37
Twarz Raphaela był pozbawiona wyrazu. – Elena nie jest tą, która stoi za krzywdą
dziecka.
Ktoś wciągnął gwałtownie powietrze i zdała sobie sprawę, że to Michaela. Ciało
Archanielicy było skierowane w stronę Anoushki, choć stała po lewej stronie Raphaela.
- Kłamstwa – powiedziała Anoushka, oddech przychodził jej coraz łatwiej gdy
zaczynała się regenerować. – Łowczyni usiłowała osławić swoje imię zabijając anioła.
- Pomogłam zabić archanioła. Nie ma potrzeby bym udowadniała swoją wartość.
– Wymsknęło jej się.
Neha powstała, jej ruch tak wijący się, tak jedwabny jak te pytony, które trzymała
jako swoje zabawki. – Daj mi swój umysł.
Elena zaczęła się nagle topić w zapachu deszczu i morza, gdy Raphael uniósł dłoń
wypełnioną anielskim ogniem. – Nikt nie dotknie Eleny. To umysł Anoushki powinnaś
przeszukać.
Nad ich głowami pojawiła się plama ruchu i Aodhan wylądował obok Eleny, choć
biorąc pod uwagę kąt jego opadania, znacznie łatwiej byłoby mu wylądować pomiędzy
Michaelą i Raphaelem. Anioł był pokryty w tak ogromnej ilości krwi, że jego jaskrawe jak
diamenty skrzydła stały się rdzawe. Lecz to nie to zmroziło cały dziedziniec do ciszy.
Aodhan miał w swych ramionach wampira, któremu brakowało wszystkich członków.
Mimo to wciąż był żywy.
Elena walczyła ze sobą by nie okazać przerażenia. Ostatnim razem gdy widziała
wampira w takim stanie to był ofiarą, torturowanym dniami przez grupę fanatyków.
- Ojcze. – Aodhan położył swoje brzemię na kamieniach. – Zostałem zatrzymany
przez Mistrza Gwardii Anoushki. Jego umysł dzierży prawdę.
Patrząc na twarz Anoushki nie można było zaprzeczyć tożsamości wampira.
Elena zobaczyła tą zmianę tylko dlatego, że patrzyła bezpośrednio na Księżniczkę –
przebłysk bólu i straty. Anielica rzeczywiście czuła coś do tego wampira. Lecz nie za
wiele… Unosząc się, wzięła do ręki kukri i w jednym z tych gadzich ruchów, rzuciła w
szyję wampira.
Raphael złapał broń za ostrze, jego krew ściekła na pokiereszowaną pierś
wampira. – Favashi, Titus, przejmijcie jego umysł.
Cicha, pochodząca z Persji Archanielica zamknęła oczy. Ogromny, czarny
archanioł zrobił to samo. Zajęło to mniej niż sekundę.
- Winna. – Wyszeptała Favashi, mówiąc do Nehy. – Nawet jeżeli Astaad wybaczy
morderstwo swojej konkubiny, nawet jeżeli Titus wybaczy zabicie kobiety z jego ziem,
nawet jeżeli Raphael wybaczy tortury tego, który należy do niego i próbę zamachu na
życie jego towarzyszki życia, to nie zdołasz jej uratować.
- Złamała nasze najwyższe prawo. – Głos Titusa był nieodpowiednio miękki jak
na tak dużego mężczyznę, płyty jego mięśni na klacie mieniły się wokół żelaznej szarości
napierśnika.
- Krzywda na dziecku – wymamrotał Astaad w niemal nauczycielskim tonie,
przesuwając dwoma palcami po swojej małej, schludnej czarnej brodzie. – Może być
jedynym pozostałym tabu jakie posiadamy. Przekrocz tą granicę i równie dobrze
możemy poddać się ciemności, która kroczy za każdym z nas.
- Chłopiec żyje. – Odparła Neha.
- Morderstwo czy okrutny atak, wyrok jest ten sam – a to dziecko było tak blisko
śmierci, że robi to niewielką różnicę. – Archanioł z żelazem zamiast głosu i oczami
złotego brązu. Elijah. – Najgorsze jest to, że nie zrobiła tego samodzielnie. Nauczyła
innych jak rozkoszować się bólem niewinności.
- Planowała porwać inne anielskie dzieci w momencie stania się częścią Kadry –
powiedziała Favashi, jej ton pełen smutku choć nieugięty. – By rządzić swoimi aniołami
poprzez trzymanie ich młodych jako zakładników.
- Poświadczone – miękki głos Titusa.
- Nawet ja – wymamrotała Lijuan, odrobina zaskoczenia w jej głosie. – Nie
zaszłam tak daleko. – Jej oczy niemal zniknęły w świetle dnia. – Coś ty zrodziła, Neho?
To co nastąpiło potem było rozmazaną plamą. Michaela machnęła ręką w
brutalnie mocnym geście. W sekundę później głowa Anoushki odpadła od ciała, krew
trysnęła tętniczym sprejem. Wilgoć uderzyła w twarz Eleny i jej ubranie, lecz zmusiła się
by stać nieruchomo gdy Neha uniosła się z krzykiem. Paznokcie Królowej Trucizn
wydłużyły się i zabarwiły czernią, podczas gdy Michaela wciąż wykonywała te
śmiertelne cięcia dłonią.
Słodki Boże. Anoushka była krojona kawałek po kawałku.
Poruszając się z szybkością jakiej żaden śmiertelnik nigdy nie osiągnie, Neha
zacięła pazurami twarz Michaeli, pozostawiając rozlewającą się czerń. Michaela uderzyła
dłonią w klatkę piersiową Nehy, popychając ją w tył. Czarne ślady na jej twarzy nabrały
niezdrowej, trupiej zieleni… po czym wszystko się cofnęło, jak gdyby trucizna została
odrzucona. Do czasu gdy Neha stanęła na nogi, twarz Michaeli ponownie była cała, a
trucizna skapywała na kwadratowe kafle chodnikowe dziedzińca, wyrzerając je.
Neha odwróciła się w stronę swojej córki z udręką w oczach. – Jest na tyle stara
by—
Anielski ogień, zimny i niebieski, ogarnął to co zostało z Anoushki. Elena patrzyła
na twardą linię szczęki Raphaela – bezlitosny; archanioł wymierzający sprawiedliwość.
Prędkość egzekucji wstrząsnęła nią do głębi, lecz zgadzała się z tą karą – obraz
skręconego i krwawego ciała Sama pozostanie z nią na zawsze.
Krzyk Nehy rozdarł powietrze, tak przeszywający że stał się czymś innym, czymś
niepojętym. Królowa Węży i Trucizn, upadła na kolana na dziedzińcu, szarpiąc się za
włosy szponiastymi końcówkami rąk. Raphael cofnął się do tyłu i napotkał spojrzenie
Eleny. Nadszedł czas by odejść. Wszyscy ruszyli pieszo, nawet Lijuan. Cichy pokaz
szacunku.
Nikt się nie odzywał gdy dotarli do oślepiającego słońcem głównego dziedzińca.
Był pusty, po raz pierwszy odkąd przybyli widziała go w takim stanie. Cienie splamiły
światło słońca chwilę później, ciężkie chmury sunęły ze wschodu. Spojrzała do góry
i poczuła jak chłód wspina się po jej kręgosłupie.
To jeszcze nie koniec.
*
Elena weszła za Raphaelem do ich kwater, Aodhan zabezpieczał tyły. Jason
wyjątkowo ukazał się za dnia by zabrać Mistrza Gwardii Anoushki do uzdrowicieli, tym
samym pozwalając Aodhanowi wrócić z nimi. – Ojcze – powiedział anioł, gdy znaleźli się
za zamkniętymi drzwiami. – Jestem ranny. – Było to spokojne stwierdzenie.
Elena patrzyła jak ściąga swoją nasiąkniętą krwią koszulę by ukazać szramę tak
głęboką, że niemal przecięło go na pół. – Jezu. Jakim cudem udało ci się do nas dolecieć?
Aodhan nie odpowiedział, stając przed Raphaelem i zwracając się do niego. –
Mogę być dzisiejszej nocy odrobinę wolniejszy.
- Zostań. – Powiedział Raphael, unosząc rękę, ciepłe, niebieskie płomienie
otaczały jego dłoń.
Twarz Aodhana po raz pierwszy ukazała emocje. Panika, wściekłość, strach - były
w jego oczach nienawiścią. Lecz stał w miejscu, pozwalając by Raphael go dotknął,
drgnięcie było niezauważalne chyba, że przyglądałeś mu się bardzo uważnie. Kilka chwil
później Raphael odsunął dłoń. Dziura nie wyglądała już tak świeżo, nie była tak
czerwona.
Ulga rozpłynęła się na twarzy Aodhana lecz Elena nie była pewna czy miało to
związek z raną, która była bliższa wyleczenie. Nie odzywała się dopóki nie odszedł by
powrócić do własnych pokoi. – Nie lubi gdy się go dotyka.
- Nie. – Potwierdził Raphael, zdejmując własną koszulę i wycierając o nią swoje
krwawe ręce.
Zastanawiając się co – lub kto – mógł tak skrzywdzić nieśmiertelnego, że ten
wzdrygał się nawet przy przypadkowym dotyku, Elena zaczęła zdejmować broń która jej
jeszcze została. – Dobrze, że mam zapasowe. – Spojrzała na udo i zobaczyła, że choć rana
wciąż jest różowa, to nie wymaga opatrunku. – Prysznic?
- Tak.
Przemówiła, dopiero gdy oboje wzięli prysznic i moczyli się w mokrym gorącu,
desperacko spragnionej kąpieli. – To dzięki tobie Sam regeneruje się szybciej niż
ktokolwiek mógłby przypuszczać. – Jej serce przelewało się od dzikiej dumy.
- Ewoluowałem – powiedział, jego spojrzenie zagubione. Niebieskie płomienie
otaczały rękę, którą podniósł z wody. – Ten dar jest nowy, słaby – nie mogłem uzdrowić
Sama całkowicie, choć powracałem do niego wiele razy.
- Lecz przyspieszyłeś sam proces. – Wzięła w dłonie jego twarz i dotknęła czołem
jego własnego. – Wszystko się zrównoważyło, Raphaelu.
- Nie – powiedział – To się nigdy nie zbalansuje. Nigdy nie mogę zapomnieć czym
się staję podczas Ciszy.
Pomyślała o szybkości z jaką została wymierzona sprawiedliwość dzisiejszego
wieczoru, pomyślała również o cienkiej linii pomiędzy potęgą, a okrucieństwem i
wiedziała, że ma rację. – Cóż, jedno jest pewne – gdybyś się nie zjawił to byłabym
martwa.
Jego oczy nabrały tego zawsze nieskończonego błękitu, który sprawiał że czuła
się jakby spadała w inny wymiar. – Nigdy nie możesz pozwolić by dotknęła cię Neha –
powiedział, ściskając jej kark, przysuwając ją do siebie jeszcze bliżej. – Byłem w stanie
powstrzymać truciznę Anoushki po znajdowała się na powierzchni. Neha jest tysiące
razy bardziej jadowita.
Nie sprzeciwiała się jego dotykowi, wyczuwając strach do którego archanioł
nigdy głośno by się nie przyznał. Świadomość, że jej życie znaczyło dla niego tak wiele
skręcała jej serce. Cześć niej, ta część która wciąż była tym przerażonym nastolatkiem
stojącym u drzwi Dużego Domu, tak się bała że się nią znudzi, że jej miłość mu nie
wystarczy.
- Tak wiele koszmarów. – Wyszeptał, przesuwając dłonią w górę jej pleców gdy
usiadła na nim okrakiem.
- Opuściła mnie – wyszeptała Elena. – Kochała mnie, lecz mnie opuściła.
- Ja cię nigdy nie opuszczę, Eleno – przebłysk archanioła jakim był w
rzeczywistości, przyzwyczajony do władzy, do kontroli. – I nigdy nie pozwolę ci odejść.
Inne kobiety mogłyby się wzbraniać przed tego typu roszczeniem, lecz Elena
nigdy nie należała do nikogo. Teraz przynależała, i ta wiedza zaczynała naprawiać coś,
co w jej wnętrzu było złamane. – Ta droga jest dwukierunkowa, Archaniele. –
Przypomniała mu.
- Myślę, że podoba mi się bycie zniewolonym przez Łowczynię. – Ręce na jej
biodrach, silne, żądające. – Chodź, weź mnie do swego wnętrza. Uczyń nas jednością.
Słowa były delikatne, zupełnie inne od twardych pchnięć jego członka.
Rozkładając dłonie na jego ramionach, zsunęła się na jego mroczne gorąco, drżąc gdy jej
ciało rozszerzyło się by przystosować się do jego bezlitosnej długości. – Raphael. –
Wyszeptane przy jego ustach gdy jej ciało zamknęło się wokół niego.
Nabrał powietrza, opuszczając na chwilę głowę. Jego wargi musnęły puls na jej
szyi i poczuła jego zęby. Ugryzienie. Niekoniecznie delikatne. Wydarł się z niej syk
powietrza gdy lizną po niewielkiej rance, przesuwając ustami w górę szyi i po jej
szczęce. Nie zawołałaś mnie gdy Anoushka zaatakowała.
Wplotła palce w jego włosy, gryząc jego dolną wargę gdy uniósł głowę.
Zawołałam, gdy cię potrzebowałam.
Zamrożona chwila, ich oczy złączone ze sobą.
Miała wrażenie, że patrzy prosto w jej serce, przez jej duszę, przez każdą cząstkę
tego co stanowiło ją. Lecz ona też go widziała, wspaniała istota, pełna mocy
i sekretów tak głębokich i starych, że zastanawiała się czy kiedykolwiek dowie się o nich
wszystkich.
Pocałunek pozbawił ją powietrza, myśli, wszystkiego. Jęcząc, przesunęła palcami
po łuku jego skrzydeł, czując jak staje się niemożliwe twardszy w jej wnętrzu. Tego było
niemal zbyt wiele. Uniosła się, jej ciało wypuściło go z torturującą powolnością, jego usta
złapały jej własne aż stała się istotą ciała, jej zmysły zalane przyjemnością.
Zaciskając swój chwyt na jej talii, ściągnął ją z powrotem na dół. Nie
protestowała, potrzebując tego intymnego tarcia, ziemskiej przyjemności. – Raphael. –
Przerwał pocałunek by jedną ręką objąć jej pierś, przesuwając kciukiem po tej części
sutka, która wystawała nad powierzchnią wody.
Było coś niesamowicie erotycznego w patrzeniu jak ją dotyka, jego oczy jak
piętno, jego palce tak długie i pewne. Zaciskając własną dłoń na zboczu jego skrzydła,
poruszyła się na nim niecierpliwie. Uniósł gwałtownie głowę, jego oczy mieniły się jak
szlachetne kamienie. Ręką na jej plecach zmieniła położenie, palce zaczęły masować tak
wrażliwe zgięcie pomiędzy skrzydłami.
- Przestań. – Powiedziała o jego usta, niezdolna by przestać tą powolną, gorącą
pieszczotę jej ciała na jego ciele, jego ciasne wysuwanie i wsuwanie, które sprawiało że
jej serce grzmiało.
Taka wrażliwa, hbeebti.
Nie rozumiała tego słowa, jednocześnie je rozumiejąc. Powiedział do niej coś
pięknego w języku, który słyszała jedynie w swoich zamglonych snach, języku, który
zawsze – bez względu na towarzyszące mu wspomnienia bólu czy straty – oznaczał
miłość.
Wzięła jego rękę i uniosła do warg. Pocałunek jaki złożyła na jego dłoni był
delikatny, jego odpowiedź kobaltowym płomieniem. Po czym skończyły się słowa.
Jedynie przyjemność. Dotkliwa, sięgająca kości przyjemność. Rozpadła się na części,
trzymana w ramionach archanioła, który nigdy nie pozwoli jej upaść.
- Mama? – Dlaczego but na wysokim obcasie jej matki leżał na ganku? Gdzie był
drugi? Mama od bardzo dawna… nie nosiła wysokich obcasów. Pewnie miała ich już
dość i zrzuciła je z siebie. Tak, pewnie dlatego. Lecz jeżeli zacznie nosić je znowu… może
wszystko się poprawi, może zacznie się uśmiechać i będzie to robić naprawdę.
Jej pierś bolała bolesną nadzieją.
Wchodząc do środka chłodnego bogactwa Dużego Domu, domu który zamienił jej
tatusia w mężczyznę którego nie znała, podeszła po but, który leżał opuszczony z boku.
Wtedy zobaczyła ten cień. Tak cienki, kołysał się tak delikatnie.
Wiedziała.
Wiedziała.
Nie chciała wiedzieć.
Jej serce jak dziki supeł kolczastego drutu. Spojrzała do góry. – Mama. – Nie
krzyknęła. Wiedziała.
Dźwięk opon na żwirze, Beth wracająca do domu z podstawówki. Elena złapała za
torbę i pobiegła. Wiedziała. Lecz Beth nigdy nie może się dowiedzieć. Beth nigdy nie
może zobaczyć. Łapiąc małe ciałko jej siostry w ramiona, przepchała się obok
mężczyzny, który kiedyś był jej ojcem i na zewnątrz w jaskrawe światło słońca
bezchmurnego dnia lata.
Pragnęła nie wiedzieć.
*
W noc balu, Elena ubierała się z cichą determinacją. Lecz przeszłość – ta leżała na
niej jak gruby czarny koc, ciężki, duszący. Chciała rozszarpać pazurami szyję, odetchnąć
desperacko spragnionym powietrzem, to jednak zdradziłoby słabość. A tutaj, każda
słabość jest jak krew dla rekinów, zataczających kręgi w takt muzyki która przenikała
miasto.
Odwracając się, zauważyła kawał błękitu, który na ten bal zaprojektował dla niej
krawiec. Była to suknia. Lecz suknia przeznaczona dla wojownika. Miała na sobie majtki
i czarne wysokie buty aż do uda, broń już była przyczepiona do jej ciała gdy uniosła
sukienkę, jej materiał jak woda na opuszkach palców.
- Kusisz mężczyznę do śmiertelnego grzechu…
Wciągnęła powietrze gdy zobaczyła swojego archanioła, jego pierś naga, jego nogi
odziane w formalne, czarne spodnie. – I kto to mówi. – Był pięknem wyszlifowanym
przez czas, śmiertelną bronią ostrzoną przez wieki.
Uniosła sukienkę i weszła w nią. Materiał przesunął się po jej nogach gdy
wsuwała go do góry, górna część zbierała się na jej biodrach. Raphael podkradł się do
niej, jego oczy prześlizgnęły się po nagim ciele jej piersi. Zaborczość migotała w tych
oczach i było to jedyne ostrzeżenie jakie dostała przed burzą jego pocałunku, przed
dotykiem jego palców… anielski pył przefiltrowywał się przez całe jej ciało.
Utrzymała pocałunek gdy on chciał go przerwać. – Jeszcze nie. – Po czym wzięła
swojego archanioła, pijąc jego smak aż rozprzestrzenił się w jej żyłach i każdej cząstce.
- Tak jak teraz – powiedział Raphael o jej usta gdy w końcu go puściła – będziesz
mnie całować dzisiejszej nocy.
Był to rozkaz z którym może przeżyć. – Zgoda.
Przesuwając obiema dłońmi w dół po jej piersiach, Raphael uniósł dwa kawałki
materiału, który stanowił top, do jej ramion – uprzednio krzyżując je poniżej szyi –
i zaczął zawiązywać na jej karku.
- Myślę – powiedziała, przesuwając językiem po wargach, czując jak zaciskają jej
się uda – że już nie potrzebuję makeup’u. – Anielski pył migotał jak diamenty na jej
skórze.
Kładąc rękę na nagiej płaszczyźnie jej brzucha gdy już upewnił się, że supeł jest
mocny, Raphael złożył pocałunek na jej karku, obnażonym przez upięte w ciasny kok
włosy. Rozważała włożenie w kok dwóch pałeczek, lecz jej włosy były zbyt śliskie by
utrzymać taką ozdobę. Zamiast tego, wsunęła małą spinkę przedstawiającą dziki kwiat.
Prostota. Perfekcyjnie przystosowana. Trudna do zabicia.
Był to prezent od Sary, schowany obok pierścienia o którego zamówienie
poprosiła swoją najlepszą przyjaciółkę. Bursztyn pochodził od dilera, który był winny
Elenie przysługę, ten konkretny kawałek jaki widziała w jego prywatnej kolekcji. Balli
spłacił swoją dolę gdyż była to kwestia honoru, lecz wiedziała że go to zabolało.
Oczywiście, w momencie gdy zobaczy gdzie znajduje się bursztyn… Myśl o jego okrągłej
twarzy ukoronowanej uśmiechem sprawiła, że zrobiło się jej lżej na sercu.
Raphael bawił się palcami na jej brzuchu, jego pierścień złapał w sobie światło. –
Twoje rany?
- Nic, czym trzeba się przejmować. – Jej udo bolało na tyle by przypominać jej o
ataku Anoushki, lecz cięcia na jej ramionach jedynie swędziały.
- Możesz się poruszać?
Okręciła się, sięgając po ostrza ukryte w miękkiej jak masło skórzanych
pochwach, które nosiła dzisiejszej nocy otwarcie. Pieprzyć protokół. Spódnice jej sukni
rozeszły się jak płyn, jak gdyby dopasowane do każdego jej ruchu. Rzuciła nożem w
stronę archanioła, który ją obserwował.
Łapiąc go ze śmiertelną łatwością, odrzucił go. Wsadziła go z powrotem do
pochwy, nim sprawdziła jak trudno będzie się dostać do pistoletu przyczepionego do
lewego uda. Nie tak trudno. – Bez problemu.
Gdy się wyprostowała, sukienka opadła bezbłędnie wokół jej ciała, wszelkie
rozcięcia elegancko zasłonięte. – Jakie są szanse, że nie będę musiała korzystać
dzisiejszej nocy ze swojej broni?
Odpowiedź Raphaela była przerażająca w swojej szczerości. – Odrodzeni Lijuan
powstali i chodzą wśród nas.
Tłumaczenie:
clamare
(clamare.chomikuj.pl)