JOANN ROSS
BYŁO IM
PISANE...
i
ROZDZIAŁ
1
Clint Garvey siedział w półmroku, pociągał spokojnie whi
sky z butelki i czyścił stary rewolwer, którego zamierzał użyć,
żeby skończyć ze sobą.
Ten prosty, staroświecki colt, znany pod wieloma nazwami,
spośród których największą popularność zyskały Pacyfikator
i Spluwa z Dzikiego Zachodu, należał niegdyś do prapra-
dziadka Clinta, kapitana Williama Garveya.
Kapitan Garvey zasłużył się, walcząc w wojnie secesyjnej
po stronie Północy, a kiedy powrócił do domu, dowiedział się,
że dzień wcześniej jego żona zmarła na jakąś nikomu nie
znaną chorobę.
- Zbieg okoliczności, to wszystko - szepnął Clint, czując
pod palcami charakterystyczne wyżłobienia w drewnianej rę
kojeści rewolweru.
Na myśl o okrutnym zrządzeniu losu, które pozwoliło tam
temu człowiekowi wyjść z wojny bez jednego zadraśnięcia,
zabierając w zamian życie kobiety, jego gwiazdy przewodniej
przez te wszystkie brutalne lata, Clint przymknął oczy.
Wyobrażał sobie, jak musiał się czuć William, jadąc do
domu. Na pewno był szczęśliwy, że żyje, wraca na ranczo, do
ukochanej żony, z którą pragnął mieć dzieci, do zwyczajnego
6 » BYŁO IM PISANE...
życia. Chociaż dzieliło ich ponad sto lat, Clint czuł, że ma
wiele wspólnego ze swoim przodkiem.
Jeszcze nie tak dawno i on planował wspólną przyszłość
z kobietą, którą kochał. Teraz, wzrokiem przyćmionym przez
alkoholową mgiełkę, spoglądał na oprawioną fotografię na
stoliku, przedstawiającą uśmiechniętą kobietę o kasztano
wych włosach. Zdjęcie Laury Swann Fletcher zostało zrobio
ne podczas sielankowego weekendu w Shenandoah Valley.
Wtedy też poczęli ich dziecko, jednak o tym, że je nosiła,
dowiedział się dopiero po jej śmierci.
Bo Laura została zamordowana. Zamordowana!
Słowa te ponuro, niczym dzwon pogrzebowy, dźwięczały
mu w głowie. A skoro morderca okazał się na tyle bezmyślny,
żeby pozostawić go przy życiu, Clint, przepełniony bólem,
zdecydował, że jedyne, co mu pozostało, to samemu dokoń
czyć robotę.
Kciukiem odbezpieczył rewolwer. Po pierwszym kliknię
ciu bębenek przekręcił się, robiąc miejsce na jeden nabój.
Clint maksymalnie odciągnął kurek, a następnie włożył do ust
siedmioipółcalową lufę.
Nie uważał swojej decyzji za akt tchórzostwa, więc posta
nowił nie zamykać oczu. Zatrzymał wzrok na prześlicznej
twarzy Laury i pociągnął za spust.
- Przez wszystkie lata, odkąd pracuję na tym stanowisku,
nigdy nie byłam świadkiem bardziej przygnębiającej historii.
- Czarne oczy starszej pani z dezaprobatą spoglądały sponad
drucianej oprawki na młodą kobietę stojącą naprzeciw biurka.
- Czy pomyślałaś o tym?
- Ja naprawdę wierzyłam, że to się uda - cicho powiedzia
ła Sunny. Trudno było nie ugiąć się pod przenikliwym spojrzę-
BYŁO IM PISANE... • 7
niem, mimo to udało jej się zachować pozory pewności siebie.
A jednak czuła, jak drżą jej ukryte za plecami dłonie.
Czarne oczy spojrzały z niedowierzaniem.
- Naprawdę myślałaś, że światowiec, książę, i młoda, na
iwna przedszkolanka mogą mieć ze sobą coś wspólnego?
Sunny była przyzwyczajona do krytycznych uwag, ale nie
mogła zrozumieć, dlaczego znowu się ją karci. Miała ochotę
wtrącić, że kryteria królewskiego małżeństwa nie były wcale
takie proste - w końcu wybór stosownych dziewic u schyłku
dwudziestego wieku jest raczej skromny - jednak ugryzła się
w język.
- Przecież z Kopciuszkiem się udało - szepnęła.
- Kopciuszek to wyjątek. - Słowa godziły w nią jak ka
mienie. - Poza tym, Kopciuszek miał dość szczęścia, by po
siadać światowej klasy dobrą wróżkę. Ty nie masz tego szczę
ścia - w głosie starszej pani zabrzmiała pogarda - i nie mo
żesz się równać z Harmony.
Uwaga ta, niestety słuszna, boleśnie ugodziła Sunny. Nie
wątpliwie, owa kobieta była najsłynniejszą dobrą wróżką,
jaka kiedykolwiek istniała.
Harmony przeszła na emeryturę po wielu latach sukcesów.
Na jej cześć wzniesiono nawet w parku krajobrazowym po
mnik, ukazujący ją w chwili, gdy przemienia białe myszki
w konny zaprzęg do słynnej karety z dyni.
Sunny z trudem powstrzymała się od komentarza, że chociaż
Harmony była ideałem wszystkich wróżek - zarówno starych,
jak i młodych - była na tyle rozsądna, by zdawać sobie sprawę,
że nigdy już nie uda jej się powtórzyć sukcesu, jakim było
skojarzenie księcia ze śliczną, ale głupiutką służącą.
A skoro nawet Harmony tego nie potrafiła, jak mogłoby się
to udać komukolwiek innemu?
8 • BYŁO IM PISANE...
- Naprawdę nie wiemy, co z tobą począć - zwróciła się do
Sunny jej przełożona. - Wiem, że pragniesz pracować w dzia
le romansu, niemniej jednak pomyślałam sobie, że może jakaś
inna sekcja...
- Och, proszę, nie przenoście mnie! - Sunny przycisnęła
dłonie do serca, które zaczęło dziko łomotać. - Ja kocham
romans!
- Wiem, kochanie. - Spojrzenie starszej pani zmiękło. -
Jesteś bez wątpienia najbardziej romantyczną istotą, z jaką
pracowałyśmy od czasów Harmony. Wszystkie miałyśmy na
dzieję, że twoje umiejętności dorównają twojemu sercu, ale
tak się nie stało. Czyż nie mam racji?
Sunny szybko przebiegła w myślach pary, które udało jej
się skojarzyć. Na pewno potrafi znaleźć wśród nich chociaż
jedną udaną, żeby udowodnić swoje kompetencje i utrzymać
pracę. Pierwszą parą, która jej przyszła do głowy, byli Devil
Anse Hatfield i Roseanna McCoy. Gdyby nie ta ciągnąca się
latami wojna...
Na wspomnienie o Henryku VIII i Annie Boleyn głęboko
westchnęła. Był jeszcze ten dzielny żołnierz, Antoniusz. On
i Kleopatra sprawiali wrażenie idealnie dobranej pary. Kto
mógł przewidzieć, że to wszystko skończy się tak tragicznie?
Sunny znowu westchnęła.
- Rozumiem, o co wam chodzi - mruknęła niechętnie.
- Hollyhock potrzebuje pomocy do kuchni - powiedziała
po namyśle Andromeda. - O ile pamiętam, lubisz gotować...
- Gotowanie to tylko moje hobby - przerwała jej Sunny.
Andromeda zmarszczyła brwi i ciągnęła dalej:
- A może księgowość? Masz niespotykany talent do liczb,
a my musiałyśmy ostatnio ustalać budżet w tak wielu se
kcjach. ..
BYŁO IM PISANE... • 9
- Zwariowałabym, gdybym musiała siedzieć przez cały
dzień przed komputerem - jęknęła Sunny. - Przeniesienie do
działu księgowości uniemożliwiłoby mi wizyty na Ziemi.
W przeciwieństwie do innych wróżek, które miały tę plane
tę za mało cywilizowaną i zabałaganioną, Sunny uważała ją za
fascynującą.
Drżącą ręką przeciągnęła po gęstych, jasnych lokach.
- Przyznaję, że moje wyniki nie są oszałamiające, ale
gdybym mogła dostać jeszcze jedną szansę... - Głos jej drżał,
czuła wzbierające pod powiekami łzy. Sunny, nazwana tak ze
względu na swoje promienne usposobienie, musiała przy
gryźć wargi, żeby nie wybuchnąć płaczem.
- To jest właśnie to, co zamierzamy ci dać - powiedziała
nieoczekiwanie Andromeda. - Jeszcze jedną szansę.
- Ach, dziękuję! - Sunny rzuciła się w stronę biurka uści
skać przełożoną, ale Andromeda powstrzymała ją, unosząc
dłoń.
- Zadanie wcale nie jest proste.
- To nie ma znaczenia. Zobaczycie, że mi się uda. - W jej
głosie brzmiała nadzieja. - A jeśli nie, możecie mnie raz na
zawsze wyrzucić z sekcji romansu.
- Taki mamy zamiar. - Suchy ton Andromedy utwierdził
tylko Sunny w przekonaniu, że to jej ostatnia szansa. Musi
udowodnić, że jest w stanie dobrać udaną parę.
- Mężczyzna, którego dostaniesz, nie jest łatwy we współ
pracy.
- Tonie...
- Co więcej, spodziewam się, że będzie z tobą walczył na
każdym kroku. On już kiedyś był zakochany. Jego uczucie
było tak mocne i tak głębokie, że uznał, iż nic go nie zastąpi.
- Jakie to smutne. - Sunny, niepoprawna optymistka, nie
10 • BYŁO IM PISANE...
mogła sobie nawet wyobrazić takiej postawy. - A co się stało?
Czy ona porzuciła go dla innego?
- Nie, ona zmarła.
- To straszne.
- To była prawdziwa tragedia. Laura Swann Fletcher zo
stała zamordowana. Była wówczas w ciąży z tym mężczyzną,
chociaż jej mężem był pewien bardzo ważny i wpływowy
człowiek. Wybuchł wielki skandal, a Clint Garvey został are
sztowany i oskarżony o zabójstwo.
- O mój Boże! - przeraziła się Sunny. - Czy ma na imię
Clint? - Podobało jej się. Było takie mocne i męskie. I bardzo
ludzkie.
- Tak. A teraz, jak się wkrótce sama przekonasz, on uznał,
że nie ma już po co żyć. - Andromeda podała Sunny opasłą
teczkę. - Oto ich historia. Powinnaś zapoznać się z jej szcze
gółami.
- Przeczytam to jeszcze dziś.
- Pośpiech jest bardzo wskazany. Obawiam się, że nie
masz zbyt wiele czasu.
Podniosła z biurka pilota i wcisnęła klawisz. Na ścianie
pojawił się obraz.
Clint Garvey był niewątpliwie przystojnym mężczyzną,
o dość surowym typie urody. Wprawdzie siedział, ale sądząc
po długich, wyciągniętych nogach, musiał też być wysoki.
Jego smukłe ciało zdawało się składać z samych muskułów
i ścięgien. Surowe zmarszczki w kącikach ust sugerowały, że
jego serce jest równie twarde jak ciało. Nic dziwnego, pomy
ślała ze smutkiem Sunny, po tym wszystkim, co przeszedł.
Jego twarz, ogorzała przez lata pracy na słońcu i wietrze,
była ciemna jak orzech i wyraźnie z nią kontrastowały przeni
kliwe, niebieskie oczy. Kiedy spojrzał na fotografię uśmiech-
BYŁO IM PISANE... • 11
niętej kobiety, która pewnie musiała być Laurą, odmalowała
się w nich taka rozpacz, że Sunny ścisnęło się serce.
Mężczyzna odłożył fotografię, sięgnął po szklankę i wypił
drinka w kolorze bursztynu. Sunny osłupiała, gdy zobaczyła,
że chwycił rewolwer.
- Och, nie! - krzyknęła.
Kilka sekund później z impetem wylądowała przed domem
Clinta. Dokładnie w chwili, gdy ogłuszający huk wystrzału
przeszył górską ciszę.
- Och, nie! - wykrzyknęła ponownie. Nie mogła się
spóźnić! Zapominając o swojej karierze, zdecydowana za
wszelką cenę ratować życie Clinta Garveya, pchnęła drzwi
i wpadła do środka.
Clint wpatrywał się w dziurę, którą właśnie wystrzelił
w sękatej ściance z desek. Niech to diabli, nawet tego nie był
w stanie dobrze zrobić! Wyjął lufę z ust w ostatnim momen
cie, kiedy nagle zrozumiał, dlaczego ponad sto lat temu jego
prapradziadek sam nie użył tego rewolweru.
William musiał wierzyć, że kobieta, którą kochał, nie
chciałaby tego. Clint doszedł do tego samego wniosku. Cho
ciaż zdążył wypić dość dużo whisky, wiedział, że sprawiłby
Laurze wielki zawód, gdyby udało mu się odebrać sobie życie.
Co dalej?
Zanim zdołał wymyślić jakąś odpowiedź, drzwi jego domu
otworzyły się i do pokoju wbiegła jakaś kobieta.
- Och, dzięki Bogu, nie zrobił pan tego - wydyszała, trzy
mając dłoń na gardle. Była blada jak ściana, a brązowe oczy
miała szeroko otwarte z przerażenia.
- Czego nie zrobiłem?
- Pan dobrze wie. - Nerwowo spojrzała na colta, którego
ciągle trzymał w dłoni. - Nie zastrzelił się pan.
12 • BYŁO IM PISANE...
- Co? - Clint roześmiał się z goryczą. - Niech pani posłu
cha! Nie wiem, kim pani jest, u licha, ani też co pani tutaj robi,
ale dla pani informacji: czyściłem właśnie broń mojego pra-
pradziadka i rewolwer niespodziewanie wypalił.
Podążyła za jego wzrokiem
- Rozumiem... - powiedziała, patrząc na ścianę.
Widok dziury po kuli napełnił Sunny otuchą. W końcu, tak
naprawdę, ten mężczyzna nie chciał się zabić! W ostatniej
chwili znalazł jakiś powód, żeby żyć. To dawało pewną na
dzieję. Wbrew jej wcześniejszym obawom, Clint Garvey nie
był beznadziejnym przypadkiem.
- Cieszę się, że chociaż jedno z nas to rozumie - wymam
rotał Clint. Potrząsnął głową i spojrzał na nią z ukosa. - Ile
was tu jest?
- Tylko ja jedna.
- Tego się właśnie obawiałem. - Zamrugał, próbując sku
pić wzrok w jednym punkcie.
- Obawiam się, że wypił pan trochę za dużo - powiedziała
Sunny. Marek Antoniusz też lubił wino, pomyślała z żalem.
Ale cokolwiek by Clint wypił, nie mogło to być nawet w po
łowie tak zabójcze jak bimber Hatfielda.
- Chyba ma pani rację. -1 Clint stracił przytomność.
- No, cóż... - Sunny stała z dłońmi wspartymi na bio
drach, spoglądając na mężczyznę w fotelu.
Wydał się jej jeszcze bardziej godny współczucia, niż kie
dy widziała go na wielkim ekranie, w gabinecie Andromedy.
Miał długie włosy, ale nie zaczesane w modny, męski sposób,
tylko niechlujnie potargane, opadały krzywo na kołnierz roz
chełstanej, dżinsowej koszuli. Ciemna szczecina na zapadnię
tych policzkach wyraźnie wskazywała, że nie golił się od
dobrych kilku dni. To może i lepiej, stwierdziła, bo jeśli upija-
BYŁO IM PISANE... • 13
nie się do tego stopnia należało do jego zwykłych obyczajów,
mógłby w czasie golenia niechcący poderżnąć sobie gardło.
Chociaż jego oczy były zamknięte, wciąż je pamiętała,
były umęczone i, jak jej się wydawało - nawiedzone.
- Pomyśl o twojej szansie - wyszeptała sama do siebie.
Żadna kobieta o zdrowych zmysłach nie chciałaby mieć nic
wspólnego z tym zmizemiałym, zaniedbanym i ponurym
mężczyzną. - Clincie Garvey, jesteś jedną wielką kupą nie
szczęścia.
Podobnie wyglądał jego dom. Jej wzrok padł na sterty nie
przeczytanych gazet zgromadzonych przy drzwiach, na brud
ne szklanki na stole oraz warstwę kurzu, która pokrywała
wszystko niczym całun.
- Ale nie obawiaj się - powiedziała do nieprzytomnego
mężczyzny. - Jesteś w dobrych rękach.
Mrugnęła dwa razy. Po pierwszym mrugnięciu Clint znik
nął z pokoju. Po drugim zniknęła i ona.
Clint leżał teraz w swoim szerokim łożu z misternie
rzeźbionym wezgłowiem. Sunny była przerażona stanem jego
pomiętych prześcieradeł. Widać było, że nie zaznały pralki od
bardzo długiego czasu.
- Przynajmniej wygląda na to, że zmieniałeś bieliznę -
mruknęła, kiedy jej badawczy wzrok spoczął na ubraniach
porozrzucanych na drewnianej podłodze. - Sądzę, że w tej
sytuacji powinnam być ci wdzięczna.
Mimo że mogła to zrobić, nie kiwnąwszy nawet palcem,
Sunny pochyliła się, by mu zdjąć buty, tak jak to czynią
zwykłe śmiertelniczki. Zastanowiła się, czy go rozebrać, a
w końcu zdecydowała, że nie wypada, i postanowiła jedynie
posprzątać mu dom. Czekała ją masa roboty. Należało przygo
tować odpowiednią scenerię do wypełnienia zadania.
14 • BYŁO IM PISANE...
Weszła do kuchni i aż jęknęła. W zlewie piętrzył się stos
brudnych szklanek, filiżanek i talerzy. Wszędzie walały się
opakowania po gotowych daniach z baru szybkiej obsługi.
Lodówka zawierała tylko piwo i coś zielonego, co mogło być
kiedyś kawałkiem sera. Jedyną rzeczą, którą znalazła w szaf
kach, było pół bochenka chleba, jeszcze bardziej zielonego niż
ser, i parę butelek whisky.
Musi znaleźć Clintowi Garveyowi żonę! Musi połączyć go
z właściwą kobietą, ponieważ ten człowiek rozpaczliwie po
trzebuje miłości. Musi to zrobić także dlatego, żeby utrzymać
pracę w sekcji romansu. Ale chyba żadna śmiertelniczka nie
odważyłaby się wejść do tego domu z obawy, że złapie jakąś
zarazę. Albo coś jeszcze gorszego.
- To naprawdę ciężkie zadanie - westchnęła, zastanawia
jąc się, od czego zacząć.
Niektóre wróżki pewnie by się poddały, ale skoro pesy
mizm nie leżał w jej naturze, Sunny znowu mrugnęła i woda
zaczęła lać się do zlewu. Kolejne mrugnięcie wytworzyło
grubą warstwę białej piany na brudnych naczyniach. Wtedy
pomyślała, że jeśli sobie z tym poradzi, muszą ją przyjąć do
prestiżowej Ligi Harmony.
Pierwsze, co Clint poczuł, kiedy się ocknął z alkoholowego
zamroczenia, to rozchodzący się po domu smakowity zapach.
Można by nawet pomyśleć, że to duszona wołowina. Ale to
oczywiście niemożliwe. Widocznie jego umysł znów płatał
mu figle, tak samo jak wtedy, gdy wydało mu się, że w jego
salonie jest jasnowłosa kobieta. To było zaraz po tym, jak
zrobił tę przeklętą dziurę w ścianie.
Podniósł się z łóżka. Nie był specjalnie zaskoczony, że nie
może sobie przypomnieć, jak się w nim znalazł. Ostatnimi
BYŁO IM PISANE... • 15
czasy często urywał mu się film. Clint jednak nie żałował
utraconych godzin, a czasem nawet dni. Cenił sobie te zamro
czenia, bo uwalniały go od wspomnień zbyt bolesnych, żeby
je znieść.
Wszedł do łazienki, wyczyścił zęby i przepłukał je specjal
nym płynem. Mimo że na ogół starał się tego unikać, spojrzał
w lustro. Wyglądał naprawdę okropnie, tak samo jak się czuł.
Nieznośny ból głowy budził się właśnie pod jego powieka
mi. Wiedząc z doświadczenia, że najlepiej zwalczać klin kli
nem, ruszył do kuchni, gdzie zawsze trzymał alkohol.
Soczysty aromat duszonej wołowiny stawał się coraz bar
dziej kuszący.
- Chyba kompletnie zwariowałeś, człowieku - powie
dział sam do siebie. - Inni pijacy widzą w delirium tremens
myszki albo nietoperze. Ty natomiast czujesz zapach duszone
go mięsa.
Ale i tak było to o wiele lepsze niż woń perfum Laury,
której nie był stanie zapomnieć.
W progu kuchni osłupiał. Wszędzie panowała sterylna czy
stość, a jakaś blondynka kręciła się przy kuchence. Jeśli to
były halucynacje, to najdziwniejsze ze wszystkich, jakie miał
dotychczas.
- Co się tu dzieje?
Kobieta odwróciła się z drewnianą łyżką w dłoni.
- Ach, wreszcie się pan obudził - powitała go z ciepłym
uśmiechem, jakby jej obecność w jego kuchni była czymś
najzwyczajniejszym pod słońcem. - Mam nadzieję, że jest
pan głodny. Nie wiedziałam, co pan lubi, ale skoro mieszka
pan na ranczu, pomyślałam sobie, że wołowina będzie najle
psza. Poza tym duszona wołowina jest taka pożywna, ale
jeżeli woli pan...
16 • BYŁO IM PISANE...
- Kim pani jest? - zapytał ze złością, wchodząc do kuchni.
-1 co pani robi w moim domu?
Sunny zadarła głowę, by móc spojrzeć na stojącego przed
nią mężczyznę. Clint Garvey był zdecydowanie wysoki.
- Nie pamięta pan? - Nigdy nie lubiła kłamać. Ponieważ
jednak większość ludzi nie wierzyła w dobre wróżki, musiała
radzić sobie inaczej.
- Gdybym pamiętał, nie pytałbym o to.
- To prawda. - Posłała mu najsłodszy, najbardziej pro
mienny uśmiech. - Przyszłam dzisiaj trochę za wcześnie.
W odpowiedzi na pana ogłoszenie...
- Jakie ogłoszenie? Nie dawałem żadnego cholernego
ogłoszenia! - ryknął. Jak na człowieka, który jeszcze parę
godzin temu był nieprzytomny, Clint miał niebezpiecznie du
żo energii.
- Oczywiście, że pan dawał. - Zmuszona do kłamstwa,
Sunny potrafiła to robić bardzo zręcznie. - Pozwoli pan, że
znajdę gazetę...
Przeszła do następnego pokoju i mrugnęła. Na stole w ja
dalni pojawiła się duża, skórzana torba.
- Wiem, że to tu jest - zapewniła go, przeszukując zawar
tość torby.
- Tego tam nie ma, bo to po prostu nie istnieje.
- Oczywiście, że istnieje.
Wyrzuciła zawartość torby na stół i zaczęła szukać pomię
dzy szminkami, puderniczką, rachunkami ze sklepów i... tam
ponami. O Boże, co za wstyd! Oto, co otrzymała, kiedy zaży
czyła sobie torebki zwykłej śmiertelniczki.
Czując, że płoną jej policzki, spojrzała na mężczyznę, któ
ry przyszedł za nią do jadalni. W przeciwieństwie do niej, nie
wydawał się zażenowany.
BYŁO IM PISANE.,. • 17
- No i co? - zapytał, unosząc brwi, co bardzo zirytowało
Sunny.
- To musi gdzieś tu być - upierała się, nie przestając szu
kać. O niebiosa, czego tu nie ma, pomyślała, odkładając na
bok rolkę taśmy samoklejącej i dwie paczki gumy do żucia.
Jeżeli rzeczywiście wszystko to noszą ze sobą przeciętne ko
biety, to całe szczęście, że nie jestem śmiertelniczką.
- Aha! - Podniosła papierek. - Eureka!
Clint wyrwał jej kawałek gazety, wydarty z rubryki ogło
szeniowej „Rim Rock Record".
- O, tu jest zakreślone - powiedziała. - Na czerwono. -
Uważała to za niezłe posunięcie.
Clintowi ciągle szumiało w głowie, ale to wcale nie prze
szkodziło mu skupić się na ogłoszeniu.
- „Poszukuję - zaczął głośno - gospodyni i kucharki. Pięć
dni w tygodniu. Mieszkanie i utrzymanie zapewnione, zarob
ki do ustalenia".
Pod tym czarno na białym figurowało jego nazwisko
i wskazówki, jak dotrzeć na ranczo z Whiskey River. Spojrzał
na Sunny.
- To musi być jakaś pomyłka. Ja tego nie zamieszczałem.
- Tu jest pana nazwisko - odrzekła. Kiedy pochyliła się,
żeby mu to pokazać, Clint poczuł zapach wiosennego deszczu
i świeżych polnych kwiatów. -1 pana adres.
- Ja tego nie zamieściłem - upierał się.
Sunny po raz kolejny przekonała się, że nie pójdzie jej
z nim łatwo. W swojej naiwności spodziewała się, że Clint,
zadowolony z wysprzątanego domu i smacznego obiadu, bę
dzie ją błagać, żeby została. Tymczasem nic z tego. Trzeba
było uciec się do improwizacji.
- O Boże... - Kiedy zwilgotniały jej oczy, poczuła wyrzu-
18 • BYŁO IM PISANE...
ty sumienia, uznała jednak, że sytuacja wymaga drastycznych
kroków. - Jeżeli mówi pan prawdę...
- Nie mam żadnego powodu, żeby kłamać, do cholery!
- No, więc... jeśli pan naprawdę nie zamieścił tego ogło...
- Głos jej się załamał. W ramach tego, co uważała za dopusz
czalne, łza spłynęła po jej policzku. - Nie wiem, co teraz
zrobić.
Clint uświadomił sobie, że to nie jego problem. Była to
albo pomyłka, albo jakiś szczególnie sprytny podstęp. Wobec
tego odważył się stawić czoło jej łzom.
- Sugerowałbym powrót do miasta albo tam, skąd pani
przyjechała. I niech pani spróbuje z następnym ogłoszeniem
na liście.
- Ale pan jest moją ostatnią nadzieją. - Ponieważ była to
absolutna prawda, nie musiała udawać rozpaczy. -1 nie mam
jak wrócić do miasta.
- Po pierwsze, jak pani tu dotarła?
- Jakiś miły człowiek podwiózł mnie ciężarówką. - Sunny
zdawała sobie sprawę, że takie wytłumaczenie nie jest wystar
czające.
Chciał jej zrobić wykład na temat niebezpieczeństw czyha
jących na autostopowiczki, zaraz jednak przypomniał sobie,
że przecież ona go nic nie obchodzi.
- No dobrze, odwiozę panią do Whiskey River.
- Pan nic nie rozumie - tłumaczyła Sunny. - Ja nie mam
dokąd wracać. A skoro pan naprawdę potrzebuje gosposi...
- Niech pani posłucha. - Jego ostry głos ugodził ją jak
bicz, - Proszę mnie zrozumieć, ja nie potrzebuję nikogo.
- To nieprawda.
- Nazywa mnie pani kłamcą? - To był zdecydowanie naj
głupszy sposób na szukanie pracy, jaki w życiu widział. Ale
BYŁO IM PISANE... • 19
wtedy przypomniał sobie znowu, że przecież nie ma zamiaru
zostawać żadnym cholernym pracodawcą.
- Mówię tylko, że ktoś z pana nazwiskiem, kto mieszka
pod tym samym adresem, zamieścił ogłoszenie, że poszukuje
gospodyni. - Sunny wyzywająco uniosła podbródek. -1 czas
najwyższy - ciągnęła ostrym tonem - bo nigdy w życiu nie
widziałam większego bałaganu niż ten, jaki zastałam w pań
skim domu. A teraz, po tym, jak spędziłam cały dzień na
sprzątaniu tego brudu, nie mówiąc już o pysznym obiedzie,
jaki panu ugotowałam, ma pan czelność powiedzieć mi, że to
wszystko pomyłka?
Ale jej złość, podobnie jak łzy, nie zrobiła najmniejszego
wrażenia na Clincie.
- Skąd pani wzięła produkty?
- Co?
- Pytam, skąd pani wzięła produkty na ten pyszny obiad?
Lekceważący ton, jakim wypowiedział słowo „pysz
ny", głęboko dotknął Sunny. Zamiast dobijać ją w ten sposób,
powinien być jej wdzięczny za wszystkie starania. Była,
w końcu, najlepszą po Hollyhock kucharką w Centrum Do
brych Wróżek.
- Och, no, w supermarkecie, oczywiście.
- W Whiskey River?
- Tak.
- Może powie mi pani, jak pani tam dojechała? A może
jakiś inny przemiły mężczyzna podwiózł panią aż do miasta i
z powrotem?
Jak na kogoś, kogo umysł powinien wciąż być zamglony
od przepicia, Clint był zdecydowanie zbyt bystry.
- Przywiozłam podstawowe składniki ze sobą - zaryzyko
wała.
20 • BYŁO IM PISANE...
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę.
- Wciąż nie przypominam sobie żadnego ogłoszenia.
Po raz pierwszy w jego głosie usłyszała nutę wątpliwości.
Czuła, że jest gotów ustąpić.
- Nie chciałabym pana urazić - powiedziała ostrożnie -
ale z liczby pustych butelek, które pozbierałam, wynika, że
ostatnio trochę pan popijał.
- Ojej, a ja myślałem, że nikt tego nie zauważy - wy
cedził.
Nie był to miły człowiek. Sunny zaczęła się obawiać, że
jeżeli nawet Clint wróci do normalnego stanu, nie będzie
łatwo znaleźć mu żony. Gdyby nie była tak ufna z natury,
mogłaby nawet podejrzewać, że dano jej to zadanie w nadziei,
że sama zrezygnuje z pracy w sekcji romansu.
Postanowiła odwołać się do zdrowego rozsądku.
- Rzeczywiście to musiała być pomyłka.
- To właśnie próbowałem pani powiedzieć.
- Tak. Więc... Może przedyskutujemy nasz mały problem
przy obiedzie?
Zanim zdążył otworzyć usta, by powiedzieć jej, że jedy
nym problemem była właśnie ona, Sunny powróciła do garn
ków i podniosła pokrywkę jednego z nich, wypuszczając kłę
by pary. Następnie wyjęła z piekarnika bochen świeżo upie
czonego, złocistego chleba.
Cholera. Nie obchodziło go, że nie może dostać pracy,
która zresztą nie istniała. Nie musiał zwracać uwagi na jej
słodki zapach. Pomyślał tylko przez chwilę, czy te obfite
blond loki są tak miękkie, jak na to wygląda. Jednak pierwsze
prawdziwe jedzenie, jakie widział lub wąchał od tygodni,
spowodowało, że dał za wygraną.
- Nie zamierzam zmienić zdania - ostrzegł ją, przeczu-
BYŁO IM PISANE... • 21
wając podstęp, tak jak wilk wyczuwa zastawioną w lesie pu
łapkę.
- To z pewnością pana prawo. - Zaczęła nakładać jedze
nie do głębokich miseczek, których nie widział od wielu dni.
I to nie tylko dlatego, że skończyły mu się płatki kukury
dziane.
- I zapłacę pani za pracę już wykonaną. - Tak będzie
sprawiedliwie, stwierdził w duchu, zdumiony tym, czego po
trafiła dokonać w tak krótkim czasie.
Sunny uśmiechnęła się skromnie.
- To bardzo miło z pana strony. Porozmawiamy o tym po
obiedzie.
- Zgoda. - Wiedział, do czego zmierza, i nie chciał na to
pozwolić. Otworzył lodówkę załadowaną jedzeniem, którego
nigdy wcześniej tam nie było, i wyjął puszkę piwa. - Omówi
my to w drodze powrotnej do Whiskey River.
- Jak pan sobie życzy - zgodziła się spokojnie.
Przecież to nie było tak do końca kłamstwo, pomyślała.
A jeżeli już, to raczej nieszkodliwe. A skoro to wszystko mia
ło być dla jego dobra, była w pełni usprawiedliwiona.
ROZDZIAŁ
2
Nucąc cicho, Sunny ukroiła kilka grubych kromek. Nastę
pnie posmarowała je masłem. Clint poczuł, jak ślina napływa
mu do ust.
Sunny ustawiła talerze i koszyk z chlebem na stole, który
już wcześniej nakryła. Była pewna, że Clint natychmiast rzuci
się na jedzenie. Widziała przecież, j akim wzrokiem wpatrywał
się w stół. Tymczasem, ku jej zaskoczeniu, najpierw podsunął
jej krzesło, a dopiero potem sam usiadł.
Jedli w milczeniu. Clint skupił całą uwagę na posiłku,
a Sunny obserwowała go spod opuszczonych rzęs.
- Jest pani niezłą kucharką - odezwał się po chwili.
- Dziękuję - uśmiechnęła się do niego. Ciekawe, jak by
zareagował, gdyby mu się przyznała, że kiedyś gotowała
obiad dla samego Juliusza Cezara.
- Skąd pani wzięła te kwiaty?
PlZćd posiłkiem, po sprzątnięciu stosu starych gazet, Sun
ny
ułożyła na środku stołu bukiet z czerwonych i białych goź
dzików oraz ostrokrzewu.
- Kupiłam w supermarkecie. Myślałam, że pomogą
w stworzeniu świątecznej atmosfery.
- Świątecznej?
BYŁO IM PISANE... • 23
- Przecież zbliża się Boże Narodzenie.
- Ach, tak.
Jego brak zainteresowania nadchodzącymi świętami był
całkiem zrozumiały. Ten radosny okres, który wszystkim ko
jarzy się z rodziną i narodzinami Dzieciątka, będzie dla niego
wyjątkowo trudny.
- Mogę zabrać kwiaty ze stołu, jeśli się panu nie podobają
- zaproponowała.
- Wszystko mi jedno. Domyślam się, że oczekuje pani za
to zwrotu pieniędzy.
Sunny sama nie wiedziała, że ma tak ognisty temperament.
- Czy pan nie wie - wybuchnęła, celując w Clinta łyżką
- że cierpienie po stiacie bliskiej osoby to jedno, a złe maniery
to zupełnie inna sprawa?! Wiem, że miał pan ciężki rok, ale to
w niczym nie usprawiedliwia pańskiego chamstwa.
Źrenice Clinta niebezpiecznie się zwęziły. Przeszył ją lodo
watym spojrzeniem.
- Skąd pani wie, że miałem ciężki rok, do cholery?
- No cóż, to żadna tajemnica - odparła. Z artykułu, który
znalazła w wyczarowanej torbie, dowiedziała się, że wiado
mość o śmierci zamężnej kochanki Clinta, której mąż był
określany jako największa nadzieja republikanów, obiegła na
główki gazet na całym świecie.
- Czy ktoś już kiedyś pani powiedział, że jest pani mistrzy
nią niedopowiedzeń? - zapytał oschle. Sięgnął po piwo, ale
nag/e zacisnął pięści. - Cholera, pewnie już nawet na Marsie
wiedzą o zabójstwie Laury.
Wypowiadając imię swojej ukochanej, zadrżał. Sunny po
czuła, że złość ustępuje współczuciu. Godząc się, by serce
sterowało jej głową, co jej się zresztą często zdarzało, sięgnęła
przez stół i położyła rękę na zaciśniętej pięści Clinta.
24 • BYŁO IM PISANE...
- Tak mi przykro.
- Nie pani ją zabiła - rzekł cicho.
- To prawda, ale chciałabym móc panują zwrócić.
Clint roześmiał się.
- Ja też bym tego chciał. - Z jego głosu przebijała gorycz.
Sunny nieczęsto miała szansę przebywać na Ziemi. Czego
najbardziej oczekiwała po takich okazjach, to możliwości
przyrządzania różnego rodzaju posiłków, żeby je potem
z przyjemnością zjeść. Teraz jednak ponury nastrój wypeł
nił jadalnię jak wilgotna, szara mgła. Świeża potrawa straci
ła cały swój urok, a chleb, który miał wcześniej cudowny
smak drożdży, teraz pozostawiał w jej ustach gorzki smak
popiołu.
Zauważyła, że Clint też stracił apetyt. Dopił piwo i ruszył
do lodówki po następne, ale nagle zmienił zdanie. Zamknął
lodówkę i sięgnął do szafki po nową butelkę whisky.
- Nie jestem pewna, czy powinien pan to robić - odezwała
się cicho Sunny.
- Czego pani ode mnie chce?
- Niczego - powiedziała, ignorując jego agresywny ton.
- Tylko jeśli chce mnie pan odwieźć tą krętą drogą do miasta,
powinien pan powstrzymać się od picia. - Oczywiście nie
miała najmniejszego zamiaru wyjeżdżać, ale nie to w tej chwi
li było najważniejsze.
- Skąd ja to znam? - Clint otworzył butelkę. - „Przyjacie
le nie pozwalają prowadzić pijanym przyjaciołom". Czy nie
tak to było w tej reklamie, którą ostatnio widziałem w tele
wizji?
Mimo że półkę ze szklankami miał dokładnie za plecami,
Clint pociągnął łyk prosto z butelki. Przełykając, wyzywająco
spojrzał Sunny w oczy.
BYŁO IM PISANE... • 25
- Szczerze mówiąc, jestem zaskoczona, że w ogóle ma
pan jeszcze jakichś przyjaciół - mruknęła.
Whisky paliła wnętrzności w dobrze mu znany, kojący
sposób. Przy odrobinie szczęścia, wkrótce nie tylko nie będzie
mógł prowadzić, ałe nawet myśleć.
- Moi przyjaciele albo ich brak, to nie pani sprawa.
- Zgadzam się. Ja też kiedyś byłam lekkomyślna. Mimo to
nie jestem aż tak głupia, żeby wsiąść do samochodu z kimś,
kto tyle wypił.
Niestety, miała rację. A poza tym, przecież nie chce zabić
tej kobiety, której jedynym przestępstwem było to, że wy
sprzątała mu dom, ugotowała najlepszy obiad, jaki jadł od
miesięcy, a może nawet w życiu, i jest trochę zrzędliwa.
- Mam pewną propozycję - powiedział.
- Jaką? - Sunny skrzyżowała ręce na piersi. Mimowolnie
zerknął na jej biust, który, chociaż niezbyt duży, ponętnie
wypełniał czerwony sweter.
- Będę pił tyle, ile mi się podoba, a pani dam kluczyki do
samochodu, żeby pani mogła sama odwieźć się do miasta.
- A jak pan odzyska potem swój samochód?
- Proszę się o to nie martwić. Znajdę jakiś sposób.
- Kiedy? Jak pan wytrzeźwieje?
Jej krytyczny ton nie przypadł mu do gustu.
- Tak jest. - Znowu pociągnął z butelki. - Gdy będę trzeźwy.
Sunny westchnęła z rezygnacją. Skoro Clint Garvey nadal
zamierzał się zachowywać jak nieznośny dzieciak, ona po
prostu przestanie mu współczuć.
- A to nastąpi... w kolejnym tysiącleciu?
Skrzywił usta w uśmiechu.
- Czy ktoś już kiedyś pani powiedział, że bywa pani iry
tująca?
26 • BYŁO IM PISANE...
- A czy ktoś już kiedyś panu powiedział, że nie pan pier
wszy stracił kogoś bliskiego?
Błękitne oczy Clinta pociemniały. Zmarszczył brwi.
- Tym razem pani trafiła - mruknął.
Stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem.
- Przepraszam - odezwała się w końcu Sunny. - Nie mia
łam prawa.
- Nie musi pani przepraszać za to, że mówi pani to, co
myśli - westchnął Clint. - Poza tym, ma pani rację. Nie jestem
ani pierwszym, ani ostatnim mężczyzną, który stracił ukocha
ną kobietę.
- Tak, ale to w niczym nie umniejsza pańskiego bólu.
- Szkoda czasu - burknął. - Nic z tego nie będzie.
- Co takiego?
Człowieku, czemu tak ciągle narzekasz? - pomyślał Clint.
Czy masz coś przeciwko temu, że miła, dobra i piękna kobieta
stara się wpłynąć na to, czy będziesz żył, czy nie? Ale zaraz
potem zignorował ten nieśmiały głos rozsądku. Tak jak to
zresztą czynił od miesięcy.
- Sama słodycz i wdzięk - powiedział z kpiącym uśmie
chem. - Nawet gdyby pani była Mary Poppins we własnej
osobie, i tak nie przyjąłbym pani do pracy. - Pociągnął kolej
ny łyk, czując się trochę jak zbuntowany nastolatek.
Sunny rozumiała jego nieufność i postanowiła zrezy
gnować z dalszej gry. Kiedy zastanawiała się, co teraz, Clint
wsunął rękę do kieszeni dżinsów i wyciągnął zwitek bank
notów.
- Czy to wystarczy? - zapytał, wręczając je Sunny. - To
za te cholerne kwiaty i za pracę.
Nie przeliczyła ich, ale skoro na wierzchu była studolarów
ka, Clint musiał mieć gest.
BYŁO IM PISANE... • 27
- Tak, ale...
- No to jesteśmy kwita.
Clint nie był z natury grubiański, chociaż nawet przed
śmiercią Laury nie wygrałby żadnego z konkursów na naj
sympatyczniejszego mieszkańca Whiskey River. Ale ta kobie
ta miała w sobie coś, co go wyjątkowo drażniło.
Chcąc się jej jak najszybciej pozbyć, sięgnął znowu do
kieszeni i wyciągnął kluczyki.
- Proszę, moja ciężarówka stoi przed domem.
- Skąd pan wie, że jej nie ukradnę?
- Nie dbam o to. - Chwycił ją za rękę i włożył w dłoń
kluczyki. - Niech pani już sobie stąd idzie, pani Jakaśtam.
- Sunny - powiedziała półgłosem.
- Sunny? Kto by to powiedział... - Twarz Clinta wykrzy
wiła się w kpiącym uśmiechu. - Idź stąd wreszcie, Sunny. Nic
tu po tobie. - I zanim zdążyła zaprotestować, objął ją ramie
niem i wypchnął na dwór.
- Ale ja nie umiem prowadzić ciężarówki.
- Tym się nie przejmuj. Ona ma automatyczną skrzy
nię biegów. Trzeba tylko wyjechać na drogę i kręcić kiero
wnicą.
Kolejny plan się nie powiódł. Nie mając innego wyjścia,
Sunny mrugnęła i wyobraziła sobie, że powietrze ucieka z tyl
nej opony ciężarówki.
- Coś jest chyba nie w porządku z tą oponą? - zapytała
tonem niewiniątka.
Lampa na garażu dokładnie oświetlała oponę, którą Sunny
przedziurawiła mrugnięciem. Clint zaklął jak szewc.
- Poczekaj tu, a ja zaraz znajdę zapasową.
Kolejne mrugnięcie Sunny wywołało całą serię prze
kleństw.
28 • BYŁO IM PISANE...
- Co się stało? - spytała z udanym zdumieniem.
- Zapasowa też jest dziurawa.
- Och, co za pech.
Nawet przez alkoholową mgiełkę ogarniającą ponownie
jego mózg Clint mógł wyczuć fałszywą nutę w jej spokojnym
głosie.
Wyciągnął z kieszonki koszuli paczkę papierosów i zapa
lił. Zaciągnął się dymem i obrzucił Sunny badawczym wzro
kiem. Sprawiała wrażenie zupełnie niewinnej. Jednak coś było
nie w porządku, coś, czego nie był w stanie określić, a spra
wiało, że nie potrafił jej zaufać.
- Co tu się dzieje, do jasnej cholery....
- Nie ma pan innego koła zapasowego? - próbowała mu
pomóc.
- Nie mam. Będę musiał to naprawić jutro rano.
- Przykro mi, jeśli sprawiam panu kłopot.
Clint czuł każdą cząsteczką swojej jaźni, że wcale nie było
jej przykro. Ale nie było sensu zarzucać jej kłamstwa. Pozwoli
jej przenocować, a rano pośle do diabła.
Znowu zaklął, a potem odwrócił się i ruszył w kierunku
domu. Starając się nie okazać po sobie satysfakcji, Sunny
poszła za nim do kuchni.
- Nie sądzę, żebyś miała duży bagaż, skoro wiedziałaś, że
jedziesz do pracy, która nie została ci zaoferowana.
- Wręcz przeciwnie, wzięłam sporo rzeczy.
Clint potrząsnął głową.
- Łazienka jest na górze, przy schodach, a pokój gościnny
- pierwsze drzwi na lewo.
- Dziękuję...
- Tylko proszę się zbytnio nie rozgościć - dodał lekko
poirytowany - bo z samego rana wyjeżdżamy.
BYŁO IM PISANE... • 29
- Wiele słyszałam o waszej słynnej gościnności - powie
działa Sunny, czując, że znowu burzy siew niej krew - ale to
takie pouczające doświadczyć jej samemu.
- Po pierwsze, nigdy cię tu nie zapraszałem - przy
pomniał jej Clint. - Czyli, tak naprawdę, nie jesteś żadnym
gościem.
- Słusznie. - Sunny zauważyła, że znowu chwycił za bu
telkę. - Może zaparzę kawę, zanim zabiorę się do zmywania?
- zaproponowała.
- Nie chcę żadnej przeklętej kawy. Jeśli chodzi o naczy
nia, to proszę je zostawić.
- Ale...
- Posłuchaj, jak ci tam ...
- Sunny - przypomniała mu z uśmiechem.
- Posłuchaj, Sunny, obiad był świetny, a ty wydajesz
się bardzo miłą kobietą. Jesteś ponadto całkiem ładna, pach
niesz też bardzo przyjemnie. Jestem pewny, że w innych oko
licznościach byłabyś naprawdę fajnym kumplem. Ale mu
sisz zrozumieć, że dość się już nagadałem jak na jeden wie
czór. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym
zostać sam.
Pewna, że po wygraniu wieczornej potyczki będzie mogła
rankiem wznowić działania wojenne, Sunny postanowiła za
stosować się do jego prośby.
- Tak, oczywiście - zgodziła się skwapliwie.
Odprowadził ją do salonu. Stała tam jej torba podróżna,
której, mógłby przysiąc, nie było, gdy wcześniej przechodził
tędy do kuchni.
Oczywiście musiała być, powtarzał sobie później, chowa
jąc pozostałości z obiadu do lodówki. Przecież nie wyczaro
wała jej z rękawa.
30 • BYŁO IM PISANE...
Przekonany, że wszystko mu się pomieszało, wrócił do
salonu, usiadł w mroku ze swoim najlepszym przyjacielem
- butelką whisky - i zaczął się upijać.
Rankiem obudził go zapach kawy. Mocny, aromatyczny
i kuszący, działał na jego zmysły, przynosząc błogosławioną
ulgę pękającej z bólu głowie. Początkowo myślał, że śni, ale
gdy usłyszał z kuchni brzęk filiżanek i spodków, przypomniał
sobie kobietę, która pojawiła się w odpowiedzi na rzekomo
jego ogłoszenie.
Podobnie jak poprzedniego dnia, podążył za nęcącym aro
matem. Sunny stała przed otwartą lodówką. Tego ranka jej
strój składał się z czerwonego sweterka i obcisłych legginsów.
Clint stwierdził z przykrością, że nogi ma całkiem zgrabne.
Jasne, falujące włosy sięgały niemal do pasa, połyskiwały
w promieniach porannego słońca, które wpadało przez ku
chenne okno.
- Lubię zapach kawy.
Sunny, zaskoczona, drgnęła i upuściła na podłogę jajka,
które właśnie wyjęła z pojemnika.
- Och, nie!
Kiedy jajka zamieniły się w lepką maź na czystej podłodze,
Sunny o mały włos nie mrugnęła, żeby uprzątnąć cały ten
bałagan. W ostatniej chwili przypomniała sobie, że Clint ją
obserwuje.
Odwróciła się, a serce wciąż niespokojnie biło jej w piersi.
- Jak mogłeś mnie tak przestraszyć!
Jej szeroko otwarte oczy były pełne przerażenia. Przypo
minała kotkę, która wystraszyła się świateł ciężarówki.
- Przepraszam. Powinienem zapytać o pozwolenie, zanim
wszedłem do mojej własnej kuchni.
BYŁO IM PISANE... • 31
Jego ton, przepełniony jak zwykle sarkazmem, jeszcze bar
dziej zirytował Sunny.
- Widzę, że rano potrafisz być równie niemiły jak wie
czorem.
- Więc powinnaś się cieszyć, że wkrótce wyjeżdżasz.
- Miewałam łatwiejsze zadania - szepnęła do siebie Sun
ny, spoglądając na rozbite jajka. Ponieważ nie wyglądało na
to, żeby Clint zamierzał w najbliższym czasie wyjść z kuchni,
będzie musiała umyć podłogę w ludzki sposób. To znaczy
ręcznie.
Niezbyt zadowolona, wzięła garść papierowych ręczników
z drewnianego pojemnika, uklękła i zabrała się do wycierania.
Clint patrzył na nią przez chwilę, zastanawiając się, czy nie
powinien jej pomóc. W końcu stwierdził, że jeżeli zacznie ją
ośmielać, znowu będzie próbowała wymusić na nim zgodę na
pozostanie. O czym, rzecz prosta, nie mogło być mowy.
Przeskoczył nad rozbitymi jajkami, zdjął kubek z suszarki,
nalał sobie kawy i upił mały łyk. Była czarna jak smoła i bar
dzo mocna. Dokładnie taka, jaką lubił.
- Niezła - zauważył od niechcenia.
Już miała się odgryźć, że nigdy w życiu nie czuła się tak
dowartościowana, kiedy dotarło do niej, że jego ton był nie
mal przyjazny. Spojrzała w górę, żeby się przekonać, o czym
myśli, ale Clint stał nad nią z nieprzeniknionym wyrazem
twarzy. Jeśli nawet powiadają, że oczy są zwierciadłem duszy,
to z oczu Clinta nie można było nic wyczytać.
- Dziękuję.
Nie przestawała na niego patrzeć w nadziei, że usłyszy coś
jeszcze. Cokolwiek. Na przykład, że zrobiła najlepszą kawę,
jaką kiedykolwiek pił. Albo czy nie mogłaby zostać na dłużej
i przyrządzać mu jej każdego ranka.
32 • BYŁO IM PISANE...
Clint w dalszym ciągu był nie ogolony. Gęsty zarost two
rzył czarny cień na jego policzkach. Pod oczami miał sińce,
a jego włosy wyglądały tak, jakby je czesał palcami. Ubrany
był tak samo jak wczoraj. Było jasne, że gdy zostawiła go
samego, znowu się upił.
- Pomyślałam sobie, że zrobię dzisiaj gofry - powiedziała,
obdarzając go promiennym uśmiechem, któremu nawet ten
niezrównoważony Devil Anse Hatfield nie był w stanie się
oprzeć. - Chyba że wolisz naleśniki.
Nagle stanął mu w oczach obraz ostatniego poranka, który
spędzili razem z Laurą. Po kąpieli zszedł do kuchni i zastał ją
przy kuchence w samym tylko fartuszku. Smażyła naleśniki.
Uśmiech, jaki rzuciła mu przez ramię, był jeszcze bardziej
prowokujący niż jej strój, więc posiadł ją na stole kuchennym
z taką pasją, że obojgu zabrakło tchu.
Później, kiedy wycie czujnika przeciwpożarowego i kłęby
sinego dymu nad patelnią przypomniały im, że naleśniki spa
liły się na węgiel, śmiali się beztrosko.
- No cóż - rzekła wtedy z westchnieniem Laura, wyrzuca
jąc zwęglony posiłek do śmietnika. - Będziemy jeszcze mieli
wiele okazji, żeby zjeść razem śniadanie.
- Całe życie - zgodził się, całując jej słodkie, uśmiechnię
te usta.
Następnego ranka już jej nie było. Jej życie skończyło się
tragicznie i o wiele za wcześnie.
Wypił kawę jednym haustem, a potem, chociaż strasznie
potrzebował klina, by uśmierzyć ból, przypomniał sobie, że
w tej chwili jego celem jest pozbyć się z domu tego słodko
pachnącego intruza. Musiał być dość trzeźwy, żeby zawieźć ją
do miasta. Gdy już jej nie będzie, nic nie oderwie go od
butelki.
BYŁO IM PISANE... • 33
Na widok zapału, z jakim Clint rzucił się na resztki posił
ku z poprzedniego dnia, Sunny nabrała nadziei, że do jego
serca można trafić przez żołądek. Niestety, nie całkiem się to
sprawdziło.
Kiedy wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami, ciężko wes
tchnęła. Nie miała wątpliwości, że koło zostanie wymienione
w ciągu kilku minut. A ponieważ Clint był trzeźwy, nie mogła
już protestować przeciwko temu, by ją odwiózł do Whiskey
River.
Patrzyła na wstrętną, żółtą maź na podłodze, i nie mogła
zrozumieć, jak zwykłe śmiertelniczki radzą sobie w domu bez
użycia magii. Mrugnęła i cały bałagan zniknął. Następnie
podeszła do okna, żeby zobaczyć, co robi Clint.
Majstrował właśnie przy kole. Sunny spojrzała w górę, na
błękitne, czyste niebo, i pomachała ręką. Na horyzoncie poja
wiły się ciemne chmury. W chwilę później nad Whiskey River
rozpętała się pierwsza zimowa zadymka.
ROZDZIAŁ
3
- Co, u diabła?! - Clint spojrzał w górę, zaskoczony
śnieżnym podmuchem, który nagle uderzył go w twarz. Może
i był otumaniony kacem, ale dobrze pamiętał, że kiedy wycho
dził z domu, świeciło słońce.
Teraz śnieg padał tak obficie, że ledwo mógł dostrzec swój
dom z odległości kilku metrów. Aura przypominała biegun
północny. Mieszkając przez całe życie na wyżynach Arizony,
Clint zdążył się przyzwyczaić do tego, że pogoda bywa nie
przewidywalna. Nigdy jednak nie spotkał się z tak raptownym
spadkiem temperatury. Nawet w lecie, w porze monsunów,
kiedy regularnie nękały ich burze z piorunami.
Nie zdążył nawet odkręcić trzeciej śruby, a już mu skost
niały palce. Klnąc pod nosem, poddał się i pomaszero
wał do domu. Burza, która nadchodzi tak szybko, powin
na przejść nad Albuquerque w ciągu godziny. Wtedy zno
wu będzie mógł wyjść na dwór i wreszcie zmienić koło. A po
tem raz na zawsze pozbędzie się panny Sunshine, czy jak
jej tam.
Sunny właśnie nakrywała do stołu, kiedy stanął w progu
kuchni.
- A może wolisz zjeść w jadalni... - zaczęła.
BYŁO IM PISANE... • 35
- Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? - przerwał jej
szorstko.
- Co mam rozumieć?
- Że nie chcę jeść ani w kuchni, ani w jadalni. Nie chcę
śniadania, nie potrzebuję gosposi i absolutnie nie zgadzam się
na to, żeby jakaś niezdarna, bezmyślna blondynka snuła mi się
po domu. Nawet jeśli potrafi zaparzyć przyzwoitą kawę.
- I przyrządzić duszone mięso z sosem - przypomniała
mu Sunny.
Czyżby była głucha? A może miała nierówno pod sufitem?
Przypomniał sobie chłopaka z liceum, którego koń kopnął
w głowę podczas finałów młodzieżowego rodeo. Billy Young
przeżył to, ale nigdy już nie był taki jak dawniej. Można było
mówić do niego jak do ściany.
- Czy jeździłaś kiedyś konno?
- Nie, chociaż zawsze chciałam. To takie piękne zwierzę
ta. A czemu pytasz?
- Przypominasz mi kogoś, kogo kiedyś znałem.
- Och. - Sunny znów uśmiechnęła się do niego. - Gofry
są już gotowe - powiedziała zachęcająco. - Naprawdę nie
masz ochoty? Marnotrawstwem byłoby je teraz wyrzucić.
Clint dorastał na ranczu i oprócz przewidywania pogody
nauczył się też oszczędności. Ponieważ handel bydłem nie był
zajęciem specjalnie lukratywnym - a przynajmniej nie dla
rodziny Garveyów - przyswoił sobie w młodym wieku, że nie
należy niczego wyrzucać. Większość rzeczy można albo na
prawić, albo przerobić na coś innego. W najgorszym wypadku
można się bez nich obejść. Dlatego jej słowa natychmiast go
przekonały.
- Nie chciałbym zostać oskarżony o marnotrawstwo -
burknął, podchodząc do zlewu, żeby umyć ręce. Gdy spłukał
36 • BYŁO IM PISANE...
pianę i odwrócił się, by oderwać papierowy ręcznik z rolki,
natknął się na Sunny z bawełnianym ręcznikiem w ręku.
- Jak ty to zrobiłaś?
- Co?
- Przecież przed sekundą stałaś przy kuchence. A teraz
jesteś tutaj.
- A ty przed sekundą stałeś w drzwiach, a teraz też jesteś
tutaj.
Miała rację. Jednak Clint doskonale pamiętał, że przecho
dził przez kuchnię. Natomiast nie przypominał sobie, żeby
ona ruszyła się z miejsca.
- Kiedy boli głowa, trudno się skoncentrować - zauważy
ła Sunny współczującym tonem i położyła mu dłoń na ramie
niu. - Usiądź, naleję ci jeszcze kawy.
Ręce miała delikatne, o długich palcach i podłużnych, choć
nie umalowanych paznokciach. Przez krótką chwilę Clint wy
obrażał sobie, jak ta dłoń błądzi po jego ciele, które przeżyło
wiele miesięcy bez kobiecego dotyku. Zaraz potem ogarnęło
go poczucie winy. Przecież to tak, jakby zdradził Laurę, choć
by tylko w myślach. Przywołał się do porządku.
Nie chcąc pozwolić Sunny na dalszą ingerencję w jego
życie, a zarazem nie mając dość siły, by zrezygnować z jesz
cze jednej kawy, Clint odsunął się i usiadł przy stole. Sunny
nie przestawała się uśmiechać, jednak wydawało mu się, że
w jej spojrzeniu mignął błysk triumfu.
Postawiła przed nim talerz z goframi.
- A ty nie będziesz nic jadła? - zapytał, ponieważ wciąż
stała.
- Ach, nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł.
- Dlaczego?
- Bo ty jesteś pracodawcą, a ja tylko gospodynią.
BYŁO IM PISANE... • 37
- Nie jesteś żadną gospodynią. I nigdy nią nie będziesz.
Wolę raczej, żebyś usiadła ze mną przy stole, niż stała mi nad
głową.
- Przecież nie stoję ci nad głową.
- Owszem, stoisz. A teraz weź talerz i siadaj.
To był rozkaz. Nie było sensu wszczynać kłótni.
Sunny wzięła z półeczki talerz, a nóż i widelec z szuflady
i zajęła miejsce po przeciwnej stronie stołu.
- Tak jest lepiej - Nałożył jej gofra na talerz, a następnie
polał swoje syropem klonowym. - Niezłe - powiedział, kiedy
ugryzł pierwszy kęs. Nagle zapragnął pochwalić Sunny, choć
nadal bał sieją za bardzo rozzuchwalać.
- Dziękuję. Sądząc po zawartości lodówki i szafek, dawno
nie jadłeś domowych posiłków. Wszystko jedno, dobrych czy
złych.
- Masz rację - przyznał.
Clintowi podobał się sposób, w jaki Sunny się do niego
zwracała. W przeciwieństwie do większości mieszkańców
Whiskey River, nie dawała się łatwo zastraszyć. Zawsze był
samotnikiem, a jego izolacja w środowisku ranczerów pogłę
biła się jeszcze po śmierci Laury. I choć szybko udowodniono
jego niewinność i zwolniono z więzienia, wciąż niektórzy lu
dzie na jego widok przechodzili na drugą stronę ulicy. Nato
miast nieliczni przyjaciele chodzili koło niego na palcach,
jakby obawiali się, że mogą powiedzieć coś, co by go dobiło.
Jakby jego życie nie było już samo w sobie wystarczająco
beznadziejne.
- Zdaje się, że znaleźliśmy się w środku niezłej burzy
- odezwała się Sunny, patrząc w okno. Na dworze zamieć
ograniczała widoczność niemal do zera.
Clint wpatrywał się w śnieg lepiący się do szyb.
38 • BYŁO IM PISANE...
- To przejdzie - mruknął. - Tak jest zawsze.
Sunny nie zaprzeczyła ani nie potwierdziła. Ale leciutki
uśmieszek w kącikach jej ust wydał się Clintowi podejrzany.
Podobnie jak poprzedniego wieczoru, skończyli posiłek
w ciszy. Kiedy Clint przeciągnął się, a następnie zapalił papie
rosa, Sunny uznała, że to już koniec, i zaczęła sprzątać ze
stołu.
- Jeszcze nie nie wiem dlaczego, ale widzę, że masz wiel
ką ochotę wślizgnąć się w moje życie - odezwał się nagle.
Jego ton mocno zirytował Sunny.
- Ty tak uważasz. Dlaczego twoje życie, którego sam nie
cenisz, miałoby mnie interesować?
- Dobre pytanie. Czy to znaczy, że nie mam racji?
- Nie.
- Aha. - Clint z satysfakcją skinął głową.
- Chcę powiedzieć, że się w stu procentach mylisz. - Było
to stuprocentowe kłamstwo, ale Sunny nie sądziła, żeby był
gotowy na przyjęcie prawdy.
- No dobrze. - Clint wypuścił z ust obłok dymu. - Spró
buję sformułować to inaczej. Doszedłem do wniosku, że masz
ochotę wślizgnąć się do mojego domu. I co ty na to?
- To zdanie jest trochę bliższe prawdy. - Sunny spojrzała
mu w oczy. - Przecież ci wczoraj powiedziałam, że nie mam
dokąd iść.
- Nie masz żadnej rodziny?
- Nie.
- Ani męża, ani żadnych dzieciaków?
- Nie. - Pominęła milczeniem, że było to podstawowym
warunkiem jej kariery jako dobrej wróżki.
- A może masz kochanka?
Sposób, w jaki nagle na nią spojrzał, zupełnie jakby po raz
BYŁO IM PISANE... • 39
pierwszy w życiu zobaczył kobietę, z niewiadomych powo
dów zdenerwował Sunny. Zrobiło jej się gorąco i poczuła, że
jej puls przyspieszył.
- Nie mam żadnego kochanka. - Próbowała odwrócić
wzrok, ale nagle znalazła się w sidłach niebieskich oczu.
- Nie? - Clint potrząsnął głową. - Kochanie, chyba wszy
scy faceci musieli wymrzeć w tej dziurze, z której przy
jechałaś.
To nie był komplement. Raczej nie. Ale jej zbuntowane
ciało tak przyjęło te słowa.
- Nic o tym nie wiem - mruknęła. - Chcesz jeszcze
kawy?
Clint jakby nie słyszał.
- A gdybym tak ci powiedział, że możesz dostać tę pracę?
- Naprawdę? - Radość rozjaśniła oczy Sunny. Nagle
przybrały kolor polerowanego złota. - Naprawdę tak myślisz?
- Ja zawsze mówię to, co myślę. - Potarł policzek i za
ciągnął się papierosem. - Jak większość ludzi.
Jego wzrok znów spoczął na jej twarzy, lekko zarumienio
nej z emocji. Nagle zrobiło mu się żal Sunny. Ciekawe, czy
nadal będzie tak uradowana, kiedy usłyszy drugą część jego
oferty.
- Słyszałaś już o Laurze, prawda?
- Tak - odparła. W jej oczach błysnęło współczucie. Clint
znowu poczuł się winny, ale odpędził to uczucie.
- Musiałeś ją strasznie kochać.
- To prawda. Kochałem ją absolutnie i bezgranicznie. -
Raz jeszcze głęboko zaciągnął się papierosem. - Oczywiście
nie muszę ci mówić, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy nie
byłem w stanie spotykać się z innymi kobietami.
- Och, tak, rozumiem to. - Sunny podeszła bliżej, usiadła
40 • BYŁO IM PISANE...
na sąsiednim krześle i ujęła jego dłoń. - Po takiej tragedii
niełatwo powrócić do codzienności.
Ku zadowoleniu Sunny rozmowa nieoczekiwanie przybra
ła romantyczny obrót. Może to dobry moment, żeby wyjaśnić
Clintowi przyczynę jej obecności tu, w Whiskey River. Jaka to
będzie dla niego ulga, kiedy się dowie, że nie musi już szukać
nowej miłości, bo to jej zadanie!
Clint spojrzał na ich splecione palce - jego były ciemne,
opalone, a jej blade jak padający za oknami śnieg - i po
czuł silny impuls, niekoniecznie seksualny, ale równie nie
pokojący.
- Rzecz w tym - ciągnął, nie zważając na to nowe uczu
cie, podobnie jak przedtem zignorował wyrzuty sumienia - że
celibat może stać się trochę monotonny, jeżeli rozumiesz, co
mam na myśli. Więc, chociaż nigdy nie miałem czelności
płacić kobiecie, wydaje mi się, że mógłbym zrobić wyjątek
- tu zawiesił głos, czekając, aż jego słowa zostaną dobrze
zrozumiane - w twoim przypadku.
- Chwileczkę - Sunny spoglądała na niego niewinnymi,
szeroko otwartymi oczyma - czy proponujesz mi, żebym
uprawiała z tobą miłość za pieniądze?
- Nie.
- Och. - Krótkie słowo wydłużyło się w przeciągłe wes
tchnienie ulgi.
- To nie ma nic wspólnego z miłością - ciągnął dalej
Clint. - Mówię o seksie. Skoro ty musisz gdzieś mieszkać, a ja
czasami czuję się bardzo samotny, wydaje mi się to całkiem
logiczne, że trzeba wypracować jakiś układ, który rozwiązał
by oba te problemy.
Sunny nie była absolutnie niewinna. Kilka wieków obser
wacji mieszkańców Ziemi pozwoliło jej być świadkiem wszy-
BYŁO IM PISANE... • 41
stkiego - i dobrego, i złego - co ludzkie istoty czyniły innym
i z innymi. Nie powinna wobec tego być zaszokowana, gdy
Clint wziął ją za prostytutkę - tymczasem poczuła się wstrząś
nięta i zraniona.
- Nie mogę uwierzyć, że potrafiłeś zaproponować mi coś
takiego.
Była tak zdruzgotana, że Clint, przekonany dotychczas, iż
ogłoszenie było trikiem, był niemal gotów ją przepraszać. Ta
dziewczyna jest cholernie dobrą aktorką! Nagle nabrał pew
ności, że to Mariah musiała maczać w tym palce. Mariah,
młodsza siostra Laury, opuściła Hollywood, odziedziczywszy
ranczo Swannów i od czasu do czasu pisywała scenariusze
filmowe i telewizyjne. Musiała znać wiele przyszłych gwiazd
filmowych, które chętnie poszłyby do łóżka za rolę w filmie
albo choćby za godziwą zapłatę.
Jednego tylko nie mógł zrozumieć. Jak Mariah, która lepiej
niż ktokolwiek inny wiedziała, że kochał Laurę nad życie,
mogła uważać, że inna kobieta jest w stanie zastąpić mu wszy
stko, co stracił. Z drugiej strony, Mariah spędziła wiele lat
w Los Angeles, a w tamtych stronach pewnie nie traktuje się
seksu zbyt poważnie.
- To Mariah, tak?
- Jaka Mariah? - zdziwiła się Sunny.
- To ona wynajęła cię i przysłała.
- Przecież już ci mówiłam, że przyjechałam z powodu
tego ogłoszenia...
- Tak, tego w „Rim Rock Record". - Tu otwierała się jesz
cze jedna ewentualność. - Co oznacza, że Mac też jest w to
zamieszany.
- Kto?
- Mackenzie Reardon. Jest wydawcą tej gazety. - Był tak-
42 • BYŁO IM PISANE...
że starym przyjacielem Clinta. - Wkrótce żeni się z Noel Gi-
raudeau.
- Księżniczką Noel Giraudeau?
Prześliczna blondynka, nazywana przez paparazzich Lodo
watą Księżniczką, pojechała kiedyś na bezkrwawe safari z sa
mą księżną Walii. Sunny zbyt dobrze pamiętała to wydarze
nie, bo gdy książę Walii w ostatniej chwili zrezygnował z wy
cieczki, zaczęła powątpiewać w jego zaangażowanie w to, co
miało być według niej idealnym związkiem. Teraz, ponie
wczasie, z przeraźliwą jasnością zdała sobie sprawę, że po
winna już wtedy zrezygnować z tego pomysłu.
- Tak, księżniczka Noel Giraudeau.
- Z tego, co widziałam... co czytałam w gazetach - popra
wiła się szybko, gdyż źrenice Clinta znów się zwęziły - księż
niczka wydaje się uroczą kobietą.
- Oczywiście - potwierdził Clint. Na wspomnienie kobiety,
która w ciągu minionych miesięcy okazała mu tyle współczucia,
twarz mu złagodniała. - A ponieważ jestem pewny, że ona nigdy
nie zgodziłaby się na taki plan, Mariah i Mac musieli go wymy
ślić sami. - Był też przekonany, że nowy mąż Mariah, Tracę
Callahan, nie ma nic wspólnego z tym fałszywym ogłoszeniem.
Chociaż podczas owych dni bezpośrednio po śmierci Laury do
Clinta niewiele docierało, jedno dobrze zapamiętał: szeryf Whi-
skey River poważnie traktował swoją pracę.
- Nie jestem prostytutką. - Sunny dumnie uniosła głowę.
-1 nie przyjechałam tu, żeby uprawiać z tobą seks.
Clint znowu obrzucił ją badawczym spojrzeniem, a potem
wzruszył ramionami.
- Szkoda.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, wstał, zdjął z haka wełnianą
kurtkę i narzucił sobie na ramiona.
BYŁO IM PISANE... • 43
- Dokąd idziesz?
Spojrzał na nią przez ramię.
- Przypomniałem sobie, że pora nakarmić konie. No, chy
ba że zmieniłaś zdanie na temat seksu.
- Nie. - Sunny przygryzła wargi. Nie chciała prosić go
o jeszcze trochę cierpliwości.
Patrząc na jej małe, białe zęby w miękkich, różowych
ustach, Clint. doznał tego samego uczucia co poprzednio,
i stwierdził, że najwyższy czas wyjść.
- Szkoda - powtórzył, po czym opuścił przytulną, ciepłą
kuchnię.
Patrząc, jak znika w śnieżnej zawierusze, Sunny wyobrazi
ła sobie przez jedną ulotną chwilę, że jest zwykłą śmiertelni-
czką. Taką, która mogłaby wziąć go do łóżka i złagodzić ból,
który nigdy nie opuszczał jego nawiedzonych oczu. Dotkliwy
ból, płynący z głębi duszy.
Mijały minuty. Chociaż zdecydowanie odzwyczaiła się od
liczenia czasu ziemską miarą - kiedy stary zegar w sąsiednim
pokoju wybił kolejną godzinę, doszła do wniosku, że Clint
przebywa na dworze o wiele za długo.
Podeszła do okna, uciszyła zadymkę i usiłowała skupić się
na Clincie. Próbowała go usłyszeć albo zobaczyć. Ale wokół
nie było nic. Tylko czarna pustka pod jej powiekami, która
przemieniła się w biały, zamazany świat, kiedy otworzyła
oczy.
- Co się dzieje? - powiedziała głośno. Spojrzała do góry,
jakby oczekując odpowiedzi, i doznała uczucia zawodu, gdy
odpowiedź nie nadchodziła. - Czemu go nie widzę?
Nagle przyszła jej do głowy myśl, która zmroziła jej krew
w żyłach. Przecież mógł zrobić to, co miał zamiar uczynić
przed jej przybyciem. Może strzelił do siebie?
44 • BYŁO IM PISANE...
Dobieranie nieudanych par było wystarczająco hańbiącą
plamą w jej życiorysie. To była jej ostatnia szansa i nie mogła
jej zaprzepaścić. Kiedy jednak wybiegła na dwór odszukać
Clinta, zrozumiała, że pragnie znaleźć go i ocalić nie tylko
z pobudek zawodowych.
Lodowaty wiatr porwał jego imię, gdy tylko wyszło z jej
ust. Nie przyzwyczajona do ludzkiej postaci, Sunny zapo
mniała wziąć ze sobą jakieś cieplejsze okrycie i teraz rozpacz
liwie usiłowała przypomnieć sobie, w jakiej temperaturze
człowiek może zamarznąć.
Wyobraziła sobie kurtkę, identyczną z ta, którą miał Clint,
mrugnęła i ku swemu zaskoczeniu stwierdziła, że nadal jest
ubrana tak jak przedtem. Znowu mrugnęła. I znowu nic.
Zdenerwowana i oszołomiona, pomachała zlodowaciałą
dłonią, wierząc, że teraz pozostaje jej już tylko jedno - po
wstrzymać zadymkę. Ale śnieg ciągle sypał i sypał, niczym
puch wytrząsany z wielkiej poduszki, a temperatura nadal
spadała.
Sunny rozpaczliwie zapragnęła znaleźć siew ciepłym, bez
piecznym domu, ale jeszcze bardziej pragnęła ocalić Clinta.
Stopy miała zimne jak bryły lodu, a im dalej brnęła w śnieżne
zaspy z nadzieją, że idzie jego śladem, tym trudniej przycho
dziło jej poruszać nogami.
Kiedy po raz pierwszy upadła w głębokim śniegu, pozbie
rała się i poszła dalej. Podniesienie się po drugim upadku
kosztowało ją wiele wysiłku. Ale się udało. Tylko po to, aby
zaraz upaść po raz trzeci.
- Przeklęty Clint Garvey! - wymamrotała. - W życiu nie
miałam gorszego zadania.
Nie zamierzała się jednak poddawać. Poczuła się pewniej,
gdy znów stanęła na nogi. Powoli posuwała się naprzód. Lo-
BYŁO IM PISANE... • 45
dowaty wiatr smagał mocno jej twarz, miała wrażenie, że igły
wbijają się jej w skórę. Zastanowiła się, czy aby nie poszła złą
drogą. Przecież stajnia nie może być tak daleko od domu?
Rozejrzała się dokoła, ale w zadymce niewiele było widać.
Przyłożyła dłonie do ust i zawołała „Clint!", ale odpowiedzią
było tylko wycie wiatru.
Zdezorientowana, próbowała przypomnieć sobie, w którą
stronę skierował się Clint, gdy widziała go przez kuchenne
okno. Jednak śnieg i mróz coraz bardziej dawały się jej we
znaki. Wyczerpana, zaczynała tracić nadzieję.
Głośno krzyknęła, kiedy potknęła się o przewrócony konar
drzewa, całkowicie zasypany śniegiem - tym samym śnie
giem, którego wywołanie uważała za tak świetny pomysł.
Teraz, klęcząc, zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie zrobić
ani kroku. Osunęła się w zaspę i poczuła tak samotna, jak
nigdy dotąd.
Sunny wcale nie była sama. Dwie wróżki, jedna wysoka
i chuda, druga niska i pulchna, przyglądały się jej desperac
kim zmaganiom.
- Jesteś pewna, że tak powinno być? - spytała Androme
da. - Dziewczyna od dawna nie odwiedzała Ziemi i widocz
nie zapomniała o czymś takim jak ludzki instynkt samozacho
wawczy.
- Ona go nie potrzebuje - powiedziała Harmony z nieza
chwianą pewnością siebie.
- Ale może warto by chociaż uspokoić zamieć...
- Nie. - Uśmiech na twarzy legendarnej wróżki był pra
wie anielski. - To Sunny wyczarowała zamieć. To ona chciała
zostać zwykłą śmiertelniczką. Będzie teraz musiała nauczyć
się żyć ze wszystkimi tego konsekwencjami.
46 • BYŁO IM PISANE...
- To znaczy, że będzie żyła?
- Oczywiście. Mam specjalne plany dotyczące naszej
Sunny. Plany, które pozwolą nam za jednym zamachem upo
rać się z obu problemami.
Harmony uśmiechnęła się jeszcze promienniej, a w jej
oczach zatańczyły iskierki. Już dawno nie rozwiązywała rów
nie trudnego zadania - przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Zawsze uważała, że trzeba odejść, gdy jest się u szczytu sławy.
Dlatego przeszła na emeryturę po tym, jak książę zabrał ślicz
ną i słodką, choć niezbyt bystrą dziewczynę zwaną Kopciusz
kiem do swego pałacu, gdzie żyli razem długo i szczęśliwie.
Clint Garvey zdecydowanie nie był księciem. A już na
pewno nie „rycerzem w lśniącej zbroi", jakich pełno w baj
kach. Ale Harmony wiedziała, że jest człowiekiem niezwy
kłym, o nieposzlakowanej uczciwości, umiejącym kochać
wiernie i głęboko, chociaż sam twierdził, że nie jest już w sta
nie nikogo obdarzyć miłością.
Wyjściem było znalezienie mu równie niezwykłej kobiety
-odważnej, inteligentnej i zaradnej. Wystarczająco silnej we
wnętrznie, by stawić mu czoło, i na tyle cierpliwej, by udo
wodnić mu, że jest lepszym człowiekiem, niż sam myśli.
A kto potrafi kusić go i dręczyć lepiej niż Sunny, ucząc go
na nowo zaufania do świata?
- Ciągle się zastanawiam, czy dobrze zrobiłyśmy, mówiąc
jej prawdę - powiedziała Andromeda z troską w głosie.
Rzadko się o kogoś martwiła, ale przecież Sunny to był
specjalny przypadek. Z zasady starała się nie przywiązywać
do uczennic, które kierowano do niej na krótki okres, zanim
wspięły się na wyższy szczebel hierarchii. Ale jak można było
nie polubić tej ufnej i serdecznej kandydatki na dobrą wróżkę?
- Uważam, że postąpiłyśmy słusznie - orzekła Harmony.
BYŁO IM PISANE... • 47
- A co będzie, jeżeli tej dziewczynie uda się go z kimś
skojarzyć? Jeżeli znajdzie mu nieodpowiednią kobietę? Prze
cież już tyle razy skojarzyła niewłaściwe pary.
- To prawda - przytaknęła Harmony - ale tym razem to
nie ona będzie kojarzyć tę parę, tylko ja!
Skinęła dłonią i z satysfakcją patrzyła, jak za sprawą jej
czarów śnieg sypiący na Sunny zaczął się nagle skrzyć dia
mentowym blaskiem.
ROZDZIAŁ
4
Clint wracał właśnie do domu,* kiedy omal nie potknął się
o Sunny, zmarzniętą i zasypaną śniegiem.
- Co ty tu robisz, u licha? - zapytał, wygrzebując ją spod
zaspy.
- Chciałam cię uratować - odparła bez wahania.
- Co ty sobie myślisz, panienko? Kim ty jesteś? Moim
aniołem stróżem?
Jego słowa ucieszyły Sunny. Nawet nie zauważyła, że wy
powiedział je przez zęby. Zadowolona, że to on poruszył ten
temat, postanowiła wyznać mu prawdę. Jeżeli Clint Garvey
zrozumie, że chodzi jej tylko i wyłącznie o jego dobro, na
pewno zaakceptuje kobietę, którą mu wybierze.
Kiedy weszli do domu, uśmiechnęła się do niego w najbar
dziej zniewalający sposób, chcąc go upewnić, iż jest w do
brych rękach.
- Skoro już o tym mowa, jesteś bliski prawdy. Szczerze
mówiąc, jestem twoją dobrą wróżką.
Cholera, pomyślał Clint. Albo to jakaś wariatka, albo pod
czas zadymki zamarzła jej część szarych komórek.
BYŁO IM PISANE... • 49
- Ale że mnie osioł, że od razu się nie zorientowałem
- wycedził, sadzając ją na krześle. - Na swoje usprawiedli
wienie mam tylko to, że pomyliłem cię z Babą Jagą.
Dobry humor Sunny gdzieś znikł. Podobnie jak ciepło,
które zaczynała czuć w ciele po wejściu do domu.
- Nie wierzysz mi? - spytała z westchnieniem.
- Jak mógłbym ci nie wierzyć? Przecież każdy człowiek
ma swoją dobrą wróżkę. - Ironia biła zarówno z jego tonu, jak
i spojrzenia błękitnych oczu.
- Oczywiście,ale...
- Więc gdzie są twoje pozłacane skrzydła?
Chociaż było to retoryczne pytanie, zdecydowała się na nie
odpowiedzieć:
- Masz na myśli aniołów stróżów. A ja jestem dobrą...
- Wróżką. To już ustaliliśmy. I co teraz będzie? Zapropo
nujesz mi trzy życzenia?
- To dżin je spełnia.
- O rany, co za specjalizacja. Zaraz mi pewnie powiesz, że
stworzyłyście związki zawodowe.
- Wcale mnie nie dziwi, że nie możesz tego pojąć, ale to
nie powód do złośliwości.
Clintowi głowa wciąż jeszcze ciążyła od nadmiaru whisky,
którą wypił poprzedniego wieczora. Mimo to od tygodni nie
był tak bliski wytrzeźwienia. Wcale nie podobało mu się
odczucie, które temu towarzyszyło. Ale czy to wystarczający
powód, żeby wyładowywać na Sunny swój podły humor?
- Masz rację. Przepraszam.
Teraz należało ogrzać ją i poczekać, aż przejaśni się na
dworze. Wtedy na zawsze pozbędzie się jej z domu i z życia.
- Mogłaś zamarznąć - powiedział. - To zrozumiałe, że
teraz jesteś zdezorientowana.
50 • BYŁO IM PISANE...
Sunny wcale nie była zdezorientowana. Przynajmniej jeże
li chodzi o to, kim jest. Z drugiej strony, jeśli miała być cał
kiem szczera, bliskość Clinta budziła w niej jakieś dziwne, nie
znane emocje. Jak on to robił, że czuła się przy nim i bezpie
czna, i zagrożona?
- Rzeczywiście czuję się troszkę dziwnie - przyznała
z wahaniem. Jako jego dobra wróżka to ona powinna działać.
Tymczasem, nie wiadomo kiedy, sprawy wymknęły jej się
spod kontroli.
Jej miękki głos i zamglone spojrzenie sprawiły, że w Clin-
cie znowu obudziło się to dziwne uczucie, ni to rozczulenie, ni
to pragnienie.
Niech ją diabli! Czy ona nie zdaje sobie sprawy, że żadna
kobieta przy zdrowych zmysłach nie patrzy na mężczyznę
w ten sposób? Chyba że chodzi jej o to, żeby zareagował tak,
jak tego chce jego ciało?
A skoro śmierć z zimna już jej nie grozi, ciekaw był, jak ta
wścibska panienka zareaguje na propozycję, by ogrzać się
w jego łóżku. Mogliby tam spędzić resztę zimowego dnia,
oddając się niepohamowanemu szaleństwu.
Szaleństwo. Tak, to było odpowiednie słowo. Już sam fakt,
że uważała się za jego dobrą wróżkę, dobitnie świadczył
o tym, że brakowało jej piątej klepki. A czy on sam zachowy
wał się racjonalnie? Musiał być równie szalony jak ona, skoro
przyszło mu do głowy złożyć jej nieprzyzwoitą propozycję!
- Lepiej zdejmij mokre ubranie - burknął, cofając się o krok.
Chociaż było jej już o wiele cieplej, niż się Clintowi zda
wało, Sunny wciąż czuła się nieswojo. Może dlatego, że tak
dziwnie na nią patrzył. Spojrzenie niebieskich oczu wędrowa
ło po jej twarzy, sprawiając, że robiło jej się zarazem zimno
i gorąco.
BYŁO IM PISANE... • 51
Była już na szczycie schodów, kiedy zdała sobie sprawę, że
odpowiadała Clintowi jak zwykła śmiertelniczka. Nagle przy
pomniała sobie owo życzenie, które bezwiednie wypowie
działa, zanim wyszła z domu w śnieżną zawieruchę.
Chciała zostać prawdziwą, ziemską kobietą. Czy to możli
we, że życzenie się spełniło?
Weszła do sypialni i spojrzała na walizkę, którą wyczaro
wała poprzedniego dnia. Stała jakieś trzy metry od Sunny,
obok szerokiego fotela.
- No dobrze. Spróbujmy.
Koncentrując się z całych sił, zamrugała, próbując ruszyć
walizkę z miejsca. Ani drgnęła. Sunny spróbowała jeszcze raz.
lnic.
- Och, nie!
Kiedy pojęła, że straciła czarodziejską moc, osunęła się
z jękiem na łóżko. Co teraz? Błagalnie spojrzała w górę.
- Proszę was - westchnęła. - Nie to miałam na myśli.
Naprawdę.
Wcale się nie zdziwiła, że nie było żadnej odpowiedzi.
Co robić? Nie miała żadnego pomysłu. Ukryła twarz
w dłoniach i gorzko zapłakała.
Clint usłyszał jej szloch, kiedy szedł po schodach. No tak.
Tego tylko było mu trzeba. Nie dość, że przebywa w towa
rzystwie wariatki, wzbudzającej w nim uczucia, które, jak
sądził, pogrzebał wraz z Laurą, to jeszcze musi wysłuchiwać
płaczów.
Stanął w drzwiach i zaczął się jej przyglądać. Nie zauwa
żyła go, bo twarz ukryła w dłoniach. Siedziała na łóżku, a mo
kre włosy spływały jej na ramiona, które drżały przy każdym
westchnieniu.
Clint, nagle zakłopotany, odchrząknął i wszedł do pokoju.
52 • BYŁO IM PISANE...
- Przyniosłem ci herbatę.
Sunny opuściła ręce i otworzyła oczy.
- Herbatę?
- Dobrze, że pomyślałaś, żeby ją kupić.
- Tak - powiedziała Sunny, chociaż nie mogła sobie przy
pomnieć, żeby wyczarowywała herbatę. Ponieważ jednak
w obecnej chwili nie myślała zbyt trzeźwo, dodała: - Całe
szczęście, że mi to przyszło do głowy.
- Nie wiem, czy słodzisz, ale dodałem dwie łyżeczki
cukru.
- Dziękuję. Dobrze zrobiłeś. - Skuszona pomarańczo
wym aromatem, upiła łyk i stwierdziła, że herbata jest pyszna.
- Smakuje wspaniale.
- To tylko herbata z torebki.
- Wiem - powiedziała z uśmiechem - ale w pewnych
okolicznościach może smakować jak ambrozja.
- Więc pewnie szalejesz na punkcie szampana.
- Nie wiem. Nigdy nie piłam szampana.
Clint już miał zaproponować, żeby to naprawić, ale ugryzł
się w język.
- Kiedy skończysz, pójdę odgrzać resztki wczorajszej ko
lacji - powiedział.
- Chcesz mi przyrządzić lunch? - Sunny nie mogła uwie
rzyć własnym uszom.
- Kazałbym to zrobić kucharce, ale akurat dzisiaj ma wol
ne. Więc zostaję tylko ja.
- To bardzo miło z twojej strony. - Nagle doszła do wnio
sku, że Clint wcale nie jest aż tak nieprzyjemnym człowie
kiem, za jakiego chciałby uchodzić.
- Uwierz mi, kochanie, ja naprawdę jestem bardzo miły.
- To prawda. - Czuła się coraz swobodniej. - Nie chciał-
BYŁO IM PISANE... • 53
byś się potem tłumaczyć przed szeryfem z tego, że zagłodziłeś
mnie na śmierć w swoim domu.
- Od razu zgadłaś.
Clint poczuł, że drgnęły mu kąciki ust. Wychodząc z sy
pialni, zerknął w lustro i zdziwił się, widząc na swojej twarzy
lekki uśmiech.
Ale nie tylko on spojrzał w lustro. Na widok jego uśmiech
niętego odbicia Sunny poczuła przyjemny dreszczyk i o mało
sama się nie roześmiała. Wiedziała już, że Clint jest o wiele
sympatyczniejszy i lepiej wychowany, niż się to na pierwszy
rzut oka wydawało.
Niestety, chociaż pewnie by się z tym nie zgodził, Laura
nie była jego przeznaczeniem. Właściwa kobieta musiała być
gdzieś indziej. Zadaniem Sunny było ją znaleźć.
Kiedy skończyła pić herbatę, wzięła gorący prysznic
i przebrała się w suche ubranie, wrócił jej dawny optymizm.
Nie dopuszczając myśli, że jej przełożone mogłyby pozosta
wić ją na Ziemi bez magicznej mocy, doszła do wniosku, że
bliski kontakt z ziemską śmiercią musiał w jakiś sposób osła
bić jej umiejętności.
- To tylko chwilowy zastój - zapewniała samą siebie
w drodze do kuchni. - To minie.
Musiało minąć, bo przy niechęci Clinta do jakiejkolwiek
współpracy, będzie jej potrzebna każda możliwa pomoc.
- Nie chcesz chyba pozostawić jej tam samej? - spytała
Andromeda, zaskoczona oświadczeniem Harmony, że zrobiła
wszystko, co zamierzała.
- Nic jej się nie stanie. - Harmony była niewzruszona.
- Ale odebrałaś jej całą magię.
- Owszem, odebrałam jej moc zmieniania świata materiał-
54 • BYŁO IM PISANE...
nego - przyznała. - Nie obawiaj się. Zostawiłam Sunny aku
rat tyle magii, ile jej będzie potrzebne.
- Co to za magia?
- Siła jej dobrego i hojnego serca. Tylko głupiec nie zako
chałby się w kobiecie o tak gorącym sercu.
- Clint Garvey nie jest głupcem.
- Kiedyś jego serce było równie otwarte na miłość jak
serce Sunny. Może z jej pomocą znowu się otworzy.
- Nadal nic nie rozumiem. Po tym wszystkim, co zrobiłaś
dla Kopciuszka...
- Nie mogę już o słuchać o Kopciuszku - odparła Harmo-
ny z niezwykłym u niej chłodem. - Owszem, to wyjątkowo
słodka dziewczyna, za to niezbyt przebojowa i niespecjalnie
inteligentna.
- A jednak wzbudziła w księciu miłość.
- Jak już mówiłam, była śliczna i słodka. Kosztowało
mnie mnóstwo ciężkiej pracy, żeby ich połączyć. Nie byli
udaną parą - wyznała.
- Więc dlaczego...
- No dobrze - westchnęła Harmony. - Mam nadzieję, że
po tylu latach prawda nie sprawi ci bólu. Musisz mi jednak
obiecać, że zachowasz tę opowieść dla siebie. Nie chciałabym
zachęcać naszych uczennic do tak nierozsądnego zachowania.
- Przecież ty nigdy nie byłaś nierozsądna.
- Tak myślałam aż do przebudzenia Śpiącej Królewny
- powiedziała z westchnieniem Harmony.
- Co takiego? - Andromeda szeroko otworzyła oczy. - Co
mają wspólnego Śpiąca Królewna i Kopciuszek? I do tego
Sunny?
- To długa historia. Powinnyśmy znaleźć jakieś wygod
niejsze miejsce...
BYŁO IM PISANE... • 55
Jedno mrugnięcie przeniosło je z centrum komputerowego
na śliczną białą ławkę z kutego żelaza, pod kwitnącą jabłonią
w parku krajobrazowym. Harmony przybrała uroczysty wy
raz twarzy.
- Dawno, dawno temu... - zaczęła swoją opowieść.
Clint odchylił się na kuchennym krześle, pociągnął whisky
z butelki i wbił wzrok w padający za oknem śnieg. Co za
cholerna zawierucha, i to niespodziewana. Na szczęście, dzię
ki Mariah, inwentarz nie zamarznie.
Mariah też kiedyś miała swoje problemy, które zmusiły ją
do opuszczenia Whiskey River i zerwania kontaktów z siostrą
na prawie dziesięć lat. Ironia losu zrządziła, że przyjechała
kilka godzin za późno, żeby wszystko naprawić.
Podczas dochodzenia była jedyną osobą, która niewzrusze
nie stała po stronie Clinta. Jedyną, która wierzyła w jego
niewinność, i rozumiała, przynajmniej częściowo, jak bardzo
cierpiał. Udało jej się zapomnieć o morderstwie, wyszła nawet
za mąż za szeryfa, którego obowiązkiem było aresztować
Clinta, a teraz Clint miał sprawić jej dodatkowy ból.
Dwa tygodnie temu wpadła do niego z propozycją, że jej
pracownicy zabiorą jego bydło na zimowe pastwiska w niższe
rejony gór. Był to jedynie pretekst, ale wtedy tego nie zrozu
miał i z wdzięcznością przystał na jej ofertę.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że próbowała wyciągnąć
go z depresji. Niestety, doprowadziła jedynie do tego, że po
czuł się jeszcze bardziej winny. Na wspomnienie troski, jaka
malowała się na jej ślicznej twarzy, nalał sobie jeszcze jedną
szklankę whisky.
- Czyż to nie piękne? - odezwał się za nim łagodny głos.
- Co?
56 • BYŁO IM PISANE...
- Śnieg. Wszystko wygląda jak w krainie marzeń. -
Uśmiech rozjaśnił oczy Sunny.
- Pewnie masz rację. - Clint odstawił whisky, czując, jak
w jego żyłach rozchodzi się miłe ciepło - W końcu jesteś
dobrą wróżką.
Sunny z westchnieniem podeszła do okna.
- Popełniłam błąd, mówiąc ci o tym- powiedziała półgło
sem, ni to do niego, ni do siebie. - Powinnam dać ci więcej
czasu, żebyś się przyzwyczaił do tego.
Clint może nie był ostatnio w najlepszej formie, ale - do
cholery - nie stracił jeszcze kontaktu z rzeczywistością.
- Skarbie, choćbyś mi wciskała ten kit przez następne
tysiąc lat i tak ci nie uwierzę.
Sunny wydała kolejne przeciągłe westchnienie. Była teraz
w różowym swetrze i obcisłych legginsach. Sądząc po przy
garbionych ramionach, musiała być przygnębiona. Jednak
gdy Clint na nią spojrzał, wyprostowała się i odwróciła zdecy
dowanym ruchem.
- Czy nie jest odrobinę za wcześnie na to, żeby pić?
- Czy nie jest odrobinę za wcześnie na to, żeby zrzędzić?
- odparował. Miał ochotę ponownie napełnić szklankę, tylko
po to, żeby rozdrażnić Sunny. Byłoby to jednak dziecinne
zachowanie, więc się powstrzymał.
- Nie powinnaś teraz odpoczywać?
- Czuję się dobrze. Naprawdę - dodała z uporem, widząc
jego sceptyczne spojrzenie. - Jestem o wiele bardziej wytrzy
mała, niż myślisz.
To dobrze, pomyślał Clint. Teraz przypominała mu watę
cukrową, którą zwykł kupować na jarmarku, kiedy był jeszcze
dzieckiem. Była miękka, różowa i przepysznie słodka.
Kiedy spojrzeli na siebie, w pokoju zapadła cisza. Sunny
BYŁO IM PISANE... • 57
pierwsza odwróciła wzrok i zerknęła na stół. Kiedy zobaczy
ła, co leży obok pustej szklanki, jej twarz zrobiła się blada jak
padający za oknem śnieg.
- Chyba nie miałeś zamiaru...
- Nie! - Chwycił rewolwer, który przyniósł wcześniej
z salonu, otworzył go i zakręcił magazynkiem. - Nie jest na
ładowany.
Podeszła do stołu na nogach miękkich jak z waty i opadła
na krzesło.
- Przepraszam. Naprawdę nie chcę zrzędzić, ale...
- Po prostu nie masz ochoty zeskroby wać mojego mózgu
ze ściany za kuchenką, tak?
Rumieniec powrócił na jej policzki.
- To okropne. Nie powinieneś tak mówić.
Na widok bólu w jej oczach Clint poczuł wyrzuty sumienia.
- Masz rację. Ale gdybyś została tu przez jakiś czas, co
zresztą jest niemożliwe - dorzucił, gdy chciała mu przerwać
- szybko byś odkryła, że jestem prostakiem, wręcz stworzo
nym do tego, żeby opowiadać takie okropności.
- To nieprawda.
Clint zmarszczył brwi.
- W pierwszych latach istnienia Whiskey River można
było zginąć za to, że się kogoś nazwało kłamcą.
Nie zważając na jego ostrzegawcze spojrzenie, wyciągnęła
rękę i położyła dłoń na jego ramieniu.
- Ja tylko chciałam powiedzieć, że jesteś lepszym czło
wiekiem, niż ci się zdaje, Clincie Garvey.
Spojrzał na dłoń spoczywającą na jego ramieniu. Skórę
miała gładką jak u dziecka, co sugerowało, że nigdy nie wy
konywała pracy fizycznej. Pamiętał dłonie matki, czerwone
i zniszczone przez lata harówki w domu i w polu.
58 • BYŁO IM PISANE...
Jeżeli Sunny była gosposią, to on był księciem Walii.
- Jak się nazywasz?
Ta nagła zmiana tematu zaskoczyła ją.
- Słucham?
- Twoje nazwisko, kotku. - Clint dotknął jej śnieżnobiałej
dłoni i stwierdził, że jest równie miękka, jak myślał. - Skoro
już utknęliśmy tu razem, chciałbym wiedzieć, z kim mam do
czynienia.
Chociaż jego dotyk nie był specjalnie wrogi, Sunny przera
ziła się.
- Nie powiedziałam ci, jak się nazywam?
- Nie. - Palce Clinta przesunęły się odrobinę. - Nie przy
pominam sobie. Ale skoro zapomniałem, dlaczego nie odświe
żysz mojej pamięci?
Sunny zacisnęła wargi i zaczęła rozważać różne opcje. Jed
nym z powodów, dla których nie znosiła kłamać, był fakt, że
zmyślone przez nią historyjki nigdy nie trzymały się kupy.
Tym razem także dała się złapać we własne sieci.
Czując, że nie będzie łatwo wprowadzić Clinta w błąd,
Sunny zdecydowała, że najbezpieczniejszą taktyką będzie
zmyślać tak długo, jak się da. Przynajmniej do czasu, aż uda
im się stąd ruszyć i będzie mogła mu znaleźć odpowiednią
żonę.
- Nie pamiętam.
Jedyną odpowiedzią Clinta było przenikliwe spojrzenie.
- Naprawdę - upierała się, pełna obaw, że Clint usłyszy
fałsz w jej zdesperowanym tonie. - Szok, jakiego doznałam
po ciężkich przejściach, był tak silny, że odebrał mi pamięć.
Śmiech Clinta niemile ją zaskoczył. Ostry, nieprzyjemny,
zabrzmiał tak, jakby od dawna nic albo nikt go nie roz
śmieszył.
BYŁO IM PISANE... • 59
- To broń mojego prapradziadka - powiedział, biorąc do
ręki rewolwer i wodząc palcem po żłobieniach na kolbie.
- Pamiątki rodzinne to ciekawa rzecz. - Sunny była mu
wdzięczna za zmianę tematu, wolałaby jednak, żeby odłożył
rewolwer, bez względu na to, czy był on naładowany czy nie.
- Kiedy prapradziadek wrócił do domu z wojny secesyj
nej, dowiedział się, że jego ukochana żona zmarła dzień
wcześniej z powodu jakiejś gorączki. Co za cholerna ironia
losu! Przeżył wojnę bez jednego zadraśnięcia, a ona umarła,
gdy był już w drodze do domu.
- To rzeczywiście tragiczny zbieg okoliczności.
- Beznadziejne zgranie w czasie. Sam sklecił dla niej tru
mnę z sosny, choć miał z niej zrobić kołyskę. Następnie po
szedł na łąkę i wykopał dół u stóp drzewa, gdzie lubili latem
urządzać pikniki.
Clint spoglądał za okno, ale Sunny podejrzewała, że nie
patrzy na padający śnieg, tylko wyobraża sobie sceny z odle
głej przeszłości. Kiedy brzęknęła kuchenka mikrofalowa, po
trząsnął głową, jakby chciał się pozbyć przygnębiających my
śli. Nałożył odgrzaną wołowinę do misek i postawił je na
stole wraz z talerzem, na którym leżały kromki wczorajszego
chleba.
Jedząc, opowiadał dalej.
- Zgodnie z zapiskami w dzienniku Williama po wykopa
niu dołu wrócił do domu i obmył ciało żony ciepłą wodą,
aromatyzowaną bzem. Wspomnienie tego zapachu pomagało
mu znieść odór krwi i rozkładających się ciał na polach bitew.
Jego głos przybrał odległy, jakby nieobecny ton. Sunny
zastanawiała się, czy Clint w ogóle pamiętał o jej obecności.
- Uczesał jej włosy szczotką o rączce z kości słoniowej,
którą jej podarował, zanim się pobrali. Czesała tą szczotką
60 • BYŁO IM PISANE...
swoje długie, czarne włosy, a on patrzył na nią, leżąc na łóżku
w jej pokoju, na drugim piętrze saloonu „Pod Złotym Dzwo
nem". Kiedy jej odbicie uśmiechnęło się do niego z lustra,
William zrozumiał, że jest zakochany.
- To ona tam pracowała? - zdumiała się Sunny. Chociaż
otrzymane przez nią dokumenty dotyczące tej sprawy infor
mowały o tragicznej śmierci żony Williama, nie wspominały,
że była prostytutką.
- Tak. Żona Williama była dziwką. - Clint rzucił jej wyzy
wające spojrzenie.
- Jeżeli próbujesz mnie zaszokować, to będziesz potrze
bował czegoś więcej - powiedziała łagodnym tonem. - Opo
wiedz mi resztę tej historii.
Clint znowu na nią spojrzał, a kiedy uznał, że naprawdę ją
to interesuje, wzruszył ramionami i podjął wątek.
- To zajęło trochę czasu, ale w końcu Annie zgodziła się za
niego wyjść. I chociaż życie w Arizonie okazało się o wiele
trudniejsze niż wygodna egzystencja najbardziej poszukiwa
nej dziwki w San Francisco, Annie -jeżeli wierzyć notatkom
Williama - nigdy się nie uskarżała. William napisał w swoim
dzienniku, że nie było dnia, w którym by go nie zapewniała,
jak bardzo go kocha.
- To piękna historia - powiedziała Sunny. - Co za szczę
ście, że twój prapradziadek pozostawił po sobie dziennik. - To
na pewno o wiele przyjemniejszy spadek niż ten nieszczęsny
rewolwer, leżący obok talerza Clinta, pomyślała.
- William miał reputację człowieka twardego, który nigdy
nie cenzurował swoich słów. W dzienniku pisał o wszystkim
szczerze i otwarcie - stwierdził Clint. - Napisał nawet o tym,
że płakał jak dziecko, ubierając Annie w koronkową koszulę
nocną, którą tak lubił z niej zdejmować. Płakał, trzymając ją
BYŁO IM PISANE... • 61
w ramionach po raz ostatni. Płakał, kładąc ją w trumnie, a na
stępnie złożył sosnowe pudło w grobie i zasypał ziemią.
Clint zamilkł. Jego twarz przypominała kamienną maskę.
Ale Sunny wiedziała, że myśli o śmierci innej kobiety. Kobie
ty, którą zabroniono mu przytulić i pocałować po raz ostatni,
kiedy chowano ją nieopodal.
Clint potarł twarz i westchnął głęboko.
- Zmówił jedyną modlitwę, jaką znał - kontynuował ci
chym, monotonnym głosem, jakby chciał za wszelką cenę
dokończyć tę historię. - Znał ją, bo wielokrotnie słyszał, jak
kapelan odmawiał ją nad zmarłymi. To było „Ojcze nasz".
Następnie wrócił do domu i upił się do nieprzytomności.
- To dość częsta reakcja - powiedziała Sunny.
Clint spojrzał na nią spod oka, ale jej ton i wyraz twarzy nie
wyrażały ironii.
- Nie wydaje mi się - mruknął.
- Co było potem?
- Następnego ranka osiodłał konia i pojechał zaciągnąć się
do armii. Skoro nie miał już dla kogo żyć, uznał, że jeśli
zginie, walcząc z Indianami, będzie mógł przynajmniej połą
czyć się ze swoją Annie.
- Ale nie zginął?
- Nie. - Clint potrząsnął głową. - Los znowu zachował się
jak kapryśna panna. William został zwolniony z Siódmego
Pułku Kawalerii trzy dni przed tym, nim generał Custer po
prowadził swoje wojska do Little Bighorn.
- Miał szczęście.
- Być może. Albo dobrą wróżkę, która się nim opiekowała.
- To nigdy nie zaszkodzi - przytaknęła, udając, że nie
słyszy w jego tonie złośliwej nuty.
Clint znowu obrzucił ją spojrzeniem.
62 • BYŁO IM PISANE...
- A może ta wróżka to była twoja praprababcia?
- Nigdy nic nie wiadomo - powiedziała miękko Sunny.
Clint pomyślał, że musi być albo wariatką, albo najspryt
niejszą oszustką, jaką w życiu spotkał. Zawsze uważał się za
dobrego znawcę koni i ludzi, teraz jednak nie potrafił zdecy
dować, kim naprawdę jest.
- Więc, co stało się po tym, jak twój prapradziadek opuścił
armię? - spytała Sunny.
- Wrócił do Arizony i poślubił młodą wdowę, która uro
dziła mu trójkę dzieci. Jedno z nich, syn, dożyło wieku do
rosłego.
- Twój pradziadek?
- Tak.
- To cudownie, że był w stanie zakochać się po raz drugi
- powiedziała Sunny z nadzieją, że Clint zauważy podobień
stwo między prapradziadkiem a nim samym.
- Mówisz jak prawdziwa romantyczka - stwierdził Clint.
Odsunął krzesło, wstał i bez słowa wyszedł z pokoju, zabiera
jąc ze sobą rewolwer.
Pełna obaw, że znowu zechce popełnić samobójstwo, Sun
ny zerwała się i poszła za nim.
Clint przystanął przed otwartymi drzwiami do łazienki.
- Zamierzam wziąć prysznic. Jeżeli upierasz się, żeby da
lej za mną iść, to może umyłabyś mi plecy tam, gdzie trudno
mi dosięgnąć.
Był taki wysoki. Taki silny. Taki groźny. I taki atrakcyjny.
Sunny przełknęła ślinę.
- Jeśli chciałeś mnie odstraszyć, to ci się nie udało.
- A jeżeli wcale nie zamierzałem cię odstraszyć? - Clint
musnął dłonią jej policzek. - Zapraszam cię, żebyś wzięła ze
mną prysznic. Co ty na to?
BYŁO IM PISANE... • 63
- Dziękuję, ale już dziś się kąpałam.
Spoglądał na nią przez długą, znaczącą chwilę. Sunny pa
trzyła mu w twarz. Wreszcie dostrzegła, że kąciki ust lekko
mu drgnęły.
Choć Clint nigdy by się do tego nie przyznał, wyraźnie
miękł. Sunny czuła to. Ośmielona wyciągnęła rękę i pogłaska
ła go po szorstkim policzku.
- Może byś się ogolił, skoro będziesz w łazience - powie
działa przymilnym tonem, a potem odwróciła się i szybko
odeszła.
ROZDZIAŁ
5
- Nie mogę uwierzyć, że coś takiego zrobiłaś! - Androme
da patrzyła z podziwem na najsłynniejszą z wróżek. Już sam
fakt, że zawsze pogodna Harmony straciła cierpliwość, był
czymś niecodziennym. A pomysł, żeby szczęśliwie połączyć
dwie całkowicie nie pasujące do siebie osobowości, tym bar
dziej zdumiewał.
- Czasami ja też nie mogę w to uwierzyć - przyznała Har
mony, kończąc swoją historię. - Ale wtedy byłam młodsza i,
niestety, miałam ognisty temperament. A Merryweather była
taka irytująca z tym swoim przechwalaniem się, jak to urato
wała Królewnę Śnieżkę od śmierci, podmieniając truciznę na
środek, po którym miała spać, dopóki nie obudzi jej pocałunek
księcia. Musiałam jej dać nauczkę.
- Łącząc najbardziej niedobraną parę tego stulecia.
- No, musisz przyznać, że mi się udało.
- To prawda, nikt cię nigdy nie prześcignął - przyznała
Andromeda.
- Wierz mi, ja dobrze o tym wiem. I chociaż cieszy mnie
podziw młodych wróżek oraz statua w parku krajobrazowym,
żałuję, że nie mogę już w tym uczestniczyć.
Harmony się zamyśliła, po czym dodała:
BYŁO IM PISANE... • 65
- Niestety, nie było jeszcze par, które mogłam skojarzyć
w ten sposób, a które potrafiłyby spełnić moje niebywale wy
sokie wymagania.
- Może uda się to z Sunny i Clintem Garveyem - powie
działa Andromeda.
- Jest w tym pewne ryzyko - przyznała niechętnie Har-
mony. - I dlatego ty tylko wiesz, że próbuję tego dokonać.
Jeżeli Sunny i jej kowboj będą żyli razem w szczęściu i pomy
ślności, ogłosisz to na comiesięcznej kolacji dla wróżek. Jeżeli
związek nie będzie udany, nikt się o tym nie powinien do
wiedzieć.
- Może lepiej porozmawiam z Sunny w cztery oczy -
stwierdziła Andromeda. - Wytłumaczę jej, o co chodzi.
Dobre maniery i tradycja sięgająca początków świata naka
zywały, żeby żadna wróżka nie ingerowała w pracę innej.
Jednak, znając dobrze Sunny, Andromeda nie podzielała wia
ry Harmony w to, że jej plan się powiedzie.
- Nie chcesz chyba wyjawić Sunny, że to ona ma być
wybranką w swojej własnej misji? - zdziwiła się Harmony.
- Skądże. Obawiam się tylko, że może być trochę zdezo
rientowana. Może dobrze by było dodać jej otuchy...
Harmony roześmiała się.
- Jeżeli Sunny ma nadmiar czegokolwiek, to jest tym pew
ność siebie. Znając jednak jej niefortunną przeszłość zawodo
wą, mogę zrozumieć twoją troskę. Może rzeczywiście war
to uspokoić wszystkie jej obawy. Dobrze wiadomo, że to
nieobliczalna dziewczyna, nawet bez tego dodatkowego ob
ciążenia.
Andromeda odetchnęła z ulgą, złożyła ręce i po chwili była
już w kuchni Clinta Garveya.
Sunny pogwizdywała właśnie swoją własną wersję „Jingle
66 • BYŁO IM PISANE...
Bells", kończąc porządkowanie kuchni. Śnieg przestał padać
i w popołudniowym słońcu świat lśnił niczym przysypany
diamentami. Krajobraz, który przypominał świąteczną po
cztówkę, był równie promienny jak nadzieja w jej sercu.
Jej uwagę przykuł cichy dźwięk, przypominający srebrne,
świąteczne dzwoneczki. Odwróciła się.
- Tak się cieszę, że znów cię widzę, Andromedo! - wy
krzyknęła.
Chociaż sprawa była poważna, Andromeda nie mogła po
wstrzymać się od uśmiechu. Wiele wróżek skarżyło się na
nieefektywność pracy Sunny. Niestety, żadna z tych malkon-
tentek nie zdawała sobie sprawy, że niepoprawny optymizm
Sunny był zaraźliwy. Ich świat stanie się teraz znacznie smut
niejszy - i nudniej szy - bez Sunny.
- Zawsze jestem z tobą - powiedziała spokojnie. - Powin
naś o tym wiedzieć.
- Miałam nadzieję, że tak jest - przyznała Sunny. - Bo
ja, przez czystą głupotę, zażyczyłam sobie być śmiertel-
niczką...
- To dość nieroztropne - stwierdziła starsza pani cierpkim
tonem, do którego Sunny zdążyła się już przyzwyczaić.
- Wiem - westchnęła Sunny - ale byłam taka przejęta
Clintem, że nie pomyślałam...
- Znowu kierowałaś się sercem, a nie rozumem.
- To prawda, ale jak można nie otworzyć serca dla Clinta?
On jest tak niezwykłym mężczyzną i tyle przecierpiał.
- Wiedziałaś o tym, podejmując się tego zadania - przypo
mniała jej Andromeda.
- Tak. - Ciepły blask zniknął z oczu Sunny. - Myślę, że
znalazłam sposób.
Andromeda otworzyła szeroko oczy.
BYŁO IM PISANE... • 67
- Co to takiego?
- To. - Sunny pokazała list, który znalazła w kuchni. Wy
glądało na to, że Clint zgniótł go w kulkę i rzucił w kierunku
kosza, lecz chybił. Niewątpliwie był wtedy pod wpływem
alkoholu.
Andromeda wzięła list z rąk Sunny. Na widok plamy po
kubku z kawą na środku kartki zmarszczyła brwi.
- To zaproszenie na rodeo - powiedziała.
- W Tombstone - wyjaśniła Sunny. - Clint będzie mógł
obronić swój tytuł mistrza w jeździe na byku.
- Tak tu jest napisane. - Zmarszczka na czole Andromedy
jeszcze bardziej się pogłębiła. - Nie rozumiem, co to ma
wspólnego z tobą...
- Nie wiesz o tym, że kobiety kochają kowbojów?! Mam
zamiar nakłonić Clinta do udziału w zawodach, a następnie
znaleźć mu odpowiednią partnerkę, kobietę o podobnych za
interesowaniach, i połączyć ich.
Uśmiech Sunny był teraz pełen radości i optymizmu.
- Uważam, że to tylko jedna z możliwości - powiedziała
Andromeda. Biedactwo, pomyślała. Zawsze tak samo naiwna.
Czy nie zdawała sobie sprawy, że nie będzie musiała przeko
nywać Clinta, by gdziekolwiek pojechał? Że przeznaczenie,
za którym stała Harmony, zadecydowało, że to ona jest ideal
ną wybranką?
- To najlepsze rozwiązanie - przekonywała ją Sunny. -
Jest tylko jeden mały problem.
- Jaki? - Andromeda przechyliła głowę, udając zaintere
sowanie. Tymczasem zastanawiała się, ile powinna powie
dzieć Sunny.
- Wydaje mi się, że utraciłam moją moc.
Zapadła przeciągła cisza. Pomimo swoich żałosnych doko-
68 • BYŁO IM PISANE...
nań w sekcji romansu Sunny była inteligentna. I tak by się
wkrótce wszystkiego sama domyśliła.
- Wiem o tym, moja droga - powiedziała wreszcie starsza
pani. -1 uwierz mi, to nie był mój pomysł, tylko...
Sunny poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła.
- Jak mam wobec tego ocalić Clinta Garveya, skoro nie
mam już żadnej mocy?
- Jesteś sprytną dziewczyną. Na pewno coś wymyślisz.
- Nie mogę w to uwierzyć. - Sunny opadła na krzesło
i ukryła twarz w dłoniach. Kiedy wreszcie uniosła wzrok, jej
oczy były smutniejsze niż kiedykolwiek. - One wszystkie
chcą mieć pewność, że mi się nie uda.
- Och, to wcale nie to.
- Oczywiście, że tak. - Sunny westchnęła i zaczęła
nerwowo stukać palcami w blat stołu. Będzie potrzebo
wała cudu, by dokończyć to zadanie bez magicznej mocy.
- Ktoś chce mnie wyrzucić z sekcji romansu - stwierdzi
ła. Nic zresztą dziwnego, dodała w myślach. W jej zawodo
wym życiorysie było już tyle niepowodzeń. - Wiesz, co ci
powiem?
- Co? - zapytała ostrożnie Andromeda, obawiając się od
powiedzi.
- To im się nie uda! - Sunny wstała, gotowa podjąć wy
zwanie. - Nie zostawię tego biedaka bez kogoś, kogo by po
kochał! To niesprawiedliwe! Może i jest trochę gburowaty, ale
jest też dobrym człowiekiem, o pięknej duszy. Zasłużył sobie
na trochę radości w życiu. - Odwróciła się z powrotem do
swojej przełożonej. Na jej policzkach płonęły rumieńce. -
I nie pozwolę na to, żeby j acyś biurokraci w Centrum Dobrych
Wróżek powstrzymali mnie przed znalezieniem mu idealnej
partnerki.
BYŁO IM PISANE... • 69
- Brawo, kochanie! - Andromeda klasnęła w dłonie.
Nie uszło jej uwagi, że w czasie swego natchnionego
monologu Sunny ani razu nie wspomniała o zawodowych
powodach, dla których podjęła się tego zadania. Jakby za
pominając o własnych potrzebach, skupiła się wyłącznie na
Clincie.
Może Harmony miała rację? Może przeznaczeniem Sunny
było zostać tutaj, z tym mężczyzną?
- Wierzę w ciebie, Sunny. - Mimo że fizyczny dotyk nie
był częścią ich świata, pchnięta jakimś dziwnym instynktem,
pogłaskała Sunny po jasnej głowie. - A teraz, zanim odejdę,
coś ci chcę podarować.
- Podarować? - W oczach Sunny zaświeciła nadzieja. -
Przywrócisz mi moją moc?
- Niestety, nie mogę tego zrobić. Ale mogę ofiarować ci
trzy życzenia.
- Trzy życzenia? - Sunny natychmiast przypomniała się
kpiąca uwaga Clinta o dżinach.
- Tak. To naprawdę wszystko, co mogę zrobić. Będziesz
musiała użyć ich bardzo rozsądnie.
- Trzy życzenia... - powtórzyła Sunny.
Nie było to dużo. Wolałaby dostać z powrotem swoją ma
giczną moc. Z drugiej strony, lepsze to niż nic.
- Dziękuję. - Sunny z wdzięczności uściskała swoją prze
łożoną, która popierała ją przez tyle lat, okazując zaufanie
nawet wtedy, gdy inni już zrezygnowali.
Gdy Andromeda wyślizgnęła się z jej entuzjastycznego
uścisku i rozpłynęła w powietrzu, Sunny ogarnął smutek.
- Obiecuję - wykrzyknęła - że tym razem cię nie rozcza
ruję!
Nie było odpowiedzi. Ale Sunny wcale się tym nie przej-
70 • BYŁO IM PISANE...
mowała. Miała teraz trzy życzenia, więc wszystko powinno
pójść jak po maśle!
Z sercem pełnym nadziei i nowym zapałem udała się
do spiżarni. Kiedy zobaczyła półki wypełnione znacznie
większą ilością zapasów, niż sama zmagazynowała po
przedniego dnia, spojrzała w górę i uśmiechnęła się z wdzię
cznością.
- Dzięki!
Pełna wiary w siebie zabrała się do planowania obiadu.
Dokładnie tak jak zwykła śmiertelniczka dla mężczyzny swo
jego życia.
Schodząc po schodach, Clint słyszał przyjemny, czysty
kontralt Sunny. Zrobiło mu się ciepło na sercu. Człowiek nie
jest stworzony do samotności, potrzebuje bratniej duszy.
Sunny włożyła biały fartuszek, a włosy spięła z tyłu w luź
ny węzeł. Clint stał w otwartych drzwiach i patrzył na nią
przez dłuższą chwilę, starając się nie myśleć o tym, jak często
spoglądał na Laurę w ten właśnie sposób. Jęknął cicho na
wspomnienie ukochanej.
Sunny usłyszała go i podniosła oczy.
- Ładnie wyglądasz - powiedziała, udając, że nie widzi
zacięć na jego podbródku. - Podoba mi się ten sweter.
Clint spojrzał w dół, żeby zobaczyć, co właściwie włożył
na siebie. Była to pierwsza rzecz, jaką wyciągnął z szafki.
- Dostałem go od Laury. Na urodziny.
- Błękit świetnie pasuje do twoich oczu. Widocznie Laura
miała bardzo dobry gust.
- Oczywiście, że tak. Przecież mnie wybrała. - Przeszedł
przez pokój, wziął szklankę z półki i już miał nalać sobie
whisky, kiedy nagle zatrzymał się i zamienił szklankę na ku
bek do kawy.
BYŁO IM PISANE... • 71
Sunny zauważyła to z satysfakcją, była jednak na tyle roz
sądna, żeby nie czynić uwag.
- Pomyślałam sobie, że upiekę ciasto - powiedziała, koń
cząc mieszanie ciemnobrązowej masy. - Mam nadzieję, że
lubisz czekoladę?
- A kto nie lubi?
Sunny wyjęła z kredensu formy i posmarowała je masłem.
- Będziesz mógł wylizać miski, kiedy skończę mieszać.
Clint zapalił papierosa i patrzył, jak obsypuje formy zbyt
dużą ilością mąki, tworzącą biały obłok.
- Poczekam na ostateczny produkt.
- Jak sobie życzysz. - Wlała masę do form, a następnie
ostrożnie zaniosła je do pieca. Była tak skupiona, że nawet nie
zauważyła, kiedy Clint stanął tuż za nią.
- Jak sobie życzę? - rozległ się jego głęboki głos. - A co
powiesz na to, jeśli zażyczę sobie ciebie?
Zatrzasnęła drzwiczki i odwróciła się.
- Miałam na myśli ciasto...
- Masz mąkę na twarzy.
- Mówiłam ci, że jestem dobrą kucharką. Ale nie przypo
minam sobie, żebym ci mówiła, że jestem zbyt schludna.
- W gruncie rzeczy, to wygląda całkiem sympatycznie...
Tu jest odrobina. - Przesunął palcem po jej podbródku, a po
tem dotknął policzka. -1 tu.
- Clint! - Jego dotyk wywoływał na jej skórze maleńkie
iskierki, od których zrobiło jej się dziwnie gorąco. Sunny
natychmiast powiedziała sobie, że to przez żar z piekarnika.
Bo przecież nie mogło to być nic innego.
- Podoba mi się sposób, w jaki wymawiasz moje imię.
- Clint zgasił niepotrzebnego teraz papierosa w najbliższej
popielniczce i pochylił głowę. Jego usta musnęły płatek jej
72 • BYŁO IM PISANE...
ucha. - Tym twoim gardłowym głosikiem, z leciutką nutą
strachu. - Ugryzł ją delikatnie w ucho. - Czy boisz się mnie,
Sunny?
- Oczywiście, że nie - odparła niepewnie, próbując się
cofnąć.
- Kłamczucha. - Jego usta powędrowały w kierunku jej
skroni.
- To ci się nie uda - ostrzegła go, gdy pogładził jej włosy.
Były gładkie jak jedwab, pachnące jak górska łąka w pełni
wiosny i lśniące niczym południowe słońce. W takich wło
sach każdy mężczyzna chętnie zatopiłby twarz.
- Co mi się nie uda? - Clint musnął palcami jej szyję.
- Nie zastraszysz mnie. - Serce Sunny zabiło szybciej,
gdy dłonie Clinta zaczęły gładzić jej ramiona. - Bo ja nie
zamierzam stąd wyjeżdżać.
- Jesteś bardzo pewna siebie. - Palce Clinta mocno objęły
jej nadgarstki, trzymając ją niczym zakładniczkę. - Kiedy
wreszcie dotrze do tej twojej blond główki, że ja tu rządzę?
Sunny zaschło w gardle. Musiała przełknąć ślinę, żeby
cokolwiek powiedzieć.
- Potrzebujesz mnie. - Jej głos, zazwyczaj spokojny, był
teraz miękki, lecz schrypnięty, pełen emocji, których sama nie
mogła pojąć ani nad nimi zapanować.
W odpowiedzi Clint uśmiechnął się znacząco.
- Tym razem trafiłaś w dziesiątkę, słonko. - Przysunął się
jeszcze bliżej. Krawędź kredensu boleśnie wbiła się Sunny
w plecy. A on przyciskał ją do siebie tak mocno, że czuła bicie
serca w jego muskularnej klatce piersiowej.
- Potrzebujesz mnie - powtórzyła, starając się uwolnić
ręce - ale nie w ten sposób. Powiedziałam ci, że przyjechałam
tu, żeby zostać twoją gospodynią.
BYŁO IM PISANE... • 73
- To było wczoraj. A dzisiaj jesteś moją dobrą wróżką, nie
pamiętasz?
- Pozwól, żęci wytłumaczę...
- To nie ma znaczenia. - Na widok dziwnie niewinnego
pożądania w jej zamglonych oczach poczuł złość.
Potrząsnął rozpaloną głową, żeby ją ochłodzić i pozbyć się
nieprzyzwoitych, niepotrzebnych myśli, puścił Sunny i cofnął
się o krok.
- Odwiozę cię do miasta.
- A jeśli sienie zgodzę?
Dobre pytanie. Co robić? Przecież nie będzie jej siłą wycią
gać z domu.
- Zadzwonię po szeryfa, żeby cię aresztował pod zarzutem
wtargnięcia na cudzą posiadłość.
- Nie zrobisz tego.
- Mówisz, jakbyś była tego strasznie pewna.
- Bo jestem.
Clint przez dłuższą chwilę spoglądał na nią w milczeniu.
- Cholera! - powiedział w końcu.
- Czy to oznacza, że dostałam tę pracę?
Chociaż powtarzał sobie, że byłoby szaleństwem spać z tą
kobietą pod jednym dachem, aromat piekącego się ciasta draż
nił jego zmysły, osłabiając opór.
- To oznacza, że w ostateczności mogę dać ci szansę. Na
kilka dni.
Teraz, po wygraniu małej bitwy, Sunny mogła sobie po
zwolić na okazanie wdzięczności. Stwierdziła też, że nie jest
to najlepsza chwila, żeby wspominać o rodeo w Tombstone.
Clint był przyzwyczajony do samodzielnego podejmowania
decyzji, więc należało go utwierdzić w przekonaniu, że obro
na tytułu mistrzowskiego jest jego własnym pomysłem.
74 • BYŁO IM PISANE...
- Dziękuję. Na pewno nie będziesz żałować.
- Zapewne to samo mówił kapitan „Titanica", witając pasa
żerów - wycedził Clint. - Powinnaś też wiedzieć, że nie mogę ci
dużo płacić. Ludzie sądzą, że farmerzy są bogaci, ale...
- Ja nie potrzebuję pieniędzy.
- Ach, przepraszam. Zapomniałem. Jako dobra wróżka
możesz przecież pokręcić swoim ślicznym noskiem i wycza
rować całą górę forsy.
- W innych warunkach byłoby to prawdą, ale obawiam się,
że przez ten dzisiejszy wypadek straciłam czarodziejską moc.
- Ach, tak? Co za pech! Więc, jak rozumiem, nie będziesz
w stanie zademonstrować mi swoich umiejętności?
Sunny pomyślała o trzech życzeniach, ale doszła do wnio
sku, że marnowanie jednego z nich tylko po to, żeby ocalić
własną dumę, byłoby niewybaczalną głupotą.
- Obawiam się, że nie.
- To niedobrze. - Clint pochylił głowę i pocałował ją lek
ko w usta. - Nie przejmuj się, skarbie.
Przeszedł ją dreszcz. Przycisnęła dłoń do rozpalonych
warg. Tymczasem Clint sięgnął po kurtkę.
- Dokąd idziesz? - zaniepokoiła się Sunny.
- Teraz, póki nie pada, wezmę ze stodoły łopatę, odkopię
ciężarówkę i skończę zmieniać koło. Mam parę spraw do zała
twienia w mieście. Kupić coś?
- Ale co?
- No, jedzenie, środki czystości, coś w tym rodzaju?
- Ach, rzeczywiście - wyjąkała, zdezorientowana. Nie
miała przecież pojęcia, czego może potrzebować zwykła go
spodyni. - Kup tylko rzeczy niezbędne - zasugerowała, ży
wiąc w duszy nadzieję, iż nie będzie jej prosił o bardziej
szczegółowe wskazówki.
BYŁO IM PISANE... • 75
Kiedy wzruszył ramionami i wyszedł^ poczuła ulgę. Przez
chwilę patrzyła, jak brnie poprzez zaspy w kierunku stodoły,
a potem zabrała się do pracy. Myjąc miski i formy do ciasta,
z westchnieniem stwierdziła, że jest to o niebo trudniejsze,
gdy nie można użyć magicznych sztuczek.
ROZDZIAŁ
6
Pół godziny po wyjeździe Clinta do miasta pod dom pod
jechał czerwony dżip cherokee z przywiązaną na dachu choin
ką. Gdy Sunny, z rękami po łokcie w pianie, uniosła głowę
znad zlewu, zobaczyła przez okno trzy kobiety wysiadające
z samochodu. Po chwili rozległ się dzwonek u drzwi.
Rzuciła okiem na swoje odbicie w stalowej obudowie to
stera i westchnęła. Wyglądała, mówiąc oględnie, nie najlepiej.
Włosy, uwolnione od spinek, zwisały bezładnie na ramiona,
a fartuszek był cały opryskany czekoladą z polewy do ciasta,
które właśnie upiekła. Wycierając dłonie w fartuch, który był
już i tak mokry, poszła otworzyć.
- Dzień dobry - powiedziała z uprzejmym uśmiechem
kobieta w mocno zaawansowanej ciąży. - Jestem Noel Girau-
deau...
- Księżniczka z Montacroix. - Sunny od razu ją rozpoznała.
- Kiedyś z Montacroix - poprawiła Noel ze spokojem. -
Od jakiegoś czasu mieszkam w Whiskey River. - Skinęła gło
wą w kierunku kobiety o kasztanowych włosach, stojącej po
jej lewej stronie.
- To jest Tara Delaney. A to - dodała, zwracając się w pra
wą stronę - Mariah Callahan.
BYŁO IM PISANE.,. • 77
- Miło mi. - Tara Delaney pozdrowiła ją przyjaznym
uśmiechem.
Sunny, która natychmiast wyczuła emanujące od tej trójki
intensywne wibracje, dostrzegła niepokojący błysk w zielo
nych oczach kobiety. Czyżby ją rozpoznała? To chyba niemo
żliwe. Podczas wcześniejszych bytności na Ziemi żaden ze
śmiertelników nie zdawał sobie sprawy, że nie jest jedną
z nich.
- Dzień dobry - powiedziała Mariah Callahan z uprzej
mym wyrazem twarzy, ale jej ton był chłodny jak pogoda na
dworze.
- Proszę wejść. - Sunny zaprosiła je do środka.
- Czy Clint jest w domu? - zapytała Noel, przekraczając
próg.
- Nie. Pojechał do miasta po zakupy, ale...
- Nie chciałabym być nieuprzejma - Mariah przerwała
wyjaśnienia Sunny - ale czy mogę zapytać, z kim mam przy
jemność? I co pani robi w domu Clinta?
- Och, przepraszam. - Sunny wyciągnęła rękę. - Jestem
Sunny... - przerwała, gorączkowo próbując wymyślić jakieś
nazwisko - ... Snów. I jestem nową gospodynią Clinta.
Mariah zignorowała wyciągniętą dłoń. Ten brak do
brych manier zaskoczył Noel. Spojrzała na Mariah pytającym
wzrokiem.
- Nie wiedziałam, że Clint poszukuje gospodyni - po
wiedziała Mariah, nie kryjąc wrogości, co wcale nie zdziwi
ło Sunny. Siostra Laury nie mogła patrzeć przychylnym
okiem na kobietę kręcącą się po domu Clinta. Chociaż ca
ła trójka była urodziwa, Mariah była najpiękniejszą ko
bietą, jaką Sunny kiedykolwiek widziała. Jeżeli jej star
sza siostra posiadała bodaj cień powabu Mariah, to znalezie-
78 • BYŁO IM PISANE...
nie Clintowi nowej miłości stawało się zadaniem o niebo trud
niejszym.
- Odpowiedziałam na jego ogłoszenie w „Rim Rock Re-
cord" - wyjaśniła Sunny.
- Naprawdę? - Teraz Noel miała zdziwioną minę. - Nie
wiedziałam, że Clint dał jakieś ogłoszenie. Mój narzeczony
-poinformowała Sunny -jest wydawcą „Rim Rock Record".
- Co nie znaczy, że przegląda wszystkie ogłoszenia - za
uważyła Tara.
- To prawda - odruchowo przyznała Noel, wpatrując się
w Sunny z nowym zainteresowaniem. Sunny zauważyła też
szybkie, pytające spojrzenie, jakie Noel rzuciła Tarze, na które
ta odpowiedziała ledwo zauważalnym skinieniem.
- Napiją się panie kawy? - zaproponowała Sunny.
- Nie chcemy przeszkadzać w porządkach - odparła Noel.
- Skąd pani wiedziała... ?
- Zdradził panią ten fartuch - roześmiała się Tara. - Chęt
nie napijemy się herbaty. Marian miała mdłości w drodze i...
- Czuję się już całkiem dobrze - ostro wtrąciła Marian.
Ton jej nie zmienił się ani na jotę. Sunny mogłaby jej podać
najlepszą herbatę w porcelanowych filiżankach, ze świeżo
upieczonym ciastem, a i tak nie zostałaby zaakceptowana
przez Mariah Swann-Callahan.
- To naprawdę żaden kłopot - nalegała Sunny. - Zapra
szam do salonu...
- Możemy wypić herbatę w kuchni - powiedziała Noel.
- Tam jest bardziej przytulnie.
- Powinnyśmy już iść. - Mariah uparcie się sprzeciwiała.
- Jesteś umówiona z lekarzem.
- Mamy jeszcze półtorej godziny. - Ciepły uśmiech, ja
kim Noel obdarzyła Sunny, zdecydowanie kontrastował z jej
BYŁO IM PISANE... • 79
chłodną urodą jasnej blondynki. - Od kilku miesięcy wszyscy
są wobec mnie nadopiekuńczy.
- To żadna nadopiekuńczość upewniać się, że lekarz cię
zbada - odparła Mariah. - W końcu, Noel, dzisiaj przypada
termin twojego rozwiązania.
- Dzisiaj? - Sunny ze zdumieniem spojrzała na brzuch
Noel.
- Pierwsze dzieci zazwyczaj rodzą się trochę spóźnione.
Wszystko będzie w porządku. - To wystarczyło, by zamknąć
dyskusję. I chociaż Mariah nie wydawała się zadowolona,
poszła z pozostałymi paniami do kuchni.
Sunny napełniła czajnik, postawiła na ogniu i po cichu
podziękowała Andromedzie za torebeczki herbaty, które zna
lazła w szufladzie kredensu.
- Gdzieś tu powinny być ciasteczka. - Zaczęła buszować
po kuchni w poszukiwaniu pudełka, które z pewnością wi
działa wcześniej.
- Jak długo pracuje pani jako gospodyni? - zapytała znie
nacka Mariah.
- Przyjechałam wczoraj.
- Miałam na myśli pani wcześniejszą praktykę. Zakładam,
że ma pani referencje.
- Oczywiście - spokojnie skłamała Sunny, bo zadzwonił
telefon. Podniosła słuchawkę: - Halo? Tak, jest tutaj. - Podała
słuchawkę Noel. - To Mac.
Noel westchnęła.
- Co za niespodzianka. Nie upłynęło pięć minut, odkąd
dzwonił. - Wzięła słuchawkę od Sunny. - Nie, kochanie - po
wiedziała - na razie nie mam żadnych boli. - Z pełną zniecier
pliwienia miną słuchała tego, co było najwidoczniej dowodem
mężowskiej troski. - Obiecuję, że jak tylko poczuję bóle,
80 • BYŁO IM PISANE...
natychmiast zadzwonię... Oczywiście, że nie jestem sama.
Tara i Mariah mają mnie na oku. Tak, mają numer do szpitala
i do lekarza, ale jestem pewna, że będę w stanie zadzwonić
sama... Tak, kochanie. Wiem, na wszelki wypadek. - Zakryła
dłonią słuchawkę i uśmiechnęła się do przyjaciółek.
- Mam podać wam numer pagera Maca. Na wypadek
gdyby wyszedł z biura.
Tara zaśmiała się i nawet Mariah się uśmiechnęła.
- Do zobaczenia, kochanie - powiedziała Noel. - Tak,
obiecuję. Tak, natychmiast. A teraz, błagam, daj mi już spo
kój. Tak, ja ciebie też. - Odłożyła słuchawkę i zwróciła się do
Sunny: - Czy mogę skorzystać z łazienki...
- Oczywiście. Pokażę pani...
- Och proszę się nie fatygować, sama trafię. I woda się
gotuje.
Właśnie zaczął gwizdać czajnik. Sunny nalała cztery fi
liżanki herbaty i podała je ze znalezionymi przed chwilą her
batnikami. Stawiała talerz na stole, gdy księżniczka wróciła
z toalety.
- Wszystko w porządku? - zapytała Tara.
- Zapewniam was, że czuję się dobrze. Nie jestem przecież
pierwszą kobietą na świecie, która będzie miała dziecko.
- Może nie jest pani pierwsza - powiedziała Sunny - ale
każde narodziny dziecka są cudem.
- To prawda - przyznała Noel miękko. Wyglądała, jakby
na moment oddała się wspomnieniom, ale już po chwili w jej
oczach pojawiły się radosne błyski. - Powodem naszych od
wiedzin - powiedziała -jest drzewko dla Clinta.
- Drzewko?
- Choinka - powiedziała Mariah. - Obawiałyśmy się, że
sam jej sobie nie sprawi.
BYŁO IM PISANE... • 81
- Rzeczywiście, nie wydaje się w świątecznym nastroju
- przyznała Sunny.
- Nic dziwnego - powróciła do tematu Mariah. - Przecież
biedak stracił jedyną kobietę, jaką kiedykolwiek kochał. I je
dyną, jaką kiedykolwiek pokocha.
Mariah musiała bardzo kochać swoją siostrę. Sunny rozu
miała to, dlatego też nie poczuła się dotknięta. Natomiast nie
zamierzała pozwolić, by Mariah Callahan udało się pokrzyżo
wać jej plany.
- To tragiczna historia - zgodziła się - ale to Laura zginę
ła, a nie Clint.
Wyzwanie zastało podjęte, a cios odparty. W kuchni zrobi
ło się cicho. Wszyscy czekali na odpowiedź Mariah.
- Nie zna pani Clinta tak dobrze jak ja.
- To prawda. - Nerwy Sunny były napięte do ostateczno
ści, jednak zmusiła się do. najserdeczniejszego pod słoń
cem uśmiechu. - Ale wiem, że nie powinien żyć ciągle prze
szłością.
Mariah zmarszczyła brwi i już miała wszcząć kłótnię, gdy
Sunny dodała:
- I jestem pewna, że jako jego przyjaciółka chce pani,
żeby był znowu szczęśliwy.
- Oczywiście - odpowiedziała Mariah.
- Wszystkie tego chcemy - zapewniła ją Noel.
- Dlatego przywiozłyśmy tę choinkę - powiedziała Tara.
- Miałyśmy nadzieję, że przypomnimy mu o świętach.
- Zwłaszcza po tym, jak nie raczył nas zaszczycić swoją
obecnością na kolacji w dzień Święta Dziękczynienia.
- Myślę, że choinka to świetny pomysł - powiedziała im
Sunny. -1 jestem pewna, że Clint doceni ten gest.
Noel, która wyglądała na rzeczniczkę całej grupy, skiero-
82 • BYŁO IM PISANE...
wała konwersację na bezpieczniejszy temat, informując Sun
ny o nadchodzącej ceremonii zapalenia lampek na choince
w Whiskey River i o paradzie Świętego Mikołaja. Następ
nie przeszły do krótkiej dyskusji o pogodzie i zdumiewająco
wczesnej zadymki, która zaskoczyła wszystkich okolicznych
meteorologów.
Sunny przełknęła parę łyków herbaty, rozluźniła się i na
gle poczuła się naprawdę dobrze w tym damskim towa
rzystwie.
- Czy któraś z pań zna niejaką Cłiarmayne Hunter? - za
pytała nieoczekiwanie.
Noel i Tara pokręciły głowami. Mariah spojrzała na nią
ostro.
- Znam Cłiarmayne - powiedziała. Z jej tonu wynikało,
że niezbyt ją lubiła. - A dlaczego pani o to pyta?
- Słyszałam w mieście, jak ktoś wspominał jej nazwisko
- skłamała Sunny. Tak naprawdę, przeczytała o niej w życio
rysie Clinta. - Chodziłam do szkoły z Cłiarmayne Hunter
i pomyślałam sobie, że może to ta sama osoba.
- Nie. Cłiarmayne dorastała w Whiskey River. Słyszałam,
że teraz mieszka w Las Vegas. Była też przez krótki czas
dziewczyną Clinta. Dlatego pani o nią pyta, prawda?
W jej tonie czaiło się wyzwanie. Sunny postanowiła podjąć
rękawicę.
- Niezbyt mnie pani lubi, czyż nie?
- Ja pani nie znam.
- Słusznie. - Sunny przez chwilę mieszała herbatę, ukła
dając w myślach odpowiedź. - Czy traktowałaby mnie pani
inaczej, gdybym powiedziała, że moim jedynym celem jest
szczęście Clinta?
- Tego każda z nas chce - wtrąciła Noel, kładąc dłoń na
BYŁO IM PISANE... • 83
ramieniu Mariah, jakby doradzając jej, by się poddała. Nastę
pnie spojrzała na zegar kuchenny i zwróciła się do swoich
towarzyszek: - Obawiam się, że drogi niedługo mogą być nie
przejezdne, więc proponuję zbierać się do odjazdu.
Sunny podążyła za nimi na dwór, a następnie pomogła
Tarze i Mariah zdjąć sporą choinkę z dachu dżipa i oprzeć ją
o ścianę domu.
- Jest piękna - powiedziała, wyobrażając ją sobie pokrytą
świecącymi jasno lampkami i błyszczącymi bombkami. - To
z pani posiadłości? - zwróciła się do Mariah.
- Tak. Tracę i ja znaleźliśmy ją w miejscu, gdzie Laura
i Clint spotykali się, gdy byli młodsi. Zanim nasz ojciec przy
łapał ich razem i kazał ze sobą zerwać.
Po raz kolejny przesłanie nie pozostawiało żadnych wątpli
wości. Clint należał do Laury. I fakt, że Laura nie żyje, nicze
go nie zmieniał.
- Powiem mu, że pani ją przywiozła - rzekła Sunny.
Wymieniły krótkie, ostre spojrzenia. Następnie Mariah
odwróciła się bez słowa, obeszła samochód i usiadła za kie
rownicą.
- Jest wciąż jeszcze bardzo przeczulona na punkcie Laury
- wyjaśniła Tara,- Czy pani zna całą historię?
- Wiem wszystko.
- Ach, tak. Chyba więc pani rozumie, że nie jest jej łatwo,
kiedy widzi inną kobietę w domu Clinta.
- Mieszkam w domu Clinta - powiedziała Sunny - jako
jego gospodyni.
- To prawda - przyznała Noel. - Jestem pewna, że Mariah
z czasem przyzwyczai się do tego. Osobiście cieszę się bardzo,
że Clint ma kogoś, kto będzie go pilnować. Martwiłyśmy się
o niego.
84 • BYŁO IM PISANE...
- Wszystko będzie w porządku - obiecała Sunnjf.
- Tak. - Uśmiech Noel wyraźnie świadczył o tym, że znaj
dowała w tej sytuacji coś zabawnego. - Wierzę, że jest w do
brych rękach.
- Miło mi było panią poznać, Sunny - powiedziała Tara. -
I jeszcze jedno, urządzam małą kolacyjkę w następny czwar
tek. Nic specjalnie eleganckiego, zwykłe spotkanie z przyja
ciółmi. Mogę liczyć na panią i Clinta?
Sunny nie miała najmniejszej ochoty spędzać wieczoru
z siostrą Laury.
- Nie mogę odpowiedzieć za Clinta, ale...
- Och, oczywiście, że pani może - nalegała Tara. - Niech
pani powie, że pani przyjdzie. Noel i ja obiecujemy, że Mariah
będzie w lepszym humorze.
- Najlepiej niech pani to sobie przemyśli - zasugerowała
Noel, bo Sunny wciąż nie odpowiadała.
- Dobrze. - Sunny nie sądziła, by wiele osób było w sta
nie odmówić pięknej księżniczce. - Pomyślę o tym.
- No nareszcie. - Noel kiwnęła głową, najwyraźniej zado
wolona. Tara siedziała już w samochodzie. Sadowiąc się na
przednim fotelu, Noel zwróciła się do Sunny:
- Wydaje mi się też, że znacznie łatwiej byłoby używać
zmywarki.
- Zmywarki?
- Stoi obok zlewu. Jestem pewna, że znajdzie pani instru
kcję w kuchni. Jeśli nie, to proszę do mnie zadzwonić. Mój
numer jest w książce telefonicznej.
Zatrzasnęła drzwiczki i Mariah natychmiast uruchomiła
silnik, tak jakby bardzo jej się spieszyło.
Sunny stała przed domem i patrząc za odjeżdżającym dżi-
pem, zadała sobie w duchu pytanie, czy Noel przypadkiem
BYŁO IM PISANE... • 85
czegoś się nie domyśla. Zastanawiała się też nad tym, czy
powiedzieć Clintowi o zaproszeniu.
- Była całkiem miła - komentowała Tara w drodze do
Whiskey River.
- Jeżeli ona jest gospodynią, to ja jestem chińską księżni
czką - wycedziła Marian.
Noel przyjrzała się młodej kobiecie, z którą tak szybko się
zaprzyjaźniła, kiedy po raz pierwszy przyjechała do Whiskey
River.
- Gdybym cię tak dobrze nie znała, powiedziałabym, że
jesteś zazdrosna.
- Dlaczego po prostu nie wyczytasz tego z moich myśli?
Mariah była jedną z niewielu osób w Whiskey River -
wraz z Tarą i Jessicą Ingersoll, główną prokurator hrabstwa
- które wiedziały, że Noel jest zdolna do postrzegania poza-
zmysłowego.
- Wiesz, że mam na to lepsze sposoby - miękko odpowie
działa Noel.
- Przecież nie chcesz, żeby Clint spędził resztę życia w sa
motności. - Tara z wyrzutem spojrzała na Mariah.
- Chcę, żebyś rzuciła czar na tę blond intruzkę i odesłała
ją tam, skąd przyszła.
- Ja nie rzucam czarów - przypomniała jej Tara.
- Mogłabyś, gdybyś tylko zechciała.
- Rzeczywiście, mogłabym. Ale kiedy zdecydowałam się
odzyskać dom mojej babci i przejąć jej zielarską firmę wysył
kową, postanowiłam, że nie pójdę jej śladem.
- Moim zdaniem to wielka szkoda - mruknęła Mariah.
- Gdybym j a umiała czarować...
- Sunny umie - powiedziała niespodziewanie Noel.
86 • BYŁO IM PISANE...
- Co? - Marian rzuciła jej zdumione spojrzenie. - Chcesz
powiedzieć, że ona jest czarownicą? Tak jak Tara?
- Nie jest czarownicą. - Noel nagle się zamyśliła. - To
musi być coś innego. - Spojrzała na Tarę. -Też to wyczułaś?
Tara skinęła głową. ^ ~ ^ \
- Coś wyczułam, ale było to bardzo słabe, a ona dobrze
potrafi powstrzymywać swoje wibracje. Gdyby umiała uży
wać czarów, to na pewno nie zmywałaby sama.
- Ale ty byś tak nie zrobiła - powiedziała Noel.
- Tylko dlatego, że zawsze chciałam żyć jak normalna
kobieta.
- Może Sunny podjęła taką samą decyzję.
- Może.
W samochodzie zapadła cisza. Przerwała ją Mariah.
- Cudownie - mruknęła tonem, który sugerował coś zu
pełnie innego. - Jeżeli obie macie rację, to znaczy, że Clint
mieszka z kobietą, która może rzucić na niego czary.
- Och, ona nie będzie potrzebowała do tego magicznej
mocy - orzekła Noel.
Jedyną odpowiedzią Mariah było ostre, soczyste prze
kleństwo.
Pchając wózek między półkami supermarketu, Clint miał
wrażenie, że wszyscy na niego patrzą. Przyzwyczaił się do
ludzkich spojrzeń - ciekawskich, pełnych potępienia lub
współczucia - podczas owych dni, kiedy był oskarżonym
w procesie o zabójstwo Laury. Był wtedy zbyt wstrząśnięty,
żeby przejmować się tym, co o nim mówią i myślą.
Później, kiedy szok po gwałtownej śmierci ukochanej mi
nął, pozostawiając tylko głęboką depresję, znienawidził te
spojrzenia, lecz musiał się z nimi pogodzić. Przypomniało mu
BYŁO IM PISANE... • 87
się, jak omal nie porzucił swoich zakupów i nie wybiegł ze
sklepu tylko dlatego, że nie mógł znieść wścibskich oczu,
które widział, gdziekolwiek się obrócił.
Ale to było, zanim spróbował wołowiny przyrządzonej
przez Sunny; zanim udało jej się rozbudzić jego apetyt na
jedzenie i, do diabła, na coś jeszcze.
W sercu Clinta zmagały się ze sobą sprzeczne uczucia. Po
śmierci Laury stał się samotnikiem i teraz ta część jego natury
podpowiadała mu, że najrozsądniej byłoby posłać Sunny do
diabła.
Ale druga część jego duszy - ta, którą, jak sądził, pogrzebał
wraz z Laurą, przyznawała, że byłoby miło, gdyby jego dom
przestał już wyglądać jak składowisko toksycznych odpadów.
A prawdziwe, smaczne jedzenie było dodatkowym plusem.
Widocznie w drodze do miasta za dużo czasu poświęcił na
rozmyślania o jej jasnych włosach i dużych, brązowych
oczach. I o jej zniewalającym uśmiechu, jakby stworzonym,
by wystawiać mężczyzn na próbę.
- Clint! - Damski głos przerwał tok jego myśli. - Co za
niespodzianka!
Wziął głęboki oddech, odwrócił się i stanął oko w oko
z uśmiechniętą Jessicą Ingersoll.
- Człowiek musi coś jeść.
- Masz absolutną rację. A skoro już mówimy o jedzeniu
- rzuciła lekko zaniepokojonym tonem - brakowało nam cie
bie w Święto Dziękczynienia.
- Byłem zajęty - burknął Clint i zaraz zrobiło mu się
głupio, że próbuje okłamywać kobietę, która się o niego trosz
czy. Wobec tego chrząknął i zaczął się tłumaczyć: - Bałem
się, że nie będę w stanie uczestniczyć w towarzyskich poga-
duszkach.
88 • BYŁO IM PISANE...
- Nikt tego od ciebie nie oczekiwał. Przecież byli tam
sami twoi przyjaciele i wszyscy bardzo się o ciebie martwili.
- Jessica położyła mu dłoń na ramieniu.
Clint pomyślał, że to kolejna ironia losu. Kobieta, której
zadaniem było go oskarżać, została jego dobrą przyjaciółką.
Albo przynajmniej starała się nią zostać, chociaż on wcale jej
do tego nie zachęcał. ^ — ^
- Nie jestem całkiem sam. ./
- Co takiego? - Przyjrzała mu się z uwagą. Musiała do
strzec zmiany w jego wyglądzie po tym, jak go widziała po raz
ostatni.
- Zatrudniłem gospodynię.
- Gospodynię? - Przyjrzała mu się ponownie. - To dobry
pomysł. Pewnie tutejsza? Pamiętam, jak Ida Littleton wspo
minała, że chciałaby pójść do pracy, dorobić do emerytu
ry Waltera. Powiedziała wtedy, że myślała o pracach do
mowych...
- Prawdę mówiąc, ona nie jest stąd. - Nie chcąc wdawać
się w dyskusję na temat czegoś, czego sam do końca nie
rozumiał, Clint uznał, że najlepiej będzie zakończyć rozmo
wę. - Słuchaj, Jess, chętnie bym jeszcze z tobą porozmawiał,
ale muszę lecieć...
- Nie ma sprawy. - Chociaż jej uśmiech był równie ciepły
jak zazwyczaj, Clint dostrzegł w jej oczach błysk niepokoju.
Nie przejmując się tym, że jest osobą publiczną i że - poza
Branding Iron Cafe - supermarket jest najbardziej uczęszcza
nym miejscem w Whiskey River, wspięła się na palce i deli
katnie pocałowała go w policzek. - Trzymaj się. I jeżeli tylko
będziesz czegoś potrzebować...
- Na pewno zadzwonię. - Obdarzył ją szczerym, krzepią
cym uśmiechem. Po raz pierwszy od śmierci Laury naprawdę
BYŁO IM PISANE... • 89
się uśmiechnął i był trochę zdziwiony, że skóra na twarzy mu
nie popękała.
Mile tym zaskoczył Jessicę.
- Naprawdę wyglądasz o wiele lepiej - powiedziała z ra
dością. - Kamień spadł mi z serca.
Clint zapłacił za zakupy, a potem pojechał do chłodni
Weatherby'ego, żeby wziąć trochę własnej wołowiny, którą
tam przechowywał. Dopiero kiedy wracał, przypomniał sobie,
że nie kupił ani jednej butelki whisky.
Clint stanął na progu kuchni, zdziwiony rym, co ujrzał: Sunny
stała pośrodku w białej pianie pokrywającej całą podłogę.
- Cóż, przynajmniej podłoga będzie tak czysta, że będzie
można z niej jeść - powiedział, po czym nie zważając na
pianę, ruszył w kierunku stołu, by położyć wiktuały.
- Czy zawsze wybierasz takie nieodpowiednie momenty,
żeby sobie dowcipkować? - spytała drżącym głosem, a Clin-
towi wydało się, że jest bliska płaczu.
Jakiś impuls sprawił, że przesunął dłońmi po jej szczupłych
ramionach.
- Przepraszam.
- Nie. To ja powinnam przepraszać.
- Za co?
Podniosła ku niemu smutne oczy.
- Rozejrzyj się wokoło.
- Nie przejmuj się. Dom jest ubezpieczony również na
wypadek powodzi.
Przejęta Sunny nie dostrzegła ironii w słowach Clinta i po
traktowała je dosłownie.
- To nie była powódź - wymamrotała, nie patrząc mu
w oczy.
90 • BYŁO IM PISANE...
- Wiem.
- Nie rozumiem, co się stało. Kiedy Noel poradziła, żeby
zmyć naczynia w zmywarce, pomyślałam, że to świetny po
mysł. Po dziesięciu minutach z maszyny zaczęły się wydoby
wać kłęby piany i... i wszystko spłynęło tutaj.
Clint rzucił okiem na butelkę płynnego detergentu na kre
densie i natychmiast zrozumiał, co zrobiła. Jednego nie mógł
pojąć -jak zawodowa gosposia mogła popełnić tak podstawo
wy błąd? /-
Ale wtedy łza spływająca po jej policzku kompletnie go
rozbroiła. Szybko otarł ją kciukiem i już wiedział, że nigdy
nie spotkał kobiety o tak cudownie miękkiej skórze.
- Noel tu była?
Sunny przełknęła ślinę, próbując powstrzymać łzy.
- Razem z Tarą Delaney. I z Mariah.
- Więc stąd ta choinka przed domem?
- Choinka? - Sunny zupełnie zapomniała o drzewku.
- Wiesz, taka zielona, długa rzecz, oparta o ścianę domu.
Sunny doszła do wniosku, że nie ma wyboru i powinna
powiedzieć mu o zaproszeniu. Poza tym Tara i Noel nie pod
dałyby się tak łatwo. A jeżeli Clint odkryje, że nie przekazała
mu wiadomości, z pewnością ją zwolni.
- Tak, przywiozły choinkę, a Tara zaprosiła nas na kolację.
- Nas?
- Oczywiście nie jako parę - zapewniła go pospiesznie,
kiedy usłyszała coś w rodzaju przerażenia w jego głosie. - Je
stem przekonana, że zostałam włączona do tego zaproszenia
tylko dlatego, że jest zbyt miła, aby pozostawić mnie samą
w święta.
- Ale mogła też pomyśleć, że chciałabyś spędzić święta
z rodziną.
BYŁO IM PISANE... • 91
- Tak, gdybym miała rodzinę.
- Więc jesteś zupełnie sama na świecie?
- Tak - potwierdziła, zastanawiając się, co by sobie pomy
ślał, gdyby mu powiedziała, jak bardzo jest samotna.
- Nie powiedziałaś mi dotychczas, skąd jesteś.
- Naprawdę?
- Nie!
- Chyba rzeczywiście tego nie powiedziałam. - Sunny
potrząsnęła głową.
Ta krótka wymiana zdań przywróciła jej równowagę du
cha. Chociaż woda wciąż zalewała kuchnię, odechciało jej się
płakać.
- Z przyjemnością z tobą pogawędzę, Clint - powiedziała
- ale jak widzisz, mam masę pracy i...
- Powiesz mi czy nie?
- Nawet jeśli ci powiem, to mi nie uwierzysz.
Clint rozważał to przez chwilę.
- Raczej nie - przyznał.
- W takim razie, obawiam się, że będziesz musiał mi
zaufać.
To było jedno wyjście. Drugą możliwością, zdrową i sen
sowną, byłoby wysłać ją tam, skąd przybyła. Ale było w Sun
ny coś, co go dziwnie pociągało. Ponadto podobała mu się ta
nieustanna walka charakterów.
- Wiesz, gdyby to był film z lat czterdziestych, byłabyś
Laną Turner i dolewałabyś właśnie trucizny do mojej zupy.
- Dlaczego miałabym to zrobić?
- Dlatego, że tak zawsze czyni tajemnicza femme fatale
w starych filmach.
- Czyżbym była femme fatalel - Oczy Sunny aż rozbłysły
z satysfakcji.
92 • BYŁO IM PISANE...
- Chwilami.
Była naprawdę śliczna, oczywiście nie tak piękna jak Lau
ra. Niemniej była absolutnie wyjątkowa.
- A tak naprawdę, za kogo mnie uważasz?
Właśnie miał odrzec, że uważa ją za kulę u nogi, ale coś
w tych wielkich, złotobrązowych oczach powiedziało mu, że
tym razem pyta całkiem serio.
- Nie wiem. - Była to szczera prawda. - Chyba powinie
nem to rozważyć.
- Dobry pomysł. - Sunny uśmiechnęła się przyjaźnie. -
A skoro już przyszło do rozważań, dlaczego nie miałbyś się
zastanowić nad tym?
Wziął od niej list, który wyjęła i kieszeni fartucha,
przebiegł wzrokiem kilka krótkich linijek i rzucił go na
kredens.
- Nie ma mowy.
- Ale...
- Nie pojadę na to rodeo.
- Nie chcesz obronić tytułu?
- Mam go gdzieś.
Kiedyś było inaczej. Potrafił miesiącami żyć myślą o mi
strzostwach. Ale to było, zanim odkrył, czym jest prawdziwe
szczęście; nim poznał, jak pokrętny może być system ludzkich
wartości.
Sunny spróbowała znowu:
- Nie chcę się z tobą kłócić, ale...
- To się nie kłóć.
Jego ton był tak ostry, aż się wzdrygnęła.
- Co takiego?
- Nie sprzeczaj się ze mną. Nie pojadę do Tombstone
i koniec dyskusji.
BYŁO IM PISANE... • 93
Starając się nie okazywać przygnębienia, Sunny skinęła
głową.
- Ty tu jesteś szefem.
Clint także skinął głową. Minę miał równie ponurą jak
wtedy, gdy Sunny zjawiła się w jego domu.
- Nie zapominaj o tym - powiedział i wyszedł z kuchni,
nie oglądając się za siebie.
ROZDZIAŁ
7
Po raz pierwszy od dłuższego czasu Clint był trzeźwy,
dlatego postanowił zajrzeć do ksiąg Tachunkowych. Spędził
dwie godziny przy biurku, przenosząc liczby z jednej kolum
ny arkusza do drugiej. Niestety, liczba pod dolną kreską nie
poprawiła się ani trochę. Mimo że rok temu założył nową
stadninę, stał na krawędzi bankructwa. Jeszcze kilka tygod
ni temu nie przejąłby się tym - dzisiaj czuł się, jakby miał
w gardle kawałek twardej wołowiny.
Ceny bydła spadły, wzrosły koszty, a wszystkie oszczędno
ści poszły do kieszeni adwokata z Phoenix, którego musiał
wynająć, gdy został oskarżony o morderstwo. Początkowo nie
chciał obrońcy, ale ponieważ Matthew Swann poruszył wszy
stkie stanowe instancje, żeby uzyskać dla niego wyrok skazu
jący, nie miał wielkiego wyboru.
Chociaż w owym czasie nie dbał o życie, jednak zależało
mu na tym, żeby prawdziwy morderca nie uciekł. A tak by się
stało, gdyby Clinta uznano za winnego.
Spojrzał na fotografię na biurku. Młoda, olśniewająco
piękna Laura uśmiechała się niezmiennie, podobnie jak to
czyniła przez tyle lat. Zdjęcie zrobił sędzia pokoju z Las Vegas
w chwilę po udzieleniu im ślubu.
BYŁO IM PISANE... • 95
Małżeństwo trwało niespełna dzień. Matthew Swann wy
tropił ich i nakazał swojej siedemnastoletniej córce wracać do
domu. Co, niestety, uczyniła, porzucając wszystkie, dopiero
co złożone przyrzeczenia, jak również świeżo poślubionego
męża.
Dopiero rok temu odkrył, dlaczego pojechała z ojcem tam
tego dnia. Stary Swann wiedział, jak ją zastraszyć. Powiedział
córce, że jeśli go nie posłucha, aresztuje jej dziewiętnastolet
niego męża za gwałt. Ale przecież nawet po odsiedzeniu kary
on i Laura mogliby znowu być razem.
Po latach, w ciągu których nieodmiennie oskarżał ją o to,
że odwróciła się plecami do życia, które mogli wieść razem,
dokonał wreszcie smutnego odkrycia, że starała się w ten
sposób go chronić.
Clint przeciągnął dłońmi po twarzy.
- Tyle straconych lat -jęknął.
Jednak w końcu to się zmieniło, bo zmieniła się i Laura.
Zmęczona graniem roli posłusznej córki, a także cichej, zgod
nej żony senatora, przymykającej oczy na niewierność męża,
powróciła do Clinta, chcąc wreszcie pełnymi garściami czer
pać radość z życia.
Miesiące, które spędzili razem, były najszczęśliwsze, a za
razem najbardziej frustrujące w jego życiu. Szczęśliwe, bo
wreszcie powrócił w ramiona kobiety, którą zawsze kochał.
A kochał ją nawet w ciągu tych lat, kiedy tak bardzo starał się
ją znienawidzić. Frustrujące, ponieważ odkładała załatwienie
rozwodu. Aż okazało się, że jest za późno.
Potrząsnął głową i nagle zapragnął się napić. W domu musi
gdzieś być butelka. Już miał wstać, by jej poszukać, gdy
przyszło mu do głowy, że skoro wytrzymał tak długo bez
whisky, to może poczekać jeszcze trochę.
96 • BYŁO IM PISANE...
Posprzątał papiery z biurka, wyłączył komputer i postano
wił zajrzeć do kuchni, żeby zobaczyć, jak Sunny daje sobie
radę.
Podłoga wyschła. Rzeczy przywiezione z miasta były po
chowane. Na kredensie stało świeżo upieczone ciasto w pole
wie czekoladowej. Sunny stała przy zlewie i obierała kartofle.
Uwagę Clinta przykuł wydobywający się z piekarnika bardzo
apetyczny zapach,
- Czy to pieczony kurczak? - zapytał.
- W sosie ziołowym - wyjaśniła Sunny. - Zwykle gotuję
do tego ryż, ale nie znalazłam ani jednego opakowania.
- Mogłaś po prostu pokręcić nosem i wyczarować go.
- Już ci mówiłam... ^--
- Ach, prawda. Z jakiegoś powodu odebrano ci całą moc.
- Ponieważ sama tego chciałam.
- Dlaczego, u diabła, miałabyś chcieć stracić magiczną
moc? I
- Prawdę mówiąc, wolałabym, żeby to życzenie się nie
spełniło. Ale kiedy wyszedłeś na dwór w tę straszną zamieć,
zaczęłam się o ciebie bać i pomyslam sobie, że gdybym była
zwykłą śmiertelniczką, mogłabym...
Nagle dotarło do niej, co zamierza powiedzieć, więc szyb
ko zamknęła usta.
- Gdybyś była zwykłą śmiertelniczką - powiedział prze
ciągle, pomijając fakt, że nigdy w życiu nie kupiłby historyjki
o dobrej wróżce - mogłabyś... co?
Nagle znalazł się zbyt blisko, a ona poczuła się aż nazbyt
cielesna.
- Nie sądzę, żeby to miało jakieś znaczenie...
- Oczywiście, że ma. - Dotknął jej twarzy, a potem po
wiódł koniuszkami palców po policzku. - Jeśli mówisz pra-
BYŁO IM PISANE... • 97
wdę, to wczoraj byłaś moją dobrą wróżką. Ale skoro straciłaś
moc, już nią dzisiaj nie jesteś. - Delikatnie przeciągnął kciu
kiem po jej zaciśniętych wargach. - I to z mojego powodu.
- Patrząc jej w oczy, schylił głowę, aż ich usta znalazły się
blisko siebie. - Myślę; Sunny, że to ma bardzo duże zna
czenie.
Chwyciła go za rękę, lecz zabrakło jej sił, żeby ją ode
pchnąć.
- Nie rozumiem. Nigdy wcześniej tak się nie czułam.
' - Jak? - Widział, jak w jej oczach budzi się pożądanie,
czuł to przez skórę, ale jakiś perwersyjny instynkt, jakaś głę
boka potrzeba kazały mu czekać, aż ona wypowie to głośno. -
A jak się czujesz?
- Jestem trochę roztrzęsiona. - Jej drżący głos był tego
najlepszym dowodem. Chciała też, by jego palce przestały
muskać jej szyję. - Jakby coś paliło mnie od środka.
Starała się uciec przed jego przenikliwym spojrzeniem, ale
jego oczy powstrzymywały ją siłą woli. Sunny nigdy jeszcze
nie czuła się tak bezsilna. Dotyk jego dłoni drażnił jej nerwy.
- I przestraszona - dodała niechętnie.
- Och, Sunny. - Palce Clinta zawędrowały w okolice jej
piersi. - Nie musisz się mnie bać.
Musnął ustami jej wargi. Lekko, ale bez najmniejszego
wahania.
- Smakujesz dokładnie tak, jak myślałem.
- To znaczy jak? - westchnęła po chwili. Dotyk jego ust
był najbardziej intymnym doznaniem, jakiego doświadczyła.
Zaszumiało jej w głowie.
- Rozkosznie. - Clint cofnął się, jakby chciał jej pokazać,
że nie zamierza być natarczywy, a następnie znowu dotknął jej
ust. - Przepysznie i... zachwycająco.
98 • BYŁO IM PISANE...
Czuł, że mu się poddaje. Gdy po raz pierwszy dotknął jej
ciała, było sztywne i zimne, teraz rozgrzewało siei miękło. Jej
dłonie, którymi go odpychała, osłabły, a powieki zatrzepotały.
Przymknęła oczy.
Clint czuł, że niewiele trzeba, by zaprowadzić ją teraz do
sypialni, ale zdał sobie nagle sprawę, że w pocałunku Sunny
było coś dziwnego.
Inne kobiety, przynajmniej te, które znał dotychczas, albo
przerwałyby pocałunek, albo pocałowały go ponownie. Sunny
nie robiła ani jednego, ani drugiego. Stała tylko w miejscu,
najwyraźniej zaskoczona dotknięciem jego ust, zaciskając
kurczowo palce na jego swetrze.
Chcąc się upewnić, że ta dziwna niewinność jest tyl
ko dziełem jego wyobraźni, cofnął się i ujął w dłonie jej
twarz. ^
Sunny poczuła się zawiedziona^. Brakowało jej dotyku je
go rozpalonych ust. W odruchti protestu uniosła ręce i za
rzuciła mu je na szyję, mimowolnie trącając piersią tors
Clinta.
- Otwórz oczy - wyszeptał urywanym głosem, czując, że
ogarnia go żar. Nagle zapragnął wziąć ją tu, na stole, by
uwolnić się od przepełniającego go bólu.
Uczyniła tak, jak chciał, ale gdy spojrzał jej w oczy, do
strzegł w nich zmieszanie.
- Nigdy tego nie robiłaś, prawda?
Sunny nie zamierzała kłamać.
- Nigdy nie kochałam się z mężczyzną, jeżeli to masz na
myśli.
Tego się obawiał. Jedyną dziewicą, jaką kiedykolwiek po
siadł, była Laura. Ale Laura miała wtedy siedemnaście lat.
Przynajmniej o siedem lat mniej niż ta kobieta.
BYŁO IM PISANE... • 99
- Jak, u diabła, kobiecie, która wygląda i smakuje tak jak
ty, udało się tak długo zachować dziewictwo?
Nie wyglądało na to, żeby ta wiadomość go przeraziła.
A zresztą, nie miało najmniejszego znaczenia, co o tym
sądzi, bo i tak nie był jej przeznaczony.
- Powiedziałam ci, że nie jestem zwykłą śmiertelniczką.
Przynajmniej nie byłam nią aż do dzisiejszego ranka.
Mój Boże, była taka śliczna z tą masą złotych włosów
i oczyma pełnymi blasku - a do tego kompletnie stuknięta.
Nie było sensu jej uwodzić.
Ponieważ jednak jej wariactwo wydało mu się dość nie
winne, Clint zdecydował, że najrozsądniejszym i najuprzej
miejszym wyjściem będzie ciągnąć tę zabawę.
- Twierdzisz, że dobre wróżki nie uprawiają seksu?
- Oczywiście, że nie! - Coś takiego nie mieściło się Sunny
w głowie. - Fizyczny kontakt to coś nie znanego w naszym
świecie.
- Co to za świat? - Pytanie Clinta było czysto retoryczne.
- Jak sądzę, dotyczy to również pocałunków.
- Oczywiście.
- Chcesz mi powiedzieć, że to był twój pierwszy po
całunek?
Skinęła głową. Jej wzrok był pełen tak niewinnej szczero
ści, że Clint mógłby przysiąc, iż mówiła prawdę. Ale przecież
to niemożliwe. Kobieta tak atrakcyjna jak ona nie mogła
uniknąć pocałunków. Chyba że spędziła życie w klasztorze.
- Wobec tego powiedz mi, jak się spisałem?
- Nie rozumiem?
- No, jak mi się udał ten pocałunek?
- Och. - Sunny uśmiechnęła się promiennie. - Był bardzo
przyjemny.
1 0 0 • BYŁO IM PISANE...
- Przyjemny? - Clint zmarszczył brwi. Oto co dostaje
ktoś, kto poluje na damskie komplementy. Zimne piwo w go
rący dzień też jest przyjemne. I ciepło kominka podczas burzy
śnieżnej. I podmuch bryzy na jeziorze, gdy się łowi ryby.
- Chyba będę się musiał bardziej postarać - westchnął.
Był od niej o tyle wyższy. I silniejszy. I taki męski. Zdrowy
rozsądek, który nigdy nie był mocną stroną Sunny, nakazywał
jej się cofnąć, ale nawet nie drgnęła* zafascynowana bliskością
jego ust i ogniem w oczach. \
Wargi Clinta opadły na jej wargiVsiłą, której się nie spo
dziewała. ^
Clint smakował kawą i dymem. Pachniał jak północny las,
ale gdy Sunny utonęła w świeżej woni mydła, którego używał,
wyczuła przytłumiony zapach mężczyzny. Obudziło siew niej
nie znane dotąd pragnienie.
Gorąco ogarnęło jej ciało. Mgła spowiła umysł, przypra
wiając o zawrót głowy i nakazując zamknąć oczy.
Język Clinta wdarł się między jej wargi, wyrywając z jej
ust głuchy jęk. Clint zerwał z niej fartuch, wsunął dłonie pod
sweter i przycisnął ją mocno do siebie. Zawsze był dumny ze
swojej samokontroli, ale teraz wszystko wymknęło mu się
z rąk.
- Och, Sunny. Chodź ze mną na górę, do łóżka - szepnął.
- Zabiorę cię w miejsca; w których jeszcze nie byłaś. Miejsca
cudowne i magiczne.
- Nie. - Zaślepiona pożądaniem, Sunny była gotowa dać
Clintowi wszystko, czego tylko pragnął. Ale to jedno słowo
„magiczne", zdołało dotrzeć do jej rozwibrowanego umysłu.
- Clint, ja nie mogę.
Zaklął, bo kobieta, którą właśnie miał posiąść, w jednej
chwili zamieniła się w zimny głaz w jego ramionach.
BYŁO IM PISANE... • 1 0 1
- Oczywiście, że możesz - nalegał. Nie zamierzał bynaj
mniej się poddać.
Była kobietą, dzięki której uśmiechnął się po wielu miesią
cach ponurego milczenia. Jej pierwszej udało się rozbudzić
drzemiący w nim głód seksualny. A on już sądził, że na za
wsze o nim zapomniał. I, rzecz zadziwiająca, sprawiła, że
znowu zapragnął żyć.
- Pomogę ci - namawiał ją. Pomyślał, że może wystra
szył ją trochę, bo zbyt ostro zaczął. Cofnął się o krok. - Bę
dzie nam dobrze razem. Tylko poczekaj, a sama się prze
konasz.
Jego usta obiecywały cuda, jego ręce przesuwały się po jej
ciele, wywołując dreszcze. Ale Sunny wiedziała, że jeśli uleg
nie tej pokusie, to Gint znowu zostanie zraniony.
Jej obowiązkiem było znaleźć mu prawdziwą miłość, a nie
pozwalać sobie na flirt, bo prędzej czy później będzie musiała
go opuścić.
Więc im bardziej chciała odkryć te magiczne światy, któ
re zamierzał przed nią odsłonić, tym jaśniej zdawała so
bie sprawę, że jedynym rozsądnym wyjściem jest zatrzy
mać się teraz, zanim sprawy kompletnie wymkną się spod jej
kontroli.
- Nie pójdę z tobą do łóżka. - Położyła mu dłonie na
ramionach i próbowała go odepchnąć, ale równie dobrze mo
głaby próbować ruszyć jedną z tych wiekowych sosen, które
rosły przed domem Clinta.
- Dobra wróżka, do diabła - wycedził Clint. Doskonale
zrozumiał jej intencje. - Jesteś wiedźmą. - Musnął palcami
jej policzek. - Albo diablicą. Przysłaną tu po to, żeby mnie
dręczyć.
- Nieprawda! - Wykrzyknęła to z takim oburzeniem, że
1 0 2 • BYŁO IM PISANE...
Clintowi nagle zachciało się śmiać. - Jestem twoją dobrą
wróżką. I przybyłam tu po to, żeby cię uratować. Miej trochę
cierpliwości, a znajdę ci idealną kobietę i...
- Aleja chcę tylko ciebie.
Jego słowa nie powinny sprawić jej aż tak wielkiej radości.
Uczucie, jakiego w tej chwili doznała, było jedną z najprzyje
mniejszych stron bycia śmiertelniczką. Żeby je zagłuszyć,
Sunny sięgnęła po pierwszy z brzegu argument.
- Nie jestem dla ciebie odpowiednia.
- A jeszcze kilka minut temu fczułaś się odpowiednia jak
diabli, kiedy pchałaś się na mnie tak mocno, że prawie odcis
nęłaś się na mojej skórze.
Jego słowa były, niestety, zbyt prawdziwe.
- Nie rozumiem, co się ze mną stało. Nigdy, przenigdy nie
czułam czegoś takiego.
Mógł jej powiedzieć, że nie jest jedyną kobietą, która sła
niała się na nogach po tym, co było zaledwie pocałunkiem, ale
zdecydował zachować to dla siebie.
- A mogłoby nam być tak dobrze, Sunny - powiedział
zamiast tego. Spojrzał na nią, a jej znów zrobiło się gorąco.
- Tak cholernie dobrze.
- To byłby błąd - upierała się drżącym głosem.
Clint zaśmiał się. Właściwie powinien być wściekły, a nie
był. Był tylko dość sfrustrowany.
- Gdybym potrzebował głosu sumienia albo dobrej wróż
ki, dałbym ogłoszenie do „Rim Rock Record."
- Przecież upierałeś się, że nie dałeś żadnego ogłoszenia
w sprawie gospodyni - przypomniała mu. - A jednak jestem
tutaj.
- Rzeczywiście - kiwnął głową - jesteś tutaj.
Cholera, jego głos był równie niepewny jak jego samopo-
BYŁO IM PISANE... • 1 0 3
czucie. Gdyby nawet uwierzył, że ta nie kontrolowana namięt
ność była tylko czystą żądzą, nieskomplikowanym, biologicz
nym pociągiem mężczyzny do kobiety, to i tak nie mógł sobie
przypomnieć, żeby kiedykolwiek tak go wytrącił z równowa
gi dotyk, zapach czy smak kobiety.
Nigdy dotychczas pożądanie nie paliło go aż tak mocno.
Nigdy nie był tak oszołomiony po jednym, jedynym pocałun
ku. Wcale nie chciał posuwać się za daleko. I nie zamierzał
angażować się emocjonalnie.
- Przepraszam - powiedział.
- Przepraszasz? - powtórzyła matowym głosem, jakby
słowo to pochodziło z jakiegoś archaicznego języka.
- Nie chciałem, żeby wszystko wymknęło mi się z rąk.
Zazwyczaj potrafię nad sobą panować.
- Chcesz powiedzieć, że nie wszystkie pocałunki są takie
jak ten?
Pytanie, zadane cichym, miękkim tonem, ugasiło jego żą
dzę. Clint zaśmiał się.
- Kochanie, gdyby wszystkie pocałunki były takie jak ten,
ludzie spłonęliby, zanim zdążyliby przejść do konkretnych
spraw.
Konkretne sprawy. Na myśl o tym, że było jeszcze coś
prócz pocałunków, śmiertelna krew Sunny zawrzała w jej lu
dzkich żyłach. Nareszcie zrozumiała tę niszczycielską, fatalną
namiętność między Kleopatrą a Antoniuszem.
Napięcie opadło. Clint stwierdził, że może to i lepiej. Jego
ciało starało mu się powiedzieć, że potrzebuje kobiety. Może
to prawda. Ale tylko fizycznie. Bo na pewno nie chciał już
mieć w życiu żadnych problemów. A instynkt podpowiadał
mu, że ta słodko pachnąca kobieta o przepysznych ustach
mogła stać się poważnym problemem.
1 0 4 • BYŁO IM PISANE...
- Muszę naprawić płot w kilku miejscach. To zajmie mi
z godzinę. O której będzie obiad?
- O szóstej. Ale mogę poczekać...
- Nie trzeba. Słońce wcześnie zachodzi. Wrócę na czas.
- Aromat pieczonego kurczaka był prawie tak zniewala
jący jak zapach Sunny. - Miło będzie wrócić do domu na
ciepły posiłek - zdecydował się na pochwałę, która rzeczywi
ście jej się należała. - Zawsze gotowałem sam, dopóki...
Urwał, ale nie musiał kończyć, bo Sunny już dawno zrozu
miała, że życie Clinta rozpadło się na dwie części - okres
przed śmiercią Laury i po jej śmjerci. A ona miała sprawić,
żeby znowu stało się pełne miłości i szczęścia.
Poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Szczęśliwa ta, która zo
stanie żoną Clinta. Zaraz jednak otrząsnęła się i położyła mu
dłoń na ramieniu.
- Zobaczysz, że będzie lepiej.
Jej dotyk, miękki, łagodny głos koiły ból niczym balsam.
Jeszcze kilka dni temu Clint by jej nie uwierzył. Zresztą, nadal
jej nie wierzył, ale w głębi duszy tliła się nadzieja, że Sunny
ma rację.
Kiedy Clint wrócił, spóźniony o dwadzieścia minut, Sun
ny nigdzie nie było. Poszedł na górę, ale sypialnia była pu
sta. Łazienka również. Wreszcie, kiedy już myślał, że się
zniechęciła i wyjechała, znalazł ją w biurze, przed kom
puterem.
- Co ty tu robisz, do cholery?
Zaskoczona, aż podskoczyła na krześle. Jak na tak wyso
kiego mężczyznę, stąpał bardzo cicho.
- Śmiertelnie mnie przestraszyłeś. - Szybko nacisnęła
klawisz „wyjście", a następnie przyłożyła dłoń do dziko ło-
BYŁO IM PISANE... • 1 0 5
moczącego serca. - Zdajesz sobie sprawę, że masz bardzo
stresujący zwyczaj podkradać się do ludzi od tyłu?
- Robię to tylko wtedy, kiedy widzę, jak ktoś włamuje się
do mojego komputera.
- Włamuje się? - Sunny uniosła brwi, próbując przybrać
wygląd niewiniątka. - Nie wiem, o czym mówisz.
- To proste. - Clint podszedł do biurka. - Zostawiam cię
samą, spodziewając się, że będziesz zajęta pracami domowy
mi, a tymczasem znajduję cię przy moim komputerze, jak
buszujesz po moich danych.
- Nie robiłam tego.
- Ach, nie? A co robiłaś?
- Szczerze mówiąc, chciałam napisać list.
- Do kogo? Do twojej rodziny?
Jeżeli chciał ją przechytrzyć, powinien się bardziej starać.
- Nie mam rodziny. Mówiłam ci o tym. Nie pamiętasz?
- Pamiętam. Ale nie pamiętam, czy było to przed, czy po
tym wygłupie z dobrą wróżką.
- Możesz mi nie wierzyć, ale to nie znaczy, że masz prawo
być tak złośliwy.
- Może jestem głupi, że pozwoliłem ci tu zostać, ale to nie
znaczy, że masz prawo wtykać nos w moje sprawy.
- Wcale nie wtykałam nosa w twoje sprawy - próbowała
zaprotestować. Kiedy jednak Clint milczał, patrząc na nią
z ukosa, zrozumiała, że trafiła na równego sobie przeciwnika.
- No dobrze. Wtykałam nos, ale tylko trochę. I w najlepszych
intencjach.
- Co to znaczy?
- Wspominałeś coś o tym, że nie zarobiłeś dużych pie
niędzy...
- Właściwie, po ostatnim roku, szczęściem byłoby, gdy-
1 0 6 • BYŁO IM PISANE...
bym w ogóle coś zarobił, więc jeżeli zamierzasz użyć magii,
żeby uporządkować moje konto w banku...
- Mówiłam ci już, że nie mogę używać magii.
- Racja. Straciłaś swoją moc. Nie rozumiem, czemu wciąż
o tym zapominam.
Sunny westchnęła.
- Naprawdę bym chciała, żebyś się wreszcie zdecydował.
- Na co?
- Czy chcesz na mnie krzyczeć, czy się ze mną kochać.
- To chyba jasne. \
-
C o ?
\
- Chcę robić i jedno, i drugie. Krzyczeć na ciebie - pochy
lił się i otoczył ją ramieniem - a potem kochać się z tobą.
Jego dotyk znów wzbudził w niej te dziwne, lecz cudowne
uczucia, które brała tylko za fantazje jej nowego, ziemskiego
umysłu. Teraz zrozumiała, że istnieją naprawdę.
- Czy uznajesz coś takiego jak wyjście pośrednie? - zwró
ciła się do Clinta.
- Wyjścia pośrednie są dla ludzi, którzy nie wiedzą, czego
chcą.
- A ty wiesz?
- Pewno, że wiem. - Kiedy kciuk poczuł znajome już
ciepło wokół jej ust, jej wargi instynktownie się rozchyliły.
- Chcę ciebie.
Problem w tym, że ona też go chciała! Ale to oczywiście
niemożliwe. Wysłano ją na Ziemię nie po to, żeby zaspokoiła
głód seksualny tego mężczyzny, ale by odszukała tę jedną,
jedyną kobietę, która miała ugasić ból i napełnić jego życie
radością.
- A jeżeli ja cię nie chcę? - wyszeptała drżącym głosem.
- A jeżeli ja ci nie uwierzę? - Clint uśmiechnął się.
BYŁO IM PISANE... • 1 0 7
- Ale taka jest prawda. - Było to, jak pomyślała, naj
większe, najohydniejsze kłamstwo, jakie kiedykolwiek po
wiedziała.
Uśmiech nie zniknął z twarzy Clinta, tylko przydał jej
wyrazu złośliwej zmysłowości.
- Pocałuj mnie, a wtedy powiesz mi to jeszcze raz.
Wystarczyło tylko pochylić się jeszcze trochę...
- Nie mogę.
- Wiedziałem. - W jego oczach pojawił się błysk satysfa
kcji. Nachylił się jeszcze niżej.
- Nic nie rozumiesz - westchnęła.
- Ależ rozumiem.
Naprawiając płot, dużo o tym myślał. To oczywiste, że
Sunny jest inna niż wszystkie dziewczyny, które dotąd spot
kał. Po krótkim małżeństwie z Laurą wolał kobiety doświad
czone. W łóżku i poza łóżkiem. Kobiety, które znały reguły
gry, nie oczekiwały żadnych deklaracji następnego ranka, któ
re, z wielu przyczyn, podobnie jak on nie widziały żadnego
interesu w tym, żeby żyć razem długo i szczęśliwie.
Prowadzenie rancza w niczym nie przypominało romanty
cznej egzystencji. No, może było to trochę romantyczne zaję
cie, ale tylko na swój sposób. Clint nie potrafił sobie nawet
wyobrazić, że mógłby robić coś innego.
Niewiele kobiet potrafiło to zrozumieć, a tym bardziej do
cenić. Dlatego chciał być z kobietą, która wychowała się na
ranczu. Jak Laura.
- Nie znamy się zbyt długo - cicho zaprotestowała Sunny.
Delikatnie pogładził ją po szyi.
- Twoja mama musiała ci pewnie powiedzieć, że grzeczne
dziewczynki nie chodzą do łóżka z nieznajomymi. - Palce
Clinta wsunęły się za dekolt jej swetra. - A ty zawsze byłaś
1 0 8 • BYŁO 1M PISANE...
grzeczną dziewczynką. - Nie mógł uwierzyć, że go nie chcia
ła. Przeczyła temu jej rozpalona skóra. - Ale twojej mamy
tutaj nie ma, kochanie.
Uwodzicielski uśmiech, którym nie miał okazji posłużyć
się od miesięcy, zawsze był jedną z najskuteczniejszych broni
w jego arsenale.
- Jest nas tylko dwoje, ty - przerwał, dając jej czas się
cofnąć, ale nie był zaskoczony, gdy nawet się nie poruszyła
- i ja.
Kiedy musnął ją ustami, wydała rozkoszne westchnienie,
które, jak sądził, miało wyrażać zachętę.
- Cokolwiek się teraz stanie, nikomu nic nie powiem -
mruknął, muskając językiem jej usta. - I obiecuję, że jutro
rano będę cię nadal szanował.
To było takie kuszące. I takie nie na miejscu.
- Nie mogę- powiedziała zduszonym, bliskim płaczu gło
sem. Potrząsnęła głową, czując pod powiekami podejrzaną
wilgoć.
Clint nie był niedoświadczony. Jako piętnastoletni chłopak
posiadł w szopie osiemnastoletnią, długonogą Becky Lee Mil
ler z Payson. To był jego pierwszy raz. Stwierdził wtedy, że
zabawa z miękką, słodko pachnącą Becky była o niebo przy
jemniejsza od ujeżdżania dzikich koni na rodeo. A ponieważ
był przystojnym chłopakiem i często wygrywał zawody, nie
mógł narzekać na brak damskiego towarzystwa. Dlatego też
bez trudu rozpoznał objawy podniecenia u Sunny.
Miała przyspieszony puls, skórę rozgrzaną jak w gorączce,
rozchylone usta, które wręcz prosiły, żeby je pocałować,
i oczy zamglone pożądaniem. Ale Clint nie mógł też nie do
strzec łez w jej oczach.
- Jeśli obawiasz się, że zrobię ci krzywdę...
BYŁO IM PISANE... • 1 0 9
- Nie. - Chwyciła jego twardą, szorstką rękę, która pieści
ła jej policzek, odwróciła głowę i przycisnęła usta do wnętrza
jego dłoni. - Wiem, że nie skrzywdziłbyś mnie - mówiła
Sunny - ale to nie byłoby w porządku. Nie jestem właściwą
kobietą...
- Znowu zaczynasz mówić głupstwa.
- Dlaczego nie możemy być przyjaciółmi? Jak ty i Tara,
albo Noel, albo...
- To świetne dziewczyny - przyznał - i miłe. Jestem dum
ny, że mogę je nazwać moimi przyjaciółkami. Ale musisz
zrozumieć, Sunny, że przyjaźń z kobietą, z którą człowiek
chce się kochać, to tak jak zaproszenie za stodołę pod pozorem
patrzenia w gwiazdy po to, żeby rzeczywiście tylko patrzeć
w gwiazdy.
Clint skończył swoją przemowę, a potem błyskawicznie
pochylił się nad Sunny.
ROZDZIAŁ
8(
Tym razem Sunny była szybsza. I była też przygotowana.
Odsunęła się, wyszarpując włosy z jego dłoni.
- Chyba nie rozmawiamy o miłości?
Istnieją różne rodzaje miłości, ale większość z nich miała
niewiele wspólnego z tym, co w tej chwili odczuwali. Clint
wiedział, że mógłby skłamać, ale nie zrobił tego.
- Nie - powiedział. - To czyste pożądanie.
- Więc sądzę, że to załatwia sprawę. - Sunny uśmiechnęła
się znacząco i wyszła z pokoju.
Kiedy usłyszał odgłos jej kroków na schodach, zaklął siar
czyście. Następnie usiadł za biurkiem, żeby sprawdzić, jakich
informacji szukała Sunny.
Jeżeli chciała ukraść coś z konta, to zdecydowanie źle tra
fiła. Ale po cóż innego - zastanawiał się, otwierając różne
pliki, w których było zawarte prawie całe jego życie - miała
by się włamywać do jego komputera?
Zniechęcony, spojrzał na ekran i czekał na odpowiedź, któ
ra nie nadchodziła.
Sunny siedziała w gościnnym pokoju, niespokojna i zmie
szana, gdy nieoczekiwanie pojawiła się Andromeda.
BYŁO IM PISANE... • 1 1 1
- Sprawy wyglądają dość kiepsko - powiedziała starsza
pani.
- Dlaczego nie powiesz mi czegoś, czego jeszcze nie
wiem? - Sunny opadła na materac i wbiła wzrok w sufit. -
Dobrze by było, żeby ten człowiek chciał chociaż trochę
współpracować.
Prawdę mówiąc, Andromeda uważała, że Clint Garvey
współpracował wręcz idealnie. Było też oczywiste, że Sunny
pociąga go fizycznie. A Andromeda pracowała jako dobra
wróżka na tyle długo, żeby wiedzieć, że ten warunek był
podstawą udanego związku.
- Wiedziałaś, że to nie będzie łatwe.
- To prawda. Jeśli nie uda mi się zaciągnąć go na rodeo, to
koniec.
- Chyba przesadzasz.
- On potrzebuje kobiety - stwierdziła Sunny. - Jestem je
dyną kobietą, jaką ma pod ręką, wydaje mu się więc, że chce
mnie. Muszę zabrać go gdzieś, gdzie będzie mógł spotkać się
z ludźmi. - Przekręciła się na brzuch i zaczęła gładzić podusz
kę. - Byłoby też miło, gdyby wygrał na loterii. Jego sytuacja
finansowa jest naprawdę godna pożałowania. Obawiam się, że
mając takie długi, nie będzie chciał się poważnie zaangażować
w związek z inną kobietą.
- O ile wiem, długi nie są rzadkością w zawodzie farmera
- powiedziała Andromeda. - Clint to inteligentny człowiek.
I rozsądny. Poradzi sobie.
- Nie mam co do tego wątpliwości, ale to niemożliwe,
żeby zarobił jakiekolwiek pieniądze aż do wiosny. Pozostaje
tylko jedno.
- Co?
- Zabrać go na rodeo.
1 1 2 • BYŁO IM PISANE...
- A potem?
- Potem skojarzę go z bogatą kobietą.
- On mi nie wygląda na mężczyznę, który byłby w stanie
ożenić się dla pieniędzy.
- Masz rację - powiedziała Sunny. - Dlatego ta kobieta
musi być również ponętna. - Wyciągnęła z kieszeni katalog
i podsunęła go Andromedzie. - Jak na przykład ta.
Patrząc na gigantyczne piersi, wtłoczone w dżinsową blu
zę, Andromeda nie była w stanie zrozumieć, jak ta królowa
rodeo zdołała jeździć konno.
- Ona ma wszystko duże - ciągnęła dalej Sunny. - Łącz
nie z kontem bankowym. Jej rodzina (M pokoleń posiada zie
mię w okolicach Whiskey River. Hodują tam wielkie ilości
bydła. Mają też złoża roponośne, prawa do wyrębu lasów i..
- Sprawdziłaś ją?
- Oczywiście. Musiałam się upewnić, że tym razem wy
brałam właściwą kobietę.
Andromeda w zamyśleniu potarła czoło.
- Rozumiem. Podejrzewam, że użyłaś jednego z twoich
życzeń.
- Bynajmniej. Użyłam komputera Clinta. Udało mi się
wejść do jej kartoteki bankowej, do informacji o prawie jazdy,
sprawdzić metrykę urodzenia, świadectwa szkolne wraz z kar
tą szczepień, przepis na jej farbę do włosów i...
- To dużo informacji.
- Mam chyba wrodzony talent do komputerów - powie
działa Sunny z dumą. - Gdybym tylko dysponowała czasem,
znalazłabym nawet numer jej buta.
- Mogę to sobie wyobrazić. - Andromeda pomyślała, że
Harmony miała rację. Sunny świetnie sobie poradzi w świecie
śmiertelników.
BYŁO IM PISANE... • 1 1 3
- Jest też murowaną faworytką w konkursie jazdy na be
czce. A skoro ona i Clint mieli romans kilka lat temu, nie
będzie trudno odświeżyć ich uczucie. Teraz muszę już tylko
znaleźć jakiś sposób, żeby wysłać Clinta do Tombstone.
Andromeda spojrzała znowu na fotografie i poczuła lekki
niepokój. Może i Harmony miała rację, że Sunny jest idealną
kobietą dla Clinta Garveya. Z drugiej jednak strony, ilu śmier
telników potrafi się oprzeć takim piersiom?
- Jestem pewna, że coś wymyślisz, słonko - powiedziała,
zastanawiając się nad tym, czy Harmony mogła wiedzieć o tej
drobnej komplikacji.
- Oczywiście - zapewniła ją Sunny.
To powinno być dziecinnie proste. Zaciągnie Clinta na
rodeo, a następnie usunie się i pozwoli naturze zabrać się do
dzieła.
Charmayne Hunter była kobietą, o jakiej marzą wszyscy
mężczyźni. Clint nie będzie mógł jej się oprzeć. Już ona mu na
to nie pozwoli. Musiała pozostawić sobie jedno życzenie na
powrót do domu, ale pozostałych dwóch będzie mogła użyć,
żeby mieć pewność, iż Clint poślubi właściwą kobietę.
Kiedy wypełni to zadanie, zarząd będzie musiał przyznać,
że dobrze się spisała. Może nawet zostanie Wróżką Miesiąca,
co awansowałoby ją do statusu starszej wróżki w sekcji ro
mansu, i przywrócą jej czarodziejską moc.
- To się uda - powiedziała cicho, nie zauważając nawet
zniknięcia Andromedy. - Musi się udać!
Sunny z satysfakcją patrzyła, jak Clint z apetytem je obiad.
Otworzył nawet butelkę wina, którą przywiózł z miasta. Sun
ny nigdy nie próbowała wina. Nie było żadnych zakazów
picia alkoholu, ale Andromeda ostrzegała ją, że można od tego
1 1 4 • BYŁO IM PISANE...
stracić nad sobą kontrolę. Skoro jednak nie posiadała już
żadnej mocy, której mogłaby użyć źle, postanowiła spróbo
wać.
Wino mile ją rozgrzało. Otoczyło też lekką mgiełką jej
głowę, kojąc nerwy podrażnione bliskością Clinta.
- To piękna okolica - powiedziała, patrząc w stronę okna.
- Mogę zrozumieć, dlaczego ją tak bardzo kochasz.
- Na dworze jest zupełnie ciemno, a księżyc skrył się za
chmurami. Jak możesz coś widzieć w taką noc?
Przyzwyczajona do jego sarkazmu, Sunny puściła tę uwagę
mimo uszu.
- Dobrze wiesz, co mam na myśli.
- Tak. - Jego ton nieco złagodniał. - Wiem. Jest coś takie
go w ziemi, co zapada człowiekowi głęboko w duszę. Od tego
nie można się uwolnić.
Te spokojne słowa przypomniały Sunny o kiepskiej sy
tuacji finansowej Clinta. Teraz wiedziała już, że postępu
je właściwie, łącząc go z Charmayne Hunter. Długi Clinta
były mniejsze niż wartość brylantów, które lśniły w uszach
dziewczyny.
- Wydaje mi się, że większość ranczerów czy kowbojów
czuje to samo - zauważyła, gdy Clint napełniał ponownie
kieliszki.
- Masz rację.
- Chciałabym poznać kilku.
- Kogo?
- Kilku kowbojów - powiedziała. - Czy mówiłam ci już
o tym, że nigdy nie byłam na rodeo i...
- Nie!
- Co nie?
- Nie! - powtórzył twardo. - Nie zamierzam brać udziału
BYŁO IM PISANE... • 1 1 5
w żadnym cholernym rodeo. Nie w ten weekend. Ani w nastę
pny. Ani za rok. Skończyłem z tym raz na zawsze.
- Ale nagroda pieniężna mogłaby...
- Powiedziałem nie! Nie rozumiesz tego słowa?
Wszystko zepsuł, a tak już jej dobrze szło. Głęboko zmar
twiona, Sunny wypiła wino do końca i poprosiła o jeszcze
jeden kieliszek.
- Siedziałeś tu o wiele za długo - zaczęła od nowa, marsz
cząc lekko brwi, gdy usłyszała swój nienaturalnie podniesiony
ton. - Taki wyjazd dobrze by ci zrobił. Chcę, żebyś to przemy
ślał jeszcze raz.
Pierwsze życzenie z głowy! Od razu chciała je odwołać.
Już miała sobie zażyczyć, żeby nigdy nie zostało wypowie
dziane, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Przecież stra
ciłaby w ten sposób drugie życzenie.
To wcale nie trwało długo. Łyknąwszy wina, Clint zamyślił
się głęboko. Sunny wstrzymała oddech.
- Dobrze - powiedział w końcu.
- Co dobrze?
- Dobrze, zgadzam się - powtórzył zdumiony, że zgodził
się pojechać do Tombstone z Sunny. Potem nie mógł sobie
przypomnieć, co przemawiało na początku przeciwko temu
wyjazdowi.
Teraz uznał, że Sunny ma rację. Jeżeli obroni tytuł mistrzo
wski, nagroda pieniężna pomoże mu przetrwać do wiosny.
Poza tym podobała mu się myśl, że mógłby zaimponować
Sunny. Z własnego doświadczenia wiedział, że wiele kobiet
uważało pójście do łóżka z kowbojem za prawdziwą przygo
dę. Miał nadzieję, że Sunny stanie się jedną z nich.
- Do Tombstone dość długa droga. Trzeba będzie wyje
chać o brzasku.
1 1 6 • BYŁO IM PISANE...
- Będę gotowa.
Patrząc na niego, Sunny pomyślała, że niewiele kobiet
byłoby w stanie oprzeć się Clintowi Garveyowi. Niestety, od
czuwała to na własnej skórze. A przecież to nie ona miała
zostać jego miłością.
- No cóż - westchnęła Harmony - sytuacja się trochę
komplikuje.
- Mówiłam ci - powiedziała Andromeda. - Pojadą na ro-
deo, on zajmie się tą silikonową kowbojką i będzie po wszy
stkim.
- Clint nie jest głupi. Gd^by widział swoją przyszłość
z Charmayne Hunter, zaproponowałby jej to kilka lat temu.
- A co będzie, jeżeli Sunny popełni błąd i użyje drugiego
życzenia?
- Na to nie mamy wpływu. Sunny ma własną wolną wolę.
Możemy tylko zwrócić ją we właściwym kierunku, możemy
też pchnąć lekko Clinta. Możemy przygotować sytuację, która
będzie sprzyjać ich romansowi. Ale, w ostatecznym rezulta
cie, sami będą musieli podjąć decyzję.
- Wiem. - Andromeda zmarszczyła brwi. - Nie będzie to
łatwe, bo...
- Bo chodzi o Sunny.
- Tak. - Spojrzały na siebie znacząco. Obie darzyły wiel
ką sympatią tę pełną dobrych chęci, lecz denerwująco nieudol
ną młodą wróżkę. Wszelkie słowa były tu zbędne.
Atmosfera w domu znacznie się poprawiła. Clint czuł się
tak jak jego klacz Buckskin przed burzą - był podniecony
i niespokojny.
- Muszę pójść do stajni i przygotować sobie ekwipunek.
BYŁO IM PISANE... • 1 1 7
- Dobrze. Ja tu posprzątam.
- To świetnie. - Prowadzisz błyskotliwą rozmowę, Gar-
vey, pomyślał Clint. Nic dziwnego, że ta panienka aż umiera
z ochoty, żeby ci wskoczyć do łóżka.
Pełen niesmaku, chwycił kurtkę i wyszedł.
Sunny stała przy oknie i patrzyła, jak idzie w kierunku
stajni. Po raz pierwszy od jej przyjazdu miał jakiś cel.
- To mu dobrze zrobi - powiedziała do siebie. - Tego mu
właśnie trzeba.
Czuła, że jest o krok od sukcesu. Na pewno uda jej się
zmienić życie Clinta. I chociaż nie mogła zmarnować życze
nia, żeby mu zapewnić zwycięstwo w konkurencji ujeżdżania
byków, wcale się tym nie przejmowała. Wiedziała, że Clint
potrafi zdobyć je sum.
Wolała zachować życzenie na wypadek, gdyby Charmayne
potrzebowała lekkiego bodźca. Ale to było chyba mało pra
wdopodobne. W końcu ile kobiet nie dałoby wszystkiego,
żeby rozkochać w sobie takiego mężczyznę jak Clint?
Zadanie, które z początku uważała za beznadziejne, teraz
wydawało się do wykonania.
Dlaczego więc czuła się taka przygnębiona?
Clint obudził się przed świtem. Od razu pomyślał, że coś
jest nie w porządku. Spojrzał na ciemnopurpurowe cienie za
oknem i próbował zrozumieć, dlaczego czuje się tak dziwnie.
Kiedy znalazł odpowiedź, nie mógł powstrzymać się od
śmiechu. Po prostu nie miał kaca. Przeklęty ból, od którego co
ranka pękała mu głowa, gdzieś się ulotnił.
Cicho się ubrał w ciemnościach, żeby nie obudzić Sunny,
która wciąż jeszcze spała po drugiej stronie piętra, a następnie
poszedł do stajni nakarmić konie.
1 1 8 • BYŁO IM PISANE...
Nie było mu łatwo wyjechać. Po tym, jak podjął decyzję,
że pojedzie na rodeo, zadzwonił do Marian, która szybko
zapewniła go, że pod jego nieobecność zajmie się wszystkim.
Była słynną scenarzystką z Hollywood, ale wychowała się na
ranczu i znała się na bydle i koniach lepiej niż niejeden męż
czyzna, z którym Clint pracował.
Powiedziała mu też, jak zawsze bez owijania w bawełnę,
że nie sądzi, aby wpuszczenie do domu osoby zupełnie mu nie
znanej było dobrym pomysłem.
Kiedy jej odpowiedział, że jest dużym chłopcem i sam
potrafi się sobą zająć, zaproponowała, że jej mąż sprawdzi
akta Sunny. \
- Tylko żeby się upewnić, czy nie jest notowana przez FBI
jako notoryczna morderczyni - powiedziała.
- Nie sądzę, żeby trzeba się było tym przejmować.
- Masz rację, ale może pozwolisz Trace'owi...
- Mariah, kochanie - westchnął, bo uświadomił sobie, że
rozmawia z osobą, która kochała Laurę równie głęboko jak on
- wiesz dobrze, że byłoby to nadużycie władzy Tracę'a. Zoba
czysz, że wszystko będzie w porządku.
- Ale lepiej uważaj na tę kobietę. Ona czegoś chce.
Clint obiecał jej, że będzie miał oko na Sunny.
- To mnie właśnie martwi - sucho odpowiedziała Mariah.
- Nie zapominaj, że ją widziałam. Przyznaję, że jest oszała
miająca, ale w jakiś dziwny sposób.
Odkładając słuchawkę, Clint zadał sobie pytanie, co by
powiedziała Mariah, gdyby jej powtórzył historyjkę o dobrej
wróżce.
Kiedy skończył pracę, słońce wychylało się sponad szczy
tów sosen, barwiąc niebo na różowo i złoto. Usiadł na progu
stajni, zapalił papierosa i zaczął rozmyślać. Po raz pierwszy
BYŁO IM PISANE... • 1 1 9
od bardzo długiego czasu planował, co będzie robił i z kim się
spotka, po raz pierwszy cieszył się, że opuści ściany własnego
domu i będzie miał okazję wmieszać się w tłum. A wszystko
to dzięki Sunny. Zapominając, że ta dziewczyna jest jednym
wielkim utrapieniem, Clint zgasił papierosa w puszce służącej
za popielniczkę i uśmiechnięty ruszył do domu.
ROZDZIAŁ
Sunny z radością zauważyła, że gdy jechali przez góry,
w kierunku pustyni, Clint stał się jakby innym człowiekiem.
Był zrelaksowany, zachowywał się bardziej swobodnie, a na
wet nucił piosenkę „Easy Come, Easy Go".
- Ach, jak ja kocham te okolice - powiedział, bardziej do
siebie niż do niej.
- To rzeczywiście rozległe tereny - odparła, rozglądając
się wokoło. -1 takie puste.
Clint pokręcił głową.
- Wcale nie puste - poprawił - tylko mało zaludnione.
Nie każdy chce mieć tuż pod nosem sąsiada.
Sunny nie mogła sobie wyobrazić Clinta mieszkającego
w mieście. Podejrzewała, że nawet Whiskey River może być
dla niego zbyt zatłoczone.
- Myślę, że takie odludne życie jest łatwiejsze dla mężczy
zny niż dla kobiety - powiedziała.
Wstrzymała oddech, oczekując, iż przyzna jej rację, że
najlepiej byłoby mu z żoną przyzwyczajoną do życia na ran-
czu. Miała już okazję przekonać się, że łączenie kobiety z mia-
BYŁO IM PISANE... • 1 2 1
sta, która lubiła robić zakupy i chodzić do teatru lub restaura
cji z przyjaciółmi, oraz mężczyzny, który wolał spokojne ży
cie na prowincji, mogło skończyć się fatalnie.
- Tak mi się wydaje. To był jeden z powodów, dla któ
rych.. . - Głos mu się załamał.
- Może dobrze by ci zrobiło, gdybyś mi o niej opowiedział
- cicho zaproponowała Sunny.
Clint długo milczał. Czekała, podziwiając krajobraz.
- Laura kochała tę ziemię - odezwał się w końcu. To dziw
ne, ale po raz pierwszy wypowiedział jej imię w miarę spokoj
nie. - Nie znosiła Waszyngtonu i hipokryzji polityków. Ma
rzyła tylko o jednym, żeby jak najprędzej wrócić do domu.
- Doskonale ją rozumiem.
Na łące w oddali pasło się stado łosi. Gdy ciężarówka
podjechała bliżej, jednocześnie podniosły głowy i zamarły,
rozdarte między ciekawością a strachem.
- Coś cudownego - szepnęła Sunny, gdy zwierzęta po
chwili uciekły do pobliskiego lasku.
- Zachód jest jak kochanka - powiedział po chwili Clint.
- Uwodzicielski, z zarazem cholernie nieujarzrniony.
- Może właśnie ta dzikość uwodzi - stwierdziła Sunny.
- Chyba masz rację. - Clint był zaskoczony, że potrafiła
tak łatwo ująć to w słowa. - Pedant by tu nie przeżył. Powinno
się kochać życie na ranczu za to, jakie jest, a nie za to, jakie
powinno być. Nie można wywołać deszczu. Nie można za
trzymać wiosennego mrozu, który szkodzi nowo urodzonym
cielętom, i na pewno nie da się powstrzymać głodnego wilka
przed zjedzeniem jałówki. Ale jest w tym coś, co wchodzi
w krew i nie chce człowieka opuścić. To sposób na życie,
gdzie dobre stosunki z sąsiadem, z wszelkim stworzeniem, są
ważniejsze niż metka na koszuli albo zwrot nadpłaty z podat-
1 2 2 • BYLO IM PISANE...
ku. Gdzie człowiek może znaleźć spokój. I nadzieję. Przede
wszystkim chodzi tu o wolność, o przygodę i nieograniczone
możliwości. Zachód jest miejscem, gdzie mężczyźnie lub ko
biecie gwarantuje się coś lepszego. Coś autentycznego. Prze
praszam - mruknął, słysząc, że głos mu drży. - Poniosło mnie.
- Nie przepraszaj. - Sunny uśmiechnęła się czule. - To
było takie wzruszające.
- Nie jestem pisarzem. - Clint pomyślał, że trzeba poety,
żeby opisać krainę, którą tak bardzo kochał.
- Mówiłeś z takim przejęciem^! to było piękne. - Sunny
potrząsnęła głową. - Nie/Wiedziałam, że ludzie potrafią do
tego stopnia kochać swoje strony. Naprawdę.
Clint wzruszył ramionami. Marzył o papierosie, ale nie
chciał wypełniać kabiny dymem, który przyćmiłby słodki,
kwiatowy zapach Sunny.
- To nie jest wcale takie rzadkie.
- Obawiam się, że jest - zaprzeczyła spokojnie.
Clint był naprawdę wyjątkowym człowiekiem. Sunny mia
ła nadzieję, że Charmayne zasłużyła sobie na niego. Bo teraz,
kiedy odsłonił przed nią swoją zranioną duszę, wiedziała, że
nie mogłaby połączyć go z byle kim, kierując się tylko egoi
styczną potrzebą ratowania swojej kariery. Musi być jakiś
sposób na to, żeby i ona, i on mogli spełnić swoje marzenia.
Znów zapadło milczenie. Radio zaczęło trzeszczeć. Clint
pochylił się, pokręcił gałką i znalazł stację nadającą muzykę
country.
- Jedną rzecz musisz zrozumieć - powiedział, gdy zbliżali
się do Phoenix. - Rodeo to nie tylko grupa facetów w kapelu
szach, udających kowbojów. To poważne zajęcie. I czasami
niebezpieczne. Nie będę miał czasu, żeby się tobą zajmować.
- Świetnie sobie sama poradzę.
BYŁO IM PISANE... • 1 2 3
- Na razie rzeczywiście nieźle sobie radzisz - zakpił Clint.
- Pamiętasz, że omal nie zalałaś mi domu?
- To nieprawda. Panowałam nad wszystkim.
- To samo powiedział pewnie generał Custer, kiedy wjeż
dżał do doliny Little Bighorn. - Ton Clinta był surowy, ale
zdradził go błysk w oczach.
- Wiedziałam! - powiedziała z satysfakcją Sunny.
- Co wiedziałaś?
- Że zyskałam w twoich oczach. Nie jest tak?
- Czy twoja mama nie nauczyła cię, że nie należy wymu
szać komplementów?
- Nie. Lubię komplementy, ale nie dostaję ich zbyt wiele
- przyznała z żalem, myśląc o tych wszystkich niezbyt po
chlebnych opiniach w jej aktach. - Nie odpowiedziałeś na
moje pytanie. Czy urosłam w twoich oczach?
- Tak. Tak mi się wydaje. - Clint wzruszył ramionami.
- Jak pleśń na chlebie.
Sunny uśmiechnęła się tylko i zaczęła nucić razem z ra
diem.
Na śniadanie zatrzymali się w Tempe. Gdy wchodzili do
restauracji Country Kitchen, wszystkie kobiety odwracały
głowy za Clintem. Sunny wcale to nie dziwiło. Wysoka, silna
sylwetka Clinta i jego strój zdradzały, że jest prawdziwym
kowbojem.
Jedli szybko, w milczeniu. Nie tracili też czasu na kawę.
Zamiast tego Clint poprosił kelnerkę, by nalała jej do termosu,
i nie zdziwił się wcale, kiedy ta z ochotą spełniła jego prośbę.
Zieleń gór ustąpiła już dawno miejsca pastelowym kolo
rom pustyni. Sunny wciąż nie mogła się nadziwić rozległości
krajobrazu - szerokim, otwartym przestrzeniom, które wyda
wały się pozbawione życia.
1 2 4 • BYŁO IM PISANE...
W miarę jak zbliżali się do Tombstone, widzieli na drodze
coraz więcej ciężarówek. Wiele z nich ciągnęło przyczepy. Na
widok Clinta kierowcy trąbili, a Clint uśmiechał się i wesoło
do nich machał. Sunny zrozumiała, że ma właśnie okazję
oglądać zupełnie innego Clinta - wesołego ranczera, jakim
był przed śmiercią Laury.
- Najpierw znajdziemy motel - orzekł, gdy przejeżdżali
obok terenów rodeo.
Parking był wypełniony ciężarówkami, przyczepami do
przewozu koni oraz domarat na kółkach. Mężczyźni w dżin
sach i jaskrawych koszulach przechadzali się pomiędzy pojaz
dami. Przepełniona końmi zagroda usytuowana była na obrze
żach parkingu. Wszędzie unosiły się słupy białego dymu.
- Kiedy już się rozgościsz, pojadę się wpisać na listę star
tową - mówił dalej Clint.
Czegoś takiego Sunny jeszcze nie widziała. To był inny,
cudowny i kolorowy świat. Równie egzotyczny jak Jowisz
albo Mars.
- Och, czy mogę pojechać z tobą?
Aż drżała z podniecenia. Przypominała Clintowi Ginger,
jego klaczkę, najsłodsze zwierzę pod słońcem, czekającą przy
bramce na zawody w chwytaniu byczka na lasso.
- Musiałem chyba postradać zmysły - mruknął. Wciąż
jeszcze nie mógł zrozumieć, co zmusiło go do przyjęcia pro
pozycji Sunny.
- Odnoszę wrażenie, że większość ludzi jest trochę stuk
nięta - powiedziała Sunny.
- Sama to wiesz najlepiej. Wystarczy, że ci przypomnę
twoją bajeczkę o dobrej wróżce.
- Więc nadal mi nie wierzysz? Może niedługo zmienisz
zdanie.
BYŁO IM PISANE... • 1 2 5
- Z pewnością. - Clint zatrzymał się na czerwonym świet
le, za ciężarówką wiozącą byki. - W dniu, w którym te byki
rozwiną skrzydła i przelecą nad miastem.
- Ach, wy ludzie małej wiary - westchnęła Sunny w za
myśleniu i znów spojrzała na byki. - Czy na takich będziesz
jeździł?
- Tak. I na dzikich koniach.
- Ale one są takie... wielkie i groźne.
- To prawda.
Nagle jeden z byków spłoszył się. Zwierzęta zaczęły ude
rzać łbami o ściany przyczepy i bóść. Sunny pomyślała, że jej
plan może się okazać tragiczną pomyłką. Co będzie, jeśli Clint
zginie podczas zawodów? Wtedy na pewno połączy się z Lau
rą. Ale coś takiego nie mieściło się w jej planach.
- Hej, wszystko będzie w porządku - odezwał się Clint,
jakby czytał w jej myślach. - Nie martw się. Nic mi się nie
stanie.
- Nie możesz być tego stuprocentowo pewny.
- Właśnie że mogę.
Światło zmieniło się na zielone. Clint przejechał przez
skrzyżowanie i skręcił na parking motelu Boot Hill. Trzy
metrowy, neonowy but migał na dachu budynku. Kartka na
drzwiach informowała, że nie ma wolnych pokoi, ale Clint
zapewnił Sunny, że uda mu się załatwić przynajmniej dwa.
- W jaki sposób? - zapytała.
- Jestem w tych sprawach mistrzem. Nie pamiętasz? -
Schylił się i obdarzył ją krótkim pocałunkiem, który skończył
się za szybko - Zaraz wracam.
Kiedy szedł w kierunku recepcji, Sunny zauważyła, że na
wet jego chód się odmienił. Teraz był jakby... zawadiacki.
Trzy kobiety przechodzące przez parking zatrzymały się na
1 2 6 • BYŁO IM PISANE...
widok Clinta. Tleniona blondynka wykrzyknęła jego imię,
a kiedy się odwrócił, padła mu w ramiona i gorąco pocałowała
w usta - te same usta, które dopiero co całowały Sunny.
Clint roześmiał się, położył dłoń na ramieniu kowbojki
i cała czwórka weszła do recepcji. Sunny patrzyła za nimi,
marszcząc brwi z niezadowoleniem.
Przecież wyciągnęła go z domu, żeby spotkał inne kobiety.
I wygląda na to, że właśnie to robi. Więc właściwie powinna
się cieszyć.
Teraz, kiedy Clint powratardcrnormalnego życia, o wiele
łatwiej będzie skojarzyć go z Charmayne Hunter. Ale Sunny
nie mogła zapomnieć czerwonych warg blondynki, całujących
jego uśmiechnięte usta. Ani jego silnych, ciemnych dłoni
spoczywających na jej talii. Na samą myśl o tym doznawała
jakichś dziwnych, niepojętych emocji.
Nie była to złość. Nie całkiem. To było uczucie zbyt chłod
ne, żeby mogło być furią, i zbyt skupione, żeby być namiętno
ścią. Zamknęła oczy i znów przywołała w myślach tę scenę.
- Och, nie -jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. To niemo
żliwe. Była po prostu potwornie zazdrosna. Kiedy się trochę
uspokoiła, spojrzała w błękitne, pustynne niebo. - I co teraz
będzie? - westchnęła.
Wróżki spojrzały na siebie.
- Bingo! - zawołała z zadowoleniem Harmony.
- Dzięki Bogu, wygląda to dość obiecująco - przyznała
Andromeda - ale wciąż pozostaje ta dzika karta, dorzucona do
gry przez Sunny.
Wskazała w dół, na jaskraworóżową ciężarówkę holującą
przyczepę w tym samym kolorze, która właśnie skręcała na
parking. Na środku przyczepy złote litery obwieszczały:
BYŁO IM PISANE... • 1 2 7
„Charmayne Hunter i Buttermilk. Mistrzyni świata w jeździe
na beczce".
Drzwi szoferki otworzyły się i najpierw wysunęła się para
długich, smukłych nóg ubranych w bardzo obcisłe czarne dżinsy.
Następnie ukazała się reszta Charmayne Hunter, która, niestety,
wyglądała jeszcze piękniej niż na zdjęciu reklamowym.
Bogata, utalentowana i ponętna kowbojka, którą Sunny
wybrała dla Clinta, zdjęła czarny kapelusz przyozdobiony
błyszczącą, srebrną wstążką i przeczesała palcami gęste, czar
ne włosy. Potem, kręcąc biodrami, ruszyła prosto do recepcji.
- O, Garvey - usłyszał za sobą Clint. - Jak miło cię znowu
zobaczyć.
Odruchowo wyprostował się, odebrał kartę kredytową od
kierownika motelu i powoli się odwrócił.
- Cześć, Charmayne.
Przemknął wzrokiem po gęstych włosach, pełnych ustach,
wspaniałych piersiach i długich, zgrabnych nogach. Zauwa
żył, że jej kocie, zielone oczy wciąż miały ten sam, zimny
wyraz.
- Wyglądasz jak zwykle wspaniale - powiedział uprzejmie.
- Och, dziękuję, kochanie. - Charmayne uśmiechnęła się
z zadowoleniem. Poprawiła włosy i przesunęła językiem po
błyszczących czerwonych wargach. - Ty też nieźle wyglą
dasz. Może trochę groźniej niż kiedyś, ale to do ciebie pasuje.
Pozostałe kobiety w recepcji patrzyły teraz na Clinta, jakby
był buchajem wystawionym na sprzedaż. Poczuł ciepło na
karku i miał cichą nadzieję, że rumieniec nie wypłynął mu na
policzki.
- Dzięki. Pewnie zobaczymy się jeszcze na zawodach.
A na razie...
Charmayne położyła mu dłoń na ramieniu. Miała krótkie
1 2 8 • BYŁO IM PISANE...
paznokcie - wymagał tego jej zawód - ale malowała je na
krwisty odcień czerwieni.
- Nie spodziewałam się, że cię tutaj zabaczę - powiedzia
ła, najwyraźniej nie chcąc go puścić.
Wtedy też nie chciała go puścić. Clint dobrze pamiętał
wazon rozbijający się o drzwi zaraz po tym, jak przez nie
wyszedł.
- Tombstone zawsze było dla mnie szczęśliwym miej
scem. Dlatego postanowiłem spróbować jeszcze raz.
- Ale nie przyjechałeś na żadne letnie rodeo.
- Miałem wtedy co innego na głowie.
- Tak, czytałam o tym. - Charmayne poklepała go po ręce
i ze smutkiem pokiwała głową. Clint jednak dojrzał błysk
satysfakcji w jej zielonych oczach. - Przykro mi. Wiem, jak
wiele nadziei wiązałeś z tą twoją Laną.
- Laurą.
Charmayne zmarszczyła brwi.
- Co takiego?
- Miała na imię Laura. - Clint zdjął jej palce ze swojego
rękawa. - Chętnie bym z tobą pogadał, Charmayne, ale ktoś
czeka na mnie w ciężarówce.
- Ach, tak? - Uśmiechnęła się złośliwie. - Szybko otrząs
nąłeś się z żałoby.
Jej słowa obudziły w nim dobrze mu znane poczucie winy.
- To tylko przyjaciółka - wyjaśnił sucho.
- Każdy powinien mieć przyjaciół. - Charmayne wychy
liła się do przodu i wpiła mu się w usta. Pocałunek był równie
zmysłowy i gorący jak niegdyś, ale nie zrobił na nim naj
mniejszego wrażenia.
Clint chwycił ją za ręce i delikatnie, lecz stanowczo odsu
nął od siebie.
BYŁO IM PISANE... • 1 2 9
- Miło, że się znowu spotkaliśmy, Charmayne. - Jego ton
mówił zupełnie co innego. - Może wpadniemy na siebie
w ciągu najbliższych dni.
Charmayne, nie zrażona, przesunęła palcem po jego piersi.
- Liczę na to, kowboju.
Wychodząc z recepcji, czuł ulgę, jakby wyszedł z paszczy
lwa.
- Czy ta kobieta, która weszła do recepcji, to była Char
mayne Hunter? - zapytała Sunny, gdy wrócił do ciężarówki.
Przez cały czas martwiła się o to, czy uda jej się skojarzyć tę
dwójkę. Najwyraźniej szczęście jej sprzyjało. Jeżeli obydwoje
pozostawali w tak zażyłych stosunkach, Clint z pewnością się
jej nie oprze.
- Tak. - Clint włożył klucz do stacyjki i spojrzał na Sunny.
- Skąd o niej wiesz?
- Chyba widziałam ulotkę reklamującą jej występy - odparła
wymijająco. - Przeczytałam w niej, że jest mistrzynią stanu.
- Owszem, od kilku lat - przyznał Clint.
- Jest całkiem niezła.
- Jeżeli ktoś lubi ten typ. - Clint włączył silnik. - Nasze
pokoje są na pierwszym piętrze, od tyłu.
- Och, to dobrze. Będziemy mieli widok na tereny rodeo.
- Razem z ich zapachem. - Nie było to według Clinta
gorsze niż perfumy Charmayne, które przesiąkły jego koszulę
i przyćmiły delikatny zapach Sunny.
- To mi nie przeszkadza. - Sunny poczuła zapach wschod
nich perfum i nabrała podejrzeń, że spotkanie Clinta z Char
mayne przebiegło tak, jak planowała. - Jestem tak podnieco
na, że mogłabym spać nawet w stajni.
Spojrzał na Sunny. Z jej błyszczących oczu wyczytał, że
mówi prawdę. Pokręcił głową.
1 3 0 • BYŁO IM PISANE...
- Chyba rzeczywiście jesteś stuknięta.
Sunny uśmiechnęła się.
- Wiesz co, chyba masz rację.
Jej pokój urządzony był po spartańsku. W wystroju prze
ważał niezbyt inspirujący motyw kowbojski. Sunny nie mogła
sobie nawet wyobrazić, że ktoś chciał zapłacić za tak amator
skie wizerunki dawnych rewolwerowców, doszła więc do
wniosku, że musiał je namalować właściciel motelu. Wykła
dzina była pomarańczowa, a kapa na łóżku oliwkowozielona
w czarne pasy. Samo łóżko było nierówne, a telewizor przy
kręcony do szafki.
- Nie są to pięciogwiazdkowe wygody - powiedział Clint,
wnosząc jej torbę do pokoju. - Ale kiedy byłem tu ostatnim
razem, pościel była czysta, a toaleta nie szumiała przez całą
noc.
- To każdemu powinno wystarczyć do szczęścia - odpo
wiedziała nieprzytomnie Sunny, wpatrzona w bohomazy na
ścianach.
- To właściciel je namalował.
- Tak myślałam. - Skinęła głową. - Cóż, nie sądzę, żeby
mógł się utrzymać z samego malarstwa.
- Trafiłaś w sedno - stwierdził Clint i oboje wybuchnęli
śmiechem.
Nagle zza na wpół otwartych «ifcwi rozległ się krzykliwy,
kobiecy głos.
- Kogo ja widzę! Clint Garvey!
Clint odwrócił się.
- Dora, moje ty bóstwo. Dawno cię nie widziałem.
Sunny w osłupieniu patrzyła, jak chwyta w objęcia sześ-
dziesięcioparoletnią kobietę, unosi ją i zamyka w gorącym
uścisku.
BYŁO IM PISANE... • 1 3 1
- Jak się będziesz za bardzo kręcił wokół mojej kobitki, to
cię zabiję, Clint. - Ten głos należał do niskiego, krępego męż
czyzny, który wyglądał na rówieśnika Dory. Miał obwisły
brzuch i wyraźnie krzywe nogi.
- Warto zaryzykować. - Clint ze śmiechem postawił ko
bietę na pomarańczową wykładzinę. - Dora to bycza dziew
czyna, Rooster.
- Nie musisz mi tego mówić - powiedział Rooster. - Cią
gle tylko odganiam młodych byczków.
- Nic na to nie poradzę, że mam takie powodzenie. - Ko
bieta, puszczając oko do Sunny, wyciągnęła rękę. - Jestem
Dora 0'Neal. A ten zazdrosny, stary głupiec to mój mąż
Rooster. A ty jesteś... ?
- Sunny. - Kiedy jej dłoń utonęła w szerokiej dłoni Dory,
Sunny poczuła na niej odciski wskazujące na lata ciężkiej
fizycznej pracy.
- Czy to nie śliczne imię? I pasuje do ciebie. Zwłaszcza do
twoich pięknych, złotych włosów. Ja też kiedyś byłam blon
dynką, pamiętasz, Rooster?
- Oczywiście, że pamiętam. Tamtego lata skończyłem
w więzieniu Laramie, bo Jess Lawson za bardzo się za tobą
uganiał.
- Tylko raz zatańczył ze mną polkę i pocałował mnie
w policzek. Naprawdę nie było się o co wściekać - wyjaśniła
Dora.
- Trzymał łapy w tylnych kieszeniach twoich dżinsów,
a jego gęba za bardzo zbliżała się do twoich ust. Musiałem
wziąć go za frak i przerzucić przez bar.
- Przerzucił pan kogoś przez bar? - spytała Sunny, przera
żona i zafascynowana.
- Był wtedy młodszy - odpowiedziała za męża Dora. -
132 • BYŁ01M PISANE...
Przysięgam, to było czterdzieści pięć lat temu, a facet ciągle
ma fioła na punkcie tego jednego pocałunku.
- Trzeba być mężczyzną, żeby to zrozumieć. Prawda,
Clint?
- Nie wciągniesz mnie w to, Rooster - roześmiał się Clint.
- Jestem jak Szwajcaria. Pozostaję całkowicie/neutralny.
- Pomyśleć, że kiedyś był z ciebie swój chłop. - Rooster
pokręcił głową. - A ty co o tym sądzisz, Sunny? Czy panna
młoda powinna pozwolić się pocałować innemu mężczyźnie
na własnym weselu?
- Wydaje mi się, że całowanie panny młodej to tradycyjny
obyczaj.
- Ha! - prychnęła Dora. - Widzisz, ty stary ośle! Dokład
nie to samo mówiłam ci czterdzieści pięć lat temu. - Uśmie
chnęła się do Sunny. - Myślę, Sunny, że zostaniemy przy
jaciółkami.
- Z przyjemnością - powiedziała Sunny, przemilczając,
że jak tylko połączy Clinta z Charmayne, opuści Arizonę na
zawsze.
- Zapisałeś się już? - zwrócił się Rooster do Clinta.
- Nie. Przed chwilą przyjechaliśmy. Mamy dopiero iść na
rodeo.
- Może pójdziesz ze mną? Skoro jestem teraz bez pracy,
możesz mi postawić piwo w najbliższym saloonie.
- Jesteś bez pracy? Myślałem, że pracujesz na ranczu For
stera w Montanie.
- Pracowałem. Kupiła je jakaś gwiazda z Hollywood, któ
ra postanowiła sprzedać bydło, żeby zrobić miejsce dla emu.
- Czego?
- Emu - powiedziała Dora - To takie duże, strusiopodob-
ne ptaki.
BYŁO IM PISANE... • 1 3 3
- Wiem. Ale po co je hodować?
- Jak to? Nie wiesz? - wycedził Rooster. - Bydło się koń
czy. Teraz mięso przyszłości to steki z emu.
- Nie mojej przyszłości - zdecydowanie stwierdził Clint.
- Ani mojej. Dlatego odrzuciłem jej ofertę, żeby zostać
zarządcą hodowli.
Clint zaśmiał się głośno.
- Co w tym takiego śmiesznego?
- Właśnie wyobraziłem sobie ciebie, jak jedziesz na jed
nym z tych ptaków.
- To niezbyt piękna wizja - przyznała Dora. -1 tylko dla
tego nie zastrzeliłam go, kiedy odrzucił tę ofertę. Miał zara
biać więcej w tydzień, niż dawniej zarabialiśmy w ciągu ro
ku... Może poszlibyście się rozejrzeć, a ja w tym czasie po
mogę Sunny rozpakować bagaże.
- Nie ma tego tak dużo - zauważyła Sunny.
- Możliwe - zgodziła się Dora - ale jeśli nie pozbędziemy
się tych dwóch facetów, nie będzie żadnych szans na babskie
plotki.
Sunny obawiała się, że Dora będzie ją wypytywać, więc
ten pomysł nie przypadł jej do gustu.
- Dacie sobie radę? - zapytał Clint.
Widziała, że ma ochotę wyjść z Roosterem. Zauważyła też,
jak dobrze i swobodnie czuł się z tymi ludźmi.
- Wszystko będzie w porządku - zapewniła go.
- Pewnie, że tak - powiedziała Dora. - A teraz spływajcie.
Mamy trochę poważnych spraw do omówienia.
Dora nie traciła czasu. Ledwo Clint wyszedł, zwróciła się
do Sunny.
- Długo znasz Clinta?
- Tylko kilka dni. - Sunny otworzyła walizkę. Jak to do-
1 3 4 • BYŁO IM PISANE...
brze, że zdążyła wyczarować trochę ubrań pierwszego dnia.
Nie miała pojęcia, co by zrobiła, gdyby wylądowała tu bez
czarodziejskiej mocy i bez ubrań.
- Te mi się podobają - powiedziała Dora, pochylając się
nad walizką, żeby wyciągnąć z niej różowe dżinsy. - Świetnie
pasują do tej bluzki i kamizelki!
Sunny z niedowierzaniem rzucite-okięnmi walizkę wypeł
nioną kolorowym ekwipunkiem na rodeo. Nigdy w życiu nie
miała takich strojów - nawet nigdy czegoś podobnego nie
widziała. Spojrzała jeszcze raz na walizkę, żeby się upewnić,
że to ta sama, którą wyczarowała. Wtedy zrozumiała, co się
stało, i uśmiechnęła się.
Andromeda ze zdumieniem spojrzała na Harmony.
- Wydaje mi się, że mówiłaś coś o wolnej woli. I o tym, że
Sunny ma wolną rękę.
- Same ubrania nie wystarczą, żeby Clint Garvey się
w niej zakochał - odparła Harmony - i nie pomogą też Sunny
zrozumieć, że jej przyszłością jest Clint. Ale pozwolą jej ubrać
się odpowiednio. Nie puściłabym Kopciuszka na bal bez sukni
i pantofelków. A teraz chcę, żeby Sunny wyglądała jak najład
niej w ten weekend.
- To raczej nie są złote pantofelki - zauważyła Androme
da, gdy Sunny wyjęła z walizki parę tęczowych, kowbojskich
butów.
- Pantofelki byłyby nieodpowiednie na rodeo. A poza tym
- powiedziała Harmony - te mi się bardziej podobają.
Sunny była zachwycona butami. Przesunęła palcami po
jaskrawo lakierowanej skórze, która przedstawiała jakąś zna
ną jej scenę.
BYŁO IM PISANE... • 1 3 5
- Coś podobnego - powiedziała Dora, przyjrzawszy się
butowi z bliska. - To wygląda jak ta wielka, czerwona skała,
która wznosi się za domem Clinta.
- Owszem. - Tym razem Andromeda prześcignęła samą
siebie.
- Myślałam, że znasz Clinta dopiero od kilku dni.
- To prawda.
- Więc skąd się wzięło jego ranczo na twoich butach?
- To czysty zbieg okoliczności. Nie zauważyłam tego po
dobieństwa, póki mi go nie wskazałaś.
- Clint od razu zauważy - powiedziała Dora. - Hm, ten
zachód słońca jest świetnie uchwycony.
- Tak. - Sunny uśmiechnęła się na myśl o tym, jak bardzo
zaskoczony będzie Clint, kiedy zobaczy widok swojego ran-
cza na jej butach. Może wtedy wreszcie jej uwierzy.
ROZDZIAŁ
Saloon był ciemny, zimny i zatłoczony. Kowboje w sztyw
no wykrochmalonych dżinsach siedzieli przy barze i flirtowali
z kobietami ubranymi we wszystko, od bawełny po cekiny.
Kowbojki, z których żadna nie wyglądała na nieśmiałą, weso
ło odpowiadały na zaczepki mężczyzn.
Wyniesiono wszystkie stoliki i na środku sali, na niewiel
kim parkiecie, jakaś para wirowała w rytm teksaskiej polki.
- No więc - zwrócił się Rooster do Clinta - jak się mają
sprawy? Finanse w porządku?
Clint wzruszył ramionami.
- Mogłoby być lepiej. - Pociągnął długi łyk lodowatego
piwa. - Ale, z drugiej strony, mogłoby być gorzej.
- Takie jest życie ranczera. - Rooster łyknął ze swojej
butelki. - Założę się, że Matthew Swann ma się nieźle.
Clint zmarszczył brwi.
- Nie chcę rozmawiać o Swannie. - Na samą myśl o czło
wieku, który był jego teściem przez jeden krótki dzień, miał
ochotę zamówić podwójną whisky. Postanowił jednak zostać
przy piwie.
- Pewnie. Prawdę mówiąc, cieszę się, że już dla niego nie
pracuję.
BYŁO IM PISANE... • 1 3 7
- Mógłbyś, gdybyś wtedy nie wstawił się za mną.
- Kiedy mój przyjaciel potrzebuje pomocy, zawsze mu
pomogę, chyba że będę gryzł ziemię. Poza tym, ten facet to
kawał drania.
- Trudno się z tym nie zgodzić.
- Może jestem teraz biedny, ale przynajmniej nie uważam
już, że Maalox jest głównym producentem artykułów spo
żywczych.
Clint zaśmiał się.
- A co zamierzasz robić teraz, po tym jak odrzuciłeś wspa
niałą propozycję zostania pasterzem emu?
- Nie wiem. To nie najlepsza pora roku na szukanie pracy.
Myślałem, żeby wyjechać z Dorą do Teksasu albo Oklahomy.
A może nawet do Meksyku.
- Po meksykańskim jedzeniu zawsze ma się zgagę.
- To prawda, ale jeżeli nie stać cię na tamales, to nie
musisz się obawiać zgagi.
- Chciałbym ci coś zaoferować, Rooster, ale...
- Co tam, chłopcze - Rooster poklepał Clinta po ramieniu
- nie martw się o mnie. Przeżyłem gorsze chwile.
Drzwi do saloonu otworzyły się. Rooster ze zdumienia
otworzył usta.
- Niech mnie diabli.
Clint spojrzał w stronę drzwi. W progu stały Sunny z Dorą.
Sunny była ubrana jak kowbojka - w obcisłe dżinsy i bluzkę
w kolorze zachodzącego słońca, na głowie miała kremowy
kapelusz. Włosy spięła w kok, lecz kilka niesfornych kosmy
ków wymknęło się spod kapelusza i otoczyło jej prześliczną
twarz lśniącym złotem. Była jakby stworzona do kowbojskich
strojów.
- To chyba najśliczniejsza panienka, jaką kiedykolwiek
1 3 8 • BYŁO IM PISANE...
widziałem na rodeo. - Rooster aż klepnął się w kolano. -
Ostatniego lata mówiłem ci, że jak się spadnie z konia, trzeba
znowu na niego wsiąść. Wygląda mi na to, że posłuchałeś
dobrej rady.
- To nie tak, jak myślisz.
Nie uszło jego uwagi, że Sunny przyciąga wszystkie mę
skie spojrzenia. Jakiś kowboj wstał od baru i ruszył w jej
stronę. Clint poczuł nagle, że wzbiera w nim złość.
Na szczęście, zanim zdążył ostrzec przyszłego zalotnika,
Dora i Sunny skręciły w ich stronę, zostawiając za sobą za
wiedzionego kowboja. Clint odetchnął z ulgą.
- Strasznie zgłodniałyśmy - oświadczyła Dora. - Może
byście nas zaprosili na małe co nieco?
- Sam bym na to nie wpadł - powiedział Rooster, zsuwa
jąc się z barowego stołka. - Wspaniale wyglądasz, Sunny.
- Dziękuję.
- Pokaż Clintowi buty - szepnęła Dora.
Sunny pochyliła się i podciągnęła nogawkę dżinsów.
- No, no, ale szykowne trzewiki - cmoknął Rooster. -
Clint, popatrz na to. Wygląda jak twoje okolice.
- Rzeczywiście - przyznał Clint. - Podejrzewam, że nie
będziesz mi chciała powiedzieć, skąd je masz.
- Wyczarowałam je-powiedziała Sunny.
Dora i Rooster wybuchnęli śmiechem.
- Jeżeli nie chcecie stąd iść... - zaczęła.
- Życzenie Dory jest dla mnie święte. - Clint dopił piwo,
a następnie władczym gestem objął Sunny w talii. - Nie moż
na powiedzieć, że się było na rodeo, póki nie skosztuje się
wołowiny z grilla u Kitty Campbell. Gdyby niebo miało
smak, to smakowałoby jak jedzenie Kitty.
- To jej specjalny sos - poinformowała Dora - przyrzą-
BYŁO IM PISANE... • 1 3 9
dzany według przepisu jej prapradziadka. Ludzie od lat próbu
ją wykryć, co w nim jest, ale ona nie chce tego zdradzić.
Przyjmowane są tam też zakłady. Wejście do gry kosztuje
dolara. Pierwsza osoba, która odgadnie składniki sosu, zgar
nie całą pulę.
Sunny zawsze interesowała się kuchnią i nowymi przepisa
mi, więc nie mogła się doczekać, kiedy spróbuje tego tajemni
czego specjału.
- Ile wynosi nagroda?
- Pewnie z pięć tysięcy dolarów - odpowiedział Rooster.
- Pięć tysięcy dolarów?
- Ludzie od lat próbują odgadnąć sekret Kitty.
Pięć tysięcy dolarów! Na samą myśl o tym, co Clint mógł
by zrobić z taką masą pieniędzy, Sunny zaczęła jeszcze bar
dziej żałować, że utraciła swą czarodziejską moc. Mogła, co
prawda, wykorzystać drugie życzenie, ale wtedy pozostałoby
jej już tylko jedno, które było jej potrzebne, na wypadek
gdyby Clint i Charmayne nie byli sobą wystarczająco za
chwyceni.
A jeśli wykorzysta oba życzenia, nigdy nie będzie mogła
powrócić do domu. Będzie musiała zostać tu, na Ziemi, po
zbawiona mocy i bez mężczyzny, którego kocha.
Kocha? Nie mogła przecież kochać Clinta! Troszczyła się
o niego, to prawda, ale Clint na to zasługiwał. Współczuła mu
też, co było również zupełnie naturalne.
Ale miłość? To ludzkie uczucie. A ona była przecież...
och, nie. Była człowiekiem. A na domiar wszystkiego zaanga
żowała się uczuciowo w swoje zadanie. Zakochała się
w mężczyźnie przeznaczonym innej kobiecie.
- Coś nie tak? - Głęboki głos Clinta przerwał jej rozmy
ślania.
1 4 0 • BYŁO IM PISANE...
- O co ci chodzi? - spytała zaskoczona.
- O sposób, w jaki wykrzywiłaś usta.
- Och, zastanawiałam się nad czymś.
- Sam się tego domyśliłem. Powiesz mi, dlaczego masz
taką minę, jakby ktoś przejechał właśnie twojego ukochane
go psa?
- Raczej nie.
Clint spodziewał się kolejnej wymijającej odpowiedzi.
Tym razem jednak Sunny udało się obudzić jego ciekawość.
Kim właściwie była? I czego o&niego chciała?
Każda kobieta czegoś chciała. Większość z tych, z którymi
się umawiał, zamierzała po prostu miło spędzić czas; niektóre
chciały pieniędzy, bo myślały, że jest bogaty.
Nawet Laura chciała, żeby pomógł jej wyrwać się z nieuda
nego małżeństwa. Och, nie miał wątpliwości, że go kochała.
Ale potrzeba zawsze kryła się gdzieś w tle, nawet jeśli nie
chciał jej dostrzec lub o niej mówić.
A Sunny była inna. Nie potrafił odgadnąć, o co jej cho
dzi. Musiała przecież do czegoś dążyć. Za dużo było luk
w jej historii. Chwilami odnosił wrażenie, że coś przed kimś
ukrywa.
- Jesteś zamężna? - zapytał znienacka, jakby to mogło
wyjaśnić jej zachowanie.
- Zamężna? - powtórzyła, zbita z tropu. - Skądże! Gdy
bym była mężatką, nie pozwoliłabym ci na pocałunek.
- Ty też mnie pocałowałaś. - Nie mógł się oprzeć pokusie,
by pogładzić ją po policzku.
- To prawda. Ale nie zrobiłabym tego, gdybym była złą
czona przysięgą wierności z innym mężczyzną.
Mówiła z taką powagą, że Clintowi zachciało się śmiać
z jej naiwności. Mógł jej powiedzieć, że taka staromodna
BYŁO IM PISANE...
• 141
cnota była nie na miejscu w dzisiejszym świecie, gdzie można
zawrzeć ślub, nie wychodząc z samochodu, a prośbę o rozwód
rozpatruje się od ręki.
- W porządku, nie jesteś mężatką. To może uciekłaś z kla
sztoru?
- Czy wyglądam na zakonnicę?
Clint zmierzył ją taksującym spojrzeniem. Kolorowa bluz
ka dobrze podkreślała to, co się pod nią kryło. A obcisłe
dżinsy ściśle przylegały do jej długich smukłych nóg.
- Nie. - Otrząsnął się. - Nie wyglądasz jak żadna z zakon
nic, które w życiu widziałem.
- Ponieważ...
- Wiem. Jesteś moją dobrą wróżką. - Clint ujął ją za rękę.
- Jedno muszę ci przyznać, kochanie, że jak już raz wymyślisz
jakąś historyjkę, trzymasz się jej do końca.
Wołowina z grilla była dokładnie taka, jak Dora i Rooster
obiecywali. Na tyle doprawiona, by podrażnić podniebienie,
i na tyle miękka, żeby rozpływać się w ustach. Siedząc na
ławce obok Clinta, Sunny pomyślała, że gdyby przez resztę
życia musiała zostać zwykłym śmiertelnikiem, nie byłoby to
wcale takie najgorsze.
- No więc - spytała Dora. - Co ty o tym sądzisz?
- Jest naprawdę przepyszne.
- Niebo w gębie, prawda?
- Absolutnie. Co trzeba zrobić, żeby odgadnąć podstawo
wy składnik tego sosu?
- To proste. Dajesz Kitty dolara i próbujesz szczęścia.
- Przecież ona może kłamać. - Z tego, co Sunny zdążyła
zauważyć, gdy w grę wchodziły pieniądze, śmiertelnicy sta
wali się niezbyt uczciwi.
- Ale nie kłamie - upierała się Dora.
1 4 2 • BYŁO IM PISANE...
Powiedziała to z takim przekonaniem, że Sunny jej uwie
rzyła i zwróciła się do Clinta:
- Czy mógłbyś dać mi teraz dolara z mojej pensji?
Zrobiło mu się głupio, że nie zapytał jej wcześniej, czy nie
potrzebuje pieniędzy.
- Oczywiście. - Wstał z ławki, żeby wyjąć pieniądze
z kieszeni dżinsów. Z pliku banknotów wyciągnął kilka dwu-
dziestodolarówek - Masz.
- Jeden mi wystarczy. - Sunny wzięła jeden banknot, wy
sunęła się zza stołu i ruszyła w stronę paleniska.
Dora, Rooster i Clint wymienili spojrzenia i poszli za nią.
- Dobry wieczór - pozdrowiłaTSunny kucharkę, o twarzy
czerwonej od gorąca.
- Wracamy po dokładkę, co? - zapytała wesoło Kitty. -
To dobry pomysł. Jesteś śliczniutka, ale troszkę za chuda.
Mężczyźni lubią kobiety przy kości.
Poklepała się po pulchnych biodrach, które rozciągały
szwy jej niebieskich dżinsów.
- Coś, do czego można się przytulić w łóżku - uśmiechnę
ła się do Clinta, który stał za Sunny. - Mam rację, kowboju?
- Jak zawsze, Kitty.
- Szczerze mówiąc, przyszłam odgadnąć przepis pani pra-
pradziadka - powiedziała Sunny.
To wystarczyło, żeby wszyscy wokoło zerwali się zza sto
lików i rzucili do lady, za którą urzędowała Kitty.
- Wszyscy tutaj już dawno stracili nadzieję, że komuś się
to uda. Nowa twarz w tym konkursie to rodzaj atrakcji - wy
jaśniła Dora w odpowiedzi na pytające spojrzenie Sunny.
Kitty badawczo zmierzyła Sunny.
- Nie jesteś stąd?
- Nie - to było zdecydowane niedopowiedzenie.
BYŁO IM PISANE... • 1 4 3
Kitty ujęła się pod boki, jakby szykowała się do odparcia
ataku.
- Ile razy byłaś na barbecue?
- To mój pierwszy raz.
W tłumie gości zawrzało. Nawet Clint pokręcił głową,
zdumiony bezczelnością Sunny. Musiał jednak przyznać, że
była urocza, kiedy tak stała z uniesionym podbródkiem, pa
trząc bez lęku w oczy Kitty, która kiedyś spędziła dwa miesią
ce w więzieniu za to, że rzuciła toporem rzeźnickim w nie
wiernego trzeciego męża.
- To twój pierwszy raz, a już ci się wydaje, że znasz odpo
wiedź na to, co ludzie próbują odgadnąć od prawie ćwierć
wieku?
Sunny nie dawała się zbić z tropu.
- Sądzę, że tak - odparła ze spokojem.
Kitty zaśmiała się ochrypłym śmiechem nałogowej pa-
laczki, wzięła z dłoni Sunny dwudziestodolarówkę i odliczyła
dziewiętnaście dolarów reszty. W tym czasie większe sumy
pieniędzy zaczęły krążyć między zgromadzonymi.
Kitty chwyciła wielką, cynową chochlę i z metalowej kadzi
nabrała trochę mięsa w ceglastoczerwonym sosie.
- Chcesz spróbować jeszcze raz? Żeby odświeżyć sobie
pamięć?
- Dziękuję - odpowiedziała Sunny, nie zwracając uwagi
na ogólną wesołość, jaką wzbudziła wśród tłumu - ale to nie
będzie potrzebne.
- No więc? - Kitty odłożyła chochlę i skrzyżowała ręce na
piersi. - Co jest tym tajemniczym składnikiem?
- Bimber.
Rozległ się ryk śmiechu, który stopniowo ucichł, kiedy
ludzie zorientowali się, że Kitty wcale się nie śmieje. Wprost
1 4 4 • BYŁO IM PISANE...
przeciwnie, zbladła i z niedowierzaniem wbiła wzrok w
Sunny.
- Skąd wiesz? - spytała w końcu.
- Spędziłam trochę czasu w Kentucky - wyjaśniła Sunny.
- Miałam okazję spróbować tego specjału Hatfielda.
Uznała, że nie było sensu tłumaczyć się ze swoich związ
ków z Devilem Anse'em Hatfieldem.
- Mój prapradziadek nazywał się Hatfield - powiedziała
Kitty. - To od niego pochodzi ten przepis.
Sunny uśmiechnęła się.
- Jaki ten świat jest mały...
- Ciągle nie mogę w to uwierzyć - powiedział Clint, kiedy
wracali do motelu. Niósł wielki słój pełen banknotów jed-
nodolarowych. - Skąd to wiedziałaś, u diabła?
- Powiedziałam Kitty prawdę. Spędziłam trochę czasu
w Kentucky. Jeśli choć raz spróbujesz tamtejszego bimbru,
nie zapomnisz go do końca życia.
- Czy to znaczy, że pracowałaś w Kentucky?
- Tak.
- Jako gosposia?
- Nie.
Westchnęła. Po co w ogóle poruszył ten temat? Popsuł jej
tylko humor. A przecież tak się cieszyła z wygranych pieniędzy,
chociaż nadal nie miała pojęcia, co zrobić, żeby je wziął. Może
mu je po prostu zostawić, kiedy będzie wracała do domu?
- Wiesz co - odezwał się Clint, przerywając ciszę - może
my grać w dwadzieścia pytań przez całą noc albo możesz mi
od razu powiedzieć prawdę.
- No, dobrze, powiem ci. Byłam dobrą wróżką Devila
Anse'a Hatfielda.
BYŁO IM PISANE... • 1 4 5
- Powinienem się spodziewać takiej odpowiedzi.
- Powinieneś.
- Zdaje mi się, że trochę namieszałaś w tym romantycz
nym związku - cicho powiedział Clint.
- Można i tak powiedzieć. - Nie chcąc wspominać o swo
ich wcześniejszych porażkach, spojrzała na niebo, pokry
te milionami gwiazd. - Jakie to piękne. Niebo jest tak roz
ległe jak ta kraina i tak przejrzyste, że można by zobaczyć
wieczność.
- I to, co jest poza nią. - Clint objął Sunny. Wydawało mu
się, że jest delikatna jak kryształ, a jej zapach, który potrafiłby
rozpoznać z zamkniętymi oczami, drażnił mu zmysły.
Sunny wiedziała, że igra z ogniem. Powinna wziąć słój
z pieniędzmi, uciec do pokoju w motelu i zamknąć drzwi na
klucz, broniąc Clintowi wstępu do swojego pokoju. Niestety,
było już za późno, żeby zabronić mu wstępu do jej serca.
- Pięć tysięcy dolarów za twoje myśli - mruknął Clint.
Spojrzała na niego.
- O ile pamiętam mówi się: „Dam pensa za twoje myśli".
- Musisz wziąć pod uwagę inflację. - Clint musnął usta
mi jej włosy, zastanawiając się, co oni tu właściwie robią,
na środku parkingu, podczas gdy mogliby leżeć teraz razem
w ciepłym łóżku.
- Rozmyślałam właśnie o tym, jakie skomplikowane mo
że być życie - powiedziała Sunny, starając się na niego nie
patrzeć.
- Wcale nie musi być skomplikowane. - Mocniej przy
ciągnął ją do siebie. - Przecież czujemy to samo. To, co od
początku narastało między nami. Moglibyśmy teraz pójść do
mojego pokoju albo - jeśli wolisz - twojego, zdjąć ubrania
i oddać się szaleństwu.
1 4 6 • BYŁO IM PISANE...
- Cóż, to bez wątpienia bardzo romantyczna propozycja.
- Mógłbym to ubrać w piękne słówka - szepnął jej do
ucha - ale to by niczego nie zmieniło.
- A co to jest?
- Pożądanie. - Musnął ustami jej powieki, a ona wes
tchnęła. - Chemia. Zwierzęcy magnetyzm. - Obwiódł palcem
linię jej nosa. - Seks, pożądanie. Damsko-męskie sprawy. -
Musnął ustami jej wargi. - Będzie nam dobrze razem, Sunny.
Spojrzał na nią. Światło księżyca tańczyło na jej ślicznej
twarzy. Coś nagle poruszyło się w jego duszy. I nie miało to
wiele wspólnego z chemią. To było znacznie głębsze uczucie.
- Zdaję sobie sprawę, że to wszystko może być dla cie
bie nowe - odezwał się po chwili. - Potrzebujesz trochę cza
su, żeby się przyzwyczaić do myśli, że idealnie do siebie
pasujemy.
Sunny z wysiłkiem otworzyła oczy i spojrzała mu w twarz.
- Mylisz się.
KU jej zaskoczeniu Clint obdarzył ją chłopięcym, pełnym
uroku uśmiechem.
- Co to za dobra wróżka, która ciągle się kłóci? Myślałem,
że będziesz spełniać każde moje życzenie.
- Powiedziałam ci, że to...
- Tak, tak, pamiętam, dżin. Ale gdzieś musi być jakaś
reguła, która nakazuje ci spełniać moje marzenia.
- Oczywiście,ale...
- Nie mam więcej pytań. - Clint z zadowoleniem skinął
głową i zaczął wchodzić po schodach na piętro. Objął Sunny
ramieniem w talii, więc nie miała innego wyboru, jak pójść
razem z nim.
- No to co, dasz mi to czy nie? - zapytał, kiedy doszli do
drzwi.
BYŁO IM PISANE... • 1 4 7
- Co?! - Spojrzała na niego z przerażeniem. Nie, to nie
możliwe, chyba nie o to mu chodziło...
- Klucz, kochanie, klucz - wyjaśnił, wyciągając rękę.
Czerwona ze wstydu, wyjęła klucz z zamszowej torebki
i podała Clintowi. Otworzył drzwi, a kiedy weszła do środka,
podał jej słój z pieniędzmi, który okazał się znacznie cięższy,
niż przypuszczała.
- Przy okazji, żeby nie zapomnieć, wiesz, o czym marzę?
- Tak?
- Marzę o tobie.
Całował ją niespiesznie, z czułością i finezją. Sunny stała
bezbronna, ściskając w rękach słój.
- Clint... - wymówiła jego imię drżącym głosem. Nerwy
miała napięte w oczekiwaniu na coś, co nie do końca rozumiała.
- Pomyliłaś się, kochanie - mruknął, odrywając na mo
ment wargi od jej ust.
- Co do czego?
- Że utraciłaś swoją moc. Ponieważ mamy do czynienia
z czymś pozaziemskim, Sunny. - Pocałował ją raz, drugi
i trzeci. Po każdym pocałunku serce biło mu coraz szybciej.
- Po prostu z magią.
Bolało go całe ciało i kręciło mu się w głowie. Wiedział, że
jeśli nie wyjdzie teraz, będzie zgubiony. Z gorzką ironią po
myślał, że tak czy inaczej był już zgubiony. Ale jeśli wpadł, to
chciał być pewny, że nie sam.
- Dobranoc, kochanie - cofnął się i z satysfakcją zauwa
żył ogień pożądania w jej oczach. - Będziesz o mnie śniła.
A on będzie marzył o niej. Tak jak to robił od momentu,
w którym się zjawiła.
Sunny patrzyła na niego w milczeniu. Nie była w stanie nic
powiedzieć. Ani nawet myśleć.
1 4 8 • BYŁO IM PISANE...
Zadowolony, a zarazem zawiedziony, Clint obdarzył ją
ostatnim pocałunkiem i delikatnie wepchnął do pokoju.
- Zamknij drzwi na dwie zasuwy - poradził. - To nie jest
najbezpieczniejsza okolica.
Sunny zakręciło się w głowie.
- Zamknij drzwi, Sunny - powiedziała do siebie.
Machinalnym ruchem przełożyła słój pod pachę i zrobiła
to, co jej Clint polecił.
- Grzeczna dziewczynka. Miłych snów, kochanie.
Gwiżdżąc przeszedł kilka metrów do drzwi swojego pokoju,
a Sunny została sama, zdezorientowana i do bólu rozpalona.
ROZDZIAŁ
11
Pikantny aromat pieczonego mięsa mieszał się z zapa
chami słomy i nawozu. Zawodnicy z założonymi na dżinsy
ochraniaczami ze skóry, oparci o płot, rozglądali się dokoła.
Jakiś kowboj siedział na beli siana, żując tytoń i patrzył
przed siebie nie widzącym wzrokiem. Prawdopodobnie pla
nował w myślach osmiosekundowy bieg, w którym miał
wziąć udział. Inni wcierali sadło w siodła, ćwiczyli rzut las
sem, polerowali klamry przy pasach albo szukali ustronnego
miejsca na modlitwę.
Małe dziewczynki kręciły się między przyczepami, a chło
pcy w za dużych kapeluszach dumnie kroczyli dookoła areny,
bawiąc się dziecięcymi lassami i marząc o dniu, w którym
sami będą mogli wziąć udział w zawodach, tak jak dzisiaj ich
ojcowie, a niegdyś dziadkowie.
Żony, narzeczone i sympatie siedziały na ogrodzeniach lub
na trybunie. Piły piwo z butelek lub pepsi z puszek i pojadały
z papierowych talerzyków trzymanych na kolanach. Niektóre
śledziły poczynania dzieci, które, jak to dzieci na rodeo, pró
bowały się wymknąć spod opieki, żeby obejrzeć konie.
Zespół muzyczny z Tucson zabawiał zgromadzonych sta
rymi przebojami country.
1 5 0 • BYŁO IM PISANE,.,
Sunny była urzeczona egzotyką tego miejsca.
- To cudowne - powiedziała do Dory, kiedy zaczęło się
uroczyste otwarcie. Pokaz jeździecki wywołał oklaski i trzask
fleszy.
Gdy wciągnięto amerykańską flagę, publiczność powstała,
aby odśpiewać hymn narodowy. Wszyscy kowboje, nawet ci
przygotowujący się do startu, stanęli na baczność i zdjęli ka
pelusze.
Dzień mijał szybko. Rozegrano już zawody w jeździe na
oklep i z siodłem na półdzikich koniach, rzut lassem, zapasy
z byczkami. Kobiety z szybkością błyskawicy ścigały się kon
no wokół beczek, a klowni nie tylko rozśmieszali publicz
ność, ale często ryzykowali życie, odwracając uwagę roz
wścieczonego byka od jeźdźca, który spadł z konia.
Sunny serce zamarło z przerażenia, gdy zobaczyła, jak
Clint wspina się po barierce, by usiąść okrakiem na muskular
nym grzbiecie wysokiego, ciemnego konia, zwanego Despe-
rado. Gdy tylko zwierzę poczuło dodatkowe obciążenie, za
częło dziko wierzgać, tak że stojący przy bramce kowboje
rozpierzchli się w mgnieniu oka.
- Nie mogę na to patrzeć - jęknęła, kryjąc twarz w dło
niach. - Mam przeczucie, że stanie mu się coś złego.
Kilka godzin wcześniej młody jeździec z plemienia Nava-
ho spadł z konia, uderzając się w głowę. Kiedy sanitariusze
znosili go z areny, na trybunach zapanowało poruszenie.
I chociaż później spiker poinformował tłum, że kowboj czuje
się dobrze, Sunny wiedziała, że skutki takiego upadku mogły
być tragiczne.
- Clint wie, co robi - zapewniała ją Dora. - Nie denerwuj
się. Spokojnie wyrobi swoje osiem sekund.
- Ale w programie jest napisane, że Desperado to jeden
BYŁO IM PISANE... • 1 5 1
z najdzikszych koni. W zeszłym roku nikomu nie udało się go
ujarzmić.
- To tylko przemawia na korzyść Clinta. Wszystko przeli
cza się tu na punkty. Wyszkolenie i zręczność nic nie znaczą,
jeśli nie dostanie się odpowiednio dzikiego konia. Clint miał
szczęście, że go wylosował.
Sunny stwierdziła, że na rodeo słowo szczęście musiało
znaczyć coś zupełnie innego. Z przerażeniem patrzyła, jak
wierzgający koń przyciska łokieć Clinta do żelaznego ogro
dzenia. Kilka sekund później bramka otworzyła się i szamo
czący się mustang wyskoczył jak z procy na arenę.
To było najdłuższe osiem sekund w życiu Sunny. Wierzga
jący dziko Desperado robił wszystko, żeby zrzucić Clinta na
ziemię, a Clint - by pozostać na jego grzbiecie. Sunny patrzy
ła na arenę z najwyższym niepokojem i jednym uchem słucha
ła wyjaśnień Dory, że Clint musi mieć rękę uniesioną w górę,
a ostrogi skierowane ku głowie wierzchowca, co pobudzało
konia do jeszcze dzikszych podskoków.
Wreszcie, kiedy Sunny myślała, że dłużej już tego nie
zniesie, zabrzmiał róg, ogłaszając koniec jazdy. Clint z pomo
cą wyszkolonego kowboja zeskoczył z grzbietu mustanga
i stanął na ziemi.
- Dziewięćdziesiąt sześć - powtórzyła Dora za spikerem,
który podał punktację. - Jeżeli jutro mu się powiedzie, nikt go
nie wyprzedzi.
Sunny nie dbała o punkty. Ważne było tylko to, że Clint
wyszedł z tego zdrowy i cały. Potem przypomniała sobie o je
go stłuczonej ręce i poszła sprawdzić, czy na pewno wszystko
jest w porządku.
Zastała go z Charmayne Hunter, która głaskała go po poli
czku i wręcz pożerała wzrokiem.
1 5 2 • BYŁO IM PISANE...
Sunny przypomniała sobie, że sama uznała tę kobietę za
najbardziej odpowiednią dla Clinta, więc powinna właściwie
być zadowolona, że wszystko idzie według jej planu. Właśnie
zamierzała się wycofać i wrócić na trybuny, gdy dostrzegł ją
Clint.
Powiedział do Charmayne coś, czego Sunny nie usłyszała,
(ileż dałaby za to, żeby móc czytać z warg) i ruszył w jej
stronę.
- No i co? - zapytał z uśmiechem. - Jak ci się podobało?
- Przed czy po tym, jak dostałam zawału?
Clint zaśmiał się. Dawno już nie czuł się tak wspaniale.
- Rodeo nie jest rozrywką dla ludzi o słabych nerwach.
- Nie mówmy o oglądaniu. Jak to jest, kiedy się w nim
uczestniczy?
- Ach, to znacznie prostsze. Przez cały czas człowiek
myśli tylko o jednym - żeby się nie skompromitować, spada
jąc na tyłek, nie ma więc nawet miejsca na strach.
Sunny z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Skłamałbym mówiąc, że nie ssało mnie w żołądku, kie
dy siadałem na tego mustanga - przyznał. - Ale na tym polega
rodeo. Dać koniowi albo bykowi szansę. A potem pokazać
mu, że nie jest dość twardy, żeby cię pokonać.
- Już samo to, że w ogóle rozważasz możliwość jazdy na
wściekłym zwierzęciu, dowodzi, że jesteś szalony.
- I na tym polega całe piękno tego sportu - roześmiał się
Clint.
- Gdzie tu sens, gdzie logika?
- Jestem szalony. - Musnął wargami jej usta. - I ty też
jesteś szalona. Co oznacza, że jesteśmy stworzeni dla siebie.
- Ciągle ci mówię.
- Tak, tak, wiem. Nie jesteś dla mnie właściwą kobietą.
BYŁ01M PISANE... • 1 5 3
- Tak.
- A ja ci mówię, że się mylisz, słonko. I zanim ten
weekend się skończy, udowodnię ci to.
- To niemożliwe.
Mogła się mylić co do Kleopatry i Antoniusza. Połączenie
Hatfielda z McCoy też było absolutną porażką, podobnie jak
księcia Walii z ową młodą i nieśmiałą przedszkolanką. Tym
razem Sunny wybrała ostrożnie, posługując się raczej logiką
i komputerem niż sercem.
- Oczywiście, że to możliwe. - Chwycił Sunny za rękę.
- Nie zapominaj, że mówisz do faceta, który jako jedyny
w tym roku utrzymał się na Desperado przez osiem sekund.
- To powiedziawszy, ruszył przed siebie.
- Dokąd idziemy?
- Do namiotu medycznego.
Przypomniała sobie, po co właściwie go szukała. Dopiero
teraz zauważyła czerwoną plamę na jego rękawie.
- Jesteś ranny!
- To nic poważnego. Wystarczy kilka szwów - zapewnił
Clint. - Sądzę, że warto by to zszyć, zanim zacznie się konku
rencja jazdy na bykach. Stary Frankenstein jest dosyć złośli
wy. Po co drażnić go zapachem świeżej krwi?
- Frankenstein? - przeraziła się Sunny. - Wylosowałeś by
ka imieniem Frankenstein?
- Tak. To prawdziwa bestia. - Z wyższością uśmiechnął
się Clint. - Mam szczęście, co?
Clint ukończył konkurencję jazdy na bykach bez jednego
zadraśnięcia. Sunny starała się nie myśleć o następnym dniu,
kiedy znowu będzie musiał prawie leżeć na cielsku potencjal
nego, rozwścieczonego zabójcy. Już raz musiała oglądać, jak
byk ubódł w bok bezbronnego kowboja z Utah.
1 5 4 • BYŁO IM PISANE...
Ale nie zamierzała się teraz martwić. Pragnąc cieszyć się
towarzystwem mężczyzny, którego kocha, wybrała się z Clin-
tem, Dorą i Roosterem do saloonu Boot Hill, gdzie zbierano
się, żeby utopić w whisky porażkę albo oblać sukces. Kowbo
je byli umyci, ogoleni i przebrani w czyste stroje, które nie
śmierdziały końmi, kurzem i potem. Chociaż wiele kobiet
było wciąż w spodniach, większość zdążyła się przebrać
w dżinsowe lub plisowane spódniczki, które w tańcu wirowa
ły im wokół nóg.
- To rozumiem, to jest życie - powiedział Rooster, spoglą
dając na pary szalejące na parkiecie. - Dzień na rodeo, a po
tem trochę picia, trochę tańców, a na koniec trochę miłości...
- Strasznie jesteś pewny siebie, kowboju - zauważyła
Dora.
- To nieprawda, kwiatuszku - ripostował Rooster. - Je
stem za to cholernie pewny ciebie.
- Jak będziesz tak dalej mówić, poszukam sobie jakiegoś
młodziaka, z którym spędzę noc aż do świtu.
- Nie wyszłoby ci to na dobre - roześmiał się Rooster.
- Nie wierzysz, że mogłabym zdobyć któregoś z tych
kowbojów? - Dora rzuciła mu wyzywające spojrzenie. - Nie
którzy mężczyźni lubią kobiety, które wiedzą, co robią.
- Wszyscy mężczyźni lubią kobiety, które wiedzą, co ro
bią - zgodził się, cedząc słowa, co bardzo spodobało się Sun
ny. - Nie mam wątpliwości, że gdybyś rozgłosiła wszem i wo
bec, że jesteś chętna, miałabyś wokół siebie pełno tych mło
dych byczków. Ale nie wyszłoby ci to na dobre, boja poszedł
bym za tobą. I sprowadziłbym cię z powrotem do domu, gdzie
jest twoje miejsce, razem z tym starym, bezrobotnym kowbo
jem, który nie miałby po co wstawać rano z łóżka, gdyby cię
tam nie było.
BYŁO IM PISANE... • 1 5 5
- Cholera, Roosterze 0'Neal - powiedziała Dora. - Jeżeli
zaraz nie przestaniesz, chyba się rozpłaczę.
- Tak sobie tylko pomyślałem, że powinienem powiedzieć
ci, co czuję. Przyszło mi dzisiaj do głowy, że przez wszystkie
te kłopoty, z którymi się borykamy, zrobiłem się ostatnio tro
chę zgryźliwy, postanowiłem więc coś zmienić, zanim mnie
opuścisz.
- Nigdy w życiu, ty stary ośle! - Dora położyła dłoń na
jego pomarszczonym policzku. - Jesteś na mnie skazany, bo
według moich zasad „na dobre i złe" oznacza na zawsze.
- No, na pewno mieliśmy już dość złego ostatnimi czasy.
- Czyli wkrótce musi nastąpić zmiana na lepsze.
Clint i Sunny wymienili znaczące spojrzenia.
- Może zatańczymy?
- Nie wiem... - Sunny zwątpiła nagle w swoje umiejętno
ści taneczne.
- Nie zwracajcie na nas uwagi - powiedział Rooster. -
Czasami, nawet gdy jest się żonatym, trzeba sobie przypomi
nać o najważniejszych sprawach. Myślę, że sami się o tym
kiedyś przekonacie.
- Mogę o coś zapytać? - szybko wtrąciła Sunny,-żeby
zmienić temat.
Rooster dał znak kelnerce, że chce zamówić następną ko
lejkę.
- No pewnie.
- Wczoraj późną nocą oglądałam film w telewizji...
- Nie mogłaś zasnąć? - zapytała Dora ze współczuciem.
- Nie. W każdym razie, film był o kilku ludziach z mia
sta, którzy pojechali na ranczo, żeby wziąć udział w spędzie
bydła.
- „Cwaniaczki z miasta" - powiedziała Dora.
1 5 6 • BYŁO IM PISANE...
- To właśnie ten film - skinęła głową Sunny.
- Jack Palance to jedyny atut tego filmu.
- No, nie wiem - zaoponowała Dora. - Billy Cristal też
był znakomity. I to było takie wzruszające, kiedy pomógł
przyjść na świat cielaczkowi.
- Nie ma nic słodkiego w przyjmowaniu mokrego, za
krwawionego cielaka. A jak to było z zabraniem tego zwierzę
cia do domu? - Rooster spojrzał na Clinta. - Słyszałeś, żeby
ktoś kiedyś zabrał krowę do Nowego Jorku?
- Nie, chyba że pokrojoną na cieniutkie steki.
- Zastanawiałam się - znowu zaczęła Sunny, zdecydowa
na dojść do sedna - czy to jest możliwe.
Rooster popatrzył na nią ze zdumieniem.
- Żeby zabrać krowę do miasta? Już ci mówiliśmy...
- Nie, ja mówiłam o pędzeniu bydła. Czy to możliwe,
żeby ludzie płacili ci za to, że pracują u ciebie na ranczu?
- Pewnie - odpowiedział Rooster. - Coraz więcej rancze-
rów się na to przestawia. Dawniej mieszczuchy lubiły chodzić
i przyglądać się kowbojom przy pracy. Po jakimś czasie samo
oglądanie przestało im wystarczać. Obecnie nawet lekarze,
maklerzy i agenci ubezpieczeniowi obcierają sobie tyłki na
twardych siodłach, śpią na ziemi, słuchając wycia kojotów,
i próbują pędzić bydło.
- Film był bardzo ciekawy - powiedziała Sunny i zwróci
ła się do Clinta: - Zastanawiałam się, dlaczego nie zrobisz
czegoś takiego na swoim ranczu.
- Bo nie mam najmniejszej ochoty pilnować rozwydrzo
nych żółtodziobów. - Clint był naprawdę przerażony. - Sun
ny, to był tylko film, a nie prawdziwe życie.
- Ale Rooster powiedział...
- Nie obchodzi mnie, co powiedział Rooster. - Clint ze
BYŁO IM PISANE... • 1 5 7
stukiem odstawił na stół butelkę. - Prowadzę ranczo. Nie
mam czasu na dopieszczanie jakichś biznesmenów czy gwiaz
dek filmowych. Gdybym chciał zarabiać na turystyce, obsiał
bym trawą pastwiska, nauczył się nosić kije i otworzyłbym
pole golfowe.
- Żebyś wiedział - zadumał się Rooster - to wcale nie jest
taki zły pomysł.
- Co ty wypiłeś? - Clint z niedowierzaniem spojrzał na
przyjaciela. - To idiotyczny pomysł!
- Teraz wielu ranczerów otwiera nowy interes - powie
dział Rooster. - Zawsze to lepsze niż stracić ranczo.
- Albo zamienić je w pastwisko dla emu - dodała Dora.
- Clint, myślę, że powinieneś rozważyć pomysł Sunny.
- Nie ma mowy! - oburzył się Clint. - Poza tym, do te
go typu operacji potrzebny jest człowiek mający doświad
czenie w pracy z bydłem i lubiący kontakty z ludźmi. A ża
den z moich robotników sezonowych nie spełnia tych wy
magań.
- Rooster je spełnia - powiedziała Sunny.
Stary kowboj odpowiedział jej wesołym uśmiechem.
- Zastanawiałem się, czy pomyślisz o tym, czy będę mu
siał nominować się sam.
- Pozostaje jeszcze kwestia finansowa - upierał się Clint.
- Trzeba się ubezpieczyć, na wypadek gdyby jakiś znany uro
log złamał sobie rękę, spadając z konia, albo gdyby jakiemuś
nadętemu gwiazdorowi seriali udającemu kowboja krowa na
depnęła na nogę. Kolejna sprawa to dodatkowe wydatki, jak
łóżka, namioty, jedzenie i...
- Ktoś mógłby przygotować plan finansowy - powiedzia
ła Sunny.
- Księgowi dużo kosztują. Podobnie jak prawnicy. Ostat-
1 5 8 • BYŁO IM PISANE...
ni, którego musiałem wynająć do wyjaśnienia problemów
podatkowych, kosztował więcej niż mój weterynarz.
- Ja ci to zrobię za darmo.
- Ty! - Clint wytrzeszczył oczy. - Jeśli dobrze pamiętam,
zatrudniłem cię jako gospodynię. Nie przypominam sobie,
żebyś mówiła, że jesteś kwalifikowaną księgową.
- Właściwie nie jestem. Ale mam talent do biznesu...
- Sądziłem, że masz talent kulinarny.
- Moje umiejętności rachunkowe są równie dobre. Prawdę
mówiąc, nawet lepsze.
- No proszę - pochwalił Rooster - śliczna jak nowy colt
i jeszcze do tego wykształcona. Pilnuj jej jak oka w głowie,
Clint, bo ci ucieknie.
Clint rzucił Sunny powłóczyste spojrzenie.
- Chyba powinniśmy porozmawiać - powiedział w końcu.
- Jak sobie życzysz - uśmiechnęła się.
- Taka mądra kobieta powinna dobrze wiedzieć, czego
mężczyzna może sobie życzyć.
Rooster gwizdnął przeciągle, Dora wybuchnęła śmiechem,
a Sunny oblała się rumieńcem. Nim zdążyła się odciąć, do
stolika podszedł młody człowiek o spuchniętej, sinoczerwo-
nej twarzy.
- Clint? - zaczął, wyraźnie zażenowany. Dłonie wcisnął
do kieszeni i spuścił wzrok.
- Co mogę dla ciebie zrobić, Ropę?
- Hmm, czy mógłbym porozmawiać z tobą na boku?
- Muszę ci powiedzieć, Ropę - wycedził Clint - że mia
łem właśnie zatańczyć z moją kobietą.
Młody kowboj spojrzał na Sunny.
- Przepraszam panią.
- Nie przejmuj się... Ropę, nieprawdaż? - odparła Sunny.
BYŁO IM PISANE... • 1 5 9
- Tak, proszę pani. Mój tata nazwał mnie tak w nadziei, że
jak dorosnę, będę miał więcej rozumu niż on i zajmę się rzuca
niem lassa, a nie jazdą na bykach.
- Dużo dzisiaj nie pojeździłeś - stwierdził ze śmiechem
Rooster. - Za to fruwałeś całkiem nieźle. Ale nie polecałbym
ci kolejnego lądowania na twojej pięknej facjacie.
Ropę spuścił głowę z zażenowania.
- Więc, przepraszam Clint, że ci przeszkodziłem...
- Och, Ropę, przecież to żarty.
Wstał od stołu.
- Zaraz wracam - powiedział do Sunny. Następnie, na
wypadek gdyby ktoś miał wątpliwości, do kogo ona należy,
chwycił ją za podbródek i pocałował tak szybko, że nawet nie
zdążyła zareagować.
- Biedny Ropę - powiedziała Dora, kiedy obaj mężczyźni
wyszli z lokalu. - Jeżeli jutro będzie tak kulał, nie wsiądzie na
byka.
Sunny przypomniała sobie, dlaczego ten kowboj wydał jej
się znajomy. Startował przed Clintem i spadł zaraz po tym, jak
byk wyskoczył z bramki.
- Nie rozumiem, jak ktoś o zdrowych zmysłach może ro
bić coś takiego.
- A czy kowboje w ogóle są przy zdrowych zmysłach?
- zapytał Roooster. - Początkowo trenowali w ten sposób
umiejętności niezbędne do podboju nowych terenów. Siłą
rzeczy musiało się wytworzyć lekkie współzawodnictwo.
- Lekkie?!
- Wiesz, co powiedział Duke? - zapytał Rooster, marsz
cząc brwi. - Mężczyzna ma robić to, co do niego należy.
Sunny pomyślała, że to najidiotyczniejszy powód, by ryzy
kować życie, o jakim kiedykolwiek słyszała.
1 6 0 • BYŁO IM PISANE...
- Jaki Duke?
- Nie wiesz, kto to był Duke? - Rooster spojrzał na nią
z niedowierzaniem.
- John Wayne - wyjaśniła Dora. - Był sławny na długo
przedtem, zanim ty się urodziłaś, słoneczko.
- Tak czy inaczej, powinna o nim słyszeć - burknął zgor
szony Rooster.
- Może dziewczyna ma ważniejsze rzeczy do roboty niż
siedzieć przed telewizorem i oglądać stare filmy. Może woli
myśleć, jak odbudować finanse Clinta i zatrudnić cię na jego
ranczu.
- Przepraszam, Sunny. Nie chciałem cię obrazić. Twój
pomysł jest naprawdę dobry.
- Dziękuję, Rooster. Wcale się nie gniewam. - Sunny
zerknęła w stronę drzwi, zastanawiając się, co za sprawę do
Clinta miał Ropę. - Oby Clint też tak myślał.
- Na pewno zmieni zdanie - pocieszyła ją Dora.
- Nie mogę sobie wyobrazić, żeby jakikolwiek facet był
w stanie ci odmówić, Sunny - dodał Rooster.
- Kiedy Rooster ma rację, to znaczy, że ma rację - stwier
dziła Dora. - Będziesz musiała popracować nad Clintem.
Właśnie miała powiedzieć, że to jest jej zadaniem, kiedy
drzwi otworzyły się i Clint powrócił na salę. Nie zdążył dojść
do stolika, bo na drodze stanęła mu Charmayne.
- Spójrz tylko na tę dziewczynę - powiedziała Dora. - Ma
forsy jak lodu.
Charmayne chwyciła Clinta za rękę i zaciągnęła na parkiet.
- Świetnie jeździ konno - mruknęła obojętnie Sunny, ale
nie udało jej się oszukać Dory.
- Nie przejmuj się Charmayne - pocieszyła Dora. - Jeżeli
nawet coś było między nimi, skończyło się wiele lat temu.
BYŁO IM PISANE... • 1 6 1
- Ta dziewczyna to już przeszłość - dodał Rooster.
- Ale byłaby dobrą partią dla Clinta - zasugerowała Sun
ny. - Mają tyle wspólnego, a jej pieniądze poprawiłyby finan
se rancza i...
- Clint to poważny facet - wpadł jej w słowo Rooster -
i całkiem niegłupi. Gdyby uważał Channayne za odpowiednią
partnerkę, dawno by się z nią ożenił.
- Pewnie nie zrobił tego, bo kochał Laurę Swann - stwier
dziła Sunny, patrząc na tańczącą parę.
- Czasami trudno zapomnieć o pierwszej miłości, ale mą
dra dziewczyna woli być ostatnią miłością niż pierwszą -
stwierdziła filozoficznie Dora.
- Aleja nie jestem... - zaczęła Sunny.
- To proste jak drut - przerwała jej Dora. - Uważamy
z Roosterem, że to po prostu cudowne.
- Od lat nie wdziałem Clinta w tak świetnej formie - po
twierdził Rooster.
' - Nawet kiedy był z Laurą?
- Laura była wspaniałą kobietą. Inteligentna, piękna, słod
ka. Ale z tego, co widzieliśmy, Clint miał więcej kłopotów niż
radości z tego związku. - Dora chwyciła Sunny za rękę. -
Każdy ci powie, że jesteś jakby stworzona dla niego..
- Ale ja nie jestem...
- Nie przejmuj się. Większość mężczyzn na początku się
opiera - znowu wtrąciła się Dora, zanim Sunny zdążyła jej
wytłumaczyć, że nie jest właściwą kobietą dla Clinta. - Mu
sisz dalej próbować.
- Jeżeli chce się wygrać, trzeba się podnosić po każdym
upadku. - Rooster zaprezentował jedną ze swoich złotych myśli.
- Wystarczy już tych kowbojskich mądrości, Roosterze
0'Neal.
1 6 2 • BYŁO IM PISANE...
Sunny roześmiała się i znowu spojrzała na parkiet. Chociaż
piosenka się skończyła, Charmayne i Clint wciąż stali na środ
ku i rozmawiali.
- Dobrze wyglądają razem - stwierdziła. Nikt nie może
zaprzeczyć, że dobrała atrakcyjną parę.
- Dobry wygląd zawsze był najważniejszy dla Charmayne
- burknęła Dora. - Jak większość zakochanych w sobie osób,
jest tylko pięknym opakowaniem, pustym w środku.
- Ta dziewczyna nie ma zbyt głębokich uczuć - zgodził
•się Rooster. - Ale ładnie wypełnia parę dżinsów.
Niestety, Charmayne ładnie wypełnia wszystko, pomyślała
Sunny, porównując swoje smukłe ciało z jej ponętnymi kształta
mi. Nagle Charmayne odwróciła się od Clinta, chwyciła Ropę'a,
który właśnie przechodził obok, i zaczęła z nim tańczyć.
Clint wrócił na miejsce i usiadł obok Sunny.
- Miałem cię poprosić do tańca, ale pomyślałem sobie, że
pewnie wolisz poczekać na coś wolniejszego.
- Wydawało mi się, że miałeś już partnerkę - kąśliwie
zauważyła Sunny.
Dora zachichotała. Rooster cicho gwizdnął. Clint tylko
zmarszczył brwi i spojrzał na Sunny.
- Czego chciał Ropę? - zapytał Rooster.
- Kilku lekcji jazdy na bykach. - Clint nie spuszczał wzro
ku z Sunny.
- Zgodziłeś się?
- Czemu nie. To zależy, ile mi zaoferuje.
- Niezły pomysł, trenowanie konkurencji - stwierdził iro
nicznie Rooster.
- Dzisiaj, podczas tych ośmiu sekund, zrozumiałem, że
robię się za stary na to, żeby sobie ciągle obijać kości - odparł
Clint, wciąż wpatrzony w Sunny.
BYŁO IM PISANE... • 1 6 3
- Chodź! - Chwycił ją za rękę i wstał. - Dobranoc, Doro,
dobranoc, Rooster. Świetnie się bawiliśmy, ale robi się późno,
a Sunny ma za sobą męczący dzień. Zobaczymy się jutro rano.
- Wczesnym rankiem, na śniadaniu u Jaycee - z uśmie
chem zgodził się Rooster.
Kiedy Clint i Sunny wyszli z saloonu, Dora zwróciła się do
męża:
- Sądzisz, że zdążą na śniadanie?
- Nie ma mowy - odparł z przekonaniem Rooster.
ROZDZIAŁ
12
- Możesz mi powiedzieć, dokąd idziemy? - spytała Sunny.
- Już ci mówiłem, że mam ochotę zatańczyć.
- Przecież kapela gra w saloonie.
- Ale parkiet jest zbyt zatłoczony.
- Ach, to dlatego Charmayne tak się do ciebie kleiła.
Clint roześmiał się.
- Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że robisz się całkiem
dowcipna, kiedy jesteś zazdrosna?
- Nie jestem zazdrosna. Jestem po prostu dobrą obserwa-
torką.
- Skoro tak uważasz, kochanie - zgodził się Clint. - Nie
mam zamiaru kłócić się z tobą tej nocy.
Sunny spodziewała się, że Clint będzie chciał pójść do jej
pokoju, ale on niespodziewanie zatrzymał się przy swojej
ciężarówce i wyciągnął z kieszeni kluczyki.
- Co teraz?
- Odrobinę cierpliwości. - Włączył radio i zaczął zmie
niać stacje, aż nastawił rozgłośnię nadającą romantyczną bal
ladę Vince'a Gilla - Otóż to.
Odwrócił się i wziął ją w ramiona.
- Czy tak nie jest miło?
BYŁO IM PISANE... • 1 6 5
Chociaż czuła, że igra z ogniem, musiała przyznać, że jest
cudownie. Noc robiła się chłodna, aleją przepełniało rozkosz
ne ciepło. Niebo było bezchmurne jak poprzedniej nocy,
w górze świecił księżyc.
- Jest bardzo miło. - Sunny czuła się prawie jak'w niebie.
Kiedy Clint przytulił ją, oparła policzek o jego pierś. Przy
ciągnął ją jeszcze bliżej.
- Ślicznie pachniesz. - Przycisnął usta do jej głowy, wciąż
kołysząc się w rytm muzyki. - Co to za perfumy?
Pomyślał, że w drodze do domu zatrzyma się w Phoenix
i kupi ich zapas na całe życie.
- Nie używam perfum.
- Naprawdę?
- Tak - odparła ledwo dosłyszalnym szeptem.
- Oczywiście zdajesz sobie sprawę, co to znaczy? - zapy
tał i zrezygnowany potrząsnął głową.
- Co?
- Że jesteśmy w poważnych tarapatach, Sunny.
- Wiem.
Patrząc jej w oczy, przesunął dłoń w dół jej pleców.
- Pragnę się z tobą kochać tej nocy. I marzę o tym, żebyś ty
też tego chciała.
Co się z nią działo? Zakręciło jej się w głowie.
- Chcę, ale...
- Nie. - Położył palec na jej ustach. - Żadnych ale. Nie
chcę słuchać tych bzdur, że nie jesteś dla mnie właściwą
kobietą. Miałem już trochę kobiet i uwierz mi, Sunny, wiem,
co mówię. Nigdy nie pragnąłem żadnej z tych kobiet bardziej
niż ciebie. - Zawahał się, a potem dotknął dłonią jej policzka.
-1 chcę też, żebyś zrozumiała, że to będzie znaczyło dla mnie
o wiele więcej niż zwykłe zaloty na sianie.
/
1 6 6 • BYLO IM PISANE...
Nie powinna tego robić. To by nie tylko straszliwie skom
plikowało jej sprawy, ale i utrudniło rozstanie z Clintem.
Z drugiej strony, ciężko jej było myśleć o pożegnaniu bez tej
jednej nocy w jego ramionach.
- Pokaż mi te cudowne rzeczy, które mi obiecałeś. - Jej
oczy lśniły w świetle księżyca. - Zabierz mnie do tych ma
gicznych miejsc, których nawet nie potrafię sobie wyobra
zić. - Jej głos był gardłowy, a smukłym ciałem wstrząsały
dreszcze.
- Och, kochanie - powiedział, przytulając ją mocniej -
zrobię wszystko, co w mojej mocy.
Gdy później wspominała tę noc, nie mogła sobie przypo
mnieć, ani kiedy Clint wyłączył radio, ani kiedy poszli do jej
pokoju, ani które z nich otworzyło drzwi.
Ale wszystko to musiało się wydarzyć naprawdę, ponieważ
zapamiętała, że stała przy podwójnym łóżku, zdenerwowana
jak nigdy w życiu.
- Jesteś taka piękna.
Na jej prośbę zgasił lampę w kształcie kowbojskiego buta,
uchylił za to kotary, by wpuścić do pokoju srebrny blask
księżyca. Przesunął delikatnie dłońmi po jej ramionach.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spot
kałem.
Pewnie przesadzał, ale zrobiło jej się bardzo przyjemnie.
- Czy ci już mówiłem, że jesteś wspaniale ubrana?
Raz jeszcze Sunny przekonała się, że Andromeda wyczaro
wała jej stroje z wielkim wyczuciem.
- Chyba wspomniałeś coś o tym, odwożąc mnie z rodeo.
- Ale teraz wydaje mi się, że masz na sobie trochę za dużo
rzeczy.
Z zadziwiającą zręcznością uwalniał perłowe guziki jej
BYŁO IM PISANE... • 1 6 7
bluzki z pętelek, całując każdy centymetr odsłoniętego ciała.
Kiedy doszedł do talii, wyciągnął jej bluzkę ze spodni i rzucił
na podłogę.
- Podoba ci się to? - mruknął, całując ją w szyję.
- Och, tak - westchnęła.
- Cieszę się. - Jego wargi zsunęły się na obojczyk Sunny.
- A co powiesz na to?
Dotknął czubka jej piersi, a kiedy nie odpowiadała, ujął jej
podbródek, zmuszając, żeby otworzyła oczy.
- Powiedz mi, czego chcesz, Sunny.
- Chcę ciebie.
- Cóż, kochanie, je też ciebie chcę. Ale widzisz, jest jesz
cze wiele pomniejszych rzeczy. Więc pomyślałem sobie, że
będę się posuwał krok po kroku, a ty dasz mi znać, czy podoba
ci się to, co robię.
Sunny nie mogła sobie nawet wyobrazić, żeby coś, co on
robił, mogło jej się nie podobać.
- To było przyjemne - powiedziała uspokojona, że nie do
strzegł jej zażenowania. - Bardzo przyjemne.
- Miło mi to słyszeć. Bo ja też uważam, że to było bardzo
przyjemne.
By podkreślić swoje słowa, nachylił się i namiętnie pocało
wał Sunny.
- Och, tak - westchnęła, rozgrzana żarem jego ust. Nagle
Clint odsunął się. Sunny zadrżała.
- Clint?
- Twoja kolej - powiedział, a kiedy popatrzyła na niego
zdezorientowana, wyciągnął ręce nadgarstkami do góry. -
Zdejmij mi koszulę.
- Och. - Zdenerwowana Sunny zajęła się rękawami. -
Dlaczego masz trzy guziki przy mankiecie?
1 6 8 • BYŁO IM PISANE...
- Sprzedawczyni powiedziała mi, że kobiety uwielbiają te
mankiety.
- Ale nie te, które próbują rozebrać swojego mężczyznę
- stwierdziła, kiedy udało jej się w końcu rozpiąć lewy
mankiet.
Swojego mężczyznę. Clint nie przypominał sobie, żeby
któraś z jego kobiet tak o nim powiedziała. Nawet Laura. Tej
nocy nie chciał o niej myśleć.
- Nie trzeba ci pomóc? - zapytał.
- Nie. - Przygryzła dolną wargę, nie mogąc sobie pora
dzić z upartymi guzikami.
Nareszcie!
Clint był fascynującym mężczyzną, równie zachwycają
cym jak kraina, którą wybrał na miejsce swojego zamieszka
nia. Delikatnymi opuszkami dotknęła jego opalonego ciała
i odkryła, że płonie w nim taki sam ogień jak w niej.
Clint Garvey był wszystkim, o czym marzyła jako śmier-
telniczka. Niestety, nie mógł do niej należeć. Kiedy sobie to
uzmysłowiła, wstrząsnął nią zimny dreszcz. Cicho jęknęła.
- Sunny? - Chwycił ją za ramiona i lekko odsunął od sie
bie. - Co się stało?
- Nic. - Powstrzymując z trudem łzy, uśmiechnęła się, ale
nie udało jej się go zwieść.
- Pragnę cię aż do utraty tchu, ale jeśli nie chcesz tego
robić...
- Nie. - Przerażona zasłoniła dłonią jego usta. - Chcę,
żebyś się ze mną kochał, bo to takie wspaniałe uczucie, gdy
mnie całujesz, dotykasz, kiedy na mnie patrzysz tak jak wtedy,
podczas tańca. I tak jak teraz.
Świadoma, że przyjdzie jej zapłacić jakąś cenę za złamanie
tylu reguł, ale zdecydowana zaryzykować wszystko dla tej
BYŁO IM PISANE... • 1 6 9
jednej, czarodziejskiej nocy, Sunny wspięła się na palce i po
całowała Clinta w usta.
- Chcę się z tobą kochać. Jeśli tego nie zrobisz, oszaleję.
To właśnie chciał usłyszeć.
- Nie oszalejesz - powiedział, zapominając, że sam oskar
żał ją o to, że jest szalona, kiedy opowiedziała mu historyjkę
o dobrej wróżce. Poprowadził ją w kierunku łóżka.
- Będę robił z tobą różne rzeczy. - Przyklęknął, żeby
zdjąć jej buty. - Cudowne, podniecające, wspaniałe rzeczy.
Pierwszy but uderzył o podłogę z cichym stukotem. Clint
ucałował stopę Sunny.
- A potem ty będziesz robiła ze mną zadziwiające, zachwy
cające, cudowne rzeczy. - Drugi but podążył za pierwszym. Tym
razem Clint pocałov, ał jej kostkę, śląc gorące impulsy poprzez jej
ciało. - A następnie - podsunął w górę jej spódniczkę - będzie
my robić wszystkie te magiczne rzeczy razem.
Napięcie rosło., Położył Sunny na poduszkach, a przyje
mność wypełniła jej ciało niczym sen.
Kiedy skończył ją rozbierać, całując przy tym każdy kawa
łek jej odsłoniętego ciała, zajął się zdejmowaniem własnego
ubrania. Robił to ze spokojem, co musiało oznaczać, że nie
wstydzi się swojej nagości.
A zresztą, czego miałby się wstydzić? Był naprawdę wspa
niale zbudowany. Szczupły, lecz znakomicie umięśniony. Je
go biodra i uda były mocne na skutek życia spędzonego
w siodle, a ręce silne od prowadzenia półtonowych zwierząt.
Tors, pozłacany słońcem Arizony, porastały gęste, czarne
włosy. Wzrok Sunny prześlizgnął się w dół, ciemnym szla
kiem wiodącym od owłosionej piersi poprzez płaski brzuch,
aż ku splątanej gęstwinie w złączeniu ud. Serce zabiło jej tak
mocno, że zabrakło jej tchu.
1 7 0 • BYŁO IM PISANE...
Kiedy znowu spojrzała mu w twarz, ze wstydem stwier
dziła, że Clint był świadom tych oględzin. Spodziewała się
jakiejś kąśliwej uwagi, tymczasem przesunął rozpostartą dłoń
w dół brzucha i zacisnął palce wokół swojej oszałamiającej
męskości.
- To wszystko przez ciebie - szepnął. -1 dla ciebie.
- Tak? - Sunny wpatrywała się zafascynowana. Nie była
w stanie ruszyć się z miejsca.
Clint wyciągnął się obok niej, zanurzył ręce w jej włosy
i obdarzył ją długim, zachłannym pocałunkiem, który pozo
stawił ich bez tchu.
Dłonie Clinta błądziły po jej ciele, odkrywając jego najtaj
niejsze zakątki także przed nią samą.
Obsypywał pocałunkami jej twarz, szyję, piersi i brzuch,
aż wreszcie dotarł do źródła jej pragnienia. Jego wargi i język
wprawiały ją w stan nieopisanej rozkoszy. Wreszcie Sunny
krzyknęła, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz,
- To było cudowne - mruknęła, tuląc się do Clinta. - Na
wet nie myślałam, że można się tak czuć.
- Och, jeszcze nie skończyliśmy, moje słoneczko - za
pewnił ją.
Podniósł się, a Sunny z niepokojem zawołała:
- Clint...?
- Sekundkę, kochanie. - Z kieszeni dżinsów wyjął maleń
ki pakiecik, otworzył go, a potem się zabezpieczył.
Sunny, zaciekawiona, pożerała go wzrokiem.
- Dobrze się przyjrzyj - powiedział z uśmiechem. - Na
stępnym razem ty będziesz musiała to zrobić.
Położył się obok Sunny i spojrzał jej w oczy.
' - Nie bój się. - Pocałował ją. - Nie zrobię ci krzywdy.
Musisz mi zaufać.
BYŁO IM PISANE...
• 171
- Ufam ci - zapewniła go z przejęciem. Zarzuciła mu ręce
na szyję i przycisnęła usta do pulsującej żyły nad jego oboj
czykiem.
- Kocham cię - szepnęła, czując jego wilgotną skórę.
- Jesteś moja, Sunny. Powiedz to głośno. Muszę to usłyszeć.
Patrzyła na niego, zafascynowana jego dzikością. To był
ten sam mężczyzna, którego po raz pierwszy zobaczyła z bro
nią w ręku. Jak mogła o tym zapomnieć? Skąd mogła wie
dzieć, że niebezpieczeństwo tak bardzo podnieca?
- Jestem twoja - wyszeptała z wysiłkiem.
- Na zawsze - powiedział, patrząc na nią płonącym
wzrokiem.
- Na zawsze. - Kłamstwo wyrwało jej się z ust jak szloch.
A potem wbiła mu palce w ramiona i jeszcze wyżej się unios
ła, otwierając przed nim swoje ciało, serce i duszę.
Połączyli się, a Clint mógłby przysiąc, że poczuł w tym
momencie zapach kwitnącej łąki. A potem porwał ich oboje
w wirującą ciemność, którą rządzi rozkosz, a czas nie ma
znaczenia.
Gdy dawał Sunny wszystko, co jej obiecał, biorąc w za
mian wszystko, czego tak rozpaczliwie pragnął, nie istniało
żadne wczoraj. Ani jutro.
Była tylko ta jedna, zawieszona w czasie chwila.
Clint poczuł, że ciałem Sunny wstrząsnęły dreszcze, i do
piero wtedy sam doznał spełnienia.
ROZDZIAŁ
13
Patrząc na śpiącą Sunny, Clint zastanawiał się, co takiego
zrobił, że zasłużył na tę cudowną, nową szansę w życiu. Bo
choć było to sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, którego nig
dy mu nie brakowało, zakochał się w kobiecie, która wtargnę
ła w jego życie zaledwie kilka dni temu.
Właściwie nic o niej nie wiedział poza tym, że wspaniale
gotuje, smakuje niebiańsko i uśmiecha się tak ciepło i pro
miennie jak letnie słońce. A skoro przysięgła mu, że nie uciek
ła od męża, nie miał innego wyjścia, jak jej uwierzyć.
Teraz i tak nie miało to większego znaczenia. Należała do
niego. Cała i bez reszty. Przybyła znikąd i zastawiła na niego
pułapkę. Skradła mu serce, a ostatniej nocy znów mu je odda
ła, cudownie uleczone. W zamian on uznał ją za swoją włas
ność. Bo Sunny była jego własnością. I to na zawsze.
Po drugiej stronie ulicy rodeo budziło się do życia. W mo
telu słychać było szum prysznica, odgłosy telewizora i gwar
ludzi za ścianą. Czy tego chciał, czy nie, zaczynał się nowy
dzień.
Poczuł przemożną pokusę, żeby dać sobie spokój z zawo
dami i zostać w łóżku z Sunny.
Jakby czując jego spojrzenie, Sunny uniosła powieki.
BYŁO IM PISANE... • 1 7 3
- Dzień dobry - szepnęła. Wstał już nowy dzień. Za chwi
lę będzie zmuszona zmierzyć się z nieuniknionym.
- Dzień dobry pięknej pani.
Coś było nie tak. Clint widział to w jej oczach.
- Jak się czujesz?
- Dobrze - odpowiedziała skwapliwie. Prześcieradło zsu
nęło jej się na biodra. Skrępowana światłem dnia, podciągnęła
je aż po samą szyję.
Clinta rozbawił ten nagły objaw pruderii. Przecież znał na
pamięć każdy centymetr tego pachnącego ciała.
Przesunął palcami po jej policzku.
- A tak naprawdę, jak się czujesz?
Jego delikatny dotyk, zamiast uspokoić, jeszcze bardziej ją
zdenerwował.
- Dobrze - powtórzyła.
Clint pociągnął prześcieradło w dół i zmarszczył brwi na
widok bladoniebieskich siniaków najej porcelanowej skórze.
- Skrzywdziłem cię.
- Ty byś nigdy mnie nie skrzywdził.
- Naumyślnie - nigdy - zapewnił ją.
Bojąc się spojrzeć mu w oczy, Sunny skierowała wzrok za
okno.
- Zaraz zacznie się pierwsza konkurencja.
- Mmm. - Skuszony kwiatowym zapachem, nachylił się
ku jej szyi. - Szczęśliwie dla nas nie startuję w pierwszej
konkurencji.
Jego wargi miały właściwości obezwładniające. Sunny za
kręciło się w głowie.
- Patrzyłem na ciebie, jak spałaś - powiedział.
Czuła to. Nie pocieszył jej fakt, że nawiązała się pomiędzy
nimi telepatyczna więź.
1 7 4 • BYŁO IM PISANE..,
- Chcesz wiedzieć, o czym wtedy myślałem?
- Że chrapię? - zapytała z nikłym uśmiechem.
- Żartujesz, słoneczko. - Minęło stanowczo za dużo cza
su, odkąd całował ją po raz ostatni, więc nie wytrzymał i po
całował ją w usta.
- Myślałem o tym, jak bardzo chciałbym spędzić ten dzień
z tobą w łóżku. Ale wtedy zdałem sobie sprawę, że możesz
być trochę zmęczona, więc mogę równie dobrze pójść na
rodeo, a następnie wrócę tu i spędzę z tobą kolejną, szaloną
noc. - Pogładził potargane włosy Sunny i uśmiechnął się do
niej. - Ale wtedy przyszło mi do głowy, żeby zadzwonić do
Mariah i poprosić ją, żeby zajęła się ranczem jeszcze przez
kilka dni, a my tymczasem zabawimy się w turystów.
Ujął ją za rękę i całował palec po palcu.
- W Tombstone trzeba koniecznie zobaczyć zagrodę O.K.
Corral, potem moglibyśmy pojechać do Tucson lub Phoenix
i za część mojej wygranej wynająć pokój w jednym z hoteli.
Może wystarczy nam nawet na apartament z jacuzzi i...
- Clint. - Sunny położyła wolną dłoń na jego nie ogolo
nym policzku - Nie mogę.
Clint zesztywniał.
- Czego nie możesz? - Jego głos był spokojny, ale oczy
ciskały błyskawice.
- Nie mogę zabawić się z tobą w turystów.
- Oczywiście, że możesz. Nie musisz się martwić, że szef
nie da ci kilku dni urlopu - uśmiechnął się. - Słyszałem, że ten
facet szaleje za pewną śliczną panienką. Jeśli tylko dobrze
rozegrasz partię...
- Nie mogę. - Wysunęła się delikatnie z jego uścisku.
- Jeżeli wolisz wrócić od razu do Whiskey River...
- Tego też nie mogę zrobić.
BYŁO IM PISANE... • 1 7 5
Cłint poczuł, że ogarnia go gniew.
- Może mi powiesz dlaczego?
Sunny wiedziała, że trudno będzie go opuścić. Nie była
jednak przygotowana na atak jego gniewu.
- Już ci mówiłam - wyjąkała, mnąc nerwowo róg prze
ścieradła - Nie jestem dla ciebie właściwą kobietą.
Pochylił się do przodu, aż ich czoła prawie się zetknęły.
Wbił w nią wzrok, oddech miał rozpalony.
- Możesz być dobrą aktorką, kochanie, ale na pewno nie
jesteś aż tak dobra, żeby tak świetnie udawać ostatniej nocy.
- Ja nie udawałam. - Głos jej drżał. - Nie potrafiłabym
kłamać. Dobry związek opiera się nie tylko na seksie.
Clint patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Ostatnia noc to był dla ciebie tylko seks? - zapytał gło
sem, od którego przeszedł ją zimny dreszcz.
Skinęła głową, bliska płaczu. Nie mogła wydusić słowa.
Clint patrzył na nią w milczeniu przez długą chwilę. Chcia
ła powiedzieć mu, co znaczyła dla niej ta ostatnia noc; zapew
nić go, że nigdy, przenigdy nie zapomni tych magicznych
chwil; chciała krzyknąć, że go kocha i będzie kochać do końca
swoich dni. A jednak zacisnęła usta i odwróciła głowę.
- A niech cię cholera! - Po tym przekleństwie nastąpiły
inne, ostrzejsze, bardziej dosadne. Sunny widziała, jak Clint
zabiera swoje ubranie, a następnie usłyszała już tylko trzaś
niecie drzwi.
Zapadła cisza. Sunny ukryła twarz w dłoniach i wreszcie
pozwoliła sobie na łzy.
Tak zastała ją Dora, skuloną na łóżku, bez sił.
- Przepraszam, że tak wchodzę - powiedziała ostrożnie
Dora - ale kiedy nie odpowiedziałaś na pukanie, pomyślałam,
że mogłaś upaść w łazience albo... - Głos jej się załamał.
1 7 6 • BYŁO 1M PISANE...
- Kogo właściwie próbuję oszukać? Martwiłam się o ciebie
i przyszłam zobaczyć, czy wszystko w porządku.
- Nic mi nie jest - wymamrotała Sunny w poduszkę, którą
trzymała przy twarzy. Poduszka wciąż pachniała Clintem.
- Dlaczego się o mnie martwiłaś?
- Clint wygląda tak, jakby Desperado przez całą noc de
ptał mu po sercu.
- To nie z powodu tej nocy. - Sunny westchnęła i zamknę
ła oczy, przywołując w myślach cudowne chwile. - Noc była
wspaniała.
- Rozumiem. - Nie czekając na zaproszenie, Dora usiadła
na łóżku i pogłaskała Sunny po głowie. - Czasami te moral-
niaki bywają krępujące.
- To jest gorzej niż krępujące.
- Tak, zauważyłam to, patrząc na Clinta. Wiesz, kochanie,
chociaż nie cierpię mówić jak Rooster, poskromienie mężczy
zny bardzo przypomina poskramianie konia. Musisz do niego
podejść spokojnie i nie spieszyć się.
Mimo że wiele z kowbojskich mądrości Roostera nie do
cierało do Sunny, tę akurat zrozumiała.
- To nie tak. Właściwie to moja wina. Clint chciał więcej,
niż mogłam mu dać.
- Och - westchnęła Dora. - Wiesz, co mawiała żona
Duke'a?
- Nie wiem.
- Dziewczyna ma robić to, co do niej należy. - Kiedy
Sunny uśmiechnęła się blado, Dora nabrała otuchy. - Tak jest
lepiej. A przy okazji, Clint prosił mnie, żeby ci przekazać
wiadomość.
- Co takiego?
- Noel Giraudeau urodziła.
BYŁO IM PISANE... • 1 7 7
- Naprawdę? - ożywiła się Sunny. Która śmiertelniczka
nie zareagowałaby na tak radosną wiadomość? - To chłopiec
czy dziewczynka?
- Dziewczynka. Mariah powiedziała Clintowi, że dali jej
na imię Marisa.
- Marisa Giraudeau - szepnęła Sunny - Piękne imię.
- Pewnie. - Dora skinęła głową - Ale nazwisko ma jesz
cze lepsze. Marisa Reardon.
- Reardon?
- Noel i Mac pobrali się w szpitalu. Mariah, Tara i Jessica
Ingersoll, której podobno jeszcze nie poznałaś, były świadkami.
- Pewnie są bardzo szczęśliwi - westchnęła Sunny.
- Na pewno - zgodziła się Dora - ale czasami same może
my postarać się o szczęście. Co wcale nie znaczy, że chcę się
mieszać w twoje sprawy.
Sunny czuła, że to stwierdzenie było dalekie od prawdy, ale
była wdzięczna Dorze za to, że mogła podzielić się z nią
swoim bólem.
- Nie przyszłaś na śniadanie - powiedziała Dora.
Suny westchnęła.
- Nie byłam głodna.
- Rozumiem. Ale dziewczyny muszą jeść. Rooster i ja
postanowiliśmy zabrać cię na śniadanie w O.K. Corral Cafe,
zanim pójdziemy na zawody.
- Och, nie mogę... - zaczęła, ale zaraz uświadomiła sobie,
że nie może odejść, dopóki się nie upewni, czy Clint prze
trwał szczęśliwie niebezpieczną konkurencję. - Będę gotowa
za piętnaście minut.
- Nie śpiesz się - powiedziała Dora z zadowoloną miną,
jakby nigdy nie brała pod uwagę innej odpowiedzi. - Clint
będzie startował na Błyskawicy dopiero za godzinę.
1 7 8 • BYŁO IM PISANE...
Na Błyskawicy? Sunny przestudiowała wczoraj program
zawodów i wiedziała, że ten koń był prawie tak dziki jak
Desperado.
- Ajakiego byka wylosował?
Dora wbiła wzrok w wyblakły obraz wiszący na przeciw
ległej ścianie.
- Czyż to nie ciekawe? - zadumała się. - Skąd Geronimo
wziął pióropusz wodza Siuksów?
- Dora?! - głośno powtórzyła Sunny. - Jakiego byka wy
losował Clint?
Dora ciężko westchnęła.
- Terminatora.
Ten sam byk poprzedniego dnia mocno kogoś poturbował.
A robił to z taką furią, jakby chciał zabić człowieka, który
miał czelność go dosiąść.
Serce zamarło w Sunny.
Sunny, Dora i Rooster przybyli na trybuny w chwili,
gdy Charmayne dokonywała cudów zręczności na Buttermil-
ku. Ubrana w jaskrawą, czerwono-biało-niebieską koszulę,
z czarnymi włosami powiewającymi spod śnieżnobiałego ka
pelusza, wyglądała jak prawdziwa mistrzyni.
Podobnie jak Clint. Jeszcze raz Sunny powiedziała sobie,
że dobrze wybrała. Ta myśl, która powinna dać jej choć trochę
satysfakcji, sprawiła, że poczuła się jeszcze gorzej.
Błyskawica wierzgał, skakał i wyrywał się z taką siłą, że
Sunny nie wierzyła, iż Clint zdoła utrzymać się na jego grzbie
cie. Tymczasem Clint po raz kolejny okazał się mistrzem
i wytrwał aż do końca konkurencji.
- Ktoś przegrał, ktoś wygrał - powiedział z dumą Rooster,
gdy przy wielkim aplauzie obwieszczono zwycięstwo Clinta.
BYŁO IM PISANE... • 1 7 9
Widać było, że Clint cieszy się wielką sympatią tłumu
i jeszcze większą sympatią Charmayne. Zwyciężczyni kobie
cej gonitwy gorąco ucałowała go w usta na oczach zgroma
dzonej publiczności, co wywołało ryk radości z trybun i głoś
ne gwizdy kowbojów stojących przy bandach.
- Zasłużył sobie na te cztery tysiące dolarów - przyznała
Dora.
Sunny pomyślała, że jednak dobrze zrobiła, ściągnąwszy
go życzeniem do Tombstone. Nawet jeśli nie wygra konkuren
cji w jeździe na byku, to jego obecna wygrana oraz pieniądze
ze słoika już go wzbogaciły o dziewięć tysięcy dolarów.
Sunny obejrzała zawody w wiązaniu cielaka, zapasy z by
czkami i jazdę na oklep, ale wszystkie jej myśli i lęki skupiły
się na konkurencji w jeździe na byku.
W końcu nadeszła ta chwila. Sunny poczuła skurcz żołąd
ka, gdy trzej pierwsi jeźdźcy zaczęli demonstrować swoje
umiejętności. Posiniaczony i potłuczony Ropę wypadł o wiele
lepiej niż poprzedniego dnia, wytrzymując sześć sekund na
wściekłym byku imieniem Jalepenio, zanim został zrzucony
na ziemię. Gdy utykając wracał do bramki, Sunny zobaczyła,
że Clint już na niego czeka.
Poklepał młodego kowboja po ramieniu i zamienił z nim
kilka słów.
- Chłopakowi mogłoby pójść o wiele gorzej, gdyby nie
nauki Clinta - powiedział Rooster.
- Rzeczywiście, widać duży postęp - zgodziła się Dora.
- To nie takie trudne, zważywszy na to, że wczoraj spadł
zaraz za bramką.
Następny kowboj również spadł. Na szczęście klowni
przybiegli na czas, by odwrócić uwagę rozwścieczonego
zwierzęcia.
1 8 0 • BYŁO 1M PISANE...
Nadeszła kolej Clinta. Na widok Terminatora, walącego
wściekle rogami o stalową bramkę, Sunny ze zdenerwowania
zaczęła obgryzać paznokcie.
Clint wskoczył na grzbiet zwierzęcia. Kowboje rozpierz
chli się, gdy byk wystrzelił z bramki niczym pocisk i zaczął
wierzgać, kręcić się i wiercić z taką prędkością, że kontury
jeźdźca i zwierzęcia prawie się zatarły.
- O cholera! - krzyknął Rooster, zrywając się z miejsca.
Widzowie siedzący wokół zrobili to samo, więc chcąc cokol
wiek zobaczyć, Sunny musiała stanąć na ławce.
Clint leżał płasko na grzbiecie byka, miotającego w furii
swoim potężnym cielskiem. Lewą rękę uniósł w górę, a ostro
gi skierował do przodu.
Zgubił kapelusz. Ale wciąż nie poddawał się Terminatoro
wi, trzymając się w mistrzowski sposób na jego grzbiecie.
A potem wszystko wydarzyło się jakby w jednej chwili.
Sygnał oznajmił upływ ośmiu sekund, tłum zawrzał, a Clint
pofrunął w powietrzu i ciężko opadł na ziemię. Sunny krzyk
nęła, chociaż dobrze wiedziała, że twarde lądowania to co
dzienny chleb uczestników rodeo. To, co się potem wydarzy
ło, przyprawiło ją niemal o zawał serca.
Terminator zniżył swój wielki łeb i ruszył w kierunku Clinta.
Jeden z klownów podniósł kapelusz Clinta i rzucił go
przed byka, żeby odwrócić jego uwagę. Nie zmieniając tempa,
Terminator odrzucił kapelusz jednym dźgnięciem rogu. Inny
klown wybiegł, trzymając wypchaną kukłę, ale zwierzę nie
dało się zmylić. Kiedy Clint, który leżał oszołomiony na zie
mi, ujrzał wielkiego, szarżującego byka, chciał się podnieść,
ale było już za późno.
- Nie! - rozległ się przeraźliwy krzyk Sunny, kiedy Termi
nator całą swoją masą walił się na plecy Clinta.
BYŁO IM PISANE... • 1 8 1
W ostatniej chwili, bez żadnego wyraźnego powodu, byk
odwrócił się i naparł na wypchanego słomą kowboja z taką
siłą, że zerwał go ze stalowej linki. Clint, częściowo biegnąc,
częściowo pełznąc, uciekł do bramki, gdzie Ropę i inni kow
boje wciągnęli go za bandę.
- Mój Boże! - Dora przycisnęła dłoń do serca. - O mało
sama nie umarłam ze strachu.
- Nie tylko ty - powiedział Rooster. - Dobrze, że mam
siwe włosy, bo na pewno osiwiałbym po tym, co widziałem.
Dora patrzyła, jak sanitariusze prowadzą Clinta do karetki.
- Chyba powinniśmy teraz pojechać do szpitala. - Popa
trzyła na Sunny, której serce ciągle biło niespokojnie. - Je
dziesz z nami?
Nie powinna. Kochała jednak Clinta i nie mogła go zo
stawić.
- Oczywiście - odpowiedziała bez wahania.
EPILOG
Rok później
Padał śnieg. Miękkie, białe płatki spływały z nieba jak
puch z rozciętej poduszki.
Clint jechał do domu, rozgrzany myślą o czekającej na
niego Sunny.
Odwiedził grób Laury, jak to zwykł czynić w każde Bo
że Narodzenie. I jak będzie czynił co roku. Nie oznaczało
to, że nie pogodził się jeszcze z jej śmiercią. Nie robił tego
z bólu po stracie dziecka, bo jego potomek, któremu nie było
dane dożyć swoich narodzin, miał swoje miejsce w sercu
Clinta.
Sunny nie miała nic przeciwko jego wycieczkom na grób
Laury w rocznice śmierci i podczas świąt Bożego Narodze
nia. Lepiej niż większość ludzi rozumiała, że istnieją różne
rodzaje miłości, a wierząc w stałość jego uczuć, nie przej
mowała się tym słodko-gorzkim sentymentem do pierwszej
dziewczyny.
Laura mogła być jego pierwszą miłością, ale Sunny na
pewno była ostatnią. Clint już prawie zapomniał, jak wygląda
ło jego życie, zanim pojawiła się w jego domu. Nie był też
w stanie wyobrazić sobie świata bez Sunny.
Była bez wątpienia największym szczęściem, jakie mogło
BYŁO IM PISANE... • 1 8 3
go spotkać. Nie było dnia, w którym nie dziękowałby Bogu
albo Andromedzie lub komukolwiek, kto mu ją zesłał.
Sunny pomogła mu także uratować ranczo, realizując swój
pomysł zainspirowany filmem „Cwaniaczki z miasta". Do
chody z minionego roku pozwoliły na spłacenie długów, a na
wiosenny spęd bydła nie mieli już wolnych miejsc.
Odprowadził klacz do stajni, rozsiodłał ją i wyczyścił,
a następnie dał jej świeżą paszę i wodę. Potem poszedł do
domu wprost do kuchni, gdzie unosił się słodki aromat placka
z dyni.
- Noel dzwoniła - zawołała Sunny z salonu, kiedy usły
szała, że Clint wszedł do domu. - Spóźnią się trochę z Ma
kiem. Muszą najpierw pojechać do apteki, kupić maść dla
Marisy, bo właśnie zaczęła ząbkować. Jess już wyjechała,
ale po drodze wpadnie po Tarę i Gavina. Aha, dzwonił też
Tracę z Flagstaff i powiedział, że samolot, którym Mariah leci
z Los Angeles, jest opóźniony. Natomiast Dora i Rooster cią
gle są w Payson, sprawdzają ogiera, którego masz zamiar
kupić.
Clint wszedł do salonu. Sunny stała na drabinie i wieszała
jeszcze ozdoby na choince, którą dekorowali przez cały ostat
ni weekend. Pewnie poszłoby im wtedy znacznie szybciej,
gdyby skupili się wyłącznie na pracy. Na myśl o tym, jak
cudownie wyglądała skóra Sunny w świetle płonących zi
mnych ogni, Clint uśmiechnął się.
- Wygląda na to, że wszyscy będą spóźnieni, więc mamy
wolną godzinę. Masz jakąś propozycję, co z nią zrobić?
Sunny zeszła z drabiny i padła mu w ramiona.
- Myślę, że dwie idealnie dobrane osoby nie powinny
mieć kłopotów ze znalezieniem jakiegoś rozwiązania. Musi
my tylko się zastanowić.
1 8 4 • BYŁO IM PISANE...
- Kochanie, nie jestem teraz w stanie myśleć - oświadczył
. Clint i zaczął jej rozpinać bluzkę.
Później, kiedy wciągał dżinsy, zastanowiło go, że za każ
dym razem, kiedy kochał się ze swoją żoną, czuł się tak, jakby
robili to po raz pierwszy. Gdyby nie ta uroczysta kolacja
z okazji pierwszej rocznicy ich ślubu, nie uwierzyłby, że są
małżeństwem już od roku.
- Skąd to się tu wzięło? - zapytał, kiedy zauważył szklaną
kulę, której jeszcze rano nie było na komódce. W środku kuli
tkwiła porcelanowa figurka dziecka w kołysce.
Sunny wyszła spod prysznica owinięta ręcznikiem, który
znów zaczął kusić Clinta.
- Zgadnij. Znalazłam to rano, kiedy poszłam na górę po
ścielić łóżko. - Sunny promiennie się uśmiechnęła. - Myślę,
że Andromeda chce w ten sposób wyrazić swoją radość z po
wodu nowiny.
W jej głosie było coś bardzo kobiecego, co odbijało się też
w jej błyszczących, złotych oczach.
- Chcesz powiedzieć... Nie jesteś chyba...
- Będziesz ojcem, Clint.
- Dziecko? - Przyjrzał się Sunny, próbując przypomnieć
sobie, czy zauważył w niej jakąś różnicę, gdy się kochali.
- Kiedy?
- Według doktora McGrawa zaczniesz źle sypiać w drugim
tygodniu sierpnia - powiedziała z wymownym uśmiechem.
- Dziecko... - Clint pokręcił głową, próbując otrząsnąć
się z wrażenia. Był tak szczęśliwy z Sunny, że nawet nie po
myślał o dzieciach. Teraz dopiero zrozumiał, że obawiał się
prosić o zbyt wiele.
Wziął ją w ramiona i mocno przytulił, strwożony, że coś
mogłoby jej się stać, zanim...
BYŁO IM PISANE... • 1 8 5
- Clint... - spokojny głos przerwał jego myśli. Kiedy ob
jęła dłońmi jego twarz, złota obrączka na palcu lewej dłoni
zalśniła w świetle lampy. - Wszystko będzie dobrze. Będzie
my mieli cudowną rodzinę.
- Tak. - W mgnieniu oka opuścił go lęk, a jego miejsce
zajął zachwyt. - Rodzina - westchnął, całując swoją żonę,
a kiedy zrozumiał cudowność tego wydarzenia, roześmiał się.
- A potem będziemy wszyscy żyli długo i szczęśliwie.