MAXALLANCOLLINS
NALINIIOGNIA
PowieśćnapodstawiescenariuszaJeffaMaguire’a
DlaJimaHoffmanna,
któryoddawnapotrafi„zabijaćwzrokiem”
Jeżeliktośchceprzehandlowaćswojeżyciezamoje,nicnatonie
mogęporadzić.
PREZYDENTJOHNF.KENNEDY
1.
Senzawszebyłtakisam.Gorący,leczpięknydzieńwDallas.Sunieprzedsiebie,
jadącnastopniusamochoduobstawy.Zdenerwowany-tyluludziwTeksasie
nienawidziłoprezydenta-iotoOn,niemalnawyciągnięcieręki,uśmiechasię,macha
dotłumu,ślicznażonarównieżmacha,promienieje…
PrezydentiPierwszaDama.Alesączarno-biali.Takjakon.
Przesuwasięjaknataśmiefilmowej,jaknastarejkronicefilmowej,wktórągo
wmontowano,wykonywałswojezadanie,obserwowałtłum,wypatrywałwrogichlub
obojętnychtwarzy,nadsłuchiwałpodejrzanychdźwięków,apotemnagleusłyszał
podejrzanydźwięk,aletobyłatylkopetarda.
Naprawdę?
Jadącnastopniu,odwróciłsięstraszliwiepowoliispojrzałwstronęlimuzyny,
gdzieprezydentosunąłsiębezwładnie…czyzostałzraniony?
Chryste,prezydentzostałzraniony!
Wstrząśnięty,sparaliżowanyzgroząagentTajnejSłużbyFrankHorriganpatrzyłz
otwartymiustamiiwybałuszonymioczami,jakgłowaprezydentaeksplodujew
koszmarnejchmurzekrwi,mózguikości,aletakrwawachmuraniebyłaczarno-
biała,tylkokolorowa,jaskrawa,przeraźliwieczerwona…
Jakjużtylerazyodtrzydziestulat,FrankHorriganusiadłwyprostowanywłóżku,
zrozszerzonymioczami,spocony,zdyszany,przestraszony.
Zawstydzony.
Słyszał,żewieluludzimiewaczarno-białesny,aleonśniłnaczarno-białotylko
tenjedensen-zawszeprzerywanyokropnąeksplozjąkoloru.Dawniejtensenmęczył
goprawiekażdejnocy.Terazpojawiałsięrzadziej.Raznakilkamiesięcy.Alemoże
łatwiejbyłogoznieść,kiedyprzychodziłczęsto.
Włączyłnocnąlampkę,któraoślepiłagojakzwykle,niczymfleszereporterów
tłoczącychsięwokółprezydentów,którychchronił.Nastolikuobokłóżkastałydwie
fotografie,jednaniemalrówniestarajakwspomnieniewyzwalającetenpowracający
sen,zktóregowłaśniesięprzebudził.
Jakbyszukającpocieszeniawtymgeście,dotknąłzniszczonejdrewnianejramki
fotografii,powiększonejodbitkizdjęcia,którezrobiłnapiknikuwparkustanowym.
Nazdjęciuradośnieuśmiechałasięjegopięknaciemnowłosażonairównieśliczna
ciemnowłosacóreczka,któramiaławtedypięćlat.Drugafotografiapokazywałacórkę
jużjakodorosłąkobietę,wciążśliczną,chociażtrochępucołowatą,zmężem
Haroldem.Ajaciąglebawięsięwpolicjantówizłodziei,pomyślał.
Aletylkotomuzostało.Toigranafortepianie,atymdrugimniezarobinażycie.
Oczywiścietopierwszemożegozabić,alechybaniebędzietakźle?
Wiedział,żeterazniezaśnie,przynajmniejnieodrazu,więcwstał,tylkow
przepoconychspodniachodpiżamy.Jegoopaloneciałowyglądałojednocześnie
młodoistaro,szczupłeimuskularne,alepoznaczonebliznami,niektórymiodkul.
AlenieodkulwDallas.Tamtegodnianietrafiłagokula.Gdybytrafiła,może
wciążwartobyłobychronićtenkraj,któryochraniałodtylulat.Oczywiściewówczas
niedożyłbytego.
Alemiałtownosie.
Wszedłdoswojegomałegosaloniku.WkawalercenaulicyKpanowałmęski
nieporządek-alenawetpociemkuHorriganłatwoodnajdywałdrogęwśródstosów
płytkompaktowych,nutimuzycznychmagazynów,żebydotrzećdowieżystereo
Onkyo,jedynejwłasności,jakąsobiecenił.WrzuciłdokompaktualbumMilesa
Davisa„KindofBlue”ipozwolił,żebyobmywałygofalenastroju.
Uspokajały.
Westchnął,wciążpróbującotrząsnąćsięzesnu.Podszedłdomałegobarkuinalał
sobienapalecczydwairlandzkiejwhiskyJamesona.Usiadłnasofiepodoknem,
gdziewrześniowywiatrwydymałlekkiezasłony,falującejakleniweduchy.Wyjrzałna
ulicę,mokrąpodeszczu,odbijającąświatłalatarni.
FrankHorriganbyłkiedyśprzystojny.Wciążprezentowałsięnieźle,mimo
zmarszczeknatwarzy,alenieprzywiązywałwagidowłasnegowyglądu.Minionelata
naznaczyłypiętnemzniszczeniamaskęowąskichoczachiwysokichkościach
policzkowych,nieprzeniknionąmaskę,którejpęknięciazdradzałyukrytysmutek.
Miałcorazmniejwłosówicorazmniejcierpliwości.
Wcześniej,jakcowieczór,wpadłdobarunatejsamejulicy,gdziepozwalalimu
siedziećwkącieibrzdąkaćnapianinie.Oczywiścieniedostawałzatoanigrosza.Nie
byłdośćdobry,żebyzarabiaćgraniem,alezadarmozawszemiałzajęcie.
Teraz,wewłasnymmieszkaniu,pociągałwhisky,delektującsiędymnym
rozgrzewającymsmakiem.Kiedyskończył,niepozwoliłsobienadrugąporcję.Tyle
samowypiłwbarzeinatympoprzestał.Nawetpotylulatachwciążjeszczesłyszał
głosswojejbyłejżony,wypowiadającyzłowieszczesłowa:„Problemzalkoholem”.
Nowięcjużniemiałproblemu.Ten,ktostaleprzebywanaliniiognia,stanowczo
niepowinienpić.
Kiedywróciłdołóżka,bluesowamuzykaMilesaDavisanadalsączyłasięz
saloniku.CiepłowhiskyitrąbkaMilesawystarczyły,żebygouspokoić.
Zasnąłispałtwardo.Senniepowrócił.
Nietejnocy.
MitchellLeary-Mitchdlaprzyjaciół,zktórychniewielupozostałoprzyżyciu-
miałzwodniczołagodnyuśmiech,alełysagłowa,wystającekościpoliczkoweimały
podbródeksprawiały,żewyglądałjaktrupiaczaszkazwyszczerzonymizębami.
Właśnieterazszczerzyłzębywtensposób,kiedyprzylepiałskoczemkolejną
fotografięprezydentaStanówZjednoczonychdościanyobwieszonejzdjęciami
obecnegoprzywódcynarodu,wmałejjakcelawięziennasypialniswojegomieszkania,
wpodniszczonymbudynkustojącymwpodupadłejdzielnicyWaszyngtonu,D.C.
Niektórezdjęciazostaływyciętezgazeticzasopismprezydentmacharęką,
wychodzącrazemzPierwsząDamązprezydenckiegosamolotuAirForceOne.
Pozostałebyłypowiększeniamiosiemnadziesięćzdjęć,któreLearyzrobiłosobiściew
tłumieprzytakichokazjach,jakInauguracjaalbowystąpieniaprezydentapodczas
kampaniiwyborczejwciąguostatnichkilkumiesięcy.Przecieżdowyborówpozostały
tylkodwamiesiące.
CostanowiłodlaLeary’egoostatecznytermin.
Uśmiechnąłsięszerzejnamyślotymsłowie-ostateczny.Uwielbiałironię,która
nadawałasmakżyciu.
OpróczzdjęćLearyprzykleiłrównieżtaśmądościanyalboprzypiąłpinezkami
własnoręcznienabazgranenotatki,dotyczącenawykówizwyczajówprezydenta,
opartenawywiadachudzielonychprasie.Aleczłowiek,któryobecniebył
prezydentem,zajmowałtylkoczęśćwystawyLeary’ego.Fotografiewyciętezksiążeki
czasopism-miałbysporekłopoty,gdybyjakaśbibliotekapublicznawpadłanajego
trop!-wzbogacałysypialnianąpanoramęohistorycznykontekst.
Obokzdjęćobecnejgłowypaństwawisiałypodobiznypoprzednichprezydentów:
AbrahamaLincolna,JamesaA.Garfielda,WilliamaMcKinleyaorazJohnaF.
Kennedy’ego.
Istniałajednakpewnaróżnica-tamtezdjęciaprzedstawiałychwilęmorderstwa.
Naarchaicznej,zdobionejornamentemilustracjiLincolnosuwałsięzfotelawloży
teatruForda,zanimwidniałarękazuchwałegozabójcyzdymiącympistoletem.
RówniestarailustracjapokazywałaJamesaA.Garfielda,któremurewolwerowiec
strzelawplecy.NainnejWilliamMcKinleyzataczałsiędotyłu,kiedyobłąkany
mordercanaciskałspustrewolweru.Iwreszcie,rażąconowoczesnawśródtych
staroci,fotografiaJohnaKennedy’egospoczywającegobezwładnienasiedzeniu
limuzyny,zsamochoduobstawybiegniedoniegoagent,inniagencistojąna
stopniachsamochodujakskamieniali.
Niewszystkiemorderczescenyprzedstawiałyprezydentów,bylitamrównieżinni
sławniprzywódcypolityczni:oszołomiony,ciężkorannyAntonCermak,burmistrz
Chicago,wyprowadzanynazjeździewMiamizamiastniedoszłejofiary,prezydenta-
elektaFranklinaDelanoRoosevelta;RobertKennedyleżącynaplecachwkuchni
hotelu„Ambasador”,zpustymspojrzeniemtrupa;MartinLutherKing,Jr.,na
podłodzehotelowegobalkonuwMemphis.
Innetwarze,niektóreuśmiechnięte,patrzyłynaLeary’egoześciany:rumiany,
przystojny,wąsatyJohnWilkesBooth;brodaty,podobnydokaznodzieiCharlesJ.
Guiteau,słynny„rozczarowanykandydat”,któryzastrzeliłprezydentaGarfielda;
jasnowłosy,wołookianarchistaLeonCzołgosz,któryzabiłMcKinleya;Giuseppe
Zangara,Sycylijczykzdzikąfryzurąidzikimspojrzeniem,zabójcaCermaka;bliźniak
Zangary,Arabomartwychoczach,SirhanSirhan;zwykły,pospolitywieśniak,James
EarlRay…
Ioczywiścieponury,nadąsany,nieogolonyLeeHarveyOswaldoboktakich
pomniejszychsław,jakArthurBremer,któryzaatakowałGeorge’aWallace’a,oraz
niedoszłyzabójcaReagana,blady,kluchowatyJohnHinkley.Możetenostatninie
zasługiwałnaswojehonorowemiejsce,pomyślałLearymarszczącbrwi.
ZrozmysłempominąłtegoordynarnegorzeźnikaJackaRuby’ego.Wykluczone,
żebymordercaJohnaLennonazawisnąłkiedyśwtejgalerii.Tenskurwysyn!Zabił
jednegozBeatlesów!Beatlesa!Learychętnieposadziłbydranianaelektrycznym
krześle.
Nucąc„WithaLittleHelpfromMyFriends”,dokonałostatecznegoretuszu
ekspozycji.Wróciłdozdjęciaobecnegoprezydenta,którezrobiłosobiście-prezydent
uśmiechasię,machadotłumu.Zręcznym,niemalmalarskimpociągnięciem
czerwonegoflamastrakustoszniewielkiegomuzeumobrysowałserceprezydenta.
Learyponowniewyszczerzyłzęby.Doskonałyefekt,pomyślał.Czerwonyrysunek
wyglądałjakintegralnaczęśćfotografii,jakwydrukowany.Niewątpliwiekiedyśta
fotografiazostaniewydrukowanawksiążce,uzupełnionaorysunekjegoautorstwa.
Skrzyżowanenitkiteleskopowegocelownika.
2.
Horrigan,opartyościanębudynkuwmurzyńskiejdzielnicyhandlowej,ignorując
okazjonalnenieżyczliwespojrzeniaprzechodniów,postukiwałnogą,aleniewrytmie
czyjegośkombajnuczywłasnejwewnętrznejmuzyki.Jegonowypartnersięspóźniał.
Zadanie,któreichczekałodziśrano,wymagałopunktualnościpodobniejakludzie,z
którymimielidoczynienia.
Kolejnyrazspojrzałnazegarek,kiedymiedzianobrązowydżipcherokeewyjechał
zzaroguzpiskiemopon.
Horriganszybkowskoczyłdośrodka,ajegopartnernatychmiastzacząłsię
usprawiedliwiać.
-Przepraszamzaspóźnienie-powiedziałAlD’Andrea.Młodyciemnowłosyagent-
naprawdęmłody,jeszczeprzedtrzydziestką-byłpoważny,banalnieprzystojny,w
styluyuppie,któregoHorriganmiałjużpowyżejuszu.PodobniejakHorrigan,
D’Andreaubranybyłswobodnie,leczkosztownie-koszulkapoloodRalphaLaurenai
lnianasportowamarynarka.Częśćkamuflażu.Bardzowstylu„PolicjantówzMiami”.
-Jedźjuż-zażądałFrank.
D’Andrearuszył.Nieodezwałsię,dopókiniepodjechalidostoczni,sąsiadującejz
basenemdlajachtównazatoceChesapeake.
-Słuchaj,Rickysiędenerwował-powiedziałwreszcieD’Andreaskomlącym
tonem.
-Ricky?KtotojestRicky,kurwa?D’Andreazamrugał.
-Rickytomójdzieciak.Madopierosześćlat.Tojegopierwszydzieńwnowej
szkole.
-Och.
-Mówiłemmu,żemusijakośwytrzymać.Niełatwobyćnowym,wiesz.-Potrząsnął
głową,patrzącnadrogę.Biednymaluchmiałporządnegostracha.
Horrigannieodpowiedział.
-Amojażonamusiałabyćwcześniejwpracy,noi…
-Słuchaj,Al-przerwałmuHorriganzhamowanymzniecierpliwieniem.-
Pracujeszzemną,więcprzyjeżdżajnaczas.Wnaszyminteresiespóźnienietośmierć.
Łapiesz?
D’Andreaprzytaknąłponuro,prowadzącsamochód.
-Łapię.
Horriganwyciągnąłzkieszenisportowejmarynarkimałegoczarnegocoltakaliber
38ipodałD’Andrei,którywepchnąłgonerwowodokieszeniwłasnejmarynarki.
Przednimibłyszczałbasenportowy,owalczystegobłękituzaśmieconyzabawkami
bogatychludzi-jachtamiwszelkichrozmiarów.
Podjechalidosamotnegomola,gdziedokowałatylkojednałódź,wielka,wspaniała
czerwonażaglówkazbiałymożaglowaniem,idealnanamorskiewycieczki.Horrigan
podejrzewałjednak,żekapitanategojachtuniemanaliścieczarterowej.
Dwajtajniagenciweszlinachybotliwypomost.Chłodnajesiennabryzawydymała
ichlnianemarynarki.Obokpodskakującejłodziczekalitrzejmężczyźni.Przywódca
ciemny,przystojny,wyelegantowanyyuppie,pełenuśmiechów,równieżw
pastelowymstrojuodRalphaLaurenazawołał:-Frank!Miłocięwidzieć!
TobyłPaulMendoza.Pojegobokachstalidwajinnicwaniacywkosztownych
garniturach:silnorękinazwiskiemJimmyHendrickson,wielkiblondynwtypie
futbolowegoobrońcywywalonegozuczelniprzeddziesięciulaty,orazRaul,żylasty
młodyHiszpanzwąsikiemcienkimjakkreska.
-Jakcileci,przyjacielu?-zagadnąłMendozawyciągającdoHorriganarękę,której
tennieprzyjął.-Nieźle.
-Trochęsięspóźniłeś.Jużzaczynaliśmysięmartwić.
-NieznaszkawałuoMilesieDavisie?
-Okim?-zapytałMendoza,marszczącbrwi.
-Owielkimtrębaczujazzowym.Toświetnykawał.Alejeślisięspieszysz…
MendozaobjąłHorriganaramieniem.
-Przyjacielezawszemajączasdlaprzyjaciół.Proszębardzo.Opowiedzswójkawał.
Horriganuśmiechnąłsię.Skrzyżowałramiona.
-No,skorosobieżyczysz.Wiesz,MilesDavismiałwielkikoncertwmieście.Jechał
nawystępzeswoimmenażeremikazałkierowcylimuzynyzatrzymaćsięobok
drogerii.Mileswysiadłipopięciuminutachwróciłzpapierosami.Kierowcapojechał
dalej,aleMileskazałmustanąćoboksklepuzalkoholem.Mileswysiadłipopięciu
minutachwróciłzbutelkąburbona.JechalidalejiMilesznowukazałsięzatrzymać
obokkioskuzgazetami.Wysiadł,przejrzałczasopisma,popięciuminutachwróciłz
ostatnimnumerem„Downbeat”.Menażermówidoniego:„Miles!Spóźniszsięna
koncert!”AMilesodpowiada:„Hej,człowieku,janiemogęspóźnićsięnakoncert-
koncerttoja”.
Horriganuśmiechnąłsięzwłasnegodowcipu,podczasgdytamcipatrzylinaniego
wmilczeniu.Jedynymdźwiękiembyłlekkiłopotżaglanawietrze.
PotemMendozaryknąłśmiechem,apozostali-włącznieztrochęzaniepokojonym
D’Andreą-uśmiechnęlisięuprzejmie.
-Alezciebienumer,Frank!-powiedziałMendoza.Alenumer.
Horriganwzruszyłramionami.
-Wkażdymrazieprzepraszamyzaspóźnienie.Cholernekorki.
-Takiejestżycie,przyjacielu.Cholerneżycie!-MendozaodwróciłsiędoD’Andrei.
-Al…pójdzieszzJimmymiRaulem,dobrze?ChcępogadaćwczteryoczyzFrankiem.
-Jasne-odparłD’Andrea.
Hendricksonzrobiłruch,jakbychciałgoobszukać.D’Andreauśmiechnąłsięz
zażenowaniemiostrożniewyjąłzalufęcoltazkieszenimarynarki,jakodowóddobrej
woli.
Mendozazmierzyłgospojrzeniem.
-Umawialiśmysię,żadnejbroni.Przecieżjesteśmyprzyjaciółmi,nonie?
D’Andreaprzełknąłślinęipowiedział:ToFrank.Tojegobroń.Jegopomysł.
Dzieciakzsercemnadłoni,pomyślałironicznieFrank.
-Wchodźcienapokład.-powiedziałMendoza,poganiającichniedbałymgestem.
Weszlinałódźpowąskimtrapie-najpierwRaul,potemD’Andrea,nakońcu
Hendrickson-aMendozapopatrzyłnaHorriganazrozczarowanąminą.
-Broń,Frank?Nieufaszmi?
-Waszyngtontotwardemiasto.Trzebauważać,żebyniedaćsięwyrolować.
Mendozauśmiechnąłsiękątemust.
-Ciebieteżmamobszukać,Frank?
-Jestemnieuzbrojony.Aleniekrępujsię.Mendozapopatrzyłnaniegoz
namysłem.
-Nieufaszmi?-zapytałHorriganzlekkądrwiną.
-Alezciebienumer,Frank.Naprawdę.
-Więcgdzietwojatrefnaforsa,Paul?Niezamierzamtracićcałegodnia,nawetjeśli
sięspóźniłem.
Mendozazaprowadziłgonałódź.Stanąłnamostkuipodałnowiutkistudolarowy
banknotHorriganowi,którywyciągnąłzkieszenijubilerskąlupę,żebysprawdzić
jakośćfałszerstwa.
-BenjaminFranklinnigdyniewyglądałlepiej-ocenił.
Wyjąłlupęzoka,wsunąłdokieszeni,następniezbadałfakturębanknotu,
pocierającgomiędzykciukiemapalcemwskazującymobudłoni.
-Paul-powiedziałzszerokimuśmiechem-myślę,żezrobimyinteres.
MendozawyjąłbanknotzrąkHorriganaispojrzałnaswojego„przyjaciela”
smutnymwzrokiem.
-Todobranowina.Alejestjedenkłopot,Frank.
-Jakikłopot,Paul?Fałszerzcmoknąłcicho.
-Najgorszy.
Kiwnąłnaagentazgiętympalcemisprowadziłgonadół,doluksusowych
apartamentówpodpokładem.Przeszliprzezsalonzpluszowymdywanem,
nadmierniewyściełanymisofamiilustrzanymbarem.
-TwójprzyjacielAl…ciąglewypytujeomojegoartystęmalarza.
Byłotoprzyjęteokreśleniefałszerzanajwyższejklasy,fachowca,którypotrafił
podrobićmatryce.
-Aljestmłody-stwierdziłobojętnieHorrigan.Ciekawy.Uczysiężycia.
Mendozazatrzymałsięipodniósłpalec.
-Zabardzociekawy.Zaszybkosięuczy.
-Paul,poręczylizaniego…Mendozawciągnąłnosempowietrze.
-Wiesz,comójnosmimówi?Cośtuśmierdzi.CośtuśmierdzijakcholernaTajna
Służba.
-Napewnosięmylisz,chłopie…
PrzyjaznaminaMendozyzniknęła,zastąpionagroźnymgrymasem,którybudził
lęknawetwtwardych,zahartowanychagentachpodobnychdoHorrigana.
-Nie.KazałemmojemuchłopakowiHendricksonowiśledzićtwojegoprzyjaciela.
MieszkawVirginia,tentwójprzyjaciel.
-Dużoludzimieszkaw…
-Sąsiedzigolubią.Mówią,żepracujedlarządu.
-Niechrzań-mruknąłHorrigan.
-Niechrzanię-zgodziłsięMendozaiotworzyłdrzwidokuchni,gdziesiedział
D’Andreaprzywiązanysznuremdokrzesła,zakneblowanykolorowąapaszką,z
wybałuszonymioczamipełnymiprzerażenia.Hendricksonstałobokzrewolwerem
D’Andreiwręku.Raulpilnowałtyłów,stojącobokmruczącejlodówki.Nuciłcośpod
nosemipopijałzkartonumleko,dodająccienkibiaływąsikdoswojegoczarnego.
Mendozawzruszyłramionamiirozłożyłręce.Przybrałskonsternowanąminę.
-Jakmamrozwiązaćtenkłopot,Frank?
-Obciążyćgo.
-Co?
-Inaczejciałozostaniewyrzuconenabrzeg.Albonapęczniejeiwypłyniena
powierzchnię,gdziejezobacząrybacy.
Mendozauśmiechnąłsięnatesłowa,aRaulzwąsikiemodmlekaryknął
śmiechem.D’Andreachybasięwahał,czyzemdleć,czypoprostuumrzeć.
-Alezciebienumer-stwierdziłMendoza.SięgnąłdokieszeniipodałHorriganowi
małyautomatycznypistoletzkolbąwykładanąmasąperłową.
Horriganniewziąłbroni,tylkonaniąpopatrzył.
-Toprezent,Paul?Zjakiejokazji?Mendozapotrząsnąłgłową.
-Zżadnejokazji,Frank.Toraczej…zobowiązanie.
-Och.
-Chcę,żebyśtygokropnął,Frank.-Mendozawycelowałpalcemwpowietrzei
zacisnąłdłoń,jakbystrzelał.-FrankHorriganwciążpatrzyłnapistoletz
niewzruszonątwarzą.NatomiastD’Andreapociłsięiwytrzeszczałoczyzestrachu.
Chłopakbyłniedoświadczony,wprzeciwieństwiedoHorrigana.
-Widzisz-powiedziałMendoza,kładącprzyjaznądłońnaramieniuagenta-boję
się,żejesteśznim.Żejesteśjegoprzyjacielem,aniemoim.
-Jestemprzyjacielemwszystkich.Jestembiznesmenem.
Mendozaponowniewzruszyłramionami.
-Jakgorozwalisz,tozrobimyinteres.
Horriganwestchnął.SpojrzałnaD’Andreę,mokregoodpotu,drżącegozestrachu.
-Zwyklenierobiętakichrzeczy-oświadczył.-Jestemzwykłymbiznesmenem,
ale…
WyciągnąłrękęiniechętniewziąłbrońodMendozy.Zważyłwdłonimałyautomat.
Lekki.Agentpowściągnąłuśmiech.
HendricksonwymierzyłtrzydziestkęósemkęD’AndreiwHorrigana;podsportową
marynarkąmiałkaburęzawieszonąnaramieniu.Raulopierałsięokontuar,
uśmiechającsięwyczekującopodwąsemzmleka.Raulmiałrewolwerzapaskiem.
HorriganpodszedłdozwiązanegoD’Andrei,któryprzerażonymioczami
wypatrywałjakiegośsygnałunatwarzyagenta-daremnie,ponieważHorrigannie
zamierzałryzykować.
Przyłożyłlufędoskroniswojegopartnera.D’Andreapróbowałpołknąćknebel,
rozpaczliwiewciągającpowietrze.Mocnozacisnąłpowieki,łzyspływałymupo
policzkach…
Horrigannacisnąłspust:-Klik!
Niebyłokuli-aleHorriganotymwiedział.OczywiściebiednyD’Andreanapewno
niewytrzymałizlałsięwspodniezestrachu.Lepsiodniegoniewytrzymywali.
-Brawo!-zawołałMendoza,wyjąłmałypistoletzrękiHorriganaipoklepałgopo
plecach.-Brawo.Przepraszam,alemusiałemsięupewnić,przyjacielu.
KiwnąłnaHendricksona,którypodszedłdoD’Andrei.Potemfałszerzobjął
Horriganaramieniemipowiedział:-Lubiszomlety,Frank?Jalubię.Iznamnajlepsze
miejsce…Robiątamomletyzseremichili,mówięci,bomba…
Mendozaruszyłdowyjścia,aleHorriganzwlekał.
Hendrickson,zrewolweremzatkniętymzapasek,naciągałplastykowątorbęna
głowęD’Andrei.Raul,popijającmlekozkartonu,przyglądałsiętemuniemalze
znudzeniem.
-Niemożnazrobićomletubezrozbijaniajajek,FrankpowiedziałMendozaz
lekkimsmutkiem.-Chodź,przyjacielu.
Podplastykowątorbą,zaparowanąprzyspieszonymoddechem,twarzD’Andrei
zsiniała,oczywyszłyzorbit.Daremnieszarpałsięwwięzach.Wielkijasnowłosy
bandziormocnoprzytrzymywałtorbęnakarkuD’Andrei,skręciwszyplastykwgarści.
-Możechcępopatrzeć-powiedziałHorrigan.
-Naprawdę?-Mendozazatrzymałsięwdrzwiachkuchni,zainteresowanyi
rozbawiony.
-Omałosamniezginąłemprzeztegofaceta-wyjaśniłHorrigan.Podszedłbliżeji
pochyliłsięzuśmiechem,jakbynapawającsięwidokiemumęczonegoD’Andrei.Noi
jakumieragnojekzTajnejSłużby?
HendricksonodpowiedziałuśmiechemnachylonemuHorriganowi,fachowiec
dumnyzeswojejroboty.Głupipalant.
Jednympłynnym,swobodnymruchemHorriganwyjąłrewolwerzzapaska
wielkiegoblondynaistrzeliłmuwżołądek.
Hukstrzałurozległsięechemwmałympomieszczeniu.Horriganodwróciłsięw
stronęRaula,którywolnąrękąsięgałpobroń.Wdrugiejręcetrzymałkartonmleka,
którydostałkulęibluznąłmlekiemjakkrwią;aleRaulrównieżdostałkulęibluznął
krwią.
Iupadł.
Horriganusłyszałztyłunastępne„klik”,odwróciłsięiuśmiechnąłnawidok
Mendozy,którypróbowałwystrzelićzmałegoautomatycznegopistoletuorękojeści
wykładanejmasąperłową.
-Zapomniałeś,przyjacielu?-zapytałHorrigan.
Mendozaprzełknąłztrudem.Wydawałsiębardzozdenerwowany.Skuliłsiępod
przepełnionymnienawiściąwzrokiemHorrigana.
-Niemakul,Paul-powiedziałHorrigan.PodszedłdoD’Andreiizerwałmuz
głowyplastykowątorbę,któraodśmierciHendricksonaprzestałabyćszczelna,ale
D’Andreaitakwydawałsięwdzięcznyzałykprawdziwegopowietrza.Nawetjeślibyło
topowietrzeprzesiąkniętekordytemwciasnejkabinie.
Mendozainstynktowniepoderwałręcedogóry.
-Nieróbtego,człowieku…nieróbtego!
Horriganzbliżałsiędoniego,aMendozacofałsię,dopókiniewpadłnakontuar.
Martweciałajegogorylileżałybezwładnienapodłodzekuchni;krewmieszałasięz
mlekiem,tworzącbiało-czerwonymarmurkowydeseń.
HorriganuśmiechnąłsięiprzystawiłlufędoskroniMendozy.Mendozazamknął
oczy,jegoustaporuszyłysięwmodlitwie.
-Koncerttoja,tyskurwysynu-powiedziałHorrigan.NaspodniachMendozyz
przodupojawiłasięmokraplama.
-Aha,jeszczejedno-dodałHorrigan.-Jesteśaresztowany,gnoju.
3.
PóźnympopołudniemHorriganijegonowypartner,wciążprzepełnionyulgą,ale
ledwieżywyzezmęczeniaAlD’Andrea,siedzieliwulubionymbarzeHorrigana.
Dokładniebiorąc,Horriganjakzwyklesiedziałprzypianinie.Tymrazemgrałciężką
jazzowąwersję„LaMer”albo„Namorzu”,jaktonazywałBobbyDarin,whołdziedla
niedawnychżeglarskichprzeżyć.D’Andreaprzyciągnąłsobiestołekdopianina.
Twierdzisz-mówiłD’Andrea-żeodgadłeśpowadzebroni,żeniebyłanabita?
-Właśnie,pustymagazynek-potwierdziłHorriganiodegrałkilkaskocznych
akordów.
-Kurwa,przecieżnabójmógłbyćwlufie!Horrigansięgnąłposzklaneczkęwhisky
Jamesonaipociągnąłłyk,nieodrywająclewejrękiodklawiatury.
-Niepomyślałemotym.
D’Andreawytrzeszczyłnaniegooczy,jakwtedy,kiedysiedziałzwiązanyi
zakneblowanynakrześle.Horriganuśmiechnąłsiędoniegoniewinnieiznowuzaczął
graćprawąręką.D’Andreawychyliłduszkiemswojegodrinka,przewracającoczami
wciążrozszerzonymizestrachuipotrząsającgłową.
-Załatwiłeśtychfacetówwtakisposób…-D’Andreazadygotał.-Nazimno,
człowieku.
-Nieznałeminnegosposobu.
-Ty…tyjużzabijałeśludzi,Frank?
Horrigankiwnąłgłową,przechodzącnaimprowizowanyjazz-blues,którytrochę
przypominał„StormyMonjay”,atrochęnie.
D’Andreanachyliłsiędoniego,jakbyzamawiałutwórnażyczenie.
-Czyto…czytocięnierusza?
-Co?
-Jezu!Zabijanieludzi.
-Staramsięzachowaćdystans-odparłHorrigan.D’Andreawyprostowałsięi
zagapiłnaswojegodrinka.
Wpatrywałsięwszklaneczkę,jakbyszukałtamodpowiedzi,którychniemógł
uzyskaćodswojegopartnera.Potemnaglepowiedziałcicho:-Niewiem,czysiędo
tegonadaję.
-Czemu?
-Człowieku…małosięniezesrałemzestrachu.
-Al…każdysrazestrachu,kiedymazasranąplastykowątorbęnaciągniętąna
zasranągłowę.
D’Andrearoześmiałsięztegostekuprzekleństw.
-Zasranapiątka.
Horriganobdarzyłpartneranikłymuśmiechemidalejgrałbluesa,naciskającbasy
lewąręką.
D’Andreawroztargnieniuspoglądałnatelewizor,umieszczonywysokonad
barem.NaekranieprezydentprzemawiałwRóżanymOgrodzie.Agenci-wszyscy
dobrzeznaniHorriganowi-otaczaliwielkiegoczłowieka.
-Może-rozmyślałnagłosD’Andrea,zahipnotyzowanywidokiemnaekranie-
możegdybympracowałwochronie…Nobokomupotrzebnetocałegównoz
kamuflażem?
Horriganchrząknął.
-Podobacisięwystawianienastrzał,Al?Kiedywłasnymciałempróbujesz
zatrzymaćkulęprzeznaczonądlafaceta,któregoochraniasz?
D’Andreaznowuwpatrywałsięwszklaneczkę.
-Możebrakujemi…brakujemiodwagidotakiejpracy.
Horriganprzestałgrać.Popatrzyłtwardonaswojegopartnera,przygważdżającgo
wzrokiem.
-Jesteśdobrymczłowiekiem.Będzieszdobrymagentem.
D’Andreauśmiechnąłsięzprzymusem.
-Dlaczegotakmówisz?Przecieżwypaplałem,żedałeśmibroń,wtedynatej
cholernejłódce.
-Dobrzezrobiłeś,żetopowiedziałeś.Wyszłodoskonale.
-No,niewiem.Chybawpadłemwpanikę.
-Zaufajmi.Daszsobieradę.Doskonaledaszsobieradę.
-Skądwiesz?-zapytałD’Andreatonembliskimirytacji.-Jeszczenigdytakdługo
zesobąnierozmawialiśmy!
Horriganwzruszyłramionamiiznowuzacząłgrać,wracającdobluesa.
-Znamsięnaludziach.Zatomipłacą.
D’Andreauśmiechnąłsię,botozabrzmiałotrochęafektowanie.Dopiłdrinka-
swojegojedynegodrinka,ponieważprowadził-isłuchałgryHorrigana.Pochwili
starszyagentspojrzałnazegarek.
-Chceszcośzjeść?-zaproponował.
-Co?-uśmiechnąłsięD’Andrea.-Niemówmi,żeznaszwspaniałąrestauracjęz
omletami!
-Myślałemraczejoczymśwłoskim.Nacześćmojegonowegopartnera.
D’Andreazeskoczyłzestołka.
-Nie,dziękuję.Muszęzrobićparęrzeczy.
-Naprzykład?
-Wrócićdodomu,ucałowaćżonęiuściskaćdzieciaka.
-Całkiemniezłyplan.
D’Andreawyciągnąłrękę.
-Dzięki,partnerze…zauratowanieżycia.
-Hej…alezemnienumer,jakmówiłMendoza.Podalisobieręce;tengestzawierał
wsobieciepło,którewzruszyłoHorrigana,chociażnieprzyznałbysiędotegozamniej
niżkompletkompaktówMilesaDavisa.
-Alezciebienumer-powtórzyłD’Andrea.-Słyszałemotym,odkądprzyjechałem
domiasta.Chłopakiostrzegalimnieprzedtobą.
-Ostrzegaliprzedczym?D’Andreauśmiechnąłsiękrzywo.
-Ostrzegali,żecholernyHorriganjestupierdliwyjakwrzódnadupie.
-Ładnietookreślili.Idokładnie.-Horriganpoklepałmłodszegoagentapo
ramieniu.-Dozobaczeniawbiurze.
D’Andreaszerokootworzyłoczy.
-Okurwa!-Pogrzebałwkieszenisportowejmarynarkiiwyciągnąłkartkępapieru.
-Cholera,całkiemzapomniałem!Kiedyzgłosiliśmysiędobiura,potejrozróbiena
przystani,Monroemiałdlanaszadanie!
-Zadanie?Gdziejawtedybyłem,docholery?
-Zdawałeśraport.Toniejestprawdziwezadanie,Frank…tylkojeszczejedenświr,
któregomamysprawdzić.Chybamożepoczekaćdojutra.
-Lepiejtozrobićdzisiaj.
-Pewniemaszrację…Cholerajasna.Zaczekajchwilę,zadzwoniędodomu…
Horriganwyjąłkartkęzrękiswojegopartnera.
-Wracajdodomu.
-Acoztymświrem?
-Jatozałatwię.
-Powinienempójśćztobą…
-Ucałujżonę.Uściskajdzieciaka.Zmykaj.OczyD’Andreiwreszcieuwolniłysięod
strachu.
-Dzięki,partnerze-powiedział.
PowyjściumłodszegoagentaHorrigandokończyłdrinkaispojrzałnaadres.
-Ładnadzielnica-stwierdziłironicznie.
Gospodyni,prowadzącaHorriganaciemnymkorytarzemzaniedbanegobloku
mieszkalnego,mówiłazobcymakcentem,aleagentniepotrafiłgorozpoznać.Może
litewski?Wkażdymraziekobietabyłatłustairówniepospolitacowłochatabrodawka
najejpoliczku-niezbytatrakcyjnetowarzystwonawieczór.
-Janiejestemwścibska,proszępana-mówiła,człapiącprzedHorriganem.-Nie
wtykamnosawcudzesprawy.Alewłączyłsięalarmpożarowy.
-Postąpiłapanisłusznie-powiedziałHorriganswoimnajlepszymmonotonnym
głosemJackaWebba.
-Usłyszałamwycie,więcsięprzestraszyłam.Alenajbardziejsięprzestraszyłam,
jakzobaczyłam,cojestwśrodku…
Zatrzymałasiępoddrzwiamiznumerem314izastukała.Horriganowiciążyły
powieki.Tobyłdługidzieńizapowiadałasiębezsensowniedługanoc.
Tłustagospodyniwciążpaplała:-Dymiłosię,bozostawiłwłączonypiecykz
resztkamijedzenia.
Zapukałajeszczeraz.Nadalbrakodpowiedzi.
-Czymamotworzyćdrzwi,proszępana?
-Niemogętegożądaćodpani-powiedziałHorrigan.Niemamnakazu.Zdrugiej
stronypanijestgospodynią.Jeślipanichcetamwejśćwmoimtowarzystwie,decyzja
należydopani.
Zzapałemkiwnęłagłową.
-Właśnietegochcę!Dokładnieotomichodzi.Iotworzyładrzwiuniwersalnym
kluczem.Przeprowadziłagoprzezmały,ciemnyprzedpokój-tandetnieurządzoną
kuchnię,gdziesmugikopciuplamiłyspękanytynknaścianach,azapachspalonych
resztekjedzeniawisiałwpowietrzujakbrudnazasłona,natrętnyiprzenikliwy.Na
końcukorytarzanacisnęłaprzełącznikświatłaiodstąpiłanabok,wskazującotwarte
drzwi.Oczymiaławielkieiokrągłejakprzestraszonauczennica.
Horriganwszedłdomałejjakcelasypialnizponurymitapetami,obłażącymize
ścianitakwyblakłymi,żeniedałosięrozróżnićdeseniu.Jednaześcianbyła
udekorowanafotografiamiiilustracjamiwyciętymizczasopismorazbłyszczącymi
odbitkamiosiemnadziesięć.PrzedwielulatysiostraHorriganadekorowaławten
sposóbścianyswojejsypialniplakatamiFabiana,FrankiegoAvalonaiBobby’ego
Rydella.
Leczbudowniczytejświątyninieinteresowałsięidolaminastolatków.
TenczłowiekmodliłsięprzedołtarzemLeeHarveyaOswaldaiSirhanaSirhana.
Tenczłowieksypiałnawąskimłóżku,podobnymdowięziennejpryczy,skądmógł
wpatrywaćsięmiłośniewpodobiznyzamordowanychprezydentów.Tenczłowiek
spisał,wyraźnymiwyraźnienerwowymcharakterempisma,szczegółydotyczące
zwyczajówobecnegoprezydenta.
Tenczłowiekdorysowałczerwonymkoloremnafotografiitarczęteleskopowego
celownikanapiersiprezydentaStanówZjednoczonych.
-Trzydzieścijedenlatmieszkamwtymkraju-mówiłagospodyni.-Kochamten
kraj…naszeStanyZjednoczone.ByłamwBiałymDomupięć,sześćrazy.Jasama,
osobiście!TylkowStanachZjednoczonychkażdymożepójśćzwizytądodomu
prezydenta…
Nazniszczonej,odrapanejkomodziestałrządksiążek,wszystkieojednakowej
tematyce:zabójcyizabójstwa,tomyopisującekonspiracjęJFK.
-Więckiedytozobaczyłam…terzeczyozabijaniu…zadzwoniłamnapolicję-
ciągnęłagospodyni.-Onimówią,proszęzadzwonićdoTajnejSłużby.Zadzwoniłam,
aleniktnieprzyszedłprzezdwadni!
Horrigan,niedotykającniczego,ukląkłobokstosukasetwideo:wszystkie
dotyczyłyzabójstwaKennedy’ego.
-Proszępani-powiedział-prezydentotrzymujeponadtysiącczterysta
śmiertelnychgróźbrocznie.Każdąmusimysprawdzić.Tozabieraczas.
-No,cieszęsię,żewkońcupanprzyszedł.Lepiejpóźnoniżwcale-stwierdziła.
NiemiałsiłyopowiadaćporazkolejnyanegdotyoMilesieDavisie,żebyjej
wyjaśnić,żekoncerttoon.
-Mówiłapani,żelokatornazywasięMcCrawley?
-JosephMcCrawley-potwierdziła,gwałtowniekiwającgłową.-ZColorado
Denver!
Namałejszafceznajdowałysiędwainteresująceprzedmioty.Jednymbyłsmukły,
futurystycznymodelsamochoduzplastyku,spoczywającynasterciehobbystycznych
magazynówdlakolekcjonerówmodelisamochodów.
Drugimprzedmiotembyłakartkapapieruzodręcznymnapisem:
MOGĄMNIEZAGAZOWAĆ,ALEJESTEMSŁAWNY.WJEDENDZIEŃ
OSIĄGNĄŁEMTO,NACOROBERTKENNEDYPOŚWIĘCIŁCAŁEŻYCIE.
Horriganrozpoznałcytat,alenawetgdybymiałwątpliwości,łatwomógłodgadnąć
nazwiskoautora-SirhanSirhan.
Przyjrzałsiędokładniejfotografiomnaścianie.NawidokRobertaKennedy’ego,
leżącegonapodłodzewkałużykrwi,ścisnęłogowgardle.Bobby.Kłótliwymałydrań.
Nawetteraz,potylulatach,Horriganwciążzanimtęsknił…
Przeniósłspojrzenienadrugiezdjęcie:bratBobby’ego,John,zwisającyzsiedzenia
limuzynynatejkrwawejulicywDallas.Zsamochoduobstawyagentbiegniestronę
prezydenta,atrzejinniagencistojąnastopniach.
-Pamiętamwszystko,jakbytobyłowczoraj-powiedziałakobieta.-Płakałami
płakałam…
Horriganrównieżpamiętał.
Toonbyłnazdjęciu.
Podrugiejstronieulicy,naprzeciwkozniszczonegoblokumieszkalnego-
przeznaczonegodorozbiórkipodczasplanowanejprzebudowymiasta-mężczyzna
średniegowzrostustałwciemnościispoglądałwoknonadrugimpiętrze,gdziecienie
poruszałysięzazasłoną.
MitchLearyskrzywiłsięnatenwidok,natęmyśl,żektośjestwjegomieszkaniu.
Będziemusiałsięprzeprowadzić,natychmiast.Cholera!
Potemzasłonasięuniosłaicieństałsięmężczyzną,stojącymwokniemieszkania
Leary’ego,wyglądającymnaulicę.
ZezirytowanąminąLearypodniósłdooczumałą,silnąlornetkęiskierowałjąna
twarzintruza.
Naglewyszczerzyłzębywuśmiechutrupiejczaszki.
-FrankHorrigan!-szepnąłdosiebie.Krewwnimwezbrała.Cozacudowna
ironia!-Uroczo-mruknąłLeary.Wetknąłlornetkędokieszeninieprzemakalnego
płaszczaiczekał.
4.
JosephMcCrawleyz”ColoradoDenver”(jaksięwyraziłagospodyni)nieżyłod
1961roku.
TakprzynajmniejtwierdziłJackOkurazWydziałuŚledczego,ajegokomputery
nigdyniekłamały.McCrawleyzmarłwwiekujedenastulat.Człowiek,któryużywał
nazwiskadawnonieżyjącegodziecka,człowiek,któregosypialniastanowiłaobłąkaną
świątynięmordu,zpewnościąmanipulowałsystemem,żebyzdobyćduplikatmetryki
urodzeniaMcCrawleya,napodstawiektórejotrzymałprawojazdyizbudowałsobie
fałszywątożsamość.
AwięcnastępnegopopołudniaHorrigan-zeswoimpartneremD’Andreąoraz
nakazemwpogotowiu-wróciłdoobskurnegomieszkalnegobloku,stanąłna
korytarzuprzedmieszkaniem314izałomotałpięściąwdrzwi.
-Federalniagenci-szczeknął.-Otwierać!
Chociażopasłagospodynitwierdziła,że„niejestwścibska”,obserwowałagoz
końcakorytarza,wyciągająctłustąszyję.Zrobiławielkieoczy,kiedyHorrigani
D’Andreawyciągnęlirewolweryzkabur,umieszczonychpodpachamitradycyjnych
garniturów.
D’Andrearuchemrękikazałkobieciesięcofnąć,podczasgdyHorriganotwierał
drzwiuniwersalnymkluczem,któryodniejdostał.
Starszyagentstanąłzboku,plecamidościany,amłodszyagentstanąłpodrugiej
stroniewtakiejsamejpozycji,broniąskierowanąlufądosufitu.Horrigansięgnął
lewąrękąiprzekręciłklamkę;potemkopnąłwdrzwibokiemlewejstopy.
Drzwiotwarłysięgwałtownieiuderzyłyzhukiemościanę,apotemznowuzapadła
cisza.
WyraźniezdenerwowanyD’AndreaspojrzałnaHorrigana,któryledwo
dostrzegalniewzruszyłramionami.Starszyagentwszedłpierwszy,powoli,ostrożnie.
Minąłpustąkuchnię,gdziewciążunosiłsięodórspalenizny.Aniżywejduszy.
Ciszęmąciłjedynieodgłosichwłasnychlekkichkroków.
Horriganponownieustawiłsięplecamidościanyobokotwartychdrzwisypialni.
Potemnagłymruchemprzewinąłsięprzezdrzwi,skulony,omiatającpokójlufą
rewolweru.
Pokójbyłzupełniepusty.
Opróżnionogozewszystkiegooprócztanichmebli.Wyciągnięteszufladybiurkai
małejkomódkiziałypustką.Wąskiełóżkobyłostaranniezasłane,powojskowemu.
Książkiozabójstwachikasetywideo,smukłymodelsamochoduihobbystyczne
czasopisma-zniknęły.Zwytapetowanychścianusuniętogroteskowąekspozycję…z
jednymwyjątkiem.
Horriganwsunąłrewolwerdokaburyipowolipodszedłdojedynejpozostawionej
fotografii.
D’Andreastanąłzanim.
-Jezu-wyszeptał.
ByłatooczywiściefotografiazDallas,zastrzelonyprezydentwlimuzynie,agent
biegnącywjegostronę,trzejinniagencijadącynastopniusamochoduobstawy.
Głowanajbliższegozagentównastopniubyłaobrysowanaczerwonymkółkiem,co
przypomniałoHorriganowizdjęcie,którewidziałwczorajwieczoremwtympokoju,
zdjęcieobecnegoprezydentazczerwonątarcząnapiersi.
-Przecieżtoty-powiedziałD’Andrea.Nachwilęodebrałomugłos.-Jezu,Frank…
miałeśrację.
-Zczym?
-Koncerttoty.
Tegowieczoru,podługimdniuprzesłuchiwaniapozostałychlokatorówi
asystowaniatechnikomzlaboratoriumPrzybadaniupustegomieszkania,D’Andrea
odwoziłHorriganadodomuswoimnajnowszymmodelempontiacasunbird.
Horriganniemiałwłasnegosamochodukorzystałzkomunikacjipublicznejalboz
cudzejuprzejmości.
Spoglądającprzezoknosamochodunamiastookrytenocą,Horriganpragnął
myśleć,nierozmawiać.AlejegomilczeniewidoczniedenerwowałoD’Andreę.Młodszy
agentuparciepróbowałnawiązaćkonwersację.
-Anijednegoodciskupalca.Cholera,możesztosobiewyobrazić?
Horrigannieodpowiedział.Wiedział,żetrudniejznaleźćodpowiedniodciskpalca
niżodpowiedniąkobietę,alemilczał.
-Bradymówi,żetenfacetmusibyćdobry.
Bradybyłtechnikiem,któryużywałdobadańwymyślnegolaseraOmniprint1000,
alebezpowodzenia.
-Jabymgonieokreślałwtensposób-mruknął-Wjakisposób?
-Dobry.
D’Andreakiwnąłgłową,patrzącnadrogę.Szumoponiodgłosyulicznegoruchu
usypiałyHorrigana.Zamknąłoczy.Chciałzasnąć.Gotówbyłnawetzaryzykować
tamtensen.
-Człowieku,tenfacetidealniepasujedoprofiluodezwałsięD’Andrea.
-Bzdura.
-Hę?
-Profiltobzdura.-Horriganusiadłprosto.-Niemożnaprzewidzieć,ktozostanie
mordercą.
D’Andreazmarszczyłbrwi.
-No…onjestsamotnikiem,tak?Zbierałinformacjeodawnychzabójstwach,
zgadzasię?
-Podobniejakwiększośćstudentówwtymkraju.
-Frank,najednejzpierwszychsesjitreningowychwBrunswickpowiedzieli…
-Gównomnieobchodzi,coonipowiedzieli.
-Jezu!Cosiętakciskasz?
TerazD’Andreazamyśliłsię,aHorriganprzezdłuższąchwilęniemógłznaleźć
wygodnejpozycjinasiedzeniusamochodu.Wreszciewybuchnął:-Myślisz,że
zawaliłemsprawę?
ZdumionyD’Andreawytrzeszczyłnaniegooczyibąknął:-Hę?
-Myślisz,żepowinienemzaczekaćnafacetawczorajwieczorem,tak?
-Nictakiegoniemówiłem,Frank.
-Jezu!Szkoda,żeniemiałemciebiepodręką,Al,ztwoimbogatym
doświadczeniemiwogóle.
-Frank…
-Typewnieodrazuwiedziałeś,kurwa,żetaksięskończy.
-Hej,janicniemówiłem…Horriganprzetarłoczy.
-Mamyaktaponadczterdziestusiedmiutysięcyświrów,którzykiedyśtamgrozili
WielkiemuSzefowi.Anijedenznichniepróbowałzabićprezydenta.Anijeden!
-Frank…
-Kurwa,wtensposóbstatystyczniewyeliminowałemdrania,kiedywciągnąłemgo
doakt.
Przezchwilęjechaliwmilczeniu.Horriganczułsięniezręcznie,twarzgopaliła.
Kiedypodjechalidojegodomu,wskazałbarnaulicyKipowiedziałcicho:Tamjest
parking.Zatrzymajsię,postawięcidrinka.
D’Andreazahamowałipowiedziałzzakłopotaniem:-Muszęwracaćdodomu,
Frank.
-Dożonyidzieciaka.
-Właśnie.
-Jakjejnaimię?Twojejmałejkobietce.
-Ariana.
PoezjategoimieniapowstrzymałaHorrigana.Przezchwilęobracałjewmyślach,
potempowiedział:-Ładneimię.
-Ładnakobieta.
Horrigandotknąłramieniapartnera.
-Szczęściarzzciebie.
Wysiadłzsamochoduiruszyłdobaru,alenaglezmieniłzdanie.Potakimdniu
groziłomu,żezalejesięwtrupa.
-Choleraztym-mruknąłiposzedłdodomu.
Powłóczącnogamiwszedłdoswojegozagraconegomieszkania.Wciążmiałprzed
oczamizdjęciezDallasiwłasnątwarzobrysowanączerwonymkółkiem.Zrzucił
marynarkę,zdjąłnaramiennąkaburę,potemwyciągnąłzzapasakajdankii
rozkładanąpałkę,którepołożyłnastolikudokawy,obokrozsypanychnabojówipłyt
kompaktowych.Rozwiązałkrawat,ściągnąłgoiwyprostowałszyjęczłowiek
uwolnionyodstryczka.
NalałsobienadwapalceJamesona,włączyłkompaktwciąż„KindofBlue”-i
zapadłwwygodnymfotelunaprzeciwkowieżystereo,pozwalającsięobmywać
oczyszczającejmuzyceMilesaDavisa.
Prawiejużzasypiał,kiedytelefonnapodręcznymstolikuzabrzęczałostro.
Horriganprzyciszyłpilotemmuzykęirzuciłdosłuchawki:-Tak?
-FrankHorrigan?
Głosbyłcichy.Ożywiony,alenienerwowy.Mężczyzna,aleniemęski.
-Tak?-powtórzyłHorrigan,prostującsięnieznacznie.
-AgentTajnejSłużby?Horriganzmarszczyłbrwi.
-Tak…jeślitodziałrachubywydawnictwa,wiecie,dokądwysłaćczek.
-MójBoże!-zawołałgłoszdziecinnympodnieceniem.-Niemogęuwierzyć,żeto
naprawdęty…
WłosynakarkuHorriganastanęłydęba.
-Ktomówi,docholery?
Podługiejchwilidziecinny,zdyszanygłoszapytał:-Totybyłeśwmoim
mieszkaniuwczorajwieczorem,prawda?
Horriganprzełknąłślinę.
-McCrawley?
-Tonazwiskojużsięzużyło.
-Napewnomaszinne.
-Może…Booth.
JakJohnWilkesBooth.
-CzemunieOswald?-rzuciłzjadliwieHorrigan.Ironiaspłynęłabezśladupo
rozmówcy,któryzamyśliłsię:-Niewierzę,żeondziałałwpojedynkę.Jakmyślisz,
Frank?Jakajestopinianaocznegoświadka?
-Gdziejesteś?
-Niedaleko.Wróciłeśdomojegomieszkania,Frank?Znalazłeświadomość,którą
cizostawiłem?
-Znalazłem-odparłHorrigan.Wstałipodszedłdookna,ciągnączasobąprzewód
telefonu.Wyjrzałnapustąulicę.Zerknąłnazegarek:prawiepółnoc.
-Posprzątałeśnamedal.Technicybylipodwrażeniem…znaleźlitylkojeden
odciskpalca.
Głosniezdradzałniepokoju,wydawałsięniemalubawiony.
-Jeśliznaleźliodciskpalca,totwój,niemój.
-Słuchaj…mamstrasznybałaganwmieszkaniu.Potrzebujędobrejsprzątaczki.
Możewpadnieszdomnie?
-Niemyjęokien,Frank.-Wciążzrozbawieniem.
-Acorobisz?
Następnadługaprzerwa,tylkociężkioddechwsłuchawce,kojarzącysięz
nieprzyzwoitymtelefonem.Potemzniewieściałygłospowiedział:-Tobardzo
podniecające,Frank…prawda?Mamuczucie,jakbymcięznał.
-Mnie?
-Czytałemwszystkootobie…iwidziałemmnóstwofotografii.Byłeśulubionym
agentemJFK,prawda?
Horriganzamrugał.Tygnoju,pomyślał.
-Byłemzwykłymagentem-odparł.
-Niewciskajmikitu!GrałeśwpiłkęnożnąnatrawnikuBiałegoDomuzJackiem,
Bobbymicałąbandą.Śpiewałeśirlandzkiepiosenkiludowenapokładzie
prezydenckiegosamolotu.ŻeglowałeśwHyannisPort.Wiesz,kimbyłeś,Frank?
-Tymipowiedz,Booth.
-Byłeśnajlepszyinajszybszy,Frank.Horriganzacisnąłzęby.
-Alewieszco,Frank?Tobyłodawno,dawnotemu.Ciąglejesteśdobry,Frank?
-Wypróbujmnie.
-Acojarobię,Frank,jakmyślisz?Powiedzmi…cociępodtrzymywałoprzezte
wszystkielata?
Horriganzacisnąłdłońnasłuchawce,jakbystanowiłaprzedłużeniejegociała.
Zmusiłsię,żebyodpowiedziećniedbałymtonem:-Możespotkamysięnadrinka?
Niedalekostądjestbar.Opowiemcihistorięmojegożycia.
-Znamhistoriętwojegożycia.Ichociażmarzęospotkaniuztobą,tojednakim
mniejomniewiesz,tymlepiej.
-Nibydlaczego,Booth?
-Dlatego-nieśmiałoodpowiedziałgłos.
-Dlaczego?
-Dlatego,żezamierzamzabićprezydenta.Horriganowiwaliłoserce,alewciąż
panowałnadgłosem.
-No,no,Booth…niepowinieneśtakmówić.Wiesz,wypowiadaniepogróżekpod
adresemprezydentatoprzestępstwofederalne.Możesztrafićdowięzienia,nawetjeśli
tylkosięzgrywałeś.
Nieśmiałygłosnaglestałsięostryjaknóż.
-Myślisz,żesięzgrywam,Frank?
Horriganazmroziłytesłowaisposób,wjakizostaływypowiedziane,-Właściwie
comaszprzeciwkoWielkiemuCzłowiekowi,Booth?
-PamiętasztępiosenkęBeatlesów,Frank?
-KtórąpiosenkęBeatlesów?
-„WithaLittleHelpfromMyFriends”.
-Ktościpomaga,Booth?
Anonimowyrozmówcaroześmiałsięperliście.
-Frank,Frank…totylkopiosenka.Niepodsuwamciwskazówek.Będzieszmusiał
samznaleźćtrop…jeżelipotrafisz.
-Chcęcizadaćjednopytanie,Booth.
-Proszębardzo,Frank.
-Czyjesteśgotówprzehandlowaćswojeżyciezażycieprezydenta?Ponieważto
będzietylekosztować,stary.
Rozmówcanieodpowiedziałodrazu,jakbyzastanawiałsięnadokreśleniem,
którymzamierzałsięposłużyć.
-JohnF.Kennedypowiedział,żezupełniewystarczy,jeśliktośjestgotów
przehandlowaćswojeżyciezażycieprezydenta,racja?
-Racja.
-Nowięc…
-Nowięcco,Booth?
-Nowięcjajestemgotów.
Dalekiodgłossyrenypożarowejrozległsięnalinii.
-Wiesz,Frank,niepotrafięsięoprzećtejrozkosznejironii..
-Jakiejrozkosznejironii?-warknąłHorrigan,gotującsięwewnętrznie.
-Żejesteśosobiściezamieszanywzabójstwadwóchprezydentów.
SyrenapożarowawyłaterazzaoknemHorrigana.Wyjrzałnaulicęizobaczył
czerwonywózstrażackiwymuszającypierwszeństwonaskrzyżowaniu.Booth
rzeczywiściebyłblisko!
-Zaczekajchwilę,stary-powiedziałlekkoHorrigan.Kolacjamisięprzypalana
kuchni.Zarazwracam…
Delikatniepołożyłsłuchawkęnasofieijakszaleniecwybiegłzmieszkania,po
drodzełapiącrewolwerleżącynastoliku.
Zbiegłposchodachjakburza,omałonieprzewracającpary,którawyszłaz
sąsiednichdrzwi.Poparusekundachznalazłsięnaulicyipopędziłnaróg,skąd
wyjechałwózstrażypożarnej.Zszybkością,októrąjużsięniepodejrzewał,skręciłza
róginiemalrozpłaszczyłsięnabudcetelefonicznej.
Gdzieupuszczonasłuchawkakołysałasięnasznurze.
Horrigandyszałciężko,sercemuwaliło,wiekdawałosobieznać.Zrewolweremw
rękurozejrzałsiędookoła.Przeszedłkilkakrokówtamizpowrotemjakczłowiek,
któryniemożesięzdecydować,dokądpójść.Rozpaczliwieprzeszukiwałwzrokiem
przyległeuliczki.
Nic.Pusto.
Niesłyszałnawetpiskuoponruszającegosamochodu.
Zauważyłkilkaotwartychbarów,wktórychBoothmógłsięschronić.Zamierzałje
sprawdzić,alecotopomoże?
Kogowłaściwieszukał,docholery?
5.
BiałyDomlśniłwsłońcu,idealnysymbolprezydenta.Rozległetrawnikibyły
wypielęgnowaneinieprawdopodobniezielonenawetnajesieni.Prywatnemieszkania
ipomieszczeniapubliczne,odwiedzaneprzezturystówimiejscowychobywateli,
takichjaktłustalitewskagospodyni,którąostatniopoznałHorrigan,znajdowałysięw
przytulnymdworkuwstylukolonialnym;biuraBiałegoDomu,łączniezOwalnym
Gabinetem,znajdowałysięwmniejswojskimZachodnimSkrzydle.
Podrugiejstronieulicy,dokładniebiorącpodrugiejstroniezamkniętejdlaruchu
WestExecutiveAvenue,stałobarokowemonstrumznanejakoStaryBiurowiec
Zarządu.Tamasywnabudowla,pomalowananakolorrdzy,zniezliczonymioknamii
kolumnami,wznosiłasięniczymprzerośnięty,wielopiętrowytortweselny.Odlat
stanowiłaobrazędlaoka,ażwreszciespóroSBZzostałrozstrzygniętyprzez
prezydentaKennedy’ego,któryzarządziłcałkowitąrenowacjębudynku.
PewnieprzezskojarzeniezKennedymagentHorriganodczuwałnieracjonalny
sentymentwobectejgroteskowejbudowli,nadachuktórejłatwomógłsobie
wyobrazićrodzinęAdamsów,wylewającychwrzącyolejnanieproszonychgości.
WłaśnietutajznajdowałosięcentrumdowodzeniaWydziałuOchronyPrezydenta,
wchodzącegowskładTajnejSłużbyStanówZjednoczonych.
KrokiHorriganaiD’Andreirozbrzmiewałyechemwprzestronnymkorytarzu.Do
klapgarniturówmieliprzypięteplakietkiidentyfikacyjnezezdjęciami.D’Andrea
trzymałwrękunotesiczytałstroniczkęoznaczonąnagłówkiem:„Booth”.
-Toniesamowite-powiedział.-Wszyscylokatorzygowidywali…nowiesz,mijali
gonaschodachitakdalej…ależadennaprawdęgoniewidział.
-Typowe-stwierdziłHorrigan.
-Wzależnościodtego,zkimrozmawiasz,naszczłowiekmapięćstópsześćcali
wzrostualbosześćstópdwacale…waży165funtówalboraczej180…
-ImaoddwudziestuośmiudoczterdziestupięciulatdodałHorriganzlekkim
niesmakiem.
D’Andreakiwnąłgłową,westchnąłizatrzasnąłnotes.
ZatrzymalisięprzeddrzwiamioznaczonymisymbolemTajnej
Służby/DepartamentuSkarbuinapisem:„WYDZIAŁOCHRONYPREZYDENTA”.
Pokój,doktóregoweszli-hala-byłobszernympomieszczeniem,zastawionym
biurkami,rojącymsięodurzędnikówispecjalnychagentów.Jednąścianępokrywały
planszeprzedstawiającemiejscepobytuorazprogramzajęćpodopiecznychwydziału:
prezydenta,wiceprezydentairóżnychważnychosobistości.
ZaprzeszklonąścianąrozciągałsięwidoknaZachodnieSkrzydłoBiałegoDomu.
Pojednejstroniepokojuparaagentów,siedzącawoszklonejbudce,nieustannie
obserwowaławnętrzeiotoczenieBiałegoDomunadwudziestupięciumonitorach.
Horriganijegopartnerprzeszliprzezhalędootwartychdrzwidużego,solidnego
gabinetu,gdzierezydowałSamCampagna,zastępcadyrektorad/sochrony.
CampagnanależałdoelitywładzyTajnejSłużby-nawetwicedyrektormiałmniejsze
wpływy.
Zakonferencyjnymstołem,natlefotografiibyłychprezydentówiprzedstawicieli
TajnejSłużby,siedziałCampagnawewłasnejosobieoraztrojeagentów-dwaj
mężczyźniikobieta.
HorriganiD’Andreaczekalinarozpoczęcierozmowy.
BillWatts-szczupły,ciemnowłosy,aroganckidrańprzedczterdziestką-byłjak
zwyklezirytowany.
-PlanowaniewBiałymDomuwłaśnieskreśliłoMiamiiwstawiłonatomiejsce
AlbanyiBoston-mówił.
-Nakiedy?-zapytałakobieta.
Horrigannieznałjej,alechętniebypoznał:byłasmukła,ładniezbudowana,
rudoblondwłosymiaławysokoupięte-atrakcyjnaiopanowananiczymprezenterka
telewizyjna.Nosiładobrzeskrojonyrdzawykostiumikremowąbluzkę.
-Najutro-powiedziałWattszgoryczą.Kobietawestchnęła.
MattWilder-staryprzyjacielHorrigana,sympatycznyfacetpoczterdziestce,
umiejącysięprzystosować-próbowałlaćoliwęnawzburzonefale:-Prezydentowi
zabrakłodwudziestupunktówwrankingunapółnocnymzachodzie.-Wzruszył
ramionami.Nicdziwnego,żepersonelpanikuje.
Kobietauniosłabrewipowiedziała:-Kiedywygrywał,onirównieżpanikowali…bo
niemielizaufaniadowyników.
Stary,solidnySamCampagna-silneciałogórującenadoparciemfotela,siwe
włosyściętekrótko,powojskowemu,twardeszareoczydostrzegającekażdyszczegół
napatrzyłsięnatowszystkoprzezponadpięćdziesiątlat,toteżjegokomentarz
zabrzmiałrealistycznie…amożecynicznie?
-Nadwamiesiąceprzedwyborami-powiedziałpanikatrafiasięwdobrydzień.
Wattsuśmiechnąłsięponuro.
-Będziemymusieliściągnąćagentówzkońcaświata.
-Więczróbcieto.-CampagnauśmiechnąłsiędoHorriganaiD’Andrei.-Frank,
cieszęsię,żejeszczeżyjesz.
-Miłomi,żesięcieszysz,dyrektorze-odparłHorrigan.Campagnawstałi
wyczłapałzzabiurkajaktresowanyniedźwiedź,żebyprzywitaćstaregoprzyjaciela.
Uścisnęlisobiedłonieiwymienilispojrzenia,którezawierałytonywspomnień.
-Słyszałem,żetyitwójpartnermieliściewczorajniezłyubaw-powiedział
Campagna,robiącaluzjędoaresztowaniaMendozy.
-Czasemdobrzesięprzewietrzyć-stwierdziłFrank.
-NieodwiedzałeśmnieodBógwiekiedy.
-Przybiegnęnakażdeskinienie,dyrektorze.CampagnaodwróciłsiędoD’Andreii
uprzejmiepodałmurękę,mówiąc:-Więcpanjestnowympartnerem.Jaksiępanu
podobapracazeskostniałymdinozaurem?
D’Andrea,wyraźniepodwrażeniemuprzejmościwyższegooficera,odpowiedział:-
Tobardzopouczającedoświadczenie,sir.Campagnapoprowadziłdwóchagentówdo
stołu.
-Frank-powiedział-znaszoczywiścieMattaWildera…
MattwstałzuśmiechemiwyciągnąłnadstołemrękędoHorrigana.
-Pewnie,żeznam-odparłHorrigan.-Wciążjestmiwiniendwadzieściadolców.
CampagnawskazałWattsa,któryniepodniósłsięzkrzesła.
-NapewnoznaszBillaWattsa,agentadowodzącego…atojestLillyRaines.
HorrigankiwnąłgłowąWattsowi,apotemuśmiechnąłsiędoLillyRaines.
-Tozdumiewające-stwierdził.
-Cotakiego?-zapytałazwymuszonymuśmiechem,kiedyściskałjejciepłądłoń.
-Żenaszesekretarkirobiąsięcorazładniejsze.Nawetniemrugnęłaokiem,tylko
jejuśmiechstałsięlodowaty.
-Apolowiagencirobiąsięcorazstarsi.Horrigannagrodziłjejdocineklekkim
uśmieszkiem.
-Oho-powiedziałMatt.
Campagnawydawałsięjednocześniezmieszanyiubawiony.
-Lillyjestagentką,Frank.
-Takmyślałem-odparłHorrigan.-Chciałemtylkosprawdzić,czymapoczucie
humoru.
-Ijakwypadłam?-zapytała.
-Celująco.
Campagnaspojrzałnazegarek.
-Zaczynajmy,dobrze?-zaproponował.-Niemamyzadużoczasu.
Wszyscyzajęlimiejscaprzystolekonferencyjnym.Horriganzauważył,żeLilly
zerkaponadjegoramieniemznagłym,przelotnymwyrazemzdumienia.Obejrzałsięi
zobaczyłnaścianiezdjęciepromiennegoJohnaKennedy’egowotoczeniuagentów.
JednymzagentówbyłHorrigan,stolatwcześniej,tysiączmarszczekwcześniej.
Campagnaspojrzałnaraport,którypodałWattsowi.
-Nodobra.Opowiedznamotymfacecie.Naraziebędziemygonazywać„Booth”.
Cotozatypek?
-Prawdziwypacjent-powiedziałHorrigantonembezwyrazu.„Pacjent”tobył
żargonTajnejSłużby,określeniewyjątkowoniebezpiecznegoosobnika,którygroził
prezydentowi.Spośródczterdziestutysięcypojedynczychosóblubgrupludzi,
uznanychprzezSłużbęzapotencjalnieniebezpiecznedlaprezydenta,okołotrzystu
pięćdziesięciu-notowanychzastosowanieprzemocyi/lubchorobępsychiczną-
zasłużyłonatakąetykietkę.
-Naprawdęmyślisz,żeonjestniebezpieczny?-zapytałMatt.
-Tak-odparłHorrigan.
Lillyznamysłemzmarszczyłaczoło.
-Mówipan,jakbytobyłfakt.
-Bojest.
-Skądpanwie?
-Poprostuwiem.-Uśmiechnąłsięlekko.-Znamsięnaludziach.Zatomipłacą.
Wattsmarszczyłbrwi,alenieznamysłem,poprostumarszczyłbrwi.
-Czymogęzapytać-odezwałsię-dlaczegotamtegopierwszegowieczorunie
podjąłeśstosownychkroków?Wtedydowiemysięczegoświęcejpozatwoimi
przeczuciami.
Kutas.
UśmiechHorriganapozostałuśmiechemtylkowsensietechnicznym.
-Mieliśmywypełnionydzień,Bill.
-Zbytwypełniony,żebyprzeprowadzićdochodzeniejaknależy?
-Właśniewracałemdodomupozabiciukilkufacetów.Lillyuniosładrugąbrew.
Campagnapróbowałpowstrzymaćuśmiech.Mattnawetniepróbował.
-Twójraportmówi,żepozostałeśwmieszkaniutylkojakdługo?Dziesięćminut?-
naciskałdalejWatt.
-Niemiałemnakazu.
-Biorącpoduwagętwoją…reputację,nigdyniemyślałem…
-Wtowierzę.
-Wco?
-Żeniemyślałeś.-SpojrzałnaCampagnę.-Czydostałemparanoi,czytentutaj
Billdobieramisiędodupy?
Lillywydawałasięubawiona,alerównieżtrochęzażenowana.
-Możejednoidrugie?
-Myślałemtylko-ciągnąłWattszlekkimwzburzeniem-żebiorącpoduwagę
reputacjęagentaHorrigana,mógł…
-Jakatoreputacja,Bill?-zapytałHorrigan.Wattsrzuciłraportnastół.
-Mniejszaztym.
-Jakąmamreputację?Dwarazyotymwspomniałeś.
-Dajmytemuspokój.Campagnawtrącił:-Wracajmydosprawy,chłopcyi
dziewczęta…
-Wiesz,Bill,jacięrozumiem-stwierdziłHorrigan.Kiedyśbyłemprawietakitępy
jakty,aleniecałkiem…
ZaczerwienionyWattswstał.
-Niemamczasunatogówno.Muszęściągnąćsiedemdziesięciupięciuagentówz
Miami.-ZatrzymałsięprzydrzwiachiobejrzałsięnaCampagnę.-Informujmniena
bieżąco,Sam,dobrze?
Campagnakiwnąłgłową,apowyjściuWattsawydałzsiebieprzeciągłe
westchnienie.
-Comyzrobimyztymfacetem?
-ToznaczyzWattsem?-upewniłsięHorrigan.Możeprzeniesieniedosekcji
operacyjnejwOmaha?
-ChodziłomioBootha-sprostowałcierpliwieCampagna.
Horriganspoważniał.ZerknąłnaD’Andreę,któryuparciemilczał.
-Alijasprawdzimy,cosięda…Oczywiściewtymczasietrzebazałożyćpodsłuch
namójtelefon.
Campagnaprzytaknął.
-Tomasens.Jeślicośjeszczeprzyjdziecidogłowy,powiedzodrazu.
OczyLillyzwęziłysię.
-Dlaczegopanzakłada,żeBoothznowudopanazadzwoni?
-Och,zadzwoninapewno-odparłHorrigan.Wargimudrgnęły.-Jesteśmy
kumplami.
PóźniejtegopopołudniawGrilluEbbitta-ciemnym,zadymionymmęskimazylu,
pełnymlakierowanegodrewna,usytuowanymnaprzeciwkoMinisterstwaSkarbu
Horriganusiadłprzybarzeipozwolił,żebyCampagnapostawiłmudrinka.
-OcochodziłoWattsowi,Sam?-rzuciłniemalżartobliwymtonem.
-Ocotobiechodzi?
Tamojarzekomareputacja.Właściwienaczymtopolega?
-Wieszcholerniedobrze.
Horriganuśmiechnąłsiękrzywoizakręciłwhiskywszklance.
-Żejestemwypalonymwrakiemzmanieramikomendantaobozu
koncentracyjnego.
Campagnaprzywołałnatwarzznużonyuśmiech,obracającwpalcachszklaneczkę
zburbonem.Wreszciepowiedział:-Wieszco,Frank…gdybyśbyłwpołowietaki
cwany,zajakiegocięuważamy,poszedłbyśnaemeryturę.
-Mogęzrezygnowaćwkażdejchwili.
-Jasne.
-Alewiesz,czegonaprawdęchcę?
-Kobietyprzedpięćdziesiątkąiżebyniebolałowkrzyżu?
Horriganjeszczerazsięuśmiechnął.
-No,tegoteż.
-Więc?
ŁyknąłswojegoJamesona.
-Dostaćprzydziałdoprezydenta.Campagnamałosięniezakrztusił.
-ZnowuWOP?Potychwszystkichlatach?Chryste,takimamutjakty…
-Powiedziałeś,żedostanęwszystko,czegochcę,żebypowstrzymaćtegofaceta.No
więctegowłaśniechcę.
-Dlaczego,nalitośćboską?
Horriganzmierzyłprzyjacielanajtwardszymspojrzeniemzeswojegobogatego
repertuaru.
-Tenskurwielspróbuje,Sam.Onnieblefował.Onmówiłpoważnie.Ajachcębyć
namiejscu,kiedyonuderzy.
Campagnapopatrzyłnaniegotępymwzrokiem.Nerwowytikwykrzywiłmu
policzek.
-Wszyscywiemy-powiedziałHorriganzpowagąkażdyagentwie,żetosięstanie
pewnegodnia.
-Co?
-Chwilaprawdy.PrzeżyłemtakąchwilęwDallas,dawnotemu…ispieprzyłemto.
-Niczegoniespieprzyłeś…
-Spieprzyłemto,kurwa.Ichcętego,coniewieluznasdostaje:drugiejszansy.
Kiedyporazdruginadejdziemojachwilaprawdy,będęgotów,Sam.Będę
przygotowany.
Campagnaześwistemwypuściłpowietrze.Potrząsnąłgłową.Zakołysałdrinkiem.
Powiedział:-Wattsrzucisięnamniezpazurami.
-Srajnaniego.Tyjesteśszefem.Pozatymjesteśmicoświnienzatetrzydzieści
lat.
Campagnawciążpotrząsałgłową.Terazprzewróciłoczami.
-Gdybyśtylkowiedział,ilerazyciękryłemiratowałemtwojącholernąposadę…
-Dajmito,Sam.Potrzebujętego.
-AcoześledztwemwsprawieBootha?
-D’Andreasiętymzajmie.Będęmupomagałnaboku.Kurwa,człowieku…tojest
właśniecholernasprawaBootha!
Dyrektorwpatrywałsięwswojąszklaneczkę,jakbyszukałdrogiwyjścia.
-Naprawdęchceszznowupełnićsłużbę,Frank?Wtwoimwieku?
-Takjest,szefie.Chybadostanęgdzieśortopedycznebuty?
-Dobra,tygnojku.
-Jateżciękochani.
SzareoczyCampagnyzwęziłysię.-Jeszczejedno,Frank…Wattswcaleniejesttaki
tępy,jaktyzaczasówKennedy’ego.Horriganwzruszyłramionami.
-Niktniejestdoskonały.
6.
Tegoranka,wyjątkowociepłegojaknajesień,dwajoficerowiezMundurowego
OddziałuTajnychSłużbzajęlipozycjenadachuponadMassachusettsAvenue.
Jeden,wyborowystrzelecwpomarańczowychprzeciwsłonecznychokularach,
uniósłdoramieniaszybkostrzelnykarabinzcelownikiemoptycznymtakniedbale,jak
zawodowygraczwgolfarobiwymachkijemprzedwykonaniemłatwego,lecz
decydującegouderzenia.
Drugiumundurowanyoficerobserwowałprzezlornetkęnadciągającyorszak
prezydenta.
Patrzył,jakpowoliwjeżdżająwjegopolewidzeniapięćpolicyjnychmotocykli,dwa
policyjnewozy,jedennieoznakowanypolicyjnysamochód,dwapojazdyTajnej
Służby,prezydenckalimuzyna,czarnafurgonetka,kilkasamochodówprasy,jeszcze
dwapolicyjnewozyitrzechnastępnychgliniarzynamotocyklach.Wyglądałoto
rzeczywiścieimponująco.
Strzelecwyborowy,mokryodpotu,spojrzałnakarawanęzkrzywymuśmiechem.
-Więccoonplanujenadzisiaj?
Drugioficeropuściłlornetkęiodwzajemniłsiękoledzepodobnymgrymasem.
-Wielkierzeczy,zabieraprezydentaFrancjinalunch.
-Niegadaj.
-Poważnie…dochińskiejknajpynaulicyK.
Kroplepotuściekaływzdłużnosastrzelcazaszybkamiokularów.
-Boże-mruknął.-Czyonniemógłzamówićczegośnawynosdlakróla
żabojadów?
Spocony,zdyszanyHorriganszedłszybkimkrokiemobokprezydenckiejlimuzyny,
jedenzpółtuzinaagentówrozstawionychpoobustronachpojazdu,któryposuwałsię
alejąwśródentuzjastycznychokrzykówtłumu,potrząsającegominiaturowymi
amerykańskimiifrancuskimiflagami.Zaogromnymioknamiparadnejlimuzyny
prezydencidwóchkrajówuśmiechalisięimachalidowiwatującychgapiów.
Szlagbytrafiłtenupał,pomyślałHorrigan.Takiejużmojeparszyweszczęście,
żebyzapierwszymrazemtrafićnanajgorsząpogodę.
Mrużącoczywsłońcu-byłjedynymagentembezciemnychokularów-wpatrywał
sięwmijanytłum.Tempo,któremusiałutrzymywać,przypomniałomu,żepracaw
ochroniestanowczonienadawałasiędlastarszychludzi.
Zresztąnawetmłodyczłowiekwszczytowejkondycjifizycznejmógłnie
wytrzymać.Trzylatamordęgi,zanimcięprzeniosądomniejstresującejpracy.Aon
prosił,błagał,żebydotegowrócić!
MikrofonwuchuzawiadomiłHorrigana,podobniejakinnychagentów,o
niespodziewanejzmianieplanu.
Limuzynazatrzymałasięnagle,Horriganzaśipozostali-wśródnichLillyRaines
wluźnymspodniumie,krwawoczerwonejbluzceipantoflachnapłaskimobcasie-
uformowalikrągwokółsamochodu.Dwajprezydenciwysiedlizprzylepionymido
twarzyszerokimi,bliźniaczymi,fałszywymiuśmiechami,żeby„nawiązaćkontakt”na
uświęconąmodłępolityków-wymieniaćuściskirąkztłumem,któryokazałsię
zdumiewającolicznyiniesforny.
Nadwamiesiąceprzedwyborami,przegrywającwrankingach,WielkiSzefnie
mógłzmarnowaćtejokazjipopisaniasięprzedprasą.
PrzyklejonydoprawegoramieniaprezydentastałBillWatts.Wtakichchwilach
głównyagentzmieniałsięwsyjamskiegobliźniakaprzywódcynarodu.
Tymczasem,paręmetrówprzeddwomaprezydentami,Horriganzkamienną
twarząwbijałwtłumswojewypraktykowanezabójczespojrzenie,badająckażdą
twarz,katalogująckażdyruch.Kiedyniechlujnywłóczęgawobszarpanejwojskowej
kurtceprzepchnąłsiędoprzodu,Horriganzmierzyłgoswoimopatentowanym
twardym,nieprzeniknionymwzrokiem,atypeknaglezrobiłtakąminę,jakbygo
zemdliło,irozpłynąłsięwtłumie.
HorriganzerknąłnaLillyiprawiesięuśmiechnął,conadwątliłoniecosztywną
fasadęjegotwarzy;ale„zabójczespojrzenie”wwykonaniuLillybyłotakgroźne,że
wręczkomiczne.PorazpierwszyHorriganpoddałsięswoimseksistowskim
skłonnościomipomyślałoniejjako”dziewczynie”.Alenawetwtedywiedział,żeta
dziewczynazajdziewysoko.
Terazzauważył,żekoncentrowałasięnajednejokreślonejtwarzywtłumie.
Poszukałtejtwarzy,znalazłją:mężczyznawtypieorientalnym,sięgającydo
płóciennejtorby.Niewyglądałpodejrzanie-nosiłczarnytradycyjnygarniturbez
krawata-alezachowywałsiętrochęnerwowo.ZpunktuwidzeniaTajnejSłużbynie
byłorasizmempatrzećnaArabaimyślećoŚwiętejWojnie,któramożezniszczyć
prezydenta.
Horriganpatrzył,jakLillymówidoswojegomikrofonu,wpiętegowmankiet.Po
kilkusekundachdwajniedbaleubraniagenciprzysunęlisięzobustrondomałego
ciemnegoczłowieczka.Unieruchomiligomocnymchwytem,jedenznichsięgnąłdo
płóciennejtorbyiwyciągnął…aparatfotograficzny.
Horrigannieodczułulgi,alezzadowoleniemzarejestrowałszybką,profesjonalną
reakcjęLilly.
Wreszcieparaprezydentów,machającdowrzeszczącegotłumu,wróciłado
limuzyny.Wsiedli,Wattszamknąłzanimidrzwiiwskoczyłnaprzedniesiedzenie
obokkierowcy.Limuzynaznowuruszyła,coznaczyło,żeHorriganteżmusiałruszać.
Dysząc,sapiąc,wycierającpotzczoładreptałoboksamochodu.Utrzymywałtempo,
chociażtoniebyłołatwe.
WattspatrzyłprzezprzedniąszybęnaHorriganaiwidział,ilewysiłkukosztował
starszegoagentatendzień.Uśmiechnąłsięlekkoiodwróciłgłowę.
Horriganbyłzsiebiedumny-nieztego,żeutrzymałtempo,aleztego,że
powstrzymałsięprzedpokazaniemtemukutasowiwyprostowanegopalca.
Ogniskowalornetkiskupiłasięnajadącychsamochodach,przyciąganaprzez
prezydenckąlimuzynęjakżelazoprzyciąganemagnesem.Potempolewidzenia
lornetkiprzesunęłosięiskupiłonaspecjalnymagencieHorriganie,którychwiejnie
wlókłsięprzedsiebieiwyglądał,jakbymiałzachwilęzemdleć.
-Biedactwo…
Rękatrzymającalornetkęopadła-nierękaumundurowanegooficeraTajnej
Służbynadachubudynku,alerękaodległegoobserwatoranaskrajutłumu.
Obserwatoruśmiechnąłsięnieznacznie.
-Biedactwo-powtórzyłMitchLeary,ukrytywniszyprzedwejściemdobudynku.
Horriganspałtwardoznogaminakrześleinicmusięnieśniło,kiedypoczuł
czyjeśręcenapiersi.Otworzyłoczyizobaczył,żektośrozpinamukoszulę!
-Cojest,kurwa…
Tobyłchłopakoświeżejtwarzy,ubranynabiało.-Odwalsięodemnie!
Zaskoczonypielęgniarzotworzyłusta,odskoczyłiwpadłnadrugiego,trochę
starszegopielęgniarza.
ŚmiertelniezmęczonyHorrigan,któryzdrzemnąłsięwfoteluwsaliklubowej
WydziałuOchrony,terazwytrzeszczałoczynaSamaCampagnę,MattaWildera,Lilly
Rainesipółtuzinainnychagentów.Niektórzyprzyglądalimusięzzatroskaniem,inni
zledwiepowstrzymywanymrozbawieniem.
Pielęgniarz,zakłopotanyitrochęwstrząśnięty,mówił:-Jezu,bardzopana
przepraszam…
Drugipielęgniarzprzyłączyłsiędopierwszego:-Właśnie,mieliśmytelefon,żektoś
tutajdostałzawału!
Campagnaztroską,któramogłabyćszczera,pochyliłsięipołożyłrękęna
ramieniuHorrigana.
-Dobrzesięczujesz,Frank?
-Taak…widoczniektośmizrobiłkawał.
Kilkuagentówzaczęłosięśmiać,apochwilidołączyłareszta.NawetCampagna
uśmiechnąłsięprzelotnie.
-Kimjesttencholernydowcipniś?-zapytałHorrigan,zapinająckoszulę.-Czy
starszypanniemożesięzdrzemnąćwwolnejchwili?
Wśródogólnejwesołościdwajpielęgniarzewybąkalikolejneprzeprosinyizaczęli
sięwycofywać.Horriganzawołałdonich:-Hej,chłopcy,nieodchodźciedaleko.
-Tak?-rzuciłmłodypielęgniarz.
-Zaczekajcie.-Horriganzmierzyłgroźnymwzrokiemroześmianychagentów.-
Chybabędzieciemusieliopatrzyćkilkaranpostrzałowych…
Starszypielęgniarzwyszczerzyłzęby,pomachałrękąwpowietrzuipociągnąłza
sobątowarzysza.Zapanowaławesołaatmosfera,agencirozproszylisięposali
popijająckawęizimnenapoje,cieszącsięchwiląodpoczynkupomęczącymdniu.
CampagnaopuściłswojepotężneciałonafotelobokHorrigana.
-Należałocisięzatewszystkiekawały,któresamrobiłeś.
MattWilderprzyciągnąłsobiefotel.
-Właśnie,jaktasprawazkapeluszem!
-Zkapeluszem?-zapytałaLilly.UsiadłanaporęczyfotelaMattaze
skrzyżowanyminogami,którewyglądałyzgrabnienawetwluźnychspodniach.
Mattzachichotałipotrząsnąłgłową.
-Kiedyś,jakjeszczebyliśmyrazemwSt.Louis,dostaliśmynowegodyrektora…
naprawdękopniętyfacet.Żadnegopoczuciahumoru,ciąglekomuśnadeptywałna
odcisk.
-Jerian-podpowiedziałHorrigan.
-Właśnie!TengnojekArtJerian.Zawszenosiłpierdolony…przepraszam,Lilly…
kapelusz.
-Nicnieszkodzi,Matt-powiedziałaLillyzfiglarnymuśmiechem.-Mówdalej,nie
przerywajsobie:Tengnojekzawszenosiłpierdolonykapelusz…
-Wkażdymrazie-ciągnąłMatt-Frankposzedłikupiłtakisamkapeluszjaktego
faceta…
-Nie!-przerwałześmiechemCampagna.-Frankkupiłczterykapelusze,
identycznejakkapeluszszefa,alewróżnychrozmiarach.Potemzrobiłpodmianę…
pierwszązwielu.
-Nierozumiem-powiedziałaLilly.Mattprzejąłpałeczkę:-Widzisz,Frank
powiedziałkopniętemuszefowi,żeokropnawilgoćwSt.Louispowoduje,żeludziom
puchnągłowy.
-Awięc-podjąłwesołoCampagna-kiedybyłocoFrankzamieniałkapeluszszefa
namniejszy…akiedybyłochłodno,nawiększy.
Agencikręcącysięwpobliżuwybuchnęliśmiechem.NawetHorriganuśmiechał
sięjakpsotnychłopak,którympozostałwgłębiserca.
Niemaszconarzekać-powiedział.-Potrzechmiesiącachtenidiotapoprosiło
przeniesienie.Gruparyknęłaśmiechem.
Kiedygowidzieliśmyostatniraz-wykrztusiłMatt,któremułzypociekłypo
policzkach-wychodziłzbiura,żebyzłapaćsamolot…wmałymkapelusikunatej
swojejtłustejłepetynie.
-Wyglądałjakmałpkakataryniarza!-wrzeszczałCampagna.
Wszyscywyliześmiechu,włączniezHorriganem.
-Uff-zasapałHorrigan.-Jakjanieznosiłemtegodrania.
-Okay,okay-powiedziałCampagna,przypomniawszysobiewreszcie,żejest
szefem.Wstałizamachałrękami,uciszającśmiech.-Wracajciedoroboty.Dalej,do
roboty…
Wytoczyłsięzsali,azanimzaczęliwychodzićagenci.
Horrigannieruszyłsięzfotela.ŚlicznaLillyrównieżsięociągała.Nalałasobie
kawy,aonprzyglądałsięjejzprzyjemnością,podziwiającjejfigurę,którawyglądała
kobieconawetwubraniuomęskimkroju.
-Właściwiektomizrobiłtenkawał?-zapytałją.
-Możetoniebyłkawał.-Stanęłaprzednimiłyknęłakawy.Wpatrywałasięw
niegouparcie,jeszczenie„zabójczymwzrokiem,aledostatecznieonieśmielającym.
Tamnadworzewyglądałeśtrochęblado.Myślałam,żezarazzemdlejesz.
Bzdura-burknąłHorrigan.-Wkażdymraziedopadnętegodowcipnisia.Pewnie
totenkutasWatts.Możliwe.-Lillydopiłakawę,zgniotłapapierowykubekicisnęła
dokoszanaśmieci.-Aleskądwiesz,żetobyłjakiś„kutas”?
Potemobdarzyłagoenigmatycznymuśmiechemiwyszła,trochębardziejkołysząc
biodrami,niżtowcześniejzauważył.
-Ślicznie-powiedziałdosiebie.-Poprostuślicznie.
Wygramoliłsięzfotela.Musiałsprawdzić,czyD’Andreadoszedłdoczegośw
związkuzjegotelefonicznymkumplemBoothem.
Ciekawe,czyBoothbyłdzisiajwtymtłumie?
Cośmumówiło,żetak.
7.
-Przejechałeśzakręt-powiedziałHorrigan.
D’Andrea,siedzącyzakierownicąswojegopontiacasunbirdaiodwożącypartnera
dodomupozmroku,zamrugałzirytacją.
-Orany,człowieku!
-UlicaKzostałaztyłu-stwierdziłrzeczowoHorrigan.PrzeglądałaktaBootha
zebraneprzezD’Andreę.Większośćztegobyłamuznana:wyciągzprzesłuchania
lokatorówbudynku,zerowewynikibadańlaboratoryjnych.
-Umieszprowadzić?-zapytałD’Andrea.
-Jasne.-Horriganzerknąłnaurzędowąnotatkę,żewjegomieszkaniuzałożono
podsłuchzazgodąwłaściciela.-Dlaczego?
-Dlaczego?Toznaczy:„Dlaczegoniemaszwłasnegocholernegosamochodu?”
Horriganwzruszyłramionamiidalejkartkowałskoroszyt.
-SpędziłemdużoczasuwNowymJorku.Przyzwyczaiłemsiędopublicznego
transportu.
D’Andreamachnąłrękąwstronędeskirozdzielczej.
-Czydlaciebietowyglądajakautobus?CzyjawyglądamjakRalphKramden?
Horriganspojrzałnaswojegopartneraipowściągnąłuśmiech.
-Cosiętakciskasz?D’Andreauśmiechnąłsięopornie.
-Poprostuskorolubiszjeździćautobusami,toczemucodzienniemniezmuszasz,
żebymcięodwoziłdodomu?Todlamnieniepodrodze.
-Lubiętwojetowarzystwo.-HorriganwpatrywałsięwprawojazdyBoothaze
stanuColorado,wystawionenanazwiskodawnonieżyjącegojedenastoletniego
JosephaMcCrawleya;dokumentbyłwpiętypowewnętrznejstronietekturowej
okładki.
-Niemogętutajzawrócić-oświadczyłD’Andrea.Potemzauważył,żeHorrigan
wpatrujesięwzdjęcienaprawiejazdy.Potrząsnąłgłową.
-Jezu,cozatypek.
Boothmiałjasnewłosysczesanenawysokieczoło,blondbrodęijasnoszareoczy.
Wysokiekościpoliczkowe,małypodbródek-kościczaszkirysowałysiępodskórąz
upiornąwyrazistością.
-Racja-mruknąłHorrigan.Potemuderzyłagopewnamyśl;zmrużyłoczyi
powtórzył:-Właśnie,cotozatypek?
-Hę?-bąknąłD’Andrea,spoglądającciekawienaożywionątwarzpartnera.
-Jeszczeniezawracaj-poleciłHorrigan,nachylającsiędoprzodu.-Na
następnymrogujestkioskzgazetami…zatrzymajsię.
Naroguznajdowałsięnowoczesnycałonocnysklep,sprzedającygazetyzcałego
kraju,książki,czasopismawszystko,począwszyod„Prawdy”,skończywszyna
„Hustlerze”.Horrigannieszukałniczegowtymrodzaju.Przeszedłszybkowzdłuż
stoiska,ślizgającsięoczamipokolorowychokładkach,błyszczącychwjaskrawym
świetle.Potemprzystanąłprzyczasopismachspecjalistycznychiuśmiechnąłsię,
ponieważznalazłto,czegoszukał.
Przykucnąłiprzejechałpalcempogrzbietachkilkuhobystycznychmagazynów,
zanimwybrałjedenzeznanąokładką:ostatninumer„KolekcjoneraModeli
Samochodów”.
Egzemplarztegoczasopismależałnastosiepodobnychmagazynównabiurku
Boothawobskurnymmieszkaniu;nawierzchuzaśspoczywałsmukły,futurystyczny
modelsamochodu.
WkrótceHorriganponownieusiadłobokD’Andreiipokazałmufuturystyczny
model,ozdabiającyokładkę„KolekcjoneraModeliSamochodów”.
-WmieszkaniuBoothabyłtakisammodel!-oznajmił.-Albocholerniepodobny.
D’Andreasceptyczniezmarszczyłbrwi.
-Czytojakiśślad?Bowidocznietakuważasz.Horriganradośniewyszczerzyłzęby.
-Powiedziałeś:cozatypek.Ajazapytałem,cotozatypek,pamiętasz?
-Jasne.
Horrigantrzepnąłwokładkęczasopisma.
-Właśnietakitypek.Onzbieramodelesamochodów.Jestszurniętym
kolekcjonerem.
-Nowięc?
-Nowięcodtegozaczniemy-odparłHorrigan,gestykulującniecierpliwie.-
Zawracajipodrzućmniedodomu.Chcęodrazupuścićsprawęwruch.
D’Andreawzniósłoczydonieba,potrząsnąłgłową,powiedział:„Jasne,Frank,ty
jesteśszefem”-izrobił,comukazano.
PoparuminutachD’AndreaodjechałdożonyidzieckanaprzedmieściuVirginia,a
Horriganwszedłdoswojegomałegomieszkankaiusiadłwfotelu.Nawetsięnie
pofatygował,żebynastawićMilesaDavisanakompakcie,tylkoodrazuchwyciłza
telefonizadzwoniłdopierwszegobrzeguagentapełniącegodyżurwwaszyngtońskiej
sekcjioperacyjnej.
-Chcę,żebyśkazałparuagentomsprawdzić,jaksąsprzedawanetezestawy-
mówił.-Przejrzałemogłoszeniaiwyglądanato,żewysyłająjezazaliczeniem
pocztowym.Pewniejestteżjakiśspecjalistycznysklep.Tezestawyprodukująw
ograniczonychilościach,więcwyśledzenie…
Wsłuchawcezabrzęczało:ROZMOWANALINII.
-Zaczekajchwilę-powiedziałHorrigan.-Ktośdomniedzwoni.Nierozłączajsię,
zarazgospławię…
Nacisnąłwidełkiirzuciłniecierpliwie:-Tak?
-Halo,Frank.
Miękkiszept,melodyjny,łatwydorozpoznania.
-No,Booth-powiedziałHorrigan,prostującsięwfotelu-jakcisiępowodzi?
-Doskonale,Frank.Couciebie?
-Wszystkodobrze…słuchaj,nierozłączajsię,tylkodokończędrugąrozmowę…
Przycisnąłwidełkiizapytałpospiesznie:-Maciego,chłopcy?
-Mamygo-odparłagent.-Wiesz,comaszrobić.Trzymaćgonalinii.
Horriganuśmiechnąłsięzaciśniętymiustamiiprzełączyłsięzpowrotemna
Bootha,którypowiedziałzesłodyczą:-Mamnadzieję,żeniepróbujeszmnie
namierzyć,Frank.
-Nibywjakisposób?
-Mogłeśpoprosićswoichprzyjaciół,żebyzałożylicipodsłuch.
-Ach,niezawracałemimgłowy.Myślałem,żeniestarczyciodwagi,żeby
zadzwonićdrugiraz.
-Owszem,zawracałeśimgłowę,Frank.Iwiedziałeś,żeznowuzadzwonię.Chyba
wiesz,żeczegojakczego,aleodwagiminiebrakuje.
-Aczegocibrakuje?
Och…wielurzeczy.Wielerzeczymiodebranoprzezwszystkielata.Taksamojak
tobie,Frank.TylestraciłeśObajtylestraciliśmy.Mamnadzieję,żenieponiosłeśzbyt
dużegouszczerbku,ponieważspodziewałemsięznaleźć…godnegoprzeciwnika.-Ach
tak?
-Właśnie.Skorootymmówimy,jaksięczujesz,Frank?-Łagodnygłoszdawałsię
wyrażaćszczerątroskę.-Martwiłemsiędzisiajociebie.
-Naprawdę?Atodlaczego,Booth?
-Podczasparady…myślałem,żezemdlejeszzwyczerpania,Frank.-Głoscmoknął
współczująco;spozaudawanejtroskiprzebijałsarkazm.-Naprawdępowinieneśbył
lepiejzadbaćokondycję,zanimpoprosiłeśoprzydziałdoOchrony.
Horriganścisnąłsłuchawkęzcałejsiły,ażnabrzmiałymużyłynadłoni.Ale
odpowiedziałspokojnymgłosem:-Wiesz,Booth,możemaszrację.Możebrakujemi
kondycji.
-Kiedyśmiałeśwspaniałąkondycję,dawnotemu.Właśnieoglądamnawideotwój
film.
-Film?
-Czyjesteśkinomanem,Frank?Wiesz,cotoznaczyauteur?
-Nie.
-Topofrancusku„autor”,aletymsłowemokreślasięnajwybitniejszych
reżyserów,takichjak…och,naprzykładHitchcock.Leone.Truffaut.
NajpierwBeatlesi,potemmodelesamochodów,terazkino.
-Nigdyniegrałemwfilmie-powiedziałHorrigan.
-Ależtak,Frank!Pracowałeśdlanajwiększegoreżyseraznichwszystkich!
Dorobekmiałniewielki,alejegostyl,dynamika…niepowtarzalne.Mówięoczywiścieo
wielkimgeniuszukinematografii,AbrahamieZapruderze.
GniewHorriganazmieniłsięwmdłości.
-Dallas,22listopada1963roku.Wiem,gdziewtedybyłem…iwiem,gdziety
byłeś,Frank.Wtedybyłeśwdobrejkondycji,prawda?Aleniestetytociniepomogło…
czyraczejjemu.
Horriganowizaschłowustach.
-Cocisięstałotamtegodnia?Tylkojedenagentzareagowałnastrzały…aresztaz
was,wytrenowani,refleksyjaknapiętesprężyny?Nic.Oglądałemtotylerazy…alety
nawetniezszedłeśzestopniasamochodu.
-Zamknijsię-warknąłHorrigan.
-Frank…pocotazłość?Czydwajprzyjacieleniemogąotwarcieporozmawiaćo
drażliwychsprawach?Naczymtostanąłem?Aha.WłaściwiebyłeśbliżejKennedy’ego
niżtenagent,któryzareagował…byłeśbliżejniżresztaagentów,wpewnymsensie.
HorriganstałnastopniusamochoduochronyodstronyTeksaskiejSkładnicy
Księgarskiej.GłosBoothanuciłmelodyjnie:-Wnocy,Frank,kiedyleżyszwłóżkui
próbujeszzasnąć,cowidzisz?Cocisięśni,Frank?Czyweśniewidzisztwarze,
przedmioty,wydarzenia?Czywidzisztenkarabinwoknie?Czywidziszroztrzaskaną
głowęKennedy’ego?
Horriganzamknąłoczy,aletonieuciszyłomiękkiegogłosuBoothaijego
raniącychsłów.Takbardzochciałodłożyćsłuchawkę…alemusiałzatrzymaćtego
świraprzytelefonie.
-Tomusibyćokropne,Frank,taświadomość,żegdybyśzareagowałnapierwszy
strzał,zdążyłbyśstanąćnaliniiognia.Oczywiściewtedymógłbyśsamoberwać.
DlaczegoagencijeszczeniewyłamywalidrzwiBootha,nieprzewracaligona
podłogę,nieskuwalimurąkzaplecami?
-Czyżałujesz,żenieoddałeśzaniegożycia,Frank?pytałBooth.Horrigannie
udzieliłmusatysfakcjonującejodpowiedzi.Zamiasttegopowiedziałpoprostu:Nie
możnazmienićhistorii.Toprawda.Świętaprawda.Alewieszco?Możnajątworzyć.
TesłowaprzejęłyHorriganazimnymdreszczem.
-Tylestraciłeś-ciągnąłBooth.-Żonacięopuściła…zabraławaszącóreczkę.Kiedy
robiliztobąwywiaddotegoartykułuwczasopiśmie…tegoodziesiątejrocznicy
zabójstwa…byłeśwspaniały.Takiszczery,takiuczciwy.Napewnonieprzyszłoci
łatwoprzyznaćsiępubliczniedoswojegoalkoholizmu.Życieztobąmusiałobyć
piekłem.Założęsię,żeliczyłeśnajejpowrót,twojejżony,dlategotopowiedziałeś.
Żebyjąodzyskać.
HorriganskrzywiłsięnadomyślnośćBootha.
-Świattraktujeuczciwychludzitakniesprawiedliwie,takokrutnie-stwierdził
Booth.Tymrazemwjegogłosieniezabrzmiałaaniodrobinasarkazmu.
DlaczegocicholerniagencitakdługozwlekajązaresztowaniemBootha?Jakim
cudemmożnazachowaćzimnąkrewrozmawiającztymczubkiem?
-Znaszmojąhistorię,Booth.Ajakajesttwoja?Znowutendźwięk:cc,cc.
-Niemogęcipowiedzieć,Frank.Przepraszam.Boothzanuciłkilkataktów
piosenki„WithaLittleHelpfromMyFriends”idodał:-Dobrzemiećprzyjaciela…
Frank.Szczęknęłaodkładanasłuchawka.
Falazdumienia,wściekłościirozczarowaniaogarnęłaHorrigana,kiedywpatrywał
sięwgłuchytelefon.Potemnacisnąłwidełki,jeszczerazpołączyłsięzdyżurnym
agentemiwarknął:-No?
-Spokojnie,Horrigan.Nieblokujlinii,zadzwonimydociebie,jakgozłapiemy.
Horrigantrzasnąłsłuchawką,wstał,nalałsobieJamesona-ocalwięcejniżzwykle
-iwypiłłapczywie.Porazpierwszyoddwunastulatmiałochotęzapalić.
-Tenskurwiel-mruknął.-Tencholernyskurwiel…Chodziłpomieszkaniu,
popijałiprzeklinałnagłos.Popierwszymdzwonkutelefonuchwyciłsłuchawkęi
wrzasnął:-No?
Głosdyżurnegoagentabyłjednocześniezmęczonyizakłopotany.
-Namierzyliśmysygnałiwysłaliśmymiejscoweglinypodtenadres,średnio
zamożnadzielnica.Wyłamalidrzwiiwpadlidotegodomuzbroniąwręku.
-Ico?
Westchnienieagentarównieżwyrażałozmęczenieizakłopotanie.
-Znaleźliparęnastolatkówrobiącychbrzydkierzeczynakanapieprzed
telewizorem.
-Cholera!
WbiurzeWydziałuŚledczego,niecałepółgodzinypóźniej,technikodelektroniki
powiedziałHorriganowi,żepodejrzanyprawdopodobniemiałurządzenie,które
nieznaczniezmieniałonapięcienalinii,dlategowydawałosię,żedzwonizinnego
numeru.
-Tourządzenie…skąd…jakonjezdobył?Technik,chudy,łysiejącyagentw
okularachnazwiskiemCarducci,wzruszyłramionamiipowiedział:-Jeślimiałczęści,
sammógłjezrobić.
-Gdziemógłzdobyćczęści?
-Wsklepieelektronicznym.-Następnewzruszenieramion.-Sampotrafięcoś
takiegoskonstruować.
-Wspaniale.Więcjeśliznowuzadzwoni,niemożemygonamierzyć?
-No…możemyprzeprowadzićtestzero-jedynkowy,jeślionskorzystazlinii
podłączonejdocyfrowychprzekaźników.
Wspaniale!Więcmożeciegonamierzyć.Niekoniecznie.Nie,jeśliskorzystazlinii
analogowej.
Horrigantrzasnąłpięściąwbiurko,ażpodskoczyłmonitorkomputera.
-Wdupiemamteelektronicznepierdoły!Żądamjasnejiwyraźnejodpowiedzi.Po
angielsku.
Carduccizamachałrękami,próbującuspokoićHorrigana.
-Jeżelionznowuzadzwoni,zatrzymaszgonalinii,ajazrobię,comogę.
Wystarczy?
Horriganprzytaknąłzponurąminą.Carducciostrzegawczopodniósłpalec.
-Alejeśliznowuwciągnieszwtomiejscoweglinyalbonaszychchłopców,lepiejich
uprzedź,żebyniewyłamywaliwięcejżadnychdrzwi.Niewiemy,doczegojestzdolny
tenfacet,mówiącjęzykiemelektroniki.
-Jawiem,doczegoonjestzdolny-odparłHorrigan,nietłumacząctegonajęzyk
elektroniki.
Carduccizamrugałzzaokularów.
-Doczego?
-Dowszystkiego.
8.
Napołudniowo-zachodnimroguZachodniegoSkrzydłaBiałegoDomu,wjednym
zpokojówwchodzącychwskładtakzwanegoProstokątnegoBiura,szefsztabu
prezydentaHarrySargentsiedziałzastołemkonferencyjnymobokzastępcydyrektora
TajnejSłużby,Campagny,oraztrojgaagentów-BillaWattsa,LillyRainesiFranka
Horrigana,naprośbęktóregozwołanotozebranie.
WopiniiHorriganaSargentbyłnajmniejsympatycznymszefemsztabuodczasu
H.R.Haldemana-atocośznaczyło.JackKennedyzlikwidowałtostanowisko
twierdząc,żeniepotrzebujezastępcy.NawettenwrednysukinsynLyndonJohnson
obywałsiębezniego.
Wprzeciwieństwiedoobecnegoprezydenta,niestety.
Sargent,ciężkozbudowanyfacetpopięćdziesiątcezniksonowskąfryzurą,w
wymiętymbrązowymgarniturzeikrawaciewczerwono-żółtepaski,byłwyraźnie
zirytowany,żemuzawracajągłowę.Najegousprawiedliwienieprzemawiałfakt,że
trwaływłaśnieostatniednigorączkowejkampaniiwyborczej,któranieprzebiegała
pomyślnie.
Terazjednak,słuchającnagraniawczorajszejtelefonicznejrozmowyHorriganaz
Boothem,Sargentwydawałsięzaintrygowany.
„Założęsię,żeliczyłeśnajejpowrót,twojejżony”,mówiłgłosBoothaz
magnetofonu.„Prawda?”Wysłuchiwanietegoporazdrugiwobecnościinnych-
zwłaszczategokutasaWattsa-doprowadzałoHorriganadoszału;Boothpaplałojego
prywatnymżyciuizawodowejklęscewDallas.
AleHorriganzachowałniewzruszonątwarz.Razjegospojrzenienachwilę
skrzyżowałosięzespojrzeniemLillywydawałasięzażenowana,jejoczywyrażały
gorącewspółczucie.
Toniepomagało.
Tracączainteresowanie,Sargentspojrzałniecierpliwienazegarek,kiedy
bezcielesnygłosBoothamówił:„Dobrzemiećprzyjaciela,Frank”.
Campagnawyciągnąłrękęiwyłączyłmagnetofon.
-Towszystko?-zapytałSargent.
-Towszystko.
Chociażwreprezentacyjnychpokojachbiurowychwcaleniebyłogorąco,Sargent
wytarłchustkązaczerwienionątwarz.Zareagowałjakzwyklepogrubiańsku:-Coto
mawspólnegozemną,docholery?Campagna,złożywszydłoniemodlitewnym
gestem,pochyliłsiędoprzoduzprzejęciem.
-Harry…chcielibyśmy,żebyśodwołałjutrzejszyobiadprezydenta.
Sargentspiorunowałgowzrokiem.
-Oficjalnyobiad?Wambasadziefrancuskiej?Ludzie,czywyściepowariowali?
-Traktujemytegoosobnikabardzopoważnie-wyjaśniłCampagna.-
Zaklasyfikowaliśmygojako„pacjenta”.
-Bill?-rzuciłSargent,spoglądającnaniegozwężonymioczami.-Jakuważasz?
-ZgadzamsięzSamem-odparłWattsbezbarwnymgłosem,zdobywającpierwszy
punktuHorrigana.
Czerwonynatwarzyszefsztabuwestchnąłciężko.
Rozumiem,żemacietrzystaalboczterystapodejrzanychmieszczącychsięwtej
kategorii-powiedziałznie-wesołymuśmiechem.-Wszyscysąnawolności,a
przecieżzewzględunanichnieodwołujemyżadnychoficjalnychobiadów.Czymsię
odnichróżnitenszaleniec?
Wattsnieodpowiedział.CampagnaspojrzałnaHorriganaikiwnąłgłową,dając
muznak,żebyprzejąłpałeczkę.Tenszaleniec-powiedziałHorrigan-przeprowadził
niepokojącoskomplikowanąmanipulacjęnaliniachtelefonicznych.Wdodatku
potrafibudowaćmodelesamochodów.
Sargentzmierzyłagentawzrokiemwyrażającymniesmakikonsternację,niczym
wegetarianin,któregoczęstującheeseburgerem.
-Modelesamochodów?
-Notak-powiedziałHorrigan.-Niektóreznichsązdalniesterowane,cowymaga
znajomościelektroniki…
-Idlatego-przerwałmuSargentzjawnąironiąchcecie,żebymzmieniłrozkład
zajęćnajpotężniejszegoczłowiekanaświecie,anadodatekobraziłczterdzieści
milionówFrancuzów?
Horriganspróbowałjeszczeraz:-Ztakimiumiejętnościami,jeśliBoothznasię
trochęnamateriałachwybuchowych…
-Wy,chłopcy,róbcieswojąrobotę-uciąłostroSargent-toniebędzieżadnych
problemów.-Robimynasząrobotę-odparłHorriganrównieostrymtonem.-
Właśniedlategoradzimyskreślićtenobiad.
Lilly,którawyraźnieczułasięnieswojowtejwrogiejatmosferze,uniosłarozwartą
dłoń.
-Protokółograniczanasząskutecznośćnaterenieambasady,sir.
-Onamarację-oświadczyłHorrigan.-Przeszmuglowaniebronidoambasadyjest
dziecinniełatwe,nawetprzynajsurowszejkontroli…
Sargentpotrząsnąłgłowązniedowierzaniem,niemalzpogardą.
Cowymipróbujeciewmówić,docholery?ŻenibyFrancuzichcąsprzątnąć
prezydenta?
Agenciporuszylisięniespokojniewfotelach,przytłoczenimiażdżącąkrytyką
Sargenta-wszyscyopróczHorrigana.
Chociażraz-powiedziałcichoHorrigan,panującnadgłosem-chciałbymspotkać
szefasztabuzBiałegoDomu,którynieprzeszkadzaTajnejSłużbienakażdymkroku.
OczySargentaznowumiotałybłyskawice.Horriganwidząckarcącywzrok
Campagny,zakłopotanąminęWattsa,przestraszonąLilly-zrozumiał,że
przeholował.Wcalesiętymnieprzejął.
Sargentześciągniętątwarząbuldogawskazałnamagnetofon.
-Wiesz,cojamyślę,agencieHorrigan?Myślę,żetencwaniaktrafiłcięwe
wrażliwemiejsce,dlategotaksięciskasz.
Horriganposłałszefowisztabutosamomartwespojrzenie,którymterroryzował
tłumwokółprezydenckiejlimuzyny.
-Jatylkopróbujęchronićpańskiegoszefa-powiedziałchłodno.
-Amyślisz,żecojarobię,docholery!-MaskaSargentanachwilęopadłaiwyjrzał
zzaniejstrzępczłowieka.
-Ostatniesondażewykazały,żejesteśmywtyleodwadzieściacholernychpunktów
-oznajmiłponuroSargent.-Jeśliszybkoniedokonamcudu,możejużniebędęmiał
szefa…zasześćtygodniwylecizposady,ajarazemznim.
Uderzyłpięściąwotwartądłoń.
Muszęprzezcałyczastrzymaćprezydentanawidoku,niechtoszlag-dodał.
Możepanmarację-powiedziałHorrigan.
-Co?
-Możeniedługostracipanszefaiswojąposadę.Campagnazakryłoczy
zmęczonymgestem.Sargentwyprostowałsięiwyplułzsiebie:-Cotomaznaczyć,do
cholery?Horriganwzruszyłramionami.
-Niemożnapracowaćdlatrupa.
Tozmroziłoobecnych,aletylkonachwilę.Porządekzebraniazawierałjeszcze
kilkapunktów.SargentodwróciłsiędoSamaipowiedziałszorstko:-Następna
sprawa.
Inatymsięskończyło.
Tymczasemgdzieśwmieście,wciemnej,wilgotnejpiwnicyMitchLeary-w
podkoszulkuidżinsach-pracowałciężkoprzyswoimwarsztacie,otoczony
błogosławionąciszą.
Siedzącnaławce,rozłożyłprzedsobąnarzędziaswojegohobby(chociażtojużsię
stałoczymświęcejniżhobby,prawda?).Wokółskromnegomiejscapracyznajdowały
sięstarannieuporządkowanebutelkifarby,tubkikleju,szkłapowiększające,różne
rodzajepapieruściernego(przeważniebardzodrobnego),słoikiwosku,wiertła
rozmaitejgrubości.
Naśrodkuleżałyrówniestarannieułożonekawałkimetalu.Pozłożeniutworzyły
mały,kanciastyautomatycznypistolet.PorozłożeniuLearyzamierzałwykonaćich
odlewywręczniezrobionychformach,używającżywicy,którąsamulepszył.Żywice
naogółsąkruche.Alenieta.
Nieta.
NucąculubionąmelodięBeatlesów,ustawiłprzedsobąlicznemałeforemki,
ręczniewyciętezdrewna.Potemzacząłrozwijaćopakowanewplastykkostkizielonej
glinymodelarskiej-przypominałykostkimasła,aleoczywiściemiałygęstszą
konsystencję.
Zacząłnakładaćgęstą,tłustąglinędomałychdrewnianychforemek.Wciążnucąc,
wziąłlufępistoletuiwcisnąłjągłębokodoforemkiwypełnionejzielonąmasą.Ten
proceswmodelarstwienazywałsięodciskaniem.AleoczywiścieLearynierobił
modelupistoletu.Iniechodziłoomodelarstwo.
9.
AmbasadafrancuskazajmowałajedenzwieluokazałychbudynkówwKaloramie,
reprezentacyjnejdzielnicypołożonejnapółnocodDupontCircle.Tegowieczoru
agenciTajnejSłużbypełnilistrażwzdłużpodjazdu,zakręcającegozafilaramiżelaznej
bramy.Dygnitarze,urzędnicynajwyższegoszczeblaorazichlepszepołowynapływali
domasywnej,ozdobnejceglanejrezydencjiwpowodzismokingów,futer,
wieczorowychsukienibiżuterii.Pośródwytwornegotłumukręcilisięinniagenci,
równieżubraninawieczorowodlakamuflażu.
JednymznichbyłHorrigan,wciążtrochęskrępowanyswoimuroczystymstrojem,
mimowieloletniejpraktykiprzypodobnychokazjach.DrugąbyłaLillyRaines,ubrana
wszałową,głębokowydekoltowanąkreacjęzczarnejsatyny.Wpracynosiłaupięte
włosy;terazrozpuszczonerudozłotepuklemuskałyjejkremowe,leciutkopiegowate
ramiona.Wyglądałaślicznie,conapełniłoHorrigananieokreślonymsmutkiem.Jej
widokporuszyłwnimcoś,cowolałbypozostawićuśpione.
Stalipoobustronachotoczonegogośćmiparkietudotańcawsalibalowej.Chociaż
żadnenieposługiwałosię„zabójczym”wzrokiem(nieodpowiednimnatakąokazję),
obojebezustannieprzepatrywalitwarzewtłumie.Kilkarazyichspojrzeniasię
spotkałyiHorriganzauważyłcieńuśmiechunapełnych,pokrytychszkarłatną
szminkąustachrudowłosejdziewczyny.
PrezydentipromiennaPierwszaDamawłaśnieprzeciskalisięprzeztłumrazemz
prezydentemFrancji,ściskającdłonie,zamieniającparęsłówztymczytamtym,
otoczenipółkolemagentów,wśródktórychbyliteżMattWilderiBillWatts,ten
ostatnitrzymającysiębliżejprezydentaniżPierwszaDama.
Orkiestrazaczęłagraćprzesłodzonąwersję„WithaLittleHelpfromMyFriends”,
cozdenerwowałoHorrigana.UlubionapiosenkaBootha,tylkotegobrakowało.
Horriganniemógłsięoprzećirracjonalnympodejrzeniom,żetoBoothzaaranżował
wykonanietegoutworu.
Kiedyparywkraczałynaparkiet,włączniezprezydentemiPierwsząDamą,
HorriganpodszedłdoLilly.
-Dziwnywybórmelodii,nieuważasz?-zagadnął.
Lillyodparła,przekrzykującmuzykę:-Tozewzględunaprezydenta.Onjesttaki
dziecinny…wszyscywiedzą,żeprzepadazaBeatlesami.
-Nieonjeden-stwierdziłkwaśnoHorrigan.
-Co?
-Nic.
Podczasprzerwywmuzyceuśmiechnąłsiędoniejipowiedział:-Śliczniedzisiaj
wyglądasz.
-Cóż,dziękuję.
-Możnabycięzjeść.Uśmiechnęłasięnieprzyjemnie.
-Zakażdymrazem,kiedyzaczynamciwspółczuć,musiszwygłosićjakąś
niestosownąseksistowskąuwagę.
Postaramsię,żebymojanastępnaseksistowskąuwagazabrzmiałastosownie.-
Potemzmarszczyłbrwi.Dlaczegomiwspółczujesz?Lillyodwróciławzrok.
Nowiesz-powiedziałazzakłopotaniem.
-Nie,niewiem.
-Ta…taśmazrozmowątelefoniczną.KiedyBoothzacząłmówićotwojejżonie…
-Byłejżonie.
-No,wkażdymrazie…zrobiłomisiężal.
-Toznaczyżałowałaśmnie?
-Nieważne.-Zacisnęłaustaiodwróciłasięodniego,wciążbadającwzrokiem
tłum.-Wiesz,Horrigan,czasamijesteścholerniedenerwujący.
Zakołysałsięnaobcasach,kiedyorkiestrazagrałarównieprzesłodzonąwersję
„Something”George’aHarrisona.
-Ostatniojakośwszyscymiwspółczują-powiedział.Najpierwtenstuknięty
niedoszłymorderca,potemładnadziewczyna,którądenerwuję…
Popatrzyłananiego,bardziejubawionaniżobrażona.
-Dziewczyna?
-Kobieta.Osoba.Cokolwieksobieżyczysz.Facetwmoimwiekupowinienbyć
twardyiniemiły.Słuchaj,możebyśmy…nowiesz.Zatańczyli.
Potrząsnęłagłową.
-Raczejnie.Lepiejwidaćzboku.Możekiedyindziej,popracy…
-Zaparęgodzinbędziemypopracy.Odwróciłagłowę.
-Nie,dziękuję.
Horriganwyładowałswojąirytacjęwszczeniackimgeście.Wpatrzyłsiępożądliwie
wdekoltLilly.
-Cotywyprawiasz,Horrigan?
-Używamswoichzdolnościdedukcji.Wiesz,jestemwykwalifikowanym
detektywem.
-Cotywygadujesz?
Horriganpokiwałgłową,jakbywłaśnierozwiązałnadzwyczajskomplikowaną
zagadkę.
-Chybawreszcieodkryłem,gdzienosiszswójsłużbowyrewolwer…
TymrazemLillyniebyłarozbawiona.Rzuciłamu-niepewnespojrzenie,aon
wzruszyłramionamiiwmieszałsięwtłum.
Widział,jakgniewnajejtwarzyzmieniłsięwuśmiech,leczBillWattszobaczyłtoi
skarciłjąwzrokiem.Lillyczymprędzejzrobiłapoważnąminę,jaknaagentaprzystało.
NastępnegodniaMitchLeary-podróżującypodnazwiskiemJamesCarney-
siedziałwpierwszejklasiesamolotudoLosAngelesinucąc„WithaLittleHelpfrom
MyFriends”,wypisywałimiennyczeknarozkładanymblacie.CzekKorporacji
Microspanopiewałnasumętysiącadolarów,zprzeznaczeniemna„kampanię
wyborcząprezydenta”.
Learypoprawiłokularynanosie.Ubranybyłwtradycyjnygarnitur,miałgęste
ciemnewłosyiwąsy-wyglądałnaprzystojnegobiznesmenawśrednimwieku.
Podniósłczek,połyskującywilgotnympodpisem„JamesCarney”,iuśmiechnąłsiędo
swegodzieła,jakbywłaśnienamalowałprześlicznyobrazek.
Przezgłośnikirozległsięgłospilota,zapowiadającylądowaniewLosAngeles,
gdzietemperaturawynosiłaprzyjemnedwadzieściadwastopnie.
-Czyzechciałbypanpodnieśćblat,sir?-zapytałaprzechodzącaatrakcyjna
stewardesa.
Uśmiechnąłsiędoniejsłodko,powiedział:„Oczywiście”iwłożyłczekdo
ofrankowanejkoperty.Zakleiłkopertę,wsunąłjądowewnętrznejkieszenimarynarki
ipodniósłblat.
WestExecutiveDrive,ślepauliczkapomiędzyZachodnimSkrzydłemBiałego
domuaStarymBiurowcemZa-rządu,miałaasfaltowąnawierzchnięzzaznaczonymi
numerowanymimiejscamidoparkowania.Niektórebyłyprzeznaczonedlaważnych
gościzajeżdżającychlimuzynami;resztanależaładopracownikówobusąsiadujących
budynków.
Byłpiękny,rozkoszniechłodnyjesiennywieczór,dwadniponudnejoficjalnej
kolacjiwambasadziefrancuskiej.LillyRainesszładoswojegonowegobuicka,
ustawionegonasamymkońcuparkingu,kiedyzawołałjąHorrigan.
-AgentkoRaines!
Podbiegłdoniejzuśmiechem,miałnadzieję,żechłopięcym;trudnobyłonato
liczyćwjegowieku.
-Możepodrzuciszkolegędodomu?-poprosił.-MójpartnerD’Andreajuż
odjechał.
Lillyzmierzyłagozabójczymwzrokiem.
-Corazlepiejcitowychodzi-stwierdził.
-Cotakiego?
-Zabójczespojrzenie.
Nieruchomamaskajejtwarzyroztopiłasięwuśmiechu.
-Czemuciąglesięmnieczepiasz?
-Jasięciebieczepiam?Myślałem,żeztobąflirtuję.Lillyprzekręciłakluczykw
drzwiachpostroniekierowcyirzuciłaprzezramię:-Samwiesz,żenicniewyjdziez
naszegozwiązku,więcpocozaczynasz?
-Miłotosłyszeć.
-Co?
-Żejestszansanajakiśzwiązek.Słuchaj,bądźdobrąkoleżanką,podrzućmnie.
Obejrzałasię,wyraźniemięknąc.
-Kupięcilodanapatyku,dziewczynko.
Lillyuniosłabrew,aonpodniósłręcedogórypokazując,żeniemabroni,iznowu
spróbowałjąoczarowaćchłopięcymuśmiechem.
Tymrazemtopodziałało.Lillyroześmiałasiędźwięcznieiswobodnie,zcałego
serca.
-Wsiadaj,głuptasie.
WkrótcesiedzielioparciomarmurowąkolumnęnastopniachLincolnMemoriał,
liżąclody.Nikogoniebyłopobliżu,nawetturystów.Lekkiwiatrtarmosiłupiętewłosy
Lilly.
-Chciałbym,żebyśjerozpuściła-powiedziałHorrigan.
-Co?
-Twojewłosy.
Uśmiechnęłasiękrzywo,liżącloda.
-Niepoganiajmnie,Horrigan.
-MówmiFrank,dobrze?Mamjużdosyćzwrotówwrodzaju„agentkoRaines”.
-Okay,Frank.
-Dziękuję,Lilly.-Polizałloda;onwziąłwaniliowe,onaczekoladowe.-Wiesz,
jeszczenigdyniepracowałemzagentemkobietą.Ilewasjestwsumie?
-Stodwadzieściasześć,wedługnajnowszychdanych.Roześmiałsiękrótkoi
serdecznie.
-Mydlenieoczu.
-Cotoznaczy?-zapytałaLilly,lekkonachmurzona.
-Nieobrażajsię,alestodwadzieściasześćnatrzyipółtysiąca…jesteściepoto,
żebymydlićoczy.Dziękiwamprezydentzdobywapoparciekobietwyborców.
Uśmiechnęłasięzprzymusem.
-Czytojestta„stosowna”seksistowskauwaga,którąmiobiecałeśtamtego
wieczoru?
-Nieseksistowska.Pomyślrealnie,Lii…połowatychbzdur,którerobimy,to
zwykłemydlenieoczu.Todotyczyrównieżmężczyzn.
-Niewierzęci.
Naprawdę?Anibydlaczegobiegamydookołakuloodpornejlimuzyny,która
wytrzymanawettrafieniepociskiemprzeciwpancernym?-Znowuroześmiałsię
swoimgłębokim,lekkoszyderczymśmiechem.-Jesteśmynapokaz.Żebyprezydent
wyglądałpoprezydencku.
Lillyugryzłaloda,wbijającdrobne,białe,równiutkieząbkiwczekoladowąmasę.
-Achtak?No,jeślijatutajjestempoto,żebyzdobywaćgłosykobiet,jaką
mniejszośćtyreprezentujesz?
Zastanowiłsięnadtym,gryzącswojegoloda,poczymuśmiechnąłsiędoniej
triumfalnie.
-Białychheteroseksualnychpianistówpopięćdziesiątce-oświadczył.-Jestnas
niewielu,alemamycholerniesilnelobby.
Nagrodziłagolekkimuśmiechem.Dokończyłaloda,spojrzałanazegarekiwstała.
-Przyzdenerwowaniuczasszybkomija.
-Chybatak.Dokądsięspieszysz?
-Mamrandkę.
-Ktoś,kogoznam?
-Nietwójinteres.-Zorientowałasię,żetesłowazabrzmiałyzbytszorstko,więc
złagodziłajeuśmiechem.Podrzucićcię?
Horriganwciążbyłzajętylodem.
-Nie.Chybajeszczetuzostanę.Podobamisię,jakświatłoobmywastaregoAbe’ao
tejporzednia.-Lillyspojrzałanapomnik,potemnaHorriganaikiwnęłagłową.
-Cześć.Dziękizaloda.
-Niemazaco,dziewczynko.
Pomachałamurękąiruszyładosamochodu,zaparkowanegozaulicy.Zanią
widziałLustrzanyStawipomnikWaszyngtona,czysteilśniącejaknapocztówce.
Jeślisięobejrzy,toznaczy,żejestzainteresowana,pomyślał.
Lillyszładalej.
No,Lil,odwróćsię…
Podeszładosamochodu.
Tylkojednomałespojrzenie…wiem,żetogłupie,alespójrznamnie…
Chciałjużzrezygnować,kiedyLillydotknęładrzwisamochoduiukradkiem
zerknęłananiegoprzezramię.
Rozpromieniłsięipomachałjejręką.
Onazzakłopotaniemodwróciławzrokiwsiadładosamochodu.
Horriganzgryzłresztkęloda.Odwieludniniebyłtakzadowolonyzsiebie.Od
wielutygodni.Miesięcy.Rozparłsięnamarmurowychstopniach,gdzieniegdyśpełnił
służbęwochronieMartinaLutheraKinga,tegowieczoru,kiedypadłysłowa:„Miałem
sen”.Odwróciłsięispojrzałzpodziwemnapotężną,mierzącądwadzieściastóp
postaćprezydenta,którywostatnichdniachswoichrządówstworzyłTajnąSłużbę,ale
samnigdyniekorzystałztakiejochrony.
-Szkoda,żewtedyniebyłemprzytobie,wielkiczłowieku-mruknąłHorrigani
wcalenieżartował.
Pochwiliruszyłdonajbliższegoprzystankuautobusowego.
10.
MitchLeary,wciążukrytyzaszkłamiokularówiprzebraniembiznesmena,
zaparkowałwynajętegobuickawzatoczceprzygłównejulicywSantaMonica.Z
teczkąwrękuuśmiechnąłsiędołagodnierozkołysanychpalm,którerosływzdłuż
jezdni.Balsamicznyklimatkoiłnerwy.Mitchczułsięprawiejaknawakacjach.
Prawie.
WszedłdoBankuSouthwestiruszyłdookienkaobsługiklientów.Urzędniczkaza
szybąwedługplakietkinazywałasięPamMagnus-blondynkapotrzydziestce,zlekką
nadwagą,przesadnieumalowana,wobcisłejsukiencewczarno-białepionowepasy.
Wtejchwilipracowałaprzyswoimkomputerze.Uśmiechnęłasięwesołoirzuciła:-
Jednąchwileczkę,proszępana.Learyswobodnieodwzajemniłuśmiech.
-Niemapośpiechu.
Aleonaskończyłabłyskawicznieiodwróciłasiędoniegozrozjaśnionymioczami,
pełnaniekłamanejżyczliwości.
-Czymmogępanusłużyć?
Położyłnakontuarzeczekgotówkowynasumęsześćdziesięciutysięcydolarów.
-Chciałbymotworzyćrachunekkorporacji-powiedział-izdeponowaćto.-
GotówkęnapokrycieczekuwpłaciłwbankuwSanJose.
-Proszębardzo-powiedziała.-Pozwolipan,żezobaczęumowękorporacyjną…
-Oczywiście.-Położyłteczkęnakontuarze,otworzył-awyjąłdokumenty,
zatrzasnąłteczkęipodsunąłjejdokumentyzkolejnymmiłymuśmiechem.
Patrzył,jakwystukuje„KORPORACJAMICROSPAN”naekraniekomputera,
odczytującnagłówekpierwszegodokumentu.Przerwała,żebywydmuchaćnos,
obdarzyłagonastępnymprzychylnymspojrzeniemidalejszybkonaciskałaklawisze.
-JakądziałalnośćprowadziMicrospan,panieCarney?-zapytała,nieprzerywając
pracy.
-Oprogramowaniekomputerowe.
-WSanJose,jakwidzę.
-Zgadzasię.-Poprawiłokularynanosie.-Tamjestnaszacentrala.Przyjechałem
tutaj,żebyotworzyćfilięwL.A.
Wciążpisząc,uśmiechnęłasięipowiedziała:-Zawszelubiłamtępiosenkę.
-Przepraszam?
-„CzyznaszdrogędoSanJose?”-Aha.Toładnapiosenka.
Byłagadatliwymstworzonkiem,całkiematrakcyjnym.Czyżbyznimflirtowała?
Learypoczułsiępochlebiony,chociażzdawałsobiesprawę,żejejawanseadresowane
byłydozamożnegobiznesmena.
-SanJosetowspaniałemiasto-ciągnęła.-Czypanstamtądpochodzi?
-Nie.
Nachwilęoderwaławzrokodekranuispojrzałananiego,trzepoczącrzęsami.
-Askądpanpochodzi?
-ZMinneapolis.
Jejtwarzrozpromieniłasięjeszczeszerszymuśmiechem.
-Żartujepan!Jateż!Niedobrze.
-Światjestmały-powiedział.
Znowuprzeniosłaspojrzenienarozjarzonyzieleniąekran.
-Niedobijałypanatezimy?Nadziewięćmiesięcywrokuzakopywałamsiępod
kołdręztermoforem.Zrobiłaminęiprzewróciłaoczami.-Jaksiętutaj
przeprowadziłam,straciłamtrzydzieścifuntów.
-Gratulacje.
-Jakąuczelniępankończył?-szczebiotaładalej.Szybkowymyślił:-New
Brighton.
-UniwersytetNewBrighton?
-Właśnie.
Popatrzyłananiegociekawie,jejpalcezawisłynadklawiszami.
-AletamniemażadnegoUniwersytetuNewBrighton.
Uśmiechnąłsiędyplomatycznie.
-Wtedybył.
Terazprzyglądałamusięukradkiem,jejmałeoczkabłyskałypodmakijażem.
Pewniepróbowałaocenićjegowiek,dopasowaćgodojakiegośmitycznego
UniwersytetuNewBrighton,któryzamkniętodawnotemu…
Wreszciewzruszyłaramionami,odwróciłasiędokomputeraijejpalceznowu
zaczęłyśmigaćnadklawiaturą.
-Chybacośmisiępomieszało-stwierdziła,śmiejącsięsamazsiebie.-Tosię
częstozdarza.
Gówno!Gówno,gówno,gówno.Stukałstopąwpodłogę:zmusiłsię,żebyprzestać.
Wporządku,pomyślał,zmianaplanu.Improwizacjaiadaptacja…Spojrzałnajej
dłonie.Niemaobrączki.Dobrze.Nieznaczniewyciągnąłszyjęidostrzegłfotografięna
jejbiurku:owczarekniemiecki.Pies,nienarzeczony.
Dobrze.
-Naprawdęmiłazpanidziewczyna-powiedziałpochlebnymtonem.
Odwróciłasięodekranuinagrodziłagopromiennymuśmiechem.
-Dziękujępanu,panieCarney.
Kiedyzakończylitransakcję,odszedłpowolnymkrokiem.
Jeżelisięobejrzę,pomyślał,onawyczujemójniepokój…
Alemusiałsięobejrzeć.
Chybazrobiłemnaniejwrażenie,myślał.Alemuszęsięupewnić…
Wdrzwiachobejrzałsięinapotkałjejwzrok,wyrażającyzakłopotanie.Uśmiechnął
siędoniej,pomachałręką,aonaodwzajemniłamusięuśmiechem.
Alejejuśmiechbyłsztuczny.
Learywróciłdowynajętegobuickaiusiadłzakierownicą.Myślibrzęczały,kipiałyi
wirowałyzaobojętnąmaskąjegotwarzy.Potemnaglezcałejsiłytrzasnąłnasadą
dłoniwkierownicę.
-Gówno-powiedziałcicho.
Jakmożnazepsućtakipięknydzień?
Późniejtegosamegopopołudnia,wodległościzaledwiejednejprzecznicyod
BankuSouthwest,Learysiedziałzakierownicąstaregooldsacutlassa,którego
wynająłgodzinęwcześniejpodinnymswoimnazwiskiem.Chociażzmieniłsamochód,
zachowałosobowośćCarneya-okulary,garniturikrawat,ciemnewłosyiwąsy.
Opuściwszyszybywoknach,rozkoszowałsiętropikalnąbryzą.Podśpiewywałmelodię
Beatlesów.Czekał.
Wreszciewyszła,machającdokogośwśrodku.
Obserwował,jakprzyjemniepulchnaPaniMagnus,wsukiencewczarno-białe
pionowepasy,idzieciężkimkrokiemzmęczonejurzędniczkinaparkingdla
pracownikówbanku.
Pochwiliwyjechałanaulicęczerwonąhondącivic.
Onrównieżdyskretniewłączyłsiędoruchu.
PojechałzaniądoOceanPark,dobiałegodrewnianegodomku,stojącegoprzy
cichejbocznejuliczcewniecopodupadłejdzielnicy,któramogłasięwydawać
wspaniałaalbookropna,zależnieodpunktuwidzenia.Learyuważał,żejesturocza.
Nawetstylowa.Nieźlebyłobytutajmieszkać.
Zwolnił,kiedyszłapospękanymchodnikudodrzwidomu,gdzieprzywitałoją
donośne,niemalhisteryczneszczekanie.
-Jaktammojemaleństwo?-zawołała.
Totencholernyowczarekniemieckizezdjęcia,mógłsięzałożyć.Przejechałtrochę
dalejizaparkowałpodrugiejstronieulicy.Siedziałcicho,obgryzającpaznokieć
kciuka.
Potemwysiadłzsamochodu,przebiegłprzezulicęiwskoczyłnaganekmałego
domku.Rozejrzałsięposąsiednichdomach,alechybaniktgonieobserwował.
Zapukał.
Usłyszałszczekaniepsaistłumionykobiecygłoswołający:-Cicho,Rory!Leżeć!
Szczekanieucichło,trzasnęłyotwieranedrzwiiprzezszparęwyjrzałaPamMagnus
zroztargnionąminą,pogryzającczekoladoweciasteczko.Wpierwszejchwilinie
rozpoznałagoizmarszczyłabrwi;potemprzypomniałasobieischowałaciastkoza
plecami,jakbyprzyłapananazdrożnymuczynku.
-PanCarney…co…
-Przepraszam,żetakpaniąnachodzę,pannoMagnus.
Patrzyłananiegooszołomionymwzrokiem.
-Jakpanmnieznalazł,panieCarney?
Uśmiechnąłsię,wzruszyłramionami.
-Poprostuposzukałemwksiążcetelefonicznej.Jejzdumienieprzerodziłosięw
strach.
-Mamzastrzeżonynumer-wykrztusiła.Zaczęłazamykaćdrzwi,aleprzytrzymałje
ręką.Próbowałuśmiechaćsięuspokajająco.
-Chybalepiejsięprzyznam-powiedziałzzakłopotaniem.-Niechciałemtego
mówić,ale…jechałemzapaniądodomu.Bardzoprzepraszam.-PanieCarney…
Jeszczewbankuchciałemzaprosićpaniąnaobiad…alezabrakłomiodwagi.
Potempodwpływemimpulsupojechałemzapanią.
-To,uch,bardzoromantyczne-powiedziałanerwowo,próbujączamknąćdrzwi,
aleontrzymałmocno.
-NieznamnikogowL.A.inieznoszęjadaćsamotnie…
-Proszę,panieCarney.Jestemzajęta.
Zrobiłzawstydzonąminęiuśmiechnąłsięgłupkowato.
-Chciałemrównieżprzeprosić,żepaniąokłamałem.Obojewiemy,żeniepochodzę
zMinneapolis.
-Ja…niepowinnamzadawaćpanutyluosobistychpytań.Przepraszam,ale
naprawdęniemamczasu…
Pchnąłdrzwiinagleznalazłsięwśrodku,aonapisnęła.Rozejrzałsiępo
niedużym,niskimpokoju:różoweścianyozdobionesztukaterią,goła,drewniana,
wywoskowanapodłoga,łukowedrzwi,meblezwyprzedażyimorskiewidoczki
GłodującychArtystów.
Gdziepies?-zapytał.-Słyszałem,jakszczekał.Napodwórzu.Niechpanlepiej
idzie.Będękrzyczeć.Potrząsnąłgłowązesmutkiem.
-Krzyczeć?Niemapotrzeby.Zarazsobiepójdę.Chciałemtylkowyjaśnićto
nieporozumieniewbanku…Przeprosić,żewprowadziłempaniąwbłąd.Aha,mam
nadzieję,żeniewspominałapaninikomuonaszejrozmowie?
-Nie…PanieCarney,panmnieprzestraszył.Proszężebypannatychmiast
wyszedł.
-Pam-zawołałinnygłos,kobiecygłos-zkimtamrozmawiasz?CzytoDave?
Myślałam,żebyliśmyumówienina…
Zsypialniwyszłamłodakobieta,szczupła,zgrabnaatrakcyjnabrunetkawkrótkiej,
seksownejczerwonejsukience;wrękutrzymałabiałąkosmetyczkę.
-Och-powiedziałanawidokLeary’ego.Potemuśmiechnęłasięizerknęłafiglarnie
naPam,wyraźniezadowolona,żejejtęgakoleżankaznalazłapartnera.Cześć.Tynie
jesteśDave.
-Nie,niejestem.
Pampowiedziałanapiętymgłosem:-Tojestmojawspółlokatorka,Sally.Sally,to
jestpanCarney.Dzisiajotworzyłammurachunek.
-MówmiJim-powiedziałwesołoLeary.
-Miłociępoznać,Jim-stwierdziłaSallyzalotnie.Alejamamdzisiajrandkę.
Uśmiechnęłasięponownieiruszyładodrzwi,aleLearyzastąpiłjejdrogęniczym
więziennydozorca.
-Przykromi,panienki-oświadczył-aleniestetyniemogęwaswypuścić.
-Cotakiego?!-zawołałaSallyześmiechem,leczśmiechuwiązłjejwgardle,kiedy
jegodłonieścisnęłyjązaszyjęiprzekręciływdwóchkierunkach.
Trzaskniebyłwcaległośny-jakpodczaszabieguukręgarza-aleSallyzwiotczałai
osunęłasięnapodłogę,zwybałuszonymioczami,zwywalonymjęzykiem,martwa
dziewczynawseksownejczerwonejsukience.
AtrakcyjnaPamMagnuszdążyłatylkopowiedzieć:„MójBoże”,zanimzrobiłznią
tosamo.
Wanonimowympokojudwiekobietyleżałybezwładniejakszmacianelalki,jedna
tam,drugatu.Czerwonasukienkawyglądałajakplamakrwi,aleniebyłokrwi.
GdybyśtylkoniepochodziłazMinneapolis-powie-działdoPamzpewnymżalem;
alePamoczywiścienieodpowiedziała.Oczymiaławielkieipuste,wbezwładnejdłoni
wciążtkwiłoczekoladoweciasteczko.
Learywłaściwieniebyłzsiebiedumny,poprostuzadowolony,żetakszybko
załatwiłsprawę.Niestraciłformyprzeztewszystkielata,wprzeciwieństwiedo
FrankaHorrigana.Nadworzepieszacząłszczekać,widoczniecośusłyszałczyraczej
wyczułinstynktem.Learycieszyłsię,żeniemusiałzałatwićpsa.
Nielubiłzabijaćzwierząt.
Właśniewychodził,wycierającodciskipalcówzdrzwiwmiejscach,których
dotykał,kiedyzadzwoniłtelefon.Learypodszedłdoautomatycznejsekretarkina
stolikuistuknąłwprzełącznikzgiętympalcem.
Telefonuparciedzwonił,ażwłączyłasiętaśma.
-Cześć,mówiSally-powiedziałjedengłos,podczasgdydrugichichotałwtle.
Potemchichoczącygłospowiedział:-AterazmówiPam…GłosSallyoznajmił:-
Wyszłyśmynamiastoiświetniesiębawimy…AgłosPamdokończył:-Albojesteśmy
wdomuiśpimy!
-Raczejtodrugie-zauważyłLeary,uśmiechającsięlekko;zawszepotrafiłdocenić
ironię.
DavedyktowałwiadomośćdlaSally,kiedyLearywychodził.
Uliczkawciążbyłacichaispokojna.Learywsiadłdowynajętegosamochodui
odjechałzotwartymioknami,rozkoszującsiębalsamicznąbryzą,którarozwiewała
włosyjegoczarnejperukiiszeleściłapalmowymiliśćmi.Czułsięprawiejakna
wakacjach.
Prawie.
11.
KilkadnipopodwójnymmorderstwiewSantaMonica,niemającotympojęcia,
HorrigansiedziałzabiurkiemktóremuprzydzielonowhaliWydziałuOchrony
Prezydenta,kiedyzadzwoniłtelefon.Horriganczytałwłaśnierozkładzajęćprezydenta
nanajbliższedni.Niedbalesięgnąłposłuchawkę.Zeswojegomiejscawidziałzespół
monitorówprzekazującychobrazBiałegoDomu,atakżesamoZachodnieSkrzydłopo
drugiejstronieWestExecutiveDrive.
-Horrigan-powiedział.
-Frank?Booth.
Horrigannawpółuniósłsięzkrzesła,machającgorączkowodopozostałych
agentów,copierwszazauważyłaLilly.Wymówiłbezgłośnie:„Toon”,apotem
powiedziałdosłuchawkispokojnym,przyjaznymtonem:-Cześć,Booth.
-Chybaniegniewaszsię,żedzwoniędociebiedopracy-mówiłłagodny,niemal
kobiecygłos.-Poprostu…no,byłemwokolicyipomyślałem,żepowinienem
przekazaćcipozdrowienia.
Horriganzakryłdłoniąmikrofonsłuchawki,żebywyciszyćodgłosyzamieszania,
jakiewybuchłopotelefonieBootha.Pozostaliagenci-włączniezLillyorazD’Andreą,
którywpadłporozmawiać-zebralisięprzybiurkuHorrigana,aprzysąsiednim
biurkutechnikCarduccipospieszniewłączałelektroniczneurządzeniapomiarowe,
przygotowanenatakąokazję.
Zawszemiłocięsłyszeć,Booth-powiedziałHorrigan.
Niegniewaszsię?Nowiesz,żedzwoniędobiura.Niechciałemsięnarzucać.
Żartujeszsobie?Hej,skorojesteśwokolicy,wpadnijdomnie.
Lilly,Aliinninakładalisłuchawki,któredostarczyłpoważnyJackOkuraz
WydziałuŚledczego,asystentCarducciego.
-Chciałbymskorzystaćzzaproszenia,Frank-mówiłBooth.-Nowiesz,spotkaćsię
ztobą…dużootymmyślałem.
-Naprawdę?
-Jasne.Ostatecznie…mamyzesobątylewspólnego.
SamCampagna,zaalarmowanywidokiemzamieszania,wytoczyłsięzeswojego
gabinetuiwepchnąłsięnamiejsceobokLilly.Okurapodałmusłuchawki.
-Comymamyzesobąwspólnego,Booth?Jakośtegoniezauważyłem…bez
obrazy.
-Powinieneśtozauważyć.Totakieproste.Jasnejaksłońce.
-Tak?
Wyczuł,żeBoothwzruszaramionami.
-ObajjesteśmygotowioddaćżyciezaprezydentaoznajmiłBooth.
Horriganprzełknąłślinęispojrzałnaagentów,słuchającychwgrobowym
milczeniu.
„Obajjesteśmyuczciwymiludźmi,fachowcami-ciągnąłBooth-zdradzonymi
przeztych,którymzaufaliśmy.
-Niepamiętam,żebyktośmniezdradził.
-Jasne,żecięzdradzili,Frank!AcozcholernąKomisjąWarrena?Określiliwasze
metodyjako„wysocewadliwe”.Aprzecieżnieotochodziło.
OstrzebóluprzeszyłoczaszkęHorrigana.Lillyznowupatrzyłananiegoze
współczuciem,aSammiałsmutnąminę.Horriganodwróciłwzrokiwzbiłspojrzenie
wblatbiurka,słuchającbrednitegoszaleńca.
-Skrytykowaliciebieiinnychagentów-mówiłBoothzprzedziwnąmieszaniną
sympatiiipogardy-zapiciealkoholupoprzedniejnocy.JakbyKennedydzisiajżył
gdybyFrankHorrigangrzecznieposzedłspaćodziesiątej!Topoprostuśmieszne.
-Możemielirację-wtrąciłHorrigan,wcalenieżartując.
-Nie,nie,Frank…tononsens.Chciałeś,żebylimuzynęnakrytokuloodporną
kopułą.Błagałeśswojegoprzyjaciela:„Jack,Jack”…słyszętwójgłos…„Jack,pozwól
agentomstanąćnazderzakachistopniachtwojejcholernejlimuzyny!”Alenie.Onbył
politykiem,naszprzystojnyjasnowłosychłopiec.
HorriganzmierzyłostrymspojrzeniemCarducciegozajętegoinstrumentamii
uniósłbrwi,jakbypytał:„Jeszczenienamierzyliścietegoskurwysyna?”Carducci,ze
słuchawkaminauszach,kiwnąłuspokajającogłową,jakbyodpowiadał:„Jużniedługo,
jużniedługo”.
-Niepozwoliłcizrobićtego,conależało,twójprzyjacielJack.Powinienbył
wiedzieć.Wiedział,żeniebyłspecjalnielubianywTeksasie.Wiedział,żeconajmniej
półtuzinaugrupowańżyczyłosobiejegośmierci.Wiesz,cojamyślę,Frank?
-Comyślisz,Booth?-zapytałniechętnie.
-Myślę,żeonchciałumrzeć.Myślę,żechciałzginąćjakjegostarszybratJoe,
którypoległbohaterskąśmiercią.Joebyłulubieńcemstarego,prawda?Myślę,żeJack
wcalesięnieprzejmowałtym,żejegośmierćzrujnujeciżycie…żewywołazamieszki
wcałymkraju.Nie.Byłsamolubnymdraniem.Obchodziłagotylkowłasnasławai
chwała.Acotymyślisz,Frank?Hmm?
SerceHorriganałomotało,jakbychciałowyrwaćsiępiersi.Przypomniałsobie
złośliwąuwagęSargentażeBoothtrafiłgowewrażliwemiejsce.Sargentmiałrację.
Horriganmusiałzapanowaćnadsobą.
Nocóż,maszprawodowłasnychopinii,Booth-powiedziałirzuciłmordercze
spojrzenieCarducciemu,którypomachałrękąiwymówiłbezgłośnie:„Jeszczechwilę”.
Lillyobgryzałapaznokieć,oczymiaławilgotne.
Toniesąopinie,tosąfakty,Frank.Zostałeśzdradzonyijateżzostałem
zdradzony.-Aciebiektozdradził?Horriganusłyszał,jakCarduccimówibardzocicho
doOkury:-Onchybategoniezakodował…
MiękkigłosBoothawciążsączyłsięHorriganowiwucho:-Częściowocisami
ludzie,Frank.Częściowocisamiludzie,którzyzdradziliciebie…zdradzilirównież
mnie.Totakżenasłączy.Alewieszco,Frank?Jasięniewściekam…jawyrównuję
rachunki.
-Wyrównujeszrachunki?
-Tak,będęmiałswójdzieńsławy.Pytanietylko,czytybędzieszmiałswójdzień?
-Czemumyślisz,żeminatymzależy,Booth?
-Wiesz,cojamyślę?-Cmoknąłzewspółczuciem.Myślę,żeczekacięjeszczedużo
emocjonalnegocierpienia…
Horriganzacisnąłdłońnasłuchawce.Stłumionymgłosemwarknąłdo
Carducciego:-Jakdługojeszczemamwysłuchiwaćtegogówna?Carducciemu
zabłysłyoczy.
Jezu!-wybuchnął.Potemściszonymgłosemoznajmił-Onjestpodrugiejstronie
ulicy!ParkLafayette’a!Zatrzymajgo!
Halaożywiłasię;Campagnawisiałnatelefonie,wydającszeptemrozkazy,agenci
nakładalipłaszcze,chwytalizabroń.
-Booth?-zapytałHorrigan.
Odpowiedziałomubrzęczeniesygnału,równieszyderczejakmiękkigłosBootha.
Horriganrzuciłsłuchawkęnabiurkoiskoczyłdodrzwi,przepychającsięprzed
resztąagentów.Krokizałomotałynamarmurowychschodachirozległysięechemw
zabytkowymkorytarzu.Horrigan,wyprzedzającD’Andreę,Lillyidwóchinnych
agentów,przemknąłprzezholjakburzaiomałonieprzewróciłjakiejśstarszawej
oszołomionejsekretarki.
Zrewolweremwręku,trzymanymlufądogóry,Horriganzbiegłpogranitowych
stopniachSBZ.Pozostaliagencinastępowalimunapięty.Nadolepięciu
umundurowanychagentówTajnejSłużbyprzyłączyłosiędopościgu.Chłodne
jesiennepowietrzesmakowałowspaniale,niczymorzeźwiającyłykwody;zbijącym
sercemHorriganprzeczuwałjużsmakzwycięstwa-terazdopadnietegodrania!
Grupaagentów,zHorriganemutrzymującymprowadzenie,wbiegłana
PennsylvaniaAvenue.Jedenzmundurowychzamieniłsięwpolicjantakierującego
ruchem,chociażbezgwizdka;samochodyhamowałyzpiskiemopon,akierowcy
wywrzaskiwaliprzekleństwa.
AlekiedyHorriganwbiegłdoparku,niezobaczyłnikogopodejrzanego,żadnych
uciekającychosobników,tylkozwykłąmieszaninęobdartychbezdomnychwłóczęgów
iurzędnikówwgarniturach,którzywyszlinaspacerzeStaregoBiurowcaZarządulub
innegorządowegobudynku.NagleHorriganaogarnęłowyczerpanie.Zwolniłi
próbowałzłapaćoddech;mimochłodupotzalewałmuoczy.Otarłczołoirozejrzałsię
uważnie.PozostaliagencipobieglidobudkitelefonicznejnadrugimkońcuparkuI
zapieczętowaliją,chociażniewiadomopoco:porzuconasłuchawkakołysałasięna
sznurze.
Lillyiinnirozpoczęlibeznadziejneprzesłuchiwaniebezdomnychświadków,a
Horriganprzeszedłprzezspokojnypark.MinąłpomnikAndrewJacksonanakoniu
stojącymdęba,wywijającegowojskowymkapeluszemniczymaktorRoyRogers,obok
wycelowanejarmaty.
Onwciążtutajjest,pomyślałHorrigan.Czujętegoskurwysyna…
Powoliprzesuwałspojrzenietamizpowrotem,szukał,szukał,ażwreszcie
zatrzymałwzroknamężczyźnie,którystałpodrugiejstronieulicyH,naprzeciwko
parku.Następnybezdomnywłóczęga?Facetbyłbrudnyiobdarty,typowyhipisz
długimiblondwłosami,wwyblakłejdrelichowejkurtce,podartychdżinsach,
tenisówkachiwłasnoręcznieufarbowanympodkoszulku.
Horriganzmarszczyłbrwi.Tenfacetwyglądałtrochęzabardzopohipisowsku…
WspółczesnyhipisspojrzałnaHorrigana,któryzmierzyłgozabójczymwzrokiem.
Hipiszdrętwiał.GapiłsięnaHorriganaprzezdłuższąchwilę,potemoblizałwargi,
odwróciłsięipospiesznieskręciłzaróg,naSzesnastąUlicę.
Horriganruszyłzanim,niebiegiem,tylkoszybkimkrokiem.Hipisobejrzałsię,
zobaczyłHorriganaiprzyspieszyłtempo.
-Terazcięmam-powiedziałdosiebieHorrigan,uśmiechającsięzzaciśniętymi
ustami.-Terazcięmam.
Biegnąc,krzyknąłdotamtych:-Tonaszczłowiek!
Inniagencirozpoczęlipościg,aleHorriganznacznieichwyprzedził,czerpiąc
energięniewiadomoskąd.Hipis,którybyłBoothem,powiewającblondperukąwpadł
wbocznąulicę.Nadjeżdżającataksówkazatrąbiłaostroipróbowałazahamować,ale
niezdążyła.
Horriganmiałnadzieję,żetaksówkarzniezamocnopotrąciłBootha…narazie
wolał,żebytengnojekpozostałprzyżyciu…alesamochódledwiegoszturchnął,Booth
przetoczyłsiępomasceipoleciałgłowąnaprzódnachodnik,gdzieprzechodnie
rozstąpilisięprzednimniczymkręgletrafionekulą.
PotemBoothskoczyłzpowrotemnajezdnię,lawirującpomiędzysamochodami,
którezwolniłynaświatłach.Horrigannajpierwgowidział,potemprzestałgowidzieć;
niemógłzłapaćtchu,kłułogowpiersiach.Byłwypompowany,poprostu
wypompowany,kurwa!
Alezanimdogoniligoinniagenci,jeszczerazzobaczyłBootha,przelotnie
dostrzegłswojąofiarę,kiedyBoothskręcałwulicęizatrzymałsię,żebyzłapaćoddech
isprawdzić,jakbliskojestprześladowca;iwidział,jakBoothoparłdłońnamasce
fordaescorta,któryzatrzymałsięnaświatłach.
ApotemBoothzniknął.
Horrigan,przeklinającswojepięćdziesiątlat,łapczywiewciągałpowietrzei
zastanawiałsię,czytymrazemteżktośwezwiepogotowie.Stanąłnaśrodkujezdniz
wyciągniętąbronią,jakbyrzucałwyzwaniesamochodom.
-Niedamrady-zasapał.-Niedamrady,kurwa…
Alesamochód,któregoBoothdotknął,naktórympołożyłswojącholernąłapę,
właśnienadjeżdżał.Horriganwyprostowałsię,wycelowałbrońwkierowcę,wolną
rękąwyszarpnąłzkieszeniodznakęiwrzasnął:-TajnaSłużba!Stać!
Kierowcazahamowałzpiskiemopon,awyczerpanyHorriganoparłsięoszybępo
stroniekierowcyniczymjakiśzwariowanykelnerwsamochodowymbarzeiwydyszał:
-Konfiskujępańskipojazd.ZjawiłsięD’Andrea.
-Boothpołożyłrękęnamascetegosamochodu!-krzyknąłHorrigandoswojego
partnera.-Niechniktgoniedotyka,kurwa!
Kierowca,facetokołotrzydziestkizokrągłątwarzą,wkoszuliirozluźnionym
krawacie,zaprotestował:-Konfiskujeciemójwóz?Zapięćnędznychmandatów?
Horriganprawiesięroześmiał,alepowstrzymałsięzobawy,żebyniesplunąć
krwią.Odłożyłbrońiodznakę,pochyliłsięioparłdłonienakolanach,podczasgdy
umundurowaniagenciotaczalipojazd,odktóregozależałożycieprezydenta.
PrzynajmniejHorriganszczerzewtowierzył.
12.
Horriganwyglądałwgoglachjakprzybyszzkosmosu.RazemzD’Andreą
przyglądalisię,jaktechnicyoddaktyloskopiirobiącudapromieniemlaseramamasce
skonfiskowanegosamochoduwgarażuTajnejSłużby.Przezbursztynowesoczewki
Horriganujrzałniebiańskąwizję…
Świetlistyodciskdłoni,pięćpięknych,niemaldoskonałychodciskówpalców,
wywołanychznicościprzezwarstewkęczerwonopomarańczowegoproszku,zmieniał
barwypodwpływembombardowaniaróżnymidługościamiświatła.
Horriganuśmiechnąłsię.
-Doskonale-stwierdził.
TegowieczoruwcentrumkomputerowymwbudynkuJ.EdgaraHoovera,gmachu
równiesztywnymiponurymjakczłowiek,któregoimieniemgonazwano,technikz
FBIsiedziałprzedbursztynowymmonitoremkomputerawpokojupełnymtakich
samychtechnikówitakichsamychmonitorów.Otejporzejednaktylkococzwarte
biurkobyłozajęte.Nocnazmiananiepracowaławtakgorączkowymtempiejak
dzienna.
Naekraniekomputerapojawiłsiędziesięciokrotniepowiększonyodciskpalca
wskazującegoprawejdłoni,opatrzonynapisem:„Odciskpalca.Próbka#337-04B”.
Technik,młody,wątłyokularnikopiaskowychwłosach,wbiałejkoszulizczarnym
krawatemibezmarynarki,wczytywałnajważniejszeinformacjezkartydanych
sprawnie,alebezszczególnegoentuzjazmu.Niemiałpojęciaopochodzeniuodcisku,
któryopracowywał.
Podczasgdykomputerodprawiałswojeczary,technikotworzyłnazaznaczonej
stronietanidreszczowiecpodtytułem„ZagrożeniewD.C.”iwróciłdoczytania.Nie
słuchałbrzęczeniamaszyny,którabłyskawicznienakładałanaodcisktysiąceinnych
odciskówpalcówiszukałapodobieństw.
Kiedypoczterechminutachikilkusekundachduplikatzostałdopasowany,
zaczytanytechnikpoczątkowonicniezauważył;wkrótcejednaknamonitorzezaczęły
błyskaćsłowa:„TAJNE-ZAWIADOMIĆC-12”.
Migotanieekranuprzyciągnęłouwagętechnika.Usiadłprostoiprzeczytał
wiadomość,któragozdumiała,ponieważprzezcałyrokpracynatymstanowisku
jeszczenigdynieotrzymałpodobnegopolecenia.
-Hej,Chris!-zawołałdokierownika.-Cośtujestdziwnego.Wiesz,cotoznaczy?
Kierownik,ciemnowłosy,starszy,mocniejzbudowanytypokularnika,podszedłz
pośpiechem.Spojrzałnaekranizbladł,zupełniejaklekarzoglądającywłasne
katastrofalnezdjęcierentgenowskie.-Cosięstało?-zapytałmłodszytechnik.
-Nic.Naciśnij„abort”.
-Skasować?
-Słyszałeś.
Technikwzruszyłramionamiizrobił,comukazano.Kierownikwziąłkartędanych
zjegobiurka,przedarłjąnaczworoiwrzuciłdokoszanaśmieci.
WpoczekalniFBIHorriganchodziłtamizpowrotemniczymprzyszłyojciec.
D’Andreaprzeglądałmagazyn„People”sprzedsześciumiesięcy,gdzienatrafiłna
artykułogwiazdorzepop,któregozupełnieniepamiętał.
Krępy,ciemnowłosykierownikpojawiłsięwdrzwiach,westchnąłipotrząsnął
głową.
-Przykromi,panieHorrigan-powiedziałzwymuszonymuśmiechem.-Obawiam
się,żenicnieznaleźliśmy.
OczyHorriganazwęziłysięwszparki.
-Jestpanpewien?
Kierownikwykonałzamaszystygest.
-Porównaliśmytenodciskzewszystkim,comamy…amamywszystko.Bardzomi
przykro.
-Kurwa-powiedziałHorrigan.
-Właśnie-zgodziłsiękierownik,wzruszyłramionamiizniknął.
-Cozacholerny,parszywypech-oświadczyłD’Andrea,rzucającmagazynna
podłogę.
Horriganruszyłjużdowyjścia.Zgarbiony,zrękamiwkieszeniach,szedłszybko
korytarzemniczymmłodocianychuliganszukający,cobytukopnąć-najlepiejkota.
D’Andreadogoniłgoniebeztrudu.
-Towykluczaweteranów,pracownikówrządowych,każdegozkryminalną
przeszłością…
-Nieżartuj.
-Więcdokądtonasprowadzi?
-Donikąd.
D’Andreapotrząsnąłgłową.
-Myślałem,żegomamy.
-Jagomiałem.Zgubiłemgo.-Horrigantrzasnąłpięściąwotwartądłoń.-
Zgubiłemgo,kurwa.
-Frank…
Horriganprzystanąłzwestchnieniem.Podniósłgłowęirozejrzałsięniczymskaut
wypatrującyIndian,alekorytarzFBIbyłpusty.
-Jutrowyjeżdżamzprezydentem.
-Boże.Życzęszczęścia.
-Obawiamsię,żetoprezydentpotrzebujeszczęścia.
-Gówno.Ontambędzie,prawda?Booth.
-Owszem,będzie.
-Atymusiszgopowstrzymać.Horriganskrzywiłsię.
-Tak,racja.Wkażdymraziesprawdzajgodalej.
-ToznaczyBootha?-D’Andreawytrzeszczyłoczy.Alecomamrobić,docholery?
-Skądmamwiedzieć,docholery?Jesteśdorosły.Jesteśdetektywem,kurwa.Zato
cipłacą.Więcprowadźśledztwo.
Potrząsającbeznadziejniegłową,D’Andreaotworzyłdrzwiiobajwyszliwnoc,
cichąizimną.Horriganznowuprzyspieszyłkroku.
-Wieszco,partnerze?-zawołałzanimD’Andrea.Jesteśupierdliwyjakwrzódna
dupie,kiedycościniewychodzi.
-Zostałeśostrzeżony-odparłHorriganiruszyłwstronęnajbliższegoprzystanku
autobusowego.
Learywyglądałwgoglachjakprzybyszzkosmosu.Następnegodniaznowu
pracowałprzywarsztaciewswoimobskurnymmieszkaniuwsuterenie.Przenośny
kombajnCDodtwarzałcichutkoalbum„SgtPepper”.
OpróczochronnychgogliLearynosiłmaskęprzeciwkoorganicznymwyziewom,
ciężkigumowanyfartuchiochronneazbestowerękawice.Kropelkipotuwystępowały
najegołysiejącejczaszce,kiedyzeskupieniemłączyłdwaobojętneskładnikiw
metalowymcylindrze.Przygotowanietrującegogazutobyłaniebezpiecznapraca,
wytwarzającadużociepła.Aleonwiedział,corobi.Samprzecieżopracowałformułę
swojejsyntetycznejżywicy.
Odlewyczęścibronibyłygotowe,niezgrabneplastykoweskorupyzżółtobrązowym
wnętrzem.Learynapełniłmieszankąpierwsząskorupę.
Uśmiechnąłsiępodmaską.
-Doskonale-stwierdził.
13.
Horrigan,zajmującystanowiskowkorytarzuhotelu„Radisson”wSt.Paul,
Minnesota,zastanawiałsię,ilegodzinżyciazmarnowałnatakąnudę.Tygodnie-
możemiesiące,możenawetrokczydwa-spędziłwpustychhotelowychkorytarzach
czekając,ażsekundywydłużąsięwminuty,aminutypowoliutworzągodziny.
Właśniedlategoagenciwsłużbieochronyprezydentatakszybkosięwypalali:musieli
staćwpogotowiu,zachowującnajwyższączujność,przezwielenudnychgodzin.
Jedynymwytchnieniemodtychgodzinnudy,jaktokiedyśująłagentDennis
McCarthy,były„momentystrachu,kiedyjakiśsamochódstrzeliłwgaźniknatrasie
przejazduprezydenta”.
Poprzednitydzieństanowiłmieszaninęogłupiającejnudyigorączkowej
aktywności,jakożeprezydentodwiedziłdwanaściestanówŚrodkowegoZachoduw
ciąguzaledwiesześciudni.Prasapisałao”rozpaczliwychpróbachnadrobienia
zaległościwsercukraju”,azegartykałbezlitośnie,odmierzającostatniepięćtygodni
przedwyborami.
IodpierwszegorankawBazieSiłPowietrznychAndrews,kiedyprezydent,jego
żonaorazdoradcyweszlinapokładhelikopteraMarinęOne,którymiałich
przetransportowaćdosamolotuprezydenckiegoAirForceOne,FrankHorrigan-a
takżeLillyRaines-tworzyliczęśćochronnegokręgu.
WDesMoineswstanieIowa,wulewnymdeszczuHorrigan-biegnącobok
prezydenckiejlimuzynynatrasieprzejazdu-pośliznąłsięiwylądowałnatyłku
pośrodkuFleurDrive.WAmeswstanieIowa,wciążobolałypoupadku,stałwśród
zebranejpubliczności,podczaskiedyprezydentnascenieprzemawiałdo
wiwatującegokontyngentusolidnychAmerykanów.AleHorriganniesłuchałtego
przemówienia,któresłyszałjużpółtuzinarazy,inawetniepatrzyłnaLillyRaines,
stojącąnascenieobokWielkiegoCzłowieka-tylkowpatrywałsięwtłum
wykarmionychkukurydząfarmerów,studentów,biznesmenów,gospodyńdomowych,
szukająctwarzyszaleńca,któryprzybrałnazwiskoBooth.
SłynnysielskikrajobrazIowyginąłwstrugachdeszczu,alemonotonnerówniny
Nebraskibyłyażnazbytwidocznewupalenietypowymdlatejporyroku,
przypominającymraczejlipiecniżpaździernik.Dotrzymywanietempalimuzyniena
trasieprzejazduwOmahastanowiłotestwytrzymałości,chociażznaczniełatwiejszy
niżupozowaniewieprzówdofotografii,pokazującejprezydentazgrupąfarmerówi
ichnagrodzonychtuczników.PrzeztrzynastępnestanyHorriganmiałświńskiełajno
nabutach.
Podróżprzebiegaławtakzwariowanymtempie,żeHorriganniepotrafił
zrekonstruowaćdokładnegonastępstwazdarzeńnawetzacenężycia.Czyodwiedzili
PałacKukurydzywMitchell,DakotaPołudniowa,przedczypoprzemówieniuna
lotniskuwFargo,DakotaPółnocna?Widziałsylwetkęprezydentanatleszybów
naftowych,pamiętał,żetobyłowOklahomaCity,aleczytegosamegodniaco
przemówieniepodGatewayArchwSt.Louis?Ktotowie?
Kręciłomusięwgłowienawspomnienietysięcytwarzy,wśródktórych
wypatrywałniedoszłegomordercy,chociażprzedtemwidziałgotylkoraz,zdalekaiw
przebraniu.AleHorriganczuł-aprzynajmniejmiałnadziejężerozpoznaBootha,
kiedyznowugozobaczy.
Zresztąpewnietylkosięłudził.Boothmógłłatwowmieszaćsięwhałaśliwągrupkę
obrońcówśrodowiska,którzyczekalidzisiajprzedhotelemnaPrzywódcęNarodu,
potrząsającplakatamiiwykrzykującgniewneslogany.Widocznieprezydentzamało
robiłwsprawieefektucieplarnianegoiprzegrzaniaplanety.Potymskwarnym
październikowymdniuwOmahaHorriganskłonnybyłprzyznaćracjęprotestującym.
KiedyHorriganipozostaliagenciutworzylikrągwokółprezydenta,kierującsięw
stronęwejściadohotelu„Radisson”,jakiśdługowłosychłopakwkurtcekhaki
przedarłsięprzezkordonpolicji.Booth?Horriganrąbnąłfacetawkroczeikiwnąłna
drugiegoagenta,którydyskretniezgarnąłgościa,zanimjeszczeucichłyjegojęki.
AletoniebyłBooth.Nawetnieprotestującyobrońcaśrodowiska-poprostu
wyborca,którychciałwtensposóbwyrazićswojezaufaniedoprezydenta.Teraz,
stojącnaposterunkuwkorytarzuhotelu„Radisson”przedapartamentemprezydenta,
Horriganuśmiechnąłsięnamyśl,żemożewłaśniestracilijedengłos.
Minąłgoumundurowanyagent,prowadzącnasmyczyniemieckiegoowczarka.
-Wywęszyłeśdzisiajjakąśbombę,pieseczku?-zagadnąłHorrigan.
Piespopatrzyłnaniegociekawie,jakbyzastanawiałsięnadodpowiedzią.Agento
denerwującomłodejtwarzyuśmiechnąłsiępółgębkiemipowiedział:-Żadnychbomb.
Zatoznalazłtacęzbrudnyminaczyniami.
-Jamyślę.-Horriganpodrapałpsazauchem.Zostawdlamnieparęfrytek,
pieseczku.
Agentipiesposzlidalej.Horriganspojrzałnazegarek.Jużniedługo.Wszystko
będziedobrze,jeślitylkowhotelowymbarzeznajdziesięłykJamesonaipianino,żeby
sobiepobrzdąkać.
DrzwiPrezydenckiegoApartamentuotworzyłysięiwypuściłyLilly.Znowumiała
nasobieluźnyspodnium,tymrazemzzielonąbluzką,rozkoszniewypełnionąz
przodu.Rozpuszczonerudoblondwłosymuskałyjejramiona.Wyglądała
zdumiewającoświeżo,zważywszynatempowydarzeńostatniegotygodnia.
-AgentkaRaines-przywitałjąHorrigan.
-AgentHorrigan-powiedziała.
-CzyPierwszaDamapytałaomnie?
Lillyoparłasięościanęześlicznym,drwiącymuśmiechem.
-Aco,jeszczeichniepoznałeś?
-Nie.
-Dlaczego?Wzruszyłramionami.
-Nielubięprzyjaźnićsięzludźmi,którychochraniam.
-Aha.Niechceszsiędonichprzywiązać.Rzuciłjejkrzywyuśmiech.
-Możebojęsięodkryć,żeniesąwarci,żebymzanichnadstawiałkarku.
Lillypotrząsnęłagłową,jejwłosyzalśniły.
-Niejesteśnawetwpołowietakitwardy,jakudajesz,Frank.
UśmiechHorriganabyłwcielonąniewinnością.
-Ajakitwardymambyćdlaciebie?
Jejuśmiechzamarł,ichoczysięspotkały.
Odgłoskrokównawyłożonymdywanemkorytarzukazałimodwrócićgłowy.
Młodyagentszedłwichstronę,zminązbytożywionąjaknatęporęnocy.
-Mójzmiennik-oznajmiłHorrigan.-Niemowlakzbroniąiodznaką.
-Rzeczywiściesącorazmłodsi-przyznałaLilly.
WkrótceHorriganstałsięszczęśliwymczłowiekiemznalazłmałyfortepianwkącie
prawiepustegohotelowegowestybulu.Niktnieprotestował,kiedyagentusiadłi
zacząłpłynniegrać:„IDidn’tKnowWhatTimeItWas”.
Lilly,opartaofortepianzrozmarzonymuśmiechem,wyglądałabardzokobieco,
wcaleniejakglina.Zrobiłnaniejwrażenieswojągrą,odrazuzauważył.Ibył
zadowolony,bochciałzrobićnaniejwrażenie.
Alecieszyłgorównieżdotykklawiaturypodpalcami.Muzykastanowiłajego
jedyną,najlepsząterapię.Niemożnamyślećodrobnychkłopotach,kiedysięgra.
Pracaprzestawałaistnieć.Oczywiściemuzykaprzemawiaładogłębszychpokładów
duszy,budziławspomnienia,aletobyłowporządku.Tobyłonawetpotrzebne.
Potemsfałszował,szybkonaprawiłbłądispojrzałnanią,unoszącbrew.Taksię
kończy,kiedypróbujeszzrobićwrażenienadziewczynie.Kobiecie.Osobie.
-Grałeśkiedyśdlaprezydenta?-zapytała.
-Cholera,jagrałemrazemzprezydentem.
-ZTrumanem?
-Cholera,niejestemażtakistary!
Roześmiałasięswobodnie,tymperlistymśmiechem,któryzaczynałkochać.
Łyknęłazkieliszkasherry.
-Więczkim?
-No…razemzNixonemstraszniekatowaliśmy„Moonglow”.
-Słyszałamonimiotobie.
-Tak?-Przeszedłna„TheMoreISeeYou”.
-Słyszałam,żeTrickyDickuważał,żezamałosięuśmiechasz.
Horriganparsknąłśmiechem.
-Nieprawda,nieprawda.-OkropnieprzedrzeźniającsposóbmówieniaW.C.
Fieldsa,dodał:-Złośliwaplotka,mojadroga.
-Więcjaktobyło?
-Nixonbyłfajnymkanciarzem…świetniesięrozumieliśmy.Toszefsztabu,zakuty
łeb,ciąglesięmnieczepiał.
-Haldeman?
-H.R.„Bob”wewłasnejosobie.Sargenttrochęgoprzypomina,bardziejniż
trochę.-Patrzyłnaswojepalcepieszcząceklawisze;powróciłowspomnienie,którym
sięzniąpodzielił.-Raz,nawiecupolitycznymwBostonie,Haldemankazałmi
usunąćkilkuprotestujących.Niechciał,żebytelewizjaichsfilmowała.Odmówiłem.
-Odmówiłeś?
-Właśnie.Przypomniałemmuojednejrzeczy.
-Oczym?
-Żetowolnykraj.Powiedziałemmu,żetakstoiwewszystkichdokumentach.
Zaśmiałasięciepło.
-Założęsię,żepotemBobzatruwałciżycie.
-Odczasudoczasu.-Przeskoczyłna„You’dBeSoNicetoComeHomeTo”.
-WięctoHaldemannarzekał,żezamałosięuśmiechasz?
-Bingo-powiedziałHorrigan.-Jednegodniamówidomnie:„AgencieHorror-
igan…”,zawszetakrozciągał„r”,„rozkazujęwamczęściejsięuśmiechać”.Boże.I
jeszcze„rozkazuję”.Więczrobiłemkamiennątwarz.
Zademonstrowałswojenieruchome,zabójczespojrzenie,aonazachichotała
pochylającgłowę,ażrozsypałysięjejlśniącewłosyrudoblond.
-Potemonmówi:„Agencie,kiedymówiędowas,jestemprezydentem”.Ajanato:
„Prezydentem?Dlamniepanwyglądajakłasicawprzyciasnymgarniturze,sir”.
Kaskadaśmiechu.
-Ładnyakcent,to„sir”.Dużaklasa,Frank.Uśmiechnąłsięunoszącbrwi.
-NastępnegodniaprzenieślimniedoWydziałuOchronyZagranicznych
Dygnitarzy.Skończyłosiętym,żeochraniałemFidelaCastro,kiedyprzyjechałdo
Stanów.
-Au-powiedziałaLillyizamrugała.
-Właśnie,au.Najbardziejznienawidzonywróg,ajamamwłasnymciałem
osłaniaćgoprzedkulami.
-Parszywarobota,ale…
-Wieszco?Późniejsiędowiedziałem,żeCIApróbowaławtedysprzątnąćFidela.
Kurwa,dlaczegomnieniepoprosili?
Lillyuniosłakieliszeksherry.
-Zabiurokrację.
Horriganuśmiechnąłsię,zdjąłprawądłońzklawiatury,sięgnąłposzklaneczkę
Jamesonaistuknąłsięznią.Potemprzełknąłłagodnąirlandzkąwhiskyizagrał„Fve
GrownAccustomedtoHerFace”,nadającmelodiiwesołysynkopowanyrytm.
-Frank…dlaczegotynigdynienosiszciemnychokularówprzypracy?Nawetkiedy
biegnieszoboklimuzyny,nieosłaniaszoczuodsłońca.
-Przyznaję,żesłońceczasamimnierazi-powiedziałalewokularachstraciłbym
swojątajnąbroń.
-Naprawdę?
-Naprawdę.Chcę,żebytecholerneświrywidziałybiałkamoichoczu.Chcę,żeby
wiedzieli,żemajądoczynieniazkimśrówniewrednymiszalonymjakoni.
PrzestałgraćiprzeszyłLillyzabójczymwzrokiem,nastawionymnapełnąmoc.
-Orany!-powiedziała,cofającsięlekko.-Tymmożnawywiercićdziuręwścianie.
-Spróbujsama.Napewnopotrafisz.
-Okay.-Potrząsnęłagłową,włosyzalśniły.Skupiłasię,apotemwbiławniego
zabójczespojrzenie…ipoparusekundachwybuchnęłaśmiechem.
-Nieźle-stwierdził.-Jeszczeniewywierciszdziury,aledojdzieszdotego.Na
razie…używajokularów.
-Okay,okay…spróbujęjeszczeraz.-Przygładziławłosy,wyprostowałaramiona,
odchrząknęła,przygotowałasiępsychicznieizmierzyłagonieruchomym,lodowatym
wzrokiem.Odpowiedziałjejtymsamym.
Apotemcośsięstało.
WwielkichbrązowychoczachLillylódzamieniłsięwogień,najpierwwątły
płomyk,potempalącyżar.Wargijejzadrżały,aonprzyciągnąłjejtwarzdoswojeji
chciałjąpocałować,naglejednakodwróciłasię,jakbyzawstydzona.
Horriganopadłnastołekprzyfortepianie.
-AleżagentkoRaines…panisięrumieni?-Pierdolsię,Horrigan.
-Właśniechciałem,aleztobą.
Zrobiłaobrażonąminę,alenaglewybuchnęłaśmiechem.
-Jesteśokropny.
-Takmówią.Czegotysięboisz?
Uniosłajednąbrew,odepchnęłasięodfortepianuiwstała.
-Bojęsię…popełnićbłąd.Wielkibłąd.Dobranoc,Frank.
Zabrałatorebkęipowoliprzeszłaprzezprawiepustywestybul.
Obejrzyjsię,mała,pomyślał.Obejrzyjsięnamnie,teraz…
Zerknęłananiegoniepewnie,ukradkiem,aleonniepotrzebowałnicwięcej.
Ruszyłzaniąprzezwestybul.Skinęłagłowąagentowinasłużbieiweszładowindy,
aonstanąłobokniejiczekał,ażdrzwisięzamknęły,zanimsięodwrócił.
Początkowomyślał,żejejtwarzwyrażagniew,alepotemzrozumiał,żetoco
innego,iprzyciągnąłjądosiebie.Leciutkopróbowałagoodepchnąć,potem
przymknęłaoczy,zatoczyłasięjakpijanaipowiedziała:„Okurwa”,aleniebyłapijana
alkoholem,tylkopodnieceniemtejchwili,kiedyspletlisięwdesperackimuściskui
spotkałysięichusta.
Jejwargipodjegoustamizdawałysięcofać,jakbypróbowałaprzestaćcałowaći
cośpowiedzieć,czegorezultatembyłniespokojnypomruk.Odsunąłsięizobaczyłjej
uniesionebrwi,kiedypalcemjaklufąbronicelowaławewskaźnikpięternad
drzwiami.
NanastępnympiętrzedrzwirozsunęłysięiagenciBillWattsorazMattWilder,
którzyczekalinawindędyskutującnadkomputerowymwydrukiem,zobaczyli
agentkęRainesstojącąwjednymkąciekabinyiagentaHorriganawdrugim.Oboje
wyglądalipoprawnieażdoprzesady,kiedywyszlizwindyiprzywitalisięzkolegami.
-Bill-powiedziałHorriganchłodno,leczuprzejmie.Matt.
Watts,jakzwyklekwaśny,wręczyłLillywydruk.
-Programnajutro.
-Dzięki-powiedziała,biorącwydruk.-Dobranocpanom.
Iszybkoodeszłakorytarzem…sama.
Wilderprzytrzymałdrzwiwindy,aWattspodałrównieżHorriganowikopię
wydruku,zanimwszedłdokabiny.Horriganupewniłsię,żeobajwidzieligo
odchodzącegokorytarzemwprzeciwnymkierunku,zanimdrzwiwindysięzamknęły.
Niemusiałpukać.Czekałananiego.Zamknęłazanimdrzwinazasuwkę,zgasiła
światłoirzuciłamusięwramiona.Drugipocałunekbyłjeszczegłębszyibardziej
wulkanicznyodpierwszego.
Wkrótcepodłogęhotelowejsypialnipokryłynieporządnieporozrzucaneczęści
strojuiwyposażenia:buty,broń,kajdanki,słuchawki,miniaturowemikrofony,
koszule,dwiekuloodpornekamizelkizkevlaru.
-Niezapomnijpałki-powiedziałjejżartem.
-Niezapomnijswojej-odparłazłobuzerskimuśmieszkiemiugryzłagowucho,
kiedyrozpinałpasekizrzucałspodnienapodłogę.Onabyłajużwbieliźnie,więcobjął
jądelikatniejniżprzedtem,alerównienamiętnie,położyłjąnałóżkuiprzycisnął
wargidojejwarg.Byłzaszokowanyipodnieconyjejpragnieniem,którezdawałosię
dorównywaćjegożądzy;apotemonabyłapodnimipatrzyłananiegoczule,aon
doznawałuczuć,októrychjużdawnozapomniał…kiedyzadzwoniłcholernytelefon.
Twarzjejsięściągnęła;błyskżaluiczegojeszcze?Przecieżniewstydu…
Stoczyłsięzniej,aonausiadłatyłemdoniegonabrzegułóżkaipodniosła
słuchawkę.
-Raines-powiedziałachłodnym,profesjonalnymtonem.Słuchałaprzezchwilę.
Kiwnęłagłową.Kiwnęłaponownie.-Jasne.Zarazbędę.
Odłożyłasłuchawkęioznajmiła,wciążodwróconaplecami:-Podróżniktracigrunt
wWisconsin.WostatniejchwilidodanodwaspotkaniawMilwaukee,najutrorano.
-Lilly…
-Wattschcemniewidzieć.Zaraz.
Wyciągnąłrękęidelikatniedotknąłjejramienia,aleonaodsunęłasię,wstałai
odwróconatyłem,zaczęłaszybkozbieraćswójporozrzucanyekwipunek.Miałatrochę
kłopotuzoddzieleniemjegorzeczyodswoich,kilkaprzedmiotówwypadłoztobołka,
któryniezręcznieniosładołazienki.
Niespojrzałananiegoanirazu.
Alezatrzymałasięipowiedziała:-Frank…toniewporządku.Towszystkojest
takieskomplikowane.Przepraszam.
Zamknęłasięwłazience,aHorriganusiadłwygodnie,oparłsięnapoduszcei
założyłręcezagłowę.Uśmiechnąłsiędosiebiesmutno,potrząsnąłgłowąimruknął:-
Tak,Lilly,skomplikowane…alewartezachodu.
Zerknąłnazamkniętedrzwiłazienki,wstałzłóżka,ubrałsięiuporządkował
sprzęt.Wtedycośzauważył.
Lillyniechcącyzamieniłaczęściwyposażenia.Horriganzachichotałwduchu.
Postanowiłzaczekaćnaodpowiedniąchwilę,żebywytknąćjejtenbłąd.
LillywzięłaskładanąpałkęHorrigana.
14.
Learysiedziałwswojejszczurzejnorzewsuterenie,nafoteluzprzeceny,oglądając
wiadomościnaprzenośnymtelewizorzeijedzącspaghettipodgrzanewkuchence
mikrofalowejłyżkądodawanądopojemnika,kiedyreporterkazKCOPogłosiłaturę
wyborcząpodwunastustanach.
CzarnareporterkastałaprzyautostradzieniedalekoBazySiłPowietrznych
Andrews,przekrzykującorkiestręwojskowągrającądziarskiegomarsza.
-Biurowyborczeprezydentamanadzieję-niemalwrzeszczała-żekiedyobjazd
zakończysięwielkimwiecemwMcCormickCenterwChicago,sondażeopinii
publicznejpotwierdzą,iżprezydentodzyskałpopularnośćwśródwyborcówna
ŚrodkowymZachodzie.
LearyucieszyłsięnawidokFrankaHorrigana,wchodzącegorazemzinnymi
agentamiipomocnikaminapokładsamolotuprezydenckiegoAirForceOne.Znam
go!Znamtegofaceta!-pomyślał.Czułsięuczestnikiemtejhistorycznejchwili-coza
wspaniałe,podniecająceuczucie-alejeszczelepszajestświadomośćwłasnej
doniosłejroliwhistorii…
NatychmiastzadzwoniłdobiurapodróżyizarezerwowałbiletnasamolotdoLos
Angelesbezdatypowrotu.„PewniepodrodzezatrzymamsięnaŚrodkowym
Zachodzie”,powiedziałagentowi.Nakiedy?Oczywiścienanajbliższylot.
PrzechodzącprzezwykrywaczmetalinalotnikuDulles,ubranywdresiczapeczkę
baseballowąDodgersów,uruchomiłalarm.Uśmiechającsięprzepraszająco,wyjął
łańcuszekzkluczamiikrólicząłapkąnaszczęście,poczymspróbowałjeszczeraz.
Tymrazemniebyłoproblemówiotrzymałzpowrotemswojekluczeorazamulet.
WLosAngelesLearyzameldowałsięwtanimmoteluniedalekolotniskaiprzybrał
osobowośćJamesaCarneya-okulary,garnitur,teczka.Wynajętymbuickiempojechał
dopodupadłej,główniehiszpańskiejdzielnicyLosAngeles,gdziezaparkowałprzed
odrapanymbiurowcem.
Wszedłdośrodkaijegokrokirozbrzmiałyechemwmarmurowymholu,kiedy
mijałszeregidrzwizdrewnaiwytłaczanegoszkła.Zatrzymałsięprzeddrzwiami
oznaczonymitabliczką:KORPORACJAMICROSPAN.NucącmelodięBeatlesów,
wyjąłkrólicząłapkę,otworzyłdrzwikluczemipotknąłsięostosreklamowejpoczty,
którąwrzucanoprzezszparęwdrzwiach.
Niedużepomieszczeniewydawałosięwiększe,ponieważzostałoogołoconeze
wszystkiegopozaobtłuczonymbiurkiemidrewnianymkrzesłem.Światłosączyłosię
przezpoplamionezasłony.Learyniefatygowałsięnaciskaniemprzełącznika-
wiedział,żeżarówkabyłaprzepalona.
Zamknąłzasobądrzwinaklucz,pochyliłsię,zebrałpocztęizaniósłjąradośniena
biurko,niczymdzieckospodziewającesięlistuodświętegoMikołaja.Usiadłna
krześleiposortowałlisty.Uśmiechnąłsię,kiedyznalazłmałebrązowetekturowe
pudełko,wysłanezSantaMonica.
BankSouthwest.
OtworzyłpudełkoiwyjąłczekikorporacjiMicrospan.
-Dziękujęci,Pam-powiedziałmiękko.-Byłaśobowiązkowadosamegokońca.
Nucąc,wydarłpierwszyczekznowiutkiej,sztywnejksiążeczkiiwypełniłgona
sumę50000$-płatnychnarzecz„KalifornijskiegoFunduszuZwycięstwa”.Zlekkim
uśmiechemwyjąłkopertęzteczki(biurkobyłopuste)izaadresowałjakwyżej.W
kopercietkwiłjużlistwystukanynamaszynie,napapeteriiznadrukiemKorporacji
Microspan,przygotowanyjeszczewdomu.Zakleiłkopertę.
NamiędzynarodowymlotniskuwLosAngelesszedłszybko,zpodręcznątorbąw
ręku,znowuubranywdres,aleczapeczkęDodgersówzastąpiłaczapeczkaMilwaukee
Brewers.Pogwizdując,wrzuciłkopertędoskrzynkipocztowejiruszyłdowejścia.
Kółkonakluczezkrólicząłapkąznowuuruchomiłoalarm.Wzruszyłramionami,
uśmiechnąłsiędoznudzonegourzędnikairzuciłkluczenatacę.
Uwielbiał,kiedymuzwracanotenamuletszczęścia.Zakażdymrazemmiałochotę
ryczećześmiechu.
Alemilczał.
NastępnegodniawMilwaukee,wulewnymdeszczu,Learystałnaulicyosłonięty
parasolem.CzapeczkęBrewersówmiałnałożonąporządnie,daszkiemdoprzodu,nie
jakutychstukniętychrapperów.Wyglądałnaszanowanegoobywatela.Pomimo
fatalnejpogodyprzedsalązebrańzgromadziłsiępokaźnytłum;Learybynajmniejnie
byłjedynąosobąwczapeczceBrewersów.
Policjapowstrzymywałatłum,aleLearyznalazłsięniedalejniżpiętnaściestópod
Horrigana,którystałnadeszczubezparasola,przemoknięty,przyciskającpalcem
mikrofonwuchu,słuchajączezmarszczonymczołem,czekającnaprzyjazd
prezydenckiejlimuzyny.
-Biedactwo-powiedziałcichodosiebieLeary.
Kiedylimuzynazajechałaiprezydentwysiadł,zapanowałokompletnezamieszanie
-entuzjastyczneokrzykitłumuzagłuszałyszumdeszczu.
-Panieprezydencie!
-Tutaj,panieprezydencie!
-Hej,panieprezydencie,proszęspojrzeć!
Dziennikarzetłoczylisięwokółuśmiechniętegopolityka,fleszezapalałysięigasły
jakminiaturowebłyskawice,kamerzyściztelewizjizkameraminaramionachszukali
odpowiedniegoujęcia,agenciTajnejSłużbyzaśsprawnieotoczylikordonem
prezydentaorazprasę.
LearymusiałoddaćsprawiedliwośćHorriganowiipozostałymagentom:
wypełnialiswojeobowiązkizprofesjonalnąbiegłościąwkażdychokolicznościach.
Poczułprzypływciepła,pomimozimnegodeszczu.Naprawdępodziwiał
Horrigana.Stojąctakblisko,byłniemalprzytłoczonysiłąswojegouczuciadotego
człowieka,którejdorównywałajedyniegłębokoukrytanienawiśćipogarda.
Horrigan,jedenzagentówotaczającychprezydenta,przeszukiwałtłumwzrokiem.
Learyprzybrałobojętnąminę,alewśrodkudygotałjakosika:nadchodziłachwila
prawdy,aoczekiwaniebyłocudowneistraszne…PrawieczułoczyHorrigana,
skupionenajegotwarzyniczympromienielasera.
Apotemoczyprzesunęłysięnanastępnątwarz,inastępną.
Pochwiliprezydent-atakżeagentHorriganiresztaagentów,którzynie
obchodziliLeary’ego-weszlidosalizebrań.
Learypodparasolemoddaliłsięodtłumu,któryjeszczeniezacząłsięrozchodzić.
Byłniezwyklezadowolonyzsiebie,prawieszczęśliwy,chociażpanowałnadsobą.
MyślałozalanejdeszczemtwarzyHorriganaijegotwardych,gniewnychoczach
powoliprzepatrującychtłum.
Kropledeszczusprawiły,żeHorriganwyglądał,jakbypłakał.
Biedactwo,pomyślałLeary.Wkrótcebędzieszmiałpowóddopłaczu.
15.
Horriganczułsięparszywie.
Głowamuciążyła,mięśniegobolały,znosamuciekło.Boeing747(nazywanyAir
ForceOne,kiedyprezydentprzebywałnapokładzie-czyliwłaśnieteraz)mknął
chwiejnieprzezsieczonedeszczem,rozdzieranebłyskawicaminiebo,aHorrigannie
odrywałwzrokuodtorebkinawymioty,tkwiącejprzednimwkieszenifotela
pierwszejklasy.
PodrugiejstronieprzejściawzaciemnionejkabiniespałMattWilderikilku
innychagentów;wielemiejscbyłopustych;gdzieśwsamolocie,wcentrum
komunikacyjnymTajnejSłużbytrwałakrzątanina,kiedyBillWattszałatwiałw
ostatniejchwilidodatkoweśrodkibezpieczeństwanaChicago;awprzestronnej
kabinieszefasztabuHarry’egoSargentaniewątpliwieprzerabianoipoprawiano
przemówienieprezydenta,zwiadomymrezultatem,znanymwszystkimażdo
mdłości…
Pożałował,żenasunęłomusiętookreślenie,ponieważjegożołądekwznosiłsięi
opadałrazemzsamolotem.Postanowiłniebraćwięcejlekarstwanaprzeziębienie,bo
odtegorobiłsięsenny,achciałjeszczeprzeczytaćraportnadesłanyfaksemprzez
D’Andreę,zanimzgasimałąlampkędoczytaniaipoddasięzmęczeniu.
Aleupartekłuciemigrenybyłoniedowytrzymania.Sięgnąłdokieszenifotelapo
buteleczkęzlekarstwem.
PotemzadzwoninastewardaSiłPowietrznych,żebyprzyniósłmukawyalbowody
dopopicia…
Tylkożeniemógłotworzyćtejcholernejbuteleczki.Zmagałsięznią,zlanypotem,
zbytchory,żebyzrozumieć,jakgłupiowyglądał.
LillyRaines,równieżtrochęblada,zrudoblondwłosamipowiewającymiwrytm
kołysaniasamolotu,posuwałasięniepewnieszerokimprzejściemwstronęHorrigana,
opierającsięorzędyfoteliipróbującnierozlaćswojejkawy.
Uśmiechnęłasiękpiąco,alezewspółczuciem,usiadłaobokniego,rozłożyła
składanystolikipostawiłakawę.
-Wiesz,dlaczegoniemożesztegootworzyć?-zagadnęła,obserwującjegowalkęz
buteleczką.
-Nie.Dlaczego?-Zgrzytnąłzębami.Cholernazakrętka!
-Bojestzabezpieczoneprzeddziećmi.Roześmiałsięmimowoli.
-Dajmito-powiedziała.Otworzyłabuteleczkę,wytrząsnęłajednąpigułkęi
podsunęłamuswojąkawę.
-Dziękuję-mruknął,połknąłpigułkęipopiłgorącymczarnympłynem.
Lillyuniosłabrew.
-Wyglądaszjakcoś,cokotprzywlókłześmietnika.
-Dziękizapocieszenie-powiedział.
Zahuczałgrzmotizmywanedeszczemszybyzajaśniałystroboskopowąbielą
błyskawicy.
-Cozapogoda-stwierdziłaLilly.
Samolotwpadłwturbulencję,ażołądekHorriganazleciałkilkatysięcystópwdół
bezspadochronu.Horriganmiałnadzieję,żeutrzymawsobietęcholernąpigułkę.
Lillysięgnęłamumiędzynogi.Uniósłbrwi,aonaburknęła:„Niewyobrażajsobie”
iwyciągnęłatekturowąteczkępodpisaną:„AliasJohnWilkesBooth”.
Kiedywertowałaprzefaksowanekartki,Horriganzapytał:-Podróżnikśpi?
Kiwnęłagłową,przeglądajączawartośćteczki.
-Kiedylądujemy?-zapytał.
-Zakilkaminut.Jedenastaczterdzieściileś.
-Wattswszystkimdyryguje?Ponowniekiwnęłagłową.
-Właśniezdawałammuraport.Mamyzabezpieczonątrasęprzejazdu.Snajperzyz
policjichicagowskiejjużzajęlistanowiska.Agenciwhotelu.
-Dobrze.Alistapodejrzanych?
-Dwudziestutrzechmiejscowychwariatówpodścisłymnadzorem.Pomagasekcja
śledczachicagowskiejpolicji.
-Najbliższyszpital?
-ŚwiętejAnny.Dodatkowezestawydotransfuzjiprzygotowane.Znajągrupękrwi
Podróżnika.Równieżalternatywnatrasaprzebiegawpobliżu.
-Todobrze.Wattszrobiłdobrąrobotę.Lillypodniosławzrokznadkartek.
-Myślałam,żeuważasznaszegonieustraszonegoprzywódcęzakutasa.
-Niepowiedziałem,żeniejestkutasem.Powiedziałem,żezrobiłdobrąrobotę.
-Tenprofilpsychologiczny-oświadczyła,potrząsająccienkąteczką„Bootha”-
łatwosięczyta.
Horriganprychnął.
-DoborowyzespółpsychologówzTajnejSłużbyprzeanalizowałjegogłosisposób
zachowania,poczymdoszlidobłyskotliwegowniosku,żeBooth„może”zagrażać
życiuprezydenta.
Lillywzruszyłaramionami.
-Eksperci-stwierdziłazlekkąironią.
-Nowięc-zapytałłagodnie-czypopełniłaświelkibłąd?
Tojązaskoczyło.-Hę?
-Wtedywbarze…powiedziałaś,żeboiszsiępopełnićbłąd.Popełniłaś?
Zamrugałazzakłopotaniem.
-Horrigan,przecieżjeszczenicsięniestało…
-Aleprawiesięstało.Dlamnie„wielkibłąd”polegałnatym,żetosięniestało.
-Horrigan…
-Frank.
-Frank.-Szukałasłówzniemalbolesnymwyrazemtwarzy.-Myniepracujemyna
giełdzieaniwagencjireklamowej.Naszzawód…fraternizacjajestpoprostu…
-Fraternizacja?-powtórzyłspokojnym,żartobliwymtonem,alebyłzirytowanyi
trochędotknięty.-Czymieliśmysię„fraternizować”?
Nieznaczniepotrząsnęłagłową,jejwłosyzakołysałysięwrytmiewstrząsów
samolotu.
-Bądźmyrealistami.
Zmrużyłoczyispojrzałnaniątaksującymwzrokiem.
-Zobaczymy,czyprzeztęgorączkęniestraciłemdetektywistycznychzdolności…
Kiedyśzwiązałaśsięzagentemitoniewypaliło.
-Nie-zaprzeczyłazzakłopotaniem,alebezzłości,nawetzaśmiałasięcichutko.-
Chodziłoocoinnego.Onniebyłagentem.
-Aha,cywil.Chciał,żebyśrzuciładlaniegoswojąniebezpiecznąpracęizaszław
ciążę…jakgrzecznadziewczynka.
-Cośwtymrodzaju.
-Więccięrzucił.Złamałciserce.Wbrązowychoczachodbiłsięból.
-Właściwie…tojagorzuciłam.
-O?
Wzniosłaoczydoniebazszyderczymuśmiechem.
-Rzuciłamgo,boniechciałamdlaniegozrezygnowaćzpracy.-Westchnęła.-
JesteścholernymdetektywemHorrigan.
-Znamsięnaludziach.Zato…
-Zatocipłacą,właśnie.-Przełknęłaślinę,spoglądającpustymwzrokiemw
przeszłość.-Naprawdęmiałamzłamaneserce.Pracowałam…wSekcjiOperacyjnejw
St.Louis.Onchybaakceptowałmojąpracę…
-Kimonbył?
-Agentemubezpieczeniowym.
-Bezkomentarzy.
Znowuuśmiechnęłasięszyderczo.
-Chybagokochałam.Możetak,możenie.Alemiesiącpotym,jakdałmi
pierścionekzaręczynowy,dostałamprzeniesienie.DoWydziałuOchrony.
-Waszyngton.Aonniechciałjechaćztobą.
-Niechciałjechaćzemną.Chciał,żebymznimzostałairzuciłapracę.
KącikustHorriganadrgnąłwuśmiechu.
-Wiesz,gdybyśbyłamężczyzną,którydostałprzeniesienie,igdybyonbyłkobietą,
pojechałbyztobą.
-Wreszciecisięudało,Frank.
-Co?
-Wygłosićstosownąseksistowskąuwagę.Uśmiechnęlisiędosiebieciepło.Bez
namiętności,alenarazieHorriganowiwystarczałociepło.
-Niemogłaśwystąpićzesłużby-oświadczyłHorriganzlekkądrwiną.
-Dlaczego?
-Bokazalibycizwrócićbroń.
Jejnagłyśmiechbyłnagrodązajegoprzenikliwość.
-Czytonieidiotyzm?Kochamtęcholernąpracę.Napięcie,przypływadrenaliny…
świadomość,żehistoriapowstajetużobokmnie.Togłupie,nie?
-Nie-odparłcicho,zprzekonaniem.-Wcalenie.
Lillyodchyliłasięnaoparciefotela,jejspojrzeniepowędrowałowciemnośćza
oknem.
-Wiesz,kiedybioręurlop,wydajemisię,że…żyjęnazwolnionychobrotach.Nie
mogętegoznieść!
-Więctodlatego.
-Codlatego?
-Dlategouważaszmniezapotencjalny„wielkibłąd”.Mówiłrzeczowymtonem,
niemalklinicznym,pozbawionymwszelkichemocji.-Przysięgłaś,żenigdywięcejnie
pozwoliszżadnemumężczyźniestanąćpomiędzytobąatym,cokochasz.Atym,co
kochasz,jesttwojakariera.
-Właściwiebardzodobrzetoująłeś,Frank-przyznała,trochęzdziwiona.-Wtym
zawodzieżadneznasniemożeryzykowaćbliskiegozwiązku.Bojęsięnawetpomyśleć,
żenogimniebolą,codopiero…
-Aletwojakarieraniejestwszystkim,cokochasz.
-Oczymtymówisz?
-Tooczywiste-odparłzezłośliwąminą.-Kochasztakżemnie.Idlategosięboisz.
Lillyspojrzałananiegolodowatymwzrokiem,apotemodrzuciłagłowędotyłui
wybuchnęłakaskadąśmiechu,któryzagłuszyłhukpioruna.
-Niewiem,czymożnatonazwaćmiłością.Zwierzęcymagnetyzm,tak…sympatia,
napewno.Alemiłość?
-Rzucędlaciebiepracę.
Wytrzeszczyłananiegooczy,jakbyjąuderzył.
-Żeco?
-Rzucędlaciebiepracę.
Opanowałasięiposłałamunastępnyszyderczyuśmiech,wyraźnieniewierząctej
deklaracji.
-Pocholeręchcesztozrobić?
Horriganwyjrzałwciemnośćprzezzalanądeszczemszybę.
-Możeprzysiągłem,żenigdywięcejniepozwolę,żebymojakarierastanęła
pomiędzymnąakobietą.
Lillyuśmiechnęłasięsamymiwargami,aleczołomiałazachmurzone.
ZpobliskiegogłośnikazaskrzeczałgłosWattsa,jakbychciałudowodnićdaremność
ichzwiązku:„ZadziesięćminutlądujemywChicago”.
-Wiesz,Frank-powiedziałaLilly,dotykającjegoramienia,zmieniająctematiton
głosu-naprawdęwyglądaszjakchory.
-Todlatego,żejestemchory.
-WięcchybapowinieneśpoprosićWattsa,żebyzastąpiłcięjutrokimśzSekcji
OperacyjnejwChicago.Dopókiniewyleczysztejgrypy.
-Bzdura.Niktniemakwalifikacji.
-Niebądźgłupi.Wchicagowskiejsekcjijestpewniezpółtuzinabyłych
ochroniarzy.Spójrzmyprawdziewoczy:przyjdzieszdopracyzgorączkąalbo
nafaszerowanylekarstwami,czyliniezdolnydosłużby.
-Nawetzgorączkąjestemlepszyodpołowyagentówwtymkraju!-najeżyłsię
Horrigan.
-Cozawzruszającypokazkoleżeńskiejsolidarności.Powinieneśpoprostu
powiedziećWattsowi,żezachorowałeś…
Horriganprzewróciłoczami.
-Och,jakionbędziezachwycony!Staruszekniewytrzymałtempa.Słuchaj,Lii…
muszętambyć,obokprezydenta.Niemamwyboru.
-Dlaczego,nalitośćboską?
-Tosprawaosobista.Koniecrozmowy.
-SprawaosobistapomiędzytobąaWattsem?
-Nie!-Sfrustrowany,potrząsnąłgłową.-Nie.Wjakiśsposób,wjakiśzwariowany
sposóbtojestsprawaosobistapomiędzymnąaBoothem.Muszętambyć.Oczymu
sięzwęziły.-Onmożesięujawnićtylkoprzedemną.
Lillynabrałapowietrza,jakbychciałaodpowiedzieć,aleprzeszkodziłajejkolejna
błyskawica,któraoblałazimnymbiałymświatłemtwarzHorrigana.
-Martwsięosiebie-dodałHorriganciepłym,leczostrzegawczymtonem.-
Zachowajczujność.Niemyślotym,żebolącięnogi.Będziewielkitłum.Bądź
ostrożna.
Lillykiwnęłagłową.Szepnęła:-Frank.
-Tak?
-Dziękizapocieszenie-powiedziałaszczerze.Potemzesztucznymuśmiechem
poklepałagoporamieniu,wstałaiwyszłazkabiny.
16.
Deszczzacinałukośnie,wspomaganyprzezchicagowskiwiatr,grożąc
przewróceniemHorrigana.Pewniepoprostubyłosłabiony;oczygopaliłyod
gorączki,twarzlodowaciałaoddeszczu,strumieniewodyspływałyzwłosów,zalewały
ustaioczy.Parszywa,zasranapogoda…
StałprzedwejściemdoMcCormickCenter,gdzietłumdosłownieostudzonyw
swoimzapale-pchałsiędodrzwi,szukającschronieniaprzedulewnymdeszczem.
Strumieńwchodzącychpowstrzymywaływykrywaczemetalu,przezktórekażdy
musiałprzejść.Cierpliwośćbyłanawyczerpaniu,padałyostresłowa,jaktowChicago.
PomiędzygłowamicorazbardziejzdehumorowanychwyborcówHorriganzobaczył
Wildera,równieżprzemoczonegodosuchejnitki.Powiedziałcichodomikrofonu
wpiętegowmankiet:-Zamokronazdjęcia.ZabierzPodróżnikanadół.
Wilderkiwnąłgłowąiodszedł,żebydalejprzekazaćwiadomość-orszak
prezydencki,posuwającysiępoLakęShoreDrive,wjedziepodziemnymwejściem,
zgodniezradąHorrigana.Fatalnapogodacałkiemzałatwiłaśrodkimasowego
przekazu;dziennikarzemoglirówniedobrzezostaćnalotniskuO’Haraiużyć
teleskopowejkamery.
Przepychającsięprzezmokry,rozzłoszczonytłumHorrigannapotkałkolejną
grupkęobrońcówśrodowiska.Deszcznieugasiłichentuzjazmu,chociażplakatyim
rozmokły,atramentrozpuściłsięihasłastraciłyczytelność.
Niedalekoobrońcówśrodowiska,niepchającsięjakwiększośćtłumu,stał
mężczyznawciemnympłaszczunieprzemakalnym,ciemnychokularachimiękkim
filcowymkapeluszu.Facetwyglądałjakkarykaturaanarchistyz1930roku…
Booth?-pomyślałHorrigan.
Oczadziałyodgorączki,zmózgiemkipiącymjakwrzątek,uczepiłsięobsesyjnietej
szansyizacząłprzepychaćsięprzeztłum.Zachowałtyleprzytomnościumysłu,żeby
niekrzyczeć:„TajnaSłużba!”-niechciałspowodowaćpaniki,boprzecieżzobaczył
tylkokapelusziciemneokulary…
Plakatwrękujednegozprotestującychzakołysałsięiopadłprostonagłowę
Horrigana.Horriganzrobiłunik,pośliznąłsięnamokrymchodniku,akiedyodzyskał
równowagę,niewidziałnigdziepodejrzanegofaceta.Wyciągnąłszyję,rozpaczliwie
przeszukującwzrokiemmorzefalującychgłów,alekapeluszzniknął.
Deszczlałjakzcebra.Horriganstarłwodęztwarzyszorstkimrękawemtrencza,
aleniemógłzetrzećzsiebienapięcia.
Niemógłpozbyćsięwrażenia,przeczucia,pewności,któraściskałagowgardle.
Boothjesttutaj.
Horriganszybkoprzeszedłkorytarzemobokumundurowanychagentów
oprowadzającychnasmyczachpsytresowanedowywąchiwaniabomb.Wstąpiłdo
toalety,żebysięwytrzeć,alewilgotnewłosywciążoblepiałymuczaszkęikiedy
spojrzałwlustronadumywalką,stwierdził,żewyglądajakwariat.Nicjednaknie
mógłnatoporadzić.Musiałsiędostaćzakulisy.
Zastałtampojednejstronieprezydentazżoną,apodrugiejWattsa
przeglądającegonotatkidoprzemówieniarazemztymniemiłymbuldogowatym
szefemsztabu,Sargentem.Otaczaliichszerokimkręgiemspecjalniagenci,łączniez
LillyRainesiMattemWilderem.Powietrzewypełniałstłumiony,leczniemal
ogłuszającygłosjakiegośmiejscowegopolityka,wygłaszającegozapowiedźnascenie.
WattsnawidokHorriganazmarszczyłbrwi,oderwałsięodgrupkiotaczającej
prezydentaipodszedłszybkimkrokiem.Lillyruszyłazanimzzatroskanąminą.
-Spóźniłeśsię,Horrigan-powiedziałszorstkoWatts.Koncerttoja,pomyślał
Horrigan,alezmilczał.
-Twojemiejscejestpoprawejstroniesceny-dodałWatts.
-Proszęochwilęrozmowy-powiedziałHorrigan.
-Aletylkochwilę.
-Myślę,że…Boothjesttutaj.
Wattswyprostowałsięgwałtownie,oczymuzabłysły.
-Widziałeśgo?Potrafiszgorozpoznać?Myślałem,żepodczaspościguniezbliżyłeś
siędoniegonatyle,żebygozidentyfikować!
-Nie…niepotrafię.Alemyślę,żeontujest.
-Myślisz?
-Mamprzeczucie.
-Tominiewystarczy-Wattswestchnąłciężkoifałszywie.-Zcałymszacunkiem
dlatwojegostuletniegodoświadczenia,atakżenadzwyczajnychzdolności
psychicznych,mamytutajsiedemdziesięciupięciuagentów,dwustuchicagowskich
gliniarzyikuloodpornepodium.Horriganprzełknąłślinę,oczygozapiekły.
-Jatylkomówię,żeontujest.
-Jeślipozwolisz-syknąłjadowicieWatts-będziemysiętrzymaćustalonego
programu.
Nadętyurzędaswróciłdumnymkrokiemdoprezydenta,Lillyjednakzostała.
SpojrzałanaHorriganazzatroskanąminą.
-Maszkroplepotuczydeszczunaczole?-zapytała.Horriganznalazłchustkęw
kieszeniiwytarłtwarz.-Cozaróżnica?
-Owszem,jestróżnica.-Dotknęłachłodnądłoniąjegorozpalonejgłowy.-Masz
strasznągorączkę!Frank…
-Ludzie!-krzyknąłWatts.
Pozostaliagencizaczęliwchodzićnascenę.Lillychciałacośpowiedzieć,jejszeroko
otwarteoczywyrażałyzwątpienie.Horriganścisnąłjązaramię.
-Bądźwpogotowiu.
WkrótceHorriganzająłstanowiskoprzedfrontemsceny,pośródinnychagentów.
-Następniagencistalipodścianamiwokółcałejsali.ZdaniemWattsastanowili
wystarczającąochronę-Horriganjednakwiedział,żebyłaichzaledwiegarstkaw
porównaniuzmasącywilnychciałwypełniającychbudynek.
Publicznośćjużwyschłaientuzjazmzapłonąłznowąsiłą,chociażzapożywkęmiał
naraziejedynienudneprzemówieniemiejscowegopolitykiera,produkującegosięna
scenie;widzowieochoczowypełnialikażdąbrzemiennąpauzęwiwatamiioklaskami.
Wreszciegłosspozascenyzagrzmiał:-Panieipanowie…prezydentStanów
Zjednoczonych!Aorkiestrawojskowa-ztaśmypuszczonejprzezsystem
nagłaśniający-zagrałahucznie„Chwaładowódcy”.
Carterniepozwoliłbytegograć,zauważyłbezsensownieotumanionygorączką
Horrigan.Zbytpompatycznejaknaprzywódcęludu…
Tłumzerwałsięnarównenogi,wrzeszczał,gwizdał,tupał;hałaśliweowacje
zmieszanezgrzmotemorkiestrytworzyłyogłuszającąkakofonię.Horriganczuł
łomotaniewgłowie,oczygopaliły…
Fleszezaczęłytrzaskaćibłyskać,trzaskaćibłyskaćjakminiaturowepioruny,
przypominającHorriganowiniedawnylotprzezburzę.Punktowyreflektorzwysoka
oświetliłprezydenta,wkraczającegonascenęwrazzPierwsząDamą.Oślepiony
Horrigannachwilęodwróciłwzrok,czarneplamkipływałymuprzedoczami.
PrezydentiPierwszaDamazajęlimiejscanapodium.ZanimistanąłHarry
SargentorazagenciWatts,WilderiRaines.
Tłumwciążwiwatowałnastojąco.Horriganzwysiłkiemskupiłwzrok,mrugającw
błyskachfleszów.
Tenuśmiechniętyfacet,wkoszulceCubsów,czyontrzymabroń?!
Nie.
Aparatfotograficzny.Zwykłyaparatfotograficzny.
Dlaczegotagruba,nadąsanababaniewiwatuje?Pojakącholeręprzyszłanawiec,
skoroniezamierzapopieraćprezydenta?
Twarzepływałymuprzedoczami,każdawyglądałacorazbardziejgroteskowo;
nawetzadowolonetwarzewydawałysiękłamać,wydawałysięukrywaćprzemoc.Nad
tłumemkołysałysiębalony,czerwone,białeiniebieskie,niczymodciętegłowy,kręciły
się,podrygiwały,niektóreuwalniałysięiwzlatywałypodsufit.Gdziejesteś,Booth?
Dlaczegotachudakobiecinasięgadotorebki?Mawściekłąminę!
Pochusteczkę.Tylkowytarłanos…
Tamprzyreflektorze,czytolufastrzelby?!
Nie.Kierunkowymikrofon.Tylkokierunkowymikrofon…
Alecorobitenfacetobokniego?Tojestaparatfotograficzny,prawda?
Tak,aparatfotograficzny…
Horriganzamrugał,przełknąłślinęipróbowałodzyskaćpanowanienadsobą,a
potemusłyszałostre„pop”!
Naodgłosstrzałuwskoczyłprostonascenę,rozbijającsobiekolana.Przetoczyłsię
ipodniósłnanogizbroniąwręku,ignorującból.Agencinascenie-Watts,Lilly,
Wilderiinni-skupilisięwokółprzerażonegoprezydentaorazPierwszejDamy,
tworzącżywymur.
Radosneokrzykiucichły,zastąpioneprzezchóralnewestchnienie.
ZaplecamiagentówosłaniającychprezydentaczołgałsięHarrySargent,ogarnięty
paniką,naczworakach,podobnydobuldoga,zdzikimspojrzeniem,uciekającod
kuloodpornegopodium.
Horriganstałpośrodkusceny,mającpodiumzaplecami,zbroniąwręku,
przodemdotłumu,apotspływałmupotwarzyjakciepłydeszcz.Wpatrywałsięw
zamarłeaudytorium-onprzeciwkonimwszystkim-wbijałwnichzabójczywzroki
szukał,szukał,szukałjednejcholernejtwarzy…tylkowystrzeljeszczeraz,Booth,
strzeliszjeszczerazijużcięmamy…
Czerwonybalondryfującykusufitowinaglepękł.
Horriganpodskoczył.
Alerozpoznałtendźwiękiodrazuzrozumiał,żezaszłapomyłka.
Podobniejakwszyscyinninascenie.
Obejrzałsięnaprezydenta,alezobaczyłtylkoBillaWattsa,mierzącegogo
pogardliwymwzrokiem.Horrigannieznaczniewzruszyłramionamiiprzemówiłdo
mikrofonuwmankiecie:„Wszędzieczysto”.
Zanimzeskoczyłzesceny,HarrySargent-zespoconątwarząpurpurowąz
wściekłości,zoczamizwężonymizewstydu-posłałmumorderczespojrzenie.
Przypadkowyprzeciwnikwłaśniezmieniłsięwzażartegowroga.
Pozostaliodetchnęlizulgą.Agencinascenierozluźnilikordonwokółprezydentai
wrócilinapoprzedniestanowiska.Prezydentzwdziękiemwybrnąłzniezręcznej
sytuacji-objąłramieniemPierwsząDamęizamachałentuzjastyczniedotłumu,przy
czymobojemielityleprzytomnościumysłu,żebyprzywołaćnatwarzepromienne
uśmiechy.
Audytorium,wciążnanogach,ponownieoszalałozradości,okrzykiwznoszonoz
jeszczewiększymzapałem,gwizdybrzmiałyogłuszająco.
LeczHorrigansłyszałtylkobiciewłasnegoserca.Widziałwspółczującą,pełną
litościtwarzLilly,chociaższybkoodwróciłwzrok.Czuł,żejestwstrząśniętydogłębi.
Natomiastniewidział,niesłyszałiniewyczuwałobecnościMitchaLeary’ego-
„Bootha”-którysiedziałdalekowtłumie,zlekkim,ironicznymuśmiechemnaustach,
bezżadnegoprzebraniaopróczczapeczkiSoxów(bynajmniejniewkapeluszui
ciemnychokularach),oglądającprzedstawienieprzezlornetkę,podziwiającklęskę
Horrigana,napawającsięhańbąiupadkiemHorrigana.
-Biedactwo-szepnąłLeary.
Aleniktgonieusłyszałwwiwatującymtłumie.
17.
KilkagodzinpóźniejcentralałącznościTajnejSłużbywhotelu„Drakę”wChicago
przeobraziłasięzpowrotemwpokójhotelowy.
Rozmaiciagenci-młodzikiodziecinnychtwarzach,zauważyłHorrigan-
rozmontowywaliprzenośnyzestawiukładaliczęściwwyściełanych,odpornychna
zgniatanielotniczychwalizkach.
PośródtegouporządkowanegochaosusiedziałwfoteluHorrigan,niespokojnie
czekającnaegzekucję.
KipiącyzimnąfuriąWatts-wasyścieprzygnębionychagentówMattaWilderai
LillyRaines-właśniepoinformowałHorrigana,żeszefsztabuBiałegoDomu,Harry
Sargent,jestwdrodze.
-Niestawiajsię-ostrzegłWatts,grożącmupalcem.Zrozumiano?
Horriganczułsięparszywiejnajegoczolemożnabyłosmażyćjajka,chociażon
samniemógłbynicprzełknąć.
-Niemamdziesięciulat-wydusiłzsiebie.
-Starajsięotympamiętać-warknąłWatts.Sargentwtoczyłsiędopokojuz
rozwianymkrawatem.
Nieprzejmowałsięceremoniąpowitania;ruszyłprostodoHorriganaizacząłod
razu:-Czytymaszpojęcie,ilecholernychgłosówdzisiajnamodebrałeś?
-Nie.
Sargentpodniósłręcedonieba,podczasgdyHorriganstarałsięzwalczyćmdłości.
-PrezydentwyszedłdzisiajnazasranegotchórzaciskałsięSargent-itow
krajowejtelewizji!
-Myślałem,żeprezydentnieźlesięspisał.
-Takjakty,co?
-Lepiejodniektórych.
Sargentpochyliłsiędoprzodu;oczymiałnabiegłekrwią,workipodoczamiczarne
zezmęczenia.Wyglądałtak,jakHorrigansięczuł.
-Cochceszprzeztopowiedzieć,agencieHorrigan?
-Cochcęprzeztopowiedzieć?
Lillyzamrugałaidotknęładłoniączoła.
-No-zacząłHorrigan-chcępowiedzieć,żetopanwyszedłnazasranegotchórza.
Sir.
SargentkrążyłwokółfotelaHorriganajakgłodnylew;parsknął,obnażyłzęby.
-Myślisz,żetakicwaniakzciebie,Horrigan?Takitwardziel?Myślisz,żetojakiś
cholernieśmiesznydowcip?
-Nie,niemyślę,żetojakiścholernydowcip.-Horriganpodniósłsięistanął
twarząwtwarzztymdraniem…dostatecznieblisko,miałnadzieję,żebyzarazićgo
grypą.Topanjestśmieszny,ponieważpanniemabladegopojęcia,comusimyrobić,
żebyutrzymaćpańskiegoszefaprzyżyciu.
ZodległościkilkucaliHorriganprzeszyłprzeciwnikazabójczymwzrokiem
nastawionymnapełnąmoc,aSargentodrazuzacząłmięknąć;jegotchórzostwo
dawałoosobieznać.
Wattsprzerwałtenpojedynekspojrzeń,odciągającHorrigana.
-Wystarczy.Wystarczy!Zrozumiano?
SargentspiorunowałWattsawściekłymwzrokiem.
-TrzymajcietegowariatazdalaodprezydentaizdalaodBiałegoDomu.
WycelowałtłustympalcemwHorrigana,którywciążnaniegopatrzył.
-Ilepiejtrzymajciegozdalaodemnie,docholery!Półprzytomnyzgorączki
Horriganroześmiałsię,aletozabrzmiałojakkaszel.
-Spróbujsobiewyobrazić,żemnienastraszyłeś,Harry.Sargent,tracącpanowanie
nadsobą,zamachałtłustympalcem.
-Jeszczerazpowieszdomnie„Harry”ibędzieszłapałfałszerzywjakiejśzasranej
dziurzenaAlasce!
Wypadłzpokojuzionącogniem,apodrodzeomałonieprzewróciłmłodego
agenta,dźwigającegopudłozesprzętem.
-Czyśtyzwariował?-zapytałWattszniedowierzaniem.-Niemożesztaksię
odzywaćdoszefasztabuBiałegoDomu!
-Niepracujędlaniego.
-Tak…pracujeszdlamnie.Araczejpracowałeśdlamnie.Jesteśzwolnionyz
obowiązków.-Spojrzałnazegarekipowiedziałdoreszty:-Zadwieminutynadole.
Wyjeżdżamy.
Wattswyszedł,azanimresztamłodychagentówniosącychsprzęt.MattWilder
westchnął.Lillystałazzałożonymirękamiiwzrokiemwbitymwpodłogę.
Horriganopadłzpowrotemnafotel.Bolałygowszystkiemięśnieikości.
-Trzymaj-powiedziałMattiwręczyłHorriganowidwadzieściadolarów.
-Dlaczego?-zapytałHorrigan,ztrudemskupiającwzroknabanknocie.
-Ostatniaokazja,żebyspłacićdług.-Mattuśmiechnąłsięciepłoipoklepał
Horriganaporamieniu.-Nieważne,cooniwygadują…dobrzebyłoznowuztobą
pracować.Nieprzejmujsię,stary.
Horriganuśmiechnąłsiękrzywoikiwnąłgłową.
PotemMattwyszedłizostalitylkowedwojewwielkim,pustymhotelowym
pokoju.
Lillystanęłaprzednimzgłowąprzechylonąnaramięiprzyglądałamusię,
jednocześniewspółczującaizirytowana.
-Wieszco-powiedziała-gdybyśmiałtrochęwięcejwdzięku…
-Toniemojaspecjalność.
-Wystarczyłotylkoprzyznać,żetobyłnieszczęśliwyzbieg…
Horriganprzerwałjejostro.
-Wykonywałemswojąpracę.Nieprzepraszamzaswojąpracę.
Tojądotknęło,widziałtowjejoczach,aleniemógłcofnąćswoichsłów…iwcale
niechciał.
-Niekazałamciprzepraszać-powiedziałaLilly.Aleprezydentzostał
upokorzony…
-Alejeszczeżyje,nonie?
-Alemypowinniśmytakżeochraniaćjegogodność.
-Gdzietojestnapisane?Gównomnieobchodzijegogodność.Płacąmi,żebym
ratowałjegodupę.
Wjejoczachzabłysłorozbawienie.
-Apamiętasz,jakjednapanienkaJackaKennedy’egozostałaprzyłapanawBiałym
Domupogodzinach…atypowiedziałeś,żetotwojaprzyjaciółka?
Horriganodwróciłwzrok.
-Niepowinnaświerzyćwkażdąplotkę,jakąusłyszysz.
-Niektórewydająsięprawdziwe.Frank…twójkumpelMattopowiedziałmicałą
historię.Jakzawiesilicięnamiesiącbezwypłaty.Wedługmniebroniłeśgodności
tamtegoprezydenta.
-Tobyłocoinnego.
-Dlaczego?
-Onbyłmoimprzyjacielem.Byłinny.
Uśmiechnęłasięprawiebezzłośliwości.-Możetyteżbyłeśwtedyinny.
-Wszyscybyliśmyinni.Wszystkobyłoinne.-Kręciłomusięwgłowieodgorączki,
jakbyzarazmiałzemdleć.Możeterazjestemparanoidalnymwariatem…alegdybym
byłparanoikiemtrzydzieścilattemu,możeonżyłbydzisiaj.Może…możetenkraj
wyglądałbyinaczej…
Samniewiedział,comówi.
-Spóźnimysię-powiedziała.„Koncerttoja”.
-Idźpierwsza-odparł.-Chcęnachwilęzostaćsam.Kiwnęłagłowązwidocznym
rozczarowaniemiwyszła.
Horriganukryłtwarzwdłoniach.Pochwiliwstał,poczłapałdołazienki,
zwymiotowałdoklozetu,stanąłprzyumywalce,ochlapałtwarzwodą,wytarłsięi
zszedłnadół,żebyostatnirazprzeleciećsięsamolotemAirForceOne.
18.
Stolatpóźniej,tegosamegowieczoru,Horriganznalazłsięzpowrotemw
Waszyngtonie,wswoimzagraconymmieszkaniu.
WrzuciłczteryAlka-Seltzerdoszklankizwodą.Gorączkaprzeszłamuw
samolocie,alezmęczenieibólgłowypozostały.
WBazieSiłPowietrznychAndrewsprzywitałgowspółczującySamCampagnaini
ztego,nizowegozaprosiłgonaobiad.Louise,żonaSama,najsłodszaistotapod
słońcem,zrobiłamumiejsceprzystolewichmodnieurządzonymdomuna
przedmieściuVirginia.
Poobiedzie,przydrinkachwgabinecie,długoletniszefidługoletniprzyjaciel
Horriganazaproponowałmuodejścienaemeryturę.OstatecznieFrankniema
wielkichwymagańfinansowych.Wydajepieniądzetylkonajazzowepłyty,prawda?
Czyteraztosąkompakty?
-ChcęzostaćprzysprawieBootha-oświadczyłHorrigan.
-Nodobrze-ustąpiłniechętnieCampagna.-Alemusiszzrozumieć,żewsprawie
WydziałuOchronynawetjaniemogęnic…
-Wiem.
Siedzieliwmilczeniu.Campagnapopijałburbona,Horriganirlandzkąwhisky.
-Chicagotopierwszyraz-powiedziałHorrigan.-Nigdyprzedtemniepopełniłem
takiegobłęduwocenie.JeślinieliczyćDallas…
-NiktnieliczyDallasopróczciebie.-Campagnauśmiechnąłsięwyrozumiale,ze
znużeniem.-Słyszałem,żewChicagomiałeśprawieczterdzieścistopnigorączki.W
takimstanieniktniemożerozumowaćlogicznie,nalitośćboską.Ispójrzmyprawdzie
woczy,Frank…robiszsięzastarynatogówno.
Campagnaodwiózłgododomu.Horriganwstąpiłjeszczedobaru,żeby
pobrzdąkaćnapianinie,aletoniepomogło.Przezchwilęgrał„WhataDifferencea
DayMade”,aleniemiałnastrojudoironii.Anidojazzu.Aninawetdowhisky.
DzisiajbyłwieczórAlka-Seltzer.Istaregodobregorock-and-rolla.Inwazja
Brytyjczyków.Zerwałcelofanzniedawnokupionejpłytykompaktowej„SgtPepper”,
wyjąłMilesaDavisaiwłożyłBeatlesów.Zaprogramowałkompaktnadziesięciokrotne
odtworzenieutworunumerdwa,„WithaLittleHelpfromMyFriends”.
Siedziałwrozkładanymfotelu,obokpustejszklankipoAlka-Seltzer,słuchając
piosenkiporazszósty,kiedyzadzwoniłtelefon.
Przyciszyłdźwiękpilotemipowolipodniósłsłuchawkę.
-Halo?-odezwałsięwiedząc,cousłyszy.Miękkigłosniemalszeptał:-Cosięstało
wChicago,Frank?
-Cześć,Booth.
-Wpadłeśwpanikę.
-Byłeśtam,prawda?
-Wiesz,żebyłem.Niewidziałeśmnie…alewiedziałeś.-Cichychichot.-Jesteśmy
związani,tyija.Tonaprawdępocieszające…naswójsposób,nieuważasz?
-Niebardzo.
-Wiesz-ciągnąłBooth-kiedytamsiedziałem,patrzyłemnaciebie,patrzyłemna
prezydentaizadawałemsobiepytanie,patrzącnategozasranegotchórza…jak
możesznarażaćżyciedlatakiegomięczaka?Pocotorobisz?Takisilnyczłowiekjakty,
Frank?
-CorobiłeśwChicago,Booth?
-Badania.
-Rozumiem.Powiedzmi,Booth.Dlaczegotakiczłowiekjaktynarażażycie,
próbujączabićtegomięczaka?
-Nie„próbując”,Frank.Jagozabiję.Inienarażamżycia.Obajznamycenę:
oddamżycie.Oddamzaniegożycie,apozatympowinieneśjużmiećopracowanymój
profilpsychologiczny.Chybategoniezaniedbałeś,Frank?
-Niebardzowierzęwtebzdury.
-Niemamdociebiepretensji.Jaiteż.Zachowanieczłowiekaniekoniecznie
odpowiadasumiejegopsychologicznychczęści.Topoprostuniedziaławtensposób.
-Ajaktodziała?
ŚmiechBoothabynajmniejniebrzmiał„pocieszająco”.
-Towcaleniedziała,Frank…przecieżsamwiesz.Wcaleniedziała,anitrochę.Czy
Bógkarzezłychinagradzasprawiedliwych?Oczywiścienie’--Czytosłuszne?
-„Słuszne”niemaztymnicwspólnego.Niektórzyludzieumierają,ponieważ
postępująźle?-Niektórzyludzieumierają,ponieważpostępujądobrze.Inniumierają
poprostudlatego,żepochodzązMinneapolis-JedennaródprzedBogiem,
niepodzielny,wolnośćisprawiedliwośćdlawszystkich?Akurat.MoimzdaniemtoPIC
nawodę.
-Jeślitowszystkonicnieznaczy,Booth…topocosięfatygowaćzabijaniem
prezydenta?
-Żebyzostawićślad,Frank.Żebycośponaszostało.Iżeby…jakośurozmaicićtę
nasząkoszmarnąwegetację.
-Powinieneśsięzalać.
-Możetoteżmamywspólnego.
-Cojeszczemamywspólnego,Booth?Głosbrzmiałniemalpieszczotliwie.
-Widziałem,jakżujesz…patrzyłem,jaksiedziszsamwbarze,grasznapianinie,
popijaszwhisky…Czujeszpustkęwśrodku,prawda,Frank?Dawnebitwyodeszły,
minęły.Niemajużżadnejwielkiejsprawy,dlaktórejwartopoświęcićżycie.Nicnie
zostało,tylko…samagra.
-Gra?
-Jasne.Dlategolosnaszłączył.Godnisiebieprzeciwnicynapoluironii.Tyw
obronie-jawataku.
-Kiedyzaczniesiętagra,Booth?
-Ależgratoczysięprzezcałyczas,Frank.Wkażdejminuciekażdegodnia,dopóki
zegarniestanie…albonagłaśmierćnasniezaskoczy.
Cisza-tylkoodległygłosRingoStarraśpiewającego„WithaLittleHelpfromMy
Friends”zestereoHorrigana.
-Dobranoc,Frank.Zostańwłóżku,dopókiniewyleczyszkataru.
-Booth,zaczekaj…
Trzasknaliniioznaczał,żerozmówcasięrozłączył.Horriganodłożyłsłuchawkęna
widełkiiczekał.Kiedytelefonponowniezadzwonił,zgłosiłsięagentCarducci.
-Znowuzagłuszyłsygnał-oznajmiłCarducci.-Zgubiliśmygo.
Horriganzastanawiałsięprzezchwilęnadczymś,copowiedziałBooth.
-Niejestemtakipewien-mruknął.
-Cotoznaczy?-zapytałCarducci.
-Nic.Przegrajmikasetęztąrozmową.Podrzućmijądobiuraprzeddziewiątą
rano.
-DoWydziałuOchrony?
-Nie.OdjutrawracamdoWydziałuŚledczego.
Odłożyłsłuchawkę,wyłączyłpilotemBeatlesów,ponamyślejednakwstałi
wymieniłichnaMilesaDavisa.Usiadłwfoteluisłuchałzuśmiechem.
Czułsięznacznielepiej.
NastępnegorankawkwaterzegłównejTajnejSłużby,trzyprzeczniceodBiałego
Domu,Horrigansiedziałzabiurkiemwciasnymgabinecieiprzesłuchiwałkasetę,
którąmuprzysłałCarducci.Konkretnieodtwarzałjedenurywekdlamłodegoagentao
okrągłejtwarzy,nazwiskiemHopkins,którystałprzedjegobiurkiemniczymgorliwy
akolita.
LekkozniekształconygłosBoothawydobywałsięzmałegokasetowego
magnetofonu.„Niektórzyludzieumierają,ponieważpostępująźle.Niektórzyludzie
umierają,ponieważpostępujądobrze.Inniumierająpoprostudlatego,żepochodząz
Minneapolis”.
Znaczenietychsłówwyraźnieumykałomłodemuagentowi.
-SkontaktujsięzSekcjąOperacyjnąwMinneapolispowiedziałHorrigan.-Każim
sprawdzićwszystkiemorderstwaiśmiertelnewypadki,któremogąmiećzwiązekz
Boothem.Zwłaszczakażimsprawdzićokres,kiedyprezydentodbywałturęwyborczą
wMinneapolis/St.Paul.PrzefaksujimpełneaktaBootha,wszystkojakleci,żeby
zorientowalisięwkontekście.
HopkinskiwnąłgłowąiwychodzącniemalzderzyłsięzD’Andreą,którywpadłdo
gabinetujakbomba.
-Poczekaj,ażtousłyszysz-zaczął.
-Najpierwposłuchajtego-przerwałHorriganipuściłmufragmenttaśmy.
D’Andreaniewydawałsiępojmowaćwięcejodmłodegoagenta.
-Nicniezałapałeś?-zdziwiłsięHorrigan.-Tenskurwysynprzyznajesiędo
morderstwa!Towyraźnytrop.
D’Andreachętnieprzyznałmurację.
-Skorotakmówisz…Przyznam,żezacząłemwciebiewierzyć.Możejesteś
geniuszem?
-Tak,aleczymniedoceniązażycia?Cotammasz?UśmiechniętyD’Andrea
przysunąłsobiekrzesłoizacząłczytaćzkołonotatnika.
-Kazałeśmisprawdzićmodelarzy.Nowięcznalazłemjednegoprofesoraw
UniwersytecieIllinois,awłaściwieznalazłgoagentzSekcjiOperacyjnejwIllinois,
D’Orso.PrzeczytałemraportD’Orsona,apotemosobiścierozmawiałemz
profesorkiemprzeztelefon.
-Noi?
D’Andreapostukałwnotes.
Tenprofesor…profesorRiger…onwykładaprojektowaniesamochodów,pracuje
zestudentaminadprojektowaniemibudowaniemmodeliprototypów…
-JaktamciwczasopismachBootha.
-Właśnie!Nawetwjednymztychpismbyłartykułoprofesorzeijego
futurystycznychprototypach,conaprowadziłoagentaD’Orsonanatrop,noi…
-Streszczajsię.
-Okay.Profesormówi,żejakiśroktemubrałudziałwkonferencjiprojektantóww
NowymOrleanieispotkałtam„prawdziwegooszołoma”,awtychkołachtochybacoś
znaczy.Wedługprofesorkaschlalisięjakświnieitenoszołom,któryprzedtembył
całkiemwporządku,nagledostałkota,kiedyrozmowazeszłanarządfederalny.
-Niegadaj.
-Profesorekmówił,żefacetzrobiłsięnaprawdęnieprzyjemny.Opowiadał,żerząd
go„zdradził”…
SłowaBootha.
-…iżechybabędziemusiałsięzemścić.Horriganpowolikiwnąłgłową.
-Pewnietwójprofesorniepamiętanazwiskategooszołoma.
-Niestetynie.Alemówił,żefacetchybaprzyjechałzSanAntonio.
Horriganwyprostowałsięzożywieniem.-Będziemypotrzebowaćlistęwszystkich
modelarskichihobbystycznychsklepówwSanAntonio…UśmiechD’Andreistałsię
zarozumiały.
-ZadzwoniłemjużdoSekcjiOperacyjnejwTeksasie.Przygotująlistę.
-Totyjesteśgeniuszem.SkontaktujsięzagentemD’OrsonemwChicagoiniech
policyjnyartystazrobiszkicnapodstawieopisuprofesora.
-Jużtozrobiłem.Horriganwstałzzabiurka.
-NiechD’OrsoprzefaksujetonamdoSanAntonio,botambędziemy.
-Takmupowiedziałem-uśmiechnąłsięD’Andrea,zadowolonyzsiebie.-Bilety
czekająnanasnalotnisku.
19.
HorrigankazałD’Andreiprowadzićwynajętegofordamustanga.Młodszyagent
byłtutajprzedrokiemnawakacjachzżonąisynem,jakożeSanAntonio(alboSan
Antone,jakuparcienazywalijetubylcy)należałodonajwiększychatrakcji
turystycznych.
-Wtymmieściejestwspaniałezoo-oznajmiłradośnieD’Andreazakierownicą.-
ŚwiatMorza.TutajjestAlamo.
-Pamiętam-mruknąłHorrigan,którymiałtownosie.Poczułjednakulgęwidząc,
żeD’Andreatrochęznadrogę,ponieważteksaskametropoliaprzypominałalabirynt:
uliceprzecinałyrzekęizakręcałyłukiem,niejakwWaszyngtonie,D.C.
WylądowalinalotniskuDullessporoprzedpołudniemiotrzeciejtrzydzieści
zaczęliobjazdSanAntonio.Śledztwomiałopotrwaćdwadni,ponieważnapewnonie
zdążylibysprawdzićpółtuzinasklepówmodelarskichihobbystycznychnaliście,
zanimzamknąsklepyopiątej.
Alemieliszczęście.
WdzielnicyhandlowejRiverwalkpodpierwszymadresemznaleźlimodnądziuplę
wstarymwypalonymbudynku,przerobionymnasklepikidlaturystów;oczywiście
wyszlizpustymirękami.Lecztużprzedpiątą,sprawdzającdrugiadresnaliście-w
podmiejskimpasażuhandlowym-trafiliwdziesiątkę.
Sklepbyłmały,ciemnyizapuszczony;wporównaniuznimkawalerkaHorrigana
wyglądałajakrozkładówkazczasopisma„PięknyDom”.Modelesamochodów,
samolotów,statkówkosmicznychifilmowychpotworówwisiałynadrutachpod
sufitem,tłoczyłysięnapółkachwśródgotowychzestawówwpudełkach,wyglądałyz
przepełnionychgablotek.Warsztatwkącie,oświetlonysilnąlampąnagiętkim
kabłąku,zaścielałyporozrzucanenarzędzia,częścimaszynerii,tubkizklejem,arkusze
papieruściernegoizwykłeśmieci.
WalterWickland,właściciel,żującgumępochyliłsięnadoszklonąladąiprychnął
nawidokprzefaksowanegoportretu„oszołoma”profesoraRigera,sporządzonego
przezpolicyjnegoartystęzChicago.Horriganpokazałmujużfotografię„Josepha
McCrawleya”naprawiejazdyzColorado.
Skoromowaooszołomach,równieżsamWicklandpulchny,nieogolony,noszący
grubeokularywciężkiejoprawieorazpoplamionyfartuchnaczarnympodkoszulkui
dżinsachnadającychsiętylkonaśmietnik-kipiałbezsensowną,niezrozumiałą
złością.
Aleokazałsięaniołemzesłanymznieba.
-Niewyglądadokładniejakon,anatymzdjęciuwyglądajakjakiśkrewny…aleto
musibyćtenparszywiecMitchLeary.
HorriganiD’Andreawymienilispojrzenia.Młodszyagentzapisałnazwiskow
kołonotatniku.
-Copanmożeonimpowiedzieć?-zapytałHorrigan.
-Tozwariowanyskurwysyn,tylemogęonimpowiedzieć.Szukaciego?
-Tak.
-No,jeśliznajdziecietegognoja,pamiętajcie,żejestmidłużnyforsęodponad
roku!
-Zapamiętamy.Zacojestpanudłużny?Wicklandwzruszyłramionami,maniacko
żującgumę.
-Narzędzia.Kilkazestawów.Samochódiłódź.Gnójśmierdzący!Wpakujciegodo
pierdlanadobre,ażmukutasodpadnie.Podamwamjegoadres…
ZuśmiechemzłośliwegoelfaWickladzacząłgrzebaćwkartotece.
D’Andreaszepnął:-Lepiejniemiećdługówutegofaceta.
Zapadałzmierzch,kiedyjechaliprzezprzyjemną,spokojnąwillowądzielnicę,z
opuszczonymioknami,rozkoszującsięsuchą,chłodnąbryzą,któraszeleściław
magnoliachimimozachrosnącychwzdłużulicy.Tamieszaninadrewnianychi
ceglanychdomówpochodziłapewniezlatpięćdziesiątych-podwórkaczyste,dobrze
utrzymane,trawawciążzielona,tylkoleciutkopożółkła.Tuogródekskalny,tam
znowuklombkwiatowywsamochodowejoponie.Przednastępnymdomemweranda
otoczonabalustradąiplakietkaznazwąwyrzeźbionawkształciegłowybykarasy
longhorn.
ApotemzobaczylifrontowepodwórzeMitchaLeary’ego.
Zarośnięte,zaniedbane,wysokatrawatłamszonaprzezwybujałechwasty.Natle
nieskazitelnychtrawników,sąsiadującychzobustronzeskromnymszarobiałym
domkiem,tennieporządnyminipejzażwyglądałzdumiewająco,wręczniesamowicie.
Horrigan,zD’Andreąnastępującymmunapięty,przeszedłpospękanym
chodniku,zaśmieconymgałęziamiiróżnymiodpadkami,gdziewszczelinachrosła
dzikatrawa.Zasłonywoknachbyłyzaciągnięte.Widocznienikogoniemawdomu.
Alenigdyniewiadomo.
Horriganwrozpiętejmarynarce,ułatwiającejdostępdobronipodpachą,stanął
nacementowymgankuinacisnąłdzwonek.Żadnaplakietkawkształciebyczejgłowy
nieoznajmiałanazwiskagospodarza.
Brakodpowiedzi.
Horriganzastukałdodrzwi,ponieważniesłyszałdzwonka.Nadalbrak
odpowiedzi.Zapukałjeszczeraz,poczymzgiętympalcemkiwnąłnaD’Andreę-który
byłwyraźniepodwrażeniemtejcmentarnejatmosfery-iobszedłdomdookoła.
Naturalniepodwórzeodtyłubyłojeszczebardziejzarośnięte.Wielkipękańsypał
orzechami,wwysokiejtrawiebuszowałyhordywiewiórek,walczyłyzesobąipożerały
szczątki.Horriganwyciągnąłbroń.
-Frank-szepnąłD’Andrea,nerwowościskającpartnerazałokieć-pocoto?
-Toklucz-odszepnąłHorrigan.
Wybrałoknoiwybiłszybękolbąrewolweru.Zaciągniętezasłonyniecostłumiły
brzękpękającegoszkła.Horriganostrożnieprzesunąłrękęprzezotwór,znalazł
haczyk,odczepiłgoipchnąłoknodogóry.
Włażącdośrodkaomałoniezaplątałsięwcholernązasłonę,dlategoniezauważył
stolikapodoknem.Przewróciłgo,straciłrównowagęiwylądowałnadywanie,dzięki
Bogunienaodłamkachszkła.
Wdomupanowałyegipskieciemności-zaciągniętezasłonyprawienie
przepuszczałyświatła.Horriganpodniósłsięiwytężającwzrokoglądałprzeciętnie
umeblowanypokój,bezosobowyjakwhotelu,zdominowanyprzezkamienny
kominek,kiedypoczułcośmetaliczniezimnegowuchu.
Tobyłalufarewolweru.
Usłyszałgłos,cichy,spokojnyigroźny:-Zostańnamiejscu.Nawetotymniemyśl.
RękawśliznęłasiępodmarynarkęHorriganaizabrałamutrzydziestkęósemkę.
Horriganzaryzykowałzerknięciewbok,samymioczami,nieodwracającgłowy.
Facetbyłwielki,potężny,alemiałtwarzdziecka.Młody,napewnoprzedtrzydziestką.
Wtradycyjnymgarniturze.Nieżadenbandzior.NieLeary.Kimonbył,dolicha?Te
myślizajęłyjakieśpółsekundy.NastępnepółtorejsekundynależałodoD’Andrei,
którywlazłprzeztosamookno,równieżzaplątałsięwzasłonęiupadłnaprzewrócony
stolik.Znieruchomiałnaczworakach,zwytrzeszczonymioczami,zaskoczonyi
przestraszony.
WejścieD’Andreirozproszyłouwagęrewolwerowcaodziecinnejtwarzy,toteż
Horriganzdołałwyrwaćzzapasaskładanąpałkęitrzepnąćnapastnika.Pałka,
mierzącapełnedwiestopydługości,trafiłagomocnowudo.Facetnatychmiaststracił
czuciewnodzeizwrzaskiemrunąłnakolana,abrońwypadłamuzrękiiuderzyłao
krzesłokilkastópdalej.
Horriganzaszedłdraniaodtyłuizastosowałnaciskpałkąnatchawicę.D’Andrea
wreszciewyciągnąłbroń,przykucnąłidygoczącwycelowałwpartneraorazjego
napastnika-ofiarę.
Horriganprzydusiłfacetanatyle,żebygośmiertelniewystraszyć,potemzwolnił
naciskizapytał:-Ktotyjesteś,kurwa?
Facetdyszałciężko-możeudawał,możenaprawdęniemógłmówić.Horrigan
postawiłgonanogi,chwyciłzaklapyimniejlubwięcejdokładniepowtórzyłpytanie,
stojącnoswnoszesterroryzowanymrewolwerowcem.
Jakiśgłosztyłu,wcaleniegroźny,raczejznużony,powiedział:-Puśćgo,Horrigan.
Horriganokręciłsięwmiejscu,przytrzymałprzedsobąbezbronnego
rewolwerowcajaktarczęikrzyknąłdoD’Andrei:-Al?
-Mam…mamgo-odpowiedziałniepewniejegopartner.
D’Andreamierzyłzrewolwerudowysokiegomężczyznywśrednimwieku,ze
starannieprzystrzyżonymiwłosami,wciemnym,dobrzeskrojonymgarniturzei
czerwonymkrawaciewbiałepaski.Mężczyznabyłbanalnieprzystojnyniczymmęski
model,alejegooczymiałyniepokojącomartwyodcieńkobaltowegobłękitu.
Horrigannieznałgo,alerozpoznałtengatunek…imdląceuczuciepodeszłomudo
gardła.Niegrypa,nietymrazem.
-Jesteśmypotejsamejstronie,agencieHorriganpowiedziałspokojnie
mężczyzna.Powoli,ostrożniepodniósłrękęipokazałlegitymację.
Horriganzbliżyłsię,popychającprzedsobążywątarczę.
-RobertCoppinger-przeczytałjadowitymtonem.Myślałem,żejesteśzmafii.A
tenszczeniak?
-Onjestzemną.
Horriganszorstkoodepchnąłnabokagentaodziecinnejtwarzy.Podszedłdo
Coppingera,zatrzymałsiętużprzynimispojrzałmuprostowoczyzodległościparu
centymetrów.
-Nakogotutajczekałeś,szpiclu?NamnieczynaLeary’ego?
UśmiechCoppingeramiałbyćprzyjazny,alebyłjedynieprotekcjonalny.
-Frank,proszę.Gramywtejsamejdrużynie.
-Nieodpowiedziałeśnamojepytanie.
AgentCIAcofnąłsięzgrymasemuśmiechu,usiadłwfotelupodsuniętymusłużnie
przezmłodegorewolwerowca-iswobodniezałożyłnogęnanogę.
-PanLeary-powiedziałspokojnie-byłjednymznas.
Tegotylkobrakowało.Tegojużbyłozawiele,kurwa…
-Poprostuuroczo-stwierdziłHorriganzironią.Niewiedzieliście,żewasz
chłoptaśgroził,żezabijeprezydenta?
Coppingerzmarszczyłbrwiniemalzzakłopotaniem.Zrobiłniezręcznygest
otwartądłonią.
-Tak,ale…niebraliśmygopoważnie…
-Cotakiego?!
-Niebraliśmygopoważnie…dopókinieznaleźliścietegoodciskupalca.
Horriganawypełniałakipiącafuria,gorszaodniedawnejgorączki.
-Więctenodciskbyłwkomputerze.Tajny,co?Kurwa!Kurwawaszamać.
-PanieHorrigan…
-Jakietośliczne.WyiFBI…wszyscychłopcyrazemwłóżeczku,zgodnieztradycją
wielkiegoJ.EdgaraHoovera.
SpodzmieszanejminyCoppingerazaczęłaprzebijaćwrogość.
-Dlanastosądomowekłopoty.
-WięcolewacieTajnąSłużbę?Tak,zgadzasię,tojestdomowykłopot…alechodzi
oBiałyDom!Jasne?
Coppingerściągnąłusta.
-Jasne.Aleistniejąpewne…nadrzędnekwestie.JeżeliwytoczymyLeary’emu
publicznyproces,skompromitujemykilkakluczowychdlanasoperacji…
-Więcryzykujecieżyciemprezydenta,żebyjechronić?Pewnie,tomasens.W
końcucodocholery…prezydenciprzychodząiodchodzącoczterylata.Jakjeden
umrze,zawszeznajdziesięnastępny.
Coppingerwestchnął.Wyprostowałnogi.
-Rozumiemtwojąfrustrację.
-Frustrację?!-ryknąłHorrigan.-Mojąfrustrację?!Ożeżwynadęteskurwysyny…
cotakiegoLearydlawasrobił?Przemycałcoca-colę,żebypoprzećcontrasów?
SprzedawałbrońpieprzonemuIranowi?
TwarzCoppingeradrgnęła.Spojrzałnamłodszegoagenta,potemodchrząknąłi
powiedział:-Tojestnieoficjalnainformacja.Zrozumiano?Horrigankiwnąłgłową.
D’Andrea,któregoszklistespojrzenieświadczyło,żetowszystkoznaczniego
przerasta,zrobiłtosamo.
-Jeśliktośzapyta,zaprzeczymy-ciągnąłCoppinger,unoszącbrew.
Horriganprychnął.
-Nodalej,wywalkawęnaławę.
Następnewestchnienie.Długie.Ciężkie.WreszcieCoppingerpowiedział:-Leary
jesttakzwanym„mokrymchłopakiem”.
TesłowatrafiłyHorriganajakciosmiędzyoczy.Ztrudemprzełknąłślinę,zachwiał
sięiusiadłnakanapie.D’Andreawydawałsięjeszczebardziejzbityztropu.
-Co?Oczymwymówicie?Cotoznaczy„mokrychłopak”?
Horriganusłyszałwłasnygłosjakbyzwielkiejodległości,stłumionyimartwy.
-Mokrarobota,Al…krew.Learyjestwyszkolonymprzezrząd,profesjonalnym
zabójcą.
OczyD’Andreizwęziłysię,twarzmuzbielała.
Coppingerpotarłnasadęnosa.
-WprzypadkuLeary’egotoeufemistyczneokreślenie.Tenczłowiekjest…onjest
jakludzkidrapieżnik.
Czterejagenci-dwajzTajnejSłużby,dwajzCIAmilczeliprawieprzezwieczność
wtymcichym,mrocznympokoju.Nadworzeskrzeczaływiewiórki,walcząceo
orzechy.
FrankHorriganpoczuł,żeogarniagozgroza,kiedysobieuświadomił,zkimiz
czymprzyszłomuwalczyć.
20.
SłońcezachodziłonadstawemukrytymwbujnychlasachzachodniegoMarylandu.
Ostatniepromieniepowlokłyszklistąpowierzchnięwodyjaskrawączerwienią,jakby
wziemiwyciętookropnąranę,którabroczyłakrwią.
PrzynajmniejtaktowidziałLeary,którystałspokojnienabrzegu,ubranyw
jasnozielonywełnianysweteribłękitnedżinsy.Wlewejdłonitrzymałmałegopilotai
patrzył,jaksmukłamotorówkazabawka,którązbudowałwswoimwarsztaciew
suterenie,ślizgasiępopowierzchnistawu,terkoczącmałymmotorkiemniczym
maszynkadogolenia.
PotemLearypodniósłprawąrękęiwycelowałzkanciastego,kremowego,ręcznie
zrobionegopistoletu;częścibyłydopasowane,gładkowchodzącenamiejsce,
potrzebowałtylkotegoostatniego,prostego,lecznajważniejszegotestu…
Ptakićwierkały,świerszczehałasowały,alewystrzałuciszyłjewjednejchwili.
Mała,zdalniesterowanałódeczkazostałaroztrzaskanawdrobnymak.
Lubiłtowyrażenie.Powtórzyłjenagłos:-Wdrobnymak.
Sprawdziłbrońiuśmiechnąłsięzdumą,jakojciecdouzdolnionegodziecka.
Potemwsadziłpilotadokieszeniswetraispokojnieobserwowałplastykoweszczątki
motorówki,unoszącesięnapowierzchniwody.Ptakiznowuzaczęłyśpiewać,
świerszczezaczęłygrać,ajakiśgłoszapytał:-Czytopanstrzelał?
Dwajmyśliwi,jedenubranywsamodział,drugiwkhaki,wyszlizzakrzaków,
niosącstrzelbyopartenaramionach.
Jedenbyłciężkozbudowany,zrybiątwarzą;drugibyłchudyimiałptasierysy,
zwłaszczaostry,wydatnynos.Obajmieliokołotrzydziestki.
-Toja-przyznałLearyzmiłymuśmiechem.Myśliwy,któryzadałpytanie,ten
pękatyzrybiątwarzą,uśmiechnąłsięzaciekawiony,kiedyzauważyłkremowypistolet
wrękuLeary’ego.
-Cotozadziwnabroń?
-Zrobiłemtowdomu.
-Sampantozrobił?-odezwałsiędrugimyśliwy,tenzptasimnosem;głosmiał
cienkiiwątłyjakonsam.
-Jasne.
Obajmyśliwi,wyraźniepodwrażeniem,popatrzylinasiebieipokiwaligłowami,
wyrażającswójpodziwdlatechnicznychosiągnięćLeary’ego.
-Mogęobejrzeć?-zapytałdrugimyśliwy.
-Czemunie?-Learypodałmubroń.Chudzielecwziąłją,zważyłwręku,niemal
dotknąłjejnosem,jakbypolegałraczejnawęchuniżnawzroku;tengestskojarzyłsię
Leary’emuzdziobiącymkurczakiem.
-Strasznielekkie-powiedziałmyśliwyzpowątpiewaniem.-Zczegotozrobione?
-Mieszanyskład.Specjalnażywica,którąwynalazłem.
Chudzielecpodałbrońswojemupękatemutowarzyszowi,któryrównieżzważyłją
wrękuikiwnąłgłową.
-Lekkiejakpiórko.Tojakiśplastyk?
-Aha.Tojakiśplastyk.
-Całkiemniezłe.Mogęwypróbować?Życzliwyuśmiechzastygłnatwarzy
Leary’ego.
-Jasne.Zostałajednakula.
-Dwustrzałowiec,hę?
-Uhum.
Chudzielecrozejrzałsięzacelem.Nadrugimbrzeguspostrzegłptaka-wielkości
gołębia,ciemnegozczerwonymiplamkami,Learynieznałtegogatunku,niewiele
wiedziałoptakach-istrzelił.
Ptakeksplodowałwchmurzepiórikrwi.
-Ha!-zawołałchudzielec,ajegopękatytowarzyszrównieżwybuchnąłśmiechem.
-Cholerniefajnabroń!Niechcepanprzypadkiemjejsprzedać?
-Poco?Niejesttakadobrajakwaszestrzelby.
-Kolekcjonujębroń.Copannato?Niechpanwymienicenę…oczywiściew
granicachrozsądku.
Learywyłowiłdwiekulezkieszenidżinsów,ostrożnieprzełamałbrońiponownie
załadował.
-Nie,potrzebujętego.Naspecjalnąokazję.
-Achtak?-zapytałuśmiechniętygrubasorybiejtwarzy,płonączciekawości.-Na
copanjejpotrzebuje?
-Żebyzabićprezydenta-odparłrzeczowoLeary.Dwajmyśliwiparsknęli
śmiechem,alezarazumilkliipopatrzylinaLeary’ego.Leśnacisza-zmąconajedynie,
śpiewemptakówigraniemświerszczy-musiaławydawaćsiębardzogłośnatym
dwómtraperom.
-Dlaczegopanchcetozrobić,proszępana?-zapytałchudzieleczniepewnym
uśmiechem,mającnadzieję,żetotylkogłupiżart.
Learywzruszyłramionami.
-Adlaczegozabiłeśtegoptaka,palancie?
Najpierwzastrzeliłpękatego.
NastolewsalikonferencyjnejwbiurzeSamaCampagnyleżałopięćfotografii
MitchellaAndrewLeary’ego.
Leary-uniwersyteckifutbolista,próbującywyglądaćgroźnie.
Leary-szerokouśmiechniętyczłonekstudenckiejkorporacji.
Leary-ubranywwojskowykombinezonmłodyoficerokamiennejtwarzy,w
kambodżańskiejdżungli.
Leary-szczęśliwypanmłodyobokswojejpięknej,czarnowłosej,zarumienionej
oblubienicy.
Leary-niechlujny,nieogolonyobiektnapolicyjnymzdjęciu.
Fotografieleżałyrozłożoneniczymjakaśdziwacznataliakart;samedżokery,
pomyślałkwaśnoHorrigan.Coznichzapożytek?
PrzystolekonferencyjnymobokHorriganaijegopartneraD’Andreisiedział
oczywiściejegoszefCampagna,agentCIACoppingerorazpojednymprzedstawicielu
FBIipolicjiDystryktuColumbia.Horriganznałprzelotnieobumężczyzn-inspektora
RawlinsaikapitanaHowarda.
-OdpewnegoczasupróbujemyodnaleźćLeary’egomówiłCoppinger.-MożeFBI
będziemiałowięcejszczęścia.
Rawlins,ciemnowłosy,gburowatyfacetpoczterdziestce,odparł:-Może,jeśli
wszyscybędziemywspółpracować.Horriganpodniósłwzrokznadślubnejfotografii.
-CzywłączyciewtoTajnąSłużbę?Tymrazem?Rawlinszmiażdżyłwzrokiem
Horrigana,poczymmówiłdalej,ignorująckomentarz:-Mamyjegoodciskipalcówi
tezdjęcia,więc…
-Doczegomogąsięprzydaćtezdjęcia?-Horriganrzuciłfotografięnastół,gdzie
dołączyładopozostałych.Czterymająconajmniejpopiętnaścielat.Najnowszema
prawiedziesięćlatijestcholernieniewyraźne.ZdjęcienaprawiejazdyzColorado
wciążjestnajlepsze.
Coppingersceptycznieuniósłbrew.
-LudzietacyjakLearynielubiąsięfotografowaćprzyznał.
-Świętaprawda,Sherlocku-prychnąłHorrigan.Zresztąonitakbędziew
przebraniu,cholera…Widocznieprzeszedłszpiegowskieszkolenie,racja?Dlatego
mamytylkotozdjęciezColorado.
Coppingerprzytaknął.
-Towszystkośmiecie-zwróciłsięHorriganbezpośredniodoCampagny,
wskazującfotografie-chybażejeprzepuścimyprzezjakiśpierwszorzędnykomputer.
-Zgoda-powiedziałCampagna.Odwróciłsiędosiwowłosego,czarnowąsego,
umundurowanegokapitanaHowarda.-Phil,powiedzswoimludziom,żeLearyto
zdrajca.Niechcemy,żebyprasacośwywąchała.
Howardkiwnąłgłową.Potem,spoglądającnazdjęciezwojska,powiedziałze
smutkiem:-Zupełnienierozumiem,dlaczegoczłowiek,którytakzaszczytniesłużył
swojemukrajowi…wielokrotnieodznaczonyżołnierz…dlaczegoonchcezabić
własnegoNajwyższegoDowódcę?
-Zaszczytnie?-parsknąłHorrigan.-Mokrarobotatotakiwielkizaszczyt?
-Właściwiezjakimczłowiekiemmamydoczynienia?zapytałCampagnaagenta
CIA.
WestchnienieCoppingeramówiłotomy.Pochyliłsięiwyjąłzteczkiszarąkopertę.
-Panowie,to,cowampokażę,jestściśletajne…PodałHorriganowidwieczarno-
białefotografie.
-TenczłowiekbyłkiedyśbliskimprzyjacielemLeary’ego…nanasząprośbę
pojechałdoSanAntonio,żebynamówićLeary’egonaterapięiponowne
przeszkolenie.
Fotografieprzedstawiałyznajomewnętrze-pokójwdomuLeary’ego-aleobok
kamiennegokominkależałmężczyznawgarniturzeikrawacie,zrozrzuconymibez-
władniekończynami.Twarzmężczyznybyłaodwrócona,aleHorriganitakzrozumiał.
Facetmiałpoderżniętegardłooduchadoucha.Krewzalałaprzódjegokoszulii
dywanwokółciała.Oczywiścienafotografiikrewbyłaczarna…aleprzeztowydawała
sięjeszczebardziejczerwona.
-Wtensposób,panowie-powiedziałcichoCoppingerMitchLearytraktuje
swoichprzyjaciół…
DowieczoraHorriganobejrzałkilkanaściewariantówfotografii,opracowanych
przezbardzodobrąspecjalistkęnazwiskiemKopitwcentrumkomputerowym
WydziałuŚledczego.
Wykorzystująckolorowezdjęcieślubne,zaprogramowałakoloroczu,zarostna
twarzy,okulary,zmianęwagi,opaleniznęinaturalniepostarzyłaobiektopiętnaście
lat.
-Całkiemdobre-stwierdziłHorrigan-aledoniczego.D’Andrea,któryprowadził
wmilczeniu,nicniepowiedział.
-Niemawnichżycia…Oczysąmartwe.Aprzecieżoczynajwięcejmówiąo
człowieku.
D’Andreanieznaczniekiwnąłgłową.
Horriganwsadziłwydrukidokopertyipowiedział:-Musimydowiedziećsię
czegoświęcejotychzdalniesterowanychmodelach.Tokluczowakwestia,odkąd
wiadomo,żeLearymaspecjalistyczneprzygotowanie.
D’Andreanieodpowiedział.
-Jutrozsamegorana-ciągnąłHorrigan-chcę,żebyś…
-Jutroskładamrezygnację.
HorriganspojrzałnaD’Andreęporazpierwszytegowieczoruizobaczył,żejego
partnerjestpogrążonywmyślach.
-Cosiędzieje,stary?
-Poprostumamdosyć,towszystko.
Horriganuważnieprzyjrzałsiętwarzypartnera,milczałprzezchwilęiwreszcie
zapytał:-Dlatego,żesięprzestraszyłeśwSanAntonio?D’Andreawzdrygnąłsię
niezauważalnie.
-Kurwa,jateżsiębałem.Aletyzrobiłeś,codociebienależało.Ijateż.
-Takcholerniesiędenerwowałem…
-Nicdziwnego.
-Frank,odkąd…odkądmizałożylitęplastykowątorbęnagłowę,ciąglemam
koszmary.
Ocholera.
D’Andreapatrzyłnadrogę,alejegooczywidziałycoinnego.
-Każdejnocywracamnatępieprzonąłódź.Facetzakładamitorbęnagłowęinie
mogęoddychać,umieram,kurwamać…Rozumieszto,Frank?
-Tak.
-Czujęsięjak…jakbymstraciłcałąodwagęwSanAntonio.Możeszzginąćprzeze
mnie.Niewytrzymamtego,Frank.Poprostuniewytrzymam.
-Wszyscymamyswojekoszmary,AL-Nierozumiem,dlaczegoty…-Dallas.
D’Andreanagleumilkł.Nachwilęzamknąłoczy.
-Och.Przepraszani.Powinienem…
-Możeszpójśćdoterapeuty.
-Atyposzedłeś?
-No,nie…
-Zresztąmnietoniepomoże.-D’Andreazahamował.Wysiądziesztutajczyprzy
barze?
-Możebyćtutaj.-Horrigandotknąłramieniapartnera.-Nieodchodź,ALZostań
zemnąprzytejsprawie.Jesteśmyjużblisko.Jesteśmytakcholernieblisko.
Dopadniemydrania,mówięci.
D’Andreazaczynałjakbymięknąć.Horrigannaciskałdalej:-Potrzebujęcię,stary!
Przestańopowiadaćdyrdymały…
D’Andreawciążmiałponurąminę,alepowiedziałcicho:-Okay.
Horriganotworzyłdrzwisamochodu,alejeszczeniewysiadł.
-Toładnesłowo:„dyrdymały”.Twojepokoleniejakośonimzapomniało.
D’Andreaspojrzałnaniegojaknawariata.
-Niedługocałkiemznikniezjęzyka.Cozacholernaszkoda…takiedobresłowo.
Obiecajmi,żebędzieszgoużywał.Zachowajjeprzyżyciu,kiedytwójstaryzgrzybiały
partnerodejdzie.
D’Andreazrobiłzabawnąminę.
-Dyrdymały?
-Dyrdymały.
D’Andreaparsknąłśmiechemipotrząsnąłgłową.Horriganzatrzasnąłdrzwii
patrzył,jakjegopartnerodjeżdża.
-Wkażdymraziegorozśmieszyłem-powiedziałdosiebie.
Potempostanowiłjeszczeniewracaćdodomuiwszedłdobaru,gdzieusiadłprzy
pianinie,tyłemdookna,popijałJamesonaigrał„JustFriends”.
Razdoznałdziwnegowrażenia,żektośgoobserwuje.Obejrzałsię,alenikogonie
zobaczył.
Gdybyobejrzałsiępięćsekundwcześniej,zobaczyłbyMitchaLeary’ego.
21.
HorrigansiedziałzaswoimbiurkiemwhaliWydziałuOchronywSBZiprzeglądał
raportyróżnychagentówpolowychdotycząceLeary’ego,kiedyLillyRainesstanęła
przednimjakzjawisko.Zjawiskowspodniumie,zmęskimkrawatemzawiązanym
zręczniewokółotwartegokołnierzykabiałejmęskiejkoszuli.
-NiezostałeśdługowŚledczym,prawda?-zagadnęłamiłymgłosem.
Właściwietoniebyłopytanie,aleonodpowiedział:-Jedendzień.
-Tochybarekord-stwierdziła,przechylającgłowę.Wciążnosiłarozpuszczone
włosy-uwielbiałpatrzeć,jakfalująimuskająjejramiona.
-Właśnie-powiedział.-PotemznaleźliśmytropLeary’egoiwtedywróciłem.
-Ilesiędowiedzieliście?
-Wedługnaszychpolowychagentów,przyjacieleLeary’egoijegobardzo
wystraszonaeks-żonauważajągozawariata.
Lillyuśmiechnęłasiękrzywo.
-Jaknafilmie-stwierdziła.Potemjejuśmiechstałsięłagodny,niemalnieśmiały.
-Frank,słuchaj…cieszęsię,żewyszłonatwojewsprawieBootha.Leary’ego.
-Dzięki.Zarobiłempunktwięcejdlastarszychobywateli.Jaksobieradziszbeze
mnie?Ciąglepłaczeszponocach?
-Och,chybategonieprzeżyję-odparłazzabawnąminą.
-Jakdługozostajeszwmieście?
-Tylkodowieczora.KoordynujęprzygotowaniadowizytywKaliforniiw
następnymtygodniu.
Horriganzagwizdałcicho.
-KierujeszprzygotowaniamiwL.A.?Rzeczywiściesamaszukaszkłopotów.
-Atynibynie?-Uśmiechnęłasię…zczułością,pomyślał,czyteżtobyłojedynie
pobożneżyczenie?
Zbierającsiędowyjścia,powiedziała:-InformujmnieosprawieLeary’ego.Sam
manumer,podktórymmnieznajdzieszwL.A.
-Hotel„Bonaventure”,zgadzasię?
-Tak.
-Oczywiściemożemyterazpójśćnakawęipokażęciwszystko,comam,każdy
drobiazg…
Lillynamyślałasię,próbującodgadnąć,czytendwuznacznikbyłzamierzony,
kiedyzadzwoniłtelefon.Horrigankiwnąłnaniąpalcem.
-Nieodchodź-powiedział.-Tylkoodbiorę…
-Halo-odezwałsięgłoswsłuchawce.
Zwyrazujegotwarzypoznała,żedzwoniLeary,ipobiegłazaalarmowaćinnych
agentów,aleCarducciiOkura,włączywszyswójelektronicznysprzęt,kiwnęlimu
głowamiipokazalipodniesionepalce.
-Frank?-zagadnąłniewinnieznajomymiękkigłos.Cotywyprawiasz?Pozwalasz,
żebywszyscypodsłuchiwali?
Rzeczywiścieagenci-włączniezsamymCampagnąskupilisięwokółtelefonuze
słuchawkaminauszach.D’AndreastałobokLilly,słuchającuważnie.
-Tociędziwi?-zapytałHorrigan.
-Skądżeznowu.Dzieńdobrywszystkim!Alewiesz,wtensposóbnaszerozmowy
tracąna…intymności.
Horriganprychnąłzobrzydzeniem,akilkuagentówzachichotało.
-Nawiasemmówiąc-wtrąciłniedbaleHorriganwiem,kimjesteś,Mitch.
Milczenie,którezapadło,wydawałosięciągnąćbezkońca.
Horriganzmarszczyłbrwi.Możeniepowinienwykładaćtejkarty?Czyterazstraci
kontaktz”przyjacielem”,skoro„Booth”zostałzdemaskowanyjakoLeary?
Potemszepczącygłospowiedział:-Właściwiejużczas,żebyśsiędowiedział,
Frank.Jestemtrochęrozczarowany,żetotakdługotrwało.Alezdrugiejstrony…
cieszęsię.
-Naprawdę?Adlaczego?
-Przecieżtooczywiste.Przyjacielepowinnisobiemówićpoimieniu.Używać
prawdziwychimion.
-No,ztymjestmałyproblem,Mitch.
-Cotakiego,Frank?
-Niejesteśmyprzyjaciółmi.
-Ależjesteśmy.
-Nowięcpowiemtyle:niechcębyćtwoimprzyjacielem,odkądwiem,jak
traktujeszprzyjaciół.
Delikatnamiękkośćnaglezniknęła,głosLeary’egostałsięostryjakbrzytwai
gorzkijakżółć.-Coonicipowiedzieli?
-Żepoderżnąłeśgardłoswojemuprzyjacielowi.
-Tojestdezinformacja,Frank!Dezinformacja!Jakmogłeśuwierzyćwtebzdury?
Rozczarowałeśmnie!Boże!
-Zdjęcianiekłamią,Mitch.
-Właśnieżekłamią…zobaczyłeśtylkoto,cotezałganedraniechciałycipokazać…
-Zobaczyłemwtwoimpokojuczłowiekazpoderżniętymgardłem.Oduchado
ucha,kurwa.
GłosLeary’egodrżał-częściowozfurii,częściowozjakiejśinnejprzyczyny.
-Aleniewiedziałeś,Frank,oniciniepowiedzieli,żewysłalimojegonajlepszego
przyjaciela,mojegotowarzyszabroni,człowieka,któremudwarazyuratowałemżycie,
kurwa,wtejzasranejKambodży…wysłaligo,żebymniezabił.
-Dlaczegogłoscidrży,Mitch?Chybaniepłaczesz?
-Terazpróbujeszmniezranić.Cojacizrobiłem?Nigdycięnieokłamałem,ani
razu.Iwieszco?Nigdycięnieokłamię.
-Powiedzmijedno,Mitch…dlaczegowszyscy,którzycięznają,mówią,żejesteś
chorymumysłowosukinsynem?Twoiprzyjaciele,znajomi,żona…
-Acotwojażonamówiotobie,Frank?
-Nierozmawiamyomnie,Mitch.Learyterazjużnapewnoniepłakał.
-Frank…myślałem,żezrozumiesz.Właśniety,zewszystkichludzi.Ciąglechcę,
żebyśzrozumiał…
-Pocomamsięwysilać,żebyzrozumiećjakiegośbiednegochoregosukinsyna?
Długapauza.HorriganzerknąłnaCarducciego,zgarbionegonadelektronicznym
sprzętemzesłuchawkaminauszach,któregooczymówiły:„Jeszczenie,jeszczenie…”
GłosLeary’egopowrócił,znowułagodnyszept:-Powinieneśmnierozumieć,Frank,
ponieważobajuważaliśmytenkrajzacoścholerniewyjątkowego.
-Niewiesz,cojauważałem,Mitch,gównoomniewiesz…
-Acotywieszomnie,conibywieszomnie,odkądotworzyliprzedtobąakta
wypełnionekłamstwami?Wiesz,cojadlanichzrobiłem?Wiesz,conaprawdędlanich
zrobiłem?Wsłużbiemojemukrajowi?Pozwoliłem,żebymnieukształtowalijakglinę,
wedługichwoli.Zmienilimniewcoś…potwornego.Cholera,terazjużnawetnie
pamiętam,jakibyłemprzedtem,zanimdostalimniewswojeszpony.Frank,robiłem
potwornerzeczy,dlaBogaiojczyzny…idostawałemmedale,idostawałempochwały,
inawetpłacilimiprzyzwoicie.Założęsię,żewięcejniżwam,frajeromzTajnejSłużby.
Alewieszco,Frank?
-Co,Mitch?
-Przyszedłdzień,kiedypotworyprzestałyimbyćpotrzebne.Więcpostanowilije
zniszczyć.„Boprzecieżniemożemypozwolić,żebyjakieśpotworywłóczyłysiępo
pięknejamerykańskiejziemi,prawda?”-Powiedzmicoś,Mitch.
-Co,Frank?
-Cowidziszweśnie?
TymrazemtoHorrigantrafiłwewrażliwemiejsce.
-Widzęciebie,Frank!-wybuchnąłLeary.-Widzęciebiestojącegonadgrobem
następnegoprezydenta!
NasekundęziemiauciekłaHorriganowispodnógLearytakżetrafiłwewrażliwe
miejsce.ZerknąłnaLilly,słuchającąrozmowyprzezsłuchawki,aonaobdarzyłago
ukradkowym,współczującymuśmiechem.D’Andreawzrokiemdodawałmuotuchy.
-Tosięniestanie-oświadczyłHorriganzcałkowitymprzekonaniem.-
Przejrzałemcię,Mitch.Ciebieitwojedziecinnegierki.
-Pierdolsię,Frank!Pierdolsię!Niktmnieniepowstrzyma,kurwa,anity,aninikt
inny.Niewtedy,kiedypostanowiłemprzehandlowaćswojeżyciezajegożycie.Ana
dodatekrozpieprzętwojeżycie.Wiesz,dlaczego?Dlaczegomyśliwystrzeladoptaka?
Wiesz,jak?Bojajestemspryciarz,atyjesteśtwardzieliniczegowięcejniepotrzeba,
kurwa!
-Odpuśćsobie,Mitch.Dajsobiespokój.Szorstki,urywanyśmiech.
-Iżyjdługoiszczęśliwiewkrainiewolności,tak?
-Byłeśagentemrządowym.Posiadaszpewneprzywileje.Dopilnuję,żebyś
otrzymałpomoc.
-„Zniewielkąpomocąprzyjaciół”,Frank?
-Gwarantujęci.Dajmiszansę.Razemcośwymyślimy.-Próbaugłaskania
Leary’egowywołałanastępnywybuch,jeszczegwałtowniejszyodpoprzedniego.
-Nieokłamujmnie,kurwa!Jestemmartwyitytowiesz!Jestemmartwyodtego
dnia,kiedywysłalimojegonajlepszegoprzyjaciela,żebymniezabił.Jestem
najbardziejmartwymczłowiekiemnaświecie,zwyjątkiemprezydenta.Iciebie,
Frank.Jeślipodejdzieszzablisko…
Carducciwyprostowałsięzuśmiechemipodniósłkciuk.
-Przegrasz,Mitch-powiedziałHorrigan.
Drżącygłoszdawałsięoscylowaćpomiędzyłagodnościąagroźbą.
-Nawetniemaszpojęcia,Frank,jakłatwomogęcięzabić.Niewyobrażaszsobie,
ilerazypatrzyłem,jakwchodzisziwychodziszzmieszkania.Atenwieczór,kiedy
siedziałeśzeswojądziewczynąnastopniachLincolnMemoriałijedliścielodyna
patyku?
Lillyażsięzachłysnęła.Learyperorowałdalej:-Żyjesztylkodlatego,Frank,że
pozwalamciżyć.Więcokażmitrochęszacunku,dociężkiejcholery!
NaszczękodkładanejsłuchawkiHorriganbłyskawicznieokręciłsięwfotelu,
usłyszałkrzykCarducciego:„HotelŚwiętegoFranciszka!FloridaAvenue!”izobaczył,
jakhalabudzisiędożycia.
TymrazemD’Andreabyłpierwszywdrzwiach,zHorriganemnastępującymmuna
pięty.
22.
D’Andreanacisnąłklaksoniwymusiłpierwszeństwodlaswojegorozpędzonego
sunbirdanaskrzyżowaniuprzyczerwonychświatłach.Horriganjechałbezpasa,
jednąrękąprzytrzymującsiędachusamochoduprzezotwarteokno,zzaciśniętymi
zębami,zkrawatempowiewającymnawietrze.
-Zwolnijtrochę-powiedział,pokazującpalcem.-Totam…
Przednimitrzypolicyjnewozyparkowałynajezdniustawionepodróżnymi
kątami,jakbyporzucone.Zaaferowanigliniarzewmundurachioficerowiepo
cywilnemuotaczalipodniszczonyceglanybudynek,naktórymzardzewiały,
poobijany,przekrzywionyneonowyszyld„HOTELŚWIĘTEGOFRANCISZKA”tkwił
jakwspomnieniedawnychczasów,kiedybyłotucoświęcejniżobskurna
noclegownia.
D’AndreazwolniłiHorriganpochyliłsiędoprzodu,alemłodszyagentnagle
zobaczyłcośprzezbocznąszybęikrzyknął:-Frank!
Podrugiejstronieulicyjakiśmężczyznaśredniegowzrostuituszyszybkoszedł
chodnikiem,oddalającsięodhotelu;zarośnięty,zgarbiony,brudnyiobdarty,miałna
sobieczarnągolfowączapeczkę,brązowyroboczykiteliluźneszaredżinsy,które
trzepotałynawietrze.Wyglądałjaktypowymieszkaniectejnędznejdzielnicyczy
nawetjakbezdomnywłóczęga.
Zjednymwyjątkiem.
-Tenwłóczęgamaciemneokulary,Frank!
-Taak-mruknąłHorrigan.-Zawracaj…D’Andreaostrozakręciłkierownicą,a
facet-Leary,zcałąpewnością!-usłyszałpiskopon,zobaczyłsamochódizaczął
uciekać.D’Andreajechałtużzanim.Learyrzuciłjednoprzerażonespojrzenieprzez
ramię,zanimskręciłwwąskąalejkę.
Sunbirdzpiskiemoponwjechałzanim,alewielkaśmieciarkazablokowałamu
drogę.
-Uważaj!-krzyknąłHorrigan,aleD’Andreajużnacisnąłhamulec.Zatrzymalisię
centymetryodśmieciarkiiwyskoczylizwozu,trzymającrewolwerywpogotowiu.
-Ładnarobota,partnerze-powiedziałHorrigan.
-Dziękuję-odparłD’Andrea,alebyłwyraźniesfrustrowany.SzukaliLeary’ego
wszędziewtejwąskiejalejce,dosłowniekręcilisięwkółkoinieznaleźlinic,tylko
pełneśmietnikiorazkotapożerającegorybiągłowęnastosieodpadków.Horrigan
sprawdził,czytyłiprzódśmieciarkisąpuste.
-Gdzieonsiępodział,Frank?
Horriganusłyszałwgórzezgrzytmetalu,podniósłwzrokizawołał:-Tam!
Learywspinałsiępostarożytnychschodkachpożarowychnadichgłowami.
Horriganpróbowałpodskoczyćiściągnąćnadółostatniczłonschodów,alenie
mógłgodosięgnąć.
-Podsadźmnie!-poleciłmłodszemuagentowi.Oparłstopęnasplecionych
dłoniachD’Andrei,odbiłsięiwskoczyłnapodestzżelaznychkrat.Podniósłsięi
pobiegłwgórępodwastopnienaraz,zdyszany,zwalącymsercem.Ciemnasylwetka
Leary’egomajaczyłanadnimjakwkoszmarze.Jakimścudempokonałpięćpięteri
znalazłsięnadachu,pokrytymspękanąwarstwąsmoły,izdążyłjeszczezobaczyć,jak
tensukinsynLearyzrozpęduprzeskakujenadachsąsiedniegobudynku,ląduje
miękkoibiegniedalej,kryjącsięzapoobijanymkanałemwentylacyjnym.
Horriganbeznamysłuruszyłzanim-truchtem,potemcorazszybciejina
krawędzidachuskoczył!
Wylądowałzwiniętywkłębek,przekoziołkował,wstałipobiegłdalej,nie
wypuszczającbroni.WidziałprzedsobąLeary’ego;terazdrańsiębał,oczylatałymu
nawszystkiestrony,kiedypędziłposmołowanymdachu,wymijającprzeszkodyw
postaciwywietrznikówirynien,zbliżającsiędokrawędzibudynku…iHorrigan
uśmiechnąłsię.
Najbliższybudynekbyłzadaleko,żebyprzeskoczyć.Dopadłskurwysyna!Horrigan
zwolnił,żebyzłapaćoddech…
Atenskurwysynskoczyłi-niechtoszlag!-wylądowałbezpiecznienadachupo
drugiejstronie!
Jasnacholera!,pomyślałHorrigan.Wsadziłrewolwerdokaburyiznowu
przyspieszył,nogiłomotałyonawierzchniędachu,pulsłomotałwskroniach…a
potemrzuciłsięprzedsiebieifrunąłponadalejką,celującwtamtendach.
Ichybił.
Nawetniezdążyłwrzasnąć:„Gówno!”Zdążyłjedyniesięgnąćdłońmidokrawędzi
tamtegonadwerężonegodachuiuchwycićgozcałejsiły,kiedyjegociałouderzyło
boleśnieoceglanymur.Impetwycisnąłzjegopłucresztkipowietrza,nachwilę
zamroczyłogoodwstrząsu,alejegomózgrozpaczliwieuczepiłsiębrzegu
świadomości,podobniejakdłonierozpaczliwiewczepiłysięwkruchyceglanybrzeg
dachu.
Mięśniejegoramionnapięłysięirozciągnęłyjakguma.
Kołysałsięwpowietrzu,awiatrrozwiewałjegorzednącewłosy.Więctakąśmiercią
zginę?,pomyślał.Rozsmarowanynabrukuwjakimśśmierdzącymzaułku?Przełknął
ślinęizaryzykowałspojrzeniewdół;podnimziałapięciopiętrowaprzepaść.Gdzie
jestD’Andrea?Czyżbystchórzył?
Poprawejstronie,dwapiętraniżej,zobaczyłpodestschodówpożarowych.Mógł
przeżyćtakiupadek…takiupadektonicgroźnego…aleznajdowałsiędobretrzystopy
nalewoodpodestu.Iniemógłsięrozhuśtać,ponieważitakledwietrzymałsięcegieł,
któreruszałysiępodjegodłońmijakobluzowanemlecznezęby.
Pomyślał,żespróbujesiępodciągnąćdogóry.Kopałstopamimurjakwostatnim
odruchuwisielca,kiedyjegoramionadaremnieusiłowałydźwignąćołowianyciężar
ciała…alemięśniemiałzasłabe,zbytzmęczone.
Mógłtylkowisiećbezwładniejakworekkamieni.Chciałomusiępłakać.
Wybuchnąłśmiechem.
-Cowtymśmiesznego,Frank?
Zgóryspoglądałnaniegozszyderczymwspółczuciemnieogolony,opuchnięty
MitchLeary,bezokularów,alewciążwczarnejczapce,zczarnymrewolweremw
ręku.
Horriganprawieniemógłmówićzwyczerpaniaistrachu.Alezdołałwykrztusić:-
Jeśli…jeślichceszminadepnąćna…napalce,Mitch…zróbtoi…niechjużbędzie…
koniec.
Learyprzyklęknąłniczymdorosły,któryrozmawiazdzieckiem.Jegozniszczone,
workowateubraniełopotałonawietrzejakflaga.Powolipokręciłgłowąicmoknął:cc,
cc.
-Jakmogłeśpomyślećcośtakiego,Frank?Wyciągnąłrękę.
-Weźmniezarękę,Frank.No,dalej.
HorriganpopatrzyłnawyciągniętąrękęLeary’egojaknajakiśdziwny,
abstrakcyjnyprzedmiot.Zjegoperspektywydłońwydawałasięolbrzymia,niczym
groteskowyrekwizytfilmowy.
Znikłym,drwiącymuśmiechemLearywyrecytowałśpiewnie:-Jeślitegonie
zrobisz…umrzesz.
ZaprawamurarskaspajającarozchwierutanecegłypodpalcamiHorriganazaczęła
siękruszyć.ZezdławionymokrzykiemHorrigansięgnąłrozpaczliwieporękęLeary’
ego,znalazłjąichwycił.TeraztylkolewadłońLeary’egopowstrzymywałagoprzed
upadkiemnabruk.
Learyuśmiechnąłsiędoniegoświątobliwie,niczymkapłanudzielający
błogosławieństwa-uśmiechzzamkniętymiustami,tylkodołeczkiijasne,martwe
oczy.
Nawetkołyszącsięnadprzepaścią,smaganywiatrem,zpękającymimięśniami,
bliskiśmierci,nawetwtedyHorriganbyłporuszonytympierwszymfizycznym
kontaktemzszaleńcem,któregoznałtylkoprzeztelefon,szaleńcem,któregoprzysiągł
powstrzymać,alektóryterazdosłowniemiałgowgarści.
Tylkoczynapewno?
Oddychająctrochęlżej,zprawąrękątkwiącąwmocnymuściskuLeary’ego,
zawieszonypięćpięternadziemią,Horrigansięgnąłlewąrękądokaburypodpachą,
wyciągnąłtrzydziestkęósemkęiwycelowałwszaleńca,którymupomagał.
Learywydawałsiębardziejdotkniętyniżzdziwiony,alepotemuśmiechnąłsię
półgębkiem,jakbyrozbawionyprzebiegiemwydarzeń.
-Chceszmniezastrzelić,Frank?Potym,jakuratowałemciżycie?
Horriganzwysiłkiemuniósłbroń.Lewąrękęmiałmniejsprawnąodprawej,ale
wystarczającosprawną.Wystarczająco,żebyuwolnićświatodtegodraniaiporaz
ostatniochronićprezydenta…
Learyodczytałjegomyśliipowiedział:-Tojedynamożliwość,Frank…tylkowten
sposóbocaliszprezydenta.Zastrzelmnie.Zastrzelmnieteraz.
Horriganowipotzalewałoczy,słonekropelkipiekłypodpowiekami.Zamrugał,
usiłującskoncentrowaćwzroknazamazanejsylwetceLeary’ego.
Szyderczesłowaspadałynaniegojakkwaśnydeszcz:-Chcesztozrobić?Oddać
życiezajegożycie?Czyteżtwojeżyciewciążjestdlaciebiezbytcenne?
Ręka,jegolewarękadygotała,kiedywycelowałbrońwswojegoobłąkanego
wybawcę;jatochromolę,pomyślałizacząłnaciskaćspust,awtedyLearyzmarszczył
brwiwidocznieznowuodczytałjegomyśli-zrozmachemodrzuciłgoodsiebiei
Horriganspadał!
Ogarnęłogodziwneuniesienie,czułsięwolnyijednocześnieprzerażony…
Wylądowałzciężkimłomotemnametalowejkratownicyschodkówpożarowych,
dwanaściestópniżej.Learynadałmurozmachiwtensposóbgoocalił-może
niechcący,alegoocalił.
AleprzyupadkuHorriganzgubiłbroń-widział,jakleciwpowietrzuizeszczękiem
uderzaobruktrzypiętraniżej.
Learyuśmiechnąłsiędoniegoekstatycznie.
-Terazjużnigdysięniedowiemy,prawda,Frank?Czystaćcięnacośtakiego?
-Leary!GłosD’Andrei!
Horriganpodniósłwzrokitam,nasąsiednimdachustałD’Andreazbroniąw
ręku,wymierzonąwLeary’ego.Widocznieukryłsięzakanałemwentylacyjnymibył
świadkiemcałejkonfrontacji,alecomógłzrobić?GdybyzastrzeliłLeary’ego,
Horriganmusiałbyspaść.
Horriganodetchnąłzulgą,pomimobóluwpotłuczonychkościach.Byłdumnyze
swojegopartnera:młodszyagentpostąpiłjaknależało.Przezcałydzisiejszydzień
D’Andreadziałałzprofesjonalnąskutecznością.
-Nieruszajsię,Leary!-mówiłD’Andrea.Horriganpodciągnąłsiędogóryioparł
oporęcz.TerazwidziałLeary’ego,którytrzymałręcepodniesionenadgłową.Co
zrobiłzbronią?Ciąglemiałjąwręku?
-Wporządku,Frank?-zapytałD’Andrea,zerkającwdółnaswojegopartnera.Był
dumnyztego,żezjawiłsięwsamąporę,żepokonałstrach,dlategouśmiechałsię
lekko;alewtejsamejchwiliHorriganchciałkrzyknąć,ostrzecgo…
Zapóźno.
Learywciążmiałwrękumałypistolecik,atakiemuzawodowemumordercy
wystarczyłzaledwieułameksekundy,kiedyD’Andreaspuściłwzrok.
-Al!-krzyknąłHorrigan.-Al!
Znaczniezapóźno.Ułameksekundyzapóźno.Jednożyciezapóźno.
TrzyszybkiestrzałyigłowaspecjalnegoagentaAlbertaD’Andreieksplodowała
fontannąkrwi,mózguikości,jakwDallas.Martweciałoosunęłosięnadachi
zniknęłoHorriganowizoczu.
Learyrównieżzniknął.
Horriganzostałsam.
Samnaschodkachpożarowych,samnasamzwiatrem,bólemiechemkrzyku
cichnącegowalejce.
Jegokrzyku.
23.
BarmanwznajomejknajpieHorriganamiałnaimięJoe.NawetsamJoe-
łysiejący,zokrągłątwarzą,małymwąsikiemZapatyiniewybrednympoczuciem
humoruwiedział,żetobanalne.Alenicnatoniemógłporadzić.MiałnaimięJoe,był
barmanemikropka.
Czasamipoprostuniemożnanicporadzić.
Horrigansiedziałprzybarze,zgarbionynadszklaneczkąJamesona-zktórejubyła
jużpołowazawartościaprzednimstałabutelka.
Alkoholtwójwróg,lejgowmordę.Takistarydowcip.Zawszegorozśmieszał.
Niedzisiaj.
Joeskończyłwycieraćkieliszekiodezwałsię:-Dzisiajniegrałeśnapianinie.
-Nie.
-Niemasznastroju?
-Nie.
-Odgodzinysiedziszprzedtąbutelką,Frank.
-Alkoholtwójwróg-wymamrotałHorrigan.
-Nawetsobienienalałeś…tylkotępierwsząszklaneczkę.
-Wiem.
Joezacząłwycieraćnastępnykieliszek.
-Dlaczego?
-Ostatniopijęzumiarem.
-Więcpococitabutelka?
-Nawypadek,gdybymzmieniłzdanie.-Pchnąłbutelkęwstronębarmana.-Nalej
sobiejednego.
-Okay-Joewzruszyłramionamiinalał.Horriganpodniósłswojąszklaneczkę.
-Wzniesiemytoast?
-Jasne.Zakogo?
-ZachłopakaimieniemAl,któregokiedyśznałem.PóźniejporozmawiazżonąAla.
Złożyjejuszanowanie.
Jakonamanaimię?Jakośtakpoetycko.
Ariana.
Zakryłtwarzrękąizapłakał.Joewróciłdowycieraniakieliszków,żebygonie
krępować.Naekranietelewizoranadbaremmiejscowydziennikarzstreszczał
dzisiejszewypadki,niepoświęcającimzbytniejuwagi.ŚmierćagentaTajnejSłużby
byłasensacjąwtymmieście,alekiedywsprawęzamieszanybył„zdrajca”,sensacja
nietrwaładługo.
WłaśnietegosobieżyczyłWydziałOchrony.Gdybyprasazwęszyłaprawdęo
Learym,nastąpiłabykatastrofa.
Horriganrąbnąłpięściąwkontuar.Kurwamać,dlaczegoniepozwoliłAlowizłożyć
rezygnacji?Alżyłbyteraz,gdybynieon;siedziałbywdomuzsynemRickymiżoną
Ariana,zdrowy,szczęśliwyizadowolony.
Możeonsampowinienzłożyćrezygnację.
Możezrezygnuje.
Jakjużzłapietegoparszywegodrania.
Brady,technikoddaktyloskopii,któregoOmniprint1000wykryłodciskdłoni
Leary’egonazarekwirowanymsamochodzie,znalazłwhotelowympokojuLeary’ego
oboktelefonunoteszodręcznymnapisem.Kilkapochyłychliter:„SWSKELLUMLA”.
JackOkurawręczyłHorriganowikopię.
-Zgadzasię,topismoLeary’ego…CIAtopotwierdziła.Aleanimy,anioni,aninikt
niemazielonegopojęcia,cotoznaczy.
Horriganprzyjrzałsięnotatcezezmarszczonymczołem.
-„LA”tooczywiścieLosAngeles,następnyprzystanekwkampaniiwyborczej
prezydenta.Alecotojest„skellum”?Obcesłowo?
Okuraprzytaknął.
-Stareduńskiesłowo…wciążużywanewPołudniowejAfryce.Znaczytylecołotr,
szubrawiec.Dokładnie:ktośzasługującynaśmierć.
-MożetakLearypiszeswojenazwisko-zauważyłoschleHorrigan.
ParęgodzinpóźniejwbarzeHorriganwyjąłkopięzkieszeni,rozłożyłiponownie
spojrzałnakanciastepismoczłowieka,któryzamordowałjegopartnera.Próbował
odnaleźćjakiśsenswtychbazgrołach,pamiętającoironicznympoczuciuhumoru
Leary’ego;aleniczegoniewymyślił.
Niesłyszałdzwonkatelefonu,toteżzdziwiłsię,kiedyJoepodszedłioznajmił:-
Frank,telefondociebie.
Przesunąłsięokilkastołkówdomiejsca,gdzieJoepostawiłtelefonnakontuarze,i
podniósłsłuchawkę.
-Przepraszam,Frank-szepnąłmiękkigłos.
Cośpodobnegodożaludźwięczałowtymgłosie…głosieczłowieka,któryniegdyś
wiedział,czymjestżal,iterazpróbowałtosobieprzypomnieć.
-Tobyłasamoobrona,Frank.Naprawdębardzomiprzykro.
Horriganpoczuł,żekrewodpływamuztwarzy;napiąłmięśnie,zacisnąłszczęki,
żyłynabrzmiałymunaczole,aJoe-którymyłszklanki-spojrzałnaniegoiaż
podskoczył.
-Alboon,alboja-wyjaśniłrozsądnieLeary.Horrigan,drżącyzwściekłości,
zmusiłsię,żebymówićspokojnie.
-Opowiedzmio”skellum”.
Ujawnienietejwskazówkiprzedszaleńcemstanowiłowykalkulowaneryzyko,ale
Horriganbyłwnastrojudoryzykowania.Przezdługąchwilęczekałznapięciemna
odpowiedźLeary’ego.
-„Skellum”jestbezwartościowe.Poszedłeśniewłaściwymtropem,Frank.Grajuż
siękończy,przyjacielu,atyzdobyłeśzamałopunktów.
-Nie,Mitch.Zdobyłemdużopunktów.
-Czyżby?
-Wiem,jakwyglądasz.Widziałemśmierćwtwoichoczach.
-Jakietopoetyczne,Frank!-Jaktoimię,Ariana.
-Co?
-Takmanaimiężonamojegobyłegopartnera.Człowieka,któregowczoraj
zamordowałeś.
-Może…możenastępnymrazemmojeoczybędąwyglądaćinaczej.
-Szkłakontaktoweniepomogą.Zdradziciętwójchory,zły,zboczonyumysł.
Następnachwilamilczenia.
-Gniewaszsięnamnie-stwierdziłLeary.
-Wiem,kimjesteś,wiem,czymjesteś,iwiem,jakcięznaleźć.Akiedycięznajdę…
-Zabijeszmnie,Frank?
-Zgadłeś.Learyzachichotał.
-Niewidzisztego,Frank?Tyleironii,żemożnasięudławić.
-Toniebędzieironiczne,kiedywpakujęcikulęwłeb,Mitch.Najwyżejpoetyczne.
-Nie,toironiczne,Frank…pomyśl!Tensamrząd,którywyszkoliłmniedo
zabijania,wyszkoliłciebiedoochrony.Ajednaktojacięchroniłemnatymdachu,a
teraztychceszmniezabić!Toklasycznyprzykładironii,stronapierwszaw
podręczniku,stary!-Zamknijsię,Mitch.
-Będąonaspisaćksiążki,Frank.
-Możliwe,alejaniebędęichczytał.
-Dlaczegonie,Frank?
-Bomamjużdosyćciebieitwojegoględzenia,Mitch.Cmoknięcie.
-Słabyzciebiezawodnik.Miałeśswojąszansę…swojąchwilęprawdy.Mogłeś
mniezałatwić,gdybyśsiępospieszył…jakwDallas.Aletysięzawahałeś…bochodziło
otwójdrogocennytyłek.Dokonałeśwyboru,Frank.Przestańwypłakiwaćsięwswoje
piwo!
Horrigantrzasnąłsłuchawką.Joeuniósłbrew.
-Ztobąokay?
-Nie.Jeślitengnojekznowuzadzwoni,powiedzmu,żegonamierzyłeś,wtedy
zostawicięwspokoju.
Joeprzełknąłślinę.
-Jasne,Frank.
Horrigandopiłwhisky,rzuciłpiątkęnakontuar,powiedziałJoemudobranoci
wyszedłnaulicę.
Nocbyłamroźna,oddechHorriganazamieniałsięwparę.Zimnomubyłow
samymgarniturze.Skuliłsięiskrzyżowałramiona,idącszybkowstronędomu.
Trochędalejjakiśczłowiek-odwróconyplecamidoHorriganarozmawiałzulicznego
automatu.
Booth?
Leary?
Horriganprzyspieszyłkroku,sięgnąłpodpachęichciałjużwyciągnąćrewolwer,
kiedymężczyznaodwróciłsiębyłmłody,wąsaty,wyglądałnapedała,absolutnienie
przypominałLeary’ego.
Horriganzwestchnieniemruszyłdalej,niereagującnamrugnięciemężczyzny.
Wewnętrzniegotowałsięzfurii.
WmieszkaniuznowuwsadziłdoodtwarzaczakompaktBeatlesów,usiadłwfotelui
uważniestudiowałtekstutworunumerdwa,któryprzepisałzpłyty,szukającjakiejś
wskazówki.SzukającprzeklętejironiiLeary’ego.
Nicnieznalazł.
ZadzwoniłtelefoniHorriganpowiedziałdosłuchawki:-Pierdolsię,Leary!Aleto
byłOkura.
ZawstydzonyHorriganbazgrałnakartcepapierusłuchającagenta,który
wyjaśniał,żewcałymLosAngelesniebyłonikogonazwiskiemSkellum.
-AcozLuizjaną?Spróbujcietam.
-Teżotympomyśleliśmy.Zero.-Cholera.
-Będziemydalejpróbować.
-Dobrze.Dobranoc,Okura.
-Ztobąokay,Frank?Tociężkicios,stracićAla…
-Najcięższydlarodziny.Odłożyłsłuchawkę.
Przezdługi,długiczassiedziałwciemnympokoju,niesłuchającmuzyki,aż
wreszciezasnąłwfotelu.
Tymrazemsenbyłinny.
Gorący,pięknydzieńwDallas,sunieprzedsiebienastopniusamochoduobstawy,
wszystkoczarno-białejakstarataśmafilmowa,odgłospetardy,tylkożetoniebyła
petarda,zobaczyłprzedsobąbezwładnąpostaćwsamochodzieizamarł,kiedydrugi
strzałtrafiłmężczyznęwlimuzynieijegogłowaeksplodowaławchmurzekrwi.
AletymrazemmężczyznawlimuzynietoniebyłJackKennedy.
TobyłD’Andrea.
24.
HarrySargentstałuszczytukonferencyjnegostołuwswoimgabineciew
ZachodnimSkrzydleBiałegoDomu,wymachującrękaminiczymobłąkanypracownik
obsługinaziemnejsamolotów.Resztaobecnychstarałasięzachowaćspokójwsamym
środkuburzy:SamCampagna,BillWatts,LillyRainesorazrzadkigośćwgabinecie
Sargenta-FrankHorrigan.
-Wyboryzatrzytygodnie-mówiłSargent,wytrzeszczającoczyzniedowierzaniem
-awymnieprosicie,żebymniepuszczałprezydentadocholernejKalifornii?
-Właśnieotoprosimy-spokojniepotwierdziłCampagna,krzyżującniedźwiedzie
łapskanapotężnejpiersi.
Sargentrównieżprzypominałniedźwiedzia,kiedytakwymachiwałramionami
niczymgrizzlyszykującysiędoataku.
-Czynierozumiecie…prosiciemnie…prosiciewaszegoprezydenta,żebypopełnił
politycznesamobójstwo!
-Lepiejpolityczneniżfaktyczne-burknąłHorrigan.Sargentrozdąłnozdrza;
wyraźnieniecierpiałHorrigana.Ignorującgo,zwróciłsiędoCampagny:-Czymuszę
wamprzypominać,żeKaliforniajestkluczowympunktemcałejcholernejimprezy?
Każdygłupiotymwie!
-WłączniezLearym-zauważyłHorrigan.
-Otochodzi-dodałaLilly.
Horriganrzuciłjejukradkowyuśmiech;cieszyłsię,żegopoparła.
Sargentpotrząsałgłową,policzkimudrgałyjakuNixona,aleanijedenwłoseknie
drgnąłwulizanejniksonowskiejfryzurze.
-NadrobiliśmystratywKaliforniiibrakujenamtylkopięciupunktów-
oświadczył.-Niemożemyterazsięwycofać.Niemamywyboru:musimytam
pojechać.Tegłosymogązapewnićnamprzewagę.
Usiadłciężko,jakbyuważałtematzawyczerpany.Horriganniezdecydowanie
pochyliłsiędoprzoduipowiedział:-Wtakimraziemusimyradykalniezmienić
procedury.Sargentrzuciłagentowiniechętnespojrzenie.
-Toznaczyjak?
Horriganwzruszyłramionami.
-Przejazdywnieoznakowanychsamochodach,żadnychorszaków,żadnejpompy.
Zrewidowaćkażdego,ktopodejdziebliżejniżpięćdziesiątjardówdo…
BrwiSargentawystrzeliłydogóry.
-Rewidowaćnaszychstronnikównaobiadachpodziesięćtysięcydolarówod
łebka?Znowuzaczynasz.
ParafrazapowiedzonkaReagananieumknęłaHorriganowi.Powoli,groźnym
tonemzapytał:-Cotoznaczy?
-Toznaczy-wycedziłprzezzębyszefsztabu-żejakzwykleprzesadziłeś,
Horrigan.
-Muszę,boinaczejprezydentzginie.Learypracowałdlarządu,nalitośćboską.
Znawszystkienormalneprocedury.Tymsamymoneprzestająbyćefektywne,
przestajądziałać…
Sargentniesłuchał;znowupotrząsałgłową,jegociemne,podkrążoneoczy
wypełniałapogarda.
-MożegdybyśmyniestaralisięzatuszowaćtegotwojegowyskokuwChicago…
-Przecieżmożemywprowadzićpewnezmianyproceduralne-zaproponował
Watts,Sargentspiorunowałwzrokiemulubionegoochroniarzaprezydenta.
-Niemówmi,żetrzymaszztympomyleńcem.PogroziłWattsowipalcem.-
Kazałemcitrzymaćtegowariatazdalekaodemnie…
Campagnaprzerwałmustanowczo:-FrankHorriganprowadzidochodzeniewtej
sprawie.OdpoczątkumiałracjęcodoLeary’ego.Radzęgoposłuchać.
ZaskoczonytąreprymendąszefsztabuspojrzałnazastępcędyrektoraWydziału
OchronyPrezydenta,jakbysięzastanawiał,czypowiniengozmiażdżyćswoim
autorytetem.Naglejednakzapadłsięwsobie,ramionamuobwisły;złożyłdłoniejak
domodlitwy,alejegoprzygnębieniebyłocałkowicieświeckie.
-Słuchajcie,ludzie-powiedziałponuro,nagleniemalpokornymtonem.-Czasami
zapominam,żegramywtejsamejdrużynie.Musiciezrozumieć,dlaczegosię
sprzeciwiam;toniejestmojaopinia.
HorriganzerknąłnaLilly,któramiałagrobowąminę.Campagnabyłszaryna
twarzy,aWattsspuściłwzrok.
-Prezydentjużpodjąłdecyzję-ciągnąłposępnieSargent.-Powiedział,żewoli
umrzećniżprzegrać.
Milczenieokryłopokójczarnym,żałobnymwelonem.
Potemwspokojnych,rozsądnychsłowachszefsztabuomówiłzprzedstawicielami
TajnejSłużbyzakreszmian,jakiezostanąwprowadzonedostandardowychprocedur
operacyjnychpodczastejważnej-iniebezpiecznejpodróży.
TegowieczoruHorrigansiedziałprzyswoimbiurkuwS.B.Z.,wpatrującsięw
kopięnapisu„SWSKELLUMLA”.Próbowałprzestawiaćlitery,bawiłsięwanagramy
bezpowodzenia.BiurkopokrywałynowewariantyzdjęćLeary’ego,wygenerowane
przezkomputer.
NaodgłoskrokówwprawiepustymbiurzeHorriganpodniósłwzrokizobaczył
Lilly.Uwielbiałjejpłynnykrok,jejruchynadającemęskiemuubraniuwdzięk
wieczorowejsukni.
Uśmiechnąłsięlekko.
-AgentkoRaines.
-AgencieHorrigan-odpowiedziałaztakimsamymuśmiechem.Oparładłońna
blaciebiurka.-Dostałamwiadomość,żechciałeśmniewidzieć.
-Usiądź,dobrze?-Przysunąłjejkrzesłopodrugiejstroniebiurka,aonausiadła,
założyłanogęnanogęiczekałacierpliwie.
-ChcęcipomagaćwprzygotowaniachdlaL.A.oznajmił,próbującukryćnapięcie
wgłosie.
Nawetsięnieskrzywiła,alejejniechęćbyławidoczna.
-Skądtamina,Lii?PrzecieżdzisiajwgabinecieSargentabyłaśpomojejstronie.
Lillystaraniedobierałasłowa:-Myślę…żejesteśzabliskotegowszystkiego.
-Toznaczyzabliskociebie.
-Nie,zabliskoLeary’ego.Horriganprzysunąłbliżejswójfotel.
-Właśniedlategochcętambyć,Lii.Potrafięgowyczuć,rozpoznać.Niktinnytego
niepotrafi.
-Frank…-wymówiłazwidocznymwysiłkiem.-NawetBillWattszacząłmyślećjak
ty,przynajmniejwpewnymstopniu.AlekiedySargentpowiedział,żeprzesadziłeś…
nietylkoSargenttakuważa.
-Tyteżtakuważasz,Lii?
-Martwięsięoprezydenta-zmieniłatemat.
-Nicdziwnego.Jateż.
-Nieotomichodzi.TawizytawL.A.makluczoweznaczeniewwyborach.Aty…
sampowiedziałeś,żegównocięobchodzi,czyprezydentzostanieupokorzony.
Horriganwzruszyłramionami.
-Wygadujęróżnerzeczy,kiedytracęzimnąkrew.
-Ostatnioczęstotraciszzimnąkrew,Frank.Westchnął,próbującukryćprzednią
swojąfrustracjęinarastającąirytację.
-Lii,jeżelimyślisz,żechcępojechaćdoL.A.,żebybyćbliskociebie…
-Tegoniemówiłam.
-Nie,aleczynietegosięboisz?Żeznowubędęsięprzystawiałdociebie?Iżetym
razemulegniesz?
Zarumieniłasię.
-Czasamijesteśtakicholerniearogancki…
-Atytakbrutalnieszczera.Alepodziwiamcięzato.Nowięcpowiedzmi…zcałą
brutalnąszczerością…żetwojaniechęćdomojegowyjazduniemanicwspólnegoz
nami.Wtedyciuwierzę.Idamcispokój.
RamionaLillyopadły,znużonyuśmiechprzemknąłpojejustach.
-Nodobrze…możetomatrochęwspólnegoz”nami”.Ostatecznieprowadzę
przygotowaniadogłównegoetapuprezydenckiejkampanii.Wiesz,jakato
czasochłonnarobota.
-Iniemożeszsobiepozwolićnarozproszenieuwagi.
-Właśnie.
-Ajeśliciobiecam,żeniebędęprzeszkadzał?Chcęztobąnadtympracować,Lii.
Wyłączniezawodowo.Proszę.
-No,niewiem…
Chciałtego;potrzebowałtego.Dlasiebie.DlaD’Andrei.
Pochyliłsięidotknąłjejręki.
-Proszę-powtórzył.-Pozatymjakmożeszstracićtakąokazję?Pracazżywą
legendą.Jedynyczynnyzawodowoagent,którystraciłprezydenta.
Zamrugałanatesłowa.Potemgłębokowciągnęłapowietrzeiwypuściłajepowoli.
Wysunęłarękęspodjegodłoni,uścisnęłajegodłoń,wypuściła,wstała,wyszła.
Obejrzyjsię,Lii,nakazywałjejwmyślach.Obejrzyjsię…
Obejrzałasię,uśmiechnęłainiechętniekiwnęłagłową.
Wygrał.
-Dziękuję,Lii-powiedział,kiedyjużzniknęła.
TegowieczorunalotniskuDulleszamożniewyglądającypodróżny,któregokażdy
rozsądnyobserwatorwziąłbyzadyrektorajakiejśfirmy,zamierzałzłapaćnocnylotdo
LosAngeles.
Podróżnymiałokularywciemnychoprawkach,czarnewąsy,mocnąopaleniznęi
niewielkibrzuszek.Ubranybyłwkosztowny,szytynamiaręgarnitur,wrękutrzymał
skórzanąteczkę.Nosiłczarnąperukę,takdoskonaledopasowanądokształtuczaszki,
żenawetprezesKlubuPerukarzynierozpoznałbywniejsztucznychwłosów.
Jedynyszczegółniepasującydosylwetkizamożnegobiznesmenadałsięzauważyć,
kiedymężczyznaprzeszedłprzezlotniskowywykrywaczmetaluiuruchomiłalarm.
Opróżniająckieszeniezmonetiinnychdrobiazgów,mężczyznapodróżującyjako
JamesCarneypołożyłrównieżnatacyłańcuszeknakluczezkrólicząłapką
przynoszącąszczęście,kiczowatyamulet,którymógłbywydaćsięniestosownyutak
dystyngowanegopasażera,gdybystrażnicyzechcielinadtympomyśleć.
Czegoniezrobili.
25.
Hotel„Bonaventure”toprzyjemnemiejsce,pomyślałHorrigan,aleniechciałbym
tutajochraniaćprezydenta.
Ajednakwłaśniedotegosięprzygotowywał.Wtejchwiliwędrowałpoogromnym
westybuluzmnóstwemoszklonychwind,żałującserdecznie,żeprezydentniewybrał
innegohotelunaswójoficjalnyobiad.Hotel„Bonaventure”naSouthFigarow
śródmieściuL.A.byłjednocześnieprzestronnyiklaustrofobiczny,zeswoim
labiryntemwąskichkorytarzy.Podnoszącwzrok,Horriganwidziałwgórzepółtuzina
miejsc,gdziemógłsięukryćsnajper.
Przyjechaliwczorajrano,zespółÓW(OchronnegoWywiadu)składającysięz
niegoiLilly.NamiejscudołączyłdonichprzystojnymłodyagentzSekcjiOperacyjnej
L.A.,MiguelChavez.PrzypomocymiejscowychagentówoniLillyobstawilimostyna
trasieprzejazduprezydenta,skądmogłyspaśćbomby;kazaliusunąćskrzynki
pocztowewzdłużtrasy;zaplombowaliwłazykanalizacyjne.Przejechalitrasęrazemz
najwyższymirangąprzedstawicielamipolicjiL.A.,zatrzymującsięwielokrotniepo
drodzeidyskutującosnajperskichstanowiskachnadachachdomów.
Poprzedniegowieczora,naodprawiedlaoficerówpolicjiwyznaczonychdo
pilnowaniahotelu,Horriganpuściłwobiegpełnyzestawwygenerowanych
komputerowopodobiznLeary’egooraz„pacjentów”zamieszkałychnaterenieL.A.Ci
ostatnitworzyliListęNadzoru,zawierającątrzydzieścisześćnazwiskitwarzy.
TegorankaLillyiChavezpojechalidobazySilPowietrznych,gdziewylądowały
dwawielkiewojskowesamolotytransportowe,przywożącdosłownietonysprzętu
łącznościipodsłuchu,któryzaładowanodonieoznakowanychfurgonetek.Zładowni
samolotówwytoczonorównieżczterylimuzyny,jednąnależącądoprezydenta.
WtymsamymczasieHorrigannadzorowałtechników,którzyprzeczesywali
apartamentprezydenckiszukającbombipodsłuchu.Owczarekniemieckiwęszył
podejrzliwie,kiedyludziewyjmowalikratkiwentylacyjne,podnosilidywanyi
prześwietlaliściany.
Wszystkoszłojakwzegarku,aleHorriganwciążsiędenerwował.Hotelstanowił
łatwycel,zlogistycznegopunktuwidzenia;idealnemiejscedlaLeary’ego.Horrigan
niemógłusiedziećspokojnie,więcspacerowałpoogromnymwestybulu.Trzymałsięz
dalekaoddziennikarkitelewizyjnej,nagrywającejsprawozdanienataśmę.Przeszedł
nadrugąstronęwestybulu,gdzieLillyzlistąwrękusprawdzałaobecnośćwśród
kilkudziesięciupolowychagentów,zróżnicowanejrasowogrupymężczyznikobiet,
którzygralirole„gości”lub„pracownikówhotelowych”wtymmałymprezydenckim
melodramacie.
Polewejstroniehotelowyposługaczczekałnawindę.Niemiałżadnychbagaży.
Dokądsięwybierał?Cozamierzał?Horriganzbliżyłsiędoniego.Facetmiałjakieś
dwadzieściapięćlat,byłciemnowłosy,twarzpokrywałymudziobypoospie.
PosługaczzerknąłnaHorrigana,zauważyłjegobadawczywzrokizacząłsię
wiercić;nerwowopostukiwałstopą,wpatrującsięwdrzwiwindy.
OczyHorriganazwęziłysię;poszperałwkieszenimarynarkiiwyciągnąłkopię
ListyNadzoru.Szybkoprzekartkowałstroniceiznalazłfotografię,októrąmu
chodziło:PaulRubiak.Niezrównoważonyumysłowo-pochodzenienieznane-wysyłał
listyzpogróżkamidoprezydenta.Ciemnewłosy.Dziobypoospie.Dwadzieściasześć
lat.
Posługacz.
Horriganprzemówiłdomikrofonuwmankiecie:-Lilly,mam„pacjenta”przy
windziedziewiątej.PaulRubiak…
Drzwiwindyrozsunęłysięiposługaczzamierzałwejśćdośrodka.
-Hejtam,stój!
Horriganpodszedłszybkimkrokiem,wyszarpującbrońzkaburyimachając
odznaką.
-Co…?-posługaczzatrzymałsięwpółkroku.
-Nieruszajsię-warknąłHorrigan.-TajnaSłużba!Wsunąłodznakędoportfelai
złapałposługaczazaramię,alechłopakwyrwałsięizawołałgniewnie:-Hej!Jatutaj
pracuję,palancie!
Horriganniezbytmocnodźgnąłgowpachwinę,akiedychłopakskrzywiłsięz
bólu,Horriganokręciłgoipchnąłnaścianę.Właśniegorewidował,kiedyprzybiegła
Lillyikilkuinnychagentów.
-Frank…?-zaczęłaLilly.
Horriganwyciągnąłportfelposługaczaipatrzyłnakalifornijskieprawojazdy,
wystawionenanazwiskoRobertStermer.
Lillypospieszniesprawdzałakomputerowywydrukprzypiętydopodkładki.
-RobertStermer.Posługacz.Jestczysty.
RobertStermer,posługacz,odwróciłsię,wciążskrzywionyzbólu.
-Cociodbiło,człowieku?-wystękał.
-Przepraszam-mruknąłHorriganzwymuszonymuśmiechem.-Życzęmiłego
dnia.
Lillydotknęłajegoramienia.
-Niepatrzteraz,alemamytowarzystwo…Horriganzerknąłprzezramięizobaczył
dziennikarkęzmikrofonemwręku,azaniąoperatorazprzenośnąkamerąna
ramieniu.Obojeszczerzylizęby,uradowanizokazjisfilmowaniaczegośtakiego.
-Możeciewyjaśnić,cosiętutajstało?-zaczęładziennikarka.
NaszczęściezainterweniowałagentChavez,odpowiedzialnyzakontaktyzprasą,i
uprzejmieodholowałdziennikarzynabok,codałoHorriganowiiLillyszansę
ucieczki.
-WidziałaśzdjęcienaLiścieNadzoru-powiedziałHorrigan.
-Dużepodobieństwo-przyznałaLilly.Poklepałagoporamieniu.-Każdymógłsię
pomylić.Zapomnijotym…
Przykontuarzerecepcjiwłaśniewpisywałsięjakiśdystyngowanygość,
wyglądającynabogategoprzedsiębiorcę.
-Skądtocałezamieszanie?-zapytałrecepcjonistę.
-Naprawdęniewiem,sir-odpowiedziałmłodyurzędnik.-Jutroprzyjeżdża
prezydent,więcdziejąsięróżnerzeczy.
-Wyobrażamsobie-zgodziłsięMitchLeary,wpisując:„JamesCarney,SanJose”.
-Jateżprzyjechałemzpowoduwizytyprezydenta.
Learyotrzymałkluczodpokojuiwłaśniewydawałpoleceniawsprawiebagażu,
kiedyjakiśgłoszajegoplecamizawołał:-Wreszciesięspotykamy!
ZaskoczonyLearyodwróciłsięizobaczyłrudowłosego,ciężkozbudowanego
mężczyznęzokrągłątwarząiszerokimuśmiechem.
-PanjestJimCarney?
Learyobdarzyłnatrętauprzejmymuśmiechem.
-ApannapewnojestPeteRiggs.
Kiedywymienialiuściskdłoni,Riggs-wystrojonywciemnobrązowygarnituri
złotożółtykrawat,usiłującyprzesadnąelegancjązamaskowaćlekkąnadwagę
uśmiechałsiępromiennieipotrząsałgłową,jakbywzruszonywidokiemniejakiego
JamesaCarneya.
-Zaczynałemjużwątpić,czypannaprawdęistniejemówił,szczerzączębyjak
idiota,którymbyłwopiniiLeary’ego.
-O?Atodlaczego,Pete?
-TewszystkieszczodreczekinaFunduszZwycięstwa.Zaczynałemmyśleć,żejest
pananiołemzesłanymzniebios,żebypomócprezydentowi.
-Och,niejestemżadnymaniołem,Pete.Riggsobjąłramieniemnowego
przyjaciela.
-Możewstąpimynadrinka,stary?
PoufaleująłLeary’egozałokiećipopchnąłwstronęoszklonegoszybuwind.Leary
obejrzałsięnieznacznie.Zdumiałgokształtwestybulu,przypominającego
nowoczesnekatakumby;trudnezadaniedlaochronyprezydenta,pomyślałz
zadowoleniem.Dzisiajwieczorembędziemusiałtrochęsięrozejrzeć.Przeprowadzić
dyskretnyrekonesans.
-Kiedyprzyjeżdżaprezydent?-zapytałLeary.
-Jutrowieczorem,akuratnakolację-odparłRiggs.Och…tomiprzypomina…-
Przystanąłnachwilęisięgnąłdokieszeni.-Proszę.
Rytowanezaproszeniena„WieczórzPrezydentem”.Learyuśmiechnąłsię,tym
razemszczerze.
-Bardzodziękuję,Pete.
-Dostałeśwspaniałemiejsce.Praktyczniewpierwszymrzędzie.
-Towięcej,niżsięspodziewałem.
Wsiedlidowindy,którauniosłaichpięćpięterwgórę,ponadjaskiniowywestybul,
anastępniewynurzyłasięnazewnątrz,ukazującrozległąpanoramęmiasta-oraz
parugliniarzyrozmawiającychnadachuzkilkomaludźmiwgarniturach,którzyna
pewnonależelidoTajnejSłużby,pomyślałLeary.
-Powiedzmi,Jim-zagadnąłRiggs-cotowłaściwiejestKorporacjaMicrospan?
-Pete,nieprzyjechałemdoL.A.,żebyrozmawiaćointeresach…przyjechałem
poznaćmojegoprezydenta.
-Tak,niemogęsiędoczekać,żebycięprzedstawić…WkrótceRiggsi”James
Carney”zasiedliwobrotowejrestauracji,trzydzieścipięćpięterponadcentrumLos
Angeles-niestetyprzesłoniętymwarstwąsmogu.Zestawionorazemdwastolikii
Learymiałokazjępoznaćinnychważnychprzyjaciółprezydenta.Całetowarzystwo,z
wyjątkiemLeary’ego,piłonapotęgę.
-Wiesz,naczympolegaproblem?-mówiłLearydopodpitegoprezesafirmy
software’owejzDolinyKrzemowej.-Myślimyonastępnympółroczupodatkowym,
podczasgdyJaponcemyśląonastępnymstuleciu…
-Cholernaracja-zgodziłsięprezes.
Głos,któryLearynatychmiastrozpoznałjakogłosFrankaHorrigana,odezwałsię
zajegoplecami:-PanRiggs?
FrankHorriganstoitużobok!PodnieconyLeary,czującnagłyprzypływwesołości,
schroniłsięzaspokojnąfasadąJamesaCarneya-okularywciemnychoprawkach,
czarnaperuka,czarnewąsy,brązoweszkłakontaktowe,ciemnaopaleniznaigarnitur
odBraciBrooks.
Riggswstał,zabrałswojegodrinkairazemzHorriganemodeszliparękrokówod
stołu.
-Ktotojesttenfacet?-wybełkotałprezesfirmykomputerowej.
-AgentTajnejSłużby-odpowiedziałrzeczowoLeary.Learynadstawiłuszu;miał
doskonałysłuch-podtymwzględemjegoaktawCIAniekłamały.
-PanieRiggs-mówiłHorrigan-rozumiem,żekie-rujepanjutrzejszymobiadem
narzeczKalifornijskiegoFunduszuZwycięstwa?
-Zgadzasię.
-Czyznapanwszystkichuczestnikówobiadu?
-Cotoznaczy?
-Toznaczy:czyznaichpanosobiście?
-Nojasne.
-Zechcepanspojrzećnatefotografie?
-Skoropannalega.
-Widziałpanktóregośztychludzi?
Learydygotałznapięcia,alewiedział,żenikttegoniezauważył.Napewnojego
zdjęciaznajdowałysięwśródtych,któreHorriganpokazywałRiggsowi;pewnie
równieżkomputeroweprojekcjetego,jakmógłbywyglądaćwróżnychprzebraniach.
Czywygenerowalitakie,któreprzypominałoJamesaCarneya?
Wkrótcesiędowie.
-Nie,nie,nie-mówiłniecierpliwieRiggs.-Nigdyniewidziałemżadnejztych
osób.Słuchajpan,wczorajjużprzeztoprzeszedłemzinnymagentem.Chętnie
współpracujęirozumiem,żechodziwamtylkoodobroprezydenta…aleszczerze
mówiąc,próbujemytutajzdziałaćcośpozytywnego.
-Takjest,sir.
-Imówiącuczciwie,agencieHarrigan…
-Horrigan.
-Uczciwiemówiąc,tozaczynabyćdokuczliwe.Panwybaczy.
LearyobejrzałsięnaHorrigana,któryspojrzałnazestawionestoły.
Poczymuprzejmieukłoniłsiępijanemutowarzystwugrubychryb,podwinąłogon
podsiebieiposzedłjakzmyty.
-Jeszczepojednym,Jim?-pytałRiggs,pochylającnadnimksiężycoweoblicze,
lekkozaczerwienioneodalkoholu.
-Nie,dzięki-odparłLeary.-Muszęjeszczepopracowaćusiebiewpokoju.
-Mówiłeś,żenieprzyjechałeśtuwinteresach!
-Och,naturalnie.Tylkodlaprzyjemności.Alewiesz,jaktojest…lichonieśpi.
PóźniejwhotelowympokojuLearyzzainteresowaniemoglądałwtelewizji
reportażKCOPoagencieTajnejSłużby,który„myśląc,żewytropiłpotencjalnego
zabójcę”,skatowałhotelowegoposługacza.Całyżałosnyincydentzostałuwieczniony
nataśmiefilmowejdlaBogaipotomności.
-Możeszjutrostracićposadę,Frank-stwierdziłLearyicmoknąłpotępiająco,
podczasgdyjegozwinnepalceskładałynakolanachplastykowąbroń,bezporuszania
ramionami.-Iktowtedybędziemoimprzeciwnikiem?
Skończył,spojrzałnazegarek,zanotowałczasnabloczku,apotemrozłożyłbrońi
zacząłodpoczątku.
26.
HorriganstałprzyokniewzaciemnionymApartamenciePrezydenckim,który
jutrobędziegościłprawdziwegoprezydenta.Zasłonybyłyodsunięte,więcmógł
podziwiaćnocnąpanoramęL.A.
Widziałreportażwtelewizjiizdawałsobiesprawę,żeczekajągokłopoty.Alenie
myślałotym.
Myślałodwóchmężczyznach,którychkiedyśznał;żonatychmężczyznach,
posiadającychrodziny.Pracującychdlarządu.Przynoszącychzaszczytswemu
krajowi.Zabitychprzezmorderców.
Jedenbyłsławny,znanynacałymświecie:martwyprezydent.
Drugiodszedłniezauważonyprzezhistorię:kolejnymartwygliniarz.
Obietragediewydarzyłysięzjegowiny.
Myślałrównieżotrzecimmężczyźnie,którypracowałdlarząduiprzynosiłswemu
krajowijeśliniezaszczyt,toprzynajmniejnadzieję.TragediaMitchaLeary’egowciąż
sięrozgrywała,aleHorriganzamierzałwkrótcepołożyćjejkres.
-Frank?
TobyłaLilly.Staławkrzywymprostokącieświatła,padającymprzezotwarte
drzwi.Wyglądałaślicznieibardzooficjalniewjedwabnejbluzce,granatowejspódnicy
ipantofelkachnawysokichobcasach.
-Cotyturobiszpociemku?-zapytała.-AgentBateszobaczyłcięnamonitorzei
przezchwilęmyślał,żemamywłamywacza…
-Przepraszam.
Podeszładoniego.Niespojrzałnanią,alejejbliskośćsprawiałamuprzyjemność.
-Frank,oczymmyślisz?-zapytałaciepłym,pełnymtroskigłosem.
-Zastanawiamsię,cojeszczemogęzrobić.Żebyjutroniezdarzyłasięnastępna
tragedia.
Lillydotknęłajegorękawa.
-Wiesz,moimzdaniempolicja,FBI,zastępcyszeryfaiTajnaSłużbaStanów
Zjednoczonychnaspółkęporadząsobiezkażdymzagrożeniem.Dwustudwudziestu
dziewięciuludzibędziejutroochraniałoPodróżnika.
Horriganrozciągnąłwargiwwymuszonymuśmiechu.-Tosporasiła.JeśliLeary
strzeli,weźmiemygowkrzyżowyogień.
Zzewnątrzdochodziłystłumioneodgłosyulicznegoruchu.
-Frank…właśniedzwoniłBillWatts.
-Nicniemów.WidziałreportażKCOP.Wieomnieimoimprzyjacielu
posługaczu…
-Podróżnikteżwie.-Lillywestchnęłaipoklepałagoporamieniu.-Powiedziałam
Billowi,żekażdyznaszrobiłbytosamo.Wiem,botambyłam…aleonchybamyśli,że
wszyscyjesteśmy„przepracowani”.
Horriganprychnął.
-WidocznieSargentdostałszału-dodała.
-Onwykorzystakażdąszansę,żebymnieskompromitować-stwierdziłHorrigan
bezbarwnymgłosem.
-Wkażdymrazie.Zdaniemludzi,którychopiniasięliczy,conieobejmujeciebie,
tutajwL.A.podpadłeśprasie.Więc…jutromaszsięzameldowaćwSanDiego.
Horriganspojrzałnaniąostro.Nieodwróciławzroku,tylkopowiedziałarzeczowo,
chociażzewspółczuciem:-MasztampomagaćwprzygotowaniachÓW.Horrigan
znowuodwróciłsiędookna.Wdolenaulicyzawyłasyrena.
-Takpoprostu-powiedział.
-Frank,nietyjedenwalczyszzLearym.Miejtrochęwiarywnaswszystkich.
Dostaniemygo.Powstrzymamygo.
Oparłsiędłoniąozimnąszybę,żebynieupaść.Potemodwróciłsiędonieji
powiedziałspokojnie:-Odtrzydziestulatwysłuchujęidiotównawysokichstołkach,
którzyopowiadajądyrdymałyoDallas…
Utknąłnatymsłowie:„dyrdymały”.ZobaczyłtwarzAlapełnązdumieniai
niedowierzania,usłyszałjegośmiech…Przełknąłślinęimówiłdalej:-Tobyli
Kubańczycy,tobyłaCIA,bialiszowiniści,teksascynafciarze,tłum.Byłjedenkarabin,
byłopięćkarabinów.
Lillypogłaskałagoporękawie.
Horriganpatrzyłprzezokno,alewidziałtylkorozmazanebłyskiświatła.
-Chryste…tobyłtakiładnydzień.Padałoprzezcałyranek,zanimwyszłosłońce.
Dlategopowietrzebyłoprawiechłodne.Tenpierwszystrzał…Pomyślałem,żeto
petarda.
Wciążmiałzamętwgłowie,kiedyotymmyślał.Powoli,zprzerwamiopowiadał
dalej:-Odwróciłemsięizobaczyłemgo…zobaczyłem,żegotrafili.Niewiem,
dlaczegoniezareagowałemszybciej.Powinienembył…pobiec,pobiecdoniego,
pobiecwjegostronę,ale…jakośniemogłemuwierzyć…
Przełknąłzwysiłkiemipopatrzyłnanią;jejślicznatwarzbyłapełnaczułości.
-Lilly,gdybymzareagowałszybciej,mogłemprzyjąćnasiebietenstrzał.
Lekkouniosłabrew.
-Wtedyniebyłobyciętutaj.
-Nieszkodzi.MożeJackżyłbydodzisiaj.-Potrząsnąłgłową.-MożeAlżyłbydo
dzisiaj.
Wsunęładłońwjegodłońiuścisnęła.
-Lii…żyćztakąświadomościątopiekło.
-Wiem.Wiem.
-Czy…-znowuprzełknąłślinę.-Chybaniepowinienembyćsamdzisiajwnocy.
Kiwnęłagłową.
Wrócilidojejpokoju,zdjęlibuty,położylibrońiresztęsłużbowegowyposażenia
nadwóchnocnychstolikach,wpełzlidołóżkaizasnęliwswoichobjęciach.
HorriganzacząłśnićkoszmaroDallas,alewidoczniemówiłprzezsen,bousłyszał
jejgłos:„Nie!Nie.Jesteśtutaj,zemną,wszystkodobrze,Liijesttutaj”,jejręka
gładziłagopowłosach,potwarzy,apotemśniłomusię,żekochałsięzniąrozkosznie,
namiętnieiczule.
Aletoniebyłsen.
27.
NastępnegorankawzatoczceprzedterminalemUnitedAirlinesnalotnisku
międzynarodowymwLosAngelesHorriganwyjmowałbrązowąpłóciennątorbę
podróżnąztylnegosiedzenianieoznakowanegozielonegoplymouthareliantTajnej
Służby.Spojrzałnazegarek,nachyliłsiędooknasamochoduizapytał:-Masznumer
SekcjiOperacyjnejwSanDiego?AgentChavez,wyznaczonynaszoferaHorrigana,
uśmiechnąłsiępogodnieiodparł:-Jasne…ukulele.
Horriganspojrzałnaniegozezdziwieniem.
-Ukulele?Cotywygadujesz?
Chavezwyjaśniłzdziwnąmieszaninądumyizakłopotania:-Tosztuczka
pamięciowa,którąpodłapałemwwojsku.Wtensposóbzapamiętujęnumer…wie
pan,siedmioliterowesłowodlasiedmiucyfr.PoprostuwystukujęU-K-E-L-E-L
-E.
-Źletoprzeliterowałeś-sprzeciwiłsięHorrigan.PiszesięU-K-U.
-Możliwe-wzruszyłramionamiChavez.-AlenumerjestU-K-E.Łatwo
zapamiętać.
Horriganuśmiechnąłsięzeznużeniemirównieżwzruszyłramionami.
-Skorotakmówisz.Dziękujęzapodwiezienie.
Whaliodlotów,taszczącswojąciężkątorbędobramki,mruknął„Ukulele”i
uśmiechnąłsięubawiony.Podrodzezatrzymałsięprzyautomacietelefonicznym,
żebyzadzwonićdobiurawSanDiego.Używającswojejkartykredytowej,wystukał
numerkierunkowy,nacisnąłU,potemKiprzerwał,żebyzastanowićsięnad
pisownią.
Odwiesiłsłuchawkęiwyjąłnotes,żebyzapisaćsłowoUKELELE.Otworzyłnotes
nastroniczce,gdziebawiłsięwanagramyze„SWSKELLUMLA”.Tajemniczesłowo
byłozapisanedużymiliteraminaśrodkukartki.
-Hej-powiedziałdosiebie.
Siedemliterwsłowie„skellum”.JeśliLAoznaczaLosAngeles…
NacisnąłliteryS-K-E-L-L-U-Mnaklawiaturzetelefonu.Niecierpliwie
postukiwałdługopisemonotes,kiedysygnałbrzęczałmuwuchu.
Wreszcieodezwałsięenergicznykobiecygłos:-BankSouthwest.
HorriganobrysowałkółkiemliterySW.Southwest.
-Wczymmogępomóc?-zapytałgłos.
-Jużmipanipomogła-odparłHorrigan.-Jakijestwaszadres?
Biegnącdowyjścia,zobaczyłnaekranietelewizora,jakprezydentschodzipo
stopniachsamolotuAirForceOne,otoczonyagentami,wśródktórychznajdowałsię
BillWattsiMattWilder.Czasuciekał.
Horriganprzyspieszyłkroku.
Nadwudziestympiętrzehotelu„Bonaventure”MitchLearysiedziałnabrzegu
łóżkawswoimpokojuiostrożnieodkręcałmetalowezakończeniekróliczejłapki,do
któregobyłoprzymocowanekółkonaklucze.Zdjętanakładkaodsłoniładwaotworki
wydrążonewewnątrzamuletu.
Learywłożyłwotworkidwadziewięciomilimetrowenaboje.Potem,nucąc
ulubionąmelodięBeatlesów,przykręciłnakładkę,którazakryłapociski.Klucze
zabrzęczały.
-Przykromi-powiedziałaatrakcyjnakasjerkazdziałuobsługiklientów.Horrigan
musiałwyciągaćszyję,żebyzzajejsztywnowylakierowanejblondfryzuryiwielkich
złotychkolczykówdojrzećekrankomputera,gdzielistowałakonta.-Niemażadnego
znazwisk,którepanpodał.
HorrigankazałjejsprawdzićnazwiskoLeary’egoikilkawariantów,atakżelistę
pseudonimówzaktCIA.
ZaszklanąścianąwokółHorriganaikasjerkizebrałasięgrupkapracowników
banku,trochęwięcejkobietniżmężczyzn.Oglądalifotografie,którerozdałim
HorriganzdjęciaikomputerowepodobiznyLeary’ego.Mruczelidosiebie,wzruszali
ramionami,przeczącokręciligłowami.
-Wyobraźciegosobiewprzebraniu-zaproponowałimHorrigan.-Kapelusz,
peruka…możewąsy.
Kobietaprzykomputerze,któramiałanaimięMarge,jużwcześniejprzejrzała
fotografie.
-Wiem,żenigdygoniewidziałam-oświadczyła-aleprzecieżpracujętutaj
dopierokilkatygodni.
-Ktoprzedtemzajmowałsięotwieraniemnowychrachunków?
Ściszonerozmowyzajegoplecamiumilkły,jakbyktośprzekręciłwyłącznik.
Obejrzałsięizobaczyłspuszczoneoczy,spoważniałetwarze.Zniewiadomych
powodówjednoprostepytanienaglezwarzyłonastrój.
-Cośniewporządku?-zapytałHorrigan.-KtootwierałnowekontaprzedMarge?
Pulchna,przesadnieumalowanabrunetkawystąpiładoprzoduipowiedziała
nieśmiało:-Pam.PamMagnustorobiła.
-Gdziejąmogęznaleźć?
-Ona…onanieżyje.-Nieżyje?
-Ktośjązabił.
OszołomionyHorriganpodszedłdomłodejkobietyipołożyłjejrękęnaramieniu.
-Onazostałazamordowana?
Młodakobietaprzytaknęłazełzamiwoczachispojrzałanaustawionewjej
okienkuzdjęcieinnejpulchnejblondynki,zrobionenaślizgawce.Blondynka
uśmiechałasięolśniewająco.Ładnadziewczyna.
-Toona?-zapytałHorrigan.
Zapłakanakasjerkakiwnęłagłową.
Horriganwziąłdorękioprawionezdjęcieiprzyjrzałmusięuważnie.NafotcePam
Magnusnosiłabluzęzwielką,wyraźną,ozdobnąliterąM.
CzytoniebyłsymbolMinnesotaTwins?
Horriganpoczuł,żekrewodpływamuztwarzy.
-PampochodziłazMinnesoty?
Zapłakanakasjerkaprzytaknęła.
„Niektórzyludzieumierająpoprostudlatego,żepochodzązMinneapolis”.
-Dokładnieskąd?-zapytał.
WhotelowympokojuLearysiedziałnałóżkuiwkładałczęściplastykowejbronido
specjalnychkieszeni,wszytychwszarfę,którąmiałnałożyćdzisiejszegowieczoru
razemzesmokingiem.
Potemusiadłwfoteluprzyoknie,skupiony,leczspokojny,spoglądającna
panoramęLosAngelesinadachydomów,gdziekrylisiępolicyjnisnajperzy.
Uśmiechnąłsię.
-Inacowamto-powiedziałcicho.
KiedyMargeprzeszukiwałaplikikomputera,Horriganskorzystałztelefonuw
DzialeObsługiKlientów.
-Lilly-mówił-złapałemdetektywazwydziałuzabójstw,któryprowadzitę
sprawę,ionpowiedział,żetadziewczyna…właściwiedwiedziewczyny,jej
przyjaciółkateżzginęła…zostałyzałatwionewkomandoskimstylu.
-Wkomandoskimstylu?
-Mordercazłamałimkarki.Kręgiszyjnepękłyjakzapałki.
Margeprzykomputerzespojrzałananiegoiprzełknęłaślinę.Zapłakanakasjerka
niepodsłuchiwała;jużdawnoposzładodomu,zupełnierozbita.
-PodróżnikuparłsięprzydzisiejszymwieczorzemówiłaLilly,przekrzykującgwar
panującywwestybulu;jejgłostrzeszczałwkomórkowymtelefonie.-Dopókinie
udowodnimy,żeLearyjestnamiejscu,HarrySargentnieodwołaobiadu.
-Dowodemmożebyćmartwyprezydent.
-Frank,musiszpojechaćdoSanDiego!Zewzględunasiebieinamnie.Poradzimy
sobiezLearym.JeśliWattsiSargentdowiedząsię,żejeszczejesteśwmieście…
-Lii,kochamcięszalenie,aleterazodkładamsłuchawkę.
-Frank!
Przerwałpołączenie,odwróciłsiędoMargeipowiedział:-Wiemy,kiedybył
ostatnidzieńpracyPam.Zacznijmyodtejdatyicofajmysięwprzeszłość.
Margeprzeczącopotrząsnęłagłową.
-Problemwtym,agencieHorrigan,żemynieprowadzimyrejestrukontwedług
datyotwarcia.
-Awedługczego?Wzruszyłaramionami.
-Wedługnazwisklubnumerów.Szukanietrochępotrwa.
Dotknąłjejramieniaiuśmiechnąłsięprzymilnie.
-Tozabrzmimelodramatycznie,Marge,aleodtegozależyżycieprezydenta.
Zpowagąskinęłagłową.
-Chcę,żebyśjaknajszybciejprzefaksowałamilistępowiedziałinabazgrałna
kartcewyrwanejznotesunumercentraliłącznościTajnejSłużbywhotelu
„Bonaventure”.
-Załatwione-przyrzekła.-Chociażniegłosowałamnategofaceta.
Zapadałzmierzch.
ZoknahotelowegopokojuLearywidziałwdolemaleńkichjakzabawki
policjantów,obsadzającychminiaturowebarykady.Wpromieniukilkuprzecznic
terenoczyszczonozpojazdówipieszych.Aledlapolicjantów-zabawekświatbyłtylko
pustąplansządogry.
Ateraznadjeżdżalizcałąpompą:prezydenckiorszaksamochodów,flagi
powiewającenaantenach.Patrzącwtelewizor,naliczyłpięćdziesiątsamochodów.
Smutne,żeśrodkibezpieczeństwapozbawiłyprezydentaobecnościwiwatujących
tłumównachodnikach.
Aleprezydentmiałprzecieżpubliczność,prawda?Publicznośćwysokowoknie.
Ktojestważniejszyodzabójcyprezydenta?Ostatecznietoonidwajodcisnąrazem
krwawyśladnakartachhistorii.
Przejrzałsięwlustrze-smokingprezentowałsięwspaniale,szarfawrazzcennym
ukrytymładunkiemwpasowałasięwpokaźnybrzuszek,którywyhodowałsobieprzez
ostatnietygodnie.Westchnąłzsatysfakcją.
Wziąłrytowanezaproszenieznocnejszafki,przezchwilęzmysłowogładził
powierzchniępapieruopuszkamipalców,wreszciewyszedłnaspotkaniezeswoim
przyjacielemprezydentem.
Wkrótcezapadnienoc.
AutostradaSantaMonicabyłazakorkowana.Natylnymsiedzeniutaksówki
Horriganwyciągnąłrewolwerisprawdziłamunicję.
-Zjedźnapobocze-powiedziałhiszpańskiemukierowcy.-Dodajgazu.
-Takniemożna,proszępana-zaprotestowałtaksiarz.
-Rób,cocimówię-warknąłHorrigan.
Taksiarzzerknąłwlusterkoiwidoczniezobaczyłbroń,ponieważzmieniłzdanie,
zjechałnapoboczeidocisnąłgaz,ażżwirprysnąłspodkół.
Horriganwsunąłbrońdokaburypodpachąizapiąłpasbezpieczeństwa.
Niemógłsięspóźnić.
Koncerttoon.
28.
Kiedyprezydenckalimuzynapodjechałaprzedfronthotelu„Bonaventure”,Lilly
Raines-ubranawczarnyspodniumprzypominającykrojemsmoking,białąjedwabną
bluzkęiczarnąapaszkęzawiązanąnaszyijakkrawatczekałaprzykrawężniku.
-StanowiskoRaines-powiedziaładomikrofonuwmankiecie.-Przyjechał.
Agenci,którzybieglioboklimuzyny,terazuformowalikrągwokółzatrzymanego
pojazdu,stykającsięczubkamipalców.BillWattswsmokinguwyskoczyłzprzedniego
siedzeniaiotworzyłdrzwiprezydentowi.
Promiennieuśmiechniętyprezydentpomachałdomałego,zdyscyplinowanego
tłumu.Kamerzyściztelewizjiprzepychalisięwalczącolepszeujęcie,trzaskały
aparatyfotograficzneprzedstawicieliprasy,aLillypoprowadziłaprezydenta-Bill
Wattstrzymałsięokrokztyłu-poczerwonymdywanierozłożonymprzedwejściem
dohotelu.PeterRiggs,przewodniczącyKalifornijskiegoFunduszuZwycięstwa,oraz
dyrektorhoteluiinneważneosobistości-każdazprzepisowymżółtymznaczkiemw
klapiewitaliswojegoprezydentazwylewnymentuzjazmem.
Podjeżdżałynastępnesamochody,zktórychwysypywalisięczłonkowie
prezydenckiejświty:HarrySargent,doradcawojskowy,rzecznikprasowyBiałego
Domu,podpułkownikMarynarki,któremupowierzonoteczkęzawierającąnuklearne
kodyzagłady,orazoczywiścielekarzprezydentazczarnątorbąwręku,atakżeMatt
Wilderiinniagenci.
Wszystkoszłojakwzegarku,wszystkobyłopodkontrolą,kiedyLillywprowadzała
ichdośrodka.
Naraziewporządku,pomyślała-alechociażmiałanadzieję,żeHorriganodleciał
doSanDiego,wgłębiduszyżałowała,żetutajgoniema.
Nadrugimpiętrzehotelu,przeddrzwiamisalibalowej„Catalina”,paniew
sukniachwieczorowychipanowiewsmokingachczekaliwkolejce,żebyprzejśćprzez
bramkęwykrywaczametalu,takiegojaknalotniskach,podczujnymwzrokiem
agentówTajnejSłużby,równieżstosownieubranych.Żadenztychlojalnych,często
szczodrychuczestnikówkampaniiniewydawałsięurażonytotylkozwiększało
podniecenie.Dźwięczałykieliszki,ponadgwarrozmówwybijałysięwesołeśmiechy.
Wśródtychbogatychprzyjaciół,ofiarującychprezydentowiniewielkąpomoc,był
równieżMitchLeary.Wklapiesmokinganosiłzielonyznaczek,zaliczającygodo
honorowych,sprawdzonychgości.Poprawiającokularynanosie,spokojnieprzeszedł
obokhiszpańskiegoagenta,którywertowałplikfotografiiprzypiętychdopodkładki.
Pewniewariaci,którychmusząwyłapać,pomyślałLearyuśmiechającsięwduchu,
ponieważwiedział,żejeślijesttamjegofotografia,wniczymnieprzypominaJamesa
Carneya.
Learyzająłmiejscewkolejceobokprezesafirmykomputerowej,któregopoznał
poprzedniegowieczoruwobrotowejrestauracji.Tymrazemfacetniebyłzalany,ale
perspektywaspotkaniazprezydentemwprawiłagowgorączkowepodniecenie.
-Jestemprzejętyjakdzieciak-wyznał.
-Otak,tobędziepamiętnywieczór-zgodziłsięLeary.
Prezesuruchomiłalarmwwykrywaczumetali.Zaśmiałsięnerwowo,zawrócił,
położyłkluczenatacypodsuniętejprzezagentaispróbowałjeszczeraz.Bez
problemów.
KiedyLearyprzeszedłprzezbramkę,alarmznowuzabrzęczał.Learywyjął
łańcuszekzkluczamiikrólicząłapką,rzuciłgohałaśliwienatacę,którąagent
wyciągnąłdoniegojakkwestarzwkościele,cofnąłsięispróbowałjeszczeraz.Tym
razemniebyłoalarmu.Agentpodałmułańcuszekzkluczamii”JamesCarney”
wszedłnasalębalową,oświetlonąkandelabrami,eleganckoudekorowanązokazji
bankietu.
Naścianiezapodwyższeniemwisiałaudrapowanaamerykańskaflaga;samo
podiumozdabiałapieczęćprezydencka.Szefpaństwabędziemiałprzedsobąmorze
okrągłychstolików,nakrytychlnianymiobrusami,zastawionychkryształamii
porcelaną,przybranychkwiatowymidekoracjamiwbarwachnarodowych:
niebieskiej,białejiczerwonej.Kelnerzywliberiachobnosilitacezkieliszkami
musującegoszampana.Obokniewielkiegoparkietuorkiestrawsmokingachgrała
składankęmelodiiBeatlesów,banalnąjakwsupermarkecie.
Ciekawe,czygrająnazamówienie,pomyślałLeary.
Znalazłswojemiejsceiusiadłprzystolikuobokprzejścia,którymniewątpliwie
przejdzieprezydentwdrodzenapodwyższenie.Doskonale.Dziękujęci,PeteRiggs.
Tedatkinakampanięwyborczątobyłydobrzewydanepieniądze…
Salazapełniałasięstopniowo.Learyzacząłwyjmowaćczęściplastykowejbroniz
kieszeniwszytychwszarfę.Jegodłonieporuszałysięzręczniepodstolikiem.Ćwiczył
bezkońca,aletosięopłaciło;terazramionanawetmuniedrgnęły,maskującszybkie,
precyzyjneruchyrąkzasłoniętychobrusem.
-Panieipanowie-zahuczałgłosiLearyomałonieupuściłprawiezłożonejbroni.
Tobyłsystemgłośników.
-PrezydentStanówZjednoczonych!
Tłumpowstałizacząłentuzjastycznieklaskać.Leary,wcisnąwszynamiejsce
ostatnifragmentbroni,miałtylkoparęsekundspóźnienia.Wsunąłzłożonypistolet
miedzykolana,wstałiklaskałjakszalony,ztwarząrozjaśnionąwyczekiwaniem.
Orkiestragrałaprzesłodzonąwersję„Chwaładowódcy”,alekrzyki,gwizdy,oklaski
itupanienogamiprawiezagłuszałomuzykę.Dystyngowanezgromadzenie
ofiarodawcówzmieniłosięwniesfornyihałaśliwy,choćprzyjaznytłum.
Wreszciepodługiejchwilioklaskiumilkły,ludziezaczęlisiadać,włączniez
Learym,aprezydenteskortowanyprzezstaregopoczciwegoPete’aRiggsaruszył
przejściemwstronępodium,zatrzymującsiępodrodze,żebyściskaćdłonieswoim
majętnymwyborcom.
Imwięcejdałeś,tymdłużejtrwałarozmowa.
Learydałdostateczniedużo,żebykupićsobiemiłądługąpogawędkęiuściskdłoni;
PeteRiggstegodopilnuje.
Learyobracałwpalcachłańcuszeknakluczezkrólicząłapkąprzynoszącą
szczęście;jakdotądzachowałspokój,alesercebiłomucorazszybciej,czułprzypływ
adrenaliny…
ZaprezydentemiRiggsemszedłszefsztabuBiałegoDomu,Sargent,orazkilka
osób,którychLearynierozpoznał,międzyinnymipodpułkownikMarynarki…i
oczywiściezwykłaeskortaagentówTajnejSłużby,włącznieztąblondciziąHorrigana,
aleniewyglądalinagotowychdoakcji.Stanowczoobniżyliczujność,zauważyłLearyz
ulgąizadowoleniem.Niemapowodudoobawwtakimdoborowymtowarzystwie.
Odkręciłmetalowąnakładkęłańcuszkaiwytrząsnąłnabojenadłoń,alejeden
spadłnapodłogę!
Spokojnie,powiedziałsobie.Beznerwów.
PrezydentiRiggsszliprostodoniego.
Upuściłserwetkę,pochyliłsięipodniósłjąrazemzkulą.Niktniczegoniezauważył
-wszyscypatrzylinaprezydenta.
DwastolikidalejRiggsprzedstawiałprezydentowijednegozuczestników
wczorajszejpopijawywrestauracjinadachu,szanowanegoobywatela,któryocenił
kelnerkęnatrójkęzazrobienieminety.Niechżyjenaszsztandar.PodstołemLeary
załadowałpierwsząkulędokomorypistoletu.Nadstołemjegoruchybyły
niezauważalne.Potemdrugakulawsunęłasięgładkonamiejsce.
NiewielkiezamieszanieprzyciągnęłouwagęLeary’ego.
Horrigan!
Agentwszedłzaprezydentemitłumaczyłcośgorączkowokilkuinnymagentom,
włącznieztąjegoblonddziwką.Learyprychnął.Nicztego,zapóźno.
Zamknąłkomorębroniiokryłdłońrazemzpistoletemlnianąserwetką.Prezydent
iRiggszbliżalisięwśróduśmiechów.
„JamesCarney”wstałznieruchomątwarząiwyciągnąłdłońokrytąserwetką.
Zdyszany,zlanypotemHorriganwpadłdowestybuluhotelu„Bonaventure”,
zapinającciasnąkoszulę,ztorbąpodróżnąwręku.
-Trzymaj!-krzyknąłdoRobertaStermerastojącegozaladąbagażowąirzuciłmu
swojąpłóciennątorbę.Stermerzrobiłwielkieoczynawidokagenta.
-Takjest,sir!
Horriganruszyłprzezrozległywestybul,minąłgliniarzyiagentów-wszyscygo
rozpoznali-iwskoczyłnaruchomeschody,jadącenapierwszepiętro,dosalibalowej
„Catalina”.
Chciałwbiecposchodach,aleprzednimstałjakiśHiszpanwsmokingu-agent
Chavez,jaksięokazałoktóryprzeglądałkartkiprzypiętedopodkładki.
Horriganstuknąłgowramię.
-Przyszedłdomniefaks?
-Frank!-Chavezwybałuszyłoczy.-Czyśtyzwariował?Cotytutajrobisz?Watts
dostanieszału,jakcięzobaczy…
-Pytałem,czyprzyszedłdomnietencholernyfaks?!Zeszlizeschodówwholuna
piętrze,gdziestałonastrażyjeszczekilkuagentówwsmokingach.
Tak,cośprzyszłoparęminuttemu.-Chavezspojrzałnakartkęprzypiętąz
wierzchu.-WłaśniechciałemtopokazaćagentceRaines…
-Dawaj.
Horrigannieczekał,tylkowyrwałpodkładkęzrękiChaveza.Chavezpotrząsnął
głową.
-Jezu,Frank…tynaprawdętraciszopanowanie.
-GdziejestPodróżnik?-zapytałHorrigan,przesuwającpalcempokartcepapieru,
którazawierałalistępółtuzinanowychkont,otwartychprzezPamMagnusw
ostatnimdniujejżyciawBankuSouthwest,SantaMonica.
-No,wsalibalowej.Bankietzarazsięzaczyna.Horriganruszyłwtęstronę,wciąż
przesuwającpalcempoliście…naglepalec,oczyistopyzatrzymałysięjednocześnie.
Chavezprawiesięznimzderzył.
-KorporacjaMicrospan…JamesCarney-przeczytałHorrigan.-Maszprzysobie
listęzaproszonychgości?
-Jasne.
-Dawaj!
Horriganprzejechałpalcempowykazieofiarodawcówiznalazł:„JamesCarney,
dyrektor,KorporacjaMicrospan”.
-Drańjesttutaj-powiedziałdo’Chavezaiprzebiegłprzezwykrywaczmetali,
uruchamiającalarm,wpadłdosalibalowejipobiegłwstronęprezydenta,któryw
otoczeniuagentówiosóbtowarzyszącychpowoliposuwałsięprzejściemmiędzy
stolikami,rozdającuściskidłoniimiłesłówka…
HarrySargentobejrzałsięsłyszącodgłosyzamieszaniaispochmurniałnawidok
Horrigana.
-Cholera,coontutajrobi?-zwróciłsiędoBillaWattsa.
-Niewiem-odparłWatts.OdłączyłsięodgrupyizastąpiłHorriganowidrogęw
przejściuniczymobrońcanaboisku.Lillyrównieżbiegławichstronę;Horrigannie
wiedział,czybałasięoniego,czyoprezydenta.
-Ktocipozwolił…-zacząłWatts.Horriganprzerwałmu:-Learyjesttutaj.
PosługujesięnazwiskiemJimCarney…Wpłaciłpieniądzenacholernąkampanię!
-Tojużniedociebienależy…
HorriganchwyciłWattsazakołnierzsmokinga.
-Dajmirozkładmiejsc!
Wattsbyłkutasem,aleniebyłgłupi.Horriganwiedział,żepostawiłnaswoim;
ciemnowłosyagentkiwnąłgłowąiprzywołałgesteminnegoagenta.
TymczasemHorriganwyminąłgrupęotaczającąprezydenta,dotarłdo
podwyższeniaioparłsięonieplecami.Terazwidziałcałąogromnąsalębankietową.
Gorączkowoprzeszukiwałwzrokiemtłumgości.Takwieletwarzy…takmałoczasu…
Gdziebyłtenpieprzonyrozkładmiejsc?
TenbałwanPeteRiggsprowadziłprezydentadonastępnegostolika,gdziegrupa
ofiarodawcówpodniosłasięzkrzeseł.Najbliżejprezydentastałopalonyfaceto
dystyngowanymwyglądzie,typdyrektora,wokularach,zmałymbrzuszkiem…
Dlaczegoonsięnieuśmiecha?
Wszyscyinniwcałejcholernejsaliszczerzylizęby,aletenfacetmiałskupioną
minęiserwetkęprzewieszonąprzezrękę…
-Broń!-wrzasnąłHorrigan.
Alewgwarnymtłumieniezwróciłniczyjejuwagi.Potemzobaczył,żeniektórzy
agencizopóźnieniemreagująnajegookrzyk.Wilder,WattsiLillyrozglądalisię,ale
nicniewidzieli…
Prezydentwidoczniegonieusłyszał,ponieważzuśmiechemwyciągnąłrękędo
Leary’ego,stojącwodległościzaledwieparustópodczłowieka,któryprzyszedłgo
zabić.
Horrigannigdywżyciuniebiegłtakszybko-prawdopodobnieustanowiłnowy
rekordświata.
ZrozbiegurzuciłsięwpowietrzeniczymjakiścholernySupermaniwylądował
przedprezydentem,kiedyLearywystrzelił,serwetkazajęłasięogniem,prezydent
poleciałdotyłu,akulatrafiłaHorriganaprostowpierś.
Wtedyupadł.
29.
Wrzaskitłumuwystrojonychgości,którzychowalisiępodstolikamilubpchalisię
dowyjścia,stanowiłypiskliwyakompaniamentdlabłyskawicznejakcjiWattsa,
Wilderaipięciuinnychagentów,jacynatychmiastutworzyliżywymurwokół
prezydenta.Wjednejchwilinasalizaroiłosięodagentów,poprzebieranychnawetza
kelnerówikelnerki.Spodmarynarekwyskoczyłyrewolwery,znylonowychtorebi
eleganckichaktówekwyjrzałypistoletymaszynoweUzi.Agencipowarkiwalido
mikrofonówwmankietach,ostrzegającświatnazewnątrzsalibankietowejprzed
szaleńcemwsmokingu.
Niedoszłyzabójcaprezydentaprzewróciłnajbliższydużystółiwykorzystałgojako
osłonę,takżeagentkaLillyRainesniemogławycelowaćwnapastnika.Naczyniai
srebrnesztućcerozsypałysięzniemelodyjnymbrzękiem.
WattsiWilderchwyciliprezydentapodpachy,unieśligozpodłogiipospiesznie
wywleklizsaliwewnątrzruchomegowigwamu,zbudowanegozciałagentów
gotowychoddaćżyciezategoczłowieka.Zataszczyligoprzezkuchnięsłużbowymi
schodamidopodziemia,gdziepodstrażąuzbrojonychpolicjantówczekała
prezydenckalimuzyna,doktórejWattsdosłowniewepchnąłprzywódcęnarodu.
-Tenagent-powiedziałzasapanyprezydentdonie-odłącznegoWattsa;obaj
mężczyźniociekalipotem,jakbyznajdowalisięwsauniezamiastnatylnymsiedzeniu
limuzyny.-Uratowałmiżycie.Jakonsięnazywa?
Prezydenckalimuzynawyprysnęłazpodziemnegogarażu,azaniąsamochód
ochronyidwapolicyjnewozy,jadącezderzakprzyzderzaku.
-TobyłFrankHorrigan,sir-powiedziałWatts.Cholerniedobryagent.
Horriganleżałbokiemnadywanie,półprzytomnyodwstrząsupobezpośrednim
trafieniukuląkalibrudziewięćmilimetrów.Nagleczyjaśdłońszarpnęłagowgóręi
rozdarłaprzódkoszuli,odsłaniającbiałąkuloodpornąkamizelkęzkevlaru,która
ocaliłamużycie.Gdybyniezdążyłnałożyćtejkamizelkinatylnymsiedzeniu
taksówki,byłbyterazmartwy,nieogłuszony…
Gwarrozmówdzwoniłmuwuszach.Próbowałstanąćprostoizastanawiałsię,kto
mupomógłsiępodnieść,kiedytasamadłońwyrwałajegorewolwerzkaburypod
pachą.Zrozumiał,żetoniebyłapomoc.
TobyłLeary-wykorzystującygojakożywątarczę,wpychającymuwszyjęlufę
jegowłasnejbroni.
-Cofnąćsię!-krzyczałLeary.-Dalej!
Pokójwirował,rozmazanetwarzepływałymuprzedoczami.Learyciągnąłgodo
tyłu,podścianę.HorriganwidziałtwarzLilly,ślicznątwarz,udręczonątwarz.Onai
inniagencicelowalidoLeary’ego,alenieośmielilisięstrzelać.
-Rozwalęmutenpieprzonymózg!-wrzeszczałLeary.Takmidopomóż,Boże
Wszechmogący!
Horriganodetchnąłpowoliigłęboko,ażzabolałygopotłuczone-czyteż
połamane?-żebra.Stopniowoodzyskałjasnośćmyśli,zawrotygłowyustąpiły.Lufa
jegowłasnejtrzydziestkiósemkigłębiejwbiłamusięwszyję,leweramięLeary’ego
przesunęłosięzajegoplecamiiobjęłogodziwacznymuściskiem.WlewejdłoniLeary
wciążściskałkanciastykremowypistolet.
HarrySargentstałtrzymającdłońnapiersi,skąpanywpocieiłzach.Oddychał
bardzoszybko,prawdopodobniehiperwentylował.Czarnopodkrążoneoczy
wpatrywałysięwHorriganazeszczerąskruchą.JakiśagentodciągnąłSargentado
tyłu,żebyusunąćgozliniiognia.
LillyiinniagencizbroniąwpogotowiuzbliżalisiępowolidoLeary’ego,niczym
pogromcylwówokrążającypojmanegokrólazwierząt.Tymrazemjednaktolew
trzymałbat…
LearyprzesunąłsięwzdłużścianyipociągnąłHorriganadodrzwi,aninachwilę
niezwalniającuciskubroninaszyję.Potem,niczymszalonykelnerprzemocą
prowadzącygościadostolika,wywlókłHorriganazsalidoholunapiętrze,gdzieroiło
sięodagentów,glinidziennikarzykamerzyściztelewizjiifotografowiezprasy
przepychalisięjedenprzeddrugiego,walczącoujęciegodnenagrodyPulitzera.
Wysokonapodeścietrzeciegopiętranadichgłowamiprzycupnęlisnajperzy.
Horriganzobaczyłichiwiedział,żespoconyLearyteżichzauważył.
-Jesteśskończony,Mitch-oświadczyłHorrigan.
-Zamknijsię!-Learymocniejwcisnąłmulufębroniwszyjęipopchnąłgow
stronęwind.
-Prezydentjestjużbezpieczny,Mitch-ciągnąłHorrigan.-Elvisopuściłbudynek.
-Zamknijsię,Frank!
Leary,odwróconyplecamidowind,zasłaniającsięHorriganemjaktarczą,
wścieklewalnąłwprzycisk,jakbyrozgniatałwielkiegorobaka.Hałasizamieszanie
zdawałysięgowyprowadzaćzrównowagi:błyskająceflesze,terkotkamer
telewizyjnych,Lillywykrzykującarozkazydoagentów…
-Nareszciejesteśośrodkiemuwagi-wykrztusiłHorrigan,chociażledwiemógł
mówić,takgobolałyżebra.Niemrugajoczami,totwójkwadranssławy…
-Zamknieszsięwreszcie,Frank?!
Horriganwidziałwgórzesnajperazajmującegopozycję,szukającegolukiw
osłonie.Przechyliłgłowęnabok,żebyułatwićmustrzał,aleLearypodniósłwzrok,
zorientowałsięiprzykucnąłzaswoimwięźniem.
-Niegrzecznie,Frank-powiedział.
Learyodzyskiwałpanowanienadsobą;niedobrze.
DrzwipustejwindyrozsunęłysięiLeary-wciążprzyciskającwylot
trzydziestkiósemkidogardłaHorrigana-tyłemwszedłdośrodkaiwciągnąłzasobą
zakładnika.
Jaktylkoweszlidoszklanejkabiny,ścianazaichplecamieksplodowałaogniemz
pistoletówUzi.Szkłorozprysnęłosięnaczterystrony.Learyczymprędzejschroniłsię
zaswoimwięźniem.Nietrafiłyichżadnepociski,aleodłamkiszkłaposypałysięna
nichzgóry,wyrządzającwięcejkrzywdyLeary’emuniżHorriganowi.Jednawielka
drzazgadrasnęłazabójcęwpoliczek.
Leary,wciążobejmującHorriganaodtyłu,wciskającmubrońwszyjęidrugąręką
trzymająckremowypistolet,nacisnąłłokciemprzyciskdwudziestegopiętra.Winda
teraztylkoresztkiszkłasterczącezeszkieletustalowejklatki-ruszyławgóręi
wyjechałazwestybulunaotwartąprzestrzeń.Wznosilisiępozewnętrznejścianie
smukłegobudynkuzmnóstwemlustrzanychokien,wzimnymnocnympowietrzu,a
światłamiastabłyszczaływdoleniczymklejnotyrozrzuconenaczarnymaksamicie.
NiespodziewanieLearypuściłHorriganaipchnąłgonadrugąstronękabiny.
Agentuderzyłostalowąporęcziprawiewypadł,alezdążyłodzyskaćrównowagę.Na
szczęściechwyciłporęczwmiejscu,gdzieniebyłoszkła;paręcentymetrówdaleji
rozciąłbysobiepalcedokości.
NadgarstkiemlewejdłoniLearystuknąłwprzyciskstopu.
Windazatrzymałasięgwałtownie.
PodwpływemszarpnięciabólwbokuHorrigananasiliłsiętakbardzo,żeagentnie
mógłzłapaćtchu;imgłębiejoddychał,tymbardziejbolało.Potwarzyspływałmupot
zmieszanyzełzami,aleonnawettegoniezauważył.
Naprzeciwkoniego,podszkieletowąścianąroztrzaskanejkabiny,Learyopierałsię
oporęcz.Smokingmiałpognieciony,twarzrównieżociekałamupotemiłzami,i
krwiązpłytkiejrany.Otarłtwarz,brudzącsobiewierzchwolnejdłoni.
UważnieobserwowałHorrigana.
Wiatrdmuchałnawskrośprzezrozbitąkabinę,gwizdałwresztkachszklanych
ścian.Podobnydźwięksłychać,kiedysięprzyłożyuchodomuszli-jeśliodjąć
dochodzącezdołukrzykiizawodzeniepolicyjnychsyren.
Aletutajnagórze,wewrakuwindy,twarząwtwarzzszaleńcemgrożącymmujego
własnąbronią,Horriganpoczułsięnaglezupełniespokojny.
Odprężony.
Pogodzonyzesobą.
Potemskrzywiłsięzbólu,aLearyzapytałtonemniekłamanejtroski:-Dobrzesię
czujesz,Frank?
MówieniesprawiałobóliHorriganztrudemzdobyłsięnaodpowiedź:-Nie,ty
głupku.Rozwaliłeśmiżebra,cholera.CichyśmiechLeary’egozdawałsię
harmonizowaćześwistemwiatru;odłamkiszkłazadźwięczałyjaklód.
-Ciągleniechceszsiępoddać,co,Frank?Mamnadzieję,żezostałocitrochęsiły
naostatniąrundę…
-Graskończona-oświadczyłHorrigan.-Prezydentjestbezpieczny.
-Aletyniejesteśbezpieczny.Prawda,Frank?
Tutaj,wswoimwłasnymmałymświatku,wdziurawympudełkuzawieszonymnad
miastem,Learyrównieżwydawałsięspokojny,odprężony,zadowolony.Uśmiechając
siękrzywo,zgiąłkolanaipołożyłkremowąbroń,zktórejstrzelałdoprezydenta,na
zaśmieconejrozbitymszkłempodłodzewindy.Mniejwięcejstopęprzedsobą.
PotempochyliłsięwstronęHorriganaipołożyłrewolwerkalibru38równieżna
podłodze,mniejwięcejstopęprzedagentem.Wyprostowałsięigestemwskazałbroń,
jakbyzapraszałHorriganadozabawy.
Horriganspojrzałnakremowypistolet.
-Samtozrobiłeś?Detektoryniewykrywajążadnegometalu…technika
modelarska…
Learyprzytaknąłzcichądumą.
-Jakprzemyciłeśkule?
Learyponowniesięuśmiechnął,zanurzyłdłońwkieszenispodniirzucił
Horriganowiłańcuszeknakluczezkrólicząłapką.Agentzłapałgo,obejrzał,odkręcił
metalowąnakładkęizobaczyłotworkinakule.
-Bardzosprytnie.
-Dziękuję,Frank.Wiesz,żewysokoceniętwojepochwały.Acoztobą?Jaksię
dowiedziałeśoJamesieCarneyu?
KątemokaHorrigandostrzegłdwóchstrzelcówwyborowychzBrygady
AntyterrorystycznejpolicjiLosAngeles,zajmującychpozycjenasąsiednimdachu.
MusiałodwrócićuwagęLeary’ego,żebytamcimogligozdjąć.
-Numertelefonu…Skellum-wyjaśniłkonwersacyjnymtonem.-Spędziłem
popołudniewBankuSouthwest,szukająctwojegokonta.
-Aha.Dobradetektywistycznarobota.Horriganmachnąłkrólicząłapką.
-Poprostumiałemszczęście.
-Szczęścieipechteżodgrywająswojąrolę,Frank.Los.Przeznaczenie.Kismet.
-Tylkoniezacznijśpiewać,dobrze?Trochękręcimisięwgłowieodtejwysokości.
-Skądciprzyszłodogłowy,żeJamesCarneybędzienabankiecie?
Horriganchciałwzruszyćramionami,alerozmyśliłsięzewzględunaobolałe
żebra.
-Twojepoczucieironii,Mitch.TwojaulubionapiosenkaBeatlesów.Ukryłeśsię
wśródprzyjaciółprezydenta,prawda?
Learyuśmiechnąłsięciepło,zuczuciem.
-Zagraliśmyładnymecz,nonie,Frank?Wątpię,czyktośnasdocenitak,jak
doceniamysięnawzajem.
NagleLearykątemokazauważyłsnajperówiodwróciłsiędonich,unoszącręcena
znak,żejestnieuzbrojony.
-Mądreposunięcie-stwierdziłHorrigan.-Terazcięniezastrzelą,przynajmniej
nieodrazu.
-Właśnie.Myślą,żesiępoddałem-odparłLeary,wciążzpodniesionymirękami.
-Alesięmylą,tak?
-Wiesz,żesięmylą,Frank.Znaszmnietakdobrze.Learyopuściłręceiodwrócił
siędoHorrigana.
-Boiszsięumrzeć,Frank?-zapytał.
-Nie.
-Toalbosmutne,albogodnepodziwu.
-Myślę,żejednoidrugie.
-Dlaczego…czyniccięnietrzymaprzyżyciu,Frank?
-Mojacórka.
-Prawiejejniewidujesz.Horriganzastanowiłsię.
-Lubięgraćnafortepianie.Learypotrząsnąłgłową.
-Tozamało.
-Skądwiesz?Umieszgraćnafortepianie?
-Czytyjąkochasz,Frank?
-Kogo?
-Nowiesz…LillyRaines.TwojądziewczynęzLincolnMemoriał.
-Tosprawaosobista,Mitch.
-Wszystkomiędzynamijestsprawąosobistą,Frank.Czyonanadajesens
twojemużyciu?
-Zawcześniemówić.Alepowiemci,conadajesensmojemużyciu.
-Co,Frank?
Horriganobdarzyłgonajzimniejszymuśmiechem,jakiposiadałwswoimbogatym
repertuarze.
-Powstrzymanieciebie.
Learyzesztywniałnachwilę,poczymwzruszyłramionamiikiwnąłgłową.
-Tomiło.Cieszęsięzewzględunaciebie,Frank.Horriganzerknąłna
trzydziestkęósemkęleżącąnazasłanejszkłempodłodzeiprzysunąłsięnieznacznie.
Learyzrobiłtosamo.
PotemobajodchylilisiędotyłuiLearyzacząłśpiewaćpiosenkęBeatlesów-utwór
numerdwanapłyciekompaktowej.Głosmiałmiękki,melancholijnyidziwnietkliwy.
Learywciążśpiewał,kiedyHorriganpodniósłbrońzpodłogiruchemjednocześnie
szybkimipłynnym,nagłymiwyliczonym.
Strzelił.
WtymsamymokamgnieniuLearychwyciłswojąwłasnoręczniewykonanąbrońi
wystrzeliłjedynąkulę,jakamupozostała.Podwójnyhukwstrząsnąłpowietrzem,
zabrzęczałyodłamkiszkła.
Horriganzatoczyłsiędotyłu,trafionywleweramię.
AleLearydostałwklatkępiersiową,prawiewtosamomiejsce,gdziewcześniej
trafiłHorrigana-tylkożeLearyniemiałkuloodpornejkamizelki.
ImpetbliskiegotrafieniarzuciłLeary’egodotyłu,naporęcz,ponadporęczą;jego
młócąceramionanajpierwzaczepiłyoporęcz,potemześliznęłysię,aledłoniejakimś
cudemuchwyciłyskrajpodłogiitrzymałymocno,chociażokruchyszkławbijałysięw
palce.
TymrazemtoMitchLearywisiałnadprzepaścią.
Horrigan,wciążzdymiącymrewolweremwdłonijeszczenieczującbóluw
postrzelonymramieniu-podszedłispojrzałzgórynaswegoprzeciwnika,którego
twarzbyławykrzywionazbólu,któregobiałakoszulabyłaprzesiąkniętakrwią,który
trzymałsięresztkąsił…
Horriganodłożyłbroń,pochyliłsięiwyciągnąłrękę.
PomimobóluLearyzdobyłsięnaostatnisłabyuśmiech,leciutkopotrząsnąłgłową
odrzucającpropozycję,apotemalboosłabł,albopoprostuzrezygnował,rozluźnił
uściskpalcówispadłjakkamień,wznoszącdogóryuśmiechniętątwarz,która
błyskawiczniezmalaławpoluwidzeniaHorrigana.
Wylądowałpłaskonaplecach,nastalowychdźwigarachpodtrzymującychdach
nadwestybulem.
Horriganspoglądałwdół,napokręconeciałopokręconegoczłowieka,awiatr
gwizdałwodłamkachszkła.Naglewsąsiednimszybiezatrzymałasięnastępnawinda,
wktórejstałaLillyidwóchfacetówzBrygadyAntyterrorystycznejzautomatami.
Lillyprzyłożyładłońdoszyby,niczymżonawięźniawdniuodwiedzin.Twarz
miałajednocześnieudręczonąipełnąulgi-jejtwarzwyrażała…
Patrzylinasiebieprzezdługąchwilę.Uśmiechnęlisię.Kiwnęligłowami.
Docholeryzironią,pomyślałHorrigan.Jatamwolęmiłość.
Nacisnąłparterikiedyzjeżdżałnadół,awiatrrozwiewałmuwłosy,porazostatni
spojrzałzbliskanaLeary’egoijegodziwnyuśmiech.Niedoszłyzabójcależał
rozpłaszczonynadachu,krwawystrzępczłowieka,któryktośbędziemusiałuprzątnąć
-aletojużnienależałodoHorrigana.
Wwestybuluzakrwawiony,leczniepokonanyHorriganwyszedłzwindyo
własnychsiłach,chociażnatychmiastotoczyligopielęgniarze,policjanciiagenci.
Wiedział,żejestwszoku,aletawiedzawcalemuniepomagała.Poczułnaramieniu
dłońjednegozpielęgniarzy.
-Musimypanapołożyćnanoszach-mówiłmłodypielęgniarz.
-Toniejestnastępnykawał?-zapytałnieufnieHorrigan.
Błyskiitrzaskifleszów,okrzyki,syreny,wszystkosięzamazywało.Horrigan
pomyślał,żezarazzemdleje.Kiedypielęgniarzprowadziłgowstronęnoszyna
kółkach,naglezastąpiłmudrogęuśmiechniętyHarrySargentzfotografemza
plecami.
Szansanazdjęcie,pomyślałHorrigan.
-Dobrarobota,Frank-powiedziałSargentzentuzjazmem,serdeczniewyciągając
dłoń.-Prezydentchciał,żebymprzekazałciosobiście,że…
-Przepraszam,jeśliznowuprzesadziłem,HarrypowiedziałHorrigan,ignorując
wyciągniętąrękęSargentaiszansęnazdjęcie.Pozwoliłsiępołożyćnanoszach,gdzie
natychmiastzemdlał.
30.
KilkadnipóźniejHorriganwysiadłzodrzutowcaiwszedłdohaliprzylotówna
lotniskuDulles.Lewąrękęmiałnatemblaku,prawymramieniemobejmowałLilly,
któraniosłaobieichtorbypodróżne.Obojewyglądalizupełniezwyczajniew
spodniachiswetrachiniespodziewalisiętłumudziennikarzy,ekipytelewizyjnejz
kameramianitejsamejreporterkizKCOP,którabyłaświadkiemincydentuz
posługaczemwhotelu„Bonaventure”,zadającejpytaniawtempiekarabinu
maszynowego.
-AgentHorrigan?DlaczegoodchodzipanzTajnejSłużbywdniuswojego
największegotriumfu?
Zatrzymałsię,żebyodpowiedziećnapytanie.Czemunie?Ostatecznietobyłjego
kwadranssławy.
-Niecierpiępapierkowejroboty,jestemzastarynabieganiezalimuzyną,adzięki
wamstałemsięznanyiniemogęstosowaćkamuflażu.
Następnyreporterzapytał:-Jakiepanmaplany?
-Pograćtrochęnapianiniewbarzenarogu.Żyćzrenty,dopókiniepoślubiętej
kobiety,apotemonabędziemnieutrzymywać.
-Czyjużwyznaczyliściedatę?
-Totajnainformacja-odparł.-AukrywanieinformacjitospecjalnośćTajnej
Służby.Tylkotyleimpowiedział.
SamCampagnaczekałnanich,kiedyprzedarlisięprzeztłumdziennikarzy.
-Jaksięczujesz,Frank?
-Bywałogorzej.
WoczachCampagnypojawiłsięuśmiech.
-Naprawdęposłuchałeśmojejradyiodchodzisznaemeryturę?
-Jasne.
-Notolepiejzaczekajdoprzyszłegotygodnia.
-Nibydlaczego?
-SekretarzSkarbumadlaciebiekilkapożegnalnychprezentów…Medalza
OdwagęTajnejSłużbyiNagrodazaZasługiSpecjalneDepartamentuSkarbu.
Lillyścisnęłagozazdroweramię.Uśmiechnąłsiędoniej,aonarozpromieniłasię
zdumy;tobyłynajwyższeodznaczeniaprzyznawanewichzawodzie.Wspaniałe
ukoronowaniekariery.
-Acozcholernymprezydentem?-zapytałzrzędliwieHorrigan.-Przecieżnie
uratowałemżyciaSekretarzowiSkarbu.
Campagnawyszczerzyłzębyiwskazałkciukiemprzezramię.
-Przysłałpociebielimuzynę.
-Todobrze-stwierdziłHorrigan.-Wiesz,żenieprzepadamzapublicznym
transportem.
Wkrótcesiedziałnaprzestronnymtylnymsiedzeniuprezydenckiejlimuzyny,a
Lillytuliłasiędoniegoigłaskałagopoudzie.
-Możewypuścimysięnamiasto?-zaproponowała.Mamysamochódzkierowcą…
-Kapitalnypomysł,mojadroga-odparłHorrigan,kiepskonaśladującW.C.
Fieldsa.-Alepozwól,żenajpierwsięodświeżę.
Lillyporazpierwszyzobaczyłajegomieszkanieidosłownieoczyjejwyszłyna
wierzch.Zniedowierzaniemoglądałapobojowisko,anajego:„Czujsięjakwdomu”
odparła:„Niewiem,czytomożliwe”.
Pomogłamuzmienićopatrunekwłazience,gdzierównieżbrakowałokobiecejręki.
Alboludzkiejręki.
-Życiezemnątoniezabawa-powiedziałjej.
-Och,myślę,żepasujemydosiebie.
-Skądwiesz?
-Znamsięnaludziach-odparłazfiglarnymuśmiechem.-Zatomipłacą.
Nakładałspodnie,podczasgdyLillygrzebaławjegojazzowychkompaktach.Na
stolikuobokrozkładanegofotelawścieklemrugałalampkaautomatycznejsekretarki.
-Naciśnijguzik,dobrze?-poprosił.
Lillynacisnęłaguzik,maszynaprzewinęłataśmęizgłośnikapopłynąłznajomy
miękkigłos.
-Cześć,Frank.Leary.
Horriganzapiąłspodnieimrużącoczywszedłdomałegosaloniku.Lillysiedziała
sztywnowyprostowana,zezbielałątwarzą,zakrywającdłoniąusta.
-Zanimtoprzesłuchasz,Frank,naszagrabędzieskończona.Prezydent
prawdopodobnienieżyje.Ijatakże.Zabiłeśmnie,Frank?Ktowygrałnaszmecz?
Zresztątonieważne…
Lillywstałaiobjęłago,aonpoklepałjąuspokajającopoplecach.
-Pomóżminałożyćkoszulę-poprosił.-Ztącholernąrękąsamniedamrady…
Lillyzrobiła,czegosobieżyczył,podczasgdygłosLeary’egomówiłdalej:-
Pomiędzyprzyjaciółminiechodzioto,czysięwygra,czysięprzegra,tylkoosamągrę.
Aleterazgrajestskończonaimartwięsięociebie,Frank.
Horrigansamodzielniezawiązałkrawat,aleLiimusiałagowygładzić.
-Martwięsię-mówiłLeary-żeteraz,kiedyodszedłemztwojegożycia,niccinie
zostało.Musiszżyćdalej,Frank,aleniemaszpocożyć.Jakietosmutne.
-Chińskiejedzenie?-zapytał.
-Koniecznie!-Podałamusportowąmarynarkę.Czymożemyzrobić
sentymentalnąwycieczkępokolacji?
-Jasne-odparł.Learykontynuował:-Jesteśdobrymczłowiekiem,Frank.A
dobrzyludzie,tacyjaktyija,sąskazaninasamotność…
-Mamgowdupie-oświadczyłHorrigan.Sekretarkaciąglegadała,kiedyobjęci
wyszlizmieszkania.
Nieusłyszeli,jakLearymówił:-Życzęciwszystkiegonajlepszego,Frank.Mam
nadzieję,żewprzyszłościpomyśliszomnieodczasudoczasu…iżebędzieszmnie
wspominałzsympatią.Żegnaj…ipowodzenia.
PokolacjisiedzielirazemnastopniachLincolnMemoriał,oparciokolumnę:
HorriganzdrowąrękąobejmowałLilly,onapołożyłamugłowęnapiersiiogrzewali
sięnawzajem.
WWaszyngtonie,D.C.,byłapięknanoc,alewpowietrzuczułosięchłód.