakich słyszała:
zawroty głowy, mdłości, bóle mięśni... pozostałości po ogłuszających promieniach
blasterów, jakimi porazili ją imperialni szturmowcy. Ludzkie ciało nie znosiło tak
dużych dawek energii. Jaina stwierdziła także, że szumi jej w uszach, ale instynkt
podpowiadał jej, że ten dźwięk słyszy naprawdę. Zorientowała się, że jest to odgłos
pracy silników dużego statku, lecącego w nadprzestrzeni.
Nie wiedziała, czy może zaryzykować i usiąść prosto. Powoli obróciła głowę.
Zobaczyła, że wszyscy troje znajdują się w niewielkim pomieszczeniu, nie
wyróżniającym się niczym szczególnym. Głęboko odetchnęła, podrapała się po
porośniętej prostymi brązowymi włosami głowie, po czym przesunęła dłonią po
poplamionym materiale kombinezonu. Chciała się upewnić, że nie odniosła żadnych
obrażeń.
Nagle przypomniała sobie, co zaszło podczas ataku na orbitalną stację
wydobywczą. Wyprostowała się tak raptownie, że ogarnęła ją nowa fala mdłości, a w
skroniach eksplodowały impulsy bólu. Z trudem oddychała, ale siłą woli postanowiła
się odprężyć i pozwoliła, żeby odpłynęła chociaż cześć bólu.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała.
Jacen, który zdążył usiąść na wąskiej pryczy, właśnie przecierał bursztynowe
oczy. Kiedy skończył, przeczesał długimi palcami rozwichrzone włosy. Jego spojrzenie
ś
wiadczyło o zdezorientowaniu. Jaina wyczuła falę niepokoju płynącą od strony brata.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział.
Lowbacca burknął coś, co zabrzmiało jak pytanie. On także sprawiał wrażenie
zaniepokojonego.
- Przynajmniej jesteśmy wszyscy razem - oznajmiła dziewczyna. - No i wcale nas
nie związali.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
39
Uniosła ręce, zdumiona faktem, że imperialni żołnierze nie rozdzielili ich ani nie
skrępowali. W niszy w murze ujrzała tacę, a na niej pojemniki z wodą i talerze z
pożywieniem. Lowie zdążył skosztować owocu.
- Hej, zastanawiam się, co się stało z pracownikami stacji - odezwał się Jacen. -
Jak myślisz, co zrobili Calrissianowi?
- Na chwilę przedtem, zanim nas ogłuszyli, widziałam go, jak leżał bez
przytomności na korytarzu - odparła. - Nie sądzę jednak, żeby chcieli go zabić.
Odniosłam wrażenie, że zależało im tylko na nas.
- Ta-a... jedynie my przedstawialiśmy dla nich jakąś wartość, no nie? - stwierdził
ponuro Jacen.
Lowie warknął.
Jaina wstała i rozprostowała kości. Wydawało się jej, że kiedy się porusza, czuje
się trochę lepiej.
- Myślę, że i mnie nic nie jest - oznajmiła. - A co z wami?
Jacen uśmiechnął się, chcąc ją uspokoić, a Lowie tylko kiwnął kudłatą głową.
Ciemniejsza sierść nad jego okiem jeżyła się jednak z niepokoju. Lowbacca przygładził
włosy i mruknął.
Dopiero wówczas Jaina zauważyła, że coś jest nie w porządku. Popatrzyła na
pleciony pas, otaczający biodra Wookiego, ale nie zauważyła miniaturowego androida-
tłumacza.
- Lowie! Co się stało z Em Teedee? - zapytała.
Lowbacca wydał dziwny żałosny dźwięk i poklepał się po biodrze.
- Musieli mu go zabrać szturmowcy - stwierdziła Jaina. - Ciekawe, czego chcą?
- Och, pragną tylko opanować całą galaktykę, narobić mnóstwo zamieszania... a
przy okazji skrzywdzić wielu ludzi - odparł nonszalancko Jacen. - Wiesz; to, co zwykle.
- Podszedł do płaskiej metalowej płyty będącej najwyraźniej drzwiami. - Hmmm...
prawdopodobnie są zamknięte, ale nie zaszkodzi spróbować.
Przycisnął kilka klawiszy, wybranych na chybił trafił.
Ku zdumieniu Jainy drzwi się otworzyły, ukazując uzbrojonego strażnika, który
stał niemal na progu. Podobny do czerepu biały hełm szturmowca obrócił się w ich
stronę.
- Hurra! - krzyknął Jacen, a potem dodał znacznie ciszej: - Przynajmniej drzwi się
otwierają.
- Może po prostu nie umieli ich zamknąć - zasugerowała Jaina. - Pamiętacie, jakie
zawodne i toporne są imperialne urządzenia? - Chcąc dokuczyć żołnierzowi, pozwoliła,
by w jej głosie zabrzmiała nuta sarkazmu. - I wiecie, jaki dziurawy jest pancerz
szturmowca? Zapewne nie mógłby wytrzymać nawet strzału z wodnego blastera.
- Po prostu przejdźmy obok niego - zaproponował scenicznym szeptem Jacen
widząc, że szturmowiec się nie poruszył. - Może nas nie zatrzyma.
Dopiero wówczas imperialny żołnierz zdjął z ramienia karabin blasterowy.
- Zaczekajcie tutaj - rozkazał.
Jego beznamiętny głos, przefiltrowany przez głośnik w białym hełmie, sprawiał
wrażenie pozbawionego wszelkich emocji, ale mimo to dało się wyczuć w nim groźbę.
Akademia Ciemnej Strony
40
Strażnik powiedział coś po cichu do mikrofonu komunikatora, po czym, zatrzasnąwszy
drzwi, ponownie zamknął młodych Jedi w celi.
Przez chwilę wszyscy troje siedzieli w pełnej napięcia ciszy.
- Możemy opowiadać sobie dowcipy - zasugerował Jacen.
Zanim Jaina zdążyła pomyśleć, by udzielić najlepszej odpowiedzi, drzwi celi
znów się otworzyły. Tym razem u boku szturmowca stała ta sama bardzo wysoka,
złowieszczo wyglądająca kobieta, którą widzieli podczas ataku na stację Landa
Calrissiana. Jaina niemal wstrzymała oddech.
Kruczoczarne włosy kobiety spływały na ramiona niczym mroczne fale. Jej
peleryna, czarna jak ebonit, iskrzyła się blaskiem setek naszytych małych szlachetnych
kamieni, błyszczących przy każdym ruchu jak gwiazdy na nocnym niebie. Fioletowe
oczy płonęły w twarzy tak bladej, że chyba wyrzeźbionej z kawałka wypolerowanej
kości. Ciemnowiśniowe usta wyglądały, jak gdyby na wargach zastygł sok dojrzałego
egzotycznego owocu. Kobieta była piękna... ale jej piękno było okrutne i ponure.
- A wiec, rycerze Jedi, nareszcie się zbudziliście - warknęła. W jej niskim,
gardłowym głosie nie było jednak słychać syku, czego oczekiwała Jaina. - Muszę
zacząć od stwierdzenia, że bardzo mnie rozczarowaliście. Miałam nadzieję, że tacy
potężni uczniowie, nawykli do władania Mocą, stawią mi silniejszy opór. Tymczasem
wasze siły Jedi okazały się śmiechu warte! Ale my to zmienimy. Nauczycie się nowych
sztuczek. Skutecznych sztuczek.
Kobieta obróciła się na pięcie, a czarna peleryna zawirowała wokół niej niczym
smuga dymu.
- Chodźcie za mną - odezwała się, po czym wyszła na korytarz.
- Nie - odparła Jaina. - Za kogo się uważasz? Jakim prawem trzymasz nas tu
wbrew naszej woli?
- Powiedziałam: Chodźcie! - powtórzyła kobieta.
Kiedy młodzi Jedi żadnym gestem nie zdradzili, że zamierzają usłuchać jej
rozkazu, kobieta wymierzyła w nich czubki wypolerowanych paznokci i zaczęła
przebierać w powietrzu palcami.
Nagle Jaina poczuła, że na jej szyi zaciska się niewidzialna pętla. Kobieta zagięła
palce, a Jaina odniosła wrażenie, że jest tylko małym zwierzątkiem, bezlitośnie
ciągniętym na smyczy. Zachwiała się, kiedy niewidoczny powróz wywlekał ją z celi na
korytarz.
Tymczasem Lowbacca i Jacen zmagali się z takimi samymi pętami Mocy. Wookie
wył, usiłował stawiać opór. Obaj walczyli, ale mimo to, potykając się i zataczając,
także zostali wyciągnięci powrozami Mocy z celi.
- Mogę ciągnąć was w ten sposób aż na mostek - odezwała się kobieta. Jej
wiśniowosine wargi wykrzywiły się w kpiącym uśmiechu. - Możecie jednak zachować
siły na to, żeby stawić mi skuteczniejszy opór nieco później.
- Niech będzie jak chcesz - wychrypiała Jaina czując, że kobieta włada ciemnymi
siłami Jedi, którym nie może się przeciwstawić... a przynajmniej jeszcze nie teraz.
Kiedy peta Mocy opadły, wszyscy troje stanęli, drżąc i z trudem łapiąc oddechy.
Spoglądali po sobie, mając świadomość, że nie tylko zostali pokonani, ale i poniżeni.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
41
Jaina pierwsza otrząsnęła się z przeżytego wstrząsu. Przełknęła kluchę, jaka tkwiła
w jej gardle, po czym wyprostowała się, dumnie uniosła głowę i podążyła za kobietą.
Tuż za nią ruszyli Jacen i Lowbacca.
- Kim jesteś? - zapytała po kilku chwilach Jaina.
Kobieta przystanęła w pół kroku, przez chwilę się wahała, po czym odparła:
- Nazywam się Tamith Kai. Jestem członkinią nowego zakonu Sióstr Nocy.
- Sióstr Nocy? - powtórzył zdumiony Jacen. - W rodzaju tych, które żyły kiedyś
na Dathomirze?
Jaina pamiętała historie, które opowiadała im przyjaciółka, Tenel Ka, kiedy
chciała ich przerazić, żeby ćwiczyć później techniki relaksacyjne, stosowane przez
rycerzy Jedi. Były to opowieści o przerażających, złych kobietach, które kiedyś
wypaczyły bieg historii na jej rodzimej planecie.
Tamith Kai popatrzyła na Jacena. Na fioletowowiśniowych ustach kobiety błąkał
się grymas, będący czymś pośrednim między pogardą a uśmiechem.
- A więc słyszeliście o nas? To dobrze. Na mojej planecie nie brakuje kobiet
władających Mocą, a Imperium pomogło naszemu zakonowi się odrodzić. Może teraz
uświadomicie sobie, że nie zdołacie przeciwstawić się naszej woli. Z drugiej strony,
jeżeli będziecie współpracowali, możecie spodziewać się nagrody.
- Nie będziemy współpracowali z tobą - oświadczyła hardo Jaina.
- Tak, tak - stwierdziła Tamith Kai, jakby znudzona tym oświadczeniem. -
Przekonamy się o tym we właściwym czasie.
- Hej, dokąd nas prowadzisz? - zapytał w pewnej chwili Jacen, spiesząc się, by
dotrzymać kroku siostrze. Lowie kroczył u jego boku. Gniewnie warczał i przebierał
palcami w okolicach pasa, jakby naprawdę brakowało mu obecności Em Teedee.
- Wkrótce sami zobaczycie - odezwała się Siostra Nocy. - Jesteśmy prawie
gotowi, żeby wyskoczyć z nadprzestrzeni.
Wszyscy czworo wstąpili na platformę nośną, która zawiozła ich na najwyższy
poziom, gdzie znajdował się mostek statku. Młodzi Jedi ujrzeli samotnego mężczyznę,
pilotującego wahadłowiec. Pochylony nad kontrolnym pulpitem, siedział tyłem do nich
na wyściełanym fotelu z wysokim oparciem. Pilot miał przed sobą iluminator, przez
który Jaina mogła widzieć wielobarwne świetliste smugi gwiazd, charakterystyczne dla
lotu w nadprzestrzeni.
Mężczyzna wyciągnął prawą rękę i uchwycił rękojeść dźwigni napędu
nadprzestrzennego. Kiedy zmieniające się cyfry na tarczy chronometru pokazały same
zera, pociągnął za dźwignię. Smugi gwiazd zamieniły się w czerń normalnych
przestworzy, usianą świecącymi punkcikami.
- Jesteśmy w pobliżu systemów gwiezdnych jądra - odezwała się natychmiast
Jaina, widząc gęste skupiska gwiazd i serpentyny gwiezdnych gazów, które zakrzepły
w pobliżu środka galaktyki.
Systemy gwiezdne znajdujące się w pobliżu jądra były ostatnimi bastionami
imperialnej władzy. Znajdowały się tak blisko siebie, że nawet wojska Nowej
Republiki nie mogły się z nimi rozprawić. Jaina nie dostrzegała jednak w pobliżu
Akademia Ciemnej Strony
42
ż
adnej gwiazdy. Wydawało się jej, że wiszą w przestworzach, w samym środku czarnej
pustki, rozjaśnionej świetlistymi punktami.
- Dotarliśmy do celu, Tamith Kai - odezwał się pilot, po czym obrócił się na
wysokim fotelu.
Serce Jainy zamarło, kiedy dziewczyna rozpoznała pooraną zmarszczkami twarz i
stalowosiwe włosy byłego pilota myśliwca typu TIE. Mężczyzna przez wiele lat
ukrywał się w gęstwinie dżungli porastającej czwarty księżyc Yavina.
- Qorl! - wykrzyknął Jacen.
Lowie gniewnie zaryczał.
Kiedy młodzi uczniowie z akademii Luke’a znaleźli w dżungli roztrzaskaną
imperialną maszynę i usiłowali ją naprawić, Qorl zaatakował ich, strzelając z blastera.
Nie trafił Lowiego ani Tenel Ka, którzy w porę ukryli się w gęstwinie, ale pochwycił i
uwięził Jacena i Jainę.
- Witajcie, młodzi przyjaciele. Zapomniałem podziękować wam za to, że
naprawiliście mój myśliwiec i umożliwiliście mi powrót do mojego Imperium.
- Zdradziłeś nas! - krzyknęła Jaina, rozzłoszczona na mężczyznę, który zamiast
myśleć samodzielnie, powtarzał slogany, wyuczone podczas szkolenia, jakie przeszedł
w imperialnej akademii. Kiedy bliźnięta były więźniami pilota, w pewnym sensie się z
nim zaprzyjaźniły. Siedząc wieczorem przy ognisku, opowiadali sobie różne historie.
Jaina była przekonana, że Qorl mięknie, kiedy uświadamia sobie, iż slogany Imperium
są najzwyczajniejszymi kłamstwami. W końcu jednak przezwyciężenie imperialnych
wojskowych nawyków okazało się dla niego zbyt trudne.
- Postąpiłem jak każdy dobry żołnierz i złożyłem meldunek - ciągnął monotonnie
pilot. - Ci ludzie przyjęli mnie i... na nowo przeszkolili. Opowiedziałem im o waszym
istnieniu... o istnieniu nowego zakonu potężnych młodych Jedi, którzy nie mogą się
doczekać, żeby zacząć służyć Imperium.
- Nigdy! - krzyknęli równocześnie Jacen i Jaina. Lowbacca poparł ich głośnym
rykiem.
Tamith Kai popatrzyła na nich z góry. Na jej twarzy pojawił się kpiący uśmiech.
Stojąca teraz obok pilota czarnowłosa kobieta wydawała się jeszcze wyższa niż
poprzednio, groźniejsza niż kiedykolwiek.
- Cieszy mnie wasz gniew - powiedziała. - Podsycajcie go. Pozwólcie, by nabrał
siły. Wykorzystamy go, kiedy zacznie się wasze szkolenie. Teraz jednak... dotarliśmy
do celu podróży.
Lowie warknął. Nie wierzył jej słowom.
Jaina popatrzyła przez dziobowy iluminator. Starała się uspokoić. Mistrz
Skywalker powiedział kiedyś, że poddawanie się gniewowi oznaczało wstępowanie na
ś
cieżkę wiodącą prosto w objęcia ciemnej strony Mocy. Dziewczyna wiedziała, że nie
może się złościć. Musiała wymyślić inną metodę obrony.
- Jesteśmy w samym środku pustej przestrzeni - stwierdziła. - Czego właściwie tu
szukamy?
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
43
- Przestrzeń czasami nie jest pusta - odparła Siostra Nocy. Jej niski, nieco śpiewny
głos, brzmiał jednak monotonnie, jakby kobieta myślała o czymś innym. -
Rzeczywistość nie zawsze bywa taka, jak sądzimy.
Qorl obrócił się w fotelu pilota i zaczął sprawdzać współrzędne, po czym
wystukał na klawiaturze kod umożliwiający dostęp.
- Przesyłam - zameldował.
Tamith Kai skierowała okrutne fioletowe oczy na młodych Jedi.
- Właśnie zaczyna się nowy etap w waszym życiu - oświadczyła, pokazując na
dziobowy iluminator. - Popatrzcie!
W przestworzach przed dziobem statku zaczęła lśnić jakaś mgiełka, jakby ktoś
ś
ciągał niewidzialną zasłonę. Nagle oczom dzieci ukazała się gwiezdna stacja,
zawieszona pośrodku czarnej pustki. Miała kształt pierścienia i przypominała ogromny
obwarzanek. Zewnętrzny obwód stacji jeżył się lufami broni, wymierzonymi we
wszystkie strony. Cała konstrukcja przypominała kolczastą obrożę, sporządzoną dla
jakiejś groźnej bestii. W centralnym miejscu torusa piętrzyły się wysokie obserwacyjne
wieże, podobne do spiczastych iglic.
Jaina z wysiłkiem przełknęła ślinę.
- Zasłona maskująca usunięta - zameldował Qorl.
- Dobrze się jej przyjrzyjcie - ciągnęła Tamith Kai, ale sama nawet nie spojrzała
przez iluminator. Jej fioletowe oczy miotały błyski, kiedy wpatrywała się w dzieci. - Tu
będziecie kształceni, żeby zostać kiedyś Ciemnymi Jedi... na służbie Imperium.
- Musimy jak najszybciej wylądować i reaktywować niewidzialną zasłonę -
przypomniał jej Qorl.
Siostra Nocy kiwnęła głową, ale nie wydawało się, że go usłyszała. Bez przerwy
wpatrywała się w młodych Jedi.
- Witajcie w Akademii Ciemnej Strony - szepnęła.
Akademia Ciemnej Strony
44
R O Z D Z I A Ł
7
Tenel Ka, siedząca na fotelu drugiego pilota, wsunęła dłoń pod ochronną siatkę i
przesunęła palcami po szorstkiej, zgrzebnej tkaninie stroju stanowiącego jej przebranie.
Po raz dziesiąty żałowała, że nie może mieć na sobie wygodnego ubrania z jaszczurczej
skóry; elastycznego, ale wytrzymałego, które w dodatku nigdy nie drażniło jej skóry.
Przez większą część podróży na Borgo Prime milczała, onieśmielona i zalękniona,
niezdolna wykrztusić choćby słowo. Obok niej siedział przecież sam mistrz
Skywalker... najsłynniejszy, najpotężniejszy i najbardziej poważany Jedi w całej
galaktyce. Spokojnie i pewnie pilotował „Znikomą Szansę”, wysłużony przemytniczy
frachtowiec, który Lando wygrał kiedyś w sabaka, ale pożyczył Luke’owi twierdząc, że
go nie potrzebuje.
Babka Tenel Ka nalegała, żeby szkolenie następczyni hapańskiego tronu
uwzględniało nawiązywanie stosunków dyplomatycznych i naukę reguł zwracania się
do istot różnych ras i płci, piastujących rozmaite stopnie czy tytuły. I chociaż Tenel Ka
nie zaliczała się do osób gadatliwych, nie była także nieśmiała. A jednak, przebywając
przez dłuższy czas w ciasnej sterowni sam na sam ze słynnym mistrzem Jedi, nie
wiedziała, o czym z nim rozmawiać. Starała się coś wymyślić, ale jej ociężały umysł
nie chciał być posłuszny jej woli. Zmęczenie lgnęło do niej jak wilgotny, przepocony
strój, który miała na sobie. Zaczęła kręcić się na fotelu, starając się ukryć nerwowe
ziewnięcie.
Luke rzucił jej ukradkowe spojrzenie. W kącikach jego ust czaił się wyrozumiały
uśmiech.
- Zmęczona?
- Niewiele spałam - odparła dziewczyna, zakłopotana faktem, że mistrz Jedi
jednak zauważył jej zmęczenie. - Miałam złe sny.
Błękitne oczy Luke’a na krótką chwilę się zwęziły. Mężczyzna sprawiał wrażenie,
ż
e usiłuje sobie coś przypomnieć, ale później pokręcił głową.
- Ja także nie spałem najlepiej - przyznał. - Bez względu jednak na to, czy
jesteśmy zmęczeni, czy nie, nie możemy popełnić żadnego błędu. Powtórzymy sobie
naszą fikcyjną historię. Powiedz mi, kim jesteś.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
45
- Jesteśmy hadlarzami z Randon - zaczęła Tenel Ka. - Staramy się nie podawać
naszych nazwisk, ale jeżeli będziemy musieli, ty nazywasz się Iltar, a ja jestem twoją
kuzynką Beknit, którą się opiekujesz. Handlujemy drogocennymi starociami,
zabytkami z zamierzchłych epok, wykopanymi przez archeologów. Chcąc osiągnąć jak
największy zysk, nie cofamy się przed łamaniem prawa. Przybyliśmy z miejsca, gdzie
potajemnie prowadzi się wykopaliska na planecie...
Na chwilę przerwała, usiłując przypomnieć sobie jej nazwę.
- Ossus - podpowiedział mistrz Jedi.
- A. Aha - rzekła dziewczyna. - Ossus. - Głęboko odetchnęła, równocześnie
starając się wyryć tę nazwę w pamięci. - Na Ossus znaleźliśmy ukryty skarbiec,
zamknięty pieczęcią Starej Republiki. Skarbiec znajduje się głęboko we wnętrzu litej
skały, a chroni go pancerz tak gruby, że nie przebije go żaden blaster ani laser.
Wzdragamy się przed rozsadzeniem skal, w obawie, że moglibyśmy zniszczyć sam
skarbiec. Przybywamy na Borgo Prime, żeby kupić kilka bardzo dużych klejnotów
corusca. Chcemy przeciąć nimi pancerz i dostać się do skarbca. Jesteśmy gotowi dobrze
zapłacić za kamienie o odpowiedniej wielkości.
Tenel Ka patrzyła z ciekawością na nieregularną bryłę asteroidy Borgo Prime,
powiększającą się przed dziobowym iluminatorem statku. W ciągu niezliczonych
stuleci skalna bryła była dziurawiona i drążona przez całe pokolenia górników
poszukujących raz tego, raz innego minerału, zależnie od zmian zapotrzebowania
rynku. Planetoida wyglądała z daleka jak plaster miodu. Ostatecznie przed stu
kilkudziesięciu laty Borgo Prime została pozbawiona nawet najmniej wartościowych
surowców i rud metali. Poszukiwacze opuścili asteroidę, zostawili jednak sieć
połączonych jaskiń i krzyżujących się korytarzy, zaopatrzonych w szczelne śluzy,
ochronne pola, lądowiska i wszystkie urządzenia, niezbędne do przeżycia.
Przekształcenie wyeksploatowanej kopalni w tętniący życiem port kosmiczny było
jedynie kwestią czasu.
Luke wysłał standardowy sygnał, prosząc o zgodę na lądowanie, którą otrzymał
bez najmniejszych trudności.
- Zezwolono nam pozostawić statek na lądowisku dziewięćdziesiątym czwartym -
oznajmił. - Czy jesteś gotowa, hmmm... Beknit?
Tenel Ka rzeczowo kiwnęła głową.
- Oczywiście, Iltarze.
Mistrz Jedi przez chwilę ją obserwował. Na jego twarzy malował się niepokój.
- Tam, na dole, może być bardzo ciężko - powiedział w końcu. - Na Borgo Prime
nie brakuje ludzi pozbawionych wszelkich skrupułów... złodziei, morderców i istot,
które równie łatwo mogą pozdrowić cię albo zabić.
- A. Aha - unosząc brew, odparła Tenel Ka. - To zupełnie jak składanie wizyty na
królewskim dworze mojej babki.
Dwoje handlarzy z Randonu: „Iltar” i powierzona jego opiece „Beknit”
pozostawiło wysłużony frachtowiec za ogromnymi wrotami jaskini kryjącej lądowisko,
Akademia Ciemnej Strony
46
po czym ruszyło wąskim korytarzem w głąb asteroidy, gdzie mieściły się lokale
rozrywkowe oraz biura przedsiębiorców i pośredników.
Mimo wielu wcześniejszych prób Tenel Ka zapomniała, że musi wyglądać jak
doświadczony handlarz, przyzwyczajony do bywania w gwarnych kosmoportach.
Gapiła się na szeregi wysokich prefabrykowanych budowli, które wtopione były w
ś
ciany jaskiń i korytarzy. Raz po raz mrużyła oczy, oślepiane błyskającymi światłami,
zdobiącymi przedstawicielstwa handlowe obcych istot. Wiele takich biur umieszczono
we wnętrzach oddzielnych kopuł, w których panowały różne mikroklimaty.
To miejsce tak bardzo się różniło od jej rodzimej, prymitywnej, nieujarzmionej
Dathomiry. Nie mogło być porównywane nawet ze statecznymi, malowniczymi
hapańskimi miastami, czasami większymi niż cała asteroida. śaden ze znanych jej
ś
wiatów nie miał takiego nieporządnego, krzykliwie oświetlonego kosmoportu ani
tętniących własnym życiem biur czy przedstawicielstw. W pewnym miejscu Tenel Ka
ujrzała w sklepieniu łukowato wygiętą transpastalową szybę, łączącą oba brzegi
szczeliny. Widziała przez nią tylko największe gwiazdy. Jaskrawe oświetlenie
korytarzy Borgo Prime zaćmiewało blask pozostałych.
Luke przystanął obok Tenel Ka i cierpliwie czekał, aż dziewczyna oswoi się z
otoczeniem.
- Jeszcze nigdy nie byłaś w takim miejscu, prawda? - zapytał.
Tenel Ka pokręciła głową i ruszyła korytarzem. Szukała właściwych słów,
którymi mogłaby opisać to, co dzieje się w jej głowie.
- Czuję się tu... śmiesznie. Nie na miejscu.
Przesunęła czubkiem buta po powierzchni chodnika, pokrytej różnobarwnymi,
jarzącymi się reklamami.
Przystanęła, by przeczytać jedną, a po chwili następną. Kiedy jej stopa dotknęła
krawędzi pierwszego napisu, fosforyzujące litery rozbłysnęły oślepiającym światłem.
ZACISZNA PRZYSTAŃ
WYNAJEM STOCZNI REMONTOWYCH
NA GODZINY ALBO NA MIESIĄCE
Następna reklama głosiła po prostu:
PEWNOŚĆ I ZAUFANIE
ZGŁOŚ SIĘ DO NAS, JEśELI POTRZEBUJESZ
JAKIEJKOLWIEK INFORMACJI
DYSKRECJA ZAPEWNION
Tenel Ka pokręciła głową.
- Nie rozumiem tego miejsca - oświadczyła. - Muszę przyznać, ze zarazem
odpycha mnie i przyciąga...
- Wiesz, nie musisz przechodzić przez to wszystko - odezwał się Luke. - Potrafię
sobie sam poradzić.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
47
Tenel Ka uświadomiła sobie, że jest to szczera prawda... ale myśl ta nie przyniosła
jej ulgi. Potrząsnęła głową i nerwowo przeczesała palcami włosy. Jak przystało na
mieszkankę Randonu rozpuściła je, tak że teraz spływały na jej ramiona złocistorudymi
puklami niczym oświetlone promieniami zachodzącego słońca wodospady.
Dziewczyna starała się odzyskać pewność siebie, ale miała wrażenie, że jej niewiedza
ją przytłacza.
- Zrobię wszystko, co muszę, by ratować przyjaciół - oznajmiła tak rzeczowo i
dziarsko, jak umiała. – Gdzie znajduje się to gniazdo czy ul, które kazał nam odnaleźć
Lando?
Luke wskazał kolejną reklamę, jaka rozjarzyła się pod ich stopami.
MROWISKO SHANKA
DOSKONAŁE TRUNKI, WYŚMIENITA ROZRYWKA
DLA ISTOT RÓśNYCH RAS I W RÓśNYM WIEKU
Umieszczony
obok
reklamy
dwuwymiarowy
rysunek
przedstawiał
insektoidalnego barmana wyciągającego dziesiątki połączonych przegubowo i
pokrytych chitynowym pancerzem kończyn, w których trzymał pojemniki z trunkami.
Rząd wtopionych w płyty chodnika mrugających strzałek nieomylnie wskazywał drogę
do „mrowiska”.
Tenel Ka poczuła nagły atak scenicznej tremy, ale wiedziała też, jak jest ważne,
ż
eby nie wypadła z roli. Wygładziła fałdy ubrania i chrząknęła, po czym uniosła głowę
i spojrzała na Luke’a.
- Musisz być bardzo spragniony po tak długiej podróży, Iltarze - powiedziała.
- Tak. Masz rację, Beknit. Dziękuję - odparł mistrz Jedi bez mrugnięcia okiem. -
Bardzo chciałbym się czegoś napić. - Pochylił się nad dziewczyną i półgłosem zapytał:
- Czy jesteś absolutnie pewna, że chcesz to zrobić?
Tenel Ka stanowczo kiwnęła głową.
- Jestem gotowa na wszystko - oświadczyła.
- Nie spodziewałam się, że na tak małej asteroidzie zobaczę tak ogromny lokal -
odezwała się Tenel Ka. Odchyliła głowę i spojrzała na faliste zmarszczki zdobiące
ś
ciany i sklepienie Mrowiska Shanka. Pomieszczenie miało kształt wielkiego
szarozielonego stożka i było chronione przez własne pole siłowe, zapobiegające
uciekaniu atmosfery. Budowla wznosiła się na wysokość co najmniej dwustu
pięćdziesięciu metrów powyżej poziomu głównego chodnika asteroidy.
Tenel Ka miała wrażenie, że jej żołądek kurczy się i rozkurcza, drażniony przez
niepewność i trwogę. Musiała przystanąć, żeby kilka razy głęboko odetchnąć. Z
rozpaczą zauważyła, że w oczach mistrza Jedi tańczą iskierki rozbawienia.
- Wiesz, kto czeka na nas w środku, prawda? - odezwał się Skywalker.
- Złodzieje - odparła dziewczyna.
- Mordercy - dodał Luke.
- Kłamcy, szumowiny, przemytnicy, zdrajcy... - Nie dokończyła wyliczanki.
Akademia Ciemnej Strony
48
- Prawie, jak w rodzinie na Hapes? - zapytał, rozciągając twarz w żartobliwym
uśmiechu.
Tenel Ka, będąc następczynią hapańskiego tronu, widywała zawodowych
skrytobójców. Nawet rozmawiała z nimi podobnie jak przed nią czynił to jej ojciec,
książę Isolder. Jeżeli wtedy nie brakowało jej odwagi, z pewnością poradzi sobie i
teraz, w środku kantyny na niewielkiej asteroidzie.
- Dziękuję - powiedziała, przyjmując podane ramię. - Teraz jestem już gotowa.
Luke wcisnął do widocznego w skalnej ścianie otworu czytnika kartonik służący
za przepustkę.
- Postaramy się nie rzucać nikomu w oczy - powiedział.
Drzwi kantyny się otworzyły.
Kiedy Tenel Ka przestąpiła próg, pierwszą rzeczą, którą ujrzała, był insektoidalny
barman, Shanko. Istota miała ponad trzy metry wzrostu.
W pomieszczeniu unosiła się mieszanina trudnych do opisania woni, których
dziewczyna nawet nie potrafiłaby zidentyfikować. Nie były przyjemne, ale też nie
sprawiały jej przykrości. Sporą część tej mieszaniny stanowiły dymy, wydzielane przez
różne płonące przedmioty: świece, fajki z tytoniem, kadzidła i bryłki wonnego torfu,
umieszczone w jamach z tlącą się murawą, a nawet tkaniny ubrań czy sierść klientów,
którzy niebacznie znaleźli się zbyt blisko źródeł ognia.
Nie odzywając się, Luke kiwnął głową w stronę baru. Nawet gdyby powiedział
coś na głos, Tenel Ka nie usłyszałaby go z powodu jazgotu, który tworzyło co najmniej
sześć zespołów muzycznych grających najnowsze przeboje z takiej samej liczby
gwiezdnych systemów.
Na szczęście przed wejściem uzgodnili, od którego miejsca rozpoczną
poszukiwania. Dziewczyna wiedziała, jakim szacunkiem cieszą się na Ranacie osoby
płci żeńskiej - głównie z uwagi na fakt, że to one zazwyczaj dziedziczyły rodowe
fortuny. Pamiętała też o tym, że zawsze są obsługiwane w pierwszej kolejności.
Ruszyła prosto w stronę baru, żeby złożyć zamówienie.
- Sssserdecznie witamy was, przybysze - odezwa! się na ich widok Shanko.
Zaplótł aż trzy pary przegubowych górnych kończyn i zgiął się w ukłonie tak niskim, że
anteny na jego głowie niemal dotknęły lady baru.
- Twoja gościnność jest równie miła co perspektywa odpoczynku po długiej
podróży - odparła Tenel Ka.
- Aaa, widzę, że zaliczasz ssssię do ludzi wykształconych - rzekł insektoidalny
barman. - Jesssteś może sssstudentką albo dyplomatką?
- Jest kuzynką, powierzoną mojej opiece - wtrącił się od niechcenia Luke.
- A więc mam tym większy zaszczyt móc cię obssssługiwać, pani - powiedział
Shanko, prostując się na całą trzymetrową wysokość.
- Proszę o randońską żółtą zarazę - odparła bez wahania Tenel Ka - Ochłodzoną.
Może być podwójna porcja.
- A dla mnie zdalnie sterowany skrytobójca - odezwał się Skywalker.
Membrany przysłaniające wielofasetkowe oczy barmana dwukrotnie zadrżały ze
zdumienia.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
49
- Nieczęssssto zamawiany trunek - stwierdził. - Niezwykle mocny, nieprawdaż? -
Przez chwile sprawiał wrażenie wzburzonego. Gdzieś w głębinach jego klatki
piersiowej wezbrał bulgot, który Tenel Ka musiała uznać za wybuch śmiechu. - Czy
skład ma być z góry zaprogramowany, czy może być przypadkowy?
- Oczywiście, że przypadkowy - odparł Luke.
- Aaa, ryzykant - stwierdził Shanko, z aprobatą uderzając parą górnych kończyn o
ladę baru.
Później jego ręce zaczęły uwijać się jak w ukropie, pociągać za różne dźwignie,
przyciskać guziki. Insektoid dolewał coraz innych napojów z rozmaitych fiolek,
napełniając pucharki i mieszając ich zawartości. Przyrządzenie zamówionych drinków
zajęło mu mniej czasu niż gościom ich zamówienie.
- Nie ma zysku bez ryzyka - oświadczył Luke, przyjmując pucharek z jednej
spośród wielu górnych kończyn barmana.
Tenel Ka zbliżyła się do lady baru i odezwała się półgłosem:
- Potrzebujemy informacji.
Wyciągnęła sznur niewielkich klejnotów corusca, ukrytych dotychczas pod
szorstką tkaniną jej szaty.
Shanko ze zrozumieniem kiwnął głową.
- Jeżeli chodzi o informacje, dyssssponujemy najlepszymi handlarzami w całym
sssektorze - odparł. - Mamy nawet jednego Hutta. - Gestem jednej kończyny pokazał
część sali znajdującą się po prawej stronie jego baru. - Jeżeli tam nie znajdziecie tego,
czego szukacie, nie znajdziecie tego nigdzie indziej na całej Borgo Prime - oświadczył
z nie ukrywaną dumą.
Mistrz Jedi i dziewczyna podziękowali barmanowi, po czym skierowali się w
stronę, którą pokazał. Kiedy zagłębiali się w skłębiony tłum gości raczących się
ulubionymi potrawami czy trunkami, zorientowali się, że jazgotliwa muzyka już nie
razi tak bardzo ich uszu. Ciżba istot z najróżniejszych światów była tak gęsta, że Tenel
Ka nie widziała nawet, dokąd idą.
Nagle idący u jej boku Luke przystanął i zamknął oczy.
- Hutt będący handlarzem informacji, tak? - zapytał na głos. - Tacy są zazwyczaj
najlepsi w swoim fachu.
Tenel Ka poczuła lekki dreszcz obserwując, jak mistrz Jedi wysyła myślowe wici,
dotyka nimi mózgów różnych istot w jaskini, szuka. Ona także zaczęła robić to samo,
ale nie zamknęła szarych oczu. Szybki rzut oka na gęsty tłum nie ujawnił jednak
niczego ciekawego. Spojrzała w górę, ku ściętemu wierzchołkowi stożka. Zauważyła
kręcone schody, wijące się wzdłuż pochyłych ścian i wiodące do mniejszych i
większych otworów. Napisy sugerowały, że znajdują się w nich jaskinie hazardu albo
sypialnie dla strudzonych gości.
Luke otworzył oczy.
- W porządku, już wiem - oznajmił.
Ujął Tenel Ka pod rękę i zaczął przeciskać się przez tłum. W pewnej chwili oboje
przeszli obok rzędów rytmicznie pulsujących różnobarwnych paneli jarzeniowych.
Akademia Ciemnej Strony
50
Oświetlały niewielkie podwyższenie, na którym grupki fotoczułych gości zwijały się i
wyginały w rytm niesłyszalnej, podniecającej „muzyki”.
Znaleźli huttańskiego handlarza informacji niemal ukrytego pod ścianą jaskini za
niskim stołem. U jego boku stał niewysoki Ranat, porośnięty siwobrązową sierścią.
Pochylał się nad Huttem, ale nie potrafił ukryć nerwowego drżenia bokobrodów. Hutt
był szczupły, a nawet chudy jak na Hutta, i z pewnością nie cieszył się poważaniem na
rodzimej planecie. Dziewczyna pomyślała, że może właśnie dlatego postanowił
otworzyć swoje biuro na Borgo Prime.
- Poszukujemy informacji i jesteśmy gotowi za nią dobrze zapłacić - odezwał się
mistrz Jedi bez żadnych wstępów.
Hutt sięgnął po leżący przed nim na blacie stołu niewielki komputerowy notatnik i
przycisnął kilka klawiszy.
- Jak się nazywacie? - zapytał.
- A jak ty się nazywasz? - zapytała Tenel Ka, lekko unosząc głowę.
Oczy Hutta zamieniły się w wąskie szparki. Dziewczyna odniosła wrażenie, że
handlarz informacji właśnie zmienia o nich zdanie.
- Oczywiście - odezwał się Hutt po chwili. - Takie rzeczy nie mają znaczenia.
Luke wzruszył ramionami.
- Każda informacja ma swoją cen? - powiedział.
- Oczywiście - powtórzył huttański handlarz. - Proszę, zechciejcie spocząć i
powiedzieć mi, czego szukacie.
Luke usiadł na repulsorowej ławie, po czym dostosował jej wysokość do
rozmiarów własnego ciała. Gestem zaprosił Tenel Ka, by usiadła obok niego na skraju
ławy, w pobliżu ozdobnego stojaka, który podtrzymywał wysoki krzak porośnięty
gęstym listowiem. Mistrz Jedi upił spory łyk trunku z pucharka, którego nie wypuszczał
z dłoni, ale kiedy Tenel Ka uniosła swoją czarkę do ust, chcąc pójść w jego ślady,
posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. W pewnej chwili Hutt pochylił się, aby zamienić
kilka słów ze swoim asystentem, Ranatem, a wówczas Luke skorzystał z okazji i
odwróciwszy głowę w stronę dziewczyny, szepnął:
- Ten trunek może cię zwalić z nóg tak szybko, że zanim się zorientujesz,
znajdziesz się w samym środku jądra galaktyki.
- A. Aha - odezwała się dziewczyna również szeptem.
Zdecydowanym ruchem odstawiła czarkę na blat stołu, tak mocno, że
zadźwięczała.
Kiedy Ranat w pośpiechu odszedł, zapewne aby wykonać rozkaz Hutta, Luke i
Tenel Ka zaczęli opowiadać swoją zmyśloną historię. Starali się sprawiać wrażenie, że
nie chcą powiedzieć za dużo, ale zależy im na osiągnięciu celu.
Kiedy przeskakiwali z jednego tematu na drugi, na zmianę upiększając opowieść
barwnymi szczegółami, inni klienci jaskini zajmowali się zwykłymi sprawami. Z kilku
mrocznych kątów sali dobiegały odgłosy blasterowych pojedynków, toczonych w słabo
oświetlonych niszach. Tu i tam przeciskały się przez tłum ogromne opancerzone
androidy, strzegące porządku w wielkiej sali. Tocząc się na kołach, chwytały i
wyrzucały z sali klientów, odmawiających zapłaty za szkody, które wyrządzili.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
51
W innym kącie grupa przemytników spędzała beztrosko czas, rzucając rakietowe
strzałki. W pewnej chwili jeden z nich nie trafił w duży cel wiszący na ścianie i zamiast
tego wbił płonący pocisk w bok jakiegoś Talsa, porośniętego puszystą brudnobiałą
sierścią. Stworzenie ryknęło z przerażenia i bólu, po czym widząc, że jego sierść się tli,
zaczęło się użalać pijanemu Ithorianinowi, siedzącemu obok niego przy stole.
Silniejsi i więksi klienci próbowali zjadać słabszych i mniejszych. Zespoły
muzyczne grały bez wytchnienia, a Shanko nadal mieszał trunki, nie opuszczając
posterunku za ladą baru. Huttański informator nie zwracał na to wszystko uwagi.
W trakcie rozmowy Luke raz po raz pociągał łyk trunku z pucharka, a Tenel Ka
rozglądała się, chcąc pozbyć się zawartości swojej czarki. Kiedy powrócił Ranat i
ponownie wdał się w cichą rozmowę z Huttem, dziewczyna sięgnęła po czarkę, po
czym wyciągnęła rękę w stronę liściastego krzaka i chlusnąwszy, wylała połowę płynu.
Dopiero kiedy ujrzała, że łodygi rośliny zaczynają konwulsyjnie drżeć, a liście
kurczą się i zwijają, zorientowała się, że krzak nie jest ozdobną rośliną, a inteligentną
istotą, jednym z gości! Szeptem zaczęła tłumaczyć się i przepraszać. Na szczęście
odwróciła się w samą porę, by zobaczyć, jak Ranat ponownie odchodzi z notatnikiem
Hutta, by wykonać jego nowe polecenie.
Po chwili powrócił w towarzystwie brodatego mężczyzny, który szedł obok niego,
lekko utykając.
- Ten oto Ranat powiedział, że żadnych nazwisk, i jeżeli rozchodzi się o mnie, nie
mam nic przeciwko temu - odezwał się brodacz, siadając z boku stołu. - Ranat gada, że
jesteśta zainteresowane kupieniem wielgachnych kamieni corusca. To je prawda? Nie
ma tu nikogo innego, któren by mógł załatwić takie sprawę. Wielgachne kamienie
corusca... wcześniej czy później muszą przejść przez moje łapy.
- A zatem jesteś agentem handlowym? - odezwała się Tenel Ka, nie myśląc o tym,
co mówi.
Brodaty mężczyzna prychnął.
- A co powiedzielibyśta na to, że jezdem po prostu pośrednikiem? - zapytał.
Luke ponownie opowiedział, tak zwięźle jak było możliwe, historię odnalezienia
skarbca na Ossus. Bez większego trudu udało mu się ustalić cenę zakupu jednego
dużego klejnotu corusca.
Kiedy transakcja pomyślnie dobiegła końca, mistrz Jedi spróbował wyciągnąć z
brodacza informację, kto jeszcze kupował od niego tak duże klejnoty. W oczach
pośrednika zapaliły się jednak iskry nieufności i podejrzliwości.
- śadnych nazwisk... tak żeśmy się umówili - oświadczył stanowczo.
Tenel Ka zdjęła kolejny sznur niewielkich klejnotów corusca, dotychczas
zawieszony na szyi, i położyła go obok poprzedniego, będącego zapłatą za ogromny
kamień, kupiony przed chwilą przez Luke’a.
- Jasne, rozumiemy, że chcesz być ostrożny - rzekł mistrz Jedi. - Musimy jednak
wiedzieć, czy jest ktoś, kto może chcieć pozbawić nas skarbu.
Pośrednik sięgnął po sznur kamieni, poniósł do oczu i zaczął uważnie oglądać.
Akademia Ciemnej Strony
52
- Niewiele ze mnie wyciągnięta - powiedział cicho, prawie szeptem. - Ostatnie
dostawę większych kamieni, jakie miałem, kupiła jedna osoba. To było diabelnie duże
zamówienie.
- Czy możesz opisać nam jej statek albo powiedzieć, z jakiej planety przyleciała? -
nalegał Luke.
Brodaty pośrednik nadal siedział ze spuszczoną głową, wpatrując się w blat stołu.
- Prawdę gadając, nie - powiedział. - Nigdy żem nie widział statku, którym
przyleciała. Wiem tylko tyle, że nazywała siebie... damą wieczoru... albo córą
ciemności... albo też coś innego w podobnem stylu.
Tenel Ka z wrażenia zapomniała o oddychaniu. Poczuła, że Luke, siedzący u jej
boku, także zesztywniał.
- A może Siostra Nocy? - zapytała, nie mogąc ukryć drżenia głosu.
- Ta-a, to było właśnie to! Siostra Nocy! - odezwał się pośrednik. - Głupkowata
nazwa.
Spojrzenie Luke’a nie odrywało się od oczu dziewczyny.
- Dziękujemy wam, panowie - powiedział w końcu mistrz Jedi. - Jeżeli się nie
mylicie, może ta Siostra Nocy już ukradła nam coś bardzo cennego.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
53
R O Z D Z I A Ł
8
Jacen stał za fotelem imperialnego pilota i przygryzał wargę. Obok tkwiła
złowieszcza i straszna Siostra Nocy, Tamith Kai, patrząc na nich z góry. Chłopiec
spojrzał rozpaczliwie na Jainę, chociaż nie sądził, by mogli stawić jakikolwiek opór.
A przynajmniej nie w tej chwili.
W absolutnej ciszy przestworzy otworzyły się wrota hangaru, umieszczone w
zewnętrznej powierzchni gwiezdnej stacji. Oczom Jacena i Jainy ukazał się mroczny
otwór, podobny do jaskini albo paszczy drapieżnika. Był obrzeżony błyskającymi
ż
ółtymi światłami mającymi prowadzić statek Qorla. Imperialny pilot pociągał za
dźwignie sterownicze z ponurą zręcznością i wprawą. Jacen zwrócił uwagę na jego
lewą kończynę, złamaną podczas katastrofy myśliwca typu TIE na Yavinie Cztery,
która nigdy dobrze się nie zrosła. Ręka była teraz trochę grubsza i okryta od ramienia w
dół czarną skórą, owiniętą rzemieniami, które przytrzymywały baterie umieszczone w
pojemnikach.
- Qorl, co stało się z twoją ręką? - zapytał Jacen. - Czy została wyleczona, jak
zamierzaliśmy to zrobić w akademii Jedi?
Pilot odwrócił głowę i skierował na chłopca umęczone blade oczy.
- Nie - powiedział. - Została zastąpiona. Mam teraz rękę podobną do kończyny
androida, lepszą niż poprzednia. Jest o wiele silniejsza, zdolna do wykonywania
cięższej pracy.
Zgiął w łokciu okrytą czarną skorą rękę.
Jacen usłyszał cichy szmer serwomotorów i poczuł, ze jego żołądek skręcił się w
konwulsyjnym skurczu.
- Nie musieli ci tego robić - powiedział. - Mogliśmy byli uleczyć ją w zbiorniku
bacta albo mógł się nią zająć jeden z naszych medycznych androidów. W najgorszym
wypadku otrzymałbyś biomechaniczną protezę, która wygląda jak prawdziwa ręka.
Jedną taką ma nawet mój wujek Skywalker. Nie było potrzeby zastępowania twojej ręki
kończyną androida.
Twarz Qorla nie zmieniła kamiennego wyrazu, kiedy imperialny pilot ponownie
zajął się prowadzeniem statku.
Akademia Ciemnej Strony
54
- Nieważne - oświadczył. - Co się stało, to się nie odstanie. A zresztą moja nowa
ręka jest teraz lepsza, silniejsza.
Imperialny statek wleciał przez wrota hangaru, a rzędy pulsujących świateł nie
przestawały rozjaśniać mroków, oświetlając błyszczące metalowe ściany. U góry jednej
z nich, pod sklepieniem, wystawała wieża kontrolna o prostokątnych transpastalowych
oknach. Jacen widział przez nie małe figurki ludzi siedzących za konsoletami i
wykonujących procedury diagnostyczne albo kierujących statek Qorla na wyznaczone
miejsce na lądowisku.
Maszyna osiadła z ledwo wyczuwalnym wstrząsem. Wrota hangaru się zasunęły,
zamykając więźniów we wnętrzu złowieszczej Akademii Ciemnej Strony.
Tamith Kai pochyliła się nad mikrofonem komunikatora.
- Włączyć zasłonę maskującą - powiedziała. Jej niski, gardłowy głos, nawykły do
rozkazywania i nie znoszący sprzeciwu, miał siłę promienia ściągającego.
Chociaż Jacen nie widział ani nie czuł, żeby wydarzyło się coś niezwykłego,
wiedział, że ogromna stacja gwiezdna nagle zniknęła, pozostawiając wrażenie pustki
przestworzy, w których nikt nigdy ich nie odnajdzie.
Tamith Kai zapewniła młodym Jedi eskortę w postaci oddziału uzbrojonych
szturmowców, po czym poprowadziła wszystkich troje po rampie szturmowego statku,
który porwał ich z pokładu orbitalnej stacji wydobywczej Calrissiana. Przeszli po
płycie lądowiska w stronę szerokich, purpurowych dwuskrzydłowych drzwi, które
rozsunęły się na boki, kiedy się zbliżyli.
Po drugiej stronie stał młody mężczyzna, odziany w fałdzistą srebrną szatę. Jego
gładka skóra i jedwabiste jasne włosy sprawiały wrażenie, że jarzą się własnym
ś
wiatłem. Mężczyzna był jedną z najpiękniejszych istot ludzkich, jakie Jacen
kiedykolwiek widział. Dzięki klasycznym proporcjom i budowie ciała wyglądał jak
symulacja holograficzna idealnego człowieka albo jak alabastrowa rzeźba, wykuta
dłutem prawdziwego mistrza. Za mężczyzną stał oddział szturmowców z bronią
spoczywającą na ramionach.
- Witajcie, młodzi uczniowie - odezwał się cicho mężczyzna. Jego miły, łagodny
głos brzmiał jak muzyka. - Jestem Brakiss, naczelnik Akademii Ciemnej Strony.
Jacen usłyszał, jak jego siostra raptownie wciągnęła powietrze. On także nie
potrafił ukryć zaskoczenia.
- Brakiss? - powtórzył. - Blasterowe błyskawice! Słyszeliśmy o tobie. To ty jesteś
tym imperialnym szpiegiem, który zjawił się w akademii mistrza Skywalkera i chciał
poznać techniki kształcenia rycerzy Jedi.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, jakby czymś rozbawiony.
- To prawda! - dodała podniecona Jaina. - Mistrz Skywalker zorientował się, kim
jesteś, ale kiedy chciał cię ocalić, próbował nawrócić cię na jasną stronę, uciekłeś, nie
mogąc znieść brzydoty kryjącej się w twojej duszy.
Brakiss nie przestawał się uśmiechać.
- Ach, więc w ten sposób wam to przedstawił? - zapytał. - Mistrz Skywalker i ja
nie zgadzaliśmy się w sprawie... szczegółów ćwiczeń doskonalących władanie Mocą.
Muszę jednak powiedzieć, że miał co najmniej jeden dobry pomysł. Nie mylił się,
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
55
dążąc do odrodzenia zakonu rycerzy Jedi. Dobrze wiedział, że to właśnie Jedi bronili i
chronili Starą Republikę. To oni doprowadzili do zjednoczenia starego rządu,
chylącego się ku upadkowi, i utrzymywali go przy życiu przez długi czas, nie
dopuszczając, by ogarnęła go anarchia. Teraz, kiedy anarchią są opanowane resztki
imperialnej władzy, my potrzebujemy takiej jednoczącej siły. Znaleźliśmy już
potężnego przywódcę, wielkiego i silnego... - Brakiss znów lekko się uśmiechnął - ale
chcemy mieć także swoją grupę Ciemnych Jedi, imperialnych Jedi. Pragniemy, żeby
zjednoczyli zwaśnione grupki i rozbudzili w nich wolę walki z nikczemnym i
bezprawnym rządem Nowej Republiki, by w ten sposób mogło powstać Drugie
Imperium.
- Hej, przecież przywódczynią Nowej Republiki jest nasza matka! - sprzeciwił się
Jacen. - Ona nie jest nikczemna. Nie porywa ludzi ani nie poddaje ich torturom.
- To wszystko zależy od tego, jak kto patrzy na te sprawy - odparł mężczyzna.
- Kim jest ten nowy przywódca? - zainteresowała się Jaina. - Czy już kiedyś nie
staraliście się znaleźć takiej osoby? Czy nie zakończyło się to walką o władzę nad
resztkami, które pozostały z Imperium? I teraz się wam nie uda.
- Milczeć! - rozkazała Tamith Kai. W jej niskim głosie kryła się groźba. - Od tej
chwili nie będziecie zadawali żadnych pytań. Zostaniecie przeszkoleni, uświadomieni.
Będziecie się uczyli tak długo, aż staniecie się potężnymi wojownikami, gotowymi
walczyć w służbie Imperium.
- Nie sądzę - odezwał się buntowniczo Jacen.
Na twarzy jego siostry pojawił się rumieniec gniewu.
- Nie będziemy z wami współpracowali - oświadczyła. - Nie możecie porywać nas
i oczekiwać, że staniemy się posłusznymi uczniami, wypełniającymi wasze rozkazy.
Mistrz Skywalker i nasi rodzice przemierzą całą galaktykę i nie spoczną, dopóki nie
dowiedzą się, gdzie jesteśmy. Bądźcie pewni, że nas odnajdą, a wówczas pożałujecie
tego, co zrobiliście.
Stojący za bliźniętami Lowbacca warknął i szeroko rozłożył długie, włochate ręce,
jakby pragnął rozerwać kogoś na kawałki albo chociaż wyrwać kończynę. Krążyła
plotka, jakoby tak zareagował kiedyś jego wuj, Chewbacca, kiedy przegrał partię
holograficznych szachów.
Szturmowcy jak na komendę wymierzyli lufy blasterów w rozzłoszczonego
Wookiego.
- Hej, nie strzelajcie do niego! - odezwał się Jacen, stając między żołnierzami a
przyjacielem.
Jaina odezwała się tak autorytatywnym tonem, że Jacen popatrzył na nią nie
próbując nawet ukrywać zdumienia.
- Co zrobiliście z Em Teedee, miniaturowym androidem-tłumaczem Lowiego?
Nasz przyjaciel musi się porozumiewać... a może wszyscy szturmowcy potrafią chociaż
trochę mówić językiem Wookiech?
- Zwrócimy mu jego małego androida - oświadczyła Tamith Kai - zaraz po tym,
jak poddamy go... odpowiedniemu przeprogramowaniu.
Brakiss klasnął w dłonie, dając jakiś znak dowódcy szturmowców.
Akademia Ciemnej Strony
56
- Udacie się teraz do swoich kwater - powiedział, zwracając się do młodych Jedi. -
Wasze szkolenie powinno zacząć się jak najszybciej. Drugie Imperium bardzo
potrzebuje zakonu Ciemnych Jedi.
- Nigdy nie namówicie nas do przejścia na ciemną stronę - odezwała się Jaina. -
Tracicie tylko czas, próbując nas skaptować.
Brakiss popatrzył na nią, uśmiechnął się pobłażliwie, ale przez dłuższą chwilę stał
w milczeniu.
- Może kiedyś zmienicie zdanie - powiedział w końcu. - Dlaczego nie mielibyśmy
poczekać, by się o tym przekonać?
ś
ołnierze otoczyli młodych Jedi zwartą grupą i poprowadzili korytarzem,
wyłożonym dźwięczącymi metalowymi płytami.
Akademia Ciemnej Strony była zupełnym przeciwieństwem orbitalnej stacji
wydobywczej Landa Calrissiana. Metalowe ściany nie miały pastelowych barw. Nie
słyszało się kojącej muzyki ani odgłosów przyrody w głośnikach komunikatorów,
umieszczonych na korytarzu. Dobiegały z nich jedynie szorstkie rozkazy, meldunki i
komunikaty, a także kuranty chronometrów, odmierzających każdy kwadrans. Niemal
nad wszystkimi drzwiami widniały napisy, namalowane za pomocą szablonów. Od
czasu do czasu można było zobaczyć monitory końcówek systemu komputerowego,
umocowane na ścianach i ukazujące schematy pomieszczeń stacji albo obrazujące
metody postępowania w sytuacjach alarmowych.
- To bardzo skromna stacja - odezwała się Tamith Kai, spojrzawszy na Jacena,
który nie przestawał wpatrywać się w nagie, ponure ściany. - Nie zawracaliśmy sobie
głowy luksusami, do jakich zapewne przywykliście w waszej akademii w dżungli.
Dopilnowaliśmy jednak, żeby każdy uczeń miał swój pokój, w którym będzie mógł
wykonywać zadane ćwiczenia, oddawać się medytacjom czy skupiać na doskonaleniu
umiejętności posługiwania się Mocą.
- Nic z tego! - zaprotestowała Jaina.
- Wolelibyśmy, żeby nas nie rozłączano - dodał Jacen.
Lowbacca ryknął na znak, że popiera przyjaciół.
Tamith Kai zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na nich z góry.
- Nie pytałam was o zdanie - warknęła. Jej fioletowe oczy miotały błyskawice. -
Zrobicie to, co wam każemy.
Dotarli w końcu do skrzyżowania korytarzy, gdzie rozdzielili się na trzy grupy.
Brakiss, który prowadził oddział szturmowców otaczających Jainę, skręcił w prawo.
Znacznie większa grupa strażników, trzymających gotowe do strzału blastery,
pomagała Tamith Kai eskortować Lowbaccę. Pozostali imperialni żołnierze skupili się
wokół Jacena i poprowadzili go w lewą odnogę korytarza.
- Zaczekajcie! - zawołał chłopiec i odwrócił się w stronę siostry. Miał przeczucie,
ż
e widzi ją po raz ostatni w życiu. Jaina także się odwróciła. W jej
bursztynowopiwnych oczach krył się niepokój, ale kiedy dumnie uniosła głowę, jej brat
poczuł nagły przypływ odwagi. Znajdą jakiś sposób wyjścia z tej sytuacji.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
57
Strażnicy poprowadzili go długim korytarzem, ale w pewnej chwili stanęli przed
jakimiś drzwiami, wyglądającymi tak samo jak wszystkie inne. Pokoje uczniów -
pomyślał Jacen.
Drzwi się otworzyły i szturmowcy wprowadzili Jacena do małego ponurego
pomieszczenia o nagich ścianach. Chłopiec nie dostrzegł na nich żadnej końcówki
komunikatora, żadnych dźwigni czy przycisków ani niczego, co umożliwiłoby mu
porozumiewanie się z kimkolwiek.
- Mam tu mieszkać? - zdziwił się, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- Tak - odparł dowódca grupy szturmowców.
- A co się stanie, jeżeli będę czegoś potrzebował? - zapytał chłopiec. - W jaki
sposób mam kogoś zawiadomić?
ś
ołnierz odwrócił ku niemu głowę, ukrytą w białym plastalowym hełmie
przypominającym czerep.
- Będziesz cierpiał tak długo, dopóki ktoś po ciebie nie przyjdzie.
Szturmowcy wyszli na korytarz. Drzwi zasunęły się za nimi, pozostawiając w
pokoju Jacena, samotnego i bezbronnego.
Po chwili, jakby chcąc jeszcze bardziej pogorszyć jego sytuację, zgasły wszystkie
ś
wiatła.
Akademia Ciemnej Strony
58
R O Z D Z I A Ł
9
Tenel Ka obudziła się w nieprzeniknionym mroku i stwierdziła, że leży, ale nie
ma się gdzie poruszyć. Słyszała stłumiony, monotonny łoskot. Jej serce waliło jak
młotem, a na skórze wystąpiły krople potu. Dziewczyna miała przeczucie, że
wydarzyło się coś złego, coś strasznego. Próbowała usiąść, ale uderzyła głową - dosyć
mocno - o metalową ramę pryczy znajdującej się nad nią. Zdławiła okrzyk przerażenia,
gdyż przypomniała sobie, że leci na pokładzie „Znikomej Szansy”. Odprężyła się... ale
tylko trochę.
Kiedy Luke i Tenel Ka skończyli rozmawiać z huttańskim handlarzem informacji
na Borgo Prime, doszli do przekonania, że największą szansą odnalezienia Jacena,
Jainy i Lowbaccy będzie wyprawa na Dathomirę, rodzimą planetę pierwszego klanu
wiedźm, zwanych Siostrami Nocy. Jedynym śladem, jakim dysponowali, była
informacja o Siostrze Nocy, a więc musieli się dowiedzieć, kim była i dlaczego porwała
bliźnięta i Lowiego.
Mistrz Jedi przekonał Tenel Ka, żeby w czasie podróży chociaż trochę odpoczęła,
a może nawet się przespała. To miała być pierwsza okazja odpoczynku od chwili
porwania jej przyjaciół. Tenel Ka przyjęła z wdzięcznością propozycję mistrza Jedi.
A zatem zapewne się zdrzemnęła w jednej z koi na pokładzie „Znikomej Szansy”.
Jakiś czas spędziła w ciemnościach, odizolowana od głośniejszych dźwięków.
Wypoczynek dziewczyny zakłócały jednak senne koszmary. Tenel Ka przycisnęła
guzik, umieszczony nad głową, i ciasną kabinę zalało jaskrawe światło. Obróciła się na
bok, przerzuciła nogi przez krawędź koi i opadła z wysokości półtora metra na
metalowe płyty pokładu. Potrząsnęła głową, chcąc ułożyć nie zaplecione złocistorude
włosy, po czym przeciągnęła się, by rozprostować kości. Ucieszyła się ze swobody
ruchów, jaką zapewniała jej elastyczna, ale bardzo wytrzymała tunika z jaszczurczej
skóry. Pomyślała, że znów wygląda jak wojowniczka.
Przez cały czas, kiedy szła wąskim korytarzem w stronę sterowni i siadała na
miejscu drugiego pilota, usytuowanym obok fotela mistrza Skywalkera, nie opuszczało
jej uczucie niepokoju. Spojrzała przez dziobowy iluminator na ogniste smugi
przemykające po obu stronach statku i stwierdziła, że „Znikoma Szansa” znajduje się w
nadprzestrzeni.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
59
Luke uniósł głowę znad kontrolnego pulpitu.
- Udało ci się trochę przespać? - zapytał.
- To jest fakt - odparła Tenel Ka.
Zapięła pasy ochronnej sieci, po czym zaczęła zaplatać gęste włosy w gruby
warkocz. Od czasu do czasu wplatała paciorki i piórka, które wyjmowała z
przytroczonej do pasa niewielkiej torby.
- Ale czy dobrze spałaś? - nalegał Luke.
Dziewczyna zamrugała, trochę zaskoczona, że mistrz Jedi jednak to zauważył.
- Nie bardzo i to jest również fakt - przyznała.
Mistrz Jedi nie odpowiedział. Czekał. Tenel Ka z narastającym zakłopotaniem
uzmysłowiła sobie, że jej nauczyciel czeka na dalsze wyjaśnienia.
- Ja... miałam sen - powiedziała. - Nie sądzę, żeby miał jakieś znaczenie.
Luke skierował uporczywe spojrzenie błękitnych oczu na twarz dziewczyny.
- Wyczuwam, że jesteś zatrwożona - odezwał się półgłosem.
Dziewczyna skrzywiła się i wzruszyła ramionami.
- Już kiedyś śniło mi się to samo.
Mistrz Skywalker zamrugał powiekami i na chwilę zamknął oczy, po czym
przekrzywił głowę i skierował ku niej twarz, jakby chciał spojrzeć, gdyby miał otwarte
oczy.
- Siostry Nocy? - zapytał w końcu.
- Tak. Wiem, że to dziecinada - przyznała Tenel Ka czując, że na jej policzkach
pojawiają się rumieńce wstydu.
- To dziwne... - odezwał się Luke. - Mnie także śniły się Siostry Nocy.
Jego uczennica spojrzała na niego nie wiedząc, czy się nie przesłyszała.
- Zawsze myślałam, że wiedźmy istnieją tylko w historiach, które opowiadały
matki i babki z Dathomiry, kiedy chciały przestraszyć swoje dzieci i wnuki -
powiedziała. - Przecież wszystkie Siostry Nocy zginęły. Jakim cudem niektóre
mogłyby przeżyć?
- Kobiety żyjące na Dathomirze umieją dobrze władać Mocą. Możliwe, że pojawił
się tam ktoś, kto nauczył je posługiwać się siłami ciemnej strony - powiedział mistrz
Skywalker. Odchylił się w fotelu i wpatrzył w iluminator, jakby szukał w
nadprzestrzeni dawnych wspomnień. - Prawdę mówiąc, przed wielu laty, jeszcze zanim
się urodziłaś, wyprawiłem się na Dathomirę. Szukałem tam Hana i Leii, rodziców
Jacena i Jainy. To właśnie wówczas spotkałem twojego tatę i twoją mamę.
Połączyliśmy siły, by pokonać wszystkie wiedźmy z zakonu Sióstr Nocy.
Tenel Ka spojrzała na niego zdumiona. Rodzice zazwyczaj nie opowiadali jej tej
części historii.
- Moja mama ma o tobie bardzo dobre mniemanie - odezwała się po chwili, mając
nadzieję, że mistrz Skywalker zechce dokończyć tę historię.
Luke popatrzył na nią z przekornym uśmiechem.
- Czy kiedykolwiek ci mówiła, w jakich okolicznościach się spotkaliśmy? -
zapytał. - Czy może opowiadała ci o tym, jak mnie pochwyciła?
Akademia Ciemnej Strony
60
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że... - zaczęła Tenel Ka. - Z pewnością nie mogła
liczyć na to...
Mistrz Jedi zachichotał, widząc jej zakłopotanie.
- To jest fakt - stwierdził.
- Och, mistrzu Skywalkerze!
Dziewczyna niemal przestała oddychać, zmartwiona samą perspektywą, iż Luke
mógłby zostać zmuszony do poddania się prymitywnemu obrzędowi zawarcia
małżeńskiego związku, który zawsze uważała za dziwaczny i staromodny. Kobiety z
Dathomiry miały zwyczaj wybierania i chwytania mężczyzn, których chciały poślubić.
Czy jej matka, Teneniel Djo, tak samo postąpiła z mistrzem Skywalkerem?
Sama myśl o tym, że jej matka mogła pochwycić największego mistrza Jedi w
całej galaktyce i przypuszczać, że się z nią ożeni i zostanie ojcem jej dzieci, sprawiła,
ż
e policzki Tenel Ka na nowo zarumieniły się ze wstydu. Później jednak, w jednej
sekundzie cała sytuacja wydała się jej tak nieprawdopodobnie zabawna, że wybuchnęła
czymś, co słyszało się u niej niezwykle rzadko... perlistym śmiechem.
- Moja matka nauczyła mnie, bym darzyła szacunkiem wszystkich Jedi, a przede
wszystkim ciebie, mistrzu Skywalkerze, ale... proszę cię, nie obraź się - głęboko
odetchnęła, czując pod powiekami łzy rozbawienia - bardzo się cieszę, że jej plany
spełzły na niczym.
Luke, nie przestając się uśmiechać, wyciągnął rękę i przyjaźnie uścisnął ramię
dziewczyny, dając znak, że rozumie jej uczucia.
- Ja też - powiedział. - Twoi rodzice byli jakby stworzeni dla siebie.
- Wiesz, kocham ojca - rzekła Tenel Ka, nagle poważniejąc. - Matkę także.
- A jednak nigdy nie powiedziałaś przyjaciołom, kim naprawdę są twoi rodzice -
stwierdził mistrz Jedi. - Dlaczego?
Dziewczyna zaczęła się niespokojnie kręcić na fotelu. Miała wrażenie, że
ochronna sieć za bardzo krępuje jej ruchy. Sama często o tym rozmyślała, ale za
każdym razem dochodziła do jednego i tego samego wniosku.
- To trudno wytłumaczyć - powiedziała. - Nie wstydzę się rodziców; mam
nadzieję, że mnie o to nie posądzałeś. Jestem dumna, że moja matka potrafi tak dobrze
władać Mocą i że ona, prosta wojowniczka z Dathomiry, rządzi teraz całą gromadą
gwiezdną Hapes. Jestem także dumna z ojca i z tego, kim zdołał się stać mimo sposobu,
w jaki był wychowywany... mimo to, kim była osoba, która go wychowała.
Luke z powagą kiwnął głową.
- Twoja babka?
- Tak - Tenel Ka zgrzytnęła zębami. - Nie jestem dumna z tej części mojej
rodziny. Moja babka jest kobietą żądną władzy. Zrobi wszystko, by ją zdobyć i
utrzymać. Nie jestem pewna, czy potrafi kogokolwiek kochać. - Odwróciła głowę i
popatrzyła na swego nauczyciela, nie potrafiąc ukryć zakłopotania i wstydu. - A jednak
ojciec jest człowiekiem kochającym i mądrym. Jest zupełnym przeciwieństwem mojej
babki.
- To prawda - przyznał Luke. - Kiedyś, przed wielu laty twój ojciec, książę
Isolder, dokonał bardzo trudnego i odważnego wyboru. Kiedy uświadomił sobie, że
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
61
matka kocha władzę tak bardzo, że nie zawaha się zabić każdego, kto mógłby stanąć na
jej drodze, odrzucił głoszone przez nią nauki. Twoja babka jest silną i dumną kobietą,
ale jej nauki są pełne jadu. Ojciec nie chciał ich słuchać, gdyż cenił życie ponad
wszystko inne. Podjął trudną, ale słuszną decyzję.
Tenel Ka kiwnęła głową. Jej myśli były przepełnione goryczą.
- Mój rodowód roi się od pokoleń krwiożerczych, żądnych władzy tyranów -
powiedziała. - Nie jestem dumna z tego, że urodziłam się jako członek hapańskiego
królewskiego rodu. - Parsknęła. - Nie chcę, żeby moi przyjaciele wiedzieli, iż jestem
następczynią tronu, ponieważ nie zrobiłam niczego, żeby na ten tron zapracować czy
zasłużyć.
Na twarzy Luke’a odmalowało się zamyślenie.
- Jacen i Jaina by to zrozumieli - odezwał się w końcu. - Ich matka jest jedną z
najpotężniejszych kobiet w całej galaktyce.
Tenel Ka energicznie potrząsnęła głową.
- Zanim im to powiem, muszę sama sobie udowodnić, że nie jestem taka jak moi
przodkowie. Chcę chlubić się tylko tym, co sama osiągnę, najpierw dzięki własnej sile,
a potem za pośrednictwem Mocy... ale nigdy za pomocą odziedziczonej władzy. Moi
rodzice są bardzo dumni z faktu, że postanowiłam zostać Jedi.
- Rozumiem - odparł Luke. - Wybrałaś trudną drogę. - Obdarzył dziewczynę
ciepłym uśmiechem. - To dobry początek dla każdego Jedi.
Akademia Ciemnej Strony
62
R O Z D Z I A Ł
10
Następnego dnia Jaina nie posiadała się z radości, kiedy znów zobaczyła brata. Jej
uczucie mącił jedynie fakt, że każde z nich było prowadzone korytarzem przez dwóch
krzepkich, dobrze uzbrojonych szturmowców, którym towarzyszyła Siostra Nocy,
Tamith Kai.
Kiedy Jacen wyrwał się z rąk strażników i podbiegł, by uściskać siostrę,
dziewczyna szepnęła najszybciej jak umiała:
- Mam pewien plan. Będzie mi potrzebna twoja pomoc.
Silne opancerzone ręce rozłączyły siostrę i brata. Jeden ze strażników, zakutych w
biały pancerz, wyciągnął blasterowy pistolet, wymierzył lufę w bliźnięta i rozkazał, by
szły dalej.
Jaina uśmiechnęła się z przymusem. Mimo towarzystwa Tamith Kai Brakiss nie
był pewien, czy bliźnięta zechcą z nim współpracować. śołnierze mieli dopilnować, by
oboje nie sprawiali kłopotów.
Dziewczyna ujrzała, że Jacen lekko kiwnął głową na znak, że zrozumiał, co
powiedziała.
- Opowiedzieć ci dobry dowcip? - zapytał beztrosko, celowo pragnąc zmienić
temat rozmowy.
- Jasne - odparła dziewczyna udając, że niczego się nie domyśla.
Jacen chrząknął.
- Ilu szturmowców potrzeba, żeby zmienić przepalony panek jarzeniowy?
Jaina skurczyła się ze strachu, ale nie okazała tego w żaden sposób. Jej brat był
naprawdę odważny... a może tylko nierozsądny. Nie próbując rozstrzygnąć tego
dylematu, udała, że pochwyciła przynętę.
- Naprawdę nie wiem - odparła. - Ilu szturmowców potrzeba, żeby zmienić taki
panel?
Jeden z jej strażników wyprzedził ją i stanął przed uchylonymi drzwiami sali
wykładowej, w której Jaina ujrzała dziesiątki siedzących osób. Dziewczyna domyśliła
się, że spogląda na innych uczniów Akademii Ciemnej Strony. Drugi strażnik trącił ją
lufą blastera, dając znak, że ma wejść do środka.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
63
- By wymienić przepalony panel jarzeniowy, potrzeba dwóch szturmowców -
odezwał się Jacen tak głośno, aby usłyszeli go wszyscy uczniowie siedzący w sali. -
Jeden szturmowiec do tego, by wymienił panel, i drugi, żeby zabił pierwszego i
przypisał sobie całą zasługę za naprawę.
Jaina usiłowała bezskutecznie stłumić wybuch śmiechu. Tamith Kai przeszyła
Jacena spojrzeniem przypominającym dwie fioletowe włócznie.
Chłopiec, czując siłę jej gniewnej reakcji, skurczył się i mruknął:
- Widzę, że ty też pochodzisz z Dathomiry. Mieszkańcy tego świata z pewnością
nie słyną z poczucia humoru.
Kiedy dwaj strażnicy ujęli Jainę pod ręce tak mocno, że musieli pozostawić sińce
na jej ramionach, dziewczyna była zmuszona przyznać, że akt odwagi brata uświadomił
jej pewną prawdę. Jej umysł był wolny, przynajmniej na razie. Nadal mogła dokonywać
wyborów.
Została zaciągnięta do sali wykładowej i zmuszona do zajęcia miejsca na skraju
wąskiej, pozbawionej oparcia ławy. Strażnicy prowadzący Jacena posadzili go w
przeciwległym kącie sali... niewątpliwie dlatego, by ukarać go za opowiedzenie żartu.
Jaina z zachwytem stwierdziła, że Lowie siedzi o niecały metr od niej, na tej samej
ławie. Między nią a młodym Wookiem znajdował się tylko jeden uczeń. Lowbacca
zaryczał na powitanie Jacena i Jainy.
Wszyscy pozostali uczniowie byli ludźmi, krótko przystrzyżonymi i schludnie
odzianymi w takie same czarne kombinezony. Sprawiali wrażenie chętnych do nauki, a
nawet zachwyconych faktem, że mogą studiować w Akademii Ciemnej Strony.
Wyglądali na prawdziwych imperialnych zapaleńców. Jaina widziała już kiedyś takich
ludzi. Pomyślała, że ona, Jacen i Lowbacca są zapewne jedynymi istotami uczącymi się
pod przymusem.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, kiedy zauważyła, że Em Teedee nadal nie ma u
pasa Lowbaccy. To z pewnością utrudni im porozumiewanie się ze sobą. Zastanawiała
się, co zrobiłby jej wujek Luke, gdyby znalazł się w takiej sytuacji. Usiadła prosto,
usunęła z mózgu wszystko, co w tej chwili uznała za zbyteczne, i wysłała delikatną
myślową wić w stronę Wookiego. Nie wyczuła promieniującego od niego bólu. Mogła
być zatem pewna, że jej przyjacielowi nie wyrządzono żadnej krzywdy. Zarejestrowała
jednak napięcie, niepewność i kipiącą frustrację. Postarała się uspokoić przyjaciela. Nie
była pewna, czy się jej to udało, ale kiedy Lowie na chwilę wyciągnął kudłatą rękę i
dotknął jej ramienia, zrozumiała, że odebrał jej kojące myśli.
Była ciekawa, czy odważy się odezwać do młodego Wookiego. Najpierw będzie
musiała się przekonać, jak zareaguje na to siedzący między nią a Lowiem uczeń. Był
mniej więcej w tym samym wieku, ale trochę wyższy. Jak wszyscy gorliwi uczniowie
nosił obcisły, gładki, czarny jak węgiel, błyszczący kombinezon i fałdzistą pelerynę
takiej samej barwy, narzuconą na bluzę. Miał jasne włosy i zielone oczy barwy mchu.
Odwzajemnił spojrzenie dziewczyny, ale w jego obojętnych oczach nie było widać
ciekawości ani podejrzliwości.
Jaina zapuściła myślową wić do umysłu chłopca. Nie odkryła w nim jednak
niczego ciekawego poza kilkoma trudno uchwytnymi strzępami myśli, które, nie
Akademia Ciemnej Strony
64
powiązane ze sobą, z wrzaskiem przeleciały przez jej mózg niczym przypadkowe
dźwięki instrumentów, strojonych przez muzyków przed koncertem.
- Dlaczego tu jesteśmy? - zapytała niemal szeptem.
- Dlatego że tu jesteśmy - odparł chłopiec z rezerwą, jakby chciał obronić się
przed spodziewanym atakiem. - Dlatego że tak życzy sobie mistrz Brakiss. - Popatrzył
podejrzliwie na Jainę, jakby uważał, że postradała zmysły. - Czyż wszyscy nie
przybyliśmy tu po to, żeby uczyć się od niego, jak władać Mocą?
Zanim Jaina zdążyła odpowiedzieć, do sali wkroczył Brakiss. W jednej chwili
zapanowała absolutna cisza. Nie zakłócał jej żaden szmer czy szelest, żadne
wypowiadane słowo, żadne kaszlnięcie czy chrząknięcie. Mężczyzna przeszył
spojrzeniem rzędy siedzących uczniów. Kiedy jego oczy zmierzyły się z oczami Jainy,
dziewczyna poczuła niewytłumaczalny lodowaty dreszcz, który zaczął pełznąć wzdłuż
jej kręgosłupa. Brakiss zaczął wykład bez żadnego wstępu.
- Moc jest formą energii otaczającej i przenikającej wszystko, co żyje we
wszechświecie. Wypływa z nas. Przepływa przez nas.
Kiedy fale jego melodyjnego głosu opływały uczniów, Jaina pomyślała, że jej
umysł zaczyna się odprężać. Mimo wszystko to nie jest takie złe - pomyślała. - To
wszystko prawda. Siła jego głosu zachęcała do działania, zmuszała do przyznania mu
racji. Jaina zauważyła, że wielu uczniów kiwa głowami. Ona także kiwnęła.
Nie zwracała uwagi na poszczególne słowa, wiedziała jednak, że następne
wypływa logicznie z poprzedniego. Miała wrażenie, że odbiera tylko myśli, uczucia.
Wszystkie wydawały się jej słuszne, sprawiedliwe.
I nagle, nie wiadomo z jakiego powodu - możliwe, że był nim lekki dotyk
włochatej ręki na ramieniu - słowa Brakissa nabrały znów ostrości. Zaczęły się
przedzierać przez mgiełkę samozadowolenia i bezkrytycznego przyzwolenia, które
niczym całun spowijały jej umysł.
- Wszyscy dysponujecie umysłowymi narzędziami, dzięki którym możecie władać
sobą i posługiwać się Mocą - usłyszała melodyjny, spokojny, pewny siebie głos. - Jeżeli
chcecie czerpać siłę z Mocy, musicie nauczyć się wykorzystywać to, co w was samych
najsilniejsze: silne emocje, pragnienia, żądze, strach, agresję, złość, nienawiść...
Przez umysł Jainy przemknęło stanowcze: „Nie”! Dziewczyna potrząsnęła głową,
chcąc odzyskać jasność myśli.
- To... nie może być prawda - szepnęła. - To nieprawda!
Uczeń siedzący obok niej błysnął białkami oczu. Z pogardą spojrzał na
dziewczynę.
- Oczywiście, że to jest prawda - oświadczył, jakby nie ulegało to najmniejszej
wątpliwości. - Mistrz Brakiss tak powiedział, a więc musi to być prawdą.
- Skąd możesz być tego taki pewien? - syknęła Jaina. - Czy nie widzisz, że
sprawuje władzę nad twoimi myślami? Powinieneś uciekać stąd, póki możesz, i
spróbować zacząć myśleć samodzielnie.
- Nie zamierzam stąd nigdzie wychodzić - odparł uczeń nieprzejednanym tonem. -
Chcę się uczyć pod kierunkiem mistrza Brakissa, żeby zostać kiedyś rycerzem Jedi.
Jaina zakipiała, nie rozumiejąc takiego uporu.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
65
- Czy naprawdę nigdy o tym nie myślałeś? - zapytała. - Nie możesz przyjmować
w ciemno wszystkiego, co mówi, nie poświęcając jego słowom żadnej myśli. A co
będzie, jeżeli nie ma racji?
- Przecież on jest nauczycielem!
Oczy ucznia, zielone jak mech, zamrugały, jakby pytanie dziewczyny nie miało
sensu. Chłopiec wstał i uniósł rękę, chcąc zwrócić uwagę Brakissa.
Jaina skorzystała z okazji i pochyliła się, żeby szepnąć kilka słów Lowiemu.
- Mam pewien plan! Za kilka dni będę chciała, żebyś dokonał sabotażu systemów
zasilania stacji. Przygotuj się!
Kiedy się prostowała, jej umysł w końcu zarejestrował fakt, że uparty jasnowłosy
uczeń rozmawia z Brakissem.
- ...próbuje przekonać innych uczniów, że nie powinni ci ufać Twierdzi, że nie
nauczasz nas prawdy o Mocy. Dlatego oświadczam, że ta... dziewczyna nie jest godna
tego, żeby być twoją uczennicą, mistrzu Brakissie.
Piękne oczy mężczyzny zwęziły się do szparek, a przenikliwe spojrzenie spoczęło
na twarzy Jainy. Dziewczyna poczuła, że jego potężny umysł usiłuje wywrzeć nacisk
na jej myśli. Spróbowała stawić opór.
- Jesteś tutaj nowa - odezwał się mężczyzna. - Jeszcze nie znasz praw, jakimi się
tu rządzimy. Wysłuchaj moich nauk do końca, a później będziesz mogła je osądzić.
Sama podejmiesz decyzje. Ale nigdy, przenigdy nie zachęcaj innych, żeby wątpili w
moje słowa.
Wszyscy uczniowie jak jeden mąż zamruczeli, wyrażając poparcie... z trzema
wyjątkami.
- W tej akademii nie uczymy się tylko praw ciemnej strony - ciągnął Brakiss,
wracając do wykładu, chociaż jego słowa sprawiały teraz wrażenie kierowanych
głównie do Jacena, Jainy i Lowbaccy. - To nie jest szkoła, w której poznaje się tylko
cechy ciemnej strony. Słuszniej byłoby ją nazwać szkołą cienistej strony, bo czymże
jest samo życie, jeżeli nie kroczeniem po drodze, na której są i jasne, i ciemne miejsca?
Jedynie wówczas, kiedy będziecie korzystali ze wszystkich uczuć i emocji, jasnych i
ciemnych, staniecie się prawdziwymi władcami Mocy i wypełnicie to, co jest waszym
przeznaczeniem. Sama jasna strona zapewni wam tylko częściową władzę. Dopiero
kiedy zmieszacie światłość z ciemnością i będziecie się poruszali w cieniu, wzniesiecie
się na szczyty swoich możliwości. Korzystajcie zatem także z siły ciemnej strony.
Jaina popatrzyła w przeciwległy kąt sali i ujrzała, że jej brat powoli kręci głową.
Lowbacca siedzący o wiele bliżej dziewczyny tłumił warczenie narastające w głębi
gardła. Dziewczyna poczuła, że nie może się powstrzymać. Wstała.
- To nieprawda - powiedziała. - Ciemna strona Mocy nie uczyni nikogo
silniejszym. To prawda, że jest szybsza, łatwiejsza, bardziej uwodzicielska. Jest także
bardziej nieustępliwa. I w przeciwieństwie do jasnej strony, która wiedzie ku wolności,
ciemna strona czyni z człowieka niewolnika. Jeżeli ktoś pozwoli się jej zniewolić, może
już nigdy nie odzyskać swobody.
Po sali poniósł się szmer spazmatycznych oddechów, ale żaden uczeń nie odezwał
się ani słowem. Jaina i Brakiss mierzyli się spojrzeniami ponad głowami uczniów.
Akademia Ciemnej Strony
66
Mężczyzna milczał przez dłuższą chwilę i tylko jego myśli przytłaczały umysł Jainy
niczym miażdżący ciężar.
Dziewczyna uczyniła wysiłek, by usunąć obce myśli z głowy, po czym sama
rzuciła myślowe wyzwanie. Uniosła dumnie głowę i spojrzała na mężczyznę.
Brakiss w końcu ze smutkiem pokręcił głową.
- Nie chciałem, żebyś stała się przykładem dla innych uczniów - powiedział - ale
nie pozostawiłaś mi wyboru. Postanowiłaś przeciwstawić mojej mocy swoje śmiechu
warte siły jasnej strony. Ostrzegłem cię już przed chwilą. Nie otrzymasz następnego
ostrzeżenia.
Powiedziawszy to, Brakiss uniósł poziomo jedną rękę i wykonał nią gest, jakby
czule machał na pożegnanie. Z końców jego palców wystrzeliły błękitne błyskawice.
Otoczyły ciało dziewczyny błękitną drżącą mgiełką. Jaina miała wrażenie, że ogarnia ją
ognista agonia. Straciła przytomność.
Wyrafinowane okrucieństwo Brakissa względem Jainy wprawiło Lowbaccę w
niepohamowaną wściekłość. Młody Wookie stracił panowanie nad sobą i zerwał się na
równe nogi z ławy, obalając jasnowłosego ucznia na posadzkę. Zawył, ile miał sił w
płucach, po czym obnażył długie kły, z których słynęli wszyscy Wookie. Sięgnął po
ławę, na której siedział, i uniósł ją nad głowę, a wszystkie włosy jego rudobrązowej
sierści zjeżyły się jak w napadzie szału.
Strażnicy, zaniepokojeni zamieszaniem panującym w sali wykładowej, wpadli do
ś
rodka z wyciągniętymi paralizatorami. Rozejrzeli się po sali w poszukiwaniu
sprawcy... i nie mieli trudności z zauważeniem rozwścieczonego Wookiego.
Lowbacca rzucił ławą w stronę nadchodzących szturmowców. Ciężki przedmiot
trafił w pierwszy rząd strażników i przewrócił ich na tych, którzy szli za nimi. Wszyscy
upadli na posadzkę jak dziecinne klocki. Pięciu następnych szturmowców potknęło się
o ciała leżących kolegów, ale mimo to utorowało sobie drogę do środka.
Pozostali uczniowie Akademii Ciemnej Strony zaczęli krzyczeć, usiłując uspokoić
szalejącego Lowiego. Wookie odpowiadał im donośnymi rykami. Brakiss, który nie
zszedł z podwyższenia, wzywał wszystkich do zachowania spokoju, ale w panującym
rozgardiaszu nikt go nie słuchał.
Nagle otworzyć się drzwi znajdujące się w przeciwległym kącie i do sali wpadła
następna grupa uzbrojonych szturmowców.
Jacen podbiegł do nieprzytomnej siostry. Uklęknął u jej boku i ujął w dłonie
głowę dziewczyny. Z prawdziwą ulgą wyczuł, że błyskawica ciemnej Mocy nie
wyrządziła jej większej krzywdy. W pewnej chwili Jaina jęknęła i zamrugała
powiekami bursztynowopiwnych oczu. Było widać, że walczy, stara się odzyskać
przytomność.
- Jaino! - krzyknął Jacen. - Jaino, ocknij się!
- Już dobrze... jestem przytomna - odezwała się dziewczyna, z wysiłkiem siadając.
Zapewne dopiero w tej sekundzie uświadomiła sobie, jakie zamieszanie wywołał Lowie
z jej powodu.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
67
Wszyscy szturmowcy z drugiego oddziału także wyciągnęli paralizatory. Widząc
to, Lowie wyszarpnął ławę spod jakiejś uczennicy Akademii Ciemnej Strony. Po prostu
zrzucił ją na posadzkę. Przerażona dziewczyna zapiszczała. Lowbacca zignorował ją i
uniósł ławę, zamierzając cisnąć w nadchodzących szturmowców.
ś
ołnierze wymierzyli pistolety i strzelili... ale Lowie zasłonił się ławą jak tarczą.
Ś
wietliste stożki odbiły się od ławy i nie czyniąc nikomu krzywdy, poszybowały ku
sklepieniu. Młody Wookie rzucił ławę, ale szturmowcy w pośpiechu rozbiegli się na
boki i groźny pocisk roztrzaskał się o ścianę. Lowbacca zanurkował, rozpaczliwie
szukając czegokolwiek, czym mógłby rzucić... i w tej samej chwili strażnicy z
pierwszej grupy, którzy tymczasem zdążyli wstać z posadzki, dali ognia ze swoich
paralizatorów.
Jarzące się stożki światła przecięły powietrze tuż nad głową Lowiego i trafiły
trzech żołnierzy należących do drugiej grupy, która pojawiła się w przeciwległym kącie
sali. Porażeni szturmowcy upadli i z grzechotem białych pancerzy potoczyli się po
posadzce.
- Zachowajcie spokój! - krzyczał Brakiss. - Skończcie wreszcie z tym
bezsensownym zamieszaniem!
Jego miła, pogodna twarz, była teraz wykrzywiona w grymasie złości.
Jeden ze strażników z pierwszej grupy zbliżył się o dwa kroki i wymierzył
paralizator w plecy Lowiego. Zapewne pomyślał, że wstający Wookie będzie łatwym
celem do trafienia.
Jacen to zauważył... i na chwilę przedtem, zanim szturmowiec przycisnął
czerwony guzik, posłużył się całą siłą Mocy, by pochwycić lufę pistoletu żołnierza i
obrócić ją w przeciwną stronę. Wykręcił broń w ten sposób, że kiedy strażnik
przyciskał spustowy guzik, lufa była wymierzona w jego tors. Paraliżująca smuga
rozprysnęła się po białym pancerzu, a ogłuszony imperialny żołnierz, pozbawiony
przytomności, osunął się na posadzkę.
- Lowbacco, nic mi się nie stało! - krzyknęła Jaina, której w końcu udało się
odzyskać równowagę. - Popatrz, jestem cała i zdrowa!
Z obu stron sali wpadali wciąż nowi szturmowcy, wyciągając paralizatory i
przygotowując je do strzału.
- Lowie, uspokój się - powiedział Jacen.
Wookie zerknął w prawo i w lewo. Szeroko rozłożone ręce i rozczapierzone pałce
wskazywały, że jest gotów rozerwać coś na kawałki. Oprzytomniał jednak, kiedy
zorientował się, że jest otoczony.
Brakiss stał na podwyższeniu i wyciągał ręce. Między jego palcami przelatywały
błękitne błyskawice, jakby tylko czekały na rozkaz, gotowe poszybować ku celowi.
- Nie chcemy robić wam krzywdy - oznajmił. W jego głosie kryła się jakaś dzika
siła. - Musicie jednak nauczyć się posłuszeństwa.
Naczelnik Akademii Ciemnej Strony popatrzył w stronę szturmowców.
- Zaprowadzić ich do pokojów i uniemożliwić porozumiewanie się między sobą -
rozkazał. - Mamy tu mnóstwo pracy i nie możemy dopuścić, aby przeszkadzał nam
czyjś niepohamowany temperament.
Akademia Ciemnej Strony
68
Później Brakiss poświęcił kilka chwil, by zapanować nad rysami twarzy, która po
sekundzie znów wyglądała kojąco i łagodnie. Mężczyzna uniósł brwi i z podziwem
popatrzył na młodego Wookiego.
- To jest coś, nad czym trzeba będzie jeszcze popracować - powiedział. -
Dysponujesz ogromnym potencjałem.
Strażnicy, chronieni przez białe pancerze, omal nie zmiażdżyli kudłatych rąk
Lowiego, kiedy pochwycili je pozbawionymi czucia palcami. Imperialni żołnierze
wyprowadzili całą trójkę młodych Jedi na korytarz i towarzyszyli im aż do pokojów.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
69
R O Z D Z I A Ł
11
Kiedy Luke przelatywał „Znikomą Szansą” przez górne warstwy atmosfery
Dathomiry, planeta zdawała się przyciągać Tenel Ka, błyszcząc w dole niczym
ogromny topaz. Dziewczyna miała wrażenie, że z podniecenia nie może usiedzieć na
fotelu. Zapomniała, jak niefortunne okoliczności zmusiły ich do przylotu. Czuła tylko
radość przenikającą jej ciało z każdym uderzeniem serca: Dom-dom, Dom-dom.
W pewnej chwili jakaś turbulencja zakołysała starym przemytniczym
frachtowcem, obniżającym się ku powierzchni. Luke przyglądał się odczytom
wskaźników na pulpicie konsolety nawigacyjnej i od czasu do czasu trącał dźwignię,
korygując trajektorię lotu.
- Wiele czasu upłynęło od chwil, kiedy po raz pierwszy złożyłem wizytę w klanie
kobiet ze Śpiewającej Góry - powiedział. - Już nawet nie pamiętam, jak tam lecieć.
Myślę, że mógłbym dotrzeć w pobliże samej góry, ale może znasz dokładne
współrzędne...
Jeszcze nie skończył mówić, kiedy dziewczyna wyrecytowała z pamięci wszystkie
potrzebne liczby. Równocześnie pochyliła się nad klawiaturą i wpisała dane do pamięci
komputera astronawigacyjnego.
- Bardzo często tu przylatuję - wyjaśniła. - To mój drugi dom w galaktyce, a
pierwszy, jeżeli chodzi o miejsce w moim sercu.
- Tak - odparł Luke. - Doskonale cię rozumiem.
„Znikoma Szansa” wyrównała lot i skierowała się ku Śpiewającej Górze. Luke i
Tenel Ka przelatywali nad iskrzącymi się oceanami, gęstymi lasami, bezkresnymi
pustyniami, łagodnymi wzgórzami i zielonymi równinami. Dziewczyna miała wrażenie,
ż
e jej ciało przenika nowa energia i siła, zupełnie jakby sama bliskość rodzimego
ś
wiata poprawiała jej samopoczucie.
- Popatrz - odezwał się nagle Luke, pokazując spore stado niebieskoskórych
gadów, biegnących z dużą prędkością przez równinę.
- To Błękitni Ludzie Pustyni - odrzekła Tenel Ka. - Przemierzają te równiny
dwukrotnie każdego dnia; rano i wieczorem.
Mistrz Jedi kiwnął głową.
Akademia Ciemnej Strony
70
- Jedno takie stworzenie pozwoliło mi kiedyś przejechać się na grzbiecie -
powiedział.
- To wyjątkowy zaszczyt, mistrzu Skywalkerze - odezwała się dziewczyna. -
Nawet ja nie miałam okazji go dostąpić.
Kiedy dotarli do przestronnej doliny w kształcie wielkiej misy, siedziby klanu
kobiet ze Śpiewającej Góry, która dla Tenel Ka była drugim domem, bladoróżowe
słońce zdążyło wznieść się wysoko nad horyzont. Jego złocistoróżowe promienie
oświetlały teraz zielone i brązowe plamy uprawnych pól i sadów, ciągnących się jak
okiem sięgnąć. W niecce było widać kilka niewielkich skupisk mniejszych i większych
pokrytych strzechami chat, a tu i ówdzie było widać płomienie porannych ognisk.
Luke wskazał kamienną fortecę, zbudowaną na szczycie skalnego urwiska, które
wznosiło się wysoko ponad dolinę.
- Czy w fortecy rządzi nadal Augwynne Djo? - zapytał.
- Tak - odparła Tenel Ka. - To moja prababka.
- To dobrze. A zatem powinniśmy się z nią spotkać. Wolałbym powiedzieć tylko
kilku osobom, po co tu przylecieliśmy, i nie rozgłaszać wiadomości, że tu jesteśmy.
Zręcznie manewrując sterami, posadził „Znikomą Szansę” na lądowisku w dolinie
u stóp górskiej fortecy.
- To nie powinno być bardzo trudne - oświadczyła dziewczyna. - Kobiety z
mojego klanu nie są gadatliwe.
Mistrz Skywalker zachichotał.
- Mogę sobie to wyobrazić - powiedział.
Tenel Ka przystanęła w połowie schodów wiodących na wierzchołek góry. Nie
była zmęczona; chciała tylko nacieszyć oczy widokiem doliny.
Luke, który pewnie i śmiało kroczył za nią, także stanął i bez słowa czekał, aż
dziewczyna podejmie wspinaczkę. Mimo iż stopnie były bardzo strome, nie był nawet
zdyszany. Jak zwykle oddychał powoli i miarowo, co nie było czymś zwyczajnym,
zważywszy na szybkie tempo, jakie narzuciła Tenel Ka.
Im dłużej dziewczyna znała mistrza Skywalkera, tym bardziej go podziwiała. Tym
lepiej też rozumiała, dlaczego jej matka, która nie ceniła żadnego mężczyzny z
wyjątkiem swojego męża, księcia Isoldera, tak bardzo szanowała Luke’a Skywalkera.
Tenel Ka głęboko odetchnęła. Powietrze było rześkie i czyste, jeżeli nie liczyć
niesionych z wiatrem rozkosznych woni pieczonego mięsiwa i duszonych jarzyn. W
dolinie panowało późne lato i ciepłe powietrze było przesycone aromatami
dojrzewających owoców, schnącej złocistej trawy i niedawno skoszonych łanów zbóż.
Mimo swoistych woni, napływających od strony zagród dla jaszczurek i stad
oswojonych rankorów, dziewczyna czuła, że w jej serce wstępuje nowa nadzieja.
Ruszyła pod górę, jakby nagle uświadomiła sobie, że nie ma ani chwili do
stracenia. W końcu znalazła się przed wrotami fortecy. Zapukała i przedstawiła się jako
jedna z kobiet klanu.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
71
Wrota zostały otworzone i członkinie klanu powitały krewniaczkę czułymi
uściskami i ciepłymi pozdrowieniami. Wszystkie były odziane w barwne tuniki z
jaszczurczej skóry, podobne do tej, którą nosiła Tenel Ka. Niektóre miały na głowach
fantazyjne hełmy, a inne po prostu upięły włosy albo zaplotły w ozdobne warkocze.
Jedna z sióstr klanu, mająca czarne włosy, które sięgały do bioder, zaprosiła
podróżnych do środka.
- Augwynne powiedziała nam, ze przybędziecie - oznajmiła z poważnym
wyrazem twarzy, ale dziewczyna widziała uśmiech czający się w kącikach jej oczu.
- Przybywamy w bardzo ważnej sprawie - odparła Tenel Ka, nie tracąc czasu na
przywitanie się z kobietą. - Musimy natychmiast zobaczyć się z Augwynne.
Nigdy przedtem nie odzywała się tak stanowczo w obecności mistrza Skywalkera,
ale wiedziała, że siostra klanu nie będzie obrażona jej szorstkim obejściem. W trudnych
chwilach, podobnych do tej, uprzejmości były uważane przez jej ziomków za luksus.
Kobieta lekko przekrzywiła głowę.
- Augwynne domyślała się tego - stwierdziła. - Czeka na was w wielkiej sali
narad.
Kiedy znaleźli się w sali, staruszka wstała na ich powitanie.
- Witaj, Jedi Skywalkerze - powiedziała. - I ty, moja wnuczko, Tenel Ka Chume
Ta’Djo.
Podeszła i uściskała oboje.
Tenel Ka jęknęła.
- Proszę cię, nie wymawiaj całego mojego nazwiska - rzekła. - I nie przekazuj
wiadomości, że przylecieliśmy.
- Podążamy tropem, który wiedzie z Yavina przez Borgo Prime na Dathomirę -
wyjaśnił Luke. - Przybyliśmy tu w poszukiwaniu pewnej informacji.
Tenel Ka głęboko odetchnęła, szukając odpowiednich słów, by przedstawić
sprawę. Popatrzyła na twarz prababki. Oczy Augwynne, otoczone gęstą siecią
zmarszczek, były uważne, bystre, cierpliwe.
- Poszukujemy Siostry Nocy - powiedziała. - Czy jeszcze jakieś pozostały na
Dathomirze?
Ciężkie westchnienie staruszki powiedziało dziewczynie, że rzeczywiście znaleźli
się we właściwym miejscu. Augwynne przeniosła spojrzenie na mistrza Jedi.
- To nie są te same Siostry Nocy, które kiedyś oboje znaliśmy - zaczęła. - W
niczym nie przypominają pomarszczonych staruch o purpurowej skórze, porośniętej
brodawkami, gnijących od wewnątrz wskutek mrocznych uroków i czarów, które
rzucały. - Pokręciła głową. - Nie, teraz to jest nowy zakon Sióstr Nocy, młody; prężny i
związany z Imperium. - Uniosła dłoń i pieszczotliwie przesunęła palcem po policzku
prawnuczki. - Ich czary są subtelne - ciągnęła. - Nowe wiedźmy potrafią ujarzmiać
rankory i jeździć na ich grzbietach tak samo jak my to czynimy. Jeżeli chcą, ubierają się
jak wojowniczki. A zresztą, do zakonu Sióstr Nocy należą teraz nie tylko kobiety... ale
wszyscy jego członkowie są dziećmi ciemności. Są niebezpieczni, gdyż stawiają sobie
nowe cele. Jeżeli możecie, starajcie się trzymać od nich z daleka.
Akademia Ciemnej Strony
72
- Nie możemy - odparła zwięźle Tenel Ka. - To nasza jedyna nadzieja ocalenia
przyjaciół.
Augwynne obdarzyła wnuczkę poważnym, dociekliwym spojrzeniem.
- Czy obiecywałaś przyjaźń tym osobom, które musisz uratować? - zapytała.
Tenel Ka kiwnęła głową.
- Z zachowaniem całego ceremoniału.
- A zatem nie mamy innego wyjścia - oświadczyła stanowczo Augwynne,
przesądzając sprawę. - Będziesz musiała przedstawić swoją prośbę radzie sióstr klanu.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
73
R O Z D Z I A Ł
12
Brakiss miał swoje prywatne biuro, ukryte w głębi Akademii Ciemnej Strony, w
którym mógł w spokoju i samotności oddawać się medytacjom.
Właśnie teraz rozmyślał, spoglądając na różnobarwne wizerunki, umieszczone na
wszystkich ścianach pomieszczenia. Przyglądał się kaskadzie szkarłatnej lawy na
rozżarzonej powierzchni Nkllonu. Podziwiał wybuch gwiazdy supernowej w systemie
Denarii, posyłający we wszystkie strony strugi gwiezdnego ognia. Cieszył oczy
widokiem wciąż płonącego jądra Mgławicy Kocioł, gdzie przed kilkunastu laty
eksplodowało siedem supernowych naraz. Napawał się widokiem panoramy szczątków
planety Alderaan, zniszczonej przed ponad dwudziestu laty za pomocą strzału z
superlasera imperialnej stacji bojowej, zwanej Gwiazdą Śmierci.
Brakiss zachwycał się pięknem, ukrytym we wszystkich dzikich, gwałtownych
przemianach zachodzących we wszechświecie, bez względu na to, czy były wytworem
nieokiełznanych sił samej galaktyki, czy zostały spowodowane przez wyjątkową, nie
znającą granic pomysłowość istot ludzkich.
Stał i podziwiał wizerunki w samotności i ciszy. Posługiwał się technikami Mocy,
by rozmyślać o wszystkich kosmicznych kataklizmach i w ten sposób krystalizować
duchową siłę. Dzięki ciemnej stronie wiedział, jak naginać Moc do swojej woli. Mógł
dysponować całą zgromadzoną w galaktyce energią. Kiedy chwytał ją i zamykał w
sercu, potrafił zachowywać się spokojnie. Rzadko wpadał w gniew, w przeciwieństwie
do swojej asystentki, Tamith Kai, której zdarzało się to bardzo często.
Opadł na wyściełany, miękki fotel i pozwolił, żeby wypuszczanie powietrza z płuc
zajęło mu dużo czasu. Syntetyczna skóra oparcia zapiszczała w zetknięciu z materiałem
jego kombinezonu. Ukryte w fotelu ocieplacze natychmiast zwiększyły temperaturę,
ż
eby sprawić przyjemność właścicielowi. Miękkie siedzenie i oparcie, chcąc zapewnić
największą wygodę, dostosowały się do kształtów jego ciała.
Tamith Kai nie uznawała pławienia się w takich luksusach. Była upartą kobietą,
twardą jak durastal, nawykłą w surowych warunkach doskonalić umiejętność władania
Mocą. Twierdziła, że robi to dla dobra Imperium, które poznało się na jej talencie i
pewnego dnia zabrało Siostrę Nocy z ponurej Dathomiry. Brakiss był jednak pewien, że
Akademia Ciemnej Strony
74
lepiej mu się myśli, kiedy jest wypoczęty, odprężony. Mógł wówczas snuć plany,
rozpatrywać możliwości.
Przycisnął przełącznik przenośnego urządzenia rejestrującego, leżącego na blacie
biurka, by przypomnieć sobie wydarzenia minionego dnia. Będzie musiał sporządzić
wyczerpujący raport i przesłać w opancerzonej nadprzestrzennej kapsule nowemu
wodzowi Imperium, ukrywającemu się w głębi jądra galaktyki.
Sporo czasu minęło, zanim w osadzie, którą założył w wielkim kanionie na
Dathomirze, urodziło się kilku uzdolnionych uczniów, zaś troje utalentowanych
młodych Jedi, których porwał z akademii mistrza Skywalkera, było wartych dużego
ryzyka, jakie poniósł. Nie miał co do tego cienia wątpliwości.
Jednak ich nastawienie było zupełnie błędne. Mistrz Skywalker nauczył ich zbyt
wiele i nie tego, co potrzeba. Trójka uczniów nawet nie wiedziała, w jaki sposób
wykorzystać własny gniew, żeby stał się zaostrzonym grotem znacznie potężniejszej
broni. Za dużo czasu poświęcała zastanawianiu się, medytacjom. Była zbyt spokojna,
zbyt bierna... wszyscy z wyjątkiem Wookiego. Brakiss będzie musiał się zająć ich
nauką. Korzystając z pomocy Tamith Kai, trzeba będzie popracować nad mmi, żeby
wpoić im cechy swojego charakteru.
Zabębnił palcami po błyszczącym, śliskim blacie biurka. Od czasu do czasu czuł
napady smutku na myśl o tym, że musiał opuścić Akademię Jasnej Strony na Yavinie
Cztery. Wiele się tam nauczył, chociaż zawsze najważniejsze było zlecone mu przez
Imperium zadanie.
Imperium wybrało Brakissa już dawno, kiedy zauważyło jego niezwykły talent do
władania Mocą. Brakiss, będąc jeszcze młodzieńcem, przeszedł intensywne,
wyczerpujące szkolenie. Miał zostać szpiegiem i przeniknąć do akademii mistrza
Skywalkera, żeby wykraść jej najważniejsze tajemnice. Nikt nie miał prawa wiedzieć,
ż
e jest agentem i stara się poznać techniki, żeby kształcić później Ciemnych Jedi na
potrzeby Drugiego Imperium. Nowy wódz Imperium przykładał dużą wagę do
posiadania zastępów własnych rycerzy. Chciał, żeby stali się symbolami. Chciał, żeby
skupiali się wokół nich ci wszyscy, którzy nadal dochowywali wierności Imperium.
A jednak jakimś cudem mistrz Skywalker od pierwszej chwili nie miał żadnych
wątpliwości, kim naprawdę jest jego nowy uczeń. Zorientował się, komu służy Brakiss.
W przeciwieństwie do innych szpiegów, nieporadnych i niezręcznych, którzy
przybywali do akademii mistrza Skywalkera w tym samym celu, Brakiss nie został
natychmiast wydalony. Mistrz jasnej strony nie okazał tamtym niezdarom
cierpliwości... ale wyglądało na to, że dostrzegł prawdziwy talent u Brakissa.
Mistrz Skywalker zaczął nad nim pracować. Nie kryjąc żadnych tajemnic, zaczął
zapoznawać go z technikami, których pragnął się nauczyć nowy uczeń. Okazało się, że
Brakiss ma naprawdę niezwykły talent do władania Mocą. Mistrz Skywalker pokazał
mu, jak z niego korzystać. Zbyt często jednak usiłował skazić umysł Brakissa naukami
jasnej strony. Zbyt nachalnie wpajał mu komunały i uczył go pokojowych metod
rozstrzygania sporów... metod, stosowanych przez Nową Republikę. Brakiss wzdrygnął
się na samą myśl o tym.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
75
W końcu, w ramach indywidualnej ostatecznej próby, mistrz Skywalker polecił
Brakissowi, żeby udał się w umysłową podróż w głąb własnego mózgu. Nie pozwolił
mu spoglądać gdzie indziej ani płynąć zewnętrznymi rzekami Mocy, ale skierował
Brakissa w stronę zakamarków jego serca. Chciał, żeby jego uczeń poznał prawdę o
tym, kim jest i kim może zostać.
Brakiss otworzył drzwi zapadni i runął w czeluść przepełnioną okłamywaniem
samego siebie i potencjalnymi okrucieństwami, do których popełnienia mogłoby
zmusić go Imperium. Mistrz Skywalker stał u jego boku i zmuszał go do patrzenia i
przyglądania się, i obserwowania... Brakiss wywijał się i skręcał, usiłując umknąć przed
samym sobą. Nie chciał stawiać czoła kłamstwom, stanowiącym sens i cel swego życia.
Imperialne nauki jednak za bardzo zakorzeniły się w jego myślach. Jego umysł
był zbyt oddany Imperium i Brakiss, poddany ostatecznej próbie, omal nie postradał
zmysłów. Uciekł z akademii mistrza Skywalkera, zabrał statek i poleciał w bezmiar
przestworzy.
Nim powrócił na łono Drugiego Imperium, przez bardzo długi czas błąkał się
samotnie po całej galaktyce. W końcu postanowił wykorzystać zdobyte
doświadczenie... w sposób, jaki od początku planowano.
Był przystojny, proporcjonalnie zbudowany i wcale nie okaleczony czy
zniekształcony jak Imperator w ostatnich chwilach życia, kiedy ciemna strona Mocy
zaczęła trawić go od środka. Podawał nawet w wątpliwość, żeby coś takiego się
wydarzyło. Pocieszał się tym, że jest przystojny, a nawet piękny... ale nie mógł patrzeć
na brzydotę, jaka kryła się w mrocznych zakamarkach jego serca.
Wiedział, że kiedyś zasłuży na nagrodę, a więc teraz pełnił służbę, jak mógł
najlepiej. Jego największym triumfem było zorganizowanie Akademii Ciemnej Strony,
w której mógł kierować nauką nowych Ciemnych Jedi. Kształcił dziesiątki uczniów,
spośród których wielu nie miało żadnego talentu, a inni mieli, ale bardzo mały. Miał
jednak grupę bardzo utalentowanych studentów, którzy mogli kiedyś stać się naprawdę
wielcy, co najmniej tacy jak Darth Vader.
Rzecz jasna, nowy wódz Imperium zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa,
jakim było kształcenie takiej potężnej grupy nowych Ciemnych Jedi. Dobrze wiedział,
ż
e rycerze będący na usługach ciemnej strony, kuszeni przez siły, nad którymi
sprawowali władzę, mogą się kierować własnymi ambicjami. Zadaniem Brakissa było
zatem wpojenie im posłuszeństwa i karności.
Wielki wódz przedsięwziął także własne środki ostrożności. Cała Akademia
Ciemnej Strony była wprost naszpikowana ładunkami wybuchowymi, umożliwiającymi
jej zniszczenie. Zawierała dosłownie dziesiątki, jeżeli nawet nie setki termicznych
detonatorów, działających na zasadzie reakcji łańcuchowej. Gdyby Brakiss nie zdołał
stworzyć oddziału Ciemnych Jedi albo gdyby nowi uczniowie zbuntowali się
przeciwko Drugiemu Imperium, jego wódz wysłałby zakodowany sygnał, nakazujący
zniszczenie placówki. W ciągu ułamka sekundy Brakiss i jego Ciemni Jedi zginęliby w
ognistym błysku.
Akademia Ciemnej Strony
76
A zatem Brakiss, będąc zakładnikiem ciemności, nigdy nie mógł opuścić swojej
akademii. Wielki wódz Imperium rozkazał, by przebywał tam niczym więzień albo
jeniec do czasu, aż jego uczniowie udowodnią, ile są warci.
Brakiss stwierdził, że świadomość, iż właściwie siedzi na ogromnej bombie,
utrudnia mu myślenie, nie pozwala się skupić. Miał jednak duże zaufanie do
umiejętności tak własnych, jak Tamith Kai, swojej asystentki. Należałoby zacząć od
tego, że bez owego zaufania nigdy nie zostałby potężnym Jedi... i nigdy nie ośmieliłby
się nawet tknąć nauk ciemnej strony. Poznał jednak ciemną wiedzę, która dała mu siłę.
Nawróci tych troje młodych uczniów. Był pewien, że poradzi sobie z nimi.
Uśmiechnął się, kiedy skończył raport, w którym wyłuszczył swoje plany. Gniew
wymizerowanego Wookiego był czymś, co trzeba było wykorzystać, a najlepiej
potrafiła to robić Tamith Kai. Nowa Siostra Nocy była urodzoną dręczycielką, a co
najważniejsze, pełniła obowiązki wyjątkowo dobrze i gorliwie. Brakiss chciał pozwolić
jej skupić się na kształceniu Lowbaccy.
On sam zamierzał się zająć nauczaniem bliźniąt, wnuków wielkiego Dartha
Vadera. Jacen i Jaina byli jednak zbyt spokojni, za dobrze wyszkoleni. Opierali się mu
tak subtelnie, że zadanie przeciągnięcia ich na ciemną stronę mogło się okazać o wiele
trudniejsze.
Będzie musiał użyć wobec nich innych metod. Przede wszystkim powinien
ustalić, czego Jacen i Jaina naprawdę pragną... a później spełnić ich pragnienia.
Gdy to się uda, znajdą się w jego władzy.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
77
R O Z D Z I A Ł
13
Sala treningowa w Akademii Ciemnej Strony była wielkim, pustym
pomieszczeniem, wysokim i pozbawionym okien, ograniczonym ze wszystkich stron
metalowymi ścianami. Te były pomalowane na smutny szary kolor i upstrzone
zestawami komputerowych kamer i czujników. Metalowe drzwi sali zamknęły się za
Jacenem, zostawiając go sam na sam z Brakissem i tym, co ukrywał w zanadrzu z
myślą o nim. Chłopiec nie widział obok drzwi żadnych dźwigni ani panelu z
przyciskami; niczego, co pozwoliłoby mu się wydostać.
Popatrzył na urodziwego mężczyznę, który stał przed nim, odziany w srebrzystą
szatę, i odwzajemniał jego spojrzenie ze spokojnym, wyrozumiałym uśmiechem.
Brakiss zapuścił dłoń między fałdy peleryny i wyciągnął czarny metalowy
cylinder o długości dwudziestu kilku centymetrów. Na obudowie było widać trzy
guziki kontrolne i kilka poprzecznych zagłębień, znajdujących się daleko od siebie i
umożliwiających ułożenie palców.
Miecz świetlny.
- Będziesz tego potrzebował do dzisiejszych ćwiczeń - odezwał się Brakiss,
szeroko się uśmiechając. - Możesz go wziąć. Jest twój.
Oczy Jacena rozszerzyły się ze zdumienia. Chłopiec wyciągnął rękę w stronę
miecza, ale natychmiast ją cofnął, starając się ukryć podniecenie.
- Co będę musiał zrobić, by go dostać? - zapytał.
- Nic - odparł Brakiss. - Po prostu nim się posłuż. To wszystko.
Jacen przełknął ślinę i spojrzał w bok. Starał się, żeby z jego twarzy nie można
było wyczytać, jak bardzo pragnie mieć własny miecz świetlny. Nie chciał jednak
przyjmować go w tym miejscu i w takich okolicznościach.
- Hej, nie powinienem tego robić - powiedział. - Jeszcze nie jestem gotów, by się
nim posługiwać. Nie ukończyłem nauki. Zaledwie przed kilkoma dniami mistrz
Skywalker rozmawiał ze mną na ten temat.
- Nonsens - oświadczył stanowczo Brakiss. - Skywalker niepotrzebnie cię
powstrzymuje. Dobrze wiesz, jak posługiwać się bronią rycerzy Jedi. No, dalej, bierz
go.
Akademia Ciemnej Strony
78
Wyciągnął rękojeść świetlnego miecza ku Jacenowi i poruszył nią przed oczami
chłopca, jakby chciał sprowokować go albo zahipnotyzować.
- Tu, w Akademii Ciemnej Strony, uważamy, że umiejętność posługiwania się
ś
wietlnym mieczem jest pierwszym talentem, jaki powinien rozwijać każdy Jedi,
ponieważ waleczni i dzielni rycerze będą zawsze potrzebni. Jeżeli rycerz Jedi nie jest
gotów do walki w słusznej sprawie, jakiż z niego pożytek?
Brakiss wsunął rękojeść świetlnego miecza w dłoń Jacena, a chłopiec odruchowo
zacisnął palce na metalowym czarnym cylindrze. Czuł, że broń w jego dłoni jest
zarazem i ciężka, gdyż jej użycie mogło być brzemienne w skutki, i lekka, domagająca
się wykorzystania ukrytej mocy. Wgłębienia na palce były wprawdzie wykonane w
zbyt dużych odstępach, nie dostosowanych do jego młodej dłoni, ale Jacen wiedział, że
szybko się przyzwyczai.
Przycisnął guzik, chcąc włączyć urządzenie. Z buczeniem i sykiem wysunęło się
szafirowe ostrze. Świetlista smuga miała barwę ciemnoniebieską w środku, blisko
rdzenia, ale krawędzie klingi jarzyły się błękitnym blaskiem. Jacen na próbę ciął
ostrzem z prawej strony na lewą. Promienista smuga przecięła powietrze ze
skwierczeniem, pozostawiając ledwo uchwytną woń ozonu. Jacen cofnął klingę, tym
razem nieco szybciej, nieco śmielej.
Brakiss skrzyżował ręce na piersi.
- Dobrze - pochwalił.
Jacen wykonał obrót, po czym uniósł miecz świetlny nad głowę.
- Hej, Brakiss, co miałoby powstrzymać mnie od przecięcia cię na połowę? -
zapytał. - Jesteś zły. Porwałeś nas. Szkolisz ludzi, którzy staną się wrogami Nowej
Republiki.
Mężczyzna się roześmiał. Nie był to jednak kpiący chichot, ale szczery śmiech
kogoś, kto nie kryje rozbawienia.
- Nie zabijesz mnie, młody Jedi - odparł. - Nie zrobiłbyś krzywdy bezbronnemu
przeciwnikowi. Mordowanie ludzi z zimną krwią nie należy do programu ćwiczeń,
jakie każe wykonywać Skywalker swoim młodym uczniom... chyba że od czasów,
kiedy opuściłem Yavin Cztery, program nauki uległ dużym zmianom.
Twarz Brakissa, gładka jak alabaster, wydawała się wyjątkowo pogodna, ale
młody mężczyzna uniósł jasne brwi.
- A poza tym chyba uświadamiasz sobie, że jeżeli dasz upust gniewowi i
rozetniesz mnie na pół, uczynisz tym samym pierwszy ważny krok na drodze wiodącej
ku ciemnej stronie - dodał. - I chociaż mnie nie będzie, by oglądać owoce twojego
czynu, Imperium bez wątpienia wykorzysta twój talent w szczytnym celu.
- Dość tego - odezwał się szorstko Jacen, chowając świetlne ostrze.
- Masz rację - przyznał Brakiss. - Dość rozmowy. Jesteśmy przecież w sali
treningowej.
- Co chcesz ze mną zrobić? - zaniepokoił się Jacen unosząc w obronnym geście
rękojeść miecza, gotów w każdej chwili wysunąć energetyczną klingę.
- Tylko trochę poćwiczyć, drogi chłopcze - odrzekł Brakiss, kierując się do drzwi.
- Widzisz, ta sala jest wyposażona w urządzenia wytwarzające zdalnie sterowane
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
79
hologramy, które będą twoimi urojonymi przeciwnikami. Walka z nimi pomoże ci
udoskonalić techniki posługiwania się nową bronią. Twoim świetlnym mieczem.
- Jeżeli te obrazki będą tylko holograficznymi zdalniakami, dlaczego w ogóle
miałbym z nimi walczyć? - zapytał buntowniczo Jacen. - Dlaczego miałbym z tobą
współpracować?
Brakiss odwrócił się, spojrzał na Jacena i ponownie skrzyżował ręce na piersi.
- Mam ochotę odpowiedzieć, że dlatego, aby spełnić moje życzenie, ale wątpię,
czy uznałbyś to za wystarczający powód... przynajmniej w tej chwili. - Jego głos stał
się nagle nieprzyjemny, ostry jak szlachetny kryształ. - Holograficzne zdalniaki będą
potworami, straszliwymi zabijakami. Skąd jednak możesz wiedzieć, czy zamiast
jednego z hologramów nie przemycę do sali prawdziwego potwora, który cię zabije?
Zdalniaki są tak podobne do oryginałów, że nigdy nie będziesz wiedział, czy walczysz
z prawdziwym wojownikiem, czy tylko z hologramem. A zatem, jeżeli będziesz stał
bezczynnie i nie zgodzisz się walczyć, prawdziwy wróg może po prostu ściąć głowę z
twojego karku.
Oczywiście, zapewne nie zechcę zrobić czegoś takiego podczas pierwszych
ć
wiczeń. Jest szansa, że nie zechcę. A może właśnie spróbuję, by przekonać cię, że
mówię prawdę? Spędzisz tutaj dużo czasu, kształcąc się i ćwicząc techniki ciemnej
strony. Nigdy się nie dowiesz, czy nie stracę cierpliwości do ciebie. - Brakiss odwrócił
się i wyszedł z sali treningowej. Metalowe drzwi zamknęły się za nim z dźwięcznym
łoskotem.
Jacen został sam w ogromnej, słabo oświetlonej sali o ponurych, szarych ścianach.
Czekał, czując przyspieszone uderzenia pulsu. Oprócz bicia serca i własnego oddechu
nie słyszał żadnych innych odgłosów, jakby pomieszczenie pochłaniało wszelkie
dźwięki. Przestąpił z nogi na nogę i wyczuł twardy klejnot corusca, wciąż ukryty w
bucie. Pocieszał się faktem, że imperialni żołnierze nie znaleźli i nie zabrali kamyka,
aczkolwiek nie wiedział, w jaki sposób cenny kryształ mógłby mu teraz pomóc.
Obrócił rękojeść świetlnego miecza w palcach, starając się podjąć decyzję, co
robić. W głębi duszy był przekonany, że Brakiss chciał tylko go nastraszyć; że nie
odważy się wpuście prawdziwego śmiercionośnego potwora. Jakaś część jego umysłu
mówiła mu jednak, żeby nie był tego taki pewien, i to ukłucie niepewności sprawiało,
ż
e ogarniał go niepokój.
Nagle w sali coś rozbłysnęło. Jacen usłyszał za plecami donośny zgrzyt i obrócił
się, chcąc dostrzec jego źródło. Zobaczył, że drzwi, których przedtem nie zauważył,
otwierają się ukazując wylot mrocznej pieczary. Z jej czeluści wyłoniło się coś
ogromnego, po czym, powłócząc łapami i drapiąc ostrymi pazurami posadzkę, ruszyło
w jego stronę.
Jedną z ulubionych rozrywek Jacena, kiedy przebywał w domu było studiowanie
niezwykłych i dziwnych okazów roślin i zwierząt. Chłopiec przeglądał setki
dokumentów z zarejestrowanymi wizerunkami obcych istot, starając się wszystkie
zapamiętać, ale dopiero po dłuższej chwili zorientował się, kim jest ohydny potwór,
który wyłonił się z mrocznego lochu.
Akademia Ciemnej Strony
80
To był Abyssin, jednooka maszkara o zielonkawobrązowej barwie skóry i długich,
zwieszających się niemal do ziemi, mocarnych górnych kończynach zakończonych
szponami, które mogły łamać drzewa.
Stworzenie, podobne do cyklopa, z wysiłkiem stąpając, wyszło z nory, warknęło i
powiodło jedynym okiem po sali treningowej. Abyssin sprawiał wrażenie oszalałego z
bólu, a jedyną istotą, którą widział i na której mógł wywrzeć gniew, był młody Jedi,
uzbrojony tylko w miecz świetlny.
Abyssin ryknął, ale Jacen się nie przestraszył. Wyciągnął poziomo rękę, w której
nie trzymał miecza, i rozczapierzył palce. Starał się posłużyć Mocą, a w szczególności
techniką relaksacyjną, którą z takim powodzeniem stosował podczas chwytania i
oswajania nowych okazów zwierząt do swojej menażerii.
- Uspokój się - powiedział. - Uspokój. Nie zamierzam zrobić ci krzywdy. Nie
jestem jednym z uczniów tej akademii.
Abyssin jednak nie chciał, by ktokolwiek go uspokoił, i zaczął się zbliżać do
Jacena, wymachując długimi łapami jak groźnymi szponiastymi cepami. Oczywiście -
pomyślał chłopiec. - Jeżeli potwór jest tylko hologramem, żadna z technik Jedi się nie
przyda.
Nagle Abyssin wyciągnął długą sękatą pałkę, dotychczas umocowaną do pleców.
Pałka przypominała powykręcaną gałąź, zakończoną ostrymi szpikulcami, o wiele
dłuższą niż klinga świetlnego miecza Jacena. Jednooki potwór mógł zatem dosięgnąć
chłopca bez obawy, że zostanie choćby muśnięty przez świetliste ostrze.
- Blasterowe błyskawice! - mruknął pod nosem Jacen.
Włączył miecz świetlny i poczuł przed sobą pulsowanie mocy energetycznego
ostrza, którego błękitny blask niemal go oślepiał.
Abyssin zamrugał jedynym ogromnym okiem, a potem, otwierając paszczę, pełną
ostrych kłów, ruszył do ataku. Stworzenie zamachnęło się kolczastą pałką niczym
łomem.
Jacen, usiłując obronić się przed ciosem, ciął niemal odruchowo świetlnym
mieczem. Jarzące się ostrze odcięło czubek pałki tak łatwo, jakby kroiło kawałek
miękkiego sera. Kolczasty szpikulec z głuchym stukiem upadł i potoczył się po
metalowej posadzce.
Straszliwa bestia spoglądała przez sekundę na dymiący koniec pałki, po czym
zawyła i ponownie zaatakowała chłopca. Tym razem Jacen był gotów do obrony.
Czując przypływ adrenaliny i słysząc szybkie uderzenia własnego serca, zestroił swój
organizm z Mocą i spróbował skupić uwagę na potworze.
Abyssin zamachnął się pałką po raz drugi. Drewniana kłoda przecięła jednak
powietrze zbyt blisko Jacena, żeby chłopiec mógł obronić się świetlnym mieczem.
Uchylił się, ale maszkara zaatakowała ponownie, tym razem usiłując go rozszarpać
wyciągniętymi szponami drugiej ręki.
Jacen upadł na posadzkę i przeturlał się, nie wypuszczając świetlnego miecza z
dłoni. Starał się trzymać go w wyciągniętej ręce nad głową, tak by śmiercionośne ostrze
nie zrobiło mu krzywdy.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
81
Abyssin zamachnął się pałką, starając się trafić chłopca grubszym końcem. Jednak
Jacen, leżąc na plecach, uniósł rękę ze świetlnym mieczem, po czym szybkim ruchem
nadgarstka odciął pozostałą część pałki, tak że w dłoni potwora został dymiący kikut.
W ostatniej sekundzie chłopiec przeturlał się na bok. Nie chciał zostać trafiony przez
odcięty kawał drewna.
Abyssin odrzucił na bok nieprzydatny kikut i ponownie zaryczał, po czym rzucił
się ku Jacenowi, chcąc porwać go w szpony. Jacen zasłonił się świetlnym mieczem, a
potem wyciągnął go do góry niczym włócznię. Jarzący się szpic ostrza pogrążył się w
szerokim torsie pochylającego się nad Jacenem zwierzęcia. Ze skwierczeniem i sykiem
zagłębiał się w dymiącej ranie, aż wypalił ogromną dziurę w sercu Abyssina.
Ś
miertelnie ranna maszkara wydała cichnący skrzek bólu, po czym straciła władzę
w łapach i zaczęła się przewracać. Jacen zamrugał, kiedy uświadomił sobie, że za pół
sekundy zostanie zmiażdżony... ale w tej samej chwili upadająca bestia zamieniła się w
mrowie świetlistych iskier, które z wolna gasły, aż zupełnie zniknęły. Przerażający
hologram przestał istnieć.
Ciężko dysząc i ocierając krople potu, chłopiec wyłączył swój miecz świetlny.
Syczące ostrze zostało połknięte przez rękojeść ze stłumionym, cichnącym ni to
mlaśnięciem, ni furkotem. Jacen wstał i zaczął otrzepywać kombinezon z kurzu.
Słysząc jednak, że znów otwierają się jakieś drzwi, błyskawicznie się obrócił, gotów
walczyć z następnym koszmarnym potworem. W drzwiach sali treningowej ujrzał
jednak tylko Brakissa, który stał i z aprobatą kiwał głową.
- Bardzo dobrze, mój młody Jedi - powiedział.- To wcale nie było takie straszne,
prawda? Masz naprawdę ogromny talent. Brakuje ci tylko okazji, by rozwijać go i
doskonalić.
Akademia Ciemnej Strony
82
R O Z D Z I A Ł
14
Lowie przycupnął w swojej celi na skraju platformy z pryczą. Przycisnął plecy do
ś
ciany i podciągnął kosmate kolana pod brodę. Pogrążony w bezbrzeżnym smutku i
dręczony przez wyrzuty sumienia, od czasu do czasu cicho jęczał.
Jak mógł być taki nierozumny? Dał się ponieść wzburzonym falom nauk Brakissa,
które wyniosły go na głębokie wody oceanu gniewu. Zanurzył się w nim i zaczął
płynąć, niezdolny się przeciwstawić.
Jacen się nie poddał, mimo iż nauki Brakissa były bardzo kuszące... Lowie wciąż
nie zgadzał się myśleć o nim jako o mistrzu Brakissie. Jaina także się nie poddała. Po
prostu wstała i powiedziała, co myśli.
Głęboko w gardle Lowiego wezbrało głuche warknięcie, świadectwo zarzutów
stawianych samemu sobie. Przecież zawsze był taki dumny z własnej roztropności. Tak
szczycił się chęcią nauki, poznania, zrozumienia. Tymczasem pozwolił, żeby jad
obcych nauk zapanował nad jego instynktami. W przyszłości będzie musiał być o wiele
ostrożniejszy. Powinien nauczyć się przeciwstawiać, pozostawać nieczuły na słowa.
Jeżeli Jacen i Jaina potrafili okazać siłę charakteru, on nie może być gorszy niż
bliźnięta. Jaina się nie ugięła. Powiedziała, że ma plan, a więc, kiedy przyjdzie chwila
ucieczki, musi być gotów wykonać swoje zadanie. Lowie poczuł się lepiej, mając
ś
wiadomość, że jego przyjaciele są naprawdę silni. Może przeciwstawić się własnemu
gniewowi. Uderzył pięścią w ścianę nad pryczą i buntowniczo zaryczał. Przeciwstawi
się gniewowi.
Jakby w odpowiedzi na to wyzwanie drzwi celi się otworzyły i do środka
wkroczyła Tamith Kai, poprzedzana przez dwóch szturmowców. Lowie zmarszczył
nos, wyczuwając coś jeszcze, co znalazło się w celi bez zaproszenia: nieprzyjemny
odór, promieniujący od ich ciał, woń zła, esencję ciemności. Obaj imperialni żołnierze
trzymali odbezpieczone paraliżujące pręty. Lowie domyślił się, że spodziewali się, iż
będzie stawiał opór.
- Teraz wstaniesz - rozkazała Tamith Kai.
Lowie był ciekaw, czy odważy się nie usłuchać. Odpowiedź na to pytanie uzyskał
natychmiast, kiedy jeden ze szturmowców dźgnął go paraliżującym prętem pod żebro.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
83
Spojrzenie fioletowych oczu Tamith Kai przeszyło go na wylot, ale kobieta
odetchnęła z ulgą. Zapewne uważała, że ma za sobą najtrudniejszą część zadania,
jakiego się podjęła.
- Jeszcze nie potrafisz władać Mocą - odezwała się całkiem łagodnie. - Umiesz
jednak wybuchać niepohamowanym gniewem. - Z aprobatą kiwnęła głową. - Na tym
właśnie polega twoja największa siła. Nauczę cię teraz, jak ten gniew wykorzystywać,
ż
eby czerpać jak najwięcej siły z Mocy. Będziesz zaskoczony, jak bardzo przyspieszy
to twoje szkolenie.
Zwróciła się do żołnierzy.
- Zabierzcie mu pas - rozkazała.
W obronnym geście Lowie położył dłoń na połyskujących splotach
przebiegających przez ramię i opasujących biodra. Jednym z rytuałów Wookiech,
dowodzących gotowości do samodzielnego życia, było odcinanie włókien
krwiożerczego kwiatu syreniowca. Lowie zaryzykował wówczas życie, żeby zdobyć
bezcenne włókna. Później starannie splótł z nich pas, który odtąd był symbolem jego
dojrzałości i samodzielności.
Otworzył usta, chcąc zaprotestować gniewnym warknięciem, ale się powstrzymał.
Uświadomił sobie, że z pewnością takiej reakcji oczekuje Tamith Kai.... chce, żeby
uniósł się gniewem. Tym razem nie da się tak łatwo omamić. Wstał i nie sprzeciwiając
się, pozwolił, by szturmowcy zdjęli drogocenną plecioną przepaskę.
Tamith Kai gestem nakazała, żeby wyszedł z celi. Jeden ze strażników zachęcił
go, szturchając prętem. Kobieta obdarzyła Lowiego kpiącym uśmiechem.
- Tak, mój młody Wookie - powiedziała. - Twój gniew stanie się największą siłą.
Zaprowadzono go do dużego pomieszczenia, pozbawionego jakichkolwiek mebli.
Z nie osłoniętych jarzeniowych paneli, zawieszonych pod sufitem, padało jaskrawe
pomarańczowe i czerwone światło. Zimne, niemal mroźne powietrze było przesycone
wonią zastarzałego potu i oliwionych metali. Drzwi sali zamknęły się z sykiem i
metalicznym stukiem. Lowie rozejrzał się po sali, ale oprócz niego nie było w niej
nikogo.
Stał i czekał przez czas, który wydał mu się całą wiecznością. Wytężał wszystkie
zmysły, starając się przygotować na wszystko, co może chcieć zrobić Tamith Kai, żeby
go sprowokować. Jego złociste oczy podejrzliwie przyglądały się gładkim ścianom.
Nic się nie działo.
W pewnej chwili zaczęło mu się wydawać, że oświetlenie sali staje się jaśniejsze,
a powietrze chłodniejsze. Podszedł do ściany i usiadł, opierając się o nią plecami, nadal
czujny i ostrożny.
Nic.
Po długim czasie raptownie się wyprostował. Uprzytomnił sobie, że omal nie
zasnął. Ponownie powiódł spojrzeniem po ścianach, jakby chciał się upewnić, że nic się
na nich nie zmieniło. śałował teraz, że nie ma przy sobie wiecznie zrzędzącego i
gadatliwego Em Teedee, który nie pozwoliłby mu zasnąć... i dotrzymał towarzystwa.
Akademia Ciemnej Strony
84
Jakiś dźwięk eksplodował w głowie Lowiego, ogłuszający i piskliwy.
Natychmiast wyrwał go z niespokojnej drzemki. Nad głową Wookiego błyskały
jaskrawe światła, oślepiające i natarczywe. Lowbacca zerwał się na równe nogi.
Starając się odzyskać ostrość wzroku, rozejrzał się po sali. Usiłował odnaleźć
ź
ródło paraliżujących dźwięków. Zakrył dłońmi uszy i jęknął z bólu, ale nie potrafił
zagłuszyć jazgotu przeszywającego jego mózg tak łatwo, jak laser mógłby ciąć miękkie
drewno.
Nagle, bez żadnego powodu, pisk ucichł i w sali zapanowała dźwięcząca cisza.
Jarzeniowe panele także przestały pulsować, a ich blask powrócił do poprzedniego
poziomu.
Za umieszczoną w ścianie prostokątną transpastalową płytą, której Lowie
przedtem nie zauważył, pojawiła się twarz Tamith Kai. Młody Wookie, wciąż jeszcze
trochę rozespany i bardziej niż trochę sfrustrowany, rzucił się na ogromną płytę.
Natychmiast jednak oprzytomniał, kiedy usłyszał pełen satysfakcji chichot Siostry
Nocy:
- Doskonały początek - zadrwiła kobieta.
Lowie wycofał się na środek sali i usiadł, po czym objął kolana długimi,
kudłatymi rękami. Nie chciał mówić, w obawie, że znów mógłby stracić panowanie nad
sobą.
W pustej sali głośno rozbrzmiał drwiący głos Tamith Kai:
- Och, wcale jeszcze nie skończyliśmy tej lekcji, Wookie. A teraz wstaniesz.
Lowie przycisnął czoło do kolan. Nie chciał nawet patrzeć na kobietę, nie chciał
słuchać jej rozkazów.
- Ach - ciągnął głos. - Może tak będzie lepiej. Płomień twojego gniewu zapłonie
silniej, jeżeli jeszcze bardziej go podsycę.
Przenikliwy świdrujący pisk ponownie przeszył mózg Lowbaccy, a jaskrawe
pulsujące światła zaatakowały jego oczy. Młody Wookie skupił się, usiłując nie myśleć
o tym, co dzieje się w sali. Siedział, nie odzywając się ani słowem.
Atak świateł i dźwięków urwał się jak ucięty nożem, a po chwili obok Lowiego
wylądowała z głuchym hukiem jakaś ciężka czarna skrzynka, wrzucona przez otwór w
ś
cianie. Młody Wookie, pogrążony w transie, nawet nie drgnął, ale później uniósł
głowę, żeby spojrzeć na przedmiot.
- To generator dźwięków - odezwał się niski, wibrujący głos Siostry Nocy. -
Właśnie on wytwarza tę uroczą muzykę, która dzisiaj tak bardzo cieszy twoje uszy. - W
głosie kobiety dało się usłyszeć przewrotną radość. - W jego wnętrzu znajduje się także
stroboskopowy przekaźnik, odpowiedzialny za pulsowanie świateł paneli jarzeniowych.
Twoja dzisiejsza lekcja dobiegnie końca, jeżeli zniszczysz to urządzenie.
Lowie popatrzył na kanciasty przedmiot, przypominający sześcian o boku
kilkudziesięciu centymetrów i zaokrąglonych krawędziach oraz narożnikach. Był
wykonany z ciemnego błyszczącego metalu, ale nigdzie nie było widać otworów ani
uchwytów. Lowie wstał i pochylił się, chcąc unieść przedmiot.
- Nie trudź się - usłyszał głos Tamith Kai. - Możesz być pewien, że nawet dorosły
Wookie nie podniesie go, o ile nie posłuży się Mocą.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
85
Lowie spróbował szarpnąć generator, ale przekonał się, że kobieta powiedziała
prawdę. Zamknął oczy i skupił się, zaczerpnął siły z Mocy, po czym ponowił próbę.
Ciężkie urządzenie jednak nie drgnęło nawet o milimetr. Lowie potrząsnął głową,
zakłopotany i zdziwiony. Powiedział sobie, że ani masa przedmiotu, ani jego rozmiary
nie powinny mieć znaczenia. Pomyślał, że po prostu jest zbyt zmęczony. A może
Siostra Nocy, posługując się Mocą, nie pozwala, żeby podniósł je z posadzki.
- Myśl, mój młody Jedi - zbeształa go Tamith Kai. - Nie możesz oczekiwać, że
uniesiesz najcięższy przedmiot, korzystając tylko z siły najsłabszych mięśni.
Ponownie rozbłysnęły jaskrawe światła, a w uszy i mózg Lowiego wbiły się
sztylety przeraźliwych pisków. Wszystko trwało jednak tylko krótką chwilę.
- Nie powstrzymuj swojego gniewu - ciągnął kpiący głos Siostry Nocy, jakby w
tym czasie nie wydarzyło się nic dziwnego. - Musisz posłużyć się nim... uwolnić go.
Dopiero wówczas będziesz mógł podołać zadaniu.
Lowie zorientował się, do czego dąży Tamith Kai, i ta świadomość stała się
ź
ródłem jego siły. Zamknął oczy, nabrał głęboko powietrza i skupił się, by
przygotować na następny atak świateł i dźwięków.
Nie był jednak gotów na to, co się stało.
Z niewidocznych otworów w ścianach wystrzeliły strumienie lodowatej wody.
Lowie zachwiał się, omal nie stracił równowagi. W jednej chwili został przemoczony
do skóry. Trząsł się, ale wystrzeliwane pod ogromnym ciśnieniem strugi nadal
atakowały go, bezlitośnie wwiercając się w ciało. Jak złośliwe węże wciskały się do
oczu, uszu i pod zamknięte powieki, po czym spływały na posadzkę. Lowie miał
wrażenie, że lodowaty chłód przenika jego ciało do szpiku kości.
Atak biczów wodnych skończył się tak samo niespodziewanie, jak się zaczął.
Lowie czuł, że wstrząsają nim konwulsyjne dreszcze. Popatrzył w dół i stwierdził, że
stoi po kostki w wodzie, która miała zapewne temperaturę topniejącego lodu.
Zorientował się, że gdzieś w głębi jego duszy wzbiera gniew. Stłumił go, a potem
pozwolił, żeby wyciekł z niego tak samo, jak krople wody ściekały z jego sierści.
Ponownie spróbował przesunąć urządzenie, ale bezskutecznie.
W tej samej chwili generator dźwięków, jakby pobudzony do życia wysiłkiem
Lowiego, ponowił atak na jego zmysły. Panele jarzeniowe zaczęły pulsować
oślepiającym światłem, a w pomieszczeniu rozległo się takie piskliwe zawodzenie, że
młody Wookie zaczął obawiać się, iż postrada zmysły.
Spróbował pomyśleć o Jacenie i Jainie. Postanowił, że nie okaże słabości.
Kiedy generator przestał działać, ponownie ze wszystkich stron naraz zaatakowały
Lowiego potężne strumienie lodowatej wody.
Lowbacca nie mógłby powiedzieć, jak długo trwały te tortury. Po pewnym czasie
zaczęło mu się nawet wydawać, że całe jego życie było długą litanią świateł,
dźwięków, strumieni wody, świateł, dźwięków, strumieni wody... Mimo to nadal nie
pozwolił sobie na wybuch gniewu. Kiedy Tamith Kai odezwała się znów do niego,
leżał na generatorze, zwinięty w nieszczęśliwy kłębek, marznący i ociekający wodą.
Bezskutecznie usiłował przywrócić krążenie krwi w rękach i nogach.
Akademia Ciemnej Strony
86
- Dysponujesz wystarczającą siłą, żeby przerwać te katusze - zabrzmiał głos,
przeniknięty kpiącym współczuciem. - Niestety, mój młody Jedi, hart ducha jest
chwalebną cnotą tylko wówczas, kiedy możesz dzięki niemu cokolwiek zyskać.
Lowie nawet nie uniósł głowy ani żadnym innym gestem nie zdradził, że usłyszał
jej słowa.
- Nie pomożesz sobie w ten sposób - ciągnął głos Siostry Nocy. - Nie pomożesz
także swoim przyjaciołom. A zresztą bliźnięta już zdążyły zorientować się, że mówię
prawdę.
Lowie uniósł głowę, a w głębi jego gardła wezbrał niedowierzający skowyt.
- Ach, ale to prawda - powiedziała Tamith Kai. Jej kuszący głos zdradzał, że
chciałaby zachęcić Lowiego. – Czy nie pragniesz ich zobaczyć?
Zanim Lowie zdążył choćby warknąć na znak zgody, w powietrzu przed jego
oczami zmaterializowały się dwa wielobarwne hologramy. Pierwszy przedstawiał
Jacena trzymającego miecz świetlny. Na twarzy chłopca malowało się niezwykłe
uniesienie. Na drugim wizerunku było widać Jainę posługującą się Mocą, by unosić i
odrzucać ciężkie przedmioty. Dziewczyna, odchyliwszy głowę, szeroko się uśmiechała.
Lowie wyciągnął rękę w stronę świetlistych wizerunków. Wydał skowyt, pełen
niedowierzania i zdumienia... i spadł z generatora prosto w lodowatą wodę, która nadal
nie odpłynęła z posadzki. Zanim zdążył wstać, generator dźwięków zaczął na nowo
torturować jego uszy piskliwym jazgotem.
Lowie poczuł, że narasta w nim odraza zmieszana z przerażeniem i wściekłością
na myśl o tym, że bliźnięta go zdradziły. Miał wrażenie, że węgle tlące się gdzieś w
głębi duszy zaczynają płonąć żywym ogniem. Gniew, który zapalił się w jego sercu,
rozgrzał jego ciało prawdziwym ciepłem, po czym zaczął wzbierać i wzbierać, aby w
końcu wyrwać się z gardła wściekłym wyciem.
Lowbacca nie pamiętał, co wydarzyło się później.
Kiedy się obudził, spoczywał wygodnie w półmroku własnej celi. W
pomieszczeniu było ciepło, a on leżał na pryczy, okryty miękkim pledem. Bolały go
wszystkie mięśnie, ale czuł się odprężony. Odruchowo wyciągnął rękę i przekonał się,
ż
e znów ma swój pleciony pas okrywający biodra.
Nagle usłyszał głos Tamith Kai, dobiegający z bardzo bliskiej odległości. Nie
zdziwił się faktem, że Siostra Nocy stoi tuż obok jego pryczy. W słabym świetle
jarzeniowych paneli zobaczył, że kobieta trzyma błyszczący metalowy przedmiot o
nieregularnych kształtach.
- Spisałeś się doskonale, mój młody Wookie - oświadczyła.
Lowie smutno jęknął, kiedy powróciła mu pamięć tego, co zrobił.
- Uwalniając swój gniew, odniosłeś sukces przekraczający moje najśmielsze
oczekiwania - ciągnęła Tamith Kai, spoglądając na niego z prawdziwą dumą. - W
nagrodę postanowiłam zwrócić ci twojego małego androida.
Lowie czuł, że nie może pozbierać myśli. Czy naprawdę mógł być dumny z tego,
co się stało? Czy nie powinien się raczej wstydzić? Z ulgą przyjął Em Teedee z rąk
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
87
Siostry Nocy, po czym przypiął androida-tłumacza z powrotem na to samo miejsce u
pasa.
- Będziesz kiedyś znakomitym Jedi - oznajmiła Tamith Kai. Tajemniczo się
uśmiechnęła. - Po tym, jak pozwoliłeś sobie na uwolnienie gniewu, nawet nie
próbowaliśmy naprawiać generatora dźwięków, jak robiliśmy to za każdym razem po
wybuchach złości innych uczniów.
Odwróciła się i wyszła z celi, pozostawiając Lowiego pogrążonego we własnych
myślach.
Lowbacca wstał z pryczy, ale jęknął czując, że jego mięśnie wciąż jeszcze
odmawiają mu posłuszeństwa. Ponownie opadł bezwładnie na platformę z pryczą.
- No cóż, jeżeli chce pan znać moje zdanie - odezwał się piskliwy głosik Em
Teedee - swoim bezmyślnym uporem zadał pan sobie bardzo dużo niepotrzebnego
bólu.
Zdumiony Lowbacca warknął w odpowiedzi.
- Co to znaczy, kto pytał mnie o zdanie? - odparł Em Teedee. - Naprawdę nie
rozumiem, dlaczego miałby pan być taki rozdrażniony. Mimo wszystko przybył pan tu,
do Akademii Ciemnej Strony, po to, żeby się uczyć. Może pan się tylko cieszyć, że
poświęcają panu tyle uwagi.
Wie pan, imperialni nauczyciele są bardzo spostrzegawczy. Prawdę mówiąc, tak
bardzo, że poznali się na mnie i nawet uwzględnili mnie w swoich planach. To dla mnie
ogromny zaszczyt.
Lowie, tknięty dziwnym, nieprzyjemnym podejrzeniem, pytająco szczeknął.
- Ze mną ma być coś złego? - odparł pytaniem Em Teedee. - Ależ nie! Wręcz
przeciwnie, czuję się doskonale! Brakiss i Tamith Kai, chcąc okazać mi zaufanie, kazali
dokonać pewnych zmian w moim oprogramowaniu. Prawdę mówiąc, czuję się teraz o
wiele lepiej niż kiedykolwiek przedtem. Musi pan sobie uświadomić, że oboje mają na
uwadze tylko pańskie dobro. Imperium jest pana przyjacielem.
Lowie warknął z namysłem, jakby zgadzał się ze słowami Em Teedee... ale
ukradkiem wyciągnął rękę w stronę pasa, by wyłączyć małego androida.
Poczuł nagle, że znów może zebrać myśli. Słowa Em Teedee sprawiły, że w jego
mózgu zaszła jakaś zmiana. Lowie może się potknął, ale nie przewrócił.
Prawdopodobnie tak samo było z Jacenem i Jainą. A jeżeli bliźnięta się nie poddały, on
także nie mógł okazać się gorszy niż oni. Przynajmniej taką miał nadzieję.
Akademia Ciemnej Strony
88
R O Z D Z I A Ł
15
Tenel Ka powróciła wczesnym popołudniem. Dziewczyna zastała mistrza
Skywalkera pogrążonego w rozmyślaniach w małej komnacie, w jakiej zwykle
mieszkali niewolnicy. W pomieszczeniu tym przebywali za zgodą Augwynne, która nie
chciała narażać Luke’a i wnuczki na wścibskie spojrzenia pozostałych mieszkańców.
- Wracam właśnie z posiedzenia rady sióstr - oznajmiła Tenel Ka. Fale
popołudniowego żaru atakowały urwisko, na którym wznosiła się forteca klanu kobiet
ze Śpiewającej Góry, nadając powietrzu woń spalenizny. - Siostry klanu oczekują, że
goście pojawią się o zmierzchu. Dopiero wówczas poznamy odpowiedź na wszystkie
nasze pytania i wątpliwości.
- A zatem zaczekamy - oświadczył mistrz Skywalker, kierując na dziewczynę
przenikliwe jasnoniebieskie oczy. - To jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakie trzeba
robić... zwłaszcza teraz, kiedy się tak spieszymy, nie wiedząc, co się stało z Jacenem,
Jainą i Lowbaccą. A jednak, jeżeli czekanie pozwoli nam na uzyskanie odpowiedzi,
których nie przyniosło nam działanie... wówczas jedynym działaniem, jakie
podejmiemy, będzie czekanie.
Tenel Ka chciała udowodnić, że jest dobrą gospodynią. Zajęła się najróżniejszymi
czynnościami, pragnąc pomóc siostrom ze Śpiewającej Góry. Wydawało się jej, że
godziny ciągną się w nieskończoność.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Zapadał zmierzch. Nieliczne chmury, widoczne
na niebie nad samym horyzontem, zdawały się płonąć różowym i pomarańczowym
blaskiem, sporadycznie przepuszczając do nagrzanej atmosfery świetliste strzały.
Owady i jaszczurki poczuły, że zbliża się wieczór i powietrze zaczyna się ochładzać.
Obudziły się do życia, zakłócając dotychczasową ciszę dnia brzęczeniem, szmerami i
szelestami.
Tenel Ka i mistrz Skywalker, przebywający na jednej z niższych kondygnacji
fortecy, patrzyli w dół, na spieczone skaliste pustkowie. Przyglądali się, jak zachodzące
słońce rzuca na równiny coraz dłuższe cienie. W porównaniu z jaskrawą tuniką z
jaszczurczej skóry, którą miała na sobie Tenel Ka, ciemnobrązowy płaszcz Luke’a
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
89
Skywalkera sprawiał wrażenie bezbarwnego i ponurego. Dziewczyna dobrze jednak
znała umiejętności i siłę kryjącą się w umyśle i sercu mężczyzny.
W pewnej chwili dostrzegła jakiś duży i ciemny przedmiot, poruszający się dosyć
daleko po równinie. Wyciągnęła szyję i zmrużyła oczy. Dłuższy czas obserwowała
zbliżające się stworzenie. Stwierdziła, że patrzy na jakąś ogromną bestię niosącą
jeźdźca... nie, dwoje jeźdźców.
Mistrz Skywalker kiwnął głową.
- Tak, ja także ich widzę - powiedział. - To rankor z dwójką osób na grzbiecie.
Tenel Ka ponownie zmrużyła oczy, ale uświadomiła sobie, że Luke wspomógł
swój wzrok Mocą. Nie tylko patrzył, ale i wyczuwał.
Inne mieszkanki fortecy należącej do klanu kobiet ze Śpiewającej Góry podeszły
do otworów okiennych i stanęły na wykutych w litej skale balkonach. One także
spoglądały w dół, nie potrafiąc ukryć nerwowego oczekiwania.
Rankor z wysiłkiem, ale wytrwale parł wciąż naprzód. Tenel Ka widziała teraz
całkiem wyraźnie sylwetkę potwora, którego brązowozielonkawe, pokryte guzami
cielsko, wyglądało jak kadłub piaskoczołgu, najeżony niesamowitymi kłami i pazurami.
Na grzbiecie stworzenia jechała wysoka, silnie umięśniona kobieta. Tuż za nią siedział
młody ciemnowłosy mężczyzna o krzaczastych brwiach, ubrany w czarną opończę,
przetykaną srebrzystymi nićmi. Jego towarzyszka miała na sobie taką samą szatę.
- To Siostra Nocy - odezwała się Tenel Ka. - Czuję to.
Mistrz Skywalker kiwnął głową.
- Tak, ale kobiety należące do tego nowego zakonu sprawiają wrażenie doskonale
wyszkolonych i jeszcze niebezpieczniejszych niż dawne wiedźmy. Czuję, że w tym
wszystkim kryje się jakaś mroczna tajemnica. Wydaje mi się, że jesteśmy na dobrym
tropie.
- Ale... co robi ten... mężczyzna za jej plecami? - zapytała Tenel Ka. - śadna
władczyni na Dathomirze nie traktowałaby mężczyzn jak równych sobie.
- No, cóż - odparł Luke. - Może naprawdę zaszły tu duże zmiany.
Tymczasem Siostra Nocy dotarła do podnóża urwiska i ściągnęła wodze
olbrzymiemu rankorowi. Potworna bestia wyciągnęła pazury i uniosła pokryty guzami
łeb. Drąc pazurami spieczoną, twardą glebę, głośno zasyczała i stanęła. Siostra Nocy
zeskoczyła na ziemię, a po chwili to samo uczynił jej odziany w czarną opończę
towarzysz. Oboje tkwili pomiędzy dwiema wysokimi skalnymi kolumnami,
wyrastającymi z piaszczystej wydmy.
- Posłuchajcie mnie, zacni ludzie! - zawołała kobieta, stając twarzą w stronę
urwiska. Krzyk odbił się od skalnej ściany, a echo powtórzyło jej słowa, dzięki czemu
głos Siostry Nocy nabrał głębi, stał się donośniejszy. Tenel Ka była zdziwiona, jakim
cudem mroczna kobieta mogła przemówić z taką siłą. Dziewczyna stała nieruchomo i
słuchała, mając wrażenie, że słowa Siostry Nocy oddziałują na jej wyobraźnię.
- Posługuje się prostą sztuczką Mocy - wyjaśnił mistrz Skywalker. - Pobudza
twoje emocje, stara się zainteresować ciebie tym, co chce powiedzieć.
Akademia Ciemnej Strony
90
Tenel Ka kiwnęła głową. Podmuch chłodnego wiatru, wywołanego szybko
obniżającą się temperaturą powietrza, rozwiał jej złocistorude włosy, tak iż przysłoniły
część twarzy.
- Ponownie przybyliśmy tu, żeby szukać innych, którzy mogą być zainteresowani
tym, co mamy do zaoferowania. Tak, doskonale wiemy, że przed laty Dathomirą
rządziły podstępne wiedźmy. Sprawowały władze, nie licząc się z nikim i niczym
oprócz własnej woli. Były złymi kobietami, ale to nie znaczy, że złe były także ich
nauki. Nie uważamy, że wszystko, co wiedziały na temat władzy, winno zostać
potępione.
Nazywam się Vonnda Ra, a to jest mój uczeń i towarzysz, Vilas. Tak... jest
mężczyzną. Wyczuwam, że jesteście wstrząśnięte i zdumione, ale naprawdę nie
powinnyście. Nasi sprzymierzeńcy nauczyli nas, że ta siła, którą nazywamy Mocą,
przenika wszystkie istoty, zarówno płci męskiej jak i żeńskiej. A zatem mogą
wykorzystywać ją nie tylko Siostry. Również Bracia, mężczyźni, mogą władać taką
samą siłą.
Wiele osób zamieszkujących komnaty skalnej fortecy niespokojnie się poruszyło.
- Czuję wasze niedowierzanie - ciągnęła Vonnda Ra. - Zapewniam was jednak, że
mówię prawdę.
Tenel Ka przysunęła się do mistrza Skywalkera.
- W ciągu ostatnich kilku lat widziałam tyle nowych rzeczy - szepnęła. - Wydaje
mi się, że wiem, jak funkcjonują inne społeczeństwa, ale obawiam się, że niektóre
bardziej konserwatywne klany Dathomiry nie są jeszcze gotowe pogodzić się z
równouprawnieniem.
Mistrz Skywalker kiwnął głową, ale zacisnął wargi. Było widać, że jest
zaniepokojony.
- W naukach Jedi nie ma niczego, co faworyzowałoby kobietę albo mężczyznę -
powiedział. - Czy nawet istotę ludzką, jeżeli o tym mowa. Twoi ziomkowie zwodzą
samych siebie.
W dole, u stóp urwiska, Vonnda Ra nadal stała obok oswojonego rankora.
- Vilas, mój najlepszy uczeń, zademonstruje wam teraz drobną cząstkę wiedzy,
jaką posiadł! - zawołała. – Pokaże wam coś, co wprawi was w osłupienie!
Ciemnowłosy mężczyzna rozwiązał czarną pasiastą opończę, zdjął ją z ramion i
przerzucił przez siodło, przywiązane do grzbietu rankora za pomocą elastycznych skór
whuffy. Odszedł trochę na bok i stanął na płaskim spieczonym przez słońce kawałku
skały miedzy dwiema kamiennymi kolumnami, po czym opuścił ręce wzdłuż boków,
zacisnął dłonie w pięści i zaczął się skupiać.
Tenel Ka, obserwująca wszystko z fortecy, nawet z tak dużej odległości słyszała,
jak mężczyzna coś nuci. Vilas zamknął osadzone głęboko pod krzaczastymi brwiami
oczy. Jego ciemne włosy zaczęły się jeżyć, jakby przesycone statycznym ładunkiem
elektrycznym. Jego ciało zadrżało, zapewne nie mogło powstrzymać narastającej siły.
Na purpurowym niebie nad jego głową zalśniły pierwsze gwiazdy. Świeciły coraz
jaśniej i jaśniej, w miarę, jak znikały ostatnie ślady słońca. Zaczęły się pojawiać
pierwsze chmury. Z początku przypominały pierzaste obłoki, ale napływały ze
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
91
wszystkich stron niczym prążkowane cienie. Z każdą chwilą jednak przybywało ich
coraz więcej, tak że w końcu przysłoniły niemal całe niebo. Tenel Ka cofnęła się od
okna czując, że wieczorny chłodny wiatr przybiera na sile, zaczyna przemieniać się w
lodowaty wicher.
- Zawsze chętnie widzimy u siebie nowych uczniów!
Vonnda Ra czuła, że grono słuchających jej osób z każdą sekundą się powiększa.
Niemal wszyscy mieszkańcy skalnej fortecy zgromadzili się przy oknach czy na
balkonach.
- Jeżeli ktoś z was chciałby nauczyć się władać Mocą, żeby robić to samo co ja i
Vilas, może przyłączyć się do nas bez względu na to, czy jest mężczyzną czy kobietą,
osobą wolną czy niewolnikiem. Nasza osada znajduje się na samym dnie wielkiego
kanionu. To tylko trzy dni marszu od waszej fortecy.
Nie możemy zagwarantować, że was przyjmiemy, ale sprawdzimy wasze
umiejętności. I jeżeli znajdziemy kogoś, kto wykazuje odpowiedni talent, przyłączymy
do naszego klanu. Nauczymy, jak być ważną cząstką machiny wszechświata. Jeżeli
będziecie z nami, czeka was świetlana przyszłość.
Kiedy Vonnda Ra kończyła mówić, głośny huk gromu zagłuszył jej ostatnie
słowa. Po całym nieboskłonie przelatywały ogniste, krzaczaste, błękitne błyskawice.
Vilas wspiął się na jedną z wysokich kamiennych kolumn, tak szybko i łatwo
jakby ktoś wciągnął go na linie. Kiedy stanął na płaskim wierzchołku, zwietrzałym
wskutek działania deszczów i wichrów, uniósł ręce. Jego ciało otoczył świetlany wir
statycznej elektryczności, a nadciągająca burza, sprowadzona jego potęgą woli,
rozszalała się ze zdwojoną siłą.
Ś
wietliste smugi raz po raz trafiały w samotne skały, rozsiane na równinie,
posyłając we wszystkie strony strugi ognistych odprysków. Burza nadal się nasilała,
smagając twarze mieszkańców fortecy huraganowym wichrem. Tenel Ka zamrugała,
usiłując powstrzymać łzy, które napływały do jej oczu sieczonych włosami.
Vilas stał na szczycie kolumny i sprawował władzę nad burzą. Ciemne chmury
nadal gęstniały, a niebo przybrało czarną barwę.
Tenel Ka spojrzała w dół i zobaczyła, że Vonnda Ra, stojąca obok rankora, także
uniosła ręce. Rozczapierzywszy palce, przyzywała burzę. Nad równinami przelatywały
oślepiające błyskawice. Rankor parskał i drżał, ale nie rzucał się do ucieczki.
- Przybywajcie do wielkiego kanionu! - zawołała Vonnda Ra, starając się
przekrzyczeć wycie wichury. - Jeżeli chcecie w ten sposób panować nad Mocą,
przybywajcie do wielkiego kanionu!
Vilas zeskoczył z kamiennej kolumny i delikatnie jak liść opadł na stertę piachu
nie opodal zatrwożonego rankora. Pomógł Siostrze Nocy wspiąć się na siodło, po czym
sam zajął miejsce za jej plecami.
Vonnda Ra chwyciła wodze zwierzęcia i szarpnęła, zmuszając je, aby zawróciło.
Koszmarny potwór zaczął niknąć w mroku, ale burza nadal wyładowywała swoją
wściekłość na samotnych głazach i skałach.
Tenel Ka wpatrywała się w ciemności, usiłując śledzić spojrzeniem niknącą
sylwetkę rankora z dwójką jeźdźców na grzbiecie.
Akademia Ciemnej Strony
92
- A więc teraz już wiemy... - powiedziała. - Co zrobimy?
Luke położył rękę na jej ramieniu, a dziewczyna poczuła promieniującą od
mistrza Jedi pewność siebie.
- Udamy się do tego wielkiego kanionu i zgłosimy się jako kandydaci - odparł. -
Mimo wszystko naprawdę szukają nowych uczniów, żeby zająć się ich szkoleniem.
Teraz już nie wątpię, że jesteśmy na właściwym tropie. Możliwe nawet, że spotkamy
tam Jacena, Jainę i Lowbaccę.
Tenel Ka przygryzła wargę i kiwnęła głową.
- To jest fakt - powiedziała.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
93
R O Z D Z I A Ł
16
Jaina wyłączyła świetlny miecz i podała go Brakissowi, ale mężczyzna nie
wyciągnął ręki po broń Jedi.
- Nie będę się tym więcej bawiła - oświadczyła stanowczo.
- My nie bawimy się w Akademii Ciemnej Strony - odparł Brakiss. - Ćwiczymy.
Umiejętność posługiwania się świetlnym mieczem jest bardzo ważnym elementem
szkolenia rycerza Jedi.
- Masz na myśli walczenie z bezrozumnymi holograficznymi potworami? -
parsknęła Jaina. - Nie będę więcej tego robiła. I tak zbyt długo byłam posłuszna twojej
woli. Równie dobrze możesz już teraz odesłać mnie do domu, bo nigdy nie zgodzimy
się uczyć w twojej Akademii Ciemnej Strony.
Mężczyzna rozłożył ręce.
- Ach, a przecież tak dobrze radzisz sobie ze świetlnym mieczem - powiedział,
jakby próbował przemówić do rozumu rozkapryszonemu dziecku. - Spróbuj jeszcze
raz. Tym razem dam ci godnego przeciwnika; kogoś obdarzonego o wiele większą wolą
walki.
- Dlaczego miałabym się na to zgodzić? - zapytała Jaina. - Przecież niczego ci nie
zawdzięczam. Chcę zobaczyć się z bratem. Chcę zobaczyć się z Lowiem.
- Już wkrótce ich zobaczysz.
- Nie zgodzę się walczyć, jeżeli nie obiecasz, że pozwolisz mi się z nimi spotkać.
Brakiss westchnął.
- No, dobrze. Obiecuję, że pozwolę ci ponownie zobaczyć się z nimi podczas
zajęć. Ale tylko pod warunkiem - zawiesił głos i uniósł dłoń z wyciągniętym palcem -
ż
e nie będziesz sprawiała mi kłopotów.
Jaina zacisnęła usta w ponurą wąską linię. Pomyślała, że w tych okolicznościach
zapewne nie może spodziewać się niczego więcej.
- Zgoda.
- Pomyśl o tym w ten sposób - odezwał się Brakiss tonem kuszącej zachęty. - Im
więcej będziesz ćwiczyła, tym szybciej zdołasz mnie pokonać, gdybyś zechciała kiedyś
mi się przeciwstawić. Zastanów się nad tym... Trenujesz, bo chcesz zdobyć
umiejętności, które kiedyś mogą pomóc ci w ucieczce, hmmm?
Akademia Ciemnej Strony
94
Jaina stwierdziła, że pewny siebie uśmieszek, widoczny na nieskazitelnie gładkiej
twarzy mężczyzny, doprowadza ją do wściekłości.
- Podczas dzisiejszych porannych ćwiczeń zamierzam dokonać jeszcze jednej
zmiany - ciągnął Brakiss. - Będziesz walczyła otoczona holograficznym wizerunkiem
maskującym. Nie będzie ograniczał swobody twoich ruchów, ale może, przynajmniej
na początku, rozpraszać twoją uwagę. Musisz nauczyć się walczyć osłonięta taką
trójwymiarową maską. Dla dobra Imperium od czasu do czasu musimy ukrywać
prawdziwą tożsamość naszych Ciemnych Jedi.
Jaina uniosła rękojeść świetlnego miecza na wysokość piersi.
- W porządku, zgodzę się na jeszcze jedną walkę... ale później musisz pozwolić
mi zobaczyć się z moim bratem i Lowbaccą.
- Taka była umowa - oświadczył Brakiss. - A teraz idę, żeby wszystko
przygotować. Tymczasem życzę ci powodzenia.
Wyślizgnął się przez drzwi, które zasunęły się za jego plecami. Ponure, szare
ś
ciany sali treningowej zalśniły i Jaina zauważyła, że jej ciało zostało otoczone przez
migotliwe cienie, podobne do świetlistej mgiełki. Nie uniemożliwiały jej patrzenia, co
najwyżej zamazywały kontury. Jaina pomyślała, że musi to być jej nowy holograficzny
kostium, o którym wspominał Brakiss.
W przeciwległej ścianie ze skrzypieniem otworzyły się urojone wrota. Jaina
przewróciła oczami. Jeszcze jedno wyświechtane złudzenie, jak zresztą wszystkie inne,
które oglądała do tej pory. Naprawdę przestało to ją bawić. Jej jedynym pragnieniem
było poznanie zasady funkcjonowania aparatury wytwarzającej te hologramy. Pewnego
dnia ją pozna, a wówczas oszuka urządzenie i spowoduje awarię wszystkich
automatycznych systemów sterowania Akademii Ciemnej Strony. Na razie jednak
powinna udawać, że zgadza się spełniać żądania Brakissa, dopóki nie znajdzie sposobu,
by obrócić knowania nauczyciela przeciwko niemu.
Nowy przeciwnik Jainy przeszedł przez prostokąt okratowanych wrót mrocznego
lochu. Dziewczyna dostrzegła wysoką sylwetkę groźnego mężczyzny, okrytego
czarnym płaszczem. Czarna plastalowa maska, osłaniająca jego głowę, rozbrzmiała
złowieszczym sykiem, z jakim Darth Vader wciągnął powietrze przez aparat
oddechowy.
Zdumiona Jaina na chwilę zapomniała o oddychaniu, ale w następnej sekundzie
odruchowo włączyła miecz świetlny. To było niesprawiedliwe! Brakiss nie powiedział
jej całej prawdy! To nie był jeszcze jeden zwyczajny urojony potwór, jakie dotąd
przeciwko niej wysyłał. Darth Vader został zabity, zanim się urodziła, ale Czarny Lord
Sithów był jej dziadkiem i Jaina znała każdy szczegół jego życia.
Ostrze świetlnego miecza Dartha Vadera pulsowało ciemną czerwienią, podobną
do barwy świeżej krwi. Zapewne czerpało siłę z mrocznych zakamarków duszy
mężczyzny. Jaina poczuła, że zaczyna budzić się w niej złość zmieszana z
przerażeniem, ale postąpiła kilka kroków, żeby stawić czoło przeciwnikowi.
Holograficzny kostium zawirował wokół niej, ale dziewczyna nie pozwoliła, by
rozproszył jej uwagę.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
95
Jaina potępiała wszystkie złe, podstępne czyny, jakie popełnił Darth Vader, będąc
na służbie Imperatora, ale zarazem pociągała ją myśl, kim mógłby się stać jej dziadek,
Anakin Skywalker. W ostatnich chwilach życia okazał się przecież dobrym
człowiekiem, który przeciwstawił się swojemu władcy i zakończył okres jego rządów,
opartych na przemocy i strachu.
Bez względu na to, czy było to spowodowane tylko jej przerażeniem, czy czymś
innym, Jaina czuła wielki niepokój przenikający całą przestrzeń sali treningowej.
Wyczuwała pulsujący lęk, który ograniczał szybkość ruchów.
Darth Vader wykorzystał jej przerażenie i niezdecydowanie. Podszedł do niej, a
szkarłatne ostrze jego świetlnego miecza zaskwierczało, kiedy unosił je nad głowę.
Chrapliwy oddech hologramu spowił Jainę jak całun. Vader zamachnął się, a
dziewczyna w ostatniej chwili sparowała jego cios swoim ostrzem. Kiedy energetyczne
klingi skrzyżowały się i zwarły, w powietrze trysnęły fontanny różnobarwnych iskier.
Przez kilka następnych chwil walczyli, zadając i odbijając ciosy. Pchnięcie.
Sparowanie. Atak. Obrona.
Jaina zamachnęła się mieczem, pragnąc trafić w opancerzoną płytę na torsie
Dartha Vadera, ale Czarny Lord uniósł rękojeść swojej broni i krwiste ostrze zetknęło
się z klingą miecza Jainy. Dziewczyna musiała się cofnąć czując, że przeciwnik naciera
coraz energiczniej, tnie i zadaje ciosy ze zdwojoną siłą. Skwierczenie rozpraszanej
energii niemal ją ogłuszało. A jednak w chwili, kiedy zaczęło się jej wydawać, że
słabnie, powiedziała sobie, iż walczy nie z Darthem Vaderem, ale z Brakissem czy
Tamith Kai, którzy porwali ją i sprowadzili do tej mrocznej akademii. Czując, że
wstępuje w nią nowa energia, nie tylko uniknęła ciosu, ale nawet zaatakowała Vadera,
zmuszając go do obrony.
Zadawała cios za ciosem. Miecze świetlne krzyżowały się i buczały, ale
wyglądało na to, że Darth Vader czerpie siły z jej wściekłości. Walczyli tak przez
dłuższy czas, a mimo to żadne nie potrafiło uzyskać zdecydowanej przewagi. Jaina
straciła rachubę czasu. Nie mogłaby powiedzieć, ile upłynęło minut czy godzin.
Oboje stali w miejscu ze skrzyżowanymi ostrzami świetlnych mieczy, otoczeni
snopami tryskających iskier. śadne nie chciało się cofnąć, napierało na przeciwnika z
całej siły. Vader nie potrafił jednak pokonać Jainy, podobnie jak dziewczyna nie mogła
zwyciężyć Czarnego Lorda. Okazali się równorzędnymi przeciwnikami.
Jaina zgrzytnęła zębami i zebrała wszystkie siły. Ciężko dyszała, czuła w płucach
lodowate pieczenie. Zaczerpnęła powietrza i nie ustępowała. Vader także nie
rezygnował z dalszej walki.
- Wystarczy! - odezwał się głos Brakissa w interkomie sali treningowej.
Holograficzne wizerunki otaczające Jainę i Vadera zniknęły i dziewczyna
stwierdziła, że znów stoi w czterech ponurych szarych ścianach wielkiej sali, krzyżując
ostrze świetlnego miecza z klingą broni przeciwnika. Dopiero teraz jednak mogła
przekonać się, z kim naprawdę walczyła.
Z Jacenem.
Akademia Ciemnej Strony
96
Brakiss, siedzący wygodnie w sterowni sali treningowej, spoglądał na maskujące
wizerunki, lekko uderzając palcami jednej dłoni o palce drugiej. Z satysfakcją
obserwował, jak bliźnięta walczą ze sobą.
Pilot Qorl, odziany w czarny imperialny mundur, stał obok niego i także
przyglądał się pojedynkowi. Na ekranie monitora nie było jednak widać maskujących
hologramów, dzięki czemu Qorl mógł podziwiać, jak bliźnięta zmagają się w
ś
miertelnej walce, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, z kim naprawdę walczą! Ich
ś
wietlne miecze krzyżowały się i zwierały, ale żadne z bliźniąt nie mogło obezwładnić
drugiego.
Pilot przez długi czas nic nie mówił, ale walczył z trawiącym go niepokojem. W
końcu zapytał:
- Czy to nie jest zbyt niebezpieczne, panie Brakiss? Jeden nieostrożny ruch i
bliźnięta mogą się pozabijać. Straciłby pan wówczas dwoje najlepszych uczniów,
jakich mamy w Akademii Ciemnej Strony.
- Nie sądzę, żebym miał ich stracić - odparł Brakiss, lekceważącym machnięciem
ręki zbywając obawy Qorla. - Jeżeli jednak jedno zabije drugie, wówczas dowiemy się,
które jest silniejsze, waleczniejsze. Właśnie temu będziemy musieli poświęcić więcej
czasu i uwagi podczas szkolenia.
- To byłoby marnotrawstwo - upierał się pilot. - Dlaczego pan to robi? To chyba
nie ma sensu.
Brakiss odwrócił się w stronę starego pilota myśliwca typu TIE. Pozwolił, żeby na
jego nieskazitelnie pięknej twarzy pojawił się grymas gniewu.
- Ma sens, ponieważ Imperium pragnie kształcić tylko najlepszych, najbardziej
uzdolnionych Ciemnych Jedi.
- Bez względu na koszt? - zapytał Qorl.
- Koszt nie ma znaczenia - odparł Brakiss. - Te młode bliźnięta są po prostu
narzędziami, którymi musimy się posłużyć... podobnie jak narzędziem jest pan czy my
wszyscy.
Pilot żachnął się i przez chwilę obserwował na ekranie toczący się pojedynek.
- Chce pan przez to powiedzieć, że ich życie się nie liczy? - zapytał.
- Są tylko elementami... częściami, które trzeba zainstalować w ogromnej
maszynerii. Jeżeli nie spełnią wszystkich surowych wymagań, okażą się nieprzydatni
do naszych celów. Ale może ma pan rację - dodał po chwili, w końcu ustępując. -
Oboje stoczyli zacięty pojedynek i udowodnili, że potrafią posługiwać się świetlnymi
mieczami. Postaram się, żeby nie zapomnieli tej lekcji.
Odwrócił się w stronę mikrofonu interkomu.
- Wystarczy! - powiedział i wyłączył generator wytwarzający maskujące
hologramy.
Bliźnięta krzyknęły, po czym odskoczyły od siebie. Ze zdziwieniem odkryły, że
cały czas walczyły ze sobą.
Po kilku chwilach Brakiss wyłączył interkom, nie chcąc dłużej słuchać gniewnych
okrzyków Jacena i Jainy. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się do Qorla.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
97
- Obiecałem dziewczynie, że pozwolę jej zobaczyć się z bratem. Nie rozumiem,
dlaczego jest teraz taka rozdrażniona.
Pilot odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia ze sterowni, aby Brakiss nie widział
jego niepewności. Surowe, bezduszne potraktowanie bliźniąt wstrząsnęło nim bardziej,
niż sam byłby skłonny przyznać.
- Ich szkolenie przebiega prawidłowo - odezwał się jeszcze Brakiss, kiedy Qorl
docierał do drzwi. - Jestem zadowolony z postępów, jakie czynią. Już niedługo staną się
naszymi wiernymi sługami, Ciemnymi Jedi.
Pilot bąknął coś w odpowiedzi, po czym wyszedł ze sterowni i zamknął za sobą
drzwi.
Akademia Ciemnej Strony
98
R O Z D Z I A Ł
17
Tenel Ka i Luke jechali na grzbiecie oswojonego młodego rankora, do którego
jeszcze nie rościły sobie praw siostry żadnego klanu.
Nocne powietrze było ciepłe i przesycone wilgocią z powodu deszczu, jaki spadł
podczas niezwykłej burzy, wywołanej przez Vonndę Ra i jej ucznia Vilasa. Dwa
księżyce Dathomiry to znikały, to ukazywały się w przerwach między pierzastymi
chmurami, oświetlając drogę nieziemską, błękitnawą poświatą.
Tenel Ka siedziała przed Luke’em na siodle, splecionym ze skór whuffy, i
kierowała rankora w stronę wielkiego kanionu. Wiedziała, że jest dobrym jeźdźcem.
Musiała przyznać, że czuje się doskonale, mogąc zademonstrować mistrzowi
Skywalkerowi coś, w czym sama jest mistrzynią.
Lekki podmuch wiatru zaszeleścił liśćmi mijanych niewysokich krzaków tak, że
kiedy mistrz Skywalker pochylił się, żeby szepnąć coś do jej ucha, dziewczyna z
trudem go usłyszała.
- Kiedyś musiałem zabić rankora - oświadczył mistrz Jedi. - Wstydziłem się
później tego, co zrobiłem. Rankory są wspaniałymi zwierzętami.
- Mimo to są niebezpieczne dla wszystkich, których nie uważają za przyjaciół -
odparła Tenel Ka.
Luke przez chwilę się nie odzywał.
- Walczyłem w wielu bitwach - powiedział w końcu. - I owszem, musiałem
zabijać. Jasna strona Mocy nauczyła mnie jednak, że lepiej jest przedtem zrobić
wszystko, co możliwe, żeby... doprowadzić do zmiany sytuacji...
- Ale z pewnością jakaś Siostra Nocy czy ktoś inny, zwiedziony przez ciemną
stronę Mocy, nie zawaha się przed zabiciem ciebie, mistrzu Skywalkerze - przerwała
mu dziewczyna.
- Masz całkowitą rację! - Łagodny okrzyk Luke’a zaskoczył dziewczynę. - Osoby
posługujące się jasną stroną wierzą w te same prawdy, którym dają wiarę ci, co
korzystają z usług ciemnej strony. My jednak możemy zademonstrować nasze różnice
tylko wówczas, jeżeli będziemy postępowali zgodnie z tym, w co wierzymy. W
przeciwnym razie... właściwie niczym nie będziemy się różnili.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
99
- A. Aha - odparła Tenel Ka. - To zupełnie tak samo, jak ja staram się udowodnić,
ż
e jestem inna niż moja babka z Hapes... - urwała, nie kończąc zdania. - Tak, teraz
dobrze to rozumiem.
Pomimo ciemności, młody rankor pewnie wybierał drogę, krocząc stromą ścieżką
wiodącą na dno wielkiego kanionu. Dziewczyna i mistrz Jedi minęli po drodze gromadę
prawie dwudziestu ognisk, co świadczyło, że w końcu dotarli do obozowiska Sióstr
Nocy.
W chwili, kiedy znaleźli się na dnie wąwozu, stwierdzili, że oboje są zmęczeni i
czują ból we wszystkich mięśniach. Powietrze się ochłodziło, a nad samą ziemią
unosiła się delikatna mgiełka. Oboje cieszyli się, że mają ciepłe szaty. Pamiętali, że
wcisnęła je im Augwynne w ostatniej chwili podczas gorączkowych przygotowań do
podróży. Stara kobieta dała im zresztą zapasowe stroje, które miały świadczyć o
prawdziwości ich opowieści, a także worek z żywnością na drogę. Później gorąco
uściskała Tenel Ka.
- Córko córki mojej córki - powiedziała. - Idź w pokoju. Myśli wszystkich kobiet
klanu ze Śpiewającej Góry będą z tobą. - Odwróciła się do Luke’a. - I niech Moc
będzie z wami - dodała.
Augwynne wypuściła wnuczkę z objęć i ponownie się do niej zwróciła.
- Jestem dumna z tego, co robisz dla przyjaciół, żeby ich uratować. Jesteś
prawdziwą wojowniczką, jedną z kobiet naszego klanu. Zawsze pamiętaj o naszej
najświętszej zasadzie, zapisanej w Księdze Praw: „Nigdy nie ustępuj przed złem”.
Teraz, kiedy zbliżali się do tego zła, Tenel Ka wzdrygnęła się i owinęła szczelniej
opończą. Zastanawiała się, czy w obozie Sióstr Nocy znajdą Lowbaccę, Jacena i Jainę,
czy może ich wizyta u wiedźm będzie tylko jednym z pośrednich etapów poszukiwań.
Czy możliwe, żeby Siostry Nocy kształciły wszystkich troje w posługiwaniu się ciemną
stroną Mocy? Tenel Ka zamknęła oczy i próbowała wybiec przed siebie myślami, ale
nigdzie nie wyczuła ani śladu obecności porwanych przyjaciół.
Luke Skywalker zapewne dobrze wiedział, co dzieje się w jej głowie, gdyż
ponownie pochylił się ku dziewczynie.
- Jeżeli nie znajdziemy ich tutaj, Moc poprowadzi nas jeszcze dalej - szepnął. -
Jesteśmy blisko... Czuję to.
Od strony skalnych ścian wąwozu dobiegło nagle przeciągłe wycie. Tenel Ka
drgnęła, zaskoczona.
- To strażniczka podniosła alarm - powiedziała, zła na siebie, że nie była na to
przygotowana.
- To dobrze - odparł Luke. - A zatem wiedzą, że się zbliżamy.
Dziewczyna wahała się przez chwilę; nie wiedziała, czy powinna jechać dalej, ale
później jednak przynagliła młodego rankora do dalszej drogi. Uniosła głowę i
popatrzyła na niebo, które właśnie zmieniało barwę z czarnej na sinoszarą, świadczącą
o zbliżaniu się świtu. Po raz kolejny pomyślała o tym, ile czasu minęło od porwania jej
przyjaciół.
Akademia Ciemnej Strony
100
Rankor pokonał następny zakręt wąskiego szlaku i raptownie stanął. Tenel Ka
spojrzała przed siebie i stwierdziła, że dalszą drogę zagradzają trzy dorosłe rankory.
Zwierzęta były dosiadane przez strażniczki, a każda była ubrana tak samo jak Vonnda
Ra i Vilas poprzedniego wieczora.
Luke położył dłoń na biodrze Tenel Ka, chcąc ją ostrzec, ale dziewczyna już
wiedziała. Mimo panującego półmroku było widać, że każda kobieta trzyma imperialny
blaster, wymierzony w ich stronę.
Tenel Ka była wychowywana w ten sposób, żeby mogła w trudnych chwilach
objąć dowództwo. Chociaż rzadko korzystała z tej umiejętności, traktowała ją jako coś
oczywistego. Wyprostowała się w siodle i uniosła rękę w geście pozdrowienia.
- Siostry i bracia klanu z Wielkiego Kanionu - powiedziała. - Wasze wezwanie
dotarło aż do kobiet z Mglistych Wzgórz. Zdecydowałam się wyruszyć w drogę, by się
do was przyłączyć. Jesteśmy trochę obeznani z Mocą, ale pragniemy poznać wasze
nauki. Chcemy umieć korzystać z całej Mocy, byśmy mogli w ten sposób stać się silni.
Tenel Ka i Luke zostawili rankora razem z innymi zwierzętami na niewielkim
pastwisku, otoczonym palisadą, po czym udali się za strażniczkami do środka obozu.
Dziewczyna była zdumiona widokiem dwóch imperialnych zwiadowczych robotów
kroczących typu AT-ST, chodzących jak mechaniczne ptaki po obwodzie obozowiska i
strzegących zagrody z rankorami.
Tenel Ka, mijając szeregi jaskrawych namiotów, sporządzonych z jaszczurczych
skór, zauważyła około dziesięciu kobiet i co najmniej tyluż mężczyzn, zapewne
zajętych codziennymi porannymi obowiązkami. Chodzili tu i tam w absolutnej ciszy,
jakby ciepłe mgliste opary wiszące nad ziemią poniżej ich kolan tłumiły wszystkie
dźwięki. Dziewczyna nie widziała jednak w całym obozie żadnych dzieci. Nie słyszała
też dziecięcego płaczu ani śmiechu, ani odgłosów świadczących o tym, że się bawią.
Prawdę mówiąc, pośród osób należących do klanu z Wielkiego Kanionu, jakie
widziała, nie dostrzegała nikogo, kto byłby młodszy niż ona czy chociażby w jej wieku.
Chociaż dobrze wiedziała, czego oczekiwać, zdumiewała się widokiem mężczyzn
chodzących tak samo swobodnie jak kobiety. Wyglądało na to, że nie są niczyimi
niewolnikami. Dziewczyna była ciekawa, czy naprawdę było możliwe, żeby kobiety
uważały tych osobników za równych sobie.
Cała grupa zatrzymała się przed ogromnym wielobarwnym namiotem,
ustawionym w samym środku obozowiska. Konstrukcja, przypominająca pawilon,
unosiła się nad morzem mgły niczym barbarzyńska wyspa, sporządzona z
pozszywanych skór jaszczurczych i futer. Narożniki i środek pawilonu przytwierdzono
do czubków ogromnych włóczni o długości około trzech metrów i średnicy co najmniej
równych grubości przegubu dłoni Tenel Ka.
Jedna z Sióstr Nocy uniosła klapę namiotu i gestem zaprosiła ich do środka.
Usłuchali, ale Siostra Nocy pozostała przed pawilonem. Opuściła klapę nie pozwalając,
by do środka przedostały się opary czy blask poranka. Tenel Ka czekała, aż jej oczy
przyzwyczają się do ciemności. Ponownie spróbowała wysłać myślowe wici, ale znów
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
101
nie odnalazła ani śladu przyjaciół. Delikatny dotyk ręki mistrza Skywalkera na
ramieniu przekonał ją jednak, że nie powinna upadać na duchu.
Mała iskierka światła, widoczna w samym środku pawilonu, przemieniła się nagle
w jasny płomień. Dziewczyna stwierdziła, że źródłem światła jest kaganek wykonany z
odwróconego czerepu górskiej jaszczurki. Obok lampki ujrzała przestronne
podwyższenie, zaścielone skórami i futrami najróżniejszych dzikich zwierząt. Z tego
samego surowca były wykonane także poduszki. Na podwyższeniu stało masywne
krzesło, sporządzone z wypchanego łba dorosłego rankora, a na krześle rozpierała się
odziana w szykowne szaty kobieta. Władczym ruchem ręki zaprosiła ich, aby się
zbliżyli. Zapewne chciała, żeby znaleźli się w kręgu rzucanego przez kaganek światła.
Nie zadając sobie trudu powitania gości, Vonnda Ra zapytała:
- Po co tutaj przybywacie?
Tenel Ka, która rozpoznała ciemnowłosą kobietę od pierwszego rzutu oka,
odparła:
- Przybywam tu, aby przyłączyć się do Sióstr Nocy. Przyprowadziłam także
swojego niewolnika.
- Co pragniesz nam zaoferować? - Vonnda Ra sprawiała wrażenie
zainteresowanej, ale nie bardzo przejętej wizytą gości. - Wielu przybywa, chcąc
przyłączyć się do naszego klanu, ale na ogół są to sami słabeusze. Kobiety szukają nas,
ponieważ mają niewielkie umiejętności albo nie cieszą się szacunkiem pośród cór
własnego klanu. Przybywają także mężczyźni, którzy nigdy nie mieli żadnej władzy,
ale dzięki naszym naukom mogą się czuć wolni. Na ogół oni także nie mają niczego do
zaoferowania. A wy z czym przychodzicie?
Vonnda Ra wyciągnęła rękę i wskazała jaszczurczą czaszkę z olejem i płonącym
knotem.
- Czy potraficie zrobić coś takiego? - zapytała.
Oliwna lampka uniosła się w powietrze i poszybowała ku sklepieniu namiotu,
rzucając coraz szerszy, ale i coraz ciemniejszy krąg blasku, po czym bardzo powoli
znów osiadła obok podwyższenia z tronem Siostry Nocy.
Tenel Ka kiwnęła głową.
- Przyznaję, że kiedyś trochę ćwiczyłam takie sztuczki.
Dziewczyna postanowiła nie uciekać się do żadnych teatralnych gestów ani słów.
Przymknęła oczy i zaczęła się skupiać, po czym spróbowała pochwycić kaganek
myślami. Nigdy przedtem nie posługiwała się Mocą, żeby sprawić komukolwiek
przyjemność czy pochwalić się swoim talentem. Korzystała z siły Mocy tylko
wówczas, kiedy było to absolutnie konieczne, ale teraz postanowiła dać pokaz swoich
umiejętności, myśląc o porwanych przyjaciołach. Jeżeli nie pokaże Siostrom Nocy, co
naprawdę potrafi, prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy Jacena, Jainy i Lowbaccy.
Głęboko odetchnęła i powoli wypuściła powietrze. Kaganek, nie wydając żadnego
dźwięku, uniósł się nad podwyższenie, po czym poszybował ku sklepieniu pawilonu.
Tenel Ka zaczęła rozmyślać o płomieniu. Podsycając go myślami, sprawiła, że z każdą
chwilą świecił coraz jaśniej i jaśniej. Przestała, kiedy blask oliwnej lampki oświetlił
wszystkie najmroczniejsze zakamarki namiotu, po czym nakłoniła lampę, żeby okrążyła
Akademia Ciemnej Strony
102
pawilon, przelatując o kilka centymetrów pod sklepieniem. Kaganek zatoczył pełny
krąg tak szybko, że Tenel Ka usłyszała, jak zdumiona Vonnda Ra gwałtownie nabrała
powietrza. Nie otwierając szerzej oczu, ujrzała, że ciemnowłosa kobieta wyprostowała
się i wyciągnęła poziomo rękę w ten sposób, iż otwarta dłoń była skierowana do góry.
Zapewne chciała przerwać pokaz albo zadać jakieś pytanie.
Tenel Ka pozwoliła, żeby lampka zatoczyła drugi krąg, o nieco mniejszej średnicy
i nieco niżej niż poprzedni, a potem trzeci i czwarty, jeszcze niżej i jeszcze szybciej. W
końcu kaganek zaczął się obniżać, krążąc nadal tak szybko po spirali, że z trudem
można było nadążyć za nim spojrzeniem. Przez cały czas jasno płonął, ale wszystko
trwało zaledwie kilka sekund. Na koniec Tenel Ka delikatnie opuściła lampkę na
wyciągniętą dłoń Siostry Nocy.
Uradowana Vonnda Ra głośno zachichotała.
- Witaj w naszym klanie, siostro - powiedziała. - Jak się nazywasz?
Tenel Ka otworzyła szeroko oczy i uniosła głowę.
- Moje nazwisko... Nasze nazwiska w tej chwili nie mają dla nas znaczenia.
Odrzuciliśmy je, kiedy opuściliśmy rodzinne strony.
- Podejdź do mnie - rozkazała Siostra Nocy.
Kiedy Tenel Ka usłuchała, Vonnda Ra wstała z niesamowitego krzesła, ujęła w
palce podbródek dziewczyny i zajrzała głęboko w jej oczy.
- Tak - powiedziała, z zadowoleniem kiwnąwszy głową. - Masz w sobie dużo
gniewu. Czy jesteś gotowa udać się do innego miejsca, by się kształcić? Do miejsca
pośród gwiazd, gdzie nauczysz się, czego tylko zechcesz?
Tenel Ka poczuła, że serce w jej piersi zaczyna bić przyspieszonym rytmem.
Może to właśnie było to miejsce, do którego zostali uprowadzeni Jacen, Jaina i
Lowbacca?
- Chciałabym udać się tam, gdzie znajdę najlepszych nauczycieli - oświadczyła.
- Ale przedtem będziesz musiała pozostawić tu swojego niewolnika - powiedziała
Vonnda Ra. - Nie będziemy mogły skorzystać z jego usług.
- Nie!
Vonnda Ra westchnęła.
- Czy uwierzysz, jeżeli ci powiem, że mężczyźni rzadko mają prawdziwy talent, a
my nigdy nie zajmowałyśmy się kształceniem takich starych osób? Jeżeli go zabierzesz,
nie będziesz mogła się skupić na tym, czego pragniesz się nauczyć. Nie sądzę, żeby on
mógł nauczyć się czegoś nowego. A teraz, kiedy już wiesz to wszystko, co odpowiesz?
- Odpowiem - odparła Tenel Ka, obrzucając Vonndę Ra najbardziej stanowczym
spojrzeniem szarych oczu - że jesteś strasznie głupia.
Oczy Siostry Nocy wyszły na wierzch ze zdumienia, ale dziewczyna nie czekała,
aż ciemnowłosa kobieta odzyska zdolność mowy.
- Ten mężczyzna uczy się posługiwać i władać Mocą od czasów, kiedy mnie
jeszcze nie było na świecie - oświadczyła. - Niewielu... niewielu, którzy żyją, widziało,
co potrafi. Ja widziałam.
Vonnda Ra obdarzyła sceptycznym spojrzeniem Luke’a Skywalkera.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
103
- Jeżeli potrafisz unieść to - powiedziała, wskazując kaganek z jaszczurczej
czaszki - i również sprawisz, że zapłonie tak jasno jak za sprawą tej dziewczyny -
kiwnęła głową w stronę Tenel Ka - wówczas będziesz mógł jej towarzyszyć.
Siostra Nocy popatrzyła na mistrza Jedi, a potem przeniosła spojrzenie z
powrotem na oliwną lampkę. Widząc, że się nie porusza, obdarzyła mężczyznę
pogardliwym uśmieszkiem, wyraźnie widocznym w kącikach ust. Nagle przed oczami
kobiety pojawiło się coś wielkiego i mrocznego, co przysłoniło jej widok oliwnej
lampki. Jej płomyk zamienił się w jasny płomień i Siostra Nocy ujrzała przed sobą
paskudny pysk rankora, na którym niedawno siedziała, szczerzący kły jakby w
uśmiechu. W pustych oczodołach bestii widniały teraz figlarne błyski. Nagle łeb uniósł
się jeszcze wyżej i jak upiorny wahadłowiec poszybował pod sklepienie pawilonu.
Tenel Ka spostrzegła, że mistrz Jedi stoi z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
Zgiąwszy lekko jedną nogę w kolanie na znak, że jest odprężony, przekrzywił głowę i
uśmiechnął się do Siostry Nocy, ale nie przestał panować nad łbem rankora,
zataczającym kręgi pod sklepieniem pawilonu.
- Ponieważ prosiłaś o światło - powiedział - będziesz miała tyle światła, ile
zechcesz.
Wypchany łeb rankora, nie przestając wirować, wystrzelił nagle w górę jak
blasterowa błyskawica. Rozerwał sklepienie namiotu i zniknął. Pozostawił poszarpaną
dziurę, przez którą wpadły jaskrawe promienie wschodzącego słońca.
Siostra Nocy sprawiała wrażenie zakłopotanej i bardziej niż trochę
zdenerwowanej, ale podeszła do Luke’a i uniosła palcami jego brodę. Przez ponad
minutę zaglądała głęboko w jego oczy.
- Tak jessst - syknęła w końcu. - Tak, ty naprawdę pojmujesz, czym jest ciemna
strona.
Nie ukrywając zdumienia, cofnęła się i jeszcze raz zerknę a na dziurę w sklepieniu
namiotu, po czym znów przeniosła spojrzenie na Tenel Ka i Luke’a.
- Spodziewamy się, że imperialny wahadłowiec, który zwykle dostarcza nam
zapasy żywności, przyleci jutro o świcie - oznajmiła. - Kiedy będzie opuszczał tę
planetę, musicie być na jego pokładzie.
Akademia Ciemnej Strony
104
R O Z D Z I A Ł
18
Jacen, Jaina i Lowbacca byli w pierwszej chwili zachwyceni i zdumieni, że
następne ćwiczenie będą mogli wykonać razem, ale, widząc ponure twarze Brakissa i
Tamith Kai, bardzo szybko stracili dobry humor. Oczywiście - pomyślał Jacen. - Oboje
instruktorzy Akademii Ciemnej Strony z pewnością wymyślili dla nas coś trudnego i
niebezpiecznego.
- Ponieważ musicie czynić postępy w nauce - zaczął Brakiss, wykonując gest,
jakby coś odsuwał czy unosił - kolejne ćwiczenia, jakie zaprojektowaliśmy, będą dla
was coraz większym wyzwaniem.
Zaniepokojony Lowie jęknął.
- Podczas następnego ćwiczenia wszyscy troje będziecie musieli działać razem -
ciągnął Brakiss. - Wszyscy uczniowie, którzy chcą pomóc naszej sprawie, powinni się
nauczyć współdziałać z innymi. Nadejdzie czas, kiedy będziemy musieli się
zjednoczyć, żeby móc odpowiedzieć na wezwanie Drugiego Imperium.
Em Teedee, popierając słowa urodziwego mężczyzny, odezwał się ze swojego
miejsca u pasa Lowiego. Powtórzył słowa Brakissa jak papuga:
- O tak, z całą pewnością. Odpowiemy na wezwanie Drugiego Imperium.
Lowie warknął, nakazując miniaturowemu androidowi-tłumaczowi, by był cicho.
- Przecież nie musi pan się zwracać do mnie takim tonem - odparł
przeprogramowany Em Teedee, wyraźnie urażony. - Pragnę tylko zwrócić pana uwagę
na rzeczy, które powinien pan zapamiętać.
Troje młodych Jedi zostało zaprowadzonych do innego pomieszczenia, tym razem
znacznie mniejszego, niemal przyprawiającego o klaustrofobię. We wszystkich
czterech ścianach pokoju znajdowały się niewielkie okrągłe otwory, przysłonięte
metalowymi klapami.
Tamith Kai udała się do kontrolnego pulpitu, umieszczonego w jednym rogu, i
wyciągnąwszy palce z długimi paznokciami, wystukała na klawiaturze jakieś polecenie.
Cztery metalowe klapy się odchyliły i z każdego otworu wysunął się zdalnie sterowany
kulisty przedmiot, unoszący się na repulsorach.
Zdalniaki były wykonane z metalu, a z ich sferycznych powierzchni wystawały
krótkie lufy miniaturowych laserowych działek. Jacen pomyślał, że ich widok
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
105
przypomina obronne satelity, chroniące orbitalną stację wydobywczą Landa
Calrissiana, którym nie udało się odeprzeć ataku imperialnych kanonierek. Zaniepokoił
się przypuszczając, że za chwilę zdalniaki mogą zacząć strzelać do nich.
- To są wasi obrońcy - wyprowadziła go z błędu Tamith Kai. - Oczywiście, o ile
Wookie nauczy się prawidłowo nimi posługiwać.
Lowie burknął coś, co zabrzmiało jak pytanie.
- Naprawdę, mógłbyś okazać trochę więcej cierpliwości, Lowbacco - skarcił go
Em Teedee. - Jestem pewien, że wszystkiego się dowiesz we właściwym czasie. Wiesz,
ta kobieta jest doskonałą instruktorką.
Brakiss wyciągnął rękę i pokazał pozostałe - zamknięte - otwory, umieszczone w
ś
cianach.
- Wszystkie inne będą otwierane w przypadkowej kolejności - wyjaśnił - a wy
będziecie bombardowani przedmiotami, wystrzeliwanymi z nich z dużą siłą.
Mężczyzna wsunął dłoń między fałdy srebrzystej szaty i wyciągnął parę pałek o
długości mniej więcej czterdziestu centymetrów każda, wykonanych z wypolerowanego
drewna. Wręczył po jednej Jacenowi i Jainie.
- To wasza jedyna broń - oznajmił. - Będziecie bronili się tymi pałkami... i Mocą.
Mając Moc za sprzymierzeńca, nie musicie korzystać z innej broni.
- To już wiemy - stwierdziła oschle Jaina.
- To doskonale - odparł Brakiss. W kącikach jego ust błąkał się przerażająco
spokojny uśmiech. - A zatem nie zaprotestujecie przeciwko pozostałym ograniczeniom,
jakie na was nałożymy. - Wyciągnął z rękawa dwa drugie, wąskie paski czarnego
materiału. - Musicie posługiwać się Mocą, jeżeli chcecie wykrywać przedmioty,
wystrzeliwane ku wam z otworów. Będziecie ćwiczyli z zawiązanymi oczami.
Jacen poczuł, że jego serce kurczy się z przerażenia.
- Kiedy przedmioty będą leciały w waszą stronę - mówił Brakiss - powinniście
albo zmieniać tory ich lotu, posługując się Mocą, albo bronić się przed nimi za pomocą
drewnianych pałek. - Wzruszył ramionami. - To wszystko. Ćwiczenie nie jest chyba
bardzo trudne.
Tamith Kai postanowiła udzielić dodatkowych wyjaśnień.
- Wookie będzie przebywał w sterowni obserwując, co dzieje się w waszej sali.
Powinien starać się was chronić. Udostępnimy mu komputer z kompletnym
oprogramowaniem, za pomocą którego będzie sprawował nieograniczoną władzę nad
tymi czterema zdalniakami. Każda kula dysponuje wieloma silnymi laserami. Ich
promienie mogą zniszczyć każdy wystrzelony z otworu przedmiot. Oczywiście, jeżeli
chybi, a promień lasera przez przypadek trafi któreś z was, możecie odnieść poważne
rany.
- A zatem - podjął Brakiss, zacierając ręce i radośnie się uśmiechając - będziecie
mieli własną broń, a Wookie może sterować ruchami zdalniaków. Jeżeli chcecie
przeżyć, musicie nauczyć się współpracować.
Jacen nerwowo przełknął ślinę. Jaina dumnie uniosła głowę i wyzywająco
popatrzyła na dwoje imperialnych nauczycieli. Lowie zjeżył sierść i zaczął zaciskać i
rozwierać palce ogromnych dłoni.
Akademia Ciemnej Strony
106
- Pozwólcie, że powiem to bez ogródek - odezwała się ponownie Tamith Kai, nie
kryjąc groźby w niskim głosie - Te pociski nie są hologramami. Będą stanowiły
prawdziwe zagrożenie i jeżeli któryś was trafi, poczujecie prawdziwy ból.
- Co to będą za pociski? - zapytał zniecierpliwiony Jacen. - Czym chcecie nas
bombardować?
- Nasze ćwiczenie zostało podzielone na trzy etapy - odparł Brakiss. - W trakcie
pierwszego będziemy wystrzeliwali ku wam twarde piłki. Ich trafienia mogą zaboleć,
ale was nie zranią. Kiedy zwiększymy tempo ćwiczenia i przejdziemy do drugiego
etapu, zamierzamy bombardować was odłamkami skał i ostrymi kamieniami. Te
pociski mogą łamać kości i zadawać bardzo ciężkie rany.
Fioletowoczerwone wargi Tamith Kai rozciągnęły się w szerokim uśmiechu,
jakby kobietę ogarnęło jakieś radosne podniecenie.
- W czasie trzeciego etapu ćwiczenia będziemy strzelali do was nożami -
oświadczyła.
Jainę na chwilę zamurowało.
- Cieszę się, że macie takie duże zaufanie do naszych umiejętności - burknął
Jacen.
- Będę bardzo rozczarowany, jeżeli oboje zostaniecie zabici - oświadczył Brakiss.
Nie ulegało wątpliwości, że mówi poważnie.
- Hej, my też! - wykrzyknął Jacen.
- Wydaje mi się, że on otrząśnie się z tego znacznie szybciej niż my - zauważyła
półgłosem Jaina.
Jacen przestąpił z nogi na nogę, ale kiedy poczuł pod stopą coś twardego, w
ostatniej chwili przypomniał sobie, by nie skrzywić twarzy. Nie wiedząc, co innego
mógłby zrobić z klejnotem corusca, przez cały czas trzymał go w bucie. Nie chciał
jednak, żeby twardy kryształ kaleczył mu ciało i rozpraszał jego uwagę podczas
zmagań z pociskami. Wyginał stopę tak długo, aż klejnot znalazł się z boku buta, gdzie
było trochę więcej wolnego miejsca.
Brakiss przysłonił oczy Jacena czarną opaską, po czym chłopiec przestał
cokolwiek widzieć.
- Wookie będzie robił, co może, żeby was chronić - powiedział.
Jacen mocno uchwycił rękojeść twardej pałki i przez chwilę się zastanawiał, czy
porządnie nie uderzyć nią Ciemnego Jedi po kolanach i tłumaczyć się później, że
niczego nie widział i uczynił to przez przypadek. Doszedł jednak do przekonania, że
taki czyn wpędziłby ich w jeszcze gorsze tarapaty, a w tej chwili oboje potrzebowali
wszystkich sił, żeby walczyć o życie.
- Powodzenia - odezwał się jeszcze Brakiss. Chociaż Jacen nie mógł go widzieć,
miał wrażenie, że mężczyzna przyłożył usta do jego ucha.
Chłopiec nie odpowiedział. Po chwili usłyszał chichot Tamith Kai
wyprowadzającej Lowiego z niewielkiej sali. Wookie jęknął, ale natychmiast rozległ
się piskliwy, metaliczny głosik Em Teedee, strofującego swojego właściciela:
- No, no, Lowbacco, narzekanie niewiele ci pomoże. Musisz nauczyć się być
odważnym i skłonnym do poświęceń, tak jak ja się nauczyłem.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
107
Jacenowi wydawało się, że stoi w nieprzeniknionych ciemnościach i nie dotyka
niczego oprócz trzonka pałki. Nagle chłopiec usłyszał, że drzwi sali z cichym sykiem
się zasuwają.
- Jesteś przygotowana, Jaino? - zapytał.
- Też pytanie! - odparła.
W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Jacen słyszał tylko szmer oddechów i
wyczuwał przyspieszone pulsowanie krwi w uszach. Czuł, że Jaina stoi obok niego. Od
czasu do czasu, gdy się poruszała, słyszał także szelest materiału jej kombinezonu.
- Może byłoby lepiej, gdybyśmy oparli się o siebie plecami? - zaproponował. - W
ten sposób będziemy chronieni przynajmniej od tyłu.
Bliźnięta zetknęły się plecami. Czekały i nasłuchiwały. Po kilku sekundach
usłyszały pomruk jakiejś maszynerii, zduszony zgrzyt dobiegający od strony jednej
ś
ciany. Zrozumiały, że jedna z klap przysłaniających otwór została odchylona. Jacen
usiłował posłużyć się Mocą, by coś zobaczyć, mimo opaski przysłaniającej oczy.
Chciał wiedzieć, skąd mógłby nadlecieć pocisk.
Nagle usłyszał cichy syk rozprężanego powietrza, z jakim pierwszy przedmiot
wyleciał z otworu jak armatnia kula. Posługując się innymi zmysłami, obrócił się w
miejscu i machnął drewnianą pałką jak kijanką. Zamierzał odbić twardą piłkę na bok,
ale ta uderzyła go w ramię. Była naprawdę bardzo twarda i jej uderzenie zabolało.
- Au! - krzyknął odruchowo.
Później usłyszał odgłos wystrzeliwania drugiej piłki, a po nim skwierczenie
strzałów lasera zdalniaka, w tej samej chwili zagłuszone przez okrzyk Jainy, stojącej za
jego plecami. Jacen wyczuł, że był to raczej okrzyk pełen zdumienia i zakłopotania niż
bólu.
Starał się uzmysłowić sobie, skąd może nadlecieć następny pocisk. Zgrzyty
odchylanych klap powtarzały się w coraz krótszych odstępach czasu. Jacen usłyszał, jak
otwiera się następna, i zorientował się, że kolejna twarda piłka szybuje w jego stronę.
Zamachnął się drewnianą pałką i poczuł, że tym razem udało mu się musnąć
powierzchnię piłki. Już miał wydać okrzyk triumfu, ale uświadomił sobie, że trafił
wystrzelony przedmiot bardziej dzięki szczęśliwemu trafowi niż umiejętności władania
Mocą.
Następny szmer otwieranej klapy i następny pocisk, a po nim kolejny i jeszcze
jeden, nadlatujący z innej strony. Unoszące się zdalniaki, sterowane przez Lowiego,
starały się zestrzeliwać lecące piłki. W pewnej chwili Jacen usłyszał odgłos wybuchu i
pomyślał, że zapewne Lowie trafił chociaż jeden cel. Miał nadzieję, że wymizerowany
Wookie nie zrani przez pomyłkę jego ani Jainy.
Brakiss nie omieszkał powiedzieć im, że nie powinni tłumić w sobie gniewu, gdyż
tylko w ten sposób zwiększą swoją władzę nad Mocą. Kiedy więc kolejna piłka trafiła
Jacena w okolice żebra, chłopiec przez chwilę czuł taki ból, że rozwścieczony, omal nie
zaczął wymachiwać pałką na oślep. W porę przypomniał sobie jednak nauki wujka
Luke’a. Mistrz Jedi uczył go, że rycerz włada Mocą najskuteczniej wówczas, kiedy jest
spokojny i odprężony; kiedy pozwala Mocy przepływać przez siebie, a nie stara się
naginać jej do swojej woli ani wykorzystywać do własnych celów.
Akademia Ciemnej Strony
108
Jacen usłyszał głośny trzask uderzenia twardego przedmiotu o drewno i domyślił
się, że jego siostra odbiła jakąś piłkę.
- Mam cię! - zawołała.
Jacen pozwolił, żeby jego umysł otworzył się na działanie Mocy. W pewnej chwili
dostrzegł niewyraźną plamkę światła, pojawiającą się w morzu ciemności, i zrozumiał,
ż
e następna piłka nadleci właśnie z tej strony. Posłużył się Mocą żeby zmienić tor jej
lotu. Piłka była posłuszna jego woli i z głuchym stukiem uderzyła o ścianę. W
następnej chwili ujrzał kolejną rozmytą plamkę, a po niej następną i następną. Pociski
zaczęły nadlatywać z różnych stron, coraz szybciej i szybciej, jeden po drugim.
Chłopiec posługiwał się Mocą. Wymachiwał drewnianą pałką, starając się
nadążać za wystrzeliwanymi piłkami. Wyczuwał, że Jaina także radzi sobie coraz lepiej
i że laserowe błyskawice zdalniaków, sterowanych przez Lowiego, także coraz częściej
trafiają do celów. Pocisków nadlatywało jednak tak wiele, że młody Wookie do
niektórych chybiał, a może po prostu nie nadążał trafiać wszystkich.
Nagle coś bardzo ostrego i twardego uderzyło Jacena w prawą rękę w okolicy
łokcia, a fala przenikliwego bólu sprawiła, że chłopiec na chwilę zapomniał o
oddychaniu. Poczuł, że jego ręka zdrętwiała, i natychmiast przełożył pałkę do lewej
dłoni. Uświadomił sobie, że ćwiczenie weszło w drugą fazę. Byli teraz bombardowani
ostrymi odłamkami skał i kamieniami.
Lowbacca, który siedział w obserwatorium będącym równocześnie sterownią,
gorączkowo przebierał palcami po klawiaturze komputera, kierując ruchami czterech
obronnych zdalniaków. Raz po raz strzelał z ich laserowych działek i nawet udało mu
się trafić kilka celów. Kiedy jednak pociski zaczęły być wystrzeliwane w coraz
krótszych odstępach czasu, zrozumiał, że musi być ostrożniejszy. Wiedział, że gdyby
nawet musnął laserową smugą którekolwiek z bliźniąt, zraniłby je co najmniej tak samo
jak spiczasty kamień.
Nie trafił w kolejny odłamek skały, który uderzył Jainę w udo. Na jej twarzy,
przewiązanej czarną opaską, pojawił się grymas bólu. Kolana dziewczyny się ugięły i
Jaina omal nie upadła, ale jakoś zachowała równowagę. Wymachiwała zapewne na
oślep pałką i odbiła następny kamień, który szybował ku niej, gotów roztrzaskać głowę.
W kierunku bliźniąt poleciało kilka następnych kamieni wystrzeliwanych ze
ś
miercionośnymi prędkościami. Lowie zaczął strzelać z laserów wszystkich zdalniaków
naraz. Celował, strzelał, celował, strzelał... Udało mu się w końcu stopić jeden z
mechanizmów odchylających klapy, dzięki czemu z tego otworu przestały wylatywać
pociski. A jednak, mimo iż tak się starał, w pewnej chwili znów chybił. Tym razem
spory skalny odłamek trafił Jacena w bok w okolicach pasa.
I chłopiec i dziewczyna byli w kilku miejscach ranni a w wielu innych
posiniaczeni. Słaniali się na nogach, ale nadal walczyli, jak najlepiej umieli. Lowie
mruknął cicho, jakby chciał przeprosić bliźnięta, i jeszcze szybciej zaczął przebierać
palcami po klawiaturze.
Nagle usłyszał ostry, natrętny głosik miniaturowego androida:
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
109
- Czy muszę przypominać, Lowbacco, że Imperium będzie bardzo rozczarowane,
jeżeli w trakcie tego ćwiczenia nie wzniesiesz się na szczyty swoich możliwości?
Lowie nie chciał tracić energii ani czasu na rozkazywanie Em Teedee, aby był
cicho. Sterował pracą skomplikowanych mechanizmów celowniczych, korzystając z
pomocy rozmaitych podprogramów i dokonując oceny wartości różnych parametrów.
Wprowadzał polecenia palcami lewej ręki, a palcami prawej kierował ruchami
zdalniaków. Wykorzystywał dosłownie wszystko, czego dotąd nauczył się o
komputerach. Doprowadzony do rozpaczy, opracował plan... ale jego wykonaniu mógł
poświęcić tylko cząstkę uwagi. W ciągu krótkiego czasu, kiedy o nim myślał, znacznie
więcej spiczastych odłamków skał trafiło bliźnięta niż wówczas, gdy poświęcał całą
uwagę celowaniu i strzelaniu. Jeżeli jednak chciał, żeby jego plan się powiódł, nie mógł
przestać o nim rozmyślać.
Wyczuwał, że instruktorzy Akademii Ciemnej Strony, pragnąc zademonstrować
pełnię władzy, są gotowi zaryzykować nawet życie swoich podopiecznych. Nie
obchodziło ich, że niektórzy mogą zginąć podczas ćwiczeń mających wyłonić
najlepszych kandydatów. Lowie liczył tylko na to, że będzie umiał jak najszybciej
położyć kres tej udręce.
Odgarnął z czoła kosmyk rudobrązowej sierści i spojrzał w dół, na małą salę.
Kamienie nie przestawały zadawać ran bliźniętom.
Jacen klęczał i gorączkowo wymachiwał drewnianą pałką, ale trzymał ją w lewej
dłoni. Jego prawa ręka zwisała bezwładnie jakby sparaliżowana. Lowie widział, że
bliźnięta są poranione i posiniaczone, a mimo to z otworów wylatywały wciąż nowe
kamienie, bezlitośnie je bombardując.
Nagle nastąpiła kilkusekundowa przerwa, po której coś uległo zmianie. Z
otworów zaczęły wylatywać długie i ostre metalowe noże.
Lowie poczuł, że zaczyna ogarniać go panika, ale siłą woli zmusił się do
poświęcenia uwagi komputerowi. Pokładał w nim całą nadzieję. Komputer był jedynym
urządzeniem, które mogło ocalić życie Jacena i Jainy.
Bliźnięta posługiwały się teraz Mocą. Odchylały tory lotu noży, tak że ich
ś
miercionośne ostrza odbijały się od metalowych ścian sali, pozostawiając na nich
długie białe szramy. Jeszcze jeden nóż. I jeszcze jeden.
Lowbacca, gorączkowo wystukując na klawiaturze kolejne polecenie, pozwolił,
by unoszące się kule z laserami znieruchomiały i przestały strzelać. Miał pomysł. To
była jego ostatnia szansa.
- Panie Lowbacco - odezwał się gderliwie Em Teedee. - Co pan sobie wyobraża...
Lowie wystukał kolejną serię poleceń. Miał nadzieję, że ich wykonanie pomoże
unieważnić sekwencje wszystkich poprzednich rozkazów. Wcisnął ostatni klawisz,
zezwalając na rozpoczęcie akcji.
Zobaczył, że w małej sali otworzyło się aż pięć otworów naraz. Za ułamek
sekundy z każdego miał wystrzelić śmiercionośny nóż...
Nagle wszystko w celi zamarło. Światła zamrugały i ściemniały. Klapy otworów
ponownie się zatrzasnęły. Ich mechanizmy przestały być zasilane.
Akademia Ciemnej Strony
110
Lowie wydał przeciągle warknięcie, pełne ulgi, po czym bezwładnie zgarbił się na
fotelu operatora. Przesunął wielką dłonią po pasemku ciemnej sierści, zaczynającym się
nad lewym okiem. Zrozumiał, że nareszcie udało mu się unieruchomić podprogram,
odpowiedzialny za ostatnią fazę niesamowitego ćwiczenia.
- Och, Lowbacco! - zapiszczał zrozpaczony Em Teedee. - O rety, popatrz,
wszystko spartoliłeś! Czy masz pojęcie, ile czasu i trudu będzie kosztowało
doprowadzenie tego do poprzedniego stanu?
Lowie uśmiechnął się, ukazując długie kły, i z zadowoleniem cicho zamruczał.
Do obserwatorium wpadli Tamith Kai i Brakiss. Siostra Nocy była rozwścieczona.
Czarna opończa zawirowała za jej plecami jak gradowa chmura. Fioletowe oczy
płonęły, jakby za chwilę miały wystrzelić z nich oślepiające błyskawice.
- Coś ty narobił! - krzyknęła, domagając się odpowiedzi.
Brakiss uniósł brwi, a na jego pięknej twarzy pojawił się wyraz podziwu i
rozbawienia.
- Wookie zrobił dokładnie to, czego od niego żądałem - powiedział. - Obronił
swoich przyjaciół. Nie powiedzieliśmy mu, że musi postępować zgodnie z naszymi
regułami. Wygląda na to, że doskonale wywiązał się ze swojego obowiązku.
Wiśniowosine wargi Tamith Kai wykrzywiły się w grymasie, jakby kobieta
połknęła coś kwaśnego.
- Czy to znaczy, że zamierzasz mu przebaczyć? - zapytała.
- Wystąpił ze śmiałą inicjatywą - odparł imperialny nauczyciel. -
Wykorzystywanie własnych umiejętności do rozwiązywania trudnych problemów jest
bardzo cenną zaletą. Jestem pewien, że Lowbacca zostanie kiedyś jednym z najlepszych
obrońców naszego Imperium.
Lowie ryknął, usłyszawszy tę zniewagę.
- Och, Lowbacco, jestem z ciebie taki dumny! - zapiszczał miniaturowy android.
Szturmowcy wyprowadzili Jacena i Jainę z niewielkiej sali. Było widać, że
bliźnięta słaniają się na nogach. Ich ubrania były podziurawione i w wielu miejscach
rozdarte, a twarze, ręce i nogi pokryte licznymi ranami i sińcami. Z wielu rozcięć skóry
ciekły krople krwi. Kiedy strażnicy zdjęli im opaski, Jacen i Jaina zamrugali, oślepieni
ś
wiatłami, które na nowo zapłonęły w niewielkiej sali.
Brakiss pochwalił bliźnięta za to, że go nie zawiodły.
- Spisaliście się bardzo dobrze - powiedział. - Wy, młodzi rycerze Jedi, nie
przestajecie mnie zadziwiać. Mistrz Skywalker musi starannie was wybierać. W swojej
akademii ma zapewne samych bardzo dobrych kandydatów.
- Lepszych niż ty będziesz miał kiedykolwiek - odcięła się Jaina. Mimo ran
znalazła w sobie dość hartu ducha i siły, by przeciwstawić się imperialnemu
nauczycielowi.
- To prawda - przyznał Brakiss. - Właśnie dlatego postanowiłem porwać kilku
innych, których wybrał i naucza. Wy troje jesteście pierwszymi, których udało mi się
pozyskać z jego akademii. Macie tak wielki talent, że jesteśmy gotowi porwać z Yavina
Cztery kolejną grupę. Stopniowo chcemy ściągnąć wszystkich uczniów Jedi, dla
których będziemy mogli znaleźć miejsce w naszej akademii.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
111
Lowie warknął. Jacen i Jaina spojrzeli sobie w oczy, przerażeni i skonsternowani,
po czym popatrzyli na Wookiego. Wszyscy troje nawet nie posługując się Mocą
wiedzieli, że myślą o tym samym.
Musieli coś zrobić. Musieli zacząć działać... i to szybko.
Akademia Ciemnej Strony
112
R O Z D Z I A Ł
19
Tenel Ka postanowiła skorzystać z techniki relaksacyjnej, stosowanej przez
rycerzy Jedi. Liczyła na to, że może ukryje zdenerwowanie, zanim dostrzeże je Vonnda
Ra. Luke, stojący u jej boku na kawałku udeptanej ziemi, służącym Siostrom Nocy za
lądowisko, sprawiał wrażenie pogodnego i beztroskiego. Tenel Ka wyczuwała jednak
promieniujące od niego podniecenie, zmieszane z zaciekawieniem, jakby mistrz Jedi
uważał, że czeka go wielka przygoda.
- Jest - odezwała się nagle Vonnda Ra.
Wyciągnęła rękę ku horyzontowi, na którym ukazał się srebrzysty punkcik. Tenel
Ka obserwowała, jak metalowy przedmiot o opływowych kształtach z każdą chwilą
staje się coraz większy, dosłownie rośnie w oczach.
- Macie nieprawdopodobne szczęście - odezwał się cicho Vilas, który podszedł i
stanął za ich plecami. Vonnda Ra obdarzyła go pytającym spojrzeniem, ale mężczyzna
w odpowiedzi wzruszył ramionami. - Wyczułem jej obecność i musiałem przyjść, żeby
ją powitać. - Gestem wskazał nadlatujący statek. - To jedna z naszych najbardziej
utalentowanych sióstr - wyjaśnił. - Nazywa się Garowyn i zabierze was tam, gdzie
będziecie mogli się dalej uczyć.
Tenel Ka domyśliła się, że Garowyn pochodzi także z Dathomiry, jako że jej imię
było popularne na tej planecie. A zatem jeszcze jedna Siostra Nocy. Dziewczyna była
ciekawa, skąd mogło się wziąć aż tyle nowych Sióstr Nocy w jednym miejscu. Przecież
nie upłynęło nawet dwadzieścia lat od chwili, kiedy Luke i jej rodzice wytępili
wszystkie stare Siostry Nocy. A jednak znów powstała nowa wioska zakonu,
zamieszkiwana przez kobiety i mężczyzn. Wszystkich uwiodła ciemna strona Mocy,
skusiła obietnicą sprawowania władzy. Co więcej, zaglądało także tutaj Imperium, jak
zawsze szukające nowych sprzymierzeńców.
Tenel Ka zgrzytnęła zębami. Czy mieszkańcy jej planety byli rzeczywiście aż tacy
słabi? A może pokusa zdobycia wielkiej władzy, której raz ulegli, okazała się zbyt
silna, żeby mogli się jej przeciwstawić? Postanowiła, że nie będzie się posługiwała
Mocą, dopóki jej siły nie okażą się zbyt skromne, żeby sprostać jakiemuś wyzwaniu.
Nie lubiła łatwych wyjść z trudnych sytuacji.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
113
Stłumiła emocje, gdy ujrzała, że zgrabny statek, błyszczący w promieniach słońca,
osiada z gracją na lądowisku w pobliżu miejsca, w którym stali. Mimo iż była pewna,
ż
e maszyna należy do Sióstr Nocy czy też kogokolwiek, kto porwał Jacena, Jainę i
Lowbaccę, zachwycała się jej pięknymi kształtami.
Nieduży statek, zbudowany zapewne z myślą o transportowaniu kilkunastu osób,
cieszył oczy prostotą konstrukcji i idealnym stanem kadłuba. Tenel Ka czuła niemal
nieodpartą chęć wyciągnięcia ręki i pogładzenia powierzchni burty. Na kadłubie nie
było widać osmalonych, ciemnych plam po blasterowych błyskawicach. Nie było także
ż
adnych wgięć ani śladów uderzeń meteorytów, dosyć często spotykanych w
przestworzach albo górnych warstwach atmosfery. Sylwetka maszyny pozwalała
przypuszczać, że statek zbudowano w imperialnej stoczni, ale Tenel Ka nie potrafiłaby
powiedzieć, jakiego był typu albo klasy.
Usłyszała, że Luke Skywalker cicho gwizdnął, po czym wymruczał jakieś pytanie,
jakby rozmawiał z samym sobą.
- Kwantowy pancerz?
- Masz rację - odezwał się Vilas, wyraźnie ucieszony.
Z gładkiego, błyszczącego podbrzusza statku wysunęła się rampa. Vonnda Ra
ruszyła ku niej, chcąc powitać schodzącą kobietę. Na jej widok aż klasnęła w dłonie.
Kiedy pilotka stanęła na ziemi, Tenel Ka zauważyła, że nowo przybyła kobieta jest o
pół metra niższa od Yonndy Ra. Chociaż niskiego wzrostu, była jednak silnie
zbudowana. Jej długie, jasnobrązowe włosy, przetykane ciemnobrązowymi pasmami,
opadały do pasa. Jak przystało prawdziwej wojowniczce z Dathomiry były jednak
zaplecione w tyle warkoczy i przewiązane tyloma wstążkami, żeby w niczym nie
przeszkadzały.
Pilotka bez zbytecznych ceremonii oderwała się od Vonndy Ra i podeszła, by
stanąć przed Tenel Ka i Luke’em. Jej orzechowe oczy krytycznie taksowały i
dziewczynę, i mężczyznę.
- To wy jesteście tymi nowymi rekrutami? - zapytała.
Zanim Tenel Ka zdążyła odpowiedzieć, do rozmowy wtrącił się Vilas, jakby
rozpaczliwie pragnął zamienić choćby kilka słów z pilotką.
- Pani kapitan Garowyn, przekona się pani, że mają niezwykły talent - powiedział.
Tenel Ka usłyszała w głosie mężczyzny niepokój i nadzieję... a także niezwykłą
tęsknotę. Zastanawiała się, czy przypadkiem Vilas nie kocha się potajemnie w
Garowyn. Pilotka wyglądała na kobietę bywałą w szerokim świecie, a biel jej skóry
kontrastowała z czerwienią pancerza z jaszczurczej skóry, ściśle przylegającego do jej
ciała. Czarna peleryna, rozpięta z przodu i sięgająca kolan, sprawiała wrażenie
jedynego zewnętrznego dowodu na to, że kobieta jest jedną z Sióstr Nocy. Tenel Ka
zwróciła uwagę na zaciśnięte usta pilotki i ruchliwe, przebiegłe oczy. Domyśliła się, iż
Garowyn nie nawykła, aby ktoś sprzeciwiał się jej woli.
- Vilas, zajmij się rozładowaniem statku - powiedziała pilotka, gestem
odprawiając mężczyznę. - Ja sama zajmę się tymi dwojgiem.
Akademia Ciemnej Strony
114
Mężczyzna jakby się skurczył. Nie ukrywając przygnębienia i powłócząc nogami,
skierował się do ładowni, ale Garowyn przestała zwracać na niego uwagę. Rzuciwszy
Luke’owi i Tenel Ka wyzywające spojrzenie, zapytała:
- Co sądzicie o moim statku, „Ścigaczu Cieni”?
- Jest piękny - odparł cicho Luke. - Jeszcze nigdy nie widziałem takiego pięknego
statku.
- Tak, to jest fakt - przyznała Tenel Ka. W jej głosie zabrzmiał niekłamany
zachwyt.
- Tak. To jest fakt - powtórzyła Garowyn, najwidoczniej zadowolona z
odpowiedzi. - „Ścigacz Cieni” jest ostatnim krzykiem techniki budowy gwiezdnych
statków. W tej chwili nie istnieją inne statki tej klasy.
Kobieta sprawiała wrażenie, jakby zapomniała o istnieniu Vonndy Ra i Vilasa.
- Wchodźcie na pokład - rozkazała. - Nie zamierzam marnować czasu. Kiedy
ładownia będzie pusta, startujemy.
Powiedziawszy to, odwróciła się i weszła po rampie do środka. Tenel Ka i Luke
podążyli za nią.
Kiedy „Ścigacz Cieni” przyspieszył i znalazł się w nadprzestrzeni, a mrugające
ś
wiatełka gwiazd w dziobowym iluminatorze zamieniły się w świetliste smugi,
Garowyn powierzyła opiekę nad statkiem automatycznemu pilotowi, a sama wstała z
fotela, na którym dotąd siedziała.
- Nasza podróż zajmie dwa standardowe dni - oznajmiła, mijając dziewczynę i
mistrza Jedi i wychodząc ze sterowni. - Mogę teraz zapoznać was z wnętrzem statku.
Projektując go i budując, nie liczono się z kosztami.
Pilotka pokazała im urządzenia do przerabiania odpadków oraz do uzdatniania
powietrza i wody, silniki umożliwiające latanie z prędkościami nadświetlnymi, a także
niewielkie kabiny z pryczami do spania... Większość tego wszystkiego migała przed
oczami Tenel Ka jak rozmazane plamy.
- A to - powiedziała Garowyn, pokazując kilka klap w tylnej części głównego
pomieszczenia - są wyrzutnie kapsuł ratunkowych. Każda kapsuła może pomieścić
jedną osobę i jest wyposażona w automatyczny nadajnik sygnału namiarowego. Jego
częstotliwość jest zmieniana w zaszyfrowany sposób, a kod umożliwiający te zmiany
może być odczytany tylko za pomocą odbiorników znajdujących się w Akademii
Ciemnej Strony. To właśnie tam lecicie, żeby rozwijać swoje umiejętności.
Powiedziawszy to Garowyn, zajęła się pokazywaniem innych urządzeń statku, i
nie zauważyła, że Tenel Ka rzuciła zaniepokojone spojrzenie mistrzowi Skywalkerowi.
Mężczyzna popatrzył na nią z takim samym niepokojem. Tenel Ka czuła, że ogarnia ją
zawrót głowy na myśl o tym, że gdzieś istnieje jakaś inna uczelnia, także kształcąca
rycerzy Jedi. Szkoła, której uczniowie poznają techniki posługiwania się niewłaściwą
połową Mocy. Akademia Ciemnej Strony.
Garowyn postanowiła nieco lepiej poznać umiejętności nowych kandydatów.
Bardzo długo wypytywała po kolei Tenel Ka i Luke’a o techniki, jakimi się posługują,
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
115
władając Mocą. Luke udzielał wymijających odpowiedzi, ale Garowyn, zapewne
dlatego, że sama pochodziła z Dathomiry i zapewne uważała mężczyzn za niegodnych
uwagi, znacznie więcej czasu poświęcała egzaminowaniu jego towarzyszki.
Kiedy zapytała Tenel Ka o doświadczenie w posługiwaniu się Mocą, dziewczyna
postanowiła udzielić szczerej odpowiedzi.
- Posługiwałam się Mocą i myślę, że władam nią całkiem nieźle. Postanowiłam
jednak - dodała, a w jej głosie zabrzmiała niezwykła siła - że nie użyję jej, jeżeli będzie
miało to mnie osłabić. Jeżeli potrafię cokolwiek zrobić, korzystając tylko z własnej siły,
nie posłużę się Mocą.
Garowyn roześmiała się, a jej chrapliwy cyniczny rechot zabrzmiał w uszach
dziewczyny jak krakanie.
- Bez trudu zmienimy twoje postanowienie - oświadczyła Siostra Nocy. - Przecież
właśnie dlatego przybywasz do naszej akademii.
Tenel Ka przez chwilę myślała, zastanawiając się nad odpowiedzią, i w końcu
postanowiła, że musi być ostrożna.
- Niczego nie pragnę bardziej, niż nauczyć się posługiwać Mocą - odparła.
Garowyn kiwnęła głową i zapewne uważając tę sprawę za załatwioną, zwróciła się
do Luke’a.
- Nie zgadzam się na korzystanie ze świetlnych mieczy na pokładzie „Ścigacza
Cieni”, ale chciałabym się przekonać, czy posługując się Mocą, potrafisz odgadnąć
moje zamiary.
Sięgnęła po parę paraliżujących pałek i rzuciła jedną Luke’owi. Mistrz Jedi
wyciągnął rękę, ale przez chwilę udawał, że ma kłopoty ze złapaniem lecącej palki. W
końcu jednak pochwycił ją, zanim dotknęła pokładu.
W ten sposób spędzili większą część pierwszego dnia podróży.
Tenel Ka starała się, jak umiała, żeby wypaść podczas każdej próby jak najlepiej,
ale zauważyła, że Luke nie wykorzystuje wszystkich swoich umiejętności. Mistrz Jedi
nie zdradzał, jak dobrze potrafi władać Mocą. A może - ta myśl przyprawiła
dziewczynę o ból głowy - może mimo wszystko jej nauczyciel nie ma racji? Może
ciemna strona Mocy jest naprawdę silniejsza? Jeżeli byłoby to prawdą, ona i mistrz
Skywalker nie mieli żadnej szansy ocalenia Jacena, Jainy i Lowbaccy.
Tenel Ka czuła się słaba i wyczerpana, kiedy unosiła dziesiąty duży przedmiot.
Pragnęła zadowolić Garowyn, która nalegała, żeby ukończyła całe ćwiczenie. Kiedy
ostrożnie opuszczała bryłę tytanu na płyty pokładu, duży sześcian zadrżał i
niebezpiecznie się zakołysał.
Garowyn pozwoliła sobie na drwiący chichot.
- Twoja duma i chęć polegania na własnych siłach jest twoją słabością -
powiedziała.
Zamknęła powieki, kryjąc za nimi orzechowe oczy, po czym odchyliła głowę i
wyciągnęła rękę ku dziewczynie.
Tenel Ka miała wrażenie, że włosy na jej głowie zaczynają się jeżyć jak
naelektryzowane. Poczuła w żołądku wielki ciężar i zakręciło się jej w głowie. Zdawało
się jej, że straciła orientację; że nie wie, gdzie jest dół, a gdzie góra. Ugięła nogi w
Akademia Ciemnej Strony
116
kolanach, chcąc usiąść, ale przekonała się, że nie może. Unosiła się metr nad płytami
pokładu. Zdławiła okrzyk przerażenia i spróbowała posłużyć się myślami, pragnąc
uwolnić się spod władzy Siostry Nocy.
Mlecznobrązowa skóra twarzy Garowyn była w tej chwili pokryta siecią ponurych
zmarszczek. Było widać, że kobieta jest pogrążona w głębokim transie.
- Tak jest - odezwała się w pewnej chwili. Jej triumfujący głos miał gardłowe
brzmienie. - Postaraj się walczyć, by przeciwstawić się mojej woli. Nie powstrzymuj
gniewu.
Dziewczyna uświadomiła sobie, że właśnie to zamierzała zrobić, i natychmiast
pozwoliła, by jej mięśnie zwiotczały. W tej samej chwili Garowyn jakby straciła część
władzy nad dziewczyną, gdyż Tenel Ka lekko zachwiała się w powietrzu, ale nie
opadła. A zatem - pomyślała dziewczyna - Siostra Nocy wcale nie jest taka silna, jak jej
się wydaje.
Następnie, starając się ukryć to, co robi, wyciągnęła cienką linkę z wieloramienną
kotwiczką, które zawsze nosiła w kieszeni u pasa, i zaczęła się rozglądać w
poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłaby ją zaczepić. Wkrótce znalazła coś, co nadawało
się doskonale: metalowe kółko na klapie śluzy wyrzutni kapsuły ratunkowej.
Garowyn wciąż jeszcze napawała się „walką” Tenel Ka, kiedy dziewczyna
jednym wprawnym ruchem nadgarstka rzuciła linkę w ten sposób, że kotwiczka pewnie
zahaczyła o metalowe kółko. Zanim Siostra Nocy zdążyła zareagować na odgłos
uderzenia metalu o metal, Tenel Ka ponownie rozluźniła mięśnie. Kiedy myślowy
uchwyt Garowyn znów osłabł, Tenel Ka szarpnęła za linkę i uwolniła się z myślowych
więzów kobiety. Wylądowała na płytach pokładu, boleśnie uderzając o nią pośladkami.
Uniosła głowę i ujrzała niewysoką sylwetkę Garowyn stojącej o metr od niej.
Spodziewała się usłyszeć gniewną naganę, ale zamiast niej dobiegł ją krótki, chrapliwy
ś
miech, podobny do szczeknięcia.
Garowyn wyciągnęła rękę i pomogła dziewczynie wstać z pokładu.
- Tym razem twoja duma dobrze ci się przysłużyła, ale kiedyś może się
przyczynić do twojej klęski - powiedziała.
- Tak zwykle dzieje się z każdą dumą - odezwał się cicho Luke, jakby zgadzał się
z jej zdaniem. Jego spojrzenie nie odrywało się od niewysokiej Siostry Nocy. -
Przypuszczam, że i ja bym to potrafił.
Usta Garowyn wykrzywiły się w pogardliwym uśmiechu.
- Co takiego? Wydaje ci się, że ty też umiałbyś wylądować na...
- Nie - przerwał mistrz Jedi. - Przypuszczam, że i ja potrafiłbym unieść jakąś
osobę.
- Naprawdę? - Garowyn zarechotała, ale wyglądało na to, że chwyciła przynętę. -
No, to pokaż, co potrafisz.
Skrzyżowała ręce na piersi, a wyzywające spojrzenie jej orzechowych oczu kusiło
Luke’a, by spróbował j ą unieść. Nagle jej oczy otworzyły się szeroko ze zdumienia, a
po chwili odmalowało się w nich niedowierzanie. Kobieta ujrzała, że jej stopy oderwały
się od płyt pokładu i uniosły na wysokość pięćdziesięciu centymetrów.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
117
- Wydaje mi się, że najwyższy czas, aby i ciebie nauczyć władania ciemną stroną
Mocy - warknęła wyniośle. Zamknęła oczy i zaczęła ze wszystkich sił wywijać się z
myślowego uchwytu Luke’a.
Tenel Ka zorientowała się, że mistrz Jedi osłabił uchwyt... ale tylko trochę.
Garowyn nadal unosiła się nad pokładem, ale Luke zmienił kierunek działania siły
nakazując, by jej ciało zaczęło wirować wokół własnej osi.
Następnie, nie odrywając spojrzenia od wirującej z zawrotną prędkością Siostry
Nocy, Luke powiedział:
- Tenel Ka, bądź taka dobra i zechciej otworzyć klapę śluzy wyrzutni pierwszej
kapsuły ratunkowej.
Dziewczyna natychmiast zrozumiała, co zamierza zrobić jej nauczyciel, i
pospieszyła, by spełnić jego polecenie. W ciągu kilku następnych chwil oboje umieścili
wirującą i niemal nieprzytomną Siostrę Nocy we wnętrzu kapsuły, po czym zamknęli i
uszczelnili pokrywę pojemnika. Ręka Tenel Ka zatrzymała się nad włącznikiem
automatycznego odpalania kapsuły. Luke kiwnął głową.
Dziewczyna, nie kryjąc satysfakcji, uruchomiła wyrzutnię. Rozległ się głośny syk
sprężonego powietrza i huk zatrzaskiwanej klapy śluzy, po czym kapsuła ratunkowa z
półprzytomną Garowyn poszybowała w przestworza.
- Mistrzu Skywalkerze - odezwała się Tenel Ka, nagle poważniejąc. - Wydaje mi
się, że teraz rozumiem, co znaczą twoje słowa, które kiedyś powiedziałeś... że trzeba
zrobić wszystko, żeby zmienić sytuację.
Luke popatrzył na dziewczynę. Kilka razy zamrugał, jakby nie mógł uwierzyć
własnym uszom, ale później wybuchnął beztroskim śmiechem.
- Wiesz co, Tenel Ka? - powiedział. - Wydaje mi się, że właśnie opowiedziałaś
dobry dowcip. Jacen byłby z ciebie naprawdę dumny.
Nieco później tego samego dnia wyskoczyli z nadprzestrzeni, a automatyczny
pilot ostrzegł ich, że zbliżają się do wyznaczonego celu. Tenel Ka i Luke siedzieli obok
siebie w sterowni i nie mając nic innego do roboty, rozglądali się w poszukiwaniu
planety, orbitalnej stacji czy czegokolwiek, na czym mogliby wylądować. Nie ujrzeli
jednak niczego.
Zdezorientowana Tenel Ka odwróciła się do Luke’a.
- Czy możliwe, żeby automatyczny pilot uległ uszkodzeniu? - zapytała. - Wygląda
mi na to, że pomylił się przy obliczaniu współrzędnych.
- Nie sądzę - odparł mistrz Skywalker. Sprawiał wrażenie spokojnego i pewnego
siebie. - Musimy uzbroić się w cierpliwość.
Nagle wydało im się, że przed ich oczami rozsunęła gę niewidzialna zasłona i
ujrzeli cel podróży: gwiezdną stację. A więc to jest Akademia Ciemnej Strony -
pomyślała dziewczyna. Ujrzała wirujący w przestworzach spłaszczony pierścień,
chroniony przez gniazda baterii laserowych, umieszczonych na obwodzie i
skierowanych dosłownie we wszystkie strony. W centralnej części zobaczyła grupę
strzelistych iglic obserwacyjnych o różnych wysokościach i kształtach.
- Musiała być chroniona przez maskujące pole - stwierdził Luke.
Akademia Ciemnej Strony
118
Kiedy statek zbliżył się do gwiezdnej stacji, mieszczącej Akademię Ciemnej
Strony, automat otworzył przed nim wrota hangaru z lądowiskiem. Mistrz Jedi, chcąc
uspokoić dziewczynę, położył dłoń na jej ramieniu.
- Ciemna strona Mocy nie jest silniejsza - powiedział.
Tenel Ka powoli wypuściła powietrze. Pozwoliła, żeby razem z nim uszła część
zdenerwowania.
- To jest fakt - szepnęła.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
119
R O Z D Z I A Ł
20
Kiedy w Akademii Ciemnej Strony panowała noc, wszystkich uczniów zamykano
w osobistych komnatach. Nakazywano im, żeby odpoczywali albo oddawali się
medytacjom, mającym zregenerować ich siły przed kolejnymi meczącymi ćwiczeniami.
Nocny odpoczynek był jedną z reguł obowiązujących w imperialnej akademii, a
większość uczniów przestrzegała ich, nie zadając zbędnych pytań.
Posiniaczony i pokaleczony Jacen siedział sam w niewielkiej celi. Czuł, jak jego
ciało przenikają fale pulsującego bólu. Zwilżył jedną skarpetę i próbował uśmierzyć
część bólu. Przemył przynajmniej najgroźniejsze skaleczenia i rany, zadane przez ostre
odłamki skał i noże.
Bliźnięta po zakończeniu ćwiczenia poprosiły o tabletki uśmierzające ból, ale
Tamith Ka zdecydowanie odmówiła. Oświadczyła, że mają cierpieć, żeby
przyzwyczaić się i uodpornić. Każde ukłucie bólu powinno przypominać im o
niepowodzeniu, jakim była nieudana próba odchylenia toru lotu twardej piłki albo
kamienia. Jacen posłużył się Mocą, na ile umiał, chcąc znieczulić ogniska
najsilniejszego bólu, ale nadal czuł się obolały.
Siedział ze skrzyżowanymi nogami na pryczy w swojej komnacie i rozpaczliwie
usiłował opracować jakiś plan ucieczki, zanim Brakiss wyprawi się na Yavina Cztery,
ż
eby porwać kolejną grupę uczniów z akademii wujka Luke’a.
Jego siostra, Jaina, była zawsze znacznie lepsza niż on, jeśli chodziło o układanie
skomplikowanych planów. Rozumiała, jak funkcjonują urządzenia i jak wszystkie ich
części tworzą załość. W przeciwieństwie do niej Jacen, który lubił żyć bieżącą chwilą i
cieszyć się tym, co robi, nieco mniej się znał na planowaniu. Potrafił co prawda
doprowadzać do końca niektóre sprawy, ale niekoniecznie w tej samej kolejność w
jakiej przedtem planował.
Możliwe, że najważniejszym posunięciem powinno być uwolnienie Jainy i
Lowiego. Później mogliby wspólnie postanowić, co dalej. Rzecz jasna, zawsze
pozostawał nie rozstrzygnięty problem, w jaki sposób mógłby uwolnić siostrę i
Wookiego z zamkniętych komnat.
I nagle chłopiec przypomniał sobie o klejnocie corusca.
Akademia Ciemnej Strony
120
Omal nie roześmiał się na całe gardło. Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej?
Schwycił lewy but, zdjął z nogi, potrząsnął... ale ze zdziwieniem przekonał się, że nic z
niego nie wypadło. Dopiero wówczas przypomniał sobie, że przecież ukrył drogocenny
kamień w drugim bucie. Ściągnął go i wytrząsnął kosztowny kryształ do zagłębienia
podstawionej dłoni. Jeden koniec klejnotu był całkiem gładki, a drugi spiczasty, co
nadawało mu kształt wielobocznego ostrosłupa, nieco zwężającego się u podstawy.
Kamień zdawał się płonąć wewnętrznym blaskiem... zapewne uwięzionym przed
wiekami, kiedy tworzył się gdzieś w głębinach jądra Yavina.
Lando Calrissian powiedział, że klejnot corusca może ciąć transpastal, jak
promień lasera tnie warstwę sullustańskiego dżemu. Lando jednak dość często mówił
rzeczy, w które nie można było wierzyć bez zastrzeżeń. Jacen miał nadzieję, że tym
razem ciemnoskóry mężczyzna nie przesadzał.
Chłopiec ujął kamień corusca w trzy palce i podszedł do zamkniętych drzwi
swojej celi. Pamiętał, że kiedy Tamith Ka i jej szturmowcy wdzierali się na pokład
orbitalnej stacji wydobywczej Calrissiana, posłużyli się wielką machiną, wyposażoną w
ogromne kamienie corusca, żeby wyciąć otwór w pancerzu stacji. Bez wątpienia mały
klejnot Jacena powinien poradzić sobie z cienką metalową płytą drzwi oddzielających
go od korytarza...
Jacen przesunął palcami po gładkiej metalowej płycie w pobliżu miejsca, gdzie
znajdował się zamek. śałował, że nie zna się na urządzeniach elektronicznych i
mechanizmach tak dobrze jak siostra, ale postanowił, że zrobi wszystko, co będzie w
jego mocy.
Nie sądził, żeby tylko przy pomocy siły własnych palców potrafił wyciąć tak duży
otwór w drzwiach, aby wyjść na korytarz. Wiedział jednak, gdzie znajduje się panel
kontrolny po drugiej stronie. Może więc wytnie tylko maty otwór, a później zerknie od
wewnątrz na układy i obwody, choćby po to, by przełączyć kable i zmusić drzwi do
otwarcia... Nie miał jednak najmniejszego pojęcia, jak to zrobić. Mimo to uniósł
kamień i odnalazł miejsce na ścianie, naprzeciwko którego powinna znajdować się
tablica kontrolna. Posłużył się Mocą, by zapuścić delikatne myślowe palce w tamto
miejsce, i wyczuł obecność źródła energii, a także prądu elektrycznego, płynącego w
wiązkach przewodów. A zatem się nie pomylił.
Przytknął szpic klejnotu do gładkiej ściany i pociągnął nim cztery razy. Na
metalowej powierzchni ukazały się cztery cienkie białe linie ograniczające spory
prostokąt. Dobry początek - pomyślał Jacen.
Przycisnął kamień trochę mocniej i ponownie pociągnął czubkiem po liniach.
Czuł, jak ostry koniec klejnotu zagłębia się w metal. Powtórzył czynność, chociaż
zabolały go palce. Ucieszył się, kiedy stwierdził, że zdołał przeciąć metalową płytę.
Poczuł przyspieszone bicie serca, a podniecenie zdwoiło jego siły. Zapomniał o bólu
pulsującym w licznych ranach i skaleczeniach.
Przeciął linię stanowiącą jeden bok prostokąta i przekonał się, że płyta wgięła się
do środka. Z trudem łapał powietrze. Czuł, że zbliża się do upragnionego celu. Z
przecięciem dłuższego boku poradził sobie jeszcze szybciej. Usłyszał metaliczny
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
121
dźwięk, kiedy oba przecięcia się połączyły. Pozostałe dwa boki prostokąta nie sprawiły
mu większego trudu. Przecięcie ich zajęło mu niewiele czasu.
Niestety, nie udało mu się pochwycić wyciętego prostokąta. Kawałek metalu
wyślizgnął się z jego obolałych palców i z głośnym brzękiem wylądował na płytach
posadzki.
- Och, blasterowe błyskawice! - mruknął do siebie Jacen. Był niemal pewien, że
pozostali uczniowie Akademii Ciemnej Strony obudzili się i za chwilę do jego komnaty
wpadnie cały oddział imperialnych szturmowców.
Na korytarzu panowała jednak nadal cisza jakby całą stację spowijał niewidzialny
całun, tłumiący wszelkie dźwięki. Wszyscy uczniowie przebywali przecież zamknięci
w swoich celach, a w nocy czuwało tylko kilku strażników.
Na razie wiec był bezpieczny. Zajrzał do środka otworu, który wyciął i z
przerażeniem popatrzył na wiązki przewodów, krzyżujące się ze sobą, i płytki z
obwodami elektronicznymi, sprawującymi władzę nad drzwiami jego celi. W porządku,
co zrobiłaby teraz Jaina? - pomyślał. Zamknął oczy i postarał się otworzyć umysł, by
prześledzić trasy kablowe i zorientować się w połączeniach. Niektóre przewody biegły
do systemów łączności, a inne do końcówek komputerowych, rozmieszczonych w
równomiernych odstępach na korytarzu. Chłopiec odnalazł te, które łączyły panele
jarzeniowe, i następne, zasilające termostaty. Niektóre wiązki dostarczały energii do
systemów alarmowych, a jeszcze inne... prowadziły do mechanizmu zamka drzwi jego
celi!
Jacen postarał się uspokoić oddech. No, dobrze, a teraz co ma zrobić z tymi
przewodami? Najprawdopodobniej powinien je zewrzeć albo połączyć z pozostałymi,
ale w inny sposób. Nie miał innego wyjścia. Musiał próbować i mieć nadzieję, że mu
się uda.
Czując ból w palcach, odłączył pierwszy przewód z wiązki wiodącej do zamka
drzwi, po czym zwarł go z innym. Uważał, by odizolowane łączówki przewodzące prąd
nie dotknęły jego skóry. Trysnęło kilka iskier, a wszystkie światła w jego celi
zamrugały i przygasły... ale drzwi się nie otworzyły. Jacen spróbował dotknąć innego
przewodu, ale tym razem nic się nie wydarzyło.
Miał nadzieję, że w pomieszczeniu strażników nie zapłonęły żadne lampki
alarmowe. Ciężko westchnął. Co będzie, jeżeli mu się nie uda? No cóż, może wówczas
mimo wszystko będę musiał wyciąć znacznie większą dziurę w drzwiach - pomyślał.
Zaczął przebierać palcami, niemal spodziewając się bólu. Przede wszystkim powinien
spróbować zetknąć odizolowany przewód z ostatnim, jaki jeszcze pozostawał.
Zetknął przewody, a wówczas oba skrzydła drzwi, jakby czując rozpacz i
zdenerwowanie chłopca, bezszelestnie się rozsunęły.
Jacen głośno się roześmiał, po czym wytknął głowę na korytarz. Rozejrzał się w
prawo i lewo, ale dostrzegł tylko dwa rzędy takich samych gładkich drzwi,
pozbawionych jakichkolwiek znaków szczególnych, dzięki którym różniłyby się od
siebie. Korytarz był oświetlony blaskiem jarzeniowych paneli, nastawionych na pół
mocy. Zapewne chodziło o oszczędzanie energii w porze, kiedy wszyscy uczniowie
powinni spać, zamknięci w swoich celach.
Akademia Ciemnej Strony
122
Posługiwanie się panelem kontrolnym od strony korytarza było o wiele prostsze.
Jacen nie sądził, by miał kłopoty z uwolnieniem Jainy i Lowiego... pod warunkiem, że
ich odnajdzie.
To zadanie okazało się łatwiejsze niż oczekiwał. Zapamiętał, w które korytarze
skręcali strażnicy, kiedy po zakończeniu ćwiczeń odprowadzali jego siostrę i
Wookiego. Udał się w tamtą stronę, przywołując w myślach Jainę. Z nią powinno pójść
najłatwiej - pomyślał. Szedł na palcach obawiając się, że w każdej chwili zza rogu
korytarza może pojawić się oddział biegnących szturmowców.
Akademia Ciemnej Strony pozostawała jednak cicha i uśpiona.
Jaino! - myślał Jacen. - Jaino!
Szedł korytarzem, zatrzymując się na krótko i nasłuchując pod każdymi drzwiami.
Nie chciał wywoływać zamieszania, ponieważ uczniowie, mający zostać kiedyś
Ciemnymi Jedi, z pewnością ogłosiliby alarm, gdyby go zauważyli.
Dopiero przy siódmych drzwiach zorientował się, że nie musi dalej szukać.
Wyczuł za nimi siostrę, rozbudzoną i podnieconą, jakby pewną, że jej brat stoi tuż
obok. Jacen posłużył się klawiaturą panelu kontrolnego i wkrótce trafił na szyfr
odblokowujący zamek drzwi celi jego siostry. Jaina wybiegła ze środka i rzuciła mu się
na szyję.
- Byłam pewna, że przyjdziesz - powiedziała.
- Użyłem klejnotu corusca - wyjaśnił chłopiec, pokazując na but, w którym
ponownie ukrył drogocenny kamień.
Jaina kiwnęła głową, jakby od początku w to nie wątpiła.
- Musimy odszukać Lowiego i jego także uwolnić - oświadczył Jacen.
- Oczywiście - odparła dziewczyna. - A później uciekniemy, żeby ostrzec wujka
Luke’a, zanim Brakiss wyprawi się po uczniów z jego akademii.
- Masz rację - przyznał jej brat, zawadiacko się uśmiechając. - Uhm... jeżeli już o
tym mowa, miałem nadzieję, ze może ty mogłabyś ułożyć resztę planu.
Jaina obdarzyła go promiennym uśmiechem, jakby usłyszała z ust brata
największy komplement, jaki mogła sobie kiedykolwiek wyobrazić.
- Już to zrobiłam - odparła. - Na co jeszcze czekamy?
Udało im się znaleźć Lowiego, a także Em Teedee. Młody Wookie ucieszył się na
ich widok, ale srebrzysty android nie ukrywał irytacji.
- Czuję się w obowiązku ostrzec was, że po prostu muszę ogłosić alarm -
odezwało się miniaturowe urządzenie. - Jestem teraz na usługach Imperium i moim
obowiązkiem...
Jaina kilka razy puknęła kostkami palców w obudowę androida-tłumacza.
- Jeżeli chociaż piśniesz - zagroziła - przełączymy twoje obwody wyjściowe w
taki sposób, że będziesz bełkotał, a wówczas twoje Imperium odda cię do składnicy
złomu.
- Nie ośmielicie się! - obruszył się Em Teedee.
- Chcesz się założyć? - zapytała Jaina, ale w jej słodkim głosie zabrzmiała groźba.
Jacen, stojący obok siostry, spiorunował spojrzeniem miniaturowego androida.
Lowie wzmocnił pogróżkę gardłowym warknięciem.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
123
- Och, dobrze, już dobrze - odezwał się Em Teedee. - Ustępuję, ale zgłaszam
stanowczy sprzeciw. Mimo wszystko Imperium jest naszym sprzymierzeńcem.
Jaina parsknęła.
- Nie, wcale nie jest - oświadczyła. - Myślę, że kiedy powrócimy na Yavina
Cztery, będziemy musieli poddać twój mózg gruntownemu przeprogramowaniu.
- O rety! - zapiszczał przerażony android.
Dziewczyna spojrzała najpierw w jeden, a potem w drugi koniec cichego
korytarza. Zatarła dłonie i przygryzła dolną wargę, zastanawiając się, co robić.
- No, dobrze, tak wygląda mój plan - zaczęła, pokazując jedną z końcówek
komputerowych na korytarzu. - Lowie czy mógłbyś skorzystać z tego urządzenia, żeby
unieruchomić główne obwody kontrolne stacji? Chciałabym też, byś zlikwidował
ochronne pole maskujące akademię, a także zablokował wszystkie drzwi, tak by nikt
nie mógł opuścić żadnego pomieszczenia. Nie ma sensu, żebyśmy niepotrzebnie
wpadali w tarapaty.
Wookie mruknął, ochoczo wyrażając zgodę.
- Lowbacco, przecież nie będziesz w stanie tego zrobić - odezwał się gderliwie
Em Teedee. - Jestem pewien, że sam zdajesz sobie z tego sprawę.
Lowie warknął, nakazując androidowi, by był cicho.
- Jeżeli zdołamy przedostać się na lądowisko - ciągnęła Jaina - przypuszczam, że
będę umiała pilotować któryś ze stojących tam statków. Ćwiczyłam na symulatorze
latanie różnymi maszynami. Pamiętacie, chciałam nawet polecieć tym imperialnym
myśliwcem typu TIE, zanim zabrał go Qorl.
Wookie zaczął przebierać długimi, włochatymi palcami po klawiaturze końcówki
komputerowej. Musiał pochylić się, żeby spojrzeć na ekran monitora, który nie
znajdował się na wysokości odpowiedniej dla kogoś tak wysokiego jak młody Wookie.
Lowie wyświetlił na ekranie informację dotyczącą maszyn zaparkowanych na głównym
lądowisku.
- Doskonale - ucieszyła się Jaina. - Właśnie wylądował jakiś nowy statek. Jego
pilot jeszcze nie zdążył wyłączyć silników, a więc z pewnością jest gotów do startu.
Porwiemy go, kiedy Lowie zablokuje drzwi pomieszczeń stacji.
Wookie mruknął na znak zgody i zaczął jeszcze szybciej przebierać palcami po
klawiaturze, ale wkrótce natrafił na przeszkodę w postaci nieprzebytego muru haseł i
szyfrów, uniemożliwiających uruchomienie blokady. Sfrustrowany, głośno ryknął.
- No i co, nie mówiłem, że tak będzie? - odezwał się piskliwie Em Teedee. -
Powiedziałem ci, że sobie nie poradzisz.
Lowie warknął, ale Jaina się uśmiechnęła, jakby nagle przyszedł jej do głowy
jakiś pomysł.
- Android ma rację - powiedziała. - Tylko że on sam został przeprogramowany
przez Imperium. Dlaczego nie moglibyśmy podłączyć jego do terminala głównego
komputera i kazać, by odszukał dla nas te hasła?
Odczepiła miniaturowego androida-tłumacza od pasa Lowiego i zaczęła otwierać
klapkę umożliwiającą dostęp do obwodów elektronicznych, umieszczoną na tylnej
powierzchni obudowy.
Akademia Ciemnej Strony
124
- Z całą pewnością tego nie zrobię - oświadczył Em Teedee. - Po prostu nie mogę.
Okazałbym się nielojalny wobec Imperium, a na coś takiego nie mógłbym się...
Lowie zawarczał ostrzegawczo i mały android natychmiast umilkł.
Dziewczyna spiesząc się, zaczęła przebierać zwinnymi palcami we wnętrzu
obudowy androida. Dokonała przełączeń kilku obwodów i wyciągnęła kilka
przewodów zakończonych odizolowanymi łączówkami. Po chwili umieściła je w
odpowiednich gniazdach na płycie czołowej terminala komputera Akademii Ciemnej
Strony.
- O rety - odezwał się zdumiony Em Teedee. - Tak, teraz jest o wiele lepiej. Widzę
tyle nowych rzeczy! Mam wrażenie, że mój mózg nie zdoła pomieścić tych wszystkich
informacji. Jest ich tutaj tak dużo, że naprawdę...
- Hasła, Em Teedee - przypomniała mu Jaina, wyciągając rękę w stronę
krnąbrnego androida.
- Och, prawda, zapomniałem. Oczywiście, hasła - odparł pospiesznie Em Teedee.
- Pragnę jednak podkreślić, że naprawdę nie powinienem.
- Pospiesz się - burknęła dziewczyna.
- Ach tak, oto one. Ale proszę nie mieć do mnie żalu, jeżeli za chwilę pojawi się tu
cały oddział szturmowców.
Ekran monitora zamrugał i po chwili ukazała się na nim informacja, którą
usiłował wyświetlić Lowbacca. Jacen i Jaina westchnęli z ulgą, a młody Wookie
pomrukiem wyraził swoje zadowolenie. Gorączkowo przebierając rudobrązowymi
włochatymi palcami po klawiszach, wyświetlał katalog po katalogu. W końcu zdołał się
przedostać do obwodów sterujących pracą rdzenia pamięciowego głównego komputera.
Lowie wystukał dwa krótkie polecenia i usunął siłowe pole maskujące Akademie
Ciemnej Strony. Później, z głośnym metalicznym szczęknięciem, które poniosło się
echem po korytarzach stacji, zablokował wszystkie drzwi z wyjątkiem tych, przez które
mieli przechodzić w drodze na lądowisko. Triumfująco zawył.
Poniewczasie rozjęczały się syreny alarmowe akademii. Uszy trojga uciekinierów
poraził zawodzący przenikliwy jazgot, tak nieprzyjemny, że z pewnością
zaprojektowany przez imperialnych inżynierów.
Lowie odczepił Em Teedee od terminala komputera.
- No cóż, starałem się was ostrzec - odezwał się gderliwie srebrzysty android. -
Ale nie posłuchaliście mnie. I co teraz zrobicie?
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
125
R O Z D Z I A Ł
21
Chociaż wszyscy inni pracownicy akademii już dawno udali się na spoczynek,
Brakiss siedział i rozmyślał w półmroku swojej prywatnej komnaty. Sycił oczy
widokiem dramatycznych wizerunków na ścianach i podziwiał galaktyczne katastrofy,
wywołane działaniem potężnych niszczących sił. Siedząc pośrodku komnaty, miał
wrażenie, że znajduje się w samym oku szalejącego cyklonu. Mógł zachwycać się
pięknem kataklizmu bez obawy, że stanie mu się coś złego.
Niedawno ukończył układanie planów błyskawicznego ataku na Yavin Cztery,
których celem miało być porwanie kilku innych uczniów Jedi z akademii mistrza
Skywalkera. Przesłał zaszyfrowaną wiadomość w głąb jądra galaktyki, do samego
wielkiego wodza Imperium, który natychmiast wyraził zgodę na realizację planu.
Imperialny przywódca wprost nie mógł się doczekać, kiedy będzie miał jeszcze więcej
utalentowanych uczniów Jedi, gotowych do walki w obronie ciemnej strony.
Wyprawa miała się rozpocząć za kilka dni. Brakiss był przekonany, że mistrz
Skywalker nie otrząsnął się ze wstrząsu, jaki przeżył na wieść o porwaniu bliźniąt i
Wookiego. Było nawet możliwe, że opuścił akademię, by ich szukać. Tamith Kai miała
także wziąć udział w tej wyprawie. Siostra Nocy musiała wyładować gniew, dać upust
choćby części nienawiści, jaka niemal ją dławiła. Uczestnictwo w wyprawie powinno
poprawić jej samopoczucie.
Brakiss wstał i popatrzył na olśniewająco piękny wizerunek wybuchającej
Denarii, układu dwóch słońc, nawzajem przenikających się kosmicznym żarem. Coś nie
dawało mu spokoju, ale nie potrafiłby określić, co takiego. Dzień upłynął właściwie
normalnie. Troje młodych Jedi spisywało się o wiele lepiej niż oczekiwał. Imperialny
instruktor miał jednak złe przeczucia, czuł nieokreślony niepokój.
Powoli wyszedł z komnaty, a srebrzysta szata za jego plecami zamigotała niczym
płomień świecy. Pozostawił otwarte drzwi i w zadumie zaczął iść korytarzem.
Panowała głęboka cisza, jak zwykle zresztą każdej nocy.
Brakiss stanął i zmarszczył brwi, po czym wzruszył ramionami. Doszedł do
przekonania, że mu się wydawało. Odwrócił się i ruszył z powrotem do komnaty.
Zanim jednak zdążył przekroczyć próg, nieoczekiwanie drzwi z hukiem się zatrzasnęły.
Mężczyzna zorientował się, że nie może wejść do środka.
Akademia Ciemnej Strony
126
Inne wejścia na korytarzu, które dotąd były otwarte, także się zamknęły.
Mężczyzna słyszał szczęknięcia innych blokad. Zapewne urządzenia zamykające
wszystkie drzwi w jego akademii zostały zablokowane.
Odezwały się syreny alarmowe. Brakiss nie zamierzał tolerować takiego
naruszenia dyscypliny. Ktoś będzie musiał ponieść zasłużoną karę. Hamując wybuch
gniewu, ruszył korytarzem. Zamierzał położyć kres temu zamieszaniu.
Jacen, Jaina i Lowbacca wbiegli na płytę głównego lądowiska. Rozglądając się na
boki, szukali sposobu, który umożliwiłby im ucieczkę z Akademii Ciemnej Strony.
Pośrodku jaskrawo oświetlonego lądowiska ujrzeli błyszczący kadłub
imperialnego wahadłowca o niezwykłych opływowych kształtach. Statek musiał
niedawno wylądować, gdyż jego pilot nie zakończył wykonywać wszystkich czynności
związanych z lądowaniem. Oprócz wahadłowca na lądowisku stało kilka myśliwców
typu TIE i kanonierek klasy Skipray, na ogół naprawianych albo remontowanych.
Ogłuszający jęk syren alarmowych nie przestawał przenikać do każdego zakamarka
pomieszczenia.
Jacen ujrzał, że we wnętrzu wahadłowca ktoś się porusza, i zaczął dawać
rozpaczliwe znaki pozostałym, by się ukryli. W tej samej chwili wszyscy ujrzeli
sylwetki dwóch osób schodzących po opuszczonej rampie. Jedna z nich nagłe się
zatrzymała i wyciągnęła miecz świetlny.
- Wujek Luke! - zawołała zdumiona Jaina, zrywając się na równe nogi.
Druga postać, wojowniczo wyglądająca dziewczyna, słysząc okrzyk Jainy,
obróciła się, w jednej chwili gotowa do odparcia ataku. Jej splecione złocistorude włosy
niczym ognista burza przysłoniły szare oczy.
- I Tenel Ka - rzekł Jacen. - Hej, naprawdę się cieszę, że was widzę!
Zachwycony Lowie ryknął, witając mistrza Skywalkera i wojowniczkę z
Dathomiry.
- No cóż, to prawdziwa radość móc znów widzieć znajome twarze po całym tym
piekielnym galimatiasie - zapiszczał Em Teedee.
- No, dobrze, dzieciaki - odezwał się Luke. - Przylecieliśmy, by was uratować, ale
skoro sami dotarliście na lądowisko, przypuszczam, że możemy odlecieć. I to
natychmiast.
Jaina postanowiła złożyć bardzo zwięzłe sprawozdanie.
- Wujku Luke’u, zlikwidowaliśmy ochronne pole, maskujące akademię.
Zablokowaliśmy zamki większości drzwi w stacji. Nie sądzę, żeby mogło nas ścigać
wielu strażników, ale powinniśmy wynosić się stąd jak najszybciej.
- A jak otworzymy wrota hangaru? - zapytała Tenel Ka, oglądając się przez ramię.
- Nie poradzimy sobie bez pomocy kogoś, kto będzie znajdował się w sterowni
akademii. Czy to nie jest fakt?
Lowie odpowiedział jej całą serią przeciągłych warknięć i pomruków. Zaczął
machać długimi chudymi rękami.
Em Teedee, wciąż jeszcze grzechocząc nie domkniętą chromowaną płytką na
tylnej powierzchni obudowy, nie omieszkał go skarcić.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
127
- Nie, nie poradzisz sobie sam, Lowbacco. Znów zaczyna cię ogarniać mania
wielkości. Pamiętaj, że to ja pomogłem unieruchomić systemy obronne Akademii
Ciemnej Strony, i to ja... o rety, co ja zrobiłem?
- Może ja będę mogła pomóc? - zaproponowała Jaina. - Chodźmy do sterowni
wahadłowca. Spróbujemy posłużyć się jej urządzeniami.
Pilot Qorl, pełniący dyżur w sterowni lądowiska, stał, zdumiony nieoczekiwanym
zawodzeniem syren alarmowych.
Obserwował, jak troje młodych Jedi wbiega na płytę głównego lądowiska.
„Ścigacz Cieni”, który dostarczył żywność i niezbędny sprzęt na Dathomirę, właśnie
wrócił z rutynowego rejsu. Na opuszczonej rampie ukazał się jednak jasnowłosy
mężczyzna w towarzystwie młodej dziewczyny, wyglądającej jak wojowniczka. Qorl
natychmiast rozpoznał jedną z uczennic akademii na Yavinie Cztery, która pomagała
naprawiać jego uszkodzony myśliwiec typu TIE, spoczywający od ponad dwudziestu
lat w gęstwinie dżungli.
Od pierwszej chwili, w której rozjęczały się syreny, imperialny pilot wiedział, że
powodem alarmu są z pewnością Jacen, Jaina i Lowbacca. Pozostali uczniowie, mający
zostać Ciemnymi Jedi, ucieszyli się z przybycia trójki nowych kandydatów. Uważali
zapewne, że w ten sposób ich zakon będzie silniejszy, ale Qorl był pewien, że tych troje
narobi sporo zamieszania... tym bardziej że Brakiss i Tamith Kai poddawali wszystkich
troje ćwiczeniom, w trakcie których młodzi Jedi mogli stracić życie albo odnieść rany.
Qorl był szczególnie zaniepokojony pojedynkiem na śmierć i życie, jaki stoczyli
Jacen i Jaina, zamaskowani holograficznymi wizerunkami, nie wiedząc o tym, że
walczą ze sobą. Pamiętał również, że niebezpieczne ćwiczenie, polegające na
bombardowaniu kandydatów ostrymi odłamkami skał i nożami, spowodowało kiedyś
ś
mierć kilkorga obiecujących uczniów Akademii Ciemnej Strony.
Nie zgadzał się z metodami Brakissa, ale był tylko zwykłym pilotem. Bez
względu na to, jak bardzo był przekonany o słuszności tego, co myśli, wiedział, że nikt
nie będzie się liczył z jego zdaniem. Qorl służył jednak Imperium i musiał robić to, co
uważał za słuszne.
Włączył zasilanie mikrofonu interkomu i burkliwie zaczął meldować:
- Panie Brakiss, Siostro Tamith Kai... ktokolwiek, kto może mnie słyszeć.
Więźniowie podjęli próbę ucieczki. W tej chwili znajdują się na płycie głównego
lądowiska. Przypuszczam, ze zamierzają porwać „Scigacz Cieni”. Z powodu awarii
komputera nie funkcjonuje żaden system obronny. Jeżeli możecie pomóc, niezwłocznie
przybądźcie do głównego hangaru.
W tej samej sekundzie, kiedy rozległo się zawodzenie syren, Tamith Kai
otworzyła fioletowe oczy i zeskoczyła z niewygodnej, twardej pryczy. Natychmiast się
rozbudziła. Czuła, że jej mózg domaga się informacji o wszystkim, co dzieje się w
stacji. Jakieś niebezpieczeństwo zagrażało Akademii Ciemnej Strony.
Siostra Nocy narzuciła czarną opończę, która zawirowała za jej plecami wieloma
migotliwymi srebrzystymi pasmami, podobnymi do smug gwiazd, widzianych podczas
Akademia Ciemnej Strony
128
skoku w nadprzestrzeń. Sięgnęła do drzwi celi, ale te się nie otworzyły. Uderzyła
pięścią w metalową płytę i pospiesznie wystukała kombinację cyfr, chcąc usunąć
blokadę zamka, ale mimo to mechaniczne szczęki, ukryte we wnętrzu zamka, ani
myślały się rozłączyć.
- Chcę stąd wyjść! - warknęła.
Ponownie przebiegła palcami po klawiszach i ponownie szarpnęła drzwi, ale znów
bez rezultatu. Czuła, że budzi się w niej wściekłość. Coś musiało się wydarzyć, coś
strasznego... Zrozumiała, że powodem zamieszania musi być troje porwanych młodych
Jedi. Sprawiali więcej kłopotów niż byli warci. Akademia Ciemnej Strony mogła
znaleźć wielu innych chętnych kandydatów we wszystkich innych zamieszkanych
ś
wiatach w całej galaktyce. Bez względu na to, jak wielki talent miało tych troje,
stanowili zbyt duże zagrożenie.
Zniszczy ich raz na zawsze, żeby życie w Akademii Ciemnej Strony znów mogło
toczyć się utartą koleiną. Chciała sprawować władzę w uczelni, a Brakissowi zostawić
zajmowanie się drobiazgami. Dopiero wówczas będzie znów szczęśliwa.
Zakrzywiła palce jak szpony i przyglądała się, jak przeskakują między nimi
fioletowo-purpurowe ogniki i pojawiają się obłoki siwego dymu.
- Wyjść! - zawyła. - Chcę wyjść!
Gniewnie wyciągnęła obie ręce do przodu, kierując je ku zablokowanemu
zamkowi.
Z jej palców wystrzeliły błyskawice. Kiedy trafiły w metalową płytę, drzwi się
wygięły, a przewody doprowadzające prąd do mechanizmów zostały przerwane. Z
uszkodzonego zamka trysnęły snopy iskier i wydostały się kłęby dymu. Tamith Kai
podbiegła do drzwi, wyciągnęła ręce i szarpnęła za uchwyt tak silnie, że jedno skrzydło
wyrwało się z prowadnic i z dźwięcznym łoskotem runęło na metalową podłogę.
Siostra Nocy zatrzymała się na korytarzu, a jej oczy płonęły jak fioletowa lawa.
Właśnie wówczas usłyszała meldunek Qorla, przekazany przez głośniki
interkomu, ale nie pozwoliła, by jej gniew osłabł chociażby na chwilę. Główne
lądowisko. Puściła się biegiem, chcąc dotrzeć tam jak najszybciej.
Kiedy Jacen, Jaina i Lowie wbiegli na pokład „Ścigacza Cieni”, Luke i Tenel Ka
pozostali na płycie lądowiska. Mistrz Jedi obejrzał się przez ramię i krzyknął,
zwracając się do bliźniąt:
- Muszę trochę lepiej poznać to miejsce! Wyczuwam tu coś znajomego... ale
zarazem bardzo złego.
- Tak! - odkrzyknęła Jaina. - Wujku Luke’u, naczelnikiem Akademii Ciemnej
Strony jest...
Luke jednak jej nie słuchał. Sprawiał wrażenie roztargnionego... a nawet
urzeczonego. Nagle wyprostował się i zmarszczył brwi.
- Zaczekajcie - powiedział. - Coś czuję. Wyczuwam obecność kogoś, kogo od
bardzo dawna nie widziałem.
Powoli przeszedł przez lądowisko i czując zawirowania Mocy, ponownie
wyciągnął miecz świetlny. Przygotował się do walki. Szedł jak w transie. Kierował się
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
129
ku zamkniętym dwuskrzydłowym drzwiom, które prowadziły na korytarz wiodący ku
niższym poziomom gwiezdnej stacji.
- Hej, wujku Luke’u! - krzyknął za nim Jacen, ale Skywalker uniósł rękę, prosząc
chłopca, by mu nie przeszkadzał.
Powinni jak najszybciej odlecieć... szybkość była ich jedyną szansą. Powinni
skorzystać z okazji, że na razie nikt jeszcze ich nie ścigał. Luke musiał jednak wiedzieć,
musiał się upewnić. Usłyszał za plecami odgłos świadczący o tym, że systemy
uzbrojenia „Ścigacza Cieni” zostały uruchomione. Lufy zewnętrznych laserowych
działek obróciły się i skierowały ku wybranym celom.
Kiedy nagle oba skrzydła czerwonych drzwi przed Luke’em się otworzyły, mistrz
Jedi stanął jak zahipnotyzowany. Wpatrywał się w urodziwą twarz swojego byłego
ucznia, sprawiającą wrażenie wyrzeźbionej.
- Brakiss! - szepnął tak głośno, że jego szept poniósł się po całym pomieszczeniu.
Na chwilę zdołał nawet zagłuszyć zawodzenie syren alarmowych.
Brakiss także znieruchomiał, ale w następnej chwili lekko się uśmiechnął.
- Ach, mistrz Skywalker - powiedział. - Jak to dobrze, że jednak przyleciałeś.
Wydawało mi się, że wyczuwam ciebie na swojej stacji. Czy nie jesteś zdziwiony, jak
dobrze sobie poradziłem?
Luke uniósł miecz świetlny w obronnym geście, ale Brakiss pozostał na korytarzu.
Nie przestąpił progu czerwonych drzwi i nie podszedł do mistrza Skywalkera.
- Och, daj spokój - powiedział, ujrzawszy gest mistrza Jedi. - Gdybyś chciał mnie
zabić, mógłbyś uczynić to wówczas, kiedy byłem słabym uczniem w twojej akademii.
Wiedziałeś przecież, że jestem imperialnym szpiegiem.
- Chciałem dać ci szansę przejścia na jasną stronę - odparł Luke.
- Jak zawsze jesteś niepoprawnym optymistą - zauważył beztrosko Brakiss.
Luke poczuł, że przenika go fala chłodu. Nie chciał walczyć z Brakissem,
zwłaszcza teraz, kiedy nie było na to czasu. Chyba jednak powinien stawić czoło
byłemu uczniowi... jakoś rozstrzygnąć konflikt istniejący miedzy nimi.
Musiał jednak natychmiast odlecieć. Musiał ratować dzieciaki zanim technicy
Akademii Ciemnej Strony uporają się z awarią komputera i ponownie uruchomią
systemy obronne stacji.
Brakiss wyciągnął przed siebie wypielęgnowane ręce na dowód tego, że nie ma
ż
adnej broni.
- Chodź i stań do walki ze mną, mistrzu Skywalkerze - zakpił. - Chyba że jesteś
tchórzem. A może twoja nieskalana jasna strona nie pozwala ci zaatakować
bezbronnego człowieka?
- Moc jest moim sprzymierzeńcem, Brakissie - odparł Luke. - Ty jednak nauczyłeś
się wykorzystywać ją do własnych celów. A poza tym nigdy nie jesteś bezbronny, tak
samo jak i ja nie jestem.
- No, dobrze, niech ci będzie - ustąpił Brakiss.
Opuścił ręce i potarł dłonie o połyskującą tkaninę opończy. Chyba w końcu
zdecydował się przejść przez próg. Jego oczy zapłonęły blaskiem, jakby promieniowała
Akademia Ciemnej Strony
130
z nich cała nagromadzona w jego ciele wściekłość wszechświata, gotowa wystrzelić z
czubków palców.
W tej samej chwili tuż obok głowy Luke’a przemknęła gorąca nitka
ś
miercionośnej energii. Trafiła w panel kontrolny, umieszczony na ścianie obok drzwi,
i zamieniła jego obwody w dymiącą masę. Druga taka sama nitka, także wystrzelona z
lufy laserowego działka „Ścigacza Cieni”, dokończyła dzieła zniszczenia. Obwody
kontrolne panelu zostały zwęglone. Ciężkie dwuskrzydłowe drzwi z hukiem się
zatrzasnęły, oddzielając mistrza Jedi i Brakissa grubą warstwą metalu.
- Wujku Luke’u, pospiesz się! - zawołała Jaina, czekająca u szczytu rampy. -
Musimy startować!
Luke wzdrygnął się, czując zdumienie i ulgę. Odwrócił się i zaczął biec w stronę
wahadłowca. Wiedział, że konflikt między nim a Brakissem nie został zakończony.
Jego rozstrzygnięcie musiało jednak jeszcze trochę zaczekać.
Jaina, Lowie i Em Teedee usiłowali otworzyć ogromne wrota hangaru z
lądowiskiem, posługując się pokładowymi komputerami „Ścigacza Cieni”. Tymczasem
Tenel Ka, biegnąca skrajem lądowiska, blokowała zamki wszystkich czerwonych drzwi
wiodących na niższe poziomy stacji. Chciała być pewna, że żadne się nie otworzą.
Złowieszczo wyglądający mężczyzna w czarnej opończy odwrócił uwagę Luke’a od
tego, co mistrz Jedi miał robić, a naprawdę nie mogli pozwolić sobie na dalszą stratę
czasu. Tenel Ka musiała więc zablokować drzwi, choćby dlatego, żeby na lądowisko
nie wpadł oddział uzbrojonych szturmowców.
Luke wszedł po rampie i zniknął we wnętrzu wahadłowca. Tenel Ka zablokowała
zamek kolejnych drzwi, a potem pobiegła do ostatnich, by dokończyć dzieła. Jednak w
chwili, gdy dotknęła palcami klawiatury panelu kontrolnego, drzwi nagle się rozsunęły.
Oczom zdumionej dziewczyny ukazała się wysoka czarnowłosa kobieta, stojąca za
progiem, kipiąca z wściekłości i gotowa do walki.
Tenel Ka uniosła głowę i natychmiast zrozumiała, z kim ma do czynienia.
- Siostra Nocy! - syknęła.
Wysoka kobieta, odziana w czarną szatę, spiorunowała wojowniczkę spojrzeniem
ś
wiadczącym o tym, że i ona się zorientowała.
- Ty także pochodzisz z Dathomiry, dziewczyno! - zawołała. - Jesteś moja!
Zastąpisz mi tych troje, których zaraz unicestwię!
Tenel Ka rozstawiła nogi i rozłożyła ręce. Stała przed Siostrą Nocy, zagradzając
jej drogę swoim ciałem.
- Będziesz musiała najpierw mnie pokonać - oświadczyła.
Czarnowłosa kobieta wybuchnęła pogardliwym śmiechem.
- Jeżeli tego chcesz... - powiedziała.
Wyciągnęła ręce i zaatakowała Tenel Ka błyskawicami ciemnej strony Mocy.
Dziewczyna zatoczyła się, ale nie upadła. Odparowała cios, odchylając błyskawice na
boki. Mocno zacisnęła wargi i zdecydowana stawić opór, nie cofnęła się nawet o
milimetr.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
131
Zdumiona Siostra Nocy wyprostowała się i spojrzała z góry jak czarny drapieżny
ptak na dziewczynę.
- Ach, a więc już umiesz posługiwać się Mocą - stwierdziła. - To dobrze, tym
łatwiej będę mogła cię nauczyć; nawrócić na moją stronę Mocy.
Tenel Ka, napinając wszystkie mięśnie, stała w miejscu, gotowa do dalszej walki.
- To wcale nie jest fakt - oświadczyła. - Nie pozwolę, abyś skrzywdziła moich
przyjaciół.
Tamith Kai sprawiała wrażenie gotowej wybuchnąć straszliwym gniewem, jakby
zamierzała uwolnić go z delikatnej klatki.
- A więc nie zawaham się i unicestwię także ciebie! - krzyknęła.
Fałdy jej czarnej szaty zadrżały jak smagnięte upiornym wichrem. Wpijając
fioletowe oczy w twarz Tenel Ka, wyciągnęła poziomo ręce i zagięła palce jak szpony.
W miarę, jak jej ciało syciło się energią ciemnej strony Mocy, coraz częściej zaczęły się
pojawiać ogniki wyładowań między nitkami błyszczących czarnych włosów.
Tenel Ka stała przed nią, nawet nie mrugnąwszy powieką. Wyglądało na to, że
czeka, aż energia, zgromadzona w ciele Siostry Nocy, osiągnie stan krytyczny.
Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, zamachnęła się nogą, wkładając w cios całą siłę
mięśni uda i łydki. Ostry koniec buta, wykonanego z pokrytej łuskami, bardzo twardej
skóry, trafił w bezbronną rzepkę kolana Siostry Nocy. Kiedy czubek buta Tenel Ka
dotarł do celu, dziewczyna bardzo wyraźnie usłyszała trzask łamanej kości i chrzęst
rozrywanych mięśni. Tamith Kai skrzeknęła i wijąc się jak w agonii, upadła na
podłogę.
Tenel Ka uśmiechnęła się i zadowolona z siebie, skierowała szare oczy na leżącą
kobietę.
- Nigdy nie posługuję się Mocą, jeżeli nie muszę - oświadczyła. - Czasami
staroświeckie metody walki są równie skuteczne.
Pozostawiła na podłodze jęczącą i zwijającą się z bólu kobietę i odwróciwszy się
na pięcie, pobiegła w stronę „Ścigacza Cieni”. U szczytu rampy stał Luke i machając
ręką, przynaglał ją do pośpiechu. Tenel Ka wbiegła po rampie, która natychmiast się
schowała.
Syreny alarmowe nie przestawały wyć, ale w sterowni wahadłowca było słychać
tylko stłumione zawodzenie. Luke który usiadł na fotelu pilota, włączył repulsory i
oderwał statek od płyty lądowiska. Jaina i Lowie nadal siedzieli, pochyleni nad
komputerowymi klawiaturami. Gorączkowo przebierając palcami, usiłowali wydać
polecenie otworzenia ciężkich metalowych wrót hangaru gwiezdnej stacji.
Nagle rozległ się stłumiony huk eksplodujących termicznych detonatorów. Dwoje
czerwonych metalowych drzwi, zablokowanych przez Tenel Ka, wypadło z prowadnic i
z donośnym brzękiem runęło na płytę lądowiska. Razem z drzwiami wpadły kłęby
dymu, a po sekundzie także dwie grupy szturmowców, w biegu strzelających do
wahadłowca.
- Lepiej uporajcie się z tymi wrotami - mruknął Luke. - I to szybko.
Lowie zawył.
Akademia Ciemnej Strony
132
- Przecież robimy, co możemy - poskarżyła się zrozpaczona Jaina, wystukując na
klawiaturze jeszcze inne polecenie, chyba nawet szybciej niż wszystkie poprzednie.
Przez dymiące otwory po wysadzonych drzwiach wpadali wciąż nowi
szturmowcy. Całą przestrzeń wielkiego lądowiska przecinały błyskawice blasterowych
strzałów. Uciekinierzy słyszeli odgłosy, z jakimi ogniste smugi trafiały do celu i
rozpryskiwały się na kadłubie wahadłowca. Kwantowy pancerz „Ścigacza Cieni”
jednak dobrze spełniał swoje zadanie.
- Mamy towarzystwo - oznajmił Luke, w napięciu spoglądając na zamknięte wrota
hangaru. - Nasz czas dobiega końca.
- Nie mogę... - zaczęła Jaina i nagle ciężkie wrota rozsunęły się na tyle szeroko,
by umożliwić „Ścigaczowi Cieni” ucieczkę. Na tle czerni przestworzy, usianej
ognikami odległych gwiazd, zalśniło energetyczne pole zapobiegające ucieczce
powietrza z wnętrza stacji. Imperialny wahadłowiec mógł jednak wyrwać się na
wolność.
- No cóż, na co w takim razie czekamy? - odezwała się Jaina, usiłując ukryć
zakłopotanie.
- W drogę! - zawołał mistrz Jedi i pchnął rękojeść dźwigni akceleratora.
Kiedy przyspieszenie docisnęło ich plecy do oparć foteli, wszyscy odruchowo
chwycili za poręcze. „Ścigacz Cieni” z rykiem silników wystrzelił z czeluści hangaru
imperialnej stacji. Pozostawił za rufą malejący pierścień, naszpikowany lufami działek i
wieżyczek obserwacyjnych, ale pozbawiony maskującej osłony.
Luke pozwolił sobie na głębokie, przeciągłe westchnienie ulgi, po czym wpisał do
pamięci astronawigacyjnego komputera zestaw współrzędnych nakazujących lot na
Yavina Cztery.
- Wracamy do domu, dzieciaki - oznajmił.
ś
adne z młodych Jedi się nie sprzeciwiło i po chwili wahadłowiec zniknął w
nadprzestrzeni.
- Jaino i Lowie, spisaliście się na medal - odezwał się w końcu Skywalker. -
Straciłem nadzieję, że uda się wam otworzyć te masywne wrota.
Lowbacca mruknął cicho coś, czego Luke nie zrozumiał, a wyraźnie zakłopotana
Jaina zaczęła się nerwowo kręcić na fotelu.
- Uhm, wujku Luke’u - zaczęła. - Przykro mi to powiedzieć, ale... to nie my
otworzyliśmy te wrota.
Luke wzruszył ramionami. Było widać, że nie chce wdawać się w szczegóły.
- No cóż, w takim razie powinniśmy być wdzięczni temu, kto to zrobił,
kimkolwiek jest - powiedział.
Qorl stał za pulpitami kontrolnymi w sterowni lądowiska. Przyglądał się, jak
„Ścigacz Cieni” przelatuje przez otwarte wrota i znika w przestworzach. Ucieczka
narobiła sporo zamieszania i wszyscy w Akademii Ciemnej Strony zastanawiali się
teraz, jak najlepiej przystosować się do zmienionej sytuacji. Pilot sięgnął do dźwigni
kontrolnej mechanizmu wrót, uśmiechnął się do siebie, po czym zamknął wrota. Rzecz
jasna, nie zamierzał nigdy powiedzieć Brakissowi ani Tamith Kai o tym, co zrobił.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
133
Po chwili do sterowni wpadł zdyszany i zaniepokojony Brakiss. Przystanął przed
pulpitem obok Qorla.
- Czy nasze pole maskujące już działa? - zapytał. Było widać, że jest
zdenerwowany. - Musimy uruchomić je jak najszybciej. Rebelianci bez wątpienia
wyślą flotę, żeby zniszczyć naszą akademię. Musimy przelecieć nią w inne miejsce.
Właśnie dlatego nasza stacja została wyposażona w odpowiedni napęd.
Zaczął bębnić palcami po płycie jakiegoś pulpitu kontrolnego.
- Naprawdę nie wiem, co powiem teraz naszemu wielkiemu wodzowi - ciągnął. -
Jeżeli będzie z nas niezadowolony, w każdej chwili może wydać rozkaz zniszczenia
akademii.
Qorl ponuro kiwnął głową.
- Może nie będzie aż tak bardzo niezadowolony... tym razem - powiedział.
Brakiss uniósł głowę i popatrzył na starego pilota.
- Miejmy nadzieję.
W drzwiach sterowni ukazała się rozwścieczona Tamith Kai. Z trudem przeszła
przez próg, wyraźnie utykając. Jej fioletowe oczy nieustannie miotały błyskawice, a
palce pozostawały zakrzywione, jakby Siostra Nocy zamierzała rozszarpać długimi
paznokciami płyty pomieszczenia.
- A więc jednak uciekli - warknęła, zwracając się do Brakissa. - Czy to ty im na to
pozwoliłeś?
Mężczyzna popatrzył na nią, ale w jego spojrzeniu nie było widać ani śladu
gniewu.
- Na nic im nie pozwalałem, Tamith Kai - odrzekł. - Naprawdę nie wiem, co
więcej mogliśmy zrobić w tej sytuacji. Musimy teraz uciekać, a później zastanowimy
się, co dalej... ponieważ możesz być pewna, że nasza praca nie została jeszcze
ukończona.
Qorl uruchomił potężne silniki stacji i zaczął kierować ogromny pierścień
Akademii Ciemnej Strony do nowej kryjówki.
Akademia Ciemnej Strony
134
R O Z D Z I A Ł
22
Jacen i Jaina, przebywający w ośrodku łączności akademii Jedi na Yavinie Cztery,
stanęli obok siebie, chcąc znaleźć się jak najbliżej holoprojektora. Czekali, aż
wizerunek Hana i Leii nabierze ostrości i pełnego blasku. Później zaczęli wykrzykiwać
słowa powitania.
Zachwycony Han Solo uśmiechnął się na widok bliźniąt.
- Wygląda na to, że niepotrzebnie uganiałem się za wami „Sokołem” po całej
galaktyce - powiedział.
- A ja nie musiałam mobilizować wszystkich wojsk Nowej Republiki, by
spieszyły wam na ratunek. - Leia promieniała. - Dopiero wczoraj otrzymaliśmy raport
Luke’a. Zwiadowcy, którym kazałam was odnaleźć, szukają teraz nowej kryjówki
Akademii Ciemnej Strony.
Chewbacca, kryjący się za plecami Hana i Leii, ryknął w swojej mowie słowa
powitania, kierując je do siostrzeńca, a Lowbacca odpowiedział mu w taki sam sposób.
Luke Skywalker, stojący w ośrodku łączności obok niewielkiego Artoo-Detoo, z
wyrozumiałym uśmiechem pozwalał podnieconym uczniom nacieszyć się rozmową.
Jacen mówił tak szybko, że tylko z trudem można było go zrozumieć.
- Lando Calrissian mówi, że coś takiego już nigdy się nie powtórzy w jego
placówce. Razem ze swoim pomocnikiem Lobotem pracuje nad udoskonaleniem
systemów obronnych orbitalnej stacji wydobywczej. Przypuszczam, że nawet będzie
chciał wykorzystać klejnoty corusca...
- To możliwe, ale nie sądzę, aby ktoś z Akademii Ciemnej Strony zechciał znów
tu przybyć, żeby porwać kogoś z naszych uczniów - przerwał mu Luke. - Wiemy teraz,
co knuje Brakiss... Przypuszczam, że raczej poleci gdzie indziej szukać innych
potencjalnych kandydatów, żeby kształcie ich na nowych Ciemnych Jedi.
- Ale za to mamy najnowocześniejszy statek Akademii Ciemnej Strony -
przypomniała Jaina. - Powinniście go zobaczyć. Wiesz, tato, pod względem konstrukcji
to ostatni krzyk techniki. Jest zupełnie niepodobny do tych, które widzieliśmy w
katalogach gwiezdnych statków.
Mistrz Jedi położył dłoń na jej ramieniu.
- Musimy oddać go Nowej Republice, Jaino - powiedział. - Nie należy do nas...
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
135
- Hej, Luke - przerwał mu Han. - A może wolisz, byśmy przysłali ci kilku
inżynierów mechaników, którzy mogliby zapoznać się z konstrukcją statku i
zorientować się w tym, jak jest zaprojektowany?
Mistrz Jedi wzruszył ramionami.
- Jeżeli chcesz, proszę bardzo, ale na Yavinie Cztery mamy i doświadczonego
mechanika, i wytrawnego informatyka... Jainę i Lowiego. Są gotowi zacząć badać
statek choćby dzisiaj.
Leia błysnęła zębami w szerokim, ciepłym uśmiechu.
- W porządku, Luke - oznajmiła. - Wyślemy tych inżynierów, żeby go zbadali, ale
ty zatrzymasz statek u siebie. Korzystaj z niego, kiedy będziesz musiał. Zasłużyłeś na
niego. Powiedzmy, że to nagroda za ocalenie Jacena, Jainy i Lowiego. A poza tym
twoja akademia jest istotną częścią Nowej Republiki. Wszyscy będziemy spokojniejsi
wiedząc, że dysponujesz bezpiecznym i szybkim statkiem, którym możesz przemierzać
całą galaktykę... tylko nie mów, że zapomniałeś, jak się lata naprawdę szybkim
statkiem!
Zakłopotany mistrz Jedi zachichotał.
- Nie, nie zapomniałem... - odparł. - Tylko, prawdę mówiąc, trochę wyszedłem z
wprawy.
Jaina i Lowbacca siedzieli w komnacie dziewczyny, majstrując przy
holoprojektorze. Ślęczeli nad nim, zajęci opracowywaniem orientacyjnego schematu
urządzeń nowego statku, „Ścigacza Cieni”. Schemat nie był może tak dokładny jak
rysunki skoczka typu T-23 należącego do Lowiego, które kiedyś sporządzili, ale oboje
byli pewni, że w miarę, jak będą poznawali nowe tajniki konstrukcji imperialnego
wahadłowca, i na tym schemacie pojawi się więcej szczegółów.
W pewnej chwili Lowie ryknął ujrzawszy, że hologram ze schematem stracił
ostrość.
- Pan Lowbacca dał wyraz głębokiemu przekonaniu, że w letniskowy domek
projektanta tego podsystemu trafi jakaś kometa - odezwał się Em Teedee, przyczepiony
jak zwykle do pasa młodego Wookiego.
Lowie warknął, spojrzawszy z góry na miniaturowego androida. Oprogramowanie
Em Teedee zostało oczyszczone z wszelkich zmian i poprawek, dokonanych przez
imperialnych informatyków, dzięki czemu irytujący mały android zachowywał się teraz
jak dawniej.
- No cóż, skąd mogłem wiedzieć, że pan nie chce, bym tłumaczył wszystkie
epitety języka Wookiech? - zapytał tonem usprawiedliwienia Em Teedee. - Musi pan
jednak przyznać, że udało mi się wiernie przekazać pana uczucia. Kiedy pomyślę o
wszystkich idiomach, które powinienem uwzględniać podczas tłumaczenia każdego
zdania...
Lowie wyciągnął rękę i z radosnym pomrukiem wyłączył gadatliwego androida.
Tenel Ka przestąpiła próg ośrodka łączności. Czuła się wypoczęta. Od chwili,
kiedy powróciła, nie męczyły jej żadne nocne koszmary. Była ciekawa, co się stanie z
Akademia Ciemnej Strony
136
nowym zakonem Sióstr Nocy, który zagnieździł się na Dathomirze i sprzymierzył z
Imperium, ale cieszyła się, że myśli o wiedźmach przynajmniej nie zakłócają jej
nocnego wypoczynku.
Dziewczyna połączyła się z hapańskim królewskim dworem i porozmawiała z
rodzicami. Zapewniła ich, że jest cała i zdrowa, po czym przekazała pozdrowienia od
klanu kobiet ze Śpiewającej Góry. Kiedy skończyła rozmowę, napięła mięśnie w
oczekiwaniu, że za chwile usłyszy całą serię władczych rozkazów, a potem poprosiła o
połączenie z babką, poprzednią królową Hapes.
Kiedy pojawił się holograficzny wizerunek jej twarzy, jak zwykle ukrytej za
półprzezroczystą woalką, Tenel Ka ujrzała na ustach babki uśmiech, a w jej oczach coś,
czego zapewne się nie spodziewała... czyżby zdziwienie?
- Dziękuję, że nie zapomniałaś poinformować mnie o tym, co się stało - odezwała
się władczyni. W jej głosie brzmiało chyba prawdziwe zadowolenie. - Moi zaufani
szpiedzy donieśli mi, że powinnam być z ciebie bardzo dumna. Przykro mi, że moja
ambasador nie mogła się z tobą spotkać. Obawiam się, że jej wizyta musi zostać
przełożona na bliżej nieokreślony termin, a może nawet odwołana. Musiałam wysłać
Yfrę do systemu Duros w innej, nie cierpiącej zwłoki sprawie.
Tenel Ka otworzyła usta, ale nie potrafiła zdobyć się na żadną odpowiedź.
- Zechciej jednak wybaczyć troskliwej babce, jeżeli obmyśli inny sposób
obserwowania z pewnej odległości, jak radzi sobie jej wnuczka, dobrze? - ciągnęła
hapańska królowa-matka. - Co powiedziałabyś na jedną czy dwie strażniczki,
przebywające na przykład w sąsiednim systemie gwiezdnym, tak by nie rzucały się w
oczy? Myślę, że to byłoby najlepsze rozwiązanie i dla mnie, i dla ciebie.
Wizerunek jej twarzy się powiększył, jakby kobieta zamierzała sięgnąć do
wyłącznika holoprojektora, ale zanim przerwała połączenie, jeszcze szepnęła:
- A poza tym odniosłam wrażenie, że nie byłaś specjalnie zmartwiona z powodu
zmiany terminu wizyty ambasador Yfry, prawda?
- To jest fakt - mruknęła zakłopotana Tenel Ka. Uświadomiła sobie, że po raz
pierwszy od wielu lat zgodziła się w jakiejś sprawie ze zdaniem babki.
Jacen stał na wierzchołku wielkiej świątyni Massassów na Yavinie Cztery,
czekając na przybycie mistrza Skywalkera. Po porannej ulewie pozostały na niebie
tylko szare chmury, prześwietlane pomarańczowym blaskiem, odbitym od gigantycznej
tarczy planety, i jarzące się pastelowymi barwami na krawędziach. Lekki wiatr
rozwiewał włosy chłopca i od czasu do czasu odświeżał go zabłąkaną kroplą deszczu.
Jacen, chociaż obawiał się wymówek Luke’a, jakich wuj z pewnością nie będzie
mu szczędził, cieszył się, że znów przebywa w jego akademii na księżycu porośniętym
gęstą dżunglą. Od czasu, kiedy wszyscy młodzi Jedi powrócili z Akademii Ciemnej
Strony, mistrz Jedi odbył rozmowy w cztery oczy i z Jainą, i z Lowbaccą. Chociaż
Jacen nie miał pojęcia, o czym Luke mógł z nimi rozmawiać, każde z nich było później
zamknięte w sobie, nieskore do jakichkolwiek zwierzeń.
A teraz nadeszła jego kolej.
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta
137
Kiedy Luke zjawił się cicho jak duch i stanął za plecami Jacena, chłopiec wyczuł
jego obecność, zanim odwrócił się i spojrzał na wuja. Przez długi czas obaj stali w
milczeniu, jakby się umówili, że żaden nie odezwie się ani słowem. Stopniowo Jacen
zaczął się odprężać. Był gotów na wszystko, co zechce powiedzieć mu jego nauczyciel.
No, prawie na wszystko.
- Weź to - odezwał się w końcu mistrz Jedi, podając chłopcu metalowy cylinder. -
Pokaż mi, czego się nauczyłeś.
Zdumiony Jacen popatrzył na rękojeść świetlnego miecza Luke’a. Czuł w dłoni
ciężar broni rycerza Jedi, ale rękojeść miecza nie wydawała mu się chłodniejsza niż
jego skóra. Jacen zważył cylinder w dłoni, a potem uniósł go do oczu, chcąc mu się
lepiej przyjrzeć. Przesunął czubkiem palca po poprzecznych zagłębieniach,
wyżłobionych na powierzchni, aż dotarł do guzika wyzwalającego świetliste ostrze.
Zamknął oczy. Usłyszał w głowie buczenie broni; miał wrażenie, że czuje jej
pulsowanie, kiedy ostrze przecina powietrze...
Otworzył oczy i wyprostował się.
- Oto, czego się nauczyłem - odparł, wręczając mistrzowi Jedi miecz świetlny,
którego nawet nie zapalił. - Miałeś rację, kiedy mówiłeś, że jeszcze nie jestem gotów.
Broni rycerzy Jedi nie wolno traktować jak zabawki.
- A mimo to nauczyłeś się nią posługiwać - nalegał Luke. - Przypuszczam, że
Brakiss cię nauczył?
Jacen kiwnął głową.
- To umiem. Wiem, jak się posługiwać mieczem podczas walki z przeciwnikiem...
ale nie jestem pewien, czy byłbym gotów do takiej walki pod względem umysłowym.
Możliwe, że nie jestem dość dorosły, jeżeli chodzi o umiejętność panowania nad
emocjami.
- Nie cieszyłeś się walką tak bardzo, jak się spodziewałeś? - zapytał Skywalker,
marszcząc brwi.
- Tak. Nie. No cóż, tak... Nauczyłem się pewnych rzeczy, ale nie jestem pewien,
czy właściwych. Miecz świetlny nie jest urządzeniem, którym można się posługiwać,
ż
eby komukolwiek zaimponować. To wielka odpowiedzialność. Jeden błąd i można
zabić kogoś niewinnego.
Luke kiwnął głową, a jego jasnoniebieskie oczy wyrażały zrozumienie.
- Ja także czasami mam wrażenie, że ta odpowiedzialność mnie przerasta.
Pamiętaj jednak o tym, że Moc prowadzi nas podczas walki. Nie tylko podpowiada
nam, jak pokonywać przeciwników, ale także często wskazuje, kiedy ich nie
pokonywać.
Obaj spojrzeli sobie w oczy.
- Nawet wówczas, jeżeli nasi wrogowie uczą nas lub robią złe rzeczy? - zapytał
Jacen.
Luke Skywalker nie odwrócił głowy.
- Nikt nie jest całkowicie zły - odparł. - Ani całkowicie dobry. - Błysnął zębami w
smutnym uśmiechu. - A przynajmniej nikt z tych, których ja spotkałem.
- Ale Brakiss... - zaczął Jacen.
Akademia Ciemnej Strony
138
- Brakiss przekazuje swoim uczniom wiedzę o ciemnej stronie - przerwał Luke. -
Sam słyszałeś, czego ich uczy. Nauczyciele nie zawsze jednak mają rację. Ty zaś,
ponieważ się odważyłeś myśleć samodzielnie, zrozumiałeś, że nie możesz mu ufać.
Mistrz Jedi z aprobatą kiwnął głową.
Jacen przez chwilę milczał, pogrążony we własnych myślach.
- Brakiss pozwolił mi zrobić to, o czym marzyłem bardziej niż o czymkolwiek
innym - odezwał się w końcu. - Posłużyć się świetlnym mieczem. Nie mogłem jednak
mu zaufać. Liczył na to, że przeciągnie mnie na ciemną stronę Mocy, że zrobi ze mnie
sługę Imperium. Tobie mogę zaufać. A jeżeli chodzi o świetlny miecz, miałeś rację.
Zaczekam, aż będziesz uważał, że jestem gotów.
- Kiedy pomyślę o Akademii Ciemnej Strony, ukrytej w jakimś innym miejscu, i o
młodych kandydatach, szkolonych przez Brakissa, żeby zostali Ciemnymi Jedi -
powiedział Luke - obawiam się, że ta chwila nadejdzie szybciej, niż myślimy.