Eva Rutland
Ponad granicami
Rozdział 1
Rae Pascal, gnana przerażeniem, biegła przez szpitalny korytarz. Boże, spraw,
żeby to nie było nic groźnego! Na myśl o Kevinie ściskało ją w gardle. Ten
zrównoważony, spokojny chłopiec z Anglii mieszkał z nimi zaledwie od dwu
tygodni, a już zdołał podbić jej serce.
Co teraz będzie? Telefonowała do szpitala, ale odpowiedź brzmiała lakonicznie.
Uległ wypadkowi. Jechał rowerem i został potrącony przez samochód. Lekkie
zaburzenia świadomości. Nie określono jeszcze rozmiarów obrażeń. Leży w
szpitalu od trzech godzin, wciąż pod obserwacją. Biedny Kevin! Ranny,
wystraszony, sam wśród obcych! A jej przy nim nie ma! Zaburzenia świadomości!
Przeszył ją zimny dreszcz. Boże, spraw, by nie stało się nic złego – błagała,
dławiona poczuciem winy. Że też właśnie dzisiaj musiała wyjechać! Przyspieszyła,
ścigana wspomnieniem ostrzeżeń matki: „Uczeń? Z zagranicy? Chyba oszalałaś!
Ile ma lat? Szesnaście?! Doprawdy, Rae, mało ci kłopotów z własną dwójką?”
To moja wina – myślała. – Nie spodziewałam się czegoś takiego. Biedny
Kevin! Powinnam być przy nim! Zdruzgotana poczuciem winy, owładnięta
przerażeniem, minęła biegiem wysokiego mężczyznę, który stał w pobliżu recepcji.
– Kevin McKenzie... – zwróciła się do recepcjonisty ochrypłym głosem. –
Czy... Gdzie... W jakim jest stanie?
– McKenzie... – Recepcjonista wpisał nazwisko w komputer. – Jest na
radiologii, proszę pani.
– Ale czy... – Rae z trudem wydobywała słowa. Zasychało jej w gardle – ... to
nic poważnego? Chciałabym spytać...
– Proszę zwrócić się do doktora Langstona. Zaraz tu będzie.
– Tak, rozumiem. – Jasne, że recepcjonista nie może nic powiedzieć. Nie
oznacza to przecież najgorszego. O Boże, niech tylko Kevin z tego wyjdzie!
– Przyjechałam najszybciej, jak mogłam. Wyjeżdżałam z miasta i dopiero po
powrocie zastałam tę wiadomość. – Po co ja to mówię? – myślała, sięgając drżącą
ręką do eleganckiej skórzanej torebki, przewieszonej przez ramię. – Mam tu
niezbędne dokumenty. Kartę zdrowia i polisę ubezpieczeniową.
– Wszystko w porządku, proszę pani. – Recepcjonista spojrzał na nią
współczująco. – Te sprawy są już załatwione.
– Jak to? – nie pojmowała. W jaki sposób? Matka chłopca jest przecież w
Anglii. Zapewne... – Czy powiadomiono matkę? – wyszeptała przez zaschnięte
wargi.
– Nie, to nie było konieczne – rozległ się za nią głęboki męski głos. Obróciła
się gwałtownie.
– Pan jest lekarzem? Czy Kevin...
– Nie, ale rozmawiałem już z doktorem Langstonem. Twierdzi, że to lekki
wstrząs mózgu. Robią jeszcze badania. Chcą uzyskać pełny obraz sytuacji.
– Rozumiem... – ale napięcie nie opadało. Wciąż nie przestawała drżeć.
– Musimy po prostu czekać. Czemu pani nie siądzie? – Mężczyzna troskliwie
wziął ją pod ramię i poprowadził w stronę krzesła. Uświadomiła sobie niejasno, że
jest wysoki, ma na sobie sportową koszulę oraz sportowe spodnie i mówi z jakimś
śpiewnym, obcym akcentem. Szkot? Skąd się tu wziął?
Usiadła, by po chwili znów się zerwać. Przyszło jej na myśl, że to ten człowiek
potrącił chłopca.
– Czy pan... czy pan widział wypadek?
– Nie, przyjechałem tu przed godziną. Jestem ojcem Kevina.
– Proszę? – Czyżby źle zrozumiała?
– Nazywam się Nick McKenzie. Kevin jest moim synem.
– Myślałam... – urwała. Myślała, że ojciec Kevina nie żyje. Ale przecież nie
wypadało mu tego mówić. W stertach dokumentów dotyczących przyjazdu Kevina
nie było ani jednej wzmianki o jego ojcu. Sam Kevin również nie wspomniał o nim
ani razu. Mówił jedynie o swojej matce i ojczymie, lordzie i lady Fraserach, z
którymi mieszkał w Londynie. A także o dziadkach w Szkocji. Ach tak... stąd ten
akcent. Jakże odmienny od starannej angielszczyzny Kevina.
Ojciec? Przecież ten człowiek do tej pory w ogóle nie istniał! Może powinna
zażądać jakiegoś dowodu tożsamości?... Ogarniała ją na zmianę to histeryczna
potrzeba śmiechu, to znów płaczu. Jak zdołał dotrzeć tu przed nią? Z Anglii? Ze
Szkocji? I to właśnie teraz, gdy Kevin miał wypadek.
– Lekki wstrząs? – spytała z obawą. – Czy widział pan Kevina? Czy nie ma
obaw, że...
– Nie bądźmy pesymistami, proszę pani. Jeśli się nie mylę, mam przyjemność z
panią Pascal, prawda?
Przytaknęła, zastanawiając się, skąd ten człowiek o niej słyszał. A skoro
słyszał, to czemu wygląda na tak zaskoczonego? Zresztą nieważne – uznała. Nic
nie jest ważne prócz tego chłopca. Nie spędził jeszcze miesiąca pod jej opieką, a
już... Znów sparaliżował ją lęk I poczucie winy.
– Jest w szoku. Uderzenie było silne. Na domiar złego ten głuptas jechał bez
kasku. Ale nic mu nie będzie – stwierdził McKenzie z głębokim przekonaniem.
Kogo chce uspokoić? Mnie czy siebie? – zastanawiała się Rae.
– Jak do tego doszło? – spytała.
– Wyjdźmy stąd. Opowiem pani tyle, ile sam wiem.
Rae nie uświadamiała sobie niemal obecności innych ludzi w sali recepcyjnej –
jakiś mężczyzna chrapliwie kaszlał, kobieta spokojnie dziergała na drutach,
zawodziło dziecko. Pozwoliła wyprowadzić się na stosunkowo spokojny, długi
korytarz. Spacerowali tam i z powrotem, a on opowiadał jej o tym, czego sam
zdołał się dowiedzieć. Z raportu policji wynikało, że chłopiec chciał ominąć psa i
skręcił z pasa dla rowerzystów prosto pod nadjeżdżającą ciężarówkę.
– Chwała Bogu, jechała wolno, ale to był wóz o dużym tonażu... – Rozłożył
ręce. – No cóż, Kevin wyleciał w górę, spadł, złamał rękę i...
– O Boże!
– Proszę się uspokoić. Rękę łatwo nastawić.
– Tak, wiem. – Zarówno on, jak i ona zdawali sobie sprawę, że nie złamanie
ręki budzi największe obawy. Najgroźniejszy był wstrząs mózgu. – Mam nadzieję,
że to nie jest... – próbowała się opanować, lecz wciąż dygotała. – Skoro uznali, że
należy pana zawiadomić...
– Nic podobnego! – zaprzeczył energicznie. – Po prostu bez upoważnienia
opiekuna nie mogli podjąć żadnych działań. A ponieważ nie znaleźli pani ani matki
Kevina... – wzruszył ramionami – moja była żona, Jan, i lord Fraser podróżują po
Australii... więc zadzwonili do moich rodziców, do Szkocji. Ci z kolei zawiadomili
mnie. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności byłem na miejscu.
Patrzyła na niego usiłując zrozumieć. A więc ten człowiek... nie wiedziała
nawet o jego istnieniu...
– Pan był tut aj?
– Tak, niedaleko, w Pebble Beach.
Znów na niego spojrzała. A więc w Stanach. Spędzał wakacje w Pebble Beach i
nawet nie próbował porozumieć się z synem? Najwyraźniej miała przed sobą
jednego z tych niedzielnych ojców, którym nie zależało na żadnym kontakcie,
którzy nie telefonowali i nie pisali, nie mówiąc już nawet o wzajemnych
odwiedzinach.
Uśmiechnął się, wyraźnie nieświadomy pogardy, jaką w niej wzbudził.
– Bogu dzięki, zdołałem wynająć samolot i przylecieć na miejsce. W gruncie
rzeczy miałem zamiar odwiedzić Kevina w przyszłym tygodniu. Myślałem, że
sprawię mu niespodziankę.
I mnie też – pomyślała Rae. A więc planował wizytę. Ładna historia! I to
skrycie, bez zapowiedzi. Zapewne chciał ją sprawdzić. Właściwie jakim prawem?!
Czuła, że ogarnia ją wściekłość. Pewnie niewiele łączyło go z synem, skoro przez
dwa tygodnie Kevin nawet nie wspomniał, że ma ojca. Na myśl o rannym chłopcu
jej wściekłość pobudzona odruchem samoobrony zupełnie ostygła. Powinna być na
miejscu wówczas, gdy najbardziej jej potrzebował.
– To straszne, że mnie nie było! To naprawdę straszne! – jęknęła na wpół do
siebie. Ale cóż, narada w odległym o dwie godziny Modesto zakończyła się o
piątej. Wyjechała natychmiast, mimo że Jack Weston zapraszał ją na kolację.
Zanim jednak odebrała Joeya i zrobiła zakupy... Dopiero po dziewiątej usłyszała
wiadomość nagraną przez automat zgłoszeniowy.
– Byłam pewna, że chłopcy są zupełnie bezpieczni – rozważała na głos. Czuła
potrzebę wytłumaczenia się przed kimś, choćby nawet przed tym mężczyzną, który
nie zasługiwał na żadne wyjaśnienia. – Mój dziesięcioletni Joey został u opiekunki,
a Greg miał wieczorem zajęcia sportowe. Sądziłam, że Kevin pójdzie razem z nim.
Widzi pan, te zajęcia nigdy nie kończą się przed dziewiątą i chłopcy zazwyczaj...
– wiedziała, że plecie, ale nie była w stanie zatamować potoku słów – ...
zazwyczaj po zajęciach idą na hamburgery. Myślałam, że Kevin... Tak, to moja
wina! Nie przyszło mi na myśl, że wsiądzie na rower w godzinach szczytu.
– Spokojnie, spokojnie... – Ujął jej ręce w swoje dłonie. – Proszę się nie
obwiniać. Mój dziadek mawiał: Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi.
Jego śpiewny głos nieco ją uspokoił. Podniosła ku niemu głowę.
– Może to i słuszne, ale w tym wypadku...
– W tym wypadku na pewno słuszne – potwierdził.
– Pani wyjeżdżała służbowo, a Kevin załatwiał swoje sprawy.
Zaczęła protestować, ale on podniósł rękę, by ją uciszyć.
– Kevin nie jest dzieckiem. Ma szesnaście lat. To niemal mężczyzna. Mogę się
założyć, że gdyby nawet była pani w domu, nie na konferencji, również pojechałby
rowerem. Pewnie wybrał się do biblioteki lub do kliniki weterynaryjnej. A przecież
– jego usta lekko się wygięły – ten głuptas zawsze zlekceważy własne
bezpieczeństwo dla każdego zwierzaka, który wejdzie mu w drogę.
Próbował ją pocieszać. Rae ogarnęło dziwne wzruszenie. Po raz pierwszy
przyjrzała mu się uważniej. Mógł mieć trzydzieści pięć, może czterdzieści lat –
pomyślała. Surowe rysy twarzy, jakże różne od konwencjonalnych wyobrażeń o
męskiej urodzie. Głęboka opalenizna, niezwykle bujne czarne włosy i tak
intensywny błękit oczu, jakiego dotąd nigdy nie spotkała. Były to oczy ciepłe, oczy
rozumiejące drugiego człowieka.
– Dziękuję – powiedziała, zniewolona ich ciepłem.
– Mam chyba kompleks winy. Moja matka uważa, że nie powinnam była
przyjmować żadnych dodatkowych zobowiązań. Widzi pan, jestem sama. Mój mąż
umarł wkrótce po przyjściu na świat Joeya.
– Współczuję pani, to musiało być bardzo bolesne.
– Tak – odparła, rumieniąc się pod narastającym ciężarem winy. Nigdy dotąd
nikomu, nawet własnej matce, nie wspomniała o rozmowie, którą odbyli z Tomem
w dzień przed jego tragicznym atakiem serca. Ale Nick McKenzie miał rację. To
było bolesne. Wróciła do domu rodziców. Dziadek zastąpił chłopcom ojca, a gdy
trzy lata temu i on zmarł, odczuli tę stratę w dwójnasób. – W zeszłym roku
zwrócono się do mnie z pytaniem, czy nie chciałabym przyjąć do siebie ucznia,
który przyjeżdża w ramach wymiany zagranicznej. Czemu nie? – pomyślałam.
Mamy tyle miejsca!
– Rok temu jej matka wyszła powtórnie za mąż i przeniosła się do Oregonu.
Rae dzieliła z nią radość, ale po jej wyjeździe czuła się bardziej osamotniona,
mocniej przygniatała ją odpowiedzialność. – Pomyślałam, że jeszcze jeden
mężczyzna w domu... – przerwała. – Nie, prawdę mówiąc powód był bardzo
egoistyczny. Mój Greg, o rok młodszy od Kevina, jest dobrym chłopcem, ale w
tym roku pochłania go wyłącznie koszykówka, a właściwie futbol. W każdym razie
na pewno nie książki. Przyszło mi więc na myśl, że chłopiec o takich wynikach w
nauce jak Kevin, a przy tym jego rówieśnik, mógłby mieć na Grega dobry wpływ.
Uśmiechnął się, z powątpiewaniem kręcąc głową.
– To próba łączenia ognia i wody.
– O nie, Greg i Kevin doskonale się rozumieją – zaprotestowała, by zawahać się
po chwili. Greg szalał na boisku, podczas gdy Kevin zmierzał do biblioteki
uniwersyteckiej. – Może jednak nie był to dobry pomysł... – powiedziała cichym
głosem. – I na pewno kierował mną egoizm.
– Dzięki niemu Kevin uczęszcza do znakomitej prywatnej szkoły średniej w
Stanach. Na dodatek w jej sąsiedztwie leży Dansby School, uczelnia weterynaryjna
o światowej sławie. Kevin zamierza studiować weterynarię, jak zapewne już pani
wie. I jestem przekonany, że bez względu na pani motywy jest pani wdzięczny.
– Mam nadzieję, że w dalszym ciągu – powiedziała ponuro. – Czemu to tak
długo trwa? Czy myśli pan...
– Nastawienie złamanej ręki wymaga czasu – odparł, zupełnie ignorując
możliwość poważnego urazu głowy. – Proszę się nie martwić. Przypuszczam, że
Kevin zniesie to lepiej od pani. Może mógłbym czymś służyć? Czy przynieść
kawę?
– Nie, dziękuję – odrzekła, ale była mu wdzięczna za propozycję. Podniosła
wzrok i po raz pierwszy dostrzegła, jak był ubrany. Kosztownie, lecz z pewną
swobodą – sportowe pantofle od Gucciego, znakomicie skrojone spodnie, koszulka
polo. Wszystko równie eleganckie i odpowiednie na wakacje w Carmel, jak moja
ciemnozielona suknia z gabardyny na służbowe spotkanie – stwierdziła. Sprawiał
wrażenie zupełnie spokojnego. Tak spokojnego jakby wciąż leżał na plaży, a nie
stał tutaj i wyczekiwał odpowiedzi na pytanie, czy jego syn odzyskał przytomność
– myślała z lekką irytacją. Potrząsnęła głową. Jestem niesprawiedliwa. Przecież
natychmiast przyjechał.
– Dziwny początek znajomości – zauważył z uśmiechem, który złagodził jego
rysy, sprawiając, że wydawał się teraz przystojny. – Mam jednak nadzieję, że odtąd
będziemy się często widywać.
– Możliwe – odparła niepewnie. Odruch radości, którym zareagowała na tę
możliwość, wprawił ją w lekkie rozdrażnienie. Dobrze znała tych niedzielnych
ojców. A poza tym w jej życiu nie było miejsca dla mężczyzny. Jak w ogóle mogła
o tym myśleć teraz, gdy Kevin...
– Pan McKenzie?
Serce w niej zamarło na widok nadchodzącej pielęgniarki. Mężczyzna obok
zesztywniał, jego twarz wyrażała czyste przerażenie. A więc zapewnienia, że to nic
groźnego, miały tylko uśmierzyć jej lęki? Gdy pielęgniarka prowadziła ich do
gabinetu lekarskiego, McKenzie był równie wystraszony, jak i ona. Obrzucił
Kevina niespokojnym spojrzeniem. Rae czuła, że wznosi się w nim fala ulgi, ta,
której właśnie doświadczała. Lewa ręka chłopca znajdowała się w gipsie, on sam
zaś był nieco blady, ale ponad wszelką wątpliwość przytomny.
– No, mój synu, jak się czujesz?! – Głos McKenzie’ego drżał.
– Tata! Ty tutaj? – Wyraźne zdumienie chłopca kryło w sobie ton szczerej
radości.
– Oczywiście, że tutaj. Śmiertelnie wystraszyłeś babcię. – McKenzie odsunął
lok, który opadł Kevinowi na czoło. Rae zauważyła, że zrobił to tak delikatnie,
jakby bał się dotknąć własnego syna.
Kevin sprawiał wrażenie lekko speszonego.
– Przecież nie chciałem... To przez tego psa. Wbiegł mi pod koła i... Chyba go
uderzyłem? Co?
– Jaja nie wiem... – McKenzie spojrzał na lekarza.
– W raporcie policji jest wzmianka o psie – potwierdził doktor Langston – ale
odnotowano tylko, że chciałeś go ominąć i wówczas doszło do wypadku. Na
szczęście nie było to zderzenie czołowe, uderzyłeś bokiem.
– Naprawdę miałeś szczęście. – Twarz McKenzie’ego zachmurzyła się z
gniewu. – Jak mogłeś zjechać z pasa dla rowerzystów! Nieźle cię poturbowało, co?
W oczach Kevina na ułamek sekundy zapalił się błysk szczęścia. Ukrył go
jednak tak szybko, że Rae zastanawiała się, czy nie uległa złudzeniu. Usłyszała, jak
chłopiec tępo mamroce: „Co za niezdara ze mnie... „
– Nie. Ale tego mogłem po tobie oczekiwać – powiedział McKenzie marszcząc
brwi i obrócił się do lekarza, wypytując z niepokojem o syna. Nie zwrócił uwagi na
twarz chłopca. Wyrażała ona ból, który Kevin musiał odczuwać, a równocześnie
malował się na niej dziecięcy przestrach. Rae zapragnęła wziąć go w ramiona i
przytulić, jakby to był Joey.
– Szybko o wszystkim zapomnisz – pocieszała, lekko głaszcząc go po ramieniu.
– Wiem, że to było straszne, ale niedługo zabierzemy cię do domu. Czy nie jesteś
głodny? – Potrząsnął głową, ale wciąż wyglądał jak mały, cierpiący chłopiec. Rae
chciała powiedzieć: – Słuchaj, twojemu ojcu chodziło o to, że nigdy nie potrąciłbyś
psa, a nie o to, że jesteś niezdarą. – Czuła, że między McKenzie’em i jego synem
stoi coś, czego ona nie potrafi pojąć, że dzieli ich jakiś dystans, choć byli tak do
siebie podobni. Te same ciemnobłękitne oczy, te same czarne włosy, te same
nieregularne rysy... Jak mogła, widząc Nicka, nie dostrzec tego podobieństwa?
Tymczasem McKenzie skierował całą uwagę na lekarza, którego bombardował
pytaniami. Gdy się już upewnił, że wstrząs nie był silny, że wszystkie badania
wypadły korzystnie i że wykluczono krwotok wewnętrzny, skoncentrował się na
złamanej ręce. Jaki charakter ma złamanie, jak długo kość będzie się zrastać, jakie
środki ostrożności...
– Chwileczkę – lekarz uniósł rękę i uśmiechnął się. – Tak, wiedziałem, że Nick
McKenzie zwróci na to szczególną uwagę. – Wymówił nazwisko z takim
podziwem i sympatią, że Rae ogarnęło zdumienie. Kim był McKenzie? Dalsze
słowa lekarza jeszcze bardziej ją zadziwiły. – Nigdy nie przypuszczałem, że
poznam pana osobiście. Oglądałem to wspaniałe widowisko w ubiegłą sobotę w
telewizji. Niezapomniane! Naprawdę niezapomniane!
– Dziękuję – McKenzie z roztargnieniem potrząsnął jego dłonią. – Ale co do
złamanej ręki...
– Mamy szczęście – powiedział lekarz. – To bardzo proste złamanie, żadnych
przemieszczeń. – Zaordynował leki i udzielił wskazówek dotyczących dalszego
postępowania. Rae uważnie słuchała. Mimo wszystko Kevin wciąż znajdował się
pod jej opieką.
Gdy wyszli z gabinetu lekarskiego, McKenzie spojrzał na zegarek.
– Musimy zadzwonić do dziadków – zwrócił się do Kevina. – Sam im powiesz,
że jesteś zdrów i cały.
– Zadzwońcie ode mnie z domu – zaproponowała Rae. Zbliżała się północ;
pragnęła, by Kevin znalazł się jak najszybciej w łóżku. Sprawiał wrażenie bardzo
wyczerpanego. – Chyba że... – spojrzała na McKenzie’ego. Może nie zamierzał do
niej wstępować ani zatrzymywać się dłużej w mieście?
– Dobry pomysł – szybko podchwycił jej propozycję. – Zabieram Kevina i jadę
za panią.
Dansby to małe miasteczko uniwersyteckie. Droga ze szpitala do domu trwała
krótko. Natomiast myśli Rae na przemian mknęły wprzód i zbaczały, pokonując
dużo większą przestrzeń.
Chłopcy... Helen na pewno zapędziła już do łóżka swoją trójkę i Joeya. Jutro
jest sobota, więc zostawi go tam do rana. Greg powinien być w domu. Dzięki Bogu
przychodzi na czas. Pomoże Kevinowi rozebrać się i położyć. Może zresztą zrobi
to ojciec? Czy też zostawi chłopca i odjedzie? Dziwne, że nic o nim nie wiedziała.
Dziwne także, że lekarz zwracał się do niego, jak do kogoś ważnego i znanego. I
to, że McKenzie przyjmował jego podziw, jako rzecz normalną, coś, do czego jest
przyzwyczajony. Z jakiegoś powodu musi być sławny. I zbyt zajęty tą sławą, by
przejmować się synem. Ale przecież to nie o niego jej chodzi, lecz o Kevina.
Lekarz radził, by dać mu przed snem coś ciepłego. Może zupę. Biedny dzieciak.
Miał ciężki dzień.
Dla niej ten dzień też był trudny. Męcząca jazda tam i z powrotem. Dwaj
pracownicy banku w Sacramento mogli wprawdzie zabrać ją do Modesto, ale
zostawali tam na noc, ona zaś musiała wracać do chłopców. Konferencja też ją
zmęczyła. Filia miała kłopoty, poważne kłopoty. Miło byłoby dla odprężenia pójść
wieczorem na kolację z Westonem. Prosił ją o to. O nie! Na szczęście jest zbyt
zajęta, by zadawać się z takimi jak on.
Boże, padam ze zmęczenia – myślała. Dom przewrócony do góry nogami i jak
zawsze zaczną się kłótnie o sobotni plan zajęć. Greg ma swój futbol o dwunastej, a
więc nie zdąży wrócić na pierwszą, na urodzinowe przyjęcie Joeya. Na szczęście
ustaliła wcześniej organizację całej imprezy z klubem Gęgacza. Mają tam
miniaturowe pole golfowe. Cierpła jednak na samo wyobrażenie piętnaściorga
rozhukanych dziesięciolatków, tratujących bezlitośnie te wypieszczone, niczym
wyjęte z dziecinnych bajek, trawniki przeznaczone do gry w golfa. Kevin obiecał,
że jej pomoże, ale teraz, gdy złamał rękę... No cóż, jakoś z tego wybrnę –
próbowała się nie poddawać. Tak czy inaczej ma sobotę z głowy.
Jeśli będzie miała szczęście, to w niedzielę znajdzie czas, by przejrzeć dane
dotyczące fuzji oddziałów przed poniedziałkową naradą. Nie, nie ma co liczyć na
szczęście. Musi się przygotować, by nie wykazać się ignorancją, której oczekuje po
niej jej nowy dyrektor, Harrison Bowers. Dobrze się stało, że zdążyła awansować,
zanim jeszcze otrzymał nominację na obecne stanowisko.
Coś podobnego! Jesteśmy już w domu! Wysiadła. Ruszyła pierwsza. Z tyłu
szedł Kevin z ojcem, który zaparkował tuż za jej samochodem. Przeprowadziła ich
drzwiami prowadzącymi z garażu do pokoju bawialnego, gorączkowo
zastanawiając się, czy aby Greg nie rzucił na sam środek brudnych tenisówek lub
wyszarganej po meczu koszulki gimnastycznej.
– Cześć, mama! – Wybiegł do nich Greg, zapalając światła. – Kev, jak się...
Nick McKenzie?!
Rozdział 2
Nie bardzo wypada, myślała Rae wyjmując puszkę zupy, wypytywać ledwie
poznanego mężczyznę, kim on właściwie jest. Z trudem jednak powstrzymywała
ciekawość. Najpierw ten lekarz, a teraz Greg... Wprawdzie Greg, przejęty
Kevinem, zdołał jakiś czas wyczekać, ale już po chwili orzekł:
– Masz pecha, stary! – i natychmiast przeniósł całą swoją uwagę na Nicka
McKenzie.
– Czemu nigdy nie powiedziałeś, że to twój ojciec?!
– pytał Kevina, wskazując mężczyznę przy telefonie.
– Myślałem, że wiesz. – Kevin kręcił się z zakłopotaniem, jakby zawstydzony
tym pokrewieństwem.
– Chodź no tu i powiedz babci, że nic ci nie jest – przywoływał go do telefonu
McKenzie. Po chwili Kevin wdał się w ożywioną konwersację z dziadkami ze
Szkocji. Rae odniosła jednak wrażenie, że rozmowa w większym stopniu dotyczy
niektórych zwierząt z farmy niż złamanej ręki.
McKenzie został dopóty, dopóki jego syn nie znalazł się w łóżku, Rae nie miała
więc okazji, by swobodnie pomówić z Gregiem.
– Greg – zapytała, gdy tylko zamknęły się drzwi za ojcem Kevina – kto to jest?
– Mamo, to Nick McKenzie!
– Dziękuję. Wiem, jak się nazywa.
– Chyba żartujesz! Nie mogę uwierzyć, że nie wiesz, kim jest Nick McKenzie!
– A ja nie mogę uwierzyć, że znów zostawiłeś tenisówki na środku pokoju! –
Cisnęła nimi w jego stronę.
– Oj, mamo! – jęknął, łapiąc je z trudem.
– Ile razy powtarzałam! Zostawiasz ślady jak ślimak. Proszę i proszę, gdybyś
tylko... Szkoda słów – westchnęła z rezygnacją. – Powiedz mi, czemu wszyscy
wybałuszają oczy na tego człowieka. Czy to gwiazda filmowa? – Nie była w kinie
od lat. Z trudem udawało jej się obejrzeć dziennik telewizyjny.
– Coraz cieplej, mamo. – Uśmiechał się Greg. – To rzeczywiście gwiazda. Czy
nigdy nie słyszałaś o kijach McKenzie’ego?
– O kijach? – Nic z tego nie rozumiała.
– Kijach golfowych. Kije sygnowane przez McKenzie’ego są
bezkonkurencyjne.
– Rozumiem, to jakiś mistrz gry w golfa, tak?
– To mistrz mistrzów. Wygrał kolejno trzy mistrzowskie turnieje organizowane
przez Związek Golfowy, zdobył dwie zielone kurtki na turniejach Masters, a teraz
bierze udział w turnieju Binga Crosby’ego w Pebble Beach.
– To imponujące! – Zaimponowała jej wszakże nie tyle oczywista sława Nicka
McKenzie’ego, ile elokwencja, jaką przejawił nagle jej rodzony syn. Zazwyczaj
posługiwał się pomrukami i monosylabami. Teraz jednak niczym zawodowy
komentator sportowy terkotał na temat golfa, Związku Golfowego i jakichś
zielonych kurtek.
– Jestem pewny, że się wycofał. – Kiwał głową Greg. – To fatalne, bo cały czas
był na topie.
– Na topie? Co to znaczy?
– Prowadził, mamo, prowadził! Zostawić Pebble Beach, to wyrzucić sto
pięćdziesiąt tysięcy. A gdyby nawet nie był pierwszy, zdobyłby na pewno drugie
lub trzecie miejsce, co daje jakieś siedemdziesiąt pięć, osiemdziesiąt tysięcy. W
każdym razie wielka forsa!
Turniej golfowy. A więc nie wakacje. I tyle pieniędzy...
– Tylko za grę w golfa? – spytała.
– Można dostać za to i dwieście tysięcy. A Nick McKenzie... o rany... – Greg
podrapał się w ucho tenisówką. – I właśnie teraz się wycofał!
– Może jeszcze nie? – powiedziała Rae, podnosząc z podłogi koszulkę Joeya i
piłkę futbolową. – Mówił chyba, że przyleciał wynajętym samolotem. –
Wydarzenia tego dnia toczyły się tak szybko, że nie wszystko zapamiętała. – Jeśli
ma tyle pieniędzy, to może znów zamówić samolot i...
– Nie da rady. Przepisy są naprawdę ostre. Żadnych przerw ani tym podobnych.
Przepuszczasz kolejkę i wypadasz z gry. Nawet jeśli spóźnisz się na stanowisko o
dwie minuty.
– Ale to sytuacja wyjątkowa, nagły wypadek – oponowała Rae ziewając. –
Skoro, jak mówisz, to taka gruba ryba, na pewno coś wymyśli. W każdym razie
zanieś to do pokoju Joeya i uciekaj do siebie. Jutro mamy ważny dzień, a tu już
prawie północ.
Padała ze zmęczenia. Ale wzdragała się na myśl o tym, że rano wejdzie do
brudnej kuchni. Sprzątnęła więc ze stołu i nakryła do śniadania. Podniosła rondelek
z resztkami rosołu, zastanawiając się, czy je wylać, czy może zostawić na jutro.
Wtem rozległ się dzwonek. Podskoczyła, omal nie upuszczając rondla.
Kto, u licha, o tej porze... Ostrożnie podeszła do drzwi, po czym lekko je
uchyliła.
– To ja, Nick McKenzie, proszę pani. Znalazłem tego psa.
– Psa, którego potrącił Kevin? – Szeroko otworzyła drzwi, patrząc na niego i na
małe zwierzę, które trzymał na rękach.
– Bardzo przepraszam – powiedział pospiesznie. – Wiem, że jestem natrętem,
ale nie umiałem o tej porze znaleźć weterynarza, a sam mieszkam w hotelu. –
Bezradnie rozłożył ręce. – Pomyślałem więc, że może u pani znalazłoby się jakieś
pudło i gazety...
Uświadomiła sobie nagle, że blokuje wejście i cofnęła się w głąb mieszkania.
– Oczywiście, proszę wejść. Zaraz czegoś poszukam.
– Tak, mama miała rację – mruczała do siebie, wchodząc do garażu. –
Musiałam stracić rozum. – Ale przecież chodziło jej o to, by wziąć do siebie
spokojnego, dobrego ucznia, który przyjechał tu w ramach międzynarodowej
wymiany. Nie przypuszczała, że uczeń wpadnie pod ciężarówkę. I doprawdy nie
marzyła o poranionym psie. W każdym razie nie teraz, po dniu takim jak ten.
Znalazła w końcu mocne tekturowe pudło, pozbierała gazety i wróciła do domu,
starając się ukryć rozdrażnienie. Tego było za wiele!
Nie potrafiła jednak oprzeć się wzruszeniu patrząc, jak McKenzie czule układa
psa w pudle i troskliwie prostuje mu łapy.
– Kevin tak się martwił – tłumaczył. – Wciąż mówił, że potrącił psa. Chciał się
zatrzymać w drodze do domu. Ale powinien był jak najprędzej znaleźć się w łóżku,
toteż wówczas się nie zatrzymałem. Wiedziałem jednak, że przez cały czas myśli o
tym psie. Postanowiłem go więc poszukać.
– I leżał tam przez cały czas?
– Wiedziałam, że jeśli jest ranny, to go tam znajdę. Zwierzęta często mają
więcej rozsądku niż ludzie. Leżą spokojnie i czekają, aż natura sama uleczy rany.
Wczołgał się pod krzak.
– Biedactwo. Tak długo i cierpliwie czekał. – Wyobraziła sobie tego
mężczyznę, szukającego w ciemnościach. A przecież musiał być zmęczony tak
samo jak ona. Pies, jakby wszystko rozumiejąc, leżał bardzo spokojnie, patrząc
ufnie na swego dobroczyńcę dużymi, ciemnymi oczyma i od czasu do czasu
merdając ogonem. Rae delikatnie pogładziła go palcem po uchu, usuwając liść ze
splątanej, brudnej sierści. Nie miał obroży. – Myśli pan, że to poważne obrażenia?
– Nie wiem, jak wyglądają obrażenia wewnętrzne, ale dwie tylne łapy są na
pewno złamane. Rano zabiorę go do weterynarza. Czy mógłbym go tu zostawić
tylko na tę jedną noc?
– Oczywiście. Może dać mu wody albo aspirynę? – Nie wydawał żadnego
głosu, ale na pewno cierpiał.
– Tak, to dobra myśl. Może kawałek chleba? A czy nie zostało trochę tej zupy?
Nick McKenzie jest człowiekiem naprawdę wrażliwym, myślała nieco później
Rae, wsuwając się do łóżka. Ona zapomniała o psie. On pamiętał. Wiedział, że
myśl o tym dręczy Kevina i wrócił, by szukać zwierzęcia. Zasypiając miała przed
oczyma jego mocne delikatne dłonie, które łyżeczką wlewały w psi pyszczek wodę
z rozpuszczoną aspiryną, moczyły chleb w zupie, a następnie cierpliwie czekały, aż
wyliże go złakniony, ufny język.
Atmosfera poranków, nawet w sobotę, była zawsze nerwowa. Tym razem
jednak obecność psa spotęgowała jeszcze chaos.
– O! Pies! Mamo, skąd się wziął? Mówiłaś, że już nigdy nie będzie u nas psa! –
głośno wołał Joey.
Rzeczywiście tak mówiła. Przyrzekła to sobie opłakując Taffy, ich pięknego
collie, który rok temu zginął pod kołami samochodu.
– To nie nasz pies. Pan McKenzie przyniósł go w nocy, bo jest ranny i...
– Potrąciłem go, wiedziałem, że go potrąciłem. I tata po niego pojechał? –
Kevin szeroko otwierał oczy. – Prosiłem, żeby się zatrzymał, ale nie chciał.
– Bo chciał, żebyś jak najszybciej poszedł do łóżka. Nie podnoś go, Joey!
– Nie, Joey, boli go. Ma chyba złamaną łapę – tłumaczył Kevin. – Może nawet
obie łapy.
– Zostawcie go w spokoju – radziła Rae. – Myjcie ręce i chodźcie na śniadanie.
Kevin chciał jednak koniecznie pierwszy zająć się psem. Ponownie dostrzegła
podobieństwo między nim i ojcem, kiedy klęcząc, troskliwie wlewał łyżką ciepłą
owsiankę w psi pyszczek.
Zwierzę spowodowało takie zamieszanie, że ucieszyła się, gdy przyjechał
McKenzie, by je zabrać. Z niepokojem spojrzał na Kevina.
– Jak się czujesz?
– Dobrze. Słuchaj, możemy zawieźć go do kliniki weterynaryjnej. Ja... ja
pokażę ci, gdzie to jest – zaproponował z wahaniem.
– Jasne. Chodźmy więc. – McKenzie pochylił się, by podnieść pudło.
– Ja też pojadę – włączył się błagalnie Joey, wciąż jeszcze w piżamie.
– Nie, ty nie – interweniowała Rae. – Nie posprzątałeś jeszcze swojego pokoju i
nie jesteś ubrany.
– Dziś są moje urodziny. Czy i dziś mam pracować?
– Tak, bo w dzień urodzin także jesz, śpisz i kąpiesz się – odparła.
Usta Nicka drgnęły, powstrzymując uśmiech.
– Będziemy się nim opiekować – zapewnił Joeya.
– I przywieziecie go tu z powrotem? Mamo, pozwól go zatrzymać!
Rae i Nick wymienili znaczące spojrzenia.
– Trzeba zostawić go w klinice weterynaryjnej na kilka tygodni – Nick
przyszedł jej z pomocą. – Tam go przebadają i wyleczą. Potem zdecydujecie z
mamą, co robić dalej.
W końcu wyszli zabierając psa, a Rae zdołała zmusić chłopców, by zabrali się
do codziennych obowiązków. Nie zamierzała sama sprzątać po dwu zdrowych,
leniwych chłopcach, którzy przecież domagali się solidnych świadczeń.
Wkładając ręczniki do pralki, usłyszała szum kosiarki. A jednak wyszła
zwycięsko z potyczki. Wiedziała, że Greg odczuwa brak Kevina, zwłaszcza przy
wykonywaniu prac w ogrodzie. Zaśmiała się cicho, wsuwając do zmywarki
naczynia po zjedzonym śniadaniu. Istniała zasada, wedle której uczeń
przybywający z zagranicy miał być traktowany jak członek rodziny. Okazało się
wszakże, iż Kevin, najwyraźniej przywykły w Londynie do sztabu służby, nie ma
nawet pojęcia, jak posłać własne łóżko. Natomiast w ogrodzie działał sprawnie i
energicznie jak dynamo.
– Zawsze pomagam dziadkowi na farmie – wyjaśnił. Przed wyjazdem do kliniki
oświadczył, że ręka nie dolega mu ani trochę i że, oczywiście, pomoże w
organizacji urodzin Joeya. Bardzo na to liczyła. Kevin znakomicie radził sobie z
Joeyem i jego kolegami, a nie było to towarzystwo łatwe do okiełznania.
Po jakimś czasie, kiedy chłopcy posprzątali już pokoje, a Rae właśnie kończyła
czyścić zlew, rozległ się dzwonek do drzwi. Wrócili. Zdjęła gumowe rękawice i
zeszła do holu, by otworzyć.
– Nie ma obrażeń wewnętrznych – poinformował Nick.
– Bardzo się cieszę – powiedziała, po raz pierwszy dostrzegając jego promienny
uśmiech, który mówił, że wszystko toczy się jak najlepiej na tym świecie.
– Proszę wejść. Napije się pan kawy?
– Chciałbym zabrać panią i chłopców na lunch – oznajmił, podążając za nią w
stronę kuchni. – Wyjeżdżam jutro rano, więc nie będzie więcej okazji, żeby...
– Dziękuję, to bardzo miłe z pana strony, ale dziś nie możemy. Mamy przyjęcie
z okazji urodzin.
– Tak, a ja obiecałem, że pomogę – dodał Kevin.
– Nie, dziecko – powiedziała Rae. – Twój ojciec zostaje tutaj tylko dziś. Idźcie
razem na lunch. Dam sobie radę sama.
Gdy jednak Kevin oświadczył, że nie zamierza jej opuszczać, zwróciła się do
Nicka:
– A wiec może i pan przyłączy się do nas? Tylko ostrzegam, że trudno to
wytrzymać. Przyjęcie odbędzie się na miniaturowym polu golfowym i... – jej głos
przycichł, po czym dodała niepewnie: – Piętnaścioro dziesięciolatków na tym
śmiesznym trawniku... Nie wiem, czy mogę pana na to narażać.
– Bardzo chętnie przyjdę. Może na coś się przydam? Mimo wszystko golf to
moja specjalność.
– Świetnie, tato. Jeśli mnie zastąpisz, będę mógł pojechać do kliniki –
zdecydował Kevin. – Może mnie tam zatrudnią. To właśnie do kliniki jechałem
wczoraj wieczór. Doktor Williams powiedział, że potrzebują pomocy do karmienia
małych zwierząt i czyszczenia wybiegów.
McKenzie zmarszczył brwi.
– Tego gnoju? Z tą ręką? Czy to dla ciebie nie za ciężka robota?
– Nie. Chodzi tylko o dwie godziny dwa razy w tygodniu. – Na twarzy Kevina
pojawił się wyraz uporu.
– W gruncie rzeczy doktor Williams przyrzekł mi już tę pracę. Nie chcę stracić
szansy. – Obrócił się do Rae – Jeśli tata mnie zastąpi...
– Jasne. – Nick szybko wysunął rękę, by klepnąć syna po ramieniu.
– W takim razie idę się przebrać – powiedział Kevin.
– Chciałbym sprawić dobre wrażenie.
Rae dostrzegła rozczarowanie, z jakim McKenzie odprowadzał go wzrokiem.
– Czy ta ręka mu nie dokuczała? – spytał.
– Mam wrażenie, że ani trochę. – Gestem wskazała mu krzesło, nalała do kubka
kawę i postawiła przed nim. – Miał pan rację. Zniósł to wszystko dużo lepiej niż
my. Cukru? Śmietanki? – Gdy potrząsnął przecząco głową, napełniła swój kubek i
usiadła obok przy kuchennym stole. – Myślałam, że pan wraca do Pebble Beach.
Syn powiedział mi, że bierze pan udział w turnieju Binga Crosby’ego.
– Owszem, brałem, ale wypadłem. – Wzruszył ramionami, kwitując tym
stratę... jaką to sumę wymieniał Greg? Sto tysięcy dolarów?... jakby to nie miało
znaczenia.
– Przykro mi, że musiał się pan wycofać – powiedziała – ale cieszę się, że
Kevin nie jest mocno poturbowany.
– No właśnie. Zresztą i tak zamierzałem... – Przerwał, gdyż przed domem
rozległ się klakson i Greg niczym huragan zbiegł po schodach, wołając:
– Wychodzę, mamo! – Znów rozległ się klakson, potem trzask wejściowych
drzwi, jakieś okrzyki i odgłos ruszającego samochodu.
– Przepraszam, ale ten dom w soboty, jak zresztą co dzień, jest...
– Mamo! Nie mogę znaleźć szortów! – Wtoczył się Joey w samych tylko
majtkach.
– Mówi się: przepraszam – podpowiedziała.
– Pszepszam – wyrzucił Joey jednym tchem, odrzucając w tył pasmo
wilgotnych blond włosów – ale tych białych szortów, które kazałaś mi włożyć, nie
ma w mojej szufladzie.
– Pewnie dlatego, że nie mają nóg – westchnęła Rae. Nick zachichotał, gdy
wstała, by zniknąć w przyległej pralni. Podobało mu się jej poczucie humoru. A
przy tym była atrakcyjna. Poprzedniego wieczoru miał zbyt wiele kłopotów, by to
dostrzec. Zapowiadało się naprawdę miłe popołudnie. A może uda mu się później
spędzić trochę czasu z Kevinem? Może w końcu zdołają swobodnie i spokojnie
porozmawiać? Tylko bez żadnych nacisków – przestrzegał sam siebie.
– Mój brat mówi, że pan gra w golfa najlepiej na świecie. – Uwagę Nicka
przyciągnął chłopiec, który patrzył na niego z podziwem, stojąc na jednej nodze,
drugą o nią pocierając. – Czy to prawda?
– Nie całkiem. Ale robię, co mogę.
– Kevin nic nam nie powiedział.
Oczywiście, że nie – pomyślał z żalem Nick.
– A co ty robisz? Czy grasz w golfa?
– Ja? – pełne przejęcia błękitne oczy spojrzały na niego niedowierzająco. –
Przecież ja mam dziesięć lat!
Właśnie zamierzał powiedzieć, że to dobry wiek, by zaczynać, kiedy wróciła
Rae i wręczyła Joeyowi starannie złożony stos ubrań.
– Przecież prosiłam, żebyś to zebrał i schował.
– Zapomniałem – chłopiec błyskawicznie się oddalił.
– Załóż czerwoną koszulkę! – zawołała w ślad za nim. Po chwili spojrzała na
zegarek. – Ja też muszę się przebrać. Za sekundę wracam. – Wyszła w momencie,
gdy Kevin schodził na dół.
– Cieszę się, że mogę cię zastąpić – zaczął Nick, bacznie przyglądając się
synowi. Chłopiec wyglądał tak zdrowo, jak gdyby nigdy nic mu się nie stało. – Czy
na pewno chcesz rozpocząć pracę? Wszystko tu jest dla ciebie takie nowe, i na
dodatek ta złamana ręka...
– To bez znaczenia. Zupełnie mi nie przeszkadza. Naprawdę nie chcę stracić tej
szansy. – Wyjaśnił, że zamierza studiować na uniwersytecie w Stanach, i że jego
wybór padł na Dansby ze względu na Wyższą Szkołę Weterynaryjną. Jeśli da się
wcześniej poznać, łatwiej będzie o przyjęcie. – Niezbędna jest wysoka średnia
ocen, wiesz.
– Słyszałem – odparł Nick, czując, że ogarnia go optymizm. Gdyby Kevin tu
został na czas studiów... – Chcesz, żebym cię podwiózł?
– Nie, to niedaleko. Pójdę pieszo. – I dodał po chwili wahania: – Dziękuję, tato,
że przywiozłeś psa. Martwiłem się, że leży tam ranny.
– Wiem.
– I tak mi przykro, że przerwałeś ten turniej. Nie musiałeś tu przyjeżdżać. W
każdym razie nie z powodu tego... – poruszył ręką na temblaku.
– Musiałem zobaczyć, co się stało. Jesteś ważniejszy niż jakikolwiek turniej
golfowy. – Bez względu na to, czy zdajesz sobie z tego sprawę, czy też nie, myślał
McKenzie, patrząc za odchodzącym synem. – Do zobaczenia wieczorem! –
krzyknął. Będą jeszcze inne okazje, by się spotkać. Już ja o to zadbam, dodał sam
do siebie.
Z chwilą, gdy się dowiedział, że Kevin w ramach szkolnej wymiany wyjeżdża
na rok do Dansby, postanowił przenieść się w te strony i zostać tu co najmniej do
lata. Mógłby ćwiczyć na pobliskich znakomitych terenach golfowych. I po raz
pierwszy w życiu nie miałby konkurencji. Nie było tu ani jego ojca, ani farmy.
Zachichotał. Ale jest uczelnia weterynaryjna.
Mimo wszystko – myślał, nalewając sobie drugą filiżankę kawy – powinienem
się cieszyć, że mój syn z pasją oddaje się pożytecznym zainteresowaniom, jeśli
nawet odbiegają one od moich. Nie chciał, by ta rozbieżność przekształciła się w
konflikt, który istniał między nim a jego ojcem. Tak, to prawda, że w końcu
osiągnęli porozumienie. Jednak stało się to dopiero, kiedy dobiegał trzydziestki,
kiedy już żył własnym życiem i robił karierę. Nie chciał, by tak samo stało się z
Kevinem.
Tak, ojciec długo nie mógł przeboleć, że syn porzucił farmę. Ale Nick
przyznawał teraz, że i on długo nie mógł zrozumieć racji swego ojca. Ojciec musiał
bardzo cierpieć, patrząc, jak jego jedyny syn włóczy się z dziadkiem po polach
golfowych, podczas gdy farma dogorywa. Farma, którą dziadek doprowadził do
ruiny.
W końcu Nick porzucił pola golfowe, by w poczuciu winy, z niechęcią i
rozpaczą zająć się farmą. Przysiągł sobie wówczas, że nigdy nie dopuści do tego,
by jego własny syn czuł się nieszczęśliwy i żył w poczuciu winy. Jeśli bardziej
interesują go zwierzęta niż gra w golfa, niech i tak będzie.
Usta Nicka drgnęły w uśmiechu, gdy zbierał ze stołu dwa kubki po kawie, by
wstawić je do zlewu. Ani ojciec, ani on sam nie przypuszczali, że gra w golfa
przyniesie o wiele większe pieniądze, niż kiedykolwiek mogłaby dać farma. I że
właśnie te pieniądze uratują ją i zapewnią jej opłacalność.
– Ależ bardzo dziękuję – powiedziała Rae, która właśnie weszła do kuchni,
ciągnąc za sobą Joeya.
– Widzę, że jest pan dobrze wyszkolony.
– To szkocki chów. Mój ojciec wyznawał etykę pracy. – Odwrócił się tyłem do
zlewu i na widok Rae omal się nie zakrztusił. Ależ te dżinsy podkreślają jej
kształtne biodra...
– Nie chciałabym pana zmuszać – zaczęła przepraszającym tonem. – Naprawdę
nie musi pan tam iść. Poradzę sobie sama.
– Nie ma mowy. Cieszę się, że będę mógł pomóc – odpowiedział i było to
szczere. Przybył tu tylko ze względu na syna. Nie spodziewał się dodatkowej
atrakcji w osobie Rae Pascal, tej istoty o wielkich orzechowych oczach, lekko
zadartym nosku i lśniących, krótko obciętych, brązowych włosach, które nadawały
jej niemal chłopięcy, wdzięczny wygląd elfa. Przypominała po trosze
czarodziejskie postaci z bajek, jakie opowiadała mu matka.
– Pojedziemy moim samochodem? – zapytał.
Rae zastanowiła się przez chwilę.
– Nie – zdecydowała. – Wolałabym jechać naszym, oczywiście jeśli zdoła pan
to wytrzymać. Muszę zabrać jeszcze dwu chłopców i wstąpić do piekarni.
Jadąc w kierunku pola golfowego, słuchał z rozbawieniem sprzeczki między
trójką chłopców, którym szło o to, kto siądzie przy oknie. Stanowiło to dla niego
zupełnie nowe doświadczenie. Rozwiedli się z Jan, gdy Kevin był jeszcze małym
dzieckiem. W miesiącach letnich, kiedy to Nick sprawował opiekę nad synem,
Kevin zawsze zostawał pod opieką dziadków. W tym czasie bowiem Nick
wyjeżdżał na turnieje golfowe. Teraz Kevin był wystarczająco duży, by mu
towarzyszyć, a jednak wolał spędzać czas na farmie. Nick westchnął. Śmieszne!
Widać w jego rodzinie upodobania występują przemiennie co dwa pokolenia.
– Czy już pan żałuje? – zapytała, ruchem głowy wskazując znacząco gromadkę,
która siedziała z tyłu.
– Ależ skąd. Po prostu... myślałem o czymś innym. Mam nadzieję, że to
przetrwam.
Jednakże, gdy dotarli do klubu Gęgacza, ogarnęły go wątpliwości. W ciągu
dziesięciu minut rodzice podrzucili im około tuzina rozbrykanych chłopców. Dwu
ojców i co najmniej jedna matka rozpoznały McKenzie’ego. Uśmiechał się, z
roztargnieniem odpowiadał na ich komplementy. Trudno było prowadzić rozmowę
pośród chłopięcych wrzasków i śmiechów. Joey w połączeniu ze swymi kolegami
przypominał minę, która wybuchała raz po raz. Zdesperowany McKenzie
gwałtownym, ostrym gwizdem zdołał w końcu poskromić całe towarzystwo.
Ucichli.
– Dobra, chłopaki! Chodźcie tutaj – zawołał, biorąc za rękę zdumionego Joeya.
– W tym miejscu zaczynamy.
Obejmując przywództwo, zdawał sobie sprawę, że Rae Pascal uśmiecha się do
niego z uczuciem wdzięczności.
Gwizd McKenzie’ego i komenda: Tutaj, chłopaki! – wprowadziły natychmiast
dyscyplinę i porządek. Wywarło to na niej silne wrażenie. Przypuszczała, że na tym
malutkim, jakby z bajki wyjętym polu golfowym, okaże się bezradny wobec
chłopców. Przyglądała się z rozbawieniem, jak ustawiał ich w kolejce do dołka
numer jeden i wprowadzał każdego w technikę gry.
– Trzymaj kij w ten sposób. Tak... Spokojnie. Dobre uderzenie, chłopcze... No,
teraz twoja kolej.
Cierpliwie prowadził ich po stoku, wzdłuż którego stały rzeźbione podobizny
Siedmiu Krasnoludków, i wskazywał, jak omijać przeszkody, by w końcu trafić w
złożone dłonie Królewny Śnieżki. I choć w trakcie pokonywania zbocza więcej
było uderzeń chybionych niż udanych, Nick sprawiał jakoś, że posuwali się,
ustępując miejsca innym zbierającym się grupom dzieci i udręczonych dorosłych.
Dzięki niemu uwaga chłopców nie słabła, rodziło się miedzy nimi zdrowe
współzawodnictwo. Rae, która dopingowała każdego z nich i zbierała porozrzucane
piłki, znakomicie bawiła się tym, co wcześniej uważała za dopust boży. Przy
piątym dołku Nick trzymał już wszystkich chłopców w garści, Joey natomiast
pękał z dumy, że to jego znajomy.
– Ale Kevin ma fajnego tatę, co? – szepnął do Rae. Czy on zostanie u nas, aż
Kevin wyzdrowieje, mamo?
– Nie, kochanie – odparła – Jutro rano wyjeżdża.
– Chciałbym, żeby został – mruknął Joey. Rae uśmiechnęła się tylko. Nie
przyznawała się nawet przed sobą, że myśli podobnie. Niemożliwe, by właśnie
bliskość tego mężczyzny wyzwoliła to przepełniające ją uczucie ciepła i słodyczy.
Zaważył na tym radosny nastrój i niezwykła sceneria urodzinowej zabawy, a Nick,
jako ojciec Kevina, dobrowolnie pomagał w jej organizacji. Musiała jednak
przyznać, że ukradkowe spojrzenia, jakimi ją obrzucał, wcale ojcowskie nie były.
Tak patrzy mężczyzna na kobietę. A rumieniec, który wystąpił na jej policzki,
również nie był wynikiem słonecznego ciepła.
Jack i Jill, dołek dziewiąty i ostatni, okazał się dość trudny, umieszczono go
bowiem na spadku zbocza, a nie na jego wzniesieniu. Piłka miała przelecieć po
powierzchni wypełnionego wodą wiadra Jacka, ominąć pułapkę i wpaść do wiadra
Jill. Do tej pory tylko dwaj chłopcy zdołali tego dokonać, a i to po sześciu lub
siedmiu próbach. Teraz przyszła kolej na Todda. Rae wstrzymała oddech. Biedak
nie zdobył dotąd nawet punktu i pozostali chłopcy bezlitośnie z niego kpili. Wlókł
się na samym końcu, czemu trudno się było dziwić. Ciężkawy i niezdarny, miał
kiepskie wyniki sportowe i często stanowił przedmiot drwin kolegów.
– Chodź no tu, chłopcze, spróbuj – nalegał Nick, pochylając się nad nim. – Kto
nie próbuje, ten nie wygrywa. A teraz stań tutaj i spójrz na piłkę... – Rae z
podziwem patrzyła, jak łagodnie go ośmiela, jak cierpliwie poucza.
Todd słuchał. Wyraz lęku i napięcia na jego twarzy wyraźnie znikał. Mocno
ujął kij i pewnie uderzył, wkładając w to dokładnie tyle siły, ile należało. Piłka
przeleciała nad wiadrem z wodą, ponad płotkiem, przez puste wiadro Jill i wpadła
w dołek. Na chwilę wszyscy zamilkli z wrażenia, po czym rozległy się okrzyki i
gratulacje. Był to sportowy wyczyn dnia. Todd okazał się tym, który trafił za
jednym uderzeniem. Rae uśmiechnęła się widząc, jak grubasek sapie z triumfem, a
jego oczy odzyskują pewność siebie.
Ogarnęło ją wzruszenie.
– Dziękuję – zdołała szepnąć McKenzie’emu, gdy zaganiali swoją gromadę w
stronę stołu z różnymi przysmakami. – Bardzo tego potrzebował.
– Wiem – odparł. – Cieszę się, że trafił.
Ty to sprawiłeś – pomyślała. I nie tylko Todd, lecz każdy z obecnych chłopców,
pozostawał pod silnym wrażeniem i nie mniej silnym wpływem osoby Nicka. Stal
się on bezsporną gwiazdą tej uroczystości. Przyglądała się jego wysokiej sylwetce,
gdy z zawodową lekkością i wdziękiem lawirował wśród chłopców, słuchała, jak z
nimi żartuje i serdecznie się śmieje. Można pomyśleć, że bardzo go to bawi i że
woli być tutaj niż grać o sto tysięcy dolarów na prawdziwym polu golfowym.
Gdy wracali do domu, czuła, że jej serce wypełnia coś więcej niż zwyczajna
wdzięczność. Przyglądając się jego twarzy doszła do przekonania, że początkowo
nie miała racji. Nick był zdecydowanie przystojny. Podobał jej się naturalny nieład
jego gęstych, czarnych włosów, spokojna radość głębokich, niebieskich oczu, pełne
usta, które zawsze wydawały się skore do śmiechu. Nagle ogarnęło ją nieodparte
pragnienie, by te usta całować, by poczuć... Wciągnęła głęboki oddech, zdołała
zapanować nad swoimi emocjami.
– Proszę, niech pan wejdzie – zaprosiła go do środka. – Kevin powiniem być
już w domu.
Kevin przywitał ją radosnym okrzykiem.
– Mam tę robotę, mamciu! O, cześć tato!
– To wspaniale, chodź tu i opowiedz nam wszystko.
– Ej, Kev, chcesz zobaczyć, co dostałem? – wołał Joey z głową ledwie
wystającą znad stosu pakunków.
– Mam nową grę komputerową. Zagrasz?
– Mógłbyś najpierw pomóc Joeyowi? Weź to, co trzyma tata, i wnieście te łupy
na górę. Nie, Joey, teraz nie będziecie grać. Kevin chce porozmawiać z ojcem –
dokończyła, wprowadzając Nicka do bawialni. Dostrzegła, że jego brwi drgnęły ze
zdziwienia, gdy usłyszał, jak zwraca się do niej Kevin. Skorzystała więc z
możliwości wyjaśnienia. – Uznałam, że „pani Pascal” brzmi zbyt ceremonialnie,
skoro powierzono mi tymczasowe matkowanie. Jednocześnie wrodzona
delikatność Kevina utrudnia mu nazywanie mnie po imieniu. Stanęliśmy więc na
„mamci” Mam nadzieję, że nie ma mi pan tego za złe.
– Oczywiście, że nie. Dlaczegóż bym miał mieć? – odparł i uśmiechnął się
swoim zachwycającym uśmiechem, który powiadał, że wszystko toczy się najlepiej
na tym świecie.
Kevin zszedł i poinformował, że ze względu na swoją rękę nie dostał pracy przy
oporządzaniu i karmieniu zwierząt, natomiast dwa razy w tygodniu przez dwie
godziny po szkole ma zastępować recepcjonistę. Wydawał się zadowolony.
Przecież i tak będzie miał styczność ze zwierzętami. Zarówno Rae jak i Nick
odetchnęli z ulgą na wiadomość, że Kevin dostał pracę przy biurku. Rae zaprosiła
Nicka na kolację i wyruszyła na zakupy, zostawiając go sam na sam z synem.
Gdy wróciła dwie godziny później, Nick wciąż jeszcze nie wyszedł. Razem z
trójką chłopców siedzieli przed telewizorem, pochłonięci rozwojem turnieju
golfowego w Pebble Beach. Greg, wyładowując zrobione przez nią zakupy,
powiedział:
– Prowadzi Jasper Henley. Nick mówi, że to faworyt, a ma dopiero dwadzieścia
trzy lata. Czy kije dziadka są dalej na strychu, mamo? Nick mówi, że każdy może
grać.
Jeszcze jeden rodzaj sportu jest tak potrzebny Gregowi jak dziura w moście –
myślała Rae, układając przywiezione produkty. Chyba, że golf wyprze futbol...
Marzenia! Nie ma o tym mowy, dopóki uchodzi za najlepszego obrońcę Elm High.
Wielka bawialnią mieściła się o stopień niżej od kuchni. W trakcie
przygotowywania kolacji Rae z przyjemnością przysłuchiwała się pogawędkom na
temat sportu. Nie chcąc psuć im przyjemności, postawiła na dużym okrągłym stole
do kawy talerz meksykańskich placków, świeżo przyrządzoną sałatę, ser,
hamburgery w meksykańskim sosie, pomidory, chipsy i przyprawy. Każdy nałożył
sobie porcję, a Rae przyłączyła się do nich, siadając na podłodze i przysłuchując się
dyskusjom. Zdumiewało ją, jak błyskawicznie Nick, do którego chłopcy zwracali
się teraz po imieniu, zaprzyjaźnił się z Gregiem i Joeyem.
Tylko Kevin był spięty. Nagle zdała sobie sprawę z tego, ze prawie nie bierze
udziału w rozmowie. Dziwne, że z takim dystansem odnosił się do ojca,
mężczyzny, który zjednywał sobie wszystkich, przystępnego i łatwo nawiązującego
kontakt nawet z obcymi ludźmi. Przypominał Toma, jej męża. Ręka niosąca do ust
widelec zamarła w pół drogi. Spojrzała na Nicka. Śmiał się z czegoś, co powiedział
Greg, i wskazywał na ekran, komentując ruchy zawodnika. Greg i Joey chłonęli
każde jego słowo.
Tak samo jak ona chłonęła kiedyś to, co mówił Tom. Poznała go na pierwszym
roku studiów uniwersyteckich i zupełnie straciła głowę. Miał tyle wdzięku, był taki
ujmujący, tak... bardzo ją kochał. Nic i nikt, a zwłaszcza rodzice, nie mogli jej
powstrzymać, gdy ten nieskazitelny ideał zaproponował jej małżeństwo. Była do
tego stopnia zadurzona, iż dopiero po latach pojęła, że Tom jest ambitnym egoistą,
który demonstruje swój wdzięk, tylko wtedy, gdy mu na tym zależy. A więc wtedy,
gdy chce podkreślić swoje walory albo zrealizować własne ambicje. Dla własnej
rodziny szkoda było fatygi.
Poruszyła się niespokojnie, dręczona wiecznymi wątpliwościami. Łatwo
obwiniać o nieudane małżeństwo kogoś, kto nie może się już bronić. No więc
dobrze, nie byłam najlepszą z żon. Gdybym była, czy chciałby mnie porzucić?
Wielki Boże! Czemu teraz o tym myślę? Tom nie żyje od dziewięciu lat.
Powinnam była pogrzebać mój ból razem z nim.
Nie, nie miała prawa porównywać Nicka McKenzie’ego z Tomem. Ale czemu
syn Nicka odnosi się do ojca z taką rezerwą i chłodem?
Rozdział 3
Był poniedziałek, dziesiąta rano. Posiedzenie trwało od godziny. Przewodniczył
Leon Waters, wiceprezydent korporacji Coastal Banks, który kierował
przejmowaniem banków Peabody’ego. Przyleciał z centrali w Los Angeles, by
omówić sytuację oddziałów w Rejonie Północnym. Pewne banki Peabody’ego
należało zachować, inne połączyć, jeszcze inne zamknąć. W luksusowej sali
konferencyjnej Północnego Regionu Coastal Banks w Sacramento dominował
wielki, lśniący, dębowy stół, za którym zasiadali dyrektorzy wszystkich oddziałów.
Zgodnie z regulaminem korporacji tuż za każdym z dyrektorów siedział jego
zastępca, by w razie potrzeby informować na temat szczegółów, o które mógłby
indagować prezes. Podczas dyskusji na temat korzyści utrzymywania kolejnych
filii Rae, która siedziała za Harrisonem Bowersem, uważnie słuchając, wodziła
wypolerowanym paznokciem pośród czerwonych punktów na mapie,
odpowiadających poszczególnym filiom. W myślach porządkowała te filie ze
względu na ich położenie i ze względu na uzyskiwane z nich wpływy. Tymczasem
jej lewa ręka, uciskając skroń, próbowała zapobiec początkom bólu głowy, który
zawsze towarzyszył napięciu.
Napięcie to nie miało jednak nic wspólnego z toczącą się dyskusją. Rae znała
na pamięć wszystko, co dotyczyło tych banków. Zanim miesiąc temu objęła
funkcję zastępcy dyrektora, kierowała programem kredytów dla całego regionu.
Doskonale orientowała się w potencjale kredytowym każdej filii Coastal Banks,
posiadała również pewną wiedzę na temat konkurencji, dawnych banków
Peabody’ego. Pomyślała, kwaśno się uśmiechając, że pewnie wszystkie
przedstawiane teraz zalecenia opierają się na jej sprawozdaniach.
Napięcie, które usztywniło mięśnie jej szyi, przyprawiając ją o ból głowy, miało
źródło gdzie indziej. Przyczyną był Greg. Pomimo krzyków przez pół godziny nie
mogła wyciągnąć go z łóżka. Oczywiście nie zdążył zjeść śniadania i na pewno
spóźnił się do szkoły. Tego dnia, zgodnie z umową między rodzicami, wypadała jej
kolej na odwiezienie dzieci do szkoły. Jeden z bliźniaków Helen zapomniał o
drugim śniadaniu i stroju gimnastycznym. Musiała więc wrócić i powtórnie
odwozić do szkoły trójkę chłopców. Omal sama się nie spóźniła. Na domiar złego
otrzymała właśnie telefon od wychowawcy Grega. Tym razem chodziło o biologię.
Greg jest leniem i głupotą było sądzić, że jakiś pracowity chłopiec może wywierać
na niego wpływ. Zapraszając Kevina, wzięła sobie na głowę dodatkowy kłopot.
Nie, to nieprawda, Kevin nie sprawiał kłopotu, chłopcy świetnie się rozumieli. Ale
jak tu, na Boga, wpłynąć na Grega?! Może powinna zabronić mu grania w futbol?
Nie, nie mogła tego zrobić. Byłby załamany.
– Zupełnie tego nie rozumiem. – Ostry głos pana Watersa wtargnął nagle w jej
myśli. – Sugeruje pan likwidację oddziału we wschodniej części Lodi. To duży
oddział, a w tym rejonie i w jego sąsiedztwie nie ma ani jednego z naszych
banków. – Waters odmierzał słowa z regularnością metronomu, wyrzucając z
siebie pytania na temat celowości tego posunięcia. Pytania te stawiał nie jej, lecz
Harrisonowi Bowersowi, dyrektorowi oddziału rejonowego, który plątał się
bezradnie w odpowiedziach.
– Teren ulega degradacji – szepnęła.
Bowers obrócił się do niej, by uzyskać rzeczową informację na temat zmian w
planie przestrzennym miasta, wyłączeniu terenów pod budowę autostrady i kilku
innych czynnikach, o czym następnie poinformował wiceprezydenta korporacji.
Waters spojrzał z namysłem na Rae, po czym dalej rozważał kwestię. W miarę
rozwijania się dyskusji tempo pytań, dotyczących kolejnych rozwiązań, ulegało
przyspieszeniu i Bowers musiał raz po raz zwracać się do Rae. Udzielała
dokładnych, fachowych informacji, czując jednocześnie, że jest coraz bardziej z
siebie zadowolona.
Ależ się popisuję – pomyślała samokrytycznie, opanowując chichot. Może już
darować Bowersowi. Gdy przedstawiano mu ją jako jego zastępcę, powiedział: „Ta
praca wymagać będzie czegoś więcej niż dobrze skrojonych sukni, pani Pascal”.
Ale wciąż ją to rozdrażniało. Niepostrzeżenie pociągnęła wiązadełko swojej
jedwabnej bluzki, tak, jakby chciała zacisnąć mu je na szyi. Czy dlatego, że stara
się ładnie wyglądać, ma on prawo uważać, że...
Ponowna eksplozja argumentów Watersa wyrwała ją z roztargnienia.
– To doprawdy głupia propozycja, panie Bowers! Dwa banki oddalone o trzy
budynki jeden od drugiego? Proszę wziąć pod uwagę koszty utrzymania, nie
mówiąc już o podwójnej liczbie personelu. – Gdy i tym razem Bowers zwrócił się
do Rae, Waters machnął ręką gestem rezygnacji. – Po co się w to dłużej bawić?! Ta
pani... pani... ? – wskazał ją palcem.
– Pascal – odpowiedziała.
– Dobrze, a więc pani Pascal, skoro to pani orientuje się w tej sprawie, proszę
przysunąć krzesło i uzasadnić wasze propozycje oraz wyjaśnić, jakie zyski mogą
one przynieść naszej korporacji?
Rae z zażenowaniem przełknęła ślinę. Chciała udowodnić Bowersowi, że jest
fachowcem, ale nigdy nie zamierzała podważać jego kompetencji.
– Pan Bowers dokładnie omawiał ze mną tę kwestię – kłamała, starając się
ratować sytuację. – Doszliśmy do wniosku, że należy utrzymać oba te banki
przynajmniej na jakiś czas. Oba mają regularne wpływy, głównie ze względu na
dużą liczbę niezawodnych, starych klientów, którzy mogliby niechętnie odnosić się
do zmian – kontynuowała wysuwając dalsze argumenty, które wydawały się go
zadowalać. Kolejne pytania kierował wyłącznie do niej, ale Rae starała się
odpowiadać w imieniu Bowersa, to powołując się na konsultację z nim, to znów na
jego rady.
Gdy wszyscy rozeszli się na lunch, Rae wraz z nimi opuściła salę. Odszukała
swoją sekretarkę, Core Steele, która przeglądała jakieś dane razem z Ruth Cook,
sekretarką Bowersa.
– Jak poszło? – Cora spojrzała na nią spoza okularów w rogowej oprawie.
– Ciężko – odparła Rae. – I nie zapowiada się lepiej.
– Ojej! – jęknęła Ruth. – Harrison i tak szalał. Powinnam... O, czy pan mnie
szuka? Właśnie miałam...
– Nie, szukam Rae – przerwał jej Bowers. – Czy zechcesz zjeść z nami lunch? –
spytał, gdy Rae odwróciła się do niego.
– Dziękuje, nie – odparła. Wiedziała, że nie włączono jej na listę ważniaków z
Los Angeles, których podejmowano lunchem. Ale nie czuła się urażona zbyt
późnym zaproszeniem. – Mam jeszcze sporo roboty. Zjem kanapkę przy biurku.
– Jak ci wygodniej – powiedział zawiedzionym głosem. – I dziękuję ci, Rae –
dodał wychodząc. – Jestem naprawdę wdzięczny.
Ruth obrzuciła ją natychmiast ostrym, jadowitym spojrzeniem.
– Twoje stare numery, co? Nowy facet do wzięcia w polu widzenia! Warto się
zakręcić. No i widzę, że zdobywasz punkty.
– Wykonuję swoje obowiązki.
– Oczywiście! Tylko dlaczego założyłaś tę szałową bluzkę? – syknęła Ruth,
wypadając z pokoju.
– Bo lubię jaskrawe kolory. – Rae dotknęła turkusowego jedwabiu. – Jej
sukienka jest wprawdzie czarna, ale na pewno bardziej wyzywająca niż moja
bluzka.
– Pewnie. Przecież o to jej chodzi – śmiejąc się potwierdziła Cora. – Masz tu
sprawozdania oddziałów, o które prosiłaś.
Rae wzięła je i uśmiechnęła się sama do siebie. Nie obchodziło jej, co o niej
mówiono. Wiedziała dobrze, że to opracowany przez nią program kredytowania,
główne źródło dochodów banku, zdobył uznanie Roscoe Cowana, poprzedniego
szefa, zapewniając jej stanowisko jego zastępcy. Cowan natomiast otrzymał awans.
Przeniesiono go do centrali. Jego miejsce zajął Bowers – pomyślała z żalem. Plotki,
że do awansu przyczyniła się jej aparycja, nawet zjadliwa uwaga Bowersa o
„dobrze skrojonych sukniach”, w nią przecież wymierzona, rozbrzmiewały jak
muzyka w uszach Rae, choć nie przyznałaby się do tego nikomu. Były balsamem
wylanym na rany zadane przez jej zmarłego męża. To właśnie on mówił: „Chyba
nie zamierzasz włożyć tej starej szmaty? Czy zawsze musisz wyglądać jak szara,
zaniedbana kura domowa?”. A tak się starała. Ale Joey miał kolkę, i jeszcze to
poronienie... Zresztą wszystkie dodatkowe dochody szły i tak na elegancką
garderobę Toma, niezbędną „ze względu na interesy”, na country club, do którego
przynależność była również niezbędna, „gdyż ułatwiała kontakty”.
Znowu to samo! Obwinia o przegraną tego, kto dawno odszedł. I to teraz, gdy
powinna skupić się na teraźniejszości.
– Muszę przejrzeć te sprawozdania, Córo. Czy schodzisz do delikatesów?
Cora skinęła głową, ale najwyraźniej myślała o wcześniejszej rozmowie.
– Nie tylko sprzątnęłaś jej sprzed nosa łakomą posadkę, ale teraz jeszcze
wpadłaś w oko nowemu szefowi, na którego ostrzy sobie pazurki.
– Och, Córo! – wykrzyknęła z lekkim rozdrażnieniem Rae. – Bowersa
interesuje we mnie znajomość wykresów i cyfr, to dzięki czemu działa cała ta
instytucja. Niech go sobie Ruth łapie. Zrozum raz wreszcie, że obchodzi mnie on
wyłącznie jako dyrektor, a nie jako mężczyzna.
– Nie przecz, kochanie. Myślę, że ta żmija, nasza Ruth, ma nosa. Ten facet to
łakomy kąsek. Młody, przystojny i... kawaler! A poza tym, jak twierdzi Ruth, jego
rodzina od pokoleń siedzi na ciężkiej forsie. Ruth gotowa jest skoczyć za niego w
ogień. Ale ja trzymam z tobą, Rae. Jesteś dużo ładniejsza, a poza tym masz klasę.
Ta napalona blondyna byłaby bez szans, gdybyś tylko śmielej w to poszła. Więcej
kokieterii, trochę pochlebstwa, więcej przymilności...
Rae zachichotała.
– Nie interesuje mnie to, Coro. Poza tym nie stosuję takich metod. – Nawet jeśli
tu, w biurze, sądzą inaczej, pomyślała.
– Mówię tylko, że jak się coś ma, to trzeba umieć to sprzedać – oświadczyła
Cora, nie zrażona tym, że sama nie była zdolna zwrócić niczyjej uwagi. I że jest tak
mało atrakcyjna, iż nikogo nie może zainteresować, myślała Rae, uśmiechając się
w odpowiedzi.
– Słuchaj, mam jeszcze sporo pracy. Możesz przynieść mi kanapkę z
delikatesów?
– To jest właśnie problem z kobietami na stanowisku! Wystarczy, że
dostaniecie trochę władzy, a już uderza wam to do głowy! – Cora niezwykle
udatnie naśladowała Ruth. – Jestem kierownikiem sekretariatu, a nie kimś do
przynoszenia...
– Szynki i sera – dokończyła Rae, znikając ze śmiechem w drzwiach swojego
gabinetu.
– Chwileczkę! – krzyknęła za nią Cora. – Masz wiadomość na biurku!
Zamiejscowy telefon od Nicka McKenzie’ego. Czy to czasem nie ten słynny mistrz
golfa?
– Tak, to on. Jest ojcem Kevina.
Zdumiona Cora wcisnęła głowę w drzwi.
– A ty nigdy nie pisnęłaś o tym ani słowem? Kiedy? Co? Jak?
– Coro, muszę przeczytać te sprawozdania. Później ci opowiem. Przynieś mi
tylko kanapkę, żebym wytrzymała drugą część posiedzenia.
– Powiedz „proszę”.
– Proszę, pani kierowniczko sekretariatu! I sok pomidorowy. Proszę!
Z przekazanej wiadomości wynikało, że zadzwoni później. Było wpół do
szóstej i właśnie zbierała się do wyjścia, gdy zadzwonił telefon. Cora już wyszła,
więc Rae sama odebrała telefon.
– Pani Pascal? – Z miejsca rozpoznała ten niski, śpiewny głos.
– Tak, panie McKenzie. Przykro mi, że nie mogłam odebrać poprzedniego
telefonu. Byłam...
– Wiem. Bardzo zajęta. A ja dzwonię, by zająć pani jeszcze więcej czasu.
– Tak?
– Czy moglibyśmy jutro wieczorem zjeść wspólnie kolację?
– Ja... – zawahała się. Unikała wszelkich randek, wszelkich prywatnych,
towarzyskich spotkań z mężczyznami, nigdy nie wychodziła wieczorem w dni
powszednie, jeśli nie wiązało się to z pracą. Musiała sprawdzić, jak Joey odrobił
lekcje, a teraz trzeba dopilnować Grega... – Przykro mi, ale niestety nie zdołam.
Chłopcy...
– Bardzo proszę. Muszę z panią porozmawiać. Chodzi o Kevina.
– Ach, tak... Rozumiem. Proszę więc do nas wstąpić. Mógłby pan...
– Nie, muszę porozmawiać z panią w cztery oczy. Następnego dnia rano
wylatuję do Północnej Karoliny. Bardzo proszę, to naprawdę ważne.
Jego głos brzmiał tak... tak błagalnie.
– No cóż, może jakoś zdołam.
– Wspaniale. Czy mógłbym odebrać panią z biura? Proszę tylko powiedzieć,
gdzie to jest i o której godzinie.
Rae spojrzała na zegarek. Wpół do szóstej. Dokładnie o tej porze umówiła się z
Nickiem McKenzie’em. Tymczasem wyglądało na to, że zebranie jeszcze potrwa,
ponieważ wiceprezydent chciał obejrzeć plastyczną mapę, której wykonanie
zamówiła. Przedstawienie lokalizacji obiektów w trzech wymiarach miało ułatwić
podjęcie dokładniejszych decyzji. Sporządzenie mapy było przedsięwzięciem dość
kosztownym, toteż dopiero obejrzenie jej w pełnym kształcie pozwalało określić,
na ile wydatek jest celowy. Całe grono przeniosło się zatem z sali konferencyjnej
do gabinetu Rae. Szła pierwsza, za nią Bowers, wiceprezydent i inni. W sumie
siedem osób.
McKenzie nie zauważył idącej za nią grupy. Gdy Rae zbliżała się, wstał.
– Czy jest pani gotowa...
Przerwała mu w pół zdania, poczerwieniała i odwzajemniła ukłon.
– Proszę mi wybaczyć opóźnienie, panie McKenzie. Jeszcze przez chwilę będę
zajęta. Czy może pan zaczekać? To nie potrwa długo – wyrzucała szybko słowa.
Wiceprezydent i pan Bowers, obaj zapaleni miłośnicy golfa, natychmiast
rozpoznali Nicka McKenzie’ego. Na jego widok Waters zatrzymał całą procesję.
– Pan McKenzie! – wykrzyknął z przejęciem.
– We własnej osobie – odparł Nick. – Ale dzisiaj prywatnie. Umówiłem się z tą
damą – dodał wyciągając rękę. – Mam przyjemność z...
– Leon Waters – padła odpowiedź, gdy mężczyźni wymieniali uściski rąk. –
Pracuję w Coastal Banks. A to jest Harrison Bowers, dyrektor regionu Północnej
Kalifornii. Panią Pascal, jak widzę, już pan zna. Obiecuję, że nie będzie pan długo
czekał. – Nastąpiła dalsza wymiana uścisków dłoni i wszyscy przeszli do gabinetu
Rae.
Nick usiadł w towarzystwie Cory, która poprosiła o autograf. Dziesięć po
szóstej wymaszerowali wszyscy z wyjątkiem Watersa i Bowersa. O szóstej
piętnaście ukazała się Rae w towarzystwie obu szefów. Mężczyźni wdali się w
przyjazną pogawędkę z McKenzie’em, po czym serdecznie pożegnali się i wyszli.
Rae, zbierając przed wyjściem rzeczy, ze zdumieniem spojrzała na Córę, która
wciąż siedziała za biurkiem. – Jeszcze tu jesteś? Czekałaś na mnie do tej pory?
– Nie na ciebie, na Franka – odparła Cora, która czekała na swojego chłopaka. –
Zostawiłam samochód w warsztacie. Frank przyjedzie po mnie, gdy tylko skończy
pracę. Zresztą nie żałuję ani chwili spędzonej w tak wspaniałym towarzystwie! –
Uśmiechnęła się szelmowsko do McKenzie’ego.
– Dziękuję – odparł z uśmiechem – ale to w równym stopniu i mnie dotyczy.
– Jak miło z pana strony! – gruchała Cora. – I ja dziękuję. Niech no tylko Ruth
dowie się, że spędziłam prawie godzinę z królem golfa! – mrugnęła do Rae. – Czy
nie byłoby ci na rękę, gdybym odstawiła do domu twój samochód? Jeśli chcesz, po
drodze odbiorę Joeya. Frank może jechać za mną.
– Naprawdę, Coro? Mogłabyś to zrobić?
– Oczywiście.
Jeszcze szybki telefon do Grega, by przypomnieć mu o obowiązkach niańki, o
spaghetti w lodówce i – na miłość boską – o nauce... Wreszcie Rae znalazła się sam
na sam z McKenzie’em w windzie zjeżdżającej na dół.
– Jestem pod wrażeniem – powiedział.
Spojrzała na niego zdumiona.
– Pod wrażeniem?
Skinął głową.
– Bardzo silnym. Od razu coś poczułem, gdy wprowadzano mnie do pani.
Recepcjonistka, dwie sekretarki... A gdy wkroczyła pani na czele całej tej elity
władzy...
– Co za nonsens – przerwała mu Rae. – Pan sobie kpi.
– Ani trochę. – Wyszli z windy i przeszli przez hol.
– Stwierdzam tylko fakty. Muszę jednak przyznać, że jestem trochę
zawiedziony.
– Tak? – Rzuciła mu ostre spojrzenie. – Nie lubi pan kobiet, które zrobiły
karierę zawodową?
– Nie, nie. Ale życzyłbym sobie, aby była pani trochę mniej... niezależna,
dysponowała mniejszą władzą.
– Tak? – Zatrzymała się i spojrzała na niego, gdy otwierał drzwi samochodu. –
Dlaczego? Co pan ma na myśli? – Próbowała coś wyczytać z jego pociemniałych
oczu. Mówił serio? Żartował? Bawił go płaski flirt?
Zmarszczył brwi.
– Nie potrafię tego wyrazić. Odnoszę wrażenie, że mam przed sobą kobietę
całkowicie samowystarczalną. Odnosi sukcesy zawodowe, cieszy się autorytetem.
Nie potrzebuje niczyjej pomocy. A ja – dodał z prostotą – miałem nadzieję, że
mógłbym się na coś przydać.
Rozdział 4
Do diabła! – myślał Nick, wyjeżdżając z parkingu.
– Źle mi to wyszło. Wygląda na spłoszoną. Czyżbym ją obraził? Tego za nic nie
chciałbym uczynić.
Umiał obchodzić się z kobietami. Lubił je wszystkie. Te zaś, które poznawał,
odwzajemniały sympatię, a nawet – od kiedy stał się sławny – ubiegały się o jego
względy. Wyrobił sobie lekki, żartobliwy styl – zgoda!
– styl uwodziciela, lecz, choć chętnie schlebiał i flirtował, zawsze zostawiał
sobie drogę odwrotu. Od czasu rozwodu unikał wszelkich poważniejszych
związków, choć... gdyby znalazł kobietę, która by go naprawdę pociągała... Gdyby
i ona...
No tak, Rae Pascal była bardzo pociągająca, ale co ona właściwie czuje?
Zerknął na nią. Siedziała wyprostowana, a jej zaciśnięte usta wyrażały dezaprobatę.
Co ja takiego powiedziałem? „Miałem nadzieję, że mógłbym się na coś
przydać”. Zabawne, ale mówił dokładnie to, co naprawdę czuł. A jednak rozumiała
go inaczej, przynajmniej w części inaczej – przyznał nie bez ironii pod własnym
adresem. Cóż, powinien był wtedy dodać: „ponieważ chciałbym mieć udział w
życiu mego syna”.
Manewrując samochodem w wieczornym ruchu, Nick zastanawiał się, jak
sformułować to, co chciał powiedzieć.
– Zarezerwowałem miejsca w „Rondzie” – zaczął. – Koledzy z klubu
golfowego powiedzieli mi, że leży w pół drogi pomiędzy Dansby i pani biurem w
Sacramento. Czy to pani odpowiada?
– Tak – odparła bez entuzjazmu.
Znów obrzucił ją krótkim spojrzeniem. Była nie tylko obrażona. Była zupełnie
wyczerpana. Odbijało się to na jej twarzy. A jednak siedziała wyprostowana,
spięta, z wysoko uniesioną głową, gotowa do podjęcia walki. Jej zmęczenie było
czymś więcej niż tylko reakcją na jego niezręczne uwagi. Teraz nie miał już
wątpliwości. O czym, u diabła, rozmawiali na tym ważnym spotkaniu wysokiego
szczebla?! Czy ta dziewczyna nie umie się odprężyć? Tak się tym przejął, że
zapomniał o własnych problemach. Traktuje życie zdecydowanie zbyt serio –
myślał. Zapewne nigdy nie wychodzi z domu dla samej przyjemności czy dla
rozrywki.
Co za bzdury! – zreflektował się po chwili. Taka kobieta? Na pewno nie cierpi
na brak mężczyzn, którzy marzą tylko o tym, by jej towarzyszyć. A może jest w jej
życiu ktoś szczególnie ważny? Cóż ja, u licha, o niej wiem? Przecież poznałem ją
dwa dni temu!
– To następna przecznica – poinformowała. – Proszę teraz zmienić pas.
Restauracja była spokojna i tylko w połowie zapełniona. Od razu zaprowadzono
ich do stolika. Kelner przyniósł wino i przyjął zamówienia. Nick spojrzał poprzez
stół na Rae, wciąż niepewny, jak z nią rozmawiać. W końcu zdecydował, że
niczego nie będzie skrywał.
– Powiedziałem, że wolałbym, by nie była pani osobą tak niezależną. I
mówiłem szczerze.
– Tak? – Odpowiedź niewiele różniła się od poprzedniej.
– W tej sytuacji mam poczucie winy, prosząc o pomoc w rozwiązaniu moich
problemów, skoro sam niczym nie mogę się pani zrewanżować.
– Pan ma jakiś kłopot?
– Tak. Chodzi o Kevina.
Odstawiła kieliszek. Na jej twarzy pojawił się wyraz zdziwienia, a nawet
niepokoju. Wyciągnęła rękę poprzez stół, by dotknąć jego dłoni.
– Panie McKenzie, zapewniam pana...
– Na imię mam Nick.
– A więc Nick, zapewniam, że każda sprawa związana z Kevinem to również
moja sprawa. Dopóki mieszka z nami, jestem za niego całkowicie odpowiedzialna.
Tak, to oczywiste, myślał, patrząc na nią uważnie. Dotrzyma obietnicy wobec
wszystkich, wobec każdego wypełni swój obowiązek.
– A więc powiedz mi, proszę, o co chodzi – zmarszczyła brwi z namysłem. –
Kevin sprawia wrażenie zupełnie zdrowego, normalnego, szczęśliwego chłopca.
– Bo tak jest. – Nick westchnął. – To ja borykam się z sytuacją, z której nie
mogę wybrnąć od dwunastu lat.
– O co chodzi?
– Mój syn mnie nienawidzi. – Gdy przyszło głośno rzecz wyrazić, nie potrafił
zdobyć się na dłuższą wypowiedź. Ale wiedział, że to, co mówi, jest prawdą.
Nie spodziewał się wszakże gwałtownej reakcji, która odbiła się na jej twarzy.
– Nie wolno ci tak myśleć! To niemożliwe!
– Czy, zanim przyjechałem do szpitala, kiedykolwiek o mnie mówił?
– Nie, ale...
– A potem, czy wspomniał choćby słowem?
Wolno potrząsnęła głową, szeroko otwierając oczy ze zdumienia.
– Przypuszczam także, że zauważyłaś, jak się usuwa, jak mnie unika, gdy
jestem w pobliżu. I jak niewiele ma mi do powiedzenia, jeśli już w ogóle chce ze
mną rozmawiać – No cóż... – Jej równe, białe zęby lekko przygryzły dolną wargę,
jak gdyby nie chciała uznać za prawdę tego, co słyszy.
Rozłożył ręce.
– Teraz rozumiesz?
Oboje zamilkli na widok kelnera, czekając w pełnym chwilowej ulgi milczeniu,
aż ustawi na stole sałatki i przyprawy.
Rae przez chwilę grzebała w sałatce, po czym podniosła wzrok.
– Czy nienawiść to nie jest zbyt silne określenie?
– No dobrze, powiedzmy, że ledwie mnie toleruje.
– Czy jest jakiś... – poprawiła się – czy on uważa, że jest jakiś powód?
Uśmiechnął się, doceniając jej takt.
– Tak. Rozwód. Miał wtedy dopiero cztery lata, ale przypuszczam, że w jego
przeświadczeniu po prostu go porzuciłem.
Spojrzała mu prosto w oczy. Czyżby dostrzegł w nich oskarżenie?
– I tak było?
– Nie. Odszedłem od żony.
– Czy to nie to samo?
– W żadnym wypadku. Mój dziadek zwykł mawiać: Złe małżeństwo to
śmiertelna choroba. Gdy zrozumiałem, że na nasz związek nie ma lekarstwa,
odszedłem. I nie chodziło mi nawet o to, że Jan zdradzała mnie z Fraserem.
– Rozumiem.
– Ale nigdy nie opuściłem mojego syna – ciągnął, dotknięty jej oskarżycielskim
spojrzeniem. – Moja była żona, Jan, no cóż... nie idzie mi na rękę. Stara się, jak
tylko może, odciągnąć chłopca ode mnie. Nie dlatego, że tak bardzo troszczy się o
niego, lecz po to, by się odegrać. Nasz rozwód nie przebiegał w atmosferze
wzajemnego zrozumienia.
– Zażarta walka?
– Niestety. – Nie zapomniała o swych pretensjach nawet wtedy, gdy w końcu
zdołała skłonić Frasera do małżeństwa. I wpoiła te pretensje Kevinowi. Zjadliwe
uwagi, które stale sączyła mu w uszy, wyrządziły zapewne więcej szkody niż moja
nieobecność, spowodowana licznymi obowiązkami – ciągnął w myślach Nick.
Rae przełknęła łyk wina.
– Ale przecież jako ojciec musisz mieć jakieś prawa. Mówię o wspólnie
spędzanym czasie.
– Tak, oczywiście. Teoretycznie spędzamy razem miesiące letnie i niektóre
święta. Ale tu właśnie leży problem, a w każdym razie leżał.
– Jaki?
– Wtedy terminarz moich zajęć jest najbardziej napięty. Na ogół wyjeżdżam w
lecie do Stanów. Kevin zawsze spędzał ten okres z moimi rodzicami. Mają
niewielką farmę w Szkocji.
– Tak, rozumiem... – zawahała się – ale przecież teraz, gdy jest starszy, może ci
towarzyszyć.
– Tylko, że on nie znosi golfa – albo mnie, dodał w duchu Nick. – Natomiast
uwielbia farmę. Sadzę, że ze względu na zwierzęta. Często towarzyszy
miejscowemu weterynarzowi i jest bardzo silnie związany z moim ojcem. Zresztą
mój ojciec marzył, że taki właśnie będzie jego syn.
– Założę się, że nie przepadałeś za farmą?
Uśmiechnął się ze smutkiem.
– Powiedzmy raczej, że wolałem grać w golfa. – Odsunął się, gdy kelner
zabierał talerz z nie tkniętą przez niego sałatką. Na długą chwilę, podczas gdy
ustawiano na stole przekąski, wrócił myślami na farmę – do scen dojenia,
sianokosów i wiecznych utarczek z ojcem. Wciąż starał się pamiętać o przeszłości i
nie dopuścić, by rzecz powtórzyła się w jego stosunkach z Kevinem. Czyżby
przesadził w drugą stronę? Gdyby zmuszał Kevina do towarzyszenia mu w czasie
turniejów golfowych, może chłopiec nauczyłby się lubić, a przynajmniej rozumieć
ten sport? I czy miał prawo odbierać swemu ojcu wnuka, którego ten tak bardzo
kochał i który tak bardzo dziadka przypominał?
– To dziwne – mruczała, wodząc widelcem po talerzu z łososiem.
– Co takiego?
– Ze ktoś wychowany na farmie produkującej mleko został mistrzem golfa.
Zaśmiał się.
– Ależ nic w tym dziwnego! Chyba wiesz, że ten sport wywodzi się ze Szkocji.
– Nie – odparła ze zdziwieniem. – Nie wiedziałam.
– Nasz dom leży w pobliżu słynnych terenów golfowych St. Andrews. Mój
dziadek namiętnie grał w golfa, a ja wszędzie mu towarzyszyłem już od piątego
roku życia. Oczywiście przeznaczano mnie na farmera. Ale w szkole rolniczej
zostałem wciągnięty do drużyny golfowej i już na pierwszym roku zwróciłem
uwagę Johna Spanglera. Rzuciłem wtedy szkołę i... farmę.
– Kim jest John Spangler?
– Niestety już nie żyje. To założyciel wielkiej firmy Spangler Sporting
Equipment. Jej siedzibą jest Londyn. Od początku był moim sponsorem, a teraz
jego firma produkuje, wśród wielu innych towarów, kije golfowe sygnowane moim
nazwiskiem. Tak, to był udany związek. – Westchnął, po czym odkroił kawałek
steku. – Związek z jego córką nie był równie udany.
– Z twoją żoną?
Skinął twierdząco.
Siedziała w milczeniu, odrywając kawałek bułki i smarując ją masłem. Potem
podniosła na niego wzrok.
– Panie McKen... Nick, prosiłeś mnie o pomoc, ale ja nie wiem, co mogłabym
zrobić?
– Czy nie rozumiesz, że to dla mnie szansa? Mój syn będzie przez cały rok
tutaj, w Stanach, a nie z matką w Anglii! I nie na farmie, lecz blisko mnie. Mogę
mieć z nim stały kontakt!
Skinęła głową.
– I na dodatek mieszka z wdową, która też ma dwu synów i której mógłbym w
wielu sprawach pomóc. Na przykład naprawić kran, skosić trawnik... – zaczął się
trochę plątać – pójść z chłopcami na mecz czy do McDonalda... Uczyć ich gry w
golfa – dodał z uśmiechem. – Co się da. Mógłbym zastępczo odgrywać rolę kogoś
w rodzaju ojca. – Mówiąc to zastanawiał się jednocześnie, czy ktoś już tej roli nie
pełni.
– Bądź ostrożny! – parsknęła śmiechem. – Sporządzam właśnie listę usterek.
Cieknie umywalka w łazience chłopców, pękła główka w prysznicu...
– Zrobię wszystko, czego sobie życzysz. Pozwól mi tylko stać się częścią twojej
rodziny.
Sprawia wrażenie jakby naprawdę to przeżywał – myślała Rae. – I bardzo mu
chyba na tym zależy.
– Dobrze, zawieramy umowę – powiedziała. – Ale, mówiąc serio, jak mogłoby
to wpłynąć na twoje stosunki z Kevinem?
– Miałbym jakąś szansę, jakiś powód, by być blisko niego. Może po prostu
powinniśmy wspólnie spędzać trochę czasu? Na ogół łatwo nawiązuję kontakt z
młodzieżą.
– Tak, mogę to poświadczyć – przytaknęła, wspominając urodziny Joeya.
Uśmiech, którym obdarzyła teraz Nicka, miał dodać mu otuchy. – Dobrze,
spróbujemy. Jak często zamierzasz bywać w Dansby?
– Chcę się tu osiedlić. Właśnie prowadzę rozmowy na temat kupna domu w Del
Rio Country Club.
– No, no... – To wywarło na niej wrażenie. Była zaskoczona. Rezydencje na
terenie stosunkowo nowego, elitarnego klubu nie były łatwo dostępne. Oczywiście,
pomyślała, gwiazda golfa ma przewagę nad zwykłym śmiertelnikiem.
– Są tam znakomite tereny golfowe. Mógłbym trenować. No i jeszcze jedno.
Wprowadzę chłopców. Pływanie, tenis, racquetball; będą mieli wszystko, czego
zapragną.
– Zdaje się, że wyjdę na tym interesie lepiej od ciebie.
– Nie wiesz nawet, ile to dla mnie znaczy. Prawdę mówiąc, gdy zobaczyłem cię
dziś wieczorem, ogarnęło mnie poczucie winy, że obarczam cię swoimi kłopotami.
Wyglądałaś na śmiertelnie zmęczoną.
– Tak, byłam zmęczona – przyznała. – Cały dzień dokuczał mi ból głowy.
Wciąż mi zresztą dokucza. Ale nie rób sobie wyrzutów. Nie wiem, czy to dzięki tej
świetnej kolacji, której nie musiałam sama gotować – z uśmiechem wskazała talerz
– czy sprawiło to wino, czy może dlatego, że skupiłam się na kłopotach innej
osoby, czuję się dużo lepiej.
– Zapewne ciąży na tobie ogromna odpowiedzialność – powiedział, patrząc na
nią ze współczuciem i nie udawaną troską. – Wszystkie te poważne sprawy
finansowe...
– Mówisz o banku? – Niemal się roześmiała. To był drobiazg w zestawieniu z
wychowaniem chłopców. Zwłaszcza kłopoty z Gregiem nie dawały jej spokoju. Jak
on się dostanie na uczelnię? – W najbliższym czasie zamierzamy dokonać fuzji
kilku z naszych oddziałów, jest z tym trochę zamieszania – wyjaśniła. Po czym
dodała wzruszając ramionami: – Ale nic poważnego.
– No cóż, liczę na dużo cieknących kranów i zepsutych pryszniców –
powiedział ze śmiechem. – Mógłbym się pewnie przydać, gdybyś miała dwu
prawdziwych zabijaków, wymagających męskiej ręki, a nie spokojnych, dobrze
wychowanych chłopców, dla których będę tylko natrętem.
– O, nie jestem tego pewna. – Teraz śmiała się ona.
– Jak radzisz sobie z biologią?
– No cóż, to zależy od... – Nagle zrezygnował z żartu, który mu się nasuwał.
Nie był w stylu Rae. Już o tym wiedział. Wtem przyszło mu coś na myśl.
Wyprostował się, patrząc na nią z rozjaśnioną twarzą.
– Kevin znakomicie radzi sobie z biologią. Ojciec opowiadał mi, że asystuje
weterynarzowi w trakcie operacji, a także przy cieleniu się krów.
Parsknęła.
– Naprawdę nie musisz mnie przekonywać, jaki mądry jest Kevin! Mówiłam ci
już, że właśnie dlatego postanowiłam przyjąć w ramach wymiany takiego ucznia
jak on. Ale sam twierdzisz, że trudno pogodzić ogień z wodą. I masz rację.
Uśmiechnął się.
– A więc chłopcy nie odrabiają razem lekcji?
– Jakich lekcji? Greg korzysta z każdej okazji, by się wywinąć. Dziś rano jego
wychowawczyni dzwoniła do mnie w sprawie biologii, a jutro otrzymam pewnie
telefon w związku z innym przedmiotem.
– Zmarszczyła czoło. – To naprawdę żenujące. Za każdym razem, gdy idę do
szkoły na rozmowę, chciałabym zabrać świadectwa Joeya, ma same dobre stopnie,
i powiedzieć: Widzi pani, nie jestem złą matką. To nie moja wina, że... – przerwała,
gdyż Nick pokładał się ze śmiechu. Jednocześnie zdała sobie sprawę, jak zabawne
jest to, co mówi, i również się roześmiała. A przecież, mimo wszystko... – To
wcale nie jest wesołe – wykrztusiła.
– Wiem, wiem. – Sięgnął poprzez stół, by wziąć ją za rękę. – Ale to naprawdę
nie twoja wina. Zdaje się, że zbyt wiele od siebie wymagasz, a także i od Grega.
Może trochę się leni, ale to w gruncie rzeczy dobry chłopak.
– O tak, na pewno – zgodziła się Rae. – Poza tym nie ma z nim żadnych innych
kłopotów. Gdyby jeszcze poświęcił nauce połowę tej uwagi, którą poświęca grze w
futbol... Trener mówi, że nigdy nie miał równie dobrego obrońcy. Ale ja
zastanawiam się, czy nie wycofać go z drużyny, jeśli, oczywiście, szkoła mnie nie
uprzedzi.
– Ależ nie możesz tego zrobić! – gorąco zaprotestował Nick. – Greg wymaga
dyscypliny, musi uprawiać sport i wierzyć w to, że jest w czymś naprawdę dobry.
– Może masz rację. Ale potrzebny mu jest również jakiś bodziec. Coś, co
skłoniłoby go do tego, by choć spojrzał w stronę książek. To nie jest chłopiec tępy.
Szkoda, że nie widziałeś referatu, który przygotował na historię.
– Taki dobry?
– Napisał go w jedno popołudnie. Rano był u dentysty, a potem uprosił mnie,
żebym pozwoliła mu spędzić resztę dnia w bibliotece uniwersyteckiej, zamiast w
szkole. Oczywiście, jak zawsze, referat miał być gotów nazajutrz, toteż musiałam
przepisywać go w nocy. Ale dobrze napisał. Naprawdę dobrze. – Gdy o tym
myślała, rosło w niej serce. – Dołączył bibliografię i cytował niektóre z
wymienionych prac. Potrafił zebrać, zrozumieć i przetworzyć wszystkie te
informacje w pomysłowo skomponowaną i zręcznie napisaną całość... – Przerwała
z zażenowaniem. – Teraz ja się przechwalam.
– Nie widzę w tym nic złego. Poza tym przyszło mi coś na myśl.
– Co takiego?
– Czy pomyślałaś, żeby wciągnąć w to Kevina?
– Pytasz, czy prosiłam, żeby pomógł Gregowi w nauce? Wiesz, myślałam o tym
nawet, ale w końcu zrezygnowałam.
– Nie, pytam, czy próbowałaś namówić Kevina, żeby zwrócił się o pomoc do
Grega?
– Jaką pomoc?!
– Powiedziałaś mi przed chwilą, że Greg dobrze pisze.
– Sądzisz, że Kevin ma z tym jakieś trudności?
Nick potarł brodę i mrugnął do niej.
– Mój dziadek mawiał, że mądry może czasem udać głupiego.
– Twój dziadek był skarbnicą mądrości.
– Był. I trafiał w sedno równie celnie, jak piłką golfową w dołek.
– Też tak dobrze grał w golfa?
– A jak myślisz, kto mnie nauczył? Ale wracając do Kevina... – Tłumaczył jej,
że kilkunastoletni chłopcy niechętnie proszą o pomoc. Ale gdy zwróci się o nią
rówieśnik, oferując ją w innej dziedzinie, sprawa przybiera nową postać.
– Poprosisz Kevina, żeby to zrobił? – spytała.
– Nie, ty to zrobisz. W ciągu dwu tygodni zdołałaś nawiązać z nim lepsze
stosunki, niż ja przez całe jego życie – powiedział ze smutkiem.
– Ale teraz musimy to zmienić – oświadczyła stanowczo i równocześnie
przyrzekła sobie, że zrobi wszystko, by w tym pomóc.
Gdy odwoził ją do domu, pomyślała, że nigdy z żadnym mężczyzną nie
spędziła równie dziwnego wieczoru. Jedynym przedmiotem rozmowy byli ich
chłopcy i związane z nimi kłopoty. Dzielili się tymi kłopotami, unikając wzajemnej
krytyki i pouczeń. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuła, że opuszcza ją napięcie.
– Bardzo dziękuję za naprawdę miły wieczór – powiedziała, gdy otworzył przed
nią drzwi i odprowadzał w półmrok holu. Dom pogrążony był w ciszy i spokoju.
Nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest tak późno. Jednocześnie z niechęcią
myślała o tym, że Nick za chwilę wyjdzie. – Miałbyś może ochotę na kawę?
Brandy? – spytała.
– Nie, dziękuję. To był dla ciebie męczący dzień. I, zdaje się, jutro czeka cię
taki sam. A ja rano wylatuję. – Stał jednak nieruchomo, patrząc na nią intensywnie,
badawczo.
– Tak, rzeczywiście – lekko się zmieszała. – Następny turniej? W takim razie
życzę szczęścia.
– Miałem już szczęście dziś wieczór. Nie wyobrażasz sobie, jak wiele dla mnie
znaczy nasz układ – powiedział, wyjmując z jej rąk torebkę i kładąc ją obok na
stoliku. – Czy możemy go przypieczętować?
– Tak, oczywiście – odparła z uśmiechem, podając mu rękę. Ujął jej dłoń, ale
tylko po to, by przyciągnąć Rae do siebie, nachylić się i dotknąć ustami jej ust. Był
to pocałunek delikatny, pocałunek krótki, ale miał w sobie tyle ciepła, tyle czułości,
że do głębi nią poruszył. Pod wpływem impulsu chciała zarzucić ręce na szyję
Nicka, oprzeć głowę na jego ramieniu i...
– Dziękuję ci, Rae. Odezwę się. Dobranoc. – Musnął palcem jej policzek,
obrócił się i wyszedł.
Rozdział 5
Rae wbiegała po schodach, szczęśliwa, beztroska, lekko oszołomiona. Czyżby
działało tak wino? Chociaż... zazwyczaj wino przyprawiało ją o senność, ale teraz
nie czuła senności. Była ożywiona i pobudzona. Wypełniało ją radosne uniesienie.
Może to nie wino – nerwowo zachichotała – lecz ekscytujący finał tego
niezwykłego wieczoru.
Życie nie stworzyło jej wielu możliwości porównań, ale to spotkanie okazało
się zdarzeniem naprawdę niezwykłym. Właściwie niemal przez cały czas
rozmawiali na temat dzieci. Nick McKenzie nie należał do mężczyzn, którzy
zabiegaliby o nią dla własnej rozrywki i egoistycznych celów, myślała Rae,
zrzucając buty z nóg. Początkowo, gdy wyjeżdżając z parkingu wystąpił z owym:
„Miałem nadzieję, że mógłbym się przydać”, odniosła wrażenie, że to zwykły
frazes, chwyt uwodziciela. Była jednak w błędzie. Nick naprawdę tego pragnął. I
nie chodziło mu o jej względy. Zdjęła bluzkę i kostium, po czym automatycznie
powiesiła je w szafie. Gdyby tak chłopcy chcieli mnie naśladować... – westchnęła.
Tak, Nick pragnął dzielić z nią to, co naprawdę miało znaczenie. Zarówno dla
niego, jak i dla niej. Najważniejsze były dzieci. Rodzina. Chciał dobra Kevina,
chciał nawiązać z synem prawdziwie bliską więź. Nie wątpiła w szczerość tych
deklaracji. Ani w jego rozpacz, gdy wyznał: „Mój syn mnie nienawidzi”. Już
wcześniej dostrzegła dzielący ich dystans. Dostrzegła jednak również krótki błysk
szczęścia, który zalśnił w oczach Kevina, gdy tamtego wieczoru ujrzał ojca w
szpitalu. A Nick? Czyż na wiadomość o wypadku syna natychmiast nie przerwał
jednego z najważniejszych turniejów? Czy nie szukał o północy psa, którym
zamartwiał się Kevin? I czy teraz nie przenosi się do Dansby, by zamieszkać obok
chłopca. Tak, bez wątpienia coś ich dzieli. Ale na pewno się kochają. Zrobię
wszystko, co w mojej mocy, by ich z sobą pojednać – postanowiła.
Włożyła koszulę nocną. Myślała o tym, że ledwie tylko zdołała napomknąć mu
o własnych kłopotach, a już zmalały, stały się mniej poważne. Ktoś przejął się jej
sprawami, dodawał odwagi, próbował doradzić. Ktoś sprawił, że... że nie była już
samotna.
Leżała w łóżku. Nie mogła zasnąć, pogrążona w myślach. Nie krążyły one
jednak wokół spraw, które wspólnie omawiali. Wciąż czuła dotyk jego ust i upajała
się od nowa dawno zapomnianym oczekiwaniem – przeczuciem czegoś
cudownego, czegoś, co dopiero ma się wydarzyć. To doznanie od dawna było jej
obce. Od czasu...
Gwałtownie siadła, wstrząśnięta samą myślą. Tak, od czasu pierwszej randki z
Tomem!
Mój Boże, zupełnie straciła głowę! Tak jej pochlebiało, że ten przystojny,
rozchwytywany przez wszystkich student ostatniego roku prawa chciał się z nią
umówić. Jeszcze teraz pamiętała nieokiełznane uczucie radosnego oczekiwania.
Euforia trwała równo trzy lata. Następne trzy lata, ostatnie trzy lata stały się
koszmarem, jaki zawsze pociąga za sobą próba ratowania utraconych złudzeń.
Leżała, usiłując sobie przypomnieć to, co Nick McKenzie mówił o swoim
małżeństwie: „Choroba, na którą nie ma lekarstwa”. Ale jedno było jasne. On
odszedł. On. Sam to przyznał. Czy zostawił żonę równie nieszczęśliwą i złamaną
jak Rae? Czy był już wtedy sławny i bogaty? Zepsuty względami innych pięknych
kobiet jak ongiś Tom?
Na miłość boską! Co mnie to obchodzi? Mam się zająć jego synem, na którym
na pewno mu zależy!
Pragnie naprawić ich wzajemne stosunki i dlatego prosił o pomoc. To
wszystko! Kobiety na pewno szaleją za Nickiem McKenzie’em. Nie, nie chcę być
jedną z nich – myślała. Przez dziewięć lat budowała od nowa swoje życie,
poświęcając je chłopcom i karierze zawodowej. Nie miała zamiaru burzyć teraz
wszystkiego. A związek z takim mężczyzną jak Nick McKenzie to ryzykowna
sprawa. Wiedziała o tym z własnego doświadczenia, wiedziała, jak taki człowiek
może zranić i jaką wyrządzić krzywdę.
Parokrotnie klepnęła poduszkę, obróciła się na bok i spróbowała zasnąć.
Nazajutrz wieczorem, gdy Greg wyszedł na trening futbolowy, Rae zdołała
złapać Kevina. Chętnie zgodził się pomóc w ułożeniu rzeczy, które wyjęła z
suszarki. Kiedy jednakże zaproponowała, by pomógł Gregowi w biologii, udając,
że sam potrzebuje pomocy w zakresie literatury, uśmiechnął się, jak ojciec,
kącikiem ust.
– Greg nie da się nabrać. Wie, że mam z literatury celujący.
– Niech cię diabli, Kevin – roześmiała się. – Dlaczego ty we wszystkim musisz
być doskonały?
– Nie we wszystkim. Mam trudności z algebrą – wyznał wzdychając. – I Greg
też o tym wie.
– No cóż... – zawahała się. – Kłopot w tym, że algebra nie jest jego mocną
stroną. Stopnie Grega to prawdziwa karuzela. W jednym miesiącu piątka, w drugim
jedynka. – Chociaż... zastanawiała się, zwijając parę skarpetek, stopnie były ściśle
uzależnione od tego, czy Greg otworzył podręcznik, czy też nie tknął go wcale.
Gdyby więc skłonić go do pracy... – Słuchaj, Kevin, co powiedziałbyś na taką
wymianę usług... ?
– Jaką? – Kevin był zdumiony. – Co za co?
– Ty pomożesz mu w biologii, a on tobie w algebrze. Rozumiesz?
Kevin z powątpiewaniem wzruszył ramionami.
– No tak, ale Greg nie jest dużo lepszy...
– Wiem, wiem – przerwała – ale nie sądzę, by się do tego przyznał, gdy
poprosisz o pomoc. Kevin, musimy coś zrobić, żeby zabrał się do roboty!
– Dobrze. A więc ja... my... spróbujemy. Z pewnością potrafię pomóc mu w
biologii. W pracowni biologicznej pracuje się parami. Poproszę panią Morris, żeby
posadziła mnie z Gregiem.
– Wiesz co, Kevin? – Rae z uśmiechem wręczyła mu stos podkoszulek. –
Bardzo się cieszę, że do nas przyjechałeś.
– Ja też – odparł z głupią miną. – Mam to zanieść do pokoju Joeya?
– Tylko nie kładź na łóżko, włóż do szuflady!
Nie wierzyła własnym uszom, gdy dwa wieczory później usłyszała, jak Greg
kłóci się – nie, omawia z Kevinem równanie algebraiczne. Głos Grega
rozbrzmiewał głośno i pewnie.
– Nie, stary, trzeba tak... rozumiesz? – Instynkt rywalizacji wkroczył w życie
szkolne. Nareszcie. A tydzień później nauczyciel stwierdził, że Greg podciągnął się
z biologii. Rae pragnęła uściskać Kevina.
Zatelefonowała do matki, do Oregonu.
– Myliłaś się, mamo! Ten uczeń, który przyjechał tu z zagranicy na wymianę, to
najlepszy pomysł w moim życiu!
Nie wspomniała jednak o ojcu ucznia i nie przyznała, nawet przed sobą, że
czeka na telefon od Nicka.
Zadzwonił w dniu, w którym wrócił z Południowej Karoliny. Na dźwięk
śpiewnego akcentu wstrzymała oddech.
– Cieszę się, że cię złapałem przed wyjściem z biura. Pomyślałem, że mogłabyś
dziś wieczór przyjechać z chłopcami na obiad do klubu.
– Wielkie nieba! – powiedziała, zerkając na Córę, która bacznie jej się
przyglądała. Ona również rozpoznała ten głos i, nim wręczyła słuchawkę Rae,
zamieniła z Nickiem kilka słów. – Nie lubisz tracić czasu, prawda?
– Nie stać mnie na to. Chciałbym pokazać tobie i chłopcom mój dom. Co o tym
sądzisz?
Błyskawicznie odtworzyła w pamięci plan zajęć chłopców.
– Tak, to dziś możliwe. Joey gra w piłkę nożną, więc zaraz potem. Co z... Jaki
strój obowiązuje?
– Powiedz im tylko, żeby nie wkładali szortów i tenisówek. Mogą przyjść w
swetrach.
– Dobrze. A więc spotkamy się w...
– Przyjadę po was. Może trochę przed szóstą?
– Świetnie. – Odwiesiła słuchawkę nie patrząc na Córę. Ale Cora nie dała się
zbyć.
– Znów randka z przystojnym królem golfa?
– Żadna randka. Chodzi mu o chłopców. Chce im pokazać swój dom.
– Jego dom? – Cora wywróciła oczy do góry. – Co się tu dzieje? Zostaje na
stałe? A więc romans na całego!
– Na miłość boską! Nikt nie zostaje i nie ma żadnego romansu. Nick chce po
prostu mieszkać bliżej syna, który spędzi tu cały rok.
– A więc czemu, jeśli wolno spytać, nie do syna dzwoni? I na pewno nie w syna
wpatrywał się wtedy, kiedy...
– Oj, daj wreszcie spokój! – Rae złapała torebkę i ruszyła do wyjścia. – Może
posprzątasz ten bałagan? Muszę odebrać Joeya.
– Jasne – zachichotała Cora. – Wreszcie naprawdę uczciwe randki. Tak się
cieszę.
– Mówiłam już, to nie randki. To tylko... och, nieważne – Rae westchnęła.
Obracając się, ujrzała roześmianą twarz Cory.
– Niezłe miejsce – zauważył Nick, gdy zamknęła się za nimi potężna, żelazna
brama i ruszyli przez tereny Del Rio Country Club. – Oprócz pól golfowych jest tu
kilka kortów tenisowych, basen o olimpijskich wymiarach, a także sale do
raoquetball i sale gimnastyczne w domu klubowym.
– Czy jest boisko do koszykówki? – dopytywał się Greg, wyglądając w
napięciu przez okno samochodu.
– Tego nie wiem. Sprawdzę. – Nick zaparkował samochód i poprowadził ich do
restauracji. Była to przestronna sala, w której panowała pogodna, spokojna
atmosfera. Stłumione głosy gości wznosiły się i opadały. To zapewne w większości
tutejsi mieszkańcy – pomyślała Rae. Sięgające od sufitu do podłogi okna
wychodziły na rzęsiście oświetlony taras, gdzie kilku biesiadników odważnie
stawiało czoło wczesnojesiennemu wieczorowi.
– Jemy na tarasie? – spytał Joey, a jego wysoki głosik wzbił się nad dźwięk
porcelany i szczęk sreber, wywołując na sali szmer rozbawienia.
– Nie – szepnęła Rae. – Jestem wprawdzie rodowitą Kalifornijką, ale wiem,
kiedy nie należy wychodzić na dwór.
– Po obiedzie pokażę wam mój dom – zaproponował Nick, gdy Rae zdołała
przekonać Joeya, że nie ma tu hamburgerów, i gdy wreszcie złożyli zamówienia.
– Twój dom? – spytał zdumiony Kevin. Poza zamówieniem złożonym
kelnerowi były to jedyne słowa, które wypowiedział od chwili, gdy Nick po nich
przyjechał. Rae przypomniała sobie pytanie Cory: „Czemu więc nie dzwoni do
swego syna?”.
– Tak, kupiłem dom – odparł Nick. – Są tutaj znakomite tereny golfowe, więc
w przerwach między turniejami będę mieszkał blisko was.
– Aha – cicho powiedział Kevin.
Nick obiecał załatwić karty wstępu dla całej trójki, żeby chłopcy mogli
swobodnie i o dowolnej porze korzystać z wszystkich klubowych udogodnień.
– Ale super! – wykrzyknął Greg. – Czy grasz w tenisa?
– Nie najlepiej – wyznał Nick z szerokim uśmiechem. – I nie zamierzam z
wami przegrywać. Ale co byście powiedzieli na kilka lekcji golfa?
– O rany! Mówisz serio? – Greg promieniał. – Ale super!
– Czyja też mogę? – spytał Joey. Buzia mu się jednak wydłużyła, gdy Greg
oświadczył:
– Jesteś za mały. – W chwilę później znów się jednak rozjaśnił, gdyż Nick temu
zaprzeczył, mówiąc, że sam był młodszy, kiedy zaczynał.
Przez całą kolację chłopcy Rae zarzucali go pytaniami na temat lekcji golfa i
różnorodnych, dostępnych w klubie atrakcji. Nick wesoło odpowiadał na pytania,
nie zrażony, lub pozornie nie zrażony, brakiem zainteresowania ze strony Kevina.
Wyniosłe dęby rzucały cień na tereny mieszkalne, otoczone soczystą zielenią
pól golfowych. Żwirowane ścieżki wysadzane drzewami wiły się pośród domów,
nadając całemu terenowi naturalny, wiejski charakter. Rae ze zdumieniem ujrzała,
że Nick prowadzi ich w stronę oddzielnie stojącego, dużego, piętrowego domu.
Pierwsze piętro, poza niewielką toaletą i średniej wielkości kuchnią, zajmowała
otwarta przestrzeń połączonej jadalni i livingu.
– Ależ to wspaniałe! – wyszeptała Rae, patrząc na olbrzymi kamienny kominek
i wygodne, eleganckie wyposażenie wnętrza, utrzymane w tonacji beżu i brązu.
Zastanawiała się, jak zdołał w tak krótkim czasie urządzić dom.
– To jest gotowy dom – wyjaśnił, czytając w jej myślach. – Kupiłem wszystko
w całości.
– Rozumiem. – Jak to przyjemnie być w takiej sytuacji, pomyślała. Jakże to
upraszcza wszelkie decyzje.
– Mamo! Mamo! – wrzeszczał Greg. – Chodź, zobacz! W sypialni jest
kominek! Ale super!
– Mamo, jak tu fajnie! – wołał Joey, patrząc na nią z balkonu nad bawialnią.
– Tak, ale nie przechylaj się przez balustradę – ostrzegła. Spojrzała na Nicka. –
Obawiam się, że moi chłopcy zanadto się panoszą.
– Nic nie szkodzi. Chodź na górę. Chciałbym ci pokazać resztę domu, zanim się
wprowadzę i narobię wszędzie bałaganu.
Trzy sypialnie i dwie łazienki prezentowały się równie imponująco jak dół. To
nie był dom przeznaczony dla samotnego mężczyzny, lecz dla całej rodziny. Nick
zadał sobie wiele trudu i poniósł wielkie koszta, myślała Rae, obserwując ze
smutkiem Kevina, który – jedyny spośród nich – zachowywał się obojętnie.
Zaczęli zbierać się do wyjazdu, gdy wtem Joey zapytał:
– Kiedy pojedziemy odebrać Rudego?
– Rudego? – powtórzył McKenzie.
– Psa. Tak go nazywamy, bo jest rudy, prawda? Kevin mówi, że już
wyzdrowiał. Odwiedza go, gdy jest w pracy, ale tylko raz tam byłem i Rudy nie
zna mnie tak dobrze jak Kevina. Ale przyzwyczaiłby się, gdybyśmy go zabrali do
domu. Czy już można go zabrać?
– Myślę, że należy spytać o to naszego specjalistę – odparł Nick patrząc na
Kevina. – Co ty na to?
Kevin zaczerwienił się, ale szybko odpowiedział:
– Pies już jest zdrowy. Trochę nawet podskakuje. Wyprowadzałem go kilka
razy, gdy byłem na kampusie.
– Widzisz, widzisz! Czy teraz możemy zabrać go do domu?
– No cóż... ja... sama nie wiem. – Nick spojrzał na Rae, ona zaś zareagowała
wzruszeniem ramion, jakby z pretensją chciała powiedzieć: to ty mnie w to
wrobiłeś. Uśmiechnął się.
– Przecież tu jest mnóstwo miejsca. Jutro po niego pojadę i...
– Nie! – krzyknął Joey. – Chcemy, żeby mieszkał w naszym domu! Prawda,
Greg? Zgadzasz się, mamo?
– Tak, mamo – włączył się Greg. – Liczyliśmy na to. Kevin spojrzał na nią
błagalnie.
– Ojciec tak często wyjeżdża. A Rudy potrzebuje teraz szczególnej opieki.
My... ja obiecuję, że nie będzie sprawiał ci kłopotów.
Rae była po części uradowana, a po części rozżalona tym, że chłopcy uknuli w
sekrecie cały plan dotyczący przyszłości psa. Nie dziwiła się teraz, że nie zarzucali
jej dotąd błaganiami i żądaniami. Uśmiechnęła się i skapitulowała. Jakąż by była
matką, odmawiając dzieciom psa, nawet jeśli to tylko kundel, a nie rodowodowy
zdobywca medali, taki jak Taffy.
Nazajutrz Rudy został członkiem rodziny Pascalów. Widząc, jak Kevin
opiekuje się nim podczas rekonwalescencji, Rae uznała, że chłopiec ma wszelkie
zadatki na lekarza weterynarii. Nawet zawadiacki Joey cierpliwie i delikatnie
wykonywał polecenia Kevina. Rudy był nie tylko karmiony i leczony, ale również
kąpany, codziennie czesany i głaskany. Zdobył serca wszystkich, nim jeszcze
zrosły mu się połamane łapy. Jest taki wdzięczny za naszą pomoc, myślała Rae. I
bardziej kochający, a więc i bardziej kochany niż wyniosły arystokratyczny Taffy.
Ponadto rodzina Pascalów wzbogaciła się o jeszcze jedną osobę. Był nią Nick.
Zgodnie z umową odwiedzał ich za każdym razem, gdy przyjeżdżał do miasta.
Chłopcy z radością witali jego obecność. I chętnie pomagali w wykonywaniu zadań
powierzonych mu przez Rae. Nick miał zresztą szczególny dar wciągania ich w
różne czynności domowe. „Podaj no tę zasuwę, Joey, i poświeć nad nią latarką” –
mówił. Albo: „Weź szwedzki klucz, Greg. Widzisz, jak dobrze pasuje”. Chłopcy
uczyli się przy nim drobnych napraw. I w dodatku to polubili. Stało się tak
zapewne dzięki wesołej, żartobliwej atmosferze, jaką stwarzał Nick. Zabierali się
teraz do różnych rzeczy, o które Rae ich nawet nie prosiła.
Jednakże Kevin, który robił to, co i oni, wciąż zachowywał dystans. Aż dziwne,
że chłopiec, który z taką łatwością przylgnął do ich rodziny, zaczynał się z niej
wycofywać, gdy tylko wkraczał jego ojciec. Zauważyła również, że Nick zbyt
ostrożnie odnosi się do Kevina. I że nigdy go nie strofuje tak jak jej chłopców. „Do
diabła, Greg, jak wygląda samochód mamy! Łap odkurzacz, Joey, a ty, Greg,
zajmij się wężem do polewania!” Rae uświadomiła sobie, że pod jego nieobecność
odczuwa pustkę, że nasłuchuje czekając, aż rozlegnie się gwizdana przez niego
melodyjka lub serdeczne: No co słychać?
Było to z początkiem października, w pewne sobotnie popołudnie. Kevin
wyjechał z Gregiem na zajęcia sportowe za miasto, a Joey z drużyną skautów na
całonocny kemping. Rae wyszła przed dom, by grabić liście. Towarzyszył jej tylko
Rudy. Zagrabiała liście w sterty, śmiejąc się na widok psa, który wskakiwał w
każdy nowy stos, a następnie się w nim tarzał. Uwielbiała ciepłe tchnienie złotej
jesieni połączone z wilgotnym zapachem ziemi, który drażnił nozdrza,
przypominając o zbliżającej się zimie. Wtem na podjeździe rozległ się odgłos
samochodu Nicka. Podniosła głowę w chwili, gdy zamykał drzwi i ruszał w jej
stronę.
– Co się tu dzieje? – spytał przystając, by pogłaskać radośnie szczekającego
psa, który skakał na powitanie.
– Czemu robisz to sama? Gdzie są chłopcy?
Wyjaśniła, że wyjechali, po czym dodała:
– Myślałam, że jesteś na Florydzie.
– Wróciłem dzisiaj rano. A więc wszyscy cię opuścili?
– Nie mam nic przeciw temu. Zdarza się to tak rzadko, że bardzo lubię podobne
chwile.
– No tak, ale ja wróciłem i nie musisz już teraz sama z tym walczyć –
powiedział, sięgając po jej grabie.
– Nie, zostaw – roześmiała się, mocniej je ujmując.
– Jeśli już musisz, to weź drugie grabie z garażu. Grabienie liści to moje
ulubione zajęcie.
– Jak ci poszło? – spytała, gdy wrócił i zabrał się do roboty. – Wygrałeś?
– Tak. Ale nie musisz ze mną rozmawiać. Nie chcę zakłócać ci spokoju.
– Co? Ależ nie żartuj! Mówiąc szczerze, przypuszczam, że lubię to, ponieważ
najszczęśliwsze chwile w życiu spędziłam właśnie przy grabieniu z kimś liści –
powiedziała wspominając, jak ojciec pozwalał jej wskakiwać w wielkie, zagrabione
sterty.
Rzucił jej szybkie spojrzenie.
– Mówisz o mężu?
– O Tomie? Ależ skąd! Nikt go nigdy nie widział z grabiami w ręce. – Ani też
brodzącego w liściach, które mogłyby zabrudzić jego drogie spodnie od Brooksów,
tak jak teraz brudzą eleganckie, kremowe spodnie Nicka – myślała, ogarnięta
poczuciem winy.
– Ale zastanawiałem się... Czy to nie w tym domu mieszkaliście z mężem,
zanim...
– Z Tomem? – powtórzyła pytanie. – Nie. Byliśmy małżeństwem zaledwie
sześć lat. Tom dopiero zaczynał. Nie zdołalibyśmy utrzymać tak dużego domu. To
był dom moich rodziców. Tu się wychowałam.
– Rozumiem.
– I tu wróciłam, bo nie mogłam sama... dać sobie rady – skończyła,
zawstydzona tym wyznaniem. Przegrała jako żona, a potem, po śmierci Toma,
okazała się całkiem bezradna.
– To zrozumiałe – wtrącił Nick. – Sama z dwójką małych dzieci. Nie było
innego wyjścia.
Powoli, w trakcie wspólnej pracy, dowiadywał się coraz więcej. Wróciła na
uczelnię, podczas gdy jej matka zajmowała się dziećmi. Zaczęła pracować w banku
jako kasjerka. Śmiejąc się opowiadała o różnych komicznych przeprawach, które
pokonywała, awansując w dziedzinie zdominowanej przez mężczyzn.
Pokiwał głową.
– Chylę czoło, bo ja nie potrafiłbym nawet obliczyć stanu mojego konta.
Opowiedziała, jak przed trzema laty spadła na nich śmierć jej ojca. Jak rok
temu matka wyszła ponownie za mąż.
– A więc teraz żyjesz samodzielnie – powiedział.
– Uważam, że wspaniale sobie radzisz. Prowadzisz dom, wychowujesz dwu
udanych chłopców, w tej chwili nawet trzech, wykonujesz pracę, przy której bym
osiwiał i na dodatek wyglądasz jak Miss Ameryki.
– Chcesz mi sprawić przyjemność – uśmiechnęła się. Nie wspomniała o
gimnastyce, o regularnych wizytach w salonie kosmetycznym, o uporze, z jakim
walczy o to, by nie ustępować urodą żadnej z tych pięknych kobiet, które podziwiał
Tom. – Za to, że jesteś taki miły, a także w nagrodę za ciężką pracę – spojrzała na
sterty zgrabionych liści – przygotuję wyśmienitą kolację.
– O nie, nic z tego. To ja zabieram cię na kolację. Włóż buty, w których możesz
tańczyć. Wrócę za godzinę.
Nic dziwnego, że chłopcy za nim szaleją, myślała Rae wchodząc pod prysznic.
Nick McKenzie ma swoje sposoby, by podnieść człowieka na duchu, a poza tym
stwarza poczucie takiego bezpieczeństwa.
Zabrał ją do Capri, nocnego klubu nad rzeką. Kolacja była znakomita, wybór
win doskonały. I znów, jak poprzednio, oddaliło się napięcie, a równocześnie
senność. Opowiadał jej o Szkocji i życiu na farmie. O tym, jak słońce spala ziemię
w lecie i jak w zimie zalewają ją powodzie. Mówił o konflikcie ze swym
praktycznym ojcem – typowym Szkotem, domagającym się od niego, by karmił
bydło, doił krowy i wyrzucał gnój, a nie trafiał głupią, małą piłką w idiotyczną
małą dziurę. Teraz, gdy zmodernizowano budynki gospodarcze, zainstalowano
elektryczne dojarki i zatrudniono odpowiednich pomocników, praca stała się dużo
łatwiejsza. Nie wspomniał wszakże o tym, że wprowadzenie tych innowacji
umożliwiły fundusze uzyskane z gry w golfa. Dodał natomiast, że przerzucanie
siana wyrobiło mu zapewne odpowiednio silną rękę.
Grał znakomity zespół. Tańczyli. Nie robiła tego od tak dawna... Sądziła, że już
nie potrafi. Tymczasem bez trudu przypomniała sobie krok rumby, cza-czy, tanga.
Kloszowa spódnica szyfonowej, czerwonej sukni wdzięcznie wirowała w rytm jej
bioder, a czerwone sandałki delikatnie postukiwały w podłogę, gdy poddawała się
lekkim ruchom Nicka.
– Nie powiedziałeś, że jesteś także zawodowym tancerzem – żartowała.
– Nic podobnego. Ale musisz wiedzieć, że moja matka jest Irlandką. I kocha
taniec tak, jak ojciec swoją pracę. A czy tobie sprawia to taką przyjemność, jak
grabienie liści?
– Prawie taką samą – roześmiała się.
I tym razem, gdy odwiózł ją do domu, z żalem pomyślała, że zaraz odejdzie.
Tego wieczoru przyjął jednak zaproszenie na lampkę koniaku. Zdjął marynarkę,
rozluźnił krawat. Rae zrzuciła sandałki i z podwiniętymi nogami siadła na sofie,
sącząc koniak.
– Nigdy tego nie piję. – Marszcząc nos zastanawiała się nad jego smakiem.
– Jest chyba wiele rzeczy, na które nigdy sobie nie pozwalasz – zauważył,
wyciągając swoje długie nogi. Przypominasz mi skrzaty z bajek mojej mamy.
– W czym?
– One też pracują, pracują i pracują.
– Są chyba bardzo nudne.
– Nic podobnego. Wszystko robią z radością, chętnie się śmieją i posiadają moc
czynienia czarów. Wynagradzają stokrotnie każdego, kto sprawi im przyjemność.
Uśmiechnęła się.
– Naprawdę opowiadała ci to mama?
– Wiele, wiele razy. Nie wyobrażasz sobie, jak starałem się wejść w ich łaski. –
Wypił łyk koniaku, odstawił kieliszek na stół i przysunął się bliżej. – Czy zdołałem
sprawić ci przyjemność, mój skrzacie? Czy dobrze się bawiłaś?
Wyprostowała nogi, udając, że rozważa tę kwestię.
– Daj mi pomyśleć. Moja ulubiona pora roku, ulubione zajęcie, wspaniała
kolacja... i tańce. Tak, dobrze się bawiłam.
– Ja też. – Wyjął z jej rąk kieliszek, odstawił go na stolik i nachylił się, by ją
pocałować. Zrobił to delikatnie, zaledwie muskając wargami jej usta. Ale ten
pocałunek miał w sobie magnetyczną siłę – siłę, która przeniknęła ją do głębi,
przyciągnęła ku niemu i pogrążyła w rozkosznym omdleniu. Bezwiednie owinęła
ramiona wokół jego szyi, w chwili gdy z westchnieniem zawładnął jej ustami w
pocałunku, który pozbawił ją poczucia miejsca i czasu. Długo oddawała pocałunki
w namiętnym uniesieniu, od tak dawna głęboko w niej uśpionym, że teraz uległa
bez reszty fali uczucia, rozkoszując się jedynie szczęściem tego doznania. Z
czułością gładziła palcami jego szyję, dotykała ust, pieściła owal twarzy.
Jego czułość tak ją obezwładniła, tak zapamiętała się w czysto erotycznej
rozkoszy, że gdy myślała o tym później, nie umiała powiedzieć, co sprawiło, że
nagle się ocknęła. Może dreszcz pożądania, który ją zelektryzował, gdy palce
Nicka wślizgnęły się pod cienkie ramiączko głęboko wyciętej sukni, delikatnie
pieszcząc jej piersi? Gwałtownie siadła, przerażona, uwalniając się z jego objęć.
Czuła się naprawdę głupio. To ona tego chciała, ona go sprowokowała.
– Widzisz, ja nie mogłabym, nie mogę... – Nie mogła posunąć się dalej.
– Wybacz mi, Rae. Do diabła, tak na mnie działasz! Obawiam się, że...
przestałem nad sobą panować.
Ale to ona straciła kontrolę nad sobą. Zagryzła wargi, usiłując opanować swoje
emocje, wdzięczna mu za to, że wziął całą winę na siebie.
– Chodzi mi... o chłopców... ja... nie mogę się angażować.
– Rozumiem – powiedział, odgarniając lok jej włosów. – Naprawdę rozumiem.
I nie chcę tracić twojej sympatii. Będzie więc lepiej, jeśli już pójdę. – Wstał, by
włożyć marynarkę, po czym wrócił i spojrzał na nią. – Dziękuję ci, mój skrzacie, za
bardzo szczęśliwy dzień.
Uśmiechnęła się milcząco. W chwilę później usłyszała, jak zamykają się za nim
drzwi.
Rozdział 6
Jak mogłam pomyśleć, ze Nick McKenzie daje poczucie bezpieczeństwa! –
myślała. Ten mężczyzna jest niebezpieczny. Przez dziewięć lat starannie unikała
wszelkich związków, tymczasem wystarczyło, by otworzył ramiona, a natychmiast
w nie wpadła! Tak, jestem uosobieniem wygłodzonej seksualnie wdowy, która
łapczywie szuka nowego partnera. Trudno mu się dziwić, że... Spurpurowiała na
myśl o swoim zachowaniu. W gruncie rzeczy sama go sprowokowała, by potem,
czując się jak idiotka, przybrać pozę skromnisi. Trudno się dziwić rozczarowaniu i
zdziwieniu, które wyrażała jego twarz.
Trzeba mu jednak oddać, że znalazł się jak dżentelmen i wykazał więcej
opanowania niż ona. Gdyby nalegał, i gdyby ustąpiła – a przecież tego pragnęła –
czym by się to skończyło? Rozczarowaniem? Jeszcze teraz paliło ją wspomnienie
słów Toma. Tej nocy, gdy doszło do rozmowy – ile ich już było? – na temat, aha,
Lisy Fitzgerald, oświadczył: „Wiem, chciałabyś, żebym wracał na noc do mojej
oziębłej żoneczki, ale czy sądzisz, że seks z zimną rybą sprawia mi przyjemność?”
Przestań wreszcie wspominać! – niecierpliwie przywołała się do porządku,
manewrując samochodem w poniedziałkowym rannym tłoku. Nie, nie może tak po
prostu i bez wahania wiązać się z kimś. Powiedziała Nickowi prawdę. W jej życiu
nie było miejsca na takie związki. Odtąd zachowa wobec niego dystans.
Jak mogła pozwolić, by tak łatwo wszedł w jej życie! No cóż, zrobił to otwarcie
i miał po temu rzetelny powód, zastanawiała się, wjeżdżając na parking.
Początkowo sprawa wyglądała beznadziejnie, ale w miarę upływu czasu więź
między ojcem i synem zdawała się zacieśniać. O dziwo, na poprawę stosunków
między nimi wpłynął Rudy. Tak się szczęśliwie złożyło, że obaj byli w pokoju
obok, gdy zakrztusił się i z trudem zaczął łapać powietrze. Nick dopadł go
pierwszy, a wtedy Kevin krzyknął: „Zostaw mi go, tato! Coś utkwiło mu w
gardle!” Nick natychmiast ustąpił synowi. Kevin szybko i fachowo wyjął kurzą
kostkę, którą Rudy wyciągnął z kuchennego wiadra, a wówczas ojciec zaczął
rozpływać się w pochwałach. „Nie wiem, co by się stało, gdyby cię tu nie było,
synku. „
– To dobrze, że sam skorzystałeś z udzielonej mi kiedyś rady – powiedziała do
niego Rae, gdy zostali sami.
– Jakiej rady? – spytał.
– Mówiłeś kiedyś, że mądry człowiek może czasem udać głupiego. – A gdy
wciąż nie rozumiał, parsknęła śmiechem. – Słusznie zrobiłeś, pozwalając Kevinowi
wyjąć tę kość, choć równie dobrze mogłeś zrobić to sam.
– Ach, o to ci chodzi... – Ze zdziwieniem dostrzegła, że poczerwieniał.
– Tak, o to. I tak właśnie trzeba postępować. Aż miło patrzeć, jak Kevin upaja
się twoimi pochwałami.
– Naprawdę? A czy nie uważasz, że bardzo zręcznie to zrobił?
– Uhm... – Spojrzała na niego z namysłem. – Ale i on nie jest doskonały, wiesz?
– Oczywiście, że nie jest.
– Ani tak delikatny, jak ci się zdaje.
– O czym ty mówisz?
– O tym, że boisz się na niego krzyknąć, tak jak krzyczałeś na Grega, kiedy
zostawił na deszczu twój kij golfowy.
– Aa... widzisz, ja po prostu nie chcę, by powtórzyła się historia ze mną i moim
ojcem. Wciąż toczyliśmy wojny.
– Teraz jednak przesadzasz w drugą stronę.
– Pewnie tak.
– Czemu nie traktujesz go, jak Grega i Joeya? Ten chłopiec nie jest ze szkła.
Myślę, że to zmniejszy dystans między wami.
Dostrzegła później, że Nick stara się stosować do rad, których mu wówczas
udzieliła i odniosła wrażenie, że daje to pewne rezultaty. Stał się równie ważny w
życiu Kevina, jak ważny był w życiu jej chłopców i jej samej. Miał w sobie... Co to
właściwie było? Charyzma? Tak, miał w sobie bardzo wiele z charyzmy, myślała,
zatrzaskując drzwiczki samochodu i ruszając w stronę biura.
Ale nie tylko charyzmę. Również i charakter. A także poczucie
odpowiedzialności, które, korzystając ze sportowych zajęć i lekcji golfa, umiejętnie
przekazywał chłopcom. Bardzo ją to cieszyło. Tak, była mu wdzięczna za wpływ
na synów i nigdy nie chciałaby ich tego pozbawić. Czuła, że to ona, na wiele
różnych sposobów, czerpie korzyści z układu, który wcześniej zawarli.
Weszła do windy, uśmiechając się do współpracowników i chwilę z nimi
gawędząc, po czym w myślach zrekapitulowała czekające ją obowiązki.
– Dzień dobry – radośnie powitała ją Cora. – Jak się udał weekend?
– Wspaniale. Uwielbiam tę porę roku. A tobie?
– Tak sobie. Frank musiał wyjechać. Widziałaś się z gwiazdą golfa?
Rae, która właśnie wchodziła do swego gabinetu, obróciła się do niej z kpiącą
miną.
– To właśnie cały problem z sekretarkami, przepraszam, kierownikami
sekretariatu, które podlegają przełożonym płci żeńskiej. Sądzą, że mają prawo do
ingerencji w prywatne życie szefa. Gdybym była mężczyzną...
– Niedotykalska! – parsknęła śmiechem Cora. – Pytałam tylko, czy widziałaś
pewnego pana. Co do wtykania nosa, to powinnaś słyszeć, jak węszy nasza żmija
wokół swego przystojnego szefa, który, nawiasem mówiąc, wydaje się bardziej
zainteresowany twoją osobą.
– Tak? – spytała obojętnie Rae i weszła do gabinetu. Cora ruszyła za nią,
taszcząc stertę korespondencji.
– Dzwonił już dwa razy. Trochę się spóźniłaś. Pytał, o której powinnaś przyjść i
co masz dziś do załatwienia.
– Rozległ się telefon, który odebrała Cora. – Tak, panie Bowers, właśnie
przyszła. – Podała Rae słuchawkę, unosząc znacząco brwi, położyła
korespondencję na biurku i wyszła.
– Otrzymałem niespodziewany telefon z Los Angeles – mówił Harrison
Bowers. – Chodzi o przejęcie przez nas oddziałów Peabody’ego. Okazuje się, że
naruszamy ustawę antymonopolową. Wyznaczono konferencję na dziś po
południu. O pierwszej mamy samolot.
– My?
– Biję się w piersi, ale wiesz na ten temat więcej niż ja. Jesteś mi potrzebna. I
licz się z koniecznością noclegu. Wygląda na to, że konferencja przeciągnie się na
cały jutrzejszy dzień.
Jadąc do domu, by się spakować, cały czas myślała o chłopcach. Wiedziała, że
Helen zajmie się Joeyem, a Greg i Kevin dadzą sobie radę sami, ale nie lubiła
zostawiać ich bez opieki na noc, a może nawet dwie noce. Nick? Jest na miejscu.
Może zgodziłby się pomóc?
Nick był zachwycony.
– Wspaniale! – wykrzyknął, gdy zadzwoniła. – Mogą przenieść się do mnie.
Przyjadę po nich zaraz, skoro tylko wrócą ze szkoły. Joeya też zabiorę.
Taka sytuacja utrzymywała się z przerwami około trzech tygodni. W świetle
ustawy antymonopolowej kwestia przejęcia oddziałów Peabody’ego budziła wciąż
nowe zastrzeżenia. Powstawały liczne pytania. Jaki procent majątku banków
Peabody’ego może wchłonąć korporacja Coastal Banks, by nie stać się
monopolistą? A co za tym idzie, jakie walory należałoby przejąć z korzyścią dla
niej, a jakie sprzedać. W miarę przeciągania się rozmów precyzyjna wiedza Rae na
temat obu holdingów Północnego Regionu, ich potencjału i bieżących wyników,
czyniła jej obecność niezbędną nie tylko dla Harrisona Bowersa, lecz i dla
przedstawicieli zarządu korporacji. Prawdę mówiąc, świadomość roli odgrywanej
w procesie podejmowania decyzji dawała jej wiele satysfakcji.
– To mi raczej pochlebia – wyznała Córze.
– A żmiję doprowadza do wściekłości – relacjonowała Cora. – Teraz już jest
pewna, że sypiasz z jej wybrankiem.
– Niech i tak będzie. To chory móżdżek. Nie pozwolę, by przeszkadzała mi w
pracy swoją plugawą gadaniną.
Nie zamierzała również zezwolić na to, by odrywał ją od zajęć Harrison
Bowers. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak dalece zmienił się jego
stosunek do niej, a także z tego, że podziw dla jej fachowej wiedzy zdawał się tu
wiązać z zainteresowaniami osobistej już natury. Zawsze przyjeżdżał, by zabierać
ją na konferencje regionu, a wieczorem odwoził do domu. Często wstępował do
niej, by zasięgnąć jakiejś informacji, a w czasie kilkudniowych narad za wszelką
cenę starał się jadać w jej towarzystwie. Nie przejmowała się tym specjalnie.
Nawykła do męskich zabiegów, umiała sobie radzić nawet wtedy, gdy przybierały
pozory czysto zawodowych kontaktów. Harrison Bowers to nie był poważny
problem.
Poważny problem stanowił Nick McKenzie. Wmawiała sobie, że cieszy się, iż
ciągłe konferencje rozluźniają ich wzajemne kontakty. A także z tego, że dotrzymał
słowa i nie dążył do spędzania czasu tylko z nią, we dwoje. Nie robił już żadnych
romantycznych propozycji. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że serce stawało jej w
piersi za każdym razem, kiedy rozlegało się trzaśniecie drzwiczek jego samochodu,
a potem radosne: Co słychać? I że przepełniała ją zazdrość i tęsknota, gdy zabierał
chłopców na lekcje golfa czy na wycieczkę. Musiała przyznać, że spędza bezsenne
noce, przypominając sobie, jak czuła się w jego ramionach tamtego wieczoru.
Może dlatego właśnie tak dobrze rozumiała Kevina. Pewnego dnia dostrzegła,
że stoi przy oknie w kuchni i obserwuje Nicka, który był w ogrodzie z Gregiem i
Joeyem.
Chłopcy spędzali teraz dużo czasu w domu Nicka i nocowali tam, ilekroć Rae
wyjeżdżała. Związek między nim a Kevinem stawał się coraz bliższy, a stosunki
bardziej naturalne. Jednakże z jakiegoś powodu Kevin niezmiennie odmawiał
udziału w lekcjach gry w golfa.
Ale przecież on rozpaczliwie tego pragnie – uświadomiła sobie nagle Rae, gdy
podniosła głowę znad ciasta, które wyrabiała, i zobaczyła, że Kevin stoi przy oknie.
Czytała to w jego oczach, obserwując zarys opuszczonych ramion, bezruch, z
jakim śledził grę. Spojrzała ponad jego głową i dostrzegła Nicka, który ujął małą
rękę Joeya, demonstrując dziecinnym kijem golfowym, jak uderzyć w piłkę na
przygotowanym przez nich prowizorycznym pólku.
– Czemu się nie przyłączysz do nich? – spytała, usiłując mówić jak najbardziej
naturalnym tonem. – Twój ojciec bardzo się ucieszy.
– Nie! – Odwrócił się gwałtownie, jakby przyłapano go na jakimś wykroczeniu.
– Mnie to w ogóle nie ciekawi.
– Daj spokój, Kevin, założę się, że masz wrodzony talent do golfa.
– Nie, wcale nie mam.
Do diabła, palnęłam głupstwo. Oczywiście wszyscy oczekują po nim Bóg wie
czego, a on wstydzi się, że mógłby zawieść ich oczekiwania.
– Przynieś mi to pudełko – poprosiła, wskazując stojący na stole pojemnik i
zastanawiając się, jak tu nawiązać do poruszonej przed chwilą kwestii.
– Hmm... – mruczał Kevin, wyjmując z piekarnika blachę pełną ciasteczek.
Cały pokój napełnił się słodkim aromatem. – Mogę jedno skosztować?
– Ile tylko chcesz. Umyj ręce i włóż ciastka do pudełka. To na wieczorek
skautów. Masz tu łopatkę, będzie ci łatwiej. – Układając na blasze następną porcję
zaczęła jakby od niechcenia. – Widzisz, Kevin, nie ma ludzi równie dobrych we
wszystkim. Ty, na przykład, umiesz obchodzić się ze zwierzętami. Widziałam, jak
kurowałeś połamane łapy Rudego i jak wyciągałeś mu kość z gardła.
– Uhm – Kevin żuł drugie ciastko. – Czy przekładać warstwy pergaminem?
– Nie musisz. Chcę przez to powiedzieć, że człowiek który lubi zwierzęta, nie
musi być lekarzem weterynarii. Twój ojciec doskonale gra w golfa, ale większość
ludzi uprawia ten sport dla zwykłej przyjemności. – Ciągnęła dalej w tym duchu,
niepewna, czy zdążyła wyjaśnić swe intencje, zanim przerwała, bo do domu wpadli
pozostali chłopcy, by pożreć ciastka i wypić mleko.
Może Nick zdoła go przekonać, że nie musi być chodzącą doskonałością.
Dlaczego, na miłość boską, nie wywrze na nim presji?
– Ponieważ – wyjaśnił przyparty do muru jej pytaniem Nick – nie chcę zmuszać
syna, by szedł w moje ślady. Ojciec mnie unieszczęśliwił, próbując wychować
sobie farmera.
– Och! – jęknęła. – Przecież nie będziesz go zmuszać, żeby został
zawodowcem. Ale moglibyście grać z sobą dla zwykłej przyjemności. Przecież
zależy ci na zacieśnieniu stosunków.
– Tak, zależy. I dlatego pozwalam mu robić to, na co on ma ochotę, a nie
wymagam tego, czego pragnąłbym ja.
Nie potrafiła go przekonać i nie odważyła się więcej poruszać tematu Kevina.
Mężczyźni są tacy uparci.
Tymczasem Rae zauważyła, że odbierając telefon coraz częściej słyszy w
słuchawce dziewczęce głosy: „Czy mogę mówić z Gregiem?” albo też:
„Przepraszam, czy jest Kevin?” No cóż, myślała, nadszedł czas. To naturalne i
nieuchronne zainteresowanie dziewczętami będzie się potęgować. Cieszyło ją
jednak, że jak dotąd, Greg ma szeroki wachlarz zainteresowań, i że wszystko
sprowadzało się głównie do potwornie długich rozmów przez telefon. Natomiast
upodobania Kevina były ściśle umiejscowione i skoncentrowane na Trudy Austen,
której rodzice kupili niedawno dom w bliskim sąsiedztwie. Każdą chwilę wolną od
pracy Kevin spędzał z Trudy, to w jej domu, to w domu Rae. Rae nie była temu
przeciwna. Lubiła mieć pod okiem chłopców i ich przyjaciół, starała się z nimi
rozmawiać i bliżej ich poznawać.
Trudy była dość gadatliwa, a rozmowa z nią okazała się wielce pouczająca.
– Ta Candy nie wierzy, jak człowiek coś jej mówi. No więc jest w telewizji
Nick McKenzie, wie pani, pokazują turniej golfowy. I ja mówię: To ojciec Grega.
A Candy do mnie: Zalewasz. A mnie to wkurza! Więc mówię: Kevin, to twój tata,
no nie? Ale ona mu też nie wierzy, wie pani?
Po dwu takich rozmowach Rae nie miała wątpliwości, że choć przedmiotem
zainteresowań Kevina była Trudy, to Trudy interesował wyłącznie sławny Nick
McKenzie. Przekonała się o tym ostatecznie, gdy usłyszała, że Kevin po raz
pierwszy zwraca się do ojca z prośbą.
– Tato, Trudy pyta, czy pozwoliłbyś dziewczętom uczestniczyć w lekcjach
golfa?
– Kto taki? – spytał Nick, który znów wyjeżdżał na turniej i nie miał pojęcia o
rozkwitającym romansie.
– Trudy. To jest... moja koleżanka. Chciałaby spytać, czy pozwoliłbyś...
– Z całą pewnością nie! – oświadczyła Rae, patrząc znacząco w oczy
zdziwionego Nicka. – I dziwię ci się, że w ogóle pytasz o to ojca.
– Ale... – zaprotestował Kevin, obracając się do niej ze zdumieniem – przecież
tata uczy Grega i Joeya.
– Tylko z twojego powodu, Kevin. Dlatego, że mieszkasz z nami, a Greg i Joey
to twoi przyjaciele.
Pamiętaj, że ojciec zrobi wszystko, o co go poprosisz, a więc tym bardziej
musisz go chronić.
– Hmm...
– Wiesz, jaki jest sławny i jaki zajęty. Jasne, każdy chciałby się chełpić, że
bierze u niego lekcje, za które, nawiasem mówiąc, twój ojciec mógłby jednorazowo
inkasować setki dolarów, gdyby w ogóle chciał sobie zaprzątać tym głowę. Ale nie
chce. Naprawdę wymagasz zbyt wiele, próbując załatwić darmowe lekcje dla
każdego Toma, Dicka czy Susie, którzy trafią się wśród twoich kolegów. Wiesz,
Kevin, bardzo ci się dziwię!
To brzmiało dość bezwzględnie, ale takie prośby muszę ukrócić, myślała Rae.
– Przykro, nie chciałem... Trudy mówi, że chce się uczyć, a ja...
– A więc ucz ją sam! – dokończyła Rae.
– Ja? – Kevin rzucił szybkie spojrzenie na Nicka, który był zbyt zaskoczony
obrotem sprawy, by cokolwiek powiedzieć. – Ja nie umiem grać w golfa.
– Jedna lub dwie lekcje dadzą ci i tak dużą przewagę nad Trudy. A to nie
zajmie twemu ojcu czasu, bo możesz się przyłączyć do Grega i Joeya.
– No tak... – Kevin wahał się, lecz nie potrafił ukryć, że bardzo mu na tym
zależy. – Ale oni ćwiczą od tygodni..
– Żaden kłopot – powiedział Nick, który zaczynał wreszcie rozumieć. – Mogę
dorzucić kilka prywatnych korepetycji.
– Chyba jestem zbyt daleko w tyle – mruczał Kevin.
– Wszystko trzeba kiedyś zacząć, synu – spokojnie powiedział Nick. – Mój
dziadek mawiał, że praca rozpoczęta jest już na wpół skończona. – Wstał. –
Idziemy na pole golfowe?
Kiedy Kevin wychodził z ojcem, Rae zauważyła, jak w oczach chłopca lśnił
błysk szczęścia. Po raz pierwszy widziała ich samych, tylko we dwóch. Mocno
zacisnęła kciuki.
Nie było jednak powodów do niepokoju. Może sprawiła to stosowana przez
Nicka swobodna, wprowadzana jakby od niechcenia technika ćwiczeń, a może fakt,
iż obaj jednakowo czekali na to, by stało się coś takiego. I w dodatku Kevin miał
naprawdę wrodzony talent. Odziedziczył po ojcu swobodny wdzięk i po kilku
zaledwie lekcjach, nieźle sobie radził. Zaczął uczyć Trudy, ale, jak przypuszczała
Rae, panienkę fascynował słynny Nick McKenzie, a nie Kevin czy gra w golfa.
Kevin zresztą niezbyt się tym przejął. Przeniósł swoje afekty na Crystal Cummings,
wesołą szesnastolatkę, która mieszkała z rodzicami w Del Rio Club. Był to
niewątpliwie jeden z powodów, dla których zostawał częściej w domu ojca, gdzie
zainstalował się na dobre we własnym pokoju. W każdym razie związek Kevina z
Nickiem bardzo się umocnił, dawne konflikty zostały zażegnane, a urazy
zapomniane.
– Miałaś rację – wyznał Nick, gdy pewnego dnia znalazł Rae samą. – Kevin
unikał golfa z obawy, że nie zdoła mi dorównać. Teraz zrozumiał, że to bez
znaczenia. Potrafi grać dla samej przyjemności gry.
– Bardzo się cieszę – odparła Rae. – Z radością patrzę, jak się razem bawicie.
– O, to znacznie więcej niż zabawa. Kevin polubił mnie, zaczął mi ufać.
Dziękuję, że oddałaś mi syna – powiedział poważnie. Schylił się, by delikatnym
pocałunkiem wyrazić swą wdzięczność. Tymczasem jej usta odpowiedziały z takim
żarem, że poczuł, jak ogarnia go niepohamowana żądza. Przyciągnął Rae do siebie,
wchłaniając świeżą, ostrą słodycz perfum, rozkoszując się słabnącym oporem jej
ciała, coraz bardziej mu powolnego. Zapamiętywał się w tym pocałunku,
uszczęśliwiony, że jej namiętność jest równie gwałtowna, równie zaborcza. Nigdy
dotąd żadna kobieta nie działała na niego w ten sposób. Chciał ją posiąść, słyszeć,
jak krzyczy z rozkoszy, czuć w ekstazie spełnienia słabnące napięcie jej ciała.
Upojony oczekiwaniem łagodnie pieścił policzek Rae, patrząc w szeroko otwarte,
rozpalone rozkoszą orzechowe oczy. I wtedy wróciła pamięć. Ocknął się.
Przecież mu zaufała. Otworzyła przed nim swój dom. Dzięki niej odzyskał
syna.
Niech to wszyscy diabli! Sam to sobie przyrzekł. Gdy tamtego wieczoru
wyszeptała: „chłopcy”, zrozumiał, że nie wolno mieszać romansu z wychowaniem
dzieci. To oczywiste. Zamierzał uszanować jej stanowisko. Delikatnie odsuwając ją
od siebie, próbował opanować podniecenie, które trawiło go jak głód, przeszywało
niczym ostry ból.
– Zdaje się, że przesadnie wyraziłem wdzięczność – wyszeptał. – Do
zobaczenia – powiedział, delikatnie całując czubek jej nosa, zanim się oddalił.
Rozdział 7
– Nie ulega wątpliwości, że pan Harrison Bowers jest tobą mocno zajęty... –
sugerowała Cora. – Wciąż o tobie mówi.
– W związku ze sprawami służbowymi – ucięła Rae.
– Możliwe, ale pan Cowan nie domagał się twego udziału w każdej konferencji,
na którą go wzywano.
– Bo nie musiał. – Miała szczęście, że to właśnie Roscoe Cowan, poprzedni
dyrektor oddziału, wprowadzał ją w zagadnienia bankowości. – Wiedział o banku
wszystko. Natomiast Bowers, wierz mi Coro, przepadłby beze mnie na
konferencjach dotyczących fuzji oddziałów.
Cora prychnęła.
– Bo dostał stanowisko, które ty powinnaś zajmować. Gdybyś była
mężczyzną...
– Oj, dajże spokój!
– Najwyższy czas, żeby kobiety wypowiadały się w takich sprawach jak...
– Wiem, wiem. Ale nie zajmę stanowiska w tej sprawie. Mówiłam już, że nie
chcę pełnić funkcji dyrektora. To się wiąże z koniecznością zbyt częstych podróży.
– Ale teraz i tak wciąż wyjeżdżasz, tyle że, pozwól zauważyć, bez podwyżki i
premii.
– Miej litość! Nie zależy mi na tym. Zresztą teraz fuzja jest zakończona i na
pewno wyjazdy też.
Nie miała racji. W ciągu następnych dwu tygodni uczestniczyła w trzech
naradach, kończących się późnym wieczorem, i w jednej całodobowej konferencji,
którą Harrison Bowers równie dobrze mógł obsłużyć sam.
– Tym razem naprawdę nie byłam mu potrzebna – żaliła się Córze, opiekującej
się chłopcami pod jej nieobecność. Nick wyjechał na turniej. – To się staje
denerwujące.
– A może zapowiada się romans, co?
– Och, przestań wreszcie! Pleciesz bzdury!
Gdy Cora w odpowiedzi uniosła znacząco brwi, Rae uśmiechnęła się.
– No dobrze, myślę, że mnie lubi... Ale nigdy nie był natarczywy, nigdy się nie
narzucał. Jest po prostu miły i troskliwy... – westchnęła. – Tak, dał mi do
zrozumienia, że pragnąłby bliższego związku między nami.
– A więc czemu nie? Jest przystojny, czarujący i, co najważniejsze, wolny.
– Nie jesteśmy dla siebie stworzeni. Bardzo go lubię, ale zupełnie na mnie nie
działa. Nie to, co... – wbiła wzrok w sprawozdanie, które trzymała w ręce.
Ale Cora dostrzegła jej wahanie.
– Nie to, co Nick McKenzie?
– Nic mnie nie obchodzi Nick McKenzie! – żachnęła się Rae. – Poza tym,
Coro, w moim życiu nie ma w tej chwili miejsca dla mężczyzny.
– Większość kobiet dałaby się nawet posiekać, byle tylko zdobyć względy
Harrisona Bowersa. – Cora demonstracyjnie wzruszyła ramionami. – I zapewne
dlatego upatrzył sobie twardy orzech do zgryzienia w twojej osobie. Nasza
przyjaciółka, ta żmija, nie może się dobrać ani do jego pieniędzy, ani do niego
samego i ze wściekłości zaczyna kąsać. Opowiada wszystkim naokoło, że dostał
stanowisko dzięki wpływom ojca, któremu zależało na tym, żeby syn przez parę lat
poznał prawdziwy smak życia, zarabiając na własne utrzymanie.
Rae kiwnęła głową.
– Wiem, że brak mu doświadczenia w tym zawodzie. I dlatego mnie potrzebuje.
– Najwyraźniej nie tylko dlatego. Szkoda jednak, że masz za mało rozumu,
żeby skorzystać z sytuacji – kpiła Cora, wycofując się do swojego pokoju.
„Korzystanie z sytuacji” nie leżało jednak w naturze Rae. Zajęła się więc tym,
co powinna była zrobić. Taktownie i dyplomatycznie zaczęła uczyć, a zarazem
osłaniać Harrisona Bowersa. Pewnego wieczoru, po konferencji w Chicago, a przed
czekającą ich długą jazdą do Dansby, skłonił ją, by zjedli wspólnie kolację. Tego
wieczoru przekonała się, że choć człowiek ten wie niewiele z dziedziny
bankowości, w innych dziedzinach wykazuje wiedzę i bystrość. Uświadomiła sobie
również, że Harrison widzi i w pełni docenia to, co ona robi dla niego.
– Jesteś niezwykłą kobietą, Rae – zaczął, gdy znaleźli się w spokojnej,
eleganckiej sali restauracyjnej.
– Dzięki tobie znoszę jakoś moją kadencję w Coastal Banks. – Jego przystojna
twarz stała się poważna.
– I winien ci jestem przeprosiny.
– Przeprosiny?
– Tuż po objęciu mojej funkcji potraktowałem cię dość niegrzecznie – mówił
bez wahania. – Zachowałem się tak ze strachu. Dzięki rodzinnym stosunkom
otrzymałem stanowisko przerastające moje możliwości. Gdy zetknąłem się z
zastępcą, który najwyraźniej wiedział dużo więcej ode mnie... – wstrzymał ją
gestem dłoni. – Zaczekaj. I nie krzycz. Pozwól mi skończyć. I który na dodatek
zaćmiewa swym wyglądem przeciętnego bankowca...
– Daj z tym spokój – prychnęła. – Robię, co mogę, żeby wyglądać, jak
przystało urzędnikowi banku.
– To prawda – uśmiechnął się. – Myślę, że sprawia to po prostu twoja osoba,
twoja młodość, smukłość, twoje szeroko otwarte, niewinne oczy. Przyznaję
również, że słyszałem, jakoby twój szybki awans nie był tylko następstwem
kompetencji.
Odczekała, aż pomocnik kelnera napełni kieliszki winem.
– No cóż, nie musisz teraz schlebiać. Jak mogłeś mnie oceniać na podstawie
plotek! Tego ci nie wybaczę.
– Przecież już wybaczyłaś! – odparł, nie reagując na jej figlarny uśmiech. –
Natychmiast. I nie masz urazy. Filie Coastal Banks w tym regionie przetrwały, nie,
rozwinęły się, tylko dlatego, że był tu ktoś taki jak ty. Ktoś, kto przejął
kierownictwo w momencie, gdy ostrożna, racjonalna polityka była najbardziej
potrzebna. Jeśli zaś chodzi o mnie, to byłaś doskonałym i taktownym
nauczycielem. Jestem ci naprawdę wdzięczny. Dziękuję.
– Nie musisz dziękować. Wykonywałam tylko swoje obowiązki.
– Nie. I powtarzam, jesteś niezwykłą kobietą, Rae. Niewielu ludzi zachowałoby
się na twoim miejscu tak, jak ty. Osłaniając mnie, nie reklamowałaś siebie.
– Ależ... – protestowała zażenowana.
– To jednak niezupełnie ci się powiodło – ciągnął dalej wciąż serio. – Myślę, że
chcą mi cię zabrać.
– Kto?
– Centrala. Zrobiłaś cholerne wrażenie na Leonie Watersie. Zresztą znów krążą
plotki.
– No tak... – powtórzyła zdumiona i niepewna, czy cieszy ją to, co mówił. Było
to bez wątpienia pochlebne. Mogło zapowiadać awans. Ale Los Angeles?
Wyciągnął rękę przez stół, by ująć jej dłoń.
– Nie chcę cię stracić, Rae. I nie tylko biuro mam na myśli.
Wysunęła dłoń z jego rąk.
– Proszę, nie mów nic więcej. Ja...
– Nie. Wysłuchaj mnie. Wiem, że mnie unikasz, tak jak zapewne musiałaś
unikać wielu mężczyzn, którzy liczyli na romans z tobą. Musisz wiedzieć, że nie o
to mi chodzi. Naprawdę, podziwiam cię, Rae. Daj mi tylko szansę, spróbuj poznać
mnie lepiej...
– Nie. Proszę – szybko mu przerwała. – Lubię cię, ale jesteś moim
zwierzchnikiem. I niech tak zostanie. A teraz mam po prostu zbyt wiele zajęć. Moi
chłopcy i praca pochłaniają cały mój czas.
Ponownie zamilkli, gdy kelner podawał sałatki. Kiedy odszedł, Bowers odezwał
się, jakby od niechcenia, bawiąc się liściem sałaty.
– Często się zastanawiałem, czy ten mistrz golfa, McKenzie... No cóż, Rae, nie
mam prawa pytać, ale chciałbym wiedzieć, czy jest ktoś w twoim życiu?
– Nie, nie ma nikogo – oświadczyła z naciskiem, kryjąc ból, który tak często ją
nękał. Od dawna nie widziała już Nicka.
– A wiec nie zrezygnuję – oświadczył Bowers. – Nie obawiaj się, nie będę się
narzucał.
Rozmowa oczyściła atmosferę. Rae czuła się teraz przy nim zupełnie
swobodnie. Niemniej obowiązki związane z pracą wcale nie zmalały. Utrwalił się
pewien układ. Harrison Bowers w dalszym ciągu zdawał się na Rae, a ona w
dalszym ciągu robiła wszystko, co robić należało. Dotyczyło to nie tylko
wyjazdów, lecz wielu obowiązków należących zarówno do niej, jak i do niego.
Przez cały czas musiała sobie radzić z normalnymi kłopotami biurowymi,
urozmaicanymi przez zjadliwe insynuacje Ruth. W domu natomiast czuwała nad
codziennym, gorączkowym rozkładem zajęć, związanym z wychowaniem trzech
normalnych, żywych i dalekich od ideału chłopców. Tak, była Nickowi wdzięczna
za zdumiewająco silny wpływ, który przy całej swej beztrosce wywierał na
chłopców. Wdzięczna za to, że wciąż poświęcał im tyle uwagi. Tłumaczyła sobie,
że jest po prostu przemęczona. I że smutek, który stale jej towarzyszy, nie ma nic
wspólnego z faktem, że Nick prawie jej nie dostrzega.
Była w błędzie. Wprawdzie starał się zachować dystans, wciąż jednak
pochłaniała jego uwagę. Toteż pewnego niedzielnego popołudnia, gdy przyjechał,
by zabrać chłopców na lekcję golfa, doszedł do wniosku, że to, co widzi, przestaje
mu się podobać. Myślał o tym jadąc do klubu, a także instruując chłopców podczas
treningu. Rae coraz bardziej chudła, wydawała się stale zmęczona, a pod jej
olśniewającymi oczyma wystąpiły głębokie cienie. Oczywiście ma zbyt wiele
obowiązków.
– Wyprostuj lewą rękę, Joey – przypominał, myśląc jednocześnie, że z całej
trójki Joey ma największe możliwości. – Nie, synu – odpowiedział Kevinowi –
teren jest stanowczo zbyt grząski, by rozgrywać na nim mecz. Patrz na piłkę, Greg.
– Ale nawet żartując z chłopcami i udzielając im wskazówek, nie przestawał
myśleć o Rae.
Nie, naprawdę nie podobało mu się to, co widział. Lubił, gdy radosna i
roześmiana jednym ciętym powiedzeniem przywoływała chłopców do porządku.
Pamiętał entuzjazm, z jakim grabiła liście w tamten wczesnojesienny dzień. Chciał
znów widzieć wdzięczne i śmiałe, prowokujące ruchy jej bioder w czasie tańca,
chciał czuć w ramionach jej ciało, jak wówczas, gdy przez chwilę była taka gorąca,
namiętna, uległa... No cóż, nie powinien o tym myśleć. Teraz jej oczy straciły swój
blask, policzki kolory, a z miękko wykrojonych ust zniknął uśmiech. Nie, wcale
mu się to nie podobało.
Kiedy wrócili, była w kuchni. Nakrywała na następny dzień do śniadania.
Uśmiechnął się, patrząc, jak starannie odmierza witaminy dla każdego z chłopców.
Czysta Doskonałość.
– Widzę, że jak zawsze witamy dzień przed porankiem – zażartował.
Podniosła głowę, jakby zdziwiona, że się do niej zwraca.
– To dlatego, że rano jest u nas zawsze taki pośpiech, sam wiesz.
– Wiem. Czy nie sądzisz, że powinnaś zwolnić nieco tempo?
Westchnęła, podnosząc oczy do góry.
– Marzenia.
– Czasem marzenia stają się rzeczywistością – powiedział. – Myślę o Święcie
Dziękczynienia.
– Ach, tak. – Wstawiła buteleczkę z witaminami do kredensu. – Chłopcy nie
mogą się doczekać. – Nick obiecał zabrać całą trójkę, a także Rudego, do domku
myśliwskiego w górach na weekend w Święto Dziękczynienia. Rae zamierzała w
tym czasie nadrobić zaległości: zapoznać się z nowymi wytycznymi i opracować
projekt sprawozdania.
– Jedź razem z nami – zaryzykował.
Odwróciła się, sprawiając wrażenie jeszcze bardziej zdziwionej.
– Nie wiem – odparła z wahaniem.
– Czemu nie chcesz? Powinnaś wypocząć. – To jej dobrze zrobi, pomyślał. –
Mógłbym przedłużyć wynajem domku na cały tydzień. Pojechalibyśmy na kolację
w Święto Dziękczynienia, nie musiałabyś więc gotować. Co ty na to?
Tym razem on był zdumiony. Przyjęła to nie tylko ochoczo, lecz wręcz
entuzjastycznie. Obiecała, że spróbuje wziąć urlop.
– Ale ja nie jeżdżę na nartach – znów się zawahała.
– Nic nie szkodzi. Gdy my będziemy na stoku, możesz siedzieć przy kominku i
odpoczywać. Myślę, że spodoba ci się ta chata.
Była nią zachwycona. Chata leżała wysoko w górach nad jeziorem Tahoe i
okazała się luksusowym domem z czterema sypialniami i trzema łazienkami na
parterze. Na piętrze jedna ściana ogromnej bawialni była całkowicie przeszklona, a
okna wychodziły na taras, z którego rozciągał się wspaniały widok na jezioro.
Wielkie wygodne krzesła i kanapy zapraszały, by na nich spocząć. Rae spędzała
godziny przed kamiennym kominkiem, rozkoszując się ciepłem ognia, pogrążona
w książkach, których na co dzień nie miała kiedy czytać.
To był tydzień pełen radości i spokoju. Jeden z najpiękniejszych w życiu Rae.
Naprawdę wypoczywała. Gdy nie wychodzili na posiłki, jedzenie, jakby za sprawą
czarów, pojawiało się bądź przynoszone, bądź przygotowane przez Nicka i
chłopców w dobrze zaopatrzonej kuchni. Chłopcy znakomicie jeździli na nartach,
toteż cały dzień spędzali na stoku, wieczorami natomiast gromadzili się wokół
kominka, grając z sobą w „Monopol”, grę, którą znaleźli w szafce. Rae spędziła
kilka godzin na stoku dla początkujących, ale wolała długie spacery z psem,
podczas których upajała się ciszą, spokojem i czystym powietrzem gór. Czasami
wychodziła sama, biorąc aparat fotograficzny, by robić zdjęcia, uchwycić cudowną
perspektywę gór, jeziora i lśniących w słońcu, pokrytych śniegiem drzew. Kiedyś
dostrzegła nawet jelenia, a innym razem królika niemal niewidocznego na białym
tle śniegu.
Któregoś dnia razem z Nickiem ulepili dla Joeya bałwana, a później Nick zabrał
ją na przejażdżkę snowmobilem. Wiedziała, że jest namiętnym narciarzem i
doceniała każdą godzinę, którą jej poświęcał. W jego obecności doznawała
prawdziwego zadowolenia. Przedostatni dzień pobytu w górach spędzili we dwoje
w domu, podczas gdy chłopcy wyszli na narty.
Nick odprowadził ich na stok, a potem wrócił i wyciągnął talię kart.
– Zagramy w „gin rummy”? – spytał.
Lubiła z nim grać. Był zaciętym, ale dobrodusznym przeciwnikiem. Gdy
wygrywał, głośno triumfował, przegrywał natomiast z nonszalancją, wynikającą z
pewności siebie.
Grali w karty całe przedpołudnie. Potem Rae przygotowała kanapki, a Nick
otworzył butelkę wina. Jedli lunch siedząc przed kominkiem i beztrosko się
przekomarzając. Była w świetnym nastroju, toteż gdy nagle wziął do ręki książkę,
zrobiło jej się przykro.
– Zamierzam skończyć ją przed wyjazdem – powiedział, wyciągając się w
fotelu.
Posprzątała talerze i zwinęła się na kanapie, sącząc resztkę wina i zastanawiając
się, dlaczego w towarzystwie Nicka wino jej nie usypia, lecz przeciwnie, ożywia.
Sprawiał wrażenie zatopionego w lekturze, toteż sięgnęła po swoją. Ale choć
położyła ją na kolanach, to nie ona przykuwała wzrok Rae, lecz Nick. W
migotliwym świetle ognia jego ogorzała od wiatru i słońca twarz o surowych
rysach wydawała się jeszcze przystojniejsza, a niesforne włosy jeszcze ciemniejsze.
Blask ognia wydobywał zmysłowość, kryjącą się w powolnym ruchu jego rzęs, w
linii ust. Wzbierające w niej uczucie stawało się przemożne, boleśnie erotyczne.
Chciała je wykrzyczeć. Chciała, by wziął ją w ramiona, całował, dotykał...
Ale on nie przestawał czytać.
Rozdział 8
Wróciła świeża i wypoczęta. Ale wkrótce znów odezwał się dawny ból. Nick.
Było im razem dobrze. Czuli się jak dawni koledzy, starzy przyjaciele. A teraz?
Czy znów się oddalili?
Gdy trzy dni później zaprosił ją do kina, ogarnęło ją podniecenie. Od razu
przystała na propozycję, choć słaniała się ze zmęczenia – miała wyjątkowo ciężki
dzień w pracy. Po filmie zjedli deser w kawiarence obok kina, a Rae, ku swemu
zdumieniu, przestała odczuwać zmęczenie.
W ciągu kolejnych tygodni kilkakrotnie zapraszał ją na kolację, do kina lub po
prostu na spacer – samą, bez chłopców. Pewnego piątku, po wyczerpującym dniu,
w pośpiechu wróciła do domu, by przygotować kolację. Nick wszedł w momencie,
gdy cedziła spaghetti.
– Niech Greg się tym zajmie – powiedział. – My idziemy na spacer.
Spojrzała na niego zdumiona.
– Przecież leje jak z cebra.
– A więc ubierz się odpowiednio. Spacer w deszczu to prawdziwa frajda.
Miał rację. W miarę jak brnęli przez kałuże, a deszcz zalewał im twarze,
odzyskiwała radość i dawną energię. Na koniec zatrzymali się, by zjeść smażoną
rybę z frytkami w jednym z łańcucha podobnych sobie barów. Rae stwierdziła, że
ani gumowce, ani płaszcz nieprzemakalny nie uchroniły jej przed zmoknięciem.
Spojrzała na niego, kiwając głową.
– Masz zupełnie szalone pomysły.
– I mogę je dzielić tylko z kimś takim jak ty – odparł. Czuła się ogromnie rada i
lekko podniecona, gdy poufałym gestem przesunął palcem po jej policzku, by
otrzeć krople deszczu. Mimo że teraz spędzał z nią więcej czasu niż poprzednio,
nigdy nie zbliżył się do niej w sensie fizycznym. Uznała wiec, że to ona mu się
narzucała. Nie potrafiła jednak stłumić gorzkiego uczucia zawodu. Prosił ją o
pomoc w wyborze gwiazdkowych prezentów dla chłopców, a Rae zaprosiła go na
świąteczne śniadanie. Chętnie na to przystał, uszczęśliwiony, że po raz pierwszy od
dłuższego czasu spędzi Boże Narodzenie z synem. Kevin miał wrócić na Święta do
Londynu, ale zmienił plany. Postanowił zostać i, wraz z Joeyem i Gregiem, wybrać
się na ostatni tydzień ferii do Oregonu, gdzie mieszkała matka Rae.
Od pewnego czasu utarł się zwyczaj, że gdy Nick trenował, Rae spacerowała po
polu golfowym. Którejś niedzieli złapał ich deszcz. W pośpiechu wrócili więc do
domu Nicka.
– Sadzę, że na dzisiaj koniec – orzekł, zdejmując kurtkę i zaczął rozpalać ogień.
– Cieszę się, że mówisz to ty. – Klęcząc przed kominkiem, suszyła włosy. –
Mógłbyś uznać golfa w deszczu za wyjątkową przyjemność. A ja nie do wszystkich
szaleństw jestem zdolna. Straciłbyś więc towarzystwo.
Sama myśl o tym mocno go poruszyła. Nie chciał jej stracić. Nigdy. Pochylił
głowę i patrzył, jak mokra i rozczochrana, wciąż śmieje się i żartuje.
– Bardzo bym tego nie chciał – powiedział poważnie i ukląkł obok niej.
– Czego byś nie chciał? – spytała, siadając na piętach i odrzucając w tył włosy,
by na niego spojrzeć.
Niewinny wyraz szeroko otwartych oczu, soczystość pełnych, lekko
rozchylonych warg zniweczyły jego postanowienia. Bóg świadkiem, że długo się
powstrzymywał. Choćby wtedy, w Tahoe, gdy zagrzebał się w książce, by nie
zaciągnąć jej do sypialni.
– Nie chciałbym cię stracić – wyszeptał, biorąc ją w ramiona i zamykając jej
usta pocałunkiem, który wzniecił w nim tak gwałtowny poryw namiętności, że
niemal utracił nad sobą kontrolę. Czuł, jak mu się poddaje, gdy jej dłonie
przystawały, by pieścić jego tors, gdy błądziły po szyi i wplątywały się we włosy.
Tchnęła słodyczą, ciepłem, cudownym przyzwoleniem. Jego wargi zatrzymały się
na jej ustach, gdy spytał:
– Będziemy przyjaciółmi?
– O tak... – odparła niskim, gardłowym, prowokującym głosem. Wstrzymał
oddech.
Oderwał się od jej ust, by wędrować dalej wargami po jej policzkach i szeptać:
– Lubisz popełniać ze mną szaleństwa? – Czuł, jak drgnęło mu serce, gdy
przytaknęła, dotykając ustami jego szyi. – Mam jeszcze wiele świetnych pomysłów
– mruczał, lekko kąsając koniuszek jej ucha i wsuwając dłoń pod bluzkę, by
delikatnie pieścić jej pierś. Wydała ciche westchnienie rozkoszy, ale czuł, że drży z
lęku, mimo iż przyciskał ją do siebie. Jej drżenie przywołało go do przytomności.
Obiecał sobie, że nie będzie Rae ponaglał, niech sama podejmie decyzję.
Niechętnie wysunął dłoń, odrywając się od kuszącej miękkości ciała, wciąż jednak
silnie trzymał ją w objęciach. Odgarnął w tył wilgotny lok i lekko pocałował Rae w
czoło.
– Co byś powiedziała na następne wakacje? – spytał.
– Przecież właśnie wróciliśmy z urlopu – odpowiedziała. Zamierzała usiąść.
– Nie uciekaj – wzmocnił uścisk. – Chcę cię trzymać w ramionach. Tym razem
myślę o przerwie świątecznej . Chłopcy wyjeżdżają po Świętach na cały tydzień do
Oregonu.
Przytaknęła, patrząc na niego badawczo.
– Zamierzałem przez tydzień trenować na piaskach w Monterey.
– Na piaskach?
– Tak. Pamiętasz, opowiadałem ci kiedyś o różnicach między tutejszymi polami
golfowym a terenami w Szkocji?
– Tak.
– Zdemoralizowały mnie te gładkie pola. Muszę dla utrzymania formy
potrenować trochę w innych warunkach.
– Rozumiem.
Pocałował ją w czubek nosa.
– Czy mój przyjaciel zechce mi towarzyszyć podczas treningów?
Uśmiechnęła się niepewnie.
– W okresie świątecznym zapewne w banku niewiele się dzieje. Co o tym
myślisz?
– To... to zapowiada się wspaniale – powiedziała.
– I na pewno będzie wspaniale. Obiecuję. – Nie potrafił ukryć błagalnego tonu,
szepcąc jej do ucha: – Zarezerwować dwa pokoje czy jeden?
– Jeden – odparła i schowała twarz na jego piersi niczym małe, bardzo
nieśmiałe dziecko.
Jeden pokój... odpowiedź na pytanie Nicka wyrwała jej się bez chwili namysłu,
zupełnie spontanicznie. Dyktowało ją tylko pragnienie, by być przy nim. Czyżby
podjęła decyzję pod wpływem chwilowego uniesienia? Ależ nie. To, co czuła w
tamtej chwili, trwało nadal i potęgowało się w ciągu następnych dni, podczas
których Rae ogarniało falami oczekiwanie, radość i paląca tęsknota.
Tak dalece poddała się emocjom, że gdy wreszcie doszła do głosu racjonalna
myśl, Rae odepchnęła ją od siebie. Nie, nie zamierzała niczego analizować, niczym
się zadręczać. Podda się biegowi wydarzeń. Czyż nie tak postępuje kobieta
współczesna? Rae nie chciała być staromodna, nie należała jednak do klanu
wolnomyślnych zwolenniczek swobody seksualnej. Nie przypominała Ruth, która
lądowała w łóżku wszystkich mężczyzn, jacy jej się podobali. Ani też Cory,
całkiem zadowolonej ze swego wieloletniego związku z Frankiem – związku, który
donikąd nie prowadził. „To mi odpowiada – twierdziła uparcie. – Nie mam ochoty
na gotowanie ani pranie brudnych skarpetek” – powtarzała.
Nie jestem przecież niedoświadczoną, nieodpowiedzialną nastolatką,
tłumaczyła sobie Rae. Na miłość boską, ma trzydzieści cztery lata, podejmuje za
siebie decyzje, kieruje własnym losem... Ma prawo do czerpania przyjemności ze
spędzenia urlopu z mężczyzną, którego lubi.
Którego kocham? – rozważała. – Być może.
A on? Z pewnością ją szanuje, z pewnością lubi.
Nie, nie będzie zadawać pytań. Nie będzie niczego żądać. Dławiąc ukłucie lęku,
całkowicie zdała się na emocje.
Jak czyniła to zawsze, Rae i tym razem wcześniej zaczęła przygotowywać się
do wyjazdu. W trakcie gorączkowych świątecznych zakupów wybierała dla siebie
kolorowe swetry i spodnie, a także skromne na pozór sukienki, odpowiednie do
kolacji przy świecach. Prezentowała się w nich nader ponętnie. Nie zapomniała
również o wykwintnej, bardzo kobiecej i kuszącej bieliźnie, zaopatrzyła się
ponadto w niewielki zapas środków antykoncepcyjnych.
Wszyscy wyjeżdżali w drugi dzień Świąt rano. Chłopcy samolotem do
Oregonu, Rae z Nickiem samochodem do Monterey. Nick spędził z nimi pierwszy
dzień Świąt. Przyjechał na śniadanie, po którym odbyło się rozdawanie prezentów.
Wśród płynów do kąpieli, perfum i chusteczek do nosa – podarków, jakie
zazwyczaj chłopcy kupowali Rae za swoje kieszonkowe – leżały dwa małe
pudełeczka od jubilera. W pierwszym znalazła krótki sznur idealnie dobranych
pereł, prezent od Nicka; w drugim, mniejszym, maleńki, wysadzany brylantami
wisior w kształcie litery „R”. Na dołączonym bileciku widniał napis: „Od
kochających Cię – Grega, Joeya i Kevina. „
– Wisior i perły to całość – wyjaśnił Nick, łącząc wisior z naszyjnikiem.
Następnie założył go na szyję Rae.
– Ja... Och! Jakie to piękne! – wyszeptała. – Dziękuję. Bardzo wam wszystkim
dziękuję – powiedziała, ale patrzyła tylko na niego.
– Powinnaś raczej powiedzieć: kwituję odbiór. To tobie należą się
podziękowania... za wszystko.
Ogarnęło ją wzruszenie. Wiedziała, że w ten sposób Nick chciał wyrazić jej
wdzięczność za to, że jego stosunki z Kevinem stały się serdeczniejsze. Jak miło,
że wśród ofiarodawców wymienił również jej chłopców. Była szczęśliwa, że
spędził z nimi ten dzień. Dzięki niemu Święta stały się Świętami.
Podczas gdy Nick odwoził chłopców na lotnisko, Rae oddawała markotnego
Rudego do przechowalni dla psów. Zdołali jednak wyjechać do Monterey
stosunkowo wcześnie. W zimnym, ostrym powietrzu unosiła się lekka mgiełka, od
czasu do czasu przez chmury przezierało słońce. Rae odetchnęła z ulgą, gdy mgła
zaczęła znikać – samolot chłopców odleci bez opóźnienia. Z trudem skłoniła Joeya,
by zostawił w domu prezent od Nicka – torbę na sprzęt do golfa. Przecież będą
jeździć na nartach. Matka informowała, że warunki narciarskie w Oregonie są
znakomite.
– Wiem, że zamierzasz sporo trenować w Monterey. Mam nadzieję, że nie
czeka nas deszczowy tydzień. – Głośno wyrażała myśli, świadoma, że swą
paplaniną pokrywa rosnące przerażenie.
– O, mnie deszcz nie przeraża – odparł Nick. – Nie będę trenować przez cały
czas. – Dostrzegła w jego uśmiechu coś, co sprawiło, że momentalnie zamilkła.
Nick, jak zawsze, był świetnym towarzyszem podróży. Zachowywał się z tak
niewymuszoną swobodą, że gdy dotarli do graniczącego z terenami golfowymi
hotelu, Rae zdołała się jakoś opanować. Był to uroczy, jasny i przestronny zajazd z
belkowaną powałą i ciężkimi, staroświeckimi meblami. Gościnny właściciel
wskazał im pokój.
– Macie stąd państwo piękny widok na ocean – powiedział, rozsuwając zasłony.
– Noce bywają chłodne, proszę więc włączyć ogrzewanie. Można też rozpalić w
kominku. – Dostrzegła, że na palenisku leżało przygotowane drewno.
Niemal nie słyszała tego, co mówił. Patrzyła na bagaże Nicka złożone obok jej
walizek i czuła się coraz bardziej nieswojo.
– Musisz być głodna. Zejdziemy teraz na lunch – zaproponował Nick.
Jedzenie było znakomite, ale nie sprawiało jej żadnej przyjemności. Zaledwie
tknęła sałatę i omal nie zakrztusiła się winem, próbując zagłuszyć wewnętrzny
niepokój nerwowo wyrzucanymi z siebie banalnymi zdaniami.
– Podoba mi się ten zajazd, jest przytulny i oryginalny. Znakomicie wybrałeś.
Czy... czy kiedyś tu już byłeś? – pytała, dodając w myślach: Czy mieszkałeś z inną
kobietą w tym pokoju na górze?
– Nigdy. Ktoś mi go polecił. A więc za nasz pierwszy pobyt tutaj. – Nick uniósł
kieliszek. – Niechaj będzie udany!
– Tak – odparła rumieniąc się, gdy brzęknęły o siebie ich kieliszki. Musi być
udany. Przecież jestem kobietą doświadczoną. – Nie sądzisz, że to te serwetki w
czerwoną kratkę stwarzają domową, ciepłą atmosferę? – ciągnęła wbrew swojej
woli.
– Uhm – Nick koncentrował się na swoim talerzu i wyposażenie wnętrza
niezbyt go zajmowało.
Rozejrzała się wokół.
– Jak na początek tygodnia i miejsce tak odludne jest tu sporo osób. – Zwróciła
uwagę na właściciela, który przechadzał się po sali jadalnej, od czasu do czasu
przystając i gawędząc z gośćmi, jak gdyby znał tu wszystkich. – Czy sądzisz, że to
stali bywalcy?
– Jeśli nawet nie, to nasz szacowny gospodarz dba o to, by ich sobie
przysporzyć.
Rae uśmiechnęła się potakująco. Przełknęła łyk wina i wbiła wzrok w serwetkę.
Chciała wykrzesać z siebie coś dowcipnego, zabawnego, ale bez skutku. Nie
potrafiła nic wymyślić. Odetchnęła, gdy Nick skończył łososia i oświadczył, że
chciałby teraz obejrzeć tereny golfowe.
– Pójdziesz ze mną? – spytał.
– Nie, nie dzisiaj. Myślę... myślę, że powinnam odpocząć. – Patrzyła z ulgą, jak
się oddalał. Teraz będzie miała trochę czasu. Spróbuje przystosować się do
sytuacji, odegnać cienie i wyczekiwać radości.
Kiedy jednak znalazła się sama w pokoju, który miała dzielić z Nickiem,
panika, która dojrzewała w niej przez cały dzień, zalała ją potokiem mrocznych
wspomnień.
„Kto chciałby w łóżku żonę drętwą jak kłoda?! – Znów widziała szyderczą
twarz Toma... Maskę wyrażającą rozczarowanie. – Coś niedobrze z tobą, Rae.
Frygida! Zimna jak lód!”
Podeszła do okna, spojrzała na ocean, który uderzał o skały.
Tom był jedynym mężczyzną, z którym łączyły ją intymne stosunki. I to ona
zawiodła.
Ależ, na miłość boską. To było ponad dziewięć lat temu.
I cóż się zmieniło?
Tylko pozory.
O tak, Rae Pascal. Mogłaś zmienić włosy, paznokcie, pracę. Mogłaś schudnąć i
kupić nowe stroje. Ale czy potrafisz zadowolić mężczyznę?
Przez dziewięć lat – perswadowała sobie – byłam zbyt zajęta. A przecież nie
tylko dlatego unikała bliższych kontaktów z mężczyznami. Działo się tak, gdyż
zdawała sobie sprawę z tego, jaka jest... i jaka nie jest. Tom...
Ale Nick nie był Tomem. Przylgnęła twarzą do framugi okna i myślała o Nicku.
Jednakże nie o jego wysokiej, muskularnej, męskiej sylwetce, jego ciemnych
oczach, w których odbijała się wrażliwość, ani o przystojnej, opalonej twarzy.
Kochała to, co było jego wnętrzem – ciepło, którym promieniował, zdolność
rozumienia innych, lekkość, a zarazem stanowczość, z jaką sterował chłopcami, a i
nią samą. Delikatność. Odpowiedzialność. Humor.
Kochała Nicka. Po raz pierwszy szczerze to przyznała, a świadomość tego
uczucia uderzyła w nią z siłą nadciągającego przypływu. Serce biło jej tak mocno,
jak uderzające w skały fale oceanu. Po raz ostatni czuła się podobnie mając
osiemnaście lat. Kochała Nicka z równą gwałtownością, z jaką kochała Toma.
Odsunęła się od okna, przyciskając dłoń do ust. Nie. To, co czuła do Toma,
było dziecinną fascynacją w zestawieniu z miłością do Nicka. Nigdy przedtem nie
doświadczyła takiej czułości, takiego zachwytu, tak namiętnego pragnienia.
Chciała mu się podobać, należeć do niego. Ale czy to możliwe? Zawiodła swego
męża w tym, co stanowi najważniejszy element związku między mężczyzną i
kobietą. Czyż Tom nie mówił o tym nieustannie?
Nie mogła znieść myśli, że mogłaby zawieść Nicka, że mógłby spojrzeć na nią
tak jak Tom, nie mogła dopuścić, by się o tym przekonał.
Podniosła słuchawkę i zamówiła samochód, po czym w pośpiechu nabazgrała
kartkę: „Bardzo przepraszam – nagła wiadomość. Muszę natychmiast wracać.
Wyjaśnię później”.
Rozdział 9
Nick cicho pogwizdywał wbiegając po schodach. Delikatnie zapukał do drzwi,
ale nikt nie odpowiedział. Wsunął więc klucz w zamek, przekręcił i wszedł do
środka. Stąpał na palcach, sądząc, że Rae zasnęła.
Pokój znajdował się w idealnym porządku. Sprawiał wrażenie nietkniętego.
Spowijał go obłok ciszy. Gdzie jest Rae? Na dole? Wyszła na spacer? Postawił
torbę ze sprzętem do gry w golfa i rozejrzał się wokół. Wtem dostrzegł leżącą na
biurku kartkę.
Podniósł ją i w miarę czytania marszczył czoło. Nagła sprawa? Gdyby chodziło
o chłopców, zostawiłaby wyjaśnienie. Praca? Spojrzał na telefon. Nie, nie będzie
przecież dzwonić do banku, jak gdyby chciał ją sprawdzać. Zresztą nie dotarła
jeszcze do domu, chyba że wynajęła samolot. Może spytać w recepcji, kiedy i jak
wyjechała? Dowiedzieć się, czy ktoś do niej telefonował? Nie, do diabła! Nic nie
będzie robił.
Nie chodziło mu o to, co pomyśli recepcjonista. Ogarnęło go po prostu
paraliżujące przygnębienie, przenikająca do głębi świadomość, że utracił coś
istotnego. Jak gdyby z jego życia nieodwołalnie wyrwano coś więcej niż tydzień
wakacji. Rae Pascal dokonała wyboru.
Wyciągnął się na łóżku, założył ręce na kark i patrzył w sufit. W ciągu ostatnich
kilku tygodni robił sobie wielkie nadzieje. Bardzo się zbliżyli. Liczył na to, że ten
tydzień zwiąże ich z sobą jeszcze silniej. Ale dziś... Nie umiał tego nazwać, czuł
jednak jakąś różnicę w jej zachowaniu. Starała się coś ukryć, wyrzucając z siebie w
tempie karabinu maszynowego banalne spostrzeżenia. Nie, to nie była ta sama Rae,
dowcipna, wesoła, obdarzona ciętym językiem. Coś wyraźnie ją dręczyło.
No cóż, McKenzie. Spójrz prawdzie w oczy. Wiedziałeś przecież, że takiej
kobiecie jak Rae nie może brakować wielbicieli. I o tym, że podobne jej osoby nie
prowadzą podwójnej gry. Zapewne należy do jednego mężczyzny i nie pozwala
sobie na wakacyjne wypady z innym. Chyba że pod wpływem impulsu, którego
potem żałuje. Pewnie się pokłócili? I teraz on do niej zadzwonił...
Do cholery! Przecież może chodzić o bank, o przyjaciółkę w kłopotach, o Bóg
wie co... Ale czemu nie zaczekała, czemu nie chciała, żeby ją odwiózł? Długo się
zastanawiał i próbował uporządkować sytuację, jednakże z wszelkich rozważań
wyłaniało się widmo Harrisona Bowersa.
Nie upłynęło nawet dziesięć minut od jej wejścia do domu, gdy zadzwonił
telefon. Z lekkim uczuciem niepokoju podniosła słuchawkę.
– Halo?
– Widzę, że dojechałaś szczęśliwie! – W jego nabrzmiałym gniewem głosie
przebijał ton ulgi. – Dzwonię od godziny.
– Bardzo przepraszam, ale niepotrzebnie się niepokoiłeś. Droga była...
– Co, u licha, przyszło ci do głowy! Jak mogłaś sama wyjechać! Przecież bym
cię odwiózł.
A ja musiałabym wyjaśniać to, czego wyjaśnić nie potrafię.
– Ja... nie chciałam przerywać ci treningów.
– Co za bzdura! Nie zostawiłbym cię samej. Ale co się stało?!
– Coś... musiałam natychmiast wracać.
– Taak?
– Chodzi o bank. Zostałam wezwana. Muszę stawić się tam jutro rano.
– Rozumiem. – Wyraźnie jej nie wierzył.
Jąkała się i plątała w wyjaśnieniach. Tłumaczyła, że do bankowych rozliczeń
wkradły się poważne błędy, a ich wyjaśnienie potrwa co najmniej tydzień.
– Tak mi przykro, że musiało się to stać właśnie teraz – zakończyła.
– Rozumiem. – Nie zadawał dalszych pytań. Czuła jednak, że jest zaskoczony,
pełen podejrzeń. Rozgniewany?
– Jest mi... naprawdę... bardzo przykro – jej głos nagle się załamał. – Naprawdę
się cieszyłam...
– No cóż. Bywa i tak. To fatalnie.
Nie zapytał: Może więc innym razem? Nie napomknął, że odezwie się po
powrocie. Cieszyło go, że szczęśliwie dojechała, był pewien, że kłopoty bankowe
da się rozwiązać, zakończył krótkim: Do widzenia. W jego głosie brzmiało coś
rozdzierająco ostatecznego, coś, co sprawiło, że niemal wybuchła płaczem.
Ale nie była w stanie płakać. Ogarnęła ją zbyt wielka rozpacz. Kryła się pod
powiekami suchych oczu, ściskała krtań, trawiła jej wnętrze. Ze znużeniem
otworzyła walizkę i zaczęła wyjmować swoje stroje. Piękne stroje. Miały uświetnić
wspaniały tydzień z mężczyzną, którego kochała.
I od którego uciekła. Czy straciła go na zawsze? Może gdyby teraz
zadzwoniła... Ale co mu powie? Przepraszam, sprawa się wyjaśniła. Mogę już
wrócić... Nie, to idiotyczne. Przytuliła do policzka koronki swojej bielizny i wbiła
wzrok w telefon. Mogłaby powiedzieć...
Jak przez mgłę dostrzegła, że czerwone światełko automatu zgłoszeniowego
nieustannie mruga. Mrugało zapewne przez cały czas. Była jednak tak pochłonięta
myślami, że go nie zauważyła. Matka? A może Nick zostawił wiadomość, gdy
dzwonił poprzednim razem? Gorączkowo włączyła automat.
– Kevin, pani Pascal? Mówi Jan Fraser. – To była matka Kevina. Sprawiała
wrażenie mocno poirytowanej. – Począwszy od wieczoru wigilijnego próbowałam
się połączyć, ale ten świąteczny bałagan... A teraz, gdy uzyskałam połączenie,
telefon nie odpowiada. Będę wdzięczna, jeśli pani lub Kevin zechce zadzwonić
natychmiast po otrzymaniu tej wiadomości.
Ojej! Dwukrotnie przypominała Kevinowi, żeby zadzwonił do matki, ale
wszyscy byli tak pochłonięci Świętami... No cóż, napisał do niej o zmianie planów
i wysłał prezenty. Jeśli nie mogła się połączyć, on zapewne też miałby trudności.
Równie dobre usprawiedliwienie, jak każde inne, myślała Rae, podnosząc
słuchawkę i wykręcając numer.
Została zasypana taką lawiną pretensji, że nie wiedziała, co począć. Nie
potrafiła pojąć, czego dotyczą – czy trudności związanych z uzyskaniem
telefonicznych połączeń w okresie Świąt, czy też zwracają się przeciw
bezmyślnemu synowi, który nie poinformował matki o swoich planach na tyle
wcześnie, by nie przeszkodzić w jej zamierzeniach.
– Przecież Kevin wysłał list – broniła go Rae, pewna, że chłopiec napisał.
– Owszem – zgodziła się lady Fraser – ale list dotarł w Wigilię, tuż po naszym
powrocie do Londynu. Tymczasem obowiązki zatrzymywały nas w Brukseli...
Ach, te misje dyplomatyczne są bardzo wyczerpujące – westchnęła. – Lord Fraser
uważa, że mój udział w licznych spotkaniach towarzyskich, które organizuje, i na
których bywa, to absolutna konieczność. Ale syn jest dla nas najważniejszy,
zwłaszcza w okresie Świąt! A więc przyjechaliśmy w pośpiechu tylko po to, by się
dowiedzieć, że w ostatniej chwili, pod wpływem jakiegoś kaprysu, Kevin zmienił
plany.
Poprzez jej głos przebijało tyle irytacji, że Rae usiłowała wytłumaczyć chłopca.
– To nie był tylko kaprys. Kevin chciał spędzić te Święta z ojcem, ponieważ...
– Ze swoim ojcem? – Lady Fraser wymówiła to tak, jak gdyby szło o kogoś z
innej planety. – Czy to znaczy, że Kevin ma kontakty z Nickiem?
– Tak, oczywiście. – Chyba ci ludzie porozumiewają się z sobą? Przecież w
ciągu ostatnich czterech miesięcy Kevin musiał wspomnieć o Nicku? – Widują
się... dość często.
– Doprawdy? – Rae słyszała, jak Jan bębni palcami w stół i mamroce do siebie:
– Mogłam to przewidzieć... Czy ma pani numer telefonu pana McKenzie?
– Oczywiście. – Rae nie widziała powodu, by temu przeczyć. Nie widziała
również powodu, by ją informować, gdzie można znaleźć Nicka i nie wystąpiła z
propozycją podania adresu w Oregonie, nie chcąc psuć ferii Kevinowi. Zresztą lady
Fraser o nic więcej nie pytała. Kevin jakby przestał ją interesować. Podziękowała i
szybko skończyła rozmowę.
To był smutny tydzień – bez chłopców i bez Nicka. Towarzystwa dotrzymywał
jej tylko Rudy, też znudzony i wytrącony z równowagi. Rae wróciła do banku, tym
bowiem uzasadniała swój wyjazd z Monterey, ale jej powrót nie miał wielkiego
sensu. Połowa pracowników wzięła urlopy, a pozostali wciąż jeszcze żyli
atmosferą Świąt bądź też przygotowywali się na przyjęcie Nowego Roku. Rae, jak
zawsze, spędziła noworoczny wieczór grając w brydża w zorganizowanym przez
Helen klubie brydżowych par. I chociaż nigdy dotąd nie zainteresowała się żadnym
z atrakcyjnych partnerów, których, nie tracąc nadziei na ostateczny sukces,
dobierała jej Helen, na ogół dobrze bawiła się w ich towarzystwie. W tym roku
było jednak inaczej. Nie potrafiła skoncentrować się na grze i wciąż myślała o tym,
co robi Nick.
Po tygodniu nart i rozkoszowania się smakołykami z babcinej kuchni chłopcy
wrócili w znakomitych humorach do domu. Zaczęła się szkoła. Praca w banku
również nabrała normalnego tempa. Nick wciąż nie wracał. Dzwonił tylko do
Kevina, który bardzo zmartwił się wiadomością, że ojca nie będzie jeszcze przez
jakiś czas.
Rae wmawiała sobie, że przedłużająca się nieobecność Nicka dobrze jej zrobi,
że potrzebuje czasu. Czasu na co? Na przestudiowanie poradnika technik
seksualnych? Na wymyślenie czegoś, co pozwoliłoby odtworzyć tę więź, która
właśnie zaczęła ich łączyć i tak nagle została zerwana? Czy na pogodzenie się z
myślą, że wszystko minęło, przepadło, skończyło się bezpowrotnie. Tak, skończyło
się raz na zawsze. W przeciwnym razie Nick zatelefonowałby po raz drugi.
Tymczasem po raz drugi zadzwoniła lady Fraser.
– Chodzi mi o numer Nicka, który pani podała. Dzwonię tam bez przerwy, ale
nigdy go nie ma.
– Wiem, że wyjechał – ostrożnie wyjaśniła Rae.
– Proszę mi więc powiedzieć, gdzie go szukać – zażądała lady ostrym głosem.
– Przykro mi, ale nie mam pojęcia.
– Numery kierunkowe telefonów pani i Nicka są takie same. Byłam
przekonana, że wyjeżdżając do Stanów Nick zatrzymuje się na Florydzie.
– Tak? Sądzę, że zamieszkał tutaj ze względu na Kevina.
– Co za bezczelność! Mam nadzieję, że się nie wtrąca.
– Wtrąca?
– W wychowanie Kevina. Nie życzę sobie, żeby podważał te wartości, które
lord Fraser i ja staraliśmy się wpoić naszemu synowi.
– Wartości? – O czym, na Boga, ona mówi? – Ależ skąd! – odparła
rozdrażniona Rae. „Nasz syn”! Jak gdyby Kevin był wyłączną własnością Jan i jej
lorda. Zrozumiała teraz, dlaczego początkowo odniosła wrażenie, że ojciec Kevina
nie żyje. – Kevin świetnie się czuje. To wspaniały chłopiec. Bardzo się cieszymy z
jego obecności, a sądzę, że pobyt tutaj jest i dla niego korzystny.
– Czy nie zaniedbał się w naukach?
– Ależ skąd! Poza tym jeździ na nartach, gra w golfa i dorywczo pracuje w
klinice weterynaryjnej – relacjonowała entuzjastycznie Rae. I wywołała
niezamierzony efekt.
– Golf! Coś podobnego! Jak pani mogła pozwolić mu pracować! Na
weterynarii!
Rae, nieco zaskoczona, odparła, że Kevin tego właśnie pragnął.
– Skoro jego ojciec wyraził zgodę...
– Jego ojciec! Cóż on ma do powiedzenia!
Rae oniemiała. Nie odpowiedziała ani słowem. Ale lady Fraser najwidoczniej
nie spodziewała się odpowiedzi. Wygłosiła kilka ledwie słyszalnych uwag w
rodzaju: „Mogłam się tego spodziewać!” i zakończyła:
– Trudno, muszę się tym natychmiast zająć.
W sobotni poranek lady Jan Fraser przybyła do Dansby. Była kobietą
uderzająco piękną. Jej bujne, starannie ułożone, jedwabiste, czarne włosy
podkreślały niezwykłe rysy twarzy gładkiej i bladej jak marmur. I jak marmur
zimnej. Przyjechała do domu Rae taksówką, nie zapowiadając się wcześniej, i
przez ułamek sekundy jej chłodne, czarne oczy podejrzliwie penetrowały wnętrze,
jak gdyby wypatrując jakiegoś kompromitującego dowodu, który zdemaskowałby
rodzinę Rae. Po chwili okazała niemal wylewną serdeczność, choć zachowywała
się nieco protekcjonalnie.
– Sądzę, że mam przyjemność z panią Pascal? Jestem lady Fraser. Jakże się
cieszę, że mogę poznać panią osobiście!
– Cóż za miła niespodzianka! Kevin tak się ucieszy!
– udawała entuzjazm Rae, speszona brakiem makijażu i swoim roboczym
strojem, właśnie włożyła stary dres i, jak co sobota, zabierała się do sprzątania.
Gdy zabawiała gościa, do domu wpadła trójka umorusanych chłopców, a za nimi
rozbawiony pies. Właśnie grali w koszykówkę w sąsiednim parku.
Kevin sprawiał wrażenie bardziej zaskoczonego, niż uradowanego, gdy
podchodził do matki, by pocałować ją w policzek.
– Mamo, nie powiedziałaś, że zamierzasz przyjechać!
– Jest kilka spraw, o których ty mi też nie powiedziałeś – odparła lady Fraser,
obejmując syna gestem posiadacza. Wygłosiła parę zdawkowych uprzejmości pod
adresem Grega i Joeya, po czym znów zwróciła się do Kevina, pytając: – Gdzie jest
twój ojciec? – tak, jakby pytała o znanego kryminalistę. Gdy Kevin odparł, że nie
ma pewności, ale chyba w Auguście, ironicznie wzruszyła ramionami.
– Cóż za włóczęga! – Po dalszej wymianie grzeczności z rodziną Rae, kazała
synowi doprowadzić się do porządku i zabrała go do hotelu na lunch i „rozmowę”.
Rae patrzyła, jak odjeżdżali, z uczuciem osoby nawiedzonej przez trąbę
powietrzną. Gdy Kevin wrócił w dość ponurym nastroju, nie zadawała mu pytań.
Zastanawiała się jednak, czy wobec matki czuł się równie skrępowany, jak wobec
ojca. I co, na Boga, zrobiła lady Fraser, by tak popsuć mu humor.
Pragnąc okazać gościnność, a zarazem dowieść, że Kevin jest zadowolony i
dobrze się miewa, zadzwoniła nazajutrz do lady Fraser, by zaprosić ją do siebie na
kolację.
– To bardzo uprzejme z pani strony, ale ja też zamierzałam zaprosić panią na
kolację. Samą. Właśnie miałam w tej sprawie telefonować. – Wyjaśniła, że pewne
ważne zobowiązania wymagają jej natychmiastowego powrotu do Anglii, ale
chciałaby przed wyjazdem omówić kilka spraw.
– Proszę mi wierzyć, że to, co mam do powiedzenia, nie dotyczy osoby pani –
oświadczyła lady Fraser, gdy usiadły w hotelowej restauracji. – Widzę, że Kevin
jest szczęśliwy i nie moglibyśmy zapewnić mu lepszej opieki. Zresztą tego właśnie
oczekiwaliśmy – dodała, obdarzając Rae uśmiechem pełnym samozadowolenia,
choć zabarwionym lekkim poczuciem winy. – Muszę wyznać, że zanim
zdecydowaliśmy się powierzyć pani Kevina, lord Fraser dokładnie zbadał pani
dane.
– Mój Boże! Mam nadzieję, że przeoczył moje ciotki.
– Pani ciotki? Co z ciotkami? – spytała lady Fraser ze śmiertelną powagą.
– Żartowałam – szybko powiedziała Rae. Powinna była wiedzieć, że poczucie
humoru jest tej kobiecie obce. – Cieszę się, że... że zdołałam sprostać
wymaganiom.
– Owszem. – Lady Fraser miała nieco niepewną minę. – Chodzi mi wszakże o
to, że pojawił się Nick. To wielce niepożądane.
– Pojawił się?
– Można by rzec, jak grom z jasnego nieba. Lord Fraser i ja, na ile to możliwe,
staramy się trzymać Kevina z dala od Nicka. Nick nie ma cienia ambicji.
– Nie ma ambicji? Przecież wygrywa turnieje...
Lady Fraser lekceważąco machnęła ręką.
– Ten człowiek nie ma poczucia rzeczywistej skali wartości. Nick posiada tytuł
szlachecki, wie pani.
– Nie, nie wiem. – Rae nie ukrywała zdziwienia.
– Oczywiście. Nigdy o tym nie mówi. Ja też bym nie wiedziała, gdybym sama
tego nie odkryła. Któryś z jego przodków, chyba jakiś nierozgarnięty pradziadek,
zrzekł się tytułu i przekształcił posiadłość w... farmę nastawioną na produkcję
mleka. Podczas jednego z moich nielicznych tam pobytów znalazłam drzewo
genealogiczne i kroniki rodzinne. Może pani wyobrazić sobie moje zdumienie!
– Owszem – odparła Rae. – Mogę. – Widziała już te wścibskie oczy,
myszkujące wśród rodzinnych sekretów.
– Oczywiście tytuł barona przysługuje tylko ojcu Nicka. Starałam się wszakże
uświadomić Nickowi, że nawet wzmianka o tytule stosunkowo nie
najświetniejszym stanowi przepustkę do właściwych kręgów towarzyskich. Nie
zdołałam go jednak przekonać, jak wielką wagę ma odpowiednia pozycja
społeczna, tym bardziej, że jest do niej uprawniony i że tak wiele może to znaczyć
dla Kevina. Nick myśli tylko o swoim golfie i kobietach!
Słysząc o kobietach, Rae poczuła w sercu ukłucie, ale zdołała je zlekceważyć.
– Golf to jego zawód – powiedziała.
Lady Fraser uniosła brwi.
– Zawód? Golf? To wyłącznie sposób na zapewnienie sobie środków
finansowych. Ale skoro już je zdobył... – Potrząsnęła głową. – Majątek, tytuł i
odpowiednie koneksje... O, mógłby zajść bardzo daleko. Ale nigdy tego nie chciał.
A teraz usiłuje wpoić swoje drobnomieszczańskie poglądy Kevinowi, mimo iż
dotąd nigdy się nim nie zajmował.
– Ależ to nieprawda! W każdym razie od czterech miesięcy obserwuję coś
wręcz odwrotnego – oświadczyła Rae. – Sprawia wrażenie szczerze
zaangażowanego w sprawy syna. Przecież wkrótce po jego wypadku Nick
przeniósł się tutaj, by być bliżej Kevina.
– Tak o nim myśli?
– Tak. Sam to powiedział.
– Ależ, moja droga, jak można być tak naiwną?
– przerwała jej Jan. – Teraz, gdy widzę, jak wygląda Rae Pascal, nie mam
żadnych wątpliwości, że nie o Kevina tu chodzi, lecz o panią. – Spojrzała tak
znacząco, że Rae oblała się rumieńcem.
– Nie, to nieprawda – zaprzeczyła ostrym tonem. A następnie dodała powoli, z
ironicznym uśmiechem:
– Czyżby w tym komplemencie kryła się nagana, lady Fraser? To chyba
dyplomatyczne faux pas! Efekt był natychmiastowy. Jan niemal się zakrztusiła, a
jej marmurową twarz oblał szkarłat. Przez co najmniej pięć sekund trwała z
półotwartymi ustami, po czym krótko się roześmiała.
– Przepraszam – poddała się spokojnie. – Ale, Rae... czy mogę tak cię
nazywać? Ty naprawdę zasługujesz na komplementy. Nade wszystko jednak
chciałabym cię ostrzec. Znam dobrze Nicka. To zawsze tak wyglądało.
– To? O co pani chodzi?
– Ładna buzia, zgrabna figurka i, voila, nowy przedmiot zainteresowań. Z
pewnością zauważyłaś, jak potrafi demonstrować swoje wdzięki. Nie wyobrażasz
sobie, przez co przeszłam od niemal pierwszych miesięcy naszego małżeństwa.
Kilka romansów i tabuny panienek na jedną noc.
Rae patrzyła na nią ze zdumieniem. Zachowanie Nicka w niczym nie
potwierdzało tego, co mówiła Jan.
– Nie sądziłam, to znaczy, odniosłam zupełnie inne wrażenie.
Pełen współczucia wyraz twarzy lady Fraser zdawał się potwierdzać to, co
powiedziała wcześniej: „Jak możesz być tak naiwna?”. Potrząsnęła głową.
– Moja droga, gdy mężczyzna znajdzie się w centrum publicznego
zainteresowania, pojawiają się liczne... okazje. I nie mam wątpliwości, że Nick z
tych okazji korzysta. – Zaczęła snuć opowieść o tym, jak lekceważył sobie
obowiązki wobec niej i Kevina, opowieść, która tak żywo przypomniała Rae
historię jej małżeństwa, że zupełnie wytrąciła ją z równowagi. No cóż, znała Nicka
zaledwie kilka miesięcy. A ta kobieta była jego żoną. Tom też potrafił być
czarujący dla innych kobiet. Musiała przyznać, że jeśli Nick chciał ją oczarować, to
osiągnął swój cel. Czyżby zwiódł ją tak samo, jak wówczas, gdy miała osiemnaście
lat, uczynił to za sprawą swej energii i wdzięku zdradliwy Tom Pascal? Próbowała
się skoncentrować na rozmowie z lady Fraser, która teraz wróciła do Kevina i
zapowiadała, że nie będzie tolerować ingerencji Nicka w wychowanie syna.
– A więc rozumiesz, czemu odwołuję się do ciebie?
– Do mnie?
O czym ona mówi? – zastanawiała się Rae. Była zbyt przepełniona własnymi
wątpliwościami i obawami, zbyt głęboko pogrążona w rozpaczy.
– Nie życzę sobie, by Kevin tracił czas na grę w golfa i by go do tego zachęcać.
Kazałam mu również rzucić tę idiotyczną pracę. Nie zamierzam aprobować jego
pomysłów. Ładna historia! Weterynarz! Kevin, podobnie jak jego ojczym, zostanie
dyplomatą. Nie życzę sobie, by Nick się wtrącał, i proszę mu to przekazać!
Rae spojrzała na nią. Nie zamierzała niczego przekazywać, a gdyby nawet...
– Dlaczego sądzi pani, że Nick będzie się ze mną liczyć?
– Och, on zawsze liczy się z kobietami, które są mu, powiedzmy, bliskie –
odparła lady Fraser, a Rae znów nie była pewna, czy to zniewaga, czy komplement.
Mało ją to zresztą obchodziło. I choć zaangażowanie wobec Nicka bardziej niż
kiedykolwiek potęgowało jej obawy i uczucie zagubienia, jednego była pewna –
chłopiec ma prawo znać swojego ojca. A mężczyzna – swojego syna.
Rozdział 10
Zaczęły kursować plotki, że Harrison Bowers odchodzi. Jedni przypuszczali, że
awansuje, że będzie w zarządzie korporacji. Nie – powiadali inni – przenoszą go na
pomniejsze stanowisko w jakiejś prowincjonalnej dziurze. Nie – twierdzili jeszcze
inni – Bowers rzuca bank dla firmy maklerskiej. A wszystkim owym sprzecznym
pogłoskom towarzyszyły spekulacje związane z tym, kto zajmie fotel dyrektora
północnego regionu. Będzie nim zastępca dyrektora regionu południowego. Ależ
nie! Jeden z wiceprezesów zarządu korporacji. Rae Pascal? Bzdura. Nikt z
pracowników nigdy nie otrzymał tak wysokiego stanowiska. I nigdy kobieta nie
była dyrektorem regionu. A jednak... Utorowała sobie drogę do stanowiska
zastępcy dyrektora. Czyż nie tak? Słyszano, jak Ruth mówiła: To cicha woda.
Straszna intrygantka. Zrobi wszystko, dosłownie wszystko, byle tylko awansować.
– Jeśli dostaniesz to stanowisko – oświadczyła Cora, informując Rae, co
rozpowiadała o niej Ruth – mam nadzieję, że dopilnujesz, by wylano tę żmiję.
Rae wzruszyła ramionami. Plotki i złośliwości były cząstką tutejszego życia.
Mówiła już Bowersowi, że trzeba będzie awansować Ruth na szefa działu
kredytów. Ruth wykazywała inicjatywę, była przebojowa, zdolna. Jej kwalifikacje
przerastały pozycję, którą zajmowała. Nic dziwnego, że czuła się zawiedziona.
Rae zastanawiała się nad tym, czy promocja Ruth nie urazi Cory. Może.
Chociaż z drugiej strony nie musi jej urażać. Cora świetnie dawała sobie radę jako
szef sekretariatu. Z tej pracy wywiązywała się doskonale. A jej pretensje do Ruth
wynikały z lojalności wobec Rae.
– No w końcu mogliby cię zrobić dyrektorem – oświadczyła Cora. – Przecież i
tak wykonujesz całą pracę. Gdybyś była mężczyzną, miałabyś już od dawna to
stanowisko – dodała, rozpoczynając tyradę przeciw męskiemu szowinizmowi.
Rae słuchała jednym uchem. Skupiała się nad rosnącym deficytem w obrocie
kredytowym dwu oddziałów w Chico. Oszczędność czy złe zarządzanie? Mimo
nowego menedżera obiecująca przecież filia w San Francisco nie przynosiła takich
obrotów, jakich od niej oczekiwano. Czy więc menedżera należało przenieść? Rae
westchnęła. Musi być zmęczona. Praca stanowiła dla niej zawsze podniecające
wyzwanie. A teraz nagle poczuła znużenie wciąż tymi samymi sprawami, które
nieustannie powracały, a których przyczyn miała dociec. Było ono wywołane
manipulowaniem podległymi jej urzędnikami – mieli działać skutecznie i
równocześnie czerpać z tego satysfakcję. Było też spowodowane unikami i
manewrami, jakie musiała wykonywać w swej niełatwej pracy.
Myślała o Nicku. Być może dlatego, że zawsze istniał on w jej świadomości, a
być może dlatego, że marzyła, by wyruszyć z nim gdzieś daleko, oddychając
świeżym powietrzem i rozkoszując się słońcem. Westchnęła, zazdrosna o to, że
grając w golfa można zarabiać na życie. Człowiek jest na powietrzu, spędza
przyjemnie czas, nie przejmuje się kwestiami biurowej taktyki ani też nawałem
pracy...
A jednak brakowało jej Nicka. Powtarzała sobie, że powinna być szczęśliwa, bo
go nie ma. Ze to, co słyszała od jego eks-żony, nakazuje trzymać się zdała od
niego, a mimo to... nieobecność Nicka skazywała ją na pustkę, której nic poza nim
nie potrafiło wypełnić. Ani praca, ani chłopcy, nic. Tęskniła za nim. Chciała go
zobaczyć. Nigdy nie była kibicem. Nie interesowała się też golfem. Nawet
wówczas, gdy poznała Nicka. Ale teraz zaczęła się kręcić koło telewizora, ilekroć
transmitowano turniej, w którym brał udział. Na samym początku chciała tylko
spojrzeć na niego. Wkrótce jednak wciągnęła się w grę. Stała się równie
namiętnym kibicem, jak jej chłopcy. Wstrzymywała oddech, ilekroć Nick szykował
się do uderzenia kijem w piłkę. Wówczas jej serce ponaglało go do zwycięstwa.
Jakże się myliła. To nie tylko była zabawa, którą na świeżym powietrzu
spontanicznie cieszył się Nick. Ależ tak. Lubił grać. Jednakże ta gra wymagała
umiejętności, planowania, ryzyka. Oczywiście był to inny rodzaj napięcia aniżeli
ten, którego doświadczała w czasie swej pracy w banku. Niemniej napięcie było
takie samo. Podziwiała spokój Nicka.
W jedną z niedziel, gdy zwyciężył w prestiżowym turnieju Western Open w
Pebble Beach, przyglądała się, jak z wdziękiem przyjmuje nagrodę i zobaczyła, jak
całuje go uderzająco atrakcyjna młoda kobieta, której następnie przekazał wygraną.
– Któż to jest? – pytali na głos sprawozdawcy telewizyjni, a cały świat mógł to
usłyszeć.
Komentator zaryzykował domysł.
– Może ktoś ważny dla McKenzie’ego? O ile mi wiadomo, nie jest on żonaty.
Rae siedziała wyprostowana. Oddychała z trudem. Czuła w sobie kompletną
pustkę, tak jakby coś z niej wydarto. Chłopcy zniknęli w kuchni z triumfalnym
wrzaskiem, rozradowani zwycięstwem Nicka. Ale Rae nadal wpatrywała się w
ekran, licząc na to, że po reklamach powrócą żartobliwe komentarze i że wówczas
padną informacje dotyczące owej tajemniczej kobiety.
Niestety. Pojawiły się tylko napisy kończące transmisję. Rae była coraz bardziej
przygnębiona. W tak wielkim uniesieniu wzlatywała ku niebu, oglądając tryumf
Nicka. I tak boleśnie runęła na ziemię, widząc ten pocałunek i wraz z całym
światem pytając: Któż to jest?
W tydzień później w niedzielne popołudnie Rae stała przy kuchennym zlewie,
zmywając po obiedzie. Właśnie podwiozła chłopców do pobliskiego kina. W domu
panowała cisza. Tylko deszcz wciąż bębnił w kuchenne okna. „Spacer w deszczu to
prawdziwa frajda”.
Zaczęła energicznie czyścić zlew, starając się odgrodzić od głosu, który
rozbrzmiewał echem w jej umyśle, od wspomnienia kropel padających na twarz,
kiedy rozpryskując wodę brnęli poprzez kałuże. Cały tydzień próbowała o tym
zapomnieć. Pogrążała się w pracy po to, by odegnać wszelkie myśli o Nicku.
Ale odegnać ich nie mogła. Tak, jak nie mogła usunąć ze świadomości obrazu,
który przez krótką chwilę zamigotał na telewizyjnym ekranie... Tamta kobieta,
pocałunek, gest, którym brała nagrodę, tak jakby należała do niej. Rae pogrążała
się w niewytłumaczalnym żalu za czymś, co utraciła, a równocześnie narastał w
niej gniew. Czemu, skoro w jego życiu istniał „ktoś ważny”, Nick zabiegał o nią? I
dlaczego z taką skwapliwością reagowała na te zabiegi?
Bo sprawiało jej to radość, przyznała zrywając zeschłe liście z rośliny stojącej
na oknie. Właśnie dlatego. Lubiła jego obecność. Lubiła przebywać z nim,
rozśmieszać go, całować. Czuła pulsowanie gorącej krwi w skroniach, brakowało
jej tchu na wspomnienie jego spojrzeń, jego objęć. Myślała, że ich wzajemne
stosunki... no, powiedzmy, że coś znaczą.
„Moja droga, jak pani może być tak naiwna?” – przez mgłę dotarł do niej
chłodny głos lady Fraser. Głos ten ją ostrzegał: „Nick korzysta z takich okazji...
Bywa wtedy uroczy”.
Rae zauważyła, że Rudy sadowi się u jej stóp. Pochyliła się więc, by pogłaskać
jego miękką sierść. Jakże mogła myśleć, że jest czymś szczególnym w życiu
Nicka? Tylko dlatego, że spędził z nią kilka chwil, że jej pochlebiał, że się do niej
wdzięczył... Ach, jakże była głupia! Chwała Bogu, nie została dłużej w Monterey.
„Jego kobiety”... tak mówiła Jan. Oczywiście. Nick był przystojny, męski,
sławny. Naturalnie, przyciągał kobiety piękne, uwodzicielskie, prowokujące.
Rae stała prawie nieruchomo, kurczowo zaciskając palce na brzegu zlewu.
Wyrazisty obraz pojawił się przed nią. Oszałamiająca blondyna z odrzuconymi w
tył włosami przybliżała zachęcająco usta, obejmując Nicka. A on wziął ją w
ramiona i...
Nie, nie będzie zastanawiać się nad Nickiem McKenzie’em, nad tym oszustem.
Dzwonek do drzwi wdarł się w jej myśli. Otworzyła. Stał w progu z uśmiechem,
który zapowiadał, że wszystko jak najlepiej toczy się na tym świecie.
– Dzień dobry, Rae.
– Cześć.
– Rudy, dobry pies – powiedział z roztargnieniem, szorując butami o
wycieraczkę i otrząsając się z deszczu.
– No, co się tu dzieje? – zapytał i powiesił kurtkę w szafie tak, jakby przez cały
czas był tutaj, jakby nikt publicznie go nie całował.
– Wszystko po staremu – odrzekła, zadowolona, że jej głos zabrzmiał
nonszalancko. – Marnowaliśmy czas, kiedy ty zdobywałeś pieniądze i nagrody. –
Nie wspomniała o niczym więcej.
– Mały szczęścia łut... – zanucił, zręcznie naśladując pana Doolittle z My Fair
Lady. – Gdzie są chłopcy?
– W kinie. Ale to nie tylko łut szczęścia sprawił, że wygrałeś w Pebble Beach.
W jego oczach zapaliły się iskierki zadowolenia.
– Oglądałaś turniej w telewizji?
Przytaknęła.
– Sprawozdawcy mówili o twojej sile i umiejętności, za co dostaniesz w
nagrodę kawę – lecz nie pocałunek, myślała z gorzką ironią.
– Jednakże przede wszystkim była to sprawa szczęścia – upierał się Nick. – Ale
kawę wypiję z chęcią – dodał, idąc za nią do kuchni.
– Czy jadłeś lunch? – zapytała. Postanowiła być gościnna, lecz chłodna i pełna
rezerwy. – Mam sałatkę z kartofli i szynkę.
– To wspaniale, bo w samolocie nie karmiono nas najlepiej – powiedział,
wślizgując się na siedzenie przy kuchennym stole.
Wydawało się, że zabrakło im słów. Czuła się niezręcznie, świadoma tego, że
Nick patrzy na nią. Jego oczy zadawały pytania za każdym jej poruszeniem – gdy
wsuwała croissanty do pieca i gdy wyjmowała sałatkę, którą przed chwilą
uprzątnęła. Musiała się odezwać.
– Może lepiej będzie, jak ty to pokroisz – powiedziała, rozwijając szynkę.
Wstał i wciąż milcząc zastosował się do jej rady.
Postawiła przed nim talerz, wyjęła croissanty z piekarnika, nalała jemu i sobie
kawy.
– Twoja... lady Fraser złożyła nam wizytę – powiedziała siadając.
– Słyszałem o tym.
– Od Kevina?
– Złapał mnie w Miami. Był bardzo zdenerwowany, ponieważ żądała, by rzucił
pracę. Śmieszne. Powiedziałem mu, że jeśli chce, może tam zostać. Wspaniała
sałatka – powiedział, nabierając widelcem potężną porcję.
– Bardzo dziękuję – Rae myślała wciąż o lady Fraser. – Była taka... taka
zdecydowana.
Nick wzruszył ramionami.
– Kevin ma dobre stopnie, lubi swoją pracę i jest na tyle dorosły, by sam
podejmować decyzje. Nie chcę o tym mówić – oświadczył, nagle odkładając
serwetkę. – Wyjaśniłaś ten błąd w rozliczeniach?
– Jaki błąd?
– A no ten, który wymagał twojej obecności w banku. Czyżbyś tak szybko o
tym zapomniała?
– Ależ tak, to znaczy nie – powiedziała straszliwie zakłopotana, a równocześnie
rozdrażniona tym, że ją zaskoczył. Miała nadzieję, że nie poruszy tej sprawy.
– A może był jakiś inny, dotychczas nie wyjaśniony powód, dla którego mnie
wówczas opuściłaś.
Niemalże zakrztusiła się kawą. Byłoby to dla niej żenujące, gdyby odgadł.
– O co... o co ci chodzi.
– Myślę, że znakomity pan Bowers musi doceniać twoją pracowitość.
– Bowers? – zdziwiła się. – A cóż on ma z tym wspólnego?
– Przecież jest twoim szefem. A może przedmiotem romantycznego
uwielbienia? A może jednym i drugim? Z pewnością musisz mu poświęcać wiele
czasu, aż za wiele. – Jego chłodny, pełen dezaprobaty głos pobrzmiewał gniewem.
Spojrzała na niego ze zdumieniem. – Ach, u diabła, nie chciałem cię urazić –
powiedział szorstko. – Ale kiedy zostawiłaś mnie bez słowa wyjaśnienia, byłem...
No cóż, wyprowadziło mnie to z równowagi i wprawiło w zakłopotanie. Nie
myślisz, Rae, że już najwyższy czas, żebyś była ze mną szczera.
Ton, jakim to powiedział, wzbudził jej gniew.
– Szczera z tobą?
– Tak. Nigdy nie traktowałem cię jak zabawki. I nie podoba mi się, że wodzisz
mnie za nos.
Ja? Wodzę go za nos? Jak on śmie tak mówić! Obraz, który prześladował ją
przez cały tydzień, przemknął przed jej oczami jak błyskawica. Odpowiedziała
porywczo:
– A mnie się nie podoba, że nie jesteś ze mną szczery.
– O co ci chodzi?
– A o to właśnie. Przychodzisz i opowiadasz, że chcesz być częścią mojego
życia, by zbliżyć się do Kevina.
– Tak, to prawda – powiedział z niewinnie zdziwionym wejrzeniem. To ją
rozwścieczyło.
– Ale przecież chodziło ci o coś innego. Chciałeś zaciągnąć mnie do łóżka –
przerwała, zatrwożona sama sobą. – Ach, sam wiesz, o co ci chodziło!
Spojrzał na nią spokojnie.
– Owszem, ale przecież nie tylko o to mi chodziło.
– Może pan sobie wybić to z głowy, panie McKenzie. Ja nie mam zamiaru być
panienką na jedną noc, bo przecież dla takich panienek rzuciłeś swoją żonę!
– Jak widać, moja zapobiegliwa eks-żona rozmawiała nie tylko z Kevinem.
– Zjadłyśmy wspólnie lunch i odbyłyśmy rozmowę, w czasie której sporo się
dowiedziałam.
– Dowiedziałaś się? To znaczy, że uwierzyłaś we wszystkie te kłamstwa i
insynuacje?
– Czyżbyś chciał przeczyć temu, że ją porzuciłeś?
– Ależ tak, u diabła! Ani jej nie porzucałem, ani nie rozbijałem naszego
małżeństwa. Po prostu odszedłem. Uciekłem tak, jak się ucieka przed
grzechotnikiem.
– Patrzyli na siebie poprzez stół niczym dwaj przeciwnicy. Nick podniósł głos.
– Nie opuściłem też swojego syna. Ja, nie, my oboje przerwaliśmy tę farsę, daliśmy
spokój temu małżeństwu. To nie miało nic wspólnego z Kevinem.
– A panienki na jedną noc?
– Tego rodzaju insynuacje uważam za uwłaczające.
– Był tak wzburzony, że przez chwilę się wystraszyła. Odsunął talerz. Starał się
zapanować nad sobą. – No dobrze, nie ślubowałem celibatu. Lubię towarzystwo
kobiet. Było ich kilka w moim życiu, ale jedno chciałem ci powiedzieć, działo się
to zawsze za obopólnym porozumieniem i zawsze jedna ze stron mogła odejść,
kiedy tylko zechciała. – Podniósł się. Patrzył teraz na nią, pochyliwszy głowę.
Dodał z naciskiem: – I nikt nie musiał uciekać.
Postawił filiżankę. Wielkimi krokami ruszył ku drzwiom i bez słowa wyszedł.
Rozdział 11
W drodze do domu Nick powoli się uspokajał. Ta mściwa wiedźma, Jan,
zasypała Rae tysiącem kłamstw. Czy nigdy nie uwolni się od jej złośliwego
wścibstwa?
A jeśli chodzi o Rae... To zagadka. Musiał przyznać, że mu się podobała.
Dowcipna, towarzysko urocza, inteligentna, a przy tym diablo ładna. I do tego taka
dobra matka... Jej dom był właściwym środowiskiem dla Kevina. A teraz w to
wszystko Jan musiała wsadzić swój nos. Żądała, żeby Kevin rzucił pracę, którą
lubił, ponieważ uważała, że to zajęcie jest poniżej jego godności. Och tak, znał ją
dobrze. Nigdy nie chciała przyznać się, że jego rodzice to zwykli farmerzy.
Roześmiał się na głos, gdy przypomniał sobie, jak go błagała, żeby odgrzebał tytuł,
zapomniany od lat. Wydawało się jej, że może go odkurzyć i otoczyć się nim jak
aureolą, która posłuży im jako przepustka do „właściwych kręgów”. Sporo go
kosztował ten jej idiotyczny pomysł. Jan gotowa była zrobić wszystko, byle
postawić na swoim.
Zmarszczył brwi. I tym razem gotowa będzie zrobić wszystko, nawet zawlec
Kevina do Anglii. Może rzeczywiście Kevin powinien rzucić tę pracę? Ostatecznie
chodził tam zaledwie na kilka godzin w tygodniu.
Nie! Tu chodzi o zasadę. Kevin musi się nauczyć, jak postępować ze swoją
matką. Musi sam podejmować decyzje. On, Nick McKenzie, dopilnuje już tego.
Nikt nie będzie wywierał presji na chłopca. Nie będzie żądał działań sprzecznych z
jego naturalnymi, zdrowymi skłonnościami.
Pozostanie z nim w ścisłym kontakcie, chociaż przez kilka najbliższych tygodni
będzie grał w jednym turnieju po drugim. Zaproszono go na Spy Glass w
Kalifornii, na The Dunes w Newadzie i na Dorel na Florydzie. Ale znajdzie trochę
wolnego czasu przed turniejem Masters w Auguście, postara się coś zaplanować
dla Kevina, siebie i chłopców Rae, oczywiście, jeśli matka im pozwoli. Ale na
pewno pozwoli. Elaine mi w tym pomoże.
Jeśli chodzi o Rae... Również i jej nie należy do niczego zmuszać, myślał,
wprowadzając samochód do garażu i wyłączając silnik. Siedział przez dobrą
chwilę, wpatrując się w przestrzeń. Czuł się tak osamotniony jak wówczas, w
Monterey, gdy wrócił do hotelu i nie znalazł już Rae.
Chciała pobiec za nim i przywołać go z powrotem. Przecież nie myślała tego,
co powiedziała. W każdym razie powiedziała więcej, niż myślała. Zdawała sobie
sprawę, że nie zamieszkał tu z jej powodu, lecz z powodu Kevina. Nick naprawdę
troszczył się o niego. Świadczyła o tym ilość czasu, który mu poświęcał, tak,
Kevinowi, a także jej chłopcom.
Załóżmy, że był... no dobrze, że mu się podobała. On też jej się podobał. Nie
ma co ukrywać. Nigdy się nie narzucał, zawsze spełniał jej życzenia. To nie jego
wina, że ona... że nie mogła... że była do niczego.
Spojrzała na nie dokończony przez niego lunch, I pomyślała wówczas, że to, co
mówiła, mówiła broniąc siebie. Nie chciała odsłonić swoich niedostatków i winę,
którą za nie ponosiła, pragnęła przerzucić na niego.
Oczywiście i on nie był całkiem bez winy. Jan powiedziała... Nie, Rae nie do
końca wierzyła temu, co mówiła lady Fraser, mimo że z chwilą, gdy jej słuchała,
ponura przeszłość stawała przed nią jak żywa. Przeszłość złączona z Tomem. Mój
Boże, Tom nie żył już od dziewięciu lat. Powinna odrzucić wpływ, który wywarł
na jej życie. W głębi swego serca wiedziała, że Nick nie jest taki, jak Tom. Nick
był szczery, uczciwy.
Ale ona w stosunku do niego nie była szczera. Okłamała go, podając zmyślone
przyczyny, dla których wyjechała z Monterey. A dzisiaj... ukrywając prawdę o
sobie, ślepo powtarzała insynuacje lady Fraser, nie zadając pytania, dręczącego ją
przez cały tydzień. Kim była kobieta, która go całowała? Kim była dla niego?
Zapewne odpowiedziałby. Ale nie zapytała, ponieważ bała się odpowiedzi.
Teraz było jej przykro, że tak z nim rozmawiała. Przeprosi go, gdy tylko nadarzy
się po temu okazja.
Jednakże okazja nie nadarzała się w ciągu nadchodzących dni. Nie byli już na
tej samej przyjacielskiej stopie i jakoś nie układały się okoliczności. Długo go nie
było. Wyjeżdżał. A kiedy wracał... Cóż, jakby starał się jej unikać.
Utrzymywał jednak kontakt z chłopcami, a zwłaszcza z Kevinem. Kevin
znajdował się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Matka dzwoniła do niego
trzykrotnie i była oburzona, że jeszcze nie rzucił swojej pracy. Za trzecim razem
zadzwoniła do Rae.
– Moja droga, z niejasnych dla nas powodów Kevin wciąż kultywuje swoje
związki z tym punktem weterynaryjnym. Życzyłabym sobie, by pani natychmiast
na to zareagowała.
– Lady Fraser, to zajmuje mu raptem kilka godzin w tygodniu. – Tyle hałasu o
taki drobiazg... Nie, dla Kevina nie był to drobiazg. – A przy tym tak bardzo go to
cieszy i tak mu zależy...
– Na nieposłuszeństwie wobec moich zaleceń – warknęła lady Fraser.
– Nie, na tym, żeby zostać weterynarzem. A i na uczelni zwrócono uwagę na
Kevina. Pozwalają mu przyglądać się operacjom i tak dalej. Jego ojciec sądzi...
– Jego ojciec nie ma tu nic do powiedzenia. Spodziewam się, że dopilnuje pani,
by Kevin spełniał moje życzenia.
No tak, jej życzenia, a nie swoje.
– Lady Fraser, trudno, będąc w mojej sytuacji...
– Och, z całą pewnością będąc w pani sytuacji można tego dopilnować.
Polegam więc na pani, moja droga. Jako matka z pewnością dobrze pani wie, co
czuję.
Muszę teraz kończyć rozmowę, ale proszę o telefon, kiedy pani się już z tym
upora. Tak sobie cenię pani pomoc, moja droga. – Odłożyła słuchawkę, zanim Rae
zdążyła ponownie zaprotestować.
Wargi Rae zaciskały się na samo wspomnienie tej rozmowy. Nie lubiła sytuacji,
w której stawiano jej ultimatum. A przy tym z pewnością nie należało do jej zadań
przeobrażanie szczęśliwego chłopca w kogoś, kto jest nieszczęśliwy. Może
powinna omówić to z Nickiem? Gdyby choć raz odezwał się do niej... Ale to Kevin
pierwszy poruszył tę kwestię.
– Matka nalega, żebym rzucił pracę – powiedział.
– A ja nie chcę. Lubię tę pracę i... – zawahał się – myślę, że i mnie tam lubią. A
ponieważ chcę studiować na tutejszej uczelni...
– Och, Kevinie, jakże się cieszę! – Nie wiedziała, że zamierza starać się o
przyjęcie na weterynarię w Dansby.
– To świetnie, że zostaniesz z nami! Dobrze robisz. To znaczy... nie sądzę, żeby
ta praca przeszkadzała ci w nauce. Może powinieneś omówić to z ojcem. – On, w
przeciwieństwie do twojej matki, pomyślała, ma na względzie twoje dobro.
Tymczasem Leon Waters wyznaczył spotkanie w Los Angeles i zażądał, żeby
Rae pojawiła się na nim razem z Harrisonem Bowersem. Coś się miało
rozstrzygnąć. Była tym zdenerwowana. Nie rozumiała, dlaczego. Zazwyczaj na
wszystko, co zdarzało się w pracy, reagowała spokojnie, bez obaw.
– Mamo! – powiedział Joey, wynurzając się spod jej łokcia. – Todd mówi, że
na wyprzedaży są deskorolki i że...
– Nic mnie nie obchodzi, gdzie są – przerwała mu zirytowana. – Mówiłam już,
że teraz nie kupię ci deskorolki. – Wciąż tonął w prezentach, które dostał na Boże
Narodzenie.
– A Gregowi to kupiłaś nowe buty do koszykówki.
– Nie ja je kupiłam. Greg sam sobie kupił za pieniądze, które zarobił.
– Ale mnie nikt nie da pracy! Mam przecież dziesięć lat.
– O tak, to rzeczywiście kłopot – powiedziała. Pieszczotliwym ruchem
zmierzwiła mu włosy i zanuciła: – Aaa, kotki dwa. Szare, bure, obydwa... – Joey
szarpnął się i pobiegł do swojego pokoju. Zrobiło jej się przykro. Nie powinna była
z niego kpić. Może nawet należało kupić mu tę deskorolkę? Nie, nie wolno go
rozpuszczać. To źle, że nie może znieść, gdy się z niego żartuje. Na litość niebios,
co się z nią dzieje? Niepokoi się każdym głupstwem. Spotkaniem w Los Angeles,
Kevinem, Joeyem.
Wiedziała, że za tym wszystkim kryje się udręka spowodowana nieobecnością
Nicka. Może, gdyby usłyszała, jak wesoło gwiżdże albo zobaczyła jego spokojny,
ufny uśmiech, zdarzenia nie nabierałyby takich... takich przesadnych rozmiarów.
Wszystko stałoby się lekkie i niepoważne. Żałowała, że zraziła go do siebie. Tak,
ale gdyby nie zraziła? Czyż istniałaby jakaś różnica? Przecież i tak wyjeżdżałby na
turnieje. Zastanawiała się wciąż, czy ta kobieta była z nim. Tej myśli nie mogła się
oprzeć. Nie oglądała w telewizji turnieju Spy Glass. Chłopcy powiadali, że Nick
zajął w nim drugie miejsce. Ale nie chciała go oglądać. Nie chciała też pytać, czy
ta kobieta znowu go całowała.
Odetchnęła głęboko i wzruszyła ramionami. Niezależnie od tego, jakim było to
życie, toczyło się ono dalej. Trzeba zacząć się pakować. Pewnie będą musieli
przenocować w Los Angeles.
Czekał, aż minie ósma. Chciał wtedy zatelefonować, bo wiedział, że wówczas
Rae będzie w domu. Elaine radziła, by raczej zaprosił chłopców na turniej Masters
niż na wcześniejszy weekend. Nie chodzili do szkoły, gdyż mieli ferie
wielkanocne. Celowo unikał wszelkich kontaktów z Rae i miał zamiar postępować
tak dalej. Zależało mu tylko na uzyskaniu jej zgody i na skoordynowaniu planów.
Dlaczegóż więc czuł się tak niespokojny jak chłopiec, który chce umówić się na
pierwszą randkę. Gdy zaczął wykręcać numer telefonu, serce biło mu jak szalone.
Tak bardzo chciał usłyszeć jej głos. Aż nie mógł w to uwierzyć.
– Halo – zgłosił się Joey i Nick poczuł, jak rozwiewają się jego nadzieje.
– Cześć! Co słychać?
– Nic takiego. Czy jesteś w domu, Nick? Wracasz?
– Nie. Jestem w Reno. Chciałem zapytać...
– Eee, myślałem, że wracasz. Oglądaliśmy cię w niedzielę. Tak chcieliśmy,
żebyś wygrał. Greg powiedział, że gdyby ten facet chybił...
– Tak, nie wyszło. Słuchaj, Joey, gdzie jest... gdzie są wszyscy?
– Greg i Kevin poszli na koncert do szkoły, a pani Steele jest w wannie.
Powiedziała, żebym odebrał telefon.
– Pani Steele?
– Tak. Jest u nas, bo mamy nie ma. Pan Bowers przyjechał po nią wcześnie
rano i pojechali do Los Angeles. Co się stało? Co to za hałas, Nick?
– Nic, nic, Joey. Tylko... upuściłem szklankę z drinkiem. Straszna ze mnie
niezdara! – Bowers, Los Angeles... A, do diabła! Chociaż... Gdyby zamierzała
częściej wyjeżdżać na noc, musiałaby lepiej to zorganizować. Wziąć stałą gosposię,
a nie ściągać to jedną przyjaciółkę, to drugą. Nieudolna amatorszczyzna. Zresztą
cóż go obchodzi, ile nocy była poza domem i z kim.
– Nick, jesteś jeszcze?
– Tak, Joey, tak. Słuchaj, miło mi było z tobą porozmawiać. Jeszcze zadzwonię,
dobra? – Odłożył słuchawkę. Psiakrew! Nie potrzebował przecież rozmawiać z
Rae. Mógł poprosić Elaine, żeby zadzwoniła i załatwiła wszystko.
Gdy wchodzili do samolotu, Rae czuła, że Harrison Bowers jej się przygląda.
Steward wskazał im wygodne miejsca w pierwszej klasie, wziął od nich okrycia i
zapytał, czy mają ochotę wypić drinka, zanim pozostali pasażerowie wsiądą. Oboje
odmówili, a gdy steward odszedł, Harrison powiedział to, co miał na końcu języka
przez całe popołudnie.
– Nie wyglądasz na kogoś, kto właśnie otrzymał ofertę roku.
– Wiem – westchnęła i przypomniała sobie zdumienie na twarzy Watersa, kiedy
mu powiedziała, że musi się zastanowić nad jego propozycją. Spojrzała na
Bowersa. – Wiem, że takich propozycji się nie odrzuca, ale nie chcę być
malowanym wiceprezesem.
– Wiceprezes, który się zajmuje zagranicznymi pożyczkami i inwestycjami
żadną miarą nie może być malowaną figurą.
– Wiem.
– I nie zapominaj o dodatkowych korzyściach z racji tego stanowiska.
Przynajmniej raz do roku będziesz objeżdżać świat z prezesem, że już nie wspomnę
o służbowych kolacjach, podróżach i kontaktach. Możesz zaprezentować wszystkie
swoje zalety. To niewiarygodna wprost okazja dla każdego, kto chce zrobić karierę.
– Masz rację. Niewłaściwie powiedziałam: „malowana figura”. Ale nie zależy
mi na podróżach i nie chcę przenosić się do Los Angeles. Chcę być tam, gdzie
jestem. – Pomyślała o Gregu, który za rok miał skończyć szkołę. Wreszcie zabrał
się do nauki. Dobrze mu się układały stosunki z kolegami ze szkolnej drużyny. A
Joey? Miał tylu przyjaciół. To nie jest właściwy czas na przenoszenie ich do
obcego miasta. – Nie rozumiesz? Ja mam dwu synów i muszę ich wychować.
– Wiem. Ale widzisz, Rae, w naszej firmie albo kierujesz, albo słuchasz, albo
wypadasz z gry. Zawsze wykonywałaś i nadal solidnie wykonujesz swoje o bo”
wiązki. Ta propozycja dowodzi, że nie zależy im na takiej minimalistycznej
postawie. A jako twój bezpośredni przełożony chciałbym ci poradzić, żebyś się
dobrze zastanowiła, zanim propozycję tę całkowicie odrzucisz.
W tym momencie przygotowania do startu dobiegły końca i ryk pracujących na
pełnych obrotach silników odrzutowca na chwile przerwał rozmowę.
Kiedy samolot wzbił się i wreszcie wyrównał poziom lotu, Rae pomyślała o
tym, co powiedział Bowers. Uznała, że miał rację pod każdym względem. Powie
mu to, gdy tylko znów się do niej zwróci.
– Może – zaczął miękko – jesteś bardziej matką niż bankowcem? I w gruncie
rzeczy potrzebujesz męża, nie awansu. – W jego słowach pobrzmiewała miłosna
aluzja. Już chciała go ostudzić, kiedy Bowers położył jej palec na ustach. – Nie
powinienem tak mówić. Oboje wiemy, jakie jest moje miejsce w twoim życiu. To
po prostu uwaga kogoś, komu na tobie zależy. Ale, Rae, nie można mieć
wszystkiego naraz.
Rae Pascal rzadko kiedy odbierało mowę. Stało się to jednak teraz.
Niespokojnie poruszyła się w swoim fotelu, westchnęła i w końcu wyszeptała.
– Masz rację, Harrison, ale do tej pory udawało mi się równocześnie robić
zawodową karierę i zajmować się dziećmi. I, prawdę mówiąc, nadal mogłabym
pogodzić jedno i drugie, gdyby pozwolono mi zostać w Dansby.
Harrison przytaknął. Wzruszył ramionami. Potem obrócił się ku oknu,
poprawiając poduszkę przed drzemką.
– Rzecz w tym, czy ci pozwolą.
Rae siedziała przy oknie mrużąc oczy, by nie pokazały się w nich łzy. Od
dawna już nie płakała... A niech to, dlaczegóż by nie miała płakać, skoro tego chce.
Odpięła pasy, przeszła do toalety i zamknęła drzwi. Teraz nie musiała już hamować
łez. Czuła się bardzo głupio. Nie wiedziała nawet, dlaczego płacze. Nagle wszystko
wydało się nie ustalone, nie rozstrzygnięte. Lubiła swoją pracę w banku i każdy
awans ją cieszył. Ale w tej chwili... Bowers miał rację. Na pewnym poziomie nic
już nie jest stabilne. Człowiek awansuje, odnosi sukcesy albo wypada z gry.
Rozstrzyga o tym bank, nie on sam. I co z chłopcami? Może zanadto starała się
nimi opiekować? Przecież muszą się dostosować do społeczeństwa, w którym żyją,
a to jest mobilne społeczeństwo. A może starała się uchronić siebie samą?
Trzymała się kurczowo domu, w którym spędziła sielskie dzieciństwo i w którym
podczas ostatnich czterech miesięcy otarła się o prawdziwe szczęście.
To był rzeczywisty powód. Dlatego właśnie płakała... Bała się myśleć o tym, co
utraciła. I nie wiedziała, czy stało się tak z racji jej wad, czy też z powodu pięknej
blondynki, która miała prawo obejmować go i...
Rae wyprostowała się, otarła łzy. Przecież każdy z widzów, ogarnięty euforią,
mógł rzucić się na Nicka i ucałować go. Nie musiała to być...
Ale wręczył jej nagrodę.
Teraz Rae miała ochotę się roześmiać. Jakaż ze mnie idiotka! Zapomniałam o
tej nagrodzie, a to było znacznie ważniejsze niż pocałunek. Ta kobieta musiała być
związana z Nickiem. Bardzo blisko związana, skoro mogła rozporządzać jego
wygraną.
Nieoczekiwanie dla niej samej, Rae ogarnął gniew. Nie była pewna, na kogo się
gniewa – na Nicka, czy na siebie? To głupie siedzieć tu, piekląc się z powodu
mężczyzny, który jest związany z kimś innym!
Gniew pomógł. Znów była tą samą, pewną siebie, samowystarczalną Rae
Pascal. Znów wszystkim stała się dla niej zawodowa kariera i jej synowie. Nic poza
tym się nie liczyło. Musi odpocząć, przemyśleć sytuację, powziąć decyzję.
Poprawiła makijaż i wróciła na swoje miejsce.
Gdy dotarła do domu, wszyscy trzej chłopcy zbiegli się wokół niej nad miarę
podnieceni, przekrzykując jeden drugiego.
– Chwileczkę, proszę, nie wszyscy naraz – błagała.
– Tata dzwonił – powiedział Kevin. – Zaprosił mnie, Grega i Joeya, jeśli ich
puścisz, na turniej Masters do Augusty.
Osaczał ją chór okrzyków:
– Zgadzasz się, prawda? Możemy jechać, co? – Greg dodał, że mają wtedy ferie
wielkanocne, więc nie muszą opuszczać szkoły. Szybko ich spacyfikowała i,
oczywiście, zgodziła się na ten wyjazd. Pośród okrzyków radosnego uniesienia
Kevin zdołał przekazać jej, że jakaś pani Cummings zadzwoni do niej w tej
sprawie.
W kilka dni potem otrzymała telefon od pani Cummings. Doszła do wniosku, że
ta kobieta o miłym głosie to ktoś z biura podróży. Do turnieju brakowało jeszcze
pięć tygodni, ale pani Cummings ustaliła już ciąg połączeń lotniczych i rezerwacje
hoteli. Na polecenie pana McKenzie miała się dowiedzieć, czy pani Pascal jest z
tych ustaleń zadowolona. Rae powiedziała, że tak, owszem, i podziękowała jej.
To ładne ze strony Nicka. Bo zawsze w czasie wakacji czy świąt, kiedy chłopcy
nie chodzą do szkoły, trudno ułożyć im czas, zwłaszcza że wówczas jest w pracy.
A w dodatku Nick zadbał o to, by sprawić im prawdziwą frajdę. Mieli obejrzeć na
własne oczy turniej Masters. To dla nich wielkie przeżycie.
Nie było najmniejszego powodu, dla którego miał ją zapraszać razem z nimi.
Ale też nie było powodu, dla którego miałaby pogrążać się w przygnębieniu.
Pracowała teraz ciężej niż kiedykolwiek, stale ważąc argumenty przeciw i za
przeniesieniem się do Los Angeles. Ale mimo wszystko nie potrafiła odegnać
dziwnego uczucia smutku i tęsknoty.
Nastrój ten wzmagał się, ilekroć Nick przyjeżdżał do Dansby. Miała nadzieję?
Oczekiwała? Wszystko to niedorzeczne... Widywała go przelotnie, kiedy
przychodził po chłopców. Nigdy nie zatrzymywał się w jej domu. Wiedziała, że
jest to pora roku, w której bywa najbardziej zajęty. Zjawiał się w Dansby na dzień
albo dwa w przerwie między turniejami. Ale nigdy nie zapominał o tym, by
zadzwonić do chłopców, bez względu na miejsce, w którym się znajdował.
– Tata mi powiedział, żebym koncentrował się na tym, czego chcę, i już od tego
nie odstępował – donosił jej Kevin, który raz na tydzień albo na dwa tygodnie
otrzymywał telefony od swojej matki, wciąż nękającej go swymi żądaniami. – Tata
mówi, że jak wiesz, czego chcesz, i wszelkimi siłami starasz się to osiągnąć, musi
ci się powieść.
Czy ta zasada stosuje się również do miłosnych związków? – zastanawiała się
Rae. Gdyby tak spróbowała odzyskać Nicka? Ale jak mogła to zrobić, kiedy w
ogóle go nie widywała.
– Nick powiedział, że miałaś, mamo, rację – pewnego dnia oznajmił jej Joey,
spoglądając na nią potulnie. – Nie można oczekiwać, że każdy da mi to, czego
chcę. Trzeba pracować. Ja pracuję. I kupię sobie deskorolkę.
– Co? – zachichotał ironicznie Greg. – Ktoś ci dał pracę?
– Nie, ja sam prowadzę interes – napuszył się Joey. – Widzisz? Mam już pięć
dolarów. – I ku ich zdumieniu pokazał im pieniądze, a także objaśnił, że zarobił je
brodząc po kolana w wodzie, by wyłowić z niej piłki golfowe, a następnie sprzedać
je w klubie graczom. – Nick i kierownik klubu, pan Johnson, powiedzieli, że mogę
to robić, że mogę przychodzić, kiedy chcę, nawet gdy nie ma Nicka. Weźmiesz
mnie tam w sobotę, mamo? Bo Nick wyjeżdża jutro wieczorem i nie będzie go
bardzo długo.
Rae uśmiechając się, przytaknęła. Patrzyła na swoje dziecko, które zaczęło
prowadzić własny interes i przestało się już dąsać, że czegoś tam od niej nie
dostanie. Nick. To on sprawił. Była mu wdzięczna.
Poczuła nagle przemożne pragnienie, by to właśnie powiedzieć. Jemu. Teraz.
Słowa Joeya: „Nie będzie go bardzo długo” rozbrzmiewały echem w jej uszach.
Może to więcej niż wdzięczność? Może poza nią kryła się próba odnowienia
dawnych związków? Chciała odnowić przyjaźń, co najmniej przyjaźń, i chciała
podziękować, a także wymazać te gorzkie słowa, które kiedyś padły z jej ust.
– Wychodzę dziś trochę wcześniej – powiedziała Córze, zbierając swoje rzeczy.
Nie wiedziała, o której wyjeżdża Nick. Joey mówił, że dziś wieczór, ale może, jeśli
się pospieszy...
Nick otworzył drzwi i ze zdziwieniem zobaczył swoją dobrą znajomą, a
zarazem doradcę finansowego, Elaine Cummings. Stała w progu z aktówką i
walizką.
– Próbowałam cię złapać telefonicznie. Chciałam ci powiedzieć, że
przyjeżdżam, ale ty jesteś nieuchwytny. – Odrzuciła w tył swoje blond włosy i
szeroko uśmiechnęła się do niego. – No co, nie wpuścisz mnie do środka? W końcu
przejechałam kawałek drogi z Miami.
– Ależ oczywiście, wchodź – powiedział, biorąc jej walizkę. – Właśnie robiłem
kawę. Ale skąd wzięła się taka samotna piękność, tutaj, w tej okolicy? – zapytał, po
kowbojsku cedząc słowa przez zęby.
– Ścigam ciebie.
– Oto mnie masz. – Mimo butów na miękkiej podeszwie wykonał popis
stepowania. Parsknęła śmiechem. – Co się stało? – zapytał poważniejszym już
tonem. Jego stosunki z Elaine, mimo jej urody, sprowadzały się wyłącznie do
interesów. I w istocie musiało się stać coś ważnego, bo inaczej nie składałaby mu
niespodziewanej wizyty, podobnie zresztą jak i nie składałby jej on.
– Spotkanie uprzywilejowanych akcjonariuszy w San Francisco. Dostałam o
tym wiadomość na czterdzieści osiem godzin przedtem. Gdzie jest ta kawa?
– Już się robi. Chodź ze mną.
Poszła za nim do kuchni, niosąc z sobą aktówkę.
– Pamiętasz, że upoważniłeś mnie do inwestowania w ten zespół baseballowy, a
także w jego ośrodek sportowy.
– W „Monarchów”? Chyba dobrze im idzie.
– Owszem. Ale szykuje się tam niekorzystna dla nas zmiana zarządu. Zwołują
na jutro w Sacramento konferencję wszystkich głównych akcjonariuszy. Musimy
porozmawiać.
– Naturalnie. Usiądźmy wiec i zastanówmy się, co robić. Muszę dać ci
upoważnienie. Przecież, jak wiesz, jutro mam turniej w Dorel.
– Wiem, dlatego tak się spieszyłam. – Sięgnęła po kubek z kawą, siadła przy
stole i otworzyła aktówkę. – Nie zarezerwowałam nawet hotelu. Trzeba teraz
zadzwonić.
– Zostań tutaj. Są cztery sypialnie. Możesz wybierać.
– Dzięki. To dla mnie dużo wygodniejsze. Cztery sypialnie, mówisz? Więcej tu
miejsca niż w twoim domu na Florydzie. Tyle pokoi dla ciebie jednego? No i, jak
przypuszczam, dla twojego syna? – Znacząco uniosła brew.
– Daj spokój przypuszczeniom. Kevin i chłopcy Rae lubią zapraszać kolegów.
– Rozumiem. Musi ci być przyjemnie, że masz ich koło siebie. No, ale do
roboty. – Wyjęła z aktówki dokumenty. Rozważali różne warianty i możliwości. W
końcu wspólnie podjęli decyzję. Nick podpisał upoważnienie. Potem objaśnił ją,
jak ma się poruszać w najbliższej okolicy, spakował się, zostawił jej kluczyki do
samochodu i wsiadł do taksówki, która zawiozła go na lotnisko.
Skręcając ku klubowym terenom, Rae poczuła niepokój. Była piąta i mógł już
wyjechać. Ale kiedy znalazła się naprzeciw jego domu, spostrzegła samochód
Nicka. A więc był.
Jej niepokój wzrósł jeszcze bardziej.
Zadzwoniła.
Żadnej odpowiedzi.
Znów zadzwoniła.
Elaine, która właśnie weszła pod prysznic, usłyszała dźwięk dzwonka. Och,
pewnie Nick czegoś zapomniał, a ja mam jego klucze, pomyślała. Chwyciła
ręcznik, owinęła się nim i zawołała.
– Już idę, Nick!
Czyżbym się pomyliła? – Rae sprawdziła numer domu.
Nie. Numer się zgadzał. Nagle chciała uciekać.
Ale już było za późno. Rozległ się trzask zamka i drzwi otworzyły się szeroko.
Obie kobiety patrzyły na siebie, nic nie mówiąc. Odezwały się równocześnie. Jedna
powiedziała:
– Och, myślałam, że to Nick.
Druga zaś:
– Och, szukam pana Mc...
Potem znowu zaczęły. Najpierw Elaine:
– Proszę wejść. Jak pani widzi, byłam pod prysznicem. To pani pewnie jest Rae
Pascal?
Rae wkroczyła niepewnym krokiem, jak pijana.
Zdołała tylko wykrztusić: – Tak.
Elaine ruszyła w stronę łazienki, mówiąc przez ramię:
– Musiała pani minąć się z Nickiem. Wyszedł zaledwie pięć, najwyżej dziesięć
minut temu. Zaraz będę gotowa. Nazywam się Elaine Cummings. Rozmawiałyśmy
przez telefon. I nawet chciałam odwiedzić panią, póki tu jestem. Proszę mi
wybaczyć, ja zaraz się ubiorę.
Rae z ulgą przyjęła jej nieobecność. Miała czas, by zebrać się w sobie.
Tajemnicza kobieta przestała być sekretem. Była tutaj, rzeczywista i namacalna.
Piękna blondynka... Młodsza ode mnie, pomyślała Rae.
Doznała wstrząsu. Pogrążyła się w poczuciu całkowitej zatraty.
Wszystko wskazywało na to, że tę kobietę łączył z Nickiem trwały związek.
Nie była to panienka na jedną noc.
W nagłym przypływie bezsilnego gniewu Rae zastanawiała się, czy Elaine
zawsze odgrywała taką rolę w życiu Nicka. Raz jeszcze pomyślała o swym
infantylnym odruchu – ucieczce z przytulnego zajazdu w Monterey. Teraz mogła
sobie pogratulować. To, co zrobiła, było posunięciem przewidującym i mądrym.
Wróciła Elaine i czesząc włosy, opowiadała o swej gorączkowej podróży z
Florydy. Miała szczęście, że zdążyła złapać Nicka. I dobrze się złożyło, że Rae
wpadła tutaj.
– Chciałam panią zapewnić, że nie powinna się pani niepokoić o swoich synów,
kiedy pojadą na turniej Masters. Ja tam będę i dopilnuję ich tak, jak Kevina.
– Dziękuję. Jestem ogromnie wdzięczna – powiedziała Rae. Nie zdradziła się
nawet mrugnięciem oka. A przecież to, że ta olśniewająca piękność pojawi się na
turnieju, było jak cios nożem w serce.
– Ależ cała przyjemność po mojej stronie. Bilety lotnicze są już zarezerwowane
i dopilnuję, żeby pani otrzymała je na tydzień wcześniej. Och, mój Boże,
zapominam o obowiązkach gospodyni! Może ma pani ochotę na kawę albo na
drinka?
– Nie, nie, dziękuję. Nie mam czasu. Muszę jeszcze coś załatwić – Rae kłamała,
pospiesznie zbierając cię do wyjścia.
– Tak mi przykro, że pani rozminęła się z Nickiem – powiedziała piękna Elaine.
– Może mu coś przekazać? Będę rozmawiać z nim jutro wieczór.
– Nie, dziękuję. To... nic ważnego. Nie ma co zawracać mu głowy. – A
zwłaszcza nie trzeba mu mówić, że tu byłam, pomyślała Rae. Ale tego nie mogła
powiedzieć Elaine, choć bardzo powiedzieć by to chciała. Uprzejmie się pożegnała
i dość pospiesznie wyszła.
Wracała do domu, wściekła na siebie. To powinno oduczyć ją uganiania się za
Nickiem!
Nie śmiała go zapytać. I nagle dziś stanęła twarzą w twarz z ową tajemniczą
kobietą. Elaine Cummings była bez wątpienia, jak to powiedział telewizyjny
komentator, kimś ważnym w życiu Nicka. Bardzo ważnym!
Rozdział 12
Następnego dnia Bowers znowu apelował do niej, by przyjęła pracę w zarządzie
korporacji.
– Tu nie ma miejsca na wahania, Rae. Istnieje długa lista chętnych. Wiesz o
tym.
Wiedziała, ale miała jeszcze dwa tygodnie na podjęcie decyzji. Musiała
starannie rzecz przemyśleć.
– Wciąż się nad tym zastanawiam – powiedziała mu.
– Dobrze się zastanów – odrzekł. – Mówiłem ci już, że nie można mieć
wszystkiego naraz. Jeśli odrzucisz tę propozycję, możesz raz na zawsze zostać
skreślona z listy awansów.
Zdawała sobie z tego sprawę. Kusiła ją praca, którą jej proponowano.
Podwyżka pensji również miała swoje znaczenie, zważywszy, że Gregowi
brakowało jeszcze dwu lat do skończenia szkoły. Ale ciągłe wyjazdy będą
wymagały wzięcia stałej pomocy domowej. Czy znajdzie kogoś, na kim będzie
mogła polegać? A z kolei życie w Los Angeles, w tak wielkiej metropolii, gdzie
wszędzie czają się kłopoty i trudności... Wolała atmosferę stosunkowo cichej,
uniwersyteckiej mieściny, jaką było Dansby.
Tak więc wciąż wahała się z podjęciem decyzji.
Co do Nicka McKenzie’ego, to postanowiła o nim nie myśleć. Jednak trudno
było dotrzymać słowa. Od czwartku, pierwszego dnia turnieju Heritage, codziennie
pojawiał się w sportowym programie telewizyjnym. Greg i Kevin oglądali go bez
przerwy, a ona, na przekór swej woli, nie mogła odejść od odbiornika. Było
niedzielne popołudnie. Telewizja transmitowała finał turnieju. Tego dnia Nick nie
wygrał, ale w czasie rozmowy ze sprawozdawcą był nastrojony pogodnie i
optymistycznie. Zajęcie drugiego miejsca przynosiło mu sumę około
osiemdziesięciu pięciu tysięcy dolarów.
– Nieźle – powiedział, szczerząc zęby, Greg. – Za trzy dni pracy, którą
naprawdę lubi.
Stwierdzenie to skłoniło Rae do refleksji. Praca, którą naprawdę lubi... Kredyty
i inwestycje stanowiły taką dziedzinę. W niej, zdaniem Watersa, osiągnęła
szczególną biegłość. Wiceprezes do spraw kredytów zagranicznych i inwestycji to
atrakcyjne stanowisko. To praca, która by ją naprawdę pochłaniała.
Ale pochłaniało ją też wychowanie chłopców. Lubiła przyglądać się postępom,
jakie czynili w nauce i ich zabawom. Chciała być przy nich w tych latach
dojrzewania. Może Harrison miał rację? Może bardziej była matką niż
bankowcem?
W każdym razie miała jeszcze tydzień na podjęcie decyzji.
W poniedziałek po południu Nick wrócił do Dansby. Zadzwonił do Kevina i
zaproponował mu, że zjedzą razem późny obiad. Zaprosił też Grega.
– Mogę iść, mamo? – zapytał Greg.
– Oczywiście. – Chciała, żeby przebywał z Nickiem tyle, ile tylko mógł w tym
krótkim czasie, który dzielił ich od czerwca. Bo w czerwcu Kevin miał wyjechać, a
z nim Nick. Tak przynajmniej wyobrażała sobie.
Żałowała, że chłopcy czekali już gotowi na dole, kiedy Nick przyjechał po nich.
Miała nadzieję, że chociaż przez chwilę zostanie z nim sama. Chciała mu
powiedzieć przynajmniej część tego, co zamierzała mu oświadczyć wówczas, gdy
przyszła do niego i go nie zastała. Chciała też wyrazić mu swoje współczucie z
racji przegranej. Przegrał przecież turniej w Południowej Karolinie.
Ale chłopcy byli już przy nim, już go otaczali, krzycząc jeden przez drugiego.
Nick przywitał się z nią chłodno i ceremonialnie. Poczuła się tym zdruzgotana i
wszystko, co chciała powiedzieć, uwięzło jej w gardle.
Jednakże z chwilą, gdy miał już odjeżdżać, zdołała wydobyć z siebie słowa
współczucia z racji jego przegranej.
– To naprawdę straszne. Byłeś już tak bliski zwycięstwa.
Odpowiedział na to nonszalanckim wzruszeniem ramion.
– Nie ma się czym przejmować. Czasem się wygrywa, a czasem, kiedy
człowiek najmniej się tego spodziewa, przychodzi przegrana. Przegrałem w
Południowej Karolinie, wygrałem na Florydzie i... – powiedział patrząc prosto w
jej oczy – ... poniosłem ciężką klęskę w Monterey. – Wyszedł. Jego słowa zawisły
w powietrzu.
Patrzyła na zamknięte drzwi. Słyszała, jak Kevin pyta:
– Tato, kiedy przegrałeś w Monterey?
Nie wiedziała, co Nick odpowiedział, ale wiedziała, że nie o golfie mówił. A to,
jak patrzył na nią... z żalem, z bólem?
Ach, wielkie nieba! Znów wróciło. Znów starała się nadać znaczenie kilku
słowom, spojrzeniom. Gdyby chciał naprawić stosunki między nimi, to zaprosiłby
na obiad ją, a nie Grega. Westchnęła z rezygnacją. Przypuszczenie, że interesuje się
nią nadal, rozwiało się ostatecznie w ciągu minionego miesiąca.
Musi się teraz pilnować, żeby nie wyjść na idiotkę, kiedy będzie odwiedzał
chłopca, pomyślała, spoglądając na zegarek. Najwyższy czas zabrać Joeya, który
poszedł na zbiórkę skautów.
Wróciła pół godziny później. Właśnie dzwonił telefon. Dopadła go przy
czwartym dzwonku, niemal potykając się o Rudego, gdy biegła do kuchni.
– Już miałam odłożyć słuchawkę – usłyszała głos Jan Fraser. Rae powiedziała,
że dopiero weszła. Jan zaś na to, że cieszy się, iż ją zastała. – Nie chciałabym pani
zaskakiwać, toteż dzwonię, by powiedzieć, że załatwiłam wszystkie sprawy
związane z powrotem Kevina do domu. Ma rezerwację na Intercontinental.
Odlatuje w piątek o...
– W piątek? Ależ to niemożliwe. Szkoła trwa do czerwca.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Ale ten kwartał i tak już dobiega końca. Jestem
przekonana, że Kevin otrzyma zaświadczenie, stwierdzające, co zaliczył
dotychczas, i będzie mógł kontynuować naukę w Anglii.
– Nie rozumiem – powiedziała Rae. O co chodzi tej kobiecie? – To takie
nagłe... Czy coś się zdarzyło?
– Nic się nie zdarzyło. Proszę mi wybaczyć, pani Pascal, ale ponieważ
pozwoliła pani Kevinowi na całkowite zlekceważenie moich życzeń, myślę, że
najlepszym wyjściem będzie uwolnienie go spod pani opieki.
Przeklęta baba! Czy rzeczywiście chodzi jej o pracę Kevina, czy po prostu chce
za wszelką cenę postawić na swoim?
– Ależ lady Fraser, mówiłam pani, że nie do mnie należy podejmowanie takiej
decyzji. To sprawa pomiędzy Kevinem i jego... – pohamowała się w porę. Każda
wzmianka o Nicku wyprowadzała lady Fraser z równowagi.
– Być może, ma pani rację, moja droga. Zdaję sobie sprawę, że znajduje się
pani w niezręcznej sytuacji i mam nadzieję, że nie będzie pani traktować mego
posunięcia jako wymierzonego w panią. Wykazała pani tyle serca. Kevin
opowiadał mi, że jest bardzo zadowolony ze swego pobytu w pani domu. – Lady
Fraser żałowała widać, że na samym początku mówiła tonem uszczypliwym, i
zasypywała teraz Rae nic nie znaczący ni grzecznościami.
Ale Rae nie słuchała. Gorączkowo starała się znaleźć sposób, który odwiódłby
tę jadowitą kobietę od jej zamysłów wobec Kevina.
– Prosiłabym, żeby pani rozważyła to jeszcze raz. Kevinowi zostało zaledwie
kilka tygodni do końca kwartału. Jego wyjazd sprawiłby moim chłopcom wielką
przykrość. Ułożyli już sobie plany na kwiecień, na przerwę wielkanocną...
– Wiem. – Znowu powrócił ostry ton. – Ale, żeby powiedzieć prawdę, pani
Pascal, wiadomość o tych planach wcale mnie nie uradowała. Nigdy bym nie
pozwoliła Kevinowi na udział w takich imprezach. Te tłumy, ta atmosfera, to
wszystko nie przyczynia się... do doskonalenia wartości.
A wiec o to chodzi! Nie o tłumy ani o atmosferę, ani nawet o pracę. Chodzi o
ojca. Z jakichś tam osobistych powodów ta intrygantka chciała odseparować
Kevina od Nicka. Nic dziwnego, że obaj sprawiali wrażenie obcych sobie ludzi. To
zasługa Jan. Gdyby jej na to pozwolić, z całą pewnością znów by ich rozdzieliła.
Byłaby to wielka szkoda. Teraz, gdy tak się zbliżyli...
– Czy pani rzeczywiście uważa, że to rozumne posunięcie? – zaoponowała,
starając się, by słowa jej brzmiały rozsądnie, a głos wskazywał na opanowanie. –
Wyznaczenie Kevina do międzynarodowej wymiany uczniów stanowi przywilej i
zaszczyt. Ma to wielkie znaczenie dla późniejszych starań Kevina. Byłoby mi
bardzo przykro, gdyby ta decyzja zaważyła na jego opinii. Powstaje przecież
pytanie, dlaczego wyjechał w połowie roku.
– Moja droga, nie powinna pani popełniać tej pomyłki, jaką jest niedocenianie
naszej pozycji. Nigdy nie wyłoni się żadne pytanie co do kwalifikacji mojego syna,
jedynego syna lorda i lady Fraser. – Jej pompatyczny głos, podobnie jak i
niebywała zuchwałość stwierdzeń sprawiły, że Rae zatrzęsła się z oburzenia. –
Moja decyzja jest nieodwołalna. Powiadomiłam już o niej koordynatora
międzynarodowej wymiany uczniów w pani rejonie. Skomunikuje się z panią. Ze
względów czysto kurtuazyjnych uznałam za stosowne powiadomić panią
wcześniej. Teraz muszę już kończyć. Jeszcze raz dziękuję za miłą współpracę. – I
bez jednego słowa lady Fraser odłożyła słuchawkę. , Wstrząśnięta Rae spoglądała
na słuchawkę zaciśniętą kurczowo w jej ręce. Rzuciła ją na widełki w przypływie
wściekłości, której nie mogła wyładować na lady Fraser. Miała teraz przed sobą
wyraźny obraz jędzy, jej bezsensownych uprzedzeń. Zrozumiała, dlaczego Nick
odszedł od tej kobiety.
Ale Kevin nie mógł od niej odejść. Wciąż padał ofiarą jej złośliwych kaprysów.
Z jakichś powodów Jan dążyła z bezwzględnym egoizmem do rozerwania
związków łączących Nicka z synem.
Oddech Rae stawał się coraz szybszy w miarę, jak w jej umyśle furia splatała
się w jedno z postanowieniem. Ojciec ma też prawa, bez względu na to, czy pani
wie o tym, lady Fraser, czy też nie. A ja zrobię wszystko, co jest w mojej mocy, by
nie dopuścić do rozdzielenia ojca z synem!
Ale cóż mogła zrobić? Jedynie ostrzec Nicka, gdy tylko wróci.
Później, słysząc chłopców, sadzących wielkimi susami ku drzwiom, pognała co
sił, by go złapać. Okazało się jednak, że wysadził ich z samochodu i natychmiast
odjechał. Nic nie szkodzi, pomyślała. Kevin nie powinien być świadkiem ich
rozmowy.
Odczekała jakiś czas, a potem zadzwoniła do Nicka, do domu. Nikt nie
odpowiadał.
Czekała z niepokojem. Należało szybko skontaktować się z nim, gdyż zostało
tylko kilka dni, by zapobiec wyjazdowi Kevina. Zadzwoniła raz jeszcze. Znów nikt
nie odpowiadał. Było już późno, bardzo późno. Odczuła bolesne ukłucie zazdrości.
Czy był teraz z Elaine Qimmings? A może spędzał tę noc z inną kobietą?
Ostatecznie cóż wiedziała o jego życiu prywatnym? Dręczące uczucie zazdrości
sprawiło, że przez większą część nocy nie zmrużyła oka. Ale nie zmieniło to jej
postanowienia. Ból, którego doznawała, był niczym w zestawieniu z troską o Nicka
i Kevina.
Kiedy następnego dnia zadzwoniła wcześnie rano i znowu nikt nie odpowiadał,
z niby to obojętną miną zapytała chłopców, czy Nick nie wyjechał na nowy turniej.
– Nie – powiedzieli. Zdecydował się nie brać w nim udziału. Chciał odpocząć i
potrenować przed Hawaian Open.
Nadal starała się go uchwycić, dzwoniąc z biura, ale bez powodzenia. Musiał
być na polu golfowym. W każdym razie miała taką nadzieję. W końcu o dziesiątej
przekazała wiadomość automatycznej sekretarce, prosząc o telefon w związku z
ważnymi wiadomościami od Jan.
W pół godziny później połączyła się z nią Cora.
– Rae, pani Cummings do ciebie.
A więc był z nią! Musiała sprawdzić to, co nagrała automatyczna sekretarka.
– Dobrze, daj mi ją – powiedziała Rae, tłumiąc niechęć.
– Halo, pani Pascal? Tu Elaine Cummings. Przepraszam, że przeszkadzam w
pracy, ale chciałam z panią porozmawiać w sprawie... och, przepraszam na
chwilkę. – Rae usłyszała przytłumione: – Dobrze, kochanie. – Potem jakby odgłos
pocałunku. Na koniec padło: – Tak, będę w domu. – Po czym wyraźny głos Elaine
znów rozległ się w słuchawce. – Przepraszam za tę przerwę. Proszę pani, nastąpiła
zmiana w rozkładzie lotów. Chłopcy będą musieli wylecieć o dzień wcześniej,
toteż chciałam porozumieć się z panią, zanim...
– Tak, dziękuję. Ale chwileczkę, jest jeszcze jedna sprawa. Muszę z panią
porozmawiać, a właściwie powinnam porozmawiać z Nickiem, jeśli pani nie ma
nic przeciwko temu. – Nie otrzymali mojej wiadomości. Ale w końcu go
znalazłam, myślała Rae, czekając aż Elaine poprosi Nicka do telefonu.
– Coś się stało? Jeszcze raz przepraszam. – Tym razem Rae dobiegło: – Tam,
na biurku, kochanie. – Potem głos Elaine ponownie rozległ się w słuchawce. – Ach,
ci mężowie! Mój zawsze musi gubić klucze.
Mężowie? Nick? – Oszołomioną Rae ogarniały na przemian to ból, to
rozczarowanie. Ale spróbowała raz jeszcze.
– Pani Cummings, czy mogłaby pani powiedzieć Nickowi, że muszę z nim
porozmawiać? Natychmiast.
– Tak, naturalnie, ale pewnie pani zobaczy go wcześniej. – W głosie Elaine
pobrzmiewało zdziwienie. – W przeciwnym razie skontaktuję się z nim i przekażę
mu tę wiadomość. Chwileczkę, teraz powinien być w samolocie, ale wraca do
Dansby gdzieś po południu. Czy mogłabym coś dla pani zrobić? Sprawia pani
wrażenie zdenerwowanej. Chyba nie zamierza pani odwołać wyjazdu chłopców?
– Nie, ja nie chcę odwołać, ale... – Głos Rae przycichł. Starała się zebrać myśli.
Nick leciał samolotem. Inny mężczyzna był mężem Elaine. Ale dlaczego spotkała
ją wówczas, wychodzącą spod prysznica Nicka w jego płaszczu kąpielowym? Rae
poczuła się słabo. Była wytrącona z równowagi. – Lady Fraser zadzwoniła do mnie
wczoraj wieczór. Starałam się więc złapać Nicka. Zostawiłam mu wiadomość, a
kiedy pani zadzwoniła, to pomyślałam, że być może jest z panią.
– Nie. Wczoraj wieczorem wyjechał do Reno. Jeden z jego faworytów,
chłopiec, który mu nosił kije golfowe, miał wypadek. Nick pojechał do niego. Ale
okazało się, że nie było to tak poważne, jak pierwotnie donoszono. Toteż jest już w
drodze powrotnej. Mówi pani, że Jan dzwoniła... Znowu jakieś kłopoty?
Znowu? Rae zastanawiała się, na ile Elaine jest zorientowana w sprawach
Nicka.
– Ona... no cóż, ustaliła, że Kevin wraca do Anglii. W piątek.
– W piątek? W tym tygodniu? Pewnie usłyszała, że Kevin jedzie z Nickiem na
Masters.
– Tak myślę – powiedziała Rae. A więc Elaine wiedziała.
– Pani Pascal, może pani nie zdaje sobie z tego sprawy, ale rozwód państwa
McKenzie nie przebiegał w miłej atmosferze. Jako finansowy doradca Nicka wiem,
ile on płacił na rzekome utrzymanie i wychowanie syna. I przypuszczam, że Jan
zrobi wszystko, by rozerwać związki Nicka i Kevina.
W Rae równocześnie wstąpiły wdzięczność, ożywienie i ochota do życia.
Gdyby Elaine Cummings siedziała obok, rzuciłaby się jej na szyję. Elaine nie była
kochanką Nicka. Była szczęśliwą mężatką. Owszem, bliską znajomą
McKenzie’ego, kimś, kto administrował jego pieniędzmi. Co więcej, zdawała sobie
sprawę, że lady Fraser to mściwa wiedźma, choć wypowiadając się o niej używała
uprzejmiej szych słów.
– Pani musi powiadomić Nicka o groźbach Jan, zaraz gdy tylko wróci.
– O tak, powiadomię, powiadomię. Bardzo dziękuję. – I dziękuję ci za to, że nie
jesteś częścią życia Nicka. W każdym razie nie tą częścią, którą stałaś się w moich
wyobrażeniach, a którą ja chciałabym zostać.
Ta sama myśl powracała raz po raz poprzez zamęt, jaki ją ogarnął.
Przypomniała sobie prorocze słowa Nicka, wypowiedziane tamtej nocy na
parkingu: „Chciałbym stać się częścią twojego życia”. Czy nadal miała po temu
szanse? Czy wciąż się nią interesował? Ten wyraz jego oczu, gdy mówił:
„Poniosłem ciężką klęskę w Monterey”. Może, może... Drżała z tęsknoty i nadziei,
które niemalże przesłoniły niepokój o Kevina.
Tymczasem zadzwonił Nick. Była tak zdenerwowana, że ledwie mogła mówić.
– Och, Nick – wykrztusiła. – Próbowałam cię złapać. Wybiegłam za tobą, kiedy
odwiozłeś chłopców, a potem dzwoniłam...
– Przykro mi, ale wyjechałem od razu z domu. Dostałem wiadomość o Tedzie.
Wiesz, to chłopiec, który zajmuje się moim sprzętem. Ale mówiłaś, że dzwoniła
Jan? – zapytał. Rozpoznała w jego głosie nutę obawy. – Co się stało?
Opowiedziała mu.
– A, cholera! Tym razem posunęła się za daleko!
– urwał, a kiedy odezwał się ponownie, mówił już tonem zdecydowanym i
chłodnym. – Nie przejmuj się. Sam to załatwię. Kevin zostanie tutaj, nawet
gdybym miał zrezygnować z udziału w turniejach aż do końca roku.
– Tak się cieszę – powiedziała Rae. Poczuła ulgę i odzyskała pewność siebie. –
Przecież wszyscy go bardzo kochamy. – Chciała jeszcze dodać, że Kevin stał się
teraz częścią ich życia, a może nawet dać do zrozumienia, że jest nią również Nick.
Ale on grzecznie zbył ją, mówiąc, że musi zadzwonić do adwokata. I przerwał
rozmowę, by zająć się losem swojego syna.
Rae wolno odłożyła słuchawkę na widełki. Zgasły jej promienne nadzieje.
Jan, przecież krzywdzisz tego mężczyznę i jego syna. Krzywdzisz go z
premedytacją. Dlaczego?
Wciąż zastanawiała się nad tym, gdy głos Harrisona Bowersa wdarł się w jej
myśli.
– Masz chwilkę, Rae? – Podniosła wzrok. Zobaczyła, jak powoli zamyka za
sobą drzwi do jej gabinetu.
– Sporo myślałem nad tym, co ci kiedyś mówiłem. Może jest jeszcze inne
rozwiązanie? Może da się połączyć jedno i drugie? – Patrzyła na niego, starając się
wrócić myślą do spraw banku. Na litość boską! O czym on mówi?
– Wiesz zapewne lepiej niż ktokolwiek inny, że nigdy nie darzyłem banku
prawdziwym uczuciem – powiedział, sadowiąc się w rogu jej biurka. – Znaczną
część swoich sukcesów zawdzięczam temu, że moja rodzina ma dwadzieścia osiem
procent udziałów w Coastal.
– Uśmiechnął się i dodał: – Zostałem bankowcem w rezultacie nacisków ojca.
– Rozumiem.
Zamyślony patrzył na nią przez chwilę.
– Wiele się od ciebie nauczyłem, Rae. Nie tylko w sprawach bankowości.
– Tak?
– Nie pociągała cię nawet ta wspaniała oferta ze strony zarządu korporacji.
Myślałaś o tym, co da ci szczęście. A szczęście daje ci pozostanie tutaj, w Dansby.
– Chyba masz rację – powiedziała.
– I ja postanowiłem robić to, co daje mi szczęście. A tego z pewnością nie daje
mi praca w banku. Widzisz, ja jestem architektem.
– Żartujesz! – wykrzyknęła zdumiona. – Cóż zatem robiłeś w banku?
– Mój ojciec nie chciał, żebym zajmował się architekturą – wyjaśnił. – Bank
przynosi więcej pieniędzy, a i większy prestiż. Ale teraz... Textralle Buildings
International proponuje mi pracę. Oczywiście na podrzędnym stanowisku, ale będę
się zajmował tym, co potrafię i co lubię. Myślę, że to szansa dla nas obojga.
Rozumiesz?
– Nie rozumiem – powiedziała, szczerze zdumiona.
– Możesz zająć moje stanowisko. Tutaj. W banku. A kiedy spotkasz
właściwego mężczyznę...
– Ależ Harrison, ja nie szukam ani właściwego, ani niewłaściwego mężczyzny.
– Niemalże mimowolnie dotknęła brylantowego wisiorka, przypiętego do
naszyjnika z pereł, okalających jej szyję. – Ja po prostu chcę pracować. Zostać tu,
gdzie jestem, w tym samym miejscu, i wychować swoich synów. – Uśmiechnęła
się do niego. – Będzie mi ciebie brakowało. A bez względu na to, czy znajdę
właściwego mężczyznę, czy też nie, mam nadzieję, że ty znajdziesz właściwą
kobietę. Kobieta, z którą się zwiążesz, wygra wielki los. A co do objęcia przeze
mnie twojego stanowiska... – Ton głosu i wyraz jej twarzy odzwierciedlały
zwątpienie.
– Ależ doskonale dawałaś sobie z tym radę, nawet wówczas, gdy ja ci
przeszkadzałem – powiedział ze śmiechem.
– Och, Harrison. – Uśmiechnęła się kącikami ust. – Tak, myślę, że dałabym
sobie radę. Ale długa droga dzieli usta od brzegu pucharu.
– Jeśli tylko wyjdzie mi z Textralle, ty zajmujesz moje stanowisko. Chyba,
żebyś odmówiła.
Rozmawiali dłużej na ten temat. Rae przypomniała mu, że nigdy jeszcze nie
wybrano kobiety na dyrektora regionalnej filii. Harrison zaś mówił, że na to
stanowisko nie nadaje się nikt oprócz niej. Może zarząd korporacji nie uświadamia
tego sobie, ale on o tym wie. A z całą pewnością on i jego dwadzieścia osiem
procent udziałów mają tu pewne znaczenie.
– Oczywiście możesz nadal przyjąć wcześniejszą propozycję. Chciałem tylko,
byś wiedziała, że masz wybór – zakończył. – Zastanów się nad tym.
Zastanawiała się, oczywiście o tyle, o ile mogła. Jej myśli zwracały się w inną
stronę. W stronę Nicka. Jakże to byłoby wspaniale, gdyby stał się częścią jej życia.
Tak. Kochała go. Wiedziała już teraz, że jego i Elaine Cummings nie łączy romans.
Wiedziała też z niezachwianą pewnością, że w niczym nie przypomina on Toma.
Wyobrażała sobie, czym byłoby jej życie z Nickiem.
Ale długa droga dzieli usta od brzegu pucharu.
Rozdział 13
Rae spędziła bezsenną noc. Niczego prawie nie widząc, dotarła rano do pracy.
Wypełniała swe obowiązki starannie, lecz mechanicznie.
Mimo to telefon od niejakiego pana McKenzie’ego natychmiast ją ożywił.
– Chciałem ci tylko powiedzieć, że możesz się uspokoić – zabrzmiało w
słuchawce. – Miałem właśnie dłuższą konferencję z moim adwokatem i z Jan.
Kevin zostanie tutaj. Może nawet dłużej, jeśli będzie tego chciał. Ja już to załatwię.
To „dłużej” odebrało jej oddech. Czyżby to znaczyło?...
– Co za ulga... tak bardzo się cieszę – łapała powietrze. – Lady Fraser mówiła w
sposób... tak stanowczy. Bałam się, że...
– Że będę musiał ustąpić? – zachichotał. – Mówiłem ci, żebyś się nie
przejmowała. W gruncie rzeczy cieszę się, że Jan to zrobiła. Mimowolnie
doprowadziła do unormowania sytuacji. Od tej pory ulegnie ona znacznej zmianie.
– Tak? Mam nadzieję, że Kevin będzie spędzał więcej czasu z tobą.
– Też tak myślę. Czy chciałabyś o tym porozmawiać?
– Ależ tak. Bardzo – mówiła w pośpiechu. – Dziś wieczór – dodała skwapliwie.
– Może wpadłbyś na kolację? Koło szóstej?
– Nie. Wolałbym, żebyś przyjechała do mnie. Nie masz nic przeciwko temu?
Nie chciałbym rozmawiać przy Kevinie.
– Rozumiem. Przyjadę bezpośrednio z pracy.
Wydawało się, ze wszystko zwraca się przeciw niej. Nieustannie rozlegał się
telefon albo zatrzymywały ją sprawy, które musiała załatwić, tak, ze dopiero po
szóstej opuściła bank.
Zadzwoniła do domu i wydała stosowne polecenia chłopcom, mówiąc, że
będzie u Nicka po siódmej. W domu wszystko toczyło się normalnym torem. Kevin
oświadczył, że był na spacerze z Rudym i odebrał Joeya od Helen. Greg miał
przygotować hamburgery.
Przyjechała do Nicka. Spojrzała na jego samochód, stojący w garażu.
Przypomniała sobie chwilę, w której była tu po raz ostatni. Buchnął płomień
wspomnień. Zaczerpnęła głęboko tchu. Wszystko wyglądało inaczej, niż sądziła.
Serce biło jej jak szalone, gdy naciskała dzwonek. Potem Nick otworzył drzwi i
znikła wszelka myśl o niej samej.
Sprawiał wrażenie zmęczonego. Pragnęła wygładzić zmarszczki wokół jego
oczu. Pragnęła chwycić go w ramiona i trzymać blisko przy sobie.
– Czy miałeś trudną przeprawę z Jan? – spytała.
– Bardziej nerwową niż trudną. – Uśmiechnął się Nick. Już sam widok Rae
wprawiał go w dobry nastrój. Wyglądała tak wytwornie i elegancko w tej prostej,
ciemnozielonej sukni, odpowiedniej dla kobiety pnącej się po szczeblach
zawodowych sukcesów. Pracowała cały dzień, lecz wydawało się, że właśnie
wyszła spod prysznica. Świeża, ładna i... piekielnie pociągająca. Nikt by nie
odgadł, że jest aż tak chłodna. A może tylko chłodna wobec mnie? – pomyślał z
rezygnacją, wskazując jej miejsce na kanapie.
– Siadaj, odpocznij. Pozwól, że przygotuję ci coś zimnego do picia.
Przyrządziłem słabe daiquiri. Chcesz spróbować?
– Jak ci wygodniej. – Wystarczała jej sama jego obecność. Niemal wystarczała.
Poszedł do kuchni, a Rae sięgnęła po kolorowy tygodnik, który leżał na stoliczku
do kawy i zaczęła go przeglądać. Ale niczego przed sobą nie widziała. Powtarzała,
że jest dorosłą kobietą i że powinna się zachowywać jak dorosła kobieta. Ma być
spokojna, ma być wyrafinowana i... Co należy zrobić, by wyglądać kusząco?
Nick wrócił i podał jej oszronioną szklankę, wypełnioną po brzeg barwną
miksturą z truskawek, wódki, kruszonego lodu i czegoś tam jeszcze, czego nie
mogła rozpoznać.
– Świetne – powiedziała, próbując.
– Dziękuję. – Postawił tacę z na wpół wypełnioną karafką na stoliku do kawy. –
Potrzebuję tego bardziej niż ty – zauważył, siadając obok niej i wyciągając nogi.
– Miałem piekielny dzień. Chciałem coś ugotować dla ciebie. Ale od naszej
rozmowy byłem przez cały czas zajęty. Rozmawiałem ze swoim adwokatem, z
doradcą finansowym i z sekretariatem Związku Golfowego na temat wycofania się
z najbliższego turnieju. Mam nadzieję, że wybaczysz mi pizzę gourmet, którą
ośmieliłem się zamówić.
– Ależ oczywiście. – Jedzenie było ostatnią rzeczą, o której myślała. – A co z
Jan? Doszliście do polubownego porozumienia?
Uśmiechnął się do niej szeroko.
– Widzę, że wątpisz.
– Ach, nie – powiedziała w pośpiechu. – Ale wiem... To jest, odniosłam
wrażenie, że ona może być kobietą...
– Rae ugryzła się w język. Złośliwą, mściwą, pomyślała, podłą. – Trudną we
wzajemnych stosunkach – dokończyła.
Nick wybuchnął tak gwałtownym śmiechem, że aż zakrztusił się swoim
drinkiem.
– Widzę, że doświadczyłaś na sobie jej ostrego języka. Ale to wszystko jeszcze
odbywało się w rękawiczkach. Powinnaś zobaczyć ją bez nich. Muszę przyznać, że
była mocno wściekła. Ale w tym wypadku nic nie mogła zrobić. Staram się o
powierzenie mi wyłącznej opieki nad Kevinem. Mój adwokat myśli, że sąd mi ją
przyzna teraz, gdy Kevin jest dostatecznie duży, by mógł dokonać wyboru. A
chyba wiem, jaki to będzie wybór. Zawdzięczam to wydarzeniom tego roku. A i
tobie to zawdzięczam – dodał, zbliżając swoją szklankę do jej szklanki.
– Nie mnie. Sobie. Kiedy cię poznał... Nie mogę zrozumieć, jak pozwoliłeś tej
kobiecie... – urwała.
– Jest jego matką. – Napełnił ponownie szklanki. – Ale to nie był jedyny
powód. – Gdy powoli sączyli swoje drinki, wyjaśniał całą sprawę. Jego podróże i
przymusowa nieobecność pozbawiały Kevina ustabilizowanego domu. Ponadto w
Londynie były dobre szkoły, istniała też nieprzebrana wielość instytucji
kulturalnych, takich jak teatry, biblioteki, sale koncertowe. Chociaż chłopak
przedkładał nad nie wakacje spędzane na farmie dziadka.
– A teraz, kiedy Kevin jest już duży – Nick kończył swój wywód – chodzi o to,
by sam dokonał wyboru. Jest to jedna z przyczyn, dla których chciałem
porozmawiać z tobą dziś wieczór. Uczelnia weterynaryjna zaproponowała mu w
lecie pracę w pełnym wymiarze godzin. A on ma ochotę przyjąć tę propozycję. Dał
mi nawet do zrozumienia, że wolałby tutaj skończyć szkołę, niż wracać do Anglii.
Widzisz, ja wciąż sporo jeżdżę, on jest taki młody i...
Położyła swoją dłoń na jego ręce.
– Nawet nie powinieneś o to pytać. Kevin jest mi równie bliski, jak moi
synowie. Może u nas zostać tak długo, jak długo tylko będzie chciał.
– Dziękuję, Rac. Pobyt w twoim domu był najszczęśliwszym wydarzeniem,
jakie go spotkało. I jakie spotkało mnie. To pozwoliło nam wzajemnie się poznać.
Na tyle zbliżyć, by wspólnie omawiać nasze sprawy i wspólnie podejmować
decyzje. Nie wiem, czym mogę ci się za to odpłacić.
– Możesz mi zrobić jeszcze jedno daiquiri – powiedziała zarumieniona z
radości, jaką sprawiły jej te słowa.
– Zaraz wracam. – Nick wziął ze stolika pustą karafkę.
Patrzyła w ślad za nim, gdy szedł do kuchni. Czuła się lekka jak obłok, radośnie
płynący po niebie. Kevin nie wyjedzie. I nie wyjedzie też Nick. Ale jeśli ona
przyjmie pracę w zarządzie korporacji i przeniesie się do Los Angeles, czy razem z
nią przeniosą się i oni? Ostatecznie wszędzie są pola golfowe... W jej głowie myśli
wirowały z zawrotną szybkością w takt miksera, który Nick uruchomił w sąsiedniej
kuchni. Musi z nim omówić całą sprawę. Cieszyła się, że może zrobić to teraz, gdy
znów byli na przyjacielskiej stopie.
– Jest jeszcze coś, co powinniśmy rozważyć – powiedziała, kiedy wrócił, niosąc
pełną karafkę.
– A co?
– Zaproponowano mi nową pracę. – Zrzuciła pantofle, podwinęła nogi pod
siebie i opowiedziała mu o wszystkim.
– A podoba ci się ta praca? – bezceremonialnie zapytał Nick.
– W pewnym stopniu tak. – Sączyła drinka w zamyśleniu. – Byłby to swego
rodzaju sprawdzian. Z drugiej strony martwię się o chłopców – zwierzyła się ze
swoich wątpliwości. – Ale Harrison myśli, że jeśli nie przyjmę tej propozycji,
skończą się moje awanse.
Nick jakby zesztywniał.
– Harrison?
– Pan Bowers. Mój szef.
– Wiem, kto to jest. – Postawił szklankę szorstkim gestem. – A on także
wyjeżdża do Los Angeles?
– Harrison? – zapytała zdziwiona. Czyżby Nick patrzył na nią z gniewem?
Potrząsnęła głową tak, jakby chciała wyjaśnić tę kwestię, odpowiadając
równocześnie na jego pytanie. – Nie, chociaż on też się przenosi.
– Ale nie razem z tobą? – Wydawało się, że do przenosin Nick przywiązuję
wielką wagę.
– Ach, nie. Przenosi się do innej pracy. W zupełnie innej dziedzinie. – Z jakichś
powodów cała rzecz stała się dla niej śmieszna, toteż zaczęła chichotać,
opowiadając o tym, co mówił jej Bowers. – On myśli, że mogłabym zająć jego
stanowisko, aleja...
– Mniejsza o to. Jeśli ty i Bowers nie jesteście... Mniejsza o to – powtórzył.
Postawił szklankę na stoliku i ujął jej dłonie. – Powiedz mi, Rae, dlaczego
zostawiłaś mnie wtedy w Monterey?
– Ja? – zawahała się, zaskoczona tak bezpośrednim pytaniem. – Mówiłam ci. W
związku z bankiem...
– Nie. To było w czasie Świąt. Załatwiłaś sobie urlop na cały tydzień. Powiedz
mi prawdę. Jesteś mi winna prawdę.
Odsunęła się od niego i potrząsnęła głową. Nie chciała, żeby znał prawdę.
– Dobrze – powiedział łagodnie. – Jeśli ja cię nic nie obchodzę...
– Ależ przeciwnie! Obchodzisz mnie! – Patrzyła na niego szeroko rozwartymi
oczami. W oszołomieniu, jakby nie była sobą, rozpaczliwie próbowała ocalić tę
bliskość, którą właśnie zdołała odzyskać. Nie mogła przecież pozwolić na to, by
myślał, iż nic ją nie obchodzi. Z trudem dobywała słów. – Obchodzisz mnie
bardziej, niż myślisz. – Jej głos osłabł aż do szeptu. – Ja chyba... ja... ja cię
kocham. – Jej słowa ledwie go dobiegały, ale musiał je słyszeć, ponieważ objął ją
delikatnie ramionami, tak jak gdyby chciał zatrzymać na zawsze.
– Tak, jak ja ciebie kocham? – zapytał. Jego wargi dotykały jej skroni,
ożywiając, podniecając, pieszcząc.
– Bardziej. – Poczuła przypływ radosnego uniesienia. – Bardziej niż myślałam,
że można kogoś kochać.
– A więc powiedz, moja miła, dlaczego zmarnowaliśmy tyle czasu? Dlaczego
opuściłaś mnie tego dnia w Monterey?
Potrząsnęła głową, kryjąc twarz na jego piersi.
– Zaufaj mi, najmilsza – prosił.
– Bałam się – westchnęła.
– Mnie? – W jego głosie zabrzmiała nuta niedowierzania.
– Nie. Siebie. – Usiadła, odsuwając się od niego. Lepiej było powiedzieć mu
przedtem... zanim... Ale gdyby wiedział, czy nadal by jej pragnął? Sięgnęła po na
wpół opróżnioną szklankę. Wypiła kilka łyków – Prawda wygląda tak, że nie
jestem... nie mogę... no, że jeśli chodzi o seks, to jestem zbyt oziębła. – Przesuwała
palcem po brzegu szklanki, nie patrząc na niego.
– Rozumiem. – Mówił spokojnie. Głos jego brzmiał bardzo poważnie. –
Przypuszczam, że w tym względzie opierasz się na bogatym doświadczeniu?
– Proszę cię, nie sprawiaj mi większej przykrości.
– Wpatrywała się w niego. Przed jej oczami przesuwały się przykre
wspomnienia. – Nie potrafiłam zadowolić swojego męża.
– Tak? A on cię zadowalał?
– Nie wiem. – Nigdy się nad tym nie zastanawiała. – Ja... nie pamiętam. Ja
niewiele wiem o... seksie.
– Wiedziała tylko tyle, że wszystko kończyło się ponurym fiaskiem, że jej mąż
szukał szczęścia i zadowolenia u innej kobiety. Zakrztusiła się niemal, przełykając
ciepłe już daiquiri, które ogromnie przyczyniło się do rozwiązania jej języka. – Tak
się wstydziłam, że nie mówiłam o tym nikomu, nawet mojej matce. Ale Tom
wystąpił o rozwód. Na dzień przed atakiem serca. Chciał się ożenić z kimś innym.
– Z piękną, żywą, pociągającą Leslie Powers, przypomniała sobie. – Z kobietą,
która była... no, była tym wszystkim, czym ja nie jestem.
– Rozumiem. – Pod jego bacznym spojrzeniem czuła się niepewnie. To było
trudne wyznanie, ale wymagała tego jej uczciwość.
– Zawiodłam Toma – powiedziała, próbując zachować spokojny ton głosu.
Odetchnęła głęboko, spojrzała na niego. – I tego dnia w zajeździe... Nick, ja nie
mogłam znieść myśli, że cię zawiodę. Dlatego wyjechałam.
– Rozumiem.
Była jakby owinięta kokonem nieszczęścia, z którego nie mogła się wydobyć.
Siedziała nieruchomo, podwinąwszy pod siebie nogi. Trudno, powiedziała mu.
Właśnie wtedy nachylił się i pocałował ją, zatrzymując wargi na jej ustach.
– Kocham cię – szepnął. – Czy zechcesz wyjść za mnie?
Patrzyła na niego ze zdumieniem.
– Słyszałeś przecież. Ja...
– Czy ty mnie słuchasz? – Ujął jej twarz w obie dłonie, by znów ją pocałować,
tkliwie, ze świadomością nowych do niej praw. Ciałem Rae wstrząsnął dreszcz
pożądania.
– Najdroższa, straciliśmy zbyt wiele czasu. Pragnę, byś była moja, szybko. Czy
się zgadzasz?
– Tak. Ach tak! – Radość wybuchła z taką siłą, że przesłoniła wszelkie inne
sprawy. Być jego żoną, należeć do niego, mieć go tylko dla siebie... Prawie nie
słyszała dźwięku dzwonka do drzwi.
– Zdaje się, że przynieśli naszą kolację. – Musnął palcem jej policzek i ruszył w
stronę drzwi, wyciągając z kieszeni banknoty. W chwilę później wrócił z pizzą, a
unoszące się w powietrzu pikantne wonie, uświadomiły Rae, że jest śmiertelnie
głodna.
– Joey wciąż mówi o zawodach jakichś modeli samochodowych. Co to jest? –
spytał Nick, krojąc pizzę i nalewając kawę.
– Och, to inicjatywa drużyny skautów. Montują samochody, a potem organizują
wyścigi.
– Rozumiem. Używają gotowych do montażu kompletów, które są w
sprzedaży?
– Ależ skąd! Zaczynają wszystko od zera. Zdaje się, że dozwolony jest tylko
zakup kół i niezbędnych elementów w sklepie z częściami, ale samochód należy
własnoręcznie wyrzeźbić z drewna i...
– Żartujesz! A Joey ma nadzieję, że mu pomogę!
– Sprawiał wrażenie tak przerażonego, że Rae wybuchła śmiechem. Czuła się
teraz dużo lepiej. Jedzenie i kawa przyniosły natychmiastowy skutek. Ożywiła się i
odzyskała siły.
Podczas kolacji Nick w dalszym ciągu mówił o sprawach dotyczących ich
obojga, choć nie dotyczących osobiście. W miarę rozmowy Rae odprężała się,
ogarniał ją spokój. To błogie uczucie zakłócały jednak wzbierające w niej obawy.
Czy Nick właściwie ją zrozumiał? Czy też, jak ongiś Tom, gorzko się na niej
zawiedzie? Nie, to niemożliwe. Przecież nie może się tak stać, skoro pragnie tylko
tego, by go uszczęśliwić.
Gdy skończyli jeść, zsunęła nogi na podłogę i zaczęła zbierać naczynia.
– Nie, nie będziesz tego robić. – Z powrotem posadził ją na sofie. – Musimy
porozmawiać, kochanie.
A więc teraz... Spłoszona, lekko się od niego odsunęła.
– Nie uciekaj. To godzina szczerości. Chcę cię mieć blisko, gdy spojrzymy
prawdzie w oczy. – Obrócił ją do siebie. – Chcę widzieć twoją twarz, gdy będę
mówił, dlaczego cię kocham.
– O, Nick, naprawdę? Naprawdę mnie kochasz? Wciąż jeszcze? – Wpatrywała
się w niego badawczo, dręczona obawą, że dojrzy cień zwątpienia.
– Tak. Wciąż jeszcze. Zdumiewające, prawda? – westchnął dramatycznie. –
Staram się to jakoś uzasadnić. Nie ulega wątpliwości, że jesteś doskonałą matką,
ale z tego korzyść mają dzieci, nie ja. Jesteś również znakomitym bankowcem.
Otrzymałaś przecież ofertę awansu. Co mi przypomina... – Nagle spoważniał. –
Czy zamierzasz ją przyjąć?
– Tę pracę? – Była to ostatnia sprawa, która w tej chwili zaprzątała jej uwagę.
– Tak, pracę w Los Angeles. Wydaje mi się, że niepokoisz się głównie tym, że
ta zmiana niekorzystnie odbije się na chłopcach.
Pokiwała niezdecydowanie głową.
– Wiesz, to przecież można zorganizować. Zamieszkamy tam, gdzie zechcesz, a
ja zrezygnuję z kilku turniejów i w czasie twoich wyjazdów będę zajmować się
chłopcami.
Spojrzała na niego w osłupieniu.
– Naprawdę byś to zrobił? Przeniósł się, gdzie zechcę? Zrezygnował z
turniejów?
– Oczywiście. – Sprawiał wrażenie zaskoczonego tym, że tak ją to przejęło.
Zarzuciła mu ręce na szyję i obsypała pocałunkami.
– Wiesz, co o tobie myślę? Jesteś najwspanialszym mężczyzną na całym
świecie! Nie, nie przyjmę pracy, która oddalałaby mnie od ciebie i chłopców. Nie
chcę, żebyś rezygnował z udziału w turniejach. Chcę patrzeć, jak grasz, i być tą,
która cię potem całuje, bez względu na to, czy wygrasz, czy przegrasz. Chcę...
Chcę zostać tutaj, w Dansby, nawet jeśli nie obejmę funkcji Harrisona... –
Przerwała, czując, że jej oczy wzbierają łzami. – O, Nick, jestem taka szczęśliwa. I
tak się boję. Nie rozumiem, dlaczego mnie kochasz. Nie jestem...
Zamknął jej usta pocałunkiem, który wprawił ją w słodkie, rozkoszne drżenie.
Poczuła nagły żal, gdy oderwał wargi od jej ust.
– A teraz pozwól mi wyliczyć powody, dla których cię kocham. Po pierwsze,
śmieję się przy tobie. Przepadam za twoim poczuciem humoru. Jesteś również
znakomitą tancerką. Pamiętasz, jak bawiliśmy się tamtego wieczoru?
Skinęła głową, niezdolna odpowiedzieć. Mówił szeptem, muskając ustami
koniuszek jej ucha, a ją na wskroś przenikało drżenie.
– Tak – westchnęła, gdy wargi Nicka, wędrując po jej szyi, dotarły tam, gdzie
gorączkowo pulsowała krew.
– Odgadujesz potrzeby innych – ciągnął. – Natychmiast dostrzegłaś, na czym
polega problem Kevina. Nigdy nie przyszłoby mi na myśl, że bał się porównań ze
sławnym ojcem. Masz dar rozumienia, wrażliwość i wielkoduszność. To wszystko
w tobie kocham. – Pieszczota jego rąk wprawiała Rae w dziwne odrętwienie.
– O, Nick, ja... – szeptała, wplątując mu palce we włosy i przyciągając jego usta
do swoich warg.
– No i, oczywiście, będziemy musieli pomówić o tej „oziębłości”. – Powiedział
to lekkim, kpiącym tonem, który sprawił, że zadrżała.
– Nie! Nie żartuj z tego! – Powinna zmusić go, by uświadomił sobie wagę
problemu. Nawet za cenę jej własnej klęski. – Musisz to zrozumieć, Nick. Może
nawet ponownie przemyśleć całą sprawę. Ja jestem... Tom... Tom powiedział, że...
że jestem frygidą. Och, przestań – zaprotestowała, gdy machnął ręką, kompletnie
lekceważąc jej skrupuły. – Nie mogę pojąć, dlaczego tak lekko to traktujesz.
– A ja nie potrafię pojąć, że tak długo mogłaś wierzyć w coś równie
absurdalnego. I że bez zastrzeżeń przyjęłaś to, co mówił twój eks-mąż. – Spojrzał
na nią nieco poważniej. – Czy nigdy nie słyszałaś, że nie ma kobiet oziębłych? To
tylko mężczyźni bywają nieudolnymi kochankami.
Patrzyła na niego, oniemiała, niezdolna odezwać się choćby jednym słowem.
Nie, nigdy o tym nie słyszała. I nigdy nie wątpiła w to, co mówił Tom. Nigdy też z
nikim nie rozmawiała na ten temat. Zresztą nie widziała potrzeby. Do tej pory w jej
życiu nie było żadnego mężczyzny.
– Tak właśnie wyglądają fakty wedle opinii licznych specjalistów w tej
dziedzinie. – Uniósł brew. – Czy kiedykolwiek konsultowałaś się z którymś z nich?
– Nie, nigdy.
Cmoknął i pobłażliwie potrząsnął głową.
– Nie martw się, kochanie. Będziemy się razem uczyć. W chwilę później
całował ją czule i coraz bardziej zachłannie, wyzwalając w niej równie
niepohamowane pragnienie – nieznaną dotąd tęsknotę, która ponaglała,
obiecywała, wypierała wszelkie zwątpienie.