background image

Geoffrey Huntington 

Kruczy Dwór 2

Władczyni demonów

background image

Prolog

Spalenie wiedźmy

A. D. 1522

Potrzeba szesnaście wozów torfu i pięćdziesiąt wiązek świeżo ściętych gałęzi, żeby 

spalić wiedźmę.

- Mokre drzewo - wyjaśnia chłopcu Opiekun - pali się dłużej.

Mężczyźni z rękawami koszul podwiniętymi powyżej łokci układają drewno wokół 

stosu.   Plac   jest   wypełniony   tłumem   zagrzewającym   ich   do   dzieła.   W   końcu   egzekucja 

zdrajców   to   zawsze   podniosła   uroczystość,   a   spalenie   na   stosie   jest   najucieszniejszym   z 

widowisk.   Wokół   oszołomionego   chłopca   kramarze   w   śmiesznych   błazeńskich   czapkach 

oferują pieczone kasztany i gorące pieczone jabłka. Małpki wywijają koziołki przy wtórze 

skocznych melodii, wygrywanych na lutniach przez ich właścicieli.

- Tam! - Woła ktoś z tłumu. - Tam jedzie!

Tłum wznosi okrzyk, gdy wóz wiozący wiedźmę nadjeżdża brukowaną ulicą:

- Spalić diablicę! Spalić wiedźmę! Spalić! Spalić! Spalić!

Chłopiec obraca się i szeroko otwiera oczy. Isobel Apostata spogląda na nich z zimną, 

spokojną wzgardą. Z jej czarnych oczu sypią się skry, gdy tłum rozstępuje się, robiąc miejsce 

dla wozu. Na jej widok silni mężczyźni osuwają się na klęczki, oczarowani straszliwą urodą 

czarownicy.  Chłopiec wie, że gdyby jej rąk nie pętał ten dziwny złoty łańcuch, wszyscy 

byliby w ogromnym niebezpieczeństwie. Jednak spętana w ten sposób wiedźma nie zdoła już 

wyrządzić im krzywdy, nie może wezwać na pomoc demonów Otchłani, które nie będą dłużej 

terroryzować wiosek północno-wschodniej Anglii.

Jej aksamitna  zielona  suknia jest podarta i brudna. Rozpuszczone czarne  włosy w 

nieładzie opadają jej do pasa. Niegdyś była szlachcianką wywodzącą się z królewskiego rodu 

i panią rozległych włości, która śmiała rzucić wyzwanie królowi Henrykowi VIII. Sędziowie 

uznali, że już za samo to zuchwalstwo zasługuje na śmierć.

Są jednak grzechy gorsze od zdrady.

background image

-   Spójrz   tam   -   wskazuje   Opiekun.   -   Czy   widzisz   tego   człowieka?   Tego   bez   nóg, 

siedzącego na wózku? To pod jego domem wiedźma odkryła Otchłań. Nie zważając na to, że 

nieszczęśnik   tam   mieszka,   otworzyła   przejście   między   naszym   światem   a   tym   poniżej.   - 

Opiekun milknie i po chwili dodaje: - Widzisz skutki. Ten człowiek miał szczęście. Jego żona 

i synowie nie przeżyli kataklizmu.

- A ten złoty łańcuch...?

- Jego moc nie pozwala jej uciec ani przemienić nas wszystkich w ropuchy, szczury i 

robaki. - Opiekun unosi wzrok ku szaremu, pochmurnemu niebu. - A przynajmniej modlę się 

o to. Modlę się, aby szlachetni czarodzieje Bractwa Skrzydła Nocy, Bogu niech będą dzięki, 

znaleźli wreszcie sposób, żeby ją pokonać.

Chłopiec patrzy, jak prowadzą wiedźmę na środek placu. Tłum napiera ze wszystkich 

stron. Grad obelg i przekleństw spada na kobietę, która zaczyna wodzić wokół wzrokiem, w 

końcu   reagując   na   zniewagi   tłumu.   Gniewnie   szczerzy   zęby.   Warczy   i   syczy   jak   kot 

zapędzony w kąt przez stado rozjuszonych psów.

- Podejdź bliżej, chłopcze - mówi mu Opiekun. - Musisz to zobaczyć.

Po prawej stronie placu stoją dwie trybuny. Są pełne członków królewskiego dworu. 

Właścicieli   ziemskich   i   duchownych.   Są   tam   arcybiskupi   Yorku   i   Canterbury.   Książę 

Norfolk.   Szwagier   króla,   książę   Suffolk.   Jest   nawet   kardynał   Wolsey.   Wszyscy   przybyli 

zobaczyć klęskę Isobel Apostaty, najbardziej znienawidzonej czarownicy w całej Europie, 

pani dworu składającego się nie z rycerzy i szlachciców, lecz piekielnych bestii.

Strażnicy wloką ją pod pręgierz i rzucają na kolana przed sędziami. Wkładają jej na 

głowę   stożkowatą   czapkę,   na   której   wypisano   słowa   HERETYCZKA,   CZAROWNICA, 

APOSTATA. Odczytują wyrok śmierci, co tłum przyjmuje radosną owacją.

- Czy pozwolą jej mówić? - Pyta chłopiec, spoglądając na Opiekuna.

-   Och,   nie.   Choć   prawo   skazańca   do   ostatniego   słowa   ma   w   tym   królestwie 

wielowiekową tradycję, Isobel Apostata jest zbyt niebezpiecznym więźniem. Kto wie, jaką 

straszliwą katastrofę mogłaby na nas sprowadzić, nawet spętana złotym łańcuchem?

Jednak chociaż nie pozwolono jej mówić, wiedźma nadal może wrzeszczeć.

To przeraźliwy dźwięk, i wielu ludzi zakrywa uszy. Jej wycie odbija się upiornym 

echem od ścian otaczających plac domów. Warczącą i szamoczącą się wiedźmę wloką na 

stos.

- Widzisz, to nie miało się tak skończyć - wyjaśnia Opiekun, pochylając się i szepcząc 

do chłopca. - Isobel miała zostać królową Anglii. Zasiadając na tronie i dowodząc angielską 

flotą, z łatwością mogłaby rządzić światem, wspomagana przez demony Otchłani.

background image

Chłopiec patrzy, jak popychają wiedźmę po schodach na podium, na którym ułożono 

stos.

- Lecz  członkowie  jej Bractwa  wydali  ją królowi. Inni czarodzieje  Skrzydła  Nocy 

przejrzeli jej zamysły i pojmali ją. To oni, a nie królewscy słudzy, skazali ją na ten los. I czy 

wiesz, dlaczego tak się stało, chłopcze?

Chłopiec nie odrywa oczu od wiedźmy.

-   Ponieważ   prawdziwej   mocy   nie   można   znaleźć   poprzez   zło   -   odpowiada,   nie 

odwracając głowy. - Prawdziwa moc pochodzi wyłącznie od dobra.

Jego Opiekun uśmiecha się.

-   Tak,   chłopcze.   Dobrze   się   nauczyłeś.   Będziesz   szlachetnym   czarodziejem.   Teraz 

patrz. I wyciągnij naukę ze śmierci Apostaty.

Wiążą ją do pala takim samym złotym łańcuchem, jaki pęta jej przeguby. Jej czarne 

oczy wciąż sypią skry, spoglądając po kolei na każdą twarz w tłumie, jakby chcąc zachować 

je wszystkie w pamięci.

Jej spojrzenie pada na chłopca.

Ten z jękiem cofa się przed mocą, którą dostrzega w jej wzroku.

Na   ten   widok   w   oczach   kobiety   pojawia   się   radosny   błysk.   Wiedźma   zanosi   się 

śmiechem, którego chłopiec nieprędko zdoła zapomnieć. Opiekun mocniej zaciska dłoń na 

jego ramieniu.

- Nie obawiaj się - szepcze. - Jej czas nadszedł.

Kat podpala stertę drewna ułożonego wokół pala. Isobel Apostata znów wrzeszczy.

- Nie myślcie, że tu umrę! - Woła wiedźma do tłumu, ignorując rozkaz zabraniający jej 

mówić. - Nie myślcie, żeście zwyciężyli!

Chłopiec czuje, że zaciśnięta na jego ramieniu dłoń Opiekuna drży.

- T o   j e s z c z e   n i e   k o n i e c   I s o b e l!

Torf staje w ogniu i płomienie z szumem buchają w górę, wijąc się i skacząc niczym 

złośliwe chochliki. Iskra zapala suknię wiedźmy.

- Płonie! - Krzyczy ktoś w tłumie.

Stos pali się coraz mocniej i goręcej. Płonie tak intensywnie, że stojący kilka metrów 

od niego chłopiec i jego Opiekun ledwie mogą znieść piekący w twarze żar. Pojawiają się 

gęste kłęby smolistego dymu, przesłaniając widok. Wkrótce na placu robi się ciemno jak w 

nocy i tłum zaczyna kaszleć, odsuwając się od stosu. Ohydny odór palonego ciała drażni 

nozdrza. W ciemności znów słychać wycie wiedźmy. Wielu bierze je za krzyk agonii.

- Tak zginą wszyscy wrogowie króla! - Oznajmia kat.

background image

Wtedy jednak wiatr rozwiewa dym, na moment znowu ukazując czarownicę. Chłopiec 

widzi, że wiedźma stoi z uniesionymi  rękami, uwolnionymi  z łańcuchów przez płomienie 

trawiące jej ciało. Ma szeroko otwarte oczy i śmieje się.

- Czy ona umiera? - Pyta chłopiec Opiekuna, ciągnąc go za rękaw szaty. - Naprawdę 

umiera?

Opiekun nie odpowiada.

Później, kiedy płomienie dogasły, nie ma ani śladu Isobel Apostaty. Królewscy słudzy 

oznajmiają, że ogień całkowicie strawił ciało wiedźmy, zmieniając je w popiół.

Jednak Bractwo Skrzydła Nocy zna prawdę.

Gdyż chłopiec powiedział im, że widział, jak wiedźma przemieniła się w wielkiego 

ptaka,   złociste   stworzenie   o   rozłożystych   skrzydłach,   które   z   przeszywającym   okrzykiem 

triumfu majestatycznie uniosło się z płomieni. W następnej chwili ptak rozwiał się jak dym, 

znikając w ołowianoszarym niebie nad placem.

-   Niczym   feniks   -   rzekł   Opiekun   drżącym   ze   zgrozy   głosem.   -   Isobel   Apostata 

powstała i odrodziła się z płomieni.

background image

Pięćset lat później

1. Nowy zarządca

Przez chwilę wycie wichru w koronach drzew przypomina wrzask udręczonej kobiety, 

tłumiąc   wszystkie   inne   dźwięki.   Devon   March   nasłuchuje.   Słyszy   inny   dźwięk.   Prawie 

zagłuszony przez wiatr.

Warkot silnika. Szmer opon.

Maszerując   długim,   biegnącym   wzdłuż   klifu   podjazdem   wiodącym   do   okazałego 

Kruczego   Dworu,   Devon   nagle   znalazł   się   w  centrum   gwałtownej   śnieżycy.   Śnieg   sypał 

płatami i podjazd w mgnieniu oka pokryła skorupa lodu.

A zaledwie parę godzin wcześniej, kiedy Devon schodził do wioski, było pogodne 

popołudnie. Burza nadciągnęła niespodziewanie i ze straszliwą siłą, jak zawsze wszystkie 

tutejsze sztormy. Inaczej, jak powiadają mieszkańcy wioski, dlaczego nazwaliby to miejsce 

Biedą?

Teraz,  przez  sypiący  śnieg,  Devon usiłuje  dostrzec  źródło  tego  warkotu. Zaledwie 

kilka metrów przed nim, niemal przesłonięty przez wirujące białe płatki, stoi samochód - 

chyba stary czarny cadillac. Dygocze konwulsyjnie, niebezpiecznie blisko skraju urwiska, a 

jego koła buksują na tafli lodu.

Kto   to   może   być?   -   Zadaje   sobie   pytanie   Devon.   Wie,   że   niewielu   mieszkańców 

miasteczka   tutaj   przyjeżdża.   Kruczy   Dwór   jest   dla   nich   jak   zamek   Drakuli.   I   żaden   z 

mieszkańców wielkiego domu nie ma takiego samochodu.

Devon przyspiesza kroku, ale śnieg sypie jeszcze mocniej. Wiatr wieje mu prosto w 

twarz. Cadillac wciąż próbuje się uwolnić, tryskając śniegiem spod kręcących się w miejscu 

opon, piszcząc niczym jakieś schwytane w potrzask zwierzę.

- Zaczekaj! - Woła Devon. - Pomogę ci!

W tym momencie samochód uwalnia się z pułapki. Rusza naprzód, niespodziewanie i 

okropnie szybko, i przejeżdża za krawędź klifu, zmierzając ku skałom sześćdziesiąt metrów 

niżej.

- Nie! - Krzyczy Devon, szeroko otwierając oczy z przerażenia.

background image

Jednak nie rzuca się na pomoc. Zamiast tego koncentruje się.

Cadillac   zastyga   w   powietrzu,   po   czym   jak   przyciągnięty   jakimś   gigantycznym 

magnesem   powraca   na   biegnącą   wzdłuż   krawędzi   urwiska   drogę.   Opada   na   nią,   wciąż 

niebezpiecznie blisko przepaści, ale już nic mu nie grozi.

Devon   uśmiecha   się.   Takie   zdarzenia   już   nie   powinny   go   dziwić,   ale   wciąż   go 

zaskakują.   Obojętnie,   jak   często   wykorzystuje   swoje   umiejętności,   jak   często   udowadnia 

sobie, że jest czarodziejem, wciąż zadziwia go to, co potrafi zrobić, jeśli się postara.

Podbiega do samochodu od strony kierowcy.

- Nic panu nie jest?

Za barwionymi na niebiesko szybami nie widać śladu życia.

- Halo? - Woła Devon, pukając w szybę.

Wciąż nic.

Otwiera drzwi. W środku nie widać nikogo. Czyżby ten samochód jechał sam? To 

właściwie nie byłoby takie osobliwe. W Kruczym Dworze zdarzały się dziwniejsze rzeczy.

- Ojej - słyszy głos. - Naprawdę niewiele brakowało.

Z podłogi pod kierownicą gramoli się jakiś człowieczek.

Małymi i pulchnymi dłońmi ściska skórzane siedzenie, kiedy na nie wraca. Spogląda 

na Devona jasnoniebieskimi oczami. Ma białe włosy i krótką, rozwidloną brodę.

- Nic... Panu nie jest? - Ponownie pyta Devon.

Człowieczek gładzi brodę, bacznie przyglądając się Devonowi.

- To dziwne, że ten samochód tak nagle się zatrzymał.

Jakby coś wciągnęło go z powrotem na drogę.

- Tak - mówi  Devon, niechętnie  ujawniający obcym  swoje umiejętności.  - Jednak 

powinien pan wysiąść z samochodu. Nie jestem pewien, czy stoi w bezpiecznym miejscu.

- Och, mam wrażenie, że teraz jest bezpieczny - mówi człowieczek i mruga. Wygląda 

jak jakiś Manczkin z Czarnoksiężnika ze Szmaragdowego Grodu, ubrany w strój z brązowego 

zamszu, myśli Devon. - Wątpię jednak, czy uda mi się go uruchomić. - Człowieczek bierze 

purpurowy wór z fotela pasażera, po czym wysiada. - Biedna Bessie - mówi, lekko klepiąc 

cadillaca i delikatnie zamykając drzwi. - Wrócę po ciebie. Obiecuję.

Devon spogląda na niego. Nieznajomy ma najwyżej metr dziesięć wzrostu. Włosy ma 

białe jak śnieg, a skórę różowiutką. Zarzuca sobie na ramię purpurowy płócienny worek.

- Mieszkasz tu? - Pyta Devona. - W Kruczym Dworze?

Obaj spoglądają na wielki dom, stojący na szczycie wzgórza, czarny na tle sypiącego 

śniegu, z wieżyczkami nieco przysłoniętymi, lecz nie skrytymi przez zamieć. Kruczy Dwór: 

background image

pięćdziesiąt komnat i niezliczone ukryte korytarze, zbudowany z najczarniejszego drewna, 

nawet w tej zamieci obsiadły przez stado ptaków, którym zawdzięcza swoją nazwę.

- Tak - potwierdza Devon. - Mieszkam w Kruczym Dworze.

- Powinienem zgadnąć - mówi człowieczek. - Pójdziemy więc tam? Chyba że możesz 

nas tam przenieść?

Devon śmieje się i ruszają zasypaną śniegiem drogą.

Devon March nie jest taki jak inni chłopcy w jego wieku. W wieku czternastu lat 

przeszedł przez piekło - dosłownie. Stawił czoło demonom po tamtej stronie i dowiódł, że jest 

silniejszy od nich. Od kiedy skończył  sześć lat i pierwszy z tych  obrzydliwych  stworów 

wypełznął z jego szafy, Devon wiedział, że żaden człowiek nie dysponuje taką mocą jak on. 

Tamten   pierwszy   demon   -   bezczelny   i   głupi   -   próbował   zabić   ojca   Devona.   Jednak 

sześcioletni   chłopiec  powstrzymał  oślizłego  stwora  i   odesłał  go  z   powrotem  do  Otchłani 

jednym krótkim słowem: „Nie"

Jego ojciec, Ted March, nigdy nie wyjaśnił,  d l a c z e g o   Devon ma  taką moc  - 

odpowiedzi na podobne pytania chłopiec znalazł dopiero po przybyciu tutaj, do Kruczego 

Dworu - ale  n a u c z y ł   syna, że jego umiejętności nie są niczym strasznym. Dzięki nim 

Devon jest silniejszy od każdego demona, który próbowałby go skrzywdzić, ale tylko jeśli 

posługuje się nimi w dobrym celu.

- Ale dlaczego one chcą mnie dopaść? - Zapytał Devon ojca. - Te stwory z szafy?

Ojciec nigdy nie udzielił mu satysfakcjonującej odpowiedzi. Od ukończenia szóstego 

roku życia  Devon wiedział  jedynie,  że są na tym  - oraz tamtym  - świecie  stwory,  które 

chciałyby zrobić mu krzywdę.

Jego szafa była Otchłanią - bramą do królestwa demonów, które zostały wtrącone tam 

przed eonami przez starych bogów żywiołów. Przez takie portale czasem przedostawały się 

dyszące   zemstą,   odrażające   stwory   o   ostrych   kłach   i   pazurach,   cuchnące   gorzej   niż 

oczyszczalnia   ścieków   czy   bagno.   Devona   zdumiewała   siła,   jaką   znajdował   w   sobie,   by 

walczyć  z  tymi  demonami  i odsyłać  je z  powrotem do piekła.  Mimo  to nigdy nie  mógł 

całkowicie się od nich uwolnić. Nawet kiedy umarł jego ojciec i Devon został odesłany do 

Kruczego Dworu pod opiekę tajemniczej  pani Crandall,  te stwory wciąż go ścigały.  Tak 

naprawdę tutaj było ich jeszcze więcej.

Jednak   Devon   zaczynał   już   rozumieć,   dlaczego   próbowały   go   dopaść.   Tutaj,   na 

skalistych urwiskach Biedy, na Rhode Island, Devon w końcu poznał część tajemnicy swojej 

przeszłości, sekretu, którego ojciec nie mógł - lub nie chciał - mu wyjawić. Ted March nie był 

background image

jego   biologicznym   ojcem.   Devon   pochodził   ze   starożytnego   rodu   czarodziejów   -   co 

wydawało się niezwykłe i niesamowite, a jednocześnie dziwnie logiczne. Ten fakt wyjaśniał 

jego  nadzwyczajne   umiejętności,   a   także   to,   dlaczego   przez   całe   życie   prześladowały   go 

demony Otchłani.

Devon bowiem dowiedział się, że nie jest zwyczajnym czarodziejem, lecz członkiem 

szlachetnego Bractwa Skrzydła Nocy, założonego przed trzema tysiącami lat przez Sargona 

Wielkiego w jednej z krain Azji Mniejszej. Żaden czarodziej czy czarnoksiężnik nie mógł 

równać się mocą z członkami Bractwa, gdyż ci zawdzięczali swą siłę kontrolowanym przez 

siebie portalom między tym a tamtym światem - potocznie zwanym Otchłaniami. Demony 

chciały otworzyć te przejścia i wypuścić swoich ohydnych pobratymców, a Devona uważały 

za klucz do sukcesu. Wiedziały, że chłopiec dysponuje niezwykłą siłą - nawet jak na członka 

Bractwa.

Urodził się sto pokoleń po Sargonie Wielkim i według prastarej przepowiedni był 

najpotężniejszym z potężnych.

Idąc   ośnieżoną   drogą,   Devon   myśli   o   swoich   wspaniałych   przodkach.  Wkrótce 

nadejdzie czas, mówi Głos w jego głowie, kiedy będziesz musiał spełnić te nadzieje.

Głos, który od dziecka jest dla Devona wiarygodną wyrocznią, potrafi czasem uparcie 

milczeć, i tak też postępuje teraz, nie mówiąc mu nic o tym Manczkinie drepczącym obok 

niego przez śnieg. Tylko że...

To nie Manczkin.

To gnom.

Devon nie ma pojęcia, co Głos przez to rozumie - ani co to takiego gnom - ale domyśla 

się, że powinien zapytać przybysza o cel przyjazdu do Kruczego Dworu. W tym domu bywa 

niewielu gości, a ci, którzy tu wpadają, nie zawsze są z tego świata.

- Jestem Devon March - mówi. - A jak pan się nazywa?

- Bjorn Forkbeard, do usług, mój dobry panie. Przybywam objąć me obowiązki w 

wielkim Kruczym Dworze.

- Objąć obowiązki? - Devon przystaje z wrażenia. - Co chce pan przez to powiedzieć?

- No cóż, zostałem zatrudniony jako nowy zarządca.

Rozumiem, że poprzedni przedwcześnie opuścił ten świat.

Można tak to ująć. Poprzedni zarządca, Simon Gooch, zabił się, spadając z wieży 

Kruczego Dworu, gdy usiłował zabić Devona i uwolnić demony z Otchłani. Devon wciąż 

miewa koszmarne sny, w których ponownie widzi Simona podczas tamtej strasznej nocy na 

dachu wieży. Czy to naprawdę było tak niedawno? Teraz, gdy w Kruczym Dworze znów było 

background image

cicho i spokojnie, a stwory z Otchłani przestały atakować, wydawało się, że od tego czasu 

minęły całe wieki. Wiedział, że pani Crandall zamierzała zatrudnić kogoś na miejsce Simona, 

ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że już podjęła decyzję. Czyż to nie w jej stylu? Zawsze 

była taka skryta i tajemnicza.

- No cóż - mówi Devon, podejmując przerwany marsz. - Zatem witamy.

Uśmiecha się pod nosem na wspomnienie tego, jak sam został powitany w wielkim 

domu zaledwie trzy i pół miesiąca wcześniej, jeśli można to nazwać powitaniem. Mieszkańcy 

miasteczka próbowali go nakłonić do powrotu, nabijając mu głowę legendami o Kruczym 

Dworze   i   jego   duchach   -   legendami,   które   niebawem   okazały   się   prawdą,   chociaż   pani 

Crandall ze wszystkich sił negowała czarodziejskie dziedzictwo wielkiego domu.

Teraz Devon ma powitać nowo przybyłego i postanawia zrobić to w tych  samych 

słowach, jakimi przywitano jego.

- Wie pan - mówi do Bjorna Forkbearda - że znajdzie pan tu tylko duchy?

- Och tak, tak - mówi człowieczek. - A myślisz, że inaczej po co bym tu przybył?

Dotarli do frontowych drzwi. Nad nimi kilka kruków siedzących w rozdziawionym 

pysku gargulca, który dawał im ochronę przed sypiącym śniegiem, zatrzepotało skrzydłami.

Devonie, tak się cieszę, że wróciłeś. Szukałam cię i... Cecily Crandall, która usłyszała, 

jak wchodzą, staje w przejściu między salonem a przedpokojem. Milknie z otwartymi ustami 

na widok towarzyszącego Devonowi człowieczka.

- Ojej - mówi Bjorn Forkbeard, wodząc oczami po przedpokoju, szerokich schodach i 

tuzinach palących się wszędzie świec. - To więcej niż byłem w stanie sobie wyobrazić. Od 

dawna słyszałem  opowieści o tym  miejscu. Nigdy nie myślałem,  że ja, Bjorn Forkbeard, 

kiedykolwiek stanę w domu zbudowanym przez wielkiego Horatia Muira!

- Hm, Cecily - mówi Devon, wieszając swój płaszcz. - To nasz nowy zarządca.

- Ach - mówi Bjorn. - To na pewno panna Cecily.

Matka opowiedziała mi o panience wszystko.

- Ciekawe - zauważa Cecily, ostrożnie podchodząc bliżej. - Nie wspomniała mi o panu 

ani słowem.

-   Czy   mogę   zobaczyć   salon?   Tyle   słyszałem...   -   Zerka   w   otwarte   drzwi.   -   Ach! 

Kolekcja Horatia Muira!

Bjorn pędzi naprzód i zagląda do salonu. Nawet z daleka widać leżące na półkach 

„pamiątki" Horatia - jak nazywa je pani Crandall - zmniejszone głowy, czaszki, kryształowe 

background image

kule. Na drugim końcu pokoju, obok przeszklonych drzwi wiodących na taras nad klifem, stoi 

zbroja.

-   Devonie   -   szepcze   Cecily,   nachylając   się   do   niego.   -   Co   się   dzieje?   No   wiesz, 

dlaczego mama miałaby zatrudnić  k a r ł a  jako zarządcę? Przecież tu jest mnóstwo ciężkiej 

pracy.

Nie karła, ponownie mówi mu Głos. Gnoma.

- Wygląda na silnego. Spójrz na jego ramiona.

Istotnie,   kiedy   Bjorn   Forkbeard   zdjął   płaszcz,   ukazał   zadziwiająco   muskularne 

ramiona i szerokie bary. Wydając ciche okrzyki zachwytu, chłonie wzrokiem salon.

- Wydaje się, że sporo pan wie o tym domu i mieszkającej w nim rodzinie - mówi 

Devon, idąc za nim. - Zapewne dlatego pani Crandall pana zatrudniła.

- Nie dlatego go zatrudniłam.

Wszyscy odwracają się. Pani Amanda Muir Crandall schodzi po szerokich schodach.

- Jeśli jednak coś już wie o tym domu - dodaje - to tym lepiej.

Jak zwykle jest ubrana tak, jakby zamierzała wziąć udział w państwowej uroczystości 

z  udziałem  prezydenta  Francji,  a nie tylko  kręcić  się po domu  w niedzielne  popołudnie, 

czekając, aż ucichnie burza. Tren niebieskiej satynowej sukni ciągnie się po schodach, sznur 

pereł zdobi jej dekolt, a zaczesane w górę złote włosy odsłaniają długą i smukłą szyję.

- Pani Crandall, jestem ogromnie zaszczycony spotkaniem z tak uroczą i szlachetną 

damą.

Bjorn kłania się jej. Ona podchodzi i staje przed nim, patrząc na niego z góry. Sięga jej 

zaledwie do pasa.

- Witamy w Kruczym Dworze, panie Forkbeard - mówi wyniośle pani Crandall. - 

Widzę, że poznał pan już Cecily i Devona.

-   Och   tak,   pani   córka   niewątpliwie   odziedziczyła   po   pani   urodę   i   czar.   -   Bjorn 

uśmiecha się do niej, a potem przenosi spojrzenie na Devona. - I pan March. Sądzę, że wiele 

mu zawdzięczam.

- Naprawdę? - Pani Crandall unosi brwi, patrząc na Devona. - A dlaczegóż to?

Devon   zbiera   siły.   Pani   Crandall   zabroniła   mu   wykorzystywać   czarodziejskie 

umiejętności. Zarzuca mu, że obudził magiczne siły, które przysporzyły im tylu kłopotów 

przed kilkoma  miesiącami,  kiedy demony wydostały się na wolność i Szaleniec  usiłował 

zgładzić ich wszystkich. Devon wie, że nawet jeśli wyjaśni, że musiał wykorzystać swoje 

background image

umiejętności, aby uratować Bjornowi życie, pani Crandall - z uporem zakazująca używania 

czarów w Kruczym Dworze - i tak będzie zła.

Jednak człowieczek odwdzięcza mu się, ratując go z opresji.

- Ach tak. Kiedy mój samochód nie mógł wjechać pod górę, Devon przyprowadził 

mnie tutaj, ciepło i uprzejmie witając w ten zimny i wietrzny dzień.

Pani Crandall spogląda na Devona. Potem znów odwraca się do Bjorna Forkbearda.

-   Czy   mam   pokazać   panu   pokój?   Znajduje   się   na   tyłach,   za   kuchnią.   Może   pan 

zostawić tam bagaż, a potem oprowadzę pana po domu.

- Oczywiście, proszę pani. - Bjorn odwraca się do Devona i Cecily. - Jestem pewien, 

że wszyscy będziemy dobrymi przyjaciółmi.

Kiwają   głowami.   Człowieczek   podąża   korytarzem   za   elegancką   panią   domu.   W 

migotliwym blasku świec ich cienie na ścianach mają przedziwne kształty.

Sądzę  -  mówi   po namyśle  Devon  - że  zatrudnienie   gnoma   jako nowego zarządcy 

Kruczego Dworu nie powinno nas dziwić. Tutaj nic nie dzieje się zwyczajnie.

- Gnoma? A kto to taki?

- Nie jestem pewien. Jednak tak Głos nazywa Bjorna Forkbearda.

Wchodzą   do   salonu.   Wiatr   przelatuje   przez   stary   dom,   grając   na   harfie   krokwi. 

Wiszący nad kominkiem portret Horatia Muira trzęsie się w jego podmuchach.

- Trzymaj się, pradziadku - mówi Cecily. - Jeśli czarownicy i demony nie rozwalili 

tego mauzoleum, to wątpię, by zrobił to zwykły wicher z północnego wschodu.

Devon spogląda przez szklane drzwi tarasu. Mimo zimna i wiatru kruki siedzą na 

balustradzie   -   wielkie   czarne   ptaki   o   dumnych,   błyszczących   ślepiach.   Niektóre   kraczą, 

wyczuwając nadchodzącego Devona. Chłopiec zdążył już bardzo je polubić. Kiedy Horatio 

Muir sto lat temu zbudował ten dom, ptaki były jego stałymi lokatorami, a o ich obecności 

wszędzie mówiono. Jednak po tym, jak jego potomkowie o mało nie zostali zgładzeni przez 

złośliwego   Szaleńca,   Muirowie   wyrzekli   się   magii   i   kruki   na   wiele   lat   opuściły   dwór. 

Powróciły dopiero wtedy, kiedy do Kruczego Dworu przybył Devon.

- Śnieg sypie coraz mocniej - mówi.

- Pierwszy tej zimy - woła Cecily, stając za nim. - Mówią, że pierwszy śnieg ma 

magiczną moc.

Oczy Devona błysnęły.

- Ach tak?

background image

- Devonie - uśmiecha się Cecily. - O czym myślisz?

Chłopiec  spogląda   na  wirujące  płatki   i  koncentruje  się.   Zaczyna   je  kształtować   w 

myślach, równie łatwo jakby ugniatał dłonią leżący na ziemi śnieg. Tworzy z nich ptaka - 

unoszącego się w powietrzu kruka, ulepionego ze śniegu.

- Och, Devonie! - Woła Cecily. - To takie ładne. - Zaraz jednak marszczy brwi. - 

Mama   mówi,   że   nie   powinieneś   używać   czarów.   Uważa,   że   to   może...   Znów   narobić 

zamieszania. - Na jej twarzy pojawia się lęk, odbity w wielkich sarnich oczach.

- No cóż, ona się myli - mówi Devon. - Dziś byłem w miasteczku i rozmawiałem z 

Rolfe’em   Montaigne’em.   Powiedział,   że   postępuję   dobrze,   kiedy   wykorzystuję   swoje 

umiejętności. To normalne. Są częścią mojego dziedzictwa.

Cecily rozgląda się i upewnia, że są sami.

- Jeśli matka się dowie, że za jej plecami widujesz się z Rolfe’em, będzie wściekła.

- Wiem. Jednak muszę dowiedzieć się więcej o tym, kim jestem i co potrafię, Cecily. 

Muszę dowiedzieć się więcej o Bractwie Skrzydła Nocy.

- Przeczytałeś jeszcze jakieś księgi?

- Tak. - Nie mógł się doczekać, żeby jej o tym powiedzieć. - Księga Oświecenia jest 

niesamowita, Cecily. Bractwo istnieje od wieków i ta księga wyjaśnia, jak powstało.

Okazała się dla Devona fascynującą lekturą; niektóre jej fragmenty zna na pamięć. 

Przełyka ślinę i zaczyna:

-   „Niegdyś,   na   długo   przed   nadejściem   Wielkiego   Lodu,   świat   zamieszkiwały 

stworzenia światła i ciemności, które przez całe eony walczyły o dominację. Ich panami byli 

bogowie żywiołów - ognia, wiatru, morza i ziemi - wszechmocni władcy natury, ani dobrzy, 

ani źli. W miarę upływu wieków, gdy czas tych stworzeń powoli przemijał i ginął w mroku, 

zaczęto nazywać je aniołami i demonami".

Cecily przewraca oczami.

- Tak, skoro tak mówisz, Devonie. - Zawsze się niecierpliwi, kiedy Devon zaczyna 

zbyt   podniośle   mówić   o   swoim   dziedzictwie.   -   A   co   to   ma   wspólnego   z   tobą   i   twoimi 

zdolnościami?

-  To   proste   -  wyjaśnia.  -  Wielu   czarowników  i  szamanów   zetknęło  się  z   prastarą 

elementarną wiedzą. Jednak najpotężniejsi zawsze byli członkowie Bractwa, gdyż tylko oni 

odkryli tajemnicę otwierania Otchłani. I dawno przepowiedziano, że sto pokoleń...

-   Tak,   wiem,   Devonie.   Rolfe   sądzi,   że   ty   urodziłeś   się   sto   pokoleń   po   Sargonie 

Wielkim. - Cecily mówi to jednym tchem, jakby znudzona całą sprawą, a może odrobinę 

zazdrosna. - Wiesz co, trochę zastanawiałam się nad tym.

background image

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Jeżeli ty urodziłeś się sto pokoleń po Sargonie Wielkim, to ja też. - Cecily uśmiecha 

się. - Jesteśmy w tym samym wieku, ty i ja. A poza tym mój pradziadek Horatio Muir był 

bardzo potężnym czarodziejem Bractwa Skrzydła Nocy, jeśli Rolfe Montaigne się nie myli. 

Nawet mama nie może temu zaprzeczyć.

- Cóż, możesz mieć rację - przyznaje Devon. - Ty też urodziłaś się sto pokoleń po 

Sargonie Wielkim.

Jednak mimo to Cecily nie posiada takich zdolności jak Devon. Na długo przed ich 

narodzinami wydarzyła się w Kruczym Dworze okropna tragedia. Szaleniec - wykolejony 

członek Bractwa Skrzydła Nocy - zabił ojca pani Crandall, Randolpha Muira. Porwał małego 

chłopca, zawlókł go do Otchłani i zagroził, że zniszczy całą rodzinę.

Po tym wszystkim rodzina wyrzekła się swego magicznego dziedzictwa. Teraz usiłują 

żyć jak zwyczajni ludzie - a przynajmniej tak zwyczajnie, jak można żyć w Kruczym Dworze.

Do rodziny należy nie tylko Cecily i pani Crandall, ale również niedołężna i przykuta 

do   łóżka   matka   pani   Crandall,   Greta   Muir,   która   nigdy  nie   opuszcza   swojej   komnaty   w 

zachodnim skrzydle. Jest również brat pani Crandall, Edward Muir, wojażujący po świecie 

playboy, którego Devon nigdy nie spotkał. Natomiast doskonale poznał ośmioletniego syna 

Edwarda,   Alexandra,   który   mieszka   w   Kruczym   Dworze   pod   opieką   ciotki.   Można 

powiedzieć,  że Devon i Alexander szybko zawarli bardzo bliską znajomość. W końcu to 

Devon rzucił się w Otchłań, aby uratować Alexandra, porwanego tam przez Szaleńca, który 

wrócił z zaświatów, żeby znów dręczyć mieszkańców Kruczego Dworu.

Nawet   teraz,   po   paru   miesiącach,   Devon   wstrząsa   się   na   wspomnienie   tamtych 

wydarzeń. Na samą myśl o tym uginają mu się nogi. Otchłań... Szaleniec. Chwyta się krzesła, 

łapiąc równowagę.

- Dobrze się czujesz? - Pyta Cecily.

Devon   kiwa   głową.   Rana   nogi,   którą   odniósł   podczas   zmagań   w   Otchłani,   trochę 

swędzi, chociaż zagoiła się już przed kilkoma tygodniami.

Wszedłem do Otchłani, mówi sobie, jakby musiał się upewnić. Wszedłem do Otchłani i 

wróciłem żywy.

A Szaleniec, Jackson Muir, wykolejony syn Horatia, został pokonany.

Ja go pokonałem.

Cecily niecierpliwi się.

- A co z twoją przeszłością, Devonie? Czy Rolfe poczynił jakieś postępy, próbując 

ustalić, kim byli twoi prawdziwi rodzice? I co łączyło ich z tym domem?

background image

Devon wzdycha.

- Nie, niestety.

- No a co z kryształowym pierścieniem twojego ojca?

Zdołałeś już zmusić go do działania?

Devon   wyjmuje   pierścień   z   kieszeni   i   kładzie   go   na   dłoni.   Złoty   pierścień   z 

kryształowym oczkiem. Należał do Teda Marcha, który - jak odkrył Devon - w rzeczywistości 

był Opiekunem i nazywał się Thaddeus Underwood. Opiekunowie mieli szkolić i chronić 

czarodziei   Bractwa,   i   posiadali   kryształy   zawierające   olbrzymią   wiedzę.   Na   razie   jednak 

pierścień ojca nic Devonowi nie powiedział.

- Rolfe zastanawia się, czy ten pierścień nie został uszkodzony. Nie działa tak, jak 

powinien działać kryształ Opiekuna.

- Och, Devonie - mówi ze współczuciem Cecily, obejmując go. - Jestem pewna, że 

kiedyś poznasz prawdę.

Stoją   w   milczeniu,   spoglądając   na   zamieć.   Wciąż   unosi   się   w   niej   śnieżny   kruk 

Devona, patrząc na nich przez szybę. Za nim widać wieżę Kruczego Dworu. W najwyższym 

oknie nagle zapala się światło.

Devon śmieje się.

- Znów pali się tam światło. Widuję je, od kiedy tu przyjechałem. Jednak kiedy mówię 

o tym twojej matce, ona twierdzi, że to niemożliwe.

- Dziwne, prawda? Musiała potwierdzić tyle faktów, ale tego akurat nie. Nie zamierza 

przyznać, że na wieży pali się światło, ani powiedzieć, co się za tym kryje. - Cecily spogląda 

na Devona. - Sądzisz, że ona jest teraz tam na górze i wyjawia swoją tajemnicę nowemu 

zarządcy?

Devon zastanawia się. Simon, poprzedni zarządca, pilnie strzegł sekretu wieży. Devon 

dwukrotnie tam się z nim spotkał. Simon wspierał Szaleńca  i jego plan otwarcia portalu 

demonom.

- Możliwe - mówi Devon. - Być może po to został zatrudniony.

- Bjorn najwidoczniej dobrze zna historię naszej rodziny - mówi Cecily. - Widziałeś, 

jak podziwiał pamiątki po Horatiu.

Devon kiwa głową. Bjorn Forkbeard z pewnością nie był zwyczajnym zarządcą. Ale 

też Kruczy Dwór nie był zwyczajnym dworem.

Światło na wieży gaśnie.

- Co to może być? - Głośno zastanawia się Devon. - Cokolwiek to jest, nie może mieć 

nic wspólnego z Jacksonem Muirem. Inaczej znikłoby, kiedy został pokonany.

background image

Cecily wzrusza ramionami.

- Ten dom zapewne ma więcej tajemnic, niż zdołamy kiedykolwiek odkryć.

- Spójrz - mówi Devon, wskazując na przeszklone drzwi werandy i uśmiechając się. - 

Mój kruk rośnie.

Istotnie, wyczarowany przez niego ptak powiększa się i oblepiony śniegiem zatraca 

swój kształt. Z trudem porusza skrzydłami.

Cecily śmieje się.

- Biedaczek. Może powinieneś zamienić go w orła albo coś takiego.

- Na co patrzycie?

Oboje odwracają się zaskoczeni. Pani Crandall wróciła do salonu. Na tarasie za ich 

plecami śnieżny kruk z głuchym łoskotem spada na ziemię.

- My... My tylko... Oglądaliśmy zamieć - mówi Cecily.

Matka mierzy ją gniewnym spojrzeniem.

Wie, że widzieliśmy światło, myśli Devon.

- Odejdźcie od okna - mówi pani Crandall. - Jest przeciąg.

Sadowi  się   na  wysokim   fotelu   przed  kominkiem,   którego  płomienie  oświetlają   jej 

twarz. Zamyka oczy i splata palce obu dłoni. Jest piękna. Amanda Muir jest despotyczna, 

uparta, ekscentryczna, ale bezsprzecznie piękna.

- Devonie - mówi. - Powiedziałam panu Forkbeardowi, że pomożesz mu zdjąć kilka 

potrzebnych przedmiotów z wysokich półek w jego pokoju. Czeka na ciebie. Zechcesz mu 

pomóc, proszę?

Podchodzi do niej.

- Pani Crandall, co on wie o tym domu?

- Tylko to, co musi wiedzieć, żeby być dobrym zarządcą.

- Mamo - mówi Cecily - to oczywiste, że on wie o Horatiu Muirze i czarach. Nie 

zaprzeczaj. Zatrudniłaś go, ponieważ zetknął się już wcześniej z magią.

- Cecily, ponosi cię wyobraźnia.

- Wyobraźnia! Zatrudniłaś karła, który nazywa się Bjorn

Forkbeard! Chyba sobie tego nie wyobraziłam!

- Devonie - mówi pani Crandall, ignorując córkę - on czeka na ciebie.

Devon i Cecily wymieniają zniechęcone spojrzenia.

- A ty, Cecily, może zechcesz pójść na górę do pokoju

Alexandra i przyprowadzić go tu? Chcę, żeby poznał pana Forkbearda.

background image

- Tak, mamo - mówi Cecily.

Pani wielkiego domu na Kruczym Urwisku spogląda na drzwi werandy.

- Burza przybiera na sile - mówi spokojnie. - Pewnie wkrótce zgasną światła.

Tak   też   się   staje,   zaledwie   kilka   minut   po   tej   przepowiedni.   Tutaj,   na   tym 

odizolowanym   skalistym   cyplu,   przerwy   w   dopływie   prądu   zdarzają   się   często.   Światła 

kilkakrotnie mrugają, po czym całkiem gasną, pogrążając dom w tym łagodnym błękitnym 

blasku późnego popołudnia, typowym dla zimy. Gdyby nie świece, które zawsze palą się w 

salonie i przedsionku, powstające z kątów cienie byłyby jeszcze ciemniejsze i dłuższe. Dzięki 

nim Devon i Cecily widzą na tyle dobrze, żeby szybko pocałować się na pożegnanie, na 

korytarzu wiodącym do kuchni.

Oboje mają po czternaście lat i oboje są po raz pierwszy zakochani. Devon wciąż 

czasem dziwnie się czuje, trzymając dziewczynę za rękę i kradnąc jej całusa, kiedy nikt nie 

widzi - szczególnie jej władcza matka. Najczęściej jednak czuje coś innego. Jest oszołomiony 

swoim uczuciem, zaskoczony jego intensywnością i zmieszany nieprzewidywalnością swoich 

reakcji.

Gdybyż tylko ojciec żył, myśli Devon, kierując się do drzwi. Mógłby porozmawiać z 

nim o tych uczuciach. Z ojcem mógł rozmawiać o wszystkim.

Od kiedy tu przybył, nauczył się samodzielnie znajdować drogę. Nie było nikogo, kto 

mógłby nim pokierować, nikogo, kto mógłby mu udzielać rad. Oprócz Rolfe'a Montaigne'a, 

który był synem Opiekuna i miał wszystkie księgi Bractwa Skrzydła Nocy - ale sam chętnie 

przyznawał, że nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania.

-   Cecily   -   woła   Devon   w   ślad   za   dziewczyną.   -   Powiedz   Alexandrowi,   żeby   nie 

próbował swoich sztuczek z Bjornem.

Aż   nazbyt   dobrze   pamięta   poczynania   chłopca   po   swoim   przybyciu   do   Kruczego 

Dworu.   Zaniedbywany   przez   ojca,   od   najmłodszych   lat   pozbawiony   matczynej   opieki, 

Alexander sprawia kłopoty i potrafi być naprawdę złośliwy. Jednak od kiedy byli razem w 

Otchłani, Alexandra i Devona łączy znacznie silniejsza więź. Teraz chłopczyk uważa Devona 

za swojego jedynego przyjaciela w tym mrocznym starym domu.

- Wiesz, że Alexander wcale mnie nie słucha - woła w odpowiedzi Cecily ze schodów. 

- Właściwie nigdy nie robi tego, co mu każę. Proponuję, żebyś ty mu to powiedział. - Stojąc 

na podeście pierwszego piętra, spogląda z troską na Devona. - Uważaj z tym karłem, dobrze?

- Gnomem, Cecily. Nie karłem.

- Obojętnie. Co jeszcze ten cały Głos ma o nim do powiedzenia?

background image

-   Nic   -   mówi   z   rozczarowaniem   Devon.   -   Jestem   jednak   pewny,   że   gdyby   Bjorn 

Forkbeard chciał mnie skrzywdzić, Głos by mnie ostrzegł.

- Mimo wszystko bądź ostrożny.

Dziewczyna lekko drży, a potem odchodzi od balustrady.

Devon przechodzi przez kuchnię, kierując się do pokoju Bjorna. Do niedawna była to 

siedziba   Simona  i  nadal  budzi  złe   wspomnienia.   Choć  od śmierci   zarządcy  minęło  kilka 

miesięcy, wciąż unosi się tu jego zapach.

Jednak minąwszy zakręt korytarza, Devon z przyjemnością stwierdza, że pachnie tu 

teraz inaczej. Słodko i orzeźwiająco. Puka do drzwi i Bjorn szybko mu otwiera. W pokoju 

pali się wysoka i gruba świeca. Stoi tam wąskie łóżko i niewielki sekretarzyk, a na podłodze 

leży purpurowy worek Bjorna.

- Co to za zapach? - Pyta Devon.

- Szałwia - odpowiada gnom. - Aromaterapia uleczy to, co jest tutaj chore.

Devon uśmiecha się.

- W tym pokoju rzeczywiście panowała chora atmosfera.

- Zawsze palę trochę szałwi, kiedy się wprowadzam. Jej zapach przepędza stare duchy.

- I to wystarcza? Szkoda że nie wiedziałem o tym, kiedy przyjechałem do Kruczego 

Dworu. Oszczędziłoby mi to sporo nerwów.

Bjorn kiwa głową.

- A zatem ty też je widziałeś. Mówię o duchach.

Devon marszczy brwi.

- Widzisz, jedno musisz zrozumieć, jeśli chcesz się tu zadomowić - mówi. - Nie wolno 

ci mówić o duchach w obecności pani Crandall. Ona zaprzecza ich istnieniu.

- A dlaczego? Przecież wnuczkę Horatia Muira trudno nazwać zwyczajną kobietą.

- Spróbuj jej to powiedzieć. Pomimo wszystkiego, co wydarzyło się w tym domu, nie 

pozwala nikomu o tym mówić. To bardzo uparta osoba.

- No cóż, jestem pewien, że ma swoje powody. - Bjorn otwiera drzwi szafy i pokazuje 

górne półki. - Będziesz tak miły i pomożesz mi? Potrzebuję kilku z tych rzeczy.

Devon widzi sól do kąpieli  i pastę do butów, torebki z kukurydzą  do prażenia  w 

mikrofalówce i puszki z rodzynkami, krem do golenia i obcinacz do paznokci - drobiazgi 

należące do Simona. Wzdryga się.

- Może po prostu pojedziemy jutro do miasteczka i kupisz sobie wszystko, czego ci 

trzeba? - Pyta. - Powinieneś wyrzucić te śmieci.

- Marnotrawstwo to grzech.

background image

- Jak uważasz.

Bjorn ogląda przedmioty, które Devon układa na łóżku. Otwiera puszkę z rodzynkami 

i nabiera garść, ale odsuwa na bok obcinacz do paznokci.

- To nie będzie mi potrzebne.

Devon  dopiero  teraz  zauważa,   że  paznokcie   człowieczka   są długie,   ostre   i bardzo 

grube. Chłopiec z uśmiechem zamyka drzwi szafy.

- Nie będzie ci trudno pełnić obowiązki, nie łamiąc któregoś z nich?

- Mówisz o moich paznokciach? Och nie, wcale nie. Są twardsze niż kamień, mój 

chłopcze. Nie łamią się.

Devon siada na łóżku i patrzy mu prosto w oczy.

- No dobrze, co masz mi do powiedzenia? Na początek wyjaśnij mi, kim właściwie jest 

gnom.

Bjorn Forkbeard uśmiecha się.

- Och, spryciarz z ciebie. Zrozumiałem to już wtedy, kiedy uratowałeś biedną starą 

Bessie i mnie przed paskudnym upadkiem z urwiska. Jesteś czarodziejem?

- Ja spytałem pierwszy.

- No cóż - mówi Bjorn. - Urodziłem się w wiosce Lokka, daleko na północy Finlandii. 

Moi rodzice pracowali w kopalni, głęboko pod ziemią. Po raz pierwszy zobaczyłem słońce, 

kiedy skończyłem siedem lat.

- A ile masz teraz?

- Uwierzyłbyś, gdybym ci powiedział, że sześćset sześćdziesiąt dwa?

- Owszem - Devon wytrzymuje jego spojrzenie. - Jesteś Opiekunem, prawda?

- Och, chciałbym nim być. Opiekun to szlachetne powołanie. Jednak ja jestem tylko 

zarządcą. - Bjorn mruży niebieskie oczy, patrząc na Devona. - Powiedz mi coś, mój chłopcze. 

Co wiesz o Opiekunach?

- Mój ojciec był jednym z nich. No, mój przybrany ojciec. Niewiele wiem o moich 

prawdziwych rodzicach.

- Z tego, co widziałem, domyślam się, że musieli być potężnymi czarodziejami.

Devon kiwa głową.

- Należeli do Bractwa Skrzydła Nocy.

- To oczywiste, skoro mieszkasz w domu wielkiego Horatia Muira.

Devon pospiesznie ogląda się za siebie, pamiętając o otwartych drzwiach.

background image

- Pani Crandall pewnie wylałaby cię, gdyby wiedziała, że rozmawiasz ze mną o tym 

wszystkim. Ciebie by wylała, a mnie zamknęła w moim pokoju. - Krzyżuje ręce na piersi - 

Jeśli jednak znasz odpowiedzi, jestem gotów zaryzykować.

- Ja? Nic nie wiem o twoich rodzicach, mój chłopcze.

- Chcę wiedzieć, co pani Crandall pokazała ci na wieży. Nie okłamuj mnie. Wiem, że 

cię tam zabrała. Widziałem światło.

- Och, nie mam powodu kłamać. Istotnie zaprowadziła mnie tam, pokazując mi dom. I 

powiedziała, że nikomu innemu nie wolno tam wchodzić.

- I niczego tam nie widziałeś? Niczego niezwykłego? - Pyta Devon. - Żadnego śladu 

wskazującego na to, że ktoś tam mieszka?

Na twarzy gnoma pojawia się dziwny uśmiech.

- Dlaczego sądzisz, że ktoś mieszka na wieży?

- Widziałem tam kobietę. Kiedyś słyszałem, jak wołała moje imię.

- Ach, przecież Kruczy Dwór jest siedzibą wielu duchów. Sam tak powiedziałeś.

Devon wzdycha.

-   To   nie   była   Emily   Muir   ani   żaden   z   innych   duchów   nawiedzających   ten   dom. 

Słyszałem szlochanie. Ludzki płacz.

- Może to matka  pani Crandall?  Poznałem  ją w trakcie  zwiedzania  domu.  Biedna 

staruszka. Może zawędrowała...

Devon  widzi,   że  to   do  niczego   nie  prowadzi.   Albo  Bjorn  jest   w zmowie  z  panią 

Crandall, albo wie tyle samo co on.

Devon zmienia temat.

- No dobrze, zatem następne pytanie. Wiesz o Bractwie Skrzydła Nocy. Znasz historię 

tego domu. Czy właśnie dlatego zatrudniła cię pani Crandall?

- Oczywiście, mój chłopcze. Pani Crandall jest mądrą kobietą. Myślisz, że wynajęłaby 

pierwszego lepszego zarządcę? Jakiegoś ignoranta, nieświadomego istnienia światów innych 

niż nasz? Och nie, nigdy w życiu. Szukała mnie długo i usilnie, tyle mogę ci powiedzieć. 

Potrzebowała kogoś, kto zna się na tych sprawach i nie da się łatwo wystraszyć.

Devon kiwa głową.

- A więc naprawdę masz sześćset sześćdziesiąt dwa lata?

Bjorn chichocze.

- Wierz, w co chcesz. Oto klucz, Devonie. Masz moc. - Stuka palcem w skroń. - Tutaj. 

Możesz robić różne rzeczy.

- Co przez to rozumiesz? - Pyta ostrożnie Devon.

background image

- Jeśli chcesz się dowiedzieć, co jest w tej wieży, nie powstrzymają cię zamknięte 

drzwi.

-   Można   by   tak   sądzić.   Czasem   jednak   moja   moc   nie   działa.   Mogę   siłą   woli 

powstrzymać  samochód  przed zsunięciem  się w przepaść, ale nie umiem otworzyć  drzwi 

wieży.  Czasem nawet potrafię zniknąć i pojawić się w innym  miejscu, ale nie na wieży. 

Uwierz mi, próbowałem.

- Zatem musi być inny sposób. - Człowieczek rozgląda się po pokoju. Nagle wskazuje 

palcem. - Na przykład przez te drzwi.

- Ee, Bjornie. Przecież to drzwi do łazienki.

Człowieczek wzrusza ramionami.

- Nie wierz mi, jeśli nie chcesz. Po prostu pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć, że do 

wieży   można   dostać   się   również   w   inny   sposób,   nie   tylko   ten   oczywisty.   -   Wzdycha   i 

podchodzi do drzwi. - No cóż, dziękuję ci za pomoc, Devonie. Teraz muszę szybko podjąć 

moje obowiązki zarządcy. Czyli odgarnąć śnieg przed domem. A potem będę musiał zrobić 

coś z biedną starą Bessie, które utknęła na podjeździe.

Bjorn   Forkbeard   pospiesznie   opuszcza   pokój   i   przechodzi   przez   kuchnię   do 

przedpokoju. Devon słyszy, jak gnom wkłada płaszcz i wychodzi na zewnątrz. Kiedy Bjorn 

otwiera drzwi, chłopiec przez chwilę słyszy świst wpadającego do środka wiatru.

Rusza do drzwi, ale zaraz przystaje.

Po prostu pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć, że do wieży można dostać się również w  

inny sposób, nie tylko ten oczywisty.

Spogląda na drugi koniec pokoju.

Na przykład przez te drzwi.

- To śmieszne - cicho mówi do siebie. - Wiem, co znajduje się za tymi drzwiami. 

Zwyczajna łazienka. Pomagałem ją sprzątać po śmierci Simona.

Możesz robić różne rzeczy.

Devon podchodzi do drzwi i zaciska dłoń na klamce. Ta jest gorąca. To zawsze zły 

znak. Przełyka ślinę, po czym przekręca klamkę i otwiera drzwi.

Zapiera mu dech.

To wcale nie łazienka, tylko ciemne schody.

Do wieży można dostać się również w inny sposób, nie tylko ten oczywisty.

- Czy to prawda? - Głośno zastanawia się Devon. - Czy tędy mogę dostać się do 

wieży?

background image

Jednak schody wiodą w dół, nie w górę.

Możesz robić różne rzeczy.

Schodząc po kilku pierwszych stopniach, nie wyczuwa żadnego niebezpieczeństwa. 

Głos uparcie milczy. Devon schodzi jeszcze kilka stopni, przystaje i nasłuchuje, po czym 

idzie dalej.

Dopiero wtedy widzi żółte ślepia na dole, gapiące się na niego.

Dopiero wtedy czuje nagły gorący podmuch.

Dopiero wtedy słyszy w ciemności szmery i pomruki demonów.

Dopiero wtedy pojmuje - za późno - że...

- To Otchłań!

background image

2. Komnata na wieży

Coś   szorstkiego   ociera   się   o   jego   twarz.   Devon   odpycha   to,   usiłując   odzyskać 

orientację.

W dole coś już widać. I słychać. Głosy. Jakiegoś tłumu. Już nie znajduje się w domu, 

lecz gdzieś na otwartej przestrzeni. Schodzi po stopniach na plac, na którym zebrały się setki 

ludzi. Wszyscy mają na sobie dziwne stroje.

- Spalić wiedźmę! - Krzyczą. - Spalić Apostatę!

Strach mrozi mu krew w żyłach.

Apostata  - tak nazywano Jacksona Muira, Szaleńca. Był renegatem, wykluczonym z 

Bractwa Skrzydła Nocy za swoje złe uczynki. Czy to możliwe, że jest tutaj, czeka na Devona 

w Otchłani?

Chłopiec   nie  ma  najmniejszej   ochoty ponownie  spotkać   się  z Jacksonem  Muirem. 

Szaleniec zrobiłby wszystko co w jego mocy, żeby Devon już nie wydostał się z Otchłani.

- Chodź - nieoczekiwanie mówi do niego jakiś człowiek, wyciągając artretyczną dłoń, 

żeby pomóc mu zejść po schodach. Jest wysoki i zakapturzony,  ubrany w długi brązowy 

habit. Wyglądałby jak mnich, gdyby nie długa biała broda.

Jeśli zejdę po tych schodach, będę tu uwięziony, mówi sobie Devon, nie wiedząc, czy 

podpowiada mu to Głos, czy własna intuicja.

-   Chodź,   chłopcze   -   nalega   ponownie   zakapturzony   mężczyzna,   kiwając   długim   i 

kościstym palcem. - Chodź ze mną.

- Nie! - Krzyczy Devon.

Odwraca się. Zaczyna wchodzić po schodach, ale przychodzi mu to z najwyższym 

trudem.   Przy   każdym   kroku   zmaga   się   z   potworną   siłą   grawitacji,   największą,   z   jaką 

kiedykolwiek miał do czynienia. Jakby płynął pod prąd, tylko sto razy gorzej. Devon chwyta 

rękami udo i podnosi jedną nogę na kolejny stopień, a potem drugą.

Zgiełk tłumu za jego plecami cichnie. Devon znów jest na ciemnych schodach i widzi 

drzwi do pokoju Bjorna.

Ciężko na nie opada. Otwierają się. Znów jest w Kruczym Dworze, zdyszany.

- O, tu jesteś - mówi Cecily, wychodząc zza załomu korytarza. - Co robiłeś w łazience 

Bjorna?

Nie mogąc się powstrzymać, odpowiada z lekkim sarkazmem:

background image

- No wiesz, czasem człowiek musi...

Dziewczyna spogląda na jego twarz.

- Devonie, jesteś blady jak...

- To Otchłań, Cecily! - Devon odwraca się i wskazuje na drzwi, które wyglądają jak 

zwyczajne drzwi do łazienki. - Bjorn podstępnie skierował mnie do Otchłani.

- Jesteś pewien, Devonie? Myślałam, że do Otchłani prowadzą jedynie te zaryglowane 

drzwi we wschodnim skrzydle.

Devon marszczy brwi. On też tak sądził, ale teraz nie jest już tego pewien.

- Może gnomy też potrafią w pewnym stopniu posługiwać się magią. Może umieją...

- Cicho, idzie moja mama.

W drzwiach pojawia się pani Crandall.

- Co wy dwoje tutaj robicie?

- Pomagałem Bjornowi, tak jak pani prosiła - przypomina jej Devon.

Ona omiata spojrzeniem pokój i zatrzymuje je na drzwiach łazienki.

- I zdjąłeś z półek te rzeczy, których potrzebował?

- Tak.

Przeszywa go wzrokiem.

- Czemu więc wciąż tu jesteś?

Devon uśmiecha się do niej.

- Upewniłem się, że w łazience jest porządek.

Pani Crandall obrzuca go chłodnym spojrzeniem.

- Wyjdźcie stąd. Oboje.

Odwraca się i szybko odchodzi. Na korytarzu słychać cichnący szelest jej satynowej 

sukni.

- Ona wie - mówi Devon. - Przysłała mnie tu specjalnie. C h c i a ł a, żebym wszedł do 

Otchłani. Zaplanowała to razem z Bjornem!

- Devonie! Może moja mama jest dziwna, ale nigdy nie zrobiłaby ci krzywdy!

Chłopiec nie odpowiada. W milczeniu wychodzi za Cecily z pokoju.

Przez   resztę   dnia   oddaje   się   ponurym   rozmyślaniom   o  tym   zajściu.   Pani   Crandall 

nalegała, żeby pomógł Bjornowi. Czeka na ciebie, powiedziała na chwilę przed tym, zanim 

wysłała Cecily na górę, w bezpieczne miejsce.

Za dużo wiem, mówi sobie Devon. Dlatego chce się mnie pozbyć. Od kiedy przystał  

mnie tutaj ojciec, usiłowała ukryć przede mną tajemnicę mojego dziedzictwa. A teraz, kiedy ją  

background image

odkryłem, jestem dla niej niebezpieczny. Ona wie, że mam moc, której wyrzekła się cała jej  

rodzina.   Codziennie   spogląda   za   okno   i   widzi,   że   kruki   -   znak   magicznych   umiejętności  

Horatia Muira - wróciły tu z mojego powodu!

Nagle wszystko wydaje mu się jasne.

Pani Crandall boi się, że Szaleniec wróci tu z powodu moich zdolności.

Devon wie, że ona zawsze obawiała  się tego najbardziej. Szaleniec  zabił  jej ojca, 

matkę doprowadził do szaleństwa i porwał małego Franka Underwooda do Otchłani. Pani 

Crandall  boi   się,  że   powróci   po  nią  i   jej   rodzinę.  Ostatnio  prawie   mu   się  udało   porwać 

Alexandra.

Dlatego jest gotowa mnie poświęcić, jeśli będzie trzeba.

Kiedyś wyobrażał sobie, że pani Crandall może być jego matką. Uśmiecha się gorzko 

na samo wspomnienie. Wtedy wydawało się to logiczne: wywodziła się z rodu czarodziei 

Skrzydła Nocy, a ojciec przystał go pod jej opiekę. Przez pewien czas Devon obawiał się, że 

Cecily może być jego siostrą - okropna myśl, zważywszy na jego rodzące się do niej uczucie - 

ale ostatnio ten pomysł wydawał się coraz bardziej absurdalny, szczególnie po tym zajściu. 

Jaka matka wysłałaby swojego syna do Otchłani?

Kiedy   Devon   pokonał   Jacksona   Muira,   poczuł   się   znacznie   bezpieczniejszy   w 

Kruczym Dworze. Nawet, po raz pierwszy od śmierci ojca, odniósł wrażenie, że ma dom.

  Miał tu Cecily, Rolfe'a i przyjaciół ze szkoły: D. J., Anę, Marcusa. Pomimo początkowej 

wrogości malca zaprzyjaźnił się z Alexandrem i zaczęło mu się wydawać, że ma rodzinę.

Po  pierwszych  okropnych   tygodniach   w  końcu  poczuł   się  bezpieczny  w  Kruczym 

Dworze.

Teraz już się tak nie czuł. Po przybyciu gnoma i wyraźnej zdradzie pani Crandall 

Devon doszedł do wniosku, że znów musi nieustannie zachowywać czujność.

Zamieć pozostawiła półmetrową warstwę śniegu, lecz do następnego ranka wszystkie 

drogi zostały odśnieżone.

-   Czy   nie   jest   tak   zawsze?   -   Wzdycha   Cecily.   -   Zamieć   w   weekend   i   pogoda   w 

poniedziałek. Nawet nie ogłoszą w szkole wolnego dnia.

D. J. podwozi ich swoim samochodem, starym czerwonym camaro, który nazywa Flo. 

Jest o rok starszy od Devona i Cecily, więc ma już prawo jazdy. D. J. uchodzi za swoistego 

buntownika, w tych swoich czarnych ciuchach i kolczykach - jednym w nosie, a drugim nad 

podbródkiem.

-   Hej,   czyj   jest   ten   stary   cadillac?   -   Pyta   na   widok   samochodu   Bjorna,   teraz 

bezpiecznie zaparkowanego przed garażem.

background image

-   Naszego   nowego   zarządcy   -   wyjaśnia   mu   Cecily,   zajmując   miejsce   na   tylnym 

siedzeniu, podczas gdy Devon wślizguje się na przednie. - Jest karłem.

- Gnomem - poprawia ją Devon. - Ma sześćset sześćdziesiąt dwa lata.

- Spadówa - mówi D. J.

-   Tak   twierdzi.   Dzieciństwo   spędził   w   kopalni.   Ma   długie   paznokcie,   twarde   jak 

kamień. Pewnie używał ich do wydobywania diamentów.

D. J. kręci głową.

- W tym domu wciąż pojawiają się jacyś dziwacy, no nie, koleś?

Devon śmieje  się. Jego przyjaciele  towarzyszyli  mu  w koszmarnych  wydarzeniach 

sprzed miesięcy, ze zgrozą patrząc, jak zagłębia się w Otchłań, żeby ratować Alexandra. Wie, 

że   może   im   ufać.   Teraz,   kiedy   jest   z   nimi,   może   się   odprężyć   i   cieszyć   poczuciem 

bezpieczeństwa, jakiego nie daje mu już Kruczy Dwór.

W szkole czekają na nich Ana i Marcus. Ten ostatni jest jak zawsze elegancko ubrany, 

w pasiastej koszuli wpuszczonej w spodnie khaki. Ana nosi wyzywająco krótką spódniczkę, 

nawet w taki chłodny dzień, oraz kozaczki z czerwonego skaju. Ona i Cecily nieustannie 

rywalizują ze sobą, chociaż są dobrymi przyjaciółkami i zwierzają się sobie z rozmaitych 

sekretów. Dla większości dzieciaków ze szkoły każdy z tej czwórki jest autsajderem: D. J., 

ponieważ ubiera się tak dziwnie i słucha rocka sprzed trzydziestu lat; Marcus, bo jest jedynym 

nie   kryjącym   się   z   tym   gejem   w   szkole;   Ana,   ponieważ   nie   chce   przestawać   z 

cheerleaderkami, chociaż jest jedną z nich; a Cecily ze względu na to, że mieszka w Kruczym 

Dworze, którego legendę każdy tutaj zna.

Natomiast Devon jest zagadką. Mógłby przyjaźnić się z każdym, szczególnie od kiedy 

kilkadziesiąt  osób widziało,   jak przed  paroma  miesiącami  jedną  ręką  pokonał  demona   w 

pizzerii Gia. Oczywiście tylko Devon wiedział, że to był demon. Dzieciaki uważały, że był to 

po prostu jakiś awanturnik z sąsiedniego miasteczka. Grupka futbolistów wyszła zza swego 

stolika,   żeby   poklepać   Devona   po   plecach.   Później   nawet   chłopcy   ze   starszych   klas 

pozdrawiali go na korytarzu. Jednak Devon, chociaż przyjaźnie odnosił się do wszystkich, 

trzymał z Cecily, D. J., Marcusem i Aną. Teraz większość dzieciaków ze szkoły spoglądała na 

niego trochę podejrzliwie, nie wiedząc, kim właściwie jest.

Ich   piątka   tworzy  dziwną  grupę,   to  pewne.  Jednak  od  kiedy  razem  przeszli  przez 

koszmar starcia z Szaleńcem, są bezwzględnie lojalni wobec siebie. Walcząc z demonami 

Otchłani, Devon zdołał nawet obdarzyć  przyjaciół swoimi umiejętnościami i przez krótką 

chwilę wszyscy posiadali moc członków Bractwa Skrzydła Nocy. Devon nigdy nie zapomni 

background image

tego, jak wspaniale Cecily walczyła  z demonami. Jakby była  do tego stworzona. Prawdę 

mówiąc, była. Tak jak i on, miała to we krwi.

- Wiecie co? - Szepce Devon do przyjaciół, gdy stoją przy jego szafce przed lekcjami. 

- Wczoraj wieczorem znów wylądowałem w Otchłani.

- O mój Boże! - Woła Ana. - Musisz się stamtąd wyprowadzić, Devonie. Zamieszkaj u 

mnie. Moi rodzice nie będą mieli nic przeciwko temu.

- Schowaj szpony, Ana - wtrąca się Cecily. - Devon nigdzie się nie przeprowadzi. 

Potrafi zadbać o siebie.

D. J. drapie się po głowie.

- Człowieku, myślałem,  że już dostałeś nauczkę. Co cię pokusiło, żeby znów tam 

schodzić?

- Podstęp nowego zarządcy - mówi Devon. - Powiedział, że to droga do wieży.

- Na pewno? - Pyta Marcus. - Myślałem, że w Kruczym Dworze jest tylko jedna droga 

do Otchłani, ta we wschodnim skrzydle.

Devon wzrusza ramionami.

- Ja też tak myślałem.

Spogląda na Marcusa. Znowu widzi czerwony pentagram unoszący się w powietrzu 

nad czołem przyjaciela i znikający po kilku sekundach. Minęło kilka tygodni, od kiedy ostatni 

raz   widział   ten   symbol,   i   nadal   nie   ma   pojęcia,   co   to   oznacza.   Niepokoi   go   myśl,   że 

Marcusowi może grozić jakieś niebezpieczeństwo. Będzie musiał porozmawiać z nim, kiedy 

będą sami.

- Po lekcjach muszę pojechać do Rolfe’a Montaigne'a - mówi im Devon. - Powinienem 

przejrzeć kilka ksiąg Skrzydła Nocy. D. J., podrzucisz mnie tam?

Rozlega się dzwonek na lekcje.

- Masz to jak w banku, człowieku - mówi D. J. salutuje mu i odchodzi korytarzem.

Devon odprowadza wzrokiem znikającego za rogiem Marcusa, po czym idzie na lekcję 

historii.

Devonie March - mówi pan Weatherby - może potrafisz mi wyjaśnić, dlaczego pozycja 

króla Henryka VIII w pierwszych latach jego panowania była taka niepewna?

Och, wspaniale.  Musiał wyrwać akurat mnie. Po tym wszystkim, co wydarzyło się 

zeszłej nocy, Devon zaledwie pobieżnie przejrzał zadany materiał.

- No... Hm... Ponieważ jego ojciec był uzurpatorem - wykrztusił.

- Tak. Mów dalej.

background image

- I byli... Inni, którzy mieli większe prawa do tronu niż Henryk.

- Właśnie.

Devon oddycha z ulgą.

- I dlatego - wyjaśnia pan Weatherby, zwracając się do klasy - Henryk tak rozpaczliwie 

potrzebował syna  i dziedzica, który zapewniłby kontynuację dynastii.  W początkach  jego 

panowania wielu ludzi uważało się za bardziej uprawnionych do władania krajem. Jednak 

król...

Pan  Weatherby   mówi   dalej.  Devon  lubi   historię,   szczególnie  historię  Anglii,   z  jej 

rycerzami, królami, zamkami i celtyckimi kapłanami. Podejrzewa, że jego zainteresowanie 

tymi  sprawami  może  mieć  coś wspólnego z czarodziejskim dziedzictwem. Dzisiaj jednak 

myśli  tylko  o tym,  o czym  powinien porozmawiać z Rolfe’em. Devon dziękuje Bogu za 

Rolfe'a.   On   jest   jego   jedyną   nadzieją   na   zrozumienie   odziedziczonych   magicznych 

umiejętności i Otchłani.

Jednak nawet Rolfe niewiele może zrobić. Ojciec Rolfe'a Montaigne'a był Opiekunem, 

umiejącym uczyć i chronić czarodziei Skrzydła Nocy. Rolfe też miał zostać Opiekunem, lecz 

gdy był małym chłopcem, jego ojciec został zabity. Jeszcze jedna ofiara Szaleńca, Jacksona 

Muira.

Można by sądzić, że powinno to wytworzyć silną więź między Rolfe’em a Muirami, 

lecz zamiast tego Edward Muir zaczął zazdrościć silniejszemu i bystrzejszemu Rolfe’owi, 

faworyzowanemu   przez   ojca.   A   młoda   Amanda   Muir,   zanim   poślubiła   pana   Crandalla, 

pokochała Rolfe a, lecz wściekła się na niego, kiedy przyłapała go z inną dziewczyną. Devon 

odkrył,   że   była   tak   urażona,   że   powiedziała   policji,   iż   to   Rolfe   siedział   za   kierownicą   - 

p i j a n y   -   kiedy   jego   samochód   runął   z   urwiska   do   oceanu   przed   kilkoma   laty.   Rolfe 

przeżył,  ale dwie inne osoby, w tym  służąca, z którą się widywał, zginęły.  W oparciu o 

zeznania Amandy skazano Rolfe'a na pięć lat więzienia za zabójstwo.

Teraz   Rolfe   jest   żądny   zemsty   na   całej   rodzinie   Muirów.   Gdyby   pani   Crandall 

wiedziała, że Devon spędza z nim tyle czasu, ukarałaby go.

Może dlatego uknuła tę intrygę z gnomem. Może wie, że ukradkiem spotykam się z  

Rolfe'em...

Pomimo   swej   przeszłości   -   zabójstwa   i   odsiadki   -   Rolfe   stał   się   idolem   Devona. 

Chłopiec jest święcie przekonany, że to nie Rolfe siedział tamtej nocy za kierownicą. Rzecz w 

tym, że Rolfe sam tego nie wie na pewno, ponieważ istotnie był pijany. Mówi, że dręczy go 

myśl o tych dwóch osobach, które zginęły w jego samochodzie. Oboje, chłopak i dziewczyna, 

byli służącymi  w Kruczym Dworze. Dziewczyna, Clarissa, ma nagrobek na cmentarzu na 

background image

skraju urwiska. Chociaż jej ciało zabrało morze, najwidoczniej ktoś kochał ją dostatecznie 

mocno,   aby   postawić   jej   pomnik.   Rolfe   mówi,   że   często   odwiedza   jej   grób,   dręczony 

poczuciem winy z powodu ich romansu i jej śmierci.

Przez pewien czas Devon myślał, że Clarissa może mieć coś wspólnego z Szaleńcem. 

Mógłby   przysiąc,   że   widział   ducha   żony  Szaleńca,   Emily   Muir,   szlochającego   na   grobie 

Clarissy. Jednak Rolfe twierdzi, że Clarissa była zwyczajną służącą i urodziła się kilka lat po 

śmierci Jacksona Muira. Tak więc Devon zrezygnował z tej teorii - na razie.

Reszta historii rodu Muirów jest równie burzliwa i Devon zastanawia się, jaki ma 

związek   z   jego   rodowodem.   Amanda   Muir   postanowiła   wyjść   za   człowieka,   którego   nie 

kochała i który porzucił ją tuż po narodzinach Cecily.  Devon uważa, że to jeszcze jeden 

powód wykluczający ją jako jego matkę. On i Cecily mają po czternaście lat i dzieląca ich 

różnica wieku jest zbyt mała, aby mogli być rodzeństwem. Chyba że podana przez ojca data 

narodzin Devona jest nieprawidłowa. W końcu nie ma metryki.

Devon otrząsa się. Ilekroć zaczyna myśleć o swoich prawdziwych rodzicach, zaczyna 

się gubić i denerwować. To nie może być pani Crandall, po prostu nie może! Devon za bardzo 

kocha Cecily, żeby miała być jego siostrą. Na wieść o tym chybaby oszalał. Pociesza się 

myślą,  że są zupełnie  niepodobni  do siebie. Zarówno  Cecily,  jak i  jej  matka  mają  jasną 

karnację,   a   Cecily   ma   ponadto   rude   włosy.   Devon   ma   śniadą   cerę,   niemal   oliwkową, 

ciemnobrązowe oczy i prawie czarne włosy.

Chociaż Rolfe nie zdołał rozwiązać zagadki pochodzenia Devona, ma odziedziczony 

po ojcu zbiór ksiąg i kryształów, które pomagają chłopcu składać kawałki układanki, jaką jest 

jego dziedzictwo Skrzydła Nocy. Ojciec - przybrany ojciec Devona - mieszkał w Kruczym 

Dworze, zanim Devon przyszedł na świat. Rolfe znał go i kochał. Ten fakt - bardziej od ksiąg 

i kryształów - sprawia, że Devon czuje się związany z Rolfe’em.

- Wiem,  że moje korzenie są tutaj - mówi Devon po zakończeniu lekcji. Pięcioro 

przyjaciół zmierza w kierunku samochodu D. J. - Po prostu wiem.

- No cóż, na cmentarzu jest nagrobek z napisem Devon - mówi Cecily, wślizgując się 

na tylne siedzenie.

-   Owszem,   i   w   ratuszu   powinni   mieć   zapisane,   kto   jest   tam   pochowany   -   mówi 

Marcus, wciskając się między Cecily i Anę.

-   Sprawdziliśmy   -   mówi   mu   Devon,   siadając   na  przednim   siedzeniu   obok  D.  J.  i 

zamykając drzwi. - Jedyną osobą o nazwisku Devon w miejskim rejestrze narodzin i zgonów 

jest kobieta, która umarła na długo przed tym, zanim się urodziłem. Tak więc nie mogła być 

moją matką.

background image

- Wiesz co, brachu, myślę, że może po prostu spadłeś z nieba - mówi D. J., z piskiem 

opon ruszając z parkingu

- Hej, coś mi przyszło do głowy - odzywa się Ana.

- To coś nowego - mruczy Cecily.

Ana ignoruje ją.

- Może czarodzieje Skrzydła Nocy nie rodzą się jak zwykli ludzie. Może lęgną się z 

jaj, albo co.

Cecily marszczy brwi.

-   Ana,   masz   zupełnie   nie   te   geny.   Zamiast   brunetki   zdecydowanie   powinnaś   być 

blondynką.

- Hej - wydyma wargi Ana - przecież to nic złego mieć wyobraźnię. Pomyślcie o tych 

krukach, które zawsze trzymają się w pobliżu czarodziei Skrzydła Nocy. One lęgną się z jaj.

-   No   cóż,   ja   też   pochodzę   z   rodziny   czarodziei   Skrzydła   Nocy   -   mówi   Cecily.   - 

Wszyscy zdają się o tym zapominać. Jestem z tego rodu, tak samo jak Devon. I z pewnością 

nie wylęgłam się z jaja.

- Tylko że ty nie masz magicznych mocy, Cess - przypomina jej D. J. - Twoja mama i 

wuj wyrzekli się swego dziedzictwa.

Dziewczyna prycha.

- Może pewnego dnia je odzyskam. W końcu mam do nich prawo.

- Uważaj ich brak za błogosławieństwo - poważnie mówi Devon. - Przynajmniej nie 

dorastałaś w towarzystwie potworów wychodzących z szafy.

Przez chwilę rozmawiają o innych sprawach: o tym, że Jessica Milardo zerwała ze 

swoim chłopakiem, i o tym,  że pan Weatherby zawsze nosi koszule z plamami potu pod 

pachami.

- To okropne - narzeka Ana. - Jakby hodował tam grzyby albo co.

Devon   śmieje   się.   Spogląda   przez   okno,   gdy   jadą   w   kierunku   Biedy.  Wkrótce  

nadejdzie czas, ponownie mówi mu Głos,  kiedy będziesz musiał spełnić nadzieje twojego 

dziedzictwa.

Dojechali do Fibber McGees, restauracji Rolfe’a, zbudowanej na skalistym cyplu. To 

bardzo   popularny   lokal,   przyciągający   gości   nawet   z   Nowego   Jorku   i   Bostonu.   Stanowi 

poważne zagrożenie dla restauracji Muirów, o co właśnie chodziło Rolfe’owi Montaigne’owi, 

kiedy wrócił do miasteczka po pięciu latach odsiadki. Fibber McGees to jeden z niewielu 

lokali czynnych przez cały rok. Większość pozostałych zamyka się na zimę. W maju pojawia 

background image

się   tu   mnóstwo   turystów   i   letników.   Teraz   miasteczko   straszy   pustką   i   oknami   zabitymi 

deskami, chroniącymi przed gwałtownymi atakami atlantyckiego wiatru i lodu.

- Dzięki za podwiezienie - mówi Devon, wysiadając z samochodu.

- Naprzód, pogromco duchów - mówi D. J.

Devon pochyla się i spogląda na Cecily.

-   Gdyby   twoja   matka   pytała,   powiedz,   że   zostałem   po   lekcjach   na   dodatkowych 

zajęciach z geometrii i wrócę z kimś innym.

Dziewczyna kiwa głową

- A ty, Marcusie - dodaje Devon, przypomniawszy sobie o pentagramie - zadzwoń do 

mnie później, dobrze?

- Po co?

- Po prostu zadzwoń.

- Ja też mogę? - Pyta Ana, zabawnie trzepocząc rzęsami.

Devon wie, że Ana go podrywa, zdając się nie przyjmować do wiadomości tego, że 

Cecily i on są parą.

- Tak, pewnie - mówi jej, wzruszając ramionami. - Ty też możesz do mnie zadzwonić, 

jeśli chcesz.

- Nie uda ci się to, jeśli ja pierwsza podniosę słuchawkę - mówi Cecily, dając Anie 

sójkę w bok.

- Au!

Śmieją się. Devon patrzy, jak camaro odjeżdża z rykiem. Wie, że jego przyjaciele jadą 

na pizzę do Gia. Spędzą ten dzień jak zwyczajna grupka dzieciaków. Devon kolejny raz z 

niechęcią myśli o swoim losie. Znowu żałuje, że nie jest zwyczajnym chłopcem.

Nie żeby nie intrygowało go jego czarodziejskie dziedzictwo i żeby czasem nie był 

dumny ze swoich umiejętności.  Jednak męczy go nieustanny lęk i wątpliwości. Chciałby 

robić   zwyczajne   rzeczy,   na   przykład   grać   po   lekcjach   w   szkolnej   drużynie   koszykówki. 

Przeniósł   się   do   tej   szkoły   w   październiku,   więc   było   za   późno,   aby   dostać   się   do 

międzyszkolnego zespołu, ale na wiosnę chciałby ubiegać się o przyjęcie do juniorów. Może 

nawet zagrać w turnieju.

Wątpi jednak, czy znajdzie na to czas. Musi przecież chodzić do Rolfe'a, żeby ślęczeć 

nad starymi księgami i trzymać w dłoni magiczne kryształy, podczas gdy jego przyjaciele 

leniuchują i zajadają pizzę.

Wita go Roxanne, towarzyszka Rolfe'a.

background image

-   Dzień   dobry,   Devonie   March   -   mówi,   mierząc   go   swymi   dziwnymi   złocistymi 

oczami.   Jest   uderzająco   piękna,   wysoka,   brązowoskóra,   i   mówi   z   lekkim   jamajskim 

akcentem. - Podejrzewałam, że dzisiaj cię zobaczymy.

- Wydaje się, że zawsze wiesz, kiedy się mnie spodziewać, Roxanne.

- Jesteś głodny. Każę szefowi kuchni, żeby coś ci przygotował.

Ma rację, rzeczywiście jest głodny. Roxanne musi być jasnowidzem - albo czyta w 

myślach. Rolfe uważa, że jest bardzo mądra. „Ma intuicję" - mówi o niej.

- Rolfe jest w swoim biurze - mówi Roxanne. - Możesz wejść.

W   restauracji   jest   tylko   kilku   gości,   zamiejscowych,   którzy   rzucili   wyzwanie 

ośnieżonym klifom, zapewne przybywszy z Newportu. Devon mija ich, zmierzając do biura 

Rolfe’a. Ma nadzieję, że będą mogli  razem pojechać do domu Rolfe’a, gdzie są księgi i 

magiczne   kryształy.   A   przynajmniej   że   Rolfe   będzie   miał   czas,   żeby   wysłuchać   jego 

opowieści.

Lekko puka do drzwi.

- Proszę - rzuca Rolfe i jego głęboki, dźwięczny głos natychmiast łagodzi wywołany 

wydarzeniami poprzedniego dnia niepokój Devona. - Devon! - Mówi ciepło. - Tak szybko z 

powrotem? Jakieś kłopoty?

- Być może - odpowiada Devon.

Mężczyzna wychodzi zza biurka i wskazuje chłopcu stojący z boku fotel. Rolfe to 

wysoki   brunet   o   przenikliwym   spojrzeniu   zielonych,   głęboko   osadzonych   oczu.   Ma 

trzydzieści kilka lat i zachowuje się z butą typową dla człowieka, który ciężką pracą sam 

dorobił   się   fortuny.   Pięcioletni   pobyt   w   więzieniu   nie   załamał   go,   tylko   umocnił   chęć 

odniesienia  sukcesu  po odsiadce.  Niewiele   wiadomo   o tym,   jak  zbił  majątek.  Opowiadał 

Devonowi   i   jego   przyjaciołom   o   szybach   naftowych   w   Arabii   Saudyjskiej,   klejnotach 

ukrytych w egipskich piramidach oraz dziwnych kontaktach z Chinami i Japonią.

Ważne jest tylko to, że Rolfe jest tutaj i tylko on może pomóc Devonowi znaleźć 

odpowiedzi na liczne pytania.

- Opowiedz mi, co się stało - mówi Rolfe, siadając naprzeciw Devona.

- W Kruczym Dworze jest nowy zarządca - zaczyna Devon. - Gnom.

- Gnom? A co to takiego?

- Miałem nadzieję, że ty mi powiesz.

Rolfe kręci głową.

- Może odpowiedź jest w jednej z ksiąg mojego ojca.

- No, w każdym razie ten człowieczek podstępem skłonił mnie do wejścia do Otchłani.

background image

- Co?

- próbowałem czegoś się od niego dowiedzieć. On wie wszystko o Horatiu Muirze i 

czarodziejskich   umiejętnościach   rodziny   Muirów.   Kiedy   poruszyłem   temat   wieży 

zaproponował, żebym dostał się do niej przez jego łazienkę.

Rolfe krzywi się.

- Przez jego łazienkę?

- Wiem, że to brzmi dziwnie. Po prostu wysłuchaj mnie, dobrze? Tak więc otworzyłem 

drzwi jego łazienki, a za nimi były schody wiodące w dół. Widziałem, słyszałem i czułem 

demony, Rolfe. I żar. Piekielny żar.

Rolfe wstaje.

Devonie, w Kruczym Dworze jest tylko jedno wejście do Otchłani, przez portal we 

wschodnim skrzydle. Jestem tego pewien. A to przejście zostało zamknięte. Sam to zrobiłeś, 

kiedy wróciłeś, uratowawszy Alexandra.

- Zatem co to były za schody? Widziałem tam różne rzeczy, Rolfe...

Rolfe przygląda mu się.

- Jakie rzeczy?

-   Tam   było   pełno   ludzi,   domagających   się   spalenia   Apostaty.   -   Devon   znacząco 

spogląda   na   Rolfe'a   -   Tak   nazywali   Jacksona   Muira,   pamiętasz?   Apostatą.   Heretykiem, 

zbuntowanym czarownikiem. I był tam jakiś mężczyzna, który chciał sprowadzić mnie po 

schodach w tłum.

Rolfe kręci głową.

- To nie była Otchłań. Jednak jeśli jest tak, jak podejrzewam...

- Co takiego, Rolfe? Co podejrzewasz?

- Muszę zajrzeć do ksiąg ojca.

- No to chodźmy, Rolfe. Jedźmy do twojego domu.

Mężczyzna wzdycha.

- Mój samochód jest w warsztacie. Nie będzie gotowy wcześniej niż za godzinę.

Devon   wie,   że   spacer   do   domu   Rolfe'a,   wznoszącego   się   na   skraju   jednego   z 

największych urwisk cypla, zająłby zbyt wiele czasu.

- Mógłbym spróbować nas przenieść - proponuje. - Jednak nie zawsze mi się to udaje.

- Sądzę, że tym razem może ci się udać - mówi Rolfe - ponieważ zrobiłbyś to w 

poszukiwaniu wiedzy. Nie wiem jednak, czy zdołałbyś zabrać mnie ze sobą.

- Chcesz spróbować? - Pyta Devon.

Rolfe kiwa głową. Wyciąga ręce i chwyta obie dłonie Devona.

background image

Chłopiec   zamyka   oczy   i  myśli   o  gabinecie   Rolfe   a,   z   trzema   szklanymi   ścianami 

wychodzącymi   na   spieniony   ocean   i   czwartą,   od   podłogi   po   sufit   zastawioną   półkami   z 

książkami. Książkami pełnymi wiedzy. Książkami o historii Bractwa. A kiedy otwiera oczy, 

jest tam razem z Rolfe’em.

- Super - mówi Devon.

- Tak - przyznaje z uśmiechem Rolfe. - Rzeczywiście.

Już idzie do półek z księgami i przesuwa dłonią po ich grzbietach. Stojące między 

książkami czaszki spoglądają pustymi oczodołami na Devona, strzegąc starożytnej wiedzy.

- Jest - mówi Rolfe, wyjmując jedną z ksiąg. - Encyklopedia magii, napisana przez 

czarodzieja   Skrzydła   Nocy,   Johanna   Roztropnego   z   Holandii   pod   koniec   pierwszego 

tysiąclecia. Nadal aktualna.

Zdmuchuje kurz z okładki i zaczyna przewracać kartki.

- Czego szukasz? - Pyta Devon.

-  G n o m a   - odpowiada Rolfe. - Ach, mam. - Zaczyna czytać. - „Stworzenie żyjące 

pod ziemią i strzegące skarbów Skrzydła Nocy w postaci klejnotów lub wiedzy. Biegłe w 

sporządzaniu   naparów   i   leków.   Bardzo   silne.   Żyje   kilkaset   lat.   Głównie   spotykane   w 

Skandynawii i Rosji". - Podsuwa chłopcu księgę pod nos. - Spójrz, jest tu nawet ilustracja.

Devon przyznaje, że narysowany gnom istotnie jest podobny do Bjorna Forkbearda, z 

tymi szerokimi barami i ostrymi pazurami.

- Powiedział, że ma sześćset sześćdziesiąt dwa lata - mówi Devon. - Domyślam się, że 

nie żartował. I mówił, że urodził się w kopalni w Finlandii. To by się zgadzało, Rolfe.

-   Dziwne,   że   Amanda   zatrudniła   kogoś   takiego   jako   zarządcę   Kruczego   Dworu   - 

głośno zastanawia się Rolfe. - Równie dziwne jak to, że przez tyle lat tolerowała tam tego 

śmierdziela Simona. - I po chwili dodaje: - Oczywiście rozumiem, że nie mogła zatrudnić 

pierwszego lepszego, nie do takiego domu, jakim jest Kruczy Dwór.

- Jak myślisz, co ona ukrywa w tej wieży, Rolfe? Jestem pewien, że właśnie dlatego 

zatrudniła Bjorna - aby pilnował jej tak, jak przedtem Simon.

-   Nie   mam   pojęcia   -   mówi   Rolfe.   -   Jednak   to   musi   być   bardzo   ważne.   Może 

niebezpieczne.

- Sądzisz, że to inna Otchłań?

Mężczyzna zastanawia się przez chwilę, po czym kręci głową.

-   Nie.   Pamiętam   ten   straszliwy   kataklizm,   w   którym   zginął   mój   ojciec   i   ojciec 

Amandy. Tam jest tylko jedno wejście do Otchłani, to we wschodnim skrzydle.

background image

- Zatem dokąd prowadzą te schody w łazience Bjorna?

Rolfe wzdycha.

- Odpowiedzi na to pytanie nie znajdziemy w żadnej z tych ksiąg.

Odchodzi od regału i spogląda na ocean. U stóp urwiska fale rozbijają się o skały z 

siłą, która zawsze zdaje się wprawiać go w melancholię. Devon podejrzewa, że ilekroć Rolfe 

patrzy   na   te   skały,   myśli   o   tych   dwojgu   młodych   ludziach,   którzy   tam   zginęli,   w   jego 

samochodzie, zabrani przez morze. Nawet jeśli nie prowadził, był pijany - i Devon nie sądzi, 

aby Rolfe kiedykolwiek uwolnił się od poczucia winy za ich śmierć.

Chłopiec podchodzi i kładzie dłoń na ramieniu przyjaciela.

- O czym myślisz, Rolfe?

- O wszystkich tych tajemnicach, całej tej wiedzy, utraconej wtedy, kiedy Szaleniec 

pozbawił życia  mojego ojca i pana Muira. - Rolfe odwraca się i patrzy na Devona. - O 

informacjach,   jakich   potrzebujesz,   i   odpowiedziach,   jakich   nie   mogę   ci   udzielić.   Ten 

kataklizm spowodował tyle nieszczęść. Nikt z nas nie zaznał już potem radości.

- Jestem pewien, że byłbyś wspaniałym Opiekunem.

Rolfe patrzy na niego smutno.

- Tak uważasz? Nawet wiedząc, co zrobiłem?

- To nie twoja wina, Rolfe. Nie prowadziłeś tego samochodu.

- Amanda twierdzi, że tak.

- Kłamie. Była na ciebie zła i chciała się zemścić.

Na wargach Rolfe a pojawia się nikły uśmiech.

- Tak, a teraz ja chcę się na niej zemścić. I zrobię to, Devonie. Wysadzę ich z interesu, 

a wtedy będziesz mógł mieszkać u mnie.

Devon usiłuje pogodzić się z myślą o tym. Potrafi zrozumieć jego chęć zemsty za 

kłamstwa pani Crandall, ale nie chce, żeby Cecily lub Alexandrowi stała się jakaś krzywda. A 

gdyby Muirowie wylecieli z interesu, miałoby to wpływ i na nich oboje. Jak zawsze, gdy 

Rolfe zaczyna o tym mówić, Devon szybko zmienia temat.

- Zatem powiedz mi coś o tych schodach, Rolfe. Jeśli uważasz, że to nie była Otchłań, 

to co?

Rolfe wzdycha.

- Przypominam sobie coś... Coś, co fascynowało mnie, kiedy byłem mały.

- Co takiego?

-   Pamiętam   opowieści   o   tym,   że   Horatio   Muir   zbudował   Schody   Czasu.   Były   to 

magiczne schody, które pojawiały się w różnych częściach domu. Oszałamiające osiągnięcie. 

background image

Dzięki nim Horatio mógł cofać się w czasie i konsultować z wielkimi czarodziejami Skrzydła 

Nocy. Mógł też przenosić się w przyszłość.

- To niezwykłe - przyznaje Devon.

- Kiedy mieszkańcy Kruczego Dworu wyrzekli się magii, Schody Czasu uznano za 

stracone na zawsze. Jeśli jednak to, co mówisz, jest prawdą, to podejrzewam, że powróciły. 

To  dzięki   tobie  znowu  się pojawiły,   Devonie,  ponieważ  jesteś  czarodziejem  obdarzonym 

ogromną mocą.

- A więc to nie była Otchłań... Tylko schody w czasie.

- Tak podejrzewam - mówi Rolfe. Znów spogląda na ocean. - Nie wiem tylko, czy 

Bjorn wiedział, że ci się pokażą, i czy chciał w ten sposób przekazać ci jakąś konkretną 

wiadomość.

Devon zastanawia się nad czymś.

- Zatem uważasz, że byłem głupi, sądząc, że pani Crandall chce mnie zabić?

- Devonie, przyjacielu - mówi Rolfe, kładąc dłonie na ramionach młodzieńca. - Ta 

kobieta jest zdolna do wszystkiego. Radzę ci, żebyś uważał na siebie.

Devon ponownie siłą woli przenosi siebie i Rolfe'a z powrotem do restauracji, gdzie 

pochłania kanapkę z kurczakiem i frytki, przyniesione mu przez Roxanne.

- Jeszcze jedno - pyta Rolfe’a pomiędzy kęsami. - Czy odkryłeś, dlaczego nie mogę 

wykorzystać pierścienia mojego ojca?

Ted   March   pozostawił   po   sobie   kryształowy   pierścień.   Każdy   Opiekun   posiada 

kryształ,   który   zawiera   wiedzę   potrzebną   czarodziejowi   Skrzydła   Nocy.   Devon   wiele   się 

dowiedział, trzymając w dłoniach kryształ ojca Rolfe'a - choć miał też przy tym przerażające 

wizje. Jednak pierścień ojca okazał się bezużyteczny.

-   Nie,   przykro   mi,   Devonie   -   mówi   mu   Rolfe.   -   Może   został   w   jakiś   sposób 

uszkodzony. A może milczy z jakiegoś powodu. Poczytam więcej o tych kryształach.

Na   zewnątrz   zrobiło   się   ciemno   i   od   strony   portu   wieje   zimny   wiatr.   Devon   jest 

zmęczony   i   nie   ma   ochoty   na   długą   wędrówkę   pod   górę,   do   Kruczego   Dworu.   Próbuje 

przenieść się tam siłą woli, ale jak zawsze w takich wypadkach, jego magiczne umiejętności 

zawodzą.

Służą do wyższych celów, a nie do ułatwiania ci życia, przypomina mu Głos. Przecież 

wiesz.

Dobrze, dobrze, odpowiada Devon. Byłoby jednak miło, gdyby czasem robiły wyjątek.

background image

Tak   więc   rozpoczyna   długą   wędrówkę   schodami   na   klif,   pospiesznie   mijając 

przysypany śniegiem cmentarz, gdzie anioł z połamanymi skrzydłami stoi na grobie Szaleńca. 

Devon   zerka   na   stojący   na   środku   cmentarza   marmurowy   obelisk   z   wykutym   na   nim 

imieniem DEVON. Co to ma znaczyć? Czy ma z nim coś wspólnego?

Kiedy w domu strząsa śnieg z butów, ośmioletni Alexander Muir z łoskotem zbiega po 

schodach.

- Devonie! - Woła. - Wróciłeś!

- Hej, kolego, co się dzieje?

- Ubieramy choinkę - woła mały. - Bjorn po południu ściął ją w lesie. Jest naprawdę 

wysoka.

Miło widzieć, że chłopiec tak się cieszy. Kiedy Devon przybył do Kruczego Dworu, 

Alexander był ponury i przygnębiony, wiecznie skwaszony i potwornie złośliwy. W ciągu 

ostatnich kilku tygodni bardzo się zmienił i Cecily przypisuje za to zasługę Devonowi.

- Chcesz nam pomóc ją ubierać? - Pyta Alexander, ciągnąc go za rękę.

Devon wichrzy malcowi włosy.

- Jasne - mówi. - Za kogo mnie masz, za jakiegoś starego Scroogea?

Będą   to   pierwsze   święta   Devona   bez   ojca.   Patrzy   ze   smutkiem,   jak   Cecily 

rozpakowuje pudełka przyniesione z piwnicy, pełne starych szklanych ozdób. Obwiesza nimi 

wysoki srebrny świerk, stojący w salonie. Devon zastanawia się, co się stało z tymi ozdobami, 

które razem z ojcem robili co roku z szyszek i kukurydzy, a po świętach starannie pakowali i 

chowali w garażu. Prawnik ojca zrobił tam porządek. Pewnie po prostu je wyrzucił.

- Tęsknisz za swoim tatą, co, Devonie?

Devon patrzy na malca. Alexander jakby czytał w jego myślach.

- Tak - mówi Devon. - Chyba tak.

Alexander wiesza na gałęzi szklany sopel, po czym siada na kanapie obok Devona.

- Mój ojciec obiecał, że na Boże Narodzenie wróci do domu - mówi chłopczyk - ale 

ciotka Amanda mówi, że nie powinniśmy go oczekiwać.

Devon współczuje Alexandrowi. Chłopczyk został podstępnie uwięziony w Otchłani, 

podczas gdy jego ojciec używał życia na Lazurowym Wybrzeżu. Edward Muir rzadko pisał 

lub   dzwonił,  żeby  zapytać  o  chłopca.  Sporadycznie  przysyłane   pocztówki   lub  kosztowne 

prezenty z różnych egzotycznych miejsc - tylko tyle otrzymywał od niego Alexander. Devon 

przypuszcza, że chłopczyk już od prawie roku nie widział ojca.

-   Obiecał   zabrać   mnie   na   safari,   kiedy   skończę   dziesięć   lat   -   mówi   Devonowi 

Alexander. - Był na wielu polowaniach. Żyrafy, słonie i nosorożce - widział je wszystkie.

background image

Ty   widziałeś   znacznie   więcej,   mały,   myśli   Devon.   Na   szczęście   jednak   malec   nie 

pamięta swojego pobytu w Otchłani.

Tej nocy Devon zasypia, myśląc o swoim ojcu. Ma sen. Słyszy, jak ojciec woła go we 

mgle, napływającej  na klify znad oceanu. W końcu dostrzega  ojca na Czarciej  Skale, na 

samym krańcu włości Muirów, gdzie brzeg opada sześćdziesięciometrowym urwiskiem do 

morza, gdzie żona Szaleńca, Emily Muir, spadła i roztrzaskała się na skałach.

- Devonie - woła ojciec. - Wieża. Tajemnica kryje się w wieży.

Devon siada na łóżku. Głos ojca wciąż dźwięczy mu w uszach.

- Wieża - mówi ktoś. - Musimy opuścić wieżę.

Devon uświadamia sobie, że to nie jest głos ojca. Napływa z daleka. To rozmowa 

dwóch   osób.   Tylko   dlaczego   słyszy   ją   tak   wyraźnie   w   swojej   sypialni,   za   zamkniętymi 

drzwiami? Jakby nagle został obdarzony nadzwyczaj wyczulonym słuchem.

- Po prostu chodź ze mną. Wszystko będzie dobrze.

- Dokąd? Gdzie chcesz mnie zabrać?

- Po prostu chodź. Zaufaj mi. Będzie dobrze.

Devon po cichu wstaje z łóżka i podchodzi do drzwi. Nasłuchuje. Głosy ucichły, ale 

teraz słyszy czyjeś kroki na schodach.

Słyszę to, co się dzieje w wieży, uświadamia sobie Devon. Jakbym był nastrojony na 

odpowiednią falę i słyszał, co się tam dzieje.

Po cichu wychodzi na korytarz. W domu jest prawie zupełnie ciemno. Devon powoli 

schodzi   na   zawieszony   nad   przedsionkiem   podest,   gdzie   znajduje   się   wejście   na   wieżę. 

Chowając się w głębokim cieniu za balustradą, widzi, jak otwierają się drzwi i wychodzą z 

nich dwie osoby. Są ledwie widoczne, ale teraz jest pewien, że ten głos, który słyszał, należy 

do Bjorna. Jedna z tych dwóch postaci jest bardzo mała. To z pewnością gnom.

Druga postać jest odziana na biało. Tylko tyle zdołał dostrzec. Widział już tutaj postać 

w bieli, postać, którą uznał za kobiecą.

Znikają   na   dole,   przechodząc   do   innej   części   domu.   Devon   szybko   przestaje   ich 

słyszeć. Jeśli spróbuje za nimi iść, zaryzykuje, że go zauważą. Powinien po prostu wrócić do 

łóżka. Jeśli przyłapie go pani Crandall...

Nagle uświadamia sobie, że Bjorn zostawił otwarte drzwi na wieżę. Devon pojmuje, że 

ma teraz szansę. Nie potrafi otworzyć  tych  drzwi, kiedy są zamknięte. Teraz nadarza się 

background image

okazja, na jaką czekał. Siłą woli przenosi się na dół, do przedsionka. Szybko przekrada się 

przez mrok do wieży.

Już   tu   kiedyś   był.   Kilka   tygodni   temu   zakradł   się   tu   i   dotarł   do   połowy   krętych 

kamiennych schodów, zanim zaatakował go Simon. Jednak dzięki temu dowiedział się, że 

trzy kondygnacje wyżej znajdują się pewne drzwi. Do komnaty, w której prawdopodobnie 

kryła się tajemnica jego przeszłości.

Cały czas ma wrażenie, że zaraz ktoś go przyłapie. Próbuje siłą woli przenieść się do 

tej komnaty, ale nie może.

Muszę się natrudzić,  tłumaczy sobie. Muszę  się natrudzić, żeby się dowiedzieć, kim  

jestem.

Nie mając światła, Devon musi polegać na nikłym blasku księżyca, wpadającym przez 

okna wieży. Krok po kroku wymacuje sobie drogę, wodząc dłońmi po ścianie, natrafiając na 

pęknięte kamienie i włochate pająki.

W końcu dociera do drzwi komnaty. Kiedyś śniło mu się, że znajduje w niej Szaleńca. 

Teraz jednak sądzi, że znajdzie tam coś innego: tajemnicę swojej tożsamości. I chociaż to 

dziwnie brzmi, to przeraża go bardziej niż możliwość spotkania z Jacksonem Muirem.

Otwiera drzwi i widzi, że to zwyczajny pokój. Mały, zwykły owalny pokój z łóżkiem, 

biurkiem, stołem i dwoma krzesłami. Z łóżka zdjęto pościel, a blat biurka jest pusty. Devon 

wygląda przez okno i widzi w dole taras salonu. Tak, to jest to okno, w którym tyle razy 

widział światło, a raz kobietę - ducha? - Wołającą jego imię.

W tym pokoju nie ma niczego, co wyjaśniałoby, kogo wyprowadził stąd Bjorn. Devon 

jest rozczarowany, lecz nagle zauważa coś na podłodze. Pochyla się, żeby to podnieść. W 

nikłym świetle księżyca widzi lalkę. Nagą lalkę z różowego plastiku - której nagle odpada 

głowa. Olbrzymi brązowy pająk wypełza z otworu na rękę Devona.

I wtedy wypełnia komnatę odrażający śmiech.

background image

3. Powrót do domu

Devon upuszcza lalkę i strząsa pająka z dłoni. Śmiech nie cichnie - nie taki, jaki już 

słyszał, nie śmiech Szaleńca, lecz raczej, sądząc po tonie głosu, śmiech Szalonej. Piskliwy, 

przeszywający i okrutny.

Devon zbiera siły.

- Pokaż mi swoją twarz - rozkazuje.

- Moją twarz? - Odpowiada głos, gdy milknie śmiech. - Odważysz się spojrzeć na 

moją twarz?

- Tak, odważę się.

- Głupi chłopak. Już raz widziałeś moją twarz. Och tak, pamiętam cię. Patrzyłeś tymi 

bystrymi młodymi oczami...

- Kim jesteś? - Ponownie pyta Devon.

- Często mówisz do siebie w środku nocy?

To   nowy   głos.   Devon   odwraca   się.   Bjorn   Forkbeard   stoi   w   progu   uśmiechnięty. 

Zaciera małe dłonie.

- Z jakimi to duchami rozmawiasz, mój chłopcze?

Devon   nie   odpowiada.   Gnom   podchodzi   do   niego,   uśmiechając   się   z   wyraźnym 

zainteresowaniem.

- Może z biedną starą Emily Muir? Właśnie dziś wieczorem czytałem o niej w książce 

opisującej historię rodu Muirów. O tym, że zabiła się, skacząc z Czarciej Skały...

- Nie wiem, z kim rozmawiałem - mówi mu Devon - ale nie był to ktoś tak miły i 

uprzejmy jak Emily Muir, tyle mogę ci powiedzieć.

- Zatem kto?

Devon marszczy brwi.

- Może ty mi to powiesz?

- A skąd ja miałbym wiedzieć?

Devon prostuje się, groźnie górując nad gnomem.

- Chcę wiedzieć, kogo przed chwilą wyprowadziłeś z tego pokoju.

W świetle księżyca na twarzy Bjorna widać zdumienie.

- Nie wiem, o czym mówisz, mój młody paniczu. Po prostu usłyszałem tu jakieś krzyki 

i przyszedłem sprawdzić, co się dzieje.

background image

- Nie okłamuj mnie, Bjornie. Widziałem cię z kimś, z osobą, którą wyprowadzałeś z 

tej wieży. Teraz widzę, że ukrywasz coś przede mną, tak samo jak robił to Simon. Z kim 

jesteś w zmowie, Bjornie? Powiedz mi, bo i tak się dowiem.

Gnom obrzuca go zbolałym spojrzeniem.

- Mój chłopcze, zawdzięczam ci życie. Nie spiskuję przeciwko tobie. Wierz mi.

- Dlaczego więc nie chcesz mi powiedzieć, kto mieszkał w tym pokoju?

Gnom uśmiecha się smutno.

- Nie mogę powiedzieć czegoś, czego nie wiem.

- Może więc powiesz mi, co za duch nawiedza tę wieżę? Czyj śmiech słyszałem? Kim 

jest ta kobieta, która przemówiła do mnie? Powiedziała, że już mnie kiedyś widziała. Kto to 

jest, Bjornie?

Gnom wzdryga się i ogląda za siebie.

- Naprawdę nie wiem, mój młody przyjacielu. Jeśli jednak w tym pomieszczeniu jest 

jakiś zły duch, to lepiej stąd wyjdźmy. Szybko.

Devon wzdycha, wiedząc, że nic więcej nie wyciśnie z Bjorna. I nagle rzeczywiście 

czuje, że w komnacie robi się gorąco. Istotnie jest tu jakiś zły duch i Devon jest pewien, że 

wkrótce znów go spotka.

Kiedy wychodzą z pokoju, Devon przystaje i podnosi bezgłową lalkę.

- Do kogo należała? Czy wiesz chociaż to?

Bjorn ze smutkiem spogląda na lalkę.

- Zapewne do jakiegoś dziecka, które kiedyś mieszkało w Kruczym Dworze. Zostaw ją 

tam, gdzie ją znalazłeś, Devonie. Lepiej nie zakłócać spokoju tej komnaty.

Devon słucha tej rady. Schodzą po schodach. Bjorn zamyka drzwi na klucz i radzi 

Devonowi, żeby nie wspominał o tym epizodzie pani Crandall.

- Nie sądzę, żeby była z nas zadowolona - mówi Bjorn.

To pierwsze wypowiedziane przez gnoma słowa, w które Devon jest gotów uwierzyć.

Kiedy   Devon   był   mały,   święta   Bożego   Narodzenia   były   dla   niego   radosnym   i 

cudownym okresem. Ojciec zawsze przestrzegał tradycji, wieszając wieńce na drzwiach i 

paląc świeczki w oknach. Szli do lasu niedaleko ich domu w Coles Junction w stanie Nowy 

Jork   i   ścinali   wysoki   świerk,   po   czym   przynosili   go   do   domu   i   ozdabiali   łańcuchami   z 

prażonej kukurydzy oraz wielkimi staromodnymi bombkami. Tato sporządzał gar swojego 

specjału, który nazywał cynamonowym naparem, tajemniczej mieszanki różnych syropów i 

ziół,   uwielbianej   przez   wszystkie   dzieci   w   okolicy.   Devon   pamięta,   że   jego   przyjaciele 

background image

Tommy i Suze najbardziej w świecie lubili siedzieć w okresie Bożego Narodzenia w domu 

Devona,   z   wszystkimi   jego   światłami   i   zapachami.   Tato   palił   fajkę   z   główką   z   kaczana 

kukurydzy, jak Święty Mikołaj.

W istocie tato był trochę podobny do Świętego Mikołaja, z tymi okrągłymi rumianymi 

policzkami, siwymi  włosami i błyszczącymi  niebieskimi  oczami.  Nie miał brody,  ale był 

krągłym, jowialnym staruszkiem. Po jego śmierci Devon ze zdumieniem dowiedział się od 

Rolfe'a,   że   ojciec   w   rzeczywistości   miał   kilkaset   lat,   co   nie   było   niczym   niezwykłym   u 

Opiekuna.   Ted   March,   mechanik   z   Coles   Junction,   naprawdę   nazywał   się   Thaddeus 

Underwood i był Opiekunem w Bractwie Skrzydła Nocy.

Chociaż jednak tato wyglądał jak Święty Mikołaj, pod choinką zawsze było niewiele 

prezentów.   Och,   starał   się,   żeby   Devon   dostał   coś,   czego   pragnął:   jednego   roku   kolejkę 

elektryczną, pas Batmana jako siedmiolatek czy odtwarzacz płyt kompaktowych na ostatnie 

święta Bożego Narodzenia, które spędzili razem. Nigdy nie mieli za dużo pieniędzy i między 

innymi dlatego Kruczy Dwór wywarł takie wrażenie na Devonie. Tutaj chłopiec miał pokój o 

powierzchni prawie takiej jak domek, w którym mieszkał z ojcem w Coles Junction.

Pomimo to oddałby wszystko, żeby tam wrócić. Chętnie zrezygnowałby ze swoich 

dziwnych umiejętności i szlachetnego rodowodu Skrzydła Nocy, żeby znów być zwyczajnym 

chłopcem, mieć ojca i spędzać czas z Tommym i Suze.

Jednak to oznaczałoby rozstanie z Cecily, D. J., Marcusem i Aną. Gdyby tylko mógł 

zabrać ich ze sobą i wrócić do dawnego życia.

Przedświąteczne   przygotowania   w   Kruczym   Dworze   wprawiły   go   w   melancholię. 

Siedząc   na   kanapie   i   patrząc,   jak   Alexander   wiesza   na   kominku   skarpety   dla   Świętego 

Mikołaja, Devon zauważa, jak dziwnie one wyglądają pod ponurym portretem Horatia Muira. 

W tym momencie zdaje sobie sprawę z tego, że dla niego nie ma skarpety.

Alexander najwyraźniej też to zauważa.

- Hej, Devonie, nie zabrałeś swojej skarpety?

Devon kręci głową.

-   No   cóż,   więc   będziesz   musiał   ją   sobie   zrobić.   Ciotka   Amanda   napełnia   nam   je 

cukierkami.

Cecily wchodzi do salonu.

- Jakbyś ty potrzebował więcej cukierków, tłuścioszku - mówi.

Alexander   pokazuje   jej   język.   Jest   zdecydowanie   zbyt   pulchny,   chociaż   zdaniem 

Devona wygląda zdrowiej, od kiedy zaczął częściej wychodzić ze swojego pokoju. Przedtem 

background image

całymi  dniami przesiadywał przed telewizorem, ale teraz Devon wyciąga go na sanki, na 

wzgórza znajdujące się na terenie posiadłości, za kortem tenisowym.

- Ja nie potrzebuję skarpety - mówi Devon. - Jestem za stary na takie rzeczy.

- Jasne, że potrzebujesz skarpety - mówi Cecily. - Zrobię ci ją.

Muchas gracias - dziękuje Devon z uśmiechem.

Bjorn jak spod ziemi wyrasta za jego plecami.

- Panie Devonie, ma pan gościa - informuje.

- Gościa?

-   Tak.   -   Bjorn   wskazuje   na   przedsionek.   Devon   zauważa   stojącego   tam   Marcusa, 

okutanego w kurtkę i szal.

- Cześć! - Woła Devon, zrywając się z kanapy, żeby powitać przyjaciela. - Co się 

stało?

-   Powiedziałeś,   że   chcesz   ze   mną   porozmawiać   -   mówi   Marcus.   -   A   kiedy 

zadzwoniłem, mówiłeś, że to musi zaczekać, aż spotkamy się osobiście.

Devon kiwa głową i ogląda się przez ramię, żeby się upewnić, że nikt ich nie słyszy.

- Chodź ze mną do biblioteki, dobrze?

Spiesznie przechodzą korytarzem. Gdy już są w mrocznym pokoju, w którym unosi się 

duszący zapach starych ksiąg,

Marcus zdejmuje płaszcz i spogląda Devonowi w oczy.

- Co się dzieje? Widzę, że coś złego.

- No cóż, niekoniecznie. Chodzi o coś... Związanego z tobą.

- ze mną?

- Taak. - Devon milknie, nie wiedząc, jak to ująć. - Słuchaj, muszę ci coś powiedzieć. 

Jednak nie chciałbym cię przestraszyć.

- Chodzi o demony? I Otchłań?

- Nie. - Właściwie Devon nie jest tego pewien, ale nie chce przerazić  Marcusa. - 

Posłuchaj,   kiedy   cię   poznałem,   zobaczyłem   coś   na   twojej   twarzy.   I   ostatnio   znów   to 

widziałem.

Marcus marszczy brwi.

- Co? Jakiś syf?

- Nie. Pentagram.

- P e n t a g r a m? Co to takiego?

- Pięcioramienna gwiazda wpisana w okrąg.

background image

- Devonie, nigdy nie rysowałem sobie gwiazdy na czole. Może D. J. zrobiłby coś tak 

dziwnego, ale nie ja.

- Właściwie ten znak nie znajdował się na twojej twarzy. Unosił się nad nią. Jakbym 

miał wizję.

Devon widzi błysk  zrozumienia,  zapalający się w oczach Marcusa. Zbyt  wiele się 

zdarzyło,   żeby   ktoś   wątpił   w   to,   że   Devon   potrafi   widzieć   rzeczy   niedostrzegalne   dla 

zwykłego śmiertelnika.

- Co to oznacza? - Pyta Marcus lekko drżącym głosem, zdradzającym lęk.

- Myślałem, że może ty podsuniesz mi jakąś wskazówkę.

- Wskazówkę? Jaką?

- Nie mam pojęcia. Czy ktoś z twojej rodziny miał kiedyś magiczne zdolności?

Marcus śmieje się drwiąco.

- Z mojej rodziny? Nie sądzę. Mój ojciec jest hydraulikiem. Nie należymy do Skrzydła 

Nocy tak jak ty, Devonie.

- No cóż, pomyślałem, że powinienem ci powiedzieć. Sprawdziłem znaczenie tego 

pentagramu w jednej z ksiąg w domu Rolfe'a. To dobry znak. Chroni przed złymi duchami. 

Tak więc nie powinieneś się bać. Może to oznacza, że jesteś w jakiś sposób chroniony.

- Albo że coś ma mi się stać - mówi ponuro Marcus.

- Zatem nie powinienem był ci o tym mówić?

-   Nie,   dobrze   zrobiłeś   -  uśmiecha   się   Marcus.  -   Wiesz,   naprawdę   cię   podziwiam, 

Devonie. Mam nadzieję, że o tym wiesz. Jesteś najodważniejszym dzieciakiem, jakiego znam.

Devon lekko się rumieni.

- I chcę ci podziękować za to, że cały czas akceptujesz mnie bez żadnych zastrzeżeń. 

Wiesz, nigdy nie dałeś mi odczuć, że jestem inny, czy coś w tym stylu.

Devon uśmiecha się.

- Cóż, wiem coś o tym, jak to jest dorastać, czując się innym, Marcusie. Wiem, jak to 

jest, kiedy masz wrażenie, że na świecie nie ma nikogo takiego jak ty.

Marcus śmieje się. Podają sobie ręce i obiecują, że wyjaśnią zagadkę pentagramu. 

Patrząc,   jak   przyjaciel   wychodzi,   Devon   myśli,   że   chociaż   Marcus   jest   gejem,   wiedzie 

znacznie normalniejsze życie, niż Devon kiedykolwiek będzie wiódł.

Oczywiście jeśli ten pentagram nie okaże się zapowiedzią jakiegoś nieszczęścia.

Nadchodzi Wigilia i prószący śnieżek raduje Cecily, która miała nadzieję na Boże 

Narodzenie w śnieżnej szacie. W domu unosi się cudowny zapach, aromat pieczonego ciasta 

background image

dociera aż do salonu. Bjorn cały dzień spędził w kuchni, szykując wyszukane danie: indyka 

nadziewanego żurawinami. Jest nie tylko najsilniejszym znanym Devonowi mężczyzną, ale 

także wyśmienitym kucharzem. Pomimo to Devon mu nie ufa. Niewiele je.

Co to za życie? - Rozmyśla ponuro. Teraz muszę się martwić o to, że może jakiś gnom  

zamierza mnie otruć za przyzwoleniem pani Crandall.

Później pani domu prowadzi wszystkich do pokoju matki, na jedną z rzadkich wizyt u 

starszej pani, która spogląda na nich żółtymi, szklistymi oczami, najwyraźniej nie rozpoznając 

nikogo poza swoją córką.

- Jesteś moim kawalerem przybywającym na wezwanie? - Pyta Devona przykuta do 

łóżka kobieta.

- Nie, pani Muir - mówi jej. - Mam na imię Devon. - Przygląda  się jej uważnie. 

Pozostali ustawiają wazon z kwiatami na drugim końcu pokoju. - Czy to imię - Devon - coś 

pani mówi?

- Devon - powtarza staruszka. - Czy to imię mojego kawalera?

Chłopiec wzdycha. Z oczu staruszki nie jest w stanie niczego wyczytać. To smutne. 

Jeśli Devon podejrzewał, że Greta Muir może być tą potężną czarodziejką, która jesienią 

uratowała go na dachu przed śmiercią z ręki Simona, to teraz musi uznać, że to niemożliwe.

Staruszka jest tak słaba, że kiedy pani Crandall pomaga jej wstać, z trudem przechodzi 

kilka   kroków   do  fotela,   gdzie   przyjmuje   parę   ładnie   zapakowanych   bożonarodzeniowych 

prezentów. Nie potrafi ich odpakować drżącymi rękami. Cecily wyręcza ją: w jednej paczce 

jest sweter, w drugiej szal.

- Czy to od mojego męża? - Pyta z nagłym ożywieniem Greta Muir. - Gdzie on jest? 

Gdzie Randolph?

Devon  spogląda   na to  ze  smutkiem.  Twój  maż  zginął   w Otchłani,  myśli.  Dlatego 

postradałaś zmysły. I dlatego twoja rodzina wyrzekła się swojej wspaniałej przeszłości.

Biedna pani Muir zasypia w fotelu. Córka pomaga jej wrócić do łóżka.

- Wy, dzieci, zejdźcie na dół - mówi pani Crandall. - Za chwilę do was dołączę.

- Babcia to stara wariatka - mówi Alexander, kiedy idą korytarzem.

- Okaż odrobinę szacunku - karci go Cecily.

Chłopczyk gra jej na nosie.

W   salonie   wszyscy   troje   siadają  na   podłodze   pod   choinką.   Pani   Crandall   wraca   i 

pozwala   każdemu   z   nich   otworzyć   jeden   prezent.   Alexander   dostaje   książkę,   Przygody 

Tomka   Sawyera,   Cecily   zachwyca   się   parą   nowych   dżinsów,   a   Devon   w   swojej   paczce 

background image

znajduje parę łyżew. Dziękuje pani Crandall. Rzeczywiście chciał je mieć, żeby poślizgać się 

na jednym z zamarzniętych stawów posiadłości. Ona ciepło uśmiecha się do niego i mówi:

- Wesołych świąt, Devonie.

Patrzy jej w oczy. Czy naprawdę widzi w nich współczucie?

Czy   ona   rzeczywiście   chciała   mnie   zabić?   Rolfe   powiedział,   żebym   jej   nie   ufał,  

ponieważ jest zdolna do wszystkiego.

Jednak Devon pamięta, jak delikatnie go opatrzyła,  kiedy demony pokaleczyły mu 

twarz,   i   jak   objęła   go,   kiedy   Simon   próbował   go   zabić.   Czy   jest   jego   przyjaciółką   czy 

wrogiem? Czy pod tą lodowatą powłoką darzy go ciepłym uczuciem? Czy też chce usunąć go 

z drogi, ponieważ on uosabia wszystko to, co chciałaby wymazać z historii swego rodu? 

Chciałby, żeby Głos mu to wyjaśnił, lecz ten, jak często się to dzieje, milczy.

- Nie ma tu nic od mojego ojca - zauważa Alexander, zaglądając pod nisko zwisające 

gałęzie drzewka.

Pani Crandall marszczy brwi.

- Nie, nie ma - mówi. Devon widzi, że jest zła na brata, który znów zapomniał o swoim 

synu. - Jestem pewna, że prezenty po prostu przyjdą później. Wiesz, że podczas świąt poczta 

wolniej...

W tym momencie otwierają się frontowe drzwi Kruczego Dworu. Podmuch wiatru 

wwiewa   wirujące   płatki   śniegu.   Devon   odwraca   się.   Widzi   jakiegoś   mężczyznę, 

obładowanego paczkami.

- Ho, ho, ho - woła przybysz. - Wesołych świąt!

Na chwilę wszyscy w salonie milkną ze zdumienia. Devon spogląda na twarze pani 

Crandall, Cecily i Alexandra. Są zastygłe, pozbawione wyrazu. Nagle Alexander przerywa 

ciszę, zrywając się na równe nogi i krzycząc:

- Tata!

- To wuj Edward! - Woła Cecily do Devona, wstając i wybiegając do przedsionka za 

Alexandrem.

Devon   odruchowo   wstaje.   Tylko   pani   Crandall   z   kamiennym   wyrazem   twarzy 

pozostaje na swoim miejscu w wysokim fotelu.

- O wilku mowa, co? - Podsuwa Devon.

Kobieta spogląda na niego.

- Właściwe słowo, Devonie.

- Jak się ma mój chłopiec? - Pyta Edward Muir.

background image

Postawiwszy zapakowane w kolorowy papier paczki na podłodze przedsionka, porywa 

Alexandra w ramiona i mocno całuje. Edward Muir jest postawnym mężczyzną, wysokim i 

barczystym, jasnoskórym i złotowłosym jak jego siostra. Jednak jego oczy skrzą się, podczas 

gdy jej są zimne i czujne, a kiedy się śmieje, na jego zaczerwienionych policzkach pojawiają 

się zabawne dołeczki.

- Tato! Wiedziałem, że przyjedziesz! - Woła Alexander.

- Chyba nie sądziłeś, że zrezygnowałbym ze świąt na łonie kochającej rodziny, co? - 

Mężczyzna stawia syna na podłodze i zwraca się do Cecily. - Cześć, kociaku. Ależ urosłaś!

Ściska ją.

- Dobrze cię widzieć, wujku Edwardzie - mówi dziewczyna. - Zawsze wnosisz tyle 

światła do tego domu.

- A ty zwykle potrafisz je wykorzystać - mówi on i spogląda nad głowami dzieci na 

siedzącą w salonie siostrę. - Wesołych świąt, Amando.

- Witaj w domu, Edwardzie - odzywa się kobieta, ale Devon nie słyszy w jej głosie 

entuzjazmu.

- Tato, musisz poznać Devona - nalega Alexander, ciągnąc ojca za rękę do salonu. - To 

mój najlepszy przyjaciel

- Tak, tak - mówi Edward Muir, patrząc na Devona.

Podają sobie ręce. - Amanda pisała mi o swoim nowym podopiecznym.

- Miło mi pana poznać - mówi Devon.

- Och, przyjaciele nie będą sobie „panować" - Mężczyzna się uśmiecha. - Mów mi 

Edward. Jestem pewien, że będziemy kumplami, Devonie.

Devon uśmiecha się. Żałuje, że Edwarda Muira nie było w Kruczym Dworze, kiedy 

tutaj przyjechał. Jego ciepłe i przyjacielskie zachowanie bardzo pomogłoby mu przetrwać 

tamte pierwsze tygodnie.

Teraz Edward odwraca się do siostry, która wciąż nie wstała, żeby go przywitać.

- Droga Amando - mówi. - Przepraszam, że telefonicznie nie uprzedziłem cię o moich 

planach, ale chciałem zrobić wam niespodziankę. - Omiata wzrokiem wszystkich obecnych. - 

Ponieważ mam dla was wielką niespodziankę.

Pani Crandall patrzy na niego czujnie.

- Co tym razem, Edwardzie? Kolejny nowy interes, który szturmem podbije świat i 

będzie kosztował naszą rodzinę kilkadziesiąt tysięcy dolarów?

On śmieje się, ignorując jej słowa.

background image

-   Zauważyłem,   że   zatrudniłaś   nowego   zarządcę,   Amando.   Interesująca   postać. 

Spotkałem go na zewnątrz. Wnosi moje bagaże. Jest bardzo silny jak na takiego małego 

człowieczka.

Pani Crandall nie zmienia wyrazu twarzy.

- Ach, spójrz - mówi Edward Muir. - Właśnie nadchodzi.

Devon odwraca się. Bjorn wnosi bagaże przez frontowe drzwi. Jednak nie jest sam. Za 

nim idzie kobieta w długim futrze z norek.

- Kochanie - mówi Edward Muir, gestem zachęcając kobietę, żeby dołączyła do niego.

Teraz pani Crandall wstaje, szeroko otwierając oczy i mocno zaciskając wargi.

-   Poznajcie   moją   narzeczoną   -   mówi   Edward   Muir.   -   To   mój   syn   Alexander, 

siostrzenica Cecily, mój nowy przyjaciel Devon i oczywiście moja droga siostra Amanda. - 

Uśmiecha się, czule spoglądając na nowo przybyłą. - Oto kobieta, którą zamierzam poślubić. 

Morgana Green.

- Witajcie - mówi Morgana spokojnie i z szacunkiem.

Jest piękna. Ma krótkie czarne włosy i ogromne piwne oczy. Devon zerka na panią 

Crandall i Alexandra. Oboje gapią się zaskoczeni na kobietę.

-   Czy   mogę   ci   przypomnieć,   Edwardzie   -   mówi   pani   Crandall,   nie   fatygując   się 

witaniem Morgany - że już jesteś żonaty?

Mężczyzna zbywa tę uwagę machnięciem ręki.

- Teoretycznie. Ingrid to beznadziejny przypadek. Jej lekarze mówili mi to już wiele 

razy. Tak więc wszcząłem postępowanie rozwodowe.

Devon instynktownie obejmuje Alexandra. Przecież rozmawiają o jego matce. Devon 

wie, że Ingrid Muir od wielu lat przebywa w szpitalu dla umysłowo chorych i Alexander 

ledwie ją pamięta. Mimo to musi mu być przykro słuchać, jak ojciec tak nieczule o niej mówi. 

Devon   zaczyna   podejrzewać,   że   za   powierzchownym   urokiem   Edwarda   Muira   kryje   się 

okrucieństwo.

- Mam nadzieję, że wszyscy mnie polubicie - mówi Morgana. W jej głosie słychać 

lekki cudzoziemski akcent, ale Devon nie potrafi go rozpoznać. - Szczególnie ty, Alexandrze.

Pochyla się i spogląda chłopcu w oczy. Ściskają sobie dłonie.

- Wiem, że nigdy nie zastąpię ci matki - mówi uprzejmie Morgana - ale chciałabym 

być twoją przyjaciółką.

Alexander nic nie mówi.

Edward zwraca się do siostry:

- A jak się ma nasza dobra mama?

background image

- Tak jak zawsze - odpowiada pani Crandall, nie odrywając oczu od Morgany.

Edward rozpromienia się i obejmuje narzeczoną.

- Mimo to chciałbym jej przedstawić Morganę.

- Mama już zasnęła. - Pani Crandall spogląda w kierunku kominka. - Powiedz mi, 

Edwardzie. Jak długo zamierzasz zostać tu tym razem?

- Przynajmniej tak długo, dopóki nie dostanę rozwodu. - Uśmiecha się. - Oczywiście 

będę   chciał   wziąć   ślub   tutaj,   w   Kruczym   Dworze.   -   Szeroko   rozkłada   ramiona.   -   W 

rodzinnym domu.

Devon patrzy na zarumienioną Morganę.

Pani Crandall sztywnieje.

- No cóż, jeśli zamierzasz tu mieszkać, może pomożesz mi również w rodzinnych 

interesach - mówi, odchodząc od grupki, aby popatrzeć na taras i skalisty brzeg. - Wiesz, że 

mamy konkurencję.

- Och tak, pisałaś mi o tym. Rolfe Montaigne wciąż sprawia kłopoty.

- Mówią, że zamierza otworzyć drugą restaurację i sponsorować własną flotę rybacką. 

- Pani Crandall wzdycha, nie odwracając się. - Powiedz mi, Morgano. Czym ty się zajmujesz?

- Jestem tancerką - odpowiada Morgana.

Devon zauważa szyderczy uśmieszek Cecily.

- Baletową? - Pyta pani Crandall, ale wszyscy już wiedzą, że nie.

Morgana waha się, więc Edward odpowiada za nią.

- Poznałem Morganę w klubie w Monte Carlo - mówi - Jest powszechnie cenioną 

artystką. - Patrzy na nią czule. - Jest wspaniała.

- Mogę to sobie wyobrazić - mówi pani Crandall głosem pełnym wzgardy. - No cóż, 

możesz pokazać jej dom, Edwardzie. A potem chciałabym z tobą porozmawiać. W c z t e r y 

o c z y .

- Cóż to? Nie świętujemy? - Pyta Edward.

-  Otworzyliśmy   już  nasze  prezenty i  zrobiło   się późno.  -  Pani  Crandall  patrzy  na 

Morganę. - Na pewno chcesz się odświeżyć i rozpakować. Powiem Bjornowi, żeby przyniósł 

ci czajnik z herbatą.

- Dziękuję - mówi Morgana.

Devon   współczuje   tej   młodej   kobiecie.   Dobrze   wie,   jak   zimna   potrafi   być   pani 

Crandall. On też niedawno był tutaj nowy i dopóki nie zaprzyjaźnił się z Cecily, czuł się 

bardzo samotny. Postanawia zaprzyjaźnić się z Morganą. Wygląda na to, że ona ma zaledwie 

dwadzieścia   parę   lat   i   pomimo   norek,   które   zapewne   kupił   jej   Edward,   wydaje   się 

background image

bezpretensjonalna i szczera. A ponadto taka ładna. Szczególnie te jej wielkie ciemne oczy. 

Podobne do oczu Devona.

Edward zabiera Morganę na górę, a Bjorn podąża za nimi z bagażami. Pani Crandall 

stanowczo   nalega,   żeby   bożonarodzeniowe   prezenty,   które   przywiózł   jej   brat,   otworzyć 

dopiero rano. Na razie Alexander i Cecily układają je pod choinką. Pani Crandall bezgłośnie 

opuszcza salon, cicho jak kot, znikając w tej części domu, w której chowa się, kiedy chce być 

sama. To oczywiste, że nie cieszy ją powrót Edwarda ani jego decyzja poślubienia Morgany.

- No i co myślisz - pyta Devon Alexandra - o niespodziance twojego ojca?

- Nie lubię jej - odpowiada kwaśno malec.

Devon marszczy brwi.

- Alexandrze. Ona wydaje się bardzo miła.

- Nie. Wcale nie jest miła. - Chłopczyk zakłada pulchne rączki na piersi. - Wcale nie.

- Posłuchaj, kolego. Wiem, że to musi być dla ciebie trudne, ze względu na twoją 

mamę i w ogóle. Może jednak powinieneś dać Morganie szansę.

- Nie - prycha Alexander.

Od miesięcy aż tak się nie dąsał. Jest złośliwy i uparty, jak w pierwszych tygodniach 

po przybyciu Devona.

- No cóż - mówi Cecily. - Mogę tylko powiedzieć, że mam nadzieję, że to futro jest 

sztuczne. No bo czyż to nie jest bezguście? Nienawidzę futer. Bezmyślna rzeź niewinnych 

zwierząt dla zaspokojenia ludzkiej próżności...

- Jestem pewien, że kupił je twój wuj.

- Nieważne. To ona je nosi. - Cecily prycha. - I jak ona mówi? Jeszcze nigdy nie 

słyszałam takiego akcentu.

- To Europejka - mówi Devon. - Może... Sam nie wiem... Francuzka?

- To nie jest francuski akcent. Ani włoski. Ani hiszpański. - Cecily marszczy brwi. - 

Ona tylko udaje, żeby wzbudzić zainteresowanie. A jest zwyczajną podrzędną striptizerką.

- Dlaczego tak na nią najeżdżacie? - Devon ze zdziwieniem spogląda na Cecily.  - 

Oboje nie dajecie jej szansy.

Cecily krzywi się.

- Ona ci się podoba, prawda?

Devon broni się:

- Tak, właśnie.

- Tylko dlatego, że jest ładna. Tak więc ładna buzia wystarczy, żebyś nie zauważył, że 

to zwyczajna naciągaczka, dybiąca na pieniądze mojego wuja?

background image

Devon śmieje się.

- Wiesz, że mówisz jak twoja matka? To oczywiste, że ona też tak myśli.

Cecily tylko przewraca oczami.

- Idę spać - mówi Devon, zirytowany jej dziecinnym zachowaniem.

- Zaczekaj - zatrzymuje go dziewczyna, kładąc dłoń na jego piersi. - Nie kłóćmy się w 

Wigilię.

Chłopiec wzrusza ramionami.

- Nie kłócę się. Chciałem tylko, żebyście dali jej szansę. Trudno być nowo przybyłym 

w tym domu. Możecie mi wierzyć.

Cecily przyrzeka, że się postara. Jednak Alexander niczego takiego nie obiecuje.

Tlej nocy Devonowi śni się Morgana. Chłopiec czuje się zakłopotany tym snem, nawet 

w czasie jego trwania. Morgana wchodzi do jego pokoju i rozchyla futro z norek, pod którym 

ma tylko czarny peniuar. Wydyma usta i woła go po imieniu. Devon budzi się zaczerwieniony 

i zmieszany.

- Człowieku - szepcze w noc. - Ona naprawdę jest niezła.

Nie może ponownie zasnąć. Rzuca się i przewraca z boku na bok. Zegar przy łóżku 

pokazuje, że dochodzi pierwsza w nocy. W końcu Devon stwierdza, że musi się napić wody, 

więc na palcach wychodzi ze swojego pokoju i idzie korytarzem. Z górnego podestu schodów 

zauważa, że drzwi salonu są otwarte. W pokoju pali się światło i słychać głosy. Jest pewien, 

że to pani Crandall i jej brat. Jest także pewien, że rozmawiają o nim.

Powinienem wiedzieć, co się tam dzieje, mówi sobie.  Gdzie jest więc mój cudownie 

wyostrzony słuch?

Głos zaskakuje go odpowiedzią: Może zamiast niego masz coś innego.

Devon   nie   rozumie,   co   Głos   chce   przez   to   powiedzieć,   ale   patrzy   w   dół   i   nagle 

wszystko pojmuje. Widzi swoje kapcie oraz szorty i koszulkę, w których spał - ale nie swoje 

ciało! Jakby jego ubranie chodziło samo.

Jestem niewidzialny!

- O rany! - Mówi Devon. Jego głos dziwnie brzmi, wydobywając się z ust, których nie 

widać.

W porządku, myśli chłopiec,  to jak na razie jest najfajniejsze ze wszystkiego. Nawet  

nie wiedziałem, że to potrafię. Po prostu to zrobiłem!

Dlatego że w ten sposób odkryjesz to, co musisz wiedzieć, mówi mu Głos.

- Ba! - Mówi Devon do Głosu.

background image

Ten ostatnio odzywa się coraz rzadziej i czasem informuje go o sprawach, o których 

chłopiec   już   wie,   albo   najzupełniej   oczywistych.   Oczywiście   Devon   wie,   że   jako   osoba 

niewidzialna będzie mógł wślizgnąć się do salonu i podsłuchać rozmowę. Wie również, że 

może   to   być   bardzo   nieuprzejme,   ale   tak   czy   inaczej   musi   poznać   prawdę   o   swojej 

przeszłości.

Tak więc zdejmuje koszulkę, szorty i zrzuca z nóg kapcie, po czym chowa wszystko za 

kotarą.   Dziwnie   jest   tak   schodzić   nago   po   schodach,   ponieważ   nadal   czuje   swoje   ciało, 

chociaż go nie widzi. Kiedy jeden ze stopni trzeszczy pod jego ciężarem, Devon odkrywa, że 

wciąż może narobić hałasu. Będzie musiał uważać.

Kiedy   wchodzi   do   salonu,   pani   Crandall   podnosi   głowę.   Musiał   otworzyć   szerzej 

drzwi, żeby się przecisnąć. Jednak ona najwidoczniej go nie widzi. Przechodzi tuż obok niego 

i zamyka drzwi. Teraz jest uwięziony w tym pokoju razem z nimi.

Devon wciąga głęboko powietrze, obawiając się, że któreś z nich to usłyszy. Możliwie 

najciszej   podchodzi   do   przeciwległej   ściany   i   opiera   się   o   nią,   patrząc,   lecz   nie   będąc 

widzianym.

- Zatem wie wszystko o Skrzydle Nocy? - Pyta Edward.

Pani Crandall kiwa głową.

- Dzięki Rolfe’owi.

- Może moglibyśmy go skłonić, żeby wyrzekł się swoich mocy, tak jak my.

Ona kręci głową.

-   Jak   zawsze   jesteś   głupcem,   Edwardzie.   Nie   rozumiesz,   że   magiczne   zdolności 

Devona pozwoliły mu uratować twojego syna z łap Szaleńca? Jeżeli teraz zostaniemy bez 

jego mocy...

Edward marszczy brwi.

- Przecież Jackson Muir nie może wrócić.

- Tak uważaliśmy ostatnio.

On wzdryga się.

-   Powinniśmy   spalić   ten   dom.   -   I   dodaje   z   krzywym   uśmiechem:   -   Albo   lepiej. 

Sprzedać go. Moglibyśmy uzyskać sporą sumę.

-   To   do   ciebie   podobne,   Edwardzie.   Nie   dbać   o   to,   co   się   stanie   z   nowymi 

mieszkańcami tego domu.

On śmieje się.

- Lepiej z nimi niż z nami.

background image

Pani Crandall patrzy na niego z pogardą, kiedy brat nalewa sobie drugą szklaneczkę 

brandy.

-  Czy  naprawdę sądzisz,  że  możemy  po  prostu  uwolnić  się  od naszej   przeszłości, 

opuszczając ten dom? Przeszłość podążyłaby za nami - tak jak z pewnością podążała za tobą 

podczas wszystkich twoich podróży po świecie.

Po   minie   Edwarda   Muira   Devon   odgaduje,   że   pani   Crandall   ma   rację.   Pomimo 

rozpaczliwej ucieczki z domu Edward najwyraźniej nie zdołał zapomnieć o rodzinnej tragedii. 

Podchodzi do drzwi tarasu i spogląda w noc.

- Widzę, że nie ma światła na wieży - mówi.

- Zajęto się tym.

Krzywo uśmiecha się do siostry.

- Och, naprawdę? A w jaki sposób?

- Nieważne. Dopilnowałam tego.

W drwiącym toaście podnosi do niej kieliszek brandy.

- Droga siostro, jesteś najbardziej utalentowaną kobietą, jaką znam.

- Musiałam nią być. Od kiedy odszedłeś i zostawiłeś mi obowiązek pilnowania tego 

domu.

- Czy był to aż tak straszny trud? - Pyta sarkastycznie Edward Muir.

Ona obrzuca go zimnym spojrzeniem.

- Czy zamierzasz zabrać Alexandra, kiedy poślubisz tę kobietę? Spodziewam się, że 

zaraz po ślubie znów zaczniesz się włóczyć po świecie.

Edward śmieje się.

- Zabrać Alexandra? Droga siostro, dobrowolnie zostałaś opiekunką tego chłopca. Ja 

nie mogę zajmować się ośmioletnim dzieckiem.

-   Jednak   teraz   będziesz   miał   żonę.   I   wygląda   na   to,   że   ona   chce   zajmować   się 

Alexandrem.

Edward kręci głową.

- Alexander zostanie tutaj. Nie chcę go.

Devonowi łamie się serce na myśl o małym przyjacielu.

- Co jej powiedziałeś o czarach? - Pyta pani Crandall.

- Kompletnie nic. Uważasz mnie za wariata?

- Za cwaniaka. - Pani Crandall wzdycha. - Uważaj, Edwardzie. Ona mi się nie podoba.

Edward krzywi się.

background image

- Dlaczego? Przecież jest słodka. Miła. - Wydyma usta. - Nie wspominając już o tym, 

że jest piękna.

Pani Crandall prycha.

- To pospolita uroda.

- Wiesz co, Amando, taka złośliwość nie jest w twoim stylu.

- Dobranoc, Edwardzie.

Amanda Muir odwraca się i majestatycznie wychodzi z salonu. Jej brat chichocze pod 

nosem, nalewa sobie drugą porcję brandy, po czym wychodzi w ślad za nią.

W samą porę, bo Devon znów stał się widzialny. Nie wie dlaczego - może dlatego, że 

skupił   uwagę   na   ich   rozmowie,   a   nie   na   pozostaniu   niewidzialnym.   Jednego   jest   jednak 

pewien:   stoi   zupełnie   nagi   na   środku   salonu,   a   jego   ubranie   leży   za   kotarą   na   podeście 

pierwszego piętra.

Zanim jednak zdoła zdecydować, co robić - pobiec po nie czy najpierw spróbować 

znów stać się niewidzialnym - zaskakuje go czyjś głos.

- Szukasz tego?

W drzwiach stoi Bjorn Forkbeard, trzymając w jednej ręce ubranie Devona.

Chłopiec dopada go i wyrywa mu szorty z ręki. Gnom chichocze pod nosem.

- Skąd wiedziałeś, że jestem tutaj? - Pyta Devon, wkładając przez głowę koszulkę.

- Nie było  cię w twoim pokoju, więc zacząłem  cię szukać. - Bjorn poważnieje. - 

Pomyślałem, że powinienem ci o czymś powiedzieć. O czymś, co powinieneś sprawdzić.

- Co takiego?

Bjorn nachyla się do Devona i spogląda na niego w skupieniu.

- W Otchłani we wschodnim skrzydle jest jakieś zamieszanie. Słyszę je. Wierz mi, 

słyszę takie rzeczy.

- O czym ty mówisz?

Bjorn jest blady.

- Niech nas Bóg ma w opiece - mówi, słuchając czegoś, co tylko on słyszy - ale myślę, 

że ktoś próbuje wydostać się z Otchłani.

To absurd, powtarza sobie Devon, idąc na górę. Otchłań jest zamknięta. Drzwi do niej 

są zaryglowane. A Devon jest pewien, że gdyby jakieś demony chciały przez nie uciec, Głos 

ostrzegłby go w porę.

background image

Usiłuje siłą woli przenieść się do wschodniego skrzydła i sprawdzić to, ale nic się nie 

dzieje. Z pewnością moc nie opuściłaby go, gdyby groziło mu jakieś niebezpieczeństwo. Tak 

więc Bjorn musi się mylić.

M u s i .

Albo kłamie - z jakiegoś sobie tylko znanego powodu.

Mimo wszystko Devon żałuje, że nie może dostać się do wschodniego skrzydła, żeby 

sprawdzić,   czy   drzwi   do   Otchłani   nadal   są   zaryglowane   i   zamknięte.   Jednak   wschodnie 

skrzydło zostało odcięte od reszty domu. Devon równie gorąco chciał dostać się tam, jak do 

wieży. Tam były książki - księgi, które powinien przeczytać - oraz portret podobnego do 

Devona młodzieńca w ubraniu z lat trzydziestych. Devon z wielu powodów pragnął dostać się 

do wschodniego skrzydła. Tam się kryje wiele tajemnic, lecz jego magiczne umiejętności nie 

są w stanie pokonać drzwi zamkniętych przez panią Crandall.

Idąc   korytarzem   do   swojego   pokoju,   nie   może   zaprzeczyć,   że   słowa   gnoma 

zaniepokoiły   go.   Bjorn   wie,   że   Devon   jest   w   tym   domu   jedyną   osobą,   która   może 

powstrzymać atak demona. Może jednak to ostrzeżenie to podstęp - jak ten, który zwabił go 

na Schody Czasu. Devon wciąż nie wie, czy może zaufać Bjornowi. Żałuje, że Głos nie chce 

powiedzieć mu nic więcej.

Kiedy jednak otwiera drzwi swojego pokoju, nie potrzebuje wskazówek Głosu. Czuje 

nagły skwar i pulsujący wzrost ciśnienia, co świadczy o tym, że w pobliżu jest demon.

Zbiera siły. Serce zaczyna mocniej bić mu w piersi.

- Devonie? - Słyszy przestraszony głosik.

Spogląda w dół. Przy jego łóżku kuli się Alexander.

- Boję się - mówi chłopczyk, bliski łez. - Te złe stwory, które już tu były. One wracają.

Devon klęka przy nim. W pokoju jest potwornie gorąco. Mający na sobie tylko piżamę 

chłopczyk poci się i drży. Devon obejmuje go i przyciska do piersi.

- Będę z nimi walczył, Alexandrze - obiecuje mu. - Odeślę je z powrotem do Otchłani.

- Nie sądzę - mówi Alexander. - Nie tym razem.

Devon drętwieje. Głos chłopca jest zimny i cichy. Inny niż zazwyczaj.

Devon spogląda na niego i widzi, jak Alexander rozchyla wargi, ukazując żółte kły. 

Wbija je głęboko w lewe ramię Devona, aż do kości.

Devon krzyczy.

background image

4. Krwawa wizja

Ból   jest   potworny,   ale   Devon   jakoś   odpycha   od   siebie   napastnika.   Nie   jest   nim 

Alexander. Devon uświadamia sobie, klnąc w duchu swoją nieostrożność, że znów dal się 

zwieść   demonowi  udającemu   kogoś  innego.  Ze   zgrozą   patrzy,  jak  stwór  zmienia  kształt, 

wydłużając się jak jaszczurka, tak że kości sterczą mu z ciała. Staje się tryskającym śliną, 

gnijącym ścierwem jakiegoś gada, wspartym na czterech podkulonych do skoku łapach.

- Wracaj do Otchłani! - Rozkazuje Devon, prawą dłonią zaciskając ranę na ramieniu i 

próbując powstrzymać krwotok.

- Nic z tego - mówi demon, znowu swoim własnym głosem, głuchym i chrapliwym.

- Jestem silniejszy od ciebie!

Jednak z tymi słowami Devon osuwa się na podłogę. W głowie kręci mu się od utraty 

krwi.

Stwór zaczyna pełznąć ku niemu.

-   Naprawdę   jesteś   taki   silny?   Zatem   dowiedź   tego.   Otwórz   drzwi   we   wschodnim 

skrzydle i uwolnij je. Są niespokojne. Posłuchaj. Usłyszysz je. Uwolnij je, Devonie March. 

Wtedy będziesz mógł władać całym światem!

- Nigdy - chrypi Devon, chociaż strasznie kręci mu się w głowie.

Demon pochyla się nad nim i szczerzy ociekające śliną, żółte kły.

- A więc załatwię cię - mówi i chwyta szponami ramiona chłopca.

Nagle okna pokoju Devona otwierają się na oścież i złowrogi łopot skrzydeł wypełnia 

powietrze. Kruki - całe dziesiątki, a nawet setki ptaków - kracząc i wrzeszcząc, rzucają się na 

demona.   Dziobią   rozkładające   się   ciało   i   chociaż   próbuje   z   nimi   walczyć,   pożerają   go 

żywcem.

Czy też może i nie żywcem.

- Nieee! - Ryczy demon, zakryty masą czarnych i wściekle łopoczących skrzydłami 

ptaków.

Devonowi udaje się usiąść.

- Wracaj do Otchłani - rozkazuje ponownie, znacznie słabszym głosem.

Stwór znika, a stado kruków wylatuje przez okna. Kilka martwych ptaków leży na 

podłodze, nogami do góry. Devon podnosi jednego kruka i delikatnie trzyma go w rękach. Z 

wdzięcznością spogląda na martwego ptaka.

background image

Nagle drzwi pokoju otwierają się. To Cecily.

- O mój Boże! - Krzyczy. - Devonie, ty krwawisz!

Chłopiec z trudem kiwa głową. Dopiero teraz zauważa, że koszulkę ma mokrą od 

krwi.

- Wróciły - mówi słabym głosem. - Demony wróciły.

- Mamo! - Woła Cecily. - Mamo! Wuju Edwardzie!

Niebawem w drzwiach pojawiają się pani Crandall i jej brat, w szlafrokach, a zza 

ramienia Edwarda wygląda nieśmiało Morgana.

- Dobry Boże - mówi wstrząśnięty Edward. - Co się stało?

- Demony - szepcze Devon.

Edward pochyla się nad nim i przeszywa go wzrokiem.

- Jesteś pewien?

- Posłuchaj, już się z nimi spotkałem. Wiem, co mówię.

Gdyby nie kruki...

Edward prostuje się.

- Mogłem to przewidzieć. Wracam i ten dom jest równie okropny jak zawsze.

- Muszę sprawdzić, co z matką - mówi pani Crandall.

- Proszę! - Wybucha Cecily. - Czy wy potraficie myśleć tylko o sobie? Devon się 

wykrwawia! Musimy wezwać doktora Lamba!

- To nie będzie potrzebne - rozlega się głos.

Oglądają się. W pierwszej chwili nie zauważają mówiącego, ale zaraz pojawia się 

Bjorn   Forkbeard,   przecisnąwszy   się   między   panią   Crandall   i   Morganą,   które   stoją   w 

drzwiach.

- Uczono mnie opatrywać tego rodzaju rany - mówi gnom. Niesie małą czarną torbę i 

stanąwszy nad Devonem, ogląda jego ramię. - Najpierw musimy założyć opaskę uciskową, 

żeby powstrzymać krwawienie.

- Tyle to sam mogłem wam powiedzieć - zauważa Devon.

Cecily zrywa powłoczkę z poduszki Devona i podaje ją Bjornowi, który owija nią 

zranioną rękę.

- A teraz - mruczy człowieczek, otwierając torbę - mam tu pewne zioła...

- Zioła? - Powtarza Cecily. - Czy nie powinniśmy zawieźć go na pogotowie, żeby 

zaszyli mu ranę? I dali zastrzyk przeciwtężcowy?

- Możecie to zrobić, jeśli chcecie tracić czas - odpowiada Bjorn. Wyjmuje małą fiolkę 

z jakimś zielonym proszkiem. - Tam, gdzie się wychowałem, zawsze polegaliśmy na tych 

background image

środkach. Sztolnie, w których pracowaliśmy, przechodziły przez sam środek paru sporych 

Otchłani. Dlatego gnomy były zawsze przygotowane.

Posypuje proszkiem ranę na ramieniu Devona.

- To powinno zatrzymać krwotok - mówi.

Devon  obserwuje  go  z   wielkim   zainteresowaniem.  Ta  kuracja   zadziała,  mówi  mu 

Głos. Nie obawiaj się jej.

Tylko czyżby Bjorn spodziewał się tego ataku demona? Czy Devon może mu ufać?

Spogląda w kierunku drzwi. No cóż, mówi sobie w duchu. Sądzę, ze w tym momencie  

mogę mu ufać bardziej niż pani Crandall czy Edwardowi Muirowi, którzy nawet nie raczyli 

zostać tu przez chwilę, żeby się upewnić, że nic mi nie będzie.

Dlaczego tak spieszyli się do matki? Co łączyło zdziecinniałą staruszkę z demonami 

Otchłani?

- Ktoś powinien pójść do wschodniego skrzydła - mówi  Devon. - Jeśli portal jest 

otwarty...

- Sądzisz, że to przyszło stamtąd? - Pyta Cecily. - To, co cię zaatakowało?

-   Nie   sądzę,   żeby   Otchłań   pod   Kruczym   Dworem   była   otwarta   -   mówi   Bjorn, 

bandażując teraz ramię Devona. - Mam wrażenie, że mieszkające w niej demony są po prostu 

wzburzone. Coś je niepokoi. Może istotnie próbuje je wypuścić - lecz jeszcze nie otworzyło 

przejścia.

Cecily dziwi się.

- No to skąd przybyło to, co zaatakowało Devona?

- Na świecie jest wiele Otchłani i niektóre są otwarte wyjaśnia jej Devon. Uzyskał te 

informację   od   Rolfe’a.   -   Na   Ziemi   krąży   wiele   demonów,   które   pragną   uwolnić   swoich 

paskudnych braci i siostry. Tak się składa, że mieszkamy nad jedną z największych Otchłani. 

Dlatego są nią szczególnie zainteresowane.

Nagle zaskakuje ich nie okropny krzyk, lecz cichy szloch. Odwracają się. W drzwiach 

stoi pobladła Morganą. Płacze.

- Ja... Nie wiedziałem, że wciąż tu jesteś - mówi Devon.

- Cała ta rozmowa - jęczy Morganą. - O Otchłaniach. Demonach. Twoje ramię... I te 

martwe ptaki! Co to za dom?

Devon natychmiast zrywa się na równe nogi. Ze zdziwieniem zauważa, że po kuracji 

Bjorna niemal nie czuje bólu. Ujmuje dłonie Morgany. Kobieta jest niska, mniej więcej jego 

wzrostu i jej przestrach łamie mu serce. Co ona myśli o tym wszystkim? Jakże nierozsądnie - 

background image

jak bardzo nierozsądnie - postąpił Edward Muir, przywożąc ją do Kruczego Dworu i nie 

informując o sytuacji.

- Wiem, że to wszystko brzmi dziwnie - mówi ostrożnie do Morgany. - Ja też tak 

uważałem, kiedy tu przybyłem.

Ona spogląda na niego pytająco.

- Do jakiejż to rodziny mam wejść?

Devon patrzy w jej ciemne oczy. Ale są piękne. Prawdę mówiąc, nagle uświadamia 

sobie, że nigdy nie widział cudowniejszej kobiety. Żadna supermodelka, Roxanne, a nawet... 

Cecily...

Natychmiast budzi się w nim poczucie winy i puszcza dłonie Morgany. Jednak nie 

może oderwać od niej oczu.

- Sądzę, że powinnaś porozmawiać z Edwardem - mówi do niej. - To on jest ci winien 

wyjaśnienie. Nie ja.

Kobieta zdobywa się na uśmiech.

- Jesteś bardzo zacnym młodzieńcem, Devonie. Dziękuję ci.

Całuje   go   w   policzek   i   odchodzi   korytarzem,   zapewne   w   poszukiwaniu   swojego 

narzeczonego.

- No cóż - mówi Cecily lodowatym tonem. - Wyglądasz na zadurzonego.

- Cecily, ona była przestraszona! Daj spokój! Ty już przez to przeszłaś. Ona nie.

- Powinieneś się położyć, Devonie - mówi mu Bjorn. - Straciłeś sporo krwi.

Devon wzdycha i siada na skraju łóżka. Nagle zauważa krew na podłodze i robi mu się 

niedobrze.

- Muszę porozmawiać z Rolfe’em - mamrocze.

- Rano. - Bjorn pomaga mu zdjąć zakrwawioną koszulę. - Cecily, przynieś ręcznik i 

trochę ciepłej wody.

Obmywają Devona i pakują go do łóżka. Cecily wciąż się upiera, że powinni wezwać 

doktora Lamba, ich lekarza rodzinnego. Devon zapewnia ją, że Głos mówi mu, iż wszystko 

będzie dobrze, że kuracja Bjorna poskutkuje. Dziewczyna niechętnie ustępuje i chwilę później 

do   pokoju   wchodzi   jej   matka.   Devon   nagle   robi   się   bardzo   senny,   ale   udaje   mu   się 

odpowiedzieć, gdy pani Crandall pyta, jak on się czuje.

- Po prostu kapitalnie - szepcze. - Dzięki za zainteresowanie.

-   Twoje   zdrowie   interesowało   mnie,   Devonie,   i   nadal   interesuje.   Jednak   kiedy 

uświadomiłam sobie, że Bjorn cię opatrzy, musiałam się zająć innymi sprawami. Ważnymi 

sprawami.

background image

- Na przykład?

- Na przykład upewnić się, że portal we wschodnim skrzydle nadal jest zamknięty - 

mówi niechętnie kobieta.

- A jest?

- Mój brat twierdzi, że tak.

-   To   dobrze.   -   Devon   zaczyna   zasypiać,   ale   znowu   otwiera   oczy.   -   Mądrze   pani 

postąpiła, zatrudniając Bjorna. Wiedziała pani, że będą nam potrzebne jego umiejętności.

Pani Crandall nie odpowiada.

-   Odpoczywaj,   Devonie.   -   Kładzie   dłoń   na   jego   czole.   -   Pewnie   to   teraz   dziwnie 

zabrzmi, ale... Wesołych świąt. Śpij spokojnie.

Devon zasypia. Nie śni o demonach, lecz o Morganie, jej wielkich piwnych oczach i 

miękkich kuszących wargach...

Nazajutrz jego łóżko ugina się pod ciężarem przyjaciół.

- Hej, uważajcie - mówi ze śmiechem Devon. - Pamiętajcie, że jestem ranny.

Ana próbuje poprawić mu poduszki.

- Biedactwo, przykuty do łóżka w Boże Narodzenie.

Chcesz jeszcze ajerkoniaku?

- On niczego  nie potrzebuje - mówi  do niej  Cecily.  - Przez cały dzień  noszę mu 

ajerkoniak, ciasteczka i popcorn.

- Tak - wyznaje z uśmiechem Devon. - Teraz już nie boli mnie ramię, tylko brzuch.

Marcus siedzi na skraju łóżka i przygląda się przyjacielowi.

-   Nie   podobają   mi   się   wnioski   z   tego   wydarzenia,   Devonie.   Demony   znów   są 

niespokojne. Dlaczego?

D.  J.   opiera   się   o  biurko,   podrzucając   i   łapiąc   piłeczkę,   nie   chcąc   użalać   się   nad 

Devonem jak pozostali. Teraz odwraca się do przyjaciela.

- Tak - cedzi przez zęby. - Ja też się nad tym głowię. Ostatnim razem podbechtał je ten 

stuknięty Jackson Muir. A teraz?

- Nie wiem - przyznaje Devon.

- Może to ten karzeł - mówi Ana, wzdrygając się. - Na jego widok przechodzą mnie 

ciarki.

- To gnom - poprawia ją Cecily. - Jednak nie sądzę, żeby był zły. Jestem pewna, że 

Bjorn jest po naszej stronie. Spójrzcie, jak opatrzył Devonowi ramię.

background image

- Może to podstęp - ostrzega D. J. - Te stwory są sprytne. Przypomnijcie sobie, jak 

jeden z nich podszył się pode mnie.

Devon kiwa głową.

- Właśnie dlatego naprawdę muszę znów porozmawiać z Rolfe’em. Nie rozumiem 

zbyt dobrze związku Skrzydła Nocy z demonami.

Cecily wzdycha.

- Mama i wuj Edward są zaniepokojeni. Widzę to.

- No cóż, jeśli będzie trzeba - obiecuje Devon - zrobię to samo co przedtem. Obdarzę 

was magią Skrzydła Nocy, żebyście mogli z nimi walczyć.

Marcus   uśmiecha   się   niepewnie.   Devon   wie,   że   jego   przyjaciela   niepokoi   ten 

pentagram, niewiadome znaczenie tego znaku. To jeszcze jedna sprawa, którą będzie musiał 

omówić z Rolfe’em.

Słyszą ciche pukanie do drzwi. Cecily wstaje i otwiera je. To Morgana. Niesie tacę, a 

na niej dzbanek i kubek.

- Pomyślałam, że może nasz pacjent zechce napić się gorącego kakao - mówi.

- Dzięki - odpowiada Cecily - ale opił się już ajerkoniaku.

- Bardzo chętnie wypiję kakao - wtrąca Devon. - Dziękuję, Morgano.

Cecily i Ana cofają się, gdy kobieta podchodzi z tacą do łóżka Devona. Kręcą nosami. 

Morgana zdaje się tego nie zauważać. Zmysłowo kroczy przez pokój, na kształtnych nogach 

ma czarne rajstopy, a na górze długi podarty sweter, który prawie zsuwa się jej z jednego 

ramienia. Stawia tacę na nocnym stoliku i nalewa Devonowi kubek kakao.

- Smakuje cudownie - mówi Devon, uśmiechając się do niej. - Ach, tak. Poznałaś już 

moich przyjaciół?

Morgana spogląda na nich, mrużąc ciemne oczy.

- Nie. Jeszcze nie.

-   To   Ana   Lopez   -   mówi   Devon.  Ana   niechętnie   kiwa   głową.   -  A  to   jest   Marcus 

Johnson. - Marcus uśmiecha się. - A to D. J. Kerwinsky.

- Bardzo mi miło cię poznać - mówi D. J., rzucając się naprzód i potykając o własne 

nogi. Ściska jej dłoń, uśmiechając się głupio, zapominając o swej zwykłej rezerwie.

- Mnie również, D. J. - mruczy Morgana. Devon zauważa, że lekko trzepocze przy tym 

długimi rzęsami. - I Marcusie - dodaje, ponownie spoglądając na chłopca.

Marcus znów się tylko uśmiecha.

- Rozmawiałaś z Edwardem? - Pyta ją Devon. - Czy wyjaśnił ci... To wszystko?

background image

- Dość trudno w to uwierzyć - mówi Morgana, rozglądając się, i milknie.

- W porządku - mówi jej Devon. - Moi przyjaciele wiedzą o demonach.

Morgana wzdycha.

- Edward twierdzi, że we wschodnim skrzydle domu są jakieś drzwi. Wiodące do... - 

Obejmuje się rękami i drży, jakby nagle zrobiło się jej zimno. - Nie chce mi to przejść przez 

gardło.

- Wiem, że to trudne - mówi Devon. - Jeśli jednak zamierzasz wejść do tej rodziny, 

powinnaś   wiedzieć   o   magii.   O   Skrzydle   Nocy   i   Otchłaniach.   Pani   Crandall   próbowała 

ukrywać przede mną te tajemnice, ale nie można mieszkać tu i nic nie wiedzieć.

Morgana uśmiecha się miło do Devona. Ma łzy w oczach.

- Och, musisz jak najszybciej wyzdrowieć, Devonie. Mam wrażenie, że w tym domu 

twoja przyjaźń będzie mi rozpaczliwie potrzebna.

Devon   obiecuje,   że   szybko   dojdzie   do   siebie.   Ona   całuje   go   w   czoło,   po   czym 

pospiesznie opuszcza pokój.

Po jej wyjściu przez chwilę panuje cisza. Potem D. J. wydaje donośny okrzyk:

- O rany!

Cecily krzywi się do niego.

- Aha, tylko że zrobiłeś z siebie kompletnego głupka, D. J.

On nie zwraca uwagi na jej słowa.

- To gorący towar - mówi do Devona.

- Taak, pewnie - zgadza się Devon.

- Cóż, od razu mi się nie spodobała - mruczy Ana.

- Chociaż raz - mówi Cecily, patrząc na nią - zgadzamy się w jakiejś sprawie.

- Po prostu jesteście zazdrosne - mówi D. J. - Bo jak już powiedziałem, ta Morgana to 

gorący towar. Go-rą-cy.

- D. J., zadziwiasz mnie - mówi z udawaną powagą Cecily. - Potrafisz sylabizować.

Devon spogląda na Marcusa, wciąż siedzącego na skraju łóżka.

- A co ty o niej sądzisz, Marcusie?

Ten zastanawia się.

- No cóż, z pewnością jest piękna. I wydaje się bardzo miła.

- No to w czym problem? - Pyta D. J.

- Nie ma żadnego problemu - odpowiada Marcus, ale bez przekonania.

background image

- To naciągaczka - mówi Cecily. - Chce pieniędzy mojego wuja. Zapamiętajcie moje 

słowa, rozwiodą się po roku i dostanie wysokie alimenty.

- Wygląda na słodką kobietkę, Cess - zauważa Marcus.

- Ty podobno jesteś gejem, Marcusie. Jej wdzięk nie powinien na ciebie działać.

Devon kładzie głowę na poduszce. Tak, Morgana jest słodka. Tak słodka, że nie może 

przestać o niej myśleć przez resztę popołudnia i przez całą noc. A kiedy budzi się następnego 

ranka, wciąż o niej myśli. O śnie, który miał - śnie, w którym Morgana znów przyszła do 

niego i tym razem pocałowała go w usta.

Nie jest to wspomnienie, którym chciałby podzielić się z Cecily. Och nie, na pewno 

nie.

Nowy Rok przychodzi i mija. Devon, któremu rana na ramieniu prawie się zagoiła, 

jedzie ze wszystkimi swymi przyjaciółmi na przyjęcie u Jessiki Milardo, ale pani Crandall 

nalega, żeby razem z Cecily wrócili do domu nie później niż o wpół do pierwszej.

- Nie mogę się doczekać, kiedy skończę piętnaście lat - biada Cecily, gdy przechodzą 

przez frontowe drzwi Kruczego Dworu i wielki zegar w przedpokoju pokazuje dwadzieścia 

dziewięć minut po północy. - Wtedy zażądam większej niezależności.

Devon śmieje się. Jakby od Amandy Crandall można było czegoś żądać.

Zdejmuje płaszcz i wiesza go na wieszaku. Ramię wciąż trochę go boli, kiedy podnosi 

rękę,   i   z   pewnością   zostanie   na   nim   blizna,   ale   to   o   niebo   lepsze   od  szwów  i   noszenia 

temblaka przez kilka tygodni.

Wchodząca po schodach na górę Cecily spogląda na Devona.

- D. J. był dziś wieczorem jakiś nieobecny, nie uważasz?

- Tak - przyznaje Devon. - Był dziwnie milczący, nawet jak na D. J. Prawie się nie 

odzywał.

- Nie wiesz, co go gryzie?

Devon wzrusza ramionami.

- Z Didżejem nigdy nie wiadomo. Czasem zamyka się w swoim własnym świecie.

Cecily przystaje i odwraca się.

- Myślisz, że...?

Devon śmieje się.

- Co? Że jakiś demon znów się pod niego podszył? Nie, poczułbym gorąco. Cokolwiek 

dręczy D. J., to nic z tych rzeczy. Może pokłócił się z rodzicami.

background image

Na   zewnątrz   zaczyna   padać   śnieg.   Devon   słyszy   przeciągłe,   przeraźliwe   wycie 

zimnego wiatru, zawodzącego pod kalenicami domu. Okiennice okna w jego pokoju tłuką o 

mur.

Simon miał je naprawić, ale jakoś nigdy nie mógł się do tego zabrać, a potem zleciał z 

dachu  wieży.  Devon będzie  musiał  poprosić o to  Bjorna. W  takie  noce jak ta okiennice 

potrafią stukać i tłuc o mur do rana.

A może zdołam naprawić je sam, myśli Devon.

Nagle   otwiera   okno   na   oścież.  Jasne,   że   potrafię,   mówi  sobie.   Czyż   nie   jestem  

czarodziejem szlachetnego Bractwa Skrzydła Nocy? Zepsute okiennice nie powinny...

Ta myśl nagle urywa się w połowie. Patrząc w dół, Devon cicho jęczy. Coś tam się 

porusza. Gorący podmuch owiewa mu twarz.

- O rany... - Sapie Devon.

Po ścianie domu wspinają się skorpiony - a przynajmniej wielkie, czarno-purpurowe 

stwory wyglądające jak skorpiony. Całe setki. T y s i ą c e!

Devon odruchowo zamyka okno i cofa się. Temperatura i ciśnienie w pokoju rosną. Po 

chwili   setki   tych   straszliwych   stworów   stukają   w   szyby,   groźnie   wywijając   w   mroku 

odwłokami. Patrzą na niego maleńkimi, czarnymi, paciorkowatymi ślepiami. Są co najmniej 

trzydziestocentymetrowej długości i zasłaniają całe okno, usiłując wedrzeć się do środka.

- Wracajcie, rozkazuję wam - mówi Devon, lecz jego głos brzmi słabo. Te stwory 

budzą w nim odrazę. Przypominają karaluchy. - Wracajcie do swoich Otchłani.

Jednak   tak   jak   w   przypadku   tamtego   demona,   rozkaz   Devona   znów   okazuje   się 

bezskuteczny. Wie dlaczego. Wtedy, tak samo jak teraz, był zaskoczony i przestraszony. Boi 

się. Właśnie dzięki temu mogą go pokonać. Jeśli będzie się bał, straci swoją moc. Sam Sargon 

Wielki   ostrzegł   go   przed   tym   i   pogardliwie   nazwał   Abecedarianem.   Początkującym. 

Nowicjuszem. A m a t o r e m.

-   Ach   tak?   -   Mówi   sobie   Devon   z   rosnącym   oburzeniem.   -   Byłem   w   Otchłani   i 

zdołałem z niej wrócić, panie Sargonie Jestem Taki Wielki. Możesz powiedzieć to samo?

W   tym   momencie   skorpiony   rozbijają   okno.   Setkami   wdzierają   się   do   pokoju, 

poruszając się z niewiarygodną szybkością. Po chwili pokrywają całą podłogę i wspinają się 

po słupkach łóżka. Devon wciska się w kąt, walcząc ze strachem.

-   Słyszałyście,   co   powiedziałem,   paskudne   stwory?   Byłem   w   piekle   i   wróciłem   z 

niego. I właśnie tam was odsyłam!

Skorpiony nieruchomieją, ale nie cofają się i nie znikają.

Niektóre gryzą leżący na biurku plecak Devona.

background image

- Hej! - Krzyczy chłopiec. - Możecie sobie zjeść podręcznik geometrii, ale łapy precz 

od mojego palm pilota!

Przekonuje się, że może je zniszczyć jednym machnięciem ręki. Amatorzy plecaka 

nagle eksplodują chmurą purpurowego pyłu.

- Dobra robota - mówi sobie Devon. - Rób tak dalej.

Pozostałe stwory zaczynają się powoli cofać, wyraźnie wzburzone.

-   No   już,   wynoście   się   stąd!   -   Rozkazuje   Devon,   coraz   bardziej   pewny   siebie.   - 

Wracajcie do piekła albo zamienicie się w purpurowy pył jak wasi przyjaciele!

Zaczynają uciekać tam, skąd przyszły: po ścianie, przez okno i w dół po murze. Jednak 

Devon błyskawicznie doskakuje do okna.

- Ty zostaniesz - mówi, sięgając i łapiąc jednego z tych odrażających stworów za 

wydłużony odwłok. Unosi skorpiona, który prostuje ogon. - Rozkazuję ci nie kłuć! - Warczy 

Devon   i   stwór   bezsilnie   zwisa   mu   w   ręku.   -   Myślę,   że   zatrzymam   cię   i   przyjrzę   ci   się 

uważnie.

Trzymając   demona   w   lewej   ręce,   Devon   otwiera   drzwi   szafy.   Prawie   wszyscy 

pobratymcy jeńca już zniknęli, zmykając co sił w nogach przez wybitą szybę. Wiatr wwiewa 

śnieg do pokoju, ale Devon nie zwraca na to uwagi. Wysypuje brudne rzeczy z worka na 

pranie, wrzuca do niego stwora i zawiązuje worek sznurkiem.

- Rozkazuję ci tam zostać - mówi więźniowi. - Jestem silniejszy niż one - przypomina 

sobie z uśmiechem. - Jestem silniejszy od nich i one o tym wiedzą. - I po chwili dodaje: - 

Dopóki się nie boję. 

Tylko dlaczego znów zaczęły go atakować? Co to oznacza?

Nazajutrz rano Bjorn naprawia okno w pokoju Devona.

- Wiesz, Bjorn, kiedy tutaj  przyjechałem - mówi  Devon, który jest coraz bardziej 

przekonany, że może ufać nowemu zarządcy - demony chyba wyczuły, że mam moc Skrzydła 

Nocy i mogę otworzyć ten portal. Jednak pokazałem im, że jestem silniejszy niż one. A nawet 

silniejszy od Szaleńca, samego Jacksona Muira, więc odeszły. Dlaczego wróciły? Co mają 

nadzieję ode mnie otrzymać?

- Może to samo - odpowiada Bjorn, przybijając okiennice. - W końcu demony niczego 

bardziej nie pragną, jak ponownie zapewnić swemu obrzydliwemu rodzajowi niepodzielną 

władzę na Ziemi.

background image

- Skoro jednak nie otworzyłem im portalu za pierwszym razem, dlaczego miałbym 

zrobić   to   teraz?   -   Wzdycha   Devon.   -   Widocznie   podburzyło   je   coś   innego.   Muszę 

porozmawiać o tym z Rolfe'em.

Bjorn mierzy go małymi okrągłymi oczkami.

- Pani Crandall dała mi wyraźny rozkaz, żebym nigdy cię tam nie zabierał.

- Nie musisz mnie podwozić - mówi mu Devon.

- No cóż, schody na urwisko są oblodzone. A droga do miasteczka jest śliska i nadal 

nie odśnieżona...

Devon uśmiecha się łobuzersko.

- No to patrz.

Skupia się. Nakazuje sobie zniknąć i pojawić się w domu Rolfe’a - ale nic się nie 

dzieje. Spogląda na Bjorna i rumieni się.

- No? - Pyta gnom. - Patrzę, jak kazałeś. Co mam zobaczyć?

- Powinno zadziałać - irytuje się Devon.

Bjorn uśmiecha się kpiąco.

- Myślę, że chyba chciałeś się popisać, prawda? A z tego, co wiem o magii Skrzydła 

Nocy, to nie da się jej wykorzystać w taki sposób.

- Ale ja naprawdę muszę się dostać do Rolfe'a.

- No to spróbuj jeszcze raz.

I tym razem Devon robi to z łatwością. Zamyka oczy i przenosi się do domu Rolfe'a. 

Pojawia się za kanapą, na której obejmują się Rolfe i Roxanne.

- O rety - mówi Devon. - Chyba powinienem był zadzwonić.

Rolfe obrzuca go surowym spojrzeniem.

- Tak. Tak byłoby lepiej.

Roxanne wstaje. Uśmiecha się.

- Nie przejmuj się, Devonie March. Miałam przeczucie, że możesz wpaść.

- Dzieją się dziwne rzeczy - mówi chłopiec do nich obojga.

Rolfe wzdycha.

- W porządku. Podejdź tu i opowiedz mi o tym.

- Demony znów zaatakowały - mówi Devon, wychodząc zza kanapy.  - Całe stado 

stworów wyglądających jak skorpiony. Zdołałem je powstrzymać. Nawet złapałem jednego.

- I trzymasz go? - Pyta Rolfe. - Jak domowe zwierzątko?

background image

- Mam nadzieję, że dowiem się czegoś od niego, chociaż to stworzenie wydaje się dość 

głupie.

- Podejrzewam, że jest głupie - mówi Roxanne. - Słabo rozwinięte demoniczne formy 

życia są kontrolowane przez moce znacznie silniejsze od nich.

Roxanne po raz pierwszy wypowiedziała się na temat demonów. Devon spogląda na 

nią znacząco.

- Przyznaję, że nie jestem ekspertem w tej dziedzinie - mówi mu Roxanne - ale intuicja 

rzadko mnie zawodzi. Coś manipuluje demonami. Wykorzystuje je w jakimś celu.

- A tylko ktoś obdarzony mocą Skrzydła Nocy może to robić - mówi Devon. - Prawda, 

Rolfe?

Mężczyzna kiwa głową.

-   Zatem   jeśli   to   nie   ty,   Devonie,   to   jakiś   inny   potężny   czarodziej   Skrzydła   Nocy 

sprawia nam kłopoty.

Devon przełyka ślinę.

- Jackson Muir?

Rolfe spogląda na wzburzone morze w dole.

- Czy to możliwe? Jak miałby tu wrócić? Został uwięziony w Otchłani.

- Członkowie  Bractwa  są rozsiani  po całym  świecie  - mówi  Devon. - Sam mi  to 

mówiłeś. Może to ktoś inny.

- Żaden szanujący się czarodziej Skrzydła Nocy nie posługiwałby się w taki sposób 

demonami - mówi mu Rolfe. - Jeśli kryje się za tym ktoś z Bractwa, to musi być Apostatą. 

Takim samym zbuntowanym czarownikiem jak Szaleniec.

Rolfe wstaje i podchodzi do biurka. Otwiera szufladę.

- Masz, Devonie. Spróbuj jeszcze raz.

Chłopiec patrzy. Rolfe trzyma w dłoni kryształowy pierścień Teda Marcha.

- To pierścień ojca - mówi Devon. - Dotychczas nigdy nie działał.

- Kryształ Opiekuna zawiera wiedzę, ale działa tak samo jak Głos, który słyszysz w 

głowie. Dzieli  się wiedzą  tylko  wtedy,  kiedy jesteś gotowy ją czerpać i posiąść. - Rolfe 

przygląda   się   pierścieniowi.   -   Od   wielu   tygodni   badam   ten   pierścień.   Na   pewno   jest   w 

porządku. Podejrzewam, że po prostu nie byłeś gotowy dowiedzieć się tego, co chciał ci 

przekazać.

- Myślisz, że teraz jestem?

- Roxanne tak uważa. Powiedziała mi o tym dziś rano.

Devon spogląda na nią.

background image

-   Tak,   Devonie   March.   Wyczułam   to.   Tak   więc   twoja   dzisiejsza   wizyta   nie   jest 

zaskoczeniem.

Devon przeciągle wzdycha.

- Dobrze więc. Pozwólcie, że wsunę pierścień na palec.

- Po prostu przygotuj się - mówi Rolfe. - Na wszystko. Pamiętasz, co się stało ostatnim 

razem.

Devon istotnie pamięta. Korzystając z pierścienia ojca Rolfe'a, Devon zdołał zobaczyć 

wspaniałe obrazy z przeszłości Skrzydła Nocy. Spotkał nawet Sargona Wielkiego. Jednak w 

trakcie tej astralnej podróży został porwany przez Szaleńca i wciągnięty do grobu - prosto do 

gnijącej trumny Jacksona Muira, z zawartymi w niej resztkami ludzkiego ciała. Nie było to 

doświadczenie, które Devon kiedykolwiek chciałby powtórzyć.

- Ściągnij mi go z palca, gdyby wyglądało  na to, że mam jakieś kłopoty,  dobrze, 

Rolfe?

Mężczyzna kiwa głową i wręcza Devonowi złoty pierścień.

Należał do mojego ojca, myśli chłopiec.

Wsuwa pierścień na serdeczny palec lewej ręki.

Proszę, tato, niech to się uda.

I nie pozwól, żebym wpadł w ręce Szaleńca.

Witaj, synu.

Devon błyskawicznie się odwraca. Już nie znajduje się w gabinecie Rolfe'a. Jest w 

domu - z powrotem w domku w Coles Junction, w którym dorastał. Jego pies Max przysiadł 

na tylnych łapach, patrzy na niego i merda ogonem. 

A na drugim końcu pokoju stoi ojciec z szeroko otwartymi ramionami.

- Tato!

Devon już ma do niego pobiec, ale nagle zastyga w bezruchu. To może być podstęp. 

Demony już udawały jego ojca.

Jednak teraz nie czuje gorąca ani wzrostu ciśnienia, niechybnych  oznak obecności 

demonów. Ani żadnego odoru. Czasem niektóre co zręczniejsze demony potrafiły obniżać 

temperaturę, lecz nigdy nie zdołały zamaskować smrodu.

-   W   porządku,   Devonie   -   mówi   mu   ojciec.   -   Jednak   mądrze   robisz,   zachowując 

ostrożność.

- Tato? Czy to naprawdę ty?

Mam na palcu jego pierścień. To musi być on. Jakimś cudem ojciec żyje!

background image

-   Tak,   Devonie.   Och,   synu,   byłeś   taki   dzielny.   Wyzbywszy   się   wszystkich   obaw, 

Devon wpada ojcu w ramiona. Są ciepłe i miękkie, jak zwykle, i pachną tak samo jak zawsze: 

olejem, smarem i płynem po goleniu Old Spice.

-   Widziałem,   przez   co   przeszedłeś,   Devonie,   i   szczerze   ci   współczułem.   Jednak 

dowiodłeś, że jesteś potężnym i szlachetnym czarodziejem. Jestem z ciebie dumny.

- Tato, czy ty żyjesz? No wiesz, czy możemy znowu być razem?

Ojciec spogląda na niego z troską.

- Zawsze będę żyt w twoim sercu, Devonie.

- To mi nie wystarcza. Potrzebuję cię tutaj, w Kruczym

Dworze. Albo pozwól mi pozostać z tobą. W naszym domu. Z Maksem i wszystkimi 

moimi starymi przyjaciółmi.

Ojciec uśmiecha się smutno.

- Nie możesz tu zostać, Devonie. To tylko kraina pamięci.

Devon nie może powstrzymać łez.

- Potrzebuję cię, tato.

- Zawsze będę przy tobie. - Ujmuje dłonią brodę chłopca. - Czy masz jeszcze mój 

medalik świętego Antoniego?

Devon kiwa głową i klepie się po kieszeni, w której trzyma medalik. Łzy ciekną mu po 

policzkach.

- Byłem przy tobie przez cały czas - mówi mu ojciec. - Przecież wiesz o tym, Devonie.

Chłopiec ponownie kiwa głową.

- Dlaczego nigdy nie powiedziałeś mi, kim naprawdę jestem? Dlaczego posłałeś mnie 

do Kruczego Dworu?

- Twoim przeznaczeniem, Devonie, jest odkryć prawdę o swojej przeszłości.

Nagle Devon uświadamia sobie, że już nie znajdują się w domu w Coles Junction. Nie 

ma   Maksa.   Stoją   przed   Kruczym   Dworem,   z   odległości   kilku   metrów   spoglądając   na 

rezydencję.

- Teraz najtrudniejsza część, Devonie - mówi ojciec ochrypłym głosem. - Muszę ci coś 

pokazać. Ostrzec cię przed grożącym ci niebezpieczeństwem.

- Jakim, ojcze?

- Spójrz, synu. Patrz na Kruczy Dwór.

Devon spełnia polecenie. To, co widzi, szokuje go. Wielki dom leży w gruzach. Wieża 

jest osmalonym  kikutem,  żałośnie wznoszącym  się ku niebu. Wielkie  witrażowe okna są 

background image

porozbijane, a frontowe drzwi wyrwane z zawiasów. Całe fragmenty murów zwaliły się do 

wewnątrz.

Devon biegnie w kierunku domu.

- Cecily! - Krzyczy. - Cecily!

Kiedy dobiega  do  zrujnowanej  rezydencji,   czuje  kwaśny odór  dymu.   Tu i  ówdzie 

ogień   jeszcze   nie   zgasł   i   od   czasu   do   czasu   z   gruzów   buchają   płomienie.   Nagle   słyszy 

przeraźliwy   hałas   dobiegający   z   góry:   podobne   do   pterodaktyli   demony   kołują   nad 

dymiącymi zgliszczami, triumfalnie skrzecząc.

A   kiedy   wbiega   do   środka   przez   wyłamane   frontowe   drzwi,   widzi   coś   jeszcze 

straszniejszego: u stóp schodów leży martwa Cecily w kałuży krwi.

background image

5. Apostata

Cecily! - Krzyczy Devon.

To na nic. Próbuje ją podnieść, lecz dziewczyna jest zimna i sztywna. Devon cofa się 

przerażony, chwiejnie idzie do salonu.

I prawie potyka się o ciało D. J., również rozciągnięte w kałuży gęstniejącej krwi. 

Dalej   leżą   Ana   i   Marcus.   Ich   ciała   są   zmiażdżone   i   nienaturalnie   powykręcane.   Devon 

rozgląda   się.   Przedpokój   i   salon   zostały   zniszczone.   Na   podłodze   leżą   porozbijane 

kandelabry. W ścianach zieją dziury. Szklana tarcza starego zegara jest roztrzaskana, a jego 

wskazówki na zawsze zatrzymały się kilka minut po dziewiątej.

- Nie! - Krzyczy Devon. - To niemożliwe! Tato! Gdzie jesteś?

W  tym  momencie  wyskakuje  skądś jakiś odrażający stwór i przysiada  na poręczy 

schodów. Jest obrzydliwy, podobny do małpy, ma ostre kły i gorejące żółte ślepia.

- Jesteśmy wolni - mówi głuchym i chrapliwym głosem. - Portal został otwarty i teraz 

jesteśmy wolni!

- Wracaj! - Rozkazuje Devon. - Wracaj do swojej Otchłani!

Stwór śmieje się z niego.

- Już za późno! Zwyciężyliśmy!

Chór   innych   demonów   przyłącza   się   do   niego,   wyskakując   z   różnych   części 

zrujnowanego domu. Szkielety, oślizłe gady i włochate bestie o ostrych pazurach - wszystkie 

zbierają się w gromadę i śmieją z Devona. Ten okropny śmiech odbija się echem w ruinach 

Kruczego Dworu.

- Kto to zrobił? - Pyta Devon. - Kto zdołał otworzyć te drzwi?

- Ależ oczywiście ty, o Wielki - odpowiada demon podobny do małpy. - Tylko ty masz 

taką moc!

- Nie! Nie otworzyłem ich! Nigdy bym...

- Tak, Devonie, tylko ty możesz otworzyć te drzwi - słyszy głos ojca.

Devon odwraca się. Ojciec ze smutną miną stoi w drzwiach.

- Nie zrobiłem tego! Tato, ja nigdy...

- Jednak zrobisz to - mówi mu ojciec. - Zrobisz, a wtedy twoi przyjaciele umrą.

- To sen! Jakaś szalona halucynacja!

Wokół niego demony znów wyją i pokrzykują, jak banda napalonych motocyklistów.

background image

- Ściągnij pierścień z mojego palca! - Krzyczy Devon. - Chcę to powstrzymać!

Choć jednak wkłada w to wszystkie siły, nie może zsunąć pierścienia. Stoi w kręgu 

bestii, patrząc na zimne, zakrwawione ciało martwej Cecily.

- Proszę, tato, niech to nie będzie prawdą - błaga, wciąż szarpiąc pierścień.

- Tylko ty, Devonie, masz taką moc. Tylko ty.

- Przyłącz się do nas - nalega demon podobny do małpy. - Pomyśl, jaką będziesz miał 

władzę. Inni tacy jak ty już do nas dołączyli. Nie będziesz sam.

Stwory ruszają na niego, pełznąc, chwiejąc się, wlokąc po ziemi kopyta i kolczaste 

ogony. Ich smród zapiera dech w piersiach i Devon spazmatycznie łapie ustami powietrze.

- Nigdy! - Krzyczy. - Nie jestem Apostatą. I nigdy nie będę!

Z tymi słowami udaje mu się wreszcie ściągnąć z palca pierścień. Ten wypada mu z 

ręki i toczy się po podłodze, aby zatrzymać się w kałuży krwi Cecily.

Devonie!

To głos Rolfe’a.

- Devonie, dobrze się czujesz?

- Nie - mówi chłopiec, nie mogąc powstrzymać łez. Chwiejnie podchodzi do kanapy i 

siada, chowając twarz w dłoniach. - To za wiele. Nie poradzę sobie z tym wszystkim.

Rolfe kładzie dłoń na jego ramieniu i pochyla się, żeby spojrzeć mu w twarz.

- Co widziałeś, Devonie?

- Ojca. - Devon patrzy mu w oczy. - Widziałem mojego ojca.

- Thaddeusa?

Devon kiwa głową.

- Chciałem tylko zostać z nim. Ale nie mogłem. Pokazał mi...

Nie może dokończyć, bo głos więźnie mu w gardle.

Roxanne siada obok niego na kanapie. Bierze go za rękę.

- Widziałem Kruczy Dwór... Całkowicie zniszczony - mówi Devon, wziąwszy się w 

garść. - Cecily była martwa. I wszyscy moi przyjaciele również. Wszędzie były demony. Dom 

należał do nich.

Rolfe nic nie mówi.

- To pewnie by cię uszczęśliwiło, co, Rolfe? - Pyta Devon, czując rosnący gniew. - 

Przecież niczego nie pragniesz bardziej, jak zobaczyć zrujnowany Kruczy Dwór i upadek tej 

rodziny.

background image

- Nie, Devonie. Nie chcę, żeby coś złego stało się Cecily lub Alexandrowi. Przecież 

wiesz.

Devon walczy z falą najgorszych mdłości, jakie miał w swoim życiu. To gorsze od 

grypy. Ma wrażenie, że zaraz zwymiotuje.

Roxanne dotyka jego czoła.

- Przyniosę  ci coś - mówi,  po czym  wstaje i pospiesznie biegnie po schodach do 

kuchni.

- Jesteś lekko zielonkawy - mówi mu Rolfe.

- Ty też byłbyś, gdybyś dopiero co widział Cecily leżącą w kałuży krwi. - Próbuje 

wstać, ale nie może. - Muszę wrócić do Kruczego Dworu i sprawdzić, czy wszystko z nią w 

porządku.

- Spokojnie. Jestem pewien, że nic jej nie jest. Jeśli Thaddeus pokazał ci tę wizję, to 

nie po to, żeby cię przestraszyć, lecz ostrzec. Uprzedzić, co  m o ż e   się zdarzyć, jeśli nie 

będziesz czujny.

- Nie wiesz najgorszego - mówi Devon, gdy Roxanne wraca i podaje mu szklankę 

napoju imbirowego. Chłopiec wypija go. Istotnie, teraz czuje się lepiej. Dziękuje jej, po czym 

znów spogląda na Rolfe'a. - To ja stanowię problem, jak zwykle. To moim przeznaczeniem 

jest otworzyć portal i uwolnić demony z Otchłani. Moim.

- To właśnie pokazał ci Thaddeus? Ty to zrobisz?

Devon kiwa głową.

- Muszę opuścić Biedę. Wyjechać jak najdalej od Kruczego Dworu.

-   Zaczekaj.   Przecież   nigdy   dobrowolnie   nie   otworzyłbyś   portalu.   Jeśli   Thaddeus 

pokazał ci tę wizję, to chciał cię ostrzec, że ktoś spróbuje cię do tego skłonić groźbą lub - 

podstępem.

- Kto taki? Jakiś demon?

- Niemożliwe. Dowiodłeś, że jesteś od nich sprytniejszy i silniejszy.

- Zatem kto?

Rolfe przez chwilę milczy.

-   Tylko   inny   czarodziej   Skrzydła   Nocy   może   mieć   taką   moc   -   mówi   w   końcu.   - 

Apostata, który potrzebuje twojej pomocy - pomocy czarodzieja urodzonego sto pokoleń po 

Sargonie Wielkim.

- A więc... A więc myślisz, że powraca Jackson Muir.

Rolfe kręci głową.

- Niekoniecznie on.

background image

- Przecież powiedziałeś, że Apostata. Tak go nazywano.

-   Każdy   czarodziej   Skrzydła   Nocy,   który   wykorzystuje   swoją   moc   w   niegodnych 

celach, staje się Apostatą. W historii Bractwa było ich wielu. Nie można sądzić, że akurat 

teraz nie ma innych.

Devon czuje się już dostatecznie silny, aby wstać z kanapy. Przechodzi przez pokój i 

spogląda na rozbijające się na dole fale. Słońce zachodzi. Na horyzoncie widać błyskawice 

nadciągającej burzy.

- Jeśli rzeczywiście są tam jacyś  źli czarodzieje, to czy nie ma  sposobu, żeby się 

dowiedzieć, kim oni są? - Pyta Devon. - Nie ma spisu wszystkich członków Bractwa, albo 

czegoś takiego?

Rolfe uśmiecha się.

- Może jest. Tylko pamiętaj, że wypadłem z obiegu, kiedy zginął mój ojciec. Mimo to 

wiem,   że   co   dwadzieścia   lat   zbiera   się   zgromadzenie   czarodziei   Skrzydła   Nocy,   zwane 

Witenagemotem. To anglosaskie słowo, używane w starej Anglii, w której te zgromadzenia 

odbywały   się   już   przed   tysiącem   lat.   Ojciec   zabrał   mnie   na   jedno,   kiedy   byłem   mały. 

Odbywało  się  w  Madrycie   i  wszyscy   Opiekunowie  patrzyli   z  podziwem,   jak  czarodzieje 

Skrzydła Nocy z całego świata wchodzą na salę obrad, ubrani w ceremonialne szaty.

- Super - mówi Devon, odprężając się trochę.

- Och, istotnie. - Rolfe podchodzi do patrzącego na morze chłopca. - Czarodzieje z 

całej   Europy,   Chin   i   Afryki.   A   wśród   nich   oczywiście   Randolph   Muir,   ojciec   Amandy. 

Pamiętam, jak godnie wyglądał w swojej szacie z rzędem medali. Jaki dumny był mój ojciec z 

tego, że jest jego Opiekunem.

-   Chcę   wziąć   udział   w  takim   zgromadzeniu.   Muszę   spotkać   innych   takich   jak   ja. 

Innych czarodziei Skrzydła Nocy.

-   Spotkasz.   Będę   musiał   się   dowiedzieć,   kiedy   i   gdzie   odbędzie   się   następne 

zgromadzenie. - Rolfe wzdycha. - Na razie jednak nie mam pojęcia, kto może być tym złym 

czarodziejem.

- Może to żaden z żywych - mówi nagle Roxanne. - Może to jeden ze zmarłych.

Rolfe przygląda się jej.

- Tak podpowiada ci intuicja? Jesteś tego pewna?

Kobieta marszczy brwi.

- Niezupełnie. Jednak taka myśl przyszła mi do głowy.

Nie mogę jej zignorować.

background image

- Kiedy Roxanne ma  takie myśli, warto jej słuchać - wyjaśnia  Devonowi Rolfe. - 

Sądzę, że to możliwe. W końcu Jackson Muir nie żyje, a mimo to zdołał wrócić.

- Właśnie o to mi chodziło - mówi mu Devon. - Szaleniec jeszcze z nami nie skończył. 

Ja to po prostu wiem.

Roxanne wzięła z półki jakąś księgę.

- Czuję, że powinieneś to przeczytać - mówi, wręczając ją Devonowi.

Chłopiec spogląda na okładkę. Wypukłe złote litery głoszą:

CZARODZIEJSKA GENEALOGIA

HORATIA MUIRA

- Są w niej wymienieni przodkowie Horatia? - Pyta Devon.

- Tak - mówi Rolfe. - I trzeba mu przyznać, że obok wszystkich bohaterów i legend 

umieścił tu także czarną owcę swojej rodziny.

- Przeczytaj to z pierścieniem ojca na palcu - radzi Roxanne. - To pomoże ci wszystko 

zobaczyć.

- Nie ma mowy - oponuje Devon. - Więcej go nie założę.

Roxanne podniosła pierścień z podłogi. Devon spogląda na leżący na dłoni kobiety 

pierścień. Jest na nim krew. Krew Cecily.

- Strach jest największą słabością czarodzieja Skrzydła Nocy, Devonie - przypomina 

mu Rolfe.

Chłopiec wzdycha.

- Jeśli w ten sposób zdołam ocalić Cecily od śmierci, zrobię to.

Bierze pierścień i znów wsuwa go na palec. Jego umysł pozostaje jasny, gdy Devon 

siada przy stole i otwiera księgę.

Chwała Sargonowi! Sargon naszym wodzem! Sargon Wielki!

Słowa księgi ożywają w umyśle Devona, gdy na palcu ma ojcowski pierścień. Nie 

tylko czyta o czarodziejach Skrzydła Nocy, ale również ich widzi.

Sargona już spotkał. To on rozpoczął to wszystko. Devon rozpoznaje go, tę długą rudą 

brodę i włosy, gdy czarodziej stoi tam w tunice i sandałach, z mieczem u boku. Devon czytał, 

że Sargon urodził się prawie trzy tysiące  lat temu  w krainie Hetytów  w Azji Mniejszej, 

obecnie Turcji. W Termessos, dużym mieście górzystego wybrzeża Morza Śródziemnego, 

Sargon wzniósł magiczną fortecę. On i jego potomkowie przez wiele pokoleń chronili miasto, 

tak że Termessos było w tej części świata jedynym grodem nie zdobytym przez Aleksandra 

background image

Wielkiego. Devon widzi teraz Sargona stojącego na tle wznoszących się wokół Termessos gór 

i otoczonego przez grupkę ludzi, którzy wznoszą złote puchary w toaście na jego cześć.

- Chwała Sargonowi!

- To jakaś ceremonia - mówi Devon do Rolfe’a i Roxanne. - Widzę, jak oddają honory 

Sargonowi, a on się uśmiecha. - Devon śmieje się. - Nie był w takim dobrym nastroju, kiedy 

go spotkałem.

Wtedy Sargon poddał go próbie, którą Devon przeszedł tylko częściowo. Pozwolił, by 

przeszkodził mu strach, który jest dla demonów jak sterydy, czyni je większymi, silniejszymi, 

trudniejszymi   do   pokonania.   Sargon   nazwał   wówczas   Devona   „Abecedarianem"   To 

rozzłościło chłopca i w dalszym ciągu go irytuje.

- Mam nadzieję, że kiedyś znowu spotkam Sargona - mówi Devon. - Powiem mu, że 

pokonałem Szaleńca i...

-   Czytaj   dalej,   Devonie   -   przerywa   mu   lekko   zniecierpliwiony   Rolfe.   -   Szukamy 

Apostaty. Czarodzieja, który zszedł na złą drogę. To nie Sargon.

Devon  wzdycha   i przewraca   kartkę.  Będzie   musiał  wrócić  do  tego  miejsca,   kiedy 

będzie miał więcej czasu. Mając na palcu pierścień ojca i przeglądając opowieści o dawnych 

czarodziejach,   doznaje   kilku   niezwykłych   wizji.   Na   jednej   ze   stron   czyta   o   Brutusie, 

wybitnym członku Bractwa, żyjącym w ostatnim wieku przed Chrystusem. Widzi biremę z 

dziobem ozdobionym  smoczym  łbem,  stojącego przy jej maszcie  Brutusa oraz pokrytego 

łuskami morskiego potwora, który wynurza się z fal. Potem pojawia się Diana, pnąca się po 

nocnym   niebie   ku   ziemskiej   stratosferze,   z   towarzyszącym   jej   orszakiem   rozmaitych 

stworzeń. Przewróciwszy kartkę, Devon o mało nie spada z krzesła: czarodziej  imieniem 

Vortigar w pełnej zbroi pędzi na niego na swym siwym rumaku, w otoczeniu innych rycerzy. 

Przypomina to jakąś szaloną wirtualną rzeczywistość.

Rozpromieniony Devon pochyla głowę, gdy Vortigar zamierza się mieczem - pozornie 

na niego. Jednak ostrze przeszywa innego rycerza, który spada z konia. Pod przyłbicą ukazuje 

się pysk demona.

- Super - mówi Devon. - Vortigar żył w czasach króla

Artura, prawda?

- Tak, Devonie - potwierdza Rolfe.

- Nie mogę sobie chwilę popatrzeć, jak walczy?

Rolfe z uśmiechem kręci głową.

- Możesz wrócić do tego później.

background image

Devon znów skupia się na lekturze. Przewraca kilka kartek. Widzi Brunhildę Mądrą na 

dworze   Karola   Wielkiego;   Wilhelma   z   Holandii,   który   uczy   gromadkę   młodych   malarzy 

Skrzydła Nocy; a potem pierwszy Witenagemot, zgromadzenie czarodziejów, które oszałamia 

Devona   przepychem   barw.   Zamek   jest   udrapowany   złotogłowiem,   a   wszyscy   uczestnicy 

noszą purpurowe szaty.  Czarodzieje o różnym wieku i kolorach skóry prezentują płonące 

kryształy   i   wspaniałe   klejnoty.   Zebraniu   przewodniczy   siwobrody   mężczyzna   imieniem 

Wiglaf, którego Devon chyba gdzieś już widział. Jednak nie może sobie przypomnieć gdzie.

- Natrafiam tylko na dobrych czarodziejów - mówi Devon do Rolfe'a.

- Czytaj dalej.

Z następnej strony wyskakuje na niego Eryk Krwawy Topór z wysoko uniesionym nad 

głową toporem.

- Oo! - Woła Devon. - Może ten jest Apostatą.

Z   topora   czarodzieja   ścieka   krew,   gdy   wyrywa   ostrze   z   brzucha   jakiegoś 

nieszczęśnika. Teraz Devon pojmuje, w jaki sposób Eryk, który wygląda jak wiking, zdobył 

swój przydomek.

- Chyba zabił właśnie jakiegoś faceta - mówi. - Pewnie jest Apostatą.

- Przyjrzyj się dokładniej - zachęca Rolfe.

Devon robi to. Badawczo spogląda na powalonego wroga Eryka. Zauważa szpony 

zamiast rąk i pojmuje, że to demon w ludzkiej postaci.

-   Nic   z   tego   -   mówi   z   westchnieniem.   -   Widocznie   Eryk   to   też   jeden   z   dobrych 

czarodziejów.

Jednak następna  strona przynosi  mroczniejszą  wizję. Temperatura  w pokoju spada 

prawie do zera.

- Isobel Apostata - czyta cicho Devon. - Tak jest tu napisane. Ona...

Śmiech. Kobiecy śmiech.

W pokoju robi się ciemno. Rolfe i Roxanne z niepokojem spoglądają po sobie.

Śmiech nie cichnie.

- Słyszałem już ten śmiech - mówi Devon. - Na wieży!

- Jesteś pewien, Devonie?

- To ona - szepcze chłopiec.

Nagle pokój staje w ogniu. Devon nie widzi już Rolfe a ani Roxanne, tylko tańczące 

pomarańczowe   płomienie.   Cofa   się   przed   żarem,   ale   czujnie   wszystko   obserwuje.   W 

płomieniach   zaczyna   rozróżniać   kształty:   wielkie   latające   demony   szybują   nad   jakimś 

miasteczkiem z dawnych czasów. Przerażeni ludzie uciekają do domów, potykając się na 

background image

brukowanych uliczkach i pokazując palcami demony. Te wpadają do ich domostw, porywając 

skrzynie  i kufry,  a nawet dzieci.  Devon po architekturze  rozpoznaje wioskę z czasów, o 

których uczył się w szkole: Anglia za panowania Tudorów. Jednak w podręczniku nie było 

żadnej wzmianki o Isobel Apostacie, czy demonach, których sprowadziła na mieszkańców.

- Isobel Apostata - czyta Devon, próbując się uspokoić. - Urodziła się w 1494 roku, 

jako jedyne dziecko Artura Plantageneta, potomka króla Henryka IV. Jej uroda i magiczne 

umiejętności stały się legendarne. Poślubiła zwykłego ziemianina, sir Thomasa Apple'a, lecz 

kazała go otruć, kiedy urodziła syna. Otworzyła Otchłań, przejęła kontrolę nad demonami i 

poleciła im pustoszyć kraj, uzależniając lud od siebie i formując własną armię. Coraz bardziej 

pożądała   władzy.   Spiskowała   z   wrogami   Anglii   za   granicą,   obiecując   nieprzeliczone 

bogactwa za pomoc w obaleniu króla Henryka VIII i osadzenie jej na tronie.

Śmiech Isobel odbija się echem w pokoju i Devon na moment przestaje czytać. Bierze 

się w garść i kontynuuje:

- W 1522 roku Witenagemot odbywał się w Anglii i podczas tajnego zebrania Skrzydła 

Nocy zdecydowano, że Isobel należy wydać królowi jako zdrajczynię. To głównie kobiety 

należące do Bractwa obezwładniły ją i skuty magicznym złotym łańcuchem. Isobel została 

osądzona przez królewski trybunał i spalona jako czarownica, lecz wielu utrzymywało, że 

powstała z płomieni niczym feniks, po czym schroniła się w Otchłani.

Devon znów słyszy złowrogi śmiech wiedźmy, ale nadal nie może jej dostrzec.

Gdzie ona jest? Muszę zobaczyć jej twarz.

W końcu udaje mu się dostrzec w płomieniach postać. To kobieta, przywiązana do 

słupa. Płonie żywcem, śmiejąc się, gdy płomienie trawią jej ciało. Skóra czernieje i płatami 

schodzi jej z twarzy. Devon czuje smród palonego ciała. Gorzej, czuje jego smak.

Z trzaskiem zamyka księgę. W pokoju wszystko wraca do normy.

- To zbyt wiele - mówi. - I zbyt realistyczne.

- Czy zobaczyłeś dość, by mieć pewność, że mamy do czynienia z Isobel Apostatą?

Devon krzywi się.

- Raczej usłyszałem. Ten sam śmiech, który rozlegał się na wieży Kruczego Dworu.

- Zawsze ta wieża - zauważa Rolfe. - Co też Amanda tam trzyma?

- Już nic. Od pewnego czasu nie widuję tam światła. - Devon zastanawia się nad 

czymś.  -  Widziałem   jednak,  jak Bjorn  wyprowadzał   stamtąd  kogoś.  Zaprzecza   temu,  ale 

jestem pewien, że to była kobieta. Czy to mogła być ona - Isobel?

Rolfe wygląda na zdumionego.

background image

- Nie wyobrażam sobie, żeby Isobel Apostata pozwoliła komuś zamknąć się w pokoju 

albo   grzecznie   poszła   za   gnomem,   który   dokądś   ją   poprowadził.   Isobel   była   jedną   z 

najgroźniejszych czarownic wszech czasów. O mało co nie zrzuciła z tronu króla Henryka 

VIII. Nawet spalenie na stosie nie wystarczyło, żeby położyć kres jej złu. Legendy mówią, że 

jej duch powrócił i nadal usiłuje zdobyć władzę nad światem.

Devon opanowuje drżenie.

- To przypomina kogoś, kogo znamy. Jacksona Muira.

Rolfe poważnie spogląda na chłopca.

- Jesteś pewien, że taki sam śmiech słyszałeś na wieży?

- Taki sam. I Głos to potwierdza. Słyszałem Isobel Apostatę. To ona - i była w wieży 

przez cały czas. Z pewnością to właśnie jej szloch słyszałem wcześniej.

Rolfe podchodzi do okna i spogląda na ocean. Fale coraz mocniej biją o brzeg, a na 

horyzoncie   błyska   się   coraz   bardziej.   Po   niebie   przetacza   się   grom,   głośniejszy   niż 

którekolwiek z nich się spodziewało.

Zawsze kiedy tu jestem, nadciąga burza, myśli Devon.  Tak jakbym budził niepokój  

żywiołów, ilekroć, dowiem się czegoś nowego o mojej przeszłości. Nawet mu się to podoba.

- Sam nie wiem, Devonie - mówi Rolfe. - Coś musiałoby przydarzyć się Isobel, żeby 

dała się uwięzić Amandzie. Nie mam pojęcia, co to mogłoby być. Isobel nie jest już tylko 

człowiekiem.

Devon wzrusza ramionami.

- Może rzucił na nią jakieś zaklęcie ojciec pani Crandall lub Horatio Muir.

- To możliwe, ale...

- No cóż, jakkolwiek tego dokonano, jestem pewien, że to Isobel Apostata nasłała na 

mnie demony, a nie Jackson Muir. - Devon uśmiecha się. - Zawsze to jakaś pociecha.

Roxanne, do tej chwili zadowalająca się rolą biernej słuchaczki, wstaje i podchodzi do 

Devona. Uśmiecha się do niego i zakłada ręce na piersi.

-  Zapewne  uważasz,  że  kobieta   nie  może   być   równie  groźnym   przeciwnikiem  jak 

mężczyzna. Nawet jeśli jest czarownicą Skrzydła Nocy i wróciła z zaświatów.

Devon rumieni się.

- Nie, nie to chciałem powiedzieć. - Czerwieni się jeszcze bardziej. - Naprawdę. Ja 

tylko...

- Isobel Apostata miała pięć wieków przewagi nad Jacksonem Muirem - mówi mu 

Roxanne.  - Pięćset  lat  na doskonalenie  czarnoksięskich  umiejętności.  Na wykucie  z nich 

miecza ostrzejszego niż ten, jakim kiedykolwiek mógł władać Szaleniec.

background image

Rozgoryczony Devon przełyka ślinę.

- Taak. Pewnie masz rację.

Rolfe uśmiecha się.

- Rzecz w tym,  Devonie, że stoimy przed poważnym problemem. Znów mamy do 

czynienia   z   osobą,   która   dysponuje   mocą   Skrzydła   Nocy  i   zamierza   otworzyć   portal   we 

wschodnim skrzydle. I najwidoczniej Isobel chce, żebyś ją w tym wyręczył.

- A co nie pozwala jej samej tego zrobić?

- Ty zamknąłeś te drzwi. Tylko ty możesz je otworzyć.

Devon wzdryga się.

- W wizji, którą pokazał mi ojciec, rzeczywiście je otworzę.

- Uznaj to za ostrzeżenie. Teraz powinniśmy odnaleźć Isobel i pokonać ją.

- A jak tego dokonamy?

Rolfe odpowiada z krzywym uśmiechem:

- Nie mam pojęcia.

- Wspaniale.

-   Musisz   pamiętać,   dzieciaku,   że   nigdy   nie   zostałem   przeszkolony   jako   Opiekun. 

Szaleniec zabił mojego ojca, zanim zdążyłem się czegoś nauczyć. Muszę przeczytać jeszcze 

kilka ksiąg. I spróbować znaleźć kogoś, kto wie więcej niż ja.

- Udało ci się znaleźć innych Opiekunów?

Rolfe kręci głową.

- Sądzę jednak, że źródło informacji możemy mieć pod nosem.

- O kim mówisz?

- O waszym nowym zarządcy. O gnomie. On najwyraźniej sporo wie i założę się, że 

mógłby znaleźć nam Opiekuna.

- Sam nie wiem - mówi  Devon. - Za każdym  razem gdy zaczynam  mu ufać, coś 

sprawia, że zmieniam zdanie.

Pamiętaj, że widziałem go z kobietą z wieży. A jeśli to była Isobel? Może jest z nią w 

zmowie.

Rolfe wzdycha.

- Czy twój Głos mówi ci coś o nim?

-   No   cóż,   powiedział,   że   to   gnom   i   że   mogę   wierzyć   w   jego   uzdrowicielskie 

umiejętności. Jednak nie wyjaśnił, czy mogę mu zaufać.

- A ty, Roxanne? Masz jakieś przeczucie co do Bjorna Forkbearda?

- Będę musiała się z nim spotkać - mówi kobieta. - Może wtedy.

background image

Dochodzą   do   wniosku,   że   Devon   musi   po   prostu   wrócić   do   Kruczego   Dworu   i 

zachować   czujność.   Rolfe   obiecuje   znaleźć   odpowiedzi   na   dręczące   chłopca   pytania   i 

porozmawiać z nim jutro. Devon ponownie przeprasza za niespodziewane najście i zachęca 

ich, by dokończyli to, co zaczęli. Pstryka palcami i znika. 

Jednak zamiast wrócić do swojego pokoju w Kruczym  Dworze, tak jak zamierzał, 

Devon pojawia się na cmentarzu na skraju urwiska, na krańcu posiadłości Muirów.

Dlaczego się tu znalazłem? Devon rozgląda się. Burzowe chmury już wiszą nad głową, 

chociaż   jeszcze   nie   zaczął   padać   deszcz.   Ciemne   niebo   przecinają   zygzaki   błyskawic   i 

lodowato zimny wiatr smaga mu twarz. Chłopiec próbuje siłą woli przenieść się do swojego 

pokoju, ale nie może. Nienawidzi, kiedy zawodzą go jego czarodziejskie umiejętności.

Rusza truchtem przez wysoką trawę. Śnieg prawie stopniał i ziemia rozmiękła. Devon 

drży, słysząc szczególnie donośny łoskot gromu. Odwraca się, gdy błyskawica oświetla grób 

Jacksona   Muira.   Anioł   ze   złamanym   skrzydłem   zdaje   się   płonąć.   Devon   podchodzi   do 

pomnika. Widział już ducha Emily Muir, która wydawała się sprzyjać jego sprawie. Może 

ona mu pomoże. Może ona im pomoże znaleźć i pokonać Isobel Apostatę.

Jednak Emily była zwyczajną kobietą. Za życia nie miała magicznych mocy. Dlaczego 

miałaby mieć je po śmierci? Pomimo to Devon nie może oprzeć się wrażeniu, że Emily jest w 

pewnym sensie kluczem do zrozumienia jego przeszłości. Tutaj, zaledwie kilka metrów dalej, 

widział kiedyś ducha tej kobiety, płaczącego na grobie z napisem „Clarissa" Teraz podchodzi 

do tego grobu i spogląda na to jedno słowo wykute w granicie. Dlaczego Emily płakała na 

grobie Clarissy Jones?

Ta   ostatnia   była   służącą,   z   którą   spotykał   się   Rolfe   i   która   zginęła,   kiedy   jego 

samochód runął z klifu. Nawet nie pogrzebano tutaj jej ciała. Tak jak ciało Emily, zabrało je 

morze.

Musi istnieć jakiś związek między Clarissą, Emily i Jacksonem, myśli Devon. I mną. W 

przeciwnym razie dlaczego zobaczyłbym ciucha plączącego na tym grobie?

Przenosi spojrzenie z pomnika Clarissy na obelisk stojący na środku cmentarza. Ten z 

napisem „Devon". Nikt zdaje się nie wiedzieć, kto jest tam pochowany. Chłopiec jest pewien, 

że   pani   Crandall   kłamie,   kiedy   tłumaczy   się   nieznajomością   sprawy.   To   również   jest 

wskazówka prowadząca do rozwiązania tajemnicy jego przeszłości. Tylko co to oznacza? Jak 

się tego dowiedzieć?

Devon wzdycha. Teraz nie ma czasu na rozmyślania o tym wszystkim. Zagadka jego 

przeszłości musi na razie zejść na dalszy plan, dopóki nie znajdą sposobu na pokonanie Isobel

background image

Apostaty.

Chyba że - jak podejrzewa - wszystko to jakoś łączy się ze sobą.

Zaczyna   padać,   z   początku   słabo,   potem   mocniej.   Devon   pospiesznie   opuszcza 

cmentarz i rozbryzgując błoto, idzie ścieżką w kierunku wielkiego domu. Na tle nocnego 

nieba ledwie widać jego kontury. W kilku oknach na parterze pali się światło. Na wieży 

jednak, zgodnie z przewidywaniami, jest ciemno.

Gdzie jest Isobel? Czy to możliwe, że pani Crandall ją ukrywała? W jaki sposób i w 

jakim celu?

Znów budzą się w nim podejrzenia co do pani Kruczego Dworu.  Próbowała mnie 

zabić, myśli  Devon.  Ona i Bjorn chcieli wysłać mnie w przeszłość  - do Anglii z czasów 

Tudorów, kiedy żyła Isobel Apostata.  Chcieli, żebym znalazł się w jej mocy, dzięki czemu  

mogłaby mnie zmusić do otwarcia Otchłani.

Tylko   dlaczego   pani   Crandall   miałaby   tego   chcieć?   Przecież   tego   obawia   się 

najbardziej. W ulewnym deszczu Devon zaczyna biec ścieżką, żałując, że nie jest w stanie 

tego pojąć.

Dlaczego nie mogę żyć jak zwyczajny człowiek? Dlaczego zawsze musi być właśnie  

tak?

Zbliżając się do podjazdu, dostrzega samochód D. J. z wycieraczkami gorączkowo 

poruszającymi  się tam i z powrotem, bezskutecznie próbującymi  pokonać ulewny deszcz. 

Ktoś wysiada po stronie pasażera. Devon mruży oczy. Czy to Cecily?

W tym momencie błyska piorun i Devon widzi, że to na pewno nie Cecily.

To Morgana.

- Wielkie dzięki, D. J. - mówi. - Jestem bardzo wdzięczna.

- Zawsze do usług.

Morgana pospiesznie wchodzi do domu.

D. J. rusza, ale Devon wbiega w światła reflektorów samochodu i zatrzymuje go.

- Co się dzieje? - Pyta.

D. J. opuszcza szybę, ale tylko trochę.

- Co masz na myśli, pytając „co się dzieje"?

Devon krzywi się. Mokre od deszczu włosy lepią się do czoła i spadają na oczy.

- To znaczy, co robiłeś z Morganą?

- Chciała się przejechać do miasta.

- Dlaczego ty ją podwiozłeś?

background image

- O co ci chodzi, Devon? Jesteś zazdrosny? Najpierw zabierasz Cecily, teraz chcesz i 

Morganę?

D. J. podkręca szybę i odjeżdża z piskiem opon.

Devon jest wstrząśnięty. Co on chciał przez to powiedzieć? D. J. to jego najlepszy 

przyjaciel. Owszem, Devon wie, że D. J. kiedyś podrywał Cecily, ale zdawał się pogodzić z 

faktem, że ona chodzi teraz z Devonem. A przynajmniej Devonowi wydawało się, że D. J. 

pogodził się z tym.

Ale Morgana? Przede wszystkim ona jest sześć lat starsza od D. J. - i zaręczona z 

Edwardem Muirem!

Devon wbiega do domu i zamyka za sobą drzwi.

-   Spójrz   na   siebie,   Devonie   March!   -   Mówi   Cecily,   wychodząc   z   salonu   do 

przedpokoju. - Wyglądasz jak utopiony szczur.

-   Dzięki   za   komplement   -   mówi   chłopiec,   zdejmując   płaszcz   i   wieszając   go   na 

wieszaku. Trzęsie się z zimna. -

Czy widziałaś, jak przed chwilą weszła tu Morgana?

Cecily marszczy brwi.

- Tak. Widziałam ją.

- Powiedziała, gdzie była?

- Nie rozmawiam z nią. - Cecily odwraca się i wchodzi z powrotem do salonu. - 

Uważam,   że   im   mniej   będziemy   do   siebie   mówić,   tym   lepiej.   W   przeciwnym   razie 

powiedziałabym jej, że przejrzałam jej paskudny plan, plan ograbienia wuja z pieniędzy.

Devon czuje, że powinien znów stanąć w obronie Morgany, ale powstrzymuje się. 

Niech Cecily żywi sobie te dziecinne podejrzenia.

- Posłuchaj - mówi. - Jestem zaciekawiony, ponieważ była z D. J.

Cecily odwraca się na pięcie.

- D. J.?

- Tak. Właśnie widziałem, jak ją tu przywiózł.

Cecily robi wielkie oczy.

- Poczekaj, aż powiem wujowi Edwardowi!

- Jestem pewien, że to było niewinne spotkanie. D. J. powiedział, że podrzucił ją do 

miasta.

- Ona wcale tego nie potrzebowała! Mogła wziąć jeden z trzech samochodów, które 

stoją w garażu! Albo mógł ją podwieźć Bjorn! A co z jej narzeczonym? Jeśli chciała pojechać 

do miasteczka, to dlaczego nie z wujem Edwardem?

background image

Devon wzrusza ramionami.

- On spędza mnóstwo czasu w fabryce, przeglądając księgi rachunkowe. Może nie 

było go w domu.

- Zawsze jej bronisz - warczy Cecily.

- A ty zawsze na nią napadasz.

Dziewczyna potrząsa głową tak, jak robi zawsze, kiedy jest zła.

- No cóż, muszę odrobić lekcje. Dobranoc, Devonie.

- Cecily, zaczekaj. Muszę porozmawiać z tobą o paru sprawach.

- Czemu nie pogadasz o nich z Morganą?

Cecily odwraca się i biegnie po schodach na górę.

- O rany - wzdycha Devon, opadając na kanapę. Co za nieznośny bachor, myśli. Nie  

przypuszczałem, że Cecily może być taka... Taka... Dziecinna.

Dlaczego żywi taką głęboką niechęć do Morgany? A skoro już o tym mowa, dlaczego 

nie lubi jej Ana? I pani Crandall?

Wszystkie   kobiety   najwyraźniej   jej   nienawidzą,   a   wszyscy   mężczyźni   uwielbiają. 

Oprócz Alexandra.

Devon spogląda w pochmurne szare oczy Horatia Muira, patrzącego nań z portretu nad 

kominkiem.

No, gdyby Morgana naprawdę była naciągaczką, intrygantką i łowczynią majątków,  

za jaka uważa ja Cecily, to chybabym wiedział. Tymczasem wyczuwam tylko, że jest dobra.  

Może tajemnicza, ale dobra.

I piękna.

Mój Boże, jaka piękna.

- Witaj, Devonie.

Chłopiec podskakuje. Czuje czyjąś dłoń na ramieniu. Odwraca się.

To Morgana, w swetrze z różowej angory i obcisłych czarnych skórzanych spodniach.

- Och, no tak, cześć - wykrztusza Devon.

- Masz zupełnie mokre włosy. Przeziębisz się.

On uśmiecha się, a ona siada obok niego.

- Tak, złapał mnie deszcz.

- To silna burza.

Devon przygląda się jej.

- Widziałem, że byłaś na przejażdżce z D. J.

background image

- Tak. Słodki chłopak. Wpadłam na niego przypadkiem, kiedy był tu po południu, i 

wspomniałam,   że   chciałabym   zwiedzić   miasteczko.   Edward   jest   taki   zajęty.   D.   J. 

zaproponował, że mnie zabierze. To miło z jego strony.

Devon uśmiecha się. A więc to naprawdę była niewinna przejażdżka. Przynajmniej z 

punktu widzenia Morgany.

- No cóż - mówi - myślę, że może podobasz się D. J.

Ona się rumieni.

- O rany. Tak myślisz?

- On jest nieszkodliwy, nie bój się.

Morgana uśmiecha się.

- Och, jest bardzo mity. Ale nie tak bystry jak ty. Jestem tego pewna.

Teraz z kolei rumieni się Devon.

-   Naprawdę   -   dodaje   Morgana.   -   Podziwiam   to,   że   przyjechałeś   do   tego   domu 

wariatów i jakoś zadomowiłeś się w nim. Po tym, jak spotkałeś się tu ze wszystkimi tymi 

ohydnymi stworami. - Zaciska dłonie na ramionach i wzdryga się. - Nie sądzę, żeby Amanda 

wiele ci pomogła.

Devon wzrusza ramionami.

- Chyba nieźle mi poszło.

- Chyba? Devonie, ja na twoim miejscu, nie mając tu z kim porozmawiać, pierwszym 

autobusem wyjechałabym z tego miasteczka. - Spogląda na niego i drżą jej wargi. - Wciąż nie 

mogę uwierzyć w te wszystkie okropne historie, jakie opowiedział mi Edward. A wyjawił mi 

tylko trochę. Mówi, że nic więcej nie muszę wiedzieć. Jednak i to wystarczyło, żeby mnie 

śmiertelnie przestraszyć. Czuję się zagubiona.

Zaczyna płakać.

- Och, proszę - mówi Devon, wyciągając rękę i obejmując ją. - Wszystko w porządku.

Jednak nie jest wobec niej szczery. Zdecydowanie nie wszystko jest w porządku - bo 

przecież   następny   Apostata   usiłuje   otworzyć   portal   i   uwolnić   demony   z   Otchłani.   Jeśli 

Edward   naprawdę   ją   kocha,   powinien   zabrać   Morganę   z   tego   domu.  N a t y c h m i a s t 

Pozostali   domownicy   mają   w   żyłach   przynajmniej   odrobinę   krwi   czarodziejów:   to   ich 

dziedzictwo, spuścizna, z którą muszą się pogodzić, na dobre i złe. Natomiast Morgana jest 

zupełnie niewinna i bez uprzedzenia została sprowadzona do tego nawiedzonego domu.

Ona badawczo zagląda mu w oczy.

- Jak to wszystko, o czym  mówił mi Edward, może być  prawdą? Te drzwi, które 

prowadzą do piekła?

background image

- Wiem tylko,  że to niezbita  prawda - odpowiada Devon. - I rzeczywiście  jest tu 

niebezpiecznie.

Morgana ociera oczy.

- Edward pokazał mi kilka książek o tych czarodziejach Skrzydła Nocy. Mówi, że 

powinnam czegoś się o nich dowiedzieć, jeśli mam zostać jego żoną. Jednak nie powie mi nic 

więcej. Pozostałam sama ze swoją niepewnością, z tyloma pytaniami i obawami.

- Posłuchaj  - mówi  Devon. - Wiem,  że  to nie  moja  sprawa, ale  jeśli masz  jakieś 

wątpliwości co do swojego małżeństwa, powinnaś posłuchać głosu serca.

Jej niewinne piwne oczy napotykają jego spojrzenie.

- Jesteś nad wiek mądry, Devonie March - mówi Morgana cicho i łagodnie, gładząc 

jego policzek wierzchem dłoni.

Devon czuje, że czerwieni się ze zmieszania. Morgana uśmiecha się.

- Kiedy siedzę tu z tobą, nie boję się. Wcale. Dlaczego, Devonie?

Pragnie ją pocałować. Bardzo chce ją pocałować, ale wie, że nie może. Nie powinien. 

Nie wolno mu.

Z trudem odzyskuje głos.

- Niczego nie mogę ci obiecać, Morgano - mówi. - Jednak zrobię co w mojej mocy, 

żeby obronić cię przed niebezpieczeństwami.

Ona ma taką minę, jakby znów miała się rozpłakać.

- Och, Devonie. Wierzę, że to zrobisz. - Szybko pochyla się i całuje go w usta. - 

Dziękuję, Devonie. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś.

Z tymi słowami wstaje i wychodzi z salonu, a Devon siedzi na kanapie zaczerwieniony 

i   wzburzony,   zupełnie   rozkojarzony.   Potem   pospiesznie   idzie   na   górę,   żeby   wziąć 

najzimniejszy prysznic w życiu.

Wyciera ręcznikiem włosy, gdy słyszy skrobanie w szafie.

To ten skorpion, przypomina sobie.

Wkłada spodnie od dresu i koszulę. Może czegoś się od niego dowiem. Teraz jest w  

mojej mocy. Warto sprawdzić.

Stwór jest odrażający. Devon wyjmuje go z worka na pranie i trzyma z daleka od 

siebie. Demon cuchnie zgniłymi jajami. Macha czarnym odwłokiem.

- Gdzie ona jest? - Pyta Devon. - Gdzie jest Isobel Apostata? To ona cię tu przysłała. 

Na pewno wiesz, gdzie ona jest.

background image

Jednak   ten   stwór   to   jedna   z   najniższych   i   najmniej   inteligentnych   form   życia   w 

Otchłani. Tylko wije się w palcach chłopca.

- Czy masz choć odrobinę rozumu? - Pyta go Devon.

Ogląda stwora. Odnajduje ślepka i zagląda w nie. Zaczyna coś dostrzegać, maleńką 

jasną plamkę, która szybko rośnie.

- Tak - mówi ze zrozumieniem Devon. - Mogę zobaczyć ją twoimi oczami.

Zaczyna coś widzieć. Setki skorpionów, rojące się na podłodze. Próbuje się cofnąć i 

spojrzeć   na   to   z   szerszej   perspektywy,   ale   nie   może.   Zagląda   w   ślepia   skorpiona   i   ma 

wrażenie,   że   spogląda   na   świat   oczami   innego   takiego   stwora,   który   znajduje   się   gdzie 

indziej. Musi zadowolić się takim widokiem, ograniczonym i zniekształconym. Jakby oglądał 

obraz z maleńkiej kamery przymocowanej do łba jednego z tych stworzeń. Obraz zmienia się, 

gdy   stwór,   którego   oczu   używa   Devon,   gramoli   się   po   ciałach   swoich   pobratymców   ku 

niewielkiej wolnej przestrzeni na środku podłogi.

Devon poznaje dywan. To stary orientalny kilim we wschodnim skrzydle.

To stamtąd przyszły te demony, myśli. Ze wschodniego skrzydła.

Zatem Isobel też musi tam być.

Tak, jest tego pewien. Widzi teraz drzwi do przyległego pokoju. Są otwarte i skorpion, 

którego   ślepi   używa   Devon,   pospiesznie   biegnie   do   środka.   Devon   rozpoznaje   to 

pomieszczenie. Nigdy go nie zapomni, nie po tym, jak przed paroma miesiącami został tu 

uwięziony i myślał, że umrze z głodu. Na twarzy czuje gorący podmuch. Próbuje spojrzeć w 

górę, gdy skorpion pędzi do następnych drzwi.

Są metalowe. To portal do świata demonów.

Do Otchłani.

Nagle jego pole widzenia poszerza się. Ktoś podnosi skorpiona i spogląda mu w ślepia.

Czyli wprost na Devona.

Chłopiec sapie ze zdumienia.

Patrzą sobie w oczy. On i Isobel Apostata. Czuje zło emanujące z jej czarnych oczu. 

Kobieta wybucha śmiechem.

Ona jest tu, w tym domu, pojmuje Devon. Przy drzwiach do Otchłani we wschodnim  

skrzydle!

background image

6. Pojedynek na śmierć i życie

Musze się tam dostać - głośno mówi  Devon. - Muszę dostać się do wschodniego 

skrzydła!

- A dlaczego musisz się tam dostać?

Devon szybko podnosi głowę. Edward Muir stoi nad nim z rękami założonymi  na 

piersi, przeszywając go wzrokiem.

- Przepraszam, nie masz zwyczaju pukać? - Pyta Devon.

-   Drzwi   były   otwarte   na   oścież.   Niezbyt   to   rozsądne   jak   na   młodego   czarodzieja 

Skrzydła Nocy, szczególnie kiedy trzyma w ręku jedno z tych piekielnych stworzeń. - Edward 

krzywi się z obrzydzeniem. - Pozbądź się tego.

Devon wzdycha. Dowiedział się od demona tyle, ile mógł.

- Wracaj do swojej Otchłani - rozkazuje i skorpion znika.

Chłopiec znów odwraca się do Edwarda Muira, na którym ten pokaz czarodziejskich 

zdolności najwyraźniej nie zrobił żadnego wrażenia.

- Rozumiem, że pani Crandall poinformowała cię o wszystkim, co tu zaszło - mówi 

Devon - a także o moich umiejętnościach.

Edward kiwa głową. Błysk w jego oczach znikł, tak jak ciepło, jakie widział w nich 

Devon, kiedy mężczyzna przybył w Wigilię do Kruczego Dworu. Z ponurą miną stoi nad 

Devonem.

-  Powiedziała   mi   również,  że  podejrzewa  cię   o potajemne  konszachty  z Rolfe’em 

Montaigne'em - mówi mu Edward.

Devon nie mówi niczego, co mogłoby go obciążyć.

- To przecież zrozumiałe, że ciekawi mnie, kim jestem i skąd pochodzę.

- Miałem nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi, Devonie. Jeśli jednak zadajesz się z 

Montaigne'em... - Edward gniewnie zaciska białe wargi na znak urazy i niechęci.

Ten morderca chce zniszczyć naszą rodzinę.

- Teraz to nie ma znaczenia.

Edward irytuje się.

- Jasne, że ma znaczenie. Montaigne jest zdolny do wszystkiego. Biedna Clarissa. 

Ilekroć o niej myślę, pozostawionej w tonącym samochodzie...

Devon przerywa mu:

background image

- Chodzi mi o to, że tej rodzinie grozi znacznie większe niebezpieczeństwo niż to, 

jakie stanowi Rolfe Montaigne.

Edward unosi brwi, wyraźnie zdenerwowany takim stwierdzeniem.

- Pewnie masz na myśli demony.

- Tak. - Devon patrzy na niego poważnie. - Właśnie dlatego powiedziałem, że muszę 

się dostać: do wschodniego skrzydła. Ktoś próbuje otworzyć portal.

Edward prycha.

- Posłuchaj, Devonie. Sprawdziłem ten portal po incydencie z zeszłej nocy. Drzwi są 

nadal zaryglowane.

Devon zaczyna się niecierpliwić.

- To, że wciąż są zaryglowane, wcale nie oznacza, że pozostaną zamknięte na zawsze. 

Czy wiesz kim jest Apostata?

Edward przewraca oczami.

- Wszystkie te opowieści o Skrzydle Nocy mnie nudzą.

- No cóż, ona była jedną z najgorszych czarodziejek. Tak Jak Jackson, wykorzystywała 

demony Otchłani, żeby umocnić swoją potęgę. Została spalona na stosie w 1522 roku. A teraz 

wróciła.

Edward Muir śmieje się.

- Tak powiedział ci Montaigne?

- Nie. Sam to widziałem. Zobaczyłem ją przed chwilą, we wschodnim skrzydle!

Edward Muir znowu parska śmiechem.

- To niemożliwe.

- Dlaczego niemożliwe?

Mężczyzna poważnieje.

- Ponieważ zadbaliśmy o to, żeby było niemożliwe.

-   W   jaki   sposób?   Pani   Crandall   również   wciąż   mówi   takie   rzeczy.   A   przecież 

wyrzekliście się swoich mocy. Jak możecie zapobiec temu, by Isobel robiła, co tylko jej się 

podoba?

- Będziesz musiał po prostu w to uwierzyć, Devonie.

Chłopiec kręci głową.

-   Nie   sądzę,   żebym   mógł,   Edwardzie.   Zbyt   często   mówiono   mi,   że   tutaj   jest 

bezpiecznie i spokojnie, a potem jakaś cuchnąca bestia właziła przez okno do mojego pokoju i 

rzucała mi się do gardła.

background image

Edward Muir obrzuca go karcącym spojrzeniem.

- Cóż, można to wyjaśnić w bardzo prosty sposób. Nadal praktykujesz magię. To je 

prowokuje.   Moja   siostra   zabroniła   ci   używać   magicznych   sztuczek,   ale   przed   chwilą 

widziałem, jak odesłałeś tego małego demona do Otchłani. Dlaczego po prostu nie rozgniotłeś 

go butem?

Devon krzywi się.

- Chyba nie chciałem zabrudzić podłogi.

- Jesteś bardzo butnym młodzieńcem - mówi z uśmiechem Edward. - Ja też taki byłem 

w twoim wieku.

- Proszę, Edwardzie. Zabierz mnie do wschodniego skrzydła. Dowiedź, że portal wciąż 

jest zamknięty.

Edward wzdycha.

- Jesteś mi coś winien - mówi Devon. - Uratowałem twojego syna z łap Szaleńca.

Mężczyzna chrząka. Devon nie wie, czy to ma jakieś znaczenie dla Edwarda Muira. 

Wciąż pamięta owo zimne „Nie chcę go". Biedny Alexander, że ma takiego ojca.

Jednak Edward ustępuje.

- W porządku. Tylko nic nie mów Amandzie. Znów wpadłaby w histerię, a tego żaden 

z nas nie chce.

W milczeniu schodzą po schodach. Na szczęście w przedpokoju i w salonie nie ma 

nikogo. Ciszę przerywa tylko tykanie starego zegara. Edward przystaje przed zamkniętymi 

drzwiami do wschodniego skrzydła i szuka w kieszeni klucza.

Devon zauważa, że mężczyzna drży.

- Z tym miejscem wiąże się tyle złych wspomnień - mówi łagodnie.

Edward patrzy na niego.

- Och, nie. Tylko widzieliśmy, jak wloką mojego ojca na śmierć, i myśleliśmy, że nas 

też to czeka. Nic poza tym.

Otwiera   drzwi.   Przyświecając   sobie   latarką,   podążają   korytarzem   wiodącym   do 

wschodniego skrzydła, a potem wspinają się schodami na drugie piętro. Jak dobrze Devon 

pamięta swój ostatni spacer tym korytarzem, gdy szedł do tego samego pokoju, do którego idą 

teraz, tylko że wówczas nie zamierzał tylko sprawdzić drzwi. Wtedy chciał je otworzyć - i 

zejść do Otchłani.

Jest mu trochę słabo, jak zawsze na wspomnienie tego epizodu, najgorszej chwili w 

życiu. Na moment przystaje i opiera się o ścianę.

background image

Edward odwraca się, świecąc mu latarką w twarz.

- Dobrze się czujesz?

- Taak - cedzi Devon i podejmują przerwany marsz.

W niektórych miejscach zalegająca warstwa kurzu ma ponad trzy centymetry grubości. 

Wschodnie skrzydło zostało zamknięte ponad dwadzieścia lat temu i usunięto stąd większość 

mebli. Pozostało kilka połamanych foteli i dziesiątki pustych haków w ścianach.

Nagle mysz przebiega Edwardowi po nodze. Mężczyzna wydaje stłumiony okrzyk.

-   Przeklęte   gryzonie   -   warczy.   -   Mówiłem   Amandzie,   że   powinniśmy   wezwać 

deratyzatora.

Devon mimo woli uśmiecha się na myśl o tym, co zrobiłby deratyzator, napotkawszy 

gniazdo innych niż myszy czy szczury stworzeń - ze szponami, rozwidlonymi  jęzorami i 

kościstymi pyskami.

Skręcają   do   dawnego   salonu,   gdzie   brudny  żyrandol   wciąż   zwisa   z   sufitu.   Simon 

powiedział   Devonowi,   że   był   to   kiedyś   gabinet   Emily   Muir.   Ile   łez   wylała   tu   nad 

okrucieństwem  męża,  Szaleńca?   Być  może   właśnie  tu, w  tym   pokoju,  podjęła  decyzję  o 

samobójczym skoku z Czarciej Skały?

Teraz jednak nie ma czasu na rozmyślania o takich sprawach. Tuż przed nimi znajduje 

się komnata, której szukali. Niewielki boczny pokój bez okien, w którym zdaniem Devona 

kiedyś była biblioteka Horatia Muira. Bardzo chciałby poczytać znajdujące się tam księgi, ale 

wie, że Edward mu na to nie pozwoli. Rolfe też ma wiele ksiąg, które Devon studiuje, ale te 

tutaj były własnością Horatia. Devon ledwie może sobie wyobrazić, jaką zawierają wiedzę.

- Edwardzie - mówi, gdy wchodzą do komnaty. - Poświeć tu latarką.

Mężczyzna   spełnia   tę   prośbę.   Devon   wskazuje   portret   na   ścianie   i   światło   latarki 

oświetla twarz. Chłopiec z portretu jest uderzająco podobny do Devona, ubrany w kamizelkę i 

spodnie z lat trzydziestych.

- Przypomina ci kogoś znajomego? - Pyta Devon.

Edward oświetla twarz Devona i znów twarz na obrazie.

-   Pamiętam   ten   portret.   Wisi   tu,   odkąd   pamiętam.   -   Po   chwili   dodaje:   -   Muszę 

przyznać, że ten chłopiec istotnie jest do ciebie podobny.

- Nie wiesz, kto to taki?

- Nie - odpowiada Edward i Devon mu wierzy.

Mężczyzna kieruje strumień światła na drugi koniec pokoju. W tym momencie gorący 

podmuch   owiewa   ich   z   rykiem,   jakby   ktoś   włączył   na   pełną   moc   termowentylator. 

background image

Odwracając   twarz   od   żaru,   Devon   dostaje   mdłości.   To   tu   mieszkają.   Te   stwory,   które 

przesiadują mnie przez cale życie.

Na drugim końcu pokoju jest portal wiodący do świata demonów, wąskie metalowe 

drzwi,   zaryglowane   masywną   stalową   sztabą.   Devon   nasłuchuje.   Słyszy,   jak   demony   po 

drugiej stronie drapią i piszczą, chcą wyrwać się na wolność.

-   Widzisz?   -   Pyta   Edward   drżącym   z   nieskrywanego   przerażenia   głosem.   -   Są 

zamknięte. Chodźmy. Wynośmy się stąd.

Devon też chce odejść stąd jak najprędzej, ale opanowuje strach. Bierze od Edwarda 

latarkę i sam sprawdza pokój. W strumieniu światła pojawia się sekretarzyk, sterta ksiąg na 

podłodze, regał pełen wiedzy Skrzydła Nocy. Jednak nigdzie nie ma skorpionów ani Isobel 

Apostaty. W kurzu nie widać żadnych śladów.

- Ona tu była - mówi Devon. - Wiem o tym.

Głos to potwierdza:  Isobel Apostata była  w tym  pokoju, chciała  otworzyć  drzwi i 

skorzystać z pomocy uwięzionych za nimi stworów. Jednak Głos potwierdza również to, co 

wyczuwa Devon: Jeśli tu była, to już jej nie ma.

Gdzie się podziała?

-   Chodźmy,   Devonie   -   ponagla   drżącym   głosem   Edward.   Chłopiec   wzdycha. 

Mężczyzna wyrywa mu z ręki latarkę i wypada z komnaty, po czym pędzi korytarzem, nie 

oglądając się na chłopca.

- Mówię ci, była tu - upiera się Devon, dogoniwszy go.

- Drzwi nadal są zamknięte. Tylko to jest ważne.

Schodzą do głównej części domu.

- Czy nie chciałbyś mieć teraz swoich czarodziejskich mocy? - Pyta Devon. - Dzięki 

temu mniej byś się bał.

Edward przystaje i odwraca się do niego.

-  Ja  się  nie  boję  -  mówi   i  jego  oczy  mają   taki  sam   wyzywający  wyraz   jak  oczy 

Alexandra. Wyziera z nich duma, upór i arogancja.

Devon tylko wzrusza ramionami.

- Nie chciałem cię obrazić.

Edward chrząka.

- Musisz zrozumieć. Tradycje Skrzydła Nocy nigdy nie interesowały mnie w takim 

stopniu jak mojego ojca. Ani nawet w takim jak Amandę. - Milknie, po czym dodaje: - Czy 

Rolfe’a. Och, jak poważnie on to traktował. Jaki był dumny, że zostanie Opiekunem. - Prycha 

z pogardą. - Ja chciałem być po prostu normalnym dzieciakiem Możesz to zrozumieć?

background image

- Taak - przyznaje Devon. - Mogę to zrozumieć.

-   Przekonałem   się,   że   cała   ta   nauka   jest   nudna.   Cała   ta   gadanina   o   szlachetnych 

czynach. Byłem dzieckiem i chciałem się bawić. - Śmieje się. - Ojciec nigdy nie pozwalał mi 

wykorzystywać mojej mocy w taki sposób, w jaki bym chciał. Chciałem zostać najlepszym 

sportowcem w szkole, ale nic z tego. Albo skoczyć z urwiska i polatać sobie, żeby zrobić 

wrażenie na kolegach. Jednak nie. Niczego takiego nie pozwalał mi robić.

- Moc nie działa, jeśli naprawdę jej nie potrzebujesz.

Nie jest na pokaz.

Edward krzywi się.

- Och, Montaigne dobrze cię wyszkolił. Mówisz jak on. - Warczy gniewnie na samo 

wspomnienie. - Rolfe nie mógł zrobić nic złego. Według mojego ojca był ideałem chłopca, 

ponieważ był posłuszny. Naprawdę przejmował się tymi bzdurami o Skrzydle Nocy, całą tą 

gadaniną o siłach światła i dobra. Zwyczajny kit, jeśli chcesz znać moje zdanie. Mój ojciec 

zachowywał się tak, jakby to Rolfe był jego synem, a nie ja.

Devon nic nie mówi. Idą dalej.

- Prawdę mówiąc  - dodaje Edward, gdy zamykają  za sobą drzwi do wschodniego 

skrzydła - ani trochę nie żałuję, że wyrzekłem się magii. - Śmieje się. - Nie sądzę, że byłbym  

dobrym czarodziejem.

- Dlaczego?

Mężczyzna uśmiecha się.

- Ponieważ wykorzystywałbym magię dla własnych korzyści. Aby zdobyć bogactwa, 

kobiety, przywileje, władzę. Teraz też się nimi cieszę, a czy wyobrażasz sobie, co by było, 

gdybym miał moc Skrzydła Nocy? - Uśmiecha się, bardziej do siebie niż do Devona. - Och, z 

pewnością zostałbym Apostatą. Może nie tak złym jak wuj Jackson, ale mimo to Apostatą.

- No cóż - mówi Devon. - Przynajmniej jesteś szczery.

- Tylko pamiętaj. Ani słowa o tym mojej siostrze.

Devon obiecuje. Patrząc, jak mężczyzna odchodzi, Devon myśli, że on też cieszy się z 

tego, że Edward Muir nie jest czarodziejem. Jeden Apostata w rodzinie zupełnie wystarczy.

Kiedy nazajutrz jadą do szkoły, Cecily nadal się do niego nie odzywa. Nadąsana siedzi 

na tylnym siedzeniu, kiedy Bjorn odwozi ich cadillakiem. Devon jest zbyt zmęczony na takie 

zabawy,   więc   rzuciwszy   wesołe   „dzień   dobry';   nie   podejmuje   żadnych   prób   ugłaskania 

dziewczyny. Widzi, że jego obojętność jeszcze bardziej ją rozwściecza.

W szkole natychmiast zaczyna szukać D. J.

background image

- Nie ma go tu - mówi mu Marcus, gdy stoją przy szafkach. - Zwykle już tutaj jest i 

siedzi w samochodzie na parkingu, słuchając tych starych kawałków Aerosmith.

Devon przyznaje, że to spóźnienie D. J. jest czymś niezwykłym.

- Czy ostatnio nie wydawał ci się dziwny?

Marcus uśmiecha się kpiąco.

- Z D. J. trudno powiedzieć. Słucha rocka z lat siedemdziesiątych, myje głowę tylko 

raz na tydzień, a ostatnio przekłuł sobie taką część ciała, której nie chce nam pokazać.

Devon śmieje się.

- Nie, nie o to mi chodzi. To normalne dziwactwa. Pytam o to, czy nie był... Sam nie 

wiem, wściekły albo złośliwy.

Marcus kiwa głową.

- Tak, miewał humory. Od Nowego Roku był w kiepskim nastroju.

- Spotkałem go w Kruczym Dworze. Był gdzieś z narzeczoną Edwarda Muira.

Marcus krzywi się.

- Z Morganą? O co tu chodzi?

-   Nie   wiem.   Rozmawiałem   z   nią,   a   ona   uznała   to   za   niewinną   wycieczkę   do 

miasteczka. Myślę jednak, że dla D. J. było to coś więcej. Wkurzył się, kiedy zapytałem, 

gdzie byli. Oskarżył mnie, że jestem zazdrosny.

Marcus mierzy go spojrzeniem.

- A byłeś?

Devon jest zdumiony.

- Czyś  ty zwariował?  Ona jest ode mnie o osiem lat starsza. A ponadto zamierza 

poślubić Edwarda Muira.

Marcus zakłada ręce na piersi.

- A poza tym jest Cecily - mówi. - Zapomniałeś o niej wspomnieć.

Devon czerwieni się.

- Oczywiście. Oczywiście, jest Cecily.

Nie mówi Marcusowi o tym, że co noc śni mu się Morgana. Te sny wprawiają go w 

zakłopotanie. Czuje się jak głupi szczeniak, zakochany w starszej kobiecie. Próbuje zebrać 

siły do odparcia ewentualnego kolejnego ataku demonów, a tu śni mu się Morgana Green. 

Ojciec miał rację, kiedy zapowiedział, że jego młodzieńcze hormony zaczną szaleć.

Wciąż myśli o ojcu, siadając w swojej ławce w pracowni historycznej. Czy naprawdę 

upłynęło   dopiero   kilka   miesięcy   od   jego   śmierci?   Od   tej   pory   tyle   się   wydarzyło. 

Zobaczywszy ojca dzięki jego pierścieniowi, Devon na nowo odczuwa smutek i żal. Gdybym 

background image

tylko mógł z nim porozmawiać, naprawdę porozmawiać, nie tylko tak jak w tej wizji. Chcę,  

żeby tu był, ze mną, żywy, tak jak kiedyś. Rozmawialiśmy o tylu sprawach. Tato pomógłby mi  

zrozumieć, te Idiotyczne uczucia, jakie budzi we mnie Morgana. Z ojcem mogłem rozmawiać  

o wszystkim.

- Panie March?

Szybko podnosi głowę. Nad nim stoi pan Weatherby.

- Zadałem panu pytanie.

Devon jęczy w duchu. Znów był zbyt zajęty, żeby przeczytać zadany tekst.

- Przepraszam. Zechciałby pan je powtórzyć?

- Pytałem, kto był głównym rywalem Henryka Tudora w walce o prawa do tronu.

Nagle przypomina sobie, co czytał w domu Rolfe’a, i słowa przyjaciela: O mało co nie  

zrzuciła z tronu króla Henryka VIII

- Isobel Apostata - wypala.

Pan Weatherby krzywi się.

- Isobel jaka?

- Ja... Chyba o niej czytałem. Gdzieś.

Nauczyciel unosi brwi.

- Na pewno nie w tym podręczniku.

Devon lekko kuli się w ławce.

- Nie. Raczej nie.

- Czy ktoś potrafi mi powiedzieć?  Może ktoś, kto odrobił zadanie domowe, a nie 

przesiedział całej nocy przed telewizorem, oglądając wolnoamerykankę!?

Devon marszczy brwi. O tak, gdyby tylko The Rock zaczął walczyć z demonami.

Jakiś kujon podaje prawidłową odpowiedź - Edward, hrabia Warwick - i Devon stara 

się wysłuchać reszty wykładu. W końcu chodzi o ten okres w historii Anglii, kiedy żyła 

Isobel. Może dowie się czegoś ważnego.

Po lekcji podchodzi do pana Weatherby.

- Czy jest pan pewien, że nigdy nie słyszał pan o Isobel Apostacie? Byłem pewien, że 

gdzieś czytałem o tym, że próbowała strącić Henryka z tronu.

Nauczyciel wzdycha.

-   Uważam   się   za   eksperta   w   sprawach   Anglii   z   czasów   Tudorów,   panie   March. 

Nigdzie nie napotkałem wzmianki o takiej postaci. Jednak, skoro pan pyta...

Podchodzi do półki i zdejmuje z niej grubą książkę.

background image

- To wyczerpujący opis panowania Henryka VIII. Wie pan, że zajmował się nie tylko 

ścinaniem głów swoich żon.

Devon czeka, aż nauczyciel sprawdzi w indeksie.

- Znajduję tu tylko wzmiankę o Izabeli z Kastylii, która z pewnością nie była Apostatą. 

- Pan Weatherby z trzaskiem zamyka książkę. - Była żarliwą katoliczką i to właśnie ona 

wysłała Kolumba do Ameryki. Czy to zaspokaja Pańską ciekawość?

Devon wzdycha.

- Tak. Zapewne.

- Jeśli natrafisz na tekst głoszący coś innego - woła pan Weatherby za wychodzącym z 

klasy Devonem - z przyjemnością go przeczytam.

Devon tylko uśmiecha się kpiąco. Z ogromną radością przyniósłby kronikę Skrzydła 

Nocy i podsunął ją pod arogancki nos pana Weatherby ego. To niewątpliwie zachwiałoby 

jego przekonaniami co do tego, kto i co robił w przeszłości.

Cecily znów ignoruje go w drodze do domu. Devon miał nadzieję, że pojawi się D. J. i 

wszyscy pojadą do pizzerii Gia. Chciałby porozmawiać z nimi o Isobel. Jednak D. J. przez 

cały dzień był nieobecny.

Zagadka jego nieobecności wyjaśnia się, kiedy wjeżdżają na długi podjazd Kruczego 

Dworu. Tam czerwony camaro D. J. znów stoi przed frontowymi drzwiami.

- Co się z nim dzieje? - Warczy Cecily, wyskakując z limuzyny Bjorna i wpadając do 

domu. - Czy on zwariował? D. J.!

Widzą go, jak niesie po schodach kartonowe pudła.

- D. J.! - ponownie woła Cecily. - Co ty tu robisz?

- Pomagam Morganie z zakupami.

- I dlatego nie byłeś w szkole?

- Taak - mówi, odwracając się do niej plecami. - I co z tym zrobisz? Powiesz mojej 

mamie?

Na podeście pierwszego piętra pojawia się Morgana.

- Och, D. J., jesteś super. Wielkie dzięki za przywiezienie tego wszystkiego z miasta.

- Nie ma sprawy - mówi młodzieniec, uśmiechając się do niej jak idiota.

- Połóż to w moim pokoju, obok innych rzeczy.

- Tak jest, kapitanie.

Cecily odwraca się do Devona.

- Możesz w to uwierzyć?

background image

- Och - mówi Devon. - To ty ze mną już rozmawiasz?

Morgana zauważa ich i zaczyna schodzić po schodach.

- Devonie, Cecily - mówi. - Jak tam w szkole?

Cecily podchodzi do niej u stóp schodów.

- Co ty robisz z D. J.? - pyta.

Morgana wygląda na zdziwioną.

- Ja tylko... No, zaproponował mi... Kupił mi kilka rzeczy w mieście.

- A czemu nie mogłaś zrobić tego sama?

Morgana   próbuje   się   uśmiechnąć.   Najwyraźniej   jest   zaskoczona   agresywnym 

zachowaniem Cecily.

- Nie znam miasteczka - mówi. - A jazda tym stromym podjazdem mnie przeraża.

- Czy wuj Edward wie, że spędzasz tyle czasu z szesnastoletnim chłopcem?

- Hej - mówi Devon, podchodząc do niej. - Uspokój się, Cecily.

- Nie uspokoję się! - Dziewczyna  obraca się na pięcie  i przeszywa  go gniewnym 

wzrokiem. - W przeciwieństwie do was ja przejrzałam tę intrygantkę. - Znów odwraca się do 

Morgany.   -   Ani   przez   chwilę   nie   kupiłam   twoich   słodkich   min,   podrabianego   akcentu   i 

fałszywego uśmiechu. I nie myśl, że nie powiem wujowi, że kręcisz z D. J.

Z tymi słowami przeciska się obok Morgany i biegnie na górę.

- Ona tak nie myślała - jąka się Devon. - Ona tylko...

Morgana wybucha płaczem.

- Dlaczego oni wszyscy mnie nienawidzą? Amanda, Cecily, Alexander. Wszyscy mnie 

nienawidzą!

Zasłania twarz rękami i szlocha.

- No, no - mówi Devon, obejmując ją i prowadząc do salonu. Kobieta łka rozpaczliwie, 

gdy Devon sadza ją na kanapie. Siada tuż przy niej. Morgana cudownie pachnie. Bzem, myśli 

Devon.

-   Przyjechałam   tu,   mając   nadzieję,   że   zostanę   zaakceptowana   -  mówi   Morgana,   z 

trudem łapiąc oddech. - Tymczasem wszyscy mnie nienawidzą. Co ja zrobiłam?

- Ja cię nie nienawidzę - mówi Devon.

Ona   spogląda   na   niego.   Oczy   ma   czerwone   i   podpuchnięte,   tusz   spływa   jej   po 

policzkach.

- Bogu dzięki, że tu jesteś, Devonie.

Obejmuje go i przyciąga do siebie. Devon spogląda przez jej ramię i widzi gniewnie 

patrzącego D. J.

background image

- Co jest? - Pyta D. J.

- Cecily jej nagadała - wyjaśnia Devon.

Morgana odsuwa się i ociera oczy.

- Może źle zrobiłam, prosząc, żebyś mi pomógł - mówi do D. J.

- Źle? Skądże. - Podbiega do niej i klęka przed nią. Ujmuje jej dłonie. - Morgano, nie 

słuchaj Cecily. To rozpuszczony bachor.

- Och, D. J. - mówi Devon. - Nie musisz obrzucać Cecily obelgami.

- Wiesz co, Devon? - Mówi złośliwie i wyniośle D. J. - Poradzę sobie z tym. Teraz ja 

jestem przy niej. Możesz się zmywać.

Devon czuje się urażony.

- Ty? To ja ją pocieszałem. I to ja byłem tu...

- Byłeś tu i co? - Rozlega się nowy głos..

Wszyscy troje podnoszą głowy. W drzwiach stoi Edward Muir.

- Och, kochanie - mówi Morgana, wstając i podbiegając do niego. Edward obejmuje ją 

zaborczo. - Ci chłopcy tylko mnie uspokajali. Obaj są tacy uprzejmi.

Edward patrzy na nich podejrzliwie.

- Dlaczego musieli cię uspokajać?

- To nic takiego - mówi Morgana. - Głupie nieporozumienie z Cecily.

- Czy moja siostrzenica sprawia ci jakieś kłopoty? Jeśli tak, to, na Boga, porozmawiam 

z Amandą i...

-   Och   nie,   nie   -   prosi   Morgana.   -   Nie   rób   tego.   Nie   chciałabym   przysporzyć   jej 

kłopotów. Chcę, żeby mnie polubiła. Żeby mnie zaakceptowała.

-   Chodź   -   mówi   Edward,   najwyraźniej   nie   chcąc   kontynuować   tej   rozmowy   w 

obecności Devona i D. J. Wyprowadza ją z salonu i idą w kierunku biblioteki.

Obaj chłopcy przez kilka sekund patrzą na siebie w milczeniu.

- Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi - mówi w końcu Devon.

D. J. wzdycha.

- Jesteśmy.

- Nie wyglądało na to. Zachowywałeś się tak, jakbym rywalizował z tobą o Morganę.

D. J. podchodzi do dużego okna, wychodzącego na skalisty brzeg.

- Przyznaję, że mocno mnie trafiło. Zachowałem się jak palant. - Uderza pięścią w 

otwartą dłoń. - O mało nie umarłem, kiedy zobaczyłem, jak odchodzi z panem Muirem.

- D. J., ona jest znacznie starsza od ciebie. I zaręczona.

Przyjaciel kręci głową.

background image

- Coś między nami jest. Wiem, że jest. Widzę to w jej oczach. Ona coś do mnie czuje.

Devon ze zdziwieniem stwierdza, że ogarnia go zazdrość - zaraz przypomina sobie 

celne pytanie Marcusa, który rano o tym właśnie wspomniał. Dlaczego tak się czuję? Przecież  

to na Cecily mi zależy, więc dlaczego mam bzika na punkcie Margany, tak samo jak D. J.?

- Posłuchaj, D. J. - mówi - nie trać głowy. Przecież ty zawsze zachowujesz spokój. 

Nawet kiedy atakują cię demony. Musisz wiedzieć, że to, o czym myślisz, jest niemożliwe.

D. J. krzywi się. Zasłania rękami uszy, jakby chciał zgnieść sobie głowę.

- Czasem mam wrażenie, że oszalałem - mówi. - Naprawdę ją lubię, Devonie. Bardziej 

niż jakąkolwiek dziewczynę.

- Hej, chłopie, wszystko będzie dobrze - pociesza go Devon.

D. J. nie odpowiada. Odwraca się wstrząśnięty,  po czym  wybiega z domu. Devon 

słyszy warkot silnika i pisk opon.

Powinienem się skoncentrować, mówi sobie Devon. Nie mogę brać udziału w jakiejś  

operze   mydlanej   z   Marganą,   w   roli   głównej.   Muszę   pokonać   zbuntowana   czarodziejkę   -  

inaczej ta wizja, którą pokazał mi tato, z Cecily leżąca w kałuży krwi, może stać się prawdą.

Napotyka   Alexandra   w  pokoju   zabaw.   Od   kiedy   Devon   dowiedział   się   o   planach 

Isobel,   zaczął   jeszcze   bardziej   niepokoić   się   o   chłopca.   Kiedy   ostatnio   pewien   Apostata 

próbował   otworzyć   bramę   Otchłani,   Alexander   jako   pierwszy   znalazł   się   w 

niebezpieczeństwie. Devon uważa, że powinien od czasu do czasu sprawdzać, co dzieje się z 

chłopczykiem.

- Cześć, kolego - mówi.

Skulony na swoim ulubionym fotelu Alexander czyta komiks.

- Cześć - odpowiada, ledwie uniósłszy głowę na powitanie.

- Czemu masz taką ponurą minę?

Chłopczyk tylko wzrusza ramionami.

- Słyszałem, jak twoja ciotka mówiła, że już rozmawiała z dyrektorem. Wygląda na to, 

że za kilka tygodni pójdziesz do szkoły.

Kiedyś,   zanim   Devon   przybył   do   Kruczego   Dworu,   Alexander   uczęszczał   do 

prestiżowej szkoły z internatem w Connecticut. Jednak został z niej wyrzucony, bo podpalił 

zasłony w bufecie. Od tej pory siedział w domu, czytając komiksy, zjadając za dużo ciastek i 

nieustannie wpadając w jakieś tarapaty. W końcu pani Crandall zdecydowała, że najlepiej 

będzie wysłać go do miejscowej szkoły podstawowej.

- Na pewno mi się nie spodoba - mówi Alexander.

background image

Devon przystaje przed nim.

- Niekoniecznie.

- Nienawidzę być nowym.

- Ja też, ale jakoś sobie poradziłem. Spójrz, ilu mam przyjaciół. D. J., Marcus, Ana...

Alexander tylko znów wzrusza ramionami.

- Coś cię gryzie - mówi Devon. - Co to takiego?

- Nic.

- Daj spokój. Myślałem, że już nie mamy przed sobą sekretów.

Alexander odkłada komiks i patrzy Devonowi w oczy.

- Nienawidzę jej - mówi bez ogródek.

- Kogo? - Pyta Devon, chociaż doskonale wie.

- Morgany.

- Dlaczego, Alexandrze? Ona jest taka miła. Naprawdę chce się z tobą zaprzyjaźnić.

- Zabiera mi tatusia.

Devon kręci głową.

- Nie, skądże. Chce, żebyście byli rodziną.

Alexander tylko gniewnie przewraca kartkę. Nie mówi nic więcej, jakby Devon nie był 

w stanie zrozumieć.

Devon zastanawia się nad czymś.

- Jak często widujesz tatę, od kiedy wrócił?

Alexander nie odpowiada.

- Myślałem, że mieliście razem pojechać do Bostonu...

- Nie pojechaliśmy. - Alexander prostuje się. - Prawie go nie widuję.

Devon wie, że to jest prawdziwy powód - prawdziwa przyczyna tego, że chłopiec tak 

nie lubi Morgany. Alexander został na lodzie, zignorował go ukochany ojciec, za którym tak 

strasznie   tęsknił.   Łatwo   winić   Morganę,   ale   Devon   wie,   że   prawdziwym   powodem   jest 

egoizm Edwarda Muira.

Alexander wstaje i podchodzi do okna.

- Chciałbym wiedzieć, gdzie jest moja mama. Napisałbym do niej, żeby nie zgodziła 

się na rozwód. Wtedy nigdy nie mógłby poślubić Morgany.

Devon   staje   za   nim   i   kładzie   dłoń   na   jego   ramieniu.   Naprawdę   współczuje 

Alexandrowi.   Wie,   jaka   ważna   jest   ojcowska   miłość.   Devon   uważa,   że   to,   kim   jest, 

całkowicie   zawdzięcza   ojcu.   Ted   March   był   przeciwieństwem   ojca   Alexandra   -   oddany, 

background image

czuły, współczujący - nawet jeśli nie okazał się biologicznym ojcem Devona. Pomimo to był 

o wiele lepszym ojcem, niż Edward Muir kiedykolwiek zdoła być.

-   Hej   -  mówi   Alexander,   patrząc   przez   okno   na  podjazd.   -  Czy  to   nie   samochód 

Rolfe'a?

Devon patrzy. Rzeczywiście, to porsche Rolfe'a. Co on tu robi? Przecież wie, że jest 

niemile widziany w Kruczym Dworze.

To musi być coś ważnego, myśli Devon. Z pewnością przyjechał tu przekazać mi jakieś  

informacje.

Jeśli   jednak   miał   nadzieję   porozmawiać   z   Rolfe’em   na   osobności,   to   szybko   się 

rozczarował.   Alexander  z   donośnym   okrzykiem   wybiega  z  pokoju,  kierując  się  w  stronę 

schodów. Chłopczyk uważa, że Rolfe jest absolutnie super, i chociaż nie pamięta szczegółów, 

to zapewne w głębi duszy wie, że Rolfe odegrał istotną rolę w wybawieniu go z rąk Szaleńca.

- Hej, zaczekaj! - Woła za nim Devon. - Nie mów nikomu, że on tutaj jest.

Jednak jest już za późno. Gdy tylko wychodzą na podest nad przedsionkiem, widzą, że 

Rolfe spotkał już innego mieszkańca domu.

Edward Muir celuje z pistoletu prosto w głowę Rolfe’a i uśmiecha się.

- Powinienem zrobić to wiele lat temu - mówi i naciska spust.

Devon krzyczy.

background image

7. Płacz w nocy

Nie! - Woła Devon, po czym przesadza poręcz jak antylopa i zeskakuje na podłogę 

parteru.

Edward   Muir   odchyla   głowę   do   tyłu   i   zanosi   się   śmiechem.   Rolfe   przeszywa   go 

gniewnym wzrokiem, z rękami splecionymi na piersi.

Pistolet nie był naładowany.

- Dzielny mały czarodziej  Skrzydła  Nocy spieszy z pomocą  - mówi  ze śmiechem 

Edward. - Nie ma potrzeby, żebyś używał mocy.

- Nic się nie zmieniłeś, Edwardzie - stwierdza Rolfe.

Devon łapie oddech, gdy Alexander zbiega po schodach.

- To było super, Devonie. Zrób to jeszcze raz!

- Wracaj do swojego pokoju, Alexandrze - rozkazuje mu ojciec.

- Nie. Chcę porozmawiać z Rolfe’em. Mogę przejechać się jego samochodem?

Rolfe wichrzy włosy chłopca..

Edward Muir pieni się.

- Nigdy w życiu nie pozwolę, żebyś wsiadł do samochodu z tym człowiekiem. A teraz 

wracaj do swojego pokoju, Alexandrze!

Chłopiec dąsa się, ale spełnia jego polecenie.

- Powiedz, o co ci chodzi, Montaigne, i wynoś się stąd.

- Przyjechałem zobaczyć się z Devonem.

- To zabronione - mówi mu Edward.

- Przez kogo? - Pyta Rolfe.

-   Przeze   mnie.   -   To   głos   Amandy   Muir   Crandall,   która   jak   zawsze   pojawiła   się 

niepostrzeżenie,   bezszelestnie   jak   kot.   Stoi   nad   nimi,   gniewnie   spoglądając   z   podestu 

schodów. - Devon jest moim podopiecznym, Rolfe, i wiesz, że wyraźnie zabroniłam mu z 

tobą rozmawiać.

Schodzi   po   schodach,   elegancka   i   wyniosła.   Przykuwa   spojrzenia   wszystkich 

obecnych. Jej brat cofa się, ustępując pola siostrze. Pani Crandall wysoko podnosi brodę i 

majestatycznie staje przed Rolfe’em.

- Jesteś piękna jak zawsze, Amando - zauważa Rolfe i Devon odnosi wrażenie, że 

mężczyzna mówi to szczerze.

background image

- Muszę cię prosić, żebyś opuścił mój dom.

- Chwileczkę - mówi Devon. - Jeśli przyjechał do mnie, to na pewno chodzi o coś 

ważnego. Coś o Isobel...

- Isobel? - Pyta pani Crandall, patrząc na niego.

- Isobel Apostatę. To czarodziejka Skrzydła Nocy z szesnastego wieku, która...

- Doskonale wiem, kim jest Isobel Apostata - przerywa pani Crandall. - Co ona może 

mieć wspólnego z panem Montaigne'em?

- Może powiem, jeśli dopuścisz mnie do głosu - rzuca Rolfe.

Jej oczy są zimne i pełne nienawiści. Tyle lat niechęci do człowieka, którego kiedyś 

kochała.

- Nic z tego - mówi. - Ponownie proszę cię, żebyś opuścił mój dom.

- Miałem wizję, w której widziałem Isobel Apostatę - wyjaśnia Devon. - Ona usiłuje 

otworzyć Otchłań.

- Isobel Apostata nie żyje od blisko pięciuset lat - ucina pani Crandall.

- Śmierć nie powstrzymała Jacksona Muira od powrotu - przypomina jej Devon.

- Dość tego. Zabraniam takich rozmów. Tutaj nic nie może się zdarzyć. Portalu nie da 

się otworzyć. Dopilnowaliśmy tego.

- W jaki sposób, Amando? - Pyta Rolfe. - Jak to możliwe? Przecież nie masz mocy. 

Tylko Devon...

Kobieta wpada w gniew.

- Czy mam wezwać policję, żeby siłą wyprowadziła cię z mojego domu?

Rolfe wzdycha. Devon widzi, że nie zamierza dalej nalegać. Amandy Muir Crandall 

nie można przyprzeć do muru - ona wychodzi zwycięsko z każdego starcia. Rolfe odwraca 

się, żeby wyjść, ale wcześniej rzuca znaczące spojrzenie Devonowi. Będą musieli się spotkać, 

daleko od tych wrogo nastawionych osób.

Rolfe otwiera drzwi i prawie wpada na wchodzącą Morganę.

- Och! - Mówi Morgana. - Tak mi przykro!

- Przepraszam - mówi wyraźnie zdziwiony Rolfe. Natychmiast staje się szarmancki. - 

Wina leży całkowicie po mojej stronie, skoro nie zauważyłem takiej pięknej kobiety.

Ona rumieni się.

- Jestem Morgana Green.

Edward Muir nagle pojawia się za Rolfe'em.

- To moja narzeczona.

background image

- Ach tak? - Rolfe spogląda na niego z krzywym uśmiechem. - Czy twoja żona wie, że 

masz narzeczoną?

Edward łapie Morganę za ramię i wciąga do środka. Kobieta wygląda na przestraszoną 

i zaskoczoną. Devon znowu jej współczuje.

- To nie twój interes, Montaigne.

- Edwardzie, ściskasz mi rękę - żali się Morgana.

On nie zwraca na nią uwagi.

- No już, Montaigne. Wynoś się stąd.

- Pani powiedziała, że ściskasz jej rękę - mówi gniewnie Rolfe.

- To moja sprawa, co robię w moim domu - krzyczy Edward, czerwony ze złości.

- Edwardzie! - Morgana najwyraźniej nie może już znieść jego silnego uścisku. - To 

boli!

- Puść ją - żąda Rolfe.

- Jak śmiesz mi rozkazywać?

- Edwardzie, proszę! - Woła Morgana.

Wszystko dzieje się tak szybko, że Devon ledwie może to dostrzec: Rolfe doskakuje i 

uderza Edwarda prawym prostym w szczękę. Edward odlatuje w tył i ciężko ląduje na tyłku.

- Wzywam policję! - Krzyczy pani Crandall.

- I jakie kłamstwo powiesz im tym razem? - Wrzeszczy na nią Rolfe. Odwraca się do 

Morgany. - Mam nadzieję, że nie boli panią ręka. Przykro mi, że poznajemy się w takich 

okolicznościach. Gdyby potrzebowała pani kiedyś przyjaciela, a w tym domu to nieuniknione, 

proszę pamiętać, że nazywam się Rolfe Montaigne.

Z tymi słowami wychodzi.

Dopiero wtedy Edward Muir gramoli się z podłogi i udaje, że chce za nim pobiec. 

Morgana ze łzami w oczach błaga go, żeby został.

- Proszę, Edwardzie, dość bijatyk - mówi.

On bierze ją w ramiona.

- Kochanie, ten człowiek jest uosobieniem zła. Przed laty zabił dwoje młodych ludzi z 

tego domu i spędził za to kilka lat w więzieniu.

Ona spogląda w kierunku drzwi.

- Wydawał się taki... Miły.

-   Devonie   -   mówi   pani   Crandall   -   przykro   mi,   że   musiałeś   być   świadkiem   tego 

niefortunnego incydentu. Może jednak teraz zrozumiesz, jakiego rodzaju człowiekiem jest 

Rolfe Montaigne. Brutalnym i nieobliczalnym.

background image

- Bronił Morgany - mówi Devon.

-   Ona   nie   potrzebuje   obrony   przede   mną   -   sapie   Edward.   -   Chodź,   kochanie.   - 

Prowadzi Morganę w kierunku gabinetu.

Pani Crandall podchodzi do Devona.

- Rolfe nabił ci głowę bzdurami, Devonie. Zapewniam cię, że w tym domu nie ma się 

czego bać. Nie ma tu magii. - Patrzy na niego i mruży oczy. - Prawda?

- Dobrze pani wie, że tak nie jest - odpowiada Devon. - Widziała pani atak w moim 

pokoju. A były też inne.

- Zatem pewnie znowu praktykowałeś magię, Devonie, chociaż ci tego zabroniłam. 

Tylko to mogło poruszyć te stwory.

- Mówię pani, że słyszałem tu Isobel Apostatę. A teraz również ją widziałem. We 

wschodnim skrzydle.

Widzi, że jego słowa budzą w niej niepokój, ale kobieta nie zamierza przyznać mu 

racji.

- Idź odrabiać lekcje, Devonie. Porozmawiamy o tym później. Teraz jestem za bardzo 

zdenerwowana Rolfe'em.

Unosi rękami skraj sukni i szybko wchodzi po schodach.

Chowają,   głowy   w   piasek   jak   strusie,   myśli   Devon,   odprowadzając   ją   wzrokiem. 

Czego trzeba, żeby ich przekonać? Demona siedzącego z nami przy śniadaniu? Pożaru domu? 

Cecily leżącej twarzą do ziemi w kałuży krwi?

Devon wzdycha i wraca do swojego pokoju.

Pani Crandall ma rację w jednej sprawie: powinien odrobić lekcje. Pan Weatherby 

zapowiedział na jutro test i Devon chce mieć pewność, że go zaliczy. Oczywiście najpierw 

próbuje zniknąć i pojawić się w domu Rolfe’a. Wiadomość, którą Montaigne usiłował mu 

przekazać, z pewnością była ważna, skoro zaryzykował przyjazd do Kruczego Dworu. Jednak 

magia Devona nie zdaje się na nic, a Głos mówi po prostu: Nie dzisiaj. Devon przeczuwa, że 

ma   trochę   czasu,   zanim   Isobel   wykona   następny   ruch   -   wystarczająco   dużo,   żeby 

przygotować się do sprawdzianu z historii.

Znowu śni o Morganie, jak co noc od jej przyjazdu. W tym śnie ona przychodzi do 

niego ze łzami w oczach, łzami, które on scałowuje z jej twarzy, zanim odnajduje jej wargi i 

wyciska   na   nich   gorący   pocałunek.   Trwa   to   przez   całą   noc,   aż   Devon   czuje   na   twarzy 

delikatny dotyk jej dłoni...

- Devonie - mówi ona.

background image

- Och - jęczy chłopiec, ujmując i całując jej dłoń. - Jesteś... Taka... Piękna...

- Och, Devonie, mówisz takie miłe rzeczy.

On nie odrywa ust od jej dłoni.

- Przepraszam, że byłam taka niedobra.

Otwiera oczy. To Cecily. Siedzi na jego łóżku, i to jej dłoń całuje Devon.

- Cecily! - Woła Devon, nagle trzeźwiejąc i siadając. - Cecily!

Dziewczyna uśmiecha się.

- Śniłeś o mnie. Jesteś taki słodki, Devonie.

On przełyka ślinę.

- Taak. Boże, która godzina?

- Musisz już wstać, jeśli nie chcesz spóźnić się do szkoły. Przyszłam przeprosić za 

kilka ostatnich dni. Byłam taka nierozsądna.

Devon wzdycha. Ma wrażenie, że cały zlany jest potem.

Przygładza dłonią włosy.

- W porządku. Zdarza się.

- Nie wiem, co ta Morgana w sobie ma, że budzi we mnie taką niechęć. Przecież 

naprawdę jest bardzo miła. Nie wiem, dlaczego tak jej nie lubię.

Devon uświadamia sobie, że ma nieświeży oddech. Wyskakuje z łóżka, biegnie do 

łazienki i myje zęby. Cecily stoi w progu, obserwując go.

- Alexander też jest do niej wrogo nastawiony - mówi Devon w przerwie między 

wypluwaniem pasty. - Ale wiem dlaczego. Od swojego powrotu Edward prawie wcale się nim 

nie zajmuje i chłopiec wini za to Morganę.

Cecily kiwa głową.

- Wuj Edward jest do niej niezwykle przywiązany. Co takiego ona ma w sobie? D.J. 

też się zadurzył?

- Kto potrafi wytłumaczyć działanie hormonów? - Próbuje żartować Devon, ale wciąż 

zbyt żywo pamięta swój sen. - Hej, Cecily, muszę teraz wziąć prysznic. Zobaczymy się na 

dole.

Ona uśmiecha się.

- W porządku. - Podchodzi i całuje go w policzek. -

Dzięki za to, że nazwałeś mnie piękną.

Devon zdobywa się na nikły uśmiech. Gdyby tylko wiedziała...

Kiedy   dziewczyna   opuszcza   pokój,   on   wchodzi   pod   prysznic.   Cecily   słusznie 

zastanawia się, co takiego ma w sobie Morgana, że niemal każdy napotkany mężczyzna jest 

background image

gotów paść jej do nóg. Istotnie, jest piękna, ale to nie wszystko. Wszyscy faceci zachowują 

się   tak,   jakby   była   najpiękniejszą   kobietą   na   świecie   -   najpiękniejszą   kobietą,   jaka 

kiedykolwiek żyła.

-   Nie   jakby   -   mamrocze   sennie   Devon   pod   prysznicem.   -   Ona   naprawdę   jest 

najpiękniejsza.

Nie mogę przestać o niej myśleć - mówi D. J. w szkole, opierając się o samochód i 

paląc papierosa.

-   Naprawdę   powinieneś   rzucić   palenie   -   mówi   mu   Devon.   -   Nie   chcę   prawić   ci 

morałów, ale to paskudny nałóg.

D. J. chrząka.

- Próbowałem, ale właśnie wtedy dopadło mnie to uczucie do Morgany. Człowieku, 

teraz mogę myśleć tylko o niej.

- Wiem. - Devon zauważa nadchodzące Cecily i Anę. - Nie wspominaj o tym przy 

Cess. To ją irytuje.

- Podwieziesz nas dziś do domu po szkole, D. J.? - pyta Ana.

- Może będzie musiał zrobić coś dla swojej ukochanej - mówi Cecily.

- Chętnie odwiozę was wszystkich - mówi D. J., krzywiąc się do Cecily. - Flo jest do 

waszych usług.

- Dobrze - mówi Ana. - Może pojedziemy do pizzerii Gia. Dawno tam nie byliśmy.

- To też mi pasuje - mówi D. J., pokazując Cecily, jaki potrafi być zgodliwy.

Rozlega się dzwonek na lekcje. Wszyscy rozchodzą się do swoich klas. Devon sądzi, 

że klasówka z historii dobrze mu poszła, bo wymienił wszystkie żony Henryka VIII. Na 

przerwie podchodzi do swojej szafki na korytarzu, żeby wyjąć podręcznik geometrii, a wtedy 

dołącza do niego Marcus, który ma szafkę tuż obok.

- Jak tam dziś moja twarz? - Pyta.

Devon patrzy na niego.

- W porządku. Bez pentagramu.

- Jak myślisz, dlaczego pojawia się tylko czasem?

- Sam nie wiem. Może zacznę notować, kiedy się pojawia, i zobaczymy, czy daty mają 

jakieś znaczenie.

- Super.

- Przepraszam, czy Devon March?

Devon odwraca się. To jedna z sekretarek.

background image

- Tak?

- Właśnie to przyniesiono. - Kobieta wręcza mu białą kopertę. - Z dopiskiem „Pilne".

Marcus ogląda kopertę.

- Co to może być?

- Na pewno od Rolfe'a - zgaduje Devon. - Pisze o tym,  co chciał  mi  powiedzieć 

wczoraj wieczorem.

Rozdziera kopertę. Jednak liścik w środku nie jest od Rolfe’a.

Jest od Morgany.

Drogi Devonie,

Proszę, spotkaj się ze mną po lekcjach w Niespokojnej Przystani. To bardzo ważne. 

Niech to pozostanie między nami, dobrze?

Margana.

Marcus czyta Devonowi przez ramię.

- Czego ona chce?

- Nie wiem. - Devon odrywa wzrok od kartki. - Posłuchaj, Marcusie. Nie mów o tym 

Cecily ani D. J., dobrze? Oni wszyscy po szkole wybierają się do pizzerii. Jedź z nimi i 

powiedz, że nie mogłem jechać, bo miałem coś do zrobienia.

- Na przykład co?

- Nieważne. Powiedz im, że musiałem... Zostać za karę po lekcjach albo coś takiego.

- Za karę? A co niby zrobiłeś?

- Wymyśl coś!

Devon znów patrzy na liścik. Morgana potrzebuje go. Niech to pozostanie między 

nami. To mu się podoba. Nie do wiary, jak mu się to podoba.

- Co ta cała Morgana ma w sobie? - Pyta Marcus. - Ile razy przejdzie obok, ty i D. J. 

zaczynacie bujać w obłokach.

- Nie zrozumiesz tego, Marcusie. To popęd heteroseksualny. Wyobraź sobie, że ona 

jest... Bo ja wiem, Bradem Pittem albo kimś takim.

- Nieważne, kim by była. Nie zachowywałbym się tak przy nikim.

- To znaczy jak? - Pyta wojowniczo Devon. - Ja tylko chcę wiedzieć, co się dzieje. 

Wytłumaczysz moją nieobecność?

Marcus wzdycha.

- Taak, wytłumaczę.

Przez resztę dnia Devon mimo woli co chwilę zerka na liścik.

background image

Niech to pozostanie między nami.

Człowieku. To mu się naprawdę podoba.

Po ostatniej lekcji sprintem pędzi w krzaki za salą gimnastyczną.

- Proszę, niech to zadziała - szepcze, zamykając oczy. - Proszę!

Kiedy je otwiera, jest za Niespokojną Przystanią, tuż przy śmietniku.

-  Tak!   -  Krzyczy  radośnie,   potrząsając  pięścią  w  powietrzu.   -  Zaczynam   nabierać 

wprawy!

Bar jest prawie pusty. Mówiono mu, że latem turyści tłoczą się tu od rana do nocy. 

Jednak w zimne styczniowe dni przesiadują tu głównie miejscowi rybacy, raczący się piwem i 

smażonymi małżami, snujący morskie opowieści pod zwisającymi z sufitu starymi sieciami i 

kołami ratunkowymi.

- Hej, Devonie! - Woła kelnerka Andrea. - Dawno cię nie widzieliśmy. Już myślałam, 

że widma z Kruczego Dworu zjadły cię żywcem.

- Jeszcze nie - mówi jej, uśmiechając się w duchu na myśl o tym,  jak bliska była 

prawdy. Lubi ją. Andrea jest prostolinijna, trzeźwo myśląca i tylko kilka lat starsza od niego; 

Mieszka w Biedzie od urodzenia.

- Mówiłam ci już pierwszego dnia, żebyś uważał na tamtejsze duchy - przypomina 

Andrea. - Zatem jeśli coś ci się stanie, to nie mów, że cię nie ostrzegałam.

- Nie, na pewno tak nie powiem. - Rozgląda się wokół. Przy stoliku na końcu sali 

siedzi Morgana. Jest sama.

Devon znów patrzy na Andreę. - Przyniesiesz do tamtego stolika talerz kalmarów i 

dużą colę?

Ona kpiąco unosi brew.

- Teraz umawiasz się ze starszymi paniami, Devonie?

-   Nie.   -   Devon   się   rumieni.   -   To   narzeczona   Edwarda   Muira.   My  tylko...   Mamy 

porozmawiać.

- Aha.

Andrea odchodzi zrealizować zamówienie.

Devon zbliża się do stolika. Morgana wstaje na jego widok, ma łzy w oczach.

- Och, Devonie. Bardzo ci dziękuję, że przyszedłeś.

- Drobiazg - mówi Devon.

Ona całuje go w policzek. Devon czuje, że oblewa go żar.

Pospiesznie siada.

background image

-   Nie   odważyłam   się   rozmawiać   z   tobą   w   Kruczym   Dworze   -   mówi   kobieta,   z 

powrotem siadając na swoim miejscu. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że 

zostawiłam ci liścik w szkole.

- Co się dzieje? Stało się coś złego?

Morgana kuli się.

- Och, Devonie. Wszystko jest nie tak!

- To znaczy?

- Od kiedy tu przyjechałam, wszyscy traktują mnie tak nieprzyjaźnie. - Zagląda mu w 

oczy. - Oprócz ciebie.

-   To   może   się   zmienić.   Cecily   chce   być   bardziej   przyjacielska.   A   gdyby   Edward 

spędzał trochę czasu z Alexandrem, chłopiec też byłby grzeczniejszy. Tylko o to mu chodzi. 

Boi się, że zabierzesz mu ojca.

Morgana ma taką minę, jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem.

-   Miniona   noc   była   dla   mnie   punktem   zwrotnym.   Kiedy   Edward   tak   źle   mnie 

potraktował... - Nie jest w stanie dokończyć. Odwraca wzrok, biorąc się w garść. Kiedy znów 

zaczyna mówić, Devon ze zdziwieniem słyszy w jej głosie gniew. - Nie lubię być traktowana 

jak czyjaś własność.

Devon kiwa głową.

- Rozumiem.  Masz powody,  aby się złościć. Edward zachował  się jak prawdziwy 

palant.

Ona wyzywająco podnosi brodę.

- Zastanawiam się, czy nie wyjechać. Opuścić Biedę, wrócić do domu - daleko, daleko 

stąd.

Devon uważnie się jej przygląda.

- A gdzie jest twój dom, Morgano?

Ona wydaje się nie słyszeć pytania.

-   Nikomu   nic   bym   nie   powiedziała.   Po   prostu   wyjechałabym.   Edward   nagle 

zorientowałby się, że mnie nie ma.

- Rozumiem twoje uczucia, ale...

- Ale co, Devonie? - Pyta, nachylając się do niego. - Nie chcesz, żebym wyjechała?

- Ja? - Devon gorączkowo szuka właściwych słów. - Cóż, nie wiem, co ja mam z tym 

wspólnego...

- Masz, Devonie - mówi Morgana łagodniejszym tonem. - Nie chcę stąd wyjeżdżać, bo 

ty tutaj jesteś.

background image

Spogląda na nią oniemiały.

- Wiem, że to może nie w porządku - mówi Morgana, wyciągając rękę nad stołem, 

żeby dotknąć jego dłoni - ale widzę, że zakochałam się w tobie, Devonie.

- Oto twoje kalmary - przerywa im Andrea, stawiając przed nim talerz ze smażonymi 

w tłuszczu kalmarami. Zaraz przyniosę colę.

- Uhm - mamrocze Devon, nie podnosząc głowy i przesuwając talerz po stoliku. - 

Chcesz trochę?

Morgana cofnęła dłoń.

- Nie powinnam była tego mówić.

- Nie - przyznaje Devon. - Chyba nie.

- To śmieszne. Jesteś nastolatkiem.

- Taak. Nastolatkiem.

- A ja jestem zaręczona z Edwardem.

- Taak. Zaręczona z Edwardem.

Devon ma wrażenie, że zaraz zemdleje.

- Jednak nic na to nie poradzę - mówi Morgana, znów nachylając się do niego. - Jesteś 

taki   miły,   taki   delikatny.   Tak   bardzo   się   różnisz   od   Edwarda   i   wszystkich   znanych   mi 

mężczyzn.

On przełyka ślinę.

- Devonie, powiedz mi. Powiedz mi, co czujesz.

- Oto twoja cola - mówi Andrea, stawiając między nimi napój. - Czy pani czegoś sobie 

życzy?

- Nie - mówi szorstko Morgana, odwracając głowę. - Dziękuję.

Devon siedzi w milczeniu, oniemiały. Nie może się poruszyć. Może jest czarodziejem 

Skrzydła   Nocy,   ale   jest   także   czternastoletnim   chłopcem,   któremu   olśniewająca 

dwudziestodwuletnia kobieta właśnie wyznała miłość. Zaparło mu dech.

Zmusza się, aby na nią spojrzeć. Jej oczy są tak ciemne, podobne do jego własnych. 

Takie piękne. Najpiękniejsze na świecie. Próbuje coś powiedzieć.

- Ja...

- Tak, Devonie?

- Ja... Hm...

Powiedz to, Devonie.

Morgana ujmuje jego dłoń.

- Ja... Ko...

background image

-  Dzień  dobry -  mówi   ktoś, płosząc  Devona,  który  przewraca  butelkę   coli.  Napój 

rozlewa się po stole, oblewając Morganę.

- Andrea! Przynieś gąbkę!

To Rolfe. Mierzy Devona podejrzliwym spojrzeniem.

- Rolfe - mamrocze Devon. - My tylko...

Nagle pojawia się Andrea i wyciera rozlaną colę.

- Chcesz drugą? Na koszt firmy.

- Nie - mówi Devon. - Dziękuję.

Rolfe dosiada się do nich.

- Zwykle jesteś ostrożniejszy, Devonie - mówi, niemal z przyganą. - Zamiast mnie 

mógł do ciebie podejść ktoś inny. Albo coś innego.

Devon   jest   skruszony.   Rolfe   ma   rację.   Zapomniał   o   całym   świecie,   oszołomiony 

wyznaniem Morgany. A gdyby podkradł się do niego demon, a nie Rolfe?

- Pani Green - mówi Rolfe, wreszcie przenosząc wzrok na Morganę. - To spotkanie to 

dla mnie miła niespodzianka.

Ona uśmiecha się.

- Dla mnie też, panie Montaigne. Przepraszam za zachowanie Edwarda wczorajszego 

wieczoru. I dziękuję panu za rycerską obronę.

- Wszystko w porządku? - Pyta Rolfe.

- Jak najbardziej, dziękuję. - Morgana uśmiecha się do Devona. - Ten młody człowiek 

bardzo mi pomógł.

Młody człowiek? - Devon czuje się urażony. Przed chwilą mówiła, że mnie kocha.

-   Devonie   -   mówi   mu   Rolfe.   -   Może   powinieneś   już   iść.   Ja   zapłacę   rachunek   i 

odprowadzę panią Green do jej samochodu.

- Dopiero co przyszedłem - protestuje Devon.

- W porządku - mówi Morgana. - Możemy później dokończyć naszą rozmowę.

Devon niechętnie wstaje.

- Nawet nie zjadłem moich kalmarów.

Rolfe też wstaje i obejmuje go ramieniem.

- Wracaj do Kruczego Dworu - szepce. - Użyj pierścienia ojca. Może powie ci coś 

interesującego, co właśnie odkryłem. Jeśli nie, przyjdź do mnie jutro.

- Co to takiego, Rolfe? Dlaczego zdecydowałeś się przyjechać wczoraj wieczorem do 

Kruczego Dworu?

background image

- Chodzi o gnoma. Odkryłem coś.

- O Bjorna? Powiedz mi, Rolfe.

- Nie teraz. Pierścień ojca też może ci to powiedzieć.

A teraz już idź.

Rolfe cofa rękę i siada za stołem, znów skupiając uwagę na Morganie. Devon nie wie, 

co bardziej go irytuje: opór Rolfe'a przed wyjawieniem mu nowych informacji o Bjornie czy 

to, że zajął jego miejsce przy stoliku Morgany w ciemnym kącie baru.

- Czy to oznacza, że stary Rolfe Montaigne właśnie podkradł ci panią twego serca? - 

Pyta go Andrea, gdy Devon maszeruje do drzwi.

Chłopiec tylko mruczy coś pod nosem.

- Rolfe uważa się za istny dar boży - śmieje się Andrea. - Jednak ona i tak jest dla 

ciebie za stara, Devonie. Zaufaj mi. Trzymaj się Cecily.

Devon bez słowa wychodzi na powietrze. Jest chłodne popołudnie. Słońce zaczęło 

zachodzić. Niebo płonie. Sypią się z niego maleńkie płatki śniegu. Od morza dmie wiatr, 

słony i przenikliwy. Devon próbuje w magiczny sposób zniknąć, ale nie udaje mu się to. 

Wspaniale,   myśli   ponuro.   Teraz   będę   musiał   wejść   na   klif   po   tych   długich   i   stromych 

schodach.

Oczywiście znacznie gorsze od tych stromych i zwietrzałych schodów jest miejsce, do 

którego wiodą: cmentarz na skraju urwiska.

Wiatr smaga jego twarz, gdy Devon wchodzi po schodach w wysoką, połamaną trawę. 

Tutaj, na tym starym cmentarzu, gdzie spoczywają wszyscy przodkowie Muirów, Devon po 

raz pierwszy ujrzał twarz Szaleńca. Łotr stał zaledwie parę metrów od swego grobu i robaki 

zżerały mu twarz.

Devon otrząsa się na samo wspomnienie.

Jednak   w   tym   momencie   bardziej   niepokoi   go   coś   innego:   to,   co   przed   chwilą 

powiedziała   mu   Morgana.   Czy   to   może   być   prawdą?   Czy   naprawdę   mogła   się   w   nim 

zakochać? On ma czternaście lat. Ona dwadzieścia dwa. Devon chce, żeby to było prawdą, a 

jednocześnie   modli   się,   żeby   nią   nie   było.   Jakby   jego   życie   nie   było   wystarczająco 

skomplikowane.

Mija   pomnik   anioła   ze   złamanym   skrzydłem   i   napisem   DEVON   oraz   kryptę   z 

prochami założyciela Kruczego Dworu, wielkiego Horatia Muira. Robi się ciemno. Devon 

przyspiesza kroku, chcąc jak najprędzej opuścić cmentarz. Nagle ogarnia go lęk, chociaż sam 

nie wie dlaczego. Gdy mija zniszczony pomnik z brunatnego piaskowca, z inskrypcją zatartą 

background image

przez   dziesięciolecia   działania   morskiego   wiatru,   nad   głową   słyszy   krzyk   mewy.   Wiatr 

zaczyna wyć. I z zamarzniętej ziemi wyłania się dłoń, chwytając go za nogę.

Devon krzyczy.

Ziemia pod jego stopami zaczyna drżeć. Zaciśnięta na jego kostce dłoń nie puszcza, 

choć Devon wyrywa się ze wszystkich sił. Niebawem wynurza się cała ręka, aż po bark. 

Gnijące mięśnie i ścięgna odsłoniły kości.

- Puszczaj! Rozkazuję ci! Puść mnie!

Jednak trup nie słucha rozkazu. Podnosi się i zmarznięta ziemia odpada jak gliniana 

skorupa z jego odrażającego ciała. Szczęka rozchyla się, jakby trup chciał coś powiedzieć. 

Zgniłe oczy płoną w oczodołach, wbite w Devona.

- Jestem silniejszy od ciebie! - Woła Devon, lecz nie może się wyrwać. Potyka się i 

pada na ziemię, lądując twarzą w twarz z cuchnącym trupem. Klnie z obrzydzenia i strachu.

Teraz wszędzie wokół widzi sterczące z ziemi dłonie. Wszystkie zwłoki na cmentarzu 

ożywają! Leżący obok trup zaciska kościste dłonie na szyi Devona. Zaczyna go dusić.

Z   trudem   łapiąc   powietrze,   Devon   widzi   wyłaniającą   się   z   ziemi   armię   zombi, 

chwiejnie maszerującą na niego.

Słyszy charakterystyczny śmiech Isobel Apostaty.

- Przybyłam po ciebie, Devonie March! Zwyciężę! Kruczy Dwór będzie mój!

Trup mocniej zaciska dłonie. Devon traci przytomność.

Zapada w ciemność.

Gwałtownie otwiera oczy. Zrywa się na równe nogi, gotowy walczyć. Jednak nigdzie 

nie widać śladu żywych trupów. Ziemia wokół jest nienaruszona. Czy: to była tylko wizja? 

Kolejne ostrzeżenie?

Okręca się na pięcie, upewniając się, że w mroku nie czają się zombi. Jak długo tu 

leżał? Nagle uświadamia sobie, że jest zziębnięty, przemarznięty do szpiku kości. Jest już 

całkiem ciemno i śnieg sypie coraz mocniej.

Musiałem leżeć tu przez godzinę lub dłużej, myśli Devon, strzepując śnieg z ubrania.

Kiedy dociera do domu, okazuje się, że leżał tam dłużej, niż sądził. Wielki zegar w 

przedsionku wskazuje jedenastą trzydzieści. Wygląda na to, że wszyscy już śpią.

Mogłem tam zamarznąć, myśli Devon i nikt by nawet nie wiedział. Wydaje się też, że 

nikogo by to nie obeszło.

Niezła opiekunka z tej pani Crandall. Czy chociaż zapytała kogoś, co się z nim dzieje, 

kiedy nie pokazał się na kolacji? Przychodzi mu na myśl, że mógłby poinformować władze 

background image

stanowe o braku opieki nad nieletnim. Tak, i po co? Żeby zabrali mnie stad i żebym nigdy się 

nie dowiedział, kim naprawdę jestem?

Czasem myśli, że zrezygnowałby z odkrycia tej prawdy w zamian za normalne życie. 

Może nie byłoby tak źle wyjechać z Kruczego Dworu i zamieszkać z jakąś zwyczajną rodziną 

w zwyczajnym  domu.  Jednak ten przyjemny scenariusz ma  jeden feler: Devon nigdy nie 

będzie zwyczajnym chłopcem. Przynajmniej dopóki ma tę moc. Obojętnie gdzie się znajdzie, 

przeszłość zawsze będzie go ścigać. Przecież demony zmieniły w Otchłań nawet jego szafę w 

Coles Junction. Czy nie byłby zagrożeniem dla takiej miłej przybranej rodziny?

Devon wie, że nie ma ucieczki. To jego przeznaczenie. Ojciec powiedział mu to. Musi 

tu zostać i bronić portalu w Kruczym Dworze, jako jedyny obecny tu czarodziej Skrzydła 

Nocy.

Wchodzi do salonu i spogląda w oczy Horatia Muira.

-   Ty   nigdy   nie   chciałbyś,   żeby   twoja   rodzina   wyrzekła   się   magicznych   mocy, 

niezależnie od okoliczności - mówi do portretu. - Nie sądzę, żeby cieszyło cię to, że Otchłani 

nie ma kto pilnować.

To twoje zadanie, Devonie March.

Devon nie jest pewien, czy to Głos odzywa  się w jego głowie, czy Horatio Muir 

przemawia   do   niego   z   zaświatów.   Mimo   to   wie,   że   ktokolwiek   to   jest,   mówi   prawdę. 

Szczególnie po tym zajściu na cmentarzu Devon jest przekonany, że czeka go walka z Isobel 

Apostatą. To tylko kwestia czasu. Musi dowiedzieć się więcej o swojej przeciwniczce. Po 

powrocie do swojego pokoju robi to, co sugerował mu Rolfe. Próbuje uzyskać pomoc od 

pierścienia ojca. Jednak nic się nie dzieje. Żadnej wizji. Żadnego głosu. Devon wzdycha i 

chowa pierścień do szuflady. Próbuje zasnąć, ale nie może. Najrozmaitsze myśli przelatują 

mu przez głowę: Kiedy Isobel zaatakuje? Co Rolfe chciał mi powiedzieć o Bjornie? Czy te 

zombi   na   cmentarzu   były   rzeczywistością   czy   tylko   wizją   przyszłych   wydarzeń?   No   i 

oczywiście: Czy Margana naprawdę mnie kocha?

Siada na łóżku.

- Książki w piwnicy - szepcze.

Nie ma dostępu do ksiąg we wschodnim skrzydle, ale kiedyś natknął się w piwnicy na 

stertę książek dla dzieci. Te książki z obrazkami opisywały dokonania dawnych  wielkich 

czarodziei Skrzydła Nocy. Może któraś z nich zawiera jakieś wskazówki, jakieś użyteczne 

informacje o Isobel.

Wyjmuje z biurka latarkę i spieszy korytarzem. Przechodzi, najciszej jak umie, przez 

ciemny dom, schodzi na dół i zapala latarkę dopiero po otwarciu drzwi piwnicy. Naciska 

background image

włącznik i strumień światła przeszywa ciemność. Devon przełyka ślinę, czując rosnący strach. 

Serce wali mu jak młotem.

Przestań, karci się w duchu. Strach czyni cię słabym. Jesteś silny tylko wtedy, kiedy się  

nie boisz.

Schodzi kilka stopni w dół, do piwnicy. Jest zimna i wilgotna. Dociera do popękanej 

cementowej podłogi i omiata światłem latarki sterty nagromadzonych tu rupieci. Puste pudła i 

skrzynie,   stare   kufry   oblepione   naklejkami   z   obcych   krajów.   Manekin   krawiecki   i   stara 

maszyna do szycia. I wszędzie kurz oraz pajęczyny.

Sterta książek piętrzy się pod ścianą. Tak jak poprzednio, włosy na rękach Devona 

nagle jeżą się, reagując na książki jak na ładunek elektryczny. Siada na wilgotnej posadzce i 

bierze ze sterty pierwszą książkę, zatytułowaną Przygody Barwna Wielkiego. „Dawno, dawno 

temu - czyta Devon - w krainie zapomnianych dni, żył sobie czarodziej zwany Sargonem"

Devon   widział   już   prawdziwego   Sargona   i   uważa,   że   czarodziej   wcale   nie   jest 

podobny do tego z prymitywnych ilustracji w książce. Przerzuca kartki i dochodzi do walki 

Sargona z dwugłowym smokiem. Kiedy po raz pierwszy zobaczył tę książkę, był przekonany, 

że ten stwór to postać z bajek dla dzieci. Teraz wie, że to demon z Otchłani.

Odkłada książkę. Szuka takiej, której akcja toczyłaby się w innych czasach, za życia 

Isobel. Podnosi ze sterty następną i odczytuje tytuł.  Tajemnicza podróż Diany. Ta książka 

opisuje   kosmiczne   przygody   Diany,   która   mówi   i   oddycha   w   przestrzeni   pozaziemskiej. 

Devon nie ma pojęcia, w którym roku może się to dziać. W pozostałych książkach pojawiają 

się daty, ale akcja Brutusa i morskiego potwora toczy się w zbyt wczesnym okresie historii 

Anglii, żeby mogła zawierać jakieś wzmianki o Isobel, a  Magicznych przygód Wilhelma w 

dawnej Holandii w zupełnie innym kraju. Devon ma nadzieję, że znajdzie coś ciekawego w 

Vortigarze i rycerzach Brytanii, lecz i w niej nie ma nic o Apostacie.

To   książki   dla   dzieci,   przypomina   sobie.   Dla   młodych   czarodziei   Skrzydła   Nocy, 

których   jeszcze   nie   wyszkolono.   Autorzy   nie   chcieli,   żeby   zawierały   informacje   o   tych 

magach, którzy zeszli na złą drogę.

Pomimo to przegląda jeszcze kilka innych w nadziei na znalezienie jakiejś wzmianki o 

Isobel i jej czasach. Magiczne zaklęcia TristanaDon Carlos i hiszpańskie złotoTajemnica 

Filipa Trojańskiego, Abigail Apple i potwór z Loch Ness.

- Super - mruczy do siebie Devon, przeczytawszy o sprytnej Szkotce, która ujarzmiła 

demona z Otchłani i zrobiła z niego swoje domowe zwierzątko. - A więc to stąd wzięła się 

legenda o potworze z Loch Ness.

background image

Wyjmuje   ze   stosu   następną   książkę,   żeby   z   zaciekawieniem   czytać   kolejne 

opowiadania, zapomniawszy na chwilę o poszukiwaniach Isobel.

Skarb   Childeberta  -   odczytuje   tytuł,   szykując   się   do   rozpoczęcia   następnej 

interesującej lektury.

Jednak nagle słyszy jakiś dźwięk.

Z początku cichy, ale coraz głośniejszy. Po chwili całkiem wyraźny.

Szloch.

Ten odgłos znów wydaje mu się najsmutniejszym dźwiękiem, jaki słyszał w życiu. 

Straszne, rozpaczliwe łkanie, jakby dochodzące z głębi piwnicy.

Ten sam dźwięk słyszałem na wieży, myśli Devon. Zapewne Bjorn tutaj przyprowadził 

tę kobietę.

Ponieważ to na pewno kobiecy szloch. Czy to może być Isobel?

- Och, och, och - łka ktoś.

Ten odgłos odbija się echem w ciemności. Devon wstaje i omiata światłem latarki 

pomieszczenie, od jednego końca do drugiego. Nie widzi nic oprócz pustych skrzynek.

- Ochchch! - Zawodzi głos ze zdwojoną rozpaczą.

Devon podąża za tym dźwiękiem korytarzem, który kończy się popękaną ścianą.

Nie ma żadnych wątpliwości. Szloch dochodzi zza ściany.

- Kto tam jest? - Pyta Devon.

Płacz cichnie.

- Kim jesteś? - Pyta chłopiec. - Dlaczego płaczesz?

Najpierw zapada cisza, a potem zza ściany słychać głos:

- Znam cię. W końcu przyszedłeś!

Devon nie odpowiada, gapiąc się na ścianę.

- Devonie! Czy to ty? - Woła z ożywieniem głos. -

Wreszcie mnie znalazłeś!

background image

8. Nagła przemiana

Skąd mnie znasz? - Pyta Devon. - Kim jesteś?

Nagle   oblewa   go   potok   światła.   Chłopiec   odwraca   się   i   mrużąc   oczy,   usiłuje   coś 

dostrzec.

- I znów przyłapuję cię na mówieniu do siebie.

To Bjorn Forkbeard, świecący latarką Devonowi w twarz.

- Kto jest za tą ścianą? - Pyta Devon.

- Nie jestem pewien - odpowiada gnom. - A jak ci się wydaje?

- Ona mnie zna! - Krzyczy Devon. Wali pięścią w ścianę. - Hej tam! Kim jesteś?

Teraz jednak odpowiada mu tylko cisza. Bjorn przykłada ucho do ściany.

- Nic nie słyszę, mój przyjacielu. Zupełnie nic.

- Co za nią jest? - Devon wodzi dłonią po ścianie. - Jak tam się wchodzi?

- Nie wygląda na to, żeby można tam było wejść - mówi Bjorn. - Nie ma drzwi ani 

żadnego otworu w murze. Nikt nie mógł się tam dostać.

Devon upiera się:

- Cóż, jednak ktoś tam był. Słyszałem jej płacz. Ten sam szloch, który słyszę od wielu 

miesięcy.

- Szloch. - Bjorn robi wielkie oczy. - Ach, przecież ja również słyszałem ten płacz. To 

duch Emily Muir, jestem tego pewien.

- To nie jest Emily Muir - mówi Devon. - To ktoś inny.

Bjorn Forkbeard spogląda na niego chytrze.

- A twoim zdaniem któż mógłby to być?

- To był ten sam głos, który dobiegał z wieży - kobiety, która kiedyś wołała mnie z 

okna. I widziałem, jak wyprowadzałeś kogoś z wieży. Nie zaprzeczaj. Przyprowadziłeś ją 

tutaj.

Bjorn spogląda na niego i mówi po prostu:

- W tym domu jest wiele rzeczy, które tylko pozornie są realne. Wiesz o tym, mój 

młody przyjacielu.

- Czy jestem twoim przyjacielem, Bjornie?

- Ależ oczywiście. Uratowałeś mi życie.

- Zatem powiedz mi, co wiesz o Isobel Apostacie.

background image

Twarz gnoma robi się biała jak kreda.

- Iso... bel...?

- Na pewno wiesz, kim ona jest.

Bjorn kiwa głową.

- Ale dlaczego o nią pytasz?

- Nie wiesz? Czy słyszałem głos Isobel? Czy to ona jest za tą ścianą?

Bjorn   sprawia   wrażenie   oszołomionego   przebiegiem   rozmowy.   Siada   na   skrzyni   i 

kładzie latarkę na podołku. Wyraźnie zaparło mu dech.

-   Żaden   mur   nie   powstrzymałby   Isobel   Apostaty   -   mówi.   -   Dlaczego   o   niej 

wspomniałeś?

Devon przygląda mu się. Albo Bjorn jest bardzo dobrym aktorem, albo to pytanie 

naprawdę go zdenerwowało.

- Uważam, że to ona próbuje otworzyć portal - mówi Devon.

Bjorn patrzy na niego z przerażeniem.

- Zatem jesteśmy zgubieni. Nie mamy dość sił, żeby z nią walczyć.

- Ach tak? Cóż, byłem w Otchłani i wróciłem żywy. Jeśli tylko się tu pokaże, zaraz ją 

załatwię.

Bjorn uśmiecha się słabo.

Młodzieńcza arogancja. Mój zacny przyjacielu, duch Isobel Apostaty krąży po świecie 

od pięciuset lat. Ona otworzyła więcej Otchłani niż jakikolwiek inny zbuntowany czarodziej i 

z   każdym   otwartym   portalem   jej   moc   rośnie.   Ze   wszystkich   czarodziei   Skrzydła   Nocy, 

martwych czy żywych, jej obawiam się najbardziej.

Devon w milczeniu spogląda na ścianę.

- Jeśli to ona próbowała otworzyć tamte drzwi we wschodnim skrzydle - mówi Bjorn - 

to jest znacznie gorzej, niż przypuszczałem.

Devon patrzy na gnoma.

- Może po prostu chcesz mnie nastraszyć.

- A po co miałbym to robić, mój chłopcze? Dlaczego nie chcesz mi zaufać?

- Nauczyłem się, że Kruczy Dwór to takie miejsce, w którym zaufanie pakuje mnie w 

tarapaty. A poza tym, o mało nie podałeś mnie jej na tacy, kiedy posłałeś mnie na Schody 

Czasu.

- Zrobiłem to tylko po to, żeby pokazać ci, jaką dysponujesz mocą, Devonie.

- Ach tak? No to w jaki sposób znalazłem się akurat w Anglii Tudorów, w miejscu, 

gdzie spalono Isobel Apostatę?

background image

Bjorn wygląda na zaniepokojonego i nieustannie omiata piwnicę smugą światła latarki, 

ilekroć usłyszy choćby najcichszy szmer.

- Schody prowadzą cię tam, gdzie chcesz się znaleźć. Nie potrafiłbym ich kontrolować, 

nawet gdybym chciał. Są wspaniałym dowodem potęgi magii Horatia Muira.

Devon wzdycha.

- Chciałbym ci wierzyć, Bjornie. W tym domu potrzebny mi sprzymierzeniec. Ktoś, 

kto zna odpowiedzi. Jednak dopóki mi nie powiesz, kto jest za tą ścianą...

- Nie mogę powiedzieć czegoś, czego nie wiem.

Devon usiłuje siłą woli przenieść się za mur. Nie dziwi się, kiedy mu się to nie udaje. 

Usiłuje zobaczyć coś przez mur, ale i ta próba okazuje się bezowocna.

Jeszcze nie, mówi mu Głos, niczego nie wyjaśniając. Jeszcze nie.

- Wracam do łóżka - mówi zniechęcony Devon.

- Dobry pomysł. Musisz być wypoczęty i silny, jeśli rzeczywiście mamy stawić czoło 

takiemu wrogowi, o jakim mówisz. - Bjorn idzie za nim, gdy zmierzają w kierunku schodów. 

- Przeczytaj wszystko, co możesz, naucz się wszystkiego, czego zdołasz. Isobel pojawi się bez 

ostrzeżenia i nie okaże litości. Widziałem zniszczenia, jakie pozostawiła po sobie: wioski w 

ruinie, silnych mężczyzn pożartych żywcem...

- Już dobrze - przerywa Devon, zirytowany paplaniną Bjorna. - Chcesz, żebym miał 

złe sny?

Zasypia   dopiero   po   długiej   chwili.   Wtedy   jednak   zamiast   koszmarów   śni   mu   się 

Morgana i jest to najpiękniejszy sen z nią w roli głównej.

- Ja też cię kocham - mówi jej, a ona podsuwa mu usta do pocałunku.

Przez   kilka   następnych   dni   w  Kruczym   Dworze   panuje   dziwny   spokój.   Bjorn   nie 

wspomina o spotkaniu w piwnicy, a pani Crandall nie mówi nic o Isobel. Morgana traktuje 

Devona   uprzejmie,   lecz   z   dystansem,   wyraźnie   zmieszana   tym,   co   powiedziała   mu   w 

Niespokojnej   Przystani.   Devon   jest   jednocześnie   zadowolony   i   zaniepokojony   takim 

zachowaniem. Z jednej strony nie wie, jak powinien postąpić w takiej sytuacji, i ten dystans 

znacznie mu to ułatwia. Z drugiej tak bardzo chciałby z nią być, rozmawiać i całować jej usta 

tak, jak to robił we snach.

Znów żałuje, że jego ojciec nie żyje. Dlaczego wszystko tak się poplątało? Mam taką 

wspaniała dziewczynę jak Cecily, która mnie lubi i którą ja też lubię - ale za każdym razem, 

gdy zobaczę Marganę, zaczynam się ślinić. O co tu chodzi? I co robić, jeśli ona mówiła 

poważnie - że zakochała się we mnie? Jak mam sobie z tym poradzić?

background image

Ojciec umiałby wyjaśnić to wszystko. Devon próbuje wykładać na palec jego pierścień 

w nadziei na następne widzenie, ale daremnie. Ściąga pierścień z palca. Jaki pożytek płynie z 

posiadania magicznych mocy i przedmiotów, jeśli nie można na nich polegać?

Jednak najgorsze jest to, że Rolfe najwyraźniej opuścił miasteczko, nie powiedziawszy 

mu   o   tym.   Ilekroć   Devon   usiłuje   się   z   nim   zobaczyć,   nie   ma   go   w   restauracji.   Kiedy 

przychodzi tam po raz pierwszy, Roxanne oznajmia mu, że Rolfe pojechał w interesach do 

Bostonu.   Po   kolejnych   bezowocnych   wizytach   Devon   zaczyna   się   denerwować   i   mówi 

Roxanne, że Rolfe chciał powiedzieć mu coś o Bjornie. Roxanne odpowiada, że bardzo jej 

przykro, ale nie ma pojęcia, co to mogło być.

- Niepokoję się - przyznaje. - To niepodobne do Rolfe’a, wyjeżdżać na tak długo i nie 

podawać mi żadnych szczegółów.

Wskutek tego wszystkiego Devon jest w złym humorze, co jego przyjaciele szybko 

zauważają. Ma poczucie winy, bo nie powiedział im o tym, co się dzieje. Po tym, jak walczyli 

z   Szaleńcem,   obiecali   nie   mieć   przed   sobą   tajemnic.   Ponieważ   jednak   D.   J.   i   Cecily 

zachowywali się tak dziwnie, a Marcus tak niepokoił się pentagramem, Devon zatrzymał 

większość   tych   niepokojących   wieści   dla   siebie.   Będzie   musiał   im   wszystko   wyjawić   i 

zamierza zrobić to po szkole, w pizzerii Gia.

Lokal jest pełny. Pięcioro przyjaciół wie, że tworzy dziwną grupkę, ale nikt ich nie 

zaczepia. Wszyscy pamiętają, jak sprawnie Devon pokonał awanturującego się tu chłopaka - 

który tak naprawdę był demonem udającym nastolatka. Siadają przy stole: D. J. i Devon po 

jednej, Ana, Cecily i Marcus po drugiej stronie.

- Zamówimy pizzę z ananasem? - Pyta Ana.

- Fuj - krzywi się Cecily. - Gustujesz w potrawach równie paskudnych jak twoje stroje.

- Hmm, to nie ja wciąż noszę bermudy, chociaż już jest styczeń.

Cecily  krzywi   się.  Wybierają   pizzę   pepperoni,   kiedy  Gio,  w  swoim   poplamionym 

podkoszulku, odsłaniającym owłosiony brzuch, przychodzi przyjąć zamówienie.

- Dobrze wypieczoną, w porządku, Gio? - Woła D. J.

- Ekstrachrupka pepperoni - mówi właściciel pizzerii, zapisując te słowa w notesie.

- Słuchajcie, ludzie - mówi Devon. - Muszę o czymś z wami porozmawiać.

- Ojej - mówi Ana. - Proszę, tylko nie o potworach i wyprawach do piekła.

Devon uśmiecha się smutno.

- Cóż, jeśli nie chcecie słuchać...

- O co chodzi, Devonie? - Pyta Cecily. - I dlaczego nie podzieliłeś się tym ze mną?

- No cóż, przez sześć z dziesięciu ostatnich dni nie chciałaś ze mną rozmawiać.

background image

Ona wydyma usta.

- Przeprosiłam cię.

- Dacie mu wreszcie powiedzieć? - Pyta Marcus.

Devon siada wygodniej.

- Pewien zły duch próbuje otworzyć Otchłań.

- Czy to Jackson Muir? - Pyta z nagłym przestrachem Cecily.

- Nie - mówi Devon. - To duch czarownicy z szesnastego wieku. Isobel Apostaty.

- Isobel? - Powtarza Ana.

- Kobieta? - Wydaje się, że Cecily jest zafascynowana, niemal urzeczona tą myślą. - O, 

super.

- Super? - Devon pochyla się do niej nad stołem. - To nie zabawa, Cecily. Stoimy w 

obliczu katastrofy.

- Poradzisz sobie z tym - mówi dziewczyna. - Ostatnim razem dałeś sobie radę. Mam 

do ciebie pełne zaufanie.

- Piękne dzięki. Jednakże czy mogę zaznaczyć, że ta Isobel kręci się po tym świecie od 

pięciuset lat? Myślę, że może znać kilka sztuczek, o których ja nie mam pojęcia.

- Dlaczego uważasz, że to ona? - Pyta D. J. Po raz pierwszy zabrał głos, od kiedy 

Devon poruszył ten temat.

- Miałem wizję, kiedy założyłem  na palec  pierścień  mojego  ojca. Wskazują na to 

również inne fakty.

- Jednak nie widziałeś jej?

- No, nie całkiem. Wyczułem jej obecność we wschodnim skrzydle.

- Sprawdziłeś portal? - Pyta Marcus.

- Tak - mówi Devon. - Nadal był zaryglowany.

D. J. podpiera brodę dłonią, patrząc na Devona.

- I ani śladu tej całej Isobel?

Devon musi przyznać, że nie było po niej śladu

- Jednak wiem, że mamy do czynienia z Isobel. Kilkakrotnie słyszałem jej śmiech.

- No to co robimy? - Pyta Cecily.

- Sam nie wiem. Na razie bądźmy czujni. Chciałem tylko, żebyście o tym wiedzieli.

Marcus wzdycha.

- To okropnie irytujące, wiedzieć, że ktoś zamierza otworzyć Otchłań, i nie móc temu 

zapobiec.

Devon kiwa głową.

background image

- Jak tylko Rolfe wróci, muszę z nim porozmawiać. Miał spróbować znaleźć kogoś do 

pomocy. Może Opiekuna, albo nawet innego czarodzieja Skrzydła Nocy.

- Innego czarodzieja? - Pyta z błyskiem w oku D. J.

- Tak. - Devon uśmiecha się. - No wiecie, może dlatego Rolfe zniknął. Na pewno 

dlatego.

-   Miejmy   nadzieję   -   mówi   Ana.   -   Nie   chciałabym   już   nigdy   spotkać   następnego 

demona.

Gio przynosi ich pizzę i pochłaniają ją w niecałe dziesięć minut. D. J. ma ser na złotym 

ćwieku   tkwiącym   nad   brodą   i   Cecily   mówi   mu,   że   jest   okropny.   Narzekają   na 

niesprawiedliwy system ocen pana Weatherbyego i plotkują o Jessice Milardo oraz jej nowym 

chłopaku, Justinie O'Learym, których przyłapano na obściskiwaniu się w damskiej toalecie. 

D. J. mówi im, że na wiosnę zamierza polakierować Flo, a Ana oznajmia, że nie może się 

zdecydować, czy w przyszłym roku znów będzie cheerleaderką.

W   takich   chwilach   Devon   na   moment   zapomina   o   tym,   co   dręczy   go,   od   kiedy 

skończył   sześć   lat,   zapomina,   że   jest   czarodziejem   starożytnego   i   szlachetnego   Bractwa 

Skrzydła Nocy, urodzonym w sto pierwszym pokoleniu po Sargonie Wielkim. Przez zaledwie 

kilka przelotnych chwil może udawać, że jest zwyczajnym dzieciakiem, mającym zwyczajne 

problemy ze stopniami i nauczycielami. Zawsze jednak zaraz coś sprowadza go na ziemię i 

przypomina o rzeczywistości.

Tam są demony, które chcą, mnie sobie podporządkować.

- Posłuchaj, człowieku - mówi  D. J., kiedy wracają do samochodu.  - Pomyślałem 

sobie...

- Oo - mówi z kpiącym uśmiechem Devon. - Nigdy nie wiadomo, do czego to może 

doprowadzić.

D. J. śmieje się.

- Mówię poważnie. Pomyślałem, że powinienem razem z tobą sprawdzić ten portal we 

wschodnim skrzydle.

Devon staje jak wryty.

- Po co?

- Po prostu żeby zobaczyć, czy nie uda mi się dostrzec jakiegoś śladu, którego ty nie 

zauważyłeś.

Devon marszczy brwi.

- D. J., nie wiem, czy to ma sens. Co mógłbyś tam zauważyć?

background image

- Kto wie? - D. J. nachyla się do niego, odgradzając od pozostałych przyjaciół, idących 

do samochodu. - Zgódź się. Pozwól mi zobaczyć Otchłań, dobrze?

- D. J. Nie mogę się tam dostać bez klucza. Jak mam cię tam wpuścić?

D. J. ma zdesperowaną minę.

-   Chcę   to   zobaczyć.   Pozwól   mi,   Devonie!   Po   tym   wszystkim,   przez   co   razem 

przeszliśmy,   po  tym,   z  czym   musiałem   sobie   radzić,   kiedy  Jackson  Muir   wyrwał   się   na 

wolność, sądziłem, że ufasz mi na tyle...

- To nie jest kwestia zaufania - mówi Devon. - Po prostu nie mogę się tam dostać i...

- Możemy się włamać. - Oczy D. J. błyszczą z podniecenia. - Wierz mi, potrafię to 

zrobić. Kiedy byłem w pierwszej klasie, włamywałem się, gdzie chciałem.

-   Nie,   D.   J.   -   Devon   omija   go   i   idzie   w   kierunku   stojących   przy   samochodzie 

przyjaciół. - To zbyt niebezpieczne. Nie masz po co tam iść.

W  powrotnej  drodze  D. J. jest  milczący.  Nikt prócz Devona  nie zwraca  na niego 

uwagi, ponieważ D. J. często milczy, kiedy dziewczęta i Marcus nadają jak najęci. Jednak 

Devon wyczuwa ciemną chmurę wiszącą nad głową przyjaciela,skłębioną i gniewną energię 

emanującą z jego ciała.

Co   się   dzieje?   -   Zadaje   sobie   pytanie.   Czy   to   ta   strona   D.   J.,   której   nie   znalem, 

objawiająca się w wyniku jego zauroczenia Marganą?

A może,   myśli   z  obawą Devon,  to  coś innego  -  coś znacznie  gorszego  od nagłej 

zmiany nastroju, typowej dla nastolatka?

Tej nocy Devon ma najbardziej niepokojący z dotychczasowych snów o Morganie.

- Och, mój kochany - mówi mu kobieta, obsypując go pocałunkami. - Tak bardzo cię 

pragnę. Potrzebuję cię.

Jest tak oszałamiająco piękna. Ma na sobie tylko nocną koszulę z czarnej koronki. 

Devon   jeszcze   nigdy   nie   był   tak   podniecony.   Ma   wrażenie,   że   stoi   na   skraju   przepaści, 

czekając na skok w przepaść jej czarnych oczu.

- Zatem chodź ze mną, Devonie! Opuść to miejsce! Chodź ze mną! Chodź!

- Tak, och tak! Zrobię to! Tak, tak, tak!

Z krzykiem siada na łóżku. Cały drży.

- O rany - mamrocze. - Co się stało?

Pot spływa mu z czoła.

- Rany - powtarza.

Siedzi tak przez kilka minut, dysząc. Potem wstaje i bierze prysznic.

background image

Jest sobota rano. Wstał wcześnie, gdyż przez resztę nocy nie zdołał zasnąć. Dom jest 

cichy i spokojny, spowity głębokimi cieniami wczesnego ranka, rozjaśnianymi tu i ówdzie 

przez różowe plamy słonecznego światła. Poza Devonem nikt jeszcze się nie obudził.

A przynajmniej tak mu się wydaje.

- Hej - mówi, schodząc na dół i dostrzegając kryjącego się w półmroku Alexandra. - 

Co ty tam robisz?

Chłopczyk nagle podbiega do schodów.

- Devonie, stój! Nie ruszaj się!

- Dlaczego?

- Po prostu zaczekaj - woła pospiesznie chłopczyk.

Szybko pochyla się nad ostatnim stopniem i wydaje się, że coś podnosi. - W porządku, 

teraz możesz już zejść.

Devon podchodzi do chłopca.

- Co przed chwilą zrobiłeś, Alexandrze?

- Nic. Ja tylko pomyślałem... Wydawało mi się, że coś leży na schodach.

- Coś? To znaczy co?

- Nie wiem. - Chłopczyk waha się. - Myślałem, że to mysz, ale myliłem się.

- Mysz?

- Pomyliłem się i już! - Alexander najwyraźniej chce jak najszybciej zmienić temat. 

- Dlaczego wstałeś tak wcześnie? Zazwyczaj to Morgana wstaje pierwsza.

- Mam lepsze pytanie - mówi Devon. - Co ty robisz tu tak wcześnie?

- Nic.

- Daj spokój, Alexandrze. Jeśli chcesz mnie okłamywać, musisz bardziej się postarać.

- Nie kłamię. - Chłopczyk zakłada pulchne rączki na piersi. - Zostajesz tu na dole czy 

wracasz do swojego pokoju?

Devon mierzy go bystrym spojrzeniem.

- Nie chcesz, żebym tu został, prawda, Alexandrze? Co ty szykujesz?

- Mówiłem ci. Nic.

- Jak tam chcesz. Idę do kuchni zrobić sobie płatki. Chcesz się do mnie przyłączyć?

Alexander kręci głową.

- Nie, ja... Wracam na górę.

Devon uśmiecha się kpiąco.

- Dobry pomyśl.

background image

Patrzy, jak chłopiec powoli wchodzi po schodach na górę. Devon nie ma pojęcia, co 

knuje ten malec, lecz w jego oczach dostrzegł znajomy złośliwy błysk, taki sam, jaki często 

widywał w pierwszych dniach swojego pobytu w Kruczym Dworze.

- Czy wszyscy wokół powariowali? Alexander? D. J.? - Ja?

W kuchni nalewa mleka do miseczki z płatkami w lukrze i siada przy stole. Cieszy się, 

że   poza   Alexandrem   nikt   jeszcze   nie   wstał.   Naprawdę   zaniepokoił   go   ten   sen.   Ojciec 

uprzedzał  go, że wkrótce jego hormony zaczną szaleć, jaku wszystkich chłopców w tym 

wieku, i że czasem pod ich wpływem będzie miał dziwne myśli i robił dziwne rzeczy.

No i fakt: durzy się w znacznie starszej kobiecie, która...

Która powiedziała, że mnie kocha.

Devon odkłada łyżkę. Nagle czuje ucisk w gardle i nie może przełknąć płatków. W 

tym momencie z przedpokoju dobiega jakiś łoskot i krzyk bólu.

Biegnie tam co sił w nogach. Widzi Morganę, leżącą na podłodze u stóp schodów. 

Alexander zbiega z pierwszego piętra.

- Spadła ze schodów, Devonie! - Woła chłopczyk. - Może się zabiła!

Devon klęka przy Morganie.

- Nie zabiła się - mówi. - Nie mów głupstw.

Jednak kobieta ma siniaki na twarzy i rozciętą wargę. Wygląda na wstrząśniętą. Devon 

pomaga jej wstać.

- Margano - pyta. - Jesteś cała?

- Chyba... Chyba tak.

Prowadzi ją do salonu i pomaga usiąść na kanapie.

- Zaczekaj tu. Przyniosę ci trochę lodu.

Alexander staje w progu.

- Czy zostaną jej blizny na całe życie?

Devon chwyta go za ucho.

- Chodź ze mną.

- Au, to boli!

Devon prowadzi chłopczyka do kuchni. Wysypując kostki lodu z tacki na ręcznik, 

zwraca się do niego:

- Zepchnąłeś ją? Nie okłamuj mnie, Alexandrze. Będę wiedział, jeśli skłamiesz. Coś 

szykowałeś, kiedy schodziłem na dół.

- Nie zepchnąłem jej - upiera się Alexander, splatając pulchne rączki na piersi.

Devon omija go i spieszy z powrotem do salonu.

background image

- Masz - mówi, delikatnie przykładając lód do policzka Morgany. - Przytrzymaj tak ten 

okład, żeby zapobiec opuchliźnie.

- Och, Devonie, jesteś taki miły.

- Czy poza tym nic ci nie jest? Zdaje się, że masz podrapany łokieć. Boli cię coś?

Kobieta zdobywa się na uśmiech.

- Myślę, że nic mi nie będzie. Jestem bardziej wstrząśnięta niż potłuczona.

Devon wzdycha, spoglądając na nią.

- Straciłaś równowagę i spadłaś?

Ona spogląda na niego z namysłem.

- Chyba potknęłam się o coś.

Devon odwraca się i znów przeszywa gniewnym spojrzeniem Alexandra, który patrzy 

na niego z niewinną miną.

- Powinienem znaleźć Edwarda i powiedzieć mu, co się stało - oznajmia Devon.

- Nie - rzuca pospiesznie Alexander. - Nic jej nie jest

Po co niepokoić ojca?

- Tak, Devonie - mówi Morgana. - Byłabym wdzięczna, gdybyś poszukał Edwarda. 

Przyprowadź go tutaj.

Devon kiwa głową. Nie chce pakować swojego małego przyjaciela w tarapaty, ale jest 

przekonany,   że  Alexander  miał   coś  wspólnego  z  nieszczęśliwym  wypadkiem   Morgany.   I 

widok jej cierpienia rozgniewał Devona. Kręcąc głową, omija chłopczyka i pospiesznie idzie 

na górę.

Edwarda Muira nie ma w jego pokoju. Devon nigdzie nie może go znaleźć i dochodzi 

do wniosku, że mężczyzna albo wyszedł z domu, albo jest w pokoju swojej matki, do którego 

Devon nie może wchodzić bez zaproszenia. Tak więc wraca do salonu, obawiając się, że w 

czasie jego nieobecności stan Morgany mógł się pogorszyć.

Wychodzi na podest nad przedpokojem i słyszy jej głos. Oraz głos Alexandra.

- Nienawidzę cię! - Mówi chłopczyk. - Powiem ojcu, żeby się z tobą nie żenił! Powiem 

mu, że ucieknę z domu, jeżeli to zrobi!

Devon przystaje na schodach i nadstawia uszu.

- Ty mały skunksie - mówi cicho i groźnie Morgana. - Próbowałeś mnie zabić i nie 

zapomnę ci tego.

- Nienawidzę cię! Nienawidzę! Nienawidzę!

- Ja też cię nienawidzę, ty mały skunksie!

background image

Devon   dochodzi   do   wniosku,   że   powinien   jak   najprędzej   tam   wrócić.   Zbiega   ze 

schodów,   ku   wyraźnemu   zaskoczeniu   ich   obojga.   Morgana,   wciąż   siedząca   na   kanapie, 

odwraca głowę. Alexander podbiega do Devona i obejmuje go rączkami

- Ona rzuciła na mnie uroki To czarownica!

- Przestań, Alexandrze - mówi Devon, chociaż w duchu musi przyznać, że jest trochę 

zbity z tropu gwałtowną reakcją Morgany. Spogląda na nią. - Edwarda nie ma w pokoju.

Ona uśmiecha się. Znów jest łagodna i delikatna.

- Już nic mi nie jest, Devonie. - Patrzy mu w oczy. - Dzięki tobie. 

On zdobywa się na słaby uśmiech.

- Edward na pewno jest u swojej matki - mówi Morgana, wstając. - Pójdę na górę.

- Możesz chodzić?

Kobieta kiwa głową.

- Nic mi nie jest, Devonie. Naprawdę. Twoja troska wiele dla mnie znaczy.

Na odchodnym, całuje go w policzek.

- Pfuj - prycha Alexander. - Wytrzyj policzek.

- Czemu tak bardzo jej nienawidzisz?

- Rzuciła na mnie urok. Szkoda, że nie słyszałeś, jak na mnie wrzeszczała.

- Słyszałem. - Devon patrzy na chłopca. - Opróżnij kieszenie. Chcę zobaczyć, co w 

nich masz.

Czy podpowiada mu to Głos, czy po prostu przeczucie - a może między jednym i 

drugim nie ma żadnej różnicy - Devon podejrzewa, że zawartość kieszeni malca okaże się 

niezwykle interesująca. Z początku Alexander opiera się, ale Devon grozi, że sam opróżni mu 

kieszenie, jeżeli będzie musiał. W końcu chłopczyk wyjmuje z kieszeni kłębek żyłki. Grubej, 

mocnej i prawie niewidocznej.

Devon wyrywa mu ją z ręki.

- Rozciągnąłeś ją na schodach, prawda? I zdjąłeś, kiedy zobaczyłeś, jak schodzę na 

dół. Potem rozpiąłeś ponownie, żeby Morgana potknęła się o nią.

- No dobrze, zrobiłem to. No już - idź powiedzieć o tym mojemu ojcu! To czarownica! 

Jeśli ja jej nie powstrzymam, nikt tego nie zrobi!

Chłopczyk wybiega z pokoju. Devon zostaje w salonie, gapiąc się na żyłkę.

Cecily   chce,   żeby   pojechał   z   nią   na   zakupy   do   centrum   handlowego   w   pobliżu 

Newportu, ale on nie ma nastroju na wędrówkę po salonach The Gap i Abercrombie & Fitch. 

background image

Tak więc dziewczyna dzwoni do Marcusa i Any, dobrze wiedząc, że D. J. by odmówił, i 

bierze Bjorna jako kierowcę.

- Postaraj się powstrzymać inwazję demonów do naszego powrotu, dobrze? - Mówi. - 

Nie chcę, żeby ominęła mnie zabawa.

- Zbyt lekko to traktujesz - karci ją Devon.

-   Oszalałabym,   gdybym   przez   cały  czas   była   taka   poważna   jak  ty.   Mieszkamy   w 

nawiedzonym domu. Trzeba się z tym pogodzić.

Wybiega na podjazd, gdy Bjorn naciska klakson cadillaca.

Devon chciałby być tak spokojny i beztroski jak Cecily. Jednak od tej porannej historii 

z Alexandrem czuje, że w domu podnosi się temperatura i rośnie napięcie. 

Coś tu się dzieje, myśli. Nie wiem, czy to obecność Isobel, czy tej istoty zamkniętej w  

piwnicy. Może to wszystko się ze sobą wiąże. Cokolwiek to jest, muszę porozmawiać o tym z  

Rolfe'em.

Jest już ubrany do wyjścia, gdy słyszy jakiś odgłos. Jednak ten dźwięk nie rozlega się 

w   pobliżu.   Devon   nadstawia   ucha.   Drapanie   i   łomotanie   dochodzi   z   wieży.   Tak   jak 

poprzednio,  nagle słuch wyostrza  mu  się tak, że chłopiec  jest w stanie  usłyszeć  dźwięki 

dochodzące z dużej odległości, nawet przez grube ściany. Pospiesznie wygląda przez okno. 

Zapowiada się piękny dzień, z pogodnym i błękitnym niebem. Jednak nawet w tym jasnym 

słonecznym świetle w oknach wieży nie widać żadnego ruchu. Mimo to Devon jest pewien, 

że te dźwięki dochodzą właśnie z tej części domu.

Od czasu, gdy Bjorn wyprowadził do piwnicy osobę, która tam mieszkała, Devon po 

raz pierwszy słyszy jakieś podejrzane odgłosy dobiegające z wieży. Jest zaniepokojony, gdyż 

właśnie tam słyszał drwiący śmiech Isobel Apostaty. Czy to już? Teraz będzie z nią walczył o 

bramę do Otchłani?

Koncentruje się i zaczyna dostrzegać obraz czegoś znacznie mniej groźnego.

- D. J. - szepcze i znika.

Pojawia się ponownie w gąszczu iglaków rosnących u podnóża wieży. D. J. właśnie 

podważa okno, próbując się włamać.

- Hmm, przepraszam - mówi Devon, klepiąc przyjaciela w ramię.

D. J. odwraca się z okrzykiem przestrachu.

- Facet! Przestraszyłeś mnie tak, że o mało nie wyskoczyłem z butów!

- Co ty wyprawiasz?

-   Devonie,   nie   chciałeś   mi   pomóc.   Musiałem   spróbować.   Muszę   się   dostać   do 

wschodniego skrzydła!

background image

- Dlaczego?

D. J. łapie go za ramiona. Oczy ma wytrzeszczone, źrenice rozszerzone.

- Muszę zobaczyć Otchłań!

- Co się z tobą dzieje?

- Devonie, musimy sprawdzić Otchłań! Ja muszę ją zobaczyć!

- Powiedziałem ci, że nie, D. J.!

- Wpuść mnie! - Mówi chłopak głuchym i ochrypłym, nie swoim głosem. - Muszę się 

tam dostać!

- Nie!

Nagle D. J. głośno krzyczy, jakby z bólu. Chwyta Devona za gardło.

- Puść mnie!

D. J. ma szklisty wzrok. Dusi Devona.

- Przykro mi, że ci to robię, kolego - mówi Devon, spazmatycznie łapiąc powietrze - 

ale naprawdę nie pozostawiasz mi wyboru.

Nagle D. J. odlatuje od Devona, jakby oderwany przez jakiś gigantyczny magnes, i 

wpada w gęsty żywopłot, rosnący po drugiej stronie podwórka.

Devon podchodzi do niego i pomaga mu wstać.

- Jesteś cały?

D. J. podnosi się, wstrząśnięty, ale cały.

- Co we mnie wstąpiło, człowieku?

- Nie wiem. - Devon spogląda na przyjaciela. - Wracaj do domu, D. J. Obiecuję, że 

zgłębię tę tajemnicę i pokonam to, co cię opętało.

- Dzięki, człowieku - mówi D. J., strzepując z ubrania liście i gałązki. - Przepraszam za 

to głupie włamanie.

- Nie ma sprawy.

- Tak jakoś przyszło mi to do głowy. Nie wiem czemu...

- Jedź do domu, D. J. Tutaj nie jesteś bezpieczny. 

- Devon spogląda na mroczny dwór. - Tutaj chyba nikt nie jest bezpieczny.

To dziwne zachowanie ludzi w tym domu musi być spowodowane knowaniami Isobel, 

myśli Devon. D. J., Alexander, Bjorn... Isobel wykorzystuje ich, sprawiając, że postępują 

wbrew swoim zasadom. Tylko dlaczego? Devon nie widzi sensu w tym, co ona robi. Po co 

każe D. J. włamać się do wschodniego skrzydła, jeśli wie, że tylko Devon może otworzyć 

portal do Otchłani? Po co skłania Alexandra do zamachu na życie Morgany? I co Rolfe chciał 

powiedzieć mu o Bjornie? I gdzie, do licha, podział się Rolfe?

background image

Upewniwszy się, że D. J. odjechał swoim camaro, Devon wraca do domu po płaszcz. 

Pomimo   swych   magicznych   umiejętności   nie   przepędzi   chłodu   styczniowego   ranka. 

Zastanawia się, czy Horatio Muir lub Sargon Wielki potrafili zapanować nad sitami przyrody. 

Podejrzewa, że musi być na to jakiś sposób. W gruncie rzeczy ma wrażenie, że dopiero zaczął 

poznawać   swoje   umiejętności.   Wciąż   odkrywa   nowe   -   takie   jak   wyostrzony   słuch   albo 

niewidzialność.

Jak miło byłoby po prostu czytać księgi i używać kryształów, żeby dowiedzieć się 

wszystkiego o swoim dziedzictwie, nie przejmując się Apostatami, takimi jak Jackson Muir 

lub Isobel. Czy kiedyś będzie mógł sobie na to pozwolić? Jak wspaniale muszą się czuć 

dzieci, dla których dziedzictwo Skrzydła Nocy nie jest tajemnicą: dorastają dumne ze swoich 

przodków, a Opiekunowie uczą je korzystać z ich mocy, zachęcają do studiowania historii ich 

rodziców i rodzin. Devonowi wszystko to przychodzi z najwyższym trudem.

- Dlaczego nic nigdy nie jest łatwe? - Mruczy do siebie, zamykając oczy i przenosząc 

się do miasteczka. Otworzywszy je i stwierdziwszy, że stoi na skraju przepaści obok domu 

Rolfe'a, wybucha śmiechem. - No, niektóre rzeczy są naprawdę łatwe.

Modli się o to, żeby Rolfe był w domu. Widok porsche w garażu podnosi go na duchu. 

Gdzie podziewał się Rolfe? Mają tyle spraw do omówienia.

Pamiętając,   jak   ostatnim   razem   naszedł   Rolfe'a   i   Roxanne   w   bardzo   intymnym 

momencie, postanawia zniknąć i pojawić się w kuchni, z której spiralne schody prowadzą do 

gabinetu. Z dołu dochodzi głos Rolfe'a.

- Och, moja droga, jaka jesteś piękna - mówi Rolfe.

Wspaniale. Po prostu wspaniale. Devon wzdycha. Znów wybrałem nieodpowiednią, 

chwilę. Rolfe i Roxanne znowu się obściskują.

Jednak zerknąwszy nad poręczą do pokoju na dole, na kanapie obok Rolfe'a nie widzi 

tajemniczej złotookiej Roxanne, ale...

Morganę.

Devon odskakuje i zakrywa sobie dłonią usta, powstrzymując krzyk.

Morgana - w ramionach Rolfe'a!

Devon ma ochotę skoczyć na dół i rąbnąć Rolfe’a w brzuch. Ogarnia go taki gniew i 

taka zazdrość, że nie przejąłby się Isobel Apostatą, nawet gdyby w tym momencie pojawiła 

się w Kruczym Dworze i otworzyła Otchłań. Morgana powiedziała, że mnie kocha! A teraz 

jest z nim! Dlatego zachowywała dystans! I to tym zajmował się Rolfe!

Byli ze sobą!

background image

Inna część jego umysłu usiłuje znaleźć w tym jakiś sens. Coś tu jest nie tak, myśli 

Devon. Coś tu jest bardzo nie w porządku.

- Devonie!

Podskakuje.

Głos Alexandra odzywa się w jego myślach:

- Pomóż mi, Devonie!

Słyszy chłopca tak wyraźnie, jakby mały był w sąsiednim pokoju. Jednak Devon wie, 

że Alexander jest w Kruczym Dworze.

I grozi mu jakieś niebezpieczeństwo.

- Devonie!!!

Chłopiec przenosi się do przedpokoju Kruczego Dworu. Cecily właśnie kieruje się ku 

schodom,   obładowana   paczkami   ze   sklepów.   Nagłe   pojawienie   się   Devona   przyjmuje 

krzykiem przerażenia.

- Musisz z tym skończyć, Devonie! - Woła. - O mało nie umarłam ze strachu!

- Chodźmy do pokoju Alexandra. Coś jest nie tak!

Wyraźnie   wyczuwa   niepokój   w   jego   głosie.   Stawia   paczki   na   podłodze,   po   czym 

szybko podąża za Devonem na schody i po podeście do korytarza na piętrze.

- Alexandrze! - Woła Devon. - Gdzie jesteś?

Otwiera na oścież drzwi do pokoju chłopca. W środku jest cicho. Pusto.

- Alexandrze?

Cecily rozgląda się.

- Nie ma go tu.

- Musimy przeszukać dom.

Dziewczyna spogląda na niego z zatroskaną miną.

- Co się tu stało? Powiedz mi, Devonie.

- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że grozi mu jakieś niebezpieczeństwo. Słyszałem, jak 

wołał...

Nagle przerywa mu jakiś szmer dolatujący spod łóżka Alexandra. Koce zwisające z 

boku unoszą się i opadają, jakby coś było pod łóżkiem.

Cecily mocno ściska rękę Devona. Ten prawą dłonią chwyta koce.

- Uważaj! - Szepcze Cecily.

Devon szarpnięciem ściąga koce. Spod łóżka wychodzi ogromny skunks, z wysoko 

podniesionym czarno-białym ogonem.

background image

9. Napaść

Cecily krzyczy:

- Załatw go, Devonie! Zanim nas opryska!

Devon stoi jak skamieniały, gapiąc się na zwierzę.

- Co z tobą? - Wrzeszczy Cecily - Zaczaruj go, niech zniknie albo co!

- Ja... Ja nie mogę tego zrobić.

Ona mocno ściska jego ramię.

- Dlaczego nie? - Cedzi przez zaciśnięte zęby.

- Ponieważ... - Devon przełyka ślinę. - Ponieważ myślę, że to Alexander.

Dziewczyna patrzy na niego tak, jakby miała go za kompletnego świra. Potem znów 

spogląda na skunksa, który teraz zapamiętale obwąchuje brudne ciuchy Alexandra, leżące na 

podłodze. Podnosi na pysku gatki.

- Alexandrze? - Pyta cicho Cecily.

Skunks nie zwraca na nią uwagi, obwąchując biurko Alexandra.

- Jak to możliwe? - Pyta Cecily Devona. - I skąd wiesz? Jesteś pewien?

Devonowi kręci się w głowie. Tak, potwierdza Głos. Zaufaj swojemu instynktowi.

- Jestem pewien - mówi do dziewczyny.

- Jak to się stało? Kto mu to zrobił? I dlaczego?

Devon waha się.

- Co... Co do tego nie mam pewności.

Cecily spogląda na niego szeroko otwartymi, przestraszonymi oczami.

- Ale będziesz umiał przemienić go z powrotem, prawda?

Devon przełyka ślinę.

- Mam nadzieję. Na razie musimy zamknąć skunksa w jakimś bezpiecznym miejscu.

Cecily kuca i wabi zwierzę.

-   Muszę   przyznać   -   mówi,   powstrzymując   śmiech   -   że   on   naprawdę   jest   trochę 

podobny do tego małego potwora.

Devon rozgląda się po pokoju.

- Do czego go wsadzić?

background image

- W piwnicy mamy klatkę dla psa. Kiedyś miałam foksteriera, ale mama kazała mi go 

oddać. Narzekała, że wciąż szczeka po nocach i nie daje jej spać. - Cecily marszczy brwi. - 

Jakbyśmy nie mieli tu stada duchów, które robią dokładnie to samo.

- Macie tu szczekające duchy?

Dziewczyna uśmiecha się krzywo.

- Jak mam ci uwierzyć, że ten skunks to mój mały kuzyn, jeśli zaczynasz stroić sobie 

żarty?

- Przepraszam. - Devon uśmiecha się. - Przynieś mi tę klatkę.

Tak naprawdę Devon żartem próbował zagłuszyć  rosnące przerażenie.  Po odejściu 

Cecily  spogląda  na  skunksa,  który  wciąż  buszuje  w porozrzucanych   rzeczach   Alexandra. 

Morgana nazwała go małym skunksem. Groziła mu. A Alexander powiedział, że rzuciła na 

niego urok.

- Nie - mówi Devon, nie chcąc  wierzyć  w to, co nagle  przyszło  mu  do głowy.  - 

Morgana nie ma magicznych umiejętności... Nie zrobiłaby niczego złego...

Zamyka oczy i Morgana znów go całuje, przychodzi do niego nocą, mówi mu, że go 

kocha...

- Jest klatka - oznajmia Cecily, gwałtownie przywracając go do rzeczywistości.

- W porządku - mówi Devon, biorąc się w garść. - Wsadź go do niej.

Ona cofa się.

- Dlaczego ja?

- To twój kuzyn.

Cecily marszczy brwi.

- Jeśli mnie opryska, kolego, będziesz miał kłopoty. Lepiej, żebyś znał jakieś zaklęcie 

na usuwanie smrodu skunksa.

Jednak opasłe zwierzątko posłusznie wchodzi do klatki, kiedy Cecily otwiera drzwi, 

stuka w nie palcami i woła:

- Chodź, Alexandrze! Tutaj, ty mały skunksie! - Zamyka drzwiczki za zwierzęciem, 

patrzy na Devona i uśmiecha się. - Po raz pierwszy nazwałam Alexandra skunksem i nie 

odegrał się na mnie za to.

Dokładnie w tym momencie skunks puszcza strumień cieczy.

Z krzykiem wybiegają z pokoju. Cecily pędzi wziąć kąpiel w zupie pomidorowej, co w 

takich   przypadkach   podobno   jest   jedynym   lekarstwem.   Devon   uniknął   bezpośredniego 

trafienia, więc po zmianie ubrania powinien poczuć się lepiej.

Jednak wcale tak nie jest.

background image

Morgana.

Co się dzieje z ludźmi w tym domu? Czy za tym wszystkim stoi Isobel Apostata?

Devon nie chce pogodzić się z taką ewentualnością, szczególnie teraz, kiedy jego mały 

przyjaciel   został   zamieniony   w   skunksa   i   zamknięty   w   klatce.   Najgorsza   jednak   jest 

świadomość tego, że Morgana jest z Rolfe’em, a nie z nim.

Dzień mija cicho i spokojnie. Devon podejrzewa, że to cisza przed burzą. Edwarda i 

pani Crandall nie było w domu przez cały ranek i po południu nadal ich nie ma. Devon siedzi 

sam w bibliotece, czytając oficjalne kroniki rodu Muirów w nadziei znalezienia czegoś, co 

mogłoby   pomóc   Alexandrowi.   Już   kilkakrotnie   je   wertował   i   ponownie   okazują   się   one 

bezużyteczne. Ta sama stara historia o tym, jak Horatio Muir zbudował ten dom w 1902 roku 

i  jak dziwili   się  mieszkańcy  miasteczka,   kiedy zagnieździły  się  tutaj  kruki.  Ani  słowa  o 

Apostatach, Otchłaniach czy przeciwzaklęciach. Devon z trzaskiem zamyka książkę.

Oczywiście próbował siłą woli zamienić skunksa z powrotem w Alexandra, ale nie 

zdołał. Usiłował nawet znaleźć Bjorna, postanowiwszy zaufać mu na tyle, żeby spytać, czy 

któryś z jego magicznych proszków mógłby pomóc chłopcu. Jednak Bjorna też nigdzie nie 

było. Devon czuje się zagubiony. Skręca go na myśl o tym, że nie może skonsultować się w 

tej   sprawie   z   Rolfe’em   -   jego   mentorem,   człowiekiem,   który   ma   pomóc   mu   opanować 

magiczne umiejętności i zrozumieć magię. Z Rolfe’em, który trzyma w ramionach Morganę. 

Morganę, która powinna być moja...

Przestań,   to   szaleństwo!   -   Karci   się   Devon.   Muszę   otrząsnąć   się   z   tego   głupiego 

zauroczenia! Ono nie pozwala mi trzeźwo myśleć!

Stoi,   kręcąc   głową,   zniechęcony   i   zmieszany.   Co   może   łączyć   Morganę   z   Isobel 

Apostatą? Czy Isobel mogła  podporządkować sobie Morganę, tak jak to zrobiła z D. J.? 

Devon ma ochotę rwać sobie włosy z głowy. Nie może pozostać w tym domu ani chwili 

dłużej. Musi coś zrobić. Stawić czoło Rolfe’owi - i Morganie. Musi tam wrócić.

Jednak - jak zwykle w takich chwilach - jego umiejętności go zawodzą.

Zwróć   uwagę   na   stan   twojego   umysłu,   mówi   mu   Głos.  Jesteś   sfrustrowany. 

Przestraszony.

- No cóż, owszem, może jestem. - Jest również zły. - Czy Sargon Jestem Taki Wielki 

nigdy w życiu się nie bał?

Bierze z wieszaka płaszcz i wybiega z domu.

background image

Dotrę tam na piechotę.  Co mi  tam.  Nadal mam  nogi, jak każdy dzieciak.  Pójdę... 

Chociaż do domu Rolfe’a jest kilka kilometrów, a poza tym robi się ciemno i zaczyna sypać 

śnieg.

Devon wyżej podnosi kołnierz płaszcza.

- ...Upraszam bogów wszystkich żywiołów...

Devon nasłuchuje. W zamieci słychać jakieś głosy.

- ...Użyjcie swej mocy...

Ze   skraju   klifowego   urwiska   cienka   smuga   niebieskiego   dymu   unosi   się   wśród 

wirujących białych płatków.

Devon dostrzega kontur Czarciej Skały. I jakąś małą postać. Pochodzi bliżej i widzi, że 

to Bjorn.

- Wzywam potęgę pradawnej wiedzy - recytuje gnom.

Ułamaną gałęzią miesza w czarnym kotle, z którego unosi się smuga dymu. Jak w 

kiepskim filmie rysunkowym o Halloween, w którym wiedźma gotuje wywar ze skrzydeł 

nietoperzy.

- Co to takiego? - Pyta Devon, zaskakując gnoma. - Jeśli to dzisiejsza kolacja, to chyba 

pójdę do Burger Kinga.

- Nie podchodź bliżej, mój młody przyjacielu - mówi Bjorn. - Nie przechodź przez mój 

czarodziejski dym.

- Myślałem, że nie masz magicznych umiejętności.

- Nie mam. Znam jednak zaklęcia i napary,  które mogą nas uchronić przed Złym, 

którego obecność wyczuwasz.

Devon zakłada ręce na piersi.

- Nie wierzę ci, Bjornie. Myślę, że jesteś sprzymierzeńcem Isobel. Ty i pani Crandall z 

jakiegoś powodu trzymacie ją w piwnicy. Słyszałem jej głos. Znam prawdę!

- Cofnij się, chłopcze!

- Nie - mówi Devon. Macha ręką, a kocioł z wrzącą cieczą unosi się w powietrze i 

przechyla, wylewając zawartość. Parujący niebieski płyn wpada w fale kilkadziesiąt metrów 

niżej.

- Głupcze!  - Krzyczy  Bjorn, z twarzą  czerwoną ze  złości.  Gniewnie  grozi  pięścią 

Devonowi. - Pożałujesz tego!

- Mam już dość gróźb i kłamstw - mówi mu Devon.

W tym momencie dostrzega światła wozu wjeżdżającego na podjazd. To jaguar pani 

Crandall. Automatyczne drzwi garażu otwierają się i samochód wtacza się do środka.

background image

- I czas, żebym poznał prawdę - mówi Devon, obracając się na pięcie i biegnąc w 

kierunku   dworu,   zostawiając   gnoma   fukającego   nad   przewróconym   kotłem.   Dobiega   do 

garażu i otwiera tylne drzwi.

- Devon! - Woła zaskoczona pani Crandall.

Właśnie wysiadła z wozu. Jej brat opuszcza samochód po stronie pasażera.

Devon podchodzi do pani Crandall i patrzy jej prosto w oczy.

- Ojciec przysłał mnie tutaj, ponieważ miał nadzieję, że pani mnie ochroni. Sądził, że 

będzie mnie pani uczyć i bronić.

Ona krzywi się.

- O czym ty znowu mówisz?

- Mówię o niebezpieczeństwie, które czai się w każdym zakamarku tego domu. O 

niebezpieczeństwie, którego istnieniu pani zaprzecza i z którym nie pozwala mi pani walczyć.

Edward zatrzaskuje drzwiczki samochodu.

- Chyba nie zaczynasz znowu z tym samym, co?

Devon ignoruje go.

- Kto jest w piwnicy, pani Crandall?

Kobieta sztywnieje.

- Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz.

- Czy to Isobel Apostata?

Ona spogląda na niego pogardliwie.

- Co za absurd. Idę do domu.

Wymija go i kieruje się w stronę korytarza wiodącego do Kruczego Dworu.

Devon idzie za nią.

- Słyszałem ją w piwnicy. I na wieży też.

Edward Muir podąża za nim.

- Potrafisz być bardzo irytujący, wiesz?

Devon odwraca się do niego.

- Tak przy okazji, jeśli pójdziesz zobaczyć się ze swoim synem - co rzadko zdarza ci 

się robić - powinieneś uważać.

Edward unosi brwi.

- Uważać?

- Tak. Chyba nie chcesz zostać opryskany jak Cecily.

Pani Crandall przystaje w progu kuchni.

- Opryskany?

background image

Devon mierzy wzrokiem oboje.

- Alexander został zamieniony w skunksa.

- Co takiego? - Wykrzykuje Edward.

- Och, Devonie, naprawdę... - Mówi pani Crandall, odwracając się.

Devon kiwa głową.

- A tak. I zgadnijcie, kto moim zdaniem to zrobił?

- Isobel Apostata - mówi drwiąco Edward.

- Nie. - Devon robi dramatyczną pauzę. - Twoja narzeczona.

Obserwuje twarze obojga. Edward reaguje zgodnie z jego oczekiwaniami: gniewem. 

Jednak pani Crandall blednie.

- Jak śmiesz? - Warczy Edward. - Natychmiast skończ z tymi bzdurami...

- Posłuchajcie - mówi Devon. - Grozi nam niebezpieczeństwo. Isobel Apostata chce 

otworzyć Otchłań i manipuluje mieszkańcami dworu. Uważam, że wykorzystuje Morganę w 

taki sam sposób, jak wykorzystała D. J.

-   Edwardzie   -   mówi   pani   Crandall,   nagle   śmiertelnie   poważnie.   -   Idź   na   górę   i 

sprawdź, co się dzieje z Alexandrem.

Jej brat jeży się trochę, ale spełnia polecenie. Po jego odejściu pani Crandall uważnie 

wpatruje się Devonowi w oczy.

Chociaż uparta, jest inteligentną kobietą. Przeżyła kataklizm, który zabił jej ojca, i 

pamięta dni, kiedy w Kruczym Dworze zupełnie jawnie praktykowano magię.

- Czy chcesz powiedzieć - pyta  - że twoim zdaniem Morgana sprzymierzyła  się z 

Isobel Apostatą?

- Nie z własnej woli. - Devon wciąż nie może uwierzyć, że Morgana byłaby w stanie 

zrobić coś złego. - Jednak jak inaczej wytłumaczyć to, co zrobiła z Alexandrem?

- Czy chłopiec... Naprawdę został zamieniony w... W...?

-   Skunksa,   pani   Crandall.   Alexander   jest   skunksem.   I   cały   ten   dom   zostanie 

zniszczony, jeśli nie zrobimy czegoś, żeby się ratować.

- Isobel Apostata... Czy to możliwe?

- Chcę znać prawdę - mówi do niej Devon, widząc zmianę wyrazu jej oczu. - Wiem, że 

zatrudniła pani Bjorna, żeby pilnował kobiety na wieży, a teraz przeniósł ją do piwnicy. Nie 

wiem, czy mogę zaufać Bjornowi czy nie, ale chcę ufać pani, pani Crandall. Ojciec przysłał 

mnie do pani. Muszę wierzyć, że miał do pani zaufanie.

Ona nic nie mówi, lecz Devon widzi, że rozważa jego słowa.

Chłopiec naciska:

background image

- Jeśli w jakiś sposób uwięziła pani Isobel, może mając nadzieję ją powstrzymać, musi 

pani zrozumieć, że to się nie udało. Ona wyrwała się spod kontroli.

Pani Crandall zamyka oczy.

- Nie wiem, o czym mówisz, Devonie.

- Niech mnie pani nie okłamuje!

- Nie okłamuję cię! - Kobietę ogarnia gniew. - I wierzę ci, jeśli twierdzisz, że grozi 

nam niebezpieczeństwo ze strony Isobel Apostaty.

Edward Muir wraca.

- W porządku - mówi, wyraźnie zdenerwowany. - W pokoju chłopca jest klatka ze 

skunksem. To niczego nie dowodzi.

Pani Crandall mierzy go chłodnym spojrzeniem.

- Zawsze będziesz unikał wszelkiej odpowiedzialności, Edwardzie? Nigdy nie zrobisz 

tego, co do ciebie należy?

Ta nagła zmiana tonu jej głosu zaskakuje go. Nic nie odpowiada.

Pani Crandall ponownie zwraca się do Devona.

- Zajmę się tym. Obiecuję.

- Zawsze pani tak mówi. Co może pani zdziałać bez użycia magii?

- Proszę, Devonie. Zaufaj mi. Idź do Cecily.

Edward spogląda na niego ze złością.

- Gdzie jest Morgana?

Devon uśmiecha się i z przyjemnością odpowiada:

- Cóż, kiedy ostatnio ją widziałem, była z Rolfe’em Montaigne’em. Ściśle mówiąc, w 

jego ramionach. Wyglądała na zadowoloną.

Edward ma taką minę, jakby miał dostać zawału. Jest czerwony jak burak, a żyłki na 

jego skroniach uwidaczniają się i gwałtownie pulsują.

- Jak on śmiał...?

- Edwardzie! - Pani Crandall chwyta brata za ramię. - Nie ma na to czasu. Musimy iść 

na górę i zobaczyć, co z mamą.

Co oni tam robią.? - Zastanawia się Devon. W każdej kryzysowej sytuacji biegną do 

mamy - zdziecinniałej, przykutej do łóżka staruszki. Za każdym razem gdy pani Crandall 

obiecuje, że zajmie się czymś, idzie na górę porozmawiać z matką. Co tak naprawdę robi? Co 

się dzieje w tej komnacie na górze?

background image

Cokolwiek to jest, Devon nie pokłada w tym żadnych nadziei. Wysiłki pani Crandall 

na   nic   się   zdały   wobec   Szaleńca.   Devon   nie   sądzi,   żeby   tym   razem   przyniosły   lepsze 

rezultaty.

Muszę   powrócić   do   mojego   pierwotnego   planu.   Muszę   spotkać   się   z   Rolfe'em   i 

Morganą.

Tym   razem   przenosi   się   bez   trudu.   Nie   przejmując   się   już,   że   przerwie   schadzkę 

kochanków, pojawia się tuż przednimi, kiedy siedzą i obejmują się przed kominkiem.

- Devon! - Woła wyraźnie zaskoczony Rolfe.

- Musimy porozmawiać - mówi mu chłopiec.

- Ja... Jestem teraz zajęty.

- Taak. - Devon obrzuca go gniewnym spojrzeniem. - Właśnie widzę. - Przenosi wzrok 

na Morganę, która niewinnie zerka na niego spod długich rzęs. - Cześć, Margano.

- Cześć, Devonie - mówi cicho.

Rolfe wstaje i podchodzi do chłopca.

- Musisz odejść. Nie pozwolę ci tak wpadać tutaj bez zapowiedzi, kiedy tylko ci się 

spodoba.

- Musiałem to zrobić! Dzieją się dziwne rzeczy! Dopiero co przyłapałem Bjorna na 

rzucaniu zaklęć przy Czarciej Skale. Powiedz mi, czego się o nim dowiedziałeś!

Oczy Rolfe'a są pozbawione wyrazu.

- To nic ważnego. Teraz to nie ma znaczenia.

- Nie ma znaczenia? Grozi nam niebezpieczeństwo!

Rolfe patrzy na niego zimno.

- Będziesz musiał sam sobie z nim radzić.

Devon jest zdruzgotany.

- Sam? Rolfe, co się z tobą dzieje?

Rolfe odwraca głowę i znów patrzy na Morganę. Devon uświadamia sobie, że Rolfe, 

tak jak wszyscy inni, tak jak on sam,  jest zauroczony tą kobietą. Nie jest już mentorem 

Devona,  jedyną  osobą,  na  której  chłopiec   mógł  polegać,   jedyną  nadzieją  na  zrozumienie 

przeszłości. Devon czuje się tak, jakby ktoś uderzył go w brzuch. Widzi, jak Rolfe odwraca 

się od niego, znów siada obok Morgany i przyciągają do siebie.

Nie może na to patrzeć. Zamyka oczy. Kiedy znów je otwiera, stoi przed domem Rolfe 

a. Śnieg pada jeszcze mocniej i znad morza dmie wiatr, gniewnie smagając mu twarz. Devon 

czuje się jak idiota, lecz mimo woli roni kilka łez.

background image

- To przez wiatr, nic innego - mówi, ocierając policzki. Podnosi głowę i spostrzega 

nadchodzącą Roxanne. Jakby wyłoniła się z zamieci. Nie ma na sobie płaszcza.

- Witaj, Devonie March.

- Roxanne. - Devon bierze się w garść. - Posłuchaj, nie możesz tam teraz wejść.

Ona uśmiecha się smutno.

- Wiem, co bym tam zobaczyła. Rolfe’a z Morganą.

- Ty wiesz?

Roxanne kiwa głową.

- Nie wiem, co w niego wstąpiło - mówi Devon, zaskoczony tym, jak ochrypły od 

emocji jest jego głos. - Zmienił się. Nie jest sobą. Myślę, że Isobel Apostata w każdej chwili 

może zaatakować, a on wcale się tym nie przejmuje.

- Masz rację, Devonie. Nie przejmuje się. Coś w niego wstąpiło. Dlatego stał się zimny 

i obojętny na wszystko oprócz tylko jednej rzeczy. - Roxanne spogląda na dom. - Tak się 

dzieje, kiedy kogoś uwiedzie sukub.

- Su... Co?

-   Sukub.   Demon   w   postaci   kobiety.   -   Roxanne   wzdycha.   -   Przychodzi   w   nocy, 

uwodząc mężczyzn i przejmując nad nimi kontrolę.

Devon jest oszołomiony.

- Przecież to niemożliwe. Morgana... Ona nie jest demonem.

Roxanne nic nie mówi, tylko patrzy mu w oczy.

On nie może w to uwierzyć.

- Posłuchaj, myślę, że się mylisz. Manipuluje nią Isobel Apostata...

- Ona jest sukubem, Devonie. - Roxanne kładzie dłonie na jego ramionach. - I jest 

bardzo   niebezpieczna.   Wtargnie   do   twojego   umysłu,   zmąci   myśli,   pozbawi   zdrowego 

rozsądku. - Z troską spogląda w kierunku domu. - Tak jak to zrobiła z Rolfe'em.

Devon   usiłuje   zaprzeczać,   ale   jej   słowa   mają   sens.   Nagle   wszystko   staje   się 

zrozumiałe: zachowanie Rolfe'a, zadurzenie D. J., jego własne erotyczne sny...

- I co z tym zrobimy? - Pyta Devon. - Musimy pomóc Rolfe’owi.

- Tak. Zrobię, co w mojej mocy. - Kobieta marszczy brwi. - Jednak ona jest potężna, 

Devonie.

- Pomogę ci - obiecuje chłopiec.

Roxanne potrząsa głową.

- Twoja moc na nią nie zadziała. Zbyt wielką ma nad tobą władzę. Tylko ci, którzy 

opierają się jej seksualnemu powabowi, mogą ją pokonać.

background image

Devon uświadamia sobie, że Roxanne ma rację.

- Jednak Isobel Apostata chce mnie zmusić do otwarcia Otchłani. Dzisiaj! Czuję to. 

Potrzebuję Rolfe’a. Nie mogę go tak zostawić, w niewoli u jakiegoś... Sukuba.

- Zatem wracaj do Kruczego Dworu. Zrobię tu, co w mojej mocy. Tylko pamiętaj o 

jednym, Devonie March. - Roxanne patrzy na niego bacznie. - Strach pozbawi cię sił. Nie 

obawiaj się, a będziesz silny.

Devon usiłuje o tym pamiętać, ale na niewiele się to zda, wciąż jest wystraszony, tak 

wystraszony, że nie jest w stanie skorzystać ze swoich umiejętności i musi wrócić autostopem 

do miasteczka, a stamtąd wspiąć się po stromych schodach do Kruczego Dworu.

Kiedy tam dociera, drżąc z zimna, ze zdziwieniem widzi Marcusa i Anę, którzy siedzą 

w salonie z Cecily.

- Co się dzieje? - Pyta, wieszając płaszcz.

-  Poprosiłam  ich,  żeby przyjechali   - mówi   Cecily.   - Dzwoniłam  też   do D. J.,  ale 

jeszcze się nie pojawił. Martwiłam się o ciebie. Bjorn powiedział, że chyba trochę ci odbiło.

-   To   Bjornowi   odbiło   -   mówi   Devon,   wchodząc   do   salonu.   -   Przyłapałem   go   na 

wywoływaniu ducha Isobel Apostaty. Jestem pewien, że to robił.

Cecily ściska go, a potem zagląda mu w oczy.

-   Mama   mówiła   mi,   że   powiedziałeś   jej,   że   to   Morgana   zamieniła   Alexandra   w 

skunksa.

Devon rozgląda się.

- Gdzie twoja matka? I Edward?

- U babci.

Devon kręci głową.

- Wciąż tam siedzą? Co oni tam robią?

- Devonie - pyta Marcus - dlaczego sądzisz, że to Morgana zamieniła Alexandra w 

skunksa?

- Słyszałem dziś rano, jak nazwała go skunksem.

- To jeszcze nie oznacza, że ma magiczną moc.

Devon czuje ucisk w żołądku.

-   Jednak   ma.   Właśnie   rozmawiałem   z   Roxanne.   Morgana   w   jakiś   sposób   opętała 

Rolfe'a. Ona jest... - Devon niechętnie wypowiada to słowo. - Ona jest sukubem.

- Czym? - Pyta Cecily.

- Paskudnie - mówi Ana. - Cokolwiek to jest, brzmi paskudnie.

background image

- To demon w postaci kobiety - mówi Devon.

Cecily prycha.

- Też mi nowina! Może następnym razem mnie wysłuchasz, Devonie. Może nie mam 

Głosu, który służy mi radami, ale coś tam wiem.

Marcus kiwa głową.

- To ma  sens. Od czasu naszej potyczki  w Otchłani  przeczytałem  kilka  książek o 

demonologii. Sukub przybiera postać kobiety, a inkub mężczyzny. Dzięki temu mogą dzielić i 

rządzić. Ale sukub nie ma żadnej władzy nad kobietami. W rzeczy samej kobiety odczuwają 

do niego instynktowną niechęć.

- To wyjaśnia nasze uczucia do Morgany - mówi Ana.

Marcus śmieje się.

- Cóż, jednego nie wzięła pod uwagę. Widzicie, miewałem sny o niej, od kiedy ją 

zobaczyłem. Morgana przychodziła do mojego pokoju i próbowała mnie uwieść.

- Tak - przyznaje Devon, nie patrząc na Cecily. - Mnie też.

- Tylko że ja jestem gejem, Devonie - mówi Marcus. - Oczywiście ona o tym nie 

wiedziała, więc usiłowała rzucić na mnie urok, tak jak na ciebie, D. J., Edwarda, a teraz 

Rolfe'a. Ze mną jednak to się nie udało. - Marcus wygląda na zadowolonego z siebie. - Mój 

brak   reakcji   ją   denerwował.   Każdej   nocy   te   sny   stawały   się   coraz   bardziej   przykre. 

Widziałem, że chciała dać upust frustracji. Dostrzegłem zło w tych jej łagodnych oczach.

Ktoś dzwoni do frontowych drzwi. Wszyscy podskakują.

Cecily wygląda przez okno i oznajmia, że przyjechał D. J. Otwiera drzwi i ich żylasty 

przyjaciel z kolczykami wchodzi do przedsionka, wyglądając tak, jakby nie spal od wielu dni.

Devon podchodzi do niego.

- Wszystko w porządku, kolego?

- Trochę boli mnie tyłek od tego lądowania w żywopłocie.

Wszyscy idą do salonu, siadają przed kominkiem i próbują coś wymyślić. Prawdę 

mówiąc, nikt nie wie, co robić i niepokój Devona zwiększa się z każdą upływającą chwilą.

Temperatura i napięcie też szybko rosną i Głos powtarza mu bez końca, jak ten głupi 

stary   robot   z   serialu  Zagubieni   w   kosmosie:  Niebezpieczeństwo!   Niebezpieczeństwo!  

Niebezpieczeństwo!

- W porządku - mówi Devon, usiłując opanować lęk. - Sytuacja wygląda tak. Rolfe jest 

wyłączony z akcji. Nie może  nam pomóc.  Alexander został zamieniony w skunksa i nie 

wiem, jak przywrócić mu poprzednią postać. Pani Crandall i jej brat są na górze z matką, 

background image

robiąc Bóg wie co. Sądzę, że Bjorn współpracuje z Isobel Apostatą. Tak więc zostajemy tylko 

my. Sami musimy bronić dostępu do Otchłani.

- Chyba woła mnie mama - mówi cicho Ana.

Devon spogląda na nią.

- Powinniście już iść. Wszyscy. Nie ma powodu, żebyście znowu mieli się narażać.

- Siedzimy w tym razem, człowieku - mówi Marcus. - Prawda, D. J.?

D. J. po chwili wahania kiwa głową.

Cecily jest bliska łez.

- Tak mi przykro, że moja zwariowana rodzina ma tyle okropnych tajemnic.

-   Posłuchajcie   -   mówi   Devon.   -   Zanim   podejmiecie   jakąś   decyzję,   muszę   wam 

opowiedzieć,   jaką   miałem   wizję.   Pokazał   mi   ją   ojciec,   kiedy   włożyłem   na   palec   jego 

pierścień.

Wszyscy wytrzeszczają oczy na Devona.

- W tej  wizji otworzyłem  Otchłań. W jakiś sposób zostałem do tego zmuszony.  I 

demony opanowały dom, niszcząc go. - Załamuje mu się głos. - I zabitych was wszystkich.

- Nas wszystkich? - Pyta Ana.

Devon kiwa głową.

- Widziałem was wszystkich. Martwych.

Przyjaciele milkną. D. J. wstaje i podchodzi do okna, wychodzącego na klifowe skały. 

W pokoju słyszą głuchy łoskot rozbijających się o nie fal.

- Nie miałbym nikomu z was za złe, gdybyście teraz odeszli - mówi Devon.

Marcus uważnie mu się przypatruje błyszczącymi oczami.

- Nie opuszczę cię, Devonie.

Ana drży. Cecily obejmuje ją.

D. J. odwraca się. Płacze. Devon patrzy na to ze zdumieniem. D. J. Stoicki, cyniczny 

D. J. roni łzy?

- Przepraszam - mówi D. J. - Nie chciałem tego robić.

Ona weszła do mojej głowy. Zmusiła mnie do tego.

Devon wstaje i podchodzi do niego.

- Do czego cię zmusiła, D. J.? Co za „ona"? O kim mówisz?

- Facet, tak mi  przykro.  - D. J. chwyta  Devona za ręce. - Proszę, wybaczcie  mi! 

Kocham was wszystkich. Nigdy nie chciałem was skrzywdzić...

- P o w i e d z   m i ,   c o   z r o b i ł e ś, D. J.! - krzyczy Devon.

- Przyprowadziłem je tu! Przyprowadziłem je i teraz jest już za późno!

background image

W tym momencie szyby w oknach rozpadają się i deszcz szkła pada na pokój. Piątka 

przyjaciół chowa się za kanapy i krzesła, ale każdy z nich odnosi drobne rany. Po brzęku 

pękającego szkła rozlega się straszliwy pisk, tak donośny, że przewraca się stojąca w kącie 

zbroja.

Potem   następuje   najgorsze:   gigantyczny   purpurowy   demon   o   smoczym   łbie   i 

skrzydłach   szerokich   na   co   najmniej   trzy   metry   wlatuje   do   pokoju,   kurczowo   zaciskając 

olbrzymie szpony.

- Pamiętajcie! - Woła Devon. - Dzielicie moją moc!

Nie bójcie się! Walczcie tak jak wtedy! Zaufajcie swoim ciałom, a one będą wiedziały, 

co robić!

Za skrzeczącym demonem wlatują dziesiątki kruków, maleńkich w porównaniu z jego 

ogromnym   cielskiem.   Jednak   czarnoskrzydli   obrońcy   wielkiego   domu   są   nieustraszeni   i 

dzielnie atakują bestię, dziobiąc jej twardą, gadzią skórę, chociaż opędza się od nich jak od 

much.

Demon ląduje na swoich dwóch łapach i składa szerokie skrzydła. Wygina odrażającą 

szyję, wielkimi szklistymi ślepiami wypatrując ofiary.

Dostrzega ją.

- To mnie chcesz dostać! - Woła Devon. - Nie ich!

Stwór skrzeczy.

-  No  chodź,  brzydalu  -  mówi   Devon. -  Załatwiałem   znacznie   gorszych  od  ciebie. 

Chodź!

W tym momencie otwierają się drzwi za jego plecami.

Ana   krzyczy.   W   progu   stają   dwa   kolejne   demony,   bliźniaczo   podobne   szkielety 

humanoidalnych stworzeń, które zacierają gnijące dłonie.

- Atakujemy! - Rozkazuje Devon.

Jego przyjaciele spełniają polecenie.  Marcus jako pierwszy skacze na skrzydlatego 

demona, jakby miał odrzutowe buty, i zadaje mu potężny cios łokciem w oko. Bestia z rykiem 

rozpościera skrzydła, strącając książki z półek na podłogę.

Tymczasem   Devon   atakuje   dwa   stwory   w   drzwiach,   wymierzając   obu   mocny 

podbródkowy, po którym zataczają się w tył. Cecily przychodzi mu z pomocą, znikając i 

ponownie pojawiając się za plecami  demonów.  Celnym  kopniakiem z półobrotu trafia  w 

kręgosłup pierwszego. Stwór pada na podłogę, lecz jego rozwścieczony kompan rzuca się na 

dziewczynę.

- Szykuj się na spotkanie śmierci - chrypi, podnosząc ręce.

background image

Cecily uśmiecha się drwiąco.

- Zaczekasz chwilę, aż zejdzie mi gęsia skórka, co?

Zadaje trzy szybkie ciosy karate, rozciągając demona na podłodze.

- Widzicie? - Mówi. - Wiedziałam, że będę w tym dobra.

Skrzydlaty demon, z pustym oczodołem, z którego czerwony śluz kapie na podłogę, 

wydaje przeraźliwy wrzask. Obdarzona teraz nadludzką siłą Ana kopniakiem łamie mu jedną 

łapę. Rozwścieczona bestia ryczy z bólu i miota się po pokoju, przewracając wszystko na 

swojej drodze.

Jeden  z   humanoidów  doszedł   do  siebie   na  tyle,   żeby  zaatakować   Devona.  Jednak 

zanim Devon zdąży to spostrzec, stwora unieszkodliwia D. J., który wyskakuje w powietrze i 

obunóż kopie bestię w pierś. Demon pada, przelatując po podłodze przedsionka i z trzaskiem 

uderzając o frontowe drzwi.

- Dzięki - mówi Devon.

- To dopiero początek, Devonie. Jest ich więcej, dużo więcej. Musimy być silni.

Ranny demon na środku pokoju wciąż wrzeszczy.

- Wzywa posiłki - uświadamia sobie Devon. - Przygotujcie się!

W tym momencie przez okna wlatują dziesiątki demonów - zbyt wiele, aby je zliczyć. 

Salon   wypełnia   się   ich   ohydnym   odorem.   Wyłupiastookie   demony,   które   wyglądają   jak 

wielkie, odrażające insekty. Pokryte łuskami, oślizłe ślimaki, które pełzają po rozbitym szkle. 

Włochate,   podobne   do   świń   stwory   szczerzące   ostre   kły.   Jaszczurki   wielkości   dorosłego 

człowieka. Humanoidy o szklistych oczach i gnijących ciałach.

- Jest ich zbyt dużo! - Krzyczy Ana.

Devon jest w przedsionku, więc jej nie widzi. Jednak słyszy jej krzyk - który nagle się 

urywa.

- Dopadły ją! - Słyszy paniczny krzyk Marcusa. - Dopadły Anę!

- Uderzyłeś moją najlepszą przyjaciółkę - woła Cecily. Devon widzi, jak dziewczyna 

rzuca się w obronie Any na jakąś wielką, kosmatą bestię. - Ty brutalu! Nie wiesz, że nie 

wolno bić kobiet?

- Cecily! - Woła Devon. - Uważaj!

Dziewczyna   wymierza   potężny   cios   w   łeb   demona,   lecz   w   tym   momencie   macki 

chwytają Devona od tyłu, aż zapiera mu dech. Wyrywa  się bestii, ale serce wali mu jak 

młotem.

Nie bój się, mówi sobie. Strach to twoja zguba. Nie możesz się bać.

Przecież moja wizja... Ona się spełnia. Dom zniszczony, moi przyjaciele zabici...

background image

Nie! To nie może się zdarzyć!

Widzi, jak D. J. dzielnie rzuca się na trzykrotnie większego od siebie, podobnego do 

gada demona, który machnięciem łapska odrzuca go na ścianę.

- Widzisz? Wizja się spełnia.

Devon błyskawicznie się odwraca.

Za nim stoi jakaś okutana w płaszcz i zakapturzona postać.

- Otwórz portal, Devonie - mówi. - Otwórz portal, bo zobaczysz, jak twoi przyjaciele 

umierają, jeden po drugim.

- Nie!

Postać podchodzi bliżej. Devon nie widzi jej twarzy. Nie ma pojęcia, kto - lub co - to 

jest. Demon - czy jakiś inny stwór?

- Otwórz portal, Devonie. To twoje przeznaczenie. Twoja droga do prawdziwej mocy. 

Największej potęgi. Przewyższającej wszystko, co ci obiecywano.

Dlaczego ta postać tak go przeraża?

- Kim... Kim jesteś? - Pyta ją.

- Dobrze wiesz, kim jestem, Devonie.

Ten głos. Już go słyszał.

- Isobel? - Pyta cicho.

Słyszy krzyk Marcusa. Odwraca się, ale nie może go dostrzec w tłumie skrzeczących, 

latających demonów.

-   Twoi   przyjaciele   giną   -   mówi   zakapturzona   postać.   -   Chodź   ze   mną,   Devonie. 

Otwórz portal!

- Nie rób tego, Devonie! - Woła Cecily. Walczy z sześcioraką bestią. Stoi u podnóża 

schodów dokładnie w tym miejscu, w którym Devon w swojej wizji widział ją martwą, w 

kałuży krwi.

-   Nadal   możemy   zwyciężyć,   Devonie!   -   Mówi   Cecily.   -   Nie   otwieraj   Otchłani! 

Obojętnie, co się stanie, nie otwieraj Otchłani!

Ona umrze! - Myśli Devon. Spełniają się jego najgorsze obawy.  Wizja pokazywała 

prawdę! Tak się to skończy!

Zakapturzona postać jest tuż przy nim.

- Otwórz portal, Devonie! Teraz!

Zegar w przedpokoju wybija dziewiątą.

- Nie! - Krzyczy Devon, odwraca się i biegnie korytarzem w kierunku biblioteki, jak 

najdalej od drzwi wschodniego skrzydła.

background image

Odciągnę je od Cecily i pozostałych! To mnie chcą. Dopaść!

Istotnie, bestie podążają za nim, i strach Devona rośnie. Stąd nie ma wyjścia! Ana i 

Marcus może już nie żyją, D. J. również. A Cecily...

Słyszy jej krzyk.

Jakaś bestia go dogania i wbija mu ostre szpony w szyję. Usiłuje ją odpędzić, ale nie 

może. Jest zbyt silna - albo on nagle zbyt słaby. Przytrzymuje się najbliższego przedmiotu, 

jaki ma w zasięgu ręki - czyli klamki szafy z pościelą. Jej drzwi otwierają się na oścież.

Spazmatycznie łapie powietrze, gdy szpony wbijają się w jego gardło. Za drzwiami 

dostrzega nie półki, ale wiodące w dół schody.

Devon w końcu zrzuca z siebie demona i wtacza się na schody. Zaczyna zbiegać po 

nich, a stwór ściga go, warcząc i plując. Dopiero wtedy Devon uświadamia sobie, że zbiega 

po Schodach Czasu.

background image

10. Ciemny tunel

Tutaj, Devonie! Tędy!

Jakiś   mężczyzna   chwyta   go   za   rękę,   usiłując   ściągnąć   ze   schodów.   Mając   tuż   za 

plecami   dyszącego   demona,   Devon   niezupełnie   zdaje   sobie   sprawę   z   tego,   kim   jest   ten 

człowiek, i nie potrafi rozpoznać rozlegających się wokół dźwięków. Widzi światło - jasne i 

oślepiające.   Dochodzi   do   wniosku,   że   tak   samo   jak   podczas   poprzedniej   wycieczki   tymi 

schodami, już nie znajduje się w budynku, ale na dworze. Jasny słoneczny blask pada na kilka 

ostatnich stopni Schodów Czasu, które kończą się na zakurzonej brukowanej ulicy.

Demon znów atakuje. Jego szpony zaciskają się wokół talii Devona. Chłopiec z całej 

siły uderza w tył łokciem i bestia ryczy z bólu.

- Odeślij go precz, Devonie - woła mężczyzna. - Możesz to zrobić!

Devon zrzuca z siebie demona i odwraca się, stając z nim oko w oko. Stwór szczerzy 

pożółkłe kły, z których na bruk ściekają wielkie krople zielonej śliny.

- Masz moc - mówi mężczyzna. - Jesteś czarodziejem Skrzydła Nocy!

Dopiero   teraz   Devon   pojmuje,   kim   jest   ten   człowiek:   to   ten   sam   mężczyzna   w 

brązowej szacie z kapturem i z długą białą brodą, którego widział podczas swojej pierwszej, 

przerwanej wycieczki Schodami Czasu.

- Przepędź go, Devonie! - Ponagla mężczyzna. - Zanim znów zaatakuje!

Devon   ponownie   skupia   uwagę   na   demonie.   Ten   szykuje   się   do   skoku,   błyskając 

żółtymi ślepiami.

Masz moc, Devonie. Jesteś czarodziejem Skrzydła Nocy!

- Wracaj tam, skąd przybyłeś - woła Devon. - Rozkazuję ci! Wracaj do piekła!

Stwór ryczy, unosząc paskudny pysk ku niebu. W następnej chwili zostaje wessany w 

przestrzeń i znika w przestworzach.

- Zrobiłeś to! - Woła brodaty mężczyzna.

Devon opiera się ręką o ścianę budynku, ciężko dysząc. Rozgląda się. Grupka ludzi 

zebrała się, żeby obserwować walkę. Devon uświadamia sobie, że stoi na brukowanym placu 

i wiele osób spogląda na niego z okien domów. Po stylu architektonicznym - tych czarno-

białych   budynkach,   spłaszczonych   łukach   arkad   i   zbitych   w   ciasne   grupki   kominach   - 

poznaje, że znalazł się w szesnastowiecznej Anglii.

Cofnąłem się w czasie, mówi sobie ze zdumieniem. Do czasów Isobel Apostaty.

background image

- Ten chłopak musi być czarnoksiężnikiem, skoro to zrobił - krzyczy ktoś z tłumu. - Na 

pewno jest w zmowie z wiedźmą!

- Tylko głupcy mogą tak myśleć! - Mówi im brodaty mężczyzna. - Widzieliście, czego 

dokonał. Posłał obrzydliwego demona do piekła - takiego samego demona, jaki od wielu 

miesięcy   nawiedza   wasze   domy   i   rodziny.   On   może   wam   pomóc!   Może   powstrzymać 

wiedźmę!

Tłum szemrze, wciąż z niedowierzaniem patrząc na Devona.

- Ja... Muszę już iść - mamrocze Devon.

- Tak, masz ważną sprawę do załatwienia - mówi brodaty mężczyzna, biorąc go pod 

rękę.   -   Moi   dobrzy   ludzie,   to,   czego   dziś   byliście   świadkami,   zapowiada   kres   waszych 

cierpień. Z całego świata do Anglii przybywają wielcy czarodzieje Skrzydła Nocy, którzy 

dowiedzą się o niecnych czynach Czarownicy z Yorku.

Devon  spogląda   na mężczyznę.   Widział  go  już  wcześniej, nie  tylko  podczas  swej 

pierwszej wycieczki. Również gdzieś indziej...

Jednak nie ma czasu, żeby sobie to przypomnieć.

- Słuchaj - mówi Devon. - Miałem na myśli to, że muszę już stąd odejść. Wracać na 

górę. Do moich czasów. Moi przyjaciele są w niebezpieczeństwie.

- Przecież przybyłeś pokonać wiedźmę, czyż nie?

Devon zdobywa się na słaby uśmiech.

- Robię, co mogę, żeby dokonać tego w moich czasach.

Naprawdę, muszę już iść.

Mężczyzna puszcza jego rękę. Chłopiec nabiera powietrza w płuca i rusza przez plac, 

kierując się ku schodom. To po prostu szereg kamiennych stopni, wznoszących się z boku 

budynku do drewnianych drzwi.

- Proszę! - Woła jakaś staruszka, wybiegając z tłumu.

Jest brudna i odziana w łachmany. Łapie Devona za rękę. - Nie opuszczaj nas! Ona 

zabiła całą moją rodzinę! Ratuj nas przed wiedźmą!

- Ratuj nas! - Woła ktoś inny.

Devon spogląda na nich niepewnie.

- Hmm, słuchajcie, naprawdę mi przykro...

- Spal wiedźmę! - Zaczyna skandować tłum. - Musisz spalić wiedźmę!

- Ja... Ja nie mam czasu - protestuje Devon, mając idiotyczne poczucie winy. Zaraz 

jednak przypomina sobie przyjaciół: Cecily, D. J., Marcus i Ana może już nie żyją. Każda 

sekunda zwłoki czyni to bardziej prawdopodobnym. - Posłuchajcie - mówi Devon. - Powiem 

background image

wam   coś.   Ona   rzeczywiście   spłonie   na   stosie.   Ja   to   wiem.   Przybyłem   tu   z   przyszłości. 

Czytałem o tym. Ona spłonie, a wy będziecie bezpieczni.

Pospiesznie odwraca się, nie chcąc dłużej patrzeć na ich oszołomione, budzące litość 

twarze. Pędzi po schodach na górę, ale tuż przed drzwiami przystaje i odwraca się.

- To drzwi do przyszłości - woła do tłumu. - Proszę, wierzcie mi, że wszystko będzie 

dobrze.

Tłum milczy, patrząc na niego z niedowierzaniem.

Devon otwiera drzwi.

Jakaś kobieta krzyczy.

- Na pomoc! - Woła. - Thomasie, na pomoc!

Bierze właśnie kąpiel.

Devon przełyka ślinę, rozglądając się po komnacie. To nie jest Kruczy Dwór. To izba 

szesnastowiecznej gospody i kobieta w średnim wieku siedzi w okrągłej balii pełnej wody.

Thomas   -   Devon   natychmiast   uznaje   go   za   męża   tej   kobiety   -   wypada   z   drzwi 

sąsiedniego pokoju, wytrzeszczając oczy.

- Pomyliłem się! - Krzyczy Devon. -- Przepraszam!

Wypada na zewnątrz, zatrzaskując za sobą drzwi.

Tłum śmieje się z niego.

- Drzwi do przyszłości? - Woła jakiś mężczyzna. - Ja tam myślę, że to raczej drzwi do 

gospody pani Bessie.

Devon   czuje,  że   czerwieni   się   ze   zmieszania.   Ludzie   rozchodzą   się   ze   śmiechem, 

potrząsając głowami, straciwszy wiarę w Devona.

- Hej! - Woła za nimi chłopiec. - Mimo wszystko wykopałem stąd tego paskudnego 

demona.

- I są ci za to wdzięczni - mówi do niego brodaty mężczyzna, stojący na dole. - Jednak 

szukają zbawcy. Nie chłopca, który podgląda kobiety w kąpieli.

- Przecież to te schody, prawda? Te, po których zszedłem, przybywając z przyszłości?

- Istotnie - mówi mężczyzna, kiedy Devon schodzi, drapiąc się po głowie. - Jednak 

Schody Czasu pojawiają się i znikają, kiedy chcą. Kto wie, gdzie znowu się pojawią - jeśli w 

ogóle do tego dojdzie.

- Przecież muszą - mówi z rozpaczą Devon. - Powinienem natychmiast wracać. Muszę 

uratować moich przyjaciół. Grozi im śmierć.

Brodacz w szacie z kapturem patrzy na niego mądrymi oczami starca.

- Mój chłopcze, twoim przyjaciołom nic nie grozi.

background image

- Jak możesz tak mówić? Dopiero co ich widziałem - demony atakują i już powaliły 

Anę i D. J. Lada chwila mogą dopaść Cecily.

Mężczyzna śmieje się.

- Mój chłopcze, mamy rok tysiąc pięćset dwudziesty drugi, trzynasty rok panowania 

naszego dobrego króla Henryka. Twoim przyjaciołom nic nie grozi. Oni nawet nie urodzą się 

jeszcze przez prawie pięćset lat.

Devon spogląda w ciemnoniebieskie oczy mężczyzny.

- Teraz przypominam sobie, gdzie cię widziałem - mówi w końcu. - W moich wizjach, 

kiedy czytałem Księgę Oświecenia. Tylko że wówczas nosiłeś purpurową szatę w gwiazdy.

- Ach tak, mój ceremonialny strój. Który włożę jutro, na otwarcie Witenagemotu. - 

Uśmiecha   się.   -   Pozwól,   że   się   przedstawię.   Jestem   Wiglaf,   nauczyciel   wielkiej   szkoły 

Skrzydła Nocy na południowym zachodzie Anglii. Jestem Opiekunem i czekałem na ciebie, 

Devonie March.

Devon spogląda na niego nieco podejrzliwie.

- Skąd wiesz, kim jestem?

- Proszono mnie,  żebym  spotkał się z tobą tutaj. Podano mi dokładne instrukcje i 

wyjaśniono sytuację. Powiedziano, że zapewne będziesz trochę zdezorientowany.

- Kto cię prosił, żebyś się ze mną spotkał?

- Później będzie czas na rozmowy - mówi Wiglaf, kładąc dłoń na jego ramieniu. - 

Najpierw musimy zdobyć dla ciebie odpowiednie odzienie. - Opiekun wzdryga się. - Czy 

takie stroje będziemy nosić za pięćset lat?

- Hej, te dżinsy kosztowały osiemdziesiąt dolców!

Wiglaf czyta nadruk na koszulce Devona.

- Kim są Abercrombie i Fitch? Czy to jacyś czarodzieje z twoich czasów?

Devon śmieje się.

- Tylko dla nastoletnich klientów.

Opiekun najwyraźniej nie ma pojęcia, o czym Devon mówi.

- Chodź ze mną. Postarałem się o odpowiedni kaftan i parę butów dla ciebie. Jeśli 

masz wziąć udział w Witenagemocie, nie możesz pojawić się tam w... - Wiglaf zastanawia 

się, usiłując przypomnieć sobie to okropne słowo. - W d ż i n s a c h .

Wędrują   około   pół   mili   zakurzoną   brukowaną   ulicą.   Rynsztoki   cuchną   gnijącą 

wieprzowiną i drobiem oraz ludzkimi odchodami. Wszędzie kłębią się stada szczurów. Kiedy 

background image

przechodzą ulicą, jakaś kobieta opróżnia wiadro brązowych pomyj, wylewając je z okna na 

piętrze. Płyn z pluskiem wpada do rynsztoka. Devon pospiesznie odskakuje.

- Zgaduję, że jeszcze nie wynaleziono kanalizacji - mówi, zaciskając palcami nos.

- Kanalizacja? - Pyta Wiglaf. - A co to takiego?

- Och, możesz mi wierzyć. Bardzo się wam przyda. - Devon wzdryga się. - Już nigdy 

nie będę brał jej za rzecz najzupełniej oczywistą.

- Musi to być naprawdę coś cudownego.

- Nie jest to słowo, jakie zwykle kojarzy się z kanalizacją, ale masz rację. - Idą wąską 

uliczką. - Opowiedz mi o tym Witenagemocie.

- Nie - szepcze Wiglaf. - Tu wszędzie jest zbyt wiele uszu. A wieść o twoim występie 

już rozchodzi się niczym pożar po miasteczku.

Głos mówi, że Devon może ufać Wiglafowi. Chociaż jednak fascynuje go możliwość 

wzięcia   udziału   w   Witenagemocie,   nadal   niepokoi   się   tym,   że   znikł   w   trakcie   walki, 

opuszczając   Cecily   i   pozostałych   przyjaciół.   A   biedny   Alexander   wciąż   jest   skunksem, 

zamkniętym w klatce dla psa.

Przecież Alexander jeszcze się nie urodził, przypomina sobie Devon.  Tak samo jak  

Cecily i reszta. Jak mogą być w niebezpieczeństwie? Z trudem ogarnia tę sytuację.

Wchodzi za Wiglafem do drewnianego domu na końcu zaułka. Poczerniałe dębowe 

belki podtrzymują bielone ściany, przy czym piętro budynku jest szersze od parteru. Wspinają 

się po stromych, wąskich schodach do pokoiku, w którym znajduje się drewniany stół i dwa 

krzesła   pod   oknem   wychodzącym   na   ulicę.   Na   samym   środku   izby   stoi   jeszcze   bogato 

rzeźbiony   drewniany   kufer.   Devon   zauważa,   że   płaskorzeźby   przedstawiają   czarodzieja 

walczącego ze smokiem.

- Sargon? - Pyta Wiglafa. - Wygląda jak na obrazkach, które widziałem.

- Tak, istotnie. Na tym kufrze widać Sargona zabijającego smoka.

- Żadna z jego podobizn nie ukazuje, jaki był w rzeczywistości. - Devon uśmiecha się 

trochę chełpliwie. - Wiem, bo spotkałem się z nim.

- Jesteś jego potomkiem w sto pierwszym pokoleniu - mówi Wiglaf, podnosząc wieko 

skrzyni. - Jestem pewien, że znalazł jakiś sposób, żeby się z tobą spotkać. Powiedz mi, był 

pod wrażeniem?

Devon tylko mruczy coś pod nosem i odwraca głowę. Kiedy znów zerka na Wiglafa, 

Opiekun   uśmiecha   się.   Wydaje   się   wiedzieć   wszystko   o   raczej   mało   satysfakcjonującym 

spotkaniu Devona ze stawnym przodkiem.

background image

- Skąd tak dużo o mnie wiesz? - Pyta Devon. - Na przykład że urodziłem się sto 

pokoleń po nim?

- Teraz to nieistotne. Ubierz to.

Daje   Devonowi   parę   wypchanych   spodni,   obszyty   futrem,   dopasowany   kaftan   z 

brokatu oraz futrzany kapelusz. Z gronostajów, myśli Devon.

Ze zbolałą miną patrzy na te rzeczy.

- Ja mam to nosić?

- No, raczej nie masz tego zjeść. - Wiglaf splata ręce na piersi. - Proszę, Devonie. Nie 

marudź. Włóż to.

Devon spełnia polecenie.

- Wyglądam jak mały lord Fauntleroy - narzeka, umieszczając futrzany kapelusz na 

głowie   i   przekrzywiając   go   zawadiacko.   -   Cecily   znienawidziłaby   mnie   za   te   futra.   Ona 

bardzo przejmuje się prawami zwierząt i tym podobnymi sprawami.

- Wyglądasz jak prawdziwy angielski ziemianin i właśnie dzięki temu będziesz mógł 

się tutaj swobodnie poruszać.

- A dlaczego  się tu znalazłem?  Myślałem,  że przypadkiem  zbiegłem po Schodach 

Czasu. Jednak ty spodziewałeś się mnie.

- Owszem. - Wiglaf skinieniem ręki wskazuje mu miejsce przy stole. Patrzą na ulicę. - 

Widzisz,   Devonie,   zapada   zmrok.   Spójrz   na   przestraszone   twarze   wieśniaków.   Patrz,   jak 

zamykają okiennice, obawiając się czarownicy.

- Isobel Apostaty - mówi Devon.

-   Tak.   Powiedziano   mi,   że   pod   takim   imieniem   zostanie   zapamiętana   w   historii 

Bractwa. Teraz jednak jest znana jako lady Isobel Plantagenet, Czarownica z Yorku.

- Twierdzi, że w jej żyłach płynie królewska krew - mówi Devon. - Próbuje zająć tron 

Henryka VIII.

Wiglaf kiwa głową.

- I jest wielu takich, zarówno tutaj, jak na kontynencie, którzy bardzo chcieliby to 

zobaczyć.   Ona   ma   wielu   sprzymierzeńców.   Wpływowych   ludzi,   którzy   ją   chronią.   A 

tymczasem   plądruje   wsie   i   miasteczka,   z   pomocą   piekielnych   stworów   formując   własną 

armię.

- I co ja mam z tym zrobić?

-   Tego   nie   wiem.   Powiedziano   mi   tylko,   że   właśnie   dzisiaj   przybędziesz   tu   z 

przyszłości i że twój los splata się z losem wiedźmy. - Wiglaf uśmiecha się. - Dziś przez 

background image

chwilę myślałem, że otrzymałem błędne instrukcje. Ponieważ pojawiłeś się na schodach, ale 

zaraz zawróciłeś i znów zniknąłeś w swoich czasach.

Devon śmieje się.

- To nie było dziś, ale kilka tygodni temu.

Wiglaf znów się uśmiecha.

- Mój chłopcze, musisz zrezygnować ze znanych ci koncepcja czasu. Kiedy zaczynasz 

podróżować w czasie, on już nie biegnie liniowo. To, co dla ciebie zdarzyło się przed kilkoma 

tygodniami, dla mnie działo się parę godzin temu.

- To pokręcone.

- Zakładam, że to oznacza „niewiarygodne". Owszem, tak. Z początku mnie też trudno 

było to zrozumieć. Oczywiście miałem tę przewagę, że objaśnił mi to jeden z największych 

mistrzów Skrzydła Nocy wszech czasów. - Wiglaf milknie i po chwili dodaje: - Ten sam 

człowiek, który około dwustu lat temu kazał mi czekać tu dziś na ciebie.

- Kto taki, Wiglafie? Kto kazał ci na mnie czekać?

- Nazywa się Horatio Muir.

Devon jest oszołomiony.

- Horatio Muir? Przecież to niemożliwe! Horatio Muir jeszcze się nie urodził. Tak 

samo jak moi przyjaciele!

- A co ci przed chwilą mówiłem? Horatio Muir stworzył Schody Czasu. Podróżował 

nimi daleko w przeszłość i w przyszłość.- Przecież nigdy go nie spotkałem. Umarł na długo 

przed moim przybyciem do Kruczego Dworu.

Wiglaf delikatnie stuka pięścią w skroń Devona.

- Masz głowę z drewna, chłopcze? Pojąłeś cokolwiek z tego, co ci powiedziałem? Czas 

nie jest tak uporządkowany, jak zawsze sądziłeś. W którymś  jego punkcie spotkasz się z 

Horatiem Muirem. Nie zdarzyło się to jeszcze w twoim kontinuum czasowym, ale w jego - 

tak.   Kiedy   odbył   podróż   do   roku   1304   -   gdy   ja   byłem   jeszcze   dziewięćdziesięcio-

dziewięcioletnim młodzianem - już się z tobą spotkał i wiedział o walce, jaką stoczysz z 

Isobel Apostatą na początku trzeciego tysiąclecia. Wiedział także, że przybędziesz tu w roku 

1522 - właśnie dzisiaj - i poprosił mnie, żebym na ciebie czekał. - Wiglaf uśmiecha się. - 

Wiedział, że będziesz trochę zdezorientowany.

- Zdezorientowany to łagodnie powiedziane - mówi Devon, pocierając skronie. - Mam 

zupełny mętlik w głowie, Wiglafie.

- Po prostu skup się na chwili obecnej. To wystarczy.

- Ale Cecily...

background image

Nie kończy, gdyż przerywa mu hałas dobiegający z ulicy. Jakiś człowiek krzyczy coś, 

pokazując na niebo. W polu widzenia pojawia się ogromny demon - małpolud ze smoczymi 

skrzydłami. Devonowi mimo woli przypominają się skrzydlate małpy z Czarnoksiężnika ze 

Szmaragdowego Grodu.

- Wygląda na to, że potrzebne są twoje usługi - mówi sucho Wiglaf.

- Superman spieszy na ratunek - mówi ze znużeniem Devon. Pstryka palcami i już jest 

na ulicy.  Latający stwór uczepił  się okna na pierwszym  piętrze,  a mężczyzna  rzuca  weń 

kamieniami.

- Chce porwać moje dzieci! - Woła z przerażeniem.

- Hej, człowieku, spokojnie - mówi Devon. - Zajmę się tym.

Demon odwraca się i syczy, zauważywszy Devona. Skacze na niego. Devon szykuje 

się na nieuchronne zderzenie.

To jednak nie następuje. Demon zawisa w powietrzu, ze zdziwionym grymasem na 

paskudnym pysku. Ktoś chwycił go od tyłu. Devon ze zdumieniem widzi, jak bestia zatacza 

krąg, szarpnięta za skrzydła przez dziewczynę, która wygląda dokładnie tak jak Cecily!

- Wracaj  do swego śmierdzącego  świata! - Woła dziewczyna  i energicznie  posyła 

stwora w niebo nad dachami domów.

-   Przybyli   czarodzieje   Skrzydła   Nocy!   -   Woła   mężczyzna.   -   Czarodzieje   Skrzydła 

Nocy przybyli nam z pomocą!

Dziewczyna uśmiecha się do Devona.

-   Musisz   robić   to   szybciej,   przyjacielu.   Nie   powinieneś   tak   długo   zwlekać. 

Niepotrzebnie dajesz im szansę. Chwytaj je od tyłu, kiedy się tego nie spodziewają.

- Cecily? - Mamrocze Devon.

- Mam na imię Gisele. - Z uśmiechem podchodzi do Devona. Jej podobieństwo do 

Cecily na moment odbiera mu mowę. Dziewczyna naprawdę mogłaby być bliźniaczką Cecily: 

rude włosy, zielone oczy, taki sam stanowczy zarys brody. - Jestem z Zelandii i dworu księcia 

Flandrii. Przybyłam na Witenagemot. A ty?

Najwyraźniej   rozpoznała   w   nim   czarodzieja   Bractwa.   Devon   usiłuje   wykrztusić 

odpowiedź.

- Jestem... Devon March.

- Dziwne imię. Angielskie?

Zastanawia się, ile jej powiedzieć, i postanawia zachować ostrożność.

- Hm, tak. Angielskie. - Zastanawia się nad jej akcentem. Nie jest to angielszczyzna, 

jaką mówi Wiglaf. - Ty nie jesteś stąd, prawda?

background image

- Jestem z Flandrii. Moim ojcem jest Arnulf, a matką Sybilla z Gandawy i wywodzimy 

się   z   rodu   Wilhelma   z   Holandii,   wielkiego   artysty   Skrzydła   Nocy.   -   Uśmiecha   się, 

najwyraźniej   dumna   ze   swego   pochodzenia.   -   A   ty   z   jakiego   rodu   pochodzisz,   Devonie 

March?

- Ja, hmm... No cóż, jestem potomkiem Sargona Wielkiego.

Gisele unosi brwi.

- Jak my wszyscy. Kim jest twój ojciec?

- Nie wiem. - Devon przetyka ślinę. - Należę do Bractwa. Tylko to wiem.

Ona spogląda na niego z rozbawieniem.

- Dość zajmująca historia. Zupełnie nic nie wiesz o swoich przodkach?

- Zupełnie - mówi inny głos. 

Devon odwraca się. To Wiglaf. 

- Ten chłopiec jest teraz pod moją opieką, Gisele.

-   Wiglaf!   -   Dziewczyna   podbiega   do   niego,   żeby   serdecznie   go   uściskać.   -   Tak 

niecierpliwie czekałam na spotkanie z tobą!

- Znacie się? - Pyta Devon.

Gisele odwraca się do niego.

-   Wiglaf   przez   kilka   lat   był   moim   nauczycielem,   kiedy   chodziłam   do   szkoły   na 

południowym zachodzie Anglii. Ty do niej nie chodziłeś, Devonie? Myślałam, że wszystkie 

dzieci z Bractwa Skrzydła Nocy się w niej uczą.

- Z żalem muszę powiedzieć, że ten młodzieniec do niej nie uczęszczał - mówi Wiglaf. 

- Devon dopiero niedawno dowiedział się o swoim dziedzictwie.

- Tak - potwierdza Devon. - Mam spore zaległości.

Gisele wygląda na zdziwioną.

- Ale przybyłeś tu na Witenagemot, tak jak moi rodzice i ja?

Devon wzrusza ramionami.

- Tak mówi Wiglaf.

- To mój pierwszy - mówi Gisele, trzepocząc rzęsami i uśmiechając się do niego. - 

Miło mi będzie cieszyć się towarzystwem kogoś, dla kogo również będzie to pierwszy raz.

Devon rumieni się. Czy ona z nim flirtuje? Jest tak podobna do Cecily, że bardzo go 

pociąga. To przedziwne: uśmiechając się do niej w odpowiedzi, ma lekkie poczucie winy, a 

jednocześnie uznaje to za zupełnie naturalne.

-   Ojciec   mówi,   że   jutro   przed   oficjalną   ceremonią   odbędzie   się   tajne   spotkanie   - 

zwraca się Gisele do Wiglafa.

background image

- Nie powinnaś o tym wspominać - karci ją Wiglaf. - Nie można o tym głośno mówić, 

gdyż wiedźma wszędzie ma uszy.

Devon przysuwa się do nich.

- To tajne spotkanie. Chodzi o Isobel, tak?

Wiglaf kiwa głową.

-   Bractwo   zdecydowało,   że   trzeba   coś   z   tym   zrobić.   Ma   zostać   oficjalnie   uznana 

Apostatą.

Gisele drży.

- Słyszałam już o Apostatach. A więc to ona przysłała demona, którego pokonałam.

- Lady Isobel rozesłała wiele demonów po tym kraju - wyjaśnia Wiglaf. - Trzeba ją 

powstrzymać.

- Tylko jak? - Pyta Gisele.

- O tym zdecyduje Bractwo, nie ja. - Wiglaf wzdycha. - Ja jestem tylko Opiekunem. - 

Obejmuje ich ramionami. - A teraz zaprowadź nas do rodziców, Gisele. Sądzę, że mój młody 

podopieczny chętnie się z nimi spotka.

Istotnie. Ku zdumieniu Devona matka Gisele wygląda dokładnie tak samo jak pani 

Crandall   -   tyle   że   Sybilla   z   Gandawy   jest   miła   i   otwarta.   Kiedy   chłopiec   siada   przed 

kominkiem,   proponuje   mu   kufelek   piwa.   W   tym   momencie   ojca   Gisele   nie   ma   w 

apartamencie w Keveldon House, wypożyczonym im przez angielskich czarodziei Skrzydła 

Nocy na czas Witenagemotu. Devon zastanawia się, czy Arnulf jest podobny do ojca Cecily. 

Oczywiście nie byłby w stanie tego osądzić, gdyż nigdy nie widział Petera Crandalla. Nawet 

na zdjęciu.

Kiedy   jednak   ojciec   Gisele   wchodzi   do   pokoju,   Devon   jest   zdumiony.   Arnulf   z 

Zelandii jest bliźniaczo podobny do Rolfe'a Montaigne’a!

- Devonie March, to mój ojciec - mówi Gisele. Arnulf staje nad chłopcem, spoglądając 

na niego bystrymi zielonymi oczami Rolfe'a.

-   Witam   cię,   mój   młody   przyjacielu.   Wiglaf   mówi,   że   nie   znasz   swego   ojca.   To 

pożałowania godne i mam nadzieję, że uda ci się zmienić ten stan rzeczy.

-   Taki   mam   zamiar   -   mówi   mu   Devon.   -   Postanowiłem   odkryć   prawdę   o   moim 

pochodzeniu.

To niesamowite, myśli, patrząc na tych ludzi. Mógłby przysiąc, że to Rolfe, Cecily i 

pani Crandall przebrani na bal kostiumowy. Jednak widząc serdeczny uścisk Arnulf i Sybilli, 

męża   i   żony,   dochodzi   do   wniosku,   że   to   całkiem   inni   ludzie   niż   ich   sobowtóry   z 

background image

dwudziestego   pierwszego   wieku.   Jednak   dzięki   temu   Devon   ma   pewne   wyobrażenie   o 

uczuciu łączącym kiedyś Amandę Muir Crandall i Rolfe'a Montaigne'a, które teraz zmieniło 

się w nienawiść i niechęć. 

T e r a z? Sącząc piwo przy długim drewnianym stole, Devon ponownie przypomina 

sobie, że czas nie jest już tym, czym był. Nie ma żadnego „teraz" oprócz chwili obecnej - 

czyli  roku 1522. Rolfe  i pani  Crandall  nie  tylko  jeszcze  się nie pokłócili,  ale  nawet nie 

narodzili. Tak jak ich dziadowie, pradziadowie, a nawet prapraprapradziadowie!

On jednak musi znaleźć jakiś sposób, żeby wrócić do swoich czasów. A jeśli utknął 

tutaj na zawsze? Jeżeli od początku taki był  plan Isobel? Wysłać go w przeszłość, co w 

przyszłości da jej swobodę działania w Kruczym Dworze. Może wiedziała, że tu może go 

pokonać,   i   uzbrojona   w   tę   wiedzę,   wyprawiła   go   z   dwudziestego   pierwszego   wieku   na 

spotkanie przeznaczenia. Nagle wszystko nabiera sensu.

- Jeszcze piwa, mój młody przyjacielu? - Pyta Arnulf.

- Pewnie - mówi Devon. W domu nie osiągnął jeszcze wieku, w którym wolno pić 

piwo. Tutaj, w szesnastym wieku, jest już mężczyzną. Tutaj czternastolatek może się ożenić, 

posiadać ziemię, wyruszyć na wojnę. Dowiedział się tego na zajęciach z panem Weatherbym 

- a raczej dowie się tego za blisko pięćset lat.

Mimo woli uśmiecha się pod nosem. Będę pierwszą, osobą w dziejach z odwróconymi  

datami na nagrobku. Data urodzenia będzie późniejsza od daty śmierci.

- Devonie March - mówi Gisele, podchodząc na koniec stołu, gdzie siedzi chłopiec. - 

Chciałbyś wyjść ze mną na zewnątrz? Księżyc jest w pełni.

Piwo trochę uderzyło mu do głowy.

- Jasne - mówi. Zauważa, że Wiglaf uśmiecha się do niego, kiedy Devon wstaje od 

stołu. Potem Opiekun znów wraca do rozmowy z Arnulfem i Sybillą o tajnym spotkaniu, 

które ma się odbyć nazajutrz.

Miasteczko jest tak ciche, że wydaje się wymarłe.

- Wszyscy się boją - mówi Gisele. - Ta wiedźma... Ona chyba opanowała bardzo duży 

portal.

Devon spogląda na nią.

- Byłaś kiedyś w Otchłani?

Dziewczyna robi wielkie oczy.

- Oczywiście, że nie. A ty?

- Ja byłem - oznajmia niedbale. - Zszedłem tam, żeby ratować pewnego szczeniaka. To 

nie trwało długo.

background image

Gisele jest oszołomiona.

- Zszedłeś do Otchłani, żeby ratować psa?

Devon śmieje się.

- Nie, człowieka. Dziecko. Małego chłopca.

Ona patrzy na niego z podziwem.

- I wróciłeś żywy? Och, Devonie March, jesteś bardzo odważny.

On uśmiecha się. Cieszy się, że zrobił na niej wrażenie, szczególnie po tym jak ubiegła 

go, załatwiając demona.

- Wiesz - mówi do niej - to musi być naprawdę fajne, mieć rodziców ze Skrzydła Nocy 

i chodzić do szkoły czarodziejów. Ja przez całe życie musiałem się zastanawiać, skąd mam 

magiczne umiejętności i dlaczego potrafię robić rzeczy, których inne dzieci nie umieją.

-   Pewnie   było   ci   bardzo   ciężko.   -   Gisele   uśmiecha   się   do   niego.   Blask   księżyca 

rozświetla jej twarz. - Powiedz mi, Devonie March. Masz jakąś oblubienicę?

- Oblubienicę? Pytasz, czy jestem zaręczony?

Ona kiwa głową.

- No cóż, tam, skąd pochodzę, czternaście lat to zbyt młody wiek, żeby o tym myśleć. 

Jednak rzeczywiście mam dziewczynę. - Uśmiecha się. - Jesteś do niej bardzo podobna.

Gisele zdaje się rozważać jego słowa.

- I zamierzasz wrócić tam, skąd przybyłeś? Do tej dziewczyny?

Devon wzdycha.

- Mam nadzieję. Tylko nie wiem, jak to zrobić.

Gisele ujmuje jego dłoń.

- Może pojedziesz ze mną do mojego kraju. O tej porze roku jest tam pięknie. Kwitną 

tulipany. Można pływać łódkami po kanałach...

Devon rumieni się i próbuje zmienić temat:

- Powiedz mi, czego uczą w szkole Skrzydła Nocy? Czy uczą o...

W tym momencie dostrzega coś po drugiej stronie ulicy. Jakiś niewielki kształt, skryty 

w mroku. Promień księżyca nagle ukazuje, co - a raczej kto - to jest.

Bjorn Forkbeard.

Devonie! - Woła Gisele. - To tylko gnom!

On jednak  biegnie  ulicą  za  małym   człowieczkiem.   Nie  zważając  na jego okrzyki, 

Bjorn nie zatrzymuje się i ginie w mroku.

Gisele dogania Devona.

background image

- Czego od niego chcesz?

- Ja go znam - mówi niej Devon.

W   pierwszej   chwili   był   skłonny   uznać   to   nadzwyczajne   podobieństwo   za   czysto 

przypadkowe.   W   końcu   chyba   każdy   mieszkaniec   Kruczego   Dworu   miał   tutaj   swojego 

sobowtóra. Dlaczego nie miałby mieć go Bjorn?

Zaraz   jednak   przypomniał   sobie,   że   tamten   Bjorn   z   przyszłości   ma   sześćset 

sześćdziesiąt dwa lata. To oznaczało, że teraz, w 1522 roku, już żyje. Ten gnom, którego 

Devon zobaczył, to nie jego sobowtór, ale sam Bjorn.

- Mam powody podejrzewać, że sprzymierzył się z Isobel - mówi Devon do Gisele. - 

Widziałem, jak przywoływał duchy, mieszając wywar w kotle. Sprzymierzył się z nią. Jestem 

pewien.

-   Zatem   powinniśmy   powiedzieć   o   tym   moim   rodzicom   i   innym   czarodziejom 

Skrzydła Nocy - proponuje Gisele, chwytając go za kaftan.

On pochyla się nad nią.

- Co jest? Chwytasz latające małpy za skrzydła, a boisz się małego gnoma?

Gisele jeży się.

- Wcale się nie boję, Devonie March.

- To chodź ze mną.

- Pójdę.

- Dobrze.

Podejmują   pościg.   Devon   podejrzewa,   że   spotkanie   z   Bjornem   nie   jest   czysto 

przypadkowe. Devon miał odkryć jego obecność i powiązanie z Isobel. Nabiera przekonania, 

że  to  Bjorn  sprowadził   Isobel  do Kruczego  Dworu,  tak  jak uprzednio  Simon  sprowadził 

Szaleńca. Bjorn równie rozpaczliwie jak Simon pożąda władzy - takiej władzy, jaką może 

zdobyć, tylko pomagając Apostacie otworzyć Otchłań.

- Wszedł tam - mówi Gisele. - W drzwi tej tawerny.

Devon też to widział. Usiłuje uchylić ciężkie dębowe drzwi, które z taką łatwością 

otworzył Bjorn.

- Te gnomy są bardzo silne - mówi Devon do Gisele. - My jednak dysponujemy magią. 

Gnomy jej nie mają. Odsuń się, proszę.

Majestatycznie macha ręką, usiłując otworzyć drzwi siłą woli. Ani drgną.  Mocy nie 

wolno używać w celu wywierania wrażenia, przypomina mu Głos. Devon pojmuje, że wciąż 

nie może pogodzić się z tym, że Gisele ubiegła go w walce z demonem, i chciał popisać się 

przed nią swymi magicznymi umiejętnościami.

background image

- Może ja spróbuję? - Pyta dziewczyna.

- Nie - mruczy Devon i napiąwszy mięśnie, otwiera drzwi. - Pewne rzeczy lepiej robić 

bez pomocy magii.

Drzwi uchylają się i oboje wślizgują się do ciemnego pokoju.

- Ależ tu zimno - mówi Gisele, dygocząc.

Devon próbuje się rozejrzeć.

- Szkoda, że nie mam latarki.

- Potrzebne ci światło? - Pyta Gisele. - Oto jest.

Pstryka palcami i nagle w pokoju pojawia się sto świec, płonących migotliwym złotym 

światłem. Devon spogląda na dziewczynę.

- Jak ci się to udało? Moje umiejętności nie są równie niezawodne.

- Musisz ćwiczyć, Devonie March. Teraz bądź czujny.

W blasku świec widać tylko drewniane beczki. Do Sali wiodą jedne drzwi, więc Bjorn 

nie mógł wymknąć się z niej niepostrzeżenie.

- Ten gnom jest sprytny - mówi Devon. - Nie zdziwiłbym się, gdyby schował się w 

jednej z tych beczek.

- Wylazłby z niej pijany w sztok, gdyby to zrobił - zauważa Gisele.

Devon koncentruje się. Może Gisele umie jednym pstryknięciem palcami oświetlić 

pomieszczenie, ale magia Skrzydła Nocy to nie tylko takie sztuczki. Liczy się coś, co ojciec 

nazywał w r a ż l i w o ś c i ą. Masz pomysły, przebłyski intuicji, impulsy. Właśnie, mówi mu 

Głos. Patrz umysłem, a nie tylko oczami.

- Pod tamtymi - mówi nagle Devon, wskazując dwie przewrócone baryłki. - Odtocz je.

Gisele  wykonuje  polecenie.  W  ubitej   ziemi   za  beczkami   znajdują  małą  drewnianą 

klapę z pierścieniem z brązu.

- P o r t a l   - szepcze Gisele.

- Nie czuję wzrostu temperatury ani ciśnienia  - mówi  Devon. - To nie może  być 

Otchłań.

- No to co takiego?

- Tylko w jeden sposób możemy to sprawdzić - mówi Devon. 

Chwyta palcami pierścień z brązu i ciągnie. Te drzwi również są bardzo ciężkie. Nie 

śmie użyć swych umiejętności, bo boi się, że znów go zawiodą, więc Gisele pochyla się i 

pomaga mu. Razem udaje im się podnieść klapę, która odsłania ciemny otwór, a pod nim 

tunel.

- Czy ten gnom tam zszedł?

background image

- Tak - mówi jej Devon, gdyż tak podpowiada mu Głos. - A ja muszę iść za nim.

- Nie pójdziesz tam sam.

- Gisele, nie wiem, co tam jest. Nie mam nic do stracenia. Nie jestem stąd. Nie mam tu 

nikogo. Ty masz rodziców, przyjaciół, całe swoje życie.

Dziewczyna sztywnieje.

- Jestem czarodziejką Bractwa Skrzydła Nocy.

Devon nie jest w stanie powstrzymać uśmiechu.

- Tak, jesteś. 

Gisele jest taka sama jak Cecily. Dokładnie taka sama. Co przypomina Devonowi, że 

Cecily również wywodzi się z rodu czarodziejów Skrzydła Nocy, niezależnie od tego, czy 

dysponuje magią czy nie.

Chłopiec   wchodzi   do   tunelu.   Ten   łagodnie   opada,   pod   niezbyt   ostrym   kątem,   ale 

zdecydowanie wiedzie w dół. Z początku wąski, stopniowo się poszerza. Nie chcąc, by Bjorn 

zauważył ich obecność, trzymają się w mroku.

- Jeśli to nie jest Otchłań - szepcze Gisele - to jak stworzono ten tunel? Kto mógł go 

wykopać?

- Gnom. Spójrz. - Devon pokazuje jej nierówną powierzchnię ścian, na których widać 

bruzdy i wgłębienia szerokie na palec. - Nigdy nie widziałaś, jakie gnom ma paznokcie? 

Twardsze niż kamień. W północnej Europie drążyli takie sztolnie gołymi rękami.

Gisele drży.

- Na widok gnomów dostaję waporów.

- Czego?

Dziewczyna śmieje się.

- Głos w mojej głowie podpowiada mi, że powinnam powiedzieć „dreszczy".

Devon uśmiecha się.

- Spójrz, jak świetnie się rozumiemy, chociaż znamy się zaledwie jeden dzień.

Gisele chce odpowiedzieć, ale coś odwraca jej uwagę.

- Tam! - Szepcze, pokazując palcem. - Przed nami.

Devon dostrzega migoczące światełko. To z pewnością Bjorn. Gnom przystanął w 

miejscu, gdzie tunel jeszcze bardziej się rozszerzał. Devon czeka, aż podejdą do niego blisko, 

i dopiero wtedy woła:

- Bjornie Forkbeardzie!

background image

Gnom o mało nie upuszcza świecy ze zdziwienia, ale opanowuje się na tyle, żeby 

odwrócić się do nadchodzących i oświetlić ich twarze. W blasku świecy widzą, że spogląda 

na nich z przerażeniem.

Devon uświadamia sobie, że Bjorn go nie zna. To oczywiste - przecież jeszcze się nie 

spotkali. Ten dzień nadejdzie dopiero za prawie pięćset lat. Jednocześnie chłopiec pojmuje, że 

tamtego pamiętnego dnia na oblodzonym podjeździe Kruczego Dworu gnom dobrze będzie 

wiedział, kim jest Devon, ponieważ już kiedyś go spotkał.

-  Jesteśmy  czarodziejami  Skrzydła   Nocy  -  mówi  Devon  -  i  nakazujemy  ci,   żebyś 

wyjawił nam, co tu robisz. Dlaczego się nie zatrzymałeś, kiedy zawołałem cię na ulicy?

- Szlachetny panie, łaskawa pani, proszę o wybaczenie. Byłem zaabsorbowany moim 

zadaniem, co z pewnością zrozumiecie.

Devon patrzy na Gisele, a potem znów na Bjorna.

- O czym ty mówisz?

W tym momencie słyszą jakiś dźwięk. Cichy pisk nadlatującego tunelem nietoperza.

- Nie! - Mówi Bjorn. - To ona!

- Co za ona? - Pyta Devon.

W oczach Bjorna widzi lęk.

- Czarownica!

- Isobel?

Bjorn kiwa głową.

- Zatem jesteś z nią w zmowie!

- Nie, zacny panie. Oczywiście, że nie. Wielki Clydog ap Gruffydd kazał mi się tu z 

nią spotkać. Z pewnością o tym wiesz?

- Kim jest ten Clydog ap Gruffydd? - Szepcze Devon do Gisele.

-   Wysoko   postawionym   czarodziejem   Skrzydła   Nocy,   oczywiście   -   odpowiada 

dziewczyna.

Devon krzywi się.

- Hej, ja nie chodziłem do waszej elitarnej akademii Skrzydła Nocy, pamiętasz? W 

mojej szkole nie było zajęć z podstaw magii.

Bjorn biadoli:

- Och, po co tu przyszliście? Jeśli was zobaczy, wszystko przepadnie.

Devon pyta Gisele:

- Potrafisz stać się niewidzialna?

- Oczywiście, że potrafię. To jedna z pierwszych rzeczy, jakich nauczył mnie Wiglaf.

background image

- Zatem zrób to.

I oboje natychmiast znikają.

W samą porę. Bjorn odwraca się i z przerażeniem spogląda na nadlatującego tunelem 

nietoperza.

Devon również obserwuje to szeroko otwartymi oczami. Nietoperz powoli zmienia się 

w kobietę. Isobel Apostatę, spowitą w powiewną zielono-złotą szatę.

Po   długiej   jak   wieczność   chwili   Devon   może   zobaczyć   jej   twarz.   Czarne   włosy, 

ciemne oczy, piękne rysy.

I   widzi   to,   co   chyba   wiedział   przez   cały   czas,   tylko   nie   chciał   przyjąć   tego   do 

wiadomości.

Isobel to Margana.

background image

11. Zamek wiedźmy

Wyczuwam czyjąś obecność, gnomie - mówi Isobel z gniewnym błyskiem w czarnych 

oczach. - Może więcej niż jednej istoty!

- Nie, pani, to tylko ja.

Kobieta wciąga nosem powietrze. Devon i Gisele drętwieją, rozpaczliwie usiłując nie 

oddychać.

- Nie kłam, ty mały kretynie. Jestem czarodziejką Skrzydła Nocy. Potrafię wyczuć...

- Pani - przerywa jej Bjorn. - Przynoszę ci ważną wiadomość.

Czarodziejka patrzy na niego surowo.

- Co za wiadomość?

- O Witenagemocie. Spiskują przeciwko tobie, chcą cię pojmać.

-   Tak   podejrzewałam.   Moi   głupi,   słabi   pobratymcy.   Wykorzystujący   swoją   moc 

jedynie do czynienia dobra. I co im to dało?

- Uderzą o północy, kiedy przybędziesz na spotkanie.

Otoczy cię trzystu czarodziei. Nie zdołasz uciec!

Ona odchyla głowę do tyłu i parska śmiechem. To ten sam okropny, drwiący śmiech, 

który Devon tak dobrze pamięta. Czuje, jak stojąca obok niego Gisele drży.

- Mogę już odejść, pani? - Pyta Bjorn. - Powiedziałem ci wszystko, co wiem.

- Nie! - Warczy czarownica, łapiąc przerażonego gnoma za kołnierz koszuli. - Dla 

mnie jesteś już bezużyteczny. Jednak w moim zamku mam mnóstwo głodnych demonów. Nic 

nie sprawi im takiej przyjemności jak pieczony gnom na obiad!

- Nie, pani, nie!

Wiedźma chwyta go jeszcze mocniej. Ponownie zmienia się w wielkiego nietoperza, 

czarnymi pazurami przytrzymuje wierzgającego i wrzeszczącego Bjorna, po czym unosi go w 

powietrze i odlatuje w głąb tunelu. Jej odrażający śmiech nie milknie ani na chwilę, tak 

głośny i paskudny, że zdaje się wyciskać dech z płuc Devona.

- Czy już jest bezpiecznie?

- Tak - odpowiada Devon i oboje z powrotem stają się widzialni.

- A więc on był w zmowie z wiedźmą - mówi Gisele - skoro wyjawił jej, że Bractwo 

zamierza ją pokonać.

background image

- No to czemu nas nie zdradził? Osłaniał nas. Czy zrobiłby to, gdyby naprawdę jej 

pomagał?

Pospiesznie wracają tunelem, chcąc jak najszybciej wrócić do Keveldon House. Tam 

opowiadają wszystko rodzicom Gisele i Wiglafowi. Arnulf jest zły. Z trzaskiem wali pięścią 

w drewniany stół, przewracając puchar z winem.

- Bardzo ryzykowaliście, śledząc tego gnoma - mówi. W oczach ma taki sam gniew, 

jaki Devon widział w spojrzeniu Rolfe'a. Chłopiec nie może pozbyć się wrażenia, że to Rolfe 

tu   stoi   i   karci   ich.   -   Gdyby   Bjorn   nie   odwrócił   jej   uwagi,   odkryłaby   waszą   obecność   i 

wszystkie nasze plany ległyby w gruzach.

- Przecież Bjorn wyjawił jej te plany, ojcze - mówi Gisele. - Powiedział jej, że ma 

zostać uwięziona o północy podczas Witenagemotu.

- To kazał mu powiedzieć sam Clydog ap Gruffydd!

Wiglaf nachyla się do Devona.

- Clydog to wielki walijski czarodziej, jeden z najbardziej szanowanych czarodziei w 

całej Europie.

Sybilla z Gandawy podchodzi i gładzi rude włosy córki.

-   Dlaczego   podejrzewaliście   Bjorna   Forkbearda?   Wiecie,   że   gnomy   zawsze   były 

najwierniejszymi sługami Bractwa Skrzydła Nocy.

- Devon powiedział, że widział, jak Bjorn sporządza magiczny wywar i przywołuje 

duchy...

-   Ależ   oczywiście   -   wtrąca   Wiglaf.   -  Gnomy   zawsze   to  robią.   Nie   mają   żadnych 

magicznych   mocy,   są   tylko   bardzo   silne.   Jednak   są   mistrzami   w   sporządzaniu   naparów, 

wywarów i różnych naturalnych leków |

-   Chwileczkę   -   mówi   Devon.   -   Żebyśmy   się   dobrze   zrozumieli.   Ten   cały   Clydog 

wykorzystał Bjorna do przekazania fałszywych informacji Isobel?

-   W   końcu   zaczynasz   rozumieć   nasze   zamiary,   Devonie   March   -   mówi   Arnulf, 

odwracając się z irytacją i grzejąc dłonie nad kominkiem.

- Zatem kiedy spotkałem go w przyszłości, on naprawdę próbował przegnać Isobel - 

wzdycha   Devon,   przeklinając   w   duchu   swoją   porywczość.   -   A   ja   wylałem   do   morza 

zawartość jego kociołka.

- Jeśli wybaczycie mi śmiałość, spróbuję wyjaśnić, na czym polega ten plan - mówi 

Wiglaf. - Bractwo zamierza pojmać Isobel przez rozpoczęciem Witenagemotu, nie w jego 

trakcie, jak jej powiedziano. W ten sposób zostanie zaskoczona.

- Chcecie zdobyć jej zamek czy jak? - Pyta Devon.

background image

Arnulf śmieje się, spoglądając w ogień, ale nic nie mówi.

- Nie, mój chłopcze - mówi Wiglaf. - Nic tak oczywistego.

Sybilla uśmiecha się do Devona.

- Czy ty w pełni zdajesz sobie sprawę z jej potęgi?

- Wiem, że jest czarodziejką Skrzydła Nocy. Ma magiczne umiejętności, jak każdy z 

nas. Tak więc wydaje się, że całą gromadą moglibyśmy ją pokonać.

- Nie wystarczy po prostu „gromada'; jak to ująłeś - mówi Sybilla. - Widzisz, Isobel 

nauczyła   się   czegoś   od   demonów.   Zdobyła   bardzo   specyficzną   umiejętność,   którą   może 

wykorzystać przeciwko niektórym członkom Bractwa. - Milknie i spogląda na swojego męża. 

- Przeciwko mężczyznom.

Arnulf tylko chrząka.

- Widziałeś ją - mówi Wiglaf do Devona. - Jest bardzo piękna, prawda?

- Jest sukubem - mówi Devon. - Prawda?

Sybilla kiwa głową.

- Jest. Sukubem i czarownicą. Każdy z czarodziei Skrzydła Nocy, który spróbuje ją 

pojmać, będzie narażony na działanie jej zabójczego uroku. Ona uwiodła wielu mężczyzn w 

miasteczku, odbierając żonom mężów. Czarodzieje Skrzydła Nocy nie są odporni na jej urok.

- Przede wszystkim jesteśmy mężczyznami - mruczy Arnulf, wciąż wpatrując się w 

ogień. - Zwyczajnymi ludźmi, tylko obdarzonymi magicznymi umiejętnościami.

Devon aż za dobrze zdaje sobie z tego sprawę.

- Przecież ona mimo to zostanie pokonana - upiera się. - Słuchajcie, ja nie przybyłem 

tu po prostu z innego kraju. Przybyłem z innego czasu. Z przyszłości. A historia Bractwa 

głosi, że Isobel spłonie na stosie - i że pokonają ją czarodziejki Skrzydła Nocy.

- Przybyłeś z przyszłości? - Pyta Gisele. - A więc to tam żyje ta twoja dziewczyna.

Słowa Devona najwyraźniej dodają otuchy jej ojcu.

- Zatem uda się nam - mówi rozpromieniony Arnulf. - Tak więc nie musimy obawiać 

się tego, co musimy zrobić.

-   Ten   chłopiec   nie   przybył   tutaj   po   to,   żeby   obudzić   w   was   samozadowolenie   - 

ostrzega Wiglaf. - Ma dodać wam pewności siebie. Możecie ponieść klęskę, Arnulfie, a wtedy 

cały bieg historii zostanie zmieniony. Wszyscy musicie odegrać takie role, jakie są waszym 

przeznaczeniem.

Postanawiają   odpocząć   przed   tym,   co   ma   nastąpić.   Devon   dostaje   belę   słomy   do 

rozłożenia przy kominku. Kładzie się, wdychając jej kwaskowaty zapach, i usiłuje znaleźć 

background image

wygodną pozycję. Wiglaf już chrapie na fotelu, a Gisele oraz jej rodzice zniknęli w innej 

części domu.

A jeśli utknę tutaj? - Znów zastanawia się Devon. Jeżeli takie jest moje przeznaczenie? 

Dodać pewności siebie tym, którzy mają w tych czasach pokonać Isobel?

To   chyba   nie   byłoby   takie   złe.   Pewnie,   musiałby   obejść   się   bez   telewizji, 

samochodów,   komputerów,   filmów,   lodówki   pizzy   -   ale   miałby   rycerzy,   zamki,   zloty 

czarodziei i piwa do woli. Jasne, musiałby przywyknąć do ścieków płynących rynsztokami i 

braku kanalizacji w budynkach, ale dorastałby z innymi członkami Bractwa, a może nawet 

chodziłby do tej szkoły Skrzydła Nocy, w której naucza Wiglaf. To na pewno byłoby lepsze 

od zajęć ze spoconym starym panem Weatherbym.

I prawdę mówiąc, już czuł się dobrze wśród tych ludzi, tak uderzająco podobnych do 

Cecily, Rolfe'a i pani Crandall. Hej, jest tu nawet Bjorn - jeśli tylko uda się go uratować z rąk 

Isobel. A Devon wie, że się uda, ponieważ gnom będzie cały i zdrowy po upływie pięciuset 

lat.

Jeżeli  jednak Devon tu zostanie,  to kto pokona Isobel  w dwudziestym  pierwszym 

wieku? Kto uchroni Kruczy Dwór przed jej atakiem? Czy wizja, którą pokazał mu ojciec, 

stanie   się   rzeczywistością?   Nawet   gdyby   nie   był   tam   obecny   i   nie   otworzył   Otchłani 

osobiście, ponosiłby odpowiedzialność, jeśli nie powstrzymałby Isobel. Czy Cecily i jego 

przyjaciele zginęliby, rozszarpani przez demony? Czy Alexander do końca życia pozostałby 

skunksem? A co z Rolfe'em? Czy Roxanne zdoła uratować go przed Isobel, czy też na zawsze 

zostanie niewolnikiem Apostaty, władającej nie tylko Kruczym Dworem, ale całym światem?

- Nie możesz zasnąć, Devonie March?

Podnosi głowę. Gisele stoi nad nim w nocnej koszuli, wysoko trzymając świecę.

- No cóż, to na pewno nie przypomina mojego łóżka w Kruczym Dworze.

Dziewczyna siada obok niego.

- Opowiedz mi o tym. O przyszłości.

On wzdycha.

- No cóż, jest wiele powodów, żeby ją chwalić. Można podróżować o wiele szybciej. 

Mamy samochody i samoloty...

- Samoloty?

- Tak. Jakby łodzie, tylko latające.

- Dzięki magii Skrzydła Nocy?

- Nie, dzięki zwyczajnej technice.

- Technice?

background image

- Dzięki nauce.

Dziewczyna kiwa głową, najwyraźniej ze zrozumieniem.

- A kobiety w tej przyszłości?

- Och, to naprawdę by ci się spodobało. Panuje całkowite równouprawnienie. Albo 

prawie całkowite. Kobiety mogą robić, co chcą, być, kim chcą.

Gisele uśmiecha się.

- No, to naprawdę dobre. Współczuję zwyczajnym kobietom, które żyją dzisiaj. Są pod 

każdym   względem   podporządkowane   swoim   ojcom   i   mężom.   Oczywiście   z   kobietami 

Skrzydła   Nocy   jest   inaczej,   ale   na   co   dzień   w   kontaktach   ze   zwykłymi   ludźmi   musimy 

udawać posłuszne istoty niższego rzędu. - Krzywi się. - To mnie irytuje.

- Mogę to zrozumieć.

Ona spogląda na niego czule. Blask świecy oświetla jej twarz. Devon patrzy na nią i 

widzi Cecily.

- Chociaż przyszłość jest taka cudowna - prosi Gisele - nie opuszczaj nas, żeby do niej 

wrócić.

On odpowiada z lekkim, smutnym uśmiechem:

- Nawet nie wiem, czy kiedyś mi się to uda.

- Przywykniesz do myśli, że teraz to są twoje czasy. Będziesz wielkim czarodziejem. 

Ja to wiem.

Gisele pochyla się i całuje go w policzek, a potem wraca do swojego pokoju. Devon 

ponownie wyciąga się na posłaniu. Tej nocy niewiele śpi. Wiedźma wciąż pojawia się w jego 

snach, z całą swą mocą i uwodzicielską siłą.

- Oprę ci się - mówi jej, lecz ona tylko się z niego śmieje. Zimny dreszcz przechodzi 

Devona. Bardziej niż czarownicy obawia się swojego strachu.  To on cię pokona, mówi mu 

Głos, nawet we snach.

Rano   przystępują   do   realizacji   planu.   Devon   idzie   z   Arnulfem   i   Sybillą   ulicami 

miasteczka, unikając spojrzeń mieszkańców, którzy mogą pamiętać go z poprzedniego dnia.

- Gdzie ma się odbyć to tajne spotkanie? - Pyta Wiglafa.

- Słuchaj, gdybym wiedział, czy byłoby tajne?

- No cóż, Arnulf na pewno to wie.

- Tutaj się zatrzymamy - nagle oznajmia Arnulf.

Stoją na łące porośniętej nawłocią, na skraju miasteczka. Wygląda to jak migoczące 

żółte morze, rozpościerające się aż po horyzont. Ten widok ponownie przypomina Devonowi 

background image

o nieliniowym  biegu czasu. Kiedy opuścił dwudziesty pierwszy wiek, była  mroźna zima. 

Tutaj jest koniec lata, dusznego i upalnego.

Nie może pojąć, dlaczego zatrzymali się na środku pola.

- Spotkanie ma się odbyć na otwartej przestrzeni? - Pyta. - Czy to rozsądne?

- Tu kazano nam przybyć - wyjaśnia Arnulf.

Teraz   Devon   dostrzega   nadchodzących   ludzi.   Domyśla   się,   że   to   inni   czarodzieje 

Skrzydła   Nocy.   Kiedy   jednak   na   nich   patrzy,   oni   jeden   po   drugim   nikną   w  słonecznym 

blasku, który wydaje się lustrzanym odbiciem złocistej łąki. Po chwili uświadamia sobie, że 

on też lśni tym blaskiem, tak samo jak jego towarzysze.

- Co się dzieje?

Nikt nie może mu odpowiedzieć, gdyż w następnej chwili Devon spostrzega, że już nie 

znajdują   się   na   polu,   lecz   we   wnętrzu   jakiejś   kamiennej   budowli.   Stoją   na   marmurowej 

posadzce   i   spoglądają   na   wielką   mozaikę   czerwonych   i   błękitnych   gwiazd,   tworzących 

majestatyczną kopułę nad ich głowami. Wokół jest mnóstwo czarodziei - całe setki. Devon 

wie, że to czarodzieje Skrzydła Nocy,  ponieważ włoski na rękach stają mu dęba, tak jak 

wtedy, kiedy podchodził do książek w piwnicy Kruczego Dworu. Nagle czerwieni się i ledwo 

może oddychać, bo w końcu trafił do grona podobnych mu ludzi.

- Czy to tutaj odbędzie się Witenagemot? - Pyta.

- Tak,  chłopcze  - mówi  Wiglaf  - chociaż  oficjalne  zebranie  nie  zacznie  się  przed 

północą. Przybyliśmy tu teraz tylko w jednym celu: żeby pokonać wiedźmę.

- Otwieram obrady - mówi olbrzymi mężczyzna głębokim, donośnym głosem, stukając 

młotkiem w mównicę.

-   To   Clydog   ap   Gruffydd,   najpotężniejszy   czarodziej   w   Brytanii   -   mówi   Wiglaf 

Devonowi.

Clydog wygląda groźnie: długie białe włosy, głęboko osadzone oczy, haczykowaty nos 

i szerokie dłonie, którym ściska mównicę, jakby chciał ją złamać na pół. Ma prawie dwa 

metry wzrostu i chyba ponad metr w barach.

- Naprawdę cieszę się, że jest po naszej stronie - mówi Devon.

- Owszem - mówi Wiglaf. - To dobry człowiek. I groźny przeciwnik.

Czarodzieje zajmują miejsca. Mężczyźni, kobiety, dzieci, wszyscy mówią w swoich 

językach:   po   angielsku,   francusku,   holendersku,   niemiecku,   fińsku,   szwedzku,   rosyjsku, 

polsku,   grecku,   włosku,   hiszpańsku,   turecku,   chińsku.   Kolory   ich   skóry   odzwierciedlają 

obecność Skrzydła Nocy na całym świecie - od jasnej bieli po czarny heban. Devon zajmuje 

miejsce obok Gisele, wykręcając szyję, żeby jak najwięcej zobaczyć.

background image

- Dziś zaszczycił nas swoją obecnością wysłannik jego wysokości króla Henryka - 

mówi zebranym Clydog ap Gruffydd. - Książę Suffolk.

- Szwagier króla - szepcze Devon do Gisele, zadowolony, że zapamiętał coś jeszcze z 

zajęć z panem Weatherbym.

Książę jest postawnym mężczyzną, lecz przy Clydog wydaje się mały. Nosi futrzany 

kapelusz   podobny   do   tego,   jaki   ma   na   głowie   Devon,   lecz   jego   kaftan   jest   wyszywany 

rubinami i szmaragdami.

- Od dawna słyszeliśmy pogłoski o wielkich czarodziejach Skrzydła Nocy, którzy żyją 

pośród nas - zwraca się do zebranych - lecz aż do dziś nie dawałem im wiary.

Z nabożnym podziwem spogląda na zgromadzenie. Devon dobrze to rozumie: w końcu 

facet przed chwilą zobaczył, jak setki osób nagle materializują się w tej sali.

Książę bierze się w garść.

- Jego Wysokość zwraca się do was o pomoc. Trzeba pozbyć się tej plagi, jaką jest dla 

królestwa kobieta uzurpująca sobie prawa do tronu i zamierzająca wykorzystać potęgę Anglii 

na chwałę szatana!

Tłum przytakuje mu głuchym pomrukiem.

- Tylko jak można tego dokonać, jeśli jedno jej spojrzenie zmienia człowieka - nawet 

każdego z was - w kupkę strachu i żądzy?

W tłumie rozlegają się śmiechy. Devon jest zaskoczony, gdy Sybilla wstaje.

- Milordzie, niemal połowa tego zgromadzenia jest odporna na czary tej wiedźmy. 

Sposób jej pokonania jest oczywisty.

- Przecież jesteście tylko kobietami - mówi książę.

Znów słychać śmiechy.

- Tak jak i ona, ta plaga, której ty i twój król tak bardzo się obawiacie - mówi Sybilla i 

siada.

Clydog ap Gruffydd wrócił na mównicę.

- Sybilla z Gandawy ma rację. Musimy polegać na naszych siostrach. One pokonają 

czarownicę.

Teraz z kolei wstaje Wiglaf.

- Wielki Clydogu, czy mogę coś powiedzieć?

-   Oczywiście,   Wiglafie.   Jesteś   największym   z   naszych   Opiekunów.   Co   masz   do 

dodania?

Wiglaf trąca łokciem Devona, dając mu znak, żeby wstał.

background image

-   Za   pozwoleniem   szlachetnego   Bractwa,   chciałbym   przedstawić   młodego   gościa, 

który przybył do naszych czasów...

- Wiglafie, co ty wyprawiasz? - Szepcze przez zaciśnięte zęby Devon, rumieniąc się 

jak burak. - Dlaczego...

- Nazywa się Devon March - ciągnie Wiglaf, nie zwracając na to uwagi - i przybywa z 

błogosławieństwem Horatia Muira.

Devon ma ochotę zapaść się pod ziemię. Patrzy na niego trzystu czarodziei Skrzydła 

Nocy. Na niego! Na chłopaka, który zaledwie kilka miesięcy temu mieszkał w Cole Junction 

w  stanie   Nowy Jork.  Jakby  posiadał   choć  trochę   ich  wiedzy,   doświadczenia,  znajomości 

historii i tradycji Bractwa...

Skoczyłeś w Otchłań i wróciłeś żywy, przypomina mu Głos.

-   Ach   -   mówi   Clydog.   -   Horatio   Muir.  Nasz   podróżujący   w   czasie   potomek   z 

przyszłości. Powiedz, jakie wieści nam przynosisz, Devonie March.

Devon wstaje, mając nadzieję, że nikt - szczególnie Gisele - nie zauważy, jak trzęsą się 

pod nim nogi.

- No cóż... - Bąka, patrząc na Wiglafa.

- Powiedz zgromadzeniu o twoim spotkaniu z wiedźmą - podpowiada mu Opiekun.

- No cóż, naprawdę ją spotkałem. Isobel. Tę wiedźmę. - Zerka na Gisele. - My... Gisele 

i ja... Śledziliśmy gnoma, Bjorna Forkbearda...

-   Co   takiego?   -   Grzmi   Clydog.   Nagle   gniew   wykrzywia   mu   twarz.   W   tłumie   też 

słychać gniewne pomruki. - On został wysłany z misją! Jak śmieliście narażać...?

- Hej, nie denerwujcie się tak, dobrze? - Devon nabiera tchu. - Ona nas nie widziała. - 

Zerka na Wiglafa. - Zrobiłeś to specjalnie, żeby narobić mi kłopotów? - Mówi półgłosem.

-   Każdy   lekkomyślny   czyn   ma   swoje   konsekwencje   -   szepcze   Wiglaf,   złośliwie 

strzygąc uszami.

- Mimo wszystko, Devonie March - grzmi ze swojej mównicy Clydog - wystawiłeś na 

szwank powodzenie naszej misji. Ty również, Gisele z Zelandii.

Devonowi jest przykro, że dziewczyna została w to wmieszana.

- To był wyłącznie mój pomysł - mówi Clydogowi. - Proszę, nie wińcie jej.

Zerka na nią. Gisele uśmiecha się słabo do niego.

-   Z   drugiej   strony   -   dodaje   Devon,   spoglądając   na   zebranych   i   nagle   nabierając 

pewności siebie, poczucia przynależności do tego tłumu - kiedy studiowałem w przyszłości 

historię Skrzydła Nocy, dowiedziałem się, że pokonacie Isobel. Wiedźma spłonie na stosie. 

Historia głosi...

background image

- Zatem należy ją zmienić!

Zgromadzeni   są   zaskoczeni,   słysząc   ten   głos   -   donośny   i   piskliwy,   zdający   się 

dobywać ze wszystkich stron. W następnej chwili Devon czuje niewidzialne szpony, które 

chwytają go za ramiona i unoszą w powietrze. Tłum wydaje jęk zgrozy.

Szpony   trzymające   Devona   materializują   się.   Nad   nim   szczerzy   kły   jedna   z   tych 

odrażających latających małp, wściekle bijąc skrzydłami powietrze.

Jednak   o   wiele   bardziej   przerażająca   jest   postać,   która   nagle   pojawia   się   przed 

zebranymi, górując nad Clydogiem. Devon rozpoznaje ją po śmiechu, zanim ujrzy jej twarz.

Isobel Apostata.

Spogląda na Clydoga, który osuwa się na kolana.

- Czy mam zmienić go w proch na waszych oczach? - Skrzeczy Isobel. - Zmienić go w 

zaślinione, bezmózgie stworzenie, tego wielkiego przywódcę, potężnego Clydoga?

- Proszę - błaga Clydog, zakrywając rękami twarz.

- Powiedz im, jak bardzo mnie pożądasz, Clydogu. Jak śnisz o mnie co noc...

Wielki mag pada jej do nóg.

- Waszego małego posłańca tak łatwo było nagiąć do mej woli - mówi do tłumu Isobel. 

- Od gnoma dowiedziałam się, co knujecie. Zeszłej nocy wiedziałam, że nie powinnam mu 

ufać, bo wyczułam obecność tych dwojga dzieci. Nie sądźcie, że możecie mnie pokonać!

Devon usiłuje wyrwać się demonowi, ale nie może - dopóki znajduje się w zasięgu 

głosu Isobel. A raczej Morgany...

Sądzę, że zakochałam się w tobie, Devonie.

Chociaż bardzo się stara, nie może wyprzeć się uczucia, jakim ją darzy, nawet teraz, 

kiedy ona może zniszczyć ich wszystkich...

Może jednak nie będzie musiał. Kilkanaście kobiet, a wśród nich Gisele, zerwało się 

ze swych miejsc, aby obezwładnić wiedźmę. Devon widzi błysk w jej czarnych oczach. Isobel 

chowa coś w rękawie - dosłownie. Zanim kobiety zdążą ją dopaść, rzuca coś w powietrze, 

jakiś błyszczący i złocisty przedmiot...

To złoty łańcuch, który w magiczny sposób owija się wokół Gisele, najmniejszej z 

nacierającej armii.

- Spójrzcie na nią! - Rozkazuje Isobel, gdy Gisele szamocze się w powietrzu, spętana 

łańcuchem. - Teraz jest w mojej mocy. Wasz gnom okazał się bardzo użyteczny. Wyjawił mi 

wiele sekretów. Włącznie z tajemnicą tej szczególnej kopalni złota w Arktyce, której kruszec 

ma tak wielką moc, że nie oprze mu się nawet mag Skrzydła Nocy! - Wybucha histerycznym 

śmiechem.

background image

Kobiety nieruchomieją, obawiając się o los Gisele.

- Taki los czeka wszystkich, którzy zechcą mi się sprzeciwić - mówi Isobel piskliwym 

głosem, przelatującym echem po sali. - A teraz, moi bracia i siostry Skrzydła Nocy, czule 

żegnam was wszystkich. Przykro mi, że nie wezmę udziału w Witenagemocie. Bawcie się na 

tym   ostatnim   zgromadzeniu,   bo   kiedy   zwyciężę,   wszyscy   zostaniecie   zesłani   do   moich 

Otchłani!

- Brać ją! - Krzyczy leżący na podłodze Clydog.

-   Och,   byłabym   zapomniała   -   mówi   ze   śmiechem   Isobel   -   wziąć   parę   młodych 

zakładników.

Spogląda na Devona. Trzymająca go bestia zaczyna  machać skrzydłami. Przelatuje 

nad tłumem i kieruje się prosto na wielki witraż. Ze świętym Jerzym zabijającym smoka, taki 

sam jak w Kruczym Dworze, uświadamia sobie Devon, osłaniając twarz rękami. Ostatnim 

dźwiękiem, jaki słyszy, jest brzęk rozbijanego szkła. Potem zapada cisza i ciemność.

Odzyskuje przytomność w lochu.

Ten wygląda tak samo jak każdy loch, jaki Devon zna z filmów lub książek. Pod 

przeciwległą ścianą wiszą dwaj mężczyźni, przykuci do niej za nadgarstki. Szczury kłębią się 

w   brudnej,   śmierdzącej,   przegniłej   słomie.   Jedynym   źródłem   światła   są   wąskie   okienka, 

znajdujące się wysoko pod sufitem.

Devon jęczy. Okropnie boli go ramię, bo skrzydlaty demon rozszarpał ciało w tym 

samym miejscu, które już było zranione. A raczej będzie, myśli Devon. Mniejsza z tym.

- Mój młody czarodzieju - rozlega się nieopodal głos. - Pozwól, że ci pomogę.

To Bjorn Forkbeard.

-   W   kieszeni   bryczesów   mam   pewien   proszek   -   mówi   gnom,   wyjmując   fiolkę.   - 

Przyspieszy gojenie.

-   Dzięki   -   mówi   Devon,   pamiętając,   jak   ten   proszek   zadziałał   poprzednio.   Ściąga 

zakrwawiony kaftan, odsłaniając ramię. Bjorn posypuje ranę proszkiem i ból natychmiast 

przechodzi.

- To wszystko moja wina - mówi Bjorn, roniąc łzy. - Zmusiła mnie do wyjawienia 

planów Bractwa i kazała mi wykuć złoty łańcuch.

- Chciałbym  ci ufać - mówi  Devon. - Chciałbym  ci wierzyć,  że nie  zrobiłeś tego 

dobrowolnie.

-   Na   króla   Henryka,   przysięgam,   że   nie!   Ona   ma   swoje   sposoby,   żeby   zmienić 

człowiekowi serce, myśli, a nawet duszę!

background image

Devon wzdycha. Sam wie, że to prawda. Kto oprze się Isobel, gdy wiedźma użyje 

swego czaru? Nawet Devon nie zdołał tego dokonać.

- Jednak coś mogę zrobić - mówi Devon, wstając. - Mogę uwolnić tych ludzi.

Machnięciem ręki uwalnia z kajdan przykutych do ściany mężczyzn. Obaj osuwają się 

po ścianie i stają chwiejnie na posadzce celi.

- Jesteś wielkim czarodziejem - mówi z podziwem jeden z nich, patrząc na Devona. - 

Musisz pokonać wiedźmę!

- Tak - dodaje drugi. - Ona odebrała nam domy i wszystkie nasze włości, a potem nas 

uwięziła. Trzeba ją powstrzymać!

- Tak, zgadzam się z wami - mówi Devon. - Tylko nie wiem jak tego dokonać.

Próbuje siłą woli otworzyć drzwi celi, ale nie może. Czuje za nimi moc Isobel. Jakby 

za   każdym   razem,   kiedy   on   usiłował   je   rozewrzeć,   ona   stawała   po   drugiej   stronie   i 

przytrzymywała je. To starcie dwóch magów Skrzydła Nocy i Isobel jest silniejsza.

- Muszę pomóc Gisele - mówi Devon. - Co to był  za łańcuch, ten który wykułeś 

Bjornie?

-   Jest   wykuty   ze   złota   z   kopalni   Skrzydła   Nocy   w   północnej   Finlandii.   Może 

powstrzymać czarodzieja, pozbawić go magicznej mocy.

- Albo czarodziejkę - mruczy Devon. - A więc Gisele jest bezbronna.

- Obawiam się, że tak.

Uwolnieni przez Devona mężczyźni rozprostowują nogi i masują zdrętwiałe ramiona.

-   Kiedy   przyjdzie   strażnik   -   szepce   jeden   z   nich   -   schowamy   się   w   cieniu   i 

obezwładnimy go.

- I co potem? - Pyta Devon. - Wpadnę prosto na Isobel i kto wie, czym się to skończy.  

Potrzebny mi lepszy plan. Niech pomyślę.

Próbuje się pocieszać myślą, że przecież dobrze wie, jak to się skończy. Isobel spłonie 

na stosie z rękami spętanymi tym samym złotym łańcuchem, który teraz obezwładnia Gisele. 

Ale czy można zmienić bieg historii? Czy przybycie tutaj Devona nie zmieniło historii na 

tyle,  żeby Isobel mogła zwyciężyć?  A jeśli tak, jakie będą następstwa tego faktu w jego 

czasach? Czy Cecily i jego przyjaciele naprawdę zginą z ręki Apostaty? 

A może - ta myśl paraliżuje Devona - nigdy się nie narodzą?

Pojmuje, że musi sobie poradzić nie tylko z tą paskudną sytuacją, w jakiej się znalazł. 

Chodzi o coś znacznie ważniejszego. Od niego zależy samo istnienie Cecily - a może i jego 

własne! Jeśli Isobel zdoła zwyciężyć tutaj, w szesnastym wieku, zmieni się cały bieg historii 

background image

Bractwa.   Horatio   Muir   może   nigdy   się   nie   narodzi.   Tak   więc   Cecily,   jak   również   pani 

Crandall, Edward i Alexander nigdy nie będą istnieć!

I rodzice Devona, kimkolwiek byli, także mogą zniknąć z kart historii.

Co   wtedy   będzie?   Devon   wzdryga   się.  Po   prostu   zniknę,   myśli   z   przerażeniem. 

Przestanę istnieć. Może od początku taki był plan Isobel. Wysłać mnie w przeszłość i w ten  

sposób zmienić bieg historii, co pozwoli jej zwyciężyć w 1522 roku!

Nadchodzi strażnik - mówi jeden z mężczyzn - Słyszę jego kroki. Bądźcie gotowi!

Devon nie ma wyjścia - musi działać. Strażnik jest kaleką, garbatym  i jednookim. 

Otwiera drzwi lochu i wtacza się do środka, niosąc miskę z jakimś cuchnącym  płynem i 

puchar mętnej wody. Dwaj więźniowie obezwładniają go bez trudu, umożliwiając Devonowi i 

Bjornowi ucieczkę.

- Pokonajcie ją! - Woła za chłopcem i gnomem jeden z nich. - Uratujcie nas przed 

wiedźmą!

Devon nie odpowiada. Z każdą chwilą jest coraz bardziej przestraszony, przekonany, 

że stał się pionkiem w rozgrywce Isobel. Chciałby porozmawiać z Rolfe'em lub Wiglafem.

Strach to twoja zguba, przypomina mu Głos. Musisz wierzyć, że możesz zwyciężyć.

- Wierzę, że mogę zwyciężyć - mamrocze pod nosem Devon, wbiegając po wilgotnych 

stopniach do zamku wiedźmy.

- Oczywiście, że zwyciężysz, zacny panie - mówi biegnący obok niego Bjorn. - Wierzę 

w ciebie.

Devon patrzy na człowieczka. Czy to przyjaciel czy wróg? Chciałby, żeby Głos mu to 

wyjaśnił...

Zaufaj przeczuciu, mówi Głos. Niczego innego nie potrzebujesz.

Wchodzą   do wielkiej  sali  zamkowej.  Widok  zapiera   Devonowi  dech  w piersi.   Na 

drugim końcu pustej sali, na piedestale stoi tron. Fotel przeznaczony dla króla - lub królowej. 

Nad tronem wiszą królewskie proporce, a po jego bokach przykucnęły dwa demony, bestie o 

sennych ślepiach i małpich pyskach.

- Trzymaj się z tyłu - szepcze Devon do Bjorna, gdy chowają się w cieniu.

Chłopiec rozgląda się. Sala jest pusta, jeśli nie liczyć  tronu na jej jednym końcu i 

biesiadnego stołu na środku. Zaraz jednak słyszy jakiś dźwięk. Brzęk łańcucha. Spogląda w 

górę.

Widzi Gisele, zamkniętą w czymś, co wygląda jak srebrna klatka przymocowana do 

krokwi.

background image

Zauważyła ich. Bez słowa patrzą sobie w oczy. Devon jest pewien, że może uwolnić ją 

z tej klatki, ale i tak nie zdoła zdjąć łańcucha, który pęta jej przeguby. Tylko ktoś nie należący 

do Bractwa może tego dokonać...

Spogląda na Bjorna.

Gnom jakby czytał w jego myślach.

- Ściągnij ją - mówi - a ja rozerwę łańcuch. Jestem wystarczająco silny!

Odwróć się, nagle ostrzega go Głos. Szybko!

Devon błyskawicznie odwraca się do demonów. Jeden otworzył zaspane ślepia i teraz 

patrzy prosto na niego.

- Zauważyły nas - szepcze Devon. - Teraz!

Koncentruje   się.   Drzwi   klatki   Gisele   otwierają   się   na   oścież.   Siłą   woli   Devon 

sprowadza ją bezpiecznie na dół. Jednak demony już pędzą przez salę, wydając odrażające 

małpie wrzaski, które ściągają na pomoc ich skrzydlatych pobratymców.

- Uwolnij Gisele! - Syczy Devon do gnoma, walcząc z pierwszym demonem.

Silnym ciosem trafia go w podbródek. Demon, koziołkując, odlatuje w głąb sali. Zaraz 

jednak jego miejsce zajmuje następny i jeszcze jeden...

- Zostawcie go!

To   głos   Isobel.   Cuchnące   bestie   przewróciły   Devona   na   podłogę,   ale   posłusznie 

odsuwają się od niego na rozkaz swej pani. Na Devona nagle pada cień Isobel. Wiedźma 

podchodzi i staje nad nim, mierząc go urzekającym spojrzeniem swoich czarnych oczu.

- Kim jesteś, mój mały podróżniku w czasie?

Ich   spojrzenia   spotykają   się.   To   Morgana   -   jak   dobrze   Devon  zna   te   oczy.   Serce 

wyrywa mu się z piersi.

Sadzę, że zakochałam się w tobie, Devonie.

- Kim są twoi rodzice, chłopcze? - Pyta wiedźma.

Devon nie odpowiada. Isobel nie zna go. Nie ma pojęcia, że spotkają się za pięćset lat 

od tej chwili... A może ma?

Ona przygląda mu się.

-   Mogłabym   wyssać   z   ciebie   krew   -   mówi   mu.   -   Jednak   intrygujesz   mnie.   Chcę 

wiedzieć, kim jesteś.

Devon   nadal   milczy.   Kątem   oka   widzi   Bjorna   przytrzymywanego   przez   demony. 

Gisele nadal jest skuta i nie może mu pomóc.

Isobel uśmiecha się.

background image

- Masz charakter - mówi mu. - Byłabym rada, mając cię na moim dworze. Ponieważ 

tylko ci czarodzieje Skrzydła Nocy, którzy do mnie dołączą, pozostaną przy życiu.

- Nigdy się do ciebie nie przyłączę - mówi Devon. - Cofnąłem się w czasie, żeby cię 

powstrzymać!

Kobieta odchyla głowę do tyłu i śmieje się. Devona przechodzi dreszcz. To ten sam 

okrutny, obłąkańczy śmiech, który słyszał tamtego dnia na wieży.

- Nie zdołasz mnie pokonać, chłopcze. Widziałeś, co zrobiłam z wielkim Clydogiem. 

Wkrótce zasiądę na tronie i do końca roku będę władała całą Europą! A w przyszłym roku 

całym światem!

Znów wybucha śmiechem, nieprzyjemnym chichotem, które niesie się po zamku. Jej 

rozbawienie daje Devonowi okazję do działania. Gdy kobieta nie patrzy na niego, zbiera siły, 

podciąga   nogi   i   rozprostowuje   je,   zadając   potężne   kopnięcie   w   jej   łydki.   Kobieta   jak 

wystrzelona z procy przelatuje przez pokój.

Devon zrywa się z podłogi.

- Ojciec zawsze mi mówił, żeby nie bić kobiet, ale dla ciebie zrobiłby wyjątek.

Rozwścieczone demony rzucają się na Devona, lecz on jest tak podbudowany tym, iż 

udało mu się zaskoczyć Isobel, że rozgniata je niedbale, jak muchy.  Isobel podnosi się z 

posadzki, sypiąc skry z oczu.

- Zapłacisz za to! - Wyje. - Spłoniesz!

- Nie. Sądzę, że ten spektakl jest zarezerwowany dla ciebie - mówi Devon, rzucając się 

na nią.

Kobieta odpycha go jednym gestem. Nawet go nie dotknąwszy, miota nim o ścianę. 

Lekko ogłuszony Devon zaraz dochodzi do siebie i tuż przed swoim nosem widzi twarz 

Isobel, przysuwającą się do niego.

- Przecież nie chcesz ze mną walczyć, Devonie March - mruczy kobieta ociekającym 

słodyczą   głosem.   On   usiłuje   odwrócić   wzrok,   ale   nie   może.   Jej   oczy   przykuwają   jego 

spojrzenie,   wypełniają   całe   pole   widzenia.   -   Wolałbyś   mnie   pocałować,   prawda,   mój 

kochany?

- Nie - jęczy Devon.

Jednak opuszczają go siły. Czuje zapach bzu. To jej - Morgany - perfumy. Ona dotyka 

jego włosów.

- Nie będziesz już ze mną walczył, prawda, Devonie March?

Spogląda   w   jej   oczy.   Ona   jest   taka   piękna...   To   najpiękniejsza   kobieta,   jaka 

kiedykolwiek...

background image

Isobel uśmiecha się.

- Sądzę, że zakochałam się w tobie, Devonie.

W   pokoju   zapada   mrok.   Devon   czuje   straszną   pustkę   w   głowie   i   nagle   wszystko 

zaczyna wirować. Czuje, że spada, spada, spada...

Ona wygrała - to ostatnia myśl, jaka przemyka mu przez głowę, zanim Devon straci 

przytomność. A ja już nie istnieję...

background image

12. Witenagemot

Uwolnij Gnoma.

To Głos.

Wciąż jesteś tutaj, Devonie.

Uwolnij gnoma!

Devon nie wie, gdzie się znajduje, ale uświadamia sobie, że jego duch nadal żyje. 

Wciąż nie stracił więzi ze światem. Zbiera siły i w duchu widzi Bjorna przytrzymywanego 

przez demony. Gnom wierzga i szamocze się.

Zostawcie go, rozkazuje. Nie macie nad nim żadnej władzy!

Oczami duszy widzi, jak demony nagle puszczają człowieczka. Gnom zrywa się na 

równe nogi.

I nagle znów robi się jasno. Devon otwiera oczy i widzi, że znowu jest w wielkiej sali. 

A ściśle mówiąc - pod jej sklepieniem, skąd patrzy, jak Bjorn pędzi do Gisele, ku której 

złowrogo maszeruje Isobel.

- Hej, Izuniu! - Woła Devon. - Tu, na górze!

Zaskoczona Isobel Apostata podnosi głowę.

- Obawiam się, że straciłaś urok - mówi Devon, obiema nogami skacząc jej na plecy i 

z trzaskiem obalając na podłogę.

To daje Bjornowi czas na uwolnienie Gisele z pętającego ją łańcucha. Demony atakują 

teraz ze wszystkich stron, a Gisele z łatwością odrzuca na bok kilka pierwszych. Jednak są ich 

dziesiątki i przybywają następne, skrobiąc szponami po kamiennej posadzce i spazmatycznie 

łopocząc skrzydłami.

- Jest ich zbyt wiele! - Woła Gisele.

Devon   pojmuje,   że   dziewczyna   ma   rację.   Powtarza   się   scena   z   Kruczego   Dworu. 

Devon robi co w jego mocy, żeby przepędzić bestie, lecz wciąż pojawiają się nowe. Bjorn 

chowa się pod stołem. Demony nie interesują się nim - chcą tylko pokonać dwoje młodych 

ludzi, którzy tak upokorzyli ich panią.

Isobel znów wstaje z podłogi.

- Nie zdołają pokonać was wszystkich! - Wrzeszczy do swych sługusów. - Nie zdołają 

pokonać Isobel!

background image

Pierzasty stwór o zielonych ślepiach skacze na Devona, usiłując wydziobać mu oczy. 

Chłopiec odpycha go, ale traci siły.

Nie poddaj się lękowi, przypomina sobie. Nie bój się!

- Możesz jeszcze ujść z życiem, Devonie March! - Woła do niego Isobel. - Jeszcze 

możesz się do mnie przyłączyć!

Pierzasta bestia znów atakuje, piszcząc mu do ucha. Walczy z nią, ale osuwa się na 

kolana.

- Nie poddawaj się, Devonie! - Słyszy głos Gisele, przedzierający się przez zgiełk. - 

Jesteś wielkim czarodziejem!

- Tak - mówi sobie Devon. - Jestem potomkiem Sargona Wielkiego!

Z tymi słowami bez trudu zrzuca z siebie demona, który z wrzaskiem przelatuje w 

powietrzu i znika w swojej Otchłani.

Devon podnosi się i znów staje oko w oko z Isobel.

- Potomek Sargona - powtarza wiedźma, patrząc na niego z podziwem.

- Taak - mruczy chłopiec. - Wiedziałem, że to zrobi na tobie wrażenie.

- Kim jesteś? Z jakiego pochodzisz rodu?

On uśmiecha się.

- Mam o tym takie samo pojęcie jak ty. Jednak wiem, że jestem czarodziejem Skrzydła 

Nocy. Urodzonym dokładnie sto pokoleń po Sargonie.

- Mimo to nie zdołasz mnie pokonać - syczy wiedźma.

- Może nie, ale na pewno zamierzam spróbować.

W tym momencie posadzka zdaje się eksplodować. Otwiera się klapa wydrążonego 

przez   Bjorna   tunelu,   wiodącego   z   miasteczka   do   zamku   wiedźmy.   I   wpadają   przez   nią 

dziesiątki kobiet - czarodziejek Skrzydła Nocy!

Nagle   szala   zwycięstwa   przechyla   się   na   ich   stronę.   Devon   przygląda   się,   jak 

czarodziejki  pokonują demony.  Grad ciosów i kopniaków zapędza bestie  z powrotem do 

piekieł. Sybilla z Gandawy przychodzi na odsiecz córce, jednym uderzeniem rozpłaszczając 

na ścianie atakującego ją włochatego stwora.

Jakiś demon atakuje Devona od tyłu i zaciska szpony na jego szyi. Chłopiec odgania 

go, silnie uderzając łokciem w żebra. Odwraca się i widzi, że inny członek Bractwa zadaje 

przeciwnikowi potężny cios w brzuch, po którym demon z piskiem koziołkuje w powietrzu.

Devon ze zdziwieniem spostrzega, że to wcale nie jakaś czarodziejka przyszła mu z 

pomocą. To młody mężczyzna, łudząco podobny do Marcusa.

Devon uśmiecha się.

background image

-  Nie  wszyscy  męscy  przedstawiciele  Bractwa  dają  się  omamić   wiedźmie  -  mówi 

Devonowi młody czarodziej.

Isobel stoi w dole, obserwując klęskę swoich demonów i wrzeszcząc wściekle: 

- Nie! Nie! Nie!

- Prawdę mówiąc - odzywa się Devon, lądując tuż przed nią - myślę, że t a k.

Nagle   tuż   przy   nich   pojawia   się   Gisele   i   owija   złoty   łańcuch   wokół   nadgarstków 

wiedźmy.

Gdy tylko  Isobel zostaje spętana, nieliczne  pozostałe demony znikają, wessane do 

swoich Otchłani.

-   Do   następnego   spotkania   -   mówi   Devon   Isobel,   otoczonej   przez   zwycięskie 

czarodziejki.

Apostata nie odzywa się, tylko mierzy go wielkimi czarnymi oczami.

Devon widzi, jak wiedźma płonie na stosie. Zostaje skazana na śmierć jeszcze tego 

samego dnia i królewski dwór nakazuje natychmiastową egzekucję. Mieszkańcy miasteczka 

świętują,   tańcząc   na   ulicach,   zabawiani   przez   grajków,   błaznów   i   kramarzy   ze   swymi 

tresowanymi małpkami. Stojąc obok Wiglafa, Devon patrzy, jak prowadzą Isobel Apostatę na 

stos. Ona nie odrywa od niego oczu. On dostrzega w nich nienawiść i żądzę zemsty. Potem 

zostaje podpalone drewno i torf wokół pala. Płomienie trawią ciało wiedźmy.

Devona   spotkał   wyjątkowy   zaszczyt:   był   jedynym   czarodziejem   Skrzydła   Nocy, 

obserwującym egzekucję. Bractwo nie chciało, by obecność wielu magów wzbudziła obawy 

przesądnej ludności. W kronikach znajdzie się tylko krótka wzmianka o tym,  że stracono 

zdrajczynię.   Jej   imię   nie   zostanie   wymienione   w   urzędowych   rejestrach.   Próżno   będzie 

szukać tej opowieści w historycznych książkach pana Weatherbyego.

Isobel wyzywająco spogląda na zwycięzców. Chociaż Devon dopiero za chwilę ujrzy 

ją ulatującą z płomieni, z rękami rozłożonymi jak skrzydła szybującego ptaka, już wie, że 

czarownica jeszcze nie została pokonana.

Ona wróci - za pięćset lat.

Devon kaszle, krztusząc się sadzą. Siada pod ścianą budynku, z daleka od ognia.

- Wszystko w porządku, mój młody przyjacielu? - Pyta Wiglaf.

-   Chyba   tak.   -   Devon   wciąż   czuje   w   ustach   smak   palonego   ciała.   -   Po   prostu 

niecodziennie widuje się, jak ktoś płonie na stosie.

- Oczy czarodzieja Skrzydła Nocy muszą przywyknąć do takich okropności.

Devon krzywi się.

background image

- Nie musisz mi tego mówić, Wiglafie. Widziałem gnijące ciała wstające z grobów. 

Oślizłe, piekielne bestie kąsały mnie do kości. Możesz mi wierzyć, jestem przyzwyczajony.

Wiglaf uśmiecha się ze współczuciem.

- Droga maga nie jest usłana różami.

Devon chowa twarz w dłoniach.

- Chciałbym tylko wiedzieć, dlaczego to na mnie padło. Całe to szaleństwo... A ja 

wciąż nie wiem, skąd pochodzę. Kim byli  moi rodzice. Dlaczego to ja, chłopak z Coles 

Junction, utknąłem tu w szesnastym wieku, walcząc z wiedźmami i demonami.

Wiglaf kładzie dłoń na jego ramieniu.

- Dziś wieczorem, podczas Witenagemotu, napotkasz wielu mądrych czarodziei. Może 

któryś z nich zdoła ci pomóc.

- Widzisz, Wiglafie, chociaż bardzo chciałbym to zobaczyć, nie mogę tu zostać. Muszę 

wracać   do   własnych   czasów.   Teraz,   kiedy   pomogłem   pokonać   Isobel   tutaj,   może   będę 

dostatecznie silny, żeby poradzić sobie z nią w przyszłości.

- Jeszcze nie, mój młody przyjacielu. Najpierw musisz złożyć raport przed radą.

- Przecież Cecily może już zginęła... - Devon milknie. - W porządku, zapomniałem. 

Nic jej nie grozi, ponieważ jeszcze się nie narodziła.

- Właśnie. Tak więc musisz wziąć udział w zgromadzeniu. Jako jedyny przedstawiciel 

Bractwa byłeś świadkiem egzekucji Apostaty. Musisz opowiedzieć o tym, że widziałeś, jak 

powstała z płomieni.

Wracają do Keveldon House, żeby odpocząć. Devon zasypia na słomie i śni mu się 

ojciec. Pomimo swej długowieczności - gdyż miał ponad trzysta lat, kiedy umarł na początku 

dwudziestego   pierwszego   wieku   -   Ted   March   jeszcze   nie   żył   w   tych   czasach.   Po 

przebudzeniu Devon czuje się bardziej samotny niż kiedykolwiek wcześniej.

Witenagemot odbywa się w wielkiej sali Hampton Court.

Król jest tak wdzięczny Bractwu za pozbycie się Isobel, że pozwolił im skorzystać ze 

znajdującego   się   pod   Londynem   pałacu   kardynała   Wolseya.   To   wiele   mil   od   Yorku, 

oczywiście, więc zwyczajni ludzie musieliby jechać tam kilka dni konno, lecz dla czarodziei 

to   żadna   przeszkoda.   Gromadnie   znikają   z   Yorku   i   zbierają   się   przed   zbudowanym   z 

czerwonej cegły Hampton Court.

Devon przygląda się wszystkiemu z nabożnym podziwem. Wchodzą do wielkiej sali, 

ogromnego pomieszczenia z bogato zdobionym belkowanym sklepieniem, z którego zwisają 

wielkie świeczniki. Devon rozpoznaje wpływy włoskiego renesansu, o których uczył się na 

background image

zajęciach z panem Weatherby. Wodzi wzrokiem po głównych filarach, rzeźbionych w liście i 

owoce granatu, będące herbem Katarzyny Aragońskiej. Uśmiecha się, bo wie, że te ozdoby 

będą kilkakrotnie zmieniane, na cześć każdej nowej żony króla Henryka.

Na końcu sali przez wykuszowe okno w kształcie wachlarza wpada blask księżyca i 

oświetla podium, na którym gromadzą się członkowie rady, wesoło gawędząc i poklepując się 

po plecach. Jeśli splendor tej sali urzeka Devona, to jeszcze większy podziw budzą w nim 

sami czarodzieje, odziani w paradne purpurowe szaty, przepasane żółtymi szarfami. Zdobią je 

rubiny i diamenty, a kobiety noszą ponadto szmaragdy we włosach. Wielu z obecnych nosi 

czapki lub kapelusze z piórami. Wiglaf i inni Opiekunowie zmienili zwyczajne brązowe togi 

na szaty haftowane w gwiazdy i księżyce.

- Te gobeliny są flamandzkie - mówi Gisele Devonowi, wskazując na bogato zdobione 

arrasy na ścianach, przedstawiające historię Abrahama. - To dar mojego ludu.

On   uśmiecha   się.   W   sali   słychać   wesoły   gwar   i   śmiechy.   Wino   i   piwo   leją   się 

strumieniami, nawet wśród młodych. Devon uśmiecha się na myśl o tym, jak rygorystycznie 

Andrea w Niespokojnej Przystani sprawdza wiek klientów, którzy chcą zamówić piwo. Tutaj 

nawet ośmioletnie dzieci piją je do woli, ocierając sobie pianę cieknącą po brodach.

Dostrzega młodzieńca, tak podobnego do Marcusa, który pomógł mu pokonać demona 

w zamku Isobel.

- Hej, człowieku - woła Devon. - Jak leci?

- Jak leci? - Powtarza chłopak. - Kto leci?

Devon śmieje się.

-   To   takie   wyrażenie,   używane   tam,   skąd   pochodzę.   Pomyślałem,   że   powinienem 

podziękować ci za pomoc. - Wyciąga rękę. - Jestem Devon March.

- A ja Thierry z Paryża - mówi tamten. - Z rodu Louisa z Chaumois. Moim ojcem jest 

Artois, a matką Berengaria z Nawarry. A ty?

Devon uświadamia sobie, że członkowie Bractwa zwyczajowo przedstawiają się w taki 

sposób. Gisele również to zrobiła, kiedy się poznali. Teraz też to robi, mówiąc o swoim 

pochodzeniu od Wilhelma z Holandii. Thierry z Paryża serdecznie ściska jej dłoń, a potem 

wyczekująco spogląda na Devona.

Ten wzdycha.

- Obawiam się, że nie wiem, z jakiego rodu się wywodzę - wyznaje. - Wiem tylko, że 

jestem czarodziejem.

- W dodatku potężnym - mówi Thierry - sądząc po walce, jaką stoczyłeś z wiedźmą.

Devon wzrusza ramionami.

background image

- Taak, chyba tak.

Przerywa   im   potężne   uderzenie   młotka   o   mównicę.   Clydog   ap   Gruffydd   otwiera 

Witenagemot. W sali w magiczny sposób pojawiają się długie ławy i czarodzieje zajmują 

miejsca.

- Niechaj w całej tej krainie i za morzem rozejdzie się radosna wieść - mówi Clydog. - 

Apostata została pokonana.

Wiglaf wstaje i oznajmia, że Devon chce złożyć raport. Wszyscy patrzą zafascynowani 

na wstającego Devona. Spoglądają na niego z dumą i głębokim szacunkiem.

- Posłuchajcie - mówi chłopiec. - Nie chcę psuć takiej uroczystości jak ta. Jednak ona 

nie została pokonana. Jeszcze nie.

Rozlegają się niespokojne szepty.

- Och, wam już nic nie grozi. Nie sądzę, żeby wróciła do tych czasów. Wiem tylko, że 

widziałem, jak powstaje z płomieni - i że pojawi się w moich czasach, za mniej więcej pięćset 

lat.

- Zatem jej nieposkromiony duch wciąż pała żądzą zemsty - mówi Clydog.

- Tak więc - mówi do zebranych Devon - potrzebuję pomocy. Muszę wrócić do moich 

czasów i spróbować ją powstrzymać. Ona spróbuje zrobić w dwudziestym pierwszym wieku 

to, co zamierzała zrobić tutaj.

Wielki Clydog spogląda na niego ze współczuciem.

- Nie poznaliśmy tajemnicy podróżowania w czasie, mój młody przyjacielu - mówi. - 

Posiadł ją nasz potomek, Horatio Muir, który często zaszczycał nas swoją obecnością.

Devon jest zrozpaczony.

- I nigdy nie mówił  wam,  jak tego dokonał?  W jaki sposób materializuje Schody 

Czasu?

- Nie, Devonie March. Byłoby to złamaniem praw rządzących czasem. Tej wiedzy nie 

mamy jeszcze zdobyć przez kilka stuleci.

Devon wzdycha.

-   Na   cóż   się   zda   nasze   zwycięstwo   nad   Isobel   tutaj,   jeśli   ona   może   wrócić   w 

przyszłości i zacząć wszystko od nowa?

- Zajmiemy się tym, mój przyjacielu. Może uda nam się dowiedzieć, jak powstrzymać 

jej ducha.

- Ale ja muszę wracać. Musimy to zrobić natychmiast!

W sali słychać współczujące śmiechy.

- Mamy pięćset lat na rozwiązanie tego problemu, Devonie March - mówi Clydog.

background image

Devon siada. Pięćset lat. Tylko że on umrze na długo przed ich upływem. A więc to 

tak? Takie jest jego przeznaczenie: dożyć swych dni tutaj, w szesnastym wieku? Nigdy się nie 

dowie, co przyniesie przyszłość, co się wydarzy po jego zniknięciu z Kruczego Dworu w 

trakcie walki z demonami. Czy jego przyjaciele umrą? Czy dom zostanie zniszczony? Czy 

Isobel   Apostata   przejmie   kontrolę   nad   Otchłanią   pod   Kruczym   Dworem?   Co   stanie   się 

potem?

Może Roxanne wyrwie Rolfe'a spod uroku Morgany. Może Rolfe zdoła znaleźć innego 

czarodzieja, który pokona Isobel. Może nikomu nic się nie stanie, może jakoś sami zdołają ją 

pokonać.

Jednak zawsze będą się zastanawiać, gdzie podział się Devon - i dlaczego opuścił ich 

wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowali.

Devon jest w ponurym nastroju. Nie może się skupić na obradach. I niewiele rozumie 

z tej powodzi słów i wyrażeń,  które nic dla niego nie znaczą. W końcu wymyka  się na 

dziedziniec z fontanną. Księżyc  jest wielki i bardzo jasny. Devon siada przy spływającej 

kaskadą wodzie i zamyka oczy.

-   A   myślałem,   że   początkujący   czarodziej   powinien   siedzieć   w   środku   i   chłonąć 

wiedzę.

Devon otwiera oczy. To Wiglaf.

- Po prostu nie mogę się skupić - mówi Devon. - Myślę o czymś innym.

- Musisz się wiele nauczyć, Devonie March.

- Mnie to mówisz?

Wiglaf siada obok niego na zimnej kamiennej ławce.

- Spróbuj zapomnieć o tym, że twoi przyjaciele są w niebezpieczeństwie. To już nie 

jest częścią twojej rzeczywistości. To już się nie dzieje.

- Ale to się zdarzy.

Wiglaf wzdycha.

- Tak. To się zdarzy.

Nagle coś przychodzi Devonowi do głowy.

- Horatio Muir wie, jak podróżować w czasie. Jak sądzisz, kiedy tutaj wróci?

- Nie wiem. Kiedy ostatnio go widziałem, ponad dwieście lat temu, nie wspominał o 

tym, że zamierza tu wrócić. Może nigdy tego nie zrobi, a przynajmniej nie za mojego życia.

- Jednak powiedziałeś, że go spotkam, a jeszcze go nie widziałem.

Wiglaf kiwa głową.

background image

- Istotnie. Zważ jednak na to, Devonie March, że Horatio Muir może wrócić tu dopiero 

za wiele lat. Wtedy możesz już być starcem.

Devon jest przerażony.

- Przecież nie mogę wrócić do moich czasów jako starzec! To byłoby okropne!

- Do tej pory może już nie będziesz chciał wracać, mój przyjacielu. Być może uznasz 

te czasy za swoje.

Devon wzdycha.

- Może jednak uda mi się zmienić bieg historii - mówi. - Może Horatio zdoła odesłać 

mnie w porę, żebym zdołał zapobiec pojawieniu się Isobel w naszych czasach. Mogę się 

postarać, żeby Edward nigdy jej nie spotkał i nigdy nie przywiózł do Kruczego Dworu.

-   Wtedy   jednak   nie   byłoby   powodu,   żebyś   cofnął   się   do   tych   czasów,   prawda? 

Dostrzegasz   paradoks,   jaki   byś   stworzył,   Devonie?   Nie   pozostaje   ci   nic   innego   jak   ufać 

swojemu przeznaczeniu. Dam ci jedną ważną radę.  J e s t e ś   z a w s z e   t a m ,   g d z i e 

p o w i n i e n e ś   b y ć. - Wiglaf uśmiecha się. - To jedna z pierwszych zasad, jakich uczę 

moich studentów.

Devon spogląda na księżyc. Nie wie, co myśleć.

- Rozumiesz, mój młody przyjacielu? - Pyta Wiglaf. - Odegrałeś tutaj istotną rolę w 

pokonaniu Isobel. Gdybyś  nigdy nie wrócił, ona mogłaby zwyciężyć,  co zmieniłoby całą 

historię świata. Jesteś nierozłączną częścią tych czasów, Devonie. Zawsze byłeś i zawsze 

będziesz.

Devon uśmiecha się słabo.

- To dziwne, bo w podręcznikach historii nie ma ani słowa o tym, jak uratowałem 

króla Anglii.

- Nie ma. Jego Wysokość zdecydował, że żaden kronikarz nie zapisze historii Isobel 

Apostaty.

- Tylko że jeśli tu zostanę, Wiglafie, nigdy się nie dowiem, kim jestem.

Opiekun rozważa jego słowa.

-   Nie   bądź   tego   taki   pewny,   mój   zacny   przyjacielu.   -   Chwyta   amulet,   który   na 

srebrnym łańcuszku wisi na jego szyi. Odpina go i podaje Devonowi. - Wiesz, co to jest?

Devon trzyma w ręku amulet. Jest w nim osadzony kryształ.

- To twój kryształ wiedzy - mówi Devon. - Mają go wszyscy Opiekunowie.

Wiglaf kiwa głową.

- Zobacz, co on ci powie, mój chłopcze. Ściśnij go mocno.

background image

Devon wykonuje polecenie. Czy ten kryształ wyjawi mu prawdę? Czy wyjaśni mu, 

kim jest?

A może nawet pozwoli mu powrócić w przyszłość?

Moje dziecko.

To głos kobiety. Głos, który chyba już kiedyś słyszał...

Devon mocno zaciska powieki. Koncentruje się na tym, co chce mu pokazać kryształ, 

ale wszystko jest nieostre, rozmazane. Dostrzega tylko jakieś kształty poruszające się na słabo 

oświetlonym tle. Słyszy tylko głos kobiety.

- Moje dziecko. Nie zabierajcie mojego dziecka.

Gdzie ja jestem? To miejsce wygląda znajomo...

Nagle wie.

To wieża Kruczego Dworu.

- Moje dziecko! Moje dziecko! Moje dziecko!

Rozpaczająca   kobieta   coraz   bardziej   podnosi   głos.   Devon   widzi   dłonie   kurczowo 

chwytające   powietrze.   Rozlegają   się   kroki   kogoś   zbiegającego   po   schodach.   Błyska   się. 

Słychać płacz dziecka.

- Moje dziecko! Moje dziecko! Moje dziecko!

Teraz jednak krzyki kobiety przerywa śmiech - opętańczy rechot, który Devon zna aż 

za dobrze. 

Isobel.

- Myślisz, że mnie pokonałeś? Myślisz, że zwyciężyłeś mnie tak łatwo?

Znów czuje dym. W ustach czuje smak palonego ciała.

Krztusi się.

- To nie ja spłonę tym razem, Devonie March! To ty spłoniesz!

Nagle spowijają go płomienie. Czuje żar i ból, gdy osmalają mu skórę. Krzyczy.

I jak najdalej odrzuca od siebie amulet Wiglafa.

Kiedy   otwiera   oczy,   widzi   tylko   niebo.   Ciemnofiołkowy   baldachim   nabijany 

gwiazdami.

Obym obudził się w domu, myśli, siadając. Obym był w domu.

Chociaż   jednak   nad   nim   pochyla   się   twarz   Cecily,   jej   strój   wskazuje,   że   w 

rzeczywistości jest to Gisele.

- Wciąż jestem tutaj - mówi Devon, obmacując swoją twarz.

Gisele bierze go za rękę i siada obok niego na trawie.

background image

- Czy to takie okropne miejsce?

On patrzy na nią.

- Ja tylko chcę wrócić do domu.

Jej oczy błyszczą od łez.

- To z powodu tej dziewczyny. To do niej chcesz wrócić.

Devon nic nie mówi. Wiglaf znalazł swój amulet i stoi nad Devonem, patrząc na niego.

-   Zaniepokoiłam   się,   kiedy   wyszedłeś   z   sali   -   mówi   Gisele.   -   Przyszłam   tu   i 

zobaczyłam, że leżysz na ziemi. Proszę, Devonie March. Nie próbuj już wracać do swoich 

czasów. To zbyt niebezpieczne.

- Co pokazał ci kryształ? - Pyta Wiglaf.

Devon podpiera się łokciem, a drugą ręką skrobie się pogłowie.

- Nie jestem pewien. Może to wskazówka dotycząca tego, kim jestem. Jakaś kobieta 

płakała nad dzieckiem... A potem pojawiła się Isobel i powiedziała mi, że nie odeszła na 

dobre.

Wiglaf kręci głową.

- Nie wiem, co o tym myśleć.

Nagle Devon podnosi głowę.

- Isobel miała dziecko, prawda?

- Tak - potwierdza Wiglaf. - Syna z sir Henrym Apple’em, jej mężem, którego otruła.

- A syn? Dziecko Isobel?

- Zacna królowa Katarzyna zgodziła się wychować go z daleka od złych wpływów 

matki.  Gdy nadejdzie czas, będzie  się uczył  w mojej  szkole. Nie obawiaj  się go. Dzieci 

Apostatów nie muszą powtarzać błędów swych rodziców.

- Zatem mogłem widzieć Isobel, opłakującą stratę syna. Jednak jestem pewien, że ta 

kobieta była z moich czasów. Znajdowała się na wieży Kruczego Dworu. O co tu chodzi?

- Co to jest Kruczy Dwór? - Pyta Gisele.

Devon patrzy na nią.

- To mój dom.

Pomimo   wszystkich   okropnych   sytuacji,   jakim   musiał   stawić   czoło,   od   kiedy   tam 

przybył, Kruczy Dwór istotnie stał się jego domem. Po utracie ojca Kruczy Dwór, Bieda i 

mieszkający tam ludzie - Cecily, Alexander, Rolfe, szkolni przyjaciele - stali się jego jedyną 

rodziną. Tęskni za nimi, tymi ludźmi, którzy jeszcze nie istnieją.

- Zostań z nami, Devonie - mówi Gisele. - Tu jesteś wśród swoich. Możesz wrócić ze 

mną do mojego kraju.

background image

Spodoba ci się tam, Devonie. Obiecuję ci.

- Ogłoszono przerwę w obradach - oznajmia Wiglaf. - Nawet czarodzieje Skrzydła 

Nocy muszą co jakiś czas pójść za potrzebą. - Uśmiecha się. - Dlaczego nie pospacerujesz 

sobie, Devonie? Dla rozjaśnienia myśli.

- Dobry pomysł.

- Zbierzemy się ponownie za godzinę - mówi mu Opiekun. - Znajdę cię na sali.

Devon   przytakuje   i   żegna   się   z   obojgiem.   Wychodzi   z   ogrodu   do   małej   wioski 

otaczającej Hampton Court. Czarodzieje są wszędzie, ich szaty łopoczą na wietrze, a rubiny i 

szmaragdy migoczą w blasku księżyca.

Zostań z nami, Devonie. Tu jesteś wśród swoich.

Jestem wśród swoich.

Devon uświadamia sobie, że to prawda. W domu był wyobcowany i samotny, błądził 

w   mroku   i   nie   znał   swoich   magicznych   możliwości   ani   dziedzictwa.   W   dwudziestym 

pierwszym wieku prowadzi ryzykowną grę, mając nadzieję, że Rolfe znajdzie w księgach 

rozwiązania zagadek albo że jakoś zdoła zmusić panią Crandall do wyjawienia choć części 

tego, co wie. Tutaj mógłby chodzić do szkoły Skrzydła Nocy, dorastać wśród takich jak on, 

zostać wielkim czarodziejem...

I zapomnieć o telewizji. O uzyskaniu prawa jazdy. Grze w koszykówkę. Surfowaniu 

po Internecie.

A także o Cecily.

Chociaż jest tu Gisele, bliźniaczka Cecily, i w dodatku obdarzona taką samą mocą jak 

on. Jakie to byłoby fajne, tam w domu! Tam tylko w razie potrzeby może dzielić się swoją 

mocą z przyjaciółmi. Tutaj on i Gisele są sobie równi.

Ona wygląda dokładnie tak samo jak Cecily. A jej ojciec jak Rolfe. Devon już spotkał 

sobowtóra Marcusa i podejrzewa, że spotkałby tu także bliźniaków D. J., Any i Alexandra, a 

pewnie również innych znanych sobie osób. Byłoby tak, jakby miał tu wszystkich swoich 

przyjaciół.

Jednak nie.

- Co ma być, człowieku?

Devon   podnosi   głowę.   Zupełnie   nieświadomie   zawędrował   do   tawerny.   Wielu 

czarodziei  siedzi  tu z  kuflami  piwa, miło  spędzając czas.  Niektórzy zauważają Devona i 

uprzejmie mu się kłaniają.

- Dla ciebie także piwo, młodzieńcze? - Pyta mężczyzna za barem.

- Hmm, pewnie - mówi Devon.

background image

- Proszę. - Barman  - krępy,  brodaty mężczyzna  z gęstymi  bokobrodami,  podsuwa 

Devonowi kufel. - To ty jesteś tym młodym czarodziejem, który walczył z wiedźmą, prawda?

Devon kiwa głową, opierając się o bar.

- Tak. Jednak nie byłem sam.

- Oczywiście, chłopcze. Gdyby nie nasze panie, wszyscy wylądowalibyśmy w tych 

piekielnych dziurach, z diabłami i goblinami.

Devon kiwa głową. Piwo jest gorzkawe. Odstawia kufel, dochodząc do wniosku, że 

powinien pozostać trzeźwy. Rozgląda się po sali. To mógłby być bar w każdym miejscu i 

każdym czasie. Mogłaby to być Niespokojna Przystań.

Mężczyźni piją piwo, rozmawiając odrobinę zbyt głośno.

- Wszystko oprócz szafy grającej, co? - Mówi barman, nachylając się do niego przez 

bar.

- Taak. Wszystko poza... - Devon błyskawicznie odwraca się. - Hej! Skąd wiesz o 

szafie grającej?

Barman stuka się palcem w skroń.

- Czasem widzę różne rzeczy. Zobaczyłem twoje myśli.

Myślałeś o innych czasach.

Devon kiwa głową.

- Tak. O moich czasach. Do których chcę wrócić.

Barman chichocze.

-   Cóż,   nie   wiem   dlaczego,   paniczu.   Tu,   w   szesnastym   wieku,   jesteś   bohaterem. 

Miałbyś przed sobą naprawdę świetlaną przyszłość.

Devon śmieje się.

- Nie dbam o to.

- Naprawdę? Przecież każdy czarodziej chce być wielkim i sławnym bohaterem, czyż 

nie?

- Najwidoczniej nie jesteś członkiem Bractwa. Nie o to w nim chodzi. Jeżeli tego 

pragniesz, nigdy nie będziesz potężnym  czarodziejem.  - Devon wzdycha.  - Wszelka moc 

pochodzi od dobra i musi być wykorzystywana w dobrych celach.

- Twój Opiekun dobrze cię uczy - mówi barman, wyraźnie pod wrażeniem.

- Tak. Zdaje się, że zaczynam się wczuwać.

- Znajdziesz tu wielu przyjaciół, panie. Jestem tego pewien.

Devon kiwa głową.

background image

- Już znalazłem. Chyba nie byłoby tu tak źle. Mogłoby być znacznie gorzej. - Łamie 

mu się głos. - Jednak nie mogę tak skakać z miejsca na miejsce. Niedawno umarł mój ojciec i 

jakoś   udało   mi   się   znaleźć   miejsce,   w   którym   czułem   się   jak   w   domu.   Znalazłem   tam 

przyjaciół.   Nawet   rodzinę.   Tej   rodzinie   gdzieś   tam,   w   jakimś   innym   czasie,   grozi 

niebezpieczeństwo. A ja chcę im pomóc. Nie dlatego, że chcę zostać bohaterem, ale ponieważ 

ich kocham.

Barman uśmiecha się ze współczuciem. W tym momencie Devon odnosi wrażenie, że 

już go przedtem widział, ale nie może sobie przypomnieć gdzie.

- Zatem naprawdę zaczynasz wczuwać się w rolę czarodzieja Skrzydła Nocy, zacny 

panie - mówi barman. Wskazuje na kufel Devona. - Zbyt gorzkie?

- No, trochę. Jednak jest w porządku.

- Nie, w przedsionku na drugim końcu sali mam baryłkę innego. Byłbyś tak miły i 

przyniósłbyś mi ją?

- Naprawdę, nie musi pan tego dla mnie robić - mówi Devon.

- Oddałbyś mi ogromną przysługę, gdybyś ją przyniósł.

-   Dobrze.   -   Devon   spogląda   na   drewniane   drzwi,   które   wskazuje   mu   barman.   - 

Tamtędy?

- Tak, zacny panie. Wielkie dzięki.

Devon przechodzi przez salę, przeciskając się między czarodziejami, którzy z każdym 

wypitym kuflem zdają się rozmawiać głośniej i weselej. Witają go serdecznie, poklepując po 

plecach. Devon uśmiecha się, dochodzi do drzwi i otwiera je, ciągnąc za żelazny pierścień. 

Zagląda do środka. W pomieszczeniu jest ciemno. Ogląda się na barmana, który z uśmiechem 

kiwa głową.

- Naprzód, paniczu. Do środka.

Gdzie ja  go widziałem?  - Myśli  Devon, usiłując  sobie  przypomnieć.  Jego  twarz... 

Gdzieś już ją widziałem...

Przechodzi przez drzwi i uświadamia sobie, że ma przed sobą schody do piwnicy. Gdy 

zaczyna po nich schodzić, w nozdrzach czuje wyrazisty zapach wilgotnej ziemi. Na końcu 

schodów są następne drzwi.

To dziwne, mruczy Devon. Powiedział, że baryłka jest w przedsionku, nie w piwniczce.

Pchnięciem otwiera drzwi.

I natychmiast oślepia go światło. Jasne, elektryczne światło.

To nie piwnica.

Rozglądając się wokół, pojmuje, że wrócił do Kruczego Dworu, do swoich czasów.

background image

I widzi jeszcze coś: Morgana - Isobel Apostata - podchodzi do niego!

background image

13. Objawienie

Zatem - mówi kobieta - znowu się spotykamy.

Odrzuca z głowy kaptur, odsłaniając swą twarz. To ona była tą zamaskowaną postacią, 

którą widział na moment przed tym, zanim zszedł Schodami Czasu. Jej pałające spojrzenie 

urzeka go na nowo.

- Nie - mówi Devon, odwracając głowę.

W   tej   samej   chwili   uświadamia   sobie,   że   znajduje  się   w  korytarzu   na  pierwszym 

piętrze Kruczego Dworu. Ile czasu upłynęło, od kiedy go opuścił? Czy jest już za późno, aby 

ocalić Cecily i pozostałych?

- Oni wszyscy nie żyją - mówi spokojnie, niemal ze współczuciem Isobel. - Dalsza 

walka nie ma sensu. Jeśli nauczyłeś się czegoś w trakcie swojej wycieczki w przeszłość, to 

tego, że ja łatwo się nie poddaję. Nawet spalenie na stosie mnie nie powstrzyma.

Devon zgaduje, że kobieta kłamie. Zdołał zajrzeć do swojego pokoju, bo na szczęście 

zostawił   uchylone   drzwi.   Cyfrowy   zegar   przy   jego   łóżku   wskazuje   dwie   minuty   po 

dziewiątej. A tuż przed jego podróżą w czasie wybiła dziewiąta.

Chociaż w trakcie jego wyprawy w czasie minęły dwa dni, tutaj upłynęły zaledwie 

dwie minuty.

- Wciąż jestem ci potrzebny do otwarcia Otchłani - mówi, nie patrząc na nią. - Jeśli 

moi   przyjaciele   nie   żyją,   nie   masz   żadnych   atutów.   Równie   dobrze   możesz   mnie   zabić, 

ponieważ nie otworzę portalu.

- Może już nie potrzebuję twojej pomocy - mówi Isobel. - Może znalazłam kogoś 

innego, kto może to zrobić. Innego czarodzieja Skrzydła Nocy!

- Ja zamknąłem portal - mówi Devon. - Tylko ja mogę go otworzyć.

- Głupi dzieciaku. Miałam pięćset lat na studiowanie historii. - Czarne oczy wiedźmy 

zdają się płonąć żywym ogniem. Złowrogi uśmiech wykrzywia jej twarz. - Powiedziałeś mi, 

że nie wiesz, z jakiego pochodzisz rodu. Jednak ja to wiem, Devonie. Odkryłam, kim jesteś. 

Obserwowałam   wszystko   z   zaświatów.   Słyszysz   mnie,   Devonie   March?  W i e m ,   k i m 

j e s t eś!

Mimo woli przenosi spojrzenie na twarz Isobel.

- Tak, Devonie. Chcesz się tego dowiedzieć?

Przełyka ślinę. Chce odwrócić głowę, ale nie może.

background image

- Nie chcesz wiedzieć, z jakiego pochodzisz rodu? Czyim jesteś potomkiem?

Devon milczy, gdy ona podchodzi do niego. Jej śmiech, cichy i drwiący, dobywa się 

gdzieś z głębi gardła.

- Pochodzisz z mojego rodu, Devonie March. M o j e g o!

W twoich żyłach płynie moja krew! J e s t e ś m y   t a c y   s a m i ,   t y   i   j a!

- Nie! - Krzyczy Devon, gdy kobieta prawie dotyka go wyciągniętymi rękami.

Chłopiec znika i jej dłonie chwytają tylko powietrze.

Pojawia się na dole, w samą porę, by walnąć w pysk demona pochylającego się nad 

Cecily i zamierzającego odgryźć jej głowę.

- Wracaj do swojej Otchłani! - Rozkazuje i stwór znika.

Devon jest wściekły.

To nie może być prawda! Nie jestem taki jak ona!

- Z powrotem do swoich Otchłani! Wszystkie!

Nagle uświadamia sobie, że rośnie - staje się większy i wyższy. Jest olbrzymem, ma 

ponad trzy metry wzrostu albo i więcej, a jego głos odbija się gromkim echem. Góruje nad 

bestiami, które kulą się ze strachu. Światła w całym domu przygasają, gdy nagły podmuch 

wiatru przelatuje przez dwór. Demony ryczą z bólu i zdziwienia i po kilku sekundach znikają 

co do jednego.

Devon powraca do swej zwykłej postaci. Podbiega do Cecily, która siedzi u podnóża 

schodów, obejmując głowę rękami.

- Nic ci nie jest?

Dziewczyna kiwa głową, zorientowawszy się, że już jest bezpieczna.

- Tak mi się wydaje. - Mruży oczy. - Dlaczego jesteś tak dziwnie ubrany?

Devon uświadamia sobie, że wciąż ma na sobie szesnastowieczny strój.

- Teraz to nieważne - mówi jej, spiesząc do salonu. Panuje tam straszny bałagan - 

porozrzucane   książki   leżą   na   podłodze,   zbroja   jest   rozbita   na   kawałki.   Odłamki   szkła 

chrzęszczą mu pod stopami, gdy Devon podchodzi do swoich przyjaciół. D. J. i Marcus, 

podrapani i w podartych ubraniach, sadzają Anę na kanapie.

- Nic jej się nie stało? - Pyta Devon.

- No, nie wiem - odpowiada D. J. - Wygląda na to, że mocno oberwała. - Krzywi się do 

Devona. - Facet, co to za ciuchy?

- Teraz to nieistotne - mówi Devon. - Co cię boli, Ano?

background image

- Chyba złamałam nogę w kostce - mówi dziewczyna. - Pewnie poniosło mnie i za 

mocno kopnęłam.

- Ze złamaniem można sobie poradzić - mówi Devon.

- Owszem. - Wszyscy odwracają się. Do pokoju wszedł Bjorn, niosąc swój purpurowy 

worek. - Mogę to obejrzeć?

Ana kiwa głową. Krzywi się, gdy gnom zdejmuje jej but i ogląda kostkę. Potem gmera 

w worku i wyjmuje jakąś maść. Naciera nią opuchnięte miejsce i owiązuje kostkę zielonym 

bandażem.

- Zaczekaj mniej więcej godzinę - mówi. - Do tego czasu nie obciążaj tej nogi.

- Godzinę? - Dziwi się Ana. - Czy nie powinnam jechać do szpitala i wsadzić jej w 

gips?

Gnom wzrusza ramionami, wstając.

- Jeśli tak wolisz.

- Zaufaj mu. Ano - radzi Devon.

Bjorn spogląda na niego.

- Gdybyś tylko ty się na to zdecydował.

- Przykro mi, Bjornie. Naprawdę. Powinienem był ci zaufać.

Gnom przygląda mu się z zaciekawieniem.

- Twój strój dowodzi, że odbyłeś podróż w czasie i wróciłeś.

- Byłem w przeszłości, jeśli to masz na myśli.

Bjorn uśmiecha się.

-  Zastanawiałem   się,  kiedy  to   nastąpi.   Jeszcze  nie   miałem   okazji   ci  podziękować, 

przyjacielu,   za   uratowanie   mnie   tamtego   dnia   w   zamku   wiedźmy.   Wygląda   na   to,   że 

ratowanie mnie weszło ci w nawyk. Jestem szczerze wdzięczny.

-   Ja   tobie   również.   -   Devon   uśmiecha   się.   -   Czy   dlatego   przybyłeś   do   Kruczego 

Dworu? Ponieważ znałeś mnie w przeszłości?

- Nie, ale to był szczęśliwy zbieg okoliczności. Poznałem cię od razu. Wiedziałem, że 

jesteś potężnym czarodziejem. Jednak było oczywiste, że ty jeszcze nie przeżyłeś naszego 

pierwszego   spotkania,   że   twoje   kontinuum   czasowe   jeszcze   nie   dogoniło   mojego.   Kiedy 

powiedziałeś mi, że obawiasz się rychłego spotkania z Isobel Apostatą, podejrzewałem, że 

niebawem odbędziesz podróż w czasie. I miałem nadzieję, że po powrocie w końcu zaczniesz 

mi ufać.

-   Miałeś   rację.   -   Devon   rozgląda   się.   -   Teraz   musimy   połączyć   siły,   żeby   ją 

powstrzymać. Ona jest w tym domu i wkrótce znowu zaatakuje.

background image

- Upokorzyłeś ją jeszcze raz, pokonując jej demony - mówi Bjorn. - Przez chwilę 

będzie lizała rany, więc mamy trochę czasu na przygotowania. Jednak niewiele.

Devon czegoś nie może zrozumieć.

- Skąd wiedziałeś, że wrócę do tych czasów, Bjornie? Nie mogłeś mieć pewności, że to 

mi się uda.

- Racja. Nie byłem tego pewien. Jednak podejrzewałem, że tego dokonasz. Ponieważ 

w szesnastym wieku stałeś się legendą - młody bohaterski czarodziej, który znikł bez śladu 

podczas Witenagemotu i nigdy go od tamtej pory nie widziano.

- Naprawdę? To niesamowite.

-   Wiglaf   powiedział,   że   był   pewien,   że   uda   ci   się   wrócić   do   własnych   czasów. 

Musiałem tylko zaczekać pięćset lat, żeby się upewnić.

Devon uśmiecha się.

- To takie dziwne. Dla mnie było to zaledwie kilka minut.

- Jak to zrobiłeś? - Pyta Marcus.

Przyjaciele Devona zebrali się wokół niego, oglądając jego strój i słuchając opowieści.

- Właściwie nie wiem, jak tu wróciłem - przyznaje Devon. - Pewien człowiek w pubie 

wskazał mi drogę do Schodów Czasu...

Nagle milknie i zerka na portret, który wisi nad kominkiem. Jakimś cudem w tym 

całym   zamieszaniu   wywołanym   przez   demony   portret   Horatia   Muira   pozostał   nietknięty. 

Wciąż tam wisi, zdając się zaglądać w głąb duszy Devona.

- To był on! - Woła Devon. - To był Horatio Muir!

- Ach - mówi Bjorn, kiwając głową. - Wielki mistrz czasu we własnej osobie.

-   Zaczekajcie   chwilkę   -   mówi   Cecily.   -   Naprawdę   odbyłeś   podróż   w   przeszłość, 

Devonie? Jak to możliwe? Kiedy tego dokonałeś? W jednej chwili byłeś na korytarzu, a w 

następnej na schodach, mając na sobie ten głupi strój i pomagając mi wstać. - Z dezaprobatą 

spogląda na kaftan. - Czy to prawdziwe futro?

- Spędziłem w przeszłości dwa dni, ale tutaj minęły tylko dwie minuty.

- Dwa dni? - Dziwi się Marcus. - To niemożliwe!

- Wcale nie - zapewnia Devon. - I miałem mnóstwo czasu na rozmyślania o Isobel. - 

Zerka w kierunku schodów. - Nie pora teraz na pogaduszki. Ona jest tutaj. I wciąż chce 

otworzyć Otchłań.

- Przecież pokazałeś jej, że jesteś od niej silniejszy - mówi D. J. - Kiedy wpadłeś w 

gniew, odesłałeś wszystkie te paskudy z powrotem do ich Otchłani.

Devon wzdycha.

background image

- Być może teraz to już nieważne. Ona twierdzi, że znalazła innego czarodzieja, który 

jej pomoże.

Dostrzega, że Bjorn drży.

- Wiesz, o kim mówiła, prawda? - Pyta gnoma.

- Ja... Ja nie mogę...

Devon chwyta go za koszulę i podnosi w powietrze.

-   Ależ   możesz!   Jesteśmy   teraz   razem,   Bjornie!   Nasze   kontinua   czasowe,   czy 

jakkolwiek je nazwiesz, zrównały się ze sobą! Sugeruję, żebyś  powiedział  mi,  co wiesz. 

Natychmiast!

- A ja sugeruję, żebyś go postawił na podłodze - rozlega się głos ze szczytu schodów.

Wszyscy spoglądają w górę i zapiera im dech.

- Babcia! - Woła Cecily.

Stara pani Muir, zdrowa na ciele i umyśle, zaczyna schodzić po stopniach.

Co   za   bałagan   -   mówi   Greta   Muir,   rozglądając   się   po   salonie.   Machnięciem   ręki 

porządkuje wszystko: rozbite okna, połamane kandelabry, porozrzucane książki, strzaskaną 

zbroję. W mgnieniu oka pokój wygląda tak, jakby nic się tu nie działo.

Młodzi ludzie z wrażenia nie mogą wykrztusić słowa.

- Naprawdę, mamo - mówi pani Crandall, wchodząc do salonu. Edward kroczy tuż za 

nią. - Taki ostentacyjny pokaz mocy...

- Och, cicho bądź, Amando - mówi niecierpliwie starsza pani. - Wiesz, że nie mogę 

myśleć w takim nieporządku.

- Przecież są tu obcy.

Pani Muir mierzy wzrokiem D. J., Anę i Marcusa, a potem patrzy na Devona.

- To nie obcy, Amando - mówi. - To towarzysze czarodzieja.

Devon jest oszołomiony.

- Jak... To znaczy... Pani była...

Starsza pani uśmiecha się.

- Przed ślubem byłam aktorką. Wiedziałeś o tym? Małe role, głównie w filmach klasy 

B, ale recenzenci twierdzili, że mam „ikrę". - Śmieje się. - Chyba wciąż ją mam. Mogłabym 

dostać Oscara za tę rolę szalonej staruszki, prawda, Edwardzie?

- Tak, mamo - posłusznie przytakuje syn.

- Pani grała? - Devon jest zaskoczony. - Pani nie jest...Szalona?

- Były powody do urządzenia tej maskarady, Devonie - wtrąca pani Crandall.

background image

On spogląda na nią.

- Tak, zawsze jakieś się znajdą. Może podałaby mi pani kilka?

- Jesteś utalentowanym czarodziejem, Devonie, ale wciąż niecierpliwym młodzieńcem. 

- Pani Muir marszczy brwi. - Usiądź. We właściwej chwili otrzymasz wyjaśnienia.

Młodzi ludzie nie odrywają od niej oczu.

- Babciu - mówi nieco płaczliwie Cecily - dlaczego udawałaś również przede mną?

-   Przykro   mi,   kochanie.   Jednak   uznaliśmy,   że   tak   będzie   najlepiej.   -   Greta   Muir 

rozgląda się wokół. - Jeśli uważacie, że dzisiejszy wieczór był straszny, to dlatego, że nie 

przeżyliście kataklizmu, do którego doszło na długo przed tym, zanim przyszliście na świat. 

Tamtej   nocy,   kiedy   Szaleniec   porwał   twojego   dziadka   -   mojego   męża   -   do   Otchłani. 

Tygodniami słyszeliśmy jego krzyki, odbijające się echem w całym domu.

-   To   wtedy   rodzina   wyrzekła   się   magii   -   mówi   Devon.   -   Jednak   pani   wciąż   ma 

czarodziejską moc, pani Muir.

- Naprawdę sądziłeś, że jesteśmy tak nierozsądni, żeby całkowicie się jej wyrzec? 

Wiedzieliśmy,   że  Szaleniec   może   wrócić  -  i  tak  się  stało,   o  czym   bardzo  dobrze   wiesz, 

Devonie.

- A więc to pani? - Woła Devon. - To pani uratowała mnie na dachu, kiedy Simon 

chciał mnie zabić!

-   Tak.   Jednak   chcieliśmy,   żeby   Szaleniec   wierzył,   że   jestem   bezsilną   starą   jędzą, 

wariatką zamkniętą w pokoiku na piętrze. Musiał wierzyć, że nie pozostała mi ani odrobina 

magicznych umiejętności, żebym w razie potrzeby mogła pokonać go przez zaskoczenie.

Devon kiwa głową, w końcu rozumiejąc.

- To dlatego zawsze szła pani na górę, do pokoju matki, kiedy coś się działo - mówi, 

zwracając się do pani Randall. - Żeby wykorzystać jej moc.

Pani Kruczego Dworu tylko wzdycha.

- Robiłam, co mogłam - mówi Greta Muir. - Jednak tym razem...

- Isobel dowiedziała się o pani - kończy Devon.

Starsza pani spogląda za okno, na szalejące morze.

- Tak. I spróbuje mnie zmusić do zrobienia tego, czego tak długo jej odmawiałeś, 

Devonie. Do otwarcia Otchłani.

Devon wstaje i podchodzi do niej.

- Przecież może pani z nią walczyć! Ona nie ma nad panią takiej władzy, jaką miała 

nade mną.

Ich spojrzenia spotykają się.

background image

- To prawda. Jednak jestem już stara. Jestem tylko człowiekiem, Devonie, i czuję w 

kościach mój wiek. Natomiast Isobel jest duchem. Nie ma znaczenia, w jakim stanie jest jej 

ciało.

- Możemy sobie z nią poradzić - zapewnia ją Devon. - Wiem, że możemy. Razem 

możemy ją pokonać.

Starsza pani uśmiecha się miło.

- Podziwiam twoją odwagę, Devonie. Zawsze ją podziwiałam.

Patrzy na nią. Ona wie, kim jestem, myśli. Zna moja przeszłość. Może powiedzieć mi 

to, co chcę wiedzieć.

- Isobel powiedziała, że pochodzę z jej rodu. Że w moich żyłach płynie jej krew.

Pani Muir poważnie kiwa głową.

-   W   naszych   również.   Wielu   czarodziei   Skrzydła   Nocy   wywodzi   się   od   jej   syna. 

Jednak on wyrósł na dumnego i szlachetnego czarodzieja. Zło Apostaty wcale nie musi skazić 

krwi jej potomków.

Tak więc przynajmniej tym Devon nie musi się martwić. Domyśla się, że pani Muir 

mogłaby powiedzieć mu jeszcze o wielu innych sprawach, ale to nie jest odpowiednia chwila 

na bombardowanie jej pytaniami. Muszą pokonać potężną czarownicę, a kto wie, kiedy ona 

znowu uderzy?

Nie muszą długo czekać na odpowiedź.

- Devonie! Devonie! - Woła Alexander, zbiegając po schodach.

- Ach tak - mówi Greta Muir. - Zapomniałam wam powiedzieć. Pierwsze, co zrobiłam, 

to zmieniłam tę... Hmm...Opłakaną sytuację Alexandra.

- Mnie się to nie udawało, chociaż próbowałem - mówi Devon.

Staruszka uśmiecha się.

- Mam nad tobą kilka lat przewagi. Nauczysz się.

Alexander dosłownie wpada w ramiona Devona, kompletnie ignorując ojca. Devon 

zauważa, że Edward Muir odwraca głowę.

- Siedziałem w klatce! - Woła chłopczyk. - Cecily wsadziła mnie do klatki!

- Byłeś skunksem! - Tłumaczy się Cecily. - Co miałam robić?

Devon uśmiecha się.

- Zrobiła to dla twojego dobra, kolego. Teraz już wszystko jest w porządku.- Nie, nie 

jest! - Mówi Alexander. - Przed chwilą ją widziałem. Morganę! Ratuj mnie, Devonie! Ona 

znów zamieni mnie w skunksa!

background image

- Gdzie ją widziałeś? - Pyta Devon.

- Na górze. Na korytarzu. Przeszła obok mnie, jakby wcale mnie nie zauważyła. - 

Chłopiec   spogląda   na   niego   szeroko   otwartymi,   przestraszonymi   oczami.   -   Szła   do 

wschodniego skrzydła.

- Czas ruszać - mamrocze pod nosem D. J.

Devon odwraca się do pani Muir.

- Chyba my też powinniśmy się udać do wschodniego skrzydła.

- Tak - mówi staruszka. - Jednak trzymaj się za mną, Devonie. I nie patrz jej w oczy.

- Mamo, nie - mówi pani Crandall, nagle podbiegając i chwytając ją za rękę. - Nie 

wolno ci tego robić. Możemy stąd wyjechać. Opuścić Kruczy Dwór.

- Co zresztą zalecałem przez te wszystkie lata - zrzędzi Edward.

-   Mamo,   proszę!   -   Pani   Crandall   jest   zrozpaczona,   bliska   łez.   -   Nie   zniosłabym, 

gdyby... - Załamuje się jej głos i nie kończy.

Devon nigdy nie widział jej w takim stanie. Bez swej zwykłej stalowej zbroi pani 

Crandall wygląda jak mała dziewczynka, która szuka pociechy u matki po przebudzeniu ze 

złego snu.

A dlaczego  nie  miałaby tak  wyglądać?  Straciła  ojca, kiedy porwały go demony  z 

Otchłani. Teraz może stracić również matkę. Devon współczuje pani Crandall, pomimo jej 

uporu i fanaberii.

-   Nie   mamy   innego   wyjścia,   Amando,   o  czym   dobrze   wiesz  -   mówi   Greta   Muir, 

delikatnie uwalniając się z objęć córki. - Chodź, Devonie, nie mamy ani chwili do stracenia.

- Te dzieci powinny iść do domu - mówi wyraźnie  zaniepokojony Edward. - Tak 

naprawdę wszyscy powinniśmy opuścić ten dom. Kto wie, co może się tu zdarzyć?

- Nie opuściliśmy go ostatnio - mówi D. J. - I nie opuścimy teraz.

-   Noga   całkiem   mi   się   zrosła   -   mówi   Ana,   wstając.   -   Jeśli   będziesz   potrzebował 

pomocy, Devonie, daj mi znać.

Chłopak uśmiecha się. Marcus mu salutuje. Cecily ściska go, a potem swoją babcię.

- Uważajcie na siebie - prosi.

- Uda się nam - mówi Devon, na pozór pewny siebie.

Jednak czuje rosnący strach i wie, że nie może sobie nań pozwolić.

Jeśli to zrobi, przegra.

Devon chwyta staruszkę za rękę i dematerializuje się razem z nią. Chyba nigdy nie 

przywyknie do tego wrażenia: mrowienia i poczucia oderwania, istnienia jedynie w myślach, 

background image

a nie w żywym ciele. Pojawiają się w saloniku na piętrze we wschodnim skrzydle, wśród 

ponakrywanych pokrowcami mebli, pokrytych warstwą kurzu i pajęczyn. Jedynym źródłem 

światła jest blask księżyca, sączący się przez szpary w okiennicach.

Greta Muir ze smutkiem rozgląda się po pokoju.

- Pamiętam, jak siedziałam tu z biedną, słodką Emily - mówi. - To był mój pierwszy 

dzień w Kruczym Dworze. Jakże była śliczna. A ten pokój był wspaniały. - Potrząsa głową. - 

Jakże inne było nasze życie, zanim Szaleniec zmienił je na zawsze.

Devon czuje żar emanujący z bocznego pokoju.

- Hmm, z całym szacunkiem, to nie pora na nostalgię - mówi.

Staruszka kiwa głową.

- Ona jest w środku. Przy Otchłani.

- Mamy jakiś plan? - Pyta Devon.

- Tak - odpowiada po prostu staruszka. - Zamierzamy ją pokonać.

Robi kilka kroków w kierunku drzwi. Natychmiast z cienia wyłania się jakaś postać, 

zagradzając im drogę.

- Kim jesteś? - Pyta pani Muir.

Postać nie odpowiada. Jest wysoka, notuje w myślach Devon. Mężczyzna.

- Kim jesteś? - Powtarza Greta Muir.

Mężczyzna wchodzi w wąski strumień księżycowego blasku. Devon widzi jego twarz.

- Rolfe!

- Nie pozwolę wam wejść - mówi Rolfe i zanim oboje się zorientują, zarzuca łańcuch 

na ręce pani Muir.

Złoty łańcuch.

- Ty głupcze! - Woła staruszka. - Zawsze uważałam cię za silnego! Mój mąż kochał 

cię jak syna!

Próbuje rozerwać łańcuch, ale nie może, i Devon wie dlaczego.

- Nie zdołasz go rozerwać - mówi jej. - Został wykuty z kruszcu gnomów!

Mimo to staruszka usiłuje się oswobodzić. Rolfe podchodzi do drzwi bocznego pokoju 

i otwiera je. Sączy się z nich bladozielona poświata. Rolfe kiwa palcem na Devona.

-   Ona   czeka   -   oświadcza.   -   To   twoje   przeznaczenie,   Devonie.   Nawet   twój   ojciec 

przewidział w swojej wizji, że otworzysz Otchłań.

- Wyrwij się spod jej wpływu, Rolfe! - Woła Devon. - Możesz to zrobić. Jesteś silny! 

Nauczyłeś mnie, jak być silnym! Pomyśl o swoim ojcu, Rolfe. On był wielkim Opiekunem! 

Nigdy nie pomagałby Apostacie.

background image

Rolfe milczy. Odsuwa się, żeby Devon mógł zajrzeć do pokoju wypełnionego dziwną 

zieloną poświatą. W progu stoi jakaś postać.

To Isobel.

- Chodź, Devonie - mówi łagodnie i kusząco. - Chodź odkryć, jakie przeznaczenie 

czeka   cię   u   mojego   boku,   kiedy   to   zdobędziesz   największą   władzę,   jaką   może   mieć 

czarodziej.

Wyciąga do niego rękę. On patrzy na nią jak urzeczony. Nie może zebrać myśli, nie 

pamięta jej złych uczynków, zdrad, ponurych planów. Pamięta tylko to, że powiedziała, że go 

kocha.

- Chodź, Devonie - wzywa Isobel.

Teraz widzi Otchłań, źródło zielonego światła. Pulsuje złowieszczo, gdy cisnące się za 

zamkniętymi drzwiami stwory rwą się na wolność.

- Chodź do mnie - mówi Isobel i wyciąga rękę.

- Tak - mamrocze Devon i wyciąga swoją dłoń.

Nagle szarpie nim gwałtowny podmuch wichru. Devon zatacza się do tyłu i pada, gdy 

coś odpycha go, atakując Isobel. Apostata zaczyna wrzeszczeć.

- Co to? Co się stało? - Krzyczy Devon.

Rolfe pomaga mu wstać. Devon dostrzega leżący na podłodze złoty łańcuch.

Uświadamia sobie, że to uwolniona przez Rolfe'a Greta Muir zaatakowała Isobel.

Jednak nie we własnej postaci, nie jako staruszka. Teraz wygląda jak ptak - olbrzymi 

kruk z potężnymi, ostrymi szponami.

A Isobel jest szczurem - prychającym  i warczącym  szczurem,  o ostrych  kłach  i z 

długim tłustym ogonem, którym smaga się po bokach ze strachu i wściekłości.

Kruk uderza dziobem w ślepie szczura. Z pyska stwora wydobywa się wrzask bólu i 

cały dom zdaje się drżeć jak podczas trzęsienia ziemi. Devon chwieje się i przytrzymuje 

ściany, żeby nie upaść, przez cały czas obserwując Otchłań, która pulsuje zielonym światłem, 

gdy demony z wrzaskiem rzucają się na portal.

Walczące czarodziejki powróciły do swych ludzkich postaci. Isobel, odzyskując siły, 

stoi nad leżącą na podłodze Gretą, słabowitą staruszką, która ledwie podnosi rękę.

Nagle biała poświata spowija je obie. Devon i Rolfe osłaniają oczy przed tym ostrym 

światłem. Demony za drzwiami cichną. Przez oślepiający blask Devon dostrzega wstającą 

Gretę Muir - nie staruszkę, którą zna, lecz młodą, energiczną, potężną czarodziejkę, jaką 

musiała być przed wieloma laty, zanim zginął jej mąż. Włosy ma rude jak Cecily, a jej oczy 

płoną.

background image

- Nie masz już tu władzy - woła Greta, przyciskając Isobel do podłogi. - Potęga dobra 

zawsze zatriumfuje nad mocami ciemności!

- Nie! - Wrzeszczy Isobel, usiłując się wyrwać. - To nie może się tak skończyć! Nie 

może!

Zebrawszy wszystkie siły, zrzuca z siebie panią Muir. Greta przelatuje przez pokój i z 

trzaskiem   spada   na   nakryty   pokrowcem   stół.   Isobel   próbuje   wstać,   ale   nie   może. 

Przeciwniczka pokonała ją. Isobel znów pada na podłogę.

- Nie! - Wrzeszczy.

Otchłań po raz ostatni błyska ostrym światłem, po czym wszystko spowija mrok. Żar 

stygnie. Zielona poświata znika.

Isobel wije się konwulsyjnie, po czym znika w leju szarego dymu. Zostaje z niej tylko 

kupka popiołu - cuchnące i dymiące resztki wiedźmy spalonej na stosie.

Rolfe podbiega do Grety Muir.

- Czy bardzo się pani potłukła? - Pyta.

Czarodziejka znów jest stara oraz strasznie posiniaczona, ale zdobywa się na uśmiech.

- Mój mąż byłby z ciebie dumny, Rolfe.

On odwraca się do Devona.

- Pomóż mi. Musimy znieść ją na dół.

Niezbędny był element zaskoczenia - wyjaśnia Rolfe, gdy zbierają się w salonie. Pani 

Muir już leży w łóżku w swoim pokoju, a Bjorn jest przy niej. Wezwano również rodzinnego 

lekarza.

- Zatem tylko udawałeś, że z nią współdziałasz? - Pyta Devon.

Rolfe kiwa głową.

- Wiedziałem, że przyjdzie taka chwila, kiedy będę mógł pomóc ją pokonać, jeśli tylko 

wcześniej nie zacznie mnie podejrzewać.

- Tylko jak ci się udało wyrwać spod jej wpływu? - Pyta D. J. - Możecie mi wierzyć, 

że ja też próbowałem, ale nie mogłem.

- Przyznaję, że ktoś mi pomógł. - Rolfe spogląda na Devona. - Nie sądzę, żeby Isobel 

spodziewała się spotkać kogoś takiego jak Roxanne, kiedy przybywała do Biedy.

-  Jaką  właściwie  moc   posiada  Roxanne,   Rolfe?   -  Pyta   Devon.  -  Czy  ona  też  jest 

czarodziejką?

- Zostawmy tę opowieść na inną okazję - mówi Rolfe, kiedy do pokoju wchodzi pani 

Crandall z Edwardem.

background image

-   Bjorn   nie   może   nic   zrobić   -   mówi   beznamiętnie   pani   Crandall.   -   Żaden   z   jego 

proszków nie pomaga.

Edward Muir marszczy brwi.

- I tak nigdy nie wierzyłem w te jego sztuczki.

- W moim przypadku podziałały - mówi Ana, stając na zranionej stopie. - Spójrzcie!

- Lekarz już jest w drodze - ciągnie Edward, ignorując ją. - I myślę, że musicie już 

wszyscy zmykać do domów.

Jest późno. Wasi rodzice na pewno zastanawiają się, gdzie jesteście.

-   Jednak   najpierw,   Devonie   -   mówi   pani   Crandall   -   chcę,   żebyś   wymazał   im 

wspomnienia   o   tym   wszystkim,   co   się   tu   wydarzyło.   Lepiej,   żeby   nie   opowiadali   w 

miasteczku o czarach i czarownicach.

- Zabrać mi wspomnienia? - Mówi rozgniewany Marcus. - Nie ma mowy.

Pozostali wtórują mu.

- Przykro mi - upiera się pani Crandall. - To dla waszego i naszego dobra.

- Nie zrobię tego - mówi jej Devon, krzyżując ręce na piersi.

Pani Crandall jest nieugięta.

- Jestem twoją opiekunką. Zrobisz, co ci każę.

- Nie - wtrąca Rolfe, stając za Devonem i kładąc rękę na jego ramieniu. Patrzy na 

panią   Crandall.   -   To   ja   jestem   Opiekunem   Devona.  Przez   duże   „O".   I  dobrze   wiesz,   że 

wykorzystanie   magicznych   umiejętności   w   taki   sposób   byłoby   okropnym   nadużyciem. 

Wątpię, czy zdołałby to zrobić, nawet gdyby chciał.

- Nie mieszaj się w to, Montaigne - warczy Edward Muir. - Ojciec chłopca wysłał go 

pod opiekę Amandy, nie twoją.

- Wuju Edwardzie - mówi Cecily, stając przed nim. - Rolfe właśnie pomógł uratować 

nas wszystkich przed Isobel Apostatą. Nie sądzisz, że należą mu się podziękowania?

- Podziękowania? - Edward Muir ma taką minę, jakby chciał splunąć. - Za co? Za to, 

że moja matka o mało nie zginęła? Gdyby pozwolił jej robić swoje, nie walczyłaby teraz ze 

śmiercią. Przecież to on zarzucił na nią ten złoty łańcuch. Sam się przyznał.

- Musiał to zrobić, Edwardzie - mówi Devon. - Tylko  w ten sposób mógł  zwieść 

Isobel, zaskoczyć ją. Byłem przy tym. Ty nie.

Rolfe odwraca się z niesmakiem.

-   Wszystko   w   porządku,   Devonie.   Niech   ich   trawi   nienawiść   do   mnie.   -   Nagle 

gniewnie  spogląda na Edwarda, a potem na panią Crandall. - Jednak nie możecie  dłużej 

background image

zabraniać mi kontaktów z Devonem. Chłopiec ma prawo poznać swoje dziedzictwo Skrzydła 

Nocy.

- Wyjdźcie stąd - mówi pani Crandall. - Wszyscy. Chcę zostać sama.

- Uprzedzam cię, Amando. Będę uczył Devona, jak ma posługiwać się mocą.

- To ja zdecyduję o tym, co jest dla niego najlepsze! Powiedziałam, wyjdźcie stąd!

Rolfe kręci głową. Mówi Devonowi, że porozmawiają jutro. Devon ma mu tyle do 

powiedzenia - poczynając od relacji o swoich przygodach w 1522 roku - ale wie, że lepiej nie 

denerwować pani Crandall. Żegna się z nim i Rolfe znika za drzwiami.

- Z wami też jutro porozmawiam - obiecuje Devon swoim przyjaciołom, gdy przybywa 

lekarz. Edward i pani Crandall idą z nim na górę.

- Mam nadzieję, że nic jej nie będzie - mówi Ana, ściskając Cecily. - Twoja babcia jest 

super.

- Taak. Kto by przypuszczał?

Obiecują   zachować   to   wszystko   dla   siebie.   Już   wcześniej   złożyli   taką   obietnicę   i 

dotrzymali jej. Nawet ich rodzice nic nie wiedzą o niezwykłych przygodach, jakie przeżyli w 

Kruczym Dworze.

- Myślisz, że to ostatnia z niesamowitych postaci, które przybywają tu z piekła? - Pyta 

D. J. Devona, idąc do drzwi.

Devon wątpi w to. Nie, dopóki istnieje portal we wschodnim skrzydle i emanująca zeń 

moc.

Obecnie   można   już   jedynie   zapewnić   chorej   spokój   -   oznajmia   lekarz,   stawiając 

diagnozę   na   korytarzu   przed   drzwiami   pokoju   Grety   Muir.   Devon   zauważa   z   trudem 

powstrzymywane łzy w oczach pani Crandall. - Przykro mi, ale nic więcej nie da się zrobić.

Rodzina czuwa przy niej przez całą noc. Devon zdejmuje szesnastowieczne bryczesy i 

wkłada spodnie od dresu. Siedzi na korytarzu przed drzwiami pokoju pani Muir, oparty o 

ścianę.

- Prosi, żebyś wszedł, Devonie - mówi Cecily około pierwszej w nocy, wychodząc z 

pokoju babci.

- Ja?

Cecily kiwa głową.

- Nie wiem, czy mama zamierza ci o tym powiedzieć, ale babcia wciąż powtarza twoje 

imię.

- Zatem powinienem tam wejść?

background image

- Na twoim miejscu bym weszła.

- Twoja matka będzie zła.

Cecily uśmiecha się kpiąco.

- Dopiero co walczyłeś z wiedźmą, a teraz boisz się mojej matki?

Devon musi przyznać jej rację. Na palcach wchodzi do pokoju staruszki. Greta Muir 

zauważa go.

- Devonie - szepcze.

Pani Crandall siedzi przy łóżku.

- Mamo - mówi - spróbuj zasnąć.

- Muszę porozmawiać z Devonem - upiera się słabym głosem Greta Muir.

- Nie możesz...

- Muszę...

Devon staje przy łóżku.

- O co chodzi, pani Muir? Dlaczego chciała się pani zemną widzieć?

- Nie, mamo - nalega pani Crandall, wstając i usiłując zasłonić sobą chłopca.

- On ma prawo - chrypi pani Muir słabym głosem. - Powinien znać swoją przeszłość.

- Mamo, mówisz głupstwa. - Pani Crandall ogląda się na Devona. - Devonie, ona jest 

teraz naprawdę szalona.

Nie udaje. Jest w kiepskim stanie i majaczy...

- Pozwól mi... Mówić... Amando!

Devon pochyla się nad panią Muir. Staruszka najwidoczniej umiera. Nie tyle z powodu 

siniaków czy złamań, ile utraty sił podczas starcia z Apostatą. Wygląda na wyczerpaną i 

załamaną, jakby była cieniem tej kobiety, którą zaledwie przed kilkoma godzinami poznał w 

salonie.

- Czy pani zna moją przeszłość, pani Muir? - Pyta Devon. - Czy pani wie, kim byli moi 

rodzice?

- Mamo, proszę, nie... - Zawodzi pani Crandall.

Staruszka   mocno   ściska   dłoń   chłopca   swymi   kościstymi,   usianymi   wątrobianymi 

plamami palcami.

- Musisz... Wiedzieć...

- O czym, pani Muir?

- Że jesteś... Jednym z nas...

-   Tak,   pani   Muir.   Wiem,   że   należę   do   Bractwa.   Tylko   kim   byli   moi   prawdziwi 

rodzice? Dlaczego ojciec przysłał mnie tutaj, do Kruczego Dworu?

background image

- Jesteś... Jesteś...

- Mamo!

Dłoń staruszki wysuwa się z ręki Devona. Jej oczy pozostają otwarte, ale chłopiec wie, 

że umarła.

Pani Crandall klęka przy łóżku i płacze. Devon nie jest pewien, czy to łzy żalu czy 

wdzięczności, gdyż starsza pani umarła, zanim zdążyła wyjawić to, co wiedziała o przeszłości 

Devona.

background image

14. Otchłań

Greta Thorne Muir zostaje pochowana obok jej męża, na smaganym zimnym wiatrem 

cmentarzu na skraju urwiska. Ceremonia jest skromna i bierze w niej udział tylko ksiądz oraz 

najbliższa rodzina: dwoje dzieci Grety, dwoje wnucząt i Devon March.

Kiedy pozostali wracają do domu, Devon zostaje i patrzy, jak Bjorn zasypuje grób 

ziemią.

-   Dobrze,   że   mamy   styczniową   odwilż   -   mówi   gnom,   gdy   ziemia   z   paskudnym 

łoskotem spada na wieko trumny pani Muir.

- Och, daj spokój - mówi z krzywym uśmiechem Devon. - Jakby zmarznięta ziemia 

mogła cię powstrzymać. Widziałem wykopany przez ciebie tunel, wiodący z wioski do zamku 

Isobel. Wydrążyłeś go samymi paznokciami, prawda?

- Tak, właśnie tak - mówi Bjorn, przestając kopać i opierając się na szpadlu. Spogląda 

na swoje pazury. - Mój ojciec przekopał tunel z Arktyki do Kopenhagi. To był najdłuższy 

szyb stworzony przez gnoma.

- Wciąż istnieje?

Bjorn wzrusza ramionami i znów zaczyna machać łopatą.

- Dawno tam nie byłem.

- No to co porabiałeś przez ostatnie pięć stuleci?

- Och, to i owo. - Bjorn się śmieje. - Chcesz, żeby złożył ci dokładne sprawozdanie? 

Siedzielibyśmy tu tydzień!

Devon spogląda na niebo. Jest czyste i pogodne.

- Powiedz mi, co się z nimi stało, Bjornie - prosi łagodnie. - Z Wiglafem. Arnulfem i 

Sybillą. Z Gisele.

- Nie wiem, co z innymi, ale Wiglaf umarł w siedemnastym wieku, kiedy w Anglii 

szalała wojna domowa. Oczywiście załamał się, kiedy jego szkoła została zniszczona. To 

stało się niedługo po twoim zniknięciu. Nigdy się z tym nie pogodził.

- Szkoła Skrzydła Nocy została zniszczona? Jak?

- Och, nie znam szczegółów. Muszą być opisane w którymś z podręczników historii.

Devon kiwa głową. Tyle jeszcze muszę się nauczyć...

- Gotowe - mówi Bjorn, uklepując ziemię łopatą. - Spoczywaj w pokoju, łaskawa pani.

Devon spogląda na grób.

background image

- Zabrała ze sobą tajemnicę mojej przeszłości.

Bjorn patrzy na niego chytrze.

- Tego dnia, kiedy się poznaliśmy, powiedziałem ci, że masz moc, żeby dowiedzieć się 

tego, co chcesz wiedzieć.

Devon uśmiecha się krzywo.

- Sugerujesz, żebym znów spróbował podróży Schodami Czasu? Bo jeśli tak, to nie 

jestem pewien, czy tym razem udałoby mi się wrócić.

- Nie chodzi mi tylko o Schody, Devonie. Jesteś czarodziejem Skrzydła Nocy. Jako 

jedyny  w  tym   domu   posiadasz  taką   moc.   Nie  zdołają  powstrzymać   cię  przed  odkryciem 

prawdy.

Devon mruży oczy.

- Zatem powiedz mi, kim była ta kobieta, którą wyprowadziłeś z wieży. Myślałem, że 

to Isobel. Teraz jednak wydaje się, że to poroniony pomysł.

- Czy przyszło ci kiedyś do głowy, Devonie, że ja mogę nie znać odpowiedzi na to 

pytanie? Nie mogę wyjawić ci czegoś, czego nie wiem.

- A więc przyznajesz, że zabrałeś kogoś z wieży i prowadziłeś do piwnicy? Tylko nie 

wiedziałeś, kim ona jest.

Gnom wzdycha.

- Masz moc, Devonie. Użyj jej. - Zarzuca sobie szpadel na ramię. - Wracajmy do 

domu. Muszę przygotować obiad.

Devon śmieje się.

-   Posiadasz   wiele   umiejętności,   Bjornie.   Drążenie   tuneli,   wykuwanie   magicznych 

łańcuchów, kopanie grobów, gotowanie...

- Mógłbyś wymienić wszystkie, a i tak nie byłoby ich tyle, ile masz ty, mój chłopcze. - 

Ruszają przez pole w kierunku Kruczego Dworu. - Nie, szanowny panie. Nie tyle.

Kiedy   ona   się   zjawia,   Devon   jest   zaskoczony.   Idzie   długim   korytarzem   jakiegoś 

średniowiecznego   zamku.   Na   ścianach   palą   się   pochodnie   i   w   ich   świetle   widzi   krew, 

błyszczącą w blasku i ściekającą na posadzkę. Słyszy jej śmiech na moment przed tym, zanim 

dostrzega ją za załomem korytarza.

Isobel Apostata.

- Krew z mojej krwi, ciało z mego ciała - mówi wiedźma, wyciągając ramiona. - 

Wiedziałam, że mnie nie opuścisz.

background image

Jej oczy są czarne i urzekające jak zawsze. Devon wpada w jej ramiona i czuje jej usta, 

przywierające do jego szyi jak usta wampirzycy...

- Nie!

Siada na łóżku. Zbudził się ze snu, zlany zimnym potem.

Jej już nie ma! Czemu więc nawiedza mnie we snach?

Devon opuszcza nogi i stawia stopy na zimnych deskach podłogi. Serce łomocze mu w 

piersi. Za oknem widzi padający śnieg.

Przecież chyba mogę mieć zwyczajne złe sny, no nie? Bo to był tylko sen. To nie  

Isobel. Jej nie ma. Pani Muir ją pokonała. Widziałem jej prochy we wschodnim skrzydle.

Podmuch   wiatru   szarpie   okiennicami.   Devon   wie,   że   już   nie   zaśnie.   Spogląda   na 

zegarek. Trzecia piętnaście. Przeciągle wzdycha.

Co pani Muir chciała mu powiedzieć przed śmiercią? Czy rzeczywiście znała prawdę o 

jego   przeszłości?   Dlaczego   pani   Crandall   tak   rozpaczliwie   usiłowała   nie   dopuścić   jej   do 

głosu?

Przecież Devon ma prawo. Powinien znać swoją przeszłość.

Nagle to słyszy: szloch.

Siada i nasłuchuje. Ten straszny dźwięk dochodzi z oddali, sącząc się przez ściany i 

podłogi. Jest taki sam jak zawsze i dobiega z tej ukrytej komnaty w piwnicy.

Kto to? Jeśli nie Isobel i nie pani Muir, to kto?

Duch osoby, która kiedyś tu mieszkała? Emily Muir?

Lecz ten ktoś przetrzymywany w piwnicy zna jego imię.

Devon nie może wytrzymać. Zarzuca szlafrok i wychodzi na korytarz. Z podestu widzi 

światło w przedpokoju. Wychyla się przez poręcz. Edward Muir stoi na dole w płaszczu, 

wiążąc sobie szalik na szyi.

Devon schodzi do połowy schodów.

- Ach, to ty - mówi Edward. - Mogłem się spodziewać, że będziesz się tu kręcił.

- Wybierasz się gdzieś?

- Tak. Właśnie tak. Gdzieś. Jak najdalej stąd.

Devon zauważa stojącą obok walizkę.

- O szóstej trzydzieści mam samolot z Bostonu do Londynu - mówi mu Edward Muir. 

- Stamtąd polecę do Amsterdamu. Potem chyba do Grecji, gdzie mogę wyczarterować jacht, 

którym popłynę na Morze Egejskie. Chcę tylko spać w słońcu i zapomnieć o tym wietrze, tym 

zimnie, tym...

- Szlochu? - Wtrąca Devon. - Ty też go słyszysz, prawda?

background image

- Oczywiście, że tak. Słyszę go przez całe moje życie.

- Kto to płacze, Edwardzie?

- Zadajesz tyle pytań, ale chyba nie mogę mieć ci tego za złe. Jednak udzielę ci tylko 

jednej odpowiedzi, Devonie. - Edward milknie i po chwili dodaje: - Jak tylko osiągniesz 

odpowiedni wiek, wynoś się z tego domu. Najdalej jak możesz.

Devon wzdycha.

- Czy pani Crandall wie, że wyjeżdżasz?

Edward chichocze.

-   Nauczyłem   się,   że   nierozsądnie   jest   uprzedzać   Amandę   o   czymkolwiek.   Będzie 

próbowała cię powstrzymać.  Ty również to sobie zapamiętaj, Devonie. - Uśmiecha się. - 

Pożegnaj w moim imieniu moją drogą siostrę, dobrze?

Na zewnątrz słychać klakson.

Edward wzdycha.

- Czy wiesz, ile pieniędzy musiałem obiecać, żeby taksówkarz zgodził się przyjechać 

do Kruczego Dworu w środku nocy? Głupi wieśniacy. - Uśmiecha się drwiąco, zakładając 

rękawiczki. - Myślą, że ten dom jest nawiedzony.

- A co z Alexandrem? Nie możesz wyjechać, nie żegnając się z...

- Naprawdę, Devonie, tak będzie najlepiej. - Edward bierze walizkę i rusza do drzwi. - 

Dzieciak zawsze robi sceny, kiedy wyjeżdżam.

Devon obserwuje, jak Edward wychodzi. Myśli o śpiącym na górze małym chłopcu, 

który znów będzie rozczarowany obojętnością ojca. I znów uświadamia  sobie, jakie miał 

szczęście, że wychowywał go Ted March, który dał mu wszystko to, czego Edward Muir 

nigdy nie dał Alexandrowi.

Może   Devon   nigdy   nie   dostawał   takich   kosztownych   prezentów   z   różnych   stron 

świata. Za kilka dni malec z pewnością rozzłości się, znajdując w poczcie przesyłkę z jakąś 

zabawką, nadesłaną z kraju, w którym wylądował jego ojciec. Ale Devon zawsze mógł liczyć 

na wsparcie, opiekę i miłość Teda Marcha. Alexander nigdy nie doczeka się tego od ojca, 

szczególnie teraz, kiedy upokorzyła go Morgana, skarciła siostra i jeszcze raz pokonał Rolfe 

Montaigne.

- Nie - szepcze do siebie Devon. - Alexander nigdy nie dostanie od ojca tego, czego 

potrzebuje. - Zastanawia się. - Otrzyma to ode mnie.

Szloch cichnie. Devon i tak stracił już serce do poszukiwań, więc po prostu wraca do 

swojego pokoju i leży do rana, czekając, aż trzeba będzie wstać i pójść do szkoły.

background image

Na tych ilustracjach przedstawiających Hampton Court zobaczycie przepych okresu 

Tudorów - mówi pan Weatherby, klikając pilotem na końcu klasy i wyświetlając na ekranie 

kolejne   przezrocza.   -   Ten   przepych   miał   być   świadectwem   królewskiej   władzy   i 

bezpieczeństwa, szczególnie po tym, jak król pokonał ostatnich pretendentów do tronu.

Devon przygląda się zafascynowany. Wciąż przychodzą mu do głowy różne paradoksy 

związane z podróżą w czasie. Nigdy nie wyjechał ze Stanów Zjednoczonych, ale pięćset lat 

temu był w Anglii.

Oglądając pokaz przezroczy pana Weatherbyego, uświadamia sobie, że nie wszystkie 

ilustracje z Hampton Court są dokładne. Na przykład na dziedzińcu z fontanną znajduje się 

ogromny zegar, który musiano tam umieścić dopiero po wizycie Devona. Otaczająca dwór 

wioska również nie przypomina tej, którą widział.

Jednak   wielka   sala   -   w   której   odbył   się   Witenagemot   -   została   przedstawiona 

perfekcyjnie.

- Zwróćcie uwagę na kolebkowe sklepienie - mówi pan Weatherby. - Oraz francuskie 

gobeliny.

Devon podnosi rękę.

- Panie March?

- Tak naprawdę gobeliny są flamandzkie - mówi Devon, przypomniawszy sobie słowa 

Gisele.

- Flamandzkie?

Devon kiwa głową.

- Tak. Pochodzą z Flandrii.

Pan Weatherby mruczy coś do siebie, zaglądając do swoich notatek.

- Ach tak, istotnie - mówi. Krzywi się lekko. - Dziękuję panu, panie March.

Devon uchyla nie istniejącego kapelusza.

- Zawsze do usług.

Zatem naprawdę byłeś w 1522 roku - mówi później Marcus, gdy siadają za stołem u 

Gia. - Nigdy nie opowiedziałeś nam całej tej historii.

- Właśnie - przytakuje Cecily. - Przez pogrzeb babci i to wszystko nie opowiedziałeś 

mi o tej dziewczynie, która była moim sobowtórem.

- Spotkałem tam wielu sobowtórów, twojego i Marcusa, a także Rolfe’a i twojej matki 

- mówi jej Devon.

- A co ze mną? - Narzeka Ana. - Mojego nie spotkałeś?

background image

-   Nie,   ale   jestem   pewien,   że   tam   byłaś.   -   Devon   siada   między   Aną   a   Cecily, 

spoglądając przez stół na D. J. i Marcusa. - Ty także, D. J. Widzicie, mam taką teorię, że 

nasze   sobowtóry   istnieją   wszędzie   w   czasie.   Jestem   pewien,   że   gdybym   zabawił   tam 

dostatecznie   długo,   spotkałbym   sobowtóry   wszystkich   znanych   mi   osób.   Może   nawet 

swojego.

Gio przychodzi po zamówienie.

- Pepperoni z grubą warstwą sera? - Pyta.

- Zgadłeś, człowieku - mówi D. J., kiwając głową i oblizując się. - I mógłbyś dorzucić 

na wierzch trochę ananasa?

- Fuj, nienawidzę pizzy z ananasem - mówi Cecily, wzdrygając się. - To najgorszy 

wynalazek wszech czasów.

- Przychodzi mi na myśl kilka gorszych - mówi ze śmiechem Marcus.

Devon patrzy na niego. Nad twarzą Marcusa znów widnieje pentagram. Co oznacza? 

Jeszcze jedna nie rozwiązana zagadka.

- Wróćmy do twojej opowieści, Devonie - zachęca Cecily. - Moja bliźniaczka była 

czarodziejką, prawda? Miała moc.

- Och, tak. I była naprawdę dobra.

Cecily z determinacją zaciska zęby.

- Chcę odzyskać moje dziedzictwo. Matka nie miała prawa wyrzekać się magii bez 

mojej   zgody.   Czy   nie   istnieje   jakiś   rytuał,   dzięki   któremu   mogłabym   odzyskać   moje 

czarodziejskie umiejętności?

- Aha, i twoja matka spokojnie by się temu przyglądała - mówi D. J.

- Mam do nich prawo!

- Ostrożnie z takimi życzeniami, Cess. No wiesz, nie zawsze było mi przyjemnie, 

kiedy różne stwory wciąż wyłaziły z mojej szafy, próbując zawlec mnie do piekła.

- Jakby coś takiego nigdy mi się nie przytrafiło - przypomina Cecily.  - Po prostu 

byłoby miło mieć magiczne umiejętności, a nie tylko polegać na tym, że na kilka godzin 

użyczysz mi swoich. Nie jestem dziewczyną, która we wszystkim zdaje się na mężczyznę.

- A ja jestem - mówi Ana. - Absolutnie.

Cecily krzywi się. Marcus parska śmiechem.

- Pomimo to - mówi do Any - bardzo dobrze radziłaś sobie z demonami.

Ana uśmiecha się.

- Taak, chyba.

Devon wzdycha.

background image

- Cóż, zaraz idę do Rolfe'a. Jest tyle pytań, na które wciąż szukam odpowiedzi. Chcę 

przejrzeć   jego   księgi,   skoro   pani   Crandall   nie   pozwala   mi   czytać   tych   we   wschodnim 

skrzydle.

- Pozwól mi iść z tobą - prosi Cecily.

- Jeśli twoja matka się dowie...

- Nie dowie się!

- W porządku. To twój pogrzeb, nie mój - mówi Devon.

I tak po skończeniu pizzy D. J. podwozi ich oboje pod dom Rolfe'a. Devon wcześniej 

umówił się tam z Rolfe'em. Nigdzie nie widać Roxanne. Devon wciąż się zastanawia, jakiego 

rodzaju magia pozwoliła jej zdjąć zaklęcie rzucone przez Isobel na Montaigne'a. Teraz jednak 

najbardziej interesuje go coś innego.

- Co chcesz sprawdzić najpierw? - Pyta Rolfe.

- Chcę się dowiedzieć, co się stało z Gisele z Zelandii.

- Czemu tak się nią interesujesz? - Pyta Cecily, zaglądając mu przez ramię, gdy Devon 

kartkuje pierwszą podaną mu przez Rolfe'a księgę. - Czy coś was łączyło?

Devon uśmiecha się.

- Dlaczego pytasz? Jesteś zazdrosna?

- No, tak jakby. Nawet jeśli wyglądała dokładnie tak samo jak ja.

Rolfe śmieje się.

- Nie przejmowałbym się tym tak bardzo, Cecily - mówi. - Kimkolwiek była, nie żyje 

od prawie pięciuset lat.

Devon wciąż uznaje ten fakt za osobliwy.  Wszyscy ci ludzie nie żyją. Od dawna. 

Oprócz Bjorna oczywiście. Lecz zaledwie kilka dni temu widział ich przy życiu.

- Jest! - Woła nagle. - Jest tu!

-   „Gisele   z   Zelandii   -   głośno   czyta   Cecily,   zabrawszy   księgę   Devonowi.   -   Córka 

Arnulfa z Flandrii i Sybilli z Gandawy. Jedna z wielkich szesnastowiecznych czarodziejek 

Skrzydła Nocy. Już jako nastoletnia dziewczyna pomogła pokonać Isobel Apostatę w Anglii. 

Wróciwszy   do   swojej   ojczyzny,   Gisele   odkryła   jątrzącą   wyrwę   między   tym   światem   a 

tamtym..." - Cecily milknie i spogląda na Devona. - Jaką jątrzącą wyrwę?

- Tworzącą się Otchłań - wyjaśnia Rolfe. - Trochę sobie o tym wszystkim poczytałem, 

skoro mam być Opiekunem Devona. Między innymi dowiedziałem się, że kiedy tworzy się 

Otchłań, najpierw ziemia zostaje skażona, co przypomina zbieranie się ropy w ranie.

- Obrzydlistwo - mruczy Cecily.

Rolfe mruga do niej.

background image

- A czego się spodziewałaś, jeśli demony drążą ziemską skorupę?

- W każdym razie - mówi Cecily, znów zaczynając czytać - „Gisele odkryła jątrzącą 

wyrwę między tym światem, a tamtym i pokonała tkwiące w niej stwory, zamykając portal. 

Później   pomogła   uratować   wiele   dzieci   Skrzydła   Nocy   podczas   katastrofalnego   ataku 

demonów na szkołę Wiglafa w 1558 roku. Okrzyknięta bohaterką, Gisele dożyła sędziwego 

wieku i umarła w 1605 roku w wieku dziewięćdziesięciu siedmiu lat.

Podnosi głowę znad książki i patrzy Devonowi w oczy.

- Tak bardzo chcę być czarodziejką Skrzydła Nocy - mówi z rozmarzeniem.

On   uśmiecha   się   i   bierze   od   niej   książkę.   To   może   wydawać   się   Cecily   takie 

wspaniałe, ale Devon zna prawdę. Wdychał odór Otchłani. Widział zniszczenia i nieszczęścia 

spowodowane przez demony i złych czarodziei. Zniszczenie szkoły Bractwa mogło wydawać 

się Cecily częścią arturiańskiej legendy, ale Devon poznał Wiglafa osobiście i przejął się jego 

późniejszym losem.

Czy mógłbym z tego wszystkiego zrezygnować? - Zastanawia się Devon, gdy Rolfe 

podwozi ich oboje do schodów na urwisko. Czy zrezygnowałbym z mojego dziedzictwa, tak  

jak uczynili to pani Crandall i Edward, żeby spróbować wieść zwyczajne życie?

Tak jakby to im się udało.

Devon wie, że jemu nie poszczęściłoby się bardziej.

Tej nocy znów śni o Isobel - tylko że teraz ona znów jest Morganą i ponownie siedzą 

razem   w   Niespokojnej   Przystani,   trzymając   się   za   ręce.   Budzi   się   zaczerwieniony   i 

wzburzony. Dlaczego wciąż o niej śni, skoro jej już nie ma?

Po prostu trochę musi potrwać, zanim o niej zapomnę, mówi sobie. To wszystko.

Nazajutrz po szkole spędza czas z Alexandrem, który niewiele ma do powiedzenia o 

wyjeździe ojca, udając, że nic go to nie obchodzi. Devon wyciąga z garażu sanki i we dwóch 

zjeżdżają z pagórka za posiadłością, pohukując i śmiejąc się. Nagle Alexander wpada na 

pomysł ulepienia bałwana u podnóża pagórka. Wytaczają trzy wielkie śnieżne kule i ustawiają 

jedna na drugiej. Alexander znajduje w garażu stary kapelusz ojca i umieszcza go na głowie 

bałwana. Potem chłopcy znów siadają na sanki i zjeżdżają prosto na bałwana, rozbijając go.

Devon nie chce zgrywać dziecięcego psychologa. Po prostu przybija małemu piątkę.

Na kolację Bjorn przyrządza niesamowite danie: pieczonego kurczaka w sosie. Przy 

stole siedzą tylko Devon, Alexander i Cecily. Od śmierci matki pani Crandall ich unika. Jada 

w swoim pokoju, ledwie odzywając się nawet do Cecily. Wygląda na przygnębioną nie tylko 

utratą matki, ale również wyjazdem Edwarda i świadomością, że została sama, jako jedyna 

background image

strażniczka magicznej przeszłości Kruczego Dworu. Devon zastanawia się, czy pani Crandall 

zmięknie i przerwie swoje uparte milczenie, wyjawiając choć część tajemnic, które ukrywa.

Jeśli jednak Devon żywi takie nadzieje, szybko się okazuje, że był w błędzie. Kiedy 

następnej nocy idzie spać, napotyka ją na schodach i widzi, że jest blada i zgarbiona, a oczy 

ma podkrążone z niewyspania. Po raz pierwszy od kilku dni wyszła ze swojego pokoju i 

ledwie zauważa mijającego ją Devona.

-   Pani   Crandall   -   mówi   Devon,   przystając.   -   Może   byłoby   pani   łatwiej   -   i   nam 

wszystkim   -   gdyby   mi   pani   powiedziała   to,   co   pani   matka   próbowała   powiedzieć   przed 

śmiercią.   Nie   proszę   o   to   tylko   ze   względu   na   siebie.   Dzięki   temu   nie   musiałaby   pani 

samotnie dźwigać tego ciężaru, cokolwiek to jest. - Dotyka jej ramienia. - Proszę. Niech pani 

pozwoli sobie pomóc.

Ona spogląda na niego beznamiętnie.

- Chcesz mi pomóc? Ty? Nie, Devonie. Nie możesz mi pomóc. - Odwraca wzrok i 

zdaje się wpatrywać w coś, co tylko ona może zobaczyć. - A ja nie mogę pomóc tobie.

Schodzi po stopniach niczym błądzący duch.

Tej nocy Devonowi nie śni się Isobel Apostata, ale ojciec.

- Strzeż się, Devonie! Strzeż się!

- Tato? Gdzie jesteś?

Jest ciemno. Nie ma światła, tylko skwar i ciemność.

- Otworzysz Otchłań, Devonie! Strzeż się!

- Nie, tato! - Woła w ciemność Devon. - Nie otworzyłem jej! Pokonaliśmy wiedźmę! 

Wizja się nie spełniła! Nie otworzyłem Otchłani!

- Jednak zrobisz to! Zrobisz!

Chłopiec gwałtownie siada na łóżku. Co noc inny koszmar. Jest zlany potem. Pociera 

skronie. Czy kiedyś jeszcze prześpi spokojnie całą noc?

Zrzuciwszy kołdrę, nagle uświadamia sobie, że jest zgrzany. Szybko pojmuje, że to nie 

tylko skutek męczącego snu. W pokoju jest strasznie gorąco - i Devon wie, co to oznacza.

- Och nie - jęczy. - Tylko nie to.

Jednak   nie   wyczuwa   obecności   demonów.   Tylko   żar   i   napięcie.   Koncentruje   się. 

Demony muszą być gdzieś w domu.

Oczami   duszy   patrzy   na   portal   we   wschodnim   skrzydle.   Drzwi   znowu   płoną 

zielonkawą poświatą i wibrują świdrującym piskiem.

Otworzysz Otchłań, Devonie!

- Nie - mówi cicho Devon w mroku swojego pokoju.

background image

Co może być powodem tego zamętu? - Zadaje sobie pytanie.  Przecież Isobel już nie  

ma.

Czy na pewno?

Nagle słyszy jej śmiech.

Nie ma? Przecież wiesz, że to niemożliwe, Devonie!

- Isobel! - Wzdycha Devon, przyciskając do piersi poduszkę.

Widziałeś, że nawet płomienie mnie nie pokonały!

Strach ściska mu gardło.

Chodź do mnie, Devonie. Nadszedł czas, abyś poznał prawdę o tym, kim jesteś. Ja ci ja  

wyjawię. Powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć.

- Ona jest w Otchłani - mówi Devon.

I tym razem musi stawić jej czoło zupełnie sam.

Przyjdź do wschodniego skrzydła, Devonie. Czekam na ciebie. Czekam na ciebie z  

prawdą.

- Przecież nie mogę - protestuje słabo. - Nigdy nie mogłem się tam dostać...

Stara kobieta nie żyje. Jej magia straciła moc. Teraz ty jesteś panem Kruczego Dworu!

Devon rzuca poduszką przez pokój.

- Nie! Próbujesz mnie omamić!

Otworzę ten portal, Devonie, nawet jeśli będzie to oznaczało zniszczenie tego domu i  

wszystkich jego mieszkańców!

Devon skupia się. I stwierdza, że Isobel mówiła prawdę, przynajmniej co do tego, że 

teraz może się dostać do wschodniego skrzydła. Już nic nie broni mu wstępu do tej części 

domu. Znika ze swego łóżka i pojawia się w zasnutym pajęczynami saloniku Emily Muir. Z 

bocznego pokoju sączy się zielona poświata.

Isobel   Apostata   czeka   na   niego.   Teraz   wygląda   jakoś   inaczej.   Wydaje   się 

przezroczysta.   Promienie   księżyca   przechodzą   przez   nią,   a   kiedy   się   obraca,   chwilami 

zupełnie znika.

Otchłań jest wyraźnie widoczna, pulsująca i rozjarzona.

Za drzwiami odrażające stwory cisną się i wyją, chcąc wyrwać się na wolność.

- Jesteśmy sobie równi, ty i ja - mówi Isobel. - Nie mogę cię zmusić do otwarcia tego 

portalu.

Devon staje tuż przed nią.

- Po co więc mnie tu wezwałaś?

- Chcę zawrzeć ugodę.

background image

- Nie zamierzam dzielić się mocą.

Ona uśmiecha się. Pomimo wszystkich tych okropności

Devon nadal myśli, że jest olśniewająco piękna. Jej czarne oczy zniewalają.

- Nie chodzi o moc, Devonie - mówi. - Teraz wiem, że nie tego pragniesz. Chcesz 

wiedzy. P r a w d y.

On milczy.

- Chcesz wiedzieć, kim jesteś. Kim byli twoi rodzice.

Dlaczego przysłano cię tutaj, do Kruczego Dworu. Jaki jest sekret twej przeszłości i 

jaka czeka cię przyszłość. Czy tak, Devonie?

On wciąż milczy.

Isobel uśmiecha się przebiegle.

- Proponuję ci wymianę, Devonie. Informacje, których szukasz, za pomoc w otwarciu 

Otchłani. Jeśli potem zechcesz uratować ludzi mieszkających w tym domu, niech tak będzie. 

Masz moc i możesz to zrobić. Nie powstrzymam cię. Tylko daj mi dostęp do tego portalu i 

uwięzionych za nim stworów, a ja wyjawię ci informacje, których potrzebujesz.

- Wyjaw je teraz.

Isobel śmieje się.

- Myślisz, że jestem taka naiwna? Że po to przez pięćset lat obserwowałam ludzkie 

słabostki,   żeby   dać   się   nabrać   na   taki   trik?   Powiedziałabym   ci,   co   wiem,   a   wtedy   ty 

wycofałbyś się z umowy.

Devon nie odpowiada.

Ona kręci głową.

- Nie, mój chłopcze. Wymiana zostanie dokonana jednocześnie. Otworzysz drzwi, a te 

informacje natychmiast znajdą się w twojej głowie - jakby zawsze tam były.

Mruży oczy, spoglądając na nią.

- Wiesz, kim byli moi rodzice?

Isobel promienieje.

- Jesteś z mojej krwi, Devonie. Obserwowałam wszystkich moich potomków. Dobrze 

znam tajemnicę, którą skrywa przed tobą Amanda Muir Crandall.

Devon waha się.

Mógłbym to zrobić. Mógłbym poznać prawdę. I jestem pewien, że zdołałbym obronić  

Cecily i Alexandra przed wszystkim, co wyjdzie z Otchłani...

- Prawda - kusi Isobel. - W końcu cała prawda.

- Informacje, których szukam - mówi sennie Devon - w zamian za otwarcie Otchłani.

background image

- Tylko tyle, Devonie - nalega Isobel. - Szybka i prosta wymiana. Ty dostaniesz to, 

czego chcesz, i ja także.

- Dostanę to, czego chcę - mamrocze.

- Nazwisko twojego ojca - mówi Isobel. - I matki. Poznasz swoje miejsce w historii 

Bractwa.

- Tak - mówi Devon.

- Tak - powtarza jak echo Isobel.

Odwraca   się   do   niej   tyłem   i   koncentruje   na   portalu.   Nie   jest   przestraszony,   tylko 

pewny siebie i zdeterminowany.

Robił   to   już   wcześniej,   kiedy   skoczył   w   Otchłań,   żeby   sprowadzić   z   powrotem 

Alexandra.  Wie, jak to zrobić. Wie, jak otworzyć  drzwi między tym  światem a światem 

leżącym poniżej.

- Och tak, Devonie - dyszy bliska ekstazy Isobel, patrząc, jak Devon się skupia.

Demony   za   drzwiami   szaleją.   Portal   dygocze   pod   naporem   woli   Devona.   Wielki 

żelazny rygiel zaczyna drżeć.

Devon czuje niesamowity przypływ siły, pierwotnej i potężnej. Trawi go magiczna 

pasja   i   nie   jest   już   czternastoletnim   chłopcem,   lecz   wiekowym   czarodziejem,   członkiem 

szlachetnego Bractwa Skrzydła Nocy. Nabiera tchu - i gruby rygiel lekko i gładko się odsuwa.

- Jest moja! - Woła Isobel. - Jest moja!

Metalowe drzwi uchylają się ze zgrzytem, ukazując ziejącą za nimi ciemność.

I nagle Devon rzuca się na Apostatę. Jej twarz wykrzywia okropny grymas, gdy Isobel 

pojmuje jego podstęp. W mgnieniu oka starzeje się o kilkaset lat. Nie jest już młoda i piękna, 

lecz stara i odrażająca.

Devon chwyta ją wpół i pędzi z nią w pulsującą ciemność Otchłani.

- Tak bardzo o nich marzyłaś! - Woła. - Teraz będziesz z nimi - na zawsze!

Isobel Apostata wrzeszczy, gdy portal zamyka się za nią.

Devon zatacza się i osuwa na zakurzoną podłogę. Dobrze zapamiętał to, czego nauczył 

się z Księgi Oświecenia. Czarodziej może otworzyć portal, nie wypuszczając niczego i nikogo 

z Otchłani, tylko wchodząc w nią sam - lub wpuszczając tam kogoś.

Teraz słyszy Isobel po drugiej stronie, łomoczącą w drzwi. Jej krzyki szybko zagłusza 

ryk rozjuszonych, poirytowanych demonów, którym obiecywano wolność i znów jej nie dano. 

Devon słyszy odgłosy walki. Oczami duszy widzi okryte łuskami i cuchnące demony, które 

odciągają Isobel od drzwi i wloką ją w najgłębsze trzewia Otchłani - jedyne  miejsce,  w 

którym można uwięzić jej ducha i powstrzymać go od powrotu na ziemię.

background image

- Myliłaś się, Isobel - mówi Devon, patrząc na portal, znów chłodny, nieruchomy i 

cichy. - Nie byliśmy sobie równi. Zapomniałaś o jednym istotnym szczególe.

Uśmiecha się.

- Jestem potomkiem Sargona Wielkiego w sto pierwszym pokoleniu.

Nagle siada. Znajduje się w swoim pokoju, w łóżku. Noc jest chłodna.

Czy to był tylko sen?

Tak, uświadamia sobie, to był sen. Ale jego zwycięstwo nad Isobel wcale nie było z 

tego powodu mniej realne. Jej czarom należało położyć kres, a moc nadawały im sny, więc to 

oczywiste, że decydująca bitwa została stoczona w umyśle Devona. To, że nie wstał z łóżka, 

nie oznacza, że nie wygnał jej do Otchłani. Czarodziej Skrzydła Nocy sam wybiera sobie 

przeciwnika i pole bitwy.

Resztę nocy Devon przesypia kamiennym snem.

background image

Epilog

Za ścianą

Przecież mogłeś dowiedzieć się od niej prawdy - mówi Cecily następnego wieczoru, 

kiedy opowiedział jej o wszystkim. - Mogłeś się dowiedzieć, kim naprawdę jesteś.

Na zewnątrz wyje wiatr. Kruki kraczą, trzepocząc skrzydłami i jak zawsze strzegąc 

domu. Tego wieczoru nie pada śnieg, lecz w oddali przetacza się grom. Nadciąga kolejna 

burza.

Devon uśmiecha się.

- Taak, ale za jaką cenę? Isobel i zgraja demonów grasująca po świecie to coś, czego 

wolę   sobie   nawet   nie   wyobrażać.   Ponadto,   kto   wie,   czy   ona   też   nie   szykowała   jakiegoś 

podstępu?

Cecily chichocze.

- Naprawdę spryciarz z ciebie, wiesz? - Pochyla się i całuje go. - Jestem z ciebie 

bardzo dumna, Devonie.

Chłopiec rumieni się.

- Cóż, Głos potwierdza, że już jej nie ma. Nie musimy się obawiać Isobel Apostaty.

- Mama powinna być ci wdzięczna.

Devon wzrusza ramionami.

- Myślę, że zaczyna sobie zdawać sprawę z tego, że na dłuższą metę niczego nie uda 

jej się przede mną ukryć. Jednak jest uparta. Nie podda się łatwo.

- Tak - przytakuje Cecily. - Jednak ty też.

Idzie na górę do łóżka, a Devon siedzi w salonie i spogląda na olejny portret Horatia 

Muira.

- Dzięki za pomoc - mówi do portretu. - Chyba jest nam przeznaczone znowu się 

spotkać. Może ty wyjaśnisz  mi  wszystkie  dziwne tajemnice  tego domu.  Na przykład  kto 

spoczywa pod nagrobkiem z napisem „Devon" i jaka jest moja rola w tym wszystkim.

W tym momencie z odległego zakamarka dworu dobiega znajomy dźwięk: szloch.

Devon uśmiecha się drwiąco, nie odrywając oczu od Horatia.

background image

- Och, jak mogłem zapomnieć? Może powiesz mi, kto, do licha, kryje się w piwnicy. 

Duch czy człowiek? - Nasłuchuje coraz głośniejszego płaczu. - I dlaczego ten ktoś wydaje się 

mnie znać?

Znasz jej imię, słyszy głos w swojej głowie.

Devon nie jest pewien, czy to przemówił Głos czy ktoś inny - może Horatio?

- Znam jej imię? - Pyta.

Znasz jej imię.

-   Kto   to?   -   Zwraca   się   Devon   do   portretu,   lecz   twarz   Horatia   Muira   pozostaje 

nieruchoma i niema.

Nagle grom uderza blisko domu i światło zaczyna przygasać. Devon wstaje i zapala 

kilka świec, na wszelki wypadek.

To nie może być Isobel. Ją mogę wykluczyć. Glos twierdzi, że ona odeszła na dobre.

Zatem kto to może być?

Znasz jej imię.

Bierze jedną świecę i schodzi do zimnej, wilgotnej piwnicy. Tak jak przypuszczał, 

światło gaśnie po następnym uderzeniu pioruna i chłopiec musi skorzystać ze świecy, żeby 

dotrzeć do miejsca, skąd dobiega płacz. Jak zwykle jest tu głośniejszy i wydaje się coraz 

bardziej przejmujący, w miarę jak Devon zbliża się do jego źródła.

Podchodzi do ściany, zza której zdaje się dochodzić ten szloch.

- Powiedz mi, jak się nazywasz - mówi.

Jednak ten ktoś tylko łka jeszcze głośniej.

- Powiedz mi, jak się nazywasz, to będę mógł ci pomóc.

- Devonie? - Pyta głos. - Devonie, czy to ty?

- Tak. Znasz moje imię, teraz wyjaw mi swoje.

Jednak odpowiada mu tylko cisza. Devon stawia świecę na starym kufrze. Migotliwy 

blask oświetla mroczną piwnicę. Chłopiec obmacuje ścianę. Nic. Żadnych nierówności.

Żadnych ukrytych drzwi.

- Musi tu być jakieś przejście - mówi. - Bo jak inaczej wpakowaliby cię tam?

Opukuje   ścianę.   Jest   cienka,   zaledwie   kilkucentymetrowa.   Została   pospiesznie 

wzniesiona, najwidoczniej bez żadnych drzwi. Po co Muirowie ją postawili? Co jest za nią 

ukryte?

I przed kim to ukrywają?

Przede mną, mówi sobie Devon.

background image

Próbuje siłą woli przenieść się za mur, tak jak to zrobił we wschodnim skrzydle. Nie 

udaje mu się. To dziwne, zważywszy na to, że magia Grety Muir straciła moc. Kto jest tutaj 

potężniejszym magiem od niego? Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej Devon jest świadomy 

tego, że odpowiedzi kryją się za tą ścianą.

Odpowiedzi na pytania, które go dręczą.

Rozgląda się po piwnicy.

- Cóż - mówi. - Jeśli moja magia nie działa, będę musiał użyć zwyczajnej siły.

Dostrzega to, czego szukał.

- Odsuń się - woła do tego kogoś - lub czegoś - uwięzionego za tym murem. - Już idę!

Wysoko podnosi kilof.

CIĄG DALSZY NASTĄPI W TOMIE TRZECIM