024 Dixie Browning Chory jastrząb

background image
background image

DIXIE BROWNING

Chory

jastrząb

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Anna upychała właśnie stare czasopisma w schowku,

gdy usłyszała odgłos silnika samochodowego. Żwir

na podjeździe do domu wyraźnie zazgrzytał pod

kołami.

- Do licha - wymamrotała pod nosem. - Mógłby

przynajmniej zaczekać, aż będę gotowa.

Nierówna sterta pism rozsypała się znów po

podłodze, wiec Anna szybko podparła je tym, co

miała właśnie pod ręką, czyli butami, zresztą nie do

pary.

- Znów nas najeżdżają, przyjacielu - zamruczała

do pająka, który zaczepił się na jej rękawie. - Jeżeli

będziesz siedział cicho, to możesz sobie dalej strzec

naszego domu przed muchami, ale jeśli postawisz

choć jedną nogę w pokoju gościnnym - zniszczę cię!

Anna darzyła ogromną sympatią wszystkie stwo­

rzenia małe, natomiast z dystansem traktowała duże,

szczególnie dwunożne. Zwłaszcza te, którym za

pośrednictwem biura zakwaterowania miejscowego

uniwersytetu wynajmowała pokoje. Niechęć jej wyni­

kała głównie z tego, że po sześciu latach samotnego

życia najbardziej ceniła sobie ciszę i spokój.

Wynajmowała więc pokoje tylko dlatego, że dochody

z ilustrowania książek wystarczały jej samej, ale nie

zaspokajały potrzeb jej domu liczącego sobie sto

jedenaście lat.

Usłyszała, jak koła samochodu uderzyły w stu­

dzienkę. Potem kierowca skręcił pod dom.

- Do licha - mruknęła jeszcze raz, zatrzaskując

background image

drzwi komórki i rozglądając się wokół bezradnie. Nie

miała już czasu nic przygotować. A przecież liczyła,

że zdąży jeszcze wziąć prysznic, porządnie się ubrać

i odegrać rolę prawdziwej damy - przynajmniej, żeby

wywrzeć dobre wrażenie. Teraz będzie mogła najwyżej

stanąć pod wiatr i liczyć na to, że jej nowy sublokator

ma przytępiony węch.

Zazwyczaj nie przywiązywała wagi do swego wy­

glądu, ale pierwsze dni miały ogromne znaczenie dla

wytworzenia odpowiednich układów pomiędzy gos­

podynią a lokatorem. Anna zawsze zdolna była do

dużych jednorazowych wysiłków po to, aby w ostatecz­

nym rozrachunku zaoszczędzić sobie pracy. Pierwsze

wrażenie, dające pozory, że w jej domu panuje

porządek, sprawiało, że goście zachowywali się

odpowiednio. Dzięki temu zamiast przekopywać się

co tydzień przez stajnię Augiasza, Anna przecierała

tylko kurze i przejeżdżała raz odkurzaczem po

podłodze. System taki zawsze zdawał egzamin.

W ciągu minionych lat Anna zdołała uładzić swoje

życie. W deszczowe dni wykonywała wszelkie niezbędne

prace domowe, a w pogodne wyruszała na dalekie

spacery, podczas których szkicowała, poszukiwała

pamiątek przeszłości i obserwowała ptaki i zwierzęta.

Poza tym wiele czasu spędzała w pracowni, gdzie

wykańczała swe prace przed odesłaniem ich wydawcy.

Ze względu na ładną październikową pogodę drzwi

frontowe były uchylone i Anna od razu dostrzegła

elegancki sportowy wóz, który zajechał przed jej dom.

Prędko otrzepała się z kurzu i pajęczyn. Speszyło ją

nieco to, że miała bardzo brudne ręce i że jej fryzura

przypominała nieporządny stóg siana. Przeczesała

włosy palcami. Lubiła myśleć, że mają ciepły kolor

wielbłądziej wełny, ale w tej chwili przypominały

raczej brudną szarość słoniowej skóry.

Facet pewnie będzie pedantycznym nudziarzem,

background image

pomyślała. Już samo imię na to wskazywało. Bo czyż

mogło być inaczej, jeśli nazywał się Tyrus Clay?

Wiedziała o nim tylko tyle, że ostatnio zerwał ze

swym dotychczasowym zawodem i że miał spędzić

trzy miesiące na Duke University jako doradca do

spraw czegośtam w laboratoriach F. P. Halla. Za

żadne skarby nie mogła sobie jednak przypomnieć,

o co chodziło. Ale nazwisko kojarzyło się jej z pomar­

szczonym, małym człowieczkiem, który spędził całe

życie pochylony nad glinianymi tabliczkami i zwojami

papirusu.

Z całą pewnością był egiptologiem, pomyślała.

Wierzyła w swą intuicję od czasu, gdy przewertowała

dokładnie część odziedziczonej po dziadku biblioteki,

poświęconą okultyzmowi.

Pozwoliła swej intuicji dalej bujać w przestworzach.

Natychmiast pojawiło się nowe skojarzenie: Tyrus-

Tyran. A w momencie, gdy otwarły się drzwi samo­

chodu: Tyrus-Tyranozaurus.

W porządku. A zatem będzie starym, wstrętnym

dinozaurem. Trudno. Charakter nie miał przecież

znaczenia, bo i tak facet większość czasu będzie

spędzał na uniwersytecie. Na pewno poradzi sobie

z nim bez kłopotu, jeśli tylko nie będzie miał

większych wymagań niż cotygodniowe sprzątanie.

No i ewentualnie raz na jakiś czas może z nim

pograć w domino. Miała przecież swoje własne

życie i nie zamierzała go w żaden sposób kom­

plikować.

Słysząc energiczne kroki na werandzie pomyślała,

że stworzony przez nią wizerunek Tyrusa Claya

niezupełnie odpowiada rzeczywistości. Zdobyła się

jednak na chłodny uśmiech powitalny, który najpierw

przygasł, a potem bardzo szybko zniknął z jej twarzy.

- Pan Clay? - zaryzykowała pytanie. - Pan Tyrus

Clay?... Senior? - Dodała, aby się upewnić.

background image

- Tyrus Clay - odparł nieznajomy. - Szukam pani

Cousins.

Mężczyzna, którego potężna sylwetka przysłaniała

prawie całe frontowe drzwi, odbiegał zupełnie od

obrazu, jaki Anna sobie w myślach stworzyła. Pal

sześć domino! Wolałaby grać w gry towarzyskie

z rekinem.

- Czy nie miał pan kłopotu z trafieniem tutaj?

- zapytała, aby coś powiedzieć. - Pani w biurze

kwaterunkowym powiedziała mi, że jeśli dołączę mapkę

z trasą dojazdu, mogę tym zrażać ewentualnych

chętnych. ...To znaczy, gdyby dawano im mapę...

Rozumie pan, że jest tu niby tak daleko... - Głos jej

cichł powoli, a ją samą napełniało dziwnie deprymujące

ciepło.

- Żadnych kłopotów - odparł Tyrus Clay. - Ale

rzeczywiście miejsce to leży dalej, niż się spodziewałem.

- Mówił melodyjnym barytonem, który nawet w naj­

mniejszym stopniu nie zdradzał jego pochodzenia.

Anna poczuła, jak nie znane dotychczas ciepło

odpływa. Jego miejsce zajął przejmujący chłód. Nagle,

choć widziała tego człowieka dopiero od kilkunastu

sekund, pomyślała z przerażeniem, że mógłby nie

chcieć się u niej zatrzymać...

- W każdym razie tu na wsi panuje zupełny spokój

- powiedziała zachęcająco. - A jeśli zna się drogi na

skróty, można dojechać do miasta w dwadzieścia

minut.

Nie zostanie, pomyślała z żalem, który nie miał

najmniejszego związku z ewentualną stratą materialną.

- Ale z drugiej strony - dodała na głos - spokój

taki może się niektórym ludziom wydawać pogrzeba­

niem za życia. Może jednak, skoro przejechał pan już

taki szmat drogi, zeche pan rozejrzeć się po domu?

Anna zawsze uważała się za zimną racjonalistkę.

Dlatego nie mogła pojąć, dlaczego niezadowolenie

background image

okazywane przez obcego człowieka sprawiało jej aż

taką przykrość. Sama nie wiedziała, dlaczego zbierało

jej się na płacz.

Nieznajomy wszedł do holu. Zauważyła, że jego

potężne ciało, którego nie powstydziłby się nawet

dziesięcioboista, poruszało się z leniwą gracją drapież­

nika. Mogła też teraz przyjrzeć się dokładnie jego

twarzy. Pomimo bruzd, wyoranych na twarzy przez

cierpienie lub wysiłek, Tyrus Clay był zdecydowanie

najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkała

podczas swego nieciekawego życia.

Wyglądał jak kwintesencja marzeń każdej kobiety

- silny, piękny, tryskający męskim czarem - choć był

w tej chwili wyraźnie zmęczony podróżą.

- To bardzo przyjemny dom - powiedziała. - Teren,

na którym jest zbudowany, zajmuje około sześciu

hektarów, a wokół nie ma nic poza lasami i rzeką.

Naturalnie, jeżeli nie będzie się panu tutaj podobało,

to nie będę od pana wymagała bezwarunkowego

stosowania się do umowy. Zdaję sobie sprawę z tego,

że nie każdy może być tu szczęśliwy.

- Podpisałem już tę umowę, pani Cousins, ale ze

swej strony też nie będę robił trudności, jeśli to pani

pragnie się wycofać. Mogę zatrzymać się w hotelu

albo poszukać czegoś odpowiedniego na terenie

uniwersytetu. - Jego odpowiedź była wyraźnie wroga.

Wyczuła, że chciałby zrezygnować, i uniosła się

honorem. Jeżeli umowa miała być zerwana, to ona

wolała sama o tym zadecydować. Zawsze wolała

odrzucać niż być odrzucaną.

- W każdej chwili może pan zrezygnować - po­

wtórzyła. Choć początkowo bała się takiego roz­

wiązania, teraz uznała, że byłoby ono najlepsze. Tyrus

Clay nie był mężczyzną, którego można było nie

dostrzegać, ale jej takiego rodzaju kłopoty z całą

pewnością nie były potrzebne.

background image

- Niech mi pani nie próbuje wkładać w usta słów,

których nie powiedziałem, a tym bardziej za mnie

decydować! - powiedział z lekka poirytowany.

- W gruncie rzeczy nie chciałbym szukać sobie

w ostatniej chwili nowego mieszkania.

- Nie pani, a panno Cousins - powiedziała Anna

z naciskiem. - A poza tym, jeżeli zamierzałby pan tu

pozostać, to wolałabym, aby nazywał mnie pan po

prostu Anną.

- Chyba właśnie powiedziałem, że tu zostaje, panno

Cousins. I wyjaśnijmy sobie może jeszcze od razu

kilka drobiazgów. Moje wymagania są skromne.

Pragnę, aby powstrzymała się pani od jakichkolwiek

prób zawierania ze mną przyjaźni w tym krótkim

czasie, jaki zamierzam tu spędzić.Ponadto proszę

o spokój i przywilej bycia niegrzecznym, kiedy tylko

będę miał na to ochotę.

Anna poczuła się wyraźnie nieswojo, ale jej lokator

także był poirytowany. Widziała przed sobą mężczyznę

o ogromnym uroku. Marzenie dzieciństwa... Najemnika

czy też może korsarza prosto z mórz południowych.

Patrząc na niego żałowała, że w ciągu ostatnich lat

tak się zaniedbała. Chciałaby zobaczyć w jego oczach

podziw lub chociaż sympatię, zamiast tego dostrzegała

tam wyłącznie zimny blask, jak światło odbite od

stali chirurgicznej.

On ze swej strony także nie był zadowolony z obrotu

sprawy. Stojąc w zalanym jesiennym słońcem pokoju,

wyrzucał sobie, że nie określił dokładniej, jakie warunki

ma spełniać mieszkanie. Powinien, poza zapewnieniem

sobie spokoju i odosobnienia, dopilnować, aby

w okolicy nie było żadnych młodych kobiet. Przecież

to właśnie uciekając przed ich obecnością zrezygnował

z mieszkania na terenie uniwersytetu. Ostatnią rzeczą,

która mu była potrzebna, byłoby ciągłe przypominanie

sobie o swej dolegliwości - do czasu, kiedy jej nie

background image

przełamie, bądź do niej nie przywyknie. Choć to

ostatnie raczej nie jest możliwe, pomyślał ponuro.

A choć jego gospodyni ewidentnie o siebie nie dbała,

to jednak zdecydowanie promieniowała kobiecością.

A to wystarczało, aby zirytować takiego półmężczyznę,

jakim był teraz.

- Nie chcę, aby próbowała pani wtrącać się w moje

życie. Nie jestem, proszę pani, człowiekiem szczęśliwym.

Nie jestem też człowiekiem wesołym. Jeśli skóra pani

jest rzeczywiście tak delikatna, na jaką wygląda pod

całym tym brudem i kurzem, to radziłbym pani

postępować tak, jakby mnie tu wcale nie było.

Oszczędzimy sobie w ten sposób wielu przykrości.

Aha, jeszcze jedno. Wspominano mi, że jest tu osobne

wejście. Mam nadzieję, że mógłbym z niego korzystać

i dzięki temu uniknąć jakichkolwiek spotkań z panią?

Anna przełknęła gładko całą złośliwość jego słów.

Dzięki niej odzyskała równowagę duchową. Teraz

czuła się już o wiele pewniej.

- To miło, proszę pana, że obydwoje chcemy tego

samego - stwierdziła zimno. - Zapewniam pana, że

zawieranie z panem przyjaźni jest ostatnią rzeczą, na

jaką mam ochotę. A zatem, jeśli weźmie pan swoje

bagaże, pokażę panu pokój.

- Bagaże mogą zaczekać - powiedział prawie

niegrzecznie. Nie dodał, że gdyby kazała mu wrócić

po nie później, postąpiłby akurat odwrotnie.

- Pokój gościnny jest na górze - powiedziała,

prowadząc go po krętych i zdecydowanie chwiejnych

schodach. - Również łazienka na piętrze jest całkowicie

do pańskiej dyspozycji. Może pan też korzystać

z kuchni, przygotowując sobie śniadania. Obok

pańskiej sypialni mieści się moja pracownia, gdzie

spędzam dużo czasu, ale jeśli w nocy skrzypienie

piórka po papierze będzie panu przeszkadzać, to

jestem gotowa poczynić pewne zmiany...

background image

- Niech mi pani pozwoli zapoznać się najpierw

z domem - rzucił oschle. Wchodził za nią po schodach

i za wszelką cenę nie chciał dać po sobie poznać, że

jej opięte ciasnymi dżinsami kształty nie dają mu

spokoju. A im bardziej próbował sam cokolwiek

udowodnić, tym bardziej był bezsilny. Poza tym nie

umiał sobie wytłumaczyć tego, co teraz czuł. Ta

kobieta zdecydowanie nie należała do piękności, a tym

bardziej nie była w jego typie. Miała twarz dzikiego

dziecka, ostro zarysowane kości policzkowe. A jej

strój! Wyglądała tak, jakby włóczyła się po śmietnikach!

Za to samo miejsce było odludne i spokojne. A skoro

do wyleczenia się potrzebował spokoju, odprężenia

i umiarkowanego wysiłku fizycznego, to chyba nie

trafił najgorzej...

Anna przez pierwszy tydzień bardzo kontrolowała

samą siebie, nie zmieniając przy tym zanadto swych

obyczajów. Wstawała o szóstej rano i robiła sobie

śniadanie, na które, zależnie od nastroju i zawartości

lodówki, potrafiła z takim samym apetytem spałaszo­

wać owsiankę z jabłkami i kiełkami pszenicznymi, jak

i zimną pizzę z lodami czekoladowymi. Potem czekała,

dopóki jej lokator nie wyruszy do pracy i szła do

pracowni. Siedziała tam do wczesnego popołudnia.

Później, uzbrojona w sprzęt fotograficzny, szkicownik,

lornetkę i wykrywacz metalu, wędrowała do lasu, aby

bawić się i pracować, dopóki głód nie zapędzi jej do

domu. Wtedy zwykle samochód Tyrusa Claya stał

już na wyznaczonym miejscu pod rozłożystym dębem.

Jego samego natomiast nie było ani widać, ani słychać.

Jakichkolwiek zajęć nie imałby się w wolnym czasie,

to z pewnością nie należały one do hałaśliwych.

Równie dobrze mogłaby być w domu sama. Absolutnie

jej to nie przeszkadzało. Nie mogła tylko pojąć,

dlaczego w pierwszej chwili tak zareagowała na jego

background image

obecność, złożyła to wiec na karb rozregulowania

hormonalnego, a może faz księżyca? Zdecydowanie

bowiem nie należała do osób kochliwych...

Samotniczy styl życia całkowicie ją satysfakc­

jonował. Raz na jakiś czas wyjeżdżała do Charlotte,

aby spędzić weekend z Susan Macklin - najbliższą

przyjaciółką, a zarazem naczelnym redaktorem „Pe-

rsimmon Press". Czasem wybierała się na jakąś

randkę. No i oczywiście rodzice wpadali do niej

raz na jakiś czas podczas swych niezliczonych po­

dróży... Jeszcze za życia swego dziadka, Hannibala,

zapewniła sobie wygodną egzystencję, po jego śmierci

radziła sobie równie dobrze, zadowolona ze swej

niezależności.

Gdyby wszystko było po staremu, spędzałaby

w pracowni cale noce. Niestety, obecność Tyrusa

Claya za ścianą uniemożliwiała jej koncentrację.

Dziwiło ją to, że nowy lokator tak na nią działa, bo

przecież nie była skłonna do wzruszeń.

Ostatnio zresztą dwa razy pod rząd wynajmowała

pokoje kobietom. Zazwyczaj były bardziej wymagające

niż mężczyźni, ale miało to także dobre strony.

Utrzymywały pokoje w lepszym porządku. Niestety

przeszkadzało im na przykład to, że na parapetach

okien układała myszy do rozmrożenia. Anna wiele

razy próbowała tłumaczyć swym lokatorkom, że

gryzonie są najlepszym pożywieniem dla młodych

sów. Kiedyś nawet doszła do wniosku, że być może

uda jej się odwołać do instynktu macierzyńskiego

lokatorek i odważyła się pokazać im swoje maleństwa.

Nie odniosło to niestety pożądanego efektu! Pisklęta

były w najmniej atrakcyjnym wieku. Poza tym wstrętne

ptasie bachory miały całe dzioby oblepione gęstą

zupą drobiową. Zresztą Anna była przeciwna zbyt

częstym kontaktom piskląt z ludźmi. Obawiała się, że

mogłyby utrudniać młodym sowom start w dorosłe

background image

życie w ich naturalnym środowisku, a to stanowiłoby

dla nich śmiertelne zagrożenie.

Dobrze, że niekrępujący tryb życia Tyrusa Claya

pozwalał jej zachować dotychczasowe pory karmienia.

Zresztą o tej porze nie było małych pisklaków, a chore

sztuki mieszkały w szopie. A zatem - jeśli będzie się

pilnować i rozmrażać zdechłe gryzonie tylko na

parapecie w swym pokoju - nie powinna mieć żadnych

problemów.

Aby wieczorami nie spotykać swego lokatora, Ann

nie wracała już do pracowni, lecz penetrowała

odziedziczoną po dziadku obszerną bibliotekę. Nie­

które książki - zwłaszcza łacińskie - odkładała od

razu na bok. Inne pożerała jednym tchem.

Pomimo wyraźnego unikania kontaktów z Tyrusem

Clayem wyraźnie odczuwała jego niepokojącą obec­

ność. I to przez prawie cały czas. Podczas kiedy on

tkwił w swym pokoju na górze, ona na dole co jakiś

czas odrywała się od pracy, aby zerknąć w stronę

schodów. Zachowywał się tak cichutko... Albo czytał

jeszcze więcej niż ona, albo wracał do domu i natych­

miast kładł się spać. Czyżby nie wiedział, jak niezdrowo

jest kłaść sie do łóżka bezpośrednio po zjedzeniu

obfitego posiłku?

Musiała przyznać, że był czysty i porządny. Starannie

zasłane łóżko, równo ustawione książki i idealny

porządek, w jakim utrzymywał swą garderobę, za­

wstydzały ją.

Pod koniec drugiego tygodnia Annie była pełna

podziwu dla siebie samej. Przez ten czas powiedzieli

sobie pięć razy dzień dobry i trzy razy dobry wieczór.

No i dokładnie się sobie przyjrzeli.

Niestety, utwierdziła się jeszcze w swym pier­

wotnym mniemaniu o jego fizycznej doskonałości.

Miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu.

Był świetnie zbudowany, w doskonałej kondycji

background image

fizycznej, mocno opalony. Jedyne, co w nim raziło,

to że był bez przerwy spięty i podenerwowany.

No i ten grymas, mający na celu trzymanie wszy­

stkich na dystans.

Niczym nie przypominał człowieka związanego

z pracą naukową. Jego ciało wyglądało tak, jakby

wspaniałą skórę rozpięto na stalowej konstrukcji mięśni

i kości.

Pod mocno zarysowanymi brwiami błyskała para

oczu, których kolor przywodził na myśl wyjątkowo

piękny odcień kwarcu - bardziej niebieski niż szary.

Włosy tak ciemne, jak gdyby chciały rzucić wyzwanie

światłu, były gdzieniegdzie przeplecione delikatnymi

srebrnymi nitkami. Jego zmysłowe wargi jakby

wyciosane z marmuru, nie dawały Annie spokoju.

Tak, zdecydowanie poświęcała im zbyt wiele uwagi.

On również nie pozostał jej dłużny. Często jej się

przyglądał. Kiedy tego ranka siedziała i szkicowała

wyjątkowo malowniczą grupkę skałek, myśli jej bez

przerwy krążyły wokół dziwnego spojrzenia, które

posłał jej wychodząc do pracy. Wyraz jego zazwyczaj

zimnych oczu był w tamtej chwili... Sama nie potrafiła

tego określić... Jego spojrzenie w niedwuznaczny sposób

objęło całe jej ciało. Nie wyglądała zbyt ponętnie. Jak

zwykle była bez makijażu, w starych sztruksach i bluzie,

która po wielokrotnych praniach przybrała barwę

nieokreślonej szarości.

Ciekawe, co o niej myślał?

A właściwie, po co zastanawiała się nad czymś tak

idiotycznym? Od wielu lat nie obchodziło ją w naj­

mniejszym stopniu to, co myśleli o niej mężczyźni.

Od dawna już nie przejmowała się tym, co ludzie

o niej myślą. To pomagało jej przetrwać i zachować

dobre samopoczucie.

Na fali wspomnień przypłynęły do niej słowa,

które podsłuchała w dniu swych piętnastych urodzin.

background image

Uniosła nieco głowę do góry - ot, taki akt dumy

pomagający przeboleć fakt, że to powiedział jej własny

ojciec...

- Claire, nie mam już siły do tego dzieciaka. Jest

cały czas taka nadęta. Czy ty też w wieku piętnastu

lat tak dalece o siebie nie dbałaś? Może to taki wiek?

Może wszystkie dziewczęta przez to przechodzą?

Gdyby nie to, że to biedactwo ma kości policzkowe

mojej matki i upór twego ojca, powiedziałbym, że nie

jest nasze! Nie mogę sobie z nią poradzić!!! - Ges­

tykulował bezradnie drobnymi, zadbanymi dłońmi.

Anna zaś, nieszczęśliwa, w sztywnej, nowej sukience,

która w nieprzyzwoity sposób uwierała wszędzie tam,

gdzie jej zdaniem nie powinna, patrzyła przez szparę

w nie domkniętych drzwiach. - Nie da się jej nawet

dobrze ubrać. To po prostu...

- Evan, na miłość boską, mów ciszej! Anna jest

przynajmniej dobrym dzieckiem. A poza tym ma

przepiękne oczy i za jakieś dziesięć lat powinna już

wyrosnąć z tych kości policzkowych. - Claire mówiła

tak cicho, że Anna musiała dobrze nadstawiać uszu,

aby dosłyszeć jej słowa. - Pewnie mogłabym ją zabrać

do Phoenix w styczniu, ale co na Boga miałabym

z nią potem zrobić? Po wypoczynku jadę z Minnie do

Palm Springs i z całą pewnością nie chcę, aby...

-Trzask zapalanej zapalniczki zagłuszył koniec zdania.

- A w międzyczasie, gdyby udało ci się namówić

gosposię, aby robiła pączki nie częściej, niż raz na

miesiąc, to może udałoby nam się odchudzić dzieciaka.

Evan Cousins, drobny mężczyzna o ciemnej karnacji

i bardzo inteligentnej twarzy, był wziętym projektantem

mody. Miał kilkanaście butików z damską odzieżą

rozsianych po licznych ekskluzywnych miejscowościach

wypoczynkowych. Niegdyś przybył, jeszcze jako Ivan

Koscienski, z New Jersey do Północnej Karoliny, aby

studiować technikę tkactwa. Tam spotkał Claire

background image

LeMontrose, pochodzącą ze słynnej rodziny LeMon-

trose - gałęzi hrabstwa Orange. Zakochali się w sobie

od pierwszego wejrzenia, a Claire była szczęśliwa, że

dzięki niemu może uciec od nudnego życia, skrępo­

wanego nadmiarem dumy rodowej i brakiem pieniędzy.

Uciekli razem niedługo po tym, jak Evan załatwił

drogą sądową zmianę imienia i nazwiska na Evan

Cousins. Najchętniej przyjąłby nazwisko LeMontrose,

ale za coś takiego ojciec Claire gotów byłby go zabić.

Anna kochała rodziców, ale czasem ogarniało ją

przekonanie, że chyba nie są do końca ludźmi z krwi

i kości. Nie było przecież ich winą, że jako jedyne

dziecko w świecie dorosłych o wyrafinowanych gustach

czuła się osamotniona i nieszczęśliwa.

Po latach ciągłych przeprowadzek z Bar Harbor do

Hilton Head i Palm Springs, w międzyczasie wegetując

w szkołach z internatami i na koloniach letnich,

Anna zbuntowała się wreszcie. Wstąpiła na Uniwersytet

Karoliny Północnej i nauka pochłonęła ją całkowicie.

Na pierwsze wakacje wyruszyła do rodzinnego domu

swego ojca w New Jersey, aby odszukać krewnych.

Odnalazła tam tylko daleką kuzynkę, z którą nie

przypadły sobie nawzajem do gustu.

Z rodziny matki pozostał jej właściwie tylko stary

cioteczny dziadek, Hannibal LeMontrose. Anna

spodziewała się z jego strony bardzo chłodnego

przyjęcia, ale staruszek, przeciwnie, zafascynował ją

niemalże od pierwszej chwili.

Stopniowo Anna wypracowała sobie zbiór własnych

zasad, które skrajnie różniły się od systemu wartości

jej rodziców. Odkryła wreszcie własną osobowość.

Spędzała z Hannibalem wszystkie ferie - w domu

tak starym i zniszczonym, że wydawało się, iż nie ma

w nim już żadnego prawdziwego prostego kąta i żadnej

prawdziwej poziomej płaszczyzny. Po zakończeniu

studiów sprowadziła się tam na dobre. Przed śmiercią

background image

tego uroczego staruszka, który dla przyjemności czytał

łacińskie teksty, a dla zarobku hodował pszczoły,

Anna odkryła w nim swego najbliższego przyjaciela.

A ponadto w czerwonej ziemi Północnej Karoliny

odnalazła coś, czego jej przedtem brakowało - poczucie

przynależności.

Widok zbliżających się ciężkich chmur deszczowych

wyrwał ją ze wspomnień. Zaczęła zbierać porozrzucane

przybory kreślarskie. Nie mogła sobie przypomnieć,

czy po poprzednim deszczu opróżniła z wody ogromne

wiadra. Porozstawiała je na strychu pod największymi

dziurami w dachu, aby uchronić dom przed zupełnym

potopem.

Nad jej głową przeleciał wspaniały jastrząb i Anna

od razu zapomniała, że powinna wracać do domu.

Stała wpatrzona w pięknego ptaka z mieszanymi

uczuciami - życzyła mu dobrych łowów, ale współczuła

też zwierzynie, którą zaraz upoluje. Lata działalności

w stanowej komisji do spraw przyrody nauczyły ją

kochać i ofiarę, i drapieżcę.

I to, myślała pakując powoli plecak, było jeszcze

jedną cząstką jej życia, której rodzice nie mogli pojąć.

Zrozumieliby pewnie, gdyby hodowała kanarka czy

papużki, ale sowy?! Okropne małe potworki, które

trzeba była karmić jakimiś świństwami?!

- Kochanie, gdybyś nie była tak... przyziemna

- słowa ojca znów jej się przypomniały. Uśmiechnęła

się smutno. Jak zawsze pełen nadziei odwiedził ją

wówczas w drodze z Nowego Josku, przyciągając

z sobą jednego z menedżerów swych butików - oczy­

wiście nieżonatego.

Evan próbował wtedy zadzwonić do niej z lotniska,

ale wyłączyła telefon, aby nikt nie przeszkadzał jej

w pracy. Wynajął zatem samochód i trafił oczywiście

na chwilę, gdy lekarskim zakraplaczem wpuszczała

w wygłodniałe dzioby swych wychowanków wysoko-

background image

białkowy pokarm - zmiksowane świeże mięso gołębi.

Nie mogła przerwać tej pracy - było to dla niej zbyt

ważne.

Przez cały czas, gdy kończyła karmienie, zastana­

wiała się, jak dalece jej sposób gospodarzenia zbul­

wersuje Evana. Ojciec dawno już przestał ją namawiać

na wynajęcie gosposi i teraz z uporem szukał dla niej

męża, kogoś, kto by ją oderwał od tego, jego zdaniem,

potwornego życia.

Słyszała, jak gdera w jej salonie. Widocznie dostrzegł

sterty książek wrzucone niedbale pod stolik, poroz­

rzucane po podłodze buty i niechlujne pęki suchych

kwiatów w wazonach i słoikach.

Biedny Evan. Nigdy nie mógł pojąć, jak jego córka

może mieszkać w takich warunkach. Był zachwycony,

gdy zaczęła studiować sztuki piękne, i wściekły, gdy

odmówiła pracy w jego firmie. Teraz, używając do

tego celu co młodszych i atrakcyjniejszych spośród

swych znajomych, próbował przywrócić ją do nor­

malnego życia.

Anna poczuła, jak pierwsze krople deszczu spadają

na jej twarz. Pobiegła do domu. Powiedział, że jest

przyziemna. No cóż. Nie było to wcale takie straszne

określenie, słyszała już gorsze: uparta, pruderyjna,

leniwa, pozbawiona kontaktu z rzeczywistością...

Zaczęło padać na dobre, więc wcisnęła głowę

w ramiona i puściła się pędem. Mimo biegu zrobiło

jej się zimno, bo wychodząc z domu zapomniała

o kurtce.

Ciekawe, czy wspomniała Tyrusowi, że sufit w jego

pokoju przecieka? Chyba nie. Ale przecież i tak nic

by na to nie poradził. Chyba żeby się wyprowadził.

Ostatnio coraz bardziej chciała, żeby to zrobił. Jego

obecność coraz bardziej ją rozstrajała...

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Tyrus leżał na łóżku w swoim pokoju i próbował

skoncentrować się na swoim ciele. Zgodnie z zaleceniem

lekarza rozluźniał kolejno grupy mięśni. Wreszcie

zaklął pod nosem. Znowu się nie udało! W ogóle nic

się ostatnio nie udawało. Tak zalecona gimnastyka,

jak i praca naukowa. Im częściej powtarzał rutynowe

ćwiczenia, które miały ponownie uczynić z niego

mężczyznę, tym bardziej gardził sobą, co z kolei

powodowało, że stosowana terapia miała zgoła

przeciwny efekt. Nie odczuwał zapowiedzianej lekkości,

samozadowolenia czy odprężenia.

Skupił się ponownie: paluchy nóg - rozluźnijcie się,

rozluźnijcie się mięśnie śródstopia...

Poczynając od nóg potrafił w ten sposób rozluźnić

wszystkie mięśnie, aż do górnej części ud. Z kolei idąc

od góry, kończył na poziomie lędźwi. Ale gdy próbował

się skoncentrować na najistotniejszym obszarze męskiej

anatomii, umysł jego natychmiast zaczynał odtwarzać

pamiętną scenę z Cass. Powracało tak dobrze znane

dudnienie w głowie, znów czuł uporczywe tętnienie

jakiegoś naczynka pod żuchwą, znów czuł, jak całe

jego ciało ogarnia przykre i bolesne napięcie.

Całe ciało z wyjątkiem tej jednej jego części.

Otworzył oczy i spojrzał z nienawiścią w górę. Co

też tam się działo nad jego pokojem? Brzmiało to jak

inwazja rozwścieczonych myszy. Albo może zadomo­

wione wiewiórki turlały tam z kąta w kąt zimowe

zapasy orzechów? Znów zaklął cicho. Musiał przyznać,

że tym razem poniósł klęskę na całej linii. Zmuszony

background image

do porzucenia na zawsze morza, skazany na fizyczną

bierność i do tego zmuszony przez okoliczności do

zamieszkania w starej, cieknącej ruinie, której właś­

cicielkę można było określić najdelikatniej jako osobę

dziwną.

Gdyby potrzebował dalszej zachęty, poza zaleceniem

lekarza, do wegetariańskiej diety, to widok zamrażal-

nika wypchanego po brzegi martwymi gryzoniami

w plastikowych torebkach z pewnością by wystarczył.

Od chwili kiedy to zobaczył po raz pierwszy, ograniczał

się jedynie do kawy i jednego dużego posiłku około

południa, na który składały się artykuły zarazem

dozwolone i dostępne. Jeżeli obywanie się bez mięsnych

potraw miało go postawić na nogi, to nie miał

wyboru. Nawet gdyby miało go to wykończyć. Skąd

jednak, przy tej zaleconej diecie, miał czerpać siły do

ćwiczeń fizycznych? Trudno pogodzić pracę konia

z dietą królika.

Przypłynęły do niego słowa wypowiedziane przez

jego lekarza:

- Twój ratunek, synu, tkwi w wysiłku fizycznym

i diecie. I oczywiście odpoczynku. Pokaż mi się za

jakieś trzy tygodnie, a wtedy zdecydujemy, co dalej.

Wysiłek. Co też do cholery miał robić, grywać

w golfa? Za pieniądze ze sprzedaży sprzętu do nurko­

wania zakupić dres i, wraz z grupą spoconych i zieją­

cych ludzkich flaków, uprawiać aerobik? Spośród

jednych dwóch form wysiłku, z jakimi miał do tej pory

do czynienia, jedna była zakazana, a druga niemożliwa.

Ze strychu ponownie doszło do niego to samo

podejrzane skrobanie, a na twarz posypał mu się

tynk. Kichnął rozwścieczony. O Boże! Co też go tu

jeszcze czeka? Czy nie cierpiał już wystarczająco

spędzając całe dnie w pomieszczeniu bez okna, gdzie

mógł jedynie przekładać papierki? Czy naprawdę po

powrocie z pracy musiało spotykać go coś takiego?

background image

- Poddaję się - warknął głośno, zrywając się z łóżka

sprężystym ruchem człowieka o znakomicie wy-

trenowanych mięśniach.

Niestety, poza wytrenowanymi mięśniami, ciało

jego pozostawiało wiele do życzenia. Po trzydziestu

ośmiu latach wspaniałej kondycji uderzyło w niego

nadciśnienie - coś, o czym do tej pory nawet nie myślał.

Nigdy, co prawda, nie oczekiwał, że całe życie

będzie mógł nurkować. Od dłuższego czasu planował

zerwanie z zawodem i założenie jakiegoś własnego

interesu. Shorty zgodził się wykupić jego udziały,

choć przecież nie określał bliżej ani warunków, ani

terminu. Przy odrobinie szczęścia mogliby zakończyć

robotę w ciągu następnych sześciu miesięcy. Wtedy

Tyrus kupiłby nieduży kuter rybacki - piętnaście

- siedemnaście metrów - i mały domek gdzieś nad

morzem.

Z drugiej strony, gdyby Shorty musiał wymienić na

ich przystosowanej do nurkowania łodzi nie tylko

kompresor, ale i generator, sprawy mogłyby się nieco

skomplikować. Nie stanowiłoby to jednak tak wielkiego

problemu. Jakoś by sobie poradził, bo zawsze udawało

mu się spaść na cztery łapy. Wszedł w układ z Shortym

McPhersonem mając za wszystkie gwarancje uścisk

ręki i udało im się rozstać w ten sam sposób.

W dziedzinie tak niebezpiecznej, jak nurkowanie

głębinowe nie można było nawet przez chwilę rozważać

możliwości pracy z człowiekiem, którego nie darzyło

się pełnym zaufaniem.

Cała rzecz w tym, że on nie chciał jeszcze zrywać

z pracą! Nie potrafił! Przez całe życie nie robił nic

innego. Było to wszystko, co potrafił robić dobrze.

Kiedy tylko zorientował się, że o dalszej karierze

nurka nie ma mowy, zwrócił się do Laboratoriów

Morskich przy Duke University oferując swe ponad

dwudziestoletnie doświadczenie w zamian za posadę.

background image

Znał tę pracę na wylot, mógł analizować wszystkie

możliwe warunki i okoliczności.

Oferta jego została przyjęta, ale warunki odbiegały

od tego, czego się spodziewał. Sądził, że uda mu się

pozostać w Laboratoriach Morskich. Dostatecznie

blisko Cass, by namówić ją, aby dała mu jeszcze

jedną szansę. A tymczasem, wbrew samemu sobie,

przyjął pracę w Durham, nie próbując nawet szukać

czegokolwiek innego. Biorąc pod uwagę okoliczności,

nie obiecywali mu wiele. Nawet jego czynny udział

w prowadzonych badaniach obwarowany był za­

strzeżeniami. Musiał odpowiednio szybko obniżyć

ciśnienie krwi i utrzymać je w granicach normy.

A wynegocjowanie choćby takich warunków kosz­

towało go bardzo wiele.

Na jego korzyść przemawiało to, że wieloletnia

praca w zawodzie płetwonurka nie wywołała u niego

zaburzeń psychicznych, bowiem program badań

obejmował nerwice wywołane wzrostami ciśnienia.

Jak na ironię, do podjęcia przez niego pracy naukowej

skłonił go, czy raczej zmusił, wypadek spowodowany

awarią dzwonu nurkowego. Wówczas pierwszy raz

pomyślał poważnie o wycofaniu się, dopóki jeszcze

nie zaczęła go toczyć martwica kości, dopóki jeszcze

nie stracił płuc, nie postradał słuchu.

Praca nurka to praca dla człowieka młodego. Mając

lat trzydzieści osiem, Tyrus Clay mógł być tylko

dumny z tego, że wytrwał dłużej niż inni. A i tak

chciał jeszcze pozostać na morzu. Robił to po części

dla pieniędzy - im cięższe były warunki, tym więcej

płacono - ale nie tylko. Praca ta była jak narkotyk.

Nawet po tamtym wypadku nie potrafił jej tak po

prostu rzucić.

Słyszał kiedś bardzo dobre określenie dzwonu

nurkowego - stalowa piłka pełna ludzi, wisząca pod

powierzchnią wody na gumce i łańcuszku. Porównanie

background image

trafne. Istotne jednak było to, że gumowa rurka,

zwana pępowiną, była o niebo ważniejsza od pod­

trzymującego łańcucha. Ważna była także klamra

mocująca łańcuch do blaszanej konstrukcji dzwonu.

Czasem od takiej klamry, wartej dziesięć dolarów,

zależało ludzkie życie.

Tak było podczas tamtej awarii. Nurkowali na

poziomie stu pięćdziesięciu metrów, gdy klamra puściła,

Dzwon opadł jeszcze dwadzieścia metrów na pępowi­

nie, zanim przerażona załoga łodzi zablokowała

gumowe sznury i zatrzymała dzwon. Pracował wtedy

w jego wnętrzu z młodziutkim chłopaczkiem, który

wszedł w interes na kilka lat, tylko po to, aby trochę

się dorobić. Badali razem uszkodzenia spowodowane

trwającymi przez trzy tygodnie huraganowymi wiat­

rami. Wichry już ustały, ale wzburzone wody jeszcze

nie opadły.

Dopiero po godzinie odnaleziono przyczynę awarii,

a godzina ta dla uwięzionych nurków trwała całe

wieki. Okazało się, że pękła klamra mocująca i z tego

powodu pępowina, w normalnych warunkach służąca

do utrzymania odpowiedniego stężenia gazów, tem-

peratury i łączności z macierzystą łodzią, musiała

nagle zastąpić podtrzymujący łańcuch. Ponieważ była

elastyczna, dzwon opadł głębiej i przemieścił się nieco

na skutek działania prądów podmorskich. W ten oto

sposób krucha konstrukcja, składająca się z plątaniny

rurek i kabli, stała się rzeczywistą liną ratunkową.

Gdyby którykolwiek jej element uległ przerwaniu,

ludzi na dole czekałaby pewna śmierć.

Nawet jeśli w danej chwili pępowina trzymała, to

cały czas istniało ogromne zagrożenie. Minimalna

zmiana warunków atmosferycznych mogła spowodo­

wać taką zmianę naprężeń, że nie byłoby mowy

o dalszym podtrzymaniu dzwonu. Poza tym pępowina

nie wytrzymałaby ciężaru podczas holowania w górę.

background image

a o pracach naprawczych wykonywanych przez

płetwonurków nie było co marzyć, ze względu na

głębokość.

Tyrus wówczas także miał szczęście, ale był już

jedną nogą na tamtym świecie i dowiedział się, czym

jest piekło. Przez długie godziny uspokajał towarzy­

szącego mu chłopca, wysłuchiwał jego splątanych

łkań i wypowiadał kojące słowa. Nigdy przedtem nie

odkrył w sobie takich pokładów cierpliwości i współ­

czucia.

Kiedy już odwieziono ich do Aberdeen, Tyrus czuł

się nieco lepiej. Jednak prawie natychmiast zdecydował

się na powrót do domu, do Stanów. Gdy już był

u siebie, próbował wymazać te wspomnienia pławiąc

się w alkoholu i rozrywce. Niewiele to pomogło.

Miesiącami cierpiał na klaustrofobię, a ze snu wyrywały

go koszmary.

Sędził jakiś czas na Karaibach, a potem w Zatoce

Meksykańskiej spotkał Shorty'ego McPhersona. Po­

między jednym a drugim kufelkiem Shorty próbował

namówić go na rozkręcenie niezależnego interesu. Po

namyśle - czyli kolejnych sześciu piwkach - Tyrus

i Shorty zostali wspólnikami.

Clay miał wówczas trzydzieści pięć lat i przez

głowę nie przeszła mu myśl, że będzie zmuszony

porzucić morze wcześniej niż za jakieś dziesięć lat.

Postanowił oszczędzać się i trwał mocno w swym

postanowieniu, aż nagle za jednym zamachem stracił

wszystko, co było mu bliskie. Być może zbyt lekceważył

pojawiające się zawroty głowy. Ale gdy dołączyły się

migreny, natychmiast wybrał się do najbliższego

lekarza. Doktor, do którego trafił, robił wrażenie

człowieka, który rzeczywiście zna się na swoim fachu.

Nie siląc się nawet na łagodzenie faktów, wyłożył

sprawę prosto z mostu.

- Synu - powiedział. - Koniec z tym szaleńczym

background image

życiem. Jeżeli niczego nie zmienisz, nie dożyjesz nawet

czterdziestki. Płuca masz co prawda zdrowe, ale

ciśnienie jest znacznie powyżej normy. Posłuchaj rady

starego człowieka. Zwalcz w sobie miłość do nur­

kowania i naucz się nowego fachu. Jeśli tak nie

zrobisz, to pozwolisz sobie na jeszcze jedną próbę,

i potem jeszcze jedną, aż w końcu któraś kolejna

okaże się ostatnią. Pamiętaj, że wszystko zależy od

ciebie.

Oszołomiony Tyrus powiedział lekarzowi, gdzie

może sobie wsadzić swoje porady, i wybiegł. Następ-

nego dnia podczas nurkowania przy porzuconym

wraku doznał kolejnego ataku bólów i zawrotów

głowy i to już na głębokości dziesięciu metrów.

Próbował zwalić winę na swój sprzęt, chociaż w głębi

duszy wiedział, że aparatura jest w porządku. Ale on

- nie.

Pojął wreszcie, że musi z tym skończyć. Zdawał

sobie sprawę, że każde kolejne zejście pod wodę to

uszczerbek na zdrowiu, a robił to już od ponad

dwudziestu lat. Oficjalnie nurkował od czasu, kiedy

odrabiał służbę wojskową w Wietnamie, ale jeszcze

przedtem, nielegalnie, badał dno Zatoki Meksykańskiej.

Po wojnie zatrudnił się w firmie prowadzącej naprawy

podmorskie w okolicach Galvestone. Potem wykony- ;

wał prace ratownicze, a następnie przeszedł do obsługi

platform wiertniczych na Morzu Północnym, gdzie

przeżył awarię dzwonu. Po tylu latach niełatwo mu

było odejść od tej roboty. Prowadzenie prywatnego

przedsiębiorstwa jeszcze bardziej go do niej zbliżyło.

Ale rozsądek zwyciężył.

- Nie jesteś żonaty, synu? - zapytał lekarz, gdy

skruszony Tyrus pojawił się u niego po tygodniu.

- Nie - odpowiedział, dochodząc do wniosku, że

jego długotrwałego, ale luźnego związku z Cass Valenti

na pewno nie można tak nazwać.

background image

- Hmmm... Widzisz, środek, który ci przepisuję,

wywołuje u niektórych mężczyzn dość przykre działanie

uboczne. Gdybyś był żonaty, to chętnie porozmawiał­

bym z panią Clay. Czasem zrozumienie ze strony

ukochanej kobiety może wiele ułatwić, o ile rozumiesz,

co mam na myśli.

Uporządkowanie własnych spraw zajęło mu nieco

ponad tydzień. Wiedział, że nie może pozostać w swojej

firmie i jednocześnie unikać schodzenia pod wodę.

Wystarczyłaby choroba albo nawet kac któregoś

z kolegów, a żadna siła nie powstrzymałaby Tyrusa

przed zejściem pod wodę. Miał niewielki kapitał

ulokowany w akcjach jeszcze z czasów, gdy nie miał

własnej firmy. Odsetki od tego kapitaliku wystarczą

na jakiś czas. Jakieś zarobki zapewni również praca

na uniwersytecie, nie mógł jej jednak traktować jako

źródła stałego dochodu. Poza chęcią brakowało mu

także odpowiedniego wykształcenia.

Jego życie właściwie się skończyło. I nic nie udało

mu się do tej pory osiągnąć. Nie miał rodziny ani

żadnego miejsca, które mógłby nazwać domem,

bowiem z całą pewnością nie był nim pensjonat

w Houston, w którym spędził pierwsze dwanaście lat

swego życia. Miał zaledwie garstkę dobrych przyjaciół

rozrzuconych po świecie - i Cass.

Cass Valenti. Drobna, ciemna, energiczna. I zabor­

cza. Zwłaszcza w łóżku. Wbrew sobie Tyrus uśmiechnął

się na samo wspomnienie. Cass zdecydowanie nie

była kobietą, przy której mężczyzna mógł się odprężyć.

Nie mieli ze sobą nic wspólnego. Poza łóżkiem.

Przez większość roku Tyrus pracował w okolicach

Wilmington w Północnej Karolinie. Zdołał tam

urządzić sobie miłe mieszkanko. Cass była jego

najbliższą sąsiadką, a po drugim dniu znajomości

- także kochanką.

Kłopoty pojawiły się, gdy próbował opowiedzieć

background image

jej o zmianach, jakie zaszły w jego życiu. Uzbrojony

w tony literatury medycznej i te przeklęte tabletki

zmuszony był czekać przez cztery dni, dopóki nie

powróciła z jakiegoś tournee. Cass pracowała w biurze

kontrolującym stosunki gwiazd i gwiazdek z publicz-

nością i od czasu nakręcenie w Wilmington pierwszego

filmu miała dużo pracy.

Przed jej powrotem znalazł dość czasu, aby przea­

nalizować i zacząć wprowadzać w życie zalecenia

lekarza. Posunął się nawet do tego, że zaczął uprawiać

jogging, ale złośliwe komentarze napotykanych po

drodze znajomych skłoniły go do rezygnacji. Nie był

w stanie znieść tego, że robi z siebie pośmiewisko, i

Konsekwentnie natomiast przestrzegał wymogów

dietetycznych. Ilości spożywanej przez niego zieleniny

wystarczyłoby na wykarmienie całej armii wygłodzo-

nych królików. Jedynym dodatkiem, na który sobie

pozwalał, był sok z cytryny. Nie był jednak w stanie

odmówić sobie soli. Może kiedyś, ale takie rzeczy

musiał wprowadzać stopniowo. Nie mógł tak za j

jednym zamachem zrezygnować ze wszystkich przyjem- i

ności w życiu. Wystarczyło już, że pochłaniał tyle

surowizny. On, który do tej pory jadał warzywa

jedynie pod postacią frytek i marynat.

Już po kilku dniach leczenia bóle głowy ustąpiły.

Napełniło go to optymizmem. Przez chwilę uwierzył,

że ma już całą sprawę za sobą. Pozostał tylko problem

ciągłego napięcia. Od jakiegoś czasu nie mógł się i

odprężyć i właściwie nic nie dawało mu zadowolenia. i

Bez przerwy był z czegoś niezadowolony. A gdy

zaczynało mu to już nieznośnie ciążyć, robił sobie j

drinka. Wtedy napięcie ustępowało, ale nie na długo.

Już od pewnego czasu odczuwał to dziwne podener­

wowanie, jakby w jego życiu brakowało jakiegoś

istotnego elementu. Gapił się na ludzi, którzy podczas

weekendów wylęgali na plażę całymi rodzinami. Na

background image

mężczyzn należących do kategorii typowych urzęd­

ników, którzy stopniowo tyli i łysieli, na ich żony,

które stopniowo obrastały w tuszę i na dzieci, które

stopniowo po prostu rosły, aż wreszcie rodziny nie

mogły pomieścić się w samochodach.

Patrzył na nich i dziwił się. Wyglądali na zupełnie

zadowolonych z życia. Nie był w stanie tego pojąć.

W najlepszym okresie zarabiał dwa tysiące dolarów

dziennie, przynajmniej połowę swych oszczędności

inwestował mądrze i bezpiecznie, jeździł samochodem,

za posiadanie którego większość mężczyzn sprzedałaby

duszę diabłu i całe życie robił to, co chciał. Cholera,

przecież to jemu się udało, a nie im.

Kiedy miał nie więcej niż dwadzieścia lat, zahaczył

w swych wędrówkach o Wyspę Wielkanocną i ujrzał

ogromne kamienne głowy pozostawione tam przez

jakieś nieznane, wymarłe ludy. Wspomnienie rzeźb

towarzyszyło mu przez całe lata. Widział ich puste

oczy wpatrzone w bezmiar oceanu. Czuł, że chcą mu

coś powiedzieć, przekazać jakąś mądrość, ale nie miał

pojęcia, co to było.

Nawet teraz jeszcze czasem je wspominał. I, jak

wszystko to, co kryje się poza sferą pojmowania

umysłu, niepokoiła go ta niema przestroga. Do diabła!

Dlaczegóż to kilkanaście kamiennych postaci czy też

subiekt przebywający na wakacjach wraz z rodziną

- powodowało, że odczuwał swe życie jako niepełne?

Zwykle, gdy wpadał w taki nastrój, kilka drinków

czyniło cuda. Kilka drinków albo weekend spędzony

z kobietą. Podczas kiedy czekał na Cass, przygwoż­

dżony lękiem przed działaniem ubocznym leku, nie

próbował sięgać po żaden z tych środków.

Powróciła do domu pełna entuzjazmu. Nie chcąc

psuć jej nastroju, Tyrus czekał spokojnie, aż sama

zdecyduje się z nim porozmawiać. Ona zaś tańczyła

po mieszkaniu urzeczona perspektywą zbudowania

background image

swemu obecnemu klientowi, i zarazem sobie, oszała­

miającej kariery. Wreszcie przysiadła mu na kolanach

i objęła mocno za szyję.

- A przecież to tylko początek, kochanie - szcze­

biotała radośnie. - Studia filmowe przyciągną tu

mnóstwo naiwnych gwiazdek, które będą się pchać

drzwiami i oknami do kogoś, kto będzie mógł je

wylansować. Wykorzystam najlepszą passę, a potem

może przeniosę się do Nashville, a może nawet do

Hollywood! Postaram się otworzyć własną agencję!

- Jak możesz zakładać własną agencję, jeżeli nie

masz pojęcia o prowadzeniu jakiejkolwiek firmy?

- mitygował ją Tyrus, przyzwyczajony do jej dziecin­

nego entuzjazmu. To właśnie jej osobiste zaan­

gażowanie i niezniszczalny optymizm z domieszką

sprytu, powodowały, że tak znakomicie wykonywała

swoją pracę.

- Skarbie! Znam się przecież na ludziach! Płacą mi

za to, że namawiam, uzgadniam, planuję i schlebiam.

Jestem pewna, że to wystarczy.

- W tej chwili wolałbym porozmawiać o czymś

innym niż twoje niewątpliwe ogromne talenty mene­

dżerskie, kochanie.

- Ciekawe - zamruczała - co też takiego możesz

mieć na myśli? - Zatrzepotała srebnobłękitnymi

powiekami i przytuliła się do niego całym ciałem.

Zaczęła wydawać te dziwne gardłowe dźwięki, które

zawsze go podniecały i Tyrus poczuł, że w jego

lędźwiach rodzi się znajome pożądanie.

- On za mną szaleje - mruczała dalej. - Dzieciak

ma tylko dziewiętnaście lat i wielbicielki po każdym

występie niemalże rozrywają go na strzępy, a on

szaleje za mną! Wyobraź sobie, że nie mógł oderwać ;

ode mnie oczu. Nie tracił żadnej okazji, żeby mnie

obejmować!

- Dotykał cię, mówisz? - Tyrus już dawno przejrzał

background image

* } 1

gierki Cass, która uwielbiała budzić zazdrość. W tej

chwili był już jednak zbyt zajęty rozpinaniem guzików,

by się z nią droczyć.

- Nie jesteś zazdrosny? Nie tęskniłeś za mną?

Powiedz, jak bardzo ci mnie brakowało? - Była

to gra numer dwa. Tak, Cass zdecydowanie uwielbiała
gry-

Dwa tygodnie pełnej abstynencji dawały o sobie

znać. Prawie drżał.

- Jeśli chcesz, to mogę ci pokazać, jak bardzo mi

cię brakowało, przy pomocy czynów, nie słów - war­

knął chwytając ją na ręce i niosąc do sypialni, którą

dzielili zawsze wtedy, gdy udawało się im być

jednocześnie w mieście.

- Cholera! - zaklął z wściekłością. Zimna kropla,

która spadła na niego, przerwała tok wspomnień.

Rozejrzał się wokół z niesmakiem. Złościł go ten

pokój. I to tylko dlatego, że nie był tamtą sypialnią,

tamtym szpetnym pokojem, podobnym do tysięcy

innych odnajmowanych pokoi w odnajmowanych

mieszkaniach. Dlatego, że była tam kobieta, przy

której nie sposób było dostrzegać takie szczegóły.

Kolejna kropla upadła na rzeźbione wezgłowie

łóżka i rozprysnęła się na miliony lśniących drobinek.

Zignorował ją, podobnie jak ignorował uderzające

w okno krople deszczu. Uderzył pięścią w otwartą

dłoń. Ból pomógł mu przełknąć gorycz jego pierwszej

porażki. I wszystkich następnych.

Impotent!

Och, oczywiście to tylko uboczny skutek leczenia.

Tak przecież powiedział mu ten konował. Ale nawet

gdy przestał brać te przeklęte pigułki, nic się nie

poprawiło. Cass rzucała na niego przeróżne oskarżenia,

z których najłagodniejszym była niewierność.

- A kiedy też, u diabła, znalazłbym czas, by cię

zdradzić? - zaprotestował ostro. - Byłem przez tydzień

background image

na otwartym morzu, a natychmiast po powrocie

zacząłem się leczyć. Myślisz, że przy tym wszystkim

znalazłbym jeszcze czas i chętkę na inną kobietę?

- Nie wiem, kochanie, czy znalazłbyś czas, ale

widzę, że na pewno nie znalazłbyś chęci! - nie

oszczędzała go, sypiąc złośliwościami. - Biedactwo.

Słyszałam, że spotyka to mężczyzn w średnim wieku.

Może zacząłeś też moczyć w nocy łóżko?

Spowita w mokry szturks Anna pełzła po wąskiej

desce ponad spojeniami sufitu, zwojami kabli i izolacji

ukrytymi pod warstwą stuletniego kurzu. Z pewnością

dałoby się to jakoś lepiej rozwiązać. Możnaby zrobić

na strychu podłogę. Byłoby to tańsze niż reperacja

dachu. Ale czy jakikolwiek fachowiec zgodziłby się

pracować zgięty wpół?

W nikłym świetle jedynej, czterdziestowatowej

żarówki poczołgała się w stronę wyjścia, starając się

nie wychlapać wody z wiaderka. Kolana miała już

zdarte do krwi, plecy bolały ją potwornie, ale nie

mogła się wyprostować, bo prawdopodobnie rozbiłaby

sobie głowę o podtrzymujące strop belki.

Trzeci raz z rzędu zaplątała się w mokrą bluzę

i o mało nie spadła. Wiadro przechyliło się i do końca

przemoczyło jej zniszczone ubranie.

- Cholera! - wykrzyknęła stawiając wiaderko.

Zerwała gwałtownie przemoczone okrycie i cisnęła

nim w stronę wyjścia właśnie w chwili, gdy pojawiła

się w nim osadzona na potężnych ramionach głowa.

Zły humor Tyrusa osiągnął apogeum. Zrywając

z twarzy mokrą szmatę z trudem opanował wściekłość.

- Czy mogłaby mi pani powiedzieć, co się tu

dzieje? - zasyczał.

- A jak się panu wydaje? - rzuciła równie uprzejmie

Anna - Szoruję właśnie podłogę na strychu - zawsty­

dzona sytuacją próbowała pokryć zmieszanie złością.

background image

- Mój sufit przecieka - zauważył.

- Trudno. Czy mógłby pan nie zasłaniać mi

światła? - Zapomniała ze złości, że ma na sobie

tylko mokry stanik i równie mokre obcisłe spodnie.

Poza tym zaczęło jej się już kręcić w nosie od

kurzu. Gdy zacznie kichać, będzie całkiem bez­

bronna. Jej rekord wynosił czternaście kichnięć

pod rząd.

Tyrus szybko oswoił się z przyćmionym światłem.

Z pewnością ta kobieta była dziwna, ale czy słusznie

uważał ją za nieatrakcyjną? Była piękna tym rodzajem

urody, którego się na pierwszy rzut oka nie docenia.

Kojarzyło mu się to z urodą gwiazdozbioru, który

trudno odnaleźć na rozgwieżdżonym niebie, ale którego

nigdy się nie zapomina.

Chcąc przerwać niezręczną ciszę, Anna odezwała

się pierwsza.

- Przepraszam, że pana uderzyłam, ale skąd mogłam

wiedzieć, że akurat w tym momencie pan tu przyjszie.

Nie przypuszaczałam nawet, że uda się panu trafić na

strych.

Zimna kropla spadla jej na plecy i dopiero kiedy

wytarła ją wierzchem dłoni, zauważyła, że jej strój

jest co najmniej niekompletny.

- To naprawdę pesząca sytuacja - stwierdziła.

Bardziej była jednak skrępowana swym poirytowaniem

niż brakami w odzieniu. Dorastała w otoczeniu ciągle

przebierających się modelek i oswojona była z różnymi

stadiami nagości, ale wstydziła się swego opryskliwego

zachowania.

Tyrus przyłapał się na myśli, że skulona w odległości

trzech metrów od niego kobieta o pięknie zarysowa­

nych kościach policzkowych i drobnych, wspaniałych

piersiach podkreślających jeszcze smukłość jej talii,

budzi w nim zainteresowanie.

- Przyszedłem sprawdzić, czy chomikuje tu pani

background image

jakieś zapasy na zimę. - W głosie jego zabrakło

zwykłej złośliwości.

- Jeśli chce pan złożyć zażalenie na cieknący sufit,

to z przyjemnością przyjmę pana na dole, ale proszę

mi najpierw pozwolić skończyć. - W zwykłych

warunkach Anna z radością przyjęłaby fajkę pokoju,

ale teraz plecy doprowadzały ją prawie do łez

i nieprzytomnie chciało jej się kichać.

- Może moglibyśmy to zrobić metodą podawania

z rąk do rąk - zaproponował i niedostrzegalnie

przeszedł na „ty". - Będziesz podawać mi kubełki,

a ja mogę zbiegać po drabinie i wylewać ich zawartość

do mojej wanny.

Anna nawet nie zaprotestowała. Była gotowa na

wszystko, aby tylko przyspieszyć koniec tej mordęgi.

Tyrus odwiesił jej mokrą bluzę i wspiął się o szczebel

wyżej.

- Rzeczywiście nie ma tu dużo miejsca - stwierdził,

klękając na wąziutkiej desce.

- Zdaje się, że pomyślano to jako rodzaj wentylacji

- poinformowała Anna - ale w takim razie absolutnie

nie spełnia swoich funkcji...

- Przydałby ci się nowy sufit - stwierdził odkrywczo

Tyrus.

- I dlatego właśnie tu mieszkasz - stwierdziła

i zaczęła powolutku wycofywać się w jego kierunku.

O odwróceniu się nie było nawet mowy.

- Mogę to raczej określić jako moje przejściowe

postradanie zmysłów. - Wziął od niej wiaderko, a po

chwili usłyszała, jak przeklina schodząc po stromej

drabince. Uśmiechnęła się pod nosem.

- Dobrze chociaż, że nie ma tu nietoperzy - krzyknął

z dołu.

- O tej porze nie - odparła wesoło. - Wszystkie są

na obiedzie.

- Boże! - Udało mu się zejść z drabiny, wylewając

background image

tylko parę litrów wody. - Który pokój jest pod tą

drabiną?

- Nie przejmuj się. Mnie się też zawsze rozlewa.

Drabina stoi nad salonem, ale tam woda nie przecieka,

bo w szparach sufitu mieszkają pszczoły i wszystko

jest uszczelnione woskiem i przczelim kitem!

Tyrus zastygł z ręką na klamce od łazienki.

- Nie wierzę własnym uszom - odpowiedział.

- Pewnie zaraz się obudzę i okaże się, że to wszystko

nieprawda. Nie ma szczurów w zamrażalniku, nie ma

pszczół w suficie, nie ma półnagiej kobiety przeciąga­

jącej kubły z wodą po strychu. To tylko sny wy­

głodzonego mężczyzny!

Wylał wodę do staroświeckiej wanny na wygiętych

nóżkach i opanował nagłą chęć wycofania się ze swej

wielkodusznej oferty. Decyzje jego została nagrodzona

promiennym uśmiechem, który posłała mu Anna,

gdy tylko pojawił się na szczycie drabiny.

- Skąd przyszło ci do głowy, że jestem na strychu?

- zapytała, podając mu następne wiadro.

- Bardzo trudno było się domyślić, biorąc pod

uwagę całe tony tynku spadające mi na twarz i ten

potworny hałas. Byłem przekonany, że polujesz tu na

nieświadome niebezpieczeństwa gryzonie!

- Powinnam była cię ostrzec, że sufit przecieka,

zostało jeszcze tylko jedno wiadro. Sama sobie z nim

poradzę, więc możesz już wracać do swoich prze­

rwanych zajęć.

- Wolałbym nie, bo próbowałem się nad sobą

rozczulać, a to z pewnością może zaczekać. - Sięgnął

po podane mu wiadro tak niezręcznie, że rozlał wodę.

Chciał przeprosić za nieostrożność i zerkając w górę

uderzył z całej siły głową o poprzeczną belkę.

- Och! Jak mi przykro! - wykrzyknęła Anna

zagłuszając jego jęk. - Może lepiej zejdź na dół

i porozczulaj się jeszcze trochę nad sobą. Poradzę

background image

sobie sama. Znam ten strych od lat i nie zrobię sobie

krzywdy.

Przesuwając palcami po nabitym guzie Tyrus ocenił

jego kształt i rozmiary. Przynajmniej nie było krwi.

- Daj mi po prostu to wiadro i skończymy szybciej.

Nie będę mógł spać, jeśli będę zmuszony co chwila

zbierać z twarzy błoto.

Anna powędrowała wzdłuż nieszczęsnej deski po

ostatnie wiaderko. Ciekawe, mówił o spaniu, a nie

było jeszcze ciemno. Nie robił wrażenia człowieka,

który wcześnie się kładzie i wcześnie wstaje. Ciężkie

powieki i te wspaniałe usta, które nie dawały jej

spokoju, zupełnie nie pasowałyby do ascety.

Sięgnęła po pałąk ostatniego, napełnionego po

wręby wiaderka. Było zaklinowane między dwiema

belkami. Wytężyła wszystkie siły, aby je stamtąd

wydobyć. Nie chciała szarpać, aby nie rozlać desz­

czówki, ale obecność Tyrusa rozpraszała ją.

Jej doświadczenia z mężczyznami było zbyt skromne,

by nadawać im miano doświadczeń. Niemniej całym

swym kobiecym jestestwem odczuwała jego obecność,

i to od pierwszej chwili znajomości. Ignorowanie jego

obecności pod wspólnym dachem było możliwe tylko

dzięki wielkiemu wysiłkowi woli.

Cholera, z tym naczyniem rzeczywiście były kłopoty.

Aby je wydostać, musiała najpierw nieco unieść,

a potem przysunąć. I to bardzo ostrożnie, aby nie

zahaczyć o instalację elektryczną.

Rozsunęła szeroko nogi, aby utrzymać równowagę

i powolutku przesuwała wiadro do siebie. Napięte do

granic możliwości mięśnie wyciągniętych ramion

sprawiały jej ból. Starała się zahipnotyzować wzrokiem

powierzchnię wody, aby nie uronić ani kropelki. Ręce

drżały ze zmęczenia, gdy uniosła nieco ciężar, powolut­

ku, powolutku, udało jej się ominąć kable. Odwróciła

sie i już miała postawić wiadro na desce, gdy nagle

background image

pękł naprężony pałąk i ponad dwadzieścia litrów

zimnej wody chlusnęło zalewając cały strych...

Dla zmęcznonej ponad siły Anny było to zbyt

wiele. Zasłoniła dłońmi twarz i wybuchnęła głośnym

szlochem. Zanosiła się płaczem jak dziecko. Nie od

razu poczuła dłoń na swej głowie i ciepły oddech na

mokrym od łez policzku.

- Odsuń się - wymamrotała przez łzy. - Nie

pmieścimy się tu obydwoje.

Tyrus oczywiście zdawał sobie sprawę z ciasnoty,

ale nie mógł zostawić jej tak pogrążonej w rozpaczy

z powodu nędznego pałąka od wiadra. Ale z pewnością

nie pozwoliłby sobie na tyle współczucia, gdyby

przypuszczał, że tak zareaguje na jej bliskość. Poczuł

unoszący się wokół niej delikatny aromat polnych

kwiatów, przepojone nim były jej włosy, jej skóra.

Biło też od niej cudowne ciepło. Nie dostrzegał

ciasnego, mokrego strychu, tylko ją, zapłakaną

i nieszczęśliwą.

- Cicho, malutka - powiedział czule. - Nie ma co

płakać nad rozlanym mlekiem, a co dopiero wodą.

Zejdziemy na dół i przygotuję ci filiżankę gorącej kawy.

- Nie przejmuj się mną, Tyrusie - chlipnęła żałośnie.

- Zawsze rozklejam się z powodu bzdur, ale dzięki

temu się nie zaziębiam...

Jego ręka, zawieszona tuż nad jej nagim ramieniem,

drgnęła. Wzniósł błagalnie oczy ku niebu i o mało nie

roześmiał się w głos. W życiu nie słyszał czegoś

podobnego. Płakała, żeby się nie zaziębić. Miał

nadzieję, że nigdy nie trafi w miejsce, gdzie z pewnością

prędzej czy później trafiają kobiety w rodzaju Anny

Cousins.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Zawsze płaczę z powodu drobiazgów - chlipała

nadal Anna.

- Ale to nie ma sensu - Tyrus delikatnie dotknął

jej ramienia, ale natychmiast cofnął dłoń. Jej ciepła,

delikatna jak jedwab skóra onieśmielała go. Łatwiej

byłoby okazywać jej współczucie, gdyby nie była tak

roznegliżowana.

- Wręcz przeciwnie - odparła próbując się opano­

wać. - To całkiem zdrowo popłakać sobie z powodu

bzdur.

To oryginalne stwierdzenie uświadomiło mu, jak

dziwaczna była jego gospodyni i pomogło opanować

lekkie podniecenie sytuacją.

- No już, już - mruknął pocieszająco, zawstydzony

tak jej, jak i swoim zachowaniem. W myślach

gwałtownie poszukiwał pretekstu do wycofania się

z umowy o wynajem. Z drugiej strony przyjemnie

było przekonać się, że nadal ciało jego reaguje

odpowiednio na bliskość w miarę atrakcyjnej kobiety.

Wszystko działało w myśl postanowień matki natury

i w innych warunkach chętnie poprowadziłby dalej

te grę.

- O tak - dodał widząc, że Anna powoli się

uspokaja. - Wytrzyj teraz buzię jak grzeczna dziew­

czynka, a w nagrodę dostaniesz do wypicia najsmacz­

niejszą w życiu kawę. Już lepiej?

Zanim jednak Anna dołączyła do Tyrusa w kuchni,

wykąpała się i przebrała w suche ubranie i grube

background image

wełniane skarpety. Mokre włosy, zrezygnowała bowiem

z ich suszenia, podkreślały kształt jej czaszki. W głębi

serca nie spodziewała się, że będzie na nią czekał,

zwłaszcza że z takim naciskiem mówił o swym

samotniczym bytowaniu.

- Robię naprawdę mocną kawę - rzucił na powita­

nie. - Pewnie będziesz musiała dolać sobie wody.

Właściwie kawa była ostatnią rzeczą, jakiej było

mu trzeba o tej porze. I bez tego miał dość kłopotów

z zaśnięciem.

- Jestem potwornie głodna. Przeszłam dzisiaj ponad

siedem kilometrów z pełnym obciążeniem. Ty pewnie

coś jadłeś przed powrotem z miasta, ale ja nie miałam

nic w ustach od lunchu.

- Zwykle jadam tylko jeden posiłek w środku dnia

- stwierdził Tyrus grobowym głosem. Oddałby teraz

wszystko za wspaniały, soczysty stek z dodatkiem

wszystkiego, co tylko było zakazane przez lekarzy.

- Jesteś na diecie? Nie wyglądasz na takiego. - Anna

otworzyła lodówkę i oglądała jej zawartość z zadumą.

Boże, pomyślał Tyrus. Tylko nie to! Jeśli zrobi coś

z puszki, to w porządku, ale nie ruszy niczego, co

pochodzi z tego zamrażalnika.

- Może zmienisz raz swe obyczaje? - zapytała

gościnnie.

Tyrus ogarnął ją spojrzeniem od stóp do głów.

Ubranie było niekształtne i raczej bezbarwne, a ogrom­

ne wełniane skarpety co najmniej o pięć centymetrów

za duże. Ale rzeczywiście był głodny i jej wygląd nie

mógł go zrazić. Głód przeszedł już u niego w stan

chroniczny i nic, nawet towarzystwo najszpetniejszej

na świecie kobiety, nie mogło tego zmienić.

- Mogę przygotować zapiekankę z ziemniaków

z bekonem, serem, cebulą i wszystkim innym, co uda

mi się znaleźć w lodówce...

- Jestem pewien, że bekon, ser i cebula wystarczą

background image

w zupełności - rzucił Tyrus gwałtownie. Nie mógł

ryzykować, że poda mu coś, czego na pierwszy rzut

oka nie będzie mógł zidentyfikować.

Podczas kiedy Anna krzątała się po kuchni, Tyrus

wyruszył na zwiedzanie domu. Oglądał dokładnie

przepełnione książkami półki i kolekcję oprawianych

w ramki fotografii, którymi zawieszona była cała

jedna ściana. Był nieco zły na siebie, że uległ magii

chwili i nawiązał bliższe układy ze swoją gospodynią.

Wspólne spożycie posiłku zobowiązywało towarzysko.

Zdjęcia przedstawiały kolejne pokolenia ludzi. Na

jednym z nich o kilka lat młodsza Anna towarzyszyła

starszemu mężczyźnie, na innym stała pomiędzy parą

wyglądających tak, jakby zstąpiła właśnie z kartek

żurnala. Ta ostatnia fotografia ubawiła go nieco.

W życiu nie widział tak nie dopasowanej do siebie

trójki ludzi. Desperacko radosna para, a pomiędzy

nimi Anna w swym zwykłym, szmatławym ubraniu.

Było tam kilka zdjęć różnych mężczyzn, kilka zdjęć

Anny z jednym i tym samym człowiekiem i wreszcie

ten sam człowiek z inną kobietą. Brat? Być może. Po

raz pierwszy pomyślał o tym, że nic nie wie o prywat­

nym życiu Anny. Właściwie nigdzie nie wychodziła

i raczej nikt u niej nie bywał. Równie dobrze mogła

być mężatką, rozwódką, czy żyć w separacji. Właściwie

nic go to nie obchodziło, ale nie mógł przestać myśleć

o niej mieszakającej samotnie z zamrażalnikiem pełnym

myszy i strychem pełnym wiader. Zawsze lubił

przebywać w towarzystwie kobiet, a ta mogła okazać

się bardzo ciekawą osobą.

Ale tym razem była wyraźna różnica. Do tej pory,

głównym celem znajomości ze wszystkimi kobietami,

które znał, był seks, i to bez jakichkolwiek zobowiązań.

- Jedzenie na stole!

Okrzyk Anny wyrwał go z zamyślenia. Kiedy patrzył,

jak z zapałem pałaszuje swą porcję, stwierdził, że

background image

i tak nie była w jego typie. A poza tym nie było sensu

zaczynać czegoś, czego i tak nie mógł skończyć.

- Chcesz jeszcze sera? Natarłam całe mnóstwo...

A może...

- Nie, nie. To z pewnością wystarczy. - Potężne

porcje zapiekanki znikały szybko z jego talerza. Był

coraz bardziej zdenerwowany sytuacją. Nie chciał, by

zaczęła przypuszczać, że zabiega o jej przyjaźń czy

sympatię. Do tego jeszcze złamał z takim trudem

wprowadzony reżim posiłków. Od tej pory jego żołądek

znów będzie się beszczelnie domagał kolacji.

- Zawsze tu mieszkałaś? - zapytał wbrew swemu

postanowieniu.

- Nie, tylko od jakichś dziesięciu lat. Mój cioteczny

dziadek Hannibal zostawił mi ten dom. To krewny ze

strony matki.

Skinął głową i dokończył swą porcję. Pomimo

jej hojności bez trudu dałby radę jeszcze dwóm

dokładkom.

- A ty? Nie pytałam cię jeszcze, dlaczego ściągnąłeś

na nasz uniwersytet? Ale pewnie jednak nie jesteś

egiptologiem?

- A powinienem być? - zapytał zaskoczony.

Anna najspokojniej w świecie schrupała kolejny

kawałek bekonu i oblizała ser z widelca.

- To ze względu na twoje imię.Takie proste

skojarzenie: Tyrus-papirus. No i Clay* tak jak gliniane

tabliczki.

- Rozumiem. Zawsze tak oceniasz ludzi?

- Zwykle nie zadaję sobie tyle trudu, by ich oceniać.

Chyba, że mają u mnie mieszkać. Ale to tylko ze

względu na dach. Ewentualnie ze względu na fun­

damenty, ale przede wszystkim na dach. Przynajmniej

nie jesteś dinozaurem.

* clay (ang) - glina

background image

Tyrus pokręcił głową, rzucił przelotne spojrzenie na

zamrażalnik, a następnie na gospodynię. Zdecydowa­

nie, wbrew samemu sobie, był nią zaintrygowany.

Używała jakiegoś własnego języka, z którego rozumiał

poszczególne słowa, ale nie był w stanie ogarnąć ich

treści. Pozornie to, co mówiła, nie miało żadnego sensu.

Jeśli jego otępienie było spowodowane tymi cholernymi

pigułkami, to już on urządzi konowała. Do końca

swych dni nie zarobi na odszkowodanie dla Tyrusa.

- Hmmm! - Nie wiedział, jak poprowadzić rozmowę

z kimś, kogo logika tak dalece odbiegała od ogólnie

przyjętych norm.

- Oj, rozumiesz! Tyrus - Tyronazaurus. Ty-ranozau-

rus. W każdym razie dinozaur.

Tyrus uprzejmie kiwnął głową. Postanowił zgadzać

się ze wszystkim, co mówiła, i szybko znikać po

skończonym posiłku. Jeśli zacznie rozumieć, o co jej

chodzi, to będzie znaczyło, że jest już bliski obłędu.

- Wiesz, zwykle nie pozwalam lokatorom korzystać

z kuchni, dopóki ich sobie nie obejrzę, ale w agencji

powiedziano mi, że ci na tym zależy. To żadna

przyjemność pozwalać, by jacyś dziwni ludzie łazili

po twojej kuchni, prawda?

Tyrus zachłysnął się kawą z wrażenia. I kto to

mówi! - pomyślał.

- Ale jeśli chcesz, to możesz sobie tu robić także

kolacje - ciągnęła niezrażona. - Wyglądasz na

nieszkodliwego.

On nieszkodliwy! Czuł się zarazem zaskoczony

i rozbawiony.

- Czy ty przypadkiem nie jesteś czarownicą?

- zapytał.

Anna poprawiła nagle włosy. Czyżby w ten oryginal­

ny sposób próbował dać jej do zrozumienia, że jest

czarująca? Nagle pożałowała, że nie wymodelowała

fryzury po kąpieli.

background image

- Przykro mi, ale nie zajmuję się niczym tak

fascynującym. Jestem po prostu ilustratorką książek.

Ilustratorka książek. Rzeczywiście, pierwszego dnia

wspomniała o jakiejś pracowni. Niemniej jeśli do

pokoju wlezie czarny kot, to z pewnością jutro się

wyprowadzę, pomyślał.

- Jakiego rodzaju ilustracje robisz? - spytał uprzej­

mie.

- Och, przeróżne. Pracuję głównie dla małej firmy

wydawniczej w Charlotte. Czasem publikuję też krótkie

artykuliki w różnych pismach. Ale marzę o wydaniu

ilustrowanej książki o tych okolicach, może z elemen­

tami historycznymi. I książki o sowach i jastrzębiach.

Tylko muszę jeszcze namówić na to mojego wydawcę.

- Czy masz może... Eee... Czy masz może kota?

- Nie jesteś chyba alergikiem? Nie mam co prawda

kota, ale gdybyś był uczulony na sierść, to mógłbyś

też być uczulony na pierze.

- A te myszy w zamrażalniku? Czy to ma coś

wspólnego z twoją twórczością?

- O nie, to moje hobby - odpowiedziała, wstała

i sprzątnęła talerze ze stołu. - Chcesz dokończyć

kawę? Nie obrażę się, jeśli odmówisz.

Pozwolił jej znów napełnić kubek. O spaniu i tak

już nie było co marzyć.

- Czy twoje hobby to mrożenie myszy? - zapytał

ostrożnie.

- Przejdźmy do pokoju, to nie będę musiała

zmywać. - Poprowadziła go i poszedł posłusznie.

Wygodnie zwinięta w kłębek na ogromnej sofie

opowiedziała mu o radości czerpanej z hodowania

małych piskląt, o inkubacji znalezionych ptasich jaj,

o satysfakcji, jaką daje jej leczenie dorosłych osob­

ników.

Tyrus słuchał, przyglądając się jej uważnie. Z pew­

nością nie używała żadnych kosmetyków. Jedynie

background image

natura mogła być odpowiedzialna za tak kształtne

brwi i tak cudownie długie rzęsy. Cass prędzej

zdradziłaby, ile ma lat, niż pozwoliła zobaczyć się

komukolwiek z mokrymi włosami i bez makijażu.

- Jedyne, z czym naprawdę mam duże kłopoty, to

młode gołębie. Jeden z moich znajomych pomaga mi je

chwytać, gdy właśnie mam młode sówki - mięso gołębi

zawiera wyjątkowo dużo białka. Kiedy tylko sowięta są

dostatecznie duże, by przebywać poza domem, umiesz­

czam je w małej wanience w szopie i zaczynam karmić

kawałeczkami myszy. Wtedy właśnie wykorzystuję te

zamrożone. Potem, gdy rosną, uczę je chwytać zdobycz.

Początkowo za pomocą papierka i sznurka, no a potem

wypuszczam im żywe myszy.

- Czy to nie bywa bolesne? - Nie mógł nie podziwiać

jej odwagi. Wszystkie kobiety, które znał do tej pory,

wskakiwały na stół na sam dźwięk słowa „mysz".

- Oczywiście zdarzają się ugryzienia, zarówno mnie,

jak i sowietom. Ale to naprawdę fascynujące, że tak

szybko uczą się polować. To instynkt. Muszę też

bardzo uważać, by nie przyzwyczaiły się do ludzi. To

byłoby fatalne w skutkach.

Niesamowite, myślał Tyrus. Ani sztucznego styłu,

ani makijażu. Siedzi to po prostu i opowiada o myszach

i sowach. Zupełnie jakby nie była atrakcyjną, młodą

kobietą sam na sam w pustym domu z mężczyzną.

- Jeśli chowa się tylko jedno pisklę, to nie ma

mowy, by poradziło sobie na wolności. Trzeba znaleźć

dla niego dobry dom lub oddać je do jakiegoś zoo.

Czy kobiety wyczuwały takie rzeczy? Czytał kiedyś

o feromonach. Czyżby wyczuwała, że jest przy nim

zupełnie bezpieczna? Och, nie daj Boże, aby to była

prawda. Nie, to niemożliwe. Nawet Cass nie zorien­

towała się od razu, a Cass wiedziała wszystko o płci

przeciwnej.

- Próbowałam już nawet podchodzić do nich

background image

w rękawiczkach i masce, ale to niewiele daje. Jedyny

sposób, by nie uzależnić ich od człowieka, to umieścić

je jak najszybciej w szopie. Chciałbyś obejrzeć

legowisko, jakie dla nich wymościłam? Zbudowałam

je z nie heblowanego drewna, ale sowom nie robi to

różnicy. Trzeba mieć takie legowisko, zanim władze

stanowe wydadzą zgodę na opiekę nad ptactwem.

Jej wyjaśnienia zdecydowanie rozwiały niepokoje

Tyrusa. Wyciągnął się wygodnie w fotelu i słuchał jej

opowieści. Nie był specjalnie zainteresowany treścią

tego, co mówiła, ale jej entuzjazm był zaraźliwy.

Wyraził nawet zgodę na zwiedzenie szopy, choć tak

naprawdę nie interesowało go zupełnie to, co zbudo­

wała z nie heblowanego drewna.

- Jeśli będziesz potrzebował miksera, to korzystaj

z tego w kuchni na półce, a nie z tego w spiżarce.

- Dziękuję, nie sądzę, bym musiał korzystać z mikse­

ra. Ale postaraj się wcześniej ostrzegać swych lokato­

rów. Chciałem wziąć sobie kilka kostek lodu i wtedy po

raz pierwszy zobaczyłem te twoje potworności...

- Ach, to dlatego myślałeś, że jestem czarownicą.

Chciałabym nią być. Zaczarowałabym wtedy dach,

aby nie przeciekał, i wyczarowałabym sobie trochę

pieniędzy, aby wyremontować kuchnię, dopóki jeszcze

się nie zawaliła. Niesamowite jest to, że zawsze

odkładam pieniądze, a potem bardzo szybko wydaję

je na coś innego, niż zamierzałam.

Szkoda, że nie wydaje pieniędzy na siebie, pomyślał

Tyrus. Jej ciało, o którym wiedział już, że było godne

wyeksponowania, tonęło w ogromnej flanelowej

koszuli. Widział ją oczyma wyobraźni w dopasowanych

dżinsach i koszulce bez rękawów. Na przykład takiej,

jakie chętnie nosiła Cass.

Jego wyobraźnia zaczęła nagle pracować na zwięk­

szonych obrotach, zapewne pod wpływem wielotygod­

niowego celibatu.

background image

- Chyba pójdę się już położyć - stwierdził, wstając

niezręcznie ze swego fotela. Kiedy podszedł do niej,

spojrzała w górę. Miała delikatnie rozchylone wargi

i Tyrus chrząknął odwracając wzrok. - Dziękuję ci za

wspaniałą kolację, Anno - dodał.

Gdy odszedł, długo o nim myślała. Był dziwnym

mężczyzną. Szalenie przystojny i z pewnością wspaniale

by się z nim rozmawiało, ale był tak bardzo po­

wściągliwy. I wcale nie był tak okropny, za jakiego

chciał uchodzić. Po prostu coś mu dolegało. Potrafił

rozmawiać tak, jakby byli starymi przyjaciółmi,

a potem nagle wpełzał znów do swojej skorupy - choć

nie powiedziała przecież nic, czym mogłaby go urazić.

Nie powiedziała mu przecież nic przykrego, o nic

nie mógł się do niej przyczepić. O myszy na pewno

mu nie chodziło, skoro wiedział już, po co je trzyma.

Zrozumiała wreszcie te jego dziwne spojrzenia, rzucane

na zamrażalnik.

Myślała o Tyrusie Clayu do późnej nocy. Różnił

się od wszystkich emerytowanych profesorów, których

znała. Hannibal był emerytowanym profesorem filozofii

religii, a nie widziała jeszcze, by dwóch mężczyzn tak

się od siebie różniło.

Kim był Tyrus Clay? Co tutaj robił? Było w nim

coś dzikiego. Coś, co przypominało jej młodego,

chorego sokoła, którego kiedyś leczyła. Nie przypo­

minał żadnego znanego jej człowieka, no ale przecież

miała niewielu znajomych.

Dziesięć lat temu, z nowiutkim dyplomem w kieszeni,

z obiecującymi propozycjami od wydawców i pełna

marzeń zamieszkała z Hannibalem, uznając to za

stan przejściowy. Mając lat dwadzieścia cztery wierzyła,

że spotka tego jednego, jedynego mężczyznę.

Teraz, doszedłszy do trzydziestego czwartego roku

życia, zaakceptowała swoją samotność. Wynikała ona

z tego, że w każdym mężczyźnie, którego znała,

background image

a dotyczyło to także człowieka, z którym była

zaręczona przez trzy lata, brakowało jej czegoś

istotnego. Hannibal nauczył ją pogardzać tuzinkowoś-

cią. Zrozumiała, że dwoje ludzi musi mieć ten sam

system wartości, umiłowanie świata i zamieszkujących

go istot, pęd do wiedzy.

Nauczył ją doceniać każdy dzień za ładunek wrażeń,

jakich dostarczał. Miała teraz wszystko to, czego

kobiecie potrzeba: dom. ciekawą pracę, niezniszczalne

zdrowie i krąg przyjaciół - wśród nich zaś dwie

sympatie i ich obecne rodziny.

Jak na ironię była nawet matką chrzestną sześcio­

letniego synka swego byłego narzeczonego. Sid był

starszym wykładowcą zoologii, a ona studentką

ostatniego roku. Przez rok chodzili ze sobą, a przez

następne dwa byli zaręczeni. A potem on poznał

młodziutką dziewczynę i ożenił się z nią w ciągu

miesiąca, Anna zaś była świadkiem na ślubie.

Czerpała dumę z tego, że nigdy żaden chłopak

pierwszy z niej nie zrezygnował. Co z tego, że kolejno

odchodzili od niej do innych kobiet i zakładali rodziny?

Dalej byli jej przyjaciółmi. Bywali u niej od czasu do

czasu, by pochwalić się swoimi małymi pociechami,

a Anna była przyszywaną ciocią ciągle wzrastającej

liczby dzieci. Czasami marzyła skrycie, by dochować

się własnego potomstwa, ale nikt nigdy nie złamał jej

serca.

Minęło kilka dni, zanim Anna znowu spotkała

swego lokatora. Miała już niezbite dowody, że robił

sobie w kuchni kawę, a raz znalazła w śmieciach

opakowanie z restauracji sprzedającej dietetyczne

sałatki na wynos. Jak na mężczyznę tak wyspor­

towanego, miał zdecydowanie dziwne upodobania

kulinarne, ale uznała, że to nie jej sprawa.

- Dziś w nocy liście dębowe przysypią ci samochód

background image

- ostrzegła go, kiedy spotkali się pewnego dnia

w kuchni. Zerwał się właśnie zimny północny wiatr.

- Może przyda ci się jeszcze jeden koc?

Tyrus oglądał właśnie z niesmakiem paczuszkę

lucerny, którą kupił w drodze do domu. Mówiono

mu, że po przyrządzeniu będzie smakować lepiej niż

ostrygi.

- Jadłaś to już kiedyś? - spytał niepewnie.

- Tak, ale wolę kiełki pszeniczne, są słodsze. - Anna

zrzuciła plecak i postawiła wykrywacz metalu w kącie.

- Wcześniej dziś wróciłeś - dodała.

- Nie mam żadnego powodu, by siedzieć na terenie

uniwersytetu. Mam mnóstwo rzeczy do przeczytania,

a równie dobrze mogę to robić tutaj. Poza tym zanosi

się na deszcz, a twoja droga dojazdowa jest zdradziecka

nawet przy najlepszej pogodzie. Zgubiłaś coś? - zapytał

wskazując wykrywacz metalu.

- Co zgubiłam? - zapytała zaskoczona.

- Chodzi mi o detektor metalu. Ludzie pożyczają

je zwykle, by znaleźć zgubione klucze albo coś takiego.

A może szukasz skarbów?

- Oczywiście, że chodzi mi o skarby. Czy wiesz, że

w tym miejscu setkami lat krzyżowały się drogi

handlowe? Szedł tędy ważny szlak w czasach, kiedy

nikomu jeszcze nie śniło się o budowie Durham.

- To dlatego czytujesz te wszystkie czasopisma

historyczne - pokiwał głową ze zrozumieniem. Pa­

miętał dobrze, jak sam marzył o tym, aby odnaleźć

zatopiony korsarski statek. W tym miejscu, gdzie

diabeł mówi dobranoc, nie spodziewał się podobnego

pragnienia.

- Jeśli chcesz, pokażę ci moje odkrycie, jak tylko

rozpalę na kominku i wstawię coś na kolację.

- Wyplątywała się pracowicie ze wszystkich pasków

podtrzymujących aparat fotograficzny, lornetkę i chle­

bak. - Jadłeś już coś?

background image

- Chciałem spróbować, jak to smakuje - wskazał

pędy lucerny.

- Dlaczego?

- Co dlaczego?

- Dlaczego dorosły człowiek przy zdrowych zmys­

łach miałby żywić się zieleniną zamiast zjeść porządną

kolację? Nigdy nie uda ci się zachować zdrowia, jeżeli

będziesz jadł samą skrobię.

Sam nie wiedząc, jak to się stało, w dwie godziny

później Tyrus zafascynowany studiował wraz z Anną

książki i czasopisma historyczne i porównywał różne

rodzaje wykrywaczy metalu. Jej sprzęt należał do

najlepszych, a dowodziła tego pokaźna kolekcja złomu.

- Więc mówisz, że to wszystko pochodzi ze starego

młyna? - wskazał na dziwacznie powyginane żelastwo.

- Tak, na tym odcinku rzeki było ich bardzo dużo.

Ziemie te należały do Indian Occaneechi po ich

ucieczce z Virginii w 1676 roku. Ale szczep ten

wyginął sto lat później z nieznanych przyczyn...

Anna podciągnęła nogi na sofę, aby się ogrzać

i Tyrus poczuł, jak jej drobna stopa ociera się o jego

udo. Gwałtowność, z jaką jego ciało zareagowało na

to przypadkowe dotknięcie, zaskoczyła go. To jednak

nic nie znaczyło. Podobnie reagował na dotknięcie

Cass, a przecież nie mógł się posunąć dalej.

- Oczywiście jeżeli nie lubisz historii, ta opowieść

straszliwie cię znudzi.

- Absolutnie nie - zaprzeczył nieszczerze. Anna

nie była w jego typie, poza tym miał już swoją

kobietę. Z pewnością uda mu się odzyskać Cass, gdy

przewalczy już te kłopoty z nadciśnieniem. Ale lepiej

było siedzieć tu na dole i okazywać fałszywe zaintere­

sowanie starym złomem, niż leżeć w ciemnym pok-jiu

i zastanawiać się bez przerwy, co teraz robi Cass,

z kim go zdradza i czy dużo czasu upłynie, nim znów

będzie mógł się nazywać mężczyzną.

background image

Jej stopa znów niechcący dotknęła jego nogi. Jak

mały kotek, szukający bezpiecznego legowiska. Opa­

nował się całym wysiłkiem woli i ponownie zaczął

sobie tłumaczyć, że Anna, choć piękna i fascynująca

w rozmowie, zdecydowanie nie należała do kobiet,

z którymi lubił bawić się w przytulanki. Ale nic to nie

dało. Wbrew samemu sobie ujął jej stopy i zaczął

masować lodowate palce. Potworne! Tylko jedno mu

było w głowie. Wystarczyło, że spojrzał na kobietę,

a wyobraźnia sama podsuwała wizje zakazanych

przyjemności! Cholera! Nie zakazanych, tylko niemoż­

liwych! To o wiele gorzej!

Przerwał masowanie i cofnął ręce. Pod żadnym

pozorem nie mógł się jeszcze raz ośmieszyć. Nie mógł

dopuścić, by jakakolwiek kobieta go wykpiwała, to

było zbyt bolesne...

- Nigdy mi nie powiedziałeś, co robiłeś przed

przyjazdem na nasz uniwersytet? - Zapytała.

- Jestem... to znaczy byłem nurkiem.

- Poszukiwałeś kiedyś skarbów? - ożywiła się jak

dziecko i przysunęła bliżej do niego.

- Taaak... Swego czasu... Głównie w Zatoce Mek­

sykańskiej.

Przyglądała mu się w napięciu. Dostrzegała kolejno

delikatny garb na nosie, silnie zarysowaną żuchwę,

głęboko osadzone oczy.

- Nie wydajesz się być z tego dumny - zauważyła

po upływie chwili.

- Nie podobało mi się to, że szukając skarbów

zacząłem się zmieniać. Po kilku latach to stało się

narkotykiem. Nurkowanie bez żadnego ubezpieczenia,

nawet bez zezwolenia, tylko po to, by coś zanleźć.

Jak gorączka złota, jak opowieści o parciu na zachód

dla skarbów... Jack L,ondon... Wielka Gorączka Złota...

Nie chciałem oszaleć, więc porzuciłem to. - Jego ręka

dotknęła delikatnie sklepienia stopy i poczuł jej

background image

podświadomą reakcję, nagłe wtrzymanie oddechu.

Boże! Składała się z jedwabiu, aksamitu i nerwów.

Jaka kobieta kryła się pod tymi niekształtnymi

i bezbarwnymi ciuchami?

Anna cicho analizowała jego słowa. Dobrze rozu­

miała to, co chciał wyrazić. Sama także wybrała

swoją drogę życia, zrezygnowała z tego, co ją raziło.

Tak postępowali ludzie rozsądni.

- Pewnie odziedziczyłam te zapędy po moim

ciotecznym dziadku - stwierdziła. - Był poszukiwaczem

przygód, choć nie ruszał się ze swego fotela - na

starość prawie zupełnie sparaliżował go reumatyzm,

ale żądza wrażeń nie opuszczała go do śmierci.

Westchnęła wpatrzona w coś, czego Tyrus nie

potrafił dostrzec. Po chwili jednak ożywiła się.

- Chyba zrobię gorącej herbaty z mlekiem. Dobrze

nam zrobi, prawda?

Gorąca herbatka! Z mlekiem! Coś takiego! On

i gorąca herbatka z mlekiem. Gdyby Cass mogła go

teraz zobaczyć, zabiłaby go śmiechem. Gorycz wezbrała

w nim ponownie i usiłowała nad nią zapanować.

O tej porze wróciliby już z kolacji. On nalałby

wieczornego drinka, a Cass zaczęłaby tańczyć z roz­

wartymi zachęcająco ramionami. Cass musiała bez

przerwy mieć jakiś podkład muzyczny i po wejściu do

domu pierwsze kroki kierowała zawsze od magneto­

fonu. Udałoby jej się namówić go, by z nią potańczył,

a potem sprawy potoczyłyby się zwykłym tokiem.

- Oczywiście, gorąca herbatka z mlekiem brzmi

cudownie - powiedział wbrew samemu sobie i dopiero

po chwili doszedł do wniosku, że naprawdę tak uważa.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Przez następny tydzień Tyrus Clay zachowywał się

wobec Anny z grzeczną powściągliwością. Zresztą

spotykali się bardzo rzadko. Jego wykształcenie było

co najmniej niekompletne i cały wolny czas spędzał

na studiowaniu. Musiał przyswoić sobie więcej teorii.

Miał potwornie zmęczone oczy i równie potwornie

zły humor. Dałby wszystko, co miał, za możliwość

wskoczenia do chłodnego morza.

Anna była początkowo zaskoczona jego oschłością.

Przegadana nad filiżankami herbaty z mlekiem noc

należała do najprzyjemniejszych w jej życiu. Widocznie

po prostu niektórzy ludzie tacy byli - raz świetni

przyjaciele, raz prawie obcy.

Zresztą była bardzo zajęta. Postanowiła wykorzystać

ostatnie pogodne dni i dokończyć swe prace w plenerze.

Chciała po pierwszych opadach śniegu wykonać serię

plenerów zimowych i odesłać całość. W samą porę

przyszły zamówienia. Za kilka dni miała dostać

brudnopis książki przygotowanej dla dzieci i opracować

do niej ilustracje.

Wbiegła właśnie po schodkach do domu, gdy

natknęła się na Tyrusa.

- Chodzi mi o lampę w moim pokoju - oświadczył.

- Poczekaj, dopóki się nie rozpakuję, dobra? Jeśli

dalej będę musiała tak daleko wędrować, pewnie

kupię sobie osiołka. - Anna dyszała głośno, ostatnie

dwa kilometry przebyła biegiem. Układała kolejno

na stole swój sprzęt. - Co z tym światłem? - zapytała

ściągając ciężkie buty.

background image

- Hmm - mruknął Tyrus z roztargnieniem. Przez

chwilę zafascynowany jej zaróżowioną twarzą, pozwolił

sobie omieść wzrokiem jej wspaniałe piersi uwypuklone

przez krzyżujące się między nimi skórzane paski.

- Twoje oświetlenie - przypomniała mu. - Pomóż

mi się z tego wszystkiego wyplątać, dobrze?

Jego chłodne, silne dłonie przesunęły się po jej szyi.

Serce Anny, które dopiero co przycichło po długim

biegu, znów załomotało jak oszalałe. Przełknęła ślinę

i odwróciła od niego wzrok. Jak mogła zapomnieć, że

tak na nią działał? Po kilku dniach niewidzenia go jej

reakcja była jeszcze silniejsza.

- Czyżby goniły cię furie? - zapytał Tyrus ze

śmiechem, pomagając jej ustawić plecak na ziemi.

- Czasem biegam tylko dlatego, że mogę - od­

powiedziała rozplątując szalik. Potem ściągnęła ciasną

czapeczkę z wielbłądziej wełny. Naelektryzowane włosy

utworzyły lśniącą aureolę wokół jej twarzy.

Tyrus uśmiechnął się.

- Czy kiedykolwiek zastanawiasz się nad tym, co

mówisz? - zapytał. - Niektóre twoje stwierdzenia są

co najmniej zaskakujące.

- Być może - oświadczyła myjąc ręce nad zlewem.

- To pewnie dlatego, że jako osoba samotna często

mówię sama do siebie, a nie zawsze chce mi się tego

słuchać. Czy jesteś głodny? Mam trochę wiejskiej

szynki, którą mogłabym zesmażyć. Można by na niej

zrobić jajka sadzone.

Tyrus wyobraził sobie talerz pełen sadzonych jajek,

frytek i sosu mięsnego. Smażona szynka była jednak

zbyt słona.

- Niech będzie samo jajko - powiedział ponuro.

- Jajka dla dwojga - powiedziała wesoło Anna.

- Pomóż mi i przygotuj kawę. A co? Przepaliła ci się

żarówka? - Rzuciła to pytanie stojąc do niego tyłem

i nie zauważyła wyrazu konsternacji na jego twarzy.

background image

- Moja żarówka... - zamruczał. - Ach, nie, nie. Po

prostu muszę sporo czytać, a oświetlenie w pokoju

jest raczej kiepskie. Gdyby znalazła się jakaś niepo­

trzebna lampa, to chętnie bym ją pożyczył.

Anna znikła na chwilę w spiżarce i pojawiła się

z ogromną szynką. Za pomocą iście rzeznickiego

noża ucięła cztery grube plastry i odniosła ją na miejsce.

- Pewnie bardzo słona - stwierdził Tyrus.

- To prawdziwa wiejska szynka - oświadczyła

Anna z dumą. - Prawdziwie po wiejsku przyprawiona

i wędzona w dymie kolb kukurydzy. Zaprzyjaźnionny

stary farmer, jeden z przyjaciół Hannibala, podarował

mi ją na gwiazdkę.

- Dziękuję za szynkę. Dla mnie tylko jajko, jeśli

można.

- Nie lubisz wiejskiej szynki?

- Staram się ograniczać spożycie soli - powiedział

z wysiłkiem. Było to dla niego równoznaczne z przy­

znaniem się do słabości. Ostatnio odnosił wrażenie,

że wszystkie czasopisma na pierwszych stronach

informowały o impotencji jako ubocznym, skutku

leczenia nadciśnienia, a przecież to właśnie przy

nadciśnieniu nie wolno jadać soli. Świadomość, że

Anna może poznać jego sekret, była przygnębiająca.

Trudno mu było mieszkać pod jednym dachem

z kobietą, ale mieszkanie z kobietą, która wiedziała,

byłoby nie do zniesienia. Wcisnął zaciśnięte pięści do

kieszeni i postanowił nigdy więcej z nią nie jadać.

- Jesteś na diecie? - stwierdziła z zainteresowaniem.

- Nie masz się czego wstydzić. To bardzo mądrze, że

zarzuciwszy nurkowanie starasz się utrzymać dobrą

kondycję. Ciekawe, jakie sporty uprawiasz?

- Jak to sporty?

- No tak. Podnosisz ciężary? A może biegasz?

- Zabierała się właśnie do szykowania sałatki z ogrom­

nej ilości jarzyn i twarogu. - Pytam, bo nie widziałem.

background image

abyś kiedykolwiek uprawiał tu jogging. Jeśli chcesz,

to mogę ci pokazać znakomite ścieżki w lesie.

- Nie ma mowy. Jeśli chciałabyś kiedykolwiek

ujrzeć mnie sapiącego sobie radośnie w uroczym

dresie, to wybij to sobie z głowy. Jedyny wysiłek

fizyczny, na jaki się decyduję, to szybkie spacery do

i od samochodu. Nie będę robił z siebie pośmiewiska.

- To bardzo niedobrze. Nic dziwnego, że cały czas

jesteś taki spięty i podenerwowany. Po prostu nie

jesteś przyzwyczajony do bierności i nie spalasz

nadmiaru energii. Po rzuceniu takiego absorbującego

siły zajęcia, jakim jest nurkowanie, powinieneś sobie

coś znaleźć. Pewnie też kiepsko sypiasz?

- A dlaczego tak się czepiasz mojego zdrowia?

- Nie czepiam się. Po prostu głośno myślę. Skoń­

czyłam ostatnio czytać kilka książek opisujących różne

sposoby odżywiania się.

Tyrus nie miał pojęcia, o co jej może chodzić, ale

nie zamierzał dyskutować o swoich sprawach osobis­

tych w aspekcie żywieniowym, filozoficznym, religijnym

ani jakimkolwiek innym.

- A to co? - spytał, widząc jak posypuje sałatkę

jakimś dziwacznym żółtym proszkiem. Słyszał wpraw­

dzie o istnieniu jakichś wschodnich środków podnoszą­

cych potencję, ale nie był jeszcze aż tak zdesperowany.

- Suszone drożdże. Łagodzą stresy i zawierają

bardzo dużo witamin z grupy B.

- Skąd ci przyszło do głowy, że potrzebuję czegoś

łagodzącego stresy?

Polewając sałatkę oliwą Anna zerknęła na niego

z uśmiechem w oczach. Im bardziej stawał się czupurny,

tym bardziej go lubiła. Widziała, że jest mu potrzebna,

choć nie chciał się do tego przyznać. Nikomu nie była

potrzebna od czasu śmierci Hannibala, z wyjątkiem

młodych sowiąt i chorych ptaków, które przywróciła

do życia.

background image

- Co będziesz pił? - spytała. - Mleko czy maślankę?

- Mleko - odparł z miną męczennika. Przyglądał

się, jak rozlewa biały płyn do szklanek, a potem

odstawił za nią mleko do lodówki. Ze smutkiem

pomyślał, jak nisko można upaść w ciągu kilku

tygodni.

W pokoju Anna jednym gwałtownym ruchem ręki

oczyściła stolik z walających się na nim śmieci

i wskazała mu wolny fotel. Sama usadowiła się

wygodnie na sofie i upiwszy duży łyk mleka zagaiła:

- Opowiedz mi teraz o tym swoim problemie ze

zdrowiem.

Tyrus z wrażenia aż się zachłysnął. Gdy odzyskał

panowanie nad sobą, ogarnęła go wściekłość.

- Moje problemy zdrowotne nie powinny pani

obchodzić, panno Cousins.

- Ale obchodzą. Wydaje mi się, że dlatego jesteś

taki, jaki jesteś. Mieszkam z tobą pod jednym dachem

i czasem jesteś uciążliwy. Mam kilka swoich małych

teorii na twój temat i stąd moje pytanie.

- Że niby jaki jestem?

- Dziwnie negatywnie nastawiony do świata. Cie­

kawe, czy zawsze taki byłeś?

- Niby jaki? - zapytał po raz drugi, ale bardzo

ostrożnie. Prowadzenie rozmowy było równie bez­

pieczne, jak tańczenie walca wiedeńskiego na polu

minowym.

- No, taki drażliwy. Moim zdaniem to brak wysiłku

fizycznego. Ze mną było podobnie. Byłam okropna.

Odgryzałam ludziom głowy tylko po to, by móc je

potem wypluć. Ale potem zamieszkałam z Hannibalem

i wszystko się poprawiło. Hannibal pisał pamiętniki

i hodował pszczoły. Codziennie chodził na długie

spacery, nie zwracając uwagi na reumatyzm. Oczywiście

to mogło być dzięki czystej wodzie... Ale nie, czysta

woda to raczej przy kamieniach nerkowych...

background image

Tyrus poddał się i zwrócił całą uwagę na sałatkę.

Co prawda udało mu się rozpoznać tylko część jej

składników, ale spełniła swoje podstawowe zadanie,

to znaczy zapychała jego wygłodzony żołądek.

- A jakie są twoje rozrywki? - spytała nagle.

Kilka miesięcy temu odpowiedziałby, że wieczorem

chodzą z Cass do restauracji, gdzie po dobrej kolacji

trochę tańczą, a potem wracają do domu, kochają się

i idą spać. Jedyne, co miał wspólnego z tym dziadkiem,

o którym bez przerwy mówiła, to prowadzenie rodzaju

dziennika. Zapisywał w nim ciekawsze wydarzenia,

warunki nurkowania, miejsca, które zwiedzał. Jednak

od sześciu miesięcy nic tam nie zapisał i nie wierzył

w to, że kiedykolwiek jeszcze do niego wróci.

- Rozrywki - powiedział gorzko. - Patrzę, jak

opadają liście z drzew i zakładam się sam ze sobą,

który pierwszy dosięgnie ziemi. Cholernie ekscytujące,

nie?

Wzdrygnął się na dźwięk własnych słów. Użalał się

nad sobą tak, że aż zrobiło mu się wstyd. Widocznie

cała ta historia dotknęła go dotkliwiej, niż przypuszczał.

Od trzynastego roku życia radził sobie sam i nawet

przez jeden dzień nie był chory. Wszystko, czym był

i wszystko, co miał, zawdzięczał samemu sobie i utracił

to wszystko we ciągu kilku chwil. A taki był zawsze

dumny ze swych osiągnięć.

Anna słuchała jego ponurego wyznania i pojęła, że

kryje się za nim coś tajemniczego. Nurek, który

porzucił swój zawód. Na pierwszy rzut oka we

wspaniałej kondycji. W jaki sposób trafił pod jej

dach? Czy czegoś od niej potrzebował?

Zdecydowanie wierzyła w siłę przeznaczenia. Usiadła

wygodniej i uśmiechnęła się do swoich myśli. Kiedyś

próbowała zaopiekować się dorosłym jastrzębiem,

który był ciężko chory. Wówczas nie odnalazła w sobie

dość siły i hartu ducha. Tym razem będzie inaczej.

background image

- Może interesujesz się muzyką czy teatrem? A może

chciałbyś zwiedzić zoo? Jest wspaniałe zoo w As-

heboro...

- Czy wyglądam jak mały dzieciak, którego pro­

wadza się do zoo?

Anna przyjrzała się jego potężnej sylwetce, wspaniale

rozwiniętej klatce piersiowej, wąskim biodrom. Był

uosobieniem męskości. Z pewnością nie wyglądał jak

dziecko od czasu, gdy skończył czternaście lat, ale

w tej chwili zachowywał się jak mały chłopiec.

- To co w takim razie lubisz? - zapytała.

- Powiem ci, co lubię. Lubię kobiety. Ale nie takie

sobie zwykłe kobietki. Lubię, by moje kobiety były

piękne i podniecające. Lubię się z nimi kochać. Lubię

patrzeć, jak ubierają się elegancko, by iść ze mną na

kolację. Lubię patrzeć, jak się potem dla mnie

rozbierają. - Podkreślił złośliwie ostatnie zdanie.

- Lubię widzieć, jak ich piękne oczy błyszczą pod­

nieceniem a ich piękne... - Spojrzał na nią trumfująco.

- Czy mam mówić dalej?

Anna czuła, jak każde jego słowo rani ją dotkliwie,

jak przebija się przez mur, który z takim trudem

wznosiła przez lata wokół siebie. Bywały w jej życiu

słowa przykre, ale od czasu tamtych pamiętnych

urodzin nigdy tak bolesne. Na domiar złego powiedział

to wszystko specjalnie po to, żeby ją urazić. A ona

chciała tylko pomóc. Z rozpaczą poczuła charak­

terystyczne pieczenie pod powiekami. Nie chciała

w tej chwili płakać. Zawsze była w stanie przyjąć

każde niepowodzenie życiowe bez szlochów i histerii.

Nerwowo poszukała w kieszeni chusteczki, ale znalazła

tylko kawałek papieru toaletowego, w który zawinęła

znaleziony grot strzały.

Przypominała jej się teoria Hannibala łączącego

płacz z zaziębieniami. Uważał, że jeżeli nie wypłakuje

się łez, to ich nadmiar musi być wydalony podczas

background image

zaziębienia. Dzięki temu, co mówił dziadek, nie czuła

się tak głupio, gdy płakała. A zresztą rzeczywiście od

ponad dwunastu lat nie była zaziębiona.

Tyrus stał tyłem do pokoju, nagle zgarbiony. Widział

jej odbicie w oknie. Cholera nagła by to wzięła!

Uraził ją, a przecież wcale nie chciał tego zrobić. Co

prawda sama się o to prosiła. Wypytywała go tak

bezczelnie. Czy naprawdę nie zdawała sobie sprawy

z tego, że gdyby istniało inne wyjście, nigdy by tu nie

przyjechał? Cały problem wynikał stąd, że potwornie

się bał. Jego lekarz polecił mu swego kolegę po fachu

w Durham, ale Tyrus nie miał odwagi tam pójść. Bał

się, że stan jego uległ dalszemu pogorszeniu i że, nie

daj Boże, będzie musiał brać te przeklęte pigułki do

końca życia. Że nigdy nie będzie mógł kochać się

z kobietą.

Jeśli chodzi o rozrywkę, to mógłby sobie coś znaleźć.

Mógł wybrać się do miasta z kumplami z uniwersytetu.

Nurkowie, którzy przybyli tu na badania, przedstawili

go kilku atrakcyjnym kobietom, ale obawiał się, że

mogłyby zacząć się nim interesować, a do tego nie

wolno mu było dopuścić.

Przez splątane myśli dotarł do niego odgłos tłumio­

nego łkania. Odwrócił się.

- Och, Anno! - jęknął siadając obok niej na sofie.

- Nie waż się mnie nawet dotykać? Jestem aler-

giczką!

- Pewnie jesteś uczulona na całe to zdrowe żarcie!

- Chyba rzeczywiście nie była przy zdrowych zmysłach.

Jak to możliwe, by osoba, która się w taki sposób

ubiera, w taki sposób mówi i w taki sposób myśli,

mogła tak działać na niego.

- Przynajmniej nie siedzę w swoim pokoju obrażona

na cały świat, gdy sprawy nie układają się po mojej

myśli! - Stwierdziła oskarżycielsko, wycierając oczy

i nos.

background image

- Nie jestem obrażony na cały świat. - Boże,

czerwone oczy, czerwony nos, splątane włosy, a on

mimo to marzył, by ją objąć lub chociaż dotknąć.

Widocznie było z nim gorzej, niż przypuszczał.

Anna zaczerpnęła powietrza i podjęła męską de­

cyzję. Jeżeli wycofa się po pierwszym starciu, to

nigdy nie będzie mu mogła pomóc. Nie pierwszy

raz oberwała od życia i z pewnością sobie z tym

poradzi.

- Wybierz się ze mną jutro na spacer. Odetchnij

świeżym powietrzem. Może poprawi to choć trochę

twoje samopoczucie. Wszystko, co mówiłeś, to tanie

ględzenie. Sam dobrze wiesz, że uroda to nie wszystko.

- Nie mówiłem tego specjalnie. - Pachniała mydłem.

Nie takim ekskluzywno-egzotycznym, ale jednym z tych

normalnych, zwykłych. Coś takiego nigdy przedtem

na niego nie działało.

- Owszem. Właśnie że tak. - Tym razem Tyrus nie

próbował nawet zaprzeczać.

Nie mógł się od niej uwolnić, a przerażało go to.

Chciał ją zrazić mówiąc, że jest brzydka i niein-

teresująca, ale nie była to prawda. Była piękna

i fascynująca w jakiś subtelny sposób. A on nie

potrafił się teraz zachowywać naturalnie przy kobiecie,

obawiał się, że nigdy już nie będzie mógł.

- Myślisz, że spacer poprawi moje zachowanie?

- W każdym razie nie może go już bardziej

pogorszyć. Zbyt dużo czasu spędzasz w bezruchu.

Najpierw zaczniesz się łatwo męczyć, potem wzrośnie

ci poziom cholesterolu i ciśnienie, stracisz włosy i zęby,

wreszcie nabawisz się płaskostopia, a potem po prostu

wykitujesz.

- I to wszystko? - W stalowoszarych oczach pojawił

się błysk uśmiechu.

- A jak z twoimi zębami?

- Przynajmniej mam własne. - Uśmiechnął się

background image

szeroko ukazując silne, białe zęby. Roześmieli się

oboje na głos.

Anna stwierdziła ze zdziwieniem, że nigdy jeszcze

nie słyszała jego śmiechu. Mogła policzyć na palcach

jednej ręki powściągliwe uśmiechy, którymi ją uraczył.

Widocznie miał rację pierwszego dnia, gdy powiedział,

że nie jest człowiekiem szczęśliwym.

Poczuła się jakoś pewniej. Nie znała jeszcze jego

kłopotów, ale bez względu na to, jakie były, z pew­

nością uda jej się mu pomóc. Przecież była uznaną

przez komisję stanową osobistością w dziedzinie

ratowania zdrowia i życia ptaków drapieżnych.

A Tyrus Clay był po prostu zagubionym drapieżnym

ptakiem.

- Jesteś pewna, że nie zgubiliśmy się? - dyszał

Tyrus oparty ciężko o pień wiotkiej brzozy.

- Możesz mi ufać. Znam każde drzewo i każdy

krzaczek w mojej okolicy. - Anna także była zmęczona,

ale za nic nie przyznałaby się do tego. Cały kłopot

w tym, że oboje byłi zbyt dumni, zbyt ambitni.

Przeszli już koło dziesięciu kilometrów, ale żadne

pierwsze nie zaproponowało powrotu

Tyrus nie czuł nóg ze zmęczenia. Przygotowywał

się do pierwszych prób dla nurków i kiedy Anna

zaproponowała spacer jako rodzaj treningu - zgodził

się. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo już

utracił kondycję. Widocznie przy nurkowaniu używał

innych grup mięśni i spacer z Anną wykończył go.

- Jesteś pewna, że nie chciałabyś biec tedy? - zapytał

po kilku kilometrach drogi pod górę.

- Kiedy się biegnie, nie widzi się tak wiele. Wolę

raczej iść i uważnie się rozglądać.

Była rzeczywiście niesamowita. Szła szybkim, mar­

szowym krokiem z pełnym obciążeniem i nie wyglądała

nawet na zasapaną.

background image

Tyrus człapał za nią potulnie przez cały ranek,

dźwigając na ramieniu wykrywacz metalu. To cholerst-

wo wcale nie było lekkie. Zrobił jakąś uwagę na temat

szukania skarbów zgubionych przez piratów, którzy

zapuścili się zbyt odważnie w górę rzeki Eno, a ona

uśmiechnęła się tym swoim niepokojącym uśmieszkiem.

- Kpij sobie, jeśli chcesz, ale naprawdę inteligentny

pirat nie zakopywałby skarbów na brzegu morskim,

gdzie mógłby je porwać silniejszy przypływ. Moja

kobieca intuicja mówi mi, że znajdę kiedyś coś więcej

niż te sterty starego żelastwa.

Podprowadziła go do kilku skałek nad samą rzeką.

Tu mogliby urządzić popas. Bała się jednak usiąść,

bo miała wrażenie, że nie wstanie już ze zmęczenia.

A na samą myśl, że muszą jeszcze wrócić do domu,

skóra jej cierpła. Nie zbaczałaby tak często z głównej

trasy, gdyby wiedziała, że Tyrus pokona aż taką

odległość. Podobno nurkowie są bardzo słabymi

piechurami, zwłaszcza nurkowie, którzy źle się od­

żywiali i nie trenowali.

- Kanapki z ogórkiem, twaróg i jabłka - oświad­

czyła rozpakowując plecak.

Tyrus opadł ciężko na kępę mchu. Masował obolałe

łydki i z przerażeniem myślał o drodze powrotnej.

- Chryste -jęknął z niesmakiem patrząc na jedzenie.

- I po to musiałem zasuwać pieszo kilkadziesiąt

kilometrów! A tak swoją drogą, to ile kanapek

przygotowałaś?

Gdy wrócili do domu, było już prawie ciemno.

Słońce zachodziło czerwono, oświetlając dumne dęby

i klony rosnące wokół samotnego, białego budyneczku.

- Fatalnie, na dole mam tylko prysznic, i to tak

mały, że trzeba w nim stać - stwierdziła Anna,

ściągając ciężkie buty i patrząc z rozpaczą na obolałe

stopy.

background image

- To rzeczywiście tragedia - stwierdził Tyrus ze

zrozumieniem. Po tej wędrówce dobrze rozumiał, co

czuła. - Ale z drugiej strony to tylko sprawiedliwa

kara dla kogoś, kto próbuje dorosłego faceta karmić

sianem, a w każdym razie czymś niewiele lepszym.

- Jeśli chodzi o to siano, to pożarłeś nie tylko swój

przydział, ale także część mojego - odgryzła się

Anna, zdejmując przez głowę gruby sweter.

- Wiesz co - zagadnął Tyrus niby od niechcenia

- wybierz się ze mną do najlepszej restauracji w mieście

na kolację, a pozwolę ci skorzystać z mojej wanny na

piętrze.

- Tak! W tym stroju!

- Ja zazwyczaj rozbieram się, nim wezmę kąpiel,

ale jeśli masz coś przeciw wchodzeniu nago do wanny...

- Chodzi mi o tę restaurację. Mam wrażenie, że

w takim stanie nie wpuściliby mnie nawet na parking.

Po prostu szaleję z niedomycia.

- A ja szaleję z głodu. Jedyne, czym mogę się

naprawdę najeść, to frutti di mare. Masz dwadzieścia

minut, aby, zależnie od tego, co wolisz, wziąć prysznic,

albo się podrapać.

Pięć minut na prysznic, pięć następnych na wymo­

delowanie włosów i dziesięć na gapienie się na

wspaniałą suknię i zastanawianie się, czy uda jej się

przetrwać bez luźnej bluzy i sztruksowych spodni.

Zwyciężyła wreszcie kobieca próżność, która pojawiła

się zupełnie niespodzianie, jak dżin z lampy Aladyna.

Sięgnęła po wspaniałą kreację z ostatniej kolekcji

ojca, która przesłała jej matka. Biedna Claire cały

czas liczyła na to, że uda jej się z ponurej poczwarki,

jaką w jej oczach była córka, uczynić pięknego motyla.

Na szczęście model nie był krępujący. Luźna,

oryginalnie skrojona góra i wąska spódnica. Cały

szyk zawarty był w materiale - pokrywały go wymyślne,

background image

beżowo-morelowe wzory. Miała ją na sobie raz,

podczas kolacji z Sidem Chambersem, jej byłym

narzeczonym i jego żoną i czuła wtedy, że wygląda

atrakcyjnie.

W ostatniej chwili spryskała się perfumami, które

Evan przesłał jej na ostatnie urodziny, a potem,

przerażona, próbowała je szybko zetrzeć. Czyżby ta

sama szara i przyziemna Anna była cała w nerwach

dlatego, że jakiś facet zaprosił ją do knajpy?

Ale z drugiej strony, nigdy jeszcze nie znała takiego

mężczyzny, jak Tyrus. Sid nigdy nie przyprawiał jej

o utratę tchu. Byli po prostu świetnymi przyjaciółmi

i pewnie o to wszystko się rozbiło. W ich związku nie

było żadnych emocji, żadnych iskierek pożądania,

żadnego poczucia bliskości. I nie czuła nic z wyjątkiem

ulgi wtedy, gdy ze sobą zerwali. I to ulgi tylko z tego

powodu, że nie będzie musiała wprowadzić się do

ohydnego, ceglanego domku, który zakupił, gdy został

mianowany profesorem.

Tyrus czekał na nią w salonie i właśnie miał rzucić

coś na powitanie, ale słowa zamarły mu na wargach.

To była Anna? Czy ta przepiękna kobieta odziana

w pastelowe brązy i róże, smukła i wiotka, mroziła

myszy i czołgała się po strychach? Włóczyła się po

lesie jak łachmaniara?

- Nie patrz tak na mnie. Łatwo się peszę.

- Dlaczego miałabyś się peszyć? Nie widzę żadnego

powodu.

- Ja też nie - odparła - ale to widocznie spóźnione

dojrzewanie.

Jak na kogoś przyzwyczajonego od dziecka do

świata mody, nie radziła sobie zbyt dobrze.

Tyrus pomógł jej nałożyć lekki wełniany płaszczyk

i pozwolił swym dłoniom pozostać na jej ramionach,

dopóki nie usunęła się na bok.

- Wspaniale wyglądasz - powiedział gardłowo.

background image

- Ty też nieźle się prezentujesz. - Rzeczywiście,

w lekkim wełnianym garniturze i ciemnej koszulii

wyglądał po prostu imponująco.

Wzięli jego samochód, a Anna spokojnym i zdecy­

dowanym głosem pilotowała go na trasie. Zastanawiała

się, czy tylko ona była tak wykończona po ich małym

spacerku. Nie przyzwyczajone do wysokich pantofel­

ków stopy bolały bez przerwy.

Prawie wszystkie miejsca parkingowe były zajęte

i Anna jeszcze raz pogratulowała sobie, że pamiętała

o wcześniejszej rezerwacji. Kiedy siedziała już przy

stoliku i rozglądała się wokół, przypomniała sobie, że

była to ulubiona restauracja jej rodziców. Claire

traktowano tu jak udzielną księżnę, ponieważ budynek

restauracyjny stał niegdyś w samym centrum majątku

LeMontrose'ów. Myśląc o matce przypomniała sobie,

że zbliżała się pora corocznej wizyty jej rodziców.

Rozzłościło ją to nieco, i aby choć trochę sobie ulżyć,

zsunęła z obolałych stóp pantofelki, zadowolona, że

dzięki długiemu obrusowi nikt tego nie dostrzeże.

Natychmiast zaroiło się wokół nich od stada

pingwinopodobnych kelnerów.

- Chcesz jakiegoś drinka, czy od razu przechodzimy

do konkretnych dań? - zapytał Tyrus.

- Poproszę drinka.

- Coś naturalnego i zdrowego, jak na przykład

maślanka?

- Ha! Miałam właśnie zamówić mleczko, ale skoro

tak mnie prowokujesz, to poproszę o najdroższe wino

z karty.

- Aby dać mi nauczkę? - Uśmiechnął się. Przez

chwilę rozmawiał z jednym z kelnerów i w końcu

obaj zdecydoweali się na Pouilly-Fuiss.

Kiedy dwie pary wstały, aby potańczyć trochę na

parkiecie w takt nostalgicznej muzyki z lat pięć­

dziesiątych, Tyrus zerknął na Annę z uśmiechem.

background image

- Nie uważasz, że taniec może być znakomitym

sposobem na zdobywanie kondycji fizycznej?

- Chętnie zatańczę, ale pod warunkiem, że moje

stopy nie będą nawet dotykać podłogi.

- W takim razie powstrzymajmy się do czasu,

kiedy wyleczymy pęcherze.

Kiedy już skończyli zajadać się krabami, homarami,

ostrygami i krewetkami, skonsumowali na chrupko

przyrządzone filety z miecznika i dopełnili posiłku

butelką znakomitego białego wina, Annie poczuła się

szczęśliwa. Najchętniej zwinęłaby się w kłębuszek

i poszła spać. Nogi już nie bolały. Nic nie bolało.

Czuła się błogo. Podczas obiadu Tyrus bawił ją mało

prawdopodobnymi, acz zabawnymi opowieściami

o poszukiwaniu zatopionych skarbów. Ona zaś

odwdzięczyła się dwiema anegdotami o hodowanych

przez siebie ptakach - ogromnej sowie, która zamiast

polować w naturze, urządzała naloty na wszystkie

obiady i kolacje na świeżym powietrzu, lądując na

środku stołu i pożerając co lepsze kąski ze stołu,

i o źle wychowanym sokole, który atakował wszystkich

siwych mężczyzn, myśląc, że to króliki.

Stopniowo goście zaczęli opuszczać lokal, wyfraczeni

kelnerzy przestali się krzątać i wokół nich powstała

ich własna, ciepła oaza błyszczących w płomieniach

świec sreber stołowych i kryształowych kieliszków.

Anna pozwoliła sobie na chwilę zadumy. Zastanawiała

się, jakby to było spocząć w tych silnych ramionach,

zanurzyć twarz w ciemnych włosach, smakować silne,

zmysłowe wargi.

Tyrus, wyraźnie uspokojony i usatysfakcjonowany

surowymi ostrygami, soczystym miecznikiem i wy­

trawnym winem z wysiłkiem odwrócił spojrzenie od

swojej towarzyszki. Z trudem opanowywał się, aby

nie pokryć pocałunkami tych cudownych ust. Wstał

ze swego miejsca i podszedł do jej krzesła.

background image

- Lepiej odwiozę cię do domu, dopóki mogę się

jeszcze ruszyć.

Pomógł jej odsunąć krzesło i niby niechcący pozwolił

sobie na dotknięcie jej ramienia. Wyczuł pod plecami

delikatne kości. Czule przesunął dłońmi po jej włosach

barwy ciemnego miodu. Włosach, które w dotyku

były jak jedwab.

- Chyba coś zgubiłam - powiedziała cichutko Anna.

- Czy powinienem zawołać kelnera?

- Lepiej zobacz sam. Powinny być po twojej stronie

stołu.

Mówiła tak cichutko, że musiał się nad nią nachylić.

Jej słowa zagłuszała delikatna muzyka.

- Może mi odpowiesz, co? Torebka? Serwetka?

- Buty - szepnęła. Ciepło jego ciała owionęło ją,

otoczyło zapachem jego wody po goleniu. Nachyliła

się, aby oprzeć się o jego usłużnie nadstawione ramię.

Tyrus niechętnie odsunął się od niej. Ukląkł i spod

śnieżnobiałego obrusa wyciągnął maleńkie szpileczki.

Anna gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy delikatnie,

pieszczotliwie nasunął pantofelek na jej stopę. Jedno­

cześnie jego ciepła dłoń gładziła jej kostkę, potem

łydkę. Kiedy zdążył nasunąć drugi bucik, miała już

przed oczami wizje jego silnych, męskich rąk, zdej­

mujących powoli jedwabną bieliznę.

Oddychając ciężko, Tyrus podniósł się z klęczek.

Rzucił na stół banknot, który zapewnił kelnerom

godziwy napiwek i wyprowadził Annę do holu. Gdy

wsuwała ręce w rękawy trzymanego przez niego

płaszcza, poczuł, że jego ciało gryzie jeszcze drugi

rodzaj głodu, zbyt długo nie zaspakajany i nagle zbyt

palący.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Chodźmy stąd, prędko - powiedział Tyrus ze

złością, odpychając ją od siebie. Szybko poszedł

w kierunku samochodu. Gdy przyjechali, wszystkie

miejsca były już zajęte i musieli pozostawić wóz w nie

wyasfaltowanej zatoczce,

Anna zacisnęła wargi, patrząc, jak odchodzi. Diabli

wzięli jej dobre chęci. Powinna była pamiętać, że

dzikim zwierzętom nie wolno nigdy ufać. Pobiegła za

nim, niszcząc pokryte delikatnym zamszem obcasy.

Tyrus zatrzymał się nagle i zawrócił ku niej.

- Och Anno! Wybacz mi!

- Nie ma sprawy, potrafię dotrzymać ci kroku.

- Pewnie tylko na lądzie - zgodził się łaskawie,

biorąc ją pod ramię.

- Masz zamiar popłynąć do domu? - Wyrwała mu

się gwałtownie, sama sięgnęła do klamki. Oczywiście

drzwi były zamknięte. Gdy pomagał jej usadowić się

w głębokim siedzeniu, poczuła, że jest urażona, ale

i słaba. Idiotyczne, wystarczyło, by ten człowiek jej

dotknął, a topiła się jak masło.

Samotność miała zdecydowanie pewne złe strony,

pomyślała, gdy opuszczali Durham. Szczególnie silnie

narażała kobietę na uległość wobec czarującego

mężczyzny.

Powrót do domu trwał trzydzieści pięć minut i Anna

była niezmiernie wdzięczna spikerowi radiowemu za

to, że uwolnił ich od konieczności prowadzenia

rozmowy. Słuchanie o problemach całego świata

uchroniło ją od rozmyślania o własnych. Kiedy

background image

zaparkowali pod domem, znów potrafiła sobie rac­

jonalnie wytłumaczyć swe zachowanie. Przecież nic

się nie stało. Zrobili sobie zbyt długi spacer, wrócili

do domu zmęczeni i głodni, więc poszli razem na

kolację i wypili butelkę wina. Oczywiście rozmawiali

i śmiali się podczas posiłku. Potem, kiedy zmęczenie

i wino zrobiły swoje, on naturalnie pomógł jej się

ubrać. Dotknął jej zupełnie niechcący, a ona, będąc

pod działaniem jego uroku, zareagowała jak normalna,

zdrowa kobieta reaguje na bliskość atrakcyjnego

mężczyzny.

Zamiast skierować się do swego osobnego wejścia,

Tyrus stanął za nią, gdy przerzucała zawartość swej

torebki, aby znaleźć klucze. Zabrał jej cały pęk,

otworzył drzwi i przepuścił przed sobą. Nie zamienili

ze sobą ani słowa od chwili opuszczenia restauracji

i Anna z językiem wręcz przyrośniętym do pod­

niebienia, poszukiwała bezskutecznie słów, którymi

mogłaby zakończyć ten wieczór.

- No i co? - rzucił Tyrus z rękoma zatkniętymi za

pasek. Wyglądał w tej chwili groźnie i Anna mogła

powstrzymać się od wyobrażenia go sobie na pokładzie

statku, jako wspaniałego kapitana o oczach koloru

spienionych odmętów.

- Co co?

- O co chodzi? Dlaczego jesteś obrażona?

- Obrażona?! Odchodzisz, zostawiając mnie na

pastwę losu, niemalże chcesz mnie pogryźć i jeszcze

oskarżasz mnie o to, że się obrażam?

- Czterdzieści pięć minut bez jednego słowa to nie

obrażanie się?

- Trzydzieści pięć minut! A poza tym słuchałam

wiadomości!

- Nie wiedziałem, że tak pasjonujesz się sportem!

- Rzeczywiście tego wieczora komunikat sportowy

był wyjątkowo długi.

background image

- Wydawałeś się tak zasłuchany, że nie śmiałam ci

przeszkodzić - odparowała Anna. Zaczynała podobać

jej się ta wymiana zdań, tym bardziej, że w jego

zwykle nieprzeniknionych oczach zaczynała dostrzegać

iskierki rozbawienia.

Tyrus postąpił o krok bliżej, przyciągnięty przez

cień uśmiechu, który czaił się w kącikach jej ust. Stali

przy sobie, pierś w" pierś, patrząc sobie wyzywająco

w oczy. Była to zwariowana konfrontacja, w której

tak naprawdę o nic nie chodziło, ale mimo to Anna

poczuła, jak przez całe jej ciało przebiega dreszcz,

pozostawiając napięte nerwy, zmysły wyostrzone do

granic wytrzymałości. Stalowe oczy wpatrywały się

w miodowe, szukając choć cienia słabości, światło

odbijało się w jego hebanowo czarnych włosach i Anna

poczuła nieprzepartą chęć odgarnięcia niesfornych

kosmyków znad jego czoła.

- Nadal nic nie powiesz? - zapytał, powoli cedząc

słowa.

Anna spróbowała nadać całej swojej osobie wyraz

pogardy i wzruszyła ramionami. Jeśli chciał ją wyzwać

na pojedynek charakterów, nie miała nic przeciwko

temu. Ważne było tylko to, że musiała wygrać.

- Są sposoby na rozwiązanie języczka takiego

uparciucha - stwierdził niskim głosem. - I wyraźnie

prowokujesz mnie do tego, aby ci je zademonstrował.

Niewidzialna rękawica leżała pomiędzy nimi. Anna

w przypływie dumy uniosła głowę i niedowierzająco

zerknęła mu w oczy. Nie ruszyłaby się ze swego

miejsca, nawet gdyby dom nagle stanął w płomieniach.

Jego głośny, urywany oddech dotarł do jej świado­

mości na chwilę przed tym, jak wyciągnął ku niej

ręce. Jeszcze długo potem Anna widziała tę chwilę jak

w zwolnionym tempie, chwilę, gdy przyciągnął ją do

siebie, chwytając dłońmi jej twarz.

Trzymając ją mocno silnymi dłońmi, dotknął

background image

wargami jej ust. Przesuwał je leniwie, delikatnie,

jakby chciał dogłębnie poznać jej wargi. Jego potężna

siła obezwładniła ją, poddała mu się całkowicie.

A chociaż jego oczy pociemniały, i choć czuła jego

pożądanie, to jednak nie tulił jej tak mocno, jakby

tego chciała.

Stłumiła jęk rozkoszy i spróbowała mocniej przy­

lgnąć do niego. Niezdolna do niczego odchyliła głowę

do tyłu, wystawiając piękną linię swej szyi na jego

pocałunki.

- Kość słoniowa... Ciepła... żywa... Kość słoniowa...

- szeptał. Czuła jego wargi, jego oddech na delikatnej,

spragnionej pieszczot skórze. Opadła z sił, jej ciało

zaciążyło mu w ramionach. Jednak trzymał w dłoniach

jej twarz i nie mogła być przy nim blisko. Tul mnie,

tul, szeptała w myślach. O Boże, dlaczego nie

przygarnął jej do siebie? Czy to z nią było coś nie

w porządku?

Całował kąciki jej ust, potem delikatnie pieścił

jej wargi końcem języka. Jęknęła cichutko, tłumiąc

w sobie resztki dumy, które nakazywały jej odejść.

Robił to specjalnie, pomyślała przesuwając dłońmi

po muskularnych ramionach i dotykając pieszcztotliwie

jego rąk.

- Smakujesz jak konwalie - szepnął.

- Moje perfumy...

- I pachniesz jak likier morelowy.

- Mój deser... - Anna chwyciła zębami jego wargę

z trudem opanowując chęć ugryzienia go. Była na

niego wściekła. Pragnęła go do szaleństwa, a on

z uporem odmawiał jej siebie, po prostu drażniąc się

z nią.

- Teraz ja będę miał swój deser - jęknął prawie

i wreszcie przyciągnął ją do siebie.

W jego męskim, silnym ciele było tylko pożądanie,

głodne usta gniotły jej uległe wargi. Dłonie coraz

background image

mocniej pieściły jej delikatne ciało. Poczuła, że kolana

stają się miękkie. Jęczała cichutko z rozkoszy.

Sama jego bliskość uderzała do głowy, działała jak

narkotyk. Zatraciła zupełnie poczucie czasu i miejsca.

Jej piersi pragnęły pieszczot i kiedy przesunął ku nim

dłonie, wygięła się, aby mógł lepiej zaspokoić jej

pragnienia...

Nagle, tak nagle, omal nie straciła równowagi, Tyrus

odsunął ją od siebie i odwrócił się plecami. Słyszała jego

szybki oddech, jak dyszenie zgonionego zwierza.

Grzbietem dłoni dotknęła swych warg jeszcze

rozpalonych od jego pocałunków. Oparła się o ścianę.

Słodko-gorzka fala pożądania odpływała powoli. Złość

na samą siebie wypełniła pustkę pozostawioną przez

namiętność. Zmusiła się do głębokich oddechów.

Policz do dziesięciu, nakazała sama sobie. Nie mów

nic, dopóki nie policzysz do dziesięciu.

Doszła dopiero do siedmiu, gdy na nią spojrzał.

W oczach miał ten sam wyraz, co na początku ich

znajomości. Nie zbliżaj się, wypisane było na całej

jego twarzy.

Wreszcie ta postawa spowodowała, że szala prze­

chyliła się na jego stronę. Anna przypomniała sobie,

że im bardziej dziki jest jastrząb, tym bardziej boi się

wyciągniętej ku niemu dłoni. A ten jastrząb wyraźnie

jej potrzebował. Albo przechodził załamanie psychicz­

ne, związany z porzuceniem zawodu, albo miał kłopoty

sercowe.

W pierwszym przypadku mogła mu pomóc, ale

w drugim... Absolutnie nie godziła się na rolę dublerki.

- Jeśli chcesz jutro znów iść na spacer - rzuciła

krótko z godnym podziwu opanowaniem - to będę

gotowa, gdy tylko wrócisz z pracy.

Jego zimne oczy nagle wypełniło zmieszanie. Od­

wrócił wzrok i wymamrotał coś na temat pracy do

późna.

background image

- W takim razie pojutrze. Nie rezygnuj po tak

znakomitym początku.

- Czy mogłabyś nie uszczęśliwiać mnie na siłę?

Anna uśmiechnęła się. W jego głosie znów wyczuła

cień ironii i natchnęło ją to optymizmem.

- Czy chcesz się przeistoczyć w nieruchawą kupę

sadła? Czy może ukryć się przed całym światem?

- Z wyraźną pogardą odwróciła się od niego i pod­

niosła płaszcz, który zapomniany leżał na ziemi.

- Rób, jak chcesz - dodała - ale chyba nie sądzisz, że

ona będzie cię chciała, gdy się roztyjesz i sflaczejesz...

No, chyba, że to wyjątkowa osobowość...

- Uspokój się, Anno!

Patrzyła zaskoczona, jak wściekły wbiega po

schodach na górę.. Każdy człowiek, który dokonał

tego po tych stromych stopniach, musi być w świetnej

kondycji.

A zatem chodziło o kobietę. Westchnęła i zrzuciła

z siebie suknię, zsunęła pantofelki. W samej bieliznie

stanęła przed ogromnym lustrem.

- I czegoś się spodziewała, idiotko? - spytała samą

siebie.

Spokojnie przyjrzała się swojemu odbiciu. Dostrzegła

pewne braki, ale nie było ich zbyt wieie. Zsunęła

z ramion cieniutkie paski jedwabnej koszulki i po­

zwoliła jej opaść na ziemię. No właśnie, czego się

właściwie spodziewała? Że piękny królewicz przyga-

lopuje na białym rumaku i porwie ją na siodło?

Akurat. Powinna już dawno zorientować się, że nie

przyciągnie do siebie żadnego mężczyzny, a co dopiero

takiego jak Tyrus Clay...

Tyrus obudził się i pierwszym dźwiękiem, jaki do

niego dotarł, był odgłos rąbanego drewna. I to tuż

pod jego oknem. Dźwięki te przywodziły na myśl

wspomnienie. Kilkunastoletni chłopak ze świeżo

background image

złamanym nosem rąbie drewno w palących promie­

niach słońca. Jego ręce, przyzwyczajone do zmywania

ogromnej liczby naczyń w kuchni, pokryły się ogromny­

mi pęcherzami, które teraz pękały. Dłonie chłopca

przyklejone są do trzonka siekierki. Klnie głośno

z potwornego bólu i jeszcze mocniej uderza w suche

szczapy. Gdy tylko zarobi dość pieniędzy, wyjedzie

stąd. Nieważne dokąd, byle daleko. Teraz, gdy zmarła

matka, a skromniutki pensjonat, który pomagał jej

prowadzić, zrównano z ziemią, aby postawić magazyny,

nic już nie zdoła go zatrzymać w tej dziurze. Jak sięgał

pamięcią, pensjonat był jego domem. Pamiętał jeszcze

te noce, gdy matka wynosiła go śpiącego z pokoju

i układała w pralni, na stertach świeżo pranej bielizny.

Nie przeszkadzało mu to, posłanie było wygodniejsze

od jego skromnego łóżeczka... A poza tym były to

jedyne chwile, gdy słyszał śmiech matki. I co z tego, że

jej śmiechowi towarzyszyły obce męskie głosy. Jakikol­

wiek śmiech był lepszy niż żaden.

Być może w taki sposób i w tamtym pokoiku został

poczęty. Nazwano go po dwóch przyszywanych wuj­

kach, którzy bawiąc przejazdem w miasteczku, okazy­

wali choć trochę sympatii małemu synkowi Cory May.

Tyler Cornatzer i Russell Fortis... Ale i tak przestali

przyjeżdżać jeszcze na kilka lat przed jej śmiercią.

Gdy został sam, zaciął się w sobie i zaczął zbierać

pieniądze na wyjazd. Nie pozwolił sobie na kontrolę

ze strony opieki społecznej...

Gdy tylko uskładał dosyć, wyjechał nad morze.

W Galvestone zaciągnął się na pokład trawlera. Przez

pierwszy rok nie zarobił zbyt wiele poza wyżywieniem,

ale pokochał morze i był pojętnym uczniem. Gdyby

nie wpadł w nałóg, manię nurkowania, dawno miałby

już w kieszeni patent kapitański.

Kawałek drewna uderzył w ścianę domu i usłyszał

przez uchylone okno głos Anny.

background image

- Cholera! Dlaczego uciekasz, skoro jeszcze cię

nawet nie uderzyłam?

Tyrus zawinął się w kołdrę i poczłapał do okna.

Przez pierwsze pół nocy nie mógł zasnąć, a teraz

budzą go bladym świtem. Właściwie tego dnia, gdy

miał zjawić się w pracy dopiero po południu.

- Słuchaj, czy mogłabyś razem ze swoim drewnem

i swoją cholerą przenieść się na drugą stronę domu?

- Co to, jeszcze nie wstałeś? - udała zdziwienie

Anna.

- Jak widać.

- Nie masz żadnego powodu do ironizowania. Skąd

mogłam wiedzieć, że zamierzasz spać przez cały dzień?

Chociaż nie sądzę, bym cię wczoraj aż tak zmęczyła...

- Pewnie, żeś mnie zmęczyła, ty piegowata kusicielko

- zamruczał już do siebie w drodze do łazienki. Nie

mógł zasnąć, a potem w snach przyszły obrazy,

o których wolałby nie myśleć.

- Wszystkie baby są wstrętne - dodał jeszcze.

- Najpierw prowokują faceta, przyciągają do siebie,

a potem...

- Bułeczki drożdżowe - wrzasnęła Anna pół godziny

później.

Tyrus, ubrany w sztruksowe spodnie i swoją

ulubioną flanelową koszulę, sięgał właśnie po teczkę,

aby pojechać do pracy i znaleźć sobie jakiś cichy kąt

w bibliotece.

- Nie jestem głodny... Dziękuję - dodał niechętnie.

- Pewnie, że jesteś. Ale jesteś też zbyt tchórzliwy,

by się do tego przyznać.

Anna spojrzała na niego z kpiną w oczach. Ale on

już szarżował jak zraniony bawół.

- Co właściwie chciałaś przez to powiedzieć?

Zabrała się za rozkrawanie parujących jeszcze

bułeczek i smarowanie gorącą masą serową.

background image

- Słuchaj, jeśli chcesz wpełznąć sobie do jakiejś

ciasnej nory i siedzieć tam samotnie tylko dlatego, że

jesteś już za stary, by nurkować, to nie ma sprawy,

mnie to nie rusza.

- Nie mam zamiaru siedzieć w żadnej norze! - Tyrus

z wściekłością rzucił teczkę na stół kuchenny. - I nie

jestem za stary, by nurkować!

- Dobra, nie ma o czym mówić. Znalazłam dla

ciebie zapasową lampę stojącą. Podrzucę ci ją dzisiaj

do pokoju i dodam ci gratis zapas stuwatowych

żarówek. Słyszałam, że im kto starszy, tym więcej

światła potrzebuje do czytania.

- Nie mam żadnych kłopotów ze wzrokiem!

- Nie masz się czego wstydzić. Wszyscy się w końcu

musimy zestarzeć, jeśli mamy dość szczęścia...

- Nie starzeję się, do jasnej cholery!

Anna zerknęła na niego ze słodkim uśmiechem na

wargach i podejrzanym wyrazem niewinności w oczach.

- Ach, więc ty się nie starzejesz? To nad tym

pracowaliście w laboratorium? Jakiś sekretny eliksir

czy coś w tym rodzaju? To na pewno będzie się

dobrze sprzedawać, ale czy rozważyliście ewentualne

szkody społeczne?

- Anno! - to było ostrzeżenie. Warknięcie roz­

wścieczonego drapieżnika. Zbliżył się do niej o krok.

- No, nie złość się - rzuciła obojętnym tonem

i podała mu bułeczkę, na którą nawet nie zwrócił

uwagi. - Nie znasz się na żartach? Chciałam ci tylko

poprawić krążenie...

- Odczep się od mojego krążenia!!!

- Prawda, jeśli na zawsze pozostaniesz młody, to nie

musisz się martwić takimi rzeczami jak krążenie.

- Anna z trudem powstrzymała się od wyciągnięcia ręki

w stronę leciutko pulsującego punkciku na jego szyi.

- Jedyną rzeczą, jaką muszę się martwić, jest

nadciśnienie! A ty je tylko pogarszasz!

background image

Chwycił ją z całej siły za ramiona. Palce jego

wgniotły się w jej ciało jak stalowe szpony.

- Och! Nie miałam pojęcia! - wykrzyknęła nagle

zawstydzona. Położyła swoje usmarowane twarogiem

dłonie na jego rękach i dodała: - Dlaczego po prostu

nie kazałeś mi się odczepić?

- No właśnie - powiedział nagle rozbawiony. - Że

też nie przyszło mi to wcześniej do głowy.

- Kazałeś mi się odczepić. Wtrącałam się jak głuptas.

Nic dziwnego, że nie chciałeś mi powiedzieć, ale

przecież powinieneś był! Ale przecież i tak działałam

dobrze. Wysiłek fizyczny jest najważniejszy. Od jak

dawna na to cierpisz? Jak wysokie? Czy dlatego

porzuciłeś nurkowanie? - Zadawała pytania tracąc

z pośpiechu oddech.

- W odwrotnej kolejności: tak, nie niebezpieczenie

i od kilku miesięcy.

Anna zamilkła, dobierając odpowiedzi do pytań.

Zanim odzyskała oddech, Tyrus wziął jedną ze świeżo

upieczonych bułeczek i wcisnął jej między zęby. Chwycił

teczkę i prędko wyszedł, ale w drzwiach rzucił jej

jeszcze spojrzenie, które powracało do niej niejedno­

krotnie, gdy pracowała tego dnia przy swoich szkicach,

a którego nie mogła zrozumieć.

Był to jeden z tych dni, kiedy coś bez przerwy

przerywa pracę. Najpierw przyszła grupa myśliwych

i prosili o pozwolenie na skorzystanie z ziemi nad

samą rzeką. Anna odesłała ich do właściciela, który

i tak niegdy nie zezwalał na polowanie. Potem Susan

Macklin wpadła dowiedzieć się, czy skończy ilustracje

w ciągu miesiąca.

- No a co z tymi zimowymi? Planowałam zrobić

rysunki żyjących tu zwierząt i ich odciski w śniegu.

- Nie mogłabyś zrobić tego z głowy?

- Wolałabym nie. Ale po co ten pośpiech?

background image

- A nie chciałabyś super pierwszoplanowej roboty?

Nie chciałabyś, aby twoje nazwisko znalazło się na

liście najbardziej cenionych ilustratorów roku? Do­

wiedziałam się właśnie, że jest w przygotowaniu

wznowienie 0'Hary. Specjalne wydanie świąteczne

w ozdobnym opakowaniui. A zatem, gdyby udało się

wydać tę jego książkę na wiosnę, będzie to wielki

sukces...

- O rany - Anna bezmyślnie pocierała gumką

dawno już wytartą linię na ostatnim rysunku. 0'Hara

nie był publikowany przez ostatnich piętnaście lat,

choć jego znakomite książki przyrodnicze były po­

szukiwane na rynku. Długo molestował swego nowo­

jorskiego wydawcę o wznowienie starych tytułów, aż

wreszcie zdesperowany podpisał kontrakt z „Persim-

mon Press".

- Módl się o to, by w tym roku śniegi przyszły

wcześnie. A my będziemy ci pomagać w każdy możliwy

sposób - dodała jeszcze Susan wychodząc.

Telefon zadzwonił, zanim Anna zdążyła zdjąć

skuwkę ze swego cienkopisu. Tym razem była to

Claire. Powiedziała, że ona i Evan przyjadą jak

zwykle na kilka dni.

- Zamów dla nas ten pokój, co zwykle. Zamieszkaj

z nami w hotelu przez te kilka dni. Mam spotkanie

z adwokatem mego ojca i tym razem pozostaniemy

pewnie kilka dni dłużej.

- Mamo, jestem w połowie rozgrzebanej roboty

i gonię w piętkę. Muszę zdążyć na czas.

- Kilka dni z ojcem i matką. Czy naprawdę zbyt

wiele od ciebie wymagamy?

Anna przeczesała nerwowo włosy poplamionymi

tuszem palcami.

- To nie o to chodzi. Ale tak się składa, że w tej

chwili nie mieszkam sama...

- To pewnie znowu te twoje potworki. Ale trudno,

background image

skoro kartonowe pudełko pełne okropnych zwierzaków

znaczy dla ciebie więcej niż rodzice, to rzeczywiście

nie można nic na to poradzić.

- Chodzi o mężczyznę - powiedziała zdesperowana

już Anna. Po drugiej stronie słuchawki zapanowała

zgorszona cisza. Anna nigdy nie przyznała się rodzicom

do tego, że odnajmuje pokoje. Z pewnością znaleźliby

wtedy sposób, by ukrócić ten proceder i zmusiliby ją

do przyjęcia pieniędzy. Nie wiedząc o tym, byli

w miarę zadowoleni i tolerowali jej ekscentryczny

sposób życia.

- Mężczyznę?!

- Tak, mężczyznę. Możecie go poznać, jeśli chcecie.

Ale nie potrzebuję waszej akceptacji. Pamiętajcie, że

mam trzydzieści cztery lata.

- Wolałbym o tym nie pamiętać - stwierdziła

prawdomównie Claire. - No dobrze, kochanie. Jakoś

przygotuję na to ojca. Ale mam wrażenie, że dostanie

zawału, gdy się o tym dowie. Dla niego jesteś ciągle

jego małą dziewczynką.

Anna wróciła do pracy przygnębiona. Nigdy nie

była dla Evana małą dziewczynką. Nie w takim

sensie. Evan nigdy nie lubił dzieci. Przyznawał się do

tego często, tak jakby była to drobna, ale uroczo

rozbrajająca wada. Gdy Anna już dorosła, starała się

wybaczyć i zapomnieć, ale nie potrafiła. Na całe życie

pozostało jej przekonanie o własnym nieprzystosowaniu

do jej rodziny.

Gdy kolejny raz zadzwonił telefon, z wściekłością

rzuciła piórko i prawie warknęła do słuchawki.

- Och, bardzo przepraszam - oświadczył speszony

kobiecy głos. - Musiałam się pomylić. Sądziłam, że

pod tym numerem uda mi się zastać Tyrusa Claya.

Anna westchnęła boleśnie.

- Przykro mi, ten szum pochodzi z mojego wiecznie

psującego się telefonu. Tak, to jest numer Tyrusa...

background image

To jest, on tutaj mieszka. Ale w tej chwili go nie ma

Czy mam go poprosić, aby do pani zadzwonił?

- Kim pani jest? - Pytanie było gwałtowne i nie­

grzeczne.

- Anna Cousins, panno... - Anna zawsze od­

powiadała niegrzecznie, gdy ktoś zwracał się do niej

w ten sposób.

- Valenti. Pani też tam mieszka?!

- Tak. - Po raz drugi tego dnia Anna musiała

wsłuchiwać się w długą ciszę po drugiej stronie

słuchawki. Zwykle dobrze sobie radziła w stosunkach

z innymi kobietami, ale czuła przez skórę, że tym

razem będzie inaczej.

- Wie pani co? Niech pani po prostu powie

Tyrusowi, że dzwoniła Cass. W przyszłym tygodniu

będę służbowo w Raleigh. Zadzwonię do niego, gdy

ustalę, gdzie się zatrzymam.

Anna siedziała jeszcze jakiś czas przy aparacie.

Cass Valenti. Czyżby to ona była kobietą w życiu

Tyrusa Claya?

A zatem ktoś się do niego przyznał. Nie szkodzi.

Zawsze była dumna z tego, że pozostawała na

przyjacielskiej stopie ze swoimi byłymi kochankami.

Szkoda tylko, że tym razem nie chodziło o kochanka.

Smutnie poczłapała do kuchni, gdzie dokończyła

wszystkie bułeczki i ponuro dopchnęła je jeszcze

pełnym opakowaniem lodów czekoladowych.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

O dziwo, Annie bez większego kłopotu udało się

namówić Tyrusa na wspólne spacery dla zdrowia.

Nie udawała, że jesteś znakomitym znawcą w dziedzinie

ochrony zdrowia, ale widziała, że wysiłek fizyczny

bardzo dobrze mu robi. I niekoniecznie nawet musiał

to być spacer. Wystarczyło, by przez godzinkę rąbał

drzewo na opał na podwórku.

Sama siedziała długie godziny nad swą pracą

i potrzebowała ruchu jeszcze bardziej niż on. Ze

względu na naglące terminy, spędzała codziennie kilka

dodatkowych godzin w pracowni. Przyzwyczaiła się

już nieco do jego obecności za ścianą. Nawet jeśli

trudno jej było się teraz skoncentrować, był to jeszcze

jeden kłopot, z którym musiała sobie poradzić sama.

Wychodząc na spacery zostawiała wykrywacz metalu

w domu. Nie był teraz potrzebny, z czego innego

czerpała chęć do wędrówek po lesie. Nie zabierała

także plecaka ani aparatu fotograficznego - skończyła

już wszystkie rysunki z natury.

Tego dnia zimny, jesienny wiatr zrywał czerwone

liście z drzew i miotał nimi jak confetti. Anna odrzuciła

głowę do tyłu i i oddychała głęboko. Przepełniało ją

poczucie szczęścia, radości życia. Dochodziła już pora

powrotu. Szli ponad godzinę. Ostatnio, gdy wracali

do domu, słońce rzucało już długie, błękitne cienie.

Zatrzymali się na chwilę, aby poobserwować wiewió­

rki pracowicie gromadzące zapasy zimowe. Potem

zaś patrzyli, jak bobry budują tamę na rzece. Szli

właśnie w stronę domu, gdy idący na przedzie Tyrus

background image

nagle się zatrzymał. Wyciągniętą dłonią nakazał jej

ciszę.

Anna zamilkła. Przez chwilę obserwowała jego

potężną sylwetkę: szerokie barki, które wydawały się

rozsadzać w szwach jego granatową, wełnianą koszulę,

plecy przechodzące w wąskie, muskularne biodra,

długie nogi... Przez moment jej marzenia poszybowały,

zupełnie jak barwne, jesienne liście spadające z drzew.

Musiał wyglądać obłędnie w tym obcisłym kom­

binezonie do nurkowania, pomyślała. Z nieznaną do

tej pory czułością zauważyła, że stanął w swej zwykłej

pozycji kapitana na pokładzie okrętu. Szeroko roz­

stawione stopy. Tyrus kontra reszta świata...

- O co chodzi? - szepnęła nieco spóźniona, zmu­

szając się do tego, by nie dotknąć jego wyciągniętej ręki.

- To ja powinienem ciebie spytać. Słyszałem to już

dwa razy. Brzmi to jak żywcem wzięte z filmu

o Tarzanie. - Nagle usłyszała dźwięk, o którym

mówił. Jakby żałosne, przeciągłe wycie.

- Słyszysz! - szepnął z przejęciem. - Co to u diabła

może być? Brzmi tropikalnie... Albo prehistorycznie.

- Słuchał z przechyloną głową. Wyraz ciekawości

nadawał mu chłopięcy wygląd.

Wargi Anny zadrżały. Łzy napłynęły jej do oczu.

Pochyliła się i oparła rękoma o kolana. Nie udało jej

się jednak opanować i dosłyszał jej hamowany oddech.

- Anno? - odwrócił się w mgnieniu oka.

Bezradnie potrząsnęła głową i wybuchła, salwą

niczym już nie tłumionego śmiechu.

- Anno? - Tym razem nieco groźnie. Podszedł do

niej, ale już siedziała na ziemi zanosząc się ze śmiechu.

- Do nagłej cholery, Anno! Ty płaczesz, czy się

śmiejesz? Kobieto, ja cię chyba nigdy nie zrozumiem!!!

Chwycił ją za ramię i spróbowała się opanować.

Właściwie to nie było wcale takie śmieszne.

- To po prostu wrona. Zwykła, stara wrona.

background image

- Wybuchnęła znów śmiechem na widok wyrazu

absolutnego niedowierzania na jego twarzy.

- Naprawdę to tylko wrona - dodała tłumiąc

śmiech. - One tak wspaniale naśladują różne dźwięki.

A ta widocznie też jest wielbicielką Tarzana...

- Kobieto, czy próbujesz sobie ze mnie zakpić?

- Zapytał wściekły. W odpowiedzi Anna zawyła

jeszcze głośniej. Łzy i śmiech przychodziły jej równie

łatwo. Tylko silniejsze uczucia kryła w sobie, dopóki

nie stanowiły bolesnego, dławiącego węzła.

Tyrus pchnął ją na ziemię i opadając obok niej,

uchwycił mocno jej nadgarstki. Jego twarz była bardzo

blisko. Dostrzegła w jego spojrzeniu zainteresowanie

z odrobiną niepokoju. Spróbowała się opanować,

aby spojrzeć mu prosto w oczy. Ostatnio zachowywała

się jak histeryczka...

- Anna... - Brzmiało to jak westchnienie z głębi

serca. Poczuła, jak przywiera wargami do jej ust.

Straciła zupełnie poczucie czasu i miejsca. Poczuła,

jak swym ciężarem wgniata ją w posłanie z chłodnych,

wilgotnych liści. Żałowała, że ich ciała dzieli tyle

warstw wełny, sztruksu, zamszu...

Gorączkowo wodziła rozpalonymi dłońmi po jego

plecach. Zapamiętała kontury mięśni, głęboki wąwóz

nad jego mocarnym kręgosłupem. Smakował jak wino

jabłkowe. Gdy pocałunki stały się bardziej namiętne,

poczuła podniecające tarcie jego zarostu.

Jego dłonie odnalazły jej piersi, gwałtownie rozsunął

kurteczkę, splótł palce na drobnych dłoniach, gdy

walczyła z guzikami jego koszuli. Czubkami palców

przeczesywała gęste włosy na jego potężnej piersi.

W tej samej chwili poczuła, jak pieści jej nagą skórę

i spróbowała wtulić się w niego jeszcze mocniej.

Przeszyło ją podniecenie o nie znanej dotychczas sile...

- Anno... Anno... Jak ty mnie dręczysz... - wy­

szeptał, zanim jego wargi zagarnęły dla siebie miękkie

background image

półkule rozpalone już przez jego dłonie. Przez chwilę

czuła się tak, jakby ją jednocześnie przyciągał i od­

pychał.

Kiedy wargi zacisnęły się na podnieconym do bólu

sutku, chwyciła jego głowę w dłonie. Pieściła włosy,

policzki, wodziła palcami po uszach... Kochała...

- Anno, co ty ze mną robisz... - Jego szept także

był pieszczotą, czuła na swym ciele jego oddech.

Grzał ją, nie czuła otaczającego chłodu. Jego usta

powędrowały wzdłuż jej ciała. Sięgnął dłońmi do

zapięcia dżinsów. Podświadomie poruszyła się, aby

ułatwić mu działania, wpuścić w siebie.

Przesunął się nieco i nakrył ją całym swym ciężarem.

Poczuła na sobie jego ciało... Tak blisko... Nagle

wyrwało mu się westchnienie, jak okrzyk bólu z samego

dna duszy. Zerwał się i usiadł tyłem do niej.

Odrzucona tak nagle, mogła zaledwie na niego

patrzeć, jej wzrok, przymglony mieszaniną podniecenia

i rozczarowania. Czyżby jej nie pragnął? Czyżby

pożądanie owładnęło tylko nią?

O nie. Zdecydowanie jej pożądał. Może nie była

najbardziej doświadczoną kobietą, ale tyle potrafiła

zauważyć.

Powoli wyplątała z włosów suche liście, obciągnęła

cienką koszulkę i zaczęła zapinać bluzkę, cały czas

rzucając coraz bardziej zaciekawione spojrzenie w stro­

nę jego pleców. Patrzył nie widzącym wzrokiem

w cienie płożące się między drzewami. Ze smutkiem

zauważyła, że oddychał tak, jakby nic się nie stało.

Cholerny pływak, pomyślała z odrobiną niechęci.

Odważyła się przemówić dopiero wtedy, gdy jej

oddech się uspokoił.

- Czy chodzi o coś, co powiedziałam?

- Co? - odwrócił się gwałtownie. Przeczesał palcami

zmierzwioną czuprynę. - Och, Anno! Za stary jestem

na to, by tarzać się po mokrej, zimnej ziemi.

background image

Zmusiła się do tego, by spojrzeć mu prosto w oczy

i by zignorować występujący na jej twarz rumieniec.

- No proszę - rzuciła niby obojętnie. - Jaki z ciebie

francuski piesek. Zdawało mi się, że to ja powinnam

narzekać, ty przynajmniej miałeś ciepły i suchy

materacyk.

- Kiedy już o tym wspominasz, to chciałem

zauważyć, że miał wybrzuszenia. - Spróbował się

uśmiechnąć, ale tylko skrzywił się.

Chciała... Ba, nawet powinna być na niego zła, ale

wbrew samej sobie nie potrafiła.

- Możesz sobie obrażać moje wypukłości, ile ci się

tylko podoba. Ale za karę sam będziesz sobie szukał

drogi do domu.

Zerwała się z lekkością baleriny, odwróciła na

pięcie i zniknęła między drzewami.

- Anno! Wracaj tu natychmiast! Anno! Słyszysz

mnie?!

Zaczęła dyskusję ze swym sumieniem w tej samej

chwili, gdy przekroczyła próg domu. W końcu należała

mu się jakaś kara za rozpalenie jej namiętności,

a potem porzucenie.

Ale przecież była Cass, przypomniała sobie samej.

Wiedziała o Cass, a mimo to dała się sprowokować.

Zatem skoro skorzystał, choćby po części z tego, co

mu ofiarowała, a potem odszedł w siną dal, nie mogła

mieć do niego pretensji.

Boże. Teraz pewnie biedak się zgubił. Wlókł się

gdzieś tam po ciemku. Zmarznięty. Pewnie przemo­

czony.

Każdy mężczyzna, który potrafił poruszać się po

morskim dnie, da sobie radę ze znalezieniem ścieżki

w lesie o wczesnym zmierzchu. Poza tym powinien

poznać trochę topografię lasu. Ona będzie miała

coraz więcej pracy, a on przecież powinien chociaż

spacerować.

background image

Gdy Tyrus powrócił, Anna całkowicie spacyfi-

kowała swoje sumienie. Podgrzewała właśnie bez­

mięsną zupę fasolową z poprzedniego dnia. Uspo­

kojona patrzyła, jak powoli mija szopę, potem

miejsce, gdzie przed laty Hannibal trzymał swe

ule. Oparł się ciężko o stertę drewna przygotowanego

na opał, a potem z wysiłkiem pokonał ostatnie

kilka metrów. Utykał.

Wytarła dłonie i podeszła do drzwi.

- Nic ci się nie stało? - zapytała.

- Czy wyglądam, jakby mi się coś stało?

- Utykasz...

- Ileż w twoim głosie współczucia. Czarownica.

I to bez serca. Nie zostawiłaś mi nawet nici, a tym

bardziej śladu wysypanego okruszkami.

- Nici nie miałam, a okruszki i tak wydziobałyby

ptaki. Mamy tu w okolicy specjalny gatunek prehis­

torycznych wron, które są znakomitymi znawcami

okruszków. Co się stało? Skręciłeś sobie nogę?

- A czy to by cię w ogóle zainteresowało? - Zerknął

na nią żałośnie. Usiadł na skrzyni i zsunął ciężki but,

aby pomasować kostkę.

Czując świeżą falę wyrzutów sumienia, Anna

przyklękła na ziemi obok niego. Spojrzał na nią

z nieco drwiącą nienawiścią.

- Co chcesz zrobić? Złamać mi drugą nogę?

- Nie powinnam zgodzić się, żebyś szedł spory

kawał drogi w takich butach.

- Jeśli sądzisz, że uda ci się wcisnąć mnie w jakiś

specjalny turystyczny sprzęt, to się grubo mylisz.

W tych butach przewędrowałem od Pacyfiku do

Atlantyku przez Zatokę Meksykańską. Powinny zatem

wystarczyć na krótki spacer wzdłuż Eno.

Anna przełknęła szybko cyniczny uśmieszek. Po­

stanowiła tym razem podejść go subtelniej.

- Podgrzewam właśnie kolację. Idź na górę. Wy-

background image

mocz w gorącej wodzie swe bóle i żale, a potem

wracaj na talerz zupy fasolowej.

- Dziękuję, ale muszę podgonić papierkową robotę.

- Lampa dobrze się spisuje? - Uniosła pokrywkę

garnka i kuchnia napełniła się aromatem kminku,

czosnku i papryczek.

- Wspaniała - zamruczał i powędrował na górę.

Minęło niecałe pół godziny do chwili, gdy usłyszała

jego ostrożne kroki na schodach.

- Te schody są zdradzieckie - stwierdził ostrzegaw­

czym tonem.

- Cały ten dom jest zdradziecki - stwierdziła

pogodnie. - Korniki dokonały tu zmasowanej inwazji,

grzyb porasta ściany po każdym deszczu, a woda

w studni staje się pomarańczowa bez żadnego uprze­

dzenia.

- Nie przypominam sobie ani słowa o wodzie

w studni w umowie, którą podpisywałem...

- Nie było na nią miejsca w kwestionariuszu. Poza

tym czasem potrafi być czyściutka przez kilka miesięcy.

Anna szybko oczyściła niski stoliczek z różnych

śmieci i wskazała mu gestem miejsce.

- A teraz, jeśli chodzi o twoje buty...

- Czego chcesz od moich butów?

- Nie proponowałam ci co prawda biegów przeła­

jowych, bo powinieneś poprawiać swą kondycję

stopniowo, ale one nie nadają się nawet do chodzenia.

Zebrała łyżkę śmietany z powierzchni zupy, zagryzła

pajdą chleba i z wyrazem zupełnego zadowolenia na

twarzy podciągnęła nogi na kanapę.

- Jeśli mogę coś wtrącić, pani doktor Cousins...

- Oczywiście, jeśli upierasz się przy tym, by rozpaść

się na kawałki lub sflaczeć, to nic na to nie poradzę.

Ale ja mam trzydzieści cztery lata i wiem, że jeśli nie

będę nad sobą pracować, to za kilka następnych będę

mniej więcej w takim stanie jak ten dom.

background image

- Zapleśniała, zarobaczona i chyląca się ku upad­

kowi. - Uśmiechnął się i wyprostował swe długie

nogi. Wykopał niechcący spod stolika półtorej pary

butów i stertę książek. Anna zawsze trzymała całe

stosy książek i czasopism przy łóżku. Jeżeli czegoś jej

zazdrościł, to właśnie tej wspaniałej biblioteki. Sam

miał w młodości duże braki w wykształceniu i bez

przerwy próbował to nadrobić.

Jedli zupę milcząc po przyjacielsku. Po skończonym

posiłku wyciągnęła ku niemu dłonie.

- No to pokaż mi teraz tę swoją nogę. Skończyłam

właśnie czytać znakomitą książkę o stopach i wydaje

mi się, że będę mogła ci pomóc.

- Czytasz książki o stopach? - rzucił z niedowie­

rzaniem, zdejmując skarpetkę i kładąc jej stopę na

kolanach. - Chciałbym kiedyś rzucić okiem na tę

twoją bibliotekę, o ile mi pozwolisz.

- Proszę cię bardzo. Nie ma sprawy. Była to książka

o czymś, co się nazywa refleksologią stóp. Natomiast

biblioteka jest tam. Nie ma w niej żadnych mebli, tylko

półki z książkami. Musisz więc wybrać się tam z włas­

nym krzesłem, albo wynieść sobie książki tutaj.

Silnymi, zdecydowanymi ruchami zaczęła masować

jego stopę. Delikatnie przesunęła opuszkami palców

po zgrubieniu powstałych od noszenia płetw.

Tyrus rozsunął uda, aby usiąść wygodniej i oparł

się o poduszki rzucone na brzeg sofy. Po trzech

tygodniach była jeszcze większą zagadką niż na

początku ich znajomości. Miała, jak sama powiedziała,

trzydzieści cztery lata. Czasem rozchichotana jak

młoda dziewczyna, czasem namiętna kobieta; chwilami

czuł w niej mentalność dziecka. Chyba w jej podejściu

do życia. Tak jakby było wspaniałą przygodą, którą

trzeba ochłonąć całym istnieniem.

- Jak to się stało, że nigdy nie wyszłaś za mąż?

- spytał.

background image

- Kiedyś prawie prawie - odpowiedziała po chwili

milczenia. - Widocznie jednak nie nadaję się na żonę.

A jak to się stało, ze ty nie jesteś żonaty? A może

masz się ożenić z tą swoją Cass?

Powtórzyła mu wtedy zostawioną wiadomość,

opowiedziała mu także o zbliżającej się wizycie

rodziców. Zgodził się nie pisnąć ani słowa o odnaj-

mowaniu pokoju, nie powiedział nic na temat Cass

Valenti.

Tyrus spędzał ostatnio coraz więcej czasu w labo­

ratorium. Teraz program prac został poszerzony

o badania syndromu napięcia nerwowego w warunkach

zmieniającego się ciśnienia i składu mieszaniny gazów.

Spośród trzech zaangażowanych w badania osób

jedynie Avery Fox był doświadczonym, zawodowym

nurkiem. Lew Clifford był specjalistą w zakresie

biomedycyny, a George Jennings świeżo upieczonym

absolwentem wydziału fizyki. Tyrus wpatrywał się

w kulistą kapsułę, w której zamknięci byli trzej

mężczyźni, i ocierał ,pot z czoła. Czuł, jak serce bije

mu szybciej na samo wspomnienie ostatniej wyprawy

w podobnej kapsule. Byłoby strasznie, gdyby teraz

po latach doświadczeń podwodnych, nabawił się

choroby kesonowej, siedząc bezpieczenie w laborato­

rium, położonym 100 metrów n a d poziomem morza.

Czuł się jak ryba wyjęta z wody. Laboratorium

, przypominające wewnątrz trzypiętrową kotłownię,

było najlepszym tego rodzaju ośrodkiem w świecie,

ale on tu zdecydowanie nie pasował.

W swoim czasie Tyrus odsłużył obowiązkowe dyżury

kontrolne na powierzchni. Panował bowiem zwyczaj,

że dla większego bezpieczeństwa każdy człowiek

przebywający pod wodą miał swego odpowiednika

na łodzi, który bez przerwy obserwował na monitorze

oddech i rytm serca swego podopiecznego, aby

background image

regulować mieszaninę gazów oddechowych, wyczuwać

potencjalne problemy, zanim jeszcze stały się praw­

dziwymi. Zatem to, co robił w laboratorium, było

tylko powielaniem znanych mu czynności, ale to już

nie było to samo: na morzu mógł oddychać, napełnić

płuca dobrym, świeżym powietrzem, czuć, na swym

ciele powiew wiatru, krople rozbryzgujących się fal

i promienie słońca. Gdzieś po drodze to wszystko

stawało się jego życiową koniecznością.

Znowu skoncentrował się na trzech więźniach

kapsuły. Jennings już miał kłopoty z oddychaniem,

a przecież dopiero zaczynali. Udawał mocnego i zmu­

szał się do dorównania Foxowi i Cliffordowi, ale

Tyrus zbyt dobrze znał tę robotę, by nie spostrzec,

jak oczy młodego fizyka powoli zachodzą mgłą.

- Jennings zgłasza łagodne halucynacje wzrokowe

i słuchowe - zameldował Chuck Lyons, jeden z kilku

asystujących lekarzy nadesłanych z marynarki wojen­

nej. - Miał też nudności na poziomie stu, ale przeszły,

może uda mu się otrząsnąć.

- Może - powiedział Tyrus z wyraźnym powątpie­

waniem. Widać było, że Lyons także nie wierzy we

własne słowa. Bez względu na to, jak surowe kryteria

stawiano eksperymentatorom, coś takiego zawsze mog­

ło się zdarzyć. Ale dzięki takim badaniom udawało się

unikać problemów podczas prawdziwego nurkowania.

Było już ciemno, gdy Tyrus opuszczał teren uniwer­

sytetu. Prowadził ostrożniej niż zazwyczaj, widoczność

była kiepska, a wiejska droga miała wiele zakrętów.

Wiedział już, że nie może żyć w zamkniętej przestrzeni.

To chyba jedyna kontuzja, jaką wyniósł z tego

laboratorium. Może gdyby miał wszystkie konieczne

stopnie naukowe i był rzeczywiście częścią tego, nad

czym tam pracowano, byłoby zupełnie inaczej. Chociaż

nie to było kwestią jego temperamentu. Nie nadawał

background image

się do tej pracy. Atmosfera dusiła go. A do tego ze

zdziwieniem zauważył, że każdego dnia coraz chętniej

powraca do Anny. I to nie tylko dlatego, że było tam

dużo świeżego powietrza.

Siedząc za kierownicą myślał o trzech biedakach

zamkniętych w tym gigantycznym termosie, żyjących

mieszaniną azotu, helu i tlenu o wartości około

dziesięciu dolarów za jeden oddech. Nadmierne podnie­

cenie Foxa i Clifforda udało się zmniejszyć podnosząc

poziom azotu, ale mogło to nie wystarczyć Jennignsowi.

Przypomniał sobie swoje pierwsze przeżycia podczas

nurkowania w kapsułach. Wtedy dostarczano nurkom

mieszaninę helu i tlenu. W takiej ilości, by byli

spokojni. Ale ciśnienie w komorze było na granicy

tolerancji, jedzenie nie miało żadnego smaku, a kiedy,

nie daj Boże, przysnęło się na chwilę, sny były zupełnie

przerażające.

Ale miał to już za sobą. Nawet gdyby mógł, nie

wróciłby już do tamtej roboty. Miał więcej szczęścia

od innych, ale jak widać fortuna kołem się toczy. Nie

przeżyłby jeszcze raz tych potwornych bólów mięś­

niowych, skurczów, halucynacji, liczenia oddechów,

paniki wywołanej świadomością, że jest w zamkniętym

pomieszczeniu, z którego nie można się szybko

wydostać i lęku przed...

Anna była jeszcze w pracowni, gdy wrócił do

domu. Zupełnie zapomniała o zjedzeniu kolacji, bo

przekopywała się właśnie przez stare rysunki, aby

znaleźć jakąś zimową pracę. Ta praca, przy odrobinie

dobrych chęci, dałaby się przerobić na zimowy pejzaż

nad Eno. Pracowała ponad sześć godzin bez przerwy.

Drzwi się uchyliły i stanął w nich Tyrus.

- Cześć, nieznajomy - rzuciła cicho. - Jadłeś coś?

- Tak, chapnąłem coś po drodze. - Było to

kłamstwo, ale bał się kolejnego uroczego wieczoru

background image

w jej salonie. Był piekielnie zmęczony, a wtedy nie

zawsze panował do końca nad sobą. Zwłaszcza że

ostatnio niektóre jego pomysły były zbyt irracjonalne.

- Kawy? - Widocznie samymi myślami zmusiła

go, by podszedł bliżej. Stanął obok wysokiego stołka,

na którym siedziała przy sztalugach.

- Nie, raczej nie. Twoi rodzice pojawiają się jutro?

Wstała i wyłączyła lampę.

- Tak. Słuchaj, strasznie mi głupio z powodu tej

maskarady, ale nie znasz moich rodziców. Na samą

myśl o tym, że ich córka ma sublokatorów...

- Nie ma sprawy. Jestem kumplem czy zamiesz­

kującym tu kochankiem?

- Przyjacielem. Myślisz, że tak będzie dobrze? Nie

znam się specjalnie na wymyślaniu kłamstw. - Przyszło

jej do głowy znacznie bardziej atrakcyjne kłamstewko,

ale szybko odrzuciła tę myśl. Jeśli mieli zostać

kochankami, to nie pod żadnym przymusem.

- Wiem, że to zupełnie idiotyczne, ale pewnie to

zrozumiesz, gdy spotkasz moich rodziców. A bardzo

mi zależy na dobrych układach z rodziną. To w końcu

moi jedyni krewni.

- Kotku, nie wysilaj się. Obiecałem współpracę

i nie mam zamiaru się wycofywać. W końcu praw­

dziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.

Rzucił jej jeszcze jeden uśmiech i zniknął za

drzwiami. Anna z westchnieniem odłożyła piórko

i powędrowała na dół.

Następnego dnia specjalnie zarezerwowała sobie

czas, by odprasować trzy sukienki i popracować nad

fryzurą. Trwało to jednak dłużej niż przewidywała,

bo nieszczęsnej lokówki szukała kilka godzin. Wreszcie

odnalazła ją w komórce, gdzie swego czasu Hannibal

trzymał swój sprzęt pszczelarski.

Tyrus pozwolił sobie na osobistą konsultację

background image

u Chucka Lyonsa. Wiadomości były i dobre i złe,

zawierały trochę nadziei i trochę rozczarowania.

Ciśnienie krwi, obniżone w stosunku do poprzednich

pomiarów, było już prawie w normie. To była dobra

wiadomość. Natomiast badania, powtarzane kilkak­

rotnie w ciągu dnia, wykazały dużą skłonność do

skoków ciśnienia, a zatem umieściły go w grupie osób

wysoko zagrożonych.

- Jestem więc na to skazany? - zapytał Tyrus

gorzko.

- Niekoniecznie; ale nie potrzebuję ci chyba tłu­

maczyć, czym ryzykujesz, jeśli popróbujesz nurkowania.

Zdaje się, że przeżywasz to tak jak Jennings. On się

denerwuje, tobie skacze ciśnienie. Wałczysz o każdy

jego oddech tak, jakbyś to ty był tam na jego miejscu.

- A ty nie?

- Ja nie mam twojego doświadczenia praktycznego,

więc nie wyzwala to u mnie takiej reakcji.

- Wolałbym nie pamiętać o tym wszystkim. Naj­

gorsze jest to, że nie nadaję się do tego nurkowania

na sucho. Więc co mam zrobić z resztą swojego

życia? Wyplatać koszyki?

- Wyjedź stąd i spróbuj cieszyć się tym, co masz,

zamiast martwić się tym, co straciłeś.

Po takim przyjacielskim wstępie Tyrus, sam za­

skoczony swoim zachowaniem, opowiedział Chuckowi

o wszystkim. Po kilku minutach słuchania lekarz

usiadł wygodniej.

- Cholera, dlaczego mi wcześniej o tym nie powie­

działeś? Trudno czasem przewidzieć uboczne działanie

leków. Ale zmienimy leczenie i zobaczymy. W między­

czasie skończ z tą robotą, wyjedź gdzieś, odpręż

się. A jeżeli dalej będziesz miał problemy seksualne,

postaramy się zmniejszyć dawki. Sam musisz sobie

z tym poradzić, człowieku. Ja tylko przepisuję

pigułki i udzielam rad.

background image

Podczas przerwy obiadowej Tyrus zrealizował nową

receptę. Zamówił sobie przy okazji nową parę butów

i zjadł kanapkę - chude mięso drobiowe. Popił

maślanką. Twoje zdrowie, ty mała maniaczko zdrowej

żywności, pomyślał przy pierwszym łyku obrzydliwego

napoju.

Anna prędko wytarła się ręcznikiem i wciągnęła na

siebie jeden ze starszych modeli Evana - beżową

suknię z kaszmiru. Dzięki temu, że skorzystała bez

wiedzy Tyrusa z jego wanny, jej włosy, wilgotne od

pary, wyglądały o niebo lepiej.

Usłyszała samochód Tyrusa i zerknęła nerwowo,

czy zostawiła porządek w jego łazience. W takim

dniu jak ten nie mogła sobie odmówić kąpieli. Tylko

gorąca woda mogła jej pomóc rozładować napięcie

spowodowane pośpiechem w pracy, przyjazdem ro­

dziców i pojawieniem się rannego jastrzębia, którego

przyniesiono do niej już o zmierzchu.

Tyrus wszedł frontowymi drzwiami. Anna zbiegała

właśnie wtedy po schodach - w rękach pantofle, na

twarzy wyraz winy.

- Skorzystałam z twojej wanny - przyznała się od

razu. - Oni już tu są, chcą zobaczyć się z nami na

kolacji, uparli się, no i jeszcze ten jastrząb, więc

sądziłam, że się nie pogniewasz - wyrzuciła z siebie

jednym tchem.

- Zacznijmy może od jastrzębia. - Rzucił na stolik

torbę z nowymi butami. - Czyj on jest? Twój? Czy to

będzie niedyskretne, jeżeli zapytam, skąd go wytrzas­

nęłaś?

Anna zeszła na dół, rzuciła buty na podłogę

i spojrzała na niego. Jak to się działo, że gdy tylko

przestąpił próg domu, miała ochotę przypaść do

niego, skulić się w jego ramionach i opowiedzieć

wszystkie swoje radości i smutki?

background image

- Dostałam przed chwileczką i nie jestem pewna,

czy on z tego wyjdzie.

Słysząc w jej głosie wyraźne zmartwienie, położył

jej pocieszająco dłoń na ramieniu.

- Gdzie on jest? W kuchni?

- Umieściłam go w szopie za domem. Potrącił go

samochód.

- Jastrzębia? Myślałem, że one latają wysoko.

- Niósł właśnie w dziobie zdobycz na kolację

- królika, który ważył prawie tyle, co sam - i nie

zdążył się w porę poderwać. Ikey, chłopak, który

prowadził tę ciężarówkę, natychmiast przywiózł go

do mnie, ale weterynarz wyjechał na weekend i nie

bardzo wiem, co z nim dalej robić...

- Mogę ci w czymś pomóc?

- Rozmrażam dla niego sześć myszy. To wprawdzie

nie to samo co królik, ale on w końcu nie jest

zapowiedzianym gościem.

- Ogólnie rzecz biorąc pech... Czy z tej okazji

mam się zdobyć na marynarkę i krawat?

- Chodzi ci o.pecha, czy o moich rodziców? - Czuła

się już lepiej. Jego dotyk dodawał jej otuchy. Stali

blisko siebie i ponad wszystko pragnęła przylgnąć do

niego całym ciałem. Ciekawe, jak dalece człowiek

może czerpać siłę z drugiego człowieka.

Tyrus przycisnął wargi do jej miękich, pachnących

polnymi kwiatami włosów.

- Daj mi dziesięć minut, kochana. Możesz w tym

czasie nakarmić swego drugiego sublokatora. Tym

razem chyba spasuję, widziałem już, jak wygląda jego

menu.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Od czasu swych zaręczyn Anna nie przedstawiła

rodzicom żadnego mężczyzny. Wspomnienia tamtego

zdarzenia były jednak żenujące i teraz zaczynała

żałować, że postanowiła zabrać ze sobą Tyrusa.

- Słuchaj, nie jest jeszcze zbyt późno, byś zmienił

zdanie. Oni się uparli, ale przecież ty też możesz się

uprzeć. Pojadę sama i powiem im, że w ostatniej

chwili coś ci wypadło.

Mówiła to jakby wbrew sobie. Z zachwytem oglądała

jego jedwabny krawat w kolorze czerwonego wina

i wspaniale skrojony garnitur. Tyrus prezentował się

znakomicie. Bardzo pragnęła pokazać go rodzicom

- i to nie dlatego, że był tak ubrany, ale ze względu

na to, jakim był mężczyzną.

- Oni są bardzo mili - dodała - ale musisz się

odpowiednio nastawić psychicznie. Albo będą cię

przesłuchiwać, albo zupełnie zignorują. Sądzę, że

raczej to pierwsze. Nie jesteś mężczyzną, którego

łatwo zignorować... Oni nigdy nie chcą być niegrzeczni,

ale to samo tak wychodzi. - Zapowiadał się rzeczywiś­

cie cholernie udany wieczór. Jeszcze się nawet nie

rozpoczął, a ona już starała się wytłumaczyć obie

strony.

- Co im właściwie o nas powiedziałaś? - zapytał,

gdy czekali na windę w holu ekskluzywnego hotelu.

- Czy żyjemy ze sobą w tym zwykłym męsko-damskim

stylu?

- O Boże, skądże znowu! - wykrzyknęła o ułamek

sekundy zbyt szybko. - Powiedziałam im... Właściwie

background image

nic im nie powiedziałam... Pewnie wcale bym o tobie

nie wspominała, ale Claire myślała, że jesteś sową

i tak po prostu jedno wynikło z drugiego... Słuchaj,

w każdym razie na pewno nie skrzywdzą cię w żaden

cielesny sposób. Evan nie należy do ojców sięgających

po strzelbę na widok uwodziciela swej córki.

- Zawsze nazywasz ich po imieniu?

- To na ich prośbę. Zrozumiesz to, gdy ich poznasz.

Gdy jechali na górę, Anna czuła na sobie spojrzenie

Tyrusa. O czym myślał? Że będzie to najnudniejszy

wieczór w jego życiu? Że za kilka dni znajdzie się

w hotelu z inną kobietą?

I w innym celu, dodała ponuro.

Trzy godziny później, gdy całą czwórką siedzieli

nad resztkami wspaniałej kolacji, zaczęła zastanawiać

się, czemu rodzice nadal traktowali ją, jakby miała

piętnaście lat. Obecność Tyrusa wcale im w tym nie

przeszkadzała.

- Jak uroczo wyglądasz! - zaszczebiotała Claire,

gdy tylko weszli. Przesunęła swój perfekcyjnie wyma­

lowany policzek o milimetry od jej twarzy. - Nie

przyszłoby mi do głowy, że ciągle jeszcze masz tę

starą suknię. Ale rzeczywiście nadal się znakomicie

prezentuje. Ależ, Evan, spójrz! Przecież to dokładnie

taka linia, jaką Corrinne zaprezentowała w Saint-

Tropez. Miałeś rację, gdy mówiłeś, że ona tylko

kopiuje.

Evan Cousins, jak zwykłe znakomicie ubrany

i uczesany, pięknie opalony, przyjrzał się córce

z wyraźnym niezadowoleniem. Zerwał pasek z jej

sukienki i nieco się rozchmurzył.

- Znacznie lepiej. Ale powinnaś zrzucić jakieś pięć

kiło. To musi spływać z ramion, załamywać fałdy

gdzieś tutaj - uderzył ją w biodro kantem wymani-

kiurowanej dłoni - i opadać do połowy łydki.

- Tato!

background image

- Och, przepraszam, kochanie. Spaczenie zawodowe.

Jak się miewacie - ty i ten twój młody człowiek?

- Przepraszający uśmiech Evana przygasł trochę, gdy

wznosił wzrok coraz wyżej, aż wreszcie napotkał

zimny błękit oczu Tyrusa.

- Bardzo mi miło pana poznać - Evan Cousins.

Rezerwacja była na dwudziestą trzydzieści, mieli

więc jeszcze dość czasu na drinka w apartamencie.

Claire, jak zawsze ubrana w śnieżne jedwabie, wyko­

rzystała cały ten czas na swe idiotycznie dociekliwe

pytanie. Początkowo próbowała wyciągnąć z Tyrusa

jakieś informacje okrężną drogą, ale umiejętnie zmieniał

temat.

Anna zauważyła, że Evan pił zbyt wiele. Zerkał

znad trzeciej z kolei whisky na nią i Tyrusa. Pomyślała,

że może jednak byłby zdolny sięgnąć po strzelbę.

Uśmiech jej jednak zgasł szybko, pozostawiając tylko

dobrze znane, frustrujące uczucie zagubienia, niechęci

i miłości zarazem.

Wreszcie Claire nie wytrzymała. Z wyrazem cał­

kowitej niewinności w błękitnych oczach przypuściła

otwarty szturm.

- Annabelle wspominała, że jest pan zatrudniony

na tutejszym uniwersytecie? Na jakimże to wydziale?

- Nie jestem zatrudniony na stałe, pani Cousins.

Uczestniczę tylko w prowadzonych tu badaniach.

- Ależ proszę, mów mi po imieniu. A czym się

właściwie zajmujesz?

- Niedawno odszedłem na wczesną emeryturę.

- Fascynujące, a co pozostawiłeś za sobą?

- Nurkowanie - poszukiwania na morskim dnie.

Anna wyczuła nutkę rozbawienia w jego głosie.

Zupełnie tak, jakby postanowił poigrać z Claire.

Miała tylko nadzieję, że jego poczucie humoru

wytrzyma napór pytań jej mamusi. Claire gotowa

zaraz zapytać o jego intencje względem Anny.

background image

- Poszukiwania na dnie morskim... Jakie to...

oryginalne. - W tonie Claire bez trudu można było

wyczuć niesmak. - Czy to zajęcie całej twojej rodziny?

Anna wbiła wzrok w delikatny wzorek na białym

adamaszkowym obrusie i przysięgła sobie, że nigdy

już nie narazi żadnego człowieka na coś podobnego.

Rzeczywiście - uroczy wieczorek w towarzystwie

rodziców. Po pierwsze miała trzydzieści cztery lata,

a nie trzynaście, a po drugie przedstawiła Tyrusa jako

przyjaciela, a nie kandydata do jej ręki.

- Mój ojciec pracował w marynarce handlowej

- odpowiedział Tyrus gładko. - Niestety rodzice

rozeszli się, gdy byłem bardzo mały, i niezbyt dobrze

go znam.

Trzeba mu było oddać sprawiedliwość. Ani przez

chwilę nie okazywał zniecierpliwienia ani oburzenia,

za co Anna była mu bardzo wdzięczna. Prowadził

rozmowę nie tylko za siebie, ale także za nią. Kilka

razy, jakby czując, że prawie cały czas jest myślami

w domu, przy rannym ptaku, uścisnął pokrzepiająco

jej dłoń pod stołem. Z pewnością jednak nie uszło to

uwagi Claire.

Pozwalając mu zajmować rozmową jej rodziców

Anna bawiła się ciężką, srebrną łyżeczką. Jest mu

bardzo wiele winna. Masowanie stóp, wstęp do

biblioteki. Nawet śniadanie aż do wyjazdu ma u niej

jak w banku... I wszystko to z uśmiechem. I tak nie

będzie to z jej strony żadnym poświęceniem.

- Anno! Wracaj do nas, kochanie!

Przenikliwy głos Claire przywołał ją do rzeczywis­

tości. Poczuła, jak ręka Tyrusa zaciska się na jej

udzie. Biedak, cały czas próbował dodać jej otuchy.

Uśmiechnęła się do niego szeroko i pytająco spojrzała

na matkę.

- Pytałam, kochanie, czy nie wybrałabyś się z ojcem

i ze mną do Nowego Jorku na zakupy? Jestem

background image

pewna, że miałabyś moc sprawunków do załatwienia.

Ten twój płaszcz jest poniżej wszelkiej krytyki! A buty!

Taki obcas w tym sezonie! Kochana, tego się po

prostu nie nosi!

Anna odruchowo sięgnęła pod stół, jakby chciała

ochronić obrażane bezlitośnie pantofelki.

- To bardzo dobre buty - zaprotestowała.

- Musisz się zgodzić. Nie ma mowy o tym, byś nie

pojechała. Jeśli pieniądze są problemem, to obiecuję,

że nie będziesz musiała wydać ani centa. Niczego

w życiu nie osiągniesz, jeżeli nie będziesz o siebie

dbała. Tego dowiedziono już dawno.

Anna zaczęła liczyć w pamięci, aby się uspokoić.

- Claire, nie ma nawet o czym mówić. Gonią mnie

terminy. Absolutnie nie mogę teraz wyjechać. •

- Ach, rozumiem - Claire rzuciła porozumiewawcze

spojrzenie w stronę Tyrusa. - Ale przecież moglibyście

pojechać razem. Jestem pewna, że jego badania można

przerwać na kilka dni. Zrobimy zakupy w ciągu

jednego dnia, potem wpadniemy na kilka przyjęć

i przedstawień. Będą tam absolutnie wszyscy, którzy

się teraz liczą.

Wkrótce po tym kolacja skończyła się. Wypad do

Nowego Jorku ciągle jednak trwał w zawieszeniu.

Wszystkie odmowne odpowiedzi Anny spływały po

jej matce, a jej entuzjazm rósł coraz bardziej. Anna

milkła wreszcie z tłumionej złości. Uspokój się,

powtarzała sobie w myślach. To twoi rodzice. Bez

względu na wszystko kochają cię i ty ich kochasz.

Umówiła się z nimi na następne popołudnie. Tyrus

wykręcił się pilną pracą. Po czułych pożegnaniach

i paru złośliwych uwagach dotyczących gustu Anny,

który podobno zmienił się na korzyść, przynajmniej

w pewnych sprawach, wreszcie mogli ruszyć do domu.

Po drodze Anna z trudem usiłowała się opanować.

- Strasznie przepraszam, że musiałeś to znosić.

background image

Nie mam pojęcia, skąd mogło mi przyjść do głowy, że

przy tobie będą zachowywali się inaczej. Widocznie

dalej jeszcze wierzę w cuda. Twoje eksperymenty też

potraktowali po macoszemu. Jak mogło jej przyjść

do głowy, że to są sprawy, które można po prostu

zostawić na kilka dni! I czy ona nie rozumie, że ja też

pracuję na swoje utrzymanie? Że nie mogę tak ni

stąd, ni zowąd na jakiś czas zniknąć z miasta? Czy

oni w ogóle byli zainteresowani tym, czym ja się teraz

zajmuję?

Było to po prostu głupie marzenie, pomyślała.

Taka była dumna ze swej pracy w „Persimmon

Press" i z zaręczyn z Sidem. Wtedy też pełna nadziei

pojechała do rodziców. On był inteligentny, przystojny

i w dodatku niedawno mianowany profesorem, a oni

zignorowali i jej pracę, i jego.

- Przynajmniej nikt nie może ciebie zignorować.

Dobre chociaż i to. Ale ja nie znoszę poczucia winy!

Tyrus wiedział już, że aby zrozumieć, o czym mówi

Anna, należy nie tyle wyłapywać same słowa, co

łowić poszczególne myśli.

- Nie przejmuj się nimi. Dlaczego miałabyś czuć

się winna? A tak na marginesie, to chyba nie uwierzyli

w nasze platoniczne uczucie...

- Och, wiem. I za to też cię przepraszam. Zawsze

po każdej ich wizycie wszystkich za wszystko przep­

raszam. Tak już jest. - Usiadła wygodniej na skórza­

nym siedzeniu i zrzuciła pantofelki. - Oni nigdy nie

chcieli dziecka. Potrzebna im była śliczna lalka, którą

mogliby wyjmować z pudełka, aby się nią pochwalić,

a potem znowu odkładać na miejsce. A zamiast jej

mieli mnie. Już jako niemowlę zwymiotowałam na

nowiutki garnitur tatusia - wart dwieście dolarów

- i wyłam na cały głos podczas ceremonii chrztu.

Z wiekiem wcale się nie poprawiłam - dodała z pewną

dumą - obżerałam się w dzieciństwie jak prosiaczek,

background image

wobec czego potwornie się roztyłam, i nawet nie

dałam im satysfakcji ubierania mnie w ładne sukienki.

A nawet kiedy wyrosłam i zeszczuplałam, nie byli

mną zachwyceni.

Tyrus milczał, ale w jego milczeniu było zrozumienie

i Anna zaczęła nagle opowiadać rzeczy dotychczas

głęboko ukryte.

- Teraz jest ich już pięć. To znaczy butików Evana.

I wszystkie w najlepszych dzielnicach. Evan nigdy nie

miał kłopotów ze znalezieniem klienteli. Ale pamiętam

czasy, gdy marzyłam, by wszystkie jego sklepy,

z wyjątkiem jednego, splajtowały. Sądziłam, że może

wtedy uda nam się przemieszkać chociaż rok w jednym

miejscu. Mieliśmy dwa ogromne mieszkania i jedną

willę i wędrowaliśmy z miejsca na miejsce jak dzikie

gęsi. W międzyczasie były jeszcze podróże do Europy,

rejsy z przyjaciółmi Evana - on ma strasznie nudnych

przyjaciół - i czasem oczywiście musiałam jechać

z nimi, kiedy nie mieli mnie z kim zostawić.

- Biedna, bogata dziewczynka - zakpił Tyrus, ale

zrobił to po przyjacielsku i Anna nie poczuła się

urażona.

- Właściwie nie byliśmy aż tak bogaci - ciągnęła

swe wywody - załatwiane to wszystko było dzięki

talentowi Evana i układom Claire. Nigdy jednak

w tym całym zamieszaniu nie miałam czasu na to, by

się odnaleźć, określić swą osobowość, swą przynależ­

ność. Chciałam znaleźć coś prawdziwego, a dookoła

mnie istniał sztucznie upiększony świat eksluzywnych

kurortów, gdzie rano i wieczorem zamiatano ścieżki

do konnej jazdy, aby nie razić oczu jeźdźców widokiem

końskich odchodów, a za każdą paniusią z rasowym

pudelkiem czy pekińczykiem szedł w tym samym celu

specjalny służący ze zmiotką i śmietniczką. Te pieski

były oczywiście zbyt rasowe, by popełnić niedyskrecję.

No a kundla pewnie by tam nie wpuszczono. Czasem

background image

wydawało mi się, że jestem na jakiejś scenie. Chciałam

zamknąć oczy i biec przed siebie, aby z niej uciec,

znaleźć gdzieś jakiś prawdziwy świat.

- I udało ci się kiedyś?

- Chyba tak - odpowiedziała cichutko.

Miarowy, niski szum silnika dawał poczucie odizo­

lowania od świata i bezpieczeństwa. Anna podciągnęła

nogi na siedzenie i skuliła się wygodnie.

- Z pewnością tak - dodała po chwili. - Jak na

ironię zrobiłam dokładnie to samo, co Evan w moim

wieku. Uniezależniłam się. Zbudowałam sobie życie

tak, jak chciałam i tylko przykro mi, że Claire i Evan

uważają je za fiasko. I to tylko dlatego, że nie ma

w nim tych rzeczy, które oni uważają za istotne.

- Nigdy nie pomyślałbym o twoim życiu jako

o fiasku, Anno.

- Pewnie pomyślałbyś, gdybyś miał okazję spędzić

więcej czasu z Claire. Mnie samej wystarcza jej wizyta,

abym zaczęła wątpić, czy to, co robię, jest rzeczywiście

słuszne. Kiedyś, gdy miałam dwanaście lat i byliśmy

akurat w Palm Springs, usłyszałam przypadkiem, jak

jedna pokojówka opowiada drugiej o swoim nowym

dywanie. Był ciemnobrązowy, bo miała czworo dzieci.

A u nas zawsze były białe dywany. W Palm Beach,

Palm Springs... Wszędzie... Tylko białe dywany To

nie jest rzeczywistość, rzeczywistość to właśnie ciemne

brązy.

Odgłos pracy silnika zmienił się. Zjechali z głównej

szosy na wiejską drogę. Anna zamknęła na chwilę

oczy, a potem znów je otworzyła. Po chwili powieki

same jej opadły. Tyrus zerknął na nią czule. Niech

sobie pośpi.

On niczego nie żałował w swoich układach z rodziną.

Pomagał matce, jak mógł, a potem, po jej śmierci tak

jak mógł, pomagał sobie. I zarobił dość, by spokojnie

dożyć swoich dni w jakim takim dostatku, z Cass czy

background image

bez niej. Przecież nie miał na kogo wydawać pieniędzy,

a jego praca była dobrze, a nawet bardzo dobrze

opłacana.

- Obudź się, maleńka - szepnął wyłączywszy silnik.

Kluczyki uderzyły o siebie i Anna drgnęła.

- Za dużo mówię, prawda? - zapytała szukając po

omacku zamka, by odpiąć pas. Sięgnął, aby jej pomóc,

i jego ręka delikatnie dotknęła jej piersi. - Bardzo ci

jestem wdzięczna za to, że ze mną tam pojechałeś.

- Cała przyjemność po mojej stronie. A co z twoimi

butami?

Nałożyła je. Myślami była już przy jastrzębicy.

Chyba będzie musiała zarzucić koc na jej klatkę, żeby

światło dzienne nie przestraszyło rano biednego ptaka.

Powoli poszła za Tyrusem do domu. Pozwoliła mu

otworzyć drzwi i zauważyła, że w ich wspólnych

działaniach, nawet w tym, że on szuka kluczy w jej

torebce, nie ma nic nienaturalnego.

Kiedy wchodził powoli na schody, zawołała jeszcze

do niego.

- Strasznie mi przykro, że musiałeś odpowiadać

na te wszystkie osobiste pytania. Wspaniale to zniosłeś.

W przeciwnym razie musiałabym zmyślić całą twoją

biografię.

- Ja też trochę powymyślałem.

- A co wymyśliłeś? Te wszystkie fascynujące miejsca

na świecie, które odwiedzałeś?

- Nie, to akurat była prawda. Wszędzie tam

nurkowałem w swoim czasie. Zmyśliłem te rzeczy

o moim ojcu.

- To znaczy, że nie zajmował się handlem? - Nie

interesowała się do tej pory jego pochodzeniem.

Samochód, jakim jeździł, jego stroje i sposób, w jaki

je nosił, jego sposób wyrażania się - wszystko

wskazywało na pochodzenie z dobrej rodziny.

- Przypuszczam, że w pewnym sensie tak. Nigdy

background image

się nie dowiedziałem, który z gości pensjonatu mojej

matki był moim ojcem. Udało mi się ograniczyć

przypuszczenia do dwóch, ale matka nadała mi imię

po obu, więc sądzę, że sama nie była pewna. - Poczuł

się niezręcznie, kiedy to powiedział. Był nieślubnym

dzieckiem ciężko pracującej kobiety, która rzadko się

śmiała i o której wszyscy nauczyciele w jego szkole

wyrażali się z pogardą lub politowaniem. A Anna

była dziewczyną z ekskluzywnych szkół, dzieckiem

wychowanym w miejscowościach dla bogaczy. Rodzina

ze strony jej matki pamiętała jeszcze czasy angielskich

kolonizatorów.

Ale nie była snobką. A nawet gdyby była, to

przecież i tak miał to w nosie.

Nie. To nieprawda! Wcale nie było mu to obojętne!

Obchodziło go to. Obchodziło go, i to nawet bardzo,

to, co o nim myśli. A jednocześnie świadomość tego

bardzo upokorzała go.

- Tyrus - wypowiedziała jego imię spokojnie,

z zamyśleniem. - To dlatego tak się nazywasz. Czy

przypadkiem jakaś rzeka nie nazywa się Tyrus? Ach,

nie, Tyrus. A jakie były imiona twoich ojców?

Westchnął uspokojony i objął ją czułe.

- Jesteś uroczą kobietką, Anno Lee Cousins. Jeden

nazywał się Tyler, a drugi Russell.

- Tyrus. Pasuje do ciebie. Ja tak naprawdę nazywam

się Annabelle LeMontrose Cousins, ale Cousins to po

prostu Koscienski. Tylko że Evan zmienił nazwisko.

Nic nigdy nie jest tym, na co wygląda.

Teraz ona westchnęła. Wtuliła twarz w ciepło jego

piersi i z przyjemnością wciągnęła zapach jego

kosmetyków, zapach dobrej wełny, zapach zdrowego,

męskiego ciała.

- Może to właśnie dlatego tak długo nie potrafiłam

się odnaleźć w życiu - dodała.

- No, ale w końcu odnalazłeś się. Tutaj. Ze

background image

wszystkimi tymi sowami, jastrzębiami, pszczołami

i sokołami. I oczywiście zdechłymi myszami.

- Jak to dobrze, że mi przypomniałeś. Muszę

zajrzeć do tej biedaczki. Mam nadzieję, że zjadła choć

troszeczkę. - Potrzeba opieki pchała ją jeszcze po

nocy na dwór. Musiała być komuś potrzebna, musiała

komuś pomagać.

- Czy mogę ci być w czymś przydatny?

- Och, nie. I tak powinna jak najmniej przebywać

przy ludziach. Każdy kontakt grozi jej oderwaniem

od natury. Gdy tylko wróci weterynarz, pojadę z nim

do miasta, ale chwilowo muszę jej wystarczyć. Może

uda mi się zdobyć trochę gołębiego mięsa.

- Zauważyłem, że nie zamawiałaś dzisiaj dziczyzny

- zakpił.

- A ja zauważyłam, że zjadłeś całą sałatkę i ani

razu nie sięgnąłeś po solniczkę - odcięła się gładko.

- Widocznie postanowiłem posłuchać twych rad

i zacząłem dbać o siebie.

- A może to wzorowe sprawowanie ma coś wspól­

nego z twoją przyjaciółką Cass?

- A w jakiż to sposób?

- Tylko tak sobie... Zdawało mi się, że od czasu jej

telefonu masz znacznie lepszy humor...

- Rzeczywiście uważasz, że zmieniłem się na lepsze?

Widzisz, Cass i ja mieliśmy przed moim wyjazdem

taką małą wymianę zdań. Dlatego byłem w takim

kiepskim nastroju, kiedy się tu pierwszy raz zjawiłem.

Sądzisz, że ona też zauważy poprawę?

- Na pewno zauważy poprawę twego humoru.

Zdecydowanie! - Anna odwróciła się i poszła do

kuchni. Wzbierała w niej zupełnie irracjonalna złość.

Nigdy w życiu nikogo nie darzyła nienawiścią, ale

tamta kobieta... Skrzywdzić takiego faceta... Nie,

zdecydowanie nienawidziła Cass Valenti.

Tyrus znowu ruszył na górę. Jego myśli zajęte były

background image

zbliżającym się spotkaniem z Cass. Często o niej

myślał od dnia, gdy zadzwoniła. Wyobrażał sobie

w najdrobniejszych szczegółach przebieg ich spotkania.

Każdej nocy kładł się spać mając jej obraz przed

oczami. Ale mimo to przesłaniał go chwilami obraz

zgoła innej kobiety.

Anna. Była tak różna od Cass, jak różne są dzień

i noc. A jednak atrakcyjna w unikalny, fascynujący

sposób. Cholernie atrakcyjna. 1 dostrzegał to nawet

w takich chwilach, gdy nienawidził i bał się wszystkich

kobiet.

Zatrzymał się w drzwiach do sypialni. To przecież

nie o swój stan psychiczny się martwił. Gdy chodziło

o Cass, liczyła się tylko ta jedna sprawa. Jeśli tym

razem znowu ją zawiedzie, nie będzie już miał następnej

szansy.

Usłyszał, jak drzwi frontowe otwierają się i zamy­

kają. Zdjął i powiesił na oparciu krzesła marynarkę,

potem krawat. Powoli rozpinał koszulę. Jego myśli

krążyły teraz między dzisiejszym wieczorem a pod­

niecającymi nocami czekającymi go w przyszłości.

Właśnie rozpiął pasek, gdy usłyszał, jak powolutku

otwierają się drzwi kuchenne. Zamknięto je jeszcze

wolniej. Jego siódmy zmysł, wyostrzony podczas lat

niebezpiecznej pracy, podpowiedział mu, że coś jest

nie w porządku. Wyczuł całkowitą zmianę nastroju.

Nie zapinał już koszuli, poprawił tylko spodnie i zszedł

na dół.

Dostrzegł ją. Stała na środku pokoju zapatrzona

bezmyślnie w okno, ręce żałośnie opuszczone wzdłuż

ciała. Wystarczył jeden rzut oka na jej twarz i nie

musiał już pytać, co się stało. Chwycił ją w ramiona.

- Och, maleńka, tak mi przykro, tak bardzo mi

przykro...

Próbował zrozumieć, co ona czuje, chciał przejąć

całe jej cierpienie na swoje barki, ale sam nigdy nie

background image

hodował żadnego stworzenia. A to przecież nie był

żaden jej wieloletni ulubieniec, ale takie sobie ptaszysko,

w które ktoś uderzył samochodem, a potem po prostu

tu je podrzucił.

- Anno, kochana, przecież nic nie mogłaś na to

poradzić...

Przyjęła jego słowa za dobrą monetę. Jak mogła

wymagać, by pojął jej smutek, skoro dla niej samej

był on niezrozumiały? Biedny ptak! Taka piękna

istota, zwykle dumna i drapieżna, a tak przerażona.

Żyła przecież zgodnie z prawami natury. Nigdy nie

wyrządziła żadnej krzywdy człowiekowi.

Zrobiło jej się zimno i zadrżała. Ujął jej twarz

w dłonie. Zajrzał w jej suche aż do boleści oczy.

- Płacz, moje słodkie maleństwo. Łzy przyniosą ci

ulgę.

- Będę cierpieć tylko dzisiaj. Potem wszystko będzie

już w porządku - jej głos był dziwnie daleki. Docierał

jak zza mgły, z jakiejś tajemnej oddali, w której

dostrzegła prawdę o przemijaniu. Przypomniała sobie

słowa Hannibala: „Każdy moment rozpaczy wyrów­

nany jest momentem szczęścia..."

Wodził delikatnie palcem po jej policzku, tak jakby

chciał zebrać nie istniejące łzy. W ciszy trwali przy

sobie. Poczuł nagle w swym wnętrzu szczęście.

Szczęście, jakiego nigdy do tej pory nie zaznał.

- Czy mogłabym cię o coś poprosić, Tyrusie? Czy

mógłbyś spędzić ze mną dzisiejszą noc? - wyszeptała.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- O Boże, sama nie wiem, jak mogłam to powiedzieć

- wyszeptała przerażona. Czekała, aż Tyrus się

roześmieje. Albo odepchnie ją.

- Och, nie to miałam na myśli - zaczęła się

tłumaczyć. - To znaczy nie, dokładnie to, ale bez

żadnych dwuznaczności...

Wyrwała się z jego ramion, rzuciła na krzesło

i ukryła twarz w dłoniach.

- Wiesz przecież, o co mi chodziło - wymamrotała.

Tyrus patrzył na nią bezradnie. Co ona wyprawia?

Zdechł jakiś ptak, kobieta płacze, a właściwie nie

płacze, co tylko komplikuje bardziej całą sprawę,

a on się tym wszystkim aż tak przejmuje! Nie miał

teraz czasu na rozwiązywanie jej problemów egzys­

tencjalnych! Przecież zbliżało się spotkanie z Cass.

Nie wiedział, co ma zrobić, nie potrafił nie an­

gażować się w jej sprawy. Dotknął delikatnie jej

niesfornych loczków. Pieszczotliwie, czule.

- Anno, kotku. Idź, nałóż piżamkę jak grzeczna

dziewczynka, a ja przygotuję trochę herbaty z mlekiem.

Była zbyt wyczerpana, by z nim dyskutować, więc

po prostu posłuchała go.

Herbata była prawie zimna i przeprosił ją za to.

Zaprowadził ją do pokoju i dorzucił kilka polan do

kominka. Posadził ją na sofie i troskliwie okrył

pledem. Potem usiadł naprzeciw wpatrując się w nią

zmartwionym wzrokiem.

- Dobra? - zapytał - nie za słaba? Czy dość

słodka? Nie mogłem znaleźć świeżego słoika z miodem.

background image

- Znakomita - powiedziała nieszczerze, zmuszając

się do przełknięcia zimnej lury. - To wszystko przez

tę pogodę - dodała.

- Przez pogodę. - Tyrus skinął głową, jakby świetnie

wiedział, co też ona może mieć na myśli.

- Zwykle cały czas palę w kominku, ale dzisiaj

zapomniałam. Popatrz, jak natura to świetnie pomyś­

lała. Latem nie można tu palić, bo są mrówki, ale też

przecież wcale nie trzeba. A zimą nie ma mrówek

i wszystko jest w porządku.

Znów przytaknął. Była w jej słowach jakaś logika,

ale nie bardzo chciało mu się jej doszukiwać.

- Anno, czy masz jakieś środki uspokajające?

- Po co ci? - Patrzyła na niego nie rozumiejąc.

- Jak to po co? Żebyś mogła zasnąć.

- Nie potrzebuję żadnych pigułek. - Ze złością

postawiła kubek na stoliku. - Nic mi nie jest, jestem

tylko trochę zmartwiona. 1 trochę smutna. A potrzebuję

tylko odrobiny przyjaźni.

Przyjaźń! Nie miała już siły uciekać przed samą

sobą. Widocznie jej prośba sprzed kilkunastu minut

nie była wcale aż tak niewinna. Chciała od niego

czegoś więcej, niż tylko przyjaźni, ale jeśli nie mógł

czy nie chciał jej tego dać, to już niech tak zostanie.

- Anno, a może masz w domu koniak?

- Nie, ale gdzieś powinno być trochę whisky. Mój

znajomy, który utrzymuje się tylko z zasiłku, pędzi ją,

aby zarobić na życie. Czy wiesz, że dotyk to świetne

lekarstwo? - Pośpieszyła z dalszymi wyjaśnieniami

- Przeczytałam w jakimś piśmie, że dotyk stymuluje

mechanizmy obronne organizmu. Chyba nie sądzisz,

że chodziło mi o cokolwiek innego? - dodała zgorszona

jego miną.

Właśnie tak sądził i solidnie go to przestraszyło.

Zdawało mu się, co prawda, że dochodzi do siebie, że

jego kłopoty na tym polu należały już do przeszłości,

background image

ale raz już się zawiódł i został wyśmiany, więc teraz

się bał. A poza tym była przecież Cass.

- Pewnie, że nie, skarbie. Przecież zbyt dobrze cię

znam. Może jednak wypijesz małego drinka?

- Zdaje mi się, że ta whisky jest zanieczyszczona

ołowiem. - Zresztą, ołów czy nie ołów, nie miała

zamiaru plątać sobie jeszcze bardziej myśli. Wino

i drinki podczas kolacji dostatecznie już zbiły ją

7.

nóg. W końcu przecież nic wielkiego się nie stało.

Z rodzicami zawsze miała takie układy, a jeśli chodzi

o jastrzębie... Cóż, umiera już wcześniej. Opiekowała

się nimi dobrze, ale przecież nigdy nie odnosi się

samych sukcesów... Nie pierwsza to śmierć i nie

ostatnia.

Jeżeli się załamała - a tak właśnie było - winien był

Tyrus. Była całkowicie zadowolona ze swego życia,

dopóki nie wkroczył w nie. A ona, idiotka, myślała,

że nie da się już nabrać na żadne takie historie.

Ciekawe, kiedy to się zaczęło? W którym momencie

zakochała się w nim? Tego pierwszego dnia, kiedy

samo jego pojawienie się stało się dla niej wyzwaniem?

Fizycznie był nie do odparcia. A może wtedy, kiedy

powiedział jej, że nie jest ani wesołym, ani szczęśliwym

człowiekiem . Kiedy kazał jej trzymać się na dystans?

Teraz nic już nie mogła temu zaradzić. Wpadła

w tę całą historię, bo zjawił się jak jeszcze jedno

dzikie i chore zwierzę, któremu należało pomóc.

Gdzieś po drodze zapomniała się jednak i to wystar­

czyło - jedna chwila nieuwagi.

Podniosła wzrok.

- Idź i połóż się - powiedziała. - Przestań się

krzątać jak kura, która ma tylko jedno pisklę. To

wszystko dlatego, że wypiłam za dużo wina. Czasem

tak na mnie działa. Wyśpię się i znów będę sobą.

Jego czujny wzrok dostrzegł wszystko. Była zbyt

blada. Miała jaśniutką karnację i pewnie wcale się nie

background image

opalała, ale dzisiaj była prawie przezroczysta. Do

tego dochodziły jeszcze ogromne cienie pod oczami,

zaciśnięte mocno szczęki. Mógł z tego wywnioskować

tylko jedno - była psychicznie i fizycznie wykończona,

a mimo to za wszelką cenę chciała sprawić wrażenie,

że wszystko jest w porządku.

Znał ja wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że

już żałuje swej prośby. Nie chciała proszków. Nie

chciała drinka. Nie chciała się nawet wypłakać.

Pokręcił głową z podziwem. Co można zrobić z ko­

bietą, która jest zbyt dumna, by prosić o pomoc,

a zbyt otwarta, by ukryć, że jej potrzebuje? Machnął

ręką i postanowił pójść na górę, ale zmusił ją,

by obiecała, że pójdzie do łóżka, jak tylko dokończy

herbatę.

W pokoju było zimno. Założyłby się o swego

ostatniego centa, że nikt nigdy nie pomyślał o ociep­

leniu tego domu. Wszędzie hulał wiatr i do woli

szeleścił suchymi kwiatami, które Anna poustawiała

we wszystkich wazonach.

Była niesamowita. Spotkał już w swoim życiu osoby

mniej czy bardziej ekscentryczne, ale Anna Cousins

biła je wszystkie na głowę. Przy tym wszystkim - tych

zwariowanych pomysłach i ciuchach - musiał przyznać,

że była czuła i troskliwa, sympatyczna i urocza.

I musiał też przyznać, że była jedną z najpiękniejszych

kobiet, jakie w życiu widział. Była wystarczająco

piękna, by sprawić, że jej pożądał, choć niczego

w tym kierunku nie robiła.

Na dole stary zegar wybił szóstą. Znaczyło to, że

była czwarta. Kiedy zagadnął ją o to dziwaczne

ustawienie wskazówek, odparła z tak charakterystyczną

dla niej logiką:

- Przecież ja wiem, jak on chodzi, więc jakie to ma

znaczenie?

Usiadł na łóżku. Podobnie było między nimi. On

background image

wiedział, co miała na myśli, więc jakie znaczenie

miały jej słowa?

Włożył dżinsy i cichutko, na palcach, zszedł na dół.

Lodowata podłoga budziła wstręt. Wiatr walił okien­

nicami z całej siły. W pokoju na dole paliło się

światło. A wiec miał rację. Cały czas tam była.

Potrzebowała przyjaciela, a on świadomie zignorował

jej prośby. I tylko dlatego, że nie chciał kusić losu.

Spała na sofie w niewygodnej pozycji, ciemna główka

oparta na ramieniu, gołe stopy wystające spod

przykrótkiego pledu. Ogień na kominku dawno już

wygasł.

Podniósł ją w ramionach i przeniósł do jej sypialni,

ciągnąc za sobą po podłodze szlafrok, pled i kilka

przeczytanych do połowy gazet. Powietrze było

lodowate. Nic dziwnego, że nie chciała tu wchodzić.

Widywał nawet cieplejsze lodówki!

Pomyślał tęsknie o elektrycznej kołdrze w swej

sypialni na górze i ułożył Annę na ogromnym łożu.

Zsunął z niej szlafroczek i zaczął ją okrywać stertą

koców. Długo patrzył na rozsypane na poduszce

jedwabiste włosy, na sinawe cienie pod oczyma. Była

tak bezbronna. Tak samotna. Kobieta nie powinna

być samotna. Cholera! Mężczyzna też nie! Przypomniał

sobie, co mówiła o dotykaniu. Przecież on już za

kilka dni nie będzie sam, będzie miał Cass.

A Anna? On odejdzie, a ona pozostanie tu samiutka.

Będzie ślęczeć nad pracą do późnej nocy, zapominając

o tym, że powinna jeszcze jeść i spać. Nie będzie

miała tu nikogo, kto dopilnowałby, czy bezpiecznie

wróciła do domu z tej swojej szwendaniny po lesie.

Nie mogła nawet dotykać tych swoich chorych ptaków

- nie wolno im kontaktować się z ludźmi.

Poruszyła się niespokojnie i wysunęła jedną bosą

stopę spod okrycia. Zaczęła pomrukiwać żałośnie

przez sen i zmarszczyła czoło. Uspokoił ją jak umiał

background image

najdelikatniej. Potem wsunął się obok niej pod stertę

koców. Prosiła go tylko o czułość i przyjaźń, a tyle

przecież mógł jej zaofiarować. Zostanie, dopóki Anna

mocno nie zaśnie. Poza tym sumienie nie dałoby mu

spokoju, gdyby ją teraz zostawił. Nie mógłby myśleć

o tym, że ona samotnie dygocze z zimna.

Anna przytuliła się do niego tak mocno, jakby

spędzała z nim każdą noc w swym życiu. Poczuł, że

reaguje na nią jak każdy zdrowy mężczyzna na bliskość

kobiety i pożegnał się z nadzieją zaśnięcia. Zrezyg­

nowany objął ją w pasie ramieniem i mocno przytulił.

Tak będzie im cieplej, a poza tym może i jemu dotyk

coś pomoże?

Jej włosy łaskotały jego wargi, delikatne perfumy

podniecały. Poczuł, jak wsuwa zmarzniętą stopkę

między jego uda, aby się ogrzać. Pomyślał, że chyba

pierwszy raz w życiu poszedł spać z kobietą nie po to,

żeby się z nią kochać.

Zasnął, kiedy już prawie światało. Jego sny przesy­

cone były erotyzmem i kiedy ktoś próbował go obudzić

- opierał się z całych sił.

- Tyrus! Obudź się!!!

To była Anna. W jakiś niepojęty sposób umknęła

z jego snów, a teraz próbowała wyrwać stamtąd

także i jego.

- Chodź tu z powrotem. Twoje miejsce jest przy

mnie - zamruczał sennie i przyciągnął ją do swego

wygłodzonego, spragnionego ciała.

- Tyrus! Nie chcesz chyba...

- Właśnie że chcę. - Przyciągnął ją blisko i schwycił

wargami płatek ucha. Jej bluzka od piżamy była

dziwnym trafem rozpięta. Jego palce zataczały piesz­

czotliwe łuki po pięknej linii jej piersi.

Anna próbowała się wyrwać, ale robiła to bez

przekonania. Próbowała odróżnić sen od jawy. Obudzi­

ła się nagle we własnym łóżku, obok podnieconego

background image

mężczyzny, czując jedną jego dłoń na nagiej piersi,

drugą zaś pieszczącą jej biodro. Była rozpalona do

nieprzytomności, jej ciało rozbudzone najdzikszymi

snami, jakie nigdy do tej pory jej się nie przytrafiły.

Chryste! Nic dziwnego, że obudziła się w takim

stanie! Co też z nim robiła podczas snu? I co on robił

z nią?

- Tyrus! Co robisz w moim łóżku?!

- Mam wrażenie, że to oczywiste - wsunął dłoń

pod jej piżamę, zaczął delikatnie pieścić wspaniale

rozgrzaną płaszczyznę jej brzucha. Zsunął spodenki

w dół, ona zaś prędko podciągnęła je do góry. Po

chwili jednak i tak legły zwinięte w nogach łóżka.

Zaczął powoli pieścić jej ciało. Delikatne łuki bioder,

jędrna krągłość pięknego brzucha, uroczy, maleńki

krater pępka... Zbliżał się powolutku do jedwabistego

trójkąta między udami.

Jej oddech stał się przerywany. Nie mogła się już

dłużej opierać. Z pewnością jej się to śni. Za chwilę

obudzi się i będzie sama, jak zwykle.

Cholera! To nie był sen! A wszystko posunęło się

już dostatecznie daleko. Oderwała jego rękę od swego

uda, ale Tyrus przeniósł ją na pierś.

Obróciła się gwałtownie i spojrzała na niego

z nienawiścią. Ciemne włosy, na skroniach lekko

przyprószone siwizną, wyglądały jakby były wzburzone

przez wiatr, a nie podczas snu. Oczy miał zamknięte

i ku jej osłupieniu uśmiechał się.

- Coś, co jest tak piękne, musi być dobre - wy­

szeptał. - Tak więc wracajmy do miejsca, w którym

przerwaliśmy. Słońce świeci. Woda jest tak czysta,

jakby była bladozielonym powietrzem. Stoję przy

brzegu. Czekam na ciebie. Zanurkowałaś właśnie

i zaraz będziesz przy mnie. Czy wiesz, że w wodzie

twe piersi wydają się pełniejsze?

- Tyrus! - czyżby śnił ten sam sen, co ona? O, nie!

background image

Po prostu się z niej naigrywał! Chciał, żeby pomyślała,

że nie wie, co robi. Postanowiła zobaczyć, jak daleko

się posunie.

- Aaach, teraz podchodzisz do mnie... Prosto

w moje ramiona... tak piękna. Krople morskiej wody

perlą się, lśnią na twoim ciele. Twoje włosy oplątują

mi dłonie.

- Moje włosy są zbyt krótkie, by cokolwiek

oplątywać! - zauważyła rozsądnie. Ale czy tylko jej

się zdawało, czy rzeczywiście słyszała w jego głosie

miłość... Szacunek...?

- A zatem pozwolimy im urosnąć, prawda, uko­

chana? A tymczasem scałuję każdą słoną kroplę

z twego ciała. A zacznę od ust.

Pocałował ją. Ale nie był to pocałunek wzięty ze

snów. Był to ognisty zew miłości i pożądania, który

rozbudził w niej nie znane dotąd marzenia. Przyciągnął

ją mocno do siebie. Pieścił biodra i pośladki, dopaso­

wując ich kształt do swych zaborczych dłoni. Czuła

jego pulsującą siłę.

- Anno, potrzebuję ciebie -jęknął. Zaczął całować

jej oczy, policzki, czoło. - Sama nie wiesz, jak bardzo...

Och, tak, tak, ukochany mój... - czy rzeczywiście

powiedziała te słowa? Czy był to tylko dalszy

ciąg snu? Leży na złotym piasku, jej ciało rozgrzane

słońcem i palącymi pocałunkami wyśnionego ko­

chanka.

Głowa wciśnięta w jego ramię... Przesunął ją w górę.

Odgarnął włosy z jej twarzy. Otworzył oczy. Zamknęła

powieki. Poddał się całkowicie swym pragnieniom

i jeszcze raz je ucałował.

Boże! Powinni go chyba zastrzelić! To była Anna

nie jakaś tania lalunia poderwana na jedną noc.

Wystarczyło, by wrócił do swych męskich sił, a już

wyprawiał takie rzeczy! Nie miał prawa wykorzystywać

takiej kobiety jak Anna. Ona potrzebowała przyjaciela,

background image

a nie kochanka na jedną noc. Prosiła go, by jej

pomógł w chwili słabości, a on postąpił jak świnia,

nadużywając jej zaufania.

- Kochanie, lepiej pójdę, zanim zrobimy coś

głupiego - odsunął się od niej. Sumienie walczyło

w nim o lepsze z uczuciem i pragnieniem.

Powieki Anny zadrgały, ale oczy pozostały za­

mknięte. Całym wysiłkiem woli zmusił się do tego, by

nie porwać jej znów w ramiona i nie podać się

wołaniu natury. Nigdy jeszcze nie był tak speszony,

tak zawstydzony. Co ona z nim zrobiła? Nigdy nie

czuł niczego takiego wobec żadnej kobiety. Jak więc

to możliwe? I to teraz, kiedy Cass, bez której tak

cierpiał, zapragnęła mieć go z powrotem.

Wstawał właśnie, gdy zadzwonił telefon. Nigdy nic

go jeszcze aż tak nie ucieszyło. Podbiegł do aparatu,

zatrzaskując za sobą drzwi.

Anna zwinęła się w kłębek. Słyszała jego głos tuż

za drzwiami. Czekała, aż ją zawoła. To na pewno

Claire w sprawie wypadu do Nowego Jorku.

Niech diabli wezmą Nowy Jork, Tyrusa i przede

wszystkim ją samą za to, że znów dała się wystawić

do wiatru. Czy dał jej w jakikolwiek sposób do

zrozumienia, że mógłby ją pokochać? Widocznie

jego związek z Cass był na tyle silny, że nie był

w stanie podczas jego trwania nawiązać nawet

przelotnego romansu. Ale przecież pragnął jej. Było

to oczywiste bez względu na to, czym się kierował

włażąc do jej łóżka - żądzą, chybionym współ­

czuciem...

A może zrobiła coś, czym go do siebie zraziła?

Może uraził go sposób, w jaki poprzedniego dnia

wypowiedziała swą prośbę? Może - była zbyt nachalna?

Ale przecież w końcu nie byli dziećmi. Być może była

równie niedoświadczona jak nastolatka, ale przecież

była dojrzałą kobietą. I takie też miała potrzeby.

background image

A jego obecność nie pomogła jej o tym zapomnieć.

Raczej wręcz przeciwnie.

Usłyszała trzask słuchawki odkładanej na widełki

i naciągnęła kołdrę na głowę.

- Anno?

Cisza. Uparta, wroga cisza.

- Anno, muszę lecieć!

Kto cię tu zatrzymuje? Pomyślała z nienawiścią. Ja

w każdym razie nie mam takiego zamiaru! Więc

spadaj, wynoś się precz z mojego życia!

- Słuchaj Anno, strasznie mi przykro. Trochę się

zagalopowaliśmy, ale chyba nic złego się nie stało,

prawda? - Podszedł i stanął obok łóżka. Zakopała się

jeszcze głębiej. Z całej siły pragnęła, aby podłoga

umknęła mu spod stóp i ziemia go pochłonęła.

- Dzwonili do mnie z laboratorium. Jest szansa, że

uda nam się wyciągnąć Jenningsa bez użycia środków

psychotropowych. Clifford rozmawiał z nim przez

ostatnie kilka godzin i wygląda na to, że wszystko

jest na jak najlepszej drodze. Wydaje się, że ma do

nas zaufanie, bo to my jesteśmy doświadczonymi

nurkami. A zatem teraz moja kolej. Muszę dokończyć

dzieło rozpoczęte przez Clifforda. Anno! Słyszałaś, co

mówiłem? Zadzwonię do ciebie, gdy poznam swój

rozkład zajęć i z pewnością wpadnę po parę rzeczy

przed wyjazdem na spotkanie z Cass...

Smuga bladego, porannego światła przecisnęła się

między przymkniętymi okiennicami. Tyrus przestąpił

niezręcznie z nogi na nogę. Wreszcie odwrócił się

i wyszedł domykając cichutko drzwi. Koce świetnie

stłumiły cichy, spazmatyczny szloch...

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Na szczęście podczas długich lat samotnego byto­

wania Anna wyrobiła w sobie poczucie dyscypliny.

Dzięki temu mogła teraz spojrzeć w oczy rzeczywistości.

Znów jej się to udało - stracić kochanka, zyskać

przyjaciela.

Gdyby chociaż przedtem rzeczywiście zostali kochan­

kami. Przecież kilka nieudanych prób nie uczyniło

z ich związku prawdziwego romansu. Przynajmniej

nie z jego punktu widzenia. Bo jeśli o nią chodziło, to

od początku była to historia miłosna. Nawet na

długo przed tym, gdy pierwszy raz ją dotknął.

Wiedziała teraz, że to, co czuła do Sida, było tylko

sympatią, zaś Tyrus był po prostu cząstką jej samej.

Wepchnęła swe nieszczęście głęboko w najdalsze

zakamarki duszy. Ubrała się ciepło i poczłapała ponuro

w kierunku szopy, gdzie zostawiła jastrzębia. Zdziwiona

stwierdziła, że ptaka nie ma. Założyła ręce na piersiach,

aby się nieco ogrzać, i nerwowo rozejrzała się dookoła.

Przecież nie straciła pamięci. Wczoraj wieczorem, gdy

odkryła, jaki smutny los spotkał rannego, zostawiła

go w szopie. Miała zamiar zakopać go dopiero dzisiaj.

Czyżby jednak w swym zdenerwowaniu i zmartwieniu

zakopała go i zapomniała o tym? Nie, to niemożliwe,

zapamiętałaby coś takiego.

Wszystko w szopie było na swoim miejscu. Nawet

nie ruszone tyczki do pomidorów leżały na półkach.

Rozejrzała się dokładniej. Wreszcie za skrzynką pełną

wyszczerbionych słoików dostrzegła łopatę. Były na

niej jeszcze ślady wilgotnej ziemi.

background image

- Och, Tyrusie - jęknęła cichutko - dlaczego jesteś

tak cudowny?

Nie doskonały, dodała w myślach, ale zdecydowanie

cudowny. Tak drogi i dobry. Odkąd go poznała, nie

będzie pewnie mogła nawet spojrzeć na innego

mężczyznę.

Stała przez kilka minut w chłodzie jesiennego

poranka. Czuła w swym wnętrzu tylko pustkę. Wreszcie

westchnęła głęboko. Ruszyła do domu, kopiąc przed

sobą zeschłe liście.

Przez kilkanaście minut gapiła się ponuro na

nieruszone śniadanie. Potem wstała i odnalazła

w książce telefonicznej numer hotelu, w którym

zatrzymali się rodzice. Jeśli miała rzeczywiście wyjechać

na kilka dni, musiała ograniczyć do minimum ilość

spotkań w czasie, gdy u niej byli.

- A ja tak liczyłam, że zjesz ze mną lunch,

kochanie! - powiedziała zawiedziona Claire. - Evan

jest już w tym czasie umówiony z tym potwornie

nudnym panem Worthingtonem z banku, a ja po

prostu nie mogę znieść zapachu tych jego strasznych

cygar, więc się sprytnie wyłgałam. Nie możesz mnie

zawieść, córeczko. Wiesz, jak bardzo nie lubię jadać

sama. To co? Spotkamy się u Bakatsiasa o wpół

do pierwszej?

Ann spędziła całe przedpołudnie w pracowni, celowo

koncentrując się wyłącznie na swej pracy. Tylko

jeden raz jej myśli poszybowały w innym kierunku.

Wpatrzyła się w cień swojej dłoni odbity na stole

i poczuła, jak ponownie wzbiera w niej nieznośny ból.

- Och, kochany! Dlaczego nie chciałeś mnie wy­

starczająco mocno?

O jedenastej zadzwoniła do „Persimmon Press"

i poprosiła Susan do aparatu.

- Skończyłam - oświadczyła triumfalnie. - Wszys­

tko, poza stroną tytułową, ale chyba możecie na nią

background image

zaczekać jeszcze dwa tygodnie. Reszta rysunków będzie

na twoim biurku jutro rano.

- Co sprawiło, że tak się nagle pośpieszyłaś?

- Stwierdziłam, że chyba zasłużyłam sobie na mały

odpoczynek i postanowiłam spędzić kilka dni w No­

wym Jorku z moimi rodzicami.

- Ale przecież mam już dla ciebie dwie następne

prace! Dzisiaj wysłałam ci teksty do zilustrowania.

Ach! Co byś powiedziała na projektowanie okładek?

Nasz dotychczasowy współpracownik odszedł nagle

w zeszłym tygodniu. Przeszedł zdaje się do jakiejś

agencji reklamowej... Czy są jakieś widoki na to, że

przeprowadziłabyś się tu, do miasta?

- Tylko pod warunkiem, że mój dom się rozsypie.

A to wcale nie jest tak mało prawdopodobne.

Anna spóźniła się dziesięć minut na spotkanie

z matką. Claire zaś - całe dwadzieścia. Jak zwykle,

zwracała na siebie uwagę. Dramatycznym gestem

zrzuciła z ramion białą narzutkę podbitą jedwabną

podszewką imitującą skórę zebry i zamówiła białe

wino oraz czarną kawę.

- Spędziłam cały ranek wysłuchując, jakie też

nieprzyjemności mogą mnie czekać ze strony urzędów

podatkowych. Potworne! - Wstrząsnęła się z oburze­

niem.

Nie wyglądała wcale gorzej z tego powodu. Jej

makijaż i ubiór były - jak zwykle - bez zarzutu.

- Zdawało mi się, że nie macie tu żadnych dóbr,

które mogłyby być obłożone podatkami. Myślałam,

że ulokowano wszystko w jakichś niewiele wartych

nieruchomościach?

- Sześć pokoleń zdobywało majątek, a trzy go

przepuściły. My, LeMontrosowie, zawsze działaliśmy

bez zarzutu. Biedny Hannibal zmuszony był sprzedać

wszystko, z wyjątkiem tego starego, okropnego domu

background image

i kawałka ziemi, aby spłacić długi swego ojca. Sam

główny pałac sprzedawany był chyba ze dwanaście

razy. Żaden z nowych właścicieli nie był w stanie go

utrzymać, a w końcu spłonął do szczętu na rok przed

tym, jak poznałam twego ojca. Szlochałam z tego

powodu chyba z miesiąc. Nigdy co prawda nie byłam

w środku, ale był dla mnie symbolem...

- Jestem chyba bardziej Koscienski niż LeMontrose

- stwierdziła Ann popijając wodę sodową.

- Z tego, co mówi Evan, wnioskuję, że pozostało

ich zaledwie dwoje lub troje. Wszyscy są bardzo

muzykalni i bardzo wstrętni. A ty nie jesteś muzykalna.

Anna uśmiechnęła się pod nosem, wyczuwając

niezamierzoną ironię.

- Przynajmniej Hannibal był absolutnie zadowolony

ze swego losu. Wydaje mi się, że był najszczęśliwszym

człowiekiem, jakiego w życiu spotkałam. - Nie miała

najmniejszego zamiaru wysłuchiwać historii rodzin­

nych. Nudne gdybanie o wielkości LeMontrose'ów

było ostatnim, na co miała ochotę.

- Wuj Hannibal nie był typowym przedstawicielem

naszej rodziny. I to samo dotyczy ciebie. Nie potrafię

sobie wyobrazić, by którekolwiek z was zgromadziło

ogromny majątek. A tym bardziej, byście go potem

przegrali w karty. A skoro już mówimy o hazardzie,

to czyś ty przypadkiem nie wpadła w coś po uszy?

Wpadła w coś? Anna aż zamrugała powiekami.

- Chodzi ci o finanse?

- Kochanie, nie próbuj udawać naiwnej. Tyrus

Clay robi na mnie wrażenie mężczyzny niebezpiecz­

nego. Co ty właściwie wiesz o nim?

- Wystarczająco dużo, aby mu ufać - stwierdziła

Anna zdecydowanie. - A poza tym jesteśmy wyłącznie

przyjaciółmi!

- Nie rozmawiaj z matką w taki sposób! Jestem

żoną jednego mężczyzny od trzydziestu siedmiu lat,

background image

ale wiem więcej na temat drugiej płci, niż tobie uda

się dowiedzieć przez całe życie. Nie istnieje coś takiego

jak przyjaźń pomiędzy mężczyzną i kobietą. A przy

tym wy przecież ze sobą mieszkacie.

- Claire, kilka pokoleń temu wstecz kobiety nie

miały nawet prawa głosu. Teraz zajmują najwyższe

stanowiska w rządzie. Czasy się zmieniają.

- Niektóre sprawy się nigdy nie zmieniają. Anno,

mówię poważnie. Mężczyźni i kobiety różnią się od

siebie. Zawsze tak było i zawsze będzie. Kobieta

może oszaleć na punkcie mężczyzny i nie widzieć za

nim świata, ale on zawsze będzie miał swoją pracę

i żadna kobieta nie jest w stanie z tym rywalizować

- Claire rozejrzała się ze smutkiem dookoła, a potem

spojrzała na córkę. - Tak naprawdę jedyną prawdziwą

kochanką mężczyzny jest jego praca. Tylko ona

stanowi dla niego wystarczające wyzwanie. Jest

wytworem jego myśli, jest zawsze świeża i fascynująca.

Kiedyś myślałam, że posiadanie dziecka zmienia

mężczyznę, ale to także była nieprawda.

Anna usłyszała w jej głosie lekkie drżenie. Jakąś

ukrytą gorycz. Nie chciała tego słuchać! Nie mogła

tego wysłuchiwać! Ale to tłumaczyło tak wiele...

- Kobieta może wydawać fortunę na kosmetyki

i stroje - ciągnęła smutnie Claire swoim miękkim,

południowym głosem - ale zawsze będą wokół niej

młodsze, atrakcyjniejsze kobiety. I to one będą

przyciągały jego uwagę. A nawet, jeśli pozostanie

wierny w czysto technicznym znaczeniu tego słowa,

to kolejną rywalką będzie jego praca.

Zaskoczona nagłymi wyznaniami matki Ann nie

potrafiła wydobyć z siebie głosu. Całym sercem życzyła

sobie, by te ostatnie słowa nie zostały nigdy wypowie­

dziane czy usłyszane.

- Mamo...

- Och, nie miej takiej miny, jakby stało się coś

background image

straszliwego! - Claire energicznie postawiła kieliszek

na stoliku i sięgnęła po kawę. - Jeżeli moja matczyna

troska tak ma na ciebie działać, to naprawdę żałuję,

że się na nią zdobyłam. I dobrze, że zdarza mi

się to tak rzadko. Zaraz zamówimy sobie jakieś

karygodnie tuczące potrawy. Mnie to zawsze po­

prawia nastrój.

- Co tylko zechcesz, mamo.

- Och, nie przesadzajmy aż tak, kochanie. Claire

wystarczy w zupełności. I pamiętaj, że zupełnie

poważnie mówiłam to wszystko o Tyrusie. Jest dla

ciebie zdecydowanie zbyt przystojny i zbyt doświad­

czony. Znajdź sobie kogoś miłego i nieszkodliwego.

O, na przykład takiego jak ten twój profesorek.

Wtedy rozczarowania nie będą aż tak bolesne.

Tego wieczora, kreśląc bezmyślnie figury geomet­

ryczne na marginesie gazety, Anna powróciła myślami

do słów matki. Czyżby przez te wszystkie lata nie

dostrzegała prawdy o swoich rodzicach? Zawsze

uważała ich małżeństwo za bardzo udane, oparte na

zasadzie ścisłego współdziałania. Gdyby ktoś ją

poprosił o określenie ich związku jednym słowem,

nazwałaby go symbiozą. Claire używała swych kon­

taktów towarzyskich, aby przyśpieszać karierę Evana,

zaś Evan używał swego talentu aby uczynić styl życia

żony tak barwnym, jak tylko mogła zamarzyć, takim,

jaki jej się należał z racji jej pochodzenia.

Ale ja nie jestem Claire, pomyślała. A Tyrus

zdecydowanie nie jest Evanem.

Zmięła gazetę i odrzuciła ją na bok. Przypięła do

sztalug czysty arkusz papieru. W odróżnieniu od

Claire miała zawód. Miała swoją pracę, która ją

pochłaniała. I miała też swoje własne życie. Dziękowała

za to losowi z całego serca. Nigdy nie uważała Claire

za osobę szczególnie silną. Była to po prostu Claire.

background image

Piękna i zadbana. Nawet dobra - w jakiś ulotny

sposób. Nie zmieniejąca się z upływem lat.

Ale teraz nagle Claire ukazała jej się jako silna

osobowość. I ona była silna. Mieszkała sama już zbyt

długo, aby uzależnić się całkowicie od jakiegolwiek

mężczyzny. Jeśli nie może mieć Tyrusa, a przecież nie

może, to przeżyje bez niego. Na jakiś czas życie

pewnie utraci swój blask, ale da sobie radę i pomasze­

ruje dalej przed siebie, tak jak maszerowała do tej pory.

Siedem godzin później jeszcze pracowała. Wtedy

właśnie zadzwonił telefon. Odgięła się daleko na

krześle, aby dosięgnąć słuchawki. To był on.

- Anna? Tu Tyrus. Słuchaj, wpadłem około połu­

dnia i spakowałem trochę rzeczy. Wygląda na to, że

na razie jeszcze muszę pozostać w laboratorium,

a potem jadę od razu do Raleigh na to spotkanie.

Cass przyjeżdża na trochę dłużej, więc przez jakiś

czas nie będą mieszkał u ciebie. Masz ołówek? Zapisz

sobie mój numer w razie, gdybyś chciała się ze mną

skontaktować. To telefon hotelu.

Anna wpatrzyła się w linię oprawionych rysunków

zdobiących ściany. Nie zapisała nawet numeru, który

przedyktował. Może sobie długo i namiętnie czekać

na jej telefon.

- Anno, zapisałaś to? Słuchaj, czy jesteś pewna, że

wszystko jest w porządku?

- Oczywiście, że jestem pewna. Dlaczego coś

miałoby być nie tak? - Po chwili dodała czulej:

- Tyrus, dziękuję, że zrobiłeś za mnie to wszystko

przy jastrzębiu. Jestem ci szczerze wdzięczna.

Zaczął coś mówić, ale prędko mu przerwała. Jeśli

się teraz rozklei, to nie będzie już dla niej ratunku.

- Właściwie to świetnie, że dzwonisz. W końcu

zdecydowałam się pojechać do Nowego Jorku z Claire

i Evanem. Gaire ma rację, rzeczywiście się zaniedbałam.

background image

Zresztą od lat nie robiłam już niczego naprawdę

fascynującego. Masz swój klucz, więc czuj się swo­

bodnie.

Tym razem w słuchawce zapanowała cisza. Palce

Anny nagle pokryły się zimnym potem. Zacisnęła je

aż do bólu. Poczuła nieopanowaną chęć wyciągnięcia

do niego ręki, wykonania jakiegoś gestu.

- Tyrusie? Zrobisz jeszcze coś dla mnie?

- Oczywiście. Co tylko sobie życzysz...

Jego głos brzmiał dziwnie. Jakby był wzruszony.

Z trudem opanowała w sobie chęć wypowiedzenia

prośby, by rzucił Cass i wrócił do niej. Tu, do domu,

gdzie jest jego miejsce.

- Jeśli będzie padać, to sprawdź, co się dzieje

z kubłami na strychu - powiedziała z wysiłkiem.

- Kiedy przychodzą mrozy, a wiadra są pełne wody,

potrafią pękać i wtedy na wiosnę robi się straszny

bałagan.

Usłyszawszy, że się zgodził, pożegnała się zdawkowo

i odwiesiła słuchawkę. Nie zniosłaby dłużej tej

rozmowy. Oparła się o biurko i ukryła twarz w dło­

niach.

Ale jeśli przyciągniesz tę... Tę... Tę kobietę do

mego domu, to czekają cię duże kłopoty, przysięgła

mu w myślach.

Wiedziałaby. O! Wiedziałaby na pewno. Intuicja

nie zawiodłaby jej i zorientowałaby się czy kochał się

z Cass na jej antycznym łóżku z brązu, gdy ona

bawiła z rodzicami w Nowym Jorku.

- Cass, zrozum, że naprawdę bardzo mi przykro.

Udało mi się złapać kilka godzin snu. Wiesz dobrze,

że ostatnią rzeczą, którą bym robił z tobą w hotelu,

byłoby spanie. - Tyrus ze złością mierzwił ręką włosy.

Przezornie odsunął słuchawkę od ucha, aby jej

rozwścieczony głos nie uszkodził mu słuchu. Sam się

background image

w końcu napraszał. Od chwili jej przyjazdu nie znalazł

czasu na nic poza szybką kolacją i paroma minutami

rozmowy w przerwach miedzy jej klientami. Wynikało

to z jego forsownych dyżurów w laboratorium. Teraz

znów musiał odłożyć spotkanie i dzwonił, aby ją

o tym uprzedzić.

- Wiem, że obiecałem... Ale to nie znaczy, że

muszę rzucać wszystko w kąt i...

Coraz bardziej zdenerwowany słuchał jej gwałtow­

nych wymówek. Kiedy zamilkła na chwilę, aby chwycić

oddech, spróbował zacząć jeszcze raz:

- Cass, badania się nie skończyły dzisiaj tylko

dlatego, że rozpoczęli już dekompresję. Nie! Nie ma

mowy, bym teraz natychmiast pojechał do Raleigh.

W ciągu ostatnich trzydziestu sześciu godzin przespałem

tylko cztery i jak dla mnie to gubernator może nawet

odtańczyć kankana na maszcie! Nie idę na żadne

oficjalne przyjęcie!

Choć starał się być sprawiedliwy, jego cierpliwość

zaczynała się wyczerpywać. W końcu w pewnym

sensie jej obiecał, ale...

- Tyrusie - oświadczyła Cass - to nie jest jeszcze

jeden nędzny naśladowca Elvisa. Tym razem za­

prezentuję prawdziwy talent. Mój klient osiągnie same

szczyty sławy, i ja mu to załatwię. Gdyby moje

kontakty nie ułatwiły mu wstępu na tamten festiwal,

dalej sprzedawałby papierosy i śpiewał w chórze

szkółki niedzielnej. A dzisiaj będzie występował przed

gubernatorem, przed ludźmi ze stanowej komisji

kultury i połową forsiastych rekinów wschodniego

wybrzeża. A ty mi mówisz, , że nie możesz się urwać

na marne kilka godzin, aby zobaczyć mój największy

sukces! To dla mnie bardzo ważne, a ciebie to nawet

nie obchodzi!

- Cass, kochanie! Nie jestem ci tam do niczego

potrzebny. Przecież nawet nie mam smokingu.

background image

- Więc wypożycz jakiś!

- Cass, zasnąłbym podczas kolacji. - Prawda była

taka, że nigdy nie był w stanie wbić się w cokolwiek,

co nie byłoby uszyte na miarę jego klatki piersiowej

godnej nurka i ramion godnych pływaka.

Jej głos stał się nagle uwodzicielski. Widać po­

stanowiła zmienić taktykę.

- Wiem już, gdzie marnuje się tutaj puste małżeńskie

łoże. Gdybym wiedziała, że nie masz zamiaru dzielić

ze mną pokoju, zamówiłabym sobie noclegi z jakąś

koleżanką.

- Kochanie, tak mi przykro, ale... - masował jedną

ręką sztywny z niewyspania kark. Miał szczery zamiar

wprowadzić się wraz z Cass do hotelu w dniu, kiedy

przyjechała i nie była to jego wina, że badania osiągnęły

właśnie stadium krytyczne.

- Nie wykręcaj się tak sprytnie - powiedziała - co

jest nie tak? Pewnie dalej nie potrafisz, co?

Krew zaczęła pulsować w jego skroniach, poczuł

znajomy ucisk w podstawie czaszki...

- Jak długo jeszcze będziesz w mieście? Musisz

trwać przy swoim podopiecznym, dopóki nie odstawisz

go całego i zdrowego do domu?

- Mogłabym pewnie jeszcze zostać dzień lub dwa,

ale czy to ma sens, skoro ty i tak stale się wykręcasz?

Jeśli dobrze się orientuję, to po prostu nic się nie

zmieniło!

Znaczenie jej słów było dla niego oczywiste. Szybko

przeanalizował w myślach całą sytuację. Jego obecność

w laboratorium nie była konieczna, ale lata pracy

wyrobiły w nim poczucie odpowiedzialności. Zwłaszcza

za kolegów pod wodą.

Biedny Jennings. Zachowywał się tak, jakby był co

najmniej z kilometr pod powierzchnią morza, a nie

w laboratorium zbudowanym na stałym lądzie,

otoczony przez ekspertów. Piekło, które teraz przeży-

background image

wał, mogło uratować życie wielu nurków, ale to

w żadnym stopniu nie umniejszało jego cierpień. Tym

bardziej Tyrus czuł się zobowiązany do pozostania

przy nim. Kiedyś przecież sam przeżywał coś podob­

nego i teraz mógł się przydać temu dzieciakowi.

- Słuchaj Cass, czy mogę się jeszcze z tobą skon­

taktować? Postaram się; zrobię wszystko, co w mojej

mocy. Jutro rano będę wiedział, czy mogę się urwać,

ale w każdym razie będziemy w kontakcie. Na dzisiejszą

kolację na pewno nie zdążę, ale postaram się spotkać

z tobą później.

Odłożył wreszcie słuchawkę i zaklął pod nosem.

Szkoda, że było zbyt wcześnie, aby wyjść i porąbać

nieco drewna. Wysiłek fizyczny pozwoliłby mu się

odprężyć. Potrzebował kogoś, z kim mógłby poroz­

mawiać, kogoś, kto by go uspokoił na tyle, że mógłby

zasnąć.

Potrzebował też drinka. Wielu drinków. Zamiast

tego jednak zrobił sobie ogromny kubek bardzo

mocnej herbaty. Dodał do niej po chwili namysłu

trochę mleka i uniósł kubek do góry w pokpiwającym

toaście:

- Za kobiety!

Po chwili doszedł do wniosku, że jest bliski paniki.

Czyżby nawarstwiało się to w nim od chwili, gdy

Cass zadzwoniła, aby oświadczyć mu, że jest już

w Raleigh? Nie, to nie miało sensu! Przecież czekał na

tę chwilę, od wyjazdu z Wilmington. Czekał na

szansę, aby wrócić do swego dawnego życia i odnowić

ich związek. Więc dlaczego teraz, gdy wszystko się

już samo rozwiązało, próbował się wycofać?

Boisz się, że ci się znów nie uda, stary? - zapytał

siebie samego. - Boisz się, że cię wyśmieje i wyrzuci

z sypialni?

Westchnął głęboko i upił potężny łyk herbaty

wyobrażając sobie, że to mocna whisky. To przez tę

background image

uroczą czarownicę stał się takim fanatykiem zdrowego

życia, że od ponad miesiąca nie miał w ustach alkoholu.

Ale i pod innymi względami była dla niego dobra.

Kiedy ją poznał, był na równi pochyłej, spadał gdzieś

w otchań, a ona go wyciągnęła. Przerwała jego bolesne

rozczulanie się nad samym sobą i postawiła na nogi.

Zrobiła z niego na powrót człowieka.

Sam nie wiedział, czego właściwie od niej chciał.

Wiedział tylko, że te kilka tygodni mieszkania z nią

przyniosły mu jakiś dziwny, nie znany dotąd spokój.

Nie, nie spokój. To nie było dobre słowo. Nie oddawało

w pełni tego, jak fascynujące było życie u boku takiej

kobiety, jak Anna. Ostatnio zaczął już nawet budzić

się rano z uczuciem radosnego oczekiwania na to, co

przyniesie nowy dzień.

- Cholera, doprowadziła już do tego, że myślę

i mówię jak w tych jej filozoficznych książkach.

Przez te wszystkie lata towarzyszyło mu uczucie, że

czegoś w jego życiu brakuje. A teraz sam ze zdziwie­

niem spostrzegł, że wrażenie to zniknęło.

To było zdecydowanie głupie, cały ten jej wyjazd

do Nowego Jorku, stwierdziła Anna. Wiele razy już

tego żałowała. Nie było co prawda aż tak tragicznie

- Evana nie widywała prawie wcale, właściwie zaledwie

kilka razy rozmawiała z nim przez telefon. Biegał

gdzieś całymi dniami - oglądał nowe kolekcje, składał

i przyjmował wizyty, odnawiał stare znajomości

i kontakty, czarował ludzi. Starała się ujrzeć ojca

oczyma Claire, ale po jakimś czasie poddała się. Nie

miało to żadnego znaczenia. Evan był człowiekiem,

który z góry projektował sobie życie, a potem

wprowadzał w czyn swe plany. Znajomość materiałów

i mody była po prostu środkiem, a nie celem. W wielu

dziedzinach zmuszona była podziwiać jego sukcesy,

ale w innych nie potrafiła ich wcale docenić.

background image

Claire, pomimo swych pięćdziesięciu ośmiu lat,

była nadal piękna, ale co roku potrzebowała coraz

więcej czasu, aby znaleźć odpowiedni dla siebie styl,

a każdego dnia coraz więcej czasu, aby wypocząć.

Teraz po raz pierwszy Anna miała okazję ujrzeć

swoją matkę au naturel - bez makijażu, z maseczką

na twarzy...

Szał zakupów był także ograniczony przez to, że

Anna uparła się, by korzystać tylko z własnych

funduszów. Dach czekał w końcu już tak długo, że

mógł poczekać jeszcze z rok.

Czwartego dnia wieczorem nie mogła już tego

dłużej znieść. Nic się podczas tego wyjazdu nie

zmieniło. Ból, złość i bezradność pozostały tak samo

dotkliwe. Cholera! Przecież jej potrzebował! Gdyby

los ich sobie nie przeznaczył, to jakim cudem znalazłby

się nagle na jej progu, aby odmienić zupełnie jej życie?

Zadzwoniła na lotnisko... Kłóciła się, prosiła

i błagała. Potem wepchnęła wszystkie swoje rzeczy,

stare i nowe, do jednej walizki i uspokoiła Claire,

choć sama była pełna wątpliwości. Czy dalej będzie

w Raleigh, w hotelu razem z Cass, czy będzie czekał

w domu, gdy ona powróci?

W każdym razie musiała wziąć się w garść i dalej

ułożyć sobie życie. Obiecała Evanowi, że wybierze się

do fryzjera, obiecała Claire, że będzie częściej pisać,

obiecała sobie, że będzie dobrą córką i dała portierowi

całe dwa dolary napiwku, gdy znosił jej maleńką

walizeczkę do taksówki.

Do cholery! O co jej chodziło? - Tyrus krążył po

pokoju. Gdzie nie padł jego wzrok, napotykał ślady

chaotycznego bałaganu, tak charakterystycznego dla

Anny. Buty przy wszystkich drzwiach i pod stolikiem!

Nic dziwnego, że zawsze miała zimne nogi! Suche

bukiety i góry zardzewiałego żelastwa. Książki wszę-

background image

dzie! Stara misa z miśnieńskiej porcelany pełna

pocisków pamiętających wojnę secesyjną! To był

chomik nie kobieta!

Jego wargi były wygięte w grymasie bolesnego

uśmiechu. Powoli jednak i ten zniknął z jego twarzy.

Oczy jego znów przepełnił smutek, który był tam

częstym gościem przez ostatnie cztery dni. Anna

i Jennings we dwoje wspaniale rozwalili jego planowany

powrót do Cass. To, co miało być świąteczną okazją,

stało się fiaskiem. Nie udało mu się spędzić z nią ani

jednej nocy, a kiedy już wybrali się na wspólną

kolację, on był zanadto zmęczony, a ona zbyt wściekła.

O mało nie doszło do kolejnej sprzeczki. Oderwano ją

od stolika do telefonu. Dzwoniono ze studia nagrań.

Przegadała piętnaście minut, podczas gdy homar

w maśle zupełnie wystygł na jej talerzu. Tyrus był

wściekły i opuścił ją wkrótce potem, żałując, że

przełamał bariery nakazanej diety.

Miał szczery zamiar wynieść się stąd. Wylewał

wiele razy wodę ze słynnych wiader i sprawdził nawet

zewnętrzny system rynien. Dom się praktycznie

rozpadał. Ktoś się tym powinien zająć, a ona nie

miała na to ani czasu, ani ochoty.

Nie miała czasu, aby zająć się własnym domem,

skądinąd całkiem ładnym, bo musiała opiekować się

jatrzębiami. Albo włóczyć się po lesie i wykopywać

stare żelastwo. Albo patrzeć, jak bobry baraszkują

nad rzeką. Albo wyjeżdżać sobie do Nowego Jorku.

Zresztą nic go to nie obchodziło. Niech sobie jedzie

dokąd chce i baluje całymi nocami. Niech spotyka

wszystkich tych wspaniałych ludzi, którzy się liczą

w wielkim świecie. Którzy się liczą?! Sarknął z obrzy­

dzeniem. Czy tylko o to chodziło kobietom? Najpierw

Cass, a teraz Annie. Czyżby nie wiedziały, co naprawdę

liczy się w życiu?

Dałby sobie rękę uciąć za mocnego drinka, ale

background image

i bez tego dręczyło go poczucie winy. Od czasu gdy

Cass była w mieście, nie przywiązywał wagi do zaleceń

lekarzy. Cass lubiła ciężkie, mocno przyprawione

potrawy. Co prawda i tak całe to ich ponowne zejście

się wypadło do niczego. Nie dotarł na tamten wielki

bankiet, choć uczciwie się starał. A ona oczywiście

była wściekła.

- Nigdy nie zrobiłeś niczego, o co cię prosiłam!

- oświadczyła oskarżycielsko, kiedy wreszcie zjawił

się u niej w hotelu piętnaście minut przed drugą nad

ranem. Pojechał do niej prosto z laboratorium. Był

śmiertelnie zmęczony i nie miał ochoty na utarczki.

A potem i tak musiał na nią czekać w holu hotelowym,

dopóki nie wróciła. Wreszcie ukazała się. Wyglądała

jak poszarpany motyl, a pachniała alkoholem i swymi

ciężkimi, egzotycznymi perfumami.

- Kochanie, wytłumaczę ci, czemu nie mogłem być

tam z tobą dziś wieczorem. - Starał się być cierpliwy

i opowiedział jej całą historię Jenningsa. Cały czas

patrzył pożądliwie na rozesłane łóżko i to tylko

dlatego, że chciało mu się spać. Nie spał już od tak

dawna, że przestał odróżniać dzień od nocy.

- Pewnie, wiecznie tylko ta twoja praca. Stare,

zardzewiałe wiadra pełne ludzi, albo rozpadający się

ze starości marynarze cuchnący brudem i piwskiem!

Znów poczuł uderzenie krwi w skroniach. Zawsze

pojawiało się wtedy, kiedy zaciskał pięści i czuł ten

dziwny ciężar w żołądku.

- Tu chodzi o coś więcej - powiedział hamując

złość. - Żyjemy na przepełnionej planecie, a na dnie

morskim jest jeszcze mnóstwo nie wykorzystanych

zasobów mineralnych, potencjalnego pożywienia,

paliwa...

- Przestań wreszcie truć. Przez ciebie nie wiedziałam,

co zrobić. Nie miałam na tym przyjęciu osoby

towarzyszącej. Cały dzień czekałam na twój telefon,

background image

a kiedy zdecydowałam się zadzwonić sama, jakiś

bubek powiedział mi, że jesteś zajęty. Zajęty! - po­

wtórzyła z ironią i niedowierzaniem.

- Cass, poszedłbym z tobą na to przyjęcie, gdybym

tylko mógł. Niecierpliwie odliczałem dni do naszego

spotkania, wiesz?

Czy rzeczywiście? - zapytał sam siebie w myślach.

Czy przypadkiem gdzieś po drodze nie zaprzestał

liczenia?

- Pewnie, pewnie! - warknęła wściekła tupiąc

w podłogę czubkiem srebrnego pantofla. - A co by

było, gdybym nie przyjechała do Raleigh?

- Pojechałbym do Wilmington, jak tylko byłbym

wolny.

- Naprawdę? - Na policzki wystąpiły jej jaskrawe

plamy. Zepsuły do cna efekt wywołany przez róż

i puder. Tyrus z trudem się opanowywał.

- Naprawdę, Cass. Postanowiłem kupić mały

trawler i domek z kawałkiem ziemi gdzieś na wybrzeżu.

Od początku przyszłego roku wracam nad morze.

- Trawler!? Czyżbyś miał zamiar łowić rybki?!

Nie można zadowolić kobiety, niech to szlag!

Przyciągnął ją do siebie, przytulił mocno i poprowadził

w stronę łóżka.

- Nie martw się, będziemy mieli dość czasu dla

siebie - ostatni raz spróbował ją uspokoić. Nigdy nie

potrafili ze sobą rozmawiać. Porozumienie osiągali

jedynie w łóżku.

Właśnie w tym momencie wszystko się rozsypało.

Samo wspomnienie jeszcze teraz go rozwścieczało.

Cass uspokoiła się i spotulniała przy pierwszym

pocałunku. Ale im bardziej ona chciała jego, tym

bardziej on nie chciał jej. Jej ręce pieściły całe jego

ciało, ale on, zamiast jak zwykle przejąć inicjatywę,

zachowywał się jak dziewica.

Za wszelką cenę próbował odwrócić jej uwagę.

background image

- Co to za wspaniałe perfumy? - Cholera, jego

ciuchy będą teraz cuchnęły tym przez kilka godzin.

Niechcący przypomniał sobie delikatny kwiatowy

zapach perfum Anny.

Poczuł, jak Cass lubieżnie wsuwa nogę między jego

uda, jak jej rozbiegany język pieści jego ucho.

Wszystko to miało jednak zgoła przeciwny efekt.

Absolutnie jej nie pragnął. Kiedy już wyrwał się z jej

objęć, doszedł do wniosku, że ani przez chwilę nie

miał na to ochoty.

Tym razem nie była to niezdolność. Wiedział o tym

dobrze, bez względu na stek obelg, jakie miotała pod

jego adresem. Miał szczęście, że czymś w niego nie

rzuciła.

Uspokoił się dopiero w samochodzie, gdy łamiąc

wszelkie przepisy pędził w stronę domu. Ciekawe, że

jego męska duma wyszła z tego wszystkiego bez

szwanku.

Wiedział, że po tym, co zaszło między nim a Cass

- to już koniec. Gdziekolwiek by teraz nie podążali,

z całą pewnością będą tam zmierzać osobno. Nie

mógł nic zaofiarować takiej kobiecie, a i niczego od

niej nie chciał. Zastanawiał się tylko, jakim cudem

związek ten przetrwał aż tak długo.

Boże, Anna jest taka jak one wszystkie! Ile czasu

można kupować jakiś płaszcz?! No i te przyjęcia.

Miała tam być cała śmietanka, ale był pewien, że

opinie Anny na ten temat znacznie odbiegają od

opinii jej rodziców. W ogóle od chwili, gdy ich

poznał, znacznie lepiej ją rozumiał. I podziwiał

najbardziej za to, że miała własne zasady, według

których żyła.

Kiedy powrócił do domu pierwszego wieczora po

jej wyjeździe, jego myśli krążyły wokół Jenningsa.

Ale nawet wtedy mu jej brakowało. Nie spodziwał

się, że odczuje ten brak aż tak bardzo. Wtedy jednak

background image

zmęczenie przeważyło. Rzucił się na łóżko i przespał

bite dziesięć godzin.

Od tamtej pory znowu brakowało mu snu, ale nie

był w stanie się położyć. Nie dawała mu spokoju tak

wyraźna obecność Anny, a zarazem jej brak.

Poszedł do jej pracowni. Nagle poczuł się tak,

jakby przestąpił próg innego świata. Pracownia była

ogromna, utrzymana w zupełnym porządku, czyś­

ciutka. Wszystko - podłoga, sufit i ściany - pomalo­

wane było na biało. Trzy ogromne okna miały nowe

szyby. Pod ścianami stały stoły do pracy i stoliki

z pędzlami. Całe pomieszczenie było oświetlone

sześcioma wielkimi lampami biurowymi.

Wszedł do środka. Ze zdumieniem spostrzegł, że

w tym czyściutkim pomieszczeniu jej obecność jest

tak samo wyczuwalna, jak w zagraconych pokojach

na dole. Na jednej ścianie wisiały jej rysunki, już

oprawione. Instynktownie ocenił ich jakość. Była tam

seria pejzaży, kilka portretów nie znanych mu osób,

przekroje i zbliżenia roślin i nasion.

Kilka pejzaży było znajomych - grupa skałek, na

której kiedyś razem jedli - wtedy, gdy tak bardzo go

zmęczyła, a obok nich kolekcja rysunków ptaków. Te

potworne stwory z wyłupiastymi oczyma to z pew­

nością młode sowy.

Była dobra. Była po prostu świetna. Jakość i styl

jej prac były absolutnie bez zarzutu. Nadawała swoim

dziełom pewien rodzaj elegancji, który nawet jego

niewprawne oko potrafiło uchwycić.

Była świetna. Ale była daleko stąd.

A on chciał, żeby była tu. Pragnął jej. Potrzebował

jej.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Anna była zmęczona i zła. Przede wszystkim było

już bardzo późno, a ona nigdy nie lubiła prowadzić

w nocy. Po drugie, mając tak mało czasu, nie mogła

załatwić bezpośredniego samolotu. Pierwszy odlot

opóźnił się o czterdzieści pięć minut, a tłum na

pokładzie samolotu przypomniał raczej wagonik metra

w godzinie szczytu. Z powodu opóźnienia zmuszona

była pokonać biegiem ogromne odcinki na lotnisku

w Waszyngtonie, i oczywiście jej bagaż za nią nie

nadążył.

W ten oto sposób przepadła cała radość nowych

zakupów. Dwie nowe sukienki i sweterek za sześć­

dziesiąt dolarów szybowały teraz w nieznanym kierun­

ku. Wspaniały nowy płaszcz został zupełnie zgnieciony

przez trzy walizeczki jej towarzyszy podróży. Najob-

rzydliwszy hot-dog świata przyczynił się do po­

brudzenia musztardą nowej jedwabnej bluzki, a wspa­

niałe rajstopy od Diora zupełnie się podarły. Najgorsze

jednak okazały się szare pantofelki z wężowej skórki

- prezent od Evena. Zmieniły jej stopy w coś, co

przypominało krwawy befsztyk...

Dom - to było wspaniałe miejsce, chociaż teraz na

pewno zimne i puste. Gdy tylko tam wreszcie dotrze,

rozpali na kominku ogromny ogień, zawinie się

w gruby szlafrok, przygotuje sobie ogromny kubek

herbaty i zwinie się w kłębek na swojej ulubionej

sofie. Może nawet dzisiaj się na niej prześpi...

Ale nawet jeśli ułoży się do snu na sofie, to tylko

dlatego, że w pokoju będzie znacznie cieplej niż w jej

background image

sypialni, a broń Boże nie dlatego, że w jej pokoju

przeszkadzały jej wspomnienia tego, co o mało tam

nie zaszło. Zdecydowanie nie. Nie mogła sobie pozwolić

na takie sentymenty - miała zbyt dużo pracy. Miała

resztę swego życia przed sobą.

Blask świateł drogowych tworzył przed maską

samochodu tunel, w którym kolejno pojawiały się

znane i kochane elementy bliskiego jej krajobrazu

- sucha sosna, wąski mostek na Eno, światła domu

jej najbliższych sąsiadów. Anna mocniej ujęła kierow­

nicę w drobne dłonie. Zmusiła się do tego, by jej

myśli powróciły do rysunków, które musiała wykonać

do książki 0'Hary. Jutro od samego rana zabierze się

za stronę tytułową, a natychmiast potem zacznie

pracę nad nowymi książkami. Nie. Z samego rana

musi pojechać do miasta, aby odebrać pocztę, dopiero

potem strona tytułowa. Potem nowe teksty do

zilustrowania... Od razu weźmie się za ich czytanie...

Nie pozostawi sobie ani jednej wolnej chwili na

myślenie.

- A przy tym teraz naprawdę kupię sobie coś

w nagrodę! - powiedziała głośno. Swobodnie skręciła

z głównej drogi na wysypany żwirem podjazd. Han­

nibal zawsze dawał jej jakiś drobiazg jako nagrodę po

każdej większej zakończonej pracy. Były to drobne

upominki: tomik poezji, bukiet kwiatów, butelka jej

ulubionego wina... Starała się po jego śmierci kon­

tynuować tę tradycję, ale niestety stopniowo zapomi­

nała. Tym razem na pewno nie zapomni. Kupi sobie

coś do pracowni... Może projektor? Dach może jeszcze

poczekać kilka miesięcy. W ferworze planowania

zapomniała, że wszystkie pieniądze na reperację dachu

poszły z dymem podczas jej ciuchowych szaleństw

w Nowym Jorku.

W oknach domu świeciło się światło i serce Anny

zatrzepotało w piersiach. Pomimo to nie odważyła się

background image

mieć nawet krztyny nadziei. Zaparkowała przy samych

drzwiach i nie wysiadła z samochodu.

Nie wiedziała, jak się zachować. Postępować zimno

i spokojnie, jak gdyby nic się nie zdarzyło? Rzucić mu

jakieś chłodne słówko na powitanie, tak jakby nie

myślała o nim przez każdą chwilę tej rozłąki? Jak

gdyby nie śniła o nim każdej nocy od wyjazdu? Jak

gdyby jego obraz nie był cały czas przed jej oczami?

Czy kiedykolwiek będzie w stanie przeboleć to, że

opuścił w pośpiechu jej ciepłe łóżko, aby udać się do

Cass?

A jeśli nie był w domu sam? Co ma zrobić, jeśli ta

Cass jest z nim?

Drzwi frontowe uchyliły się i potężny cień, rzucany

przez ogromne ciało Tyrusa, padł na schodki. W chwilę

później był przy jej samochodzie. Gwałtownie otworzył

drzwi i zaczął na oślep szukać sprzączki od pod­

trzymujących ją pasów.

- Na co tu czekasz? - zapytał gwałtownie. - Chcesz,

żeby ktoś ci przysłał zaproszenie na ozdobnym

blankiecie? Jesteś sama?

- Nie, na tylnym siedzeniu przywiozłam wszystkich

muzyków z filharmonii nowojorskiej! - Szukała wokół

siebie po omacku torebki i kryminału, który kupiła

na lotnisku i do którego ani razu nie zajrzała.

- Widzę, że świetnie się bawiłaś - powiedział

złośliwie, wprowadziwszy ją do pokoju. Gwałtownie

zatrzasnął za nią drzwi. Wyszedł w samej koszuli

i teraz chuchał w dłonie, aby rozgrzać zgrabiałe

palce. Patrzył, jak gdyby to ona była intruzem, kimś

obcym...

- Ciekawe, dlaczego dopiero teraz wracasz? Za

dużo uroczych ubawów do rana? Za dużo tej uroczej

śmietanki towarzyskiej?

Anna, potwornie zmęczona, rzuciła torebkę na

krzesło, a płaszcz na skrzynię pod wieszakiem. Na

background image

szczęście dom był ciepły. Szkoda, że nie dało się tego

samego powiedzieć o powitaniu...

- Tyrus - zerknęła na niego poważnie - czy byłbyś

łaskaw się zamknąć?

- Wyglądsz jak wcielony diabeł!

- Ty też jesteś swym dawnym, uroczym i milutkim

sobą! - Przynajmniej tej całej Cass nie było w okolicy.

Oczywiście może siedzieć na górze. Ale mimo to

Anna nie miała ochoty na żadne agresywne działania.

Była zbyt zmęczona. Nawet jej intuicja przestała

funkcjonować.

- Co się stało? Twoja panienka zraziła się znowu

z powodu twego złego humoru i jeszcze raz zostawiła

cię na lodzie? Wcale się nie dziwię!

- Dlaczego nie mogłaś dać mi znać, że wracasz?

- Dlaczego? Żebyś mógł się pozbyć wszystkich

śladów waszej tu działalności?! O ile nie zapomniałeś,

to jest to jeszcze mój dom i nikomu nie muszę się

opowiadać!

- Niczego nie zapomniałem! A gdzie ten twój

cholerny bagaż?

- Przypuszczam, że teraz jest już pewnie w Cincin-

nati! Przestań na mnie wrzeszczeć, Tyrusie! - Anna

zrzuciła z nóg pantofle i kopnęła je w kąt pokoju.

- Nie wrzeszczę na ciebie! Staram ci się pomóc!

Ale utrudniasz mi to, jak tylko możesz!

- Pomagaj Cass, ja nie potrzebuję niczyjej pomocy,

a już zwłaszcza twojej!

Skierowała sie w stronę sypialni. Miała ochotę

tylko na jedno - uciec, zanim nie straci tych nędznych

resztek własnej dumy, które jej jeszcze pozostały. Co

się z nią działo? Zaplanowała sobie przecież, że

będzie się zachowywać naturalnie. Tak, jakby nic się

między nimi nie wydarzyło. A tymczasem, zanim

jeszcze zdążyli się przywitać, ona już robiła mu scenę

zazdrości o kobietę, której nigdy nawet nie widziała

background image

na oczy. Każdy facet mający choć krztynę rozsądku

wiedziałby, że jest w nim zakochana po uszy.

Ale jeśli odważył się przyprowadzić tę kobietę

z sobą do domu, pomyślała z wściekłością, szarpiąc

nerwowo klamkę swego pokoju... Pokręciła głową.

- To nie moja sprawa, nie mam zamiaru się tym

przejmować - powiedziała cicho do siebie.

- Anno, jesteś strasznie zmęczona - wydawało jej

się, że słyszy w jego głosie nutkę politowania, i dzika

furia, którą do tej pory udało jej się jakoś opanować,

wybuchła.

- Nie jestem zmęczona. Do cholery, nie próbuj mi

niczego wmawiać. Nie jest mi to wszystko do niczego

potrzebne. Jeśli ją tutaj przyprowadziłeś, to nie jest

moja sprawa. Pokój należy do ciebie, a w umowie ani

słowem nie broni ci się zapraszania gości. Ale nie

próbuj bawić się ze mną w kotka i myszkę. Nie mam

ochoty na żadne gierki!

Była już w swoim pokoju. Jej głośny oddech

podkreślał jeszcze, jak bardzo jest poirytowana. W tym

momencie chwycił ją za ramię i gwłtownie obrócił.

Spojrzała z pogardą na jego dłoń leżącą na jej ramieniu,

a dopiero potem w jego twarz. Wtedy dostrzegła, jak

bardzo jest wyczerpany, i zobaczyła też, że od kilku

dni się nie golił.

Kiedy jednak zauważyła zimny blask jego oczu, jej

wargi ponownie zacisnęły się w grymasie złości. Jedno

słowo wywołałoby lawinę wyrzutów z jej strony, a za

nic w świecie nie chciała dać mu poznać, jak bardzo

cierpi. Odchyliła dumnie i arogancko głowę i czekała,

aż ją puści.

- Anno - powiedział prowadząc ją do pokoju

- musimy porozmawiać. - Zamknął cicho za nimi

drzwi.

- Nie sądzę - odpowiedziała spokojnie. Otworzyła

znów drzwi do sypialni. Może w panującym tam

background image

chłodzie uda jej się zapaść w sen zimowy? Może uda

jej się obudzić dopiero na wiosnę, gdy wszystkie

cierpienia już dawno miną, a on odjedzie? Chyba

jednak nie była tak twarda, jak chciała.

- Nie odchodź!

- Tyrusie - odparła, trzymając cały czas dłoń

na porcelanowej, ozdobnej klamce - jestem ab­

solutnie wykończona. Ostatnie cztery dni były dla

mnie męczarnią, miałam potworną podróż, zgubili

mój bagaż, rozkrwawiłam sobie stopy w tych pan­

toflach...

- Anno, brakowało mi ciebie.

Spojrzenie, które mu rzuciła, było pełne powąt­

piewania.

- Nie wierzę ci - odpowiedziała spokojnie, choć

podświadomie uniosła ramiona, tak, jak gdyby chciała

się przed czymś obronić. - Nie mogło ci niczego

brakować, skoro dzieliłeś swój cenny czas pomiędzy

Cass i laboratorium.

- Wcale nie spędziłem dużo czasu w hotelu - po­

wiedział cicho. - Mieliśmy pewne kłopoty związane

z tym eksperymentem, a potem dwaj technicy zatrud­

nieni przy pracach dostali grypy i mieliśmy wszyscy

podwójne dyżyury.

- Co za pech. Mam jednak nadzieję, że ty i Cass

znaleźliście choć trochę czasu dla siebie? - Nic takiego.

Kłamała jak z nut! Miała nadzieję, że jeśli Cass

Valenti w ogóle coś zrobiła, to na przykład odleciała

na miotle na sabat czarownic!

- Mógłbym przygotować herbatę - zaofiarował się

troskliwie i Anna, zrezygnowana, poczuła, że się

poddaje. Odrzuciła rozsądek.

- To byłoby cudowne - powiedziała. - Garnek do

mleka jest po lewej stronie w spiżarce.

- Zagotuję mleko - powiedział idąc do kuchni, ale

w progu jeszcze zawrócił i podszedł do kominka.

background image

- Dołożę do ognia. Będziemy sobie mogli sami

podgrzać miód.

Anna oparła się czołem o chłodną framugę drzwi,

aby ukryć uśmiech szczęścia. O Boże, jak ona kochała

tego człowieka! Wiedziała, że uczucie to nie ma

żadnej przyszłości, nawet gdyby Cass nie stanowiła

już żadnej przeszkody. A tego nie mogła być pewna.

Jedyne, co dodawało jej otuchy, to jej intuicja. Niejasne

przeczucie, że Cass Valenti już się nie liczy.

Oczywiście, równie dobrze mogły to być tylko jej

pobożne życzenia. Poza tym człowiek, który do

trzydziestego ósmego roku życia pozostał kawalerem,

z pewnością nie poszukiwał na siłę żony, zaś ona nie

była zdolna zgodzić się na inny związek poza za­

przysiężeniem sobie czegoś na całe życie. Widocznie,

wbrew poetom, nie uważała, że lepiej jest kochać

i stracić, niż nie kochać wcale.

- Daj mi choć dziesięć minut - rzuciła przez ramię.

Czuła się po podróży brudna i nieświeża. Idąc

w kierunku prysznica zrzuciła z siebie ubranie i po

raz kolejny pożałowała, że jej bagaż zaginął. Claire

podarowała jej cudownie uwodzicielski komplet

składający się z wydekoltowanej koszulki i peniuaru.

Zrobiła to natychmiast po tym, gdy zobaczyła piżamę

i szlafrok kąpielowy, które córka przyciągnęła ze

sobą do Nowego Jorku.

- Przecież nie możesz nawet zamówić sobie śnia­

dania do pokoju, jeżeli będziesz siedzieć w takich

szmatach! - oświadczyła zgorszona.

Anna myła się bardzo szybko, prawie nerwowo.

Pod nosem zaś nuciła jakieś fragmenty musicalu, na

który zabrali ją rodzice. Była to typowa piosenka

miłosna, utrzymana w tym specyficznym stylu, który

nigdy nie wychodzi z mody. Wytarła się prędko,

natarła balsamem, posypała ramiona talkiem, naciąg­

nęła nowiutką piżamę i rozczesała włosy. Wolałaby

background image

posiedzieć trochę w wannie pełnej gorącej wody, aby

wypędzić z obolałego ciała trudy podróży, ale na to

nie miała czasu. Ciekawe, że w tej chwili nie czuła się

nawet w połowie tak zmęczona, jak kilka minut

temu. Pochyliła się w stronę lustra i uśmiechnęła

radośnie.

- Tu pasowałaby najlepiej jedna z tych starych,

drewnianych, podobnych do balii wanien, prawda?

- powiedziała w formie przywitania, gdy powróciła

do pokoju. Ogień na kominku buzował radośnie,

wiec podeszła tam, aby się ogrzać. Nie mogło być nic

wspanialszego od ognia na kominku w zimną noc.

- Aby się kąpać przed kominkiem? Nie jestem

pewien, czybym się w niej zmieścił.

Widząc, jak jego oczy lustrują jej ciało, jak pieszczą

spojrzeniem miękkie łuki bioder i piersi, pożałowała,

że nie zdążyła znaleźć starego płaszcza kąpielowego

Hannibala. Skromny, biały szlafrok frotte, który miała

na sobie, wydał jej się zanadto prowokujący.

- Może moglibyśmy pożyczyć od jakiegoś miejs­

cowego farmera koryto do świniobicia - powiedziała,

chcąc słowami pokryć zmieszanie. - Do czegoś takiego

na pewno byś się zmieścił.

- Wydaje mi się, że standardowa balia zupełnie

wystarczy - odrzekł, stawiając kubek z gorącą bawarką

na stole i przesuwając w jej kierunku naczynko

z miodem.

- Taka wanna byłaby zdecydowanie zbyt dekaden­

cka w naszej głuszy. - Pokręciła głową i oblizała

palec zanurzony uprzednio w miodzie.

- Ale sauna - dodała po chwili - to zupełnie co

innego. Czy wiesz, że Indianie północnoamerykańscy

znali saunę wiele setek lat temu? Jeszcze bardziej ich

za to szanuję!

- Szacunek czy nie, przydałaby mi się sauna przez

te ostatnie parę dni. - Tyrus ulokował się wygodnie

background image

na przeciwległym końcu sofy i wyprostował swe długie

nogi.

- Nie wiem, czy zaleca się saunę ludziom z nadciś­

nieniem, ale zawsze mógłbyś się dowiedzieć. A tak

przy okazji, jak tam twoja dieta? Miałeś czas na to,

aby ćwiczyć? Przypuszczam, że nie, bo byłeś zbyt zajęty.

Powiedz jej, powiedział sam do siebie. Powiedz jej.

Właśnie dała ci świetną po temu okazję. Powiedz jej,

co ci było i jak udało ci się to przemóc i to tylko

dzięki niej i jednemu wyrozumiałemu lekarzowi.

- Zresztą sauna będzie musiała poczekać. Zwłaszcza,

że pieniądze przeznaczone na reperację dachu prze-

putałam na całe stosy ubrań, których pewnie nigdy

na siebie nie nałożę. - Pociągała powoli herbatę, nie

przejmując się specjalnie tym, że jej zasoby finansowe

zostały przepuszczone, dom się powoli rozsypuje,

a jej samej nie stać nawet na domek dla ptaków, a co

dopiero na saunę. Właściwie nieco przerażające było

to, jak niewiele potrzebowała do pełni szczęścia - kubek

herbaty, buzującego na kominku ognia - i jego. Ale

przede wszystkim jego, dodała w myślach.

Tyrus siedział wpatrzony w sypiące się na brzeg

paleniska iskry i Anna pozwoliła sobie na to, by mu

się dokładnie przyjrzeć. Zobaczyła, że ma lekko

opuszczone ramiona, że rzeczywiście jest nie ogolony.

Faktycznie wyglądał na zmęczonego. Na jego pięknej

twarzy pojawiły się głębokie bruzdy, których wcześniej

nie dostrzegła.

- Aż tak ciężko tu było? - zapytała delikatnie.

- Aż tak - pokiwał głową smutno. - Udało nam

się wyciągnąć Jenningsa, ale była to straszna robota.

A z Cass - to było po prostu fiasko.

Nie dotykali się nawet, ale wydawało się, że nigdy

jeszcze nie byli sobie tak bliscy. Ale jeśli oczekiwał, że

będzie mu współczuć z tego ostatniego powodu, to

się mylił. Spróbowała jednak trochę mu pomóc.

background image

- Żałujesz?

- Nie, czuję się wolny. - Odstawił pusty kubek na

stertę papierów, które przyniósł z pracy, i odwrócił

się, by na nią spojrzeć. Cass była całe lata świetlne

stąd. Tak jak gdyby nigdy nie istniała. Anna była

wszystkim, co się dla niego liczyło, a jeżeli tym razem

znów uda mu się wszystko popsuć...

O Boże, dygotał jak liść na wietrze. Od czego

powinien zacząć? Czy może ryzykować, że odstraszy

ją od siebie otwartą deklaracją, czy też powinien na

przykład opowiedzieć jej historię swych bolączek

i uzupełnić planami na przyszłość? W ciągu tych

długich, ciężkich godzin, gdy czekał na jej powrót do

domu, przemyślał sobie dokładnie, co ma powiedzieć,

ale w tej chwili nie mógł sobie przypomnieć ani słowa.

Wziął głęboki oddech i przejechał palcami po

zmierzwionych włosach.

- Anno, brakowało mi ciebie potwornie, ale muszę

się ogolić, wziąć prysznic i przespać z dziesięć godzin,

zanim będę mógł jakoś temu zaradzić. Poczekasz na

mnie? - Tchórz! Tchórz! - wyrzucał sobie w myślach.

Anna nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać.

Brakowało mu jej, tęsknił do niej, ale był zbyt brudny

i niewyspany, by jakoś to wyjaśnić. Wreszcie wzruszyła

ramionami.

- Nigdzie się nie wybieram.

- O ile to nie sprawi kłopotu, to czy mógłbym

skorzystać z twego prysznica? W mojej łazience odpadł

kurek nad wanną i jeszcze nie miałem czasu go

zreperować.

- Proszę cię bardzo. Och, zaczekaj chwilę! - zerwała

się i pobiegła do łazienki, po drodze rzuczając mu

jakąś uwagę dotyczącą ręczników. Była tak roz­

gorączkowana i tak się do niego śpieszyła, że kom­

pletnie zawaliła całą łazienkę ubraniami, mokrymi

ręcznikami, kosmetykami i czym się jeszcze dało.

background image

I tak już pewnie było za późno, ale chciała na nim

wywrzeć dobre wrażenie. Jej intuicja ciągle rozbudzała

w niej przeróżne nadzieje, choć rozsądek nakazywał

odepchnąć takie myśli. Ale może jeszcze wszystko

mogło się wydarzyć.

Gdy wróciła do pokoju, Tyrus spał. Poczuła się

urażona. Usiadła ciężko i wbiła w niego wzrok. Miał

na sobie szmaciane buty, w których chodził po domu

i stare, wytarte dżinsy, które ciasno opinały jego

potężne, muskularne ciało. Błękitna koszula flanelowa

rozpięła się na piersi. Nie mogła się powstrzymać, by

nie przyznać się przed sobą, że go kocha - razem

z tymi jego zmierzwionymi włosami, kilkudniowym

zarostem i zmarszczkami przemęczenia.

Delikatnie zsunęła buty z jego stóp i ułożyła go

wygodnie na sofie. Nawet się nie poruszył. Kiedy jedna

jego ręka zsunęła się i zwisła bezwładnie, przełożyła mu

ją przez pierś. Potem okryła go ciepłym pledem.

Stała nad nim bardzo długo. Przyglądała się jego

wspaniale wycyzelowanym wargom, pierwszy raz

zauważyła, że koniuszki jego rzęs są białe od słońca.

Ich cień padał na ostro zarysowane kości policzkowe.

Zwykle te oczy miały kolor krzemienia, ale widziała

je już ciemne jak oksydowana stal, gdy jego źrenice

były rozszerzone pożądaniem. Jeśli będzie miała choć

trochę szczęścia, to być może ujrzy je takimi jeszcze raz.

Gdzieś w połowie nocy uczuła chłodny powiew i to

ją zbudziło. W pierwszej chwili nie mogła sobie

przypomnieć, gdzie jest. Czy to jeszcze hotel Berkshire

Pałace, czy znów własne łóżko?

Leżała na podłodze w pokoju, na ogromnej stercie

koców, przykryta kilkoma pledami. A zatem była

dokładnie tam, gdzie przyłapał ją sen. Natomiast

chłodny powiew powietrza spowodowany był tym, że

ktoś uniósł jej przykrycie i położył się obok niej.

background image

- Cicho - szepnął Tyrus - śpij spokojnie.

Jej serce załomotało mocno, a puls nieprawdopodob­

nie się przyśpieszył. Jak mogła teraz spać spokojnie?

Jak w ogóle mogła spać, gdy czuła przy sobie jego

silną męskość? Wziął ją w ramiona tak, jak tamtej

nocy, ale tym razem zdawała sobie świetnie sprawę

z tego, że to jawa. Nie da się tym razem zaskoczyć.

- Co ty tu robisz? - szepnęła, poczuwszy zapach

jego mydła, jego wody po goleniu, jego ciała.

- Powiedziałem ci, że musimy porozmawiać.

- Powiedziałeś mi, że musisz się ogolić i wykąpać,

a potem przespać jakieś dziesięć godzin - poprawiła

go skrupulatnie. Drżała przy tym, każdy mięsień,

każdy nerw dygotał w jej ciele.

- Zrobiłem to wszystko, tylko w odwrotnej kolej­

ności. A w trakcie obudziłem się cieplutko okryty

i zastałem ciebie śpiącą na podłodze przy moim łóżku.

Odnalazł w międzyczasie guziki przy jej piżamie

i rozpinał je powolutku. Nie potrzebował przy tym

odrywać ani na chwilę wzroku od jej twarzy. Opo­

wiadał jej kiedyś, że w jego pracy, gdy pod wodą

panują egipskie ciemności, można sobie stopniowo

„wyhodować oczy" w opuszkach palców.

- W moim pokoju było zimno jak w psiarni, wiec

pomyślałam, że skorzystam z rozpalonego tutaj ognia.

- Ogień prawie wygasł. Ale dorzuciłem jeszcze do

niego, zanim wziąłem prysznic. Powiedz mi, czy zawsze

trzymasz perfumowany talk w mydelniczce?

- Bardzo się spieszyłam...

- To tak, jak teraz. - Jego wargi delikatnie dotknęły

jej karku. Palcami czule przesuwał na bok jej włosy.

Myślałam, że chcesz rozmawiać. To rozmawiajmy,

myślała bezsilnie. Po chwili jednak wszystkie myśli

umknęły z jej głowy.

Obrócił ją w ramionach i dopiero wtedy zorientowała

się, że jest nagi.

background image

- Słuchaj - szepnęła nerwowo, podczas gdy rozsądek

toczył w jej ciele ostatni przegrany bój z pożądaniem

- czy to będzie jeszcze jeden taki prawie udany raz?

Jeśli po prostu starasz się być miły...

Przestała mówić, albowiem jego dłonie przesunęły

się w dól po jej plecach. Ujął mocno miękką jędrność

jej pośladków. Widziała w świetle ognia jego oczy

- błyszczące ogniem pożądania przypominały skrawki

rozpalonego żelaza. Ku jej zdziwieniu wydawał się

być jeszcze bardziej rozdygotany niż ona.

- Będę bardzo przyjacielski i miły, jak to określiłaś.

Ale najpierw muszę cię wyplątać z tych szmat. - Zdjął

jej bluzkę od piżamy i odsunął ją od siebie na odległość

wyciągniętych ramiom. Blask płomieni padł na jej piersi

i przekształcił ich księżycową biel w czerwień koralu.

- Jesteś tak piękna - szepnął - tak cudownie piękna.

Porwał ją i przycisnął do siebie. Uczuła, jak miażdży

jej ciało o swą potężną, szeroką pierś. Uczuła, jak jej

podniecone sutki zmieniają się w twarde pączki.

Walczyła ze sobą, chcąc pokonać uczucie przerażenia.

Czuła się tak, jakby porwał ją, nie umiejącą pływać,

nagły przypływ oceanu.

- Tyrus - szepnęła. Zabrzmiało to jak prośba

o pomoc, o wsparcie, ale już była zagubiona, porwana,

niesiona wbrew sobie czy ze swym przyzwoleniem...

Przy nim. Na dobre i na złe.

Kiedy zaczął koniuszkiem języka pieścić delikatnie

jeden sutek, jęknęła i napięła wszystkie mięśnie.

Wyprężyła się w jego ramionach. Zaczął pieścić drugą

pierś. Jej dłonie gorączkowo plątały jego włosy na

piersiach, odkrywały pod nimi nieznany, a pod­

niecający, układ stalowych mięśni pokrytych aksamitem

miękkiej skóry.

- Kochany, proszę, delikatnie, kochany, nie wy­

trzymam tego dłużej. - Słowa jej były prawie nie­

słyszalne wśród urwanych, postrzępionych oddechów.

background image

Poczuła, jak jego dłonie znów pieszczą jej plecy, jak

obejmują pośladki. Uniósł ją nieco w górę i nagle

ziemia zadrżała, podczas gdy ona poczuła całą siłę jego

żądzy.

Wydawało się jej, że przeszyły ją gromy i błyskawice.

Ogień płonący w jej ciele znalazł się poza wszelką

kontrolą. Zatraciła się całkowicie. Jej dłonie, kierowane

potrzebą spoza kręgów świadomości, poczęły pieścić

całe jego ciało. Zanim pogrążyła się całkowicie

w otchłani rozkoszy, poznawała, ku swemu zdziwieniu,

nie znane dotąd pocałunki, nie znane dotąd pieszczoty.

Poruszył się gwałtownie i zawisł nad nią przez

ułamek chwili. Jego oczy były tak zwężone, wyraz

napięcia, który nawet teraz potrafiła dostrzec, był tak

silny, że wydawło się, iż cierpi.

- Anno, nie mogę dłużej czekać - wyszeptał

gwałtownie. - Nigdy w życiu niczego tak nie pragnąłem.

Wstrząsana pożądaniem, takim jak i jego żądze,

Anna nie potrafiła niczego odmówić. Chwyciła go

w objęcia rozpalonych ud. Nie potrafiłaby go ode­

pchnąć. Należała do niego, czyżby o tym nie wiedział?

Czyż ich dusze nie po to błąkały się do tej pory po

wszechświecie, aby się wreszcie odnaleźć?

Wziął ją z namiętnością, która graniczyła z okrucień­

stwem. Ale zaledwie w kilka chwil później z jego ust

wyrwał się gardłowy okrzyk. Opadł przy niej, pokryty

potem. Nie wypuścił jej z uścisku.

Anna, samotna, poczuła, jak z wyżyn opada

z powrotem na ziemię. W jednej chwili sama osiągnęła

najdalsze otchłanie przestrzeni kosmicznej, a potem

coś przemknęło obok niej jak kometa, a ona zro­

zumiała, że nie jest już w stanie temu dorównać.

I teraz znów powróciła do punktu wyjścia, gdzie

czekały na nią opuszczenie i samotność.

Nawet nie zadał sobie trudu, aby mnie pocałować,

pomyślała, prawie go nienawidząc, brzydząc się jego

background image

zmęczonym oddechem. Patrzyła żałośnie ponad jego

ramieniem w okno. Wstawał jesienny poranek. Za­

stanawiała się, w którym miejscu popełniła błąd.

Czyżby oczekiwała zbyt wiele? Nie po raz pierwszy

w życiu pragnęła pochwycić spadającą gwiazdę,

a wpadł jej w ręce zaledwie zeschnięty liść.

Tyle marzeń i nadziei. Pewnie i tak była temu

winna. Nie licząc długiego i nudnego okresu narzeczeń-

stwa, była najbardziej niedoświadczoną kobietą, jaką

można było sobie wyobrazić. Sid nie przywiązywał

do tych spraw wielkiej wagi, a i ona nie była wcale

zainteresowana.

Czując się do głębi zawiedziona, Ann spojrzała

tęsknie na drzwi łazienki. Mogłaby się tam zamknąć

do chwili, gdy on będzie musiał pójść do pracy. Może

gdy się potem spotykają, znów będzie potrafiła

zachowywać się tak, jak gdyby nic się nie wydarzyło.

Tak właśnie zrobi. Po prostu wszystko zignoruje,

przejdzie nad tym do porządku dziennego. A jeżeli on

kiedykolwiek w rozmowie do tego powróci, Anna

spojrzy mu prosto w oczy i powie: kochałeś się ze

mną? Chyba coś ci się poplątało. Nie mam pojęcia,

o czym mówisz.

Musiała nie być przy zdrowych zmysłach, skoro

wierzyła, że cokolwiek mogło się zmienić w tym

czasie, kiedy była w Nowym Jorku. Zapewne pokłócił

się z Cass i postanowił na niej to odreagować, a ona

była wystarczająco głupia, by jeszcze na domiar złego

zakochać się w nim.

- Anno, tak mi przykro - jego miękkie słowa

jeszcze utwierdziły ją w zamiarze ucieczki, milczała

zatem udając, że śpi.

- Anno, nie uciekaj przede mną, kochanie.

Kochanie! Kochanie! O co też mu u diabła chodziło?

Czy nie wystarczało mu, że posiadł jej ciało, musiał

jeszcze teraz zbrukać jej serce i duszę?

background image

Czuła, jak jego wargi pieszczą jej czoło. Zacisnęła

mocno powieki, zdając sobie jednocześnie sprawę

z tego, że wcale nie postępuje rozsądnie. Ale nie

mogła zrobić nic innego. Nie potrafiła mu się

przeciwstawić. Nie umiała z nim walczyć, wystarczało,

by zrobił w jej stronę jakiś drobny gest. Rozbudzał

też w jej sercu i ciele żądze, których potem nie chciał

lub nie potrafił zaspokoić.

Przekręciła się na bok dalej udając sen, ale znów ją

przytulił.

- Anno, Anno, kochanie. Otwórz oczy i popatrz

na mnie!

Objął ją mocniej i jednym udem przykrył jej biodra

tak, aby nie mogła mu się wyrwać.

- Odczep się - rzuciła ostro.

Tak jak gdyby wcale nie zaprotestowała, jakby

nadal była tak chętna i rozpalona jak jeszcze kilka

minut temu, a nie napięta i oporna, Tyrus uśmiechnął

się do niej.

- Anno, uczyniłaś mnie właśnie najszczęśliwszym

człowiekiem na świecie. Wolno mi chyba spróbować

ci się odwdzięczyć?

- Nie masz o czym marzyć!

- Ależ skąd. Będę cię prosił, dopóki się nie zgodzisz.

Nie znoszę długów. Proszę cię, zamilcz na chwilę

i wysłuchaj mnie, to bardzo ważne...

- Mów, masz tylko minutę. <

Zawstydził się, patrząc na jej zaciśnięte usta, na jej

smutne oczy. Był samolubnym chamem, zachował się

jak prosię. I do tego jeszcze ślepe prosię. Mógł był jej

przynajmniej przedtem wytłumaczyć, ale ile razy

próbował, w ostatniej chwili nie starczało mu odwagi

i wycofywał się. A teraz oszalał z rozkoszy, a ona

była zawiedziona, co jeszcze pogarszało jej sytuację.

Zastanawiał się jeszcze cały czas, od czego zacząć,

gdy Anna wyplątała się spod góry koców i stanęła

background image

nad nim w oskarżycielskiej pozie. Pomimo tego, że była

całkiem naga, zachowała dumę i wyniosłość udzielnej

księżnej.

- I? - Rzuciła pytająco. - Minęło już trzydzieści

sekund twego czasu.

Wyciągnął rękę i uchwycił ją za kostkę. Anna

zachwiała się, próbowała przez chwilę złapać równo­

wagę, a potem usiadła gwałtownie na podłodze. Tyrus

rzucił się, by złagodzić jej upadek, ale było już za

późno. Przeklinając się w duszy ukląkł obok niej

i uniósł delikatnie, by pieszczotami złagodzić ból jej

potłuczonych pośladków. Tulił ją i głaskał czule, cały

czas szepcząc do ucha słowa skruchy.

- Czy byłbyś łaskaw mnie puścić? - zapytała

wściekle.

- Kochanie, nie chciałem, aby tak się stało.

- A zatem miałam upaść na głowę?!

- Nie mogłem tak po prostu pozwolić ci odejść.

Bardzo bolało?

- Pewnie, że bardzo! - czując, jak jego dłoń pieści

najbardziej intymne części jej ciała, z trudem była

w stanie podsycać swą złość. Nie mogła teraz pozwolić,

by w jej życiu nastąpiło jeszcze jedno fiasko.

- Płacz więc, skarbie - zamruczał, wtulając ją

mocno w swe ramię. - Płacz, żebym wiedział, że tak

naprawdę nic ci się nie stało. - Wyszeptał te słowa

prosto w jej ucho i zabrzmiały poważnie, ale poczuła,

że jego ciało aż dygocze. Zanosił się od śmiechu!!!

- Wydaje ci się, że to zabawne!!! - Próbowała

zawrzeć w swym głosie całą złość, ale dziwnym trafem

zabrzmiało to raczej niepewnie.

- Widzisz, zaczynam już rozumować tak jak ty.

Szkoda by było zmarnować taką umiejętność.

Odwróciła głowę, aby uciec przed dotykiem jego

warg i spróbowała jeszcze raz zaprotestować.

- Tyrus, posuwasz się za daleko!

background image

- Kochanie, nie bądź śmieszna. Właściwie jeszcze

wcale nie zacząłem. - W jego oczach dostrzegła błyski

śmiechu i... I czegoś jeszcze, co nawet bała się nazwać

po imieniu.

Chwycił jej twarz w dłonie.

- Tym razem to będzie tylko dla ciebie, kochana...

- Och, nie - jęknęła żałośnie, ale on tylko się

roześmiał. Delikatnie ułożył ją na posłaniu i potem

przywarł wargami do jej ust.

Pocałunek był zarazem wyzwaniem i przysięgą.

Anna nie mogła mu się oprzeć, czując tak blisko

siebie jego zapach... Jego smak,.. Nie mogła mu się

oprzeć, gdy trzymał ją w ramionach tak, jakby była

kruchą figurką z porcelany, najdroższym skarbem

i jedyną pieszczotą. Gdy całował ją tak, jakby nigdy

nie mógł się nią nasycić...

Odwróciła się, aby zaczerpnąć tchu.

- Kochanie, ja bardzo niewiele wiem o tych sprawach.

- To nic. Będziemy dużo ćwiczyć.

- Och, kochanie.

- Dobrze już, dobrze... - Jego dłonie znów zaczęły

pieścić jej napięte piersi, kciukami dotykał delikatnie

ich niewymownie czułych wypukłości. Pochylił głowę

i ucałował je obie z szacunkiem.

- Kochana, nie masz pojęcia, jak różne leki mogą

podziałać na zdolności mężczyzny do...

- Zdolności do? - zapytała, czując cały czas, jak

potężny ma na niego wpływ. Przesunęła ręką po jego

ciele.

- Kochanie, ja szaleję! - Jego oddech przypominał

jej dźwięk dartego jedwabiu. Czuła, że z trudem nad

sobą panuje.

- Nic dziwnego, że jesteś taki przemęczony - oświa­

dczyła sarkastycznie, mocno zawiedziona, że jego

wysiłki nie mają wiele wspólnego z tym, jak ona na

niego działa.

background image

- Och, kochanie. Chyba się źle zrozumieliśmy.

Pozwól, że ci to dokładnie wytłumaczę. - Zaczął

mówić, ale zamknęła mu usta pocałunkiem. Na

rozmowy będzie jeszcze czas, a ta chwila z pewnością

nie była odpowiednia.

Z czułością, która nie mieściła się w sferze ludzkiego

pojmowania, zaczął unosić ją z sobą coraz wyżej

i wyżej, za każdym razem pozostawiając ją zaledwie

o krok od szczytu, aż stała się rozdygotanym prag­

nieniem. Rozpoznawał całe jej ciało leniwymi pocałun­

kami, doprowadzał ją do szaleństwa, a potem postawiał

celowo, zarazem pieszcząc fragmenty jej ciała, w któ­

rych pobudliwość nigdy by nie uwierzyła.

Kiedy pieścił delikatnie językiem dopiero odnale­

zione, a bardzo czułe miejsce pod jej kolanem, nie

wytrzymał.

- Kochanie, błagam, nie zniosę tego dłużej!

- Więc powiedz mi, czego pragniesz? - zapytał

gardłowo. Jego oczy wydawały się prawie czarne.

- Pragnę ciebie!

- A jak mnie chcesz? - Ze względu na stan, do

jakiego ją doprowadził, poczuł, że teraz może się

z nią troszeczkę potargować.

- Jakkolwiek, byle teraz... Natychmiast!!!

Tym razem posiadł ją powoli, stopniowo roz­

budzając ją z każdym ruchem, prowadząc ją ze sobą,

dopóki nie mógł się już dłużej powstrzymać. Krzyknął

jej imię, a ona była przy nim, wraz z nim. Po raz

pierwszy wtedy przelali łzy rozkoszy i szczęścia...

Dużo, dużo później zapytał ją jeszcze raz, wracając

do ich przerwanej rozmowy.

- Ale na jak długo? - Zabrzmiało to dziwnie

nieśmiało.

- Na tak długo, jak zostaniesz... Na zawsze...

- Anna bez kłopotu powiązała ze sobą pourywane

nitki ich rozmowy. Dobrze wiedziała, o co mu chodziło.

background image

Oddała się całkiem w jego ręce. Pod jego opiekę,

duszą i ciałem. Nie mogła, nie potrafiła postąpić

inaczej.

Jego twarz drgnęła, gdy próbował choć do pewnego

stopnia ukryć, jak wielkie szczęście odczuł słysząc jej

słowa. Poczuł, że nie widzi ostro, tak jakby do oczu

napłynęły mu łzy. Nie wiedział, jak wyrazić swe

emocje. Gdy wreszcie przemówił, jego głos wyraźnie

drżał.

- O Boże, Anno! Czy zdajesz sobie sprawę z tego,

ile dla mnie znaczysz! I jak strasznie się bałem...

- Bałeś się? - Jej szept był tak cichutki, że z trudem

tylko ją dosłyszał.

- Prawie nic nie mogę ci zaofiarować. Masz dom,

masz przed sobą wielką karierę, a ja nie mam nic

poza garścią pomysłów i skromnymi funduszami, aby

niektóre spośród nich wprowadzić w życie. Ale Anno,

ja...

- Tyrusie, czy dobrze to sobie przemyślałeś? Chodzi

mi o to, co właśnie zaszło między nami... Nie

chciałabym cię w żaden sposób wiązać. Niektórych

mężczyzn nie da się tak po prostu udomowić...

- Mnie się uda. Wiem, że znalazłem wreszcie

spokojną, szczęśliwą przystań. A jeśli tylko pozostaniesz

ze mną, ukochana, to gdziekolwiek będziemy - czy to

na jachcie z przenośną pracownią dla ciebie, czy też

w małym domku nad morzem...

- Na złotej plaży w tropikalnym słońcu - starała

się podpowiedzieć.

- Czy w tym domu, pod warunkiem, że zostanie

najpierw gruntownie wyremontowany - jeśli tylko

będziesz przy mnie, to będę wiedział, że jestem

bezpiecznie w domu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dixie Browning Kobieca intuicja
Browning Dixie Kobieca intuicja 06
Browning Dixie Czerwcowe tornado
2007 53 Na ślubnym kobiercu 2 Browning Dixie Ślub z milionerem

więcej podobnych podstron