Wotum nieufności dla Edmunda Klicha
Nasz Dziennik, 2011-03-07
Pułkownik Edmund Klich, przewodniczący
Państwowej Komisji Badania Wypadków
Lotniczych, jest w poważnym konflikcie z
pozostałymi członkami komisji. W liście
skierowanym do ministra Cezarego Grabarczyka
żądają jego odwołania. Po publicznym nazwaniu
ich "nierobami, którzy tylko piją kawę", sprawę
upublicznili na posiedzeniu sejmowej Komisji
Infrastruktury. Domagają się od Klicha
przeprosin.
List, w którym trzynastu z piętnastu członków komisji poddaje druzgocącej krytyce
przewodniczącego, został skierowany do ministra po serii medialnych oskarżeń Klicha pod
adresem komisji. Wcześniej, gdy Cezary Grabarczyk 14 stycznia przedłużył Klichowi
sprawowanie funkcji na drugą pięcioletnią kadencję, sama komisja przegłosowała wniosek o
jego odwołanie. Aby zdymisjonować dowolnego członka komisji (w tym przewodniczącego),
potrzebna jest decyzja ministra na wniosek bezwzględnej większości składu tego gremium.
Tym razem większość została łatwo osiągnięta, ale Grabarczyk nie przychylił się do wniosku.
Wtedy to niezadowoleni członkowie komisji przygotowali obszerne stanowisko, które
przekazali nie tylko ministrowi infrastruktury, ale również ministrowi Tomaszowi
Arabskiemu, szefowi kancelarii premiera, oraz przewodniczącym sejmowych komisji:
Infrastruktury i Obrony Narodowej. Klich jednak wciąż cieszy się zaufaniem ministra.
Członkowie komisji zarzucają przewodniczącemu nieudolność i nieskuteczność, a także
błędną politykę informacyjną. Oskarżają swojego szefa o niekompetencję. Jako były pilot i
instruktor wojskowy miał się nie znać na dużych cywilnych samolotach pasażerskich. Klich
podobno zarządza zespołem w sposób nie zawsze zgodny z regulaminem. - Wydaje polecenia
jak w wojsku, krzyczy, obraża - twierdzi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" osoba
związana z komisją. - Po prostu wymagam odpowiedniego poziomu jakości i dyscypliny
pracy. Dzięki mnie kilkakrotnie wzrosła efektywność pracy komisji. Kiedyś badano 20
incydentów rocznie, teraz 150 - odpowiada Klich. Jednak zdaniem wielu naszych
rozmówców, to dzięki personalnym intrygom i układom udało się Klichowi wkupić w łaski
kolejnych ministrów.
Niepokój członków komisji budzi upolitycznienie przez Klicha badania wypadków
lotniczych. "Pan Edmund Klich skrajnie nieodpowiedzialnie wprowadził do sfery badań
zdarzeń lotniczych element polityki" - oceniają jego współpracownicy. Miał im mówić, że
posiada gwarancje polityczne utrzymania stanowiska. Według rzecznika ministerstwa
Mikołaja Karpińskiego, nie należy się spodziewać zmiany decyzji Cezarego Grabarczyka. -
Analizujemy stanowisko członków komisji. Wiele wskazuje na to, że minister nie przychyli
się do ich opinii - powiedział Karpiński Polskiej Agencji Prasowej.
Komisja - zdaniem większości jej członków - zbyt wiele uwagi poświęca badaniu stosunkowo
drobnych incydentów, na przykład złamania nogi podczas skoku spadochronowego; działa
nieefektywnie, gdyż każdą sprawę musi badać zespół złożony przynajmniej z trzech jej
członków. W podobnych organach innych państw nie jest to wymagane.
Rażący brak zdecydowania
Wiele zarzutów zapisanych w stanowisku przekazanym ministrowi dotyczy wykonywania
przez Edmunda Klicha funkcji akredytowanego przedstawiciela Polski do badania przez
MAK katastrofy smoleńskiej. "Nagły i nieuzgodniony zarówno z zespołem doradców, jak
również ze stroną rosyjską wyjazd Edmunda Klicha ze Smoleńska w trakcie prac polskich
specjalistów na miejscu zdarzenia uniemożliwił stronie polskiej dokończenie tych prac, w tym
badanie wraku Tu-154M" - czytamy w tekście dokumentu. Jako reprezentujący Polskę
pełnomocnik Klich miał się wykazać rażącym brakiem zdecydowania w kontaktach z
Rosjanami. "Jednym z przykładów niewypełniania przez Pana Edmunda Klicha upoważnień
zawartych w Załączniku 13 była jego bierna postawa w trakcie niedopuszczenia
obserwatorów ze strony polskiej do udziału w oblocie środków radiotechnicznej kontroli
lotów lotniska Smoleńsk Północny" - piszą członkowie komisji. Pięciu z nich oraz czterech
stałych ekspertów należy jednocześnie do kierowanej przez ministra Jerzego Millera polskiej
komisji badającej katastrofę, część z nich należała do zespołu polskich przedstawicieli przy
MAK. Klich miał ulegać sugestiom Rosjan i utrudniać pracę swoim kolegom. O bierności,
niekompetencji i uleganiu sugestiom Rosjan przez swojego kierownika informowali
przełożonych z ministerstwa już wcześniej, jednak okazało się to nieskuteczne. - To kłamstwa
- kontruje płk Klich, przekonując, że podczas pracy w Rosji robił wszystko, co możliwe, aby
jak najlepiej zbadać katastrofę.
Oprócz samego Klicha jedynie jeden z jego zastępców, również były wojskowy Andrzej
Pussak, były pilot i instruktor wojskowy, nie poparł wspólnego stanowiska pozostałych
członków komisji. Jego kolegów skłoniła zaś do tego nie tylko ocena pracy
przewodniczącego, ale też publiczna krytyka ze strony ich szefa. Mówił, że są "nierobami",
którzy nic nie robią poza piciem kawy. Przed sejmową Komisją Infrastruktury powiedział zaś,
że nie ma sobie nic do zarzucenia i tylko dzięki niemu panuje w komisji dyscyplina. - Teraz
wszyscy przychodzą do pracy na ósmą i robią, co trzeba - zaznaczył. Na żądanie przeprosin
odpowiedział, że zrobi to tylko wtedy, gdy nakaże mu to sąd. - Nie przypominam sobie,
żebym takie słowa mówił, nie pamiętam wszystkiego, co było w telewizji, więc nie widzę
powodu, żeby przepraszać w mediach. Jeśli były jakieś niezręczności, to przepraszam tu, na
komisji - stwierdził, dodając, że podtrzymuje słowa, iż "przez dwie godziny piją kawę". - Są
na to zdjęcia - zapewniał.
Poza przewodniczącym w skład komisji wchodzi dwóch zastępców, sekretarz (jedyna kobieta
w składzie) i jedenastu członków. Są nimi doświadczeni piloci-instruktorzy, kontrolerzy
lotów, część wywodzi się z instytucji naukowych, przemysłu lub lotniczej służby zdrowia.
Większość stara się podtrzymywać swoje uprawnienia lotnicze, latając jako instruktorzy,
wielu wykłada. - Pracujemy nie tylko osiem godzin, ale i dwanaście albo czasem szesnaście,
do czego zresztą obligują nas przepisy, chociaż nam nikt za to nie płaci - mówi "Naszemu
Dziennikowi" Maciej Lasek, zastępca przewodniczącego komisji, wieloletni pilot i instruktor,
doktor nauk technicznych. Zapewnia, że praca w komisji nie jest wcale atrakcyjna. - Ostatnio
musieliśmy dwa lata chodzić wokół człowieka zatrudnionego w jednej z linii lotniczych, żeby
go ściągnąć. Dla instruktora z uprawnieniami kapitana na samolotach liniowych przejście do
komisji oznacza cztery, pięć razy mniejsze wynagrodzenie - wyjaśnia.
Wszyscy członkowie komisji, z którymi rozmawialiśmy, żałują, że sprawa listu wyszła na
jaw. - Tego typu sprawy powinny pozostać pomiędzy komisją a ministrem. Podważają
autorytet komisji jako całości. Dlatego zrobiliśmy dużo, żeby to nie wyszło na jaw - mówi
jeden z nich. Do wycieku dokumentu jednak doszło. W Sejmie zarzut o spowodowanie tego
przecieku padł pod adresem Stanisława Żurkowskiego, poprzedniego przewodniczącego. Ten
jednak zdecydowanie zaprzeczył. Członkowie komisji podkreślają, że nie chcąc szkodzić
interesowi publicznemu, z krytyką przewodniczącego wystąpili dopiero po opublikowaniu
raportu MAK, gdy Edmund Klich przestał już być akredytowanym przedstawicielem Polski.
Edmund Klich ma 65 lat. W 1967 r. ukończył lotniczą szkołę oficerską w Dęblinie i został
pilotem, a następnie instruktorem i inspektorem ds. szkolenia oraz ds. bezpieczeństwa lotów.
Na macierzystej uczelni pełnił funkcje zastępcy dowódcy pułku szkolnego oraz
wicekomendanta Wydziału Lotnictwa. Ukończył również studia specjalistyczne na Akademii
Sztabu Generalnego i we francuskim Instytucie Bezpieczeństwa Lotów oraz obronił doktorat
na Akademii Obrony Narodowej. W 2000 r. przeszedł do Ministerstwa Obrony Narodowej,
gdzie kierował inspektoratem ds. bezpieczeństwa lotów, odpowiedzialnym między innymi za
badanie wypadków lotniczych. Dopiero w 2003 r., już jako cywil, przeszedł do analogicznej
komisji działającej przy Ministerstwie Infrastruktury, w której od razu objął funkcję zastępcy
przewodniczącego, a od 2006 r. - przewodniczącego. Po katastrofie smoleńskiej został
polskim akredytowanym przedstawicielem przy MAK.
Piotr Falkowski