PROLOG
Byl rok 1718.
Od osiemnastu lat trwała wielka wojna północna. Króle
stwo duńsko-norweskie zdążyło już raz skapitulować
i w dziewięć lat później, w roku 1709, ponownie rzuciło się
w wir walki. Fryderyka IV zachęciła klęska, którą Szwedzi
ponieśli w tym roku pod Połtawą, a pewnie także chciał się
zemścić za to, że w początkowej fazie wojny Karol XII zmu
sił go do uległości.
Norwegia również została uwikłana w konflikt. Karol
XII usiłował ją podbić już w 1716 roku, a teraz właśnie po
nowił próbę.
Zrezygnował z podporządkowania sobie Europy, ale Nor
wegia miała być rekompensatą za poniesione klęski. W 1716
roku Karol XII wkroczył do Christianii'% twierdzy Akershus
jednak nie udało mu się zdobyć. Norwegowie zajęli pozycje
na zachód od miasta i skutecznie odpierali ataki wojsk
szwedzkich usiłujących ich otoczyć szczelnym pierścieniem.
Wkrótce uzyskali wsparcie ze strony Danii.
Sytuacja Karola XII stawała się coraz trudniejsza, w koń
cu musiał podjąć decyzję odwrotu, żeby uniknąć zamknię
cia w Christianii. Król nie zamierzał jednak wracać jak nie
pyszny do domu, chciał wycofać się jedynie do granicy
szwedzko-norweskiej, po drodze zająć Halden wraz z twier
dzą Fredriksten i stamtąd podjąć kolejne natarcie.
* Christiania - dawna nazwa Oslo (przyp. tłum.).
Tymczasem mieszkańcy Halden spalili swoje miasto, by
nie wpadło Szwedom w ręce, zaś Peter Wessel Tordenskiold,
kapitan duńskiej floty, z pochodzenia Norweg, zdobył i zni
szczył szwedzkie okręty w Dynekil, chociaż sam dysponował
zaledwie kilkoma statkami. Ów chwalebny czyn, za który
uhonorowano Tordenskiolda stopniem komandora, na za
wsze pozostał w pamięci potomnych.
Karol XII zbierał siły do kolejnej wyprawy. Mądry po
szkodzie, tym razem zamierzał rozpocząć działania wojenne
od Fredriksten i dopiero stamtąd ruszyć na podbój Norwe
gii. Był to z pewnością rozsądny zamiar, tyle tylko że pozo
stał jedynie zamiarem. Król szwedzki nigdy nie dotarł dalej
niż do Fredriksten, tam bowiem, gdy obserwował oblężenie
miasta, trafiła go kula.
Nie wiadomo, kim był zabójca, być może tak precyzyj
nie wycelował jakiś Norweg, ale równie dobrze mógł to zro
bić któryś z ludzi króla.
Karol XII nie cieszył się miłością poddanych. Rządził kra
jem żelazną ręką i wdawał się w wojny, które były takim sa
mym nieszczęściem dla Szwedów, jak dla ich wrogów.
Trwająca od dwóch dziesięcioleci wielka wojna na północy
pochłonęła wiele ludzkich istnień i kosztowała mnóstwo pie
niędzy. Naród musiał płacić bardzo wysokie podatki, wsie cier
piały z powodu utraty rąk do pracy. Chłopów siłą wcielano do
wojska, król bowiem dla pokonania wroga i rozszerzenia swe
go imperium potrzebował coraz więcej żołnierzy.
Luty 1718, Tornedalen
Finlandia również należała do Karola XII i ona także zosta
ła zamieszana w prowadzoną przez niego wojnę. Pod koniec
XVII wieku kraj wyczerpany był wieloma latami katastrofalne
go nieurodzaju. Na skutek głodu zmarła wtedy niemal jedna
czwarta ludności. Ledwo naród zdołał otrząsnąć się z tragedii,
a już ponownie został zmuszony do uległości. Także Finowie
mieli płacić podatki na nową wojnę, mieli też w niej walczyć...
Erkki Alatalo skończył dopiero trzydzieści dwa lata, lecz
wyglądał na dużo więcej. Na razie uniknął przymusowego
wcielenia do armii króla Karola XII, ale to w każdej chwili
mogło się zmienić.
Erkki miał żonę i dwoje dzieci. Spłachetek ziemi, który
uprawiał, musiał wyżywić ich czworo. Na pooranej bruzdami
twarzy udręczonego mężczyzny odcisnęły swe piętno liczne
nie przespane noce. W piwnych oczach zastygła niejedna łza.
Doświadczył w życiu wielu już nieszczęść i obawiał się,
że przyszłość nie będzie lepsza. Ubogi chłop z Tornedalen
bał się coraz bardziej. Nie o siebie, ale o żonę i dzieci.
1
- Jeść! Jestem głodna, mamo! Jeść!
Cienki głosik dziecka przeszedł w żałosne zawodzenie.
Dwoje dużych ciemnych oczu na wpół z wyrzutem, na wpół
z błaganiem wpatrywało się w siedzącą przy kamiennym pa
lenisku wychudzoną kobietę, która trzymała w ramionach
niemowlę. Przynajmniej mały Matti mógł zaspokoić głód,
na razie Marja miała jeszcze w piersiach trochę pokarmu.
Nikt w rodzinie nie najadał się do syta. Od dawna kładli
się spać o głodzie.
- Jeść! - pochlipywała dziewczynka, wkładając do buzi
brudny kciuk.
- Będziesz ty cicho! - zagrzmiał ojciec, surowo mierząc
wzrokiem córkę. Od jego głosu zatrzęsła się niska chata.
- Raiju, kochanie! - wtrąciła pośpiesznie Marja, obejmując
mocniej niemowlę. - Wszyscy jesteśmy głodni i nic na to nie
poradzimy. Popatrz, mały Matti powinien zasnąć, nie marudź
tak okropnie! Jesteś już przecież dużą i mądrą dziewczynką,
opowiedz lepiej jakąś historyjkę! Tak ładnie opowiadasz!
Raija posłusznie usiadła, w milczeniu smutnym wzro
kiem popatrzyła na mamę i braciszka.
Opowiedz historyjkę! Łatwo powiedzieć!
Raija nie mogła nieustannie fantazjować, nie zawsze zre
sztą miała na to ochotę. Nie odkryła jeszcze, że ucieczka do
świata marzeń pozwala zapomnieć o smutnej codzienności.
Matka, dostrzegłszy pełne wyrzutu spojrzenie dziecka,
poczuła się jeszcze bardziej zmęczona. Miała dopiero trzy
dzieści lat, ale wychudzona i spracowana, nie przypominała
dorodnej panny o rumianych policzkach, którą była w mło
dości. Jej samej zresztą wydawało się, że od tamtego czasu
minęły wieki. Wciąż jeszcze można było powiedzieć, że jest
ładna, ale dawna olśniewająca uroda przyblakła. Włosy,
które niegdyś mieniły się niczym dojrzałe zboże w pogodny
letni dzień, zaczesywała teraz gładko i upinala na karku
w kok. O lokach dawno już zapomniała.
Marja pracowała ponad siły. Uprawiali wraz z mężem ka
wałek pola, ziemia jednak była jałowa, a w jesienne noce
często zjawiał się podstępny mróz, który nie zawsze zapo
wiadał swe przybycie.
Erkki i Marja dobrze pamiętali nieurodzajne lata z końca
poprzedniego stulecia. Żywili nadzieję, że uchronią swoje po
ciechy od takich wspomnień i dzieciństwo nie będzie im się
kojarzyć ze smakiem chleba pieczonego z kory drzew.
Tyle że nadzieja i marzenia bywają złudne, zwłaszcza gdy
jest się biednym.
Lato i jesień 1716 roku przyniosły nieurodzaj, a gdy nie
szczęście powtórzyło się rok później, oznaczało to dla nich
całkowitą katastrofę.
Dwa lata głodu wystarczyły, by złamać każdego. Erkki
i Marja zdołali zebrać trochę zboża, ale ziarno nie nadawa
ło się na sprzedaż. Nie wystarczyło go też, by wyżywić ro
dzinę podczas długiej zimy.
Najcięższe jarzmo stanowiły podatki. Chłopi popadali
w coraz większe długi i coraz większą nędzę. Erkki i Mar
ja musieli sprzedać jedyną krowę i obórka stała pusta,
a nędzne grosze, jakie dostali, nie wystarczyły na długo.
Marja dodawała coraz mniej mąki do chleba, który piekła,
i teraz, w końcu lutego 1718 roku, było w nim już więcej
kory brzozowej niż mąki.
Erkki z bólem patrzył na to, jak oczy jego żony i dzieci
tracą blask, jak wszyscy troje marnieją z dnia na dzień, a on
nie potrafi temu zaradzić.
Dla tego dumnego mężczyzny bezradność, jaką odczu-
wał, była nie do zniesienia. Tyle miał planów, tyle nadziei.
Dręczyło go, że nie potrafi uchronić najbliższych przed gło
dem. Zasługiwali na lepszy los.
Serce mu krwawiło, kiedy spoglądał na smutną, drobną bu
zię ukochanej córki. Dziewczynka rozpaczliwie próbowała
pokonać głód, potwora gryzącego jej trzewia, lecz nie udawa
ło się go oszukać chlebem z kory. Erkki zadręczał się myślą,
że jego dzieci wychowują się w domu, w którym panuje ta
ka straszna nędza. Po tylu chudych latach tkwił po uszy
w długach. Potrzebował dobrych plonów, żeby je spłacić.
Przestał już wierzyć, że kiedykolwiek mu się to uda.
Przyszłość jawiła się Erkkiemu w ponurych barwach.
Gdyby teraz wcielono go do wojska i zmuszono do udzia
łu w wojnie... Nie wiadomo, jak długo potrwa wojna ani jak
się skończy. Królowie nie wtajemniczali maluczkich w swo
je plany, choć to właśnie zwykli ludzie najbardziej cierpieli
z powodu chorobliwych ambicji monarchów, którym ma
rzyły się wielkie zwycięstwa.
Marja wstała i ułożyła Mattiego w kołysce. Erkki sam ją
zrobił. Mąż miał zręczne ręce, wszystkie meble w izbie by
ły jego dziełem. Kołyskę wyrzeźbił przed laty dla Raiji, dum
ny, że żona urodziła mu taką piękną córkę. Dziewczynka
zajmowała w sercu ojca szczególne miejsce. Erkki oczywi
ście kochał także Mattiego. Zawsze marzył o synu, dziedzi
cu, teraz jednak żałował skrycie, że chłopiec przyszedł na
świat w tak ciężkich czasach.
Matti tymczasem, nieświadom niczego, leżał w kołysce i ga
worzył radośnie. Raija uwielbiała braciszka, uważała, że jest naj-
śliczniejszy na świecie. Gotowa mu była ofiarować wszystko.
Teraz siedziała przy nim i kołysała go do snu. Matti wy
ciągnął rączkę i złapał siostrę za palec. Ciepło wypełniło po
brzegi serce dziewczynki, gdy dostrzegła na maleńkiej buzi
coś na kształt uśmiechu, a potem braciszek zamknął swoje
brązowe oczki i zasnął.
Erkki porwał kubrak i czapkę i z ponurą miną wymknął
się z chaty. Mijając po drodze poletka sąsiadów, pomyślał
przygnębiony, że wszyscy cierpią jednakową nędzę. Po raz
kolejny zadał sobie pytanie, jakie też będą zbiory w tym ro
ku. Czy znów takie marne jak w ubiegłych latach? Niechęt
nie się nad tym zastanawiał, ale miał przecież rodzinę na
utrzymaniu. Do tego jeszcze ta wojna...
W głowie mu huczało.
Już od jakiegoś czasu rozważał pewien plan, który teraz
postanowił urzeczywistnić.
Wiedział, że Marja będzie się temu sprzeciwiać i z pła
czem błagać go, by odstąpił od swych zamiarów. Lękał się,
że po tym, co uczyni, żona odsunie się od niego.
Podjął jednak decyzję, najtrudniejszą chyba i najgorszą
w życiu, ale kierowała nim przecież miłość do najbliższych.
Bywa, że ojciec właśnie z miłości do dzieci musi dokonać
tak dramatycznego wyboru...
Doszedł do obozu Lapończyków. Słyszał wcześniej od ja
kiejś chłopki, że ponoć pewna rodzina lapońska z Ruiji, kra
iny nad morzem, szykuje się do wyprawy na swoje wiosen
ne i letnie pastwiska. Dowiedział się, że chodzi o Pehra, który
ożenił się z Ravną, córką starego Matte, co to niedawno
umarł. Ravna wywodziła się z Lapończyków, którzy wędro
wali w obrębie Finlandii, ale jej mąż wypasał renifery na pa
stwiskach bliżej morza.
Erkki skierował się więc wprost do jurty Lapończyka
z północy.
- Dzień dobry, jak się macie? - pozdrowił gospodarzy.
- Dziękujemy, dobrze! - odpowiedział mu Pehr, jak na
kazywał zwyczaj.
W jurcie panował mrok, ale mimo to Erkki poczuł na so
bie przenikliwe spojrzenie trzech par oczu. Oprócz Pehra
w środku znajdowała się także jego żona i syn.
Erkki usiadł i zagadnął:
- Podobno ruszasz na północ.
W głębi duszy czuł się jak ostatni nędznik.
Pehr, ubrany w dork* i samodziałowy kaftan, pokiwał gło
wą. Miał pokrytą zmarszczkami, ogorzałą od słońca i wiatru
twarz, zwichrzone włosy, czarne jak smoła, i oczy w kolorze
miodu. Nie był stary, ale pełne trudu życie dodało mu lat.
- Najpierw wstąpimy na jarmark do Lyngen.
Erkki słyszał o Lyngsbotn, osadzie położonej w głębi
fiordu Lyngen, do której zamierzał wstąpić Pehr. Tu w oko
licy krążyło wiele opowieści o Ruiji.
- Och, nie powinienem był w ogóle wyruszyć na zimo
we leże - westchnął Pehr, którego mieszkańcy Tornedalen
nazywali Peeri Lapończyk, i potrząsnął ze smutkiem głową.
- Spotkały nas same nieszczęścia.
Erkki zauważył kątem oka, że Ravna spochmurniała gwał
townie, a że słyszał o śmierci jej ojca, wymamrotał słowa współ
czucia. Na twarzach małżonków zagościło przygnębienie.
- Matte był już stary, przeżył swoje - rzekł Pehr, a po
chwili dodał: - Podczas wyprawy straciłem córkę! Odeszła
od nas nasza mała Laila... po prostu zgasła. Byliśmy zupeł
nie bezradni wobec tej choroby, która drążyła ją od środka.
Biedne dziecko kasłało i pluło krwią, wreszcie umarło! Mo
ja mała córeczka!
- Ile miała lat? - zapytał Erkki, doskonale pojmując cier
pienie tych ludzi.
- Siedem... Nasza Laila przeżyła zaledwie siedem lat.
Pehr, opowiadając o nieszczęściu, jakie ich dotknęło,
w jednej chwili się postarzał.
- Ale mamy jeszcze syna Mikkala, dzięki niemu lżej nam
znosić żałobę. Chłopak liczy sobie czternaście lat. To już
dorosły mężczyzna!
Pehr poklepał syna po ramieniu. Erkki dopiero teraz
przyjrzał się młodzieńcowi.
* Dork (lap.) - futrzana bluza nakładana na gole ciało włosem do
wewnątrz (przyp. tłum.).
Pehr się nie mylił, to był naprawdę krzepki chłopak.
W oczach Mikkala, nieco jaśniejszych niż oczy ojca, brakowa
ło tego błysku wyrachowania, tak charakterystycznego dla Pe-
eri Lapończyka. Szeroka, nieco kanciasta twarz młodzieńca nie
była bynajmniej pozbawiona urody. Jak na tak niedojrzałego
chłopca, miał wyjątkowo wyraziste rysy twarzy.
- Straciłem trzy córki - ciągnął dalej Pehr. - Mikkal jest
moim jedynym synem.
- Ja mam córkę - odezwał się Erkki, a jego słowa jakby
zawisły w powietrzu. - I syna. Raija ma osiem lat. Matti uro
dził się w grudniu...
- Bieda tu w okolicy - zauważył Pehr. - U ciebie zdaje
się nie lepiej, Erkki?
Ojciec Raiji zrozumiał, że Lapończyk go przejrzał. Pehr
zmienił temat nieprzypadkowo, choć tak się z pozoru mo
gło zdawać. Nie do końca jednak zapanował nad swym gło
sem i wyrazem twarzy i to go zdradziło.
Erkki potwierdził domysły Lapończyka. Zresztą, co tu
ukrywać, zbiory były marne, a zima długa. Na szczęście mia
ła się ku końcowi i Erkki tęsknie wyglądał wiosny. Uznał jed
nak, że nie może pokładać całej nadziei wyłącznie w Bogu. Do
tej pory tak postępował, ale im więcej było brzozowej kory
w chlebie, tym częściej nachodziły go chwile zwątpienia. Erk
ki nie pamiętał już, jak smakuje chleb upieczony z mąki. Sło
wo „chleb" kojarzyło mu się ze smakiem drewna.
- W Ruiji nie ma biedy - opowiadał Pehr. - Nikt tam nie
głoduje, ani dorośli, ani dzieci.
- Tu pewnie też nastaną w końcu lepsze czasy - odparł
Erkki bez przekonania.
- Wielu Finów postanowiło przyłączyć się do nas. Razem
z nami ruszają na wybrzeże - mówił Pehr, a jego żółte oczy
świeciły w mroku jak kocie ślepia. - Ludzie mają już dość
zmagania się z biedą w tym kraju. A ty, Erkki, nie myślałeś
o tym? Nad morzem czeka na pracowitych chłopów dużo
uprawnej ziemi.
Erkki pokręcił głową.
- To nie dla mnie - odparł ze smutkiem. - Zbyt głęboko
zapuściłem tutaj korzenie.
- To znaczy, że głód nie dokuczył ci jeszcze tak napraw
dę - stwierdził Pehr, uśmiechając się z przymusem.
- Bardziej niż ci się zdaje - westchnął chłop z Tornedalen.
- Powiadasz więc, że tam nad morzem jest tak dobrze?
- Ludzie muszą tam pracować tak samo jak tutaj - od
rzekł Pehr i wzruszył ramionami. - Nie wszyscy opływają
w dostatek, ale też nikt nie chodzi spać głodny...
- Mówisz, że wielu Finów wyrusza na północ... - Erkki
spuścił głowę i popatrzył na swe spracowane dłonie.
- Nie bez powodu - potwierdził Pehr.
- Chciałbym cię prosić o przysługę - rzucił pośpiesznie
Erkki, umykając spojrzeniem przed przenikliwymi oczami
Lapończyka.
Pehr jednak domyślił się, o co mu chodzi, i przerwał mu
w pół słowa.
- Rozumiem. Jakoś to się da urządzić. Jedna osoba wię
cej, jedna mniej, nie robi różnicy. Ale co z tobą, Erkki? Ty
nie dasz się namówić?
Erkki ze smutkiem pokręcił głową.
- O co mu chodzi? - nieoczekiwanie wtrącił się Mikkal.
Erkki drgnął, usłyszawszy bezpośrednie pytanie chłopca.
Znowu odezwały się wyrzuty sumienia. Poczuł na sobie py
tające spojrzenie młodego Lapończyka i popatrzył mu
w oczy. Teraz uderzyła go łagodność malująca się na twa
rzy tego młodzieńca. Emanowało zeń tyle ciepła i dobra, że
chłopak w jednej chwili wzbudził jego zaufanie. Z pewno
ścią nie odziedziczył tych cech po ojcu, bo Pehr był szczwa-
ny jak lis. Erkki nigdy by mu nie zaufał, gdyby nie zmusiły
go do tego okoliczności.
- Mikkal za dużo pyta. - Pehr pośpiesznie usprawiedliwił
syna i uśmiechając się, wyjaśnił mu: - Zdaje się, że Erkki za
mierza wysłać do Ruiji swoje dzieci...
- Tylko jedno - przerwał mu Erkki. - Tylko Raiję. Chło
piec jest jeszcze mały...
Erkki dojrzał we wzroku Mikkala nieme oskarżenie. Nie
zaskoczyło go to, sam czuł się podle. Ale cóż począć, skoro
życie zmusza go, by stawił czoło brutalnej rzeczywistości.
Nie patrząc już w miodowe oczy młodzieńca, znowu
zwrócił się do Pehra.
- Słyszałem, że i inni wysyłają dzieci do Ruiji - rzekł głu
cho. - Ponoć im tam dobrze, ludzie, którzy przyjmują je pod
swój dach, traktują je jak swoje... Jedni nie mogą mieć dzieci,
a inni mają, ale nie są w stanie ich wykarmić... - Mikkal na te
słowa spuścił głowę, a Erkki z goryczą mówił dalej: - Nie mo
gę patrzeć, jak moja córeczka głoduje. Chyba w tej Ruiji nie
jest znowu tak źle... pewnie będzie jej tam lepiej niż tu. Mam
długi... jeśli w tym roku znów zdarzy się nieurodzaj, nie wiem,
co nas czeka. Matti urodził się tuż przed Nowym Rokiem...
- Znajdziemy dla. twojej córki dobrych rodziców! - usły
szał zdecydowany glos Ravny. Oczy Laponki zapłonęły
dziwnym blaskiem. Erkkiemu Alatalo zdawało się, że ta ko
bieta zagląda wprost w najgłębsze zakamarki jego duszy.
- Przyrzekam ci, Erkki Alatalo, że twojej córce będzie do
brze w Ruiji - przemówiła, akcentując każdą sylabę. - Wy
bierzemy dla niej najlepszych rodziców.
Erkki poczuł, że spływa nań spokój. Obietnica została
złożona z takim żarem, że chłop nabrał pewności, iż Lapon-
ka uczyni wszystko, by znaleźć dla Raiji dobry dom.
- Nie mam wam czym zapłacić...
Pehr pomachał lekceważąco pomarszczoną dłonią.
- Nie warto o tym mówić! To nic wielkiego! - powiedział.
- Chętnie oddam ci przysługę. Widzę przecież, jaką biedę
cierpicie. Zabiorę dziewczynkę do Ruiji, tam czeka ją lepsze
życie. Jakże mógłbym żądać za to zapłaty? - roześmiał się.
- Zresztą bez trudu znajdę dla niej dom. Do Lyngsbotn zjeż
dżają na jarmark tłumy ludzi z okolic nad fiordem Lyngen,
ba, nawet mieszkańcy Dalekiej Północy i całej Laponii. Nie
pożałujesz, że zwróciłeś się z tym do mnie, Erkki! Uwierz
mi, twoja córka będzie w Ruiji żyć jak księżniczka.
- Kiedy ruszasz w drogę?
- Jutro - odrzekł Pehr.
Odpowiedź Lapończyka poraziła Erkkiego niczym grom
z jasnego nieba. Liczył, że będzie miał więcej czasu na to,
żeby przygotować Raiję i żonę, a także samego siebie, na
rozstanie. Pośpiesznie zebrał się do wyjścia i zapewnił na
odchodnym, że nazajutrz przyprowadzi małą.
Wymienili jeszcze zwykłe uprzejmości, ale Erkki odpo
wiadał jak nieobecny duchem. Wyszedł z jurty Lapończy
ków, unikając wzroku czternastoletniego Mikkala, który
z powagą dorosłego mężczyzny odprowadzał go spojrze
niem. Erkkiemu zdawało się, że z jego wąskich oczu płynie
strumień oskarżeń.
W chwilę później także Mikkal opuścił jurtę. Bez trudu od
gadł, jakimi motywami kierował się jego ojciec. Nie miał złu
dzeń, wiedział, że na tej drobnej przysłudze Pehr zamierza
ubić interes. Odda Raiję ludziom, którzy zapłacą za nią naj
więcej, nie przejmując się wcale, do kogo dziewczynka trafi.
Mikkal przejrzał także zamiary matki. Nieszczęsna, nie
otrząsnęła się jeszcze z żalu po śmierci Laili. Ciągle nie mo
gła się oswoić z prawdą, że córeczki nie ma wśród żywych.
Nie zważając na silny wiatr, młodzieniec stał bez ruchu
i odprowadzał wzrokiem niknącą w oddali zgarbioną syl
wetkę Erkkiego Alatalo. Czuł głębokie współczucie dla te
go człowieka, który powodowany skrajną rozpaczą podjął
tak dramatyczną decyzję, ale nie mógł go zrozumieć...
Po powrocie do domu Erkki niewiele mówił. Burknął tyl
ko, że był w obozie u Lapończyków i rozmawiał z tymi,
którzy wyruszają do Ruiji, a potem przez cały wieczór sie
dział w kącie i nie spuszczał wzroku z córki. Pochłaniał ją
spojrzeniem, pragnąc na zawsze utrwalić w pamięci każdy
najdrobniejszy szczegół jej wyglądu.
Raija zauważyła, że ojciec zachowuje się inaczej niż zwy-
kle, ale szybko przestała zwracać na to uwagę. Nauczyła się
przyjmować fakty bez zadawania zbędnych pytań.
Marja także dostrzegła zmianę w zachowaniu męża i nie
pojęta trwoga chwyciła ją za serce. Szybko jednak odrzuciła
podejrzenie. Niemożliwe, tłumaczyła sobie. Erkki nigdy nie
zrobiłby czegoś takiego swojej córce. Przecież ją ubóstwia!
Mimo to tego wieczoru Marja zerkała co rusz na swego mę
ża i nie przestawała się zastanawiać...
Rodzice odesłali Raiję do łóżka, ale dziewczynka nie mog
ła zasnąć.
Ruija... Tata miał dziś takie dziwne, niespokojne oczy,
kiedy wspomniał o Ruiji. Nie wiadomo dlaczego. Zatopiła
się w myślach, które tak ją pochłonęły, że zapomniała o gło
dzie szarpiącym wnętrzności.
Ruija, baśniowa kraina na północy daleko nad wielkim
morzem... Dziewczynka zapragnęła, by ojciec powtórzył jej
trochę więcej z tego, co usłyszał. Nigdy nie bywał taki mil
czący, kiedy dowiedział się czegoś nowego. Chyba że przy
nosił złe nowiny...
Nie, to niemożliwe. Złe wieści o Ruiji? Przecież tam nikt
nie cierpi głodu, nikt nie dodaje kory do mąki, żeby upiec
chleb! W morzu roi się od ryb, wystarczy tylko zarzucić sie
ci, by je wyciągnąć. Tam ludzie są szczęśliwi. Głuszce przela
tują całymi stadami i niemal się proszą, by je złowić w sidła.
W lasach i na rozległych równinach jest mnóstwo dzikiej
zwierzyny. W rzekach zaś podobno pływają ryby tak duże
i tłuste, że wprost nie można uwierzyć własnym oczom.
Ruija to kraina spełnionych marzeń!
Raija westchnęła, pozwalając się ponieść fantazji. Jej my
śli poszybowały w górę rzeki Torne, do nadmorskiej krainy.
Pomyśleć tylko, najadać się codziennie do syta! To by do
piero było coś!
Raija zapragnęła ujrzeć znowu radosną twarz mamy, usły
szeć jej wesoły śmiech, który tak bardzo lubi, a którego od
dawna nie słyszała! Gdyby tak tata dostał w Ruiji chatę, obo-
rę i łódź, a także własną ziemię... żeby zbożu nie zagrażało
ani słońce, ani mróz, żeby mama ubierała się w najładniejsze
suknie, a mały Matti miał okrągłe rumiane policzki i pulch
ne rączki z dołkami na łokciach!
To byłoby całkiem inne życie! Nie to, co teraz, gdy w po
cie czoła harują na codzienny chleb, a mróz w ciągu jednej
nocy niweczy cały wysiłek rodziców.
Brzmi to jak bajka! I zapewne tylko bajką zostanie.
Ośmioletnia Raija uśmiechnęła się z goryczą, w tej jednej
chwili nad wiek dojrzała.
Marząc o krainie, w której dzieci bawią się, śmieją i naja
dają do syta, ciemnooka córeczka Erkkiego Alatalo wreszcie
zasnęła. Nikt nie mógł odebrać jej tych marzeń o wielkim
morzu i Ruiji, do której droga była dłuższa, niż dziewczyn
ka przypuszczała. Nigdy pewnie tam nie dotrze, będzie żyć
w głodzie i nędzy w Tornedalen, ale przecież nikt nie zabro
ni jej marzyć.
Erkki pustym wzrokiem wpatrywał się w mrok. Marja le
żała wsparta na ramieniu męża.
- Raiję odeślemy do Ruiji, już wszystko uzgodniłem. - Erk
ki powiedział to tak cicho, że ledwie było go słychać. Nie
chciał, żeby córeczka wiedziała, o czym mówią.
Marja zerwała się i ścisnąwszy ramię męża, odezwała się
ze złowróżbnym spokojem:
- Erkki Alatalo, sprzedajesz własne dziecko?
- Milcz, kobieto!
Odwrócił się do żony plecami, ale ona rzuciła się ku niemu
niczym gronostaj i zmusiła, by spojrzał jej prosto w oczy.
- Nigdy byś sobie tego nie wybaczył! Nie wierzę ci, Erkki!
Nawet nie chcę myśleć, że coś takiego przyszło ci do głowy!
- To już postanowione!
- Nie zgadzam się! - Marja, blada jak kreda, usiadła na
łóżku. - Nie możesz mi tego zrobić! Przecież to także mo
je dziecko! - Ze szlochem ukryła twarz w dłoniach, a jej wy
chudłe, drobne ramiona zadrżały.
Erkki nie mógł słuchać jej płaczu. Rękami sztywnymi jak
kłody przygarnął żonę.
- Myślisz, że mnie jest to miłe? - odezwał się z ciężkim
sercem. - Sądzisz, że bez żalu oddaję nasze dziecko? Czy nie
wiesz, Marjo, jak bardzo ją kocham?
- Wydawało mi się, że wiem - odpowiedziała bezbarw
nie. - Ale teraz w to zwątpiłam.
Erkki zacisnął powieki, by powstrzymać łzy palące jak
ogień. Raija, jego oczko w głowie! Cudny kwiatuszek, któ
ry po nim odziedziczył charakter. Natura obdarzyła ją uro
dą matki, miała jej rysy twarzy i zgrabną sylwetkę, ale oczy,
które ciskały gromy, kiedy się złościła, mieniły się tą samą
barwą co oczy ojca. Mała Raija była jego radością i najdroż
szym skarbem. Ona nie powinna cierpieć!
Trafiała jej się szansa - szansa na życie, jakiego on sam
nie może jej zapewnić, życie bez biedy czającej się pod po
wałą niczym mroczny, złowieszczy cień. Właśnie takie ży
cie sobie dla niej wymarzył, dla niej i dla całej rodziny, bo
najbliżsi byli dla niego wszystkim. Wiedział jednak, że to
marzenie nigdy się nie spełni.
A może jeszcze nadejdą lepsze czasy? Bo czy przez trzy
kolejne lata mogą być takie marne plony? Uznał jednak, że
i to jest możliwe. Nie umiał już wierzyć w nadejście lep
szych dni.
- Nie tego pragnąłem dla ciebie - mruknął Erkki i pogła
dził żonę po plecach.
Marja pochlipywała cicho, połykając łzy.
Erkki wyczul pod palcami wystające kości. W młodości
Marja była urodziwą panną. Najmłodszą córką chłopa, który,
choć miał ośmioro dzieci, radził sobie doskonale. Marja przy
wykła do lepszego życia niż to, które ofiarował jej Erkki. Ser
ce mu pękało, bo przecież kochał ją tak mocno, a stał się przy
czyną jej nieszczęścia. A teraz jeszcze odbiera jej dziecko...
- Nie tylko nam jest ciężko - wyjąkała Marja załamują
cym się głosem. - Inni mają więcej dzieci niż my...
Po wychudzonych policzkach Erkkiego Alatalo popłynę
ły łzy. Jego postanowienia nic już nie mogło zmienić. Być mo
że kiedyś znienawidzi siebie za to, że tak właśnie postąpił, ale
gdyby nie wykorzystał okazji, by poprawić los dziecka, po
gardzałby sobą do końca swych dni. Nie mógł skazywać cór
ki na głód i cierpienie, to byłby egoizm z jego strony. W Ru-
iji nikt nie cierpiał biedy, Peeri Lapończyk nie jedyny tak
twierdził. Nad morzem mieszkają dobrzy ludzie, zaopiekują
się jego córeczką, jego kwiatuszkiem. Wychowają ją jak swo
ją. Raiji będzie tam dobrze...
Odczuł swego rodzaju ulgę, gdy podjął wreszcie tę trudną
decyzję - miał nadzieję, że i Marja jakoś się z tym oswoi - ale
równocześnie cierpiał tak, jakby ktoś ugodził go nożem pro
sto w serce. Bał się, że jego przyszłość bez radosnego śmiechu
córeczki i jej łagodnego głosu zamieni się w piekło.
Ale za to Raija będzie szczęśliwa!
- Marjo, spójrz prawdzie w oczy! Tu nie zdołamy zachować
jej przy życiu. Ledwie nam starczy jedzenia dla niej na jutro.
Mamy więc ją zatrzymywać, skoro tam może jej być lepiej?
Odetchnął głęboko. Jak na niego była to długa przemowa,
ale bardzo mu zależało, by Marja zrozumiała jego intencje.
Stracą córkę. Erkki nie chciał jednocześnie stracić także
żony. Teraz najważniejsze, by wzajemnie się wspierali, bo
w nadchodzącym czasie będą siebie bardzo potrzebować.
- A więc to prawda! - wyszeptała Marja pozbawionym
wyrazu głosem, jakby nagle uszło z niej życie.
Erkki nie odpowiedział, jedynie mocniej ją przytulił.
Zrozumiała.
Delikatnie głaskał żonę po włosach, ale czy cokolwiek
mogło ją teraz pocieszyć?
- Kiedy? - Marja nie była w stanie wydobyć z siebie nic
ponad to jedno słowo.
Czekając na odpowiedź, zamknęła oczy, próbowała się
uspokoić. Matti cicho pochlipywał w kołysce, miała nadzie
ję, że nie zacznie płakać i nie zbudzi Raiji...
- Jutro...
- Nie! - krzyknęła z rozpaczą.
Erkki pokiwał głową. Usiadł, dotykając stopami zimnej
podłogi, i ugiął kark jakby pod brzemieniem podjętej decyzji.
Dopiero teraz Marja dostrzegła w jego oczach łzy. Odru
chowo wyciągnęła rękę i wytarła słone strużki płynące po
pooranej zmarszczkami twarzy.
Nagle poczuła, jak ogarnia ją bezmierna czułość. Nie,
Erkki nie robi tego ze względu na siebie, po to tylko, by
mieć do wykarmienia o jedną gębę mniej, jak przez chwilę
skłonna była przypuszczać.
Marja zrozumiała jego intencje, ale wcale nie zrobiło jej się
lżej, gdy pomyślała, że nazajutrz ma pożegnać jedyną córkę.
- Jutro - wymamrotała i opadła ciężko na posłanie. Wpa
trzona w powałę, czuła, jak łzy, których nie mogła zatrzy
mać, płyną jej z oczu.
Erkki przytulił mocniej wychudzone ciało Marji. Leżeli
w milczeniu wpatrzeni w mrok, starając się oswoić z praw
dą, że nie ma innego wyjścia.
Przed świtem Erkki z ulgą usłyszał spokojny oddech żo
ny. Ucieszył się, że przynajmniej Marja trochę wypocznie, bo
sam nie miał nadziei, że uda mu się zasnąć. Wreszcie jednak
i jego zmogło zmęczenie. Ostatnie, co pomyślał, nim zapadł
w sen, to jak bardzo podobne jest imię jego ukochanej córecz
ki do nazwy krainy nad morzem. Raija i Ruija...
Może Opatrzność zdecydowała już dawno, że Raija nie
będzie dorastać w Tornedalen?
Raiję obudził głośny płacz Mattiego. Zaspana, usiadła na
łóżku. Słońce. To znaczy, że jest już późny poranek, pomy
ślała. Usłyszawszy krzątaninę mamy, wstała zdziwiona, dla
czego jej nie obudzono. Nie lubiła zaniedbywać swoich obo
wiązków.
Boso podeszła do kołyski i wzięła na ręce zapłakanego bra
ciszka. Zauważyła, że ojciec jeszcze nie wyszedł. Siedział na-
chmurzony, na jego pooranej bruzdami twarzy czaił się smu
tek. Mama miała podpuchnięte i zaczerwienione oczy. Czy to
znowu coś z wojną? Raija słyszała kiedyś sporo na ten temat.
- Co się stało? - zapytała, chociaż wiedziała dobrze, że
nie wolno mieszać się w sprawy dorosłych.
- Ubierz się, dziecko! - poprosiła mama i wzięła na ręce
Mattiego.
Raija posłusznie założyła ubranie. Smutne spojrzenia ro
dziców napełniły ją nagle niewytłumaczalnym lękiem.
- Wyruszasz do Ruiji, moje dziecko - odezwał się ojciec.
Córka popatrzyła na niego z niedowierzaniem, ale zaraz
rozpromieniła się, uszczęśliwiona. Czyżby jej skryte marze
nia miały się spełnić?
- Do Ruiji! - powtórzyła z nabożeństwem. - Kiedy?
W chacie zapanowała niemal namacalna cisza.
- Dziś - odpowiedziała w końcu Mar ja.
Dziewczynka obrzuciła rodziców uważnym spojrzeniem
i dostrzegła w ich oczach dziwny żal. Oboje zachowywali
się jakoś nienaturalnie. Wreszcie wewnętrzny głos podpo
wiedział jej, że coś się musiało stać i że jej marzenia jednak
się nie spełnią.
Patrzyła i powoli docierała do niej straszliwa prawda, tłu
miąc w zarodku ledwie co powstałą radość.
- Wy zostajecie! - zawołała zdruzgotana.
Marja z płaczem odłożyła synka do kołyski i przytuliła
mocno Raiję, której drobne ciałko zesztywniało.
- Zobaczysz, w Ruiji będzie ci dobrze, o wiele lepiej niż
w domu! - przekonywała matka. - Zaopiekują się tobą mili
ludzie. Wszystko będzie jak w bajce!
Raija wyczuwała jednak, że matka sama nie wierzy w to, co
mówi, i jej słowa wcale nie podniosły dziewczynki na ducha
- Nie chcę! - zawołała zrozpaczona, ale rodzice odpowie
dzieli jej milczeniem. Zrozumiała wówczas, że cokolwiek po
wie czy uczyni, to i tak nie zdoła zmienić ich postanowienia.
Ten dzień zamienił się w koszmar, godziny wlokły się nie-
miłosiernie. Raija dostała wszystko, co było w domu najlep
szego do jedzenia, ale ledwie to tknęła. Nie chciała jeść, wo
lałaby umrzeć. Jeśli nie może zostać z najbliższymi, to nie ma
po co dłużej żyć. Co zrobi bez nich w Ruiji?
Marja i Erkki mocno tulili córeczkę, jakby chcieli prze
lać na nią całą swoją miłość. Pragnęli, by zapamiętała, jak
bardzo ją kochają. Wysyłając ją do obcych, kierowali się mi
łością. Nie sprzedawali własnego dziecka...
Nadeszła chwila rozstania. Raija, ubrana w długą czarną
spódnicę i kumagi*, założyła płaszcz, a matka otuliła ją brą
zową chustą. Pod stertą ubrań chude ciałko małej zdawało się
jeszcze drobniejsze. Dziewczynka wzięła na ręce Mattiego
i przez chwilę, trwającą wieczność całą, tuliła mocno braci
szka. Czy jeszcze kiedyś go zobaczy? Lepiej o tym nie myśleć!
Potem ostrożnie ułożyła niemowlę w kołysce. Cherubi-
nek ze złotymi loczkami na główce patrzył na nią jakby ze
zdziwieniem swymi dużymi brązowymi oczami.
- Żegnaj! - szepnęła, mrugając powiekami, by powstrzy
mać napływające łzy. Potem mocno przycisnęła usta do
pulchnego policzka braciszka.
Zmuszono ją do wyjazdu do Ruiji. Och, udałaby się tam
z radością, gdyby towarzyszyli jej Matti, mama i tata, ale
teraz sama myśl o wyprawie wzbudzała w niej tylko smu
tek i lęk.
Marja patrzyła na dwoje swoich dzieci, z trudem po
wstrzymując łzy. Erkki otoczył żonę ramieniem, ale ten gest
nie zdołał jej pocieszyć. Kiedy już w żaden sposób nie dało
się odwlec rozstania, Marja załamała się. Przytuliła mocno
córeczkę i z płaczem błagała ją, by zrozumiała, że robią to
z miłości.
- Bardzo cię kochamy, dziecinko! - powtarzała, całując ją
w policzki.
* Kumagi - buty z garbowanej skóry z charakterystycznym zawi
niętym noskiem (przyp. tłum.).
Raija pośpiesznie pogłaskała matkę po wychudzonej twa
rzy. Przez chwilę jej oczy wyrażały ogromną miłość, ale za
raz przygasły.
Raija ujęła dłoń ojca i wyruszyli.
Nie potrafiła dłużej powstrzymać się od płaczu. Łzy zię
biły jej policzki, ale ona nie przestawała szlochać. Jej mała
rączka spoczywała w dużej, silnej ręce ojca, dziewczynka jed
nak nie czuła się bezpieczna. Najchętniej wyrwałaby mu się
i uciekła. Biegłaby z całych sił i gdzieś ukryła...
Może wtedy pozwoliliby jej zostać w domu?
Ale Erkki Alatalo nie dał córce najmniejszej szansy
ucieczki.
Małe nóżki nieustannie posuwały się naprzód.
Zbliżali się do miejsca, gdzie mieli się pożegnać, do miej
sca, w którym miała zostać przerwana ostatnia nić łącząca
Raiję z rodzinnym domem. Tam dziewczynka dołączy do
Pehra i towarzyszących mu ludzi.
Nie chcę! Nie chcę opuszczać najbliższych! kołatało jej
w głowie. Niech sobie będzie nawet najcudowniej w tej Ruiji,
wcale nie chcę tam jechać! Wszystkie te marzenia były na ni
by, tak naprawdę wcale nie pragnęłam, żeby się spełniły...
Przecież nie o tym marzyłam, by jechać sama do tej pół
nocnej krainy nad morzem! Nie chcę być sama, należę do
nich, do Mattiego, mamy i taty. Czy tata tego nie pojmuje?
Bezładne myśli układały się w pytania, ale choć dziew
czynka poruszała ustami, nie mogła wydobyć z siebie gło
su, płakała tylko.
Erkki czuł się jak morderca. Jakie znaczenie miało to, że
wiedział, iż ratuje córce życie, skoro ona sama nie zdawała
sobie z tego sprawy? Może go nawet nienawidziła? Lękał się
jej zapytać o cokolwiek, bał się odpowiedzi. Raiją zawsze
targały skrajne uczucia, kierowała się raczej głosem serca niż
rozsądkiem.
Erkki westchnął ciężko.
- Raiju, maleńka - wykrztusił wreszcie. Tak bardzo prag-
nął, by jego głos zabrzmiał czule i z miłością, a tymczasem
z jego ust wydobył się jedynie smutny szept. - Robię to, po
nieważ bardzo cię kocham!
Przemawiał do córki, choć doskonale wiedział, że i tak
go nie zrozumie, ale samo to, że słucha, stanowiło dla nie
go pewną pociechę. Ten dzień wryje się Raiji w pamięć. Je
go słowa zapadną w jej serce na zawsze. Kiedyś być może
zrozumie, że miłość można wyrażać na różne sposoby! Erk-
ki żywił nadzieję, że tak się stanie.
- Chcę, żeby ci było dobrze, córeczko! Dlatego wysyłam
cię z Pehrem do Ruiji. Tam będzie ci lepiej niż tu z nami,
kochanie!
Raija milczała. Ani nie potrafiła, ani nie chciała odpowie
dzieć. Oczywiście słyszała, co tata mówi, ale sens jego słów
do niej nie docierał. Była za mała, by zrozumieć.
Ojciec ścisnął ją mocno za rękę. Dziewczynka mimo to
czuła, że ją zawiódł.
- Przecież tak marzyłaś, córeczko, żeby zobaczyć Ruiję!
- Erkki za wszelką cenę próbował do niej dotrzeć. - Pamię
tasz, rozmawialiśmy o rybach i o morzu, o górach...
Raija z zaciśniętymi ustami wpatrywała się w dal. Niech
nie próbuje jej wmówić, że chciała jechać do Ruiji, bo to
nieprawda! Jej dom jest tutaj, w Tornedalen! Marzenia o Ru
iji snuła sobie dla zabawy! Czy on, jej własny ojciec, nie po
trafi tego zrozumieć?
Dochodzili do obozu. Lapończycy i fińskie rodziny, któ
re przyłączyły się do koczowników, żeby wraz z nimi odbyć
wędrówkę ku morzu, ku lepszemu jutru, właśnie zbierali się
do wymarszu.
Raija szła coraz wolniej, coraz niechętniej. Wszystko wo
kół niej było obce i nowe: ludzie, renifery, lapońskie sanie.
Obce twarze, same obce twarze!
Niektórzy przyglądali się dwojgu Finom z ciekawością,
inni w ogóle na nich nie zwracali uwagi, pochłonięci swoją
pracą. Raija była przerażona. Bezwiednie przytuliła się do
ojca, który ścisnął mocniej jej dłoń, próbując dodać córce
odwagi. Ale wtedy dziewczynce przypomniało się, dlaczego
się w tym miejscu znaleźli. Ojciec miał ją tutaj zostawić, sa
mą wśród tych obcych ludzi. Oni zabiorą ją do Ruiji.
Przez chwilę prawie o tym zapomniała. Nowe otoczenie
rozpaliło jej ciekawość, napawało ją lękiem, ale zarazem
przedziwnie wabiło.
Szybko jednak stłumiła w sobie kiełkujące zainteresowa
nie. Przecież tu, w tym miejscu, miała zostać pozbawiona
wszystkiego, co kocha.
Pehr zauważył, że nadchodzą, i na swych wykrzywionych
jak pałąki nogach wyszedł im roześmiany na spotkanie.
- Już sądziłem, że się rozmyśliłeś - odezwał się na przy
witanie.
W odpowiedzi na te nie najstaranniej dobrane słowa na
twarzy Erkkiego Alatalo przemknął jedynie cień uśmiechu.
- Ładna dziewczynka - mruknął Pehr.
Raija obrzuciła go hardym, przepełnionym nienawiścią spoj
rzeniem. Nikt nigdy jej nie zmusi, by polubiła tego człowieka!
Pehr aż się wzdrygnął, ujrzawszy emanującą z oczu dziec
ka nienawiść. Wiele można było zarzucić temu mężczyźnie
o pooranej bruzdami twarzy, który podjął się przeprowadzić
Raiję do Norwegii, jednak z pewnością potrafił doskonale od
czytywać uczucia i nastroje. Miał to po prostu we krwi, wie
lokrotnie jego przeczucia się potwierdzały.
- Tak, tak... Pożegnaj się z małą. Ruszamy... - burknął,
umykając wzrokiem przed parą dziecięcych oczu, które cis
kały iskry.
Nadeszła chwila, której Erkki najbardziej się lękał - roz
stanie.
Powoli przykucnął i przytulił Raiję. Nie mógł jednak znieść
pełnego wyrzutu spojrzenia dużych brązowych oczu. Nieme
potępienie, które odmalowało się na twarzy ośmioletniego
dziecka, miało go prześladować przez resztę życia. Płacz ściskał
mu gardło, więc tylko bez słowa mocniej przygarnął córkę.
- To dla twojego dobra, Raiju! - wyszeptał raz jeszcze.
Było mu ogromnie ciężko, bo wiedział, że ona, niczego nie
pojmując, właśnie jego obarcza odpowiedzialnością za to,
co się stało.
Wstał, poklepał córeczkę po policzku i odszedł, zatacza
jąc się jak pijany.
Raija nie wyrzekła ani jednego słowa.
Dopiero gdy przygarbiona sylwetka ojca zginęła w odda
li, z oczu dziewczynki popłynęły łzy, a jej ciałem wstrząsnę
ły dreszcze, jakby dokuczał jej chłód.
Sama. Została zupełnie sama. Nic by nie dało, gdyby po
biegła za ojcem. I tak przyprowadziłby ją z powrotem.
Ogarnięta paniką odwróciła się do obcych ludzi. Przez łzy
nie mogła ich rozróżnić - zlewali się w rozmazane plamy.
Nagle jedna postać oddzieliła się od pozostałych. Do zapła
kanej dziewczynki podszedł starszy od niej chłopak i oto
czył ramieniem jej drobne ciało wstrząsane szlochem. Raija
przytuliła się do tego obcego, który okazał jej ciepło i czu
łość. Ukryła twarz na piersi syna Pehra i płakała, płakała.
Mikkal nie pojmował, skąd się w nim bierze taka czułość
dla małej Raiji. Zwykle spoglądał na dziewczyny z pogardą.
Ale to samotne dziecko o dużych, wyrażających rozpacz
oczach poruszyło w nim jakąś strunę. Dziewczynka była ta
ka mała i bezradna. Chłodny wiatr targał wystające spod
chusty czarne pukle, które wyglądały jak skrzydła zmagają
cego się z wichurą kruka.
Mikkal, trzymając Raiję w ramionach, usłyszał swój wła
sny głos:
- Płacz, płacz, maleńki kruku! Jest ci teraz bardzo ciężko,
ale ja się o ciebie zatroszczę, zawsze będę się troszczyć...
2
Ludzie. Sami obcy ludzie, którzy przywędrowali tu z połu
dnia całymi rodzinami. Z ich oczu wyzierał głód, rozpacz
i tłumiona nadzieja. Dorośli, mężczyźni i kobiety o zniszczo
nych od ciężkiej pracy dłoniach, i dzieci, tak jak Raija ode
rwane od korzeni. Ich jednak nie czekała tak drastyczna
odmiana życia, bo przecież miały przy sobie rodziców. Raija
tymczasem znalazła się całkiem sama pośród obcych. Dziec
ko, które nigdy dotąd nie opuszczało rodzinnej wsi w Torne-
dalen, nigdy nie przebywało poza rodzinną chatą!
Finowie, którzy przyłączyli się do Lapończyków, próbo
wali zaprzyjaźnić się z dziewczynką. Użalali się nad tym
dzieckiem wyrzuconym z rodzinnego gniazda. Ale Raija nie
chciała litości. Była zbyt dumna, by znieść ludzkie współczu
cie. Słyszała za plecami potępiające szepty: „To potwory! Kto
widział, żeby sprzedawać własne dziecko!"
Opuszczający kraj Finowie nie mogli pogodzić się z tym,
że ludzie wywodzący się z tego samego co oni dumnego na
rodu upadli tak nisko. Raija słyszała, co mówią, i odgrodzi
ła się od nich grubym murem.
Nikomu nie wolno tak mówić o mamie i tacie!
Co prawda sama nie przestawała w myślach oskarżać ro
dziców, ale to całkiem inna sprawa! Każdego, kto ośmielił
się powiedzieć o nich choć jedno złe słowo, Raija obrzuca
ła lodowatym spojrzeniem i odwracała się plecami.
Dziewczynką zajęli się Lapończycy: Pehr i jego żona
o nieprzeniknionym obliczu.
Ravna starała się nawiązać kontakt z małą Finką, ale Ra
ija nie chciała przyjąć miłości, którą Laponka pragnęła ją ob-
darzyć. Odsuwała się, gdy tylko Ravna wyciągnęła dłoń, że
by ją pogłaskać po głowie albo otrzeć policzki z łez.
Za nic na świecie nie polubi tych ludzi! Została zmuszo
na, by z nimi być, ale nikt nie może jej nakazać, by ich po
kochała.
Jej zaufania nie można kupić ani zdobyć siłą.
Stanęła z boku i kuliła się niczym przerażone pisklę, gdy
tylko ktoś się do niej zbliżał. Szeroko otwartymi oczami śle
dziła czujnie każdego, kto próbował nawiązać z nią kontakt,
i odpychała go wzrokiem. Raija nie chciała się z nikim za
przyjaźnić.
Dopuściła do siebie tylko jedną osobę - Mikkala. Tylko
jemu zaufała i dobrowolnie podała rękę. Nikomu innemu
nie udało się wywołać uśmiechu na bladej, poważnej twa
rzyczce dziecka.
Młody Lapończyk stał się jedynym przyjacielem Raiji
dość nieoczekiwanie, właściwie •wbrew swej woli. O niczym
takim nie myślał, kiedy podszedł, by pocieszyć zapłakane
dziecko pozostawione przez ojca. Ale równocześnie nie
miał nic przeciwko obcowaniu z Raiją, bo przy tej małej
dziewczynce, delikatnej jak źdźbło trawy, poczuł się doros
ły. Stał się nie tylko jej przyjacielem, ale i obrońcą. To opu
szczone dziecko obudziło w nim nie znane dotąd uczucie.
Nie potrafił go nazwać, bo w końcu aż tak dorosły nie był,
wiedział jedynie, że jest za Raiję odpowiedzialny.
Rozmawiał z nią w jej ojczystej mowie. Poznał fiński
dzięki matce, która wyrosła w Finlandii. Od maleńkiego
mówił językami obojga rodziców, a potem nauczył się je
szcze norweskiego. Tak więc ten dojrzały nad wiek chłopak
potrafił porozumieć się aż w trzech językach.
Pocieszał Raiję i opowiadał jej ciekawe historyjki, żeby
czymś zająć jej myśli, namawiał, by coś zjadła, a kiedy płacz
znowu chwytał ją za gardło i dziewczynce zdawało się, że świat
wokół niej się zawalił, przytulał ją mocno. Raija wypłakała na
ramieniu Mikkala morze łez, ale on z niej nie szydził.
Nowe, obce otoczenie budziło w niej lęk. Nie odezwała się
ani słowem, kiedy Ravna nałożyła jej kaftan uszyty ze skóry re
nifera. Dziewczynka czuła się w nim jakoś nieswojo, ale zaak
ceptowała nowe ubranie, bo dzięki niemu nie marzła.
Pehr, ujrzawszy ją w tym stroju, przeżył wstrząs. W jego
oczach odmalowało się zaskoczenie i ból. Raija domyśliła się,
że kaftan należał do Laili, zmarłej córki Pehra i Ravny. W głę
bi duszy czuła wdzięczność, że Ravna podarowała jej ubranie
córeczki, ale upór i smutek nie pozwalały jej podziękować.
Broniła się ze wszystkich sił przed pozytywnymi uczucia
mi. Nie zamierzała pozwolić, by nowi opiekunowie stali się
dla niej kimś ważnym. Nienawidziła ich z całego serca!
Największą wrogość budził w niej Pehr. Mógł wszak po
wiedzieć ojcu, że jej nie zabierze! To on przecież decydował
o wszystkim! Ale on chciał ubić interes. Raija nasłuchała się
o tym wystarczająco dużo. Towarzyszący Lapończykom Fi
nowie rozprawiali o rodzicach, w desperacji wysyłających
swoje dzieci z Lapończykami do Ruiji. Na wybrzeżu bez
dzietni ludzie przygarniali fińskie dzieci. Na ogół trafiały
w dobre ręce, choć niektórzy brali je do siebie tylko dlate
go, że potrzebowali siły roboczej, kosztującej tyle co poży
wienie. Tym, którzy przywozili małych Finów do Ruiji, pła
cono wcale pokaźne sumki. Dziewczynka rozumiała, że dla
Pehra jest wyłącznie towarem, który sprzeda na jarmarku,
i dlatego za każdym razem, gdy patrzyła na przebiegłego La
pończyka, jej oczy zwężały się w szparki.
Nie zgodziła się wsiąść do pulek, którymi powoził. Kie
dy niezbyt delikatnie chwycił ją, żeby posadzić w tych sa
niach bez płóz, zaparła się, a jej ciało zrobiło się ciężkie jak
ołów. Pehr złapał Raiję mocniej i siłą umieścił w pułkach.
Napotkawszy jednak spojrzenie dziewczynki, zadrżał, bo
nigdy jeszcze nie okazano mu tak jawnie wrogości. Raija nie
bała się, ona go nienawidziła! Wrażenie było tak silne, jak
by dziecko wykrzyczało mu to prosto w oczy. Powinien po
stawić na swoim, ale zdenerwowany wysadził małą i po-
pchnął w stronę syna, który bez słowa przyglądał się zajściu.
Mikkal znieruchomiał, tylko policzki mii drgnęły, zdradza
jąc, że nie podobało mu się, w jaki sposób ojciec potraktował
Raiję. Nie patrząc na niego, pociągnął dziewczynkę do swo
ich sań. Nie okazywał jej litości ani nie narzucał się z przyja
źnią. Nie należał do ludzi, którzy gadają tylko po to, żeby
przerwać milczenie. Choć był jeszcze bardzo młody, zdążył
się nauczyć, że cisza może być równie cenna jak potok słów.
Nie odezwał się, ale z jego twarzy i gestów Raija odgadła
nie wypowiedziane słowa. Nie potrzebowała o nic pytać.
Wiedziała, że na Mikkalu może polegać.
Pułki, którymi powoził, najwyraźniej jej odpowiadały.
Pehr na ten widok zacisnął zęby ze złości i pomyślał, że
dziewczyna, która już teraz jest utrapieniem, może przyspo
rzyć mu jeszcze wiele kłopotów. Z prawdziwą radością się
jej pozbędzie. Gdy tylko trafi się okazja, dobije targu z ja
kimiś poczciwcami z wybrzeża.
Dostrzegł w tym dziecku niebezpieczny temperament.
Poznał to po oczach. Póki co żarzyły się w nich tylko iskier
ki, ale nie miał żadnych wątpliwości, że rozpalą się złym
płomieniem, nim minie parę lat.
Ale to już nie moje zmartwienie! pomyślał, dziękując w du
chu dobrym mocom. W Lyngsbotn otrzymam zapłatę i na
sze drogi się rozejdą...
Ruszyli przed wieczorem, nie bacząc na zapadające ciem
ności. Posuwali się naprzód nawet wówczas, gdy noc prze
malowała granat wieczoru na nieprzeniknioną czerń. Reni
fery i zaprzęgi ciągnęły długim łańcuchem wzdłuż białych
pustkowi. Finowie, którzy przyłączyli się do Lapończyków,
mogli dotrzymać tempa dzięki temu, że użyczono im za
przęgu. Ufali Pehrowi i czuli się przy nim bezpiecznie, nie
po raz pierwszy bowiem pokonywał tę trasę i dobrze znał
szlaki. Raiji z trudem przychodziło się z tym pogodzić. Po
drodze mijali inne grupy Finów, pieszo zdążających do Ru-
iji, ku nowej przyszłości. Mężczyźni, kobiety, dzieci... Cały
swój skromny dobytek ciągnęli za sobą na małych sankach.
Grupa prowadzona przez Pehra zatrzymała się dopiero
przed świtem, gdy noc zaczynała powoli rzednąć i nie otacza
ła ich już grubą ścianą, lecz wydawała się łagodniejsza, jakby
bardziej przyjazna. Raija nie pojmowała, dlaczego poruszają się
nocą, ale jak się okazało, miało to swoje wytłumaczenie. Noc
ny mróz tworzył na śniegu szreń, grubą lodową skorupę, na
której sanie miały lepszy poślizg, a zwierzęta i ludzie nie mu
sieli brnąć w głębokich zaspach. Lapończycy potrafili wykorzy
stywać to, co ofiarowywała im natura.
Raija spała przez większą część drogi i prawdę mówiąc
niewiele zapamiętała. Odnosiła wrażenie, że przesuwający
się przed jej oczami krajobraz właściwie się nie zmienia, wi
działa tylko śnieg i mrok. Miejsce, w którym zatrzymali się
na postój, niczym się nie różniło od innych miejsc. Raija
zmrużyła oczy. Połyskujące niebieskawo połacie śniegu nie
mal zlewały się w jedno z granatowym niebem. Gdzienieg
dzie wystawały spod białej pokrywy poskręcane karłowate
brzozy, które swym wyglądem przypominały budzące gro
zę postaci z nierzeczywistego świata. Drzewa rzucały
przedziwne cienie na bezkresny ocean bieli.
Lapończycy postawili jurtę ze zręcznością, której się na
bywa przy wykonywaniu po tysiąckroć tej samej czynności.
Finowie towarzyszący rodzinie Pehra mieli zająć dwie jurty.
Bardzo się namęczyli, zanim zdołali je wznieść. Raija uważ
nie obserwowała ich poczynania i po raz pierwszy od chwi
li, kiedy opuściła rodzinny dom, poczuła rozbawienie. Ale
nie roześmiała się, nawet usta jej nie drgnęły.
Ravna popatrzyła na dziewczynkę, która wsunęła się do
jurty za innymi, i zdawało się jej, że widzi tylko parę du
żych zalęknionych oczu. Pehr wyraźnie unikał dziecka.
Wprawdzie ośmioletnia dziewczynka nie mogła mu w ża
den sposób zagrażać, jednak Pehr wyczuwał, że ciemnooka,
filigranowa Raija Alatalo przysporzy mu kłopotów. Nawet
on jednak nie przewidział, ile siwych włosów przybędzie mu
na głowie za jej sprawą...
Pehr i Ravna zajęli prawą stronę jurty, a dziewczynce przy
dzielili miejsce po lewej stronie od wejścia. Raija rozglądała się
bacznie wokół, mimo że nowe otoczenie nadal wzbudzało
w niej trwogę. Domyśliła się, że w lapońskiej jurcie wszystko
ma swoje ściśle określone miejsce. Ziemia została przykryta kil
koma warstwami skór reniferowych, a wnętrze pod ścianami
wymoszczono skórzanymi worami i derkami, które chroniły
przed przeciągiem. Przy samym wejściu Pehr i Mikkal złożyli
opał, a żywność i sprzęt gospodarski rozmieścili w taki sposób,
by Ravna miała do nich łatwy dostęp. Pośrodku znajdowało się
palenisko, na którym już wkrótce trzaskał ogień. Przyjemne cie
pło wypełniło wnętrze jurty i rozgrzało przemarznięte ciała wę
drowców. Nawet Raija poczuła błogość.
Ravna wyciągnęła suszone mięso z renifera i ugotowała je.
Raija obserwowała Lapończyków szeroko otwartymi oczami,
zaciekawiona wszystkim, co robili. Ich codzienne życie tak bar
dzo różniło się od sposobu życia chłopów w Tornedalen.
W innych okolicznościach zasypałaby ich pytaniami, póki
nie dowiedziałaby się wszystkiego, co ją interesowało. Ale te
raz nie chciała przyjmować niczego od Ravny i Pehra, nie
chciała nawet słuchać ich odpowiedzi na pytania. Pozostało
jej jedynie obserwować i chłonąć nowe wrażenia.
Pehr błogosławił ciszę, jaka panowała w jurcie. Pomyślał,
że jeśli tylko ten dzieciak nie będzie się wiele odzywał, jakoś
zniesie jego obecność i dowiezie do Lyngen.
W milczeniu, z cierpliwością, którą sam uznał za anielską,
pokroił mięso i podał dziecku. Dziewczynka nie zareagowała.
Szturchnął ją lekko, ale ona cofnęła się gwałtownie, jakby ją
uderzył, i odsunęła się pod ścianę jurty. Kiedy popatrzyła mu
w oczy, nie dostrzegł w nich strachu, ale upór.
- Będziesz jeść, dziewczyno! - powiedział stanowczo
i niemal rzucił jej miskę pod nogi.
Raija pokręciła głową.
- Ach, nie?!
Widać było, że Pehr z trudem nad sobą panuje. Gdyby
to było jego własne dziecko, nie pozwoliłby nigdy na taką
bezczelność, bez wahania złoiłby mu skórę! Pehr oczekiwał
od swych dzieci szacunku.
- Zajmij się tą wroną, Mikkal, skoro już się tak ciebie
uczepiła. Nie zazdroszczę ci... Nie zapominaj jednak, że
masz inne obowiązki...
Mikkal skinął głową i spokojnie podniósł miskę. Obrzucił
Raiję nieprzeniknionym spojrzeniem i nie spuszczając wzro
ku z naburmuszonej twarzy dziewczynki, podsunął małej je
dzenie. Raija szybko wyciągnęła dłoń i chwyciła naczynie.
Pehr obserwował spod oka córkę Erkkiego. Kawałek za
kawałkiem wkładała mięso do ust i żuła energicznie. A więc
jedzenie jej smakowało! Gdy dziewczynka zorientowała się,
że Pehr na nią patrzy, skuliła się i wciąż go obserwując,
przybrała postawę obronną.
To samo powtórzyło się kilkakrotnie podczas posiłku, aż
wreszcie Pehr nie wytrzymał.
- Ty, Raija Alatalo! - rzucił ostro.
Raija niechętnie popatrzyła na Lapończyka, który pod
niósł się z miejsca i stanął nad nią.
- Ojcze! - odezwał się Mikkal, starając się załagodzić sy
tuację.
- Masz mnie słuchać! - ciągnął Pehr, nie zwracając uwa
gi na syna. - Obojętnie, czy ci się to podoba, czy nie. Kiedy
każę ci jeść, to znaczy, że masz jeść! Nie na rękę mi, żebyś
dojechała do Ruiji wychudzona, z zapadniętymi policzka
mi. Poza tym nikt mi nie będzie mówił, że morzę dzieci gło
dem. Jesteś pod moją opieką, rozumiesz?
- Mniej ci zapłacą, jeśli będę chuda? - spytała Raija za
czepnie.
- Zrozumiano? - warknął Pehr, udając, że nie słyszy jej
uwagi.
Raija dyszała ciężko, w końcu, blada jak kreda, skinęła głową.
- To dobrze. I nie patrz na mnie, jakbym był stallo! - rzu
cił jeszcze Pehr, a potem chwycił czapkę i wyszedł.
Pozostali w milczeniu dokończyli posiłek, a potem Mikkal
pomógł dziewczynce ułożyć się do snu. Otulił ją starannie
okryciem ze skór i sam przygotował sobie posłanie obok.
Jakiś wewnętrzny głos podpowiedział mu, że dziewczyn
ka potrzebuje kogoś bliskiego właśnie teraz. Po raz pierw
szy w życiu miała spać z dala od rodzinnego domu.
Myśli Raiji poszybowały z powrotem do małej zagrody
w Tornedalen, do niewielkiej izby i trojga ludzi, którzy by
li całym jej życiem.
Czuła zmęczenie w każdym skrawku ciała, głowa opada
ła, jednak sen, który mógłby przynieść małej wytchnienie
i spokój, nie nadchodził.
Nie opuszczały jej wspomnienia, a sceny z rodzinnego
domu zamieniały się w cudowne obrazy. Ból rozsadzał jej
piersi, kiedy rozmyślała o najbliższych. Ukradkiem wyjęła
rękę spod przykrycia i powoli przesuwając ją po renifero
wych skórach, wsunęła pod derkę, którą okryty był Mikkal.
- Co ci jest, Mały Kruku? - wyszeptał chłopak, uścisnąw
szy mocno dłoń dziewczynki.
Przez chwilę wpatrywała się w niego z rozpaczą, a potem
wydusiła z siebie:
- Mikkal, co to jest stallo?
Spodziewał się wszystkiego, tylko nie takiego pytania.
Uśmiechnął się promiennie, miodowe oczy zalśniły w półmro
ku niczym gwiazdy, a surowa, poważna twarz złagodniała.
Raija uznała, że Mikkal jest piękny. Do tej pory dostrze
gała w nim tylko oparcie i dobroć, której tak strasznie łak
nęła. Od tej chwili stał się dla niej ideałem.
Przyciszonym głosem Mikkal wyjaśnił dziewczynce, że
stallo to taki olbrzym, głupi i brzydki troll.
- Ale to tylko postać z baśni - dodał, żeby jej zanadto nie
wystraszyć.
- Przecież rozumiem! - prychnęła.
Mikkal był zaskoczony. Nie przypuszczał, że baśniowy stal-
lo tak poruszy wyobraźnię Raiji. Przecież dziewczynka dosko
nale pojmowała, że ktoś taki nie istnieje naprawdę, więc też
nie mogła się go bać. Potrzebowała jednak widać czegoś, czym
mogłaby zająć myśli, ulatujące ciągle do rodzinnego domu,
a okropny troll znakomicie się do tego nadawał.
- Twój ojciec nie jest stallo! - wyszeptała, nie wypuszcza
jąc dłoni Mikkala. - On nie jest głupi!
Był to w jej ustach prawdziwy komplement. Niestety,
Pehr go nie usłyszał, bo pojawił się w jurcie trochę później.
Przy palenisku zastał zasępioną żonę. Kiedy zobaczył, że
syn zasnął, trzymając za rękę niesforną córkę Erkkiego Ala-
talo, ukucnął przy ogniu i mruknął:
- Nic dobrego z tego nie będzie.
Ravna nie odpowiedziała. Wzruszył ją widok dwojga szep
czących ze sobą dzieci. Niemal czuła, jak tworzy się między
nimi więź. Kiedy zasnęły, w jej sercu zrodziło się marzenie.
Kolejne dni wyprawy upływały w tym samym rytmie.
Nocą posuwali się naprzód, spali i odpoczywali za dnia. Ra-
ija straciła poczucie czasu. W jej pamięci na zawsze pozo
stał monotonny biały krajobraz, mrok, chłód i groźne cie
nie rzucane przez poskręcane wiatrem karłowate brzozy,
a także grupki wędrujących pieszo ludzi, którzy tak jak i oni
zdążali w kierunku morza - ku Ruiji.
Przemierzali pustkowia, postępując wytyczonym przez re
nifery szlakiem, wąskimi ścieżkami wydeptanymi w głębokim
śniegu północy. Po drodze mijali chaty, w których pomimo
ciasnoty zatrzymywali się na odpoczynek inni wędrowcy. Ra-
ija, choć nadal wrogo usposobiona do swych nowych opieku
nów, zrozumiała, że ci, którzy przyłączyli się do Pehra, mieli
dużo szczęścia. Im bowiem nie brakowało pożywienia.
Rai ja nie głodowała, nie marzła i był przy niej ktoś, ko
mu ufała. Codziennie grzała się przy ogniu paleniska.
Trzask płomieni, zapach skóry, smak zupy ugotowanej na
mięsie renifera - wszystko to, zrazu obce, z czasem stało się
znajome. Polubiła też suszone twarde mięso z renów, było
smaczniejsze, niż mogłaby sobie wymarzyć.
Raija wędrowała do krainy, o której tyle rozmyślała, tylko
że ta kraina przestała jawić się jej jako miejsce szczęśliwe.
Ruija straciła dla niej ów tajemniczy, magiczny urok. Marze
nia dziewczynki, podobnie jak kiedyś ku północy, teraz ulaty
wały na południe, ku znajomym traktom i bliskim ukochanym
osobom, których miała zapewne więcej nie zobaczyć.
Pragnęła ujrzeć znowu zielone zbocza i poczuć zapach
świerkowych lasów. Nie pociągało jej już ogromne morze
pełne srebrnych ryb.
Któregoś pogodnego poranka zatrzymali się na postój
i Pehr, wskazując na prowadzący w dół długi wąski tunel
w śniegu, wyjaśnił, że zbliżają się do celu, do fiordu Lyngen.
Raija popatrzyła na góry piętrzące się stromo ku niebu
i puściła wodze fantazji. Zapragnęła nagle zobaczyć z bliska
tę wyśnioną krainę. Równocześnie nienawidziła samej my
śli, że już wkrótce dotrą do osady nad fiordem, bo nazbyt
dobrze wiedziała, co to oznacza. Dla Mikkala i innych miał
to być kolejny krótki postój przed dalszą wędrówką, ale dla
niej wyprawa dobiegała końca.
W dolinie nad fiordem los Raiji zostanie przypieczętowany.
Prawda, że nienawidziła Pehra i nie przywiązała się jakoś
szczególnie do jego żony, ale przecież Pehr, Ravna, Mikkal
i ona - Raija - stanowili jedność. Przywykła do panującego
w jurcie przytulnego ciepła, polubiła nowe otoczenie i zapa
chy, zwłaszcza gdy nauczyła się je rozpoznawać.
Rodzina lapońska oznaczała bezpieczeństwo, bez względu na
to, czy dziewczynka akceptowała to, czy nie. Nie tak dawno,
gdy oderwano ją od bliskich, ziemia usunęła się jej spod stóp.
Teraz udało się jej zadzierzgnąć więzy z opiekunami, które, choć
jeszcze wątłe, dawały jakieś poczucie bezpieczeństwa.
Wkrótce jednak i ta słaba nić pęknie. Znowu wszystko
się zmieni. Tak naprawdę Raija sama nie wiedziała, czego
chce. Miotały nią sprzeczne uczucia. Niechęć, nienawiść,
zwątpienie zmagały się w niej z potrzebą bezpieczeństwa,
pragnieniem, by mieć choć jednego bliskiego człowieka,
który by się o nią troszczył.
Dlatego też gdzieś w głębi serca lękała się rozstania z la-
pońską rodziną. Bardzo przywiązała się do Mikkala i ta
przyjaźń, pierwsza w jej życiu, wydawała się dziewczynce
czymś pięknym. Nie chciała jej utracić.
W ciągu kilku tygodni wyzbyła się wielu iluzji, to, w co
wierzyła dotąd z dziecięcą naiwnością, okazało się ułudą.
Zrozumiała, że rzeczywistość różni się od obrazów podsu
wanych jej przez wyobraźnię.
Marzenia należały do świata cieni, do którego mogła wśli
znąć się ukradkiem na parę chwil, by poznać smak nieosią
galnego, ale zaraz musiała stamtąd wracać. Wracać do rze
czywistości, która obchodziła się z ośmioletnią dziewczynką
z Tornedalen wyjątkowo bezlitośnie.
Na szczęście marzeń nikt nie mógł jej odebrać, to świa
tełko ukryte gdzieś głęboko w sercu jaśniało tylko dla niej
i nikt nie mógł jej go wykraść lub podstępnie pozbawić.
Zatrzymali się po raz ostatni na wspólnym postoju, po
którym mieli do pokonania jeszcze tylko jeden etap - zjazd
po zboczu doliny nad fiord.
Raija wysiadła z sań i obejrzała się za siebie, tam gdzie
w oddali pozostały jej rodzinne strony. Jakie to dziwne uczu
cie - stąpać po ziemi Ruiji. Była trochę rozczarowana; tak
jak przedtem widziała wokół siebie jedynie przykrytą śnie
giem bezkresną przestrzeń. Kiedyś dziewczynce się wydawa
ło, że Ruija to tylko góry i morze.
- Tam powędrujemy.
Mikkal wskazał ręką na północny zachód, gdzie daleko
na tle błękitnego nieba wznosiły się szczyty.
- A tu w dole leży Lyngen, mała Raiju.
- Zobaczymy morze? - spytała z nadzieją w głosie, przy
pomniawszy sobie opowieści o wielkich rybach i falach ude
rzających o piasek.
- Nie, tylko fiord. Morze jest dalej. Jarmark odbywa się
w Lyngsbotn, prawie na samym końcu fiordu. Tam jest du
żo lasów, prawie tak jak w Finlandii, tyle że u was są lasy
świerkowe, zaś nad fiordem rosną sosny i brzozy. Zoba
czysz, spodoba ci się...
Raija wcale nie była tego pewna. Odszukała niemal do
rosłą dłoń Mikkala, który uścisnął drobną rękę dziewczyn
ki, jakby chciał dodać jej odwagi.
- Chyba nie chcę tam jechać. Nigdy więcej cię nie zoba
czę, Mikkalu!
Czternastolatek nie odpowiedział. Bo i cóż miał rzec? Ra
ija widziała sprawy wystarczająco jasno. Westchnął. Mógł
by próbować ją pocieszyć, podsłuchał kiedyś rozmowę ro
dziców na jej temat, ale miał świadomość, że fałszywe na
dzieje sprawiłyby Raiji jeszcze większy ból.
Stali, trzymając się za ręce: mała fińska dziewczynka, rzu
cona daleko od rodzinnego domu, i na wpół dorosły lapoń-
ski chłopak. Patrzyli w dół na dolinę kończącą się nad oto
czonym górami fiordem, na góry i płaskowyż, który ciągnął
się po horyzont. Śnieg i niebo.
Żadne z nich nie znało tych traktów.
Nie wiedzieli nic o przyszłości, skrytej jak natura pod
śnieżną powłoką.
Los, być może na zawsze, miał rozdzielić dzieci, które tak
do siebie przylgnęły. Świadomość tego rozdzierała obojgu
serca.
- Nie ma mowy! - oświadczył stanowczo Pehr.
- Raija zostanie! - rzekła z uporem Ravna, nie podnosząc
głosu, a jej twarz pozostała nieruchoma.
- Przyrzekłem Erkkiemu Alatalo, że oddam jego córkę
jakiejś rodzinie w Ruiji, i obietnicy dotrzymam.
- Przecież my też mieszkamy w Ruiji - nie ustępowała
Ravna. - Będziemy dbać o małą, Mikkalowi zresztą także jej
towarzystwo wyjdzie na dobre.
Pehr wciągnął powietrze, usiłując opanować zdenerwo
wanie.
- Kobieto! - jęknął. - Erkki Alatalo myślał o rodzinie
Norwegów, nie rozumiesz czy nie chcesz zrozumieć?
- Przyznaj się, Pehr, chodzi ci o zarobek! Zamierzasz za
brać Raiję na jarmark i ubić interes, co?
Ravna dotknęła czułego punktu Pehra.
- Dla mnie najważniejsze jest dobro dziecka! - wykrzyk
nął. - I twoje. Chciałabyś uczynić z niej nową Lailę, żono,
ale to niemożliwe. Nasza córka umarła! A Raija trafi do nor
weskiej rodziny w Lyngen. To moje ostatnie słowo!
- W takim razie nie jadę do osady. - Ravna pomimo gwał
townego wybuchu męża pozostała spokojna i opanowana. -
Zostanę tutaj razem z Raiją.
- Ha! - wrzasnął Pehr, odwracając się do żony. - Chciał
bym to widzieć! Ledwie pozwoli ci się dotknąć, a ty chcesz
ją u nas zostawić! Przecież ten dzieciak traktuje nas jak za-
dżumionych! N o , może z wyjątkiem Mikkala.
Ravna uśmiechnęła się leciutko, bo nie zwykła okazywać
uczuć nie w porę. Teraz jednak podeszła do Pehra i ujęła go
za ramię.
- Znam cię dobrze, Pehr - powiedziała łagodnie. - Wiem,
o co ci chodzi. Ty się jej boisz. Boisz się córki Erkkiego Ala
talo. Jak to Mikkal ją nazywa? Mały Kruk... Boisz się tego
Małego Kruka, dlatego chcesz się jej pozbyć. Poza tym
chciałbyś zarobić...
Przypuszczenia Ravny były niebezpiecznie bliskie prawdy.
Pehra prześladowało przepełnione nienawiścią spojrzenie
Raiji. Kiedy patrzyła na niego tymi ciemnymi oczami, które
paliły jak rozżarzone węgle, kulił się w sobie i ogarniało go
poczucie winy.
N i e nazwałby tego strachem... Prędzej wstydem. Ale
strach? Nie! W tundrze nie raz natknął się na drapieżnika,
uchodząc cało z opresji, a nawet zdobywając skóry... Miał
by więc się bać ośmioletniej dziewczynki?
- Będzie, jak postanowiłem - powtórzył z uporem.
Ravna, nie zważając na sprzeciw męża, pociągnęła go za
sobą. Przepchnęli się przez gromadę ludzi, minęli zaprzęgi
i stado reniferów. I wtedy pokazała mu oddalone od wszyst
kich dwie postaci. Dwoje dzieci z dwóch różnych światów,
dzieci, które połączył los. Stały blisko siebie i wyglądały, jak
gdyby były całkiem same na ziemi.
- Obchodzi cię trochę twój syn, Pehr? - zapytała Ravna
łagodnie, nie mogąc oderwać wzroku od Mikkala i dziew
czynki z Tornedalen. - Czy nie zauważyłeś, że Raija stała
mu się bliska jak młodsza siostra? Stracił wiele rodzeństwa,
ostatnio małą Lailę. Czy chcesz, by i ta, do której tak się
przywiązał, odeszła?
Pehr toczył walkę ze sobą. Starał się myśleć rozsądnie, ale
przecież nie był człowiekiem bez serca.
Surowe życie uczyniło go twardym, ale gdzieś głęboko
tliła się w nim zwykła ludzka dobroć. Ravna, dobrze o tym
wiedząc, użyła właściwych słów.
- No dobrze, niech tak będzie - zdecydował Pehr, bo zro
zumiał, że został pokonany. - Ale pamiętaj, że byłem temu
przeciwny. Chyba mam za miękkie serce... - westchnął i krę
cąc głową, odszedł.
Ravna uśmiechnęła się. Raija to nie Laila, nie wolno jej
o tym zapominać, ale będzie córką, której tak pragnęła, od
kąd śmierć zabrała jej Lailę. Ravna prawie biegła w kierun
ku dwojga stojących nieruchomo dzieci.
Kiedy znalazła się przy nich, Mikkal podniósł wzrok na
matkę. Ravnie zdawało się, że dostrzega w jego twarzy cień
nadziei, jakby nieme pytanie.
Nabrała podejrzeń, że syn podsłuchiwał jej wcześniejsze
rozmowy z mężem.
Po raz kolejny starała się uchwycić spojrzenie dziewczyn
ki, ale ta próba, tak jak i wcześniejsze, skazana była na nie
powodzenie. Jak ma przebić się przez pancerz, którym oto
czyło się to dziecko?
- Raija zostaje z nami! - powiedziała.
Poczuła na sobie palące spojrzenia obojga dzieci.
- Powędruje z nami do Varanger. Od dzisiaj będzie two
ją siostrą, Mikkalu.
Chyba jeszcze nigdy syn nie patrzył na matkę z taką mi
łością i wdzięcznością.
Nim Laponka zdążyła się zorientować, Raija rzuciła jej
się na szyję i twarz przytuliła do jej twarzy. Ravna poczuła
łzy na policzku i nie wiedziała, czy to jej własne, czy dziec
ka. Ciepły oddech dziewczynki muskał jej skórę.
- Dziękuję, Ravno - wyszeptała Raija. - Dziękuję... mamo...
Dla tej jednej chwili warto było walczyć.
Ravna zyskała córkę, podobnie jak i Pehr, on jednak nie
był tak jak żona zachwycony z powodu powiększenia się ro
dziny. Nie protestował jednak więcej. Z natury małomów
ny, uznał, że tego przedpołudnia dość się już nagadał.
Nastąpiło pożegnanie. Towarzyszący Lapończykom Fi
nowie ruszyli w dół w stronę fiordu Lyngen, gdzie więk
szość z nich zamierzała się osiedlić. Niektórzy postanowili
iść jeszcze dalej, ale odłożyli to na później. Teraz nęcił ich
jarmark, o którym tyle słyszeli. Pragnęli spotkać ludzi, zo
baczyć, czy uda im się wymienić jakieś towary.
Pehrowi odechciało się jarmarku. Nie miał już przecież
nic na sprzedaż. Uznał, że skoro Raija zostaje z nimi, nie
ma po co jechać w dół doliny.
W głębi duszy żałował, że uległ Ravnie, Lękał się konse
kwencji tej udzielonej pod wpływem chwilowej słabości
zgody. Już nie raz mu się zdarzało, że dał się ponieść emo
cjom i potem zbierał tego gorzkie owoce, żadna jednak z do
tychczasowych decyzji nie miała tak poważnego wpływu na
losy całej jego rodziny. Czul się jak ostatni głupiec. Wiele
by dał, by cofnąć dane słowo i zgodnie z wcześniejszymi pla
nami jechać teraz z innymi na jarmark.
Zmrużył oczy i patrzył na zachód, gdzie na tle śniegu
i nieba widać było przesuwające się ciemne sylwetki ludzi,
których przyprowadził z Finlandii. Jakże im zazdrościł!
Czym były ich zmartwienia w porównaniu z kłopotami,
które spadły na jego głowę!
Ravna wymusiła na nim, by zgodził się przyjąć do rodzi
ny obce dziecko. Ośmioletnia Finka, w której czaił się ogni
sty temperament, miała być odtąd jego córką.
Raiję Alatalo i Lailę dzieliło wszystko - to tak, jakby porów
nywać niebo i ziemię. Laila, ukochane dziecko. Na wspomnie
nie zmarłej córki Pehr poczuł w sercu przeszywający ból. Była
taką czułą istotką, radosną i pełną życia. Zdarzało się, że stroi
ła fochy, ale nigdy przy ojcu. W oczach Pehra Laila urosła do
ideału. Odeszła tak nagle! Po śmierci dziewczynki zaczął jej
przypisywać o wiele więcej zalet, niż miała ich naprawdę, i ze
zwykłego dziecka uczynił anioła, niemal świętą.
Nawet Ravna miałaby trudności z rozpoznaniem własnej
córki we wspomnieniach męża.
Raija zaś była całkowitym zaprzeczeniem tej idealnej isto
ty, której wizerunek Pehr stworzył we własnej pamięci.
Zapewne rzeczywiście różniła się od Laili, jaką ta była za
życia, ale nie do tego stopnia, jak to wydawało się Pehrowi.
Raija była dzieckiem bardzo żywo reagującym. Odzna
czała się gwałtownym usposobieniem, z jej twarzy jednak
trudno było odczytać uczucia i myśli, tak że nigdy właści
wie nie było wiadomo, co temu dziecku chodzi po głowie.
Oczy Raiji nie potrafiły kłamać, choć często jej spojrzenie
pozostawało nieodgadnione.
Pehr westchnął ciężko. W duchu przyznawał Ravnie rację:
bał się tego obcego dziecka, które, choć urodą nie różniło się
tak bardzo od dzieci lapońskich, naturę jednak miało całkiem
odmienną. Pojęcia nie miał, o czym ta mała myśli - może z wy
jątkiem chwil, gdy dziewczynka na niego patrzyła. W takich
momentach nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że Pehr wziął
sobie na kark duży kłopot. Jego nowa córka go nienawidziła...
Lapończyk odwrócił się plecami do niknących w oddali
wędrowców. Ravna z Mikkalem stawiali jurtę, a Raija bie-
gala wokół, zajęta zbieraniem wystających spod śniegu ga
łązek na opał.
Pehr podszedł do żony i syna. Kiedy pomagał im stawiać
jurtę, jego twarz była nieprzenikniona, a usta zaciśnięte. Te
go dnia zamierzali odpocząć. Potem mieli ruszyć na wschód
i rozbić obozowisko w tym samym, co zwykle o tej porze
roku miejscu.
Mikkal wszedł do jurty i rozrzucił na śniegu drobne gałąz
ki, które następnie przykrył skórami z renów. Pehr wyładowy
wał sanie, zerkając raz po raz na Raiję, nadal zajętą przydzie
loną jej pracą. Westchnął ciężko. W rodzinie nikt nie powinien
żywić wzajemnie do siebie takiej niechęci jak on i Raija. Sko
ro już ma odgrywać rolę ojca, jego obowiązkiem jest scalać ro
dzinę, wyjaśniać wszelkie nieporozumienia.
- Zostańcie tu - nakazał krótko żonie i synowi.
Mikkal wyprostował się i na wpół ze zdziwieniem, na
wpół z lękiem spojrzał na ojca.
- Chyba nie chcesz nastraszyć Raiji? - zapytał.
- Nie jestem stallo! - huknął Pehr.
Mikkal uśmiechnął się.
- To samo powiedziała Raija, kiedy wyjaśniłem jej, kim
jest stallo. Stwierdziła, że ty taki nie jesteś...
Dziewczynka zebrała całą naręcz chrustu. Mikkal śmiał
się, że podnosi z ziemi same drzazgi, ale grubszych gałązek
nie było w pobliżu, a oni potrzebowali przecież ciepła.
Wcześniej Raija nie włączała się do pomocy. Było jej wszy
stko jedno. Teraz jednak, kiedy Ravna powiedziała, że nale
ży do rodziny...
Tak, teraz robiła to dla swojej rodziny...
Raija wiedziała dobrze, że nigdy głośno tego nie przyzna.
Przełamała się jedynie wobec Ravny. Nazwała ją mamą...
Dalej nie mogła się posunąć, nie zdradzając tych, których
zostawiła w swym prawdziwym domu.
Pehra zauważyła dopiero wtedy, gdy stanął przy niej.
Właśnie przyklękła na śniegu, więc wrażenie, że ma nad so-
bą jakiegoś olbrzyma sięgającego błękitnego nieba, jeszcze
się spotęgowało. Tak naprawdę Pehr był tylko o głowę wy
ższy od Mikkala.
Odruchowo przycisnęła mocniej chrust do piersi, co nie
uszło uwagi Pehra.
Ponury grymas odmalował się na jego twarzy, a bruzdy
jakby się pogłębiły. Chrząknął i powiedział:
- Musimy porozmawiać, ty i ja!
-Tak?
Dziecięcy głos zabrzmiał dźwięcznie, ale wyczuwało się
w nim niechęć.
Pehr przykucnął i oparł dłonie na kolanach.
- Ravna zdecydowała, że u nas zostaniesz - rzekł, tym ra
zem nie odwracając wzroku od ciemnych oczu dziewczyn
ki, w których płonęło nieme oskarżenie. - Masz być naszą
córką, dlatego też jak córka masz się zachowywać.
- Tak - powiedziała Raija obojętnym tonem.
Pehr ciągnął uparcie:
- Nie ukrywam, że wolałbym wieźć ciebie teraz do Lyn-
gen. Nadal jestem przekonany, że tak byłoby najlepiej dla
nas wszystkich. Ale ustąpiłem Ravnie. Wiem, że mnie nie
lubisz, i niech tak zostanie. Ale skoro masz być naszą cór
ką i mamy się tobą opiekować, wymagać będę od ciebie te
go samego, czego wymagam od Mikkala. Nie licz na jakieś
szczególne traktowanie...
Przerwał na chwilę, by słowa zapadły dziecku w pamięć.
Raija była wdzięczna Pehrowi, że powiedział jej całą praw
dę, choć oczywiście wcale nie cieszyła się z tego, że od tej po
ry będzie jej opiekunem. Skłamałaby, gdyby udawała, że jest
inaczej, ale niewątpliwie poczuła do niego cień sympatii.
- Żądam od ciebie posłuszeństwa - dodał stanowczo Pehr.
- Żebyś nie przyniosła wstydu ani mnie, ani pozostałym człon
kom rodziny. To wszystko! Zrozumiałaś, Raija?
Dziewczynka zareagowała dopiero po dłuższej chwili.
Niechętnie skinęła głową.
Pehr uśmiechnął się pod nosem, tak by tego nie zauważyła.
Zdawał sobie sprawę, ile ta zgoda kosztowała uparte i dumne
dziecko. Widać, że była córką Erkkiego Alatalo, chłopa z Tor
nedalen, któremu poza uporem nic już nie pozostało.
Zresztą dla Pehra Raija zawsze pozostanie córką Erkkiego.
Przyrzekł sobie, że nigdy więcej nie zbliży się nawet w okoli
ce Tornedalen. Nie mógłby spojrzeć w oczy temu dumnemu
chłopu i przyznać się, że próbował okiełznać jego córkę.
Ale przecież musiał ją ujarzmić, by zrozumiała, kim jest. Nie
może sobie wyobrażać, że jest lepsza. W ich codziennym trud
nym bytowaniu nie było miejsca na fochy i grymasy, dziew
czynce należało to wbić do głowy, zanim dotrą do Varanger.
Podniósł się z kucek i pomógł dziewczynce wstać. Z ogrom
ną niechęcią Raija chwyciła wyciągniętą do niej dłoń. Razem
ruszyli w stronę samotnej jurty ukrytej pośród pojedynczych
głazów. Raija zastanawiała się, skąd wzięły się na tym pustko
wiu. Może przyniósł je jakiś troll? Ale przecież trolle istniały
tylko w baśniach...
Pehr uchylił zasłonę przy wejściu do jurty, ale zanim
wpuścił Raiję, powiedział:
- I jeszcze jedno...
Raija patrzyła na niego wyczekująco.
- Nie nazywasz się odtąd Raija Alatalo, ale Raija córka
Pehra.
Dziewczynka już chciała zaprotestować, ale się powstrzy
mała.
- Tak? - rzekła jedynie i zacisnęła usta. Potem weszła do
środka, położyła chrust na stałym miejscu i usiadła obok Mik-
kala. Wszystko jedno, jak mnie będą nazywać, pomyślała. I tak
wiem, kim jestem, i to jest najważniejsze. Na zawsze pozosta
nę Raiją Alatalo, nigdy, ale to nigdy nie stanę się córką Pehra.
Nie powiedziała jednak tego na głos. Przyrzekła posłu
szeństwo, a obietnica jest obietnicą. Raija umiała dotrzymy
wać danego słowa.
3
Czerwiec, pora słońca i komarów.
Raija wymachiwała ręką, żeby się opędzić od natrętnych
owadów, które wielką chmarą niczym rozwścieczona armia
atakowały każdy skrawek jej odsłoniętego ciała.
Dziewczyna poirytowana opuściła rękawy i powróciła do
ścinania turzycy. Nie przepadała za tą pracą, ale skoro trze
ba ją wykonać... Zresztą, wolała już ścinać turzycę niż szyć
kumagi czy też zajmować się robótkami ręcznymi. Wprost
nienawidziła wszelkich prac uchodzących za typowo kobie
ce, związanych z prowadzeniem domu i rodziną. Bardziej
od gotowania i szycia nęciły ją inne zajęcia.
Czasami marzyła, by być chłopcem, chodzić całymi dnia
mi po tundrze, łowić ryby, wypasać renifery, polować.
O ileż to ciekawsze niż nudna praca, jaką wykonywały ko
biety w obozowisku!
Właściwie Raija powinna teraz pomagać Ravnie gotować
obiad i przeczesywać zgrzebłem turzycę. Miała jednak zły
humor i nic jej nie wychodziło. Nie pojmowała, czemu tak
się dzieje. W każdym razie jej przybrana matka wysłała ją
poza obóz.
Tutaj była przynajmniej sama i mogła spokojnie rozmy
ślać. A jej myśli potrafiły ulatywać daleko. Poza tym pracowa
ła powoli. Nie dlatego żeby była leniwa, ale marzenia potrze
bowały czasu. Nie wszystkim się to podobało, Ravna jednak
rozumiała swą przybraną córkę. Powiedziała Raiji, żeby upo
rała się z pracą do wieczora, a gdy mówiła te słowa, w jej
oczach pojawił się dziwny błysk. Dziewczynka nie dostrze
gła w spojrzeniu Ravny niczego szczególnego, nie domyślała
się nawet, że i jej lapońska matka także o czymś marzy.
Minęło pięć lat od czasu, kiedy Raija Alatalo wbrew swej
woli została przywieziona do Ruiji. Pehr i Ravna przygarnę
li córkę chłopa z Tornedalen, a Mikkal stał się jej przybra
nym starszym bratem.
Pięć lat na dobre i na złe.
Raija skończyła trzynaście lat, ale wyglądała na piętnasto
latkę. Była niewysoka i szczupła jak matka, a biegała tak
szybko, że mogłaby się ścigać z wiatrem. Sukienka uszyta
ze skóry rena skrywała przybierające kobiece kształty ciało.
Córka Erkkiego Alatalo już jako dziecko była wyjątko
wo ładna, a teraz jej okrągła dziecięca buzia stała się bar
dziej wyrazista. Dziewczynka miała łagodnie zarysowane
policzki i błyszczące brązowe oczy pod ciemnymi, wygięty
mi w łuki brwiami, ale jej wzrok przestał już być dziecinny
i ufny. Usta miała pełne i miękkie, a kiedy poważniała, co
zdarzało się dość rzadko, wysuwała dolną wargę do przodu,
tak jakby była nadąsana.
Minęło pięć lat, odkąd opuściła rodzinny dom. W tym
czasie wiele zobaczyła, doświadczyła też niejednego. I choć
życie nauczyło ją kryć się z tym, co naprawdę czuje, to jed
nak to dziewczę, w którym budziła się kobieta, nie potrafi
ło w pełni zapanować nad sobą.
Już jako dziecko objawiła swą zdolność do odczuwania
skrajnych emocji - albo kogoś kochała, albo nienawidziła -
i pod tym względem niewiele się zmieniło. Raija nigdy nie
zdołała polubić Pehra, ale starannie ukrywała niechęć, jaką
do niego żywiła.
Nawiasem mówiąc, niechęć była wzajemna. Ojciec i przy
brana córka rozmawiali ze sobą rzadko i chłodno, choć nie
bez wzajemnego respektu.
Natomiast Ravnę Raija pokochała całym sercem, mimo
że tylko jeden raz nazwała ją matką. Zresztą tej kobiety nie
można było nie lubić. Płynęło z niej tyle ciepła i dobroci!
Raija chodziła z dumnie podniesioną głową. W ciężkich
chwilach nie zginała karku ani nie okazywała uległości. Nie
leżało to w jej naturze. Wiedziała, kim jest, i znała swoją war
tość. Dawało jej to pewność i wewnętrzną moc, zupełnie nie
zwykłą u trzynastoletniej dziewczynki. Czasami jednak Ra-
ija czuła się znacznie starsza. Zdarzało się, że uciekała do
świata marzeń nawet wtedy, gdy przebywała wśród hałaśli
wej gromady. Potrafiła siedzieć z ludźmi, a równocześnie od
dalać się myślami do miejsc, do których nikt nie mógł do
trzeć. Jej brązowe oczy zdawały się wówczas zasnuwać mgłą,
a twarz zastygała. Dziewczynka nadal miała bujną wyobraź
nię, a nawet rozwinęła ją jeszcze pod wpływem przeżyć.
Południowe słońce silnie prażyło. Raija otarła pot z czo
ła. Im bardziej się pociła, tym bardziej natrętne stawały się
komary. Krwiożercze bestie!
Jaka szkoda, że Pehr nie ma pastwisk bliżej morza tak
jak wielu Lapończyków. Nie... Pehr był jedyny w swoim ro
dzaju. Nawet lanie z jego stada cieliły się w innych miej
scach niż łanie z innych stad.
Kiedy większość Lapończyków podążała za reniferami na
wybrzeże, Pehr i jego rodzina wędrowali w głąb lądu, na pła
skowyż, gdzie wprost roiło się od komarów.
Raija gotowa byłaby sądzić, że wynika to ze złośliwości
Pehra, gdyby nie świadomość, że nawet on nie jest w stanie
narzucić swej woli zwierzętom, które kierowały się odwiecz
nym instynktem.
Zresztą nie byli na górskim pastwisku całkiem sami. To
warzyszyła im stara ciotka Pehra i paru krewnych, a także
Pawa syn Matty ze swoją rodziną: dwoma synami i córką.
Aslak, najstarszy z trojga rodzeństwa, był o dwa lata młod
szy od Mikkala, następna w kolejności była Sigga, a potem
Anders. Cała trójka przyszła na świat rok po roku.
Pawa, jak przypuszczała Raija, był w wieku Pehra. Miał
ogromny brzuch i wyjątkowo gęste, krzaczaste brwi.
Raija nie zdradzała się z tym, co sądzi o wyglądzie Pawy,
bo zapewne zostałaby posądzona o brak szacunku dla star-
szych, póki jednak trzymała język za zębami, nikomu nie
przynosiło to szkody. Pawa naprawdę był otyły, a spod
czapki, którą zdejmował chyba tylko do spania, sterczały
brwi. Cieszył się ogólnym poważaniem. Miał liczne stado
reniferów, jego synowie dobrze się zapowiadali, a córka wy
różniała się wyjątkową urodą.
Raija, która nie była z tego powodu zachwycona, nie
przestawała się dziwić, jakim cudem Pawa mógł być ojcem
tak pięknej dziewczyny, tym bardziej że, jak słyszała od Ra-
vny, zmarła przy narodzinach najmłodszego syna żona Pa-
wy także nie słynęła z urody.
Nie dało się jednak zaprzeczyć, że szesnastoletnia Sigga
o piwnych oczach była prawdziwą pięknością. Eteryczna,
skromna i powściągliwa - stanowiła dokładne przeciwień
stwo Raiji.
Bo choć Raija także przypominała delikatny kwiat,
w istocie była silna, odznaczała się nieprawdopodobną wo
lą życia - tak jak kwiaty w targanej wichrami tundrze. Na
pozór delikatne, znosiły lepiej niż wiele większych i silniej
szych roślin nieurodzajną glebę i surowy klimat.
Do uszu Raiji doleciał zza pobliskiego wzniesienia dźwięk
dzwonków i głuche dudnienie. Niemal czuła, jak ziemia drży
pod jej stopami. Usłyszawszy nawoływanie, dziewczynka
w jednej chwili porzuciła ścinanie turzycy i zerwała się na
równe nogi. Pomyślała sobie, że ma przed sobą jeszcze długi
dzień i do wieczora zdąży wykonać przydzieloną jej pracę.
Pobiegła tam, skąd rozlegało się pobrzękiwanie. Dobrze
wiedziała, co oznacza ten dźwięk. Już pięć lat przebywała
u Lapończyków i wszystko to, co składało się na ich życie,
teraz stanowiło także jej świat.
Renifery źle znosiły ostre słońce, męczył je skwar i ko
mary. Czasem, gdy miały już dość upału i natrętnych owa
dów, potrafiły wyrwać z kopyta całym stadem. Zapewne
właśnie to przytrafiło się Mikkalowi, który sam, bo Pehr
miał go zmienić dopiero pod wieczór, pilnował zwierząt.
Raija wspięła się na niewielkie wzniesienie, z którego roz
taczał się widok na okolicę. Na twarzy dziewczynki pojawił
się szeroki uśmiech. Miała rację, Mikkal starał się zagonić
renifery w stronę skalnego nawisu, gdzie mogłyby znaleźć
trochę cienia.
Udało mu się to wreszcie po wielu trudach. W chłodnym
cieniu stado uspokoiło się i niebawem pasło tak spokojnie,
jakby się nic nie zdarzyło.
Mikkal rozłożył się na mchu, dłonią osłaniając oczy przed
słońcem.
Raija uśmiechnęła się i pobiegła w jego kierunku. Pewna,
że Mikkal ją widzi, z daleka pomachała mu wesoło ręką.
- I co, niepoprawne dziecię, znowu się wymknęłaś? - za
pytał żartobliwie, gdy znalazła się przy nim.
Raija prychnęła i pogroziła mu zaciśniętą piąstką.
- Dziecię, ja ci dam dziecię - udawała obrażoną. - Poza
tym wolno mi tutaj być - wyjaśniła, sadowiąc się obok. -
Ravna kazała mi naciąć turzycy.
Mikkal uniósł lekko brwi, po czym włożył do ust liść
szczawiu.
- Widzę, że ciężko harujesz - zauważył z uśmiechem. -
Nic bardziej nie cieszy moich oczu, jak widok pracowitych
dziewcząt.
Raija poklepała go przyjaźnie po policzku.
- A ty to co? Przed chwilą omal nie straciłeś stada. Tylko
szczęśliwym trafem udało ci się zapędzić renifery pod skałę...
- I tak nie uda ci się mnie zdenerwować, Raiju. Jestem
nieczuły na twoje zaczepki. Nie zauważyłaś?
Mikkal starał się zachować spokój, ale w głowie kłębiły
mu się gorączkowe myśli. Matka wysłała Raiję...
Domyślił się zamiarów Ravny. Już dość dawno pojął, ja
kie matka ma plany. Najgorsze, że wcale go to nie przera
żało. Ale przecież matka powinna wiedzieć to, z czego i on
dobrze zdawał sobie sprawę.
- Jesteś nudny - oznajmiła Raija, choć naprawdę wcale
tak nie sądziła. Mikkal nie był nudny. Nazwała go tak, po
nieważ ostatnio zachowywał się jakoś inaczej, a nie potrafi
ła znaleźć właściwego słowa na określenie tej zmiany. Kie
dyś świetnie się razem bawili, teraz coraz częściej jej unikał.
Ostatnimi tygodniami często wymykał się do jurty Pawy
i nie zabierał jej ze sobą.
Wprawdzie twierdził, że spotyka się z kolegami, ale Rai-
ja go przejrzała. Wiedziała swoje! To z powodu Siggi biegał
jak kot z pęcherzem!
- Dziwne, że chcesz ze mną rozmawiać, skoro jestem ta
ki nudny...
Mikkal pociągnął Raiję za długi, gruby warkocz, opada
jący jej na plecy.
- Czy mam duży wybór? - odparła Raija, posyłając mu
pełne irytacji spojrzenie. - Za rodziną Pawy nie przepadam
jak niektórzy.
- Doprawdy, z wiekiem stajesz się coraz bardziej złośliwa
- drażnił się z nią. - A takim byłaś słodkim dzieckiem...
Mikkal sięgnął po nóż i kawałek kości, w której rzeźbił.
Pewnie szykuje jakaś ozdobę, pomyślała Raija, patrząc
z nieskrywaną niechęcią na pochłoniętego pracą Mikkala.
- Dla kogo to? - zapytała niezadowolona. - Pewnie dla
Siggi?
Mikkal długo przyglądał się Raiji. Była piękna nawet te
raz, kiedy patrzyła na niego rozczarowana i zła. Przez ostat
nie lata obserwował, jak dorasta, na jego oczach przemieni
ła się z kanciastego podlotka w taką Raiję, jaką teraz widzi.
Mały Kruk... jego młodsza siostra.
Mikkal odwrócił wzrok i ciężko westchnął. Wszystko
między nimi dobrze się układało, póki Raija była samotnym,
bezbronnym dzieckiem, które potrzebowało opieki i troski.
Teraz ich wzajemne stosunki się skomplikowały. Coraz trud
niej było mu odgrywać rolę starszego brata. Podobnie jak
Raija, on także od dawna szukał ucieczki w świecie marzeń.
Bał się samego siebie, bał się, że nie zdoła zapanować nad
pragnieniami, które nawiedzały go, gdy siedział samotnie na
pastwisku i pilnował stada. Wiele rozmyślał, a jego wyobraź
nia wykazywała niebezpieczną skłonność do błądzenia po
zakazanych ścieżkach.
Wiedział, że matka myśli o tym samym, aczkolwiek jej
marzenia zapewne nie były tak nieskromne.
- No cóż, myślę, że Sigga ucieszyłaby się z jakiejś ładnej
ozdoby, nie sądzisz? - zapytał lekko.
Raija wzruszyła ramionami, udając obojętność, jednak
ten gest był dość wymuszony.
- Zdaje się, że ma braci, którzy mogą się o to postarać -
rzuciła niechętnie.
Mikkal nie wytrzymał dłużej i roześmiał się. Odłożył nóż
i otoczywszy Raiję ramieniem, powiedział wesoło:
- A ty, Raija, masz tylko jednego brata. Prawda, że to
chciałaś powiedzieć? I ten jedyny brat siedzi i rzeźbi ozdo
by dla Siggi. Uważasz, że postępuję jak głupiec?
Potargał Raiji grzywkę, a potem zdjął rękę z jej ramienia.
Jego śniade silne palce pogładziły pieszczotliwie nie dokoń
czoną jeszcze figurkę.
Kiedy Raija zobaczyła z bliska ozdobę, w jej zachmurzo
nych oczach rozbłysła radość. Bez namysłu rzuciła się Mik-
kalowi na szyję i wycałowała, omal nie pozbawiając go tchu.
- To dla mnie! - krzyknęła mu wprost do ucha. - Czemu
od razu nie powiedziałeś? Jesteś stallo!
Ostrożnie uwolnił się z uścisku Raiji i podał jej swoje
dzieło. Usta rozciągnęły się w uśmiechu, ale w oczach, w je
go osobliwych miodowych oczach, czaił się ból.
Malutka rzeźba nie została jeszcze skończona, ale już by
ło widać, że przedstawia ptaka, kruka w locie.
- Myślisz, że by mi się chciało robić ozdoby dla Siggi? -
spytał z przekorą.
Ucieszyło go, że figurka tak się spodobała Raiji. Właściwie
nie zamierzał pokazywać jej, póki nie skończy, to miała być
tajemnica. Tak bardzo pragnął zrobić dziewczynce niespo-
dziankę, ofiarować jej coś niezwykłego! Długo się zastana
wiał, aż wpadł na pomysł, żeby wyrzeźbić kruka, ptaka Rai-
ji. Bo cóż pasowało do niej lepiej niż właśnie kruk?
Wśród cennych przedmiotów, jakie posiadał, tylko jedna
rzecz nadawała się dla młodej panny - srebrna broszka. Ale
tej ozdoby nie mógł ofiarować Raiji. Była to rodzinna pa
miątka, część należącego do rodziny srebra odziedziczone
go po babce ze strony ojca, które kiedyś miał podarować
w prezencie zaręczynowym swej wybrance. Taką broszką
nie obdarowywało się młodszej siostry, nawet jeśli się ją
mocno kochało. Poza tym srebro po babce nie byłoby kom
pletne, gdyby zabrakło broszki.
Ale ponieważ miał zręczne ręce, pomyślał sobie, że wy
rzeźbi dla Raiji ptaka.
- Zdawało mi się, że lubisz Siggę? - rzuciła pytająco dziew
czynka, opierając się o ramię Mikkala. Objął Raiję, choć lę
kał się, by nie odkryła targających nim uczuć. W roztargnie
niu nawijając na palec pukiel czarnych włosów dziewczyny,
odpowiedział:
- Właściwie to nawet lubię.
- Bardzo? - chciała koniecznie wiedzieć.
- Dosyć - odpowiedział, uśmiechając się lekko. Musiał się
pilnować, by nie zdradzić swych prawdziwych uczuć.
Raija, która pomimo swych trzynastu lat czasem nadal
zachowywała się bardzo dziecinnie, pytała dalej:
- Bardziej niż mnie?
- Przecież ty jesteś moją siostrą, Mały Kruku! - odrzekł,
delikatnie gładząc ją po włosach swą mocną dłonią.
Raiję zalała fala osobliwych uczuć: coś pięknego, a zara
zem obcego i niebezpiecznego zawładnęło na moment jej
ciałem. Uwolniwszy się z uścisku Mikkala, poderwała się na
równe nogi i prychnęła pogardliwie:
- Phi, siostra! Nazywam się Raija Alatalo i pochodzę
z Tornedalen.
- A mimo to jesteś moją młodszą siostrą!
Jego miękki głos wywołał uśmiech na twarzy dziewczynki.
- Tak, masz rację, starszy bracie! - zgodziła się nagle z nie
zwykłą jak na nią uległością i spuściła oczy. Zaraz jednak
uśmiechnęła się przekornie i z figlarnymi błyskami
w oczach nachyliła nad nim i cmoknęła w policzek. - Na
zywam się Raija Alatalo - powtórzyła i odwróciwszy się na
pięcie, podbiegła lekko z powrotem do swoich zajęć.
Mikkal zamarł i jak skamieniały wpatrywał się w nie do
kończoną figurkę. Siostrzana pieszczota wywołała w jego
sercu prawdziwy zamęt. Ciągle czul palący dotyk delikat
nych warg Raiji. Z ciężkim westchnieniem podciągnął wyso
ko kolana, objął je ramionami i oparł na nich głowę. Nawet
nie zauważył, że rzeźbiony kruk wypadł mu z rąk w kępy
porostów i mchu.
Co się ze mną dzieje? myślał przerażony. Ściągam prze
cież tylko nieszczęście na siebie i na nią!
Był tak wzburzony, że nie zorientował się, iż ktoś mu się
bacznie przygląda. Tymczasem Pehr już od jakiegoś czasu
z bezpiecznej odległości obserwował syna. Coś mu kazało
tu przyjść, sprawdzić, jak Mikkal sobie radzi.
Jakie to szczęście, że posłuchał wewnętrznego głosu! Okaza
ło się, że syn zajmuje się nie tylko pilnowaniem stada. Pehr za
klął siarczyście, przyglądając się Mikkalowi, który siedział nie
ruchomo niczym głaz, sprawiając wrażenie człowieka ciężko
doświadczonego przez los. Lapończyk, nie przestając pod no
sem wymyślać swemu niepoprawnemu synowi, ruszył w kie
runku obozowiska. Zamierzał poważnie rozmówić się z żoną.
To, co zobaczył, zaniepokoiło go nie na żarty. Obawiał
się, że może to pokrzyżować wszystkie jego plany.
Był ślepy! Tak, chyba był ślepy, że wcześniej nic nie za
uważył.
Przecież dziewczynka dorastała tuż pod jego bokiem,
a on jakby wcale tego nie dostrzegał.
Ale teraz przejrzał wreszcie na oczy i zobaczył zmiany,
jakie zaszły w jej wyglądzie. Nie była już dzieckiem!
I to właśnie Mikkal wytrącił go z uśpienia. Przeklęty mło
kos! Najgorsze jednak, że i on - syn Pehra - przestał być
dzieckiem i, co było widać wyraźnie, nie cierpiał, jak ojciec,
na ślepotę.
Mikkal od razu się zorientował, co siedzi w Raiji, rozmy
ślał ponuro Pehr. Pewnie zdążył też już bliżej poznać jej
wdzięki. Ale nic z tego!
Tym razem nie pozwoli, by uczucia i sentymenty zni
szczyły jego zamiary.
Pehr postanowił już dawno, jak pokieruje życiem Mik-
kala. Rozmawiał parę razy na ten temat z Pawą i ułożyli się
co do szczegółów. W zaplanowanej dla Mikkala przyszłości
nie było miejsca dla Raiji.
Ravna z daleka zauważyła Pehra i od razu się domyśliła,
jak bardzo jest wzburzony. Udając, że niczego nie dostrze
gła, weszła do jurty. Znała dobrze gwałtowny charakter mę
ża i nie chciała, by ktoś prócz niej był świadkiem niepoha
mowanego wybuchu jego złości.
Pehr pospieszył za nią i zasłonił otwór wejściowy. Nie
kryjąc wściekłości, zerwał z głowy czapkę i zwracając się do
siedzącej przy palenisku żony, wycedził:
- I co powiesz na to, że twój syn obcałowuje na pastwi
sku tę twoją niby-córkę?
- Naprawdę?
- Pewnie uważasz, że nic się nie stało?
Pehr podszedł bliżej i popatrzył Ravnie prosto w oczy.
Dumna Laponka nie uciekła spojrzeniem.
- A może to twoja robota? Coś mi się tak zdaje... Od po
czątku miałaś dziwną słabość do tego fińskiego bachora! Ale
ostrzegam cię, Ravno, nie pozwolę na to!
- Przecież nie są rodzeństwem!
- Nie są! - wrzasnął Pehr, ale zaraz zaczął mówić spokoj
niej: - Nie są rodzeństwem, choć razem się wychowali... Ale
ja i tak nie pozwalam!
Głos mu drżał.
- To nie jest twoje życie, Pehr - wtrąciła Ravna. - Pozwól
młodym zadecydować...
- A niby dlaczego? - Pehr popatrzył na żonę zaskoczony.
- Czy my sami postanowiliśmy o naszym ślubie? Nie! Nikt
nas o nic nie pytał! A jednak czy któreś z nas ucierpiało z te
go powodu?
Ravna przyjęła słowa męża milczeniem. Ożyły wspo
mnienia. Przypomniała sobie, jak bardzo rozpaczała, kiedy
rodzice postanowili wydać ją za Pehra, choć wówczas był
nawet dość przystojny i dziarski. Nigdy jednak nie przyzna
ła mu się do tego. Minęły lata, które oprócz radości przy
niosły wiele smutku. Czas odcisnął swój ślad na twarzy
Pehra, znacząc ją zmarszczkami i głębokimi bruzdami,
a i z nią nie obszedł się zbyt łaskawie. Niewiele pozostało
w niej z młodej roześmianej panny, pełnej nadziei i ufności.
Nie, życie u boku Pehra nie było takie, jak sobie niegdyś
wymarzyła. Przywykła do męża, ale czy go pokochała?
Ravna przeczuwała, że w życiu można otrzymać znacz
nie więcej niż to, co los darował jej.
Pragnęła, by Mikkalowi dane było zaznać szczęścia, i tego
samego życzyła Raiji, w której odnajdywała siebie samą z mło
dości. Pehr jednak nigdy się tego od niej nie dowie! A zresztą,
nawet gdyby mu się zwierzyła, i tak by nie zrozumiał.
- Chyba wiesz, jakie mam plany wobec Mikkala? - za
grzmiał Pehr, wytrącony z równowagi milczeniem żony.
Denerwowało go, że Ravna potrafi przejrzeć go na wylot,
podczas gdy on sam nigdy tak naprawdę nie zdołał poznać
i zrozumieć swojej żony. Syn zaś był zatrważająco podobny
do matki. Pehr zdawał też sobie sprawę, jak wielki wpływ ma
Ravna na Mikkala, a także na krnąbrną córkę Erkkiego Ala-
talo, i lękał się, że teraz może to wykorzystać.
- Czy Raiji też zaplanowałeś już przyszłość? - usłyszał
spokojny głos.
Pehr spojrzał na żonę zdumiony i nagle go olśniło. Rav-
na niechcący podpowiedziała mu dziecinnie proste rozwią
zanie. Czemu sam na to nie wpadł?
Postanowił działać także i w tej sprawie, ale z największą
ostrożnością, tak by nie wzbudzić niczyich podejrzeń.
Usiadł obok Ravny w milczeniu, wyraźnie dając jej do
zrozumienia, że powiedział ostatnie słowo i nie zamierza
dłużej strzępić języka.
- Coś bym zjadł, kobieto! - rzekł, z trudem skrywając
uśmiech triumfu. - Zaraz idę zmienić Mikkala przy reniferach.
Ravna spełniła prośbę męża. Nie zdołał jednak uśpić jej
czujności, od razu w jej sercu zrodziła się obawa, że Pehr za
mierza brutalnie wkroczyć w życie jej ukochanych dzieci.
Z wieloletniego doświadczenia wiedziała jednak, że nie ma
sensu zadawać teraz żadnych pytań. Pozostawało jedynie cze
kać i bacznie obserwować rozwój sytuacji. Miała tylko
nadzieję, że mąż nie podejmie żadnych drastycznych kroków.
Tymczasem Mikkal i Raija wracali razem do obozowiska.
Mikkal podejrzewał, że dziewczyna specjalnie na niego po
czekała, ale nie rzekł na ten temat ani słowa. Skończył już
rzeźbić kruka, ale nie miał zamiaru na razie ofiarować go
dziewczynie. Zresztą Raija nie zapytała o figurkę. Może już
o niej zapomniała?
Mikkal niósł turzycę, której nacięła Raija. Dziewczyna co
prawda mówiła, że da sobie radę sama, ale on i tak wziął od
niej snopek. Musiał za wszelką cenę zająć ręce, by nie uczy
nić czegoś, czego mógłby potem żałować.
-Jestem wykończona! - oznajmiła Raija. - Dość mam tej
pracy. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo nienawidzę być
dziewczyną!
- Nie mów tak! - przerwał jej Mikkal surowo.
- Naprawdę tak uważam! - rzekła z przekonaniem. Po chwi
li jednak dodała: - N o , może niezupełnie. W każdym razie nie
cierpię tych nudnych prac, które muszą wykonywać kobiety.
Wy, mężczyźni, macie o wiele ciekawsze zajęcia.
- Chciałbym cię widzieć, jak łapiesz reny na ubój - zauwa-
żył ironicznie. - Zanim byś się zorientowała, średniej wielko
ści roczniak pociągnąłby cię do samego fiordu Varanger!
Raija jednak nie podzielała jego obaw, przekonana, że po
mimo swej drobnej postury jest dosyć silna.
- A może podobałoby ci się kastrowanie samców? - kpił
dalej Mikkal.
Przekomarzając się, doszli do namiotu. Chłopak rzucił
snopek turzycy na ziemię.
Raija zmarszczyła czoło. Czy w tym, co mówi Mikkal,
jest trochę racji? Być może rzeczywiście nie wszystkie mę
skie zajęcia są takie ciekawe, jak jej się dotąd wydawało, ale
większość na pewno jest lepsza od tego, czym muszą się zaj
mować kobiety.
Powiedziała to Mikkalowi, a on roześmiał się ciepło i po
głaskał Raiję po policzku.
- Wolę, Mały Kruku, że jesteś dziewczyną - odrzekł
i przytrzymał jej brodę. Dotyk jego gorącej dłoni wywołał
rumieniec na policzkach Raiji. Stała nieruchomo pod jego
spojrzeniem, które mówiło więcej, niż trzynastolatka potra
fiła zrozumieć. - Jesteś piękną młodziutką kobietą, Mały
Kruku. Nie zapominaj o tym i bądź z tego dumna.
Drżący głos Mikkala wyrażał bezgraniczną czułość.
Chłopak cofnął gwałtownie rękę i wszedł do środka, po
zostawiając Raiję oniemiałą ze zdumienia.
Ten Mikkal się jakoś dziwnie zachowuje! pomyślała, od
prowadzając wzrokiem swego przybranego brata, którego
nagle przestała rozumieć.
Zaraz jednak podążyła jego śladem.
Jedli w milczeniu. Mikkal raz po raz zerkał ukradkiem na
Raiję, co nie uszło uwagi Ravny. Serce krwawiło jej z żalu
nad synem. Ile czułości kryło się w tych spojrzeniach!
Czy patrzyłby z takim samym żarem na Lailę, gdyby ży
ła? Czy tak patrzy brat na siostrę?
W głowie Ravny roiło się od pytań i wątpliwości. Mik
kal, choćby nie wiadomo jak się starał, nie potrafił ukryć
swego uwielbienia dla Raiji. Zachowywał się jak zakochany
mężczyzna.
Stało się to, o czym Ravna marzyła.
Wiedziała, co prawda, że Pehr umyślił sobie na synową
Siggę. Nigdy nie powiedział żonie tego wprost, ale bez tru
du wysnuła taki wniosek na podstawie rzucanych przez nie
go mimochodem słów.
W gruncie rzeczy Ravna nie miała nic przeciwko urodzi
wej córce Pawy, zręcznej i skromnej. Doprawdy była to wy
marzona kandydatka na żonę, a przy tym miała szesnaście
lat - osiągnęła więc w przeciwieństwie do Raiji wiek odpo
wiedni do zamążpójścia.
Ale pomimo wszystkich tych zalet Ravna nie umiała so
bie wyobrazić Siggi w roli przyszłej synowej. Wiedziała, że
ta dziewczyna nie nadaje się na żonę dla Mikkala. Ravna tak
bardzo pragnęła, by jej syn był szczęśliwy i dostał od życia
to, co najlepsze! Sigga niewątpliwie mogła być wspaniałą żo
ną, ale dla innego mężczyzny. Nie dla Mikkala.
Po posiłku syn położył się na posłaniu i przyglądał się
krzątającym kobietom.
- Czy dziś się nie wybierasz do synów Pawy? - rzuciła
niby to obojętnie Raija.
Ravna, słysząc to, uśmiechnęła się w duchu.
- Nie - odrzekł stanowczo Mikkal.
- Mogę z tobą pójść! - mówiła dalej z uśmieszkiem Rai
ja, bawiąc się warkoczem. - Potrzymam cię za rękę, starszy
bracie...
- Wykluczone! - twarz Mikkala stężała.
- A może sama pójdę? - ciągnęła Raija.
- Nie wolno ci! - rzucił Mikkal, unosząc się na łokciach.
- Ha! - prychnęła Raija. - Chyba nie sądzisz, że będę cię
pytać o pozwolenie?
- Nie wypada, żebyś sama odwiedzała synów Pawy -
chłodno oświadczył Mikkal. - Bo jak przypuszczam, to do
nich się wybierasz, za Siggą przecież nie przepadasz!
- W przeciwieństwie do innych... - odcięła się Raija.
Mikkal był śmiertelnie poważny.
- Chyba nie chcesz, żeby chłopcy czynili sobie jakieś
nadzieje?
Raija uniosła brwi w udanym zdumieniu. Nie była głu
pia. Sprowokowała Mikkala, żeby sprawdzić jego reakcję.
- Może to wcale nie byłoby takie niemądre - rzuciła, lek
ko wzruszając ramionami. - Ja dostanę któregoś z synów
Pawy, a ty ożenisz się z Siggą. Może niedługo będziemy
prawdziwą rodziną, starszy bracie?
Raija wiedziała, że sprawia przykrość Mikkalowi, ale
choć w duchu czuła do siebie pogardę, nie mogła się po
wstrzymać od złośliwości.
Ile to razy jej było przykro, kiedy Mikkal wymykał się
w kierunku jurt Pawy! Teraz odpłacała mu pięknym za
nadobne.
- W takim razie, siostrzyczko, pewnie ucieszy cię wiado
mość, że Aslak jest tobą zainteresowany. - Mikkal zacisnął
pięści, a oczy mu pociemniały.
Raija już miała na końcu języka ciętą replikę, ale po
wstrzymała ją Ravna.
- Zamilcz! - nakazała, a potem zwróciła się do syna: - Te
go, co właśnie powiedziałeś, nie mów nigdy ojcu. Nigdy!
Dlaczego mąż nie miał się o tym dowiedzieć, Ravna nie
wyjaśniła, ale Mikkal zrozumiał.
W twarzy matki wyczytał bowiem wyraźne ostrzeżenie,
ale i zrozumienie. Domyślił się, że odkryła jego najskrytszą
tajemnicę, że wiedziała to, czego on nawet w myślach nie
śmiał nazwać. Matka wiedziała...
I nagle poczuł się tak, jakby uszło z niego powietrze.
Złość, jaką wywołały przycinki Raiji, zniknęła jak poranna
rosa w promieniach słońca.
- Dobrze, mamo, nic nie powiem - odezwał się przytłu
mionym głosem.
Ravna odetchnęła z ulgą i uspokojona zajęła się pracą. Ra-
ija wyczuła, że coś się wydarzyło pomiędzy matką a synem,
ale zarówno Ravna, jak i Mikkal dali jej do zrozumienia, że
nie chcą o tym rozmawiać.
Mikkal pociągnął dziewczynę lekko za warkocz.
- To co, Mały Kruku? Zgoda?
Uśmiechnął się tak rozbrajająco, że Raija bez najmniej
szego wahania mu wybaczyła. Nie potrafiła gniewać się na
Mikkala, w każdym razie niezbyt długo.
- Zgoda - odpowiedziała i odsłoniła w szerokim uśmiechu
białe zęby. - Szczerze mówiąc, nie przepadam za Aslakiem...
W oczach Mikkala pojawiły się wesołe błyski.
Raija cmoknęła go paradnie, a on odwzajemnił się dziew
czynie żartobliwym klapsem. Normalnie pewnie by ją to roz
złościło, ale teraz zrobiło się jej wesoło. Nikomu innemu nie
pozwoliłaby na taką poufałość. Mikkal jednak był wyjątkiem.
Wiedział, dlaczego traktowała go inaczej. Dla niej był
starszym bratem.
Ravna, która mało mówiła, choć tak wiele rozumiała, odga
dła uczucia syna. Zapragnęła, by jej mąż nie był taki uparty.
Ale, niestety, Pehr był surowy i nieustępliwy, a przy tym
jeszcze bardziej oszczędny w słowach niż żona. W milcze
niu obserwował syna i Raiję przez następne dni i jego nie
pokój przybierał na sile. Coraz bardziej utwierdzał się
w przekonaniu, że ma rację, i postanowił pozbyć się kłopot
liwej wychowanki.
Mijały tygodnie, życie toczyło się zwykłym rytmem. Każ
dy zajmował się swoją pracą.
Raija baczniej niż kiedyś przyglądała się Aslakowi, pewna,
że nikt tego nie widzi. Nie miała w stosunku do niego żad
nych specjalnych zamiarów, kierowała nią zwykła ciekawość.
To Mikkal, wspomniawszy, że Aslak jest nią zainteresowany,
zdołał zaintrygować budzącą się w niej kobietę.
Teraz widziała Aslaka w innym świetle, ale z jej strony
nie mogło być mowy o jakimś głębszym uczuciu.
Wydawało się, że nic nie zburzy spokojnej codzienności.
Stało się jednak inaczej.
Któregoś wieczoru Pehr wybierał się wraz z Pawą pilno
wać stada. Ci dwaj mężczyźni spędzali ostatnio ze sobą wie
le czasu. Bez porozumienia z Ravną Pehr rozmówił się
z Pawą i wspólnie ustalili, jak załatwić wszystko najlepiej
dla obu stron.
Pehr przywołał Raiję i bez ogródek oświadczył:
- Dłużej nie możesz u nas zostać, Raiju. Nie jesteś jedną
z nas. Przyrzekłem twemu ojcu przeprowadzić cię do Ruiji
i dotrzymałem słowa. Ale obiecałem mu także, że znajdę dla
ciebie norweskich opiekunów. Nie daje mi to spokoju, dla
tego zdecydowałem, że wyjedziesz.
Raija wpatrywała się w Pehra szeroko otwartymi oczyma.
Słyszała jego słowa, ale nie pojmowała ich znaczenia. Głos
mężczyzny dochodził do niej jakby z daleka, ona sama zaś
miała wrażenie, że unosi się gdzieś wysoko pod chmurami.
W jednej chwili jakby cofnęła się w czasie o pięć lat. Bo prze
cież już kiedyś to przeżyła. Dokładnie to samo.
I tak jak wtedy, w domu w Tornedalen przed pięciu la
ty, całe jej życie legło w gruzach.
- Nie mogę u was dłużej zostać? - wyszeptała tylko zbie
lałymi wargami. Oczy jej płonęły taką rozpaczą, że nawet
Pehr poczuł się nieswojo.
- Lepiej ci będzie u swoich - odrzekł, unikając bezpośred
niej odpowiedzi na pytanie. - Zresztą to już postanowione
- dodał zapatrzony w horyzont. - Wkrótce P a w a wyruszy
na zimowe leże, a ty zabierzesz się z nim.
To powiedziawszy, odwrócił się i ruszył w stronę pastwi
ska.
Raija ocknęła się, pobiegła za Pehrem i chwyciła go za rękę.
- Dokąd mam jechać?
Popatrzył na nią obojętnym wzrokiem. Raija puściła go,
a on poszedł dalej, rzucając przez ramię tylko jedno słowo:
- Lyngen.
Łzy cisnęły się Raiji do oczu, nie mogła zebrać myśli.
Po raz drugi już w jej krótkim życiu otworzyła się przed
nią otchłań. Dławił ją płacz, ledwie zdołała stłumić szloch.
Nic nie widząc przez zasłonę łez, rzuciła się przed siebie,
byle jak najdalej od obozowiska. Nie zastanawiała się, do
kąd ucieka. Po prostu biegła, biegła...
Oczy ją piekły, ocierała je, ale nie mogła przestać płakać.
Co chwila potykała się i upadała. Pokaleczyła ręce i ko
lana, zabłociła twarz. Ale za każdym razem wstawała i zno
wu biegła przed siebie. Dalej, coraz dalej...
Gdy tylko Mikkal wszedł do jurty, wyczuł, że coś się stało.
Omiótł spojrzeniem niewielką przestrzeń. Matka siedzia
ła nieruchomo na swoim zwykłym miejscu, ale wyglądała
na zmartwioną.
- Gdzie Raija? - zapytał, zatrzymując się w wejściu.
Matka wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Widziałam, jak rozmawiała z ojcem. Nie
przyszła razem z nim?
Mikkal pokręcił przecząco głową.
Niechętnie usiadł do posiłku, ale nic mu nie smakowało.
Nie potrafił wyjaśnić, skąd się w nim bierze ten dziwny nie
pokój. Co prawda wiedział, że Raija bywa czasem lekkomy
ślna, jednak nie miała zwyczaju znikać bez uprzedzenia.
- Chyba nie poszła do Pawy? - zapytał zdjęty nagłym
strachem. Przypomniał sobie, że ostatnio Raija wyraźnie za
interesowała się Aslakiem.
Ravna zaprzeczyła.
Mikkal wstał i wyjrzał na zewnątrz. Czy ojciec nie wy
glądał jakoś dziwnie? zastanowił się nagle. Nie, chyba nie.
Nie ma co wpadać w panikę! Może Raija po prostu chciała
pobyć trochę sama?
W jurcie zapanowała przygnębiająca cisza.
- Ojciec coś knuje - odezwała się nagle Ravna, nie pod
nosząc wzroku znad roboty i nie przerywając ani na chwi-
lę szycia kumagów. W tej pracy nie miała sobie równych.
Członkowie rodziny szybko zdzierali obuwie, więc Ravna
szyła kolejne pary. Raija starała się pomagać, ale brakowa
ło jej cierpliwości. Zazwyczaj więc Ravna poprawiała i sa
ma kończyła jej szycie. Właściwie szybciej poradziłaby so
bie z tą pracą bez pomocy przybranej córki.
- Nic mi nie powiedział - ciągnęła Ravna. - Ale ja czuję,
że coś knuje.
Odłożyła na bok but i opuściła dłonie. Popatrzyła z po
wagą na Mikkala, a potem rzekła głosem przepełnionym
smutkiem i miłością:
- Nie powinieneś tak otwarcie okazywać swoich uczuć,
synu.
Mikkal oblał się gwałtownym rumieńcem i zacisnął usta,
nozdrza mu drgały.
Ravna uśmiechała się z matczyną czułością, pełna zrozu
mienia. Mikkal chciał coś powiedzieć, ale głos uwiązł mu
w gardle. Odwrócił się i oparł czołem o ścianę jurty.
- Ja także tego chciałam. - W głosie Ravny wyczuwało się
drżenie. - Przez cały czas o tym marzyłam. Tak bardzo ją
pokochałam, nie chcę jej stracić. Ale nie przewidziałam, że
to przyjdzie tak wcześnie. Gdybyś trochę poczekał, Mikka-
lu! Raija jest jeszcze taka młoda...
Młodzieniec wyprostował się, z jego przymrużonych
oczu wyzierała rozpacz, twarz miał ściągniętą bólem.
- Myślisz, mamo, że o tym nie wiem?
Ravna nie odpowiedziała. Zajęła się ponownie pracą.
Mikkal patrzył przed siebie. Wszystko to, co skrywał
w sobie, jak mu się zdawało przez całą wieczność, wypłynę
ło teraz na powierzchnię niczym śmietana na mleku, którą
można łatwo zebrać.
- Nie chciałem tego - rzekł ze smutkiem. - Naprawdę nie
chciałem. Ale nic na to nie poradzę. Nie dało się tego uniknąć...
Wpatrywał się w milczeniu w niebo, w pustkę. Potem
odetchnął ciężko i zapytał już niemal zwykłym głosem:
- Gdzie ona się podziewa?
Ravna wyszła za nim z jurty i razem przeszukali obozo
wisko.
Raiji nigdzie nie było. Żeby tak zniknąć bez uprzedzenia?
To zupełnie do niej niepodobne. Matka i syn popatrzyli po
sobie.
Coś się musiało stać, coś, o czym żadne z nich nie wie
działo. Obojgu niemal równocześnie przyszło na myśl, że
ostatnią osobą, z którą rozmawiała Raija, był Pehr.
Mikkal wsunął kciuki za pas. Zmrużył oczy i zacisnął usta.
- Pójdę z nim pomówić - oznajmił po chwili głosem nie
zdradzającym żadnych uczuć. - Z pewnością maczał w tym
palce! Sam mi powie o wszystkim.
Ravna stała nieruchomo, odprowadzając wzrokiem odda
lającego się pośpiesznie syna. Wieczorne słońce rzucało zło
ciste promienie i barwiło krajobraz na czerwono.
Przemknęło jej przez myśl, że nie chciałaby teraz znaleźć
się w skórze męża. Mikkal był w takim nastroju, że byle co
mogło go rozwścieczyć.
Ravna liczyła, że mąż wykaże rozsądek.
Nagle przestała się obawiać o Raiję. Wiedziała, że Mik
kal ją odnajdzie.
4
Mikkal ani myślał bawić się w grzeczności. Stanął przed
ojcem w szerokim rozkroku i popatrzył mu prosto w oczy
- nie jak zbuntowany wyrostek, ale jak dorosły mężczyzna.
Pawa zrozumiał, że coś musiało się stać, i bez słowa od
szedł na bok. Nie chciał być świadkiem sprzeczki między
Pehrem a jego synem.
- Gdzie Raija? - rzucił krótko Mikkal.
Pehr był zaskoczony pytaniem syna, ale nie dał tego po
sobie poznać.
- Pytałem cię o coś! - Mikkal nie podniósł głosu, ale nie
ulegało najmniejszej wątpliwości, że jest zdesperowany.
Patrząc na swego dorodnego jedynaka, przez ułamek se
kundy Pehr poczuł ojcowską dumę. Szybko jednak przypo
mniał sobie, że chłopak może ściągnąć wstyd na całą rodzi
nę. Doprawdy, nie zasługuje na to, by się nim szczycić!
- Raija? - Pehr rozłożył ręce. - Tutaj jej nie ma. Zapytaj
matkę! Nie pałam taką jak ona miłością do tego dzieciaka.
- Raiji nie ma w obozowisku - wyjaśnił Mikkal już nie
panując nad niepokojem.
- Ach, nie? - Pehr uśmiechnął się lekko.
- Co jej powiedziałeś?
- Siadaj!
Mikkal zawahał się przez moment, ale został wychowany
w posłuszeństwie wobec ojca. Kucnął więc i zmrużywszy
oczy, popatrzył wyczekująco. Pehr postanowił być szczery.
- Nie podoba mi się twój stosunek do Raiji - rzekł twardo.
Z zastygłej twarzy Mikkala trudno było wyczytać targa-
jące nim uczucia. Jego oblicze przypominało maskę. Tylko
oczy żyły, błyszczały żółto z wściekłości.
Ale Pehr nie przeląkł się złości syna.
Powie mu wszystko. Mikkal musi go wysłuchać!
Nie dopuszczał myśli, że mogłoby stać się inaczej.
- Raija nas opuści, po części sam jesteś temu winien -
oznajmił stanowczo.
Z twarzy Mikkała opadła maska, tak szczelnie dotąd
skrywająca jego uczucia.
- Powiedziałeś jej to? - spytał z niedowierzaniem, uno
sząc brwi.
- Musiałem - odparł ze spokojem ojciec.
- Aslak? - wychrypiał z trudem Mikkal.
- A więc wiesz o tym? - Na twarzy Pehra nie drgnął ani
jeden mięsień. - Nie, nie Aslak.
Chłopak odetchnął z ulgą.
- Postanowiłem, że odeślę Raiję do Lyngen, do norwe
skiej rodziny, tak jak mnie prosił Erkki Alatalo.
- Nie możesz tego uczynić! - przerwał ojcu wzburzony
Mikkal. - Miejsce Raiji jest tutaj. U nas! - Omal nie powie
dział „u mnie", ale opamiętał się w ostatniej chwili.
- Mogę! - Pehr wstał. - Mogę, Mikkalu, i właśnie to uczy
nię! Nikt mi w tym nie przeszkodzi! Zapamiętaj to sobie!
Nikt! - Odetchnął głęboko i dodał: - I radzę ci, skończ z ty
mi głupstwami. Im szybciej, tym lepiej!
Mikkal spuścił głowę i w milczeniu patrzył na swe dłonie.
- Skończ z tymi głupstwami - powtórzył ojciec. - Mam
wobec ciebie pewne plany. Chodzi o Siggę.
- Czy to także już zostało postanowione? - W głosie Mik
kała zabrzmiało szyderstwo, ale ojciec nie zwrócił na to uwagi.
- T a k .
- A jeśli nie zechcę?
Pehr popatrzył na syna zdumiony. Sama myśl o tym, że
Mikkal mógłby się przeciwstawić jego woli, była dla niego
wstrząsem.
- To postanowione - wysyczał przez zęby. - Pawa i ja
zdecydowaliśmy o tym już dawno.
- A Raija?
Pehr usiadł i popatrzył na syna. Na jego twarzy nie do
strzegł najmniejszych oznak synowskiego oddania.
- Raija, Mikkalu, nie powinna cię w ogóle obchodzić -
rzekł z naciskiem. - Trafi do swoich.
- Raija jest u swoich - z uporem odparł Mikkal.
Pehr pokręcił głową.
- Mylisz się, Raija nie jest jedną z nas, nigdy nie była. To
dziewczyna nie dla ciebie. Sigga bardziej nadaje się na twoją
żonę. Pochodzicie z tego samego ludu, pamiętaj o tym!
Mikkal westchnął.
- Ojcze - zaczął niepewnie - kochałeś mamę, czy zosta
liście przymuszeni do zawarcia małżeństwa?
Twarz Pehra drgnęła.
- To nie ma nic do rzeczy - odpowiedział i zamilkł. A po
chwili dodał: - Kochałem twoją matkę, ale pobierając się,
wypełniliśmy wolę naszych rodziców.
Pehr najwyraźniej chciał przez to podkreślić, że niezależ
nie od swych uczuć podporządkowałby się woli rodziców.
- Nie możesz odesłać Raiji do Lyngen! - Głos Mikkala
przybrał błagalny ton. - Obiecuję, że skończę z tymi, jak po
wiadasz, głupstwami. Tylko pozwól jej zostać. Zrobię wszy
stko, co zechcesz - ciągnął, nie patrząc na ojca. - Ożenię się
z Siggą. Tylko pozwól Raiji zostać z nami.
Pehr spoważniał.
- Nic nie wytargujesz, Mikkalu! Martwi mnie tylko, że
tak przejmujesz się tym, bo zdania nie zmienię. Raija poje
dzie do Lyngen. A jeśli nawet by została, to dla Aslaka, nie
dla ciebie. Nie czyń sobie żadnych nadziei!
Mikkal zacisnął zęby. Poczuł się tak, jakby dostał
w twarz. Słowa ojca odbijały się w jego głowie złowieszczym
echem. Minęła cała wieczność, nim odzyskał mowę.
- Rozumiem, Raija pojedzie do Lyngen. Porozmawiam
z nią - rzekł bezbarwnie, podźwignąwszy się z miejsca.
Zdawało mu się, że coś w nim umarło. Przegrał walkę, nim
jeszcze na dobre się zaczęła. Miał dopiero dziewiętnaście lat,
a czuł się tak, jakby przeżył całe stulecie. Oślepiony bólem
szedł przez płaskowyż, zadając sobie jedno tylko pytanie:
Czy na tym polega sens życia, by doświadczać porażki za
porażką? Czy narodził się tylko po to, by cierpieć? Nigdy
nie będzie mu dane zaznać szczęścia, które było tak blisko...
Raiji zabrakło łez. Spuchnięte i zaczerwienione oczy,
z których wyzierała pustka, wpatrywały się w jakiś odległy
punkt, nie widząc niczego.
A było jej tak dobrze! Zaczynało kiełkować w niej jakieś
nowe, wzniosłe uczucie, obce, ale zarazem niezwykle deli
katne. Jeszcze nie rozumiała, co to, ale wydawało się jej ta
kie cudowne. Słodki ból gdzieś głęboko w środku... Może
tak właśnie się dzieje, gdy człowiek dorasta?
Na pewno czas odsłoniłby przed nią tę tajemnicę, prze
czuwała to. Przycisnęła dłonie do piersi. Serce waliło jej jak
szalone, tłukło się jak u przerażonego pisklęcia wyrzucone
go z gniazda.
Czuła tam w środku ciepełko, maleńki słaby płomyk na
wietrze. Nie rozumiała, kto go w niej rozpalił, ale wiedzia
ła, że jeśli stąd wyjedzie, płomyk zgaśnie.
Raija zapatrzyła się na otaczające ją grzęzawiska, gęste
łozinowe zarośla i kępy północnych wrzosów. Kwitnące
moroszki porastające mokradła bieliły się, z daleka przypo
minając błyszczące w słońcu płatki śniegu. Niebo na zacho
dzie przybrało barwę purpury. Zza wzgórza znajdującego
się za moroszkowym kobiercem wyglądała słoneczna tarcza.
Chmury przypominały plamy krwi. Może to jakiś znak?
Raija oparła się o głaz, przy którym odpoczywała. Pochy
lony kolos porośnięty mchem, przypominający zgarbione
go starca, chronił od wiatru i niepogody.
Raija pomyślała sobie, że przed nią na tym miejscu sie-
działo pewnie wiele ludzi, ale chyba nikomu nie towarzy
szyły takie ponure myśli.
Zapragnęła umrzeć. Może umrze, jeśli tu zostanie dość
długo? Ciekawe, czy by jej szukali?
Pehr z pewnością nie, raczej by się ucieszył, że zniknęła.
Może Aslak by się zaniepokoił? Trudno powiedzieć. Ale Ra-
vna na pewno będzie się martwić, i Mikkal... Mikkal będzie
jej szukać.
Raija wyobraziła sobie, jak ją znajduje martwą... Nie! To
okropne! Dziewczynka pośpiesznie otworzyła oczy, by
uciec od ponurego obrazu, jaki podsuwała jej wyobraźnia.
Tłumaczyła sobie, że musi pogodzić się z rzeczywistością.
Otworzyła szeroko oczy i zamrugała gwałtownie powieka
mi... Co to? Czyżby wzrok spłatał jej figla? Nie, nawet ona, Ra
ija, nie potrafiła nadawać marzeniom tak realnych kształtów.
Na tle słonecznej tarczy wychylającej się zza wzgórza do
strzegła ciemną postać. Na pewno nie był to głaz ani wierz
bowe zarośla.
A więc szukali jej! Dziewczyna nie widziała wprawdzie
z daleka twarzy, ale bez trudu domyśliła się, kim jest nad
chodzący. Wstała jak lunatyczka i pobiegła mu na spotka
nie. Kiedy Mikkal chwycił ją w ramiona i uścisnął z całych
sił, poczuła ulgę, choć bała się, że połamie jej kości.
W kółko szeptał jej imię i gładząc po włosach, mówił nie
składnie o swej rozpaczy i lęku.
- Raiju, maleńka, dlaczego to zrobiłaś?
Zdumiona zwróciła ku niemu twarz. Czyżby nie wiedział?
Nie rozumiał?
Mikkal, dostrzegłszy w oczach dziewczyny nieme oskar
żenie, wypuścił ją gwałtownie z objęć. Znużony osunął się
na wrzosy i otarł czoło. Komary, zwabione zapachem potu,
obsiadły mu twarz, ale on ledwie je zauważał.
Raija nie usiadła.
Ze łzami w oczach i na pół rozplecionym warkoczem wy
glądała jak ucieleśnienie cierpienia.
- Nie mów, że i ty chcesz mnie stąd odesłać, Mikkalu!
W milczeniu patrzył na jej ciemną sylwetkę na tle płoną
cego nieba. Chociaż niewysoka i drobnej budowy, domino
wała teraz nad nim. Wieczór powoli przechodził w noc,
ochłodziło się, powietrze stało się klarowniejsze, ale Raija
zdawała się tego nie zauważać.
Mikkal odniósł nagle wrażenie, że Raija stoi w samym
środku płonącego stosu, nie dostrzegając wcale języków
ognia. Ale to nie był ogień, lecz postrzępiona chmura w ko
lorze krwi i miłości...
Wydało mu się, że ta mała zrozpaczona dziewczyna po
siada w sobie niesamowitą moc. Zdziwił się, ale zarazem ura
dował, bo nagle zyskał pewność, że Raija nie przelęknie się
nawet wtedy, kiedy na swej drodze napotka stallo czy inne
złe moce.
Poradzi sobie! przemknęła mu nagła myśl. Przeciwstawi
się wszelkim przeciwnościom losu. Będzie przygotowana,
nie da się zaskoczyć. Z zasadzek, jakie szykuje jej życie, wyj
dzie cało, z podniesionym czołem. Czy jednak była to dla
niego jakaś pociecha? Nie miał do końca pewności.
- Chcesz, żebym wyjechała? - powtórzyła.
Powoli pokręcił głową.
- Dlaczego jestem dziewczyną? - wybuchnęła z rozpaczą
i zrezygnowana opadła na kolana. - Gdybym była chłopakiem,
Pehr pozwoliłby mi zostać. Potrzebowałby mnie wówczas.
- To nie dlatego...
Mikkal uświadomił sobie, że bierze w obronę swego ojca.
Raija zwróciła się ku niemu i zawołała z gniewem:
- Skoro jesteś taki mądry, wytłumacz mi, czemu przesta
łam być tu mile widziana? Dlaczego mam wyjechać gdzieś,
gdzie nie znam żywej duszy?
- Tak będzie najlepiej - wydusił Mikkal przez zaciśnięte
zęby.
Mógłby jej oczywiście powiedzieć, skąd ten pośpiech, by
ją odesłać. Mógłby... ale nie uczyni tego. Wolał zaoszczędzić
jej bólu. Lepiej nie pozbawiać jej resztki złudzeń. Na zawsze
pozostanie dla niej kochanym starszym bratem, na którego
może liczyć. Tak powinno być. Nie chciał zniszczyć tego
obrazu. Nie powie o roli, jaką odegrał w tym dramacie.
Ukryje przed Raiją prawdę, by nie skrzywdzić tego dziec
ka, jakim nadal była.
- Nie zawiedź mnie, Mikkalu! - W błagalnym geście chwy
ciła go za łydki. Mocny uścisk małych dłoni parzył jak ogień,
przenikając przez cholewy aż do nagiej skóry.
Mikkal zaczerpnął parę haustów chłodnego powietrza,
by się opanować i żeby jego głos zabrzmiał mocno i zdecy
dowanie.
- Twój ojciec życzył sobie, żebyśmy zabrali cię na wy
brzeże i umieścili w norweskiej rodzinie.
Raiji wydawało się, że słowa Mikkala docierają do niej
z bardzo daleka.
- Mnie jest tutaj dobrze - powiedziała.
- Wiem, że dobrze się u nas czułaś. Ja... my... bardzo cię
kochamy. Ale niedługo staniesz się dorosła i musisz pojechać
tam, dokąd chciał cię wysłać ojciec, tam, gdzie spotkasz swo
ich rodaków. Wiem, że wielu Finów osiedliło się w Lyngen...
Raija, wciąż jeszcze bardzo dziecinna, nie dostrzegała żad
nej logiki w tym, co mówił Mikkal.
- Dorosła! - prychnęła, zaśmiawszy się krótko. - Mam je
chać do obcych ludzi, dlatego że niedługo będę dorosła? Nie
rozumiem!
Mikkal westchnął i odgarnął z czoła długą czarną grzyw
kę. Dlaczego ojciec nie zadbał o to, by Raiji wyjaśnić wszy
stko do końca? Doprawdy, wiele załatwił, ale najgorsze po
zostawił Mikkalowi...
Z rezygnacją popatrzył w brązowe oczy dziewczynki.
- Niedługo staniesz się na tyle dorosła, by wyjść za mąż.
Kogo tutaj poślubisz? Aslaka? Andersa? Nie, Raiju, ty nie
jesteś stworzona dla żadnego z nich. Powinnaś sobie zna
leźć kogoś ze swoich. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.
Raija zagryzła dolną wargę i zarumieniła się. O tym nie
pomyślała... Rzeczywiście, wkrótce... Sądziła zawsze... Co
właściwie sądziła? Policzki spłonęły jej jeszcze bardziej, gdy
to sobie uzmysłowiła. Uznawała za oczywiste, że Mikkal za
wsze będzie ją chronił i otaczał opieką. Że nie musi wycho
dzić za mąż, skoro Mikkal zawsze będzie przy niej.
Jak mogła okazać się aż taka niemądra? Rozgniewała się
na samą siebie. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że przecież
Mikkal zechce się ożenić i założyć rodzinę.
Mikkal nie pozostanie na zawsze jej ukochanym star
szym bratem, któremu ufa bezgranicznie, jej opiekunem
i ostoją. Wcześniej czy później będzie należał do innej ko
biety. Nie jako brat, ale jako...
Nie będzie mogła dzielić z nim tamtych uczuć, nie bę
dzie mogła dzielić się nim z tamtą kobietą. Co ona sobie
w ogóle wyobrażała? Przecież tak naprawdę wcale nie jest
jego siostrą! Tylko Raiją Alatalo z Tornedalen.
Nagle uświadomiła sobie, że ta na nowo odkryta prawda
otwiera przed nią nieznane dotąd perspektywy...
Mikkal dostrzegł, że jego słowa wywarły pożądany skutek.
O ile ją znał, dotąd nie pomyślała o tym, że kiedyś bę
dzie dorosła.
- Myślisz, że łatwo mi będzie rozstać się z tobą? - zapy
tał z troską, uścisnąwszy przyjaźnie jej dłoń. - Ale ostatnie,
czego pragnę, to widzieć cię w roli żony któregoś z synów
Pawy. Przecież nie po to przybyłaś do Ruiji, Mały Kruku!
Myślę, że nie po to!
Sądził, że Raija będzie protestowała, ale ona milczała. Nie
atakowała go, nie ciskała przekleństwami, jakie nie przystoją
dziewczynce, w jej oczach nie dostrzegł uporu ani błagania.
Twarz Raiji była pusta, bez wyrazu. Dziewczynka pod
dała się.
- Ach, tak - wyrzekła tylko, cofając rękę. Drobne dłonie
na kolanach wyglądały żałośnie. Kiedy patrzył na nią, prze
żywał prawdziwe tortury.
Słońce zniknęło, ale niebo nadal płonęło wszystkimi od
cieniami purpury, rozjaśnionej tu i ówdzie złotem i oran
iem. Było pięknie.
Mikkal potrafił okiełznać złość Raiji, przywykł do tego,
ale nie mógł znieść jej cichej rezygnacji. Napawała go lękiem.
Nadal nie potrafił wyjaśnić Raiji wszystkiego. Prawda była
zbyt zawikłana, a jego rola w tym dramacie aż nazbyt oczy
wista. Czy mógł wyznać dziewczynie, że to on ponosi winę
za wszystko, co ma się stać?
- Musimy wracać.
Wstał i nie patrząc na dziewczynę, ruszył wolno przed
siebie.
- Poczekaj! - dogonił go cichy, zalękniony głos.
Fala czułości złagodziła jego surową twarz. W kilku su
sach znalazł się przy dziewczynie.
- Jesteś zmęczona - powiedział.
Raija pokiwała głową. Dopiero teraz zorientowała się, że
nogi ma jak z waty i że boli ją całe ciało, a przy tym uświa
domiła sobie, że od śniadania nic nie jadła. Od tej pory upły
nęło wiele godzin i głód wyraźnie jej dokuczał. Poza tym
przemokły jej stopy i drżała na całym ciele, zziębnięta.
Mikkal, widząc, jak dygocze, przytulił ją mocno. Raija za
rzuciła mu ręce na szyję i chłonęła ciepło, którego jej uży
czał. W jego silnych ramionach czuła się bezpieczna.
Mikkal obejmował ją delikatnie. Oczy mu pociemniały,
skrywając tajemnicę, której Raija nigdy nie miała poznać.
- W każdym razie nie możemy stać w tym błocie - zade
cydował i wziął ją na ręce, jakby ważyła tyle co piórko. Ro
zejrzał się wokół i uznał, że tylko głaz, przy którym odna
lazł Raiję, może dać im osłonę przed chłodnym wiatrem,
który nocą na płaskowyżu wiał dość silnie.
Skierował kroki w stronę kamiennego kolosa, leżącego na
suchym podłożu tuż obok niewielkiego zagłębienia.
Nie raz nocował już pod gołym niebem, sam bądź z in
nymi, bywało, że bez jedzenia.
Jedzenie... no tak, nie pomyślał, żeby coś zabrać ze sobą!
Sam był po obiedzie, gorzej z Raiją. Wybiegł z obozowiska
na łeb, na szyję, pochłonięty jednym tylko pragnieniem - że
by ją znaleźć. Nie mógł sobie darować takiej bezmyślności.
Przecież pragnął się o nią troszczyć, chciał jej dobra. Teraz
jednak niewiele mógł zrobić, by jej pomóc.
Naciął wierzbowych witek i przygotował legowisko pod
osłoną głazu. Raija tymczasem nazbierała szczawiu. Jadła teraz
grube zielone liście i rozgniatała w palcach czerwone kwiaty.
Mikkal, spojrzawszy na nią, uśmiechnął się sam do sie
bie. Inna na jej miejscu użalałaby się, uderzyła w płacz, wy
myślała mu od najgorszych, ale nie Raija. Miał rację, ta
dziewczyna poradzi sobie w każdej sytuacji. Wiedział, że
jest głodna, ale zamiast się skarżyć, starała się oszukać pu
sty żołądek tym, co miała pod ręką.
Podziwiał ją za to. Jego mała Raija była wyjątkowo dziel
na. Przypominała mu uparty górski kwiatek, który kolejny
raz miał zostać wyrwany z ziemi i przesadzony w inne miej
sce. Była jak obcy ptak, który na swój sposób potrafił się
przystosować do nowych warunków, niezależnie od prze
ciwności, jakie by napotykał.
Raija. Dumna córka Erkkiego Alatalo. Jego przybrana
siostra. Mały Kruk. Dziewczyna, która nigdy nie będzie na
leżeć do niego.
- Mikkal, śpisz? - Głos Raiji wyrwał go z zamyślenia. Po
trząsnęła nim, a potem ufnie wsunęła mu rękę pod pachę.
Mikkal nie protestował, bo czuł, że dziewczyna spragniona
jest bliskości drugiego człowieka.
- Myślę, że przenocujemy tutaj. Rano będziemy mieć wię
cej sił.
- Ale przecież ty o świcie musisz iść pilnować stada - za
protestowała.
Mikkal uśmiechnął się tylko i poprowadził ją na przygo
towane legowisko. Umieścił dziewczynę przy samym ka
mieniu, gdzie najmniej wiało, a sam ułożył się obok. Ogrze-
wał ją swym ciałem, a równocześnie osłaniał od wiatru. Ra
ija wyciągnęła się przy nim, wzruszająco ufna. Wierzyła mu
bez najmniejszych zastrzeżeń. Mikkal wsunął jej pod głowę
ramię, żeby miała wygodnie. Czy ufałaby mu tak ślepo, gdy
by potrafiła czytać w jego myślach? Gdyby poznała choć
małą cząstkę jego marzeń?
Zacisnął usta i zamknął oczy, nie liczył jednak na to, że
noc ześle mu sen. Raija, przytuliwszy się mocno do niego,
zasnęła skulona w kłębek.
Mikkal słyszał jej spokojny oddech. Rozplecione włosy
dziewczyny łaskotały go w policzek. Leżał jednak nierucho
mo, wpatrzony w nocne niebo, tracące z wolna odcień pur
pury. Zmagał się z myślami, które trudno by nazwać brater
skimi. Wszystko mogłoby wyglądać inaczej, gdyby Raija by
ła trochę starsza!
Brakowało kilku lat, by mógł zadecydować o ich wspól
nej przyszłości.
Trwająca zaledwie parę godzin noc zdawała się Mikkalo-
wi długa jak całe życie. Przeżywał tortury. Raija leżała tak
blisko, a była dlań nieosiągalna jak gwiazda na niebie.
Tuż przed świtem obudził ją, pociągając lekko za włosy.
Dziewczynka, choć nadal głodna, nie narzekała, bo zdawa
ła sobie sprawę, że sama napytała sobie biedy. Najważniej
sze, że odzyskała siły, a poranne słońce ogrzewało jej ciało.
Szli ku obozowisku. Mikkal milczał, co trochę dziwiło
Raiję. Nie należał wszak do osób, które od rana miewają
kiepski humor. Nie dociekała jednak, co się stało.
Wystarczyło jej, że idzie kilka kroków za nim. Musiała do
brze wyciągać nogi, żeby nadążyć, ale nawet nie przeszło jej
przez myśl prosić go, by zwolnił. Rozumiała, że śpieszy się do
stada, i dopasowała się do tempa, jakie narzucił. Miała nadzieję,
że Mikkal zdąży jeszcze coś zjeść, nim pobiegnie na pastwisko.
Kiedy zmęczeni i głodni dotarli do obozowiska, Ravna
nie zapytała ich o nic. Mikkal popatrzył na Raiję surowo
i nakazał, by zmieniła ubranie i trochę się przespała. Sam
nie musiał się przebierać. Futrzana bluza nakładana na go
łe ciało włosem do wewnątrz, dork, utrzymywała ciało su
che i w cieple nawet w razie przemoczenia.
Potem wyszedł z jurty i sięgnął po kij pasterski, u dołu
grubszy, u góry zaś ostro zakończony.
Matce, która za nim wyszła, opowiedział w kilku zda
niach o zamiarach ojca.
- Nie możemy na to pozwolić! - wykrzyknęła porywczo
Ravna.
Stanęła przed synem, a z jej oczu wyzierała niema prośba
o pomoc. Chciała, by wspólnie przeciwstawili się Pehrowi.
Ale Mikkal umknął wzrokiem przed błagalnym spojrze
niem matki.
- Tak będzie najlepiej - powiedział bezbarwnie i odszedł,
ucinając w ten sposób rozmowę.
- Nie poznaję cię, synu! - zawołała za nim Ravna, ale
Mikkal nie odwrócił się.
Raija mimo woli usłyszała rozmowę matki i syna. Ciągle
jeszcze ubrana w zabłoconą i mokrą sukienkę ze skóry, wy
szła do Ravny. Choć miała dopiero trzynaście lat, na jej twa
rzy malowała się powaga jak u dorosłego, doświadczonego
przez życie człowieka. W milczeniu, ze smutkiem w oczach
objęła mocno przybraną matkę. Obie były niemal tego sa
mego wzrostu. Ravna popatrzyła z rozpaczą na dziewczyn
kę, którą traktowała jak rodzoną córkę.
- Mikkal ma rację, tak będzie najlepiej - powiedziała Ra
ija i ze szlochem wtuliła twarz w kaftan Ravny. Przed nią
nie wstydziła się łez.
Przybrana matka obejmowała drżącą jak liść na wietrze
dziewczynkę, ale nawet ona, która w głębi ducha pragnęła te
go, czemu Pehr wszystkimi sposobami starał się zapobiec, mu
siała przyznać, że decyzja męża, choć brutalna, jest słuszna...
Popatrzyła na słońce, jakby szukała rady w jego złotym
blasku, ale ono jedynie ją oślepiło.
- Biedne dziecko - szepnęła, ale Raija tego nie słyszała.
5
Nie wszystko jednak ułożyło się po myśli Pehra. Lapoń
czyk najchętniej wyprawiłby Raiję do Lyngen od razu, ale po
nieważ trwało jeszcze lato, musiał uzbroić się w cierpliwość
i czekać, aż Pawa ruszy za stadem na zimowe pastwiska. Wy
glądał tego dnia jak zbawienia, póki co czyniąc wszystko, by
utrzymać Mikkala i Raiję z dala od siebie.
Gdy tylko widział ich razem, natychmiast wynajdywał za
jęcie dla jednego z nich bądź dla obojga. Ale odnosił wraże
nie, że Ravna skrycie niweczy jego zamiary, bo gdy tylko
nadarzała się okazja, wysyłała młodych razem. Kiedy jej to
wypominał, a zdarzało się to często, robiła niewinną minę
i zaprzeczała wszystkiemu. Zarzekała się przy tym, że nigdy
by jej nawet nie przyszło do głowy postępować wbrew wo
li męża. Ale Pehr nie wierzył żonie, więc i ją zaczął uważnie
obserwować. Co prawda Ravna nie sprzeciwiała się mocno,
kiedy oznajmił jej, jakie ma plany wobec Raiji, nie umiał jed
nak odgadnąć, co ukrywała za swym mądrym spojrzeniem.
Kiedyś kochał ją do szaleństwa i właściwie nadal darzył
ją uczuciem, tyle że coraz częściej zdawał sobie sprawę, że
tak naprawdę nie zna kobiety, która od tylu lat była jego
żoną. Syna, którego mu urodziła, także chyba nie.
Lato płynęło na pozór normalnie. Liście wierzbiny powo
li blakły, a tundra gotowała się do zmiany szaty. Soczysta
zieleń miała rychło ustąpić pola całej gamie czerwieni. Na
mokradłach dojrzewały moroszki. Ciągle były jeszcze twar
de, ale Raija wiedziała, że niebawem będzie można zbierać
soczyste, żółciutkie owoce. Odwiedziła wszystkie sobie tyl
ko znane miejsca, gdzie rosły te maliny. Wydawało jej się, że
nie ma na świecie nic pyszniejszego nad owe złociste kulecz
ki. Smakowały długimi letnimi nocami, podczas których nie
zapadały ciemności, smakowały słońcem.
Cieszyła się, powracając do znajomych miejsc, które od
wiedzała co roku, odkąd przybyła do Ruiji. Pehr zawsze la
tem wypasał swoje stado w tym rejonie, renifery bowiem
miały stałe pastwiska i miejsca, gdzie się cieliły.
Rajia pokochała te strony, a teraz na swój sposób się z ni
mi żegnała. Nigdy więcej już nie spędzi tu lata!
Wkrótce stado zostanie zebrane i rodzina Pehra wyruszy
na wschód, by dotrzeć na jesienne pastwiska, nim u zwie
rząt zacznie się czas rui. Przygotowania zresztą były już
w toku. Należało dokładnie przejrzeć odzież, narzędzia
i sprzęty, które mieli ze sobą zabrać. Trwało wielkie pako
wanie i wszyscy byli bardzo zajęci.
Raija wykonywała sumiennie swoje obowiązki, ale praca nie
sprawiała jej radości. Wiedziała, że nie powędruje na wschód
wraz z pozostałymi. Tutaj ich drogi miały się rozdzielić.
Czas płynął nieubłaganie szybko i wnet dojrzały moroszki.
Raija z Ravną wybrały się na mokradła nazrywać soczy
stych owoców. Stały w grząskim błocie z przemoczonymi
nogami i lepkimi palcami, ale warto było podjąć ten trud.
Raija wkładała do ust maleńkie słoneczne kulki i zanim
połknęła, długo rozkoszowała się ich smakiem. Zastanawia
ła się, czy w Lyngen też rosną moroszki, ale nie miała kogo
o to zapytać.
Renifery zostały spędzone w jedno miejsce, a potem oddzie
lono stado Pehra od stada Pawy. Wszyscy brali udział w se
lekcji renów, także kobiety. Raija pracowała jak szalona i na
wet Pehr musiał przyznać, że jest zręczna i wytrwała.
Starszy syn Pawy, siedemnastoletni Aslak, wprost nie
mógł oderwać oczu od dziewczyny i prawił jej komplemen
ty. Raija, rozbawiona, raz po raz posyłała mu uśmiechy, któ
re bynajmniej nie studziły zainteresowania chłopaka. Aslak
wiele sobie obiecywał w związku z tym, że Raija miała to-
warzyszyć im w drodze do Lyngen. Często puszczał wodze
fantazji i wyobrażał sobie, co się wtedy zdarzy...
Ale cierpliwość nie była jego mocną stroną. Wieczorem,
kiedy rozdzielono już stada, podążył za Raiją, która odeszła
poza obozowisko, by w samotności pożegnać się z każdą kę
pą wrzosów, z krajobrazem, z chmurami...
Aslak nie rozumiał zachowania dziewczyny, ale było mu
na rękę spotkać się z nią sam na sam z dala od innych.
Wyłonił się powoli z cienia i chrząknął delikatnie, żeby jej
nie przestraszyć. Raija nie wyglądała na zaskoczoną. Odwróciła
się i skinąwszy nieznacznie głową, zapytała, dokąd się wybiera.
- Tam gdzie ty - odpowiedział Aslak w przypływie odwa
gi, bo w gruncie rzeczy był dosyć nieśmiały.
Roześmiała się.
- Ja nigdzie nie idę.
- To się dobrze składa - rzekł cicho Aslak i zbliżył się do
niej jeszcze o krok. Potem, niewiele myśląc, chwycił dziew
czynę w ramiona i mocno przycisnął do siebie.
W pierwszej chwili Raija była zbyt zaskoczona, by zare
agować.
O co temu Aslakowi chodzi? pomyślała tylko, bo jego za
chowanie wcale nie wydało jej się zabawne.
Zaraz jednak wstąpiła w nią złość i zaczęła się szarpać.
- Puść mnie, ty głupcze! - syknęła, uderzając drobnymi
piąstkami w jego tors.
Był tak zaskoczony, że posłuchał.
Raija stała nieruchomo, a jej oczy ciskały błyskawice.
Aslak uznał, że przypomina teraz rozzłoszczonego leminga,
ale to uczyniło ją jeszcze ponętniejszą w jego oczach. Sigga,
kiedy się denerwowała, wyglądała jak troll, a Raija była po
prostu słodka.
- Głupi jesteś, czy co? - grzmiała. - O co ci chodzi?
Aslak rozłożył ręce, przeczesał palcami włosy, znów roz
łożył ręce i zrobił krok w jej stronę.
Dziewczyna odskoczyła.
- Nie udawaj niewiniątka! Czyżbyś nic nie pojmowała? -
W głosie Aslaka zabrzmiało zniecierpliwienie. - Mało razy się
do mnie uśmiechałaś? Myślisz, że nie zauważyłem? Zerkałem
ku tobie, przecież wiesz, a ty nie sprzeciwiałaś się temu...
- Uśmiechałam się, spoglądałam na ciebie? - powtórzyła
Raija zdumiona. - Możliwe, ale to nic nie znaczy - roześmia
ła się. - I nie daje ci żadnych praw, żebyś tak się do mnie
odnosił. To obrzydliwe!
Aslak przytrzymał ją, nim zdołała uciec.
Nieoczekiwanie jego zielonobrązowe oczy znalazły się
tuż przy twarzy Raiji, jego grzywka dotknęła jej czoła. Po
czuła nieprzyjemny zapach z ust chłopaka. To było takie
wstrętne, takie głupie...
- Obrzydliwe? - wyszeptał Aslak, wykręcając jej ręce
i mocno ściskając ją w pasie. - Nie, Raiju, to wcale nie jest
obrzydliwe, to...
Chciał, by się przekonała sama, jak to jest naprawdę. Wpa
trzony w usta dziewczyny, pochylił się nad nią, ale nim zdą
żył ją pocałować, poczuł nagle na ramieniu żelazny uścisk.
Ktoś oderwał go od Raiji. W oczach dziewczyny dostrzegł
uwielbienie, a z ruchu jej warg domyślił się, kto stoi za jego
plecami. Zaraz też usłyszał, jak Mikkal chrapliwym głosem
prosi Raiję, by odeszła. Dziewczyna posłuchała od razu.
Jej reakcja zaskoczyła Aslaka bardziej niż to, co się wy
darzyło później.
Mikkal odepchnął go od siebie z odrazą jak jakiegoś ga
da, a potem, nie przebierając w słowach, nakazał mu trzy
mać łapy z daleka od Raiji.
- Bo jeśli nie, to gorzko pożałujesz! - zakończył, a ruch rę
ki w stronę wiszącego u pasa noża był aż nadto wymowny.
Syn Pawy jednak nie był wcale głupi. W jego skośnych
oczach pojawił się błysk zrozumienia.
- Chcesz ją mieć dla siebie! - zawołał.
Nie powinien był tego mówić. Mikkal, zwykle spokojny
i opanowany, niełatwo dawał się sprowokować, jednak kie-
dy wpadał w gniew, biada temu, przeciwko komu był on
skierowany.
Jeden cios przekonał Aslaka, że powinien trzymać język
za zębami. Chłopak runął na ziemię jak rażony gromem. Na
to, by stawić czoło starszemu i silniejszemu koledze, nie
miał nawet cienia szansy.
- Nie waż się zrobić czegoś takiego jeszcze raz, Aslak! -
usłyszał.
Nie widział wyraźnie twarzy stojącego nad nim Mikka-
la, ale ton, jakim ten przemówił, dobitnie wskazywał, że syn
Pehra nie żartuje.
- Nie radzę ci nawet o tym myśleć! - wycedził Mikkal
przez zęby. - Raija jest moją siostrą, trzymaj się od niej z da
leka! Zapamiętaj: ona jest dla ciebie za dobra!
Aslak nie odpowiedział, ale obiecał sobie w duchu prze
myśleć wszystko. Nie miał wcale ochoty narażać się Mikka-
lowi. Aż tak bardzo ta chuda Finka go nie obchodziła!
Ostatni wieczór nadszedł zbyt prędko. Ravna pomogła
Raiji spakować jej skromny dobytek w niewielki tobołek.
Wytłumaczyła dziewczynce, że nie powinna brać ze sobą
zbyt wielu skórzanych kaftanów i sukni, bo norweska ro
dzina, do której trafi, wyposaży ją w inną odzież.
Ravna wyjaśniła także, że niektórzy Norwegowie uważają
Lapończyków za gorszych od siebie, więc nowa rodzina Raiji
z pewnością dołoży starań, by dziewczynka porzuciła lapoń-
skie obyczaje: stroje, język i obrzędy - to, do czego przywykła.
Ravna prosiła jednak, by zachowała ich w pamięci, ale by nie
przeciwstawiała się jawnie woli nowej rodziny.
Raija, połykając łzy, zapewniała, że nigdy ich nie zapomni.
Wieczory stawały się coraz ciemniejsze. Słońce wisiało ni
sko nad horyzontem niczym czerwona kula i nie wysyłało
już złotych promieni. W powietrzu czuło się chłód. Natura
okrywała się rumieńcem przed nadejściem zimy, która ry
chło miała ogołocić ją z listowia.
Raija, choć tak wrażliwa na piękno, nie zachwycała się
otaczającą ją przyrodą. Przechadzając się samotnie pomię
dzy jurtami, chłonęła zapachy, dźwięki, nastrój. Czyniła tak
wielokrotnie, lecz teraz to nie było to samo. Pragnęła po
prostu wszystko zapamiętać i zabrać ze sobą.
Przy jurcie starej Elle natknęła się na Mikkala. W mroku
błysnęły białka jego oczu.
- Chciałam pożegnać się z Elle - powiedziała odruchowo.
Mikkal odsłonił otwór prowadzący do jurty i Raija mu
siała wejść do środka, choć tak naprawdę wcale nie zamie
rzała odwiedzać Elle. Staruszka, o której Pehr mówił, że ma
nie po kolei w głowie, wzbudzała w niej lęk.
Teraz jednak odwrotu nie było. Kątem oka dostrzegła, że
Mikkal wszedł za nią, i odetchnęła z ulgą.
- Raija przyszła cię pożegnać, Elle - wyjaśnił Mikkal, gdy
usiedli.
Stara Laponka ukazała w uśmiechu bezzębne dziąsła i po
kiwała głową.
- A więc odchodzisz? - stwierdziła raczej, niż spytała,
wpatrując się w ogień. - Rozumiem, dobrze to rozumiem,
nie jesteś jedną z nas. Wiedziałam to, kiedy cię zobaczyłam
po raz pierwszy. Pomyślałam sobie wówczas: ta tutaj nie zo
stanie. Jej los splecie się z naszym, ale ona tu nie zostanie.
Naprawdę tak pomyślałam...
- Chciałam się pożegnać - wtrąciła Raija, która najchęt
niej opuściłaby natychmiast jurtę Elle. Nie mogła nic pora
dzić na to, że ciotka Mikkala budziła w niej dziwny lęk.
- Chodź tu do mnie - odezwała się Elle w chwili, kiedy
Raija zamierzała wstać i chyłkiem się wycofać. Dziewczyna
nie mogła jednak okazać nieposłuszeństwa. Z ociąganiem
podeszła do kościstej kobiety i przyklękła obok niej. Czuła
się niepewnie, choć Mikkal był w pobliżu.
- Pokaż mi swoją dłoń, dziecko!
Raija znów posłusznie spełniła polecenie Elle, ale mdliło
ją na samą myśl, że starucha dotknie jej swą żylastą ręką. Opa-
nowała się jednak, bo odgadła, co tamta chce uczynić. Wiele
słyszała o tym, że Elle potrafi przepowiadać przyszłość.
Nawet Pehr pomrukiwał, że Elle za dużo wie, i dodawał,
że od tego pomieszał jej się rozum.
Raija wiedziała, że Elle nie jest całkiem normalna, i za
stanawiała się nie raz, czy staruszka w ten sposób chce do
dać sobie aury tajemniczości, czy może...?
Nagle ogarnęła ją ciekawość. Lęk, który Raiji przez cały
czas towarzyszył, ustąpił miejsca przemożnemu pragnieniu,
by poznać własną przyszłość. Zaintrygowana przysunęła się
do starej Laponki i utkwiła spojrzenie w jej pomarszczonej
twarzy, jakby sama chciała z niej coś wyczytać.
Ale twarz Elle pozbawiona była wyrazu.
- Co widzisz? - spytała Raija drżącym szeptem.
Elle nie odrywała oczu od drobnej, noszącej już ślady
ciężkiej pracy ręki dziewczynki. Bez słowa wodziła kości
stym palcem po liniach wewnątrz jej dłoni.
- Co widzę? - mruknęła po chwili. - Wszystko! Tutaj za
znaczone jest całe twoje życie, dziecko.
Dziewczynka wzdrygnęła się i pośpieszne zerknęła na
Mikkala, który siedział po drugiej stronie dopalającego się
ognia. W jurcie panował mrok, ale Elle najwyraźniej zdoła
ła dojrzeć to, co najważniejsze.
- Powiedz mi, co zobaczyłaś - poprosiła Raija.
Elle uśmiechnęła się szeroko. Zmarszczki na jej wychu
dzonej twarzy przypominały wyryte w skale bruzdy.
- Dobrze, dziecko. Powiem ci...
I zaczęła mówić cicho, ale dobitnie, tak żeby Raija i Mik-
kal zrozumieli każde jej słowo.
- Jesteś jeszcze dzieckiem, Raiju, ale bardzo szybko sta
niesz się dorosła. Widzę w twoim życiu wielu mężczyzn.
Niektórzy są potężni, dzierżą władzę, żaden nie jest mierno
tą. Będą wśród nich tacy, dla których staniesz się przyczyną
nieszczęść. Szczęście nie jest ci pisane. Będziesz musiała o nie
walczyć. Ludzie zwrócą się przeciwko tobie, niektórzy cię
znienawidzą, odwrócą się do ciebie plecami i dziwić się bę
dą tym, którzy staną po twojej stronie. Ale nie widzę wiele
lez. Jesteś dumna, dziecko. Widzę ludzi, którzy cię wspiera
ją, ale tylko jeden z nich będzie dla ciebie znaczył coś szcze
gólnego. Ten jeden będzie ci przyjacielem i pozostanie ci
wierny przez całe życie. Dzieci? Nie będziesz miała dużo
dzieci. Widzę więcej mężczyzn niż dzieci, ale te, które uro
dzisz, przysporzą ci tyleż trosk, co radości. Widzę zimne
światło, Raiju... Widzę, że poświęcasz dziecko...
Elle przerwała na chwilę, by nabrać powietrza. Napięcie,
które wyczuwało się w dusznym pomieszczeniu, nieco zelżało.
- Twoje życie nie zawsze będzie piękne - dodała Elle, pu
szczając dłoń Raiji. - Ale musisz je przeżyć. Dla wielu ludzi
staniesz się kimś ważnym. Zapamiętają cię nie tylko z po
wodu twej urody.
Elle zamilkła.
- Nie strasz Raiji! - Głos Mikkala przerwał ciszę, burząc
nastrój. - Przyznaj się, że zmyśliłaś większą część tej prze
powiedni!
- O, nie! - Elle pogroziła mu pięścią, ale w tym geście nie
było surowości. Elle miała słabość do Mikkala. Dostrzegała
w nim cechy, które wydawały się jej obiecujące. - Wszyst
ko, co mówię, jest prawdą - zapewniła przenikliwym, drżą
cym głosem.
- Niech i tobie powróży - zaproponowała Raija. - Skoro
i tak w to nie wierzysz, to co ci szkodzi?
Ale Mikkal odmówił stanowczo.
- Niech Raija wierzy sobie w to, co usłyszała, ale co do
mnie, możesz sobie darować wymyślanie dramatycznej i po
nurej przyszłości, pełnej tajemniczych kobiet i dzieci, które
nie spełniają pokładanych w nich nadziei - powiedział, wsta
jąc z miejsca.
Raija poderwała się w tej samej chwili i rzuciła na od
chodnym:
- Żegnaj, Elle!
Twarz staruszki znów stała się nieprzenikniona.
- Zadziwiające - mruknęła do samej siebie. - Doprawdy
zadziwiające...
Mikkal skierował kroki poza obozowisko, tam gdzie nie
dochodził blask płomieni z ognisk, a głosy tłumił tajemni
czy szept wiatru. Raija pospieszyła za nim, ale chłopak za
chowywał się tak, jakby jej w ogóle nie widział.
Dopiero gdy się zatrzymał i przykucnął, rzekł, z trudem
wymawiając słowa:
- Chcę się już teraz z tobą pożegnać, Raiju. Jutro, kiedy
wyruszysz w drogę, mnie tutaj nie będzie.
- Chyba nie mówisz tego poważnie! - Raija opadła na ko
lana, daremnie usiłując uchwycić w ciemności spojrzenie
chłopaka.
Mikkal pochylił głowę. Nie był w stanie opisać targają
cych nim uczuć. Być może po raz ostatni rozmawia z Rai
ja, ostatni raz ją widzi...
Opanował się ogromnym wysiłkiem woli. Wsunął rękę
za kaftan, po czym chwycił Raiję za rękę i nic nie mówiąc,
włożył coś do jej drobnej dłoni.
Raija poczuła na skórze metal. Nie był jednak chłodny, bo
Mikkal ogrzał go własną piersią. Nim jeszcze otworzyła dłoń
i zobaczyła błyszczący w mroku przedmiot, domyśliła się, że
to srebrna broszka. Tyle razy się nią zachwycała! Stanowiła
część srebra odziedziczonego po babce Mikkala ze strony oj
ca. Srebra, którym Mikkal miał kiedyś obdarować narzeczoną.
- Nie mogę jej przyjąć - wyszeptała Raija, wpatrując się
jak zaczarowana w srebrną ozdobę.
Mikkal próbował zmusić się do uśmiechu, ale jego twarz
wykrzywiła się tylko w żałosnym grymasie.
- Jest dla ciebie, Raiju - odezwał się zmienionym głosem.
- Jedynie tobie chcę ją ofiarować.
- Ale przecież ta broszka stanowi nieodłączną część ro
dzinnego srebra - protestowała nadal Raija.
- Mimo to chcę ci ją dać - odparł stanowczo Mikkal i że-
by uciąć dalszą dyskusję, chwycił drobną dłoń dziewczyny
i zacisnął ją wokół broszki. - Chcę, by ta broszka stała się
dla ciebie pamiątką. Obiecaj mi, że nigdy się jej nie pozbę
dziesz, a kiedy ją będziesz przypinała, bo mam nadzieję, że
czasem się w nią ustroisz, pomyślisz o mnie.
Na gęstych, ciemnych rzęsach Raiji zalśniły łzy.
- Dziękuję! - wyszeptała uroczyście. - Dziękuję, Mikka-
lu! Nigdy cię nie zapomnę! Zawsze będę o tobie pamiętać,
nie tylko wtedy, gdy przypnę broszkę... I nigdy się z nią nie
rozstanę, nigdy...
- Tylko nie pokazuj jej mojemu ojcu - ostrzegł Mikkal.
Raija zrozumiała i przypięła broszkę na piersi od spodu
koszuli, tak, by czuć przez cały czas jej dotyk. Policzki mia
ła mokre od łez, jej duże, głębokie oczy wyrażały na prze
mian radość i smutek. Dziewczyna ściskała mocno dłonie
Mikkala. W ciemności, do której oboje zdążyli już przywyk
nąć, widzieli swoje zmienione twarze.
- Co mogłabym ci ofiarować, Mikkalu, żeby odwdzię
czyć się za taki podarek? Nie posiadam niczego równie
pięknego...
Mikkal zmusił się do uśmiechu.
- Owszem, Raiju - odezwał się miękko. - Masz coś o wie
le piękniejszego, co po tysiąckroć przewyższa wartość tej
broszki...
Popatrzyła na swego przybranego brata, nie rozumiejąc
jego słów. O czym on mówi? Chyba sobie z niej żartuje?
- Twoje włosy, Raiju - wyszeptał uroczyście i zanurzył
dłonie w czarnej gęstwinie, opadającej kaskadą na szczupłe
ramiona dziewczyny.
Zaskoczona Raija pomyślała, że Mikkal chyba stracił rozum.
- Nigdy nie widziałem piękniejszych włosów niż twoje,
Mały Kruku! Daj mi pukiel, na pamiątkę po mej uko... ma
łej siostrze...
Popatrzyła na niego uważnie. Czyżby sobie z niej kpił?
To do niego niepodobne. Patrzył jednak śmiertelnie poważ-
nie. Policzki mu pobladły, brwi się ściągnęły, a nozdrza
drgały niczym u spłoszonego zwierzęcia. Ani w oczach, ani
w kącikach ust nie dostrzegła cienia uśmiechu.
Raija wzruszyła ramionami i roześmiała się lekko. Unie
siona jej dłońmi czarna grzywka zatańczyła przed twarzą
Mikkala.
- Proszę bardzo - zawołała wesoło. - Dużo chcesz? Mam
nadzieję, że zostawisz mi trochę, bo wiesz... nie chciałabym
wyglądać tak jak Elle.
Mikkal uśmiechnął się. Stara ciotka Elle miała takie liche
włosy, że ledwie przykrywały jej czaszkę, i by to ukryć, nie
zdejmowała czapki nawet w nocy. Widać zachowała jeszcze
resztki kobiecej próżności.
- Nie, Mały Kruku, nie będziesz wyglądać jak Elle!
Smukłymi palcami pogładził jej jedwabistą grzywkę i de
likatnie obciął pukiel czarnych włosów. Nawet sposób, w ja
ki to uczynił, zdradzał jego troskę i czułość.
- Zachowam go na zawsze! - zapewnił, a w jego zachryp
niętym głosie słychać było wzruszenie.
Raija, do głębi poruszona tym, co się stało, zapragnęła
powstrzymać napór niezrozumiałych uczuć i zmusiła się, by
myśleć praktycznie.
-Jeśli chcesz zachować na zawsze moje włosy, nie możesz
ich tak trzymać luzem - stwierdziła, po czym zdjęła z szyi
skórzany mieszek, w którym ukrywała różne swoje skarby:
ładne kamyki, zasuszone kwiatki, grzebyk z kości, kilka igieł.
Wysypała wszystko na dłoń. Kiedyś i tak musiałaby się po
zbyć tych śmieci, bo przecież tak naprawdę nie były to skar
by. Akurat nadarzała się po temu okazja.
- Schowaj tutaj! - poleciła, zawieszając Mikkalowi mie
szek na szyi.
Młody mężczyzna i dziewczynka, która zaczynała prze
obrażać się w kobietę.
- Postaraj się mnie odwiedzić, Mikkalu - wyszeptała Raija
z desperacją w głosie. - Umrę, jeśli cię już nigdy nie zobaczę...
- Odwiedzę cię - odpowiedział, nie do końca pewien, czy
nie karmi jej kłamstwem. - Odwiedzę cię, nie zapomnij mnie!
Oślepiona łzami, pokręciła głową. Jej wargi ułożyły się
w słowo „nigdy", ale głos nie wydobył się z gardła.
Mikkal pocałował ją szybko w policzek.
- Idź już spać, Raiju! Żegnaj, Mały Kruku!
- Zegnaj!
Uścisnęła go mocno raz jeszcze i, nie oglądając się za sie
bie, pobiegła w stronę jurty. Mikkal widział, jak wchodzi do
środka. To było pożegnanie, być może na zawsze. Punkt
zwrotny w życiu Raiji, a także w jego życiu.
6
- Musicie przechodzić tam, gdzie jest najgłębiej? Daję gło
wę, że robicie to tylko po to, żeby mnie zdenerwować!
- Bzdura! - zaprzeczył stanowczo siedemnastoletni Reijo,
zatrzymując się na środku rzeki, gdzie nurt był wartki i wo
da sięgała mu za kolana. Chłopak był raczej niewysoki i krę
py, miał szerokie barki i trochę krzywe nogi. Wyglądał doj
rzale jak na swój wiek.
- Oj, te dziewczyny! - westchnął ciężko, wymieniając po
rozumiewawcze spojrzenie ze szczupłym chłopcem, który
stał na drugim brzegu. Tamten tylko wzruszył ramionami
i uśmiechnął się nieznacznie, a potem wyciągnął na trawie
i rozejrzał się wokół pozornie obojętnym wzrokiem.
- Mam tutaj tak stać? Nie ma co, wspaniali z was przy
jaciele!
- Dobrze, już dobrze - ugodowo odezwał się Reijo i za
wrócił, brodząc w wodzie. - Chodź! - rzucił i wziąwszy Ra-
iję na ręce, ostrzegł: - Tylko pamiętaj, nie kręć się, bo się
skąpiesz.
Raija roześmiała się głośno i objęła masywny kark chło
paka, przykryty gęstymi płowymi włosami. Potarmosiła go
przekornie za czuprynę, na co zareagował wściekłym spoj
rzeniem i zaciśnięciem ust.
I tak mnie nie oszukasz, pomyślała Raija, uśmiechając się
w duchu. Dobrze wiedziała, że nie była mu całkiem obojęt
na, choć Reijo usilnie starał się dowieść, że nic dla niego nie
znaczy.
- Przeklęte kobiety - prychnął, wypuszczając dziewczynę
z rąk metr od brzegu. Raija nie zdążyła unieść w porę spód-
nicy i zamoczyła ją do pół łydki. Udawała jednak, że nic się
nie stało. Wystudiowanym gestem objęła młodzieńca i przy
tuliła się do niego. Kątem oka zerkała na Karla, który, przy
gryzając źdźbło trawy, z największym zainteresowaniem ob
serwował szczyt po drugiej stronie rzeki. Ale Rai ja wiedziała,
że przez cały czas ma ich w zasięgu wzroku.
- Dziękuję ci, Reijo! - odezwała się ciepło. - Wiedziałam,
że nie zostawisz mnie tam samej.
- Hmm... - chrząknął chłopak i wyswobodził się z jej ra
mion. Czy musiała to robić? Przecież w ten sposób tylko
prowokuje awanturę! Czyżby nie zdawała sobie z tego spra
wy? - Puść! - powiedział z niechęcią i położył się na trawie
obok przyjaciela.
- Raija! - usłyszeli dochodzące zza drzew głośne wołanie.
- Raija!
Młodzieńcy wymienili spojrzenia i uśmiechnęli się lekko,
ale pilnowali się, by Raija tego nie zauważyła.
- O, nie, znowu! - syknęła dziewczyna przez zaciśnięte
zęby i zniecierpliwiona przewróciła oczami. - O co znów
chodzi?
Nie zwracając uwagi na przyjaciół, pobiegła w stronę
ścieżki i po chwili zniknęła w brzozowych zaroślach, kieru
jąc się w stronę zabudowań, skąd dochodziło wołanie.
Kristina stała przy chacie surowa, wyprostowana jak stru
na, z trudem skrywając złość. Ta Raija z dnia na dzień stawa
ła się coraz bardziej nieznośna! Znikała przy każdej nadarza
jącej się okazji. Chyba powinna wiedzieć, ile zostało jeszcze
do zrobienia! Przecież były tylko we dwie i mogły liczyć je
dynie na siebie.
Szare oczy prześliznęły się badawczo po okolicy. Kolo
ich poletka, które zdążyły już skosić, płynęła leniwie rzeka.
Pachniało jesienią. Wysuszone siano trafiło już do stodoły.
Zbocza powoli traciły świeżą zieloną barwę, a liście na drze
wach gdzieniegdzie pożółkły.
Kristina zauważyła, że nad brzegiem rzeki coś się poruszy-
ło. Niewiele dało się ukryć przed jej bystrym wzrokiem. Już
z daleka dostrzegła rękę, niebieską spódnicę i kruczoczarną
czuprynę. Zwróciła też uwagę na mokry brzeg spódnicy.
Ledwie Raija znalazła się w zasięgu ręki Kristiny, poczu
ła mocne szarpnięcie za włosy. Dziewczyna zacisnęła zęby
i bez mrugnięcia wytrzymała spojrzenie opiekunki.
- Mówiłam ci, żebyś nie latała nad rzekę z tymi chłopa-
czyskami! To nie przystoi pannie w twoim wieku! I chyba
pamiętasz, że masz swoją robotę, prawda?
Raija skinęła lekko głową i zacisnęła usta. Z doświadcze
nia wiedziała, że jeśli się odezwie, będzie jeszcze gorzej.
Kristina z rękami na biodrach prawiła dalej swoje kaza
nie, a jej podniesiony głos niósł się daleko.
- Wstydu nie masz, Raiju! Kto to widział, żeby tak ciąg
le włóczyć się po okolicy? Poza tym ile razy ci powtarza
łam, żebyś trzymała się z dala od syna tego zarośniętego
Kwena z przylądka. Słyszysz? Nie wolno ci się zadawać ani
z Kwenami, ani z Lapończykami!
Dziewczyna uśmiechnęła się pogardliwie. Kristina najwy
raźniej zapomniała, że Raija sama pochodzi z Finlandii,
a więc także jest Kwenką, wychowywała się zaś wśród La
pończyków.
- Karl powinien mieć na tyle rozumu w głowie, żeby nie
przyprowadzać pod drzwi uczciwych ludzi tego wyrzutka -
mruknęła Kristina.
Karla, syna sąsiadów, Kristina uważała za porządnego
chłopaka. Był Norwegiem z krwi i kości. Do jego rodziny
nie przyplątał się żaden Kwen, jak nazywano tutaj przyby
szów z Finlandii, ani Lapończyk, a takich rodzin nie dało
się naliczyć wiele wzdłuż fiordu Lyngen!
Te tereny nie były gęsto zaludnione, a znaczną większość
ich mieszkańców stanowili Lapończycy. Z biegiem lat przez
góry dotarli tu także Finowie - głównie w następstwie wiel
kiej wojny na północy - i osiedlili się nad brzegami obfitują
cego w ryby fiordu. Norweskich rodzin nie żyło nad fiordem
Lyngen wiele. Raczej wątpliwe, by Kristina wywodziła się
z rodziny, która nie miała żadnych związków z Lapończyka
mi, ale za żadne skarby by się do tego nie przyznała. Jej ro
dzice przypłynęli w głąb fiordu z wysp na początku osiem
nastego wieku, kiedy na wybrzeżu nastały gorsze czasy.
Połowy były w tym czasie mało obfite, mało też ryb do
starczano do nadmorskich okręgów. Po Hanzeatach handel
suszonymi rybami przejęli kupcy, którzy zamiast zbożem
woleli płacić innymi towarami. A tymczasem właśnie na
zboże było na wybrzeżu północnej Norwegii największe za
potrzebowanie.
W wielu osadach zapanowała bieda, ludzie umierali. Inni
zaś, tak jak rodzice Kristiny, przenieśli się w głąb fiordu, gdzie
prócz rybołówstwa można się było jeszcze zająć uprawą roli.
I tak tu już osiedli na dobre. Póki nie pomarli, pracowa
li na wydzierżawionym kawałku ziemi. Potem Kristina po
znała Pedera, pobrali się i wspólnie uprawiali nadal ten sam
kawałek pola. Dwa razy do roku Peder wypływał na połów:
zimą na Lofoty, a do Finnmarku latem. Łudzili się, że uro
dzą im się dzieci, mimo że już nie byli pierwszej młodości,
gdy los ich ze sobą połączył. Ale lata mijały, a w ich chacie
nie słychać było ani dziecięcego płaczu, ani śmiechu. Zesta
rzeli się bez potomstwa...
- Karl nie powinien się zadawać z tym włóczęgą - mam
rotała Kristina, wyraźnie adresując swoje słowa do Raiji,
która jednak tylko wzruszyła ramionami. - Nie ufam ani oj
cu, ani synowi - dodała, mając na myśli Reijo i jego ojca,
Anttiego Kesaniemi.
Nie lubiła tego rybaka z Finlandii, który pobudował cha
tę na przylądku. Nie żadną tam ziemiankę, ale drewnianą cha
tę! Za kogo on się w ogóle uważa? Mieszka tylko z synem,
bo podobno żona mu umarła. Kristina i inne baby ze wsi
podejrzewały nawet, że pomógł biedaczce opuścić ten świat.
Nie ufały ani trochę osiłkowi z gęstą jasną brodą, choć moż
na było przypuszczać, że skore do wydawania surowych opi-
nii kobiety tak naprawdę czuły nie tylko pogardę do tego sa
motnego mężczyzny z przylądka...
- To podstępny człowiek - mówiła dalej Kristina, wzdry-
gając się na samą myśl o rosłym Kwenie.
Nawet nie zauważyła, że Raija znów wykorzystała jej
nieuwagę. Kiedy opiekunka z gniewem i pogardą rozmyśla
ła o Kwenie, który przywlókł się do osady i sprowadził nad
fiord zarazę, dziewczyna znów się wymknęła nad rzekę. Kri
stina nie zauważyła jej zniknięcia nawet wówczas, gdy Rai
ja dotarła do zagajnika i zbiegła w dół. Wkrótce była już
u ujścia rzeki, skąd niespiesznie powędrowała wzdłuż brze
gu zaznaczonego mokrą linią przez fale przypływu.
Dziewczyna bardzo lubiła spacerować boso, zdjęła więc
kumagi i zawiesiła je na drzewie. To prawda, że zimno jej
było w nogi, poza tym musiała uważać na ostre kamienie,
ale ponieważ stąpała lekko, nie kaleczyła stóp.
Wiedziała, że fiord to nie otwarte morze, ale i tak ją fa
scynował. Fiord Lyngen wyglądał dokładnie tak, jak Ruija
z dziecięcych marzeń dziewczynki: Strome góry tonęły
w wodzie, a ich pokryte śniegiem szczyty przypominały si
we głowy potężnych starców. Tutejszy krajobraz w niczym
nie przypominał bezkresnych przestrzeni w ojczystej Fin
landii. Tutaj wszystko zdawało się takie majestatyczne, takie
przytłaczające!
Od fiordu wzdłuż obu brzegów rzeki ciągnęła się niezbyt
szerokim pasmem płaska, zielona równina, a tuż za nią wy
rastał mieszany las, który wyglądał tak, jakby schodził po
zboczu góry. Raija kochała to miejsce, ale zarazem go nie
nawidziła.
Spędziła tu już dwa lata. To długi czas.
- Kristina mnie nie lubi - powiedziała Raija na głos. - Kri
stina mnie nie cierpi.
Cisza. Ten, do którego zwracała swe słowa, nie mógł od
powiedzieć. Dziewczyna nie rozmawiała bowiem z morzem,
kamieniami czy cyplem, mówiła do kogoś, kogo wprawdzie
nie było przy niej, lecz kto przez minione dwa lata towa
rzyszył jej nieustannie. Jedyny, z którym mogła być zupeł
nie szczera, jedyny, któremu ufała.
Tego przyjaciela wcale by nie zaskoczyły kolejne słowa
Raiji.
- Nienawidzę Kristiny! Szkoda, że nie zostałam dłużej
u Elle, że jej nie wysłuchałam...
Miała na myśli starą ciotkę Pehra, która wróżyła jej ostat
niego wieczoru przed wyjazdem. Jak dotąd niewiele z jej
przepowiedni się spełniło. Właściwie tylko to, że Raija szyb
ko dorosła. Ale dziewczynka wierzyła gorąco, że Elle potra
fiła nie tylko wróżyć z ręki. Im dłużej rozmyślała o staru
szce, tym większej nabierała pewności, że Elle umie także
rzucać czary.
- Chciałabym umieć czarować! - zawołała Raija, zwraca
jąc się w stronę fiordu, skąd wiała lekka bryza. - Chciała
bym umieć czarować! - krzyknęła najgłośniej, jak mogła, ku
falom, które obmywały jej kostki. Brzeg spódnicy, który
zdążył już prawie wyschnąć, znów się zamoczył i zabrudził.
Ale Raija się tym specjalnie nie przejęła. Zaśmiała się, wy
stawiając twarz pod wiatr.
- Chcesz czarować?
Okropny rechot, niczym ostre smagnięcie, rozległ się tuż
przy policzku Raiji.
Dziewczyna odwróciła się błyskawicznie. Odór potu, ty
toniu i wódki osaczył ją jak mur.
Instynktownie cofnęła się i w odruchu obronnym zasło
niła rękoma pierś. Ale nie była dość szybka.
Brutalna dłoń przytrzymała jej nadgarstki, druga zaś ob
macywała szczupłą talię.
- Zdaje się, że trafił ci się niezły kąsek, Isak! - rozległ si^
obleśny śmiech z niewielkiego pagórka tuż za naniesionymi
przez przypływ kamieniami.
- Może się podzielimy? - dorzucił trzeci mężczyzna rów
nie bezceremonialnie.
- Może - mruknął Isak, uśmiechając się i lubieżnie obli
zując wargi.
Isak miał koło dwudziestu pięciu lat i przez całe życie mie
szkał nad fiordem. Był średni spośród jedenaściorga rodzeń
stwa, ale do pracy się nie rwał i do niczego nie doszedł. O ni
czym także nie marzył. Łowił ryby, trochę polował, włóczył
się ze znajomymi i upijał do nieprzytomności mocną gorzał
ką, kupioną od wędrownych handlarzy.
Właśnie siedzieli, opróżniając butelkę, Isak, jego młodszy
brat Sigurd, a także Svend, kompan od pijatyk, kiedy nie
świadoma niczego Raija pojawiła się na brzegu.
Teraz dziewczyna starała się go odepchnąć, ale jej opór na
niewiele się zdał. Isak z łatwością przyciągnął ją do siebie, by
ła wszak szczupłą i niepozorną dziewczyną, a on za plecami
miał dwóch kompanów gotowych mu przyjść z pomocą.
- Pewnie nauczyłaś się tego i owego u Lapończyków... -
mruknął Isak, a w jego oczach pojawił się groźny błysk.
- Wiadomo - zaśmiał się Svend i otworzył kolejną flaszkę.
- Trzeba to uczcić, taka ptaszyna trafiła się nam w sobotnie
popołudnie! - Przystawił szyjkę butelki do ust i pociągnął
łapczywie, nie spuszczając wzroku z Isaka i dziewczyny.
Sigurd także wpatrywał się w nich nieruchomo, ciężko
dysząc.
- Daj sobie na wstrzymanie! - rzucił Sigurdowi Svend,
starszy od niego o trzy lata, i podał mu butelkę. - Obowią
zuje kolejka!
Demonstracyjnie położył się na trawie z rękami pod gło
wą. Sigurd niechętnie wyciągnął się obok, ale cały czas bacz
nie obserwował, co dzieje się na brzegu.
- Puść mnie! - warknęła wojowniczo Raija, próbując się
wyrwać. Ale jej opór tylko dodatkowo podniecił Isaka.
- Taka ładna dziewczyna jak ty... - ciągnął, przyciskając
ją mocno do siebie.
Gdy pochylił się i jego nabrzmiała czerwona gęba znala
zła się przy twarzy Raiji, dziewczynie zrobiło się niedobrze.
- Ty wściekła suczko! - szeptał dalej. - Wychowana u La
pończyków. Jasne, że umiesz to i owo...
Wypuścił z dłoni nadgarstki dziewczyny i zaczął obma
cywać jej piersi. Dyszał coraz gwałtowniej, podobnie jak Si-
gurd, który nawet na moment nie spuszczał wzroku z bra
ta i pięknej dziewczyny. Svend tymczasem nasunął czapkę
na oczy i udawał, że śpi.
Raiji zdawało się, że zaraz zwymiotuje. Nagle poczuła,
że ma wolne ręce, i na nowo wstąpiła w nią nadzieja. Znie
ruchomiała na moment, a wtedy na pełnych wargach Isaka
pojawił się obleśny uśmiech. Ścisnął ją jeszcze mocniej, usi
łując równocześnie podciągnąć jej spódnicę.
- Jesteś gorętsza, niż udajesz, Laponeczko - zaśmiał się
chrapliwie. - Postaraj się trochę współdziałać. Zobaczysz, że
ci się to spodoba...
Raija odpowiedziała mu na to tak, jak zasłużył. Kopnęła
go w łydkę, a równocześnie wbiła paznokcie w jego twarz,
drapiąc oba policzki.
Była boso, więc kopnięcie okazało się mało bolesne, ale
jej ostre pazurki dały się Isakowi we znaki.
W jednej chwili niemal wytrzeźwiał, a w jego oczach bły
snął gniew.
- Ty diabelska dziewko! - zaklął, ogarnięty furią, i z ca
łej siły wykręcił jej ręce. Już nie namawiał dziewczyny do
współdziałania, tylko brutalnie cisnął ją na trawę za nanie
sionymi przez przypływ kamieniami.
- Przeklęta kocico! - wysyczał przez zaciśnięte, żółte od
tytoniu zęby. Zadrapania na policzkach podeszły mu krwią.
- Drogo mi za to zapłacisz!
- Daj tej dziwce porządną nauczkę - zachęcał brata pija
ny Sigurd, wymachując butelką. Trzeci kompan tymczasem
zasnął.
Isak rzucił się na Raiję i jednym szarpnięciem rozerwał
jej bluzkę. Wsunął dłoń za zniszczony materiał, a ustami
przywarł do szyi dziewczyny.
Raija krzyknęła. Krzyczała ze wszystkich sił.
Sigurd rechotał głośno.
- Zamknij się, lapońska dziwko! - Isak zakrył ręką usta
Raiji, ale ona go ugryzła. - Do diabła!
Cofnął gwałtownie dłoń, a dziewczyna znów krzyknęła
na całe gardło.
- Ja ci pokażę! - wrzasnął Isak, rozgniewany już nie na
żarty. Nagle jakby diabeł w niego wstąpił. Zamknął w żela
znym uścisku uniesione nad głową ręce Raiji, a drugą dło
nią wymierzył dziewczynie serię policzków. Każdemu ude
rzeniu towarzyszyło wyzwisko.
- Ty piekielna Laponko! Dziwko! Lapońska szmato! Wiedź
mo! Suko!
Na pierwsze uderzenia Raija zareagowała krzykiem, ale
potworny ból sprawił, że już po chwili nie była w stanie wy
dobyć głosu. W głowie jej huczało, świat wokół niej zawi
rował, a kolejne uderzenia na moment zatrzymywały go i na
nowo wprawiały w ruch.
W uszach usłyszała dzwonienie. Niebo, fiord, góry - wszy
stko zlało się w siną jednolitą masę. Nad sobą widziała już
tylko Isaka, który wydał się jej groźnym olbrzymem. Było jej
niedobrze, pociemniało jej w oczach z bólu i ze strachu.
- Lapońska dziwka! Szmata! - dosłyszała jeszcze docho
dzący gdzieś z daleka głos napastnika, a potem zapadła
w czarną otchłań.
- Co tu się dzieje?
Isak opuścił rękę i podniósłszy wzrok, zobaczył zbliżają
cego się Fina.
- Sigurd! - wrzasnął, wzywając pomocy, ale brat uznał,
że lepiej będzie zniknąć. Ściskając w garści cenną flaszkę,
umknął w stronę lasu.
Svend zaś, obudzony ze snu, także się wycofał. Nie był
zbyt odważny, a poza tym nie zamierzał oberwać za coś,
czego nie zrobił.
Isak został sam.
Ciężko dysząc, przybrał postawę obronną. Szczypały go
krwawiące zadrapania na policzkach.
Antti jednym spojrzeniem ocenił sytuację. Jego zielone
oczy napełniły się nienawiścią. Szeroko stawiając nogi, pod
szedł do Isaka.
- Wynoś się stąd do diabła! - zawołał, mocno uderzając
go w twarz. Isak, oszołomiony gorzałką, nie zdążył się uchy
lić. Cofnął się, z trudem utrzymując równowagę. Ale Antti
nie zamierzał odstąpić. - Spróbuj jeszcze raz tknąć Raiję! -
krzyknął i wymierzył następny cios, żeby podkreślić wagę
swych słów. -Jeśli jeszcze kiedykolwiek ją ruszysz, będziesz
żałował do końca życia!
Kolejne mocne uderzenia powaliły Isaka na ziemię.
Trudno było uwierzyć, że ten skamlący z bólu podpity
osiłek jeszcze przed chwilą tak odważnie napastował bez
bronną dziewczynę.
Antti, nie zwracając więcej na niego uwagi, ukląkł przy
nieprzytomnej Raiji.
Delikatnie poklepał ją po opuchniętych policzkach. Gniew
całkiem go opuścił, ustępując miejsca bezsilności. Nie chciał
nawet myśleć o tym, co by się stało, gdyby nie usłyszał krzy
ków dziewczyny, kiedy zsuwał łódź na wodę.
Szeptał jej imię i dziękował Stwórcy, że udało mu się ją
ocalić.
Mała Raija. Mała Raija, która okazywała mu tyle zaufania.
Społeczność żyjąca nad fiordem nie przyjęła go z otwartymi ra
mionami, dlatego Antti uważał za swój obowiązek wspierać
drobną dziewczynę, która przed dwoma laty przybyła do osa
dy. Wzięło ją do siebie małżeństwo Norwegów w podeszłym
wieku. Nowi opiekunowie jednak nie przywykli do dzieci, więc
nie najlepiej się to wszystko ułożyło. Raija była wyjątkowym
dzieckiem, ale oni tego nie zauważali. Jej upór tłumaczyli tym,
że wywodziła się z Finów - z marnych Finów - i postawili so
bie za cel wychować ją tak, by spełniła ich oczekiwania.
Ale Raija nie była w stanie się zmienić. Kiedy tylko mog-
ła, biegła na przylądek do Anttiego, jedynego spośród doro
słych, który starał się ją zrozumieć.
- Nie... nie... - mamrotała Raija na wpół przytomna.
Antti w kółko powtarzał jej imię, a jego wielkie, zniszczo
ne od ciężkiej pracy dłonie wciąż gładziły ją delikatnie po
policzkach.
- Gdzie... ty.... co?
Fin z największą czułością zapewnił dziewczynę, że nic
jej już nie grozi.
Pomyślał, że na zawsze zapamięta jej wzrok, wzrok za
szczutego zwierzęcia. Nikomu nie wolno niszczyć tak deli
katnej i wrażliwej istoty!
Okrył Raiję swoim kaftanem, a potem wziął ją na ręce.
Przeklinał w duchu Isaka i jego kompanów, drani i niero
bów, którzy poważyli się zaatakować bezbronne dziecko.
A najgorsze, że rodzina i znajomi i tak staną po ich stro
nie. Przecież pochodzili z tej wioski, tu uważano ich za swo
ich. Winą za to, co się stało, zostanie obarczona Raija, bo
powiedzą, że ich sprowokowała.
Kiedy Kristina zobaczyła Raiję w ramionach Kwena, wo
bec którego żywiła jedynie lęk i pogardę, wybiegła mu na
przeciw. Z pewnością wyrwałaby Raiję z jego ramion, gdy
by władczym tonem nie nakazał jej zachować spokój.
Kristina posłuchała, była wszak tylko bezbronną kobie
tą, ale od razu zobaczyła, że Raija jest bosa i ma na sobie
kaftan tego brudnego przybłędy. Co to mogło znaczyć, nie
chciała nawet myśleć. Jednak chyba nie dopuścił się aż ta
kiej podłości?
- Co się stało? Co jej zrobiłeś?
Znów rzuciła się ku Anttiemu, jednak zapomniała unieść
spódnicę i nadepnęła na nią. Przewróciłaby się niechybnie,
gdyby jej nie przytrzymał. G d y tylko odzyskała równowa
gę, wzdrygnęła się i puściła ramię Fina.
Opiekunka Raiji zawsze uważała się za coś lepszego, choć
tak naprawdę nie miała ku temu żadnych powodów. Antti,
widząc jej zachowanie, uśmiechnął się tylko pogardliwie.
- Co zrobiłeś Raiji? - zapiszczała Kristina cienkim gło
sem, zadzierając głowę ku górze. Ale Antti jej nie odpowie
dział. Bez słowa wszedł do chałupy i położył dziewczynę na
łóżku. Raija otworzyła oczy, które w mroku wydawały się
nienaturalnie duże. Antti poczuł, jak ściska go w gardle.
Szybko odwrócił wzrok i poszukał skóry, którą mógłby
okryć dziewczynę.
- Już dobrze, Raiju - odezwał się do niej po fińsku.
Po drobnej, bladej twarzy dziewczynki przemknął
uśmiech.
- Antti, jesteś taki dobry!
Twardy, surowy mężczyzna poczuł pod powiekami łzy.
Tymczasem do chaty wbiegła Kristina i nie posiadając się
z oburzenia, drżącą ręką wskazała mii drzwi.
- Wynoś się stąd! - zawołała.
Antti wyprostował się i założył na głowę czapkę. Nie za
mierzał kłaniać się tej kobiecie z szacunkiem.
- Ta leniwa dziewka pewnie umyśliła sobie spędzić resztę
dnia w łóżku? - gderała dalej Kristina.
Teraz Antti rozgniewał się nie na żarty. Wyciągnął Kri-
stinę za drzwi i powiedział wreszcie to, co od dawna leżało
mu na sercu.
- Takim jak ty nie powinno się pozwalać wychowywać
dzieci! Skoro Bóg nie dal ci urodzić własnych, nie powinien
też pozwolić, byś niszczyła życie cudzych!
- Ty byś się pewnie chętnie podjął jej wychowania, co? -
przerwała mu Kristina z szyderczym uśmiechem. - Ty oble
śny samcze!
Ale Antti nie zamierzał ustąpić.
- Raiję napadł syn porządnego Norwega! - Jego oczy po
ciemniały na samo wspomnienie tego zdarzenia i wygląda
ły teraz jak morze w czasie sztormu. Nie pomijając żadnych
szczegółów, Antti opowiedział o wszystkim, co wydarzyło
się na brzegu. Kristina pobladła, pierś jej falowała, a w jej
sercu wałczyły sprzeczne uczucia. Nie była pewna, czy po
winna dawać wiarę słowom Kwena.
- Myślę, że Raija szła właśnie do mnie - ciągnął Antti. -
Nie powinnaś jej pozwalać chodzić samej. Nigdy nic nie
wiadomo. Teraz pewnie będą się chcieli zemścić...
- Spróbuj jej czegoś zabronić... - zaczęła Kristina, ale zaraz
ugryzła się w język i spuściła oczy. Kiedy Antti ponownie
uchwycił jej spojrzenie, niemal zrobiło mu się żal tej kobiety.
To prawda, Raija miała trudny charakter. Zapewne nie
łatwo było jej matkować. Do tej pory patrzył na wszystko
oczami Raiji, bo bardzo pokochał to dziecko.
- Przepraszam - przez zaciśnięte blade wargi wydusiła
Kristina. Bez wątpienia wiele ją kosztowały te słowa. -
A właściwie, po co ona do ciebie chodzi? Ma przecież robo
tę w domu. Po śmierci Pedera przybyło mi obowiązków.
Niełatwo gospodarzyć wdowie, a z tą dziewczyną tylko do
datkowy kłopot.
- Uczę Raiję czytać.
- Czytać? A na co jej to?
- Sama mówisz, że kobiety mają ciężkie życie - odparł spo
kojnie Antti. - Umiejętność czytania może się Raiji kiedyś
przydać. Jest bardzo pojętna. I uczy się chętniej niż Reijo.
- To twój syn także umie czytać?
- Oczywiście.
To przesądzało sprawę. Kristina podjęła decyzję. Wpraw
dzie nadal nie widziała w tym większego sensu, ale skoro ha
łaśliwy wyrostek, syn Anttiego z przylądka, potrafił czytać,
to Raija tym bardziej powinna posiąść tę umiejętność.
- Przypiluję, żeby nie chodziła sama - obiecała. - Nie
wiem... jak mam ci dziękować... - dodała bardzo cicho. Sło
wa podziękowania niemal uwięzły jej w gardle.
Anttiego rozbawiło to i półżartem powiedział:
- Być może jeszcze za wcześnie o tym mówić, ale mam prze
cież syna, który pewnego dnia zechce się ożenić. Raija pochodzi
z Finlandii, tak jak my. Myślę, ze Reijo nie byłby złym mężem...
- Masz rację - odrzekła surowo Kristina. - Za wcześnie
jeszcze o tym mówić.
Antti uśmiechnął się w duchu. Domyślił się, co miały zna
czyć te słowa. Ta Norweżka uważa, że Reijo nie jest dość
dobry dla jej wychowanki.
- Pomyśl jednak o tym - rzucił na odchodnym.
Gdyby wzrok mógł zabijać, Antti na miejscu padłby tru
pem. W Kristinie wszystko się gotowało. Co za bezczelność!
Jak on śmiał w ogóle wystąpić z taką propozycją? Wydaje
mu się, że jego syn jest odpowiednim kandydatem na męża
dla Raiji! Prawda, Antti uratował dziewczynę od hańby, ale
to nie daje mu żadnych praw, by żądać takiej zapłaty!
Kristina i Peder snuli kiedyś własne plany, o których wspo
mnieli nawet Kristianowi i Marcie Elvejordom. Sąsiadom
przypadły one do gustu, jednak obie strony uznały, że moż
na z tym poczekać jeszcze kilka lat.
Kristina chętnie odłożyłaby tę sprawę, ale czas zaczynał
ją poganiać. Bóle ramienia, zawroty głowy, słabnące siły -
to sygnały, których nie można było lekceważyć. Teraz do
szło kolejne ostrzeżenie. Raija wprawdzie jest bardzo mło
da, ale przestała już być dzieckiem.
Trzeba porozmawiać z Elvejordami i jak najszybciej
wszystko uzgodnić. Kristina nie miała już sił, by samotnie
dźwigać ciężar odpowiedzialności za dziewczynę. Kiedy brn-
li ją na wychowanie, nie zdawała sobie sprawy, że będzie to
takie trudne. Razem z Pederem planowali taką wspaniałą
przyszłość dla swej podopiecznej, ale ze strony dziewczyn
ki napotykali niemal wyłącznie upór, rzadko wdzięczność
za to, że się nią zajęli.
Raija nigdy nie stała się posłuszną córką, jakiej pragnęli.
Niełatwo było ją sobie podporządkować. Kristina zauważy
ła, że w miarę jak dziewczyna dorasta, właśnie ta cecha cha
rakteru zaczyna w niej dominować. Jeśli silny charakter Ra
iji objawi się wyraźnie, Elvejordowie mogą wycofać się
z obietnic i poszukają dla syna bardziej ustępliwej żony.
Raija zapadła w głęboki sen. Nie mogła nic wiedzieć
o tym, że po raz kolejny ktoś decydował, w jakim kierun
ku potoczy się jej życie. Po raz kolejny dziewczyna miała
się dowiedzieć ostatnia, jaki los jej gotują. Bo nie tylko Kri-
stina myślała o przyszłości Raiji.
Nad rzeką, kilka kilometrów od zabudowań wioski, sie
dzieli dwaj młodzieńcy.
Reijo z obojętnym wyrazem twarzy żuł źdźbło trawy,
Karl natomiast nie przestawał ciskać kamieniami, jakby
w ten sposób starał się rozładować targającą nim złość.
- Co się tak wściekasz? - zagadnął Reijo. Podniósł głowę
i mrużąc oczy, popatrzył w niebo. - Dziś się przytuliła do mnie,
jutro przytuli się do ciebie! - Wypluł trawę i unikając wzroku
przyjaciela, dodał: - To chyba nie powód, żebyś się tak miotał.
Karl nie przestawał rzucać kamieniami. Na jego twarzy ma
lowało się cierpienie. Karl miał siedemnaście lat, ale okrągłe
policzki sprawiały, że wyglądał młodziej niż Reijo, mimo że
był od niego wyższy. Reijo wydawał się dojrzalszy, silnie za
rysowany podbródek i pociągła, wyrazista twarz dodawały
mu powagi. Karl doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Na
wet krępa sylwetka Reijo wydawała się bardziej męska niż je
go szczupłe ciało. Karl był pewien, że Raija także to zauwa
żyła, i gdyby miała wybierać, wolałaby Reijo.
Zresztą dała tego dowód. Przecież nie rzuciła się Reijo na
szyję tylko dlatego, że przeniósł ją przez rzekę. Chyba że...
Karl poczuł w piersi ból.
-• Posłuchaj, Karl! - Reijo usiłował uspokoić przyjaciela.
- Dla Raiji to nic nie znaczy. Zrozum, ona jest jeszcze dziec
kiem.
- Ale ty nie patrzysz na nią jak na dziecko - głos Karla
zabrzmiał lodowato. - Nie udawaj, że nie zwróciłeś uwagi
na to, jak się dziś do ciebie tuliła. Nie oszukuj mnie, Reijo!
Myślisz że nie zauważyłem, jak na nią patrzysz?
Reijo zarumienił się lekko. Próbował zbyć przyjaciela
żartem, ale zrozumiał, że nic nie ukryje przed badawczym
spojrzeniem Karla.
- N o , cóż - westchnął. - Może masz rację. Jest nas więc
dwóch. Ale ona przecież jest naprawdę jeszcze dzieckiem.
Żaden z nas nie może sobie rościć do niej praw.
- Robisz wszystko, żeby wzbudzić jej zainteresowanie -
rzekł Karl. - Gdyby to od ciebie zależało, nie pozwoliłbyś
mi się w ogóle do niej zbliżyć.
Reijo popatrzył surowo na Karla.
- To kłamstwo, dobrze o tym wiesz. Jesteś moim najlep
szym przyjacielem. Ufam ci. Jeśli kiedyś Raija wybierze cie
bie, nie ośmielę się wchodzić ci w drogę. Chcę, żebyś o tym
wiedział. Ale wszystko zależy od niej.
- Co za szlachetność!
Karl nie wierzył przyjacielowi, nie był w stanie. Bo wie
dział, że gdyby dziewczyna wybrała Reijo, starałby się ich
rozdzielić. Dlatego nie potrafił pojąć, że Reijo mógłby się
zdobyć na taki gest. Karl gotów był uczynić wszystko, by
zdobyć Raiję. Nie rozumiał, że miłość Reijo jest inna.
- Nie wierzysz mi - odezwał się cicho Reijo.
Karl potrząsnął głową. Twarz mu stężała. Nie zauważył
nawet, że grzywka opadła mu na oczy.
- Ja się pierwszy nią zaopiekowałem, kiedy przybyła do
wioski - mówił, nie patrząc na Reijo. - Byłem jej pierwszym
przyjacielem. Do mnie przyszła...
- To jednak wcale nie znaczy, że możesz ją mieć na włas
ność. Poza tym wcale nie wiadomo, czy cię kiedyś zechce!
- Nie? - syknął Karl, a jego twarz wykrzywiła wściekłość.
Reijo naprawdę się zmartwił, nigdy dotąd nie widział
przyjaciela tak wzburzonego. Karl był zwykle spokojny,
wręcz flegmatyczny. Rzadko kiedy źle się wyrażał o innych
i nigdy wcześniej nie okazywał tak gwałtownych uczuć.
- Raiji chyba wolno ze mną rozmawiać - ciągnął spokojnie
Reijo. - Nie możesz jej tego zabronić. Mnie zresztą także nie.
Karl milczał. Reijo miał rację, nie może im przeszkodzić.
A może jednak...? Tych dwoje tyle łączy... Raija i Reijo... Na
wet ich imiona brzmią podobnie, jak zaklęcie. Raija żarto
wała często, powtarzając: „Raija i Reijo przybyli do Ruiji".
Może to przeznaczenie?
Oboje mówili po fińsku. Ileż to razy Karl zastawał ich po
chłoniętych rozmową w języku, z którego on sam rozumiał
zaledwie parę słów. Kilka razy przyłapał Raiję na tym, że
rozmawiała na głos sama ze sobą w obcej dla niego mowie.
Bardzo go bolało, że przyjaciele mają przed nim sekrety, a on
stoi z boku tylko dlatego, że nie zna fińskiego.
Czasami Raija droczyła się z nim, mówiąc do niego w swo
im rodzinnym języku. Co prawda zazwyczaj wyjaśniała nie
znane mu słowa, ale nie był do końca pewien, czy zawsze tłu
maczyła je dokładnie.
Tęsknota, którą dostrzegał w jej oczach, napawała go
większym lękiem, niż chciał się do tego przyznać. Zaprze
dałby duszę, byleby się tylko dowiedzieć, o czym myśli, kie
dy tak wpatruje się w dal. O czym... A może o kim? O Re
ijo? Nie, Karl nie dopuszczał nawet tej myśli. Raija należa
ła do niego, w marzeniach była tylko jego, by ją zdobyć, go
tów był nawet zabić.
Reijo przeraził się, patrząc na twarz przyjaciela. Spojrze
nie błękitnych oczu nie należało do Karla, którego znal. Do
strzegł w nim błysk okrucieństwa.
- Przestań ją zachęcać tak jak dziś - syknął Karl przez za
ciśnięte zęby.
Reijo nie pojmował. Czy on ją rzeczywiście zachęcał? Że
by jednak uspokoić Karla, gotów był obiecać wszystko.
- Jak chcesz - rzekł, ale zaraz, jakby za podszeptem dia
bła, dodał: - Tylko że to dotyczy także ciebie!
Karl wypuścił z rąk kamień.
- Co masz na myśli?
- Nie udawaj niewiniątka, Karl. Kręcisz się koło niej
i wprost wychodzisz ze skóry, żeby pomóc Kristinie w cięż
szych pracach, a wszystko po to, by być bliżej Raiji!
- Skąd wiesz?
Reijo wzruszył ramionami.
- Nie muszę daleko pytać, wystarczy, że porozmawiam
z Rai ją...
Nie dokończył, bo Karl rzucił się na niego i powalił na
ziemię. Jego twarz wykrzywiła się z wściekłości. Reijo znów
dostrzegł ów dziwny błysk w oczach przyjaciela.
- A więc rozmawiacie o mnie? Nie życzę sobie! - krzy
czał, uderzając ciałem Reijo o ziemię.
Reijo otrząsnął się z zaskoczenia i pojął, że to nie żarty.
Karl był zdecydowany na wszystko. Reijo zrozumiał, że mu
si się z nim bić.
Był co prawda niższy od Karla, ale równie zręczny i sil
ny. Obaj młodzieńcy od dziecka nawykli do ciężkiej pracy,
wyrobili więc sobie i muskuły, i wytrzymałość. Wiele razy
się siłowali, ale nigdy nie bili.
Reijo nie chciał uderzyć przyjaciela, szybko jednak zro
zumiał, że nie ma wyboru.
Błękitne oczy Karla błyszczały fanatyczną nienawiścią.
Chłopak walczył zaciekle.
Reijo zacisnął zęby. Zrozumiał, że tym razem na nic się
nie zda odwoływanie do przyjaźni.
Rozluźnił mięśnie, żeby Karlowi się wydawało, iż zyskał
nad nim przewagę. Kiedy Karl przydusił go do skalistej zie
mi, Reijo poczuł, jak ostry kamień wbija mu się w plecy,
i syknął z bólu.
- Może jednak powstrzymam cię od rozmów z Raiją... -
głos Karla zabrzmiał nienaturalnie chrapliwie.
Reijo wycelował cios w twarz Karla, ale ten uchylił się
i zaraz Karl odwzajemnił się ciosem w brzuch. Reijo jęknął
z bólu. Karl był górą.
Reijo poczuł kolejne mocne uderzenie w twarz. Policzki,
nos, usta zapiekły go niemiłosiernie. W głowie mu łomota
ło, pulsowały skronie.
Co my robimy? przemknęła mu myśl. Przecież byliśmy nie-
rozłącznymi przyjaciółmi, a teraz gotowi jesteśmy się pozabi
jać z powodu dziewczyny? Właściwie dziecka jeszcze...
Więcej nie zdążył pomyśleć, bo przez czerwoną mgłę zoba
czył uniesioną do góry rękę Karla i jakiś szary cień. Instynk
townie obrócił się na bok, a wówczas coś mocno uderzyło
o ziemię w miejscu, w którym przed chwilą miał głowę. Mgła
ustąpiła. Reijo dźwignął się na kolana, plując krwią, ale nie
odrywał oczu od Karla, który stał nieruchomo, mrugając ner
wowo powiekami, jakby chciał się obudzić z koszmarnego snu.
Opuścił bezwładnie ręce i wpatrywał się z osłupieniem
w kamień, którym przed chwilą rzucił. Po długiej chwili,
która zdawała się trwać wieczność, zwrócił twarz ku Reijo.
Blady jak trup zdołał jedynie wykrztusić:
- Chciałem cię zabić...
Potem osunął się na ziemię. Klęczał, kryjąc twarz w dło
niach i zanosząc się spazmatycznym płaczem. Ramiona mu
drżały, kiedy szlochał przejmująco jak dziecko.
Reijo, choć uczestniczył w bójce, miał wrażenie, że przy
glądał się temu, co zaszło, jakby z boku. Widział siebie i Kar
la i był kompletnie porażony tym, co się stało.
Otarł się o śmierć. Nie miał najmniejszych wątpliwości,
że gdyby kamień trafił w jego głowę, leżałby teraz martwy,
zamordowany przez przyjaciela.
W końcu Karl zdołał stanąć na nogach i chwiejnym kro
kiem podszedł do Reijo. Drżącą ręką odgarnął z czoła grzyw
kę. Jego oczy, z których jeszcze przed chwilą biła nienawiść
i żądza mordu, wyrażały teraz bezgraniczną rozpacz.
- Dzięki ci za to, że żyjesz - wyszeptał i otarł krew z po
liczka przyjaciela."
Reijo usiłował przywołać uśmiech.
- Nie byłoby warto... Nawet ona nie jest tego godna... -
Karl wyciągnął dłoń, pozdzieraną do krwi na kostkach.
Nadal nie mógł uspokoić jej drżenia. Reijo popatrzył na
swoje ręce, zabrudzone ziemią i mocno podrapane.
Karl nie cofał dłoni. Reijo usłyszał jego słowa:
- Czy możesz mi wybaczyć? Nie wiem, co we mnie wstą
piło, ale to się nigdy więcej nie powtórzy. Nigdy! Przyrze
kam, że nikogo nie uderzę, jeśli nie będę musiał... Tylko wy
bacz mi, Reijo - dokończył gasnącym szeptem.
Reijo przełknął ślinę, w ułamku sekundy przypomniał so
bie lodowaty chłód w oczach Karla, jego nieludzkie spojrze
nie. Zobaczył nadlatujący w swoim kierunku kamień, po
czuł pocałunek śmierci...
Ale ta chwila minęła. Teraz znów stał przed nim Karl, któ
rego znal, i wyciągał do niego rękę z prośbą o wybaczenie.
Popatrzyli na siebie w milczeniu. Usta Karla drżały, od
dychał ciężko. W jego oczach Reijo widział rozpacz i błaga
nie. Chwycił dłoń przyjaciela i mocno uścisnął. A potem
padli sobie w ramiona. Karl dygota! na całym ciele. Reijo
dotknął policzkiem mokrej od łez twarzy przyjaciela, a po
tem uświadomił sobie, że i on płacze.
Zakłopotani odsunęli się od siebie. Reijo podszedł na
brzeg i obmył w rzece ręce i twarz. Karl zrobił to samo. Wo
da zesłała cudowny chłód, ukoiła ból i ostudziła emocje.
Młodzieńcy bez słowa wymienili spojrzenia.
- Może to była próba naszej przyjaźni - powiedział
w końcu Reijo, zapatrzony w wartki nurt.
- Nie mogę cię prosić o to, byś pozostał moim przyjacie
lem po tym, co się stało - rzekł Karl przygnębiony.
Reijo uśmiechnął się blado. Długo siedział w milczeniu
ze wzrokiem utkwionym w rzekę. Ktoś, kto obserwowałby
go z boku, mógłby sądzić, że wypatruje ryb. Karl poczuł się
żałośnie mały. Szydził z Reijo, wyśmiewał jego szlachetność
uczuć. A teraz Reijo udowodnił mu, że być szlachetnym to
coś wielkiego.
Omal go nie zabił, a on mu prawie natychmiast wyba
czył. Samo to dowodziło, że Reijo jest od niego lepszy, bar
dziej niż on godny Raiji...
- Jesteśmy przyjaciółmi. - Reijo uśmiechnął się szeroko,
patrząc na Karla. - Oczywiście, że jesteśmy przyjaciółmi!
Karl w życiu nie słyszał piękniejszych słów. Nie śmiał
w nie uwierzyć. Przez chwilę zdawało mu się nawet, że mo
że się pomylił. Ale wyraz twarzy Reijo świadczył o tym, że
ich przyjaźń ocalała.
- Ze względu na Raiję, dobrze, że tak się to skończyło.
Nie zasługuje, żebyśmy z jej powodu stali się wrogami.
Reijo, dostrzegłszy pustkę w spojrzeniu Karla, dodał po
śpiesznie:
- Nie tylko dlatego. Nadal jesteś moim najlepszym przy
jacielem. Przyjaźnimy się od wielu lat i to się liczy. Ten ko
szmar trwał zaledwie parę minut. Nie byłeś sobą. A skoro
udało nam się wyjść cało z takiej próby, myślę, że nasza
przyjaźń przetrwa cale życie...
7
Tak naprawdę wszyscy się jednak mylili co do Raiji: Kri-
stina, która pośpiesznie udała się do sąsiadów, Antti, który,
patrząc ponuro przed siebie, wiosłował zamaszyście przez
fiord, Karl, który uciekł w góry, nienawidząc siebie za swe
grzeszne myśli, wreszcie Reijo, któremu chodziły po głowie
takie same myśli, a który uważał Raiję za nie rozumiejące
niczego dziecko.
Wszyscy byli w błędzie. Raija dawno już przestała być
dzieckiem. Na długo przed tym, nim Karl i Reijo zdali so
bie sprawę ze swych uczuć, ona wiedziała. Zauważyła, jak
prześcigają się w wyświadczaniu jej drobnych przysług, jak
obaj starają się być blisko niej. Wystarczyło jedno jej słowo,
a ich twarze rozpromieniały się bądź posępniały.
Bawiło ją to, a zarazem napełniało lękiem. Oczywiście,
igrała z ogniem, wykorzystując tę nowo odkrytą władzę nad
przyjaciółmi. Ale która młoda dziewczyna nie uczyniłaby
podobnie?
Kiedy jednak pojęła, jakie namiętności potrafi w nich wy
wołać, przeraziła się i zaczęła kontrolować swoje zachowa
nie w ich obecności. Uśmiechnąwszy się do jednego, natych
miast kierowała uśmiech do drugiego. Jeśli Reijo wzbudził
jej irytację, krzyczała także na Karla. Raz po raz jednak kor
ciło ją, by zabawić się trochę ich kosztem. Na przykład
wówczas nad rzeką...
Gdyby chciała, przeszłaby sama, ale podkusiło ją, by po
zwolić płowowłosemu Finowi przenieść się na drugi brzeg.
Znów sprawdziła, jak ci dwaj znoszą rywalizację. Jeden i dru
gi chciał zyskać przewagę, ale żadnemu się nie udawało.
Teraz Raija zrozumiała coś jeszcze. Upokarzający epizod
z Isakiem otworzył jej oczy. Zrozumiała, co by się mogło
stać, gdyby przypadkowo nie zjawił się w pobliżu Antti, i na
samą myśl o tym wszystko się w niej burzyło.
Raija nie była tak naiwna, by nie wiedzieć, na czym po
lega związek między kobietą a mężczyzną. Miała oczy i uszy
i już dawno to zrozumiała.
Wiedziała, że miłość fizyczna nie musi być wstrętna i brud
na, tak jak to odczuwała, gdy Isak próbował wziąć ją siłą.
Wiedziała, że może być piękna, choć do końca nie potrafiła
sobie tego wyobrazić. Tak daleko nie sięgała wyobraźnią.
Przywoływała różne obrazy: Reijo gładzi zakamarki jej
ciała, których wcześniej dotykał Isak, tyle że delikatniej
i czulej... Nie!
Raija skuliła się i zakryła cała futrzaną narzutą. Zamru
gała gwałtownie powiekami, by odpędzić koszmar. Gdy po
woli spłynął na nią spokój, znów zamknęła oczy. Karl...
Równie gwałtowna reakcja. Znowu uczucie wstrętu! Jej dło
nie wędrowały po całym ciele. Kuliła się nawet pod własnym
dotykiem. Brzydziła się samej siebie.
Odsunęła na bok okrycie, chwyciła chustę i uciekła z bez
piecznej chaty. Nogi niosły ją nad rzekę. Nie widziała ani
nie słyszała, co się dzieje dookoła. Pragnęła tylko jednego:
jak najprędzej zmyć z siebie brud.
Zdjęła chustę i rzuciła ją na kamienie przy brzegu, po
czym weszła do wody.
Ciało dziewczyny zdrętwiało z zimna, jednak nawet chłód
wody nie zdołał ostudzić jej rozgorączkowanych myśli.
Zatrzymała się na środku rzeki, gdzie woda sięgała powyżej
piersi. Bez wahania przykucnęła, wystawiając tylko głowę
nad powierzchnię.
Szczękała zębami z zimna, ale równocześnie doznawała
wrażenia cudownej świeżości. Tarła pod wodą całe ciało,
jakby chciała usunąć ślady brutalnych rąk Isaka.
Spłukiwała gorące policzki chłodną wodą.
Nogi jej ścierpły. Choć stąpała po ostrych kamieniach,
nie czuła bólu. Ledwie utrzymywała równowagę, ale na
szczęście rzeka w tym miejscu była szeroka, a nurt niezbyt
wartki. Ostatkiem sił dotarła na brzeg i rzuciła się w wyso
ką trawę. Drżące z zimna ciało okryła chustą. Marzła, ale
równocześnie było tak, jakby na nowo odżyła. Co prawda
kiedy zamykała oczy, nadal wydawało jej się, że pożądliwe
dłonie obmacują jej nagą skórę, jednak lodowata kąpiel spłu
kała z niej najgorszy brud.
- Dlaczego dzieją się takie rzeczy? - wyszeptała, nie do
siebie ani nie do wiatru. Jej słowa były skierowane do przy
jaciela, którego tylko ona widziała, bo istniał jedynie w jej
wyobraźni.
- Dlaczego oni posuwają się do takich postępków? - prze
mawiała, szlochając, w języku niezrozumiałym dla Karla. -
Ty byś nigdy tak nie postąpił, prawda? Ani wobec mnie, ani
wobec nikogo innego.
Niewidzialny przyjaciel Raiji nie odpowiedział. Nie mógł
ukoić cierpienia piętnastolatki ani zetrzeć śladów, jakie po
zostawiła w jej duszy brutalna napaść Isaka. Ale Raiji zda
wało się, że czuje ciepło jego życzliwego spojrzenia. Dzięki
przyjacielowi nigdy nie była samotna, zawsze miała przy so
bie kogoś, na kogo mogła liczyć, kto, łagodny i wyrozumia
ły, potrafił dawać i nie żądał od niej więcej, niż sama była
gotowa ofiarować. Ten ktoś istniał w wyobraźni Raiji, a jed
nak był niemal równie rzeczywisty jak otaczający ją ludzie.
W powszednim życiu Raiji nie pozostawało wiele miej
sca na marzenia, ale dziewczyna posiadała niezwykłą zdol
ność przydawania słonecznego blasku nawet całkiem szarej
codzienności. Dzięki temu łatwiej było jej znosić trudy ży
cia wśród otaczających ją ludzi, którzy nie byli w stanie
zrozumieć takiej jak ona marzycielki. Opacznie tłumaczy
li sobie jej zachowanie - izolowanie się od otoczenia, zamy
ślone, nieobecne spojrzenie. Sądzili, że w ten sposób dziew
czyna chce zademonstrować swoją wyższość. Tymczasem
Raija była po prostu ulepiona z innej gliny. Choć wszyscy
zdawali sobie z tego sprawę, nie potrafili określić, na czym
to polega. Raija nigdy nie odnalazła się w nowym środowi
sku. Miała tylko dwóch przyjaciół: Reijo i Karla. Kristina
była dla dziewczyny ostoją, a Antti jedynym dorosłym,
którego darzyła zaufaniem. Od wszystkich innych odgro
dziła się grubym murem.
Raija zauważyła, że Kristina w ostatnim czasie podupadła
na zdrowiu. Co prawda zawsze była szczupła, ale w ostat
nim roku zostały z niej dosłownie skóra i kości. Rysy twa
rzy jej się wyostrzyły, a spojrzenie utraciło blask.
Raija nie kochała Kristiny. Starała się być wobec niej po
słuszna, ale robiła tylko to, co musiała. Nie okazywała opie
kunce żadnych uczuć. Właściwie nigdy nie troszczyła się
o nią. Dostrzegała, że Kristina gorzej wygląda, ale nie przej
mowała się tym, tak jakby dotyczyło to kogoś obcego.
Kristina nigdy nie znalazła miejsca w jej sercu.
- Odprowadzę cię do Anttiego na przylądek.
Raiji wydawało się, że się przesłyszała. Ciemne oczy
z niedowierzaniem spoczęły na kobiecie, która kazała się na
zywać matką. Co prawda w końcu z tego zrezygnowała, bo
Raija i tak zwracała się do niej po imieniu.
- Nauczysz się czytać! - rzuciła Kristina, odwrócona ple
cami do Raiji i wyprostowana jak kij. - Jeśli syn tego za
wszonego Kwena może, to i ty potrafisz.
- Idę sama!
- Nie! - głos Kristiny ciął jak ostrze noża. - Nadal jesteś
pod moją opieką i nie chcę, żeby ci się coś stało...
Raija zrozumiała, że nie ma sensu się sprzeciwiać. Wzru
szyła więc ramionami i zawiązała na piersi brązowo-żółtą
chustę. Pomaszerowała przed siebie, demonstracyjnie na
rzucając takie tempo, że Kristina ledwie nadążała. Słysząc,
jak opiekunka ciężko dyszy, Raija uśmiechnęła się złośliwie.
Dobrze jej tak! pomyślała. Rozrusza się trochę. Nie prosi
łam, żeby mi deptała po piętach.
Wczorajsza napaść Isaka naprawdę przestraszyła Raiję,
ale dziewczyna nie wierzyła, żeby coś takiego mogło się po
wtórzyć. Przecież nikt nie jest aż tak na wskroś zły! Mimo
chodem obejrzała się za siebie, ale nie dostrzegła Kristiny.
Przystanęła, przez chwilę rozglądała się bezradnie, a potem
zawróciła ścieżką, którą przyszła. Nagle usłyszała Kristinę,
która wołała ją zduszonym głosem. Raiję ogarnął strach.
Co jej się stało? pomyślała w popłochu.
Bez wahania ruszyła przed siebie. Kiedy zobaczyła leżącą
na ziemi Kristinę, podbiegła do niej. Starsza kobieta, czepia
jąc się pnia brzozy, usiłowała się podnieść. Była blada, wręcz
sina, a na pooranym zmarszczkami czole wystąpiły jej krople
potu. Raija pośpiesznie chwyciła wychudzoną opiekunkę,
która, wyczerpana, osunęła się w jej ramiona. Przyciskając do
piersi spracowane, pomarszczone dłonie, oddychała nierów
no, a z jej ust wydobywały się urywane jęki.
- Och... boli... w piersiach... To nic takiego...
- Czy już cię kiedyś tak bolało? - zapytała tknięta złym
przeczuciem Raija.
Kristina skinęła głową bez słowa. Raija przełknęła ciężko
ślinę. Powinna się domyślić! Widziała, że Kristina pracuje po
nad siły. Tej myśli towarzyszyła inna: To twoja wina, Raiju,
twoja wina... Jeśli ona umrze, to będzie twoja wina... Zrobiłaś
to celowo... To twoja wina...
- Idź! - jęknęła Kristina. - Zaraz... zaraz mi przejdzie...
Ale Raija nie odeszła. Bała się zostawić Kristinę bez opie
ki, dobrze też wiedziała, że sama nie zdoła zanieść jej do
chałupy. Jedyne, co mogła zrobić, to być przy niej.
- Idź! - jęknęła znów Kristina.
Raija pokręciła głową. Po raz pierwszy popatrzyła na
opiekunkę z odrobiną czułości. Kristina zawsze była silna,
to ona wydawała polecenia, dyrygowała wszystkim. Teraz
leżała w ramionach Raiji, nie będąc w stanie nawet usiąść.
Dziewczyna nagle popatrzyła na Kristinę innym wzro
kiem. Z oddaniem, to może za wiele powiedziane, ale w każ
dym razie dostrzegła w niej człowieka.
- Co się stało? - usłyszała nagle nad głową glos Karla.
Raija nie słyszała, gdy nadchodził, ale gdy go zobaczyła,
ulżyło jej na sercu.
- Jak dobrze, że jesteś! - zawołała.
Kristina otworzyła oczy, a w jej spojrzeniu, podobnie jak
u Raiji, odmalowała się ulga.
- Karl! - westchnęła i znów przymknęła oczy.
- Musimy przenieść ją do chaty - zadecydowała Raija.
Wstała ostrożnie, nie wypuszczając staruszki z rąk. - Chcia
ła mnie odprowadzić do Anttiego - wyjaśniła, odczytując
nie wypowiedziane pytanie we wzroku Karla.
- A ty jej uciekałaś? - stwierdził rzeczowo Karl.
Milczenie Raiji stanowiło wystarczającą odpowiedź. Zau
ważył w jej twarzy lęk, którego nigdy wcześniej nie widział.
Raija nie była strachliwa. Najwyraźniej jednak wydarzenia
poprzedniego dnia pozostawiły w niej trwały ślad.
O tym, co się stało, Karl dowiedział się po wizycie Kri-
stiny w ich domu. Zresztą nie była to jedyna rewelacja, ja
ką przekazał mu ojciec...
Karl pomógł Raiji podnieść Kristinę. Kto by przypu
szczał, że ta wysuszona staruszka jest taka ciężka? Ukrad
kiem zerknął na Raiję. Na pewno jeszcze o niczym nie wie.
Ojciec prosił go, by nie mówił nic dziewczynie, póki się nie
otrząśnie po tej sprawie z Isakiem.
Aż się palił, by jej przekazać nowinę, zobaczyć jej reak
cję, ale dał przecież ojcu słowo!
Przypadkowo dotknął dłoni Raiji i poczuł, jak oblewa się ru
mieńcem. A niech to! On, dorosły mężczyzna, rumieni się jak
jakaś panienka! Miał nadzieję, że Raija tego nie zauważyła.
- Zaniosę ją!
Zacisnął zęby i wziął Kristinę na ręce. Nie patrząc na Raiję,
w milczeniu ruszył ścieżką w stronę chałupy. Kristina ciążyła
mu jak otów, jej ciaio by\o ca\kiem bezw\ac\ne. Czu\ )eć\naK ou-
dech staruszki, a to znaczyło, że żyje. Nie wolno jej teraz
umrzeć! Teraz, kiedy wreszcie wszystko zaczęło się układać po
jego myśli! Jeśli Kristina wyzionie ducha, to, co już zostało
uzgodnione, trzeba będzie odłożyć na bliżej nieokreślony czas.
Oby tak się nie stało! Kristina musi żyć! Musi!
Położyli chorą w łóżku i otulili ją futrzanym okryciem.
Raija obmyła twarz opiekunki kawałkiem płótna zamoczo
nym w wodzie. Odetchnęli z ulgą, gdy Kristina mrugnęła
powiekami.
- Zawołam matkę! - powiedział Karl.
- Nie... - odezwała się Kristina z wysiłkiem. W tym jed
nym słowie zabrzmiało takie błaganie, że Karl zawrócił.
- N i e ?
- Zaraz mi przejdzie.
Na czoło Kristiny znów wystąpiły krople potu.
Raija wymieniła z Karlem zatroskane spojrzenia.
- Może jednak lepiej będzie, jeśli Karl sprowadzi Martę - ode
zwała się niepewnie, ale Kristina ostatkiem sił pokręciła głową.
- Idźcie do Anttiego!
- Nie mogę od ciebie teraz odejść! .- Raija była równie
stanowcza.
Kristina jednak spojrzała surowo na Raiję.
- Pójdziesz! Przynieś mi tylko wody, żebym miała pod
ręką... Idź już!
Karl wzruszył lekko ramionami, a Raija posłuchała opie
kunki, nie chcąc jej niepotrzebnie denerwować. Wyjęła misecz
kę i napełniwszy ją wodą, postawiła przy łóżku Kristiny.
- Karl pójdzie z tobą.
Raija uniosła brwi w zdumieniu. Do tej pory Kristina
wciąż powtarzała, by nigdy nie zostawała sam na sam z któ
rymś z młodzieńców, tymczasem teraz prosiła ją o coś dokła
dnie przeciwnego.
- Wyjdziesz za niego... - wyjaśniła chora. - To już posta
nowione.
Karl skinął głową bez słowa, kiedy Raija popatrzyła na
niego osłupiałym wzrokiem.
- Ach, tak... - odpowiedziała tylko, zaciskając usta i mru
żąc oczy.
Karl miał świadomość, że niezbyt szczęśliwie się stało,
iż Raija w taki sposób dowiedziała się o planowanym mał
żeństwie. Dobrze znał jej charakter. Domyślał się, co zna
czą złowrogie milczenie, zaciśnięte usta i kocie spojrzenie.
Wychodząc z chaty, Raija nawet nie obejrzała się na nie
go, odrzuciła w tył szczupłe ramiona i wyprostowała się
dumnie...
Karl popatrzył bezradnie na Kristinę.
- Idź z nią - wyszeptała chora. - I na nią uważaj...
Karlowi zdawało się, że Kristina wygląda trochę lepiej,
choć może było to tylko jego pobożne życzenie. Oczy mia
ła żywsze, a cera nie była już tak woskowo blada...
- Idź, chłopcze!
Zabrzmiało to jak rozkaz, choć wychudzona kobiecina
ledwie mogła się ruszyć.
- Raija ma się nauczyć czytać!
Oczy Kristiny zalśniły osobliwym blaskiem. Karl wy
szedł z chaty uspokojony. Teraz, gdy już wszystko zostało
ustalone, Raija znajdzie się pod jego opieką.
Karl ruszył biegiem i dogonił dziewczynę. Popatrzył na
nią kątem oka i nagle zapragnął, by rozpuściła włosy, sple
cione teraz w gruby warkocz przerzucony na plecy. Chęt
nie pogładziłby jej jedwabne pukle.
Raija należy do mnie, śpiewało mu w duszy. Należy do mnie!
Ale nawet głupiec by zauważył, że dziewczyna z tego po
wodu nie szaleje z radości.
Karl wcisnął ręce do kieszeni spodni, przybierając posta
wę dorosłego mężczyzny.
- No i co na to powiesz? - zapytał, udając obojętność.
- Mogło być gorzej - odparła bezbarwnym głosem.
- A cóż to za odpowiedź - żachnął się, ale zaraz się opa
nował i dodał: - Czyżbyś wolała kogoś innego?
- Innego? - Raija zatrzymała się i popatrzyła na Karla,
próbując odczytać z jego twarzy, co też miał na myśli.
Dopiero teraz zauważyła ślady po wczorajszej bijatyce.
Jej rozszerzone ze zdumienia piękne brązowe oczy nieocze
kiwanie napełniły się czułością.
- Co zrobiłeś? - wyszeptała. - Mów, Karl! Co zrobiłeś?
Chyba nie biłeś się z Isakiem?
Karl wykrzywił usta w uśmiechu i wykorzystując sytua
cję, objął dziewczynę. Przyciągnął ją do siebie, a Raija, za
skoczona, nawet nie próbowała się uwolnić.
- Rozmawialiśmy z Reijo - odrzekł niedbale. - I doszło
do kłótni.
- Biliście się? Ty i Reijo? Przecież jesteście przyjaciółmi!
- Poróżniliśmy się, przecież mówię... Ale w końcu doszli
śmy do porozumienia... Skąd ci przyszedł do głowy Isak?
Raija popatrzyła w bok i mruknęła:
- Tak tylko pomyślałam. Po tym, co się stało... Sądziłam,
że wiedziałeś o planach Kristiny i twoich rodziców. Myśla
łam... Zresztą, nieważne!
- Myślałaś, że porachowałem się z Isakiem za to, co ci
zrobił? - Karl uśmiechnął się z goryczą. - Czy takiego męż
czyznę rada byś poślubić, Raiju?
- Powiedziałam „nieważne".
- A może powinienem się z nim rozprawić? - rzekł z na
mysłem.
Raija zatrzymała się i popatrzyła mu prosto w oczy.
- Nie rób tego, Karl! Nigdy nie daj się sprowokować!
Nie odpowiedział. Raija szła obok niego, była tak blisko,
że czuł niemal dotyk jej ciała. Gdy wyrwała się z jego ob
jęć, zrozumiał, że nie życzy sobie jego bliskości. Jeszcze
nie... Trochę go to zabolało i w głębi serca zadawał sobie
pytanie: Czy zareagowałaby podobnie, gdyby jej mężem
miał zostać Reijo?
- Czy chcesz porozmawiać o tym, co się stało... o Isaku?
- zapytał w końcu.
- Nie!
Westchnął. Chyba posunął się za daleko, ale skąd mógł
o tym wiedzieć? Nie miał pojęcia, jakimi ścieżkami wędru
ją myśli dziewcząt, nie nadążał za Raiją, za tokiem jej rozu
mowania. Nigdy nie nadążał... I nagle napełniło go to lękiem.
Co prawda Raija będzie należała do niego, to już przesądzo
ne, ale przestraszył się, że nigdy tak naprawdę nie zdoła po
siąść jej do końca.
Szli dalej w milczeniu. Oboje zręcznie unikali się spojrze
niem. Raija była rozczarowana. Kristina mogła ją chociaż za
pytać. Raija nie lubiła być do niczego przymuszana. Niewy
kluczone, że gdyby kazano jej wybierać, uznałaby Karla za
najlepszego kandydata na męża. To co innego! Ale fakt, że
nie liczono się z jej zdaniem w sprawie tak dla niej ważnej,
postawił Karla w mniej korzystnym świetle.
- A co to za głupstwa z tym czytaniem? Po co ci to?
- Chcę się nauczyć czytać - odpowiedziała po prostu. -
Może i ty powinieneś się trochę pouczyć? Przyjaźnisz się
z Reijo od tylu lat i nie znasz ani słowa po fińsku.
- I co z tego? - Karl przyjął postawę obronną. - Po co
miałbym się uczyć fińskiego? Kto prosił Kwenów, by tutaj
przychodzili? Robią to z własnej nieprzymuszonej woli,
a skoro tak, niech się uczą naszego języka. Przecież ja się nie
będę uczył tej mowy, która przypomina krakanie!
Raija uśmiechnęła się cierpko.
- A może jednak dobrze by było, gdybyś nauczył się tro
chę tego krakania, Karl. Przyda ci się, skoro mamy się pobrać...
Karl zaczerwienił się. Znowu palnął głupstwo. Że też nie
zastanowił się nad tym, co mówi! Całkiem zapomniał, że prze
cież Raija także jest Kwenką. Ale też o byle co się obraża! Jak
by jej pochodzenie było jakimś powodem do dumy! Czy ma
przez całe życie stąpać na palcach, by jej nie urazić?
- Nie możesz mi zabronić się uczyć! - oznajmiła stanow-
122
czo Raija. - Jeśli cię to nie interesuje i wolisz pozostać nie
douczonym głupcem, to twoja sprawa, Karl. Ale mnie nie
możesz odmówić prawa do nauki!
Spurpurowiał ze złości. Raija szydziła z niego w żywe
oczy, najwyraźniej miała go za nic.
Z zastygłą niczym maska twarzą brutalnie przyciągnął ją
do siebie. W jego błękitnych oczach pojawił się błysk bez
względności, który przeraził Raiję. To nie był Karl...
- Może i ja cię mogę czegoś nauczyć, Raiju - wyszeptał
gorąco. - O ile okażesz się wystarczająco pojętna...
Delikatne, trochę dziecinne usta przywarły z całych sił do
warg Raiji. Dziewczyna opierała się. Ta sytuacja aż nadto
przypominała jej zdarzenie z poprzedniego dnia. Raija miała
dość ognisty temperament i nie należała do słabeuszy, jednak
Karl był o wiele silniejszy niż drobnej budowy dziewczyna.
Zraniła go chyba bardziej, niż przypuszczała. Karl gotów był
jej przychylić nieba, a ona z niego szydziła!
Nie zważał na to, że dziewczyna się broni. Należała
wszak do niego, była jego i nic już tego nie mogło zmienić!
Robił to, do czego miał prawo, wnet zresztą otrzyma bło
gosławieństwo Boga i ludzi.
Ale Raija nie chciała się poddać. Wprawdzie rozsądek pod
powiadał jej, że opierając się Karlowi, tylko podsyca jego pożą
danie, ale Raija rzadko szła za głosem rozsądku. Wiedziała jed
no: zawsze będzie walczyć z tymi, którzy zechcą narzucać jej
swą władzę. Silna wola dziewczyny i potrzeba niezależności nie
przystawała do oczekiwań ludzi, wśród których przyszło jej
żyć. Raija jednak nie potrafiła odstąpić od tego, co było dla niej
ważne, nie chciała zadawać gwałtu własnej duszy.
Brutalne pocałunki Karla stały się bardziej zmysłowe, ale
jego dłoniom nadal brakowało delikatności. Raija czuła, że
spragniony jest jej bliskości, czuła, jak narasta w nim podnie
cenie, słyszała, jak dyszy, nieporadnie gładząc ją po plecach.
Zdołała wreszcie uwolnić rękę i błyskawicznie, niby bronią
cy się kociak, wbiła paznokcie w już i tak sine i podrapane
policzki Karla. Zareagował natychmiast. Wypuścił ją z rąk,
jakby poparzył się żarem z paleniska. W ułamku sekundy błę
kitne oczy chłopaka zapłonęły złością, jednak Raija nie od
wróciła wzroku. Patrzyła na niego wyzywająco, nabrzmiałe
usta drżały, warkocz rozplótł się, a zwichrzone włosy przy
słoniły jej twarz.
Karl spuścił głowę. Zadrapania na policzkach, które po
zostawiły paznokcie Raiji, piekły niemiłosiernie, ale to nie
miało większego znaczenia.
Nawet nie patrząc na nią, czuł na sobie jej oskarżyciel-
ski wzrok. Zawstydzony, oparł się o pobliską brzozę. Kora
chłodziła jego rozpalone czoło.
Ależ z niego głupiec! Nie potrafił nad sobą zapanować,
zupełnie oszalał... ale to żadne wytłumaczenie. Dlaczego tak
się zachował? Przecież ją kocha...
- Czy nie powinniśmy pójść do Anttiego? - zapytała nie
oczekiwanie lekko, jakby nic między nimi nie zaszło.
Karl przełknął ślinę i odgarnął grzywkę z czoła. Czuł pod
powiekami łzy, ale walczył z całych sił, by się nie rozpłakać.
O, nie, Raija nie zobaczy jego łez!
- Wybacz mi! - wykrztusił. Wiele kosztowało go to wyzna
nie, dla Raiji jednak gotów był uczynić niemal wszystko.
- Idziemy - rzekła chłodno dziewczyna, nie wracając na
wet słowem do tego, co się stało przed chwilą.
Reijo zaklął, kiedy zobaczył, że nadchodzą. Że też muszą
zjawiać się właśnie teraz, kiedy ojciec wypłynął na połów.
Obecność Anttiego znacznie by wszystko ułatwiła. Musiał
by się skupić na książkach i nauce. Reijo zastanawiał się, co
czuje Karl. Zapewne słyszał o Isaku...
Reijo, myśląc o tym, co wydarzyło się wczoraj, mimowol
nie zacisnął pięści, aż pobielały mu kostki. Napiął mocno
mięśnie, zaś twarz, na której uwydatniły się kości policzko
we, zastygła jak maska. Reijo czuł, że mógłby zabić Isaka.
Kiedy poprzedniego wieczoru ojciec opowiedział mu o tym,
co zaszło, omal nie rzucił się do drzwi, by odszukać Isaka
124
i dać mu nauczkę. Antti z trudem odwiódł go od tego zamia
ru. Zdołał przemówić synowi do rozsądku i przekonać go,
że w ten sposób nie pomoże Raiji. Reijo nie był do końca
przekonany, że ojciec ma rację. Wydawało mu się, że Raija
byłaby zadowolona, gdyby się dowiedziała, iż porachował się
z Isakiem. Zwykle nie miała litości dla swych wrogów.
Kiedy Karl usłyszał, że Antti wypłynął, chciał natych
miast wracać, ale Raija zadecydowała, że zaczekają.
- Wiem, że wczoraj się pobiliście, ale chyba możecie wy
trzymać przez chwilę w swoim towarzystwie! - orzekła. -
Zresztą zdawało mi się, że już się nie gniewacie.
- Doszliśmy do zgody - skwitował Karl, pośpiesznie zerka
jąc na Reijo, który posłał Karlowi pytające spojrzenie, jakby
chciał się zorientować, czy Raija zna całą prawdę o przyczynie
ich bójki. Odetchnął z ulgą, domyśliwszy się z miny Karla, że
dziewczyna nie ma pojęcia, co ich poróżniło.
- Pewnie cię rozbawi nowina, że nie pytając nas o zdanie,
zadecydowano, że mamy się z Karlem pobrać - odezwała się
ironicznie Raija, z niewzruszoną miną żując źdźbło trawy. Po
Karlu natomiast widać było, że cierpi. Reijo dobrze go rozu
miał, choć sam poczuł się tak, jakby coś w nim umarło.
- Czy to źle?- zapytał.
- Tak sobie - odrzekła.
Reijo omal się na nią nie rozgniewał. Czy nie rozumie,
że każdym swym słowem rani Karla? W pełni pojmował ból
w oczach przyjaciela. On nigdy by nie pozwolił Raiji na ta
kie zachowanie, choć żywił do niej równie gorące uczucia.
- Nie rozumiem tego pośpiechu - ciągnęła Raija. - Dla
czego właśnie teraz?
Karl wbił wzrok w ziemię, z trudem przełykając ślinę.
Reijo drżącą ręką ujął dziewczynę pod brodę i zmusił, by
spojrzała mu prosto w oczy.
- Zdaje się, że między wami są jakieś niedomówienia, ale
mnie to nic nie obchodzi - rzekł cicho. - Najlepiej porozma
wiaj z nim szczerze. Wydaje mi się, że lepszego męża nie
znalazłabyś, Raiju, zresztą sama o tym wiesz. Nie jesteś
przecież jakąś bogatą panną, tylko zwyczajną Raiją Alatalo.
Piękną dziewczyną z Finlandii. Pamiętaj o tym, Raiju! Mo
że Karl jest nawet za dobry dla ciebie...
Raija nawet nie mrugnęła okiem.
- Może - rzekła gwałtownie, patrząc daleko w fiord.
A więc Reijo bierze stronę Karla. Cały świat się sprzy
siągł przeciwko niej. Czy nikt jej nie rozumie?
- Ty byś mnie zrozumiał - wyszeptała do siebie, ujrzaw
szy przed oczami znajomą twarz. - Ty byś zrozumiał.
Obaj młodzieńcy słyszeli niezrozumiałą mowę, ale nie za
reagowali.
- Chyba wyjadę stąd - powiedział Reijo, sam nie pojmu
jąc, po co to mówi. Nigdy o tym nie myślał, gdy jednak pa
dły te słowa, zrozumiał, że tak musi się stać. Zapewne ta de
cyzja dojrzewała głęboko w nim od dawna.
Teraz, gdy Karl ożeni się z Raiją, osada stanie się za cia
sna dla nich dwóch.
Dziewczyna jest dla niego już na zawsze stracona, nie bę
dzie miał czego szukać blisko niej. A nie należał do osób,
które zadowalają się okruchami.
- Dokąd? - zapytała odruchowo Raija, nawet nie odwra
cając głowy. Karl natomiast wpatrywał się w przyjaciela
zdumionym wzrokiem.
Reijo oparł brodę na kolanach i śledził lecącą wysoko me
wę. Na nowo ożyły dziecinne marzenia, które niegdyś roi
ły się w jego głowie.
- Pamiętasz, Raiju, w naszych rodzinnych stronach, w Fin
landii... Czy słyszałaś opowieści o skarbach ukrytych w Ruiji?
- Oczywiście, że tak - potwierdziła krótko.
- Opowiadano, że w Ruiji złoto leży wprost na ziemi
i każdy, kto chce, może zostać bogaczem - rzekł Reijo z oży
wieniem.
Raija uśmiechnęła się ze smutkiem, ale i z wyrozumiało
ścią, jak dorosły, który właśnie postanowił oznajmić dzie-
ciom, że baśnie nie są prawdziwe. Jak realista, który zamie
rza rozwiać cudze marzenia.
- Chyba w to nie wierzysz? Ja także śniłam o złocie i sre
brze... - Raija mówiła teraz tak, jakby dawno już przestała
być piętnastolatką. - Ale nie wiem, czy tak naprawdę w to
wierzyłam...
Zapatrzyła się gdzieś w przestrzeń, przenosząc się myśla
mi w całkiem inną rzeczywistość, w której nie było miejsca
ani dla Karła, ani dla Reijo.
- Chciałam im tak wiele ofiarować...
- Twojej rodzinie? - zapytał zaciekawiony Karl.
- Zamilcz! - zaszlochała Raija, ukrywając twarz w dło
niach. Ramiona jej drżały, jednak kiedy Karl chciał ją objąć
i pocieszyć, odsunęła się.
Reijo posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, jakby chciał po
wiedzieć: „Zostaw ją!"
To jeszcze bardziej zasmuciło Karla. Zrozumiał, że Reijo
zna Raiję lepie;, niż on sam zdoła ją kiedykolwiek poznać.
Reijo nie zwrócił jednak uwagi na reakcję przyjaciela.
Sam w pierwszym odruchu chciał przytulić dziewczynę
i poprosić, by wypłakała mu się na ramieniu, ale dobrze wie
dział, że na nic się to nie zda...
Wiedział, gdzie uciekła myślami, przebywała wśród ludzi,
którzy kiedyś stanowili jej najbliższą rodzinę. Karl swoim
pytaniem wyrwał ją z tego magicznego stanu i zmusił nieja
ko, by wróciła do rzeczywistości.
Cóż, może ta rzeczywistość nie rozpieszczała dziewczy
ny, jednak właśnie tu i teraz przyszło jej żyć. Choć Reijo
jak nikt inny potrafił wyczuć nastroje Raiji, zdał sobie jed
nak sprawę, że nadszedł czas, by wreszcie dorosła. Powinna
zrozumieć, że nie jest najważniejszą osobą pod słońcem i że
nie zawsze cały świat musi się kręcić wokół niej.
- Nie sądzę, że to tylko bajka - rzekł z przekonaniem. - Mo
że rzeczywiście niektóre opowieści są nieco przesadzone, ale
nie wszystkie. Myślę, że ci, którzy nam je przedstawiali, dawa-
li się trochę ponieść fantazji, bo też i nietrudno było nas,
którzyśmy znali jedynie lasy i biedę, zachwycić. Ale na pewno
tkwi w nich ziarno, a choćby ziarenko, prawdy. Ktoś pewnie
kiedyś znalazł złoto... - zakończył Reijo, zniżając głos.
Na jego twarzy odmalowało się napięcie, w oczach za
płonął żar na samo wspomnienie szlachetnego kruszcu, któ
rego co prawda nigdy nawet nie widział na oczy, ale o któ
rym słyszał cuda.
- Będę bogaty - dodał drżącym głosem, a z całej jego po
staci biła niezłomna wiara. - Znajdę złoto i będę bogaty!
- Sam w to nie wierzysz - zauważyła sucho Raija, która
już wyzbyła się wszelkich iluzji co do Ruiji. Zresztą jej ma
rzenia błądziły wokół całkiem innych spraw.
- A może jednak coś w tym jest? - odezwał się Karl, któ
remu wyraźnie udzielił się zapał przyjaciela.
Lubił napięcie i przygodę, więc doskonale rozumiał pragnie
nia Reijo. Bogactwa... złoto... Przecież wszystko jest możliwe!
Nawet biedaków takich jak oni, harujących w pocie czoła na
dzierżawionej ziemi czy zmagających się z twardą pracą na mo
rzu, może spotkać szczęście. Bogactwa... złoto...
Reijo nie zdawał sobie sprawy, że jego słowa rozpaliły
w Karlu wielkie marzenie.
- Oczywiście, że w Ruiji jest złoto! - mówił podniecony
Reijo. - I znajdę je ja, Reijo Kesaniemi!
- A gdzie zamierzasz go szukać? - Raija nie skrywała swej
dezaprobaty dla dziecinnego, jej zdaniem, pomysłu przyjaciela.
- Na wschodzie - odparł Reijo.
- Chętnie bym się do ciebie przyłączył - w głosie Karla
zadźwięczała nuta entuzjazmu.
Raija podniosła wzrok, a Reijo, który przechwycił jej
spojrzenie, odniósł wrażenie, że błysnęła w nim nadzieja.
- Szkoda, że to niemożliwe - dodał po chwili Karl, uświa
domiwszy sobie, że to nie takie proste.
- Jeśli trafię na żyłę złota, poślę po ciebie - zażartował
Reijo, pragnąc rozładować napięcie.
- Chyba jednak będę się musiał zadowolić srebrem z mo
rza - uśmiechnął się z żalem Karl. - Chociaż Bóg tylko ra
czy wiedzieć, czemu ostatnio tak go mało.
- Raija woli pewnie być żoną rybaka, niż mieć za męża
awanturnika uganiającego się za złotem! - Reijo po przyja
cielsku poklepał Karla po ramieniu, unikając spojrzenia
ciemnych oczu Raiji, które zdawały się protestować prze
ciwko wszystkiemu, co mówił.
- Wracam do domu! - Raija poderwała się gwałtownie, jak
by nagle odeszła jej ochota na czekanie. - Powiedz Anttiemu,
że byłam! Mam nadzieję, Reijo, że znajdziesz kiedyś złoto.
Z lekkim uśmiechem na twarzy wyglądała jak anioł. Ale
Reijo dobrze wiedział, że daleko jej do świętości. Jednak
w jej słowach nie kryło się szyderstwo. Chociaż nie wierzy
ła w tę historię o złocie, życzyła mu jak najlepiej.
- Przecież on jeszcze nie wyjeżdża - prychnął Karl.
- A co to zmienia? - Raija posłała Reijo olśniewający
uśmiech i chwyciwszy Karla za ramię, rzekła: - Chodź!
Karl poszedł za Raiją jak posłuszny pies żebrzący o jej przy
jaźń. Reijo, choć także kochał się w dziewczynie, patrząc za ni
mi pomyślał, że chyba nie chciałby być na miejscu Karla.
Raija mogła ofiarować mężczyźnie raj na ziemi, ale mo
gła też przemienić jego życie w piekło.
- Pewnie wolałabyś na męża Reijo, co? - zacietrzewił się
Karl.
Aż nadto dała mu do zrozumienia, że nie pała zachwy
tem z powodu rychłego z nim ślubu. Tylko brakowało, by
mu to rzuciła prosto w twarz.
- Nie - odpowiedziała, wprawiając Karla w osłupienie. -
Za nic na świecie nie poślubiłabym Reijo.
- Ale... - zdumiał się. - Tak dobrze się rozumiecie... Tyle
was łączy... - zająknął się, bo zabrakło mu słów, które mo
głyby w pełni wyrazić, co czuje.
Ale Raija te słowa znalazła:
- Oczywiście, że wiele nas łączy! Oboje jesteśmy Kwena-
mi, mówimy tym samym językiem, pochodzimy z tego sa
mego kraju, więc to oczywiste, że się rozumiemy. Reijo jest
dla mnie jak brat... Mojego rodzonego brata nie dane mi by
ło obserwować, gdy dorastał...
- Chcesz porozmawiać o... o twoim bracie? - Karl deli
katnie ujął dłoń Raiji. Tak bardzo pragnął poznać choć nie
które jej myśli.
- Nie - odparła. - Matti jest częścią mojego życia. Nie
zrozumiesz tego...
Tymi słowami raz jeszcze obróciła nóż w krwawiącym
sercu Karla.
Pozwoliła jednak trzymać się za rękę. Może mimo wszy
stko nie jest jej całkiem obojętny?
W miejscu, gdzie ścieżka się rozwidlała, Karl spróbował
ją objąć, ale Raija nie miała ochoty na pieszczoty i ze śmie
chem wywinęła się z jego objęć.
- W ogóle cię nie obchodzę! - wybuchnął rozżalony.
Pod wpływem jego wyrażającego cierpienie spojrzenia
Raija złagodniała. Uśmiechnęła się ciepło i gładząc go lekko
po twarzy, wyszeptała:
- Ależ tak, głuptasie! Tylko że jesteś zbyt niecierpliwy
i zbyt dobry...
Po czym uciekła od niego lekkim krokiem.
Słowa Raiji obudziły w sercu młodzieńca nadzieję. Nie
wiele było trzeba, by na nowo zakwitła.
Raija dochodziła właśnie do chaty, gdy nagle ze środka do
słyszała jakieś głosy. Zmarszczyła brwi. Czyżby z Kristiną było
już tak źle, że mówiła do siebie? A może odwiedziła ją Marta?
Nie, to raczej niemożliwe. Marta nie była już pierwszej młodo
ści i nie zdążyłaby tak szybko dotrzeć tu ze swej zagrody.
Dziewczyna podkradła się bliżej i nastawiła uszu.
Ostry, kąśliwy głos Kristiny wyraźnie przenikał przez
ścianę, natomiast ten drugi... też kobiecy, wydał się jej dziw
nie znajomy. Czyżby już go kiedyś słyszała?
Raija przycisnęła dłonie do piersi i jeszcze mocniej wytę
żyła słuch.
Nie, to niemożliwe... niemożliwe... A jednak jakże znajo
mo brzmi miękki, śpiewny akcent...
Niski, melodyjny glos. Kaleczone słowa w obcym dla tej
kobiety języku.
Łzy popłynęły Raiji z oczu, ale nawet ich nie poczuła. Drżąc
z napięcia, przygryzała dolną wargę, żeby nie zacząć krzyczeć
pod wpływem uczucia tak obezwładniającego, że nawet słowo
„szczęście" nie w pełni oddawało jego intensywność.
Ona! To nie może być nikt inny!
Raija odetchnęła głęboko. Długo zamknięte wrota, którymi
odgrodziła się od przeszłości, otwierały się powoli, wpuszcza
jąc przesycone zapachem wrzosów wspomnienia szczęśliwych
dni. Jeśli ona tu była... Przecież nie przyszła sama...
Policzki zapłonęły, a w oczach dziewczyny pojawiła się
nadzieja. Przełknęła ślinę. Poczuła, że pocą jej się dłonie,
więc szybko wytarła je o spódnicę. Przeczesała włosy i wre
szcie, zebrawszy się na odwagę, wkroczyła do pogrążonej
w półmroku izby.
Kristina coś mówiła, ale Raija jej nie słuchała, ślepa i głu
cha na wszystko, prócz jednej jedynej osoby, która siedzia
ła przy łóżku opiekunki. W tej krótkiej chwili istniała dla
niej tylko niewysoka, pulchna kobieta w lapońskiej czapce,
spod której wystawały siwe włosy, kobieta o krągłych po
liczkach, na których znać było głębokie bruzdy.
Raija domyśliła się, że ciemne oczy gościa próbują roz
różnić w mroku jej postać, więc podeszła bliżej światła.
Oślepiały ją łzy, wzruszenie odebrało mowę... Zaraz po
czuła na swej twarzy dotyk szorstkiego policzka, poczuła
ukochany zapach skór i dymu z tysięcy ognisk.
- Ravna! Ravna! - rozszlochała się w ramionach kobiety,
która była jej bliska jak matka. Jedyna, którą Raija kochała
równie mocno jak rodzoną matkę, mieszkającą gdzieś
w Finlandii.
8
Raija zasypała Ravnę pytaniami, na które nie dość było
odpowiedzieć tak lub nie. Dziewczyna chciała wiedzieć
wszystko: Co Ravnę sprowadza do wioski? Jak się tu znala
zła? Dokąd się udaje? Czy jest sama? Ledwie nadążała za
czerpnąć tchu pomiędzy jednym a drugim niezmiernie waż
nym pytaniem.
Ravna roześmiała się tym swoim dobrym śmiechem, któ
rego Raija nigdy nie zapomniała, a jedynie ukryła głęboko
w pamięci, bo wiązał się ze wspomnieniami, które wywoły
wały ból.
Laponka na chwilę odsunęła delikatnie Raiję. Jej twarz
rozpromieniła się miłością i ciepłem. Raija nadal pozostała
jej córką, zesłaną przez los po śmierci małej Laili.
- Poczekaj, dziecinko! - poprosiła w języku, w którym
przez ostatnie dwa lata Raija rozmawiała jedynie ze sobą,
i, nie wypuszczając z objęć dziewczyny, odwróciła się do
Kristiny.
Zdawało jej się, że dostrzegła w oczach obcej kobiety cień
zazdrości, ale ponieważ trwało to zaledwie moment, do koń
ca nie była pewna, czy się jej to nie przywidziało.
- Dziękuję, że mnie przyjęłaś - odezwała się łamaną nor-
weszczyzną. - Nie będę dłużej przeszkadzać. Porozmawiam
z Rai ją na zewnątrz.
Raija przytaknęła jej z zapałem.
- Ale nie zabierzesz jej ze sobą?! - Kristina uniosła się na
łokciach.
Na twarzy Ravny odmalowało się zaskoczenie, szybko
jednak zrozumiała, że w słowach kobiety kryje się lęk przed
utratą dziecka, które Ravna także kochała.
- Nie - uśmiechnęła się, pogładziwszy pośpiesznie Raiję
po włosach. - Tutaj jest jej miejsce - dodała ze smutkiem.
Kristina opadła na łóżko uspokojona.
- Porozmawiajcie więc sobie...
Ravna przepuściła Raiję przodem. Ależ ta dziewczyna
wypiękniała! Nie była już dzieckiem! Szła wyprostowana,
głowę trzymała wysoko. Ravna poczuła przypływ dumy i na
nowo ożyło w niej dawne marzenie, poruszając jakże bole
sną strunę. Tyle razy wyobrażała sobie, że wszystko jeszcze
ułoży się po jej myśli, teraz jednak zrozumiała, że jest to
bardziej niż kiedykolwiek nierealne.
Raija zatrzymała się dopiero nad rzeką, do której zawsze
coś ją wabiło. Usiadła nad brzegiem i utkwiwszy uważne
spojrzenie w twarzy Ravny, poprosiła:
- Opowiadaj! Wszystko. Muszę wiedzieć wszystko, ro
zumiesz? - I odetchnąwszy głęboko, dodała cicho: - Ravna,
mamo.
Nawet gdyby dwa lata rozłąki osłabiły więź między tymi
dwoma kobietami, to słowa Raiji przełamały lody. Ravna
chyba nigdy jeszcze nie czuła takiej radości. Tak bardzo się
martwiła, że dziewczynka o niej zapomni, że w nowym
świecie Raiji zabraknie dla niej miejsca. Podczas rozmowy
z Kristina ten lęk jeszcze bardziej się w niej spotęgował. Dy
stans, z jakim ją potraktowała nowa opiekunka Raiji, spra
wił, że Ravna poczuła się jak intruz. Świat Raiji tworzyli te
raz ludzie o norweskich imionach i Ravna obawiała się, że
córka Erkkiego Alatalo stała się jedną z nich.
Teraz zrozumiała, że bała się niepotrzebnie. Powinna
wiedzieć, że Raija nie zapomina, i jeśli już raz kogoś ob
darzy swoją miłością, to na zawsze. Była dzieckiem, gdy
nazwała ją mamą, i tak pozostało. Nadal dla Raiji była
mamą.
- Powoli, dziecinko - poprosiła Ravna. - Mów najpierw
ty! Twoja stara matka chciałaby usłyszeć o tych latach, któ
rych nie mogła z tobą dzielić.
- Nie jesteś stara! - Raija pogładziła z miłością pokryty
bruzdami policzek Ravny.
- Pawa wspominał, że byłaś... krnąbrna - zaczęła Ravna.
- Ze nie odzywałaś się do nikogo prócz Siggi, a i do niej nie
wiele. Że nie jadłaś...
- O czym miałam rozmawiać z Pawą? - Raija odrzuciła
w tył głowę. - Z jego synami też nie miałam żadnych wspól
nych tematów. Miałam może rozprawiać o odgłosach wyda
wanych przez renifery?
W pełnych życia oczach Ravny rozpaliły się błyski.
- Za to Sigga twoim zdaniem zasługiwała na to, żeby za
mienić z nią parę słów?
Raija wzruszyła ramionami.
- Przecież z kimś musiałam rozmawiać, a ona wydawała
mi się z nich najrozsądniejsza. Poza tym jest dziewczyną. Co
nie znaczy od razu, że ją szczególnie polubiłam.
O, nie, pomyślała Ravna. Dobrze wiem, że nie polubiłaś
Siggi. Głośno zaś dodała:
- Nic dobrego nie wyjdzie z twojego uporu, Raiju!
- Pawa sprzedał mnie Pederowi i Kristinie.
- Sprzedał?
- Zapłata, jaką otrzymał od Pedera, była bardzo wysoka.
Nie wydałby na mnie tyle, nawet gdybym więcej jadła. Mo
że razem z Pehrem podzielili się zarobkiem? - Głos Raiji
brzmiał teraz bardziej hardo. - Póki Peder żył, nie było mi
tu aż tak źle... on był dobry. Zaginął zimą na Lofotach. Kri-
stina jest do niczego.
- Może nie potrafi inaczej, chociaż się stara - tłumaczy
ła ostrożnie Ravna. Teraz zaczynała pojmować, skąd w Kri
stinie tyle goryczy, kiedy mówiła o Raiji. Nigdy nie udało
jej się zdobyć serca dziewczynki.
- Może.
- Jaki jest ten chłopak, którego dla ciebie znalazła?
Ach, więc Kristina zdążyła i o tym powiedzieć? W spoj
rzeniu Raiji znać było pustkę.
- Oswojony - rzekła w końcu, uśmiechając się krzywo.
Chociaż na twarzy Ravny nie drgnął ani jeden mięsień,
Raija szybko się poprawiła:
- Jest chyba miły. Nawet bardzo. Przystojny, tak mi się
wydaje - zamyśliła się. - Tak, jest przystojny, ale to dla mnie
nie ma specjalnego znaczenia. Oczywiście lepiej, by był uro
dziwy niż stary i brzydki, ale to wszystko nie jest takie waż
ne. Ma błękitne oczy i jasne włosy. Niezbyt wysoki. Co je
szcze? Jest urodziwy i dobry.
- Za dobry?
Raija długo patrzyła na Ravnę. W spojrzeniu przybranej
matki dostrzegła zrozumienie. Oczy, które widziały tak wie
le, przejrzały ją na wylot.
- Tak - westchnęła Raija. - Jest za dobry. Ja nie potrafię
taka być, Ravno. I dlatego czuję, że się nie nadaję. Że jest za
dobry dla mnie.
- Nikt nie jest dla ciebie za dobry, Raiju! Pamiętaj o tym,
córko! Nikt nie jest dla ciebie za dobry. Ale... - Ravna uśmiech
nęła się. - Myślę, że i ty nie zawsze jesteś aniołem, nie sądzę,
byś się mogła aż tak zmienić. Postaraj się zapanować nad zło
ścią i gniewem, postaraj się pokochać więcej osób. Przecież nic
nie tracisz, obdarzając innych przyjaźnią...
- Nie mogę zaprzyjaźnić się z kimś, kogo nie lubię!
- Polubisz większość ludzi, jeśli tylko się trochę posta
rasz, dziecko.
Raija nie zaprotestowała, chociaż wcale nie była przeko
nana, że Ravna ma rację.
- Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa!
- Ja także - odparła oschle dziewczyna. - Lubię Karla,
choć nie sądzę, że potrafię pokochać go ponad wszystko na
świecie.
Ravna uśmiechnęła się z wyrozumiałością.
- Może powinnaś się z tego cieszyć? Wielkie i gwałtów-
ne uczucia łatwo się wypalają, cóż wówczas pozostaje?
Uwierz mi, Raiju, że lepiej, by uczucie między wami doj
rzewało powoli. Jesteś jeszcze taka młoda!
- No właśnie! - weszła jej w słowo Raija. - Nie mam naj
mniejszej ochoty wychodzić za mąż. Zupełnie nie rozu
miem, skąd ten pośpiech!
Ravna uśmiechnęła się ze smutkiem. Wystarczyło rzucić
okiem na Raiję, by zrozumieć pośpiech Kristiny, która po
nadto nie wyglądała na zdrową. Ravna ją rozumiała.
- My także będziemy wyprawiać wesele.
Raija znieruchomiała. Wiadomość poruszyła ją bardziej,
niż chciała się do tego przyznać. Poruszyła i napełniła
smutkiem.
- Sigga? - zapytała cienkim głosem.
Ravna skinęła głową. Dostrzegła to, czego Raija nie
chciała po sobie pokazać. Serce Laponki krwawiło. Jej ma
rzenia mogły się spełnić, gdyby nie Pehr. A teraz było już
za późno.
- Mikkal także nie widział powodu do pośpiechu -
uśmiechnęła się z matczyną miłością. - Zdaje się, że pod tym
względem jesteście do siebie podobni. Ale Pawa uważa, że
jego córka osiągnęła już odpowiedni wiek do zamążpójścia
i że należy wypełnić starą umowę.
- A więc zaręczyny - zaśmiała się Raija głucho i nerwo
wo przełknęła ślinę. Łzy paliły ją pod powiekami, ale zdo
łała powstrzymać się od płaczu.
- Mikkal chciał się z tobą zobaczyć, ale ja wolałam z to
bą pomówić pierwsza.
Ravna nie zdradziła ani słowem, że jej syn wykazywał
większy zapał, by spotkać się z Raiją niż ze swą przyszłą żo
ną. Tylko gniew Pehra zdołał go powstrzymać.
Z obowiązku spędził w jurcie Pawy wieczór, po którym
Ravna, chcąc nie chcąc, musiała przyznać rację mężowi:
Mikkal zachowywał się, jakby był na pogrzebie, i zupełnie
nie przypominał zalotnika, który przybył się oświadczyć.
Ledwie zaszczycił Siggę kilkoma obojętnymi spojrzeniami,
a słowa, które zamienili, dałoby się policzyć na palcach jed
nej ręki. I bynajmniej nie były to miłosne wyznania. Ravna
udawała, że nie słyszy, o czym mówią, ale w głębi serca zro
biło jej się żal córki Pawy.
Uważała co prawda, że jej syn jest wspaniałym i przystoj
nym młodzieńcem, ale dla Siggi byłoby chyba lepiej, gdyby
poślubiła kogoś innego.
Sigga była śliczną dziewczyną, a przy tym pracowitą
i zręczną. Zasługiwała na miłość. Zasługiwała na kogoś lep
szego niż mąż, który żył wspomnieniami. Była jednak tak
zauroczona Mikkalem, że nie domyślała się wcale, iż on jej
nigdy tak naprawdę nie pokocha.
Pehr, odsyłając Raiję do Lyngen, zniszczył życie nie tyl
ko jej. Ravna często nad tym rozmyślała. Teraz zaś miała
już tylko nadzieję, że Mikkal nie zrobi niczego, co by je
szcze bardziej pogmatwało los tego dziewczęcia. Nie powi
nien zawracać jej głowy! Ravna bez trudu dostrzegła, że Ra-
ija nie pali się do małżeństwa z Karlem. Zawsze miała sła
bość do Mikkala...
Najlepiej by było, gdyby tych dwoje się teraz ze sobą nie
spotkało, ale Ravna wiedziała, że nie zdoła im przeszkodzić.
To tak, jakby próbować zatrzymać przypływ. Mikkal uczyni
wszystko, co w jego mocy, by zobaczyć się z Raiją.
- Zwykle jestem w obejściu. - Raija starała się nadać swym
słowom obojętny ton.
Ravna jednak bez trudu ją przejrzała.
- Powiem mu o tym.
- Czy Sigga jest równie piękna jak kiedyś?
Ravna wychwyciła w glosie dziewczyny zazdrość prze
mieszaną z ciekawością i uśmiechnęła się.
Raija jej nie zwiedzie, tak naprawdę chciałaby się dowie
dzieć, czy Sigga jest ładniejsza od niej.
- Jest bardzo piękna.
Raija, najwyraźniej niezadowolona z takiej odpowiedzi,
wymownie zacisnęła usta, co bardzo rozbawiło Ravnę.
- Sigga ciągle ma duże, trochę dziecinne oczy. Nabrała cia
ła, ale dobrze jej z tym. Trochę zaokrągliła się też na twarzy
i wygląda bardzo korzystnie. Po prostu promienieje urodą.
- Ale włosy zawsze miała dość liche - przerwała Raija
ostrym głosem. Długo musiała sobie przypominać, by zna
leźć jakąś niedoskonałość w narzeczonej Mikkala.
- No, cóż - zaśmiała się pogodnie Ravna. Jakże dobrze ro
zumiała Raiję! A równocześnie niezmiernie bolała nad swą
przyszłą synową. - Takich włosów jak ty nie ma nikt, Raiju.
Włosy Siggi pojaśniały w ostatnich latach, ale niesprawiedli
wością byłoby przyrównywać je do twoich.
- Czy Mikkal ją kocha?
- Mikkal? Na to wygląda - rzekła Ravna, starając się ubar
wić nieco prawdę.
Ale i Raiji nie dało się tak łatwo oszukać. Ona także po
trafiła wyłapywać ukryte tony i znaczenie nie wypowiedzia
nych słów. Domyśliła się, że Ravna nie jest z nią do końca
szczera.
- Cieszę się, że zobaczę Mikkala - odezwała się wesoło,
nagle zmieniając ton rozmowy. - Musi być już stary, odkąd
pamiętam, zawsze był taki dorosły...
- Ma dopiero dwadzieścia jeden lat - odpowiedziała Ra-
vna, pewna, że Raija wie to równie dobrze jak ona sama.
Raija podniosła oczy ku niebu, nadal udając zdziwienie,
i zawołała:
- Naprawdę już tyle? A ja mam piętnaście i wydaje mi
się, że jestem już stara. - Zamilkła na chwilę, a po namyśle
dodała: - Karl ma siedemnaście, ale według mnie jest prze
raźliwie młody.
Ravna westchnęła cicho. Czy potrzebowała więcej dowo
dów?
Raija chyba nie do końca zdawała sobie sprawę z sensu
swoich słów.
Ravna poczuła ogarniającą ją bezradność. Wiedziała, że
w żaden sposób nie może zabronić Mikkalowi odwiedzić
dziewczyny, gdyby jednak wcześniej wiedziała to, co w tej
chwili, nie zgodziłaby się nigdy na ich spotkanie.
Raija zawsze była obcym ptakiem, wcale nie małym kru
kiem, jak tego pragnął Mikkal. Zawsze była inna, Ravna nie
znała nikogo podobnego do tej dziewczyny. W ich wspól
nocie była obca, tutaj najwyraźniej także. Kto wie, może by
ła obca także wśród swoich?
Ta ciemnooka dziewczynka, którą Ravna niegdyś przy
garnęła, kryła w sobie tak wiele tajemnic. Ale Ravna nie
mogła jej nie pokochać. Tak naprawdę było to dobre dziec
ko, choć Ravna miała świadomość, że jeśli wezmą w niej
górę gorsze cechy, może doprowadzić się do zguby. Nie
raz też zastanawiała się, czy Mikkal naprawdę tak dobrze
rozumie Raiję.
- Czy jest przystojny?
Ravna, pogrążona w rozmyślaniach, nie usłyszała, o co
pyta ją Raija.
Dziewczyna powtórzyła pytanie.
- Matka zawsze uważa, że jej dziecko jest najpiękniejsze
na świecie.
Raija uśmiechnęła się, a Laponce zdawało się, że dostrze
ga w tym uśmiechu odbicie własnych uczuć.
- Oczywiście, że Mikkal jest przystojny - powiedziała Ra
ija z uporem. - Zawsze był piękny i dobry.
- Nie uważasz, że był zbyt dobry? - Ravna nie mogła się
powstrzymać od drobnej złośliwości.
Raija wbiła w nią swe duże ciemne oczy i uniosła brwi.
Wyglądała na zdumioną.
- Mikkal za dobry? Nie, Mikkal ma taką naturę. Przeby
wając z nim, po prostu trzeba być dobrym.
Ravna wreszcie zrozumiała to, czego Raija nie powiedzia
ła wprost. Karl był za dobry, ponieważ obdarzał swą dobro
cią głównie Raiję, natomiast Mikkal był dobry z natury,
a nie specjalnie dla niej. Na tym polegała różnica. To zre-
sztą określało także po trosze, jakim człowiekiem jest Raija.
Nagle Ravna zapragnęła, by móc cofnąć czas. Gdyby jej
mąż nie zabrał córki Erkkiego Alatalo do Ruiji i pozostawił
ją w Tornedalen, oszczędziłoby to cierpienia wielu ludziom.
- Pehr pewnie jest zadowolony. Wnet będzie miał pięk
ną Siggę za synową? Postawił na swoim - z niechęcią w gło
sie stwierdziła dziewczyna.
- Życzyłabym sobie, byście z Pehrem nie byli tak wrogo
do siebie usposobieni - westchnęła Ravna, unikając odpo
wiedzi na pytanie.
Raija roześmiała się. Spontanicznie objęła Ravnę i uści
skała ją mocno. Zaraz jednak zawstydziła się i zakłopotana
odgarnęła grzywkę z czoła.
- Przykro mi - powiedziała. - Niektórzy ludzie tak na mnie
działają. Wcale tego nie chcę. Tak po prostu jest...
- A czy twoja opiekunka także się do nich zalicza?
- Tak - przyznała Raija, oblewając się rumieńcem. - Cza
sami nawet myślę, że mogłabym ją polubić, ale potem znów
coś jest nie tak. Próbuję, ale mi nie wychodzi.
- Postaraj się bardziej - poprosiła Ravna. - Nie jest takie
pewne, czy długo jeszcze ją będziesz miała.
Raija szybko podniosła wzrok. Dokładnie ta sama myśl
przyszła jej do głowy. Ravna zrozumiała, że Raija dostrze
ga wiele spraw i rozmyśla nad nimi częściej, niż mogłoby
się to wydawać otaczającym ją ludziom.
- Powinnaś do niej wrócić. Sprawdź, jak się czuje, czy ni
czego jej nie trzeba.
- A ty? A wy? - przerwała jej bezradnie Raija. - Gdzie je
steście? Czy was jeszcze zobaczę?
- Na pewno. Nie zapraszam cię do naszego obozu, ma
leńka, bo nie wiem, czy pogodzilibyście się z Pehrem. Zre
sztą wy przecież w ogóle nie chcecie zgody. Ale ja tu jeszcze
wrócę! Pozwolisz mi?
- Czy ci pozwolę? Nie żartuj! Przecież jesteś, Ravno, mo
ją matką.
Powiedziała to tak szybko, z takim przekonaniem, że Ra-
vna zrozumiała, iż jej słowa płyną z głębi serca. Tak ją to
wzruszyło, że dodała coś, czego nie powinna była mówić.
- Nie mogę też Mikkalowi zabronić ciebie odwiedzić...
Dopiero gdy dostrzegła na twarzy dziewczyny triumfal
ny uśmiech, zrozumiała, że powiedziała za dużo. Przecież
nie chciała jej czynić płonnych nadziei, a tymczasem tak się
właśnie stało.
Uśmiech Raiji dowodził, że dziewczyna nie jest na tyle
naiwna, by nie pojąć sensu rzuconych niebacznie słów. Zro
zumiała je i sprawiły jej radość. Ravna natomiast wpadła
w popłoch. Pośpiesznie się pożegnała i odeszła, z lękiem roz
myślając, co przyniosą najbliższe dni.
Raija wróciła do chaty i zobaczyła, że Kristina śpi. Nie
miała ochoty spędzać przy łóżku opiekunki więcej czasu,
aniżeli było to konieczne, Kristina przecież nie potrzebowa
ła towarzystwa podczas snu. Zresztą wyglądała już znacznie
lepiej... Raija znalazła resztki ze śniadania - zimną zupę
z ryb - i postawiła przy łóżku chorej. Może zje, jak się obu
dzi, choć zapewne nie będzie miała apetytu.
Raz jeszcze upewniwszy się, że Kristina śpi naprawdę,
a nie obserwuje jej spod przymkniętych powiek, podkradła
się do swego łóżka i wsunęła dłoń pod futrzane przykrycie.
Wyjęła coś ze skrytki, o której istnieniu tylko ona wiedzia
ła, po czym, nie oglądając się za siebie, wyszła z izby i po
cichu zamknęła za sobą drzwi.
W dłoni ściskała skarb, który chowała przed całym świa
tem. Nie miała żadnych wyrzutów sumienia, że znów się
wymyka z domu. Wszystko, co zostawiła za sobą, mogło
poczekać. Chociaż raz nie śledził jej sokoli wzrok Kristi-
ny, czyż więc mogła przepuścić taką okazję? Tym bardziej
że, jak nieopatrznie zdradziła się Ravna, Mikkalowi bar
dzo zależało na spotkaniu z nią.
Raija zatrzymała się dopiero w gęstwinie, gdzie nikt nie
mógł jej dostrzec.
Mikkal... Jest gdzieś w dolinie. Oddycha tym samym po
wietrzem, dobry, miły Mikkal.
Ostrożnie otworzyła dłoń, w której ściskała swój skarb.
Nieliczne promienie słoneczne, które zdołały się przedrzeć
przez liściaste korony drzew, roztańczyły się w srebrze i za
lśniły magicznie.
Drżącymi rękoma Raija przypięła ozdobę na piersi. Bro
szka od Mikkala, ta sama, którą ofiarował jej na pożegna
nie. Miał podarować srebrne ozdoby dziewczynie, którą
wybierze na żonę. Raija, zawiązując ciasno chustę, nie mog
ła powstrzymać się od uczucia triumfu. Sigga nigdy nie do
stanie tej broszki! Mikkal chciał, by ona, Raija, nosiła to
cenne cacko!
Zatopiona w myślach, rozplotła warkocz i rozczesała wło
sy palcami. Wiedziała, że ładnie jej w rozpuszczonych. Nie
raz przeglądała się w lustrze wody i była w pełni świadoma,
że urodą przewyższa większość dziewcząt, jakie zna.
Czy Mikkal uzna, że jest piękniejsza od Siggi?
Raija położyła się we wrzosach na niewielkiej polance.
Do zabudowań było stąd daleko. Polankę ze wszystkich
stron osłaniały drzewa, tak że można było przejść obok,
wcale jej nie zauważając, a równocześnie był to znakomity
punkt obserwacyjny. Raija odkryła to miejsce krótko po
przybyciu do osady i nikomu o nim nie powiedziała.
Ani Karl, ani Reijo nie wiedzieli o kryjówce Raiji. To by
ło jej miejsce. Przychodziła tu, gdy potrzebowała trochę sa
motności. Tutaj rozpamiętywała wszystko, co się zdarzyło,
uspokajała skołatane myśli. Tutaj jej marzeniom wyrastały
skrzydła, nadając szarej codzienności jaśniejsze barwy.
Był to mały skrawek Ruiji, który miała tylko dla siebie,
choć nikt nie obdarował jej aktem własności. Pewnie nikt nie
zrozumiałby jej przywiązania do kawałka ugoru, porośnię
tego jedynie kępkami północnych wrzosów i niewymagają-
cą karłowatą brzozą. Nikt - z wyjątkiem jednej osoby...
Raija wiedziała, że on jest gdzieś niedaleko, odgadywała
jego bliskość. Tych dwoje łączyła tak silna więź, że takie po
rozumienie było możliwe. On gdzieś tu jest i na pewno ją
znajdzie.
Zaszeleściło w leśnym poszyciu, rozległ się trzask łama
nych gałęzi. Raija wstała i skrzyżowała ręce na piersi, drob
nymi dłońmi mocno zaciskając rogi chusty. Ciało miała na
pięte niczym cięciwa łuku. Cała zamieniła się w słuch. Gdy
usłyszała odgłos kroków, nawet nie przyszło jej do głowy,
że może to być kto inny niż ten, na którego czekała.
Policzki jej płonęły, w oczach zalśnił pełen nadziei blask.
Chwilę później las drgnął. Jakaś dłoń odsunęła na bok gę
ste gałęzie. Serce Raiji wypełniło nieznane, ale jakże cudow
ne uczucie. Oczywiście, że to on! Nikt inny nie odnalazł
by drogi do tej polanki. Wyszedł z zarośli, z cienia, i stanął
na tle zieleni.
Raija zobaczyła znajomą śniadą twarz i zgrabne, silne cia
ło. Może tylko nogi miał nieco bardziej krzywe, niż zapa
miętała, ale to przecież drobiazg bez znaczenia.
Czas jakby się zatrzymał. Oboje stali nieruchomo i wpa
trywali się w siebie.
Przez dwa lata żyli marzeniami, a teraz ich marzenia się
ucieleśniły. Jakże blade wydały im się w zderzeniu z rzeczy
wistością!
Raija, nie zważając na włosy, które wiatr zwiał jej na czo
ło, uśmiechnęła się do Mikkala.
W jego opalonej twarzy błysnęły białe zęby, on także od
powiedział uśmiechem.
Raija zauważyła, że w ciągu tych lat wydoroślał i stał się
prawdziwym mężczyzną. Przez moment zapragnęła wie
dzieć, czy zrobiła na nim wrażenie, ale w chwilę później już
o niczym nie myślała. Postąpiła do przodu nieśmiało, a on
zrobił to samo.
Łzy płynące strumieniem po policzkach niemal ją oślepi-
ły, ale cóż to znaczyło? Nic już się nie liczyło prócz tego
jednego: Mikkal był przy niej.
Płacząc ze szczęścia, powtarzała w kółko jego imię. Jaką
radość sprawiało jej wymawianie tego imienia! Jej rozmarzo
ny głos przypłynął do Mikkala niczym rzeka pieszczot. Nikt
nigdy nie szeptał jego imienia z taką czułością.
Zatrzymała się o krok od niego. Jej drobna, szorstka od
pracy dłoń miękko i delikatnie dotknęła policzka Mikkala.
W ciemnych, głębokich oczach dziewczyny błysnęło odda
nie. Nigdy nawet nie marzył, że ktoś będzie tak na niego
patrzył.
- Mikkalu! - wyszeptała, wtulając twarz w jego szyję.
Między nimi nic się nie zmieniło.
9
- Raija, mój Mały Kruk! - wyszeptał ochrypłym ze wzru
szenia głosem. Ujął w dłonie twarz dziewczyny, popatrzył
czule w ciemne oczy.
Minęły dwa długie lata od chwili, gdy widzieli się po raz
ostatni, ale on przez cały czas był obecny w jej marzeniach.
Każdy dzień, w któr/m zdołała przywołać w wyobraźni je
go obraz i choć przez chwilę porozmawiać z nim w myślach,
uznawała za wart przeżycia.
Dla dorastającej dziewczyny przyjaciel z dzieciństwa stał
się ideałem. Nikt inny mu nie dorównywał, wspomnienie
dawnych wspólnych chwil pomagało jej godzić się z trudną
rzeczywistością.
- Mikkal! - powtarzała cicho, rozjaśniona bezmierną ra
dością. Potem w spontanicznym odruchu rzuciła mu się na
szyję i przytuliła się do niego całym ciałem.
Musiała go poczuć, by się upewnić, że naprawdę jest przy
niej, że stoi tu prawdziwy, z krwi i kości.
Mikkal wiedział, że nie powinien tak mocno tulić tej
drobnej istoty, ale nie był w stanie wypuścić jej z objęć.
Trzymał w ramionach Raiję! I niczego więcej nie pragnął.
Wydoroślała ta mała dziewczynka, która była dla niego
jak młodsza siostra. Nadal co prawda reagowała bardzo ży
wiołowo, ale dzieckiem być przestała.
Mikkal przygarnął ją jeszcze mocniej...
Dziewczyna roześmiała się dźwięcznie i odchyliwszy się
lekko do tyłu, popatrzyła mu w twarz. Jej brązowe oczy pro
mieniały.
- Chyba cieszysz się, że mnie widzisz?
- Czy się cieszę? - powtórzył Mikkal i nie mogąc oprzeć
się pokusie, pocałował krągły i miękki policzek dziewczyny,
dokładnie taki jaki zapamiętał. - Tak, Mały Kruku, cieszę
się ogromnie!
Puścił ją w końcu i usiedli wygodnie na wrzosach. Raija
przysunęła się do niego, tak jakby pragnęła cały czas czuć
jego bliskość. Uradowało go to bardziej, niż potrafiłby dać
temu wyraz słowami. Zdawało mu się, że pierś nie pomie
ści ogromu uczuć, jakie wywołało w nim to spotkanie. Spoj
rzenie Raiji paliło mu twarz, sam zresztą także pożerał ją
wzrokiem. Nareszcie mógł sobie na to pozwolić. Przed dwo
ma laty była jeszcze dzieckiem, jego młodszą siostrą, i wte
dy nie miał odwagi okazać swoich uczuć.
Teraz wyglądała tak, jak widział ją w marzeniach przez
długi czas rozstania. Nie, była piękniejsza niż wszystkie
obrazy podsuwane mu przez wyobraźnię! Czuł, jak w skro
niach pulsuje mu krew.
- Słyszałam, że jesteś bardzo zajęty - rzuciła Raija na po
zór obojętnie, ale Mikkal natychmiast wyczuł w jej głosie
jakiś ostry ton i ze zdziwieniem uniósł brwi. - Nie udawaj
niewiniątka - ciągnęła, patrząc w bok. - Czy Sigga nadal jest
taka piękna? Twoja matka wspominała...
Nic nie mogła poradzić na to, że mówienie o tamtej
dziewczynie sprawia jej ból. Ba, nawet myśleć o niej nie po
trafiła bez ukłucia w sercu!
Mikkal w jednej chwili pojął wszystko. Czytał z twarzy
Raiji jak z otwartej księgi, zresztą tak było od zawsze.
- Jesteś zazdrosna o Siggę, Mały Kruku - stwierdził
i odruchowo odgarnął kosmyk opadający dziewczynie na
czoło. Po chwili powtórzył drżącym głosem: - Jesteś za
zdrosna.
- Dlaczego miałabym być zazdrosna o Siggę? - zapytała
bezradnie, odwracając wzrok. - Mam przecież wszystko,
czego pragnę. Zresztą ja także wychodzę za mąż.
Nabrawszy oddechu, popatrzyła Mikkalowi w twarz
i dodała prowokacyjnie:
- Karl jest bardzo miły!
A więc jest już ktoś w jej życiu! pomyślał Mikkal z roz
paczą. Kiedy uświadomił sobie, że inny mężczyzna będzie
miał prawo do tego wszystkiego, z czego on sam musiał zre
zygnować, poczuł się straszliwie bezradny. Ów Karl dosta
nie to, czego on, Mikkal, pragnął w życiu najgoręcej, choć
przecież wiedział, że to pragnienie nigdy się nie spełni.
- Sigga jest bardzo piękna - usłyszał własne słowa jakby
wypowiedziane przez kogoś obcego.
Ale gdy napotkał wyzywające spojrzenie Raiji, roześmiał
się nagle na cały głos. W takiej chwili jak ta nietrudno mu
było zapomnieć o Karlu, a także o dziewczynie imieniem
Sigga.
Ostrożnie położył ręce na ramionach Raiji i popatrzył
w jej oczy, które przyciągały jak magnes. Nagle poczuł się
lekki, jakby unosił się nad ziemią. Świat wokół przestał ist
nieć, prócz nich dwojga nie było już niczego i nikogo.
- Żadna nie dorównuje tobie, Raiju - wyznał stłumionym
głosem, bo nagle zrozumiał, że musi jej powiedzieć prawdę.
Cisza, jaka między nimi zaległa, zdawała się niemal na
macalna. Dziewczyna długo nie odrywała od Mikkala swych
ciemnych oczu, a potem odsunęła na bok chustę. Zobaczył
wtedy srebrną broszkę, którą podarował jej na pożegnanie.
Wciąż nosiła broszkę od niego, chociaż miała poślubić in
nego mężczyznę!
Potem spuściła oczy i wyszeptała ledwie słyszalne słowa,
tak ciche jak lekki podmuch wiatru:
- Tak, jestem zazdrosna o Siggę, Mikkalu!
Gdy Mikkal zrozumiał sens tego wyznania, jego śniada
twarz rozjaśniła się niepojętą radością.
- Mały Kruku! - wyszeptał i podniósłszy drżącą dłoń, po
gładził leciutko policzek dziewczyny, zachwycony delikat
nością jej skóry.
Kiedyś była jego małą przybraną siostrą i obdarzała go
czystą dziecięcą miłością. Teraz mogła mu ofiarować inną
miłość. Nie mógł jej jednak prosić o to, czego najbardziej
pragnął, bo popełniłby niegodziwość względem niej i wzglę
dem nieznajomego mężczyzny o imieniu Karl, którego mia
ła poślubić.
- Kochasz Siggę? - wyszeptała Raija ze ściśniętym sercem.
- Nie, Mały Kruku! - odpowiedział ze smutkiem. Nie po
trafił skłamać, nie przed Raiją. Potem przełknął kilkakrot
nie ślinę, ale i tak pytanie ledwo przeszło mu przez gardło.
- A ty? Czy naprawdę jesteś szczęśliwa, czy tylko przede
mną udajesz? Kochasz go?
Raija pogładziła Mikkala po ramieniu i uścisnęła leciut
ko jego dłoń, muskającą jej szyję.
Mikkal domyślał się odpowiedzi, ale zapragnął usłyszeć
ją z ust dziewczyny.
- Czy mogłabym pokochać innego? - spytała żałośnie,
a kiedy podniosła ku niemu twarz, dostrzegł, ile jest w niej
rozpaczliwej tęsknoty. - Nic na to nie poradzę, Mikkalu.
Nie istnieje mężczyzna podobny do ciebie...
Nagle Mikkala przestało obchodzić, że być może komuś
wyrządza krzywdę. Świat znajdował się gdzieś daleko, tu zaś
byli tylko oni i nic poza tym...
Wolną ręką objął Raiję. Zdumiał się, jak bardzo jest
szczupła, niemal tak samo jak wtedy, kiedy była małą roz-
dokazywaną dziewczynką o rumianych policzkach.
- Myślałaś o mnie, Mały Kruku? - zapytał.
- Nieustannie.
Mikkal uśmiechnął się uradowany i zanurzywszy twarz
w jej włosach, chłonął ich woń. Pachniały lasem, świeżym
powietrzem, morzem, kobietą. Pachniały Raiją.
Najdelikatniej jak potrafił pieścił wargami jej krągły po
liczek. Dotyk jego ust wprawiał Raiję w drżenie. Całował
jej czoło, włosy, powieki... Był czuły i delikatny, powściągał
trawiącą go namiętność, by nie zrazić do siebie dziewczyny.
Teraz pragnął jedynie okazać jej całą miłość, miłość, którą
gromadził dla niej.
Powinien był jednak się domyślić, że Raiji to nie wystar
czy. Dziewczyna czuła bowiem, że jest gotowa ofiarować
mu nieskończenie więcej niż to, o co on ośmieli się popro
sić. Wiedziała też, że takie spotkanie może się już nie po
wtórzyć.
Podniosła powieki i patrzyła w milczeniu na Mikkala,
a jej usta drżały.
- Pocałuj mnie! - poprosiła. - Pokaż, ile naprawdę dla cie
bie znaczę!
Miodowe oczy Mikkala rozbłysły i Raija pośpiesznie
spuściła wzrok, zawstydzona nagle swą śmiałością. Co on
sobie o mnie pomyśli? przeraziła się w duchu. A jeśli mnie
źle zrozumie?
Ale Mikkal zbyt dobrze znał Raiję, by ją niewłaściwie
zrozumieć, a szczerość jej słów wzruszyła go i uradowała
zarazem. Kochał Raiję taką, jaka była, i nie chciał, by zacho
wywała się inaczej. Ujął jej twarz mocnymi dłońmi. Któż
mógłby przypuszczać, że są tak czułe i delikatne? pomyśla
ła dziewczyna.
Przez długą chwilę w milczeniu patrzyli sobie prosto
w oczy, potem Mikkal pochylił się i zamknął usta ukocha
nej pocałunkiem, w którym wyraził całą swą tęsknotę
i nadzieję. Jej wargi były takie miękkie i gorące, kiedy cało
wał je, zrazu lekko, a potem coraz gwałtowniej. Wiedział,
że Raija tego pragnie, że do niczego jej nie zmusza.
- Zawsze kochałem tylko ciebie, Mały Kruku - wyznał
wzruszony, gdy wreszcie ich usta się rozdzieliły. - Tylko cie
bie pragnąłem! Ale ty byłaś wtedy jeszcze taka mała...
- Teraz nie jestem już dzieckiem! - odrzekła drżącym gło
sem.
- Nie kuś mnie, bo możesz przebrać miarę! - rzucił
ostrzegawczo Mikkal.
- Nie jestem też podlotkiem, nawet jeśli tak myślisz -
uśmiechnęła się lekko, przytulając miękki policzek do jego
twarzy.
Mikkal objął ją mocniej. Teraz żadna już siła na tym świe
cie nie zdołałaby ich rozdzielić.
- Wiesz, mam przyjaciela, z którym mogę rozmawiać
o wszystkim - szepnęła Mikkalowi do ucha, łaskocząc go
swym oddechem.
Po co ona mu to mówi! On wcale nie chce słuchać o jej
przyjaciołach! Świadomość, że ma kogoś tak bliskiego, wy
wołała w nim odruch niechęci. Nie chciał się dzielić swym
Małym Krukiem z nikim, a już szczególnie w tej niezwy
kłej chwili.
- Jest przy mnie zawsze, kiedy pragnę się komuś wyża
lić, i zawsze mnie rozumie. To prawdziwy przyjaciel.
- Któż to taki? - spytał, nie panując dłużej nad zazdrością.
- Ty, Mikkalu!
- Nie pojmuję!
Raija delikatnie zakryła mu usta palcem, a jej oczy rozi
skrzyły się radością.
- Pamiętasz Elle?
-Jakże by nie! - uśmiechnął się i leciutko ugryzł ją w pa
lec.
- Mówiła o wiernym przyjacielu, pamiętasz?
Mikkal pokiwał głową. Przypominał sobie tamten poże
gnalny wieczór w jurcie Elle, nie sądził jednak, że Raija tak
bardzo przejęła się wróżbą jego starej ciotki. On sam nigdy
nie przywiązywał zbytniej wagi do jej słów. Nie wierzył
w ponadnaturalne zdolności Elle.
- To ty jesteś moim przyjacielem, Mikkalu! - oznajmiła
Raija uroczyście. - Kiedy potrzebowałam bliskości drugie
go człowieka, wyobrażałam sobie, że jesteś przy mnie, i po
prostu rozmawiałam z tobą.
Z piersi Mikkala wyrwało się westchnienie ulgi.
Ach, ta Raija i jej fantazje! pomyślał, a na głos rzekł:
- Naprawdę przestraszyłaś mnie, dziewczyno!
- Nie musisz się niczego bać, Mikkalu! Nikt nie znaczy
dla mnie tyle co ty! N i k t nie zdoła obudzić we mnie
podobnych uczuć. Jestem tego pewna! Zresztą ty sam tak
że o tym wiesz.
- Czy wiem? - wyszeptał tuż przy jej twarzy.
W odpowiedzi pogładziła Mikkala, a bijące od niego cie
pło sprawiło, że przez jej ciało przepływały gorące prądy.
Kiedy dotknęła jego karku, wyczula cienki rzemyk. Na jej
twarzy odmalowało się zdziwienie. Z niedowierzaniem wy
jęła ukryty pod koszulą mały skórzany mieszek, ten sam,
który niegdyś zawiesiła ukochanemu na szyi.
Mikkal zamknął w swej cieplej dłoni drobną rękę Raiji,
zaciśniętą na woreczku, i odezwał się miękkim głosem:
- Odkąd mi go podarowałaś, nie zdjąłem go ani razu.
- Czy już wtedy tak wiele dla ciebie znaczyłam? - rzuci
ła spontanicznie i zaraz spuściła wzrok, nie mając odwagi
spojrzeć na Mikkala.
Chłopak roześmiał się.
- Już wówczas byłaś dla mnie wszystkim. Uważasz, że to
dziwne?
Nie odpowiedziała, oszołomiona, nie śmiała nawet my
śleć. Przecież to szaleństwo, szaleństwo! Trudno uwierzyć
w słowa Mikkala, ale przecież nigdy jej nie okłamał!
Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego wówczas podarował
jej srebrną broszkę. Ozdobę przeznaczoną dla narzeczonej...
To, o czym nawet nie śmiała marzyć, stało się rzeczywi
stością. Tylko na jak długo?
Jego silne dłonie, ciepłe i szorstkie, pogładziły ją po szyi,
potem dotknęły na moment broszki i znieruchomiały na jej
piersi. Raija słyszała, że Mikkal dyszy ciężko, ręce drżały mu
z podniecenia. W jego twarzy dostrzegła dziwny grymas, lęk
zmagał się z pożądaniem.
- Raiju, nie chcę ci zrobić nic złego! - powiedział, a jego
miodowe oczy płonęły, błagając ją o to, by go powstrzyma
ła, by położyła kres temu, w co nieuchronnie brnęli.
Mikkal się bal. Ale nie chciał też odepchnąć Raiji, pra
gnął jej i zarazem lękał się, że ją zrani.
Ten jeden jedyny raz! powtarzał sobie.
Los zadecydował, że na nic więcej nie mogli mieć nadziei.
Raiji wydawało się, że płynie w powietrzu. Nogi uginały
się pod nią, kolana drżały. Nigdy by nie przypuszczała, że
Mikkal, ten silny i twardy jak stal Mikkal, potrafi być taki
czuły. Miły, owszem, ale nie taki czuły...
Raija przestała kierować własną wolą, straciła kontrolę
nad ciałem. Pożądała tego cudownego mężczyzny, przyja
ciela z marzeń, brata z przeszłości. Zaraził ją swą tęsknotą,
swą namiętnością.
Wiedziała, że Mikkal stara się opanować, że nie chce jej
do niczego zmuszać. Nie myślał teraz o sobie, przeciwnie,
wszystko, co czynił, świadczyło o jego bezgranicznej czuło
ści i oddaniu.
- Nie możesz mnie skrzywdzić - powiedziała, ale niemal
w tej samej chwili zarzuciła mu ręce na szyję i pociągnęła
za sobą na miękkie poszycie, w pełni świadoma tego, co ro
bi. - Pragnę ciebie, Mikkalu!
Nagle opuścił go wszelki rozsądek. Jego usta drżały lekko,
gdy patrzył na tę kruchą dziewczynę, delikatną jak mały gór
ski kwiat i chyba równie silną i wytrzymałą.
Och, jak dygotały mu ręce!
Raija posłała mu pełen wyrozumiałości uśmiech. Od
pięła broszkę i przyczepiła ją do chusty, żeby się nie za
wieruszyła.
Wsunął dłonie pod jej bluzkę. Skóra Raiji płonęła, mięk
ka i gładka jak jedwab.
Dziewczyna przymknęła oczy, a na jej twarzy odmalo
wała się niemal ekstaza.
Mikkal z trudem przełykał ślinę, w gardle miał zupełnie
sucho. Pieścił piersi dziewczyny, zadając sobie pytanie, czy
zostały stworzone właśnie dla jego rąk. Wierzył, że tak by
ło w istocie. Błądził ustami po jej twarzy, całował policzek,
a potem delikatnie ugryzł ją w ucho. Raija zmienionym gło
sem wyszeptała jego imię, a jej zręczne, niecierpliwe dłonie
wyciągały koszulę ze spodni chłopaka.
Uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie. Raija nie była taka
nieśmiała, by oddać mu inicjatywę.
Poczuł, że skóra pali go pod dotykiem jej rąk.
- Raiju moja! - szepnął dziewczynie wprost do ucha i przy
warł do niej jeszcze mocniej. - Mały Kruku, kocham cię!
- Mikkal! - niemal załkała, składając na jego szyi wilgot
ne pocałunki. - Ja też cię kocham!
Nigdy dotąd Raija nie była tak świadoma swego ciała
i nigdy jeszcze tak bardzo jej nie zależało na tym, by się
komuś podobać. Dla niego, dla Mikkala, chciała być
wszystkim.
- Mały Kruku, to szaleństwo! - Starał się zachować reszt
ki rozsądku, ale dłonie wędrowały nieprzerwanie po szczu
płych biodrach dziewczyny.
- Nie! - usłyszał nagle cichy krzyk.
Niemal z ulgą cofnął ręce, zaraz jednak zobaczył jej oczy
płonące błagalnie pod gęstymi rzęsami. Potrząsnęła głową
i pogłaskała go po nagich plecach. Czy ona w ogóle wie, co
robi? Jak to na niego działa?
- Tak się musiało stać - rzekła, a gdy on wciąż się wahał,
rzuciła zdecydowanie: - Mówisz, że mnie kochasz, Mikka-
lu! Niech więc to nie będą tylko słowa! Dowiedź swoich
uczuć!
- Sama nie wiesz, o co prosisz - wyszeptał niemal z roz
paczą, ale i on przestał walczyć ze sobą. Ta dziewczyna przy
ciągała go z magiczną wprost siłą. Wsunął dłonie pod spód
nicę Raiji i rozpoczął wędrówkę po jej ciele. Każda linia,
każda krągłość miała w sobie coś zmysłowego.
Nie próbował już dłużej panować nad swym pożąda
niem. Ich usta połączyły się w niecierpliwym pocałunku.
Mikkal czuł ukochaną każdą najmniejszą cząstką swego cia
ła. Krew pulsowała mu w żyłach, a serce tłukło mocno.
Oszołomiony obserwował, jak dziewczyna przemienia się
w młodą kobietę, gorącą i namiętną. Nie cofnęła się, gdy pie
szczoty stały się bardziej intymne.
Pragnęła zbadać każdy zakątek jego ciała z taką samą
pasją, z jaką on poznawał jej tajemnice. Kiedy niepora
dnie próbował zdjąć z niej ubranie, odsunęła go na bok
i z szelmowskim uśmieszkiem na ustach zaczęła się roz
bierać. Uwolniła się z bluzki i spódnicy i stanęła przed
nim naga.
-Jesteś piękna, Mały Kruku! - jęknął zduszonym głosem.
- Jakaż ty jesteś piękna!
Potem i on zrzucił z siebie ubranie. Zapewne był pierw
szym mężczyzną, którego Raija widziała nago. Czul na so
bie spojrzenie ciemnych oczu ukochanej i nie mogąc tego
dłużej znieść, przyciągnął ją mocno do siebie.
- Raiju - wyszeptał po chwili. - Dla ciebie gotów jestem
umrzeć.
- Cii! - powstrzymała go i uszczęśliwiona zamknęła mu
usta pocałunkiem. Drobne dłonie, choć niedoświadczone,
pieściły jego ciało coraz śmielej, doprowadzając go niemal
do szaleństwa. Teraz Raija wiedziała tylko jedno: tęsknota,
którą w niej obudził, musi znaleźć ujście.
Mikkal studził swe myśli, przywołując obrazy szemrzą
cych lodowatych strumieni. Chciał jak najdłużej napawać
się dotykiem gładkiej gorącej skóry, każdym swym nerwem
odczuwać cudowne ciało ukochanej.
Obsypywał ją pieszczotami, a ona drażniła jego skórę.
Wciąż jeszcze starał się opanować, ale oczy Raiji prosiły, by
ofiarował jej to, o czym do tej pory ledwie ważyła się ma
rzyć. W tej wyjątkowej chwili, jaką zesłał im los, pragnęła
zaznać pełni szczęścia. Wszedł w nią delikatnie, był czuły
i ostrożny, ale i tak twarz Raiji wykrzywiła się w bólu, a do
oczu napłynęły łzy.
Mikkal scałował słone krople i pieścił jej ciało, tak by
i ona mogła rozkoszować się miłosnym zbliżeniem. Nie
spieszył się, pragnął ją rozpalić, było to dla niego ważniej
sze niż szybkie zaspokojenie własnej żądzy.
Raija zrozumiała, czym jest miłość, nareszcie zrozumia
ła, co znaczy kochać ciałem i duszą. Bo tak właśnie kocha
ła Mikkala.
Poddała się rytmowi i otworzyła Mikkalowi drogę do
gwałtownego spełnienia.
Kiedy podniósł powieki, wdzięczny i zawstydzony, napo
tkał spojrzenie ukochanej. Raija wytarła mu spocone czoło,
a on, pochwyciwszy jej dłoń, złożył w jej wnętrzu gorący
pocałunek.
- Przepraszam - wyszeptał. - Płakałaś przeze mnie.
- To naprawdę nieważne. Już myślałam, że żałujesz tego,
co się stało. Byłeś taki dobry, Mikkalu!
Dotknął jej biodra i przesuwał dłoń, jakby starał się za
pamiętać linie jej ciała. Raija uśmiechała się do niego, teraz
już śmiało patrzyła mu w oczy.
- Niewiele o tym wiem, ale słyszałam, że ten pierwszy raz
bywa trudny. Ale... - wstrzymała oddech - ty uczyniłeś to cu
downie. I tak bardzo chciałam, żebyś to był właśnie ty! Po
prostu musiałeś być pierwszym mężczyzną w moim życiu.
Jej słowa napełniły go niewysłowionym szczęściem. Czuł,
że właściwie nie żył, póki jej nie spotkał, a już szczególnie
podczas ostatnich lat rozłąki. Choć fizycznie istniał, tak na
prawdę był martwy.
Teraz, kiedy w jego życiu znów pojawiła się Raija, cała
rzeczywistość jawiła mu się w całkiem nowym świetle. Ra
ija, która tak naprawdę nigdy go nie opuściła... Obserwował
ją zmrużonymi oczami, kiedy przez głowę nakładała bluz
kę i zapinała spódnicę.
- Masz zamiar tak leżeć i marznąć? Czyżbyś chciał
umrzeć dla mnie? - zapytała ze śmiechem.
Dopiero teraz poczuł, że drży z zimna. Chłodny wieczor
ny wiatr owiał jego spocone ciało, które pokryło się gęsią
skórką.
Już ubrany uklęknął przed dziewczyną, która podała mu
broszkę.
Mikkalowi wydawało się, że wypełnia jakiś święty
obrzęd, kiedy przypinał srebrną ozdobę do bluzki Raiji. To
był dowód uczuć, jakie do siebie wzajemnie żywili.
Pocałowali się delikatnie, a Mikkal niemal utonął spoj
rzeniem w głębokich jak czarne stawy oczach Raiji. Chyba
nigdy w życiu nie zdołam dotrzeć do samego dna tych oczu,
nigdy nie poznam jej tak naprawdę, pomyślał zasmucony.
Zaraz jednak uświadomił sobie, że na pewno nie uda się to
także nikomu innemu...
Raija oparła się plecami o pień brzozy, a Mikkal położył gło
wę na ramieniu dziewczyny. Okryli się grubą chustą. Mikkal
po raz pierwszy w swym życiu poczuł się w pełni szczęśliwy.
- To chyba niczego nie zmieni, prawda? - usłyszał zdła
wiony głos Raiji. Właściwie to nie było pytanie, raczej stwier
dzenie. Raija znała odpowiedź równie dobrze jak Mikkal. -
Wrócisz do Siggi, a ja zostanę żoną Karla.
Mikkal zacisnął szczęki. Bolało go, że o tym mówi, ale
równocześnie miał świadomość, że między nimi nic nie mo
że zostać niedopowiedziane.
- Tak musi być, Mały Kruku. Wiesz, co do ciebie czuję,
i tak będzie zawsze. A ja wiem, co ty czujesz do mnie. Ale
masz rację, to niczego nie zmienia.
- Nigdy nie będziesz kochał Siggi tak jak mnie - rzekła
Raija z determinacją.
Mikkal popatrzył w twarz ukochanej.
- Wiesz przecież - rzekł łagodnie. - A twój Karl nie do
stanie takiej Raiji, jaką ja pokochałem. Nigdy nie dotrze do
twego serca...
- Elle wywróżyła mi wielu mężczyzn... - mruknęła Raija,
v
zasłuchana w wieczorną ciszę.
- Mówiła, że wielu mężczyzn będzie cię kochać - popra
wił ją. - To i ja mógłbym ci przepowiedzieć, Mały Kruku,
choć nie jestem jasnowidzem.
- A mnie się zdaje, że twoja ciotka mówiła prawdę - prze
rwała mu gniewnie Raija, ale złagodniała zaraz pod spojrze
niem Mikkala. On jeden potrafił okiełznać gwałtowność
dziewczyny, z którą nikt inny nie potrafił sobie poradzić.
- Na twoim miejscu nie przywiązywałbym do tych słów
zbytniej wagi.
Mikkal starał się myśleć trzeźwo, chociaż i on zastana
wiał się nad przepowiednią, którą Elle ofiarowała Raiji na
pożegnanie przed dwoma laty. Choć teraz nie chciał się do
tego przyznać, dobrze zapamięta! każde wypowiedziane
przez starą kobietę słowo.
- Elle nie powiedziała, że nigdy nie będę szczęśliwa! -
W głosie Raiji pobrzmiewała nadzieja. Mikkal rozumiał, co
chce przez to wyrazić. Nazbyt często jego własne myśli wę
drowały w tym samym kierunku. - Mówiła tylko, że będę
musiała 'walczyć o szczęście...
- No cóż, i tak oboje musimy zrobić to, czego od nas
oczekują! Kto wie, może nasza wzajemna miłość jest zbyt
silna? Sigga mnie kocha, byłoby lepiej, gdyby tak nie było.
Jestem pewien, że twój Karl także cię ubóstwia...
- Ale ja pragnę tylko ciebie, Mikkalu!
- Myślisz, że ze mną jest inaczej? Sądzisz, że łatwo mi roz
stać się z tobą, kobietą, którą wielbię ponad wszystko?
- Nie powinniśmy byli nigdy się spotkać...
Zesztywniał w jej objęciach, a potem odsunął się gwał
townie.
- Chyba tak nie myślisz - rzekł, zaciskając dłonie na jej
ramionach. - Nie wolno ci, Raiju! Serce mi pęka, gdy po
myślę o rozstaniu, a jednak wolę to, niż gdybym miał cię
nigdy nie spotkać. Już samo twoje istnienie nadaje sens mo
jemu życiu. Być może żadne z nas nie zazna nigdy pełni
szczęścia, ale przecież możemy uczynić szczęśliwymi dwo
je innych ludzi. To także jest ważne, najdroższa!
- Nie jestem taka szlachetna jak ty, Mikkalu. Do diabła
z innymi! - wybuchnęła. - Ty jesteś moim życiem!
Mikkal nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Rozumiem cię, Raiju. Los nie obszedł się z tobą zbyt
łaskawie. A jednak dobrze wiesz, że żadne z nas nie może
odmienić tego, co nam przeznaczone...
- Jesteś taki strasznie rozsądny - westchnęła, wtulając
twarz w jego pierś. - I tego akurat w tobie nie lubię. Ale
pewnie masz rację... - dodała zrezygnowana. - Zgadzam się
z tobą, ja także bym żałowała, gdybyśmy się nie spotkali.
Znasz mnie zbyt dobrze, Mikkalu! Znasz mnie lepiej, niż ja
znam samą siebie.
Uśmiechnął się z dumą. Prawdziwej Raiji nie pozna ża
den inny mężczyzna. O n a należy do niego. Tylko on wie,
co tkwi w jej sercu. Wszystko jedno, co im się przydarzy,
ścieżki ich losu i tak nierozerwalnie się ze sobą splotły. I nikt
tego nie zmieni.
- Opowiedz mi o swoim życiu tutaj, Raiju!
Zaczęła mówić. Wyjawiła wszystkie myśli, które dusiła
w sobie przez minione dwa lata. Przyniosło jej to wielką
ulgę. Opowiedziała o ciężkiej pracy, o tym, jak brakowało
jej zwykłej życzliwości i ludzkiego ciepła. Wyznała, że nie
wiele ją obchodzą mieszkańcy wioski, i nie kryła, że niechęć
jest obopólna. Opowiedziała o swych rozczarowaniach
i upokorzeniach. O tym, jak starała się, by ją zaakceptowa
no, ale jak bez przerwy, raz za razem, odrzucano ją. Mówi
ła o ludziach, którzy ją odepchnęli, gdy ofiarowała im swe
zaufanie. Raija odgrodziła się od nich murem i tak samo jak
oni jej, tak i ona ich nie dopuszczała do swego świata.
Zapewniała, że się tym nie przejmuje, ale Mikkal wyczuł,
że nie mówi wszystkiego, duma nie pozwala jej wyznać
prawdy.
Wreszcie beznamiętnym głosem, tak jakby mówiła
o kimś obcym, Raija opowiedziała, że Isak usiłował ją
zgwałcić.
Mikkal zacisnął pięści w bezsilnej wściekłości.
- I co uczynił twój Karl?
- Jak to: co uczynił? - zapytała, nie pojmując, o co mu
chodzi.
- N o , rozprawił się z tym Isakiem?
- Nie.
- Nie? - Mikkal potrząsnął czarną jak smoła grzywką i po
patrzył na dziewczynę z niedowierzaniem. - Chyba mi nie
powiesz, że puścił to płazem? Co z niego za mężczyzna? Ja
bym zabił tego nędznika gołymi rękami! Zabiję go!
- Nie, Mikkalu! Nikogo nie będziesz zabijał! Nie rozu
miesz, że on nie jest tego wart? Nie chcę, żeby twoje ręce
splamiły się jego krwią.
Mikkal powoli opanowywał wzburzenie, ale ciągle nie
mógł dojść do siebie po tym, co usłyszał.
- Odejdziesz stąd, Mikkalu, do Siggi - rzekła Raija po
chwili milczenia. - Pobierzecie się i będziecie żyć w tundrze.
Dochowacie się wielu czarnowłosych dzieci... o miodowych
oczach.
- Nic nie mów!
Raija udawała, że nie słyszy jego słów, i ciągnęła dalej:
- ... a ja zostanę żoną rybaka. Urodzę Karlowi jasnowło
sych synów o błękitnych oczach. Będę dobrą żoną. Ale od
czasu do czasu spojrzę w niebo i pomyślę, że to samo nie
bo znajduje się nad twoją głową. I być może w zimową noc
popatrzymy na tę samą gwiazdę.
- Nie mów o tym, Raiju! - błagał zduszonym głosem.
- Oboje będziemy zadowoleni, ja z życia z Karlem, a ty
z Siggą. Może kiedyś się spotkamy, zobaczymy, jak czas się
z nami obszedł. Policzymy zmarszczki, poszukamy w swych
oczach śladów cierpienia i pozwolimy sobie na niewinny po
całunek. Będziesz mówił do mnie „kochana siostrzyczko",
a ja nazywać cię będę „kochanym starszym bratem".
- Czy słyszałaś kiedyś baśń o stallo, który zmusił lapońską
dziewczynę, by poślubiła jego syna? - spytał nieoczekiwanie.
- Twój ojciec nigdy nie opowiadał mi o sobie - odpowie
działa ostro.
Mikkal uśmiechnął się.
- Może nie wyraziłaś się o nim szczególnie miło, ale chy
ba sobie na to zasłużył.
- Co się stało z tą dziewczyną? - zapytała Raija, choć wła
ściwie nic jej to nie obchodziło. Kiedyś uwielbiała lapońskie
legendy i często błagała Ravnę, by jej opowiedziała którąś
z nich. Teraz jednak nie miała czasu na baśnie, w głowie ro
iło się jej od własnych myśli.
- Dziewczyna sobie poradziła...
- Zapewne była taka brzydka, że syn stallo jej nie chciał
i musiano ją odprawić.
Mikkal uśmiechnął się lekko.
- To mało oryginalne zakończenie. Gdzie się podziała two
ja fantazja, Mały Kruku? Nie, dziewczyna była piękna, czy
gdyby było inaczej, stallo chciałby ją na synową? N o , może
nie była aż tak urodziwa jak ty, ale podobnie jak ty była oso
bą rozumną. Udawała, że pogodziła się ze swym losem. Syn
stallo nie był radością dla oczu ani też nie grzeszył rozumem.
Ale pobrali się i odbywała się uczta weselna. Młoda para mia
ła przynieść z pieca kociołek z mięsnym wywarem. Wówczas
Laponka przechytrzyła wszystkich. Podniosła kociołek ze
swej strony trochę wyżej, niż to uczynił syn stallo, i gorący
wywar wylał się na niego. Niewiele pozostało z jego męskich
atrybutów po tej przygodzie...
- Radzisz mi, bym wylała obiad weselny na kolana Kar
la? Wątpię, czy to się uda.
Pociągnął ją za włosy.
- Chcę tylko powiedzieć, że sobie poradzisz tak samo jak
ta Laponka. Ty także jesteś bystra i rozsądna. Poradzisz so
bie, Raiju!
- A może ty byś wylał wywar z mięsa na kolana Siggi?
- Nienawidzisz jej?
Raija nie od razu odpowiedziała, wpatrzona w chmurę
przypominającą kształtem ptaka. Ale wiatr zaraz porwał
obłok na strzępy.
- Nie - odrzekła po długiej chwili, która zdawała się
trwać wieczność. - Wydaje mi się, że nie. Tylko że ona nie
wiadomo dlaczego otrzyma to wszystko, czego ja pragnę.
Sądzę, że zasłużyłam na ciebie, Mikkalu, bardziej niż Sig-
ga. O n a nawet nie ma dość rozumu, by docenić, kto jej się
dostanie.
- Sigga mnie potrzebuje - stwierdził Mikkal z powagą. -
Ty mnie nie potrzebujesz tak bardzo jak ona, bo właściwie
jesteś bardzo silna, mój ty biedny Mały Kruku. Masz w so
bie niezwykły hart, a Sigga jest jak trzcina. Ona potrzebuje
takiego męża jak ja.
- Za chwilę mi jeszcze wmówisz, że Karl nie może się
obejść beze mnie? Taki jesteś mądry, na pewno i to wiesz?
- Ty to powiedziałaś, Raiju, i być może jest to prawda. Je
stem pewien, że nie jest taki jak ja, bo gdyby ktoś cię skrzyw
dził, a ja miałbym prawo czuć się za ciebie odpowiedzialny,
ów nędznik nie pożyłby długo, zapewniam cię!
Raija niechętnie przyznała mu rację. Karl był łagodny,
miękki, pokieruje nim, jak tylko sama zechce. Mikkal zaś
podobny jest do niej - uparty, dumny i silny.
- Możemy żyć sami, ty i ja, dlatego i tej sytuacji sprosta
my. Na pociechę mamy świadomość, że tamtych dwoje nas
kocha, będziemy więc kochani jakby podwójnie. Każde
z nas będzie miało kochającego małżonka. I choć nie odwza
jemniamy w pełni ich uczuć, mamy wielką miłość, która nas
łączy. Może nie zasłużyliśmy nawet na tak wiele miłości.
Mamy siebie, choć nie będziemy żyć razem. Należymy do
siebie, mimo że dzielą nas góry i doliny.
- Cudownie to brzmi - mruknęła Raija z przekąsem. -
Nie jestem jednak pewna, czy równie cudowne okaże się
i nasze życie.
- A jak sądzisz? - spytał się z uśmiechem. - Zdawało ci
się, że życie to zabawa?
- Akurat takich pytań nie musisz mi zadawać, Mikkalu -
rzekła urażona.
Mikkal w tej samej sekundzie pożałował swych słów, bo
nie kto inny, ale właśnie Raija najboleśniej doświadczyła te
go, czym może być życie.
- Wybacz mi! - poprosił, całując jej dłoń.
Dziewczyna pochyliła się i przytuliła policzek do jego
czarnych włosów.
- Wszystko jest takie trudne - westchnęła cicho. - Zda
wało mi się kiedyś, że w Ruiji będzie niczym w baśni...
- A tymczasem życie różni się od marzeń - dokończył
za nią.
Raija wyraziłaby to inaczej, ale nie odezwała się. I tak się
rozstaną. Nic go nie zatrzyma, obojętnie, co powie czy
uczyni. Mikkal należy do Siggi.
Mikkal milczał. Chłonął wszystkimi zmysłami otaczają
cą ich przyrodę, przekonany, że nawet za sto lat będzie pa
miętał każdą sekundę tego niezwykłego wieczoru.
Rozżarzone słońce, które daremnie usiłowało wyjrzeć
zza szczytów po drugiej stronie fiordu. Chmury przepływa
jące po niebie, zmieniające co chwila kształty, to rozpada
jąc się na małe obłoki, to łącząc się w większe. Zapragnął
popatrzeć na nie oczami Raiji. Pamiętał, jak śledząc pierza
ste obłoki, umiała w nich dojrzeć obrazy, których on nigdy
by się nie domyślił.
Zrudziałe wrzosowisko w tundrze mieniło się różno
barwnymi owocami: czerwonymi borówkami, czerwono-
granatowymi jagodami, czarną bażyną. Zieleń zaczynała
z wolna ustępować rudym i czerwonym barwom z jesiennej
palety. Zbocza już lekko się zapłoniły, ale nie tylko ciężkie
wieczorne słońce nadawało im ów czerwonozłoty odcień.
Lato dobiegało końca.
Jakże współgrało to z jego uczuciami! Do jego serca tak
że wkradała się jesień, zapowiadając długą, mroźną zimę.
Jakże go kusiło, by odwlec ten czas! W przyszłości bę
dzie mógł tylko marzyć o tym, by leżeć w ramionach Ra
iji tak jak teraz. Przez resztę życia przyjdzie mu się karmić
wspomnieniem tych kilku zaledwie godzin. Pragnął je więc
wydłużyć w nieskończoność. Tak bardzo nie chciał się roz
stawać z Raiją, ale im dłużej zwlekał, tym trudniej było mu
się z nią pożegnać. Wiedział, co oznacza rozłąka. Już raz
to przeżył.
- Mały Kruku! - szepnął, tchnąwszy miłość w każdą gło
skę.
- Tak, Mikkalu! - odpowiedziała z lekkim drżeniem.
A więc rozumiała. Wykradziony czas dobiegał końca.
- Pora się żegnać.
Mikkal wstał i podał Raiji rękę, by jej pomóc się pod
nieść. W naturalnym odruchu objął ją wpół. Raija przytuli
ła się mocno i z płaczem ukryła twarz w jego koszuli. Mik
kal czuł na piersiach jej łzy. Cokolwiek by rzekł, nic nie mo
gło ukoić jej bólu.
W milczeniu trzymał ją w ramionach. Przypomniał sobie
Tornedalen i małą dziewczynkę pozostawioną przez ojca
późną zimą w wietrzny dzień.
Wtedy potrafił ją pocieszyć, teraz jednak nie mógł ofia
rować jej nic, co osuszyłoby jej łzy i rozpromieniło twarz
cudownym uśmiechem.
Płacz ucichł. Raija podniosła zapuchnięte oczy.
Mikkal poczuł, jak ściska go w gardle. Widział, że dziew
czyna stara się przybrać dziarską minę, a nawet usiłuje wy
krzywić usta w uśmiechu. Ale jej brązowe oczy były głębo
kie jak studnie bez dna i śmiertelnie poważne.
- Chyba jestem głupia - chlipnęła, wycierając dłonią nos.
- Nie, Raiju. Ja także ledwie powstrzymuję się od łez. Nie
chcę tylko, byś widziała, jak płaczę, Mały Kruku. Moje łzy na
leżą do mroku nocy. Tobie chcę ofiarować wyłącznie uśmiech.
- Ale ja pragnęłabym dzielić z tobą nawet łzy.
Uśmiechnął się ze smutkiem, kładąc dłoń na jej policz
ku. Gładził palcami jej ucho, zawinął lok miękkich czarnych
włosów.
Ale i on nie mógł znieść tego napięcia. Przycisnął Raiję
mocniej do siebie, zapatrzony szeroko otwartymi oczami
w niebo. Śniada twarz wyrażała cierpienie tak wielkie, że
graniczyło z szaleństwem. Ciepło bijące od dziewczyny po
woli przywróciło mu spokój. Zwolnił uścisk i ze spuszczo
ną głową chwycił Raiję za ramię. W milczeniu ruszyli
w stronę ścieżki.
Doszli do zagajnika w pobliżu chaty Kristiny. Mikkal
chciał odejść bez pożegnania. I bez tego było mu strasznie
ciężko. Najchętniej udałby, że...
- Gdzie rozbiliście obóz? - spytała tylko po to, by odwlec
moment rozstania.
Mikkal stał bardzo blisko Raiji, ale jej nie dotykał. Tłu
maczył cicho, że zatrzymali się kilka kilometrów stąd
w górę rzeki. Akurat teraz spora odległość nie miała dla nie
go żadnego znaczenia. Potrzebował czasu, by ochłonąć, by
uspokoić i zebrać myśli. Na pewno nie pójdzie na skróty.
Domyślając się, że Raija zaraz zasypie go kolejnymi pyta
niami, powstrzymał ją, nim zdążyła otworzyć usta.
- Rajiu - rzekł i sięgnął po gałąź, by nie ulec pokusie i nie
pochwycić znowu dziewczyny w ramiona. - Nie przeciągaj
tego dłużej, Mały Kruku! Nie zniosę więcej! Nie mam cza
su, wiesz o tym równie dobrze jak ja.
- Nie! - jęknęła, chwytając go wpół.
Mikkal ścisnął gałąź, ale przecież i on był tylko człowie
kiem. Przecież to w jego ramionach było miejsce Raiji...
Nie miał pojęcia, jak długo tak stali, mocno przytuleni.
Później żadne z nich nie potrafiło przypomnieć sobie, co
wówczas mówili. Zresztą, jakież to miało znaczenie? Pragnę
li przecież być jak najbliżej siebie, chcieli jeszcze wykraść
choćby odrobinę czasu.
Jak dwoje tonących trzymali się nawzajem kurczowo,
świadomi, że może dzieje się tak po raz ostatni, z uczu
ciem bowiem, jakie nosili w sercach, nie wolno im było się
ujawniać.
Ich usta znów się złączyły desperacko w ostatnim po-
całunku, w którym zawarli wszystko: czułość, pożądanie,
miłość.
Ale ziarenka piasku szybko przesypywały się w klepsy
drze.
Duże, szorstkie dłonie ujęły delikatnie twarz dziewczy
ny. W wieczornym mroku zalśniły miodowe oczy.
- Mały Kruku, zawsze będę cię kochał. I zawsze będę z to
bą myślami. Nie opuszczę cię...
Leciutko, jak muśnięcie letniej bryzy, Raija pogładziła je
go policzek, naznaczony przez wiatr, słońce i deszcz.
- Do zobaczenia, Mikkalu, mój ukochany! - wyszeptała,
po czym odwróciła się na pięcie i uniósłszy spódnicę, pobie
gła w stronę chaty. Włosy powiewały jej na wietrze. Nie
obejrzała się ani razu, nawet gdy otworzyła drzwi, nie zerk
nęła przez ramię za siebie.
Mikkal podziwiał ją za to. Na zawsze zapamiętał ten
obraz. Złamał gałązkę brzozy i w roztargnieniu skubał na
drobne kawałki, oddalając się ciężkim krokiem. Potrzebo
wał samotności i ciszy, którą mogła mu dać tylko noc.
Raija zamknęła drzwi i wstrzymała oddech. Długą chwilę
stała nieruchomo, nasłuchując, czy czasem nie usłyszała jej
Kristina. Ale zorientowawszy się, że nie, westchnęła z ulgą
i przekradła się cichutko do swojego łóżka. Równie bezgłoś
nie się rozebrała i wsunęła pod narzutę z futra. Gdyby Kristi
na odkryła, że jej podopieczna gdzieś wychodziła, rozpętała
by się prawdziwa burza. A Raija wolała odłożyć tę kłótnię do
następnego dnia. Do tej pory zdąży wymyślić jakąś przeko
nującą historyjkę, usprawiedliwiającą jej nieobecność. A mo
że Kristina w ogóle nie zauważyła jej zniknięcia?
Mikkal...
Kiedy przymknęła powieki, widziała go zupełnie wyraź
nie, zdawał się taki rzeczywisty. Zdawało jej się nawet, że
słyszy jego oddech...
Oddech!
Raija poczuła, jak lodowata dłoń ściska jej serce. Szczel-
niej okrywszy się futrem, nabrała powietrza w płuca i na
stawiła uszu.
Cisza.
Pełna najgorszych przeczuć z rosnącym lękiem wstała
z łóżka, pośpiesznie narzuciła na siebie ubranie i boso, ścis
kając kurczowo rogi chusty, podeszła do łóżka Kristiny.
Zmusiła się, by stać cicho. Wsłuchała się raz jeszcze.
Niechętnie dotknęła twarzy opiekunki. Pomarszczona,
wysuszona skóra była zupełnie zimna. Dla pewności Raija
przyłożyła dłoń do ust leżącej.
Nic.
Raija wybiegła z chaty i zatrzymała się dopiero, gdy dom
został daleko za nią.
Ciężko dysząc, oparła się o pień drzewa i przymknęła
oczy. Nie myliła się. Kristina nie oddychała. Umarła.
10
Ravna nie odzywała się, choć dobrze wiedziała, że Pehr
posądza ją o to, iż w tajemnicy przed nim doprowadziła do
spotkania syna z Raiją.
- Gdzie się, do diabła, podziewa ten chłopak? - warknął
chyba po raz dziesiąty w ciągu ostatniej półgodziny, drapiąc
się nerwowo po brodzie. - Jesteś pewna, że nie było go tam,
dokąd poszłaś?
- Najzupełniej - odrzekła Ravna z naciskiem.
Pehr zachowywał się jak dziecko, uparcie unikał imie
nia Raiji, jakby się bał, że kryje w sobie jakąś magiczną for
mułę i wypowiedzenie go na głos sprowadzi na niego nie
szczęście.
- Czy ten chłopak nie ma w sobie za grosz poczucia od
powiedzialności? - burknął, patrząc posępnie. - Załatwiłem
mu najlepszy ożenek, lepszej panny nie znajdzie od wybrze
ża po południowe krańce Laponii. Zamiast mi być wdzięcz
ny... Ale to wina tej czarnowłosej diablicy!
- Którą przecież sam zabrałeś z jej rodzinnego domu -
rzuciła Ravna.
Mężczyzna zmrużył oczy, które teraz przypominały
dwie szparki w siatce zmarszczek, i pokiwał ze smutkiem
głową:
- Wystarczająco często tego żałowałem, Ravno. Córka
Erkkiego Alatalo nigdy nie powinna była przybyć do Ruiji!
Ta dziewczyna sprowadza same nieszczęścia!
- Posłuchaj, ktoś biegnie! - przerwała mu Ravna, słysząc
pośpieszne kroki. - Masz swojego syna, Pehr!
Mężczyzna wstał i z zaciśniętymi pięściami skierował się
do wyjścia.
- Jeżeli był u tej małej wrony...
Brzmienie jego głosu nie wróżyło dobrze Mikkalowi.
Raija, zalana łzami, biegła na oślep. Pędziła boso przed
siebie, byle dalej od martwej Kristiny. Za nic w świecie nie
spędzi nocy w jednej izbie z trupem!
Śmierć opiekunki wywołała w niej lawinę wyrzutów su
mienia. Może gdyby została w chacie, nie stałoby się najgor
sze. Ale przecież tak bardzo tęskniła za Mikkalem, tak bar
dzo pragnęła go zobaczyć...
A może Kristina umarła, kiedy ona i Mikkal... Nie! Rai
ja nawet nie chciała o tym myśleć.
Biegła instynktownie przed siebie, nie zastanawiając się,
dokąd niosą ją nogi. Nie czuła, że rani stopy i marznie
w nocnym chłodzie. Jakiś wewnętrzny głos wytyczał jej
drogę.
Zdyszana, z walącym sercem i twarzą spuchniętą od łez,
kierowała się wprost do stojącej samotnie nad brzegiem rze
ki jurty.
Z dymnika unosił się dym. Poruszyły się skóry osłaniają
ce wejście do namiotu i w otworze pojawiła się jakaś postać.
Nie był to jednak szczupły młodzieniec o szerokim torsie,
ale niewysoki, przygarbiony mężczyzna o sylwetce zdradza
jącej słabość do zawiesistych mięsnych zup.
Raija rzuciła się ku niemu wyczerpana i żeby nie upaść,
chwyciła go za ramiona. Nigdy wcześniej z własnej woli nie
szukała u niego wsparcia.
Pehr, który nie przypuszczał, że jeszcze kiedyś zobaczy
Raiję Alatalo, przeżył głęboki wstrząs. Dziewczyna uczepi
ła się go blada, jakby goniło ją jakieś monstrum.
- A więc niepisane mi było raz na zawsze rozstać się z to
bą - odezwał się z trudem.
Raija nie miała nawet dość sił, by mu odpowiedzieć.
Tymczasem Ravna wstała od paleniska i przecisnęła się
do nich. Zatroskana objęła Raiję, posyłając mężowi ostrze
gawcze spojrzenie. Pehr jednak, udając, że tego nie widzi,
wsunął kciuki za pas i zapytał nieprzyjaźnie:
- Może mi powiesz, gdzie się podziewa mój syn?
Dziewczyna na chwilę podniosła wzrok.
- Mikkal? - zapytała zagubiona.
- O ile mi wiadomo, nie mam więcej synów - zagrzmiał
Pehr, teraz już pewien, że młodzi się spotkali.
Raija milczała, nerwowo przełykając ślinę.
Pehr odwrócił się do niej plecami i zaklął pod nosem.
Chyba z diabelską pomocą ta dziewucha wyrosła na taką
piękność! Postanowił dołożyć wszelkich starań, by w przy
szłości trzymać syna od niej z daleka. W końcu Mikkal jest
tylko mężczyzną, a Raija stanowi śmiertelne zagrożenie dla
każdego osobnika w spodniach. Pehr dostrzegł to od razu.
Nawet z zapuchniętymi od płaczu oczami i potarganymi
włosami była piękna. Nie powinien nigdy zabierać jej z Tor-
nedalen, niechby tam nawet zdechła z głodu!
- Kristina - wyszeptała wreszcie Raija tak cicho, że tylko
Ravna ją zrozumiała.
- Co z nią? - zapytała Laponka, przeczuwając najgorsze.
Zaraz też jej przypuszczenia się potwierdziły.
- Ona umarła, Ravno. Nie żyła, kiedy wróciłam...
- Nie byłaś przy niej? - wyrwało się Ravnie.
Pehr, który bacznie przysłuchiwał się rozmowie, złapał
Raiję za ramię i potrząsnął nią mocno.
- Gdzie byłaś, kiedy umierała twoja opiekunka?
Raija nie odpowiedziała. Płakała, zdając się nie zauważać,
jak brutalnie traktuje ją Pehr.
- Gdzie byłaś? - ryknął ponownie Lapończyk.
Raija starała się mu wyrwać, ale był zbyt silny. Podczas
szarpaniny zsunęła jej się z ramion chusta i wówczas na
bluzce błysnęła broszka. Pehr rozpoznał ją od razu.
Wyciągnął rękę i zerwał ozdobę. Głos drżał mu z gnie-
wu, kiedy przyłożył Raiji broszkę niemal do samych oczu
i zażądał, by wyjaśniła, skąd ją ma.
- On nie miał prawa pozwolić ci jej nosić! Podarował ci sre
bro po mojej matce, które powinno należeć do Siggi!
Ravna próbowała uspokoić męża, ale bezskutecznie. Pehr
rzucił się na dziewczynę, która biernie znosiła jego gniew.
Ani słowem nie zaprotestowała. Jej twarz nie zdradzała żad
nych uczuć. Płakała tylko, wpatrzona gdzieś w pustkę, jak
by nie dostrzegała nikogo wokół siebie.
Ravna bała się, że Pehr uderzy Raiję, jego nagromadzona
przez lata złość łatwo mogła się przerodzić w agresję.
I nagle usłyszeli w mroku gniewny, zmieniony przez cier
pienie głos:
- Ojcze, nie waż się tknąć Raiji!
Po chwili Mikkal pojawił się przy dziewczynie. Jakby to
było najbardziej oczywiste na świecie, objął opiekuńczo jej
dygoczące ramiona, chroniąc przed furią ojca. Wyrwał mu
broszkę i wcisnął ją w dłoń dziewczyny.
- Podarowałem jej tę broszkę i nikt nie ma prawa jej ode
brać. - A potem znacznie łagodniej przemówił do Raiji: -
Co się stało, Mały Kruku? Dlaczego płaczesz?
-Jej opiekunka nie żyje! Umarła, kiedy zabawiałeś się z tą
wroną!
Pehr splunął w stronę syna.
W oczach Mikkala zalśniły błyskawice. Zacisnął usta i nic
nie odpowiedział ojcu.
- Czy to prawda? - zapytał Raiję. Delikatnie głaskał ją po
włosach i po plecach. - Czy to prawda, Mały Kruku?
Raija ukryła twarz na jego piersi i pokiwała głową.
Mikkal westchnął ciężko i przytulił dziewczynę mocniej, jak
by pragnął ochronić ją przed zimnym i bezwzględnym światem.
- Powinienem był pójść z tobą - mruknął, tuląc twarz do
jej włosów.
- Ach, tak, więc byłeś razem z nią! - wykrzyknął trium
falnie Pehr.
- Tak, spotkałem się z nią. Ale resztę swoich brudnych my
śli zatrzymaj dla siebie - rzeki lodowatym tonem Mikkal.
Pehr wymamrotał coś pod nosem, ale nikt nie usłyszał je
go słów.
- Nie wrócę tam - szlochała Raija. - Nie wrócę!
- Oczywiście, że nie. Zostaniesz tutaj!
Mikkal spojrzał na ojca zdecydowanym wzrokiem.
- Nie ma mowy! - sprzeciwił się Pehr. - Co powiem
Pawie? Że mój syn sypia z tym szatańskim pomiotem?
- Raija jest moją młodszą siostrą! - Głos Mikkala był zim
ny jak polarna noc. - I nie opowiadaj o uwodzeniu, bo tej
dziewczynie potrzebny jest teraz ktoś, kto ją rozumie.
- I to masz być ty? - zapytał z ironią Pehr. - Święta na
iwności! Nie wiń mnie, jeśli Pawa zerwie wszystkie nasze
umowy. Przecież ta dziewucha może zwrócić się o pomoc
do innych. Ma wyjść za mąż! Nie może więc pójść do na
rzeczonego?
- Raija zostanie tutaj! - uciął Mikkal i pociągnął dziew
czynę za sobą do jurty.
- Już ja was przypilnuję! Bo w twoje braterskie uczucia
ani trochę nie wierzę! - wrzasnął Pehr i demonstracyjnie
rozsiadł się obok syna i Raiji.
Siedział ponury jak chmura gradowa, śledząc każdy ruch
młodych. Kiedy minęło kilka godzin nocy, a on ciągle nie za
uważył niczego, co potwierdziłoby jego najgorsze podejrze
nia, ogarnęły go wątpliwości. Może niesłusznie ich posądzał?
Może Mikkal wreszcie odzyskał rozsądek i przeszła mu ta
młodzieńcza namiętność?
Poza tym Pehrowi zachciało się spać. Był zmęczony. Wy
prawa do Pawy, oświadczyny niepoprawnego syna, wszyst
ko to dało mu się mocno we znaki.
Oczy go rozbolały od wpatrywania się w mrok, bo ogień
w palenisku już ledwie się tlił. Z ukłuciem zazdrości pomy
ślał o Ravnie, która już dawno ułożyła się do snu. Co jakiś
czas słyszał szept syna, ale nie rozumiał dokładnie znaczenia
słów. Wątpił zresztą, czy to coś ciekawego - pewnie jakieś
bzdury! Mikkal w kółko powtarzał ów idiotyczny przydo
mek, jaki nadał tej diablicy zaraz na początku. „Mały Kruk"!
Też mi coś, pomyślał Pehr z gniewem. Znacznie bardziej pa
sowałoby: „szatański pomiot".
Ciche głosy stawały się coraz bardziej odległe, czyżby
wreszcie umilkli?
Pehr, strażnik moralności, nic więcej nie słyszał. Zasnął
wyczerpany.
- Teraz możesz już mówić - szepnął Mikkal Raiji do ucha.
Pokręciła głową.
- Dobrze tak po prostu leżeć. Słowa przeszkadzają, prawda?
- A ja mógłbym z tobą nieustannie rozmawiać, chciałbym
przytulać cię zawsze...
- Przytul mnie, Mikkalu! - Raija oparła głowę na ramie
niu ukochanego i odetchnęła, wciągając w nozdrza jego za
pach. Wystarczyło jej, że była blisko niego. Zbyt wiele wy
darzyło się w ciągu ostatnich dni, w ciągu tego dnia...
Upokorzenie i największe szczęście szły w parze. Ta noc
mogłaby być najpiękniejsza w życiu Raiji. Mogłaby zasypiać
ze świadomością, że Mikkal nigdy nie obdarzy tak gorącym
uczuciem innej kobiety.
Ale widocznie szczęście nie jest jej pisane, zaczynała już
w tym dostrzegać pewną prawidłowość: ilekroć czuła się
uszczęśliwiona, natychmiast życie boleśnie ją doświadczało.
Nie, szczęście nie jest dla niej.
- Nie obwiniaj się, Raiju!
Mikkal delikatnie pocałował dziewczynę w czoło, kątem
oka obserwując ojca. Nie warto ryzykować, że Pehr przyła-
pie ich na czymś zabronionym. Ojciec nienawidzi Raiji. Dla
niego jest nikim - wychudzonym dzieciakiem, któremu kie
dyś uratował życie. Nie spodziewał się wówczas, że właśnie
ta przybłęda w przyszłości zagrozi jego misternie obmyśla
nym planom.
Już raz niemal obróciła je wniwecz, a teraz, kiedy Pehr
prawie zdołał przeforsować swoją wolę, znowu się pojawiła.
Piękniejsza jeszcze niż dawniej, ale równie niepokorna.
Raija, choć taka drobna i krucha, nie miała w sobie owej
bezradności, która wzbudza uczucia opiekuńcze u większo
ści mężczyzn. Zawsze dumnie wyprostowana, wzrok miała
hardy i zuchwały. To jasne, że Pehr nie lubił takich kobiet,
wprawiały go w zakłopotanie.
Mikkal uśmiechnął się do swych myśli. Może był jedy
nym mężczyzną, który czuł potrzebę chronienia Raiji?
Bez trudu dostrzegał łagodność ukrytą w tej małej kobiet
ce. Inni widzieli tylko twardą skorupę i odsuwali się od dziew
czyny, przekonani, że sama sobie poradzi, pewni, że nie ży
czy sobie ich towarzystwa. Widzieli jej urodę, ale także siłę.
Dla Mikkala zaś była ciemnowłosą pięknością o najcu
downiejszych oczach. Zagadkową, spontaniczną, pełną miło
ści i nienawiści. Zbyt młodą na doświadczenia, jakie zebrała.
Ta dziewczyna pojawiła się jak promyk słońca w jego życiu.
- Spróbuj zasnąć, maleńka!
- Co się teraz ze mną stanie, Mikkalu? Teraz nie mam ni
kogo...
- Masz mnie - zapewnił cicho, zdając sobie sprawę, że to
nie jest odpowiedź na jej pytanie.
- Ciebie? - pokręciła głową, a smutek, jaki odmalował się
na jej twarzy, rozdarł Mikkalowi serce.
Westchnął. Raija miała rację. Co z tego, że obdarzył ją
całą swą miłością, skoro i tak nigdy nie będzie należał do
niej? Była sama.
- Tutaj przecież nie mogę zostać...
Raija nie myliła się. Pehr obudził się z takim właśnie prze
konaniem, a umocnił się w nim jeszcze bardziej, kiedy uj
rzał dwoje młodych pogrążonych w głębokim śnie, przytu
lonych jak para kochanków.
Odwrócił się w stronę Ravny, ale żony nie było w na
miocie.
A więc wstała i go nie obudziła. Nie obudziła też syna
i tej małej diablicy!
Ravna zawsze miała słabość do tej przeklętej dziewuchy!
Rozgniewany Pehr zerwał się i szarpnął gwałtownie Mikkala.
- Wstawaj, chłopcze, w imię przyzwoitości! Nie będzie
my czekać, aż trup zgnije, podczas gdy ty się oddajesz bra
terskim uczuciom!
Karl i Reijo wracali razem znad fiordu. Byli z Kristianem
na rybach, ale udało im się przybić do brzegu odrobinę
przed nim. Połów nie okazał się szczególnie obfity. Chłop
cy wyręczyli Kristiana i nieśli ryby do domu.
- Zdaje się, że macie gości - odezwał się Reijo, zauważyw
szy grupę ludzi na podwórku EIvejordów.
Ojciec Karla, który dogonił młodzieńców, zmrużył oczy
i zmarszczył brwi.
- Lapończycy - rzekł wyraźnie zdumiony. - Czego ci lu
dzie tutaj szukają? Nie zadaję się z takimi...
Przyspieszył kroku, a Karl i Reijo podążali tuż za nim.
Niemal równocześnie zauważyli Raiję. Karl już miał się pu
ścić ku niej biegiem, gdy nagle stanął jak przygwożdżony
do ziemi.
Raija w ogóle na niego nie patrzyła. Włosy opadały jej
niedbale na szczupłe ramiona, grzywka zasłaniała oczy, ale
z wyrazu jej twarzy od razu odgadł, że coś się musiało stać.
A kim jest ten obcy, który trzyma ją w ramionach, któ
ry ją przytula z miną właściciela? Ten, ku któremu Raija tak
ufnie się przechyliła, oparła mu głowę na piersiach? Ten,
który, o zgrozo, obejmuje ją w pasie? Kto to jest?
Karl popatrzył na młodego mężczyznę z wyraźną pogardą.
Nietrudno się było domyślić, że to Lapończyk. Był niewiele
wyższy od Reijo, ale mocniej zbudowany. Karl uznał, że
z pewnością nie udałoby mu się pokonać obcego w pojedyn
kę. Zamyślony pocierał dłonie o uda. Ten typek chyba sobie
nie myśli, że tak po prostu zabierze mu Raiję?
- Cóż to sprowadza do nas takich gości? — zwrócił się
Kristian do żony stojącej wśród nieznajomych.
Marta rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Kristina nie żyje - odpowiedziała. - A to są dawniejsi
opiekunowie Raiji - dodała, wskazując na Pehra i Ravnę.
Pehr podał rękę Kristianowi, wykrzywiając twarz w gryma
sie mało przypominającym uśmiech. Najwyraźniej czuł się
nieswojo.
- Mój syn... - burknął i machnąwszy ręką, wskazał na Mik-
kala.
Karl od razu się odprężył, to wyjaśniało bowiem wszystko.
- Raija przybiegła do nas w nocy - tłumaczył Pehr niechęt
nie. - Powiedziała, że jej opiekunka nie żyje. Bała się z nią zo
stać sama. Pomyśleliśmy, że dziewczyna powinna trochę się
przespać, umarłej i tak nic nie przywróciłoby życia.
- Dlaczego nie przybiegłaś do nas? - zapytał Karl.
Dopiero na te słowa Raija podniosła wzrok i pokręciła
głową. Oczy miała zapuchnięte, twarz bladą.
- E, ci młodzi... - westchnął Pehr. - Z Raiją zawsze są kło
poty.
- Kristina nie może tam tak leżeć - przerwał mu Kristian,
urywając komentarze na temat swej przyszłej synowej. Nie
miał ochoty o tym dyskutować, szczególnie w obecności ty
lu świadków.
- Jest tak ciepło... - odezwała się Marta.
- Trzeba zbić trumnę.
Marta z przerażeniem w oczach popatrzyła na męża.
- Tak nie uchodzi - zaprotestowała. - Co powie na to pa
stor?
- Pastor z Karlsoy może sobie gadać, co mu się żywnie
podoba - stwierdził Kristian, który nigdy nie był szczegól
nie religijny. - Przyjeżdża tu cztery razy do roku, a my ma
my może miesiącami przechowywać zwłoki? Jest gorąco,
Marto, dobrze wiesz, co to znaczy. Lepiej będzie od razu ją
pochować.
- Ale...
- Żadnego ale - uciął mąż. - Mamy złożyć ciało w jakiejś
jamie do czasu, aż pastorowi przyjdzie ochota odwiedzić te
strony? Czy nie może równie dobrze poświęcić grobu, za
miast grzebać rozłożone ciało?
- W każdym razie trzeba tam pójść - oznajmiła Marta
niechętnie, wyraźnie niezadowolona z pomysłu męża.
Pehr natomiast zgadzał się z Kristianem, podobał mu się
sposób, w jaki ten podszedł do sprawy. Pozostawała jeszcze
jedna ważna kwestia, o której najwyraźniej nikt nie pomyślał.
- A co z dziewczyną? - zapytał. - Zdaje się, że ma poślu
bić waszego syna?
- Jeszcze nic nie jest przygotowane.
- My jej nie zabierzemy! - oświadczył zdecydowanie Pehr.
Reijo stał z boku i obserwował całą scenę z rosnącym za
interesowaniem. Co ten stary ma przeciwko Raiji? Popatrzył
uważniej na dziewczynę i syna Lapończyka. Oboje sprawia
li wrażenie, jakby znajdowali się w innym świecie...
- Skoro była u was wcześniej... - zaczęła Marta, rozgląda
jąc się nerwowo.
Ale jej słowa wywołały tylko wzburzenie Pehra.
- I o to właśnie chodzi... Była już u nas wcześniej. Jeśli ją
teraz zabierzemy, wy zapomnicie o umowie, a ja znów bę
dę ją miał na karku. Nie, nie i jeszcze raz nie!
- Dosyć, ojcze! Chcesz jej jeszcze dołożyć cierpienia?
Karl posłał młodzieńcowi, który chyba nie był dużo star
szy od niego, pełne wdzięczności spojrzenie. N i k o m u nie
wolno tak mówić o Raiji! Gdyby starczyło mu odwagi, sam
by się wtrącił.
Raija stała nieruchomo, przytulona do swego przybrane
go brata, i nawet jeden mięsień nie drgnął w jej twarzy.
Przybrany brat... To tylko przybrany brat, utwierdzał się
Karl i to określenie jak tarcza chroniło go przed niepokojem.
- Mikkal ma dziwne upodobanie do tej wrony - zauwa
żył Pehr, spoglądając znacząco na Kristiana Elvejorda, który
zaczynał się rozeznawać w sytuacji. - Śpieszę się - mówił da
lej. - Przybyłem w te strony, żeby wyswatać chłopaka. Mam
renifery, obowiązki. Nie mogę pozwolić, żeby ta wrona mi
przeszkadzała. Dość mi już przybyło siwych włosów z jej
powodu.
- Nie możemy. Nie są małżeństwem... Co powiedzą lu
dzie?
Marta popatrzyła bezradnie na męża.
Reijo zaczął dostrzegać komizm całej tej sytuacji. Oto
dwie pary rodziców mają ten sam kłopot i wszystko z po
wodu Raiji... A tymczasem Karl zdaje się wcale nie rozu
mieć, co rozgrywa się na jego oczach.
- W takim razie ją weźmiemy - przerwał Kristian długie
milczenie. - Przyspieszymy ten ślub... Przecież da się to ja
koś załatwić...
- Dobrze! - rozpromienił się Pehr.
Karl odetchnął z ulgą. Mikkal zacisnął zęby, a Raija wtu
liła mocniej twarz w jego pierś. Tych dwojga najwyraźniej
nie ucieszyła decyzja Kristiana...
Całą gromadą ruszyli do chaty nad rzeką, do domu Raiji.
Kristina leżała na łóżku, tak jak ją dziewczyna zostawiła.
Marta i Ravna weszły do izby, żeby zająć się zmarłą.
- A ty, panienko, dokąd? - warknął Pehr, widząc, jak Ra
ija wymyka się z chaty. - Nie zamierzasz pomóc?
- Zostaw Raiję w spokoju! - Mikkal natychmiast znalazł
się przy dziewczynie i wziął ją w obronę. - Już i tak jest jej
ciężko. Nie musisz więc jej jeszcze dręczyć!
Pehr na swych wygiętych w pałąk nogach podszedł do sy
na. Był niższy i musiał zadzierać głowę, żeby spojrzeć mu
w oczy.
- A ty, synu? - wysyczał. - Coś mi się zdaje, że też nie
masz czystego sumienia. Zastanawiam się, czym się zajmo
wałeś, kiedy ta kobieta odchodziła z tego świata...
- To się zastanawiaj - Mikkal wzruszył ramionami, uda
jąc obojętność. - Ale Raiję zostaw w spokoju!
Dziewczyna usiadła na porośniętym trawą pagórku obok
chaty. Podkurczyła kolana i objęła je rękoma. Pehr odwrócił
się plecami do syna i swej dawnej podopiecznej. Mikkal
przyglądał się Raiji, która wpatrywała się w jakiś odległy
punkt. Stracił z nią kontakt. Nigdy wcześniej mu się to nie
zdarzyło.
Zasmucony odwrócił się do Kristiana, postanawiając się
jakoś włączyć do pomocy. Kristian wyglądał na zmartwio
nego. Jak na schyłek lata było nienormalnie gorąco. Zmarła
nie powinna leżeć długo.
- Musimy ją pogrzebać - westchnął, podjąwszy ostateczną
decyzję. - Nikt inny tego nie zrobi. Po śmierci Pedera na mo
rzu Kristina została sama z Raiją. A teraz dziewczyna nie ma
już nikogo. Raczej trudno oczekiwać, że zajmie się wszyst
kim jak należy. Na pewno przeżyła wstrząs, kiedy znalazła
Kristinę martwą. Lepiej pozostawić ją samą ze swymi myśla
mi. Na rozmowę przyjdzie czas później.
- Trzeba pogrzebać Kristinę w poświęconej przez pastora
ziemi - odezwała się Marta, która wyrosła jak spod ziemi.
Kristian westchnął ciężko. Ta jego Marta była mądrą ko
bietą, ale za bardzo przejmowała się tym, co powiedzą lu
dzie, zamiast myśleć rozsądnie.
- Pastorowi i tak wszystko jedno - odrzekł hardo. -
A w ten upal najlepiej zrobić tak, jak powiedziałem. Zro
zum, matka, dla Kristiny to nie ma już żadnego znaczenia.
Reijo! - zawołał przechodzącego obok chłopaka. - Czy twój
ojciec nie ma czasem kilku zbędnych desek? Zdaje się, że
widziałem je u niego.
- Zaraz przyniosę - pokiwał głową Reijo.
- Lepiej niech Karl pójdzie - zdecydował Kristian. - Ty
masz większą krzepę, więc wykopiesz dół, a on jest szybszy
w nogach - uśmiechnął się do syna. - Sprowadź Anttiego
i przynieście deski. Zbijemy trumnę dla Kristiny.
- Tam? - Reijo wskazał ręką na skraj pola w pobliżu rzeki.
Kristian pokiwał głową.
- Poradzisz sobie sam?
Reijo odsłonił zęby w uśmiechu i podążył we wskazanym
kierunku. Gdy zaczął kopać, pojawił się przy nim przybra
ny brat Raiji z łopatą w ręce.
- We dwóch zrobimy to szybciej - wyjaśnił krótko i za
czął kopać z drugiej strony.
Reijo nie sprzeciwiał się, przyznając Mikkalowi rację.
Zrobili sobie krótką przerwę, kiedy dół był już dość głę
boki. Usiedli na chwilę na brzegu naprzeciwko siebie, mie
rząc się wzrokiem.
Reijo domyślał się, co czuje Lapończyk. Usłyszał przy
padkiem, co powiedział Pehr do syna, znał bowiem sporo
lapońskich słów. Może nie miał takiej fantazji jak Raija, ale
bez trudu potrafił złożyć fragmenty układanki.
- Czy to dobry chłopak, ten, którego ma poślubić Raija? -
zapytał Mikkal, obserwując ptaka krążącego nad ich głowami.
Reijo bez trudu usłyszał ból pobrzmiewający w jego głosie.
- Karl? Tak! - odrzekł Reijo. - Solidny, spokojny i kocha
ją. Poza tym jest Norwegiem, nie jakieś byle co. Kristina
chciała go na męża dla Raiji.
Mikkal podniósł wzrok i dostrzegł w oczach chłopaka
podobną do własnej tęsknotę.
- Co z twoją twarzą? - zapytał.
Reijo roześmiał się gorzko.
- Karl jest spokojny, ale okazało się, że czasem i jego
można wyprowadzić z równowagi...
- Co się stało?
- Zdaje się, że się domyślasz - uśmiechnął się Reijo. - Ra
ija jakoś tak działa na mężczyzn... Budzi w nich szaleństwo...
- On wygrał?
- Nikt nie wygrał - skwitował Reijo krótko. - Obaj uszli
śmy z życiem. Zresztą ja i tak nie miałem szans... - Chłopak
nie potrafił ukryć goryczy. - Jestem Finem, Kwenem, jak tu
nas nazywają. W oczach Kristiny nie byłem dostatecznie do
brym kandydatem na męża.
- Rozumiem - rzekł Mikkal z nieruchomą jak maska twa
rzą. Tylko oczy, pełne smutku, żyły. - Ale czy on będzie dla
niej dobry? Nie nazbyt gwałtowny? - Mikkal popatrzył na
Reijo w napięciu.
- Gdybym nie był tego pewien, biłbym go tak długo, pó
ki bym na nim nie wymusił takiej obietnicy.
Mikkal odetchnął z ulgą i uśmiechnął się blado.
Reijo zaś, spojrzawszy z ukosa na młodego Lapończyka,
zadał mu pytanie, które go dręczyło.
- Widziałeś ją wczoraj? Kiedy umarła Kristina?
Mikkal skinął ciężko głową, czarna grzywka opadła mu
na czoło, odbijając słoneczne promienie pogodnego nieba.
- Nazwałeś to szaleństwem - rzeki z ociąganiem. - Ale to
coś więcej... - urwał i zerwawszy się na równe nogi, zawo
łał: - To co, kończymy?
Reijo poszedł za jego przykładem. Nie spodziewał się
usłyszeć więcej zwierzeń z ust tego mężczyzny o niezwy
kłych oczach. Usłyszał jednak dość, by poczuć przyjaźń do
obcego przybysza.
Karl wrócił razem z Anttim. Przynieśli deski na trumnę.
Antti jednym rzutem oka ocenił sytuację. Zobaczył swoje
go syna i młodego Lapończyka, wspólnie kopiących dół.
Nad brzegiem rzeki siedział starszy Lapończyk, nie zwraca
jąc zupełnie uwagi na to, co się dzieje wokół, a z chaty do
latywały kobiece głosy. Raija przycupnęła bez ruchu na ubo
czu, a Karl, choć wyraźnie miał ochotę do niej podejść, nie
potrafił się na to zdobyć.
Karl jest zbyt delikatny, pomyślał Antti.
Kiedy Kristian wszedł do chaty po narzędzia stolarskie, Ant
ti Kesaniemi uczynił to, na co żaden z młodzików się nie odwa
żył, bo zabrakło im rozumu: poszedł wprost do Raiji.
Nawet on, który widział w życiu niejedno nieszczęście,
przeraził się, kiedy popatrzył na jej znieruchomiałą, jakby
martwą twarz. Raija, zawsze taka pełna życia!
Nie miał nawet cienia wątpliwości, że to nie śmierć opie-
kunki tak ją załamała. Znał się na ludziach, od razu pojął,
że nikt by tak nie rozpaczał po stracie Kristiny.
- Dziecko! - odezwał się przerażony. - Co się stało?
- Karl nic ci nie powiedział? - spytała bezbarwnym gło
sem. - Przecież mieliście zbić trumnę...
Zielone oczy Fina, tak bardzo podobne do oczu Reijo,
popatrzyły na nią badawczo.
- Nie o to pytam - rzekł łagodnie po fińsku. - Pytałem,
co się tobie stało.
- Aż tak to się rzuca w oczy?
- Znam cię, dziecko. Chcesz o tym porozmawiać?
Pokręciła głową.
- Rozmowa nic tu nie pomoże, Antti. Gdyby mogła mi
pomóc, byłbyś pierwszą osobą, do której bym się zwróciła.
Ale to na nic. Na nic...
- Życie toczy się dalej, Raiju. Obojętnie co się stało, pa
miętaj, że życie się na tym nie kończy.
Antti wstał i popatrzył raz jeszcze z namysłem na dziew
czynę. Rai ja podniosła na niego pozbawione blasku, zaczer
wienione oczy i martwym głosem rzekła:
- Tak...
To było niczym lodowate tchnienie zimy.
- Nie zrób czasem jakiegoś głupstwa, Raiju! - wyrwało
się Anttiemu.
Uśmiechnęła się blado, a w jej oczach dostrzegł tylko cień
dawnego uporu, który tak dobrze znał.
- Nie, nie zrobię żadnego głupstwa. Nikomu nie sprawię
tej przyjemności.
Reijo i Mikkal dalej kopali grób. Dobrze im się razem
pracowało. Nawiązała się między nimi cicha sympatia. Obaj
spoglądali z ukosa na Karla, śmiejąc się pod nosem, że przy
szło mu pomagać przy zbijaniu trumny.
Kiedy grób został wykopany, Mikkal skierował się w stro
nę Raiji. Dwa kroki za nim podążał Reijo. Zdumiony, spo-
strzegł, że Raija przy Mikkalu jest zupełnie inną dziewczyną.
Nie znali jej takiej. Ten chłopak potrafił wydobyć z niej coś,
czego nikt inny nie zdołał w niej nawet dostrzec...
Młody Lapończyk ukucnął przed Raiją. Reijo nie potrze
bował więcej dowodów na potwierdzenie swych domysłów,
wystarczyło, że spojrzał na twarz dziewczyny wyrażającą
bezmierny smutek i rozpaczliwe oddanie. Jej oczy nigdy nie
płonęły takim żarem, gdy patrzyła na Karla czy na niego.
- Idź się przebrać, Mały Kruku! Uczesz się i przemyj oczy
wodą.
- Po co?
Mikkal pogłaskał dziewczynę czule po głowie, odgarnia
jąc jej z oczu niesforny lok. Twarde, jakby wykute w brązie
rysy zmiękły. Reijo nigdy by się nie spodziewał, że w tym
człowieku może być tyle czułości.
- Jesteś piękna, kochana. Bądź piękna dla mnie!
Zduszony głos Mikkala skrywał uczucia, których nie wol
no mu było okazać. Oczy mu rozbłysły na chwilę, by zaraz
znów przygasnąć. Ale dziewczyna bez protestów wstała. Trzy
mali się za ręce o sekundę za długo. W ich oczach pojawił się
zachwyt, wyraźnie zauważalny dla kogoś, kto potrafił patrzeć.
Reijo pozazdrościł Mikkalowi tej niezwykłej harmonii, ja
ka łączyła go z Raiją, tego rzadko spotykanego zrozumienia.
Po chwili obaj patrzyli, jak Raija, dumnie wyprostowa
na, z czystą bluzką i świąteczną spódnicą przewieszoną
przez ramię, skierowała się nad rzekę.
Reijo podziwiał Mikkala za to, że potrafił ją do tego na
kłonić.
- Masz powód do rozpaczy - powiedział mu. - Tracisz
więcej, niż ja kiedykolwiek mógłbym sobie wymarzyć.
Twarz Mikkala drgnęła, cierpienie wypełniło jego osobli
we miodowe oczy.
- Rzeczywiście mam - rzekł tylko.
Reijo patrzył, jak zbijają skrzynię i wieko, ale nie czuł
szczególnego smutku. Mikkal, dostrzegłszy to, uśmiechnął
się i położył w trawie, w miejscu gdzie wcześniej siedziała
Raija.
- Nie kwapisz się zbytnio do pomocy?
- Nie, nie lubiłem tej baby za życia, czemu więc miałbym
udawać, że ją lubię po śmierci?
- No tak. - Mikkal żuł trawę i obserwował zamieszanie wo
kół chaty, gdzie długo trwały narady, kto ma wynieść zmarłą.
Ostatecznie mężczyźni doszli do porozumienia i przybili wie
ko skleconej z desek trumny. W pewnym momencie chłopak
zaniepokoił się o Raiję. Spoglądał w stronę rzeki, jednak brzo
zowy zagajnik zasłaniał mu cały widok.
- To chyba trwa zdecydowanie za długo - powiedział
w końcu.
Reijo przyznał mu rację, choć wiedział, że dziewczęta
zwykle bardzo długo się stroją.
- Gdzie Raija? - zapytał Antti, który także zauważył nie
obecność dziewczyny.
Reijo zapewnił ojca, że jej poszukają, i spiesznie ruszył
za Mikkalem, który pobiegł ścieżką.
Tuż za zakrętem rzeka tworzyła zakole, woda w tym
miejscu była dość głęboka, a na samym brzegu zamiast
ostrych kamyków leżał miękki piasek. Dalej wśród kamie
ni zieleniły się podobne do gwiazdek liście tłustosza pospo
litego, a jego błękitne kwiatki próbowały przyćmić urodą
delikatne liliowo-żółte fiołki: barwne plamki wśród smut
nych kępek trawy, szarobrązowego piasku i równie zwy
kłych szarych kamieni.
Jednak ani Mikkal, ani Reijo nie dostrzegali uroku kwit
nącej roślinności.
Na brzegu było pusto, jedynie błękitna bluzka, w którą
Raija zamierzała się przebrać, leżała wśród kwiatów.
- Co tu się stało? - spytał przerażony Mikkal.
Równocześnie odkryli ślady. Tam, gdzie rzeka leniwie
opłukiwała brzeg, dostrzegli odciski stóp, małe i duże.
Mikkal wszedł do wody, nie zważając na to, że jest
chłodna. Reijo pośpieszył za nim, czując, jak strach ściska
mu serce.
Po drugiej stronie brzeg był kamienisty, gęsto porośnięty
krzakami. Pokryte mchem kamienie stanowiły wystarczają
ce podłoże dla rozkrzewiającej się łatwo łoziny.
Na kamieniach młodzieńcy odkryli więcej mokrych śla
dów. Wśród wielu dużych odcisków stóp ciągnął się cienki
mokry pas, zapewne pozostawiony przez zmoczony brzeg
spódnicy. Raija nie szła dobrowolnie, to pewne, wlekli ją sil
ni mężczyźni!
- Łotry! - wydusił Mikkal przez zaciśnięte zęby i mrużąc
oczy, wpatrywał się w gęstwinę. Wiatr poruszał gałęziami
drzew i listowiem, a ptaki pewnie nie bez powodu wszczę
ły głośny jazgot. Nagle usłyszeli ochrypły śmiech i zduszo
ne krzyki. Mikkal zniknął między krzakami...
Reijo, który ruszył w ślad za nim, zdążył dotrzeć na miej
sce w chwili, gdy Mikkal wyrwał Raiję z rąk człowieka, któ
rego on sam nienawidził najbardziej na świecie.
- Isak, ty łajdaku! - jęknął z wściekłością.
- A więc to ty? - usłyszał zatrważająco spokojne pytanie
Mikkala, który w mocnym uścisku trzymał za kark napast
nika.
Reijo szybko stanął pomiędzy Mikkalem a dwoma kom
panami Isaka, tak by żaden z nich nie mógł zaatakować La
pończyka. Sigurd ani Svend nigdy nie odważyliby się stanąć
do walki twarzą w twarz, natomiast nie wahaliby się zadać
ciosu w plecy.
Raija stała skulona za swym przybranym bratem i w mil
czeniu obserwowała zajście.
- Nie ma się o co tak wściekać. - Isak próbował robić do
brą minę do złej gry. - Zabawiliśmy się trochę z tą małą...
Zresztą była dość chętna... Wyraźnie lubi mężczyzn...
- Nie nazywaj siebie mężczyzną! - warknął Mikkal, wy
mierzając pięścią cios w sam środek nabrzmiałej gęby na
pastnika.
Kiedy Isak się ocknął, jego rozbiegane oczy wyrażały
ogromne zdumienie. Reijo zobaczył krew i przełknął ciężko
ślinę. Usłyszawszy, że Svend i Sigurd pośpiesznie salwują się
ucieczką, błyskawicznie ruszył za nimi. Nie mógł pozwolić,
by uszło im płazem to, co uczynili Raiji. Dopadłszy ich, bil
bez litości, wyładowując całą nagromadzoną w sobie złość.
Na łeb, na szyję rzucili się do rzeki, odgrażając się głośno
i zapowiadając zemstę. Ale Reijo nie przejął się tym zbytnio.
- Co tam się, u diabła, dzieje? - zawołał Antti z drugiego
brzegu, gdzie hałas ściągnął też pozostałych.
- Kilku drani dostało nauczkę! - wyjaśnił Reijo.
Przy akompaniamencie głośnych przekleństw z lasu wy
szedł Mikkal, ciągnąc za sobą Isaka. Jedną ręką przytrzymy
wał mu głowę, a drugą bił po twarzy. I choć Isak bronił się
ze wszystkich sił, nie miał żadnych szans. Rozwścieczony
Mikkal uznał, że Isak ciężko zapłaci za to, że ośmielił się
tknąć Raiję.
Kolejne uderzenia zepchnęły go do rzeki. Isak cofał się
na coraz głębszą wodę, a Mikkal napierał na niego, niby dra
pieżnik polujący na ofiarę, pewny, że za chwilę wbije w nią
swe szpony. Śniada, niczym odlana z brązu twarz wyrażała
głęboką nienawiść.
Reijo uświadomił sobie, że się uśmiecha. Cieszył się z każ
dego zadanego Isakowi ciosu, żałując tylko, że nie sam je
wymierza.
Z lasu wyszła Raija. Reijo usłyszał okrzyki niedowierza
nia zebranych na drugim brzegu ludzi.
Dziewczyna stanęła obok niego. Zimna woda omywała
jej bose stopy, lecz ona tego nie czuła. Ubranie miała po
szarpane, zapiaszczone i brudne od błota i trawy. Nie pró
bowała jednak wcale doprowadzić się do ładu. Wpatrywała
się nieruchomo w walczącego na samym środku rzeki Mik-
kala, który spychał Isaka coraz głębiej, w rwący nurt.
Reijo zadrżał, gdy zobaczył w jej ciemnych oczach mściwą
satysfakcję. To, że on sam z przyjemnością przyglądał się te-
mu groteskowemu przedstawieniu, zdawało mu się zrozumia
łe, uważał jednak, że Raija nie powinna tak reagować.
- Powstrzymaj go! Ktoś go musi powstrzymać! - rozległo
się wołanie Laponki, matki Mikkala.
Reijo ocknął się, wracając do rzeczywistości. Pozostali
stali całkowicie porażeni, nie będąc w stanie, a może nie
chcąc przerwać krwawego widowiska.
- Raiju! - błagała Ravna. - Powstrzymaj go, nie widzisz,
co się dzieje? Nie pozwól, by zabił!
Dziewczyna jednak nawet się nie poruszyła. I wtedy Rei
jo zrozumiał, że nie może dopuścić, by stało się najgorsze.
Zauważył, jak dłoń Mikkala sięga po zawieszony przy pasku
nóż, dostrzegł sztywny uśmiech na ustach chłopaka, a w je
go oczach zimną nienawiść. Reijo wiedział, że młody Lapoń
czyk gotów był dla Raiji na wszystko.
Rzucił się do rzeki w chwili, gdy Mikkal wyjął nóż.
Ostrze, niczym pieszczotliwy dotyk śmierci, musnęło po
liczek Isaka.
Powietrze rozdarł donośny krzyk, który przeszedł w prze
ciągłe wycie. Mikkal jęknął, kiedy Reijo szarpnął mu rękę do
tyłu. Isak osunął się do wody z głośnym pluskiem, a wciąż
zaślepiony wściekłością Mikkal poprzysiągł mu zemstę,
przemawiając w trzech językach.
Reijo walczył co sił, by go uspokoić, ale chyba nie uda
łoby mu się to nigdy, gdyby nie Raija. Podeszła do nich, zła
pała Mikkala za włosy i zanurzyła jego twarz w lodowatej
wodzie.
Ta orzeźwiająca kąpiel pomogła, bo gdy wyszedł z wo
dy, cały mokry, zachowywał się znacznie spokojniej. A Isak
był już daleko na drugim brzegu, przeklinając i trzymając
się za zakrwawiony prawy policzek. Rana ciągnęła się od
skroni po brodę.
Mikkal dyszał ciężko, patrząc z rozpaczą na Raiję. Otwo
rzył ramiona i dziewczyna przytuliła się do jego piersi. Sta
li tak po pas w wodzie, jakby stopieni w całość.
- Twoje włosy - wyszeptał Mikkal zmienionym głosem,
zanurzając dłoń w żałosnych, postrzępionych kosmykach
na głowie Raiji. Isak i jego kompani obcięli dziewczynie
włosy. Długie, jedwabiste włosy zniknęły, ścięte w nierów
ne schodki poniżej uszu.
Raija połykała łzy, starając się być dzielna.
- Odrosną - powiedziała.
Mikkal wziął ją na ręce i wyniósł na brzeg, przyciskając
gorące wargi do jej czoła.
Nie zdążyli dotrzeć do brzegu, gdy Pehr, nie panując nad
złością, wymierzył synowi siarczysty policzek. Chłopak, za
skoczony, przewrócił się i wpadł tyłem do wody. W tym miej
scu nie było głęboko, ale Raija od razu rzuciła mu się na po
moc. Pehr tymczasem obrócił się na pięcie i odszedł.
Rei jo stanął obok Karla. Gorąco pragnął, by przyjaciel
nie domyślił się uczuć Raiji, która, klęcząc przy Mikkalu,
trzymała mu głowę nad powierzchnią wody i gładziła po po
liczku. Gdyby Karl odgadł prawdę, ani chybi rozpętałaby się
kolejna awantura.
- Nic mu nie będzie! - rzuciła na pozór lekko Ravna, spo
glądając na syna ostrzegawczo.
- Nie zapomnę - wyszeptała Raija po lapońsku i puściła
Mikkala.
- Trzymaj się z dala ode mnie, Mały Kruku! - poprosił,
choć chętnie błagałby ją o coś przeciwnego. - Pamiętaj, co
mi obiecałaś. Nasz czas się skończył. - Po chwili dodał z sa
tysfakcją: - To jednak była prawdziwa przyjemność pora
chować kości temu nędznikowi!
Raija uśmiechnęła się słabo i cofnęła o kilka kroków. To,
czego oboje pragnęli, nie było rozsądne. Zresztą już się po
żegnali...
Kristina została pochowana. Jej samej zapewne własny po
grzeb by się nie spodobał. W kondukcie szła ostrzyżona Rai
ja w mokrym i poszarpanym ubraniu, niewysoka Laponka
i jej przemoczony do suchej nitki potomek, Kwen Antti ze
swym zielonookim synem oraz Marta, Kristian i Karl.
Kristinie z trudem przyszłoby się pogodzić z tym, że tyl
ko trzy osoby w żałobnym orszaku były Norwegami.
Trumna z surowego drewna została opuszczona do dołu
i zasypana ziemią. Aby nadać ceremonii pogrzebowej bar
dziej uroczysty charakter, Kristian i Antti odmówili modli
twy, każdy we własnym języku. To też pewnie nie spodo
bałoby się Kristinie. Ale Kristian, który sprawował nad
wszystkim pieczę, uznał, że Bóg nie jest tak małostkowy, by
nie wysłuchać modlitwy po fińsku.
Lapońska rodzina zebrała się do pożegnania. Mikkal za
mierzał podejść do Raiji, ale przeszkodził mu w tym ojciec,
który nagłe wyrósł jak spod ziemi.
- Trzymaj się od niej z daleka! - syknął. - Ona nie jest
dla ciebie! Chyba nie chcesz narobić kłopotów sobie i jej!
Mikkal zamierzał coś odpowiedzieć, ale Pehr nie dopu
ścił go do głosu.
- Skoro tak bardzo zależy ci na jej dobru, zostaw ją
w spokoju! Jeśli ta wrona nie ma dość rozumu, to ty masz
już tyle lat, że powinieneś to pojąć. Wracaj do obozowiska
i zapomnij o tej dziewczynie!
Raija słyszała wszystko, bo Pehr, przekonany, że nikt nie
powołany nie rozumie lapońskiej mowy, nie starał się na
wet zniżyć głosu.
- Zegnaj, Mikkalu! - odezwała się głośno, jakby nie zau
ważając Pehra. Uśmiechała się blado, ale z odwagą. - Będę
zawsze pamiętać!
- Ja też! - odpowiedział z żarem.
Przez kilka chwil stali bez ruchu zapatrzeni w siebie. Ale
zaraz czar prysnął i ich twarze zamieniły się w nieruchome
maski.
Mikkal odszedł. Ravna, z oczami pełnymi łez, uściskała
mocno Raiję. Tyle pragnęła powiedzieć temu dziecku, które
już wcale nie było dzieckiem, ale brakowało jej słów. Zdła-
wionym głosem zdołała jedynie szepnąć: „Żegnaj!".
- Jeśli będziesz miała kiedykolwiek jakieś kłopoty, za
wsze możesz zwrócić się do mnie - dodała przekonana, że
nigdy nie zapomni tej dziwnej dziewczynki, która przez pe
wien czas była jej córką. Nie zapomni Raiji - obcego ptaka
z Tornedalen.
Już wkrótce wyjdzie za mąż za tego urodziwego chłopca,
który wyraźnie ją ubóstwia. Ravnie na samą myśl o tym zbie
rało się na płacz. Z pewnością był to dobry chłopak, ale nie
nadawał się na męża dla Raiji. Ta dziewczyna całkiem nad
nim zapanuje! Ona potrzebowała mężczyzny z charakterem,
a tego błękitnookiemu Karlowi brakowało.
- Zegnaj, Ravno - szepnęła Raija. - Mamo...
Ucałowała szybko Ravnę i pośpiesznie odeszła. Ravna
stała nieruchomo z oczami mokrymi od łez. Kiedy Raija ko
goś kochała, dawała więcej, niż spodziewała się otrzymać
w zamian...
11
Późną jesienią, gdy mróz pozbawił drzewa resztek listo
wia i pokrył gałęzie cienką warstwą szronu, do Lyngen przy
był pastor z Karls0y, żeby odprawić nabożeństwo, jedno
z czterech, które zwykł odprawiać w roku.
Do tych północnych dystryktów misjonarze dotarli zale
dwie dziesięć lat wcześniej. Podjęli się trudnego zadania wy-
krzewienia pogańskich zwyczajów, które w małych, oddalo
nych od świata osadach nadal były żywe. Kościołowi, któremu
przewodził Thomas von Westen, udało się wprowadzić przez
ten czas wiele zmian, jednak ciągle brakowało duchownych
i do mieszkańców odległych fiordów i wysp słowo Boże do
cierało nazbyt rzadko. Tam też stare tradycje nadal były moc
no zakorzenione.
Ogólnie jednak mieszkańcy północy, przynajmniej na
pozór, podporządkowywali się kościelnym prawom, tak
więc podczas duszpasterskiej wizyty pastora Raija córka
Erkkiego Alatalo poślubiła Karla Kristiansena Elvejorda.
Podczas uroczystej ceremonii stała dumnie wyprostowa
na, poważna i piękna. Dźwięcznym głosem wypowiedziała
sakramentalne „tak". Patrząc na spokojną twarz dziewczyny,
żaden z uczestników uroczystości nigdy nie domyśliłby się
jej prawdziwych uczuć. Nikt nie potrafił odgadnąć, co się
kryje na dnie brązowych oczu oblubienicy.
Nawet pan młody, który podczas przeprawy łodzią przez
fiord spoglądał z miłością na swą świeżo poślubioną żonę,
nie domyślał się tajemnicy jej serca.
Przybili do brzegu późnym popołudniem. Skromny we
selny orszak skierował się do chaty rodziców Karla. O wy-
stawnym weselu nie było mowy, ale Marta uparła się, by
przyjąć gości skromnym poczęstunkiem. Tym bardziej że
prócz rodziny gości było tylko dwóch, Antti i Reijo. Mieli
wracać o głodzie ze ślubu jedynego jej syna?
Zasiedli przy zniszczonym stole i w milczeniu jedli gorą
cą zupę. Karl nie spuszczał zachwyconych oczu z Raiji. By
ła dla niego niczym bogini i najchętniej całowałby ziemię,
po której stąpała. Nie posiadał się ze szczęścia, że Raija wre
szcie należy do niego...
Raija w przeciwieństwie do rozmarzonego Karla dobrze
wiedziała, co je. Sama wkroiła mięso owcze do zupy, a Mar
ta przygotowała resztę. W każdym razie potrawa była bar
dzo dobra i Raija jadła powoli, żeby nasycić się jej smakiem.
Na twarz przywołała wymuszony uśmiech.
Marta z właściwą sobie wielkodusznością oddała Raiji
suknię, w której sama brała ślub. Co prawda suknia była
czarna, ale z bardzo dobrego materiału. Wystarczyło ją ze
brać trochę w pasie, bo Raija, choć była mniej więcej tego
samego wzrostu co Marta, miała znacznie szczuplejszą talię.
Raiji właściwie nie zależało na ładnym wyglądzie, nie przej
mowała się też, że kołnierzyk ją trochę uciska i rękawy są za
ciasne w nadgarstkach. Wyglądała jednak prześlicznie w tej
uszytej przed wielu laty sukni zapinanej po samą szyję, która
prócz niewielkiego kołnierzyka nie miała innych ozdób.
Spódnica, która dość frywolnie opinała biodra Marty, na
znacznie drobniejszej Raiji wydawała się za szeroka.
Czarne włosy niczym wieniec okalały twarz dziewczyny.
Po tym jak Isak z kompanami oszpecili Raiję, Marta wyrów
nała jej obcięte włosy. Z krótszymi włosami dziewczyna wy
glądała jeszcze młodziej, bardziej jak dziecko niż jak panna
młoda. Cerę też miała bladą, po letniej opaleniźnie nie pozo
stało śladu, a czarna suknia jeszcze mocniej to podkreślała.
Właściwie wydawało się, że tylko jej oczy nie straciły nic ze
swego blasku. Oczy, które potrafiły oczarować, uwięzić, ale
nigdy nic nie obiecywały.
Raija uśmiechnęła się lekko, obserwując Karla. Na siłę
starał się zachowywać jak dorosły mężczyzna i popijał alko
hol, który Kristian postawił na stole pomimo pełnego wy
rzutu spojrzenia swej żony. Raz w życiu człowiek żeni sy
na! bronił się rybak przed łajaniem Marty.
Karl był także elegancko ubrany na tę szczególną okazję.
Spodnie, uszyte przez matkę, opinały mu wąskie biodra i by
ły bardziej strojne niż grube samodziałowe portki noszone na
co dzień. Ale chłopak wyglądał w nich jakoś obco. Zresztą po
zostałe części ubrania podkreślały to pierwsze wrażenie. Ko
szulę uszyła Raija, co dałoby się zauważyć, gdyby czyjeś
wprawne oko obejrzało dokładnie szwy. Natomiast kamizel
ka i kaftan należały do Kristiana w czasach, gdy jeszcze był
bardzo młody i marzył o lepszym życiu. Tymczasem los ob
darował go lichą zagrodą na kawałku dzierżawionej ziemi,
trzema dziecięcymi grobami, a jedyny syn żenił się na łeb, na
szyję z dziwną dziewczyną z obcego kraju.
Raija szybko odwróciła wzrok, widząc, że Karl na nią
spojrzał. Nie chciała go oszukiwać, nie chciała, by sobie wy
obrażał coś, co nie było prawdą.
Właściwie to nawet miły chłopak, pomyślała niechętnie.
Grzywka zaczesana, miękkie i jedwabiste włosy ładnie mu
się układają, a nie sterczą sztywno na wszystkie strony,
wiecznie potargane...
Uważaj! ostrzegł ją wewnętrzny głos. Raija szybko się opa
nowała i pomyślała o czymś innym. Ręce nawet jej nie zadrża
ły. Spokojnie maczając kawałki chleba, dokończyła jeść zupę.
Karl zbudował dla nich dom, porządny dom z prawdzi
wych bali. Postawił go nad rzeką blisko chałupy Kristiny
i Pedera. Większość ludzi w okolicy mieszkała w lichych
chatach, ale Karl pragnął, by ich dom był solidny. Raija,
której stara chałupa norweskich opiekunów przywoływała
na myśl niemal wyłącznie przykre wspomnienia, była bar
dzo wdzięczna swemu mężowi.
Karl za wszelką cenę pragnął wyglądać dorośle, był wszak
żonaty. Zdawało mu się, że w ciemnym kaftanie prezentuje
się jak prawdziwy mężczyzna. Ale dziecinnie zaokrąglone
policzki nie bardzo pasowały do tego poważnego stroju. Po
za tym na łokciach rękawy były wyświechtane, czego, jak
domyślała się Raija, Karl w ogóle nie zauważył. Ale mimo
wszystko był jakiś inny... Raija poczuła w sercu odrobinę
czułości dla tego chłopca, który tak bardzo się starał zacho
wywać jak prawdziwy mężczyzna, choć mu jeszcze tak wie
le brakowało, by nim się stać naprawdę.
Chyba dzięki temu spłynął na nią nagle spokój i poczucie
bezpieczeństwa. Bo przez cały czas obawiała się tego narasta
jącego oczekiwania, które dawało się odczytać w błękitnych
oczach Karla. Ten chłopak w dorosłych męskich ubraniach
był wszak jej mężem i oboje dobrze wiedzieli, co to oznacza.
Mimo woli przywołała nagle w wyobraźni rozkochane
miodowe oczy. Zdawało jej się, że słyszy pełne miłości i czu
łości słowa: „Raiju, teraz bardziej niż kiedykolwiek jesteś
podobna do kruka. Małego, zalęknionego kruka..."
Czy to właśnie by jej powiedział Mikkal? Nie wiedziała.
Nie wiedziała nawet, czy w ogóle jeszcze o niej pamięta.
Czasem jednak czuła tak intensywnie jego bliskość, że ją to
wręcz przerażało, ale nie miała pewności, czy dzieje się tak
dlatego, że to on wysyła ku niej swe myśli, czy też za spra
wą jej własnej wyobraźni...
Mały Kruk... Tak, chyba przypominała kruka, czarnego
zalęknionego ptaka z nastroszonymi piórami, który był cał
kiem sam.
Skrępowano ją więzami, przed którymi tak bardzo się
wzbraniała, bo odbierały jej wolność. Była ptakiem, pragnę
ła czuć powietrze pod skrzydłami. A tymczasem nie mogła
ich rozwinąć, nie mogła uciec. Już teraz trawiła ją tęsknota,
podobna do tej, jaką odczuwają żyjące w klatce ptaki.
Została usidlona. Nie była już wolnym krukiem. Mały
Kruk Mikkala nie mógł nigdzie pofrunąć, przestał istnieć
wraz z utraconą wolnością.
Raija zorientowała się, że Antti coś do niej mówi. Uśmiech
nęła się niepewnie, nie mając pojęcia, o co chodzi.
Dopiero by się wszyscy zdziwili, gdyby wiedzieli, gdzie
błądziła myślami!
Marta roześmiała się i pogładziła synową po policzku.
- Nie co dzień wychodzi się za mąż - rzekła ze zrozumie
niem.
Pozostali roześmiali się. Ich wyrozumiałość rozdrażniła
Raiję, wszystko się w niej zagotowało.
Karl, lekko już podpity, spoconą ręką ścisnął ukradkiem
jej dłoń. Wymuszony uśmiech zamarł na jej ustach.
- Oboje jesteście tacy młodzi - mówił tymczasem Antti,
skupiając na sobie uwagę zebranych.
Raija oparła się o ścianę z drewnianych bali. Domyślała
się, że oto nadeszła pora na rady i upomnienia przemycane
niby mimochodem przez starszych.
- W młodości człowiek tak łatwo ulega wrażeniom i da
je się porwać najróżniejszym prądom. Tak łatwo wówczas
uwierzyć, że złudne wyobrażenia o życiu są prawdą. Mam
jednak nadzieję, że nie dacie się zwieść. Postarajcie się do
strzec to, co najlepsze... w samych sobie także.
Antti popatrzył wprost na Raiję, która spoważniała na
gle, domyśliwszy się, że to do niej mówi i jej udziela rad. Aż
nazbyt dobrze rozumiała sens jego słów.
Antti nie był zwolennikiem długich przemówień, więc na
zakończenie rzekł tylko:
- Zawsze bardzo cię kochałem, Raiju. Byłaś mi niczym
rodzona córka. Nie mogłaś dostać lepszego męża niż Karl,
oczywiście jeśli nie brać mnie pod uwagę... - zażartował.
Wszyscy roześmiali się, a Raija spuściła głowę i zobaczy
ła znów ukochaną twarz.
Antti się mylił.
- A ty, Karl, masz żoneczkę o wielkim sercu. Możliwe,
że jest trochę gwałtowna, ale taki mężczyzna jak ty z pew
nością sobie z tym poradzi. Bo tak naprawdę to bardzo
delikatna istota. Troszcz się o nią, chłopcze!
- Masz na to moje słowo! - zapewnił Karl i wyprostował
się, jakby chciał sobie dodać kilka centymetrów. Z miną wła
ściciela objął swą nowo poślubioną żonę, która skuliła się
w nagłym odruchu. Natychmiast jednak rozluźniła się, sta
rając się dobrze odegrać nową rolę, świadoma, że nie zdoła
od tego uciec.
- Ty też powinieneś sobie poszukać żony, Reijo! - zwró
cił się żartobliwie Kristian do przyjaciela syna.
- Poradzę sobie bez kobiety - mruknął Reijo ochryple,
wbijając wzrok w blat stołu. Młody Fin nie wylewał za koł
nierz i był już na lekkim rauszu. - Mężczyzna nie zajdzie
daleko, jeśli uwiesi mu się na szyi baba...
Karl uśmiechnął się z wyższością i mocniej przyciągnął do
siebie Raiję, zastanawiając się w duchu, co się stało z przyja
cielem, z którym niedawno walczyli o dziewczynę.
- Tak, tak, my też się tak kiedyś zastrzegaliśmy - mruknął
Antti, mrugając do Kristiana, który w odpowiedzi parsknął
śmiechem.
Żadnemu z nich nie udało się jednak rozładować ponure
go nastroju, który zapanował przy stole. Doprawdy, trudno
było uwierzyć, że to przyjęcie weselne. Raija pomyślała cy
nicznie, że na pogrzebie Kristiny wszyscy mieli lepszy humor.
- Zanuć coś, Antti! - poprosiła, uśmiechając się sponta
nicznie do brodatego Fina. - Chętnie zatańczę na własnym
weselu! A ty masz taki piękny głos!
Antti zrazu się wzbraniał, ale kiedy inni przyłączyli się do
prośby Raiji, dał się w końcu namówić. Tymczasem odsunię
to ławy, by zrobić miejsce pośrodku izby. Pierwszy Kristian
porwał do tańca swą żonę, a potem Raija pociągnęła za so
bą opierającego się mocno Karla. Reijo wiedział, że przyja
ciel nie jest zbyt dobrym tancerzem, i sytuacja wydała mu
się zabawna. Odezwała się w nim złośliwość, nie czuł się bo
wiem na tym przyjęciu najlepiej. Antti odchrząknął i zainto
nował wesołą melodię. Raija tańczyła lekko i żwawo, ale
Karl, choć ze wszystkich sił starał się dotrzymać jej kroku,
ciągle się mylił. Zdawało mu się, że wciąż spóźnia się o kil
ka taktów, i strasznie go to złościło. Uśmiech na twarzy Re-
ijo zdenerwował go jeszcze bardziej.
Kto to widział, żeby wystawiać się na pośmiewisko na włas
nym weselu? żachnął się w duchu i nim Antti dokończył śpie
wać, Karl wyrwał się z objęć żony i wrócił do stołu.
- Co z tobą?
Raija oparła ręce na biodrach i marszcząc brwi, popatrzy
ła na niego badawczo.
- Czemu się tak naburmuszyłeś? - pytała, starając się zmie
nić ton, ale i te słowa nie przyniosły żadnego skutku.
Antti zamilkł, a Marta i Kristian wstrzymali oddech. By
li oto świadkami pierwszego małżeńskiego nieporozumie
nia. Reijo, oparty o ścianę, z zainteresowaniem obserwował
parę przyjaciół.
Raija zamilkła, jakby się zastanawiała, co robić, ale wi
dząc ponurą twarz Karla, zrezygnowała. Karl tymczasem
w milczeniu posyłał jej niechętne spojrzenie, za nic w świe
cie nie chciał się przyznać, że nie potrafi tańczyć.
- Przecież to nic takiego, że mylą ci się kroki - odezwa
ła się nieoczekiwanie łagodnie Raija. - Poprowadzę cię, po
prostu rób to co ja!
- Nie! - uciął krótko, acz stanowczo Karl.
Raija nie grzeszyła nadmiarem cierpliwości. Była młoda
i nie miała zamiaru rezygnować z przyjemności tylko dlate
go, że Karl się uparł. Dała mu szansę, ale jej nie wykorzy
stał. Porzuciwszy więc wszelkie skrupuły, wyprostowała się
i dumnie podniosła głowę.
- Nie to nie! - wycedziła zdyszana i odwróciła się do mę
ża plecami. - Reijo dobrze tańczy!
Biedny Reijo chciał pozostać lojalnym druhem, lecz jego
serce wyczyniało tego wieczoru harce, a gorzałka przytępiła
nieco wrażliwość. Stanął przed niełatwą decyzją. Łatwiej
jednak przyszło mu umknąć przed wzrokiem przyjaciela, ani-
żeli zrezygnować z zaproszenia Raiji, a kiedy poczuł ją w ra
mionach, zapomniał o wyrzutach sumienia.
Dziewczyna uśmiechnęła się z przekorą, niemal prowoka
cyjnie. W przeciwieństwie do Reijo wcale nie unikała oczu
Karla, mimo że dostrzegała w nich ból. Nie było jej go ani
trochę żal, przeciwnie, uważała, że sobie na to zasłużył. Czyż
nie wyciągnęła do niego pomocnej dłoni?
- Śpiewaj, Antti! - poprosiła. - Śpiewaj!
Raija przetańczyłaby chętnie nawet całą noc, nie przej
mując się specjalnie tym, co myślą ani co czują inni. Tak na
prawdę niewiele ją to obchodziło.
Reijo, któremu przez chwilę mignęła przed oczami ścią
gnięta bólem twarz Karla, ocknął się nagle i uświadomił so
bie, że musi ją powstrzymać. Może Raiji nie przeszkadzało,
że rani męża, ale Reijo nie miał zamiaru dla jej przyjemności
pognębiać przyjaciela. Uśmiechając się szeroko, chwycił Rai-
ję na ręce i zaskoczoną, posadził Karlowi na kolanach.
- Kto z nią chwilę potańczy, pozdziera sobie zelówki! -
zażartował. - Najlepiej trzymaj się swojego męża, to nikt ci
nie będzie wyrzucał, że przez ciebie ma dziurawe buty!
- Niech państwo młodzi dokonają uroczystego otwarcia
swojego domostwa! - rzucił pośpiesznie Kristian, który naj
wyraźniej odetchnął z ulgą, gdy taniec dobiegł końca. Serce
mu się krajało, kiedy patrzył na ponurą twarz syna, choć wie
dział, że Karl jest sam sobie winien.
Nie wyglądali wcale jak nowożeńcy, kiedy odsunięci od
siebie szli powoli w stronę własnej chaty.
Jeszcze niedawno dobrzy przyjaciele, teraz, jako mąż
i żona, nie mieli sobie nic do powiedzenia. W milczeniu po
konali drogę do swego nowego domu.
A miało to być takie wyjątkowe, wspaniałe! pomyślał
Karl, wbijając ręce w kieszenie spodni. Nie mógł się pozbyć
wrażenia, że Raija traktuje go jak powietrze.
Taki był dumny z tego domu! Budował go wspólnie z Reijo,
który swą pomoc traktował jako ślubny prezent dla przyjaciół.
Karl czuł przepełniające go szczęście, kiedy patrzył, jak dom,
w którym miał zamieszkać wraz z Raiją, rośnie z dnia na dzień.
Nic jednak nie było tak, jak sobie wymarzył. Zacisnął moc
niej zęby i pomyślał z goryczą, że marzenia są niebezpieczne.
Nagle chata wydała mu się mała i brzydka, niemal się jej
wstydził. Bo tak naprawdę nie byli z przyjacielem najlepszy
mi cieślami, a już szczególnie on sam. Raija sądziła pewnie,
że jest całkiem do niczego. Nie potrafił budować, tańczyć,
nie znał fińskiego i brakowało mu zdolności do składania li
ter. Od biedy potrafił się podpisać, dalej jednak wkraczał na
bardzo już niepewny grunt. Reijo natomiast opanował te
wszystkie umiejętności...
Karl zerknął ukradkiem na Raiję i od razu przypomniał
sobie, jak jego żona uśmiechała się w tańcu do przyjaciela.
Dlaczego do mnie się tak nie uśmiecha? myślał. Nawet
w tym mu nie dorównuję!
Nie jestem dla niej kimś wyjątkowym... Ot, po prostu mąż!
Mąż... Karl poczuł, jak zalewa go fala gorąca, bo nagle
uświadomił sobie, że słowo to kryje w sobie więcej, niż
śmiał do tej pory przyznać.
Mam swoje prawa!
Niech sobie milczy, skoro jest taka uparta. Nie będę jej
zmuszał do rozmowy. Ale w małżeństwie wcale nie pogadu-
szki się liczą! Nowożeńcy Zajmują się czym innym!
Ledwie zamknęli za sobą drzwi, Karl ściągnął kaftan
i rzucił go na stojącą przy stole lawę, po czym bez zbędnych
ceregieli zaświecił lampę. Izbę zalała łagodna poświata. By
ło przyjemnie ciepło, bo Marta przyszła tu wcześniej i roz
paliła w palenisku.
Karl zdjął kamizelkę, a potem zrzucił buty, do których
noszenia nie przywykł. Spociły mu się stopy. Spocone miał
także dłonie. Spokój Raiji wyraźnie go rozdrażniał. Wyda
wało mu się, że przyjmuje wszystko z cichą rezygnacją! Za
stanawiał go wyraz jej twarzy. Sprawiała wrażenie, że ona,
dziecko jeszcze, wie więcej niż on.
To ja jestem mężczyzną! powtórzył sobie parę razy, ale
choć poruszał wargami, żaden dźwięk się nie wydobył z je
go ust. Wróciło mu jednak nieco pewności siebie.
Wyciągnął rękę i przygarnął mocno Raiję. Dziewczyna
chciała mu się wymknąć, ale on na to nie pozwolił.
Raija poczuła wzbierającą złość, ale nie dala nic po sobie
poznać. Musiała się z tym pogodzić, to należało do jej no
wej roli. Karl był teraz w jej życiu najważniejszy. On decy
dował!
Musiała porzucić wspomnienia.
Jego delikatne, niemal kobiece usta drżały lekko, gdy zbli
żyły się do twarzy Raiji. Zamknęła oczy, by uniknąć wzro
ku męża.
Karl całował nieporadnie, bez doświadczenia, ale był ta
ki przejęty, że przez moment poruszył w niej jakąś czułą
strunę. Jednak tak naprawdę nie wywołał burzy uczuć. Jeśli
można powiedzieć o pocałunku, że jest nudny, to takie wy
dawały jej się pocałunki Karla. Oddawała mu je bez żadne
go zaangażowania.
Karl wprawdzie nie należał do mężczyzn, którzy wyczu
wają nastroje i którym wystarczy jedno spojrzenie, by do
wiedzieć się wszystkiego o drugim człowieku, ale mimo to
bierne zachowanie Raiji nie uszło jego uwagi. Ze smutkiem
odsunął ją lekko i wyszeptał urażony:
- Jestem aż taki odpychający?
- Nie - odparła Raija. - Właściwie jesteś bardzo przystojny.
- Ale - naciskał - czegoś mi brakuje?
Raija nie odpowiedziała.
- Jaki powinienem być, żebyś mnie pokochała? Kim mu
siałbym być?
- Przecież ja cię bardzo lubię... - Raija nie kłamała. Na
prawdę lubiła Karla, choć w inny sposób niż Mikkala.
-Tak?
- Tylko że wszystko jest takie nowe, takie obce... - wyzna
ła i wsunęła się w objęcia męża z silnym postanowieniem, że
będzie się zachowywać, jak przystało na świeżo poślubioną
małżonkę. A jednak ramiona, które z taką łatwością zarzu
cała na szyję Mikkalowi, teraz ciążyły jej niby ołów. Bliskość
Karla doprowadzała ją do udręki.
Och, Mikkalu! Gdybyś to byl ty! łkało w niej wszystko.
Udało jej się pobudzić wyobraźnię i nagle odniosła wra
żenie, że znalazła się w objęciach Mikkala. W tej krótkiej
chwili tłumione uczucia znalazły ujście i przyjęła Karla jak
kochająca kobieta.
2 ust Karla wydobył się jęk. Nastrój prysnął jak bańka my
dlana. Raija powróciła do rzeczywistości i z bólem uświadomi
ła sobie, że nie potrafi przywołać ponownie w marzeniach te
go, którego naprawdę kocha. Mało brakowało, a wymówiłaby
jego imię. Musi je zdusić w sobie, a najlepiej zapomnieć.
Karl zauważył zmianę w zachowaniu żony. W jednej se
kundzie taka delikatna i gorąca, nagle zamieniła się w sopel
lodu. Wprawdzie nie odepchnęła go od siebie, ale poczuł się
tak, jakby to zrobiła. Kiedy pocałowała go ponownie bez
odrobiny namiętności, zdawało mu się, że ktoś wylał na nie
go kubeł lodowatej wody. Nawet gdyby go uderzyła w twarz,
nie czułby się bardziej odepchnięty niż w tej właśnie chwili.
Nie zamierzał jednak wypuścić Raiji z objęć. To co, że
stoi przy nim sztywna jak kłoda! Przełknął ciężko ślinę
i nie zważając na to, że ściska ją za mocno, przyciągnął ją
do siebie.
Przytulił policzek do jej włosów. Wyglądała tak ślicznie
w nowej fryzurze! Nigdy jej tego nie powiedział, ale na
prawdę tak uważał.
Raija nie protestowała, gdy ją przytulał, choć była sztyw
na, jakby połknęła kij. Położyła mu ręce na biodrach, ale
w tym geście nie było ani odrobiny ciepła. Karl zacisnął po
wieki, by powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Za nic w świe
cie nie zamierzał się zdradzić, że przez nią płacze.
- Jak możesz być taka zimna, widząc, że rozpalasz mnie
do białości?
- Wiedziałeś, jaka jestem, gdy mnie brałeś - odparła chłod
no. - Niełatwo mnie zmienić, Karl...
Zrozumiał, że rozmowa nie ma sensu, Raija i tak nie do
puści go do siebie, obojętnie jak szczere były jego zamiary.
Tak bardzo pragnął, by ta chwila pozostała w ich pamię
ci jako coś wyjątkowego, ale chłód i niechęć Raiji zniszczy
ły wszystko. No cóż, skoro jej nie zależy, odpłaci pięknym
za nadobne!
Ścisnął ją mocniej i pociągnął w stronę łóżka.
Zrobił je zupełnie sam. Nie zgodził się, by pomagał mu
w tym Reijo, bo bał się, że mebel ciągle przypominać mu
będzie o długu wdzięczności wobec przyjaciela.
- Co robisz? - jęknęła Raija w reakcji na jego nagłą bru
talność.
- Sądziłem, że to dla ciebie oczywiste! - odrzekł głosem
twardym jak skała.
Równie bezwzględny był jego pocałunek, przy którym
dziewczyna jęknęła z bólu.
- Ściągnij suknię! - nakazał stanowczo, zwalniając uścisk.
Oczy pociemniały mu z pożądania.
- A jeśli odmówię?
- To ją z ciebie zedrę - odpowiedział, zachowując lodo
waty spokój.
Rozebrała się. Zdjęła suknię, rozpięła ze spokojem lnia
ną koszulę, ściągnęła halkę i pończochy. Choć kipiała ze zło
ści, nie dała tego po sobie poznać.
Zdawała sobie sprawę, że Karl ma do niej prawo, nie mo
że mu niczego odmówić. Jednak nie chciała, by brał ją gwał
tem.
Naga, odwróciła się do niego z twarzą pozbawioną wy
razu.
- Zadowolony? - zapytała.
Karl z trudem przełknął ślinę. Boże, jaka ona jest piękna,
pomyślał. Ciało, które pod ubraniem wydawało się takie wy
chudzone, wcale nie było kanciaste, lecz niezwykle harmo-
nijne. Biodra miała wąskie, niemal chłopięce, piersi jędrne,
a uda i brzuch lekko zaokrąglone, lecz twarde.
Niebiosa! przemknęło mu przez myśl. Czuł, że w ustach
całkiem mu zaschło.
- Podejdź, Raiju - wyszeptał chrapliwie.
Jego słowa zabrzmiały bardziej jak rozkaz niż jak proś
ba, ale dziewczyna nie oponowała i posłusznie zbliżyła się
do męża.
Tak bardzo jej pragnął, że czuł niemal fizyczne cierpienie.
Zasypał ją najgorętszymi pocałunkami, a dłonie spragnione
pieszczot powędrowały po jej jedwabistej skórze. Karl starał
się być delikatny, ale nie potrafił obchodzić się z kobietą.
Jego pieszczoty były nieporadne, mało subtelne. Niecier
pliwe dłonie, zamiast rozpalać Raiję, sprawiały jej ból.
Czuł, jak krew pulsuje mu w skroniach i szybciej krąży
w żyłach. Pochłonięty własnym pożądaniem, nie zauważył
wcale, że ciało Raiji nie odpowiada na jego pieszczoty.
Drżały mu ręce, gdy na chwilę oddalił się nieco, by zdjąć
spodnie. Nie zważając wcale, czy jest gotowa go przyjąć,
rozsunął gwałtownie jej uda i wtargnął w nią.
Słyszał jęk Raiji, lecz nie zareagował, jakby to wcale go
nie obchodziło. Do głowy mu nie przyszło, że zadaje jej ból.
Rozsadzało go pulsujące płomienne pożądanie. Musiał je
ugasić. Musiał...
Pchnął mocno kilka razy, po czym runął na nią spocony
i gorący.
Powoli spływał na niego spokój. Paliła go skóra. Chciał coś
powiedzieć, lecz brakowało mu słów. Przełknął ślinę, ale choć
w ustach nie miał już tak sucho, nie potrafił wyrazić, co czu
je, ile znaczyła dla niego ta chwila i jaka cudowna była Rai-
ja. W milczeniu pocałował ją w szyję, po czym wsparł się na
łokciu. Zamarł, kiedy zobaczył spływające po jej policzkach
łzy. Oczy miała zamknięte i ani jedno słowo skargi nie wy
dobyło się z jej ust. Karl odsunął się na bok, niczego nie poj
mując. Włożył ubranie i zakłopotany usiadł na brzegu łóżka.
Jakiś głos podpowiadał mu, że źle obszedł się ze swoją
żoną. Widocznie nie tak to trzeba robić... chociaż jemu by
ło cudownie.
Skąd miał jednak wiedzieć, co jest słuszne, a co nie? Nikt
nigdy nie rozmawiał z nim szczerze i rzeczowo o związku
pomiędzy kobietą i mężczyzną. Jedynym punktem odniesie
nia były zasłyszane wulgarne opowieści, w których nie by
ło miejsca na delikatność, która, jak mu się teraz wydawa
ło, musiała się z tym wiązać.
Szorstką dłonią pogłaskał żonę po włosach i wyjąkał:
- Wybacz mi, Raiju! Nie chciałem cię zranić!
Nie odpowiedziała. Leżała apatyczna z mokrą od łez twa
rzą, a dolna warga drżała jej lekko.
Karl wstydził się, patrząc na te łzy, a jeszcze bardziej na
ślady pozostawione przez swe niecierpliwe dłonie i sprag
nione usta.
Dlaczego nikt mu nie mówił, jak się to robi?
Nie potrafił o tym z nią rozmawiać. Oznaczałoby to
przyznanie się do porażki, a tego by nie zniósł.
- Nie bądź na mnie zła, Raiju! - błagał, nie spodziewając
się bynajmniej odpowiedzi. Pod tym względem znał ją do
brze, Raija długo chowała urazę. Może musi poczekać do
jutra? - Przecież ja... zależy mi na tobie! - wydusił z siebie
zrozpaczony i musnął wargami jej czoło.
Oprócz łez nie było innej reakcji.
Karl wstał i otulił żonę okryciem. Sam nie miał ochoty
spać. Zgarbiony siadł przy stole i przez całą noc, która zda
wała się nie mieć końca, patrzył nieruchomo przed siebie.
Oczy go piekły, ale kiedy je zamykał, nie potrafił się uspo
koić.
Zupełnie inaczej wyobrażał sobie noc poślubną. Po raz
kolejny przekonał się, że marzenia są niebezpieczne. Przy
noszą jedynie rozczarowanie.
A jednak mimo wszystko Karl zasnął. Jak przez mgłę
usłyszał odgłos zamykanych drzwi i półprzytomny otwo
rzył oczy. Ciało miał zdrętwiałe. Za oknem było jasno, a Ra-
ija zniknęła...
Odeszła od niego? Nie, Raija nie zrobiłaby tego, wiedzia
ła, co to poczucie obowiązku. Na pewno wzięła się za ro
botę, chyba karmiła owce.
Jego wzrok padł na drugi koniec stołu, ten, który nie słu
żył mu za poduszkę, i w tej samej chwili poczuł jeszcze więk
szy wstyd. Raija przygotowała dla niego jedzenie.
Po tym wszystkim, co uczynił w nocy, stać ją było na to,
by zachować się zupełnie normalnie! Ścisnęło go w gardle
i trochę potrwało, nim zdołał przełknąć ślinę.
Powoli rozebrał się i nieporadnie, bo nigdy sam tego nie
robił, poskładał odświętne ubrania. Z kufra ustawionego przy
zaścielonym łóżku wyjął codzienny strój. W grubych samo
działowych portkach i połatanej koszuli poczuł się nareszcie
swobodnie. W eleganckim ubraniu, które nosił poprzedniego
dnia, czul się jakoś głupio. Nie pasowało do niego.
Raija, oczywiście, poradziła sobie doskonale nawet w tej
niezwykłej sytuacji. Zachowywała się tak, jakby codziennie
paradowała w odświętnym stroju. Wczoraj był tym speszo
ny, dziś spojrzał na to inaczej. Poczuł dumę, gdy zrozumiał,
że Raija zawsze będzie wyglądać jak bogini. Strój nie ma
w jej przypadku żadnego znaczenia. W zgrzebnej połatanej
sukni prezentuje się równie pięknie, jak prezentowałaby się
w sukniach z drogich tkanin sprowadzanych przez bogate
damy z Bergen.
Chętnie przychyliłby nieba swej nowo poślubionej żonie.
Poruszony, zacisnął dłonie. Dojrzało w nim postanowie
nie, że ta nieudana noc i nędzna parodia miłosnego aktu nig
dy więcej się nie powtórzy. Będzie inaczej! Nie dopuści do
tego, by Raija przez niego płakała z bólu.
Może ona nie darzy go miłością, ale nie będzie z jego po
wodu wylewać łez.
204
Miłość... to słowo przywoływało rumieniec na jego twa
rzy. Nie potrafił powiedzieć tego na głos, ale wiedział już,
że kocha Raiję.
Przyjmowała obojętnie jego pieszczoty, ale to się zmieni.
Karl wierzył gorąco, że jeśli się postara, Raija obdarzy go
także uczuciem. Da jej wszystko. Wtedy żona zrozumie, że
jest jej godny...
Postanowił pójść do Reijo. Przyjaciel ciągle opowiada o wy
jeździe z osady, musi więc się pośpieszyć, by zdążyć się z nim
rozmówić. Musi dowiedzieć się wszystkiego o złocie...
Pośpiesznie zaczął jeść owsiankę. Z kawałkami ryby sma
kowała nie najgorzej.
Posiłki spożywane w tych stronach nie były szczególnie
urozmaicone. Na śniadanie zwykle jedzono owsiankę z mię
sem lub rybą, na obiad ryby i zupę lub kaszę na kolację.
Nie był to przejaw braku pomysłowości ze strony Raiji.
Tak było we wszystkich domach. Po prostu mieszkańcy
wioski nie dysponowali innymi produktami, starali się więc
wykorzystać najlepiej, te, które mieli.
Był już po śniadaniu, kiedy Raija, zarumieniona na twa
rzy od mrozu, weszła do izby. Na jej włosach bieliły się płat
ki śniegu.
- Nie śpisz - stwierdziła, ani jednym gestem czy słowem
nie zdradzając swych uczuć.
Gdyby nie to, że wydarzenia minionej nocy tak mocno
wryły mu się w pamięć, Karl skłonny byłby uwierzyć, że
śnił mu się koszmarny sen, bo Raija zachowywała się zwy
czajnie. Tylko usta miała nabrzmiałe i zaczerwienione, a na
szyi dostrzegł siniaki. Zrobiło mu się wstyd, bo wiedział, że
to on pozostawił te znaki. Gdyby tak potrafili o tym ze so
bą porozmawiać, wyznać, co leży im na sercu! Tak bardzo
pragnął się dowiedzieć, czego Raija od niego oczekuje, ale
nie śmiał o to zapytać.
- Dziękuję za śniadanie! - rzucił tylko zakłopotany, nie
wiedząc, co zrobić z rękoma.
Raija zdjęła chustę i rozwiesiła przy palenisku, a sama za
siadła przy kołowrotku.
Poprzedniego dnia jej oczy błyszczały. Do czasu, gdy
o szarym poranku założyła odświętny strój, była rozbawio
na i wesoła. Ciskała śnieżkami w pnie brzóz i trafiała celnie.
A teraz siedziała z poważną twarzą, pochłonięta typowo ko
biecym zajęciem.
- Czy ojca tu czasem nie było? - zapytał.
- Dzisiaj miał wypłynąć sam na połów - przypomniała mu.
Karl pamiętał o tym, ale nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.
Czuł się bezradny jak dziecko. Nie mógł tu z nią siedzieć.
Z pewnością wiele od niego oczekiwała, spodziewała się, że coś
zrobi. Tylko co? Nie zdobył się na to, by ją zapytać.
Rodzice zawsze nim kierowali, mówili, gdy był potrzebny.
Raija tymczasem oczekiwała od niego, że będzie mężczyzną.
Miał wiedzieć wszystko, załatwiać sprawy, podczas gdy ona
będzie siedziała w chacie i odgrywała rolę jego żony.
Nie potrafił tak.
- Idę do Reijo - oznajmił, odwracając się do niej pleca
mi. - Muszę z nim porozmawiać.
- Idź! - odpowiedziała bezbarwnym głosem.
Karl założył wierzchnie okrycie i ruszył do drzwi. Było
mu przykro, że ją tak zostawia, ale też wychodził z wyra
źną ulgą.
Reijo nie spodziewał się takiej wizyty. Gdyby to on się
ożenił z Raiją, ostatnie, co przyszłoby mu na myśl, to odwie
dzanie przyjaciół nazajutrz po ślubie. Tak się nie zachowu
ją nowożeńcy!
Karl udawał, że nie dostrzega zdziwionego spojrzenia,
które posłał mu Reijo. Otrzepał się ze śniegu i wszedł do
niewielkiej izby.
- Nie wyjechałeś? - zapytał.
- O, nie, poczekam do wiosny. Ruszę, gdy stopnieją śnie
gi i puści lód na rzekach...
- Ale wierzysz w to?
Karl drążył temat, jakby od tego zależało jego życie.
Reijo popatrzył na niego zdziwionym wzrokiem.
- Muszę w to wierzyć, Karl. Jedyne, co mam, to marzenia.
Chciałbym wierzyć, że można dostać od życia coś więcej niż
to, co mamy teraz. Jeśli zamierzam zdobyć coś, choćby niewiel
ką cząstkę tego, o czym marzę, muszę się stąd ruszyć. Nie chcę
liczyć tylko na to, co wyciągnę z morza czy z ziemi.
- Uda ci się?
- Nie wszyscy, którzy marzą o złocie, znajdują je - od
powiedział Reijo. - Ale wszystkim wolno marzyć, tak samo
mnie, jak innym.
- Chciałbym, żebyśmy mogli pojechać razem!
We wzroku Karla pojawił się dziwny blask, który zdu
miał Reijo.
- Czy to mówi chłopak, który właśnie ożenił się z naj
piękniejszą dziewczyną w Ruiji?
Ogień w oczach Karla zniknął.
- A czy mnie nie wolno marzyć? - zapytał i szybko prze
skoczył na inny temat: - Zresztą, może i tutaj na miejscu
jest złoto?
O tym Reijo nigdy nie pomyślał. Z początku przypu
szczenie rzucone mimochodem przez Karla uznał za całko
wicie niedorzeczne, ale gdy się dłużej nad tym zastanowił,
stwierdził, że wcale nie jest to wykluczone. Dlaczego bogac
two nie miałoby czekać na odkrycie gdzieś blisko?
Przecież to właśnie w te strony przybywali pierwsi osad
nicy fińscy. Ten fiord i te trakty znali. Patrzyli na te góry,
pokonywali tę wąską dolinę, patrzyli na tę rzekę!
Dlaczego zawsze mu się zdawało, że to, czego szuka,
znajduje się gdzieś daleko na wschód?
Czy to jego pragnienie ucieczki sprawiło, że kraina na
wschodzie wydawała mu się taka kusząca? Trudno powie
dzieć. Teraz jednak Karl natchnął go myślą, którą postano
wił urzeczywistnić.
- No właśnie, dlaczego nie? - Reijo słyszał, że jego za
chrypnięty glos zabrzmiał jakoś obco i że ze zdenerwowania
wtrąca fińskie słowa. - I tak nie wyjadę prędzej niż na wio
snę - ciągnął podekscytowany. - Mamy więc dużo czasu na
poszukiwania. Może naprawdę znajdziemy złoto tutaj?
- Zgodzisz się, bym szukał razem z tobą?
Reijo zwrócił na przyjaciela rozszerzone z emocji oczy.
- Oczywiście! A kto mi podsunął tę myśl? Może zosta
niemy bogaci! Bogaci!
W błękitnych oczach Karla, wpatrzonych z przejęciem
w przyjaciela, pojawił się fanatyczny blask. Ale teraz Reijo
się temu nie dziwił. Karla trawił ten sam ogień, wypełniało
go to samo marzenie. Być bogatym! Być kimś!
- Tylko nikomu ani słowa! - ostrzegł go Reijo. - Możesz po
wiedzieć jedynie Raiji, bo ona umie trzymać język za zębami.
- Nie, Raiji nie!
Stanowcze słowa Karla zaskoczyły Reijo.
- Chcę jej zrobić niespodziankę - dodał Karl już spokoj
niej i trochę się plącząc, mówił dalej: - Nie chcę, żeby wie
działa. Jeśli nam się uda, jeśli dopisze nam szczęście, wtedy
ofiaruję jej wszystko, czego zapragnie...
Karl wierzył gorąco, że przychylność Raiji zdoła kupić
pięknymi rzeczami.
Reijo poczuł ukłucie w sercu. Obawiał się, że Karla mo
że spotkać wielkie rozczarowanie. Raija nie potrzebowała
złota ani manny z nieba. Karl nie mógł ofiarować jej tego,
czego naprawdę pragnęła. Reijo także nie. Ale powiedzieć
prawdę Karlowi byłoby okrucieństwem.
- Dobrze - zapewnił ochryple. - Nie powiemy Raiji...
Zbliżała się pora obiadu i Karl nie mógł pozostać dłużej
z przyjacielem. Był przecież świeżo po ślubie i chociaż dom
wywoływał w nim mieszane uczucia - wabił go, a zarazem
odpychał - to tak czy inaczej musiał do niego wrócić.
Karl zastanawiał się, co też Reijo sobie o nim pomyślał,
ale szybko porzucił te rozważania. Mniejsza o to, najważ-
niejsze, że nie pytał za wiele i powstrzymał się od komen
tarzy. Karl zapomniał mu już, że poprzedniego wieczoru ku
jego zazdrości obtańcowywał jego młodziutką żonę.
Nad brzegiem fiordu minął paru rybaków, którzy wła
śnie schodzili na ląd. Łagodne rysy twarzy Karla stężały, gdy
usłyszał za plecami kąśliwe uwagi. Zacisnął jednak zęby, nie
zaszczycając złośliwców ani jednym spojrzeniem. Nie usły
szeli też odpowiedzi na zaczepkę.
- Jemu ta dziwka też nie dała? - usłyszał.
Karl domyślał się, do kogo należy ten tubalny głos, po
którym rozległ się gromki śmiech.
- Ta kocica, która uważa się za nie wiadomo co, woli pew
nie Lapończyków!
Isak bezceremonialnie ubliżał Raiji. Nie zapomniał na
uczki, którą dał mu Mikkal. Blizna na prawym policzku co
dziennie mu o tym przypominała. Nie przepuścił więc żad
nej okazji, by się odegrać na dziewczynie, za każdym razem
wywołując salwy śmiechu wśród zebranych.
Wszyscy zgodnie przyznawali, że Raija Alatalo zasłużyła
sobie, by jej wskazać, gdzie jest jej miejsce. Teraz co prawda
nazywała się Elvejord, ale najwyższy czas, by ta pyskata dzie
wucha zapamiętała, kim jest! Rybacy, patrząc za dumnie wy
prostowanym Karlem, wulgarnie go zaczepiali. Dobrze wie
dzieli, że ich słyszy, ale szczeniak pewnie bał się podnieść na
nich ręki. Syn Kristiana Elvejorda nie cieszył się opinią zabi
jaki. Zawsze miał w sobie coś ze słabeusza.
I to jemu trafiła się taka żona!
Mężczyźni zazdrościli mu, ale dworowali sobie z niego.
Uważali, że chłopak jest za łagodny, by poskromić tę dziką
kotkę. Choć żaden by się do tego nie przyznał, wielu wo
dziło tęsknym wzrokiem za ciemnooką szczupłą dziewczy
ną. Co prawda mało kto chciałby się z nią ożenić, ale nieje
den chętnie wziąłby ją tak, jak tego próbował Isak.
Karl wrócił do pustego domu. W stronę rzeki prowadził
rząd drobnych śladów.
Raija wpatrywała się ponuro w przerębel, wyrąbany w lo
dzie dokładnie w tym samym miejscu, gdzie Mikkal na ca
łe życie naznaczył Isaka.
Dziewczyna dobrze wiedziała, że rzeka płynęła pod lodem
ciemna i zimna. Tu było najgłębiej... To byłoby takie proste...
- Nie myśl o głupstwach, dziewczyno! - powiedziała gło
śno sama do siebie, zanurzając wiadro w przeręblu.
Patrzyła, jak wlewa się do niego lodowata woda, a gdy
już było pełne, wyciągnęła je. Zaraz też zanurzyła drugie.
Raija była szczupła, ale ręce miała silne.
Zmarzły jej pałce. Gdzieś odłożyła rękawice i nie mogła
ich znaleźć. Ale dosłownie dusiła się w izbie i czuła, że mu
si czym prędzej wyjść na zewnątrz. Zdawało jej się, że cie
pło i wabiąca przytulność nowego domu wciąga ją jak wir.
Uciekła więc, by nie dać się pochwycić.
Nie będzie im dobrze! Nie dopuści do tego, by poczuć się
szczęśliwa w nowym związku! powtarzała uparcie, a zaraz po
tem wbrew sobie samej zachwycała się przytulną izbą.
Nieudana noc poślubna stanowiła swoisty dowód na to,
że z tego małżeństwa nie wyniknie nic dobrego. Dziwnie ko
iło to jej ból, a równocześnie miało posmak goryczy.
Woda drwiła sobie z niej, wabiła, jakby chciała ją wessać
w swą głębię.
Raija szarpnęła wiadro, próbowała je wyciągnąć, ale bola
ły ją ramiona, straciła czucie w palcach. Nagle przeszył ją ostry
ból w plecach. Zamierzała się cofnąć o krok, ale nogi nie chcia
ły ruszyć się z miejsca, nie chciały dźwigać jej ciężaru.
To stało się tak szybko. Z jakiegoś powodu nie puściła
wiadra, które pociągnęło ją w dół, do przerębla. Usłyszała
trzask lodu załamującego się wokół otworu, a potem poczu
ła niesamowicie zimną wodę. Uderzyła głową o ostrą lodo
wą krawędź, ale jakimś cudem nie straciła przytomności.
Woda, która tak ją wabiła do siebie, czarna i rwąca, przeni
kała przez grube warstwy ubrania i kłuła ciało niczym ty
siące ostrych igieł. Raija zdołała wreszcie puścić wiadro.
Udało jej się wyprostować zgrabiałe palce i chwycić się skra
ju lodu. Wpiła się niemal w chropowatą warstwę zmieszaną
ze śniegiem, ale palce całkiem jej zdrętwiały i nawet nie za
uważyła, że ostre kryształy lodu do krwi ranią jej dłonie.
Woda nacierała bezlitośnie, szarpiąc spódnicę dziewczyny
i wabiąc ją w swój tajemniczy cudowny nurt. Lodowata toń
sprawiła, że Raija nie czuła już swego ciała, ale krzyczała z ca
łych sił, bo głos nadal dobywał się jej z gardła. Krzyczała
w trzech różnych językach, używając słów, których przyzwo
ita kobieta nawet nie powinna znać. Krzyczała tak głośno, aż
wreszcie ochrypła. Palce, zsuwając się coraz bliżej krawędzi
przerębla, zostawiały na lodzie czerwone ślady krwi
Ale zimna woda nie zdołała pozbawić Raiji woli życia,
zgasić w niej tego płomienia. Odbierała jej siły, ale dziew
czyna za wszelką cenę pragnęła się uratować.
Raija nie przestawała krzyczeć, choć oczy jej się już za
mykały. Wszystko zlało się w migocącą pustkę. Czyżby
umarła? Czy tak właśnie wygląda śmierć?
Nie czuła dotyku rąk, które wyciągnęły ją z przerębla.
Zdawało jej się tylko, że minął rozdzierający ból zadawany
jej przez tysiące lodowych igieł.
- Głupia dziewczyno! - mówił zdenerwowany Karl, wie
dząc, że Raija i tak go nie słyszy. - Nie mogłaś zaczekać, aż
wrócę do domu?
Gniewem usiłował zamaskować strach.
Ten krzyk... Nikt chyba nigdy nie przeżył tak koszmar
nych chwil jak on, gdy zaalarmowany gnał nad rzekę, a po
tem szarpał się, by wyciągnąć Raiję z przerębla.
- Zawsze byłaś uparta - mamrotał, czując, jak łzy płyną
mu po policzkach.
Bogu dzięki, że wrócił do domu! Przecież mógł ją na za
wsze stracić...
Chwycił żonę na ręce i przycisnąwszy mocno jej przemo
czone i przemarznięte ciało, ruszył pędem w stronę chaty.
Z trudem otworzył drzwi. Ku swej radości zauważył, że
Raija dygocze. A więc żyje! Tak strasznie się bal, strach go
niemal paraliżował, gdy leżała całkiem bez ruchu w jego ra
mionach.
Zdjął z niej przemoczone ubranie. Brzeg spódnicy był
sztywny od lodu, a zamarznięte wysokie kumagi stały, nie
przewracając się.
Muszę ją szybko wysuszyć! przemknęło mu przez myśl.
Chwycił, co miał pod ręką, i zacząć wycierać jej rozdy
gotane ciało. Dopiero po chwili zorientował się, że ściska
w dłoniach ślubną koszulę. Ale jakież to miało znaczenie?
Szybko ułożył żonę w łóżku i otulił grubymi okryciami
ze skór. Zdawało mu się, że na sinobladych policzkach po
jawił się słaby rumieniec. Pośpiesznie rozpalił w palenisku.
Jej ciało musi się porządnie rozgrzać!
Nad rzeką zostało przewrócone wiadro i nosidło. Karl
wrócił po nie dopiero, kiedy Raija zaczęła dochodzić do sie
bie. Okazało się, że nosidło przymarzło do oblodzonego brze
gu, a resztki wody w wiadrze pokryły się warstwą lodu.
Karl rozbił tę lodową skorupę i skierował się do przerę
bla, łypiącego nań złym okiem.
Od teraz będę sam nosił wodę, postanowił. Raija nie mo
że się tak narażać!
Miał nadzieję, że zdoła przepędzić chłód z jej ciała - do
słownie i w przenośni.
12
Nadeszła zima, a wraz z nią polarna noc. Słońce zniknę
ło na długi czas z horyzontu.
Kolejne dni mijały powoli, jak to zwykle takie ponure
dni. Przechodziły do przeszłości, nie pozostawiając po so
bie żadnych godnych zapamiętania śladów.
Wreszcie nastąpiło przesilenie. Zaczęło przybywać dnia,
zrazu nieznacznie, później coraz wyraźniej. Nawet najza-
twardzialsze serca topniały, gdy w najwyższych partiach gór
niby wstydliwy rumieniec pojawiła się pierwsza poświata
słonecznego blasku. Złote smugi pełzały po zboczach,
a w połowie lutego ukazała się słoneczna tarcza. Raija, ocię
żała, wyszła przed chatę i chciwie chłonęła pomarańczowe
światło, jakby te pierwsze nieśmiałe promienie mogły już te
raz ofiarować jej życiodajne ciepło. Uśmiechnęła się. Wpraw
dzie ciągle trwała zima i jeszcze przez kilka miesięcy nie opu
ści tych stron, a nawet pod koniec maja chłodne śnieżne
szpony dusić będą osiadłych daleko za kręgiem polarnym
mieszkańców, jednak słońce było zwiastunem, zwiastunem
światła, którego wszyscy z utęsknieniem wyczekiwali.
Słońce rozpraszało pomrokę, która spowijała ich od mie
sięcy. Niosło obietnicę nagrody za trudy życia w ciemno
ściach. Wnet rozstąpi się wszechobecny mrok, a potem noc
i dzień zleją się w jedno.
Raija objęła rękami rosnący brzuch. Już od dawna jej
odmienny stan został przez wszystkich dostrzeżony. Jej
dziecko miało przyjść na świat w porze światła, w porze
nadziei. A tej zarówno Raija, jak i jej nie narodzone dziecię
potrzebowało szczególnie.
Raija weszła z powrotem do chaty, gdzie zawsze było coś
do zrobienia. Karl wypływał z ojcem na połów ryb i miał
niewiele wolnego czasu, a i tę odrobinę, jaka mu pozosta
wała, spędzał najchętniej poza domem. Raija była spokojna,
bo wiedziała, że mąż przebywa w towarzystwie Reijo. Nie
miała pojęcia, czym ci dwaj się zajmują. Nigdy Karla o to
nie pytała, on sam też jej nic nie mówił.
Karl był szczęśliwy. Z dumą spoglądał na powiększający
się brzuch Raiji. Kiedy tak obrzucał ją pełnym szacunku
spojrzeniem, dziewczyna zaczynała się bać.
A z jaką czułością mówił o ich wspólnym dziecku! Raija
natomiast nigdy nie używała określenia „nasze", mówiła:
„moje dziecko".
Kiedy z zewnątrz doleciało ją skrzypienie śniegu, podnio
sła szybko wzrok znad robótki.
Nie, to na pewno nie Karl, pomyślała. Nigdy nie wraca
tak wcześnie.
Szelest przy drzwiach obudził w niej niemądre pragnie
nie, które jednak natychmiast stłumiła, tak niedorzeczne się
jej wydało.
Przeraziła ją jednak własna reakcja: przez okamgnienie
czuła bezgraniczne szczęście...
Dźwięcznym głosem odpowiedziała na pukanie, zastana
wiając się, kto składa jej wizytę w środku dnia. Ale
w drzwiach nie pojawił się wyczekiwany z takim utęsknie
niem człowiek. Raija nie zdradziła się, że spotkał ją zawód.
Z niewzruszonym spokojem odłożyła robótkę i wstała, by
się przywitać.
Aslak, starszy syn Pawy, uścisnął jej dłoń i ku swemu zado
woleniu stwierdził, że dziewczyna jest przy nadziei. Uświado
mił sobie przy tym, że nie potrafi nienawidzić Raiji.
Poprosiła, by spoczął, i ugościła go, czym chata bogata.
Kiedy się posilał, rozmawiali o wszystkim i o niczym. Nie
wspomniał ani słowem o tym, czego Raija była najbardziej
ciekawa, więc w końcu musiała sama zapytać:
- Mikkal, zdaje się, poślubił twoją siostrę, Siggę?
Aslak właśnie z tego powodu zjawił się u Raiji, ale nie
odpowiedział od razu. Przeżuwał jedzenie dokładniej, niż to
było konieczne.
Przyszedł, żeby ją trochę podręczyć. Chciał ją sprowoko
wać do zadawania pytań, na które miał gotowe odpowiedzi.
Zamierzał zapewnić Raiję, że jego siostra jest bardzo szczęśli
wa w małżeństwie. Wydawało mu się, że gdy ujrzy gasnący
w oczach dziewczyny blask i nadzieję, poczuje radość. Tak...
Przyszedł tu, by ją złamać.
A jednak nie wzbudziła w nim nienawiści, mimo że tak te
go pragnął. Jej mądre oczy przyciągały jego spojrzenie. Wyda
wały mu się jeszcze bardziej niezwykłe, aniżeli zapamiętał. Nie,
nie potrafił nią nawet gardzić, a co dopiero nienawidzić!
Może Raija w niczym nie zawiniła?
Nie wiedziała, że oczy Siggi całkiem przygasły.
Aslak przez cały czas starał się jakoś wytłumaczyć zacho
wanie Mikkala. Usprawiedliwiał go. Dobrze wiedział, kiedy
Mikkal tak się zmienił, i całą winą za to obciążał Raiję.
- Tak, Mikkal i Sigga pobrali się - odpowiedział w końcu.
Popatrzył uważnie na Raiję, ale jej twarz nie wyrażała
żadnych uczuć.
- Odbyło się huczne wesele. Zgodnie z tradycją trwało
trzy dni. Nie wiem, kto był bardziej pijany na samym koń
cu, Mikkal czy ja.
Uśmiechnął się lekko, a Raija także przywołała uśmiech.
- Sigga także spodziewa się dziecka.
Raija zbladła i przełknęła ciężko ślinę, ale dzielnie przyjęła
i tę wiadomość. Zdobyła się nawet na uśmiech i gratulacje.
- Jak miło! Kiedy?
- Ma rodzić późnym latem, jeśli słuchać tego, co Ravna
i ona sama mówią. Ale chyba się na tym znają. Sigga odcho
dzi od zmysłów ze strachu, bo Elle przepowiedziała, że to
dziecko przysporzy jej ogromnych zmartwień.
Raija uśmiechnęła się słabo.
- Mnie też Elle wywróżyła, że wszystkie moje dzieci przy
sporzą mi trosk. Może ona zawsze tak mówi? - urwała. Po
chwili zaś oznajmiła: - Ja się spodziewam dziecka na począt
ku lata. Powiedz Ravnie, na początku lata...
Odruchowo położyła dłoń na brzuchu. Aslakowi wydała
się piękniejsza niż zwykle, a za piękność uważał ją zawsze.
Jej uśmiech skierowany był do maleńkiego życia, które
w sobie nosiła. Aslak poczuł się zakłopotany. Przybył tu, że
by rozpalić w niej zazdrość. Zazdrość, która miała ją zni
szczyć, tak jak zatruła życie Siggi i wypełniła je smutkiem.
Sigga wiedziała, że nie jest kochana. Aslak pragnął do
strzec to samo cierpienie w oczach Raiji; nie powinna ufać
Mikkalowi, który tak okrutnie zawiódł jego siostrę.
Ale Raija promieniała radością, mówiąc o dziecku, któ
rego oczekiwała. A chyba nie kocha się dziecka mężczyzny,
którego nie darzy się uczuciem? Aslak umocniony w prze
konaniu, że Raija naprawdę odnalazła szczęście u boku po
ślubionego Norwega, nie chciał już jej ranić.
Wzbudziła w nim instynkt opiekuńczy, wcale jej nie pożą
dał. Być może właśnie takim samym uczuciem kieruje się Mik-
kal. Może związek, który ich łączy, jest zupełnie niewinny?
Aslak przyszedł tu, żeby kłamać, a tymczasem zmienił
zdanie i postanowił szczerze wyznać prawdę.
- Mikkal i Sigga nie powinni byli się pobrać. To się mu
si źle skończyć. Wszystkiemu winni są rodzice. Pehr i mój
ojciec tak nalegali na to małżeństwo. - Uśmiechnął się ze
smutkiem. - Moja siostra jest śliczną dziewczyną, Raiju. Po
winna mieć męża, który by się o nią troszczył, a nie takie
go, który ledwie raczy ją zauważać.
- Chyba musiał być z nią blisko, skoro spodziewają się
dziecka - skomentowała z ironią Raija.
- Przecież jest mężczyzną - uśmiechnął się krzywo Aslak.
Raija nie odpowiedziała, ale i ona rozciągnęła usta
w uśmiechu.
- Pewnie nie powinno się rozmawiać na te tematy z ko-
bietą, ale ty nie jesteś taka przeczulona, Raiju, prawda? Pa
miętam, że potrafiłaś kląć równie siarczyście jak my, dora
stający chłopcy. Nigdy nam w niczym nie ustępowałaś...
Raija uśmiechnęła się do wspomnień z przeszłości.
- To było wieki temu - powiedziała.
- Nic nie rozumiem - ciągnął Aslak, na nowo podejmu
jąc temat. - Sigga cierpi, a Mikkai zachowuje się tak, jakby
nie był sobą.
- Przykro mi - rzekła Raija obojętnie. - Poproś go, żeby
był dla niej dobry.
Na nic więcej się nie zdobyła. Mikkai sam wybrał Siggę.
Raija gotowa była pójść za nim na koniec świata, ale on po
wtarzał coś o obowiązku i sam zrezygnował z życia, które
mogli razem rozpocząć. Oczywiście, że zrobiło się jej przy
kro, gdy usłyszała, że jest nieszczęśliwy. Pewnie powinna nie
nawidzić Siggi, ona przecież dostała to wszystko, czego Ra
ija tak gorąco pragnęła. Ale nie potrafiła wzbudzić w sobie
takich uczuć, po tym jak usłyszała, że i ona cierpi.
- A ty jak żyjesz? Jest ci dobrze?
Pytanie spadło na nią zupełnie znienacka. Rozmowa
o Mikkalu i Sigdze nie była dla niej łatwa, jednak nie doty
czyła jej bezpośrednio. O sobie nie chciała opowiadać.
- Ja? - zapytała bezradnie. - Mnie... to znaczy nam... wszyst
ko się dobrze układa. A co u ciebie, Aslak? - pośpiesznie, mo
że nazbyt pośpiesznie, zmieniła temat. - Żadnych dziewczyn?
Aslak podchwycił wątek. Nie miał ochoty przeciągać tej
trudnej rozmowy na temat cudzego szczęścia i nieszczęścia.
Wolał mówić o sobie, to było dużo mniej skomplikowane.
- Mnóstwo, a zarazem żadnej - roześmiał się beztrosko.
Od tej chwili rozmawiali już tylko o jego burzliwym ży
ciu. A kiedy zabrakło im tematu, Aslak podniósł się z miej
sca i pożegnał, zabierając ze sobą pozdrowienia dla wszyst
kich wspólnych znajomych.
Najwyraźniej on i Karl natknęli się na siebie, bo Karl
wszedł do chaty chwilę później.
- A po co ten tu przyszedł? - chciał się dowiedzieć, z tru
dem skrywając podejrzliwość. Tak jakby przypuszczał, że
Raija pomimo odmiennego stanu mogłaby go zdradzić.
- To szwagier Mikkala - odpowiedziała z uśmiechem,
choć w środku czuła się martwa.
Karl nie przestawał patrzeć na nią z niedowierzaniem, sa
dowiąc się na miejscu, na którym przed chwilą siedział Aslak.
- Aslak jest moim przyjacielem z dzieciństwa - tłumaczy
ła dalej. - Przyszedł zobaczyć, jak nam się wiedzie. Opowie
dział też, co nowego u nich. Sigga i Mikkal pobrali się, ale
to żadna nowina. Zeszłego roku przecież jej się oświadczył.
Spodziewają się dziecka u schyłku lata.
- Co za zbieg okoliczności - rzucił Karl sucho, jakby go
to w ogóle nie interesowało.
Raija nie podjęła wątku. Bała się, że Karl może się cze
goś domyślić. Teraz jeszcze może westchnąć z ulgą, patrzeć
mu prosto w oczy, choć z każdym dniem przychodzi jej to
coraz trudniej. Prawda i tak wyjdzie na jaw. Raija nie była
taka głupia, by nie zdawać sobie z tego sprawy. Ale po co
martwić się na zapas...
Karl podrapał się po brodzie.
- Miejmy nadzieję, że nikt go nie widział!
- A to dlaczego? - zapytała ostro. - Czy ja nie mogę mieć
przyjaciół? Nie wtrącam się do tego, z kim ty się spotykasz,
ani co robisz całymi dniami. Dlaczego mam być inaczej trak
towana niż ty?
- Bo jesteś kobietą! Zrozum wreszcie, że nie wypada, że
by podczas mojej nieobecności kręcili się tu jacyś mężczy
źni. Co ludzie powiedzą!
- No właśnie, co ludzie powiedzą? - powtórzyła wyzy
wająco, ujmując się pod boki.
- Ze masz dziwną słabość do Lapończyków!
Zaciśnięte usta pobielały, zaznaczając się na twarzy Raiji
cienką kreską. Dziewczyna bez słowa podeszła do męża i wy
mierzyła mu siarczysty policzek. Jej oczy ciskały gromy.
I
W miejscu, gdzie uderzyła, pojawił się czerwony ślad.
Zerwał się jak oparzony i przytrzymał mocno jej ręce, za
raz jednak ją puścił.
Ciężko opadł na stołek i zamknął oczy. Kobiety, które
oczekują dziecka, zachowują się dziwnie. Tak powiedział
mu ojciec. Prosił, by był wyrozumiały dla Raiji, bo kobiety
w tym stanie zdolne są do wszystkiego.
Na stole tuż przed nim opadła z brzękiem miska. W ta
ki sam sposób Raija cisnęła mu łyżkę. Słyszał za plecami,
jak szura brzegiem spódnicy o podłogę. Przytrzymał żonę,
zanim zdążyła usiąść na swoim stołku.
- Nie miałem nic złego na myśli - wymamrotał skruszo
ny, pochylając się nad jej brzuchem. - Naprawdę, Raiju. Wy
bacz mi, jeśli cię uraziłem!
Przez długą chwilę stała nieporuszona, a potem pogłaska
ła go po włosach. Nie spodziewał się z jej strony takiego
czułego gestu. Nieczęsto ofiarowywała mu spontaniczne
pieszczoty.
- Nie chciałam uderzyć...
Ale wątpliwości Karla nie zniknęły wraz z tymi słowami.
Tkwiły gdzieś głęboko na dnie serca i nawet ta chwila czu
łości nie zdołała ich rozwiać.
We wsi ludzie powtarzali jeden drugiemu, że Raija pod
nieobecność męża przyjmowała gościa. Odwiedził ją jakiś
nieznany Lapończyk z gór.
Nie sposób dociec, jak ludzie to zwęszyli. Nad fiordem
stało niewiele chat, okoliczni mieszkańcy żyli w rozprosze
niu, a jednak wszyscy wiedzieli wszystko o wszystkich.
Może ktoś widział Lapończyka, a może tylko mu się zda
wało, że go widział, i wymyślił sobie resztę?
Fakt, że Raija wychowała się u Lapończyków, był po
wszechnie znany, wszyscy pamiętali też Lapończyka, który
na zawsze oszpecił Isaka.
Niektórzy dodali dwa do dwóch i przez przypadek wy
szło im cztery.
W każdym razie po wsi rozeszły się plotki. Ludzie gada
li, snuli domysły, ktoś coś dopowiedział, żeby ubarwić całą
historię. Zaczęto gadać, że Raija trochę za wcześnie zaszła
w ciążę.
Tak, tak... W tej sprawie nic nie było tak do końca jasne.
Co do tego ludzie mieli całkowitą pewność.
Kristina pewnie przewraca się w grobie, gadali. Takie
nadzieje wiązała z dziewczyną, którą wraz z mężem przy
garnęli przed laty. Ale - tu dobrzy ludzie znów kiwali zna
cząco głowami - czegóż się można spodziewać po Kwen-
ce? Nie wiadomo, skąd w ogóle pochodzi, ani czyja jest.
Twierdziła, że nazywa się Raija Alatalo i jest córką Erk-
kiego. Może to i prawda? Ale nie wyszło jej chyba na do
bre to, że dorastała wśród Lapończyków. Biedna Kristina!
Pokój jej duszy! Zrobiła wszystko, co w jej mocy. Peder
także, póki żył. Pokój jego duszy! Ale na tej dziewczynie
ciąży chyba jakieś przekleństwo! Teraz syn Kristiana Elve-
jorda ma z nią krzyż pański. Tylko że ten naiwny chłopak
chyba nie zdaje sobie z tego sprawy.
Ludzie śmiali się pod nosem i dodawali: „Biedak, pewnie
wcale nie wie, że jest rogaczem! Ale niech ręka boska broni
tego, co mu to powie. Prędzej czy później sam się o tym do
wie! Nikt nie powinien lecieć do niego z jęzorem!"
Ale znaleźli się tacy, którzy nie mieli skrupułów. Isak był
jednym z tych, co to aż się palili, by powiadomić o wszyst
kim Karla.
Tego lutowego dnia Reijo i Karl ukryli się w darniowej
chacie, którą zbudowali w pobliżu rodzinnego domu Karla.
To tutaj marzyli, tu przechowywali narzędzia i planowali,
gdzie będą szukać złota...
W to piątkowe popołudnie spędzali czas na rozmowie.
Reijo wyjął butelkę i poczęstował Karla, wyjaśniając:
- Własny wyrób!
A potem, dzieląc się sprawiedliwie, zaczęli opróżniać za-
wartość. Gorzałka szybko uderzyła im do głowy, ponieważ
żaden z nich nie pił za często.
Wtedy to w chatce zjawił się Isak, i to bynajmniej nie
przez przypadek. Nie mógł wybaczyć Raiji i postanowił
posłużyć się jej mężem, by ją zniszczyć. Nie interesował
go Reijo Kesaniemi, zastawiał sidła na Karla Elvejorda.
Od razu zorientował się, że nie jest mile widziany, ale
rozsiadł się jakby nigdy nic. Czubkiem języka zwilżył war
gi i uśmiechnął się obleśnie.
- Słyszałem, że miałeś gościa - zwrócił się do Karla, cał
kowicie ignorując Reijo, który zakorkował i odstawił na bok
butelkę.
Karl wstał i spojrzał uważnie na Isaka, Reijo poszedł je
go śladem. Napięcie w ich oczach wyraźnie sprawiało Isa-
kowi przyjemność.
- A właściwie nie ty, ale Raija. - Isak usadowił się wygo
dnie, mówił poufałym tonem, a z jego twarzy nie znikał
obleśny uśmieszek. - Zdaje się, że to jej znajomy.
- Owszem - odparł Karl, odruchowo zaciskając pięści. -
Przyjaciele Raiji są moimi przyjaciółmi.
Na twarzy Isaka pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Re
ijo pobladł, ale zachował zimną krew i nie spuszczał wzro
ku z Karla. Isak nie zdawał sobie sprawy, na co się naraża,
drażniąc męża Raiji.
- Nie przeszkadza ci, że żona zabawia się raz po raz z two
imi przyjaciółmi, hę? - rzucił Isak z pozorną obojętnością.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał Karl lodowa
tym tonem ze ściągniętą z wściekłości twarzą.
Reijo odruchowo przysunął się bliżej przyjaciela. Isak
jednak nie wyczuwał, że atmosfera się zagęszcza, nie do
strzegał sygnałów ostrzegawczych. Zdołał wytrącić Karla
z równowagi. Uznał to za połowiczne zwycięstwo, ale nie
zamierzał na tym poprzestać.
- Chyba nie wierzysz, że to ty spłodziłeś tego dzieciaka?
Wszyscy wiedzą...
Isak nie dokończył, bo oto nagle spokojny syn Kristiana
Elvejorda znalazł się tuż przy nim i złapał go za gardło. Isak
zaczął rzęzić, bo uścisk stawał się coraz mocniejszy. W uszach
mu szumiało, pociemniało w oczach, głowa wprost pękała...
Te ręce... przemknęła mu myśl. Muszę się wyrwać temu
szaleńcowi...
Ale ręce Karla ściskały go jak dyby.
Nagle uścisk zelżał. Isak, dysząc spazmatycznie, łapczy
wie połykał powietrze. Cudem zdołał podnieść się na nogi.
Świat zawirował mu przed oczami. Przełykając z trudem śli
nę, dopiero po kilku próbach wydobył z siebie głos.
- Tylko spytaj ją... spytaj tę sukę... o jej Lapończyków...
- Wynoś się stąd, Isak! - wrzasnął Reijo. - Zabieraj swój
jadowity jęzor i wynoś się czym prędzej!
- Tak... ty to masz... chyba powody, żeby... jej bronić... -
nie dawał za wygraną Isak, choć z trudem oddychał.
- Jeszcze chwila, a nie zdołam go powstrzymać - rzucił
spokojnie Reijo. - A może nawet zdecyduję się mu pomóc?
Teraz Isak, choć nadal kręciło mu się w głowie, zrozu
miał, że lepiej będzie dla niego, jeśli czym prędzej się wyco
fa. Odwróciwszy się na pięcie, z szyderczym śmiechem ru
szył przed siebie chwiejnym krokiem.
Reijo puścił przyjaciela dopiero wtedy, gdy Isaka pochło
nął mrok. Ledwie mu się udało oderwać Karla od tej kana
lii. Gdyby Karl nie był podpity, Isak już by nie żył.
- Zabiję go! - wykrzykiwał Karl. - Przysięgam, że go za
biję!
- Nie wierz w jego gadanie! - przerwał mu Reijo, ściska
jąc przyjaciela za ramię. - Wiesz dobrze, dlaczego nienawi
dzi Raiji...
- I tak go zabiję!
- Opamiętaj się! - Reijo potrząsnął nim mocno. - Isak to
kawał drania. Pokaż, że nic cię nie obchodzi jego plugawa
gadanina! Zlekceważ go!
Karl zacisnął usta.
- Nie rozumiesz? Jeśli rzucisz się na niego, ludzie uwierzą,
że to, co rozpowiada o Raiji, jest prawdą. Nie łudź się, że je
steś jedyną osobą, której gadał te bzdury. Jeśli go tkniesz, wszy
scy uwierzą w to bioto, jakim obrzuca twoją żonę.
Karl osunął się na ziemię i zamrugał oczami. Chwycił bu
telkę i jednym haustem wypił prawie wszystko, co w niej
zostało.
Reijo nienawidził samego siebie, a jeszcze bardziej niena
widził własnych myśli. Mimo że bronił Raiji, do jego duszy
wkradły się podejrzenia, których nie potrafił się pozbyć. Ale
o tym Karl nigdy od niego się nie dowie. Mój Boże, żeby
tylko nie była to prawda! Tak bardzo pragnął się mylić! Mi
mo to trudno mu było uwierzyć, że Karl jest ojcem dziec
ka, które Raija nosiła pod sercem.
- Chyba nie muszę mieć twojego pozwolenia, by go nie
nawidzić?
Roześmiali się i choć nie był to serdeczny śmiech, panu
jące między nimi napięcie zelżało.
- Dlaczego ludzie nie mogą zaakceptować Raiji? - zasta
nawiał się Karl.
Reijo sięgnął po butelkę i pociągnąwszy łyk gorzałki, za
cisnął usta. Dobre to nie było, paliło w gardło, ale za to po
ciele rozeszło się przyjemne ciepło.
- Jest inna niż wszyscy - odpowiedział cicho, zły, że mu
si tłumaczyć takie sprawy jej mężowi. - Ci, którzy się odróż
niają od reszty, zawsze są prześladowani. Właśnie tak jak
Raija...
- Jest lepsza niż oni wszyscy razem wzięci! - zaperzył się
Karl, usiłując pokryć z trudem powstrzymywany płacz. -
Jest najlepsza! I pewnie dlatego jej nienawidzą.
Nieoczekiwanie Karl się uśmiechnął. Z zaokrąglonymi
policzkami wyglądał nad wyraz młodo.
- Czasem myślę sobie, że Raija jest jak ptak. - Potrząsnął
grzywką i dodał: - Jak ptak obcy w tych stronach. Może to
głupie, ale tak właśnie mi się zdaje. Jest inna niż reszta, nie
mewa, sroka czy wrona, ale piękny ptak, który znalazł się
tu tylko przez przypadek. Jej miejsce jest gdzie indziej. Ro
zumiesz, Reijo? Ptak...
Być może Karl powiedział coś jeszcze, ale Reijo go już
nie słuchał. W jego uszach pobrzmiewał inny głos, wypo
wiadający podobne słowa. Niski głos, który z bezgraniczną
czułością nazywał Raiję Małym Krukiem.
Karl nigdy nie opowiedział Raiji o incydencie z Isakiem.
Obawiał się, że mógłby się zdradzić, jak wielki strach i wątpli
wości nim targają, a właśnie te uczucia chciał przed nią ukryć.
Choć pełen goryczy, pragnął myśleć o żonie z taką samą
niezachwianą wiarą, jak Reijo. Bardzo jednak cierpiał nad
tym, że Raija przez cały czas ukrywała przed nim jakąś czą
stkę siebie.
Tak, Raija była i pozostanie obcym ptakiem, także dla
niego.
Karl przeżył szok, kiedy tego samego wieczoru Raija nie
odwróciła się do niego plecami po chłodnym pocałunku na
dobranoc. Bez żadnej zachęty przysunęła się do niego tak bli
sko, jak pozwalało jej na to zniekształcone ciało.
- Tyle rozmyślam - zwierzyła mu się cicho.
Raija naprawdę się starała. Zresztą potrzebowała kogoś
realnego, z kim mogłaby porozmawiać.
Karl usłyszał w jej głosie uśmiech.
- Rozmyślam o małym chłopczyku, który leżał w kołys
ce, kiedy widziałam go po raz ostatni... - W zamyśleniu wtu
liła policzek w ramię męża. Karl ledwie śmiał oddychać.
Nigdy jeszcze nie byli ze sobą tak blisko, nigdy wcześniej
tak z nim nie rozmawiała, nie dzieliła się swymi myślami.
Boże, spraw, by tak już zostało! modlił się w duchu.
- To był mój braciszek, Karl... Mój braciszek... - Głos jej
drżał tak, jakby się za chwilę miała rozpłakać.
Trochę niezgrabnie pogłaskał ją po włosach, które już
nieco odrosły.
Karl zamknął oczy, a wyobraźnia podsunęła mu cudow
ny obraz: Raija i on żyjący w pełnej harmonii, nie nękani
upiorami z przeszłości.
Gotów był jej przychylić nieba i ofiarować się bez reszty. Po
raz pierwszy zdawało się mu, że otrzymał od żony odrobinę...
miłości. Pierwszy raz dała mu coś więcej niż nijaką przyjaźń.
- Ma na imię Matti - szeptała Raija. - Mój braciszek m a
rniał na imię Matti.
Głos jej zamarł. Po chwili westchnęła, zrezygnowana
i zmęczona.
- Może on już nie żyje. Może oni wszyscy pomarli...
- Na pewno nie! - wyszeptał Karl, całując ją delikatnie
w czoło. - Na pewno nie, kochana!
Raija jakby go nie słyszała. Zaczęła chaotycznie opowia
dać o swym szczęśliwym dzieciństwie wśród świerkowych
lasów i łanów zbóż.
Załamującym się raz po raz głosem mówiła mu o domu,
którego już prawie nie pamiętała. Wspominała matkę imie
niem Marja, zawsze uśmiechniętą, choć w pieczonym przez
nią chlebie było więcej kory niż mąki, i ojca, którego przed
stawiła mniej wyraziście.
Uczucia, jakie żywiła do niego, były dziwnie poplątane:
miłość i nienawiść mieszały się ze sobą. Przez to jakoś trud
no było Karlowi wyobrazić sobie Erkkiego Alatalo. Raija
nie rozumiała ojca i nie wybaczyła mu.
Z wielką czułością natomiast opowiadała o Mattim. Jego
najdokładniej zapamiętała: maleńkie ciałko, oczy o najpięk
niejszym w całym Tornedalen odcieniu brązu i włosy w ko
lorze dojrzałego zboża.
- Matti - rozkoszowała się smakiem tego imienia. Po raz
pierwszy od bardzo dawna je wymawiała głośno. - Myślę
o nim jak o niemowlęciu w kołysce, a tymczasem on ma już
osiem lat!
Karl wyczuwał, że to odkrycie ją przeraża, choć nie poj
mował dlaczego.
- Odnajdziemy ich pewnego dnia - usłyszał swój głos.
Nawet jeśli mu nie uwierzyła, nie dała tego po sobie po
znać.
- Jesteś taki dobry, Karl - powiedziała tylko.
Wcale się nie czuł dobry. Wiedział, że nigdy nie pojadą
do Tornedalen. Takiej obietnicy nie mógł dotrzymać.
- Nie bądź taki dobry, Karl! - wyszeptała Raija ze smut
kiem. - Byłoby nam ze sobą lepiej, gdybyś nie był taki dobry!
Nie pojmował jej.
- Przecież cię kocham, głuptasie. To normalne, że jestem
dobry, skoro tak mi na tobie zależy.
- To niech ci zależy na mnie trochę mniej!
- Teraz opowiadasz bzdury - rzucił Karl wyraźnie urażo
ny. - Chyba nie myślisz tak naprawdę?
- Nie - odrzekła w końcu, wbijając wzrok w powałę, ale jej
głos nie zabrzmiał przekonująco. - Wszystko będzie dobrze!
Karl wierzył w to gorąco. Raija zamilkła. Słyszał jedynie
jej równy oddech. Zwinięta w kłębek po raz pierwszy tuli
ła się do niego, szukając jego bliskości.
Karl, choć zwykł twardo stąpać po ziemi, zatracał grani
ce pomiędzy tym, co było fantazją, a co rzeczywistością, kie
dy myślał o żonie.
- Nie będziesz się już musiała tak męczyć, Raiju. Dosta
niesz wszystko, o czym zamarzysz. Ty i dziecko. Dam wam
wszystko!
Poczuł na policzku delikatny, niczym muśnięcie ptasiego
skrzydła, dotyk jej palca.
- Przecież jest nam dobrze, Karl. Mamy tyle, co inni. Po
co uganiać się za czymś więcej?
- Dostaniesz wszystko, Raiju! - powiedział stanowczo, jak
by sam chciał uwierzyć mocno w to, co mówi. I rzeczywiście
bardziej chyba przekonał samego siebie niż Raiję.
- Poczekaj tylko! Jeszcze wszystkim pokażę! Reijo i ja zo
staniemy naprawdę kimś. Pokażemy im, Raiju! - rzekł taje
mniczo.
- Ty i Reijo? - zdziwiła się. - Chyba nie robicie nic złego?
- O, nie! - zapewnił ją pośpiesznie. - Ale im wszystkim
pokażemy! Dostaniesz piękne suknie, Raiju. Nie będziesz
ich szyć ze zgrzebnych tkanin. Ludzie będą ci się kłaniać
z szacunkiem. Pojęcia nie masz, jaka będziesz piękna, ty
i dziecko! - powiedział z żarem.
Karl w swym chłopięcym zapale omal nie zdradził wspól
nej, jego i Reijo, tajemnicy. Ledwie się powstrzymał, by nie
powiedzieć żonie o wyprawach nad rzekę, o przeręblach
w lodzie i o tym, jak po wielu godzinach wypłukiwania le
dwie utrzymywali sita w zgrabiałych dłoniach. Musiał ugryźć
się w język, by nie wspomnieć o szaleńczych wspinaczkach
w góry i o kuciu w skałach, bo przecież tam także można
znaleźć złoto.
Nieomal wyjawił jej marzenia, którymi się karmili, po
szukując kruszcu, mającego im zapewnić szczęście.
- Nie wiem, co robicie, ale nie mogę cię zmusić, byś mi
to powiedział, Karl. Pamiętaj jednak, że jest mi dobrze tak,
jak jest. Więcej nie oczekiwałam od życia. Wiem, że starasz
się jak możesz. Niczego ponad to od ciebie nie wymagam.
Nie szata zdobi człowieka. Nie stanę się kimś innym, jeśli
zgrzebną suknię zamienię na elegancką...
- Nie pasujesz do tego prymitywnego domu - uciął dal
szą dyskusję Karl.
Swoim sceptycyzmem Raija omal wszystkiego nie zepsu
ła. Pozbawiła jego marzenia blasku.
- Chcę ci ofiarować wszystko, czego zapragniesz!
- Jesteś za dobry, Karl...
Raija nie mogła mu przecież powiedzieć, że nikt nie mo
że jej dać tego, czego pragnie naprawdę. Wzruszyło ją jed
nak, że mąż tak się o nią troszczy. Na co dzień jednak draż
niła ją ta jego dobroć. To dlatego czasem tak się na niego zło
ściła i bywała okrutna. Potrzebowała prawdziwego mężczy
zny, a nie wiernego psiaka, który chodzi za nią krok w krok.
Był dobry, ale w swej dobroci taki naiwny, że aż ją to że-
nowało. W chwilach takich jak ta modliła się o siłę, by mo
gła go pokochać. Zasługiwał na to. Zasługiwał na odwzaje
mnienie uczuć. Za całą miłość, jaką ją darzył.
Raiji było przykro, że nie potrafi się odwdzięczyć Karlo
wi za jego bezgraniczne oddanie, ale nie mogła podzielić
swojego serca, które biło tylko dla Mikkala. Nie umiała i nie
chciała rozmienić na drobne tej wielkiej miłości.
- Tylko nie straćcie poczucia rzeczywistości - ostrzegła,
zamykając oczy.
Z doświadczenia wiedziała, że fantazja często sprowadza
człowieka na manowce.
Ale tego samego dnia wcześniej i ona dała się porwać ma
rzeniom, które na nowo obudziły w niej próżne nadzieje.
W wyobraźni znów siedziała w pogrążonej w półmroku
jurcie Elle. Pomarszczone palce staruszki wodziły po liniach
wyrytych na dłoni dziewczyny i czytały z nich przyszłość.
Czuła zapach turzycy, ognia i skór. Po przeciwnej stronie
paleniska mignął jej Mikkal. Z nie ukrywanym sceptycy
zmem odnosił się do przepowiedni Elle, ale nie pozwolił, by
powróżyła i jemu.
Karl zasnął, kręcąc się niespokojnie. Raija ze smutkiem
pogłaskała go po policzku, który, choć dziecinnie okrągły,
był szorstki i ogorzały. Chciała być dla niego lepszą żoną,
ale on często swym zachowaniem rozniecał w niej ogień
buntu. Właściwie stał jej na drodze. Być może Karl mógł
być szczęśliwy tylko z nią, ona jednak nie była pewna, czy
kiedykolwiek dozna przy nim takiego uczucia.
Wsparta na ramieniu męża, wsłuchiwała się w jego rów
ny oddech. Zapatrzyła się w mrok. W myślach znów była
dzieckiem, które w jurcie Elle słuchało chciwie przepowie
dni dotyczącej jego życia. Rozpamiętywała wróżbę słowo
po słowie. W uszach Raiji pobrzmiewał zachrypnięty głos
staruszki.
Szybko stała się dorosła, w jej życiu był niejeden mężczy
zna. Ludzie obrócili się przeciwko niej, być może nawet jej
nienawidzili. Elle uprzedzała ją, że na mężczyzn, którzy się
z nią zwiążą, sprowadzi nieszczęście. Może i tak. Szczęście
nie chciało samo wpaść jej w ręce, to prawda. Przepowiednia
staruszki spełniała się z przerażającą dokładnością. Czy re
szta tego, co jej powiedziała, także się sprawdzi?
Raija, niczym tonący brzytwy, uczepiła się myśli, że El
le nie pozbawiła jej całkiem nadziei na szczęście. Mówiła tyl
ko, że będzie musiała o nie walczyć.
Dziewczyna, choć tak drogo zapłaciła za tych kilka ja
snych chwil, jakimi obdarzyło ją życie, wierzyła, że jeszcze
i dla niej zaświeci słońce. Nie chciała pogodzić się z losem.
W jaki sposób nada swemu życiu głębszy sens, jeszcze nie
wiedziała, ale pragnęła czegoś więcej, pragnęła czegoś innego.
Nie chciała nikogo zranić, a już szczególnie Karla.
Jednak czy o tak wiele błagała? Marzyła jej się odrobina
szczęścia! Czy nie miała do tego prawa?
A może już tak jest, że małe kruki muszą się zadowolić
nędznymi resztkami...
13
Byli tacy, którzy kwiecień nad fiordem Lyngen nazywa
li wiosną. Bardziej skrupulatni używali trafniejszego okre
ślenia „późna zima", natomiast umiarkowani optymiści
mówili o „wiosennej zimie".
Ale wszyscy jednakowo grzęźli w śniegowej brei, przy
znając, że do wiosny jeszcze daleko. Góry wciąż jeszcze wy
glądały jak lapońskie maty utkane z czarnej i białej wełny,
poprzetykane różnymi odcieniami szarości, ziemię nadal za
krywała gruba na pół metra pokrywa śniegu, a brzegi rzeki
były skute lodem.
Pomimo to w powietrzu wyczuwało się jakiś nowy, ła
godniejszy powiew. Słońce powoli, lecz skutecznie topiło
zatwardziałe zimowe serca.
Robiło się coraz widniej i cieplej.
Raija stała się jeszcze bardziej milcząca i spoglądała wokół
chmurnym wzrokiem. Karl często zastawał ją zapatrzoną nie
ruchomo w ogień lub rzekę. Za każdym razem odnosił wraże
nie, że ona widzi coś, czego on nie dostrzega. Co? Tego nie
wiedział, nie umiał nakłonić jej do zwierzeń. Ilekroć ją o to py
tał, zbywała go śmiechem, ale jej oczy pozostawały smutne,
a śmiech brzmiał coraz bardziej głucho.
Nawet kiedy mówił o dziecku, była obca i nieprzystęp
na. Karla rozpierała duma, gdy myślał o tym, że wkrótce zo
stanie ojcem. Raija uśmiechała się tylko krzywo, widząc, jak
mąż tryska szczęściem.
- To będzie wspaniały syn! - twierdził z niezachwianą
pewnością siebie, poklepując Raiję leciutko po brzuchu.
Wyczuwał to nowe życie, które nosiła pod sercem: dziecko
poruszało się, kopało... - Mój syn - mówił z przekonaniem,
nie mogąc się doczekać, żeby udowodnić to tym wszystkim,
którzy tak źle wyrażali się o Raiji.
Karlowi udało się w końcu pokonać własną nieufność.
Raija nigdy nie dała mu powodu do podejrzeń. Starała się,
jak mogła. Ich małżeństwo było chyba całkiem normalne.
Karl przypuszczał, że innym wcale nie układa się lepiej. Zdą
żył się trochę nauczyć i wiedział już, co może się kryć za
udawaniem i pozorami.
Wszystko się zmieni, gdy tylko urodzi im się dziecko,
a Raija znów będzie sobą. Staną się rodziną.
- Trzeba czekać aż do lata - westchnął, nie spuszczając
wzroku z brzucha Raiji. - Patrząc na ciebie odnoszę wraże
nie, że to będzie mocarz. Jesteś taka gruba! Ten chłopak
pewnie zaraz po urodzeniu wyruszy ze mną na połów.
Raija nie komentowała jego słów, ale też nie okazywała
zbytniego zachwytu.
- A może ona - powiedziała tylko z dziwnym jak na nią
spokojem. - Nie pomyślałeś, że to może być dziewczynka?
Na twarzy Karla pojawił się cielęcy uśmiech.
- Pomyślałem, ale to na pewno będzie chłopak. Jeśli je
szcze trochę urośnie, to pękniesz!
- Bez obaw - mruknęła Raija i wróciła do swoich zajęć.
Żeby jeszcze choć tydzień albo dwa! Zbyt dużo byłoby
prosić o trzy... ale niechby tak dwa tygodnie dłużej!
Raija nie była zbyt pobożna, ale tej wiosny naprawdę się
modliła całym sercem. Błagała Boga, w którego istnienie nig
dy tak do końca nie wierzyła, by pozwolił jej nosić to dziec
ko jeszcze przynajmniej czternaście marnych dni, tak by
urodziło się już w maju.
Zdradziła Karla, a milcząc, okłamywała go. Może i za
służyła na karę. Najwidoczniej wszystko na tym świecie by
ło tak urządzone, że człowiek za piękne chwile musi dro
go płacić.
Raija była przygotowana na najgorsze, ale najbardziej
obawiała się, że kiedy prawda wyjdzie na jaw, nie ona naj
mocniej ucierpi, lecz Karl.
Gdyby tak mogła ukryć prawdę, by ochronić Karla! Już
wystarczająco dotkliwie go zraniła.
To dla niego modliła się o te parę tygodni.
Karl tymczasem chodził własnymi drogami. Czul się
odrzucony. Nieustannie dręczył się tym, że Raija zupełnie
się przed nim zamknęła.
Pewnie to już tak jest z kobietami, próbował się pocie
szać i przekonywał samego siebie, że kiedy urodzi się dziec
ko, wszystko się jakoś ułoży.
Lód na rzece zaczął pękać i powoli topił się w słabym
wiosennym słońcu.
Reijo i Karl, którzy przez całą zimę żyli marzeniami o bo
gactwie, mogli w końcu wziąć się do roboty.
Z niecierpliwością charakterystyczną dla młodych
chłopców wybijali w lodzie przeręble. Nie chcieli czekać
z założonymi rękami, aż zrobi to za nich wiosna. Nie mie
li czasu!
Do zmroku przesiadywali przy przeręblach i trzęsąc się
z zimna, obracali w dłoniach sita. Nikt nie nauczył ich sztu
ki wypłukiwania złota, nie pokazał, jak ani czego szukać.
Umiejętność przyszła sama z siebie. Pomogły im opowie
ści zasłyszane przez Reijo, zapewne mocno przesadzone
i w istotny sposób rozmijające się z prawdą, ale tak napraw
dę kierowali się intuicją oraz na przemian marzeniami i zdro
wym rozsądkiem. Nie mieli żadnych wątpliwości, że gdyby
znaleźli złoto, rozpoznaliby je natychmiast.
Cierpliwie pochylali się nad brzegiem rzeki, zjednoczeni
marzeniem biedaków o tym, że kiedyś stać ich będzie na
wszystko, czego zapragną.
Będą najadać się do syta, mieć to, co niezbędne, i jeszcze
więcej. Pozostawią po sobie jakiś ślad. Udowodnią wszyst
kim, którzy się na nich nie poznali, ile są warci.
Reijo, podobnie jak Karl, bezgranicznie wierzył, że dzię
ki bogactwu to wszystko się spełni.
Obaj byli przekonani, że razem ze złotem zdobędą szczę
ście.
Lecz póki co wśród błyszczących w sitach drobin nie zna
leźli upragnionego kruszcu. W nadrzecznym szlamie trafia
ła się błyszcząca mika, zwana sroczym srebrem, kryształki
lodu, ale nie to, czego szukali.
Młodzieńcy zaciskali zęby i choć blask w ich oczach nie
co przygasł, nie przestawali marzyć. Trzymając w zgrabia
łych z zimna palcach sita, zanurzali je w wodę w nadziei, że
może następnym razem... albo jeszcze następnym...
W kalendarzu ciągle jeszcze był kwiecień 1726 roku.
Marta Elvejord obrządziła owce i wracając do chaty, na
gle zatrzymała się w drzwiach. Jej wzrok powędrował w kie
runku domostwa syna. Było za daleko, by mogła cokolwiek
dojrzeć, ale poczuła niezrozumiały niepokój. Marta, która
miała dość roboty wśród własnych czterech ścian, rzuciła
wszystko, przeświadczona, że właśnie teraz musi pójść do
Karla i Raiji.
- Wychodzisz? Dokąd? - Kristian popatrzył na żonę zdzi
wiony, bo przecież dopiero co wróciła.
- Myślę, że powinnam zajrzeć do Raiji - odpowiedziała
mu, zanim dobrze się nad tym zastanowiła. Ale tak już z nią
było. Po prostu wiedziała swoje i kierowała się intuicją. Te
raz zaś miała przeczucie, że jest synowej potrzebna.
Popatrzyła na męża i powtórzyła stanowczo:
- Raija potrzebuje pomocy, czuję to wyraźnie. Karla, zda
je się, nie ma w domu?
Kristian zrozumiał, co miała na myśli.
- N o , ale chyba jeszcze nie pora... - zauważył.
- Niby nie - odparła ze spokojem Marta. - Ale właśnie
się zaczęło. Czy kiedyś się pomyliłam?
Kristian pozwolił jej iść. To prawda, że Marta miała prze-
rażającą zdolność przewidywania ważnych zdarzeń w życiu
bliskich jej ludzi. Skoro więc twierdziła, że Raija jej potrze
buje, nie wątpił w jej słowa.
Kiedy Marta weszła do chaty syna, zastała Raiję w łóżku
zlaną potem. Wcale jej nie zdziwiło, że i tym razem się nie
pomyliła. Zaniepokoiło ją natomiast co innego.
- Dawno się to zaczęło? - zapytała synową, obrzucając ją
badawczym spojrzeniem.
- Dawno... - wystękała Raija przez nabrzmiałe wargi, na
których Marta zauważyła ślady zębów. - Tam jest woda...
Na ogniu...
Zaskoczona Marta odwróciła wzrok od drobnej kobiety
i popatrzyła na palenisko, gdzie w kociołku, największym,
jaki był w chacie, bulgotała woda.
Mądra dziewczyna, pomyślała z uznaniem Marta i zaka
sała rękawy.
Dziecko zbyt wcześnie przychodzi na świat, przemknęła
jej przyprawiona lekką goryczą myśl, ale matka Karla nie
czuła gniewu. O nic nie oskarżała Raiji, na razie... Teraz Ra
ija potrzebowała jedynie jej pomocy i wsparcia.
- Gdzie Karl? - zapytała niezamierzenie ostrym tonem.
Przecież chłopak powinien mieć tyle rozumu, by siedzieć
w domu, gdy dla żony zbliża się czas rozwiązania.
- Poszedł do Reijo...
Raija zacisnęła zęby, żeby powstrzymać ból wywołany
kolejnym skurczem. Twarz miała mokrą od potu, włosy
przykleiły się jej do czoła, a oczy wydawały się ciemniejsze
niż kiedykolwiek. Raija nie krzyczała, z jej ust wydobywa
ły się jedynie ciche jęki. Marta była z niej dumna. Przygo
towując wszystko do odebrania porodu, w duchu jednak
złorzeczyła synowi, że zostawił żonę samą w taką porę. Co
on sobie w ogóle wyobraża?
- Krzycz! - nakazała Marta, gdy przy kolejnym skurczu
Raija zagryzła z bólu dolną wargę.
Ale ta w odpowiedzi tylko kilka razy pokręciła głową.
Marta westchnęła, zastanawiając się, czego synowa tak się
boi. Czyjego imienia nie chciała wymówić? Dla kogo tak
cierpiała?
Już po zmierzchu w chacie nad rzeką rozległ się krzyk, ale
nie był to krzyk Raiji. Jej usta nie wyjawiły żadnych tajemnic.
To płacz dziecka przeciął ciszę w ten wieczór.
Marta wprawnymi rękami zawinęła niemowlę w pielu
szkę i zasmucona wzięła je na ręce.
Raija leżała blada, a jej spoconą twarz okalały czarne lo
ki. W jej oczach czaiło się tysiące pytań, ale poranione do
krwi usta milczały. Jedyne, co dostrzegała, to pomarszczo
na twarzyczka i czarne jak noc włosy maleństwa.
Znowu rozejdą się plotki, ale teraz nie skończy się na do
mysłach. Kiedy plotkarze zobaczą dziecko, nie będą musie
li dłużej zgadywać, myślała Marta, układając niemowlę w ra
mionach Raiji.
- Dziewczynka - oznajmiła.
Raija, nic nie mówiąc, długo przyglądała się córeczce,
a potem drżącym palcem ostrożnie pogłaskała maleńką,
śliczną twarzyczkę.
- Wygląda na to, że nie powiedziałaś nam wszystkiego -
stwierdziła Marta sucho, lecz nie bez pewnej czułości.
Matka Karla była wyjątkową kobietą.
Raija milczała, nawet nie podniosła wzroku. Wciąż nie
mogła się nasycić widokiem córeczki. Patrzyła i patrzyła,
choć piekły ją oczy.
- Dla niej warto było przejść przez to wszystko.
Marcie cisnęło się na usta tyle pytań, ale słowa Raiji ją
powstrzymały. Zawstydzona odwróciła się od młodej mat
ki. Jakież miała prawo ją osądzać?
Po raz pierwszy wydało jej się, że rozumie tę dziwną
dziewczynę, z którą ożenił się Karl, i bezwiednie wzięła jej
stronę. Wiedziała, że synowa będzie pazurami walczyć o tę
maleńką istotę.
Westchnęła ciężko. Dobrze wychowała swojego syna.
Miała nadzieję, że wartości, które przekazywała mu przez
te wszystkie lata - odpowiedzialność, wyrozumiałość, zdol
ność wybaczania - nadal w nim tkwią, bo bardzo ich będzie
teraz potrzebować.
Pierwszy, jeszcze przed Karlem, pojawił się Kristian. Tak
że on zobaczył i zrozumiał. Ale podobnie jak żona po
wstrzymał się od wyrzutów. Spojrzenia, jakie wymienili
między sobą małżonkowie, były wymowne, ale Raija nie
usłyszała ani jednego słowa, które by było skierowane prze
ciwko niej i dziecku.
Zdążyli zapalić lampy, gdy do środka wpadł Karl, zupeł
nie nie przygotowany na to, co zastał. Popołudnie jak zwy
kle spędził wraz z przyjacielem nad rzeką. Pracowali, póki
nie zapadł zmrok. Ale i tego dnia szukali na próżno.
Jak skamieniały stanął w wejściu i ojciec musiał sam za
mknąć za nim drzwi.
Krokiem lunatyka podszedł do Raiji. Nie odrywał wzro
ku od niej i dziecka. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył.
Zagryzł mocno wargi, by się nie rozpłakać. Nikt nie zoba
czy jego łez! Był już mężczyzną, a nie małym chłopcem. Żo
na i dziecko, które leżało w jej ramionach, stanowiło tego
najlepszy dowód. Jego rodzina.
- Co się urodziło? - wyszeptał.
- Dziewczynka.
Raija obejmowała dziecko, jakby je chciała obronić przed
całym światem, jakby je chciała obronić przed Karlem...
Widział jedynie drobniutką rączkę i kruczoczarne włosy
sterczące na wszystkie strony.
Nowa malutka Raija.
Podszedł bliżej, żeby przyjrzeć się dziecku. Raija czuj
nym spojrzeniem śledziła każdy jego ruch. Wstrzymując od
dech, odchyliła kocyk.
Karl zamarł.
Córeczka otworzyła oczy i w tej samej chwili cały jego
świat legł w gruzach. Prysnęło całe jego szczęście.
Oczy miała ciemnobrązowe jak Raija, ale nawet w sła
bym świetle Karl dostrzegł miodowy pierścień wokół źre
nic. Zauważył też co innego: skórę o złocistym odcieniu
i brwi zupełnie niepodobne do wygiętych w łuk brwi Raiji.
Ów miodowy pierścień wyjaśniał wszystko.
- Jak mogłaś? - jęknął Karl i rzucił się do drzwi.
Nic do niego nie docierało. Jak przez mgłę słyszał nawo
łujące go głosy, ale nie zwracał na nie uwagi.
Musiał stamtąd uciec, uciec od tych oczu. Raija go zdra
dziła! Oczy dziecka stanowiły dowód jej zdrady.
Zaślepiony rozpaczą gnał przed siebie, daleko, jak najda
lej. Zatrzymał się dopiero nad fiordem i dysząc ciężko, poły
kał łzy, które z domu nad rzeką przygnały go aż tutaj. Oparł
się o szopę, w której rybacy trzymali łodzie, i wystawił mo
krą twarz, by wiatr wiejący od morza ją wysuszył.
Właściwie nie uświadamiał sobie w ogóle, że płacze. Miał
wrażenie, że wszystko w nim umarło. Nie czuł nic poza tym
piekącym bólem, który szarpnął nim na widok żywego do
wodu zdrady żony.
A tak się cieszył, że zostanie ojcem! Sama myśl o tym na
pawała go radością. Teraz trudno mu było nawet wyobrazić
sobie, że jeszcze kiedykolwiek się roześmieje.
To dziecko miało połączyć jego i Raiję. Wierzył gorąco,
że wszystko się ułoży, gdy tylko przyjdzie na świat.
A tymczasem stało się inaczej. Dziecko pomogło mu zro
zumieć, że Raiję i jego dzieli przepaść nie do pokonania. Do
piero teraz ujrzał to z całą ostrością!
Na twarzy młodzieńca odmalowała się gorycz. Córka Ra
iji miała ich jeszcze bardziej oddalić od siebie. Córka Raiji.
Nie jego.
Co mu zatem pozostało? Do kogo ma się zwrócić? Nie
do Raiji, już nie. Ufał jej ślepo, a ona tymczasem przez ca
ły czas nosiła w sobie nasienie zdrady. Dziecko innego
mężczyzny.
Wiedział, którego. Wreszcie to do niego dotarło. Był to
jedyny człowiek, którego nie uważał za rywala.
Ależ z niego głupiec! Tak ją kochał i starał się jej przychy
lić nieba, wierzył jej. A ona odpłaciła mu się czymś takim.
Jak po tym wszystkim spojrzy ludziom w oczy? Rodzi
com? Mieszkańcom wioski? Jak mógłby znieść życie u boku
Raiji? Patrzeć, jak jej córka dorasta? Każdego dnia widzieć ją
i doszukiwać się w niej rysów tamtego mężczyzny...
Zacisnął bezradnie pięści.
Nikt nie może tego żądać od niego.
Powiódł wzrokiem ku morzu, ku zimnym, mrocznym fa
lom z białymi spienionymi grzywami.
W stronę lądu wiał silny wiatr.
Fiord.
To byłoby takie proste. Ale zarazem najtrudniejsze.
- Nie poszedłeś do domu?
Karl drgnął, słysząc znajomy głos. Upewniwszy się, że to
Reijo, odetchnął z ulgą. Na jego twarzy pojawił się grymas,
który w żaden sposób nie przypominał uśmiechu.
Reijo natychmiast się zorientował, że przyjaciel jest bar
dzo wzburzony.
- Co się znowu stało? - zapytał cicho, podchodząc bliżej.
- Raija urodziła dziecko.
- O! - uśmiechnął się szeroko. - Syna czy córkę? Zdawa
ło mi się, że spodziewa się rozwiązania dopiero latem.
Karl walnął pięścią w ścianę szopy, aż zadudniło.
- Wszyscy tak myśleliśmy - rzekł ponuro. - Wszyscy z wy
jątkiem Raiji.
- Czy nie powinieneś teraz być przy niej? - zapytał Rei
jo ostrożnie, czując, że coś jest nie tak.
Gdy Karl oparł się plecami o szopę, Reijo uderzyła myśl,
że nigdy jeszcze nie widział przyjaciela w takim stanie.
Twarz miał szarą jak popiół, oczy zaczerwienione, a gorz
ko wykrzywione usta nie pasowały do twarzy świeżo upie
czonego ojca.
- Raija urodziła córkę. - Chrapliwy głos Karla zabrzmiał
jakoś obco.
Reijo uśmiechnął się niepewnie.
- Wiem, że marzyłeś o synu - wszedł mu w słowo. - Ale
przecież nie ma się co martwić, że to dziewczynka. Dziew
czynki też są dobre. Następny będzie syn, chłopie!
Z ust Karla wydobył się ponury śmiech.
- Cieszyłbym się, gdybym miał córkę.
- Nie rozumiem... - zaczął Reijo, ale zamilkł, bo nagle
uświadomił sobie całą prawdę.
- To nie moje dziecko! Słyszysz, Reijo? Nie moje. Ma żół
te oczy i czarne jak smoła włosy, a do tego śniadą cerę. Nie
jestem głupcem. Trzeba być ślepcem, żeby się nie domyślić,
kto ją spłodził. Ja ślepy nie jestem, rozumiesz, Reijo? Choć
Bóg mi świadkiem, że zbyt długo byłem. Ale teraz koniec!
Wzrok Karla stwardniał, rysy stężały pod wpływem do
znanej goryczy i rozczarowania. Reijo zaniepokoił się, wi
dząc, co dzieje się z przyjacielem.
- Nie zachowuj się jak szczeniak! - syknął.
Karl natychmiast zareagował.
- Szczeniak? Tak, rzeczywiście, do tej pory zachowywa
łem się jak szczeniak! Kochałem ją. Ale to koniec! Już jej nie
kocham.
Przez długą chwilę panowało milczenie. Reijo w zamy
śleniu przyglądał się zapatrzonemu w dal Karlowi.
Co też ta Raija narobiła? Chociaż w pewnym sensie ją
rozumiał. Tak samo jak rozumiał Karla, a już szczególnie
mężczyznę o miodowych oczach.
- Kiedyś biłeś się ze mną, Karl. Pamiętasz?
- Wtedy sobie wszystko wyjaśniliśmy - odparł sucho Karl.
- Dla niej gotów byłeś mnie zabić...
- Zamilcz! - warknął Karl i zduszonym głosem dodał: -
Nie wracajmy do tego! Skończyłem z Raiją.
- A więc taka jest ta twoja miłość na wieki? - ciągnął Rei
jo. - Wystarczyło dziecko innego mężczyzny, żeby zabić tę
płomienną miłość, wielką i nieporównywalną z niczym mi
łość Karla Elvejorda! - Rei'o świadomie prowokował przyja
ciela, przychodziło mu to zresztą bez trudu. - Szkoda, że tak
późno się dowiaduję, ile są warte twoje uczucia, Karl! Pomy
śleć, że byłeś gotów mnie zabić, żeby tylko ją zdobyć.
Reijo zaśmiał się ironicznie, ale w jego śmiechu nie sły
chać było radości.
Karl wciąż milczał.
- Zapewniałeś też, że jesteś gotów dla niej umrzeć! Umie
rać jest łatwo - mówił dalej Reijo. - Podobno to przynosi ho
nor i sławę! O wiele trudniej jednak stawić czoło urągliwym
szyderstwom i plotkom. Poddać swą miłość próbie. Kochać
mogą tylko żywi, Karl. Martwi nie kochają...
Przerwał na chwilę, a potem podjął na nowo tym samym
ostrym tonem:
- Chciałeś jej dać gwiazdkę z nieba, prawda, Karl? Piękne
suknie i nie wiem co jeszcze. Chciałeś, żeby wszyscy zoba
czyli, jaki z ciebie wielki pan. Chciałeś pokazać im, jakie
szczęście spotkało Raiję, że mogła poślubić Karla Elvejorda...
Tak, Raija miała dostać wszystko, o czym zamarzy...
Zawiesił głos, a ponieważ Karl nadal nie reagował, chwy
cił go za ramiona i mocno nim potrząsnął. Oczy zapłonęły
mu zielonkawym blaskiem. Przebił się przez mrok i spoj
rzał wprost w błękitne oczy Karla.
- Na razie ani ty, ani ja nie znaleźliśmy bogactwa. Ty jed
nak masz teraz szansę ofiarować Raiji coś cenniejszego niż
całe złoto świata. Ludzie może nie będą patrzeć na ciebie
z podziwem i zachwycać się, jakim to jesteś mężczyzną, ale
czy to ważne? Spójrz prawdzie w oczy! Raija nie marzy
o pięknych sukniach. Jeśli naprawdę ją kochasz, zachowaj się
jak dorosły mężczyzna i uznaj to dziecko za swoje! Nie od
trącaj jej, nie zasłużyła na to! Nic nie mogła na to poradzić...
tak samo jak ty nic nie poradzisz na to, że ją pokochałeś... -
Reijo uśmiechnął się smutno i dodał: - Ja także nic na to nie
poradzę, że ciągle tyle dla mnie znaczy.
- Ty oczywiście na moim miejscu tak właśnie byś postą
pił? - Karl popatrzył wyzywająco na przyjaciela.
- A żebyś wiedział! - odrzekł Reijo bez namysłu i zaraz
dodał: - Jeśli ty ją zawiedziesz, Karl, to bądź pewien, że ja
tego nie uczynię. Powiem wszystkim, którzy zechcą posłu
chać, że to moje dziecko.
- Nie zrobisz tego!
Reijo tylko uśmiechnął się na te słowa, a Karl zrozumiał
nagle, że dotąd nie miał nawet pojęcia, jak szlachetnym czło
wiekiem jest jego przyjaciel.
- Chcesz się przekonać? - zapytał cicho Reijo. - Myślisz,
że bałbym się narazić na szwank naszą przyjaźń? A może
kocham Raiję tak bardzo, że dla niej gotów jestem poświę
cić nawet przyjaźń z tobą? Może to właśnie z miłości do
niej pozwoliłem, by została twoją żoną, bo wydawało mi się,
że z nas dwóch ty możesz jej więcej ofiarować? Mogłem
próbować ją zdobyć, ale nie zrobiłem tego. Nie mów mi,
Karl, że moja ofiara była daremna! Nie mów, że się tak co
do ciebie pomyliłem!
- Nie potrafię - jęknął Karl zgnębiony. - Nie potrafię! Wie
dzieć, że to jego dziecko... że Raija cały czas myśli o nim...
Reijo położył mu dłoń na ramieniu i powiedział spokoj
nie:
- Przecież wiedzieliśmy. Wiedzieliśmy, że nie kocha żad
nego z nas, dlatego z takim zapałem o nią walczyliśmy. Mie
liśmy równe szanse, Karl... I obaj byliśmy tego świadomi.
- Teraz to zrozumiałem, ale on... Jak to możliwe, że tyle
dla niej znaczy... Nie pojmuję...
- Łączy ich miłość silniejsza niż moja i twoja razem wzię
te. Czy nie rozumiesz, że inni też potrafią mocno kochać?
Że ona także jest zdolna do wielkiego uczucia?
Karl otarł dłonią twarz. Słowa przyjaciela wcale go nie
pocieszyły. Bronił Raiji z takim przekonaniem. Reijo nadal
ją kochał, nic się nie zmieniło. Ale to przecież on, Karl, był
jej mężem!
- Jaki on jest? - zapytał. - Rozmawiałeś z nim. Jaki jest?
Reijo ukucnął i oparł się o ścianę szopy. W jaki sposób
ma powiedzieć najlepszemu przyjacielowi, że mężczyzna,
który spłodził dziecko z jego żoną, jest wspaniałym człowie
kiem? myślał z ciężkim sercem.
- Spodobał mi się. Myśl sobie, co chcesz, ale polubiłem
go. A jego uczucia do Raiji były piękne i prawdziwe. Kochał
ją równie mocno jak ty...
- A więc wiedziałeś o wszystkim? - Karl odwrócił się
gwałtownie do Reijo, a na jego twarzy malowało się bole
sne niedowierzanie. - Też mi przyjaciel! Wygląda na to, że
wszyscy, którym ufałem, oszukali mnie.
- Posłuchaj, Karl... - Reijo pociągnął przyjaciela, żeby przy
kucnął obok. - To, co zdarzyło się między Raiją i Mikkalem,
stało się bez niczyjego błogosławieństwa. Nie wiedziałem
o tym, co zaszło, ale nie sposób było nie dostrzec, że coś ich
łączy. Coś więcej niż przyjaźń. Rozstali się, ponieważ uznali,
że tak będzie najlepiej. I Raija wyszła za ciebie. Od tej pory nie
uczyniła niczego, co mógłbyś poczytać jej za zdradę. Zacho
wywała się tak, jak przystało na dobrą żonę...
- Poza tym, że urodziła dziecko tamtego mężczyzny -
uśmiechnął się pogardliwie Karl.
- A może miała pozbyć się tego dziecka? Są przecież spo
soby, no wiesz...
- Przenigdy! Raija nie jest z tych... - przeraził się Karl.
- Nie rozumiem cię! - Reijo uśmiechnął się cierpko. -
Uważasz, że nie powinna pozbywać się dziecka, ale równo
cześnie nie powinna go urodzić. Doprawdy, trudno ci do
godzić.
- Wiesz, o co mi chodzi!
- To zależy, jaki z ciebie mężczyzna! - Reijo podparł bro
dę. - Czy stać cię na taki gest, na jaki on się zdobył...
- Nie kręć! Jaki gest? O co ci chodzi?
Reijo wzruszył ramionami.
- Pozwolił jej odejść. Musiało go to wiele kosztować. Du-
żo więcej niż ciebie kosztowałoby uznanie tego maleństwa
za swoje. Wbrew pozorom masz więcej niż on.
-Tak?
- Pewnie nigdy nie przyszło ci do głowy - ciągnął Reijo
- jak wielu marzy, by znaleźć się na twoim miejscu. To ty
masz wszystko, czego Mikkal i ja pragnęliśmy najbardziej!
Czego kiedykolwiek moglibyśmy zapragnąć...
- Wcale nie - wydusił Karl przez zaciśnięte zęby. - Raija
o nim myśli, urodziła jego dziecko!
- Jesteś jej mężem. - Słowa Reijo, choć kryło się w nich
cierpienie, zabrzmiały nad wyraz miękko. - Nie sądzisz, że
on ci zazdrości? A dziecko jest twoje, nigdy nie pozna inne
go ojca. Nawet się nie dowie, że ma innego ojca, Karl. Raija
już cię więcej nie zdradzi. Teraz wszystko zależy od ciebie,
albo ją odtrącisz, albo zostaniesz najszczęśliwszym mężczy
zną w całej Ruiji.
Karl poczuł się żałośnie. W porównaniu z przyjacielem
wydał się sam sobie niedojrzałym szczeniakiem. Reijo był
jego rówieśnikiem, a mówił o trudnych sprawach z taką
pewnością. Jego sytuacja przerosła. Może gdyby chodziło
o kogoś innego, radziłby to samo. Wybaczyć. Łatwo powie
dzieć! Karl nie był pewien, czy okaże się na tyle dojrzały,
by sprostać wyzwaniu.
- Ty powinieneś zostać jej mężem, Reijo...
- Prawda - potwierdził przyjaciel, usiłując zdobyć się na
żartobliwy ton.
Żaden z nich się jednak nie roześmiał.
- Strasznie jest być tym drugim i przez cały czas mieć
świadomość, że się jest porównywanym do kogoś, komu nie
dorasta się do pięt.
- Raiji nigdy nie przyszłoby do głowy, by was ze sobą po
równywać - zaprotestował Reijo. - A ty, Karl, wcale nie
przestałeś jej kochać. Nie potrafisz kłamać!
Karl zwiesił głowę i wyglądał, jakby przybyło mu lat.
- Masz rację - rzekł w końcu. - Nadal ją kocham.
Kiedy Karl wrócił do chaty, zastał tam jeszcze rodziców.
Matka, obrzuciwszy go spojrzeniem, którego nie potrafił
zrozumieć, rzekła:
- Musisz zachować się jak dorosły mężczyzna, Karl. Sy
tuacja Raiji i tak już jest dość skomplikowana.
Karl przełknął ślinę.
Ojciec milczał, ale chłopak czuł, że i on na swój sposób pro
si go, by dobrze wszystko przemyślał. Rodzice nie odsunęli się
od Raiji. Widzieli i zrozumieli, co się stało, ale nie potępili jej.
To jej dawali swoje wsparcie, a jeśli zaszłaby taka potrzeba, go
towi byli nawet odwrócić się od własnego syna.
- Jeśli nie opuścisz głowy, ludzkie gadanie nie będzie mia
ło żadnego znaczenia - odezwał się w końcu ojciec.
- Gadanie? - Karl wyprostował się, a gdy popatrzył na
rodziców, jego błękitne oczy zalśniły radością. Uśmiechając
się szeroko, powtórzył głośno: - Jakie gadanie? Chyba nikt
nie będzie miał nam za złe, że pofolgowaliśmy uczuciom,
nim pastor zdążył nas pobłogosławić?
- Chłopak jest dorosły! - stwierdził Kristian, wstając
z miejsca. Wytarł rękę o spodnie i podał ją synowi, mówiąc:
- Pozwól, że twój stary ojciec pogratuluje ci pięknej córki!
- Dziękuję!
Karl zdobył się na uśmiech, kątem oka dostrzegając, że
matka ociera ukradkiem łzy.
Gdyby odtrącił Raiję, zraniłby również rodziców.
Karl pozwolił się wyściskać matce.
- Teraz jestem z ciebie naprawdę dumna, synu - szepnę
ła mu do ucha, wzruszona i szczęśliwa. Jej pokryty zmar
szczkami policzek był mokry od łez.
- Damy sobie radę! - powiedział Karl i ostrożnie uwolnił
się z ciepłych objęć matki. - Jesteśmy teraz rodziną. Praw
dziwą rodziną.
Odczekał, aż rodzice wyjdą, i dopiero potem ośmielił się
otworzyć drzwi, które dzieliły go od Raiji.
Maleństwo leżało w kołysce, którą sam zrobił. Karl powo-
li podszedł do śpiącej dziewczynki, czując na sobie niespokoj
ny wzrok żony. Nie chciał jej jednak jeszcze nic mówić, nie
był gotowy. Najpierw musi sprostać próbie. Pochylił się nad
córeczką Raiji. Jakaż ona była mała i bezradna!
Jej miękkie, krągłe wargi były wierną kopią zmysłowych
ust żony. A jaką miała czuprynkę! Zawsze mu się wydawa
ło, że główkę noworodka przykrywa parę zaledwie kosmy
ków, tymczasem to dziecko miało długie czarne włosy.
Ośmielił się dotknąć ich palcem. Były miękkie jak puch.
Przełknął ślinę.
Oczywiście, że dostrzegał też obce rysy. Kości policzkowe
były bardziej wystające niż kości policzkowe Raiji, nos także
miał inny kształt, a oczy stanowiły przedziwną mieszankę brą
zowych roziskrzonych oczu Raiji i miodowych oczu Mikkala.
To dziecko wstrząsnęło całym jego bezpiecznym światem.
Karl wyprostował się, nie mogąc oderwać wzroku od ma
leńkiej śpiącej dziewczynki, która poruszyła w nim najczul
sze struny. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Nie pojmo
wał, jak mógł przez chwilę nienawidzić tego dziecka.
- Jest piękna - powiedział łamiącym się ze wzruszenia gło
sem, nadal nie patrząc w stronę Raiji. - Jak chcesz ją nazwać?
- Marja - odpowiedziała Raija. - Moja matka tak miała
na imię.
Karl poczuł przez moment chłód w sercu, ale usiadł na
krawędzi łóżka.
Raija, choć leżała taka drobna i blada, nie była już zagu
bioną bezradną dziewczynką. Promieniała niespotykaną
urodą. Zrozumiał nagle, dlaczego inni ją kochają, ale to wca
le nie pomagało mu pogodzić się z jej zdradą. Była jego żo
ną, czy nie może jej mieć tylko dla siebie?
- Nie chcę nic wiedzieć - rzekł szybko. - Nic oprócz jed
nego: Powiesz mu?
- Nie - odpowiedziała bez wahania.
- Czy mogę być jej ojcem? - spytał, wstrzymując oddech.
- Chcesz nas?
- Niczego bardziej nie pragnę - zapewnił gorliwie, chwy
tając ją za ręce.
- Nie będziesz żałował - wyszeptała Rai ja z powagą. -
Nigdy cię nie zawiodę.
Tego wieczoru Karl zasnął jako najszczęśliwszy człowiek
w Ruiji.
Raija zaś długo leżała, wpatrując się w gęsty mrok.
- Być może tak właśnie miało się stać - szepnęła bezgłoś
nie i wydawało jej się, że czuje zapach dymu w jurcie Ełle.
- Karl nie jest złym człowiekiem. Może to właśnie miałaś na
myśli, Elle, kiedy mówiłaś o szczęściu?
Twarz staruszki zniknęła, a w jej miejsce pojawiła się in
na. Otoczona aureolą czarnych włosów twarz o ostrych ry
sach. Oczy w kolorze miodu spoglądały na nią ze smutkiem.
- Przecież mnie nie chciałeś! - Raija układała wargi w sło
wa, ale żaden dźwięk nie wydobywał się z jej ust.
Zamknęła oczy, ale obraz nie zniknął.
- Zostawiłeś mnie, zawiodłeś. Ja też potrzebuję kogoś, przy
kim będę bezpieczna. Kogoś, kto będzie przy mnie napraw
dę, a nie dzielił ze mną jedynie marzenia i gwiazdy na niebie...
- Czy to jest szczęście? - usłyszała głos znikąd. - Czy to
jest szczęście, o które ma walczyć Raija Alatalo?
Dziewczyna nie znała odpowiedzi. Miała ją wyjawić
przyszłość.