189 Ross Joann Bylo im pisane

background image

JOANN ROSS

BYŁO IM

PISANE...

i

background image

ROZDZIAŁ

1

Clint Garvey siedział w półmroku, pociągał spokojnie whi­

sky z butelki i czyścił stary rewolwer, którego zamierzał użyć,

żeby skończyć ze sobą.

Ten prosty, staroświecki colt, znany pod wieloma nazwami,

spośród których największą popularność zyskały Pacyfikator

i Spluwa z Dzikiego Zachodu, należał niegdyś do prapra-

dziadka Clinta, kapitana Williama Garveya.

Kapitan Garvey zasłużył się, walcząc w wojnie secesyjnej

po stronie Północy, a kiedy powrócił do domu, dowiedział się,

że dzień wcześniej jego żona zmarła na jakąś nikomu nie

znaną chorobę.

- Zbieg okoliczności, to wszystko - szepnął Clint, czując

pod palcami charakterystyczne wyżłobienia w drewnianej rę­

kojeści rewolweru.

Na myśl o okrutnym zrządzeniu losu, które pozwoliło tam­

temu człowiekowi wyjść z wojny bez jednego zadraśnięcia,

zabierając w zamian życie kobiety, jego gwiazdy przewodniej

przez te wszystkie brutalne lata, Clint przymknął oczy.

Wyobrażał sobie, jak musiał się czuć William, jadąc do

domu. Na pewno był szczęśliwy, że żyje, wraca na ranczo, do

ukochanej żony, z którą pragnął mieć dzieci, do zwyczajnego

background image

6 » BYŁO IM PISANE...

życia. Chociaż dzieliło ich ponad sto lat, Clint czuł, że ma

wiele wspólnego ze swoim przodkiem.

Jeszcze nie tak dawno i on planował wspólną przyszłość

z kobietą, którą kochał. Teraz, wzrokiem przyćmionym przez

alkoholową mgiełkę, spoglądał na oprawioną fotografię na

stoliku, przedstawiającą uśmiechniętą kobietę o kasztano­

wych włosach. Zdjęcie Laury Swann Fletcher zostało zrobio­

ne podczas sielankowego weekendu w Shenandoah Valley.

Wtedy też poczęli ich dziecko, jednak o tym, że je nosiła,

dowiedział się dopiero po jej śmierci.

Bo Laura została zamordowana. Zamordowana!

Słowa te ponuro, niczym dzwon pogrzebowy, dźwięczały

mu w głowie. A skoro morderca okazał się na tyle bezmyślny,

żeby pozostawić go przy życiu, Clint, przepełniony bólem,

zdecydował, że jedyne, co mu pozostało, to samemu dokoń­

czyć robotę.

Kciukiem odbezpieczył rewolwer. Po pierwszym kliknię­

ciu bębenek przekręcił się, robiąc miejsce na jeden nabój.

Clint maksymalnie odciągnął kurek, a następnie włożył do ust

siedmioipółcalową lufę.

Nie uważał swojej decyzji za akt tchórzostwa, więc posta­

nowił nie zamykać oczu. Zatrzymał wzrok na prześlicznej

twarzy Laury i pociągnął za spust.

- Przez wszystkie lata, odkąd pracuję na tym stanowisku,

nigdy nie byłam świadkiem bardziej przygnębiającej historii.

- Czarne oczy starszej pani z dezaprobatą spoglądały sponad

drucianej oprawki na młodą kobietę stojącą naprzeciw biurka.

- Czy pomyślałaś o tym?

- Ja naprawdę wierzyłam, że to się uda - cicho powiedzia­

ła Sunny. Trudno było nie ugiąć się pod przenikliwym spojrzę-

background image

BYŁO IM PISANE... • 7

niem, mimo to udało jej się zachować pozory pewności siebie.

A jednak czuła, jak drżą jej ukryte za plecami dłonie.

Czarne oczy spojrzały z niedowierzaniem.

- Naprawdę myślałaś, że światowiec, książę, i młoda, na­

iwna przedszkolanka mogą mieć ze sobą coś wspólnego?

Sunny była przyzwyczajona do krytycznych uwag, ale nie

mogła zrozumieć, dlaczego znowu się ją karci. Miała ochotę

wtrącić, że kryteria królewskiego małżeństwa nie były wcale

takie proste - w końcu wybór stosownych dziewic u schyłku

dwudziestego wieku jest raczej skromny - jednak ugryzła się

w język.

- Przecież z Kopciuszkiem się udało - szepnęła.

- Kopciuszek to wyjątek. - Słowa godziły w nią jak ka­

mienie. - Poza tym, Kopciuszek miał dość szczęścia, by po­

siadać światowej klasy dobrą wróżkę. Ty nie masz tego szczę­

ścia - w głosie starszej pani zabrzmiała pogarda - i nie mo­

żesz się równać z Harmony.

Uwaga ta, niestety słuszna, boleśnie ugodziła Sunny. Nie­

wątpliwie, owa kobieta była najsłynniejszą dobrą wróżką,

jaka kiedykolwiek istniała.

Harmony przeszła na emeryturę po wielu latach sukcesów.

Na jej cześć wzniesiono nawet w parku krajobrazowym po­

mnik, ukazujący ją w chwili, gdy przemienia białe myszki

w konny zaprzęg do słynnej karety z dyni.

Sunny z trudem powstrzymała się od komentarza, że chociaż

Harmony była ideałem wszystkich wróżek - zarówno starych,

jak i młodych - była na tyle rozsądna, by zdawać sobie sprawę,

że nigdy już nie uda jej się powtórzyć sukcesu, jakim było

skojarzenie księcia ze śliczną, ale głupiutką służącą.

A skoro nawet Harmony tego nie potrafiła, jak mogłoby się

to udać komukolwiek innemu?

background image

8 • BYŁO IM PISANE...

- Naprawdę nie wiemy, co z tobą począć - zwróciła się do

Sunny jej przełożona. - Wiem, że pragniesz pracować w dzia­

le romansu, niemniej jednak pomyślałam sobie, że może jakaś

inna sekcja...

- Och, proszę, nie przenoście mnie! - Sunny przycisnęła

dłonie do serca, które zaczęło dziko łomotać. - Ja kocham

romans!

- Wiem, kochanie. - Spojrzenie starszej pani zmiękło. -

Jesteś bez wątpienia najbardziej romantyczną istotą, z jaką

pracowałyśmy od czasów Harmony. Wszystkie miałyśmy na­

dzieję, że twoje umiejętności dorównają twojemu sercu, ale

tak się nie stało. Czyż nie mam racji?

Sunny szybko przebiegła w myślach pary, które udało jej

się skojarzyć. Na pewno potrafi znaleźć wśród nich chociaż

jedną udaną, żeby udowodnić swoje kompetencje i utrzymać

pracę. Pierwszą parą, która jej przyszła do głowy, byli Devil

Anse Hatfield i Roseanna McCoy. Gdyby nie ta ciągnąca się

latami wojna...

Na wspomnienie o Henryku VIII i Annie Boleyn głęboko

westchnęła. Był jeszcze ten dzielny żołnierz, Antoniusz. On

i Kleopatra sprawiali wrażenie idealnie dobranej pary. Kto

mógł przewidzieć, że to wszystko skończy się tak tragicznie?

Sunny znowu westchnęła.

- Rozumiem, o co wam chodzi - mruknęła niechętnie.

- Hollyhock potrzebuje pomocy do kuchni - powiedziała

po namyśle Andromeda. - O ile pamiętam, lubisz gotować...

- Gotowanie to tylko moje hobby - przerwała jej Sunny.

Andromeda zmarszczyła brwi i ciągnęła dalej:

- A może księgowość? Masz niespotykany talent do liczb,

a my musiałyśmy ostatnio ustalać budżet w tak wielu se­

kcjach. ..

background image

BYŁO IM PISANE... • 9

- Zwariowałabym, gdybym musiała siedzieć przez cały

dzień przed komputerem - jęknęła Sunny. - Przeniesienie do

działu księgowości uniemożliwiłoby mi wizyty na Ziemi.

W przeciwieństwie do innych wróżek, które miały tę plane­

tę za mało cywilizowaną i zabałaganioną, Sunny uważała ją za

fascynującą.

Drżącą ręką przeciągnęła po gęstych, jasnych lokach.

- Przyznaję, że moje wyniki nie są oszałamiające, ale

gdybym mogła dostać jeszcze jedną szansę... - Głos jej drżał,

czuła wzbierające pod powiekami łzy. Sunny, nazwana tak ze

względu na swoje promienne usposobienie, musiała przy­

gryźć wargi, żeby nie wybuchnąć płaczem.

- To jest właśnie to, co zamierzamy ci dać - powiedziała

nieoczekiwanie Andromeda. - Jeszcze jedną szansę.

- Ach, dziękuję! - Sunny rzuciła się w stronę biurka uści­

skać przełożoną, ale Andromeda powstrzymała ją, unosząc

dłoń.

- Zadanie wcale nie jest proste.

- To nie ma znaczenia. Zobaczycie, że mi się uda. - W jej

głosie brzmiała nadzieja. - A jeśli nie, możecie mnie raz na

zawsze wyrzucić z sekcji romansu.

- Taki mamy zamiar. - Suchy ton Andromedy utwierdził

tylko Sunny w przekonaniu, że to jej ostatnia szansa. Musi

udowodnić, że jest w stanie dobrać udaną parę.

- Mężczyzna, którego dostaniesz, nie jest łatwy we współ­

pracy.

- Tonie...

- Co więcej, spodziewam się, że będzie z tobą walczył na

każdym kroku. On już kiedyś był zakochany. Jego uczucie

było tak mocne i tak głębokie, że uznał, iż nic go nie zastąpi.

- Jakie to smutne. - Sunny, niepoprawna optymistka, nie

background image

10 • BYŁO IM PISANE...

mogła sobie nawet wyobrazić takiej postawy. - A co się stało?

Czy ona porzuciła go dla innego?

- Nie, ona zmarła.

- To straszne.

- To była prawdziwa tragedia. Laura Swann Fletcher zo­

stała zamordowana. Była wówczas w ciąży z tym mężczyzną,

chociaż jej mężem był pewien bardzo ważny i wpływowy

człowiek. Wybuchł wielki skandal, a Clint Garvey został are­

sztowany i oskarżony o zabójstwo.

- O mój Boże! - przeraziła się Sunny. - Czy ma na imię

Clint? - Podobało jej się. Było takie mocne i męskie. I bardzo

ludzkie.

- Tak. A teraz, jak się wkrótce sama przekonasz, on uznał,

że nie ma już po co żyć. - Andromeda podała Sunny opasłą

teczkę. - Oto ich historia. Powinnaś zapoznać się z jej szcze­

gółami.

- Przeczytam to jeszcze dziś.

- Pośpiech jest bardzo wskazany. Obawiam się, że nie

masz zbyt wiele czasu.

Podniosła z biurka pilota i wcisnęła klawisz. Na ścianie

pojawił się obraz.

Clint Garvey był niewątpliwie przystojnym mężczyzną,

o dość surowym typie urody. Wprawdzie siedział, ale sądząc

po długich, wyciągniętych nogach, musiał też być wysoki.

Jego smukłe ciało zdawało się składać z samych muskułów

i ścięgien. Surowe zmarszczki w kącikach ust sugerowały, że

jego serce jest równie twarde jak ciało. Nic dziwnego, pomy­

ślała ze smutkiem Sunny, po tym wszystkim, co przeszedł.

Jego twarz, ogorzała przez lata pracy na słońcu i wietrze,

była ciemna jak orzech i wyraźnie z nią kontrastowały przeni­

kliwe, niebieskie oczy. Kiedy spojrzał na fotografię uśmiech-

background image

BYŁO IM PISANE... • 11

niętej kobiety, która pewnie musiała być Laurą, odmalowała

się w nich taka rozpacz, że Sunny ścisnęło się serce.

Mężczyzna odłożył fotografię, sięgnął po szklankę i wypił

drinka w kolorze bursztynu. Sunny osłupiała, gdy zobaczyła,

że chwycił rewolwer.

- Och, nie! - krzyknęła.

Kilka sekund później z impetem wylądowała przed domem

Clinta. Dokładnie w chwili, gdy ogłuszający huk wystrzału

przeszył górską ciszę.

- Och, nie! - wykrzyknęła ponownie. Nie mogła się

spóźnić! Zapominając o swojej karierze, zdecydowana za

wszelką cenę ratować życie Clinta Garveya, pchnęła drzwi

i wpadła do środka.

Clint wpatrywał się w dziurę, którą właśnie wystrzelił

w sękatej ściance z desek. Niech to diabli, nawet tego nie był

w stanie dobrze zrobić! Wyjął lufę z ust w ostatnim momen­

cie, kiedy nagle zrozumiał, dlaczego ponad sto lat temu jego

prapradziadek sam nie użył tego rewolweru.

William musiał wierzyć, że kobieta, którą kochał, nie

chciałaby tego. Clint doszedł do tego samego wniosku. Cho­

ciaż zdążył wypić dość dużo whisky, wiedział, że sprawiłby

Laurze wielki zawód, gdyby udało mu się odebrać sobie życie.

Co dalej?

Zanim zdołał wymyślić jakąś odpowiedź, drzwi jego domu

otworzyły się i do pokoju wbiegła jakaś kobieta.

- Och, dzięki Bogu, nie zrobił pan tego - wydyszała, trzy­

mając dłoń na gardle. Była blada jak ściana, a brązowe oczy

miała szeroko otwarte z przerażenia.

- Czego nie zrobiłem?

- Pan dobrze wie. - Nerwowo spojrzała na colta, którego

ciągle trzymał w dłoni. - Nie zastrzelił się pan.

background image

12 • BYŁO IM PISANE...

- Co? - Clint roześmiał się z goryczą. - Niech pani posłu­

cha! Nie wiem, kim pani jest, u licha, ani też co pani tutaj robi,

ale dla pani informacji: czyściłem właśnie broń mojego pra-

pradziadka i rewolwer niespodziewanie wypalił.

Podążyła za jego wzrokiem

- Rozumiem... - powiedziała, patrząc na ścianę.

Widok dziury po kuli napełnił Sunny otuchą. W końcu, tak

naprawdę, ten mężczyzna nie chciał się zabić! W ostatniej

chwili znalazł jakiś powód, żeby żyć. To dawało pewną na­

dzieję. Wbrew jej wcześniejszym obawom, Clint Garvey nie

był beznadziejnym przypadkiem.

- Cieszę się, że chociaż jedno z nas to rozumie - wymam­

rotał Clint. Potrząsnął głową i spojrzał na nią z ukosa. - Ile

was tu jest?

- Tylko ja jedna.

- Tego się właśnie obawiałem. - Zamrugał, próbując sku­

pić wzrok w jednym punkcie.

- Obawiam się, że wypił pan trochę za dużo - powiedziała

Sunny. Marek Antoniusz też lubił wino, pomyślała z żalem.

Ale cokolwiek by Clint wypił, nie mogło to być nawet w po­

łowie tak zabójcze jak bimber Hatfielda.

- Chyba ma pani rację. -1 Clint stracił przytomność.

- No, cóż... - Sunny stała z dłońmi wspartymi na bio­

drach, spoglądając na mężczyznę w fotelu.

Wydał się jej jeszcze bardziej godny współczucia, niż kie­

dy widziała go na wielkim ekranie, w gabinecie Andromedy.

Miał długie włosy, ale nie zaczesane w modny, męski sposób,

tylko niechlujnie potargane, opadały krzywo na kołnierz roz­

chełstanej, dżinsowej koszuli. Ciemna szczecina na zapadnię­

tych policzkach wyraźnie wskazywała, że nie golił się od

dobrych kilku dni. To może i lepiej, stwierdziła, bo jeśli upija-

background image

BYŁO IM PISANE... • 13

nie się do tego stopnia należało do jego zwykłych obyczajów,

mógłby w czasie golenia niechcący poderżnąć sobie gardło.

Chociaż jego oczy były zamknięte, wciąż je pamiętała,

były umęczone i, jak jej się wydawało - nawiedzone.

- Pomyśl o twojej szansie - wyszeptała sama do siebie.

Żadna kobieta o zdrowych zmysłach nie chciałaby mieć nic

wspólnego z tym zmizemiałym, zaniedbanym i ponurym

mężczyzną. - Clincie Garvey, jesteś jedną wielką kupą nie­

szczęścia.

Podobnie wyglądał jego dom. Jej wzrok padł na sterty nie

przeczytanych gazet zgromadzonych przy drzwiach, na brud­

ne szklanki na stole oraz warstwę kurzu, która pokrywała

wszystko niczym całun.

- Ale nie obawiaj się - powiedziała do nieprzytomnego

mężczyzny. - Jesteś w dobrych rękach.

Mrugnęła dwa razy. Po pierwszym mrugnięciu Clint znik­

nął z pokoju. Po drugim zniknęła i ona.

Clint leżał teraz w swoim szerokim łożu z misternie

rzeźbionym wezgłowiem. Sunny była przerażona stanem jego

pomiętych prześcieradeł. Widać było, że nie zaznały pralki od

bardzo długiego czasu.

- Przynajmniej wygląda na to, że zmieniałeś bieliznę -

mruknęła, kiedy jej badawczy wzrok spoczął na ubraniach

porozrzucanych na drewnianej podłodze. - Sądzę, że w tej

sytuacji powinnam być ci wdzięczna.

Mimo że mogła to zrobić, nie kiwnąwszy nawet palcem,

Sunny pochyliła się, by mu zdjąć buty, tak jak to czynią

zwykłe śmiertelniczki. Zastanowiła się, czy go rozebrać, a

w końcu zdecydowała, że nie wypada, i postanowiła jedynie

posprzątać mu dom. Czekała ją masa roboty. Należało przygo­

tować odpowiednią scenerię do wypełnienia zadania.

background image

14 • BYŁO IM PISANE...

Weszła do kuchni i aż jęknęła. W zlewie piętrzył się stos

brudnych szklanek, filiżanek i talerzy. Wszędzie walały się

opakowania po gotowych daniach z baru szybkiej obsługi.

Lodówka zawierała tylko piwo i coś zielonego, co mogło być

kiedyś kawałkiem sera. Jedyną rzeczą, którą znalazła w szaf­

kach, było pół bochenka chleba, jeszcze bardziej zielonego niż

ser, i parę butelek whisky.

Musi znaleźć Clintowi Garveyowi żonę! Musi połączyć go

z właściwą kobietą, ponieważ ten człowiek rozpaczliwie po­

trzebuje miłości. Musi to zrobić także dlatego, żeby utrzymać

pracę w sekcji romansu. Ale chyba żadna śmiertelniczka nie

odważyłaby się wejść do tego domu z obawy, że złapie jakąś

zarazę. Albo coś jeszcze gorszego.

- To naprawdę ciężkie zadanie - westchnęła, zastanawia­

jąc się, od czego zacząć.

Niektóre wróżki pewnie by się poddały, ale skoro pesy­

mizm nie leżał w jej naturze, Sunny znowu mrugnęła i woda

zaczęła lać się do zlewu. Kolejne mrugnięcie wytworzyło

grubą warstwę białej piany na brudnych naczyniach. Wtedy

pomyślała, że jeśli sobie z tym poradzi, muszą ją przyjąć do

prestiżowej Ligi Harmony.

Pierwsze, co Clint poczuł, kiedy się ocknął z alkoholowego

zamroczenia, to rozchodzący się po domu smakowity zapach.

Można by nawet pomyśleć, że to duszona wołowina. Ale to

oczywiście niemożliwe. Widocznie jego umysł znów płatał

mu figle, tak samo jak wtedy, gdy wydało mu się, że w jego

salonie jest jasnowłosa kobieta. To było zaraz po tym, jak

zrobił tę przeklętą dziurę w ścianie.

Podniósł się z łóżka. Nie był specjalnie zaskoczony, że nie

może sobie przypomnieć, jak się w nim znalazł. Ostatnimi

background image

BYŁO IM PISANE... • 15

czasy często urywał mu się film. Clint jednak nie żałował

utraconych godzin, a czasem nawet dni. Cenił sobie te zamro­

czenia, bo uwalniały go od wspomnień zbyt bolesnych, żeby

je znieść.

Wszedł do łazienki, wyczyścił zęby i przepłukał je specjal­

nym płynem. Mimo że na ogół starał się tego unikać, spojrzał

w lustro. Wyglądał naprawdę okropnie, tak samo jak się czuł.

Nieznośny ból głowy budził się właśnie pod jego powieka­

mi. Wiedząc z doświadczenia, że najlepiej zwalczać klin kli­

nem, ruszył do kuchni, gdzie zawsze trzymał alkohol.

Soczysty aromat duszonej wołowiny stawał się coraz bar­

dziej kuszący.

- Chyba kompletnie zwariowałeś, człowieku - powie­

dział sam do siebie. - Inni pijacy widzą w delirium tremens

myszki albo nietoperze. Ty natomiast czujesz zapach duszone­

go mięsa.

Ale i tak było to o wiele lepsze niż woń perfum Laury,

której nie był stanie zapomnieć.

W progu kuchni osłupiał. Wszędzie panowała sterylna czy­

stość, a jakaś blondynka kręciła się przy kuchence. Jeśli to

były halucynacje, to najdziwniejsze ze wszystkich, jakie miał

dotychczas.

- Co się tu dzieje?

Kobieta odwróciła się z drewnianą łyżką w dłoni.

- Ach, wreszcie się pan obudził - powitała go z ciepłym

uśmiechem, jakby jej obecność w jego kuchni była czymś

najzwyczajniejszym pod słońcem. - Mam nadzieję, że jest

pan głodny. Nie wiedziałam, co pan lubi, ale skoro mieszka

pan na ranczu, pomyślałam sobie, że wołowina będzie najle­

psza. Poza tym duszona wołowina jest taka pożywna, ale

jeżeli woli pan...

background image

16 • BYŁO IM PISANE...

- Kim pani jest? - zapytał ze złością, wchodząc do kuchni.

-1 co pani robi w moim domu?

Sunny zadarła głowę, by móc spojrzeć na stojącego przed

nią mężczyznę. Clint Garvey był zdecydowanie wysoki.

- Nie pamięta pan? - Nigdy nie lubiła kłamać. Ponieważ

jednak większość ludzi nie wierzyła w dobre wróżki, musiała

radzić sobie inaczej.

- Gdybym pamiętał, nie pytałbym o to.

- To prawda. - Posłała mu najsłodszy, najbardziej pro­

mienny uśmiech. - Przyszłam dzisiaj trochę za wcześnie.

W odpowiedzi na pana ogłoszenie...

- Jakie ogłoszenie? Nie dawałem żadnego cholernego

ogłoszenia! - ryknął. Jak na człowieka, który jeszcze parę

godzin temu był nieprzytomny, Clint miał niebezpiecznie du­

żo energii.

- Oczywiście, że pan dawał. - Zmuszona do kłamstwa,

Sunny potrafiła to robić bardzo zręcznie. - Pozwoli pan, że

znajdę gazetę...

Przeszła do następnego pokoju i mrugnęła. Na stole w ja­

dalni pojawiła się duża, skórzana torba.

- Wiem, że to tu jest - zapewniła go, przeszukując zawar­

tość torby.

- Tego tam nie ma, bo to po prostu nie istnieje.

- Oczywiście, że istnieje.

Wyrzuciła zawartość torby na stół i zaczęła szukać pomię­

dzy szminkami, puderniczką, rachunkami ze sklepów i... tam­

ponami. O Boże, co za wstyd! Oto, co otrzymała, kiedy zaży­

czyła sobie torebki zwykłej śmiertelniczki.

Czując, że płoną jej policzki, spojrzała na mężczyznę, któ­

ry przyszedł za nią do jadalni. W przeciwieństwie do niej, nie

wydawał się zażenowany.

background image

BYŁO IM PISANE.,. • 17

- No i co? - zapytał, unosząc brwi, co bardzo zirytowało

Sunny.

- To musi gdzieś tu być - upierała się, nie przestając szu­

kać. O niebiosa, czego tu nie ma, pomyślała, odkładając na

bok rolkę taśmy samoklejącej i dwie paczki gumy do żucia.

Jeżeli rzeczywiście wszystko to noszą ze sobą przeciętne ko­

biety, to całe szczęście, że nie jestem śmiertelniczką.

- Aha! - Podniosła papierek. - Eureka!

Clint wyrwał jej kawałek gazety, wydarty z rubryki ogło­

szeniowej „Rim Rock Record".

- O, tu jest zakreślone - powiedziała. - Na czerwono. -

Uważała to za niezłe posunięcie.

Clintowi ciągle szumiało w głowie, ale to wcale nie prze­

szkodziło mu skupić się na ogłoszeniu.

- „Poszukuję - zaczął głośno - gospodyni i kucharki. Pięć

dni w tygodniu. Mieszkanie i utrzymanie zapewnione, zarob­

ki do ustalenia".

Pod tym czarno na białym figurowało jego nazwisko

i wskazówki, jak dotrzeć na ranczo z Whiskey River. Spojrzał

na Sunny.

- To musi być jakaś pomyłka. Ja tego nie zamieszczałem.
- Tu jest pana nazwisko - odrzekła. Kiedy pochyliła się,

żeby mu to pokazać, Clint poczuł zapach wiosennego deszczu

i świeżych polnych kwiatów. -1 pana adres.

- Ja tego nie zamieściłem - upierał się.

Sunny po raz kolejny przekonała się, że nie pójdzie jej

z nim łatwo. W swojej naiwności spodziewała się, że Clint,

zadowolony z wysprzątanego domu i smacznego obiadu, bę­

dzie ją błagać, żeby została. Tymczasem nic z tego. Trzeba

było uciec się do improwizacji.

- O Boże... - Kiedy zwilgotniały jej oczy, poczuła wyrzu-

background image

18 • BYŁO IM PISANE...

ty sumienia, uznała jednak, że sytuacja wymaga drastycznych

kroków. - Jeżeli mówi pan prawdę...

- Nie mam żadnego powodu, żeby kłamać, do cholery!

- No, więc... jeśli pan naprawdę nie zamieścił tego ogło...

- Głos jej się załamał. W ramach tego, co uważała za dopusz­

czalne, łza spłynęła po jej policzku. - Nie wiem, co teraz

zrobić.

Clint uświadomił sobie, że to nie jego problem. Była to

albo pomyłka, albo jakiś szczególnie sprytny podstęp. Wobec

tego odważył się stawić czoło jej łzom.

- Sugerowałbym powrót do miasta albo tam, skąd pani

przyjechała. I niech pani spróbuje z następnym ogłoszeniem

na liście.

- Ale pan jest moją ostatnią nadzieją. - Ponieważ była to

absolutna prawda, nie musiała udawać rozpaczy. -1 nie mam

jak wrócić do miasta.

- Po pierwsze, jak pani tu dotarła?

- Jakiś miły człowiek podwiózł mnie ciężarówką. - Sunny

zdawała sobie sprawę, że takie wytłumaczenie nie jest wystar­

czające.

Chciał jej zrobić wykład na temat niebezpieczeństw czyha­

jących na autostopowiczki, zaraz jednak przypomniał sobie,

że przecież ona go nic nie obchodzi.

- No dobrze, odwiozę panią do Whiskey River.

- Pan nic nie rozumie - tłumaczyła Sunny. - Ja nie mam

dokąd wracać. A skoro pan naprawdę potrzebuje gosposi...

- Niech pani posłucha. - Jego ostry głos ugodził ją jak

bicz, - Proszę mnie zrozumieć, ja nie potrzebuję nikogo.

- To nieprawda.

- Nazywa mnie pani kłamcą? - To był zdecydowanie naj­

głupszy sposób na szukanie pracy, jaki w życiu widział. Ale

background image

BYŁO IM PISANE... • 19

wtedy przypomniał sobie znowu, że przecież nie ma zamiaru

zostawać żadnym cholernym pracodawcą.

- Mówię tylko, że ktoś z pana nazwiskiem, kto mieszka

pod tym samym adresem, zamieścił ogłoszenie, że poszukuje

gospodyni. - Sunny wyzywająco uniosła podbródek. -1 czas

najwyższy - ciągnęła ostrym tonem - bo nigdy w życiu nie

widziałam większego bałaganu niż ten, jaki zastałam w pań­

skim domu. A teraz, po tym, jak spędziłam cały dzień na

sprzątaniu tego brudu, nie mówiąc już o pysznym obiedzie,

jaki panu ugotowałam, ma pan czelność powiedzieć mi, że to

wszystko pomyłka?

Ale jej złość, podobnie jak łzy, nie zrobiła najmniejszego

wrażenia na Clincie.

- Skąd pani wzięła produkty?

- Co?

- Pytam, skąd pani wzięła produkty na ten pyszny obiad?

Lekceważący ton, jakim wypowiedział słowo „pysz­

ny", głęboko dotknął Sunny. Zamiast dobijać ją w ten sposób,

powinien być jej wdzięczny za wszystkie starania. Była,

w końcu, najlepszą po Hollyhock kucharką w Centrum Do­

brych Wróżek.

- Och, no, w supermarkecie, oczywiście.

- W Whiskey River?

- Tak.

- Może powie mi pani, jak pani tam dojechała? A może

jakiś inny przemiły mężczyzna podwiózł panią aż do miasta i

z powrotem?

Jak na kogoś, kogo umysł powinien wciąż być zamglony

od przepicia, Clint był zdecydowanie zbyt bystry.

- Przywiozłam podstawowe składniki ze sobą - zaryzyko­

wała.

background image

20 • BYŁO IM PISANE...

Patrzył na nią przez dłuższą chwilę.

- Wciąż nie przypominam sobie żadnego ogłoszenia.

Po raz pierwszy w jego głosie usłyszała nutę wątpliwości.

Czuła, że jest gotów ustąpić.

- Nie chciałabym pana urazić - powiedziała ostrożnie -

ale z liczby pustych butelek, które pozbierałam, wynika, że

ostatnio trochę pan popijał.

- Ojej, a ja myślałem, że nikt tego nie zauważy - wy­

cedził.

Nie był to miły człowiek. Sunny zaczęła się obawiać, że

jeżeli nawet Clint wróci do normalnego stanu, nie będzie

łatwo znaleźć mu żony. Gdyby nie była tak ufna z natury,

mogłaby nawet podejrzewać, że dano jej to zadanie w nadziei,

że sama zrezygnuje z pracy w sekcji romansu.

Postanowiła odwołać się do zdrowego rozsądku.

- Rzeczywiście to musiała być pomyłka.
- To właśnie próbowałem pani powiedzieć.

- Tak. Więc... Może przedyskutujemy nasz mały problem

przy obiedzie?

Zanim zdążył otworzyć usta, by powiedzieć jej, że jedy­

nym problemem była właśnie ona, Sunny powróciła do garn­

ków i podniosła pokrywkę jednego z nich, wypuszczając kłę­

by pary. Następnie wyjęła z piekarnika bochen świeżo upie­

czonego, złocistego chleba.

Cholera. Nie obchodziło go, że nie może dostać pracy,

która zresztą nie istniała. Nie musiał zwracać uwagi na jej

słodki zapach. Pomyślał tylko przez chwilę, czy te obfite

blond loki są tak miękkie, jak na to wygląda. Jednak pierwsze

prawdziwe jedzenie, jakie widział lub wąchał od tygodni,

spowodowało, że dał za wygraną.

- Nie zamierzam zmienić zdania - ostrzegł ją, przeczu-

background image

BYŁO IM PISANE... • 21

wając podstęp, tak jak wilk wyczuwa zastawioną w lesie pu­

łapkę.

- To z pewnością pana prawo. - Zaczęła nakładać jedze­

nie do głębokich miseczek, których nie widział od wielu dni.

I to nie tylko dlatego, że skończyły mu się płatki kukury­

dziane.

- I zapłacę pani za pracę już wykonaną. - Tak będzie

sprawiedliwie, stwierdził w duchu, zdumiony tym, czego po­

trafiła dokonać w tak krótkim czasie.

Sunny uśmiechnęła się skromnie.

- To bardzo miło z pana strony. Porozmawiamy o tym po

obiedzie.

- Zgoda. - Wiedział, do czego zmierza, i nie chciał na to

pozwolić. Otworzył lodówkę załadowaną jedzeniem, którego

nigdy wcześniej tam nie było, i wyjął puszkę piwa. - Omówi­

my to w drodze powrotnej do Whiskey River.

- Jak pan sobie życzy - zgodziła się spokojnie.

Przecież to nie było tak do końca kłamstwo, pomyślała.

A jeżeli już, to raczej nieszkodliwe. A skoro to wszystko mia­

ło być dla jego dobra, była w pełni usprawiedliwiona.

background image

ROZDZIAŁ

2

Nucąc cicho, Sunny ukroiła kilka grubych kromek. Nastę­

pnie posmarowała je masłem. Clint poczuł, jak ślina napływa
mu do ust.

Sunny ustawiła talerze i koszyk z chlebem na stole, który

już wcześniej nakryła. Była pewna, że Clint natychmiast rzuci

się na jedzenie. Widziała przecież, j akim wzrokiem wpatrywał
się w stół. Tymczasem, ku jej zaskoczeniu, najpierw podsunął

jej krzesło, a dopiero potem sam usiadł.

Jedli w milczeniu. Clint skupił całą uwagę na posiłku,

a Sunny obserwowała go spod opuszczonych rzęs.

- Jest pani niezłą kucharką - odezwał się po chwili.
- Dziękuję - uśmiechnęła się do niego. Ciekawe, jak by

zareagował, gdyby mu się przyznała, że kiedyś gotowała
obiad dla samego Juliusza Cezara.

- Skąd pani wzięła te kwiaty?

PlZćd posiłkiem, po sprzątnięciu stosu starych gazet, Sun­

ny

ułożyła na środku stołu bukiet z czerwonych i białych goź­

dzików oraz ostrokrzewu.

- Kupiłam w supermarkecie. Myślałam, że pomogą

w stworzeniu świątecznej atmosfery.

- Świątecznej?

background image

BYŁO IM PISANE... • 23

- Przecież zbliża się Boże Narodzenie.
- Ach, tak.
Jego brak zainteresowania nadchodzącymi świętami był

całkiem zrozumiały. Ten radosny okres, który wszystkim ko­

jarzy się z rodziną i narodzinami Dzieciątka, będzie dla niego

wyjątkowo trudny.

- Mogę zabrać kwiaty ze stołu, jeśli się panu nie podobają

- zaproponowała.

- Wszystko mi jedno. Domyślam się, że oczekuje pani za

to zwrotu pieniędzy.

Sunny sama nie wiedziała, że ma tak ognisty temperament.

- Czy pan nie wie - wybuchnęła, celując w Clinta łyżką

- że cierpienie po stiacie bliskiej osoby to jedno, a złe maniery

to zupełnie inna sprawa?! Wiem, że miał pan ciężki rok, ale to

w niczym nie usprawiedliwia pańskiego chamstwa.

Źrenice Clinta niebezpiecznie się zwęziły. Przeszył ją lodo­

watym spojrzeniem.

- Skąd pani wie, że miałem ciężki rok, do cholery?

- No cóż, to żadna tajemnica - odparła. Z artykułu, który

znalazła w wyczarowanej torbie, dowiedziała się, że wiado­

mość o śmierci zamężnej kochanki Clinta, której mąż był

określany jako największa nadzieja republikanów, obiegła na­

główki gazet na całym świecie.

- Czy ktoś już kiedyś pani powiedział, że jest pani mistrzy­

nią niedopowiedzeń? - zapytał oschle. Sięgnął po piwo, ale

nag/e zacisnął pięści. - Cholera, pewnie już nawet na Marsie

wiedzą o zabójstwie Laury.

Wypowiadając imię swojej ukochanej, zadrżał. Sunny po­

czuła, że złość ustępuje współczuciu. Godząc się, by serce

sterowało jej głową, co jej się zresztą często zdarzało, sięgnęła

przez stół i położyła rękę na zaciśniętej pięści Clinta.

background image

24 • BYŁO IM PISANE...

- Tak mi przykro.

- Nie pani ją zabiła - rzekł cicho.

- To prawda, ale chciałabym móc panują zwrócić.

Clint roześmiał się.
- Ja też bym tego chciał. - Z jego głosu przebijała gorycz.

Sunny nieczęsto miała szansę przebywać na Ziemi. Czego

najbardziej oczekiwała po takich okazjach, to możliwości

przyrządzania różnego rodzaju posiłków, żeby je potem

z przyjemnością zjeść. Teraz jednak ponury nastrój wypeł­

nił jadalnię jak wilgotna, szara mgła. Świeża potrawa straci­

ła cały swój urok, a chleb, który miał wcześniej cudowny

smak drożdży, teraz pozostawiał w jej ustach gorzki smak

popiołu.

Zauważyła, że Clint też stracił apetyt. Dopił piwo i ruszył

do lodówki po następne, ale nagle zmienił zdanie. Zamknął

lodówkę i sięgnął do szafki po nową butelkę whisky.

- Nie jestem pewna, czy powinien pan to robić - odezwała

się cicho Sunny.

- Czego pani ode mnie chce?

- Niczego - powiedziała, ignorując jego agresywny ton.

- Tylko jeśli chce mnie pan odwieźć tą krętą drogą do miasta,

powinien pan powstrzymać się od picia. - Oczywiście nie

miała najmniejszego zamiaru wyjeżdżać, ale nie to w tej chwi­

li było najważniejsze.

- Skąd ja to znam? - Clint otworzył butelkę. - „Przyjacie­

le nie pozwalają prowadzić pijanym przyjaciołom". Czy nie

tak to było w tej reklamie, którą ostatnio widziałem w tele­

wizji?

Mimo że półkę ze szklankami miał dokładnie za plecami,

Clint pociągnął łyk prosto z butelki. Przełykając, wyzywająco

spojrzał Sunny w oczy.

background image

BYŁO IM PISANE... • 25

- Szczerze mówiąc, jestem zaskoczona, że w ogóle ma

pan jeszcze jakichś przyjaciół - mruknęła.

Whisky paliła wnętrzności w dobrze mu znany, kojący

sposób. Przy odrobinie szczęścia, wkrótce nie tylko nie będzie

mógł prowadzić, ałe nawet myśleć.

- Moi przyjaciele albo ich brak, to nie pani sprawa.

- Zgadzam się. Ja też kiedyś byłam lekkomyślna. Mimo to

nie jestem aż tak głupia, żeby wsiąść do samochodu z kimś,

kto tyle wypił.

Niestety, miała rację. A poza tym, przecież nie chce zabić

tej kobiety, której jedynym przestępstwem było to, że wy­

sprzątała mu dom, ugotowała najlepszy obiad, jaki jadł od

miesięcy, a może nawet w życiu, i jest trochę zrzędliwa.

- Mam pewną propozycję - powiedział.

- Jaką? - Sunny skrzyżowała ręce na piersi. Mimowolnie

zerknął na jej biust, który, chociaż niezbyt duży, ponętnie

wypełniał czerwony sweter.

- Będę pił tyle, ile mi się podoba, a pani dam kluczyki do

samochodu, żeby pani mogła sama odwieźć się do miasta.

- A jak pan odzyska potem swój samochód?

- Proszę się o to nie martwić. Znajdę jakiś sposób.

- Kiedy? Jak pan wytrzeźwieje?

Jej krytyczny ton nie przypadł mu do gustu.

- Tak jest. - Znowu pociągnął z butelki. - Gdy będę trzeźwy.

Sunny westchnęła z rezygnacją. Skoro Clint Garvey nadal

zamierzał się zachowywać jak nieznośny dzieciak, ona po

prostu przestanie mu współczuć.

- A to nastąpi... w kolejnym tysiącleciu?

Skrzywił usta w uśmiechu.

- Czy ktoś już kiedyś pani powiedział, że bywa pani iry­

tująca?

background image

26 • BYŁO IM PISANE...

- A czy ktoś już kiedyś panu powiedział, że nie pan pier­

wszy stracił kogoś bliskiego?

Błękitne oczy Clinta pociemniały. Zmarszczył brwi.

- Tym razem pani trafiła - mruknął.

Stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem.

- Przepraszam - odezwała się w końcu Sunny. - Nie mia­

łam prawa.

- Nie musi pani przepraszać za to, że mówi pani to, co

myśli - westchnął Clint. - Poza tym, ma pani rację. Nie jestem

ani pierwszym, ani ostatnim mężczyzną, który stracił ukocha­

ną kobietę.

- Tak, ale to w niczym nie umniejsza pańskiego bólu.

- Szkoda czasu - burknął. - Nic z tego nie będzie.

- Co takiego?

Człowieku, czemu tak ciągle narzekasz? - pomyślał Clint.

Czy masz coś przeciwko temu, że miła, dobra i piękna kobieta

stara się wpłynąć na to, czy będziesz żył, czy nie? Ale zaraz

potem zignorował ten nieśmiały głos rozsądku. Tak jak to

zresztą czynił od miesięcy.

- Sama słodycz i wdzięk - powiedział z kpiącym uśmie­

chem. - Nawet gdyby pani była Mary Poppins we własnej

osobie, i tak nie przyjąłbym pani do pracy. - Pociągnął kolej­

ny łyk, czując się trochę jak zbuntowany nastolatek.

Sunny rozumiała jego nieufność i postanowiła zrezy­

gnować z dalszej gry. Kiedy zastanawiała się, co teraz, Clint

wsunął rękę do kieszeni dżinsów i wyciągnął zwitek bank­

notów.

- Czy to wystarczy? - zapytał, wręczając je Sunny. - To

za te cholerne kwiaty i za pracę.

Nie przeliczyła ich, ale skoro na wierzchu była studolarów­

ka, Clint musiał mieć gest.

background image

BYŁO IM PISANE... • 27

- Tak, ale...

- No to jesteśmy kwita.

Clint nie był z natury grubiański, chociaż nawet przed

śmiercią Laury nie wygrałby żadnego z konkursów na naj­

sympatyczniejszego mieszkańca Whiskey River. Ale ta kobie­

ta miała w sobie coś, co go wyjątkowo drażniło.

Chcąc się jej jak najszybciej pozbyć, sięgnął znowu do

kieszeni i wyciągnął kluczyki.

- Proszę, moja ciężarówka stoi przed domem.
- Skąd pan wie, że jej nie ukradnę?

- Nie dbam o to. - Chwycił ją za rękę i włożył w dłoń

kluczyki. - Niech pani już sobie stąd idzie, pani Jakaśtam.

- Sunny - powiedziała półgłosem.

- Sunny? Kto by to powiedział... - Twarz Clinta wykrzy­

wiła się w kpiącym uśmiechu. - Idź stąd wreszcie, Sunny. Nic

tu po tobie. - I zanim zdążyła zaprotestować, objął ją ramie­

niem i wypchnął na dwór.

- Ale ja nie umiem prowadzić ciężarówki.

- Tym się nie przejmuj. Ona ma automatyczną skrzy­

nię biegów. Trzeba tylko wyjechać na drogę i kręcić kiero­

wnicą.

Kolejny plan się nie powiódł. Nie mając innego wyjścia,

Sunny mrugnęła i wyobraziła sobie, że powietrze ucieka z tyl­

nej opony ciężarówki.

- Coś jest chyba nie w porządku z tą oponą? - zapytała

tonem niewiniątka.

Lampa na garażu dokładnie oświetlała oponę, którą Sunny

przedziurawiła mrugnięciem. Clint zaklął jak szewc.

- Poczekaj tu, a ja zaraz znajdę zapasową.

Kolejne mrugnięcie Sunny wywołało całą serię prze­

kleństw.

background image

28 • BYŁO IM PISANE...

- Co się stało? - spytała z udanym zdumieniem.

- Zapasowa też jest dziurawa.

- Och, co za pech.
Nawet przez alkoholową mgiełkę ogarniającą ponownie

jego mózg Clint mógł wyczuć fałszywą nutę w jej spokojnym

głosie.

Wyciągnął z kieszonki koszuli paczkę papierosów i zapa­

lił. Zaciągnął się dymem i obrzucił Sunny badawczym wzro­

kiem. Sprawiała wrażenie zupełnie niewinnej. Jednak coś było

nie w porządku, coś, czego nie był w stanie określić, a spra­

wiało, że nie potrafił jej zaufać.

- Co tu się dzieje, do jasnej cholery....

- Nie ma pan innego koła zapasowego? - próbowała mu

pomóc.

- Nie mam. Będę musiał to naprawić jutro rano.

- Przykro mi, jeśli sprawiam panu kłopot.

Clint czuł każdą cząsteczką swojej jaźni, że wcale nie było

jej przykro. Ale nie było sensu zarzucać jej kłamstwa. Pozwoli

jej przenocować, a rano pośle do diabła.

Znowu zaklął, a potem odwrócił się i ruszył w kierunku

domu. Starając się nie okazać po sobie satysfakcji, Sunny

poszła za nim do kuchni.

- Nie sądzę, żebyś miała duży bagaż, skoro wiedziałaś, że

jedziesz do pracy, która nie została ci zaoferowana.

- Wręcz przeciwnie, wzięłam sporo rzeczy.

Clint potrząsnął głową.

- Łazienka jest na górze, przy schodach, a pokój gościnny

- pierwsze drzwi na lewo.

- Dziękuję...

- Tylko proszę się zbytnio nie rozgościć - dodał lekko

poirytowany - bo z samego rana wyjeżdżamy.

background image

BYŁO IM PISANE... • 29

- Wiele słyszałam o waszej słynnej gościnności - powie­

działa Sunny, czując, że znowu burzy siew niej krew - ale to

takie pouczające doświadczyć jej samemu.

- Po pierwsze, nigdy cię tu nie zapraszałem - przy­

pomniał jej Clint. - Czyli, tak naprawdę, nie jesteś żadnym

gościem.

- Słusznie. - Sunny zauważyła, że znowu chwycił za bu­

telkę. - Może zaparzę kawę, zanim zabiorę się do zmywania?

- zaproponowała.

- Nie chcę żadnej przeklętej kawy. Jeśli chodzi o naczy­

nia, to proszę je zostawić.

- Ale...

- Posłuchaj, jak ci tam ...

- Sunny - przypomniała mu z uśmiechem.

- Posłuchaj, Sunny, obiad był świetny, a ty wydajesz

się bardzo miłą kobietą. Jesteś ponadto całkiem ładna, pach­

niesz też bardzo przyjemnie. Jestem pewny, że w innych oko­

licznościach byłabyś naprawdę fajnym kumplem. Ale mu­

sisz zrozumieć, że dość się już nagadałem jak na jeden wie­

czór. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym

zostać sam.

Pewna, że po wygraniu wieczornej potyczki będzie mogła

rankiem wznowić działania wojenne, Sunny postanowiła za­

stosować się do jego prośby.

- Tak, oczywiście - zgodziła się skwapliwie.

Odprowadził ją do salonu. Stała tam jej torba podróżna,

której, mógłby przysiąc, nie było, gdy wcześniej przechodził

tędy do kuchni.

Oczywiście musiała być, powtarzał sobie później, chowa­

jąc pozostałości z obiadu do lodówki. Przecież nie wyczaro­

wała jej z rękawa.

background image

30 • BYŁO IM PISANE...

Przekonany, że wszystko mu się pomieszało, wrócił do

salonu, usiadł w mroku ze swoim najlepszym przyjacielem

- butelką whisky - i zaczął się upijać.

Rankiem obudził go zapach kawy. Mocny, aromatyczny

i kuszący, działał na jego zmysły, przynosząc błogosławioną

ulgę pękającej z bólu głowie. Początkowo myślał, że śni, ale

gdy usłyszał z kuchni brzęk filiżanek i spodków, przypomniał

sobie kobietę, która pojawiła się w odpowiedzi na rzekomo

jego ogłoszenie.

Podobnie jak poprzedniego dnia, podążył za nęcącym aro­

matem. Sunny stała przed otwartą lodówką. Tego ranka jej

strój składał się z czerwonego sweterka i obcisłych legginsów.

Clint stwierdził z przykrością, że nogi ma całkiem zgrabne.

Jasne, falujące włosy sięgały niemal do pasa, połyskiwały

w promieniach porannego słońca, które wpadało przez ku­

chenne okno.

- Lubię zapach kawy.

Sunny, zaskoczona, drgnęła i upuściła na podłogę jajka,

które właśnie wyjęła z pojemnika.

- Och, nie!

Kiedy jajka zamieniły się w lepką maź na czystej podłodze,

Sunny o mały włos nie mrugnęła, żeby uprzątnąć cały ten

bałagan. W ostatniej chwili przypomniała sobie, że Clint ją

obserwuje.

Odwróciła się, a serce wciąż niespokojnie biło jej w piersi.

- Jak mogłeś mnie tak przestraszyć!

Jej szeroko otwarte oczy były pełne przerażenia. Przypo­

minała kotkę, która wystraszyła się świateł ciężarówki.

- Przepraszam. Powinienem zapytać o pozwolenie, zanim

wszedłem do mojej własnej kuchni.

background image

BYŁO IM PISANE... • 31

Jego ton, przepełniony jak zwykle sarkazmem, jeszcze bar­

dziej zirytował Sunny.

- Widzę, że rano potrafisz być równie niemiły jak wie­

czorem.

- Więc powinnaś się cieszyć, że wkrótce wyjeżdżasz.

- Miewałam łatwiejsze zadania - szepnęła do siebie Sun­

ny, spoglądając na rozbite jajka. Ponieważ nie wyglądało na

to, żeby Clint zamierzał w najbliższym czasie wyjść z kuchni,

będzie musiała umyć podłogę w ludzki sposób. To znaczy

ręcznie.

Niezbyt zadowolona, wzięła garść papierowych ręczników

z drewnianego pojemnika, uklękła i zabrała się do wycierania.

Clint patrzył na nią przez chwilę, zastanawiając się, czy nie

powinien jej pomóc. W końcu stwierdził, że jeżeli zacznie ją

ośmielać, znowu będzie próbowała wymusić na nim zgodę na

pozostanie. O czym, rzecz prosta, nie mogło być mowy.

Przeskoczył nad rozbitymi jajkami, zdjął kubek z suszarki,

nalał sobie kawy i upił mały łyk. Była czarna jak smoła i bar­

dzo mocna. Dokładnie taka, jaką lubił.

- Niezła - zauważył od niechcenia.

Już miała się odgryźć, że nigdy w życiu nie czuła się tak

dowartościowana, kiedy dotarło do niej, że jego ton był nie­

mal przyjazny. Spojrzała w górę, żeby się przekonać, o czym

myśli, ale Clint stał nad nią z nieprzeniknionym wyrazem

twarzy. Jeśli nawet powiadają, że oczy są zwierciadłem duszy,

to z oczu Clinta nie można było nic wyczytać.

- Dziękuję.

Nie przestawała na niego patrzeć w nadziei, że usłyszy coś

jeszcze. Cokolwiek. Na przykład, że zrobiła najlepszą kawę,

jaką kiedykolwiek pił. Albo czy nie mogłaby zostać na dłużej

i przyrządzać mu jej każdego ranka.

background image

32 • BYŁO IM PISANE...

Clint w dalszym ciągu był nie ogolony. Gęsty zarost two­

rzył czarny cień na jego policzkach. Pod oczami miał sińce,

a jego włosy wyglądały tak, jakby je czesał palcami. Ubrany

był tak samo jak wczoraj. Było jasne, że gdy zostawiła go

samego, znowu się upił.

- Pomyślałam sobie, że zrobię dzisiaj gofry - powiedziała,

obdarzając go promiennym uśmiechem, któremu nawet ten

niezrównoważony Devil Anse Hatfield nie był w stanie się

oprzeć. - Chyba że wolisz naleśniki.

Nagle stanął mu w oczach obraz ostatniego poranka, który

spędzili razem z Laurą. Po kąpieli zszedł do kuchni i zastał ją

przy kuchence w samym tylko fartuszku. Smażyła naleśniki.

Uśmiech, jaki rzuciła mu przez ramię, był jeszcze bardziej

prowokujący niż jej strój, więc posiadł ją na stole kuchennym

z taką pasją, że obojgu zabrakło tchu.

Później, kiedy wycie czujnika przeciwpożarowego i kłęby

sinego dymu nad patelnią przypomniały im, że naleśniki spa­

liły się na węgiel, śmiali się beztrosko.

- No cóż - rzekła wtedy z westchnieniem Laura, wyrzuca­

jąc zwęglony posiłek do śmietnika. - Będziemy jeszcze mieli

wiele okazji, żeby zjeść razem śniadanie.

- Całe życie - zgodził się, całując jej słodkie, uśmiechnię­

te usta.

Następnego ranka już jej nie było. Jej życie skończyło się

tragicznie i o wiele za wcześnie.

Wypił kawę jednym haustem, a potem, chociaż strasznie

potrzebował klina, by uśmierzyć ból, przypomniał sobie, że

w tej chwili jego celem jest pozbyć się z domu tego słodko

pachnącego intruza. Musiał być dość trzeźwy, żeby zawieźć ją

do miasta. Gdy już jej nie będzie, nic nie oderwie go od

butelki.

background image

BYŁO IM PISANE... • 33

Na widok zapału, z jakim Clint rzucił się na resztki posił­

ku z poprzedniego dnia, Sunny nabrała nadziei, że do jego

serca można trafić przez żołądek. Niestety, nie całkiem się to

sprawdziło.

Kiedy wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami, ciężko wes­

tchnęła. Nie miała wątpliwości, że koło zostanie wymienione

w ciągu kilku minut. A ponieważ Clint był trzeźwy, nie mogła

już protestować przeciwko temu, by ją odwiózł do Whiskey

River.

Patrzyła na wstrętną, żółtą maź na podłodze, i nie mogła

zrozumieć, jak zwykłe śmiertelniczki radzą sobie w domu bez

użycia magii. Mrugnęła i cały bałagan zniknął. Następnie

podeszła do okna, żeby zobaczyć, co robi Clint.

Majstrował właśnie przy kole. Sunny spojrzała w górę, na

błękitne, czyste niebo, i pomachała ręką. Na horyzoncie poja­

wiły się ciemne chmury. W chwilę później nad Whiskey River

rozpętała się pierwsza zimowa zadymka.

background image

ROZDZIAŁ

3

- Co, u diabła?! - Clint spojrzał w górę, zaskoczony

śnieżnym podmuchem, który nagle uderzył go w twarz. Może

i był otumaniony kacem, ale dobrze pamiętał, że kiedy wycho­

dził z domu, świeciło słońce.

Teraz śnieg padał tak obficie, że ledwo mógł dostrzec swój

dom z odległości kilku metrów. Aura przypominała biegun

północny. Mieszkając przez całe życie na wyżynach Arizony,

Clint zdążył się przyzwyczaić do tego, że pogoda bywa nie­

przewidywalna. Nigdy jednak nie spotkał się z tak raptownym

spadkiem temperatury. Nawet w lecie, w porze monsunów,

kiedy regularnie nękały ich burze z piorunami.

Nie zdążył nawet odkręcić trzeciej śruby, a już mu skost­

niały palce. Klnąc pod nosem, poddał się i pomaszero­

wał do domu. Burza, która nadchodzi tak szybko, powin­

na przejść nad Albuquerque w ciągu godziny. Wtedy zno­

wu będzie mógł wyjść na dwór i wreszcie zmienić koło. A po­

tem raz na zawsze pozbędzie się panny Sunshine, czy jak

jej tam.

Sunny właśnie nakrywała do stołu, kiedy stanął w progu

kuchni.

- A może wolisz zjeść w jadalni... - zaczęła.

background image

BYŁO IM PISANE... • 35

- Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? - przerwał jej

szorstko.

- Co mam rozumieć?

- Że nie chcę jeść ani w kuchni, ani w jadalni. Nie chcę

śniadania, nie potrzebuję gosposi i absolutnie nie zgadzam się

na to, żeby jakaś niezdarna, bezmyślna blondynka snuła mi się

po domu. Nawet jeśli potrafi zaparzyć przyzwoitą kawę.

- I przyrządzić duszone mięso z sosem - przypomniała

mu Sunny.

Czyżby była głucha? A może miała nierówno pod sufitem?

Przypomniał sobie chłopaka z liceum, którego koń kopnął

w głowę podczas finałów młodzieżowego rodeo. Billy Young

przeżył to, ale nigdy już nie był taki jak dawniej. Można było

mówić do niego jak do ściany.

- Czy jeździłaś kiedyś konno?

- Nie, chociaż zawsze chciałam. To takie piękne zwierzę­

ta. A czemu pytasz?

- Przypominasz mi kogoś, kogo kiedyś znałem.

- Och. - Sunny znów uśmiechnęła się do niego. - Gofry

są już gotowe - powiedziała zachęcająco. - Naprawdę nie

masz ochoty? Marnotrawstwem byłoby je teraz wyrzucić.

Clint dorastał na ranczu i oprócz przewidywania pogody

nauczył się też oszczędności. Ponieważ handel bydłem nie był

zajęciem specjalnie lukratywnym - a przynajmniej nie dla

rodziny Garveyów - przyswoił sobie w młodym wieku, że nie

należy niczego wyrzucać. Większość rzeczy można albo na­

prawić, albo przerobić na coś innego. W najgorszym wypadku

można się bez nich obejść. Dlatego jej słowa natychmiast go

przekonały.

- Nie chciałbym zostać oskarżony o marnotrawstwo -

burknął, podchodząc do zlewu, żeby umyć ręce. Gdy spłukał

background image

36 • BYŁO IM PISANE...

pianę i odwrócił się, by oderwać papierowy ręcznik z rolki,

natknął się na Sunny z bawełnianym ręcznikiem w ręku.

- Jak ty to zrobiłaś?
- Co?

- Przecież przed sekundą stałaś przy kuchence. A teraz

jesteś tutaj.

- A ty przed sekundą stałeś w drzwiach, a teraz też jesteś

tutaj.

Miała rację. Jednak Clint doskonale pamiętał, że przecho­

dził przez kuchnię. Natomiast nie przypominał sobie, żeby

ona ruszyła się z miejsca.

- Kiedy boli głowa, trudno się skoncentrować - zauważy­

ła Sunny współczującym tonem i położyła mu dłoń na ramie­

niu. - Usiądź, naleję ci jeszcze kawy.

Ręce miała delikatne, o długich palcach i podłużnych, choć

nie umalowanych paznokciach. Przez krótką chwilę Clint wy­

obrażał sobie, jak ta dłoń błądzi po jego ciele, które przeżyło

wiele miesięcy bez kobiecego dotyku. Zaraz potem ogarnęło

go poczucie winy. Przecież to tak, jakby zdradził Laurę, choć­

by tylko w myślach. Przywołał się do porządku.

Nie chcąc pozwolić Sunny na dalszą ingerencję w jego

życie, a zarazem nie mając dość siły, by zrezygnować z jesz­

cze jednej kawy, Clint odsunął się i usiadł przy stole. Sunny

nie przestawała się uśmiechać, jednak wydawało mu się, że

w jej spojrzeniu mignął błysk triumfu.

Postawiła przed nim talerz z goframi.

- A ty nie będziesz nic jadła? - zapytał, ponieważ wciąż

stała.

- Ach, nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł.

- Dlaczego?

- Bo ty jesteś pracodawcą, a ja tylko gospodynią.

background image

BYŁO IM PISANE... • 37

- Nie jesteś żadną gospodynią. I nigdy nią nie będziesz.

Wolę raczej, żebyś usiadła ze mną przy stole, niż stała mi nad

głową.

- Przecież nie stoję ci nad głową.

- Owszem, stoisz. A teraz weź talerz i siadaj.

To był rozkaz. Nie było sensu wszczynać kłótni.
Sunny wzięła z półeczki talerz, a nóż i widelec z szuflady

i zajęła miejsce po przeciwnej stronie stołu.

- Tak jest lepiej - Nałożył jej gofra na talerz, a następnie

polał swoje syropem klonowym. - Niezłe - powiedział, kiedy

ugryzł pierwszy kęs. Nagle zapragnął pochwalić Sunny, choć

nadal bał sieją za bardzo rozzuchwalać.

- Dziękuję. Sądząc po zawartości lodówki i szafek, dawno

nie jadłeś domowych posiłków. Wszystko jedno, dobrych czy

złych.

- Masz rację - przyznał.

Clintowi podobał się sposób, w jaki Sunny się do niego

zwracała. W przeciwieństwie do większości mieszkańców

Whiskey River, nie dawała się łatwo zastraszyć. Zawsze był

samotnikiem, a jego izolacja w środowisku ranczerów pogłę­

biła się jeszcze po śmierci Laury. I choć szybko udowodniono

jego niewinność i zwolniono z więzienia, wciąż niektórzy lu­

dzie na jego widok przechodzili na drugą stronę ulicy. Nato­

miast nieliczni przyjaciele chodzili koło niego na palcach,

jakby obawiali się, że mogą powiedzieć coś, co by go dobiło.

Jakby jego życie nie było już samo w sobie wystarczająco

beznadziejne.

- Zdaje się, że znaleźliśmy się w środku niezłej burzy

- odezwała się Sunny, patrząc w okno. Na dworze zamieć

ograniczała widoczność niemal do zera.

Clint wpatrywał się w śnieg lepiący się do szyb.

background image

38 • BYŁO IM PISANE...

- To przejdzie - mruknął. - Tak jest zawsze.

Sunny nie zaprzeczyła ani nie potwierdziła. Ale leciutki

uśmieszek w kącikach jej ust wydał się Clintowi podejrzany.

Podobnie jak poprzedniego wieczoru, skończyli posiłek

w ciszy. Kiedy Clint przeciągnął się, a następnie zapalił papie­

rosa, Sunny uznała, że to już koniec, i zaczęła sprzątać ze

stołu.

- Jeszcze nie nie wiem dlaczego, ale widzę, że masz wiel­

ką ochotę wślizgnąć się w moje życie - odezwał się nagle.

Jego ton mocno zirytował Sunny.

- Ty tak uważasz. Dlaczego twoje życie, którego sam nie

cenisz, miałoby mnie interesować?

- Dobre pytanie. Czy to znaczy, że nie mam racji?

- Nie.

- Aha. - Clint z satysfakcją skinął głową.

- Chcę powiedzieć, że się w stu procentach mylisz. - Było

to stuprocentowe kłamstwo, ale Sunny nie sądziła, żeby był

gotowy na przyjęcie prawdy.

- No dobrze. - Clint wypuścił z ust obłok dymu. - Spró­

buję sformułować to inaczej. Doszedłem do wniosku, że masz

ochotę wślizgnąć się do mojego domu. I co ty na to?

- To zdanie jest trochę bliższe prawdy. - Sunny spojrzała

mu w oczy. - Przecież ci wczoraj powiedziałam, że nie mam

dokąd iść.

- Nie masz żadnej rodziny?

- Nie.

- Ani męża, ani żadnych dzieciaków?
- Nie. - Pominęła milczeniem, że było to podstawowym

warunkiem jej kariery jako dobrej wróżki.

- A może masz kochanka?

Sposób, w jaki nagle na nią spojrzał, zupełnie jakby po raz

background image

BYŁO IM PISANE... • 39

pierwszy w życiu zobaczył kobietę, z niewiadomych powo­

dów zdenerwował Sunny. Zrobiło jej się gorąco i poczuła, że

jej puls przyspieszył.

- Nie mam żadnego kochanka. - Próbowała odwrócić

wzrok, ale nagle znalazła się w sidłach niebieskich oczu.

- Nie? - Clint potrząsnął głową. - Kochanie, chyba wszy­

scy faceci musieli wymrzeć w tej dziurze, z której przy­

jechałaś.

To nie był komplement. Raczej nie. Ale jej zbuntowane

ciało tak przyjęło te słowa.

- Nic o tym nie wiem - mruknęła. - Chcesz jeszcze

kawy?

Clint jakby nie słyszał.

- A gdybym tak ci powiedział, że możesz dostać tę pracę?

- Naprawdę? - Radość rozjaśniła oczy Sunny. Nagle

przybrały kolor polerowanego złota. - Naprawdę tak myślisz?

- Ja zawsze mówię to, co myślę. - Potarł policzek i za­

ciągnął się papierosem. - Jak większość ludzi.

Jego wzrok znów spoczął na jej twarzy, lekko zarumienio­

nej z emocji. Nagle zrobiło mu się żal Sunny. Ciekawe, czy

nadal będzie tak uradowana, kiedy usłyszy drugą część jego

oferty.

- Słyszałaś już o Laurze, prawda?
- Tak - odparła. W jej oczach błysnęło współczucie. Clint

znowu poczuł się winny, ale odpędził to uczucie.

- Musiałeś ją strasznie kochać.

- To prawda. Kochałem ją absolutnie i bezgranicznie. -

Raz jeszcze głęboko zaciągnął się papierosem. - Oczywiście

nie muszę ci mówić, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy nie

byłem w stanie spotykać się z innymi kobietami.

- Och, tak, rozumiem to. - Sunny podeszła bliżej, usiadła

background image

40 • BYŁO IM PISANE...

na sąsiednim krześle i ujęła jego dłoń. - Po takiej tragedii

niełatwo powrócić do codzienności.

Ku zadowoleniu Sunny rozmowa nieoczekiwanie przybra­

ła romantyczny obrót. Może to dobry moment, żeby wyjaśnić

Clintowi przyczynę jej obecności tu, w Whiskey River. Jaka to

będzie dla niego ulga, kiedy się dowie, że nie musi już szukać

nowej miłości, bo to jej zadanie!

Clint spojrzał na ich splecione palce - jego były ciemne,

opalone, a jej blade jak padający za oknami śnieg - i po­

czuł silny impuls, niekoniecznie seksualny, ale równie nie­

pokojący.

- Rzecz w tym - ciągnął, nie zważając na to nowe uczu­

cie, podobnie jak przedtem zignorował wyrzuty sumienia - że

celibat może stać się trochę monotonny, jeżeli rozumiesz, co

mam na myśli. Więc, chociaż nigdy nie miałem czelności

płacić kobiecie, wydaje mi się, że mógłbym zrobić wyjątek

- tu zawiesił głos, czekając, aż jego słowa zostaną dobrze

zrozumiane - w twoim przypadku.

- Chwileczkę - Sunny spoglądała na niego niewinnymi,

szeroko otwartymi oczyma - czy proponujesz mi, żebym

uprawiała z tobą miłość za pieniądze?

- Nie.

- Och. - Krótkie słowo wydłużyło się w przeciągłe wes­

tchnienie ulgi.

- To nie ma nic wspólnego z miłością - ciągnął dalej

Clint. - Mówię o seksie. Skoro ty musisz gdzieś mieszkać, a ja

czasami czuję się bardzo samotny, wydaje mi się to całkiem

logiczne, że trzeba wypracować jakiś układ, który rozwiązał­

by oba te problemy.

Sunny nie była absolutnie niewinna. Kilka wieków obser­

wacji mieszkańców Ziemi pozwoliło jej być świadkiem wszy-

background image

BYŁO IM PISANE... • 41

stkiego - i dobrego, i złego - co ludzkie istoty czyniły innym

i z innymi. Nie powinna wobec tego być zaszokowana, gdy

Clint wziął ją za prostytutkę - tymczasem poczuła się wstrząś­

nięta i zraniona.

- Nie mogę uwierzyć, że potrafiłeś zaproponować mi coś

takiego.

Była tak zdruzgotana, że Clint, przekonany dotychczas, iż

ogłoszenie było trikiem, był niemal gotów ją przepraszać. Ta

dziewczyna jest cholernie dobrą aktorką! Nagle nabrał pew­

ności, że to Mariah musiała maczać w tym palce. Mariah,

młodsza siostra Laury, opuściła Hollywood, odziedziczywszy

ranczo Swannów i od czasu do czasu pisywała scenariusze

filmowe i telewizyjne. Musiała znać wiele przyszłych gwiazd

filmowych, które chętnie poszłyby do łóżka za rolę w filmie

albo choćby za godziwą zapłatę.

Jednego tylko nie mógł zrozumieć. Jak Mariah, która lepiej

niż ktokolwiek inny wiedziała, że kochał Laurę nad życie,

mogła uważać, że inna kobieta jest w stanie zastąpić mu wszy­

stko, co stracił. Z drugiej strony, Mariah spędziła wiele lat

w Los Angeles, a w tamtych stronach pewnie nie traktuje się

seksu zbyt poważnie.

- To Mariah, tak?

- Jaka Mariah? - zdziwiła się Sunny.

- To ona wynajęła cię i przysłała.

- Przecież już ci mówiłam, że przyjechałam z powodu

tego ogłoszenia...

- Tak, tego w „Rim Rock Record". - Tu otwierała się jesz­

cze jedna ewentualność. - Co oznacza, że Mac też jest w to

zamieszany.

- Kto?

- Mackenzie Reardon. Jest wydawcą tej gazety. - Był tak-

background image

42 • BYŁO IM PISANE...

że starym przyjacielem Clinta. - Wkrótce żeni się z Noel Gi-

raudeau.

- Księżniczką Noel Giraudeau?

Prześliczna blondynka, nazywana przez paparazzich Lodo­

watą Księżniczką, pojechała kiedyś na bezkrwawe safari z sa­

mą księżną Walii. Sunny zbyt dobrze pamiętała to wydarze­

nie, bo gdy książę Walii w ostatniej chwili zrezygnował z wy­

cieczki, zaczęła powątpiewać w jego zaangażowanie w to, co

miało być według niej idealnym związkiem. Teraz, ponie­

wczasie, z przeraźliwą jasnością zdała sobie sprawę, że po­

winna już wtedy zrezygnować z tego pomysłu.

- Tak, księżniczka Noel Giraudeau.

- Z tego, co widziałam... co czytałam w gazetach - popra­

wiła się szybko, gdyż źrenice Clinta znów się zwęziły - księż­

niczka wydaje się uroczą kobietą.

- Oczywiście - potwierdził Clint. Na wspomnienie kobiety,

która w ciągu minionych miesięcy okazała mu tyle współczucia,

twarz mu złagodniała. - A ponieważ jestem pewny, że ona nigdy

nie zgodziłaby się na taki plan, Mariah i Mac musieli go wymy­

ślić sami. - Był też przekonany, że nowy mąż Mariah, Tracę

Callahan, nie ma nic wspólnego z tym fałszywym ogłoszeniem.

Chociaż podczas owych dni bezpośrednio po śmierci Laury do

Clinta niewiele docierało, jedno dobrze zapamiętał: szeryf Whi-

skey River poważnie traktował swoją pracę.

- Nie jestem prostytutką. - Sunny dumnie uniosła głowę.

-1 nie przyjechałam tu, żeby uprawiać z tobą seks.

Clint znowu obrzucił ją badawczym spojrzeniem, a potem

wzruszył ramionami.

- Szkoda.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, wstał, zdjął z haka wełnianą

kurtkę i narzucił sobie na ramiona.

background image

BYŁO IM PISANE... • 43

- Dokąd idziesz?

Spojrzał na nią przez ramię.

- Przypomniałem sobie, że pora nakarmić konie. No, chy­

ba że zmieniłaś zdanie na temat seksu.

- Nie. - Sunny przygryzła wargi. Nie chciała prosić go

o jeszcze trochę cierpliwości.

Patrząc na jej małe, białe zęby w miękkich, różowych

ustach, Clint. doznał tego samego uczucia co poprzednio,

i stwierdził, że najwyższy czas wyjść.

- Szkoda - powtórzył, po czym opuścił przytulną, ciepłą

kuchnię.

Patrząc, jak znika w śnieżnej zawierusze, Sunny wyobrazi­

ła sobie przez jedną ulotną chwilę, że jest zwykłą śmiertelni-

czką. Taką, która mogłaby wziąć go do łóżka i złagodzić ból,

który nigdy nie opuszczał jego nawiedzonych oczu. Dotkliwy

ból, płynący z głębi duszy.

Mijały minuty. Chociaż zdecydowanie odzwyczaiła się od

liczenia czasu ziemską miarą - kiedy stary zegar w sąsiednim

pokoju wybił kolejną godzinę, doszła do wniosku, że Clint

przebywa na dworze o wiele za długo.

Podeszła do okna, uciszyła zadymkę i usiłowała skupić się

na Clincie. Próbowała go usłyszeć albo zobaczyć. Ale wokół

nie było nic. Tylko czarna pustka pod jej powiekami, która

przemieniła się w biały, zamazany świat, kiedy otworzyła

oczy.

- Co się dzieje? - powiedziała głośno. Spojrzała do góry,

jakby oczekując odpowiedzi, i doznała uczucia zawodu, gdy

odpowiedź nie nadchodziła. - Czemu go nie widzę?

Nagle przyszła jej do głowy myśl, która zmroziła jej krew

w żyłach. Przecież mógł zrobić to, co miał zamiar uczynić

przed jej przybyciem. Może strzelił do siebie?

background image

44 • BYŁO IM PISANE...

Dobieranie nieudanych par było wystarczająco hańbiącą

plamą w jej życiorysie. To była jej ostatnia szansa i nie mogła

jej zaprzepaścić. Kiedy jednak wybiegła na dwór odszukać

Clinta, zrozumiała, że pragnie znaleźć go i ocalić nie tylko

z pobudek zawodowych.

Lodowaty wiatr porwał jego imię, gdy tylko wyszło z jej

ust. Nie przyzwyczajona do ludzkiej postaci, Sunny zapo­

mniała wziąć ze sobą jakieś cieplejsze okrycie i teraz rozpacz­

liwie usiłowała przypomnieć sobie, w jakiej temperaturze

człowiek może zamarznąć.

Wyobraziła sobie kurtkę, identyczną z ta, którą miał Clint,

mrugnęła i ku swemu zaskoczeniu stwierdziła, że nadal jest

ubrana tak jak przedtem. Znowu mrugnęła. I znowu nic.

Zdenerwowana i oszołomiona, pomachała zlodowaciałą

dłonią, wierząc, że teraz pozostaje jej już tylko jedno - po­

wstrzymać zadymkę. Ale śnieg ciągle sypał i sypał, niczym

puch wytrząsany z wielkiej poduszki, a temperatura nadal

spadała.

Sunny rozpaczliwie zapragnęła znaleźć siew ciepłym, bez­

piecznym domu, ale jeszcze bardziej pragnęła ocalić Clinta.

Stopy miała zimne jak bryły lodu, a im dalej brnęła w śnieżne

zaspy z nadzieją, że idzie jego śladem, tym trudniej przycho­

dziło jej poruszać nogami.

Kiedy po raz pierwszy upadła w głębokim śniegu, pozbie­

rała się i poszła dalej. Podniesienie się po drugim upadku

kosztowało ją wiele wysiłku. Ale się udało. Tylko po to, aby

zaraz upaść po raz trzeci.

- Przeklęty Clint Garvey! - wymamrotała. - W życiu nie

miałam gorszego zadania.

Nie zamierzała się jednak poddawać. Poczuła się pewniej,

gdy znów stanęła na nogi. Powoli posuwała się naprzód. Lo-

background image

BYŁO IM PISANE... • 45

dowaty wiatr smagał mocno jej twarz, miała wrażenie, że igły

wbijają się jej w skórę. Zastanowiła się, czy aby nie poszła złą

drogą. Przecież stajnia nie może być tak daleko od domu?

Rozejrzała się dokoła, ale w zadymce niewiele było widać.

Przyłożyła dłonie do ust i zawołała „Clint!", ale odpowiedzią

było tylko wycie wiatru.

Zdezorientowana, próbowała przypomnieć sobie, w którą

stronę skierował się Clint, gdy widziała go przez kuchenne

okno. Jednak śnieg i mróz coraz bardziej dawały się jej we

znaki. Wyczerpana, zaczynała tracić nadzieję.

Głośno krzyknęła, kiedy potknęła się o przewrócony konar

drzewa, całkowicie zasypany śniegiem - tym samym śnie­

giem, którego wywołanie uważała za tak świetny pomysł.

Teraz, klęcząc, zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie zrobić

ani kroku. Osunęła się w zaspę i poczuła tak samotna, jak

nigdy dotąd.

Sunny wcale nie była sama. Dwie wróżki, jedna wysoka

i chuda, druga niska i pulchna, przyglądały się jej desperac­

kim zmaganiom.

- Jesteś pewna, że tak powinno być? - spytała Androme­

da. - Dziewczyna od dawna nie odwiedzała Ziemi i widocz­

nie zapomniała o czymś takim jak ludzki instynkt samozacho­

wawczy.

- Ona go nie potrzebuje - powiedziała Harmony z nieza­

chwianą pewnością siebie.

- Ale może warto by chociaż uspokoić zamieć...

- Nie. - Uśmiech na twarzy legendarnej wróżki był pra­

wie anielski. - To Sunny wyczarowała zamieć. To ona chciała

zostać zwykłą śmiertelniczką. Będzie teraz musiała nauczyć

się żyć ze wszystkimi tego konsekwencjami.

background image

46 • BYŁO IM PISANE...

- To znaczy, że będzie żyła?
- Oczywiście. Mam specjalne plany dotyczące naszej

Sunny. Plany, które pozwolą nam za jednym zamachem upo­

rać się z obu problemami.

Harmony uśmiechnęła się jeszcze promienniej, a w jej

oczach zatańczyły iskierki. Już dawno nie rozwiązywała rów­

nie trudnego zadania - przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Zawsze uważała, że trzeba odejść, gdy jest się u szczytu sławy.

Dlatego przeszła na emeryturę po tym, jak książę zabrał ślicz­

ną i słodką, choć niezbyt bystrą dziewczynę zwaną Kopciusz­

kiem do swego pałacu, gdzie żyli razem długo i szczęśliwie.

Clint Garvey zdecydowanie nie był księciem. A już na

pewno nie „rycerzem w lśniącej zbroi", jakich pełno w baj­

kach. Ale Harmony wiedziała, że jest człowiekiem niezwy­

kłym, o nieposzlakowanej uczciwości, umiejącym kochać

wiernie i głęboko, chociaż sam twierdził, że nie jest już w sta­

nie nikogo obdarzyć miłością.

Wyjściem było znalezienie mu równie niezwykłej kobiety

-odważnej, inteligentnej i zaradnej. Wystarczająco silnej we­

wnętrznie, by stawić mu czoło, i na tyle cierpliwej, by udo­

wodnić mu, że jest lepszym człowiekiem, niż sam myśli.

A kto potrafi kusić go i dręczyć lepiej niż Sunny, ucząc go

na nowo zaufania do świata?

- Ciągle się zastanawiam, czy dobrze zrobiłyśmy, mówiąc

jej prawdę - powiedziała Andromeda z troską w głosie.

Rzadko się o kogoś martwiła, ale przecież Sunny to był

specjalny przypadek. Z zasady starała się nie przywiązywać

do uczennic, które kierowano do niej na krótki okres, zanim

wspięły się na wyższy szczebel hierarchii. Ale jak można było

nie polubić tej ufnej i serdecznej kandydatki na dobrą wróżkę?

- Uważam, że postąpiłyśmy słusznie - orzekła Harmony.

background image

BYŁO IM PISANE... • 47

- A co będzie, jeżeli tej dziewczynie uda się go z kimś

skojarzyć? Jeżeli znajdzie mu nieodpowiednią kobietę? Prze­

cież już tyle razy skojarzyła niewłaściwe pary.

- To prawda - przytaknęła Harmony - ale tym razem to

nie ona będzie kojarzyć tę parę, tylko ja!

Skinęła dłonią i z satysfakcją patrzyła, jak za sprawą jej

czarów śnieg sypiący na Sunny zaczął się nagle skrzyć dia­

mentowym blaskiem.

background image

ROZDZIAŁ

4

Clint wracał właśnie do domu,* kiedy omal nie potknął się

o Sunny, zmarzniętą i zasypaną śniegiem.

- Co ty tu robisz, u licha? - zapytał, wygrzebując ją spod

zaspy.

- Chciałam cię uratować - odparła bez wahania.

- Co ty sobie myślisz, panienko? Kim ty jesteś? Moim

aniołem stróżem?

Jego słowa ucieszyły Sunny. Nawet nie zauważyła, że wy­

powiedział je przez zęby. Zadowolona, że to on poruszył ten

temat, postanowiła wyznać mu prawdę. Jeżeli Clint Garvey

zrozumie, że chodzi jej tylko i wyłącznie o jego dobro, na

pewno zaakceptuje kobietę, którą mu wybierze.

Kiedy weszli do domu, uśmiechnęła się do niego w najbar­

dziej zniewalający sposób, chcąc go upewnić, iż jest w do­

brych rękach.

- Skoro już o tym mowa, jesteś bliski prawdy. Szczerze

mówiąc, jestem twoją dobrą wróżką.

Cholera, pomyślał Clint. Albo to jakaś wariatka, albo pod­

czas zadymki zamarzła jej część szarych komórek.

background image

BYŁO IM PISANE... • 49

- Ale że mnie osioł, że od razu się nie zorientowałem

- wycedził, sadzając ją na krześle. - Na swoje usprawiedli­

wienie mam tylko to, że pomyliłem cię z Babą Jagą.

Dobry humor Sunny gdzieś znikł. Podobnie jak ciepło,

które zaczynała czuć w ciele po wejściu do domu.

- Nie wierzysz mi? - spytała z westchnieniem.

- Jak mógłbym ci nie wierzyć? Przecież każdy człowiek

ma swoją dobrą wróżkę. - Ironia biła zarówno z jego tonu, jak

i spojrzenia błękitnych oczu.

- Oczywiście,ale...

- Więc gdzie są twoje pozłacane skrzydła?

Chociaż było to retoryczne pytanie, zdecydowała się na nie

odpowiedzieć:

- Masz na myśli aniołów stróżów. A ja jestem dobrą...

- Wróżką. To już ustaliliśmy. I co teraz będzie? Zapropo­

nujesz mi trzy życzenia?

- To dżin je spełnia.
- O rany, co za specjalizacja. Zaraz mi pewnie powiesz, że

stworzyłyście związki zawodowe.

- Wcale mnie nie dziwi, że nie możesz tego pojąć, ale to

nie powód do złośliwości.

Clintowi głowa wciąż jeszcze ciążyła od nadmiaru whisky,

którą wypił poprzedniego wieczora. Mimo to od tygodni nie

był tak bliski wytrzeźwienia. Wcale nie podobało mu się

odczucie, które temu towarzyszyło. Ale czy to wystarczający

powód, żeby wyładowywać na Sunny swój podły humor?

- Masz rację. Przepraszam.

Teraz należało ogrzać ją i poczekać, aż przejaśni się na

dworze. Wtedy na zawsze pozbędzie się jej z domu i z życia.

- Mogłaś zamarznąć - powiedział. - To zrozumiałe, że

teraz jesteś zdezorientowana.

background image

50 • BYŁO IM PISANE...

Sunny wcale nie była zdezorientowana. Przynajmniej jeże­

li chodzi o to, kim jest. Z drugiej strony, jeśli miała być cał­

kiem szczera, bliskość Clinta budziła w niej jakieś dziwne, nie

znane emocje. Jak on to robił, że czuła się przy nim i bezpie­

czna, i zagrożona?

- Rzeczywiście czuję się troszkę dziwnie - przyznała

z wahaniem. Jako jego dobra wróżka to ona powinna działać.

Tymczasem, nie wiadomo kiedy, sprawy wymknęły jej się

spod kontroli.

Jej miękki głos i zamglone spojrzenie sprawiły, że w Clin-

cie znowu obudziło się to dziwne uczucie, ni to rozczulenie, ni

to pragnienie.

Niech ją diabli! Czy ona nie zdaje sobie sprawy, że żadna

kobieta przy zdrowych zmysłach nie patrzy na mężczyznę

w ten sposób? Chyba że chodzi jej o to, żeby zareagował tak,

jak tego chce jego ciało?

A skoro śmierć z zimna już jej nie grozi, ciekaw był, jak ta

wścibska panienka zareaguje na propozycję, by ogrzać się

w jego łóżku. Mogliby tam spędzić resztę zimowego dnia,

oddając się niepohamowanemu szaleństwu.

Szaleństwo. Tak, to było odpowiednie słowo. Już sam fakt,

że uważała się za jego dobrą wróżkę, dobitnie świadczył

o tym, że brakowało jej piątej klepki. A czy on sam zachowy­

wał się racjonalnie? Musiał być równie szalony jak ona, skoro

przyszło mu do głowy złożyć jej nieprzyzwoitą propozycję!

- Lepiej zdejmij mokre ubranie - burknął, cofając się o krok.

Chociaż było jej już o wiele cieplej, niż się Clintowi zda­

wało, Sunny wciąż czuła się nieswojo. Może dlatego, że tak

dziwnie na nią patrzył. Spojrzenie niebieskich oczu wędrowa­

ło po jej twarzy, sprawiając, że robiło jej się zarazem zimno

i gorąco.

background image

BYŁO IM PISANE... • 51

Była już na szczycie schodów, kiedy zdała sobie sprawę, że

odpowiadała Clintowi jak zwykła śmiertelniczka. Nagle przy­

pomniała sobie owo życzenie, które bezwiednie wypowie­

działa, zanim wyszła z domu w śnieżną zawieruchę.

Chciała zostać prawdziwą, ziemską kobietą. Czy to możli­

we, że życzenie się spełniło?

Weszła do sypialni i spojrzała na walizkę, którą wyczaro­

wała poprzedniego dnia. Stała jakieś trzy metry od Sunny,

obok szerokiego fotela.

- No dobrze. Spróbujmy.

Koncentrując się z całych sił, zamrugała, próbując ruszyć

walizkę z miejsca. Ani drgnęła. Sunny spróbowała jeszcze raz.

lnic.

- Och, nie!

Kiedy pojęła, że straciła czarodziejską moc, osunęła się

z jękiem na łóżko. Co teraz? Błagalnie spojrzała w górę.

- Proszę was - westchnęła. - Nie to miałam na myśli.

Naprawdę.

Wcale się nie zdziwiła, że nie było żadnej odpowiedzi.

Co robić? Nie miała żadnego pomysłu. Ukryła twarz

w dłoniach i gorzko zapłakała.

Clint usłyszał jej szloch, kiedy szedł po schodach. No tak.

Tego tylko było mu trzeba. Nie dość, że przebywa w towa­

rzystwie wariatki, wzbudzającej w nim uczucia, które, jak

sądził, pogrzebał wraz z Laurą, to jeszcze musi wysłuchiwać

płaczów.

Stanął w drzwiach i zaczął się jej przyglądać. Nie zauwa­

żyła go, bo twarz ukryła w dłoniach. Siedziała na łóżku, a mo­

kre włosy spływały jej na ramiona, które drżały przy każdym

westchnieniu.

Clint, nagle zakłopotany, odchrząknął i wszedł do pokoju.

background image

52 • BYŁO IM PISANE...

- Przyniosłem ci herbatę.

Sunny opuściła ręce i otworzyła oczy.

- Herbatę?

- Dobrze, że pomyślałaś, żeby ją kupić.

- Tak - powiedziała Sunny, chociaż nie mogła sobie przy­

pomnieć, żeby wyczarowywała herbatę. Ponieważ jednak

w obecnej chwili nie myślała zbyt trzeźwo, dodała: - Całe

szczęście, że mi to przyszło do głowy.

- Nie wiem, czy słodzisz, ale dodałem dwie łyżeczki

cukru.

- Dziękuję. Dobrze zrobiłeś. - Skuszona pomarańczo­

wym aromatem, upiła łyk i stwierdziła, że herbata jest pyszna.

- Smakuje wspaniale.

- To tylko herbata z torebki.

- Wiem - powiedziała z uśmiechem - ale w pewnych

okolicznościach może smakować jak ambrozja.

- Więc pewnie szalejesz na punkcie szampana.

- Nie wiem. Nigdy nie piłam szampana.

Clint już miał zaproponować, żeby to naprawić, ale ugryzł

się w język.

- Kiedy skończysz, pójdę odgrzać resztki wczorajszej ko­

lacji - powiedział.

- Chcesz mi przyrządzić lunch? - Sunny nie mogła uwie­

rzyć własnym uszom.

- Kazałbym to zrobić kucharce, ale akurat dzisiaj ma wol­

ne. Więc zostaję tylko ja.

- To bardzo miło z twojej strony. - Nagle doszła do wnio­

sku, że Clint wcale nie jest aż tak nieprzyjemnym człowie­

kiem, za jakiego chciałby uchodzić.

- Uwierz mi, kochanie, ja naprawdę jestem bardzo miły.

- To prawda. - Czuła się coraz swobodniej. - Nie chciał-

background image

BYŁO IM PISANE... • 53

byś się potem tłumaczyć przed szeryfem z tego, że zagłodziłeś

mnie na śmierć w swoim domu.

- Od razu zgadłaś.

Clint poczuł, że drgnęły mu kąciki ust. Wychodząc z sy­

pialni, zerknął w lustro i zdziwił się, widząc na swojej twarzy

lekki uśmiech.

Ale nie tylko on spojrzał w lustro. Na widok jego uśmiech­

niętego odbicia Sunny poczuła przyjemny dreszczyk i o mało

sama się nie roześmiała. Wiedziała już, że Clint jest o wiele

sympatyczniejszy i lepiej wychowany, niż się to na pierwszy

rzut oka wydawało.

Niestety, chociaż pewnie by się z tym nie zgodził, Laura

nie była jego przeznaczeniem. Właściwa kobieta musiała być

gdzieś indziej. Zadaniem Sunny było ją znaleźć.

Kiedy skończyła pić herbatę, wzięła gorący prysznic

i przebrała się w suche ubranie, wrócił jej dawny optymizm.

Nie dopuszczając myśli, że jej przełożone mogłyby pozosta­

wić ją na Ziemi bez magicznej mocy, doszła do wniosku, że

bliski kontakt z ziemską śmiercią musiał w jakiś sposób osła­

bić jej umiejętności.

- To tylko chwilowy zastój - zapewniała samą siebie

w drodze do kuchni. - To minie.

Musiało minąć, bo przy niechęci Clinta do jakiejkolwiek

współpracy, będzie jej potrzebna każda możliwa pomoc.

- Nie chcesz chyba pozostawić jej tam samej? - spytała

Andromeda, zaskoczona oświadczeniem Harmony, że zrobiła

wszystko, co zamierzała.

- Nic jej się nie stanie. - Harmony była niewzruszona.

- Ale odebrałaś jej całą magię.
- Owszem, odebrałam jej moc zmieniania świata materiał-

background image

54 • BYŁO IM PISANE...

nego - przyznała. - Nie obawiaj się. Zostawiłam Sunny aku­

rat tyle magii, ile jej będzie potrzebne.

- Co to za magia?

- Siła jej dobrego i hojnego serca. Tylko głupiec nie zako­

chałby się w kobiecie o tak gorącym sercu.

- Clint Garvey nie jest głupcem.

- Kiedyś jego serce było równie otwarte na miłość jak

serce Sunny. Może z jej pomocą znowu się otworzy.

- Nadal nic nie rozumiem. Po tym wszystkim, co zrobiłaś

dla Kopciuszka...

- Nie mogę już o słuchać o Kopciuszku - odparła Harmo-

ny z niezwykłym u niej chłodem. - Owszem, to wyjątkowo

słodka dziewczyna, za to niezbyt przebojowa i niespecjalnie

inteligentna.

- A jednak wzbudziła w księciu miłość.

- Jak już mówiłam, była śliczna i słodka. Kosztowało

mnie mnóstwo ciężkiej pracy, żeby ich połączyć. Nie byli

udaną parą - wyznała.

- Więc dlaczego...

- No dobrze - westchnęła Harmony. - Mam nadzieję, że

po tylu latach prawda nie sprawi ci bólu. Musisz mi jednak

obiecać, że zachowasz tę opowieść dla siebie. Nie chciałabym

zachęcać naszych uczennic do tak nierozsądnego zachowania.

- Przecież ty nigdy nie byłaś nierozsądna.

- Tak myślałam aż do przebudzenia Śpiącej Królewny

- powiedziała z westchnieniem Harmony.

- Co takiego? - Andromeda szeroko otworzyła oczy. - Co

mają wspólnego Śpiąca Królewna i Kopciuszek? I do tego

Sunny?

- To długa historia. Powinnyśmy znaleźć jakieś wygod­

niejsze miejsce...

background image

BYŁO IM PISANE... • 55

Jedno mrugnięcie przeniosło je z centrum komputerowego

na śliczną białą ławkę z kutego żelaza, pod kwitnącą jabłonią

w parku krajobrazowym. Harmony przybrała uroczysty wy­

raz twarzy.

- Dawno, dawno temu... - zaczęła swoją opowieść.

Clint odchylił się na kuchennym krześle, pociągnął whisky

z butelki i wbił wzrok w padający za oknem śnieg. Co za

cholerna zawierucha, i to niespodziewana. Na szczęście, dzię­

ki Mariah, inwentarz nie zamarznie.

Mariah też kiedyś miała swoje problemy, które zmusiły ją

do opuszczenia Whiskey River i zerwania kontaktów z siostrą

na prawie dziesięć lat. Ironia losu zrządziła, że przyjechała

kilka godzin za późno, żeby wszystko naprawić.

Podczas dochodzenia była jedyną osobą, która niewzrusze­

nie stała po stronie Clinta. Jedyną, która wierzyła w jego

niewinność, i rozumiała, przynajmniej częściowo, jak bardzo

cierpiał. Udało jej się zapomnieć o morderstwie, wyszła nawet

za mąż za szeryfa, którego obowiązkiem było aresztować

Clinta, a teraz Clint miał sprawić jej dodatkowy ból.

Dwa tygodnie temu wpadła do niego z propozycją, że jej

pracownicy zabiorą jego bydło na zimowe pastwiska w niższe

rejony gór. Był to jedynie pretekst, ale wtedy tego nie zrozu­

miał i z wdzięcznością przystał na jej ofertę.

Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że próbowała wyciągnąć

go z depresji. Niestety, doprowadziła jedynie do tego, że po­

czuł się jeszcze bardziej winny. Na wspomnienie troski, jaka

malowała się na jej ślicznej twarzy, nalał sobie jeszcze jedną

szklankę whisky.

- Czyż to nie piękne? - odezwał się za nim łagodny głos.
- Co?

background image

56 • BYŁO IM PISANE...

- Śnieg. Wszystko wygląda jak w krainie marzeń. -

Uśmiech rozjaśnił oczy Sunny.

- Pewnie masz rację. - Clint odstawił whisky, czując, jak

w jego żyłach rozchodzi się miłe ciepło - W końcu jesteś

dobrą wróżką.

Sunny z westchnieniem podeszła do okna.

- Popełniłam błąd, mówiąc ci o tym- powiedziała półgło­

sem, ni to do niego, ni do siebie. - Powinnam dać ci więcej

czasu, żebyś się przyzwyczaił do tego.

Clint może nie był ostatnio w najlepszej formie, ale - do

cholery - nie stracił jeszcze kontaktu z rzeczywistością.

- Skarbie, choćbyś mi wciskała ten kit przez następne

tysiąc lat i tak ci nie uwierzę.

Sunny wydała kolejne przeciągłe westchnienie. Była teraz

w różowym swetrze i obcisłych legginsach. Sądząc po przy­

garbionych ramionach, musiała być przygnębiona. Jednak

gdy Clint na nią spojrzał, wyprostowała się i odwróciła zdecy­

dowanym ruchem.

- Czy nie jest odrobinę za wcześnie na to, żeby pić?

- Czy nie jest odrobinę za wcześnie na to, żeby zrzędzić?

- odparował. Miał ochotę ponownie napełnić szklankę, tylko

po to, żeby rozdrażnić Sunny. Byłoby to jednak dziecinne

zachowanie, więc się powstrzymał.

- Nie powinnaś teraz odpoczywać?

- Czuję się dobrze. Naprawdę - dodała z uporem, widząc

jego sceptyczne spojrzenie. - Jestem o wiele bardziej wytrzy­

mała, niż myślisz.

To dobrze, pomyślał Clint. Teraz przypominała mu watę

cukrową, którą zwykł kupować na jarmarku, kiedy był jeszcze

dzieckiem. Była miękka, różowa i przepysznie słodka.

Kiedy spojrzeli na siebie, w pokoju zapadła cisza. Sunny

background image

BYŁO IM PISANE... • 57

pierwsza odwróciła wzrok i zerknęła na stół. Kiedy zobaczy­

ła, co leży obok pustej szklanki, jej twarz zrobiła się blada jak

padający za oknem śnieg.

- Chyba nie miałeś zamiaru...

- Nie! - Chwycił rewolwer, który przyniósł wcześniej

z salonu, otworzył go i zakręcił magazynkiem. - Nie jest na­

ładowany.

Podeszła do stołu na nogach miękkich jak z waty i opadła

na krzesło.

- Przepraszam. Naprawdę nie chcę zrzędzić, ale...

- Po prostu nie masz ochoty zeskroby wać mojego mózgu

ze ściany za kuchenką, tak?

Rumieniec powrócił na jej policzki.

- To okropne. Nie powinieneś tak mówić.

Na widok bólu w jej oczach Clint poczuł wyrzuty sumienia.

- Masz rację. Ale gdybyś została tu przez jakiś czas, co

zresztą jest niemożliwe - dorzucił, gdy chciała mu przerwać

- szybko byś odkryła, że jestem prostakiem, wręcz stworzo­

nym do tego, żeby opowiadać takie okropności.

- To nieprawda.

Clint zmarszczył brwi.

- W pierwszych latach istnienia Whiskey River można

było zginąć za to, że się kogoś nazwało kłamcą.

Nie zważając na jego ostrzegawcze spojrzenie, wyciągnęła

rękę i położyła dłoń na jego ramieniu.

- Ja tylko chciałam powiedzieć, że jesteś lepszym czło­

wiekiem, niż ci się zdaje, Clincie Garvey.

Spojrzał na dłoń spoczywającą na jego ramieniu. Skórę

miała gładką jak u dziecka, co sugerowało, że nigdy nie wy­

konywała pracy fizycznej. Pamiętał dłonie matki, czerwone

i zniszczone przez lata harówki w domu i w polu.

background image

58 • BYŁO IM PISANE...

Jeżeli Sunny była gosposią, to on był księciem Walii.

- Jak się nazywasz?

Ta nagła zmiana tematu zaskoczyła ją.

- Słucham?

- Twoje nazwisko, kotku. - Clint dotknął jej śnieżnobiałej

dłoni i stwierdził, że jest równie miękka, jak myślał. - Skoro

już utknęliśmy tu razem, chciałbym wiedzieć, z kim mam do

czynienia.

Chociaż jego dotyk nie był specjalnie wrogi, Sunny przera­

ziła się.

- Nie powiedziałam ci, jak się nazywam?

- Nie. - Palce Clinta przesunęły się odrobinę. - Nie przy­

pominam sobie. Ale skoro zapomniałem, dlaczego nie odświe­

żysz mojej pamięci?

Sunny zacisnęła wargi i zaczęła rozważać różne opcje. Jed­

nym z powodów, dla których nie znosiła kłamać, był fakt, że

zmyślone przez nią historyjki nigdy nie trzymały się kupy.

Tym razem także dała się złapać we własne sieci.

Czując, że nie będzie łatwo wprowadzić Clinta w błąd,

Sunny zdecydowała, że najbezpieczniejszą taktyką będzie

zmyślać tak długo, jak się da. Przynajmniej do czasu, aż uda

im się stąd ruszyć i będzie mogła mu znaleźć odpowiednią

żonę.

- Nie pamiętam.

Jedyną odpowiedzią Clinta było przenikliwe spojrzenie.

- Naprawdę - upierała się, pełna obaw, że Clint usłyszy

fałsz w jej zdesperowanym tonie. - Szok, jakiego doznałam

po ciężkich przejściach, był tak silny, że odebrał mi pamięć.

Śmiech Clinta niemile ją zaskoczył. Ostry, nieprzyjemny,

zabrzmiał tak, jakby od dawna nic albo nikt go nie roz­

śmieszył.

background image

BYŁO IM PISANE... • 59

- To broń mojego prapradziadka - powiedział, biorąc do

ręki rewolwer i wodząc palcem po żłobieniach na kolbie.

- Pamiątki rodzinne to ciekawa rzecz. - Sunny była mu

wdzięczna za zmianę tematu, wolałaby jednak, żeby odłożył

rewolwer, bez względu na to, czy był on naładowany czy nie.

- Kiedy prapradziadek wrócił do domu z wojny secesyj­

nej, dowiedział się, że jego ukochana żona zmarła dzień

wcześniej z powodu jakiejś gorączki. Co za cholerna ironia

losu! Przeżył wojnę bez jednego zadraśnięcia, a ona umarła,

gdy był już w drodze do domu.

- To rzeczywiście tragiczny zbieg okoliczności.

- Beznadziejne zgranie w czasie. Sam sklecił dla niej tru­

mnę z sosny, choć miał z niej zrobić kołyskę. Następnie po­

szedł na łąkę i wykopał dół u stóp drzewa, gdzie lubili latem

urządzać pikniki.

Clint spoglądał za okno, ale Sunny podejrzewała, że nie

patrzy na padający śnieg, tylko wyobraża sobie sceny z odle­

głej przeszłości. Kiedy brzęknęła kuchenka mikrofalowa, po­

trząsnął głową, jakby chciał się pozbyć przygnębiających my­

śli. Nałożył odgrzaną wołowinę do misek i postawił je na

stole wraz z talerzem, na którym leżały kromki wczorajszego

chleba.

Jedząc, opowiadał dalej.

- Zgodnie z zapiskami w dzienniku Williama po wykopa­

niu dołu wrócił do domu i obmył ciało żony ciepłą wodą,

aromatyzowaną bzem. Wspomnienie tego zapachu pomagało

mu znieść odór krwi i rozkładających się ciał na polach bitew.

Jego głos przybrał odległy, jakby nieobecny ton. Sunny

zastanawiała się, czy Clint w ogóle pamiętał o jej obecności.

- Uczesał jej włosy szczotką o rączce z kości słoniowej,

którą jej podarował, zanim się pobrali. Czesała tą szczotką

background image

60 • BYŁO IM PISANE...

swoje długie, czarne włosy, a on patrzył na nią, leżąc na łóżku

w jej pokoju, na drugim piętrze saloonu „Pod Złotym Dzwo­

nem". Kiedy jej odbicie uśmiechnęło się do niego z lustra,

William zrozumiał, że jest zakochany.

- To ona tam pracowała? - zdumiała się Sunny. Chociaż

otrzymane przez nią dokumenty dotyczące tej sprawy infor­

mowały o tragicznej śmierci żony Williama, nie wspominały,

że była prostytutką.

- Tak. Żona Williama była dziwką. - Clint rzucił jej wyzy­

wające spojrzenie.

- Jeżeli próbujesz mnie zaszokować, to będziesz potrze­

bował czegoś więcej - powiedziała łagodnym tonem. - Opo­

wiedz mi resztę tej historii.

Clint znowu na nią spojrzał, a kiedy uznał, że naprawdę ją

to interesuje, wzruszył ramionami i podjął wątek.

- To zajęło trochę czasu, ale w końcu Annie zgodziła się za

niego wyjść. I chociaż życie w Arizonie okazało się o wiele

trudniejsze niż wygodna egzystencja najbardziej poszukiwa­

nej dziwki w San Francisco, Annie -jeżeli wierzyć notatkom

Williama - nigdy się nie uskarżała. William napisał w swoim

dzienniku, że nie było dnia, w którym by go nie zapewniała,

jak bardzo go kocha.

- To piękna historia - powiedziała Sunny. - Co za szczę­

ście, że twój prapradziadek pozostawił po sobie dziennik. - To

na pewno o wiele przyjemniejszy spadek niż ten nieszczęsny

rewolwer, leżący obok talerza Clinta, pomyślała.

- William miał reputację człowieka twardego, który nigdy

nie cenzurował swoich słów. W dzienniku pisał o wszystkim

szczerze i otwarcie - stwierdził Clint. - Napisał nawet o tym,

że płakał jak dziecko, ubierając Annie w koronkową koszulę

nocną, którą tak lubił z niej zdejmować. Płakał, trzymając ją

background image

BYŁO IM PISANE... • 61

w ramionach po raz ostatni. Płakał, kładąc ją w trumnie, a na­

stępnie złożył sosnowe pudło w grobie i zasypał ziemią.

Clint zamilkł. Jego twarz przypominała kamienną maskę.

Ale Sunny wiedziała, że myśli o śmierci innej kobiety. Kobie­

ty, którą zabroniono mu przytulić i pocałować po raz ostatni,

kiedy chowano ją nieopodal.

Clint potarł twarz i westchnął głęboko.

- Zmówił jedyną modlitwę, jaką znał - kontynuował ci­

chym, monotonnym głosem, jakby chciał za wszelką cenę

dokończyć tę historię. - Znał ją, bo wielokrotnie słyszał, jak

kapelan odmawiał ją nad zmarłymi. To było „Ojcze nasz".

Następnie wrócił do domu i upił się do nieprzytomności.

- To dość częsta reakcja - powiedziała Sunny.

Clint spojrzał na nią spod oka, ale jej ton i wyraz twarzy nie

wyrażały ironii.

- Nie wydaje mi się - mruknął.

- Co było potem?

- Następnego ranka osiodłał konia i pojechał zaciągnąć się

do armii. Skoro nie miał już dla kogo żyć, uznał, że jeśli

zginie, walcząc z Indianami, będzie mógł przynajmniej połą­

czyć się ze swoją Annie.

- Ale nie zginął?

- Nie. - Clint potrząsnął głową. - Los znowu zachował się

jak kapryśna panna. William został zwolniony z Siódmego

Pułku Kawalerii trzy dni przed tym, nim generał Custer po­

prowadził swoje wojska do Little Bighorn.

- Miał szczęście.

- Być może. Albo dobrą wróżkę, która się nim opiekowała.

- To nigdy nie zaszkodzi - przytaknęła, udając, że nie

słyszy w jego tonie złośliwej nuty.

Clint znowu obrzucił ją spojrzeniem.

background image

62 • BYŁO IM PISANE...

- A może ta wróżka to była twoja praprababcia?

- Nigdy nic nie wiadomo - powiedziała miękko Sunny.

Clint pomyślał, że musi być albo wariatką, albo najspryt­

niejszą oszustką, jaką w życiu spotkał. Zawsze uważał się za

dobrego znawcę koni i ludzi, teraz jednak nie potrafił zdecy­

dować, kim naprawdę jest.

- Więc, co stało się po tym, jak twój prapradziadek opuścił

armię? - spytała Sunny.

- Wrócił do Arizony i poślubił młodą wdowę, która uro­

dziła mu trójkę dzieci. Jedno z nich, syn, dożyło wieku do­

rosłego.

- Twój pradziadek?

- Tak.

- To cudownie, że był w stanie zakochać się po raz drugi

- powiedziała Sunny z nadzieją, że Clint zauważy podobień­

stwo między prapradziadkiem a nim samym.

- Mówisz jak prawdziwa romantyczka - stwierdził Clint.

Odsunął krzesło, wstał i bez słowa wyszedł z pokoju, zabiera­

jąc ze sobą rewolwer.

Pełna obaw, że znowu zechce popełnić samobójstwo, Sun­

ny zerwała się i poszła za nim.

Clint przystanął przed otwartymi drzwiami do łazienki.

- Zamierzam wziąć prysznic. Jeżeli upierasz się, żeby da­

lej za mną iść, to może umyłabyś mi plecy tam, gdzie trudno

mi dosięgnąć.

Był taki wysoki. Taki silny. Taki groźny. I taki atrakcyjny.

Sunny przełknęła ślinę.

- Jeśli chciałeś mnie odstraszyć, to ci się nie udało.

- A jeżeli wcale nie zamierzałem cię odstraszyć? - Clint

musnął dłonią jej policzek. - Zapraszam cię, żebyś wzięła ze

mną prysznic. Co ty na to?

background image

BYŁO IM PISANE... • 63

- Dziękuję, ale już dziś się kąpałam.

Spoglądał na nią przez długą, znaczącą chwilę. Sunny pa­

trzyła mu w twarz. Wreszcie dostrzegła, że kąciki ust lekko

mu drgnęły.

Choć Clint nigdy by się do tego nie przyznał, wyraźnie

miękł. Sunny czuła to. Ośmielona wyciągnęła rękę i pogłaska­

ła go po szorstkim policzku.

- Może byś się ogolił, skoro będziesz w łazience - powie­

działa przymilnym tonem, a potem odwróciła się i szybko

odeszła.

background image

ROZDZIAŁ

5

- Nie mogę uwierzyć, że coś takiego zrobiłaś! - Androme­

da patrzyła z podziwem na najsłynniejszą z wróżek. Już sam

fakt, że zawsze pogodna Harmony straciła cierpliwość, był

czymś niecodziennym. A pomysł, żeby szczęśliwie połączyć

dwie całkowicie nie pasujące do siebie osobowości, tym bar­

dziej zdumiewał.

- Czasami ja też nie mogę w to uwierzyć - przyznała Har­

mony, kończąc swoją historię. - Ale wtedy byłam młodsza i,

niestety, miałam ognisty temperament. A Merryweather była

taka irytująca z tym swoim przechwalaniem się, jak to urato­

wała Królewnę Śnieżkę od śmierci, podmieniając truciznę na

środek, po którym miała spać, dopóki nie obudzi jej pocałunek

księcia. Musiałam jej dać nauczkę.

- Łącząc najbardziej niedobraną parę tego stulecia.

- No, musisz przyznać, że mi się udało.

- To prawda, nikt cię nigdy nie prześcignął - przyznała

Andromeda.

- Wierz mi, ja dobrze o tym wiem. I chociaż cieszy mnie

podziw młodych wróżek oraz statua w parku krajobrazowym,

żałuję, że nie mogę już w tym uczestniczyć.

Harmony się zamyśliła, po czym dodała:

background image

BYŁO IM PISANE... • 65

- Niestety, nie było jeszcze par, które mogłam skojarzyć

w ten sposób, a które potrafiłyby spełnić moje niebywale wy­

sokie wymagania.

- Może uda się to z Sunny i Clintem Garveyem - powie­

działa Andromeda.

- Jest w tym pewne ryzyko - przyznała niechętnie Har-

mony. - I dlatego ty tylko wiesz, że próbuję tego dokonać.

Jeżeli Sunny i jej kowboj będą żyli razem w szczęściu i pomy­

ślności, ogłosisz to na comiesięcznej kolacji dla wróżek. Jeżeli

związek nie będzie udany, nikt się o tym nie powinien do­

wiedzieć.

- Może lepiej porozmawiam z Sunny w cztery oczy -

stwierdziła Andromeda. - Wytłumaczę jej, o co chodzi.

Dobre maniery i tradycja sięgająca początków świata naka­

zywały, żeby żadna wróżka nie ingerowała w pracę innej.

Jednak, znając dobrze Sunny, Andromeda nie podzielała wia­

ry Harmony w to, że jej plan się powiedzie.

- Nie chcesz chyba wyjawić Sunny, że to ona ma być

wybranką w swojej własnej misji? - zdziwiła się Harmony.

- Skądże. Obawiam się tylko, że może być trochę zdezo­

rientowana. Może dobrze by było dodać jej otuchy...

Harmony roześmiała się.

- Jeżeli Sunny ma nadmiar czegokolwiek, to jest tym pew­

ność siebie. Znając jednak jej niefortunną przeszłość zawodo­

wą, mogę zrozumieć twoją troskę. Może rzeczywiście war­

to uspokoić wszystkie jej obawy. Dobrze wiadomo, że to

nieobliczalna dziewczyna, nawet bez tego dodatkowego ob­

ciążenia.

Andromeda odetchnęła z ulgą, złożyła ręce i po chwili była

już w kuchni Clinta Garveya.

Sunny pogwizdywała właśnie swoją własną wersję „Jingle

background image

66 • BYŁO IM PISANE...

Bells", kończąc porządkowanie kuchni. Śnieg przestał padać

i w popołudniowym słońcu świat lśnił niczym przysypany

diamentami. Krajobraz, który przypominał świąteczną po­

cztówkę, był równie promienny jak nadzieja w jej sercu.

Jej uwagę przykuł cichy dźwięk, przypominający srebrne,

świąteczne dzwoneczki. Odwróciła się.

- Tak się cieszę, że znów cię widzę, Andromedo! - wy­

krzyknęła.

Chociaż sprawa była poważna, Andromeda nie mogła po­

wstrzymać się od uśmiechu. Wiele wróżek skarżyło się na

nieefektywność pracy Sunny. Niestety, żadna z tych malkon-

tentek nie zdawała sobie sprawy, że niepoprawny optymizm

Sunny był zaraźliwy. Ich świat stanie się teraz znacznie smut­

niejszy - i nudniej szy - bez Sunny.

- Zawsze jestem z tobą - powiedziała spokojnie. - Powin­

naś o tym wiedzieć.

- Miałam nadzieję, że tak jest - przyznała Sunny. - Bo

ja, przez czystą głupotę, zażyczyłam sobie być śmiertel-

niczką...

- To dość nieroztropne - stwierdziła starsza pani cierpkim

tonem, do którego Sunny zdążyła się już przyzwyczaić.

- Wiem - westchnęła Sunny - ale byłam taka przejęta

Clintem, że nie pomyślałam...

- Znowu kierowałaś się sercem, a nie rozumem.

- To prawda, ale jak można nie otworzyć serca dla Clinta?

On jest tak niezwykłym mężczyzną i tyle przecierpiał.

- Wiedziałaś o tym, podejmując się tego zadania - przypo­

mniała jej Andromeda.

- Tak. - Ciepły blask zniknął z oczu Sunny. - Myślę, że

znalazłam sposób.

Andromeda otworzyła szeroko oczy.

background image

BYŁO IM PISANE... • 67

- Co to takiego?

- To. - Sunny pokazała list, który znalazła w kuchni. Wy­

glądało na to, że Clint zgniótł go w kulkę i rzucił w kierunku

kosza, lecz chybił. Niewątpliwie był wtedy pod wpływem

alkoholu.

Andromeda wzięła list z rąk Sunny. Na widok plamy po

kubku z kawą na środku kartki zmarszczyła brwi.

- To zaproszenie na rodeo - powiedziała.

- W Tombstone - wyjaśniła Sunny. - Clint będzie mógł

obronić swój tytuł mistrza w jeździe na byku.

- Tak tu jest napisane. - Zmarszczka na czole Andromedy

jeszcze bardziej się pogłębiła. - Nie rozumiem, co to ma

wspólnego z tobą...

- Nie wiesz o tym, że kobiety kochają kowbojów?! Mam

zamiar nakłonić Clinta do udziału w zawodach, a następnie

znaleźć mu odpowiednią partnerkę, kobietę o podobnych za­

interesowaniach, i połączyć ich.

Uśmiech Sunny był teraz pełen radości i optymizmu.

- Uważam, że to tylko jedna z możliwości - powiedziała

Andromeda. Biedactwo, pomyślała. Zawsze tak samo naiwna.

Czy nie zdawała sobie sprawy, że nie będzie musiała przeko­

nywać Clinta, by gdziekolwiek pojechał? Że przeznaczenie,

za którym stała Harmony, zadecydowało, że to ona jest ideal­

ną wybranką?

- To najlepsze rozwiązanie - przekonywała ją Sunny. -

Jest tylko jeden mały problem.

- Jaki? - Andromeda przechyliła głowę, udając zaintere­

sowanie. Tymczasem zastanawiała się, ile powinna powie­

dzieć Sunny.

- Wydaje mi się, że utraciłam moją moc.

Zapadła przeciągła cisza. Pomimo swoich żałosnych doko-

background image

68 • BYŁO IM PISANE...

nań w sekcji romansu Sunny była inteligentna. I tak by się

wkrótce wszystkiego sama domyśliła.

- Wiem o tym, moja droga - powiedziała wreszcie starsza

pani. -1 uwierz mi, to nie był mój pomysł, tylko...

Sunny poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła.

- Jak mam wobec tego ocalić Clinta Garveya, skoro nie

mam już żadnej mocy?

- Jesteś sprytną dziewczyną. Na pewno coś wymyślisz.
- Nie mogę w to uwierzyć. - Sunny opadła na krzesło

i ukryła twarz w dłoniach. Kiedy wreszcie uniosła wzrok, jej

oczy były smutniejsze niż kiedykolwiek. - One wszystkie

chcą mieć pewność, że mi się nie uda.

- Och, to wcale nie to.

- Oczywiście, że tak. - Sunny westchnęła i zaczęła

nerwowo stukać palcami w blat stołu. Będzie potrzebo­

wała cudu, by dokończyć to zadanie bez magicznej mocy.

- Ktoś chce mnie wyrzucić z sekcji romansu - stwierdzi­

ła. Nic zresztą dziwnego, dodała w myślach. W jej zawodo­

wym życiorysie było już tyle niepowodzeń. - Wiesz, co ci

powiem?

- Co? - zapytała ostrożnie Andromeda, obawiając się od­

powiedzi.

- To im się nie uda! - Sunny wstała, gotowa podjąć wy­

zwanie. - Nie zostawię tego biedaka bez kogoś, kogo by po­

kochał! To niesprawiedliwe! Może i jest trochę gburowaty, ale

jest też dobrym człowiekiem, o pięknej duszy. Zasłużył sobie

na trochę radości w życiu. - Odwróciła się z powrotem do

swojej przełożonej. Na jej policzkach płonęły rumieńce. -

I nie pozwolę na to, żeby j acyś biurokraci w Centrum Dobrych

Wróżek powstrzymali mnie przed znalezieniem mu idealnej

partnerki.

background image

BYŁO IM PISANE... • 69

- Brawo, kochanie! - Andromeda klasnęła w dłonie.

Nie uszło jej uwagi, że w czasie swego natchnionego

monologu Sunny ani razu nie wspomniała o zawodowych

powodach, dla których podjęła się tego zadania. Jakby za­

pominając o własnych potrzebach, skupiła się wyłącznie na

Clincie.

Może Harmony miała rację? Może przeznaczeniem Sunny

było zostać tutaj, z tym mężczyzną?

- Wierzę w ciebie, Sunny. - Mimo że fizyczny dotyk nie

był częścią ich świata, pchnięta jakimś dziwnym instynktem,

pogłaskała Sunny po jasnej głowie. - A teraz, zanim odejdę,

coś ci chcę podarować.

- Podarować? - W oczach Sunny zaświeciła nadzieja. -

Przywrócisz mi moją moc?

- Niestety, nie mogę tego zrobić. Ale mogę ofiarować ci

trzy życzenia.

- Trzy życzenia? - Sunny natychmiast przypomniała się

kpiąca uwaga Clinta o dżinach.

- Tak. To naprawdę wszystko, co mogę zrobić. Będziesz

musiała użyć ich bardzo rozsądnie.

- Trzy życzenia... - powtórzyła Sunny.

Nie było to dużo. Wolałaby dostać z powrotem swoją ma­

giczną moc. Z drugiej strony, lepsze to niż nic.

- Dziękuję. - Sunny z wdzięczności uściskała swoją prze­

łożoną, która popierała ją przez tyle lat, okazując zaufanie

nawet wtedy, gdy inni już zrezygnowali.

Gdy Andromeda wyślizgnęła się z jej entuzjastycznego

uścisku i rozpłynęła w powietrzu, Sunny ogarnął smutek.

- Obiecuję - wykrzyknęła - że tym razem cię nie rozcza­

ruję!

Nie było odpowiedzi. Ale Sunny wcale się tym nie przej-

background image

70 • BYŁO IM PISANE...

mowała. Miała teraz trzy życzenia, więc wszystko powinno

pójść jak po maśle!

Z sercem pełnym nadziei i nowym zapałem udała się

do spiżarni. Kiedy zobaczyła półki wypełnione znacznie

większą ilością zapasów, niż sama zmagazynowała po­

przedniego dnia, spojrzała w górę i uśmiechnęła się z wdzię­

cznością.

- Dzięki!

Pełna wiary w siebie zabrała się do planowania obiadu.

Dokładnie tak jak zwykła śmiertelniczka dla mężczyzny swo­

jego życia.

Schodząc po schodach, Clint słyszał przyjemny, czysty

kontralt Sunny. Zrobiło mu się ciepło na sercu. Człowiek nie

jest stworzony do samotności, potrzebuje bratniej duszy.

Sunny włożyła biały fartuszek, a włosy spięła z tyłu w luź­

ny węzeł. Clint stał w otwartych drzwiach i patrzył na nią

przez dłuższą chwilę, starając się nie myśleć o tym, jak często

spoglądał na Laurę w ten właśnie sposób. Jęknął cicho na

wspomnienie ukochanej.

Sunny usłyszała go i podniosła oczy.

- Ładnie wyglądasz - powiedziała, udając, że nie widzi

zacięć na jego podbródku. - Podoba mi się ten sweter.

Clint spojrzał w dół, żeby zobaczyć, co właściwie włożył

na siebie. Była to pierwsza rzecz, jaką wyciągnął z szafki.

- Dostałem go od Laury. Na urodziny.

- Błękit świetnie pasuje do twoich oczu. Widocznie Laura

miała bardzo dobry gust.

- Oczywiście, że tak. Przecież mnie wybrała. - Przeszedł

przez pokój, wziął szklankę z półki i już miał nalać sobie

whisky, kiedy nagle zatrzymał się i zamienił szklankę na ku­

bek do kawy.

background image

BYŁO IM PISANE... • 71

Sunny zauważyła to z satysfakcją, była jednak na tyle roz­

sądna, żeby nie czynić uwag.

- Pomyślałam sobie, że upiekę ciasto - powiedziała, koń­

cząc mieszanie ciemnobrązowej masy. - Mam nadzieję, że

lubisz czekoladę?

- A kto nie lubi?

Sunny wyjęła z kredensu formy i posmarowała je masłem.

- Będziesz mógł wylizać miski, kiedy skończę mieszać.

Clint zapalił papierosa i patrzył, jak obsypuje formy zbyt

dużą ilością mąki, tworzącą biały obłok.

- Poczekam na ostateczny produkt.

- Jak sobie życzysz. - Wlała masę do form, a następnie

ostrożnie zaniosła je do pieca. Była tak skupiona, że nawet nie

zauważyła, kiedy Clint stanął tuż za nią.

- Jak sobie życzę? - rozległ się jego głęboki głos. - A co

powiesz na to, jeśli zażyczę sobie ciebie?

Zatrzasnęła drzwiczki i odwróciła się.

- Miałam na myśli ciasto...

- Masz mąkę na twarzy.

- Mówiłam ci, że jestem dobrą kucharką. Ale nie przypo­

minam sobie, żebym ci mówiła, że jestem zbyt schludna.

- W gruncie rzeczy, to wygląda całkiem sympatycznie...

Tu jest odrobina. - Przesunął palcem po jej podbródku, a po­

tem dotknął policzka. -1 tu.

- Clint! - Jego dotyk wywoływał na jej skórze maleńkie

iskierki, od których zrobiło jej się dziwnie gorąco. Sunny

natychmiast powiedziała sobie, że to przez żar z piekarnika.

Bo przecież nie mogło to być nic innego.

- Podoba mi się sposób, w jaki wymawiasz moje imię.

- Clint zgasił niepotrzebnego teraz papierosa w najbliższej

popielniczce i pochylił głowę. Jego usta musnęły płatek jej

background image

72 • BYŁO IM PISANE...

ucha. - Tym twoim gardłowym głosikiem, z leciutką nutą

strachu. - Ugryzł ją delikatnie w ucho. - Czy boisz się mnie,

Sunny?

- Oczywiście, że nie - odparła niepewnie, próbując się

cofnąć.

- Kłamczucha. - Jego usta powędrowały w kierunku jej

skroni.

- To ci się nie uda - ostrzegła go, gdy pogładził jej włosy.

Były gładkie jak jedwab, pachnące jak górska łąka w pełni

wiosny i lśniące niczym południowe słońce. W takich wło­

sach każdy mężczyzna chętnie zatopiłby twarz.

- Co mi się nie uda? - Clint musnął palcami jej szyję.

- Nie zastraszysz mnie. - Serce Sunny zabiło szybciej,

gdy dłonie Clinta zaczęły gładzić jej ramiona. - Bo ja nie

zamierzam stąd wyjeżdżać.

- Jesteś bardzo pewna siebie. - Palce Clinta mocno objęły

jej nadgarstki, trzymając ją niczym zakładniczkę. - Kiedy

wreszcie dotrze do tej twojej blond główki, że ja tu rządzę?

Sunny zaschło w gardle. Musiała przełknąć ślinę, żeby

cokolwiek powiedzieć.

- Potrzebujesz mnie. - Jej głos, zazwyczaj spokojny, był

teraz miękki, lecz schrypnięty, pełen emocji, których sama nie

mogła pojąć ani nad nimi zapanować.

W odpowiedzi Clint uśmiechnął się znacząco.

- Tym razem trafiłaś w dziesiątkę, słonko. - Przysunął się

jeszcze bliżej. Krawędź kredensu boleśnie wbiła się Sunny

w plecy. A on przyciskał ją do siebie tak mocno, że czuła bicie

serca w jego muskularnej klatce piersiowej.

- Potrzebujesz mnie - powtórzyła, starając się uwolnić

ręce - ale nie w ten sposób. Powiedziałam ci, że przyjechałam

tu, żeby zostać twoją gospodynią.

background image

BYŁO IM PISANE... • 73

- To było wczoraj. A dzisiaj jesteś moją dobrą wróżką, nie

pamiętasz?

- Pozwól, żęci wytłumaczę...

- To nie ma znaczenia. - Na widok dziwnie niewinnego

pożądania w jej zamglonych oczach poczuł złość.

Potrząsnął rozpaloną głową, żeby ją ochłodzić i pozbyć się

nieprzyzwoitych, niepotrzebnych myśli, puścił Sunny i cofnął

się o krok.

- Odwiozę cię do miasta.
- A jeśli sienie zgodzę?

Dobre pytanie. Co robić? Przecież nie będzie jej siłą wycią­

gać z domu.

- Zadzwonię po szeryfa, żeby cię aresztował pod zarzutem

wtargnięcia na cudzą posiadłość.

- Nie zrobisz tego.

- Mówisz, jakbyś była tego strasznie pewna.

- Bo jestem.

Clint przez dłuższą chwilę spoglądał na nią w milczeniu.

- Cholera! - powiedział w końcu.

- Czy to oznacza, że dostałam tę pracę?

Chociaż powtarzał sobie, że byłoby szaleństwem spać z tą

kobietą pod jednym dachem, aromat piekącego się ciasta draż­

nił jego zmysły, osłabiając opór.

- To oznacza, że w ostateczności mogę dać ci szansę. Na

kilka dni.

Teraz, po wygraniu małej bitwy, Sunny mogła sobie po­

zwolić na okazanie wdzięczności. Stwierdziła też, że nie jest

to najlepsza chwila, żeby wspominać o rodeo w Tombstone.

Clint był przyzwyczajony do samodzielnego podejmowania

decyzji, więc należało go utwierdzić w przekonaniu, że obro­

na tytułu mistrzowskiego jest jego własnym pomysłem.

background image

74 • BYŁO IM PISANE...

- Dziękuję. Na pewno nie będziesz żałować.

- Zapewne to samo mówił kapitan „Titanica", witając pasa­

żerów - wycedził Clint. - Powinnaś też wiedzieć, że nie mogę ci

dużo płacić. Ludzie sądzą, że farmerzy są bogaci, ale...

- Ja nie potrzebuję pieniędzy.

- Ach, przepraszam. Zapomniałem. Jako dobra wróżka

możesz przecież pokręcić swoim ślicznym noskiem i wycza­

rować całą górę forsy.

- W innych warunkach byłoby to prawdą, ale obawiam się,

że przez ten dzisiejszy wypadek straciłam czarodziejską moc.

- Ach, tak? Co za pech! Więc, jak rozumiem, nie będziesz

w stanie zademonstrować mi swoich umiejętności?

Sunny pomyślała o trzech życzeniach, ale doszła do wnio­

sku, że marnowanie jednego z nich tylko po to, żeby ocalić

własną dumę, byłoby niewybaczalną głupotą.

- Obawiam się, że nie.

- To niedobrze. - Clint pochylił głowę i pocałował ją lek­

ko w usta. - Nie przejmuj się, skarbie.

Przeszedł ją dreszcz. Przycisnęła dłoń do rozpalonych

warg. Tymczasem Clint sięgnął po kurtkę.

- Dokąd idziesz? - zaniepokoiła się Sunny.

- Teraz, póki nie pada, wezmę ze stodoły łopatę, odkopię

ciężarówkę i skończę zmieniać koło. Mam parę spraw do zała­

twienia w mieście. Kupić coś?

- Ale co?

- No, jedzenie, środki czystości, coś w tym rodzaju?

- Ach, rzeczywiście - wyjąkała, zdezorientowana. Nie

miała przecież pojęcia, czego może potrzebować zwykła go­

spodyni. - Kup tylko rzeczy niezbędne - zasugerowała, ży­

wiąc w duszy nadzieję, iż nie będzie jej prosił o bardziej

szczegółowe wskazówki.

background image

BYŁO IM PISANE... • 75

Kiedy wzruszył ramionami i wyszedł^ poczuła ulgę. Przez

chwilę patrzyła, jak brnie poprzez zaspy w kierunku stodoły,

a potem zabrała się do pracy. Myjąc miski i formy do ciasta,

z westchnieniem stwierdziła, że jest to o niebo trudniejsze,

gdy nie można użyć magicznych sztuczek.

background image

ROZDZIAŁ

6

Pół godziny po wyjeździe Clinta do miasta pod dom pod­

jechał czerwony dżip cherokee z przywiązaną na dachu choin­

ką. Gdy Sunny, z rękami po łokcie w pianie, uniosła głowę

znad zlewu, zobaczyła przez okno trzy kobiety wysiadające

z samochodu. Po chwili rozległ się dzwonek u drzwi.

Rzuciła okiem na swoje odbicie w stalowej obudowie to­

stera i westchnęła. Wyglądała, mówiąc oględnie, nie najlepiej.

Włosy, uwolnione od spinek, zwisały bezładnie na ramiona,

a fartuszek był cały opryskany czekoladą z polewy do ciasta,

które właśnie upiekła. Wycierając dłonie w fartuch, który był

już i tak mokry, poszła otworzyć.

- Dzień dobry - powiedziała z uprzejmym uśmiechem

kobieta w mocno zaawansowanej ciąży. - Jestem Noel Girau-

deau...

- Księżniczka z Montacroix. - Sunny od razu ją rozpoznała.

- Kiedyś z Montacroix - poprawiła Noel ze spokojem. -

Od jakiegoś czasu mieszkam w Whiskey River. - Skinęła gło­

wą w kierunku kobiety o kasztanowych włosach, stojącej po

jej lewej stronie.

- To jest Tara Delaney. A to - dodała, zwracając się w pra­

wą stronę - Mariah Callahan.

background image

BYŁO IM PISANE.,. • 77

- Miło mi. - Tara Delaney pozdrowiła ją przyjaznym

uśmiechem.

Sunny, która natychmiast wyczuła emanujące od tej trójki

intensywne wibracje, dostrzegła niepokojący błysk w zielo­

nych oczach kobiety. Czyżby ją rozpoznała? To chyba niemo­

żliwe. Podczas wcześniejszych bytności na Ziemi żaden ze

śmiertelników nie zdawał sobie sprawy, że nie jest jedną

z nich.

- Dzień dobry - powiedziała Mariah Callahan z uprzej­

mym wyrazem twarzy, ale jej ton był chłodny jak pogoda na

dworze.

- Proszę wejść. - Sunny zaprosiła je do środka.

- Czy Clint jest w domu? - zapytała Noel, przekraczając

próg.

- Nie. Pojechał do miasta po zakupy, ale...

- Nie chciałabym być nieuprzejma - Mariah przerwała

wyjaśnienia Sunny - ale czy mogę zapytać, z kim mam przy­

jemność? I co pani robi w domu Clinta?

- Och, przepraszam. - Sunny wyciągnęła rękę. - Jestem

Sunny... - przerwała, gorączkowo próbując wymyślić jakieś

nazwisko - ... Snów. I jestem nową gospodynią Clinta.

Mariah zignorowała wyciągniętą dłoń. Ten brak do­

brych manier zaskoczył Noel. Spojrzała na Mariah pytającym

wzrokiem.

- Nie wiedziałam, że Clint poszukuje gospodyni - po­

wiedziała Mariah, nie kryjąc wrogości, co wcale nie zdziwi­

ło Sunny. Siostra Laury nie mogła patrzeć przychylnym

okiem na kobietę kręcącą się po domu Clinta. Chociaż ca­

ła trójka była urodziwa, Mariah była najpiękniejszą ko­

bietą, jaką Sunny kiedykolwiek widziała. Jeżeli jej star­

sza siostra posiadała bodaj cień powabu Mariah, to znalezie-

background image

78 • BYŁO IM PISANE...

nie Clintowi nowej miłości stawało się zadaniem o niebo trud­

niejszym.

- Odpowiedziałam na jego ogłoszenie w „Rim Rock Re-

cord" - wyjaśniła Sunny.

- Naprawdę? - Teraz Noel miała zdziwioną minę. - Nie

wiedziałam, że Clint dał jakieś ogłoszenie. Mój narzeczony

-poinformowała Sunny -jest wydawcą „Rim Rock Record".

- Co nie znaczy, że przegląda wszystkie ogłoszenia - za­

uważyła Tara.

- To prawda - odruchowo przyznała Noel, wpatrując się

w Sunny z nowym zainteresowaniem. Sunny zauważyła też

szybkie, pytające spojrzenie, jakie Noel rzuciła Tarze, na które

ta odpowiedziała ledwo zauważalnym skinieniem.

- Napiją się panie kawy? - zaproponowała Sunny.

- Nie chcemy przeszkadzać w porządkach - odparła Noel.

- Skąd pani wiedziała... ?

- Zdradził panią ten fartuch - roześmiała się Tara. - Chęt­

nie napijemy się herbaty. Marian miała mdłości w drodze i...

- Czuję się już całkiem dobrze - ostro wtrąciła Marian.

Ton jej nie zmienił się ani na jotę. Sunny mogłaby jej podać

najlepszą herbatę w porcelanowych filiżankach, ze świeżo

upieczonym ciastem, a i tak nie zostałaby zaakceptowana

przez Mariah Swann-Callahan.

- To naprawdę żaden kłopot - nalegała Sunny. - Zapra­

szam do salonu...

- Możemy wypić herbatę w kuchni - powiedziała Noel.

- Tam jest bardziej przytulnie.

- Powinnyśmy już iść. - Mariah uparcie się sprzeciwiała.

- Jesteś umówiona z lekarzem.

- Mamy jeszcze półtorej godziny. - Ciepły uśmiech, ja­

kim Noel obdarzyła Sunny, zdecydowanie kontrastował z jej

background image

BYŁO IM PISANE... • 79

chłodną urodą jasnej blondynki. - Od kilku miesięcy wszyscy

są wobec mnie nadopiekuńczy.

- To żadna nadopiekuńczość upewniać się, że lekarz cię

zbada - odparła Mariah. - W końcu, Noel, dzisiaj przypada

termin twojego rozwiązania.

- Dzisiaj? - Sunny ze zdumieniem spojrzała na brzuch

Noel.

- Pierwsze dzieci zazwyczaj rodzą się trochę spóźnione.

Wszystko będzie w porządku. - To wystarczyło, by zamknąć

dyskusję. I chociaż Mariah nie wydawała się zadowolona,

poszła z pozostałymi paniami do kuchni.

Sunny napełniła czajnik, postawiła na ogniu i po cichu

podziękowała Andromedzie za torebeczki herbaty, które zna­

lazła w szufladzie kredensu.

- Gdzieś tu powinny być ciasteczka. - Zaczęła buszować

po kuchni w poszukiwaniu pudełka, które z pewnością wi­

działa wcześniej.

- Jak długo pracuje pani jako gospodyni? - zapytała znie­

nacka Mariah.

- Przyjechałam wczoraj.

- Miałam na myśli pani wcześniejszą praktykę. Zakładam,

że ma pani referencje.

- Oczywiście - spokojnie skłamała Sunny, bo zadzwonił

telefon. Podniosła słuchawkę: - Halo? Tak, jest tutaj. - Podała

słuchawkę Noel. - To Mac.

Noel westchnęła.

- Co za niespodzianka. Nie upłynęło pięć minut, odkąd

dzwonił. - Wzięła słuchawkę od Sunny. - Nie, kochanie - po­

wiedziała - na razie nie mam żadnych boli. - Z pełną zniecier­

pliwienia miną słuchała tego, co było najwidoczniej dowodem

mężowskiej troski. - Obiecuję, że jak tylko poczuję bóle,

background image

80 • BYŁO IM PISANE...

natychmiast zadzwonię... Oczywiście, że nie jestem sama.

Tara i Mariah mają mnie na oku. Tak, mają numer do szpitala

i do lekarza, ale jestem pewna, że będę w stanie zadzwonić

sama... Tak, kochanie. Wiem, na wszelki wypadek. - Zakryła

dłonią słuchawkę i uśmiechnęła się do przyjaciółek.

- Mam podać wam numer pagera Maca. Na wypadek

gdyby wyszedł z biura.

Tara zaśmiała się i nawet Mariah się uśmiechnęła.

- Do zobaczenia, kochanie - powiedziała Noel. - Tak,

obiecuję. Tak, natychmiast. A teraz, błagam, daj mi już spo­

kój. Tak, ja ciebie też. - Odłożyła słuchawkę i zwróciła się do

Sunny: - Czy mogę skorzystać z łazienki...

- Oczywiście. Pokażę pani...

- Och proszę się nie fatygować, sama trafię. I woda się

gotuje.

Właśnie zaczął gwizdać czajnik. Sunny nalała cztery fi­

liżanki herbaty i podała je ze znalezionymi przed chwilą her­

batnikami. Stawiała talerz na stole, gdy księżniczka wróciła

z toalety.

- Wszystko w porządku? - zapytała Tara.

- Zapewniam was, że czuję się dobrze. Nie jestem przecież

pierwszą kobietą na świecie, która będzie miała dziecko.

- Może nie jest pani pierwsza - powiedziała Sunny - ale

każde narodziny dziecka są cudem.

- To prawda - przyznała Noel miękko. Wyglądała, jakby

na moment oddała się wspomnieniom, ale już po chwili w jej

oczach pojawiły się radosne błyski. - Powodem naszych od­

wiedzin - powiedziała -jest drzewko dla Clinta.

- Drzewko?

- Choinka - powiedziała Mariah. - Obawiałyśmy się, że

sam jej sobie nie sprawi.

background image

BYŁO IM PISANE... • 81

- Rzeczywiście, nie wydaje się w świątecznym nastroju

- przyznała Sunny.

- Nic dziwnego - powróciła do tematu Mariah. - Przecież

biedak stracił jedyną kobietę, jaką kiedykolwiek kochał. I je­

dyną, jaką kiedykolwiek pokocha.

Mariah musiała bardzo kochać swoją siostrę. Sunny rozu­

miała to, dlatego też nie poczuła się dotknięta. Natomiast nie

zamierzała pozwolić, by Mariah Callahan udało się pokrzyżo­

wać jej plany.

- To tragiczna historia - zgodziła się - ale to Laura zginę­

ła, a nie Clint.

Wyzwanie zastało podjęte, a cios odparty. W kuchni zrobi­

ło się cicho. Wszyscy czekali na odpowiedź Mariah.

- Nie zna pani Clinta tak dobrze jak ja.

- To prawda. - Nerwy Sunny były napięte do ostateczno­

ści, jednak zmusiła się do. najserdeczniejszego pod słoń­

cem uśmiechu. - Ale wiem, że nie powinien żyć ciągle prze­

szłością.

Mariah zmarszczyła brwi i już miała wszcząć kłótnię, gdy

Sunny dodała:

- I jestem pewna, że jako jego przyjaciółka chce pani,

żeby był znowu szczęśliwy.

- Oczywiście - odpowiedziała Mariah.

- Wszystkie tego chcemy - zapewniła ją Noel.

- Dlatego przywiozłyśmy tę choinkę - powiedziała Tara.

- Miałyśmy nadzieję, że przypomnimy mu o świętach.

- Zwłaszcza po tym, jak nie raczył nas zaszczycić swoją

obecnością na kolacji w dzień Święta Dziękczynienia.

- Myślę, że choinka to świetny pomysł - powiedziała im

Sunny. -1 jestem pewna, że Clint doceni ten gest.

Noel, która wyglądała na rzeczniczkę całej grupy, skiero-

background image

82 • BYŁO IM PISANE...

wała konwersację na bezpieczniejszy temat, informując Sun­

ny o nadchodzącej ceremonii zapalenia lampek na choince

w Whiskey River i o paradzie Świętego Mikołaja. Następ­

nie przeszły do krótkiej dyskusji o pogodzie i zdumiewająco

wczesnej zadymki, która zaskoczyła wszystkich okolicznych

meteorologów.

Sunny przełknęła parę łyków herbaty, rozluźniła się i na­

gle poczuła się naprawdę dobrze w tym damskim towa­

rzystwie.

- Czy któraś z pań zna niejaką Cłiarmayne Hunter? - za­

pytała nieoczekiwanie.

Noel i Tara pokręciły głowami. Mariah spojrzała na nią

ostro.

- Znam Cłiarmayne - powiedziała. Z jej tonu wynikało,

że niezbyt ją lubiła. - A dlaczego pani o to pyta?

- Słyszałam w mieście, jak ktoś wspominał jej nazwisko

- skłamała Sunny. Tak naprawdę, przeczytała o niej w życio­

rysie Clinta. - Chodziłam do szkoły z Cłiarmayne Hunter

i pomyślałam sobie, że może to ta sama osoba.

- Nie. Cłiarmayne dorastała w Whiskey River. Słyszałam,

że teraz mieszka w Las Vegas. Była też przez krótki czas

dziewczyną Clinta. Dlatego pani o nią pyta, prawda?

W jej tonie czaiło się wyzwanie. Sunny postanowiła podjąć

rękawicę.

- Niezbyt mnie pani lubi, czyż nie?

- Ja pani nie znam.

- Słusznie. - Sunny przez chwilę mieszała herbatę, ukła­

dając w myślach odpowiedź. - Czy traktowałaby mnie pani

inaczej, gdybym powiedziała, że moim jedynym celem jest

szczęście Clinta?

- Tego każda z nas chce - wtrąciła Noel, kładąc dłoń na

background image

BYŁO IM PISANE... • 83

ramieniu Mariah, jakby doradzając jej, by się poddała. Nastę­

pnie spojrzała na zegar kuchenny i zwróciła się do swoich

towarzyszek: - Obawiam się, że drogi niedługo mogą być nie

przejezdne, więc proponuję zbierać się do odjazdu.

Sunny podążyła za nimi na dwór, a następnie pomogła

Tarze i Mariah zdjąć sporą choinkę z dachu dżipa i oprzeć ją

o ścianę domu.

- Jest piękna - powiedziała, wyobrażając ją sobie pokrytą

świecącymi jasno lampkami i błyszczącymi bombkami. - To

z pani posiadłości? - zwróciła się do Mariah.

- Tak. Tracę i ja znaleźliśmy ją w miejscu, gdzie Laura

i Clint spotykali się, gdy byli młodsi. Zanim nasz ojciec przy­

łapał ich razem i kazał ze sobą zerwać.

Po raz kolejny przesłanie nie pozostawiało żadnych wątpli­

wości. Clint należał do Laury. I fakt, że Laura nie żyje, nicze­

go nie zmieniał.

- Powiem mu, że pani ją przywiozła - rzekła Sunny.

Wymieniły krótkie, ostre spojrzenia. Następnie Mariah

odwróciła się bez słowa, obeszła samochód i usiadła za kie­

rownicą.

- Jest wciąż jeszcze bardzo przeczulona na punkcie Laury

- wyjaśniła Tara,- Czy pani zna całą historię?

- Wiem wszystko.

- Ach, tak. Chyba więc pani rozumie, że nie jest jej łatwo,

kiedy widzi inną kobietę w domu Clinta.

- Mieszkam w domu Clinta - powiedziała Sunny - jako

jego gospodyni.

- To prawda - przyznała Noel. - Jestem pewna, że Mariah

z czasem przyzwyczai się do tego. Osobiście cieszę się bardzo,

że Clint ma kogoś, kto będzie go pilnować. Martwiłyśmy się

o niego.

background image

84 • BYŁO IM PISANE...

- Wszystko będzie w porządku - obiecała Sunnjf.

- Tak. - Uśmiech Noel wyraźnie świadczył o tym, że znaj­

dowała w tej sytuacji coś zabawnego. - Wierzę, że jest w do­

brych rękach.

- Miło mi było panią poznać, Sunny - powiedziała Tara. -

I jeszcze jedno, urządzam małą kolacyjkę w następny czwar­

tek. Nic specjalnie eleganckiego, zwykłe spotkanie z przyja­

ciółmi. Mogę liczyć na panią i Clinta?

Sunny nie miała najmniejszej ochoty spędzać wieczoru

z siostrą Laury.

- Nie mogę odpowiedzieć za Clinta, ale...

- Och, oczywiście, że pani może - nalegała Tara. - Niech

pani powie, że pani przyjdzie. Noel i ja obiecujemy, że Mariah

będzie w lepszym humorze.

- Najlepiej niech pani to sobie przemyśli - zasugerowała

Noel, bo Sunny wciąż nie odpowiadała.

- Dobrze. - Sunny nie sądziła, by wiele osób było w sta­

nie odmówić pięknej księżniczce. - Pomyślę o tym.

- No nareszcie. - Noel kiwnęła głową, najwyraźniej zado­

wolona. Tara siedziała już w samochodzie. Sadowiąc się na

przednim fotelu, Noel zwróciła się do Sunny:

- Wydaje mi się też, że znacznie łatwiej byłoby używać

zmywarki.

- Zmywarki?

- Stoi obok zlewu. Jestem pewna, że znajdzie pani instru­

kcję w kuchni. Jeśli nie, to proszę do mnie zadzwonić. Mój

numer jest w książce telefonicznej.

Zatrzasnęła drzwiczki i Mariah natychmiast uruchomiła

silnik, tak jakby bardzo jej się spieszyło.

Sunny stała przed domem i patrząc za odjeżdżającym dżi-

pem, zadała sobie w duchu pytanie, czy Noel przypadkiem

background image

BYŁO IM PISANE... • 85

czegoś się nie domyśla. Zastanawiała się też nad tym, czy

powiedzieć Clintowi o zaproszeniu.

- Była całkiem miła - komentowała Tara w drodze do

Whiskey River.

- Jeżeli ona jest gospodynią, to ja jestem chińską księżni­

czką - wycedziła Marian.

Noel przyjrzała się młodej kobiecie, z którą tak szybko się

zaprzyjaźniła, kiedy po raz pierwszy przyjechała do Whiskey

River.

- Gdybym cię tak dobrze nie znała, powiedziałabym, że

jesteś zazdrosna.

- Dlaczego po prostu nie wyczytasz tego z moich myśli?

Mariah była jedną z niewielu osób w Whiskey River -

wraz z Tarą i Jessicą Ingersoll, główną prokurator hrabstwa

- które wiedziały, że Noel jest zdolna do postrzegania poza-

zmysłowego.

- Wiesz, że mam na to lepsze sposoby - miękko odpowie­

działa Noel.

- Przecież nie chcesz, żeby Clint spędził resztę życia w sa­

motności. - Tara z wyrzutem spojrzała na Mariah.

- Chcę, żebyś rzuciła czar na tę blond intruzkę i odesłała

ją tam, skąd przyszła.

- Ja nie rzucam czarów - przypomniała jej Tara.

- Mogłabyś, gdybyś tylko zechciała.

- Rzeczywiście, mogłabym. Ale kiedy zdecydowałam się

odzyskać dom mojej babci i przejąć jej zielarską firmę wysył­

kową, postanowiłam, że nie pójdę jej śladem.

- Moim zdaniem to wielka szkoda - mruknęła Mariah.

- Gdybym j a umiała czarować...

- Sunny umie - powiedziała niespodziewanie Noel.

background image

86 • BYŁO IM PISANE...

- Co? - Marian rzuciła jej zdumione spojrzenie. - Chcesz

powiedzieć, że ona jest czarownicą? Tak jak Tara?

- Nie jest czarownicą. - Noel nagle się zamyśliła. - To

musi być coś innego. - Spojrzała na Tarę. -Też to wyczułaś?

Tara skinęła głową. ^ ~ ^ \

- Coś wyczułam, ale było to bardzo słabe, a ona dobrze

potrafi powstrzymywać swoje wibracje. Gdyby umiała uży­

wać czarów, to na pewno nie zmywałaby sama.

- Ale ty byś tak nie zrobiła - powiedziała Noel.

- Tylko dlatego, że zawsze chciałam żyć jak normalna

kobieta.

- Może Sunny podjęła taką samą decyzję.

- Może.

W samochodzie zapadła cisza. Przerwała ją Mariah.

- Cudownie - mruknęła tonem, który sugerował coś zu­

pełnie innego. - Jeżeli obie macie rację, to znaczy, że Clint

mieszka z kobietą, która może rzucić na niego czary.

- Och, ona nie będzie potrzebowała do tego magicznej

mocy - orzekła Noel.

Jedyną odpowiedzią Mariah było ostre, soczyste prze­

kleństwo.

Pchając wózek między półkami supermarketu, Clint miał

wrażenie, że wszyscy na niego patrzą. Przyzwyczaił się do

ludzkich spojrzeń - ciekawskich, pełnych potępienia lub

współczucia - podczas owych dni, kiedy był oskarżonym

w procesie o zabójstwo Laury. Był wtedy zbyt wstrząśnięty,

żeby przejmować się tym, co o nim mówią i myślą.

Później, kiedy szok po gwałtownej śmierci ukochanej mi­

nął, pozostawiając tylko głęboką depresję, znienawidził te

spojrzenia, lecz musiał się z nimi pogodzić. Przypomniało mu

background image

BYŁO IM PISANE... • 87

się, jak omal nie porzucił swoich zakupów i nie wybiegł ze

sklepu tylko dlatego, że nie mógł znieść wścibskich oczu,

które widział, gdziekolwiek się obrócił.

Ale to było, zanim spróbował wołowiny przyrządzonej

przez Sunny; zanim udało jej się rozbudzić jego apetyt na

jedzenie i, do diabła, na coś jeszcze.

W sercu Clinta zmagały się ze sobą sprzeczne uczucia. Po

śmierci Laury stał się samotnikiem i teraz ta część jego natury

podpowiadała mu, że najrozsądniej byłoby posłać Sunny do

diabła.

Ale druga część jego duszy - ta, którą, jak sądził, pogrzebał

wraz z Laurą, przyznawała, że byłoby miło, gdyby jego dom

przestał już wyglądać jak składowisko toksycznych odpadów.

A prawdziwe, smaczne jedzenie było dodatkowym plusem.

Widocznie w drodze do miasta za dużo czasu poświęcił na

rozmyślania o jej jasnych włosach i dużych, brązowych

oczach. I o jej zniewalającym uśmiechu, jakby stworzonym,

by wystawiać mężczyzn na próbę.

- Clint! - Damski głos przerwał tok jego myśli. - Co za

niespodzianka!

Wziął głęboki oddech, odwrócił się i stanął oko w oko

z uśmiechniętą Jessicą Ingersoll.

- Człowiek musi coś jeść.

- Masz absolutną rację. A skoro już mówimy o jedzeniu

- rzuciła lekko zaniepokojonym tonem - brakowało nam cie­

bie w Święto Dziękczynienia.

- Byłem zajęty - burknął Clint i zaraz zrobiło mu się

głupio, że próbuje okłamywać kobietę, która się o niego trosz­

czy. Wobec tego chrząknął i zaczął się tłumaczyć: - Bałem

się, że nie będę w stanie uczestniczyć w towarzyskich poga-

duszkach.

background image

88 • BYŁO IM PISANE...

- Nikt tego od ciebie nie oczekiwał. Przecież byli tam

sami twoi przyjaciele i wszyscy bardzo się o ciebie martwili.

- Jessica położyła mu dłoń na ramieniu.

Clint pomyślał, że to kolejna ironia losu. Kobieta, której

zadaniem było go oskarżać, została jego dobrą przyjaciółką.

Albo przynajmniej starała się nią zostać, chociaż on wcale jej

do tego nie zachęcał. ^ — ^

- Nie jestem całkiem sam. ./

- Co takiego? - Przyjrzała mu się z uwagą. Musiała do­

strzec zmiany w jego wyglądzie po tym, jak go widziała po raz

ostatni.

- Zatrudniłem gospodynię.

- Gospodynię? - Przyjrzała mu się ponownie. - To dobry

pomysł. Pewnie tutejsza? Pamiętam, jak Ida Littleton wspo­

minała, że chciałaby pójść do pracy, dorobić do emerytu­

ry Waltera. Powiedziała wtedy, że myślała o pracach do­

mowych...

- Prawdę mówiąc, ona nie jest stąd. - Nie chcąc wdawać

się w dyskusję na temat czegoś, czego sam do końca nie

rozumiał, Clint uznał, że najlepiej będzie zakończyć rozmo­

wę. - Słuchaj, Jess, chętnie bym jeszcze z tobą porozmawiał,

ale muszę lecieć...

- Nie ma sprawy. - Chociaż jej uśmiech był równie ciepły

jak zazwyczaj, Clint dostrzegł w jej oczach błysk niepokoju.

Nie przejmując się tym, że jest osobą publiczną i że - poza

Branding Iron Cafe - supermarket jest najbardziej uczęszcza­

nym miejscem w Whiskey River, wspięła się na palce i deli­

katnie pocałowała go w policzek. - Trzymaj się. I jeżeli tylko

będziesz czegoś potrzebować...

- Na pewno zadzwonię. - Obdarzył ją szczerym, krzepią­

cym uśmiechem. Po raz pierwszy od śmierci Laury naprawdę

background image

BYŁO IM PISANE... • 89

się uśmiechnął i był trochę zdziwiony, że skóra na twarzy mu

nie popękała.

Mile tym zaskoczył Jessicę.
- Naprawdę wyglądasz o wiele lepiej - powiedziała z ra­

dością. - Kamień spadł mi z serca.

Clint zapłacił za zakupy, a potem pojechał do chłodni

Weatherby'ego, żeby wziąć trochę własnej wołowiny, którą

tam przechowywał. Dopiero kiedy wracał, przypomniał sobie,

że nie kupił ani jednej butelki whisky.

Clint stanął na progu kuchni, zdziwiony rym, co ujrzał: Sunny

stała pośrodku w białej pianie pokrywającej całą podłogę.

- Cóż, przynajmniej podłoga będzie tak czysta, że będzie

można z niej jeść - powiedział, po czym nie zważając na

pianę, ruszył w kierunku stołu, by położyć wiktuały.

- Czy zawsze wybierasz takie nieodpowiednie momenty,

żeby sobie dowcipkować? - spytała drżącym głosem, a Clin-

towi wydało się, że jest bliska płaczu.

Jakiś impuls sprawił, że przesunął dłońmi po jej szczupłych

ramionach.

- Przepraszam.

- Nie. To ja powinnam przepraszać.

- Za co?

Podniosła ku niemu smutne oczy.
- Rozejrzyj się wokoło.

- Nie przejmuj się. Dom jest ubezpieczony również na

wypadek powodzi.

Przejęta Sunny nie dostrzegła ironii w słowach Clinta i po­

traktowała je dosłownie.

- To nie była powódź - wymamrotała, nie patrząc mu

w oczy.

background image

90 • BYŁO IM PISANE...

- Wiem.

- Nie rozumiem, co się stało. Kiedy Noel poradziła, żeby

zmyć naczynia w zmywarce, pomyślałam, że to świetny po­

mysł. Po dziesięciu minutach z maszyny zaczęły się wydoby­

wać kłęby piany i... i wszystko spłynęło tutaj.

Clint rzucił okiem na butelkę płynnego detergentu na kre­

densie i natychmiast zrozumiał, co zrobiła. Jednego nie mógł

pojąć -jak zawodowa gosposia mogła popełnić tak podstawo­

wy błąd? /-

Ale wtedy łza spływająca po jej policzku kompletnie go

rozbroiła. Szybko otarł ją kciukiem i już wiedział, że nigdy

nie spotkał kobiety o tak cudownie miękkiej skórze.

- Noel tu była?

Sunny przełknęła ślinę, próbując powstrzymać łzy.

- Razem z Tarą Delaney. I z Mariah.

- Więc stąd ta choinka przed domem?

- Choinka? - Sunny zupełnie zapomniała o drzewku.

- Wiesz, taka zielona, długa rzecz, oparta o ścianę domu.

Sunny doszła do wniosku, że nie ma wyboru i powinna

powiedzieć mu o zaproszeniu. Poza tym Tara i Noel nie pod­

dałyby się tak łatwo. A jeżeli Clint odkryje, że nie przekazała

mu wiadomości, z pewnością ją zwolni.

- Tak, przywiozły choinkę, a Tara zaprosiła nas na kolację.

- Nas?

- Oczywiście nie jako parę - zapewniła go pospiesznie,

kiedy usłyszała coś w rodzaju przerażenia w jego głosie. - Je­

stem przekonana, że zostałam włączona do tego zaproszenia

tylko dlatego, że jest zbyt miła, aby pozostawić mnie samą

w święta.

- Ale mogła też pomyśleć, że chciałabyś spędzić święta

z rodziną.

background image

BYŁO IM PISANE... • 91

- Tak, gdybym miała rodzinę.
- Więc jesteś zupełnie sama na świecie?
- Tak - potwierdziła, zastanawiając się, co by sobie pomy­

ślał, gdyby mu powiedziała, jak bardzo jest samotna.

- Nie powiedziałaś mi dotychczas, skąd jesteś.
- Naprawdę?
- Nie!
- Chyba rzeczywiście tego nie powiedziałam. - Sunny

potrząsnęła głową.

Ta krótka wymiana zdań przywróciła jej równowagę du­

cha. Chociaż woda wciąż zalewała kuchnię, odechciało jej się
płakać.

- Z przyjemnością z tobą pogawędzę, Clint - powiedziała

- ale jak widzisz, mam masę pracy i...

- Powiesz mi czy nie?
- Nawet jeśli ci powiem, to mi nie uwierzysz.
Clint rozważał to przez chwilę.
- Raczej nie - przyznał.
- W takim razie, obawiam się, że będziesz musiał mi

zaufać.

To było jedno wyjście. Drugą możliwością, zdrową i sen­

sowną, byłoby wysłać ją tam, skąd przybyła. Ale było w Sun­
ny coś, co go dziwnie pociągało. Ponadto podobała mu się ta
nieustanna walka charakterów.

- Wiesz, gdyby to był film z lat czterdziestych, byłabyś

Laną Turner i dolewałabyś właśnie trucizny do mojej zupy.

- Dlaczego miałabym to zrobić?
- Dlatego, że tak zawsze czyni tajemnicza femme fatale

w starych filmach.

- Czyżbym była femme fatalel - Oczy Sunny aż rozbłysły

z satysfakcji.

background image

92 • BYŁO IM PISANE...

- Chwilami.

Była naprawdę śliczna, oczywiście nie tak piękna jak Lau­

ra. Niemniej była absolutnie wyjątkowa.

- A tak naprawdę, za kogo mnie uważasz?
Właśnie miał odrzec, że uważa ją za kulę u nogi, ale coś

w tych wielkich, złotobrązowych oczach powiedziało mu, że

tym razem pyta całkiem serio.

- Nie wiem. - Była to szczera prawda. - Chyba powinie­

nem to rozważyć.

- Dobry pomysł. - Sunny uśmiechnęła się przyjaźnie. -

A skoro już przyszło do rozważań, dlaczego nie miałbyś się

zastanowić nad tym?

Wziął od niej list, który wyjęła i kieszeni fartucha,

przebiegł wzrokiem kilka krótkich linijek i rzucił go na

kredens.

- Nie ma mowy.
- Ale...

- Nie pojadę na to rodeo.

- Nie chcesz obronić tytułu?

- Mam go gdzieś.

Kiedyś było inaczej. Potrafił miesiącami żyć myślą o mi­

strzostwach. Ale to było, zanim odkrył, czym jest prawdziwe

szczęście; nim poznał, jak pokrętny może być system ludzkich

wartości.

Sunny spróbowała znowu:

- Nie chcę się z tobą kłócić, ale...

- To się nie kłóć.

Jego ton był tak ostry, aż się wzdrygnęła.
- Co takiego?

- Nie sprzeczaj się ze mną. Nie pojadę do Tombstone

i koniec dyskusji.

background image

BYŁO IM PISANE... • 93

Starając się nie okazywać przygnębienia, Sunny skinęła

głową.

- Ty tu jesteś szefem.

Clint także skinął głową. Minę miał równie ponurą jak

wtedy, gdy Sunny zjawiła się w jego domu.

- Nie zapominaj o tym - powiedział i wyszedł z kuchni,

nie oglądając się za siebie.

background image

ROZDZIAŁ

7

Po raz pierwszy od dłuższego czasu Clint był trzeźwy,

dlatego postanowił zajrzeć do ksiąg Tachunkowych. Spędził

dwie godziny przy biurku, przenosząc liczby z jednej kolum­

ny arkusza do drugiej. Niestety, liczba pod dolną kreską nie

poprawiła się ani trochę. Mimo że rok temu założył nową

stadninę, stał na krawędzi bankructwa. Jeszcze kilka tygod­

ni temu nie przejąłby się tym - dzisiaj czuł się, jakby miał

w gardle kawałek twardej wołowiny.

Ceny bydła spadły, wzrosły koszty, a wszystkie oszczędno­

ści poszły do kieszeni adwokata z Phoenix, którego musiał

wynająć, gdy został oskarżony o morderstwo. Początkowo nie

chciał obrońcy, ale ponieważ Matthew Swann poruszył wszy­

stkie stanowe instancje, żeby uzyskać dla niego wyrok skazu­

jący, nie miał wielkiego wyboru.

Chociaż w owym czasie nie dbał o życie, jednak zależało

mu na tym, żeby prawdziwy morderca nie uciekł. A tak by się

stało, gdyby Clinta uznano za winnego.

Spojrzał na fotografię na biurku. Młoda, olśniewająco

piękna Laura uśmiechała się niezmiennie, podobnie jak to

czyniła przez tyle lat. Zdjęcie zrobił sędzia pokoju z Las Vegas

w chwilę po udzieleniu im ślubu.

background image

BYŁO IM PISANE... • 95

Małżeństwo trwało niespełna dzień. Matthew Swann wy­

tropił ich i nakazał swojej siedemnastoletniej córce wracać do

domu. Co, niestety, uczyniła, porzucając wszystkie, dopiero

co złożone przyrzeczenia, jak również świeżo poślubionego

męża.

Dopiero rok temu odkrył, dlaczego pojechała z ojcem tam­

tego dnia. Stary Swann wiedział, jak ją zastraszyć. Powiedział

córce, że jeśli go nie posłucha, aresztuje jej dziewiętnastolet­

niego męża za gwałt. Ale przecież nawet po odsiedzeniu kary

on i Laura mogliby znowu być razem.

Po latach, w ciągu których nieodmiennie oskarżał ją o to,

że odwróciła się plecami do życia, które mogli wieść razem,

dokonał wreszcie smutnego odkrycia, że starała się w ten

sposób go chronić.

Clint przeciągnął dłońmi po twarzy.

- Tyle straconych lat -jęknął.

Jednak w końcu to się zmieniło, bo zmieniła się i Laura.

Zmęczona graniem roli posłusznej córki, a także cichej, zgod­

nej żony senatora, przymykającej oczy na niewierność męża,

powróciła do Clinta, chcąc wreszcie pełnymi garściami czer­

pać radość z życia.

Miesiące, które spędzili razem, były najszczęśliwsze, a za­

razem najbardziej frustrujące w jego życiu. Szczęśliwe, bo

wreszcie powrócił w ramiona kobiety, którą zawsze kochał.

A kochał ją nawet w ciągu tych lat, kiedy tak bardzo starał się

ją znienawidzić. Frustrujące, ponieważ odkładała załatwienie

rozwodu. Aż okazało się, że jest za późno.

Potrząsnął głową i nagle zapragnął się napić. W domu musi

gdzieś być butelka. Już miał wstać, by jej poszukać, gdy

przyszło mu do głowy, że skoro wytrzymał tak długo bez

whisky, to może poczekać jeszcze trochę.

background image

96 • BYŁO IM PISANE...

Posprzątał papiery z biurka, wyłączył komputer i postano­

wił zajrzeć do kuchni, żeby zobaczyć, jak Sunny daje sobie

radę.

Podłoga wyschła. Rzeczy przywiezione z miasta były po­

chowane. Na kredensie stało świeżo upieczone ciasto w pole­

wie czekoladowej. Sunny stała przy zlewie i obierała kartofle.

Uwagę Clinta przykuł wydobywający się z piekarnika bardzo

apetyczny zapach,

- Czy to pieczony kurczak? - zapytał.

- W sosie ziołowym - wyjaśniła Sunny. - Zwykle gotuję

do tego ryż, ale nie znalazłam ani jednego opakowania.

- Mogłaś po prostu pokręcić nosem i wyczarować go.

- Już ci mówiłam... ^--

- Ach, prawda. Z jakiegoś powodu odebrano ci całą moc.

- Ponieważ sama tego chciałam.

- Dlaczego, u diabła, miałabyś chcieć stracić magiczną

moc? I

- Prawdę mówiąc, wolałabym, żeby to życzenie się nie

spełniło. Ale kiedy wyszedłeś na dwór w tę straszną zamieć,

zaczęłam się o ciebie bać i pomyslam sobie, że gdybym była

zwykłą śmiertelniczką, mogłabym...

Nagle dotarło do niej, co zamierza powiedzieć, więc szyb­

ko zamknęła usta.

- Gdybyś była zwykłą śmiertelniczką - powiedział prze­

ciągle, pomijając fakt, że nigdy w życiu nie kupiłby historyjki

o dobrej wróżce - mogłabyś... co?

Nagle znalazł się zbyt blisko, a ona poczuła się aż nazbyt

cielesna.

- Nie sądzę, żeby to miało jakieś znaczenie...

- Oczywiście, że ma. - Dotknął jej twarzy, a potem po­

wiódł koniuszkami palców po policzku. - Jeśli mówisz pra-

background image

BYŁO IM PISANE... • 97

wdę, to wczoraj byłaś moją dobrą wróżką. Ale skoro straciłaś

moc, już nią dzisiaj nie jesteś. - Delikatnie przeciągnął kciu­

kiem po jej zaciśniętych wargach. - I to z mojego powodu.

- Patrząc jej w oczy, schylił głowę, aż ich usta znalazły się

blisko siebie. - Myślę; Sunny, że to ma bardzo duże zna­

czenie.

Chwyciła go za rękę, lecz zabrakło jej sił, żeby ją ode­

pchnąć.

- Nie rozumiem. Nigdy wcześniej tak się nie czułam.

' - Jak? - Widział, jak w jej oczach budzi się pożądanie,

czuł to przez skórę, ale jakiś perwersyjny instynkt, jakaś głę­

boka potrzeba kazały mu czekać, aż ona wypowie to głośno. -

A jak się czujesz?

- Jestem trochę roztrzęsiona. - Jej drżący głos był tego

najlepszym dowodem. Chciała też, by jego palce przestały

muskać jej szyję. - Jakby coś paliło mnie od środka.

Starała się uciec przed jego przenikliwym spojrzeniem, ale

jego oczy powstrzymywały ją siłą woli. Sunny nigdy jeszcze

nie czuła się tak bezsilna. Dotyk jego dłoni drażnił jej nerwy.

- I przestraszona - dodała niechętnie.

- Och, Sunny. - Palce Clinta zawędrowały w okolice jej

piersi. - Nie musisz się mnie bać.

Musnął ustami jej wargi. Lekko, ale bez najmniejszego

wahania.

- Smakujesz dokładnie tak, jak myślałem.

- To znaczy jak? - westchnęła po chwili. Dotyk jego ust

był najbardziej intymnym doznaniem, jakiego doświadczyła.

Zaszumiało jej w głowie.

- Rozkosznie. - Clint cofnął się, jakby chciał jej pokazać,

że nie zamierza być natarczywy, a następnie znowu dotknął jej

ust. - Przepysznie i... zachwycająco.

background image

98 • BYŁO IM PISANE...

Czuł, że mu się poddaje. Gdy po raz pierwszy dotknął jej

ciała, było sztywne i zimne, teraz rozgrzewało siei miękło. Jej

dłonie, którymi go odpychała, osłabły, a powieki zatrzepotały.

Przymknęła oczy.

Clint czuł, że niewiele trzeba, by zaprowadzić ją teraz do

sypialni, ale zdał sobie nagle sprawę, że w pocałunku Sunny

było coś dziwnego.

Inne kobiety, przynajmniej te, które znał dotychczas, albo

przerwałyby pocałunek, albo pocałowały go ponownie. Sunny

nie robiła ani jednego, ani drugiego. Stała tylko w miejscu,

najwyraźniej zaskoczona dotknięciem jego ust, zaciskając

kurczowo palce na jego swetrze.

Chcąc się upewnić, że ta dziwna niewinność jest tyl­

ko dziełem jego wyobraźni, cofnął się i ujął w dłonie jej

twarz. ^

Sunny poczuła się zawiedziona^. Brakowało jej dotyku je­

go rozpalonych ust. W odruchti protestu uniosła ręce i za­

rzuciła mu je na szyję, mimowolnie trącając piersią tors

Clinta.

- Otwórz oczy - wyszeptał urywanym głosem, czując, że

ogarnia go żar. Nagle zapragnął wziąć ją tu, na stole, by

uwolnić się od przepełniającego go bólu.

Uczyniła tak, jak chciał, ale gdy spojrzał jej w oczy, do­

strzegł w nich zmieszanie.

- Nigdy tego nie robiłaś, prawda?

Sunny nie zamierzała kłamać.

- Nigdy nie kochałam się z mężczyzną, jeżeli to masz na

myśli.

Tego się obawiał. Jedyną dziewicą, jaką kiedykolwiek po­

siadł, była Laura. Ale Laura miała wtedy siedemnaście lat.

Przynajmniej o siedem lat mniej niż ta kobieta.

background image

BYŁO IM PISANE... • 99

- Jak, u diabła, kobiecie, która wygląda i smakuje tak jak

ty, udało się tak długo zachować dziewictwo?

Nie wyglądało na to, żeby ta wiadomość go przeraziła.

A zresztą, nie miało najmniejszego znaczenia, co o tym

sądzi, bo i tak nie był jej przeznaczony.

- Powiedziałam ci, że nie jestem zwykłą śmiertelniczką.

Przynajmniej nie byłam nią aż do dzisiejszego ranka.

Mój Boże, była taka śliczna z tą masą złotych włosów

i oczyma pełnymi blasku - a do tego kompletnie stuknięta.

Nie było sensu jej uwodzić.

Ponieważ jednak jej wariactwo wydało mu się dość nie­

winne, Clint zdecydował, że najrozsądniejszym i najuprzej­

miejszym wyjściem będzie ciągnąć tę zabawę.

- Twierdzisz, że dobre wróżki nie uprawiają seksu?

- Oczywiście, że nie! - Coś takiego nie mieściło się Sunny

w głowie. - Fizyczny kontakt to coś nie znanego w naszym

świecie.

- Co to za świat? - Pytanie Clinta było czysto retoryczne.

- Jak sądzę, dotyczy to również pocałunków.

- Oczywiście.

- Chcesz mi powiedzieć, że to był twój pierwszy po­

całunek?

Skinęła głową. Jej wzrok był pełen tak niewinnej szczero­

ści, że Clint mógłby przysiąc, iż mówiła prawdę. Ale przecież

to niemożliwe. Kobieta tak atrakcyjna jak ona nie mogła

uniknąć pocałunków. Chyba że spędziła życie w klasztorze.

- Wobec tego powiedz mi, jak się spisałem?

- Nie rozumiem?

- No, jak mi się udał ten pocałunek?

- Och. - Sunny uśmiechnęła się promiennie. - Był bardzo

przyjemny.

background image

1 0 0 • BYŁO IM PISANE...

- Przyjemny? - Clint zmarszczył brwi. Oto co dostaje

ktoś, kto poluje na damskie komplementy. Zimne piwo w go­

rący dzień też jest przyjemne. I ciepło kominka podczas burzy

śnieżnej. I podmuch bryzy na jeziorze, gdy się łowi ryby.

- Chyba będę się musiał bardziej postarać - westchnął.

Był od niej o tyle wyższy. I silniejszy. I taki męski. Zdrowy

rozsądek, który nigdy nie był mocną stroną Sunny, nakazywał

jej się cofnąć, ale nawet nie drgnęła* zafascynowana bliskością

jego ust i ogniem w oczach. \

Wargi Clinta opadły na jej wargiVsiłą, której się nie spo­

dziewała. ^

Clint smakował kawą i dymem. Pachniał jak północny las,

ale gdy Sunny utonęła w świeżej woni mydła, którego używał,

wyczuła przytłumiony zapach mężczyzny. Obudziło siew niej

nie znane dotąd pragnienie.

Gorąco ogarnęło jej ciało. Mgła spowiła umysł, przypra­

wiając o zawrót głowy i nakazując zamknąć oczy.

Język Clinta wdarł się między jej wargi, wyrywając z jej

ust głuchy jęk. Clint zerwał z niej fartuch, wsunął dłonie pod

sweter i przycisnął ją mocno do siebie. Zawsze był dumny ze

swojej samokontroli, ale teraz wszystko wymknęło mu się

z rąk.

- Och, Sunny. Chodź ze mną na górę, do łóżka - szepnął.

- Zabiorę cię w miejsca; w których jeszcze nie byłaś. Miejsca

cudowne i magiczne.

- Nie. - Zaślepiona pożądaniem, Sunny była gotowa dać

Clintowi wszystko, czego tylko pragnął. Ale to jedno słowo

„magiczne", zdołało dotrzeć do jej rozwibrowanego umysłu.

- Clint, ja nie mogę.

Zaklął, bo kobieta, którą właśnie miał posiąść, w jednej

chwili zamieniła się w zimny głaz w jego ramionach.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 0 1

- Oczywiście, że możesz - nalegał. Nie zamierzał bynaj­

mniej się poddać.

Była kobietą, dzięki której uśmiechnął się po wielu miesią­

cach ponurego milczenia. Jej pierwszej udało się rozbudzić

drzemiący w nim głód seksualny. A on już sądził, że na za­

wsze o nim zapomniał. I, rzecz zadziwiająca, sprawiła, że

znowu zapragnął żyć.

- Pomogę ci - namawiał ją. Pomyślał, że może wystra­

szył ją trochę, bo zbyt ostro zaczął. Cofnął się o krok. - Bę­

dzie nam dobrze razem. Tylko poczekaj, a sama się prze­

konasz.

Jego usta obiecywały cuda, jego ręce przesuwały się po jej

ciele, wywołując dreszcze. Ale Sunny wiedziała, że jeśli uleg­

nie tej pokusie, to Gint znowu zostanie zraniony.

Jej obowiązkiem było znaleźć mu prawdziwą miłość, a nie

pozwalać sobie na flirt, bo prędzej czy później będzie musiała

go opuścić.

Więc im bardziej chciała odkryć te magiczne światy, któ­

re zamierzał przed nią odsłonić, tym jaśniej zdawała so­

bie sprawę, że jedynym rozsądnym wyjściem jest zatrzy­

mać się teraz, zanim sprawy kompletnie wymkną się spod jej

kontroli.

- Nie pójdę z tobą do łóżka. - Położyła mu dłonie na

ramionach i próbowała go odepchnąć, ale równie dobrze mo­

głaby próbować ruszyć jedną z tych wiekowych sosen, które

rosły przed domem Clinta.

- Dobra wróżka, do diabła - wycedził Clint. Doskonale

zrozumiał jej intencje. - Jesteś wiedźmą. - Musnął palcami

jej policzek. - Albo diablicą. Przysłaną tu po to, żeby mnie

dręczyć.

- Nieprawda! - Wykrzyknęła to z takim oburzeniem, że

background image

1 0 2 • BYŁO IM PISANE...

Clintowi nagle zachciało się śmiać. - Jestem twoją dobrą

wróżką. I przybyłam tu po to, żeby cię uratować. Miej trochę

cierpliwości, a znajdę ci idealną kobietę i...

- Aleja chcę tylko ciebie.

Jego słowa nie powinny sprawić jej aż tak wielkiej radości.

Uczucie, jakiego w tej chwili doznała, było jedną z najprzyje­

mniejszych stron bycia śmiertelniczką. Żeby je zagłuszyć,

Sunny sięgnęła po pierwszy z brzegu argument.

- Nie jestem dla ciebie odpowiednia.

- A jeszcze kilka minut temu fczułaś się odpowiednia jak

diabli, kiedy pchałaś się na mnie tak mocno, że prawie odcis­

nęłaś się na mojej skórze.

Jego słowa były, niestety, zbyt prawdziwe.

- Nie rozumiem, co się ze mną stało. Nigdy, przenigdy nie

czułam czegoś takiego.

Mógł jej powiedzieć, że nie jest jedyną kobietą, która sła­

niała się na nogach po tym, co było zaledwie pocałunkiem, ale

zdecydował zachować to dla siebie.

- A mogłoby nam być tak dobrze, Sunny - powiedział

zamiast tego. Spojrzał na nią, a jej znów zrobiło się gorąco.

- Tak cholernie dobrze.

- To byłby błąd - upierała się drżącym głosem.

Clint zaśmiał się. Właściwie powinien być wściekły, a nie

był. Był tylko dość sfrustrowany.

- Gdybym potrzebował głosu sumienia albo dobrej wróż­

ki, dałbym ogłoszenie do „Rim Rock Record."

- Przecież upierałeś się, że nie dałeś żadnego ogłoszenia

w sprawie gospodyni - przypomniała mu. - A jednak jestem

tutaj.

- Rzeczywiście - kiwnął głową - jesteś tutaj.

Cholera, jego głos był równie niepewny jak jego samopo-

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 0 3

czucie. Gdyby nawet uwierzył, że ta nie kontrolowana namięt­

ność była tylko czystą żądzą, nieskomplikowanym, biologicz­

nym pociągiem mężczyzny do kobiety, to i tak nie mógł sobie

przypomnieć, żeby kiedykolwiek tak go wytrącił z równowa­

gi dotyk, zapach czy smak kobiety.

Nigdy dotychczas pożądanie nie paliło go aż tak mocno.

Nigdy nie był tak oszołomiony po jednym, jedynym pocałun­

ku. Wcale nie chciał posuwać się za daleko. I nie zamierzał

angażować się emocjonalnie.

- Przepraszam - powiedział.

- Przepraszasz? - powtórzyła matowym głosem, jakby

słowo to pochodziło z jakiegoś archaicznego języka.

- Nie chciałem, żeby wszystko wymknęło mi się z rąk.

Zazwyczaj potrafię nad sobą panować.

- Chcesz powiedzieć, że nie wszystkie pocałunki są takie

jak ten?

Pytanie, zadane cichym, miękkim tonem, ugasiło jego żą­

dzę. Clint zaśmiał się.

- Kochanie, gdyby wszystkie pocałunki były takie jak ten,

ludzie spłonęliby, zanim zdążyliby przejść do konkretnych

spraw.

Konkretne sprawy. Na myśl o tym, że było jeszcze coś

prócz pocałunków, śmiertelna krew Sunny zawrzała w jej lu­

dzkich żyłach. Nareszcie zrozumiała tę niszczycielską, fatalną

namiętność między Kleopatrą a Antoniuszem.

Napięcie opadło. Clint stwierdził, że może to i lepiej. Jego

ciało starało mu się powiedzieć, że potrzebuje kobiety. Może

to prawda. Ale tylko fizycznie. Bo na pewno nie chciał już

mieć w życiu żadnych problemów. A instynkt podpowiadał

mu, że ta słodko pachnąca kobieta o przepysznych ustach

mogła stać się poważnym problemem.

background image

1 0 4 • BYŁO IM PISANE...

- Muszę naprawić płot w kilku miejscach. To zajmie mi

z godzinę. O której będzie obiad?

- O szóstej. Ale mogę poczekać...

- Nie trzeba. Słońce wcześnie zachodzi. Wrócę na czas.

- Aromat pieczonego kurczaka był prawie tak zniewala­

jący jak zapach Sunny. - Miło będzie wrócić do domu na

ciepły posiłek - zdecydował się na pochwałę, która rzeczywi­

ście jej się należała. - Zawsze gotowałem sam, dopóki...

Urwał, ale nie musiał kończyć, bo Sunny już dawno zrozu­

miała, że życie Clinta rozpadło się na dwie części - okres

przed śmiercią Laury i po jej śmjerci. A ona miała sprawić,

żeby znowu stało się pełne miłości i szczęścia.

Poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Szczęśliwa ta, która zo­

stanie żoną Clinta. Zaraz jednak otrząsnęła się i położyła mu

dłoń na ramieniu.

- Zobaczysz, że będzie lepiej.

Jej dotyk, miękki, łagodny głos koiły ból niczym balsam.

Jeszcze kilka dni temu Clint by jej nie uwierzył. Zresztą, nadal

jej nie wierzył, ale w głębi duszy tliła się nadzieja, że Sunny

ma rację.

Kiedy Clint wrócił, spóźniony o dwadzieścia minut, Sun­

ny nigdzie nie było. Poszedł na górę, ale sypialnia była pu­

sta. Łazienka również. Wreszcie, kiedy już myślał, że się

zniechęciła i wyjechała, znalazł ją w biurze, przed kom­

puterem.

- Co ty tu robisz, do cholery?

Zaskoczona, aż podskoczyła na krześle. Jak na tak wyso­

kiego mężczyznę, stąpał bardzo cicho.

- Śmiertelnie mnie przestraszyłeś. - Szybko nacisnęła

klawisz „wyjście", a następnie przyłożyła dłoń do dziko ło-

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 0 5

moczącego serca. - Zdajesz sobie sprawę, że masz bardzo

stresujący zwyczaj podkradać się do ludzi od tyłu?

- Robię to tylko wtedy, kiedy widzę, jak ktoś włamuje się

do mojego komputera.

- Włamuje się? - Sunny uniosła brwi, próbując przybrać

wygląd niewiniątka. - Nie wiem, o czym mówisz.

- To proste. - Clint podszedł do biurka. - Zostawiam cię

samą, spodziewając się, że będziesz zajęta pracami domowy­

mi, a tymczasem znajduję cię przy moim komputerze, jak

buszujesz po moich danych.

- Nie robiłam tego.

- Ach, nie? A co robiłaś?

- Szczerze mówiąc, chciałam napisać list.

- Do kogo? Do twojej rodziny?

Jeżeli chciał ją przechytrzyć, powinien się bardziej starać.

- Nie mam rodziny. Mówiłam ci o tym. Nie pamiętasz?
- Pamiętam. Ale nie pamiętam, czy było to przed, czy po

tym wygłupie z dobrą wróżką.

- Możesz mi nie wierzyć, ale to nie znaczy, że masz prawo

być tak złośliwy.

- Może jestem głupi, że pozwoliłem ci tu zostać, ale to nie

znaczy, że masz prawo wtykać nos w moje sprawy.

- Wcale nie wtykałam nosa w twoje sprawy - próbowała

zaprotestować. Kiedy jednak Clint milczał, patrząc na nią

z ukosa, zrozumiała, że trafiła na równego sobie przeciwnika.

- No dobrze. Wtykałam nos, ale tylko trochę. I w najlepszych

intencjach.

- Co to znaczy?

- Wspominałeś coś o tym, że nie zarobiłeś dużych pie­

niędzy...

- Właściwie, po ostatnim roku, szczęściem byłoby, gdy-

background image

1 0 6 • BYŁO IM PISANE...

bym w ogóle coś zarobił, więc jeżeli zamierzasz użyć magii,

żeby uporządkować moje konto w banku...

- Mówiłam ci już, że nie mogę używać magii.
- Racja. Straciłaś swoją moc. Nie rozumiem, czemu wciąż

o tym zapominam.

Sunny westchnęła.

- Naprawdę bym chciała, żebyś się wreszcie zdecydował.

- Na co?

- Czy chcesz na mnie krzyczeć, czy się ze mną kochać.

- To chyba jasne. \

-

C o ?

\

- Chcę robić i jedno, i drugie. Krzyczeć na ciebie - pochy­

lił się i otoczył ją ramieniem - a potem kochać się z tobą.

Jego dotyk znów wzbudził w niej te dziwne, lecz cudowne

uczucia, które brała tylko za fantazje jej nowego, ziemskiego

umysłu. Teraz zrozumiała, że istnieją naprawdę.

- Czy uznajesz coś takiego jak wyjście pośrednie? - zwró­

ciła się do Clinta.

- Wyjścia pośrednie są dla ludzi, którzy nie wiedzą, czego

chcą.

- A ty wiesz?

- Pewno, że wiem. - Kiedy kciuk poczuł znajome już

ciepło wokół jej ust, jej wargi instynktownie się rozchyliły.

- Chcę ciebie.

Problem w tym, że ona też go chciała! Ale to oczywiście

niemożliwe. Wysłano ją na Ziemię nie po to, żeby zaspokoiła

głód seksualny tego mężczyzny, ale by odszukała tę jedną,

jedyną kobietę, która miała ugasić ból i napełnić jego życie

radością.

- A jeżeli ja cię nie chcę? - wyszeptała drżącym głosem.

- A jeżeli ja ci nie uwierzę? - Clint uśmiechnął się.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 0 7

- Ale taka jest prawda. - Było to, jak pomyślała, naj­

większe, najohydniejsze kłamstwo, jakie kiedykolwiek po­

wiedziała.

Uśmiech nie zniknął z twarzy Clinta, tylko przydał jej

wyrazu złośliwej zmysłowości.

- Pocałuj mnie, a wtedy powiesz mi to jeszcze raz.

Wystarczyło tylko pochylić się jeszcze trochę...

- Nie mogę.

- Wiedziałem. - W jego oczach pojawił się błysk satysfa­

kcji. Nachylił się jeszcze niżej.

- Nic nie rozumiesz - westchnęła.

- Ależ rozumiem.

Naprawiając płot, dużo o tym myślał. To oczywiste, że

Sunny jest inna niż wszystkie dziewczyny, które dotąd spot­

kał. Po krótkim małżeństwie z Laurą wolał kobiety doświad­

czone. W łóżku i poza łóżkiem. Kobiety, które znały reguły

gry, nie oczekiwały żadnych deklaracji następnego ranka, któ­

re, z wielu przyczyn, podobnie jak on nie widziały żadnego

interesu w tym, żeby żyć razem długo i szczęśliwie.

Prowadzenie rancza w niczym nie przypominało romanty­

cznej egzystencji. No, może było to trochę romantyczne zaję­

cie, ale tylko na swój sposób. Clint nie potrafił sobie nawet

wyobrazić, że mógłby robić coś innego.

Niewiele kobiet potrafiło to zrozumieć, a tym bardziej do­

cenić. Dlatego chciał być z kobietą, która wychowała się na

ranczu. Jak Laura.

- Nie znamy się zbyt długo - cicho zaprotestowała Sunny.

Delikatnie pogładził ją po szyi.
- Twoja mama musiała ci pewnie powiedzieć, że grzeczne

dziewczynki nie chodzą do łóżka z nieznajomymi. - Palce

Clinta wsunęły się za dekolt jej swetra. - A ty zawsze byłaś

background image

1 0 8 • BYŁO 1M PISANE...

grzeczną dziewczynką. - Nie mógł uwierzyć, że go nie chcia­

ła. Przeczyła temu jej rozpalona skóra. - Ale twojej mamy

tutaj nie ma, kochanie.

Uwodzicielski uśmiech, którym nie miał okazji posłużyć

się od miesięcy, zawsze był jedną z najskuteczniejszych broni

w jego arsenale.

- Jest nas tylko dwoje, ty - przerwał, dając jej czas się

cofnąć, ale nie był zaskoczony, gdy nawet się nie poruszyła

- i ja.

Kiedy musnął ją ustami, wydała rozkoszne westchnienie,

które, jak sądził, miało wyrażać zachętę.

- Cokolwiek się teraz stanie, nikomu nic nie powiem -

mruknął, muskając językiem jej usta. - I obiecuję, że jutro

rano będę cię nadal szanował.

To było takie kuszące. I takie nie na miejscu.

- Nie mogę- powiedziała zduszonym, bliskim płaczu gło­

sem. Potrząsnęła głową, czując pod powiekami podejrzaną

wilgoć.

Clint nie był niedoświadczony. Jako piętnastoletni chłopak

posiadł w szopie osiemnastoletnią, długonogą Becky Lee Mil­

ler z Payson. To był jego pierwszy raz. Stwierdził wtedy, że

zabawa z miękką, słodko pachnącą Becky była o niebo przy­

jemniejsza od ujeżdżania dzikich koni na rodeo. A ponieważ

był przystojnym chłopakiem i często wygrywał zawody, nie

mógł narzekać na brak damskiego towarzystwa. Dlatego też

bez trudu rozpoznał objawy podniecenia u Sunny.

Miała przyspieszony puls, skórę rozgrzaną jak w gorączce,

rozchylone usta, które wręcz prosiły, żeby je pocałować,

i oczy zamglone pożądaniem. Ale Clint nie mógł też nie do­

strzec łez w jej oczach.

- Jeśli obawiasz się, że zrobię ci krzywdę...

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 0 9

- Nie. - Chwyciła jego twardą, szorstką rękę, która pieści­

ła jej policzek, odwróciła głowę i przycisnęła usta do wnętrza

jego dłoni. - Wiem, że nie skrzywdziłbyś mnie - mówiła

Sunny - ale to nie byłoby w porządku. Nie jestem właściwą

kobietą...

- Znowu zaczynasz mówić głupstwa.

- Dlaczego nie możemy być przyjaciółmi? Jak ty i Tara,

albo Noel, albo...

- To świetne dziewczyny - przyznał - i miłe. Jestem dum­

ny, że mogę je nazwać moimi przyjaciółkami. Ale musisz

zrozumieć, Sunny, że przyjaźń z kobietą, z którą człowiek

chce się kochać, to tak jak zaproszenie za stodołę pod pozorem

patrzenia w gwiazdy po to, żeby rzeczywiście tylko patrzeć

w gwiazdy.

Clint skończył swoją przemowę, a potem błyskawicznie

pochylił się nad Sunny.

background image

ROZDZIAŁ

8(

Tym razem Sunny była szybsza. I była też przygotowana.

Odsunęła się, wyszarpując włosy z jego dłoni.

- Chyba nie rozmawiamy o miłości?

Istnieją różne rodzaje miłości, ale większość z nich miała

niewiele wspólnego z tym, co w tej chwili odczuwali. Clint

wiedział, że mógłby skłamać, ale nie zrobił tego.

- Nie - powiedział. - To czyste pożądanie.

- Więc sądzę, że to załatwia sprawę. - Sunny uśmiechnęła

się znacząco i wyszła z pokoju.

Kiedy usłyszał odgłos jej kroków na schodach, zaklął siar­

czyście. Następnie usiadł za biurkiem, żeby sprawdzić, jakich

informacji szukała Sunny.

Jeżeli chciała ukraść coś z konta, to zdecydowanie źle tra­

fiła. Ale po cóż innego - zastanawiał się, otwierając różne

pliki, w których było zawarte prawie całe jego życie - miała­

by się włamywać do jego komputera?

Zniechęcony, spojrzał na ekran i czekał na odpowiedź, któ­

ra nie nadchodziła.

Sunny siedziała w gościnnym pokoju, niespokojna i zmie­

szana, gdy nieoczekiwanie pojawiła się Andromeda.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 1 1

- Sprawy wyglądają dość kiepsko - powiedziała starsza

pani.

- Dlaczego nie powiesz mi czegoś, czego jeszcze nie

wiem? - Sunny opadła na materac i wbiła wzrok w sufit. -

Dobrze by było, żeby ten człowiek chciał chociaż trochę

współpracować.

Prawdę mówiąc, Andromeda uważała, że Clint Garvey

współpracował wręcz idealnie. Było też oczywiste, że Sunny

pociąga go fizycznie. A Andromeda pracowała jako dobra

wróżka na tyle długo, żeby wiedzieć, że ten warunek był

podstawą udanego związku.

- Wiedziałaś, że to nie będzie łatwe.

- To prawda. Jeśli nie uda mi się zaciągnąć go na rodeo, to

koniec.

- Chyba przesadzasz.

- On potrzebuje kobiety - stwierdziła Sunny. - Jestem je­

dyną kobietą, jaką ma pod ręką, wydaje mu się więc, że chce

mnie. Muszę zabrać go gdzieś, gdzie będzie mógł spotkać się

z ludźmi. - Przekręciła się na brzuch i zaczęła gładzić podusz­

kę. - Byłoby też miło, gdyby wygrał na loterii. Jego sytuacja

finansowa jest naprawdę godna pożałowania. Obawiam się, że

mając takie długi, nie będzie chciał się poważnie zaangażować

w związek z inną kobietą.

- O ile wiem, długi nie są rzadkością w zawodzie farmera

- powiedziała Andromeda. - Clint to inteligentny człowiek.

I rozsądny. Poradzi sobie.

- Nie mam co do tego wątpliwości, ale to niemożliwe,

żeby zarobił jakiekolwiek pieniądze aż do wiosny. Pozostaje

tylko jedno.

- Co?

- Zabrać go na rodeo.

background image

1 1 2 • BYŁO IM PISANE...

- A potem?

- Potem skojarzę go z bogatą kobietą.

- On mi nie wygląda na mężczyznę, który byłby w stanie

ożenić się dla pieniędzy.

- Masz rację - powiedziała Sunny. - Dlatego ta kobieta

musi być również ponętna. - Wyciągnęła z kieszeni katalog

i podsunęła go Andromedzie. - Jak na przykład ta.

Patrząc na gigantyczne piersi, wtłoczone w dżinsową blu­

zę, Andromeda nie była w stanie zrozumieć, jak ta królowa

rodeo zdołała jeździć konno.

- Ona ma wszystko duże - ciągnęła dalej Sunny. - Łącz­

nie z kontem bankowym. Jej rodzina (M pokoleń posiada zie­

mię w okolicach Whiskey River. Hodują tam wielkie ilości

bydła. Mają też złoża roponośne, prawa do wyrębu lasów i..

- Sprawdziłaś ją?

- Oczywiście. Musiałam się upewnić, że tym razem wy­

brałam właściwą kobietę.

Andromeda w zamyśleniu potarła czoło.

- Rozumiem. Podejrzewam, że użyłaś jednego z twoich

życzeń.

- Bynajmniej. Użyłam komputera Clinta. Udało mi się

wejść do jej kartoteki bankowej, do informacji o prawie jazdy,

sprawdzić metrykę urodzenia, świadectwa szkolne wraz z kar­

tą szczepień, przepis na jej farbę do włosów i...

- To dużo informacji.
- Mam chyba wrodzony talent do komputerów - powie­

działa Sunny z dumą. - Gdybym tylko dysponowała czasem,

znalazłabym nawet numer jej buta.

- Mogę to sobie wyobrazić. - Andromeda pomyślała, że

Harmony miała rację. Sunny świetnie sobie poradzi w świecie

śmiertelników.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 1 3

- Jest też murowaną faworytką w konkursie jazdy na be­

czce. A skoro ona i Clint mieli romans kilka lat temu, nie

będzie trudno odświeżyć ich uczucie. Teraz muszę już tylko

znaleźć jakiś sposób, żeby wysłać Clinta do Tombstone.

Andromeda spojrzała znowu na fotografie i poczuła lekki

niepokój. Może i Harmony miała rację, że Sunny jest idealną

kobietą dla Clinta Garveya. Z drugiej jednak strony, ilu śmier­

telników potrafi się oprzeć takim piersiom?

- Jestem pewna, że coś wymyślisz, słonko - powiedziała,

zastanawiając się nad tym, czy Harmony mogła wiedzieć o tej

drobnej komplikacji.

- Oczywiście - zapewniła ją Sunny.

To powinno być dziecinnie proste. Zaciągnie Clinta na

rodeo, a następnie usunie się i pozwoli naturze zabrać się do

dzieła.

Charmayne Hunter była kobietą, o jakiej marzą wszyscy

mężczyźni. Clint nie będzie mógł jej się oprzeć. Już ona mu na

to nie pozwoli. Musiała pozostawić sobie jedno życzenie na

powrót do domu, ale pozostałych dwóch będzie mogła użyć,

żeby mieć pewność, iż Clint poślubi właściwą kobietę.

Kiedy wypełni to zadanie, zarząd będzie musiał przyznać,

że dobrze się spisała. Może nawet zostanie Wróżką Miesiąca,

co awansowałoby ją do statusu starszej wróżki w sekcji ro­

mansu, i przywrócą jej czarodziejską moc.

- To się uda - powiedziała cicho, nie zauważając nawet

zniknięcia Andromedy. - Musi się udać!

Sunny z satysfakcją patrzyła, jak Clint z apetytem je obiad.

Otworzył nawet butelkę wina, którą przywiózł z miasta. Sun­

ny nigdy nie próbowała wina. Nie było żadnych zakazów

picia alkoholu, ale Andromeda ostrzegała ją, że można od tego

background image

1 1 4 • BYŁO IM PISANE...

stracić nad sobą kontrolę. Skoro jednak nie posiadała już

żadnej mocy, której mogłaby użyć źle, postanowiła spróbo­

wać.

Wino mile ją rozgrzało. Otoczyło też lekką mgiełką jej

głowę, kojąc nerwy podrażnione bliskością Clinta.

- To piękna okolica - powiedziała, patrząc w stronę okna.

- Mogę zrozumieć, dlaczego ją tak bardzo kochasz.

- Na dworze jest zupełnie ciemno, a księżyc skrył się za

chmurami. Jak możesz coś widzieć w taką noc?

Przyzwyczajona do jego sarkazmu, Sunny puściła tę uwagę

mimo uszu.

- Dobrze wiesz, co mam na myśli.

- Tak. - Jego ton nieco złagodniał. - Wiem. Jest coś takie­

go w ziemi, co zapada człowiekowi głęboko w duszę. Od tego

nie można się uwolnić.

Te spokojne słowa przypomniały Sunny o kiepskiej sy­

tuacji finansowej Clinta. Teraz wiedziała już, że postępu­

je właściwie, łącząc go z Charmayne Hunter. Długi Clinta

były mniejsze niż wartość brylantów, które lśniły w uszach

dziewczyny.

- Wydaje mi się, że większość ranczerów czy kowbojów

czuje to samo - zauważyła, gdy Clint napełniał ponownie

kieliszki.

- Masz rację.
- Chciałabym poznać kilku.

- Kogo?

- Kilku kowbojów - powiedziała. - Czy mówiłam ci już

o tym, że nigdy nie byłam na rodeo i...

- Nie!

- Co nie?

- Nie! - powtórzył twardo. - Nie zamierzam brać udziału

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 1 5

w żadnym cholernym rodeo. Nie w ten weekend. Ani w nastę­

pny. Ani za rok. Skończyłem z tym raz na zawsze.

- Ale nagroda pieniężna mogłaby...

- Powiedziałem nie! Nie rozumiesz tego słowa?

Wszystko zepsuł, a tak już jej dobrze szło. Głęboko zmar­

twiona, Sunny wypiła wino do końca i poprosiła o jeszcze

jeden kieliszek.

- Siedziałeś tu o wiele za długo - zaczęła od nowa, marsz­

cząc lekko brwi, gdy usłyszała swój nienaturalnie podniesiony

ton. - Taki wyjazd dobrze by ci zrobił. Chcę, żebyś to przemy­

ślał jeszcze raz.

Pierwsze życzenie z głowy! Od razu chciała je odwołać.

Już miała sobie zażyczyć, żeby nigdy nie zostało wypowie­

dziane, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Przecież stra­

ciłaby w ten sposób drugie życzenie.

To wcale nie trwało długo. Łyknąwszy wina, Clint zamyślił

się głęboko. Sunny wstrzymała oddech.

- Dobrze - powiedział w końcu.

- Co dobrze?

- Dobrze, zgadzam się - powtórzył zdumiony, że zgodził

się pojechać do Tombstone z Sunny. Potem nie mógł sobie

przypomnieć, co przemawiało na początku przeciwko temu

wyjazdowi.

Teraz uznał, że Sunny ma rację. Jeżeli obroni tytuł mistrzo­

wski, nagroda pieniężna pomoże mu przetrwać do wiosny.

Poza tym podobała mu się myśl, że mógłby zaimponować

Sunny. Z własnego doświadczenia wiedział, że wiele kobiet

uważało pójście do łóżka z kowbojem za prawdziwą przygo­

dę. Miał nadzieję, że Sunny stanie się jedną z nich.

- Do Tombstone dość długa droga. Trzeba będzie wyje­

chać o brzasku.

background image

1 1 6 • BYŁO IM PISANE...

- Będę gotowa.

Patrząc na niego, Sunny pomyślała, że niewiele kobiet

byłoby w stanie oprzeć się Clintowi Garveyowi. Niestety, od­

czuwała to na własnej skórze. A przecież to nie ona miała

zostać jego miłością.

- No cóż - westchnęła Harmony - sytuacja się trochę

komplikuje.

- Mówiłam ci - powiedziała Andromeda. - Pojadą na ro-

deo, on zajmie się tą silikonową kowbojką i będzie po wszy­

stkim.

- Clint nie jest głupi. Gd^by widział swoją przyszłość

z Charmayne Hunter, zaproponowałby jej to kilka lat temu.

- A co będzie, jeżeli Sunny popełni błąd i użyje drugiego

życzenia?

- Na to nie mamy wpływu. Sunny ma własną wolną wolę.

Możemy tylko zwrócić ją we właściwym kierunku, możemy

też pchnąć lekko Clinta. Możemy przygotować sytuację, która

będzie sprzyjać ich romansowi. Ale, w ostatecznym rezulta­

cie, sami będą musieli podjąć decyzję.

- Wiem. - Andromeda zmarszczyła brwi. - Nie będzie to

łatwe, bo...

- Bo chodzi o Sunny.

- Tak. - Spojrzały na siebie znacząco. Obie darzyły wiel­

ką sympatią tę pełną dobrych chęci, lecz denerwująco nieudol­

ną młodą wróżkę. Wszelkie słowa były tu zbędne.

Atmosfera w domu znacznie się poprawiła. Clint czuł się

tak jak jego klacz Buckskin przed burzą - był podniecony

i niespokojny.

- Muszę pójść do stajni i przygotować sobie ekwipunek.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 1 7

- Dobrze. Ja tu posprzątam.

- To świetnie. - Prowadzisz błyskotliwą rozmowę, Gar-

vey, pomyślał Clint. Nic dziwnego, że ta panienka aż umiera

z ochoty, żeby ci wskoczyć do łóżka.

Pełen niesmaku, chwycił kurtkę i wyszedł.

Sunny stała przy oknie i patrzyła, jak idzie w kierunku

stajni. Po raz pierwszy od jej przyjazdu miał jakiś cel.

- To mu dobrze zrobi - powiedziała do siebie. - Tego mu

właśnie trzeba.

Czuła, że jest o krok od sukcesu. Na pewno uda jej się

zmienić życie Clinta. I chociaż nie mogła zmarnować życze­

nia, żeby mu zapewnić zwycięstwo w konkurencji ujeżdżania

byków, wcale się tym nie przejmowała. Wiedziała, że Clint

potrafi zdobyć je sum.

Wolała zachować życzenie na wypadek, gdyby Charmayne

potrzebowała lekkiego bodźca. Ale to było chyba mało pra­

wdopodobne. W końcu ile kobiet nie dałoby wszystkiego,

żeby rozkochać w sobie takiego mężczyznę jak Clint?

Zadanie, które z początku uważała za beznadziejne, teraz

wydawało się do wykonania.

Dlaczego więc czuła się taka przygnębiona?

Clint obudził się przed świtem. Od razu pomyślał, że coś

jest nie w porządku. Spojrzał na ciemnopurpurowe cienie za

oknem i próbował zrozumieć, dlaczego czuje się tak dziwnie.

Kiedy znalazł odpowiedź, nie mógł powstrzymać się od

śmiechu. Po prostu nie miał kaca. Przeklęty ból, od którego co

ranka pękała mu głowa, gdzieś się ulotnił.

Cicho się ubrał w ciemnościach, żeby nie obudzić Sunny,

która wciąż jeszcze spała po drugiej stronie piętra, a następnie

poszedł do stajni nakarmić konie.

background image

1 1 8 • BYŁO IM PISANE...

Nie było mu łatwo wyjechać. Po tym, jak podjął decyzję,

że pojedzie na rodeo, zadzwonił do Marian, która szybko

zapewniła go, że pod jego nieobecność zajmie się wszystkim.

Była słynną scenarzystką z Hollywood, ale wychowała się na

ranczu i znała się na bydle i koniach lepiej niż niejeden męż­

czyzna, z którym Clint pracował.

Powiedziała mu też, jak zawsze bez owijania w bawełnę,

że nie sądzi, aby wpuszczenie do domu osoby zupełnie mu nie

znanej było dobrym pomysłem.

Kiedy jej odpowiedział, że jest dużym chłopcem i sam

potrafi się sobą zająć, zaproponowała, że jej mąż sprawdzi

akta Sunny. \

- Tylko żeby się upewnić, czy nie jest notowana przez FBI

jako notoryczna morderczyni - powiedziała.

- Nie sądzę, żeby trzeba się było tym przejmować.

- Masz rację, ale może pozwolisz Trace'owi...
- Mariah, kochanie - westchnął, bo uświadomił sobie, że

rozmawia z osobą, która kochała Laurę równie głęboko jak on

- wiesz dobrze, że byłoby to nadużycie władzy Tracę'a. Zoba­

czysz, że wszystko będzie w porządku.

- Ale lepiej uważaj na tę kobietę. Ona czegoś chce.

Clint obiecał jej, że będzie miał oko na Sunny.

- To mnie właśnie martwi - sucho odpowiedziała Mariah.

- Nie zapominaj, że ją widziałam. Przyznaję, że jest oszała­

miająca, ale w jakiś dziwny sposób.

Odkładając słuchawkę, Clint zadał sobie pytanie, co by

powiedziała Mariah, gdyby jej powtórzył historyjkę o dobrej

wróżce.

Kiedy skończył pracę, słońce wychylało się sponad szczy­

tów sosen, barwiąc niebo na różowo i złoto. Usiadł na progu

stajni, zapalił papierosa i zaczął rozmyślać. Po raz pierwszy

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 1 9

od bardzo długiego czasu planował, co będzie robił i z kim się

spotka, po raz pierwszy cieszył się, że opuści ściany własnego

domu i będzie miał okazję wmieszać się w tłum. A wszystko

to dzięki Sunny. Zapominając, że ta dziewczyna jest jednym

wielkim utrapieniem, Clint zgasił papierosa w puszce służącej

za popielniczkę i uśmiechnięty ruszył do domu.

background image

ROZDZIAŁ

Sunny z radością zauważyła, że gdy jechali przez góry,

w kierunku pustyni, Clint stał się jakby innym człowiekiem.

Był zrelaksowany, zachowywał się bardziej swobodnie, a na­

wet nucił piosenkę „Easy Come, Easy Go".

- Ach, jak ja kocham te okolice - powiedział, bardziej do

siebie niż do niej.

- To rzeczywiście rozległe tereny - odparła, rozglądając

się wokoło. -1 takie puste.

Clint pokręcił głową.

- Wcale nie puste - poprawił - tylko mało zaludnione.

Nie każdy chce mieć tuż pod nosem sąsiada.

Sunny nie mogła sobie wyobrazić Clinta mieszkającego

w mieście. Podejrzewała, że nawet Whiskey River może być

dla niego zbyt zatłoczone.

- Myślę, że takie odludne życie jest łatwiejsze dla mężczy­

zny niż dla kobiety - powiedziała.

Wstrzymała oddech, oczekując, iż przyzna jej rację, że

najlepiej byłoby mu z żoną przyzwyczajoną do życia na ran-

czu. Miała już okazję przekonać się, że łączenie kobiety z mia-

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 2 1

sta, która lubiła robić zakupy i chodzić do teatru lub restaura­

cji z przyjaciółmi, oraz mężczyzny, który wolał spokojne ży­

cie na prowincji, mogło skończyć się fatalnie.

- Tak mi się wydaje. To był jeden z powodów, dla któ­

rych.. . - Głos mu się załamał.

- Może dobrze by ci zrobiło, gdybyś mi o niej opowiedział

- cicho zaproponowała Sunny.

Clint długo milczał. Czekała, podziwiając krajobraz.

- Laura kochała tę ziemię - odezwał się w końcu. To dziw­

ne, ale po raz pierwszy wypowiedział jej imię w miarę spokoj­

nie. - Nie znosiła Waszyngtonu i hipokryzji polityków. Ma­

rzyła tylko o jednym, żeby jak najprędzej wrócić do domu.

- Doskonale ją rozumiem.

Na łące w oddali pasło się stado łosi. Gdy ciężarówka

podjechała bliżej, jednocześnie podniosły głowy i zamarły,

rozdarte między ciekawością a strachem.

- Coś cudownego - szepnęła Sunny, gdy zwierzęta po

chwili uciekły do pobliskiego lasku.

- Zachód jest jak kochanka - powiedział po chwili Clint.

- Uwodzicielski, z zarazem cholernie nieujarzrniony.

- Może właśnie ta dzikość uwodzi - stwierdziła Sunny.

- Chyba masz rację. - Clint był zaskoczony, że potrafiła

tak łatwo ująć to w słowa. - Pedant by tu nie przeżył. Powinno

się kochać życie na ranczu za to, jakie jest, a nie za to, jakie

powinno być. Nie można wywołać deszczu. Nie można za­

trzymać wiosennego mrozu, który szkodzi nowo urodzonym

cielętom, i na pewno nie da się powstrzymać głodnego wilka

przed zjedzeniem jałówki. Ale jest w tym coś, co wchodzi

w krew i nie chce człowieka opuścić. To sposób na życie,

gdzie dobre stosunki z sąsiadem, z wszelkim stworzeniem, są

ważniejsze niż metka na koszuli albo zwrot nadpłaty z podat-

background image

1 2 2 • BYLO IM PISANE...

ku. Gdzie człowiek może znaleźć spokój. I nadzieję. Przede

wszystkim chodzi tu o wolność, o przygodę i nieograniczone

możliwości. Zachód jest miejscem, gdzie mężczyźnie lub ko­

biecie gwarantuje się coś lepszego. Coś autentycznego. Prze­

praszam - mruknął, słysząc, że głos mu drży. - Poniosło mnie.

- Nie przepraszaj. - Sunny uśmiechnęła się czule. - To

było takie wzruszające.

- Nie jestem pisarzem. - Clint pomyślał, że trzeba poety,

żeby opisać krainę, którą tak bardzo kochał.

- Mówiłeś z takim przejęciem^! to było piękne. - Sunny

potrząsnęła głową. - Nie/Wiedziałam, że ludzie potrafią do

tego stopnia kochać swoje strony. Naprawdę.

Clint wzruszył ramionami. Marzył o papierosie, ale nie

chciał wypełniać kabiny dymem, który przyćmiłby słodki,

kwiatowy zapach Sunny.

- To nie jest wcale takie rzadkie.

- Obawiam się, że jest - zaprzeczyła spokojnie.

Clint był naprawdę wyjątkowym człowiekiem. Sunny mia­

ła nadzieję, że Charmayne zasłużyła sobie na niego. Bo teraz,

kiedy odsłonił przed nią swoją zranioną duszę, wiedziała, że

nie mogłaby połączyć go z byle kim, kierując się tylko egoi­

styczną potrzebą ratowania swojej kariery. Musi być jakiś

sposób na to, żeby i ona, i on mogli spełnić swoje marzenia.

Znów zapadło milczenie. Radio zaczęło trzeszczeć. Clint

pochylił się, pokręcił gałką i znalazł stację nadającą muzykę

country.

- Jedną rzecz musisz zrozumieć - powiedział, gdy zbliżali

się do Phoenix. - Rodeo to nie tylko grupa facetów w kapelu­

szach, udających kowbojów. To poważne zajęcie. I czasami

niebezpieczne. Nie będę miał czasu, żeby się tobą zajmować.

- Świetnie sobie sama poradzę.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 2 3

- Na razie rzeczywiście nieźle sobie radzisz - zakpił Clint.

- Pamiętasz, że omal nie zalałaś mi domu?

- To nieprawda. Panowałam nad wszystkim.

- To samo powiedział pewnie generał Custer, kiedy wjeż­

dżał do doliny Little Bighorn. - Ton Clinta był surowy, ale

zdradził go błysk w oczach.

- Wiedziałam! - powiedziała z satysfakcją Sunny.

- Co wiedziałaś?

- Że zyskałam w twoich oczach. Nie jest tak?
- Czy twoja mama nie nauczyła cię, że nie należy wymu­

szać komplementów?

- Nie. Lubię komplementy, ale nie dostaję ich zbyt wiele

- przyznała z żalem, myśląc o tych wszystkich niezbyt po­

chlebnych opiniach w jej aktach. - Nie odpowiedziałeś na

moje pytanie. Czy urosłam w twoich oczach?

- Tak. Tak mi się wydaje. - Clint wzruszył ramionami.

- Jak pleśń na chlebie.

Sunny uśmiechnęła się tylko i zaczęła nucić razem z ra­

diem.

Na śniadanie zatrzymali się w Tempe. Gdy wchodzili do

restauracji Country Kitchen, wszystkie kobiety odwracały

głowy za Clintem. Sunny wcale to nie dziwiło. Wysoka, silna

sylwetka Clinta i jego strój zdradzały, że jest prawdziwym

kowbojem.

Jedli szybko, w milczeniu. Nie tracili też czasu na kawę.

Zamiast tego Clint poprosił kelnerkę, by nalała jej do termosu,

i nie zdziwił się wcale, kiedy ta z ochotą spełniła jego prośbę.

Zieleń gór ustąpiła już dawno miejsca pastelowym kolo­

rom pustyni. Sunny wciąż nie mogła się nadziwić rozległości

krajobrazu - szerokim, otwartym przestrzeniom, które wyda­

wały się pozbawione życia.

background image

1 2 4 • BYŁO IM PISANE...

W miarę jak zbliżali się do Tombstone, widzieli na drodze

coraz więcej ciężarówek. Wiele z nich ciągnęło przyczepy. Na

widok Clinta kierowcy trąbili, a Clint uśmiechał się i wesoło

do nich machał. Sunny zrozumiała, że ma właśnie okazję

oglądać zupełnie innego Clinta - wesołego ranczera, jakim

był przed śmiercią Laury.

- Najpierw znajdziemy motel - orzekł, gdy przejeżdżali

obok terenów rodeo.

Parking był wypełniony ciężarówkami, przyczepami do

przewozu koni oraz domarat na kółkach. Mężczyźni w dżin­

sach i jaskrawych koszulach przechadzali się pomiędzy pojaz­

dami. Przepełniona końmi zagroda usytuowana była na obrze­

żach parkingu. Wszędzie unosiły się słupy białego dymu.

- Kiedy już się rozgościsz, pojadę się wpisać na listę star­

tową - mówił dalej Clint.

Czegoś takiego Sunny jeszcze nie widziała. To był inny,

cudowny i kolorowy świat. Równie egzotyczny jak Jowisz

albo Mars.

- Och, czy mogę pojechać z tobą?

Aż drżała z podniecenia. Przypominała Clintowi Ginger,

jego klaczkę, najsłodsze zwierzę pod słońcem, czekającą przy

bramce na zawody w chwytaniu byczka na lasso.

- Musiałem chyba postradać zmysły - mruknął. Wciąż

jeszcze nie mógł zrozumieć, co zmusiło go do przyjęcia pro­

pozycji Sunny.

- Odnoszę wrażenie, że większość ludzi jest trochę stuk­

nięta - powiedziała Sunny.

- Sama to wiesz najlepiej. Wystarczy, że ci przypomnę

twoją bajeczkę o dobrej wróżce.

- Więc nadal mi nie wierzysz? Może niedługo zmienisz

zdanie.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 2 5

- Z pewnością. - Clint zatrzymał się na czerwonym świet­

le, za ciężarówką wiozącą byki. - W dniu, w którym te byki

rozwiną skrzydła i przelecą nad miastem.

- Ach, wy ludzie małej wiary - westchnęła Sunny w za­

myśleniu i znów spojrzała na byki. - Czy na takich będziesz

jeździł?

- Tak. I na dzikich koniach.

- Ale one są takie... wielkie i groźne.
- To prawda.

Nagle jeden z byków spłoszył się. Zwierzęta zaczęły ude­

rzać łbami o ściany przyczepy i bóść. Sunny pomyślała, że jej

plan może się okazać tragiczną pomyłką. Co będzie, jeśli Clint

zginie podczas zawodów? Wtedy na pewno połączy się z Lau­

rą. Ale coś takiego nie mieściło się w jej planach.

- Hej, wszystko będzie w porządku - odezwał się Clint,

jakby czytał w jej myślach. - Nie martw się. Nic mi się nie

stanie.

- Nie możesz być tego stuprocentowo pewny.

- Właśnie że mogę.

Światło zmieniło się na zielone. Clint przejechał przez

skrzyżowanie i skręcił na parking motelu Boot Hill. Trzy­

metrowy, neonowy but migał na dachu budynku. Kartka na

drzwiach informowała, że nie ma wolnych pokoi, ale Clint

zapewnił Sunny, że uda mu się załatwić przynajmniej dwa.

- W jaki sposób? - zapytała.

- Jestem w tych sprawach mistrzem. Nie pamiętasz? -

Schylił się i obdarzył ją krótkim pocałunkiem, który skończył

się za szybko - Zaraz wracam.

Kiedy szedł w kierunku recepcji, Sunny zauważyła, że na­

wet jego chód się odmienił. Teraz był jakby... zawadiacki.

Trzy kobiety przechodzące przez parking zatrzymały się na

background image

1 2 6 • BYŁO IM PISANE...

widok Clinta. Tleniona blondynka wykrzyknęła jego imię,

a kiedy się odwrócił, padła mu w ramiona i gorąco pocałowała

w usta - te same usta, które dopiero co całowały Sunny.

Clint roześmiał się, położył dłoń na ramieniu kowbojki

i cała czwórka weszła do recepcji. Sunny patrzyła za nimi,

marszcząc brwi z niezadowoleniem.

Przecież wyciągnęła go z domu, żeby spotkał inne kobiety.

I wygląda na to, że właśnie to robi. Więc właściwie powinna

się cieszyć.

Teraz, kiedy Clint powratardcrnormalnego życia, o wiele

łatwiej będzie skojarzyć go z Charmayne Hunter. Ale Sunny

nie mogła zapomnieć czerwonych warg blondynki, całujących

jego uśmiechnięte usta. Ani jego silnych, ciemnych dłoni

spoczywających na jej talii. Na samą myśl o tym doznawała

jakichś dziwnych, niepojętych emocji.

Nie była to złość. Nie całkiem. To było uczucie zbyt chłod­

ne, żeby mogło być furią, i zbyt skupione, żeby być namiętno­

ścią. Zamknęła oczy i znów przywołała w myślach tę scenę.

- Och, nie -jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. To niemo­

żliwe. Była po prostu potwornie zazdrosna. Kiedy się trochę

uspokoiła, spojrzała w błękitne, pustynne niebo. - I co teraz

będzie? - westchnęła.

Wróżki spojrzały na siebie.

- Bingo! - zawołała z zadowoleniem Harmony.

- Dzięki Bogu, wygląda to dość obiecująco - przyznała

Andromeda - ale wciąż pozostaje ta dzika karta, dorzucona do

gry przez Sunny.

Wskazała w dół, na jaskraworóżową ciężarówkę holującą

przyczepę w tym samym kolorze, która właśnie skręcała na

parking. Na środku przyczepy złote litery obwieszczały:

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 2 7

„Charmayne Hunter i Buttermilk. Mistrzyni świata w jeździe

na beczce".

Drzwi szoferki otworzyły się i najpierw wysunęła się para

długich, smukłych nóg ubranych w bardzo obcisłe czarne dżinsy.

Następnie ukazała się reszta Charmayne Hunter, która, niestety,

wyglądała jeszcze piękniej niż na zdjęciu reklamowym.

Bogata, utalentowana i ponętna kowbojka, którą Sunny

wybrała dla Clinta, zdjęła czarny kapelusz przyozdobiony

błyszczącą, srebrną wstążką i przeczesała palcami gęste, czar­

ne włosy. Potem, kręcąc biodrami, ruszyła prosto do recepcji.

- O, Garvey - usłyszał za sobą Clint. - Jak miło cię znowu

zobaczyć.

Odruchowo wyprostował się, odebrał kartę kredytową od

kierownika motelu i powoli się odwrócił.

- Cześć, Charmayne.

Przemknął wzrokiem po gęstych włosach, pełnych ustach,

wspaniałych piersiach i długich, zgrabnych nogach. Zauwa­

żył, że jej kocie, zielone oczy wciąż miały ten sam, zimny

wyraz.

- Wyglądasz jak zwykle wspaniale - powiedział uprzejmie.

- Och, dziękuję, kochanie. - Charmayne uśmiechnęła się

z zadowoleniem. Poprawiła włosy i przesunęła językiem po

błyszczących czerwonych wargach. - Ty też nieźle wyglą­

dasz. Może trochę groźniej niż kiedyś, ale to do ciebie pasuje.

Pozostałe kobiety w recepcji patrzyły teraz na Clinta, jakby

był buchajem wystawionym na sprzedaż. Poczuł ciepło na

karku i miał cichą nadzieję, że rumieniec nie wypłynął mu na

policzki.

- Dzięki. Pewnie zobaczymy się jeszcze na zawodach.

A na razie...

Charmayne położyła mu dłoń na ramieniu. Miała krótkie

background image

1 2 8 • BYŁO IM PISANE...

paznokcie - wymagał tego jej zawód - ale malowała je na

krwisty odcień czerwieni.

- Nie spodziewałam się, że cię tutaj zabaczę - powiedzia­

ła, najwyraźniej nie chcąc go puścić.

Wtedy też nie chciała go puścić. Clint dobrze pamiętał

wazon rozbijający się o drzwi zaraz po tym, jak przez nie

wyszedł.

- Tombstone zawsze było dla mnie szczęśliwym miej­

scem. Dlatego postanowiłem spróbować jeszcze raz.

- Ale nie przyjechałeś na żadne letnie rodeo.

- Miałem wtedy co innego na głowie.

- Tak, czytałam o tym. - Charmayne poklepała go po ręce

i ze smutkiem pokiwała głową. Clint jednak dojrzał błysk

satysfakcji w jej zielonych oczach. - Przykro mi. Wiem, jak

wiele nadziei wiązałeś z tą twoją Laną.

- Laurą.

Charmayne zmarszczyła brwi.

- Co takiego?
- Miała na imię Laura. - Clint zdjął jej palce ze swojego

rękawa. - Chętnie bym z tobą pogadał, Charmayne, ale ktoś

czeka na mnie w ciężarówce.

- Ach, tak? - Uśmiechnęła się złośliwie. - Szybko otrząs­

nąłeś się z żałoby.

Jej słowa obudziły w nim dobrze mu znane poczucie winy.

- To tylko przyjaciółka - wyjaśnił sucho.

- Każdy powinien mieć przyjaciół. - Charmayne wychy­

liła się do przodu i wpiła mu się w usta. Pocałunek był równie

zmysłowy i gorący jak niegdyś, ale nie zrobił na nim naj­

mniejszego wrażenia.

Clint chwycił ją za ręce i delikatnie, lecz stanowczo odsu­

nął od siebie.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 2 9

- Miło, że się znowu spotkaliśmy, Charmayne. - Jego ton

mówił zupełnie co innego. - Może wpadniemy na siebie

w ciągu najbliższych dni.

Charmayne, nie zrażona, przesunęła palcem po jego piersi.

- Liczę na to, kowboju.

Wychodząc z recepcji, czuł ulgę, jakby wyszedł z paszczy

lwa.

- Czy ta kobieta, która weszła do recepcji, to była Char­

mayne Hunter? - zapytała Sunny, gdy wrócił do ciężarówki.

Przez cały czas martwiła się o to, czy uda jej się skojarzyć tę

dwójkę. Najwyraźniej szczęście jej sprzyjało. Jeżeli obydwoje

pozostawali w tak zażyłych stosunkach, Clint z pewnością się

jej nie oprze.

- Tak. - Clint włożył klucz do stacyjki i spojrzał na Sunny.

- Skąd o niej wiesz?

- Chyba widziałam ulotkę reklamującą jej występy - odparła

wymijająco. - Przeczytałam w niej, że jest mistrzynią stanu.

- Owszem, od kilku lat - przyznał Clint.
- Jest całkiem niezła.

- Jeżeli ktoś lubi ten typ. - Clint włączył silnik. - Nasze

pokoje są na pierwszym piętrze, od tyłu.

- Och, to dobrze. Będziemy mieli widok na tereny rodeo.

- Razem z ich zapachem. - Nie było to według Clinta

gorsze niż perfumy Charmayne, które przesiąkły jego koszulę

i przyćmiły delikatny zapach Sunny.

- To mi nie przeszkadza. - Sunny poczuła zapach wschod­

nich perfum i nabrała podejrzeń, że spotkanie Clinta z Char­

mayne przebiegło tak, jak planowała. - Jestem tak podnieco­

na, że mogłabym spać nawet w stajni.

Spojrzał na Sunny. Z jej błyszczących oczu wyczytał, że

mówi prawdę. Pokręcił głową.

background image

1 3 0 • BYŁO IM PISANE...

- Chyba rzeczywiście jesteś stuknięta.

Sunny uśmiechnęła się.

- Wiesz co, chyba masz rację.

Jej pokój urządzony był po spartańsku. W wystroju prze­

ważał niezbyt inspirujący motyw kowbojski. Sunny nie mogła

sobie nawet wyobrazić, że ktoś chciał zapłacić za tak amator­

skie wizerunki dawnych rewolwerowców, doszła więc do

wniosku, że musiał je namalować właściciel motelu. Wykła­

dzina była pomarańczowa, a kapa na łóżku oliwkowozielona

w czarne pasy. Samo łóżko było nierówne, a telewizor przy­

kręcony do szafki.

- Nie są to pięciogwiazdkowe wygody - powiedział Clint,

wnosząc jej torbę do pokoju. - Ale kiedy byłem tu ostatnim

razem, pościel była czysta, a toaleta nie szumiała przez całą

noc.

- To każdemu powinno wystarczyć do szczęścia - odpo­

wiedziała nieprzytomnie Sunny, wpatrzona w bohomazy na

ścianach.

- To właściciel je namalował.

- Tak myślałam. - Skinęła głową. - Cóż, nie sądzę, żeby

mógł się utrzymać z samego malarstwa.

- Trafiłaś w sedno - stwierdził Clint i oboje wybuchnęli

śmiechem.

Nagle zza na wpół otwartych «ifcwi rozległ się krzykliwy,

kobiecy głos.

- Kogo ja widzę! Clint Garvey!

Clint odwrócił się.
- Dora, moje ty bóstwo. Dawno cię nie widziałem.

Sunny w osłupieniu patrzyła, jak chwyta w objęcia sześ-

dziesięcioparoletnią kobietę, unosi ją i zamyka w gorącym

uścisku.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 3 1

- Jak się będziesz za bardzo kręcił wokół mojej kobitki, to

cię zabiję, Clint. - Ten głos należał do niskiego, krępego męż­

czyzny, który wyglądał na rówieśnika Dory. Miał obwisły

brzuch i wyraźnie krzywe nogi.

- Warto zaryzykować. - Clint ze śmiechem postawił ko­

bietę na pomarańczową wykładzinę. - Dora to bycza dziew­

czyna, Rooster.

- Nie musisz mi tego mówić - powiedział Rooster. - Cią­

gle tylko odganiam młodych byczków.

- Nic na to nie poradzę, że mam takie powodzenie. - Ko­

bieta, puszczając oko do Sunny, wyciągnęła rękę. - Jestem

Dora 0'Neal. A ten zazdrosny, stary głupiec to mój mąż

Rooster. A ty jesteś... ?

- Sunny. - Kiedy jej dłoń utonęła w szerokiej dłoni Dory,

Sunny poczuła na niej odciski wskazujące na lata ciężkiej

fizycznej pracy.

- Czy to nie śliczne imię? I pasuje do ciebie. Zwłaszcza do

twoich pięknych, złotych włosów. Ja też kiedyś byłam blon­

dynką, pamiętasz, Rooster?

- Oczywiście, że pamiętam. Tamtego lata skończyłem

w więzieniu Laramie, bo Jess Lawson za bardzo się za tobą

uganiał.

- Tylko raz zatańczył ze mną polkę i pocałował mnie

w policzek. Naprawdę nie było się o co wściekać - wyjaśniła

Dora.

- Trzymał łapy w tylnych kieszeniach twoich dżinsów,

a jego gęba za bardzo zbliżała się do twoich ust. Musiałem

wziąć go za frak i przerzucić przez bar.

- Przerzucił pan kogoś przez bar? - spytała Sunny, przera­

żona i zafascynowana.

- Był wtedy młodszy - odpowiedziała za męża Dora. -

background image

132 • BYŁ01M PISANE...

Przysięgam, to było czterdzieści pięć lat temu, a facet ciągle

ma fioła na punkcie tego jednego pocałunku.

- Trzeba być mężczyzną, żeby to zrozumieć. Prawda,

Clint?

- Nie wciągniesz mnie w to, Rooster - roześmiał się Clint.

- Jestem jak Szwajcaria. Pozostaję całkowicie/neutralny.

- Pomyśleć, że kiedyś był z ciebie swój chłop. - Rooster

pokręcił głową. - A ty co o tym sądzisz, Sunny? Czy panna

młoda powinna pozwolić się pocałować innemu mężczyźnie

na własnym weselu?

- Wydaje mi się, że całowanie panny młodej to tradycyjny

obyczaj.

- Ha! - prychnęła Dora. - Widzisz, ty stary ośle! Dokład­

nie to samo mówiłam ci czterdzieści pięć lat temu. - Uśmie­

chnęła się do Sunny. - Myślę, Sunny, że zostaniemy przy­

jaciółkami.

- Z przyjemnością - powiedziała Sunny, przemilczając,

że jak tylko połączy Clinta z Charmayne, opuści Arizonę na

zawsze.

- Zapisałeś się już? - zwrócił się Rooster do Clinta.

- Nie. Przed chwilą przyjechaliśmy. Mamy dopiero iść na

rodeo.

- Może pójdziesz ze mną? Skoro jestem teraz bez pracy,

możesz mi postawić piwo w najbliższym saloonie.

- Jesteś bez pracy? Myślałem, że pracujesz na ranczu For­

stera w Montanie.

- Pracowałem. Kupiła je jakaś gwiazda z Hollywood, któ­

ra postanowiła sprzedać bydło, żeby zrobić miejsce dla emu.

- Czego?

- Emu - powiedziała Dora - To takie duże, strusiopodob-

ne ptaki.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 3 3

- Wiem. Ale po co je hodować?

- Jak to? Nie wiesz? - wycedził Rooster. - Bydło się koń­

czy. Teraz mięso przyszłości to steki z emu.

- Nie mojej przyszłości - zdecydowanie stwierdził Clint.

- Ani mojej. Dlatego odrzuciłem jej ofertę, żeby zostać

zarządcą hodowli.

Clint zaśmiał się głośno.

- Co w tym takiego śmiesznego?

- Właśnie wyobraziłem sobie ciebie, jak jedziesz na jed­

nym z tych ptaków.

- To niezbyt piękna wizja - przyznała Dora. -1 tylko dla­

tego nie zastrzeliłam go, kiedy odrzucił tę ofertę. Miał zara­

biać więcej w tydzień, niż dawniej zarabialiśmy w ciągu ro­

ku... Może poszlibyście się rozejrzeć, a ja w tym czasie po­

mogę Sunny rozpakować bagaże.

- Nie ma tego tak dużo - zauważyła Sunny.

- Możliwe - zgodziła się Dora - ale jeśli nie pozbędziemy

się tych dwóch facetów, nie będzie żadnych szans na babskie

plotki.

Sunny obawiała się, że Dora będzie ją wypytywać, więc

ten pomysł nie przypadł jej do gustu.

- Dacie sobie radę? - zapytał Clint.

Widziała, że ma ochotę wyjść z Roosterem. Zauważyła też,

jak dobrze i swobodnie czuł się z tymi ludźmi.

- Wszystko będzie w porządku - zapewniła go.

- Pewnie, że tak - powiedziała Dora. - A teraz spływajcie.

Mamy trochę poważnych spraw do omówienia.

Dora nie traciła czasu. Ledwo Clint wyszedł, zwróciła się

do Sunny.

- Długo znasz Clinta?

- Tylko kilka dni. - Sunny otworzyła walizkę. Jak to do-

background image

1 3 4 • BYŁO IM PISANE...

brze, że zdążyła wyczarować trochę ubrań pierwszego dnia.

Nie miała pojęcia, co by zrobiła, gdyby wylądowała tu bez

czarodziejskiej mocy i bez ubrań.

- Te mi się podobają - powiedziała Dora, pochylając się

nad walizką, żeby wyciągnąć z niej różowe dżinsy. - Świetnie

pasują do tej bluzki i kamizelki!

Sunny z niedowierzaniem rzucite-okięnmi walizkę wypeł­

nioną kolorowym ekwipunkiem na rodeo. Nigdy w życiu nie

miała takich strojów - nawet nigdy czegoś podobnego nie

widziała. Spojrzała jeszcze raz na walizkę, żeby się upewnić,

że to ta sama, którą wyczarowała. Wtedy zrozumiała, co się

stało, i uśmiechnęła się.

Andromeda ze zdumieniem spojrzała na Harmony.

- Wydaje mi się, że mówiłaś coś o wolnej woli. I o tym, że

Sunny ma wolną rękę.

- Same ubrania nie wystarczą, żeby Clint Garvey się

w niej zakochał - odparła Harmony - i nie pomogą też Sunny

zrozumieć, że jej przyszłością jest Clint. Ale pozwolą jej ubrać

się odpowiednio. Nie puściłabym Kopciuszka na bal bez sukni

i pantofelków. A teraz chcę, żeby Sunny wyglądała jak najład­

niej w ten weekend.

- To raczej nie są złote pantofelki - zauważyła Androme­

da, gdy Sunny wyjęła z walizki parę tęczowych, kowbojskich

butów.

- Pantofelki byłyby nieodpowiednie na rodeo. A poza tym

- powiedziała Harmony - te mi się bardziej podobają.

Sunny była zachwycona butami. Przesunęła palcami po

jaskrawo lakierowanej skórze, która przedstawiała jakąś zna­

ną jej scenę.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 3 5

- Coś podobnego - powiedziała Dora, przyjrzawszy się

butowi z bliska. - To wygląda jak ta wielka, czerwona skała,

która wznosi się za domem Clinta.

- Owszem. - Tym razem Andromeda prześcignęła samą

siebie.

- Myślałam, że znasz Clinta dopiero od kilku dni.

- To prawda.

- Więc skąd się wzięło jego ranczo na twoich butach?
- To czysty zbieg okoliczności. Nie zauważyłam tego po­

dobieństwa, póki mi go nie wskazałaś.

- Clint od razu zauważy - powiedziała Dora. - Hm, ten

zachód słońca jest świetnie uchwycony.

- Tak. - Sunny uśmiechnęła się na myśl o tym, jak bardzo

zaskoczony będzie Clint, kiedy zobaczy widok swojego ran-

cza na jej butach. Może wtedy wreszcie jej uwierzy.

background image

ROZDZIAŁ

Saloon był ciemny, zimny i zatłoczony. Kowboje w sztyw­

no wykrochmalonych dżinsach siedzieli przy barze i flirtowali

z kobietami ubranymi we wszystko, od bawełny po cekiny.

Kowbojki, z których żadna nie wyglądała na nieśmiałą, weso­

ło odpowiadały na zaczepki mężczyzn.

Wyniesiono wszystkie stoliki i na środku sali, na niewiel­

kim parkiecie, jakaś para wirowała w rytm teksaskiej polki.

- No więc - zwrócił się Rooster do Clinta - jak się mają

sprawy? Finanse w porządku?

Clint wzruszył ramionami.

- Mogłoby być lepiej. - Pociągnął długi łyk lodowatego

piwa. - Ale, z drugiej strony, mogłoby być gorzej.

- Takie jest życie ranczera. - Rooster łyknął ze swojej

butelki. - Założę się, że Matthew Swann ma się nieźle.

Clint zmarszczył brwi.

- Nie chcę rozmawiać o Swannie. - Na samą myśl o czło­

wieku, który był jego teściem przez jeden krótki dzień, miał

ochotę zamówić podwójną whisky. Postanowił jednak zostać

przy piwie.

- Pewnie. Prawdę mówiąc, cieszę się, że już dla niego nie

pracuję.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 3 7

- Mógłbyś, gdybyś wtedy nie wstawił się za mną.
- Kiedy mój przyjaciel potrzebuje pomocy, zawsze mu

pomogę, chyba że będę gryzł ziemię. Poza tym, ten facet to
kawał drania.

- Trudno się z tym nie zgodzić.
- Może jestem teraz biedny, ale przynajmniej nie uważam

już, że Maalox jest głównym producentem artykułów spo­

żywczych.

Clint zaśmiał się.
- A co zamierzasz robić teraz, po tym jak odrzuciłeś wspa­

niałą propozycję zostania pasterzem emu?

- Nie wiem. To nie najlepsza pora roku na szukanie pracy.

Myślałem, żeby wyjechać z Dorą do Teksasu albo Oklahomy.
A może nawet do Meksyku.

- Po meksykańskim jedzeniu zawsze ma się zgagę.
- To prawda, ale jeżeli nie stać cię na tamales, to nie

musisz się obawiać zgagi.

- Chciałbym ci coś zaoferować, Rooster, ale...
- Co tam, chłopcze - Rooster poklepał Clinta po ramieniu

- nie martw się o mnie. Przeżyłem gorsze chwile.

Drzwi do saloonu otworzyły się. Rooster ze zdumienia

otworzył usta.

- Niech mnie diabli.
Clint spojrzał w stronę drzwi. W progu stały Sunny z Dorą.

Sunny była ubrana jak kowbojka - w obcisłe dżinsy i bluzkę
w kolorze zachodzącego słońca, na głowie miała kremowy
kapelusz. Włosy spięła w kok, lecz kilka niesfornych kosmy­

ków wymknęło się spod kapelusza i otoczyło jej prześliczną
twarz lśniącym złotem. Była jakby stworzona do kowbojskich
strojów.

- To chyba najśliczniejsza panienka, jaką kiedykolwiek

background image

1 3 8 • BYŁO IM PISANE...

widziałem na rodeo. - Rooster aż klepnął się w kolano. -

Ostatniego lata mówiłem ci, że jak się spadnie z konia, trzeba

znowu na niego wsiąść. Wygląda mi na to, że posłuchałeś

dobrej rady.

- To nie tak, jak myślisz.

Nie uszło jego uwagi, że Sunny przyciąga wszystkie mę­

skie spojrzenia. Jakiś kowboj wstał od baru i ruszył w jej

stronę. Clint poczuł nagle, że wzbiera w nim złość.

Na szczęście, zanim zdążył ostrzec przyszłego zalotnika,

Dora i Sunny skręciły w ich stronę, zostawiając za sobą za­

wiedzionego kowboja. Clint odetchnął z ulgą.

- Strasznie zgłodniałyśmy - oświadczyła Dora. - Może

byście nas zaprosili na małe co nieco?

- Sam bym na to nie wpadł - powiedział Rooster, zsuwa­

jąc się z barowego stołka. - Wspaniale wyglądasz, Sunny.

- Dziękuję.

- Pokaż Clintowi buty - szepnęła Dora.

Sunny pochyliła się i podciągnęła nogawkę dżinsów.

- No, no, ale szykowne trzewiki - cmoknął Rooster. -

Clint, popatrz na to. Wygląda jak twoje okolice.

- Rzeczywiście - przyznał Clint. - Podejrzewam, że nie

będziesz mi chciała powiedzieć, skąd je masz.

- Wyczarowałam je-powiedziała Sunny.

Dora i Rooster wybuchnęli śmiechem.

- Jeżeli nie chcecie stąd iść... - zaczęła.

- Życzenie Dory jest dla mnie święte. - Clint dopił piwo,

a następnie władczym gestem objął Sunny w talii. - Nie moż­

na powiedzieć, że się było na rodeo, póki nie skosztuje się

wołowiny z grilla u Kitty Campbell. Gdyby niebo miało

smak, to smakowałoby jak jedzenie Kitty.

- To jej specjalny sos - poinformowała Dora - przyrzą-

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 3 9

dzany według przepisu jej prapradziadka. Ludzie od lat próbu­

ją wykryć, co w nim jest, ale ona nie chce tego zdradzić.

Przyjmowane są tam też zakłady. Wejście do gry kosztuje

dolara. Pierwsza osoba, która odgadnie składniki sosu, zgar­

nie całą pulę.

Sunny zawsze interesowała się kuchnią i nowymi przepisa­

mi, więc nie mogła się doczekać, kiedy spróbuje tego tajemni­

czego specjału.

- Ile wynosi nagroda?

- Pewnie z pięć tysięcy dolarów - odpowiedział Rooster.
- Pięć tysięcy dolarów?

- Ludzie od lat próbują odgadnąć sekret Kitty.

Pięć tysięcy dolarów! Na samą myśl o tym, co Clint mógł­

by zrobić z taką masą pieniędzy, Sunny zaczęła jeszcze bar­

dziej żałować, że utraciła swą czarodziejską moc. Mogła, co

prawda, wykorzystać drugie życzenie, ale wtedy pozostałoby

jej już tylko jedno, które było jej potrzebne, na wypadek

gdyby Clint i Charmayne nie byli sobą wystarczająco za­

chwyceni.

A jeśli wykorzysta oba życzenia, nigdy nie będzie mogła

powrócić do domu. Będzie musiała zostać tu, na Ziemi, po­

zbawiona mocy i bez mężczyzny, którego kocha.

Kocha? Nie mogła przecież kochać Clinta! Troszczyła się

o niego, to prawda, ale Clint na to zasługiwał. Współczuła mu

też, co było również zupełnie naturalne.

Ale miłość? To ludzkie uczucie. A ona była przecież...

och, nie. Była człowiekiem. A na domiar wszystkiego zaanga­

żowała się uczuciowo w swoje zadanie. Zakochała się

w mężczyźnie przeznaczonym innej kobiecie.

- Coś nie tak? - Głęboki głos Clinta przerwał jej rozmy­

ślania.

background image

1 4 0 • BYŁO IM PISANE...

- O co ci chodzi? - spytała zaskoczona.

- O sposób, w jaki wykrzywiłaś usta.

- Och, zastanawiałam się nad czymś.

- Sam się tego domyśliłem. Powiesz mi, dlaczego masz

taką minę, jakby ktoś przejechał właśnie twojego ukochane­

go psa?

- Raczej nie.

Clint spodziewał się kolejnej wymijającej odpowiedzi.

Tym razem jednak Sunny udało się obudzić jego ciekawość.

Kim właściwie była? I czego o&niego chciała?

Każda kobieta czegoś chciała. Większość z tych, z którymi

się umawiał, zamierzała po prostu miło spędzić czas; niektóre

chciały pieniędzy, bo myślały, że jest bogaty.

Nawet Laura chciała, żeby pomógł jej wyrwać się z nieuda­

nego małżeństwa. Och, nie miał wątpliwości, że go kochała.

Ale potrzeba zawsze kryła się gdzieś w tle, nawet jeśli nie

chciał jej dostrzec lub o niej mówić.

A Sunny była inna. Nie potrafił odgadnąć, o co jej cho­

dzi. Musiała przecież do czegoś dążyć. Za dużo było luk

w jej historii. Chwilami odnosił wrażenie, że coś przed kimś

ukrywa.

- Jesteś zamężna? - zapytał znienacka, jakby to mogło

wyjaśnić jej zachowanie.

- Zamężna? - powtórzyła, zbita z tropu. - Skądże! Gdy­

bym była mężatką, nie pozwoliłabym ci na pocałunek.

- Ty też mnie pocałowałaś. - Nie mógł się oprzeć pokusie,

by pogładzić ją po policzku.

- To prawda. Ale nie zrobiłabym tego, gdybym była złą­

czona przysięgą wierności z innym mężczyzną.

Mówiła z taką powagą, że Clintowi zachciało się śmiać

z jej naiwności. Mógł jej powiedzieć, że taka staromodna

background image

BYŁO IM PISANE...

• 141

cnota była nie na miejscu w dzisiejszym świecie, gdzie można

zawrzeć ślub, nie wychodząc z samochodu, a prośbę o rozwód

rozpatruje się od ręki.

- W porządku, nie jesteś mężatką. To może uciekłaś z kla­

sztoru?

- Czy wyglądam na zakonnicę?

Clint zmierzył ją taksującym spojrzeniem. Kolorowa bluz­

ka dobrze podkreślała to, co się pod nią kryło. A obcisłe

dżinsy ściśle przylegały do jej długich smukłych nóg.

- Nie. - Otrząsnął się. - Nie wyglądasz jak żadna z zakon­

nic, które w życiu widziałem.

- Ponieważ...

- Wiem. Jesteś moją dobrą wróżką. - Clint ujął ją za rękę.

- Jedno muszę ci przyznać, kochanie, że jak już raz wymyślisz

jakąś historyjkę, trzymasz się jej do końca.

Wołowina z grilla była dokładnie taka, jak Dora i Rooster

obiecywali. Na tyle doprawiona, by podrażnić podniebienie,

i na tyle miękka, żeby rozpływać się w ustach. Siedząc na

ławce obok Clinta, Sunny pomyślała, że gdyby przez resztę

życia musiała zostać zwykłym śmiertelnikiem, nie byłoby to

wcale takie najgorsze.

- No więc - spytała Dora. - Co ty o tym sądzisz?

- Jest naprawdę przepyszne.

- Niebo w gębie, prawda?

- Absolutnie. Co trzeba zrobić, żeby odgadnąć podstawo­

wy składnik tego sosu?

- To proste. Dajesz Kitty dolara i próbujesz szczęścia.

- Przecież ona może kłamać. - Z tego, co Sunny zdążyła

zauważyć, gdy w grę wchodziły pieniądze, śmiertelnicy sta­

wali się niezbyt uczciwi.

- Ale nie kłamie - upierała się Dora.

background image

1 4 2 • BYŁO IM PISANE...

Powiedziała to z takim przekonaniem, że Sunny jej uwie­

rzyła i zwróciła się do Clinta:

- Czy mógłbyś dać mi teraz dolara z mojej pensji?

Zrobiło mu się głupio, że nie zapytał jej wcześniej, czy nie

potrzebuje pieniędzy.

- Oczywiście. - Wstał z ławki, żeby wyjąć pieniądze

z kieszeni dżinsów. Z pliku banknotów wyciągnął kilka dwu-

dziestodolarówek - Masz.

- Jeden mi wystarczy. - Sunny wzięła jeden banknot, wy­

sunęła się zza stołu i ruszyła w stronę paleniska.

Dora, Rooster i Clint wymienili spojrzenia i poszli za nią.
- Dobry wieczór - pozdrowiłaTSunny kucharkę, o twarzy

czerwonej od gorąca.

- Wracamy po dokładkę, co? - zapytała wesoło Kitty. -

To dobry pomysł. Jesteś śliczniutka, ale troszkę za chuda.

Mężczyźni lubią kobiety przy kości.

Poklepała się po pulchnych biodrach, które rozciągały

szwy jej niebieskich dżinsów.

- Coś, do czego można się przytulić w łóżku - uśmiechnę­

ła się do Clinta, który stał za Sunny. - Mam rację, kowboju?

- Jak zawsze, Kitty.

- Szczerze mówiąc, przyszłam odgadnąć przepis pani pra-

pradziadka - powiedziała Sunny.

To wystarczyło, żeby wszyscy wokoło zerwali się zza sto­

lików i rzucili do lady, za którą urzędowała Kitty.

- Wszyscy tutaj już dawno stracili nadzieję, że komuś się

to uda. Nowa twarz w tym konkursie to rodzaj atrakcji - wy­

jaśniła Dora w odpowiedzi na pytające spojrzenie Sunny.

Kitty badawczo zmierzyła Sunny.

- Nie jesteś stąd?

- Nie - to było zdecydowane niedopowiedzenie.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 4 3

Kitty ujęła się pod boki, jakby szykowała się do odparcia

ataku.

- Ile razy byłaś na barbecue?

- To mój pierwszy raz.

W tłumie gości zawrzało. Nawet Clint pokręcił głową,

zdumiony bezczelnością Sunny. Musiał jednak przyznać, że

była urocza, kiedy tak stała z uniesionym podbródkiem, pa­

trząc bez lęku w oczy Kitty, która kiedyś spędziła dwa miesią­

ce w więzieniu za to, że rzuciła toporem rzeźnickim w nie­

wiernego trzeciego męża.

- To twój pierwszy raz, a już ci się wydaje, że znasz odpo­

wiedź na to, co ludzie próbują odgadnąć od prawie ćwierć

wieku?

Sunny nie dawała się zbić z tropu.

- Sądzę, że tak - odparła ze spokojem.
Kitty zaśmiała się ochrypłym śmiechem nałogowej pa-

laczki, wzięła z dłoni Sunny dwudziestodolarówkę i odliczyła

dziewiętnaście dolarów reszty. W tym czasie większe sumy

pieniędzy zaczęły krążyć między zgromadzonymi.

Kitty chwyciła wielką, cynową chochlę i z metalowej kadzi

nabrała trochę mięsa w ceglastoczerwonym sosie.

- Chcesz spróbować jeszcze raz? Żeby odświeżyć sobie

pamięć?

- Dziękuję - odpowiedziała Sunny, nie zwracając uwagi

na ogólną wesołość, jaką wzbudziła wśród tłumu - ale to nie

będzie potrzebne.

- No więc? - Kitty odłożyła chochlę i skrzyżowała ręce na

piersi. - Co jest tym tajemniczym składnikiem?

- Bimber.

Rozległ się ryk śmiechu, który stopniowo ucichł, kiedy

ludzie zorientowali się, że Kitty wcale się nie śmieje. Wprost

background image

1 4 4 • BYŁO IM PISANE...

przeciwnie, zbladła i z niedowierzaniem wbiła wzrok w

Sunny.

- Skąd wiesz? - spytała w końcu.

- Spędziłam trochę czasu w Kentucky - wyjaśniła Sunny.

- Miałam okazję spróbować tego specjału Hatfielda.

Uznała, że nie było sensu tłumaczyć się ze swoich związ­

ków z Devilem Anse'em Hatfieldem.

- Mój prapradziadek nazywał się Hatfield - powiedziała

Kitty. - To od niego pochodzi ten przepis.

Sunny uśmiechnęła się.

- Jaki ten świat jest mały...

- Ciągle nie mogę w to uwierzyć - powiedział Clint, kiedy

wracali do motelu. Niósł wielki słój pełen banknotów jed-

nodolarowych. - Skąd to wiedziałaś, u diabła?

- Powiedziałam Kitty prawdę. Spędziłam trochę czasu

w Kentucky. Jeśli choć raz spróbujesz tamtejszego bimbru,

nie zapomnisz go do końca życia.

- Czy to znaczy, że pracowałaś w Kentucky?

- Tak.

- Jako gosposia?

- Nie.

Westchnęła. Po co w ogóle poruszył ten temat? Popsuł jej

tylko humor. A przecież tak się cieszyła z wygranych pieniędzy,

chociaż nadal nie miała pojęcia, co zrobić, żeby je wziął. Może

mu je po prostu zostawić, kiedy będzie wracała do domu?

- Wiesz co - odezwał się Clint, przerywając ciszę - może­

my grać w dwadzieścia pytań przez całą noc albo możesz mi

od razu powiedzieć prawdę.

- No, dobrze, powiem ci. Byłam dobrą wróżką Devila

Anse'a Hatfielda.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 4 5

- Powinienem się spodziewać takiej odpowiedzi.

- Powinieneś.

- Zdaje mi się, że trochę namieszałaś w tym romantycz­

nym związku - cicho powiedział Clint.

- Można i tak powiedzieć. - Nie chcąc wspominać o swo­

ich wcześniejszych porażkach, spojrzała na niebo, pokry­

te milionami gwiazd. - Jakie to piękne. Niebo jest tak roz­

ległe jak ta kraina i tak przejrzyste, że można by zobaczyć

wieczność.

- I to, co jest poza nią. - Clint objął Sunny. Wydawało mu

się, że jest delikatna jak kryształ, a jej zapach, który potrafiłby

rozpoznać z zamkniętymi oczami, drażnił mu zmysły.

Sunny wiedziała, że igra z ogniem. Powinna wziąć słój

z pieniędzmi, uciec do pokoju w motelu i zamknąć drzwi na

klucz, broniąc Clintowi wstępu do swojego pokoju. Niestety,

było już za późno, żeby zabronić mu wstępu do jej serca.

- Pięć tysięcy dolarów za twoje myśli - mruknął Clint.

Spojrzała na niego.

- O ile pamiętam mówi się: „Dam pensa za twoje myśli".

- Musisz wziąć pod uwagę inflację. - Clint musnął usta­

mi jej włosy, zastanawiając się, co oni tu właściwie robią,

na środku parkingu, podczas gdy mogliby leżeć teraz razem

w ciepłym łóżku.

- Rozmyślałam właśnie o tym, jakie skomplikowane mo­

że być życie - powiedziała Sunny, starając się na niego nie

patrzeć.

- Wcale nie musi być skomplikowane. - Mocniej przy­

ciągnął ją do siebie. - Przecież czujemy to samo. To, co od

początku narastało między nami. Moglibyśmy teraz pójść do

mojego pokoju albo - jeśli wolisz - twojego, zdjąć ubrania

i oddać się szaleństwu.

background image

1 4 6 • BYŁO IM PISANE...

- Cóż, to bez wątpienia bardzo romantyczna propozycja.

- Mógłbym to ubrać w piękne słówka - szepnął jej do

ucha - ale to by niczego nie zmieniło.

- A co to jest?
- Pożądanie. - Musnął ustami jej powieki, a ona wes­

tchnęła. - Chemia. Zwierzęcy magnetyzm. - Obwiódł palcem

linię jej nosa. - Seks, pożądanie. Damsko-męskie sprawy. -

Musnął ustami jej wargi. - Będzie nam dobrze razem, Sunny.

Spojrzał na nią. Światło księżyca tańczyło na jej ślicznej

twarzy. Coś nagle poruszyło się w jego duszy. I nie miało to

wiele wspólnego z chemią. To było znacznie głębsze uczucie.

- Zdaję sobie sprawę, że to wszystko może być dla cie­

bie nowe - odezwał się po chwili. - Potrzebujesz trochę cza­

su, żeby się przyzwyczaić do myśli, że idealnie do siebie

pasujemy.

Sunny z wysiłkiem otworzyła oczy i spojrzała mu w twarz.

- Mylisz się.

KU jej zaskoczeniu Clint obdarzył ją chłopięcym, pełnym

uroku uśmiechem.

- Co to za dobra wróżka, która ciągle się kłóci? Myślałem,

że będziesz spełniać każde moje życzenie.

- Powiedziałam ci, że to...

- Tak, tak, pamiętam, dżin. Ale gdzieś musi być jakaś

reguła, która nakazuje ci spełniać moje marzenia.

- Oczywiście,ale...

- Nie mam więcej pytań. - Clint z zadowoleniem skinął

głową i zaczął wchodzić po schodach na piętro. Objął Sunny

ramieniem w talii, więc nie miała innego wyboru, jak pójść

razem z nim.

- No to co, dasz mi to czy nie? - zapytał, kiedy doszli do

drzwi.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 4 7

- Co?! - Spojrzała na niego z przerażeniem. Nie, to nie­

możliwe, chyba nie o to mu chodziło...

- Klucz, kochanie, klucz - wyjaśnił, wyciągając rękę.

Czerwona ze wstydu, wyjęła klucz z zamszowej torebki

i podała Clintowi. Otworzył drzwi, a kiedy weszła do środka,

podał jej słój z pieniędzmi, który okazał się znacznie cięższy,

niż przypuszczała.

- Przy okazji, żeby nie zapomnieć, wiesz, o czym marzę?

- Tak?

- Marzę o tobie.

Całował ją niespiesznie, z czułością i finezją. Sunny stała

bezbronna, ściskając w rękach słój.

- Clint... - wymówiła jego imię drżącym głosem. Nerwy

miała napięte w oczekiwaniu na coś, co nie do końca rozumiała.

- Pomyliłaś się, kochanie - mruknął, odrywając na mo­

ment wargi od jej ust.

- Co do czego?

- Że utraciłaś swoją moc. Ponieważ mamy do czynienia

z czymś pozaziemskim, Sunny. - Pocałował ją raz, drugi

i trzeci. Po każdym pocałunku serce biło mu coraz szybciej.

- Po prostu z magią.

Bolało go całe ciało i kręciło mu się w głowie. Wiedział, że

jeśli nie wyjdzie teraz, będzie zgubiony. Z gorzką ironią po­

myślał, że tak czy inaczej był już zgubiony. Ale jeśli wpadł, to

chciał być pewny, że nie sam.

- Dobranoc, kochanie - cofnął się i z satysfakcją zauwa­

żył ogień pożądania w jej oczach. - Będziesz o mnie śniła.

A on będzie marzył o niej. Tak jak to robił od momentu,

w którym się zjawiła.

Sunny patrzyła na niego w milczeniu. Nie była w stanie nic

powiedzieć. Ani nawet myśleć.

background image

1 4 8 • BYŁO IM PISANE...

Zadowolony, a zarazem zawiedziony, Clint obdarzył ją

ostatnim pocałunkiem i delikatnie wepchnął do pokoju.

- Zamknij drzwi na dwie zasuwy - poradził. - To nie jest

najbezpieczniejsza okolica.

Sunny zakręciło się w głowie.

- Zamknij drzwi, Sunny - powiedziała do siebie.

Machinalnym ruchem przełożyła słój pod pachę i zrobiła

to, co jej Clint polecił.

- Grzeczna dziewczynka. Miłych snów, kochanie.

Gwiżdżąc przeszedł kilka metrów do drzwi swojego pokoju,

a Sunny została sama, zdezorientowana i do bólu rozpalona.

background image

ROZDZIAŁ

11

Pikantny aromat pieczonego mięsa mieszał się z zapa­

chami słomy i nawozu. Zawodnicy z założonymi na dżinsy

ochraniaczami ze skóry, oparci o płot, rozglądali się dokoła.

Jakiś kowboj siedział na beli siana, żując tytoń i patrzył

przed siebie nie widzącym wzrokiem. Prawdopodobnie pla­

nował w myślach osmiosekundowy bieg, w którym miał

wziąć udział. Inni wcierali sadło w siodła, ćwiczyli rzut las­

sem, polerowali klamry przy pasach albo szukali ustronnego

miejsca na modlitwę.

Małe dziewczynki kręciły się między przyczepami, a chło­

pcy w za dużych kapeluszach dumnie kroczyli dookoła areny,

bawiąc się dziecięcymi lassami i marząc o dniu, w którym

sami będą mogli wziąć udział w zawodach, tak jak dzisiaj ich

ojcowie, a niegdyś dziadkowie.

Żony, narzeczone i sympatie siedziały na ogrodzeniach lub

na trybunie. Piły piwo z butelek lub pepsi z puszek i pojadały

z papierowych talerzyków trzymanych na kolanach. Niektóre

śledziły poczynania dzieci, które, jak to dzieci na rodeo, pró­

bowały się wymknąć spod opieki, żeby obejrzeć konie.

Zespół muzyczny z Tucson zabawiał zgromadzonych sta­

rymi przebojami country.

background image

1 5 0 • BYŁO IM PISANE,.,

Sunny była urzeczona egzotyką tego miejsca.

- To cudowne - powiedziała do Dory, kiedy zaczęło się

uroczyste otwarcie. Pokaz jeździecki wywołał oklaski i trzask

fleszy.

Gdy wciągnięto amerykańską flagę, publiczność powstała,

aby odśpiewać hymn narodowy. Wszyscy kowboje, nawet ci

przygotowujący się do startu, stanęli na baczność i zdjęli ka­

pelusze.

Dzień mijał szybko. Rozegrano już zawody w jeździe na

oklep i z siodłem na półdzikich koniach, rzut lassem, zapasy

z byczkami. Kobiety z szybkością błyskawicy ścigały się kon­

no wokół beczek, a klowni nie tylko rozśmieszali publicz­

ność, ale często ryzykowali życie, odwracając uwagę roz­

wścieczonego byka od jeźdźca, który spadł z konia.

Sunny serce zamarło z przerażenia, gdy zobaczyła, jak

Clint wspina się po barierce, by usiąść okrakiem na muskular­

nym grzbiecie wysokiego, ciemnego konia, zwanego Despe-

rado. Gdy tylko zwierzę poczuło dodatkowe obciążenie, za­

częło dziko wierzgać, tak że stojący przy bramce kowboje

rozpierzchli się w mgnieniu oka.

- Nie mogę na to patrzeć - jęknęła, kryjąc twarz w dło­

niach. - Mam przeczucie, że stanie mu się coś złego.

Kilka godzin wcześniej młody jeździec z plemienia Nava-

ho spadł z konia, uderzając się w głowę. Kiedy sanitariusze

znosili go z areny, na trybunach zapanowało poruszenie.

I chociaż później spiker poinformował tłum, że kowboj czuje

się dobrze, Sunny wiedziała, że skutki takiego upadku mogły

być tragiczne.

- Clint wie, co robi - zapewniała ją Dora. - Nie denerwuj

się. Spokojnie wyrobi swoje osiem sekund.

- Ale w programie jest napisane, że Desperado to jeden

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 5 1

z najdzikszych koni. W zeszłym roku nikomu nie udało się go

ujarzmić.

- To tylko przemawia na korzyść Clinta. Wszystko przeli­

cza się tu na punkty. Wyszkolenie i zręczność nic nie znaczą,

jeśli nie dostanie się odpowiednio dzikiego konia. Clint miał

szczęście, że go wylosował.

Sunny stwierdziła, że na rodeo słowo szczęście musiało

znaczyć coś zupełnie innego. Z przerażeniem patrzyła, jak

wierzgający koń przyciska łokieć Clinta do żelaznego ogro­

dzenia. Kilka sekund później bramka otworzyła się i szamo­

czący się mustang wyskoczył jak z procy na arenę.

To było najdłuższe osiem sekund w życiu Sunny. Wierzga­

jący dziko Desperado robił wszystko, żeby zrzucić Clinta na

ziemię, a Clint - by pozostać na jego grzbiecie. Sunny patrzy­

ła na arenę z najwyższym niepokojem i jednym uchem słucha­

ła wyjaśnień Dory, że Clint musi mieć rękę uniesioną w górę,

a ostrogi skierowane ku głowie wierzchowca, co pobudzało

konia do jeszcze dzikszych podskoków.

Wreszcie, kiedy Sunny myślała, że dłużej już tego nie

zniesie, zabrzmiał róg, ogłaszając koniec jazdy. Clint z pomo­

cą wyszkolonego kowboja zeskoczył z grzbietu mustanga

i stanął na ziemi.

- Dziewięćdziesiąt sześć - powtórzyła Dora za spikerem,

który podał punktację. - Jeżeli jutro mu się powiedzie, nikt go

nie wyprzedzi.

Sunny nie dbała o punkty. Ważne było tylko to, że Clint

wyszedł z tego zdrowy i cały. Potem przypomniała sobie o je­

go stłuczonej ręce i poszła sprawdzić, czy na pewno wszystko

jest w porządku.

Zastała go z Charmayne Hunter, która głaskała go po poli­

czku i wręcz pożerała wzrokiem.

background image

1 5 2 • BYŁO IM PISANE...

Sunny przypomniała sobie, że sama uznała tę kobietę za

najbardziej odpowiednią dla Clinta, więc powinna właściwie

być zadowolona, że wszystko idzie według jej planu. Właśnie

zamierzała się wycofać i wrócić na trybuny, gdy dostrzegł ją

Clint.

Powiedział do Charmayne coś, czego Sunny nie usłyszała,

(ileż dałaby za to, żeby móc czytać z warg) i ruszył w jej

stronę.

- No i co? - zapytał z uśmiechem. - Jak ci się podobało?

- Przed czy po tym, jak dostałam zawału?

Clint zaśmiał się. Dawno już nie czuł się tak wspaniale.

- Rodeo nie jest rozrywką dla ludzi o słabych nerwach.

- Nie mówmy o oglądaniu. Jak to jest, kiedy się w nim

uczestniczy?

- Ach, to znacznie prostsze. Przez cały czas człowiek

myśli tylko o jednym - żeby się nie skompromitować, spada­

jąc na tyłek, nie ma więc nawet miejsca na strach.

Sunny z niedowierzaniem pokręciła głową.

- Skłamałbym mówiąc, że nie ssało mnie w żołądku, kie­

dy siadałem na tego mustanga - przyznał. - Ale na tym polega

rodeo. Dać koniowi albo bykowi szansę. A potem pokazać

mu, że nie jest dość twardy, żeby cię pokonać.

- Już samo to, że w ogóle rozważasz możliwość jazdy na

wściekłym zwierzęciu, dowodzi, że jesteś szalony.

- I na tym polega całe piękno tego sportu - roześmiał się

Clint.

- Gdzie tu sens, gdzie logika?

- Jestem szalony. - Musnął wargami jej usta. - I ty też

jesteś szalona. Co oznacza, że jesteśmy stworzeni dla siebie.

- Ciągle ci mówię.

- Tak, tak, wiem. Nie jesteś dla mnie właściwą kobietą.

background image

BYŁ01M PISANE... • 1 5 3

- Tak.

- A ja ci mówię, że się mylisz, słonko. I zanim ten

weekend się skończy, udowodnię ci to.

- To niemożliwe.
Mogła się mylić co do Kleopatry i Antoniusza. Połączenie

Hatfielda z McCoy też było absolutną porażką, podobnie jak

księcia Walii z ową młodą i nieśmiałą przedszkolanką. Tym

razem Sunny wybrała ostrożnie, posługując się raczej logiką

i komputerem niż sercem.

- Oczywiście, że to możliwe. - Chwycił Sunny za rękę.

- Nie zapominaj, że mówisz do faceta, który jako jedyny

w tym roku utrzymał się na Desperado przez osiem sekund.

- To powiedziawszy, ruszył przed siebie.

- Dokąd idziemy?
- Do namiotu medycznego.

Przypomniała sobie, po co właściwie go szukała. Dopiero

teraz zauważyła czerwoną plamę na jego rękawie.

- Jesteś ranny!

- To nic poważnego. Wystarczy kilka szwów - zapewnił

Clint. - Sądzę, że warto by to zszyć, zanim zacznie się konku­

rencja jazdy na bykach. Stary Frankenstein jest dosyć złośli­

wy. Po co drażnić go zapachem świeżej krwi?

- Frankenstein? - przeraziła się Sunny. - Wylosowałeś by­

ka imieniem Frankenstein?

- Tak. To prawdziwa bestia. - Z wyższością uśmiechnął

się Clint. - Mam szczęście, co?

Clint ukończył konkurencję jazdy na bykach bez jednego

zadraśnięcia. Sunny starała się nie myśleć o następnym dniu,

kiedy znowu będzie musiał prawie leżeć na cielsku potencjal­

nego, rozwścieczonego zabójcy. Już raz musiała oglądać, jak

byk ubódł w bok bezbronnego kowboja z Utah.

background image

1 5 4 • BYŁO IM PISANE...

Ale nie zamierzała się teraz martwić. Pragnąc cieszyć się

towarzystwem mężczyzny, którego kocha, wybrała się z Clin-

tem, Dorą i Roosterem do saloonu Boot Hill, gdzie zbierano

się, żeby utopić w whisky porażkę albo oblać sukces. Kowbo­

je byli umyci, ogoleni i przebrani w czyste stroje, które nie

śmierdziały końmi, kurzem i potem. Chociaż wiele kobiet

było wciąż w spodniach, większość zdążyła się przebrać

w dżinsowe lub plisowane spódniczki, które w tańcu wirowa­

ły im wokół nóg.

- To rozumiem, to jest życie - powiedział Rooster, spoglą­

dając na pary szalejące na parkiecie. - Dzień na rodeo, a po­

tem trochę picia, trochę tańców, a na koniec trochę miłości...

- Strasznie jesteś pewny siebie, kowboju - zauważyła

Dora.

- To nieprawda, kwiatuszku - ripostował Rooster. - Je­

stem za to cholernie pewny ciebie.

- Jak będziesz tak dalej mówić, poszukam sobie jakiegoś

młodziaka, z którym spędzę noc aż do świtu.

- Nie wyszłoby ci to na dobre - roześmiał się Rooster.

- Nie wierzysz, że mogłabym zdobyć któregoś z tych

kowbojów? - Dora rzuciła mu wyzywające spojrzenie. - Nie­

którzy mężczyźni lubią kobiety, które wiedzą, co robią.

- Wszyscy mężczyźni lubią kobiety, które wiedzą, co ro­

bią - zgodził się, cedząc słowa, co bardzo spodobało się Sun­

ny. - Nie mam wątpliwości, że gdybyś rozgłosiła wszem i wo­

bec, że jesteś chętna, miałabyś wokół siebie pełno tych mło­

dych byczków. Ale nie wyszłoby ci to na dobre, boja poszedł­

bym za tobą. I sprowadziłbym cię z powrotem do domu, gdzie

jest twoje miejsce, razem z tym starym, bezrobotnym kowbo­

jem, który nie miałby po co wstawać rano z łóżka, gdyby cię

tam nie było.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 5 5

- Cholera, Roosterze 0'Neal - powiedziała Dora. - Jeżeli

zaraz nie przestaniesz, chyba się rozpłaczę.

- Tak sobie tylko pomyślałem, że powinienem powiedzieć

ci, co czuję. Przyszło mi dzisiaj do głowy, że przez wszystkie

te kłopoty, z którymi się borykamy, zrobiłem się ostatnio tro­

chę zgryźliwy, postanowiłem więc coś zmienić, zanim mnie

opuścisz.

- Nigdy w życiu, ty stary ośle! - Dora położyła dłoń na

jego pomarszczonym policzku. - Jesteś na mnie skazany, bo

według moich zasad „na dobre i złe" oznacza na zawsze.

- No, na pewno mieliśmy już dość złego ostatnimi czasy.

- Czyli wkrótce musi nastąpić zmiana na lepsze.

Clint i Sunny wymienili znaczące spojrzenia.

- Może zatańczymy?

- Nie wiem... - Sunny zwątpiła nagle w swoje umiejętno­

ści taneczne.

- Nie zwracajcie na nas uwagi - powiedział Rooster. -

Czasami, nawet gdy jest się żonatym, trzeba sobie przypomi­

nać o najważniejszych sprawach. Myślę, że sami się o tym

kiedyś przekonacie.

- Mogę o coś zapytać? - szybko wtrąciła Sunny,-żeby

zmienić temat.

Rooster dał znak kelnerce, że chce zamówić następną ko­

lejkę.

- No pewnie.

- Wczoraj późną nocą oglądałam film w telewizji...

- Nie mogłaś zasnąć? - zapytała Dora ze współczuciem.

- Nie. W każdym razie, film był o kilku ludziach z mia­

sta, którzy pojechali na ranczo, żeby wziąć udział w spędzie

bydła.

- „Cwaniaczki z miasta" - powiedziała Dora.

background image

1 5 6 • BYŁO IM PISANE...

- To właśnie ten film - skinęła głową Sunny.

- Jack Palance to jedyny atut tego filmu.

- No, nie wiem - zaoponowała Dora. - Billy Cristal też

był znakomity. I to było takie wzruszające, kiedy pomógł

przyjść na świat cielaczkowi.

- Nie ma nic słodkiego w przyjmowaniu mokrego, za­

krwawionego cielaka. A jak to było z zabraniem tego zwierzę­

cia do domu? - Rooster spojrzał na Clinta. - Słyszałeś, żeby

ktoś kiedyś zabrał krowę do Nowego Jorku?

- Nie, chyba że pokrojoną na cieniutkie steki.
- Zastanawiałam się - znowu zaczęła Sunny, zdecydowa­

na dojść do sedna - czy to jest możliwe.

Rooster popatrzył na nią ze zdumieniem.

- Żeby zabrać krowę do miasta? Już ci mówiliśmy...

- Nie, ja mówiłam o pędzeniu bydła. Czy to możliwe,

żeby ludzie płacili ci za to, że pracują u ciebie na ranczu?

- Pewnie - odpowiedział Rooster. - Coraz więcej rancze-

rów się na to przestawia. Dawniej mieszczuchy lubiły chodzić

i przyglądać się kowbojom przy pracy. Po jakimś czasie samo

oglądanie przestało im wystarczać. Obecnie nawet lekarze,

maklerzy i agenci ubezpieczeniowi obcierają sobie tyłki na

twardych siodłach, śpią na ziemi, słuchając wycia kojotów,

i próbują pędzić bydło.

- Film był bardzo ciekawy - powiedziała Sunny i zwróci­

ła się do Clinta: - Zastanawiałam się, dlaczego nie zrobisz

czegoś takiego na swoim ranczu.

- Bo nie mam najmniejszej ochoty pilnować rozwydrzo­

nych żółtodziobów. - Clint był naprawdę przerażony. - Sun­

ny, to był tylko film, a nie prawdziwe życie.

- Ale Rooster powiedział...

- Nie obchodzi mnie, co powiedział Rooster. - Clint ze

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 5 7

stukiem odstawił na stół butelkę. - Prowadzę ranczo. Nie

mam czasu na dopieszczanie jakichś biznesmenów czy gwiaz­

dek filmowych. Gdybym chciał zarabiać na turystyce, obsiał­

bym trawą pastwiska, nauczył się nosić kije i otworzyłbym

pole golfowe.

- Żebyś wiedział - zadumał się Rooster - to wcale nie jest

taki zły pomysł.

- Co ty wypiłeś? - Clint z niedowierzaniem spojrzał na

przyjaciela. - To idiotyczny pomysł!

- Teraz wielu ranczerów otwiera nowy interes - powie­

dział Rooster. - Zawsze to lepsze niż stracić ranczo.

- Albo zamienić je w pastwisko dla emu - dodała Dora.

- Clint, myślę, że powinieneś rozważyć pomysł Sunny.

- Nie ma mowy! - oburzył się Clint. - Poza tym, do te­

go typu operacji potrzebny jest człowiek mający doświad­

czenie w pracy z bydłem i lubiący kontakty z ludźmi. A ża­

den z moich robotników sezonowych nie spełnia tych wy­

magań.

- Rooster je spełnia - powiedziała Sunny.

Stary kowboj odpowiedział jej wesołym uśmiechem.

- Zastanawiałem się, czy pomyślisz o tym, czy będę mu­

siał nominować się sam.

- Pozostaje jeszcze kwestia finansowa - upierał się Clint.

- Trzeba się ubezpieczyć, na wypadek gdyby jakiś znany uro­

log złamał sobie rękę, spadając z konia, albo gdyby jakiemuś

nadętemu gwiazdorowi seriali udającemu kowboja krowa na­

depnęła na nogę. Kolejna sprawa to dodatkowe wydatki, jak

łóżka, namioty, jedzenie i...

- Ktoś mógłby przygotować plan finansowy - powiedzia­

ła Sunny.

- Księgowi dużo kosztują. Podobnie jak prawnicy. Ostat-

background image

1 5 8 • BYŁO IM PISANE...

ni, którego musiałem wynająć do wyjaśnienia problemów

podatkowych, kosztował więcej niż mój weterynarz.

- Ja ci to zrobię za darmo.

- Ty! - Clint wytrzeszczył oczy. - Jeśli dobrze pamiętam,

zatrudniłem cię jako gospodynię. Nie przypominam sobie,

żebyś mówiła, że jesteś kwalifikowaną księgową.

- Właściwie nie jestem. Ale mam talent do biznesu...

- Sądziłem, że masz talent kulinarny.
- Moje umiejętności rachunkowe są równie dobre. Prawdę

mówiąc, nawet lepsze.

- No proszę - pochwalił Rooster - śliczna jak nowy colt

i jeszcze do tego wykształcona. Pilnuj jej jak oka w głowie,

Clint, bo ci ucieknie.

Clint rzucił Sunny powłóczyste spojrzenie.

- Chyba powinniśmy porozmawiać - powiedział w końcu.

- Jak sobie życzysz - uśmiechnęła się.

- Taka mądra kobieta powinna dobrze wiedzieć, czego

mężczyzna może sobie życzyć.

Rooster gwizdnął przeciągle, Dora wybuchnęła śmiechem,

a Sunny oblała się rumieńcem. Nim zdążyła się odciąć, do

stolika podszedł młody człowiek o spuchniętej, sinoczerwo-

nej twarzy.

- Clint? - zaczął, wyraźnie zażenowany. Dłonie wcisnął

do kieszeni i spuścił wzrok.

- Co mogę dla ciebie zrobić, Ropę?

- Hmm, czy mógłbym porozmawiać z tobą na boku?

- Muszę ci powiedzieć, Ropę - wycedził Clint - że mia­

łem właśnie zatańczyć z moją kobietą.

Młody kowboj spojrzał na Sunny.

- Przepraszam panią.

- Nie przejmuj się... Ropę, nieprawdaż? - odparła Sunny.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 5 9

- Tak, proszę pani. Mój tata nazwał mnie tak w nadziei, że

jak dorosnę, będę miał więcej rozumu niż on i zajmę się rzuca­

niem lassa, a nie jazdą na bykach.

- Dużo dzisiaj nie pojeździłeś - stwierdził ze śmiechem

Rooster. - Za to fruwałeś całkiem nieźle. Ale nie polecałbym

ci kolejnego lądowania na twojej pięknej facjacie.

Ropę spuścił głowę z zażenowania.

- Więc, przepraszam Clint, że ci przeszkodziłem...

- Och, Ropę, przecież to żarty.

Wstał od stołu.

- Zaraz wracam - powiedział do Sunny. Następnie, na

wypadek gdyby ktoś miał wątpliwości, do kogo ona należy,

chwycił ją za podbródek i pocałował tak szybko, że nawet nie

zdążyła zareagować.

- Biedny Ropę - powiedziała Dora, kiedy obaj mężczyźni

wyszli z lokalu. - Jeżeli jutro będzie tak kulał, nie wsiądzie na

byka.

Sunny przypomniała sobie, dlaczego ten kowboj wydał jej

się znajomy. Startował przed Clintem i spadł zaraz po tym, jak

byk wyskoczył z bramki.

- Nie rozumiem, jak ktoś o zdrowych zmysłach może ro­

bić coś takiego.

- A czy kowboje w ogóle są przy zdrowych zmysłach?

- zapytał Roooster. - Początkowo trenowali w ten sposób

umiejętności niezbędne do podboju nowych terenów. Siłą

rzeczy musiało się wytworzyć lekkie współzawodnictwo.

- Lekkie?!

- Wiesz, co powiedział Duke? - zapytał Rooster, marsz­

cząc brwi. - Mężczyzna ma robić to, co do niego należy.

Sunny pomyślała, że to najidiotyczniejszy powód, by ryzy­

kować życie, o jakim kiedykolwiek słyszała.

background image

1 6 0 • BYŁO IM PISANE...

- Jaki Duke?

- Nie wiesz, kto to był Duke? - Rooster spojrzał na nią

z niedowierzaniem.

- John Wayne - wyjaśniła Dora. - Był sławny na długo

przedtem, zanim ty się urodziłaś, słoneczko.

- Tak czy inaczej, powinna o nim słyszeć - burknął zgor­

szony Rooster.

- Może dziewczyna ma ważniejsze rzeczy do roboty niż

siedzieć przed telewizorem i oglądać stare filmy. Może woli

myśleć, jak odbudować finanse Clinta i zatrudnić cię na jego

ranczu.

- Przepraszam, Sunny. Nie chciałem cię obrazić. Twój

pomysł jest naprawdę dobry.

- Dziękuję, Rooster. Wcale się nie gniewam. - Sunny

zerknęła w stronę drzwi, zastanawiając się, co za sprawę do

Clinta miał Ropę. - Oby Clint też tak myślał.

- Na pewno zmieni zdanie - pocieszyła ją Dora.

- Nie mogę sobie wyobrazić, żeby jakikolwiek facet był

w stanie ci odmówić, Sunny - dodał Rooster.

- Kiedy Rooster ma rację, to znaczy, że ma rację - stwier­

dziła Dora. - Będziesz musiała popracować nad Clintem.

Właśnie miała powiedzieć, że to jest jej zadaniem, kiedy

drzwi otworzyły się i Clint powrócił na salę. Nie zdążył dojść

do stolika, bo na drodze stanęła mu Charmayne.

- Spójrz tylko na tę dziewczynę - powiedziała Dora. - Ma

forsy jak lodu.

Charmayne chwyciła Clinta za rękę i zaciągnęła na parkiet.

- Świetnie jeździ konno - mruknęła obojętnie Sunny, ale

nie udało jej się oszukać Dory.

- Nie przejmuj się Charmayne - pocieszyła Dora. - Jeżeli

nawet coś było między nimi, skończyło się wiele lat temu.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 6 1

- Ta dziewczyna to już przeszłość - dodał Rooster.

- Ale byłaby dobrą partią dla Clinta - zasugerowała Sun­

ny. - Mają tyle wspólnego, a jej pieniądze poprawiłyby finan­

se rancza i...

- Clint to poważny facet - wpadł jej w słowo Rooster -

i całkiem niegłupi. Gdyby uważał Channayne za odpowiednią

partnerkę, dawno by się z nią ożenił.

- Pewnie nie zrobił tego, bo kochał Laurę Swann - stwier­

dziła Sunny, patrząc na tańczącą parę.

- Czasami trudno zapomnieć o pierwszej miłości, ale mą­

dra dziewczyna woli być ostatnią miłością niż pierwszą -

stwierdziła filozoficznie Dora.

- Aleja nie jestem... - zaczęła Sunny.

- To proste jak drut - przerwała jej Dora. - Uważamy

z Roosterem, że to po prostu cudowne.

- Od lat nie wdziałem Clinta w tak świetnej formie - po­

twierdził Rooster.

' - Nawet kiedy był z Laurą?

- Laura była wspaniałą kobietą. Inteligentna, piękna, słod­

ka. Ale z tego, co widzieliśmy, Clint miał więcej kłopotów niż

radości z tego związku. - Dora chwyciła Sunny za rękę. -

Każdy ci powie, że jesteś jakby stworzona dla niego..

- Ale ja nie jestem...
- Nie przejmuj się. Większość mężczyzn na początku się

opiera - znowu wtrąciła się Dora, zanim Sunny zdążyła jej

wytłumaczyć, że nie jest właściwą kobietą dla Clinta. - Mu­

sisz dalej próbować.

- Jeżeli chce się wygrać, trzeba się podnosić po każdym

upadku. - Rooster zaprezentował jedną ze swoich złotych myśli.

- Wystarczy już tych kowbojskich mądrości, Roosterze

0'Neal.

background image

1 6 2 • BYŁO IM PISANE...

Sunny roześmiała się i znowu spojrzała na parkiet. Chociaż

piosenka się skończyła, Charmayne i Clint wciąż stali na środ­

ku i rozmawiali.

- Dobrze wyglądają razem - stwierdziła. Nikt nie może

zaprzeczyć, że dobrała atrakcyjną parę.

- Dobry wygląd zawsze był najważniejszy dla Charmayne

- burknęła Dora. - Jak większość zakochanych w sobie osób,

jest tylko pięknym opakowaniem, pustym w środku.

- Ta dziewczyna nie ma zbyt głębokich uczuć - zgodził

•się Rooster. - Ale ładnie wypełnia parę dżinsów.

Niestety, Charmayne ładnie wypełnia wszystko, pomyślała

Sunny, porównując swoje smukłe ciało z jej ponętnymi kształta­

mi. Nagle Charmayne odwróciła się od Clinta, chwyciła Ropę'a,

który właśnie przechodził obok, i zaczęła z nim tańczyć.

Clint wrócił na miejsce i usiadł obok Sunny.
- Miałem cię poprosić do tańca, ale pomyślałem sobie, że

pewnie wolisz poczekać na coś wolniejszego.

- Wydawało mi się, że miałeś już partnerkę - kąśliwie

zauważyła Sunny.

Dora zachichotała. Rooster cicho gwizdnął. Clint tylko

zmarszczył brwi i spojrzał na Sunny.

- Czego chciał Ropę? - zapytał Rooster.
- Kilku lekcji jazdy na bykach. - Clint nie spuszczał wzro­

ku z Sunny.

- Zgodziłeś się?

- Czemu nie. To zależy, ile mi zaoferuje.

- Niezły pomysł, trenowanie konkurencji - stwierdził iro­

nicznie Rooster.

- Dzisiaj, podczas tych ośmiu sekund, zrozumiałem, że

robię się za stary na to, żeby sobie ciągle obijać kości - odparł

Clint, wciąż wpatrzony w Sunny.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 6 3

- Chodź! - Chwycił ją za rękę i wstał. - Dobranoc, Doro,

dobranoc, Rooster. Świetnie się bawiliśmy, ale robi się późno,

a Sunny ma za sobą męczący dzień. Zobaczymy się jutro rano.

- Wczesnym rankiem, na śniadaniu u Jaycee - z uśmie­

chem zgodził się Rooster.

Kiedy Clint i Sunny wyszli z saloonu, Dora zwróciła się do

męża:

- Sądzisz, że zdążą na śniadanie?

- Nie ma mowy - odparł z przekonaniem Rooster.

background image

ROZDZIAŁ

12

- Możesz mi powiedzieć, dokąd idziemy? - spytała Sunny.

- Już ci mówiłem, że mam ochotę zatańczyć.

- Przecież kapela gra w saloonie.

- Ale parkiet jest zbyt zatłoczony.
- Ach, to dlatego Charmayne tak się do ciebie kleiła.

Clint roześmiał się.

- Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że robisz się całkiem

dowcipna, kiedy jesteś zazdrosna?

- Nie jestem zazdrosna. Jestem po prostu dobrą obserwa-

torką.

- Skoro tak uważasz, kochanie - zgodził się Clint. - Nie

mam zamiaru kłócić się z tobą tej nocy.

Sunny spodziewała się, że Clint będzie chciał pójść do jej

pokoju, ale on niespodziewanie zatrzymał się przy swojej

ciężarówce i wyciągnął z kieszeni kluczyki.

- Co teraz?

- Odrobinę cierpliwości. - Włączył radio i zaczął zmie­

niać stacje, aż nastawił rozgłośnię nadającą romantyczną bal­

ladę Vince'a Gilla - Otóż to.

Odwrócił się i wziął ją w ramiona.

- Czy tak nie jest miło?

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 6 5

Chociaż czuła, że igra z ogniem, musiała przyznać, że jest

cudownie. Noc robiła się chłodna, aleją przepełniało rozkosz­

ne ciepło. Niebo było bezchmurne jak poprzedniej nocy,

w górze świecił księżyc.

- Jest bardzo miło. - Sunny czuła się prawie jak'w niebie.

Kiedy Clint przytulił ją, oparła policzek o jego pierś. Przy­

ciągnął ją jeszcze bliżej.

- Ślicznie pachniesz. - Przycisnął usta do jej głowy, wciąż

kołysząc się w rytm muzyki. - Co to za perfumy?

Pomyślał, że w drodze do domu zatrzyma się w Phoenix

i kupi ich zapas na całe życie.

- Nie używam perfum.
- Naprawdę?

- Tak - odparła ledwo dosłyszalnym szeptem.

- Oczywiście zdajesz sobie sprawę, co to znaczy? - zapy­

tał i zrezygnowany potrząsnął głową.

- Co?

- Że jesteśmy w poważnych tarapatach, Sunny.

- Wiem.
Patrząc jej w oczy, przesunął dłoń w dół jej pleców.

- Pragnę się z tobą kochać tej nocy. I marzę o tym, żebyś ty

też tego chciała.

Co się z nią działo? Zakręciło jej się w głowie.

- Chcę, ale...

- Nie. - Położył palec na jej ustach. - Żadnych ale. Nie

chcę słuchać tych bzdur, że nie jesteś dla mnie właściwą

kobietą. Miałem już trochę kobiet i uwierz mi, Sunny, wiem,

co mówię. Nigdy nie pragnąłem żadnej z tych kobiet bardziej

niż ciebie. - Zawahał się, a potem dotknął dłonią jej policzka.

-1 chcę też, żebyś zrozumiała, że to będzie znaczyło dla mnie

o wiele więcej niż zwykłe zaloty na sianie.

/

background image

1 6 6 • BYLO IM PISANE...

Nie powinna tego robić. To by nie tylko straszliwie skom­

plikowało jej sprawy, ale i utrudniło rozstanie z Clintem.

Z drugiej strony, ciężko jej było myśleć o pożegnaniu bez tej

jednej nocy w jego ramionach.

- Pokaż mi te cudowne rzeczy, które mi obiecałeś. - Jej

oczy lśniły w świetle księżyca. - Zabierz mnie do tych ma­

gicznych miejsc, których nawet nie potrafię sobie wyobra­

zić. - Jej głos był gardłowy, a smukłym ciałem wstrząsały

dreszcze.

- Och, kochanie - powiedział, przytulając ją mocniej -

zrobię wszystko, co w mojej mocy.

Gdy później wspominała tę noc, nie mogła sobie przypo­

mnieć, ani kiedy Clint wyłączył radio, ani kiedy poszli do jej

pokoju, ani które z nich otworzyło drzwi.

Ale wszystko to musiało się wydarzyć naprawdę, ponieważ

zapamiętała, że stała przy podwójnym łóżku, zdenerwowana

jak nigdy w życiu.

- Jesteś taka piękna.

Na jej prośbę zgasił lampę w kształcie kowbojskiego buta,

uchylił za to kotary, by wpuścić do pokoju srebrny blask

księżyca. Przesunął delikatnie dłońmi po jej ramionach.

- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spot­

kałem.

Pewnie przesadzał, ale zrobiło jej się bardzo przyjemnie.

- Czy ci już mówiłem, że jesteś wspaniale ubrana?

Raz jeszcze Sunny przekonała się, że Andromeda wyczaro­

wała jej stroje z wielkim wyczuciem.

- Chyba wspomniałeś coś o tym, odwożąc mnie z rodeo.

- Ale teraz wydaje mi się, że masz na sobie trochę za dużo

rzeczy.

Z zadziwiającą zręcznością uwalniał perłowe guziki jej

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 6 7

bluzki z pętelek, całując każdy centymetr odsłoniętego ciała.

Kiedy doszedł do talii, wyciągnął jej bluzkę ze spodni i rzucił

na podłogę.

- Podoba ci się to? - mruknął, całując ją w szyję.
- Och, tak - westchnęła.

- Cieszę się. - Jego wargi zsunęły się na obojczyk Sunny.

- A co powiesz na to?

Dotknął czubka jej piersi, a kiedy nie odpowiadała, ujął jej

podbródek, zmuszając, żeby otworzyła oczy.

- Powiedz mi, czego chcesz, Sunny.
- Chcę ciebie.

- Cóż, kochanie, je też ciebie chcę. Ale widzisz, jest jesz­

cze wiele pomniejszych rzeczy. Więc pomyślałem sobie, że

będę się posuwał krok po kroku, a ty dasz mi znać, czy podoba

ci się to, co robię.

Sunny nie mogła sobie nawet wyobrazić, żeby coś, co on

robił, mogło jej się nie podobać.

- To było przyjemne - powiedziała uspokojona, że nie do­

strzegł jej zażenowania. - Bardzo przyjemne.

- Miło mi to słyszeć. Bo ja też uważam, że to było bardzo

przyjemne.

By podkreślić swoje słowa, nachylił się i namiętnie pocało­

wał Sunny.

- Och, tak - westchnęła, rozgrzana żarem jego ust. Nagle

Clint odsunął się. Sunny zadrżała.

- Clint?
- Twoja kolej - powiedział, a kiedy popatrzyła na niego

zdezorientowana, wyciągnął ręce nadgarstkami do góry. -

Zdejmij mi koszulę.

- Och. - Zdenerwowana Sunny zajęła się rękawami. -

Dlaczego masz trzy guziki przy mankiecie?

background image

1 6 8 • BYŁO IM PISANE...

- Sprzedawczyni powiedziała mi, że kobiety uwielbiają te

mankiety.

- Ale nie te, które próbują rozebrać swojego mężczyznę

- stwierdziła, kiedy udało jej się w końcu rozpiąć lewy

mankiet.

Swojego mężczyznę. Clint nie przypominał sobie, żeby

któraś z jego kobiet tak o nim powiedziała. Nawet Laura. Tej

nocy nie chciał o niej myśleć.

- Nie trzeba ci pomóc? - zapytał.

- Nie. - Przygryzła dolną wargę, nie mogąc sobie pora­

dzić z upartymi guzikami.

Nareszcie!

Clint był fascynującym mężczyzną, równie zachwycają­

cym jak kraina, którą wybrał na miejsce swojego zamieszka­

nia. Delikatnymi opuszkami dotknęła jego opalonego ciała

i odkryła, że płonie w nim taki sam ogień jak w niej.

Clint Garvey był wszystkim, o czym marzyła jako śmier-

telniczka. Niestety, nie mógł do niej należeć. Kiedy sobie to

uzmysłowiła, wstrząsnął nią zimny dreszcz. Cicho jęknęła.

- Sunny? - Chwycił ją za ramiona i lekko odsunął od sie­

bie. - Co się stało?

- Nic. - Powstrzymując z trudem łzy, uśmiechnęła się, ale

nie udało jej się go zwieść.

- Pragnę cię aż do utraty tchu, ale jeśli nie chcesz tego

robić...

- Nie. - Przerażona zasłoniła dłonią jego usta. - Chcę,

żebyś się ze mną kochał, bo to takie wspaniałe uczucie, gdy

mnie całujesz, dotykasz, kiedy na mnie patrzysz tak jak wtedy,

podczas tańca. I tak jak teraz.

Świadoma, że przyjdzie jej zapłacić jakąś cenę za złamanie

tylu reguł, ale zdecydowana zaryzykować wszystko dla tej

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 6 9

jednej, czarodziejskiej nocy, Sunny wspięła się na palce i po­

całowała Clinta w usta.

- Chcę się z tobą kochać. Jeśli tego nie zrobisz, oszaleję.

To właśnie chciał usłyszeć.
- Nie oszalejesz - powiedział, zapominając, że sam oskar­

żał ją o to, że jest szalona, kiedy opowiedziała mu historyjkę

o dobrej wróżce. Poprowadził ją w kierunku łóżka.

- Będę robił z tobą różne rzeczy. - Przyklęknął, żeby

zdjąć jej buty. - Cudowne, podniecające, wspaniałe rzeczy.

Pierwszy but uderzył o podłogę z cichym stukotem. Clint

ucałował stopę Sunny.

- A potem ty będziesz robiła ze mną zadziwiające, zachwy­

cające, cudowne rzeczy. - Drugi but podążył za pierwszym. Tym

razem Clint pocałov, ał jej kostkę, śląc gorące impulsy poprzez jej

ciało. - A następnie - podsunął w górę jej spódniczkę - będzie­

my robić wszystkie te magiczne rzeczy razem.

Napięcie rosło., Położył Sunny na poduszkach, a przyje­

mność wypełniła jej ciało niczym sen.

Kiedy skończył ją rozbierać, całując przy tym każdy kawa­

łek jej odsłoniętego ciała, zajął się zdejmowaniem własnego

ubrania. Robił to ze spokojem, co musiało oznaczać, że nie

wstydzi się swojej nagości.

A zresztą, czego miałby się wstydzić? Był naprawdę wspa­

niale zbudowany. Szczupły, lecz znakomicie umięśniony. Je­

go biodra i uda były mocne na skutek życia spędzonego

w siodle, a ręce silne od prowadzenia półtonowych zwierząt.

Tors, pozłacany słońcem Arizony, porastały gęste, czarne

włosy. Wzrok Sunny prześlizgnął się w dół, ciemnym szla­

kiem wiodącym od owłosionej piersi poprzez płaski brzuch,

aż ku splątanej gęstwinie w złączeniu ud. Serce zabiło jej tak

mocno, że zabrakło jej tchu.

background image

1 7 0 • BYŁO IM PISANE...

Kiedy znowu spojrzała mu w twarz, ze wstydem stwier­

dziła, że Clint był świadom tych oględzin. Spodziewała się

jakiejś kąśliwej uwagi, tymczasem przesunął rozpostartą dłoń

w dół brzucha i zacisnął palce wokół swojej oszałamiającej

męskości.

- To wszystko przez ciebie - szepnął. -1 dla ciebie.
- Tak? - Sunny wpatrywała się zafascynowana. Nie była

w stanie ruszyć się z miejsca.

Clint wyciągnął się obok niej, zanurzył ręce w jej włosy

i obdarzył ją długim, zachłannym pocałunkiem, który pozo­

stawił ich bez tchu.

Dłonie Clinta błądziły po jej ciele, odkrywając jego najtaj­

niejsze zakątki także przed nią samą.

Obsypywał pocałunkami jej twarz, szyję, piersi i brzuch,

aż wreszcie dotarł do źródła jej pragnienia. Jego wargi i język

wprawiały ją w stan nieopisanej rozkoszy. Wreszcie Sunny

krzyknęła, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz,

- To było cudowne - mruknęła, tuląc się do Clinta. - Na­

wet nie myślałam, że można się tak czuć.

- Och, jeszcze nie skończyliśmy, moje słoneczko - za­

pewnił ją.

Podniósł się, a Sunny z niepokojem zawołała:

- Clint...?

- Sekundkę, kochanie. - Z kieszeni dżinsów wyjął maleń­

ki pakiecik, otworzył go, a potem się zabezpieczył.

Sunny, zaciekawiona, pożerała go wzrokiem.

- Dobrze się przyjrzyj - powiedział z uśmiechem. - Na­

stępnym razem ty będziesz musiała to zrobić.

Położył się obok Sunny i spojrzał jej w oczy.

' - Nie bój się. - Pocałował ją. - Nie zrobię ci krzywdy.

Musisz mi zaufać.

background image

BYŁO IM PISANE...

• 171

- Ufam ci - zapewniła go z przejęciem. Zarzuciła mu ręce

na szyję i przycisnęła usta do pulsującej żyły nad jego oboj­

czykiem.

- Kocham cię - szepnęła, czując jego wilgotną skórę.

- Jesteś moja, Sunny. Powiedz to głośno. Muszę to usłyszeć.

Patrzyła na niego, zafascynowana jego dzikością. To był

ten sam mężczyzna, którego po raz pierwszy zobaczyła z bro­

nią w ręku. Jak mogła o tym zapomnieć? Skąd mogła wie­

dzieć, że niebezpieczeństwo tak bardzo podnieca?

- Jestem twoja - wyszeptała z wysiłkiem.

- Na zawsze - powiedział, patrząc na nią płonącym

wzrokiem.

- Na zawsze. - Kłamstwo wyrwało jej się z ust jak szloch.

A potem wbiła mu palce w ramiona i jeszcze wyżej się unios­

ła, otwierając przed nim swoje ciało, serce i duszę.

Połączyli się, a Clint mógłby przysiąc, że poczuł w tym

momencie zapach kwitnącej łąki. A potem porwał ich oboje

w wirującą ciemność, którą rządzi rozkosz, a czas nie ma

znaczenia.

Gdy dawał Sunny wszystko, co jej obiecał, biorąc w za­

mian wszystko, czego tak rozpaczliwie pragnął, nie istniało

żadne wczoraj. Ani jutro.

Była tylko ta jedna, zawieszona w czasie chwila.

Clint poczuł, że ciałem Sunny wstrząsnęły dreszcze, i do­

piero wtedy sam doznał spełnienia.

background image

ROZDZIAŁ

13

Patrząc na śpiącą Sunny, Clint zastanawiał się, co takiego

zrobił, że zasłużył na tę cudowną, nową szansę w życiu. Bo

choć było to sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, którego nig­

dy mu nie brakowało, zakochał się w kobiecie, która wtargnę­

ła w jego życie zaledwie kilka dni temu.

Właściwie nic o niej nie wiedział poza tym, że wspaniale

gotuje, smakuje niebiańsko i uśmiecha się tak ciepło i pro­

miennie jak letnie słońce. A skoro przysięgła mu, że nie uciek­

ła od męża, nie miał innego wyjścia, jak jej uwierzyć.

Teraz i tak nie miało to większego znaczenia. Należała do

niego. Cała i bez reszty. Przybyła znikąd i zastawiła na niego

pułapkę. Skradła mu serce, a ostatniej nocy znów mu je odda­

ła, cudownie uleczone. W zamian on uznał ją za swoją włas­

ność. Bo Sunny była jego własnością. I to na zawsze.

Po drugiej stronie ulicy rodeo budziło się do życia. W mo­

telu słychać było szum prysznica, odgłosy telewizora i gwar

ludzi za ścianą. Czy tego chciał, czy nie, zaczynał się nowy

dzień.

Poczuł przemożną pokusę, żeby dać sobie spokój z zawo­

dami i zostać w łóżku z Sunny.

Jakby czując jego spojrzenie, Sunny uniosła powieki.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 7 3

- Dzień dobry - szepnęła. Wstał już nowy dzień. Za chwi­

lę będzie zmuszona zmierzyć się z nieuniknionym.

- Dzień dobry pięknej pani.

Coś było nie tak. Clint widział to w jej oczach.

- Jak się czujesz?
- Dobrze - odpowiedziała skwapliwie. Prześcieradło zsu­

nęło jej się na biodra. Skrępowana światłem dnia, podciągnęła

je aż po samą szyję.

Clinta rozbawił ten nagły objaw pruderii. Przecież znał na

pamięć każdy centymetr tego pachnącego ciała.

Przesunął palcami po jej policzku.

- A tak naprawdę, jak się czujesz?

Jego delikatny dotyk, zamiast uspokoić, jeszcze bardziej ją

zdenerwował.

- Dobrze - powtórzyła.

Clint pociągnął prześcieradło w dół i zmarszczył brwi na

widok bladoniebieskich siniaków najej porcelanowej skórze.

- Skrzywdziłem cię.

- Ty byś nigdy mnie nie skrzywdził.

- Naumyślnie - nigdy - zapewnił ją.
Bojąc się spojrzeć mu w oczy, Sunny skierowała wzrok za

okno.

- Zaraz zacznie się pierwsza konkurencja.

- Mmm. - Skuszony kwiatowym zapachem, nachylił się

ku jej szyi. - Szczęśliwie dla nas nie startuję w pierwszej

konkurencji.

Jego wargi miały właściwości obezwładniające. Sunny za­

kręciło się w głowie.

- Patrzyłem na ciebie, jak spałaś - powiedział.

Czuła to. Nie pocieszył jej fakt, że nawiązała się pomiędzy

nimi telepatyczna więź.

background image

1 7 4 • BYŁO IM PISANE..,

- Chcesz wiedzieć, o czym wtedy myślałem?

- Że chrapię? - zapytała z nikłym uśmiechem.

- Żartujesz, słoneczko. - Minęło stanowczo za dużo cza­

su, odkąd całował ją po raz ostatni, więc nie wytrzymał i po­

całował ją w usta.

- Myślałem o tym, jak bardzo chciałbym spędzić ten dzień

z tobą w łóżku. Ale wtedy zdałem sobie sprawę, że możesz

być trochę zmęczona, więc mogę równie dobrze pójść na

rodeo, a następnie wrócę tu i spędzę z tobą kolejną, szaloną

noc. - Pogładził potargane włosy Sunny i uśmiechnął się do

niej. - Ale wtedy przyszło mi do głowy, żeby zadzwonić do

Mariah i poprosić ją, żeby zajęła się ranczem jeszcze przez

kilka dni, a my tymczasem zabawimy się w turystów.

Ujął ją za rękę i całował palec po palcu.

- W Tombstone trzeba koniecznie zobaczyć zagrodę O.K.

Corral, potem moglibyśmy pojechać do Tucson lub Phoenix

i za część mojej wygranej wynająć pokój w jednym z hoteli.

Może wystarczy nam nawet na apartament z jacuzzi i...

- Clint. - Sunny położyła wolną dłoń na jego nie ogolo­

nym policzku - Nie mogę.

Clint zesztywniał.

- Czego nie możesz? - Jego głos był spokojny, ale oczy

ciskały błyskawice.

- Nie mogę zabawić się z tobą w turystów.

- Oczywiście, że możesz. Nie musisz się martwić, że szef

nie da ci kilku dni urlopu - uśmiechnął się. - Słyszałem, że ten

facet szaleje za pewną śliczną panienką. Jeśli tylko dobrze

rozegrasz partię...

- Nie mogę. - Wysunęła się delikatnie z jego uścisku.

- Jeżeli wolisz wrócić od razu do Whiskey River...
- Tego też nie mogę zrobić.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 7 5

Cłint poczuł, że ogarnia go gniew.

- Może mi powiesz dlaczego?

Sunny wiedziała, że trudno będzie go opuścić. Nie była

jednak przygotowana na atak jego gniewu.

- Już ci mówiłam - wyjąkała, mnąc nerwowo róg prze­

ścieradła - Nie jestem dla ciebie właściwą kobietą.

Pochylił się do przodu, aż ich czoła prawie się zetknęły.

Wbił w nią wzrok, oddech miał rozpalony.

- Możesz być dobrą aktorką, kochanie, ale na pewno nie

jesteś aż tak dobra, żeby tak świetnie udawać ostatniej nocy.

- Ja nie udawałam. - Głos jej drżał. - Nie potrafiłabym

kłamać. Dobry związek opiera się nie tylko na seksie.

Clint patrzył na nią z niedowierzaniem.

- Ostatnia noc to był dla ciebie tylko seks? - zapytał gło­

sem, od którego przeszedł ją zimny dreszcz.

Skinęła głową, bliska płaczu. Nie mogła wydusić słowa.

Clint patrzył na nią w milczeniu przez długą chwilę. Chcia­

ła powiedzieć mu, co znaczyła dla niej ta ostatnia noc; zapew­

nić go, że nigdy, przenigdy nie zapomni tych magicznych

chwil; chciała krzyknąć, że go kocha i będzie kochać do końca

swoich dni. A jednak zacisnęła usta i odwróciła głowę.

- A niech cię cholera! - Po tym przekleństwie nastąpiły

inne, ostrzejsze, bardziej dosadne. Sunny widziała, jak Clint

zabiera swoje ubranie, a następnie usłyszała już tylko trzaś­

niecie drzwi.

Zapadła cisza. Sunny ukryła twarz w dłoniach i wreszcie

pozwoliła sobie na łzy.

Tak zastała ją Dora, skuloną na łóżku, bez sił.

- Przepraszam, że tak wchodzę - powiedziała ostrożnie

Dora - ale kiedy nie odpowiedziałaś na pukanie, pomyślałam,

że mogłaś upaść w łazience albo... - Głos jej się załamał.

background image

1 7 6 • BYŁO 1M PISANE...

- Kogo właściwie próbuję oszukać? Martwiłam się o ciebie

i przyszłam zobaczyć, czy wszystko w porządku.

- Nic mi nie jest - wymamrotała Sunny w poduszkę, którą

trzymała przy twarzy. Poduszka wciąż pachniała Clintem.
- Dlaczego się o mnie martwiłaś?

- Clint wygląda tak, jakby Desperado przez całą noc de­

ptał mu po sercu.

- To nie z powodu tej nocy. - Sunny westchnęła i zamknę­

ła oczy, przywołując w myślach cudowne chwile. - Noc była

wspaniała.

- Rozumiem. - Nie czekając na zaproszenie, Dora usiadła

na łóżku i pogłaskała Sunny po głowie. - Czasami te moral-

niaki bywają krępujące.

- To jest gorzej niż krępujące.

- Tak, zauważyłam to, patrząc na Clinta. Wiesz, kochanie,

chociaż nie cierpię mówić jak Rooster, poskromienie mężczy­

zny bardzo przypomina poskramianie konia. Musisz do niego

podejść spokojnie i nie spieszyć się.

Mimo że wiele z kowbojskich mądrości Roostera nie do­

cierało do Sunny, tę akurat zrozumiała.

- To nie tak. Właściwie to moja wina. Clint chciał więcej,

niż mogłam mu dać.

- Och - westchnęła Dora. - Wiesz, co mawiała żona

Duke'a?

- Nie wiem.

- Dziewczyna ma robić to, co do niej należy. - Kiedy

Sunny uśmiechnęła się blado, Dora nabrała otuchy. - Tak jest

lepiej. A przy okazji, Clint prosił mnie, żeby ci przekazać

wiadomość.

- Co takiego?

- Noel Giraudeau urodziła.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 7 7

- Naprawdę? - ożywiła się Sunny. Która śmiertelniczka

nie zareagowałaby na tak radosną wiadomość? - To chłopiec

czy dziewczynka?

- Dziewczynka. Mariah powiedziała Clintowi, że dali jej

na imię Marisa.

- Marisa Giraudeau - szepnęła Sunny - Piękne imię.

- Pewnie. - Dora skinęła głową - Ale nazwisko ma jesz­

cze lepsze. Marisa Reardon.

- Reardon?

- Noel i Mac pobrali się w szpitalu. Mariah, Tara i Jessica

Ingersoll, której podobno jeszcze nie poznałaś, były świadkami.

- Pewnie są bardzo szczęśliwi - westchnęła Sunny.

- Na pewno - zgodziła się Dora - ale czasami same może­

my postarać się o szczęście. Co wcale nie znaczy, że chcę się

mieszać w twoje sprawy.

Sunny czuła, że to stwierdzenie było dalekie od prawdy, ale

była wdzięczna Dorze za to, że mogła podzielić się z nią

swoim bólem.

- Nie przyszłaś na śniadanie - powiedziała Dora.

Suny westchnęła.

- Nie byłam głodna.
- Rozumiem. Ale dziewczyny muszą jeść. Rooster i ja

postanowiliśmy zabrać cię na śniadanie w O.K. Corral Cafe,

zanim pójdziemy na zawody.

- Och, nie mogę... - zaczęła, ale zaraz uświadomiła sobie,

że nie może odejść, dopóki się nie upewni, czy Clint prze­

trwał szczęśliwie niebezpieczną konkurencję. - Będę gotowa

za piętnaście minut.

- Nie śpiesz się - powiedziała Dora z zadowoloną miną,

jakby nigdy nie brała pod uwagę innej odpowiedzi. - Clint

będzie startował na Błyskawicy dopiero za godzinę.

background image

1 7 8 • BYŁO IM PISANE...

Na Błyskawicy? Sunny przestudiowała wczoraj program

zawodów i wiedziała, że ten koń był prawie tak dziki jak

Desperado.

- Ajakiego byka wylosował?

Dora wbiła wzrok w wyblakły obraz wiszący na przeciw­

ległej ścianie.

- Czyż to nie ciekawe? - zadumała się. - Skąd Geronimo

wziął pióropusz wodza Siuksów?

- Dora?! - głośno powtórzyła Sunny. - Jakiego byka wy­

losował Clint?

Dora ciężko westchnęła.

- Terminatora.

Ten sam byk poprzedniego dnia mocno kogoś poturbował.

A robił to z taką furią, jakby chciał zabić człowieka, który

miał czelność go dosiąść.

Serce zamarło w Sunny.

Sunny, Dora i Rooster przybyli na trybuny w chwili,

gdy Charmayne dokonywała cudów zręczności na Buttermil-

ku. Ubrana w jaskrawą, czerwono-biało-niebieską koszulę,

z czarnymi włosami powiewającymi spod śnieżnobiałego ka­

pelusza, wyglądała jak prawdziwa mistrzyni.

Podobnie jak Clint. Jeszcze raz Sunny powiedziała sobie,

że dobrze wybrała. Ta myśl, która powinna dać jej choć trochę

satysfakcji, sprawiła, że poczuła się jeszcze gorzej.

Błyskawica wierzgał, skakał i wyrywał się z taką siłą, że

Sunny nie wierzyła, iż Clint zdoła utrzymać się na jego grzbie­

cie. Tymczasem Clint po raz kolejny okazał się mistrzem

i wytrwał aż do końca konkurencji.

- Ktoś przegrał, ktoś wygrał - powiedział z dumą Rooster,

gdy przy wielkim aplauzie obwieszczono zwycięstwo Clinta.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 7 9

Widać było, że Clint cieszy się wielką sympatią tłumu

i jeszcze większą sympatią Charmayne. Zwyciężczyni kobie­

cej gonitwy gorąco ucałowała go w usta na oczach zgroma­

dzonej publiczności, co wywołało ryk radości z trybun i głoś­

ne gwizdy kowbojów stojących przy bandach.

- Zasłużył sobie na te cztery tysiące dolarów - przyznała

Dora.

Sunny pomyślała, że jednak dobrze zrobiła, ściągnąwszy

go życzeniem do Tombstone. Nawet jeśli nie wygra konkuren­

cji w jeździe na byku, to jego obecna wygrana oraz pieniądze

ze słoika już go wzbogaciły o dziewięć tysięcy dolarów.

Sunny obejrzała zawody w wiązaniu cielaka, zapasy z by­

czkami i jazdę na oklep, ale wszystkie jej myśli i lęki skupiły

się na konkurencji w jeździe na byku.

W końcu nadeszła ta chwila. Sunny poczuła skurcz żołąd­

ka, gdy trzej pierwsi jeźdźcy zaczęli demonstrować swoje

umiejętności. Posiniaczony i potłuczony Ropę wypadł o wiele

lepiej niż poprzedniego dnia, wytrzymując sześć sekund na

wściekłym byku imieniem Jalepenio, zanim został zrzucony

na ziemię. Gdy utykając wracał do bramki, Sunny zobaczyła,

że Clint już na niego czeka.

Poklepał młodego kowboja po ramieniu i zamienił z nim

kilka słów.

- Chłopakowi mogłoby pójść o wiele gorzej, gdyby nie

nauki Clinta - powiedział Rooster.

- Rzeczywiście, widać duży postęp - zgodziła się Dora.

- To nie takie trudne, zważywszy na to, że wczoraj spadł

zaraz za bramką.

Następny kowboj również spadł. Na szczęście klowni

przybiegli na czas, by odwrócić uwagę rozwścieczonego

zwierzęcia.

background image

1 8 0 • BYŁO 1M PISANE...

Nadeszła kolej Clinta. Na widok Terminatora, walącego

wściekle rogami o stalową bramkę, Sunny ze zdenerwowania

zaczęła obgryzać paznokcie.

Clint wskoczył na grzbiet zwierzęcia. Kowboje rozpierz­

chli się, gdy byk wystrzelił z bramki niczym pocisk i zaczął

wierzgać, kręcić się i wiercić z taką prędkością, że kontury

jeźdźca i zwierzęcia prawie się zatarły.

- O cholera! - krzyknął Rooster, zrywając się z miejsca.

Widzowie siedzący wokół zrobili to samo, więc chcąc cokol­

wiek zobaczyć, Sunny musiała stanąć na ławce.

Clint leżał płasko na grzbiecie byka, miotającego w furii

swoim potężnym cielskiem. Lewą rękę uniósł w górę, a ostro­

gi skierował do przodu.

Zgubił kapelusz. Ale wciąż nie poddawał się Terminatoro­

wi, trzymając się w mistrzowski sposób na jego grzbiecie.

A potem wszystko wydarzyło się jakby w jednej chwili.

Sygnał oznajmił upływ ośmiu sekund, tłum zawrzał, a Clint

pofrunął w powietrzu i ciężko opadł na ziemię. Sunny krzyk­

nęła, chociaż dobrze wiedziała, że twarde lądowania to co­

dzienny chleb uczestników rodeo. To, co się potem wydarzy­

ło, przyprawiło ją niemal o zawał serca.

Terminator zniżył swój wielki łeb i ruszył w kierunku Clinta.

Jeden z klownów podniósł kapelusz Clinta i rzucił go

przed byka, żeby odwrócić jego uwagę. Nie zmieniając tempa,

Terminator odrzucił kapelusz jednym dźgnięciem rogu. Inny

klown wybiegł, trzymając wypchaną kukłę, ale zwierzę nie

dało się zmylić. Kiedy Clint, który leżał oszołomiony na zie­

mi, ujrzał wielkiego, szarżującego byka, chciał się podnieść,

ale było już za późno.

- Nie! - rozległ się przeraźliwy krzyk Sunny, kiedy Termi­

nator całą swoją masą walił się na plecy Clinta.

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 8 1

W ostatniej chwili, bez żadnego wyraźnego powodu, byk

odwrócił się i naparł na wypchanego słomą kowboja z taką

siłą, że zerwał go ze stalowej linki. Clint, częściowo biegnąc,

częściowo pełznąc, uciekł do bramki, gdzie Ropę i inni kow­

boje wciągnęli go za bandę.

- Mój Boże! - Dora przycisnęła dłoń do serca. - O mało

sama nie umarłam ze strachu.

- Nie tylko ty - powiedział Rooster. - Dobrze, że mam

siwe włosy, bo na pewno osiwiałbym po tym, co widziałem.

Dora patrzyła, jak sanitariusze prowadzą Clinta do karetki.

- Chyba powinniśmy teraz pojechać do szpitala. - Popa­

trzyła na Sunny, której serce ciągle biło niespokojnie. - Je­

dziesz z nami?

Nie powinna. Kochała jednak Clinta i nie mogła go zo­

stawić.

- Oczywiście - odpowiedziała bez wahania.

background image

EPILOG

Rok później

Padał śnieg. Miękkie, białe płatki spływały z nieba jak

puch z rozciętej poduszki.

Clint jechał do domu, rozgrzany myślą o czekającej na

niego Sunny.

Odwiedził grób Laury, jak to zwykł czynić w każde Bo­

że Narodzenie. I jak będzie czynił co roku. Nie oznaczało

to, że nie pogodził się jeszcze z jej śmiercią. Nie robił tego

z bólu po stracie dziecka, bo jego potomek, któremu nie było

dane dożyć swoich narodzin, miał swoje miejsce w sercu

Clinta.

Sunny nie miała nic przeciwko jego wycieczkom na grób

Laury w rocznice śmierci i podczas świąt Bożego Narodze­

nia. Lepiej niż większość ludzi rozumiała, że istnieją różne

rodzaje miłości, a wierząc w stałość jego uczuć, nie przej­

mowała się tym słodko-gorzkim sentymentem do pierwszej

dziewczyny.

Laura mogła być jego pierwszą miłością, ale Sunny na

pewno była ostatnią. Clint już prawie zapomniał, jak wygląda­

ło jego życie, zanim pojawiła się w jego domu. Nie był też

w stanie wyobrazić sobie świata bez Sunny.

Była bez wątpienia największym szczęściem, jakie mogło

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 8 3

go spotkać. Nie było dnia, w którym nie dziękowałby Bogu

albo Andromedzie lub komukolwiek, kto mu ją zesłał.

Sunny pomogła mu także uratować ranczo, realizując swój

pomysł zainspirowany filmem „Cwaniaczki z miasta". Do­

chody z minionego roku pozwoliły na spłacenie długów, a na

wiosenny spęd bydła nie mieli już wolnych miejsc.

Odprowadził klacz do stajni, rozsiodłał ją i wyczyścił,

a następnie dał jej świeżą paszę i wodę. Potem poszedł do

domu wprost do kuchni, gdzie unosił się słodki aromat placka

z dyni.

- Noel dzwoniła - zawołała Sunny z salonu, kiedy usły­

szała, że Clint wszedł do domu. - Spóźnią się trochę z Ma­

kiem. Muszą najpierw pojechać do apteki, kupić maść dla

Marisy, bo właśnie zaczęła ząbkować. Jess już wyjechała,

ale po drodze wpadnie po Tarę i Gavina. Aha, dzwonił też

Tracę z Flagstaff i powiedział, że samolot, którym Mariah leci

z Los Angeles, jest opóźniony. Natomiast Dora i Rooster cią­

gle są w Payson, sprawdzają ogiera, którego masz zamiar

kupić.

Clint wszedł do salonu. Sunny stała na drabinie i wieszała

jeszcze ozdoby na choince, którą dekorowali przez cały ostat­

ni weekend. Pewnie poszłoby im wtedy znacznie szybciej,

gdyby skupili się wyłącznie na pracy. Na myśl o tym, jak

cudownie wyglądała skóra Sunny w świetle płonących zi­

mnych ogni, Clint uśmiechnął się.

- Wygląda na to, że wszyscy będą spóźnieni, więc mamy

wolną godzinę. Masz jakąś propozycję, co z nią zrobić?

Sunny zeszła z drabiny i padła mu w ramiona.

- Myślę, że dwie idealnie dobrane osoby nie powinny

mieć kłopotów ze znalezieniem jakiegoś rozwiązania. Musi­

my tylko się zastanowić.

background image

1 8 4 • BYŁO IM PISANE...

- Kochanie, nie jestem teraz w stanie myśleć - oświadczył

. Clint i zaczął jej rozpinać bluzkę.

Później, kiedy wciągał dżinsy, zastanowiło go, że za każ­

dym razem, kiedy kochał się ze swoją żoną, czuł się tak, jakby

robili to po raz pierwszy. Gdyby nie ta uroczysta kolacja

z okazji pierwszej rocznicy ich ślubu, nie uwierzyłby, że są

małżeństwem już od roku.

- Skąd to się tu wzięło? - zapytał, kiedy zauważył szklaną

kulę, której jeszcze rano nie było na komódce. W środku kuli

tkwiła porcelanowa figurka dziecka w kołysce.

Sunny wyszła spod prysznica owinięta ręcznikiem, który

znów zaczął kusić Clinta.

- Zgadnij. Znalazłam to rano, kiedy poszłam na górę po­

ścielić łóżko. - Sunny promiennie się uśmiechnęła. - Myślę,

że Andromeda chce w ten sposób wyrazić swoją radość z po­

wodu nowiny.

W jej głosie było coś bardzo kobiecego, co odbijało się też

w jej błyszczących, złotych oczach.

- Chcesz powiedzieć... Nie jesteś chyba...

- Będziesz ojcem, Clint.

- Dziecko? - Przyjrzał się Sunny, próbując przypomnieć

sobie, czy zauważył w niej jakąś różnicę, gdy się kochali.

- Kiedy?

- Według doktora McGrawa zaczniesz źle sypiać w drugim

tygodniu sierpnia - powiedziała z wymownym uśmiechem.

- Dziecko... - Clint pokręcił głową, próbując otrząsnąć

się z wrażenia. Był tak szczęśliwy z Sunny, że nawet nie po­

myślał o dzieciach. Teraz dopiero zrozumiał, że obawiał się

prosić o zbyt wiele.

Wziął ją w ramiona i mocno przytulił, strwożony, że coś

mogłoby jej się stać, zanim...

background image

BYŁO IM PISANE... • 1 8 5

- Clint... - spokojny głos przerwał jego myśli. Kiedy ob­

jęła dłońmi jego twarz, złota obrączka na palcu lewej dłoni

zalśniła w świetle lampy. - Wszystko będzie dobrze. Będzie­

my mieli cudowną rodzinę.

- Tak. - W mgnieniu oka opuścił go lęk, a jego miejsce

zajął zachwyt. - Rodzina - westchnął, całując swoją żonę,

a kiedy zrozumiał cudowność tego wydarzenia, roześmiał się.

- A potem będziemy wszyscy żyli długo i szczęśliwie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harlequin Orchidea1 Ross JoAnn Miłość zemsta i korona
03 Na dobry poczatek 2 ( Ross JoAnn )
158 Ross JoAnn Potrojne wesele
Ross JoAnn Zwycięski sezon
Ross JoAnn Magia miłości 01 Oczarowanie
29 Ross JoAnn Mroczne namietnosci
029 Ross JoAnn Mroczne namiętności
029 Ross JoAnn Mroczne namietnosci
21 Ross JoAnn Miłość zemsta i korona
114 Ross JoAnn (Robbins Joann) Zwycięski sezon
010 Ross JoAnn Oraz ze cie nie opuszcze przez chwile
JoAnn Ross Trzydzieści nocy
Harlequin Temptation 029 JoAnn Ross Mroczne namiętności
Harlequin Temptation 025 JoAnn Ross Rycerz w lśniącej zbroi
JoAnn Ross Mroczne namiętności

więcej podobnych podstron