background image

Eva Rutland

Ponad granicami

background image

Rozdział 1

Rae Pascal, gnana przerażeniem, biegła przez szpitalny korytarz. Boże, spraw, 

żeby  to  nie  było  nic  groźnego!  Na  myśl  o  Kevinie  ściskało  ją  w  gardle.  Ten 
zrównoważony,  spokojny  chłopiec  z  Anglii  mieszkał  z  nimi  zaledwie  od  dwu 
tygodni, a już zdołał podbić jej serce.

Co teraz będzie? Telefonowała do szpitala, ale odpowiedź brzmiała lakonicznie. 

Uległ  wypadkowi.  Jechał  rowerem  i  został  potrącony  przez  samochód.  Lekkie 
zaburzenia  świadomości.  Nie  określono  jeszcze  rozmiarów  obrażeń.  Leży  w 
szpitalu  od  trzech  godzin,  wciąż  pod  obserwacją.  Biedny  Kevin!  Ranny, 
wystraszony, sam wśród obcych! A jej przy nim nie ma! Zaburzenia świadomości! 
Przeszył  ją  zimny  dreszcz.  Boże,  spraw,  by  nie  stało  się  nic  złego  –  błagała, 
dławiona poczuciem winy. Że też właśnie dzisiaj musiała wyjechać! Przyspieszyła, 
ścigana  wspomnieniem  ostrzeżeń  matki:  „Uczeń?  Z  zagranicy?  Chyba  oszalałaś! 
Ile ma lat? Szesnaście?! Doprawdy, Rae, mało ci kłopotów z własną dwójką?”

To  moja  wina  –  myślała.  –  Nie  spodziewałam  się  czegoś  takiego.  Biedny 

Kevin!  Powinnam  być  przy  nim!  Zdruzgotana  poczuciem  winy,  owładnięta 
przerażeniem, minęła biegiem wysokiego mężczyznę, który stał w pobliżu recepcji.

–  Kevin  McKenzie...  –  zwróciła  się  do  recepcjonisty  ochrypłym  głosem.  –

Czy... Gdzie... W jakim jest stanie?

–  McKenzie...  –  Recepcjonista  wpisał  nazwisko  w  komputer.  –  Jest  na 

radiologii, proszę pani.

– Ale czy... – Rae z trudem wydobywała słowa. Zasychało jej w gardle – ... to 

nic poważnego? Chciałabym spytać...

– Proszę zwrócić się do doktora Langstona. Zaraz tu będzie.
–  Tak,  rozumiem.  –  Jasne,  że  recepcjonista  nie  może  nic  powiedzieć.  Nie 

oznacza to przecież najgorszego. O Boże, niech tylko Kevin z tego wyjdzie!

–  Przyjechałam  najszybciej,  jak  mogłam.  Wyjeżdżałam  z  miasta  i  dopiero  po 

powrocie zastałam tę wiadomość. – Po co ja to mówię? – myślała, sięgając drżącą 
ręką  do  eleganckiej  skórzanej  torebki,  przewieszonej  przez  ramię.  –  Mam  tu 
niezbędne dokumenty. Kartę zdrowia i polisę ubezpieczeniową.

–  Wszystko  w  porządku,  proszę  pani.  –  Recepcjonista  spojrzał  na  nią 

współczująco. – Te sprawy są już załatwione.

–  Jak  to?  –  nie  pojmowała.  W  jaki  sposób?  Matka  chłopca  jest  przecież  w 

Anglii.  Zapewne...  –  Czy  powiadomiono  matkę?  –  wyszeptała  przez  zaschnięte 

background image

wargi.

– Nie, to nie było konieczne – rozległ się za nią głęboki męski głos. Obróciła 

się gwałtownie.

– Pan jest lekarzem? Czy Kevin...
–  Nie,  ale  rozmawiałem  już  z  doktorem  Langstonem.  Twierdzi,  że  to  lekki 

wstrząs mózgu. Robią jeszcze badania. Chcą uzyskać pełny obraz sytuacji.

– Rozumiem... – ale napięcie nie opadało. Wciąż nie przestawała drżeć.
– Musimy po prostu czekać. Czemu pani nie siądzie? – Mężczyzna troskliwie 

wziął ją pod ramię i poprowadził w stronę krzesła. Uświadomiła sobie niejasno, że 
jest wysoki, ma na sobie sportową koszulę oraz sportowe spodnie i mówi z jakimś 
śpiewnym, obcym akcentem. Szkot? Skąd się tu wziął?

Usiadła, by po chwili znów się zerwać. Przyszło jej na myśl, że to ten człowiek 

potrącił chłopca.

– Czy pan... czy pan widział wypadek?
– Nie, przyjechałem tu przed godziną. Jestem ojcem Kevina.
– Proszę? – Czyżby źle zrozumiała?
– Nazywam się Nick McKenzie. Kevin jest moim synem.
–  Myślałam...  –  urwała.  Myślała,  że  ojciec  Kevina  nie  żyje.  Ale  przecież  nie 

wypadało mu tego mówić. W stertach dokumentów dotyczących przyjazdu Kevina 
nie było ani jednej wzmianki o jego ojcu. Sam Kevin również nie wspomniał o nim 
ani  razu.  Mówił  jedynie  o  swojej  matce  i  ojczymie,  lordzie  i  lady  Fraserach,  z 
którymi mieszkał w Londynie. A także o dziadkach w Szkocji. Ach tak... stąd ten 
akcent. Jakże odmienny od starannej angielszczyzny Kevina.

Ojciec?  Przecież ten człowiek do  tej  pory  w  ogóle nie  istniał! Może powinna 

zażądać  jakiegoś  dowodu  tożsamości?...  Ogarniała  ją  na  zmianę  to  histeryczna 
potrzeba śmiechu, to znów  płaczu. Jak zdołał dotrzeć tu  przed nią?  Z  Anglii? Ze 
Szkocji? I to właśnie teraz, gdy Kevin miał wypadek.

–  Lekki  wstrząs?  –  spytała  z  obawą.  –  Czy  widział  pan  Kevina?  Czy  nie  ma 

obaw, że...

– Nie bądźmy pesymistami, proszę pani. Jeśli się nie mylę, mam przyjemność z 

panią Pascal, prawda?

Przytaknęła,  zastanawiając  się,  skąd  ten  człowiek  o  niej  słyszał.  A  skoro 

słyszał,  to  czemu  wygląda  na  tak  zaskoczonego?  Zresztą  nieważne  –  uznała.  Nic 
nie jest ważne prócz tego chłopca. Nie spędził jeszcze miesiąca pod jej opieką, a 
już... Znów sparaliżował ją lęk I poczucie winy.

–  Jest  w  szoku.  Uderzenie było  silne.  Na  domiar  złego  ten głuptas  jechał bez 

background image

kasku. Ale nic mu nie będzie – stwierdził McKenzie z głębokim przekonaniem.

Kogo chce uspokoić? Mnie czy siebie? – zastanawiała się Rae.
– Jak do tego doszło? – spytała.
– Wyjdźmy stąd. Opowiem pani tyle, ile sam wiem.
Rae nie uświadamiała sobie niemal obecności innych ludzi w sali recepcyjnej –

jakiś  mężczyzna  chrapliwie  kaszlał,  kobieta  spokojnie  dziergała  na  drutach, 
zawodziło  dziecko.  Pozwoliła  wyprowadzić  się  na  stosunkowo  spokojny,  długi 
korytarz.  Spacerowali  tam  i  z  powrotem,  a  on  opowiadał  jej  o  tym,  czego  sam 
zdołał się dowiedzieć. Z raportu policji wynikało, że chłopiec chciał ominąć psa i 
skręcił z pasa dla rowerzystów prosto pod nadjeżdżającą ciężarówkę.

–  Chwała  Bogu,  jechała  wolno,  ale  to  był  wóz  o  dużym  tonażu...  –  Rozłożył 

ręce. – No cóż, Kevin wyleciał w górę, spadł, złamał rękę i...

– O Boże!
– Proszę się uspokoić. Rękę łatwo nastawić.
– Tak, wiem. – Zarówno on, jak i ona zdawali sobie sprawę, że nie złamanie 

ręki budzi największe obawy. Najgroźniejszy był wstrząs mózgu. – Mam nadzieję, 
że to nie jest... – próbowała się opanować, lecz wciąż dygotała. – Skoro uznali, że 
należy pana zawiadomić...

–  Nic  podobnego!  –  zaprzeczył  energicznie.  –  Po  prostu  bez  upoważnienia 

opiekuna nie mogli podjąć żadnych działań. A ponieważ nie znaleźli pani ani matki 
Kevina... – wzruszył ramionami – moja była żona, Jan, i lord Fraser podróżują po 
Australii... więc zadzwonili do moich rodziców, do Szkocji. Ci z kolei zawiadomili 
mnie. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności byłem na miejscu.

Patrzyła  na  niego  usiłując  zrozumieć.  A  więc  ten  człowiek...  nie  wiedziała 

nawet o jego istnieniu...

– Pan był tut aj?
– Tak, niedaleko, w Pebble Beach.
Znów na niego spojrzała. A więc w Stanach. Spędzał wakacje w Pebble Beach i 

nawet  nie  próbował  porozumieć  się  z  synem?  Najwyraźniej  miała  przed  sobą 
jednego  z  tych  niedzielnych  ojców,  którym  nie  zależało  na  żadnym  kontakcie, 
którzy  nie  telefonowali  i  nie  pisali,  nie  mówiąc  już  nawet  o  wzajemnych 
odwiedzinach.

Uśmiechnął się, wyraźnie nieświadomy pogardy, jaką w niej wzbudził.
–  Bogu  dzięki,  zdołałem  wynająć  samolot  i  przylecieć  na  miejsce.  W  gruncie 

rzeczy  miałem  zamiar  odwiedzić  Kevina  w  przyszłym  tygodniu.  Myślałem,  że 
sprawię mu niespodziankę.

background image

I  mnie  też  –  pomyślała  Rae.  A  więc  planował  wizytę.  Ładna  historia!  I  to 

skrycie, bez zapowiedzi. Zapewne chciał ją sprawdzić. Właściwie jakim prawem?! 
Czuła, że ogarnia ją wściekłość. Pewnie niewiele łączyło go z synem, skoro przez 
dwa tygodnie Kevin nawet nie wspomniał, że ma ojca. Na myśl o rannym chłopcu 
jej wściekłość pobudzona odruchem samoobrony zupełnie ostygła. Powinna być na 
miejscu wówczas, gdy najbardziej jej potrzebował.

– To  straszne, że mnie nie było! To naprawdę straszne! – jęknęła na  wpół do 

siebie.  Ale  cóż,  narada  w  odległym  o  dwie  godziny  Modesto  zakończyła  się  o 
piątej.  Wyjechała  natychmiast,  mimo  że  Jack  Weston  zapraszał  ją  na  kolację. 
Zanim  jednak  odebrała  Joeya  i  zrobiła  zakupy...  Dopiero po  dziewiątej  usłyszała 
wiadomość nagraną przez automat zgłoszeniowy.

– Byłam pewna, że chłopcy są zupełnie bezpieczni – rozważała na głos. Czuła 

potrzebę wytłumaczenia się przed kimś, choćby nawet przed tym mężczyzną, który 
nie zasługiwał na żadne wyjaśnienia. – Mój dziesięcioletni Joey został u opiekunki, 
a Greg miał wieczorem zajęcia sportowe. Sądziłam, że Kevin pójdzie razem z nim. 
Widzi pan, te zajęcia nigdy nie kończą się przed dziewiątą i chłopcy zazwyczaj...

–  wiedziała,  że  plecie,  ale  nie  była  w  stanie  zatamować  potoku  słów  –  ... 

zazwyczaj  po  zajęciach  idą  na  hamburgery.  Myślałam,  że  Kevin...  Tak,  to  moja 
wina! Nie przyszło mi na myśl, że wsiądzie na rower w godzinach szczytu.

–  Spokojnie,  spokojnie...  –  Ujął  jej  ręce  w  swoje  dłonie.  –  Proszę  się  nie 

obwiniać. Mój dziadek mawiał: Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi.

Jego śpiewny głos nieco ją uspokoił. Podniosła ku niemu głowę.
– Może to i słuszne, ale w tym wypadku...
– W tym wypadku na pewno słuszne – potwierdził.
– Pani wyjeżdżała służbowo, a Kevin załatwiał swoje sprawy.
Zaczęła protestować, ale on podniósł rękę, by ją uciszyć.
– Kevin nie jest dzieckiem. Ma szesnaście lat. To niemal mężczyzna. Mogę się 

założyć, że gdyby nawet była pani w domu, nie na konferencji, również pojechałby 
rowerem. Pewnie wybrał się do biblioteki lub do kliniki weterynaryjnej. A przecież 
–  jego  usta  lekko  się  wygięły  –  ten  głuptas  zawsze  zlekceważy  własne 
bezpieczeństwo dla każdego zwierzaka, który wejdzie mu w drogę.

Próbował  ją  pocieszać.  Rae  ogarnęło  dziwne  wzruszenie.  Po  raz  pierwszy 

przyjrzała  mu  się  uważniej.  Mógł  mieć  trzydzieści  pięć,  może  czterdzieści  lat  –
pomyślała.  Surowe  rysy  twarzy,  jakże  różne  od  konwencjonalnych  wyobrażeń  o 
męskiej  urodzie.  Głęboka  opalenizna,  niezwykle  bujne  czarne  włosy  i  tak 
intensywny błękit oczu, jakiego dotąd nigdy nie spotkała. Były to oczy ciepłe, oczy 

background image

rozumiejące drugiego człowieka.

– Dziękuję – powiedziała, zniewolona ich ciepłem.
–  Mam  chyba  kompleks  winy.  Moja  matka  uważa,  że  nie  powinnam  była 

przyjmować żadnych dodatkowych zobowiązań. Widzi pan, jestem sama. Mój mąż 
umarł wkrótce po przyjściu na świat Joeya.

– Współczuję pani, to musiało być bardzo bolesne.
– Tak – odparła, rumieniąc  się pod  narastającym ciężarem winy. Nigdy dotąd 

nikomu, nawet własnej matce, nie wspomniała o rozmowie, którą odbyli z Tomem 
w dzień przed jego tragicznym atakiem serca. Ale Nick McKenzie miał rację. To 
było bolesne. Wróciła do domu rodziców. Dziadek zastąpił chłopcom ojca, a gdy 
trzy  lata  temu  i  on  zmarł,  odczuli  tę  stratę  w  dwójnasób.  –  W  zeszłym  roku 
zwrócono  się  do  mnie  z  pytaniem,  czy  nie  chciałabym  przyjąć  do  siebie  ucznia, 
który  przyjeżdża  w  ramach  wymiany  zagranicznej.  Czemu  nie?  –  pomyślałam. 
Mamy tyle miejsca!

–  Rok  temu  jej  matka wyszła  powtórnie  za  mąż  i  przeniosła  się  do  Oregonu. 

Rae  dzieliła  z  nią  radość,  ale  po  jej  wyjeździe  czuła  się  bardziej  osamotniona, 
mocniej  przygniatała  ją  odpowiedzialność.  –  Pomyślałam,  że  jeszcze  jeden 
mężczyzna  w  domu...  –  przerwała.  –  Nie,  prawdę  mówiąc  powód  był  bardzo 
egoistyczny.  Mój  Greg,  o  rok  młodszy  od  Kevina,  jest  dobrym  chłopcem,  ale  w 
tym roku pochłania go wyłącznie koszykówka, a właściwie futbol. W każdym razie 
na pewno nie książki. Przyszło mi więc na myśl, że chłopiec o takich wynikach w 
nauce jak Kevin, a przy tym jego rówieśnik, mógłby mieć na Grega dobry wpływ.

Uśmiechnął się, z powątpiewaniem kręcąc głową.
– To próba łączenia ognia i wody.
– O nie, Greg i Kevin doskonale się rozumieją – zaprotestowała, by zawahać się 

po  chwili.  Greg  szalał  na  boisku,  podczas  gdy  Kevin  zmierzał  do  biblioteki 
uniwersyteckiej. – Może jednak nie był to  dobry pomysł... – powiedziała cichym 
głosem. – I na pewno kierował mną egoizm.

–  Dzięki  niemu  Kevin  uczęszcza  do  znakomitej  prywatnej  szkoły  średniej  w

Stanach. Na dodatek w jej sąsiedztwie leży Dansby School, uczelnia weterynaryjna 
o światowej sławie. Kevin zamierza studiować weterynarię, jak zapewne już pani 
wie. I jestem przekonany, że bez względu na pani motywy jest pani wdzięczny.

–  Mam  nadzieję,  że  w  dalszym  ciągu  –  powiedziała  ponuro.  –  Czemu  to  tak 

długo trwa? Czy myśli pan...

–  Nastawienie  złamanej  ręki  wymaga  czasu  –  odparł,  zupełnie  ignorując 

możliwość  poważnego  urazu  głowy.  –  Proszę  się  nie  martwić.  Przypuszczam,  że 

background image

Kevin  zniesie  to  lepiej  od  pani.  Może  mógłbym  czymś  służyć?  Czy  przynieść 
kawę?

–  Nie,  dziękuję  –  odrzekła,  ale  była  mu  wdzięczna  za  propozycję.  Podniosła 

wzrok  i  po  raz  pierwszy  dostrzegła,  jak  był  ubrany.  Kosztownie,  lecz  z  pewną 
swobodą – sportowe pantofle od Gucciego, znakomicie skrojone spodnie, koszulka 
polo. Wszystko równie eleganckie i odpowiednie na wakacje w Carmel, jak moja 
ciemnozielona suknia z gabardyny na  służbowe spotkanie – stwierdziła. Sprawiał 
wrażenie  zupełnie  spokojnego. Tak  spokojnego jakby  wciąż  leżał na  plaży,  a  nie 
stał tutaj i wyczekiwał odpowiedzi na pytanie, czy jego syn odzyskał przytomność 
–  myślała  z  lekką  irytacją.  Potrząsnęła  głową.  Jestem  niesprawiedliwa.  Przecież 
natychmiast przyjechał.

– Dziwny początek znajomości – zauważył z uśmiechem, który złagodził jego 

rysy, sprawiając, że wydawał się teraz przystojny. – Mam jednak nadzieję, że odtąd 
będziemy się często widywać.

–  Możliwe  –  odparła  niepewnie.  Odruch  radości,  którym  zareagowała  na  tę 

możliwość,  wprawił  ją  w  lekkie  rozdrażnienie.  Dobrze  znała  tych  niedzielnych 
ojców. A poza tym w jej życiu nie było miejsca dla mężczyzny. Jak w ogóle mogła 
o tym myśleć teraz, gdy Kevin...

– Pan McKenzie?
Serce  w  niej  zamarło  na  widok  nadchodzącej  pielęgniarki.  Mężczyzna  obok 

zesztywniał, jego twarz wyrażała czyste przerażenie. A więc zapewnienia, że to nic 
groźnego,  miały  tylko  uśmierzyć  jej  lęki?  Gdy  pielęgniarka  prowadziła  ich  do 
gabinetu  lekarskiego,  McKenzie  był  równie  wystraszony,  jak  i  ona.  Obrzucił 
Kevina  niespokojnym  spojrzeniem.  Rae  czuła,  że  wznosi  się  w  nim  fala  ulgi,  ta, 
której właśnie doświadczała. Lewa ręka chłopca znajdowała się w gipsie, on sam 
zaś był nieco blady, ale ponad wszelką wątpliwość przytomny.

– No, mój synu, jak się czujesz?! – Głos McKenzie’ego drżał.
–  Tata!  Ty  tutaj?  –  Wyraźne  zdumienie  chłopca  kryło  w  sobie  ton  szczerej 

radości.

–  Oczywiście,  że  tutaj.  Śmiertelnie  wystraszyłeś  babcię.  –  McKenzie  odsunął 

lok,  który  opadł  Kevinowi  na  czoło.  Rae  zauważyła,  że  zrobił  to  tak  delikatnie, 
jakby bał się dotknąć własnego syna.

Kevin sprawiał wrażenie lekko speszonego.
– Przecież nie chciałem... To przez tego psa. Wbiegł mi pod koła i... Chyba go 

uderzyłem? Co?

– Jaja nie wiem... – McKenzie spojrzał na lekarza.

background image

– W raporcie policji jest wzmianka o psie – potwierdził doktor Langston – ale 

odnotowano  tylko,  że  chciałeś  go  ominąć  i  wówczas  doszło  do  wypadku.  Na 
szczęście nie było to zderzenie czołowe, uderzyłeś bokiem.

–  Naprawdę  miałeś  szczęście.  –  Twarz  McKenzie’ego  zachmurzyła  się  z 

gniewu. – Jak mogłeś zjechać z pasa dla rowerzystów! Nieźle cię poturbowało, co?

W  oczach  Kevina  na  ułamek  sekundy  zapalił  się  błysk  szczęścia.  Ukrył  go 

jednak tak szybko, że Rae zastanawiała się, czy nie uległa złudzeniu. Usłyszała, jak 
chłopiec tępo mamroce: „Co za niezdara ze mnie... „

– Nie. Ale tego mogłem po tobie oczekiwać – powiedział McKenzie marszcząc 

brwi i obrócił się do lekarza, wypytując z niepokojem o syna. Nie zwrócił uwagi na 
twarz  chłopca.  Wyrażała ona  ból,  który  Kevin  musiał  odczuwać,  a  równocześnie 
malował  się  na  niej  dziecięcy  przestrach.  Rae  zapragnęła  wziąć  go  w  ramiona  i 
przytulić, jakby to był Joey.

– Szybko o wszystkim zapomnisz – pocieszała, lekko głaszcząc go po ramieniu. 

– Wiem, że to było straszne, ale niedługo zabierzemy cię do domu. Czy nie jesteś 
głodny? – Potrząsnął głową, ale wciąż wyglądał jak mały, cierpiący chłopiec. Rae 
chciała powiedzieć: – Słuchaj, twojemu ojcu chodziło o to, że nigdy nie potrąciłbyś 
psa, a nie o to, że jesteś niezdarą. – Czuła, że między McKenzie’em i jego synem 
stoi  coś, czego ona nie potrafi pojąć, że dzieli ich jakiś dystans, choć byli tak do 
siebie  podobni.  Te  same  ciemnobłękitne  oczy,  te  same  czarne  włosy,  te  same 
nieregularne rysy... Jak mogła, widząc Nicka, nie dostrzec tego podobieństwa?

Tymczasem McKenzie skierował całą uwagę na lekarza, którego bombardował 

pytaniami.  Gdy  się  już  upewnił,  że  wstrząs  nie  był  silny,  że  wszystkie  badania 
wypadły  korzystnie  i  że  wykluczono  krwotok  wewnętrzny,  skoncentrował  się  na 
złamanej ręce. Jaki charakter ma złamanie, jak długo kość będzie się zrastać, jakie 
środki ostrożności...

– Chwileczkę – lekarz uniósł rękę i uśmiechnął się. – Tak, wiedziałem, że Nick 

McKenzie  zwróci  na  to  szczególną  uwagę.  –  Wymówił  nazwisko  z  takim 
podziwem  i  sympatią,  że  Rae  ogarnęło  zdumienie.  Kim  był  McKenzie?  Dalsze 
słowa  lekarza  jeszcze  bardziej  ją  zadziwiły.  –  Nigdy  nie  przypuszczałem,  że 
poznam  pana  osobiście.  Oglądałem  to  wspaniałe  widowisko  w  ubiegłą  sobotę  w 
telewizji. Niezapomniane! Naprawdę niezapomniane!

–  Dziękuję –  McKenzie z  roztargnieniem  potrząsnął  jego dłonią. –  Ale  co  do 

złamanej ręki...

– Mamy szczęście – powiedział lekarz. – To bardzo proste złamanie, żadnych 

przemieszczeń.  –  Zaordynował  leki  i  udzielił  wskazówek  dotyczących  dalszego 

background image

postępowania. Rae uważnie słuchała. Mimo  wszystko  Kevin wciąż znajdował się 
pod jej opieką.

Gdy wyszli z gabinetu lekarskiego, McKenzie spojrzał na zegarek.
– Musimy zadzwonić do dziadków – zwrócił się do Kevina. – Sam im powiesz, 

że jesteś zdrów i cały.

–  Zadzwońcie  ode  mnie  z  domu  –  zaproponowała  Rae.  Zbliżała  się  północ; 

pragnęła, by Kevin znalazł się jak najszybciej w łóżku. Sprawiał wrażenie bardzo 
wyczerpanego. – Chyba że... – spojrzała na McKenzie’ego. Może nie zamierzał do 
niej wstępować ani zatrzymywać się dłużej w mieście?

– Dobry pomysł – szybko podchwycił jej propozycję. – Zabieram Kevina i jadę 

za panią.

Dansby to małe miasteczko uniwersyteckie. Droga ze szpitala do domu trwała 

krótko.  Natomiast  myśli  Rae  na  przemian  mknęły  wprzód  i  zbaczały,  pokonując 
dużo większą przestrzeń.

Chłopcy...  Helen na  pewno  zapędziła  już do  łóżka  swoją trójkę  i  Joeya.  Jutro 

jest sobota, więc zostawi go tam do rana. Greg powinien być w domu. Dzięki Bogu 
przychodzi na czas. Pomoże Kevinowi rozebrać się i położyć. Może zresztą zrobi 
to ojciec? Czy też zostawi chłopca i odjedzie? Dziwne, że nic o nim nie wiedziała. 
Dziwne także, że lekarz zwracał się do niego, jak do kogoś ważnego i znanego. I 
to, że McKenzie przyjmował jego podziw, jako rzecz normalną, coś, do czego jest 
przyzwyczajony. Z  jakiegoś powodu  musi  być  sławny.  I zbyt  zajęty tą  sławą,  by 
przejmować  się  synem.  Ale  przecież  to  nie  o  niego  jej  chodzi,  lecz  o  Kevina. 
Lekarz  radził, by  dać  mu  przed  snem coś  ciepłego.  Może  zupę. Biedny dzieciak. 
Miał ciężki dzień.

Dla  niej  ten  dzień  też  był  trudny.  Męcząca  jazda  tam  i  z  powrotem.  Dwaj 

pracownicy  banku  w  Sacramento  mogli  wprawdzie  zabrać  ją  do  Modesto,  ale 
zostawali  tam  na  noc,  ona  zaś  musiała  wracać  do  chłopców.  Konferencja  też  ją 
zmęczyła. Filia miała kłopoty, poważne kłopoty. Miło byłoby dla odprężenia pójść 
wieczorem  na  kolację  z  Westonem.  Prosił  ją  o  to.  O  nie!  Na  szczęście  jest  zbyt 
zajęta, by zadawać się z takimi jak on.

Boże, padam ze zmęczenia – myślała. Dom przewrócony do góry nogami i jak 

zawsze zaczną się kłótnie o sobotni plan zajęć. Greg ma swój futbol o dwunastej, a 
więc nie zdąży wrócić na pierwszą, na urodzinowe przyjęcie Joeya. Na szczęście 
ustaliła  wcześniej  organizację  całej  imprezy  z  klubem  Gęgacza.  Mają  tam 
miniaturowe  pole  golfowe.  Cierpła  jednak  na  samo  wyobrażenie  piętnaściorga 
rozhukanych  dziesięciolatków,  tratujących  bezlitośnie  te  wypieszczone,  niczym 

background image

wyjęte z dziecinnych bajek, trawniki przeznaczone do gry w golfa. Kevin obiecał, 
że  jej  pomoże,  ale  teraz,  gdy  złamał  rękę...  No  cóż,  jakoś  z  tego  wybrnę  –
próbowała się nie poddawać. Tak czy inaczej ma sobotę z głowy.

Jeśli  będzie  miała  szczęście,  to  w  niedzielę  znajdzie  czas,  by  przejrzeć  dane 

dotyczące fuzji oddziałów przed poniedziałkową naradą. Nie, nie ma co liczyć na 
szczęście. Musi się przygotować, by nie wykazać się ignorancją, której oczekuje po 
niej jej nowy dyrektor, Harrison Bowers. Dobrze się stało, że zdążyła awansować, 
zanim jeszcze otrzymał nominację na obecne stanowisko.

Coś  podobnego!  Jesteśmy  już  w  domu!  Wysiadła.  Ruszyła  pierwsza.  Z  tyłu 

szedł Kevin z ojcem, który zaparkował tuż za jej samochodem. Przeprowadziła ich 
drzwiami  prowadzącymi  z  garażu  do  pokoju  bawialnego,  gorączkowo 
zastanawiając się, czy aby Greg nie rzucił na sam środek brudnych tenisówek lub 
wyszarganej po meczu koszulki gimnastycznej.

–  Cześć,  mama!  –  Wybiegł  do  nich  Greg,  zapalając  światła.  –  Kev,  jak  się... 

Nick McKenzie?!

background image

Rozdział 2

Nie  bardzo  wypada,  myślała  Rae  wyjmując  puszkę  zupy,  wypytywać  ledwie 

poznanego  mężczyznę,  kim  on  właściwie  jest.  Z  trudem  jednak  powstrzymywała 
ciekawość.  Najpierw  ten  lekarz,  a  teraz  Greg...  Wprawdzie  Greg,  przejęty 
Kevinem, zdołał jakiś czas wyczekać, ale już po chwili orzekł:

–  Masz  pecha,  stary!  –  i  natychmiast  przeniósł  całą  swoją  uwagę  na  Nicka 

McKenzie.

– Czemu nigdy nie powiedziałeś, że to twój ojciec?!
– pytał Kevina, wskazując mężczyznę przy telefonie.
– Myślałem, że wiesz. – Kevin kręcił się z zakłopotaniem, jakby zawstydzony 

tym pokrewieństwem.

– Chodź no tu i powiedz babci, że nic ci nie jest – przywoływał go do telefonu 

McKenzie.  Po  chwili  Kevin  wdał  się  w  ożywioną  konwersację  z  dziadkami  ze 
Szkocji. Rae odniosła jednak wrażenie, że rozmowa w większym stopniu dotyczy 
niektórych zwierząt z farmy niż złamanej ręki.

McKenzie został dopóty, dopóki jego syn nie znalazł się w łóżku, Rae nie miała 

więc okazji, by swobodnie pomówić z Gregiem.

– Greg – zapytała, gdy tylko zamknęły się drzwi za ojcem Kevina – kto to jest?
– Mamo, to Nick McKenzie!
– Dziękuję. Wiem, jak się nazywa.
– Chyba żartujesz! Nie mogę uwierzyć, że nie wiesz, kim jest Nick McKenzie!
– A ja nie mogę uwierzyć, że znów zostawiłeś tenisówki na środku pokoju! –

Cisnęła nimi w jego stronę.

– Oj, mamo! – jęknął, łapiąc je z trudem.
– Ile razy powtarzałam! Zostawiasz ślady jak  ślimak. Proszę i proszę, gdybyś 

tylko...  Szkoda  słów  –  westchnęła  z  rezygnacją.  –  Powiedz  mi,  czemu  wszyscy 
wybałuszają oczy na tego człowieka. Czy to gwiazda filmowa? – Nie była w kinie 
od lat. Z trudem udawało jej się obejrzeć dziennik telewizyjny.

– Coraz cieplej, mamo. – Uśmiechał się Greg. – To rzeczywiście gwiazda. Czy 

nigdy nie słyszałaś o kijach McKenzie’ego?

– O kijach? – Nic z tego nie rozumiała.
–  Kijach  golfowych.  Kije  sygnowane  przez  McKenzie’ego  są 

bezkonkurencyjne.

– Rozumiem, to jakiś mistrz gry w golfa, tak?

background image

– To mistrz mistrzów. Wygrał kolejno trzy mistrzowskie turnieje organizowane 

przez Związek Golfowy, zdobył dwie zielone kurtki na turniejach Masters, a teraz 
bierze udział w turnieju Binga Crosby’ego w Pebble Beach.

– To imponujące! – Zaimponowała jej wszakże nie tyle oczywista sława Nicka 

McKenzie’ego,  ile  elokwencja,  jaką  przejawił  nagle  jej  rodzony  syn.  Zazwyczaj 
posługiwał  się  pomrukami  i  monosylabami.  Teraz  jednak  niczym  zawodowy 
komentator  sportowy  terkotał  na  temat  golfa,  Związku  Golfowego  i  jakichś 
zielonych kurtek.

– Jestem pewny, że się wycofał. – Kiwał głową Greg. – To fatalne, bo cały czas 

był na topie.

– Na topie? Co to znaczy?
–  Prowadził,  mamo,  prowadził!  Zostawić  Pebble  Beach,  to  wyrzucić  sto 

pięćdziesiąt tysięcy. A gdyby  nawet nie był pierwszy, zdobyłby na pewno drugie 
lub  trzecie  miejsce,  co  daje  jakieś  siedemdziesiąt  pięć,  osiemdziesiąt  tysięcy.  W 
każdym razie wielka forsa!

Turniej golfowy. A więc nie wakacje. I tyle pieniędzy...
– Tylko za grę w golfa? – spytała.
– Można dostać za to i dwieście tysięcy. A Nick McKenzie... o rany... – Greg 

podrapał się w ucho tenisówką. – I właśnie teraz się wycofał!

– Może jeszcze nie? – powiedziała Rae, podnosząc z podłogi koszulkę Joeya i 

piłkę  futbolową.  –  Mówił  chyba,  że  przyleciał  wynajętym  samolotem.  –
Wydarzenia tego dnia toczyły się tak szybko, że nie wszystko zapamiętała. – Jeśli 
ma tyle pieniędzy, to może znów zamówić samolot i...

– Nie da rady. Przepisy są naprawdę ostre. Żadnych przerw ani tym podobnych. 

Przepuszczasz kolejkę i wypadasz z gry. Nawet jeśli spóźnisz się na stanowisko o 
dwie minuty.

–  Ale  to  sytuacja  wyjątkowa,  nagły  wypadek  –  oponowała  Rae  ziewając.  –

Skoro,  jak  mówisz,  to  taka  gruba  ryba,  na  pewno  coś  wymyśli.  W  każdym  razie 
zanieś  to  do  pokoju Joeya i  uciekaj  do  siebie. Jutro  mamy  ważny  dzień,  a  tu  już 
prawie północ.

Padała  ze  zmęczenia.  Ale  wzdragała  się  na  myśl  o  tym,  że  rano  wejdzie  do 

brudnej kuchni. Sprzątnęła więc ze stołu i nakryła do śniadania. Podniosła rondelek 
z  resztkami  rosołu,  zastanawiając  się,  czy  je  wylać,  czy  może  zostawić  na  jutro. 
Wtem rozległ się dzwonek. Podskoczyła, omal nie upuszczając rondla.

Kto,  u  licha,  o  tej  porze...  Ostrożnie  podeszła  do  drzwi,  po  czym  lekko  je 

uchyliła.

background image

– To ja, Nick McKenzie, proszę pani. Znalazłem tego psa.
– Psa, którego potrącił Kevin? – Szeroko otworzyła drzwi, patrząc na niego i na 

małe zwierzę, które trzymał na rękach.

– Bardzo przepraszam – powiedział pospiesznie. – Wiem, że jestem natrętem, 

ale  nie  umiałem  o  tej  porze  znaleźć  weterynarza,  a  sam  mieszkam  w  hotelu.  –
Bezradnie rozłożył ręce. – Pomyślałem więc, że może u pani znalazłoby się jakieś 
pudło i gazety...

Uświadomiła sobie nagle, że blokuje wejście i cofnęła się w głąb mieszkania.
– Oczywiście, proszę wejść. Zaraz czegoś poszukam.
–  Tak,  mama  miała  rację  –  mruczała  do  siebie,  wchodząc  do  garażu.  –

Musiałam  stracić  rozum.  –  Ale  przecież  chodziło  jej  o  to,  by  wziąć  do  siebie 
spokojnego,  dobrego  ucznia,  który  przyjechał  tu  w  ramach  międzynarodowej 
wymiany.  Nie  przypuszczała,  że  uczeń  wpadnie  pod  ciężarówkę.  I  doprawdy  nie 
marzyła  o  poranionym  psie.  W  każdym  razie  nie  teraz,  po  dniu  takim  jak  ten. 
Znalazła  w  końcu  mocne  tekturowe  pudło,  pozbierała  gazety  i  wróciła  do  domu, 
starając się ukryć rozdrażnienie. Tego było za wiele!

Nie potrafiła jednak oprzeć się wzruszeniu patrząc, jak McKenzie czule układa 

psa w pudle i troskliwie prostuje mu łapy.

– Kevin tak się martwił – tłumaczył. – Wciąż mówił, że potrącił psa. Chciał się 

zatrzymać w drodze do domu. Ale powinien był jak najprędzej znaleźć się w łóżku, 
toteż wówczas się nie zatrzymałem. Wiedziałem jednak, że przez cały czas myśli o 
tym psie. Postanowiłem go więc poszukać.

– I leżał tam przez cały czas?
–  Wiedziałam,  że  jeśli  jest  ranny,  to  go  tam  znajdę.  Zwierzęta  często  mają 

więcej rozsądku niż ludzie. Leżą spokojnie i czekają, aż natura sama uleczy rany. 
Wczołgał się pod krzak.

–  Biedactwo.  Tak  długo  i  cierpliwie  czekał.  –  Wyobraziła  sobie  tego 

mężczyznę,  szukającego  w  ciemnościach.  A  przecież  musiał  być  zmęczony  tak 
samo  jak  ona.  Pies,  jakby  wszystko  rozumiejąc,  leżał  bardzo  spokojnie,  patrząc 
ufnie  na  swego  dobroczyńcę  dużymi,  ciemnymi  oczyma  i  od  czasu  do  czasu 
merdając ogonem. Rae delikatnie pogładziła go palcem po uchu, usuwając liść ze 
splątanej, brudnej sierści. Nie miał obroży. – Myśli pan, że to poważne obrażenia?

–  Nie  wiem,  jak  wyglądają  obrażenia  wewnętrzne,  ale  dwie  tylne  łapy  są  na 

pewno  złamane.  Rano  zabiorę  go  do  weterynarza.  Czy  mógłbym  go  tu  zostawić 
tylko na tę jedną noc?

–  Oczywiście.  Może  dać  mu  wody  albo  aspirynę?  –  Nie  wydawał  żadnego 

background image

głosu, ale na pewno cierpiał.

– Tak, to dobra myśl. Może kawałek chleba? A czy nie zostało trochę tej zupy?
Nick McKenzie jest człowiekiem naprawdę wrażliwym, myślała nieco później 

Rae,  wsuwając  się  do  łóżka.  Ona  zapomniała  o  psie.  On  pamiętał.  Wiedział,  że 
myśl o tym dręczy Kevina i wrócił, by szukać zwierzęcia. Zasypiając miała przed 
oczyma jego mocne delikatne dłonie, które łyżeczką wlewały w psi pyszczek wodę 
z rozpuszczoną aspiryną, moczyły chleb w zupie, a następnie cierpliwie czekały, aż 
wyliże go złakniony, ufny język.

Atmosfera  poranków,  nawet  w  sobotę,  była  zawsze  nerwowa.  Tym  razem 

jednak obecność psa spotęgowała jeszcze chaos.

– O! Pies! Mamo, skąd się wziął? Mówiłaś, że już nigdy nie będzie u nas psa! –

głośno wołał Joey.

Rzeczywiście  tak  mówiła.  Przyrzekła  to  sobie  opłakując  Taffy,  ich  pięknego 

collie, który rok temu zginął pod kołami samochodu.

– To nie nasz pies. Pan McKenzie przyniósł go w nocy, bo jest ranny i...
–  Potrąciłem  go,  wiedziałem,  że  go  potrąciłem.  I  tata  po  niego  pojechał?  –

Kevin szeroko otwierał oczy. – Prosiłem, żeby się zatrzymał, ale nie chciał.

– Bo chciał, żebyś jak najszybciej poszedł do łóżka. Nie podnoś go, Joey!
– Nie, Joey, boli go. Ma chyba złamaną łapę – tłumaczył Kevin. – Może nawet 

obie łapy.

– Zostawcie go w spokoju – radziła Rae. – Myjcie ręce i chodźcie na śniadanie.
Kevin chciał jednak koniecznie pierwszy zająć się psem. Ponownie dostrzegła 

podobieństwo między  nim i  ojcem,  kiedy klęcząc, troskliwie wlewał łyżką ciepłą 
owsiankę w psi pyszczek.

Zwierzę  spowodowało  takie  zamieszanie,  że  ucieszyła  się,  gdy  przyjechał 

McKenzie, by je zabrać. Z niepokojem spojrzał na Kevina.

– Jak się czujesz?
–  Dobrze.  Słuchaj,  możemy  zawieźć  go  do  kliniki  weterynaryjnej.  Ja...  ja 

pokażę ci, gdzie to jest – zaproponował z wahaniem.

– Jasne. Chodźmy więc. – McKenzie pochylił się, by podnieść pudło.
– Ja też pojadę – włączył się błagalnie Joey, wciąż jeszcze w piżamie.
– Nie, ty nie – interweniowała Rae. – Nie posprzątałeś jeszcze swojego pokoju i 

nie jesteś ubrany.

– Dziś są moje urodziny. Czy i dziś mam pracować?
– Tak, bo w dzień urodzin także jesz, śpisz i kąpiesz się – odparła.
Usta Nicka drgnęły, powstrzymując uśmiech.

background image

– Będziemy się nim opiekować – zapewnił Joeya.
– I przywieziecie go tu z powrotem? Mamo, pozwól go zatrzymać!
Rae i Nick wymienili znaczące spojrzenia.
–  Trzeba  zostawić  go  w  klinice  weterynaryjnej  na  kilka  tygodni  –  Nick 

przyszedł  jej  z  pomocą.  –  Tam  go  przebadają  i  wyleczą.  Potem  zdecydujecie  z 
mamą, co robić dalej.

W końcu wyszli zabierając psa, a Rae zdołała zmusić chłopców, by zabrali się 

do  codziennych  obowiązków.  Nie  zamierzała  sama  sprzątać  po  dwu  zdrowych, 
leniwych chłopcach, którzy przecież domagali się solidnych świadczeń.

Wkładając  ręczniki  do  pralki,  usłyszała  szum  kosiarki.  A  jednak  wyszła 

zwycięsko  z  potyczki.  Wiedziała,  że  Greg  odczuwa  brak  Kevina,  zwłaszcza przy 
wykonywaniu  prac  w  ogrodzie.  Zaśmiała  się  cicho,  wsuwając  do  zmywarki 
naczynia  po  zjedzonym  śniadaniu.  Istniała  zasada,  wedle  której  uczeń 
przybywający  z  zagranicy  miał  być  traktowany  jak  członek  rodziny.  Okazało  się 
wszakże, iż Kevin, najwyraźniej przywykły w Londynie do sztabu służby, nie ma 
nawet  pojęcia,  jak  posłać  własne łóżko.  Natomiast  w  ogrodzie  działał  sprawnie  i 
energicznie jak dynamo.

– Zawsze pomagam dziadkowi na farmie – wyjaśnił. Przed wyjazdem do kliniki 

oświadczył,  że  ręka  nie  dolega  mu  ani  trochę  i  że,  oczywiście,  pomoże  w 
organizacji  urodzin  Joeya.  Bardzo  na  to  liczyła.  Kevin  znakomicie  radził  sobie  z 
Joeyem i jego kolegami, a nie było to towarzystwo łatwe do okiełznania.

Po jakimś czasie, kiedy chłopcy posprzątali już pokoje, a Rae właśnie kończyła 

czyścić  zlew,  rozległ  się  dzwonek  do  drzwi.  Wrócili.  Zdjęła  gumowe  rękawice  i 
zeszła do holu, by otworzyć.

– Nie ma obrażeń wewnętrznych – poinformował Nick.
– Bardzo się cieszę – powiedziała, po raz pierwszy dostrzegając jego promienny 

uśmiech, który mówił, że wszystko toczy się jak najlepiej na tym świecie.

– Proszę wejść. Napije się pan kawy?
– Chciałbym zabrać panią i chłopców na lunch – oznajmił, podążając za nią w 

stronę kuchni. – Wyjeżdżam jutro rano, więc nie będzie więcej okazji, żeby...

– Dziękuję, to bardzo miłe z pana strony, ale dziś nie możemy. Mamy przyjęcie 

z okazji urodzin.

– Tak, a ja obiecałem, że pomogę – dodał Kevin.
– Nie, dziecko – powiedziała Rae. – Twój ojciec zostaje tutaj tylko dziś. Idźcie 

razem na lunch. Dam sobie radę sama.

Gdy jednak  Kevin oświadczył, że nie  zamierza  jej  opuszczać, zwróciła się do 

background image

Nicka:

–  A  wiec  może  i  pan  przyłączy  się  do  nas?  Tylko  ostrzegam,  że  trudno  to 

wytrzymać. Przyjęcie odbędzie się na miniaturowym polu golfowym i... – jej głos 
przycichł,  po  czym  dodała  niepewnie:  –  Piętnaścioro  dziesięciolatków  na  tym 
śmiesznym trawniku... Nie wiem, czy mogę pana na to narażać.

–  Bardzo  chętnie  przyjdę.  Może na  coś  się  przydam?  Mimo  wszystko  golf  to 

moja specjalność.

–  Świetnie,  tato.  Jeśli  mnie  zastąpisz,  będę  mógł  pojechać  do  kliniki  –

zdecydował  Kevin.  –  Może  mnie  tam  zatrudnią.  To  właśnie  do  kliniki  jechałem 
wczoraj wieczór. Doktor Williams powiedział, że potrzebują pomocy do karmienia 
małych zwierząt i czyszczenia wybiegów.

McKenzie zmarszczył brwi.
– Tego gnoju? Z tą ręką? Czy to dla ciebie nie za ciężka robota?
– Nie. Chodzi tylko o dwie godziny dwa razy w tygodniu. – Na twarzy Kevina 

pojawił się wyraz uporu.

– W gruncie rzeczy doktor Williams przyrzekł mi już tę pracę. Nie chcę stracić 

szansy. – Obrócił się do Rae – Jeśli tata mnie zastąpi...

– Jasne. – Nick szybko wysunął rękę, by klepnąć syna po ramieniu.
– W takim razie idę się przebrać – powiedział Kevin.
– Chciałbym sprawić dobre wrażenie.
Rae dostrzegła rozczarowanie, z jakim McKenzie odprowadzał go wzrokiem.
– Czy ta ręka mu nie dokuczała? – spytał.
– Mam wrażenie, że ani trochę. – Gestem wskazała mu krzesło, nalała do kubka 

kawę i postawiła przed nim. – Miał pan rację. Zniósł to wszystko dużo lepiej niż 
my. Cukru? Śmietanki? – Gdy potrząsnął przecząco głową, napełniła swój kubek i 
usiadła obok przy kuchennym stole. – Myślałam, że pan wraca do  Pebble Beach. 
Syn powiedział mi, że bierze pan udział w turnieju Binga Crosby’ego.

–  Owszem,  brałem,  ale  wypadłem.  –  Wzruszył  ramionami,  kwitując  tym 

stratę... jaką to sumę wymieniał  Greg? Sto tysięcy dolarów?... jakby to nie  miało 
znaczenia.

–  Przykro  mi,  że  musiał  się  pan  wycofać  –  powiedziała  –  ale  cieszę  się,  że 

Kevin nie jest mocno poturbowany.

–  No  właśnie.  Zresztą  i  tak  zamierzałem...  –  Przerwał,  gdyż  przed  domem 

rozległ się klakson i Greg niczym huragan zbiegł po schodach, wołając:

–  Wychodzę,  mamo!  –  Znów  rozległ  się  klakson,  potem  trzask  wejściowych 

drzwi, jakieś okrzyki i odgłos ruszającego samochodu.

background image

– Przepraszam, ale ten dom w soboty, jak zresztą co dzień, jest...
–  Mamo!  Nie  mogę  znaleźć  szortów!  –  Wtoczył  się  Joey  w  samych  tylko 

majtkach.

– Mówi się: przepraszam – podpowiedziała.
–  Pszepszam  –  wyrzucił  Joey  jednym  tchem,  odrzucając  w  tył  pasmo 

wilgotnych blond włosów – ale tych białych szortów, które kazałaś mi włożyć, nie 
ma w mojej szufladzie.

–  Pewnie  dlatego,  że  nie  mają  nóg  –  westchnęła  Rae.  Nick  zachichotał,  gdy 

wstała,  by  zniknąć  w  przyległej  pralni.  Podobało  mu  się  jej  poczucie  humoru.  A 
przy tym była atrakcyjna. Poprzedniego wieczoru miał zbyt wiele kłopotów, by to 
dostrzec. Zapowiadało się naprawdę miłe popołudnie. A może uda mu się później 
spędzić  trochę  czasu  z  Kevinem?  Może  w  końcu  zdołają  swobodnie  i  spokojnie 
porozmawiać? Tylko bez żadnych nacisków – przestrzegał sam siebie.

–  Mój  brat  mówi,  że  pan  gra  w  golfa  najlepiej  na  świecie.  –  Uwagę  Nicka 

przyciągnął  chłopiec,  który patrzył  na niego  z podziwem, stojąc  na jednej nodze, 
drugą o nią pocierając. – Czy to prawda?

– Nie całkiem. Ale robię, co mogę.
– Kevin nic nam nie powiedział.
Oczywiście, że nie – pomyślał z żalem Nick.
– A co ty robisz? Czy grasz w golfa?
–  Ja?  –  pełne  przejęcia  błękitne  oczy  spojrzały  na  niego  niedowierzająco.  –

Przecież ja mam dziesięć lat!

Właśnie  zamierzał  powiedzieć,  że  to  dobry  wiek,  by  zaczynać,  kiedy  wróciła 

Rae i wręczyła Joeyowi starannie złożony stos ubrań.

– Przecież prosiłam, żebyś to zebrał i schował.
– Zapomniałem – chłopiec błyskawicznie się oddalił.
– Załóż czerwoną koszulkę! – zawołała w ślad za nim. Po chwili spojrzała na 

zegarek. – Ja też muszę się przebrać. Za sekundę wracam. – Wyszła w momencie, 
gdy Kevin schodził na dół.

–  Cieszę  się,  że  mogę  cię  zastąpić  –  zaczął  Nick,  bacznie  przyglądając  się 

synowi. Chłopiec wyglądał tak zdrowo, jak gdyby nigdy nic mu się nie stało. – Czy 
na  pewno  chcesz  rozpocząć  pracę?  Wszystko  tu  jest  dla  ciebie  takie  nowe,  i  na 
dodatek ta złamana ręka...

– To bez znaczenia. Zupełnie mi nie przeszkadza. Naprawdę nie chcę stracić tej 

szansy. – Wyjaśnił, że zamierza studiować na uniwersytecie w Stanach, i że jego 
wybór padł na Dansby ze względu na Wyższą Szkołę Weterynaryjną. Jeśli da się 

background image

wcześniej  poznać,  łatwiej  będzie  o  przyjęcie.  –  Niezbędna  jest  wysoka  średnia 
ocen, wiesz.

–  Słyszałem  – odparł Nick,  czując, że ogarnia go  optymizm.  Gdyby Kevin tu 

został na czas studiów... – Chcesz, żebym cię podwiózł?

– Nie, to niedaleko. Pójdę pieszo. – I dodał po chwili wahania: – Dziękuję, tato, 

że przywiozłeś psa. Martwiłem się, że leży tam ranny.

– Wiem.
– I tak mi przykro,  że przerwałeś ten turniej.  Nie musiałeś tu przyjeżdżać. W 

każdym razie nie z powodu tego... – poruszył ręką na temblaku.

–  Musiałem  zobaczyć,  co  się  stało.  Jesteś  ważniejszy  niż  jakikolwiek  turniej 

golfowy. – Bez względu na to, czy zdajesz sobie z tego sprawę, czy też nie, myślał 
McKenzie,  patrząc  za  odchodzącym  synem.  –  Do  zobaczenia  wieczorem!  –
krzyknął. Będą jeszcze inne okazje, by się spotkać. Już ja o to zadbam, dodał sam 
do siebie.

Z chwilą, gdy się dowiedział, że Kevin w ramach szkolnej wymiany wyjeżdża 

na rok do Dansby, postanowił przenieść się w te strony i zostać tu co najmniej do 
lata.  Mógłby  ćwiczyć  na  pobliskich  znakomitych  terenach  golfowych.  I  po  raz 
pierwszy  w  życiu  nie  miałby  konkurencji.  Nie  było  tu  ani  jego  ojca,  ani  farmy. 
Zachichotał. Ale jest uczelnia weterynaryjna.

Mimo wszystko – myślał, nalewając sobie drugą filiżankę kawy – powinienem 

się  cieszyć,  że  mój  syn  z  pasją  oddaje  się  pożytecznym  zainteresowaniom,  jeśli 
nawet odbiegają one od  moich. Nie chciał, by ta rozbieżność przekształciła się w 
konflikt,  który  istniał  między  nim  a  jego  ojcem.  Tak,  to  prawda,  że  w  końcu 
osiągnęli  porozumienie.  Jednak  stało  się  to  dopiero,  kiedy  dobiegał  trzydziestki, 
kiedy już żył własnym życiem i  robił karierę. Nie chciał, by tak samo  stało się z 
Kevinem.

Tak,  ojciec  długo  nie  mógł  przeboleć,  że  syn  porzucił  farmę.  Ale  Nick 

przyznawał teraz, że i on długo nie mógł zrozumieć racji swego ojca. Ojciec musiał 
bardzo  cierpieć,  patrząc,  jak  jego  jedyny  syn  włóczy  się  z  dziadkiem  po  polach 
golfowych,  podczas  gdy  farma  dogorywa.  Farma,  którą  dziadek  doprowadził  do 
ruiny.

W  końcu  Nick  porzucił  pola  golfowe,  by  w  poczuciu  winy,  z  niechęcią  i 

rozpaczą zająć się farmą. Przysiągł sobie wówczas, że nigdy nie dopuści do tego, 
by  jego  własny  syn  czuł  się  nieszczęśliwy  i  żył  w  poczuciu  winy.  Jeśli  bardziej 
interesują go zwierzęta niż gra w golfa, niech i tak będzie.

Usta Nicka drgnęły w uśmiechu, gdy zbierał ze stołu dwa kubki po kawie, by 

background image

wstawić  je  do  zlewu.  Ani  ojciec,  ani  on  sam  nie  przypuszczali,  że  gra  w  golfa 
przyniesie  o  wiele  większe pieniądze,  niż  kiedykolwiek  mogłaby  dać  farma.  I  że 
właśnie te pieniądze uratują ją i zapewnią jej opłacalność.

–  Ależ  bardzo  dziękuję  –  powiedziała  Rae,  która  właśnie  weszła  do  kuchni, 

ciągnąc za sobą Joeya.

– Widzę, że jest pan dobrze wyszkolony.
– To szkocki chów. Mój ojciec wyznawał etykę pracy. – Odwrócił się tyłem do 

zlewu  i  na  widok  Rae  omal  się  nie  zakrztusił.  Ależ  te  dżinsy  podkreślają  jej 
kształtne biodra...

– Nie chciałabym pana zmuszać – zaczęła przepraszającym tonem. – Naprawdę 

nie musi pan tam iść. Poradzę sobie sama.

–  Nie  ma  mowy.  Cieszę  się,  że  będę  mógł  pomóc  –  odpowiedział  i  było  to 

szczere.  Przybył  tu  tylko  ze  względu  na  syna.  Nie  spodziewał  się  dodatkowej 
atrakcji  w  osobie  Rae  Pascal,  tej  istoty  o  wielkich  orzechowych  oczach,  lekko 
zadartym nosku i lśniących, krótko obciętych, brązowych włosach, które nadawały 
jej  niemal  chłopięcy,  wdzięczny  wygląd  elfa.  Przypominała  po  trosze 
czarodziejskie postaci z bajek, jakie opowiadała mu matka.

– Pojedziemy moim samochodem? – zapytał.
Rae zastanowiła się przez chwilę.
– Nie – zdecydowała. – Wolałabym jechać naszym, oczywiście jeśli zdoła pan 

to wytrzymać. Muszę zabrać jeszcze dwu chłopców i wstąpić do piekarni.

Jadąc  w  kierunku  pola  golfowego,  słuchał  z  rozbawieniem  sprzeczki  między 

trójką chłopców, którym szło o to, kto siądzie przy oknie. Stanowiło to dla niego 
zupełnie nowe doświadczenie. Rozwiedli się z Jan, gdy Kevin był jeszcze małym 
dzieckiem.  W  miesiącach  letnich,  kiedy  to  Nick  sprawował  opiekę  nad  synem, 
Kevin  zawsze  zostawał  pod  opieką  dziadków.  W  tym  czasie  bowiem  Nick 
wyjeżdżał  na  turnieje  golfowe.  Teraz  Kevin  był  wystarczająco  duży,  by  mu 
towarzyszyć,  a  jednak  wolał  spędzać  czas  na  farmie.  Nick  westchnął.  Śmieszne! 
Widać w jego rodzinie upodobania występują przemiennie co dwa pokolenia.

– Czy już pan żałuje? – zapytała, ruchem głowy wskazując znacząco gromadkę, 

która siedziała z tyłu.

–  Ależ  skąd.  Po  prostu...  myślałem  o  czymś  innym.  Mam  nadzieję,  że  to 

przetrwam.

Jednakże,  gdy  dotarli  do  klubu  Gęgacza,  ogarnęły  go  wątpliwości.  W  ciągu 

dziesięciu minut rodzice podrzucili im około tuzina rozbrykanych chłopców. Dwu 
ojców  i  co  najmniej  jedna  matka  rozpoznały  McKenzie’ego.  Uśmiechał  się,  z 

background image

roztargnieniem odpowiadał na ich komplementy. Trudno było prowadzić rozmowę 
pośród chłopięcych wrzasków i śmiechów. Joey w połączeniu ze swymi kolegami 
przypominał  minę,  która  wybuchała  raz  po  raz.  Zdesperowany  McKenzie 
gwałtownym,  ostrym  gwizdem  zdołał  w  końcu  poskromić  całe  towarzystwo. 
Ucichli.

– Dobra, chłopaki! Chodźcie tutaj – zawołał, biorąc za rękę zdumionego Joeya. 

– W tym miejscu zaczynamy.

Obejmując przywództwo, zdawał sobie sprawę, że Rae Pascal uśmiecha się do 

niego z uczuciem wdzięczności.

Gwizd McKenzie’ego i komenda: Tutaj, chłopaki! – wprowadziły natychmiast 

dyscyplinę i porządek. Wywarło to na niej silne wrażenie. Przypuszczała, że na tym 
malutkim,  jakby  z  bajki  wyjętym  polu  golfowym,  okaże  się  bezradny  wobec 
chłopców.  Przyglądała  się  z  rozbawieniem,  jak  ustawiał  ich  w  kolejce  do  dołka 
numer jeden i wprowadzał każdego w technikę gry.

– Trzymaj kij w ten sposób. Tak... Spokojnie. Dobre uderzenie, chłopcze... No, 

teraz twoja kolej.

Cierpliwie  prowadził ich  po  stoku, wzdłuż  którego  stały  rzeźbione  podobizny 

Siedmiu Krasnoludków, i wskazywał, jak omijać przeszkody, by w końcu trafić w 
złożone  dłonie  Królewny  Śnieżki.  I  choć  w  trakcie  pokonywania  zbocza  więcej 
było  uderzeń  chybionych  niż  udanych,  Nick  sprawiał  jakoś,  że  posuwali  się, 
ustępując miejsca innym zbierającym się grupom dzieci i udręczonych dorosłych. 
Dzięki  niemu  uwaga  chłopców  nie  słabła,  rodziło  się  miedzy  nimi  zdrowe 
współzawodnictwo. Rae, która dopingowała każdego z nich i zbierała porozrzucane 
piłki,  znakomicie  bawiła  się  tym,  co  wcześniej  uważała  za  dopust  boży.  Przy 
piątym  dołku  Nick  trzymał  już  wszystkich  chłopców  w  garści,  Joey  natomiast 
pękał z dumy, że to jego znajomy.

– Ale Kevin ma fajnego tatę, co? – szepnął do Rae. Czy on zostanie u nas, aż 

Kevin wyzdrowieje, mamo?

– Nie, kochanie – odparła – Jutro rano wyjeżdża.
–  Chciałbym,  żeby  został  –  mruknął  Joey.  Rae  uśmiechnęła  się  tylko.  Nie 

przyznawała  się  nawet  przed  sobą,  że  myśli  podobnie.  Niemożliwe,  by  właśnie 
bliskość tego mężczyzny wyzwoliła to przepełniające ją uczucie ciepła i słodyczy. 
Zaważył na tym radosny nastrój i niezwykła sceneria urodzinowej zabawy, a Nick, 
jako  ojciec  Kevina,  dobrowolnie  pomagał  w  jej  organizacji.  Musiała  jednak 
przyznać, że ukradkowe spojrzenia, jakimi ją obrzucał, wcale ojcowskie nie były. 
Tak  patrzy  mężczyzna  na  kobietę.  A  rumieniec,  który  wystąpił  na  jej  policzki, 

background image

również nie był wynikiem słonecznego ciepła.

Jack  i  Jill,  dołek  dziewiąty  i  ostatni,  okazał  się  dość  trudny,  umieszczono  go 

bowiem  na  spadku  zbocza,  a  nie  na  jego  wzniesieniu.  Piłka  miała  przelecieć  po 
powierzchni wypełnionego wodą wiadra Jacka, ominąć pułapkę i wpaść do wiadra 
Jill.  Do  tej  pory  tylko  dwaj  chłopcy  zdołali  tego  dokonać,  a  i  to  po  sześciu  lub 
siedmiu próbach. Teraz przyszła kolej na Todda. Rae wstrzymała oddech. Biedak 
nie zdobył dotąd nawet punktu i pozostali chłopcy bezlitośnie z niego kpili. Wlókł 
się  na  samym  końcu,  czemu  trudno  się  było  dziwić.  Ciężkawy  i  niezdarny,  miał
kiepskie wyniki sportowe i często stanowił przedmiot drwin kolegów.

– Chodź no tu, chłopcze, spróbuj – nalegał Nick, pochylając się nad nim. – Kto 

nie  próbuje,  ten  nie  wygrywa.  A  teraz  stań  tutaj  i  spójrz  na  piłkę...  –  Rae  z 
podziwem patrzyła, jak łagodnie go ośmiela, jak cierpliwie poucza.

Todd  słuchał.  Wyraz  lęku  i  napięcia  na  jego  twarzy  wyraźnie  znikał.  Mocno 

ujął  kij  i  pewnie  uderzył,  wkładając  w  to  dokładnie  tyle  siły,  ile  należało.  Piłka 
przeleciała nad wiadrem z wodą, ponad płotkiem, przez puste wiadro Jill i wpadła 
w dołek.  Na chwilę wszyscy zamilkli z wrażenia, po  czym rozległy  się okrzyki  i 
gratulacje.  Był  to  sportowy  wyczyn  dnia.  Todd  okazał  się  tym,  który  trafił  za 
jednym uderzeniem. Rae uśmiechnęła się widząc, jak grubasek sapie z triumfem, a 
jego oczy odzyskują pewność siebie.

Ogarnęło ją wzruszenie.
– Dziękuję – zdołała szepnąć McKenzie’emu, gdy zaganiali swoją gromadę w 

stronę stołu z różnymi przysmakami. – Bardzo tego potrzebował.

– Wiem – odparł. – Cieszę się, że trafił.
Ty to sprawiłeś – pomyślała. I nie tylko Todd, lecz każdy z obecnych chłopców, 

pozostawał pod silnym wrażeniem i nie mniej silnym wpływem osoby Nicka. Stal 
się on bezsporną gwiazdą tej uroczystości. Przyglądała się jego wysokiej sylwetce, 
gdy z zawodową lekkością i wdziękiem lawirował wśród chłopców, słuchała, jak z 
nimi  żartuje  i  serdecznie się  śmieje.  Można pomyśleć, że  bardzo  go  to  bawi  i  że 
woli być tutaj niż grać o sto tysięcy dolarów na prawdziwym polu golfowym.

Gdy  wracali  do  domu,  czuła,  że  jej  serce  wypełnia  coś  więcej  niż  zwyczajna 

wdzięczność. Przyglądając się jego twarzy doszła do przekonania, że początkowo 
nie miała racji. Nick był zdecydowanie przystojny. Podobał jej się naturalny nieład 
jego gęstych, czarnych włosów, spokojna radość głębokich, niebieskich oczu, pełne 
usta, które zawsze wydawały się skore do śmiechu. Nagle ogarnęło ją nieodparte 
pragnienie,  by  te  usta  całować,  by  poczuć...  Wciągnęła  głęboki  oddech,  zdołała 
zapanować nad swoimi emocjami.

background image

– Proszę, niech pan wejdzie – zaprosiła go  do środka. – Kevin  powiniem być 

już w domu.

Kevin przywitał ją radosnym okrzykiem.
– Mam tę robotę, mamciu! O, cześć tato!
– To wspaniale, chodź tu i opowiedz nam wszystko.
–  Ej,  Kev,  chcesz  zobaczyć,  co  dostałem?  –  wołał  Joey  z  głową  ledwie 

wystającą znad stosu pakunków.

– Mam nową grę komputerową. Zagrasz?
– Mógłbyś najpierw pomóc Joeyowi? Weź to, co trzyma tata, i wnieście te łupy 

na  górę.  Nie,  Joey,  teraz nie  będziecie  grać.  Kevin chce  porozmawiać  z  ojcem  –
dokończyła, wprowadzając Nicka do bawialni. Dostrzegła, że jego brwi drgnęły ze 
zdziwienia,  gdy  usłyszał,  jak  zwraca  się  do  niej  Kevin.  Skorzystała  więc  z 
możliwości  wyjaśnienia.  –  Uznałam,  że  „pani  Pascal”  brzmi  zbyt  ceremonialnie, 
skoro  powierzono  mi  tymczasowe  matkowanie.  Jednocześnie  wrodzona 
delikatność  Kevina  utrudnia mu nazywanie  mnie  po  imieniu. Stanęliśmy  więc  na 
„mamci” Mam nadzieję, że nie ma mi pan tego za złe.

–  Oczywiście,  że  nie.  Dlaczegóż  bym  miał  mieć?  –  odparł  i  uśmiechnął  się 

swoim zachwycającym uśmiechem, który powiadał, że wszystko toczy się najlepiej 
na tym świecie.

Kevin zszedł i poinformował, że ze względu na swoją rękę nie dostał pracy przy 

oporządzaniu  i  karmieniu  zwierząt,  natomiast  dwa  razy  w  tygodniu  przez  dwie 
godziny  po  szkole  ma  zastępować  recepcjonistę.  Wydawał  się  zadowolony. 
Przecież  i  tak  będzie  miał  styczność  ze  zwierzętami.  Zarówno  Rae  jak  i  Nick 
odetchnęli z ulgą na wiadomość, że Kevin dostał pracę przy biurku. Rae zaprosiła 
Nicka na kolację i wyruszyła na zakupy, zostawiając go sam na sam z synem.

Gdy wróciła dwie godziny później, Nick wciąż  jeszcze nie wyszedł. Razem z 

trójką  chłopców  siedzieli  przed  telewizorem,  pochłonięci  rozwojem  turnieju 
golfowego  w  Pebble  Beach.  Greg,  wyładowując  zrobione  przez  nią  zakupy, 
powiedział:

– Prowadzi Jasper Henley. Nick mówi, że to faworyt, a ma dopiero dwadzieścia 

trzy lata. Czy kije dziadka są dalej na strychu, mamo? Nick mówi, że każdy może 
grać.

Jeszcze jeden rodzaj sportu jest tak potrzebny Gregowi jak dziura w moście –

myślała  Rae,  układając  przywiezione  produkty.  Chyba,  że  golf  wyprze  futbol... 
Marzenia! Nie ma o tym mowy, dopóki uchodzi za najlepszego obrońcę Elm High.

Wielka  bawialnią  mieściła  się  o  stopień  niżej  od  kuchni.  W  trakcie 

background image

przygotowywania kolacji Rae z przyjemnością przysłuchiwała się pogawędkom na 
temat sportu. Nie chcąc psuć im przyjemności, postawiła na dużym okrągłym stole 
do  kawy  talerz  meksykańskich  placków,  świeżo  przyrządzoną  sałatę,  ser, 
hamburgery w meksykańskim sosie, pomidory, chipsy i przyprawy. Każdy nałożył 
sobie porcję, a Rae przyłączyła się do nich, siadając na podłodze i przysłuchując się 
dyskusjom. Zdumiewało ją,  jak błyskawicznie Nick, do  którego chłopcy zwracali 
się teraz po imieniu, zaprzyjaźnił się z Gregiem i Joeyem.

Tylko Kevin był spięty. Nagle zdała sobie sprawę z tego, ze prawie nie bierze 

udziału  w  rozmowie.  Dziwne,  że  z  takim  dystansem  odnosił  się  do  ojca, 
mężczyzny, który zjednywał sobie wszystkich, przystępnego i łatwo nawiązującego 
kontakt nawet z obcymi ludźmi. Przypominał Toma, jej męża. Ręka niosąca do ust 
widelec zamarła w pół drogi. Spojrzała na Nicka. Śmiał się z czegoś, co powiedział 
Greg,  i  wskazywał  na  ekran,  komentując  ruchy  zawodnika.  Greg  i  Joey  chłonęli 
każde jego słowo.

Tak samo jak ona chłonęła kiedyś to, co mówił Tom. Poznała go na pierwszym 

roku studiów uniwersyteckich i zupełnie straciła głowę. Miał tyle wdzięku, był taki 
ujmujący,  tak...  bardzo  ją  kochał.  Nic  i  nikt,  a  zwłaszcza  rodzice,  nie  mogli  jej 
powstrzymać,  gdy  ten  nieskazitelny  ideał  zaproponował  jej  małżeństwo.  Była  do 
tego stopnia zadurzona, iż dopiero po latach pojęła, że Tom jest ambitnym egoistą, 
który demonstruje swój wdzięk, tylko wtedy, gdy mu na tym zależy. A więc wtedy, 
gdy  chce  podkreślić swoje  walory  albo  zrealizować  własne  ambicje.  Dla  własnej 
rodziny szkoda było fatygi.

Poruszyła  się  niespokojnie,  dręczona  wiecznymi  wątpliwościami.  Łatwo 

obwiniać  o  nieudane  małżeństwo  kogoś,  kto  nie  może  się  już  bronić.  No  więc 
dobrze,  nie  byłam  najlepszą  z  żon.  Gdybym  była,  czy  chciałby  mnie  porzucić? 
Wielki  Boże!  Czemu  teraz  o  tym  myślę?  Tom  nie  żyje  od  dziewięciu  lat. 
Powinnam była pogrzebać mój ból razem z nim.

Nie, nie miała prawa porównywać Nicka McKenzie’ego z Tomem. Ale czemu 

syn Nicka odnosi się do ojca z taką rezerwą i chłodem?

background image

Rozdział 3

Był poniedziałek, dziesiąta rano. Posiedzenie trwało od godziny. Przewodniczył 

Leon  Waters,  wiceprezydent  korporacji  Coastal  Banks,  który  kierował 
przejmowaniem  banków  Peabody’ego.  Przyleciał  z  centrali  w  Los  Angeles,  by 
omówić  sytuację  oddziałów  w  Rejonie  Północnym.  Pewne  banki  Peabody’ego 
należało  zachować,  inne  połączyć,  jeszcze  inne  zamknąć.  W  luksusowej  sali 
konferencyjnej  Północnego  Regionu  Coastal  Banks  w  Sacramento  dominował 
wielki, lśniący, dębowy stół, za którym zasiadali dyrektorzy wszystkich oddziałów. 
Zgodnie  z  regulaminem  korporacji  tuż  za  każdym  z  dyrektorów  siedział  jego 
zastępca,  by  w  razie  potrzeby  informować  na  temat  szczegółów,  o  które  mógłby 
indagować  prezes.  Podczas  dyskusji  na  temat  korzyści  utrzymywania  kolejnych 
filii  Rae,  która  siedziała  za  Harrisonem  Bowersem,  uważnie  słuchając,  wodziła 
wypolerowanym  paznokciem  pośród  czerwonych  punktów  na  mapie, 
odpowiadających  poszczególnym  filiom.  W  myślach  porządkowała  te  filie  ze 
względu na ich położenie i ze względu na uzyskiwane z nich wpływy. Tymczasem 
jej  lewa  ręka,  uciskając  skroń, próbowała  zapobiec  początkom  bólu  głowy,  który 
zawsze towarzyszył napięciu.

Napięcie to nie miało jednak nic wspólnego z toczącą się dyskusją. Rae znała 

na  pamięć  wszystko,  co  dotyczyło  tych  banków.  Zanim  miesiąc  temu  objęła 
funkcję  zastępcy  dyrektora,  kierowała  programem  kredytów  dla  całego  regionu. 
Doskonale  orientowała  się  w  potencjale  kredytowym  każdej  filii  Coastal  Banks, 
posiadała  również  pewną  wiedzę  na  temat  konkurencji,  dawnych  banków 
Peabody’ego.  Pomyślała,  kwaśno  się  uśmiechając,  że  pewnie  wszystkie 
przedstawiane teraz zalecenia opierają się na jej sprawozdaniach.

Napięcie, które usztywniło mięśnie jej szyi, przyprawiając ją o ból głowy, miało 

źródło gdzie indziej. Przyczyną był Greg. Pomimo krzyków przez pół godziny nie 
mogła  wyciągnąć  go  z  łóżka.  Oczywiście  nie  zdążył  zjeść  śniadania  i  na  pewno 
spóźnił się do szkoły. Tego dnia, zgodnie z umową między rodzicami, wypadała jej 
kolej  na  odwiezienie  dzieci  do  szkoły.  Jeden  z  bliźniaków  Helen  zapomniał  o 
drugim  śniadaniu  i  stroju  gimnastycznym.  Musiała  więc  wrócić  i  powtórnie 
odwozić do szkoły trójkę chłopców. Omal sama się nie spóźniła. Na domiar złego 
otrzymała właśnie telefon od wychowawcy Grega. Tym razem chodziło o biologię. 
Greg jest leniem i głupotą było sądzić, że jakiś pracowity chłopiec może wywierać
na  niego  wpływ.  Zapraszając  Kevina,  wzięła  sobie  na  głowę  dodatkowy  kłopot. 

background image

Nie, to nieprawda, Kevin nie sprawiał kłopotu, chłopcy świetnie się rozumieli. Ale 
jak tu, na Boga, wpłynąć na Grega?! Może powinna zabronić mu grania w futbol? 
Nie, nie mogła tego zrobić. Byłby załamany.

– Zupełnie tego nie rozumiem. – Ostry głos pana Watersa wtargnął nagle w jej 

myśli.  –  Sugeruje  pan  likwidację  oddziału  we  wschodniej  części  Lodi.  To  duży 
oddział,  a  w  tym  rejonie  i  w  jego  sąsiedztwie  nie  ma  ani  jednego  z  naszych 
banków.  –  Waters  odmierzał  słowa  z  regularnością  metronomu,  wyrzucając  z 
siebie pytania na temat  celowości tego posunięcia. Pytania te stawiał nie jej, lecz 
Harrisonowi  Bowersowi,  dyrektorowi  oddziału  rejonowego,  który  plątał  się 
bezradnie w odpowiedziach.

– Teren ulega degradacji – szepnęła.
Bowers obrócił się do niej, by uzyskać rzeczową informację na temat zmian w 

planie  przestrzennym  miasta,  wyłączeniu  terenów  pod  budowę  autostrady  i  kilku 
innych czynnikach, o czym następnie poinformował wiceprezydenta korporacji.

Waters spojrzał z namysłem na Rae, po czym dalej rozważał kwestię. W miarę 

rozwijania  się  dyskusji  tempo  pytań,  dotyczących  kolejnych  rozwiązań,  ulegało 
przyspieszeniu  i  Bowers  musiał  raz  po  raz  zwracać  się  do  Rae.  Udzielała 
dokładnych,  fachowych  informacji,  czując  jednocześnie,  że  jest  coraz  bardziej  z 
siebie zadowolona.

Ależ się popisuję – pomyślała samokrytycznie, opanowując chichot. Może już 

darować Bowersowi. Gdy przedstawiano mu ją jako jego zastępcę, powiedział: „Ta 
praca  wymagać  będzie  czegoś  więcej  niż  dobrze  skrojonych  sukni,  pani  Pascal”. 
Ale  wciąż  ją  to  rozdrażniało.  Niepostrzeżenie  pociągnęła  wiązadełko  swojej 
jedwabnej bluzki, tak, jakby chciała zacisnąć mu je na szyi. Czy dlatego, że stara 
się ładnie wyglądać, ma on prawo uważać, że...

Ponowna eksplozja argumentów Watersa wyrwała ją z roztargnienia.
– To  doprawdy głupia propozycja, panie  Bowers! Dwa banki oddalone o  trzy 

budynki  jeden  od  drugiego?  Proszę  wziąć  pod  uwagę  koszty  utrzymania,  nie 
mówiąc już o podwójnej liczbie personelu. – Gdy i tym razem Bowers zwrócił się 
do Rae, Waters machnął ręką gestem rezygnacji. – Po co się w to dłużej bawić?! Ta 
pani... pani... ? – wskazał ją palcem.

– Pascal – odpowiedziała.
– Dobrze, a więc pani Pascal, skoro to pani orientuje się w tej sprawie, proszę 

przysunąć  krzesło  i  uzasadnić  wasze propozycje oraz  wyjaśnić,  jakie  zyski  mogą 
one przynieść naszej korporacji?

Rae  z  zażenowaniem przełknęła  ślinę.  Chciała  udowodnić Bowersowi, że  jest 

background image

fachowcem, ale nigdy nie zamierzała podważać jego kompetencji.

–  Pan  Bowers  dokładnie  omawiał  ze  mną  tę  kwestię  –  kłamała,  starając  się 

ratować  sytuację.  –  Doszliśmy  do  wniosku,  że  należy  utrzymać  oba  te  banki 
przynajmniej  na  jakiś czas.  Oba  mają  regularne  wpływy,  głównie  ze  względu  na 
dużą liczbę niezawodnych, starych klientów, którzy mogliby niechętnie odnosić się 
do  zmian  –  kontynuowała  wysuwając  dalsze  argumenty,  które  wydawały  się  go 
zadowalać.  Kolejne  pytania  kierował  wyłącznie  do  niej,  ale  Rae  starała  się 
odpowiadać w imieniu Bowersa, to powołując się na konsultację z nim, to znów na 
jego rady.

Gdy wszyscy rozeszli  się na lunch, Rae wraz z nimi opuściła salę. Odszukała 

swoją  sekretarkę, Core  Steele,  która  przeglądała  jakieś  dane  razem  z  Ruth  Cook, 
sekretarką Bowersa.

– Jak poszło? – Cora spojrzała na nią spoza okularów w rogowej oprawie.
– Ciężko – odparła Rae. – I nie zapowiada się lepiej.
–  Ojej!  – jęknęła  Ruth. –  Harrison i  tak  szalał.  Powinnam... O,  czy  pan  mnie 

szuka? Właśnie miałam...

– Nie, szukam Rae – przerwał jej Bowers. – Czy zechcesz zjeść z nami lunch? –

spytał, gdy Rae odwróciła się do niego.

– Dziękuje, nie – odparła. Wiedziała, że nie włączono jej na listę ważniaków z 

Los  Angeles,  których  podejmowano  lunchem.  Ale  nie  czuła  się  urażona  zbyt 
późnym zaproszeniem. – Mam jeszcze sporo roboty. Zjem kanapkę przy biurku.

– Jak ci wygodniej – powiedział zawiedzionym głosem. – I dziękuję ci, Rae –

dodał wychodząc. – Jestem naprawdę wdzięczny.

Ruth obrzuciła ją natychmiast ostrym, jadowitym spojrzeniem.
– Twoje stare numery, co? Nowy facet do wzięcia w polu widzenia! Warto się 

zakręcić. No i widzę, że zdobywasz punkty.

– Wykonuję swoje obowiązki.
–  Oczywiście!  Tylko  dlaczego  założyłaś  tę  szałową  bluzkę?  –  syknęła  Ruth, 

wypadając z pokoju.

–  Bo  lubię  jaskrawe  kolory.  –  Rae  dotknęła  turkusowego  jedwabiu.  –  Jej 

sukienka  jest  wprawdzie  czarna,  ale  na  pewno  bardziej  wyzywająca  niż  moja 
bluzka.

– Pewnie. Przecież o to jej chodzi – śmiejąc się potwierdziła Cora. – Masz tu 

sprawozdania oddziałów, o które prosiłaś.

Rae  wzięła  je i  uśmiechnęła się  sama  do  siebie.  Nie  obchodziło jej,  co  o  niej 

mówiono.  Wiedziała  dobrze,  że  to  opracowany  przez  nią  program  kredytowania, 

background image

główne  źródło  dochodów  banku,  zdobył  uznanie  Roscoe  Cowana,  poprzedniego 
szefa, zapewniając jej stanowisko jego zastępcy. Cowan natomiast otrzymał awans. 
Przeniesiono go do centrali. Jego miejsce zajął Bowers – pomyślała z żalem. Plotki, 
że  do  awansu  przyczyniła  się  jej  aparycja,  nawet  zjadliwa  uwaga  Bowersa  o 
„dobrze  skrojonych  sukniach”,  w  nią  przecież  wymierzona,  rozbrzmiewały  jak 
muzyka w uszach Rae, choć nie przyznałaby się do tego nikomu. Były balsamem 
wylanym na rany zadane przez jej zmarłego męża. To właśnie on mówił: „Chyba 
nie zamierzasz włożyć  tej  starej szmaty?  Czy  zawsze musisz  wyglądać jak szara, 
zaniedbana  kura  domowa?”.  A  tak  się  starała.  Ale  Joey  miał  kolkę,  i  jeszcze  to 
poronienie...  Zresztą  wszystkie  dodatkowe  dochody  szły  i  tak  na  elegancką 
garderobę Toma, niezbędną „ze względu na interesy”, na country club, do którego 
przynależność była również niezbędna, „gdyż ułatwiała kontakty”.

Znowu to samo! Obwinia o przegraną tego, kto dawno odszedł. I to teraz, gdy 

powinna skupić się na teraźniejszości.

– Muszę przejrzeć te sprawozdania, Córo. Czy schodzisz do delikatesów?
Cora skinęła głową, ale najwyraźniej myślała o wcześniejszej rozmowie.
–  Nie  tylko  sprzątnęłaś  jej  sprzed  nosa  łakomą  posadkę,  ale  teraz  jeszcze 

wpadłaś w oko nowemu szefowi, na którego ostrzy sobie pazurki.

–  Och,  Córo!  –  wykrzyknęła  z  lekkim  rozdrażnieniem  Rae.  –  Bowersa 

interesuje  we  mnie  znajomość  wykresów  i  cyfr,  to  dzięki  czemu  działa  cała  ta 
instytucja. Niech go sobie Ruth łapie. Zrozum raz wreszcie, że obchodzi mnie on 
wyłącznie jako dyrektor, a nie jako mężczyzna.

– Nie przecz, kochanie. Myślę, że ta żmija, nasza Ruth, ma nosa. Ten facet to 

łakomy kąsek. Młody, przystojny i... kawaler! A poza tym, jak twierdzi Ruth, jego 
rodzina od pokoleń siedzi na ciężkiej forsie. Ruth gotowa jest skoczyć za niego w 
ogień. Ale ja trzymam z tobą, Rae. Jesteś dużo ładniejsza, a poza tym masz klasę. 
Ta napalona blondyna byłaby bez szans, gdybyś tylko śmielej w to poszła. Więcej 
kokieterii, trochę pochlebstwa, więcej przymilności...

Rae zachichotała.
– Nie interesuje mnie to, Coro. Poza tym nie stosuję takich metod. – Nawet jeśli 

tu, w biurze, sądzą inaczej, pomyślała.

–  Mówię tylko,  że jak  się coś  ma, to  trzeba umieć to  sprzedać – oświadczyła 

Cora, nie zrażona tym, że sama nie była zdolna zwrócić niczyjej uwagi. I że jest tak 
mało atrakcyjna, iż nikogo nie może zainteresować, myślała Rae, uśmiechając się 
w odpowiedzi.

–  Słuchaj,  mam  jeszcze  sporo  pracy.  Możesz  przynieść  mi  kanapkę  z 

background image

delikatesów?

–  To  jest  właśnie  problem  z  kobietami  na  stanowisku!  Wystarczy,  że 

dostaniecie  trochę  władzy,  a  już  uderza  wam  to  do  głowy!  –  Cora  niezwykle 
udatnie  naśladowała  Ruth.  –  Jestem  kierownikiem  sekretariatu,  a  nie  kimś  do 
przynoszenia...

– Szynki i sera – dokończyła Rae, znikając ze śmiechem w drzwiach swojego 

gabinetu.

–  Chwileczkę!  –  krzyknęła  za  nią  Cora.  –  Masz  wiadomość  na  biurku! 

Zamiejscowy telefon od Nicka McKenzie’ego. Czy to czasem nie ten słynny mistrz 
golfa?

– Tak, to on. Jest ojcem Kevina.
Zdumiona Cora wcisnęła głowę w drzwi.
– A ty nigdy nie pisnęłaś o tym ani słowem? Kiedy? Co? Jak?
–  Coro,  muszę  przeczytać  te  sprawozdania.  Później  ci  opowiem.  Przynieś  mi 

tylko kanapkę, żebym wytrzymała drugą część posiedzenia.

– Powiedz „proszę”.
– Proszę, pani kierowniczko sekretariatu! I sok pomidorowy. Proszę!

Z  przekazanej  wiadomości  wynikało,  że  zadzwoni  później.  Było  wpół  do 

szóstej i właśnie zbierała się do wyjścia, gdy zadzwonił telefon. Cora już wyszła, 
więc Rae sama odebrała telefon.

– Pani Pascal? – Z miejsca rozpoznała ten niski, śpiewny głos.
–  Tak,  panie  McKenzie.  Przykro  mi,  że  nie  mogłam  odebrać  poprzedniego 

telefonu. Byłam...

– Wiem. Bardzo zajęta. A ja dzwonię, by zająć pani jeszcze więcej czasu.
– Tak?
– Czy moglibyśmy jutro wieczorem zjeść wspólnie kolację?
–  Ja...  –  zawahała  się.  Unikała  wszelkich  randek,  wszelkich  prywatnych, 

towarzyskich  spotkań  z  mężczyznami,  nigdy  nie  wychodziła  wieczorem  w  dni 
powszednie, jeśli nie  wiązało  się to  z  pracą. Musiała  sprawdzić, jak  Joey odrobił 
lekcje,  a  teraz  trzeba  dopilnować  Grega...  –  Przykro  mi,  ale  niestety  nie  zdołam. 
Chłopcy...

– Bardzo proszę. Muszę z panią porozmawiać. Chodzi o Kevina.
– Ach, tak... Rozumiem. Proszę więc do nas wstąpić. Mógłby pan...
–  Nie,  muszę  porozmawiać  z  panią  w  cztery  oczy.  Następnego  dnia  rano 

wylatuję do Północnej Karoliny. Bardzo proszę, to naprawdę ważne.

background image

Jego głos brzmiał tak... tak błagalnie.
– No cóż, może jakoś zdołam.
–  Wspaniale.  Czy  mógłbym  odebrać  panią  z  biura?  Proszę  tylko  powiedzieć, 

gdzie to jest i o której godzinie.

Rae spojrzała na zegarek. Wpół do szóstej. Dokładnie o tej porze umówiła się z 

Nickiem McKenzie’em. Tymczasem wyglądało na to, że zebranie jeszcze potrwa, 
ponieważ  wiceprezydent  chciał  obejrzeć  plastyczną  mapę,  której  wykonanie 
zamówiła. Przedstawienie lokalizacji obiektów w trzech wymiarach miało ułatwić 
podjęcie dokładniejszych decyzji. Sporządzenie mapy było przedsięwzięciem dość 
kosztownym, toteż  dopiero  obejrzenie jej  w  pełnym kształcie  pozwalało określić, 
na ile wydatek jest celowy. Całe grono przeniosło się zatem z sali konferencyjnej 
do  gabinetu  Rae.  Szła  pierwsza,  za  nią  Bowers,  wiceprezydent  i  inni.  W  sumie 
siedem osób.

McKenzie nie zauważył idącej za nią grupy. Gdy Rae zbliżała się, wstał.
– Czy jest pani gotowa...
Przerwała mu w pół zdania, poczerwieniała i odwzajemniła ukłon.
– Proszę mi wybaczyć opóźnienie, panie McKenzie. Jeszcze przez chwilę będę 

zajęta. Czy może pan zaczekać? To nie potrwa długo – wyrzucała szybko słowa.

Wiceprezydent  i  pan  Bowers,  obaj  zapaleni  miłośnicy  golfa,  natychmiast 

rozpoznali Nicka McKenzie’ego. Na jego widok Waters zatrzymał całą procesję.

– Pan McKenzie! – wykrzyknął z przejęciem.
– We własnej osobie – odparł Nick. – Ale dzisiaj prywatnie. Umówiłem się z tą 

damą – dodał wyciągając rękę. – Mam przyjemność z...

–  Leon  Waters  –  padła  odpowiedź,  gdy  mężczyźni  wymieniali  uściski  rąk.  –

Pracuję  w Coastal  Banks. A to jest  Harrison  Bowers, dyrektor regionu  Północnej 
Kalifornii. Panią Pascal, jak widzę, już pan zna. Obiecuję, że nie będzie pan długo 
czekał. – Nastąpiła dalsza wymiana uścisków dłoni i wszyscy przeszli do gabinetu 
Rae.

Nick  usiadł  w  towarzystwie  Cory,  która  poprosiła  o  autograf.  Dziesięć  po 

szóstej  wymaszerowali  wszyscy  z  wyjątkiem  Watersa  i  Bowersa.  O  szóstej 
piętnaście  ukazała  się  Rae  w  towarzystwie  obu  szefów.  Mężczyźni  wdali  się  w 
przyjazną pogawędkę z McKenzie’em, po czym serdecznie pożegnali się i wyszli.

Rae, zbierając przed wyjściem rzeczy, ze zdumieniem spojrzała na Córę, która 

wciąż siedziała za biurkiem. – Jeszcze tu jesteś? Czekałaś na mnie do tej pory?

– Nie na ciebie, na Franka – odparła Cora, która czekała na swojego chłopaka. –

background image

Zostawiłam samochód w warsztacie. Frank przyjedzie po mnie, gdy tylko skończy 
pracę. Zresztą nie żałuję ani chwili spędzonej w tak wspaniałym towarzystwie! –
Uśmiechnęła się szelmowsko do McKenzie’ego.

– Dziękuję – odparł z uśmiechem – ale to w równym stopniu i mnie dotyczy.
– Jak miło z pana strony! – gruchała Cora. – I ja dziękuję. Niech no tylko Ruth 

dowie się, że spędziłam prawie godzinę z królem golfa! – mrugnęła do Rae. – Czy 
nie byłoby ci na rękę, gdybym odstawiła do domu twój samochód? Jeśli chcesz, po 
drodze odbiorę Joeya. Frank może jechać za mną.

– Naprawdę, Coro? Mogłabyś to zrobić?
– Oczywiście.
Jeszcze szybki telefon do Grega, by przypomnieć mu o obowiązkach niańki, o 

spaghetti w lodówce i – na miłość boską – o nauce... Wreszcie Rae znalazła się sam 
na sam z McKenzie’em w windzie zjeżdżającej na dół.

– Jestem pod wrażeniem – powiedział.
Spojrzała na niego zdumiona.
– Pod wrażeniem?
Skinął głową.
–  Bardzo  silnym.  Od  razu  coś  poczułem,  gdy  wprowadzano  mnie  do  pani. 

Recepcjonistka,  dwie  sekretarki...  A  gdy  wkroczyła  pani  na  czele  całej  tej  elity 
władzy...

– Co za nonsens – przerwała mu Rae. – Pan sobie kpi.
– Ani trochę. – Wyszli z windy i przeszli przez hol.
–  Stwierdzam  tylko  fakty.  Muszę  jednak  przyznać,  że  jestem  trochę 

zawiedziony.

–  Tak?  –  Rzuciła  mu  ostre  spojrzenie.  –  Nie  lubi  pan  kobiet,  które  zrobiły 

karierę zawodową?

–  Nie,  nie.  Ale  życzyłbym  sobie,  aby  była  pani  trochę  mniej...  niezależna, 

dysponowała mniejszą władzą.

– Tak? – Zatrzymała się i spojrzała na niego, gdy otwierał drzwi samochodu. –

Dlaczego? Co pan ma na myśli? – Próbowała coś wyczytać z jego pociemniałych 
oczu. Mówił serio? Żartował? Bawił go płaski flirt?

Zmarszczył brwi.
–  Nie  potrafię  tego  wyrazić.  Odnoszę  wrażenie,  że  mam  przed  sobą  kobietę 

całkowicie samowystarczalną. Odnosi sukcesy zawodowe, cieszy się autorytetem. 
Nie  potrzebuje  niczyjej  pomocy.  A  ja  –  dodał  z  prostotą  –  miałem  nadzieję,  że 
mógłbym się na coś przydać.

background image
background image

Rozdział 4

Do diabła! – myślał Nick, wyjeżdżając z parkingu.
– Źle mi to wyszło. Wygląda na spłoszoną. Czyżbym ją obraził? Tego za nic nie 

chciałbym uczynić.

Umiał obchodzić się z kobietami.  Lubił je wszystkie. Te  zaś, które poznawał, 

odwzajemniały sympatię, a nawet – od kiedy stał się sławny – ubiegały się o jego 
względy. Wyrobił sobie lekki, żartobliwy styl – zgoda!

–  styl  uwodziciela,  lecz,  choć  chętnie  schlebiał  i  flirtował,  zawsze  zostawiał 

sobie  drogę  odwrotu.  Od  czasu  rozwodu  unikał  wszelkich  poważniejszych 
związków, choć... gdyby znalazł kobietę, która by go naprawdę pociągała... Gdyby 
i ona...

No  tak,  Rae  Pascal  była  bardzo  pociągająca,  ale  co  ona  właściwie  czuje? 

Zerknął na nią. Siedziała wyprostowana, a jej zaciśnięte usta wyrażały dezaprobatę.

Co  ja  takiego  powiedziałem?  „Miałem  nadzieję,  że  mógłbym  się  na  coś 

przydać”. Zabawne, ale mówił dokładnie to, co naprawdę czuł. A jednak rozumiała 
go  inaczej, przynajmniej  w części inaczej – przyznał  nie bez  ironii  pod  własnym 
adresem.  Cóż,  powinien  był  wtedy  dodać:  „ponieważ  chciałbym  mieć  udział  w 
życiu mego syna”.

Manewrując  samochodem  w  wieczornym  ruchu,  Nick  zastanawiał  się,  jak 

sformułować to, co chciał powiedzieć.

–  Zarezerwowałem  miejsca  w  „Rondzie”  –  zaczął.  –  Koledzy  z  klubu 

golfowego powiedzieli mi, że leży w pół drogi pomiędzy Dansby i pani biurem w 
Sacramento. Czy to pani odpowiada?

– Tak – odparła bez entuzjazmu.
Znów obrzucił ją krótkim spojrzeniem. Była nie tylko obrażona. Była zupełnie 

wyczerpana.  Odbijało  się  to  na  jej  twarzy.  A  jednak  siedziała  wyprostowana, 
spięta,  z  wysoko uniesioną głową, gotowa do  podjęcia  walki.  Jej  zmęczenie  było 
czymś  więcej  niż  tylko  reakcją  na  jego  niezręczne  uwagi.  Teraz  nie  miał  już 
wątpliwości. O czym, u diabła, rozmawiali na tym ważnym spotkaniu  wysokiego 
szczebla?!  Czy  ta  dziewczyna  nie  umie  się  odprężyć?  Tak  się  tym  przejął,  że 
zapomniał  o  własnych  problemach.  Traktuje  życie  zdecydowanie  zbyt  serio  –
myślał.  Zapewne  nigdy  nie  wychodzi  z  domu  dla  samej  przyjemności  czy  dla 
rozrywki.

Co za bzdury! – zreflektował się po chwili. Taka kobieta? Na pewno nie cierpi 

background image

na brak mężczyzn, którzy marzą tylko o tym, by jej towarzyszyć. A może jest w jej 
życiu ktoś szczególnie ważny? Cóż ja, u licha, o niej wiem? Przecież poznałem ją 
dwa dni temu!

– To następna przecznica – poinformowała. – Proszę teraz zmienić pas.
Restauracja była spokojna i tylko w połowie zapełniona. Od razu zaprowadzono 

ich do stolika. Kelner przyniósł wino i przyjął zamówienia. Nick spojrzał poprzez 
stół  na  Rae,  wciąż  niepewny,  jak  z  nią  rozmawiać.  W  końcu  zdecydował,  że 
niczego nie będzie skrywał.

–  Powiedziałem,  że  wolałbym,  by  nie  była  pani  osobą  tak  niezależną.  I 

mówiłem szczerze.

– Tak? – Odpowiedź niewiele różniła się od poprzedniej.
–  W  tej  sytuacji mam poczucie  winy,  prosząc  o pomoc  w  rozwiązaniu  moich 

problemów, skoro sam niczym nie mogę się pani zrewanżować.

– Pan ma jakiś kłopot?
– Tak. Chodzi o Kevina.
Odstawiła  kieliszek.  Na  jej  twarzy  pojawił  się  wyraz  zdziwienia,  a  nawet 

niepokoju. Wyciągnęła rękę poprzez stół, by dotknąć jego dłoni.

– Panie McKenzie, zapewniam pana...
– Na imię mam Nick.
– A więc Nick, zapewniam, że każda sprawa związana z Kevinem to  również 

moja sprawa. Dopóki mieszka z nami, jestem za niego całkowicie odpowiedzialna.

Tak, to oczywiste, myślał, patrząc na nią uważnie. Dotrzyma obietnicy wobec 

wszystkich, wobec każdego wypełni swój obowiązek.

– A więc powiedz mi, proszę, o co chodzi – zmarszczyła brwi z namysłem. –

Kevin sprawia wrażenie zupełnie zdrowego, normalnego, szczęśliwego chłopca.

–  Bo  tak  jest.  –  Nick  westchnął.  –  To  ja  borykam  się  z  sytuacją,  z  której  nie 

mogę wybrnąć od dwunastu lat.

– O co chodzi?
– Mój syn mnie nienawidzi. – Gdy przyszło głośno rzecz wyrazić, nie potrafił 

zdobyć się na dłuższą wypowiedź. Ale wiedział, że to, co mówi, jest prawdą.

Nie spodziewał się wszakże gwałtownej reakcji, która odbiła się na jej twarzy.
– Nie wolno ci tak myśleć! To niemożliwe!
– Czy, zanim przyjechałem do szpitala, kiedykolwiek o mnie mówił?
– Nie, ale...
– A potem, czy wspomniał choćby słowem?
Wolno potrząsnęła głową, szeroko otwierając oczy ze zdumienia.

background image

–  Przypuszczam  także,  że  zauważyłaś,  jak  się  usuwa,  jak  mnie  unika,  gdy 

jestem w pobliżu. I jak niewiele ma mi do powiedzenia, jeśli już w ogóle chce ze 
mną rozmawiać – No cóż... – Jej równe, białe zęby lekko przygryzły dolną wargę, 
jak gdyby nie chciała uznać za prawdę tego, co słyszy.

Rozłożył ręce.
– Teraz rozumiesz?
Oboje zamilkli na widok kelnera, czekając w pełnym chwilowej ulgi milczeniu, 

aż ustawi na stole sałatki i przyprawy.

Rae przez chwilę grzebała w sałatce, po czym podniosła wzrok.
– Czy nienawiść to nie jest zbyt silne określenie?
– No dobrze, powiedzmy, że ledwie mnie toleruje.
– Czy jest jakiś... – poprawiła się – czy on uważa, że jest jakiś powód?
Uśmiechnął się, doceniając jej takt.
– Tak.  Rozwód. Miał wtedy dopiero cztery lata,  ale przypuszczam,  że  w jego 

przeświadczeniu po prostu go porzuciłem.

Spojrzała mu prosto w oczy. Czyżby dostrzegł w nich oskarżenie?
– I tak było?
– Nie. Odszedłem od żony.
– Czy to nie to samo?
–  W  żadnym  wypadku.  Mój  dziadek  zwykł  mawiać:  Złe  małżeństwo  to 

śmiertelna  choroba.  Gdy  zrozumiałem,  że  na  nasz  związek  nie  ma  lekarstwa, 
odszedłem. I nie chodziło mi nawet o to, że Jan zdradzała mnie z Fraserem.

– Rozumiem.
– Ale nigdy nie opuściłem mojego syna – ciągnął, dotknięty jej oskarżycielskim 

spojrzeniem.  – Moja była żona, Jan, no  cóż... nie idzie  mi na  rękę.  Stara się, jak 
tylko może, odciągnąć chłopca ode mnie. Nie dlatego, że tak bardzo troszczy się o 
niego,  lecz  po  to,  by  się  odegrać.  Nasz  rozwód  nie  przebiegał  w  atmosferze 
wzajemnego zrozumienia.

– Zażarta walka?
– Niestety. – Nie zapomniała o swych pretensjach nawet wtedy, gdy w końcu 

zdołała  skłonić  Frasera  do  małżeństwa.  I wpoiła  te  pretensje  Kevinowi.  Zjadliwe 
uwagi, które stale sączyła mu w uszy, wyrządziły zapewne więcej szkody niż moja 
nieobecność, spowodowana licznymi obowiązkami – ciągnął w myślach Nick.

Rae przełknęła łyk wina.
–  Ale  przecież  jako  ojciec  musisz  mieć  jakieś  prawa.  Mówię  o  wspólnie 

spędzanym czasie.

background image

–  Tak,  oczywiście.  Teoretycznie  spędzamy  razem  miesiące  letnie  i  niektóre 

święta. Ale tu właśnie leży problem, a w każdym razie leżał.

– Jaki?
– Wtedy terminarz moich zajęć jest najbardziej napięty. Na ogół wyjeżdżam w 

lecie  do  Stanów.  Kevin  zawsze  spędzał  ten  okres  z  moimi  rodzicami.  Mają 
niewielką farmę w Szkocji.

– Tak, rozumiem... – zawahała się – ale przecież teraz, gdy jest starszy, może ci 

towarzyszyć.

– Tylko, że on nie znosi golfa – albo mnie, dodał w duchu Nick. – Natomiast 

uwielbia  farmę.  Sadzę,  że  ze  względu  na  zwierzęta.  Często  towarzyszy 
miejscowemu weterynarzowi i jest bardzo silnie związany z moim ojcem. Zresztą 
mój ojciec marzył, że taki właśnie będzie jego syn.

– Założę się, że nie przepadałeś za farmą?
Uśmiechnął się ze smutkiem.
–  Powiedzmy  raczej,  że  wolałem  grać  w  golfa.  –  Odsunął  się,  gdy  kelner 

zabierał  talerz  z  nie  tkniętą  przez  niego  sałatką.  Na  długą  chwilę,  podczas  gdy 
ustawiano  na  stole  przekąski,  wrócił  myślami  na  farmę  –  do  scen  dojenia, 
sianokosów i wiecznych utarczek z ojcem. Wciąż starał się pamiętać o przeszłości i 
nie  dopuścić,  by  rzecz  powtórzyła  się  w  jego  stosunkach  z  Kevinem.  Czyżby 
przesadził w drugą stronę? Gdyby zmuszał Kevina do towarzyszenia mu w czasie 
turniejów golfowych, może chłopiec nauczyłby się lubić, a przynajmniej rozumieć 
ten  sport?  I czy  miał  prawo  odbierać swemu  ojcu  wnuka, którego ten  tak bardzo 
kochał i który tak bardzo dziadka przypominał?

– To dziwne – mruczała, wodząc widelcem po talerzu z łososiem.
– Co takiego?
– Ze ktoś wychowany na farmie produkującej mleko został mistrzem golfa.
Zaśmiał się.
– Ależ nic w tym dziwnego! Chyba wiesz, że ten sport wywodzi się ze Szkocji.
– Nie – odparła ze zdziwieniem. – Nie wiedziałam.
–  Nasz  dom  leży  w  pobliżu  słynnych  terenów  golfowych  St.  Andrews.  Mój 

dziadek  namiętnie  grał  w  golfa,  a  ja  wszędzie  mu  towarzyszyłem  już  od  piątego 
roku  życia.  Oczywiście  przeznaczano  mnie  na  farmera.  Ale  w  szkole  rolniczej 
zostałem  wciągnięty  do  drużyny  golfowej  i  już  na  pierwszym  roku  zwróciłem 
uwagę Johna Spanglera. Rzuciłem wtedy szkołę i... farmę.

– Kim jest John Spangler?
–  Niestety  już  nie  żyje.  To  założyciel  wielkiej  firmy  Spangler  Sporting 

background image

Equipment.  Jej  siedzibą  jest  Londyn.  Od  początku  był  moim  sponsorem,  a  teraz 
jego firma produkuje, wśród wielu innych towarów, kije golfowe sygnowane moim 
nazwiskiem.  Tak,  to  był  udany  związek.  –  Westchnął,  po  czym  odkroił  kawałek 
steku. – Związek z jego córką nie był równie udany.

– Z twoją żoną?
Skinął twierdząco.
Siedziała w milczeniu, odrywając kawałek bułki i smarując ją masłem. Potem 

podniosła na niego wzrok.

– Panie McKen... Nick, prosiłeś mnie o pomoc, ale ja nie wiem, co mogłabym 

zrobić?

–  Czy  nie  rozumiesz,  że  to  dla  mnie  szansa?  Mój  syn  będzie  przez  cały  rok 

tutaj, w Stanach, a nie z matką w Anglii! I nie na farmie, lecz blisko mnie. Mogę 
mieć z nim stały kontakt!

Skinęła głową.
– I na dodatek mieszka z wdową, która też ma dwu synów i której mógłbym w 

wielu sprawach pomóc. Na przykład naprawić kran, skosić trawnik... – zaczął się 
trochę plątać – pójść z chłopcami na mecz czy do McDonalda... Uczyć ich gry w 
golfa – dodał z uśmiechem. – Co się da. Mógłbym zastępczo odgrywać rolę kogoś 
w rodzaju ojca. – Mówiąc to zastanawiał się jednocześnie, czy ktoś już tej roli nie 
pełni.

–  Bądź  ostrożny!  –  parsknęła  śmiechem.  –  Sporządzam  właśnie  listę  usterek. 

Cieknie umywalka w łazience chłopców, pękła główka w prysznicu...

– Zrobię wszystko, czego sobie życzysz. Pozwól mi tylko stać się częścią twojej 

rodziny.

Sprawia wrażenie jakby naprawdę to przeżywał – myślała Rae. – I bardzo mu 

chyba na tym zależy.

– Dobrze, zawieramy umowę – powiedziała. – Ale, mówiąc serio, jak mogłoby 

to wpłynąć na twoje stosunki z Kevinem?

–  Miałbym  jakąś  szansę,  jakiś  powód,  by  być  blisko  niego.  Może  po  prostu 

powinniśmy  wspólnie  spędzać  trochę  czasu?  Na  ogół  łatwo  nawiązuję  kontakt  z 
młodzieżą.

–  Tak,  mogę  to  poświadczyć  –  przytaknęła,  wspominając  urodziny  Joeya. 

Uśmiech,  którym  obdarzyła  teraz  Nicka,  miał  dodać  mu  otuchy.  –  Dobrze, 
spróbujemy. Jak często zamierzasz bywać w Dansby?

– Chcę się tu osiedlić. Właśnie prowadzę rozmowy na temat kupna domu w Del 

Rio Country Club.

background image

–  No,  no...  –  To  wywarło  na  niej  wrażenie.  Była  zaskoczona.  Rezydencje  na 

terenie stosunkowo nowego, elitarnego klubu nie były łatwo dostępne. Oczywiście, 
pomyślała, gwiazda golfa ma przewagę nad zwykłym śmiertelnikiem.

–  Są  tam  znakomite  tereny  golfowe.  Mógłbym  trenować.  No  i  jeszcze  jedno. 

Wprowadzę  chłopców.  Pływanie,  tenis,  racquetball;  będą  mieli  wszystko,  czego 
zapragną.

– Zdaje się, że wyjdę na tym interesie lepiej od ciebie.
– Nie wiesz nawet, ile to dla mnie znaczy. Prawdę mówiąc, gdy zobaczyłem cię 

dziś wieczorem, ogarnęło mnie poczucie winy, że obarczam cię swoimi kłopotami. 
Wyglądałaś na śmiertelnie zmęczoną.

–  Tak,  byłam  zmęczona  –  przyznała.  –  Cały  dzień  dokuczał  mi  ból  głowy. 

Wciąż mi zresztą dokucza. Ale nie rób sobie wyrzutów. Nie wiem, czy to dzięki tej 
świetnej kolacji, której nie musiałam sama gotować – z uśmiechem wskazała talerz 
–  czy  sprawiło  to  wino,  czy  może  dlatego,  że  skupiłam  się  na  kłopotach  innej 
osoby, czuję się dużo lepiej.

– Zapewne ciąży na tobie ogromna odpowiedzialność – powiedział, patrząc na 

nią  ze  współczuciem  i  nie  udawaną  troską.  –  Wszystkie  te  poważne  sprawy 
finansowe...

– Mówisz o banku? – Niemal się roześmiała. To był drobiazg w zestawieniu z 

wychowaniem chłopców. Zwłaszcza kłopoty z Gregiem nie dawały jej spokoju. Jak 
on  się  dostanie  na  uczelnię?  –  W  najbliższym  czasie  zamierzamy  dokonać  fuzji 
kilku  z  naszych  oddziałów,  jest  z  tym  trochę  zamieszania  –  wyjaśniła.  Po  czym 
dodała wzruszając ramionami: – Ale nic poważnego.

–  No  cóż,  liczę  na  dużo  cieknących  kranów  i  zepsutych  pryszniców  –

powiedział  ze  śmiechem.  –  Mógłbym  się  pewnie  przydać,  gdybyś  miała  dwu 
prawdziwych  zabijaków,  wymagających  męskiej  ręki,  a  nie  spokojnych,  dobrze 
wychowanych chłopców, dla których będę tylko natrętem.

– O, nie jestem tego pewna. – Teraz śmiała się ona.
– Jak radzisz sobie z biologią?
– No cóż, to  zależy od... – Nagle zrezygnował  z żartu, który mu się  nasuwał. 

Nie  był  w  stylu  Rae.  Już  o  tym  wiedział.  Wtem  przyszło  mu  coś  na  myśl. 
Wyprostował się, patrząc na nią z rozjaśnioną twarzą.

–  Kevin  znakomicie  radzi  sobie  z  biologią.  Ojciec  opowiadał  mi,  że  asystuje 

weterynarzowi w trakcie operacji, a także przy cieleniu się krów.

Parsknęła.
– Naprawdę nie musisz mnie przekonywać, jaki mądry jest Kevin! Mówiłam ci 

background image

już,  że  właśnie  dlatego  postanowiłam  przyjąć  w  ramach  wymiany  takiego  ucznia 
jak on. Ale sam twierdzisz, że trudno pogodzić ogień z wodą. I masz rację.

Uśmiechnął się.
– A więc chłopcy nie odrabiają razem lekcji?
– Jakich lekcji? Greg korzysta z każdej okazji, by się wywinąć. Dziś rano jego 

wychowawczyni dzwoniła  do  mnie  w  sprawie biologii,  a  jutro otrzymam  pewnie 
telefon w związku z innym przedmiotem.

– Zmarszczyła czoło. – To naprawdę żenujące. Za każdym razem, gdy idę do 

szkoły na rozmowę, chciałabym zabrać świadectwa Joeya, ma same dobre stopnie, 
i powiedzieć: Widzi pani, nie jestem złą matką. To nie moja wina, że... – przerwała, 
gdyż Nick pokładał się ze śmiechu. Jednocześnie zdała sobie sprawę, jak zabawne 
jest  to,  co  mówi,  i  również  się  roześmiała.  A  przecież,  mimo  wszystko...  –  To 
wcale nie jest wesołe – wykrztusiła.

– Wiem, wiem. – Sięgnął poprzez stół, by wziąć ją za rękę. – Ale to naprawdę 

nie twoja wina. Zdaje się, że zbyt wiele od siebie wymagasz, a także i od Grega. 
Może trochę się leni, ale to w gruncie rzeczy dobry chłopak.

– O tak, na pewno – zgodziła się Rae. – Poza tym nie ma z nim żadnych innych 

kłopotów. Gdyby jeszcze poświęcił nauce połowę tej uwagi, którą poświęca grze w 
futbol...  Trener  mówi,  że  nigdy  nie  miał  równie  dobrego  obrońcy.  Ale  ja 
zastanawiam się, czy nie wycofać go z drużyny, jeśli, oczywiście, szkoła mnie nie 
uprzedzi.

– Ależ nie możesz tego zrobić! – gorąco zaprotestował Nick. – Greg wymaga 

dyscypliny, musi uprawiać sport i wierzyć w to, że jest w czymś naprawdę dobry.

–  Może  masz  rację.  Ale  potrzebny  mu  jest  również  jakiś  bodziec.  Coś,  co 

skłoniłoby go do tego, by choć spojrzał w stronę książek. To nie jest chłopiec tępy. 
Szkoda, że nie widziałeś referatu, który przygotował na historię.

– Taki dobry?
– Napisał go w jedno popołudnie. Rano był u dentysty, a potem uprosił mnie, 

żebym pozwoliła  mu spędzić  resztę dnia w bibliotece uniwersyteckiej, zamiast w 
szkole. Oczywiście, jak zawsze, referat miał być gotów nazajutrz, toteż musiałam 
przepisywać  go  w  nocy.  Ale  dobrze  napisał.  Naprawdę  dobrze.  –  Gdy  o  tym 
myślała,  rosło  w  niej  serce.  –  Dołączył  bibliografię  i  cytował  niektóre  z 
wymienionych  prac.  Potrafił  zebrać,  zrozumieć  i  przetworzyć  wszystkie  te 
informacje w pomysłowo skomponowaną i zręcznie napisaną całość... – Przerwała 
z zażenowaniem. – Teraz ja się przechwalam.

– Nie widzę w tym nic złego. Poza tym przyszło mi coś na myśl.

background image

– Co takiego?
– Czy pomyślałaś, żeby wciągnąć w to Kevina?
– Pytasz, czy prosiłam, żeby pomógł Gregowi w nauce? Wiesz, myślałam o tym 

nawet, ale w końcu zrezygnowałam.

– Nie, pytam, czy próbowałaś namówić Kevina, żeby zwrócił się o pomoc do 

Grega?

– Jaką pomoc?!
– Powiedziałaś mi przed chwilą, że Greg dobrze pisze.
– Sądzisz, że Kevin ma z tym jakieś trudności?
Nick potarł brodę i mrugnął do niej.
– Mój dziadek mawiał, że mądry może czasem udać głupiego.
– Twój dziadek był skarbnicą mądrości.
– Był. I trafiał w sedno równie celnie, jak piłką golfową w dołek.
– Też tak dobrze grał w golfa?
– A jak myślisz, kto mnie nauczył? Ale wracając do Kevina... – Tłumaczył jej, 

że  kilkunastoletni  chłopcy  niechętnie  proszą  o  pomoc.  Ale  gdy  zwróci  się  o  nią 
rówieśnik, oferując ją w innej dziedzinie, sprawa przybiera nową postać.

– Poprosisz Kevina, żeby to zrobił? – spytała.
–  Nie,  ty  to  zrobisz.  W  ciągu  dwu  tygodni  zdołałaś  nawiązać  z  nim  lepsze 

stosunki, niż ja przez całe jego życie – powiedział ze smutkiem.

–  Ale  teraz  musimy  to  zmienić  –  oświadczyła  stanowczo  i  równocześnie 

przyrzekła sobie, że zrobi wszystko, by w tym pomóc.

Gdy  odwoził  ją  do  domu,  pomyślała,  że  nigdy  z  żadnym  mężczyzną  nie 

spędziła  równie  dziwnego  wieczoru.  Jedynym  przedmiotem  rozmowy  byli  ich 
chłopcy i związane z nimi kłopoty. Dzielili się tymi kłopotami, unikając wzajemnej 
krytyki i pouczeń. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuła, że opuszcza ją napięcie.

– Bardzo dziękuję za naprawdę miły wieczór – powiedziała, gdy otworzył przed 

nią drzwi i odprowadzał w półmrok holu. Dom pogrążony był w ciszy i spokoju. 
Nie  zdawała  sobie  sprawy  z  tego,  że  jest  tak  późno.  Jednocześnie  z  niechęcią 
myślała  o  tym,  że  Nick  za  chwilę  wyjdzie.  –  Miałbyś  może  ochotę  na  kawę? 
Brandy? – spytała.

– Nie, dziękuję. To był  dla ciebie męczący dzień. I, zdaje się, jutro czeka cię 

taki sam. A ja rano wylatuję. – Stał jednak nieruchomo, patrząc na nią intensywnie, 
badawczo.

– Tak, rzeczywiście – lekko się zmieszała. – Następny turniej? W takim razie 

życzę szczęścia.

background image

– Miałem już szczęście dziś wieczór. Nie wyobrażasz sobie, jak wiele dla mnie 

znaczy  nasz  układ  –  powiedział,  wyjmując  z  jej  rąk  torebkę  i  kładąc  ją  obok  na 
stoliku. – Czy możemy go przypieczętować?

– Tak, oczywiście – odparła z uśmiechem, podając mu rękę. Ujął jej dłoń, ale 

tylko po to, by przyciągnąć Rae do siebie, nachylić się i dotknąć ustami jej ust. Był 
to pocałunek delikatny, pocałunek krótki, ale miał w sobie tyle ciepła, tyle czułości, 
że  do  głębi  nią  poruszył.  Pod  wpływem  impulsu  chciała  zarzucić  ręce  na  szyję 
Nicka, oprzeć głowę na jego ramieniu i...

–  Dziękuję  ci,  Rae.  Odezwę  się.  Dobranoc.  –  Musnął  palcem  jej  policzek, 

obrócił się i wyszedł.

background image

Rozdział 5

Rae wbiegała po schodach, szczęśliwa, beztroska, lekko oszołomiona. Czyżby 

działało tak wino? Chociaż... zazwyczaj wino przyprawiało ją o senność, ale teraz 
nie czuła senności. Była ożywiona i pobudzona. Wypełniało ją radosne uniesienie. 
Może  to  nie  wino  –  nerwowo  zachichotała  –  lecz  ekscytujący  finał  tego 
niezwykłego wieczoru.

Życie  nie  stworzyło  jej  wielu  możliwości  porównań,  ale  to  spotkanie okazało 

się  zdarzeniem  naprawdę  niezwykłym.  Właściwie  niemal  przez  cały  czas 
rozmawiali  na  temat  dzieci.  Nick  McKenzie  nie  należał  do  mężczyzn,  którzy 
zabiegaliby  o  nią  dla  własnej  rozrywki  i  egoistycznych  celów,  myślała  Rae, 
zrzucając buty z nóg. Początkowo, gdy wyjeżdżając z parkingu wystąpił z owym: 
„Miałem  nadzieję,  że  mógłbym  się  przydać”,  odniosła  wrażenie,  że  to  zwykły 
frazes, chwyt uwodziciela. Była jednak w błędzie. Nick naprawdę tego pragnął. I 
nie  chodziło  mu  o  jej  względy.  Zdjęła  bluzkę  i  kostium,  po  czym  automatycznie 
powiesiła je w szafie. Gdyby tak chłopcy chcieli mnie naśladować... – westchnęła. 
Tak,  Nick  pragnął  dzielić  z  nią  to,  co  naprawdę  miało  znaczenie.  Zarówno  dla 
niego,  jak  i  dla  niej.  Najważniejsze  były  dzieci.  Rodzina.  Chciał  dobra  Kevina, 
chciał  nawiązać  z  synem  prawdziwie  bliską  więź.  Nie  wątpiła  w  szczerość  tych 
deklaracji.  Ani  w  jego  rozpacz,  gdy  wyznał:  „Mój  syn  mnie  nienawidzi”.  Już 
wcześniej dostrzegła dzielący ich dystans. Dostrzegła jednak również krótki błysk 
szczęścia,  który  zalśnił  w  oczach  Kevina,  gdy  tamtego  wieczoru  ujrzał  ojca  w 
szpitalu.  A Nick? Czyż  na  wiadomość  o wypadku  syna natychmiast nie przerwał 
jednego  z  najważniejszych  turniejów?  Czy  nie  szukał  o  północy  psa,  którym 
zamartwiał się Kevin? I czy teraz nie przenosi się do Dansby, by zamieszkać obok 
chłopca.  Tak,  bez  wątpienia  coś  ich  dzieli.  Ale  na  pewno  się  kochają.  Zrobię 
wszystko, co w mojej mocy, by ich z sobą pojednać – postanowiła.

Włożyła koszulę nocną. Myślała o tym, że ledwie tylko zdołała napomknąć mu 

o własnych kłopotach, a już zmalały, stały się mniej poważne. Ktoś przejął się jej 
sprawami, dodawał odwagi, próbował doradzić. Ktoś sprawił, że... że nie była już 
samotna.

Leżała  w  łóżku.  Nie  mogła  zasnąć,  pogrążona  w  myślach.  Nie  krążyły  one 

jednak wokół spraw, które wspólnie omawiali. Wciąż czuła dotyk jego ust i upajała 
się  od  nowa  dawno  zapomnianym  oczekiwaniem  –  przeczuciem  czegoś 
cudownego, czegoś, co dopiero ma się wydarzyć. To doznanie od dawna było jej 

background image

obce. Od czasu...

Gwałtownie siadła, wstrząśnięta samą myślą. Tak, od czasu pierwszej randki z 

Tomem!

Mój  Boże,  zupełnie  straciła  głowę!  Tak  jej  pochlebiało,  że  ten  przystojny, 

rozchwytywany  przez  wszystkich  student  ostatniego  roku  prawa  chciał  się  z  nią 
umówić.  Jeszcze  teraz  pamiętała  nieokiełznane  uczucie  radosnego  oczekiwania. 
Euforia  trwała  równo  trzy  lata.  Następne  trzy  lata,  ostatnie  trzy  lata  stały  się 
koszmarem, jaki zawsze pociąga za sobą próba ratowania utraconych złudzeń.

Leżała,  usiłując  sobie  przypomnieć  to,  co  Nick  McKenzie  mówił  o  swoim 

małżeństwie:  „Choroba,  na  którą  nie  ma  lekarstwa”.  Ale  jedno  było  jasne.  On 
odszedł. On. Sam to przyznał. Czy zostawił żonę równie nieszczęśliwą i złamaną 
jak Rae? Czy był już wtedy sławny i bogaty? Zepsuty względami innych pięknych 
kobiet jak ongiś Tom?

Na miłość boską! Co mnie to obchodzi? Mam się zająć jego synem, na którym 

na pewno mu zależy!

Pragnie  naprawić  ich  wzajemne  stosunki  i  dlatego  prosił  o  pomoc.  To 

wszystko! Kobiety na pewno szaleją za Nickiem McKenzie’em. Nie, nie chcę być 
jedną  z  nich  –  myślała.  Przez  dziewięć  lat  budowała  od  nowa  swoje  życie, 
poświęcając  je  chłopcom  i  karierze  zawodowej.  Nie  miała  zamiaru  burzyć  teraz 
wszystkiego.  A  związek  z  takim  mężczyzną  jak  Nick  McKenzie  to  ryzykowna 
sprawa.  Wiedziała  o tym z  własnego doświadczenia, wiedziała,  jak taki człowiek 
może zranić i jaką wyrządzić krzywdę.

Parokrotnie klepnęła poduszkę, obróciła się na bok i spróbowała zasnąć.

Nazajutrz  wieczorem,  gdy  Greg  wyszedł  na  trening  futbolowy,  Rae  zdołała 

złapać  Kevina.  Chętnie  zgodził  się  pomóc  w  ułożeniu  rzeczy,  które  wyjęła  z 
suszarki. Kiedy jednakże zaproponowała, by pomógł Gregowi w biologii, udając, 
że  sam  potrzebuje  pomocy  w  zakresie  literatury,  uśmiechnął  się,  jak  ojciec, 
kącikiem ust.

– Greg nie da się nabrać. Wie, że mam z literatury celujący.
– Niech cię diabli, Kevin – roześmiała się. – Dlaczego ty we wszystkim musisz 

być doskonały?

– Nie we wszystkim. Mam trudności z algebrą – wyznał wzdychając. – I Greg 

też o tym wie.

–  No  cóż...  –  zawahała  się.  –  Kłopot  w  tym,  że  algebra  nie  jest  jego  mocną 

stroną. Stopnie Grega to prawdziwa karuzela. W jednym miesiącu piątka, w drugim 

background image

jedynka. – Chociaż... zastanawiała się, zwijając parę skarpetek, stopnie były ściśle 
uzależnione  od  tego,  czy  Greg  otworzył  podręcznik,  czy  też  nie  tknął  go  wcale. 
Gdyby  więc  skłonić  go  do  pracy...  –  Słuchaj,  Kevin,  co  powiedziałbyś  na  taką 
wymianę usług... ?

– Jaką? – Kevin był zdumiony. – Co za co?
– Ty pomożesz mu w biologii, a on tobie w algebrze. Rozumiesz?
Kevin z powątpiewaniem wzruszył ramionami.
– No tak, ale Greg nie jest dużo lepszy...
–  Wiem,  wiem  –  przerwała  –  ale  nie  sądzę,  by  się  do  tego  przyznał,  gdy 

poprosisz o pomoc. Kevin, musimy coś zrobić, żeby zabrał się do roboty!

–  Dobrze.  A  więc  ja...  my...  spróbujemy.  Z  pewnością  potrafię  pomóc  mu  w 

biologii. W pracowni biologicznej pracuje się parami. Poproszę panią Morris, żeby
posadziła mnie z Gregiem.

–  Wiesz  co,  Kevin?  –  Rae  z  uśmiechem  wręczyła  mu  stos  podkoszulek.  –

Bardzo się cieszę, że do nas przyjechałeś.

– Ja też – odparł z głupią miną. – Mam to zanieść do pokoju Joeya?
– Tylko nie kładź na łóżko, włóż do szuflady!
Nie  wierzyła  własnym  uszom,  gdy  dwa  wieczory  później  usłyszała,  jak  Greg 

kłóci  się  –  nie,  omawia  z  Kevinem  równanie  algebraiczne.  Głos  Grega 
rozbrzmiewał głośno i pewnie.

–  Nie,  stary, trzeba tak...  rozumiesz?  –  Instynkt  rywalizacji wkroczył  w życie 

szkolne. Nareszcie. A tydzień później nauczyciel stwierdził, że Greg podciągnął się 
z biologii. Rae pragnęła uściskać Kevina.

Zatelefonowała do matki, do Oregonu.
– Myliłaś się, mamo! Ten uczeń, który przyjechał tu z zagranicy na wymianę, to 

najlepszy pomysł w moim życiu!

Nie  wspomniała  jednak  o  ojcu  ucznia  i  nie  przyznała,  nawet  przed  sobą,  że 

czeka na telefon od Nicka.

Zadzwonił  w  dniu,  w  którym  wrócił  z  Południowej  Karoliny.  Na  dźwięk 

śpiewnego akcentu wstrzymała oddech.

– Cieszę się, że cię złapałem przed wyjściem z biura. Pomyślałem, że mogłabyś 

dziś wieczór przyjechać z chłopcami na obiad do klubu.

–  Wielkie  nieba!  –  powiedziała,  zerkając  na  Córę,  która  bacznie  jej  się 

przyglądała.  Ona  również  rozpoznała  ten  głos  i,  nim  wręczyła  słuchawkę  Rae, 
zamieniła z Nickiem kilka słów. – Nie lubisz tracić czasu, prawda?

– Nie stać mnie na to. Chciałbym pokazać tobie i chłopcom mój dom. Co o tym 

background image

sądzisz?

Błyskawicznie odtworzyła w pamięci plan zajęć chłopców.
– Tak, to dziś możliwe. Joey gra w piłkę nożną, więc zaraz potem. Co z... Jaki 

strój obowiązuje?

–  Powiedz  im  tylko,  żeby  nie  wkładali  szortów  i  tenisówek.  Mogą  przyjść  w 

swetrach.

– Dobrze. A więc spotkamy się w...
– Przyjadę po was. Może trochę przed szóstą?
– Świetnie. – Odwiesiła  słuchawkę nie patrząc na Córę. Ale Cora nie dała się 

zbyć.

– Znów randka z przystojnym królem golfa?
– Żadna randka. Chodzi mu o chłopców. Chce im pokazać swój dom.
–  Jego  dom?  –  Cora  wywróciła  oczy  do  góry.  –  Co  się  tu  dzieje?  Zostaje  na 

stałe? A więc romans na całego!

– Na miłość boską! Nikt nie zostaje i nie ma żadnego romansu.  Nick chce po 

prostu mieszkać bliżej syna, który spędzi tu cały rok.

– A więc czemu, jeśli wolno spytać, nie do syna dzwoni? I na pewno nie w syna 

wpatrywał się wtedy, kiedy...

– Oj, daj wreszcie spokój! – Rae złapała torebkę i ruszyła do wyjścia. – Może 

posprzątasz ten bałagan? Muszę odebrać Joeya.

–  Jasne  –  zachichotała  Cora.  –  Wreszcie  naprawdę  uczciwe  randki.  Tak  się 

cieszę.

–  Mówiłam  już,  to  nie  randki.  To  tylko...  och,  nieważne  –  Rae  westchnęła. 

Obracając się, ujrzała roześmianą twarz Cory.

– Niezłe miejsce – zauważył Nick, gdy zamknęła się za nimi potężna, żelazna 

brama i ruszyli przez tereny Del Rio Country Club. – Oprócz pól golfowych jest tu 
kilka  kortów  tenisowych,  basen  o  olimpijskich  wymiarach,  a  także  sale  do 
raoquetball i sale gimnastyczne w domu klubowym.

–  Czy  jest  boisko  do  koszykówki?  –  dopytywał  się  Greg,  wyglądając  w 

napięciu przez okno samochodu.

– Tego nie wiem. Sprawdzę. – Nick zaparkował samochód i poprowadził ich do 

restauracji.  Była  to  przestronna  sala,  w  której  panowała  pogodna,  spokojna 
atmosfera. Stłumione głosy gości wznosiły się i opadały. To zapewne w większości 
tutejsi  mieszkańcy  –  pomyślała  Rae.  Sięgające  od  sufitu  do  podłogi  okna 
wychodziły  na  rzęsiście  oświetlony  taras,  gdzie  kilku  biesiadników  odważnie 

background image

stawiało czoło wczesnojesiennemu wieczorowi.

–  Jemy  na  tarasie?  –  spytał  Joey,  a  jego  wysoki  głosik  wzbił  się  nad  dźwięk 

porcelany i szczęk sreber, wywołując na sali szmer rozbawienia.

–  Nie  –  szepnęła  Rae.  –  Jestem  wprawdzie  rodowitą  Kalifornijką,  ale  wiem, 

kiedy nie należy wychodzić na dwór.

–  Po  obiedzie  pokażę  wam  mój  dom  –  zaproponował  Nick,  gdy  Rae  zdołała 

przekonać Joeya, że nie ma tu hamburgerów, i gdy wreszcie złożyli zamówienia.

–  Twój  dom?  –  spytał  zdumiony  Kevin.  Poza  zamówieniem  złożonym 

kelnerowi były to jedyne słowa, które wypowiedział od chwili, gdy Nick po nich 
przyjechał.  Rae  przypomniała  sobie  pytanie  Cory:  „Czemu  więc  nie  dzwoni  do 
swego syna?”.

– Tak, kupiłem dom – odparł Nick. – Są tutaj znakomite tereny golfowe, więc 

w przerwach między turniejami będę mieszkał blisko was.

– Aha – cicho powiedział Kevin.
Nick  obiecał  załatwić  karty  wstępu  dla  całej  trójki,  żeby  chłopcy  mogli 

swobodnie i o dowolnej porze korzystać z wszystkich klubowych udogodnień.

– Ale super! – wykrzyknął Greg. – Czy grasz w tenisa?
–  Nie  najlepiej  –  wyznał  Nick  z  szerokim  uśmiechem.  –  I  nie  zamierzam  z 

wami przegrywać. Ale co byście powiedzieli na kilka lekcji golfa?

– O rany! Mówisz serio? – Greg promieniał. – Ale super!
–  Czyja  też  mogę?  –  spytał  Joey.  Buzia  mu  się  jednak  wydłużyła,  gdy  Greg 

oświadczył:

– Jesteś za mały. – W chwilę później znów się jednak rozjaśnił, gdyż Nick temu 

zaprzeczył, mówiąc, że sam był młodszy, kiedy zaczynał.

Przez  całą kolację  chłopcy  Rae zarzucali go  pytaniami  na  temat  lekcji golfa  i 

różnorodnych, dostępnych w klubie atrakcji. Nick wesoło odpowiadał na pytania, 
nie zrażony, lub pozornie nie zrażony, brakiem zainteresowania ze strony Kevina.

Wyniosłe  dęby  rzucały  cień  na  tereny  mieszkalne,  otoczone  soczystą  zielenią 

pól golfowych. Żwirowane  ścieżki  wysadzane drzewami wiły się pośród domów, 
nadając całemu terenowi naturalny, wiejski charakter. Rae ze zdumieniem ujrzała, 
że  Nick  prowadzi  ich  w  stronę  oddzielnie  stojącego,  dużego,  piętrowego  domu. 
Pierwsze  piętro,  poza  niewielką  toaletą  i  średniej  wielkości  kuchnią,  zajmowała 
otwarta przestrzeń połączonej jadalni i livingu.

– Ależ to wspaniałe! – wyszeptała Rae, patrząc na olbrzymi kamienny kominek 

i  wygodne,  eleganckie  wyposażenie  wnętrza,  utrzymane  w  tonacji  beżu  i  brązu. 
Zastanawiała się, jak zdołał w tak krótkim czasie urządzić dom.

background image

– To jest gotowy dom – wyjaśnił, czytając w jej myślach. – Kupiłem wszystko 

w całości.

–  Rozumiem.  –  Jak  to  przyjemnie  być  w  takiej  sytuacji,  pomyślała.  Jakże  to 

upraszcza wszelkie decyzje.

–  Mamo!  Mamo!  –  wrzeszczał  Greg.  –  Chodź,  zobacz!  W  sypialni  jest 

kominek! Ale super!

– Mamo, jak tu fajnie! – wołał Joey, patrząc na nią z balkonu nad bawialnią.
– Tak, ale nie przechylaj się przez balustradę – ostrzegła. Spojrzała na Nicka. –

Obawiam się, że moi chłopcy zanadto się panoszą.

– Nic nie szkodzi. Chodź na górę. Chciałbym ci pokazać resztę domu, zanim się 

wprowadzę i narobię wszędzie bałaganu.

Trzy sypialnie i dwie łazienki prezentowały się równie imponująco jak dół. To 

nie był dom przeznaczony dla samotnego mężczyzny, lecz dla całej rodziny. Nick 
zadał  sobie  wiele  trudu  i  poniósł  wielkie  koszta,  myślała  Rae,  obserwując  ze 
smutkiem Kevina, który – jedyny spośród nich – zachowywał się obojętnie.

Zaczęli zbierać się do wyjazdu, gdy wtem Joey zapytał:
– Kiedy pojedziemy odebrać Rudego?
– Rudego? – powtórzył McKenzie.
–  Psa.  Tak  go  nazywamy,  bo  jest  rudy,  prawda?  Kevin  mówi,  że  już 

wyzdrowiał.  Odwiedza  go, gdy  jest  w pracy,  ale  tylko raz tam byłem i  Rudy  nie 
zna mnie tak dobrze jak Kevina. Ale przyzwyczaiłby się, gdybyśmy go zabrali do 
domu. Czy już można go zabrać?

–  Myślę,  że  należy  spytać  o  to  naszego  specjalistę  –  odparł  Nick  patrząc  na 

Kevina. – Co ty na to?

Kevin zaczerwienił się, ale szybko odpowiedział:
–  Pies  już  jest  zdrowy.  Trochę  nawet  podskakuje.  Wyprowadzałem  go  kilka 

razy, gdy byłem na kampusie.

– Widzisz, widzisz! Czy teraz możemy zabrać go do domu?
– No cóż... ja... sama nie wiem. – Nick spojrzał na  Rae, ona zaś zareagowała 

wzruszeniem  ramion,  jakby  z  pretensją  chciała  powiedzieć:  to  ty  mnie  w  to 
wrobiłeś. Uśmiechnął się.

– Przecież tu jest mnóstwo miejsca. Jutro po niego pojadę i...
–  Nie!  –  krzyknął  Joey.  –  Chcemy,  żeby  mieszkał  w  naszym  domu!  Prawda, 

Greg? Zgadzasz się, mamo?

–  Tak,  mamo  –  włączył  się  Greg.  –  Liczyliśmy  na  to.  Kevin  spojrzał  na  nią 

błagalnie.

background image

–  Ojciec  tak  często  wyjeżdża.  A  Rudy  potrzebuje  teraz  szczególnej  opieki. 

My... ja obiecuję, że nie będzie sprawiał ci kłopotów.

Rae była po części uradowana, a po części rozżalona tym, że chłopcy uknuli w 

sekrecie cały plan dotyczący przyszłości psa. Nie dziwiła się teraz, że nie zarzucali 
jej  dotąd błaganiami i  żądaniami.  Uśmiechnęła się i  skapitulowała. Jakąż by  była 
matką,  odmawiając dzieciom  psa,  nawet jeśli  to  tylko kundel, a  nie rodowodowy 
zdobywca medali, taki jak Taffy.

Nazajutrz  Rudy  został  członkiem  rodziny  Pascalów.  Widząc,  jak  Kevin 

opiekuje się  nim podczas  rekonwalescencji,  Rae uznała,  że chłopiec  ma  wszelkie 
zadatki  na  lekarza  weterynarii.  Nawet  zawadiacki  Joey  cierpliwie  i  delikatnie 
wykonywał polecenia Kevina. Rudy był nie tylko karmiony i leczony, ale również 
kąpany,  codziennie  czesany  i  głaskany.  Zdobył  serca  wszystkich,  nim  jeszcze 
zrosły mu się połamane łapy. Jest taki wdzięczny za naszą pomoc, myślała Rae. I 
bardziej kochający, a więc i bardziej kochany niż wyniosły arystokratyczny Taffy.

Ponadto rodzina Pascalów wzbogaciła się o jeszcze jedną osobę. Był nią Nick. 

Zgodnie  z  umową  odwiedzał  ich  za  każdym  razem,  gdy  przyjeżdżał  do  miasta. 
Chłopcy z radością witali jego obecność. I chętnie pomagali w wykonywaniu zadań 
powierzonych  mu  przez  Rae.  Nick  miał  zresztą  szczególny  dar  wciągania  ich  w 
różne czynności domowe. „Podaj no tę zasuwę, Joey, i poświeć nad nią latarką” –
mówił.  Albo:  „Weź  szwedzki  klucz,  Greg.  Widzisz,  jak  dobrze  pasuje”.  Chłopcy 
uczyli  się  przy  nim  drobnych  napraw.  I  w  dodatku  to  polubili.  Stało  się  tak 
zapewne dzięki  wesołej, żartobliwej atmosferze,  jaką  stwarzał Nick.  Zabierali się 
teraz do różnych rzeczy, o które Rae ich nawet nie prosiła.

Jednakże Kevin, który robił to, co i oni, wciąż zachowywał dystans. Aż dziwne, 

że  chłopiec,  który  z  taką  łatwością  przylgnął  do  ich  rodziny,  zaczynał  się  z  niej 
wycofywać,  gdy  tylko  wkraczał  jego  ojciec.  Zauważyła  również,  że  Nick  zbyt 
ostrożnie odnosi się do Kevina. I że nigdy go nie strofuje tak jak jej chłopców. „Do 
diabła,  Greg,  jak  wygląda  samochód  mamy!  Łap  odkurzacz,  Joey,  a  ty,  Greg, 
zajmij się wężem do polewania!” Rae uświadomiła sobie, że pod jego nieobecność 
odczuwa  pustkę,  że  nasłuchuje  czekając,  aż  rozlegnie  się  gwizdana  przez  niego 
melodyjka lub serdeczne: No co słychać?

Było  to  z  początkiem  października,  w  pewne  sobotnie  popołudnie.  Kevin 

wyjechał z Gregiem na  zajęcia sportowe za miasto, a Joey z drużyną skautów na 
całonocny kemping. Rae wyszła przed dom, by grabić liście. Towarzyszył jej tylko 
Rudy.  Zagrabiała  liście  w  sterty,  śmiejąc  się  na  widok  psa,  który  wskakiwał  w 

background image

każdy  nowy  stos,  a następnie  się  w nim  tarzał.  Uwielbiała  ciepłe tchnienie  złotej 
jesieni  połączone  z  wilgotnym  zapachem  ziemi,  który  drażnił  nozdrza, 
przypominając  o  zbliżającej  się  zimie.  Wtem  na  podjeździe  rozległ  się  odgłos 
samochodu  Nicka.  Podniosła  głowę  w  chwili,  gdy  zamykał  drzwi  i  ruszał  w  jej 
stronę.

–  Co  się  tu  dzieje?  –  spytał  przystając,  by  pogłaskać  radośnie  szczekającego 

psa, który skakał na powitanie.

– Czemu robisz to sama? Gdzie są chłopcy?
Wyjaśniła, że wyjechali, po czym dodała:
– Myślałam, że jesteś na Florydzie.
– Wróciłem dzisiaj rano. A więc wszyscy cię opuścili?
– Nie mam nic przeciw temu. Zdarza się to tak rzadko, że bardzo lubię podobne 

chwile.

–  No  tak,  ale  ja  wróciłem  i  nie  musisz  już  teraz  sama  z  tym  walczyć  –

powiedział, sięgając po jej grabie.

– Nie, zostaw – roześmiała się, mocniej je ujmując.
–  Jeśli  już  musisz,  to  weź  drugie  grabie  z  garażu.  Grabienie  liści  to  moje 

ulubione zajęcie.

– Jak ci poszło? – spytała, gdy wrócił i zabrał się do roboty. – Wygrałeś?
– Tak. Ale nie musisz ze mną rozmawiać. Nie chcę zakłócać ci spokoju.
– Co? Ależ nie żartuj! Mówiąc szczerze, przypuszczam, że lubię to, ponieważ 

najszczęśliwsze  chwile  w  życiu  spędziłam  właśnie  przy  grabieniu  z  kimś  liści  –
powiedziała wspominając, jak ojciec pozwalał jej wskakiwać w wielkie, zagrabione 
sterty.

Rzucił jej szybkie spojrzenie.
– Mówisz o mężu?
– O Tomie? Ależ skąd! Nikt go nigdy nie widział z grabiami w ręce. – Ani też 

brodzącego w liściach, które mogłyby zabrudzić jego drogie spodnie od Brooksów, 
tak  jak  teraz  brudzą  eleganckie,  kremowe  spodnie  Nicka  –  myślała,  ogarnięta 
poczuciem winy.

–  Ale  zastanawiałem  się...  Czy  to  nie  w  tym  domu  mieszkaliście  z  mężem, 

zanim...

–  Z  Tomem?  –  powtórzyła  pytanie.  –  Nie.  Byliśmy  małżeństwem  zaledwie 

sześć lat. Tom dopiero zaczynał. Nie zdołalibyśmy utrzymać tak dużego domu. To 
był dom moich rodziców. Tu się wychowałam.

– Rozumiem.

background image

–  I  tu  wróciłam,  bo  nie  mogłam  sama...  dać  sobie  rady  –  skończyła, 

zawstydzona  tym  wyznaniem.  Przegrała  jako  żona,  a  potem,  po  śmierci  Toma, 
okazała się całkiem bezradna.

–  To  zrozumiałe  –  wtrącił  Nick.  –  Sama  z  dwójką  małych  dzieci.  Nie  było 

innego wyjścia.

Powoli,  w  trakcie  wspólnej  pracy,  dowiadywał  się  coraz  więcej.  Wróciła  na 

uczelnię, podczas gdy jej matka zajmowała się dziećmi. Zaczęła pracować w banku 
jako  kasjerka.  Śmiejąc się  opowiadała o  różnych komicznych przeprawach, które 
pokonywała, awansując w dziedzinie zdominowanej przez mężczyzn.

Pokiwał głową.
– Chylę czoło, bo ja nie potrafiłbym nawet obliczyć stanu mojego konta.
Opowiedziała,  jak  przed  trzema  laty  spadła  na  nich  śmierć  jej  ojca.  Jak  rok 

temu matka wyszła ponownie za mąż.

– A więc teraz żyjesz samodzielnie – powiedział.
–  Uważam,  że  wspaniale  sobie  radzisz.  Prowadzisz  dom,  wychowujesz  dwu 

udanych chłopców, w tej chwili nawet trzech, wykonujesz pracę, przy której bym 
osiwiał i na dodatek wyglądasz jak Miss Ameryki.

–  Chcesz  mi  sprawić  przyjemność  –  uśmiechnęła  się.  Nie  wspomniała  o 

gimnastyce,  o  regularnych  wizytach  w  salonie  kosmetycznym,  o  uporze,  z  jakim 
walczy o to, by nie ustępować urodą żadnej z tych pięknych kobiet, które podziwiał 
Tom. – Za to, że jesteś taki miły, a także w nagrodę za ciężką pracę – spojrzała na 
sterty zgrabionych liści – przygotuję wyśmienitą kolację.

– O nie, nic z tego. To ja zabieram cię na kolację. Włóż buty, w których możesz 

tańczyć. Wrócę za godzinę.

Nic dziwnego, że chłopcy za nim szaleją, myślała Rae wchodząc pod prysznic. 

Nick McKenzie ma swoje  sposoby, by podnieść człowieka na duchu, a poza tym 
stwarza poczucie takiego bezpieczeństwa.

Zabrał  ją do  Capri, nocnego  klubu nad  rzeką. Kolacja była  znakomita,  wybór 

win  doskonały.  I  znów,  jak  poprzednio,  oddaliło  się  napięcie,  a  równocześnie 
senność. Opowiadał jej o Szkocji i życiu na farmie. O tym, jak słońce spala ziemię 
w  lecie  i  jak  w  zimie  zalewają  ją  powodzie.  Mówił  o  konflikcie  ze  swym 
praktycznym  ojcem  –  typowym  Szkotem,  domagającym  się  od  niego,  by  karmił 
bydło,  doił  krowy  i  wyrzucał  gnój,  a  nie  trafiał  głupią,  małą  piłką  w  idiotyczną 
małą  dziurę.  Teraz,  gdy  zmodernizowano  budynki  gospodarcze,  zainstalowano 
elektryczne dojarki i zatrudniono odpowiednich pomocników, praca stała się dużo 
łatwiejsza.  Nie  wspomniał  wszakże  o  tym,  że  wprowadzenie  tych  innowacji 

background image

umożliwiły  fundusze  uzyskane  z  gry  w  golfa.  Dodał  natomiast,  że  przerzucanie 
siana wyrobiło mu zapewne odpowiednio silną rękę.

Grał znakomity zespół. Tańczyli. Nie robiła tego od tak dawna... Sądziła, że już 

nie potrafi. Tymczasem bez trudu przypomniała sobie krok rumby, cza-czy, tanga. 
Kloszowa spódnica szyfonowej, czerwonej sukni wdzięcznie wirowała w rytm jej 
bioder, a czerwone sandałki delikatnie postukiwały w podłogę, gdy poddawała się 
lekkim ruchom Nicka.

– Nie powiedziałeś, że jesteś także zawodowym tancerzem – żartowała.
–  Nic  podobnego.  Ale  musisz wiedzieć,  że  moja  matka  jest  Irlandką.  I  kocha 

taniec  tak,  jak  ojciec  swoją  pracę.  A  czy  tobie  sprawia  to  taką  przyjemność,  jak 
grabienie liści?

– Prawie taką samą – roześmiała się.
I  tym razem, gdy  odwiózł  ją  do  domu,  z żalem pomyślała,  że zaraz odejdzie. 

Tego  wieczoru  przyjął  jednak  zaproszenie  na  lampkę  koniaku.  Zdjął  marynarkę, 
rozluźnił  krawat.  Rae  zrzuciła  sandałki  i  z  podwiniętymi  nogami  siadła  na  sofie, 
sącząc koniak.

– Nigdy tego nie piję. – Marszcząc nos zastanawiała się nad jego smakiem.
–  Jest  chyba  wiele  rzeczy,  na  które  nigdy  sobie  nie  pozwalasz  –  zauważył, 

wyciągając swoje długie nogi. Przypominasz mi skrzaty z bajek mojej mamy.

– W czym?
– One też pracują, pracują i pracują.
– Są chyba bardzo nudne.
– Nic podobnego. Wszystko robią z radością, chętnie się śmieją i posiadają moc 

czynienia czarów. Wynagradzają stokrotnie każdego, kto sprawi im przyjemność.

Uśmiechnęła się.
– Naprawdę opowiadała ci to mama?
– Wiele, wiele razy. Nie wyobrażasz sobie, jak starałem się wejść w ich łaski. –

Wypił łyk koniaku, odstawił kieliszek na stół i przysunął się bliżej. – Czy zdołałem 
sprawić ci przyjemność, mój skrzacie? Czy dobrze się bawiłaś?

Wyprostowała nogi, udając, że rozważa tę kwestię.
–  Daj  mi  pomyśleć.  Moja  ulubiona  pora  roku,  ulubione  zajęcie,  wspaniała 

kolacja... i tańce. Tak, dobrze się bawiłam.

– Ja też. – Wyjął z jej rąk kieliszek, odstawił go na stolik i nachylił się, by ją 

pocałować.  Zrobił  to  delikatnie,  zaledwie  muskając  wargami  jej  usta.  Ale  ten 
pocałunek  miał  w  sobie  magnetyczną  siłę  –  siłę,  która  przeniknęła  ją  do  głębi, 
przyciągnęła ku  niemu i  pogrążyła  w rozkosznym omdleniu. Bezwiednie owinęła 

background image

ramiona  wokół  jego  szyi,  w  chwili  gdy  z  westchnieniem  zawładnął  jej  ustami  w 
pocałunku, który pozbawił ją poczucia miejsca i czasu. Długo oddawała pocałunki 
w namiętnym uniesieniu, od tak dawna głęboko w niej  uśpionym, że teraz uległa 
bez  reszty  fali  uczucia,  rozkoszując  się  jedynie  szczęściem  tego  doznania.  Z 
czułością gładziła palcami jego szyję, dotykała ust, pieściła owal twarzy.

Jego  czułość  tak  ją  obezwładniła,  tak  zapamiętała  się  w  czysto  erotycznej 

rozkoszy,  że  gdy  myślała  o  tym  później,  nie  umiała  powiedzieć,  co  sprawiło,  że 
nagle  się  ocknęła.  Może  dreszcz  pożądania,  który  ją  zelektryzował,  gdy  palce 
Nicka  wślizgnęły  się  pod  cienkie  ramiączko  głęboko  wyciętej  sukni,  delikatnie 
pieszcząc  jej  piersi?  Gwałtownie  siadła,  przerażona,  uwalniając  się  z  jego  objęć. 
Czuła się naprawdę głupio. To ona tego chciała, ona go sprowokowała.

– Widzisz, ja nie mogłabym, nie mogę... – Nie mogła posunąć się dalej.
–  Wybacz  mi,  Rae.  Do  diabła,  tak  na  mnie  działasz!  Obawiam  się,  że... 

przestałem nad sobą panować.

Ale to ona straciła kontrolę nad sobą. Zagryzła wargi, usiłując opanować swoje 

emocje, wdzięczna mu za to, że wziął całą winę na siebie.

– Chodzi mi... o chłopców... ja... nie mogę się angażować.
– Rozumiem – powiedział, odgarniając lok jej włosów. – Naprawdę rozumiem. 

I  nie  chcę  tracić twojej  sympatii.  Będzie więc  lepiej,  jeśli  już pójdę.  –  Wstał,  by 
włożyć marynarkę, po czym wrócił i spojrzał na nią. – Dziękuję ci, mój skrzacie, za 
bardzo szczęśliwy dzień.

Uśmiechnęła się milcząco. W chwilę później usłyszała, jak zamykają się za nim 

drzwi.

background image

Rozdział 6

Jak  mogłam  pomyśleć,  ze  Nick  McKenzie  daje  poczucie  bezpieczeństwa!  –

myślała.  Ten  mężczyzna  jest  niebezpieczny.  Przez  dziewięć  lat  starannie  unikała 
wszelkich związków, tymczasem wystarczyło, by otworzył ramiona, a natychmiast 
w  nie  wpadła!  Tak,  jestem  uosobieniem  wygłodzonej  seksualnie  wdowy,  która 
łapczywie  szuka  nowego  partnera.  Trudno  mu  się  dziwić,  że...  Spurpurowiała  na 
myśl o  swoim zachowaniu. W gruncie  rzeczy sama  go  sprowokowała,  by  potem, 
czując się jak idiotka, przybrać pozę skromnisi. Trudno się dziwić rozczarowaniu i 
zdziwieniu, które wyrażała jego twarz.

Trzeba  mu  jednak  oddać,  że  znalazł  się  jak  dżentelmen  i  wykazał  więcej 

opanowania niż ona. Gdyby nalegał, i gdyby ustąpiła – a przecież tego pragnęła –
czym by się to skończyło? Rozczarowaniem? Jeszcze teraz paliło ją wspomnienie 
słów Toma. Tej nocy, gdy doszło do rozmowy – ile ich już było? – na temat, aha, 
Lisy  Fitzgerald,  oświadczył:  „Wiem,  chciałabyś,  żebym  wracał  na  noc  do  mojej 
oziębłej żoneczki, ale czy sądzisz, że seks z zimną rybą sprawia mi przyjemność?” 
Przestań  wreszcie  wspominać!  –  niecierpliwie  przywołała  się  do  porządku, 
manewrując samochodem w poniedziałkowym rannym tłoku. Nie, nie może tak po 
prostu i bez wahania wiązać się z kimś. Powiedziała Nickowi prawdę. W jej życiu 
nie było miejsca na takie związki. Odtąd zachowa wobec niego dystans.

Jak mogła pozwolić, by tak łatwo wszedł w jej życie! No cóż, zrobił to otwarcie 

i miał po temu rzetelny powód, zastanawiała się, wjeżdżając na parking.

Początkowo  sprawa wyglądała beznadziejnie,  ale  w miarę upływu  czasu więź 

między  ojcem  i  synem  zdawała  się  zacieśniać.  O  dziwo,  na  poprawę  stosunków 
między  nimi  wpłynął  Rudy.  Tak  się  szczęśliwie  złożyło,  że  obaj  byli  w  pokoju 
obok,  gdy  zakrztusił  się  i  z  trudem  zaczął  łapać  powietrze.  Nick  dopadł  go 
pierwszy,  a  wtedy  Kevin  krzyknął:  „Zostaw  mi  go,  tato!  Coś  utkwiło  mu  w 
gardle!”  Nick  natychmiast  ustąpił  synowi.  Kevin  szybko  i  fachowo  wyjął  kurzą 
kostkę,  którą  Rudy  wyciągnął  z  kuchennego  wiadra,  a  wówczas  ojciec  zaczął 
rozpływać  się  w  pochwałach.  „Nie  wiem,  co  by  się  stało,  gdyby  cię  tu  nie  było, 
synku. „

– To dobrze, że sam skorzystałeś z udzielonej mi kiedyś rady – powiedziała do 

niego Rae, gdy zostali sami.

– Jakiej rady? – spytał.
–  Mówiłeś  kiedyś,  że  mądry  człowiek  może  czasem  udać  głupiego.  –  A  gdy 

background image

wciąż nie rozumiał, parsknęła śmiechem. – Słusznie zrobiłeś, pozwalając Kevinowi 
wyjąć tę kość, choć równie dobrze mogłeś zrobić to sam.

– Ach, o to ci chodzi... – Ze zdziwieniem dostrzegła, że poczerwieniał.
– Tak, o to. I tak właśnie trzeba postępować. Aż miło patrzeć, jak Kevin upaja 

się twoimi pochwałami.

– Naprawdę? A czy nie uważasz, że bardzo zręcznie to zrobił?
– Uhm... – Spojrzała na niego z namysłem. – Ale i on nie jest doskonały, wiesz?
– Oczywiście, że nie jest.
– Ani tak delikatny, jak ci się zdaje.
– O czym ty mówisz?
–  O  tym,  że  boisz  się  na  niego  krzyknąć,  tak  jak  krzyczałeś  na  Grega,  kiedy 

zostawił na deszczu twój kij golfowy.

– Aa... widzisz, ja po prostu nie chcę, by powtórzyła się historia ze mną i moim 

ojcem. Wciąż toczyliśmy wojny.

– Teraz jednak przesadzasz w drugą stronę.
– Pewnie tak.
– Czemu nie  traktujesz go,  jak Grega i  Joeya? Ten chłopiec nie jest  ze szkła. 

Myślę, że to zmniejszy dystans między wami.

Dostrzegła  później,  że  Nick  stara  się  stosować  do  rad,  których  mu  wówczas 

udzieliła i odniosła wrażenie, że daje to pewne rezultaty. Stał się równie ważny w 
życiu Kevina, jak ważny był w życiu jej chłopców i jej samej. Miał w sobie... Co to 
właściwie było? Charyzma? Tak, miał w sobie bardzo wiele z charyzmy, myślała, 
zatrzaskując drzwiczki samochodu i ruszając w stronę biura.

Ale  nie  tylko  charyzmę.  Również  i  charakter.  A  także  poczucie 

odpowiedzialności, które, korzystając ze sportowych zajęć i lekcji golfa, umiejętnie 
przekazywał chłopcom. Bardzo ją to cieszyło. Tak, była mu wdzięczna za wpływ 
na  synów  i  nigdy  nie  chciałaby  ich  tego  pozbawić.  Czuła,  że  to  ona,  na  wiele 
różnych sposobów, czerpie korzyści z układu, który wcześniej zawarli.

Weszła  do  windy,  uśmiechając  się  do  współpracowników  i  chwilę  z  nimi 

gawędząc, po czym w myślach zrekapitulowała czekające ją obowiązki.

– Dzień dobry – radośnie powitała ją Cora. – Jak się udał weekend?
– Wspaniale. Uwielbiam tę porę roku. A tobie?
– Tak sobie. Frank musiał wyjechać. Widziałaś się z gwiazdą golfa?
Rae, która właśnie wchodziła do swego gabinetu, obróciła się do niej z kpiącą 

miną.

–  To  właśnie  cały  problem  z  sekretarkami,  przepraszam,  kierownikami 

background image

sekretariatu, które podlegają przełożonym płci żeńskiej. Sądzą, że mają  prawo do 
ingerencji w prywatne życie szefa. Gdybym była mężczyzną...

–  Niedotykalska!  –  parsknęła  śmiechem  Cora.  –  Pytałam tylko,  czy  widziałaś 

pewnego pana. Co do wtykania nosa, to powinnaś słyszeć, jak węszy nasza żmija 
wokół  swego  przystojnego  szefa,  który,  nawiasem  mówiąc,  wydaje  się  bardziej 
zainteresowany twoją osobą.

–  Tak?  –  spytała  obojętnie  Rae  i  weszła  do  gabinetu.  Cora  ruszyła  za  nią, 

taszcząc stertę korespondencji.

– Dzwonił już dwa razy. Trochę się spóźniłaś. Pytał, o której powinnaś przyjść i 

co masz dziś do załatwienia.

–  Rozległ  się  telefon,  który  odebrała  Cora.  –  Tak,  panie  Bowers,  właśnie 

przyszła.  –  Podała  Rae  słuchawkę,  unosząc  znacząco  brwi,  położyła 
korespondencję na biurku i wyszła.

–  Otrzymałem  niespodziewany  telefon  z  Los  Angeles  –  mówił  Harrison 

Bowers.  –  Chodzi o przejęcie  przez nas  oddziałów Peabody’ego. Okazuje się,  że 
naruszamy  ustawę  antymonopolową.  Wyznaczono  konferencję  na  dziś  po 
południu. O pierwszej mamy samolot.

– My?
– Biję się w piersi, ale wiesz na ten temat więcej niż ja. Jesteś mi potrzebna. I 

licz się z koniecznością noclegu. Wygląda na to, że konferencja przeciągnie się na 
cały jutrzejszy dzień.

Jadąc do domu, by się spakować, cały czas myślała o chłopcach. Wiedziała, że 

Helen  zajmie  się  Joeyem,  a  Greg  i  Kevin  dadzą  sobie  radę  sami,  ale  nie  lubiła 
zostawiać ich bez opieki na noc, a może nawet dwie noce. Nick? Jest na miejscu. 
Może zgodziłby się pomóc?

Nick był zachwycony.
–  Wspaniale!  –  wykrzyknął,  gdy  zadzwoniła.  –  Mogą  przenieść  się  do  mnie. 

Przyjadę po nich zaraz, skoro tylko wrócą ze szkoły. Joeya też zabiorę.

Taka  sytuacja  utrzymywała  się  z  przerwami  około  trzech  tygodni.  W  świetle 

ustawy antymonopolowej kwestia przejęcia oddziałów Peabody’ego budziła wciąż 
nowe  zastrzeżenia.  Powstawały  liczne  pytania.  Jaki  procent  majątku  banków 
Peabody’ego  może  wchłonąć  korporacja  Coastal  Banks,  by  nie  stać  się 
monopolistą?  A  co  za tym idzie,  jakie  walory  należałoby przejąć  z  korzyścią dla 
niej, a jakie sprzedać. W miarę przeciągania się rozmów precyzyjna wiedza Rae na 
temat  obu  holdingów  Północnego  Regionu,  ich  potencjału  i  bieżących  wyników, 
czyniła  jej  obecność  niezbędną  nie  tylko  dla  Harrisona  Bowersa,  lecz  i  dla 

background image

przedstawicieli zarządu korporacji.  Prawdę  mówiąc, świadomość  roli  odgrywanej 
w procesie podejmowania decyzji dawała jej wiele satysfakcji.

– To mi raczej pochlebia – wyznała Córze.
–  A  żmiję doprowadza do  wściekłości  –  relacjonowała  Cora.  –  Teraz  już  jest 

pewna, że sypiasz z jej wybrankiem.

– Niech i tak będzie. To chory móżdżek. Nie pozwolę, by przeszkadzała mi w 

pracy swoją plugawą gadaniną.

Nie  zamierzała  również  zezwolić  na  to,  by  odrywał  ją  od  zajęć  Harrison 

Bowers.  Doskonale  zdawała  sobie  sprawę  z  tego,  jak  dalece  zmienił  się  jego 
stosunek do niej, a także z tego, że podziw dla jej fachowej wiedzy zdawał się tu 
wiązać z zainteresowaniami osobistej już natury. Zawsze przyjeżdżał, by zabierać 
ją  na  konferencje  regionu,  a  wieczorem  odwoził  do  domu.  Często  wstępował  do 
niej,  by zasięgnąć jakiejś informacji,  a  w czasie kilkudniowych narad za wszelką 
cenę  starał  się  jadać  w  jej  towarzystwie.  Nie  przejmowała  się  tym  specjalnie. 
Nawykła do męskich zabiegów, umiała sobie radzić nawet wtedy, gdy przybierały
pozory  czysto  zawodowych  kontaktów.  Harrison  Bowers  to  nie  był  poważny 
problem.

Poważny problem stanowił Nick McKenzie. Wmawiała sobie, że cieszy się, iż 

ciągłe konferencje rozluźniają ich wzajemne kontakty. A także z tego, że dotrzymał 
słowa i nie dążył do spędzania czasu tylko z nią, we dwoje. Nie robił już żadnych 
romantycznych  propozycji.  Nie  mogła  jednak  zaprzeczyć,  że  serce  stawało  jej  w 
piersi za każdym razem, kiedy rozlegało się trzaśniecie drzwiczek jego samochodu, 
a potem radosne: Co słychać? I że przepełniała ją zazdrość i tęsknota, gdy zabierał 
chłopców na lekcje golfa czy na wycieczkę. Musiała przyznać, że spędza bezsenne 
noce, przypominając sobie, jak czuła się w jego ramionach tamtego wieczoru.

Może dlatego właśnie tak dobrze rozumiała Kevina. Pewnego dnia dostrzegła, 

że stoi przy oknie w kuchni i obserwuje Nicka, który był w ogrodzie z Gregiem i 
Joeyem.

Chłopcy spędzali teraz dużo czasu w domu Nicka i nocowali tam, ilekroć Rae 

wyjeżdżała.  Związek między  nim a  Kevinem  stawał  się  coraz  bliższy,  a  stosunki 
bardziej  naturalne.  Jednakże  z  jakiegoś  powodu  Kevin  niezmiennie  odmawiał 
udziału w lekcjach gry w golfa.

Ale przecież on rozpaczliwie tego pragnie – uświadomiła sobie nagle Rae, gdy 

podniosła głowę znad ciasta, które wyrabiała, i zobaczyła, że Kevin stoi przy oknie. 
Czytała  to  w  jego  oczach,  obserwując  zarys  opuszczonych  ramion,  bezruch,  z 
jakim śledził grę. Spojrzała ponad jego głową i dostrzegła Nicka, który ujął małą 

background image

rękę  Joeya,  demonstrując  dziecinnym  kijem  golfowym,  jak  uderzyć  w  piłkę  na 
przygotowanym przez nich prowizorycznym pólku.

– Czemu się nie przyłączysz do nich? – spytała, usiłując mówić jak najbardziej 

naturalnym tonem. – Twój ojciec bardzo się ucieszy.

– Nie! – Odwrócił się gwałtownie, jakby przyłapano go na jakimś wykroczeniu. 

– Mnie to w ogóle nie ciekawi.

– Daj spokój, Kevin, założę się, że masz wrodzony talent do golfa.
– Nie, wcale nie mam.
Do diabła, palnęłam głupstwo. Oczywiście wszyscy oczekują po nim Bóg wie 

czego, a on wstydzi się, że mógłby zawieść ich oczekiwania.

–  Przynieś  mi  to  pudełko  –  poprosiła,  wskazując  stojący  na  stole  pojemnik  i 

zastanawiając się, jak tu nawiązać do poruszonej przed chwilą kwestii.

–  Hmm...  –  mruczał  Kevin,  wyjmując  z  piekarnika  blachę  pełną  ciasteczek. 

Cały pokój napełnił się słodkim aromatem. – Mogę jedno skosztować?

–  Ile  tylko  chcesz.  Umyj  ręce  i  włóż  ciastka  do  pudełka.  To  na  wieczorek 

skautów. Masz tu łopatkę, będzie ci łatwiej. – Układając na blasze następną porcję 
zaczęła  jakby  od  niechcenia.  –  Widzisz,  Kevin,  nie  ma ludzi  równie  dobrych  we 
wszystkim. Ty, na przykład, umiesz obchodzić się ze zwierzętami. Widziałam, jak 
kurowałeś połamane łapy Rudego i jak wyciągałeś mu kość z gardła.

– Uhm – Kevin żuł drugie ciastko. – Czy przekładać warstwy pergaminem?
– Nie musisz. Chcę przez to powiedzieć, że człowiek który lubi zwierzęta, nie 

musi być lekarzem weterynarii. Twój ojciec doskonale gra w golfa, ale większość 
ludzi uprawia ten sport dla zwykłej przyjemności. – Ciągnęła dalej w tym duchu, 
niepewna, czy zdążyła wyjaśnić swe intencje, zanim przerwała, bo do domu wpadli 
pozostali chłopcy, by pożreć ciastka i wypić mleko.

Może  Nick  zdoła  go  przekonać,  że  nie  musi  być  chodzącą  doskonałością. 

Dlaczego, na miłość boską, nie wywrze na nim presji?

– Ponieważ – wyjaśnił przyparty do muru jej pytaniem Nick – nie chcę zmuszać 

syna,  by  szedł  w  moje  ślady.  Ojciec  mnie  unieszczęśliwił,  próbując  wychować 
sobie farmera.

–  Och!  –  jęknęła.  –  Przecież  nie  będziesz  go  zmuszać,  żeby  został 

zawodowcem.  Ale  moglibyście  grać  z  sobą  dla  zwykłej  przyjemności.  Przecież 
zależy ci na zacieśnieniu stosunków.

–  Tak,  zależy.  I  dlatego  pozwalam  mu  robić  to,  na  co  on  ma  ochotę,  a  nie 

wymagam tego, czego pragnąłbym ja.

Nie potrafiła go przekonać i nie odważyła się więcej poruszać tematu Kevina. 

background image

Mężczyźni są tacy uparci.

Tymczasem  Rae  zauważyła,  że  odbierając  telefon  coraz  częściej  słyszy  w 

słuchawce  dziewczęce  głosy:  „Czy  mogę  mówić  z  Gregiem?”  albo  też: 
„Przepraszam,  czy  jest  Kevin?”  No  cóż,  myślała,  nadszedł  czas.  To  naturalne  i 
nieuchronne  zainteresowanie  dziewczętami  będzie  się  potęgować.  Cieszyło  ją 
jednak,  że  jak  dotąd,  Greg  ma  szeroki  wachlarz  zainteresowań,  i  że  wszystko 
sprowadzało  się  głównie  do  potwornie  długich  rozmów  przez  telefon.  Natomiast 
upodobania Kevina były ściśle umiejscowione i skoncentrowane na Trudy Austen, 
której rodzice kupili niedawno dom w bliskim sąsiedztwie. Każdą chwilę wolną od 
pracy Kevin spędzał z Trudy, to  w jej domu, to  w domu Rae. Rae nie była temu 
przeciwna.  Lubiła  mieć  pod  okiem  chłopców  i  ich  przyjaciół,  starała  się  z  nimi 
rozmawiać i bliżej ich poznawać.

Trudy była dość gadatliwa, a rozmowa z nią okazała się wielce pouczająca.
–  Ta  Candy  nie  wierzy,  jak  człowiek  coś  jej  mówi.  No  więc  jest  w  telewizji 

Nick McKenzie, wie pani, pokazują turniej golfowy. I ja mówię: To ojciec Grega. 
A Candy do mnie: Zalewasz. A mnie to wkurza! Więc mówię: Kevin, to twój tata, 
no nie? Ale ona mu też nie wierzy, wie pani?

Po  dwu  takich  rozmowach  Rae  nie  miała  wątpliwości,  że  choć  przedmiotem 

zainteresowań  Kevina  była  Trudy,  to  Trudy  interesował  wyłącznie  sławny  Nick 
McKenzie.  Przekonała  się  o  tym  ostatecznie,  gdy  usłyszała,  że  Kevin  po  raz 
pierwszy zwraca się do ojca z prośbą.

–  Tato,  Trudy  pyta,  czy  pozwoliłbyś  dziewczętom  uczestniczyć  w  lekcjach 

golfa?

– Kto taki? – spytał Nick, który znów wyjeżdżał na turniej i nie miał pojęcia o 

rozkwitającym romansie.

– Trudy. To jest... moja koleżanka. Chciałaby spytać, czy pozwoliłbyś...
–  Z  całą  pewnością  nie!  –  oświadczyła  Rae,  patrząc  znacząco  w  oczy 

zdziwionego Nicka. – I dziwię ci się, że w ogóle pytasz o to ojca.

– Ale... – zaprotestował Kevin, obracając się do niej ze zdumieniem – przecież 

tata uczy Grega i Joeya.

– Tylko z twojego powodu, Kevin. Dlatego, że mieszkasz z nami, a Greg i Joey 

to twoi przyjaciele.

Pamiętaj,  że  ojciec  zrobi  wszystko,  o  co  go  poprosisz,  a  więc  tym  bardziej 

musisz go chronić.

– Hmm...
–  Wiesz,  jaki  jest  sławny  i  jaki  zajęty.  Jasne,  każdy  chciałby  się  chełpić,  że 

background image

bierze u niego lekcje, za które, nawiasem mówiąc, twój ojciec mógłby jednorazowo 
inkasować setki dolarów, gdyby w ogóle chciał sobie zaprzątać tym głowę. Ale nie 
chce.  Naprawdę  wymagasz  zbyt  wiele,  próbując  załatwić  darmowe  lekcje  dla 
każdego  Toma,  Dicka czy  Susie,  którzy trafią  się  wśród  twoich kolegów.  Wiesz, 
Kevin, bardzo ci się dziwię!

To brzmiało dość bezwzględnie, ale takie prośby muszę ukrócić, myślała Rae.
– Przykro, nie chciałem... Trudy mówi, że chce się uczyć, a ja...
– A więc ucz ją sam! – dokończyła Rae.
–  Ja?  –  Kevin  rzucił  szybkie  spojrzenie  na  Nicka,  który  był  zbyt  zaskoczony 

obrotem sprawy, by cokolwiek powiedzieć. – Ja nie umiem grać w golfa.

–  Jedna  lub  dwie  lekcje  dadzą  ci  i  tak  dużą  przewagę  nad  Trudy.  A  to  nie 

zajmie twemu ojcu czasu, bo możesz się przyłączyć do Grega i Joeya.

–  No  tak...  –  Kevin  wahał  się,  lecz  nie  potrafił  ukryć,  że  bardzo  mu  na  tym 

zależy. – Ale oni ćwiczą od tygodni..

– Żaden kłopot – powiedział Nick, który zaczynał wreszcie rozumieć. – Mogę 

dorzucić kilka prywatnych korepetycji.

– Chyba jestem zbyt daleko w tyle – mruczał Kevin.
–  Wszystko  trzeba  kiedyś  zacząć,  synu  –  spokojnie  powiedział  Nick.  –  Mój 

dziadek  mawiał,  że  praca  rozpoczęta  jest  już  na  wpół  skończona.  –  Wstał.  –
Idziemy na pole golfowe?

Kiedy  Kevin  wychodził  z  ojcem,  Rae  zauważyła,  jak  w  oczach  chłopca  lśnił 

błysk  szczęścia.  Po  raz  pierwszy  widziała  ich  samych,  tylko  we  dwóch.  Mocno 
zacisnęła kciuki.

Nie  było  jednak  powodów  do  niepokoju.  Może  sprawiła  to  stosowana  przez 

Nicka swobodna, wprowadzana jakby od niechcenia technika ćwiczeń, a może fakt, 
iż obaj jednakowo czekali na to, by stało się coś takiego. I w dodatku Kevin miał 
naprawdę  wrodzony  talent.  Odziedziczył  po  ojcu  swobodny  wdzięk  i  po  kilku 
zaledwie lekcjach, nieźle sobie radził. Zaczął uczyć Trudy, ale, jak przypuszczała 
Rae,  panienkę  fascynował  słynny  Nick  McKenzie,  a  nie  Kevin  czy  gra  w  golfa. 
Kevin zresztą niezbyt się tym przejął. Przeniósł swoje afekty na Crystal Cummings, 
wesołą  szesnastolatkę,  która  mieszkała  z  rodzicami  w  Del  Rio  Club.  Był  to 
niewątpliwie jeden z powodów, dla których zostawał częściej w domu ojca, gdzie 
zainstalował się na dobre we własnym pokoju. W każdym razie związek Kevina z 
Nickiem  bardzo  się  umocnił,  dawne  konflikty  zostały  zażegnane,  a  urazy 
zapomniane.

–  Miałaś  rację  –  wyznał  Nick,  gdy  pewnego  dnia  znalazł  Rae  samą.  –  Kevin 

background image

unikał  golfa  z  obawy,  że  nie  zdoła  mi  dorównać.  Teraz  zrozumiał,  że  to  bez 
znaczenia. Potrafi grać dla samej przyjemności gry.

– Bardzo się cieszę – odparła Rae. – Z radością patrzę, jak się razem bawicie.
–  O,  to  znacznie  więcej  niż  zabawa.  Kevin  polubił  mnie,  zaczął  mi  ufać. 

Dziękuję,  że  oddałaś  mi  syna  –  powiedział  poważnie.  Schylił  się,  by  delikatnym 
pocałunkiem wyrazić swą wdzięczność. Tymczasem jej usta odpowiedziały z takim 
żarem, że poczuł, jak ogarnia go niepohamowana żądza. Przyciągnął Rae do siebie, 
wchłaniając  świeżą,  ostrą  słodycz  perfum,  rozkoszując  się  słabnącym  oporem  jej 
ciała,  coraz  bardziej  mu  powolnego.  Zapamiętywał  się  w  tym  pocałunku, 
uszczęśliwiony, że jej namiętność jest równie gwałtowna, równie zaborcza. Nigdy 
dotąd żadna kobieta nie działała na niego w ten sposób. Chciał ją posiąść, słyszeć, 
jak  krzyczy  z  rozkoszy,  czuć  w  ekstazie  spełnienia  słabnące  napięcie  jej  ciała. 
Upojony oczekiwaniem łagodnie pieścił policzek Rae, patrząc w szeroko otwarte, 
rozpalone rozkoszą orzechowe oczy. I wtedy wróciła pamięć. Ocknął się.

Przecież  mu  zaufała.  Otworzyła  przed  nim  swój  dom.  Dzięki  niej  odzyskał 

syna.

Niech  to  wszyscy  diabli!  Sam  to  sobie  przyrzekł.  Gdy  tamtego  wieczoru 

wyszeptała: „chłopcy”, zrozumiał, że nie wolno mieszać romansu z wychowaniem 
dzieci. To oczywiste. Zamierzał uszanować jej stanowisko. Delikatnie odsuwając ją 
od siebie, próbował opanować podniecenie, które trawiło go jak głód, przeszywało 
niczym ostry ból.

–  Zdaje  się,  że  przesadnie  wyraziłem  wdzięczność  –  wyszeptał.  –  Do 

zobaczenia – powiedział, delikatnie całując czubek jej nosa, zanim się oddalił.

background image

Rozdział 7

–  Nie  ulega  wątpliwości,  że  pan  Harrison  Bowers  jest  tobą  mocno  zajęty...  –

sugerowała Cora. – Wciąż o tobie mówi.

– W związku ze sprawami służbowymi – ucięła Rae.
– Możliwe, ale pan Cowan nie domagał się twego udziału w każdej konferencji, 

na którą go wzywano.

–  Bo  nie  musiał.  –  Miała  szczęście,  że  to  właśnie  Roscoe  Cowan,  poprzedni 

dyrektor oddziału, wprowadzał ją w zagadnienia bankowości. – Wiedział o banku 
wszystko.  Natomiast  Bowers,  wierz  mi  Coro,  przepadłby  beze  mnie  na
konferencjach dotyczących fuzji oddziałów.

Cora prychnęła.
–  Bo  dostał  stanowisko,  które  ty  powinnaś  zajmować.  Gdybyś  była 

mężczyzną...

– Oj, dajże spokój!
– Najwyższy czas, żeby kobiety wypowiadały się w takich sprawach jak...
– Wiem, wiem. Ale nie zajmę stanowiska w tej sprawie. Mówiłam już, że nie 

chcę pełnić funkcji dyrektora. To się wiąże z koniecznością zbyt częstych podróży.

– Ale teraz i tak wciąż wyjeżdżasz, tyle że, pozwól zauważyć, bez podwyżki i 

premii.

–  Miej  litość!  Nie  zależy  mi  na  tym.  Zresztą  teraz  fuzja  jest  zakończona i  na 

pewno wyjazdy też.

Nie  miała  racji.  W  ciągu  następnych  dwu  tygodni  uczestniczyła  w  trzech 

naradach, kończących się późnym wieczorem, i w jednej całodobowej konferencji, 
którą Harrison Bowers równie dobrze mógł obsłużyć sam.

– Tym razem naprawdę nie byłam mu potrzebna – żaliła się Córze, opiekującej 

się  chłopcami  pod  jej  nieobecność.  Nick  wyjechał  na  turniej.  –  To  się  staje 
denerwujące.

– A może zapowiada się romans, co?
– Och, przestań wreszcie! Pleciesz bzdury!
Gdy Cora w odpowiedzi uniosła znacząco brwi, Rae uśmiechnęła się.
– No dobrze, myślę, że mnie lubi... Ale nigdy nie był natarczywy, nigdy się nie 

narzucał.  Jest  po  prostu  miły  i  troskliwy...  –  westchnęła.  –  Tak,  dał  mi  do 
zrozumienia, że pragnąłby bliższego związku między nami.

– A więc czemu nie? Jest przystojny, czarujący i, co najważniejsze, wolny.

background image

– Nie jesteśmy dla siebie stworzeni. Bardzo go lubię, ale zupełnie na mnie nie 

działa. Nie to, co... – wbiła wzrok w sprawozdanie, które trzymała w ręce.

Ale Cora dostrzegła jej wahanie.
– Nie to, co Nick McKenzie?
–  Nic  mnie  nie  obchodzi  Nick  McKenzie!  –  żachnęła  się  Rae.  –  Poza  tym, 

Coro, w moim życiu nie ma w tej chwili miejsca dla mężczyzny.

–  Większość  kobiet  dałaby  się  nawet  posiekać,  byle  tylko  zdobyć  względy 

Harrisona  Bowersa.  –  Cora  demonstracyjnie  wzruszyła  ramionami.  –  I  zapewne 
dlatego  upatrzył  sobie  twardy  orzech  do  zgryzienia  w  twojej  osobie.  Nasza 
przyjaciółka,  ta  żmija,  nie  może  się  dobrać  ani  do  jego  pieniędzy,  ani  do  niego 
samego  i  ze  wściekłości  zaczyna  kąsać.  Opowiada  wszystkim  naokoło,  że  dostał 
stanowisko dzięki wpływom ojca, któremu zależało na tym, żeby syn przez parę lat 
poznał prawdziwy smak życia, zarabiając na własne utrzymanie.

Rae kiwnęła głową.
– Wiem, że brak mu doświadczenia w tym zawodzie. I dlatego mnie potrzebuje.
–  Najwyraźniej  nie  tylko  dlatego.  Szkoda  jednak,  że  masz  za  mało  rozumu, 

żeby skorzystać z sytuacji – kpiła Cora, wycofując się do swojego pokoju.

„Korzystanie z sytuacji” nie leżało jednak w naturze Rae. Zajęła się więc tym, 

co  powinna  była  zrobić.  Taktownie  i  dyplomatycznie  zaczęła  uczyć,  a  zarazem 
osłaniać Harrisona Bowersa. Pewnego wieczoru, po konferencji w Chicago, a przed 
czekającą ich długą jazdą do Dansby, skłonił ją, by zjedli wspólnie kolację. Tego 
wieczoru  przekonała  się,  że  choć  człowiek  ten  wie  niewiele  z  dziedziny 
bankowości, w innych dziedzinach wykazuje wiedzę i bystrość. Uświadomiła sobie 
również, że Harrison widzi i w pełni docenia to, co ona robi dla niego.

–  Jesteś  niezwykłą  kobietą,  Rae  –  zaczął,  gdy  znaleźli  się  w  spokojnej, 

eleganckiej sali restauracyjnej.

– Dzięki tobie znoszę jakoś moją kadencję w Coastal Banks. – Jego przystojna 

twarz stała się poważna.

– I winien ci jestem przeprosiny.
– Przeprosiny?
– Tuż po  objęciu mojej  funkcji potraktowałem cię  dość niegrzecznie – mówił 

bez  wahania.  –  Zachowałem  się  tak  ze  strachu.  Dzięki  rodzinnym  stosunkom 
otrzymałem  stanowisko  przerastające  moje  możliwości.  Gdy  zetknąłem  się  z 
zastępcą,  który  najwyraźniej  wiedział  dużo  więcej  ode  mnie...  –  wstrzymał  ją 
gestem  dłoni.  –  Zaczekaj.  I  nie  krzycz.  Pozwól  mi  skończyć.  I  który  na  dodatek 
zaćmiewa swym wyglądem przeciętnego bankowca...

background image

–  Daj  z  tym  spokój  –  prychnęła.  –  Robię,  co  mogę,  żeby  wyglądać,  jak 

przystało urzędnikowi banku.

– To prawda – uśmiechnął się. – Myślę, że sprawia to po prostu twoja osoba, 

twoja  młodość,  smukłość,  twoje  szeroko  otwarte,  niewinne  oczy.  Przyznaję 
również,  że  słyszałem,  jakoby  twój  szybki  awans  nie  był  tylko  następstwem 
kompetencji.

Odczekała, aż pomocnik kelnera napełni kieliszki winem.
–  No  cóż,  nie  musisz  teraz  schlebiać.  Jak  mogłeś  mnie  oceniać  na  podstawie 

plotek! Tego ci nie wybaczę.

–  Przecież  już  wybaczyłaś!  –  odparł,  nie  reagując  na  jej  figlarny  uśmiech.  –

Natychmiast. I nie masz urazy. Filie Coastal Banks w tym regionie przetrwały, nie, 
rozwinęły  się,  tylko  dlatego,  że  był  tu  ktoś  taki  jak  ty.  Ktoś,  kto  przejął 
kierownictwo  w  momencie,  gdy  ostrożna,  racjonalna  polityka  była  najbardziej 
potrzebna.  Jeśli  zaś  chodzi  o  mnie,  to  byłaś  doskonałym  i  taktownym 
nauczycielem. Jestem ci naprawdę wdzięczny. Dziękuję.

– Nie musisz dziękować. Wykonywałam tylko swoje obowiązki.
– Nie. I powtarzam, jesteś niezwykłą kobietą, Rae. Niewielu ludzi zachowałoby 

się na twoim miejscu tak, jak ty. Osłaniając mnie, nie reklamowałaś siebie.

– Ależ... – protestowała zażenowana.
– To jednak niezupełnie ci się powiodło – ciągnął dalej wciąż serio. – Myślę, że 

chcą mi cię zabrać.

– Kto?
– Centrala. Zrobiłaś cholerne wrażenie na Leonie Watersie. Zresztą znów krążą 

plotki.

– No tak... – powtórzyła zdumiona i niepewna, czy cieszy ją to, co mówił. Było 

to bez wątpienia pochlebne. Mogło zapowiadać awans. Ale Los Angeles?

Wyciągnął rękę przez stół, by ująć jej dłoń.
– Nie chcę cię stracić, Rae. I nie tylko biuro mam na myśli.
Wysunęła dłoń z jego rąk.
– Proszę, nie mów nic więcej. Ja...
–  Nie.  Wysłuchaj  mnie.  Wiem,  że  mnie  unikasz,  tak  jak  zapewne  musiałaś 

unikać wielu mężczyzn, którzy liczyli na romans z tobą. Musisz wiedzieć, że nie o 
to mi chodzi. Naprawdę, podziwiam cię, Rae. Daj mi tylko szansę, spróbuj poznać 
mnie lepiej...

–  Nie.  Proszę  –  szybko  mu  przerwała.  –  Lubię  cię,  ale  jesteś  moim 

zwierzchnikiem. I niech tak zostanie. A teraz mam po prostu zbyt wiele zajęć. Moi 

background image

chłopcy i praca pochłaniają cały mój czas.

Ponownie zamilkli, gdy kelner podawał sałatki. Kiedy odszedł, Bowers odezwał 

się, jakby od niechcenia, bawiąc się liściem sałaty.

– Często się zastanawiałem, czy ten mistrz golfa, McKenzie... No cóż, Rae, nie 

mam prawa pytać, ale chciałbym wiedzieć, czy jest ktoś w twoim życiu?

– Nie, nie ma nikogo – oświadczyła z naciskiem, kryjąc ból, który tak często ją 

nękał. Od dawna nie widziała już Nicka.

– A wiec nie zrezygnuję – oświadczył Bowers. – Nie obawiaj się, nie będę się 

narzucał.

Rozmowa  oczyściła  atmosferę.  Rae  czuła  się  teraz  przy  nim  zupełnie 

swobodnie. Niemniej obowiązki związane z pracą wcale nie zmalały. Utrwalił się 
pewien  układ.  Harrison  Bowers  w  dalszym  ciągu  zdawał  się  na  Rae,  a  ona  w 
dalszym  ciągu  robiła  wszystko,  co  robić  należało.  Dotyczyło  to  nie  tylko 
wyjazdów,  lecz  wielu  obowiązków  należących  zarówno  do  niej,  jak  i  do  niego. 
Przez  cały  czas  musiała  sobie  radzić  z  normalnymi  kłopotami  biurowymi, 
urozmaicanymi  przez  zjadliwe  insynuacje  Ruth.  W  domu  natomiast  czuwała  nad 
codziennym,  gorączkowym  rozkładem  zajęć,  związanym  z  wychowaniem  trzech 
normalnych, żywych i dalekich od ideału chłopców. Tak, była Nickowi wdzięczna 
za  zdumiewająco  silny  wpływ,  który  przy  całej  swej  beztrosce  wywierał  na 
chłopców. Wdzięczna za to, że wciąż poświęcał im tyle uwagi. Tłumaczyła sobie, 
że jest po prostu przemęczona. I że smutek, który stale jej towarzyszy, nie ma nic 
wspólnego z faktem, że Nick prawie jej nie dostrzega.

Była  w  błędzie.  Wprawdzie  starał  się  zachować  dystans,  wciąż  jednak 

pochłaniała jego uwagę. Toteż pewnego niedzielnego popołudnia, gdy przyjechał, 
by zabrać chłopców na lekcję golfa, doszedł do wniosku, że to, co widzi, przestaje 
mu się podobać. Myślał o tym jadąc do klubu, a także instruując chłopców podczas 
treningu.  Rae  coraz  bardziej  chudła,  wydawała  się  stale  zmęczona,  a  pod  jej 
olśniewającymi  oczyma  wystąpiły  głębokie  cienie.  Oczywiście  ma  zbyt  wiele 
obowiązków.

–  Wyprostuj  lewą  rękę,  Joey  –  przypominał,  myśląc  jednocześnie,  że  z  całej 

trójki  Joey  ma  największe  możliwości.  –  Nie,  synu  –  odpowiedział  Kevinowi  –
teren jest stanowczo zbyt grząski, by rozgrywać na nim mecz. Patrz na piłkę, Greg. 
–  Ale  nawet  żartując  z  chłopcami  i  udzielając  im  wskazówek,  nie  przestawał 
myśleć o Rae.

Nie,  naprawdę  nie  podobało  mu  się  to,  co  widział.  Lubił,  gdy  radosna  i 

roześmiana  jednym  ciętym  powiedzeniem  przywoływała  chłopców  do  porządku. 

background image

Pamiętał entuzjazm, z jakim grabiła liście w tamten wczesnojesienny dzień. Chciał 
znów  widzieć  wdzięczne  i  śmiałe,  prowokujące  ruchy  jej  bioder  w  czasie  tańca, 
chciał czuć w ramionach jej ciało, jak wówczas, gdy przez chwilę była taka gorąca, 
namiętna, uległa... No cóż, nie powinien o tym myśleć. Teraz jej oczy straciły swój 
blask,  policzki  kolory,  a  z  miękko  wykrojonych  ust  zniknął  uśmiech.  Nie,  wcale 
mu się to nie podobało.

Kiedy  wrócili,  była  w  kuchni.  Nakrywała  na  następny  dzień  do  śniadania. 

Uśmiechnął się, patrząc, jak starannie odmierza witaminy dla każdego z chłopców. 
Czysta Doskonałość.

– Widzę, że jak zawsze witamy dzień przed porankiem – zażartował.
Podniosła głowę, jakby zdziwiona, że się do niej zwraca.
– To dlatego, że rano jest u nas zawsze taki pośpiech, sam wiesz.
– Wiem. Czy nie sądzisz, że powinnaś zwolnić nieco tempo?
Westchnęła, podnosząc oczy do góry.
– Marzenia.
– Czasem marzenia stają się rzeczywistością – powiedział. – Myślę o Święcie 

Dziękczynienia.

–  Ach,  tak.  –  Wstawiła  buteleczkę  z  witaminami  do  kredensu.  –  Chłopcy  nie 

mogą się doczekać. – Nick obiecał zabrać całą trójkę, a także Rudego, do domku 
myśliwskiego w górach na weekend w Święto Dziękczynienia. Rae zamierzała  w 
tym czasie  nadrobić zaległości:  zapoznać się  z  nowymi wytycznymi i  opracować 
projekt sprawozdania.

– Jedź razem z nami – zaryzykował.
Odwróciła się, sprawiając wrażenie jeszcze bardziej zdziwionej.
– Nie wiem – odparła z wahaniem.
– Czemu nie chcesz? Powinnaś wypocząć. – To  jej dobrze zrobi, pomyślał. –

Mógłbym przedłużyć wynajem domku na cały tydzień. Pojechalibyśmy na kolację 
w Święto Dziękczynienia, nie musiałabyś więc gotować. Co ty na to?

Tym  razem  on  był  zdumiony.  Przyjęła  to  nie  tylko  ochoczo,  lecz  wręcz 

entuzjastycznie. Obiecała, że spróbuje wziąć urlop.

– Ale ja nie jeżdżę na nartach – znów się zawahała.
– Nic nie szkodzi. Gdy my będziemy na stoku, możesz siedzieć przy kominku i 

odpoczywać. Myślę, że spodoba ci się ta chata.

Była  nią  zachwycona.  Chata  leżała  wysoko  w  górach  nad  jeziorem  Tahoe  i 

okazała  się  luksusowym  domem  z  czterema  sypialniami  i  trzema  łazienkami  na 

background image

parterze. Na piętrze jedna ściana ogromnej bawialni była całkowicie przeszklona, a 
okna  wychodziły  na  taras,  z  którego  rozciągał  się  wspaniały  widok  na  jezioro. 
Wielkie  wygodne  krzesła  i  kanapy  zapraszały,  by  na  nich  spocząć.  Rae  spędzała 
godziny  przed kamiennym  kominkiem, rozkoszując  się  ciepłem  ognia,  pogrążona 
w książkach, których na co dzień nie miała kiedy czytać.

To był tydzień pełen radości i spokoju. Jeden z najpiękniejszych w życiu Rae. 

Naprawdę wypoczywała. Gdy nie wychodzili na posiłki, jedzenie, jakby za sprawą 
czarów,  pojawiało  się  bądź  przynoszone,  bądź  przygotowane  przez  Nicka  i 
chłopców w dobrze zaopatrzonej kuchni. Chłopcy znakomicie jeździli na nartach, 
toteż  cały  dzień  spędzali  na  stoku,  wieczorami  natomiast  gromadzili  się  wokół 
kominka,  grając  z  sobą  w  „Monopol”,  grę,  którą  znaleźli  w  szafce.  Rae  spędziła 
kilka  godzin  na  stoku  dla  początkujących,  ale  wolała  długie  spacery  z  psem, 
podczas  których  upajała  się  ciszą,  spokojem  i  czystym  powietrzem  gór.  Czasami 
wychodziła sama, biorąc aparat fotograficzny, by robić zdjęcia, uchwycić cudowną 
perspektywę gór, jeziora i lśniących w słońcu, pokrytych śniegiem drzew. Kiedyś 
dostrzegła nawet jelenia, a innym razem królika niemal niewidocznego na białym 
tle śniegu.

Któregoś dnia razem z Nickiem ulepili dla Joeya bałwana, a później Nick zabrał 

ją  na  przejażdżkę  snowmobilem.  Wiedziała,  że  jest  namiętnym  narciarzem  i 
doceniała  każdą  godzinę,  którą  jej  poświęcał.  W  jego  obecności  doznawała 
prawdziwego zadowolenia. Przedostatni dzień pobytu w górach spędzili we dwoje 
w domu, podczas gdy chłopcy wyszli na narty.

Nick odprowadził ich na stok, a potem wrócił i wyciągnął talię kart.
– Zagramy w „gin rummy”? – spytał.
Lubiła  z  nim  grać.  Był  zaciętym,  ale  dobrodusznym  przeciwnikiem.  Gdy 

wygrywał, głośno triumfował, przegrywał natomiast z nonszalancją, wynikającą z 
pewności siebie.

Grali  w  karty  całe  przedpołudnie.  Potem  Rae  przygotowała  kanapki,  a  Nick 

otworzył  butelkę  wina.  Jedli  lunch  siedząc  przed  kominkiem  i  beztrosko  się 
przekomarzając. Była w świetnym nastroju, toteż gdy nagle wziął do ręki książkę, 
zrobiło jej się przykro.

–  Zamierzam  skończyć  ją  przed  wyjazdem  –  powiedział,  wyciągając  się  w 

fotelu.

Posprzątała talerze i zwinęła się na kanapie, sącząc resztkę wina i zastanawiając 

się, dlaczego w towarzystwie Nicka wino jej nie usypia, lecz przeciwnie, ożywia. 
Sprawiał  wrażenie  zatopionego  w  lekturze,  toteż  sięgnęła  po  swoją.  Ale  choć 

background image

położyła  ją  na  kolanach,  to  nie  ona  przykuwała  wzrok  Rae,  lecz  Nick.  W 
migotliwym  świetle  ognia  jego  ogorzała  od  wiatru  i  słońca  twarz  o  surowych 
rysach wydawała się jeszcze przystojniejsza, a niesforne włosy jeszcze ciemniejsze. 
Blask ognia wydobywał zmysłowość, kryjącą się w powolnym ruchu jego rzęs, w 
linii  ust.  Wzbierające  w  niej  uczucie  stawało  się  przemożne,  boleśnie  erotyczne. 
Chciała je wykrzyczeć. Chciała, by wziął ją w ramiona, całował, dotykał...

Ale on nie przestawał czytać.

background image

Rozdział 8

Wróciła świeża i wypoczęta. Ale wkrótce znów odezwał się dawny ból. Nick. 

Było  im  razem  dobrze.  Czuli  się  jak  dawni  koledzy,  starzy  przyjaciele.  A  teraz? 
Czy znów się oddalili?

Gdy  trzy  dni  później  zaprosił  ją  do  kina,  ogarnęło  ją  podniecenie.  Od  razu 

przystała na propozycję, choć słaniała się ze zmęczenia – miała wyjątkowo ciężki 
dzień  w  pracy. Po  filmie  zjedli  deser  w kawiarence obok kina,  a  Rae, ku  swemu 
zdumieniu, przestała odczuwać zmęczenie.

W ciągu kolejnych tygodni kilkakrotnie zapraszał ją na kolację, do kina lub po 

prostu na spacer – samą, bez chłopców. Pewnego piątku, po wyczerpującym dniu, 
w pośpiechu wróciła do domu, by przygotować kolację. Nick wszedł w momencie, 
gdy cedziła spaghetti.

– Niech Greg się tym zajmie – powiedział. – My idziemy na spacer.
Spojrzała na niego zdumiona.
– Przecież leje jak z cebra.
– A więc ubierz się odpowiednio. Spacer w deszczu to prawdziwa frajda.
Miał  rację.  W  miarę  jak  brnęli  przez  kałuże,  a  deszcz  zalewał  im  twarze, 

odzyskiwała radość i dawną  energię. Na koniec  zatrzymali  się, by  zjeść  smażoną
rybę z frytkami w jednym z łańcucha podobnych sobie barów. Rae stwierdziła, że 
ani gumowce, ani płaszcz nieprzemakalny nie uchroniły jej przed zmoknięciem.

Spojrzała na niego, kiwając głową.
– Masz zupełnie szalone pomysły.
– I mogę je dzielić tylko z kimś takim jak ty – odparł. Czuła się ogromnie rada i 

lekko  podniecona,  gdy  poufałym  gestem  przesunął  palcem  po  jej  policzku,  by 
otrzeć  krople deszczu.  Mimo że  teraz  spędzał  z  nią  więcej czasu niż  poprzednio, 
nigdy  nie  zbliżył  się  do  niej  w  sensie  fizycznym.  Uznała  wiec,  że  to  ona  mu  się 
narzucała.  Nie  potrafiła  jednak  stłumić  gorzkiego  uczucia  zawodu.  Prosił  ją  o 
pomoc w wyborze gwiazdkowych prezentów dla chłopców, a Rae zaprosiła go na 
świąteczne śniadanie. Chętnie na to przystał, uszczęśliwiony, że po raz pierwszy od 
dłuższego czasu spędzi Boże Narodzenie z synem. Kevin miał wrócić na Święta do 
Londynu, ale zmienił plany. Postanowił zostać i, wraz z Joeyem i Gregiem, wybrać 
się na ostatni tydzień ferii do Oregonu, gdzie mieszkała matka Rae.

Od pewnego czasu utarł się zwyczaj, że gdy Nick trenował, Rae spacerowała po 

polu golfowym. Którejś niedzieli złapał ich deszcz. W pośpiechu wrócili więc do 

background image

domu Nicka.

– Sadzę, że na dzisiaj koniec – orzekł, zdejmując kurtkę i zaczął rozpalać ogień.
–  Cieszę  się,  że  mówisz  to  ty.  –  Klęcząc  przed  kominkiem,  suszyła  włosy.  –

Mógłbyś uznać golfa w deszczu za wyjątkową przyjemność. A ja nie do wszystkich 
szaleństw jestem zdolna. Straciłbyś więc towarzystwo.

Sama  myśl o tym mocno go  poruszyła. Nie  chciał jej  stracić. Nigdy. Pochylił 

głowę i patrzył, jak mokra i rozczochrana, wciąż śmieje się i żartuje.

– Bardzo bym tego nie chciał – powiedział poważnie i ukląkł obok niej.
– Czego byś nie chciał? – spytała, siadając na piętach i odrzucając w tył włosy, 

by na niego spojrzeć.

Niewinny  wyraz  szeroko  otwartych  oczu,  soczystość  pełnych,  lekko 

rozchylonych  warg  zniweczyły  jego postanowienia. Bóg  świadkiem, że  długo  się 
powstrzymywał.  Choćby  wtedy,  w  Tahoe,  gdy  zagrzebał  się  w  książce,  by  nie 
zaciągnąć jej do sypialni.

–  Nie  chciałbym cię  stracić –  wyszeptał, biorąc  ją  w  ramiona i  zamykając jej 

usta  pocałunkiem,  który  wzniecił  w  nim  tak  gwałtowny  poryw  namiętności,  że 
niemal  utracił  nad  sobą  kontrolę.  Czuł,  jak  mu  się  poddaje,  gdy  jej  dłonie 
przystawały, by pieścić jego tors, gdy błądziły po szyi i wplątywały się we włosy. 
Tchnęła słodyczą, ciepłem, cudownym przyzwoleniem. Jego wargi zatrzymały się 
na jej ustach, gdy spytał:

– Będziemy przyjaciółmi?
–  O  tak...  –  odparła  niskim,  gardłowym,  prowokującym  głosem.  Wstrzymał 

oddech.

Oderwał się od jej ust, by wędrować dalej wargami po jej policzkach i szeptać:
–  Lubisz  popełniać  ze  mną  szaleństwa?  –  Czuł,  jak  drgnęło  mu  serce,  gdy 

przytaknęła, dotykając ustami jego szyi. – Mam jeszcze wiele świetnych pomysłów 
–  mruczał,  lekko  kąsając  koniuszek  jej  ucha  i  wsuwając  dłoń  pod  bluzkę,  by 
delikatnie pieścić jej pierś. Wydała ciche westchnienie rozkoszy, ale czuł, że drży z 
lęku, mimo iż przyciskał ją do siebie. Jej drżenie przywołało go do przytomności. 
Obiecał  sobie,  że  nie  będzie  Rae  ponaglał,  niech  sama  podejmie  decyzję. 
Niechętnie wysunął dłoń, odrywając się od kuszącej miękkości ciała, wciąż jednak 
silnie trzymał ją w objęciach. Odgarnął w tył wilgotny lok i lekko pocałował Rae w 
czoło.

– Co byś powiedziała na następne wakacje? – spytał.
– Przecież właśnie wróciliśmy z urlopu – odpowiedziała. Zamierzała usiąść.
– Nie uciekaj – wzmocnił uścisk. – Chcę cię trzymać w ramionach. Tym razem 

background image

myślę o przerwie świątecznej . Chłopcy wyjeżdżają po Świętach na cały tydzień do 
Oregonu.

Przytaknęła, patrząc na niego badawczo.
– Zamierzałem przez tydzień trenować na piaskach w Monterey.
– Na piaskach?
– Tak. Pamiętasz, opowiadałem ci kiedyś o różnicach między tutejszymi polami 

golfowym a terenami w Szkocji?

– Tak.
–  Zdemoralizowały  mnie  te  gładkie  pola.  Muszę  dla  utrzymania  formy 

potrenować trochę w innych warunkach.

– Rozumiem.
Pocałował ją w czubek nosa.
– Czy mój przyjaciel zechce mi towarzyszyć podczas treningów?
Uśmiechnęła się niepewnie.
–  W  okresie  świątecznym  zapewne  w  banku  niewiele  się  dzieje.  Co  o  tym 

myślisz?

– To... to zapowiada się wspaniale – powiedziała.
– I na pewno będzie wspaniale. Obiecuję. – Nie potrafił ukryć błagalnego tonu, 

szepcąc jej do ucha: – Zarezerwować dwa pokoje czy jeden?

–  Jeden  –  odparła  i  schowała  twarz  na  jego  piersi  niczym  małe,  bardzo 

nieśmiałe dziecko.

Jeden pokój... odpowiedź na pytanie Nicka wyrwała jej się bez chwili namysłu, 

zupełnie  spontanicznie.  Dyktowało ją tylko  pragnienie, by być  przy nim.  Czyżby 
podjęła  decyzję  pod  wpływem  chwilowego  uniesienia?  Ależ  nie.  To,  co  czuła  w 
tamtej  chwili,  trwało  nadal  i  potęgowało  się  w  ciągu  następnych  dni,  podczas 
których Rae ogarniało falami oczekiwanie, radość i paląca tęsknota.

Tak  dalece  poddała się  emocjom, że gdy  wreszcie doszła do  głosu  racjonalna 

myśl, Rae odepchnęła ją od siebie. Nie, nie zamierzała niczego analizować, niczym 
się  zadręczać.  Podda  się  biegowi  wydarzeń.  Czyż  nie  tak  postępuje  kobieta 
współczesna?  Rae  nie  chciała  być  staromodna,  nie  należała  jednak  do  klanu 
wolnomyślnych zwolenniczek swobody seksualnej. Nie przypominała  Ruth, która 
lądowała  w  łóżku  wszystkich  mężczyzn,  jacy  jej  się  podobali.  Ani  też  Cory, 
całkiem zadowolonej ze swego wieloletniego związku z Frankiem – związku, który 
donikąd nie prowadził. „To mi odpowiada – twierdziła uparcie. – Nie mam ochoty 
na gotowanie ani pranie brudnych skarpetek” – powtarzała.

background image

Nie  jestem  przecież  niedoświadczoną,  nieodpowiedzialną  nastolatką, 

tłumaczyła  sobie  Rae.  Na  miłość  boską,  ma trzydzieści  cztery lata,  podejmuje  za 
siebie decyzje, kieruje własnym losem... Ma prawo do czerpania przyjemności ze 
spędzenia urlopu z mężczyzną, którego lubi.

Którego kocham? – rozważała. – Być może.
A on? Z pewnością ją szanuje, z pewnością lubi.
Nie, nie będzie zadawać pytań. Nie będzie niczego żądać. Dławiąc ukłucie lęku, 

całkowicie zdała się na emocje.

Jak czyniła to zawsze, Rae i tym razem wcześniej zaczęła przygotowywać się 

do wyjazdu. W trakcie gorączkowych świątecznych zakupów wybierała dla siebie 
kolorowe  swetry  i  spodnie,  a  także  skromne  na  pozór  sukienki,  odpowiednie  do 
kolacji  przy  świecach.  Prezentowała  się  w  nich  nader  ponętnie.  Nie  zapomniała 
również  o  wykwintnej,  bardzo  kobiecej  i  kuszącej  bieliźnie,  zaopatrzyła  się 
ponadto w niewielki zapas środków antykoncepcyjnych.

Wszyscy  wyjeżdżali  w  drugi  dzień  Świąt  rano.  Chłopcy  samolotem  do 

Oregonu, Rae z Nickiem samochodem do Monterey. Nick spędził z nimi pierwszy 
dzień Świąt. Przyjechał na śniadanie, po którym odbyło się rozdawanie prezentów. 
Wśród  płynów  do  kąpieli,  perfum  i  chusteczek  do  nosa  –  podarków,  jakie 
zazwyczaj  chłopcy  kupowali  Rae  za  swoje  kieszonkowe  –  leżały  dwa  małe 
pudełeczka  od  jubilera.  W  pierwszym  znalazła  krótki  sznur  idealnie  dobranych 
pereł,  prezent  od  Nicka;  w  drugim,  mniejszym,  maleńki,  wysadzany  brylantami 
wisior  w  kształcie  litery  „R”.  Na  dołączonym  bileciku  widniał  napis:  „Od 
kochających Cię – Grega, Joeya i Kevina. „

–  Wisior  i  perły  to  całość  –  wyjaśnił  Nick,  łącząc  wisior  z  naszyjnikiem. 

Następnie założył go na szyję Rae.

– Ja... Och! Jakie to piękne! – wyszeptała. – Dziękuję. Bardzo wam wszystkim 

dziękuję – powiedziała, ale patrzyła tylko na niego.

–  Powinnaś  raczej  powiedzieć:  kwituję  odbiór.  To  tobie  należą  się 

podziękowania... za wszystko.

Ogarnęło  ją  wzruszenie.  Wiedziała,  że  w  ten  sposób  Nick  chciał  wyrazić  jej 

wdzięczność za to, że jego stosunki z Kevinem stały się serdeczniejsze. Jak miło, 
że  wśród  ofiarodawców  wymienił  również  jej  chłopców.  Była  szczęśliwa,  że 
spędził z nimi ten dzień. Dzięki niemu Święta stały się Świętami.

Podczas  gdy  Nick  odwoził  chłopców  na  lotnisko,  Rae  oddawała  markotnego 

Rudego  do  przechowalni  dla  psów.  Zdołali  jednak  wyjechać  do  Monterey 
stosunkowo wcześnie. W zimnym, ostrym powietrzu unosiła się lekka mgiełka, od 

background image

czasu do czasu przez chmury przezierało słońce. Rae odetchnęła z ulgą, gdy mgła 
zaczęła znikać – samolot chłopców odleci bez opóźnienia. Z trudem skłoniła Joeya, 
by  zostawił  w  domu  prezent  od  Nicka  –  torbę  na  sprzęt  do  golfa.  Przecież  będą 
jeździć  na  nartach.  Matka  informowała,  że  warunki  narciarskie  w  Oregonie  są 
znakomite.

–  Wiem,  że  zamierzasz  sporo  trenować  w  Monterey.  Mam  nadzieję,  że  nie 

czeka  nas  deszczowy  tydzień.  –  Głośno  wyrażała  myśli,  świadoma,  że  swą 
paplaniną pokrywa rosnące przerażenie.

– O, mnie deszcz nie przeraża – odparł Nick. – Nie będę trenować przez cały 

czas. – Dostrzegła w jego uśmiechu coś, co sprawiło, że momentalnie zamilkła.

Nick,  jak  zawsze, był  świetnym towarzyszem podróży.  Zachowywał się  z  tak 

niewymuszoną  swobodą,  że  gdy  dotarli  do  graniczącego  z  terenami  golfowymi 
hotelu, Rae zdołała się jakoś opanować. Był to uroczy, jasny i przestronny zajazd z 
belkowaną  powałą  i  ciężkimi,  staroświeckimi  meblami.  Gościnny  właściciel 
wskazał im pokój.

– Macie stąd państwo piękny widok na ocean – powiedział, rozsuwając zasłony. 

–  Noce  bywają  chłodne, proszę  więc  włączyć ogrzewanie.  Można  też  rozpalić  w 
kominku. – Dostrzegła, że na palenisku leżało przygotowane drewno.

Niemal nie słyszała tego, co mówił. Patrzyła na bagaże Nicka złożone obok jej 

walizek i czuła się coraz bardziej nieswojo.

– Musisz być głodna. Zejdziemy teraz na lunch – zaproponował Nick.
Jedzenie było znakomite,  ale  nie  sprawiało jej  żadnej przyjemności.  Zaledwie 

tknęła  sałatę  i  omal  nie  zakrztusiła  się  winem,  próbując  zagłuszyć  wewnętrzny 
niepokój nerwowo wyrzucanymi z siebie banalnymi zdaniami.

– Podoba mi się ten zajazd, jest przytulny i oryginalny. Znakomicie wybrałeś. 

Czy... czy kiedyś tu już byłeś? – pytała, dodając w myślach: Czy mieszkałeś z inną 
kobietą w tym pokoju na górze?

– Nigdy. Ktoś mi go polecił. A więc za nasz pierwszy pobyt tutaj. – Nick uniósł 

kieliszek. – Niechaj będzie udany!

– Tak – odparła rumieniąc się, gdy brzęknęły o siebie ich kieliszki. Musi być 

udany.  Przecież  jestem kobietą  doświadczoną. –  Nie  sądzisz,  że to  te  serwetki w 
czerwoną  kratkę  stwarzają  domową,  ciepłą  atmosferę?  –  ciągnęła  wbrew  swojej 
woli.

–  Uhm  –  Nick  koncentrował  się  na  swoim  talerzu  i  wyposażenie  wnętrza 

niezbyt go zajmowało.

Rozejrzała się wokół.

background image

– Jak na początek tygodnia i miejsce tak odludne jest tu sporo osób. – Zwróciła 

uwagę  na  właściciela,  który  przechadzał  się  po  sali  jadalnej,  od  czasu  do  czasu 
przystając i gawędząc z gośćmi, jak gdyby znał tu wszystkich. – Czy sądzisz, że to 
stali bywalcy?

–  Jeśli  nawet  nie,  to  nasz  szacowny  gospodarz  dba  o  to,  by  ich  sobie 

przysporzyć.

Rae uśmiechnęła się potakująco. Przełknęła łyk wina i wbiła wzrok w serwetkę. 

Chciała  wykrzesać  z  siebie  coś  dowcipnego,  zabawnego,  ale  bez  skutku.  Nie 
potrafiła  nic  wymyślić.  Odetchnęła,  gdy  Nick  skończył  łososia  i  oświadczył,  że 
chciałby teraz obejrzeć tereny golfowe.

– Pójdziesz ze mną? – spytał.
– Nie, nie dzisiaj. Myślę... myślę, że powinnam odpocząć. – Patrzyła z ulgą, jak 

się  oddalał.  Teraz  będzie  miała  trochę  czasu.  Spróbuje  przystosować  się  do 
sytuacji, odegnać cienie i wyczekiwać radości.

Kiedy  jednak  znalazła  się  sama  w  pokoju,  który  miała  dzielić  z  Nickiem, 

panika,  która  dojrzewała  w  niej  przez  cały  dzień,  zalała  ją  potokiem  mrocznych 
wspomnień.

„Kto  chciałby  w  łóżku  żonę  drętwą  jak  kłoda?!  –  Znów  widziała  szyderczą 

twarz  Toma...  Maskę  wyrażającą  rozczarowanie.  –  Coś  niedobrze  z  tobą,  Rae. 
Frygida! Zimna jak lód!”

Podeszła do okna, spojrzała na ocean, który uderzał o skały.
Tom był  jedynym  mężczyzną,  z którym łączyły  ją  intymne  stosunki.  I  to  ona 

zawiodła.

Ależ, na miłość boską. To było ponad dziewięć lat temu.
I cóż się zmieniło?
Tylko pozory.
O tak, Rae Pascal. Mogłaś zmienić włosy, paznokcie, pracę. Mogłaś schudnąć i 

kupić nowe stroje. Ale czy potrafisz zadowolić mężczyznę?

Przez  dziewięć  lat  –  perswadowała  sobie –  byłam  zbyt  zajęta.  A  przecież  nie 

tylko  dlatego  unikała  bliższych  kontaktów  z  mężczyznami.  Działo  się  tak,  gdyż 
zdawała sobie sprawę z tego, jaka jest... i jaka nie jest. Tom...

Ale Nick nie był Tomem. Przylgnęła twarzą do framugi okna i myślała o Nicku. 

Jednakże  nie  o  jego  wysokiej,  muskularnej,  męskiej  sylwetce,  jego  ciemnych 
oczach,  w  których  odbijała  się  wrażliwość,  ani  o  przystojnej,  opalonej  twarzy. 
Kochała  to,  co  było  jego  wnętrzem  –  ciepło,  którym  promieniował,  zdolność 
rozumienia innych, lekkość, a zarazem stanowczość, z jaką sterował chłopcami, a i 

background image

nią samą. Delikatność. Odpowiedzialność. Humor.

Kochała  Nicka.  Po  raz  pierwszy  szczerze  to  przyznała,  a  świadomość  tego 

uczucia uderzyła w nią z siłą nadciągającego przypływu. Serce biło jej tak mocno, 
jak  uderzające  w  skały  fale  oceanu.  Po  raz  ostatni  czuła  się  podobnie  mając 
osiemnaście lat. Kochała Nicka z równą gwałtownością, z jaką kochała Toma.

Odsunęła  się  od  okna,  przyciskając  dłoń  do  ust.  Nie.  To,  co  czuła  do  Toma, 

było dziecinną fascynacją w zestawieniu z miłością do Nicka. Nigdy przedtem nie 
doświadczyła  takiej  czułości,  takiego  zachwytu,  tak  namiętnego  pragnienia. 
Chciała mu się podobać, należeć do niego. Ale czy to  możliwe? Zawiodła swego 
męża  w  tym,  co  stanowi  najważniejszy  element  związku  między  mężczyzną  i 
kobietą. Czyż Tom nie mówił o tym nieustannie?

Nie mogła znieść myśli, że mogłaby zawieść Nicka, że mógłby spojrzeć na nią 

tak jak Tom, nie mogła dopuścić, by się o tym przekonał.

Podniosła słuchawkę i  zamówiła samochód, po  czym w pośpiechu  nabazgrała 

kartkę:  „Bardzo  przepraszam  –  nagła  wiadomość.  Muszę  natychmiast  wracać. 
Wyjaśnię później”.

background image

Rozdział 9

Nick cicho pogwizdywał wbiegając po schodach. Delikatnie zapukał do drzwi, 

ale  nikt  nie  odpowiedział.  Wsunął  więc  klucz  w  zamek,  przekręcił  i  wszedł  do 
środka. Stąpał na palcach, sądząc, że Rae zasnęła.

Pokój  znajdował  się  w  idealnym  porządku.  Sprawiał  wrażenie  nietkniętego. 

Spowijał  go  obłok  ciszy.  Gdzie  jest  Rae?  Na  dole?  Wyszła  na  spacer?  Postawił 
torbę ze sprzętem do gry w golfa i rozejrzał się wokół. Wtem dostrzegł leżącą na 
biurku kartkę.

Podniósł ją i w miarę czytania marszczył czoło. Nagła sprawa? Gdyby chodziło 

o  chłopców,  zostawiłaby  wyjaśnienie.  Praca? Spojrzał na  telefon.  Nie, nie będzie 
przecież  dzwonić  do  banku,  jak  gdyby  chciał  ją  sprawdzać.  Zresztą  nie  dotarła 
jeszcze do domu, chyba że wynajęła samolot. Może spytać w recepcji, kiedy i jak 
wyjechała? Dowiedzieć się, czy ktoś do niej telefonował? Nie, do diabła! Nic nie 
będzie robił.

Nie  chodziło  mu  o  to,  co  pomyśli  recepcjonista.  Ogarnęło  go  po  prostu 

paraliżujące  przygnębienie,  przenikająca  do  głębi  świadomość,  że  utracił  coś 
istotnego.  Jak  gdyby  z  jego  życia nieodwołalnie wyrwano  coś  więcej  niż  tydzień 
wakacji. Rae Pascal dokonała wyboru.

Wyciągnął się na łóżku, założył ręce na kark i patrzył w sufit. W ciągu ostatnich 

kilku tygodni robił sobie wielkie nadzieje. Bardzo się zbliżyli. Liczył na to, że ten 
tydzień zwiąże ich z sobą jeszcze silniej. Ale dziś... Nie umiał tego nazwać, czuł 
jednak jakąś różnicę w jej zachowaniu. Starała się coś ukryć, wyrzucając z siebie w 
tempie karabinu maszynowego banalne spostrzeżenia. Nie, to nie była ta sama Rae, 
dowcipna, wesoła, obdarzona ciętym językiem. Coś wyraźnie ją dręczyło.

No  cóż,  McKenzie.  Spójrz  prawdzie  w  oczy.  Wiedziałeś  przecież,  że  takiej 

kobiecie jak Rae nie może brakować wielbicieli. I o tym, że podobne jej osoby nie 
prowadzą  podwójnej  gry.  Zapewne  należy  do  jednego  mężczyzny  i  nie  pozwala 
sobie  na  wakacyjne  wypady  z  innym.  Chyba  że  pod  wpływem  impulsu,  którego 
potem żałuje. Pewnie się pokłócili? I teraz on do niej zadzwonił...

Do cholery! Przecież może chodzić o bank, o przyjaciółkę w kłopotach, o Bóg 

wie co... Ale czemu nie zaczekała, czemu nie chciała, żeby ją odwiózł? Długo się 
zastanawiał  i  próbował  uporządkować  sytuację,  jednakże  z  wszelkich  rozważań 
wyłaniało się widmo Harrisona Bowersa.

background image

Nie  upłynęło  nawet  dziesięć  minut  od  jej  wejścia  do  domu,  gdy  zadzwonił 

telefon. Z lekkim uczuciem niepokoju podniosła słuchawkę.

– Halo?
–  Widzę,  że  dojechałaś  szczęśliwie!  –  W  jego  nabrzmiałym  gniewem  głosie 

przebijał ton ulgi. – Dzwonię od godziny.

– Bardzo przepraszam, ale niepotrzebnie się niepokoiłeś. Droga była...
– Co, u licha, przyszło ci do głowy! Jak mogłaś sama wyjechać! Przecież bym 

cię odwiózł.

A ja musiałabym wyjaśniać to, czego wyjaśnić nie potrafię.
– Ja... nie chciałam przerywać ci treningów.
– Co za bzdura! Nie zostawiłbym cię samej. Ale co się stało?!
– Coś... musiałam natychmiast wracać.
– Taak?
– Chodzi o bank. Zostałam wezwana. Muszę stawić się tam jutro rano.
– Rozumiem. – Wyraźnie jej nie wierzył.
Jąkała  się  i  plątała  w  wyjaśnieniach.  Tłumaczyła,  że  do  bankowych rozliczeń 

wkradły się poważne błędy, a ich wyjaśnienie potrwa co najmniej tydzień.

– Tak mi przykro, że musiało się to stać właśnie teraz – zakończyła.
– Rozumiem. – Nie zadawał dalszych pytań. Czuła jednak, że jest zaskoczony, 

pełen podejrzeń. Rozgniewany?

– Jest mi... naprawdę... bardzo przykro – jej głos nagle się załamał. – Naprawdę 

się cieszyłam...

– No cóż. Bywa i tak. To fatalnie.
Nie  zapytał:  Może  więc  innym  razem?  Nie  napomknął,  że  odezwie  się  po 

powrocie. Cieszyło go, że szczęśliwie dojechała, był pewien, że kłopoty bankowe 
da  się  rozwiązać,  zakończył  krótkim:  Do  widzenia.  W  jego  głosie  brzmiało  coś 
rozdzierająco ostatecznego, coś, co sprawiło, że niemal wybuchła płaczem.

Ale  nie  była  w stanie  płakać.  Ogarnęła ją  zbyt  wielka  rozpacz.  Kryła  się pod 

powiekami  suchych  oczu,  ściskała  krtań,  trawiła  jej  wnętrze.  Ze  znużeniem 
otworzyła walizkę i zaczęła wyjmować swoje stroje. Piękne stroje. Miały uświetnić 
wspaniały tydzień z mężczyzną, którego kochała.

I  od  którego  uciekła.  Czy  straciła  go  na  zawsze?  Może  gdyby  teraz 

zadzwoniła...  Ale  co  mu  powie?  Przepraszam,  sprawa  się  wyjaśniła.  Mogę  już 
wrócić... Nie, to idiotyczne. Przytuliła do policzka koronki swojej bielizny i wbiła 
wzrok w telefon. Mogłaby powiedzieć...

Jak  przez  mgłę  dostrzegła,  że  czerwone  światełko  automatu  zgłoszeniowego 

background image

nieustannie mruga. Mrugało zapewne przez cały czas. Była jednak tak pochłonięta 
myślami,  że  go  nie  zauważyła.  Matka?  A  może  Nick  zostawił  wiadomość,  gdy 
dzwonił poprzednim razem? Gorączkowo włączyła automat.

–  Kevin,  pani  Pascal?  Mówi  Jan  Fraser.  –  To  była  matka  Kevina.  Sprawiała 

wrażenie mocno poirytowanej. – Począwszy od wieczoru wigilijnego próbowałam 
się  połączyć,  ale  ten  świąteczny  bałagan...  A  teraz,  gdy  uzyskałam  połączenie,
telefon  nie  odpowiada.  Będę  wdzięczna,  jeśli  pani  lub  Kevin  zechce  zadzwonić 
natychmiast po otrzymaniu tej wiadomości.

Ojej!  Dwukrotnie  przypominała  Kevinowi,  żeby  zadzwonił  do  matki,  ale 

wszyscy byli tak pochłonięci Świętami... No cóż, napisał do niej o zmianie planów 
i wysłał prezenty. Jeśli nie mogła się połączyć, on zapewne też miałby trudności. 
Równie  dobre  usprawiedliwienie,  jak  każde  inne,  myślała  Rae,  podnosząc 
słuchawkę i wykręcając numer.

Została  zasypana  taką  lawiną  pretensji,  że  nie  wiedziała,  co  począć.  Nie 

potrafiła  pojąć,  czego  dotyczą  –  czy  trudności  związanych  z  uzyskaniem 
telefonicznych  połączeń  w  okresie  Świąt,  czy  też  zwracają  się  przeciw 
bezmyślnemu  synowi,  który  nie  poinformował  matki  o  swoich  planach  na  tyle 
wcześnie, by nie przeszkodzić w jej zamierzeniach.

– Przecież Kevin wysłał list – broniła go Rae, pewna, że chłopiec napisał.
– Owszem – zgodziła się lady Fraser – ale list dotarł w Wigilię, tuż po naszym 

powrocie  do  Londynu.  Tymczasem  obowiązki  zatrzymywały  nas  w  Brukseli... 
Ach, te misje dyplomatyczne są bardzo wyczerpujące – westchnęła. – Lord Fraser 
uważa, że mój udział w licznych spotkaniach towarzyskich, które organizuje, i na 
których  bywa,  to  absolutna  konieczność.  Ale  syn  jest  dla  nas  najważniejszy, 
zwłaszcza w okresie Świąt! A więc przyjechaliśmy w pośpiechu tylko po to, by się 
dowiedzieć, że w ostatniej chwili, pod wpływem jakiegoś kaprysu, Kevin zmienił 
plany.

Poprzez jej głos przebijało tyle irytacji, że Rae usiłowała wytłumaczyć chłopca.
– To nie był tylko kaprys. Kevin chciał spędzić te Święta z ojcem, ponieważ...
– Ze swoim ojcem? – Lady Fraser wymówiła to tak, jak gdyby szło o kogoś z 

innej planety. – Czy to znaczy, że Kevin ma kontakty z Nickiem?

–  Tak,  oczywiście.  –  Chyba  ci  ludzie  porozumiewają  się  z  sobą?  Przecież  w 

ciągu  ostatnich  czterech  miesięcy  Kevin  musiał  wspomnieć  o  Nicku?  –  Widują 
się... dość często.

– Doprawdy? – Rae słyszała, jak Jan bębni palcami w stół i mamroce do siebie: 

– Mogłam to przewidzieć... Czy ma pani numer telefonu pana McKenzie?

background image

–  Oczywiście.  –  Rae  nie  widziała  powodu,  by  temu  przeczyć.  Nie  widziała 

również powodu, by ją informować, gdzie można znaleźć Nicka i nie wystąpiła z 
propozycją podania adresu w Oregonie, nie chcąc psuć ferii Kevinowi. Zresztą lady 
Fraser o nic więcej nie pytała. Kevin jakby przestał ją interesować. Podziękowała i 
szybko skończyła rozmowę.

To był smutny tydzień – bez chłopców i bez Nicka. Towarzystwa dotrzymywał 

jej tylko Rudy, też znudzony i wytrącony z równowagi. Rae wróciła do banku, tym 
bowiem  uzasadniała  swój  wyjazd  z  Monterey,  ale  jej  powrót  nie  miał  wielkiego 
sensu.  Połowa  pracowników  wzięła  urlopy,  a  pozostali  wciąż  jeszcze  żyli 
atmosferą Świąt bądź też przygotowywali się na przyjęcie Nowego Roku. Rae, jak 
zawsze,  spędziła  noworoczny  wieczór  grając  w  brydża  w  zorganizowanym  przez 
Helen klubie brydżowych par. I chociaż nigdy dotąd nie zainteresowała się żadnym 
z  atrakcyjnych  partnerów,  których,  nie  tracąc  nadziei  na  ostateczny  sukces, 
dobierała  jej  Helen,  na  ogół  dobrze  bawiła  się  w  ich  towarzystwie.  W  tym  roku 
było jednak inaczej. Nie potrafiła skoncentrować się na grze i wciąż myślała o tym, 
co robi Nick.

Po tygodniu nart i rozkoszowania się smakołykami z babcinej kuchni chłopcy 

wrócili  w  znakomitych  humorach  do  domu.  Zaczęła  się  szkoła.  Praca  w  banku 
również  nabrała  normalnego  tempa.  Nick  wciąż  nie  wracał.  Dzwonił  tylko  do 
Kevina, który  bardzo zmartwił  się wiadomością,  że ojca  nie będzie jeszcze przez 
jakiś czas.

Rae wmawiała sobie, że przedłużająca się nieobecność Nicka dobrze jej zrobi, 

że  potrzebuje  czasu.  Czasu  na  co?  Na  przestudiowanie  poradnika  technik 
seksualnych?  Na  wymyślenie  czegoś,  co  pozwoliłoby  odtworzyć  tę  więź,  która 
właśnie  zaczęła ich  łączyć  i  tak  nagle  została  zerwana?  Czy na  pogodzenie  się  z 
myślą, że wszystko minęło, przepadło, skończyło się bezpowrotnie. Tak, skończyło 
się raz na zawsze. W przeciwnym razie Nick zatelefonowałby po raz drugi.

Tymczasem po raz drugi zadzwoniła lady Fraser.
– Chodzi mi o numer Nicka, który pani podała. Dzwonię tam bez przerwy, ale 

nigdy go nie ma.

– Wiem, że wyjechał – ostrożnie wyjaśniła Rae.
– Proszę mi więc powiedzieć, gdzie go szukać – zażądała lady ostrym głosem.
– Przykro mi, ale nie mam pojęcia.
–  Numery  kierunkowe  telefonów  pani  i  Nicka  są  takie  same.  Byłam 

przekonana, że wyjeżdżając do Stanów Nick zatrzymuje się na Florydzie.

– Tak? Sądzę, że zamieszkał tutaj ze względu na Kevina.

background image

– Co za bezczelność! Mam nadzieję, że się nie wtrąca.
– Wtrąca?
–  W  wychowanie  Kevina.  Nie  życzę  sobie,  żeby  podważał  te  wartości,  które 

lord Fraser i ja staraliśmy się wpoić naszemu synowi.

–  Wartości?  –  O  czym,  na  Boga,  ona  mówi?  –  Ależ  skąd!  –  odparła 

rozdrażniona Rae. „Nasz syn”! Jak gdyby Kevin był wyłączną własnością Jan i jej 
lorda. Zrozumiała teraz, dlaczego początkowo odniosła wrażenie, że ojciec Kevina 
nie żyje. – Kevin świetnie się czuje. To wspaniały chłopiec. Bardzo się cieszymy z 
jego obecności, a sądzę, że pobyt tutaj jest i dla niego korzystny.

– Czy nie zaniedbał się w naukach?
–  Ależ  skąd!  Poza  tym  jeździ  na  nartach,  gra  w  golfa  i  dorywczo  pracuje  w 

klinice  weterynaryjnej  –  relacjonowała  entuzjastycznie  Rae.  I  wywołała 
niezamierzony efekt.

–  Golf!  Coś  podobnego!  Jak  pani  mogła  pozwolić  mu  pracować!  Na 

weterynarii!

Rae, nieco zaskoczona, odparła, że Kevin tego właśnie pragnął.
– Skoro jego ojciec wyraził zgodę...
– Jego ojciec! Cóż on ma do powiedzenia!
Rae oniemiała.  Nie odpowiedziała ani słowem.  Ale  lady Fraser najwidoczniej 

nie  spodziewała  się  odpowiedzi.  Wygłosiła  kilka  ledwie  słyszalnych  uwag  w 
rodzaju: „Mogłam się tego spodziewać!” i zakończyła:

– Trudno, muszę się tym natychmiast zająć.
W  sobotni  poranek  lady  Jan  Fraser  przybyła  do  Dansby.  Była  kobietą 

uderzająco  piękną.  Jej  bujne,  starannie  ułożone,  jedwabiste,  czarne  włosy 
podkreślały  niezwykłe  rysy  twarzy  gładkiej  i  bladej  jak  marmur.  I  jak  marmur 
zimnej.  Przyjechała  do  domu  Rae  taksówką,  nie  zapowiadając  się  wcześniej,  i 
przez ułamek sekundy jej chłodne, czarne oczy podejrzliwie penetrowały wnętrze, 
jak gdyby wypatrując jakiegoś kompromitującego dowodu, który zdemaskowałby 
rodzinę  Rae.  Po  chwili  okazała  niemal  wylewną  serdeczność,  choć  zachowywała 
się nieco protekcjonalnie.

–  Sądzę,  że  mam  przyjemność  z  panią  Pascal?  Jestem  lady  Fraser.  Jakże  się 

cieszę, że mogę poznać panią osobiście!

– Cóż za miła niespodzianka! Kevin tak się ucieszy!
–  udawała  entuzjazm  Rae,  speszona  brakiem  makijażu  i  swoim  roboczym 

strojem,  właśnie  włożyła  stary  dres  i,  jak  co  sobota,  zabierała  się  do  sprzątania. 
Gdy zabawiała gościa, do domu wpadła trójka umorusanych chłopców, a za nimi 

background image

rozbawiony pies. Właśnie grali w koszykówkę w sąsiednim parku.

Kevin  sprawiał  wrażenie  bardziej  zaskoczonego,  niż  uradowanego,  gdy 

podchodził do matki, by pocałować ją w policzek.

– Mamo, nie powiedziałaś, że zamierzasz przyjechać!
– Jest kilka spraw, o których ty mi też nie powiedziałeś – odparła lady Fraser, 

obejmując syna gestem posiadacza. Wygłosiła parę zdawkowych uprzejmości pod 
adresem Grega i Joeya, po czym znów zwróciła się do Kevina, pytając: – Gdzie jest 
twój ojciec? – tak, jakby pytała o znanego kryminalistę. Gdy Kevin odparł, że nie 
ma pewności, ale chyba w Auguście, ironicznie wzruszyła ramionami.

– Cóż za włóczęga! – Po dalszej wymianie grzeczności z rodziną Rae, kazała 

synowi doprowadzić się do porządku i zabrała go do hotelu na lunch i „rozmowę”.

Rae  patrzyła,  jak  odjeżdżali,  z  uczuciem  osoby  nawiedzonej  przez  trąbę 

powietrzną. Gdy Kevin wrócił w dość ponurym nastroju, nie zadawała mu pytań. 
Zastanawiała się jednak, czy wobec matki czuł się równie skrępowany, jak wobec 
ojca. I co, na Boga, zrobiła lady Fraser, by tak popsuć mu humor.

Pragnąc  okazać  gościnność,  a  zarazem  dowieść,  że  Kevin  jest  zadowolony  i 

dobrze się miewa, zadzwoniła nazajutrz do lady Fraser, by zaprosić ją do siebie na 
kolację.

– To bardzo uprzejme z pani strony, ale ja też zamierzałam zaprosić panią na 

kolację. Samą. Właśnie miałam w tej sprawie telefonować. – Wyjaśniła, że pewne 
ważne  zobowiązania  wymagają  jej  natychmiastowego  powrotu  do  Anglii,  ale 
chciałaby przed wyjazdem omówić kilka spraw.

– Proszę mi wierzyć, że to, co mam do powiedzenia, nie dotyczy osoby pani –

oświadczyła  lady Fraser, gdy  usiadły w hotelowej restauracji. –  Widzę, że Kevin 
jest szczęśliwy i nie moglibyśmy zapewnić mu lepszej opieki. Zresztą tego właśnie 
oczekiwaliśmy  –  dodała,  obdarzając  Rae  uśmiechem  pełnym  samozadowolenia, 
choć  zabarwionym  lekkim  poczuciem  winy.  –  Muszę  wyznać,  że  zanim 
zdecydowaliśmy  się  powierzyć  pani  Kevina,  lord  Fraser  dokładnie  zbadał  pani 
dane.

– Mój Boże! Mam nadzieję, że przeoczył moje ciotki.
– Pani ciotki? Co z ciotkami? – spytała lady Fraser ze śmiertelną powagą.
– Żartowałam – szybko powiedziała Rae. Powinna była wiedzieć, że poczucie 

humoru  jest  tej  kobiecie  obce.  –  Cieszę  się,  że...  że  zdołałam  sprostać 
wymaganiom.

– Owszem. – Lady Fraser miała nieco niepewną minę. – Chodzi mi wszakże o 

to, że pojawił się Nick. To wielce niepożądane.

background image

– Pojawił się?
– Można by rzec, jak grom z jasnego nieba. Lord Fraser i ja, na ile to możliwe, 

staramy się trzymać Kevina z dala od Nicka. Nick nie ma cienia ambicji.

– Nie ma ambicji? Przecież wygrywa turnieje...
Lady Fraser lekceważąco machnęła ręką.
– Ten człowiek nie ma poczucia rzeczywistej skali wartości. Nick posiada tytuł 

szlachecki, wie pani.

– Nie, nie wiem. – Rae nie ukrywała zdziwienia.
– Oczywiście. Nigdy o tym nie mówi. Ja też bym nie wiedziała, gdybym sama 

tego nie odkryła. Któryś z jego przodków, chyba jakiś nierozgarnięty pradziadek, 
zrzekł  się  tytułu  i  przekształcił  posiadłość  w...  farmę  nastawioną  na  produkcję 
mleka.  Podczas  jednego  z  moich  nielicznych  tam  pobytów  znalazłam  drzewo 
genealogiczne i kroniki rodzinne. Może pani wyobrazić sobie moje zdumienie!

–  Owszem  –  odparła  Rae.  –  Mogę.  –  Widziała  już  te  wścibskie  oczy, 

myszkujące wśród rodzinnych sekretów.

– Oczywiście tytuł barona przysługuje tylko ojcu Nicka. Starałam się wszakże 

uświadomić  Nickowi,  że  nawet  wzmianka  o  tytule  stosunkowo  nie 
najświetniejszym  stanowi  przepustkę  do  właściwych  kręgów  towarzyskich.  Nie 
zdołałam  go  jednak  przekonać,  jak  wielką  wagę  ma  odpowiednia  pozycja 
społeczna, tym bardziej, że jest do niej uprawniony i że tak wiele może to znaczyć 
dla Kevina. Nick myśli tylko o swoim golfie i kobietach!

Słysząc o kobietach, Rae poczuła w sercu ukłucie, ale zdołała je zlekceważyć.
– Golf to jego zawód – powiedziała.
Lady Fraser uniosła brwi.
–  Zawód?  Golf?  To  wyłącznie  sposób  na  zapewnienie  sobie  środków 

finansowych.  Ale  skoro  już  je  zdobył...  –  Potrząsnęła  głową.  –  Majątek,  tytuł  i 
odpowiednie koneksje... O, mógłby zajść bardzo daleko. Ale nigdy tego nie chciał. 
A  teraz  usiłuje  wpoić  swoje  drobnomieszczańskie  poglądy  Kevinowi,  mimo  iż 
dotąd nigdy się nim nie zajmował.

–  Ależ  to  nieprawda!  W  każdym  razie  od  czterech  miesięcy  obserwuję  coś 

wręcz  odwrotnego  –  oświadczyła  Rae.  –  Sprawia  wrażenie  szczerze 
zaangażowanego  w  sprawy  syna.  Przecież  wkrótce  po  jego  wypadku  Nick 
przeniósł się tutaj, by być bliżej Kevina.

– Tak o nim myśli?
– Tak. Sam to powiedział.
– Ależ, moja droga, jak można być tak naiwną?

background image

–  przerwała  jej  Jan.  –  Teraz,  gdy  widzę,  jak  wygląda  Rae  Pascal,  nie  mam 

żadnych  wątpliwości,  że  nie  o  Kevina  tu  chodzi,  lecz  o  panią.  –  Spojrzała  tak 
znacząco, że Rae oblała się rumieńcem.

– Nie, to nieprawda – zaprzeczyła ostrym tonem. A następnie dodała powoli, z 

ironicznym uśmiechem:

–  Czyżby  w  tym  komplemencie  kryła  się  nagana,  lady  Fraser?  To  chyba 

dyplomatyczne faux pas! Efekt był natychmiastowy.  Jan niemal się  zakrztusiła, a 
jej  marmurową  twarz  oblał  szkarłat.  Przez  co  najmniej  pięć  sekund  trwała  z 
półotwartymi ustami, po czym krótko się roześmiała.

–  Przepraszam  –  poddała  się  spokojnie.  –  Ale,  Rae...  czy  mogę  tak  cię 

nazywać?  Ty  naprawdę  zasługujesz  na  komplementy.  Nade  wszystko  jednak 
chciałabym cię ostrzec. Znam dobrze Nicka. To zawsze tak wyglądało.

– To? O co pani chodzi?
–  Ładna  buzia,  zgrabna  figurka  i,  voila,  nowy  przedmiot  zainteresowań.  Z 

pewnością zauważyłaś, jak potrafi demonstrować swoje wdzięki. Nie wyobrażasz 
sobie,  przez  co  przeszłam  od  niemal  pierwszych  miesięcy  naszego  małżeństwa. 
Kilka romansów i tabuny panienek na jedną noc.

Rae  patrzyła  na  nią  ze  zdumieniem.  Zachowanie  Nicka  w  niczym  nie 

potwierdzało tego, co mówiła Jan.

– Nie sądziłam, to znaczy, odniosłam zupełnie inne wrażenie.
Pełen  współczucia  wyraz  twarzy  lady  Fraser  zdawał  się  potwierdzać  to,  co 

powiedziała wcześniej: „Jak możesz być tak naiwna?”. Potrząsnęła głową.

–  Moja  droga,  gdy  mężczyzna  znajdzie  się  w  centrum  publicznego 

zainteresowania, pojawiają się  liczne... okazje. I nie  mam  wątpliwości,  że Nick z 
tych  okazji  korzysta.  –  Zaczęła  snuć  opowieść  o  tym,  jak  lekceważył  sobie 
obowiązki  wobec  niej  i  Kevina,  opowieść,  która  tak  żywo  przypomniała  Rae 
historię jej małżeństwa, że zupełnie wytrąciła ją z równowagi. No cóż, znała Nicka 
zaledwie  kilka  miesięcy.  A  ta  kobieta  była  jego  żoną.  Tom  też  potrafił  być 
czarujący dla innych kobiet. Musiała przyznać, że jeśli Nick chciał ją oczarować, to 
osiągnął swój cel. Czyżby zwiódł ją tak samo, jak wówczas, gdy miała osiemnaście 
lat, uczynił to za sprawą swej energii i wdzięku zdradliwy Tom Pascal? Próbowała 
się  skoncentrować  na  rozmowie  z  lady  Fraser,  która  teraz  wróciła  do  Kevina  i 
zapowiadała, że nie będzie tolerować ingerencji Nicka w wychowanie syna.

– A więc rozumiesz, czemu odwołuję się do ciebie?
– Do mnie?
O czym ona  mówi? – zastanawiała  się Rae. Była zbyt przepełniona własnymi 

background image

wątpliwościami i obawami, zbyt głęboko pogrążona w rozpaczy.

– Nie życzę sobie, by Kevin tracił czas na grę w golfa i by go do tego zachęcać. 

Kazałam  mu  również  rzucić  tę  idiotyczną  pracę.  Nie  zamierzam  aprobować  jego 
pomysłów. Ładna historia! Weterynarz! Kevin, podobnie jak jego ojczym, zostanie 
dyplomatą. Nie życzę sobie, by Nick się wtrącał, i proszę mu to przekazać!

Rae spojrzała na nią. Nie zamierzała niczego przekazywać, a gdyby nawet...
– Dlaczego sądzi pani, że Nick będzie się ze mną liczyć?
–  Och,  on  zawsze  liczy  się  z  kobietami,  które  są  mu,  powiedzmy,  bliskie  –

odparła lady Fraser, a Rae znów nie była pewna, czy to zniewaga, czy komplement. 
Mało  ją  to  zresztą  obchodziło.  I  choć  zaangażowanie  wobec  Nicka  bardziej  niż 
kiedykolwiek  potęgowało  jej  obawy  i  uczucie  zagubienia,  jednego  była  pewna  –
chłopiec ma prawo znać swojego ojca. A mężczyzna – swojego syna.

background image

Rozdział 10

Zaczęły kursować plotki, że Harrison Bowers odchodzi. Jedni przypuszczali, że 

awansuje, że będzie w zarządzie korporacji. Nie – powiadali inni – przenoszą go na 
pomniejsze stanowisko w jakiejś prowincjonalnej dziurze. Nie – twierdzili jeszcze 
inni – Bowers rzuca bank dla firmy maklerskiej. A wszystkim owym sprzecznym 
pogłoskom  towarzyszyły  spekulacje  związane  z  tym,  kto  zajmie  fotel  dyrektora 
północnego  regionu.  Będzie  nim  zastępca  dyrektora  regionu  południowego.  Ależ 
nie!  Jeden  z  wiceprezesów  zarządu  korporacji.  Rae  Pascal?  Bzdura.  Nikt  z 
pracowników  nigdy  nie  otrzymał  tak  wysokiego  stanowiska.  I  nigdy  kobieta  nie 
była  dyrektorem  regionu.  A  jednak...  Utorowała  sobie  drogę  do  stanowiska 
zastępcy  dyrektora.  Czyż  nie  tak?  Słyszano,  jak  Ruth  mówiła:  To  cicha  woda. 
Straszna intrygantka. Zrobi wszystko, dosłownie wszystko, byle tylko awansować.

–  Jeśli  dostaniesz  to  stanowisko  –  oświadczyła  Cora,  informując  Rae,  co 

rozpowiadała o niej Ruth – mam nadzieję, że dopilnujesz, by wylano tę żmiję.

Rae  wzruszyła  ramionami.  Plotki  i  złośliwości  były  cząstką  tutejszego  życia. 

Mówiła  już  Bowersowi,  że  trzeba  będzie  awansować  Ruth  na  szefa  działu 
kredytów. Ruth wykazywała inicjatywę, była przebojowa, zdolna. Jej kwalifikacje 
przerastały pozycję, którą zajmowała. Nic dziwnego, że czuła się zawiedziona.

Rae  zastanawiała  się  nad  tym,  czy  promocja  Ruth  nie  urazi  Cory.  Może. 

Chociaż z drugiej strony nie musi jej urażać. Cora świetnie dawała sobie radę jako 
szef sekretariatu. Z tej pracy wywiązywała się doskonale. A jej pretensje do Ruth 
wynikały z lojalności wobec Rae.

– No w końcu mogliby cię zrobić dyrektorem – oświadczyła Cora. – Przecież i 

tak  wykonujesz  całą  pracę.  Gdybyś  była  mężczyzną,  miałabyś  już  od  dawna  to 
stanowisko – dodała, rozpoczynając tyradę przeciw męskiemu szowinizmowi.

Rae  słuchała  jednym  uchem.  Skupiała  się  nad  rosnącym  deficytem  w  obrocie 

kredytowym  dwu  oddziałów  w  Chico.  Oszczędność  czy  złe  zarządzanie?  Mimo 
nowego menedżera obiecująca przecież filia w San Francisco nie przynosiła takich 
obrotów, jakich od niej oczekiwano. Czy więc menedżera należało przenieść? Rae 
westchnęła.  Musi  być  zmęczona.  Praca  stanowiła  dla  niej  zawsze  podniecające 
wyzwanie.  A  teraz  nagle  poczuła  znużenie  wciąż  tymi  samymi  sprawami,  które 
nieustannie  powracały,  a  których  przyczyn  miała  dociec.  Było  ono  wywołane 
manipulowaniem  podległymi  jej  urzędnikami  –  mieli  działać  skutecznie  i 
równocześnie  czerpać  z  tego  satysfakcję.  Było  też  spowodowane  unikami  i 

background image

manewrami, jakie musiała wykonywać w swej niełatwej pracy.

Myślała o Nicku. Być może dlatego, że zawsze istniał on w jej świadomości, a 

być  może  dlatego,  że  marzyła,  by  wyruszyć  z  nim  gdzieś  daleko,  oddychając 
świeżym  powietrzem  i  rozkoszując  się  słońcem.  Westchnęła,  zazdrosna  o  to,  że 
grając  w  golfa  można  zarabiać  na  życie.  Człowiek  jest  na  powietrzu,  spędza 
przyjemnie  czas,  nie  przejmuje  się  kwestiami  biurowej  taktyki  ani  też  nawałem 
pracy...

A jednak brakowało jej Nicka. Powtarzała sobie, że powinna być szczęśliwa, bo 

go  nie  ma.  Ze  to,  co  słyszała  od  jego  eks-żony,  nakazuje  trzymać  się  zdała  od 
niego, a mimo to... nieobecność Nicka skazywała ją na pustkę, której nic poza nim 
nie  potrafiło  wypełnić.  Ani  praca,  ani  chłopcy,  nic.  Tęskniła  za  nim.  Chciała  go 
zobaczyć.  Nigdy  nie  była  kibicem.  Nie  interesowała  się  też  golfem.  Nawet 
wówczas, gdy poznała Nicka. Ale teraz zaczęła się kręcić koło telewizora, ilekroć 
transmitowano  turniej,  w  którym  brał  udział.  Na  samym  początku  chciała  tylko 
spojrzeć  na  niego.  Wkrótce  jednak  wciągnęła  się  w  grę.  Stała  się  równie 
namiętnym kibicem, jak jej chłopcy. Wstrzymywała oddech, ilekroć Nick szykował 
się do uderzenia kijem w piłkę. Wówczas jej serce ponaglało go do zwycięstwa.

Jakże  się  myliła.  To  nie  tylko  była  zabawa,  którą  na  świeżym  powietrzu 

spontanicznie  cieszył  się  Nick.  Ależ  tak.  Lubił  grać.  Jednakże  ta  gra  wymagała 
umiejętności,  planowania,  ryzyka.  Oczywiście  był  to  inny  rodzaj  napięcia  aniżeli 
ten,  którego  doświadczała  w  czasie  swej  pracy  w  banku.  Niemniej  napięcie  było 
takie samo. Podziwiała spokój Nicka.

W  jedną  z  niedziel,  gdy  zwyciężył  w  prestiżowym  turnieju  Western  Open  w 

Pebble Beach, przyglądała się, jak z wdziękiem przyjmuje nagrodę i zobaczyła, jak 
całuje go uderzająco atrakcyjna młoda kobieta, której następnie przekazał wygraną.

– Któż to jest? – pytali na głos sprawozdawcy telewizyjni, a cały świat mógł to 

usłyszeć.

Komentator zaryzykował domysł.
– Może ktoś ważny dla McKenzie’ego? O ile mi wiadomo, nie jest on żonaty.
Rae  siedziała  wyprostowana.  Oddychała  z  trudem.  Czuła  w  sobie  kompletną 

pustkę,  tak  jakby  coś  z  niej  wydarto.  Chłopcy  zniknęli  w  kuchni  z  triumfalnym 
wrzaskiem,  rozradowani  zwycięstwem  Nicka.  Ale  Rae  nadal  wpatrywała  się  w 
ekran, licząc na to, że po reklamach powrócą żartobliwe komentarze i że wówczas 
padną informacje dotyczące owej tajemniczej kobiety.

Niestety. Pojawiły się tylko napisy kończące transmisję. Rae była coraz bardziej 

przygnębiona.  W  tak  wielkim  uniesieniu  wzlatywała  ku  niebu,  oglądając  tryumf 

background image

Nicka.  I  tak  boleśnie  runęła  na  ziemię,  widząc  ten  pocałunek  i  wraz  z  całym 
światem pytając: Któż to jest?

W tydzień później w niedzielne popołudnie Rae stała przy kuchennym zlewie, 

zmywając po obiedzie. Właśnie podwiozła chłopców do pobliskiego kina. W domu 
panowała cisza. Tylko deszcz wciąż bębnił w kuchenne okna. „Spacer w deszczu to 
prawdziwa frajda”.

Zaczęła  energicznie  czyścić  zlew,  starając  się  odgrodzić  od  głosu,  który 

rozbrzmiewał  echem  w  jej  umyśle,  od  wspomnienia  kropel  padających  na  twarz, 
kiedy  rozpryskując  wodę  brnęli  poprzez  kałuże.  Cały  tydzień  próbowała  o  tym 
zapomnieć. Pogrążała się w pracy po to, by odegnać wszelkie myśli o Nicku.

Ale odegnać ich nie mogła. Tak, jak nie mogła usunąć ze świadomości obrazu, 

który  przez  krótką  chwilę  zamigotał  na  telewizyjnym  ekranie...  Tamta  kobieta, 
pocałunek,  gest, którym brała  nagrodę, tak  jakby  należała  do  niej.  Rae  pogrążała 
się  w  niewytłumaczalnym  żalu  za  czymś,  co  utraciła,  a  równocześnie  narastał  w 
niej gniew. Czemu, skoro w jego życiu istniał „ktoś ważny”, Nick zabiegał o nią? I 
dlaczego z taką skwapliwością reagowała na te zabiegi?

Bo sprawiało jej to radość, przyznała zrywając zeschłe liście z rośliny stojącej 

na  oknie.  Właśnie  dlatego.  Lubiła  jego  obecność.  Lubiła  przebywać  z  nim, 
rozśmieszać go, całować. Czuła pulsowanie gorącej krwi w skroniach, brakowało 
jej  tchu  na  wspomnienie  jego  spojrzeń,  jego  objęć.  Myślała,  że  ich  wzajemne 
stosunki... no, powiedzmy, że coś znaczą.

„Moja  droga,  jak  pani  może  być  tak  naiwna?”  –  przez  mgłę  dotarł  do  niej 

chłodny  głos  lady  Fraser.  Głos  ten  ją  ostrzegał:  „Nick  korzysta  z  takich  okazji... 
Bywa wtedy uroczy”.

Rae zauważyła, że Rudy sadowi się u jej stóp. Pochyliła się więc, by pogłaskać 

jego  miękką  sierść.  Jakże  mogła  myśleć,  że  jest  czymś  szczególnym  w  życiu 
Nicka? Tylko dlatego, że spędził z nią kilka chwil, że jej pochlebiał, że się do niej 
wdzięczył... Ach, jakże była głupia! Chwała Bogu, nie została dłużej w Monterey.

„Jego  kobiety”...  tak  mówiła  Jan.  Oczywiście.  Nick  był  przystojny,  męski, 

sławny. Naturalnie, przyciągał kobiety piękne, uwodzicielskie, prowokujące.

Rae  stała  prawie  nieruchomo,  kurczowo  zaciskając  palce  na  brzegu  zlewu. 

Wyrazisty obraz pojawił się przed nią. Oszałamiająca blondyna z odrzuconymi w 
tył  włosami  przybliżała  zachęcająco  usta,  obejmując  Nicka.  A  on  wziął  ją  w 
ramiona i...

Nie, nie będzie zastanawiać się nad Nickiem McKenzie’em, nad tym oszustem. 

Dzwonek do drzwi wdarł się w jej myśli.  Otworzyła.  Stał w progu z uśmiechem, 

background image

który zapowiadał, że wszystko jak najlepiej toczy się na tym świecie.

– Dzień dobry, Rae.
– Cześć.
–  Rudy,  dobry  pies  –  powiedział  z  roztargnieniem,  szorując  butami  o 

wycieraczkę i otrząsając się z deszczu.

– No, co się tu dzieje? – zapytał i powiesił kurtkę w szafie tak, jakby przez cały 

czas był tutaj, jakby nikt publicznie go nie całował.

–  Wszystko  po  staremu  –  odrzekła,  zadowolona,  że  jej  głos  zabrzmiał 

nonszalancko. – Marnowaliśmy czas, kiedy ty zdobywałeś pieniądze i nagrody. –
Nie wspomniała o niczym więcej.

– Mały szczęścia łut... – zanucił, zręcznie naśladując pana Doolittle z My Fair 

Lady. – Gdzie są chłopcy?

– W kinie. Ale to nie tylko łut szczęścia sprawił, że wygrałeś w Pebble Beach.
W jego oczach zapaliły się iskierki zadowolenia.
– Oglądałaś turniej w telewizji?
Przytaknęła.
–  Sprawozdawcy  mówili  o  twojej  sile  i  umiejętności,  za  co  dostaniesz  w 

nagrodę kawę – lecz nie pocałunek, myślała z gorzką ironią.

– Jednakże przede wszystkim była to sprawa szczęścia – upierał się Nick. – Ale 

kawę wypiję z chęcią – dodał, idąc za nią do kuchni.

– Czy jadłeś lunch? – zapytała. Postanowiła być gościnna, lecz chłodna i pełna 

rezerwy. – Mam sałatkę z kartofli i szynkę.

–  To  wspaniale,  bo  w  samolocie  nie  karmiono  nas  najlepiej  –  powiedział, 

wślizgując się na siedzenie przy kuchennym stole.

Wydawało się, że zabrakło im słów. Czuła się niezręcznie, świadoma tego, że 

Nick patrzy na nią. Jego oczy zadawały pytania za każdym jej poruszeniem – gdy 
wsuwała  croissanty  do  pieca  i  gdy  wyjmowała  sałatkę,  którą  przed  chwilą 
uprzątnęła. Musiała się odezwać.

– Może lepiej będzie, jak ty to pokroisz – powiedziała, rozwijając szynkę.
Wstał i wciąż milcząc zastosował się do jej rady.
Postawiła przed nim talerz, wyjęła croissanty z piekarnika, nalała jemu i sobie 

kawy.

– Twoja... lady Fraser złożyła nam wizytę – powiedziała siadając.
– Słyszałem o tym.
– Od Kevina?
– Złapał mnie w Miami. Był bardzo zdenerwowany, ponieważ żądała, by rzucił 

background image

pracę.  Śmieszne.  Powiedziałem  mu,  że  jeśli  chce,  może  tam  zostać.  Wspaniała 
sałatka – powiedział, nabierając widelcem potężną porcję.

–  Bardzo  dziękuję  –  Rae  myślała  wciąż  o  lady  Fraser.  –  Była  taka...  taka 

zdecydowana.

Nick wzruszył ramionami.
–  Kevin  ma  dobre  stopnie,  lubi  swoją  pracę  i  jest  na  tyle  dorosły,  by  sam 

podejmować  decyzje.  Nie  chcę  o  tym  mówić  –  oświadczył,  nagle  odkładając 
serwetkę. – Wyjaśniłaś ten błąd w rozliczeniach?

– Jaki błąd?
–  A  no  ten,  który  wymagał  twojej obecności  w  banku. Czyżbyś tak  szybko o 

tym zapomniała?

– Ależ tak, to znaczy nie – powiedziała straszliwie zakłopotana, a równocześnie 

rozdrażniona tym, że ją zaskoczył. Miała nadzieję, że nie poruszy tej sprawy.

– A może był jakiś inny, dotychczas nie wyjaśniony powód, dla którego mnie 

wówczas opuściłaś.

Niemalże zakrztusiła się kawą. Byłoby to dla niej żenujące, gdyby odgadł.
– O co... o co ci chodzi.
– Myślę, że znakomity pan Bowers musi doceniać twoją pracowitość.
– Bowers? – zdziwiła się. – A cóż on ma z tym wspólnego?
–  Przecież  jest  twoim  szefem.  A  może  przedmiotem  romantycznego 

uwielbienia? A może jednym i drugim? Z pewnością musisz mu poświęcać wiele 
czasu, aż za wiele. – Jego chłodny, pełen dezaprobaty głos pobrzmiewał gniewem. 
Spojrzała  na  niego  ze  zdumieniem.  –  Ach,  u  diabła,  nie  chciałem  cię  urazić  –
powiedział szorstko. – Ale kiedy zostawiłaś mnie bez słowa wyjaśnienia, byłem... 
No  cóż,  wyprowadziło  mnie  to  z  równowagi  i  wprawiło  w  zakłopotanie.  Nie 
myślisz, Rae, że już najwyższy czas, żebyś była ze mną szczera.

Ton, jakim to powiedział, wzbudził jej gniew.
– Szczera z tobą?
– Tak. Nigdy nie traktowałem cię jak zabawki. I nie podoba mi się, że wodzisz 

mnie za nos.

Ja?  Wodzę  go  za  nos?  Jak  on  śmie  tak  mówić!  Obraz,  który  prześladował  ją 

przez  cały  tydzień,  przemknął  przed  jej  oczami  jak  błyskawica.  Odpowiedziała 
porywczo:

– A mnie się nie podoba, że nie jesteś ze mną szczery.
– O co ci chodzi?
–  A  o  to  właśnie.  Przychodzisz  i  opowiadasz,  że  chcesz  być  częścią  mojego 

background image

życia, by zbliżyć się do Kevina.

–  Tak,  to  prawda  –  powiedział  z  niewinnie  zdziwionym  wejrzeniem.  To  ją 

rozwścieczyło.

–  Ale  przecież  chodziło  ci  o  coś  innego.  Chciałeś  zaciągnąć  mnie  do  łóżka  –

przerwała, zatrwożona sama sobą. – Ach, sam wiesz, o co ci chodziło!

Spojrzał na nią spokojnie.
– Owszem, ale przecież nie tylko o to mi chodziło.
– Może pan sobie wybić to z głowy, panie McKenzie. Ja nie mam zamiaru być 

panienką na jedną noc, bo przecież dla takich panienek rzuciłeś swoją żonę!

– Jak widać, moja zapobiegliwa eks-żona rozmawiała nie tylko z Kevinem.
– Zjadłyśmy wspólnie lunch i  odbyłyśmy rozmowę,  w czasie której  sporo się 

dowiedziałam.

–  Dowiedziałaś  się?  To  znaczy,  że  uwierzyłaś  we  wszystkie  te  kłamstwa  i 

insynuacje?

– Czyżbyś chciał przeczyć temu, że ją porzuciłeś?
–  Ależ  tak,  u  diabła!  Ani  jej  nie  porzucałem,  ani  nie  rozbijałem  naszego 

małżeństwa.  Po  prostu  odszedłem.  Uciekłem  tak,  jak  się  ucieka  przed 
grzechotnikiem.

– Patrzyli na siebie poprzez stół niczym dwaj przeciwnicy. Nick podniósł głos. 

– Nie opuściłem też swojego syna. Ja, nie, my oboje przerwaliśmy tę farsę, daliśmy 
spokój temu małżeństwu. To nie miało nic wspólnego z Kevinem.

– A panienki na jedną noc?
– Tego rodzaju insynuacje uważam za uwłaczające.
– Był tak wzburzony, że przez chwilę się wystraszyła. Odsunął talerz. Starał się 

zapanować  nad  sobą.  –  No  dobrze,  nie  ślubowałem  celibatu.  Lubię  towarzystwo 
kobiet. Było ich kilka w moim życiu, ale jedno chciałem ci powiedzieć, działo się 
to  zawsze  za  obopólnym  porozumieniem  i  zawsze  jedna  ze  stron  mogła  odejść, 
kiedy  tylko  zechciała.  –  Podniósł  się.  Patrzył  teraz  na  nią,  pochyliwszy  głowę. 
Dodał z naciskiem: – I nikt nie musiał uciekać.

Postawił filiżankę. Wielkimi krokami ruszył ku drzwiom i bez słowa wyszedł.

background image

Rozdział 11

W  drodze  do  domu  Nick  powoli  się  uspokajał.  Ta  mściwa  wiedźma,  Jan, 

zasypała  Rae  tysiącem  kłamstw.  Czy  nigdy  nie  uwolni  się  od  jej  złośliwego 
wścibstwa?

A  jeśli  chodzi  o  Rae...  To  zagadka.  Musiał  przyznać,  że  mu  się  podobała. 

Dowcipna, towarzysko urocza, inteligentna, a przy tym diablo ładna. I do tego taka 
dobra  matka...  Jej  dom  był  właściwym  środowiskiem  dla  Kevina.  A  teraz  w  to 
wszystko  Jan  musiała  wsadzić  swój  nos.  Żądała,  żeby  Kevin  rzucił  pracę,  którą 
lubił, ponieważ uważała, że to zajęcie jest poniżej jego godności. Och tak, znał ją 
dobrze.  Nigdy  nie  chciała  przyznać  się,  że  jego  rodzice  to  zwykli  farmerzy. 
Roześmiał się na głos, gdy przypomniał sobie, jak go błagała, żeby odgrzebał tytuł, 
zapomniany od lat. Wydawało się jej, że może go odkurzyć i otoczyć się nim jak 
aureolą,  która  posłuży  im  jako  przepustka  do  „właściwych  kręgów”.  Sporo  go 
kosztował  ten  jej  idiotyczny  pomysł.  Jan  gotowa  była  zrobić  wszystko,  byle 
postawić na swoim.

Zmarszczył  brwi.  I  tym  razem  gotowa  będzie  zrobić  wszystko,  nawet  zawlec 

Kevina do Anglii. Może rzeczywiście Kevin powinien rzucić tę pracę? Ostatecznie 
chodził tam zaledwie na kilka godzin w tygodniu.

Nie!  Tu  chodzi  o  zasadę.  Kevin  musi  się  nauczyć,  jak  postępować  ze  swoją 

matką.  Musi  sam  podejmować  decyzje.  On,  Nick  McKenzie,  dopilnuje  już  tego. 
Nikt nie będzie wywierał presji na chłopca. Nie będzie żądał działań sprzecznych z 
jego naturalnymi, zdrowymi skłonnościami.

Pozostanie z nim w ścisłym kontakcie, chociaż przez kilka najbliższych tygodni 

będzie  grał  w  jednym  turnieju  po  drugim.  Zaproszono  go  na  Spy  Glass  w 
Kalifornii, na The Dunes w Newadzie i na Dorel na Florydzie. Ale znajdzie trochę 
wolnego  czasu  przed  turniejem  Masters  w  Auguście,  postara  się  coś  zaplanować 
dla  Kevina,  siebie  i  chłopców  Rae,  oczywiście,  jeśli  matka  im  pozwoli.  Ale  na 
pewno pozwoli. Elaine mi w tym pomoże.

Jeśli  chodzi  o  Rae...  Również  i  jej  nie  należy  do  niczego  zmuszać,  myślał, 

wprowadzając  samochód  do  garażu  i  wyłączając  silnik.  Siedział  przez  dobrą 
chwilę,  wpatrując  się  w  przestrzeń.  Czuł  się  tak  osamotniony  jak  wówczas,  w 
Monterey, gdy wrócił do hotelu i nie znalazł już Rae.

Chciała pobiec za nim i przywołać go z powrotem. Przecież nie myślała tego, 

background image

co  powiedziała. W  każdym  razie  powiedziała więcej, niż  myślała.  Zdawała  sobie 
sprawę, że nie zamieszkał tu z jej powodu, lecz z powodu Kevina. Nick naprawdę 
troszczył  się  o  niego.  Świadczyła  o  tym  ilość  czasu,  który  mu  poświęcał,  tak, 
Kevinowi, a także jej chłopcom.

Załóżmy, że był... no dobrze, że mu się podobała. On też jej się podobał. Nie 

ma co ukrywać. Nigdy się nie narzucał, zawsze spełniał jej życzenia. To nie jego 
wina, że ona... że nie mogła... że była do niczego.

Spojrzała na nie dokończony przez niego lunch, I pomyślała wówczas, że to, co 

mówiła, mówiła broniąc siebie. Nie chciała odsłonić swoich niedostatków i winę, 
którą za nie ponosiła, pragnęła przerzucić na niego.

Oczywiście i on nie był całkiem bez winy. Jan powiedziała... Nie, Rae nie do 

końca wierzyła temu, co mówiła lady Fraser, mimo że z chwilą, gdy jej słuchała, 
ponura przeszłość stawała przed nią jak żywa. Przeszłość złączona z Tomem. Mój 
Boże, Tom nie żył już od dziewięciu lat. Powinna odrzucić wpływ, który wywarł 
na jej życie. W głębi swego serca wiedziała, że Nick nie jest taki, jak Tom. Nick 
był szczery, uczciwy.

Ale ona w stosunku do niego nie była szczera. Okłamała go, podając zmyślone 

przyczyny,  dla  których  wyjechała  z  Monterey.  A  dzisiaj...  ukrywając  prawdę  o 
sobie, ślepo powtarzała insynuacje lady Fraser, nie zadając pytania, dręczącego ją 
przez cały tydzień. Kim była kobieta, która go całowała? Kim była dla niego?

Zapewne  odpowiedziałby.  Ale  nie  zapytała,  ponieważ  bała  się  odpowiedzi. 

Teraz było jej przykro, że tak z nim rozmawiała. Przeprosi go, gdy tylko nadarzy 
się po temu okazja.

Jednakże okazja nie nadarzała się w ciągu nadchodzących dni. Nie byli już na 

tej samej przyjacielskiej stopie i jakoś nie układały się okoliczności. Długo go nie 
było. Wyjeżdżał. A kiedy wracał... Cóż, jakby starał się jej unikać.

Utrzymywał  jednak  kontakt  z  chłopcami,  a  zwłaszcza  z  Kevinem.  Kevin 

znajdował  się  w  sytuacji  nie  do  pozazdroszczenia.  Matka  dzwoniła  do  niego 
trzykrotnie i  była oburzona, że  jeszcze nie  rzucił swojej pracy. Za  trzecim  razem 
zadzwoniła do Rae.

–  Moja  droga,  z  niejasnych  dla  nas  powodów  Kevin  wciąż  kultywuje  swoje 

związki z  tym punktem weterynaryjnym. Życzyłabym sobie,  by  pani natychmiast 
na to zareagowała.

– Lady Fraser, to zajmuje mu raptem kilka godzin w tygodniu. – Tyle hałasu o 

taki drobiazg... Nie, dla Kevina nie był to drobiazg. – A przy tym tak bardzo go to 
cieszy i tak mu zależy...

background image

– Na nieposłuszeństwie wobec moich zaleceń – warknęła lady Fraser.
– Nie, na tym, żeby zostać weterynarzem. A i na uczelni zwrócono uwagę na 

Kevina. Pozwalają mu przyglądać się operacjom i tak dalej. Jego ojciec sądzi...

– Jego ojciec nie ma tu nic do powiedzenia. Spodziewam się, że dopilnuje pani, 

by Kevin spełniał moje życzenia.

No tak, jej życzenia, a nie swoje.
– Lady Fraser, trudno, będąc w mojej sytuacji...
–  Och,  z  całą  pewnością  będąc  w  pani  sytuacji  można  tego  dopilnować. 

Polegam więc na  pani,  moja  droga. Jako  matka  z pewnością dobrze  pani wie,  co 
czuję.

Muszę teraz kończyć rozmowę, ale  proszę o  telefon, kiedy pani  się już z tym 

upora. Tak sobie cenię pani pomoc, moja droga. – Odłożyła słuchawkę, zanim Rae 
zdążyła ponownie zaprotestować.

Wargi Rae zaciskały się na samo wspomnienie tej rozmowy. Nie lubiła sytuacji, 

w której stawiano jej ultimatum. A przy tym z pewnością nie należało do jej zadań 
przeobrażanie  szczęśliwego  chłopca  w  kogoś,  kto  jest  nieszczęśliwy.  Może 
powinna omówić to z Nickiem? Gdyby choć raz odezwał się do niej... Ale to Kevin 
pierwszy poruszył tę kwestię.

– Matka nalega, żebym rzucił pracę – powiedział.
– A ja nie chcę. Lubię tę pracę i... – zawahał się – myślę, że i mnie tam lubią. A 

ponieważ chcę studiować na tutejszej uczelni...

–  Och,  Kevinie,  jakże  się  cieszę!  –  Nie  wiedziała,  że  zamierza  starać  się  o 

przyjęcie na weterynarię w Dansby.

– To świetnie, że zostaniesz z nami! Dobrze robisz. To znaczy... nie sądzę, żeby 

ta praca przeszkadzała ci w nauce. Może powinieneś omówić to z ojcem. – On, w 
przeciwieństwie do twojej matki, pomyślała, ma na względzie twoje dobro.

Tymczasem Leon Waters wyznaczył spotkanie w Los Angeles i zażądał, żeby 

Rae  pojawiła  się  na  nim  razem  z  Harrisonem  Bowersem.  Coś  się  miało 
rozstrzygnąć.  Była  tym  zdenerwowana.  Nie  rozumiała,  dlaczego.  Zazwyczaj  na 
wszystko, co zdarzało się w pracy, reagowała spokojnie, bez obaw.

– Mamo! – powiedział Joey, wynurzając się spod jej łokcia. – Todd mówi, że 

na wyprzedaży są deskorolki i że...

– Nic mnie nie obchodzi, gdzie są – przerwała mu zirytowana. – Mówiłam już, 

że teraz nie kupię ci deskorolki. – Wciąż tonął w prezentach, które dostał na Boże 
Narodzenie.

– A Gregowi to kupiłaś nowe buty do koszykówki.

background image

– Nie ja je kupiłam. Greg sam sobie kupił za pieniądze, które zarobił.
– Ale mnie nikt nie da pracy! Mam przecież dziesięć lat.
–  O  tak,  to  rzeczywiście  kłopot  –  powiedziała.  Pieszczotliwym  ruchem 

zmierzwiła mu włosy i zanuciła: – Aaa, kotki dwa. Szare, bure, obydwa... – Joey 
szarpnął się i pobiegł do swojego pokoju. Zrobiło jej się przykro. Nie powinna była 
z  niego  kpić.  Może  nawet  należało  kupić  mu  tę  deskorolkę?  Nie,  nie  wolno  go 
rozpuszczać. To źle, że nie może znieść, gdy się z niego żartuje. Na litość niebios, 
co się z nią dzieje? Niepokoi się każdym głupstwem. Spotkaniem w Los Angeles, 
Kevinem, Joeyem.

Wiedziała, że za tym wszystkim kryje się udręka spowodowana nieobecnością 

Nicka. Może, gdyby usłyszała, jak wesoło gwiżdże albo zobaczyła jego spokojny, 
ufny  uśmiech,  zdarzenia  nie  nabierałyby  takich...  takich  przesadnych  rozmiarów. 
Wszystko stałoby się lekkie i niepoważne. Żałowała, że zraziła go do siebie. Tak, 
ale gdyby nie zraziła? Czyż istniałaby jakaś różnica? Przecież i tak wyjeżdżałby na 
turnieje. Zastanawiała się wciąż, czy ta kobieta była z nim. Tej myśli nie mogła się 
oprzeć.  Nie oglądała  w  telewizji  turnieju  Spy  Glass.  Chłopcy powiadali,  że  Nick 
zajął w nim drugie miejsce. Ale nie chciała go oglądać. Nie chciała też pytać, czy 
ta kobieta znowu go całowała.

Odetchnęła głęboko i wzruszyła ramionami. Niezależnie od tego, jakim było to 

życie,  toczyło  się  ono  dalej.  Trzeba  zacząć  się  pakować.  Pewnie  będą  musieli 
przenocować w Los Angeles.

Czekał, aż minie ósma. Chciał wtedy zatelefonować, bo wiedział, że wówczas 

Rae będzie w domu. Elaine radziła, by raczej zaprosił chłopców na turniej Masters 
niż  na  wcześniejszy  weekend.  Nie  chodzili  do  szkoły,  gdyż  mieli  ferie 
wielkanocne. Celowo unikał wszelkich kontaktów z Rae i miał zamiar postępować 
tak dalej. Zależało mu tylko na uzyskaniu jej zgody i na skoordynowaniu planów. 
Dlaczegóż  więc  czuł  się  tak  niespokojny  jak  chłopiec, który  chce  umówić  się  na 
pierwszą randkę. Gdy zaczął wykręcać numer telefonu, serce biło mu jak szalone. 
Tak bardzo chciał usłyszeć jej głos. Aż nie mógł w to uwierzyć.

– Halo – zgłosił się Joey i Nick poczuł, jak rozwiewają się jego nadzieje.
– Cześć! Co słychać?
– Nic takiego. Czy jesteś w domu, Nick? Wracasz?
– Nie. Jestem w Reno. Chciałem zapytać...
–  Eee,  myślałem,  że  wracasz.  Oglądaliśmy  cię  w  niedzielę.  Tak  chcieliśmy, 

żebyś wygrał. Greg powiedział, że gdyby ten facet chybił...

background image

– Tak, nie wyszło. Słuchaj, Joey, gdzie jest... gdzie są wszyscy?
–  Greg  i  Kevin  poszli  na  koncert  do  szkoły,  a  pani  Steele  jest  w  wannie. 

Powiedziała, żebym odebrał telefon.

– Pani Steele?
–  Tak.  Jest  u  nas,  bo  mamy  nie  ma.  Pan  Bowers  przyjechał  po  nią  wcześnie 

rano i pojechali do Los Angeles. Co się stało? Co to za hałas, Nick?

–  Nic,  nic,  Joey.  Tylko...  upuściłem  szklankę  z  drinkiem.  Straszna  ze  mnie 

niezdara!  –  Bowers,  Los  Angeles...  A,  do  diabła!  Chociaż...  Gdyby  zamierzała 
częściej wyjeżdżać na noc, musiałaby lepiej to zorganizować. Wziąć stałą gosposię, 
a  nie  ściągać to  jedną  przyjaciółkę,  to  drugą.  Nieudolna  amatorszczyzna.  Zresztą 
cóż go obchodzi, ile nocy była poza domem i z kim.

– Nick, jesteś jeszcze?
– Tak, Joey, tak. Słuchaj, miło mi było z tobą porozmawiać. Jeszcze zadzwonię, 

dobra?  –  Odłożył  słuchawkę.  Psiakrew!  Nie  potrzebował  przecież  rozmawiać  z 
Rae. Mógł poprosić Elaine, żeby zadzwoniła i załatwiła wszystko.

Gdy wchodzili do  samolotu, Rae czuła, że Harrison Bowers jej się przygląda. 

Steward wskazał im wygodne miejsca w pierwszej klasie, wziął od nich okrycia i 
zapytał, czy mają ochotę wypić drinka, zanim pozostali pasażerowie wsiądą. Oboje 
odmówili, a gdy steward odszedł, Harrison powiedział to, co miał na końcu języka 
przez całe popołudnie.

– Nie wyglądasz na kogoś, kto właśnie otrzymał ofertę roku.
– Wiem – westchnęła i przypomniała sobie zdumienie na twarzy Watersa, kiedy 

mu  powiedziała,  że  musi  się  zastanowić  nad  jego  propozycją.  Spojrzała  na 
Bowersa.  –  Wiem,  że  takich  propozycji  się  nie  odrzuca,  ale  nie  chcę  być 
malowanym wiceprezesem.

–  Wiceprezes,  który  się  zajmuje  zagranicznymi  pożyczkami  i  inwestycjami 

żadną miarą nie może być malowaną figurą.

– Wiem.
–  I  nie  zapominaj  o  dodatkowych  korzyściach  z  racji  tego  stanowiska. 

Przynajmniej raz do roku będziesz objeżdżać świat z prezesem, że już nie wspomnę 
o służbowych kolacjach, podróżach i kontaktach. Możesz zaprezentować wszystkie 
swoje zalety. To niewiarygodna wprost okazja dla każdego, kto chce zrobić karierę.

– Masz rację. Niewłaściwie powiedziałam:  „malowana figura”. Ale nie zależy 

mi  na  podróżach  i  nie  chcę  przenosić  się  do  Los  Angeles.  Chcę  być  tam,  gdzie 
jestem. – Pomyślała o Gregu, który za rok miał skończyć szkołę. Wreszcie zabrał 

background image

się do nauki. Dobrze mu się układały stosunki z kolegami ze szkolnej drużyny. A 
Joey?  Miał  tylu  przyjaciół.  To  nie  jest  właściwy  czas  na  przenoszenie  ich  do 
obcego miasta. – Nie rozumiesz? Ja mam dwu synów i muszę ich wychować.

– Wiem. Ale widzisz, Rae, w naszej firmie albo kierujesz, albo słuchasz, albo 

wypadasz  z  gry.  Zawsze  wykonywałaś  i  nadal  solidnie  wykonujesz  swoje  o  bo” 
wiązki.  Ta  propozycja  dowodzi,  że  nie  zależy  im  na  takiej  minimalistycznej 
postawie.  A  jako  twój  bezpośredni  przełożony  chciałbym  ci  poradzić,  żebyś  się 
dobrze zastanowiła, zanim propozycję tę całkowicie odrzucisz.

W tym momencie przygotowania do startu dobiegły końca i ryk pracujących na 

pełnych obrotach silników odrzutowca na chwile przerwał rozmowę.

Kiedy  samolot  wzbił  się  i  wreszcie  wyrównał  poziom  lotu,  Rae  pomyślała  o 

tym,  co powiedział Bowers. Uznała, że miał  rację pod każdym względem. Powie 
mu to, gdy tylko znów się do niej zwróci.

– Może – zaczął miękko – jesteś bardziej matką niż bankowcem? I w gruncie 

rzeczy  potrzebujesz  męża,  nie  awansu.  –  W  jego  słowach pobrzmiewała  miłosna 
aluzja.  Już  chciała  go  ostudzić,  kiedy  Bowers  położył  jej  palec  na  ustach.  –  Nie 
powinienem tak mówić. Oboje wiemy, jakie jest moje miejsce w twoim życiu. To 
po  prostu  uwaga  kogoś,  komu  na  tobie  zależy.  Ale,  Rae,  nie  można  mieć 
wszystkiego naraz.

Rae  Pascal  rzadko  kiedy  odbierało  mowę.  Stało  się  to  jednak  teraz. 

Niespokojnie poruszyła się w swoim fotelu, westchnęła i w końcu wyszeptała.

–  Masz  rację,  Harrison,  ale  do  tej  pory  udawało  mi  się  równocześnie  robić 

zawodową  karierę  i  zajmować  się  dziećmi.  I,  prawdę  mówiąc,  nadal  mogłabym 
pogodzić jedno i drugie, gdyby pozwolono mi zostać w Dansby.

Harrison  przytaknął.  Wzruszył  ramionami.  Potem  obrócił  się  ku  oknu, 

poprawiając poduszkę przed drzemką.

– Rzecz w tym, czy ci pozwolą.
Rae  siedziała  przy  oknie  mrużąc  oczy,  by  nie  pokazały  się  w  nich  łzy.  Od 

dawna już nie płakała... A niech to, dlaczegóż by nie miała płakać, skoro tego chce. 
Odpięła pasy, przeszła do toalety i zamknęła drzwi. Teraz nie musiała już hamować 
łez. Czuła się bardzo głupio. Nie wiedziała nawet, dlaczego płacze. Nagle wszystko 
wydało  się  nie  ustalone,  nie  rozstrzygnięte.  Lubiła  swoją  pracę  w  banku  i  każdy 
awans ją cieszył. Ale w tej chwili... Bowers miał rację. Na pewnym poziomie nic 
już  nie  jest  stabilne.  Człowiek  awansuje,  odnosi  sukcesy  albo  wypada  z  gry. 
Rozstrzyga  o  tym  bank,  nie  on  sam.  I  co  z  chłopcami?  Może zanadto  starała  się 
nimi opiekować? Przecież muszą się dostosować do społeczeństwa, w którym żyją, 

background image

a  to  jest  mobilne  społeczeństwo.  A  może  starała  się  uchronić  siebie  samą? 
Trzymała się kurczowo domu, w którym spędziła sielskie dzieciństwo i w którym 
podczas ostatnich czterech miesięcy otarła się o prawdziwe szczęście.

To był rzeczywisty powód. Dlatego właśnie płakała... Bała się myśleć o tym, co 

utraciła. I nie wiedziała, czy stało się tak z racji jej wad, czy też z powodu pięknej 
blondynki, która miała prawo obejmować go i...

Rae wyprostowała się, otarła łzy. Przecież każdy z widzów, ogarnięty euforią, 

mógł rzucić się na Nicka i ucałować go. Nie musiała to być...

Ale wręczył jej nagrodę.
Teraz Rae miała ochotę się roześmiać. Jakaż ze mnie idiotka! Zapomniałam o 

tej nagrodzie, a to było znacznie ważniejsze niż pocałunek. Ta kobieta musiała być 
związana  z  Nickiem.  Bardzo  blisko  związana,  skoro  mogła  rozporządzać  jego 
wygraną.

Nieoczekiwanie dla niej samej, Rae ogarnął gniew. Nie była pewna, na kogo się 

gniewa  –  na  Nicka,  czy  na  siebie?  To  głupie  siedzieć  tu,  piekląc  się  z  powodu 
mężczyzny, który jest związany z kimś innym!

Gniew  pomógł.  Znów  była  tą  samą,  pewną  siebie,  samowystarczalną  Rae 

Pascal. Znów wszystkim stała się dla niej zawodowa kariera i jej synowie. Nic poza 
tym  się  nie  liczyło.  Musi  odpocząć,  przemyśleć  sytuację,  powziąć  decyzję. 
Poprawiła makijaż i wróciła na swoje miejsce.

Gdy dotarła do domu, wszyscy trzej chłopcy zbiegli się wokół niej nad miarę 

podnieceni, przekrzykując jeden drugiego.

– Chwileczkę, proszę, nie wszyscy naraz – błagała.
–  Tata  dzwonił  –  powiedział  Kevin. – Zaprosił  mnie,  Grega i  Joeya,  jeśli  ich 

puścisz, na turniej Masters do Augusty.

Osaczał ją chór okrzyków:
– Zgadzasz się, prawda? Możemy jechać, co? – Greg dodał, że mają wtedy ferie 

wielkanocne,  więc  nie  muszą  opuszczać  szkoły.  Szybko  ich  spacyfikowała  i, 
oczywiście,  zgodziła  się  na  ten  wyjazd.  Pośród  okrzyków  radosnego  uniesienia 
Kevin  zdołał  przekazać  jej,  że  jakaś  pani  Cummings  zadzwoni  do  niej  w  tej 
sprawie.

W kilka dni potem otrzymała telefon od pani Cummings. Doszła do wniosku, że 

ta kobieta o miłym głosie to ktoś z biura podróży. Do turnieju brakowało jeszcze 
pięć tygodni, ale pani Cummings ustaliła już ciąg połączeń lotniczych i rezerwacje 
hoteli.  Na polecenie pana  McKenzie miała się  dowiedzieć, czy pani  Pascal jest z 
tych ustaleń zadowolona. Rae powiedziała, że tak, owszem, i podziękowała jej.

background image

To ładne ze strony Nicka. Bo zawsze w czasie wakacji czy świąt, kiedy chłopcy 

nie chodzą do szkoły, trudno ułożyć im czas, zwłaszcza że wówczas jest w pracy. 
A w dodatku Nick zadbał o to, by sprawić im prawdziwą frajdę. Mieli obejrzeć na 
własne oczy turniej Masters. To dla nich wielkie przeżycie.

Nie  było  najmniejszego  powodu,  dla  którego  miał  ją  zapraszać razem z  nimi. 

Ale  też  nie  było  powodu,  dla  którego  miałaby  pogrążać  się  w  przygnębieniu. 
Pracowała  teraz  ciężej  niż  kiedykolwiek,  stale  ważąc  argumenty  przeciw  i  za 
przeniesieniem  się  do  Los  Angeles.  Ale  mimo  wszystko  nie  potrafiła  odegnać 
dziwnego uczucia smutku i tęsknoty.

Nastrój ten wzmagał się, ilekroć Nick przyjeżdżał do Dansby. Miała nadzieję? 

Oczekiwała?  Wszystko  to  niedorzeczne...  Widywała  go  przelotnie,  kiedy 
przychodził  po  chłopców.  Nigdy  nie  zatrzymywał  się  w  jej  domu.  Wiedziała,  że 
jest to pora roku, w której bywa najbardziej zajęty. Zjawiał się w Dansby na dzień 
albo  dwa  w  przerwie  między  turniejami.  Ale  nigdy  nie  zapominał  o  tym,  by 
zadzwonić do chłopców, bez względu na miejsce, w którym się znajdował.

– Tata mi powiedział, żebym koncentrował się na tym, czego chcę, i już od tego 

nie  odstępował  –  donosił  jej  Kevin,  który  raz  na  tydzień  albo  na  dwa  tygodnie 
otrzymywał telefony od swojej matki, wciąż nękającej go swymi żądaniami. – Tata 
mówi, że jak wiesz, czego chcesz, i wszelkimi siłami starasz się to osiągnąć, musi 
ci się powieść.

Czy ta zasada stosuje się również do miłosnych związków? – zastanawiała się 

Rae.  Gdyby  tak  spróbowała  odzyskać  Nicka?  Ale  jak  mogła  to  zrobić,  kiedy  w 
ogóle go nie widywała.

– Nick powiedział, że miałaś,  mamo, rację – pewnego dnia oznajmił jej Joey, 

spoglądając  na  nią  potulnie.  –  Nie  można  oczekiwać,  że  każdy  da  mi  to,  czego 
chcę. Trzeba pracować. Ja pracuję. I kupię sobie deskorolkę.

– Co? – zachichotał ironicznie Greg. – Ktoś ci dał pracę?
– Nie, ja sam prowadzę interes – napuszył się Joey. – Widzisz? Mam już pięć 

dolarów. – I ku ich zdumieniu pokazał im pieniądze, a także objaśnił, że zarobił je 
brodząc po kolana w wodzie, by wyłowić z niej piłki golfowe, a następnie sprzedać 
je w klubie graczom. – Nick i kierownik klubu, pan Johnson, powiedzieli, że mogę 
to  robić,  że  mogę  przychodzić,  kiedy  chcę,  nawet  gdy  nie  ma  Nicka.  Weźmiesz 
mnie  tam  w  sobotę,  mamo?  Bo  Nick  wyjeżdża  jutro  wieczorem  i  nie  będzie  go 
bardzo długo.

Rae  uśmiechając  się,  przytaknęła.  Patrzyła  na  swoje  dziecko,  które  zaczęło 

prowadzić  własny  interes  i  przestało  się  już  dąsać,  że  czegoś  tam  od  niej  nie 

background image

dostanie. Nick. To on sprawił. Była mu wdzięczna.

Poczuła  nagle  przemożne  pragnienie,  by  to  właśnie  powiedzieć.  Jemu.  Teraz. 

Słowa Joeya: „Nie będzie go bardzo długo” rozbrzmiewały echem w jej uszach.

Może  to  więcej  niż  wdzięczność?  Może  poza  nią  kryła  się  próba  odnowienia 

dawnych  związków?  Chciała  odnowić  przyjaźń,  co  najmniej  przyjaźń,  i  chciała 
podziękować, a także wymazać te gorzkie słowa, które kiedyś padły z jej ust.

– Wychodzę dziś trochę wcześniej – powiedziała Córze, zbierając swoje rzeczy. 

Nie wiedziała, o której wyjeżdża Nick. Joey mówił, że dziś wieczór, ale może, jeśli 
się pospieszy...

Nick  otworzył  drzwi  i  ze  zdziwieniem  zobaczył  swoją  dobrą  znajomą,  a 

zarazem  doradcę  finansowego,  Elaine  Cummings.  Stała  w  progu  z  aktówką  i 
walizką.

–  Próbowałam  cię  złapać  telefonicznie.  Chciałam  ci  powiedzieć,  że 

przyjeżdżam,  ale  ty  jesteś  nieuchwytny.  –  Odrzuciła  w  tył  swoje  blond  włosy  i 
szeroko uśmiechnęła się do niego. – No co, nie wpuścisz mnie do środka? W końcu 
przejechałam kawałek drogi z Miami.

– Ależ oczywiście, wchodź – powiedział, biorąc jej walizkę. – Właśnie robiłem 

kawę. Ale skąd wzięła się taka samotna piękność, tutaj, w tej okolicy? – zapytał, po 
kowbojsku cedząc słowa przez zęby.

– Ścigam ciebie.
–  Oto  mnie  masz.  –  Mimo  butów  na  miękkiej  podeszwie  wykonał  popis 

stepowania.  Parsknęła  śmiechem.  –  Co  się  stało?  –  zapytał  poważniejszym  już 
tonem.  Jego  stosunki  z  Elaine,  mimo  jej  urody,  sprowadzały  się  wyłącznie  do 
interesów. I w istocie musiało się stać coś ważnego, bo inaczej nie składałaby mu 
niespodziewanej wizyty, podobnie zresztą jak i nie składałby jej on.

–  Spotkanie  uprzywilejowanych  akcjonariuszy  w  San  Francisco.  Dostałam  o 

tym wiadomość na czterdzieści osiem godzin przedtem. Gdzie jest ta kawa?

– Już się robi. Chodź ze mną.
Poszła za nim do kuchni, niosąc z sobą aktówkę.
– Pamiętasz, że upoważniłeś mnie do inwestowania w ten zespół baseballowy, a 

także w jego ośrodek sportowy.

– W „Monarchów”? Chyba dobrze im idzie.
– Owszem. Ale szykuje się tam niekorzystna dla nas zmiana zarządu. Zwołują

na  jutro  w  Sacramento  konferencję  wszystkich głównych  akcjonariuszy.  Musimy 
porozmawiać.

background image

–  Naturalnie.  Usiądźmy  wiec  i  zastanówmy  się,  co  robić.  Muszę  dać  ci 

upoważnienie. Przecież, jak wiesz, jutro mam turniej w Dorel.

– Wiem, dlatego tak się spieszyłam. – Sięgnęła po kubek  z kawą,  siadła przy 

stole  i  otworzyła  aktówkę.  –  Nie  zarezerwowałam  nawet  hotelu.  Trzeba  teraz 
zadzwonić.

– Zostań tutaj. Są cztery sypialnie. Możesz wybierać.
– Dzięki. To dla mnie dużo wygodniejsze. Cztery sypialnie, mówisz? Więcej tu 

miejsca niż w twoim domu na Florydzie. Tyle pokoi dla ciebie jednego? No i, jak 
przypuszczam, dla twojego syna? – Znacząco uniosła brew.

– Daj spokój przypuszczeniom. Kevin i chłopcy Rae lubią zapraszać kolegów.
–  Rozumiem.  Musi  ci  być  przyjemnie,  że  masz  ich  koło  siebie.  No,  ale  do 

roboty. – Wyjęła z aktówki dokumenty. Rozważali różne warianty i możliwości. W 
końcu  wspólnie  podjęli  decyzję.  Nick  podpisał  upoważnienie.  Potem  objaśnił  ją, 
jak  ma się  poruszać w najbliższej okolicy, spakował się, zostawił jej kluczyki do 
samochodu i wsiadł do taksówki, która zawiozła go na lotnisko.

Skręcając ku klubowym terenom, Rae poczuła niepokój. Była piąta i mógł już 

wyjechać.  Ale  kiedy  znalazła  się  naprzeciw  jego  domu,  spostrzegła  samochód 
Nicka. A więc był.

Jej niepokój wzrósł jeszcze bardziej.
Zadzwoniła.
Żadnej odpowiedzi.
Znów zadzwoniła.
Elaine,  która  właśnie  weszła  pod  prysznic,  usłyszała  dźwięk  dzwonka.  Och, 

pewnie  Nick  czegoś  zapomniał,  a  ja  mam  jego  klucze,  pomyślała.  Chwyciła 
ręcznik, owinęła się nim i zawołała.

– Już idę, Nick!
Czyżbym się pomyliła? – Rae sprawdziła numer domu.
Nie. Numer się zgadzał. Nagle chciała uciekać.
Ale już było za późno. Rozległ się trzask zamka i drzwi otworzyły się szeroko. 

Obie kobiety patrzyły na siebie, nic nie mówiąc. Odezwały się równocześnie. Jedna 
powiedziała:

– Och, myślałam, że to Nick.
Druga zaś:
– Och, szukam pana Mc...
Potem znowu zaczęły. Najpierw Elaine:

background image

– Proszę wejść. Jak pani widzi, byłam pod prysznicem. To pani pewnie jest Rae 

Pascal?

Rae wkroczyła niepewnym krokiem, jak pijana.
Zdołała tylko wykrztusić: – Tak.
Elaine ruszyła w stronę łazienki, mówiąc przez ramię:
– Musiała pani minąć się z Nickiem. Wyszedł zaledwie pięć, najwyżej dziesięć 

minut temu. Zaraz będę gotowa. Nazywam się Elaine Cummings. Rozmawiałyśmy 
przez  telefon.  I  nawet  chciałam  odwiedzić  panią,  póki  tu  jestem.  Proszę  mi 
wybaczyć, ja zaraz się ubiorę.

Rae  z  ulgą  przyjęła  jej  nieobecność.  Miała  czas,  by  zebrać  się  w  sobie. 

Tajemnicza  kobieta  przestała  być  sekretem.  Była  tutaj,  rzeczywista  i  namacalna. 
Piękna blondynka... Młodsza ode mnie, pomyślała Rae.

Doznała wstrząsu. Pogrążyła się w poczuciu całkowitej zatraty.
Wszystko  wskazywało  na  to,  że  tę  kobietę  łączył  z  Nickiem  trwały  związek. 

Nie była to panienka na jedną noc.

W  nagłym  przypływie  bezsilnego  gniewu  Rae  zastanawiała  się,  czy  Elaine 

zawsze  odgrywała  taką  rolę  w  życiu  Nicka.  Raz  jeszcze  pomyślała  o  swym 
infantylnym odruchu – ucieczce z przytulnego zajazdu w Monterey. Teraz mogła 
sobie pogratulować. To, co zrobiła, było posunięciem przewidującym i mądrym.

Wróciła  Elaine  i  czesząc  włosy,  opowiadała  o  swej  gorączkowej  podróży  z 

Florydy.  Miała  szczęście,  że  zdążyła  złapać  Nicka.  I  dobrze  się  złożyło,  że  Rae 
wpadła tutaj.

– Chciałam panią zapewnić, że nie powinna się pani niepokoić o swoich synów, 

kiedy pojadą na turniej Masters. Ja tam będę i dopilnuję ich tak, jak Kevina.

–  Dziękuję.  Jestem ogromnie  wdzięczna –  powiedziała Rae. Nie  zdradziła się 

nawet mrugnięciem oka. A przecież to, że ta olśniewająca piękność pojawi się na 
turnieju, było jak cios nożem w serce.

– Ależ cała przyjemność po mojej stronie. Bilety lotnicze są już zarezerwowane 

i  dopilnuję,  żeby  pani  otrzymała  je  na  tydzień  wcześniej.  Och,  mój  Boże, 
zapominam  o  obowiązkach  gospodyni!  Może  ma  pani  ochotę  na  kawę  albo  na 
drinka?

– Nie, nie, dziękuję. Nie mam czasu. Muszę jeszcze coś załatwić – Rae kłamała, 

pospiesznie zbierając cię do wyjścia.

– Tak mi przykro, że pani rozminęła się z Nickiem – powiedziała piękna Elaine. 

– Może mu coś przekazać? Będę rozmawiać z nim jutro wieczór.

–  Nie,  dziękuję.  To...  nic  ważnego.  Nie  ma  co  zawracać  mu  głowy.  –  A 

background image

zwłaszcza nie trzeba mu mówić, że tu byłam, pomyślała Rae. Ale tego nie mogła 
powiedzieć Elaine, choć bardzo powiedzieć by to chciała. Uprzejmie się pożegnała 
i dość pospiesznie wyszła.

Wracała do domu, wściekła na siebie. To powinno oduczyć ją uganiania się za 

Nickiem!

Nie  śmiała  go  zapytać. I  nagle  dziś  stanęła twarzą  w twarz  z  ową  tajemniczą 

kobietą.  Elaine  Cummings  była  bez  wątpienia,  jak  to  powiedział  telewizyjny 
komentator, kimś ważnym w życiu Nicka. Bardzo ważnym!

background image

Rozdział 12

Następnego dnia Bowers znowu apelował do niej, by przyjęła pracę w zarządzie 

korporacji.

–  Tu  nie  ma  miejsca  na  wahania,  Rae.  Istnieje  długa  lista  chętnych.  Wiesz  o 

tym.

Wiedziała,  ale  miała  jeszcze  dwa  tygodnie  na  podjęcie  decyzji.  Musiała 

starannie rzecz przemyśleć.

– Wciąż się nad tym zastanawiam – powiedziała mu.
–  Dobrze  się  zastanów  –  odrzekł.  –  Mówiłem  ci  już,  że  nie  można  mieć 

wszystkiego  naraz.  Jeśli  odrzucisz  tę  propozycję,  możesz  raz  na  zawsze  zostać 
skreślona z listy awansów.

Zdawała  sobie  z  tego  sprawę.  Kusiła  ją  praca,  którą  jej  proponowano. 

Podwyżka  pensji  również  miała  swoje  znaczenie,  zważywszy,  że  Gregowi 
brakowało  jeszcze  dwu  lat  do  skończenia  szkoły.  Ale  ciągłe  wyjazdy  będą 
wymagały  wzięcia  stałej  pomocy  domowej.  Czy  znajdzie  kogoś,  na  kim  będzie 
mogła  polegać?  A  z kolei  życie w Los  Angeles, w tak  wielkiej metropolii,  gdzie 
wszędzie  czają  się  kłopoty  i  trudności...  Wolała  atmosferę  stosunkowo  cichej, 
uniwersyteckiej mieściny, jaką było Dansby.

Tak więc wciąż wahała się z podjęciem decyzji.
Co  do  Nicka McKenzie’ego,  to  postanowiła o  nim nie  myśleć.  Jednak trudno 

było dotrzymać słowa. Od czwartku, pierwszego dnia turnieju Heritage, codziennie 
pojawiał się w sportowym programie telewizyjnym. Greg i Kevin oglądali go bez 
przerwy,  a  ona,  na  przekór  swej  woli,  nie  mogła  odejść  od  odbiornika.  Było 
niedzielne popołudnie. Telewizja transmitowała finał turnieju. Tego dnia Nick nie 
wygrał,  ale  w  czasie  rozmowy  ze  sprawozdawcą  był  nastrojony  pogodnie  i 
optymistycznie.  Zajęcie  drugiego  miejsca  przynosiło  mu  sumę  około 
osiemdziesięciu pięciu tysięcy dolarów.

–  Nieźle  –  powiedział,  szczerząc  zęby,  Greg.  –  Za  trzy  dni  pracy,  którą 

naprawdę lubi.

Stwierdzenie to skłoniło Rae do refleksji. Praca, którą naprawdę lubi... Kredyty 

i  inwestycje  stanowiły  taką  dziedzinę.  W  niej,  zdaniem  Watersa,  osiągnęła 
szczególną biegłość. Wiceprezes do spraw kredytów zagranicznych i inwestycji to 
atrakcyjne stanowisko. To praca, która by ją naprawdę pochłaniała.

Ale pochłaniało ją też wychowanie chłopców. Lubiła przyglądać się postępom, 

background image

jakie  czynili  w  nauce  i  ich  zabawom.  Chciała  być  przy  nich  w  tych  latach 
dojrzewania.  Może  Harrison  miał  rację?  Może  bardziej  była  matką  niż 
bankowcem?

W każdym razie miała jeszcze tydzień na podjęcie decyzji.
W  poniedziałek  po  południu  Nick  wrócił  do  Dansby.  Zadzwonił  do  Kevina  i 

zaproponował mu, że zjedzą razem późny obiad. Zaprosił też Grega.

– Mogę iść, mamo? – zapytał Greg.
– Oczywiście. – Chciała, żeby przebywał z Nickiem tyle, ile tylko mógł w tym 

krótkim czasie, który dzielił ich od czerwca. Bo w czerwcu Kevin miał wyjechać, a 
z nim Nick. Tak przynajmniej wyobrażała sobie.

Żałowała, że chłopcy czekali już gotowi na dole, kiedy Nick przyjechał po nich. 

Miała  nadzieję,  że  chociaż  przez  chwilę  zostanie  z  nim  sama.  Chciała  mu 
powiedzieć przynajmniej część tego, co zamierzała mu oświadczyć wówczas, gdy 
przyszła  do  niego  i  go  nie  zastała.  Chciała  też  wyrazić  mu  swoje  współczucie  z 
racji przegranej. Przegrał przecież turniej w Południowej Karolinie.

Ale chłopcy byli już przy nim, już go otaczali, krzycząc jeden przez drugiego. 

Nick  przywitał  się  z  nią  chłodno  i  ceremonialnie.  Poczuła  się  tym  zdruzgotana  i 
wszystko, co chciała powiedzieć, uwięzło jej w gardle.

Jednakże  z  chwilą,  gdy  miał  już  odjeżdżać,  zdołała  wydobyć  z  siebie  słowa 

współczucia z racji jego przegranej.

– To naprawdę straszne. Byłeś już tak bliski zwycięstwa.
Odpowiedział na to nonszalanckim wzruszeniem ramion.
–  Nie  ma  się  czym  przejmować.  Czasem  się  wygrywa,  a  czasem,  kiedy 

człowiek  najmniej  się  tego  spodziewa,  przychodzi  przegrana.  Przegrałem  w 
Południowej  Karolinie,  wygrałem  na  Florydzie  i...  – powiedział  patrząc  prosto  w 
jej oczy – ... poniosłem ciężką klęskę w Monterey. – Wyszedł. Jego słowa zawisły 
w powietrzu.

Patrzyła na zamknięte drzwi. Słyszała, jak Kevin pyta:
– Tato, kiedy przegrałeś w Monterey?
Nie wiedziała, co Nick odpowiedział, ale wiedziała, że nie o golfie mówił. A to, 

jak patrzył na nią... z żalem, z bólem?

Ach,  wielkie  nieba!  Znów  wróciło.  Znów  starała  się  nadać  znaczenie  kilku 

słowom, spojrzeniom. Gdyby chciał naprawić stosunki między nimi, to zaprosiłby 
na obiad ją, a nie Grega. Westchnęła z rezygnacją. Przypuszczenie, że interesuje się 
nią nadal, rozwiało się ostatecznie w ciągu minionego miesiąca.

Musi  się  teraz  pilnować,  żeby  nie  wyjść  na  idiotkę,  kiedy  będzie  odwiedzał 

background image

chłopca,  pomyślała,  spoglądając  na  zegarek.  Najwyższy  czas  zabrać  Joeya,  który 
poszedł na zbiórkę skautów.

Wróciła  pół  godziny  później.  Właśnie  dzwonił  telefon.  Dopadła  go  przy 

czwartym dzwonku, niemal potykając się o Rudego, gdy biegła do kuchni.

– Już miałam odłożyć słuchawkę – usłyszała głos Jan Fraser. Rae powiedziała, 

że dopiero weszła. Jan zaś na to, że cieszy się, iż ją zastała. – Nie chciałabym pani 
zaskakiwać,  toteż  dzwonię,  by  powiedzieć,  że  załatwiłam  wszystkie  sprawy 
związane  z  powrotem  Kevina  do  domu.  Ma  rezerwację  na  Intercontinental. 
Odlatuje w piątek o...

– W piątek? Ależ to niemożliwe. Szkoła trwa do czerwca.
– Zdaję  sobie z  tego sprawę.  Ale ten kwartał i  tak  już dobiega końca. Jestem 

przekonana,  że  Kevin  otrzyma  zaświadczenie,  stwierdzające,  co  zaliczył 
dotychczas, i będzie mógł kontynuować naukę w Anglii.

–  Nie  rozumiem  –  powiedziała  Rae.  O  co  chodzi  tej  kobiecie?  –  To  takie 

nagłe... Czy coś się zdarzyło?

–  Nic  się  nie  zdarzyło.  Proszę  mi  wybaczyć,  pani  Pascal,  ale  ponieważ 

pozwoliła  pani  Kevinowi  na  całkowite  zlekceważenie  moich  życzeń,  myślę,  że 
najlepszym wyjściem będzie uwolnienie go spod pani opieki.

Przeklęta baba! Czy rzeczywiście chodzi jej o pracę Kevina, czy po prostu chce 

za wszelką cenę postawić na swoim?

– Ależ lady Fraser, mówiłam pani, że nie do mnie należy podejmowanie takiej 

decyzji. To sprawa pomiędzy Kevinem i jego... – pohamowała się w porę. Każda 
wzmianka o Nicku wyprowadzała lady Fraser z równowagi.

–  Być  może,  ma  pani  rację,  moja  droga.  Zdaję  sobie  sprawę,  że  znajduje  się 

pani  w  niezręcznej  sytuacji  i  mam  nadzieję,  że  nie  będzie  pani  traktować  mego 
posunięcia  jako  wymierzonego  w  panią.  Wykazała  pani  tyle  serca.  Kevin 
opowiadał mi, że jest bardzo zadowolony ze swego pobytu w pani domu. – Lady 
Fraser  żałowała  widać,  że  na  samym  początku  mówiła  tonem  uszczypliwym,  i 
zasypywała teraz Rae nic nie znaczący ni grzecznościami.

Ale Rae nie słuchała. Gorączkowo starała się znaleźć sposób, który odwiódłby 

tę jadowitą kobietę od jej zamysłów wobec Kevina.

–  Prosiłabym,  żeby pani  rozważyła  to jeszcze  raz.  Kevinowi zostało  zaledwie 

kilka  tygodni  do  końca kwartału.  Jego  wyjazd  sprawiłby  moim  chłopcom  wielką 
przykrość. Ułożyli już sobie plany na kwiecień, na przerwę wielkanocną...

–  Wiem.  –  Znowu  powrócił  ostry  ton.  –  Ale,  żeby  powiedzieć  prawdę,  pani 

Pascal,  wiadomość  o  tych  planach  wcale  mnie  nie  uradowała.  Nigdy  bym  nie 

background image

pozwoliła  Kevinowi  na  udział  w  takich  imprezach.  Te  tłumy,  ta  atmosfera,  to 
wszystko nie przyczynia się... do doskonalenia wartości.

A wiec o to chodzi! Nie o tłumy ani o atmosferę, ani nawet o pracę. Chodzi o 

ojca.  Z  jakichś  tam  osobistych  powodów  ta  intrygantka  chciała  odseparować 
Kevina od Nicka. Nic dziwnego, że obaj sprawiali wrażenie obcych sobie ludzi. To 
zasługa Jan. Gdyby jej na to pozwolić, z całą pewnością znów by ich rozdzieliła.

Byłaby to wielka szkoda. Teraz, gdy tak się zbliżyli...
–  Czy  pani  rzeczywiście  uważa,  że  to  rozumne  posunięcie?  –  zaoponowała, 

starając się, by słowa jej brzmiały rozsądnie, a głos wskazywał na opanowanie. –
Wyznaczenie Kevina do  międzynarodowej wymiany  uczniów stanowi przywilej i 
zaszczyt.  Ma  to  wielkie  znaczenie  dla  późniejszych  starań  Kevina.  Byłoby  mi 
bardzo  przykro,  gdyby  ta  decyzja  zaważyła  na  jego  opinii.  Powstaje  przecież 
pytanie, dlaczego wyjechał w połowie roku.

– Moja droga, nie powinna pani popełniać tej pomyłki, jaką jest niedocenianie 

naszej pozycji. Nigdy nie wyłoni się żadne pytanie co do kwalifikacji mojego syna, 
jedynego  syna  lorda  i  lady  Fraser.  –  Jej  pompatyczny  głos,  podobnie  jak  i 
niebywała  zuchwałość  stwierdzeń  sprawiły,  że  Rae  zatrzęsła  się  z  oburzenia.  –
Moja  decyzja  jest  nieodwołalna.  Powiadomiłam  już  o  niej  koordynatora 
międzynarodowej wymiany uczniów w pani rejonie. Skomunikuje się z panią. Ze 
względów  czysto  kurtuazyjnych  uznałam  za  stosowne  powiadomić  panią 
wcześniej. Teraz muszę już kończyć. Jeszcze raz dziękuję za miłą współpracę. – I 
bez jednego słowa lady Fraser odłożyła słuchawkę. , Wstrząśnięta Rae spoglądała 
na słuchawkę zaciśniętą kurczowo w jej ręce. Rzuciła ją na widełki w przypływie 
wściekłości,  której  nie  mogła  wyładować  na  lady  Fraser.  Miała  teraz  przed  sobą 
wyraźny  obraz  jędzy,  jej  bezsensownych  uprzedzeń.  Zrozumiała,  dlaczego  Nick 
odszedł od tej kobiety.

Ale Kevin nie mógł od niej odejść. Wciąż padał ofiarą jej złośliwych kaprysów. 

Z  jakichś  powodów  Jan  dążyła  z  bezwzględnym  egoizmem  do  rozerwania 
związków łączących Nicka z synem.

Oddech Rae stawał się coraz szybszy w miarę, jak w jej umyśle furia splatała 

się w jedno z postanowieniem. Ojciec ma też prawa, bez względu na to, czy pani 
wie o tym, lady Fraser, czy też nie. A ja zrobię wszystko, co jest w mojej mocy, by 
nie dopuścić do rozdzielenia ojca z synem!

Ale cóż mogła zrobić? Jedynie ostrzec Nicka, gdy tylko wróci.
Później, słysząc chłopców, sadzących wielkimi susami ku drzwiom, pognała co 

sił, by go złapać. Okazało się jednak, że wysadził ich z samochodu i natychmiast 

background image

odjechał.  Nic  nie  szkodzi,  pomyślała.  Kevin  nie  powinien  być  świadkiem  ich 
rozmowy.

Odczekała  jakiś  czas,  a  potem  zadzwoniła  do  Nicka,  do  domu.  Nikt  nie 

odpowiadał.

Czekała z niepokojem. Należało  szybko skontaktować się z nim, gdyż zostało 

tylko kilka dni, by zapobiec wyjazdowi Kevina. Zadzwoniła raz jeszcze. Znów nikt 
nie odpowiadał. Było już późno, bardzo późno. Odczuła bolesne ukłucie zazdrości. 
Czy  był  teraz  z  Elaine  Qimmings?  A  może  spędzał  tę  noc  z  inną  kobietą? 
Ostatecznie  cóż  wiedziała  o  jego  życiu  prywatnym?  Dręczące  uczucie  zazdrości 
sprawiło,  że  przez  większą  część  nocy  nie  zmrużyła  oka.  Ale  nie  zmieniło  to  jej 
postanowienia. Ból, którego doznawała, był niczym w zestawieniu z troską o Nicka 
i Kevina.

Kiedy następnego dnia zadzwoniła wcześnie rano i znowu nikt nie odpowiadał, 

z niby to obojętną miną zapytała chłopców, czy Nick nie wyjechał na nowy turniej.

– Nie – powiedzieli. Zdecydował się nie brać w nim udziału. Chciał odpocząć i 

potrenować przed Hawaian Open.

Nadal starała się  go uchwycić, dzwoniąc z  biura,  ale bez powodzenia. Musiał 

być na polu golfowym. W każdym razie miała taką nadzieję. W końcu o dziesiątej 
przekazała  wiadomość  automatycznej  sekretarce,  prosząc  o  telefon  w  związku  z 
ważnymi wiadomościami od Jan.

W pół godziny później połączyła się z nią Cora.
– Rae, pani Cummings do ciebie.
A więc był z nią! Musiała sprawdzić to, co nagrała automatyczna sekretarka.
– Dobrze, daj mi ją – powiedziała Rae, tłumiąc niechęć.
–  Halo,  pani  Pascal?  Tu  Elaine  Cummings.  Przepraszam,  że  przeszkadzam  w 

pracy,  ale  chciałam  z  panią  porozmawiać  w  sprawie...  och,  przepraszam  na 
chwilkę. – Rae usłyszała przytłumione: – Dobrze, kochanie. – Potem jakby odgłos 
pocałunku. Na koniec padło: – Tak, będę w domu. – Po czym wyraźny głos Elaine 
znów rozległ się w słuchawce. – Przepraszam za tę przerwę. Proszę pani, nastąpiła 
zmiana  w  rozkładzie  lotów.  Chłopcy  będą  musieli  wylecieć  o  dzień  wcześniej, 
toteż chciałam porozumieć się z panią, zanim...

–  Tak,  dziękuję.  Ale  chwileczkę,  jest  jeszcze  jedna  sprawa.  Muszę  z  panią 

porozmawiać,  a  właściwie  powinnam  porozmawiać  z  Nickiem,  jeśli  pani  nie  ma 
nic  przeciwko  temu.  –  Nie  otrzymali  mojej  wiadomości.  Ale  w  końcu  go 
znalazłam, myślała Rae, czekając aż Elaine poprosi Nicka do telefonu.

– Coś się stało? Jeszcze raz przepraszam. – Tym razem Rae dobiegło: – Tam, 

background image

na biurku, kochanie. – Potem głos Elaine ponownie rozległ się w słuchawce. – Ach, 
ci mężowie! Mój zawsze musi gubić klucze.

Mężowie?  Nick?  –  Oszołomioną  Rae  ogarniały  na  przemian  to  ból,  to 

rozczarowanie. Ale spróbowała raz jeszcze.

–  Pani  Cummings,  czy  mogłaby  pani  powiedzieć  Nickowi,  że  muszę  z  nim 

porozmawiać? Natychmiast.

–  Tak,  naturalnie,  ale  pewnie  pani  zobaczy  go  wcześniej.  –  W  głosie  Elaine 

pobrzmiewało zdziwienie. – W przeciwnym razie skontaktuję się z nim i przekażę 
mu  tę  wiadomość.  Chwileczkę,  teraz  powinien  być  w  samolocie,  ale  wraca  do 
Dansby  gdzieś  po  południu.  Czy  mogłabym  coś  dla  pani  zrobić?  Sprawia  pani 
wrażenie zdenerwowanej. Chyba nie zamierza pani odwołać wyjazdu chłopców?

– Nie, ja nie chcę odwołać, ale... – Głos Rae przycichł. Starała się zebrać myśli. 

Nick leciał samolotem. Inny mężczyzna był mężem Elaine. Ale dlaczego spotkała 
ją wówczas, wychodzącą spod prysznica Nicka w jego płaszczu kąpielowym? Rae 
poczuła się słabo. Była wytrącona z równowagi. – Lady Fraser zadzwoniła do mnie 
wczoraj  wieczór.  Starałam  się  więc  złapać  Nicka.  Zostawiłam  mu  wiadomość,  a 
kiedy pani zadzwoniła, to pomyślałam, że być może jest z panią.

–  Nie.  Wczoraj  wieczorem  wyjechał  do  Reno.  Jeden  z  jego  faworytów, 

chłopiec, który mu nosił kije golfowe, miał wypadek. Nick pojechał do niego. Ale 
okazało się, że nie było to tak poważne, jak pierwotnie donoszono. Toteż jest już w 
drodze powrotnej. Mówi pani, że Jan dzwoniła... Znowu jakieś kłopoty?

Znowu?  Rae  zastanawiała  się,  na  ile  Elaine  jest  zorientowana  w  sprawach 

Nicka.

– Ona... no cóż, ustaliła, że Kevin wraca do Anglii. W piątek.
– W piątek? W tym tygodniu? Pewnie usłyszała, że Kevin jedzie z Nickiem na 

Masters.

– Tak myślę – powiedziała Rae. A więc Elaine wiedziała.
–  Pani  Pascal,  może  pani  nie  zdaje  sobie  z  tego  sprawy,  ale  rozwód  państwa 

McKenzie nie przebiegał w miłej atmosferze. Jako finansowy doradca Nicka wiem, 
ile  on  płacił  na  rzekome  utrzymanie  i  wychowanie syna.  I  przypuszczam,  że  Jan 
zrobi wszystko, by rozerwać związki Nicka i Kevina.

W  Rae  równocześnie  wstąpiły  wdzięczność,  ożywienie  i  ochota  do  życia. 

Gdyby Elaine Cummings siedziała obok, rzuciłaby się jej na szyję. Elaine nie była 
kochanką  Nicka.  Była  szczęśliwą  mężatką.  Owszem,  bliską  znajomą 
McKenzie’ego, kimś, kto administrował jego pieniędzmi. Co więcej, zdawała sobie 
sprawę, że lady Fraser to mściwa wiedźma, choć wypowiadając się o niej używała 

background image

uprzejmiej szych słów.

– Pani musi powiadomić Nicka o groźbach Jan, zaraz gdy tylko wróci.
– O tak, powiadomię, powiadomię. Bardzo dziękuję. – I dziękuję ci za to, że nie 

jesteś częścią życia Nicka. W każdym razie nie tą częścią, którą stałaś się w moich 
wyobrażeniach, a którą ja chciałabym zostać.

Ta  sama  myśl  powracała  raz  po  raz  poprzez  zamęt,  jaki  ją  ogarnął. 

Przypomniała  sobie  prorocze  słowa  Nicka,  wypowiedziane  tamtej  nocy  na 
parkingu:  „Chciałbym  stać  się  częścią  twojego  życia”.  Czy  nadal  miała  po  temu 
szanse?  Czy  wciąż  się  nią  interesował?  Ten  wyraz  jego  oczu,  gdy  mówił: 
„Poniosłem ciężką klęskę w Monterey”. Może, może... Drżała z tęsknoty i nadziei, 
które niemalże przesłoniły niepokój o Kevina.

Tymczasem zadzwonił Nick. Była tak zdenerwowana, że ledwie mogła mówić.
– Och, Nick – wykrztusiła. – Próbowałam cię złapać. Wybiegłam za tobą, kiedy 

odwiozłeś chłopców, a potem dzwoniłam...

– Przykro mi, ale wyjechałem od razu z domu. Dostałem wiadomość o Tedzie. 

Wiesz,  to  chłopiec,  który  zajmuje  się  moim  sprzętem.  Ale  mówiłaś,  że  dzwoniła 
Jan? – zapytał. Rozpoznała w jego głosie nutę obawy. – Co się stało?

Opowiedziała mu.
– A, cholera! Tym razem posunęła się za daleko!
–  urwał,  a  kiedy  odezwał  się  ponownie,  mówił  już  tonem  zdecydowanym  i 

chłodnym.  –  Nie  przejmuj  się.  Sam  to  załatwię.  Kevin  zostanie  tutaj,  nawet 
gdybym miał zrezygnować z udziału w turniejach aż do końca roku.

– Tak się cieszę – powiedziała Rae. Poczuła ulgę i odzyskała pewność siebie. –

Przecież  wszyscy go bardzo kochamy.  – Chciała jeszcze dodać, że Kevin stał się 
teraz częścią ich życia, a może nawet dać do zrozumienia, że jest nią również Nick. 
Ale  on  grzecznie  zbył  ją,  mówiąc,  że  musi  zadzwonić  do  adwokata.  I  przerwał 
rozmowę, by zająć się losem swojego syna.

Rae wolno odłożyła słuchawkę na widełki. Zgasły jej promienne nadzieje.
Jan,  przecież  krzywdzisz  tego  mężczyznę  i  jego  syna.  Krzywdzisz  go  z 

premedytacją. Dlaczego?

Wciąż  zastanawiała  się  nad  tym, gdy  głos Harrisona  Bowersa  wdarł  się  w jej 

myśli.

–  Masz  chwilkę,  Rae?  –  Podniosła  wzrok.  Zobaczyła,  jak  powoli  zamyka  za 

sobą drzwi do jej gabinetu.

–  Sporo  myślałem  nad  tym,  co  ci  kiedyś  mówiłem.  Może  jest  jeszcze  inne 

rozwiązanie? Może da się połączyć jedno i drugie? – Patrzyła na niego, starając się 

background image

wrócić myślą do spraw banku. Na litość boską! O czym on mówi?

–  Wiesz  zapewne  lepiej  niż  ktokolwiek  inny,  że  nigdy  nie  darzyłem  banku 

prawdziwym  uczuciem  –  powiedział,  sadowiąc  się  w  rogu  jej  biurka.  –  Znaczną 
część swoich sukcesów zawdzięczam temu, że moja rodzina ma dwadzieścia osiem 
procent udziałów w Coastal.

– Uśmiechnął się i dodał: – Zostałem bankowcem w rezultacie nacisków ojca.
– Rozumiem.
Zamyślony patrzył na nią przez chwilę.
– Wiele się od ciebie nauczyłem, Rae. Nie tylko w sprawach bankowości.
– Tak?
–  Nie  pociągała  cię  nawet  ta  wspaniała  oferta  ze  strony  zarządu  korporacji. 

Myślałaś o tym, co da ci szczęście. A szczęście daje ci pozostanie tutaj, w Dansby.

– Chyba masz rację – powiedziała.
– I ja postanowiłem robić to, co daje mi szczęście. A tego z pewnością nie daje 

mi praca w banku. Widzisz, ja jestem architektem.

– Żartujesz! – wykrzyknęła zdumiona. – Cóż zatem robiłeś w banku?
–  Mój  ojciec  nie  chciał,  żebym zajmował  się  architekturą  –  wyjaśnił.  –  Bank 

przynosi  więcej  pieniędzy,  a  i  większy  prestiż.  Ale  teraz...  Textralle  Buildings 
International proponuje mi pracę. Oczywiście na podrzędnym stanowisku, ale będę 
się  zajmował  tym,  co  potrafię  i  co  lubię.  Myślę,  że  to  szansa  dla  nas  obojga. 
Rozumiesz?

– Nie rozumiem – powiedziała, szczerze zdumiona.
–  Możesz  zająć  moje  stanowisko.  Tutaj.  W  banku.  A  kiedy  spotkasz 

właściwego mężczyznę...

– Ależ Harrison, ja nie szukam ani właściwego, ani niewłaściwego mężczyzny. 

–  Niemalże  mimowolnie  dotknęła  brylantowego  wisiorka,  przypiętego  do 
naszyjnika z pereł, okalających jej szyję. – Ja po prostu chcę pracować. Zostać tu, 
gdzie  jestem,  w  tym  samym miejscu,  i  wychować  swoich  synów.  –  Uśmiechnęła 
się  do  niego.  –  Będzie  mi  ciebie  brakowało.  A  bez  względu  na  to,  czy  znajdę 
właściwego  mężczyznę,  czy  też  nie,  mam  nadzieję,  że  ty  znajdziesz  właściwą 
kobietę.  Kobieta,  z  którą  się  zwiążesz,  wygra  wielki  los.  A  co  do  objęcia  przeze 
mnie  twojego  stanowiska...  –  Ton  głosu  i  wyraz  jej  twarzy  odzwierciedlały 
zwątpienie.

–  Ależ  doskonale  dawałaś  sobie  z  tym  radę,  nawet  wówczas,  gdy  ja  ci 

przeszkadzałem – powiedział ze śmiechem.

–  Och,  Harrison.  –  Uśmiechnęła  się  kącikami  ust.  –  Tak,  myślę,  że  dałabym 

background image

sobie radę. Ale długa droga dzieli usta od brzegu pucharu.

–  Jeśli  tylko  wyjdzie  mi  z  Textralle,  ty  zajmujesz  moje  stanowisko.  Chyba, 

żebyś odmówiła.

Rozmawiali  dłużej  na  ten  temat.  Rae  przypomniała  mu,  że  nigdy  jeszcze  nie 

wybrano  kobiety  na  dyrektora  regionalnej  filii.  Harrison  zaś  mówił,  że  na  to 
stanowisko nie nadaje się nikt oprócz niej. Może zarząd korporacji nie uświadamia 
tego  sobie,  ale  on  o  tym  wie.  A  z  całą  pewnością  on  i  jego  dwadzieścia  osiem 
procent udziałów mają tu pewne znaczenie.

– Oczywiście możesz nadal przyjąć wcześniejszą propozycję. Chciałem tylko, 

byś wiedziała, że masz wybór – zakończył. – Zastanów się nad tym.

Zastanawiała się, oczywiście o tyle, o ile mogła. Jej myśli zwracały się w inną 

stronę. W stronę Nicka. Jakże to byłoby wspaniale, gdyby stał się częścią jej życia. 
Tak. Kochała go. Wiedziała już teraz, że jego i Elaine Cummings nie łączy romans. 
Wiedziała też z niezachwianą pewnością, że w niczym nie przypomina on Toma. 
Wyobrażała sobie, czym byłoby jej życie z Nickiem.

Ale długa droga dzieli usta od brzegu pucharu.

background image

Rozdział 13

Rae spędziła bezsenną noc. Niczego prawie nie widząc, dotarła rano do pracy. 

Wypełniała swe obowiązki starannie, lecz mechanicznie.

Mimo to telefon od niejakiego pana McKenzie’ego natychmiast ją ożywił.
–  Chciałem  ci  tylko  powiedzieć,  że  możesz  się  uspokoić  –  zabrzmiało  w 

słuchawce.  –  Miałem  właśnie  dłuższą  konferencję  z  moim  adwokatem  i  z  Jan. 
Kevin zostanie tutaj. Może nawet dłużej, jeśli będzie tego chciał. Ja już to załatwię.

To „dłużej” odebrało jej oddech. Czyżby to znaczyło?...
– Co za ulga... tak bardzo się cieszę – łapała powietrze. – Lady Fraser mówiła w 

sposób... tak stanowczy. Bałam się, że...

–  Że  będę  musiał  ustąpić?  –  zachichotał.  –  Mówiłem  ci,  żebyś  się  nie 

przejmowała.  W  gruncie  rzeczy  cieszę  się,  że  Jan  to  zrobiła.  Mimowolnie 
doprowadziła do unormowania sytuacji. Od tej pory ulegnie ona znacznej zmianie.

– Tak? Mam nadzieję, że Kevin będzie spędzał więcej czasu z tobą.
– Też tak myślę. Czy chciałabyś o tym porozmawiać?
– Ależ tak. Bardzo – mówiła w pośpiechu. – Dziś wieczór – dodała skwapliwie. 

– Może wpadłbyś na kolację? Koło szóstej?

–  Nie.  Wolałbym,  żebyś przyjechała do  mnie.  Nie  masz  nic  przeciwko temu? 

Nie chciałbym rozmawiać przy Kevinie.

– Rozumiem. Przyjadę bezpośrednio z pracy.
Wydawało  się,  ze  wszystko  zwraca  się  przeciw  niej.  Nieustannie  rozlegał  się 

telefon  albo  zatrzymywały  ją  sprawy,  które  musiała  załatwić,  tak,  ze  dopiero  po 
szóstej opuściła bank.

Zadzwoniła  do  domu  i  wydała  stosowne  polecenia  chłopcom,  mówiąc,  że 

będzie u Nicka po siódmej. W domu wszystko toczyło się normalnym torem. Kevin 
oświadczył,  że  był  na  spacerze  z  Rudym  i  odebrał  Joeya  od  Helen.  Greg  miał 
przygotować hamburgery.

Przyjechała  do  Nicka.  Spojrzała  na  jego  samochód,  stojący  w  garażu. 

Przypomniała  sobie  chwilę,  w  której  była  tu  po  raz  ostatni.  Buchnął  płomień 
wspomnień. Zaczerpnęła głęboko tchu. Wszystko wyglądało inaczej, niż sądziła.

Serce biło jej jak szalone, gdy naciskała dzwonek. Potem Nick otworzył drzwi i 

znikła wszelka myśl o niej samej.

Sprawiał  wrażenie  zmęczonego.  Pragnęła  wygładzić  zmarszczki  wokół  jego 

oczu. Pragnęła chwycić go w ramiona i trzymać blisko przy sobie.

background image

– Czy miałeś trudną przeprawę z Jan? – spytała.
–  Bardziej  nerwową  niż  trudną.  –  Uśmiechnął  się  Nick.  Już  sam  widok  Rae 

wprawiał go w dobry nastrój. Wyglądała tak wytwornie i elegancko w tej prostej, 
ciemnozielonej  sukni,  odpowiedniej  dla  kobiety  pnącej  się  po  szczeblach 
zawodowych  sukcesów.  Pracowała  cały  dzień,  lecz  wydawało  się,  że  właśnie 
wyszła  spod  prysznica.  Świeża,  ładna  i...  piekielnie  pociągająca.  Nikt  by  nie 
odgadł,  że jest aż tak chłodna. A może  tylko chłodna wobec mnie? – pomyślał  z 
rezygnacją, wskazując jej miejsce na kanapie.

–  Siadaj,  odpocznij.  Pozwól,  że  przygotuję  ci  coś  zimnego  do  picia. 

Przyrządziłem słabe daiquiri. Chcesz spróbować?

– Jak ci wygodniej. – Wystarczała jej sama jego obecność. Niemal wystarczała. 

Poszedł do kuchni, a Rae sięgnęła po kolorowy tygodnik, który leżał na stoliczku 
do kawy i zaczęła go przeglądać. Ale niczego przed sobą nie widziała. Powtarzała, 
że jest dorosłą kobietą i że powinna się zachowywać jak dorosła kobieta. Ma być 
spokojna, ma być wyrafinowana i... Co należy zrobić, by wyglądać kusząco?

Nick  wrócił  i  podał  jej  oszronioną  szklankę,  wypełnioną  po  brzeg  barwną 

miksturą  z  truskawek,  wódki,  kruszonego  lodu  i  czegoś  tam  jeszcze,  czego  nie 
mogła rozpoznać.

– Świetne – powiedziała, próbując.
– Dziękuję. – Postawił tacę z na wpół wypełnioną karafką na stoliku do kawy. –

Potrzebuję tego bardziej niż ty – zauważył, siadając obok niej i wyciągając nogi.

–  Miałem  piekielny  dzień.  Chciałem  coś  ugotować  dla  ciebie.  Ale  od  naszej 

rozmowy  byłem  przez  cały  czas  zajęty.  Rozmawiałem  ze  swoim  adwokatem,  z 
doradcą finansowym i z sekretariatem Związku Golfowego na temat wycofania się 
z  najbliższego  turnieju.  Mam  nadzieję,  że  wybaczysz  mi  pizzę  gourmet,  którą 
ośmieliłem się zamówić.

– Ależ oczywiście. – Jedzenie było ostatnią rzeczą, o której myślała. – A co z 

Jan? Doszliście do polubownego porozumienia?

Uśmiechnął się do niej szeroko.
– Widzę, że wątpisz.
–  Ach,  nie  –  powiedziała  w  pośpiechu.  –  Ale  wiem...  To  jest,  odniosłam 

wrażenie, że ona może być kobietą...

–  Rae ugryzła  się  w język. Złośliwą, mściwą, pomyślała,  podłą. –  Trudną we 

wzajemnych stosunkach – dokończyła.

Nick  wybuchnął  tak  gwałtownym  śmiechem,  że  aż  zakrztusił  się  swoim 

drinkiem.

background image

– Widzę, że doświadczyłaś na sobie jej ostrego języka. Ale to wszystko jeszcze 

odbywało się w rękawiczkach. Powinnaś zobaczyć ją bez nich. Muszę przyznać, że 
była  mocno  wściekła.  Ale  w  tym  wypadku  nic  nie  mogła  zrobić.  Staram  się  o 
powierzenie mi wyłącznej opieki nad Kevinem. Mój adwokat myśli, że sąd mi ją 
przyzna  teraz,  gdy  Kevin  jest  dostatecznie  duży,  by  mógł  dokonać  wyboru.  A 
chyba  wiem,  jaki  to będzie  wybór.  Zawdzięczam to  wydarzeniom  tego  roku. A  i 
tobie to zawdzięczam – dodał, zbliżając swoją szklankę do jej szklanki.

– Nie mnie. Sobie. Kiedy cię poznał... Nie mogę zrozumieć, jak pozwoliłeś tej 

kobiecie... – urwała.

–  Jest  jego  matką.  –  Napełnił  ponownie  szklanki.  –  Ale  to  nie  był  jedyny 

powód. – Gdy powoli sączyli swoje drinki, wyjaśniał całą sprawę. Jego podróże i 
przymusowa nieobecność pozbawiały Kevina ustabilizowanego domu. Ponadto w 
Londynie  były  dobre  szkoły,  istniała  też  nieprzebrana  wielość  instytucji 
kulturalnych,  takich  jak  teatry,  biblioteki,  sale  koncertowe.  Chociaż  chłopak 
przedkładał nad nie wakacje spędzane na farmie dziadka.

– A teraz, kiedy Kevin jest już duży – Nick kończył swój wywód – chodzi o to, 

by  sam  dokonał  wyboru.  Jest  to  jedna  z  przyczyn,  dla  których  chciałem 
porozmawiać  z  tobą  dziś  wieczór.  Uczelnia  weterynaryjna  zaproponowała  mu  w 
lecie pracę w pełnym wymiarze godzin. A on ma ochotę przyjąć tę propozycję. Dał 
mi nawet do zrozumienia, że wolałby tutaj skończyć szkołę, niż wracać do Anglii. 
Widzisz, ja wciąż sporo jeżdżę, on jest taki młody i...

Położyła swoją dłoń na jego ręce.
–  Nawet  nie  powinieneś  o  to  pytać.  Kevin  jest  mi  równie  bliski,  jak  moi 

synowie. Może u nas zostać tak długo, jak długo tylko będzie chciał.

–  Dziękuję,  Rac.  Pobyt  w  twoim  domu  był  najszczęśliwszym  wydarzeniem, 

jakie go spotkało. I jakie spotkało mnie. To pozwoliło nam wzajemnie się poznać. 
Na  tyle  zbliżyć,  by  wspólnie  omawiać  nasze  sprawy  i  wspólnie  podejmować 
decyzje. Nie wiem, czym mogę ci się za to odpłacić.

–  Możesz  mi  zrobić  jeszcze  jedno  daiquiri  –  powiedziała  zarumieniona  z 

radości, jaką sprawiły jej te słowa.

– Zaraz wracam. – Nick wziął ze stolika pustą karafkę.
Patrzyła w ślad za nim, gdy szedł do kuchni. Czuła się lekka jak obłok, radośnie 

płynący  po  niebie.  Kevin  nie  wyjedzie.  I  nie  wyjedzie  też  Nick.  Ale  jeśli  ona 
przyjmie pracę w zarządzie korporacji i przeniesie się do Los Angeles, czy razem z 
nią przeniosą się i oni? Ostatecznie wszędzie są pola golfowe... W jej głowie myśli 
wirowały z zawrotną szybkością w takt miksera, który Nick uruchomił w sąsiedniej 

background image

kuchni. Musi z nim omówić całą sprawę. Cieszyła się, że może zrobić to teraz, gdy 
znów byli na przyjacielskiej stopie.

– Jest jeszcze coś, co powinniśmy rozważyć – powiedziała, kiedy wrócił, niosąc 

pełną karafkę.

– A co?
–  Zaproponowano  mi  nową  pracę.  –  Zrzuciła  pantofle,  podwinęła  nogi  pod 

siebie i opowiedziała mu o wszystkim.

– A podoba ci się ta praca? – bezceremonialnie zapytał Nick.
–  W  pewnym stopniu  tak.  –  Sączyła  drinka  w  zamyśleniu.  –  Byłby  to  swego 

rodzaju  sprawdzian.  Z  drugiej  strony  martwię  się  o  chłopców  –  zwierzyła  się  ze 
swoich  wątpliwości.  –  Ale  Harrison  myśli,  że  jeśli  nie  przyjmę  tej  propozycji, 
skończą się moje awanse.

Nick jakby zesztywniał.
– Harrison?
– Pan Bowers. Mój szef.
–  Wiem,  kto  to  jest.  –  Postawił  szklankę  szorstkim  gestem.  –  A  on  także 

wyjeżdża do Los Angeles?

–  Harrison?  –  zapytała  zdziwiona.  Czyżby  Nick  patrzył  na  nią  z  gniewem? 

Potrząsnęła  głową  tak,  jakby  chciała  wyjaśnić  tę  kwestię,  odpowiadając 
równocześnie na jego pytanie. – Nie, chociaż on też się przenosi.

–  Ale  nie  razem  z  tobą?  –  Wydawało  się,  że  do  przenosin  Nick  przywiązuję 

wielką wagę.

– Ach, nie. Przenosi się do innej pracy. W zupełnie innej dziedzinie. – Z jakichś 

powodów  cała  rzecz  stała  się  dla  niej  śmieszna,  toteż  zaczęła  chichotać, 
opowiadając  o  tym,  co  mówił  jej  Bowers.  –  On  myśli,  że  mogłabym  zająć  jego 
stanowisko, aleja...

–  Mniejsza  o  to.  Jeśli  ty  i  Bowers  nie  jesteście...  Mniejsza  o  to  –  powtórzył. 

Postawił  szklankę  na  stoliku  i  ujął  jej  dłonie.  –  Powiedz  mi,  Rae,  dlaczego 
zostawiłaś mnie wtedy w Monterey?

– Ja? – zawahała się, zaskoczona tak bezpośrednim pytaniem. – Mówiłam ci. W 

związku z bankiem...

– Nie. To było w czasie Świąt. Załatwiłaś sobie urlop na cały tydzień. Powiedz 

mi prawdę. Jesteś mi winna prawdę.

Odsunęła się od niego i potrząsnęła głową. Nie chciała, żeby znał prawdę.
– Dobrze – powiedział łagodnie. – Jeśli ja cię nic nie obchodzę...
– Ależ przeciwnie! Obchodzisz mnie! – Patrzyła na niego szeroko rozwartymi 

background image

oczami.  W  oszołomieniu,  jakby  nie  była  sobą,  rozpaczliwie  próbowała  ocalić  tę 
bliskość,  którą  właśnie  zdołała  odzyskać.  Nie  mogła  przecież  pozwolić  na  to,  by 
myślał,  iż  nic  ją  nie  obchodzi.  Z  trudem  dobywała  słów.  –  Obchodzisz  mnie 
bardziej,  niż  myślisz.  –  Jej  głos  osłabł  aż  do  szeptu.  –  Ja  chyba...  ja...  ja  cię 
kocham. – Jej słowa ledwie go dobiegały, ale musiał je słyszeć, ponieważ objął ją 
delikatnie ramionami, tak jak gdyby chciał zatrzymać na zawsze.

–  Tak,  jak  ja  ciebie  kocham?  –  zapytał.  Jego  wargi  dotykały  jej  skroni, 

ożywiając, podniecając, pieszcząc.

– Bardziej. – Poczuła przypływ radosnego uniesienia. – Bardziej niż myślałam, 

że można kogoś kochać.

– A więc powiedz, moja  miła, dlaczego zmarnowaliśmy tyle czasu? Dlaczego 

opuściłaś mnie tego dnia w Monterey?

Potrząsnęła głową, kryjąc twarz na jego piersi.
– Zaufaj mi, najmilsza – prosił.
– Bałam się – westchnęła.
– Mnie? – W jego głosie zabrzmiała nuta niedowierzania.
–  Nie.  Siebie. –  Usiadła, odsuwając  się od  niego.  Lepiej było powiedzieć  mu 

przedtem... zanim... Ale gdyby wiedział, czy nadal by jej pragnął? Sięgnęła po na 
wpół  opróżnioną  szklankę.  Wypiła  kilka  łyków  –  Prawda  wygląda  tak,  że  nie 
jestem... nie mogę... no, że jeśli chodzi o seks, to jestem zbyt oziębła. – Przesuwała 
palcem po brzegu szklanki, nie patrząc na niego.

–  Rozumiem.  –  Mówił  spokojnie.  Głos  jego  brzmiał  bardzo  poważnie.  –

Przypuszczam, że w tym względzie opierasz się na bogatym doświadczeniu?

– Proszę cię, nie sprawiaj mi większej przykrości.
–  Wpatrywała  się  w  niego.  Przed  jej  oczami  przesuwały  się  przykre 

wspomnienia. – Nie potrafiłam zadowolić swojego męża.

– Tak? A on cię zadowalał?
–  Nie  wiem.  –  Nigdy  się  nad  tym  nie  zastanawiała.  –  Ja...  nie  pamiętam.  Ja 

niewiele wiem o... seksie.

– Wiedziała tylko tyle, że wszystko kończyło się ponurym fiaskiem, że jej mąż 

szukał szczęścia i zadowolenia u innej kobiety. Zakrztusiła się niemal, przełykając 
ciepłe już daiquiri, które ogromnie przyczyniło się do rozwiązania jej języka. – Tak 
się  wstydziłam,  że  nie  mówiłam  o  tym  nikomu,  nawet  mojej  matce.  Ale  Tom 
wystąpił o rozwód. Na dzień przed atakiem serca. Chciał się ożenić z kimś innym. 
–  Z  piękną,  żywą,  pociągającą  Leslie  Powers,  przypomniała  sobie.  –  Z  kobietą, 
która była... no, była tym wszystkim, czym ja nie jestem.

background image

–  Rozumiem.  –  Pod  jego  bacznym  spojrzeniem  czuła  się  niepewnie.  To  było 

trudne wyznanie, ale wymagała tego jej uczciwość.

–  Zawiodłam  Toma  –  powiedziała,  próbując  zachować  spokojny  ton  głosu. 

Odetchnęła  głęboko,  spojrzała  na  niego.  –  I  tego  dnia  w  zajeździe...  Nick,  ja  nie 
mogłam znieść myśli, że cię zawiodę. Dlatego wyjechałam.

– Rozumiem.
Była jakby owinięta kokonem nieszczęścia, z którego nie mogła się wydobyć. 

Siedziała nieruchomo, podwinąwszy pod siebie nogi. Trudno, powiedziała mu.

Właśnie wtedy nachylił się i pocałował ją, zatrzymując wargi na jej ustach.
– Kocham cię – szepnął. – Czy zechcesz wyjść za mnie?
Patrzyła na niego ze zdumieniem.
– Słyszałeś przecież. Ja...
– Czy ty mnie słuchasz? – Ujął jej twarz w obie dłonie, by znów ją pocałować, 

tkliwie,  ze  świadomością  nowych  do  niej  praw.  Ciałem  Rae  wstrząsnął  dreszcz 
pożądania.

– Najdroższa, straciliśmy zbyt wiele czasu. Pragnę, byś była moja, szybko. Czy 

się zgadzasz?

–  Tak.  Ach  tak!  –  Radość  wybuchła  z  taką  siłą,  że  przesłoniła  wszelkie  inne 

sprawy.  Być  jego  żoną,  należeć  do  niego,  mieć  go  tylko  dla  siebie...  Prawie  nie 
słyszała dźwięku dzwonka do drzwi.

– Zdaje się, że przynieśli naszą kolację. – Musnął palcem jej policzek i ruszył w 

stronę drzwi, wyciągając z kieszeni banknoty. W chwilę później wrócił z pizzą, a 
unoszące  się  w  powietrzu  pikantne  wonie,  uświadomiły  Rae,  że  jest  śmiertelnie 
głodna.

– Joey wciąż mówi o zawodach jakichś modeli samochodowych. Co to jest? –

spytał Nick, krojąc pizzę i nalewając kawę.

– Och, to inicjatywa drużyny skautów. Montują samochody, a potem organizują 

wyścigi.

–  Rozumiem.  Używają  gotowych  do  montażu  kompletów,  które  są  w 

sprzedaży?

–  Ależ  skąd!  Zaczynają  wszystko  od  zera. Zdaje  się,  że  dozwolony jest  tylko 

zakup  kół  i  niezbędnych  elementów  w  sklepie  z  częściami,  ale  samochód  należy 
własnoręcznie wyrzeźbić z drewna i...

– Żartujesz! A Joey ma nadzieję, że mu pomogę!
– Sprawiał wrażenie tak przerażonego, że Rae wybuchła śmiechem. Czuła się 

teraz dużo lepiej. Jedzenie i kawa przyniosły natychmiastowy skutek. Ożywiła się i 

background image

odzyskała siły.

Podczas  kolacji  Nick  w  dalszym  ciągu  mówił  o  sprawach  dotyczących  ich 

obojga,  choć  nie  dotyczących  osobiście.  W  miarę  rozmowy  Rae  odprężała  się, 
ogarniał ją spokój. To błogie uczucie zakłócały jednak wzbierające w niej obawy. 
Czy  Nick  właściwie  ją  zrozumiał?  Czy  też,  jak  ongiś  Tom,  gorzko  się  na  niej 
zawiedzie? Nie, to niemożliwe. Przecież nie może się tak stać, skoro pragnie tylko 
tego, by go uszczęśliwić.

Gdy skończyli jeść, zsunęła nogi na podłogę i zaczęła zbierać naczynia.
– Nie,  nie będziesz tego  robić. – Z  powrotem posadził  ją na sofie.  – Musimy 

porozmawiać, kochanie.

A więc teraz... Spłoszona, lekko się od niego odsunęła.
–  Nie  uciekaj.  To  godzina  szczerości.  Chcę  cię  mieć  blisko,  gdy  spojrzymy 

prawdzie  w  oczy.  –  Obrócił  ją  do  siebie.  –  Chcę  widzieć  twoją  twarz,  gdy  będę 
mówił, dlaczego cię kocham.

– O, Nick, naprawdę? Naprawdę mnie kochasz? Wciąż jeszcze? – Wpatrywała 

się w niego badawczo, dręczona obawą, że dojrzy cień zwątpienia.

–  Tak.  Wciąż  jeszcze.  Zdumiewające,  prawda?  –  westchnął  dramatycznie.  –

Staram się  to jakoś uzasadnić.  Nie ulega  wątpliwości, że jesteś doskonałą  matką, 
ale  z  tego  korzyść  mają  dzieci,  nie  ja.  Jesteś  również  znakomitym  bankowcem. 
Otrzymałaś  przecież  ofertę  awansu.  Co  mi  przypomina...  –  Nagle  spoważniał.  –
Czy zamierzasz ją przyjąć?

– Tę pracę? – Była to ostatnia sprawa, która w tej chwili zaprzątała jej uwagę.
– Tak, pracę w Los Angeles. Wydaje mi się, że niepokoisz się głównie tym, że 

ta zmiana niekorzystnie odbije się na chłopcach.

Pokiwała niezdecydowanie głową.
– Wiesz, to przecież można zorganizować. Zamieszkamy tam, gdzie zechcesz, a 

ja  zrezygnuję  z  kilku  turniejów  i  w  czasie  twoich  wyjazdów  będę  zajmować  się 
chłopcami.

Spojrzała na niego w osłupieniu.
–  Naprawdę  byś  to  zrobił?  Przeniósł  się,  gdzie  zechcę?  Zrezygnował  z 

turniejów?

– Oczywiście. – Sprawiał wrażenie zaskoczonego tym, że tak ją to przejęło.
Zarzuciła mu ręce na szyję i obsypała pocałunkami.
–  Wiesz,  co  o  tobie  myślę?  Jesteś  najwspanialszym  mężczyzną  na  całym 

świecie! Nie, nie przyjmę pracy, która oddalałaby mnie od ciebie i chłopców. Nie 
chcę,  żebyś rezygnował z udziału w  turniejach.  Chcę patrzeć, jak grasz, i  być  tą, 

background image

która  cię  potem  całuje,  bez  względu  na  to,  czy  wygrasz,  czy  przegrasz.  Chcę... 
Chcę  zostać  tutaj,  w  Dansby,  nawet  jeśli  nie  obejmę  funkcji  Harrisona...  –
Przerwała, czując, że jej oczy wzbierają łzami. – O, Nick, jestem taka szczęśliwa. I 
tak się boję. Nie rozumiem, dlaczego mnie kochasz. Nie jestem...

Zamknął jej usta pocałunkiem, który wprawił ją w słodkie, rozkoszne drżenie. 

Poczuła nagły żal, gdy oderwał wargi od jej ust.

– A teraz pozwól mi wyliczyć powody, dla których cię kocham. Po pierwsze, 

śmieję  się  przy  tobie.  Przepadam  za  twoim  poczuciem  humoru.  Jesteś  również 
znakomitą tancerką. Pamiętasz, jak bawiliśmy się tamtego wieczoru?

Skinęła  głową,  niezdolna  odpowiedzieć.  Mówił  szeptem,  muskając  ustami 

koniuszek jej ucha, a ją na wskroś przenikało drżenie.

– Tak – westchnęła, gdy wargi Nicka, wędrując po jej szyi, dotarły tam, gdzie 

gorączkowo pulsowała krew.

–  Odgadujesz potrzeby  innych  – ciągnął. – Natychmiast  dostrzegłaś, na  czym 

polega problem Kevina. Nigdy nie przyszłoby mi na myśl, że bał się porównań ze 
sławnym ojcem. Masz dar rozumienia, wrażliwość i wielkoduszność. To wszystko 
w tobie kocham. – Pieszczota jego rąk wprawiała Rae w dziwne odrętwienie.

– O, Nick, ja... – szeptała, wplątując mu palce we włosy i przyciągając jego usta 

do swoich warg.

– No i, oczywiście, będziemy musieli pomówić o tej „oziębłości”. – Powiedział 

to lekkim, kpiącym tonem, który sprawił, że zadrżała.

–  Nie!  Nie  żartuj  z  tego!  –  Powinna  zmusić  go,  by  uświadomił  sobie  wagę 

problemu. Nawet  za cenę  jej  własnej klęski.  – Musisz to  zrozumieć,  Nick.  Może 
nawet ponownie przemyśleć całą sprawę. Ja jestem... Tom... Tom powiedział, że... 
że jestem frygidą. Och, przestań – zaprotestowała,  gdy  machnął  ręką, kompletnie 
lekceważąc jej skrupuły. – Nie mogę pojąć, dlaczego tak lekko to traktujesz.

–  A  ja  nie  potrafię  pojąć,  że  tak  długo  mogłaś  wierzyć  w  coś  równie 

absurdalnego. I że bez zastrzeżeń przyjęłaś to, co mówił twój eks-mąż. – Spojrzał 
na nią nieco poważniej. – Czy nigdy nie słyszałaś, że nie ma kobiet oziębłych? To 
tylko mężczyźni bywają nieudolnymi kochankami.

Patrzyła  na  niego,  oniemiała,  niezdolna  odezwać  się  choćby  jednym  słowem. 

Nie, nigdy o tym nie słyszała. I nigdy nie wątpiła w to, co mówił Tom. Nigdy też z 
nikim nie rozmawiała na ten temat. Zresztą nie widziała potrzeby. Do tej pory w jej 
życiu nie było żadnego mężczyzny.

–  Tak  właśnie  wyglądają  fakty  wedle  opinii  licznych  specjalistów  w  tej 

dziedzinie. – Uniósł brew. – Czy kiedykolwiek konsultowałaś się z którymś z nich?

background image

– Nie, nigdy.
Cmoknął i pobłażliwie potrząsnął głową.
–  Nie  martw  się,  kochanie.  Będziemy  się  razem  uczyć.  W  chwilę  później 

całował  ją  czule  i  coraz  bardziej  zachłannie,  wyzwalając  w  niej  równie 
niepohamowane  pragnienie  –  nieznaną  dotąd  tęsknotę,  która  ponaglała, 
obiecywała, wypierała wszelkie zwątpienie.