Rozdział 13
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych,
wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
CLAIRE
Do czasu, kiedy słońce zaczęło zachodzić, wszyscy obcy zniknęli z domu. Był Michael, Shane
i Eve, i Claire, która unosiła się w ciszy w pobliżu – niewidzialna i oddzielona na wieczność.
Lepiej gdybym umarła, pomyślała nieszczęśliwie. Nigdy nie czuła się bardziej samotna.
Bardziej całkowicie niepotrzebna.
- Musimy zadzwonić, - powiedział w końcu Shane głosem tak pozbawionym kolorów i
szarym, jak Claire się czuła. Obróciła się żeby zobaczyć go trzymającego swoją komórkę w obu
dłoniach, kiedy wpatrywał się w ekran. – Musimy powiedzieć jej rodzicom.
Nie wykręcił numeru, nie natychmiast. Po prostu siedział tam, jakby nie mógł sobie
przypomnieć, jak obsługiwać się telefonem.
- Może Hannah do nich zadzwoni, - powiedziała Eve. – Może powinniśmy pozwolić jej tym
pokierować – mam na myśli, policji, oni wiedzą jak…
- To mój obowiązek. – To był Michael, który wstał i zabrał telefon z rąk Shane’a. – Ja jestem
tym, który pozwolił jej tu zostać. Ja jestem tym, który powiedział im, że zapewnię jej
bezpieczeństwo. – Brzmiał ochryple, ale zdecydowanie i zanim Shane mógł zaprotestować, wziął
książkę telefoniczną i wstukał kod. Shane opadł. Claire nie mogła powiedzieć czy czuł ulgę, czy po
prostu czuł się pokonany.
Ale Michael zmarszczył się, sprawdził telefon i znowu wykręcił numer. Potem trzeci raz. –
Nie łączy się, - powiedział. - Dostaję wiadomość o zajętych liniach. Poczekajcie. Zadzwonię do
Olivera. – Zrobił to, potem rozłączył się. – Linie zajęte.
Eve wstała i wzięła stary domowy telefon stacjonarny, duży i toporny, przymocowany do
ściany. Claire mogła usłyszeć rozbieżne dźwięki stamtąd, gdzie odpłynęła o kilka stóp. – Ten też
jest poza, - powiedziała Eve. – Co się dzieje?
- Sprawdź Internet. – powiedział Michael, a Eve poszła do góry. Nie było jej tylko chwilę,
zanim znowu nie zeszła na dół.
- Nie ma, - powiedziała. – Brak połączenia. Odcięli nas.
- Oni? – zapytał bezmyślnie Shane. – Jacy oni?
Michael wyjął swoją własną komórkę i wypróbował ją, potem potrząsnął głową. – To nie
tylko ty – to także ja, a moja jest na wampirzym systemie. Komórki, telefony stacjonarne i Internet
– wszystko jest wyłączone.
- Dlaczego by to zrobili?
- Przypuszczalnie, przygotowują się do opuszczenia Morganville i nie chcą żeby ktokolwiek
robił plany na kłopoty, - powiedział Michael. Upuścił swoją bezużyteczną komórkę na stół. – To
prawdopodobnie złe, że czuję teraz ulgę.
Wszyscy zamarli, kiedy pukanie dobiegło z frontowych drzwi. Po cichym wymienieniu
spojrzeń, Michael poszedł żeby otworzyć, a Claire poszła z nim, tylko dlatego, że to było coś do
zrobienia.
Na zewnątrz drzwi był wampirzy policjant, ubrany w duży płaszcz przeciwdeszczowy, a jego
policyjna czapka chroniła go przed pokrywą deszczu. Claire zobaczyła, że nadal lało. Podwórze na
zewnątrz było morzem błotnistej wody. – Musisz przyprowadzić swoich wynajmujących na
spotkanie jutro wieczorem, Panie Glass, - powiedział. – Idziemy dom za domem żeby przypomnieć
każdemu i będziemy sprawdzać wszystkie budynki jutro żeby zagwarantować pełną zgodność.
Każdy na Placu Założycielki jutro o zmierzchu.
- Co jeśli nie chcemy iść? – zapytał Michael. – Nasza przyjaciółka zmarła dzisiaj.
Policjant obdarował go długim spojrzeniem i powiedział, - Nikt nie zostaje. Przykro mi z
powodu waszej straty, ale jeśli się nie pokażecie, przyjdziemy i zabierzemy was. Rozkazy
Założycielki.
Zapukał w przód swojej czapki palcem skróconym zasalutowaniem i odszedł, kierując się do
następnego domu.
- Nie jest dobrze, - wymamrotał Michael. – W ogóle nie jest dobrze.
Claire musiała się z nim zgodzić, dla całego pożytku, jaki z tego był; nie chciała żeby
opuszczali dom. Zwłaszcza nie chciała, żeby zostawiali ją samą. Co jeśli nigdy nie wrócą? Co jeśli
była uwięziona tutaj całkowicie sama tylko z Hiramem Glassem dla firmy, na zawsze? To
wydawało się samolubne, ale była przerażona na każdą myśl.
Michael zatrzasnął drzwi i zamknął je i został tam przez chwilę z głową w dół. Potem
wyszeptał, bardzo cicho. – Claire, jeśli jesteś tutaj, proszę powiedz nam. Proszę. Boże, mam
nadzieję że jesteś, bo boję się. Boję się o nas wszystkich.
Michael się bał. Boże.
To sprawiło, że była nawet jeszcze bardziej spanikowana.
Myśl, rozkazała sobie. Wyraźnie, nie mogła oczekiwać żadnej pomocy od głównego ducha
Domu Glassów, który był w rzeczywistości pewnego rodzaju osłem; będzie musiała znaleźć sposób
na wydostanie się z tego sama. Kiedy pomyślała o tym, popłynęła z powrotem w dół korytarza, do
salonu, minęła kanapę, gdzie Shane i Eve siedzieli razem, cicho trzymając się za ręce… a potem do
miejsca, gdzie leżało jej ciało. Dalej, powiedziała sobie. Myśl.
Poczuła ciepły przypływ mocy skondensowany dookoła niej, jak nierealny uścisk. Dom.
Hiram powiedział, że dom ją lubił; najwyraźniej dom i Hiram mieli różne opinie. Próbował jej coś
powiedzieć.
Pchnął ją trochę, pchając ją w kierunku ściany.
Portalu.
Nie, nie mogę tego zrobić. To niemożliwe.
Ale jeśli było, co by bolało spróbowanie?
Claire skupiła się na pustej ścianie – na farbie, na szarym kolorze, na każdej wadzie i
niedoskonałości.
Dalej. Dalej…
Poczuła migotanie mocy, prawie poczucie zaskoczenia, a potem portal odpowiedział.
A kiedy stopniowo otwierał się zamglony, uśmiechnęła się, trochę, nawet mimo że nikt nie
mógł tego naprawdę zobaczyć.
Rozejrzała się. Eve wpatrywała się gdzieś z dala, a Michael nadal był w innym pokoju. Shane
siedział opadły na kanapie, wpatrując się w cichą telewizję. Nikt nie patrzył na portal, co było zbyt
złe, bo przynajmniej wiedzieliby, że coś było dziwne.
To może nie zadziałać, powiedziała sobie. Możesz z tego nie wyjść.
Ale naprawdę… miałoby to znaczenie? Już jej nie było, o ile ci których kochała byli
zainteresowani.
Jeśli fizyka portali była wcześniej skomplikowana, przez lata rozpracowywałaby jak
potencjalna energia martwej duszy mogła możliwie podróżować przez tunele czasoprzestrzenne.
Cóż, jeśli nie coś innego, to utrzyma mnie zajętą obliczeniami n tak długo, jak żyję.
A potem Claire, dusz martwej dziewczyny, przeszła przez portal i zniknęła w ciemności.
Otworzyła oczy i była w laboratorium Myrnina. Było opustoszałe i było rozwalone… Ktoś
rozsypał ksiązki wszędzie, rozerwał niektóre, a cały laboratoryjny stół był rzucony cała drogę przez
pokój, rozbijając marmurowy blat na kawałki.
Zatem, tak dosyć normalnie.
- Frank! – powiedziała. – Czuła się tutaj cieńsza, prawie wyblakła i zdała sobie sprawę, że
była nadal połączona z domem, przez portal. Jeśli portal zaniknie…
…Zniknie razem z nim.
- Frank Collins! Słyszysz mnie?
Poczuła nagłe brzęczenie mocy, a obraz Franka uformował się przed nią, jednym pikselem w
skali szarości na raz. Zamrugał. – Ktokolwiek tutaj?
Oh. Nie mógł jej zobaczyć. Świetnie. – Frank, słyszysz mnie? – Wrzasnęła to, tak głośno jak
potrafiła, a obraz Franka zamrugał, jakby ingerencja rozerwała go na chwilę.
- Jezu, Claire, ścisz to, - powiedział. – Gdzie jesteś?
- Tutaj! – Była taka szczęśliwa komunikując się, czuła jakby całując go – tylko że to by nie
zadziałało, na tak wiele poziomach. – Jestem tutaj, przed tobą. Jestem w pewnym rodzaju…
- Martwa? – zapytał. – Słyszałem paplaninę. Przypuszczam, że mówienie że przykro mi
wydaje się trochę zbędne, odkąd rzeczywiście ze mną rozmawiasz.
- Potrzebuję twojej pomocy.
- Niczego nie mogę dla ciebie zrobić, dziewczynko. Martwa to martwa, mimo że muszę
przyznać, dość duże osiągnięcie odkąd jesteś słyszalna.
- Nie dla mnie, - powiedziała Claire. – Jutro wieczorem jest zebranie na Placu Założycielki.
Dlaczego?
- Nie mogę powiedzieć, - powiedział Frank Collins. Jego obraz znowu zamrugał. – Odsuń się;
psujesz moją projekcję.
Odpłynęła do tyłu, tylko trochę. – Nie możesz powiedzieć czy nie powiesz?
- Co ci właśnie powiedziałem?
- Więc powiedziano ci, żebyś o tym nie mówił. – Nie odpowiedział., co wydawało się
wystarczającą odpowiedzią. – Frank… Amelie kiedyś powiedziała mi, że jeśli kiedykolwiek
zdecyduje, że eksperyment Morganville się skończy, zniszczy to wszystko. Czy o tym mówimy? –
Więcej ciszy. Czuła się cieńsza i bardziej wyblakła, jakby kawałki niej powoli odpływały w
ciemność. – Frank! Czy ona zniszczy miasto?
- Uwalnia ludzi, a wampiry opuszczają miasto, - powiedział. – Dobra strona: Myrnin mnie
wyłączy, a ja mogę w końcu zająć się umieraniem we właściwy sposób. Zła strona – cóż, zawsze
jest zła strona.
Mówienie do Franka było jak dyskusja w kręgach. – Gdzie jest Myrnin?
Wzruszył ramionami. – Zabrał stąd dupę żeby zobaczyć ciebie. Nie wrócił.
- Nie udawaj, że nie wiesz. Wiem, że masz wszędzie nadzór.
Frank uniósł brwi i uśmiechnął się krzywo. – W porządku. Jest na Placu Założycielki, z
Szychą. Nie mam oczy wewnątrz jej biur, ale poprowadzili go prosto tam i nie wyszedł.
To… nie było dobre. Myrnin był jedyną prawdziwą nadzieją, jaką miała. – Frank kiedy go
zobaczysz, potrzebuję żebyś powiedział mu, że nadal tutaj jestem. Trzymając się. Że się nie mylił.
Rozumiesz? Powiedział, że mógłby być w stanie mi pomóc. Powiedz mu że naprawdę, naprawdę
go teraz potrzebuję. – Przełknęła. – Możesz zadzwonić do Shane’a? Powiedzieć mu… powiedzieć
mu, że nadal jestem w domu?
Potrząsnął głową. – Nie mogę, kochanie. Zrobiłbym to, gdybym mógł, ale komandor systemu
jest teraz rozwalony. Wyciągnęli bezpieczniki ze źródła, odcięli połączenia. Nie mogę aktywować
głośnika w jego telefonie, póki tutaj nie przyjdzie. Też jestem ograniczony.
Stawała się rozciągnięta zbyt cienko; mogła poczuć ciągnięcie Domu Glassów stające się
bardziej wątpliwe. Jeśli się przerwie, zniknie jak podmuch dymu na wietrze.
- Frank! Proszę, musisz mi pomóc!
Powoli potrząsnął głową. – Nie przemyślałaś tego, - powiedział. – Przypuszczam, że to
zrozumiałe, wszystkie rzeczy rozważone; to był dla ciebie wielki dzień. Przypuszczam, że Myrnin
dostanie wiadomość, że nadal tutaj jesteś. Przypuszczam, że przyjdzie i wymyśli jakiś rodzaj
szalonej magii i zrobi kontakt z tobą. Nadal jesteś uwięziona. Jedynym sposobem, w jaki Michael
uwolnił się z miejsca było przemienienie w wampira. – Jego rezerwujący się obraz wpatrywał się
przez powietrze, nie do końca skupiony na niej. – Jesteś gotowa by być wampirem, Claire?
Odmieńcem w pełnym rozmiarze pijącym krew? Bo mogę ci powiedzieć, to była najgorsza
cholerna rzecz, jaka kiedykolwiek mi się przytrafiła, w życiu złych rzeczy. I nie chcę tego dla
ciebie. Albo dla mojego syna. Lepiej jeśli cię teraz straci. Lepiej jeśli nie dostanie fałszywej nadziei.
- Ale.. – Naprawdę, naprawdę nie mogła zostać. Claire zaczęła dryfować z powrotem do
portalu, już zmartwiona, że przewód łączący ją z Domem Glassów był taki cienki. Albo że Frank
właśnie mógł zdecydować żeby odciąć go przez zatrzaśnięcie drzwi przez siebie. – To nie musi być
w ten sposób…
- Wierzę, że nie. Pomyśl o tym, - powiedział, kiedy wpadała wstecz w ciemność. – Zrób
właściwą rzecz.
- Ale – proszę powiedz Myrninowi; powiedz komuś!
Znowu potrząsnął głową. – Lepiej jest w ten sposób, Claire. Zaufaj mi. Po prostu… odpuść.
Claire wyleciała z portalu i do monochromatycznego salonu Domu Glassów, a energia
pognała z powrotem do niej. Poczuła przytłaczającą ulgę i podążający za nią strach, bo nie zdawała
sobie sprawy, jak słabą pozwoliła sobie się stać, przez patrzące szkło.
Czy Frank zamierzał jej pomóc czy nie… to nie były niczyje domysły. Prawdopodobnie nawet
siebie nie znał.
Ale kiedy ostatnie nadzieje odeszły, w najlepszym wypadku to było niepewne.
###
Spóźniłam się. Eve zrobiła kanapki, które trójka mieszkających współlokatorów zjadła z ciszy
– albo raczej, Michael i Eve zjedli je. Shane tylko dłubał w swojej, a potem odszedł od stołu bez
słowa. Michael i Eve patrzyli jak odchodzi, w ciszy pytając siebie nawzajem co zrobić, a potem
Michael powiedział, - Lepiej pozwólmy mu iść.
Claire nie była taka pewna, że to była właściwa rzecz.
Popłynęła do góry – z łatwością, odkąd wszystkim co musiała zrobić było skoncentrowanie
się na pójściu w górę i nagle przechodziła pomiędzy piętrami i widziała całe stare drewno i
okablowanie i odchody szczurów i pająki ukryte w ścianach i uh, to nie była najlepsza podróż
kiedykolwiek. Ulżyło jej, że płynęła w ciszy korytarzem do góry. Potrzebujemy tępiciela,
pomyślała, ale szczerze, to naprawdę nie był największy problem, jaki którekolwiek z nich miało w
tym momencie.
Drzwi Shane’a były otwarte, a go nie było w środku. Wejrzała do środka sprawdzając drugą
stronę łóżka i nawet wpływając do ubikacji, ale jeśli nie ukrywał się pod leżącym stosem prania, nie
przyszedł tutaj dla swojej samotności.
Łazienka była pusta. Nie przejmowała się pokojem Eve, ani Michaela; wiedziała, gdzie był,
po tym jak pomyślała przez chwilę.
Przepłynęła przez zamknięte drzwi jej własnej łazienki ten na końcu korytarza i przyłapała się
na staniu w ciszy zmierzchu. Na zewnątrz słońce zachodziło; ta część domu już stawiała czoło
nocy, a niebo za oknem było głębokim, ciemnym błękitem.
Shane siedział na podłodze ze swoimi plecami o drzwi sypialni, w ciemności. Jego kolana
były podciągnięte do jego klatki piersiowej, a jego głowa była w tyle, opierająca się o twarde
drewno. W jakiś sposób, oczekiwała że będzie płakał, ale nie płakał, nawet nie cicho; po prostu
siedział z oczami otwartymi i suchymi, wpatrującymi się w przestrzeń. Zdała sobie sprawę, że nie
zaścieliła łóżka; było nadal bałaganem, z warstwami i kocami zwiniętymi od ostatniego razu, kiedy
odbiła się od nich. Głupie być zawstydzonym teraz odnośnie tego, albo odnośnie prania leżącego w
kącie, albo odnośnie koszuli nocnej, którą zostawiła rzuconą na podłogę, kiedy się ubierała.
- Shane? – powiedziała. Nie próbowała tego wykrzyczeć, wiedziała że to nie zaprowadzi jej
nigdzie z wyjątkiem znowu do złych książek Hirama Glassa. – Tak bardzo przepraszam.
Chciałabym móc zrobić coś żeby pozwolić ci wiedzieć, że nadal jestem tutaj. Nie chciałam
zostawić cię w ten sposób; to było głupie i…
Zamarła, bo jego głowa obróciła się, a on wpatrywał się prosto w nią. Radość przeleciała
przez nią, ale potem stała się szara i wyblakła, kiedy zdała sonie sprawę, że nie patrzył na nią, ale
przez nią.
Na koszulę nocną leżącą na podłodze.
Wstał i chwycił ją. Z jakiegoś dziwacznego powodu oczekiwała że ją zwinie, może odłoży na
łóżko, ale zamiast tego wrócił do drzwi, opadł w dokładnie tym samym miejscu i trzymał jej
koszulę nocną w obu dłoniach.
Podniósł ją do twarzy i zaczerpnął głęboki, drżący wdech. – Pomóż mi. Proszę. Już nie mogę
tego zrobić. Nie mogę. Boże, Claire, proszę. – Nigdy wcześniej nie słyszała Shane’a takiego.
Brzmiał… na rozbitego. Gorzej niż kiedy jego ojciec umarł, gorzej niż kiedy odkrył, jaki użytego
Myrnin zrobił z Franka w laboratorium.
To w ogóle nie brzmiało jak Shane.
Osadziła się obok niego, chcąc móc go dotknąć, przytrzymać go, sprawić żeby było w
porządku.
W końcu Shane westchnął, jakby podjął jakąś decyzję i wyjął coś z kieszeni swojej kurtki. Nie
widziała co to było, nie na początku; to był tylko kanciasty kształt w ciemności.
A potem, kiedy podniósł to aby spojrzeć na to, kształt obrócił się w pistolet. W
półautomatyczny pistolet.
- Shane, gdzie dostałeś broń? – wypaplała i zdała sobie sprawę, że to tak bardzo nie było
pytanie; jego ojciec miałby je i prawdopodobnie dostarczył mu arsenał w złych, starych czasach.
Zawsze miał zaskakującą ilość broni, ale nigdy wcześniej nie widziała pistoletu.
Problemem nie było, gdzie dostał pistolet.
Problemem było, że Shane siedział w ciemności, z pistoletem i trzymał jej koszulę nocną przy
piersi.
- Nie! – Wystrzeliła pionowo tak bardzo, jak nierealny duch mógł i stanęła z nim prosto
twarzą w twarz. – Nie, ty słuchaj mnie, Shane’ie Collinsie, nie możesz tego zrobić. Nie możesz.
Słyszysz mnie? To nie jesteś ty. Jesteś wojownikiem!
Wpatrywał się w pistolet, obracając ją żeby złapać ciemne światło jakby to był jakiś piękny
klejnot. Nie było szczególnego wyrazu na jego twarzy, ale mogła wyczuć cierpienie wewnątrz
niego. To było prawdziwe. Tak prawdziwe jakie było. Nie próbował zdobyć uwagi ani sympatii; to
nie był jakiś płacz o pomoc.
To była rozpacz.
- Jestem zmęczony, - wymamrotał. – Jestem zmęczony walczeniem. I chcę zobaczyć ciebie
ponownie.
To brzmiało jakby odpowiadał jej. Wiedziała, że nie odpowiadał, ale nie mogła powstrzymać
siebie przed próbowaniem. Jej cała nierealna forma wibrowała z przerażenia i paniki. – wiem;
wiem, że jesteś. Walczyłeś za nas wszystkich, tak długo i ciągle nas tracisz; wiem. Ale nie możesz
tego zrobić. Nadal tutaj jestem, Shane. Nadal jestem tutaj dla ciebie i zawsze tutaj będę – proszę…
- Nie jesteś, - powiedział. Tym razem, absolutnie nie było wątpliwości, że odpowiadał jej,
mimo że nie wiedział, że był – to było jakby mówił do siebie.
Myślał, że wyobrażał ją sobie.
- Nie jesteś tutaj i nigdy tutaj znowu nie będziesz, - mówił to tym bezbarwnym, pustym
głosem. Sprawdził magazynek pistoletu, ściągnął zamek z ostrym, metalicznym kliknięciem, a
potem usiadł cicho z nim trzymanym w swojej ręce. – Jesteś tylko w mojej głowie.
- Nie jestem. – Uklękła twarzą w twarz z nim i skupiła się na sprawieniu żeby poczuł jej
obecność. Uwierzył jej. – Jestem tutaj, Shane. Jestem uwięziona w domu. Proszę powiedz mi, że
mnie słyszysz.
- To kłamstwo. Tylko dlatego że Myrnin to powiedział, nie sprawia tego prawdziwym.
- Nie, to jest prawdziwe i tak długo jak jest jakaś szansa, że jestem tutaj, że mogę wrócić, nie
możesz tego zrobić, rozumiesz? Nie możesz.
- Claire. – Bardzo słaba krzywa uśmiechu dotknęła jego usta, a jego oczy zaświeciły – nie ze
szczęścia, zdała sobie sprawę, ale łzami. – Jesteś w mojej głowie, naprawdę jesteś. I moim sercu. I
przepraszam.
Podniósł pistolet.
- Nie! – Krzyknęła to i poleciała na niego, w niego. – Nie, Shane, nie!
Poczuła przypływ palącej siły falującej przez nią, poczuła ten sam trzask błyskawicy
kończącego się świata, które zakończyło jej życie i nagle…
Nagle siedziała na kolanach Shane’a, trzymając się jego ręki obiema dłońmi, osuwając
pistolet do góry z dala od jego głowy.
Zachód słońca. To był zachód słońca, a ona po prostu… na chwilę… stała się znowu
prawdziwa.
Shane wrzasnął, a jego dłoń otwarła się. Upuścił pistolet, który odbił się o dywan i przez
zamrożoną sekundę po prostu wpatrywał się w nią.
Puściła jego rękę, a on powoli opuścił ją, nadal wpatrując się.
A potem jego ramiona otoczyły ją.
Albo spróbowały.
Przeszły prosto przez nią.
Znowu znikała.
- Nie… - Sięgnął po nią. – Claire! Claire!
- Nadal tutaj jestem, - krzyknęła to. To wydobyło się jako cienki szept, ale wiedziała, że to
usłyszał; zobaczyła błysk życia i nadziei w jego oczach. – Nie poddawaj się!
Znowu sięgnął, a ona też sięgnęła. Ich palce pogłaskały się. Jej wyglądały jak słaby zarys w
dumie. – Boże, - odetchnął. – Jesteś tutaj. Szalony idiota miał rację; jesteś tutaj. Claire, jeśli mnie
słyszysz, sprowadzę cię z powrotem. Sprowadzimy cię z powrotem. Przysięgam.
Podniósł się na nogi i zdał sobie sprawę, że nadal trzymał jej koszulę nocną. Pocałował
tkaninę i położył ją na łóżko, położył swoją dłoń tam w dziurze, gdzie spała, a potem podniósł
pistolet stamtąd, gdzie upadł na podłogę.
Pociągnął magazynek, ściągnął zamek i złapał kulę, kiedy się wysunęła. Potem otworzył
górną szufladę jej biurka, przesunął jakieś rzeczy i odłożył wszystkie trzy – pistolet, magazynek i
kulę – do środka.
Zatrzasnął szufladę i powiedział, - Widziałaś to wszystko, prawda? Przepraszam.
Przepraszam. Ja po prostu – Claire, jeśli mnie słyszysz, możesz coś zrobić? Zrobić hałas?
Skoncentrowała się. Może to był fakt, że słońce zaszło, co zmieniło rzeczy, ale przez
pracowanie bardzo ciężko, dała radę przesunąć małego chińskiego kotka, który leżał na jej stoliku
nocnym i śmieszną, żółtą rzecz z fałszywym, futrzanym ogonem, którą Eve kupiła jej na
wyprzedaży garażowej. Ona przechyliła się i poturlała.
Shane obrócił się w tamtym kierunku, a jego dziki uśmiech błysnął jak nóż. – Cholera –
powiedział. – Naprawdę tutaj jesteś. Nie zmyśliłem sobie tego po prostu.
Popłynęła bliżej niego, wystarczająco blisko, że jeśli byłaby ciałem i krwią, przytulaliby się.
A ona zadrżała. Uśmiech nie zawahał się. – Oh Boże, Claire, chciałbym móc cię uściskać.
Boże. Spójrz, ja tylko – to było zbyt wiele, z moim ojcem i moją mamą i moją siostrą. Czułem… ja
po prostu nie mogłem…
- Wiem, - powiedziała. Chciała bardziej niż czegokolwiek żeby być teraz stałą, żeby trzymać
go i całować go i dać mu nadzieję, której tak rozpaczliwie potrzebował. – Słyszysz mnie?
- Ja – tak myślę. To jak wyobrażanie sobie ciebie. Nie słowa, dokładnie, ale słyszę cię. –
Zaśmiał się drżącym głosem. – Michael miał swój upadek, ale przypuszczam, że ćwiczył, prawda?
Uczysz się zawodu.
- Nie możesz żyć dla mnie, - powiedziała i miała to na myśli. – To ważne, Shane. Nie możesz
żyć tylko dla mnie i nie możesz umrzeć, bo mnie straciłeś. Potrzebuję żebyś był silniejszy niż to.
Rozumiesz?
Przez chwilę był cicho, a ona nie była pewna czy w ogóle się przedostała. Był dziwny wyraz
w jego oczach, a jego uśmiech rozpłynął się we wspomnienie.
- Wiem, - powiedział w końcu. – Przepraszam. Zmęczyłem się byciem silnym, Claire. Nie
chcę być sam.
- Nie jesteś sam. Michael i Eve też tu są.
Skinął głową i wziął głęboki wdech. – I ty jesteś tutaj, - powiedział. – W jakiś sposób. Jesteś
tutaj.
- Nie zostawiam cię.
- Więc to wystarczy. Sprowadzimy cię z powrotem. – Milczał przez chwilę, potem powiedział,
- Ty – nie powiesz im, co próbowałem zrobić, prawda?
- Nie póki nie spróbujesz znowu.
- Nie spróbuję, - powiedział. Spojrzał w dół, po prostu jakby mógł rzeczywiście zobaczyć ją
przysuniętą blisko. – Jest tam z tobą w porządku, prawda?
- Tak.
Jego ramiona powoli podniosły się dookoła miejsca, gdzie byłoby jej ciało, trzymając ją.
Trzymając powietrze.
- Więc nie odpuszczę, - powiedział.
I mimo wszystkiego, co zdarzyło się w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, to
wydawało się… spokojne.
Przekonywanie Michaela i Eve o jej kontynuowanym istnieniu było trudniejsze niż Claire
oczekiwała.
- Oh, daj spokój, stary, byłeś duchem kiedy się tutaj wprowadziłem! – powiedział Shane. Stali
na dole w zakurzonym saloniku z Claire unoszącą się niewidzialnie w kącie (który, tak poza tym,
wymagał odkurzenia). – Całkowicie znikającym w czasie dnia. A ty nie wierzysz, że właśnie ją
widziałem?
- Shane… - Eve zrobiła krok do przodu z rozpostartymi rękoma wyglądając na zakłopotaną
ale zdeterminowaną. – Kochanie, naprawdę musisz zrozumie, że jesteś pod ogromnym stresem…
- Oh, nie nazwałaś mnie właśnie kochanie. Eve, to ja. Nazywałaś mnie wieloma rzeczami, ale
kochanie? Odwołaj to. – Znowu odwrócił się w kierunku Michaela, który miał skrzyżowane swoje
ramiona, głowę w dole. – Naprawdę, nie możesz mi po prostu uwierzyć? Bo to prawda. Słyszę ją!
- Ja jej nie słyszę. A jest po zachodzie słońca. Jeśli została ocalona przez dom, dlaczego jej tu
nie ma?
Shane wziął głęboki, uspokajający wdech. – Ona jest, - powiedział. – Claire, pomóż mi, tutaj.
Powiedz coś. Zrób coś.
- Oni mnie nie słyszą, - powiedziała. Próbowała wszystkiego, ale jakakolwiek siła otwierała
się dla niej o zachodzie słońca, była tymczasowa; nie mogła sprawić żeby zrozumieli, a nawet z
całą jej koncentracją, nie mogła już fizycznie dotknąć obiektów, tym bardziej coś przewrócić. –
Przypuszczam, że nie mam wystarczająco siły. Ale ty mnie słyszysz, a to jest ważne. Wierz dalej,
Shane. Proszę.
Michael mówił nad nią. – Spójrz, stary, chcę ci wierzyć. Chcę. Byłbym szczęśliwy gdyby
cokolwiek pozostało z niej, nawet duch… ale jej tu nie ma. To mój dom. Wiedziałbym to.
- Bzdury! – krzyczała Claire, a Shane roześmiał się.
- Właśnie powiedziała bzdury, - powiedział, kiedy Eve i Michael oboje obdarowali go
zmartwionymi spojrzeniami. – Szczerze. Powiedziała.
- Jestem… naprawdę przestraszona tobą, skarbie, - powiedziała powoli Eve. – Naprawdę, nie
możesz jej usłyszeć. Nie możesz.
- Bo ona jest martwa? Nie nazywaj mnie skarbie, albo kochanie, albo cukiereczek, albo
pokrytymi-czekoladą pączkami z ptasim mleczkiem, albo czymkolwiek, co jest zakodowanym
słowem dnia na szalony, bo nie zmyślam tego! – Shane tym razem krzyczał. – Powstrzymała
mnie… - Przerwał, poprawiając kurs i powiedział, - Przewróciła tą cholerną, żółtą kocią rzecz w
swoim pokoju. Poprosiłem ją żeby to zrobiła, a ona zrobiła.
- Może powinieneś odpocząć, - powiedział Michael.
- Może ty powinieneś przestać traktować mnie jakbym uszkodzony mózg! Spójrz, raz, po
prostu zaufaj mi. Wiesz jak bardzo to sprawia, że chciałbym wymiotować żeby powiedzieć, że
Myrnin miał rację. Dom ją ocalił – to tylko chodzi o to, że ona nie jest tak silna jak ty byłeś, albo
połączenia nie są tutaj, albo coś. Wiem, że ona tutaj jest.
Michael wpatrywał się w niego, zmarszczone brwi formowały się na jego czole, a kiedy Eve
zaczęła mówić coś, wyciągnął i uciszył ją dłonią na jej ramieniu. – Zaczekaj, - powiedział. – O
której to było?
- Mogę ją teraz usłyszeć, stary.
- Kiedy ją zobaczyłeś. Kiedy przewróciła kota.
Shane pomyślał o tym przez chwilę, potem powiedział, - Zachód słońca. Około niego. Już
było ciemno w jej pokoju.
- Zachód słońca, - powtórzył Michael. – Jesteś pewien.
Shane wzruszył ramionami. – Nie patrzyłem dokładnie na zegarek, ale tak, tak myślę.
- Co? – zapytała Eve. Zawisła na jednym z wyblakłych krzeseł w saloniku i wpatrywała się w
gorę w niego z mieszanką strachu i nadziei. – Co to jest?
- Zachód słońca był czasem, kiedy ukazywałem się w fizycznej formie, - powiedział Michael.
– Może… jeśli on ma rację… to wtedy Claire może sprawić żeby było o niej wiadomo. Trochę.
Shane, jesteś pewien…
- Jeśli znowu zapytasz mnie czy to sobie wyobrażam, walnę cię, Chodzący Umarlaku.
Michael uniósł brwi i rzucił okiem na Eve. – On nie brzmi na szalonego.
- Bardziej, - wyjaśniła. – bardziej szalonego. Brzmi jakby wrócił do normy, co jest podstawą
szaleństwa.
- Mówi dziewczyna ubrana w oficjalne, Gotyckie ubranie żałobne, - powiedział Shane. –
Poważnie, kto kupuje czarny, koronkowy welon? Trzymasz to na specjalne okazje, jak ślub albo
urodziny dzieci?
Claire poczuła bulgoczący śmiech. To… to było to, czego chciała. Życie. Normalne życie,
nawet jeśli nie była połączona w sposób, w jaki wcześniej była.
To jest następne. Przywrócę to. Muszę to przywrócić.
Eve odgarnęła przejrzystą siateczkę przykrywającą, która była na jej twarzy. – Przepraszam,
ale moja najlepsza przyjaciółka umarła, tutaj w naszym domu! A ty drwisz ze mnie?
- Ona nie odeszła, Eve. A to jest jedno postrzelone orzeczenie modowe, nawet na ciebie.
Claire zdała sobie sprawę, że Michael nie zjeżdżał na boczny tor. Nadal obserwował Shane’a,
a nawet jeśli wierzył, nadal był ostrożny. – Powiedziałeś, że powstrzymała cię. Od zrobienia czego?
Język ciała Shane’a zmienił się. Jego ramiona stały się kanciaste i zgarbił się trochę wprzód,
jakby chronił się przed atakiem. – Niczego.
Michael wiedział; Claire mogła to zobaczyć. Znał Shane’a długi czas; widział go
uderzającego o dno, nawet zanim Claire spotkała chłopaka. Był tam, kiedy Shane był wyciągnięty
ze swojego palącego się domu, krzycząc za swoją siostrą.
Jeśli ktokolwiek mógł przypuszczać, co Shane miał zrobić, to był Michael, a z jego wyrazu
twarzy, Shane też to wiedział.
- Nie zrobisz niczego ponownie, prawda? – zapytał Michael. – Bo jeśli tak, przyjdź
porozmawiać ze mną. Proszę.
Shane skinął głową, jednym krótkim szarpnięciem.
- Co? – zapytała Eve, zmieszana.
Shane zmienił temat, szybko. – Claire? Spójrz, możesz spróbować ponownie? Zobaczyć czy
możesz zrobić trochę hałasu. Cokolwiek.
To była prawie północ, a Claire miała serdecznie dość próbowania, ale skoncentrowała się,
znowu i pchnęła zakurzony wazon leżący na nawet jeszcze bardziej zakurzonym stole w pobliżu.
Zadrżał, tylko trochę.
Ale wystarczająco żeby wydać delikatny, skrobiący dźwięk.
Eve zawyła i zeskoczyła ze swojego krzesła, wpatrując się w wazon; była najbliżej niego. –
Słyszeliście to? – zapytała. Podniosła wazon i odłożyła go. – Poruszył się. Słyszałam to!
- Eve, spokój, - powiedział Michael. – Jeśli go przesunęła, to nie było wiele. To oznacza, że
jest naprawdę słaba, jeśli to jest najlepszym co może zrobić nawet w nocy.
- I? – zapytał Shane. Zrobił krok wprzód. – Co?
Michael potrząsnął głową. Podniósł wazon, przebiegł swoimi palcami po zakurzonej
przestrzeni i odłożył go z powrotem na dół. – Claire, jeśli mnie słyszysz, zrób to ponownie.
Spróbuj.
Skoncentrowała się tak bardzo, że to wydawało się jakby mogła roztrzaskać go w drobniutkie,
białe kropki, jak umierająca gwiazda, a wazon zadrżał i zakołysał się. To nie było wiele, ale było
wystarczające.
Michael uspokoił go i uśmiechnął się. Prawdziwym, ciepłym uśmiechem ulgi. Zamknął swoje
oczy na kilka sekund, potem otworzył je i powiedział, - Dziękuję.
- Miałam rację, prawda? – Eve nagle wrzasnęła i podskoczyła jak cheerleaderka, machając
swoimi dłońmi w powietrzu. Czarny, koronkowy welon unosił się w powietrzu za nią jak chmura. –
Tak! Tak! Tak!
- Przepraszam, ty miałaś rację? Ja krzyczałem na wad przez pół godziny, kiedy wy
obdarowywaliście mnie smutnymi oczami i doradzaniem! – Shane krzyknął, ale teraz szeroko się
uśmiechał. Podbiegł do Michaela i uściskał go mocno, potem Eve, łapiąc ją w powietrzu, kiedy
wyskoczyła z radości. Obrócił nią dookoła. – Ona jest tutaj. Naprawdę jest tutaj!
Claire chciała upaść na kanapę, ale będąc nierealną, upadanie było w pewnym rodzaju
teoretyczne. Zadowoliła się wiszeniem blisko niej i poruszyła się szybko, kiedy Shane rzucił się
przygarbiony z ulgą jakby bez kości na ten koniec poduszek. Przykrył swoją twarz dłońmi na
chwilę. Kiedy znowu spojrzał w górę, jego oczy świeciły łzami. – Ona jest tutaj, - powiedział
ponownie, bardziej łagodnie. – Dziękuję, Boże.
- Claire? Zrób to ponownie, z wazonem, - powiedziała Eve. Uklękła i wpatrywała się w
skupieniu w niego. – Dalej, zrób to!
Sięgnęła ponownie głęboko, ale nic nie pozostało, naprawdę… a potem poczuła niewyraźną,
szepczącą, cienką strużkę mocy. Oczywiście. Dom miał moc, masę jej. Mogła nie być Glassem, ale
miała coś dla niego – uratował ją. A jeśli była ostrożna, może mogłaby zaczerpnąć tylko trochę…
Mogła teraz rzeczywiście zobaczyć moc biegnącą przez deski i belki, zwartą klatkę światła.
Tam, dokładnie w środku, była szczególnie jasna, pulsująca nić, jak… cóż, jak naczynie
krwionośne.
Dotknęła go i doznała szoku, małego, nie tego rodzaju który bolał, ale uczucie stabilności i
ciepła.
Potem jej palce zanurzyły się w przepływie mocy, a wazon zleciał ze stołu i walnął w ścianę i
roztrzaskał się na kawałki, a Eve zasapała i upadła do tyłu, wpatrując się. Wystrzeliła na nogi i
zrobiła zwycięski taniec. – Tak! Tak, to jest moja dziewczyna!
Claire poczuła falowanie mocy, a kiedy spojrzała do tyłu, Hiram Glass stał za nią. – Przestań,
- powiedział. – Zabierz swoje ręce od tego. Teraz.
Zrobiła to, a nagłe usunięcie tej fali energii pozostawiło ją czującą się nawet jeszcze słabiej i
mniej realnie niż wcześniej. Claire poczuła całą tą radość w niej topniejącą, nawet kiedy jej rodzina
Domu Glassów świętowała.
Hiram był wściekły.
- Ty głupia, głupia istoto, - zasyczał. – Nigdy nie dotykaj ponownie mojej siły napędowej.
Rozumiesz? Nie jesteś Glassem. Nie należysz tutaj, nie ważne co myśli dom. To głupia bestia.
Zwierzak. Nie ma inteligencji. Ja mówię, kto mieszka i umiera, nie dom i nie wybieram pomagania
tobie.
- Przepraszam, - powiedziała. Miała nadzieję, że Shane nie mógł jej teraz usłyszeć – albo
usłyszeć strachu w jej głosie. Było teraz coś okropnego w Hiramie, coś zimnego, czarnego i
potężnego. – Nie miałam na myśli…
Hiram obdarował ją złośliwym, oschłym uśmiechem. – Nie przetrwasz, - powiedział. – Już
zaczynasz to czuć. Jesteś jak powidok słońca – duchem, rozpalonym na chwilę, ale po kilku
mrugnięciach to znika. Dom mógł cię uratować tymczasowo, ale jesteś tylko wspomnieniem bez
mojej pomocy. A wspomnienia bledną, Claire. Bledną.
Nie, to nie mogła być prawda. Nie mogła. Spojrzała na Shane’a, śmiejącego się,
przybijającego kostki z Michaelem. Eve kręciła się z radości, łapiąc Michaela w swoje ramiona i
całując go.
To nie mogło być tymczasowe. Po prostu nie mogło.
Hiram obdarował ją kolejnym gorzkim, małym uśmiechem, kiedy powiedział to, wzruszył
ramionami i rozpuścił się w nicość.
Nie przejmował się nawet przekonaniem jej.
To, bardziej niż cokolwiek innego, sprawiło że była pewna, że nie kłamał.
Nikt nie spał. Claire nie mogła już poruszyć przedmiotów, nie ważne jak bardzo próbowała, a
wysiłek wyczerpywał ją – ale duchy, widocznie, nie potrzebowały nieświadomości jak ludzie.
Pozostała czujna, dryfując, obserwując jak jej przyjaciele wyrwali umiłowany zapas Shiner’u
(Shiner – ciemne piwo, które jest teraz rozprowadzane w 41 stanach w USA – przypuszczenie
tłumacza) i każdy miał piwo w ramach świętowania.
- To jest dziwne, - powiedział Shane, żłopiąc jedno, kiedy Michael wystrzeliwał kapsel
swojego własnego. – Mam na myśli, poważnie. Ona dzisiaj umarła. Powinniśmy być…
- Ona nie jest martwa, - powiedział Michael. – A my sprowadzimy ją z powrotem.
Przekonałeś mnie, stary. – Uniósł swoją dłoń w górę, a Shane przybił piątkę. – Ale potrzebujemy
Myrnina. On jest jedynym, który powiedział, że mógłby to zrobić.
- Mam numer jego komórki, - zgłosiła się Eve. – Claire mi go dała. Moglibyśmy zadzwonić?
- Telefony nie działają, - przypomniał jej Michael. Wyglądała na zdruzgotaną. – Będę musiał
iść go przyprowadzić.
- Co z portalem? Możesz przejść przez – Zaczekaj. – Eve obróciła się do Shane’a marszcząc
brwi. – Ty przeszedłeś przez niego, prawda? Jak to zrobiłeś?
Shane wzruszył ramionami. – Nie wiem dokładnie. Nie jestem pewien, czy mógłbym zrobić
to ponownie.
- Okej, Michael?
Potrząsnął głową. – Przypuszczam, że nie mam odpowiedniego sprzętu. Próbowałem. Nawet
jeśli go otworzę, jest po prostu pusty. Gratulacje, głąbie; możesz zrobić coś, czego ja nie mogę.
- Dodam to do listy, - powiedział górnolotnie Shane. – Więc, chcesz żebym go otworzył?
- To nie zrobi nic dobrego, - powiedziała Claire. Musiała skupić się bardziej niż wcześniej i
nie była pewna, czy Shane ją słyszał, więc powtórzyła to. Szarpnął się i spojrzał w puste powietrze,
nie zdalnie blisko tego, gdzie się unosiła. – Myrnina tam nie ma. Amelie ma go na Placu
Założycielki.
- Powiedz to ponownie, - powiedział Shane. – Coś odnośnie Myrnina?
Ułożyła się i spróbowała ponownie. To stawało się trudniejsze. Może to było tylko dlatego że
Hiram przestraszył ją tak bardzo, ale nie myślała tak. – Myrnin jest na Placu Założycielki, -
powiedziała ponownie, bardzo wyraźnie. Spojrzała na gorącą, palącą kratę mocy, która biegła przez
ściany Domu Glassów z prawdziwą tęsknotą, ale nie ośmieliła się spróbować dotknąć jej ponownie.
Hiram wiedziałby.
- Plac Założycielki. – Shane zatrzasnął oczy żeby słuchać, a teraz otworzył je i spojrzał na
Michaela. – Claire mówi, że jest na Placu Założycielki.
Michael przechylił butelkę i wybił jakąś połowę jej trzema długimi łykami, potem odłożył ją.
– Nie mogę obrać łatwej drogi, - powiedział. – Muszę iść osobiście, wziąć go i przyprowadzić z
powrotem.
- Ale – co jeśli nie przyjdzie? – powiedziała Eve z szerokimi oczami, kiedy z niepokojem
obracała swoje nie rozpoczęte piwo w dłoniach. – Michael, co jeśli jednak Amelie nie pozwoli ci
wrócić? Nie idź. Mam niegodziwe, złe przeczucie.
- Wrócę, - obiecał jej. – Jak mógłbym cię zostawić? – Pocałował ją, długo i słodko. To
zostawiło ją zdyszaną, z rozpryskami koloru wysoko na jej bladych policzkach.
- Może powinniśmy iść, - powiedział Shane. – Siła w gromadzie, stary.
Michael uśmiechnął się do Eve i potrząsnął głową. – Po tym jak spoliczkowała jak suka
Założycielkę? Niezbyt dobry pomysł. Wasza dwójka nie ma tylko bagażu wampirów – macie
pociągi z bagażami. Idę sam i wracam z Myrninem.
Wszedł do kuchni, gdzie zabrał swoje klucze, a potem rozejrzał się i powiedział, - Claire?
Jesteś tutaj?
Spróbowała zrobić rzecz z zimnymi miejscami, ale oczywiście, nie była teraz wystarczająco
silna żeby temu podołać. Nawet przechodzenie przez niego nie działało.
- Nie chciałem im mówić, ale… jeśli nie wrócę, Claire, musisz znaleźć sposób żeby zostać z
Shane’m. W jakiś sposób. Rozumiesz? I zaopiekuj się Eve. Musisz mi to obiecać.
Nie był teraz pewny siebie, nie jakby był przed wszystkimi. Wiedział, że to było
niebezpieczne, wychodzenie tam. Śmiertelnie niebezpieczne.
- Zrobię to, - powiedziała. Nadal nie mógł jej usłyszeć. Nawet mimo że to nie był dobry
pomysł, sięgnęła i dotknęła linii mocy domu, rozkoszując się energią. Usłyszała swój głos
rzeczywiście brzmiący i odbijający się echem tutaj w czarno-białym świecie, kiedy powiedziała, -
Zrobię wszystko co mogę, Michael. Kocham cię. Uważaj.
Słyszał ją. Zobaczyła ulgę opływającą go, a on się uśmiechnął, a potem go nie było.
Claire puściła pulsującą kratownicę mocy i natychmiast poczuła się wyczerpana. Cienka.
Wyblakła.
Zobaczyła błysk koloru – koloru, w tym czarno-białym świecie – i zrobiła piruet w powietrzu
żeby stawić mu czoła.
Opierając się o zamknięte drzwi kuchni, odcinające ją od Shane’a i Eve, był Hiram. Kolor
dobiegał z czerwonej, brokatowej kamizelki, którą miał na sobie i złotego błysku łańcucha zegarka.
Wyglądał prawie realnie, prawie bardziej realnie niż jej żyjący przyjaciele w ich czarno-białym
świecie.
- Ostrzegałem cię, - powiedział. – Ostrzegałem cię żebyś nie dotykała tego ponownie.
- Michael musiał mnie usłyszeć.
- Ucieka na posyłki głupców, a jeśli umrze tam, nie mogę go znowu uratować, - powiedział
Hiram. – To twoja wina, dziewczyno. Jest naciągnięty na ratowanie czegoś, co nie jest już nawet
prawdziwe.
- Jestem prawdziwa! – przerwała. – Bardziej prawdziwa niż ty.
Spojrzał w dół na siebie, w całym tym chwalebnym Technicolorze, a Claire poczuła się głupio
mówiąc to. Oczywiście że był bardziej prawdziwy, albo przynajmniej miał więcej siły. –
Powiedziałem to wcześniej: dom lubi ciebie. Nie oznacza to, że ja muszę cię lubić. To tylko
instynkt. Ja jestem mózgiem, Claire. A ja zdecydowałem, że jesteś niebezpieczna. Ciągle błądzisz,
dotykając rzeczy, których nie wolno ci chwytać. Jesteś brzdącem w pokoju pełnym szkła.
- Nie masz na myśli, że jestem niebezpieczna dla ciebie? – zapytała.
Hiram uśmiechnął się, ale to był okropnie zimny rozdaj rzeczy. – Powinienem cię rozerwać i
wyrzucić, kiedy raz przeszłaś.
Claire instynktownie cofnęła się. Było w nim coś prawdziwego, nawet mimo że był duchem,
tak jak ona. Hiram miał moc. Większą niż ona przypuszczała. Co on powiedział? Coś o swoich
kościach w fundamentach i jego krwi w zaprawie murarskiej… uh. Ale przypuszczała, że to
zrobiłoby go bardzo silnym. I bardzo terytorialnym. Był częścią domu, ale dom nadal był czymś
innym, ze swoją własną wolą. Dom ocalił ją, a Hiram nie zgadzał się.
Niebezpieczne.
Dryfował w jej kierunku, nawet mimo że nie wydawał się poruszać. Claire zawahała się na
chwilę, a kiedy to zrobiła, pośpieszył na nią. Miała całkowitą pewność, że jeśli ją dotknie, chwyci ją
tymi silnymi, chwytającymi dłońmi, rozerwie ją na kawałki.
Claire wrzasnęła i rzuciła się prosto przez podłogę. To było wszystko o czym mogła
pomyśleć… i nagle leciała przez drewno, brudne rury, całkowicie zaskoczonego szczura, szaloną
liczbę karaluchów i w ciemnej, strasznej piwnicy, która z zapalonymi światłami była super-
okropnie straszna.
To było także niebezpieczne. Słyszała łagodny, bezcielesny śmiech Hirama. – Jestem w
fundamentach, dziewczyno. Myślisz, że możesz walczyć ze mną lepiej tutaj na dole?
Claire nie była rzeczywiście pewna, czy mogła w ogóle z nim walczyć, ale miał całkowicie
rację: to było ostatnie miejsce, w którym chciała spróbować. Zamiast tego, wystrzeliła do góry,
szybko, przelatując przez podłogę, przez salonik, znowu do góry na drugie piętro i…
… Do sekretnego pokoju, który był bezpośrednio nad głową, ale na poziomie strychu. To było
schronienie Amelie, odkąd dom został oryginalnie zbudowany (Hiram, przypuszczała, był dookoła
nawet wtedy). To zawsze było specjalne schronienie Claire, kiedy rzeczy stawały się intensywne, a
teraz zawahała się tam, drżąc, czekając na Hirama do przyjścia krzyczącego przez ściany za nią.
Ale nie przyszedł. Słuchała, rozszerzyła swoje nowe i bardzo dziwne zmysły (ta rzecz bycia-
martwym dalej działała), a ona wyczuła… nic. To było jakby pokój istniał w zupełnie innym domu.
To nawet wydawało się inne… i zdała sobie sprawę z nagłym szokiem, że zdecydowanie wyglądało
inaczej, bo światła były włączone, a ona mogła zobaczyć zakurzony, czerwony aksamit kanapy i
brązowe drewno i kolorowe szkło jak biżuteria lamp Tiffany’ego.
Kolor.
Kiedy zamknęła oczy mogła rzeczywiście wyczuć Hirama, ale był na zewnątrz pokoju.
Uderzył podłogę i odbił się, a teraz krążył dookoła jak rekin, szukając drogi do środka.
W jakiś sposób, wpływ Amelie zrobił to schronienie nie tylko fizycznym poziomem, ale na
tym poziomie też.
Była bezpieczna, tak długo jak tu zostanie.
Nie tylko to, ale mogła rzeczywiście się zobaczyć, jak bardzo słaby przejrzysty obraz, a kiedy
spróbowała usiąść na kanapie, rzeczywiście poczuła grawitację.
To było tak bliskie realności jak było codziennie, tak wydawało się, a ona skuliła się na
aksamicie, który mogła rzeczywiście poczuć i zamknęła oczy.
Michael będzie z powrotem, powiedziała sobie. Wkrótce. A Myrnin będzie z nim.
Wyjdzie z tego.
Musiała z tego wyjść.
Claire nie spała, dokładnie, ale spokój i delikatny spokój pokoju sprawił że ona… dryfowała.
Jednak kiedy usłyszała trzask zamka drzwi, wystrzeliła pionowo na kanapie ze strachu.
Hiram miał drogę do środka.
Tylko… nie miał. To w ogóle nie był Hiram. Usłyszała kroki na schodach, a potem Shane stał
tam w pokoju, mówiąc. – Claire? – Brzmiał niespokojnie. – Claire, jesteś tutaj?
- Tak, - powiedziała.
Jego głowa zerwała się dookoła, a jego oczy rozszerzyły się. Słyszał mnie. Nie, on mnie widzi!
- Claire, - powiedział Shane, a ulga w jego głosie była ogromna. Zawahał się na chwilę, potem
wskazał na nią. – Nie ruszaj się. – Ciężko zszedł po schodach i wrzasnął, - Znalazłem ją! Jest tutaj!
- Okej! – wrzasnęła Eve. – Em, chcesz żebym przyszła na górę, albo…?
- Nie, - powiedział. – Nie teraz.
- Więc biorę prysznic.
Eve, Claire pomyślała z uśmiechem, zawsze brała prysznic, kiedy była zdenerwowała i
zmartwiona. Prawdopodobnie była bardzo zmartwiona odnośnie Michaela.
Shane zamknął drzwi na korytarz i powiedział, - Tam idzie gorąca woda. – Poszedł znowu
schodami na górę i spojrzał na kanapę, na nią. – Widzę cię, - powiedział.
- Naprawdę? Jestem stabilna? – Spojrzała w dół na siebie. Nie była, naprawdę, przynajmniej
dla jej własnych oczu. Bardziej jak prawdziwy duch – tam, nie tam.
Shane sięgnął powoli i dotknął jej ramienia, a tam gdzie dotknął… gdzie dotknął to wydawało
się realne. Wyglądało realnie. – Tak, - powiedział. To brzmiało bardzo łagodnie, i nie bardzo
pewnie. – stabilna. – Usiadł na kanapie i zanim mogła nawet pomyśleć o poruszeniu się, chwycił ją
i przytulił ją blisko. Gdzie jej dotykał, gdzie jej ciało przyciskało jego, wszystko wydawało się
znowu w porządku, jakby zakotwiczał ją z powrotem w świecie. Pocałował ją, a to było po prostu w
porządku, wszystkie uczucia, wszystkie smaki, ciepły aksamit jego ust… tak wspaniałe.
Nie wiedziała dokładnie, jak to się stało, ale był rozciągnięty na kanapie, a ona leżała na nim i
to było takie wyborne, słodkie i wspaniałe. Jego palce suwające przez jej włosy, a to zmiotło żeby
muskać jej twarz.
- Sprawiasz, że jestem prawdziwa, - powiedziała zastanawiając się. – To ty.
Nie powiedział niczego. Nie słowami. To wszystko po tym było tylko plamą, piękne, dziwne i
idealne, a ona nie chciała go puścić, nigdy.
Ale kiedy w końcu otwarła ponownie oczy i spojrzała, zdała sobie sprawę, że coś było nie tak.
Shane spał obok niej, zwinięty ciasno o nią, ale był… wyblakły. Kolory jego skóry, jego włosy, były
teraz blade. Prawie tak czarno-białe jakie były na dole, na zewnątrz tego pokoju.
A ona była jaśniejsza. Bardziej żywa.
Zabrała to od niego.
Claire wstała i cofnęła się z kanapy. Shane wymamrotał i sięgnął po nią, ale ona została tam,
gdzie była na długość ręki. – Nie mogę, - wyszeptała. – To – pokój, to pokój Amelie; to on coś z
nami robi…
- Sprawia, że jesteś prawdziwa, - powiedział. – To okej.
- Nie, nie, nie jest. Bledniesz, Shane. A ja nie mogę tego zrobić.
Wyglądała teraz prawdziwie i czuła się prawdzie, ale nie za taką cenę. Nigdy.
- Claire… - Shane próbował wstać, ale był słaby i prawie upadł. Utonął z powrotem w
kanapie, wyglądając blado. – Whoa. Zawroty głowy.
- Musisz iść, - powiedziała. – Musisz mnie tutaj zostawić. Będzie ze mną okej, póki Myrnin
nie przyjdzie. Proszę, Shane. Nie możesz zostać.
- Pójdę, - powiedział. – Ale tylko jeśli dasz mi jeden, ostatni pocałunek.
Nie chciała, ale nie mogła nic na to poradzić. Wstał, naciągnął się i podszedł w jej kierunku.
Cofnęła się, ale ściana za nią zatrzymała ją; jeśli pójdzie za nią, Hiram był tam, czekając.
Shane pocałował ja. To było gorące, piękne i pełne obietnic, a potem cofnął się, uśmiechając
się.
Ale wyglądał na jeszcze bardziej wyblakłego.
- Idź, - wyszeptała. – Idź teraz, Shane. Proszę. Kocham cię, a ty musisz iść.
Podniósł swoje dżinsy i wszedł w nie, chwycił swoją koszulę i także ją narzucił. – Nie tracę
cię, - powiedział. – Mówię ci to. Nie tracę.
Uśmiechnęła się do niego i patrzyła jak odchodzi.
Potem rozciągnęła się na aksamitnej kanapie, w duchu jego ciepła i tylko na chwilę, zamknęła
oczy i śniła.