Catherine George
Gwiazdka z nieba
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Elinor Gibson przeliczyła się, bo była dopiero w połowie drogi, gdy
rozpętała się śnieżyca. Samotna młoda kobieta z wysiłkiem brnęła pośród
zamieci i mroku. Na tym odcinku było niewiele domów i jeszcze mniej
latarni, więc za każdym kręgiem żółtawego światła ciemność zdawała się
jeszcze czarniejsza.
Miała wrażenie, że cały świat sprzysiągł się przeciwko niej. Wyrzucała
sobie, że przed wyjazdem z Cheltenham nie zamówiła taksówki. W
Chepstow na postoju było pusto, a do Stavely miała dwa kilometry.
Początkowo gniew dodawał jej energii i szła raźnym krokiem, lecz potem,
na pustoszejącej drodze, zwolniła. Podróżna torba ciążyła jej coraz
bardziej, a pasek wypchanej torebki boleśnie wrzynał się w ramię. Na
domiar złego nerwy zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa i droga, którą
przemierzała setki razy, w ciemności i zamieci wydawała się nieznana. A
do tego nieprzyjemnie pusta, ponieważ niektóre domy ginęły w tumanach
śniegu.
Zaczynał ją ogarniać strach. W Cheltenham były domy, sklepy, dużo
latarni i światła, taksówki na zawołanie. Tutaj zaś żywopłoty i drzewa,
czerniejące wzdłuż drogi, groźnie szumiały na silnym wietrze.
Nieprzemakalny płaszcz, który w mieście wystarczająco chronił przed
zimnem, na wsi okazał się prawie bezużyteczny. Przyspieszyła kroku,
ponieważ miała zbyt lekkie pantofle, a śnieg coraz grubszą warstwą
pokrywał chodnik.
Elinor urodziła się w Stavely, wiosce w Gloucestershire, u zbiegu rzek
Wye i Severn. Jej rodzice, lekarze, w tym roku przeszli na emeryturę i
niedawno pojechali do krewnych w Australii. Rozstała się z nimi, nie
przeczuwając, iż niebawem w jej życiu nastąpi przykra zmiana. Nie
zawiadomiła rodziców o niczym, ponieważ nie chciała im psuć długo
oczekiwanego urlopu.
Wreszcie dostrzegła kamienny mur wokół posiadłości sąsiadów i
odetchnęła z ulgą. Znowu przyspieszyła kroku, minęła drugą bramę i
skręciła na podjazd prowadzący do Cliff Cottage, swego rodzinnego
domu.
Tutaj też było ciemno. Postawiła torbę koło schodów, ściągnęła
rękawiczkę, otworzyła torebkę i po omacku zaczęła szukać kluczy. Nagle
wyrwał się jej okrzyk rozpaczy, gdyż uświadomiła sobie błąd, jaki
popełniła. Otóż decyzję o przyjeździe do Stavely podjęła nagle, tuż przed
zaplanowanym wyjściem na przyjęcie, i w pośpiechu zapomniała o
kluczach do Cliff Cottage, które zostały na toaletce.
Obeszła dom naokoło, lecz oględziny nic nie dały. Drzwi frontowe były
masywne, dębowe, a za nimi drugie, równie mocne, z szybą ze zbrojonego
szkła. Tylne drzwi były zabezpieczone sztabami, a wszystkie okna
podłączone do alarmu.
Ogromnym wysiłkiem woli opanowała się i postanowiła spokojnie
przemyśleć swoje położenie. Uznała, że żadnym sposobem nie zdoła wejść
do domu, a o tak późnej porze nie chciała budzić sąsiadów i prosić o
nocleg. Znużona oparła głowę o mur i przymknęła oczy. Prawie
natychmiast poczuła, że ktoś wykręca jej ręce do tyłu i przykłada nóż do
gardła.
– Cicho, bo zabiję! – usłyszała tuż przy uchu. Ostrzeżenie było zbędne,
ponieważ sparaliżowana strachem, nie wykrztusiłaby ani słowa, nawet
gdyby od tego zależało jej życie.
– Niech no ci się przyjrzę, gagatku.
Zamrugała gwałtownie, ponieważ zaświecono jej latarką prosto w oczy.
– Co u... ? – Mężczyzna szpetnie zaklął i puścił ją. – Elinor? Po jakie
Ucho skradasz się do domu jak złodziej? Co ty tu robisz o tej porze?
Oświetlił swoją twarz, aby mogła ją zobaczyć.
– Miles? – wykrztusiła. Strach błyskawicznie ustąpił miejsca złości,
więc krzyknęła: – To ty się skradasz jak rabuś! Co ci przyszło do głowy?
Bawisz się w podchody?
– Obiecałem twojemu ojcu, że będę pilnował waszego domu – odparł
szorstko. – Ciebie tutaj się nie spodziewałem.
– To mój dom! – wybuchnęła, zapominając o tym, że dawniej Miles
Carew wzbudzał w niej nabożny lęk. – Nagle postanowiłam przyjechać i
dlatego zapomniałam o kluczach, a że na dworcu nie było taksówki,
przyszłam pieszo. Jestem zmarznięta, przemoczona i nie mam nastroju do
zabawy.
– Przepraszam, że cię nastraszyłem – powiedział tonem, który
świadczył o tym, że wcale nie czuje się winny – ale nie mogłem
ryzykować, bo ostatnio w okolicy było sporo włamań.
– Ujął ją pod ramię. – Idziemy do mnie. Wysuszysz ubranie i może
wymyślimy sposób, żebyś mogła dostać się do domu.
– Nie chcę ci przeszkadzać...
Przygryzła wargę, ponieważ uświadomiła sobie, że nie ma innego
wyjścia i musi przyjąć jego propozycję.
– Nie gadaj głupstw. Masz bagaż?
– Zostawiłam koło schodów, od frontu.
Idąc przodem, Miles poprowadził ją z powrotem do furtki i skręcił na
stromy, kręty podjazd do Cliff Cottage, gdzie było jaśniej, dzięki temu, że
przez wirujące płatki śniegu przebijało się światło lamp przed domem.
W przyjemnie ciepłym przedpokoju Miles zsunął kaptur, otrzepał buty i
rozbawiony popatrzył na gościa. Elinor rzuciła mu ponure spojrzenie,
ponieważ wiedziała, że ma czerwony nos, a spod malinowego beretu
wystają strąki mokrych włosów.
– Jesteś zmarznięta i okropnie wyglądasz. Rozbieraj się.
Zesztywniałymi z zimna palcami zdjęła rękawiczki, beret i płaszcz.
Zaczynała żałować, że wyjechała z Cheltenham.
– Podejrzewam, że przemokłaś do suchej nitki – ciągnął Miles
rzeczowo – więc najpierw weźmiesz gorącą kąpiel i się przebierzesz.
Chodź do łazienki.
Posłusznie szła za nim, ponieważ jakoś nie mogła zdobyć się na to, by
się sprzeciwić. Po pierwsze, dlatego że jego propozycja była rozsądna i
kusząca, a po drugie, major Miles Carew z Royal Green Jackets na pewno
był przyzwyczajony do tego, że jego rozkazy są wykonywane natychmiast.
Zaprowadził ją do łazienki, którą dobrze pamiętała z dzieciństwa i
polecił, by porządnie się wygrzała w kąpieli, a potem przyszła do kuchni.
Prędko rozebrała się i zanurzyła po szyję w gorącej wodzie. Miała
ochotę poleżeć dłużej, lecz bała się, że nie wypada, więc umyła się i
energicznie wytarta. Przez cały czas zastanawiała się, co sprowadziło
Milesa do Stavely. Gdyby choć przez chwilę mogła przypuszczać, że on
jest w Cliff House, poważnie by się zastanowiła, czy przyjechać. Tyle że
po awanturze z Oliverem dom rodzinny jawił się jako jedyne bezpieczne
miejsce na świecie, więc nie miała wyboru.
Kilkakrotnie wytarła włosy, lecz to niewiele pomogło i nadal były
mokre. Włożyła suchą żółtą bluzkę i czarne legginsy, gruby sweter,
wełniane skarpety i zamszowe mokasyny. Włosy spięła szylkretową
zapinką.
Wyszła z łazienki, w chwili gdy w drzwiach kuchni ukazał się Miles z
zastawioną tacą.
– Dobrze, że skończyłaś, bo już miałem cię poganiać. Elinor speszyła
się i poczuła, że się rumieni.
– Przepraszam... przykro mi, że masz tyle kłopotu przeze mnie.
– Żaden kłopot. Otwórz, proszę, te drzwi.
Bez słowa wykonała jego polecenie i weszli do przytulnego gabinetu.
Okna były zasłonięte grubymi storami, a w kominku wesoło buzował
ogień. Dawniej często bywała w tym pokoju, w którym przez lata
właściwie nic się nie zmieniło. Kanapa stała dokładnie w tym samym
miejscu przed kominkiem, a stół w kącie pokoju, jak zwykle zarzucony
gazetami, a na jego środku ta sama mosiężna lampa z zielonym abażurem.
I tak jak dawniej, od podłogi do sufitu były półki zapełnione książkami z
różnych dziedzin. Tylko telewizor i wideo stanowiły zupełnie nowy
nabytek.
W znanym otoczeniu od razu poczuła się lepiej. Dawniej, gdy
przychodziła do Cliff House, spędzała czas z braćmi Milesa, a swymi
rówieśnikami. Jako dzieci godzinami bawili się w gąszczu dzikiego
ogrodu wokół domu. Przez kilka lat matka chłopców leżała złożona ciężką
chorobą, a ich ojciec prawie nie wychodził z sądu i kancelarii. Opiekę nad
dziećmi sprawowała gospodyni, pani Hedley, która je karmiła i
dobrodusznie karciła.
Miles był od braci starszy o dwanaście lat, więc w ich oczach uchodził
za istotę wyższego rzędu. Zresztą, na ogół był poza domem, najpierw w
szkole i na studiach w Oksfordzie, potem w wojsku. Elinor widywała go
bardzo rzadko, a jako podlotek żywiła skrywane uczucie do
ciemnowłosego, przystojnego mężczyzny w eleganckim, wojskowym
mundurze.
Teraz też czuła się irytująco onieśmielona w jego towarzystwie. Usiadła
na brzegu fotela i niepewnie popatrzyła na zupę.
– Świeża, jarzynowa – poinformował Miles. – Na pewno ci nie
zaszkodzi.
– Hm... – Elinor speszyła się. – Bardzo mi przykro, ale może
zaszkodzić, bo jestem uczulona na cebulę.
Przez chwilę wpatrywał się w nią, jakby nie rozumiał, co mówi, a
potem wstał, zabrał talerz i odstawił na tacę.
– To pech. A herbatę możesz pić?
– Na szczęście tak, bo bardzo lubię.
– Dobre i to. Obsłuż się, proszę, a ja zabiorę zupę i przyniosę sobie
piwo.
Nalała herbaty do filiżanki w kwiatki, którą też pamiętała z
dzieciństwa, i zamyśliła się. Coraz bardziej żałowała, że wyjechała z
Cheltenham. Mogła nie iść na przyjęcie, lecz zostać w domu i poczytać
książkę. Nie powinna była wyjeżdżać bez namysłu... i bez kluczy.
Zupełnie nie wiedziała, co dalej z sobą począć. Uprzedziła swą
współlokatorkę, że wyjeżdża na kilka dni i Linda zaraz zaprosiła swego
nowego adoratora, więc nie chciała im przeszkadzać.
Miles wrócił z talerzem pełnym kanapek.
– Czemu taki mars na czole? – zapytał, stawiając przed nią talerz. –
Możesz tutaj przenocować, jeśli o to się martwisz. Nie dałem ani grama
cebuli, tylko samą szynkę. Chyba nie jesteś jaroszką?
– Nie. – Uśmiechnęła się uprzejmie. – Bardzo ci dziękuję, ale
niepotrzebnie się fatygowałeś.
– Po spacerze z dworca w taką pogodę trzeba zjeść coś konkretnego. –
Stanął koło kominka i z góry spojrzał na gościa.
– Moim zdaniem postąpiłaś bardzo głupio. Tak późno samej iść taki
kawał... Mogło ci się przytrafić coś złego.
– Najgorsze, co mnie spotkało, to nóż na gardle. Już myślałam, że
koniec ze mną. – Spojrzała na niego oczami pałającymi gniewem. –
Czemu zachowałeś się tak melodramatycznie?
Miles miał nieprzeniknioną twarz.
– Bo myślałem, że to włamywacz.
– Naprawdę zrobiłbyś użytek z noża?
– Zazwyczaj wystarcza sama groźba.
– Chcesz powiedzieć, że ktoś tu już się zakradał? – zawołała
przestraszona.
– Wiem takie rzeczy z doświadczenia – odparł wymijająco.
– Pij herbatę, póki gorąca.
Popatrzyła na niego uważniej i pomyślała, że jest bardziej atrakcyjny
niż obraz mężczyzny sprzed lat, jaki zachowała w pamięci. Mimo że nie
miał na sobie eleganckiego munduru, lecz zwykły zielony sweter i
sztruksowe spodnie. Jego muskularne ciało było smukłe, a pociągła twarz
prawie chuda. Karnację miał taką jak wszyscy w rodzinie, lecz jego bracia
mieli szare oczy, on zaś ciemne, prawie czarne.
– O co chodzi? Przyglądasz mi się, jakbyś mnie pierwszy raz widziała.
– Z bliska widywałam cię bardzo rzadko – odparta spokojnie. –
Przepraszam, nie zdawałam sobie sprawy, że się gapię. Zastanawiałam się,
co mam z sobą zrobić.
– Nad czym tu się zastanawiać? – Usiadł w fotelu koło stolika. –
Minęła północ, jest za późno, żeby szukać noclegu u innych sąsiadów,
więc zostaniesz u mnie.
Była trochę zirytowana tym, że przesądził sprawę, nie pytając jej o
zdanie.
– Jesteś pewien, że nie będę ci przeszkadzać?
– Przeszkadzać? – Zmarszczył brwi. – Niby w czym? Jest pięć wolnych
sypialni, więc możesz wybierać... Aha! – Uśmiechnął się ze
zrozumieniem. – Pewno sądzisz, że jest tu ktoś ze mną, tak? Pomyliłaś się,
bo jesteśmy sami. Państwo Hedleyowie wyjechali.
– Jesteś niezwykle miły... – Przesunęła talerz w jego stronę. – Proszę.
Zjadł dwie kanapki, a potem rzekł:
– Nie masz szansy dostać się do Cliff Cottage. Radzę ci, żebyś jutro
wróciła do Cheltenham, jeśli tylko pogoda trochę się poprawi.
– Nie. – Zdecydowanie pokręciła głową. – Rano zadzwonię do pani
Crouch. Ona pomaga mamie sprzątać, więc liczę na to, że ma klucze.
– Nie powiem, żeby mi się ten pomysł podobał. Dlaczego się upierasz,
żeby tu siedzieć w taką pieską pogodę?
– A ty, czemu próbujesz się mnie pozbyć? – odpowiedziała pytaniem
na pytanie. – Boisz się, że zakłócę ci spokój? Obiecuję, że tego nie zrobię.
– Zrobisz, zrobisz, jeśli się uprzesz i zostaniesz.
– Dlaczego? Sporo ludzi żyje samotnie na głuchej wsi, kobiety też.
– Ale nie mieszkają koło mnie.
Coś w jego tonie sprawiło, że mrowie przeszło jej po krzyżu, więc
spytała, zniżając głos:
– To znaczy, że ostatnio coś niedobrego dzieje się w okolicy?
– Tak. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Nie zauważyłaś, że tutaj czegoś
brak?
– Trudno mi powiedzieć... nie znam całego waszego domu.
– Mieliśmy psa.
– Rzeczywiście! Normalnie Meg na każdego szczekała jak szalona...
Co się z nią stało?
– Wczoraj ktoś wrzucił przez płot zatrute mięso – odparł Miles z
ponurą miną. – Na szczęście pan Hedley wcześnie wstał i znalazł je, zanim
wypuściłem Meg. Na wszelki wypadek zawiozłem ją do schroniska.
– Straszne! – Znowu przeszły ją ciarki. – Kto mógł coś takiego zrobić?
– Podejrzewam, że ktoś, kto chce prowadzić ze mną wojnę na nerwy. O
siebie się nie martwię, ale nie lubię nikogo narażać na niebezpieczeństwo,
więc wysłałem Hedleyów na wczasy. Zostanę tu, aż nie przekonam się,
czy ten osobnik ma wobec mnie złe zamiary.
– Okropność! – Wzdrygnęła się i spojrzała na niego pytająco. – Masz
akurat urlop?
– Nie. Jestem na emeryturze.
– O! Nie wiedziałam. – Uśmiechnęła się zażenowana. – Dziwne... twoi
bracia stale powtarzali, że zostaniesz co najmniej generałem.
– Nigdy nie miałem takich ambicji. Po wojnie w Zatoce Perskiej
zacząłem poważnie myśleć o tym, żeby wycofać się z czynnej służby.
Emerytura przysługuje nam w wieku trzydziestu siedmiu lat, więc zaraz po
urodzinach złożyłem rezygnację. Moja żona oczywiście dużo wcześniej
zrezygnowała z roli pani Carew. – Przez jakiś czas ponuro wpatrywał się
w ogień, a potem z ukosa spojrzał na Elinor. – Chyba wiesz, że się
rozwiedliśmy?
– Tak, mama mi powiedziała. Szkoda... przykro mi.
– Nie warto. – Wzruszył ramionami. – Od samego początku się na to
zanosiło, bo Selinie ani trochę nie odpowiadało życie wojskowych i szału
dostawała, gdy bez niej wyjeżdżałem za granicę. Bardzo jej zależało na
zrobieniu kariery, więc podczas moich częstych nieobecności starała się
ułożyć sobie życie i w końcu zabrakło w nim miejsca dla mnie.
Elinor siedziała bez ruchu. Nie mogła uwierzyć, że słucha wynurzeń
Milesa, który tak bardzo różnił się od braci i którego zawsze trochę się
bała.
– Przepraszam, że cię nudzę. – Miles wstał. – Pokażę ci, gdzie możesz
spać.
Siedziała jak przykuta do fotela.
– A Sophie? Często ją widujesz?
– Ostatnio była tu ze mną, bo musiała wydobrzeć po wietrznej ospie. –
Twarz mu złagodniała. – Hedleyowie strasznie psują moją córkę... Po
podrzuceniu mięsa wolałem nie ryzykować i wysłałem ją razem z nimi do
Shropshire; siostra pani Hedley prowadzi niewielki pensjonat koło
Ludlow. Selina jest na Karaibach z moim następcą, więc do matki nie
mogłem dziecka posłać.
– Wiesz, kto próbował otruć psa?
– Nie. W życiu zetknąłem się z tyloma narwańcami, że trudno
powiedzieć. – Uśmiechnął się ponuro. – Wyznam ci, że byłem bardzo
rozczarowany, gdy się okazało, że włamywaczem jesteś ty. Miałem
nadzieję, że dostanę gagatka w swoje ręce...
– A jeśli on ciebie pierwszy dostanie?
– Jego zysk. – Obojętnie wzruszył ramionami. – Wtedy moje kłopoty
się skończą – Aha. – Wstała. – Skoro tak, bardzo przepraszam, że to byłam
ja.
Miles patrzył na nią długo, jak gdyby dopiero teraz naprawdę ją
zobaczył.
– Zdaje mi się, że od czasu gdy buszowałaś w ogrodzie z moimi
braćmi, niewiele urosłaś. Ale wtedy miałaś blond włosy, a teraz ciemne.
– Bo są mokre. Dotknął włosów i zawołał:
– Rzeczywiście! Złapiesz katar, jeśli pójdziesz spać z mokrą głową.
Zaraz poszukam suszarki, bo gdzieś tu powinna być.
– Dziękuję. Wiesz, raz nocowałam u was, gdy byłam mała. Rodzice
musieli wyjechać na konferencję i twoja mama zaproponowała, że się mną
zaopiekuje. Spałam w tym malutkim pokoju na końcu korytarza i bardzo
mi się tam podobało, bo tapeta była w kwiatki.
– Dobrze, że ci się podobało, ponieważ dziś też tam będziesz
nocować... głównie dlatego, że materac jest wywietrzony, bo Sophie tam
spała. Niestety, będziesz musiała zadowolić się jej pościelą. Ten pokój jest
najcieplejszy w całym domu, więc powinno być dobrze.
– Szczególnie w porównaniu z nocowaniem pod gołym niebem w
naszym ogrodzie.
W niewielkiej sypialni stało łóżko przykryte kwiecistą kołdrą, taką
samą jak przed laty. Na stoliku leżał podniszczony pluszowy miś.
– Patrz, Sophie zostawiła zabawkę – zmartwiła się Elinor.
– Nie, miejsce misia jest tutaj – powiedział Miles, dziwnie speszony. –
Dawno temu był mój, a teraz moja córka lubi z nim spać ”.
– O, to mi ulżyło, bo bałam się, że co wieczór będzie za nim tęsknić i
płakać.
– Oby nie. – Popatrzył na misia ponurym wzrokiem. – Wcale nie
chciała jechać do Ludlow... Ale w tych warunkach nie mogłem ryzykować
i wolałem, żeby jej tu nie było. Do czasu wyjaśnienia sprawy.
– Tęsknisz za nią, prawda?
– Przywykłem do tego, że się kręci po domu – odparł wymijająco. –
Będzie ze mną na stałe, bo Selina wychodzi za mąż, a mojemu następcy
nie uśmiecha się wychowywanie sześcioletniej pasierbicy.
– Jak mała zareagowała na plany matki?
– Jest bardzo... przejęta. Ja też.
Uśmiechnął się figlarnie do Elinor i jakby od razu ubyło mu dziesięć
lat.
– Mam nadzieję, że wiesz, czego się podejmujesz i sprostasz
obowiązkom.
– Będzie dobrze. Sophie ostatnio była biedna, bo Selina dostała dobrą
rolę i dla niej nie miała czasu. Rano mała chodziła do szkoły, a po
południu zajmowała się nią niania. Dobra kobieta, ale nie bardzo sobie
radziła z moim łobuziakiem. Wiesz, Sophie przypomina ciebie... zawsze
jest potargana i umorusana od stóp do głów.
– Dziękuję za komplement.
– Dziś w pierwszej chwili wydawało mi się, że nic a nic się nie
zmieniłaś. – Zaśmiał się rozbawiony jej miną. – Wyglądałaś jak zmokła
kura.
– Mówiłeś coś o suszarce – mruknęła rozdrażniona.
– Już idę.
Odszukanie suszarki zajęło trochę czasu, ale wreszcie zapukał do
sypialni. Elinor natychmiast otworzyła.
– Bardzo dziękuję.
– Drobiazg. Cieszę się, że znalazłem nie tylko suszarkę, ale i ciebie.
– O, a propos. Co tak późno robiłeś w Cliff Cottage?
– Codziennie obchodzę teren wokół naszych domów. Byłem koło płotu,
gdy usłyszałem podejrzane hałasy u was, więc poszedłem sprawdzić, co
się dzieje. Resztę znasz.
– Czy gdyby to był włamywacz, użyłbyś noża?
– Tylko gdybym naprawdę musiał, a i wtedy jedynie jako perswazji.
Zrobił tak groźną minę, że zmartwiała i popatrzyła na niego z uwagą.
– Wiem, że to nie moja sprawa, ale z tego, co mówisz, wynika, że to nie
jest zwykły złodziej.
– Zwykły czy niezwykły, złodziej czy włamywacz, każdy może być
bezwzględny. I dlatego, moja droga, byłbym spokojniejszy, gdybyś jutro
wróciła do Cheltenham.
– Przecież mnie nic nie grozi i jeśli pani Crouch ma klucze, chętnie
zostanę tu przez kilka dni. – Wyjaśniła, dlaczego nie może wrócić do
Cheltenham. – Jeśli pozwolisz – dodała na zakończenie – rano zadzwonię i
zapytam. Jeśli dostanę klucze, przeniosę się do Cliff Cottage, zabarykaduję
i będziesz mógł zapomnieć, że tam jestem.
– Niestety, nie mogę kazać ci wyjechać.
– Tak jest, majorze Carew.
– Teraz jestem tylko zwykłym panem Carew. Ale nie dla ciebie, mała
Neli. Hm, zaskoczyłaś mnie z kilku powodów... Nie zdawałem sobie
sprawy, że dorosłaś.
– Przecież jestem rówieśniczką Harry’ego! Miesiąc temu skończyłam
dwadzieścia pięć lat. Niedawno spotkałam twojego brata i dowiedziałam
się, że pracuje w rodzinnej kancelarii. Jakoś nie mogę go sobie wyobrazić
w roli adwokata. Zawsze myślałam, że pójdzie do wojska, jak ty i Mark.
– Ojciec marzył, że wszyscy będziemy prawnikami i podtrzymamy
rodzinną tradycję – rzekł sucho Miles. – Dobrze, że chociaż jeden syn go
nie zawiódł.
– Ty na pewno też go nie zawiodłeś – zawołała z emfazą. – Przecież
zrobiłeś błyskotliwą karierę, wcześnie awansowałeś, zostałeś odznaczony.
Podczas wojny w Zatoce Perskiej codziennie siedziałam przed
telewizorem, żeby cię zobaczyć, ale Harry powiedział, że nie mam na co
liczyć, bo bierzesz udział w tajnych operacjach...
– Mój brat za dużo gada – przerwał jej Miles. – No, wysusz włosy i idź
spać. Dobranoc.
Włączyła suszarkę i przypomniała sobie wysiłki matki, która stosowała
różne metody, aby utrzymać w porządku włosy córki. Najlepszym
rozwiązaniem było krótkie strzyżenie, ale w związku z tym Elinor prawie
nie odróżniała się od chłopców. Teraz bujne jasne włosy spływały jej na
ramiona i dodawały kobiecego uroku.
ROZDZIAŁ DRUGI
Była bardzo zmęczona, łóżko miękkie i wygodne, a mimo to spała
niespokojnie i często się budziła. Za każdym razem zdawało się jej, że
oprócz szalejącej wichury słyszy jakieś podejrzane hałasy na dworze.
W pewnej chwili przebudziła się w zupełnie jasnym pokoju, ponieważ
świeciły się lampy przed domem. Usiadła roztrzęsiona, serce waliło jej jak
młotem i długo nie mogła się uspokoić, chociaż tłumaczyła sobie, że
światło zapaliło się z powodu jakiegoś grasującego zwierzęcia.
Przypomniała sobie, że przy trzech sypialniach od frontu jest balkon, na
który bardzo łatwo wejść. W dawnych czasach jedna z nich należała do
chłopców, którzy latem często woleli wchodzić przez balkon i okno niż
zwyczajnie schodami. Złodziej też tak mógł wejść, co nie było
pocieszającą myślą.
Rano zbudziła się, gdy szarzało. Wyskoczyła z łóżka, odsunęła zasłonę
i wyjrzała na świat. W dole, sto metrów poniżej domu, przepływała rzeka,
której tego ranka wcale nie było widać, ponieważ zasłaniała ją ściana
wirujących śnieżynek. Ogród był przykryty grubą warstwą białego puchu.
– Przy takiej pogodzie nigdzie nie pojadę – mruknęła zasępiona. –
Jedyny plus, że zamieć chyba odstraszy włamywacza.
Prędko ubrała się w to samo, co, poprzedniego dnia, ale na wszelki
wypadek włożyła ciepłe spodnie. Dom był duży i z rana zawsze trochę
chłodny.
Przeszła cały korytarz, nie słysząc żadnych odgłosów. Sądziła, że Miles
nie będzie miał jej za złe, jeśli przygotuje sobie coś gorącego do picia. Na
palcach przeszła obok jego sypialni i po schodach zeszła do kuchni. Miles
siedział przy stole, a w powietrzu unosił się zapach bekonu, grzanek i
kawy.
– Dzień dobry. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Było cicho, więc
myślałam, że jeszcze śpisz.
– Zawsze wcześnie się budzę... stare przyzwyczajenie. – Wstał i
odsunął dla niej krzesło. – Kawa i grzanki są gotowe, ale co jeszcze ci
podać? Bekon? Jajka?
– Grzanki najzupełniej wystarczą, dziękuję. Miles przyglądał się jej
uważnie, aż się zarumieniła.
– O co chodzi?
– Dzisiaj wyglądasz inaczej.
– Aż dziw, jak suche włosy i odrobina makijażu podnoszą urodę,
prawda? – rzuciła żartobliwym tonem.
– Zapomniałem, że miałaś włosy w kilku odcieniach. Te pasma są
naturalne?
– Tak. Wybieram się i wybieram do fryzjera, żeby je jakoś ujednolicił.
– Nie radzę. Zostaw takie, jakie są. – Przesunął grzanki w jej stronę. –
Wyspałaś się?
– Łóżko jest takie wygodne, że powinnam spać jak suseł. – Rzuciła mu
niepewne spojrzenie. – Ale kilka razy wydawało mi się, że słyszę jakieś
podejrzane odgłosy na dworze. Kiedy zapaliło się światło, pomyślałam, że
to sprawka twojego wroga.
– Obszedłem dom, ale nie zauważyłem śladów człowieka. Pewno jakieś
zwierzę tu się zapędziło.
– To samo sobie mówiłam, ale bez przekonania.
– Gdybym wiedział, że nie śpisz, przyszedłbym złożyć uspokajający
meldunek – powiedział mrużąc oczy. – Jaką decyzję podjęłaś? Nadal
upierasz się, żeby zostać?
– Tak. Jeśli tylko pani Crouch ma klucze.
– A jeśli nie ma?
– Skoczę po moje – odpowiedziała bez namysłu – i wrócę następnym
pociągiem.
– Ale jesteś uparta. – Spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem i dodał: –
Sądziłem, że przyjemniej byłoby ci w mieście niż w pustym domu.
Dlaczego akurat teraz przyjechałaś?
Spuściła oczy i zaczęła smarować grzankę.
– Bo... rozstałam się z człowiekiem, którego... z którym od roku się
spotykałam.
– Oboje chcieliście się rozstać?
– Nie, tylko ja. Wstyd się przyznać, ale trudno mi było zaakceptować
niektóre jego przyzwyczajenia. Po awanturze ogarnęła mnie przemożna
chęć, żeby na kilka dni wyjechać.
– Biedna mała Neli...
– Przestań tak mówić! – syknęła. – Nie przepadam za Dickensem, a
poza tym wcale nie jestem taka mała. Twoi bracia od dawna wiedzą, co
grozi za ”małą Neli ”.
– Ja nie muszę wiedzieć, ale nie będę ryzykował. – Drgnęły mu kąciki
ust. – Mała to ty jednak jesteś. Niezwykle kształtna, ale mała Elinor
uśmiechnęła się mimo woli.
– O, tak lepiej – pochwalił. – Czy ten twój... znajomy odszedł z inną?
– Nie. – Zaczęła rysować esy floresy na obrusie. – To ja odeszłam. – Z
piersi wyrwało się jej westchnienie. – Straszne sceny...
– Rozumiem. Przyjechałaś tutaj, żeby uniknąć dalszych żalów i
pretensji?
– Tak. Oliver jest bardzo miły i przykro mi było, że go ranie, ale
naprawdę nie mogłam dłużej udawać.
– ”Mity ” – powtórzył Miles z ironią. – Mam nadzieję, że mnie nikt tak
nie określi.
– Ciebie? – Wybuchnęła nerwowym śmiechem. – Chyba ci to nie grozi.
– Bardzo dobrze. Powiedz mi, kim ten miły Oliver chciał być dla
ciebie: przyjacielem, kochankiem czy mężem?
– Miał ochotę grać wszystkie trzy role. Zdążył wystąpić w dwóch
pierwszych, a niedawno zaczął mówić o ślubie, ustalać datę i tak dalej,
więc wyprowadziłam go z błędu i powiedziałam, że nic z tego. – Lekko
przygryzła wargę. – Zarzucił mi, że go oszukałam, bo dla niego było
oczywiste, że się pobierzemy. – Zarumieniła się lekko. – Na początku też
tak myślałam, bo inaczej bym nie... tak daleko bym się nie posunęła. Boże
Narodzenie spędziliśmy z jego rodziną, potem jeździliśmy czasem w
niedzielę, a tydzień temu poczułam się tam bardzo źle. Ogarnęło mnie
przerażenie, że będzie się to ciągnąć aż do śmierci i... zbuntowałam się.
– Chyba dobrze zrobiłaś – rzekł Miles bez cienia wątpliwości w głosie.
– Małżeństwo jest jednak dużym ryzykiem, nawet jeśli dwoje ludzi jest
przekonanych, że czeka ich pełnia szczęścia do końca życia.
– Mówisz to z własnego doświadczenia? – zapytała nieśmiało.
– Niestety, tak. – Usta wykrzywił mu ironiczny grymas. – Poznałem
Selinę, gdy byłem w Sandhurst, czyli jako zupełny żółtodziób.
Zaręczyliśmy się na ostatnim balu... wszystko jak w klasycznym romansie.
Mimo to nam się nie powiodło. Po pierwsze, byliśmy za młodzi i prędko
okazało się, że dojrzewamy w różnym tempie. Poza tym dla mnie całym
życiem było wojsko, a dla niej teatr. Przynajmniej wtedy, bo teraz
występuje w telewizji. Tym razem wychodzi za człowieka dobrze
sytuowanego, więc może druga próba będzie udana.
Elinor wydawało się niepojęte, że Miles opowiada jej o sobie i o
małżeństwie z Seliną. I że sama też się zwierza, chociaż przedtem nikomu
nie pisnęła ani słowa o nieporozumieniach z Oliverem.
– Nad czym tak się zamyśliłaś?
– Jakie to dziwne... a jednocześnie miłe, że siedzę z tobą przy jednym
stole i tak szczerze rozmawiamy. Przedtem piekielnie się ciebie bałam.
– Bałaś? – zawołał zdumiony. – Czemu?
– Bo ja wiem... – Nieznacznie wzruszyła ramionami. – Mark i Harry
bali się ciebie, więc ja też. Kiedy się ożeniłeś, miałam trzynaście lat i
byłam bardzo... romantyczna. Rodzice opowiedzieli mi o waszym ślubie,
który według mnie był jak z bajki: świta w mundurach i z szablami, piękna
Selina w białej sukni, ty w mundurze.
– Bajka prędko się skończyła. – Uśmiechnął się z goryczą. – Nie
planowaliśmy dziecka, więc narodziny Sophie jeszcze pogorszyły sprawę,
bo Seliny nie zachwyciła perspektywa macierzyństwa. – Rzucił Elinor
zakłopotane spojrzenie. – Przepraszam, że się rozgadałem. Widocznie
łatwo się z tobą rozmawia, bo normalnie nikomu o tym nie mówię.
– A ja nikomu nie zwierzałam się ze swoich nieporozumień z
Olivierem.
Zapadła kłopotliwa cisza, więc aby ją przerwać, Elinor wstała od stołu.
– Czy mogę zadzwonić w sprawie kluczy?
– Oczywiście. Dzwoń, jeśli zdecydowałaś się zostać.
– Tak.
– Jeden aparat jest w przedpokoju, drugi w gabinecie, możesz
wybierać. – Otworzył drzwi. – Gdzie mieszka pani Crouch?
– Około kilometra stąd, przy Springfield Lane. – Uśmiechnęła się
ujmująco. – Dziękuję za śniadanie.
Pani Crouch bardzo się zdziwiła, że Elinor podejrzewała, iż może jej
nie zastać.
– A gdzie miałabym być w taką zawieruchę? Tak, mam klucze. Ale
musisz mi je potem oddać, bo chcę sprzątnąć dom przed powrotem twoich
rodziców.
– Nie zapomnę oddać, przysięgam. I na pewno nie będę bałaganić.
– Prędzej kaktus wyrośnie mi na dłoni – zaśmiała się pani Crouch.
Elinor wróciła do kuchni i zadowolona oznajmiła:
– Załatwione. Klucze są, więc się zbieram.
– Nie możesz iść pieszo. Poczekaj, wyprowadzę samochód –
zadecydował Miles. – Liczę na to, że po przeprowadzce będziesz
regularnie do mnie dzwonić.
Popatrzyła na niego z niepokojem.
– Powiedz kogo... albo czego... się obawiasz.
– Sam nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Mam zamiar niebawem się
dowiedzieć, a na razie jestem ostrożny. Przyjazdu sąsiadki nie brałem pod
uwagę...
– Spokojna głowa, nic mi nie będzie. Jak znam mamę, jedzenia jest
pełno, przywiozłam sobie kasety i książki.
– Teraz rozumiem, dlaczego twoja torba jest taka ciężka. Zawiozę cię
do pani Crouch, podjedziemy do Cliff Cottage, żeby włączyć centralne, a
potem tutaj po rzeczy i na lunch.
– Tak jest, panie majorze.
– Przestań! – Podał jej kurtkę. – Twój płaszcz jeszcze nie wysechł, więc
weź tę starą kurtkę Harry’ego.
Pomógł jej się ubrać, podwinął rękawy i zawiązał pasek, jakby była
dzieckiem.
– Jeszcze to. – Podał jej bezkształtny kapelusz. – Też własność
Harry’ego. – Zaśmiał się, gdy posłusznie włożyła kapelusz. – Do elegancji
daleko, ale lepsze to niż mokre włosy. No, teraz biegiem do garażu.
Pół godziny później zajechali przed Cliff Cottage.
– Zaczekaj tutaj, najpierw wejdę sam i sprawdzę cały dom.
– Gruba przesada. Ja nie mogłam wejść, więc chyba dla innych też jest
to niemożliwe – mruknęła zniecierpliwiona.
– Dla chcącego nie ma nic trudnego. Wprawdzie mało prawdopodobne,
żeby ktoś wszedł, bo jest alarm, który u mnie słychać, ale strzeżonego Pan
Bóg strzeże.
– Przez ciebie zaczynam się bać – powiedziała z wyraźną pretensją.
– To dobry znak – rzekł niewzruszony. – Jeśli nerwy ci grają, będziesz
czujna.
Włączył centralne ogrzewanie, zapalił dwie lampy i pojechali do Cliff
House.
– Po południu będziesz tam miała ciepło, a ja będę spokojny, że zjadłaś
solidny posiłek. Zauważyłaś, że przestaje padać?
– Czas najwyższy. Ale nadal okropnie wieje. – Przytrzymała kapelusz.
– Co za pogoda! O tej porze nigdy tak nie sypie.
Poszła prosto do kuchni, a Miles zadzwonił do pani Hedłey, przez
chwilę rozmawiał z córką i wrócił uśmiechnięty.
– Sophie łaskawie mi przebaczyła, a wiesz dlaczego? Otóż siostra pani
Hedley ma rasową sukę, która niedawno się oszczeniła. Sophie od rana do
wieczora pomaga Daisy opiekować się szczeniętami.
– Proszę, proszę. Mam nadzieję, że suka jest jej wdzięczna.
– Śmiem wątpić, za to ja jestem wdzięczny temu psu. Sophie nie mogła
pojąć, dlaczego trzeba oddać Meg do schroniska i sama musi wyjechać.
Szczenięta są najlepszym lekarstwem na jej zmartwienia.
– Znacznie lepszym niż prawda. – Elinor wzdrygnęła się i prędko
zmieniła temat. – Co zaplanowałeś na lunch? Mogę zabrać się do
gotowania.
Miles wyjął z lodówki puszkę z homarem, resztki szynki i warzywa na
sałatkę.
– Pani Hedley zostawiła kilka potraw w zamrażalniku, ale pewno są z
cebulą, więc proponuję zimny bufet.
– To bardziej mi odpowiada.
Przygotowała sałatkę, pokroiła chleb i nakryła stół, a Miles odgrzał
zupę i pokroił szynkę.
– Ale sprawnie współpracujemy – pochwalił, gdy zasiedli do stołu. –
Gdybym przewidział, że będę miał gościa, poprosiłbym panią Hedley o
jakiś placek. Sam nie przepadam za słodkim, ale na pewno są lody, bo
Sophie je uwielbia.
– Dziękuję, nie skorzystam – powiedziała Elinor zdecydowanym
tonem. – Tyję od samego patrzenia na słodycze, więc nic nie wyjmuj.
– Można zadać niedyskretne pytanie? Czy Oliver wie, gdzie jesteś?
– Nie. Powiedziałam Lindzie, że jadę do rodziców, ale prosiłam, żeby
się nie wygadała. Oliver nie przypadł jej do gustu, więc łatwo dochowa
tajemnicy. Zresztą, on raczej nie zapyta, bo chyba zrozumiał, że między
nami wszystko skończone.
– Ale ochłonął i mógł zmienić zdanie.
– Wątpię. Boleśnie zraniłam jego uczucia, ale jeszcze bardziej dumę.
– Nikt nie lubi być porzucony – mruknął Miles pod nosem.
– Co mówisz? – Spojrzała na niego zaskoczona. – W twoim wypadku
chyba tak nie było, prawda? Z tego, co mówiłeś, wynika, że Selina rzuciła
wojsko, a nie ciebie.
– Twoje słowa są jak balsam na moją zranioną duszę, ale naga prawda
jest inna. Gdy ja służyłem królowej i ojczyźnie, ona znalazła sobie innego.
Kogoś, kto zawsze jest przy niej, nie bawi się w wojaczkę na końcu
świata, no a przede wszystkim leży na pieniądzach. – Wzruszył
ramionami. – Selina trzeźwo myśli i wie, że jej kariera zależy od urody.
Nie jest aktorką dramatyczną. Uroda przeminie, a wtedy ona odejdzie w
cień, aby spokojnie dożywać dni i cieszyć się majątkiem Lloyda Forbesa.
Tego od leków.
– Taka historia. Czy ciebie wciąż to boli?
– Nie. Jeśli w ogóle bolało, to jedynie ze względu na dziecko. Po
naszym rozwodzie Sophie poczuła się bardzo zagrożona i chcę to
naprawić, zapewnić jej stały dom tu, w Stavely. Wolę, żeby chodziła do
zwykłej wiejskiej szkoły, a Selina chciała oddać ją do internatu.
– Takie małe dziecko? – przeraziła się Elinor. – Biedna Sophie.
– Sama widzisz. Ja miałem trzynaście lat, gdy opuściłem dom, a i tak to
było ciężkie przeżycie. Początkowo ukradkiem popłakiwałem po kątach.
– Naprawdę? Patrz, ty szedłeś już do drugiej szkoły, a ja pewnie
dopiero zaczynałam stawiać kroki.
– Faktycznie.
– Teraz różnica wieku właściwie się zatarła – dorzuciła pospiesznie.
– Och, ulżyło mi, bo przez chwilę czułem się jak Matuzalem. Skończyli
jeść, lecz Elinor wcale nie miała ochoty iść do siebie, ponieważ
bezpieczniej czuła się w Cliff House z Milesem. Naczynia były
pozmywane, nie miała już żadnej wymówki, aby zostać. Wylewnie za
wszystko podziękowała i przyznała, że woli pójść przed zapadnięciem
zmierzchu.
– Czy to znaczy, że się boisz?
– Niezupełnie, ale chciałabym się rozejrzeć, sprawdzić, ile jest jedzenia
i tak dalej.
– Rozsądniej byłoby, gdybyś została tutaj – rzekł Miles poważnie.
– Jesteś bardzo miły, ale dziękuję. Nareszcie zostawię cię w spokoju.
Odprowadził Elinor do drzwi jej domu i pożegnał się.
– Do widzenia. Pamiętaj, że masz zadzwonić. Obiecujesz?
– Z ręką na sercu. Jeszcze raz dziękuję ci za gościnę i za to, że mnie
odprowadziłeś.
Zamknęła podwójne drzwi i obeszła dom, wszędzie zapalając światła.
Później poszła do swej sypialni na poddaszu. Sufit opadał nisko ku oknu,
przy którym stała kanapka. W tym miejscu dawno temu marzyła na jawie i
w tamtych marzeniach pojawiał się Miles Carew.
Oderwała się od wspomnień, powiesiła rzeczy w szafie, położyła dwie
książki na nocnym stoliku, a trzecią i przywiezione kasety zabrała na dół.
Zajrzała do zamrażalnika; zgodnie z przewidywaniami, był zapełniony i
jedzenia starczyłoby dla kilku osób. Na pierwszą kolację wyciągnęła sos
pomidorowy. W bawialni zasłoniła okna i usiadła w rogu kanapy z
książką, którą kupiła już dość dawno, ale nawet nie otworzyła. Teraz miała
dużo czasu, a nie mogła się skupić. Irytowało ją to, lecz uparcie czytała.
Doszła do połowy pierwszego rozdziału, gdy zadzwonił telefon. Podniosła
słuchawkę przekonana, że dzwoni Linda lub Miles. Długo nikt się nie
odżywał, a potem rozległ się śmiech, od którego włosy jej się zjeżyły.
– Kto tam?! – krzyknęła zdenerwowana.
Dzwoniący rozłączył się, więc powoli odłożyła słuchawkę. Ręce jej się
trzęsły i była zła, że dała się wystraszyć. Zeszła do kuchni, aby napić się
kawy.
Telefon zadzwonił dwukrotnie w ciągu kilku minut i za każdym razem
po sekundach ciszy rozlegał się nieprzyjemny chichot.
Po trzecim telefonie ogarnął ją paniczny strach, więc zadzwoniła do
Milesa, ale go nie zastała. Aby się nie denerwować, położyła słuchawkę
obok telefonu i poszła ugotować makaron oraz podgrzać sos. Słuchając
radia i krzątając się, powoli się uspokoiła. Wiedziała, że podobne telefony
się zdarzają, lecz doświadczenie takiej przykrości na własnej skórze
wytrąciło ją z równowagi.
Zaniosła tacę do pokoju i postawiła na stoliku przed telewizorem. Po
filmie przeczytała dwa rozdziały przy akompaniamencie cichej muzyki z
radia. O dziesiątej uznała, że należy iść spać, więc niechętnie pogasiła
światła. Zostawiła zapaloną lampę w korytarzu, na wypadek gdyby w nocy
musiała zejść do łazienki.
Podczas ścielenia łóżka uderzyła ją myśl, że nigdy sama nie spała w
domu. W Cheltenham dom rodzinny jawił się jako idealna ostoja, a
tymczasem jej przyjazd okazał się kiepskim pomysłem. Część winy za taki
stan rzeczy zrzuciła na Milesa oraz osobnika, który wszczął z nim wojnę.
Była jednak pewna, że szaleńcowi chodzi tylko o Milesa, nie o nią.
Pocieszona ową myślą zeszła na parter, położyła słuchawkę na telefon,
wolnym krokiem wróciła do sypialni i położyła się. Zapadała już w sen,
gdy znowu zadzwonił telefon. Ogarnął ją strach, serce tłukło się w piersi
jak oszalałe, więc wolałaby nie wstawać i łudziła się, że dzwoniący
zrezygnuje. Ponieważ jednak nie dawał za wygraną, pobiegła do sypialni
rodziców.
– Słucham – wykrztusiła zasapana.
– Czekałem na wiadomość, że jesteś bezpieczna – rozległ się
poirytowany głos Milesa. – Dzwoniłem kilka razy, ale stale było zajęte.
Czemu się nie odezwałaś?
– O! – Bezsilnie opadła na łóżko. – To ty.
– Mówisz z ulgą czy rozczarowaniem?
– Z ogromną ulgą. Dzwoniłam zgodnie z obietnicą, ale cię nie zastałam.
– Muszę wychodzić, a brnięcie w śniegu i obejście całego hektara
trochę trwa.
– Uważaj na siebie, lepiej nie ryzykuj. – Odchrząknęła. – Nie wiem, co
o tym myśleć, ale ktoś się wygłupia, dzwoni do mnie i chichocze.
– A ty nic mi nie mówisz! – zdenerwował się Miles. – Mam tego dość.
Natychmiast wracasz tutaj.
– Nie. To pewno jakieś przypadkowe telefony, z tobą nie mające nic
wspólnego i...
Krzyknęła przeraźliwie i zamilkła.
– Elinor? – zaniepokoił się Miles. – Elinor! Czemu krzyknęłaś?
– Bo wysiadło światło – odparła, szczękając zębami. – U ciebie się
pali?
– Tak. Posłuchaj uważnie! Nie wychodź, nigdzie się nie ruszaj! –
rozkazał. – Za dwie minuty tam będę. Zastukam do drzwi od tyłu trzy razy
głośno, trzy razy ciszej, żebyś wiedziała, że to ja.
Owinęła się kołdrą, skuliła i przerażona nasłuchiwała. W domu
rozlegały się jakieś podejrzane odgłosy, więc była przekonana, że ktoś
próbuje się włamać.
Miała wrażenie, że upłynął cały wiek, nim za oknem mignęła latarka i
po chwili rozległo się umówione stukanie. Po omacku zeszła do kuchni i
trzęsącymi się rękoma usiłowała odsunąć zasuwę.
– Pospiesz się! – zawołał Miles. – Na litość boską, otwieraj drzwi.
Niezdarnie odciągnęła zasuwę i przekręciła klucz. Miles wszedł,
błyskawicznie zamknął zasuwę, odwrócił się i powiedział rozkazująco:
– Obejdę dom, a ty tu zostań.
– Ani mi się śni. Idę z tobą.
W milczeniu sprawdzili parter i piętro, potem weszli do sypialni. Elinor
przysiadła na krześle, a Miles zamknął drzwi i syknął:
– Nie czas na odpoczynek. – Poświecił latarką naokoło, zapalił
świeczki na toaletce, rozejrzał się i polecił: – Spakuj najpotrzebniejsze
rzeczy. Im prędzej wrócimy do mnie, tym lepiej.
– Ale...
– Rób, co każę, i to migiem.
Bez słowa pobiegła do łazienki, ubrała się i zabrała szczoteczkę do
zębów. Gdy wróciła, Miles stał przy oknie.
– Czy chichotał mężczyzna? – zapytał ostro.
– Tak. Niezbyt głośno, ale jakoś strasznie.
– Więc dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie jeszcze raz?
– Nie chciałam się naprzykrzać.
– Co ty powiesz! Dobre sobie. – Zgasił świeczki i ruszył do drzwi. –
Idziemy. Szybciej.
Biegła za nim truchtem, przywarła do muru, gdy zamykał drzwi na
klucz, a potem kurczowo chwyciła go za rękę. Gdy bezpiecznie dotarli do
Cliff House i weszli do środka, nogi się pod nią ugięły. Miles zaprowadził
ją do kuchni, posadził na krześle i nastawił czajnik. Potem zgłosił awarię
w pogotowiu, położył telefon na stole, usiadł i wziął Elinor za rękę.
– Posłuchaj – zaczaj surowo – i potraktuj poważnie to, co powiem.
Pewno myślisz, że robię z igły widły, ale naprawdę nie lubię
dramatyzować. Jestem przekonany, że ktoś na mnie nastaje. Nie na moje
życie, bo gdyby drań chciał mnie ukatrupić, już by to zrobił ze sto razy.
Teraz przyznam się, że do mnie też dzwonił. Przedtem nie chciałem cię
straszyć, a trzeba było uprzedzić.
Patrzyła na niego przerażonymi oczami, a twarz jej była blada jak
płótno.
– Myślisz, że to on odciął prąd?
– Tak. Gdyby w całej wsi była awaria, u mnie też by zgasło światło. –
Postawił na stole dwa kubki kawy. – Proszę, wypij.
– Dziękuję. – Zastanowiła się przez chwilę. – Nie rozumiem, dlaczego
chce ciebie dręczyć ani czemu uwziął się również na mnie.
– Ponieważ, jeśli się nie mylę, mamy do czynienia z kimś, kogo
wyszkolono podobnie jak mnie. Pewno od kilku dni obserwuje dom i
trochę mnie poznał, więc wie, że ja niczego się nie boję. Ale można mnie
zranić przez innych. Myślałem, że odeślę Sophie i tym samym pozbawię
go okazji do walki z innymi, ale niestety zjawiłaś się ty.
– Przepraszam. – Przygryzła wargę. – Uważasz, że on chce ci
dokuczyć, strasząc Sophie albo mnie?
– ”Dokuczyć ” nie jest najwłaściwszym słowem, ale o to głównie
chodzi. Postąpiłem idiotycznie, że pozwoliłem ci się przenieść.
– Co znaczy ”pozwoliłeś ”? – Wysoko uniosła głowę. – To była moja
decyzja i ja za siebie ponoszę odpowiedzialność, bo się uparłam, że
zostanę.
– Niech ci będzie. – Wypił trochę kawy. – Gdybym mógł, w tej chwili
wsadziłbym cię do pociągu, ale wszystkie odwołano. I tak nie mogłaś rano
wyjechać, ale jutro odwiozę cię samochodem.
– Nie zrobisz tego.
– Zrobię, choćbym miał cię związać i zostawić w hotelu. Otworzyła
usta, lecz nie zdążyła się sprzeciwić, ponieważ zadzwonił telefon.
– Słucham? – szorstko rzucił Miles, a po chwili odłożył słuchawkę z
grymasem obrzydzenia i oznajmił spokojnie: – Nasz znajomy. Twoja mina
świadczy, że cię przekonałem.
– Tak. – Dopiła kawę i zerknęła na niego pytająco. – Zawiadomiłeś
policję?
– Nie, bo to ostatnia deska ratunku. Zresztą, co im powiem? Nie było
włamania, nic nie zginęło. Facet nie odzywa się, nie grozi, a brak światła
w twoim domu może być spowodowany uszkodzeniem przewodów. –
Spochmurniał. – Nie dam się zastraszyć i sam sobie z tym poradzę.
Elinor przeszły ciarki i zrobiło się jej zimno.
– Jeśli o mnie chodzi, już mu się udało – wyznała. – Bałam się zgasić
światło przed pójściem spać...
– Więc czemu uparłaś się tam iść?
– Fałszywa ambicja. – Bezradnie rozłożyła ręce. – Nie chciałam się
przyznać, że oblatuje mnie strach, ale wiedz, że ciężko mi było stąd wyjść.
– Jednak się nie zmieniłaś. Byłaś wyjątkowo zawadiackim dzieckiem.
– Dziw, że mnie zauważałeś.
– Och, bez trudu, bo przy tobie w moich braci wstępował diabeł. Tylko
wtedy gdy w innym terminie wypadły wam wakacje, w domu było trochę
spokoju.
– Aha, czyli spostrzegałeś moją nieobecność, a nie mnie jako taką –
powiedziała rozżalona.
– Tak. I bardzo żałuję, że teraz nie jesteś nieobecna. Zaczerwieniła się z
gniewu, lecz ułagodził ją czarującym uśmiechem, który bardzo rzadko
gościł na jego ustach.
– Dlatego że martwię się o twoje bezpieczeństwo – rzekł łagodniej. –
Bo poza tym nie mogło mnie spotkać nic milszego niż twoje towarzystwo.
– Nie musisz udawać – burknęła. – Jestem ci wdzięczna, że dwa razy
pospieszyłeś mi na ratunek, ale czas, żebym zeszła ci z oczu. Będę spała w
tym samym pokoju?
– Nie. – Wstał i wyciągnął rękę. – Dzisiaj, moja droga, śpimy razem.
ROZDZIAŁ TRZECI
Na widok jej osłupiałej miny Miles wybuchnął gromkim śmiechem.
– Cieszę się, że ciebie to bawi – syknęła ze złością. Natychmiast
spoważniał i rzekł z naciskiem:
– Wcale mnie nie bawi. W naszej sytuacji nie ma absolutnie nic
śmiesznego. Ale zrozum, że śpiąc w drugim końcu domu, nie będziesz
bezpieczna, jeśli naszemu prześladowcy przyjdzie do głowy, żeby tu
wtargnąć. – Twarz mu złagodniała. – Muszę ci zapewnić nie tylko nocleg i
wikt, ale i bezpieczeństwo. Poza tym, mała Neli, nie patrzę na ciebie pod
kątem...
– Dziękuję!
– Nie zrozumiałaś mnie – pospieszył z wyjaśnieniem. – Traktuję cię
podobnie jak Sophie, jak bezbronną istotę, której trzeba bronić, a nie...
hm... ostrzyć sobie zęby...
– Szkoda, że od razu nie postawiłeś sprawy jasno – mruknęła urażona.
– Nie zapominaj, że jestem prostym żołnierzem, a nie dyplomatą.
Przez chwilę mierzyli się nieprzyjaznym wzrokiem.
– Powinienem był ci powiedzieć – odezwał się z półuśmiechem – że za
moją sypialnią jest garderoba, , w której stoi łóżko. Tam możesz spokojnie
spać, bo nikt do ciebie nie wejdzie. Intruz najpierw musiałby przemknąć
koło mnie nie zauważony, a to zupełnie niemożliwe – zakończył z
przekonaniem.
– Przepraszam – szepnęła czerwona jak piwonia.
– Za co?
– Bo opacznie cię zrozumiałam. A przede wszystkim za to, że w ogóle
tu jestem i sprawiam ci tyle kłopotu.
Miles wzruszył ramionami, wziął jej torbę i wyszedł.
– Nie będę udawał, że twoja obecność nie nakłada na mnie obowiązku
znacznej odpowiedzialności. Ale ma i plusy, bo dawno nie miałem
damskiego towarzystwa.
– Żartujesz. – Wbiła wzrok w jego plecy. – Nie ma na horyzoncie
następczyni Seliny?
– Nie. – Otworzył drzwi u szczytu schodów. – Tu jest łazienka
przerobiona z sypialni. Te drzwi zamknę na zasuwę, ale drugie, do pokoju,
zostawię otwarte, na wypadek gdybyś musiała skorzystać z łazienki.
Elinor rozejrzała się. Okrągła wanna była na środku, a prysznic i sedes
za ścianką działową, na której stały doniczki z kwiatami. Ściany były
wyłożone holenderskimi kafelkami, kominek pomalowany na biało.
– Wygląda jak ilustracja z czasopisma – powiedziała, aby przerwać
krępujące milczenie. – Bardzo elegancka.
– Urządziłem ją dla Seliny. – Niedbale wzruszył ramionami. –
Niepotrzebnie się wysiliłem, bo nawet jej nie widziała.
Przeszli do dużego pokoju z małżeńskim łóżkiem, wysoką komodą i
toaletką z potrójnym lustrem. Ciemne meble były z wczesnej epoki
wiktoriańskiej, a w oknach wisiały grube, kremowe zasłony.
– Och, ile tu przestrzeni.
– Dzięki temu, że ojciec wyrzucił dwie olbrzymie szafy.
Otworzył drzwi do niewielkiego pokoju, w którym wszystkie ściany
były zabudowane. Pod oknem stało wąskie łóżko.
– Będzie ci tu wygodnie?
– Na pewno. – Uśmiechnęła się ujmująco. – Jestem bardzo wdzięczna,
że tak się o mnie troszczysz.
– Nie ma co udawać, że wolałbym, byś siedziała w Cheltenham. Ale
skoro jesteś w Stavely, będę spać dużo spokojniej ze świadomością, że
jesteś obok, a nie w waszym domu. Teraz idę na krótki obchód. Mam
nadzieję, że do mojego powrotu zdążysz się położyć.
– Tak jest, panie majorze – powiedziała, salutując.
– No, widzę, że wraca ci humor.
W duchu przyznała mu rację. Wcześniej nie widziała nic zabawnego w
nieprzyjemnej sytuacji, ale gdy przy Milesie poczuła się bezpieczna,
rozbawiła ją absurdalność wydarzeń. Nie miała nic przeciwko temu, by
spać w Cliff House pod opieką Milesa, który przez całe życie znajdował
się w tle, chociaż właściwie go nie znała. Teraz wystarczyło kilka godzin
rozmowy i miała wrażenie, że poznała go lepiej niż Olivera.
Pomyślała, że zapewne dzieje się tak zawsze w krytycznych
momentach. Podobnie jest w czasie wojny, gdy kontakty między ludźmi
sprowadzają się do załatwiania najistotniejszych spraw. Niezależnie od
tego, czy Miles podobał się jej, czy nie, jedno było pewne: przy nim
będzie bezpieczna. Poza tym polubiła go. Nie tak jak jego braci, ponieważ
uczucia w stosunku do niego w niczym nie przypominały tych, jakimi
darzyła Harry’ego i Marka.
Usłyszała ciche pukanie i wołanie:
– Elinor?
– Już śpię.
– To dobrze. Śpij smacznie do rana.
– Rozkaz.
– Dobranoc.
Obudziła się przekonana, że jest jasny dzień, a tymczasem znowu
zapaliły się lampy. Wyskoczyła z łóżka i w drzwiach zderzyła się z
Milesem.
– Nie bój się. – Wziął ją za rękę i podprowadził do odsłoniętego okna.
– Patrz, tam jest winowajca.
Po białym tarasie wolno sunął ciemny kształt.
– Borsuk – szepnęła zdumiona. – Nigdy nie widziałam go żywego.
– Idzie do domu; wiem, gdzie jest jego nora.
– Bardzo ładny, ale lepiej, żeby nie łaził tu po nocy. Myślałam, że
zakradł się facet od telefonów.
– Takiego lisa na pewno byśmy nie zobaczyli. Odgarnęła włosy,
opadające na oczy, i spojrzała na Milesa pytająco.
– Jak to możliwe?
– Czuję przez skórę, że to ktoś, kto potrafi idealnie zacierać ślady.
Wracaj do łóżka, bo zmarzniesz.
Elinor cała się trzęsła, ale nie była pewna, czy tylko z zimna, czy też ze
strachu. Miles przyjrzał się jej w świetle nocnej lampki.
– Napijesz się czegoś gorącego?
Przecząco potrząsnęła głową, ponieważ nie chciała zostać sama.
– Zaraz będzie mi ciepło. – Weszła do łóżka i przykryła się pod brodę.
– Dziękuję, że pokazałeś mi borsuka.
– Lepiej, żebyś nie wyobrażała sobie Bóg wie czego.
– Prawda. – Po jej ustach przemknął cień uśmiechu. – Życzę ci dobrej
nocy, chociaż prawie się skończyła.
– Jeszcze możemy pospać. Zamknąć drzwi?
– Nie... niech zostaną otwarte.
– A jeśli będę chrapał?
– Dotychczas nie chrapałeś.
– Może nie słyszałaś. – Zgasił lampkę. – Jutro bezapelacyjnie odwożę
cię do Cheltenham.
– Dobranoc.
Leżała wsłuchana w nikłe odgłosy z drugiego pokoju. Miles
zachowywał się bardzo cicho. Przebiegł ją niemiły dreszcz, gdy
uświadomiła sobie, że jego przeciwnik mu dorównuje, jest bardzo
ostrożny, więc go nie słychać.
Rano zdziwiła się, że mimo wszystko mocno spała. Wyjrzała przez
okno; nie było widać świata, ponieważ znowu sypał gęsty śnieg.
Kaloryfer był ciepły, ale dygotała z zimna, więc włożyła wszystkie
ciepłe rzeczy, jakie przywiozła. Zajrzała do sąsiedniej sypialni; była pusta,
w idealnym porządku. Gdy zeszła do kuchni, Miles kończył śniadanie.
– Dzień dobry. Wyspałaś się?
– Dzień dobry. Wyobraź sobie, że tak. – Rzuciła mu przepraszające
spojrzenie. – Wstyd mi, że zaspałam, bo chciałam wstać wcześnie.
– Dlaczego? – Podał jej grzanki. – Wyjazd jest absolutnie niemożliwy,
więc musisz tu zostać. Mowy nie ma, żebym usunął takie zwały śniegu, a
poza tym mój rangę rover nie nadaje się do jazdy w zaspach. Radio
podało, że duże odcinki głównych dróg są nieprzejezdne, więc przed
odwilżą nie masz co marzyć o powrocie do Cheltenham.
Prognoza ta niezbyt zmartwiła Elinor.
– A zatem jeszcze trochę będę ci siedzieć na karku. – Uśmiechnęła się
czarująco. – Masz pecha, biedaku, ale przynajmniej pomogę ci odgarniać
śnieg.
Miles popatrzył na nią rozbawiony.
– Potrafisz trzymać łopatę?
– Też pytanie! – obruszyła się. – Zapominasz, przez ile lat tu
mieszkałam. Wprawdzie nie co roku nas zasypywało, ale jak już tu
popada, to trzeba się urobić po łokcie, żeby oczyścić drogę. Kilka lat temu
były takie mrozy, że popękały rury i musieliśmy wymienić całą
wykładzinę na piętrze.
– Twój ojciec wspominał o tym. – Ponurym wzrokiem spojrzał przez
okno. – Nie warto odgarniać, bo gęsto sypie.
– Przy takiej zamieci wróg chyba zostawi cię w spokoju? – zapytała
lekkim tonem, lecz spoważniała, gdy zobaczyła, jak zmieniła mu się twarz.
– Twoja mina świadczy, że myślisz inaczej – szepnęła zbita z tropu.
– Nie będę cię łudził. Śnieg mu w niczym nie przeszkodzi, a nawet
pomoże.
– I nic nie da się zrobić?
– Nic a nic. – Pokręcił głową. – Zabezpieczyłem dom najlepiej, jak
umiałem. Sophie jest bezpieczna, ty pod moją opieką. Radio i telefon
zapewniają nam kontakt ze światem...
– Czyli tak sprawy stoją. Zaparzyć jeszcze kawy?
– Bądź tak dobra. Zresztą możesz robić, co chcesz, tylko nie pozwalam
ci wychodzić na dwór.
– Niepotrzebnie mi zabraniasz, bo psa bym nie wygnała w taki czas.
Przestało padać, gdy kończyli jeść lunch. Miles uważnie wysłuchał
komunikatu radiowego i wstał od stołu.
– No, mogę wziąć się do łopaty.
– Poczekaj. Pozmywam naczynia i za pięć minut będę gotowa do
pomocy.
– Wolę, żebyś nie wychodziła. – Włożył grubą kurtkę. – Będę
spokojniejszy, jeśli zostaniesz w domu.
– A ja będę się czuła pewniej, gdy pójdę z tobą. Proszę cię, pozwól mi,
bo jeśli trochę pomogę, będę miała złudzenie, że zarabiam na wikt. Poza
tym muszę się czymś zająć, nie potrafię siedzieć bezczynnie.
– Niech ci będzie – zgodził się bez entuzjazmu. – Tam wisi kurtka
Harry’ego. Buty musisz wziąć swoje, chociaż obawiam się, że je mocno
zniszczysz.
– Po powrocie zaraz wysuszę. – Ubrała się i stanęła na baczność. –
Panie majorze, szeregowiec Gibson melduje się do pracy.
– Szanujący się szeregowiec nigdy tak nie wygląda – rzekł rozbawiony.
– Nie szata zdobi człowieka – mruknęła, podwijając przydługie rękawy
– a moja pomoc się przyda.
Podpierając się łopatami i sunąc po śniegu, dotarli do garażu, wokół
którego półkolem rosły drzewa i krzewy. Przy wietrze od zachodu
budynek był osłonięty, lecz śniegu nawiało od wschodu i przed drzwiami
potworzyły się zaspy do ramion.
Zabrali się do pracy ochoczo i z energią, ale wkrótce stało się
oczywiste, że zadanie przekracza ich siły i możliwości.
– Bez pługa czy traktora nie damy rady – orzekł zasapany Miles. –
Zadzwonię do Morganów i poproszę, żeby przyjechali nas odkopać.
Wracamy do domu.
Elinor z trudem brnęła pod górę. Odstawiła łopatę pod ścianę, otrzepała
śnieg z butów i zdjęła kurtkę.
– Zapomniałam już, że na mrozie człowiekowi może być tak gorąco.
Szkoda, że nasz wysiłek poszedł na marne.
– Jestem pełen podziwu dla ciebie, bo dzielnie się spisywałaś, ale te
zaspy przekraczają nasze możliwości. Już wzywam pomoc. – Wziął
słuchawkę i gniewnie zmarszczył brwi. – Chyba aparat się popsuł. Pójdę
do gabinetu. – Wrócił prędko, z posępną miną. – Tamten też nie działa.
– I nie ma prądu – oznajmiła Elinor. – Nie mogę włączyć czajnika.
Popatrzyli na siebie znacząco i Miles zawrócił do gabinetu, skąd
rozciągał się widok na najbliższe gospodarstwo oraz domy rozrzucone
przy Springfield Lane. Tu i ówdzie migotało światło w oknach. Na widok
wyrazu jego twarzy Elinor mrowie przeszło po plecach.
– We wsi jest prąd, co oznacza, że nieprzyjaciel zdecydowanie
wypowiada nam wojnę – rzekł półgłosem.
– I co teraz? – szepnęła zbielałymi wargami.
– Skoczę do Morganów i poproszę, żeby zawiadomili elektrownię o
awarii. Nie liczę na to, żeby w taką pogodę ktoś przyjechał, ale
przynajmniej przyjmą zgłoszenie. Przy okazji zapytam Ruperta, czy
pomogą nam odgarnąć śnieg.
– Idę z tobą.
– Normalnie bym ci nie pozwolił, ale w takiej sytuacji wolę cię mieć
przy sobie.
– Ja też wolę być z tobą.
– Mam poprosić panią Morgan, żeby cię przenocowała? A może
pójdziesz do pani Crouch?
– Nigdzie się nie przenoszę. – Spojrzała na niego zezem. – Chyba że
chcesz, żebym zeszła ci z drogi.
– Nie o to chodzi. Radziłbym ci się przenieść, gdyby nie zbyt duże
ryzyko.
– Ryzyko?
– Gdy jesteś ze mną, mogę ci zapewnić jakie takie bezpieczeństwo.
Poza tym, jeśli się przeniesiesz, możesz narazić Bogu ducha winnych
ludzi.
– Naprawdę uważasz, że naraziłabym panią Crouch?
– Tak.
– Wobec tego zostaję tutaj. Oczywiście, jeśli mnie nie wyrzucisz.
– Niestety, nie mogę. – Uśmiechnął się kwaśno. – Dość gadania,
ruszamy. Najlepiej biegiem. Chcę bezpiecznie przyprowadzić cię do
domu, nim zapadnie mrok.
Długo brnęli w kopnym śniegu, a rozmowa o usterkach i prośba o
pomoc zajęła chwilę. Droga powrotna pod górę była jeszcze trudniejsza,
więc Elinor zmęczyła się jak nigdy w życiu i ledwo łapała oddech.
– Dwa razy w tygodniu chodzę na aerobik – mruknęła zasapana – i
myślałam, że jestem w formie.
Miles wyglądał, jakby wrócił ze zwykłego spaceru.
– Przepraszam, że tak cię poganiałem, ale chcę wyciągnąć kuchenkę
turystyczną i poszukać świeczek, póki jest jako tako jasno.
Przyniósł ze spiżarni starą dwupalnikową kuchenkę, butlę gazową, trzy
pudełka świec i dwie latarki.
– Muszę skoczyć do drewutni, ale migiem się uwinę.
– Więc nastawię wodę na herbatę.
Świecąc latarką, wyjęła rondel i napełniła go wodą. Zdawało się jej, że
Miles długo nie wraca; zaczęła się denerwować, prawie trząść ze strachu.
– Przepraszam, że trochę mi to zajęło – tłumaczył się Miles. – Nasz
przeciwnik raczył zajrzeć do drewutni.
– Skąd wiesz? – wykrztusiła.
– Kilka rzeczy leży troszeczkę inaczej. – Zapalił gaz i postawił rondel z
wodą. – Co oczywiście oznacza, że postąpił tak celowo, chciał zaznaczyć
swoją obecność. Był tam, gdy odgarnialiśmy śnieg.
– Gdyby mu chodziło o coś innego, zatarłby ślady, prawda?
– Oczywiście. Telefon nie działa, więc facet nie może dzwonić i
rechotać, musiał więc w inny sposób dać mi znać, że on panuje nad
sytuacją.
– Przepraszam, pewno zadam głupie pytanie – powiedziała z
ociąganiem – ale czy podejrzewasz, że w domu też był?
– Wątpię. Jak dotąd nie zrobił nic, co by mu można udowodnić. Jeśli
przyłapię go na próbie włamania, sprawa oprze się o policję, a kimkolwiek
ten osobnik jest, na pewno woli tego uniknąć. Wydaje mi się, że jedynie
chce napędzić mi stracha... tobie też, skoro tak nieopatrznie się tu
pojawiłaś.
– Czy uznasz mnie za tchórza, jeśli poproszę, żebyś mimo to obszedł
dom i sprawdził wszystkie kąty?
Miles przyjrzał się jej badawczym wzrokiem, pokręcił głową i wyłączył
gaz.
– Nie, Neli, wcale nie. Pójdziemy razem. Weź latarkę i idź za mną.
Wdzięczna, że okazuje jej tyle cierpliwości, szła za nim na palcach
krok w krok. Przeszukali wszystkie pomieszczenia na parterze, sypialnie i
łazienki na piętrze; zajrzeli do wszystkich zakamarków, w których mógłby
zmieścić się człowiek. Elinor uspokoiła się i nabrała pewności, że w domu
nikogo nie ma.
Miles długim kijem otworzył wejście na strych i przystawił składaną
drabinę.
– Jak sprawdzać, to sprawdzać, ale tam idę sam. Oświetlił jej twarz,
więc posłusznie skinęła głową. Serce podskoczyło jej do gardła, gdy Miles
zniknął w czeluściach strychu. Słyszała, jak stąpa, po drodze przesuwa i
otwiera skrzynie. Wrócił po nieskończenie długim czasie.
– No, mamy pewność, że tam też go nie ma. – Schował drabinę,
zamknął klapę, a kij zabrał. – Nie będę mu ułatwiał zadania, jeśli jednak
wybierze się z wizytą.
– Mówisz o nim tak, jakbyś go znał.
Weszli do oświetlonej świecami kuchni, która po ciemnych pokojach
zdawała się jasną, bezpieczną przystanią.
– Bo jestem prawie pewien, że go znam. A raczej znałem.
– Zapalił gaz i odwrócił się do niej. – Ten maniak żywi jakąś osobistą
urazę do mnie, więc musimy się znać.
– Co teraz zrobimy?
– Póki pada, właściwie nic – odparł sucho. – O siebie wcale się nie
martwię, ale...
– Od kiedy ja spadłam ci na kark, życie stało się trudniejsze –
dokończyła posępnie. – Przepraszam, że przeze mnie wszystko się
zagmatwało.
Miles usiadł przy stole i spojrzał ha nią łagodniej.
– Nie zagmatwało, a tylko odrobinę skomplikowało. Uprzedzam, że
bez centralnego ogrzewania prędko robi się nieprzyjemnie zimno. Na
szczęście koło wszystkich kominków leży pełno drewna. Rozpalę ogień w
gabinecie i tam zniosę drzewo z całego domu.
– A ja na tych dwóch palnikach ugotuję kolację.
– Pochwalam pomysł. – Wypił resztę herbaty i wstał. – Idę rozpalić w
kominku, a ty przeszukaj te trzy szuflady, bo tam powinny być baterie do
radia. Chciałbym wiedzieć, co się dzieje na świecie.
Elinor była zadowolona, że usłyszy ludzkie głosy. Za nic nie
przyznałaby się przed Milesem, że sama w dużej kuchni czuje się
bezbronna. Okna na bocznej ścianie były zasłonięte, lecz w oknie przy
zlewozmywaku nie było nawet firanki. Dlatego czuła się jak ryba w
akwarium, którą ktoś bezustannie obserwuje. Włączyła radio i muzyka
oraz ludzkie głosy dały jej złudzenie normalności. Zajrzała do szafek w
poszukiwaniu produktów, z których mogłaby przygotować smaczną
kolację. Z konieczności musiała ograniczyć się do najprostszych potraw.
– No, ogień w gabinecie buzuje w najlepsze – oznajmił Miles,
wchodząc do kuchni.
– A kolacja zaplanowana. Odpowiadają ci parówki, ziemniaki i
fasolka?
– Oczywiście. – W ciemnej twarzy błysnęły olśniewająco białe zęby. –
Umyję ręce i mogę siadać do stołu. Jadałem najróżniejsze rzeczy w
paskudnych warunkach.
– Wyobrażam sobie.
– Oj, chyba nie potrafisz.
Obrzuciła go badawczym spojrzeniem i cicho zapytała:
– Było ci żal rozstawać się z wojskiem?
– Tak, i to z wielu względów. Widzisz, w wojsku jest tak, jakby
człowiek należał do dużej rodziny. Po odejściu długo czułem się jak
bezpański pies... Ale mam Sophie i zamierzam wprowadzić w życie
pewien projekt. Przed przykrościami spowodowanymi przez tego szaleńca
byłem właściwie zadowolony z życia. Powinienem jednak pamiętać –
rzucił z gniewem – że nigdy długo nie jest dobrze i zawsze coś się
popsuje.
– Nie zawsze.
– Zawsze, zawsze – sapnął zirytowany. – Sęk w tym, że dowcipniś wie,
że ma mnie na muszce. Normalnie poszedłbym sprawdzić, co się stało z
prądem i telefonem, ale bestia wie, że teraz się nie ruszę. Jeśli wyjdę z
latarką, jestem dogodnym celem. A jeśli mnie się coś stanie... wystarczy,
żeby mnie stuknął czymś ciężkim w głowę... ty zostaniesz sama, jeszcze
bardziej narażona na niebezpieczeństwo.
– Taka odpowiedzialność wcale nie jest ci potrzebna – powiedziała ze
smutkiem.
Jego twarz nieoczekiwanie rozjaśnił pogodny uśmiech.
– Przyznaję, że to odpowiedzialność, ale przyjemność, jaką mi daje
twoje towarzystwo, rekompensuje minusy.
– Nie wysilaj się na uprzejmości!
– Jak cię przekonać, że mówię prawdę? – Przyjacielskim gestem
otoczył jej kibić. – Panno Gibson, z prawdziwą przyjemnością odnawiam
naszą dawną znajomość. Wolałbym, żeby warunki były bardziej
sprzyjające, ale poza tym nie narzekam.
Elinor przez moment stała bez ruchu, a potem nieznacznie się odsunęła.
– Panie majorze, jeśli chce pan jeść o jako tako przyzwoitej porze,
muszę zabrać się do pracy. Nie potrafię gotować na maszynce
turystycznej, a prawdę powiedziawszy, w ogóle nie bardzo umiem
gotować.
Dzięki jego wydatnej pomocy przygotowali kolację szybciej, niż się
spodziewała. Przez cały czas słuchali sprawozdań o tym, że w całym kraju
opady śniegu sparaliżowały ruch i utrudniły normalne życie.
Podczas kolacji ośmieliła się zapytać:
– Gdzie według ciebie schował się nasz prześladowca?
– Byle gdzie. Nie zazdroszczę mu przebywania na dworze w takie
noce, ale na pewno jest przyzwyczajony do różnych warunków. Podczas
szkolenia trzeba przetrwać w sto razy gorszych.
– Jesteś pewien, że nie zrezygnował? Mógł poszukać noclegu pod
dachem.
– Wątpię. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Zapominasz, że odciął prąd i
zniszczył kabel telefoniczny. Nie fatygował się bez powodu.
– Jakie będzie jego kolejne posunięcie?
– Żebym to ja wiedział! Proponuję, żebyśmy przestali się nim
przejmować i jakoś umilili sobie wieczór. Przejdźmy do gabinetu, bo tam
najcieplej.
– Chętnie.
Posprzątali, poszli do gabinetu i Miles dorzucił drew do kominka.
Elinor postanowiła zachowywać się jak na idealnego gościa przystało,
więc zapytała gospodarza o braci, a potem skierowała rozmowę na Sophie.
Oboje omijali nieprzyjemny temat. Miles rozsiadł się w fotelu i
zachowywał, jak gdyby od dawna każdy wieczór spędzał razem z Elinor.
– Dlaczego się uśmiechasz? – spytał, patrząc na nią spod
przymrużonych powiek.
– Bo pomyślałam, że wcale nie wyglądamy jak więźniowie.
– Ale jesteśmy. Jutro skoro świt pójdę szukać śladów w ogrodzie.
– Moim zdaniem powinieneś zawiadomić policję.
– Jeszcze nie pora. Chcę sam złapać łotra, dowiedzieć się, kto zacz i
dlaczego mnie prześladuje. – Twarz mu zastygła w zimną, nieprzyjemną
maskę. – Nikt nie będzie bezkarnie groził mojej rodzinie... lub
przyjaciołom.
Elinor poczuła mróz na plecach.
– Czy nie będzie krępujące, jeśli się okaże, że się znacie?
– Tylko dla niego – odparł tonem, który nie wróżył wrogowi nic
dobrego.
W skupieniu słuchali preludiów Chopina, gdy nagle trzasnęły drwa w
kominku. Elinor drgnęła nerwowo, a Miles dorzucił polan i odwrócił się
do niej z dziwnym uśmiechem na ustach.
– Nie bój się. Przy mnie jesteś bezpieczna.
– Wiem i nie martwię się, ale nie mogę uwierzyć, że to dzieje się
naprawdę. Dotychczas moje życie przebiegało bez takich przygód.
– Och, jestem okropny. Tak się przejąłem swoimi sprawami, że nawet
nie zapytałem, gdzie pracujesz.
– Jestem sekretarką w kancelarii adwokackiej w Cheltenham – odparła
z lekkim westchnieniem.
– Dlaczego tak wzdychasz? Nie odpowiada ci ta praca?
– Odpowiada, nawet bardzo. Rodzice oczywiście marzyli, że pójdę na
medycynę. Zrozumiałe, prawda? Ale ja nie miałam powołania w tym
kierunku i skończyłam szkołę biznesu.
– Więc o co chodzi?
Nerwowym ruchem poprawiła włosy i zapatrzyła się w ogień.
– Jestem sekretarką Olivera.
– Tu jest pies pogrzebany. – Gwizdnął przeciągle. – Czyli miałaś wyjść
za szefa.
– Tak. A skoro nie chcę wyjść, wypada pożegnać się z pracą.
– Niekoniecznie musi cię wyrzucić.
– Nie będzie musiał, bo zaraz po powrocie sama złożę wymówienie.
– Czyli palisz za sobą mosty.
– Na to wygląda. – Zerknęła spod rzęs. – W tym wypadku nie
działałam pochopnie. Boże Narodzenie stanowiło przełom, a przedwczoraj
miarka się przebrała. Mieliśmy iść na przyjęcie do mojej znajomej, ale
Oliver w ostatniej chwili powiedział, że otrzymał zaproszenie na kolację
od wpływowego klienta i chciał, żebym mu towarzyszyła. Poniosło mnie,
więc zarzuciłam mu, że z nikim nie spotykamy się bezinteresownie, po
prostu dlatego, że kogoś lubimy. Zawsze, ilekroć umówiłam się z moimi
znajomymi, znajdował wymówkę. Wreszcie zdałam sobie sprawę z tego,
że przy nim całe życie będzie takie. Jest dużo ode mnie starszy, ale...
– O ile starszy?
– Ma czterdzieści jeden lat. – Popatrzyła na Milesa zaskoczona. – O
cztery lata starszy od ciebie!
– Dwa kościane dziadki, co?
Obrzuciła uważnym spojrzeniem jego szczupłą sylwetkę. Na pierwszy
rzut oka widać było, że Miles jest silny i wysportowany; nie miał ani
grama zbędnego tłuszczu, ani jednego siwego włosa. A kurze łapki raczej
nasuwały myśl o tym, że często wpatrywał się w odległy horyzont. Oliver
też był wysoki, lecz już posiwiał i trochę wyłysiał, a w dodatku jego
sylwetka wyraźnie zdradzała, że za bardzo lubi dobrze zjeść i wypić.
– Z tobą nie jest tak źle – powiedziała uśmiechnięta. – Oliver wygląda,
jakby był dużo starszy od ciebie.
– Czy mam to potraktować jako komplement? – zapytał, mrużąc oczy.
– Ależ tak. – Zaśmiała się perliście. – On wygląda na swoje lata, a ty...
na ogół zdaje mi się, że jesteś niewiele ode mnie starszy, prawie
rówieśnik.
– To już prawdziwy komplement – rzekł udobruchany. – Bardzo
dziękuję łaskawej pani. – Skłonił się przesadnie. – Czy możesz
powiedzieć, kiedy wydaję się starszy?
– Gdy mówisz, że chcesz dostać w ręce tego osobnika, wyglądasz jak
zimny, ponury typ, którego wcale nie znam.
– Przeszkadza ci to?
– Nie, jeśli o niego chodzi, ale mam nadzieję, że ja nie spowoduję
takiego wyrazu w twoich oczach.
Czarujący uśmiech całkowicie odmienił twarz Milesa.
– Wątpię, czy w stosunku do ciebie mógłbym kiedykolwiek być zimny
i ponury.
Speszona tym, że jego słowa wywołały żywsze bicie serca i
przyspieszony puls, uśmiechnęła się chłodno.
– Ulżyło mi. Chociaż po... gdy to się skończy, nie będziemy się
widywać, bo rodzice przenoszą się do Monmouth.
– Nie przyjedziesz, nawet gdy cię zaproszę? Byłbym ci wdzięczny,
gdybyś czasem odwiedziła moją córkę. Na początku, zanim znajdzie sobie
przyjaciółki w szkole, będzie czuła się osamotniona.
– W takim razie przyjadę – obiecała, nieco zaskoczona propozycją.
– Dziękuję. – Popatrzył na nią jakoś dziwnie. – Będziesz właściwie jak
w domu.
– Dzięki temu, że teraz tu jestem?
– Nie, miałem na myśli Cliff Cottage. Prosiłem twojego ojca, żeby na
razie zachował sprawę w tajemnicy, ale zdradzę ci, że to ja kupiłem wasz
dom.
– Naprawdę? – Zrobiła wielkie oczy. – Po co ci nasza chałupka, kiedy
masz ładny, duży dom?
– Chcę tam się przeprowadzić, a ten trochę zmienić i na nim zarabiać.
– Będzie tu hotel?
– Niezupełnie. Takie położenie na szczycie wzgórza, z rozległym
widokiem na dolinę i rzekę, jest idealnym miejscem na kursy, na jakie
coraz częściej wysyła się dyrektorów różnych bogatych firm. Wiem chyba
wszystko na temat kursów sprawnościowych i znam kilku byłych
wojskowych, których chętnie zatrudnię. A podczas wakacji będą tu
kolonie. Niech biedne dzieci z miasta pooddychają świeżym powietrzem.
– Do kolonii będziesz dopłacał z tego, co zarobisz na dyrektorach, tak?
– Jak byś przy tym była. Niedługo zacznie się odnawianie kortów
tenisowych, wybudują też salę gimnastyczną i basen w ogrodzie. Właśnie
dostałem zezwolenie – zakończył z satysfakcją.
– Gratuluję. – Patrzyła na niego z podziwem. – Ale to będzie
kosztowało majątek.
– W jakiś czas po rozwodzie i po zrzeczeniu się przez Selinę praw do
opieki nad dzieckiem, umarł mój ojciec chrzestny, Godfrey Pargeter. Miał
on głowę na karku i zmysł do interesów, a przy tym dużo wdzięku i
naprawdę go lubiłem. Gdy miałem urlop albo tylko przepustkę,
spotykaliśmy się i zapraszał mnie na kolację do swojego klubu. Z Seliną
jakoś nie przypadli sobie do gustu, więc na ogół chodziłem sam. Ale
Sophie mój ojciec chrzestny pokochał i kilka dni przed śmiercią zdążył
zaprosić ją na ciastka do Ritza.
– No, no!
– Mój ojciec twierdził, że stary Godfrey jest nieźle sytuowany, ale
nigdy nie przypuszczałem, że zrobił majątek. Bardzo go lubiłem; wcale nie
za to, że przysyłał mi kosztowne prezenty i zapraszał na wystawne kolacje.
Swoje obowiązki ojca chrzestnego traktował bardzo poważnie. Przyjeżdżał
do szkoły w Winchester, potem do Sandhurst, a po śmierci ojca starał się
trochę go zastąpić. Bardzo go szanowałem i ceniłem.
– On chyba też miał o tobie dobrą opinię, skoro zapisał ci jakieś
pieniądze.
– Nie jakieś, a bardzo duże. Coś jest dla Sophie, gdy dojdzie do
pełnoletności, sporo zapisał na cele dobroczynne, ale ja dostałem lwią
część. Z jednym osobliwym zastrzeżeniem. Otóż Godfrey zaznaczył w
testamencie, że mam wydać pieniądze na zbożny cel.
– Widocznie znał cię dobrze i dlatego zaufał, że znajdziesz coś
naprawdę pozytywnego. Twój pomysł jest wspaniały. Sam zajmiesz się
prowadzeniem placówki?
– Tylko pracą administracyjną, i w dodatku przy pomocy księgowego.
Do prowadzenia zajęć zatrudnię kilku znajomych z pułku, którzy właśnie
przeszli na emeryturę. A na lato już umówiłem się z chętnymi
nauczycielami.
– Szalenie mi się to podoba. Może i dla mnie znalazłoby się miejsce?
– Przydałaby mi się sekretarka, chociaż wszystko jeszcze w proszku. –
Ręką pokazał stos papierów na biurku. – Wyświadczyłabyś mi ogromną
przysługę, pomagając przy porządkowaniu tego bałaganu. Nawet
krótkofalowo.
– Ja tylko żartowałam – powiedziała czerwona jak rak. – Ale jeśli
mówisz poważnie, mogę spróbować. Oczywiście, zanim przeniesiesz się
do naszego domu, bo potem nie będę miała gdzie mieszkać.
– Tę przeszkodę da się pokonać. – Zerwał się na nogi i wyciągnął rękę.
– No więc jak, ubijamy interes? Uprzedzam, że przez kilka miesięcy
będzie tu istne piekło na ziemi, ale jeśli wytrzymasz, będę twoim
dozgonnym dłużnikiem. W dowód wdzięczności zapłacę ci dziesięć
procent więcej niż teraz dostajesz.
– Jesteś bardzo hojny. – Podała mu rękę. – Ale umówmy się najpierw
na okres próbny, żeby zobaczyć, jak się nam ułoży współpraca.
– Słusznie. Może nie da się ze mną pracować.
– Albo ze mną.
– To chyba niemożliwe.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Idąc do sypialni, Elinor była mocno zażenowana i czuła, że Miles też
jest skrępowany. Prędko się umyła i życzyła mu dobrej nocy.
Uderzyła ją myśl, że jeszcze poprzedniego dnia traktowała go
wyłącznie jak starszego brata przyjaciół z dzieciństwa, na którego zawsze
patrzyła z respektem. Teraz było inaczej. Zaniepokoiło ją, że w atmosferze
niebezpieczeństwa zmienia się charakter ich kontaktów, a do tego
dochodziła perspektywa współpracy. Uznała, że w związku z tym należy
powrócić do dawnego układu, gdy ona była koleżanką Harry’ego i Marka,
a Miles podziwianym z daleka majorem.
Zasypiała w przeświadczeniu, że spokojnie prześpi noc, ponieważ z
braku prądu będzie ciemno do rana.
Zbudził ją dochodzący z dworu niesamowity krzyk, którego z niczym
nie mogła skojarzyć. Było ciemno choć oko wykol, lecz wyskoczyła z
łóżka jak z procy i, niewiele myśląc, pobiegła do sypialni obok. Postąpiła
dwa kroki w stronę łóżka, ale krzyknęła przeraźliwie i stanęła jak wryta,
ponieważ drzwi do łazienki uchyliły się i ukazała się wysoka postać.
– To ja! – odezwał się Miles. – Spokojnie.
Wyciągnął do niej ręce. Była tak przerażona i roztrzęsiona, że przytuliła
się do jego szerokiej piersi, a wtedy otoczył ją ramionami i mocno objął.
– Słyszałam straszny krzyk – wykrztusiła przez ściśnięte gardło.
– Ja też. – Pogładził ją po głowie. – Oj, Elinor, Elinor. Urodziłaś się i
wychowałaś na wsi, więc powinnaś znać głos, jaki wydaje puszczyk.
– Nigdy nie słyszałam, a pomyślałam... nie wiem, co myślałam. –
Odsunęła się zawstydzona. – Bardzo cię przepraszam. Tak się
wystraszyłam, że straciłam głowę, co rzadko mi się zdarza.
– Nerwy masz napięte jak postronki, więc nic dziwnego. Przyznaję, że
krzyk sowy jest niesamowity i najodważniejszego może przestraszyć.
– Słaba pociecha. Powinnam była się zorientować, co to jest. A gdy tu
wpadłam, myślałam, że śpisz.
– Zmylił cię zwinięty koc.
– Czemu go tak zostawiłeś? – Spojrzała na niego wystraszona. –
Usłyszałeś wcześniej coś podejrzanego?
– Nie... – Chrząknął zażenowany. – Widzisz, każdy podlega prawom
biologii.
– Och, przepraszam, jestem beznadziejna. Dobranoc. Uciekła
przekonana, że Miles z niej się śmieje. Nie mogła zasnąć, wierciła się i
przewracała z boku na bok. Wszelkie odgłosy, normalne w starym domu,
urastały do grzmotów. Wyobraźnia podsuwała jej okropne obrazy:
nieomal widziała, jak złoczyńca skrada się po schodach. Zaczęła modlić
się o odwilż i była zdecydowana wrócić do Cheltenham, mimo że popsuje
plany Lindzie.
To jednak oznaczałoby, że zostawi Milesa samego, a po tym, co dla
niej zrobił, nie wypadało tak postąpić. Doskonale wiedziała, że jest
zaprawionym w bojach żołnierzem, ale uważała, że znalazł się w sytuacji,
w jakiej każdemu potrzebne jest wsparcie. Wiedziała, że do końca życia
nie daruje sobie, jeśli odjedzie i zostawi Milesa na pastwę człowieka
opętanego żądzą zemsty.
Przewróciła się na bok i spojrzała na zegarek. Czuła, że musi iść do
łazienki, a dopiero dochodziła trzecia, więc do świtu było daleko.
Wciągnęła przez głowę sweter, na palcach podeszła do drzwi i cichutko je
uchyliła.
– Neli? – odezwał się Miles. – Co ci jest?
– Muszę iść do łazienki.
– Weź latarkę; leży na stoliku.
Gdy wróciła z łazienki, Miles stał przy oknie, jakby czegoś
wypatrywał.
– Widzisz coś? – spytała zaniepokojona.
– Tylko śnieg jak okiem sięgnąć. Żeby już wreszcie przyszła odwilż...
– Pan Morgan obiecał, że jutro przyjedzie traktorem – powiedziała,
szczękając zębami.
– Zimno ci, prawda?
Objął ją machinalnie. Pomyślała z pretensją, że tak obejmuje się
dziecko lub podstarzałą ciotkę, a mimo to przytuliła się do niego. Gdy
objął ją mocniej, wystraszyła się, że usłyszy przyspieszone bicie jej serca.
Przez chwilę stali bez ruchu, a potem nagle Miles pochylił głowę i
musnął wargami jej usta. Całował ją najpierw delikatnie, potem coraz
gwałtowniej. Oddając pocałunki, czuła, że ogarnia ją podniecenie, jakiego
dotychczas nie znała. Pod wpływem pieszczot krew żywiej popłynęła w jej
żyłach i wkrótce rozpaliło ją pożądanie.
Miles widocznie to spostrzegł, gdyż nagle puścił ją i odsunął się nieco.
Zachwiała się, z trudem oddychała, ale popatrzyła na niego rozczarowana.
– Przepraszam, nie powinienem – rzekł lekko drżącym, przytłumionym
głosem. – Psiakrew, nigdy bym nie pomyślał... Nie bój się, Elinor, to się
nie powtórzy.
– Wcale się nie boję.
– A powinnaś, i dobrze wiesz dlaczego – mruknął. – Idź już do siebie.
Dobranoc.
Nie od razu weszła do łóżka, ponieważ męczyły ją różne sprzeczne
uczucia. W końcu zmarzła, więc położyła się, ale zasnąć udało się jej
dopiero przed świtem. Po godzinie niespokojnego snu czuła się śmiertelnie
znużona. Usiadła na brzegu łóżka i kosym okiem popatrzyła na drzwi do
sąsiedniej sypialni. Ociągała się ze wstawaniem, gdyż po nocnym
epizodzie nie miała zbytniej ochoty spotkać się z Milesem twarzą w twarz.
Wreszcie wstała, ubrała się, odsunęła zasłony i wyjrzała na oślepiająco
biały świat. Zrobiła niezadowoloną minę, odwróciła się od okna, zapukała
do drzwi i zajrzała do pokoju obok.
Sypialnia była pusta, łóżko starannie pościelone. Odetchnęła z ulgą i
poszła do łazienki. Myjąc się doszła do wniosku, że najlepiej byłoby
udawać, że nic się nie stało. Obmyślała, jak należy postąpić, aby
przekonać Milesa, że wcale nie pamięta, jak zachowali się w nocy.
Dużo dałaby, aby wiedzieć, czy zauważył jej spontaniczną reakcję.
Jednego była pewna, a mianowicie, że nie podejrzewa, iż nikt przed nim
tak bardzo jej nie rozpalił. Całował ją inaczej niż Oliver i wywołał
podniecenie, które nawet po tylu godzinach całkowicie nie minęło. Oliver
był czułym kochankiem, lecz w jego ramionach przeżywała zaledwie
letnią przyjemność i teraz doszła do wniosku, że to właśnie stanowiło
źródło jej rosnącego niezadowolenia. Nie żałowała, że rozstała się z
narzeczonym. Kilka pieszczot Milesa dało jej przedsmak tego, co mogłaby
z nim przeżyć. Już na pierwszy pocałunek zareagowała całym ciałem,
wszystkimi nerwami i odkryła, co może łączyć kobietę i mężczyznę.
Otrząsnęła się i chcąc przywołać się do porządku, powtarzała sobie, że
taką reakcję spowodowała mieszanina emocji, związanych z niecodzienną
sytuacją. Nie było w tym żadnej romantycznej tajemnicy. Nie stało się nic
wielkiego, szczególnie z punktu widzenia Milesa. Postanowiła, że będzie
zachowywała się jak dotąd.
Zeszła do kuchni przygotowana na to, że zje śniadanie w towarzystwie.
Tymczasem kuchnia była pusta, na stole nakrycie dla jednej osoby, a obok
talerza kartka.
”Elinor, idę na obchód. To może trochę potrwać, ale bądź o mnie
spokojna. Przygotowałem drzewo w kominku, wystarczy podpalić.
Zamknę drzwi na wszystkie zamki. Nie otwieraj nikomu. Nikomu! ”
Notatka była rzeczowa, pismo zdecydowane. Jak autor. Zła, że
niepotrzebnie się denerwowała, włączyła radio i nastawiła wodę na
herbatę.
Zdążyła zjeść kilka grzanek, wypić dwie filiżanki herbaty i przeczytać
starą gazetę od deski do deski, zanim zobaczyła wracającego Milesa.
Zajrzał przez okno, potem w umówiony sposób zastukał do drzwi i
dopiero otworzył. Strzepnął śnieg z butów i stanął na progu.
– Dzień dobry – rzekł pogodnie uśmiechnięty. – Rozpaliłaś w
kominku?
– Dzień dobry – odparła podobnym tonem. – Na razie nie warto palić,
lepiej oszczędzać drewno. Ubrałam się cieplej, więc nie zmarznę. Woda
przed chwilą się gotowała. Napijesz się kawy?
– Z prawdziwą przyjemnością. – Zmienił buty i wrócił do kuchni. –
Krok za krokiem obszedłem cały teren, ale nie znalazłem żadnego śladu
człowieka. Prawdę powiedziawszy, wcale mnie to nie dziwi.
– Dlaczego?
– Bo wątpię, żeby facet ośmielił się siedzieć gdzieś tutaj. Może zrobił,
jak przypuszczałaś, i spał gdzieś pod dachem.
– Jaka jest pogoda? Zanosi się na odwilż?
– Prognoza jest lepsza i rzekomo po południu ma być ocieplenie. –
Ogrzał dłonie na kubku. – To oznacza, że może jeszcze dzisiaj zjawi się
ktoś z elektrowni i będziemy mieli prąd. Pan Morgan akurat przejeżdżał
koło nas, więc mu się przypomniałem. Obiecał, że wpadnie z Chrisem
przed południem. Koniec dobrych wiadomości, teraz muszę cię zmartwić.
Otóż pociągi lokalne nadal są odwołane, a jazda samochodem
niebezpieczna. Wygląda na to, że dzisiaj się stąd nie ruszysz i nadal jesteś
skazana na moje towarzystwo.
Elinor zebrała się na odwagę i spojrzała mu prosto w oczy.
– A ty na moje. Czy bardzo cię krępuję po tym, co było w nocy?
– Lubię ludzi, którzy mówią prosto z mostu – odparł z uśmiechem. –
Skoro poruszyłaś ten temat, przyznam się, że postąpiłem nieoczekiwanie
dla samego siebie. Ale daję ci słowo...
– Słowo honoru oficera i dżentelmena?
– Oczywiście. Wprawdzie użyłaś staroświeckiego określenia, ale
utrafiłaś w samo sedno. Okrężną drogą chciałem cię zapewnić, że nigdy
nie rządził mną instynkt, więc nie bój się, że wykorzystam sytuację... i
ciebie.
W jej oczach odmalowało się niebotyczne zdumienie.
– Do głowy by mi nie przyszło, że mógłbyś do tego się posunąć.
Myślałam, że jesteś zakłopotany i chcesz jak najprędzej mnie się pozbyć.
– Wyciągnęłaś fałszywy wniosek. No, sprawa wyjaśniona i
przynajmniej o to nie musimy się martwić. – Spoważniał. – Coraz bardziej
niepokoi mnie przeciwnik, bo nie wiem, co jeszcze wymyśli.
– Może wreszcie dał za wygraną?
– Dobrze byłoby, ale wątpię. – Spojrzał przez okno. – Zaszedłem
również do was; wygląda na to, że wszystko w porządku. Oczywiście nie
byłem w środku, ale myślę, że warto byłoby później tam zajrzeć. Jedynym
śladem bytności wroga są przecięte kable elektryczne i przerwana linia
telefoniczna. To samo zrobił tutaj. Cholera, nawet nie potrzebował
drabiny, bo wszystko miał w zasięgu ręki. Wystarczyły mu odpowiednie
rękawice i mocne nożyce, żeby skutecznie odciąć nas od świata.
Rozległo się głośne pukanie. Elinor zamarła, lecz Miles uśmiechnął się
uspokajająco.
– Nie denerwuj się, to pewno Morganowie.
– Przepraszam. Tym razem zostanę w domu i przygotuję lunch, żeby
był gotowy, gdy wrócisz.
– Jesteś pewna, że chcesz sama zostać w domu? Wolałbym cię nie
zostawiać.
– Dzisiaj nie jestem potrzebna do odgarniania śniegu, a tutaj mogę być
użyteczna. Jest biały dzień, pozamykam się na wszystkie spusty, więc
będę bezpieczna.
Miles niechętnie wyszedł sam. Zamknęła za nim drzwi i, aby mieć
pewność, że nikogo w domu nie ma, zajrzała do wszystkich pokoi.
Zdawała sobie sprawę, że trochę się naraża, ponieważ bez Milesa nie
obroni się przed ewentualnym włamywaczem.
Wróciła do kuchni uspokojona, włączyła radio, wrzuciła kości do
garnka i pokroiła warzywa na zupę. Wyjęła mrożone kotlety baranie i
zioła; cieszyła się, że będzie mogła ugotować mięso z sosem miętowym.
Potem usiadła przy stole i zamyśliła się. Kilka dni wcześniej nie
uwierzyłaby, gdyby jej ktoś powiedział, że będzie nocowała w Cliff House
i gotowała skromne posiłki dla bohatera swych dziewczęcych marzeń.
Musiała przyznać rację tym, którzy twierdzili, że życie każdemu przynosi
niespodzianki.
Pół godziny później rozległo się pukanie do drzwi.
– Kto tam?
– Z elektrowni, pani Gibson – odparł miły, męski głos. – Muszę
sprawdzić skrzynki łączeniowe i pan Carew powiedział, że pani mnie
wpuści.
Otworzyła drzwi, obrzuciła nieznajomego uważnym spojrzeniem,
przestudiowała legitymację. Nie zauważyła nic podejrzanego, więc
wpuściła przybyłego do środka.
– Proszę tędy. Czy będziemy mieli prąd już dzisiaj?
– Nie.
Mężczyzna wykręcił jej ręce i, nim zdążyła krzyknąć, położył jej dłoń
na ustach.
– Nie zrobię krzywdy, jeśli będzie pani posłuszna – syknął jej prosto do
ucha. – Nie warto krzyczeć, bo wspaniały major jest koło garażu i jak
zawsze dyryguje robotą.
Elinor zamarła z przerażenia. Szantażysta schwycił ją za włosy i
odchylił jej głowę do tyłu.
– Proszę słuchać uważnie – wycedził chrapliwie. – Wyjdziemy od
frontu i pójdziemy pod górę.
– Pan Carew rzuci się w pościg.
Szarpnęła głowę, ponieważ chciała spojrzeć na napastnika.
– Nie ruszać się! – warknął i zachichotał jak osobnik, który
telefonował. – Jasne, że będzie chciał panią ratować. Właśnie o to mi
chodzi.
– Jest zimno, muszę wziąć płaszcz.
– Szkoda czasu na ceregiele. Nie umrze pani... pod warunkiem, że
będzie posłuszna. – Brutalnie odwrócił ją ku sobie i przyłożył nóż do
gardła.
Była śmiertelnie przerażona, a mimo to zdumiała się, że nie ma przed
sobą potwora z koszmarnych snów. Mężczyzna był wzrostu Milesa, też
miał ciemne włosy, ale niebieskie, lekko wyłupiaste oczy. Na jego
wąskich wargach igrał okrutny uśmiech.
– Wystarczy taka perswazja?
W milczeniu skinęła głową. Wstyd jej było, że ze strachu trzęsie się jak
galareta.
– Bardzo rozsądnie. Jest pani idealną przynętą. Rycerski major
pospieszy damie na ratunek, a wtedy zobaczymy, który z nas wygra.
Zaniknął jej ręce w żelaznym uścisku, popchnął ją i wyprowadził przed
dom.
– Naprzód! Idziemy ścieżką w prawo. Niech pani nie próbuje się
wyrywać i uciekać. Skała jest goła, opada pionowo w dół, więc można
przelecieć sto metrów prosto do rzeki.
Owa informacja oznaczała, że porywacz nie zna okolicy. Podniosło to
Elinor na duchu, ponieważ doskonale pamiętała z dzieciństwa kilka
uskoków porośniętych drzewami i krzewami, które łagodzą upadek.
Mężczyzna poganiał ją i popychał, więc coraz trudniej łapała oddech
ustami, przy czym miała wrażenie, że połyka lodowate igły. Serce coraz
mocniej waliło jej z wysiłku i strachu. Kilka razy pośliznęła się, a wtedy
porywacz szpetnie klął. Wreszcie poszedł przodem, ciągnąc ją za rękę.
Doszli do najwęższego odcinka ścieżki, skąd rozciągał się piękny widok
na zakola rzeki.
– Nie tak prędko – wykrztusiła – bo stracę równowagę. Panicznie boję
się wysokości i wydaje mi się, że zaraz spadnę.
– Nic na to nie poradzę.
– Jeśli zginę, będę nieprzydatna jako pułapka – dorzuciła, grając na
zwłokę. – Brr, nie chcę się tu roztrzaskać.
Zerknęła w dół, zamknęła oczy i zatrzęsła się. Mężczyzna mocniej
zacisnął palce i pociągnął ją za sobą. W pewnej chwili potknął się i
rozluźnił uścisk. Elinor tylko na to czekała, więc bez zastanowienia
wyrwała rękę i przewróciła się. Przekoziołkowała, wydała krzyk
przerażenia i zniknęła. Na szczęście, zgodnie z przewidywaniami, spadła
zaledwie kilka metrów i zatrzymała się na pokrytych śniegiem krzewach.
Leżała bez tchu, sparaliżowana strachem. Bała się, że złoczyńca
natychmiast ruszy w pościg, więc czym prędzej wczołgała się między
krzewy. Serce powoli się uspokoiło i zaczęła normalnie oddychać.
Gorączkowo zastanawiała się, co teraz zrobić. Wiedziała, że jeśli
dobrze obliczyła, niedaleko jest jaskinia. Właściwie nie jaskinia, a nawis
skalny zamaskowany krzewami i drzewami, rosnącymi po obu stronach.
W dzieciństwie spędziła tam z kolegami wiele godzin podczas zabaw
pełnych fantazji i urojonych niebezpieczeństw.
Wytężyła słuch, lecz z góry nie dobiegały żadne odgłosy pościgu.
Szantażysta widocznie uznał, że się zabiła. Liczyła na to, że Miles prędko
wróci do domu, odkryje jej nieobecność i ruszy na ratunek. Miała nadzieję,
że weźmie z sobą duży nóż.
Miała dużo czasu, więc mogła zastanowić się nad porywaczem, który
wcale nie okazał się typem spod ciemnej gwiazdy i wysławiał jak
człowiek wykształcony. Niezależnie od tego, jaki był z wyglądu, lepiej dla
Milesa, by nie dostał go w swoje ręce.
Robiło się jej coraz zimniej, ponieważ sweter nasiąkał roztopionym
śniegiem. Ostrożnie zaczęła czołgać siew dół, jednak trochę przestraszona
tym, że wystarczy jeden nieostrożny ruch i może naprawdę spaść do rzeki.
Przy każdym krzewie zatrzymywała się i nasłuchiwała, lecz naokoło
panowała cisza. Dotarła do dwóch karłowatych drzew, które według jej
rachuby stanowiły znak rozpoznawczy z dzieciństwa. Przeżegnała się,
zamknęła oczy i ześliznęła w dół.
Leżąc na brzuchu, otworzyła oczy i rozejrzała się. Zdusiła radosny
okrzyk, gdy zobaczyła, że odnalazła dawną kryjówkę. Wczołgała się
głębiej, usiadła, podkurczyła nogi i oplotła ramionami.
Gdy znalazła bezpieczne schronienie, ogarnął ją wstyd, że dała się
zastraszyć i bez oporu wyprowadzić z domu. Zastanawiała się, jak
powinna teraz postąpić. Nie mogła od razu wyjść, ale również nie mogła
zbyt długo siedzieć bez ruchu. W kryjówce było bardzo zimno, a na
domiar złego nieprzyjemnie brudno.
Nagle w górze usłyszała krzyki i zamarła przerażona. Bez trudu
poznała głos Milesa, w którym nawet z takiej odległości słychać było
wściekłość. Widocznie dopadł przeciwnika.
Rozległ się strzał. Zakryła usta, aby nie krzyknąć. Włosy zjeżyły się jej
na głowie i zaczęła cała dygotać, gdy usłyszała, że ktoś zbiega po zboczu.
Była pewna, że Miles zginął, a szaleniec idzie po nią.
Na czworakach przesunęła się w prawo i w lewo, macając naokoło, aż
znalazła duży kamień. Chwyciła go kurczowo, w chwili gdy ktoś skoczył z
nawisu. Zamachnęła się, ale pośród gałęzi ukazała się spięta twarz Milesa.
Wypuściła kamień i rzuciła mu się w ramiona.
– Bogu dzięki, że tu się schowałaś. Nic ci nie jest? Łotr nie zrobił ci
krzywdy?
– Nie. – Kurczowo przytuliła się do niego. – Zabiłeś go? Ty strzelałeś?
– Nie. To Morgan puścił mu kulę koło ucha, żeby położyć kres
szamotaninie.
– Chciał go zabić?
– Nie. Myślał, że ja mu lada chwila łeb ukręcę, więc zawczasu
interweniował.
– Gdzie jest ten zbój?
– W kuchni, pod strażą.
– Wybacz mi. – Westchnęła z rozpaczą. – Tak się zbłaźniłam.
Powiedział, że jest z elektrowni, znał moje nazwisko, pokazał jakąś
legitymację. I powiedział, że ty pozwoliłeś mu wejść do domu.
– Kapitan Alexander Reid jest... a raczej był... moim znajomym –
mruknął Miles ponurym głosem. – Nawet myślałem, że dobrym
znajomym.
– Nadal jest w wojsku?
– Już nie, ale o tym później. Musisz szybko wrócić do domu i przebrać
się, bo szczękasz zębami. Dasz radę się wspiąć?
– Oczywiście – odparła zuchowato. – Nie masz pojęcia, ile razy tu
zbiegałam i wbiegałam.
– Na to liczyłem, a jednak, gdy Reid powiedział, że spadłaś ze skały,
dostałem szału. Dobrze, że Morganowie byli ze mną.
– Chyba i tak byś go nie zabił, prawda? – spytała przestraszona.
– Nie warto za takiego typa siedzieć w więzieniu, ale jednak miałem
ochotę udusić go za to, że wywiódł cię w pole.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W kuchni ujrzeli klasyczną scenę z filmu kryminalnego, która w innych
warunkach mogłaby się wydać komiczna. Reid siedział na krześle, ręce
miał wykręcone i skrępowane, zakrwawioną wargę, jedno oko zapuchnięte
i podsiniaczone. Chris Morgan, dwumetrowy olbrzym, stał obok niego z
groźną miną, jakby spodziewał się, że jeniec zechce uciekać lub stawiać
opór. Jego ojciec, równie potężnie zbudowany, oparł się o szafkę i oglądał
swój pistolet. Coś w jego pozornie niedbałej postawie mówiło, że lepiej
nie próbować mu się sprzeciwiać.
Miles nie pozwolił Elinor przyjrzeć się unieszkodliwionemu
porywaczowi. Wyprowadził ją z kuchni, kazał wziąć ciepłą kąpiel i ubrać
się w suche rzeczy.
– Co z nim zrobicie? – szepnęła.
– Zadamy mu kilka istotnych pytań. – Groźnie zmarszczył brwi. –
Przygotuję ci gorące picie, więc zaraz po kąpieli przyjdź do kuchni.
Czemu jęczysz? – rzucił zirytowany.
– Przypomniałam sobie o zupie! Pewno się wygotowała.
– Nie przejmuj się. Zresztą nie było czuć spalenizny, więc może Chris
zorientował się i uratował, jeśli jeszcze było co.
– Oby. A ty uratowałeś mnie. – Spojrzała na niego z wdzięcznością. –
Bardzo dziękuję.
– Nie ma za co, bo przecież sama to zrobiłaś.
Przytulił ją na moment i odszedł, polecając, aby rozgrzała się i
osuszyła.
Elinor pomyślała z ironią, że nie może spełnić rozkazu, ponieważ z
powodu braku prądu nie ma ciepłej wody. Zdjęła mokre rzeczy, wrzuciła
je do wanny, prędko opłukała posiniaczone plecy i energicznie wytarła,
aby trochę się rozgrzać.
Potem ubrała się w żółty wełniany sweter i brązowe sztruksowe
spodnie. Niezadowolona uświadomiła sobie, że wszystkie rzeczy, jakie
przywiozła są już albo brudne, albo mokre. Zauważyła gruby sweter
Milesa i po krótkim namyśle postanowiła go włożyć. Wiedziała, że będzie
wyglądała śmiesznie w zbyt obszernym i długim swetrze, ale nie miała
wyboru. Wkładając go przez głowę, z przyjemnością wciągnęła w nozdrza
znajomy zapach. Na nogi włożyła dwie pary skarpet i mokasyny.
Doprowadziła też do porządku wilgotne włosy i dyskretnie się
umalowała, ponieważ nie chciała wyglądać jak osoba śmiertelnie
przestraszona.
Na progu kuchni stanęła jak wryta, ponieważ sąsiadów już nie było, a
Reid siedział oswobodzony, bez więzów na rękach. Wstał na jej widok,
więc cofnęła się o krok i rzuciła Milesowi przerażone spojrzenie.
– Nie bój się, Neli – uspokoił ją i wziął za rękę. – Daję słowo, że
Alexander nic ci nie zrobi.
Reid poczerwieniał ze wstydu.
– Pani Gibson, przysięgam, że przedtem też nie chciałem pani
skrzywdzić.
– To dlaczego przyłożył mi pan nóż do gardła?! – krzyknęła ze złością i
wyrwała rękę. Podeszła do Reida i pałającym wzrokiem spojrzała mu
prosto w oczy. – Za to, że przez tyle dni nas pan dręczył, powinien znaleźć
się za kratkami i tam zastanowić nad swoim postępowaniem. Chciał pan
otruć psa, straszył małe dziecko, mnie groził nożem... co z pana za
człowiek?
– Elinor! – Miles chciał znowu wziąć ją za rękę. – Uspokój się...
– Co takiego? Mam się uspokoić? – wybuchnęła. – Ten... ten maniak
uprowadził mnie i chciał zadźgać, a ty mówisz, żebym się uspokoiła!
Dobre sobie! Myślałam, że sam masz ochotę skrócić go o głowę.
– Przyznaję, że miałem. – Zmusił ją, by usiadła koło okna i podał
kubek. – Proszę, napij się.
Rzuciła wściekłe spojrzenie Reidowi, który zdawał się jakiś mniejszy,
skurczony i wyglądał inaczej niż człowiek, który ją uprowadził. Złym
okiem popatrzyła na Milesa i mruknęła:
– Dlaczego już nie chcesz go zabić?
– Chociaż byłoby to zrozumiałe – odezwał się Reid. – Pani Gibson, jest
mi naprawdę strasznie przykro i wiem, że nie powinienem był pani w to
mieszać. Gdy zobaczyłem, że pani zleciała ze skały, chciałem się zabić.
– Co panu przeszkodziło? – syknęła, pogardliwie wydymając usta.
– Olbrzym, który mnie dogonił i złapał za kark. Zupełnie mnie
zaskoczył – przyznał zawstydzony. – A potem Miles mnie dopadł i zaczął
tak grzmocić, że już żegnałem się z życiem.
– Niewiele brakowało, a rzeczywiście byś się przeniósł na tamten świat.
Uratował cię pan Morgan, bo...
– Takie buty z cholewami. Ja leżałam potłuczona i śmiertelnie się
bałam, że bandyta mnie wykończy, a wy zabawialiście się – wybuchnęła
rozżalona. – O mnie nikt się nie zatroszczył.
Milesowi wesoło rozbłysły oczy, ale się opanował.
– Niezupełnie. Ja, w przeciwieństwie do Alexandra, wiedziałem, że
znasz każdy milimetr skały.
– Co z tego? I tak mogłam się zabić. – Skrzywiła się. – Aż dziw, że nie
pogruchotałam sobie kości, bo cała jestem posiniaczona.
– Dostaniesz maść...
– Nie chcę żadnej maści! – Spojrzała na Reida wzrokiem bazyliszka. –
Straszył mnie pan przez telefon, odciął prąd w domu, zagroził nożem i
uprowadził. Panie kapitanie, żądam wyjaśnienia, dlaczego się pan na mnie
uwziął.
– Zemsta jest rozkoszą bogów... – rzekł Miles sentencjonalnie. –
Alexander właśnie odkrył, że śmiertelnicy powinni się jej wystrzegać.
– Bardzo to ładnie powiedziane – mruknęła z kwaśną miną – ale
niewiele wyjaśnia.
Reid drżącą ręką oparł się o krzesło.
– Pani Gibson, daję pani słowo, że za nic bym. pani nie skrzywdził. Ja
tylko chciałem...
– Użyć mnie jako przynęty – dokończyła ostrym tonem.
– To pana własne słowa. Szkoda, że nie udało się zgodnie z planem,
co?
– Alex, usiądź – rzekł Miles rozkazująco. – Zrobię kawę, a ty w tym
czasie mów. Jesteś nam winien wyjaśnienie.
Reid usiadł naprzeciw Elinor i przez chwilę patrzył na nią
przygaszonym wzrokiem.
– Przeszedłem na emeryturę w tym samym czasie, co Miles. Ale moja
żona była zachwycona życiem wojskowych, więc emeryta natychmiast
rzuciła.
– Wygląda na to, że wojskowi nie mają szczęścia do żon – wycedziła
Elinor z ironią. Miała pretensję do Milesa, że nie zadzwonił na policję i
dlatego nie zważała na to, co mówi.
– Bardzo panu współczuję, ale nie rozumiem, jakim sposobem odejście
żony może doprowadzić do takich czynów.
– Proszę mi mówić po imieniu – nieśmiało zaproponował Reid.
– Nie warto – burknęła niegrzecznie – bo nie zanosi się na to, byśmy
zostali znajomymi.
– Prosiłaś o wyjaśnienie – spokojnie przypomniał jej Miles – więc nie
przerywaj i pozwól Alexandrowi mówić.
Elinor uważała, że powinna obrazić się i z podniesioną głową odejść do
domu, ale ciekawość zwyciężyła. Musiała dowiedzieć się, dlaczego były
kapitan postanowił terroryzować kolegę z wojska, niemal przyjaciela.
Reid napił się kawy i zaczął swą opowieść:
– Zna pani Milesa od dawna, więc to pozwoli pani zrozumieć...
– Śmiem wątpić – bąknęła pogardliwie. – Narażanie dziecka, próba
otrucia psa...
– Tyle trucizny by go nie zabiło – bronił się speszony Reid.
– Przysięgam na honor matki, że nic nie wiedziałem o dziecku. Tylko
Miles był moim celem. Chciałem pozbyć się psa, przyznaję, ale liczyłem
tylko na to, że zostanie odesłany do weterynarza.
– Dlaczego uwziął się pan na Milesa? – zapytała groźnie.
– Przestań. – Miles położył dłoń na jej ręce. – Więcej cierpliwości, a
może się dowiemy. Słyszałem, Alex, że chorowałeś...
– Załamanie nerwowe – wyznał Reid. – Gdy jako tako się pozbierałem,
lekarze poradzili mi, żebym wyjechał w spokojną okolicę i wypoczął.
Wybrałem Tintern, bo bywałem tam z rodzicami; chodziliśmy na spacery,
łowiliśmy ryby i tak dalej. Uważałem, że pobyt w miejscu lubianym w
dzieciństwie dobrze mi zrobi. Moja siostra, która chce mnie zabrać do
siebie, też miała przyjechać, ale z powodu śniegu nie dotarła ze Szkocji.
Żeby jakoś zabić czas do jej przyjazdu, wybrałem się na wyścigi w
Chepstow i tam zobaczyłem Milesa. – Twarz wykrzywił mu bolesny
skurcz. – Wtedy jakiś diabeł we mnie wstąpił i do głosu doszło moje alter
ego. Widzi pani, obaj byliśmy w Sandhurst w tym samym czasie, ale ja
bezpośrednio po szkole, a on po Oksfordzie, z dyplomem... Elinor zrobiła
zdziwioną minę.
– Widzę, że to panią zaskoczyło. Jestem od Milesa o trzy lata młodszy i
to może stanowić mój pierwszy zarzut wobec niego. On zawsze zdobywał
najwyższe nagrody, a na ostatni bal zaprosił najpiękniejszą dziewczynę
pod słońcem. Potem obaj dostaliśmy się do Royal Green Jackets, ale on
awansował błyskawicznie, a ja w żółwim tempie. Po wojnie w Zatoce jego
odznaczono, a mnie nie. Chyba w związku z tym wszystkim na wyścigach
mi się zebrało i chwilowo straciłem rozum. Nagle właśnie on wydał mi się
odpowiedzialny za moje złamane życie.
– Niech cię diabli! – zawołał Miles. – Dlaczego?
– Nie wiem. Ale wracajmy do dawniejszych czasów. Szalę przeważył
chyba fakt, że dowódca polecił nas do służby specjalnej. Obaj zdołaliśmy
przetrzymać pięć tygodni morderczego szkolenia, podczas którego rzucają
człowieka w najgorsze warunki i sprawdzają, jak sobie radzi.
– Chwilami było rzeczywiście ciężko – przyznał Miles.
– Obaj zdaliśmy testy na wytrzymałość – ciągnął Reid – a potem
musieliśmy poddać się ostatecznemu sprawdzianowi. Wszyscy członkowie
służb specjalnych byli obecni, od dyrekcji począwszy, na żołnierzach
skończywszy. Każdy z nas musiał stanąć przed zebranymi i przekonać ich,
że jest zdolny dowodzić innymi. W ramach systemu demokratycznego
wszyscy, łącznie z żołnierzami, mieli prawo głosować. Milesa przyjęto,
mnie zniszczono, starto na proch.
– Wcale nie było tak strasznie, jak opowiadasz – sprostował Miles.
– Dla mnie to była tragedia. Spośród stu sześćdziesięciu uczestników
kursu przeszło tylko pięciu, i ty byłeś jednym z nich – rzekł Reid z
goryczą. – Przez pięć tygodni cierpliwie znosiłem wszelkie niewygody,
maszerowałem po sto kilometrów dziennie, dźwigałem ciężary
przekraczające moją wagę, wytrzymałem dni głodu i chłodu, gdy nie
wolno było przyjmować od nikogo jedzenia ani dachu nad głową.
Myślałem, że po takich wyrzeczeniach zasłużyłem na nagrodę. To, że
mnie odrzucono, stanowiło upokorzenie nie do zniesienia. Dla mnie i dla
żony.
– Ale to dawne dzieje. – Miles pokręcił głową. – Dlaczego tak długo
czekałeś, żeby się odegrać?
Reid zaśmiał się nerwowo.
– Wcale nie zdawałem sobie sprawy, że chcę się mścić. Człowieku, ja
ciebie podziwiałem i nigdy o nic nie oskarżałem. Po odejściu żony byłem
załamany, ale leczyłem się i próbowałem jakoś na nowo ułożyć sobie
życie. Naprawdę byłem przekonany, że mnie wyleczono, ale gdy cię
ujrzałem, coś musiało przestawić mi się w głowie. Jakieś Ucho mnie
podkusiło, żeby ci pokazać, że ja też potrafię być górą. Przysięgam jednak,
że nikomu nie chciałem zrobić krzywdy.
– Naprawdę? – pogardliwie prychnęła Elinor i wstała. – Wolałabym
więcej z panem się nie spotkać. Zostawiam przyjaciół i wracam do
swojego domu. Ile spakować rzeczy...
– Zaczekaj!
Miles ruszył za nią do drzwi, lecz odwróciła się i syknęła ze złością:
– Nie będę czekać. Kapitan Reid jest twoim kolegą, więc na pewno nie
masz do niego wielkiej pretensji. Aleja zleciałam ze skały i śmierć zajrzała
mi w oczy, więc jedyne, czego teraz pragnę, to ciszy i spokoju w moim
domu. Na szczęście nie będę się bała, gdy zadzwoni telefon.
Usta Reida wykrzywił ból.
– Bardzo, bardzo panią przepraszam. Jeszcze raz przysięgam na
wszystkie świętości, że nie zrobiłbym pani nic złego. Chciałem przez
panią dobrać się do Milesa.
– Nie rozumiem, dlaczego – burknęła rozdrażniona. – Nic dla niego nie
znaczę, jestem tylko najbliższą sąsiadką.
Twarz Milesa zastygła na moment.
– Neli, wiem, że wystraszyłaś się jak nigdy w życiu...
– Wystraszyłam! On mógł mnie zabić!
– Przecież Alexander nie zepchnął cię ze skały; to był twój pomysł –
przypomniał łagodnie.
Gniewnie popatrzyła na obu mężczyzn, wysoko uniosła głowę i
powiedziała:
– Wtedy zdawało mi się, że jest to jedyne wyjście z niebezpiecznej
sytuacji. Myślałam, że tylko w ten sposób mogę uratować życie, a teraz się
okazuje, że głupio postąpiłam. Pakuję się i odchodzę.
Miles nie zdołał jej zatrzymać. Kwadrans później opuściła Cliff House
sama, ponieważ nie życzyła sobie towarzystwa. Rozgniewana zatrzasnęła
drzwi Cliff Cottage i zasunęła wszystkie zasuwy. Włączyła ogrzewanie,
nastawiła czajnik, mokre rzeczy, łącznie z suchym swetrem Milesa,
wrzuciła do pralki. Potem usiadła przy kuchennym stole, ukryła głowę w
ramionach i rozpłakała się.
Łzy pomogły, poczuła się odrobinę lepiej i przestała mieć tyle pretensji
do Milesa i Reida. W Cliff House dusiła ją wściekłość, ponieważ Miles
stanął po stronie niedawnego przeciwnika. Ach, mężczyźni! Chętnie
wysłałaby wszystkich na najdalszą planetę, oczywiście najpierw Olivera,
Milesa i Reida. Przygotowała sobie drugą kawę, którą wypiła duszkiem.
Wstyd jej było, że po okropnych przeżyciach czuje głód, ale żołądek
zaczął dopominać się o swoje prawa. W Cliff House został garnek ze
świeżą zupą, a w swojej lodówce znalazła tylko mrożonki i resztę chleba,
którego nie zdążyła zjeść, nim Miles zabrał ją do siebie.
Zjadła grzankę z marmoladą i kilka czekoladowych ciastek nie
pierwszej świeżości. Potem poszła na górę, odłożyła słuchawkę na bok,
rozebrała się i położyła. Zasnęła, ledwo przyłożyła głowę do poduszki.
Obudził ją natarczywy dzwonek i łomotanie do drzwi. Spojrzała na
zegarek; dochodziła godzina siódma. Bolało ją całe ciało, ale zwlokła się z
łóżka i narzuciła podomkę.
– Elinor! – krzyczał Miles. – Jesteś tam? Zeszła na parter i uchyliła
drzwi.
– Jasne, że jestem! – mruknęła naburmuszona. – A gdzie mam być?
Spałam.
– Twój telefon nadal nie działa.
– Działa, ale odłożyłam słuchawkę na bok.
– Czemu? Nie przyszło ci do głowy, że będę się niepokoić, jeśli się nie
odezwiesz?
– Nie. – Ziewnęła głośno. – Uważałam, że jesteś zbyt przejęty
kumplem, żeby martwić się o mnie.
– Nie bądź dziecinna. Wpuścisz mnie?
– Nie.
Milesowi niebezpiecznie zwęziły się oczy.
– Jeszcze nie przeszły ci dąsy?
– Dąsy! – powtórzyła lodowatym tonem.
Usiłowała opanować nową falę złości, lecz bez skutku, zatrzasnęła więc
drzwi i pozasuwała zasuwy. Ponownie rozsadzała ją wściekłość, więc aby
rozładować napięcie, niemal biegiem obeszła dom, wszędzie zasłoniła
okna i zapaliła lampy. Prawidłowo odłożyła słuchawkę i poszła do
łazienki, aby się wykąpać. Siedząc w gorącej wodzie, czytała kryminał z
tym większą przyjemnością, że prawdziwe zagrożenie minęło.
Zadzwonił telefon, lecz nie odebrała, ponieważ nie miała ochoty
wychodzić z kąpieli, przyjemnie kojącej poturbowane ciało. Po godzinie
poczuła się dużo lepiej, więc wyszła z wanny, wytarła się, włożyła ciepłą
piżamę ojca, grube skarpety, podomkę i poszła do kuchni. Akurat
wstawiała zapiekankę do piekarnika, gdy znowu zadzwonił telefon.
Popatrzyła na aparat złym okiem, ale po chwili wahania podniosła
słuchawkę.
– Już dobrze, Miles – powiedziała znużonym tonem i speszona
przygryzła wargę, gdy usłyszała:
– Kim, u diaska, jest Miles?
– Oliver? Skąd wiesz, gdzie jestem?
– Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, żeby się domyślić, że
uciekłaś do Stavely. Twoja przyjaciółka nabrała wody w usta i nie chciała
zdradzić, gdzie się podziałaś, więc do niej nie miej pretensji.
– Po co dzwonisz? – zapytała chłodno.
– Chyba sobie nie wyobrażasz, że bez sprzeciwu zgodzę się na takie
rozstanie?
– Czemu nie? Powiedziałam ci wszystko, co miałam do powiedzenia.
– Ale ja jeszcze nie powiedziałem. Można wiedzieć, gdzie byłaś przez
te dwa dni, czy to wielka tajemnica? Kilka razy usiłowałem się
dodzwonić, ale bez skutku. Dopiero teraz się udało.
– Telefon nie działał. Czy dzisiaj też już dzwoniłeś?
– Nie, bo dopiero wszedłem do domu. Niektórzy – dodał zgryźliwie –
muszą pracować na kawałek chleba.
Elinor w duchu ucieszyła się, że przedtem dzwonił Miles, a głośno
powiedziała:
– Dobrze, że mi o tym przypomniałeś. Skorzystam z okazji, że
dzwonisz, i powiem, że rezygnuję z pracy.
– Nie przyjmuję tego do wiadomości – zdenerwował się Oliver. – Ani
naszego rozstania. Domyślam się, że was tam zasypało, ale jak tylko
będziesz mogła wyjechać, wracaj i skończmy z tymi głupstwami.
– Niedoczekanie – rzuciła krótko i odłożyła słuchawkę. Dwie minuty
później telefon ponownie zadzwonił.
– Posłuchaj, Oliver...
– Pomyłka. Mówi Miles. Masz kłopoty?
Jego oschły głos wydał się jej podwójnie miły, lecz nie zamierzała mu
tego powiedzieć.
– Nic wielkiego. Poradzę sobie.
– Jestem pewien, że potrafisz wybrnąć z każdej opresji... Wiesz,
przydałabyś mi się w Zatoce.
– A propos – rzekła ostro – czy twój wojskowy przyjaciel jeszcze u
ciebie gości?
– Nie. Chciałem ci o tym powiedzieć, ale przyjęłaś mnie niezbyt
gościnnie.
– Zachowałam się skandalicznie. Przepraszam, przynajmniej za
trzaskanie drzwiami.
– Nadal jesteś zła na mnie, bo nie zakułem Alexandra w kajdanki?
– Trochę, jeśli mam być szczera.
– Biedak już i tak ma za swoje, więc nie miałem sumienia go dobijać.
Małżeństwo mu się rozleciało, a choroba odebrała nadzieję na pracę, na
którą liczył.
– Z tego powodu mu współczuję, ale nadal nie pojmuję, czemu musiał
ciebie dręczyć. I mnie na dodatek, nie mówiąc o Sophie.
– Nie pochwalam jego postępowania, ale trochę go rozumiem. Gdyby
mnie życie tak się pogmatwało i nawet nie mógłbym widywać się z
dzieckiem, to też bym się załamał.
– Wątpię. Gdzie jest teraz twój przyjaciel?
– Wrócił do hotelu w Tintern, bo jutro przyjeżdża jego starsza siostra.
Jest wdową po pułkowniku z Royal Scots Dragoon Guards, więc pewno
zna przykre objawy przechodzenia na emeryturę. – Zawahał się i ciszej
zapytał: – Czy nadal dyszysz chęcią zemsty?
– Chyba już nie. Kapitanowi Reidowi zaszkodziła, więc mnie też by nie
uszczęśliwiła.
– Ale w głębi duszy masz pretensję, że go surowo nie ukarałem?
– Tak – przyznała uczciwie. – Widocznie ulepiono mnie z mniej
szlachetnej gliny niż ciebie.
– Kobieto, przypominam ci, że jesteś z żebra, nie z gliny. – Wybuchnął
śmiechem. – Ale do rzeczy. Po prostu mnie łatwiej zrozumieć, przez co
Alexander przeszedł i co się z nim dzieje.
Do pewnego stopnia szczerze mu współczuję. A ty, moja droga,
wzbudzasz we mnie zupełnie inne uczucia.
– Czyli muszę sobie sama współczuć – rzekła zarumieniona. – Choćby
z tego powodu, że ugotowałam zupę, a nie zjadłam ani łyżki.
– Przyniosłem garnek, więc zjadłabyś cały talerz, gdybyś mnie
wpuściła. – Zaniepokoił się. – Czy to znaczy, że nie masz co jeść? Tu są
jeszcze jakieś kotlety. Co mam z nimi zrobić?
– Usmażyć i zjeść.
– Sam?
– Chyba tak. Ja właśnie odgrzewam maminą zapiekankę z kurczakiem.
– Ale samolub! Hm, czy wolno wiedzieć, dlaczego dzwonił szanowny
Oliver?
– Myśli, że wrócę i wszystko będzie po staremu. Mam przestać się
krygować, tak się wyraził.
– Odważny człowiek – rzekł Miles z uznaniem – ale przez telefon
zawsze łatwiej coś takiego powiedzieć. Ośmieliłby się w oczy?
– Pewno tak. – Zaśmiała się mimo woli. – On jest bardzo... pewny
siebie.
– Ma podstawy?
– Jeśli pytasz, czy go posłucham i zrobię, co każe, to oczywiście nie.
– A czy twoja negatywna ocena mojej wspaniałomyślności wobec
Reida oznacza, że nie przyjmiesz pracy, którą ci oferowałem?
– Nie będę sobie robić na złość, bo pracę trudno znaleźć. Oczywiście,
jeśli nadal chcesz mnie zatrudnić.
– Chcę, czyli jedna sprawa załatwiona. A teraz druga. Rozmawiałem z
Sophie, której znudziło się pilnowanie szczeniąt. Na jutro zapowiedziano
ładną pogodę, więc... może pojedziesz ze mną do Ludlow?
– A czy potem wszyscy się zmieścimy?
– Hedleyowie wrócą swoim samochodem.
Nie wiedziała, czy wypada tak łatwo skapitulować, ale po rozmowie z
Oliverem poczuła się pozytywniej nastawiona do Milesa. Poza tym wyjazd
był przyjemniejszy niż samotne siedzenie w domu.
– Dobrze, chętnie pojadę.
– Może być dziesiąta? Tam zjemy lunch i wrócimy przed szarówką.
– Dobrze. Wobec tego po kolacji biorę się do prasowania, żeby jutro
przyzwoicie wyglądać. Wyprałam swoje rzeczy i twój sweter też.
– Dziękuję, chociaż wolałbym, żeby pachniał tobą.
Jego słowa wywołały gorący rumieniec, więc była zadowolona, że nikt
tego nie widzi.
– Byłam taka zła na ciebie... i na mężczyzn w ogóle... że bezmyślnie
wrzuciłam go do pralki z moimi rzeczami.
– Czy teraz łaskawiej patrzysz na mnie i w ogóle na płeć brzydką?
– Troszeczkę. – Roześmiała się mimo woli. – Chyba że Oliver
zadzwoni i wystąpi z nadętą mową.
– Jeśli sobie z nim nie poradzisz, przyślij go do mnie. Mówię poważnie.
Nie zapominaj, że znam cię od dziecka i pod nieobecność twojego ojca
mogę stanowić podporę i walczyć w twojej obronie.
– Dziękuję, ale wolę sama walczyć.
– Zauważyłem – przyznał sucho, a łagodniej dodał: – Dobranoc, Neli.
Pamiętaj, żeby starannie pozamykać drzwi.
– Już zamknęłam. I to tak, żebyś słyszał!
– Więcej tak nie zrobisz. Nie pozwolę! – ostrzegł.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Nazajutrz przyszedł tuż po dziewiątej. Elinor otworzyła mu drzwi,
poprosiła go do kuchni i mruknęła niezadowolona:
– Umawialiśmy się na dziesiątą, prawda? Siadaj. Mam świeżą herbatę,
napijesz się?
– Z przyjemnością. – Usiadł na wyplatanym krześle i wyciągnął nogi
przed siebie. – Doszedłem do wniosku, że przyjdę wcześniej, bo dzięki
temu przed wyjazdem zdążymy wyjaśnić urazy i pogodzić się.
– Wczoraj przez telefon dostatecznie wytłumaczyłeś swoje stanowisko.
Zjesz coś? Jajek i bekonu nie ma nawet na lekarstwo, ale mogę cię
poczęstować grzankami z dżemem pomarańczowym.
– Chętnie zjem, co dasz. – Rzucił jej filuterne spojrzenie. – Zdążyłem
się przyzwyczaić do posiłków w twoim towarzystwie i wczoraj przy
kolacji było mi smutno samemu.
– Myślałby kto. – Groźnie zmarszczyła brwi. – Jeszcze niedawno w
ogóle nie pamiętałeś o moim istnieniu, więc daruj mi takie ckliwe
dyrdymały.
– To nie są dyrdymały. – Nie spuszczał z niej oczu. – Ten nieszczęsny
epizod z Reidem wydatnie pomógł nam odnowić dawną znajomość. Nie
zapominaj, że wprawdzie z przerwami, ale znam cię całe życie. Chociaż
teraz mogę się przyznać, że gdy tak niespodziewanie się zjawiłaś, zrazu
nie mogłem uwierzyć, że niesforny łobuziak przeistoczył się w piękną,
bardzo kobiecą istotę.
Elinor miała coraz bardziej nachmurzoną minę i burknęła pod nosem:
– To nie pora na takie rozmowy. Za wcześnie. Popatrzył na nią takim
wzrokiem, że oblała się szkarłatnym rumieńcem.
– Wobec tego zostawiam ci wolną rękę i ty wybierzesz
odpowiedniejszą chwilę, żeby temat dokończyć.
– Z góry zakładasz, że mam na to ochotę? – odparowała.
– Jeszcze się gniewasz z powodu Alexandra?
– Nie. Już zdążyłam się wyzłościć i teraz mi go trochę żal. Chociaż
nadal nie rozumiem, czemu tak uwziął się na nas.
– Też nie bardzo pojmuję, ale z drugiej strony wierzę, że widział siebie
jako zupełnie przegranego, a ja byłem tym, któremu zawsze wszystko
idzie jak po maśle, zawodowo i w życiu prywatnym.
– Nie wiedział, że się rozwiodłeś?
– Wiedział. Ale zjawiłaś się ty, czyli kolejna piękna kobieta u mego
boku. A jemu wszystko się zawaliło i pogmatwało. Przed twoim
przyjazdem był zadowolony z tego, że zakłócił mi spokój, zmusił do
odesłania dziecka i państwa Hedleyów, do pozbycia się psa. Wczoraj
przysięgał, że był usatysfakcjonowany, chciał wrócić do hotelu, przespać
się i jechać do Szkocji. Ale zobaczył nas razem, pomyślał, że się kochamy
i zazdrość oraz wściekłość kazały mu nadal mnie dręczyć.
– Dlatego dzwonił i chichotał, a potem odciął prąd?
– Tak.
– A co chciał osiągnąć przez porwanie?
– Było tak, jak mówił: stanowiłaś przynętę, na którą mnie zamierzał
złapać. – Wzruszył ramionami. – Czuł potrzebę spotkania oko w oko.
– Nadal nic nie pojmuję. Załóżmy, że nie spadłabym ze skały, tylko
dalej za nim szła i wy byście nas dogonili. Jak potoczyłyby się wypadki?
– Miał zamiar wykorzystać cię do tego, żebym przyznał, że on
zwyciężył. Umyślił sobie, że gdy nadbiegnę, popchnie cię na krawędź i
tym samym sprawi, że będę bezradny. Liczył na to, że uznam swą porażkę,
a wtedy wszystko się skończy.
– I ty wierzysz w takie brednie? – rzuciła, pogardliwie wydymając
wargi.
– Sam nie wiem... Twierdził, że gdy spadłaś, przeraził się jak nigdy w
życiu. Prawie natychmiast złapał go Chris, z zaraz potem ja dopadłem.
Grzmociłem go niemiłosiernie, więc pan Morgan wystrzelił w powietrze, a
wtedy dzielny kapitan Reid załamał się i rozpłakał.
– Aha. To dlatego tak serdecznie mu współczułeś.
– Nie tyle z powodu łez, co dlatego, że było mu potwornie wstyd, że się
rozkleił. Zostawiłem go pod strażą Morganów i pobiegłem po ciebie.
– A gdybyś mnie nie znalazł? Gdybym naprawdę spadła ze skały i
roztrzaskała się?
Miles wstał i pociągnął ją za rękę.
– Właśnie myśli o takim rozwoju wypadków odebrały mi sen na całą
noc. Dlatego tak wcześnie wstałem i nie mogłem nic przełknąć, zanim nie
przekonałem się na własne oczy, że jesteś cała i zdrowa. I śliczna... –
dodał przytłumionym głosem. Przyciągnął ją i pocałował. Po długim
czasie uniósł głowę i zajrzał w jej zdumione oczy. – Tylko nie opowiadaj,
że na to też za wcześnie, bo nie uwierzę.
Ponownie ją pocałował, tym razem trwało to tak długo, że zapomniała,
która godzina i jaki dzień. Zapomniała o wszystkim. Istniały jedynie jego
usta i ręce, którymi budził w niej dotąd nie znane uczucia. W ostatnim
przebłysku świadomości pomyślała, że jeszcze chwila, a żadne z nich nie
będzie w stanie się opanować. Z nadludzkim wysiłkiem odepchnęła go i
stanęła za stołem.
– Podobno mieliśmy jechać po twoją córkę – szepnęła, łapiąc oddech
jak ryba bez wody.
Miles tak mocno zacisnął palce na poręczy krzesła, że zbielały mu
kostki.
– Szkoda. Najchętniej poszedłbym z tobą do łóżka – wyznał szczerze.
– I myślisz, że ja bym się zgodziła, tylko dlatego, że ty masz ochotę? –
zawołała oburzona.
– Nie. Po prostu uczciwie mówię, co czuję. Łudzę się, że ty czujesz to
samo, ale nie jestem pewien. Doświadczenie mnie nauczyło, że kobiety
reagują inaczej niż mężczyźni.
– Nie wiem, jak reagują inne kobiety – wycedziła chłodno.
– Ale ja to ja i mam swoje zasady, których staram się trzymać.
– Jeśli powiesz, jakie są, postaram się też ich przestrzegać – powiedział,
starając się opanować.
– Naprawdę? – spytała podejrzliwie.
– Pewno gorzko tego pożałuję, ale obiecuję, że się zastosuję – odparł z
krzywym uśmiechem.
– Dobrze. Więc po pierwsze, jeśli mamy razem pracować, lepiej się nie
angażować...
– Z Oliverem udało ci się jakoś obejść tę zasadę.
– Nie udało i wiesz, jak się skończyło. Poza tym z nim było inaczej...
Urwała zaczerwieniona, a oczy Milesa zrobiły się lodowato zimne.
– Chcesz powiedzieć, że byłaś w nim zakochana?
– Nie. – Speszona przygryzła wargę. – Teraz wiem, że go nie
kochałam... gdybym to wcześniej sobie uświadomiła, byłoby mniej
przykrości.
– Więc w czym rzecz?
Zastanawiała się przez chwilę, co powiedzieć. Nie wiedziała, czy lepiej
wymyślić jakiś prawdopodobny powód, czy powiedzieć prawdę, łudząc
się, że Miles właściwie ją zrozumie.
– Chyba było oczywiste – zaczęła z oporami – że gdy mnie
pocałowałeś, ja... tego... my...
– Rozpaliliśmy się? – dopowiedział półgłosem.
– Tak. – Zarumieniła się jeszcze mocniej. – To mi się... nie zdarza... z
innymi.
– Naprawdę? – Triumfalnie rozbłysły mu oczy. – Nawet z
narzeczonym?
Potwierdziła skinieniem głowy.
– Oczywiście możliwe, że w moim wypadku przyczyna jest bardzo
prosta – ciągnął aksamitnym głosem. – Może to tylko kwestia instynktu,
chociaż chwaliłem się, że zawsze trzymam się w karbach. To chyba
nieprawda. Elinor, przyznaję się, że z trudem trzymam się z dala od ciebie.
– Skoro tak – powiedziała z bijącym sercem – pomysł, żebyśmy razem
pracowali jest nie do przeprowadzenia.
Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, a potem cicho zapytał:
– Nawet jeśli obiecam, że cię nie dotknę... chyba że mnie zachęcisz.
– A zastosujesz się do zakazu?
– Spróbuję, chociaż po wczorajszych wydarzeniach będzie mi trudno.
– Dlaczego akurat po wczorajszych?
– Bo gdy pomyślałem, że mogłaś się roztrzaskać u podnóża skały,
poczułem się tak, jakby połowa mnie umarła. – Wpił w nią rozgorzały
wzrok. – Nie zrozum mnie źle, bo to nie znaczy, że nagle zdałem sobie
sprawę, że cię kocham. Wystarczy mi wspomnienie bezsensownego
zadurzenia w Selinie. Uczucie, z jakim spojrzałem w dół stoku, było
zupełnie inne.
– Pewno podobne cię ogarnia, gdy Sophie znajduje się w
niebezpieczeństwie – podpowiedziała szeptem. – Byłam pod twoją opieką
i mnie nie upilnowałeś.
– Wcale nie czuję się tak odpowiedzialny, nie patrzę na ciebie jak na
córkę... czego przed chwilą dałem jaskrawy dowód. Po prostu wiem, że
chciałbym cię mieć blisko siebie, w jakimkolwiek chcesz charakterze. Jeśli
możesz być tylko sekretarką, trudno, pogodzę się z tym... przynajmniej na
razie. – W jego oczach pojawiły się dziwne błyski. – Ale nie będę kłamał,
że nie chcę więcej. Przez te trzy dni dobrze mi było z tobą, miło, że byłaś
w domu. Czy twoje zasady pozwalają ci pracować z człowiekiem, który
pragnie mieć w tobie przyjaciółkę i towarzyszkę życia?
Patrzyła na niego z niedowierzaniem i starała się zachować pozory
obojętności. Miała złudzenie, że spełniają się marzenia z dziewczęcych lat,
o których już prawie zapomniała: oto Miles mówił jej, że pragnie z nią
spędzić resztę życia.
– Myślę – zaczęła z wahaniem – że przez te dni żyliśmy samymi
nerwami i to dlatego. Proponuję taki układ: najpierw przywieziemy Sophie
i pomogę ci upchnąć najpilniejszą robotę papierkową. Po tygodniu lub
dwóch pojadę do Cheltenham, żeby uporządkować swoje sprawy i
powiedzmy za miesiąc, jeśli uznam, że warto wrócić do tematu,
porozmawiamy.
– A Oliver? – zapytał z kamienną twarzą.
– Dla niego już nie ma miejsca w moim życiu – odparła bez wahania. –
Ale muszę jechać i powiedzieć mu to prosto w oczy, nawet nadal
pracować, jeśli uprze się przy oficjalnym wymówieniu.
– Powiesz mu, że znalazłaś inną pracę?
Długo, poważnie patrzyła na niego, po czym w jej oczach pojawiły się
wesołe iskierki.
– Tak. Teraz nie jest ważne, czy się wścieknie i nie da mi referencji.
Mam nadzieję, że nowy pracodawca nie będzie ich żądał.
Jazda do Ludlow zajęła im więcej czasu, niż przewidywali. Ledwo
zajechali przed Miller’s Arms, z domu wybiegła zniecierpliwiona Sophie.
Była tak podobna do Milesa, że Elinor roześmiała się na głos i zawołała:
– Wykapany tata.
Miles wziął córkę na ręce i podrzucił wysoko do góry. Ucałował pyzate
policzki i cierpliwie wysłuchał zachwytów nad Daisy i szczeniętami oraz
pretensji, że nie przywiózł Meg.
– Wolnego, trajkotko, odsapnij – przerwał potok jej słów. – Meg jest
jeszcze w schronisku. Popatrz, kto ze mną przyjechał. Pani Elinor, córka
państwa Gibsonów.
Sophie popatrzyła na Elinor zmrużonymi oczami i dopiero po chwili
podała rękę.
– Dzień dobry. Znam pani mamę.
– Wiem. Mama dużo mi o tobie opowiadała, więc miło mi, że nareszcie
mam okazję cię poznać.
Sophie uśmiechnęła się zdawkowo, odwróciła do ojca i z ważną miną
oznajmiła:
– Pan Hedley ma grypę, a pani Hedley pomaga przygotować lunch.
Kazała nam iść prosto do jadalni.
Miles i Elinor wymienili znaczące spojrzenia.
– Wczoraj nic nie wspominała o chorobie.
– Może dostał temperatury w nocy.
Weszła pani Hedley; nie ulegało wątpliwości, że jest niewyspana i
zdenerwowana.
– Dzień dobry, panie Milesie. O, Elinor! Co za niespodzianka. Jak to
miło, że się spotykamy. Przepraszam, że lunch jeszcze nie jest gotowy, ale
był lekarz i wszystko się opóźniło.
– Nami proszę się nie przejmować – powiedział Miles. – Jak pani mąż?
– Rano wyszło na jaw, że od dwóch dni czuł się nieswojo, ale nie pisnął
ani słowa. Zna go pan. – Gospodyni westchnęła. – Dziś wreszcie się
przyznał. Ma wysoką temperaturę i fatalnie wygląda. Martwię się, żeby
Sophie się nie zaraziła.
– Teraz będzie jeden kłopot mniej. – Miles objął córkę czułym gestem.
– Zabieramy ją, więc będzie pani mogła całą uwagę i czas poświęcić
mężowi.
– Przecież nie mogę tu zostać – zawołała pani Hedley. – Kto zajmie się
domem?
– Ja mogę pomóc – odezwała się Elinor. – Akurat mam trochę czasu i
nic pilnego do roboty. Jeśli Miles i Sophie zaryzykują zjedzenie tego, co
ugotuję, mogę ich karmić do pani powrotu.
– Bardzo ci dziękuję – pospiesznie rzekł Miles, nim jego gospodyni
zdążyła otworzyć usta. – Jesteśmy bardzo wdzięczni, prawda, Sophie?
Dziewczynka skinęła głową bez entuzjazmu i zwróciła się do pani
Hedley:
– Kiedy pani przyjedzie?
– Jak tylko będę mogła, rybko.
Pani Hedley niepewnie spojrzała na Elinor, którą pamiętała jako
niefrasobliwego urwisa, więc nie miała zaufania do jej kulinarnych
umiejętności.
– Niech się pani nie boi, nie będą głodni – zapewniła Elinor. – Mama
dopilnowała, żebym to i owo umiała gotować.
Gospodyni nieco uspokojona wyszła do kuchni. Lunch był skromny,
ale doskonale przyrządzony i wszystkim smakował. Na deser był placek
beżowy z owocami i lody.
Miles wcześniej postanowił, że wyjedzie tuż po lunchu, ale córka
koniecznie chciała pokazać mu psy.
Czarna suka mieszkała ze szczeniętami w stodole. Elinor przykucnęła
koło wielkiego kosza i spytała, czy można pogłaskać jedwabiste
szczenięta. Sophie pozwoliła i ciężko westchnęła.
– O co chodzi, kochanie? – zapytał Miles.
– Pani Dodd mówi, że Daisy wszystkich nie wykarmi i już kilka
piesków sprzedała. Tatusiu, możemy wziąć jednego?
– Przecież mamy Meg.
Widząc, że oczy dziecka napełniają się łzami, Elinor powiedziała bez
zastanowienia:
– Ja mogłabym wziąć.
– Zastanów się dobrze, bo pies utrudnia życie – trzeźwo zauważył
Miles.
– Naprawdę weźmie pani?! – zawołała Sophie z nadzieją w głosie. –
Pomogę się nią opiekować.
– To ma być ona?
– Tak. – Pokazała palcem. – Ta mi się najbardziej podoba. Zdaniem
Elinor wszystkie szczenięta wyglądały identycznie, ale nic nie
powiedziała. Bardzo lubiła psy i do niedawna zawsze był jakiś w Cłiff
Cottage. W tym momencie uświadomiła sobie, że jej dom rodzinny
niedługo przejdzie w inne ręce. Sophie wyczuła jej wahanie i prędko
dorzuciła:
– Nazywa się Jet.
– Bardzo ładne imię.
– Zawsze zaopiekujemy się nią, gdy będziesz musiała wyjechać –
obiecał Miles z nieprzeniknioną miną.
– Więc klamka zapadła. – Była przekonana, że robi głupstwo, lecz nie
wypadało już się wycofać. Wstała i otrzepała spodnie. – Pójdę zapytać, ile
pani Dodd sobie za nią życzy.
– Pozwól, że to będzie prezent ode mnie – zaproponował Miles. – W
ten sposób chociaż trochę ci się odwdzięczę za wspaniałomyślność.
Nie chciała się na to zgodzić, lecz gdy usłyszała cenę, musiała przyjąć
jego propozycję. Oprócz psa dostała kosz, zapas jedzenia, dwie miski i
obrożę.
Jet nie podobało się rozstanie z matką i przez całą drogę skomliła.
Sophie starała sieją uspokoić, opowiadając, jak dobrze jest w Stavely,
gdzie będą chodzić na spacery i z jakim psem się bawić. Wreszcie obie
usnęły.
– Żałujesz decyzji? – zwrócił się Miles do Elinor.
– Trochę. Wydawałoby się, że ostatnie przygody powinny mnie
wyleczyć z pochopnego postępowania, ale nic z tego. Wpadłam, bo
rozczuliło mnie spojrzenie Sophie.
– Szkoda, że spojrzenie jej ojca tak na ciebie nie wpływa. Popatrzyła na
niego z ukosa.
– Nawet gdyby wpływało, będę się pilnować. Już wystarczająco
skomplikowałam sobie życie. Teraz chcę nawiązać dobry kontakt z
Sophie.
– Dlaczego ci na tym zależy?
– Choćby dlatego, że mam z tobą pracować. – Czuła, że oblewa się
rumieńcem. – Zresztą prosiłeś mnie, żebym czasem was odwiedziła i z nią
się pobawiła.
– Wiem i jestem ci wdzięczny, że się zgodziłaś.
Elinor zamyśliła się, ponieważ powody, dla których pragnęła
zaprzyjaźnić się z dziewczynką, były bardziej złożone. Chciała, aby
Sophie ją polubiła, ale nie tylko dlatego, że to była córka Milesa. Widziała
w oczach dziecka niepewność i niepokój, co wzbudziło w niej
współczucie.
Wspominając własne bezpieczne dzieciństwo, doszła do wniosku, że
Selina bardzo zawiniła wobec córki. Wiedziała jednak, że nie należy
potępiać, jeśli się nie zna wszystkich motywów. W głębi serca była
przekonana, że sama nie porzuciłaby dziecka dla kariery czy małżeństwa z
bogatym człowiekiem, który nie chce mieć pasierbicy.
Miles zerknął na nią i spytał zdziwiony:
– Dlaczego masz taką groźną minę? O czym myślisz?
– Zaczynam uważać, że niepotrzebnie się wyrwałam.
– Rodzice będą ci mieli za złe tego psiaka?
– Ojej! Wcale o nich nie pomyślałam! – zawołała wystraszona. – Tak
się przejęłam obowiązkami, że o rodzicach zapomniałam.
– Nie martw się na zapas. Zanim przyjadą, zdążysz wyszkolić Jet i
będzie jak ta lala. Zresztą będą bardzo zaaferowani przeprowadzką. Mogę
cię uspokoić i zapewnić, że nowy właściciel nie będzie szemrać, jeśli
zobaczy tu i ówdzie pogryzioną boazerię.
Z piersi Elinor wyrwał się głuchy jęk.
– Zapomniałam, że szczeniaki wszystko gryzą. Muszę od razu pozwijać
matczyne dywany...
– Na razie Jet zamieszka u nas – powiedział Miles z naciskiem. – Ty
też byś mogła.
– Ale... – Spojrzała na niego zdumiona. – Ja...
– Wyświadczysz mi wielką łaskę – ciągnął spokojnie. – Sophie
przyzwyczaiła się do tego, że zawsze ktoś jest w domu, a teraz będę
musiał dużo wychodzić w związku z pracami, o których ci mówiłem. Jeśli
się zgodzisz, będzie to dla mnie duża wyręka.
N
Po chwili zastanowienia
Elinor powiedziała:
– Posłuchaj. Chętnie będę u was przez cały dzień, ale na noc
wolałabym wracać do naszego domu.
– Dlaczego? – Nachmurzył się. – Boisz się, że do ciebie przyjdę? Z
Sophie pod tym samym dachem?
– Coś podobnego wcale nie przyszło mi do głowy! – krzyknęła
spłoniona. – Po prostu chcę spać we własnym łóżku, póki Cliff Cottage do
nas należy. Spędziłam tam tyle lat i na samą myśl o przeprowadzce serce
mi krwawi.
– Przepraszam, ulżyło mi. Będziemy ci wdzięczni niezależnie od tego,
ile czasu nam poświęcisz. Zdaję sobie sprawę, że skomplikowałem ci
życie. – Skrzywił się. – Czy bardzo żałujesz, że nieopatrznie przyjechałaś
do rodzinnego domu?
– Nie wiedziałam, co mnie czeka... Rozsądniej było siedzieć w
Cheltenham.
Zajechali przed dom. Miles wyłączył silnik, spojrzał jej w oczy i cicho
zapytał:
– Miałabyś ochotę cofnąć zegar i wrócić do Olivera?
– Nie.
– Kto to jest Oliver? – odezwał się zaspany głosik z tyłu. – Tatusiu,
tatusiu, Jet musi wyjść!
Miles pomógł Sophie wysiąść, Elinor przypięła smycz do obroży Jet i
poszli z nią na pierwszy spacer po ogrodzie.
– Najpierw chciałabym sprawdzić, czy u nas wszystko w porządku –
powiedziała Elinor.
– Pójdziemy z tobą – zadecydował Miles. – Sophie, mocno trzymaj
smycz. Zamkniemy Jet w kuchni, a pani Elinor obejrzy dom.
Gdy przenieśli wszystkie rzeczy do kuchni, zmartwiona Sophie
zawołała:
– Będzie jej tu smutno. Została sama, bez mamy. Miles i Elinor
wymienili znaczące spojrzenie.
– Jeśli będzie bardzo nieszczęśliwa, posiedzę przy niej, pogłaskam,
porozmawiam.
– Naprawdę? – Oczy dziecka rozbłysły. – Obiecuje pani?
– Z ręką na sercu – zapewniła Elinor. – A ty przedstawisz ją Meg i
postarasz się, żeby się polubiły. Obiecujesz?
– Tak. – Spojrzała na ojca. – Dobrze, że pani Elinor może przyjść i nam
pomagać, prawda?
– Mamy wielkie szczęście. – Miles postawił na podłodze miskę z wodą
i poważnie spojrzał na Elinor. – Neli, pilnuj, żeby miska zawsze była
pełna. Pewno zapomniałaś, że psy bardzo dużo piją.
– Zgadłeś.
– Proszę pani – zwróciła się do niej Sophie – czy ja też mogę mówić na
panią tak, jak tatuś?
– Oczywiście, ptaszyno. – Impulsywnie objęła dziecko. – Możesz
mówić mi po imieniu.
– Dziękuję. Dasz mi hamburgera? Bardzo lubię, a pani Hedley mówi,
że to niezdrowe.
– Może raz dostaniesz.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Cliff House pobudowano na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego
wieku. Pierwsi właściciele posiadali bardzo liczną służbę, między innymi
czterech ogrodników, którzy zajmowali się rozległym terenem wokół
domu. Obecnie większość pokoi była stale zamknięta, ponieważ Miles
korzystał jedynie z kuchni, gabinetu oraz dwóch sypialni i łazienek.
Wieczorem Sophie nie chciała iść spać bez Jet, ale przestała się upierać,
gdy usłyszała, że na lunch dostanie hamburgera i lody. Udobruchana taką
perspektywą poszła do łóżka z misiem.
Elinor i Miles usiedli przy kominku w gabinecie i wtedy Miles
powiedział:
– Braki ogrodu zakrył śnieg, ale w domu z każdego kąta wyłazi
zaniedbanie.
– Nie jest aż tak źle – pocieszyła go Elinor. – Najważniejsze, że pani
Hedley dba o Sophie i racjonalnie ją żywi. Domyślam się, że twoja
gospodyni nie uznaje gotowego jedzenia.
– Organicznie wprost nie znosi. Zrobiłaby dla małej wszystko, ale w
jednym nie ustąpi ani na jotę: dziecko musi jeść świeże potrawy, i basta.
Od czasu do czasu łaskawie godzi się dać lody. – Skrzywił się z
dezaprobatą. – Selina nie stosowała żadnych ograniczeń i jadłospis Sophie
pozostawiał wiele do życzenia.
– Mało dzieci wygląda tak zdrowo, więc jej to nie zaszkodziło. Ma
policzki jak rajskie jabłuszka.
– Rzadko miewa takie rumieńce, ale widocznie mróz ją wyszczypał, a
potem w domu się rozgrzała.
– Jak dobrze, że tu tak ciepło. – Przeciągnęła się. – Po zimnych dniach
człowiek bardziej docenia centralne... Ale ogień w kominku to już
niepotrzebny luksus, chociaż przyznam się, że uwielbiam patrzeć na
płomienie.
– Tym większa szkoda, że w ciemną, mroźną noc rezygnujesz z
przyjemności – powiedział Miles sucho. – Dlaczego upierasz się i nie
chcesz tu nocować?
– Bo nie widzę żadnego powodu, żeby zostać. Dobrze wiesz, że
niebezpieczeństwo minęło i nic mi nie grozi. – Wstała, chociaż nie miała
ochoty ruszyć się z miejsca. – No, idę, bo Jet zaczyna się wiercić, więc
muszę ją wyprowadzić. Mam nadzieję, że po drodze zrobi, co trzeba.
– Wybacz, że cię nie odprowadzę, ale nie chcę zostawiać dziecka.
– Jeden stróż mi wystarczy. – Roześmiała się perliście. – Mam
obrońcę-olbrzyma, więc nikt nie ośmieli się mnie zaatakować. Zresztą do
domu mam dwa kroki i nic mi nie będzie.
Miles sceptycznym wzrokiem spojrzał na szczeniaka.
– Nie powiem, żebyś mnie przekonała. Obiecaj, że zadzwonisz. –
Popatrzył na nią znacząco i przytłumionym głosem dorzucił: – Może
zmienisz zdanie albo zatęsknisz za moim towarzystwem.
Wyciągnął ręce, więc przytuliła się do niego. Pocałował ją z takim
zapamiętaniem, że zakręciło się jej w głowie. Nie miała siły oderwać się
od niego, drżała i uginały się pod nią nogi. Otrzeźwiło ją ujadanie Jet i
dopiero wtedy się odsunęła.
– Chyba to oczywiste, jak bardzo cię pragnę – szepnęła. – Jednak jest to
nowość dla mnie i dlatego jestem taka rozdygotana.
Miles wpatrzył się w nią roziskrzonym wzrokiem.
– A Oliver? Przecież był twoim kochankiem.
– Tak mi się zdawało, ale jednak nie był nim w pełnym tego słowa
znaczeniu.
– Jak mam to rozumieć?
– Nie udawaj Greka. Głowę dam, że doskonale wiesz, o czym mówię. –
Drżącą ręką przygładziła włosy. – Spędziłam z nim kilka nocy, to
wszystko. Było przyjemnie, bo nie jest nerwowym żółtodziobem. Ale tak
naprawdę tylko jemu zależało na...
– Więc dlaczego się zgodziłaś?
– Bo wydawało mi się, że go kocham, miałam za niego wyjść i
wiedziałam, że tego ode mnie oczekuje. Poza tym nawet przed sobą nie
chciałam się przyznać, że jestem rozczarowana. Łudziłam się, że kiedyś
będzie lepiej.
– Ale nie zmieniło się na lepsze?
– Niestety. Może z czasem, gdybym była cierpliwsza...
– A czy my potrzebowaliśmy czasu, gdy pierwszy raz się
pocałowaliśmy? Jeśli jest prawdziwy ogień, rozpala się błyskawicznie, a
jeśli go nie ma, nic nie pomoże.
– W końcu zdałam sobie z tego sprawę. – Przykucnęła, aby przypiąć Jet
smycz, po czym wyprostowała się i czarująco uśmiechnęła. –
Najrozsądniej będzie, jeśli pójdę do siebie. W przeciwnym razie ja mogę
zawinić.
– Cudowna myśl! Może przyśni mi się, że przychodzisz do mnie.
– Lepiej, żebyś porządnie się wyspał... i ja też. Patrz, jak takie
maleństwo potrafi ciągnąć. Przyjdę o ósmej, żeby przygotować wam
śniadanie.
– Nie musisz, bo tyle potrafię zrobić. Radzę ci, żebyś jutro dłużej
pospała.
– Szkoda marzyć. – Popatrzyła na skaczącą Jet i roześmiała się. – Ten
budzik wyciągnie mnie skoro świt.
Miles poszedł sprawdzić, czy Sophie śpi i zdecydował się odprowadzić
Elinor prawie do Cliff Cottage. Przed rozstaniem jeszcze raz przypomniał,
że obiecała zadzwonić.
– Przecież Reid pojechał do siostry, więc nie będzie nieprzyjemnych
telefonów.
Omyliła się, ponieważ telefon zadzwonił, ledwo weszła do domu.
Prędko zamknęła Jet w kuchni i pobiegła do pokoju.
– Gdzie byłaś? – zapytał Oliver bez powitania.
Mówił tonem, który nawet anioła wyprowadziłby z równowagi.
– W Ludlow – odparła chłodno. – Chcesz czegoś ode mnie?
– Cholera, po coś się tam wybrała w taki mróz?
– Bo miałam ochotę, to po pierwsze. A po drugie, mój drogi, już raz
wyraźnie powiedziałam, że nic ci do tego, co robię i gdzie jestem.
Oddałam ci pierścionek i niebawem złożę wymówienie. Naprawdę nie
pasujemy do siebie.
– Czy dlatego, że nie odpowiada mi grono twoich mało dojrzałych
znajomych? – rzucił zgryźliwie.
– Częściowo.
– Można wiedzieć, jakie są inne zastrzeżenia?
– Wolałabym, żebyś nie pytał. Ojej, ty...
– Co takiego?
– Przepraszam, muszę kończyć, bo pies załatwił się na środku kuchni.
– Pies? Sądziłem, że lubisz koty.
– To ty je lubisz, ja wolę psy. Gdy pogoda się poprawi, przyjadę zabrać
rzeczy.
– Obowiązują pewne zasady – przypomniał lodowatym tonem. – Nie
zamierzasz pracować nawet do końca miesiąca?
– W tej sytuacji byłoby to krępujące dla nas... i dla pozostałych
pracowników. Mogę zrezygnować z pensji.
– Dlaczego tak źle mnie oceniasz? – syknął. – Chyba trochę się
poznaliśmy... Czy mam rozumieć, że znalazłaś inną pracę?
– Tak, a raczej praca znalazła mnie... Przepraszam cię, ale naprawdę
muszę kończyć, bo pies zachowuje się niedopuszczalnie. Dobranoc.
Zdążyła posprzątać i dać Jet mleka, gdy telefon znowu zadzwonił.
– Dobry wieczór, mówi Linda. Jak się czujesz? Kiedy wracasz?
– Trudno powiedzieć. Przyjadę zabrać rzeczy, bo na razie przenoszę się
do Stavely. Twój ukochany może się wprowadzić, ale nie na stałe, bo
jednak kiedyś wrócę. Wytłumaczę jaśniej, gdy się spotkamy.
Potem zadzwonił Miles.
– Wszystko w porządku? – spytał zniecierpliwionym głosem.
– Prawie. Mam kłopot z Jet, bo nie chce zrozumieć, że ma spać tutaj.
Chyba jakoś wbiję jej to do głowy.
– Dzwoniłem wcześniej, ale było zajęte.
– Rozmawiałam z Lindą. – Nie rozumiała, dlaczego uważa za
konieczne się tłumaczyć, a mimo to dodała: – Oliver też się odezwał.
– Chce, żebyś wróciła?
– Mniej więcej. Chyba zaczyna do niego docierać, że naprawdę z nim
zerwałam.
– Biedak.
Powiedział to tak nieszczerze, że Elinor roześmiała się.
– Nie udawaj. Przecież on nic cię nie obchodzi.
– Racja. Pamiętaj, co ci już mówiłem: jeśli będzie się naprzykrzał,
przyślij go do mnie. Jako przyjaciel rodziny mam obowiązek bronić cię
przed nieproszonymi gośćmi.
– Przed tobą też?
– Teoretycznie tak, ale z tym kłopot nie lada. Aby sobie ułatwić
zadanie, wspominam urwisa, który stale wpędzał w tarapaty moich braci.
Jedną historię pamiętam, jakby to było dziś. Chcesz wiedzieć, kiedy
miałem ochotę sprawić szalonej pannicy tęgie lanie? Wtedy, gdy wlazłaś
na drzewo, z którego nie umiałaś zejść. Harry chciał cię ratować, ale
zwichnął przy tym nogę, więc wezwano mnie, żebym zniósł cię na ziemię.
– Przeprowadziłeś akcję z okropnym ceremoniałem – zawołała
wzburzona. – Po kazaniu, jakie wygłosiłeś, rozpłakałam się i długo nie
mogłam uspokoić.
– Gdybyś teraz była ze mną, chętnie przebłagałbym cię za tamtą
krzywdę.
– Przestań. – Chrząknęła speszona. – Myliłam się, mówiąc, że
niebezpieczeństwo minęło. Powinnam bać się ciebie, a nie Reida.
– Neli, ja tylko pragnę, żebyśmy byli przyjaciółmi.
– Myślałby kto!
– Mówię szczerą prawdę – zapewnił przytłumionym głosem. – Takimi
bardzo bliskimi przyjaciółmi.
Wieczorem ułożyła szczeniaka w koszu, pogłaskała i wyszła z kuchni.
Z chwilą gdy Jet została sama, zaczęła tak przeraźliwie i rozpaczliwie
szczekać, że Elinor zawróciła z korytarza i zapaliła światło. Miała
nadzieję, że to pomoże, lecz nie pomogło. Nie zdążyła zamknąć drzwi,
gdy szczeniak zaczął żałośnie skomleć. W końcu poddała się, zabrała kosz
do sypialni i postawiła koło łóżka. Była zadowolona, że nie widzi tego
matka, która uważała, że miejsce psów jest w kuchni.
Jet grzecznie siedziała w koszu i ślepkami jak paciorki obserwowała
ruchy swojej nowej pani. Gdy Elinor położyła się i zgasiła światło,
wdrapała się na łóżko i wcale nie chciała zejść. Po kilku próbach usunięcia
jej Elinor dała za wygraną. Wygłosiła jednak długą mowę na temat
odpowiedniego zachowania psów, z czego Jet widocznie zrozumiała, że
może robić, co chce.
Zbudziła swą panią o szóstej, Elinor wzięła ją pod pachę, zeszła na dół i
niewiele myśląc, otworzyła drzwi do ogrodu. Jet błyskawicznie zniknęła,
więc czym prędzej narzuciła płaszcz matki, wciągnęła kalosze, wzięła
latarkę i wybiegła. Daleko w ciemności migała kulka, tocząca się prosto
do Cłiff House. Nie zdążyła złapać jej w porę, więc zapaliło się światło i
po chwili na progu stanął Miles.
– Co się dzieje?! – krzyknął zaintrygowany. – Włamał się ktoś do
ciebie i potrzebna pomoc?
– Nie... Jet... – wysapała. – To przez nią... bo mi... uciekła. Miles zaklął
pod nosem, rozejrzał się i zaśmiał na widok psa, beztrosko hasającego po
śniegu. Podniósł szczeniaka, wziął Elinor za rękę i zaprosił do domu.
– Chodź, bo na pewno zmarzłaś.
W kuchni rozbawionym spojrzeniem obrzucił ją od stóp do głów, więc
zaczerwieniła się jak burak.
– Muszę wracać, bo w pośpiechu zostawiłam otwarte drzwi –
mruknęła. – Powinnam była wyprowadzić Jet na smyczy. Przepraszam za
zamieszanie i mam nadzieję, że nie obudziłam Sophie.
– Pójdę sprawdzić, czy ona śpi i ewentualnie cię odprowadzę. – W
drzwiach odwrócił się i pogroził jej palcem. – Nie byłoby zamieszania,
gdybyś mnie usłuchała i nocowała tutaj.
– Nie byłbyś zachwycony, gdyby Jet u ciebie nabrudziła. Zsiusiała
podłogę, a potem uparła się, żeby spać ze mną.
– Wcale jej się nie dziwię.
Elinor z przyjemnością oparła się o kaloryfer i z ukosa, ale bez gniewu,
popatrzyła na szczeniaka, który spokojnie zasnął. Coraz wyraźniej sobie
uświadamiała, że podjęła się zbyt wielu obowiązków, lecz wiedziała, że
Jet przysporzy najmniej kłopotu. Większym problemem było to, że Sophie
potrzebowała dużo czułości; nad tym zaś, czego potrzebował Miles,
wolała się nie zastanawiać.
– Masz bardzo poważną minę. O czym myślisz?
– O tym, że chyba rozum straciłam, bo wybiegłam na mróz w nocnej
koszuli.
– Obyś tylko się nie zaziębiła. Przyniosłem ciepły koc, proszę. –
Owinął ją szczelnie i mocno objął. – Sophie śpi jak zabita, nawet chrapie,
więc mogę cię odprowadzić, a potem jeszcze trochę się prześpię. Tobie
radzę zrobić to samo. Zamknij psa w kuchni, idź do łóżka, zatkaj czymś
uszy i śpij.
Tym razem rozespany pies nie oponował, że zostaje sam, więc udało
się jej spełnić polecenie. Położyła się i momentalnie zasnęła. Dwie
godziny później obudziła się, umyła i zeszła na dół. Jet powitała ją
radosnym szczekaniem.
– Dzień dobry. Wiesz, jesteś bardzo ładna, ale to niczego nie zmienia i
jak każdy przyzwoity pies będziesz spać w kuchni.
– Przypięła smycz. – Załatwiać się będziesz poza domem, bo tu nie
wolno. Pamiętaj! Masz do dyspozycji cały ogród.
Sophie zjadła gotowane śniadanie bez marudzenia, ponieważ ojciec
obiecał jej, że pojadą po zakupy i odbiorą Meg ze schroniska – Czy będzie
zadowolona, że mamy Jet? – spytała z niepokojem.
– Nie wiadomo. Ale może nauczy ją, jak należy się zachowywać. Jet,
zostaw ten ręcznik! – krzyknął. – Kupimy kość, żeby Jet miała co gryźć.
Chodź, pomożemy Elinor posprzątać, a potem wyprowadzisz psa, żeby nie
nabrudził w samochodzie.
– Najrozsądniej będzie, jeśli zostanę z nią w domu – zaproponowała
Elinor.
– Nie! – zawołała Sophie. – Chcemy, żeby Neli z nami pojechała,
prawda, tatusiu?
– Ma się rozumieć. – Miles miał bardzo zadowoloną minę.
– Przegłosowaliśmy cię.
– Trudno. Wobec tego pojadę, ale coś mi się zdaje, że Jet nie będzie
zachwycona kolejną podróżą.
– Wezmę ją na kolana i będzie jej dobrze. Chodź, Jet, idziemy na
spacer.
– Pamiętaj, córeczko, że wolno ci chodzić tylko koło domu.
– Dobrze. Muszę w tym iść? – spytała, gdy Elinor podała jej płaszczyk.
– Tak, kochanie, bo jest bardzo zimno, a już trochę kaszlesz. Potem w
samochodzie możesz go zdjąć.
Miles stanął przy oknie i cicho powiedział:
– Bardzo cię polubiła.
– Cieszę się. Dzieci nie można zmusić do uczuć i albo kogoś lubią, albo
nie.
– A ty ją lubisz?
– Jak w ogóle możesz pytać! Od razu przypadła mi do serca. Wygląda...
– urwała speszona.
– Dlaczego nie kończysz?
Nie chciała wyznać, że Sophie bardzo przypomina ojca i dlatego
wzbudza jej sympatię, więc powiedziała coś innego, co też było prawdą:
– Czasami ma tak żałosną minę i taki wyraz oczu, że chcę ją przytulić i
postarać się, żeby jedno i drugie zniknęło.
– Wiem, co masz na myśli. – Po twarzy Milesa przemknął cień. –
Teraz, gdy mieszka ze mną, zdarza się to rzadziej. Chyba poczuła się
bezpieczna, bo cały czas jestem w pobliżu, a przedtem nigdy nie
wiedziała, kiedy zobaczy matkę.
– Na pewno bardzo za nią tęskni.
– Mniej, niż przypuszczałem. Zawsze jest markotna po rozmowie z
Seliną, ale nie wiadomo, czy z powodu tego, co matka mówiła, czy też z
powodu tego, czego nie powiedziała. Selina nie jest wylewną matką, więc
przytulaj moją córkę, ile tylko chcesz.
– Dziękuję. – Gdy wróciła Sophie, zapytała: – Jak Jet się spisała? Była
grzeczna?
– Bardzo. Chce mi się pić. Ona też się napije.
W mieście Sophie nie chciała wysiąść bez Jet, więc prędko zrobili
zakupy i pojechali do schroniska. Gdy przyprowadzili Meg, w
samochodzie wybuchła awantura, ale w końcu starszy pies pogodził się z
obecnością przymilnego intruza.
– Jet tęskni za swoją mamą i dlatego tak się tuli do Meg. – Sophie
westchnęła. – Widzicie?
Po powrocie Miles i Sophie poszli z psami na spacer. Elinor zabrała się
do gotowania lunchu, na który podała obiecane hamburgery, a mimo to w
połowie posiłku Sophie odsunęła talerz. Elinor w duchu skarciła ją za to,
że jest rozkapryszona.
– Dlaczego nie jesz? – ostro zapytał Miles.
– Tak lubię hamburgery, a wcale nie mam apetytu i bob’ mnie głową.
Elinor położyła rękę na jej czole.
– Trochę rozpalone. Zrobię ci gorącą kąpiel, a potem położysz się na
kanapie w gabinecie.
– Dobrze – apatycznie zgodziła się Sophie. – A Jet?
– Nie martw się. – Miles spojrzał na Elinor ponad głową córki. – Teraz
jest jej dobrze, bo ma przybraną mamę.
Jet cały czas skakała wokół Meg, która nie mogła się bez niej ruszyć,
ale jako wytresowany pies, cierpliwie to znosiła.
– Bardzo polubiła Meg – orzekła Sophie. – I Meg też ją lubi, prawda?
– Tak, dziecino. – Elinor z niepokojem patrzyła na zaczerwienione
policzki i podpuchnięte oczy, a gdy Sophie zaczęły wstrząsać dreszcze,
powiedziała: – Wiesz, zmieniłam zdanie i nie będziemy się kąpać. –
Prędko ubrała ją w piżamę i wełnianą podomkę. – Chodź, posiedzimy przy
kominku.
– Graacomi. – Sophie wykrzywiła buzię w podkówkę. – I boli...
– Gdzie, kochanie? – Przytuliła ją do piersi. – Wolisz poleżeć w łóżku?
– Tak, ale nie chcę być sama. – Zaczęła chlipać. – Neli, posiedź ze
mną, proszę.
– Dobrze. Idziemy razem. Raz, dwa, lewa, prawa... – Położyła dziecko
do łóżka i przykryła kołdrą. – Skoczę na dół po termofor i zaraz wracam.
– Dlaczego jesteś taka zmartwiona? – zapytał Miles.
– Bo Sophie chyba jest chora.
Zerwał się od stołu i pobiegł na górę, przeskakując po dwa stopnie.
Usiadł na łóżku, pogładził córkę po głowie i, aby ją rozbawić, opowiedział
o tym, jak Jet omal nie wpadła do miski, gdy łapczywie jadła lunch.
– Bądź tak dobry i przynieś coś do picia – zarządziła Elinor.
– Wodę mineralną, sok pomarańczowy czy...
– Wolę lemoniadę.
– Dobrze, kochanie. – Miles przysunął krzesło do łóżka.
– Proszę, Neli. Sophie mówiła, że posiedzisz przy niej.
– Za chwilę. Najpierw umyję ręce. Po wyjściu z pokoju szepnął:
– Dostała gorączki.
– Wiem. Szkoda, że nie ma moich rodziców. Musisz wezwać lekarza.
– Już idę. – Kurczowo schwycił ją za ręce. – Ale...
– Nie martw się, dzieci na ogół mają wysoką temperaturę.
– Pocieszyłaś mnie. – Pocałował ją w czubek nosa. – Zadzwonię po
lekarza i zaraz przyniosę picie. Dziękuję ci.
– Za co?
– Za to, że jesteś ze mną.
Sophie miała rozpalone policzki i mocno podkrążone oczy, ale usnęła.
Elinor usiadła przy niej i pogrążyła się w rozmyślaniach o przedziwnych
kolejach losu. Jako podlotek z daleka podziwiała Milesa i podkochiwała
się w nim, lecz potem prawie o nim. zapomniała. Jedyne informacje
pochodziły od matki, która czasem wspomniała o sąsiedzie. Teraz ich
drogi ponownie się zeszły, a wydarzenia tak potoczyły, że trudno będzie
wrócić do dawnych, bezosobowych kontaktów. Tym bardziej że mieli
razem pracować, a więc codziennie się widywać.
Sophie przebudziła się tuż przed przyjściem ojca i szepnęła ochrypłym
głosem:
– Pić.
– Już ci daję.
Miles nalał lemoniady do szklanki, a Elinor posadziła chorą i podparła
poduszkami. Sophie wypiła duszkiem lemoniadę i bezsilnie opadła na
łóżko.
– Tatusiu, dla Neli też coś przyniosłeś?
– Cały czajnik herbaty.
– Dziękuję, że o mnie pomyślałeś.
– Jakżeby inaczej? I zabrałem książki, bo może niania zechce poczytać.
Ściszył głos, ponieważ Sophie zamknęła oczy.
– Jeśli to cię pocieszy, przyznam się, że teraz bez namysłu ukręciłbym
Reidowi głowę. To przez niego mała nie mogła porządnie się wyleczyć,
tylko musiała jechać do Ludlow.
– Dodzwoniłeś się do lekarza?
– Tak. Przyjedzie przed wieczorem. – Popatrzył na córkę.
– Wygląda żałośnie krucho.
Elinor poklepała go po dłoni.
– Jeśli jest podobna do ojca, a chyba jest, ma żelazny organizm.
Zostanę z nią, a ciebie zawołam, gdy będziesz potrzebny. Przydałoby się,
żebyś wyprowadził Jet.
– Wolałbym zostać z wami, ale jak muszę, to nie ma rady – rzekł bez
entuzjazmu. – Wyprowadzę psy i nakłonię Meg, żeby nauczyła Jet, gdzie
ma się załatwiać.
– To bardzo wskazane.
Po jego wyjściu nalała sobie herbaty, usiadła wygodniej i otworzyła
książkę.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Młody lekarz stwierdził grypę oraz lekkie zapalenie oskrzeli. Zapisał
antybiotyk i łagodny syrop, przypomniał, że chorej należy często dawać
pić, ale nie zmuszać do jedzenia, ponieważ przy temperaturze dzieci nie
mają apetytu. Był pewien, że Sophie prędko wróci do zdrowia. Obecność
Elinor wcale go nie zdziwiła; napomknął niby mimochodem, że medyczna
wiedza jej rodziców trochę się zdezaktualizowała.
Po jego wyjściu Miles rzekł ponurym głosem:
– Złapała zarazki od kogoś w Ludlow. Gdyby nie musiała uciekać
przed Reidem, na pewno byłaby zdrowa.
Elinor podzielała jego zdanie, lecz nic nie powiedziała. Czuła, że gdyby
dostała Reida w swoje ręce, dałaby mu nauczkę, którą zapamiętałby do
końca życia.
Pierwsze dni choroby były bardzo przykre dla Sophie, a wyczerpujące
dla Elinor. Miles miał niespożyte siły i natychmiast spełniał wszelkie
polecenia, lecz był zmartwiony i przygnębiony, mimo zapewnień, że córka
wyzdrowieje.
Sophie często wymiotowała i bardzo się pociła, więc Elinor codziennie
zmieniała i prała pościel. Swoje rzeczy prędko ubrudziła, więc któregoś
ranka poszła do Cliff Cottage i przejrzała szafę w poszukiwaniu czystej
bielizny oraz bluzek.
Nie spała, nawet gdy Miles czuwał przy dziecku, więc po trzech dniach
dała za wygraną i powiedziała stanowczo:
– Posłuchaj głosu rozsądku, bo nie ma sensu, żebyśmy oboje czuwali.
Ja i tak nie śpię, więc będę tu drzemać.
– Nie mogę na to pozwolić, bo się wykończysz. Połóż się do mojego
łóżka i spróbuj zasnąć. Obiecuję, że cię obudzę, jeśli będziesz potrzebna.
– To kiepskie rozwiązanie.
Kłopot polegał na tym, że jej obecność prawie stale była chorej
potrzebna. Sophie zapadała w płytki sen, budziła się i rozglądała.
Uspokajała się, gdy widziała, że Elinor siedzi w pokoju. A najszczęśliwsza
była, gdy ojciec też przy niej siedział, ale martwiła się o Jet, więc szedł
sprawdzić, czy szczeniakowi nie przytrafiło się nic złego.
– Wolałabym zostać na noc – upierała się Elinor. – Nie sprzeciwiaj się.
– Będę ci wdzięczny do grobowej deski. Nie wiem, co byśmy bez
ciebie zrobili. – Uśmiechnął się ironicznie. – Selina nie nadawała się na
pielęgniarkę.
Pod koniec tygodnia Sophie poczuła się lepiej, wobec czego Miles
przestał tak bardzo się niepokoić i pojechał zrobić zakupy. Elinor
postanowiła, że po jego powrocie wykąpie się i umyje włosy. Z drzemki
na krześle wyrwało ją ujadanie psów i natarczywy dzwonek przy
drzwiach.
Sophie się obudziła, więc pogłaskała ją po głowie.
– Pójdę zobaczyć, kto dzwoni i zaraz wracam. Przygładziła
zmierzwione włosy i ociężałym krokiem zeszła na parter. Przez okno
widziała kobietę, ale gdy otworzyła drzwi, serce ją zabolało. Nie miała
wątpliwości, że piękna nieznajoma w białym płaszczu to Selina, która
widocznie postanowiła złożyć nie zapowiedzianą wizytę. Elinor była
potargana, miała poplamioną i wymiętą bluzkę, więc przy eleganckim
gościu poczuła się brudna i zaniedbana.
Przybyła nie raczyła się przywitać ani przedstawić. Wyminęła ją i
opryskliwym tonem rzuciła przez ramię:
– Gdzie jest pan major?
– Wyjechał.
– Od kiedy pomagasz pani Hedley?
– Jestem sąsiadką, nazywam się Elinor Gibson.
– Nieprawdopodobne! – Selina aż przystanęła. – To pani jest tym
urwisem, który wariował z chłopcami? – Obrzuciła ją spojrzeniem, które
niedwuznacznie mówiło, że wygląd sąsiadki nie poprawił się ani trochę. –
To rzeczywiście pani?
– We własnej osobie. – Elinor dumnie uniosła głowę. – Pomagam
Milesowi, bo Sophie jest chora.
– Co jej jest?
– Ma grypę.
– Sieje zarazki?
– Teraz już chyba nie.
– Co znaczy „teraz ”? – zawołała zdenerwowana Selina. – Od kiedy
moje dziecko choruje?
– Od tygodnia.
– Coś podobnego! Myślałam, że Miles lepiej będzie o nią dbał. Gdzie
pani Hedley?
– W Ludlow.
– Ładne rzeczy. – Piękna kobieta gniewnie zacisnęła usta. – Gdzie leży
Sophie?
– W swojej sypialni.
– Nie wiem, gdzie to jest. – Pokręciła głową. – Nie byłam tu od lat.
– Tędy, proszę.
Selina rozglądała się ciekawie i nie omieszkała wyrazić swej
dezaprobaty:
– Ależ tu okropnie. Zapomniałam, że dom wygląda jak koszary. Chyba
bardzo trudno ogrzać te wszystkie budy.
Elinor otworzyła drzwi na końcu korytarza.
– Sophie, przyjechała twoja mama.
Gdy Selina ujrzała wynędzniałe dziecko, wystudiowany uśmiech
zamarł jej na ustach.
– Córeczko! Aniołku! Co oni z tobą zrobili?
Z oczu Sophie trysnęły łzy jak groch. Matka zdawała się jej
nierzeczywistą zjawą.
– Mamusia? – szepnęła.
Selina z ociąganiem przysiadła na brzegu łóżka.
– Tak, kotku. Fatalnie, że masz grypę.
Elinor spodziewała się, że matka porwie dziecko w ramiona, a
tymczasem nic takiego się nie stało. Biedna Sophie niezdarnie wytarła
oczy i nos.
Otworzyły się drzwi. Miles stanął na progu jak wryty i twarz mu
stężała.
– Selina? – rzekł nie swoim głosem.
– Miles!
Była żona wstała płynnym ruchem i zarzuciła mu ręce na szyję, więc
instynktownie ją objął. Selina uśmiechnęła się uwodzicielsko i pocałowała
go w usta, a wtedy ostry ból przeszył serce Elinor, która z konieczności
obserwowała czułą scenę powitania.
– Postąpiłam jak zwykle impulsywnie i dlatego przyjechałam bez
zapowiedzi – szczebiotała Selina i wypielęgnowanymi palcami gładziła
Milesa po policzku. – Dobrze się stało, prawda? Moje biedactwo tak źle
wygląda.
Elinor chciała niepostrzeżenie wyjść, lecz Miles złapał ją za rękę.
– Na szczęście Sophie ma czułą i troskliwą opiekę, bo Elinor przez cały
czas jest przy niej. Czuwa w nocy i od tygodnia nie śpi.
– To widać. – Selina pogardliwie wydęła usta. – Czemu nie zatrudniłeś
wykwalifikowanej pielęgniarki? Doszły mnie słuchy, że masz górę
pieniędzy.
W tym momencie Sophie głośno zapłakała. Elinor automatycznie
chciała podejść, ale Selina ją odsunęła.
– Pani wybaczy – rzekła słodkim głosem i dopiero teraz objęła córkę. –
No, no, kochanie, już dobrze. Nie płacz, mamusia jest przy tobie.
Elinor wymknęła się z pokoju, zbiegła po schodach, wpadła do kuchni i
wzięła płaszcz. Spojrzała na Jet i pogroziła palcem.
– Bądź grzeczna! Ja idę do Cliff Cottage, a ty zostajesz, bo Sophie
będzie przykro, jeśli cię zabiorę.
Poszła prosto do łazienki i napuściła pełną wannę gorącej wody.
Usłyszała, że dzwoni telefon, ale nie miała ochoty wychodzić z kąpieli.
Opadły ją niewesołe myśli, lecz była zbyt wyczerpana i przybita, by
płakać. Przekonała się na własne oczy, że wbrew temu, co Miles mówił,
Selina wcale nie jest mu obojętna. Kiedyś przyznał się, że kochał żonę bez
pamięci i widocznie uczucie nie wygasło.
Umyła się, energicznie wytarła i poczuła trochę lepiej. Wysuszyła
włosy, dzięki czemu znowu połyskiwały kilkoma odcieniami. Ubrała się w
stary sweter i spodnie jeszcze z czasów studiów. Gdy za oknem mignęły
światła, podeszła, aby zobaczyć, kto przyjechał. Poznała samochód
państwa Hedleyów i odetchnęła z ulgą. Nareszcie odprężyła się zupełnie i
uznała, że teraz z czystym sumieniem może zająć się sobą.
Żałowała, że w Cliff House zostawiła czyste rzeczy, których nie będzie
mogła odebrać przed wyjazdem Seliny. O Jet nie musiała się martwić,
gdyż była pewna, że pani Hedley ją nakarmi, a jej mąż będzie
wyprowadzał psy na spacer. To wszystko znaczyło jednak, że ona jest tam
już zbędna.
Przez tydzień niewiele jadła, ponieważ niepokój o Sophie odbierał jej
apetyt, a teraz poczuła ssanie w żołądku. Nie chciało się jej gotować, więc
tylko zaparzyła herbatę i przygotowała dwie grzanki z serem. Zabrała tacę
do bawialni, włączyła telewizor i dowiedziała się, że nadchodzą
bezchmurne dni i nastąpi ocieplenie. Zapowiedziano, że drogi zostaną
odśnieżone, a pociągi zaczną kursować.
– Czyli mogę wracać do Cheltenham – mruknęła zadowolona.
Po ósmej zadzwonił telefon i ten odebrała.
– Elinor, co ci się stało? – zapytał Miles. – Dlaczego uciekłaś?
– Chciałam się umyć. Jak Sophie?
– Nie może przyjść do siebie, bo pojawienie się matki było dużym
wstrząsem. Pyta, czy przyjdziesz powiedzieć jej dobranoc. Przyjechali
Hedleyowie i pani Hedley od razu zabrała się do gotowania. Zapraszam
cię na kolację.
Myśl, że miałaby zasiać przy jednym stole z Seliną, odebrała jej apetyt.
– Bardzo dziękuję, ale byłam taka głodna, że nie wytrzymałam i już
zjadłam kolację. Widziałam przez okno samochód państwa Hedleyów,
stąd wiem, że macie opiekę.
– Fakt, że Hedleyowie wrócili, nie znaczy, że nie jesteś potrzebna mnie
i Sophie, – Ale myślę, że lepiej, żebym dzisiaj się nie pokazywała.
Powiedz Sophie, że przyjdę, gdy... – urwała speszona.
– Gdy jej matka wyjedzie – dokończył Miles ponurym głosem.
– Tak. Czy twoja... czy pani Selina... na jak długo przyjechała?
– Nie wiem... Nie wypada mi ani pytać, ani zabronić jej zostać z chorą
córką.
– To zrozumiałe. Czy będziesz tak dobry i zaopiekujesz się Jet? Chcę
skoczyć do Cheltenham, żeby załatwić kilka spraw.
– Zawsze spełnię każdą twoją prośbę.
Powiedział to takim tonem, że Elinor drgnęło serce i wykrztusiła przez
ściśnięte gardło:
– Dziękuję. Poproś Sophie, żeby chodziła z nią na spacery, gdy
wyzdrowieje.
– Bądź spokojna. Sam zajmę się psem. Selina chce zabrać Sophie do
siebie, bo ma trochę wolnego przed rozpoczęciem prób. Wolałbym, żeby
zostawiła dziecko w spokoju, ale nie bardzo mogę odmówić.
– Oczywiście. Jak Sophie się zapatruje na wyjazd?
– Jeszcze nic nie wie. Posłuchaj, Elinor...
– Przepraszam cię, ale muszę kończyć, bo ktoś się dobija. Do
usłyszenia, ucałuj Sophie.
Odłożyła słuchawkę, otarła łzy i poszła otworzyć. Przed drzwiami stał
elegancki mężczyzna w ciemnym garniturze, kremowej koszuli i
wiśniowym krawacie w kropki.
– Oliver?
– Elinor! – Popatrzył na jej zmizerowaną twarz i zawołał: – Coś ty z
sobą zrobiła?
Kilka minut później zaniosła do pokoju kawę.
– Czy mogę zapalić? – spytał Oliver z kwaśnym uśmiechem. –
Pamiętam, że twoi rodzice są przeciwnikami palenia, ale dziś byłoby mi
trudno obejść się bez papierosa. Rozumiesz mnie, prawda, kochanie?
– Trochę.
– I co? – Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. – Uda mi się nakłonić cię,
żebyś zmieniła decyzję?
– Raczej nie. – Mimo woli uśmiechnęła się. – Ale mam nadzieję, że
pozostaniemy przyjaciółmi.
– Daruj mi ten oklepany frazes.
– Może oklepany, ale wyraża, co myślę.
– Aha. Wiesz, już od jakiegoś czasu podejrzewałem, że dostanę kosza...
ale kiedy to się stało, wcale nie było mi łatwiej. Przepraszam, że niezbyt
elegancko się zachowałem. Z przykrością doszedłem do wniosku, że
jestem za stary dla ciebie; wśród twoich znajomych zawsze czułem się jak
pradziadek. Przyznaję, że lubię kontakty towarzyskie, które mają
konkretny cel, a tak się składa, że na ogół są w interesie firmy. Pomyliłem
się, gdy założyłem, że tobie to będzie odpowiadać. Koniec przemówienia.
Teraz, kochanie, powiedz mi, czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić.
– Czy mogłabym z tobą wrócić do Cheltenham? Przyjrzał się jej
przenikliwym wzrokiem.
– Zmęczyła cię wiejska samotność?
– Coś w tym guście.
– Widzę, że wieś ci nie służy. Nie chcę cię martwić, ale jednak muszę
powiedzieć, że wyglądasz okropnie. Wiem, że opiekowałaś się chorym
dzieckiem, ale chyba jest jeszcze inna przyczyna, że tak zmizerniałaś.
Elinor dobrze znała jego detektywistyczne zdolności, więc wolała bez
pytania wtajemniczyć go w przebieg dramatycznych i
nieprawdopodobnych wypadków. Historia tak go zdumiała, że stracił
panowanie nad sobą i wybuchnął:
– Niesamowite! Naprawdę szantażysta spokojnie odszedł?
– Tak. Koledzy po fachu, wiesz, jak to jest... Miles twierdzi, że jest w
stanie pojąć tok rozumowania tego szaleńca. Użalił się, gdy tamten się
załamał i rozpłakał jak dziecko.
– Tego twojego sąsiada należałoby podać do sądu – rzucił Oliver z
pasją. – Mój Boże, przecież ten drab mógł cię zamordować. Nie dziw, że
tak marnie wyglądasz.
– Niedługo znowu będę okazem zdrowia – zapewniła pogodnie. – 1...
mogę wrócić do pracy... jeśli jeszcze nie znalazłeś nikogo na moje miejsce
i... jeśli to nie będzie cię krępować.
– Ależ, kochanie, jestem zachwycony. – Rzucił jej badawcze
spojrzenie. – Myślałem, że znalazłaś coś tutaj...
– Ja też tak myślałam.
– Czy to znaczy – zaczął ostrożnie – że możesz... z czasem. .. zmienić
zdanie na temat naszej przyszłości?
– Niestety, nie. – Uśmiechnęła się przepraszająco. – Wydaje mi się, że
w ogóle nie nadaję się do małżeństwa.
– Ośmielę się mieć inne zdanie na ten temat. – Spojrzał na zegarek. –
Czas na mnie. Idź spakować rzeczy, a ja, jeśli pozwolisz, włączę telewizor.
Większość rzeczy zostawiła w Cliff House, więc pakowanie zajęło
zaledwie kwadrans. Potem zadzwoniła do Lindy, aby uprzedzić o zmianie
planów i zaczęła wybierać numer Milesa, lecz się rozmyśliła i odłożyła
słuchawkę. Oczami wyobraźni ujrzała wyrzut na twarzy Sophie.
Z miną winowajcy zeszła do bawialni.
– Przepraszam cię, Oliver, jednak nie mogę tak nagle wyjechać, ale
będę ci wdzięczna, jeśli weźmiesz mój bagaż. Jutro przyjadę pociągiem.
– Dobrze. – Wziął torbę. – Ale lekka! Czy wolno zapytać, czemu
zmieniłaś plany?
– Wypada pożegnać się z dzieckiem. Chciałam napisać kilka słów, ale
to nieładnie odjechać bez pożegnania. Bardzo łatwo zranić sześcioletnie
serce.
– Starsze też. – Oliver posmutniał, lecz prędko się opanował. –
Przepraszam, żartowałem. Chore dziecko jest córką pana majora, tak?
– Tak. Dzisiaj przyjechała jej matka, więc nie jestem potrzebna, ale
uważam, że wypada się pożegnać.
Po jego odjeździe wróciła wspomnieniami do swych dawnych uczuć w
stosunku do Milesa. Dla podlotka liczył się nie tyle żywy człowiek, co
elegancki mundur i nimb bohaterstwa, otaczający żołnierzy. Potem Miles
zniknął z jej marzeń, a teraz los ponownie ich zetknął. Rzeczywiście
martwiła się o Sophie, lecz zakochała się w Milesie, tym razem naprawdę,
i była o niego zazdrosna. To z nim nie mogła się rozstać.
Wyrzucała sobie, że znowu postąpiła nierozsądnie. Należało wyjechać i
nie oszukiwać się, że chodzi o uczucia dziecka. Przecież głównym
powodem było to, że chciała zobaczyć się z Milesem.
Nie mogąc znieść myśli, że Miles i Selina są razem, wstała i zaczęła
nerwowo chodzić po pokoju, a wreszcie poszła do kuchni. Nalała wody do
czajnika, oparła się o szafkę i tak mocno zamyśliła, że podskoczyła niemal
do sufitu, gdy rozległo się znane pukanie do drzwi.
– Elinor! – zawołał Miles. – To ja.
Przez ułamek sekundy miała ochotę udawać ”, że nie słyszy, lecz potem
jak na skrzydłach pobiegła otworzyć. Patrzyła na niego bardzo długo, bez
słowa, ponieważ coś w wyrazie jego twarzy mówiło, że przyszedł tu, aby
zostać dłużej. Była tak przejęta tym odkryciem, że nie zwróciła uwagi na
podskakującą Jet.
– Czy można wejść?
Odsunęła się. Miles podał jej smycze, zrzucił skafander i zaczął
zdejmować buty. Aby ukryć zdenerwowanie, Elinor pochyliła się i
pogłaskała psy. Miles w skarpetkach przeszedł do kuchni, więc poszła za
nim.
– Chciałbym poważnie się z tobą rozmówić – rzekł oschle. Zdążyła na
tyle się opanować, że powiedziała spokojnie:
– Wobec tego chodźmy do pokoju. Proszę, siadaj.
– Dziękuję, ale wolę stać. Hmm... widziałem tu niedawno samochód.
– Możliwe.
– Kto przyjechał?
– Dlaczego wtrącasz się w nie swoje sprawy? – Spojrzała na niego
chłodnym wzrokiem. – Uważasz, że tylko ty możesz mieć gości?
– Ja Seliny nie zaprosiłem.
– A ja nie zapraszałam Olivera.
– Czyli miałem rację, gdy doszedłem do wniosku, że mercedesem na
pewno jeździ były narzeczony. A może nie jest już ”były ”?
– Tak samo ja mogłabym zapytać o Selinę – odcięła się. – Jak Sophie?
– Długo nie chciała zasnąć. Popłakiwała i marudziła, ale jakoś pani
Hedley i ja zdołaliśmy ją uspokoić. – Rzucił jej chłodne spojrzenie. – Nie
mogła zrozumieć, dlaczego ciebie nie ma.
– Myślałam, że skoro ma matkę, jestem niepotrzebna – rzuciła
gniewnym tonem.
– Naprawdę? Uczciwie? – Zajrzał jej w oczy. – A może obraziłaś się,
zresztą całkiem słusznie, bo moja była żona okropnie zachowała się wobec
ciebie.
– Proszę cię, usiądź – powiedziała zirytowana. – Trudno rozmawiać,
gdy sterczysz nade mną.
Miles przysiadł na brzegu kanapy.
– Twoja eksżona nie położyła dziecka spać?
– Nie. Selina szybko straciła cierpliwość, bo jej córka dopytywała się o
ciebie. – Wzruszył ramionami. – Sophie tak histeryzowała, że wybrałem
się, żeby prosić cię o pomoc, ale zobaczyłem ten samochód.
– Gdybym wiedziała, że dziecko mnie woła, na pewno bym przyszła.
– Nie chciałem się narzucać i dlatego powiedziałem jej, że masz gości,
ale przyjdziesz rano. Teraz pytam, czy zajrzysz do Sophie? – Wpił w nią
świdrujący wzrok. – Ciekaw byłem, czy jeszcze w ogóle cię zastanę, a
jeśli tak, to czy będziesz sama.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Elinor pierwsza przerwała nieznośną ciszę.
– Faktycznie miałam zamiar zabrać się z Oliverem. To znaczy chciałam
wrócić do mojego mieszkania – dodała pospiesznie. – Ale nie mogłam
wyjechać bez pożegnania z Sophie. Na pewno przyjdę jutro rano.
Miles miał twarz bez wyrazu, gdy po chwili milczenia spytał:
– A potem wrócisz do dawnego życia? I do Olivera?
– Tak.
– Rozumiem – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Wracam tylko do pracy z nim.
– Przecież obiecałaś mi pomagać!
– Ale doszłam do wniosku, że to niepraktyczne.
– Niepraktyczne? – Gniewnie nachmurzył się. – Dlaczego?
– Zaraz ci wytłumaczę. Dość niecodzienne wydarzenia i zbieg
okoliczności sprawiły, że poznaliśmy się bliżej. Potem pielęgnowanie
Sophie jeszcze bardziej nas zbliżyło. Ale dziś zobaczyłam, że nadal
kochasz byłą żonę, a przynajmniej wciąż bardzo cię pociąga. Tego nie
brałam pod uwagę... – Chrząknęła zażenowana. – Trudno ci się dziwić, bo
Selina z bliska jest nawet piękniejsza niż na ekranie. Więc nie warto się
angażować. To wcale nie oznacza, że zapomnę o Sophie. Obiecałam, że
będę ją często odwiedzać i dotrzymam słowa. Wytłumaczę jej tak, żeby
zrozumiała...
– To dobrze, bo może potem będzie umiała mi to wyjaśnić. –
Poczerwieniał z gniewu i schwycił ją za ręce. – Twój tok rozumowania
przekracza moje możliwości. A jeśli chodzi o to, czy Selina mnie
pociąga... w tej kwestii całkowicie się mylisz.
– Nie udawaj! Widziałam was dzisiaj – rzuciła z pasją. – Kiedy cię
pocałowała, wcale się nie odsunąłeś. Przestań! To boli!
Puścił jej ręce i odsunął się. Widać było, że stara się panować nad sobą.
– Przepraszam. Możesz powiedzieć, co takiego zobaczyłaś?
– Widziałam, jak... Twoją reakcję – odparła, odwracając oczy. – Kiedyś
wyznałeś, że jest jedyną kobietą, którą nieprzytomnie kochałeś, a według
mnie nadal ją kochasz...
Popatrzył na nią takim wzrokiem, że poczuła się nieswojo. Przez chwilę
nerwowo splatała i rozplatała ręce, a potem znieruchomiała, jak gdyby ją
zahipnotyzował.
– Zastanawiam się – zaczął przytłumionym głosem – co zrobić, żeby
cię przekonać, jak daleka jesteś od prawdy.
Przyciągnął ją i zamknął w mocnym uścisku. Próbowała się wyrwać,
lecz żelazne ramiona oplotły ją tak ciasno, że z trudem oddychała.
Uprzedzając jej krzyk, pocałował Elinor prawie brutalnie, co ją przeraziło,
a jednocześnie niezwykle podnieciło.
Wziął ją na ręce. Pomimo że się wyrywała, szedł bez wysiłku i lekkim
krokiem po schodach. Nogą otworzył drzwi do sypialni i rzucił Elinor na
łóżko. Chciała wstać, lecz znowu ją złapał, przewrócił na plecy i
przytrzymał.
– Co do pożądania nie omyliłaś się. – Jego gorący oddech owiał jej
twarz. – Ale to ciebie pragnę, a nie Seliny. Myślałem, że zostaniemy
kochankami później, ale widzę, że nie ma co zwlekać. Zresztą, wcale nie
chcę czekać.
– Przestań! – Szarpnęła się. – Proszę! Pożałujesz...
– Może ty będziesz żałować. – Puścił ją, lecz tylko po ty, by ściągnąć z
niej sweter. – Ja na pewno nie.
Rozpaczliwie zaczęła się wyrywać, lecz był nie tylko wyższy i
silniejszy, ale wyszkolony w pokonywaniu różnych przeciwników.
Nierówna walka prędko się skończyła i z łatwością dopiął swego.
Tego było stanowczo za wiele. Elinor czuła się upokorzona i wściekła.
Wybuchnęła płaczem, a mimo to przeżyła upajającą rozkosz. Gdy się
uspokoili, pomyślała z goryczą, że zachowała się jak instrument, na
którym Miles grał po mistrzowsku.
Zakryła oczy i czekała, by Miles poszedł sobie, ale on nadal leżał,
jakby nie miał zamiaru nigdy odejść. Przeciągająca się cisza tak jej
ciążyła, że wreszcie powiedziała martwym głosem:
– Idź już.
– Nigdzie nie pójdę.
Rozsunęła palce i spojrzała w bok. Na twarzy Milesa, w rozświetlonych
oczach, malował się wyraz triumfalnego zadowolenia, widoczny nawet w
nikłym świetle z korytarza.
– Przekonałem cię?
– O czym chciałeś mnie przekonać? – syknęła, pogardliwie wydymając
usta. – O tym, że jesteś silniejszy? I że możesz mi się narzucić, bo jestem
bezbronna? Też wyczyn!
– Narzucić? To według ciebie było narzucanie się? Wrodzona
prawdomówność nie pozwoliła jej skłamać.
– Nie – odparła zrezygnowana. – Dobrze wiesz, że mi się nie
narzuciłeś.
– Żądasz przeprosin?
– Co mi z nich przyjdzie? – Jej oczy rozbłysły gniewnie. – Stało się.
Krzywda została wyrządzona.
Delikatnie pogładził ją po włosach.
– Ucierpiała twoja duma, Neli, i to jest jedyna krzywda.
– Moja duma?
– Wprawdzie chciałem przekonać cię kogo pragnę i jak bardzo, ale
nigdy bym cię do niczego nie zmuszał. Pragnęłaś mnie równie mocno i nie
potrafiłaś ukryć tego, co się z tobą dzieje.
– Wracaj do Sophie.
– Pani Hedley będzie przy niej do mojego powrotu.
– A dlaczego nie matka?
– Bo wyjechała.
– Wyjechała?
– Po nieudanej kolacji Forbes zabrał ją do hotelu.
– Forbes? – Zamrugała, nic nie rozumiejąc. – Kiedy on się zjawił?
– Rano przyjechali razem, ale Selina weszła do domu, a on pojechał
zarezerwować apartament. Kolacją mieliśmy uczcić ich niedawny ślub.
– O! – Uśmiechnęła się ironicznie. – Trójkąt w komplecie. Jesteście
bardzo dobrze wychowani.
– Wcale nie, i kolacja okazała się niewypałem. Ja co chwilę biegałem
do Sophie, Selina mnie krytykowała, a Lloyd Forbes coraz wyraźniej tracił
cierpliwość. W końcu prawie się pokłóciliśmy i odjechali obrażeni.
Zatrzymali się w Chepstow, bo Selina chce spokojnie omówić ze mną
wakacje naszego dziecka.
– A co Sophie na to?
– Nagłe pojawienie się matki zachwyciło ją, ale jednocześnie biedula
jest zdezorientowana. Nie wiem, jak długo Selina wytrzyma w roli dobrej
wróżki, ale mam nadzieję, że zdoła wytrwać przez całe wakacje. –
Pieszczotliwym gestem musnął policzek Elinor. – Wiesz, z punktu
widzenia Sophie idealnie byłoby, gdybyś i ty z nimi pojechała.
Elinor wzdrygnęła się. Wiedziała, że nawet dla dziecka nie zdobyłaby
się na takie poświęcenie. Szorstko odepchnęła Milesa.
– Idź że wreszcie. Jest mi zimno, chcę się ubrać. Zamiast wstać, Miles
przykrył oboje kołdrą.
– Umówiłem się, że jeśli będę potrzebny, zadzwonią po mnie. Nie
wstawaj. Chcę, żebyś została, gdzie jesteś, czyli w moich ramionach.
Popchnęła go mocniej niż poprzednio i mruknęła:
– Panie majorze, ma pan jeszcze tupet po...
– Po czym? – Przytulił ją do piersi. – Po tym, jak namiętnie cię
kochałem?
– Zrobiłeś to celowo, żeby się popisać – burknęła rozgoryczona. – To
miała być kara, a nie dowód, że mnie pragniesz.
– Właśnie, że to drugie – syknął. – Pragnę cię od chwili
nieoczekiwanego spotkania pod twoim domem. – Pocałował ją bez
pośpiechu. – Teraz znowu chcę cię kochać, wcale nie dla popisywania się,
ale dlatego, że tak na mnie działasz. Tym razem będę cię pieścił i kochał
tak wolno i długo, jak będziesz chciała.
Duma podszeptywała Elinor, że powinna udawać, że chce uciec. Miles
zaczął ją delikatnie pieścić i całować tak czule, że prędko ją udobruchał.
Po przeżyciu jeszcze większej rozkoszy niż poprzednio, zasnęli głębokim
snem, jak gdyby chcieli odespać wszystkie noce spędzone przy łóżku
chorego dziecka.
Elinor obudziła się, gdy rozległo się szczekanie psów i kroki na
schodach. Zapaliło się światło i do sypialni weszli państwo Gibsonowie.
Rodzice oniemieli ze zdumienia, a córkę ogarnął palący wstyd.
– Mamusia?... Tatuś? – jąkała się.
– Miles? – zawołała pani Gibson. – Ja... bo... myślałam, że Oliver...
Miles ani trochę się nie speszył. Spojrzał na purpurową Elinor, która
podciągnęła kołdrę pod brodę, i spokojnie wyjaśnił:
– Narzeczeni zerwali zaręczyny.
– Jedyne wyjście, skoro wy tak się zabawiacie – surowo rzekł pan
Gibson i wziął żonę pod rękę. – Chodź, moja droga, nic tu po nas.
Porozmawiamy później, niech oni najpierw się ubiorą.
– Jaki dzisiaj dzień? – zapytała Elinor, gdy za rodzicami zamknęły się
drzwi.
– Czwarty marca.
– Mieli wrócić w przyszłym tygodniu. Dlaczego skrócili pobyt? –
Wyskoczyła z łóżka jak z procy. – Prędzej, ubieraj się i znikaj. – Złapała
się za głowę. – Zostawiłeś psy w kuchni! Pewno cała podłoga mokra.
Litości!
– Opanuj się. – Miles ubrał się błyskawicznie. – Wszystko wyjaśnię i
przeproszę...
– Nie. – Zebrała rozrzucone rzeczy, podeszła do lustra i popatrzyła na
swą zaczerwienioną twarz. – Jak ja wyglądam? Skandal! – mruknęła
przybita. – Dobrze, że jestem dorosła i moje postępowanie nie podlega
karze. – Odwróciła się do Milesa. – Ale wolałabym, żebyś to nie był ty.
– Czemu? Ze względu na rodziców, bo oni woleliby, żeby to był
Oliver?
– Oczywiście. Nie zapominaj, że miałam za niego wyjść! – syknęła
poirytowana. – Och, marny mój los! No, chodźmy, bo chcę jak najprędzej
mieć tę rozmowę za sobą.
Miles odsunął ją na bok.
– Przeze mnie znalazłaś się w niezłych opałach, więc ja pójdę pierwszy.
Nie zważając na jej sprzeciw, pobiegł do kuchni. Na podłodze widniały
ślady po Jet, a pani Gibson trzymała w ręku mokrą ścierkę.
– Psom był bardzo potrzebny spacer, więc mąż je wyprowadził –
powiedziała bez gniewu. – Kupiłeś szczeniaka dla córki? Napijesz się
kawy? Już nastawiam czajnik.
Dyplomatycznie pominęła milczeniem scenę, jaką ujrzała w sypialni
córki i wyjaśniła powody wcześniejszego powrotu z Australii.
– Moja siostra niedawno wybrała się na koncert na cele dobroczynne i
kupiła losy. Wyobraź sobie, że wygrała pierwszą nagrodę i nam ją
odstąpiła. Pobyt na Hawajach dla dwóch osób! Można jechać tylko w tym
tygodniu lub w następnym, więc spakowaliśmy manatki i zmieniliśmy
rezerwację biletów. Udało nam się spędzić jeszcze dwa dni w Sydney i
przylecieliśmy do kraju. Gdyby nie opóźnienie samolotu, bylibyśmy w
domu wcześniej.
Wszedł zmarznięty pan Gibson.
– Brrr! Po australijskich upałach wydaje mi się, że jestem na biegunie.
– Starszy pan rzucił Milesowi zimne, wręcz wrogie spojrzenie. –
Przypominam, sąsiedzie, że sprzedałem ci dom, ale o córce nie było
mowy.
– Tato! – zawołała Elinor od progu.
– Twój ojciec ma prawo żądać wyjaśnień – powiedział Miles.
– Elinor jest dorosłą kobietą i sama za siebie odpowiada, ale ja mam
staroświeckie poglądy i nie podoba mi się to, co widziałem. Jednak nie ma
sensu grzmieć z oburzenia. Jej sprawa, kogo zaprasza do łóżka... – Pan
Gibson nieco się rozchmurzył.
– W tym właśnie sęk, proszę pana. – Miles stanął niemal na baczność. –
Pańska córka wcale mnie nie zaprosiła. To była moja... inicjatywa.
– Moje dziecko, czy to prawda? – spytała zaniepokojona pani Gibson.
– Tak, do pewnego stopnia...
– Wobec tego jednak żądam wyjaśnienia – surowo rzekł pan Gibson.
W tym momencie zadzwonił telefon. Odebrała pani Gibson, lecz zaraz
podała słuchawkę Milesowi.
– Do ciebie. Pan Hedley.
– Słucham? Tak, zaraz wracam. Proszę jej powiedzieć, że już idę.
– Sophie? – zapytała Elinor.
– Tak. Obudziła się i woła mnie.
– Mnie też?
– Owszem, ale wytłumaczę jej, że nie możesz przyjść, bo wrócili twoi
rodzice. Powiem, że przyjdziesz rano. – Spojrzał na państwa Gibsonów. –
Państwo pozwolą, że jutro wszystko wyjaśnię, a teraz chciałbym tylko
powiedzieć, że pragnę ożenić się z Elinor. Mam nadzieję, że państwo mnie
poprą i nakłonią ją, żeby zgodziła się na małżeństwo.
Elinor wyszła z nim i starannie zamknęła drzwi.
– Po jakie licho opowiadasz takie bajki? – rzuciła, ledwo nad sobą
panując. – Już i bez tego sprawa jest zagmatwana.
– Powiedziałem świętą prawdę – rzekł z irytującym spokojem. – Lepiej
byłoby, gdybyś miała czas oswoić się z tą myślą, ale nagły przyjazd
rodziców... i to, co zobaczyli... przyspieszył sprawę.
– Nie musiałeś deklarować się, tylko dlatego że zastali nas in flagranti –
syknęła z pogardą. – To już dawno nie te czasy.
– O tym porozmawiamy później, bo teraz muszę iść. – Pocałował ją w
usta. – Nie zapomnij przyjść rano. Dobranoc.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dawniej często musiała tłumaczyć się przed rodzicami, ale nigdy nie
czuła się tak zawstydzona jak teraz. Wróciła zaczerwieniona, co nie uszło
uwagi jej matki, która jednak udawała, że nic nie widzi.
– Herbata gotowa. Ojciec odniósł walizki, więc korzystając z tego, że
jesteśmy same, powiedz mi prawdę. Zamierzasz wyjść za Milesa?
– Nie – odparła głucho. – Nie miał żadnego prawa tak mówić.
– Z tego, co widziałam na własne oczy, chyba jednak ma pewne
podstawy. – Pani Gibson przytuliła córkę. – Ale teraz zostawmy ten
temat... Kochana, bardzo się niepokoiłam, bo od ponad tygodnia
bezskutecznie próbowałam skontaktować się z tobą. Najpierw dzwoniłam
do mieszkania w Cheltenham; zgłosił się jakiś obcy mężczyzna i
powiedział, że wyjechałaś. Skontaktowałam się z Oliverem i
dowiedziałam, że jesteś tutaj. Dzwoniłam kilka razy, ale nie odbierałaś
telefonu. Dzisiaj próbowałam z lotniska, też bez skutku. Nie
spodziewaliśmy się zastać cię w domu, więc to, że byłaś z Milesem
stanowiło nie lada wstrząs.
– Dla mnie też. – Spojrzała na ojca, który właśnie wszedł. –
Przepraszam, tatusiu, że przeze mnie znalazłeś się w niezręcznej sytuacji.
– Łaskawie wybaczam. – Panu Gibsonowi wesoło rozbłysły oczy. – Już
ochłonąłem z gniewu i teraz widzę komizm sceny, jaką zobaczyliśmy.
– Chodźmy do pokoju – zarządziła pani Gibson. – Jestem zmęczona po
podróży, więc marzę o gorącej herbacie i ulubionym fotelu.
Elinor nalała herbaty i zaczęła opowieść:
– Przyjechałam tu nagle. Po zerwaniu z Oliverem, co nie obyło się bez
awantury...
– Dlaczego zerwaliście? – łagodnie zapytała matka.
– Bo jednak do siebie nie pasujemy.
– Jest za stary dla ciebie – rzekł pan Gibson. – I za poważny.
– Tato! Nigdy nic nie mówiłeś.
– Bo ja nie pozwalałam – przyznała się pani Gibson. – Uważałam, że
lepiej, żebyś sama doszła do takiego wniosku.
– Hmm... – Elinor pokręciła głową. – Więc przyjechałam tutaj lizać
rany. – Popatrzyła na ojca z wyrzutem. – Nie wiedziałam, że sprzedałeś
dom Milesowi.
– Przepraszam. – Pan Gibson miał zakłopotaną minę. – Prosił, żebym
do czasu załatwienia wszystkich formalności zachował to w tajemnicy. A
przed wyjazdem po prostu wyleciało mi z głowy.
Elinor opisała spotkanie z Milesem pod domem i opowiedziała o
wszystkich przykrościach, spowodowanych przez Alexandra Reida.
– O mój Boże! – zawołał pan Gibson. – Dlaczego Miles nie wezwał
policji?
Pokrótce wyjaśniła powody, jakie nim kierowały.
– Dobrze, że nic o tym nie wiedziałam – powiedziała pani Gibson. –
Jak sobie radziłaś w jego domu?
– Chyba za dobrze... Zagrożenie przyspieszyło bieg spraw, dużo
rozmawialiśmy. Potem tu się przeniosłam, wróciła Sophie, rozchorowała
się i...
– Ciężkie sytuacje bardzo zbliżają ludzi, ale wydaje mi się, że nie jesteś
zachwycona perspektywą małżeństwa.
– Rzeczywiście.
– Dlaczego? Nie darzysz go cieplejszym uczuciem?
– Raczej jest odwrotnie, bo on...
– To czemu chce się z tobą żenić?
– Żeby Sophie miała dom. Chce to zrobić dla jej dobra.
– O, to musisz poważnie się zastanowić.
– Na pewno nie podejmę pochopnej decyzji.
– Ale go kochasz?
– Tak. W zasadzie to nic nowego, bo zawsze do niego wzdychałam.
– Ja go bardzo lubię – powiedziała pani Gibson. – I moim zdaniem jest
dla ciebie odpowiedniejszy niż Oliver, bo ma w sobie więcej życia.
– Na pewno jest w gorącej wodzie kąpany. Niepotrzebnie wyskoczył z
małżeństwem, bo żyjemy w innych czasach.
– Moim zdaniem on nie czuje się zobligowany do tego kroku – sucho
stwierdził pan Gibson. – Chociaż nakryliśmy was na gorącym uczynku,
wcale się nie speszył.
– Szkolono go, żeby nigdy nie tracił głowy.
– Nauka w Sandhurst chyba nie obejmuje takich sytuacji!
– Pan Gibson wybuchnął śmiechem, a potem zmienił temat:
– Neli, przepraszam, że nie powiedziałem ci o sprzedaży domu.
– Wiadomość mnie zaskoczyła, ale cieszę się, że oni tu zamieszkają.
– Jeśli wyjdziesz za niego, zostaniesz w domu.
– Nie wyjdę, więc nic z tego. – Wstała. – Idę spać, bo jutro czeka mnie
ciężki dzień. Przykro mi, że znikam, ledwo przyjechaliście, ale lepiej,
żebym wróciła do miasta.
– Czyli uciekasz przed Milesem?
– Tak. To najleps2y moment, bo Sophie jedzie do matki, więc nie będę
jej potrzebna.
Długo nie mogła zasnąć, ponieważ dręczyła ją myśl, że Miles nie
pragnie jej dla niej samej, a tylko jako matki dla Sophie. Małżeństwo z
nim nie wchodziło w grę z tej prostej przyczyny, że pragnęła być kochana,
a nie jedynie pożądana i potrzebna. Nie chciała cierpieć z powodu
złamanego serca i dlatego wolała rozstać się z Milesem, gdy jeszcze nie
jest za późno.
Znała opinię, że miłość przychodzi po ślubie, ale jej zdaniem
prawdziwe uczucie albo jest od razu, albo nie ma go wcale. Tego nauczyło
ją doświadczenie; przecież starała się pokochać Olivera, lecz jej
usiłowania spełzły na niczym. Miles kiedyś był jej ideałem i podkochiwała
się w nim, lecz łóżkowy epizod sprawił, że ideał spadł z piedestału. A
jednocześnie przekonała się, jakiego szczęścia mogłaby zaznać u jego
boku.
Rano poszła do Cliff House bardzo spięta. Odetchnęła z ulgą, gdy
dowiedziała się, że Miles omawia z robotnikami szczegóły budowy sali
gimnastycznej.
– Biedactwo, ale masz podkrążone oczy! – zmartwiła się gospodyni. –
Wymęczyło cię czuwanie przy chorej, prawda? Zawołać pana Milesa?
– Proszę mu nie przeszkadzać, bo właściwie przyszłam do Sophie. Jak
mała się czuje?
– Lepiej, ale marudzi, bo musi leżeć do przyjazdu matki.
– Pani Hedley z dezaprobatą pokręciła głową. – Pani Carew...
przepraszam, pani Forbes... zabierają na wakacje.
– Słońce dobrze jej zrobi. Mogę iść do niej?
– Oczywiście. Potem pamiętaj o swoich rzeczach. Wyprasowałam, co
było do prasowania.
– Och, dziękuję.
Gdy weszła do sypialni, serce się jej ścisnęło na widok
wymizerowanego dziecka. Sophie ucieszyła się i wyciągnęła ręce.
– Neli!
– Dzień dobry, ptaszyno. – Objęła ją i przytuliła. – Jak się czujesz?
– Lepiej. Widziałaś Jet? Jest zdrowa?
– Zdrowa i zadowolona. Prędko wracaj do zdrowia, bo chce z tobą
chodzić na spacery.
– Nie będę mogła jej wyprowadzać, bo jadę z mamusią do kanarków.
– Jedziesz na Wyspy Kanaryjskie. Powinnaś się cieszyć, bo tam jest
słońce, więc się opalisz.
– A ty? – Sophie popatrzyła na nią błagalnie. – Pojedziesz z nami?
– Kochanie, masz mamusię, więc nie będę ci potrzebna. Ale pamiętaj,
że czekam na kartkę. Napiszesz?
– Tak.
Rozstanie było przykre dla obu. Sophie się rozpłakała, a Elinor
ukradkiem wytarła oczy i nos. Wróciła do kuchni bardzo smutna.
– Z panią też chciałabym się pożegnać, bo dziś jadę do Cheltenham.
– Wyjeżdżasz? A pan Miles mówił, że zgodziłaś się pomagać mu w
pracy.
– Mój poprzedni szef namówi! mnie, żebym jednak do niego wróciła.
– Szkoda. Sophie o tym wie?
– Nie. I proszę jej nic nie mówić. Po wakacjach będzie silniejsza i
łatwiej zrozumie, czemu nie mogę być tutaj.
– Ja też bym chciała rozumieć. – Gospodyni westchnęła.
– Znam cię od dziecka, Elinor, więc chyba się nie obrazisz, jeśli ci
powiem, że twój wyjazd zaboli pana Milesa. Jesteś pewna, że nie chcesz z
nim rozmawiać?
– Tak. Muszę iść, bo czekają na mnie rodzice. Serdecznie dziękuję za
wyprasowanie rzeczy. – Ucałowała panią Hedley w policzek – Do
widzenia.
Ledwo wyszła, zajechał czerwony samochód. Przez okno wyjrzała
Selina i rozciągnęła usta w telewizyjnym uśmiechu.
– Dzień dobry. Dokąd pani tak pędzi?
– Dzień dobry, pani Forbes.
– O, Miles powiedział pani, że wyszłam za mąż. – Uśmiech zniknął z
jej twarzy. – Uprzedzam, że wprawdzie poślubiłam Lloyda, ale to w
niczym nie zmieni moich bliskich kontaktów z Milesem.
– Po co pani mi to mówi? – spytała Elinor z obojętną miną.
– Sprawy państwa mnie nie dotyczą.
– Bardzo rozsądnie. – Niebieskie oczy były zimne i wrogie.
– Proszę pamiętać, że niezależnie od sytuacji prawnej, jaką Miles
wymusił, Sophie jest moim dzieckiem. A poza tym, co równie istotne, on
wciąż mnie kocha, chociaż mówi co innego. Jeśli się ożeni, w co wątpię,
zrobi to wyłącznie ze względu na córkę.
Odjechała bez pożegnania, a Elinor zmusiła się, by iść powoli, chociaż
miała ochotę biec.
Po przyjeździe do Cheltenham Elinor zjawiła się w kancelarii Renfrewa
i Maynarda. Wieczorem, po powrocie z pracy, zobaczyła na stole kartkę z
informacją, że dzwonił niejaki pan Miles Carew, który zostawił numer i
prosił o telefon.
Zmięła kartkę i wyrzuciła do kosza. Podczas skromnej kolacji czytała
kryminał, którego nie zdążyła dokończyć w Cliff Cottage. Spodziewała
się, że Miles zadzwoni, lecz skoro się nie odezwał, niechętnie wybrała
jego numer. Zgłosiła się pani Hedley.
– Pan Miles jest na spotkaniu z państwem Forbes.
– Jak Sophie się czuje?
– Lepiej, ale nie bardzo chce jechać na Wyspy Kanaryjskie. Była
przekonana, że ojciec też pojedzie...
– Biedactwo.
– Na szczęście teraz już śpi. Mój mąż siedzi przy niej, a ja pakuję
rzeczy. Tak między nami mówiąc, nie rozumiem, po co wloką dziecko tak
daleko... Twoja mama zbadała Sophie, a potem zagrała z nią w chińczyka.
Mała przepada za twoją mamą.
– Mama też bardzo ją lubi. Jak i ja. Proszę powiedzieć Milesowi, że
dzwoniłam. Dobranoc. Idę spać, bo jutro wcześnie zaczynam pracę.
Chciała jak najprędzej zasnąć, lecz nie mogła, ponieważ czekała na
telefon od Milesa. Nie zadzwonił do północy. Nazajutrz w pracy nie miała
czasu na rozmyślania i zajmowanie się swymi sprawami, a wieczorem
Linda zaczęła się zwierzać i nie dopuściła jej do głosu. Gdy zadzwonił
telefon, ona odebrała, ale zaraz podała słuchawkę Elinor.
– Do ciebie. Już wychodzę. Na razie.
– Słucham – powiedziała Elinor cicho.
– Mówi Miles. Co cię napadło? Bawisz się w ciuciubabkę?
– W nic się nie bawię. Po prostu wróciłam do pracy. Uprzedziłam cię o
tym.
– Po tym, co między nami zaszło, należy mi się obszerne wyjaśnienie.
– Dlaczego?
– Dlaczego? – Słychać było, że sapie ze złości. – Czy możesz sobie
wyobrazić, jak się poczułem, gdy pani Hedley powiedziała, że dzwoniłaś,
ale nie zostawiłaś żadnej wiadomości? Twoi rodzice nic nie wiedzą i nie
chcieli rozmawiać na temat małżeństwa.
– Małżeństwa?
– Nie wygłupiaj się. Dobrze wiesz, o czym mówię.
– Nie przypominam sobie, żebyś mi się oświadczył.
– Nie zdążyłem, bo uciekłaś. Słyszałaś moją deklarację w obecności
twoich rodziców, więc wiedziałaś, że poruszę ten temat, gdy się spotkamy.
Jednak umknęłaś chyłkiem, żeby się ze mną nie spotkać.
– Byłam u was rano, ale rozmawiałeś z robotnikami, więc pożegnałam
się tylko z Sophie.
– Wiem, bo mi mówiła.
– I spotkałam Selinę.
– O, nic nie wspomniała.
– Bo nie ma o czym.
– Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Czy aby nie powiedziała czegoś, co
przyspieszyło twój wyjazd? Zawsze uciekasz przed problemami?
– Nie! – krzyknęła oburzona. – Chciałam pożegnać się z Sophie.
Cieszyła się, że jedzie?
– Niezbyt i pożegnanie było bardzo łzawe. Mam nadzieję, że Selina jej
nie zaniedba.
– Na pewno... zresztą to krótki wypad.
– Tym się pocieszam. Ale w ciągu dwóch tygodni wiele może się
zdarzyć, o czym niedawno się przekonaliśmy. Ale do rzeczy. Dzisiaj
uderzyła mnie myśl, że Maynard też chciał się z tobą ożenić. Czy twój
wyjazd oznacza, że nie spisałem się, jak trzeba?
– I dlatego dzwonisz? – syknęła. – Żebym pochwaliła twoje
umiejętności?
– Psiakrew, dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Chciałem przyjechać
do ciebie, ale bierze mnie grypa, więc posłuchałem twojej matki i na razie
nie ruszam się z domu. Ale to wcale nie znaczy, że zmieniam zdanie.
Znamy się tyle lat... – Westchnął jakby zirytowany. – Wolałbym nie
oświadczać się przez telefon, ale nie mam wyboru. Elinor, czy zechcesz
zostać moją żoną?
– Nie – odparła półgłosem.
– Możesz powiedzieć, dlaczego? – zapytał równie cicho.
– Mogę i nie będę owijać w bawełnę. Uważam, że kierują tobą
niewłaściwe pobudki, by ożenić się ze mną. Potrzebna ci matka dla córki i
ja akurat odpowiadam wymaganiom. Moje plusy: mam dobry kontakt z
dzieckiem, jestem gotowa pomóc przy realizacji projektu i zamieszkać na
głuchej wsi. Poza tym jestem dobrym kompanem na długie wieczory i
odpowiadam ci fizycznie na długie noce. Gdzie znajdziesz taki ideał?
– Jesteś zła – syknął.
– A ty nie wiesz czemu, prawda? – Przełknęła łzy. – Znalazłeś
wygodne rozwiązanie, a ja ci psuję szyki.
– Neli, nie płacz, błagam. Gdybym był przy tobie, na pewno
przekonałbym cię, że powinnaś się zgodzić.
– To na nic. – Pociągnęła nosem. – Małżeństwo jest poważną sprawą, o
czym wiesz najlepiej.
– Aha. Podejrzewam, że się boisz, bo nie powiodło mi się z Seliną. Co
ona ci nagadała?
– Nic takiego.
– Może, ale mnie się nie przysłużyła. – Złapał go atak kaszlu. –
Przepraszam. Wiesz, twoi rodzice nie mieliby nic przeciwko naszemu
związkowi i mam ich błogosławieństwo, ale to niestety na nic. Sądzę, że
nie warto ci mówić, jaka Sophie byłaby szczęśliwa, gdybyś się zgodziła?
– Posłuchaj – powiedziała chłodno – bardzo polubiłam twoją córkę,
dużo bym dla niej zrobiła, ale nie mogę wyjść za ciebie, tylko po to, żeby
ona miała matkę. Już jedną ma, co mi przypomniano.
– Mogłem się tego spodziewać! Ale Sophie nie jest jedynym powodem,
dla którego chcę się z tobą ożenić.
– Jakie są te inne?
– Boję się, że to znowu jakiś egzamin, którego nie zdam. Elinor uparcie
milczała.
– Dobrze, niech ci będzie – rzekł z ociąganiem. – Pamiętasz, co
mówiłem o tym, że wystarczyło mi raz się zakochać i że od tamtego czasu
zmieniłem się, poświęciłem dziecku i wojsku. Widzisz, gdyby nie dobro
Sophie, nie zrezygnowałbym tak wcześnie z czynnej służby, ale córka jest
ważniejsza. Byłem już pogodzony z takim trybem życia, ale ty się
pojawiłaś i zrozumiałem, czego mi brak. Nie seksu, chociaż to też ważne,
ale towarzystwa i pokrewieństwa duchowego, którego nie doświadczyłem
z żadną kobietą. Prędko zorientowałem się, że chcę więcej, że sama twoja
obecność mi nie wystarcza. Gdy myślałem, że się zabiłaś, uświadomiłem
sobie, jak bardzo stałaś mi się bliska.
Urwał, a Elinor niemal przestała oddychać.
– Sytuacja była jasna. Zerwałaś z Oliverem, mnie i Sophie byłaś
potrzebna; jak bardzo mnie potrzebna, to już wiesz. Czy takie powody
wystarczą, byś wyszła za mnie?
Była rozczarowana, że nie usłyszała najważniejszego i milczała tak
długo, że Miles powiedział z goryczą:
– Widocznie nie.
– Małżeństwo mnie nie pociąga – powiedziała martwym głosem. –
Przynajmniej na razie.
– Co to znaczy? Jestem z gruntu nieodpowiednim kandydatem, czy też
mogę mieć nadzieję, że kiedyś spojrzysz na mnie łaskawszym okiem?
– Znaczy chyba tylko tyle, że muszę mieć czas, żeby zastanowić się nad
sobą. Powinnam była to zrobić od razu po zerwaniu z Oliverem, ale...
– Wpadłaś z deszczu pod rynnę, tak?
– Ucałuj Sophie ode mnie – powiedziała, ignorując jego uwagę. –
Powiedz, że przyjadę po jej powrocie.
– Nie wie, że wyjechałaś. Nie miałem serca powiedzieć, że ją też
opuściłaś.
– Wcale jej nie opuściłam! Przestań mi wmawiać, że wobec niej
zawiniłam.
– Wcale nie muszę, bo wiem, że i tak czujesz się winna. Na tyle cię
poznałem.
Elinor pomyślała, że gdyby znał ją dobrze, wyznałby miłość, a wtedy
natychmiast wróciłaby do Stavely.
– Muszę kończyć. Twoje oświadczyny mi pochlebiają, ale nie mogę
wyjść za ciebie. Mam nadzieję, że pozostaniemy...
– Przyjaciółmi – syknął jadowitym tonem. – Dobrze wiesz, że chcę
więcej. Jeśli możesz mi zaoferować tylko przyjaźń, dziękuję, bo to mnie
nie interesuje. Dobranoc.
Elinor rzuciła się na łóżko i rozpłakała. Przeklinała dumę, która nie
pozwoliła jej przyjąć tego, co byłoby prawie spełnieniem dziewczęcych
marzeń.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Nie odezwał się do końca tygodnia, więc uznała, że mówił poważnie.
Któregoś dnia posłaniec przyniósł olbrzymi bukiet. Elinor miała nadzieję,
że kwiaty są od Milesa, lecz gdy wyjęła załączony bilet, westchnęła
zawiedziona.
– Nie od tego, od kogo się spodziewałaś? – spytała Linda. – Więc kto
się tak szarpnął?
– Człowiek, którego spotkałam w Stavely.
– Miły?
– Niezupełnie w moim guście.
Bukiet oraz bilet z przeprosinami za wszelkie przykrości był od Reida.
Elinor czuła się tak rozczarowana, że gdyby nie wzgląd na Lindę,
wyrzuciłaby kwiaty do kosza.
Wizyta w Stavely jej nie pociągała, więc zaprosiła rodziców do siebie.
Linda wybrała się z Joshem do znajomych, więc całe mieszkanie było
wolne, ale przyjechała jedynie pani Gibson.
– Myślałam, że ty wpadniesz do nas – powiedziała po powitaniu. – To
nasze ostatnie dni w Cliff Cottage.
– Marzyłam o domu, ale na razie wolę trzymać się z dala od Stavely.
Widziałaś Milesa?
– Nie. Jest bardzo zajęty budową.
– Dostałam kartkę od Sophie. – Pokazała kolorową widokówkę. – Jak
Jet się sprawuje?
– Rośnie jak na drożdżach i zachowuje się coraz lepiej. Pan Hedley
krótko ją trzyma.
– Miles chodzi z nią na spacery?
– Nie widziałam, ale pan Hedley dba, żeby psy miały dużo ruchu. –
Popatrzyła na córkę z troską. – Mizernie wyglądasz. Jak się odżywiasz?
– Doskonale, bo Linda świetnie gotuje.
– Będzie ci jej brak, prawda? Czy po jej wyprowadzce poszukasz innej
współlokatorki?
– Trochę pomieszkam sama, bo Oliver dał mi podwyżkę i dzięki temu
poradzę sobie finansowo. – Uśmiechnęła się smętnie. – Ostatnio jestem nie
do życia.
– Lindzie to nie przeszkadza?
– Tak się zakochała, że niczego poza Joshem nie widzi. Jest w
siódmym niebie.
– A ty z miłości jesteś w siódmym piekle – stwierdziła pani Gibson.
– Widać to po mnie?
– Oczywiście. Przykro mi, córeczko, że jesteś taka nieszczęśliwa. –
Poklepała ją po dłoni. – Miles twierdzi, że zrobił wszystko, żebyś
zechciała zostać jego żoną, ale go odrzuciłaś. Czy kiedyś zmienisz zdanie?
– Gdyby przyjechał, gdybyśmy porozmawiali, może postarałabym się
zapomnieć, że mnie nie kocha. Ale od tamtego telefonu się nie odezwał.
– Delikatna sprawa... Co z tym fantem zrobić? – Pani Gibson zamyśliła
się. – Nie powinnam mówić... etyka lekarska i tak dalej... a poza tym Miles
kazał mi przysiąc, że nic ci nie powiem...
– Co się stało?
– Nic strasznego. Zaraził się od córki i, jak większość silnych
mężczyzn, wpadł w depresję. Jakby chorowanie było zbrodnią. Biedni
Hedleyowie mieli nie lada kłopot, żeby zmusić go do leżenia. Okazało się,
że jest uczulony na antybiotyki przepisane z powodu zapalenia płuc.
– Ma zapalenie płuc? – zawołała przerażona Elinor.
– Nie denerwuj się, to dość częste przy grypie. Przez kilka dni był w
krytycznym stanie...
– Czemu mnie nie zawiadomiłaś?
– Prosił, żeby tego nie robić. – Pani Gibson znowu westchnęła. – Mimo
to mówię ci, bo serce mi się kroi, że tak źle wyglądasz. Zrozum jednak, że
gdyby się nie rozchorował i tak by nie dzwonił, bo dostał kosza. On też
jest dumny, a już jedna kobieta go rzuciła, więc odmowa drugiej może być
nie do zniesienia.
– Myślałam o tym i wiele razy chciałam do niego zadzwonić.
– Wiesz, mam lepszy pomysł. Jedźmy do domu.
– I mam iść do niego?
– Nie musisz. Ale jutro rano przyjeżdża Sophie, a on nie bardzo jest w
stanie zająć się dzieckiem. Mogłabyś mu pomóc... oczywiście, jeśli
chcesz.
Elinor przez pół nocy zasypiała i budziła się, wreszcie nad ranem
wstała i na palcach zeszła do kuchni. Zdziwiła się, gdy przy stole
zobaczyła ojca.
– Dzień dobry, tatusiu. Co tu robisz tak wcześnie? Napijesz się
herbaty?
– Tak, i to dużo. – Pan Gibson ziewnął. – Wezwano mnie do
Hawkinsowej. Bała się, że ma atak serca, a tymczasem jak zwykle się
przejadła.
– Usmażyć ci bekon i jajko?
– Nie wypada mi jeść tłustych rzeczy, gdy jednocześnie krytykuję
sposób odżywiania się moich pacjentów. Wystarczy kilka grzanek.
– Jak Miles?
– Zajrzałem do niego wczoraj wieczorem. Jest silniejszy, chociaż nie na
tyle, żeby zajmować się dzieckiem.
– Może ją zarazić?
– Nie, o to nie ma obawy, ale zarządziłem, że wolno jej przywitać się z
ojcem, a potem ma przyjść do nas.
Elinor nie zdobyła się na to, by zapytać, czy może odwiedzić chorego.
Podczas śniadania rozmawiali o pacjentach i o kupnie domu w Monmouth.
– Zagadujesz mnie, a interesuje cię tylko jedno – rzekł nagle pan
Gibson. – Widzę, że masz ochotę iść do Milesa, ale lepiej najpierw
zapytać. Wynędzniał w czasie choroby, więc może nie chce pokazywać się
gościom.
– Nie przyjmie nawet pani Forbes? – spytała lodowatym tonem.
– Nie będzie musiał. – Pan Gibson prychnął zdegustowany. – Selina nie
odwiezie dziecka, bo jest... wykończona. Sophie przyjedzie z ojczymem.
– Zadzwonię do pani Hedley i zapytam, kiedy spodziewa się Sophie.
Po jedenastej poszła do sypialni i usiadła przy oknie, skąd miała widok
na Cliff House. Forbes dotarł do Stavely dopiero około południa.
– Sophie przyjechała! – zawołała rozradowana Elinor, wbiegając do
kuchni.
– Nareszcie – ucieszyła się pani Gibson. – Trochę czasu zajmie jej
przywitanie się z ojcem i Hedleyami oraz zabawa z psami, więc zacznę
gotować, gdy przyjdzie. Elinor pierwszy raz lekko się uśmiechnęła.
– Jeśli dasz jej hamburgera, będzie zachwycona.
Godzinę później pan Hedley przyprowadził Sophie i przyniósł walizkę.
Dziewczynka rzuciła się Elinor na szyję, przy czym wypuściła smycz. Jet
skorzystała z okazji i uciekła, więc pan Hedley pobiegł za nią. Pani Gibson
z rozczuleniem patrzyła na serdeczne powitanie.
– Dobrze ci było? – spytała Elinor Sophie. – Ale się opaliłaś.
– Tęskniłam za tobą i za tatusiem. Myślałam, że tatuś też pojedzie, ale
był tylko pan Lloyd.
– I mamusia – przypomniała Elinor.
– Mamusię stale bolała głowa, więc bawiłam się z dziećmi, które miały
nianię.
Pan Hedley zwrócił się do pani domu:
– Sophie nie chciała rozstać się z Jet. Czy mogę zostawić psa?
– Proszę bardzo.
Po wyjściu pana Hedleya pani Gibson zajęła się przygotowaniem
lunchu, a Elinor zabrała Sophie do pokoju gościnnego.
– Moja sypialnia jest naprzeciwko. Jeśli w nocy będę ci potrzebna,
wystarczy zawołać.
– Wasz dom bardzo mi się podoba. Niedługo się tu przeprowadzimy.
Będziesz mieszkać z nami?
– Nie starczy dla mnie miejsca. Ty, tatuś, państwo Hedleyowie...
– Oni zostaną w Cliff House. – Sophie położyła się na łóżku. – Tylko
tatuś i ja się przeprowadzimy.
Elinor usiadła obok i objęła ją.
– Kochanie, wiesz przecież, że mieszkam i pracuję w Cheltenham. Ale
obiecuję, że będę do ciebie przyjeżdżać.
– Chcę, żebyś zawsze była z nami.
Sophie wykrzywiła buzię w podkówkę, więc Elinor mocniej ją
przytuliła.
– Nie mogę, kochanie. Ale tatuś chyba pozwoli ci przyjechać do mnie,
pójdziemy do kina...
– Pokłóciłaś się z tatusiem? – przerwała Sophie oskarżycielskim tonem.
– Jest chory. Odwiedziłaś go?
– Jeszcze nie. Najpierw chciałam zapytać, czy ma siły przyjmować
gości. Jak tatuś się czuje?
– Leży w łóżku, ale po południu wstanie. Później do niego pójdę, a ty?
– Pójdziemy do was razem i zapytasz tatusia, czy chce mnie widzieć.
Może woli odpoczywać...
– Na pewno chce, żebyś go odwiedziła. – Zeskoczyła z łóżka. – Ale
ładnie pachnie z kuchni. Jestem głodna.
Po lunchu wyprowadziły Jet na spacer. W pewnej chwili Sophie
zaczęła machać ręką i krzyczeć:
– Patrz, Neli, patrz! Tatuś stoi w oknie.
– Rzeczywiście. – Elinor coś ścisnęło w gardle. – Odprowadzimy Jet i
możemy iść do was.
Została z panią Hedley, a Sophie pobiegła do ojca.
– Świetnie wygląda – powiedziała gospodyni. – Teraz się przyznam, że
miałam poważne zastrzeżenia, ale widzę, że wyjazd dobrze jej zrobił.
– Ładnie się opaliła, prawda? Jak Miles?
– Lepiej, ale okropnie marudzi, jak to chory mężczyzna. – Rzuciła
Elinor znaczące spojrzenie. – Wolę nie mówić, co wyrabiał, gdy się
dowiedział, że wyjechałaś. Gdyby był zdrów, na pewno by za tobą
pojechał. Umordowaliśmy się z mężem, zanim dał się położyć do łóżka.
Dzięki Bogu, że twój ojciec był pod ręką, bo płuca to nie przelewki.
Weszła Sophie z bardzo smutną miną.
– Tatuś prosi o herbatę, gdy pani będzie wolna.
– Już się robi, słonko.
– Czy pamiętałaś zapytać tatusia? – odezwała się Elinor.
– Tak. – Sophie wyglądała, jakby miała się rozpłakać. – Powiedział, że
nie ma siły nikogo przyjmować.
– Rozumiem. Grypa to paskudna choroba, sama wiesz najlepiej. No, to
wracamy. Do widzenia, pani Hedley.
Współczucie w oczach gospodyni niemal doprowadziło ją do łez.
Odrzucenie przez Milesa było bardzo bolesne.
W poniedziałek rano Elinor odjechała do Cheltenham. Sophie
rozpłakała się i wcale nie chciała jej puścić.
– Nie płacz, kochanie, przecież przyjadę w piątek. Znowu będziemy
razem... jeśli tatuś pozwoli.
Przez całą drogę patrzyła przez okno niewidzącym wzrokiem. Trudno
było przyjąć do wiadomości, że Miles nie chce jej widzieć, ponieważ to
oznaczało ostateczne rozstanie. W taki upokarzający sposób odpłacił jej
pięknym za nadobne, a mimo to nie potrafiła się na niego gniewać.
Była w takim stanie ducha, że któregoś dnia przyjęła zaproszenie na
kolację. Oliver zapewnił, że nie oczekuje od niej niczego, poza
towarzystwem i miłą rozmową. Zgodziła się iść do restauracji, ponieważ
samotne wieczory coraz bardziej ją przygnębiały. W roztargnieniu
zamówiła nieodpowiednią potrawę i nim dojechali do domu, chwyciły ją
silne bóle żołądka.
– Co ci jest? – zaniepokoił się Oliver. – Chyba nie zapalenie wyrostka?
– Nie. – Podała mu klucze. – Proszę, otwórz drzwi. Pewno w surówce
była cebula.
– O, holender! Trzeba było zapytać kelnera. Całkiem zapomniałem, że
jesteś uczulona.
– Moja wina. – Usiłowała się uśmiechnąć. – Przepraszam, że cię nie
zaproszę na kawę, ale naprawdę okropnie się czuję.
– Rozumiem. Nie przychodź jutro do pracy. Dobranoc. Prędko się
pożegnał i zbiegł po schodach. Elinor od dawna wiedziała, że Oliver nie
lubi chorych.
Napady bólu trwały przez całą noc, lecz doświadczenie ją nauczyło, że
nie ma na nie lekarstwa i po prostu trzeba przeczekać najgorsze. Gdy rano
weszła do kuchni, Linda zawołała przerażona:
– Wyglądasz jak trup! Masz kaca?
– Skądże, to uczulenie.
– Zjesz coś?
– Oj nie, dziękuję, ale Chętnie napiję się herbaty.
W południe posłaniec przyniósł bukiet róż, tym razem od Olivera. Pod
wieczór zadzwoniła do rodziców.
– Mamo, masz okropnie bezmyślną córkę. Wyobraź sobie, że nie
uważałam, co jem i dostałam ataku.
– Gdzie ty masz głowę, dziecko? O czym myślałaś?
– Dobrze wiesz, o czym ostatnio myślę. Przepraszam, nie powinnam
dzwonić, bo wiadomo, że nic nie możesz zrobić.
– Zażyłaś swoje lekarstwo?
– Tak, i już mi lepiej. Ale źle spałam i chcę się wcześniej położyć, więc
dzwonię teraz. Jak Sophie?
– Roznosi ją energia. Miles przyszedł podziękować za to, że wzięłam ją
do nas.
– Pytał o mnie?
– Nie, kochanie. Wpadł na chwilę, nawet nie usiadł, bo ma pełne ręce
roboty.
– Nie wątpię. – Kułakiem otarła łzę. – No, czas iść spać. Dobranoc,
mamusiu. Ucałuj ode mnie Sophie i powiedz, że przyjadę w piątek.
Nazajutrz dobrze się czuła przez cały dzień, ale wieczorem była
bardziej niż zwykle zmęczona. Cieszyła się, że Linda wyjechała i w domu
jest cicho. Wykąpała się i w podomce poszła do kuchni. Podgrzała zupę z
puszki, upiekła dwie grzanki i usiadła przy stole. W połowie kolacji
zadzwonił domofon. Poirytowana wzięła słuchawkę.
– Kto tam?
– Elinor?
Zaniemówiła i serce podskoczyło jej do gardła.
– Elinor? Tu Miles.
– Czego chcesz? – zapytała niegrzecznie.
– Oczywiście zobaczyć się z tobą – odparł równie ostrym tonem. – Nie
zabiorę ci dużo czasu.
Nacisnęła przycisk i otworzyła drzwi. Gdy ujrzała Milesa, serce
zmiękło jej jak wosk. Był zmizerowany, wychudzony i miał mocno
podkrążone oczy.
– Dobry wieczór – powiedział cicho.
– Dobry wieczór. Co za niespodzianka. Wyzdrowiałeś?
– Jak widzisz. Mogę wejść?
– Proszę. – Zaprosiła go do pokoju. – Akurat siedziałam przy kolacji.
Zjesz coś?
– Nie, bo nie mogę zbyt długo zostać.
– To przejdźmy do kuchni, skończę jeść.
Niestety, jedno spojrzenie na niego wystarczyło, by straciła apetyt.
– Dowiedziałem się od twojej matki, że zachorowałaś... na żołądek.
Wyglądasz blado. Byłaś u lekarza?
– Mam dwóch w domu – rzekła ze śmiechem.
– Racja. – Drgnęły mu kąciki ust – Zapomniałem. Elinor przestała
udawać, że jeszcze coś przełknie i wstawiła talerz do zlewozmywaka.
– Już nie mogę, mam ograniczone możliwości... Herbata dopiero
zaparzona. Napijesz się?
– Z przyjemnością.
Po chwili krępującego milczenia zapytała uprzejmie:
– Można wiedzieć, co cię sprowadza do Cheltenham?
– Sądziłem, że to oczywiste. Możliwość spotkania z tobą.
– Czemu? Niedawno nie chciałeś mnie widzieć.
– No tak – przyznał niechętnie. – Ale to było, zanim się dowiedziałem.
– Czego?
– Nie baw się ze mną w kotka i myszkę. Dobrze wiesz, o czym mówię.
– Nie wiem. – Spojrzała na niego groźnie. – Chyba że chcesz napawać
się tym, że mi odpłaciłeś z nawiązką.
– Odpłaciłem?
– To śmieszne. – Zerwała się i owinęła podomką. – Chłodno tu, w
pokoju jest cieplej. – Z wysoko podniesioną głową przeszła do pokoju,
usiadła w ulubionym fotelu, ręką wskazała kanapę. – Zamknij drzwi i
siadaj. Teraz słucham.
– Co znaczy, że ”odpłaciłem ”?
– Nie chciałeś, żebym cię odwiedziła. Czyli zemściłeś się za to, że
odrzuciłam twoją propozycję.
– To nie była propozycja, lecz oświadczyny. Masz niezbyt dobrą opinię
o mnie, jeśli uważasz, że chciałem się mścić. Wtedy czułem się i
wyglądałem parszywie, a męska próżność nie pozwala mi w takim stanie
pokazywać się kobiecie. Myślałem, że do piątku trochę wydobrzeję.
Zdziwiło ją, że jej ideał, jak zwykli śmiertelnicy, jest próżny.
– Wobec tego, czemu przyjechałeś dzisiaj?
– Żeby sprawdzić, czy moje podejrzenia są słuszne.
– Podejrzenia?
– Tak. Nie mogłem mówić o nich przez telefon.
– Rozumiem. A właściwie nic nie rozumiem. Jakie podejrzenia?
– Pomyśl.
– Myślę i myślę, ale nic z tego nie wynika. Nie wiem, o co ci chodzi.
– Może nie pamiętasz szaleństwa w twojej sypialni, ale ja nie mogę
zapomnieć, jak dobrze nam było. Głupi sentymentalizm, prawda?
– Wcale nie.
– Ty też wspominasz? – zapytał, nie spuszczając z niej oczu. Oblała się
szkarłatnym rumieńcem.
– Tak, ale...
– Ale nadal udajesz, że nie wiesz, co mnie niepokoi? Twoja matka
mówiła, że się pochorowałaś, jakieś zatrucie czy coś tam...
– Ale...
– Nie śmiałem zapytać, czy zaburzenia żołądkowe to eufemizm i
oznacza coś całkiem innego.
– Niepotrzebnie się martwiłeś, bo byłam w restauracji i bezmyślnie
zamówiłam surówkę z cebulą, co oczywiście odpokutowałam. Nie zaszłam
w ciążę, jeśli to cię dręczy.
– Jesteś pewna?
– Stuprocentowo. – Przyjrzała mu się uważniej. – Masz dziwną minę.
Ulżyło ci?
– Niech to wszyscy diabli! – Zerwał się na równe nogi. – Nie umiesz
poznać rozczarowania? Gdybyś spodziewała się dziecka, mógłbym zmusić
cię do małżeństwa.
– Nikt mnie nie zmusi. Wyjdę, kiedy i za kogo będę chciała. Poza tym
– dodała bezlitośnie – nawet gdybym była w ciąży, skąd miałbyś pewność,
że to twoje dziecko?
Miles śmiertelnie zbladł, więc ogarnęły ją wyrzuty sumienia, prędko
wstała i schwyciła go za rękę.
– Przepraszam, nie mówiłam poważnie. Ale tak boleśnie mnie zraniłeś,
gdy nie chciałeś mnie widzieć, że... chciałam się zemścić.
– Neli... – Przyciągną] ją do piersi. – Jeśli to jedyny sposób, żebym
przemówił do ciebie...
Pocałował ją tak, że wątpliwości i zastrzeżenia stały się nieważne.
– To już bez znaczenia – szepnęła. Usiadł i wziął ją na kolana.
– Co takiego? – Pocałował ją w szyję, położył na kanapie i wsunął
dłonie pod podomkę, ale uniósł głowę i szepnął: – Zapomniałem, że byłaś
chora!
– Ty też byłeś...
– Dlatego potrzebne mi lekarstwo. – Pocałował ją gorąco. – I tylko ty
możesz mi je dać... najlepiej od dziś przez całe życie.
Popatrzyła na niego rozświetlonymi oczami i spytała z filuternym
uśmiechem:
– Czy ta twoja przypadłość jest zaraźliwa?
– Mam nadzieję, że tak. Najdroższa, dlaczego mnie odrzuciłaś? To
wprawdzie nie ma znaczenia, bo i tak cię poślubię, nawet gdybym musiał
siłą zanieść cię do kościoła.
– Wszystko przez tę nieszczęsną listę powodów.
– Znowu mi wypominasz! Nigdy w życiu tak sienie wysilałem i nie
perswadowałem, a wszystko na nic.
– Bo opuściłeś najważniejsze.
– Co opuściłem?
– Nie powiedziałeś, że mnie kochasz, a... teraz... teraz to już nieważne.
Wiem, że mnie pragniesz...
– Chcesz powiedzieć, że nie przyjęłaś mnie, bo myślałaś, że cię nie
kocham?
W milczeniu skinęła głową.
– A dlaczego przeraziłem się, gdy zleciałaś ze skały? – Oczy mu
zapłonęły. – Czemu chciałem udusić Reida?
– Nigdy mi nie powiedziałeś...
– Nie przyszło mi do głowy, że muszę o tym mówić.
– Szkoda, bo to by nam zaoszczędziło przykrości. – Przytuliła się do
niego. – Wiesz, Selina jest przekonana, że nadal o niej marzysz.
– Jej się wydaje, że nikt świata poza nią nie widzi. – Zaśmiał się
niewesoło. – Czy Sophie opowiedziała ci, jak spędziła wakacje?
– Mówiła, że bawiła się z jakimiś dziećmi i ich manią.
– Właśnie. Zadzwoniłem do szanownej pani Forbes i powiedziałem, że
jeśli tylko tyle może zrobić dla dziecka, lepiej, żeby zostawiła je w
spokoju.
– Jest jej matką...
– Tylko biologicznie. Na pewno kocha Sophie po swojemu, ale
macierzyństwo odpowiada jej w teorii. Na pokaz. Do chorób i nocnego
czuwania deleguje innych. Sophie kocha matkę, to naturalne, ale kocha i
ciebie. – Ujął ją pod brodę. – I... czy słuchasz uważnie?... ja cię kocham.
Więc przestań się krygować i wyjdź za mnie.
– Czy to rozkaz, panie majorze?
– A posłuchasz, jeśli powiem, że tak?
– Ostatecznie raz mogę spełnić rozkaz, ale w przyszłości życzę sobie,
żebyś prosił, a nie rozkazywał.
– Zgoda. – Delikatnie musnął palcem jej usta. – Jeśli zacznę cię
całować, zapomnę o całym świecie, a niedługo muszę iść.
– Jeszcze jest wcześnie.
– Ale jeśli zostanę, wiesz, co może być...
– Liczę na to.
– A, to co innego. – Obsypał jej twarz pocałunkami. – Wiesz, po
wpadce w twoim domu zrobiłem się co nieco nerwowy. O której wróci
Linda?
– Wcale dziś nie wraca.
– Och, jak ładnie z jej strony. Nie liczyłem na tyle szczęścia. Wyobraź
sobie, doszedłem do wniosku, że masz same zalety, ale nawet gdybyś nie
miała ani jednej, też bym się nie przejmował. Bo widzisz, ja po prostu nie
mogę żyć bez ciebie.
W uszach Elinor jego słowa zabrzmiały jak najpiękniejsza muzyka, tym
bardziej że straciła nadzieję, iż kiedykolwiek je usłyszy. Mimo to, zamiast
omdleć z zachwytu, dała mu sójkę w bąk.
– Trzeba było powiedzieć już dawno... Chyba jednak nie od razu
zgodzę się wyjść za pana. Zmieniłam zdanie i każę panu czekać na
odpowiedź.
Miles uśmiechnął się uwodzicielsko i przytulił ją.
– Oj, nie przeciągaj struny, bo zabiorę cię do Cliff House, zamknę w
pokoju i będę tam trzymał, aż się zgodzisz. Potrafię zorganizować
oblężenie znacznie lepiej niż Reid. Nie wypuszczę cię, póki nie wyrazisz
zgody na małżeństwo.
– Będziesz mnie głodził?
– Oczywiście. Raz dziennie dostaniesz suchara. – Pocałował ją bez
pośpiechu. – W dodatku zamknę się razem z tobą i będę cię kochał do
szaleństwa.
– Plan coraz bardziej mi się podoba. Takie oblężenie może być, nawet
jeśli od razu się zgodzę. I niech trwa przez cały miodowy miesiąc.