Marion Lennox
Tajemnica doktor Sary
Tłumaczyła
Małgorzata Hynek
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Doktor Alistair Benn nie spodziewał sie˛, z˙e patolog
sa˛dowy okaz˙e sie˛ miły. Ani z˙e be˛dzie nim Sara.
Patrzył na pełna˛ z˙ycia postac´ poruszaja˛ca˛ sie˛ na pły-
cie lotniska na wprost niego i czuł, z˙e ma ochote˛ wyje-
chac´ z tego miejsca. Natychmiast.
Wyjechac´. Ha! Jako jedyny lekarz w Dolphin Cove
odpowiada za zdrowie całej społecznos´ci. Tak samo jak
za nieznanych pasaz˙ero´w małego samolotu, kto´ry rozbił
sie˛ na południe od miasteczka. Pasaz˙erowie znikne˛li,
a wiele wskazuje na to, z˙e sa˛ cie˛z˙ko ranni. Wyjazd jest
wie˛c niemoz˙liwy.
Ale Sara...
Ona tu naprawde˛ jest?
Jakis´ czas temu zaz˙a˛dał dodatkowych oddziało´w po-
licji i pomocy medycznej, jednak z˙a˛danie zostało od-
rzucone. Urze˛dnicy zdecydowali, z˙e nie ma powodu, by
wysłac´ tak kosztowne wsparcie. Ta decyzja rozws´cie-
czyła go. Dlaczego pilot nie z˙yje? Przeciez˙ krew w łado-
wni samolotu nalez˙y do kogos´ innego. Ponownie zaz˙a˛-
dał pomocy, tym razem bardziej stanowczo.
No i przysłali Sare˛.
– Czes´c´. – Radosna, jakby naprawde˛ cieszyła sie˛, z˙e
go widzi. Us´miecha sie˛ promiennie do wszystkich, a oni
patrza˛ na nia˛ jak zahipnotyzowani.
Niby dlaczego miałoby byc´ inaczej? Ona jest taka
jak zawsze. Sara. Metr pie˛c´dziesia˛t w kapeluszu, ale jej
malutka postac´ pełna jest uroku. Kasztanowe włosy
falami spływaja˛ce na plecy, zielone oczy sa˛ ogromne.
I ro´z˙ane usta, kto´re dopełnia ładny nosek. No i te jej
buty – niesamowite, na wysokim obcasie, jasnopurpuro-
we, idealnie dopasowane do gustownego kostiumu.
W kostiumie Sara nie wygla˛da jednak na kobiete˛
interesu. Ani troche˛. Wygla˛da... wygla˛da jak Sara.
Alistair poczuł, z˙e ogarnia go niedowierzanie. I cos´
jeszcze, cos´, czego wolał nie nazywac´.
– Nie przywitasz sie˛? – Chwyciła jego dłon´, jak gdy-
by nigdy nic. Jakby nie istniała cała ta historia.
Jego palce automatycznie owine˛ły sie˛ woko´ł jej deli-
katnej dłoni, a ze zdumienia, z˙e to naprawde˛ ona, za-
brakło mu tchu. Pus´cił ja˛, a potem instynktownie cofna˛ł
sie˛ o krok.
– Co tu robisz? – Tak, powitanie nie nalez˙y do
miłych, ale skoro przez˙ył taki wstrza˛s, moz˙e teraz zapo-
mniec´ o subtelnos´ci.
– Pracuje˛ w policji. Jestem tym patologiem, o kto´re-
go prosiłes´. – Cia˛gle sie˛ us´miecha. Przez chwile˛ pomys´-
lał, z˙e robi to na siłe˛. Jest tak samo zszokowana jak on.
Nie, jednak nie. Ona nie bywa zszokowana. Pani
swego s´wiata. Kroczy przez z˙ycie i bierze to, co chce.
– Chciałas´ zostac´ pediatra˛ – powiedział, zdaja˛c so-
bie sprawe˛, z˙e jego słowa brzmia˛ głupio i nieuprzejmie.
– Nie widziałes´ mnie szes´c´ lat, Alistair. Zmieniłam
plany.
– Z pediatrii na patologie˛ sa˛dowa˛?
– To spokojne z˙ycie.
– Spokojne z˙ycie? W policji?
– Wierz mi albo nie, ale tak jest.
4
MARION LENNOX
Jak to rozumiec´? Praca w policji i spoko´j? Bez sensu.
– Nigdy nie chciałas´ spokojnego z˙ycia.
– Ludzie sie˛ zmieniaja˛, Alistair. – Spowaz˙niała i po-
słała mu niemal wyzywaja˛ce spojrzenie, ale zebrała sie˛
w sobie i zno´w przywołała ten ols´niewaja˛cy us´miech.
– A teraz co dla mnie masz? – zapytała.
– Przepraszam?
– Ofiara wypadku – rzekła z przesadnym spokojem.
– Pilot? Sa˛dze˛, z˙e nie przywlokłes´ mnie na koniec s´wia-
ta po nic?
– Nie. – Wzia˛ł głe˛boki oddech i starał sie˛ uspokoic´.
– Naprawde˛ jestes´ patologiem?
– Tak. Raport mo´wi, z˙e masz zwłoki, rozbity samo-
lot i zagadke˛. Miejscowy oficer policji zbadał sprawe˛ na
tyle, na ile mo´gł, ale tobie brak kompetencji.
Poczuł, z˙e jego twarz sie˛ napina i wiedział, z˙e ona to
zauwaz˙yła.
– No, brak ci dos´wiadczenia patologa – dorzuciła,
a on pomys´lał, z˙e mu dokopała. Ale przeciez˙ zawsze tak
było. Sara i Grant, patrza˛cy z go´ry na wiejskiego dok-
tora.
Sara i Grant...
Gdzies´ w s´rodku znowu poczuł ten nieprzyjemny
skurcz. Bo´l. Czy on nigdy nie minie? Zawsze mu towa-
rzyszy, jednak do tej pory jakos´ potrafił go odsuna˛c´.
Teraz wie˛c tez˙ musi to zrobic´. Jest skazany na Sare˛, ale
im szybciej pozbe˛da˛ sie˛ tego bałaganu, tym szybciej sie˛
od niej uwolni.
– Wez´my twoje bagaz˙e i zabierajmy sie˛ sta˛d – po-
wiedział, a ona spojrzała na niego dziwnie, po czym
zno´w sie˛ us´miechne˛ła.
– W porza˛dku. Zabierajmy sie˛ sta˛d.
5
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Alistair nie nalez˙y do oso´b, z kto´rymi chciałaby
pracowac´ lub przebywac´. Jak jego brat bliz´niak, Alistair
jest oszałamiaja˛co przystojny. Wysoki i opalony, bra˛zo-
we oczy, szeroki us´miech i ciało, za kto´re moz˙na
umrzec´. Kiedys´ Sara zakochała sie˛ w tym us´miechu
i ciele. Ale teraz... Gdyby musiała wymienic´ wszystkich
ludzi, kto´rych nie chciałaby spotkac´, Alistair znalazłby
sie˛ na pierwszym miejscu.
,,Nigdy nie chciałas´ spokojnego z˙ycia’’. Słowa Alis-
taira zadz´wie˛czały jej w uszach, kiedy siedziała w fotelu
pasaz˙era wielkiego land-cruisera. Zaryzykowała spoj-
rzenie w jego strone˛ i zobaczyła nieruchoma˛ i sroga˛
twarz. Krytyczna˛.
Zawsze krytykował i oceniał. Moralizuja˛cy zarozu-
mialec, tak nazywał go Grant.
Ostatni raz widziała go na pogrzebie Granta. Tam-
tego dnia rano wyszła ze szpitala i nie miała czasu, by
spotkac´ sie˛ z rodzina˛ Granta przed ceremonia˛. Nie znaj-
dowała sło´w, kto´re tłumaczyłyby rzecz niewytłumacza-
lna˛, wie˛c po prostu tam sie˛ pojawiła. Oszalała z cier-
pienia, zrozpaczona i ume˛czona poczuciem winy.
Oczywis´cie na pogrzebie był Alistair – wspierał po-
gra˛z˙onych w smutku rodzico´w.
Zbliz˙ała sie˛ do nich, niezgrabnie poruszaja˛c sie˛ o ku-
lach. Dzieliło ja˛ zaledwie kilka metro´w od otwartego
grobu, gdy usłyszała okrutne słowa Alistaira:
– Nie chcemy cie˛ widziec´, Saro. Moz˙esz zostawic´
nas w spokoju?
Obwiniał ja˛, tak jak wszyscy.
Patrza˛c na Alistaira, widziała Granta i zdawało jej
sie˛, z˙e przygniecie ja˛ bo´l. Alistair i Grant byli bliz´-
niakami. Byli. Teraz jeden nie z˙yje, a drugi odepchna˛ł ja˛
6
MARION LENNOX
na zawsze. Prawie sie˛ wtedy załamała, lecz jakos´ to
przez˙yła. Zachowała godnos´c´, ale odchodza˛c, potykała
sie˛, jakby fizycznie rozbita. I od tamtej pory go nie
widziała.
– Wiesz, co tu sie˛ stało?
Alistair cos´ do niej mo´wi. Wzdrygne˛ła sie˛, słysza˛c
jego szorstki głos, ale jakos´ zdołała sie˛ otrza˛sna˛c´. Na
jego twarzy maluje sie˛ złos´c´ i szok, bo jej bliskos´c´ mu
przeszkadza. Patrzy na droge˛, nie na nia˛.
Nagle w zaros´lach pokazał sie˛ niewielki kangur, wal-
laby, i wpatrywał sie˛ w pojazd Alistaira, dopo´ki ten nie
zwolnił. Zwierzak stał tak przez długa˛ chwile˛, jak gdyby
s´wie˛tował moment swej pote˛gi, a potem pognał w dal.
Niezwykłe miejsce. W innej sytuacji Sara mogłaby
sie˛ zachwycic´ pie˛knem Dolphin Cove, malen´kiej osady
połoz˙onej bardzo daleko od cywilizacji. Co Alistair tu
robi?
Alistair. Zadał jej pytanie. Musi sie˛ skoncentrowac´.
– Czytałam raport. Wczoraj rozbił sie˛ tu samolot.
– Tak. – Nadal patrzył bacznie na droge˛, jakby
w obawie przed kolejnymi zwierze˛tami. Pewnie to roz-
sa˛dne, ale podnosi napie˛cie mie˛dzy nimi.
– Zatem co wiesz? – zapytała. Rzeczowos´c´ to jedy-
na metoda, by przez to przebrna˛c´.
– Cessna wystartowała wczoraj po południu z Cairns
– odparł. – Pilot zgłosił nie do kon´ca jasny plan lotu.
Z tego, co udało sie˛ wywnioskowac´, samolot zrobił
niezaplanowany przystanek gdzies´ na po´łnoc od Cairns,
a potem przyleciał tutaj. Rozbił sie˛ na plaz˙y. Jedna
z zało´g rybackich widziała, jak spadał. Gdyby nie to,
pewno nigdy nie zostałby odkryty. To dzika kraina.
Sierz˙ant policji zwołał ekipe˛ i znalez´lis´my pilota. Nie z˙ył.
7
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Stwierdziłes´, z˙e chyba nie zgina˛ł w wypadku?
– To dziwna sprawa. – Wzruszył ramionami. –
Oczywis´cie, troche˛ nim rzucało, ale wydaje sie˛, z˙e pro´-
bował wykonac´ awaryjne la˛dowanie. I prawie mu sie˛
udało. Tam jest skała, kto´ra wystaje z piasku. Z powiet-
rza nie mo´gł jej zauwaz˙yc´. Maszyna jest nieco uszko-
dzona, jednak przed uderzeniem pilot musiał zwolnic´
tak, z˙e niemal sie˛ zatrzymał.
– Ma szcze˛s´cie, z˙e samolot nie stana˛ł w płomieniach.
– On nie z˙yje.
Sara otrza˛sne˛ła sie˛. Racja. Nie moz˙na byc´ bardziej
martwym, kiedy juz˙ sie˛ nie z˙yje. Szcze˛s´cie nie ma tu nic
do rzeczy.
– No tak.
– Ale moz˙e ktos´ inny miał szcze˛s´cie – dorzucił,
a ona pomys´lała o policyjnym raporcie. Krew na tyłach
samolotu. Powo´d całego zamieszania.
– To szczego´ł, kto´rego nie rozumiem.
– Dlatego tu jestes´. Dlatego wezwałem pomoc i usi-
łujemy szybko działac´. Sierz˙ant – tutejszy posterunek
składa sie˛ z jednej osoby – zwołał ludzi, kto´rzy prze-
czesuja˛ teren woko´ł wraku. Tył samolotu jest zalany
krwia˛. Wygla˛da, jakby miała tam miejsce masakra, ale
nikogo nie ma. Kiedy tam dotarlis´my, samolot jeszcze
stygł. Martwy pilot siedział przypie˛ty do fotela. Reszta
znikne˛ła.
– A rzeczywis´cie ktos´ tam był?
– Powiedziałbym, z˙e w samolocie jeszcze minimum
dwie osoby zostały ranne.
Gdyby wiedziała, z˙e spotka tu Alistaira, poprosiłaby
kolego´w, by zaje˛li sie˛ ta˛ sprawa˛. Jednak to ona przyle-
ciała, i potrzebuje pomocy tego człowieka.
8
MARION LENNOX
– Alistair, musimy pracowac´ nad tym razem.
– Be˛dziemy. – Jego twarz wykrzywił grymas.
– Moz˙emy wie˛c zostawic´ na boku nasza˛... prze-
szłos´c´... i zabrac´ sie˛ do roboty?
– Nigdy nie dopuszczam do tego, z˙eby cokolwiek
przeszkadzało mi w pracy.
– S
´
wietnie. Trzymajmy sie˛ wie˛c tego i zostawmy
w spokoju sprawy osobiste. Powiedz mi, co wiesz o pi-
locie.
– Nie wiem...
– Po prostu opowiedz mi o pilocie – poprosiła,
a w jej głosie nagle pojawiło sie˛ znuz˙enie.
Dowiedziała sie˛, z˙e Alistair jest lekarzem w Dolphin
Cove dopiero w samolocie, gdy było juz˙ za po´z´no, by
zawro´cic´. Zobaczyła jego nazwisko w raporcie i reszte˛
podroz˙y spe˛dziła na obmys´laniu roli, w jakiej chciała
mu sie˛ pokazac´. Nie pozwoli, by teraz skrze˛tnie przygo-
towana maska opadła.
Nie. Alistair nie moz˙e odkryc´, z˙e cze˛sto czuje sie˛
słaba i bezbronna. Musi obro´cic´ swoje zme˛czenie w iry-
tacje˛.
– Nie zamierzasz zepsuc´ tego s´ledztwa, prawda?
– zapytała ostro i zobaczyła, z˙e jego twarz znowu sie˛
napina.
– Oczywis´cie, z˙e nie.
– W takim razie powiedz mi wszystko, co wiesz.
Jeszcze jeden moment ciszy. On pewnie musi sie˛
pozbierac´, pomys´lała. W porza˛dku. Panowanie nad so-
ba˛ to dobre wyjs´cie.
I chyba sie˛ z nia˛ zgodził, bo zacza˛ł mo´wic´:
– Mys´lelis´my, z˙e to zwykły wypadek. Ale, jak juz˙
mo´wiłem, pilot nie ma na tyle cie˛z˙kich obraz˙en´, z˙eby
9
TAJEMNICA DOKTOR SARY
tłumaczyły jego s´mierc´. A krew w tylnej cze˛s´ci samolo-
tu wskazywałaby na obecnos´c´ kogos´, kto został cie˛z˙ko
ranny. Tył to ładownia, nie ma tam foteli. Jes´li ktos´ tam
był w czasie wypadku, mocno nim rzucało. Jednak po
nikim takim nie ma s´ladu.
– A pilot?
– Przewiez´lis´my jego ciało do szpitala. Poniewaz˙
nie mogłem zrozumiec´, jak zgina˛ł, pobrałem jego krew
do badania. Nocnym samolotem pocztowym wysłałem
pro´bki do miasta, a dzis´ rano dostałem wyniki. Ten
chłopak połkna˛ł kon´ska˛ dawke˛ heroiny. Nie mo´gł jej
sobie wstrzykna˛c´, chyba z˙e to było samobo´jstwo.
Sara az˙ gwizdne˛ła.
– Moz˙e wie˛c ktos´ mu to wstrzykna˛ł? – rzekła wolno
i zmarszczyła brwi. – Zauwaz˙yłes´ s´lady po ukłuciu
igły?
– Nie. Kto kłuje pilota igła˛, prowokuja˛c wypadek?
– Moz˙e wyla˛dował, a potem został zamordowany?
– Racja.
– Nie wierzysz w to?
– Co´z˙, to ty jestes´ ekspertem. Ale nie widzimy po-
wodu, z kto´rego ta maszyna mogłaby sie˛ rozbic´. Pilot
samolotu pocztowego, Harry, ogla˛dał miejsce wypadku.
Było mało paliwa, ale nie az˙ tak mało, z˙eby sie˛ rozbic´.
Z powodu niskiego poziomu paliwa nie było tez˙ eks-
plozji. Ale cała reszta wydaje sie˛ w porza˛dku.
– A obraz˙enia?
– Cze˛s´c´ skały przebiła sie˛ przez przednia˛ szybe˛ i tro-
che˛ pokaleczyła pilota. Moz˙e to wystarczyło, z˙eby stra-
cił przytomnos´c´, ale wa˛tpie˛. Przyczyna˛ jego s´mierci jest
cos´ innego. Nie ruszył sie˛ ze swojego miejsca, a nie ma
nic, co mogłoby go od tego powstrzymac´. Ba˛dz´ co ba˛dz´
10
MARION LENNOX
ludzie w ładowni... Jak juz˙ mo´wiłem, nie byli przypie˛ci
pasami.
– Wie˛c gdzie oni sa˛? I ilu ich było?
– Mamy nadzieje˛, z˙e pomoz˙esz nam to wyjas´nic´.
– No tak.
Doktor Sara Rose jest fachowcem. Lubi swoja˛ prace˛.
Patologia sa˛dowa nie nalez˙ała do jej prioryteto´w, ale
odka˛d sie˛ na nia˛ zdecydowała, sprawia jej coraz wie˛cej
satysfakcji. Rozwia˛zywanie zagadek dzie˛ki medycynie,
z dala od ludzi...
Nie. Nie chce o tym mys´lec´. Powinna skoncentrowac´
sie˛ na pracy, jedynej rzeczy, jaka sie˛ dla niej liczy.
Zwłaszcza teraz, kiedy za wszelka˛ cene˛ musi nie mys´lec´
o me˛z˙czyz´nie, kto´ry siedzi obok.
– Wiadomo, kim był pilot? – zapytała.
– Mamy jego portfel. W kokpicie znalez´lis´my tez˙
paszport.
– I co z tego wynika?
– Jake Condor. Trzydzies´ci osiem lat. Australijczyk.
Policja pro´buje dowiedziec´ sie˛ czegos´ wie˛cej. Według
paszportu wczoraj rano przyleciał tu z Tajlandii. Wyla˛-
dował w Cairns. To stamta˛d musiał wystartowac´ tym
wynaje˛tym samolotem i wyla˛dowac´ tutaj, zbaczaja˛c
nieco z kursu. Według planu rejsu zgłoszonego na lot-
nisku w Cairns leciał na po´łnoc, niemal do Cape Tribu-
lation, i stamta˛d wyruszył na zacho´d, ale czas trwania
lotu wskazuje na to, z˙e po drodze gdzies´ sie˛ zatrzymał.
Dopiero potem dotarł tutaj.
Zmarszczyła brwi. Nie ma w tym zbyt wiele sensu.
Wszystko wygla˛da jak układanka z porozrzucanymi
i pogubionymi elementami. Pomys´lała, z˙e zwykle bywa
tak na pocza˛tku kaz˙dej sprawy. Niestety, cze˛sto zaginione
11
TAJEMNICA DOKTOR SARY
elementy nie odnajduja˛ sie˛. Zwłaszcza jez˙eli zostaje
wezwana zbyt po´z´no. A tu mine˛ły juz˙ dwadzies´cia cztery
godziny.
– Czy dzis´ wieczorem moge˛ zobaczyc´ samolot? – za-
pytała bez wie˛kszej nadziei.
Jej obawy potwierdziły sie˛.
– Nie. Miejsce katastrofy to dziki teren, a ostatni
etap drogi trzeba pokonac´ pieszo. Nie moz˙emy popły-
na˛c´, bo rafy przy tej plaz˙y sa˛ zdradliwe. To dlatego
rybacy nie mogli natychmiast ruszyc´ z pomoca˛. Trzeba
było zorganizowac´ wyprawe˛ droga˛ la˛dowa˛. Nasi ludzie
nadal przeszukuja˛ teren, jednak be˛da˛ to robic´ tylko do
wieczora.
– Ale nie ma wa˛tpliwos´ci co do tego, z˙e na tyle
samolotu jest krew, a pilot był z przodu?
– Tak.
– Nie pomys´lałes´ o pobraniu pro´bek krwi?
Palce Alistaira zacisne˛ły sie˛ na kierownicy.
– Nie – przyznał w kon´cu. – Dotarlis´my tam, zoba-
czylis´my, z˙e pilot nie z˙yje, a reszty ludzi nie ma. A po-
tem dostałem telefon, z˙e jeden z moich pacjento´w ma
atak serca. Wro´ciłem wie˛c z ciałem pilota i nie pomys´-
lałem o pro´bkach.
– Alistair, jestes´ lekarzem rodzinnym – powiedziała
mie˛kko. – Nikt nie oczekuje, z˙ebys´ był patologiem.
– Tak, ale powinienem był pomys´lec´...
– Jestes´ tu całkiem sam?
– Tak.
– I jak sobie radzisz?
– Jak widzisz. – Skrzywił sie˛. – Nie bardzo. Zapomi-
nam o pro´bkach krwi.
– Pewno gdyby ktos´ miał zawał, tez˙ skupiłabym sie˛
12
MARION LENNOX
na ratowaniu go, a nie na pro´bkach – przyznała Sara.
– Zreszta˛ dalej mamy czas, z˙eby poddac´ je analizie.
Moz˙emy je dostac´ jeszcze dzis´? Skoro ratownicy wcia˛z˙
tam sa˛... Mys´lisz, z˙e ktos´ mo´głby je przynies´c´?
– To moz˙liwe. – Wcia˛z˙ jest spie˛ty, lecz przynaj-
mniej wspo´łpracuje. – Zaraz sie˛ z nimi skontaktuje˛,
ale nie dotra˛ do miasteczka wczes´niej niz˙ za dwie go-
dziny.
– W takim razie najpierw obejrze˛ pilota.
Niewielka osada Dolphin Cove wyrosła kilka wie-
ko´w temu dzie˛ki zamoz˙nos´ci poławiaczy pereł. Ci lu-
dzie dbali o swoja˛ własnos´c´. Załoz˙yli niewielki, fantas-
tyczny szpital, kto´ry stał sie˛ obiektem zazdros´ci wszyst-
kich tych, kto´rzy wiedzieli o jego istnieniu.
Sara z zaskoczeniem spojrzała na szeroka˛ werande˛,
z kto´rej widac´ było palmy i lez˙a˛ca˛ dalej plaz˙e˛. Nie miała
poje˛cia, z˙e tak pie˛kne miejsce w ogo´le istnieje.
– To dlatego tu przyjechałes´ – szepne˛ła, rozgla˛daja˛c
sie˛ woko´ł z rosna˛cym zachwytem.
Słon´ce zawieszone nad linia˛ horyzontu przypomina-
ło purpurowa˛ kule˛ rzucaja˛ca˛ na szpital ro´z˙owe cienie.
Okna były szeroko otwarte, a mie˛kkie białe firanki
unosił wiatr.
Przestrzen´ pomie˛dzy szpitalem a morzem wypełnia-
ły obwieszone kokosami palmy. Niedaleko budynku
rosła egzotyczna plumeria, kto´rej bladoz˙o´łte kwiaty ne˛-
ciły nieprzytomnie odurzaja˛cym zapachem.
Magiczne miejsce...
– Jak długo tu jestes´? – szepne˛ła, a na jej twarzy
odmalował sie˛ zachwyt.
– Pie˛c´ lat.
13
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Jedno kro´tkie spojrzenie na jego twarz wystarczyło-
by, by skon´czyc´ zadawanie pytan´, Sara jednak rzadko
potrafiła utrzymac´ je˛zyk za ze˛bami.
– Od czasu s´mierci matki?
Nie powinna była tego mo´wic´. W ten sposo´b Alistair
dowiedział sie˛, z˙e interesowała sie˛ jego rodzina˛, z˙e wie,
co stało sie˛ z jego rodzicami. Doug Benn dostał wylewu
trzy tygodnie po s´mierci Granta i zmarł niemal natych-
miast, zas´ jego z˙ona powoli gasła przez naste˛pny rok.
– Niech ci be˛dzie. – Ze złos´cia˛ wyskoczył z samo-
chodu, ledwo powstrzymuja˛c sie˛, by nie trzasna˛c´
drzwiami. – Policjant, Barry, jest z ratownikami. Po´z´-
niej mu cie˛ przedstawie˛. Moz˙e tymczasem pokaz˙e˛ ci
mieszkanie? Albo wolisz kolacje˛?
– Najpierw chce˛ zobaczyc´ pilota – powiedziała. –
Jestem tu, bo to pilna sprawa, wie˛c traktujmy ja˛ w ten
sposo´b.
– Bardzo dobrze.
Nawet kostnicy na tyłach szpitala nie moz˙na było
nazwac´ nieprzyjemna˛. Dzie˛ki wysokim pootwieranym
oknom dochodził tu szum fal rozbijaja˛cych sie˛ o brzeg.
– Chcesz sie˛ przebrac´? – zapytał Alistair.
– Pozwo´l mi najpierw go zobaczyc´.
– W porza˛dku. – Oboje byli uprzedzaja˛co uprzejmi.
Alistair podszedł do s´ciany i otworzył szuflade˛ ze zwło-
kami.
Sara nie poruszyła sie˛. Zawsze zaczynała od tego, z˙e
stawała z boku i zastanawiała sie˛, jakie jest jej pierwsze
wraz˙enie. W ten sposo´b wszystko staje sie˛ łatwiejsze.
Pierwsze wraz˙enie moz˙na potem zweryfikowac´ poprzez
dokładniejsze badania.
14
MARION LENNOX
Jake Condor, tak wynika z paszportu. Trzydzies´ci
osiem lat. Moz˙liwe, wygla˛da na tyle.
Pilot, ale nie przypomina tego, z kto´rym tu przy-
leciała. Ma błe˛kitne ciasne dz˙insy, a jego buty ls´nia˛
niemal zadziwiaja˛cym blaskiem. Spodnie maja˛ kro´j,
kto´ry ma przykuwac´ uwage˛ płci przeciwnej. Typ faceta,
kto´ry podrywa dziewczyne˛ i mocno sie˛ dziwi, kiedy
dostaje kosza.
Co jeszcze? Koszulka z reklama˛ tajskiego piwa. Ta
koszulka zdecydowanie pochodzi z innego kontynentu
i wygla˛da na nowa˛. To sie˛ zgadza z tym, co juz˙ wia-
domo.
Cos´ jeszcze przycia˛gne˛ło jej uwage˛. Okra˛z˙yła sto´ł
i zobaczyła sko´rzana˛ kabure˛ przypie˛ta˛ do jego paska.
Spojrzała na Alistaira.
– To wygla˛da jak kabura. Czy był tam pistolet?
– Nie. Barry dokładnie przeszukał samolot, ale ni-
czego nie znalazł.
– Sprawdzilis´cie, czy na ciele sa˛ s´lady od kul?
– Tak. – Skrzywił sie˛. – To wydawało sie˛ istotne.
Kiwne˛ła głowa˛ i zno´w sie˛ poruszyła. Me˛z˙czyzna był
s´wiez˙o ogolony i opalony. Włosy zas´ miał okropne. Na
ramiona opadały długie, przetłuszczone, faluja˛ce czarne
pasma.
– To jakis´ casanowa – stwierdził Alistair.
– Tez˙ masz to wraz˙enie?
– Wygla˛da na takiego.
Poruszyła sie˛, by zobaczyc´ twarz zabitego z obu stron.
– To uderzenie w skałe˛ nie zabiło go.
– Ale nos jest chyba złamany. Ratownicy, kto´rzy do-
tarli do samolotu, wycia˛gne˛li go na zewna˛trz i pro´bowa-
li szukac´ oznak z˙ycia, ale było juz˙ za po´z´no.
15
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Spojrzała w do´ł, na koszulke˛, i pokiwała głowa˛. Re-
klama piwa jest poplamiona. W porza˛dku. Złamał sobie
nos podczas la˛dowania i potem krwawił. A to znaczy, z˙e
kiedy samolot sie˛ rozbił, on jeszcze z˙ył. Spojrzała uwaz˙-
niej na jego nos. Czy po takim uderzeniu nie powinien
bardziej krwawic´?
Nie byłoby krwi, jez˙eli serce przestało bic´. S
´
mierc´
musiała wie˛c nasta˛pic´ szybko.
– Czy ma jakies´ obraz˙enia z tyłu głowy?
– Ja niczego nie zauwaz˙yłem.
– Mo´wiłes´, z˙e nie ma s´lado´w po igle? – Sprawdzała
teraz dokładniej przedramiona me˛z˙czyzny. – Jes´li brał
narkotyki, powinnis´my cos´ dostrzec.
– Nie znalazłem s´lado´w po strzykawce, ale nie musi
ich miec´, jez˙eli brał tylko okazjonalnie.
– W tym nie ma sensu. Facet, kto´ry bierze tylko od
czasu do czasu, naszprycował sie˛ tak przed pilotowa-
niem samolotu? – Z coraz wie˛ksza˛ uwaga˛ przygla˛dała
sie˛ martwemu me˛z˙czyz´nie. Odrzuciła z twarzy włosy,
rozprostowała plecy. Poczuła, z˙e jest gotowa do pracy.
– Masz jakis´ dobry aparat? – zapytała. – Taki, na kto´rym
wychodza˛ zbliz˙enia?
– Tak.
– Moz˙esz wie˛c pokazac´ mi, gdzie mogłabym sie˛
przebrac´, a w tym czasie po´js´c´ po aparat?
– Chcesz zrobic´ autopsje˛? Tutaj?
– Warunki nie sa˛ idealne – przyznała. – Wolałabym
zabrac´ go do Cairns, gdzie jest specjalistyczne wyposa-
z˙enie, ale umiem zrobic´ autopsje˛ tak, z˙eby nie poza-
cierac´ s´lado´w. Jes´li wie˛c zostaniesz i pomoz˙esz mi do-
kumentowac´ cała˛ autopsje˛, zrobie˛ ja˛ teraz.
– Dlaczego?
16
MARION LENNOX
– Bo przyczyna jego s´mierci ma zwia˛zek z tymi za-
ginionymi ludz´mi. Jes´li oni sa˛ ranni, moz˙emy nie zda˛-
z˙yc´. Sa˛dze˛, z˙e włas´nie dlatego mnie wezwałes´, zamiast
po prostu odesłac´ ciało? Miałes´ racje˛, bierzmy sie˛ wie˛c
do pracy.
Wiedział, z˙e Sara sie˛ nie myli.
Alistair od lat nie uczestniczył w autopsji. Kiedy
w Dolphin Cove zdarzało sie˛ jakies´ s´ledztwo, zmarłych
ku jego uldze odsyłało sie˛ do Cairns. Był cze˛s´cia˛ nie-
wielkiej i zz˙ytej społecznos´ci i nie wyobraz˙ał sobie wy-
konywania sekcji zwłok przyjacielowi.
Na studiach uczył sie˛, jak to robic´, i w razie czego
byłby w stanie sam dokonac´ sekcji, niemniej czuł sie˛
bardziej niz˙ szcze˛s´liwy, z˙e tym razem gło´wna˛ role˛ moz˙e
zostawic´ Sarze.
Ubrana w biały kombinezon i gumowe buty kobieta,
kto´rej płomienne włosy zostały upchnie˛te pod czep-
kiem, a twarz skrywała maseczka, zupełnie nie przypo-
minała Sary, jaka˛ znał. Zdradzały ja˛ tylko oczy...
Alistair robił zdje˛cia i notował to, co mu dyktowała.
Szedł za nia˛, powielał kaz˙dy jej krok, wcia˛z˙ o niej
mys´la˛c. Gdzie nauczyła sie˛ tego wszystkiego? Dlaczego
zdecydowała sie˛ na patologie˛?
Szkoda, pomys´lał nagle, przypominaja˛c sobie ich
pierwsze spotkanie. Sara zaczynała wtedy staz˙ na pe-
diatrii.
– Idz´ przywitac´ sie˛ z Sara˛, jes´li be˛dziesz w pobliz˙u
– powiedział mu Grant. – Jestes´my niemal rodzina˛.
Posłuchał wie˛c brata. Wszedł na oddział i zobaczył
Sare˛ z małym brzda˛cem. Karta pacjenta mo´wiła, z˙e
chłopiec cierpi na białaczke˛. Był łysy, wymizerowany
17
TAJEMNICA DOKTOR SARY
i podła˛czony do mno´stwa rurek i monitora. Wygla˛dał,
jakby nie moz˙na go było dotkna˛c´ bez zranienia.
Jednak Sara go dotykała. Trzymała go w ramio-
nach i udawali kraby. Bawili sie˛, pełzaja˛c po ls´nia˛cym
linoleum. Chichotali tak, z˙e nie mo´gł stwierdzic´, kto´re
z nich było bardziej zachwycone – Sara czy chłopiec.
Mała dziewczynka na sa˛siednim ło´z˙ku wpatrywała sie˛
w nich z zazdros´cia˛.
Był oszołomiony. Białe spodnie i szpitalna bluza
Sary zamiatały podłoge˛, lecz ona zdawała sie˛ tego nie
widziec´. Gdy spostrzegła Alistaira, najpierw ze zdzi-
wieniem stwierdziła, z˙e wygla˛da zupełnie jak Grant,
a potem sie˛ ucieszyła.
– Widzisz, Jonathan, mamy publicznos´c´. Moz˙e zor-
ganizujemy zawody? Co pan na to, doktorze Benn?
Be˛dziesz krabem? Wybierz sobie imie˛. Nasz nazywa sie˛
Horacy. Kylie lez˙y w ło´z˙ku i tez˙ potrzebuje kraba, wie˛c
ja˛ przynies´ tutaj. Urza˛dzimy zawody.
Co mo´gł wtedy jej powiedziec´? Przyjechał do miasta
na konferencje˛, miał na sobie garnitur i krawat, ale
w cia˛gu dwo´ch minut został przemianowany na kraba
Henriette˛. Naste˛pne po´ł godziny spe˛dził na wys´cigach,
z trzyletnia˛ Kylie przyczepiona˛ do jego brzucha i bliska˛
histerii z rados´ci.
Wro´cił do domu ze zbolałymi plecami, ale za to roze-
s´miany. Pomys´lał, z˙e chociaz˙ raz Grant wybrał dobrze.
Tamtego roku Grant przywio´zł Sare˛ do domu na
Boz˙e Narodzenie. Spe˛dziła na farmie tydzien´ i wszyscy
dzie˛ki niej sie˛ s´miali. Grant oczywis´cie musiał wyje-
chac´, ale ona została i oboje pomagali w zbiorach siana.
A pod koniec tamtego tygodnia Alistair był bliski mys´li,
z˙e sie˛ zakochał.
18
MARION LENNOX
Ale to było przedtem. Przed...
Lepiej o tym nie mys´lec´.
– Zro´b zdje˛cie jego paznokci – powiedziała. Trzy-
mała włas´nie dłonie me˛z˙czyzny, przygla˛daja˛c sie˛ im
z uwaga˛. – Nic tu nie ma. Chce˛ dokładne zdje˛cie obu
dłoni. To waz˙ne, z˙eby dowies´c´, z˙e nie ma s´lado´w walki.
Jes´li ktos´ go zamordował, musiał to zrobic´, gdy on był
nieprzytomny.
Ostroz˙nie zdje˛ła mu ubranie i oto mieli przed soba˛
szczupłego me˛z˙czyzne˛ s´redniego wzrostu, zadbanego
i opalonego.
– Zaczynam autopsje˛. Masz silny z˙oła˛dek? Wiesz,
co zobaczysz?
– Dam rade˛.
– Dobra. Ale przys´lij mi kogos´ na swoje miejsce,
zanim zemdlejesz – powiedziała. – Nie chce˛ tego zawa-
lic´ z powodu braku profesjonalizmu.
– Zabieraj sie˛ do pracy.
Pie˛tnas´cie minut po´z´niej znali juz˙ odpowiedz´. Sara
badała zawartos´c´ jelit zmarłego z coraz wie˛kszym nie-
dowierzaniem.
– Czytałam o tym – powiedziała. – Jeden z moich
kolego´w miał kiedys´ taki przypadek i pomys´lałam, z˙e
to moz˙e cos´ podobnego. Ale w tym stanie leciec´ samo-
lotem...
– Co? – zapytał Alistair.
– Prezerwatywy.
– Prezerwatywy?
– Popatrz. Musze˛ to miec´ na zdje˛ciach. – Przechyliła
sie˛. – Ten facet był durny. Przyleciał z Tajlandii, praw-
da? Co´z˙, przemycał narkotyki. Tylko z˙e jes´li kogos´
19
TAJEMNICA DOKTOR SARY
złapia˛, tam czeka go kara s´mierci, a tutaj długie wie˛zie-
nie. Ale pienia˛dze sa˛ niesamowite. Na ulicy wartos´c´
tego, co tu mamy, sie˛ga dziesia˛tko´w tysie˛cy dolaro´w.
Co´z˙, Jake poszedł w s´lady wielu innych. Napakował
heroiny do kondomo´w i je połkna˛ł.
Alistair wzdrygna˛ł sie˛.
– Musiał byc´ bezdennie głupi.
– To sie˛ moz˙e udac´ tylko wtedy, jes´li szybko sie˛ ich
pozbe˛dziesz – rzekła zamys´lona. – Ale u niego proces
trawienia naruszył gume˛. On połkna˛ł za duz˙o prezer-
watyw. Tak wie˛c przybył do kraju, pewno bał sie˛, z˙e
wcia˛z˙ ma te prezerwatywy. Moz˙e nawet wzia˛ł cos´ na
przeczyszczenie, co pewnie wszystko pogorszyło. Le-
ciał wie˛c małym samolotem z dwoma albo wie˛cej oso-
bami w ładowni. Podczas lotu kto´rys´ kondom pe˛kł i fa-
cet dostał ogromna˛ dawke˛ heroiny. To cud, z˙e po tym
wszystkim udało mu sie˛ jako tako wyla˛dowac´.
Alistair skrzywił sie˛ i pokiwał głowa˛. Straszny, ale
i dos´c´ prawdopodobny scenariusz.
– Cos´ jeszcze? – zapytał.
– Skon´cze˛ to, ale mamy juz˙ odpowiedzi na nasze
pytania. Jes´li znajdziesz sierz˙anta, złoz˙e˛ mu raport.
– Ale reszta pasaz˙ero´w...
– W tej kwestii nie mam nic do powiedzenia. Mam
nadzieje˛, z˙e nie nafaszerowali sie˛ tym samym, ale prze-
ciez˙ teraz nic nie moz˙emy dla nich zrobic´. Na razie...
– Zagryzła wargi. – Na razie mamy tyle informacji, ile
udało sie˛ nam uzyskac´ od Jake’a. Potem kolacja, bada-
nie pro´bek krwi, i ło´z˙ko. O reszte˛ pomartwimy sie˛ jutro.
W porza˛dku, pomys´lał Alistair, przygla˛daja˛c sie˛ Sarze
kon´cza˛cej prace˛. Ale... kolacja i ło´z˙ko? Kiedy zadzwonił
z pros´ba˛ o przysłanie patologa, nie ukrywał prawdy.
20
MARION LENNOX
– Zakwaterowanie w mies´cie jest dos´c´ prymitywne.
Pub nie nadaje sie˛ do zamieszkania, zwłaszcza w przy-
padku kobiety. Ale w mieszkaniu lekarza jest skromna
sypialnia.
Mieszkanie lekarza. Jego mieszkanie. Kolacja i ło´z˙-
ko moga˛ wie˛c okazac´ sie˛ sporym problemem.
Jednak nic nie moz˙na zrobic´. Maja˛ tu zaginionych
ludzi, zbrodnie˛ i zagadke˛. Osobiste dramaty musza˛
zejs´c´ na dalszy plan.
21
TAJEMNICA DOKTOR SARY
ROZDZIAŁ DRUGI
Alistair zaprowadził ja˛ do oddalonej cze˛s´ci szpitala,
otworzył drzwi do skromnego pokoju, a potem rzekł:
– Mam jeszcze obcho´d przed kolacja˛. Pani Granson
zostawiła dla nas zapiekanke˛ w piekarniku. Jes´li zgłod-
niejesz zanim wro´ce˛, nie kre˛puj sie˛.
Nie ma wa˛tpliwos´ci – on woli zjes´c´ bez niej.
Sara wzie˛ła długi prysznic, by zmyc´ z siebie brud
całego dnia i wspomnienie autopsji. Potem ws´lizne˛ła sie˛
w mie˛kki ro´z˙owy komplet – skrzyz˙owanie dresu i piz˙a-
my – i zbadała domostwo Alistaira.
Proste, ale wspaniałe. Duz˙y salon z otwarta˛ kuchnia˛
i dwie sypialnie. Kaz˙de pomieszczenie z widokiem na
morze.
Otworzyła drzwi wychodza˛ce na werande˛. Niewielki
biało-czarny terier, z jedna˛ łapa˛ wyraz´nie słabsza˛ od
pozostałych i z wielka˛ czarna˛ łata˛ woko´ł oka, podnio´sł
sie˛ z se˛dziwej kanapy, na kto´rej drzemał. Przywitał sie˛
z nia˛ grzecznie, a potem zdecydowanie wkroczył do
pokoju, z kto´rego włas´nie wyszła.
– Mam nadzieje˛, z˙e jestes´ tu domownikiem – rzekła
Sara niepewnie, a potem us´miechne˛ła sie˛ szeroko, bo
pies podszedł do lodo´wki i zamerdał ogonem. W po-
rza˛dku.
Ale wcia˛z˙ cos´ sie˛ nie zgadza. Zno´w ogarne˛ły ja˛
wa˛tpliwos´ci. Grant nigdy nie zaja˛łby sie˛ takim psem,
a o ile wiedziała, Alistair był o wiele bardziej wymaga-
ja˛cy niz˙ brat. Grant jej tak powiedział. A Grant...
Grant kłamał jak naje˛ty.
Po´łka z ksia˛z˙kami odwro´ciła jej uwage˛ od psa. Stała
tam prosta, drewniana ramka. Sheila i Doug Bennowie.
Rodzice Alistaira i Granta. Ubrani w staromodne kos-
tiumy ka˛pielowe odpoczywaja˛ na jakiejs´ plaz˙y i us´mie-
chaja˛ sie˛, patrza˛c na wybryki syno´w.
Chłopcy wygla˛daja˛ na zdje˛ciu na jakies´ dziesie˛c´ lat.
Grant to ten, kto´ry stoi na głowie. Wszyscy sie˛ do nie-
go s´mieja˛. Musiało mu sie˛ to podobac´. Zawsze lubił
byc´ w centrum uwagi. Wzie˛ła zdje˛cie i dotkne˛ła twa-
rzy Granta.
– Czy moz˙esz nie ruszac´ moich rzeczy?
Nie słyszała, kiedy wszedł. Odwro´ciła sie˛ i zobaczy-
ła jego pose˛pna˛ twarz.
– Przepraszam. – Tak szybko odłoz˙yła fotografie˛, z˙e
ta sie˛ przewro´ciła. Poprawiła ja˛ zdenerwowana. – Nie
zamierzałam tu grzebac´.
Spogla˛dał na nia˛ przez długi moment, a w kon´cu
wzruszył ramionami.
– W porza˛dku. – Odetchna˛ł głe˛boko i wydawało sie˛,
z˙e podja˛ł jaka˛s´ decyzje˛. – Posłuchaj, oboje mamy zada-
nie do wykonania, nie mieszajmy jednak do tego spraw
osobistych.
– Jasne – przytakne˛ła.
– Jadłas´ juz˙?
– Nie.
– Dlaczego?
– Pomys´lałam, z˙e zaczekam na ciebie.
Poszedł do kuchni i wyja˛ł talerze. Potem spojrzał
na ocieraja˛cego sie˛ o niego psiaka i us´miechna˛ł sie˛.
23
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Co u ciebie, Rozbitku? – zapytał. – Nakarmiła cie˛?
– Czyz˙bym była kocia˛ mama˛? – wyrwało jej sie˛.
Alistair us´miechna˛ł sie˛ szeroko. Pomys´lała, z˙e to
cudowny us´miech, ale nigdy nie zostanie skierowany do
niej...
– Ona to powiedziała, nie ja – zwro´cił sie˛ do psa.
– Dlaczego Rozbitek? – zapytała.
– Z powodu okolicznos´ci, w jakich go znalazłem.
Rozbitek wyrzucony na plaz˙e˛.
Intryguja˛ce. To daleko odbiega od opinii, jaka˛ o nim
sobie wyrobiła.
– Znalazłes´ go?
– Nie sa˛dzisz chyba, z˙e sam z siebie mo´głbym wy-
brac´ takiego psa? – zapytał.
Zajmował sie˛ wycia˛gnie˛ciem zapiekanki z piekar-
nika, wie˛c nie widziała jego twarzy, pomys´lała jednak,
z˙e w jego głosie zabrzmiała rados´c´. A to cos´ nowego.
– Nie sa˛dze˛ – stwierdziła i podrapała psa za uszami.
W odpowiedzi wysuna˛ł szorstki je˛zyk i polizał jej dłon´.
Uroczy. I nie, nie sa˛dzi, z˙e mo´głby wybrac´ takiego psa.
Ani z˙e ktos´ mo´głby mu go narzucic´. Ani jemu, ani
Grantowi.
Za wszelka˛ cene˛ musi ich traktowac´ indywidualnie.
– A jak go znalazłes´? – zapytała.
– Morze wyrzuciło go na brzeg. – Alistair zdawał sie˛
nie zauwaz˙ac´ jej zakłopotania. – Kilka miesie˛cy temu
przeszedł te˛dy cyklon. Na skałach rozbił sie˛ indonezyj-
ski statek. Kilku marynarzy zostało rannych i wyla˛do-
wali w szpitalu. Wiez´li ryby. Pewno zostały nielegalnie
złowione w australijskich wodach, mniejsza o to. Szed-
łem plaz˙a˛ dzien´ po sztormie. Smro´d był niewiarygodny,
bo na piasku lez˙ały i gniły tony tun´czyka. Funkcjona-
24
MARION LENNOX
riusz straz˙y wodnej robił włas´nie zdje˛cia, kiedy sterta
tun´czyka poruszyła sie˛.
– Chcesz powiedziec´, z˙e pod spodem był Rozbitek?
– Przygniotła go kupa zepsutego mie˛sa. Bo´g jeden
wie, jakim cudem przez˙ył, bo statek rozbił sie˛ czterdzie-
s´ci osiem godzin wczes´niej. W kaz˙dym razie jedna˛ łape˛
miał złamana˛, a on sam ledwo zipał, ale kiedy odgar-
na˛łem ryby, on tak na mnie spojrzał...
– Tym okiem z łatka˛?
– To jest wspaniałe oko – stwierdził Alistair głosem
zdradzaja˛cym niekłamane przywia˛zanie do psiaka. –
Sam, ten funkcjonariusz, powiedział, z˙e to chyba indo-
nezyjski pies, kto´ry złamał wszelkie przepisy imigra-
cyjne i musi odbyc´ szes´ciomiesie˛czna˛ kwarantanne˛,
jes´li miałby tutaj zostac´. Najprostsza˛ rzecza˛ było zo-
stawic´ go na tej plaz˙y, ale on tak na mnie patrzył...
Poszedłem wie˛c do szpitala i zapytałem marynarzy, czy
cos´ o nim wiedza˛. Zaprzeczyli. Co´z˙, Sam i ja zgłosilis´-
my go wie˛c jako australijskiego psa, kto´ry wło´czył sie˛
po plaz˙y, kiedy przywaliły go dwie tony tun´czyka. Opa-
trzylis´my mu łape˛. No a potem...
– Nie mogłes´ sie˛ go pozbyc´ – stwierdziła Sara z za-
duma˛.
– Widzisz? Nie zawsze jestem tym złym bratem.
A co do pozbycia sie˛ go... Ty bys´ mogła?
– Nie. – Patrzyła na ogon Rozbitka, kto´ry kre˛cił sie˛
niczym s´migło helikoptera.
,,Nie zawsze jestem tym złym bratem’’. Czy on wie,
co Grant zawsze o nim wygadywał? To juz˙ nie ma
znaczenia. Ona ma tu robote˛, a ten mały psiak pozwala
rozładowac´ napie˛cie.
– Czy on usia˛dzie do stołu? – zapytała.
25
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Jest kaprys´ny, jes´li chodzi o towarzystwo przy
jedzeniu – odrzekł Alistair dwuznacznie, a potem wy-
nio´sł psia˛ miske˛ na werande˛. – Tutaj, stary, moz˙esz jes´c´
w spokoju.
Sara wzdrygne˛ła sie˛. Poczuła, z˙e narasta w niej złos´c´.
Jest tylko jeden sposo´b, by zneutralizowac´ te˛ wrogos´c´.
– Sugerujesz, z˙e tez˙ zjesz na zewna˛trz? – zapytała.
– Moz˙e. Ale jestem głodny, wie˛c zjem szybko.
– To znaczy, z˙e chcesz jak najkro´cej przebywac´ w mo-
im złym towarzystwie?
– Ty to powiedziałas´ – stwierdził – ale moz˙e zam-
knijmy ten temat.
Jedli, a napie˛cie mie˛dzy nimi cały czas narastało.
Sara grzebała w talerzu i z˙ałowała, z˙e nie jest w innym
miejscu. Jeden bła˛d...
Nie, nie jeden, wie˛cej. Weszła w z˙ycie Granta. Dała
sie˛ wcia˛gna˛c´ w mydlanej ban´ce s´miechu i podniecenia
i nie patrzyła w do´ł, az˙ zrobiło sie˛ o wiele za po´z´no.
Poznała jego rodzine˛. Dobrze pamie˛ta wieczo´r, kie-
dy Grant dał jej piers´cionek zare˛czynowy. W tym celu
zabrał ja˛ na szczyt wiez˙y Rialto w Melbourne.
– Teraz, kiedy cały s´wiat jest u twoich sto´p, ja tez˙
tam jestem – oznajmił i wre˛czył jej piers´cionek z dia-
mentem.
Niemal bajkowa chwila. Z
˙
ycie wydawało jej sie˛
wo´wczas cudowne. Jednak spojrzała na jego przystojna˛
rozes´miana˛ twarz i ogarna˛ł ja˛ niepoko´j. Wszystko dzia-
ło sie˛ tak szybko. Odnosiła czasem wraz˙enie, z˙e gra
w jakims´ filmie.
Niemniej przyje˛ła jego os´wiadczyny. Oczywis´cie, z˙e
tak. Grant był niesamowity. Po Boz˙ym Narodzeniu
26
MARION LENNOX
ogromnie chciała stac´ sie˛ cze˛s´cia˛ jego s´wiata. Włoz˙yła
wie˛c ten piers´cionek i kochała Granta az˙ do chwili, gdy
dotarła do niej prawda. Zrozumiała, dlaczego zgodziła
sie˛ za niego wyjs´c´.
Miłos´c´ do jednego z bliz´niako´w to niewystarczaja˛cy
powo´d, by wyjs´c´ za drugiego.
Szalony pomysł. To w ogo´le były szalone czasy.
A teraz pora skupic´ sie˛ na tym, co mo´wi do niej Alistair.
– Nie nosisz piers´cionka.
Patrzył na nia˛ z drugiego kon´ca stołu.
– Mys´lałam, z˙e nie chcesz wracac´ do osobistych
spraw.
– Nie chce˛. Jestem jednak ciekaw.
– Z nikim nie jestem zwia˛zana, jes´li o to ci chodzi,
ale i nie rozpaczam z powodu Granta. Z
˙
ycie toczy
sie˛ dalej. Nie sa˛dzisz, z˙e juz˙ czas, z˙ebys´ i ty przyja˛ł
to do wiadomos´ci?
– Nie sa˛dze˛, z˙eby dało sie˛ uciec od Granta.
– Ucieszyłby sie˛, gdyby to słyszał. – Nie zdołała
zatrzymac´ złos´liwos´ci cisna˛cej sie˛ jej na je˛zyk: – Wszy-
scy tan´czyli, jak im zagrał. Ty tez˙.
– Nigdy nie robiłem tego, co chciał.
– Nie, ale wzia˛łes´ jego strone˛.
– Zabiłas´ go.
To było jak uderzenie w twarz. Głe˛boko wcia˛gne˛ła
powietrze i poczuła, z˙e do oczu cisna˛ sie˛ jej łzy.
Co mu powiedziała? Z
˙
e z˙ycie toczy sie˛ dalej? Tak,
ale bo´l jest tuz˙ obok. I tylko czeka, by powro´cic´, tak jak
teraz.
Nie pozwoli, by Alistair zobaczył, jak ona płacze.
– Czy... sa˛ juz˙ pro´bki krwi? – szepne˛ła i odwro´ciła
sie˛, by ukryc´ łzy.
27
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Zanies´c´ talerz do zlewu. Unikac´ jego wzroku.
– Jeszcze nie. – Nagły wybuch złos´ci mina˛ł. Teraz
w jego głosie słychac´ s´lady jakby... zakłopotania? Nie
wie i nie obchodzi jej to.
– Zaczekam u siebie – oznajmiła. – Dzie˛ki za kola-
cje˛. Była lepsza niz˙ towarzystwo. Daj mi znac´, kiedy
pro´bki tu dotra˛.
Dos´c´. Jej głos drz˙y. Odwro´ciła sie˛, zanim po jej po-
liczku spłyne˛ła pierwsza łza.
– Saro... – odezwał sie˛ niepewnie.
Ale nie odwro´ci sie˛. Musi natychmiast sta˛d wyjs´c´.
Sprza˛taja˛c po kolacji, Alistair kla˛ł w z˙ywy kamien´.
Co tu sie˛ dzieje? Co ona powiedziała? Zapiekanka była
lepsza niz˙ towarzystwo! Moz˙e ma racje˛...
Zapiekanka była przeciez˙ obrzydliwa. Tak. Obrzyd-
liwa. A wie˛c on jest... jeszcze obrzydliwszy? Nie. Nie
zgadza sie˛ z opinia˛ kogos´ takiego jak Sara. Jakie ona ma
prawo go krytykowac´?
Nagle przypomniało mu sie˛, kiedy ja˛ ostatni raz
widział. Na cmentarzu, w czasie pogrzebu Granta. Jego
rodzice byli załamani, a Sara po prostu sie˛ tam pojawiła.
Szła, utykaja˛c. Wygla˛dała wzruszaja˛co. Pro´bowała na-
wet sie˛ us´miechna˛c´...
On zas´ był ws´ciekły! Wszyscy czuli sie˛, jakby Sara
ich zdradziła. Odepchna˛ł ja˛ ostrymi słowami, a ona
wygla˛dała wtedy tak jak teraz. Jak skopany zwierzak,
kto´rego ktos´ s´miertelnie zranił. Czuł wo´wczas trudna˛ do
powstrzymania che˛c´, by cofna˛c´ te słowa, pobiec za nia˛
i zamkna˛c´ ja˛ w ramionach.
Nie zrobił tego wtedy i nie zrobi teraz, mimo z˙e zno´w
bardzo tego pragnie.
28
MARION LENNOX
Lez˙a˛cy u jego sto´p Rozbitek zerkał na niego z zatros-
kaniem. Alistair zostawił zmywanie, wzia˛ł pupila na
re˛ce i wyszedł na werande˛.
Usiadł na schodach, a Rozbitek nie przestawał na
niego patrzec´. Czyz˙by w oczach psiaka naprawde˛ była
wymo´wka?
– Nie patrz tak na mnie. Ona zabiła mojego brata.
Rozbitek nastawił jedno ucho, jakby domagał sie˛
wyjas´nien´. A moz˙e wcale nie? Jednak on, Alistair, musi
jeszcze raz sobie to wszystko wyjas´nic´. Tak jak robił to
tysia˛ce razy.
– Byli pijani – powiedział. – Albo raczej Grant był
pijany. Szalał do upadłego na imprezach. I szybko pro-
wadził. Zawsze. Miał ferrari. Nic by ci nie pomogło,
gdybys´ stana˛ł na drodze Granta. Musiał miec´ to, czego
chciał. A Sara... Wszyscy ja˛ uwielbiali. Jej ojciec był
sławny, ona miała pienia˛dze, s´wietnie wygla˛dała. Dlate-
go Grant jej pragna˛ł. Chciał sie˛ z nia˛ oz˙enic´, choc´
z z˙adna˛ inna˛ kobieta˛ nawet nie rozmawiał o małz˙en´st-
wie, a przeciez˙ miał ich pełno.
Rozbitek spogla˛dał na niego, jakby te wyjas´nienia
nie wystarczały.
– W porza˛dku. Czas na finał. To ona prowadziła –
rzekł pose˛pnie. – Jasne, nie była pijana, ale nac´pana.
S
´
rodki uspokajaja˛ce albo pobudzaja˛ce, nie wiem do-
kładnie. Pewnie brała cos´, co moz˙na kupic´ na recepte˛,
inaczej by ja˛ oskarz˙yli, ale teraz to bez znaczenia. Grant
tez˙ brał. Mys´lałem... Mielis´my nadzieje˛, z˙e Sara be˛dzie
miała na niego dobry wpływ. Ale nie, ona była taka
sama. Co´z˙, wie˛c on był pijany, a ona nac´pana, i wiozła
go do domu tym przekle˛tym samochodem. Nie prze-
kroczyła dopuszczalnej pre˛dkos´ci, ale to było za szybko
29
TAJEMNICA DOKTOR SARY
na oblodzona˛ droge˛. Mieli wypadek. I Grant zgina˛ł. Nie
potrafie˛ ci wyjas´nic´, piesku, co to znaczy. Musisz byc´
bliz´niakiem, z˙eby wiedziec´. Grant i ja... nie bylis´my
blisko, ale był moim bratem bliz´niakiem. Cze˛s´cia˛ mnie.
Nie moge˛ od tego uciec. A ona go zabiła. Miała wstrza˛s
mo´zgu i potłuczenia, a Grant zgina˛ł. Miał złamany
kre˛gosłup i dzien´ po wypadku umarł we s´nie. To zabiło
rodzico´w. Nie potrafisz sobie tego wyobrazic´, piesku.
Nie potrafisz...
Cisza. Zdawało sie˛, z˙e Rozbitek usiłuje zrozumiec´
ten ogrom potwornos´ci. Mały piesek poruszył sie˛ w jego
ramionach, a potem polizał go po policzku.
– Dzie˛ki. Wolałbym całusa.
Siedział z psem w ramionach i spogla˛dał na morze.
Zastanawiał sie˛, czy Sara s´pi.
Nie powinien o tym mys´lec´. I nie be˛dzie.
Ale dlaczego ona tak wygla˛da?
Rozws´cieczony uznał, z˙e to z˙yciowa umieje˛tnos´c´.
Manipulacja. Ona manipuluje ludz´mi tak jak Grant.
W domu zadzwonił telefon i Alistair niemal sie˛ ucie-
szył. Praca. Praca jest jego ratunkiem od czasu s´mierci
Granta. Juz˙ dawno tak sie˛ nie czuł. Ubolewa z powodu
brata, ale z˙ycie toczy sie˛ dalej. Zbudował sobie takie
z˙ycie, jakiego zawsze chciał – jest lekarzem rodzinnym
w małym miasteczku. Podoba mu sie˛ to.
I nagle ona sie˛ tu pojawia i wszystko wywraca do
go´ry nogami. Ale wyjedzie sta˛d, a on odzyska spoko´j.
Tylko...
– Idz´ i odbierz telefon – rozkazał samemu sobie. –
Wez´ sie˛ do roboty i zostaw ten bo´l w spokoju.
Łatwo powiedziec´. Tylko jak to zrobic´?
30
MARION LENNOX
Sara po raz czwarty czytała raport, kiedy Alistair
zapukał do jej drzwi. Niemal sie˛ ucieszyła. Gdyby tylko
to był ktos´ inny niz˙ Alistair, naprawde˛ byłaby zachwy-
cona.
Dlaczego on mi to robi? Dlaczego wcia˛z˙ mnie rani?
– Idz´ do diabła – szepne˛ła. – Wszyscy idz´cie do
diabła. Nikogo nie potrzebuje˛. Dobrze mi samej. Alis-
tair moz˙e oskarz˙yc´ mnie o wszystko, ale mnie to nie
dotyka.
Oszustka.
– Ratownicy wro´cili! – krzykna˛ł. – Niczego nie zna-
lez´li, ale moz˙esz pogadac´ z policjantem.
Pewno, z˙e pogada. Pogada z kimkolwiek, byle nie
z Alistairem.
Na podłodze w ładowni samolotu była plandeka mo-
cno przesia˛knie˛ta krwia˛. Sara pomys´lała, z˙e moz˙e to jej
wystarczy. Jednak pierwsza˛ i najwaz˙niejsza˛ zasada˛ le-
karza jest zatroszczenie sie˛ o ludzi. Mimo iz˙ ekipa ra-
townicza nikogo nie znalazła, wro´ciła z pacjentem.
Don Fairlie, włas´ciciel miejscowego pubu, je˛czał
z bo´lu i wygla˛dał na powaz˙nie chorego.
– Pro´bował chodzic´ po skałach – wyjas´nił policjant.
Barry. Jedyny policjant w Dolphin Cove. Wielki
umie˛s´niony facet, w policyjnej koszulce opie˛tej na pie-
rsi. Jego kro´tko przycie˛te włosy nadaja˛ mu wygla˛d
twardziela. Agresywna postawa faceta gotowego na
wszystko. Dla dopełnienia wizerunku – kabura z pis-
toletem.
Sara stała z boku, oddaja˛c kontrole˛ nad sytuacja˛
Alistairowi. Instynktownie wyczuła, z˙e mie˛dzy tymi
dwoma me˛z˙czyznami pro´z˙no szukac´ sympatii.
31
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Szybko przekonała sie˛ dlaczego.
– Szlag by to trafił – kla˛ł Barry, patrza˛c na Dona.
– Stracilis´my czas przez jego re˛ke˛. I nikogo nie znalez´-
lis´my. Gdybym miał prawdziwa˛ ekipe˛...
– Pracujemy z ochotnikami – warkna˛ł Alistair. –
Dam ci cos´ przeciwbo´lowego, Don. W tym czasie ty,
Barry, porozmawiaj z doktor Rose. Zrobiła autopsje˛
i ma informacje, kto´rych potrzebujesz.
– Ciesze˛ sie˛, z˙e ktos´ cos´ wie. – Policjant odsuna˛ł sie˛
od rannego, a ona ruszyła za nim i przedstawiła mu wy-
niki autopsji.
– Przemytnik narkotyko´w. – Jego oczy rozbłysły,
a dłon´ instynktownie dotkne˛ła broni. – To znaczy, z˙e
ludzie, kto´rych szukamy, moga˛ byc´ kryminalistami?
– Jez˙eli wszyscy sa˛ w to wpla˛tani, to nie rozu-
miem, dlaczego akurat pilot miał w brzuchu az˙ tyle
tego s´win´stwa – zauwaz˙yła Sara, ale on potrza˛sna˛ł
głowa˛.
– Moz˙e pro´bował przemycic´ troche˛ wie˛cej, a moz˙e
reszta po prostu zapłaciła mu za lot, a on chciał ubic´
dodatkowy interes. W kaz˙dym razie wygla˛da na to, z˙e
oni tez˙ maja˛ narkotyki. Bo niby dlaczego chowaja˛ sie˛
w go´rach?
– Bez wzgle˛du na wszystko, sa˛ ranni.
– Tak. A my mamy szanse˛ ich złapac´. Ba˛dz´ co ba˛dz´
jest pora deszczowa, wie˛c nie be˛dzie im łatwo. Musza˛
sie˛ gdzies´ ukrywac´. Nasze krzyki roznosza˛ sie˛ po okoli-
cy. Na pewno wiedza˛, z˙e ich szukamy. – Znowu dotkna˛ł
broni, a Sara sie˛ skrzywiła. Nie czuła sympatii do prze-
mytniko´w, ale do tego faceta tez˙ nie.
Obok Alistair podawał Donowi morfine˛. Chciała mu
pomo´c.
32
MARION LENNOX
– Czy moz˙ecie wyjs´c´? – zapytał Alistair. – Don jest
ranny i potrzebuje spokoju.
– Musze˛ pogadac´ z patologiem – agresywnie od-
rzekł Barry.
– Oto mo´j raport – oznajmiła Sara. – Wszystko jest
nagrane. Odsłuchiwanie kasety troche˛ potrwa. W tym
czasie pomoge˛ doktorowi Bennowi zaja˛c´ sie˛ rana˛ Dona.
A potem sprawdze˛, czy z tej plandeki da sie˛ pobrac´ pro´b-
ki krwi i zadzwonie˛, z˙eby dac´ znac´, co z tego wyszło.
Doktor Benn ma pana numer?
– Tak, ale...
– Ona do ciebie zadzwoni, Barry – wtra˛cił Alistair
znuz˙onym głosem. – Teraz potrzebuje˛ jej pomocy.
Spojrzał na kre˛ca˛ca˛ sie˛ w pobliz˙u piele˛gniarke˛.
– Claire, moz˙esz odprowadzic´ wszystkich do wyj-
s´cia?
Don został zawieziony na przes´wietlenie, a po chwili
były juz˙ gotowe zdje˛cia.
– To tylko zwichnie˛cie – stwierdził Alistair z ulga˛.
– Dam mu cos´ przeciwbo´lowego i spro´buje˛ to nastawic´.
Nie musisz tu zostawac´.
Sara z uwaga˛ ogla˛dała zdje˛cie.
– Mine˛ło juz˙ troche˛ czasu od tego zwichnie˛cia. Na
dodatek on chodził z tym bo´lem. Mie˛s´nie na pewno sa˛
napie˛te. Be˛dziesz miał szcze˛s´cie, jes´li uda ci sie˛ to
nastawic´.
– Spro´buje˛.
– A ja popatrze˛ – rzekła mie˛kko. – Jestem lekarzem,
Alistair, i ciesze˛ sie˛, z˙e moge˛ pomo´c.
Alistair podał pacjentowi leki i czekał, az˙ zaczna˛
działac´.
33
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Zro´b to szybko – poprosił Don, zaciskaja˛c usta.
– Jes´li chcesz, poszukam ci czegos´ twardego do
gryzienia – powiedziała Sara. – Taki bo´l wytrzyma
tylko prawdziwy twardziel. Be˛de˛ wie˛c patrzec´ i cie˛
podziwiac´.
– To znaczy, z˙e nie moge˛ krzyczec´?
– Twardziele nie krzycza˛. – Us´miechne˛ła sie˛ ciepło.
– Ale moz˙esz wrzeszczec´ na całe gardło, a ja nie pisne˛
ani sło´wka. Moz˙esz nawet skomlec´, a ja zabiore˛ ten
straszny sekret do grobu.
– Ze s´wieca˛ szukac´ drugiej takiej kobiety – rzekł
Don, a potem spojrzał na Alistaira i skrzywił sie˛. –
W porza˛dku, Doc. Czyn´ swa˛ powinnos´c´.
Alistair uja˛ł zwichnie˛te ramie˛, odetchna˛ł głe˛boko,
a potem spro´bował je nastawic´. Bez rezultatu.
– A niech to.
– Moz˙esz pocia˛gna˛c´ mocniej – odwaz˙nie stwierdził
Don, a Sara sie˛ us´miechne˛ła.
– Dobry jestes´, jednak doktor nie podejmie drugiej
pro´by. Jes´li nie udało sie˛ za pierwszym razem, nie uda
sie˛ i za drugim. Mie˛s´nie sa˛ napie˛te. – Zerkne˛ła na Alis-
taira. – Co zamierzasz zrobic´? Us´pic´ go?
To ma sens. W nastawieniu ramienia przeszkadzaja˛
jedynie napie˛te mie˛s´nie, a us´pienie je rozluz´ni. Ale do
tego trzeba dwojga.
– Nie mam anestezjologa – oznajmił Alistair.
Jego usta zacis´nie˛te były w wa˛ska˛ linie˛, a Sara od-
gadła, z˙e jest ws´ciekły. Ale przeciez˙ to nie jego wina.
W przypadku tak wielkiego faceta, z tak długo przecia˛-
gaja˛cym sie˛ bo´lem, nikt nie poradziłby sobie z nasta-
wieniem ramienia.
– A kto zwykle usypia pacjento´w? – zapytała.
34
MARION LENNOX
– Nikt. Odsyłam ich do Cairns.
– A jes´li to nagły przypadek?
– Wtedy umieramy – dosadnie stwierdził Don, za-
nim Alistair zda˛z˙ył otworzyc´ usta. – Mamy tylko jed-
nego lekarza, i wiemy o tym. Bierzemy to ryzyko pod
uwage˛. – Skrzywił sie˛. – Ale ja nie chce˛ umrzec´. Jes´li
wie˛c moz˙esz wykonac´ robote˛ anestezjologa, nie be˛de˛
musiał wybierac´ sie˛ do Cairns.
Sara spojrzała na Alistaira. Jedyny lekarz w mies´cie.
Ogromna odpowiedzialnos´c´. Jak on sobie z tym radzi?
Co´z˙, w tym momencie akurat sobie nie radzi.
– Moge˛ go us´pic´ – powiedziała. – Masz odpowiedni
sprze˛t?
– Tak, ale... – Alistair zmarszczył brwi.
– A moz˙e wolisz go us´pic´, a ja wykonam zabieg? Co
prawda jestes´ silniejszy, ale ja jestem odwaz˙na.
– Odwaz˙na? – zdziwił sie˛ Don. – To brzmi jak tekst
z filmu przygodowego!
– Bo to jest film – zaz˙artowała. – Ostra strzelanina.
Tyle z˙e nastawianie ramienia jest jeszcze szybsze. Jad-
łes´ cos´ w czasie ostatnich kilku godzin?
– Nic od czasu lunchu.
– Dobrze. – Odwro´ciła sie˛ do Alistaira. – Mamy
wszystko, czego potrzeba? Moz˙emy zaczynac´?
– To znaczy, z˙e Don nigdzie nie poleci? – Alistair
patrzył na nia˛ z zaskoczeniem. – Miejscowi nie lubia˛
latac´ do Cairns. Nawet na najprostsze zabiegi.
– Powinien tu byc´ jeszcze jeden lekarz.
– Jasne. Liczba mieszkan´co´w poniz˙ej dwo´ch tysie˛-
cy, w pobliz˙u z˙adnego duz˙ego miasta. Spro´buj zache˛cic´
kogos´ do przyjazdu.
– Ale ty tu jestes´?
35
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Ja to co innego. Ja to kocham.
Spojrzała na niego z namysłem. Grant zawsze z nie-
go drwił – prostaczek, kto´ry nigdy niczego nie osia˛gnie.
Ale on juz˙ cos´ osia˛gna˛ł. Bo co jest waz˙niejsze: wysokie
zarobki w luksusowym szpitalu czy dbanie o cała˛ społe-
cznos´c´ za znacznie mniejsza˛ pensje˛?
– On tu jest z wyboru – os´wiadczył Don. – Jak ja.
Uwielbiam to miejsce, w przeciwien´stwie do naszego
gliniarza.
– Mieszkan´cy go nie lubia˛? – zapytała, a Don pry-
chna˛ł, jakby powiedziała cos´ naprawde˛ niedorzecznego.
– Trafił tu wbrew sobie – wyjas´nił Alistair lakonicz-
nie, za to Don tylko jakby czekał na odpowiednia˛ chwi-
le˛, by jej wszystko opowiedziec´:
– Barry stana˛ł przed wyborem: przyjechac´ tutaj albo
opus´cic´ policje˛. Kilka lat temu brał udział w policyj-
nym pos´cigu niedaleko Cairns. Dwo´ch dwunastolatko´w
w skradzionym wozie. Rany boskie, jasne było, z˙e to
dzieciaki. Ledwo ich było widac´ zza kierownicy. A Bar-
ry złamał wszelkie reguły, nawet nie oddał strzało´w
ostrzegawczych. Strzelił w opony, dzieciaki miały wy-
padek i zgine˛ły.
Don usiłował hamowac´ nieche˛c´, ale mu sie˛ nie udało.
– Najgorsza w tym wszystkim jest jego postawa. Po
procesie jakis´ dziennikarz postawił mu kilka drinko´w,
a potem nagrał, jak Barry powiedział, z˙e te szumowiny
dostały to, na co zasłuz˙yły.
– No nie!
– Tak było. A te dzieciaki pochodziły ze strasznie
biednych rodzin. Nigdy nie miały szcze˛s´cia. W kaz˙dym
razie Barry unikna˛ł zwolnienia z roboty, ale został zde-
gradowany i odesłany na prowincje˛. No i dostało go
36
MARION LENNOX
Dolphin Cove. On nienawidzi tego miejsca, a my wole-
libys´my nie miec´ w ogo´le policjanta. Daje ludziom
niezła˛ szkołe˛. Mam tu kilku alkoholiko´w, ale radze˛
sobie z nimi. Jak zdarzy im sie˛ wypic´ u mnie za duz˙o,
odwoz˙e˛ ich do domu, ale jemu sprawia rados´c´ wsadza-
nie ich za kratki. Oni maja˛ to gdzies´, ale kto naprawde˛
cierpi? Ich z˙ony i dzieci, kto´rych nikt nie pilnuje, wie˛c
psoca˛. A Barry, zamiast dac´ im prztyczka w ucho i pal-
na˛c´ wykład, wysyła je do Cairns, do aresztu dla nielet-
nich. Wracaja˛ tu jako mali przeste˛pcy. Ale mniejsza
o to... – Dotkna˛ł ramienia i sie˛ skrzywił. – Jestes´cie
pewni, z˙e to da sie˛ zrobic´?
Sara przytakne˛ła i spojrzała na Alistaira.
– Jes´li jestes´ pewna – powiedział. – I jes´li Don ufa
obcym...
– Ona nie jest obca – os´wiadczył Don. – Ma najpie˛k-
niejszy us´miech, jaki widziałem. I wygla˛da mi na przy-
jaciela. Odwro´ce˛ sie˛ wie˛c, pomys´le˛ o czyms´ miłym,
a wy zajmijcie sie˛ ta˛ gorsza˛ cze˛s´cia˛.
37
TAJEMNICA DOKTOR SARY
ROZDZIAŁ TRZECI
Studiuja˛c karte˛ Dona, Sara znalazła problem: jego
spora˛ nadwage˛. Posłuchała jego oddechu i dała znak
Alistairowi, z˙e chce z nim pogadac´ na zewna˛trz.
– Potrzebuje˛ rady – oznajmiła. – Jego oddech jest
niemal astmatyczny. To mnie przeraz˙a. Moje umieje˛t-
nos´ci anestezjologiczne sa˛ podstawowe. Nie chce˛, z˙eby
on umarł z powodu zwichnie˛cia re˛ki.
– Wycofujesz sie˛? – zapytał, a ona zaprzeczyła i od-
wro´ciła sie˛ do piele˛gniarki.
– Claire, moz˙esz poła˛czyc´ mnie z anestezjologiem
w Cairns?
Dwie minuty po´z´niej lekarz był na linii. Opisała mu
przypadek, a potem dwa razy wysłuchała wyjas´nien´.
Chciała byc´ wszystkiego pewna. W kon´cu spojrzała na
Alistaira.
– Dobrze, juz˙ wszystko wiem – oznajmiła. – Znam
juz˙ dawke˛. Musimy podac´ mu to za jednym zamachem,
a kiedy mie˛s´nie sie˛ rozluz´nia˛, nie powinno byc´ prob-
lemu.
Zacze˛li. Sara wstrzykne˛ła s´rodek usypiaja˛cy i za-
intubowała pacjenta. Panowała cisza, słychac´ było jedy-
nie szmer klimatyzacji. Me˛z˙czyzna zasna˛ł, jego mie˛s´nie
sie˛ rozluz´niły.
– Do dzieła – szepne˛ła.
Alistair spojrzał na nia˛ pytaja˛co. Skine˛ła głowa˛. Uja˛ł
ramie˛ Dona, pocia˛gna˛ł, obro´cił... Rozległo sie˛ ciche
strzyknie˛cie kos´ci i wszystko wro´ciło na miejsce.
– W porza˛dku – rzekł z ulga˛ Alistair, a ona sie˛ za-
czerwieniła, zaczynaja˛c wybudzanie.
– Masz na mys´li w porza˛dku jak na kogos´, kto nie
miał poje˛cia, co zrobic´?
– Nie. Mam na mys´li, z˙e to w porza˛dku, z˙e przy-
znałas´ sie˛ do wa˛tpliwos´ci, zanim narobilis´my sobie kło-
poto´w. – Zerkna˛ł na nia˛ i us´miechna˛ł sie˛. – Nie dałbym
bez ciebie rady.
– Naprawde˛ kiedys´ byłam taka arogancka?
W jej głosie zabrzmiał... smutek? Zdumienie? Zacis-
ne˛ła usta i odwro´ciła sie˛, lecz wiedziała, z˙e s´ledza˛ ja˛
oczy Alistaira.
– Nie – zaprzeczył i lekko sie˛ us´miechna˛ł. – To
Grant był arogancki. A ja po prostu... zawsze widziałem
was razem.
– Musi byc´ fajnie miec´ taka˛ pewnos´c´ – zauwaz˙yła
i dziwnie sie˛ poczuła, widza˛c jego zmieszanie. – Skup-
my sie˛ na pracy.
– Moja praca jest skon´czona – odparł. – Dzie˛ki tobie.
Sara zdecydowała, z˙e zrobili juz˙ swoje.
– Musze˛ teraz zaja˛c´ sie˛ pro´bkami krwi – powiedziała.
Nie czuła sie˛ dobrze. Obecnos´c´ Alistaira, jego sło-
wa... Nie moz˙e tego ignorowac´. Musi sie˛ go pozbyc´,
z˙eby skoncentrowac´ sie˛ na pracy. Ale tak sie˛ nie stało.
– Pomoge˛ ci.
– Nie potrzebuje˛ pomocy.
– Jez˙eli to ma funkcjonowac´ jako dowo´d, potrzebu-
jesz niezalez˙nego s´wiadka.
Uz˙ywaja˛c narze˛dzi, kto´re ze soba˛ przywiozła, opra-
39
TAJEMNICA DOKTOR SARY
cowywała pro´bki, a Alistair zagla˛dał jej przez ramie˛.
Sa˛dziła, z˙e w takich warunkach nie zdoła sie˛ skupic´, ale
jakos´ poszło.
– Były tam przynajmniej dwie osoby – powiedziała.
– Mam dwie grupy krwi: AB i A. Tej AB jest znacznie
wie˛cej.
Alistair cofna˛ł sie˛ i popatrzył na rozpostarta˛ na pod-
łodze zakrwawiona˛ plandeke˛.
– Sporo tego. Ktos´ stracił naprawde˛ duz˙o krwi.
Sara odwro´ciła sie˛ i tez˙ patrzyła na plandeke˛. Co´z˙,
niemy s´wiadek.
– Dlaczego oni przylecieli akurat tutaj? – zapytała.
– Dolphin Cove jest na odludziu. Zało´z˙my wie˛c, z˙e
naprawde˛ maja˛ tajlandzka˛ heroine˛. Co chca˛ z nia˛ zro-
bic´? Odpowiedz´ jest prosta. Sprzedac´. Ale dlaczego
tutaj? A jes´li skierowali sie˛ tu specjalnie?
– Nie. Byli na południe od miasta, na pewno chcieli
leciec´ dalej.
– Mieli mało paliwa, ich cel jest wie˛c gdzies´ blisko.
Gdzie?
– Mnie pytasz?
– Pytam siebie. – Zmarszczyła brwi. – Potrzebujemy
policji z prawdziwego zdarzenia. Nie sa˛dze˛, z˙eby Barry
był w tej sprawie uz˙yteczny. Zadzwonie˛ i zapytam, czy
moz˙emy liczyc´ na pomoc.
– Be˛dzie z tym problem.
– Dlaczego?
– Jutro w Brisbane zaczyna sie˛ wielka konferencja
– odrzekł. – Podobno licza˛ sie˛ z zagroz˙eniem terrorys-
tycznym. Cała policja jest wie˛c teraz w Brisbane. Na
dodatek niedaleko Cairns rozbił sie˛ autobus. Wa˛tpie˛,
z˙eby dało sie˛ kogos´ tu s´cia˛gna˛c´ szybciej niz˙ za dwa dni.
40
MARION LENNOX
– Masz racje˛. Zapomniałam o tym, ale... Mo´j Boz˙e,
jes´li ci ludzie jeszcze nie umarli, wkro´tce moz˙e to na-
sta˛pic´.
– W tej chwili nic nie moz˙emy zrobic´. Jutro po´j-
dziemy do samolotu, ale teraz nie ma sensu sie˛ tym
zajmowac´. – Podnio´sł dłon´ i delikatnie dotkna˛ł jej poli-
czka. – Musisz byc´ wykon´czona. Miałas´ duz˙o pracy jak
na jeden dzien´. Pora po´js´c´ do ło´z˙ka.
– Tak. Ja... – Zerkne˛ła na niego i zanim zda˛z˙yła
sie˛ powstrzymac´, jej dłon´ musne˛ła lekko s´lad po jego
dotyku.
Popatrzyli sobie w oczy.
Co sie˛ dzieje? Nie wie. Stoi i patrzy w oczy facetowi,
kto´ry jest zupełnie jak ten, kto´rego zdaje sie˛ kochała.
I on jest tak blisko. Ale to nie Grant.
Zno´w zerkne˛ła na Alistaira i zakre˛ciło jej sie˛ w gło-
wie. Coraz trudniej to kontrolowac´. A ostatnim razem,
kiedy tak sie˛ czuła, skon´czyło sie˛ to tragedia˛. S
´
miercia˛
i z˙alem, kto´ry zostanie do kon´ca z˙ycia.
Alistair zauwaz˙ył w jej oczach przeraz˙enie. Zmarsz-
czył brwi, a ona bezwiednie posta˛piła krok do tyłu.
– Saro...
– Masz... racje˛. Musze˛ is´c´ spac´. – Szlag by to trafił.
W oczach ma łzy bezsilnos´ci i głupoty. – Cos´ jeszcze?
– Nie.
– W takim razie do zobaczenia rano.
– Dobranoc, Saro.
Zamrugała powiekami. Nie mogła uwierzyc´ w to, co
usłyszała w jego głosie. Czułos´c´? Troska? Nonsens.
Bracia Benn nie byli ani czuli, ani troskliwi. Czy jeszcze
tego sie˛ nie nauczyła?
– Dobranoc – szepne˛ła, po czym odwro´ciła sie˛
41
TAJEMNICA DOKTOR SARY
i z godnos´cia˛ ruszyła do swej sypialni. Mimo z˙e miała
ochote˛ biec...
Obudził ja˛ pocałunek. Nie taki zwyczajny, ojcowski,
ale taki, kto´ry jest pełna˛ miłos´ci deklaracja˛ głe˛bokiego
poz˙a˛dania. Sara otworzyła oczy i tuz˙ obok zobaczyła
Rozbitka. Całe jego ciało drz˙ało z rozkoszy. Zno´w wy-
cia˛gna˛ł je˛zyk, wie˛c Sara szybko chwyciła przes´cieradło,
by ochronic´ twarz.
– Wstre˛tny pies. Wynocha.
Rozbitek nie posłuchał. Usadowił sie˛ na ło´z˙ku z taka˛
wprawa˛, z˙e nie było wa˛tpliwos´ci: robił to juz˙ milion
razy.
– Ja bym cie˛ zostawiła pod tymi rybami. Słyszysz?
– Rozbitek ma swo´j fetysz, to stopy.
Podniosła sie˛ lekko i zobaczyła us´miechnie˛tego Alis-
taira. Miał na sobie dz˙insy i koszule˛ koloru khaki.
Bezwiednie podcia˛gne˛ła przes´cieradło pod sama˛
brode˛, co kompletnie unieruchomiło Rozbitka. Ten jed-
nak pokre˛cił sie˛ i w kon´cu jego nos pokazał sie˛ na dru-
gim kon´cu ło´z˙ka. Ten ruch odsłonił jednoczes´nie palce
jej sto´p.
Pomys´lała, z˙e to nie jest najbardziej godna pozycja,
w jakiej mogłaby sie˛ znalez´c´. Poczuła, z˙e sie˛ czerwieni.
– Moz˙esz cos´ zrobic´ z twoim psem?
– Moge˛ wejs´c´ i go zabrac´?
– Nie! Zawołaj go. – Ogon Rozbitka wystukiwał
rytm na jej nodze. Sara czuła, z˙e nie kontroluje sytuacji.
Alistair zerkał na do´ł, gdzie bezceremonialnie wy-
stawały jej palce, a Rozbitek zdecydował sie˛ zno´w
je polizac´.
– Przywołuje˛ do porza˛dku was oboje – stwierdził
42
MARION LENNOX
Alistair, a mrugnie˛cie jego bra˛zowych oczu powiedzia-
ło jej, z˙e zdaje sobie sprawe˛ z jej zaz˙enowania. – Za po´ł
godziny ruszamy do samolotu. W szpitalu panuje spo-
ko´j. Don juz˙ sie˛ obudził i narzeka, z˙e na s´niadanie dostał
tylko dwa plastry bekonu, wie˛c nie martwie˛ sie˛ o niego.
Pomys´lałem zatem, z˙e po´jde˛ tam razem z wami.
– Nie ufasz Barry’emu – powiedziała z zaskocze-
niem, na co on us´miechna˛ł sie˛ ze smutkiem.
– Barry nie złamie przepiso´w.
– Ale?
– Jez˙eli ktos´ be˛dzie biegł, Barry uzna, z˙e moz˙e uz˙yc´
wszelkich s´rodko´w, z˙eby go zatrzymac´.
– Mimo to wczoraj z nim nie poszedłes´.
– Miałem tu podejrzenie zawału. Les Cartier juz˙
poprzedniej nocy miał bo´le. Nie chciałem go zostawic´,
ale dzis´ ma sie˛ dobrze.
– A gdybys´ był potrzebny...
– Bardziej moge˛ byc´ potrzebny tam. – Zawahał sie˛.
– Mo´wia˛c szczerze, Don wygla˛da troche˛ na ofiare˛ losu
i Barry kpi z niego, ale trzyma na wodzy swo´j tem-
perament, kiedy Don jest blisko. Nie znam nikogo, kto
lepiej od niego potrafi łagodzic´ napie˛cia. Ale Barry
sam...
– Nie sa˛dzisz, z˙e ja sobie z nim poradze˛?
– Nie sa˛dze˛, z˙eby w ogo´le raczył zauwaz˙yc´ twoja˛
obecnos´c´ – odparł szczerze.
– Ty naprawde˛ sie˛ martwisz.
– Mys´le˛, z˙e tam sa˛ ranni ludzie. Ukrywaja˛ sie˛. – Za-
mys´lił sie˛. – Sa˛ ranni, a jednak ich nie znalez´lis´my. To
bez sensu. Przeciez˙ mogli zostac´ na plaz˙y. A w nocy...
Jest ciemno, ale miasto jest na tyle blisko, z˙e widac´
s´wiatła. Nie, tam jest jakis´ problem. I wole˛, z˙eby Barry
43
TAJEMNICA DOKTOR SARY
nie dowiedział sie˛ jaki, jes´li nie be˛dzie w pobliz˙u kogos´,
kto mo´głby go kontrolowac´. Jack Christy, nasz mecha-
nik, dotrze tam w s´rodku dnia. On tez˙ potrafi powstrzy-
mac´ Barry’ego, ale do tej pory ktos´ musi go zasta˛pic´.
– Po´jdziesz wie˛c z nami?
– Tylko na dwie godziny, zanim nie przybe˛dzie Jack.
A teraz moz˙e sie˛ ubierzesz? – Niespodziewanie us´miech-
na˛ł sie˛. – Podejrzewam, z˙e masz na sobie bielizne˛, ale...
Z trudem oddychała. Była tak skoncentrowana na
jego słowach, z˙e nie zauwaz˙yła Rozbitka s´cia˛gaja˛cego
z niej pos´ciel. Nogi miała odsłonie˛te juz˙ do ud.
W ostatniej chwili złapała przes´cieradło.
– Zabierz swojego psa i wyjdz´ – os´wiadczyła z ta˛
odrobina˛ godnos´ci, jaka jej jeszcze została.
– Ale po´jdziesz z nami?
– Oczywis´cie. A teraz wynocha. Obaj.
Zatoczke˛, w kto´rej rozbił sie˛ samolot, otaczały skały
i ge˛sty las. Dzika, nieprzyjemna kraina. Z
˙
eby dotrzec´ do
samolotu, przedzierali sie˛ przez ge˛ste zaros´la i po pew-
nym czasie twarz i ramiona Sary pokrywały liczne ma-
len´kie skaleczenia i zadrapania.
Była przewiduja˛ca i przyjechała tu przygotowana.
Zabrała ze soba˛ luz´ne spodnie, wygodne koszulki, buty
do wspinaczki. Ale to nie chroni sko´ry całkowicie.
Nie skarz˙yła sie˛ jednak. Posuwała sie˛ naprzo´d, s´wia-
doma, z˙e Barry łaskawie zwalnia, by dotrzymała im
kroku. Wspinali sie˛ w milczeniu i tylko Rozbitek, kto´ry
szedł z nimi, był pogodny, rados´nie biegał tam i z po-
wrotem, jakby sprawdzaja˛c, czy wcia˛z˙ ida˛ za nim.
Było ich pie˛cioro – Alistair, Sara, Barry i dwie miejs-
cowe kobiety, Daphne i Susan, s´wietnie znaja˛ce okolice˛.
44
MARION LENNOX
– Ci ludzie nie chca˛, z˙ebys´my ich znalez´li – stwier-
dził Barry.
– Jes´li sa˛ ranni, be˛da˛ szukac´ pomocy – odrzekła Sara
i skrzywiła sie˛, bo kamien´, na kto´ry włas´nie nasta˛pił
Barry, usuna˛ł sie˛ wprost pod jej stopy.
– Nie mam mowy. – Barry spojrzał na nia˛ jak na
głupia˛.
– Dlaczego nie?
– Oni ukrywaja˛ narkotyki.
– Przypus´c´my, z˙e tak jest – stwierdziła z namysłem
i skrzywiła sie˛, bo gała˛z´, kto´ra˛ pus´cił Barry, uderzyła ja˛
w twarz.
Barry kroczył prosto przed siebie, nie troszcza˛c sie˛
o to, czy ktos´ idzie za nim. Coraz cze˛s´ciej odnosiła wra-
z˙enie, z˙e robi to celowo.
– Ale jes´li nawet – cia˛gne˛ła – to przeciez˙ moga˛
gdzies´ ukryc´ narkotyki i szukac´ pomocy bez nich? Tu
jest mno´stwo miejsc, gdzie moz˙na cos´ schowac´, a oni
nie spodziewaja˛ sie˛ przeciez˙, z˙e be˛da˛ traktowani jak
przeste˛pcy. Nie wiedza˛, z˙e pilot przemycał narkotyki.
Nie wsiedliby z nim do samolotu.
– To ma sens – spokojnie stwierdził Alistair, ale
Barry oczywis´cie sie˛ nie zgodził.
– Przeste˛pcy sa˛ głupi – os´wiadczył.
Jeszcze jeden kamien´ stoczył sie˛ pod jej stopy. Jesz-
cze jedna gała˛z´ uderzyła ja˛ w twarz.
– Oni juz˙ nie z˙yja˛ – rzekł Alistair, a ona wiedziała,
z˙e mys´la˛ dokładnie o tym samym. Narkotyki moz˙e i sa˛
waz˙ne, ale nikt nie ryzykowałby dla nich z˙ycia.
– Jes´li tak, to tylko ułatwia sprawe˛ – os´wiadczył
Barry, a Sara znowu sie˛ skrzywiła.
Naprawde˛ nie lubi tego faceta.
45
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Pus´cił jeszcze jedna˛ gała˛z´. Dos´c´ tego.
Jako patolog sa˛dowy Sara obracała sie˛ w s´wiecie
twardych faceto´w – przeste˛pco´w i gliniarzy – i nauczyła
sie˛ radzic´ sobie z nimi. Barry moz˙e jest twardzielem,
ale ona tez˙.
– Sierz˙ancie, jes´li jeszcze raz uderzy mnie pan gałe˛-
zia˛ w twarz, to sie˛ odwdzie˛cze˛ – rzekła po´łgłosem.
Policjant odwro´cił sie˛ i spojrzał na nia˛. Na jego obli-
czu malowało sie˛ potwierdzenie jej podejrzen´.
Jest kobieta˛, zawodowcem, a na dodatek jego przeło-
z˙ona˛. On tego nie znosi. Pro´by pacyfikowania go nie
maja˛ sensu. Pracowała juz˙ z takimi typami. Gdyby ze-
chciała go ugłaskac´, on uznałby to za słabos´c´, a to tyl-
ko pogorszyłoby sytuacje˛.
– Sierz˙ancie, najwaz˙niejsza˛ sprawa˛ jest ocalenie lu-
dzkiego z˙ycia – powiedziała. – Jasne, moz˙e sie˛ okazac´,
z˙e be˛dziemy mieli do czynienia z przeste˛pcami, ale na
razie mamy tylko martwego pilota, kto´ry przemycał
heroine˛. Mamy tez˙ zaginionych ludzi i, jak dota˛d, nic
nie wiadomo o tym, z˙eby zrobili cos´ nielegalnego. Mo-
ga˛ umrzec´ w kaz˙dej chwili, a naszym zadaniem jest ich
odnalez´c´. Z
˙
ywych. Jak najszybciej. Prawda?
Spojrzał na nia˛ nieprzyjaz´nie. Jest jednak policjan-
tem i to przewaz˙yło. Sa˛ s´wiadkowie tej rozmowy i bez
wzgle˛du na to, jak bardzo sie˛ z nia˛ nie zgadza, nie
zamierza stracic´ pracy.
– Prawda – powiedział i odwro´cił sie˛.
Gała˛z´, kto´ra˛ pus´cił, przeleciała nisko i powoli, wie˛c
nie uderzyła jej, jednak jego dłon´ zno´w dotkne˛ła broni.
Sara odwro´ciła sie˛ i zobaczyła wpatrzonego w nia˛
Alistaira. W jego spojrzeniu wyczytała zatroskanie.
Oboje oddalili sie˛ od Barry’ego.
46
MARION LENNOX
– Nie martw sie˛ – szepna˛ł cicho. – Daphne i Susan to
naprawde˛ rozsa˛dne kobiety. Kiedy my wro´cimy do mia-
steczka, one tu zostana˛, a kiedy przybe˛dzie Jack, doła˛-
cza˛ do niego. Poprosiłem, z˙eby sie˛ trzymały blisko
Barry’ego. Oboje wiemy, z˙e to niezły aparat, ale nie jest
głupi. Ma fioła na punkcie prawa, zwłaszcza kiedy ma
s´wiadko´w. Trzeba wie˛c wszystko tak organizowac´, z˙e-
by zawsze miał s´wiadko´w.
– Dzie˛kuje˛. – Sara odetchne˛ła głe˛boko. Alistair to
dobry człowiek. I zna swoich ludzi.
Moz˙e to na tym w gruncie rzeczy polega praca wiejs-
kiego lekarza. Mys´lami wro´ciła do tego, co mo´wił o nim
Grant.
– Mo´j brat ma zamiar spe˛dzic´ z˙ycie na leczeniu
skaleczen´, kaszlu i gora˛czki oraz wszystkich podobnych
temu choro´b.
Grant nie miał racji. Jego brat robi dla tej społecznos´-
ci znacznie wie˛cej.
Alistair... Ten głupszy brat? Oj, chyba nie...
Nigdy tak o nim nie mys´lała. I chyba tu tkwi pro-
blem.
Reszte˛ drogi pokonali w milczeniu. Barry narzucił
szybsze tempo i teraz Sara miała problemy, by za nim
nada˛z˙yc´. Nie zamierzała jednak prosic´ go o wyrozumia-
łos´c´. Koncentrowała sie˛ na swoim marszu i włas´ciwym
oddychaniu. Kiedy w kon´cu dotarli na miejsce, Alistair
dotkna˛ł jej ramienia.
– Zrobione – rzekł z us´miechem.
Samolot rozbił sie˛ na skałach, ale szkody były mini-
malne. Sara kra˛z˙yła woko´ł niego, pro´buja˛c zrozumiec´,
co sie˛ stało.
47
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Sprawa wydawała sie˛ oczywista. Pilot wybrał to
miejsce, bo miał tu maksymalna˛ przestrzen´ na la˛do-
wanie. I prawie mu sie˛ udało.
Sara wspie˛ła sie˛ do kokpitu. Wszystko niemal nie-
tknie˛te, tylko przednia szyba rozbita. Na siedzeniu pasa-
z˙era lez˙y plik kobiecych pism. Poza mała˛ smuga˛ na
jednym z nich, nie ma krwi. Ani s´ladu wymioto´w. Ni-
czego, co sugerowałoby problemy.
Tuz˙ za nia˛ stał Alistair.
– Działanie heroiny musiało byc´ szybkie – szepne˛ła,
ostroz˙nie chowaja˛c gazety w plastikowym worku. – Po-
dejrzewam, z˙e to bo´l brzucha zmusił go do la˛dowania.
Miał szcze˛s´cie, z˙e mu sie˛ udało. Ale uderzenie w skałe˛
spowodowało wstrza˛s i wtedy włas´nie mo´gł pe˛kna˛c´ kon-
dom. A potem juz˙ s´mierc´ nasta˛piła szybko.
– Ale to nie dotyczy pasaz˙ero´w. – Alistair odsuna˛ł
sie˛, by pozwolic´ jej przejs´c´ do ładowni.
Rozejrzała sie˛ woko´ł siebie. Mno´stwo s´lado´w sto´p.
– Miejsce jest zabezpieczone?
– Przede mna˛ byli tu ludzie – wyzywaja˛co stwierdził
Barry. – Otworzyli drzwi.
– Były zamknie˛te?
– Tak sa˛dze˛.
– Moz˙esz to sprawdzic´? I zobaczyc´, czy ktos´ zauwa-
z˙ył s´lady sto´p woko´ł samolotu? – Pomys´lała ze smut-
kiem, z˙e wszystko byłoby proste, gdyby mogła obejrzec´
s´lady na piasku. Ale od katastrofy mine˛ło juz˙ trzydzie-
s´ci szes´c´ godzin...
– Barry jako jedyny poszedł na tył samolotu – po-
wiedział jej Alistair. – Po tym, jak zobaczył kabure˛,
musiał sprawdzic´, czy jest gdzies´ pistolet. Dotarłem tu
dziesie˛c´ minut po´z´niej i wszystko było zadeptane.
48
MARION LENNOX
– Zauwaz˙yłes´ cos´?
– Wsze˛dzie było pełno s´lado´w sto´p. Ale nikt poza
Barrym nie był w ładowni.
Otworzył tylne drzwi. Jeden rzut oka do wne˛trza
us´wiadomił jej, z˙e be˛da˛cy tu ludzie przez˙ywali praw-
dziwe katusze. Ktos´ dostał torsji. Nadal było czuc´ za-
pach wymioto´w oraz krwi.
Stała w wejs´ciu, uwaz˙nie sie˛ rozgla˛daja˛c. Potem zdje˛-
ła plecak, sie˛gne˛ła po latarke˛ i ostroz˙nie, metodycznie
zacze˛ła sprawdzac´ kaz˙de miejsce.
– Ktos´ lez˙ał tu i krwawił – oznajmiła. – Dlaczego?
– Zmarszczyła brwi. – Zało´z˙my, z˙e w czasie lotu sie-
dzieli na podłodze. Kiedy samolot wyla˛dował, nie mo-
gli wstac´. Co wie˛c takiego mogło ich poranic´?
– Mogli porozbijac´ nosy tak jak pilot.
– Za duz˙o krwi. Nasz pasaz˙er z grupa˛ AB uderzył
o cos´ ostrego. Cos´ jakby... – Sara rozejrzała sie˛ i jej
wzrok zatrzymał sie˛ na metalowym pojemniku. Wy-
gla˛dał, jakby uz˙ywano go jako walizki. Był otwarty
i miał ostre brzegi.
Sara skierowała tam s´wiatło latarki i zauwaz˙yła to,
na co czekała. Mały strze˛pek wygla˛daja˛cy jak pokrwa-
wiona sko´ra.
– Zgaduje˛, z˙e to nasz winowajca. Mamy tu pasaz˙e-
ro´w, kto´rzy nie mieli sie˛ czego złapac´, gdy samolot wy-
la˛dował. Z
´
le sie˛ czuli. A to pudło mogło latac´ zgodnie
z własnymi upodobaniami. Sa˛dze˛, z˙e uderzyło kogos´
w noge˛. Albo w obie. A moz˙e biodro. Mniejsza o to.
Moz˙emy zabrac´ te wszystkie rzeczy do badania?
– Czy to znaczy, z˙e szukamy ciał? – zapytał Alistair.
– Moz˙e nie. – Jej latarka ostroz˙nie badała podłoge˛.
– Gdzie była plandeka? Czy ktos´ to wie? Barry?
49
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Policjant stał za nimi i zerkał do s´rodka.
– Była tam, w ka˛cie.
– Nie przy drzwiach?
– Nie.
Skine˛ła głowa˛.
– Nie było wie˛c duz˙ej ilos´ci krwi przy wyjs´ciu.
Gdyby ten człowiek wykrwawiał sie˛ na s´mierc´ i prze-
mies´ciłby sie˛ z tamtego kon´ca do drzwi, widzielibys´my
struz˙ke˛ krwi. A jest niemal czysto. – Przechyliła głowe˛.
– Co było w pojemniku?
– Narkotyki – odparł natychmiast Barry, ale Sara
przecza˛co pokre˛ciła głowa˛.
– Wa˛tpie˛. Wygla˛da, jakby ktos´ uz˙ywał tego jako
walizki. Musiała spas´c´, kiedy samolot sie˛ rozbił, i jej
zawartos´c´ sie˛ wysypała. A co zwykle jest w walizce?
Ubrania.
– I co z tego? – warkna˛ł Barry, nie kryja˛c wrogos´ci.
Nie podobało mu sie˛, z˙e jakas´ paniusia uczy go roboty.
– To, z˙e ubrania moz˙na wykorzystac´ do owinie˛cia
rany. I do ucisku. Powiedzielis´cie, z˙e dotarcie do wraku
zabrało po´ł godziny? To dos´c´ czasu, z˙eby załoz˙yc´ opat-
runek i zmyc´ sie˛ sta˛d. I to jedyny realny scenariusz.
– To znaczy, z˙e oni z˙yja˛. – Barry odwro´cił sie˛ i spoj-
rzał na okoliczne wzgo´rza.
– Ale nie maja˛ narkotyko´w – powiedziała.
– Moz˙e.
– I nie ma tu s´ladu po broni – dorzucił Alistair. –
Poczułbym sie˛ lepiej, gdybys´ odłoz˙ył swoja˛, Barry.
– Tu była spluwa. I jes´li oni sa˛ dilerami...
– To sa˛ dilerami, kto´rzy maja˛ powaz˙ne problemy
– dodała Sara. – Przy takiej utracie krwi człowiek jest
bliski s´mierci.
50
MARION LENNOX
Barry wzruszył ramionami. Najwyraz´niej zbytnio
nie przeja˛ł sie˛ ta˛ wizja˛.
– Ilu wie˛c ich jest? – zapytał.
– Przynajmniej dwo´ch. – Sara jeszcze raz omiotła
kabine˛ s´wiatłem latarki. Zawahała sie˛. Potem snop s´wia-
tła ponownie powe˛drował na podłoge˛. – O nie...
– Co? – Alistair patrzył w to samo miejsce, ale ni-
czego nie widział.
– Barry, czy na pewno jestes´ jedyna˛ osoba˛, kto´ra tu
była? – zapytała.
– Tak.
– Nie było tu z˙adnego dziecka?
– Nie.
– Moge˛ sie˛ mylic´, ale... Czy to nie jest s´lad dziecie˛-
cej stopy? – Wzie˛ła głe˛boki oddech, by zebrac´ siły. –
Alistair, moz˙esz przytrzymac´ mnie, kiedy sie˛ przechy-
le˛? Nie chce˛ zniszczyc´ s´lado´w.
Przechyliła sie˛ i skierowała w ka˛t snop s´wiatła. Przez
długa˛ chwile˛ z ponura˛ mina˛ ogla˛dała miejsce.
– I co? – zapytał Alistair.
– To bez wa˛tpienia dziecko – szepne˛ła. Jeszcze raz
omiotła s´wiatłem s´lad, ale im dłuz˙ej przypatrywała sie˛
podłodze, tym bardziej była pewna, z˙e ma racje˛. – To
odcisk sandałka albo czegos´ podobnego. Jest mały. Po-
wiedziałabym, z˙e nalez˙y do cztero- lub pie˛ciolatka.
To wszystko zmienia. Moz˙e nie powinno, ale zmie-
nia. W milczeniu przygla˛dali sie˛ temu przeraz˙aja˛cemu
odkryciu.
W kon´cu Alistair wycia˛gna˛ł ja˛ na zewna˛trz. Z ulga˛
zeskoczyła na piasek.
– Nie mam poje˛cia, co tu sie˛ stało – oznajmiła. –
Brak mi wystarczaja˛cych kompetencji. Ale sa˛ ludzie,
51
TAJEMNICA DOKTOR SARY
kto´rzy je maja˛. Odcisk stopy moz˙e zdradzic´ nam wiek,
wage˛, a moz˙e nawet kraj pochodzenia, jes´li jest w nim
cos´ charakterystycznego. Moz˙na tez˙ okres´lic´ DNA kaz˙-
dej z oso´b, kto´ra była w samolocie. Na razie nie wiem,
kim oni sa˛ ani co robia˛, ale chce˛ ich znalez´c´. Barry, byc´
moz˙e to prawda, z˙e oni sie˛ ukrywaja˛, ale nie ma znacze-
nia, co sa˛dzisz o ich motywach, bo mamy dziecko, kto´re
chyba jest cie˛z˙ko ranne. Nie obchodza˛ mnie s´rodki bez-
pieczen´stwa potrzebne na konferencji. Poprosze˛ o eks-
perto´w. To miejsce musi zbadac´ najlepszy zespo´ł, jaki
mamy. Natychmiast. Albo jeszcze szybciej!
52
MARION LENNOX
ROZDZIAŁ CZWARTY
Sara ponownie obejrzała teren, ale nie znalazła nic,
co mogłoby jej pomo´c.
– To jak zatrzas´nie˛cie wro´t, kiedy kon´ juz˙ uciekł.
Nic wie˛cej nie moge˛ zrobic´. Potrzebuje˛ specjalisto´w,
z˙eby zdja˛c´ odciski palco´w. Niestety, wszystko juz˙ jest
pozacierane...
– Przykro mi – rzekł Alistair, kiedy opuszczali plaz˙e˛.
Nie było powodu, by tam zostac´. Jack, o´w zdolny
mechanik, o kto´rym mo´wił Alistair, juz˙ tam dotarł. Wie-
dział, z˙e ma pilnowac´ Barry’ego. Alistaira czekały obo-
wia˛zki w szpitalu, a Sara musiała zadzwonic´ do kilku
oso´b.
– Szczerze mo´wia˛c, nie mys´lałem o zabezpieczeniu
tego miejsca – przyznał Alistair. – Miałem w re˛kach
martwego pilota, a niemal dokładnie w chwili, kiedy go
zobaczyłem, zostałem wezwany do powrotu. Mys´lałem...
– Mys´lałes´, z˙e Barry zabezpieczy miejsce katastrofy.
– Tak.
– To znaczy, z˙e kiedy mo´wił, z˙e przed nim byli inni
i zniszczyli s´lady sto´p...
– Nikogo tam nie było. On dotarł z pierwsza˛ grupa˛.
Ja przybyłem chwile˛ po´z´niej, ale Barry był pierwszy.
– Ten człowiek kłamie, no i jest głupi.
– Nie lubi tej pracy. Nie chce tu zostac´.
– Jes´li naprawde˛ chce sta˛d wyjechac´, powinien byc´
porza˛dnym gliniarzem – stwierdziła Sara. – Profesjona-
lista na prowincji musi byc´ inteligentny.
– Grant by tak nie powiedział.
Zerkne˛ła na niego z niepokojem. Owszem, takie sło-
wa do Granta nie były podobne. Grant tylko krytykował
brata. Ciekawe, jak bardzo Alistair wtedy cierpiał?
Teraz szedł przed nia˛, odgarniaja˛c gałe˛zie i przytrzy-
muja˛c je. Ułatwiał jej marsz. Dlaczego nagle jest taki
miły? – zastanawiała sie˛.
– Co robimy? – zapytał, a ona zmusiła sie˛, by mys´-
lec´ o pracy.
– Martwimy sie˛. W tym jestem najlepsza. Ale do
rzeczy. Mamy tam przynajmniej dwie osoby. I dziecko.
W swoim zarozumialstwie posune˛ sie˛ do stwierdzenia,
z˙e te dwie osoby sa˛ rodzicami tego dziecka. Dlaczego,
u diabła, rodzice mieliby ukrywac´ ranne dziecko?
– Moz˙e dziecko samo sie˛ ukrywa? Moz˙e pilot był
jego ojcem?
– On nie wygla˛da na ojca. To tylko przypuszczenie,
jednak siedzenie dla pasaz˙ero´w w kokpicie nie było
uz˙ywane.
– Ska˛d to wiesz?
– Tam były czasopisma, nie tylko na podłodze, ale
i na siedzeniu, za pasem bezpieczen´stwa. Nikt tam nie
siedział, kiedy samolot sie˛ rozbił. To mały samolot,
przeznaczony dla pilota, jednego pasaz˙era i ładunku.
Ładownia jest wyłoz˙ona metalem i nie ma tam siedzen´.
Podro´z˙owanie w niej to koszmar. Jes´li wie˛c byłoby to
dziecko pilota...
– Posadziłby je obok siebie. – Alistair skina˛ł głowa˛.
– Albo gdyby ktos´ z tyłu był jego przyjacielem.
Fotel z przodu to rolls-royce w poro´wnaniu z ładownia˛.
54
MARION LENNOX
Nasz pilot przewoził ludzi dla pienie˛dzy. Ten samolot
nie moz˙e zabrac´ wie˛cej niz˙ jednego pasaz˙era. Pilot był
idiota˛: przemycał heroine˛ w z˙oła˛dku, przewoził ludzi.
To na pewno nie był miły lot. Przypuszczam, z˙e pasaz˙e-
rowie maja˛ powaz˙ne problemy.
– Jakie?
– Kto to wie? Skoro uciekaja˛, moga˛ byc´ kryminalis-
tami. Barry moz˙e miec´ racje˛. Musze˛ zadzwonic´ w pare˛
miejsc i popytac´. Ale skoro w to wszystko wpla˛tane jest
dziecko...
– To co?
– Mys´le˛ o tym, bo jestes´my na dalekiej po´łnocy – mo´-
wiła z namysłem. – I dlatego, z˙e samolot la˛dował gdzies´
na po´łnoc od Cairns, zanim skierował sie˛ na zacho´d.
Moz˙e wie˛c mamy tu do czynienia z przemytem ludzi.
– Nielegalni imigranci?
– To ma sens. Moz˙e przybyli wynaje˛ta˛ łodzia˛, wy-
la˛dowali gdzies´ na wybrzez˙u, ska˛d miał ich zabrac´
nasz pilot i przemycic´ w jakies´ odległe miejsce, gdzie
mieliby dostac´ paszporty, i tak dalej. Ile paliwa zostało
w samolocie?
– Najwyz˙ej na po´ł godziny lotu.
– Po´ł godziny... Gdybym ja była pilotem w tak odleg-
łym miejscu, zostawiłabym spory margines na bła˛d. Po-
wiedzmy wie˛c, z˙e miał jeszcze dwadzies´cia minut lotu.
– Co chcesz przez to powiedziec´?
– Musimy przyjrzec´ sie˛ wszystkim miejscom nieda-
leko sta˛d. Czy moge˛ dostac´ nazwiska włas´cicieli ziemi?
– Dlaczego?
– Mys´le˛... – Zmarszczyła brwi. – Ludzie, kto´rzy
zajmuja˛ sie˛ przemytem imigranto´w, moga˛ juz˙ miec´ cos´
na sumieniu. Wiem, z˙e to szukanie po omacku, ale jes´li
55
TAJEMNICA DOKTOR SARY
dasz mi liste˛ włas´cicieli i najemco´w, moge˛ poprosic´
policje˛ o sprawdzenie tych ludzi. Moz˙e czegos´ sie˛ do-
wiemy.
– Dobrze, pomoge˛ ci. Istnieje oczywis´cie kwestia
etyki, ale skoro w gre˛ wchodzi ludzkie z˙ycie, moje
sumienie jakos´ sobie z tym poradzi. Nie mamy apteki
w Dolphin Cove. Leki dostarczane sa˛ przez szpital,
przeze mnie. To znaczy, z˙e kaz˙dy, kto cos´ kupował, jest
tu zarejestrowany. Mam liste˛ przynajmniej z ostatnich
dwunastu miesie˛cy. Chcesz ja˛?
– Tak po prostu?
– Tak po prostu. Jes´li jestes´ pewna...
– Nie jestem – przyznała – ale to ma sens. Nasz pilot
dopiero co był w Tajlandii, mo´gł wie˛c wtedy zostac´
zwerbowany. Gdy on jeszcze był w Tajlandii, oni juz˙
płyne˛li łodzia˛. Przemycenie imigranto´w samolotem jest
niemal niemoz˙liwe, ale wysadzenie ich na pustym wy-
brzez˙u jest łatwiejsze. Loto´w krajowych nikt nie kont-
roluje. Moz˙e wie˛c wysiedli gdzies´ na po´łnoc od Cairns,
a potem nasz pilot wro´cił do Australii i ich zabrał.
Niestety, w brzuchu miał heroine˛ i zmarł. A to znaczy,
z˙e w buszu mamy grupe˛ s´miertelnie przeraz˙onych niele-
galnych imigranto´w, z kto´rych przynajmniej jeden jest
dzieckiem. Nie zbliz˙a˛ sie˛ do poszukiwaczy. Zainwes-
towali za duz˙o w przybycie do tego kraju, a nie maja˛
poje˛cia, jak moz˙e tu byc´ niebezpiecznie.
– Opierasz sie˛ na przypuszczeniach.
– Owszem – zgodziła sie˛. – Gdyby w ostatnim cza-
sie wydarzyła sie˛ tu jakas´ zbrodnia i mielibys´my tych
uciekiniero´w, powiedziałabym, z˙e to najlepsze wyjas´-
nienie. Ale nic takiego sie˛ nie stało. Pasuje tylko to, z˙e
przylecieli tu z miejsca na po´łnoc od Cairns.
56
MARION LENNOX
– Jes´li masz racje˛, oni o niczym nie maja˛ poje˛cia.
W bagnach namorzynowych sa˛ krokodyle. I we˛z˙e.
– I mno´stwo zarazko´w. Musimy działac´ szybko.
Wro´cili do miasta. Napie˛cie mie˛dzy nimi wyparowa-
ło w obliczu kwestii zawodowych.
Alistair pomo´gł Sarze przygotowac´ liste˛, kto´ra˛ ode-
słała do sztabu w celu sprawdzenia powia˛zan´ kryminal-
nych. Wysłała tez˙ pro´bki do Cairns, bo DNA mogłoby
dac´ wie˛cej informacji. Potem ja˛ zostawił.
Sara, ze szcze˛s´liwym Rozbitkiem siedza˛cym u jej
sto´p, przez dwie godziny nie odchodziła od telefonu.
Dopiero potem uznała, z˙e zrobiła wszystko, co moz˙-
liwe. Na rezultaty trzeba poczekac´. Ale przynajmniej
sprawy sa˛ w toku załatwiania.
Wyszła na werande˛ i patrzyła na odległe wzgo´rza.
Jes´li ma racje˛, gdzies´ tam jest grupa przeraz˙onych, ran-
nych ludzi. Jak im pomo´c?
Barry ich nie znajdzie. Nie pozwola˛ mu.
Czuła, z˙e zwariuje. Przeciez˙ musi byc´ cos´, co mogła-
by zrobic´. Wyjs´c´ z psem na spacer? Popływac´?
Pływanie to niezły pomysł, ale nie jest pewna plaz˙y.
Wygla˛da na opuszczona˛ i musi byc´ ku temu jakis´ po-
wo´d. Pełno jest niebezpiecznych meduz, lepiej wie˛c nie
ryzykowac´. A najlepiej byłoby kogos´ zapytac´, czy tu
moz˙na pływac´.
Ruszyła do szpitala. W poczekalni zatrzymała sie˛
zdumiona: siedziało tam około dwudziestu oso´b.
W pobliz˙u kra˛z˙yła Claire, totez˙ Sara zatrzymała ja˛.
– Co tu sie˛ dzieje? Jakies´ kłopoty?
Claire potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie, normalka. Doktora rano nie było, a jak tylko
57
TAJEMNICA DOKTOR SARY
wro´cił, został wezwany do wypadku z traktorem. W tym
czasie przybiły kutry. Wie˛kszos´c´ tych chłopako´w spe˛-
dza po trzy, cztery tygodnie na morzu i wracaja˛ ze
wszystkimi moz˙liwymi problemami. Gora˛czka, rany,
zakaz˙enia. Alistair ma pełne re˛ce roboty az˙ do po´łnocy.
Oszołomiona Sara rozejrzała sie˛ woko´ł. Czuła sie˛
winna. Alistair cały ranek pos´wie˛cił na poszukiwania.
I wiedziała, z˙e zrobił to w trosce o nia˛, bo obawiał sie˛
zachowania Barry’ego. A to czyni ja˛ odpowiedzialna˛.
Dobrze pamie˛ta, jak odgarniał gałe˛zie, by ułatwic´ jej
we˛dro´wke˛ przez busz. Czy moz˙e zrobic´ dla niego to
samo? Ba˛dz´ co ba˛dz´ jest lekarzem.
– Moge˛ pomo´c? – zapytała, a Claire sie˛ us´miechne˛ła.
– Jasne, z˙e tak. Mys´lałam, z˙e nigdy nie zapytasz.
Moz˙esz zaja˛c´ sie˛ palcem z zakaz˙eniem?
– Z rados´cia˛. Uwielbiam takie rany. Małe ropne wy-
cieki – to włas´nie z ich powodu zostałam lekarzem.
Claire us´miechne˛ła sie˛ szeroko.
– A potem zostałas´ patologiem, co daje ci wie˛cej
wycieko´w, niz˙ moz˙na sobie wyobrazic´.
Obie sie˛ zas´miały. Claire miała nieco ponad trzy-
dzies´ci lat i była odrobine˛ starsza od Sary. Wygla˛dała na
osobe˛ kompetentna˛, zabawna˛ i miła˛. Sara pomys´lała, z˙e
mogłyby sie˛ zaprzyjaz´nic´. Szybko jednak us´wiadomiła
sobie, z˙e przyjaz´n´ to cos´, nad czym musiałaby popraco-
wac´. Cos´, czego brak w jej z˙yciu. Nie dopuszcza do
siebie ludzi. Od czaso´w Granta...
Nie. Moz˙e wie˛c zostawic´ przyjaz´n´, a zaja˛c´ sie˛ praca˛.
– Pokaz˙ mi gabinet – poprosiła.
– Dobrze. – Claire odwro´ciła Sare˛ przodem do ryba-
ko´w. – Panowie, to jest wasza nowa pani doktor. Sara jest
nie tylko kompetentnym lekarzem, ale i patologiem. A to
58
MARION LENNOX
oznacza, z˙e umie kroic´, wie˛c lepiej jej nie draz˙nic´. Sara,
jes´li kto´rys´ z nich choc´ odrobine˛ sie˛ wychyli, zaproponuj
mu miejsce na stole sekcyjnym. A teraz do roboty!
Sara pracowała cie˛z˙ko przez trzy godziny. Ze zdu-
mieniem odkryła, z˙e podoba jej sie˛ to zaje˛cie. Praw-
dziwa medycyna, jakiej nie praktykowała od pie˛ciu lat.
Rybacy byli twardzi i mocni, ale w gruncie rzeczy
niepokoili sie˛ o swoje zdrowie, tak jak matki trze˛sa˛ sie˛
o noworodki. Wie˛kszos´c´ z nich przez kilka tygodni była
na morzu, a w tych okolicznos´ciach ich obawy urosły do
niewyobraz˙alnych rozmiaro´w. Zwykła plama na przed-
ramieniu zyskiwała miano nowotworu złos´liwego. Sara
gło´wnie ich uspokajała. Ale miała tez˙ rany bardzo za-
niedbane.
Pacjenci popatrywali na nia˛ ostroz˙nie, ale i z cieka-
wos´cia˛.
– Jak to moz˙liwe, z˙e jest pani patologiem? Widzieli-
s´my w telewizji, co oni robia˛. Jak ktos´ tak ładny jak pani
moz˙e robic´ cos´ takiego?
W miasteczku była przewaga me˛z˙czyzn. Brakowało
samotnych kobiet, wie˛c rybacy nie szcze˛dzili jej propozy-
cji. Skon´czyło sie˛ na tym, z˙e wcia˛z˙ chichotała. Takz˙e gdy
wychodził ostatni rybak, kto´ry błagał ja˛, by umo´wiła sie˛
z nim na wieczo´r, a ona usiłowała zamkna˛c´ za nim drzwi.
– Wiem, z˙e nie mamy tu restauracji, ale znam miejs-
ce, gdzie moz˙emy dostac´ pysznego homara i zjes´c´ go na
plaz˙y. A piwa ile chciec´!
Z
˙
egnała go ze s´miechem, a kiedy sie˛ odwro´ciła, sta-
ne˛ła twarza˛ w twarz z oszołomionym Alistairem.
– Co, do diabła, tu robisz?
Nie przestawała sie˛ zas´miewac´.
59
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Mam wraz˙enie, z˙e chronie˛ swoja˛ cnote˛.
– Mam na mys´li, co robisz z moimi pacjentami?
– To nieetyczne, co? – zgodziła sie˛. – Ale Claire
powiedziała, z˙e gdzies´ utkna˛łes´. Nie martw sie˛. Pac-
jenci, kto´rych przyje˛łam, nie cierpia˛ na nic powaz˙nego.
A zreszta˛ przypadki, kto´rych nie byłam pewna, zostawi-
łam tobie. Powiedziałam im, z˙eby zgłosili sie˛ do praw-
dziwego lekarza. Na przykład do ciebie.
– Dzie˛kuje˛ ci bardzo – odparł ironicznie, a jej u-
s´miech zbladł.
– Tak, powinienes´ mi dzie˛kowac´. Zaoszcze˛dziłam
ci trzy godziny pracy.
– Podczas gdy powinnas´ była zajmowac´ sie˛ rozwia˛-
zywaniem zbrodni?
– O ile mi wiadomo, nie ma tu z˙adnej zbrodni. Sa˛
tylko zaginieni ludzie i robie˛ dla nich to, co moge˛. Ale
na razie moge˛ tylko czekac´.
– I nic nie robic´?
– I ci pomo´c – powiedziała ze złos´cia˛.
– Nie prosiłem o to.
– Ale ja to zaproponowałam. Nie jestem niekom-
petentna, Alistair. Nie wiem, dlaczego dzis´ rano ze mna˛
poszedłes´, ale...
– Nie mo´wiłem, z˙e jestes´ niekompetentna.
– Zostawmy to wie˛c. Oboje jestes´my lekarzami. Ty
pomogłes´ mnie, a ja pomogłam tobie. Rachunki wyro´w-
nane.
– Nie potrzebuje˛ pomocy.
– Nie? Gdyby udzielił ci jej ktos´ inny niz˙ ja, tez˙ bys´
nie był wdzie˛czny?
Zawahał sie˛.
– Nie – przyznał w kon´cu.
60
MARION LENNOX
– To dlaczego...
– Za duz˙o sie˛ wydarzyło, Saro. To, co zrobiłas´...
Zamkne˛ła oczy. To, co zrobiła... wcia˛z˙ jest blisko.
Poczucie winy, od kto´rego nie moz˙na uciec.
Kiedy otworzyła oczy, twarz Alistaira sie˛ zmieniła.
– Saro... – Zmarszczył czoło, jakby nagle stracił
pewnos´c´ siebie.
To nie ma znaczenia. To, co ten człowiek o niej my-
s´li, zupełnie sie˛ nie liczy.
– Musze˛ przejrzec´ z toba˛ moje notatki – powie-
działa.
– Dlaczego?
– Jes´li znajdziesz cos´, z czym sie˛ nie zgadzasz, mo-
z˙esz zmienic´ leki, zanim zno´w kogos´ zabije˛.
Zno´w kogos´ zabije. Surowe, pose˛pne os´wiadczenie.
Straszne. Twarz Alistaira ponownie sie˛ zmieniła.
– Od szes´ciu lat z˙yjesz z poczuciem winy za s´mierc´
Granta – powiedział mie˛kko, ale ona nic juz˙ nie dodała.
Nie ma nic do powiedzenia. Jes´li chciała cos´ powie-
dziec´, był na to czas szes´c´ lat temu.
– Saro...
– Zostaw to – powiedziała. – Alistair, jeszcze przez
kilka dni musimy razem pracowac´, a potem nie be˛dzie-
my sie˛ widywac´. Do tego jednak momentu zachowujmy
sie˛ jak cywilizowani ludzie. Zostawmy przeszłos´c´.
– Ale to nie rozwia˛zuje problemu.
– Zostanie wie˛c nierozwia˛zany.
– W porza˛dku.
Na chwile˛ zapadła cisza. Kaz˙de z nich na swo´j spo-
so´b usiłowało sie˛ z tym uporac´. I w kon´cu...
– Mo´wisz wie˛c, z˙e odwaliłas´ za mnie cała˛ robote˛?
– rzekł spokojnie, a ona odetchne˛ła z ulga˛.
61
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Zno´w sa˛ kolegami z pracy.
– Tak. – Zdobyła sie˛ na us´miech. – I nawet zrobiłam
za ciebie obcho´d. Serce pana Cartera ma sie˛ lepiej.
Z Donem tez˙ w porza˛dku. A jak two´j pacjent spod
traktora?
– Niez´le. Spadł na mie˛kkie podłoz˙e. Miał problemy
z oddychaniem, ale juz˙ wszystko w normie. Ma dwa
złamane z˙ebra. Wzia˛łem go na obserwacje˛ do szpitala,
ale nie powinien miec´ problemo´w.
– Szcze˛s´ciarz.
– Nie da sie˛ zaprzeczyc´. – Alistair spojrzał na nia˛
ciepło. – Jestes´ zme˛czona? To był naste˛pny długi dzien´.
Zerkne˛ła na zegarek.
– Jest dopiero szo´sta.
– I dopiero co odrzuciłas´ zaproszenie na kolacje˛.
– Aha – przyznała, w kon´cu nieco odpre˛z˙ona. – Po-
dobał mi sie˛ pomysł z plaz˙a˛ i homarem, ale piwo i zaloty
to za duz˙o szcze˛s´cia naraz.
– Jes´li wie˛c zaproponuje˛ plaz˙e˛ i homara, bez zalo-
to´w...
– Kaz˙dy, kto zaproponuje plaz˙e˛ i homara, jest mile
widziany – powiedziała. – Homar i plaz˙a, moje dwie
ulubione rzeczy. Mo´wia˛c szczerze, gdybym nie bała sie˛
tych wszystkich potwornos´ci, juz˙ bym była na plaz˙y.
– Potwornos´ci?
– Plaz˙a była dzis´ pusta – wyjas´niła. – Wygla˛dała
wspaniale, ale nie było na niej s´ladu z˙ycia. Podejrze-
wam wie˛c, z˙e musi byc´ tam pełno zabo´jczych typo´w
takich jak meduzy.
– Nie ma ich o tej porze roku.
– Dlaczego wie˛c nikt nie pływa?
– To normalny szkolny dzien´ – wyjas´nił. – A dla
62
MARION LENNOX
dorosłych dzien´ pracy. Co prawda rybacy sa˛ w porcie,
ale po powrocie z morza wcale nie chca˛ ogla˛dac´ go zno-
wu. No a wszyscy, kto´rzy sa˛ dyspozycyjni, zaje˛ci sa˛ po-
szukiwaniem. Szkoda czasu na pływanie.
– Co´z˙... – Zerkne˛ła na niego. – Pokazałes´ mi, gdzie
moje miejsce. Dobry jestes´.
– Nie mam poje˛cia, gdzie jest twoje miejsce.
Cisza. Nie wiedzieli, jak z tego wybrna˛c´. Przepadnie
jej homar i plaz˙a...
– Homar przyrza˛dzony? – zapytała i napie˛cie opadło.
– Tak. Jeden z rybako´w zawsze mi go przyrza˛dza.
To choc´ na jeden dzien´ ratuje mnie przed zapiekanka˛
pani Granson.
– Wiesz, zawsze moz˙esz nauczyc´ sie˛ gotowac´.
– Potrzebuje˛ z˙ony – odparł, a jego oczy zamigotały.
Pomys´lała, z˙e podoba jej sie˛ to. Wie˛cej, ona to uwiel-
bia. Oczy Granta migotały dokładnie tak samo.
Nie. Jest ro´z˙nica. Migotanie w oczach Granta do-
prowadziło ja˛ do tragedii. A migotanie oczu Alistaira to
obietnica homara i pływania.
– Ja tez˙ potrzebuje˛ z˙ony – powiedziała. – Czegokol-
wiek, co uratuje mnie od takiej zapiekanki jak wczoraj-
sza. Ale jes´li twoje oferta jest jedyna... Co´z˙, akceptuje˛
ciebie i twojego homara w zaste˛pstwie za z˙one˛.
– Dzie˛kuje˛ ci bardzo.
– Do usług. Homar, tak? Duz˙y jest?
– Moz˙e to be˛da˛ nawet dwa homary...
– Jestes´ znakomitym materiałem na z˙one˛ – powie-
działa. – Prowadz´.
Szła brzegiem morza, wsłuchuja˛c sie˛ w szum fal.
Alistair pomys´lał, z˙e kompletnie zapomniała o jego
63
TAJEMNICA DOKTOR SARY
obecnos´ci. Szła, wystawiaja˛c twarz do słon´ca, a Roz-
bitek pla˛tał sie˛ u jej sto´p.
Alistair us´wiadomił sobie, dlaczego Grant sie˛ w niej
zakochał. Oczywis´cie jest pie˛kna, a jej ojciec tak boga-
ty, z˙e mo´głby kupic´ wszystko. Ale nie tylko o to chodzi.
Sara jest bogata, ale nigdy tego nie okazuje. Moz˙e miec´
wszystko, o czym zamarzy, a tymczasem cie˛z˙ko pracu-
je, nie wykorzystuja˛c z˙adnych układo´w. A me˛z˙czyz´ni
za nia˛ szaleja˛.
Stał na brzegu i patrzył, jak Sara bawi sie˛ z Rozbit-
kiem. Nagle jednak odwro´ciła sie˛, poczekała na fale˛,
a potem zacze˛ła płyna˛c´. Rozbitek zanurzył łapy w wo-
dzie, a Alistair wybuchna˛ł s´miechem.
– Mys´lisz, z˙e powinienem sie˛ do niej przyła˛czyc´?
Oczywis´cie, z˙e tak.
– Tylko jak przycia˛gna˛c´ jej uwage˛? – zapytał psa.
A dlaczego chce przycia˛gna˛c´ jej uwage˛? Nie wiado-
mo, jak odpowiedziec´ na to pytanie. Wie tylko, z˙e chce
to zrobic´.
Zdja˛ł ubranie, po czym wyja˛ł z kieszeni dwie bułki.
– To nie dla ciebie – powiedział. – To po to, z˙eby
wcia˛gna˛c´ pie˛kna˛ pania˛ do zabawy.
Stał na niezbyt duz˙ej głe˛bokos´ci, a woda woko´ł nie-
go była biała i wzburzona. Kra˛z˙yło tam mno´stwo srebr-
nych ryb. Zaintrygowana Sara zatrzymała sie˛ w pewnej
odległos´ci od niego.
– Chcesz spro´bowac´? – zapytał, a ona sie˛ zawahała.
– Czego?
– Karmienia ryb.
– Z
˙
artujesz? – Zobaczyła, jak Alistair podnosi re˛ke˛
i rozrzuca kawałki bułki woko´ł siebie. Woda zakotło-
wała sie˛, a pod powierzchnia˛ zaiskrzyło od ryb.
64
MARION LENNOX
– To co, chcesz spro´bowac´? – Wycia˛gna˛ł w jej stro-
ne˛ bułke˛.
Czy kobieta jest w stanie oprzec´ sie˛ takiemu za-
proszeniu? Sara zanurkowała, otworzyła szeroko oczy
i popłyne˛ła w strone˛ Alistaira.
Ryby. Wsze˛dzie pełno ryb. Cudowne srebrne strzały,
długie i cienkie, poruszaja˛ce sie˛ z magiczna˛ pre˛dkos´cia˛...
Nigdy nie widziała czegos´ takiego. Zachwycona, uno-
siła sie˛ na powierzchni wody, podczas gdy ryby skakały
woko´ł niej jak szalone. Sara s´miała sie˛ z zachwytu.
– To niezwykłe! – zawołała.
Alistair podał jej bułke˛, pokruszyła ja˛ i opus´ciła dłon´
do wody. Ryby zabierały kawałki z jej dłoni, odpływały,
a potem wracały po jeszcze. S
´
miała sie˛ na całe gardło.
– Co to za ryby?
– W wie˛kszos´ci wetlinki, ale nie tylko. Zatoczka jest
pod ochrona˛, z˙eby ocalic´ kulture˛ dna morza. Mamy
wie˛c tu wszystko, nawet we˛z˙e wodne.
– We˛z˙e?
– Tak. Jeden włas´nie pływa obok twoich no´g.
Powiedzenie, z˙e ta wiadomos´c´ ja˛ zmroziła, to zbyt
mało.
– Wa˛z˙ pływa obok mnie?
– Zobacz.
– Wole˛ nie patrzec´ – szepne˛ła.
– On chce troche˛ bułki, a nie ciebie. Bułka ma lep-
szy smak.
– Dzie˛ki.
– Włas´nie odpłyna˛ł. – Zerkna˛ł na jej przeraz˙ona˛
mine˛ i pokazał miejsce na powierzchni wody, kto´re˛dy
odpłyna˛ł srebrnoszary wa˛z˙. – Juz˙ sie˛ najadł. Nie po-
trzebuje ud na deser.
65
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Odetchne˛ła i sie˛gne˛ła po kolejna˛ porcje˛ okrucho´w.
Wez˙e czy nie we˛z˙e, to i tak niewiarygodne dos´wiad-
czenie.
– Ludzie byliby gotowi zapłacic´ fortune˛ za cos´ ta-
kiego – szepne˛ła, a Alistair us´miechna˛ł sie˛ aprobuja˛co.
– Byliby. Takz˙e za to.
– Za to? – Odwro´ciła głowe˛ i spojrzała w strone˛ skał
chronia˛cych zatoke˛.
Płetwa. Ledwo powstrzymała sie˛, by nie zacza˛c´
wrzeszczec´. We˛z˙e morskie. Płetwy. Słaba kobieta wy-
korzystałaby teraz Alistaira i rzuciła mu sie˛ w ramiona.
Musi o tym pomys´lec´...
Nie. Skoncentruje sie˛ na płetwach.
– Rekiny? – zapytała, a on sie˛ us´miechna˛ł.
– Popatrz jeszcze raz.
Posłuchała go. Po drugiej stronie skał było coraz wie˛-
cej płetw. Nagle włas´ciciel jednej z nich podskoczył do
go´ry, wzbił sie˛ w powietrze, a Sara az˙ pisne˛ła z rados´ci.
– Delfiny! Moz˙emy podpłyna˛c´ bliz˙ej?
– Wyobraz˙am sobie, z˙e z twoimi umieje˛tnos´ciami
moz˙esz podpłyna˛c´ tak blisko, jak zechcesz. A one sie˛
toba˛ zainteresuja˛ tak samo jak ty nimi. Nie sa˛dze˛, z˙eby
juz˙ kiedys´ natkne˛ły sie˛ na patologa.
– Wie˛c nie mo´w im, kim jestem – zaz˙artowała. – Po-
zwo´l im mys´lec´, z˙e jestem nauczycielka˛ albo kims´
w tym rodzaju.
Zanim zda˛z˙ył ja˛ o cos´ zapytac´, odwro´ciła sie˛, zanur-
kowała i popłyne˛ła w strone˛ skał.
Alistair patrzył na nia˛ przez chwile˛, a potem popłyna˛ł
za nia˛.
66
MARION LENNOX
ROZDZIAŁ PIA˛TY
Siedza˛c na skale, Sara patrzyła z zachwytem na del-
finy, podczas gdy Alistair bacznie ja˛ obserwował. Za-
stanawiał sie˛, co znaczyło jej ostatnie zdanie. Nie podo-
ba jej sie˛ zawo´d patologa? Czyz˙by nie była wolna i nie
mogła robic´ tego, co chce?
Us´wiadomił sobie, z˙e mało o niej wie. Miała zo-
stac´ z˙ona˛ jego brata, a jest dla niego kompletna˛ za-
gadka˛.
A moz˙e nie kompletna˛? Troche˛ o niej wie, ale tylko
to, co wypisuja˛ kolorowe czasopisma, kto´re Claire ukła-
da w ich poczekalni.
Sara Rose, co´rka magnata prasowego i jednej z jego
licznych z˙on. Nie wie nic o jej matce – wydaje sie˛, z˙e
poszła w zapomnienie wraz z kon´cem jej małz˙en´stwa.
Ale Sara błyszczy obok sławnego ojca w s´wietle jupite-
ro´w, gdzie na porza˛dku dziennym sa˛ głos´ne s´luby, głos´-
ne rozwody i duz˙o, duz˙o pienie˛dzy. Ma cztery przyrod-
nie siostry, kto´re sa˛ z˙onami waz˙nych postaci. A ona
zaskoczyła wszystkich, wybieraja˛c medycyne˛.
Alistair pamie˛tał pierwszy telefon od Granta.
– Czes´c´, mam randke˛ z Sara˛ Rose. Z ta˛ Sara˛ Rose.
Fajnie, nie? Z
˙
ycz mi szcze˛s´cia, bracie. Pienia˛dze, wy-
gla˛d, klasa i rozum, ta dziewczyna ma wszystko.
Moz˙e i miała wszystko, ale teraz... Co ma teraz?
Cienie. Patrzył na nia˛, podczas gdy ona patrzyła na del-
finy, chlapia˛c woda˛ i us´miechaja˛c sie˛ w zagadkowy spo-
so´b, kto´ry bardzo mu sie˛ podoba.
Czy naprawde˛ była szcze˛s´liwa z Grantem?
Pomys´lał ze smutkiem, z˙e Grant na pewno był z nia˛
szcze˛s´liwy. Miała wszystko, czego Grant szukał u ko-
biety. Ma wszystko, czego ro´wniez˙ on kiedykolwiek
szukał u kobiety.
Nie. To szalen´stwo tak mys´lec´. Ona ukrywa cze˛s´c´
siebie. Moz˙e siedziec´ sobie na tej skale, jak gdyby nie
marzyła o niczym wie˛cej jak plusk wody i skacza˛ce
delfiny, ale za nia˛ stoja˛ pienia˛dze, korupcja i brudy,
jakie nie mieszcza˛ mu sie˛ w głowie. I była nac´pana,
kiedy prowadziła samocho´d, kto´ry zabił Granta.
Pomys´lał ze złos´cia˛, z˙e jest tym, kim trzeba, tam,
gdzie trzeba. Przyjechała tu i pracuje jako patolog. Ale
odesłac´ ja˛ do miasta, a natychmiast znajdzie sie˛ na
swoim miejscu, w kre˛gach s´mietanki towarzyskiej.
Chciałaby byc´ nauczycielka˛ zamiast patologiem?
Kims´ zwyczajnym? To jakis´ z˙art. Ona tylko bawi sie˛
z˙yciem, zawsze to robiła.
– Nie przyjdziesz tu? – Odwro´ciła sie˛ do niego,
s´mieja˛c sie˛ z rozkosza˛.
– Patrze˛ sta˛d – odrzekł i zobaczył cien´ na jej twarzy.
To było jak cios, i ona to odczuła. Poczuł sie˛ jak dran´.
Jej rados´c´ przygasła, ale wcia˛z˙ patrzyła na delfiny.
– Moge˛ do nich podpłyna˛c´?
– Oczywis´cie, z˙e tak.
– Nie pojawia˛ sie˛ rekiny?
– Rekiny nie lubia˛ delfino´w. Nie masz sie˛ czego bac´.
– Doskonale. – Wstała, wzie˛ła głe˛boki oddech i za-
nurkowała.
Zmarszczył brwi, po raz pierwszy dostrzegaja˛c dłu-
68
MARION LENNOX
ga˛, poszarpana˛ blizne˛ na jej lewym udzie. U kogos´
mniej ładnego niz˙ Sara moz˙na by tego nie zauwaz˙yc´, ale
u Sary...
Nie. Blizne˛ zauwaz˙a sie˛ u kaz˙dego. Musi byc´ wyni-
kiem powaz˙nego urazu. Czy to sie˛ stało podczas wypad-
ku, w kto´rym zgina˛ł Grant? Jeszcze raz zmarszczył
brwi, usiłuja˛c sobie przypomniec´. Na pewno pytał o jej
obraz˙enia.
To wygla˛dało na niegroz´ny wypadek. Pamie˛ta, jak
Grant do niego zadzwonił i powiedział:
– Sara rozbiła mo´j samocho´d. Pozwolic´ kobiecie
prowadzic´! Nie powinienem był sie˛ na to zgodzic´. No
i teraz mam problem, bo obiecałem rodzicom, z˙e ten
weekend spe˛dze˛ w domu. Powiedz im, z˙e nie moge˛,
dobrze?
Pomys´lał wtedy, z˙e to kolejna wymo´wka Granta, by
nie przyjez˙dz˙ac´ do domu.
Choc´ wszystko wygla˛dało niegroz´nie, Alistair i tak
zapytał:
– Co to za wypadek? Ktos´ jest ranny?
– Sara jest troche˛ potłuczona – wyjas´nił Grant. – Nic
powaz˙nego. A zreszta˛ zasłuz˙yła na to. Prowadziła jak
wariatka na oblodzonej drodze, moz˙e wie˛c to ja˛ czegos´
nauczy na przyszłos´c´. Ja mam troche˛ zesztywniały kark,
ale to minie. – Zas´miał sie˛. – A o ile mi wiadomo,
drzewa, w kto´re ra˛bne˛ła Sara, nie wniosa˛ sprawy do
sa˛du. Ale mo´j samocho´d... Siedzenie pasaz˙era jest kom-
pletnie zgniecione. Naprawa zabierze kupe˛ czasu.
– Zrobiłes´ przes´wietlenie szyi? – zapytał Alistair.
Automatyczna reakcja, kiedy w gre˛ wchodza˛ obra-
z˙enia głowy i szyi. Ale Grant zno´w sie˛ zas´miał.
– Ej, to ja jestem tym starszym bliz´niakiem, i to ja
69
TAJEMNICA DOKTOR SARY
powinienem sie˛ martwic´. To było za słabe uderzenie,
z˙eby cos´ mi sie˛ stało.
Alistair przestał wie˛c sie˛ martwic´ – az˙ do naste˛pnego
ranka, kiedy sprza˛taczka znalazła Granta w ło´z˙ku mart-
wego. Odmo´wił przes´wietlenia szyi, a w czasie nocy
pe˛knie˛ty kre˛g przemies´cił sie˛ i spowodował złamanie
kre˛gosłupa.
S
´
mierc´ musiała nasta˛pic´ natychmiast. Koniec.
Alistair wtedy zaja˛ł sie˛ oszalałymi z bo´lu rodzicami.
Nie pojechał odwiedzic´ Sary. Czytał raport policyjny,
w kto´rym odnotowano, z˙e w jej krwi znaleziono s´lady
narkotyko´w. Był tak ws´ciekły, z˙e nie mo´gł sie˛ do niej
zbliz˙yc´.
Ale co miał na mys´li Grant, mo´wia˛c o niewielkich
obraz˙eniach? Zerkna˛ł na jej blizne˛ i pomys´lał, z˙e to nie
było niewielkie obraz˙enie. A na pogrzebie Sara poru-
szała sie˛ o kulach. Powinien wie˛c jej wspo´łczuc´?
Nie. Nie moz˙e. Ale bardzo chciałby mo´c.
Zostawi ja˛ w spokoju. To jedyne, co moz˙e zrobic´.
Zdecydował sie˛ popływac´ chwile˛, a potem zawro´cił
w strone˛ ich piknikowego kosza. Sara doła˛czyła do
niego pie˛c´ minut po´z´niej. Rzuciła sie˛ na piasek i zacze˛ła
sie˛ w nim turlac´. A potem podniosła sie˛ i us´miechne˛ła.
– To chroni przed oparzeniami – oznajmiła, bez-
błe˛dnie interpretuja˛c jego zdumienie. – Otaczam sie˛ jak
kotlet w panierke˛ i widzisz, mam tania˛ ochrone˛ prze-
ciwsłoneczna˛.
– Wez´ homara – mrukna˛ł słabo, a ona sie˛gne˛ła po
kawałek cudownie białego mie˛sa.
– Niebo w ge˛bie!
Musi przestac´ sie˛ gapic´. Ona jest dla niego coraz
bardziej pocia˛gaja˛ca.
70
MARION LENNOX
– Wina?
– Nie.
– Z
˙
adnego wina?
– Z
˙
adnego alkoholu. Moja matka miała z nim prob-
lemy. A istnieja˛ badania mo´wia˛ce, z˙e alkoholizm moz˙-
na dziedziczyc´. Dos´c´ wczes´nie zdecydowałam, z˙e nie
zamierzam ryzykowac´.
– Balowałas´ z Grantem, ale nie piłas´? – Był coraz
bardziej oszołomiony.
– Tak.
– Ale uz˙ywałas´ innych s´rodko´w, z˙eby byc´ na haju
– zauwaz˙ył, a jej re˛ka zatrzymała sie˛ w powietrzu.
Nasta˛piła chwila ciszy, podczas kto´rej zastanawiała
sie˛, co mu odpowiedziec´. W kon´cu zrobiła lekcewaz˙a˛cy
ruch re˛ka˛.
– Homar nie jest tak dobry, jak sie˛ spodziewałam –
powiedziała. – Powinnis´my go szybko skon´czyc´ i wro´-
cic´ do domu.
Wzie˛ła prysznic i poszła do swojej sypialni. Nie miał
o to z˙alu, bo to on wprowadził zame˛t. Jednak nie było
powodu, by odczuwał przykros´c´. W kon´cu to, co zrobiła
szes´c´ lat temu, jest niewybaczalne i nigdy nie powinna
o tym zapomniec´, ale mimo wszystko...
Zrobił obcho´d i usiłował zaja˛c´ sie˛ papierami, ale
potrafił mys´lec´ tylko o jej pełnym bo´lu spojrzeniu, kie-
dy ja˛ oskarz˙ył. ,,Ale brałas´ inne s´rodki, z˙eby byc´ na
haju’’.
Przeraz˙aja˛ce słowa. Jednak to prawda. Ona zabiła
jego brata. Nie. To Grant zaniedbał swo´j kre˛gosłup.
Raport policyjny stwierdzał, z˙e Grant był pijany. Nie
zrobili mu badan´, bo nie prowadził, ale to było jasne.
71
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Zapewne dlatego nie widział sensu, by zrobic´ przes´wie-
tlenie. I był na tyle głupi, by nac´panej Sarze oddac´
kierownice˛.
Czy kiedykolwiek przestanie o tym mys´lec´? Musi.
Musi wykonac´ prace˛, musi przez˙yc´ z˙ycie.
Telefon zadzwonił koło dziewia˛tej trzydzies´ci. Alis-
tair zawołał Sare˛, prosza˛c, by go odebrała. Miała na
sobie s´liczna˛ ro´z˙owa˛ piz˙ame˛, a na stopach puszyste
kapcie. Kiedy szła, jej włosy s´lizgały sie˛ po delikatnym
jedwabiu.
Pomys´lał, z˙e jest pie˛kna.
Dzwoniono z Sydney, gdzie na policji poro´wnano
nazwiska włas´cicieli ziemskich z ich kryminalna˛ prze-
szłos´cia˛. Sara rozmawiała przez chwile˛, cos´ notuja˛c.
W tym czasie Alistair otrzepał Rozbitka z piachu.
Usiłował nie podsłuchiwac´, nie mys´lec´ o tym, jak ona
s´licznie wygla˛da.
W kon´cu odłoz˙yła słuchawke˛ i ruszyła do sypialni.
– Moge˛ ci w czyms´ pomo´c? – zapytał mie˛kko, a ona
sie˛ zawahała.
Alistair dobrze wie, z˙e potrzebuje jego pomocy. Bez
wzgle˛du na to, z˙e z˙adne z nich nie ma ochoty przebywac´
w pobliz˙u drugiego.
– Masz nazwiska z wyrokami z przeszłos´ci – powie-
dział. – To ci sie˛ na nic nie przyda, jes´li tych ludzi nie
znasz. A ja wiem o nich znacznie wie˛cej niz˙ Barry.
Odwro´ciła sie˛, by na niego spojrzec´. Jej cudowne
włosy zno´w otarły sie˛ o jedwab. Dosyc´ mys´lenia o jej
urodzie!
– Nie powinnam pokazywac´ ci tej listy. To nieety-
czne.
72
MARION LENNOX
– Pokaz˙esz ja˛ raczej Barry’emu?
– Nie.
– Jaki zatem poz˙ytek z tych informacji bez znajomo-
s´ci ludzi? Ja wiem, gdzie i jak oni z˙yja˛, czy cos´ wskazu-
je na to, z˙e moga˛ byc´ w to zamieszani.
Wahała sie˛.
– No dalej, Saro – pope˛dził ja˛ sfrustrowany. – Za-
łatwimy to, a potem zno´w be˛dziemy sie˛ nienawidzic´.
Zgoda?
– Zgoda – rzekła w kon´cu. – Moz˙emy teraz sie˛ tym
zaja˛c´?
– Jes´li jestes´ gotowa, ja tez˙. Zrobic´ herbate˛?
– Sama moge˛ zrobic´. – Skrzywiła sie˛. – Jestem tu
z powodu pracy i niczego wie˛cej. Dzisiejszy wieczo´r to
pomyłka. Praca i nic wie˛cej, Alistair. Zgoda?
– Zgoda.
Usiedli wie˛c i analizowali liste˛. Nazwisko po nazwis-
ku. I jakos´ udało im sie˛ skupic´ na pracy. Na szcze˛s´cie
lista zawierała bardzo ciekawe informacje.
– Hilda Biggins ma kryminalna˛ przeszłos´c´? – zdzi-
wił sie˛ Alistair. – Jest szefowa˛ miejscowego stowarzy-
szenia kobiet. Przysia˛głbym, z˙e nigdy nie dostała nawet
mandatu za złe parkowanie.
– W czasach studenckich ukradła cztery cegły z pla-
cu budowy – wyjas´niła Sara. – Trzydzies´ci lat temu.
Pewno uz˙yła ich do budowy po´łki na ksia˛z˙ki, albo cze-
gos´ w tym rodzaju. I dostała wyrok! To musiało nia˛ tak
wstrza˛sna˛c´, z˙e do dzis´ ma niesmak.
– Mys´le˛ wie˛c, z˙e moz˙emy ja˛ wykres´lic´.
– Chyba z˙e przez lata o tym pamie˛tała – dodała Sara.
– Cztery cegły i ja˛ złapali, a uraza pozostała. Przez
reszte˛ z˙ycia piekła ciasteczka z dyni, a tu nagle bum!
73
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Czas na zemste˛. Nie widziałes´ jej ostatnio, jak kupowała
ciemne okulary?
Alistair us´miechna˛ł sie˛ szeroko. Sara jest jak kamele-
on. Gdy nie mys´li o przeszłos´ci, jest czaruja˛ca. Moz˙e
sobie wyobrazic´, dlaczego Grant tak do niej lgna˛ł.
Moz˙e sobie wyobrazic´, jak on mo´głby lgna˛c´. Jak juz˙
go do niej cia˛gnie...
Nie. Nie moz˙e tak mys´lec´.
– Nie kupowała z˙adnych okularo´w – os´wiadczył,
wracaja˛c z trudem do tematu. – Zdaje mi sie˛, z˙e teraz
Hilda jest w Sydney, u co´rki, kto´ra włas´nie urodziła
dziecko.
– A, to podste˛p! Pewnie kiedy my tu rozmawiamy,
ona szuka płatnego mordercy.
Alistair parskna˛ł s´miechem, wyobraz˙aja˛c sobie po-
waz˙na˛, dostojna˛ Hilde˛ w ciemnych okularach, w towa-
rzystwie płatnego zabo´jcy. Napie˛cie opadło i wro´cili do
lektury listy.
– Nie jestem pewna, czy moge˛ ci to pokazywac´
– zauwaz˙yła Sara w pewnej chwili. Nie czuła sie˛ dob-
rze, widza˛c, jak on poznaje sekrety ro´z˙nych ludzi.
– Wiem, i nie wykorzystam tego. Ale Herbert Sto-
rridge... – Zmarszczył brwi. – Boje˛ sie˛ o jego z˙one˛
i dzieci. Amy Storridge wygla˛da na zastraszona˛, a jedno
z dzieci miało ostatnio złamana˛ re˛ke˛. Herbert chodzi do
kos´cioła, ale nie wygla˛da na uczciwego, jes´li moge˛ tak
powiedziec´. A teraz ten wyrok za napad, ledwo trzy lata
temu. Moge˛ popytac´ i poobserwowac´...
– On nie jest naszym problemem.
– Dla mnie jest. A przynajmniej jego z˙ona i dzieci.
– Potrza˛sna˛ł głowa˛. – To dla ciebie proste, prawda?
Okres´lic´ problem, rozwia˛zac´ go, odhaczyc´ i is´c´ dalej.
74
MARION LENNOX
A tutaj jest inaczej. – Nagle skrzywił sie˛ i wro´cił do
sedna. – Ale masz racje˛. Musimy sprawdzac´ dalej. Co
z Howardem Skinnerem?
– Howard Skinner?
– Jest na twojej lis´cie. Ma wyrok za oszustwo sprzed
szes´ciu lat. To musiała byc´ spora sprawa, skoro dostał
dwa lata wie˛zienia.
– Gdzie on mieszka?
– No włas´nie. Jest nadzorca˛ maja˛tku trzydzies´ci mil
sta˛d. Włas´cicielem jest jakas´ mie˛dzynarodowa korpora-
cja, ale nikt od nich sie˛ tam nie pokazuje. Od ostatniej
suszy ten interes ledwo zipie. Sa˛dze˛, z˙e w kon´cu zos-
tanie sprzedany. Na razie Howard mieszka tam sam.
– To nieco dziwne. Jak dostał te˛ prace˛? Oszust nad-
zorca˛ na farmie bydła?
– Nadzorca opuszczonej własnos´ci to dos´c´ nie-
wdzie˛czna robota – stwierdził Alistair. – Musi dbac´
o wszystko, chronic´ przed wandalami i dzikimi lokato-
rami. Włas´ciciele powierzaja˛ to, komu moga˛. Trudno
znalez´c´ che˛tnych.
– Znasz Howarda?
– Lecze˛ go, ma podagre˛. Jest samotnikiem. Troche˛
pije, ale czy moz˙na go za to winic´?
– Gdzie sie˛ zaopatruje?
– Chyba w miejscowym sklepie.
– Czy włas´ciciel sklepu to pomocny człowiek?
– To Max Hogg. – Alistair us´miechna˛ł sie˛ szeroko.
– Jest tak pomocny, z˙e przez cały ranek nie wyjdziesz ze
sklepu.
– W takim razie jutro sie˛ tam wybiore˛.
– Dlaczego?
– Bo jes´li Howard jest zamieszany w przemyt ludzi,
75
TAJEMNICA DOKTOR SARY
potrzebuje wie˛cej niz˙ puszki konserw na dzien´. On
wygla˛da najbardziej podejrzanie. Ta farma moz˙e byc´
punktem, z kto´rego ludzie z fałszywymi paszportami sa˛
przerzucani dalej.
– Ale to tylko przypuszczenie.
– To lepsze niz˙ nic. – Jej oczy zapłone˛ły. – Nawet nie
wiesz, jakie to okropne. Ci ludzie – jes´li moje podejrze-
nia sa˛ słuszne – sa˛ w obcym kraju. Ranni i przeraz˙eni.
– Ratownicy ich szukaja˛.
– Nie znajda˛. – Westchne˛ła i przecia˛gne˛ła sie˛. – Pa-
dam ze zme˛czenia, musze˛ is´c´ do ło´z˙ka. Ale jutro poroz-
mawiam ze sklepikarzem, a potem złoz˙e˛ wizyte˛ Howar-
dowi.
– Zamierzasz wybrac´ sie˛ tam sama?
– Tak. Moge˛ poz˙yczyc´ jakis´ samocho´d. Znajde˛ pre-
tekst, z˙eby go odwiedzic´. – Us´miechne˛ła sie˛. – Faceci sa˛
zwykle mili, kiedy do nich wpadam.
– Pojade˛ z toba˛ – oznajmił, zanim sie˛ zastanowił.
– Nie. Wzbudzilibys´my jego podejrzenia.
– Nie wiem, na co liczysz.
– Ja tez˙ nie. Ale jes´li uda mi sie˛ dowiedziec´, kim oni
sa˛, jes´li poznam ich narodowos´c´... poprosze˛ o tłumacza.
Powiem im, z˙e nielegalne przybycie to nie koniec s´wia-
ta. Be˛dziemy mogli zadbac´ o nich, a pytania zostawic´ na
potem. Be˛de˛ mogła... Nie wiem, ale cos´ da sie˛ zrobic´.
– Martwisz sie˛ o nich, prawda?
– A nie powinnam?
Mys´lami wro´cił do Sary sprzed szes´ciu lat. Nie do
tej, kto´ra wywarła na nim tak cudowne wraz˙enie, ale do
tej, kto´rej obraz nosił w głowie przez ten czas. Sara
biora˛ca narkotyki, bogata i zepsuta, nie dbaja˛ca o niko-
go i o nic poza nia˛ sama˛.
76
MARION LENNOX
Zmieniła sie˛, czy tez˙ zawsze taka była, a on tego
nie dostrzegał? Teraz patrzy na nia˛, jakby widział ja˛
pierwszy raz w z˙yciu. Zerkne˛ła na niego pytaja˛cym
wzrokiem i nagle... Zupełnie bez sensu, tak po prostu,
ona jest tak blisko, taka cudowna, a on tak bardzo
chce...
Wzia˛ł ja˛ w ramiona i pocałował. W chwili, gdy jej
usta dotkne˛ły jego warg, s´wiat sie˛ zmienił. Albo stana˛ł.
Co tu sie˛ dzieje? To szalen´stwo. Przeciez˙ cieni prze-
szłos´ci nie da sie˛ usuna˛c´. Jednak teraz on tuli ja˛ i całuje,
te˛ dziewczyne˛ o wielkich zielonych oczach, z jej cudo-
wnymi włosami, w tej pie˛knej jedwabnej piz˙amie...
Całuje Sare˛. Oszołomiony us´wiadomił sobie, z˙e ona
oddaje pocałunki. Opiera sie˛ o niego i obejmuje go tak,
jak on ja˛. Pragnie tej kobiety bardziej, niz˙ jest w stanie
to sobie wyobrazic´. Sara...
Jego dłonie poruszaja˛ sie˛ jakby wbrew jego woli.
Trzymaja˛ ja˛ w talii, przycia˛gaja˛ blisko. Jej usta przy-
lgne˛ły do niego. Czuje jej je˛zyk, moz˙e go smakowac´...
Sara. Jej imie˛ jest jak modlitwa. Radosny refren.
Desperacka, pala˛ca potrzeba. Co sie˛ dzieje? Jak to sie˛
zacze˛ło? Wie, jak to sie˛ zacze˛ło. Szes´c´ lat temu, kiedy
po raz pierwszy zobaczył ja˛ na podłodze oddziału pedia-
trii, zakochał sie˛ w niej. Zakochał sie˛.
Te słowa wdarły sie˛ w najdalsze zakamarki jego
umysłu. Ona była narzeczona˛ jego brata. Miłos´cia˛
Granta. Jest ta˛ cze˛s´cia˛, kto´ra umarła wraz z Grantem.
Pala˛cy, potworny bo´l, kto´ry nigdy nie minie.
Poczuła to. Napie˛ła sie˛ i odsune˛ła. Jej twarz. Jej
oczy. Wygla˛da tak zjawiskowo. Jak nie z tego s´wiata.
Pomys´lał z przeraz˙eniem, z˙e Sara zniszczyła Granta.
Moz˙e takz˙e zniszczyc´ jego.
77
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Co ty sobie wyobraz˙asz? – zapytała drz˙a˛cym gło-
sem, a on spro´bował sie˛ pozbierac´.
Czy pocałował ja˛ wbrew jej woli? Jak sie˛ zacze˛ło to
szalen´stwo? Gdy sie˛ odsuna˛ł, podnies´li na siebie wzrok.
Jego przeraz˙enie odbijało sie˛ w jej oczach. Pomys´lał, z˙e
ona boi sie˛ tak jak on. I nie chciała tego pocałunku.
Chciała.
– To hormony – powiedział ochrypłym głosem. –
Nigdy nie sa˛dziłem...
– Ja tez˙ nie.
– To przez te˛ twoja˛ piz˙ame˛.
– To dlatego, z˙e wygla˛dasz jak Grant.
Tak. Grant. Stoi mie˛dzy nimi niczym mur, kto´rego
nigdy nie pokonaja˛. Jego brat bliz´niak. Narzeczony
Sary.
– Musze˛ is´c´ do ło´z˙ka – szepne˛ła, a on przytakna˛ł.
– Ja tez˙.
– Dobranoc. – Nie czekaja˛c na odpowiedz´, odwro´ci-
ła sie˛ i uciekła.
78
MARION LENNOX
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
Przewracała sie˛ z boku na bok. Gdy Rozbitek do niej
wpadł, była mu wdzie˛czna za towarzystwo. Jednak
psiak zaraz wybiegł, a ona usłyszała skrzypnie˛cie ło´z˙ka
w pokoju Alistaira i jego pełen wdzie˛cznos´ci szept.
Godzine˛ po´z´niej pies wro´cił do niej. Pomys´lała, z˙e to
zupełnie tak, jakby chciał ich poła˛czyc´. Kobieta, me˛z˙-
czyzna i pies. Razem. Idiotyczne marzenie.
Miała ochote˛ wstac´ i zaparzyc´ herbate˛, zrobic´ cokol-
wiek, by skro´cic´ noc, jednak bała sie˛, z˙e Alistair wpad-
nie na taki sam pomysł. Od czasu do czasu słyszała, jak
sie˛ wierci.
Zadzwonił telefon. Ktos´ potrzebował rady, co zrobic´
z dziecie˛cym krupem. Sara słyszała wszystko przez
cienka˛ s´ciane˛. Alistair cierpliwie cos´ tłumaczył. Sara
czekała, az˙ odłoz˙y słuchawke˛, ale nie zrobił tego. On tez˙
czekał. Chciał wiedziec´, czy jego polecenia zostały wy-
konane.
Wyobraziła sobie, z˙e jest matka˛, z˙e siedzi sama,
moz˙e setki mil od miasta. Byłaby s´miertelnie przeraz˙o-
na, gdyby jej dziecko miało problemy z oddychaniem.
W mies´cie wszystko byłoby łatwe: telefon do szpitala
albo na pogotowie. Tutaj nie ma takich moz˙liwos´ci,
matka musi sobie radzic´ sama. Ale jest z nia˛ Alistair.
Stoi na korytarzu, w s´rodku nocy, i cierpliwie wszystko
jej wyjas´nia.
Alistair rozmawiał jakies´ po´ł godziny, a z jego sło´w
Sara wywnioskowała, z˙e oddech dziecka sie˛ uspokoił.
Odetchne˛ła z ulga˛. Us´wiadomiła sobie, z˙e gdyby była
matka˛ z chorym dzieckiem, chciałaby, z˙eby to Alistair
był na linii telefonicznej. Jest taki... dobry.
A jednak wtedy ja˛ osa˛dził. Tego, co o niej mys´li, nie
moz˙e znies´c´. Jednak musi jakos´ to wytrzymac´. Szes´c´ lat
temu dokonała wyboru i teraz musi z tym z˙yc´.
Niemal ucieszył sie˛ z tego telefonu. Nie przestawał
mys´lec´ o ciszy za drzwiami sa˛siedniej sypialni. Kiedy
Elaine Ferran zadzwoniła w zwia˛zku z krupem Lucy,
ledwo powstrzymał sie˛, by nie zaproponowac´, z˙e poje-
dzie do niej.
To byłoby szalen´stwem. Dotarłby tam za jakies´ dwie
godziny, a w tym czasie stan małej mo´głby sie˛ drama-
tycznie pogorszyc´. To dlatego zdecydował sie˛ leczyc´ ja˛
przez telefon.
A Sara jest tuz˙ obok, za s´ciana˛. Drzwi do jej sypialni
sa˛lekko uchylone. Rozbitek opus´cił go i powe˛drował do
jej ło´z˙ka. Tak po prostu. Pewno teraz go przytula...
Przydałby mu sie˛ jakis´ nagły przypadek. Cos´ trud-
niejszego niz˙ krup. Musi sta˛d wyjs´c´, odejs´c´ jak najdalej.
Spotkali sie˛ na s´niadaniu i oboje przekonali sie˛, z˙e
z˙adne z nich nie mogło spac´. Sara spojrzała na Alistaira,
s´wiadoma, z˙e on tez˙ jej sie˛ przygla˛da.
– Pies mnie obudził – rzekła tonem usprawiedliwienia.
– Mogłas´ zamkna˛c´ drzwi.
– Czego szukałes´ pod moimi drzwiami?
– Niczego.
– W porza˛dku. – Zachowuja˛ sie˛ jak para dziecia-
80
MARION LENNOX
ko´w. Włoz˙yła grzanke˛ do tostera. – Co sie˛ dzieje? Masz
jakies´ wiadomos´ci? Dostalis´my posiłki?
– Dzwonił Barry. Pomoc powinna dotrzec´ po połu-
dniu.
– Barry dzwonił?
– Be˛dzie tu za dziesie˛c´ minut. Wie, z˙e sprawdzalis´-
my przeszłos´c´ kryminalna˛ mieszkan´co´w.
– Tak, mo´wiłam mu, z˙e to zrobie˛ – wyjas´niła. –
Ostatecznie jest policjantem.
– Nie wiem, czy podoba mi sie˛ pomysł ujawnienia
mu przeszłos´ci mieszkan´co´w – powiedział, a ona sie˛
skrzywiła. Dobrze wie dlaczego. Czy Barry nie zechce
przyczepic´ sie˛ do Hildy z powodu tych czterech cegieł?
– Mo´wiłes´ mu o Howardzie?
– Sa˛dze˛, z˙e to z toba˛ powinien omo´wic´ wnioski. Na
razie nic mu nie mo´wiłem. Dzwonił, kiedy brałas´ prysz-
nic. Pytał, czy lista do nas dotarła. Potwierdziłem, a on
powiedział, z˙e przyjedzie z toba˛ pogadac´. Chcesz, z˙ebym
wyszedł?
– Pewno musisz zrobic´ obcho´d.
– Owszem – przytakna˛ł, a ona nie wiedziała, czy
poczuł z˙al, czy mu ulz˙yło. – I zadzwonic´ w pare˛ miejsc.
Miałem w nocy przypadek krupu. Musze˛ zobaczyc´, jak
to sie˛ skon´czyło.
– Mama Lucy nie oddzwoniła?
– Podsłuchiwałas´?
– Głos´no mo´wiłes´.
– Słuchałas´.
– Nie bardzo – odparła niezbyt szczerze.
Co sie˛ z nia˛ dzieje? Zachowuje sie˛ jak ostatnia idiot-
ka. Alistair wyszedł do szpitala, a ona, czekaja˛c na
Barry’ego, jadła grzanke˛ i mys´lała, z˙e straciła rozum.
81
TAJEMNICA DOKTOR SARY
A na pewno straciła godnos´c´.
– Jak szybko moge˛ sta˛d wyjechac´? – zapytała Roz-
bitka głosem, w kto´rym brzmiała desperacja. – Be˛de˛ za
toba˛ te˛sknic´. Ale na pewno nie za twoim panem.
Alez˙ kłamie.
Barry siedział przy stole i przegla˛dał liste˛.
– Naprawde˛ uwaz˙asz, z˙e jest w pobliz˙u ktos´, kto
uz˙ywa tego miejsca do przerzutu nielegalnych imig-
ranto´w?
– To tylko takie załoz˙enie – odparła – ale nie przy-
chodzi mi do głowy inny scenariusz, kto´ry miałby sens.
– Oni sa˛ w buszu juz˙ ponad dwa dni – powiedział,
a w jego głosie zabrzmiała nutka satysfakcji. – Zaczy-
nam podejrzewac´, z˙e to złodzieje. Pokło´cili sie˛ i juz˙ nie
z˙yja˛. A krew była w samolocie jeszcze przed wypad-
kiem. Moz˙e nikogo w nim nie było? Moz˙e ta cała spra-
wa to burza w szklance wody?
– Ale nadal ich szukacie?
– Kra˛z˙y tam ekipa złoz˙ona z kilku miejscowych, ale
tracimy czas. Oni nie z˙yja˛ albo nie chca˛, z˙ebys´my ich
znalez´li. W obu przypadkach moga˛ zagłodzic´ sie˛ na
s´mierc´, ale co´z˙ ja na to moge˛...
– Dzisiaj przyjada˛ oddziały specjalne – powiedziała,
a on skina˛ł głowa˛.
– Tak, słyszałem. Przyjada˛, poszukaja˛ i niczego nie
znajda˛. Tylko straca˛ czas.
– Ale jes´li tam sa˛ ludzie...
– To sa˛ przeste˛pcami albo nielegalnymi imigranta-
mi. Inaczej mo´wia˛c...
– Inaczej mo´wia˛c, sa˛ ludz´mi. I jest tam dziecko.
– Według ciebie.
82
MARION LENNOX
– Mamy s´lad stopy.
– Tak. – Podnio´sł sie˛. – S
´
lad stopy. I na tej pod-
stawie zaz˙a˛dałas´ pomocy, kto´ra kosztuje fortune˛. Co´z˙,
wszyscy wiedza˛, z˙e to przez ciebie przyjada˛ tu te dodat-
kowe siły. A teraz wybacz, ale mam robote˛. Nie wiem,
co ty tu jeszcze robisz. O ile mi wiadomo, miałas´ ustalic´
przyczyne˛ s´mierci pilota. Zrobiłas´ to, dlaczego wie˛c nie
wracasz?
Mogłaby sta˛d wyjechac´. Stała na werandzie, patrza˛c
na oddalaja˛cego sie˛ Barry’ego, i mys´lała, z˙e jeszcze
dzis´ wieczorem mogłaby wsia˛s´c´ do samolotu. Barry ma
racje˛. Przyjechała tu wykonac´ prace˛, i ja˛ wykonała.
Moz˙e jechac´.
Telefon. Wahała sie˛ przez chwile˛, niemal skuszona
propozycja˛ Barry’ego. Skon´czyc´ to. Wyjechac´.
Nie moz˙e, bo tu sa˛ ludzie w niebezpieczen´stwie
i wbrew temu, co mys´li o niej Alistair, ja˛ to obchodzi.
Odwro´ciła sie˛ i podniosła słuchawke˛.
– Sara? – To Alistair. Na dz´wie˛k jego głosu z˙oła˛dek
podszedł jej do gardła.
– Tak?
– Włas´nie miałem telefon od Howarda Skinnera.
– Tego z naszej listy?
– Włas´nie. – Jego głos brzmi urze˛dowo. Wczorajszy
pocałunek to tylko wypadek przy pracy. Nic wie˛cej.
– On ma problemy.
– Jakie?
– Mo´wi, z˙e nie moz˙e sie˛ ruszyc´ z powodu bo´lu.
Objawy wygla˛daja˛na kolke˛ nerkowa˛, a z jego podagra˛...
– Kwas moczowy wywołał kamienie?
– Chyba tak. W kaz˙dym razie jade˛ tam. Chcesz mi
towarzyszyc´?
83
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Czy chce? To nie jej sprawa. To Barry jest policjan-
tem. Ona jest patologiem i jej rola jest jasno okres´lona.
A moz˙e nie? Nie ma wyboru. Oczywis´cie, z˙e chce
jechac´. Niebo zsyła im te˛ moz˙liwos´c´.
– Powiem Barry’emu – odrzekła. – Moz˙e tez˙ zechce
jechac´.
– Nie zapraszam cie˛ jako policjanta. Zapraszam cie˛
jako lekarza. Moge˛ potrzebowac´ pomocy.
Racja. Nie pomys´lała o tym. Policyjne we˛szenie
w tym przypadku moz˙e przynies´c´ wie˛cej szkody niz˙
poz˙ytku. Ale jako lekarz...
– Masz racje˛. Zostawie˛ odznake˛ w domu, a wezme˛
tylko stetoskop.
Farma lez˙ała jakies´ trzydzies´ci mil za miastem. Była
to najbardziej sucha i nieurodzajna ziemia, jaka˛ Sara
kiedykolwiek widziała. Jak okiem sie˛gna˛c´, wsze˛dzie
czerwony pył.
– Wzgo´rza nie dopuszczaja˛ w to miejsce deszczu
– wyjas´nił Alistair. – Nie padało tu od trzech lat.
– To straszne.
– Nie zawsze tak jest, i dlatego ta firma wcia˛z˙ to
trzyma. Be˛dzie kilka chudych lat, ale potem spadnie
deszcz i ten region stanie sie˛ jednym z najbogatszych
w Australii. Poczekaja˛ i zbija˛ na tym maja˛tek.
– Howard wie˛c siedzi tu i czeka?
– Utrzymuje to w jako takim stanie. Pilnuje, z˙eby
budynki nie niszczały. Kiedy nadejdzie deszcz, to miej-
sce oz˙yje, ale nikt nie be˛dzie tracił czasu na remonty.
– To musi byc´ smutne z˙ycie. – Sara rozejrzała sie˛
woko´ł. – Samotne...
– Niekto´rzy to lubia˛. Na południe sta˛d jest taki typ,
84
MARION LENNOX
dos´c´ dobrze znany poeta. Siedzi tu, dostaje pensje˛ za
obsługe˛, a przez reszte˛ czasu pisze wiersze. – Us´mie-
chna˛ł sie˛ nagle czaruja˛co, a Sarze serce zakołatało.
– Wiesz, to raczej chłodna poezja. Nie ma tam zbyt
wielu westchnien´, bezmiaru z˙onkili...
– Przypuszczam, z˙e jest tam raczej samotny biały
z˙agiel – zgodziła sie˛ ze s´miechem.
Alistair jej zawto´rował i napie˛cie zno´w opadło. Sara
odpre˛z˙yła sie˛. Nie, nie wro´ci do domu. Zostanie tu,
dopo´ki nie rozwia˛z˙a˛ tej sprawy.
Chce tu zostac´ tak długo, jak to moz˙liwe.
– Barry nie był pomocny? – zapytał Alistair, a ona
musiała wro´cic´ mys´lami na ziemie˛.
– Barry jest przeraz˙aja˛cy.
– Zło´z˙ wie˛c raport, kiedy wro´cisz. – Alistair skrzy-
wił sie˛. – Musimy sie˛ go pozbyc´.
– Nie pozbe˛dziesz sie˛ go, chyba z˙e zrobi jakis´ fał-
szywy ruch. A on uwaz˙a.
– Masz racje˛. Ale mu nie ufam.
Zagroda okazała sie˛ zaskakuja˛co przyjemna. Samo-
cho´d Alistaira przejechał obok ogrodzenia dla bydła,
a Sara zobaczyła, z˙e wzdłuz˙ drogi rosna˛ drzewa. Dos´c´
ne˛dzne, ale jednak drzewa.
Farma wygla˛dała na opuszczona˛, ale małe domki
rozsiane woko´ł gło´wnego budynku wskazywały na to,
z˙e moz˙na tu przyja˛c´ co najmniej szes´c´ rodzin.
– To miejsce jest idealne jako baza, kiedy ludziom
organizuje sie˛ papiery, a oni ucza˛ sie˛ podstaw je˛zyka
– powiedziała.
– Powaz˙nie?
– Tam jest la˛dowisko. – Spojrzała za dom. – Chce˛
sprawdzic´, czy ostatnio było uz˙ywane.
85
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Musimy is´c´ do Howarda.
– Tak, najpierw medycyna. – Zase˛piła sie˛. – W po-
rza˛dku, dam sobie na wstrzymanie. Zabawmy sie˛ w le-
karzy.
Howard lez˙ał w ło´z˙ku w sypialni na tyłach domu.
Kiedy go znalez´li, spojrzał na nich wzrokiem przepeł-
nionym bo´lem. Był to drobny me˛z˙czyzna blisko pie˛c´-
dziesia˛tki, wa˛tły i blady. Miał mokra˛ od potu twarz
i szybki puls.
– Dam ci morfine˛ i jedziemy do szpitala – rzekł
Alistair.
– Nie chce˛ jechac´ do szpitala.
– Nie moz˙esz tu zostac´ – oznajmił, aplikuja˛c lek.
– Kwas moczowy wywołał kamienie. Musimy cos´ z tym
zrobic´.
– Operowac´?
– Jes´li sie˛ uda, wydalisz te kamienie. Ale potrzebu-
jesz lekarza, Howard. Zabierzemy cie˛ do Dolphin Cove.
Poobserwuje˛ cie˛ przez pare˛ dni. Ale jes´li nie wydalisz
kamieni, zorganizujemy powietrzna˛ karetke˛, kto´ra za-
bierze cie˛ do Cairns.
– Nie chce˛ wyjez˙dz˙ac´ – wysapał.
– Nie masz wyboru – stwierdził Alistair, wskazuja˛c
Sare˛. – To doktor Rose, kto´ra asystuje mi od kilku dni.
Pomoz˙e nam.
– Pomoge˛. – Sara us´miechne˛ła sie˛ do me˛z˙czyzny.
– Pani tez˙ jest lekarzem?
– Sara przy mnie praktykuje – wtra˛cił Alistair. – Jest
lekarzem z miasta i nigdy nie widziała takiego miejsca.
– Tak? – Me˛z˙czyzna był zbyt przeje˛ty swoim cier-
pieniem, by go to obchodziło. – Moz˙esz mi cos´ dac´ na
ten bo´l?
86
MARION LENNOX
– Juz˙ to zrobiłem. Ale za kilka godzin be˛dziesz po-
trzebował wie˛cej.
– Nie chce˛ jechac´ do szpitala.
– Powiem ci, jak to zrobimy. Masz tu samocho´d?
Zabiore˛ cie˛ moim, bo moz˙esz sie˛ z tyłu wygodnie po-
łoz˙yc´, a doktor Rose pojedzie za nami twoim wozem.
W ten sposo´b be˛dziesz mo´gł wro´cic´, kiedy zechcesz.
Jes´li dzis´ wieczorem wydalisz kamienie, moz˙esz wra-
cac´ zaraz potem.
Howard usiłował mys´lec´. Widzieli, z˙e z wysiłkiem
zmarszczył czoło. Morfina nie us´mierzyła jeszcze bo´lu.
– Powiedz, gdzie sa˛ klucze od domu i od auta – rzekł
Alistair. – Zabiore˛ cie˛ do szpitala, a doktor Rose wszyst-
ko tu pozamyka i pojedzie za nami.
Howard patrzył na nich z desperacja˛.
– Ona jest lekarka˛ z miasta? – zapytał nieufnie.
– Potrafie˛ prowadzic´ auto – oznajmiła Sara głosem,
kto´ry wskazywał na lekka˛ niepewnos´c´, na to, z˙e nie ma
do siebie zaufania. – Jak pan sa˛dzi, doktorze, dam sobie
rade˛?
– Mys´le˛, z˙e tak – odparł Alistair. Odwro´cił sie˛ pleca-
mi do pacjenta, a Sara dostrzegła, z˙e pro´buje ukryc´
us´miech. – Jest kompletna˛ nowicjuszka˛ – wyznał Ho-
wardowi – ale sa˛dze˛, z˙e moz˙emy jej zaufac´ w kwestii
prowadzenia samochodu. Tylko jedz´ powoli, Saro, nie
ryzykuj.
– Oczywis´cie, doktorze.
Sprawa została przesa˛dzona.
Sara została na werandzie. Trzymaja˛c klucze, pa-
trzyła na oddalaja˛cy sie˛ samocho´d i us´miechała sie˛ do
siebie.
87
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Oczywis´cie, z˙e nie zaryzykuje˛ – szepne˛ła.
– Jedzie za nami?
Howard lez˙ał na ło´z˙ku, kto´rego Alistair uz˙ywał do
transportu pacjento´w. Dolphin Cove ma karetke˛, ale jest
stara i wysłuz˙ona, a dla Alistaira cze˛sto mniejszym
problemem było zabranie pacjenta swoim autem. Uło-
z˙ył Howarda na tyle wygodnie, na ile mo´gł. Morfina
zacze˛ła juz˙ działac´ i ten wreszcie był w stanie pomys´lec´
o czyms´ innym niz˙ bo´l. Był nieco oszołomiony nar-
kotykami, ale nie na tyle, by spodobał mu sie˛ pomysł, z˙e
ktos´ tam został z jego kluczami.
Alistair pomys´lał, z˙e moz˙e Sara ma racje˛. Moz˙e
Howard naprawde˛ ma o co sie˛ martwic´. Ale on moz˙e go
uspokoic´. Spojrzał we wsteczne lusterko, jak gdyby
naprawde˛ spodziewał sie˛ tam ja˛ zobaczyc´, i potrza˛sna˛ł
głowa˛.
– Nie. Nie liczyłbym na to. Pre˛dkos´c´ nie jest mocna˛
strona˛ naszej Sary. Pewnie be˛dzie pro´bowała zapalic´
silnik kluczem do drzwi wejs´ciowych.
– Nie jest szczego´lnie ma˛dra? – z ulga˛ zapytał Ho-
ward.
Alistair udał, z˙e sie˛ nad tym zastanawia.
– Powiedzmy, z˙e nie jest idealnym lekarzem rodzin-
nym – stwierdził w kon´cu. – Szczerze mo´wia˛c, nie
pogniewam sie˛, jes´li zajmie jej to chwile˛. Ona działa mi
na nerwy.
– W porza˛dku. – Howard odetchna˛ł. Nierozgarnie˛ta
lekarka nie stanowi dla niego zagroz˙enia.
Sara, s´wiadoma, z˙e ma najwyz˙ej po´ł godziny, za-
cze˛ła działac´ szybko. Najpierw skierowała sie˛ na la˛do-
88
MARION LENNOX
wisko – i tam znalazła pierwsza˛ odpowiedz´. Pas ostat-
nio był uz˙ywany. Na ziemi widac´ pierwsze s´lady ziele-
ni, ale na pasie jest ona wytarta.
Spojrzała na dom Howarda, ale potem skierowała sie˛
do budynko´w obok. Kiedy farma te˛tni z˙yciem, sa˛ one
uz˙ywane przez pracowniko´w sezonowych. Alistair po-
wiedział, z˙e tak było trzy lata temu.
Trzymała w dłoni pe˛k kluczy. Zaje˛ło jej dobre pie˛c´
minut, zanim znalazła klucz do pierwszego domku. We-
szła do s´rodka i przystane˛ła.
Spartan´skie warunki – dwie sypialnie otwarte na
salon, w kaz˙dej z nich dwa ło´z˙ka. Na kaz˙dym poduszka
i złoz˙ony koc. Trzy ło´z˙ka maja˛ pos´ciel. Zerkne˛ła na nie,
a potem zajrzała do kuchni. Na stole pudło z artykułami
spoz˙ywczymi. Mleko w proszku, herbatniki, makaron,
puszki z mie˛sem i warzywami. Do tego cukier, kawa
i herbata.
Lodo´wka. A w niej masło i zamroz˙ony chleb. Spraw-
dziła date˛. Musiał zostac´ kupiony jakis´ tydzien´ temu.
Rozejrzała sie˛ woko´ł. Miejsce wygla˛dało na nieuz˙y-
wane, ale czekało. Czy mieli tu przybyc´ ludzie z samo-
lotu? Czy nadal pro´buja˛ tu dotrzec´?
Musi sie˛ skoncentrowac´. Szybko. Co teraz?
Na stole lez˙ał folder. Podeszła i otworzyła go. Trzy
australijskie paszporty.
Amal Inor. Me˛z˙czyzna. Trzydzies´ci pie˛c´ lat.
Noa Inor. Kobieta. Trzydzies´ci szes´c´ lat.
Azron Inor. Me˛z˙czyzna. Pie˛c´ lat.
Z
˙
adnych zdje˛c´. Paszporty czekały na uzupełnienie.
Matka, ojciec i syn? Amal, Noa i Azron.
Pie˛ciolatek?
– Gdzie jestes´? – szepne˛ła słabym głosem. Stała
89
TAJEMNICA DOKTOR SARY
i wpatrywała sie˛ w czyste paszporty, jakby chciała zo-
baczyc´ twarze. Ale widziała tylko mały, zakrwawiony
s´lad stopy. – Gdzie jestes´? – szepne˛ła jeszcze raz, ale
nikt nie odpowiedział. Tylko ona potrafi ustalic´ odpo-
wiedz´ na to pytanie.
Musi znalez´c´ Barry’ego. I Alistaira.
Dlaczego bardziej ufa Alistairowi niz˙ policji?
90
MARION LENNOX
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
Sierz˙ant Barry Watkins był zirytowany. Za cztery
godziny do miasta ma przybyc´ dziesie˛cioosobowa ekipa
specjalnych sił policyjnych.
Robi wszystko, jak trzeba, no nie? Połowe˛ czasu
spe˛dza w okolicach wraku, nawet teraz jest tam grupa
poszukiwaczy. I nic nie znalez´li. Przemys´lał to dokład-
nie. Cos´ stało sie˛ w tym samolocie i to wszystko, co
moz˙na powiedziec´. Cos´ takiego mogło wydarzyc´ sie˛
gdziekolwiek. Pilot był nac´pany. Na tyle samolotu była
jakas´ walka, ale nie moz˙na stwierdzic´, kiedy polała sie˛
tam krew. Wie˛c tym samym...
Jes´li gdzies´ tam sa˛ przeste˛pcy, to lepiej be˛dzie wy-
gla˛dało, jes´li ich znajdzie. Ale przeczesywanie gora˛ce-
go, cuchna˛cego terenu woko´ł wraku wcale mu sie˛ nie
us´miechało. Moz˙e jednak byłoby lepiej, gdyby sie˛ kre˛-
cił w pobliz˙u samolotu, kiedy dotrze ta ekipa.
Tak, racja. Ale upał! Jes´li ma tam sterczec´, musi kupic´
w sklepie kilka paczek papieroso´w i butelek wody.
Be˛dzie wygla˛dało, z˙e naprawde˛ zamierza cos´ znalez´c´.
Tak, po´jdzie teraz do sklepu, a potem ruszy prosto do
samolotu.
Alistair połoz˙ył Howarda na oddziale. Zadzwonił do
urologa w Cairns, zaaplikował morfine˛, ale niewiele
wie˛cej mo´gł zrobic´.
– Kamienie zwykle same wychodza˛ – powiedział
mu urolog. – Radze˛ ci zatrzymac´ go ze dwa dni, zanim
zdecydujesz sie˛ odesłac´ go do Cairns. Kontroluj bo´l.
Uwaz˙aj na krew w moczu. A jutro zadzwon´ i powiedz
mi, co sie˛ dzieje.
W porza˛dku. Howard tez˙ sie˛ zgadza. Ostatecznie
to lepsze niz˙ lot do Cairns. On nawet nie chce byc´
w szpitalu.
– Po prostu daj mi cos´ przeciwbo´lowego – szepna˛ł
niewyraz´nym głosem. – Chce˛ do domu.
– Nie moge˛ ci dac´ morfiny, chyba z˙e jestes´ w szpita-
lu. A po´ki kamienie nie znikna˛, nic innego nie us´mierzy
bo´lu. Poradzisz sobie z bo´lem na własna˛ re˛ke˛?
– Nie, ale...
– Chcesz jechac´ do Cairns?
– Nie!
– W takim razie musisz tu zostac´ pare˛ dni.
– Mo´j samocho´d...
– Sara go przyprowadzi. Po´jde˛ i sprawdze˛, czy juz˙
jest. Chcesz?
– Tak. – Zamkna˛ł oczy. Po nocnej udre˛ce sen to
jedyna rzecz, na jaka˛ miał ochote˛.
Jada˛c gło´wna˛ ulica˛ Dolphin Cove, Sara instynktow-
nie skierowała sie˛ do sklepu. Jak cze˛sto Howard robi
takie zakupy? To stanowczo za duz˙o na jednego czło-
wieka.
Moz˙e to stało sie˛ nie po raz pierwszy. Moz˙e juz˙
kiedys´ byli tam jacys´ ludzie? W tym domku, kto´ry
odwiedziła, cos´ jej mo´wiło, z˙e to dobrze zorganizowana
działalnos´c´.
Tyle pytan´... Sklepikarz moz˙e odpowiedziec´ na jed-
92
MARION LENNOX
no z nich. Jes´li w buszu sa˛ ranni ludzie, nie ma zbyt
wiele czasu. Ale moz˙e zapytac´.
Samochodu Howarda nie było na szpitalnym parkin-
gu. Alistair zerkna˛ł na zegarek i zaniepokoił sie˛. Czy
ona nie powinna juz˙ tu dotrzec´? Wydawało mu sie˛, z˙e to
dobry pomysł zostawic´ ja˛ na farmie na chwile˛ sama˛,
z˙eby mogła sie˛ rozejrzec´, ale teraz...
Spojrzał na ulice˛ i poczuł ulge˛. Jechał nia˛ włas´nie
z˙o´łty ford Howarda. Auto jednak zatrzymało sie˛ przed
sklepem.
Dlaczego? Przeciez˙ ona chyba rozumie, z˙e Howard
be˛dzie sie˛ denerwował. Nie wie, z˙e tak szybko zasna˛ł.
Zerkna˛ł na zegarek. Ma pie˛tnas´cie minut, zanim be˛-
dzie musiał wro´cic´ do szpitala. Moz˙e tam sie˛ przejs´c´.
Desperacja popycha ludzi do robienia rzeczy, o kto´-
rych w z˙yciu im sie˛ nie s´niło. Amal nigdy wczes´niej nie
ukradł chleba. Nie sa˛dził, z˙e kiedykolwiek to zrobi. Ale
nie ma wyjs´cia. Jego rodzina jest głodna, a Azron taki
chory...
– Jes´li cie˛ złapia˛, zanim dostaniesz dokumenty, ode-
s´la˛ cie˛ z powrotem. – Tak mu powiedziano. – Nie be˛da˛
sie˛ przejmowali tym, co stanie sie˛ z twoja˛ rodzina˛.
Odes´la˛ cie˛ prosto w re˛ce władz. I zginiesz.
Zginie, i dobrze o tym wie. Doktor Amal Inor uznany
został za przeste˛pce˛.
Nie zawsze tak było. Oczywis´cie, z˙e nie. Kiedys´
odnosił sukcesy jako troskliwy lekarz rodzinny. Amal
dokładnie pamie˛tał, kiedy stał sie˛ przeste˛pca˛. Ledwo
siedem tygodni temu, noca˛, został brutalnie obudzony.
Była pro´ba zamachu na jednego z przywo´dco´w opozycji,
93
TAJEMNICA DOKTOR SARY
siedemdziesie˛cioletniego starca, i było oczywiste, kto ja˛
zlecił.
Ale im nie wyszło, i starzec nie zgina˛ł. Został cie˛z˙ko
ranny, a jego przeraz˙eni przyjaciele przynies´li go do
Amala. Bo Amal słyna˛ł z dobrego serca. Ten człowiek
wiedział, z˙e Amal sie˛ od niego nie odwro´ci.
I to prawda. Amal nie potrafił odmo´wic´, mimo iz˙
wiedział, z˙e słono za to zapłaci. Leczył wie˛c tego czło-
wieka ze s´wiadomos´cia˛, z˙e to oznacza jego, Amala,
koniec.
Starzec przez˙ył i szybko został wywieziony z kraju.
Amal tez˙ musiał uciekac´. Nie miał wyboru. Zebrał
wszystko, co mo´gł, i zapłacił cene˛, jakiej z˙a˛dali przemy-
tnicy.
Amal, jego z˙ona i syn ruszyli do Australii.
Australia. Jeden wielki koszmar.
Jak długo przetrwaja˛? Nie wie. Ale musi spro´bowac´.
Patrzy na sklep juz˙ od godziny. Ludzie wchodza˛,
robia˛ zakupy i wychodza˛. Włas´ciciel tez˙ wyszedł. Stoi
i plotkuje, jakby miał nieskon´czenie duz˙o czasu.
Amal ruszył za budynek. Sa˛ tylne drzwi. Jes´li be˛dzie
szybki... Dobry Boz˙e, nigdy w z˙yciu nie zrobił czegos´
podobnego. Co go popycha ku przeste˛pstwu?
Rozpacz. Brak wyboru.
Max Hogg, włas´ciciel sklepu w Dolphin Cove, miał
dos´c´ stania za lada˛. Kiedy wie˛c zobaczył Sare˛, ruszył jej
na spotkanie. Wiedział, kim ona jest, całe miasto to wie.
Max był zachwycony, z˙e moz˙e ja˛ osobis´cie poznac´.
Był tez˙ zachwycony, a takz˙e zaintrygowany, jej pyta-
niami. Jasne, z˙e jej pomoz˙e. Ma tyle czasu, ile trzeba.
Kiedy wie˛c ostatnio widział Howarda?
94
MARION LENNOX
Barry nie miał czasu. Był niespokojny i ws´ciekły,
a ostatnia˛ osoba˛, kto´ra˛ chciałby spotkac´, była Sara.
Kiedy przyszedł, Max z nia˛ gadał, a jego nawet nie
zauwaz˙ył.
– Potrzebuje˛ kilku butelek wody – przerwał im,
a Sara odwro´ciła sie˛ i us´miechne˛ła pojednawczo.
– Musze˛ z toba˛ pogadac´, Barry – powiedziała, ale on
wzruszył ramionami.
– Po´z´niej. Jestem zaje˛ty. Max, dasz mi te˛ wode˛?
– Jasne – odparł Max spokojnie. – Rany, toz˙ to
prawdziwa impreza. Jest i doktor Benn. Czes´c´, Alistair.
Moz˙esz zaja˛c´ sie˛ doktor Rose, podczas gdy ja obsłuz˙e˛
Barry’ego?
– Oczywis´cie. – Alistair wszedł na werande˛ przed
sklepem, by doła˛czyc´ do Sary, a Max i Barry znikne˛li
w sklepie.
I nagle rozpe˛tało sie˛ piekło.
Najpierw usłyszeli głos´ny, zdumiony głos Maksa:
– Stop! Ej, ty, sto´j! Nie zapłaciłes´ za to. Co ty ro-
bisz? Barry!
A potem Barry:
– Co...
I znowu Max:
– On cos´ zwe˛dził! On...
A w kon´cu to najgorsze. Głos´ny, ostrzegaja˛cy głos
Barry’ego:
– Sto´j! Policja! Zatrzymaj sie˛, albo strzelam! Ostat-
nie ostrzez˙enie, sto´j albo strzelam. Teraz!
Huk wystrzału. Alistair i Sara spojrzeli na siebie
z przeraz˙eniem. I wbiegli do sklepu.
W magazynie, na zakurzonej drodze, lez˙ał me˛z˙czy-
zna. Woko´ł niego rozsypały sie˛ ukradzione produkty.
95
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Dopadli do niego oboje, podczas gdy Max stał z roz-
dziawionymi ustami, a Barry przygla˛dał sie˛ swojej bro-
ni, jakby nie mo´gł uwierzyc´ w to, co włas´nie zrobił. Gdy
Alistair pochylił sie˛ nad ciałem, Barry posta˛pił krok do
przodu i wycelował.
– Ostroz˙nie, moz˙e byc´ uzbrojony.
Alistair po prostu go zignorował. Me˛z˙czyzna lez˙ał
w czerwonej kałuz˙y krwi. Palce Alistaira były na jego
szyi.
– Z
˙
yje. – Spojrzał na Maksa, wiedza˛c, z˙e be˛dzie
bardziej uz˙yteczny niz˙ Barry. – Zadzwon´ do szpitala.
Powiedz Claire, z˙e chce˛ tu nosze. Natychmiast. Potem
wys´lij kogos´ po mo´j samocho´d. Ruszaj.
Max to wielki facet, ale szybki.
– Ucisk – rzekł Alistair, przyciskaja˛c dłonia˛ miejs-
ce, z kto´rego tryskała krew. – Musimy zatrzymac´ ten
strumien´, zanim go odwro´cimy.
– Wez´ to. – Sara zdje˛ła swa˛ koszulke˛ i kilkakrotnie
ja˛ złoz˙yła. Gdy przysune˛ła do rany ten prowizoryczny
opatrunek, Alistair zabrał re˛ke˛, a ona z całej siły ucis-
ne˛ła rane˛.
Alistair wsuna˛ł dłon´ pod rannego.
– Na piersi jest rana wylotowa – oznajmił. – Tez˙
krwawi, ale mniej. Be˛de˛ ja˛ uciskał. Barry, znajdz´ wie˛cej
opatrunko´w. Moga˛ byc´ ubrania, cokolwiek.
– Nie zatrzymał sie˛ – stwierdził Barry, a Sara z roz-
pacza˛ zamkne˛ła oczy. Ona walczy z leja˛ca˛ sie˛ krwia˛
i potrzebuje pomocy, a nie wyjas´nien´!
– Wez´ to. – Max wro´cił z niemal zawrotna˛ pre˛dkos´-
cia˛. Trzymał nare˛cze re˛czniko´w. Sara spojrzała na niego
z wdzie˛cznos´cia˛. – Claire jest w drodze – dodał. – Czy
on go zabił?
96
MARION LENNOX
– Miał szcze˛s´cie – odrzekła Sara surowo. Krew sa˛-
czyła sie˛ pomie˛dzy jej palcami, wie˛c nacisne˛ła mocniej.
– Max, pomo´z˙ mi. Potrzebuje˛ ciasnego opatrunku. Zwi-
niesz mi jakis´?
– Jasne.
Pracowali bez wytchnienia. Najpilniejsza sprawa to za-
trzymanie krwawienia, a przynajmniej spowolnienie go.
Przybiegła zdyszana Claire. Sara pomys´lała, z˙e w na-
głych wypadkach ludzie sa˛ tu o wiele szybsi niz˙ ekipa
ratunkowa w wielkim mies´cie.
– Sara, kontrolujesz krwawienie?
– Tak sa˛dze˛.
– W takim razie spro´bujemy go odwro´cic´.
Jeden z pracowniko´w szpitala dotarł juz˙ z noszami,
a Alistair dał mu znak, by połoz˙ył je obok rannego.
– Tak jest dobrze – uznał. – Max, moz˙esz pomo´c?
Przetoczymy go bardzo wolno, tak z˙eby ucisk na rane˛
nie zmniejszył sie˛. Jego plecy musza˛ pozostac´ prosto.
Saro, trzymaj re˛ke˛ na ranie, uciskaj, nie przestawaj.
Raz, dwa... Juz˙!
Gdy go obracali na druga˛ strone˛, re˛ka Sary poruszała
sie˛ razem z nimi, a w kon´cu znalazła sie˛ uwie˛ziona pod
pacjentem. Sara nie zmniejszyła ucisku.
W kon´cu mogli go zobaczyc´. Lez˙ał na noszach, pa-
trza˛c na pracuja˛cego Alistaira. Kim on jest?
Drobny, trzydziestokilkuletni, moz˙e czterdziestole-
tni. Ma miła˛ twarz, choc´ jest brudny i nieogolony, jakby
od kilku tygodni nie widział wody. Jego szeroko otwarte
oczy sa˛ pełne bo´lu.
– Nie ruszaj sie˛ – rzekł Alistair, a on zamkna˛ł oczy.
– Rozumiesz nas? – zapytała Sara i dostrzegła, z˙e
me˛z˙czyzna niemal niewidocznie skina˛ł głowa˛.
97
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Jestes´my lekarzami – dodała.
Nadal skupiała sie˛ na ucisku rany, bo z re˛ka˛ uwie˛zio-
na˛ pod jego plecami nie mogła zrobic´ nic innego. Musza˛
natychmiast podac´ płyny. So´l. Osocze. Ale czy to wy-
starczy? Sara zerkne˛ła na rane˛ w piersi i pomys´lała
o miejscu, w kto´rym jej palce tamuja˛ krew. Wyobraziła
sobie droge˛, kto´ra˛ przeszła kula. Nie serce. Dzie˛ki Bo-
gu, to nie serce. Ale płuco. Kula przeszyła płuco.
Me˛z˙czyzna zno´w otworzył oczy. Znalazł jej wzrok
i dostrzegł w nim pytanie. Ale jak wyjas´nic´ to, z˙e strze-
lano do niego, kiedy chciał ukras´c´... chleb?
– Pro´bujemy ci pomo´c – powiedziała łagodnie.
Alistair zakładał mu kroplo´wke˛, a on nie zdejmował
wzroku z Sary.
– To pomyłka, z˙e do ciebie strzelano. Straszna po-
myłka. Chcemy ci pomo´c. Rozumiesz?
Jeszcze jedno skinienie. Rozumie.
– Azron – szepna˛ł głosem, w kto´rym lekko po-
brzmiewał obcy akcent. – Pomo´z˙cie mu...
– To two´j syn? – zapytała.
Alistair przygotował maske˛ z tlenem, ale Sara dała
mu znak, by zaczekał. Me˛z˙czyzna potrzebuje tlenu, ale
jest druga waz˙na sprawa, kto´ra musi zostac´ wyjas´niona.
Pomys´lała o krwi w samolocie. Ktos´ jeszcze jest w tara-
patach.
– Tak.
– Gdzie go znalez´c´?
– Nie... – Me˛z˙czyzna spojrzał na nia˛ wzrokiem
szkla˛cym sie˛ od bo´lu. – Nie...
Jego wzrok zatrzymał sie˛ na Barrym. Stał tuz˙ obok,
ubrany w mundur, z bronia˛ w re˛ku.
– Nie znajdziecie – szepna˛ł i zamkna˛ł oczy.
98
MARION LENNOX
Ułoz˙yli go w samochodzie Alistaira. Sara wcia˛z˙ ta-
mowała krwotok.
– Złoz˙e˛ raport – mrukna˛ł Barry, a Alistair skrzywił
sie˛.
– O, tak. A teraz zejdz´ mi z drogi.
Claire ruszyła, by zatrzasna˛c´ za nimi drzwi, a Sara
spojrzała w mrok i zmarszczyła brwi. Zdawało jej sie˛?
Nic. A moz˙e jednak? Skrawek ubran´ za budynkami.
Migne˛ła jakas´ postac´?
Miała ochote˛ krzykna˛c´, ale w ostatniej chwili ugryz-
ła sie˛ w je˛zyk. Barry wcia˛z˙ tu jest, i dalej trzyma bron´.
Musiało jej sie˛ cos´ przywidziec´.
Amal je˛kna˛ł i odwro´ciła sie˛ do niego. To teraz naj-
waz˙niejsze.
Przez naste˛pne dwie godziny Sara i Alistair cie˛z˙ko
pracowali. Kula przeszyła na wylot prawe płuco. Rana
nie tylko krwawiła, ale dostało sie˛ do niej powietrze.
Powstała odma.
– Musimy załoz˙yc´ dren – oznajmiła, osłuchuja˛c jego
piers´.
– Do dzieła. Na co czekamy?
Na co czekaja˛? Pomys´lała ze smutkiem, z˙e na spec-
jaliste˛. Tego najbardziej im brakuje. Ale to tylko poboz˙-
ne z˙yczenie. Ten człowiek ma tylko ich. Tylko oni dzie-
la˛ go od s´mierci.
Co jej kiedys´ powiedziano? Mys´lami wro´ciła do roz-
mowy z włas´cicielem pubu.
– Mamy jednego lekarza w mies´cie. Wiemy o tym.
To ryzyko, jakie ponosimy.
Sytuacja sama w sobie jest trudna. A jes´li dodac´
gliniarza, kto´ry uwielbia strzelac´...
99
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– O czym z nim rozmawiałas´, zanim stracił przyto-
mnos´c´? – zapytał Alistair. W oczekiwaniu na poła˛cze-
nie ze specjalista˛ z Cairns przygotowywał sprze˛t.
– Bał sie˛ o swojego syna.
– Syna?
– Na farmie znalazłam trzy fałszywe australijskie
paszporty, przygotowane dla Amala Inora, jego z˙ony
imieniem Noa i ich pie˛cioletniego syna Azrona. Sa˛dze˛,
z˙e ten człowiek to Amal. Mo´wił o synu. Azron. To
wszystko potwierdza. Zapytałam go, gdzie oni sa˛, ale
Amal bał sie˛ Barry’ego.
Alistair wykrzywił usta.
– Nawet jes´li wyzdrowieje, nie be˛dziemy mogli
z nim porozmawiac´.
– Mielis´my tylko te˛ jedna˛ moz˙liwos´c´. I z powodu
Barry’ego...
– Barry jest skon´czony – rzucił Alistair. – Nawet
jes´li sam be˛de˛ musiał przegonic´ go z miasta.
Przes´wietlenie potwierdziło obecnos´c´ powietrza
z prawej strony klatki piersiowej. Skrzyz˙owali krew do
transfuzji i z pomoca˛ specjalisty z Cairns, kto´ry był na
linii, przeszli do naste˛pnego etapu.
Pacjent tracił przytomnos´c´ i ja˛ odzyskiwał. To dlate-
go Sara nie chciała ryzykowac´ ogo´lnego znieczulenia,
i uz˙yli miejscowego. Alistair przygotował narze˛dzia,
a potem w piersi me˛z˙czyzny delikatnie umies´cił rurke˛
w celu odprowadzenia powietrza. To pomogło uszczel-
nic´ płuco. W ten sposo´b me˛z˙czyzna mo´gł oddychac´,
podczas gdy oni kontynuowali zabieg.
Rana była okropna. Z
˙
eby całkowicie sie˛ z nia˛ uporac´,
potrzeba specjalisty. Ale zanim odes´la˛ go do Cairns,
jego stan musi byc´ stabilny. Pracowali bez wytchnienia.
100
MARION LENNOX
– To tyle – rzekł w kon´cu Alistair. – Zrobilis´my
wszystko, co moz˙na.
– Miał szcze˛s´cie – szepne˛ła Sara.
– I to dosyc´ spore. – Wzia˛ł me˛z˙czyzne˛ za re˛ke˛. – Jak
on ma na imie˛?
– Amal. To tylko przypuszczenie, ale raczej słuszne.
– Amal, słyszysz nas?
Amal z trudem otworzył oczy. Patrzył na nich wzro-
kiem rozmytym przez leki, bo´l i szok.
– Jestes´ juz˙ bezpieczny. – Głos Alistaira był łagod-
ny. – Jestes´ bezpieczny, ale musimy znalez´c´ twoja˛ ro-
dzine˛. Moz˙esz nam pomo´c?
Nadal na nich patrzył, lecz nic nie mo´wił.
– Amal?
Słabe skinienie głowy. W prawym oku me˛z˙czyzny
pojawiła sie˛ łza i spłyne˛ła po jego wychudzonym poli-
czku.
Zamkna˛ł oczy. Nie s´pi, ale nic im nie powie. Wcia˛z˙
jest przeraz˙ony. Skoro do niego strzelali, to co zrobia˛
z jego ukochana˛ z˙ona˛ i synem?
– Zabije˛ go.
Nigdy nie widziała, z˙eby był az˙ tak ws´ciekły. Sara
poszła za Alistairem do zlewu i patrzyła, jak s´cia˛ga
fartuch i odkre˛ca kurki z woda˛. Woda lune˛ła z taka˛ siła˛,
z˙e trysne˛ła na podłoge˛, ochlapuja˛c jego buty. Nawet
tego nie zauwaz˙ył.
– Nie był uzbrojony – szepna˛ł. – Trzymał w re˛kach
jedzenie i uciekał. Barry mo´gł go złapac´. Mo´gł sie˛
ruszyc´ i go złapac´. A on stana˛ł jak słup soli... i wy-
strzelił!
– Alistair...
101
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Był tak ws´ciekły i zrozpaczony, z˙e ledwo ja˛ widział.
A raczej doskonale ja˛ widział. I wcale mu sie˛ to nie
podobało.
– Durni nieodpowiedzialni ludzie. Z
˙
ycie jest bez-
cenne i takie kruche, nawet nie wiesz... Strzelic´ tak po
prostu, z powodu kawałka chleba! Wzia˛c´ narkotyki
i usia˛s´c´ za kierownica˛...
Jej twarz sie˛ napie˛ła.
– Przyjechał oddział policji z Cairns – oznajmiła
słabym głosem. – Musze˛ z nimi porozmawiac´, zanim
Barry wbije im do gło´w własna wersje˛ wydarzen´. –
Wskazała na swoja˛ komo´rke˛. – Zadzwon´, jes´li be˛dziesz
mnie potrzebował.
Wyszła, zanim do kon´ca zalała ja˛ złos´c´. Zanim zrobi-
ła to, na co miałaby ochote˛. Kopna˛c´ kogos´.
Barry’ego? Tak.
Alistaira? Jego tez˙.
Helikopter, kto´ry przywio´zł policjanto´w, przetrans-
portował Amala do Cairns. Sara i Alistair bardzo chcieli
z nim porozmawiac´, ale jego z˙ycie wisiało na włosku.
Gdyby mo´gł zostac´ w Dolphin Cove, moz˙e powiedział-
by cos´, co pomogłoby znalez´c´ jego z˙one˛ i syna. Jednak
jego płuco wymagało natychmiastowej operacji. Nie mie-
li wyboru.
Stoja˛c na werandzie, Sara patrzyła na oddalaja˛cy sie˛
helikopter i mys´lała, z˙e mogłaby nim leciec´.
Trzeba było wsia˛s´c´. Wykonała juz˙ swa˛ robote˛. Mog-
ła powiedziec´, z˙e Amal potrzebuje opieki lekarskiej
podczas lotu i zaproponowac´ swoja˛ pomoc. Nie jest tu
potrzebna.
Ale w helikopterze byli tez˙ inni ludzie. Przywieziono
102
MARION LENNOX
tu starego człowieka, pochodza˛cego gdzies´ ze s´rodka
kolonii, z nieoperowalnym guzem. Jego lekarz czekał
na moz˙liwos´c´ odesłania go, by ostatnie tygodnie z˙ycia
mo´gł spe˛dzic´ z rodzina˛, wie˛c w helikopterze byli tez˙
lekarz i piele˛gniarka. Oni to mogli zaja˛c´ sie˛ Amalem,
a Sarze nikt tego nie zaproponował. Tak intensywnie
o tym mys´lała, z˙e w kon´cu bała sie˛, z˙e ktos´ nagle sie˛
odwro´ci i zapyta, co tu jeszcze robi.
Jej praca polegała na podaniu przyczyny s´mierci pi-
lota. Zrobiła to. Teraz sa˛ tu detektywi. Specjalis´ci, kto´-
rzy o poszukiwaniu uciekiniero´w wiedza˛ wszystko.
– Co ja robie˛? – Sara złapała i przytuliła Rozbitka,
kto´rego bardzo to uszcze˛s´liwiło. – Alistair mnie nie
znosi. Nie wiem, co znaczył ten pocałunek. To było
jakies´ szalen´stwo, a on po prostu mnie nie cierpi. A ja...
Powinna wracac´ do domu. Nic tu po niej.
W domu tez˙ nic nie ma.
– To beznadziejne – szepne˛ła. – Rozbitku, moge˛
tylko pro´bowac´ pomo´c. Gdzie jest Noa i Azron? Gdy-
bym mogła ich odnalez´c´...
Pomys´lała o strze˛pku ubrania, kto´ry migna˛ł jej za
sklepem. Czy to cos´ znaczy? Chyba nie, ale musi to
sprawdzic´.
Alistair spojrzał na oddalaja˛cy sie˛ helikopter, a po-
tem z cie˛z˙kim sercem odwro´cił sie˛ do dowo´dcy oddzia-
łu policji. Fatalnie. Powinien był to przewidziec´. Wie
przeciez˙, z˙e Barry szybko sie˛ga po bron´.
– Na czas s´ledztwa Barry został zawieszony – usły-
szał.
Larry, dowo´dca oddziału, wiedział, co sie˛ stało i miał
surowa˛ mine˛. Wiadomos´c´ o strzelaninie na pewno
103
TAJEMNICA DOKTOR SARY
pojawi sie˛ w prasie, a australijska policja wcale nie
chce, by widziano w nich ludzi uwielbiaja˛cych bron´.
Wie˛c ten niepotrzebny strzał, i to w przypadku kogos´,
kto juz˙ ma na koncie nieuzasadnione uz˙ycie broni...
– Juz˙ za po´z´no – powiedział Alistair, ale me˛z˙czyzna
obok niego przecza˛co pokiwał głowa˛.
– Rokowania sa˛ dobre. – Larry Giles, starszy detek-
tyw z policji federalnej, w samolocie dokładnie zapoz-
nał sie˛ ze sprawa˛. Wiele zalez˙y od tego, czy Amal prze-
z˙yje. Larry nie mo´gł na nikogo wywierac´ presji, ale
wiedział, z˙e Amal otrzyma najlepsza˛ opieke˛ medyczna˛,
jaka jest moz˙liwa. – Musimy tylko odnalez´c´ reszte˛ jego
rodziny – dorzucił.
– Reszta jest ranna. A Sara jest pewna, z˙e jest tam
dziecko.
– Jez˙eli Sara uwaz˙a, z˙e jest dziecko, to jest – os´wia-
dczył Larry. – Ona jest dobra. Razem z nia˛ mamy tu
doskonała˛ ekipe˛. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy.
– Sara zostaje? – Tak naprawde˛ nie zastanawiał sie˛
nad jej wyjazdem, ale teraz...
Dlaczego nie wyjez˙dz˙a? Gdyby to zrobiła, moz˙e na-
reszcie by odetchna˛ł.
– Poprosiłem, z˙eby została – odrzekł Larry. – Juz˙
z nia˛pracowałem. Nie znam lepszego patologa. Jak rozu-
miem, wiele do tej pory juz˙ zrobiła.
– Tak – mrukna˛ł Alistair.
– Jakis´ problem? – Larry spojrzał na niego z zacie-
kawieniem.
– Nie. Z
˙
adnego.
Pranie. Tam wisiało pranie. To zadziałała jej zbyt
bujna wyobraz´nia.
104
MARION LENNOX
Stane˛ła tam, gdzie stała wczes´niej, i patrzyła na trze-
poca˛ce na sznurze pranie. Wiatr targał przes´cieradłami.
Gdy patrzyła, ro´g jakiejs´ poszwy migna˛ł jej za płotem.
To włas´nie widziała. Jest tak zrozpaczona, z˙e wyob-
raz´nia płata jej figle.
Kilkanas´cie metro´w od sklepu Maksa, Mariette
Hardy wyje˛ła z pralki druga˛ porcje˛ bielizny pos´cielowej
i zacze˛ła ja˛ wywieszac´. Tak wiele sie˛ dzis´ wydarzyło.
Jej młodszy syn od dwo´ch dni ma bo´le brzucha i ona
zaczyna sie˛ niepokoic´. A do tego tuz˙ obok była strzela-
nina. Okropnos´c´.
Ale pranie musi byc´ zrobione. Dzis´ zmieniała pos´ciel
Donny’emu juz˙ dwa razy. Gdyby nie wiedziała, z˙e
Alistair jest tak zaje˛ty, zabrałaby do niego syna. Ale
poczeka jeszcze jedna˛ noc, zanim wezwie pomoc. Oby
tylko wystarczyło jej pos´cieli.
Zerkne˛ła i zmarszczyła czoło. Na sznurze z bielizna˛
jest za duz˙o przestrzeni. Przes´cieradło znikło.
Gdzie ono jest? Wieje wiatr. Czy przypie˛ła je za
lekko? Wyjrzała zza płotu w strone˛ sklepu Maksa. Cza-
sem jej pos´ciel tam la˛duje. Jedyne, co zobaczyła, to
morze krwi.
Moz˙e przes´cieradło porwał wiatr i uz˙yli go w czasie
akcji ratunkowej. Oby sie˛ na cos´ przydało. Przes´cierad-
ło jest niewiele warte w poro´wnaniu z ludzkim z˙yciem.
Moz˙e pomogło ocalic´ tego biednego człowieka.
Zdecydowała, z˙e nie be˛dzie o nie pytac´. Policja ma
tyle na głowie, z˙e nie be˛dzie ich ne˛kac´ w sprawie
swojego przes´cieradła. A ona musi martwic´ sie˛ o Don-
ny’ego.
Mariette wro´ciła do swoich zaje˛c´.
105
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Na wzgo´rzach za miastem Noa kołysała w ramio-
nach syna. Najlepiej jak potrafiła, opatrzyła jego rane˛,
uz˙ywaja˛c kawałka czystego przes´cieradła. Nie mogła
zrobic´ nic wie˛cej. Chłopiec miał gora˛czke˛. Jego ojciec
wiedziałby, co robic´...
Amal. Jego ojciec umiera. A moz˙e nawet juz˙ nie
z˙yje.
Nie. Nie chce w to wierzyc´. Ta dziewczyna z pło-
miennymi włosami – co ona powiedziała?
– Jestes´my lekarzami. Pomoz˙emy ci.
Ledwo ich widziała. Trzymała sie˛ z daleka, Amal nie
wiedział, z˙e za nim poszła. Ale ona tak sie˛ bała...
Jestes´my lekarzami. Pomoz˙emy ci.
Czy moz˙e w to wierzyc´? Nie. Nie wierzyc´ nikomu.
Nie ufac´. Nigdy wie˛cej. Amal tez˙ nie moz˙e im juz˙ po-
mo´c. Tylko ona, Noa, moz˙e uratowac´ syna. Amal zro-
bił wszystko, co mo´gł. Teraz jej kolej.
Jedna˛ dłonia˛ pogłaskała gło´wke˛ syna, a druga˛ do-
tkne˛ła swojej ostatniej nadziei. Re˛kojes´ci zimnego pis-
toletu.
106
MARION LENNOX
ROZDZIAŁ O
´
SMY
Była wyczerpana, ale nie chciała wracac´ do domu.
Po obejrzeniu prania Mariette, Sara pod wpływem im-
pulsu ruszyła do sklepu Maksa.
Był niezwykle strapiony.
– Jes´li tak bardzo potrzebował z˙ywnos´ci, mogłem
mu ja˛ dac´ – powiedział, a ona mu uwierzyła.
Tutaj w kon´cu moz˙e sie˛ na cos´ przydac´. W Sarze
Max znalazł kogos´, komu mo´gł sie˛ wygadac´. Spe˛dziła
z nim niemal godzine˛, a wracała do domu nie tylko
z zakupami na kolacje˛, ale i z informacjami dotycza˛cy-
mi zwyczajo´w Howarda. To, co usłyszała, potwierdziło
jej podejrzenia. Howard tkwi w tym po same uszy.
Moz˙e wiedziec´, kim sa˛ ci ludzie. Ma przeciez˙ dla
nich paszporty. Musi poszukac´ Larry’ego.
Znalazła go w gabinecie Alistaira. Jedno spojrzenie
wystarczyło jej, by odgadna˛c´, z˙e Alistair czuje sie˛ ro´w-
nie z´le jak ona. Jego słowa wcia˛z˙ dz´wie˛czały jej w gło-
wie, sprawiaja˛c bo´l. Poro´wnac´ ja˛ do Barry’ego...
– Nie przeszkadzam?
– Nie. Włas´nie miałem wyjs´c´ – rzekł Alistair.
– Nie ma takiej potrzeby.
– Mam prace˛.
Oczywis´cie. Jego wyjs´cie powinno poprawic´ jej hu-
mor. Tak sie˛ jednak nie stało.
Jakos´ zdołała zdac´ relacje˛ Larry’emu. Pracowali juz˙
razem, a jemu wydało sie˛, z˙e dzis´ Sara jest dziwna. Ale
zrzucił to na karb popołudniowych wydarzen´.
– Mys´lisz, z˙e to zorganizowana działalnos´c´? – zapy-
tał, a ona przytakne˛ła.
– To miejsce wygla˛da na gotowe do przyjmowania
ludzi. Jest tam sprze˛t do robienia zdje˛c´ paszportowych.
Sa˛ ubrania. I czyste paszporty.
– Wszystko pasuje – ponuro stwierdził Larry. – Juz˙
od jakiegos´ czasu szukamy ludzi przemycaja˛cych imig-
ranto´w. Oni płaca˛ fortune˛, z˙eby sie˛ tu dostac´, a potem
zostaja˛ porzuceni w mies´cie, kompletnie bez niczego.
Wszyscy zgodnie mo´wia˛, z˙e byli na jakiejs´ farmie, ale
nie potrafia˛ jej opisac´. A najgorsze w tym jest to, z˙e
wie˛kszos´c´ mogłaby dostac´ legalny azyl. Boja˛ sie˛, z˙e
odes´lemy ich, wie˛c płaca˛ przemytnikom. Ktos´ zbija
fortune˛ na ich rozpaczy.
Sara dobrze znała Larry’ego. Wielki facet, kto´ry wy-
gla˛da na nieludzkiego, ale ma gołe˛bie serce.
– Musze˛ porozmawiac´ z Howardem – oznajmił.
– Chcesz, z˙ebym z toba˛ poszła?
– Poprosze˛ Alistaira. Jest szefem. Tak be˛dzie lepiej.
Skine˛ła głowa˛.
– Wszystko w porza˛dku mie˛dzy wami? – zapytał
zdawkowo. Ale ona nie jest głupia. Larry o nic nie pyta
zdawkowo.
– Spotkalis´my sie˛ kiedys´.
– Jasne. – To wyjas´nienie mu wystarcza. – Moz˙esz
z nim pracowac´?
– Juz˙ pracowalis´my. Jest w porza˛dku. Po prostu nie
oczekuj, z˙ebys´my sie˛ lubili.
– Dobrze. – Larry wymownie zmarszczył brwi.
A wie˛c doktor Rose ma jakies´ z˙ycie uczuciowe?
108
MARION LENNOX
Doktor Rose nie ma nic. Wro´ciła do domu i zaje˛ła sie˛
robieniem dania z tego, co dał jej Max. To nie uleczy jej
zbolałego serca, ale ostatecznie gotowanie to przyjemnos´c´.
Pomaga przetrwac´ najgorsze chwile. Takie jak teraz.
Alistair wszedł, kiedy wykładała swa˛ potrawe˛ na
talerz.
– Cze˛stuj sie˛ – powiedziała, po czym usiadła i za-
cze˛ła jes´c´. A raczej bawic´ sie˛ tym, co ma na talerzu.
Rzucił jej pytaja˛ce spojrzenie, ale nie odpowiedziała.
W milczeniu napełnił sobie talerz i usiadł obok niej.
– Pani Granson tego nie zrobiła.
– Stałes´ sie˛ niezwykle dobrym detektywem.
– Ty to ugotowałas´?
– Trafiony, zatopiony. S
´
wietna dedukcja. – Nie pa-
trzyła na niego, wbijaja˛c oczy w swo´j talerz. – Czy Ho-
ward cos´ powiedział?
– Nie – odparł z westchnieniem. – Larry sa˛dzi, z˙e on
niewiele wie. Pokazał mu paszporty, ale on nie ma
poje˛cia, ska˛d sie˛ tam wzie˛ły. Jest otumaniony bo´lem
i senny, ale powiedział dosyc´, z˙eby nam us´wiadomic´, z˙e
nie ma mo´zgu. Został wykorzystany. Kupuje z˙ywnos´c´
dla tych ludzi, ale o nic nie pyta.
– Nie sa˛dzisz, z˙e zna ich narodowos´c´?
– Nie podejrzewam nawet, z˙e kiedykolwiek słyszał
o kraju mniejszym niz˙ Stany Zjednoczone.
Skrzywiła sie˛. Jeszcze jeden trop stracony.
– Saro?
– Słucham?
– To, co powiedziałem... poro´wnuja˛c two´j wypadek
z tym, co zrobił Barry, było niewybaczalne.
Cisza. Słychac´ tylko Rozbitka, kto´ry wystukuje łapa˛
rytm na podłodze.
109
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Sara gmerała widelcem w talerzu. Kurczak w sosie
pomaran´czowym z warzywami. Max wre˛czył jej produ-
kty, kto´re trzymał tylko dla specjalnych kliento´w.
Co powinna mu odpowiedziec´? Nie ma nic do po-
wiedzenia. Chyba to zrozumiał, bo zno´w zacza˛ł mo´wic´:
– Byłem ws´ciekły. Zszokowany. Serce mi pe˛kało.
Chciałem to z siebie wyrzucic´, a ty tam byłas´.
– I odegrałes´ sie˛ na mnie?
– Tak. To niewybaczalne. Przepraszam.
– Ale chciałes´ to wyrzucic´ przez szes´c´ lat.
Cisza. To wchodzi im w nawyk. Sara zno´w gmerała
w talerzu. Alistair odłoz˙ył widelec i westchna˛ł.
– Tak – przyznał. – Oczywis´cie, z˙e chciałem. Grant
był moim bratem bliz´niakiem. Nie wiem, czy potrafisz
to zrozumiec´. Byc´ bliz´niakiem to jakby byc´ poło´wka˛
całos´ci. I kiedy to zostało rozerwane...
Przełkne˛ła ke˛s i spojrzała w talerz. Poło´wka całos´ci?
Czy Grant tez˙ tak to odczuwał? Nie sa˛dzi.
– Nie układało sie˛ mie˛dzy wami – szepne˛ła słabo.
– Nie – przytakna˛ł. – Bylis´my inni. Ale to nie zmie-
nia faktu, z˙e on był moim bratem bliz´niakiem. Jestem
pewien, z˙e czuł to samo. Bylis´my inni, ale poszlibys´my
za soba˛ w ogien´.
Czyz˙by? Sara spojrzała na Alistaira i us´wiadomiła
sobie, z˙e on by poszedł. Ale Grant?
Jak sam przyznał, byli inni.
– Nie miałem prawa tak powiedziec´. Saro, ty sie˛
zmieniłas´, wiem o tym. Ja nie moge˛ przebolec´ s´mierci
Granta, nigdy nie przeboleje˛, ale to sie˛ stało szes´c´ lat
temu i zaczynam rozumiec´, jaka˛ cene˛ za to zapłaciłas´.
Jestes´ teraz innym człowiekiem.
– Dzie˛ki. – Słuchała go z cieniem sympatii, ale teraz
110
MARION LENNOX
wro´ciła złos´c´. Zmieniła sie˛? Juz˙ nie jest ta˛mała˛, niegrze-
czna˛ dziewczynka˛, kto´ra nac´pana siada za kierownica˛?
Alistair dostrzegł jej gniew, lecz go nie zrozumiał.
– Chce˛ tylko powiedziec´, z˙ebys´ nie straciła tego, co
sie˛ w tobie zmieniło. Dzis´ w stosunku do Amala byłas´
niezwykle wspo´łczuja˛ca˛ istota˛...
– W przeciwien´stwie do czego? – warkne˛ła. –
W przeciwien´stwie do c´puna sprzed szes´ciu lat?
Wzdrygna˛ł sie˛.
– Przepraszam, nie powinienem był tego wywlekac´.
– Nie powinienes´ był. A co ty sobie mys´lisz? Jak ja
sie˛ czuje˛, umieszczona na jednej szali z Barrym?
– Nie miałem na mys´li...
– Miałes´. – Bo´g jeden wie jak, ale przełkne˛ła kilka
naste˛pnych ke˛so´w. Mało sie˛ przy tym nie udławiła.
– Grant był pijany – powiedziała w kon´cu.
– Wiem – przyznał – ponosi wie˛c cze˛s´c´ odpowie-
dzialnos´ci. Wsiadł z toba˛ do samochodu, choc´ brałas´
narkotyki. Mys´lisz, z˙e go nie winie˛? Oczywis´cie, z˙e tak.
Był lekkomys´lny i głupi. Ale to ty siedziałas´ za kierow-
nica˛.
Mogłaby teraz z tym wszystkim skon´czyc´. Zniszczyc´
wspomnienia o jego ukochanym bracie.
Ale czy te wspomnienia nie sa˛ wszystkim, co on ma?
Grant był głupi i lekkomys´lny, a nawet wie˛cej. Alistair
jednak wcia˛z˙ go kocha. Czy wolno jej to niszczyc´? Juz˙
tak daleko zabrne˛ła. Czy teraz moz˙e sie˛ wycofac´?
Nie moz˙e. I nie chce. Zerkne˛ła na stoja˛ca˛ na po´łce
fotografie˛. Grant i Alistair. Rozes´miani.
Nie. Nie moz˙e i nie chce. Nie teraz. Nigdy.
– Ide˛ na spacer – oznajmiła. – Zjadłam juz˙ dos´c´.
I dos´c´ wysłuchałam.
111
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Przeprosiłem cie˛.
– Tak, i sie˛ z tego ciesze˛.
– Straciłas´ narzeczonego – powiedział, patrza˛c jej
pytaja˛co w oczy. – I tez˙ go kochałas´.
Czy go kochała?
– Tak.
– Saro...
– Dosyc´. – Zacisne˛ła usta i wstawiła talerz do zlewu.
– I zostaw naczynia. Pozmywam, kiedy wro´ce˛.
Noc była cicha i ciepła. Sara ruszyła w strone˛ plaz˙y
za szpitalem. Morze cofne˛ło sie˛, mokry piasek skrzył sie˛
w s´wietle ksie˛z˙yca.
Rozbitek, kto´ry poszedł z nia˛, zobaczył brodza˛ce po
piachu ptaki i chciał ruszyc´ na polowanie, ale zatrzyma-
ła go. Przycupna˛ł obok niej, gdy usiadła, obje˛ła ramio-
nami kolana i zapatrzyła sie˛ przed siebie.
– Nie nalez˙ało tego zaczynac´ – szepne˛ła, a Rozbitek
przysuna˛ł sie˛ do niej.
Pomys´lała, z˙e moz˙e powinna miec´ psa. To wywołało
słaby us´miech na jej twarzy. Mogłaby przeprowadzic´
sie˛ do wie˛kszego mieszkania i...
Całe dnie spe˛dza w pracy. Co za z˙ycie miałby u niej
pies? Jej entuzjazm opadł. Czuła sie˛ sponiewierana. Ale
to nic w poro´wnaniu z tym, co sie˛ tu wydarzyło.
Odwro´ciła sie˛ i spojrzała na urwisko. Gdzies´ tam jest
przeraz˙ona kobieta i jej dziecko. Zrozpaczeni czekaja˛
na powro´t Amala, podczas gdy on walczy o z˙ycie.
– Jak moge˛ im pomo´c? – zapytała Rozbitka, ale nie
uzyskała odpowiedzi.
Jest taka bezuz˙yteczna. W nocy nie moz˙na szukac´.
Dopiero jutro ekipa specjalisto´w wyruszy w teren. A je-
112
MARION LENNOX
s´li stan Amala sie˛ poprawi, byc´ moz˙e poznaja˛ jego
narodowos´c´. Moz˙e be˛da˛ mogli sprowadzic´ tłumaczy,
kto´rzy be˛da˛ wołac´ kobiete˛ w jej je˛zyku. Uspokoja˛ ja˛...
Jasne. Jakby mogła zaufac´ ludziom, kto´rzy strzelali
do jej me˛z˙a.
– Moge˛ sie˛ przyła˛czyc´?
Drgne˛ła. Rozbitek rados´nie pisna˛ł na widok swego
pana.
– Głupi pies – mrukne˛ła. – Powinienes´ raczej szcze-
kac´.
– On szczeka.
– Kiedy napastnik jest tuz˙ obok.
– Hm... Two´j napastnik jest włas´cicielem psa – od-
parł Alistair. – Poza tym nie mys´le˛ ani o gwałcie, ani
o napadzie.
– Ale mo´głbys´.
– Zapewniam cie˛, z˙e nie.
Oczywis´cie. Gwałt? To niby z˙art? On jej nie dotknie,
bo była narzeczona˛ Granta.
A dlaczego ona tego chce? Pocałował ja˛ raz, w przy-
pływie złos´ci czy rozpaczy, i nie ma moz˙liwos´ci, by
to sie˛ powto´rzyło, nawet jez˙eli ona tego pragnie.
– Przyszłam tu w poszukiwaniu spokoju – powie-
działa, a on skina˛ł głowa˛ i usiadł obok. Najwidoczniej
jej definicja spokoju nie ma nic wspo´lnego z jego defi-
nicja˛.
– Martwisz sie˛ o tych ludzi?
– Oczywis´cie, z˙e tak. – Rzuciła mu ws´ciekłe spoj-
rzenie. Wcia˛z˙ wyobraz˙a sobie, z˙e ona jest głupia˛, bez-
duszna˛... kryminalistka˛.
– Nic nie moz˙emy zrobic´ – powiedział cicho.
– Nie moge˛ przestac´ o tym mys´lec´. Musza˛ sie˛ ukry-
113
TAJEMNICA DOKTOR SARY
wac´ gdzies´ tutaj. I jes´li ona jest przeraz˙ona, bo Amal nie
wro´cił...
– Be˛dzie musiała wyjs´c´.
– Ma bron´ – powiedziała cicho, a on na nia˛ zerkna˛ł.
– Bron´?
– Pilot miał kabure˛ – wyjas´niła. – Była pusta.
A z mojego dos´wiadczenia wynika, z˙e jes´li ktos´ ma
kabure˛, ma i bron´. To dlatego Barry szuka. Ale jest
jeszcze cos´. S
´
lad krwi na fotelu pilota nie nalez˙y do
niego. To grupa AB, a on ma O. Tak wie˛c ktos´, kto
krwawił, sprawdził pilota, zanim opus´cił samolot. Od-
krył, z˙e on nie z˙yje. I przypuszczam, z˙e wzia˛ł bron´.
– Nie mo´wiłas´ mi o tym...
– Mo´wiłam Larry’emu.
– Czy Barry wie?
– Byłabym głupia, gdybym mu powiedziała. Przy-
najmniej ostrzegł Amala, zanim strzelił. Gdyby podej-
rzewał, z˙e ma bron´, pewno nawet na to by sie˛ nie
zdobył.
Cisza mie˛dzy nimi zmieniła sie˛. Złos´c´ nie mine˛ła, ale
mys´leli o przeraz˙onych ludziach ukrytych na wzgo´-
rzach.
– Co ty bys´ zrobił? – zapytała. – Przypus´c´my, z˙e
dziecko jest cie˛z˙ko chore. Two´j ma˛z˙ poszedł po pomoc
i zostawił cie˛ w ukryciu. Nie wraca. Dwa dni, trzy.
Moz˙e dziecko umiera. Jestes´ w obcym kraju. Wszystko,
co miałes´, znikło. Została ci tylko bron´.
– Masz bujna˛ wyobraz´nie˛. – Wie, doka˛d ona zmie-
rza, i to przeraz˙aja˛ce. – Tak czy siak... – zawahał sie˛
– moz˙e to matka jest cie˛z˙ko ranna.
– To nie ona. Ojciec ma grupe˛ zero. Wie˛kszos´c´ krwi
w samolocie to A. Jest tez˙ niewielka ilos´c´ AB, i ona jest
114
MARION LENNOX
takz˙e w kokpicie. Zero ojca i AB matki moz˙e dac´
A dziecku. Ale zero ojca i A matki nie moz˙e dac´ AB
chłopcu.
– To tylko załoz˙enie.
– Zakładanie to moja praca. Staram sie˛ opierac´ na
faktach, ale czasem musze˛ zgadywac´.
– I co teraz zgadujesz? – zapytał.
Spojrzała w dal, jak gdyby pro´buja˛c sie˛ zdecydowac´,
czy mo´wic´. Ale tak naprawde˛ po prostu potrzebuje
czasu, by oswoic´ sie˛ jego obecnos´cia˛. Z wraz˙eniem,
jakie na niej wywiera. W kon´cu zacze˛ła mo´wic´, jeszcze
raz analizuja˛c wydarzenia ostatnich dni.
– Mamy tu siatke˛ przemytniko´w. Grupa wykorzystu-
je rozpacz ludzi, kto´rzy nie moga˛ albo nie wiedza˛, z˙e
moga˛ skorzystac´ z azylu. Amal wygla˛da na kogos´, kto
pochodzi z Bliskiego Wschodu, a oboje wiemy, z˙e sa˛tam
zamieszki. Z jakiegos´ wie˛c powodu on znalazł sie˛ w tara-
patach i musiał z rodzina˛ szybko opus´cic´ kraj. Jest raczej
dobrze ubrany, ma zadbane dłonie, widac´, z˙e nie pracuje
fizycznie. Powiedzmy wie˛c, z˙e ma pienia˛dze.
– Znowu przypuszczenie.
– Chcesz to usłyszec´, czy raczej zostawisz mnie
w spokoju?
– Wybacz mi, Saro. – Podnio´sł re˛ce w przepraszaja˛-
cym ges´cie.
– W porza˛dku – mrukne˛ła, przytulaja˛c Rozbitka.
– Ci ludzie płaca˛ fortune˛, z˙eby dostac´ sie˛ do jakiegos´
miłego, spokojnego kraju, jak na przykład Australia.
Przypływaja˛ tu łodzia˛, la˛duja˛ na opuszczonej plaz˙y,
a potem nasz pilot zabiera ich dalej. Tyle z˙e on jest głupi.
Chce zarobic´ wie˛cej pienie˛dzy i umiera. Rozbijaja˛ sie˛.
– Sa˛dze˛, z˙e...
115
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Daj mi skon´czyc´. Mys´le˛ na głos i to pomaga, jes´li
chce˛ miec´ całos´c´. Tak wie˛c rozbili sie˛. Dziecko jest
cie˛z˙ko ranne, traci duz˙o krwi. Matka jest lekko ranna.
Z ojcem wszystko w porza˛dku. To on wycia˛ga ich z sa-
molotu. Skupia sie˛ na dziecku. Ale co robi potem?
– Sprawdza pilota?
– Tak. Ale musi sie˛ zaja˛c´ dzieckiem. Jego z˙ona jest
lekko ranna. Mo´wi jej, z˙eby sprawdziła pilota. Wchodzi
tam, zostawia s´lad krwi. Widzi, z˙e pilot nie z˙yje. I widzi
pistolet. Jest w zupełnie nieznanym miejscu. S
´
miertel-
nie przeraz˙ona. Oczywis´cie, z˙e zabiera bron´.
– Dlaczego wie˛c on jej nie miał, kiedy przyszedł
okras´c´ sklep?
– Moga˛ byc´ dwa powody. Albo nie wiedział, z˙e ja˛
wzie˛ła, albo zostawił jej bron´, z˙eby w razie czego mogła
sie˛ bronic´. Oba scenariusze pasuja˛. I w obu przypadkach
mamy do czynienia ze s´miertelnie przeraz˙ona˛ kobieta˛,
kto´ra ma bron´.
– Piekło – stwierdził Alistair, a ona przytakne˛ła.
– Tak. Dla niej to musi byc´ piekło.
– Co wie˛c robimy?
– Modlimy sie˛, z˙eby Amal wyzdrowiał. I powiedział
policji w Cairns, ska˛d pochodza˛, z˙ebys´my mogli wołac´
kobiete˛ w jej je˛zyku. Larry zgadza sie˛, z˙e musimy
zrezygnowac´ z munduro´w i broni. Jes´li ona pomys´li, z˙e
ktos´ jest uzbrojony, to tylko pogorszy sprawe˛.
– Naprawde˛ sie˛ tym martwisz, prawda?
– A co ty sobie mys´lisz?
Długa cisza. Sara wycia˛gne˛ła nogi na wcia˛z˙ rozgrza-
nym piasku.
– Saro? – Powiedział to tak cicho, z˙e w pierwszej
chwili pomys´lała, z˙e to tylko wyobraz´nia.
116
MARION LENNOX
– Tak?
– Chciałem cie˛ zapytac´... – Urwał.
Przeraziła sie˛. O co chce zapytac´? Połoz˙ył dłon´ na
jej bliz´nie na lewej nodze i powoli przesuna˛ł po niej
palcem.
– Saro, ska˛d to masz?
Nie powinien był pytac´. Kiedys´ miał ciotke˛, kto´ra
czasem wpajała mu zasady dobrego z˙ycia.
– Nie zadawaj pytan´, chłopcze. Moz˙esz dostac´ od-
powiedz´, kto´ra ci sie˛ nie spodoba. I co wtedy? – ma-
wiała.
Tak sie˛ włas´nie teraz poczuł. Ale pytanie juz˙ padło.
– Wypadek – odrzekła Sara.
– Wypadek, w kto´rym zgina˛ł Grant?
– Tak.
– Ale... – Znieruchomiał. Miał wraz˙enie, z˙e cały
s´wiat zamarł razem z nim. Powinien przestac´ pytac´.
W kon´cu mo´wia˛ o Grancie. To tak, jakby teraz musiał
dokonac´ wyboru – Grant albo Sara.
Grant to jego brat. Ale on nie z˙yje od szes´ciu lat,
a Sara tak, ponosza˛c konsekwencje, o kto´rych on nie jest
w stanie mys´lec´.
– To rana na zewne˛trznej stronie lewej nogi – rzekł
powoli, jakby siła˛ wydzieraja˛c z gardła kaz˙de słowo.
– A jedyne miejsce w samochodzie, kto´re zostało znisz-
czone, to siedzenie pasaz˙era.
– Tak – przytakne˛ła i pro´bowała wstac´.
– Saro... – Powstrzymał ja˛.
– Nie pytaj, Alistair – szepne˛ła błagalnie. – Grant to
two´j brat. Kochasz go. Nie pytaj.
Ale on musi zapytac´. I juz˙ zna odpowiedz´.
117
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– To Grant prowadził – szepna˛ł. – Mo´j Boz˙e. To on
prowadził. Ale... Jak? Zgodziłas´ sie˛ ponies´c´ konsek-
wencje? – I nagle, kiedy milczała, wszystko mu sie˛
przypomniało. – Miałas´ wstrza˛s mo´zgu. Pamie˛tam. Kie-
dy Grant zadzwonił, powiedział, z˙e masz wstrza˛s i kilka
ran. To wskazuje na to, z˙e ty siedziałas´ na miejscu pasa-
z˙era. Ale on powiedział, z˙e to ty prowadziłas´.
– Uderzylis´my w drzewo – szepne˛ła. – Zanim przy-
jechała policja, Grant wycia˛gna˛ł mnie z samochodu.
– Tak im powiedział?
– Tak przypuszczam. Byłam nieprzytomna.
– On był pijany. – Alistair z trudem przełkna˛ł s´line˛.
Cała dawna złos´c´ powro´ciła. Furia. Ta dziewczyna... –
Wypił o wiele za duz˙o. Z
˙
eby ocalic´ prawo jazdy, ob-
winił ciebie. Czy tak włas´nie było?
Sara wzdrygne˛ła sie˛. To nigdy nie zostało głos´no
powiedziane. Nigdy nie stawiła temu czoła. I teraz trud-
niej to znies´c´, niz˙ sa˛dziła.
– Tak – szepne˛ła. – Nigdy nie miałam okazji zapytac´
go o to, ale tak musiało byc´. Stracic´ prawo jazdy, prze-
czytac´ w gazetach, z˙e sie˛ spowodowało wypadek pod
wpływem alkoholu... Wiesz, jak bardzo tego nie chciał.
A ja... miałam s´lady s´rodko´w uspokajaja˛cych we krwi,
ale to nie jest zabronione. Grant o tym wiedział. Wie-
dział, z˙e jes´li powie, z˙e to ja prowadziłam, nie zostane˛
o nic oskarz˙ona.
– Ale umarł...
– Nie podejrzewał, z˙e cos´ mu sie˛ stało. – Zas´miała
sie˛ gorzko. – Zapewne nie zapia˛ł paso´w. Był pijany
i mys´lał, z˙e wyszedł z tego bez szwanku.
– A ty pozwoliłas´... z˙eby zrzucił na ciebie wine˛.
– Byłam nieprzytomna. Straciłam duz˙o krwi. Zabra-
118
MARION LENNOX
li mnie do szpitala i natychmiast mnie us´pili, z˙eby
zoperowac´ noge˛. Przez cały naste˛pny dzien´ traciłam
przytomnos´c´ i ja˛ odzyskiwałam. A kiedy w kon´cu sie˛
obudziłam, dowiedziałam sie˛, z˙e Grant nie z˙yje. To
wszystko. Nikt mnie nie przesłuchiwał, nie zadawał
pytan´. Nie miałam okazji wyjas´nic´, co sie˛ stało, bo
Grant złoz˙ył zeznania i powiedział, z˙e to ja byłam
kierowca˛.
Alistair milczał. Pro´bował sie˛ oswoic´ z tymi rewelac-
jami. Nie mo´gł. Ale zrobi to. Niewaz˙ne, z˙e to straszne,
zrobi to.
Ale Sara... Obudzic´ sie˛, odzyskac´ przytomnos´c´ i u-
słyszec´, z˙e Grant nie z˙yje? Usłyszec´, z˙e zrzucił na nia˛
wine˛?
– Uwierzyli w to, kiedy potwierdziłas´, z˙e byłas´ kie-
rowca˛? – szepna˛ł, a ona gorzko sie˛ zas´miała.
– Nie. Powiedziałam ci juz˙. Nikt mnie o to nie pytał.
Nikt. Uwierzyli Grantowi. O wiele łatwiej jest wierzyc´,
niz˙ zadawac´ pytania. Raport głosił, z˙e samocho´d wpadł
w pos´lizg na oblodzonej jezdni. Wypadek. Nie potrzeba
z˙adnych pytan´.
– Ale...
– Jak mys´lisz, dlaczego zostałam patologiem? – za-
pytała szorstko. – Kiedy ludzie w pracy zacze˛li mnie
unikac´ z powodu tego, co zrobiłam, postanowiłam zmie-
nic´ specjalizacje˛. Wybo´r był oczywisty. Uznałam, z˙e
jes´li ocale˛ choc´ jedna˛ osobe˛ od przejs´cia przez to co ja,
to be˛dzie warto.
Pro´bowała sie˛ us´miechna˛c´, ale za tym us´miechem
krył sie˛ le˛k. Bo´l, w kto´ry nie mo´gł uwierzyc´ az˙ do teraz.
– Oni wszyscy byli głupi – szepne˛ła. – Uwierzyli.
I co ja mogłam zrobic´?
119
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Powiedziec´ prawde˛.
– Jasne.
– Mogłas´.
– Mogłam? Naprawde˛? Mogłam powiedziec´ całemu
s´wiatu, z˙e Grant nie tylko umarł, ale i skłamał? Mogłam
powiedziec´ to twoim rodzicom? Wstrza˛sna˛c´ ich s´wia-
tem jeszcze mocniej? Mogłam powiedziec´ tobie? Wie-
działam, z˙e dobiło to twojego ojca. On był takim miłym
człowiekiem. A ty...
Jej głos ucichł, po czym znowu zabrzmiał:
– Jak bys´ sie˛ czuł? Wiedziec´, z˙e two´j brat nie z˙yje,
z˙e prowadził po pijanemu, a w cia˛gu tych kilku minut,
kiedy powinien był powstrzymac´ krwawienie z mojej
nogi, on przenio´sł mnie na druga˛ strone˛ samochodu,
z˙eby udowodnic´, z˙e to ja prowadziłam. Po wszystkim
poszłam zobaczyc´ samocho´d na złomowisku. Czy ty
wiesz, z˙e on nawet wytarł moja˛ krew z drzwi pasaz˙era?
Lekarze powiedzieli mi, z˙e omal sie˛ nie wykrwawiłam.
Lez˙ałam, a on zacierał s´lady. Ale zapłacił za to najwyz˙-
sza˛ cene˛. Umarł.
Alistair czuł sie˛ podle. To bolało tak, z˙e nie mo´gł
tego znies´c´. Widział samocho´d, ale go nie obejrzał.
O nic nie zapytał. A Sara musiała za to płacic´.
– Przez cały czas to w sobie nosiłas´.
– Nie miałam wyboru. Grant zostawił mi to w spa-
dku.
– Ale ty... – Spojrzał na nia˛ w s´wietle ksie˛z˙yca,
pro´buja˛c dostrzec... co? Nie wiedział. – Byłas´ na pro-
chach...
Złos´c´. Prawdziwa i poraz˙aja˛ca.
– Czy tak łatwiej ci to znies´c´? Two´j brat obwinił
mnie, ale w porza˛dku, co tam, przeciez˙ byłam nac´pana.
120
MARION LENNOX
– Nie, ale...
– Chcesz poznac´ prawde˛ i o tym?
Nie chce. Ale musi.
– Tak.
– To z powodu mojej matki.
Wstała, podeszła do wody i zapatrzyła sie˛ w dal.
– Powiedziałam ci juz˙, z˙e ona piła. Miała depresje˛
pogłe˛biona˛ alkoholem. Wcia˛z˙ była na jakis´ prochach.
Przez lata nie miałys´my ze soba˛ kontaktu, choc´ Bo´g mi
s´wiadkiem, z˙e pro´bowałam. Tego wieczoru zadzwoniła
i kazała mi przyjechac´. Miała dla mnie niespodzianke˛.
Pojechałam...
– I co? – Alistair wstrzymał oddech.
– Popełniła samobo´jstwo. To był jej ostatni chory
z˙art. Mys´lała, z˙e rania˛c mnie, zrani mojego ojca.
– Saro...
– Wezwałam policje˛, zakład pogrzebowy, wszyst-
kich. Przyjechał lekarz. Byłam... załamana. Zrozpaczo-
na, bo ja˛kochałam. Lekarz, kto´ry przyjechał, znał Gran-
ta i wiedział, kim jestem. Mys´lał, z˙e wcia˛z˙... Co´z˙, wie-
dział o naszym zwia˛zku. Zadzwonił wie˛c do niego
i Grant przyjechał. Dramat, samobo´jstwo, moja roz-
pacz, to wszystko do Granta przemawiało. Znałam go
dobrze. Z powodu mojego ojca to samobo´jstwo mogło
znalez´c´ sie˛ na pierwszych stronach gazet, a Grant o tym
wiedział. Włas´nie to najbardziej mu sie˛ we mnie podo-
bało. Mo´j słynny ojciec. Zrozumienie tego zaje˛ło mi
chwile˛, ale w kon´cu to poje˛łam i nigdy nie powinnam
była sie˛ zgodzic´, z˙eby po niego zadzwoniono. Gdyby
paparazzi byli w pobliz˙u, byłby zachwycony. Tyle z˙e
nie było ich. Juz˙ dawno mine˛ły czasy, kiedy media
interesowały sie˛ moja˛ matka˛.
121
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Zabrakło mu tchu. To, co ona mo´wi, ma sens. Za
kaz˙dym razem, kiedy Grant o niej opowiadał, pojawiało
sie˛ tez˙ nazwisko jej ojca. Czy Grant by ja˛ kochał, gdyby
jej ojciec nie był znany? Nie moz˙e o to zapytac´, ale zna
odpowiedz´.
– Czy two´j ojciec nie mo´gł przyjechac´? – zapytał.
– Był w Szwajcarii z jedna˛ ze swoich kobiet. Byc´
sławnym. Jasne, gdyby on tam był, byliby i paparazzi.
Ale samobo´jstwo podstarzałej pijanej byłej z˙ony nikogo
nie obchodzi. Powiedziałam Grantowi, z˙e nie chce˛ roz-
głosu, i musiał sie˛ zgodzic´.
– Rozumiem.
– Naprawde˛? – zapytała. – Grant był pijany i zbyt
ws´ciekły, z˙eby jasno mys´lec´. Przyjechał do mieszkania
mojej matki i grał lekarza. Dał mi s´rodki uspokajaja˛ce,
a ja nie protestowałam. Powiedział, z˙e zabierze mnie do
domu. To ostatnia rzecz, jaka˛ pamie˛tam.
– Dlaczego nic o tym nie wiedziałem? – Alistair był
wstrza˛s´nie˛ty. Brakowało sło´w, by opisac´, jak sie˛ czuje.
– Dlaczego nie wiedziałem, co sie˛ stało z twoja˛ matka˛?
– Nie pytałes´. Nikt nie pytał. Nikogo przy mnie nie
było. Zdecydowałam sie˛ wzia˛c´ wine˛ Granta na siebie,
bo sa˛dziłam, z˙e twoi rodzice nie be˛da˛ w stanie tego
udz´wigna˛c´. I wszyscy po prostu to zaakceptowali. Bo
kochalis´cie Granta. Wszyscy go kochali. Przez kro´tki
czas ja tez˙ mys´lałam, z˙e go kocham. I słono za to
zapłaciłam. Mine˛ło juz˙ duz˙o czasu, odka˛d przestałam
go kochac´, ale wszyscy inni wcia˛z˙ go kochaja˛.
Koniec. Jej głos milknie. I jej s´wiat zanika. A moz˙e
znikna˛ł dawno temu... Nie ma nic do powiedzenia.
Szes´c´ lat temu podje˛ła decyzje˛. Gdyby miała wybo´r,
wytrwałaby w niej przez całe z˙ycie. Ale teraz...
122
MARION LENNOX
Grant był bratem Alistaira. To, co mu włas´nie poda-
rowała, jest niewybaczalne. Ale zapytał. Zrobił to, co
nie przyszło do głowy nikomu przed nim.
– Wracam do domu – powiedziała w kon´cu i ruszy-
ła, nie ogla˛daja˛c sie˛ za siebie.
Rozbitek został ze swym panem.
123
TAJEMNICA DOKTOR SARY
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
Była niemal druga w nocy, kiedy do niej przyszedł.
Lez˙ała w ciemnos´ciach, zerkaja˛c na ksie˛z˙yc, pro´buja˛c
nie mys´lec´.
Dawno temu podje˛ła decyzje˛, by nie zranic´ tych
ludzi. Pamie˛ta okres, kiedy gos´ciła na ich farmie. Grant
przywio´zł ja˛ na Boz˙e Narodzenie, gdy odkrył, z˙e ona
nie ma gdzie spe˛dzic´ s´wia˛t.
– Umrzesz z nudo´w – powiedział. – Mama i tata sa˛
prostymi farmerami, a Alistair jest niewiele lepszy
– wiejski doktor od siedmiu boles´ci. Ale robia˛ dobry
s´wia˛teczny obiad.
Była zachwycona. Ciepłem jego rodzico´w, rados´cia˛,
miłos´cia˛, łatwos´cia˛, z jaka˛ kaz˙dego akceptowali. Alistair
był tam cały czas, pomagali przy zbiorze siana. Zapamie˛-
tała te dni jako jedne z najszcze˛s´liwszych w z˙yciu. I dlate-
go, gdy Grant zapytał, czy za niego wyjdzie, zgodziła sie˛.
Oczywis´cie, z˙e tak. Dla Sary, kto´ra nie miała takiej
rodziny, to było zachwycaja˛ce. Pokochała ich. Nigdy
nie chciała ich zranic´. A teraz zraniła Alistaira.
Wpatruja˛c sie˛ w blask ksie˛z˙yca, bezskutecznie pro´-
bowała zaprowadzic´ w mys´lach ład. Dlatego tez˙, gdy
skrzypne˛ły drzwi, niemal sie˛ ucieszyła.
– Saro? S
´
pisz?
– A jak mys´lisz? – Uniosła sie˛ i odgarne˛ła włosy.
Zauwaz˙yła, z˙e jej policzki sa˛ mokre. Czyz˙by płakała?
W szeroko otwartych drzwiach stał Alistair.
– Spacerowałem.
– Głupi pomysł. Noc jest po to, z˙eby spac´.
– Co´z˙, jestem wie˛c głupi. Czego jeszcze nie wiem?
– Alistair, idz´ do ło´z˙ka.
Nie posłuchał.
– Wiesz, gdyby Grant nie umarł, nie uwierzyłbym
mu, z˙e to twoja wina. Prawde˛ powiedziawszy, prze-
stałem mu ufac´ na długo przed jego s´miercia˛. I wtedy
tez˙ cos´ powinno mnie tkna˛c´. Pojechałem na złomowis-
ko, z˙eby zabrac´ z samochodu rzeczy. I widziałem, z˙e
fotel pasaz˙era jest zniszczony, a kierowcy nie. Ale
Grant umarł, a ojciec sie˛ załamał. Nie byłem w stanie
mys´lec´.
– Alistair, idz´ do ło´z˙ka. Nie dre˛cz sie˛. Nie powin-
nam była ci o tym mo´wic´. Przepraszam.
– Nie! – Poruszył sie˛ i zanim pomys´lała, co chce
zrobic´, mocno s´cisna˛ł jej dłonie. – Nie waz˙ sie˛ prze-
praszac´. Nic nie zrobiłas´. To Grant kłamał i ryzykował
twoim z˙yciem, a ja nie moge˛ nic poradzic´ na to, z˙e go
kochałas´. Widzisz, Saro, on nie jest wart tego, z˙eby go
chronic´. On nie z˙yje. I nie przepraszaj mnie za to, co ci
zrobił.
Gdzies´ w jej sercu jakis´ we˛zeł sie˛ rozluz´nił. Dota˛d
bo´l był cze˛s´cia˛ niej, a teraz nie mogła uwierzyc´, z˙e
odszedł.
– Alistair...
– Pozwoliłas´, z˙eby moi rodzice, umieraja˛c, z´le o to-
bie mys´leli. Cie˛z˙ko mi z tym.
– Twoi rodzice...
– Oni cie˛ kochali. Byłas´ u nas przez tydzien´ i stałas´
sie˛ cze˛s´cia˛ naszego z˙ycia. A potem... ty i Grant juz˙ ich
125
TAJEMNICA DOKTOR SARY
nie odwiedzilis´cie. Wiesz, jak oni sie˛ czuli? Mys´la˛c, z˙e
sie˛ co do ciebie pomylili? Mys´la˛c, z˙e zabiłas´ Granta?
– Ja...
– Przedtem mieli nadzieje˛, jak i ja, z˙e Grant znalazł
wreszcie kogos´ wartego miłos´ci. Wszyscy sie˛ cieszylis´-
my. A ty podarowałas´ nam s´wiadomos´c´, z˙e Grant nie
jest tak bezwartos´ciowy, jak sie˛ obawialis´my.
– On nie był...
– Był. Nie moge˛ znies´c´ mys´li, z˙e zafundowałas´ so-
bie cos´ takiego, z˙e chroniłas´ pamie˛c´ o nim. I tego, z˙e go
kochałas´.
– Zostaw to – szepne˛ła.
– Nie moge˛.
– Juz˙ po wszystkim.
– Jak to, po wszystkim? Przeciez˙ dalej czuje˛ do cie-
bie, to co czuje˛.
Co on czuje? Nie zapyta. To głupie pytanie pojawiło
sie˛ w jej głowie, ale nigdy nie zostanie wypowiedziane
na głos. Ona wie, co Alistair czuje, bo ona czuje to
samo.
Pamie˛ta, kiedy go pierwszy raz zobaczyła. Szedł
przez oddział szpitala dziecie˛cego. A chwile˛ po´z´niej
lez˙ał na podłodze i był krabem. Grant nigdy by tego nie
zrobił.
To wtedy sie˛ w nim zakochała. Nie us´wiadamiała so-
bie tego. Mys´lała, z˙e kocha Granta.
Grant. Tak, kochała go. Kochała jego rodzine˛, ale nie
mogła jej miec´. Mogła miec´ jednak Granta. Nie, nie
chodzi o rodzine˛. Chodzi o Alistaira. To jego nie mogła
miec´.
Kiedy zdała sobie sprawe˛, z˙e to osoba Alistaira trzy-
ma ja˛ przy Grancie, i oddała mu piers´cionek? Zerwała
126
MARION LENNOX
zare˛czyny na długo przed ta˛fatalna˛noca˛, ale on nie dawał
za wygrana˛, wcia˛z˙ sie˛ przy niej kre˛cił. A ona marzyła
o Alistairze, kto´ry nie miał poje˛cia o jej uczuciach...
A teraz on siedzi przy niej w s´wietle ksie˛z˙yca i s´ciska
jej dłon´ tak mocno, z˙e niemal sprawia bo´l. I bierze ja˛
w ramiona, tam, gdzie jest jej miejsce...
Jest cudowna. O takiej kobiecie zawsze marzył.
Ona... topnieje w jego ramionach. Jej twarz jest blisko,
usta tez˙. Takie słodkie...
Rozum zamilkł. Jest tylko Sara. Ale szcze˛s´cie nie
be˛dzie ich udziałem. Sara kochała Granta, jego brata.
Kiedy wie˛c dz´wie˛k telefonu przerwał nocna˛ cisze˛,
oboje przyje˛li to z ulga˛. Gdy Alistair odsuna˛ł ja˛ od
siebie, dostrzegł w jej oczach łzy i przeraz˙enie.
– Nie płacz. Nie moge˛ tego znies´c´. Nie chciałem,
z˙ebys´ przeze mnie płakała.
– To nie twoja wina.
Telefon wcia˛z˙ dzwoni.
– Kocham cie˛ – powiedział, ale zrozumiał, z˙e to
bła˛d. Sara zesztywniała. Jej ciało przebiegł dreszcz.
– Nie.
– Tak.
– Grant! – je˛kne˛ła. – To on mie˛dzy nami stoi. Nie
mo´w, z˙e mnie kochasz. Byłam narzeczona˛ twojego bra-
ta, a teraz jestes´ w stanie szoku. Nie wiesz, co mo´wisz.
Litujesz sie˛ nade mna˛, a nie moge˛ na to pozwolic´.
Mys´lisz, z˙e mogłabym sie˛ z toba˛ kochac´, skoro tyle nas
dzieli?
– Nie, ale...
– Wiedziałam, z˙e tak be˛dzie. Nie chciałam o tym
mo´wic´, z˙eby ci oszcze˛dzic´ poczucia winy.
127
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Nie czuje˛ sie˛ winny.
– Chcesz powiedziec´, z˙e gdyby to sie˛ nie stało, po-
całowałbys´ mnie? To nie jest miłos´c´, Alistair. To szok.
Złos´c´, bo´l i rozpacz. – Odsune˛ła sie˛. – Odbierz telefon.
– Nie chce˛.
– Nie wiesz, czego chcesz, tak jak ja. Odbierz te-
lefon.
Zerkna˛ł z rozpacza˛ na jej zme˛czona˛ twarz.
– Za po´z´no – powiedziała, odwracaja˛c sie˛ od niego.
– Albo za wczes´nie. Nie moge˛ spojrzec´ ci w oczy. Jesz-
cze nie teraz. Odbierz wie˛c telefon i zostaw mnie.
Jak ma ja˛ zostawic´? To niewykonalne. Ale jak zwyk-
le wzywaja˛ go obowia˛zki. Howard obudził sie˛ i wyje
z bo´lu. Pewno jeden z kamieni sie˛ przemieszcza. Po-
trzebuje morfiny i zapewnienia, z˙e nie umiera. Chce czy
nie, musi is´c´.
– Dobrze, zostawiam cie˛, ale nie na zawsze.
Odebrał telefon w przedpokoju i stał w drzwiach,
patrza˛c na sylwetke˛ Sary w s´wietle ksie˛z˙yca.
– Zostawmy to do rana – szepne˛ła niemal z wdzie˛-
cznos´cia˛. – Na razie idz´ do Howarda. Pozwo´l mi po-
mys´lec´.
Howard nie mo´gł zasna˛c´ nie tylko z powodu bo´lu.
Alistair wstrzykna˛ł mu morfine˛, a me˛z˙czyzna chwycił
jego dłon´ i szepna˛ł błagalnie:
– Nie wiedziałem, kim oni sa˛...
Alistair kiwna˛ł głowa˛. Rozpaczliwie chciał wro´cic´
do Sary, ale moz˙e ten człowiek cos´ im powie...
– Duz˙o tych ludzi przyjmowałes´?
– Mno´stwo. – Howard widocznie uznał, z˙e uratowac´
go moz˙e jedynie szczeros´c´. – Ale nie wiedziałem, kim
128
MARION LENNOX
sa˛. Wie˛kszos´c´ pochodziła z Iranu, Iraku i jakichs´ takich
miejsc. Nic nie mo´wili. Pilot ich przywoził, a ja kar-
miłem, dawałem paszporty i pokazywałem filmy o Au-
stralii. A potem przyjez˙dz˙ał samocho´d i ich zabierał.
– Samocho´d?
– Cie˛z˙aro´wka, taka jak na bydło. Wszystko w cenie.
Kierowcy tez˙ niczego nie wiedzieli.
– Wiesz, z˙e pilot nie z˙yje?
– Tak, ale go nie znam. Był nowy. Szef powiedział,
z˙e przyleci z Tajlandii.
– Szef?
Howard zagryzł wargi.
– Tak, szef. Nie powinienem wiedziec´, kim on jest.
– Ale wiesz?
– Moz˙e.
– Moz˙esz sie˛ z nim skontaktowac´?
– Moz˙e. Włas´ciwie nic nie powinienem wiedziec´.
Ale raz był tutaj i obejrzałem jego portfel, kiedy sie˛
ka˛pał.
– Australijczyk?
– Tak. Mys´lisz, z˙e jak o nim powiem, to potraktuja˛
mnie łagodniej?
– Na pewno – odrzekł Alistair. – Mam wezwac´ po-
licje˛?
– Po co?
– To moz˙e pomo´c nam i tobie. – Naciskał, boja˛c sie˛,
z˙e Howard moz˙e za chwile˛ zmienic´ zdanie. – Dzwonie˛
wie˛c – powiedział do Howarda, a ten przytakna˛ł.
– Ale zostan´ tu, bo ci gliniarze troche˛ kre˛ca˛.
Alistair zgodził sie˛. To znaczy, z˙e nie wro´ci zaraz do
Sary. Ale moz˙e tak jest lepiej.
129
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Nie była w stanie mys´lec´. Lez˙ała, wpatruja˛c sie˛ w su-
fit, dopo´ki pierwsze przebłyski dnia nie wdarły sie˛ do
pokoju. Czwarta. Czwarta trzydzies´ci. Dos´c´. Alistair nie
wraca, a ona wariuje. Musi sie˛ przejs´c´. Musi cos´ zrobic´,
bo lez˙enie tu doprowadza ja˛ do szału. Ubrała sie˛ i ruszy-
ła do drzwi. Zamkne˛ła je przed nosem Rozbitka.
– Nie dzis´, stary. Musze˛ pobyc´ sama.
Przemierzyła kilka mil plaz˙a˛. Nie pomogło, wie˛c zde-
cydowała sie˛ zawro´cic´. Do domu, do Alistaira. Usuna˛c´
to, co ich dzieli. Jakos´ wykuc´ droge˛ naprzo´d.
Kogo ona chce oszukac´? Nie ma z˙adnej drogi.
Niewielki posterunek w Dolphin Cove mies´cił sie˛
przy gło´wnej ulicy. Barry drzemał jak zwykle na weran-
dzie. Lubił to, a teraz miał duz˙o czasu na robienie tego,
co lubi.
Jest zawieszony na czas s´ledztwa. Wie, co to znaczy.
Koniec kariery. Ale dlaczego? Dlaczego wszyscy tak
sie˛ trze˛sa˛ o z˙ycie jakiegos´ kryminalisty? Poza tym on
jest dobrym glina˛. O wiele lepszym, niz˙ ci wygadani
go´wniarze, co to przyjechali z miasta.
Nie podoba mu sie˛, z˙e odebrano mu dowo´dztwo.
Moz˙e pora cos´ z tym zrobic´? Ale mu sie˛ nie chce. Mimo
me˛czarni ostatnich lat, mimo zesłania do Dolphin Cove
lubi byc´ policjantem. Lubi nosic´ bron´ i zmuszac´ ludzi,
by go szanowali. Lubi porza˛dek, a kiedy ludzie łamia˛
przepisy, musza˛ byc´ ukarani. To, co z nim zrobili, nie
ma sensu. Strzelił do nielegalnego imigranta, przeste˛p-
cy, kogos´, kto nic nie jest wart. I teraz straci przez to
robote˛.
Złos´c´ narastała w nim przez cała˛ noc. Siedział, wpat-
rywał sie˛ w pusta˛ ulice˛ i dostawał szału. I włas´nie wtedy
130
MARION LENNOX
zobaczył te˛ kobiete˛. Ubrana w szmaty, przemykaja˛c sie˛
mie˛dzy domami wiozła cos´, co wygla˛dało jak wielka
torba lekarska.
Mo´głby ja˛ zatrzymac´. Byliby zadowoleni. Ale po co
ma przykładac´ do tego re˛ke˛? Niech ida˛ do diabła. Jest
zawieszony.
Zno´w sie˛ pojawiła. Tym razem pchała taczke˛ nalez˙a˛-
ca˛ do Florence Trotman. Znikła, a po jakims´ czasie zoba-
czył ja˛ po raz trzeci. Na taczce wiozła cos´, co z dale-
ka wygla˛dało na artykuły spoz˙ywcze. Woda, chleb. Ale
co go to obchodzi?
Jakas´ drobna złodziejka. A moz˙e to pułapka? Za-
trzymanie jej niczego nie da. Ktos´ musi za nia˛ stac´.
Kieruje sie˛ na po´łnoc. Aha, wie˛c ukryli sie˛ na po´ł-
nocy. Musza˛byc´ niedaleko granicy miasta, tak by mogli
kras´c´. Gdzie moga˛ sie˛ ukrywac´? Jałowa ziemia. Pust-
kowie. Skały.
I jaskinie. Jez˙eli schodza˛ do miasta po zaopatrzenie,
to moga˛ ukrywac´ sie˛ w jaskiniach.
Ma to gdzies´, nie pomoz˙e im. Jest zawieszony.
Sara przys´pieszyła kroku. Alez˙ daleko sie˛ zapus´ciła!
Niedługo ekipa wyruszy w strone˛ wraku, a ona chce
po´js´c´ z nimi. Ale nadal nie podje˛ła z˙adnej decyzji. Bo´l
jest tak okropny jak zawsze.
To niewaz˙ne. Liczy sie˛ tylko praca. To jej wybawie-
nie. A nie ta opuszczona plaz˙a. I nie Alistair.
Nagle przystane˛ła. Z piaszczystego wzgo´rza zmie-
rzała w jej strone˛ jakas´ postac´. Przez chwile˛ mys´lała, z˙e
to Alistair, i poczuła przypływ głupiej nadziei.
Wyte˛z˙yła wzrok. Słon´ce pie˛ło sie˛ w go´re˛ niczym złota
kula na porannym niebie. Kto to jest? Nie, to nie Alistair.
131
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Gdy podeszła bliz˙ej, dostrzegła kobiete˛ ubrana˛ w po-
darta˛, dawniej chyba orientalna˛ szate˛. Przegub miała
obwia˛zany zakrwawiona˛ szmata˛. Szła powoli, potyka-
ja˛c sie˛.
Sara stane˛ła, serce podeszło jej niemal do gardła.
– Noa? – szepne˛ła, a zaraz potem powto´rzyła nieco
głos´niej: – Czy ty jestes´ Noa?
Milcza˛c, kobieta dalej szła w jej strone˛. Jedna˛ re˛ke˛
trzymała za plecami, a druga˛ wycia˛gała przed siebie
w błagalnym ges´cie. Sara posta˛piła krok do przodu.
Zza sukni wysune˛ła sie˛ re˛ka z pistoletem.
– Chodz´ ze mna˛ – rozkazała. – Twoi ludzie zabili
mojego me˛z˙a. Teraz ty ocalisz mojego syna, albo zgi-
niesz.
132
MARION LENNOX
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
Rozmowa trwała dobra˛ godzine˛, ale było warto.
– No! – z satysfakcja˛stwierdził Larry, kiedy opus´cili
poko´j. Zerkna˛ł na nazwisko podane przez Howarda.
– Znam go. Od lat siedzimy mu na karku. Mielis´my tylko
podejrzenia, a teraz wreszcie mamy zeznania s´wiadka.
– Pozostało nam jeszcze znalez´c´ tych ludzi.
– Tak – przytakna˛ł Larry. – Wyruszamy o szo´stej.
– Zerkna˛ł na zegarek. – Jest pia˛ta. Nie warto sie˛ kłas´c´.
Alistair sie˛ z nim zgodził. I tak nie zas´nie. Chce tylko
zobaczyc´ Sare˛.
Nagle zatrzymał sie˛. Jego samocho´d... Stał przy we-
js´ciu. Kiedy wie˛c zbliz˙yli sie˛ do drzwi, zauwaz˙ył, z˙e
ktos´ rozbił szybe˛ z tyłu. Jedno spojrzenie i wszystko
jasne. Torba lekarska znikła. Cały sprze˛t potrzebny do
nagłych wypadko´w wyparował.
Jaskinia połoz˙ona była w miejscu, w kto´rym nikt by
jej nie szukał. Przede wszystkim była na po´łnoc od
miasta, a samolot rozbił sie˛ na południu. Sucha skała, na
kto´rej nic nie ros´nie. Noa wskazała jej szczeline˛.
– Szybciej!
Wygla˛da, jakby miała za chwile˛ oszalec´, lepiej wie˛c
jej słuchac´. Sara wcisne˛ła sie˛ do wne˛trza jaskini. Na
ziemi lez˙ało cie˛z˙ko chore dziecko. Nie zwaz˙aja˛c na
pistolet i kobiete˛, Sara przykle˛kła przy nim.
Jest mniejszy, niz˙ sie˛ spodziewała. W paszporcie
napisano, z˙e ma pie˛c´ lat, ale wygla˛da na mniej. Moz˙e na
cztery? Lez˙y na stercie szmat, pokryty kurzem. Wycien´-
czony chłopiec o ciele przypominaja˛cym szkielet.
Poranne słon´ce ws´lizguje sie˛ do jaskini, os´wietlaja˛c
jego s´miertelnie blada˛ twarz. Jest taki mały, ubrany w po-
krwawione spodenki i koszulke˛. Na nodze ma opatru-
nek zrobiony z białej szmaty.
Sprawdziła jego puls, lustruja˛c uwaz˙nie cała˛ postac´
chłopca. Gdzies´ obok ta kobieta wcia˛z˙ trzyma ja˛ na musz-
ce, ale to niewaz˙ne. Musi zaja˛c´ sie˛ dzieckiem.
– On potrzebuje pomocy – szepne˛ła. – Jest słaby.
Ma gora˛czke˛. Chyba ponad czterdzies´ci stopni.
– Pomo´z˙ mu wie˛c – rzekła kobieta.
– Dobrze mo´wisz po angielsku?
– Tak.
– On potrzebuje lepszej pomocy, niz˙ ja moge˛ mu
dac´ – wyjas´niła Sara, pro´buja˛c ukryc´ panike˛. – Potrze-
buje szpitala. I lekarzy.
– Ty jestes´ lekarzem. Słyszałam, jak mo´wiłas´, kie-
dy... strzelalis´cie do mojego me˛z˙a.
– Ja nie strzelałam do twojego me˛z˙a. Nigdy bym
tego nie zrobiła. To była pomyłka.
– On pro´bował tylko zdobyc´ troche˛ jedzenia. Strze-
lalis´cie do niego. Teraz ty nam pomoz˙esz.
– Nie moge˛ – odrzekła Sara, pro´buja˛c powstrzymac´
rozpacz. – On potrzebuje płyno´w. I antybiotyko´w.
Sprze˛tu.
– Mam sprze˛t. – Kobieta wskazała na rzeczy pod
s´ciana˛.
Sara dostrzegła torbe˛ Alistaira i stara˛ taczke˛.
– Mo´j ma˛z˙ jest lekarzem – odezwała sie˛ kobieta.
134
MARION LENNOX
– To dobry człowiek, ale... moz˙e niezbyt rozsa˛dny. Nie
chciał broni, kiedy szedł po jedzenie. A teraz nie z˙yje.
– Z
˙
yje.
– On do niego strzelił. Widziałam. Poszłam za nim,
chociaz˙ mi zabronił. Ale tak sie˛ bałam, z˙e zostawiłam
na chwile˛ synka i poszłam. I miałam racje˛. Było tyle
krwi. Tyle krwi! Prawie tak duz˙o jak wtedy, kiedy
Azron sie˛ zranił. Wie˛c ja musiałam zadbac´ o syna.
Wzie˛łam bron´, poszłam do miasta i znalazłam to. A po-
tem zobaczyłam, jak szłas´ sama. Mo´j ma˛z˙ nie wzia˛ł
broni, a teraz ona uratuje mojego syna.
– Alistair...
To Max. Rozczochrany, zdyszany. Larry i Alistair
wcia˛z˙ stali na parkingu, kiedy wpadł tam Max.
– Wiesz, gdzie... – Przystana˛ł, rozpoznaja˛c Larry’e-
go. – A, to pan...
– W czym problem? – zapytał Larry. – Prosze˛ wzia˛c´
głe˛boki oddech i wszystko nam powiedziec´. Powoli.
– Włamała sie˛ do sklepu – wychrypiał Max. – Wie-
cie, z˙e s´pie˛ w pokoiku z tyłu sklepu? Usłyszałem, jak
ktos´ rozbija szybe˛, a potem zobaczyłem w drzwiach
kobiete˛. Stała z wycelowanym we mnie pistoletem.
Wygla˛dała strasznie. W łachmanach, przeraz˙ona na
s´mierc´. Kazała mi zapakowac´ troche˛ jedzenia, a potem
wynies´c´ na dwo´r. Miała zakrwawiona˛ taczke˛. To ta,
kto´rej Florence uz˙ywa do sadzenia bratko´w. I miała tam
twoja˛ torbe˛, Alistair. A potem kazała mi wejs´c´ do domu
i zabarykadowała drzwi. Powiedziała, z˙e jes´li wyjde˛
szybciej niz˙ za dwadzies´cia minut, to mnie zabije. Nie
chciałem ryzykowac´. Nie z powodu wody i kawałka
chleba.
135
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Dwadzies´cia? – spytał Larry, a Max sie˛ podrapał.
– Moz˙e trzydzies´ci. Zakrwawiona kobieta w łach-
manach. Nie chciałem ryzykowac´, a poza tym nie mia-
łem zegarka. – Wzdrygna˛ł sie˛. – Ona wygla˛dała na
szalona˛. Bałem sie˛ i dałem jej wszystko, czego zaz˙a˛-
dała.
– Jak była ubrana? – zapytał Larry, a Max opisał ja˛
tak dokładnie, z˙e mogli sobie wyobrazic´ jej rozpacz.
I strach. Ta kobieta była gotowa na wszystko.
– Pchała taczke˛? – zapytał Alistair.
– Tak.
– Moz˙emy wie˛c po´js´c´ po jej s´ladach?
– Chyba nie – os´wiadczył Larry. – Przy tym wie-
trze?
Podczas ich rozmowy wiatr przybrał na sile. Piasek
wirował nad ulica˛, zacieraja˛c s´lady. Po´ł godziny... Moz˙e
cos´ wypatrza˛, a moz˙e nie. Raczej nie.
– Nie wiesz, kto´re˛dy poszła? – zapytał Larry, a Max
przecza˛co pokre˛cił głowa˛. – Poszukamy s´lado´w – mruk-
na˛ł Larry. – Rozrzucimy ludzi na trasie od wraku do
miasta. Alistair, zawołaj Sare˛. Mamy do czynienia ze
s´miertelnie przeraz˙ona˛ kobieta˛, na dodatek uzbrojona˛.
Widziałem juz˙ Sare˛ podczas negocjacji. Jest dobra.
– Nie wypchniesz Sary na pierwsza˛ linie˛?
– Jest gliniarzem. Dobrym. Jasne, jest patologiem,
ale przeszła tez˙ szkolenie policyjne. To jej praca.
– Oczywis´cie – mrukna˛ł Alistair, a Larry spojrzał na
niego dziwnie.
– Słuchaj, nie wysyłam moich ludzi na linie˛ ognia
bez powodu. Ale Sara jest kobieta˛, a to działa. Do ro-
boty. Max, chcesz pomo´c?
– Jasne, z˙e tak.
136
MARION LENNOX
– To obudz´ kilku miejscowych i zorganizuj ekipe˛.
Musimy znalez´c´ s´lady. Alistair, ty tu zostan´. Jes´li ta
kobieta ukradła sprze˛t medyczny, to moz˙e zacznie szu-
kac´ tez˙ lekarza.
– Ale...
– Zostan´ – zaz˙a˛dał Larry. – I obudz´ Sare˛.
– Oczywis´cie.
Alistair zostawił ich i ruszył do domu. Sypialnia Sary
była pusta. Alistair zmartwił sie˛, ale Larry nie.
– Nie moz˙emy czekac´. – Larry był strapiony, ale nie
zaniepokojony. Piz˙ama Sary była złoz˙ona, a ło´z˙ko za-
s´cielone. Wszystko wskazywało na to, z˙e wybrała sie˛
gdzies´ z własnej woli. – Mielis´my wyruszyc´ o szo´stej,
za godzine˛, ale do tej pory piach zasypie wszelkie s´lady.
Idziemy bez niej. Skontaktuj sie˛ ze mna˛, kiedy wro´ci.
Barry widział, jak ruszaja˛ na poszukiwania – ekipa
policyjna z miejscowymi do pomocy.
Nikt sie˛ do niego nie zbliz˙ył. Nikt go nie chce. Jest
gliniarzem, zna okolice˛, a oni go nie chca˛. Ogarne˛ła go
ws´ciekłos´c´. Mo´głby im powiedziec´, gdzie szukac´.
Ale nikt do niego nie poszedł. Nikt nie zapytał o rade˛.
Kiedy tak siedział, patrza˛c, jak oni opuszczaja˛ miasto,
złos´c´ zmieniła sie˛ w determinacje˛. Moz˙e to zrobic´.
Wcia˛z˙ ma bron´. Jego zawieszenie nie jest oficjalne.
Larry mo´gł mu dokopac´, wyła˛czyc´ ze sprawy, ale nie
ma władzy, by zrobic´ wie˛cej. Jes´li wie˛c znajdzie tego
kogos´ na po´łnocy i s´cia˛gnie do miasta, moz˙e go aresz-
towac´. Be˛dzie im głupio, kiedy wro´ca˛z pustymi re˛kami,
a on be˛dzie miał ptaszka pod kluczem.
Jes´li jest wyła˛czony ze sprawy, nie powinien nosic´
munduru, ale wcia˛z˙ czuje bo´l. I ws´ciekłos´c´. Jest glinia-
137
TAJEMNICA DOKTOR SARY
rzem. Dobrym gliniarzem. Dlaczego wie˛c nie miałby
nosic´ tego, na co ma ochote˛? Lubi swo´j mundur. I lubi
spluwe˛.
Ubrał sie˛, załadował bron´. Sprawdził, czy nikt go nie
widzi, i ruszył na po´łnoc.
– Noa, musimy zabrac´ Azrona do szpitala.
Kobieta siedziała w milczeniu, opieraja˛c sie˛ o skałe˛,
z bronia˛ wycelowana˛ w Sare˛. Ta zas´ zrobiła, co mogła,
i załoz˙yła kroplo´wke˛. Płyny sa˛ najwaz˙niejsze. Dziecko
straciło wiele krwi i było skrajnie wyczerpane. Powinno
było dostac´ sole i osocze dwa dni temu. Nie ma osocza.
W torbie Alistaira znalazła tylko so´l i antybiotyki. A ma-
ły potrzebuje silniejszych leko´w. I przes´wietlenia. Jego
ciało zapada sie˛, oddech jest taki płytki. Brak mu tlenu.
– Noa, prosze˛...
– Po prostu zajmij sie˛ nim – odrzekła ostro kobieta.
– Ty tez˙ potrzebujesz pomocy.
– Nie.
Sara popatrzyła w jej wyczerpane oczy, na poplamio-
ny bandaz˙ woko´ł nadgarstka.
– Pozwo´l sobie pomo´c.
– Nikt nie moz˙e mi pomo´c.
– Ja moge˛ – odparła Sara mie˛kko. – Jestem leka-
rzem. Nie mam nic wspo´lnego z człowiekiem, kto´ry
strzelał do twojego me˛z˙a. Ani z urze˛dnikami zajmuja˛-
cymi sie˛ nielegalnymi imigrantami. Obchodza˛ mnie tyl-
ko twoje problemy.
– Nie.
– Przynajmniej wypij cos´. – Ruszyła do butelek
z woda˛, a Noa poruszyła re˛ka˛. Pistolet s´ledził Sare˛.
– Podam ci wode˛, a potem obejrze˛ twoja˛ rane˛.
138
MARION LENNOX
– Zajmuj sie˛ moi synem.
– Zrobiłam juz˙ wszystko, co mogłam. Jest nawod-
niony. Podałam mu antybiotyki. Ale kiedy on i two´j
ma˛z˙ poczuja˛ sie˛ lepiej, be˛da˛ cie˛ potrzebowali. Musisz
byc´ zdrowa, Noa.
– Sto´j tam...
– Nie – odrzekła łagodnie Sara. – Mam zamiar zaja˛c´
sie˛ twoja˛ re˛ka˛. Jes´li musisz, strzelaj, ale to byłoby bar-
dzo głupie. Chce˛ ci tylko pomo´c.
Gdy Mariette zobaczyła wyruszaja˛ca˛ na poszukiwa-
nia ekipe˛, podje˛ła decyzje˛. Donny wymiotował cała˛
noc. Naprawde˛ sie˛ o niego bała. Jes´li ratownicy wyru-
szyli, to doktor Benn na pewno juz˙ nie s´pi.
– Dobrze, z˙e mam sie˛ czym zaja˛c´ – powiedział,
daja˛c Donny’emu zastrzyk. – Nie lubie˛ siedziec´ i czekac´
na wiadomos´ci.
– Wyobraz˙am sobie, jak sie˛ martwisz. Z
˙
ałuje˛, z˙e
sama nie moge˛ jakos´ pomo´c. Dota˛d podarowałam im
tylko przes´cieradła.
– Przes´cieradła?
Gdy opowiedziała mu o zaginionej pos´cieli, jego
niepoko´j sie˛ pogłe˛bił. Ktos´ jest blisko miasta? Znacznie
bliz˙ej niz˙ rozbity samolot? A gdzie jest Sara?
Nie moz˙e czekac´! Chce, z˙eby wro´ciła. Natychmiast.
Gdy pojawił sie˛ w szpitalu, była szo´sta. Jego niepo-
ko´j ro´sł z minuty na minute˛. Sary wcia˛z˙ nie było.
Kiedy ja˛ zostawiał, w jej głowie panował zame˛t. Czy
mogłaby w takim stanie zasna˛c´? Nie. Gdyby był Sara˛...
Poszedłby na plaz˙e˛. Ruszyłby w strone˛ wschodza˛-
cego słon´ca, gdzie wszystko jest takie pie˛kne. Czy
to znaczy, z˙e Sara wcia˛z˙ spaceruje? Na pewno nie.
139
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Wiedziała, z˙e poszukiwania zaczna˛ sie˛ wczes´nie i miała
w nich uczestniczyc´. Jest tu z powodu pracy. Nieistotne,
jaki zame˛t panuje w jej z˙yciu, praca wcia˛z˙ jest waz˙na.
Martwi sie˛ losem ludzi z samolotu. Nie zapomniałaby.
Szybko obszedł szpital. Cisza i spoko´j. Nikt go nie
potrzebuje. Powinien czekac´.
Ale jego przeczucie coraz wyraz´niej mu mo´wiło, z˙e
cos´ sie˛ stało. Kto wzia˛ł przes´cieradło? Gdzie oni sa˛?
– Claire... – Poszedł do pokoju piele˛gniarek. –
Claire, wychodze˛ na troche˛.
– Sa˛dziłam, z˙e miałes´ zostac´. – Claire spojrzała na
niego z zaciekawieniem. – Idziesz do wraku?
– Nie. Na spacer plaz˙a˛. Na po´łnoc.
– Zabierasz Rozbitka?
– Nie.
Claire zmarszczyła brwi.
– Mys´lisz, z˙e to tam Sara poszła?
– Moz˙liwe – odparł i wyszedł, nim zda˛z˙yła zadac´
mu pytanie, na kto´re nie chciał odpowiadac´.
Trzeba cierpliwos´ci i odwagi, by pracowac´ z wymie-
rzonym w człowieka pistoletem. Ale w kon´cu Sara po-
prawiła opatrunek kobiety i zmusiła ja˛ do wypicia wody
oraz zjedzenia kawałka chleba. Azron obudził sie˛, wie˛c
Sara zaniosła go do matki.
Noa patrzyła na syna, nic nie mo´wia˛c.
Sara stane˛ła przed nia˛.
– Potrzymaj go – powiedziała.
– Musze˛ trzymac´ bron´.
– Moz˙esz trzymac´ pistolet w prawej dłoni, a Azrona
ułoz˙ymy ci na kolanach. On potrzebuje twojego ciepła.
Noa zawahała sie˛. Pistolet zadrz˙ał.
140
MARION LENNOX
Pomys´lała, z˙e Noa potrzebuje czasu. Nie zamierza
naciskac´ na nia˛ bardziej, niz˙ juz˙ to zrobiła. Przed chwila˛
cos´ zjadła i wypiła, a jes´li teraz przytuli syna, moz˙e
powoli jej zaufa. Maja˛ czas. Nie be˛dzie jej pope˛dzac´.
Azron pilnie potrzebuje opieki, ale przynajmniej jest
nawodniony i dostaje antybiotyki. Zdobycie zaufania
jego matki to jedyna rzecz, jaka˛ moz˙e jeszcze zrobic´.
– Wez´ go – powto´rzyła, a Azron lekko uchylił po-
wieki i cicho je˛kna˛ł.
To była kropla, kto´ra przepełniła czare˛. Noa zaszlo-
chała i wzie˛ła go w ramiona. Sara mogłaby jej w tym
momencie zabrac´ bron´, ale to zbyt wielkie ryzyko. Od-
sune˛ła sie˛ i usiadła.
– Co teraz? – zapytała.
– Czekamy. – Noa mocno s´cisne˛ła syna.
– Dobrze. Zaczekajmy, po´ki nie zdecydujesz, co
dalej.
Noa zerkała na syna i na Sare˛. W jej oczach widac´
było wyczerpanie.
– Opowiedz mi o sobie – poprosiła Sara. – Powiedz
mi, co takiego sie˛ stało, z˙e przyjechalis´cie tutaj.
– Nie. – Noa potrza˛sne˛ła głowa˛. – To ty... mi po-
wiedz. Opowiedz mi o sobie. Masz me˛z˙a?
– Nie.
– Nie masz wie˛c tez˙ dzieci?
– Nie.
– Dobrze jest miec´ dzieci. – Noa usiłowała skupic´
wzrok na Sarze. – Dlaczego nie masz me˛z˙a? Z
˙
aden
me˛z˙czyzna nie poprosił cie˛ o re˛ke˛?
– Jeden poprosił. Dawno temu. I na pocza˛tku sie˛
zgodziłam, ale potem go zostawiłam.
– Dlaczego?
141
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– To długa historia.
– Opowiedz mi ja˛ – szepne˛ła Noa.
Kto´ra to? Woko´ł jest tyle jaskin´. Piasek zasypał s´lady
taczki, ale przeciez˙ kobieta nie mogła odejs´c´ daleko.
Barry, kryja˛c sie˛ w cieniu, przemykał od szczeliny do
szczeliny, trzymaja˛c bron´ w pogotowiu.
– Dranie – szepna˛ł. – Zniszczyli mnie. Dranie.
Jego palce dotkne˛ły spustu.
Niedaleko za miastem Alistair zobaczył Barry’ego.
Szedł za nim, instynktownie przytulaja˛c sie˛ do skał, tak
by zostac´ poza zasie˛giem jego wzroku. Co on, do diabła,
tu robi? Ubrany w mundur, z bronia˛ w re˛ku.
Moz˙e powinien go zawołac´? Przeciez˙ to Barry. Poli-
cjant. Ale... on jest zawieszony. Alistair przypomniał
sobie, z˙e wczoraj, kiedy zabierali Amala, Barry patrzył
na rannego me˛z˙czyzne˛ niemal z satysfakcja˛.
To spojrzenie nim wstrza˛sne˛ło. Ten człowiek potrze-
buje pomocy psychologa. Larry powinien był odebrac´
mu bron´. Przeciez˙ Barry uwielbia strzelanine˛. No co´z˙,
nie jest jednak przeste˛pca˛. Po wczorajszym popisie na
pewno nie zostanie w policji, ale odebranie mu mundu-
ru i broni pewnie nie lez˙y w kompetencjach Larry’ego.
I moz˙e nie wydawało sie˛ potrzebne. Ale teraz...
Alistair podja˛ł decyzje˛. Nie zawoła go. Barry poru-
sza sie˛ w jakis´ dziwny, przeraz˙aja˛cy sposo´b. I ta bron´...
Co on robi? Alistair zmarszczył brwi i poczuł naras-
taja˛cy niepoko´j. Barry pewnie wie cos´, o czym oni nie
maja˛ poje˛cia. I gdzie jest Sara?
Schował sie˛ za skała˛, sie˛gna˛ł po telefon i zadzwonił
do Larry’ego. Cos´ tu nie gra.
142
MARION LENNOX
– Larry? – rzekł po´łgłosem. – Posłuchaj...
Stan Azrona wydawał sie˛ stabilny. Oddychał łatwiej,
jego puls był silniejszy i chyba zasna˛ł w ramionach
matki.
A Noa? Noa słuchała Sary, jej wzruszaja˛cej opowie-
s´ci o tym, jak bardzo kochała jednego z bliz´niako´w,
a drugiego mniej. Sprawiała wraz˙enie nieco spokojniej-
szej. Zadawała przemys´lane i taktowne pytania.
Dobrze. Wszystko powoli sie˛ zmienia, Noa w ten
sposo´b odzyskuje odrobine˛ godnos´ci. Namiastke˛ nor-
malnos´ci.
Nagle usłyszały kroki.
Sara siedziała w ka˛cie i nic nie widziała. Ale Noa
miała przed soba˛ wejs´cie do jaskini. Jej strach powro´cił.
Przesuwała pistolet mie˛dzy Sara˛ a otworem.
– Ruszaj. Bokiem.
– Noa, nie wiem, kto tam jest, ale to na pewno
przyjaciel. Prosze˛, pozwo´l mi go zatrzymac´.
– Ruszaj. – Noa stała, trzymaja˛c syna i pistolet. –
Odsun´ sie˛ od wejs´cia.
Sara poruszyła sie˛, nie spuszczaja˛c wzroku z broni.
– Kimkolwiek jestes´, zostan´ tam! – zawołała. –
Wszystko jest w porza˛dku. Nie zbliz˙aj sie˛.
Pomys´lała, z˙e Larry jej posłucha. Kroki ucichły. I na-
gle...
– Kimkolwiek jestes´, musze˛ cie˛ zatrzymac´. Wy-
chodz´ z re˛kami podniesionymi do go´ry!
Barry. To Barry. Sara zerkne˛ła na Noe˛ i zrozumiała,
z˙e ona wie, kto tam jest. Człowiek, kto´ry strzelił do jej
me˛z˙a.
– Nie! – szepne˛ła. Rzuciła Sarze udre˛czone spojrze-
143
TAJEMNICA DOKTOR SARY
nie, a potem odwro´ciła sie˛ do skały. – Nie moz˙esz...
– Sara posta˛piła krok w jej strone˛, ale Noa wymierzyła
w nia˛ bron´.
– Nie zatrzymuj mnie. Musze˛. – Kobieta chwyciła
kon´ce swojej sukni i obwia˛zała nimi syna, trzymaja˛c
jego ciało blisko swego z wprawa˛, jakiej od pokolen´
ucza˛ sie˛ kobiety w krajach dyktatorskich. A potem za-
cze˛ła sie˛ wspinac´.
S
´
lizgała sie˛ w swoich ne˛dznych sandałach, lecz trzy-
mała sie˛ i posuwała w go´re˛.
– Noa, nie!
– Sto´j, bo strzelam!
Barry stana˛ł w jaskini, mierza˛c w Noe˛. Odwro´ciła sie˛
w jego strone˛, po czym zrobiła jedyna˛ rzecz, jaka jej
została. Odchyliła sie˛ od skały i wymierzyła bron´
w Barry’ego.
– Nie! – krzykne˛ła Sara i rzuciła sie˛ na pistolet
Barry’ego. Drgna˛ł.
Chwyciła go i pocia˛gne˛ła za spust.
– Nie!
Straszny, przeraz´liwy bo´l.
– Nie!
Alistair usłyszał krzyk Sary. Rzucił telefon i szybko
ruszył naprzo´d. Widział Barry’ego wchodza˛cego do
szczeliny.
Słyszał dobiegaja˛cy z lez˙a˛cego telefonu głos, ale nie
miał czasu na rozmowe˛. Biegł, jakby dostał skrzydeł.
Nawet nie wiedział, z˙e potrafi gnac´ tak szybko. Boz˙e,
z˙eby tylko zda˛z˙ył!
Krzyk Sary zmroził jego serce. A potem rozległ sie˛
huk wystrzału. Rzucił sie˛ na Barry’ego i obaj poturlali
144
MARION LENNOX
sie˛ po ziemi. Barry nadal trzymał pistolet, a Alistair
desperacko chwycił go za re˛ke˛. Gdy szarpna˛ł, Barry sie˛
odwro´cił. Alistair z całej siły uderzył w niego kolanem.
Barry zacharczał, pistolet wypadł mu z dłoni. Pro´bo-
wał uderzyc´ przeciwnika pie˛s´cia˛, lecz Alistair był szyb-
szy. Zaatakował Barry’ego z siła˛, jakiej istnienia w so-
bie nie podejrzewał. Raz. I jeszcze raz.
Barry bezwładnie osuna˛ł sie˛ na ziemie˛.
Dos´c´. Juz˙ im nic z jego strony grozi.
Alistair odwro´cił sie˛ i zobaczył kobiete˛, kto´ra pa-
trzyła na niego, trzymaja˛c pistolety w obu dłoniach. Tuz˙
za nia˛ była Sara. Sara... Czerwona plama na jej czole.
Nieruchomo lez˙y na piasku.
– Saro... – Poruszył sie˛, ale kobieta go powstrzymała.
Stane˛ła mie˛dzy nim a Sara˛, mierza˛c prosto w jego serce.
– Kim jestes´? – szepne˛ła.
– Alistair – odrzekł głupio. Naprawde˛ głupio. Ale
nie zastanawiał sie˛ nad tym. Widział nieprzytomna˛ Sare˛
i tylko o niej był w stanie mys´lec´.
– Jestes´ Alistairem Sary? – szepne˛ła Noa, a on przy-
takna˛ł. Nie miał poje˛cia, ska˛d ona to wie, ale nie zamie-
rzał sie˛ nad tym zastanawiac´.
Alistair Sary...
Kobieta przez chwile˛ mierzyła go wzrokiem, a po-
tem odwro´ciła sie˛ i spojrzała na miejsce, w kto´rym
Barry usiłował sie˛ zebrac´ do kolejnego ataku.
– Nie ruszaj sie˛! – krzykne˛ła, a potem popatrzyła na
Sare˛. – Alistair – szepne˛ła. – Prosze˛, uratuj Sare˛. Pomo´z˙
jej. My... potrzebujemy pomocy...
145
TAJEMNICA DOKTOR SARY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Drugi helikopter był gotowy do odlotu. Zabierał Lar-
ry’ego, jego ekipe˛ oraz zakutego w kajdanki Barry’ego.
Larry miał wsia˛s´c´ na pokład jako ostatni. Przepraszał
Alistaira za wszystko tyle razy, z˙e ten czuł sie˛ zmuszony
go uspokoic´.
– To nie twoja wina – powiedział w kon´cu.
– Nie, ale Barry jest gliniarzem, a kiedy jeden z nas
schodzi na zła˛ droge˛, wszystkich nas to boli.
– Jakos´ jednak to załatwiłes´. – Alistair us´miechna˛ł
sie˛ smutno. – Nigdy nie sa˛dziłem, z˙e skutki jednego
telefonu moga˛ byc´ tak zdumiewaja˛ce. Jak długo zaje˛ło
ci dotarcie do nas?
– Bo´g jeden wie. Usłyszałem w telefonie wystrzał
i nie pamie˛tam, jak szybko sie˛ ruszałem – odparł Larry.
– Nigdy przedtem nie byłem tak bliski zawału.
– Ja tez˙ – przytakna˛ł Alistair. – Sprawdzisz, czy
wszystko w porza˛dku z Azronem i Noa˛?
– Juz˙ sa˛ w Cairns – powiedział Larry. Pierwszy heli-
kopter odleciał juz˙ jakis´ czas temu, z Noa˛, Azronem
i zespołem medycznym na pokładzie. – Stan małego jest
stabilny. Wyjdzie z tego. Dzie˛ki tobie.
– Dzie˛ki Sarze.
Larry przytakna˛ł. Przez chwile˛ stali w milczeniu.
– Jak mys´lisz, co sie˛ stanie? – zapytał Alistair.
– Z kim? Z Barrym? Podejrzewam, z˙e skon´czy
w szpitalu psychiatrycznym. Chyba stracił rozum.
A z ludz´mi, kto´rzy za tym stoja˛? Policja w Sydney juz˙
aresztowała ich szefa. Szajka jest rozbita. Howard moz˙e
trafi do wie˛zienia, a moz˙e nie. To płotka. Ale ci, kto´rzy
za tym stoja˛, po´jda˛ siedziec´ na długie lata. Okradali
ludzi, kto´rzy bali sie˛ o z˙ycie... Dla takich nawet wie˛zie-
nie jest za dobre. A jes´li chodzi o Noe˛, Amala i Azrona,
to sprawdzimy ich. Jes´li mo´wili prawde˛, a nie ma powo-
du, z˙eby w to wa˛tpic´, to dostana˛ zgode˛ na legalny pobyt.
Najnowsze wies´ci ze szpitala w Cairns sa˛takie, z˙e Amal
wyzdrowieje. Mieli wiele szcze˛s´cia.
– Albo nieszcze˛s´cia. Zalez˙y, jak na to spojrzec´.
Helikopter był gotowy do startu. Czekali juz˙ tylko na
Larry’ego, kto´ry odwro´cił sie˛, by us´cisna˛c´ dłon´ Alis-
taira.
– Dzie˛ki, stary. Zapros´ mnie na wasz s´lub, dobrze?
– Co?
– Zaprzeczysz?
Alistair us´miechna˛ł sie˛ szeroko.
– Nie – powiedział w kon´cu.
Sara szybko sie˛ ockne˛ła. Noa płacze. Barry strzela.
Larry wykrzykuje rozkazy. Alistair klnie, ale jego palce
sa˛ bardzo czułe i delikatne, gdy sprawdza rane˛ na jej
czole. Jest w ramionach Alistaira...
A potem on musi ja˛ zostawic´. Noga Azrona krwawi,
wie˛c trzeba zbadac´ chłopca. Ale wcia˛z˙ tu jest, kont-
roluja˛c jednego z ludzi Larry’ego, kto´ry przykłada
okład do jej dras´nie˛tego kula˛ czoła. Upewnia sie˛, z˙e nie
ma wstrza˛su mo´zgu, a potem ostroz˙nie niosa˛ ja˛ do
samochodu. Nie słucha, gdy ona mo´wi, z˙e nic jej nie
jest, z˙e moz˙e chodzic´...
147
TAJEMNICA DOKTOR SARY
Przyszedł do jej pokoju w szpitalu, by pokazac´ prze-
s´wietlenie, kto´re wykazało, z˙e kula ledwie ja˛ drasne˛ła,
z˙e nic jej juz˙ nie grozi.
Tulił ja˛ do siebie tak kro´tko...
Ale inni go potrzebowali. Azron, i Noa. A potem
jeszcze Barry, kto´remu trzeba było podac´ s´rodki uspo-
kajaja˛ce. I Howard, kto´ry wcia˛z˙ krzyczał z bo´lu i stra-
chu. I dziecko z bo´lem brzucha, kto´re trafiło w sam
s´rodek dramatu.
Piele˛gniarki połoz˙yły ja˛ na oddziale, dały cos´ na sen,
zaciemniły poko´j... i zasne˛ła.
A teraz jest ciemno. Otwiera oczy, a Alistair stoi
w drzwiach i nieruchomo na nia˛ patrzy.
– Alistair...
To szept, ale ja˛ usłyszał. W cia˛gu ułamka sekundy
pokonuje dystans mie˛dzy ło´z˙kiem a drzwiami i chwyta
ja˛ w ramiona. Przytulona do jego piersi, słyszy bicie
jego serca.
Wreszcie jest tam, gdzie zawsze chciała byc´.
– Alistair...
– Mys´lałem juz˙, z˙e cie˛ straciłem – szepcze z twarza˛
ukryta˛ w jej włosach. – Saro, słyszałem two´j krzyk
i mys´lałem...
– Cicho, juz˙ dobrze.
Odsuwa ja˛ lekko od siebie, by widziec´ jej twarz.
– Bylis´my tacy głupi. Stracilis´my tyle czasu.
– Nie...
– Saro, posłuchaj. Kocham cie˛. Kochałem cie˛ szes´c´
lat temu i wcia˛z˙ cie˛ kocham. I jes´li mi pozwolisz, be˛de˛
cie˛ kochał do kon´ca z˙ycia.
– Ale...
– Cicho. – Połoz˙ył palce na jej ustach. – Mys´le˛, z˙e
148
MARION LENNOX
juz˙ czas, z˙ebys´my porozmawiali. Widzisz, zakochałem
sie˛ w tobie, kiedy zobaczyłem cie˛ po raz pierwszy.
Wtedy jednak byłas´ dziewczyna˛ Granta, a ja spotyka-
łem sie˛ z kims´ innym. Powiedziałem sobie, z˙e jestem
głupi.
– Ale...
– Ale przyjechałas´ do nas na s´wie˛ta – kontynuował.
– Wiesz, jak blisko byłem tego, z˙eby sie˛ złamac´? Grant
wyjechał, a ty byłas´ na naszej farmie, s´miałas´ sie˛, moi
rodzice cie˛ pokochali, i ja cie˛ pokochałem.
– Miałes´ dziewczyne˛.
– Nie. Zerwałem z Rachel jeszcze przed kon´cem
tego tygodnia. Wiedziałem, z˙e moje uczucie do ciebie
jest nie na miejscu, ale wiedziałem tez˙, z˙e nie moge˛ byc´
z kims´ innym. Ale ty wcia˛z˙ byłas´ z Grantem, a potem on
zadzwonił i powiedział, z˙e zgodziłas´ sie˛ za niego wyjs´c´.
– Tak bardzo kochałam wasza˛ rodzine˛ – szepne˛ła.
– Mys´lałam... Wszystko mi sie˛ pomieszało.
– Noa mi powiedziała. – Chwycił jej dłon´. – Roz-
mawialis´my, czekaja˛c na samolot. Azron spał, a ja opat-
rywałem jej nadgarstek. Zapytałem ja˛, dlaczego nazwa-
łam mnie Alistairem Sary, a ona opowiedziała mi twoja˛
historie˛. To, z˙e us´wiadomiłas´ sobie, z˙e chcesz wyjs´c´ za
Granta z powodu jego rodziny. Z powodu mnie! To, z˙e
kochałas´ go, bo wygla˛dał jak ja. Ale nie był taki sam.
I kiedy to sobie us´wiadomiłas´, zerwałas´ z nim. Czy to
prawda, Saro?
Spojrzała na niego. Noa mu to powiedziała?
– Tak, ale...
– I nie byłas´ jego narzeczona˛, kiedy zdarzył sie˛ ten
wypadek?
– Nie.
149
TAJEMNICA DOKTOR SARY
– Nie przyznał sie˛ do tego.
– Nie pozwalał mi odejs´c´. Wcia˛z˙ pro´bował nakłonic´
mnie do zmiany zdania.
– A ty nie chciałas´?
– Kochałam ciebie – szepne˛ła. – Tak mocno cie˛
kochałam... W czasie s´wia˛t cały czas sie˛ us´miechałes´.
I jedynym sposobem, z˙eby byc´ blisko tego us´miechu,
było małz˙en´stwo z Grantem. Ale to nie wystarczało.
– A potem Grant zgina˛ł. Gdybys´ wiedziała, jak ja sie˛
czułem! Kochałem cie˛, choc´ wszystko we mnie krzy-
czało, z˙e to szalen´stwo. Dla mnie byłas´ narzeczona˛
brata, a on zgina˛ł. Prowadziłas´, choc´ nie powinnas´ była
siadac´ za kierownica˛. Z
˙
al mi go było, a rodzice załamali
sie˛, a potem zachorowali. Nie mogłem sobie z tym
poradzic´.
– Alistair...
– Dos´c´. – Połoz˙ył dłon´ na jej czole. – Mało brakowa-
ło, a byłbym cie˛ stracił. Byłem bliski utraty najcenniej-
szej dla mnie osoby na s´wiecie. To sie˛ juz˙ nie powto´rzy.
Słyszysz?
– Nie? – W jej sercu wybuchła rados´c´.
Jak to moz˙liwe, z˙e nagle wszystko zaczyna sie˛ ukła-
dac´?
Alistair, jej me˛z˙czyzna. Jej partner. Jej z˙ycie.
Nie musiała nic mo´wic´. Spojrzała na niego i do-
strzegł miłos´c´ w jej oczach. Potem przytuliła sie˛ do
niego. Ich usta poła˛czyły sie˛, a bicie serc zlało w jedno.
Bo´l przeszedł w rados´c´. Dwoje stało sie˛ jednos´cia˛.
Do szcze˛s´cia brakowało im tylko s´lubu...
150
MARION LENNOX
ROZDZIAŁ DWUNASTY
S
´
wit w Dolphin Cove. To dziwna pora na zawarcie
zwia˛zku małz˙en´skiego, ale na po´łnocy, gdzie upał panu-
je juz˙ od południa, nikt sie˛ nie skarz˙ył.
Stawili sie˛ wszyscy. Nawet Larry i jego policjanci.
Max i Claire sa˛ s´wiadkami.
Rozbitek, oczywis´cie, tez˙ przydreptał. Mały piesek
jest dzis´ zaje˛ty bardziej niz˙ zwykle, bo pos´wie˛ca sporo
uwagi nowemu ulubien´cowi. Puszysty cocker-spaniel
to prezent od miasta dla Azrona. Psy maja˛ czerwone
wsta˛z˙ki – a czemu by nie? To taka okazja! Rybacy
ustawili sie˛ w szereg honorowy. Dostarczyli wszystko
na weselne s´niadanie rozłoz˙one w wielkich namiotach
na plaz˙y. Kraby, ostrygi, krewetki. I masa ciast upieczo-
nych przez miejscowe kobiety.
Wszyscy dali z siebie jak najwie˛cej.
W kon´cu Alistair to ich lekarz, ze s´wieca˛ szukac´
takiego drugiego. A i nowa pani doktor wszystkim sie˛
spodobała.
Dla Sary to trzeci etap w jej karierze. Najpierw była
pediatria, potem patologia, a teraz nadeszła pora na
zostanie lekarzem rodzinnym, z odrobina˛ dodatkowej
pracy w policji. Ma pomagac´ ich nowemu sierz˙antowi
– jednemu z ludzi Larry’ego, kto´ry zakochał sie˛ w tym
miejscu i poprosił o przeniesienie.
Dolphin Cove, osada do tej pory cierpia˛ca na brak
lekarzy, teraz stanie sie˛ medyczna˛ mekka˛ po´łnocy. Bo
jest tu jeszcze jeden lekarz.
Amal tez˙ tu zamieszkał, razem z z˙ona˛ i synem.
Wszyscy w Dolphin Cove pomagaja˛ im urza˛dzic´ dom.
A Alistair czuwa nad Amalem, kiedy ten przygotowuje
sie˛ do pracy lekarza w tym nowym, dziwnym kraju.
Moz˙e kiedys´ zechca˛ sie˛ przenies´c´ do wie˛kszego mia-
sta, ale na razie Azron jest tu w przedszkolu, kto´re
uwielbia! A miejscowe kobiety wzie˛ły pod swoje skrzy-
dła Noe˛.
Woko´ł nich jest tyle szcze˛s´cia i rados´ci! Wygla˛da na
to, z˙e tu zostana˛.
A Sara? A Alistair?
Tez˙ tu pozostana˛. Oczywis´cie, z˙e tak.
Stoja˛ na plaz˙y, kieruja˛c twarze w strone˛ wschodza˛-
cego słon´ca, i składaja˛ sobie s´luby takim głosem, z˙e
nikt nie moz˙e wa˛tpic´ w ich szczeros´c´, miłos´c´ i szcze˛-
s´cie.
Nikt, kto ich widzi, nie moz˙e wa˛tpic´ w to, z˙e zostali
dla siebie stworzeni, i z˙e be˛da˛ razem juz˙ zawsze.
152
MARION LENNOX