MARGARET STARKS
WSZYSTKO DLA NIEGO
(Better for Adam)
Przełożył Paweł Dobrowolski
1
Dzień był gorący. Upał, szczególnie dotkliwy w podróży, ustępował teraz wraz ze
zbliżającym się wieczorem. Lekki wietrzyk owiewał delikatnie twarz dziewczyny wciśniętej
w miękkie oparcie dorożki. Czując chłód powiewu, wyprostowała się i rozejrzała dookoła.
Zieleń okolicy koiła zmęczone oczy. Stary woźnica oderwał na moment wzrok od alei, którą
jechali. Uśmiechnął się, odwracając głowę.
– Już niedaleko, panienko. Prawie dojechalim. Dziękowała Bogu, że ta długa podróż
jednak dobiegała końca, chociaż zdenerwowanie wróciło, chwilowo uśpione zmęczeniem.
Wyprostowała przekrzywiony kapelusz i zaczęła nakładać bawełniane rękawiczki na
rozgrzane dłonie.
Kiedy dorożka skręciła w podjazd, dziewczyna ujrzała cel swojej podróży. Była zbyt
zmęczona, by dokładnie przyjrzeć się otoczeniu, a jednak na widok domu spowitego w
kwitnące pnącza jej twarz rozjaśniła się uśmiechem. Budynek był piękny. Dużo piękniejszy,
niż go sobie wyobrażała.
Woźnica zwolnił i zatrzymał dorożkę przed werandą. Ciężko zsiadł z siedzenia i obszedł
pojazd, chcąc pomóc dziewczynie wysiąść i wypakować walizkę.
– No i dojechalim, panienko. Dobrze jej tu będzie, zobaczy... Pani Lawrence oczekuje jej,
niech tylko zadzwoni.
Dziewczyna skinęła głową i podeszła do drzwi. Kiedy pociągnęła za mosiężną rączkę,
odezwał się dzwonek.
Kapryfolium obrastające werandę wypełniało powietrze duszącym zapachem. Zamknięte
były jedynie szklane drzwi wewnętrzne, jednak one również po chwili otworzyły się i stanęła
w nich pełna godności kobieta w średnim wieku. Wyciągając z uśmiechem rękę na powitanie,
rzekła:
– O, Heather. Przyjechałaś nareszcie. Musisz być bardzo zmęczona. Mateuszu, wnieś do
holu walizkę panny Blakeney.
Dziewczyna weszła do środka; ogarnął ją miły chłód. Zaczęła grzebać w torebce w
poszukiwaniu portmonetki. Obawa o to, ile będzie kosztować dorożka, nie dawała jej spokoju
przez całą drogę od stacji. Niestety, był to jedyny sposób na dostanie się tutaj ze wsi, chyba że
ktoś się decydował na trzy milowy marsz.
Pani Lawrence gestem nakazała jej schować pieniądze.
– Och, nie, moja droga. To my powinniśmy byli wysłać po ciebie dwukółkę. Niestety, ja
nie powożę, a Adama nie mogłam prosić... W każdym razie, łatwiej było wziąć Mateusza.
– Chodźmy – rzekła po chwili, odprawiwszy woźnicę. – Pewnie padasz z nóg.
Ruszyły przez szeroki hol. Dziewczyna podziwiała kosztowne dywany na błyszczącej
podłodze, solidne meble i ładne kręcone schody.
– Tak, jestem zmęczona – przyznała.
Nigdy wcześniej nie poróżowała, nigdy nie była z dala od domu. Tak naprawdę, to poza
przedmieściem, na którym mieszkała, Londyn też znała słabo. Nic dziwnego więc, że
samotna podróż do Devon przerażała ją. Teraz, oszołomiona wrażeniami dnia, była jeszcze
dodatkowo onieśmielona świadomością swojego wyglądu. Własnoręcznie uszyta sukienka,
wygnieciona podczas podróży, kontrastowała z niewymuszoną elegancją starszej pani i
wytwornym wnętrzem pokoju, do którego weszła.
Heather przycupnęła na samym brzeżku krzesła. Domyśliła się, że siedzą w salonie –
wskazywało na to umeblowanie. Pokój był długi, z kilkoma oknami i kominkiem w ścianie
wewnętrznej. Promienie wieczorowego słońca, wpadające przez okno, podkreślały subtelność
barw dywanu, obić sofy i foteli.
Pani Lawrence badawczo przyglądała się dziewczynie.
– Wyglądasz bardzo młodo, moja droga. Sądziłam, że jesteś starsza.
– Tak, wiem. Niestety, zawsze odejmowano mi lat. Ale teraz mam już prawie
dziewiętnaście.
Kobieta patrzyła na nią z lekko niezadowoloną miną.
– Mam nadzieję, że to nie był zły pomysł, by cię tu sprowadzić...
Heather spłoszyła się i zapytała szybko:
– To znaczy... że nie odpowiadam pani?
– Nie, nie to miałam na myśli. Żyjemy tu na odludziu, zupełnie odcięci od świata.
Obawiam się, że mogłabyś się tu czuć odrobinę samotna.
– Och, nie. Na pewno nie. Zawsze marzyłam o życiu na wsi, a tu jest tak pięknie... Aż
boję się pomyśleć o powrocie do Londynu.
Starsza pani spojrzała z sympatią na Heather, która nerwowo splotła palce na kolanach.
– Doceniam to. Tak mi przykro z powodu śmierci twojej matki. Ciotka Ewelina pisała mi,
jak nieszczęśliwa jesteś od tego czasu. I choć zostaniesz tu tylko na próbę, to boję się, by
życie w tej samotni jeszcze bardziej cię nie przygnębiło.
– To bardzo miło z pani strony, że martwi się pani o to, lecz chyba niepotrzebnie. Jeśli
tylko rzeczywiście będę w stanie pomóc... bo widzi pani... nigdy jeszcze nie robiłam niczego
takiego.
– Tak, wiem, ale to chyba nawet lepiej. Starsza osoba mogłaby mieć swoje nawyki, a ja
chcę, by dom był prowadzony na mój sposób. Niestety, zdrowie mi już nie dopisuje i jeśli się
tym zajmiesz, będzie to doprawdy wielka pomoc Uśmiechnęła się, widząc wyraz twarzy
Heather.
– Nie przejmuj się, moje dziecko. Wcale nie oczekuję, że jednego dnia nauczysz się
wszystkiego. Poza tym, Lucy będzie ci pomagać. Codziennie przyjeżdża ze wsi i wykonuje
wszystkie ciężkie prace. To dobra dziewczyna i chociaż nie bardzo ma czas na coś więcej niż
sprzątanie, nie wiem, co bym bez niej zrobiła. Ostatnio i tak pracuje za dużo i dlatego dobrze,
że przyjechałaś. Nie będzie ci ciężko i będziesz miała dużo czasu dla siebie. To mogę ci
obiecać. Obyś się tylko nie nudziła. Choć Ewelina zapewnia, iż jesteś bardzo samodzielna, a
spokój ci nie przeszkadza.
– Tak, ciocia miała rację. Tego pragnę: spokoju i ciszy. Pani Lawrence spojrzała
przenikliwie na dziewczynę.
– Sądzę, że je tu znajdziesz. Oby próba okazała się pomyślna i obyśmy obie były
zadowolone. Na pewno minie trochę czasu, zanim się do siebie dostosujemy, ale bardzo
potrzebuję teraz kogoś na stałe. Mam nadzieję, że i Adam z czasem to zrozumie. Widzę, że
zależy ci na pozostaniu tutaj. Musisz być więc cierpliwa i nie zniechęcaj się, jeśli początki
będą trudne. – Zamilkła na moment, po czym mówiła dalej, łagodniejszym już tonem: – Przy
okazji, w domu mamy mnóstwo rozmaitych książek, większość w bibliotece. Korzystaj z nich
swobodnie. Gdzieś na górze jest też maszyna do szycia, także do twojej dyspozycji. Jak
widzisz, twoja ciotka wiele mi o tobie pisała i przekonała mnie, że będziesz idealną dla mnie
osobą. Tak dawno się nie widziałyśmy... ale ciągle piszemy do siebie. To jedyne ogniwo
łączące mnie ze światem, który porzuciłam, opuszczając Londyn.. , – Ponownie przerwała
zamyślając się. Mimo to, nadal obserwowała dziewczynę. – Jakie to dziwne – rzekła po
chwili – że to ty jesteś tutaj. Tyle wspomnień budzi się we mnie... Ewelina i ja byłyśmy
bliskimi przyjaciółkami przed laty. Znałam także twoją matkę jako dziewczynę. Wiedziałaś o
tym? Była trochę młodsza ode mnie... i bardzo młoda, gdy wyszła za mąż. Nie widziałam się
z nią od tamtego czasu.
– Nikt się z nią nie widział oprócz cioci Eweliny. Ona jedna była z mamą w kontakcie.
– Taak... To robota twojego dziadka. Choć trzeba przy» znać, że nie jego jednego
zaszokowało małżeństwo twojej matki. Nigdy jej nie wybaczył, że wyszła za mąż bez jego
wiedzy i błogosławieństwa. Wybacz mi, moja droga, jeśli niezbyt mile wspominam twego
ojca. Twoja matka musiała go bardzo kochać... Jesteś do niej podobna. Chociaż
prawdopodobnie nie masz tej zapalczywej natury... i życie masz inne niż ona w czasach
naszej znajomości.
W tym momencie gdzieś z tyłu domu dał się słyszeć odgłos dzwonka i tak jak gdyby to
był jakiś sygnał, pani Lawrence poderwała się gwałtownie.
– Chodź, moja droga. Za długo zatrzymuję cię swoim gadaniem. Pokażę ci twój pokój.
W holu spostrzegła wciąż tam stojącą walizkę panny Blakeney. Zatrzymała się,
marszcząc brwi.
– To przeoczenie z mojej strony. Powinnam była kazać Lucy zanieść ją na górę, zanim
Adam przyszedł. Dziś wolałabym mu nie przypominać... powiem mu jutro...
– Poradzę sobie sama – zapewniła Heather, podnosząc walizkę. – Nie jest taka ciężka.
– Jeżeli tak, to zabierz ją już teraz – powiedziała pani Lawrence i wchodząc na schody,
stwierdziła: – Jesteś silniejsza, niż można by sądzić. Większość pokoi jest na dwóch
pierwszych piętrach – dodała, gdy weszły w korytarz prowadzący z głównej części domu. –
Poza tym, jest jeszcze jeden lub dwa na strychu. To duży, rodzinny dom, chociaż ledwie w
połowie wykorzystany.
Otworzyła drzwi na końcu korytarza.
– To ten pokój Lucy przygotowała dla ciebie. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Heather weszła do środka i pozostawiła walizkę na podłodze. Z przyjemnością rozejrzała
się dookoła. Pokój był jasny, przestronny i wygodnie umeblowany – w połowie jako
sypialnia, a w połowie jako salon.
Pani Lawrence uśmiechnęła się do niej.
– Widzę, że podoba ci się. Przyjemny, prawda? Pozostałe też są ładne. Będziesz miała
stąd wspaniały widok na wrzosowiska.
Dziewczyna wyjrzała przez okno na skąpaną w słońcu okolicę.
– Ten pokój jest piękny! – Odwróciła się gwałtownie. – Och, tak bym chciała tu zostać...
To znaczy, mam nadzieję, że sobie poradzę.
– Na pewno – odparła pani Lawrence, wciąż ją obserwując. – Och, gdyby tylko o to
chodziło... – westchnęła. – No, ale cóż, jutro będziemy się martwić.
Wyglądała na niespokojną.
– Proponuję, abyś już została tego wieczora w pokoju. Jesteś bardzo zmęczona. Na
kolację też nie musisz schodzić. Lucy przyniesie ci ją tutaj. Masz teraz czas, by spokojnie się
ulokować i rozpakować rzeczy. Śpij dobrze, moja droga. Zobaczymy się rano.
Heather była wdzięczna za propozycję pozostania w pokoju, bo miniony dzień, tak
wyczerpujący, wydawał się już nie mieć końca. Gdy tylko została sama, rzuciła kapelusz na
łóżko i usiadła w dużym, wygodnym fotelu pod oknem. Wyprostowała nogi i opuściła
swobodnie ramiona. Lekki powiew z okna miło chłodził jej twarz. Przed oczyma wyobraźni
przesuwały jej się obrazy minionego dnia. Klekocący tramwaj do centrum Londynu,
poszukiwanie autobusu do dworca Paddington, zamieszanie na wielkiej stacji i niepokój o
odnalezienie właściwego pociągu. Dalej nie kończąca się podróż do Plymouth, później
przesiadka i następny pociąg. Jednym słowem – dzień pełen napięcia, ale teraz czuła już tylko
ulgę i zadowolenie ze szczęśliwego zakończenia podróży.
Otworzywszy oczy, rozejrzała się uważniej: szafa, komoda, łóżko z gustowną narzutą,
stół, krzesła, półki z kilkoma książkami, ładne zasłony w oknach. Powoli przenosiła spój:
rżenie z przedmiotu na przedmiot, uśmiechając się lekko. To wszystko dla niej, tylko dla niej.
Zapominając o zmęczeniu, wstała z fotela i wziąwszy kapelusz z łóżka, umieściła go na półce
w szafie. Rozpakowała walizkę i rozmieściła swoje rzeczy, starając się wykorzystać
wszystkie półki i szuflady. Parę osobistych drobiazgów, pozostawionych na wierzchu,
zmieniło pokój tak, że poczuła się jak u siebie.
Zachwyciło ją duże lustro na drzwiach szafy, o niebo lepsze od tego domowego,
wypaczonego i zniszczonego. Byli zbyt biedni, by wydawać pieniądze na cokolwiek innego
poza zaspokajaniem podstawowych potrzeb. Heather dobrze pamiętała dzień, w którym
opuściła szkołę po to, aby nauczyć się krawiectwa i móc zarabiać na utrzymanie rodziny.
Odsunęła się dalej, by obejrzeć się w sukni specjalnie uszytej na podróż: sama prostota i
młodość. Była smukła i filigranowa jak dziecko, miała małe piersi, a wiotka talia uwydatniała
łagodny łuk bioder. Jej drobna, owalna twarz była teraz blada ze zmęczenia, a pod oczyma
pojawiły się głębokie cienie. Po takich przeżyciach jak dziś wyglądała bardzo delikatnie, co
pani Lawrence natychmiast zauważyła. Głęboki błękit oczu obramowanych czarnymi rzęsami
harmonizował z ciemnymi włosami. Zebrane ku górze i spięte wysoko z tyłu głowy
przechodziły w grube, swobodnie opadające loki, które wydawały się zbyt ciężkie dla
wysmukłej szyi.
Usłyszała pukanie do drzwi, ale nim zdążyła podejść, do pokoju weszła parę lat od niej
starsza dziewczyna z tacą. Domyśliła się, że to Lucy. Dziewczyna postawiła tacę na stole i
zaczęła rozstawiać naczynia. Cały czas szybko mówiła i Heather z przyjemnością słuchała jej
paplaniny. Gwara, którą mówili Lucy i Mateusz, podkreślała nowość otoczenia.
– Proszę bardzo. Panienka musi co głodna jak wilk.
Lucy cofnęła się, chcąc przypatrzeć się nowo przybyłej.
– Trzeba będzie podkarmić. Panienka to całkiem jak pani. Nie to, co ja... ha, ha.
Obróciła się, by „panienka” mogła ją obejrzeć. Patrząc na jej różową, uśmiechniętą twarz,
Heather także się uśmiechnęła, a skrępowanie wywołane tym, że Lucy ją obsługuje, minęło.
– Już jestem wolna – oznajmiła Lucy. – Jak panienka skończy, to niech zostawi wszystko
na tacy. Może poczekać do rana. Jak panience będzie przeszkadzać, to niech czymś przykryje.
Stanęła w drzwiach, nie otwierając ich jednak.
– Dobrze, że panienka przyjechała, bo z panią to marnie ostatnio. Aż żal patrząc. Co
mogę, to robię, ale, ech... – westchnęła. – Tera latem to pół biedy, ale zimą... szkoda gadać.
– Jesteś tu codziennie? – zapytała Heather, pamiętając, jak daleko jest do wsi.
– Tak, panienko. Przyjeżdżam rowerem, jak pogoda dobra. Czasem piechotą, to wtedy
pan Adam odwozi mnie dwukółką. Pani chce, żeby ja została na noc, ale ja nie zostałabym tu
za nic. Choćby nie wiem co...
Heather zaskoczyła nutka emocji w jej głosie.
– A dlaczego nie?
– No, bo wolę spać u siebie. A tu? Ciarki mnie przechodzą na myśl o spaniu w tym domu.
– Przecież tu jest tak pięknie.
– Może i tak, ale w słońcu. Niech panienka poczeka do zimy: na dworzu ciemno jak w
grobie, a w środku nie lepiej, choć lampy zapalone. Wkoło nikogo, najbliższy dom dopiero
we wsi. No i te wrzosowiska, tam wiatry tak wieją, że... A Princetown też niedaleko...
– Princetown?
– To panienka nie wie? To więzienie. Tam siedzą sami mordercy.
– No cóż, pewnie są dobrze zamknięci.
– Taa... akurat. Raz jeden uciekł. I kto wie, kiedy będzie następny. Nie, to nie dla mnie. Ja
lubię towarzystwo. A panienka? Nie będzie jej tu smutno? Przecież przyjechała z Londynu.
– Na pewno nie. Ja lubię ciszę.
– No, to panienka będzie zadowolona – stwierdziła Lucy z uśmiechem. – Tego to tu pod
dostatkiem. Tylko pani i pan Adam tu mieszkają. Było trochę więcej ruchu, jak przyjeżdżał
pan Robert, ale dawno go nie było i na to wygląda, że i długo nie będzie. Pani tego nie mówi,
ale ja swoje wiem. Tera tu okropnie cicho. Jak dla mnie, to i za cicho. Nie ma co, cieszę się,
że panienka przyjechała. Miło będzie mieć do kogo gębę otworzyć. A pani to jest w porządku
– ciągnęła po chwili przerwy. – Trudno o lepszą. A pan Adam... hm, jeszcze go panienka nie
widziała. Z nim jest trochę gorzej... ale niech się panienka nie martwi. Z nim też się jakoś
ułoży.
Otworzyła drzwi.
– Na pewno będzie spała jak zabita. Nie dziwota, po takiej podróży. Dobranoc panience.
Po jej wyjściu Heather usiadła do stołu. Niewiele dziś jadła, ale nawet teraz, mając pusty
żołądek, nie czuła głodu. Nie chciała jednak, by Lucy było przykro, że nawet nie skosztowała
przygotowanego przez nią posiłku. Już po kilku kęsach wrócił jej apetyt. Gdy skończyła,
złożyła naczynia na tacy i przykryła je ścierką. Podeszła do okna i wyjrzała, opierając się
wygodnie o parapet.
Dom zbudowany został bez jednolitego planu. Teren, na którym się znajdował,
ograniczony był parkanem, a za nim, aż po wrzosowiska, ciągnęły się pola. Nie dostrzegła
żadnych zabudowań poza położonymi na lewo od domu kilkoma budynkami gospodarczymi,
choć i one wyglądały na opuszczone. W oddali widniało wzgórze, po stronie zacienionej
niemalże czarne, a po drugiej w kolorze zachodzącego słońca – tak jak i całe wrzosowiska.
Heather była dziwnie poruszona – to ten rozległy obszar dzikiej, bezludnej przestrzeni tak na
nią działał. Był jak obraz, na który będzie mogła patrzeć, ilekroć tylko zapragnie, obraz
zmieniający się, tak jak w tej chwili, o zachodzie słońca, z minuty na minutę inny.
Przypomniała sobie uwagę Lucy o tutejszej zimie. Nie, dla niej będzie tu pięknie o każdej
porze roku. Urzekła ją dzikość tego miejsca, nie skażonego działaniem człowieka.
Jakże odmienne było to wszystko, z czym zetknęła się do tej pory w Londynie: brudne,
hałaśliwe ulice, odrapane, ciągnące się w nieskończoność domy, pospolitość i ordynarność
wszystkiego wokół. Tu zastała piękno i spokój – to, za czym tęskniła.
Dom był kompletnie odizolowany, jak powiedziała pani Lawrence, nawet od wioski,
która i tak różniła się od świata, do którego przywykła Heather. Życie biegło tu spokojnym
rytmem. W drodze ze stacji kolejowej widziała jedynie pojazdy konne, a przecież w Londynie
nie było ich od lat, od czasu nastania ery automobilizmu.
Wiatr przynosił do pokoju woń kwiatów.
Dziewczyna wychyliła się przez okno i ujrzała różowy ogród. Z rozkoszą wdychała
zapach róż. W domu nie mieli ogrodu. Drzwi frontowe wychodziły na ulicę, tylne – na
zaśmiecone podwórko. Odwróciła się z powrotem do pokoju. Przeglądała chwilę książki na
półkach i wybrała jedną z nich do czytania przed snem. Przy łóżku stał mały stoliczek z
lampą. Och, jakie przemyślane było umeblowanie tego pokoju. Tu mogłaby być dużo
szczęśliwsza niż kiedykolwiek w Londynie.
Pani Lawrence budziła w niej lęk – taka zrównoważona i pełna rezerwy, wyniosła, prawie
pyszna. Chociaż wydawała się być życzliwa Heather. Lucy była jej przeciwieństwem:
pogodna i przyjazna trzpiotka. Adama jeszcze nie zdążyła poznać.
Myśląc o nim, usiadła na łóżku z zamkniętą książką na kolanach. Jak to Lucy
powiedziała? „Z panem Adamem jest trochę gorzej... „ i jeszcze coś o tym, żeby się nim nie
przejmowała. A dlaczego miałaby się przejmować? Jaki on jest?
Usiłowała przypomnieć sobie, co słyszała o państwie Lawrence od ciotki Eweliny, gdy ta
po raz pierwszy zaproponowała Heather wyjazd do Devon. „Niewiele mogę ci powiedzieć o
tym, co się z nimi dzieje, odkąd widziałam ich po raz ostatni. Opuścili Londyn wkrótce po
tym, jak urodził się im drugi syn, Adam. Jest mniej więcej w twoim wieku, może trochę
straszy, ale niewiele. Robert miał wtedy ze trzy-cztery lata. Kupili dom na wrzosowiskach.
Nigdy tam nie byłam i prawie zupełnie straciliśmy kontakt. To musi być straszne dla
Katarzyny, żyć tam, w tej samotni. Szczególnie po śmierci męża. Tu, w Londynie, zawsze
była bardzo towarzyska, wciąż w centrum wydarzeń. Nie potrafiłam nigdy zrozumieć,
dlaczego stąd wyjechali i pogrzebali się za życia gdzieś na pustkowiu. „
Nic jej to nie mówiło o Adamie. Pani Lawrence też wspomniała o nim ledwo raz czy dwa
i wydawała się być niechętna spotkaniu Heather z synem. Nie, to musiało być złudzenie. Nie
było przecież powodu, dla którego nie mogłaby się z nim zobaczyć. Lucy oczywiście lubiła
sobie poplotkować, a ona niepotrzebnie przejęła się jej uwagą.
Ziewając odłożyła książkę i zaczęła przygotowywać się do snu. Jeszcze raz obejrzała
pokój. Lampa naftowa była dla niej nowością. Jakże odmienne było życie miejskie od tego, z
czym spotkała się tutaj. W Londynie mieli oświetlenie gazowe. W salonie świeciła lampa ze
stale nagrzanym do czerwoności kloszem, w kuchni był otwarty palnik gazowy do gotowania.
Tu nie było gazu ani prądu elektrycznego.
Ciekawa była, czy i we wsi wciąż używa się lamp naftowych. Jej w każdym razie to
odpowiadało, przyjemnie było mieć taką przy łóżku. Na razie nie musiała jej zapalać, wciąż
było jasno.
Szczęśliwa i rozmarzona zaczęła czytać.
2
Było już jasno i słońce wpadało do pokoju, gdy Heather obudziła się. Spała dobrze.
Najpierw pomyślała, że musi być już późno i pewnie jest już oczekiwana na dole. Jednak
mały zegarek na stoliku przy łóżku wskazywał dopiero szóstą. Położyła się wcześniej niż
zwykle i dlatego była już wyspana.
Wstała i podeszła do okna. Na policzku poczuła ciepło porannego słońca. Zapowiadał się
kolejny upalny dzień, chociaż powietrze pełne wiejskich zapachów było na razie
orzeźwiająco chłodne. Postanowiła pójść na spacer, zanim domownicy się obudzą.
Szybko ubrała się, przeszła ostrożnie korytarzem, a dalej schodami w dół. W holu
zatrzymała się nasłuchując, ale wszędzie panowała cisza. Drzwi nie były zamknięte na klucz,
więc bez przeszkód wyszła na zewnątrz.
Kiedy szła w dół podjazdem, z przyjemnością wdychała rześkie powietrze. Upał nie
zdążył jeszcze odebrać mu świeżości. Ten wczesny, letni ranek był dla niej zupełnie nowym
doznaniem, w dziwny sposób odbierał jej poczucie rzeczywistości.
Dalej poszła zadrzewioną aleją, którą wczoraj przyjechała. Po jakimś czasie natrafiła na
niewielką rzeczkę, jednak droga biegła dalej po zgrabnym, łukowatym moście. Heather oparła
się o barierkę i spojrzała w czysty, wartki nurt. Potem, porzucając aleję, podążyła z biegiem
rzeki, delikatnie stąpając po miękkiej darni na brzegu. Z oddali słychać było głośny szum
wody. Minąwszy zakole ujrzała, jak rzeka rozlewa się w tym miejscu szeroko na skalnym
podłożu, opływając z głośnym bulgotem i szumem mniejsze i większe kamienie. Przechodząc
z jednego na drugi, bez trudu osiągnęła środek nurtu i usadowiła się na sporym okrąglaku.
Opływająca ją woda, z wyjątkiem miejsc, gdzie się pieniła, miała piękny błękitny kolor,
podobnie jak bezchmurne niebo. Zmęczenie i napięcie poprzedniego dnia minęło i Heather
odzyskała nareszcie wewnętrzny spokój. Patrząc na wodę, siedziała jak zahipnotyzowana, a
jednostajny szum zachęcał ją do rozmyślań.
Od dziecka zamknięta w sobie, wrażliwa, nie pasująca do ordynarnego sąsiedztwa, w
którym żyła, wyobcowana z własnej nieszczęśliwej rodziny, coraz bardziej pogrążała się w
sobie.
Ojciec był w domu gościem, większość czasu spędzał w morzu. Nie kochała go. Bała się
ciągłych awantur, które wszczynał, zamieniając życie jej matki w pasmo udręk. Trwonił
wszystkie zarobione pieniądze i nie zajmował się zupełnie losem żony i córki.
Gdy tak siedziała zamyślona, straciła poczucie czasu. Zdecydowała jednak, że lepiej
będzie już ruszyć z powrotem.
W domu nadal panowała cisza. Pani Lawrence jeszcze nie wstała, ale lada moment
powinna była przyjechać Lucy. Nie wiedząc jeszcze, co należy do jej obowiązków, musiałaby
czekać bezczynnie w pustej kuchni. Sama czuła się wewnątrz nieswojo, wolała więc poczekać
na przyjazd Lucy przed drzwiami.
Skorzystała z okazji, by dokładnie obejrzeć swój nowy dom. Wyglądał na raczej
zaniedbany, z drzwi i ram okiennych odchodziła farba. Jeśli nawet ktoś dbał o niego, to nie
tak, jak powinien. Podobnie otoczenie: podjazd poprzetykany kępkami mchu i trawy, nadmiar
chwastów pomiędzy krzewami i drzewami. Stary drzewiasty bez z węzłowatym pniem i
wystającymi korzeniami zwieszał swe kwiaty nad dróżką wiodącą na tyły obejścia. Zapach
kwiatów przypomniał dziewczynie ogród różany widziany wczoraj z okna, poszła więc
ścieżką, by go odnaleźć.
O ile cała reszta była zaniedbana, to ogród – wręcz przeciwnie. Nie dostrzegła ani
chwasta. Składał się z kilku kwietników rozdzielonych trawiastymi dróżkami, prowadzącymi
do niedużego, także dobrze utrzymanego trawnika. W rogu stała altana, a na środku
urządzono karmnik i wanienkę dla ptaków. Akurat chlapał się w niej kos. Obserwowała go,
dopóki nie odleciał.
Zatrzymała się przy kępie kremowych róż. Wyciągnęła rękę, by dotknąć aksamitnych
płatków, lecz gdy to uczyniła, usłyszała niemalże nad swoim uchem ostry syk. Przestraszona
odwróciła się gwałtownie i zobaczyła, że obok niej stoi mężczyzna. Jego ciemne oczy o
przenikliwym spojrzeniu wpatrywały się w nią z wrogością. Był jej wzrostu, a mała wełniana
czapeczka na czubku głowy nadawała mu dziwny, gnomowaty wygląd.
– Wcale nie chciałam ich zrywać – wyjaśniła pośpiesznie. – Są takie cudowne, takie
delikatne, że niemal nieprawdziwe.
Mężczyzna nie odpowiedział. Nie poruszył się nawet, tylko wciąż wrogo wpatrywał się w
Heather. Pomyślała, że to pewnie ogrodnik, a róże to jego medalistki. Przeprosiła cicho,
odwróciła się i odeszła.
Szedł za nią do końca ogrodu. Gdy skręcała za róg domu, obejrzała się – stał tam i
obserwował ją. Wzdrygnęła się na myśl o tym, w jaki sposób na nią patrzył. Z ulgą dostrzegła
na podjeździe nadjeżdżającą na rowerze Lucy.
– Wcześnie panienka wstała. Całkiem jak pan Adam. Nie wyleży, gdy słońce już stoi.
Pewno szwęda się po swoim ogrodzie od godziny albo i dłużej. Albo z koniem w stajni. To
jego dwie miłości. Można by pomyśleć, że to stare, zakichane konisko to człowiek, tak wkoło
niego chodzi. Pani jeszcze nie wstała, nie?
Heather potrząsnęła głową.
– Jeszcze spala, kiedy wychodziłam.
– Pani zawsze późno wstaje, ale dziś chciała zejść na dół razem z panienką. Tylko pewnie
nie spodziewała się, że panienka tak wcześnie wstanie, szczególnie po podróży. Ale co tam,
panienka może pójść ze mną, jeśli chce.
Heather rada była jej pogodnemu towarzystwu i razem podążyły w kierunku kuchennego
wejścia. Drzwi były otwarte. Z sieni o kamiennej posadzce prowadziły w dół schody do
piwnicy. Po drugiej stronie zobaczyła duże pomieszczenie, także z kamienną podłogą,
wyglądające na pralnię. W długiej wnęce po prawej stronie korytarza umieszczono szereg
wieszaków. Lucy zatrzymała się, by przebrać się w fartuch. Wisiało tam parę marynarek i
płaszczy nieprzemakalnych, na podłodze stała niemal kolekcja butów i kapci. Większość tych
rzeczy była męska, prawdopodobnie należały więc do Adama. Heather miała niejasne
przeczucie, że to on był człowiekiem, którego spotkała w ogrodzie.
Weszły do kuchni. Heather usłyszała nad głową dźwięk dzwonka, tego samego, który
wczoraj tak zaniepokoił panią Lawrence.
Lucy zauważyła jej zdziwienie.
– Jedyne przejście przez dom idzie tędy, przez kuchnię. Te drzwi tam są do holu. Pan
Adam używa tylko tego wejścia, bo jego stajnia jest z tyłu, ogród też. A jak pogoda jest zła, to
siedzi w warsztacie na dole, w piwnicy. – Przerwała na moment. – Na początku trzeba się do
niego przyzwyczaić. Chodzi cicho jak kot, a tak to chociaż wiadomo, że wchodzi albo
wychodzi.
A więc to jednak był Adam, tam w ogrodzie. Rzeczywiście, wcale nie słyszała, kiedy
zaszedł ją od tyłu.
Rozejrzała się po kuchni. Była ona duża, dobrze urządzona, z kredensem i szafkami
kuchennymi wzdłuż ścian i długim, wyszorowanym stołem na środku.
Lucy zaczęła już się kręcić; zapaliła małą maszynkę spirytusową, napełniła czajnik wodą.
Heather zapytała, czy mogłaby w czymś pomóc.
– Jeśli panienka chce, to może nakryć do stołu. Im wcześniej się wszystkiego nauczy, tym
prędzej poczuje się tu jak w domu. Obrusy są w tamtej szufladzie.
Heather nakrywała stół kuchenny obrusem, a Lucy mówiła dalej:
– Tu tylko dwa nakrycia. Pan Adam jada tutaj, odkąd pani nie schodzi na śniadanie. Ja
jem z nim, bo jak wyjeżdżam z domu, to jest za wcześnie, teraz dopiero głodnieję. Zawsze
przywożę panu Adamowi gazetę. Co prawda, zawsze z poprzedniego dnia, ale on bardzo lubi
czytać przy śniadaniu.
– Teraz niech panienka nakryje w małym salonie – rzekła, gdy Heather skończyła. – Pani
powiedziała, że zejdzie. Pewno i tak nie będzie jeść, ale śniadanie może na nią czekać.
– To może ja zjem tu, w kuchni? – zaproponowała Heather. – Sprawię ci mniej kłopotu.
– O to niech panienkę głowa nie boli. Pani by się to nie podobało. Wczoraj kazała
umieścić panienkę w małym salonie, jeśli panienka wstanie wcześniej. To ten mały pokój w
lewo, jak wejdzie się do holu.
Heather wzięła obrus i wyszła. Na myśl o tym, że miałaby jeść przy jednym stole z
Adamem, świdrującym ją swym niesamowitym spojrzeniem, przeszedł ją dreszcz.
– Dzięki za pomoc – odezwała się Lucy, gdy Heather wróciła do kuchni. – Nie ma już nic
więcej do roboty. Teraz może panienka poczekać w małym salonie. Przyniosę śniadanie, jak
będzie gotowe.
Wkrótce potem, kiedy już siedziała w małym salonie, usłyszała dzwonek w kuchni – to
Adam przyszedł na śniadanie.
Pani Lawrence nie zeszła jednak, więc Heather jadła sama. Cały czas myślała o spotkaniu
z Adamem. Jego zachowanie nie mogło być chyba bardziej nieprzyjazne. Martwiło ją to. Gdy
skończyła jeść, chciała odnieść naczynia do kuchni, ale wahała się, wiedząc, że on wciąż
jeszcze może tam być.
Dzwonek odezwał się wreszcie, lecz nie zdążyła nawet zebrać naczyń, gdy w chwilę
potem weszła pani Lawrence. Wyglądała na poruszoną czymś.
– To fatalny początek, i to z mojej winy. Nie pomyślałam, niestety, że możesz tak
wcześnie wstać. Nie przewidziałam też, że ja z kolei wstanę tak późno. Zaspałam, bo
położyłam się dopiero o świcie. – Była blada, ale mimo wzburzenia i nieprzespanej nocy,
elegancka i dostojna jak dnia poprzedniego. – Adam powiedział mi, że byłaś w jego ogrodzie.
– Tak, podziwiałam róże. Nie wiedziałam, że to jego ogród.
– Skąd mogłaś wiedzieć? Powinnam była ci powiedzieć, ale byłaś zmęczona i myślałam,
że lepiej będzie pozwolić ci się położyć. Och, moje drogie dziecko, stało się dokładnie to,
czego chciałam uniknąć.
Odsunęła krzesło od stołu i usiadła, dając dziewczynie znak, by usiadła obok.
– Chciałam być przy waszym spotkaniu. Myślę, że Adamn może czuć się dotknięty tym,
że tu jesteś. Z czasem, mam nadzieję, przywyknie do ciebie, tak jak to było z Lucy. On nie
znosi obcych i gniewają go wszelkie ingerencje w jego prywatność. Dlatego obawiam się, że
najgorsze, co mogłaś zrobić, to pójść do jego ogrodu bez zaproszenia. Ale to nie twoja wina.
Powinnam była cię uprzedzić. – Patrzyła pochmurnie. – Taak... to zły początek, niestety. Ale
z tobą, skoro masz tu mieszkać, i tak byłoby trudniej niż z Lucy. Cóż, najlepsze, co możesz
zrobić teraz, to unikać go na tyle, na ile będzie to możliwe. Przynajmniej na razie. Zgadzasz
się?
– Tak, oczywiście.
– Kiedyś przywykniesz do porządków panujących w tym domu. Nie sądzę, by to było
trudne. Widzisz, moje dziecko, jeśli jednak twoja obecność będzie Adama zbytnio niepokoić,
to obawiam się, że nie będziesz mogła tu zostać. – Spojrzała na zasmuconą twarz Heather,
przechyliła się w jej stronę i poklepała po dłoni. – Ale nie pozwól, by ten dzisiejszy incydent
tak cię gnębił. Co się stało, to się nie odstanie, nic na to nie poradzimy. Teraz musimy być
bardzo ostrożne, by nic takiego się nie powtórzyło. – Wstała. – A teraz chodź. Wyjaśnię ci, na
czym będą polegać twoje obowiązki.
Odprowadziła ją po domu. Na koniec wróciły do kuchni.
– Sama gotuję – rzekła starsza pani. – Z wyjątkiem śniadań, które przygotowuje Lucy.
Chcę, byś ty to robiła w przyszłości. Z początku będziemy pracować razem, ale śniadania
nadal pozostawimy Lucy. Poza tym, chcę byś sporządzała listę produktów, których będziemy
potrzebować. Według niej będę robić zakupy we wsi – Adam mnie zawozi, gdy to konieczne.
Przejrzały wszystkie szafki i szuflady, by Heather zorientowała się, gdzie czego szukać.
Potem pani Lawrence pokazała jej, jak działa maszynka spirytusowa i piec kuchenny.
– Ten duży piec cały czas trzymamy nagrzany, bo wciąż jest używany, z wyjątkiem takich
upalnych dni jak dziś. Wkrótce przywykniesz do niego, jest doskonały do wypieków.
Piec zajmował większą część jednej z krótszych ścian. Był doskonale wypolerowany i
otoczony kratką ochronną. Po obu jego stronach stały dwa wiklinowe fotele. Heather
wyobraziła sobie kuchnię w zimie: Adam czytający gazetę w jednym z foteli, Lucy siedząca z
filiżanką herbaty w drugim.
Zastanawiała się, czy to możliwe, aby i ona w przyszłości tak spędzała czas z Adamem.
Nie widziała go więcej tego ranka. Przy lunchu też się nie widzieli, gdyż jadł z matką w
ogrodzie, a ona z Lucy w kuchni.
– Pani dobrze służy świeże powietrze i słońce w takie ciepłe dni – powiedziała Lucy. – A
dla pana Adama to nie ma większego szczęścia niż mieć ją przy sobie. Siedzą razem w altanie
i patrzą na ptaki. Pan Adam jest bardzo dumny z ogrodu, wszystko sam urządził. Musi
naprawdę kogoś lubić, jeśli go tam zaprasza. To samo z dwukółką. Ciągle nią jeździ po
okolicy. I ciągle sam. Tylko mnie czasem odwozi do domu, znaczy, że mnie lubi.
Heather była ciekawa reakcji Lucy, gdyby ta dowiedziała się, że ona poszła do ogrodu nie
zaproszona. Postanowiła jednak nie mówić jej o tym i raczej o wszystkim zapomnieć, jak
radziła pani Lawrence.
– Pan Adam to spokojna dusza – ciągnęła Lucy. – Nigdy nie nudzi mu się własne
towarzystwo. A pan Robert jest całkiem inny. Diabeł wcielony, mówię panience, chwili na
miejscu nie usiedzi. Od razu było widać, że tu dla niego za cicho.
– To dlatego tu nie mieszka? Lucy wzruszyła ramionami.
– Ma pracę w Plymouth i za daleko by mu było dojeżdżać codziennie. Ale kiedyś
przyjeżdżał co sobota. – Nachyliła się w kierunku Heather i ściszyła głos, mimo że były same
w kuchni. – A tak między nami, to mnie się zdaje, że tu chodzi o co innego. Zawsze, gdy pan
Robert bywał w domu, coś było nie tak. Od razu było widać, że jak przyjeżdża, to się coś
zmienia. I ostatnim razem to wyjechał w takim pośpiechu, że... mówię panience, przed
świtem, a więc to znaczy, że wcale nie zamierzał. I już nie wrócił od wtedy. Pani to nawet o
nim nie wspomina, sama panienka zobaczy.
Wstała ze śmiechem.
– Alem się rozgadała. W domu mówią, że mój język pracuje więcej niż cała reszta. To
prawda, lubię sobie pogadać, ale leń to ze mnie też nie jest. Nie umiem usiedzieć na miejscu.
No, a teraz trza przynieść naczynia z ogrodu.
Dzień się miał ku końcowi i Heather z obawą myślała o kolacji, kiedy to Lucy już nie
będzie i zostaną tylko we troje. Czy pani Lawrence i Adam będą jedli w dużej jadalni, którą
widziała dziś rano, czy zaproszą ją do siebie? Nie mogła sobie wyobrazić tego, że siedzą w
trójkę na końcu długiego stołu.
Na szczęście, gdy przygotowywały kolację, pani Lawrence oznajmiła:
– Zjem u siebie, Heather, a Adam będzie mi towarzyszył. Często tak robimy ostatnio,
gdyż wieczorami jestem bardzo zmęczona. Lucy przed wyjściem przyniesie nam posiłek na
górę. Będziesz więc jadła sama. Przez resztę wieczoru też będziesz musiała zadowolić się
jedynie własnym towarzystwem. Cóż, obawiam się, że tak będzie najczęściej...
Gdy Lucy odjechała, Heather sama usiadła do kolacji. Jadła nie śpiesząc się. Myślała o
wydarzeniach minionego dnia. Mimo, że pani Lawrence niewiele mówiła poza tym, czego się
od niej oczekuje, to dziewczyna czuła, że podoba się starszej pani, nawet zważywszy fatalny
poranek. Wciąż jednak była podenerwowana i niespokojna; nie czuła się tu jeszcze
swobodnie.
Chcąc nie chcąc, część dnia musiała spędzić bezczynnie. Nic nie było do zrobienia. Nie
wiedziała, co ma ze sobą począć, wydawało jej się, że na pewno znalazłaby się jeszcze jakaś
praca w kuchni. Była jednak pewna, że to się zmieni, gdy odnajdzie swoje miejsce w tym
domu.
Zebrała naczynia i zaczęła zmywać. Zdała sobie sprawę, że mimo wszystko czuje się
lepiej niż wczoraj, bo wie przynajmniej, na czym polegają jej obowiązki.
Chowała naczynia, gdy wtem przez ramię dostrzegła Adama. Jego zjawienie się było tak
nieoczekiwane, że serce stanęło jej w gardle z przerażenia. „Powinien mieć dzwonki przy
butach – pomyślała złośliwie. – Takie, jak ten nad drzwiami w kuchni”. Nie usłyszała go, bo
hałasowała naczyniami.
Stał nieruchomo w wejściu, trzymając tacę w dłoniach. Nie poruszył się, gdy Heather
zwróciła się w jego stronę. Patrzył na nią swym zimnym wzrokiem. Z trudem opanowała
zdenerwowanie. Uśmiechnęła się nieśmiało, ruszając w jego kierunku, by odebrać tacę. Oddał
ją bez słowa. Opróżniła tacę z naczyń i zaczęła zmywać, nie odważywszy się odwrócić, by
sprawdzić, czy on tam jeszcze stoi i wpatruje się i w nią. Gdyby się obejrzała, dostrzegłaby z
ulgą, iż odszedł.
Jak długo to będzie trwało, zanim się odezwie czy chociaż uśmiechnie do niej?
Początkowo zastanawiała się na – I wet, czy Adam w ogóle mówi. Później słyszała jednak, że
rozmawia nieco gardłowym głosem z matką.
Odbierając od niego tacę, zauważyła, że jego dłonie są silne, a ramiona muskularne. Miał
ciało prawidłowo zbudowanego mężczyzny, ale krótkie nogi sprawiały, iż był jedynie wzrostu
Heather. Na głowie nosił małą czapeczkę. Częściowo za sprawą tej czapeczki i niskiego
wzrostu, a częściowo z tego powodu, że się garbił i głowę miał umieszczoną między
wystającymi ramionami, sprawiał wrażenie karła. Uznałaby go za dużo starszego, tak jak za
pierwszym razem w ogrodzie, gdyby nie wiedziała od ciotki, w jakim jest wieku.
Po wysprzątaniu kuchni nie miała już nic więcej do zrobienia, postanowiła więc zajrzeć
do biblioteki, w której była dziś rano z panią Lawrence, i poszperać w książkach.
Uświadomiła sobie jednak, iż może tam być Adam, toteż zdecydowała się poczytać u siebie
przy otwartym oknie.
Była na szczycie schodów, gdy spostrzegła, że drzwi do sypialni pani Lawrence są
uchylone i usłyszała, że Adam życzy matce dobrej' nocy. Instynktownie przyspieszyła kroku,
domyślając się, iż za moment opuści pokój. Była już na końcu korytarza, gdy poczuła na
sobie jego kłujące spojrzenie. Z całych sił powstrzymała chęć odwrócenia się i dopiero
wchodząc do pokoju, rzuciła szybkie spojrzenie w jego kierunku. Stał nieruchomo pod
drzwiami matki i obserwował ją.
Szybko zamknęła za sobą drzwi i z westchnieniem ulgi oparła się o nie. Wzdrygnęła się.
Jego zachowanie przyprawiało ją o dreszcz grozy. Czuła kropelki potu na czole.
Nie mogła pozwolić, by Adam, za każdym razem gdy go widzi, wyprowadzał ją z
równowagi. Gdyby zyskała jego przychylność, mogłaby być szczęśliwa w tym domu. Ale czy
to w ogóle było możliwe? Tak bardzo pragnęła tu zostać. Wszystko, co mogła zrobić, to mieć
nadzieję, że on z czasem zaakceptuje jej obecność i że, jeśli będzie się zajmowała wyłącznie
swoimi sprawami, nie obrazi go ponownie.
Wieczorny chłód i widok wrzosowisk w świetle zachodzącego słońca powoli ją
uspokajał.
3
Dom na skraju wrzosowisk był rzeczywiście zupełnie odosobniony. Jedyną nicią łączącą
go ze światem, a zarazem jedyną skrą życia w samotnej egzystencji Heather była Lucy. Gdy
odjeżdżała co wieczór, w domu zapadała cisza, cisza niczym nie zmącona, niemalże
namacalna, zwiastująca jednak czyjąś obecność. Heather przyłapywała się nieraz na
nieświadomym wyciszaniu swoich kroków. Tylko do kuchni i do własnego pokoju wchodziła
pewnie. Drzwi do biblioteki, która przyciągała ją najbardziej, otwierała z zapartym tchem.
Lecz nie to było najuciążliwsze. Szczególnie doskwierała jej pustka wielkiego domu. Po
latach spędzonych w londyńskim hałasie i tłoku, czuła się tu niby w świątyni, bała się głębiej
odetchnąć. Tylko w swoim pokoju była całkowicie rozluźniona, bo tylko tam nie musiała
obawiać się obecności Adama.
Jej plan dnia opierał się na jednym, podstawowym założeniu: jak najmniej spotkań z
Adamem. Robiła wszystko, by ich liczbę ograniczyć do niezbędnego minimum. Jego
obecność oznaczała dla niej niepokój i niemalże strach. Przeszywał ją mrocznym
spojrzeniem, w którym dostrzegała jedynie wrogość i niechęć. Jego stałe skradanie
wyprowadzało ją z równowagi.
Zarówno w domu, jak i na zewnątrz, używał wyłącznie obuwia na miękkiej podeszwie.
Ale nie to sprawiało, że potrafił nadchodzić niepostrzeżenie. Chodził w specyficzny, koci
sposób, stawiając ostrożnie stopy. Trudno było oprzeć się wrażeniu, iż jest dużo starszy niż w
rzeczywistości. Heather zaskoczona była jego młodzieńczym wyglądem podczas rozmów z
matką. Twarz wypogadzała mu się, a kiedy się śmiał, miała wygląd wręcz chłopięcy.
Większość czasu spędzał przy pracy w ogrodzie lub w obejściu. Do ogrodu nie zbliżała
się, lecz czasami widywała go w pobliżu domu. Niezmiennie to on jako pierwszy dostrzegał
Heather i nim zdążyła zdać sobie sprawę ze spotkania, przerywał pracę i stojąc nieruchomo
obserwował ją. Uśmiechała się wtedy i odchodziła, domyślając się, iż odprowadza ją
wzrokiem. Nigdy nie odpowiedział na uśmiech, nie odezwał się też ani nie uczynił żadnego
przyjaznego gestu.
Dni biegły regularnym rytmem. Pani Lawrence zazwyczaj późno schodziła na dół.
Popołudnia spędzała z Adamem w ogrodzie, siadywała w altanie lub w fotelu na trawniku i
rozmawiała z synem, gdy on pracował. Potem jedli razem lunch w ogrodzie, a po południu,
kiedy Adam wracał do pracy lub wyjeżdżał na przejażdżkę, ona szła do domu. Lubiła usiąść
wtedy w salonie przy otwartym oknie w towarzystwie swojej nowej pomocy. Czasami
wyszywała i uczyła dziewczynę rozmaitych haftów. Często miewała bóle głowy, kładła się
wówczas na sofie, a Heather czytała jej głośno.
Późnym popołudniem wracał Adam, by zjeść z matką podwieczorek. Gdy tylko słyszała
dzwonek u drzwi w kuchni, natychmiast podrywała się z sofy, nigdy nie przyznając się przed
synem do migreny. Heather opuszczała ją wtedy. Kolację, tak jak pierwszego dnia, pani
Lawrence jadała z synem u siebie na górze. Wyglądało na to, że tych dwoje nie widzi świata
poza sobą. Z wyjątkiem sytuacji, gdy wyjazd do wsi był konieczny, unikali innego
towarzystwa.
Z biegiem czasu Heather stawała się coraz bardziej pożyteczna; matka Adama zdawała
się na nią w coraz większym stopniu. Częstsze teraz wspólne popołudnia w salonie powoli
zbliżały je do siebie. Minął dawny lęk Heather przed panią Lawrence. Dziewczyna
spostrzegła, iż w jej towarzystwie starsza pani jest całkowicie naturalna: pogodna lub
przygnębiona, rozmowna lub milcząca – zależnie od humoru i samopoczucia. Heather
nauczyła się dostosowywać do jej nastrojów. Inaczej w obecności syna. Wtedy pani Lawrence
zawsze była taka sama – z pozoru pogodna i beztroska, wewnątrz jednak spięta i
podenerwowana. Pod maską wesołości starała się ukryć przed nim swoje kłopoty ze
zdrowiem.
Pewnego dnia, gdy leżała na sofie z zamkniętymi oczyma, Heather uderzyła jej niezwykła
bladość. Wstała i zapytała z niepokojem:
– Może powinnam już sobie pójść? Nie chciałabym zakłócić pani wypoczynku...
– Ależ nie, moja droga. Dobrze jest mieć cię przy sobie, nawet jeśli nie rozmawiamy.
Teraz dopiero, gdy tak mało wychodzę, odczuwam pustkę tego domu. Przejażdżki dwukółką
z Adamem stały się dla mnie zbyt uciążliwe, męczy mnie bardzo ta jego szaleńcza jazda po
okolicznych wertepach. Ale przecież nie mogę mu tego powiedzieć... Wykręcam się
zajęciami w domu, mówię, że osobie w moim wieku nie przystoi telepać się ciągle po
okolicy. Biedny Adam! Tak go martwi moje zdrowie... Chociaż przy tobie nie muszę udawać.
– Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do dziewczyny. – Jesteś mi bardzo pomocna, moja droga.
Bardziej, niż oczekiwałam. Nie chciałabym cię teraz utracić.
Po chwili spoważniała. Jej oczy wyrażały zatroskanie.
– Obserwuję zachowanie Adama wobec ciebie. Cóż, wiem, że nadal nie jest ci życzliwy,
ale przynajmniej zaakceptował twoją obecność tutaj. Zobaczymy, z czasem stanie się na
pewno bardziej przyjazny. Twoje życie odmieni się, kiedy poznasz go lepiej. Czy nadal tak
gorąco pragniesz tu zostać?
– Och, tak. Szczególnie teraz, gdy jestem pani choć trochę przydatna. A jeśli chodzi o
Adama, to proszę się nie martwić, ostatecznie widujemy się przecież tak mało. Poza tym parę
razy wydawało mi się nawet, że jest w stosunku do mnie nieco życzliwszy.
Istotnie. Z upływem czasu zdobywała sobie jego sympatię. Pewnego razu obserwował ją,
kiedy układała bukiet w holu. Na jego twarzy nie było już dotychczasowej nieżyczliwości.
Potem zaczął przynosić do kuchni świeżo ścięte róże i kłaść obok niej, gdy pracowała. Robił
to zawsze z tym samym nieśmiałym półuśmiechem, którym obdarzył ją za pierwszym razem.
Potem widywała go, jak podziwiał ułożone przez nią bukiety, które ustawiała w całym domu.
Stopniowo zaczęła wyręczać Lucy w wykonywaniu czynności, których do tej pory
unikała ze względu na Adama. Teraz to ona podawała podwieczorek w salonie dla pani
Lawrence i jej syna. Przejęła też przygotowywanie kolacji, tak że Lucy mogła wcześniej
wracać do domu. Łatwo nawiązana przyjaźń między dziewczętami pogłębiła się, choć Lucy
niezmiennie traktowała Heather z respektem. Nigdy nie ustawała w pytaniach o Londyn,
rewanżując się wiejskimi plotkami.
– Pan Robert to często przyjeżdżał do wsi – powiedziała kiedyś. – On lubi towarzystwo,
nigdy nie opuścił zabawy we wsi. A jak świetnie tańczy... mówię panience. Szkoda, że go tu
nie ma, panienka by się tak nie nudziła.
Heather nie narzekała jednak. Świetnie sobie radziła z obowiązkami domowymi i miała
mnóstwo czasu dla siebie. Chodziła na długie spacery, poznając okolicę. Ulubionym
miejscem jej przechadzek stały się brzegi rzeki, potrafiła godzinami wędrować wzdłuż nich,
wsłuchując się w szum i bulgotanie wody.
Kiedyś, gdy siedziała tam gdzie pierwszego dnia, na swym ulubionym głazie pośród
kłębiącej się wody, spostrzegła Adama stojącego na brzegu. Przypatrywał się jej jak zwykle.
Zamachała do niego przyjaźnie, a on odpowiedział wolnym, nieśmiałym ruchem.
Uśmiechnęła się uradowana jego wzrastającą przychylnością. Potem odwrócił się i odszedł.
Więc on też tu przychodził. Ciekawa była, jak daleko docierał brzegiem, ona nigdy nie doszła
dalej niż do punktu, w którym teraz siedziała. Nie potrafiła oprzeć się czarowi ulubionego
miejsca.
Nazajutrz pani Lawrence oznajmiła, iż musi pojechać do wsi.
– Tak wiele zakupów trzeba zrobić. Zdaje się, że zbyt długo to odkładałam. Och!
Przeraża mnie podróż dwukółką.
– Czy to rzeczywiście konieczne? Czy nie mógłby załatwić tego Adam, gdyby dała mu
pani listę potrzebnych rzeczy?
– Och, nie. Nie mogłabym go o to prosić. Nie ma nic przeciwko czekaniu na mnie w
dwukółce, lecz chodzenie po wsi to co innego. Siedząc niczym się nie wyróżnia, ale gdy
chodzi... Boję się o niego. Nie, nie dlatego, że ktoś mógłby go skrzywdzić, ale ludzie będą się
przyglądać... On jest przeczulony na punkcie ludzkiej ciekawości.
– Lucy nie mogłaby z nim pojechać?
– Tak, masz rację, nie pomyślałam o tym. Zgodzę się na wszystko, byleby tylko nie
jechać. – Westchnęła. – A on tak lubi mnie wozić...
– Pewna jestem, że Adam zrezygnowałby z proponowania przejażdżek, gdyby tylko
wiedział, jak ciężko pani je znosi.
– Cóż, zobaczę, jak będę się czuła po lunchu.
Po południu starsza pani stwierdziła jednak, iż nie może jechać. Heather przekonała ją
ostatecznie, by wysłała Lucy.
– Najlepiej zapytam pana Adama, kiedy chce jechać – powiedziała Lucy, gdy Heather
oznajmiła jej o tym.
Po pewnym czasie wróciła i rzekła z udanym zniechęceniem:
– Pani wysyła mnie, a pan Adam to tylko z panienką chce jechać.
Heather otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, a Lucy uśmiechnęła się.
– Ja nie żartuję, panienko. Za kilka minut będzie gotowy.
Na myśl o jeździe sam na sam z Adamem wrócił jej dawny niepokój. Z drugiej strony
jednak, zadowolona była, że wolał jechać z nią. O ile wszystko pójdzie dobrze, będzie mogła
jeździć częściej po zakupy i oszczędzić matce Adama uciążliwych podróży.
Obserwował w milczeniu, jak wspina się na siedzenie obok niego. Nie odzywał się także
w drodze do wsi. Na miejscu czekał na Heather przed sklepem. Sprzedawca wyniósł za nią
pakunki i gdy układał je na dwukółce, zagadnął Adama. „To prawda, co powiedziała pani
Lawrence – pomyślała Heather. – Siedząc tam, wygląda na normalnego, wiejskiego
gentelmena”. Miał na głowie zwyczajną czapkę z daszkiem, zamiast tej zrobionej na drutach;
powoli i uprzejmie odpowiadał sprzedawcy. Patrząc na jego śniadą twarz i błyszczące oczy,
zdała sobie sprawę, że jest całkiem przystojny. Nagle uchwycił jej spojrzenie i patrzył na nią
przez moment z dziwnym, nie znanym jej dotąd wyrazem oczu.
Sprzedawca skończył pakowanie i podał dłoń Heather, by pomóc jej wsiąść. Wieś
opuścili kłusem, ale na skraju wrzosowisk Adam zwolnił bieg konia do stępa. W świetle
słonecznym okolica wyglądała przepięknie. Wysoka trawa łagodnie uginała się od wiatru,
powietrze wypełniał zapach tawuły. Skowronek poderwał się z trawy i Heather, zachwycona
jego śpiewem, szukała go wzrokiem. Adam odwrócił się do niej. Uśmiechał się łagodnie.
– Lubisz skowronki?
W odpowiedzi jedynie skinęła głową, czując nagłe onieśmielenie. Przecież to był
pierwszy raz, gdy odezwał się do niej.
Skowronek na nowo zniknął w trawie, a Adam, pokazując na dużego ptaka szybującego
w oddali, rzekł:
– Patrz, pustułka.
– Pustułka – powtórzyła za nim. – Nigdy jeszcze nie widziałam pustułki. Świetnie znasz
się na ptakach, ja rozpoznaję tylko gołębie i wróble.
Nadal łagodnie się uśmiechał.
– Gołębie i wróble – powiedział, patrząc na nią. – Gołębie i wróble – powtórzył raz
jeszcze po chwili.
Nagle roześmiał się głośno i odwracając się w stronę drogi, zaciął Rafię, pobudzając ją do
galopu. Dwukółka zaczęła trząść się i podskakiwać gwałtownie na kamienistej drodze.
Heather przywarła przerażona do siedzenia. Adam z niepohamowanym śmiechem ponaglał
konia do jeszcze szybszego biegu. Przypomniała sobie, co pani Lawrence mówiła o jego
szaleńczej jeździe. W ten sposób wyżywał się, dając , upust emocjom, gdy opadała zasłona
powściągliwości. Prawdopodobnie od tej strony znała go jedynie matka.
Dziewczyna wyobrażała sobie, jak z boku musi wyglądać ta ich szaleńcza jazda przez
spokojne wrzosowiska: koń z i rozwianą grzywą i łbem wysuniętym do przodu, paczki
przesuwające się i podskakujące, Adam ożywiony jak nigdy, a ona sama, z włosami
falującymi w pędzie, kiwa się i trzęsie, ledwo utrzymując równowagę. Udzieliła jej się dzika
werwa Adama, nie wytrzymała i także zaczęła śmiać się w głos.
Adam odwrócił się do niej raptownie, przerywając na moment szaleńczy śmiech.
Przemknęło jej przez głowę, że przecież to wszystko może się źle skończyć. Lecz on był
zachwycony, że udzielił jej się jego nastrój. Dalej ponaglał konia i pędzili wariacko przez
wrzosowiska. Zwolnił bieg dopiero przed podjazdem.
Zatrzymali się przy tylnym wyjściu. Adam, zeskoczywszy pośpiesznie z siedzenia,
obszedł pojazd, by pomóc wysiąść dziewczynie. Stanęła obok niego, on spoglądał na nią
nieśmiało. Teraz, ze spuszczoną głową, wyglądał jak uczniak przyłapany na figlu.
Wypakował pudła z zakupami i wszedł do domu. Podążyła za nim. Policzki miała
zaróżowione, a oczy wciąż roziskrzone.
W kuchni była Lucy. Spoglądała to na Heather, to na Adama. Mrugnęła
porozumiewawczo za jego plecami.
– Zdobyła go panienka, nie ma co – odezwała się, gdy Adam wyszedł odprowadzić
dwukółkę. – Nic dziwnego, w końcu tacyście do siebie podobni...
Heather przerwała rozpakowywanie zakupów i spojrzała zdziwiona.
– Panienka nieśmiała i delikatna, a on przecież taki sam. Chociaż jak się zdenerwuje, to
nie ma gorszego. Ale tam, to każdemu się zdarza. Panienka to wszędzie sama, do wsi nigdy
nie chodzi, on taki sam odludek. Nie to co ja. Chociaż i tak wiadomo, że każdemu lepiej, gdy
ma z kim pogadać. Jak to dobrze, że on w końcu polubił panienkę, pani się ucieszy.
Denerwowała się, jak powiedziałam, że pojechaliście razem. Lepiej niech panienka pójdzie i
powie, że wszystko dobrze.
Heather zdziwiło poruszenie pani Lawrence.
– Nie miałam pojęcia, że pojechałaś z Adamem. Dopiero Lucy mi powiedziała. Czy
wszystko w porządku, moja droga?
– O, tak! Podobało mi się i Adamowi chyba także. Starsza pani spojrzała na nią
badawczo.
– Tak, widać, że jesteś zadowolona. Lucy mówi, że to Adam zaproponował, byś z nim
jechała. Och, to wspaniale, że wszystko się jednak ułożyło. Sama widzisz, moja droga, iż on
cię lubi, tylko nie okazywał tego. Ale bądź dalej ostrożna, bo byłoby straszne, gdyby znowu
coś się popsuło. – Przerwała gwałtownie. – Och nie, nie słuchaj mnie, zaczynam zrzędzić. To
przez to dzisiejsze osłabienie.
Ten wieczór Heather spędziła w bibliotece. Adam zazwyczaj towarzyszył matce, lecz tym
razem przyszedł tam. Otworzył drzwi i stanął w nich. Zrobił to tak cicho, że gdyby Heather
nie siedziała twarzą w kierunku wejścia, nie zauważyłaby go. Patrzyła na niego uważnie.
Oboje ochłonęli i już z popołudniowego szaleństwa. Pod pachą trzymał pokaźnych rozmiarów
książkę i kiedy wszedł, uśmiechając się jak zwykle nieśmiało, położył ją na stole.
Gdyby to było jeszcze wczoraj, wyszłaby bez zastanowienia, nie chcąc wchodzić mu w
drogę. Teraz wahała się. Jednak on, wskazując na książkę, powiedział:
– To dla ciebie ją przyniosłem. Może cię zainteresuje. Możesz ją sobie przeczytać, jeśli
chcesz.
Przekartkowała ją.
– Tak, oczywiście, że chciałabym ją przeczytać – odparła. Książka pełna była kolorowych
ilustracji ptaków.
– Mama podarowała mi ją wiele lat temu. Pokażę ci ptaki, które można spotkać w
okolicy, chcesz? Będziesz mogła sama je rozpoznawać.
Zestawił dwa krzesła przy stole i usiedli, pochylając się nad książką.
Nie okazywał jej już więcej dawnej niechęci, teraz rad był jej obecności w domu na
wrzosowisku. Po ptakach przyszła kolej na dzikie kwiaty i drzewa. Uczył ją ich nazw, a
podczas i częstych wspólnych wędrówek pokazywał te, które rosły na i okolicznych polach i
w lasach. Robił to z widocznym zadowoleniem, a ona także niecierpliwie oczekiwała
kolejnych , wspólnych wędrówek.
Któregoś dnia zabrał ją w góry, dalej niż do tej pory chodziła, nad szerokie, spokojne
rozlewisko, w którym zbierały się ryby. U podstawy rozlewiska rzeka zwężała się i w tym l
miejscu brzegi połączone były mostem, a raczej nie budzącą ' zaufania kładką, zbudowaną z
nie ociosanych pni. Na zdziwienie Heather Adam odpowiedział uśmiechem.
– Robert i ja zbudowaliśmy to dawno temu – rzekł z młodzieńczą chełpliwością. – To był
pomysł Roberta, ale ja mu
!
pomagałem.
Zamyślił się, patrząc na most. Było to spojrzenie pełne smutku i tęsknoty. Po chwili
niecierpliwie machnął ręką, jakby chcąc rozproszyć złe myśli, i wkroczył szybko na pnie.
Stanął wpatrzony w wodę. Nie przyłączyła się do niego; kładka była za wąska i nie miała
poręczy.
Kiedy przyszli w to miejsce następnym razem, dziewczyna mogła złapać się dwóch
grubych lin, które Adam przeciągnął pomiędzy drzewami na przeciwnych brzegach. Stali
teraz obok siebie na kładce, patrząc w dół na śmigające w przejrzystej wodzie ryby.
– Robert i ja często tu kiedyś przychodziliśmy razem. – W jego głosie zabrzmiała znów ta
sama tęsknota. Odwrócił się do Heather z tym swoim nieśmiałym uśmiechem. – Cieszę się, że
i tobie się tu podoba.
Pani Lawrence z zadowoleniem obserwowała ich rosnącą przyjaźń.
– Adam przywiązał się do ciebie – stwierdziła któregoś popołudnia. – A wydawało się
już, że to całkiem nieprawdopodobne. Zmienił się od czasu, gdy przyjechałaś. Teraz bardzo
odpowiada mu twoje towarzystwo. Dzięki temu już go tak nie martwi, że z nim nie jeżdżę.
Poza tym, ty nareszcie przestałaś być taka samotna. – Przerwała na moment, zamyślona. –
Śniadania wciąż jadasz sama, prawda? Nie widzę powodu, dla którego nie miałabyś jadać z
Adamem i Lucy. Nie sądzę, by on miał coś przeciwko temu, pewnie nawet będzie
zadowolony. Och, moja droga, byłaś tak wyrozumiała dla niego... Sama widzisz, to było
dobre rozwiązanie: pozwolić mu powoli, stopniowo przywyknąć do ciebie. Obie jednak
wiemy, jak zmienny jest Adam, i chociaż wszystko wydaje się być w najlepszym porządku, to
dajmy mu jeszcze trochę czasu. Wybacz więc, moja droga, że wciąż będę cię utrzymywać
raczej z dala od niego.
Znów przerwała, zatopiona w myślach. Po chwili odezwała się ponownie, cicho, raczej do
siebie niż do Heather.
– Gdyby tylko Robert chciał mnie słuchać... ale on nigdy tego nie robił...
Dziewczyna spojrzała na nią zaskoczona: to pierwszy raz, gdy pani Lawrence
wspomniała o Robercie, po raz pierwszy zdradziła się, że myśli o nim.
– Wiesz, że mam drugiego syna, Roberta? Mieszka w Plymouth. Tak jest lepiej...
Jej oczy mówiły co innego; były pełne smutku, jak oczy Adama, gdy wspominał brata.
Czyżby jednak, mimo pozorów, nie byli szczęśliwi we dwoje? Heather po raz pierwszy była
ciekawa, jakim człowiekiem jest Robert.
Pani Lawrence uśmiechnęła się słabo.
– Cóż, staję się marudna z wiekiem, ot co, za dużo czasu spędzam na rozpamiętywaniu
przeszłości... Poza tym... ty jesteś inna niż Robert, nic takiego nie mogłoby się już wydarzyć...
4
To pogodne, szczęśliwe lato Heather wiele razy miała wspominać z tęsknotą później,
kiedy nadeszły niespokojne miesiące. Jej przyjaźń z Adamem zacieśniła się. Dziewczyna
rezygnowała z jego towarzystwa jedynie wtedy, gdy był w towarzystwie matki. Zauważyła
bowiem, iż jej obecność w takich wypadkach wywołuje u pani Lawrence dziwny niepokój.
Nie rozumiała jego przyczyn, jako że Adam wydawał się już całkiem zapomnieć o dawnych
urazach. Bez sprzeciwu jednak zostawiała ich samych, bo w żadnym razie nie chciała się
narzucać.
Wiejskie życie odpowiadało jej. Większość wolnego czasu spędzała na powietrzu, więc
jej policzki nabrały koloru, a oczy rozbłysły nieznanym dotąd blaskiem.
Lato powoli ustępowało jesieni, wszystko wokół zmieniało się. Drzewa pożółkły, aleja i
las na brzegu rzeki, dotychczas zielone, zaczęły się wkrótce mienić czerwienią i złotem.
Opadłe liście szeleściły pod stopami.
Potem nadszedł tydzień ulewnych deszczy i nawet Adam większość czasu spędzał w
domu, pracując w warsztacie w piwnicy. Gdy Heather wyszła po tej przymusowej przerwie na
spacer, rzeka była wezbrana i zmącona, a liście, których szelest tak lubiła, nasiąknięte wodą.
Wrzosowiska zmieniły jedynie barwę. Drżała z zimna, patrząc na nie z okna. Jednak, w
przeciwieństwie do Lucy i pani Lawrence, nie obawiała się nadchodzącej zimy. Wciąż
pociągała ją dzikość tego miejsca tracącego teraz letnią łagodność. Wyobrażała sobie, że
wkrótce aż po horyzont będzie się tu rozciągać bezkresna, śnieżna pustynia, nie skalana
ludzką bytnością.
Matce Adama nie służyły jesienne chłody. Dni stawały się coraz krótsze i starsza pani
szybciej się męczyła. Heather wydawało się czasem, że dostrzega na jej twarzy cierpienie.
Kilkakrotnie proponowała sprowadzenie lekarza, ale niezmiennie spotykała się z odmową.
Dziewczyna podejrzewała, iż pani Lawrence robi to ze względu na Adama, nie chcąc go
martwić. Ale być może bała się usłyszeć diagnozę lekarza.
Heather przejęła w całości prowadzenie domu. Doskonale potrafiła już przygotowywać
posiłki odpowiednie dla delikatnego żołądka swojej gospodyni, starając się jednocześnie
zaspokoić wilczy apetyt Adama. Teraz tylko ona jeździła z nim po zakupy.
Adam zawsze był czymś zajęty. Godziny spędzał na czyszczeniu i polerowaniu dwukółki
i uprzęży, na oporządzaniu konia. Zdarzało się, że Heather towarzyszyła mu w stajni,
rozmawiając z nim i przyglądając się jego pracy. Miał wiele uczucia dla Rafii; przemawiał do
niej podczas czyszczenia. Zwierzę odwzajemniało jego miłość, rżąc radośnie i trącając go
łbem.
– Mieliśmy trzy konie – wspomniał pewnego razu. – Robert z ojcem jeździli wierzchem,
a ja z mamą dwukółką. Zazwyczaj ja je oporządzałem. Zawsze to lubiłem. – Przerwał ze
zgrzebłem w dłoni. – Inaczej niż Robert – rzekł raczej do siebie. – Mama ma rację, z
Robertem jest inaczej.
Heather zapomniała o jego wcześniejszej antypatii. Teraz był niezmiennie miły i łagodny
w stosunku do niej. Tym bardziej była zszokowana, zetknąwszy się ponownie z drugą stroną
jego charakteru. Stało się to podczas jednej z ich wspólnych wypraw do wioski.
Skończyła już zakupy i mieli właśnie odjeżdżać, gdy w pogoni za piłką na drogę wybiegł
mały chłopczyk. Widząc, iż toczy się ona w kierunku konia, rzucił w nią trzymanym w dłoni
kijem. Chybił jednak i upadł, straciwszy równowagę, a kij uderzył w przednią nogę Rafii.
Spłoszony koń zerwał się gwałtownie. Heather krzyknęła w obawie o życie dziecka. Adam
uspokoił konia, ale mimo iż wiedział, że to był przypadek, twarz zapłonęła mu gniewem.
Wychylił się z dwukółki i zrugał chłopca straszliwie. Ten, wystraszony, uciekł zapomniawszy
o piłce. Heather była zaskoczona gwałtownością wybuchu Adama. Zauważyła, że trzęsły mu
się ręce, gdy brał wodze. Podczas powrotnej drogi do domu nie odezwał się do niej słowem, a
twarz miał cały czas odwróconą. Także podczas rozładowywania dwukółki uparcie unikał
wzroku dziewczyny.
Wieczorem zamknął się w swoim pokoju, zaraz po tym, jak życzył matce dobrej nocy.
Wyraźnie unikał towarzystwa Heather. Sądziła, że dąsa się na nią, tak jakby pokłócili się.
Nazajutrz przyszedł na śniadanie wciąż milczący, jednak gdy odezwała się do niego,
odpowiedział szybkim uśmiechem. Zrozumiała wtedy, że to nie złość kazała mu jej unikać, a
wstyd za wczorajsze zachowanie.
Potem, gdy już odłożył gazetę i miał wyjść, zatrzymał się przy drzwiach z wyraźnym
wahaniem. Zrobił parę kroków w jej stronę i powiedział:
– Czasem... to szybko wpadam w złość.
– Cóż, każdy się czasem denerwuje. – Uśmiechnęła się życzliwie.
– Ty nigdy się nie złościsz.
– Ależ tak. Są rzeczy, które i mnie złoszczą.
Powoli pokręcił głową bez przekonania. Wyszedł, nie odezwawszy się więcej.
Nigdy nie mówił o zdrowiu matki, lecz Heather zauważyła, że gryzie się tym coraz
bardziej. Stopniowo, mimo iż wciąż był przyjazny, stawał się bardziej milczący i zamyślony.
Rzadziej go widywała. O ile pogoda na to pozwalała, z niezmordowaną energią pracował w
swoim ogrodzie, jakby wysiłkiem fizycznym chciał zagłuszyć niepokój wewnętrzny.
Powiększał ogród na tyłach domu – wyrównywał teren pod trawnik, wytyczał nowe ścieżki.
Pracował pod jej oknem i ze swojego pokoju widziała, jak odrzucał wielkie szufle ziemi pod
ścianę, gdzie wiosną zamierzał urządzić nowy kwietnik. Nadszedł wreszcie dzień, gdy pani
Lawrence czuła się zbyt źle, by wstać z łóżka.
– Powiem Adamowi, by sprowadził lekarza – zaproponowała Heather.
– Nonsens. Nie ma potrzeby niepokoić Adama ani wyciągać lekarza na to bezludzie. To
tylko lekka niestrawność, nic więcej. To minie, tylko muszę trochę poleżeć.
Gdy po południu odwiedziła ją powtórnie, pani Lawrence przekonywała, że czuje się już
lepiej, lecz jeszcze pozostanie w łóżku. Dziewczynę bardzo to zmartwiło, bo zdawała sobie
sprawę, że gdyby wszystko było w porządku, starsza pani dawno by już wstała. Postanowiła,
że bez względu na jej sprzeciw należy wezwać lekarza.
Powiedziała o tym Lucy.
– Zawiadomię doktora, jak będę jechać do domu, jeśli panienka chce – zaoferowała się. –
Ale myślę sobie, że nie ma co panikować, to chyba nie takie pilne. Lepiej niech przyjedzie
jutro rano.
– Tak, chyba masz rację – zgodziła się Heather. – Nie chciałabym robić niepotrzebnie
zamieszania. Więc zawiadom go, a ja powiem pani. Nie będzie zadowolona, ale cóż...
uważam, że powinnyśmy.
Następnego ranka Lucy przyjechała ogromnie podekscytowana.
– Czy słyszała panienka nowinę?
– O niczym nie wiem, Lucy. Niby skąd miałabym wiedzieć? Co z lekarzem? Przyjedzie?
Przez moment wydawało się, że Lucy jest zakłopotana.
– Lekarz, panienko?
– Tylko nie mów, że zapomniałaś zawiadomić lekarza... Lucy wyglądała na urażoną.
– Oczywiście, że nie zapomniałam. Przyjedzie.
– Och, dzięki Bogu – odetchnęła Heather z ulgą. – A teraz, cóż to za wiadomość tak cię
rozpiera?
– Mówią, że uciekł więzień. – Lucy stała się znowu podekscytowana. – Ci skazańcy są
gotowi na wszystko. Albo to wiadomo, co takiemu strzeli do głowy, zanim go złapią?...
Założę się, że to dusiciel...
Odegrała pantomimę, udając, że jest duszona – wytrzeszczyła oczy, a ręce zacisnęła sobie
wokół szyi. Hearher wybuchnęła śmiechem.
– Nie ma się co śmiać, panienko. Mnie to ciarki przechodzą, jak o tym pomyślę. Nie
chciałabym być na miejscu panienki dziś w nocy. Za nic. A dokąd on ma niby pójść w
poszukiwaniu jedzenia, jak nie tutaj? Poza tym, przecież musi pozbyć się więziennych
łachów... I nikt nie przyszedł was ostrzec?
Heather potrząsnęła głową.
– Nie, pierwszy raz słyszę.
– On jest gdzieś w pobliżu, szukają go na wrzosowiskach. Uwinę się dziś i wcześniej
pojadę do domu, dobrze, panienko? Nie chcę wracać po nocy... – I odeszła pośpiesznie, jakby
dusiciel deptał jej już po piętach.
Nikt nie przyjechał po to, by potwierdzić opowiadanie Lucy, a przybycie lekarza
sprawiło, iż Heather szybko o wszystkim zapomniała.
Podczas wizyty Adam chodził nerwowo po pokoju. Odprowadzając lekarza, dziewczyna
wyczuła, że jest gdzieś w pobliżu i słucha.
– Trudno z całą pewnością orzec, co to jest. Rzeczywiście, ból może być spowodowany
ostrą niestrawnością, ale nie jestem pewien. Dobrze byłoby, gdyby pojechała ze mną na jakiś
czas do kliniki na obserwację, lecz ona oczywiście nie chce się zgodzić. Cóż, zobaczymy, jak
to się rozwinie. Na razie zapisałem środki przeciwbólowe. Uśmierzą ból, o ile znów się
pojawi.
Chciała porozmawiać z Adamem i pocieszyć go. Widać było, że jest przerażony chorobą
matki. Nie znalazła go jednak w holu i nie pojawił się więcej tego dnia.
Gdy zaciągała zasłony, by odgrodzić się od zapadającej ciemności i nadać wnętrzu
przyjemniejszy wygląd, po raz pierwszy poczuła się przygnębiona i samotna. Wiatr porywał z
podjazdu liście, z impetem uderzał w okna i wył niesamowicie w kominie. Widok szkieletów
drzew, czarnych na tle szarego nieba, przyprawiał o gęsią skórkę. Pomyślała, jak dobrze
byłoby móc teraz wyjrzeć na miejską ulicę, gęsto zabudowaną i rzęsiście oświetloną światłem
latarń...
Perspektywa spędzenia samotnie tego długiego wieczoru nie była zbyt zachwycająca.
Poza tym było coś jeszcze, coś, o czym przypomniała sobie dopiero teraz. Tam, za oknem, w
ciemnościach czaił się być może zbiegły więzień, zdecydowany na wszystko... Zaczynała się
bać.
Lucy odjechała wcześnie, pędząc na złamanie karku w dół podjazdu, by zdążyć do wsi
przed zmrokiem. Heather przypomniała sobie jej pożegnalne słowa:
– Zamknijcie się dobrze. Ja tam, na waszym miejscu, to bym zostawiła trochę jedzenia i
jakieś ubranie na dworze. Na wszelki wypadek. Może go i już złapali i dlatego nie przyszli
was ostrzec, ale nigdy nic nie wiadomo. No, to lecę, panienko. Mam nadzieję, że jutro zastanę
was tu całych i zdrowych.
Zajęła się przygotowywaniem kolacji, chcąc otrząsnąć się ze złych myśli.
Po posiłku Adam nie zniósł tacy, jak to robił zazwyczaj, więc sama poszła po nią na górę,
chcąc się także upewnić, czy chorej niczego nie potrzeba. Nie było odpowiedzi na pukanie do
drzwi. Gdy weszła do środka, okazało się, iż Adam już wyszedł od matki, a jego kolacja była
ledwo napoczęta – niewiele jadał przez ostatnie dwa dni. Pani Lawrence spała, więc
dziewczyna zabrała tacę i cicho wyszła z pokoju.
Po umyciu naczyń i wysprzątaniu kuchni została tam chwilę dłużej, nie wiedząc, co ma
zrobić. Odkąd przebywała w tym domu, nie pamiętała, żeby go kiedykolwiek zamykano.
Jedynie drzwi zewnętrzne były zamknięte na noc, a i to nie na klucz, ponieważ chodziło o
ochronę przed złą pogodą. Wahała się teraz, czy uczynić odstępstwo od tej reguły, Adam
zwykł był bowiem wychodzić do stajni po zmroku. Poza tym był jeszcze problem lamp.
Zazwyczaj ten, kto szedł spać ostatni, gasił je. Poprzedniego wieczoru Adam nie zszedł na dół
i tego dnia także nie spodziewała się go tutaj. Nie mogła mieć jednak pewności, a za bardzo
bała się czekać na niego sama na dole. Pomyślała, że jeżeli pogasi lampy i zarygluje drzwi, i
Adam mimo wszystko zejdzie, to będzie wielce zdziwiony tym, co zastanie. Był tak
zmartwiony matką, że ani Heather, ani Lucy nie wspominały mu nawet o zbiegu. Ostatecznie
poszła na górę, nie gasząc lamp i zostawiając drzwi nie zaryglowane.
W swoim pokoju poczuła się bezpieczniej i siedząc w łóżku zaczęła czytać. Wiedziała, że
nie zaśnie, dopóki nie będzie pewna, iż lampy są pogaszone. Około dziesiątej otworzyła drzwi
i wyjrzała na korytarz. Lampy wciąż się paliły. Heather miała rozpuszczone włosy i jedynie
koszulę nocną na sobie, lecz przekonana, że Adam jest u siebie, narzuciła tylko szlafrok i w
kapciach zeszła na dół.
Gdy doszła do holu, cała drżała – częściowo z zimna, a częściowo ze strachu. Tym razem
była zdecydowana zaryglować drzwi bez względu na to, co Adam sobie rano pomyśli.
Drżącymi dłońmi zabezpieczyła zasuwami frontowe i kuchenne drzwi i wygasiła lampy,
zostawiając jedną, by oświetlała jej drogę powrotną.
Wzięła ją teraz i zaczęła wchodzić po schodach. Wtem usłyszała chrzęst kroków na
podjeździe. Zamarła z przerażenia i nastawiła uszu. Kroki zbliżyły się do drzwi i usłyszała
odgłos szarpania za klamkę. Jeśliby zeszła chociaż pięć minut później, to ktokolwiek to był,
znalazłby się w środku. Dygotała tak silnie, że o mało nie upuściła lampy. Chwyciła ją więc
obiema dłońmi i wstrzymała oddech nasłuchując. Ponownie dał się słyszeć odgłos kroków.
Ten ktoś nie próbował nawet się skradać. Obchodził dom.
Przestraszona, że mógł ją usłyszeć, podeszła do drzwi kuchni. Teraz próbował dostać się
do środka tylnym wejściem – wskazywał na to hałas przy drzwiach. Potem znowu usłyszała
kroki, najwyraźniej ten ktoś mijał właśnie kuchenne okno. Nagle wszystko ucichło i
nasłuchując u wejścia do małego salonu, pomyślała, że mężczyzna musiał zejść ze ścieżki i
pójść przez ogród. Napięcie opadło. Odetchnęła z ulgą i oparła się o futrynę. Naraz dobiegły
ją jakieś odgłosy przy drugim oknie i zanim zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, zasłona
zafalowała pod wpływem wiatru z otwartego okna. W panice upuściła lampę i rzuciła się do
kominka, chwytając ciężki pogrzebacz. Gdy się odwróciła, intruz niespiesznie wchodził do
środka.
Wpatrywała się w niego nie tyle zatrwożona, co zaskoczona. Nie przypominał bowiem w
niczym ściganego więźnia ani nie wyglądał też na szaleńca, którego opisywała Lucy. Był
młody, przystojny i elegancko ubrany.
Teraz on z kolei stanął jak wryty. Potem, najwyraźniej szczerze rozbawiony, postawił na
ziemi małą torbę, którą miał ze sobą, podszedł do Heather, wyjął z jej rąk pogrzebacz i
odłożył na miejsce. Następnie przyniósł lampę, którą dziewczyna tak nierozważnie upuściła i
trzymając ją w górze, odezwał się:
– A więc jesteś prawdziwa. Przez moment myślałem, że zbzikowałem. Kim jesteś? I co, u
diabła, robisz tutaj?
Była zbyt zdumiona, by odpowiedzieć. Czuła, że czerwieni się pod jego badawczym
spojrzeniem i odsunęła się poza krąg światła. On tymczasem odstawił lampę na stół i
wróciwszy do okna, zamknął je i zaciągnął zasłonę.
– Cóż, skoro nie chcesz powiedzieć, kim jesteś, powiedz mi coś innego. Dlaczego cały
dom jest tak pozamykany? Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek robiono tu coś takiego.
– To tylko na dzisiejszą noc. Rzeczywiście, zazwyczaj się tego nie robi.
Spostrzegła gniew na jego twarzy. Zapytał ostrym głosem:
– A dlaczego akurat dzisiaj? Czyżby Adam się mnie spodziewał? Domyślił się, że
musiałem się dowiedzieć o chorobie matki?
– Adam nie ma z tym nic wspólnego. Ty jesteś Robert, prawda? Kiedy usłyszałam kroki
na zewnątrz, pomyślałam, że to zbiegły więzień...
Znów wyglądał na rozbawionego.
– Tak, to wyjaśnia to wspaniałe powitanie... Ktoś uciekł z Princetown? Nic nie słyszałem.
– Lucy mówiła...
– Ach, tak? – zapytał drwiącym tonem. – W takim razie to możliwe... Lucy zawsze była
świetna w tragediach. Poczekaj, już wiem: ty jesteś dobrą wróżką i stoisz na straży zamku,
zgadłem? Nie wątpię, że i tego pogrzebacza użyłabyś w razie potrzeby...
– Przepraszam za to.
– Nie, to ja powinienem przeprosić ciebie. Musiałem napędzić ci niezłego stracha.
Przykro mi, ale nie miałem zielonego pojęcia, że tu jesteś. Cała ta sytuacja wielce mnie
intryguje. Gdzie jest Adam?
– Chyba u siebie. Nie widziałam go cały wieczór. Bardzo się martwi o matkę.
– Tak, wyobrażam sobie. Powinien był mnie zawiadomić. Spotkałem kogoś z wioski, kto
mi powiedział, że wzywano tu lekarza. Ciekawe, jak późno bym się dowiedział, gdyby nie to
przypadkowe spotkanie... – Stał, patrząc na nią ze smutkiem w oczach. – Co z nią?
– Nie wiadomo. Lekarz nie potrafił powiedzieć nic konkretnego. Ona twierdzi, że to nic
poważnego.
– To zrozumiałe; nie chce straszyć Adama. Ale chyba musi być nie najlepiej, skoro aż
wezwała lekarza.
– Nie chciała go wzywać. Ja wymusiłam to na niej.
– O! Dobra jesteś, wróżko! To wcale nieźle, wymusić na mojej matce coś, czego ona nie
chce. Wiem coś o tym, bo przez całe lata próbowałem. Pójdę się z nią zobaczyć – powiedział,
zmierzając do >1rzwi. – Nie znikniesz, kiedy mnie nie będzie, prawda? Jest wiele rzeczy, o
które chciałbym cię zapytać.
– Spała, gdy zaglądałam do niej ostatnim razem. Chyba nie będziesz jej budził?
Odwrócił się w drzwiach, by spojrzeć na dziewczynę. Uśmiech wrócił na jego twarz.
– Jesteś więc także strażą u łoża chorej?... Nie, nie obawiaj się, nie będę jej budził Zajrzę
tylko. To nie potrwa długo.
Heather pragnęła wrócić do łóżka, bo było jej zimno i cała się trzęsła, odreagowując
napięcia minionego wieczoru. Czuła się ogromnie zmieszana. Nie pomyślała, że to Robert
może wracać do domu. Och, jakże głupio się zachowała... Opadła na fotel i podkurczyła nogi,
by opanować ich drżenie. Czekała na jego powrót.
5
Robert wrócił prawie natychmiast.
– Wciąż śpi. U Adama nie byłem, nie widać światła pod jego drzwiami.
Stanął na moment w wejściu, patrząc zamyślonym wzrokiem na Heather, po czym wszedł
powoli do środka i przysunął sobie krzesło do jej fotela. Usiadł okrakiem, trzymając ręce na
oparciu.
– Jak długo tu jesteś?
– Od prawie sześciu miesięcy. Zdziwił się.
– Ale matka chyba nie była już wtedy chora?
– W każdym razie nie na tyle, by musiała zostawać w łóżku i wzywać lekarza. Właściwie,
odkąd tu jestem, nigdy nie była całkiem zdrowa.
Jego dłonie zacisnęły się na oparciu. Wstał, odsuwając krzesło.
– Nigdy mi nie powiedziała... Powinna była mi powiedzieć. Czy dlatego tu jesteś?
– Tak. Prowadzenie domu zbytnio ją męczy, nawet z pomocą Lucy.
Milczał przez chwilę, przyglądając się dziewczynie.
– Musiało jej być naprawdę ciężko, skoro sprowadziła cię na stałe, choć z drugiej strony,
to jest pierwsza rozsądna rzecz, jaką zrobiła od lat... – Usiadł ponownie. – Dlaczego ty?
– Co masz na myśli?
– Dlaczego akurat na ciebie się zdecydowała? Wybacz, ale to raczej osobliwy wybór.
Jesteś taka młoda, to po pierwsze. W każdym razie, chodzi mi o to, jak cię znalazła? Jesteś
jakąś naszą krewną czy kimś takim?
– Nie. Twoja matka i moja ciotka były bliskimi przyjaciółkami, zanim wyprowadziliście
się z Londynu. Traf chciał, że pani Lawrence myślała już od pewnego czasu o wzięciu
gospodyni. Kiedy więc ciotka napisała jej o śmierci mojej matki i o tym, że jestem
zrozpaczona i chcę uciec z Londynu... to podsunęło jej myśl, że mogłabym przyjechać tutaj
na jakiś czas.
Wolno pokręcił głową.
– Jakoś nadal nie chce mi się wierzyć, że wpadła na taki pomysł... Chodź. – Wstał nagle.
– Cała dygoczesz. Chodźmy do kuchni, tam jest cieplej. Poza tym jestem głodny.
W kuchni otworzył drzwiczki od piecyka i wysunął szyber. Potem powkładał drewno
pomiędzy rozgrzane węgle i już po chwili rozbłysnął ogień.
Przysunął jeden z plecionych foteli bliżej do pieca.
– Proszę – rzekł, gestem zapraszając, by usiadła.
– Mówiłeś, że jesteś głodny...
– Owszem, zjadłbym konia z kopytami, ale to nie twoje zmartwienie. Poradzę sobie.
Znam tę kuchnię nie gorzej od ciebie.
Heather stała niezdecydowana, lecz on siłą posadził ją w fotelu i położył jej nogi na
kracie ochronnej pieca.
– Tak lepiej – uśmiechnął się. – Tam nie będziesz mi przeszkadzać.
Gdy zagotowała się woda, zaparzył herbatę i podał jej filiżankę. Przyglądał się przez
chwilę, jak piła małymi łykami.
– Już cieplej?
Gorący napój i żar od ognia rozgrzały ją, tak że przestała się trząść. Na pytanie
odpowiedziała jedynie skinieniem, onieśmielona jego troską.
– To dobrze. Teraz coś zjemy.
Przyglądała się, jak wyciągał jaja i boczek i sprawnie smażył jajecznicę.
– Głodna? – spytał, patrząc na nią. Pokręciła odmownie głową.
– Ale ja nie jadam sam, nie masz więc wyjścia.
Podał jej talerz z jajecznicą i usiadł w drugim fotelu. Jedli w milczeniu.
– Dobre było – odezwał się, gdy skończył. – Od lunchu nic nie miałem w ustach, a i
spacerek ze wsi wyostrzył mi apetyt.
– Szedłeś na piechotę? Uśmiechnął się złośliwie.
– Zapomniałem, że z ciebie były mieszczuch. To wcale nie tak daleko, a nie chciałem
ciągnąć po nocy starego Mateusza. – Wstawił talerz do zlewu. – Chociaż, gdybym przyjechał
jak gentelmen, to pewnie i powitanie byłoby inne...
– Tak, wtedy chyba nie wzięłabym cię za bandytę... Cóż, zdaje się, że nieładnie
postąpiłam.
– Nie, nieprawda. Wcale się nie dziwię, że się zdenerwowałaś w takich okolicznościach.
Musisz się tu czuć bardzo samotna. Ciekawym, jak długo wytrzymasz.
– Mylisz się. Jestem tu szczęśliwa.
– Nie, w to to już nie wierzę. Jak ci się układa z moją matką?
– Od początku jest bardzo taktowna i miła dla mnie.
– A Adam?
– Cóż, muszę przyznać, że początkowo nie był zbyt przyjaźnie nastawiony do mnie. W
ogóle nie był zadowolony z pomysłu sprowadzenia tu kogokolwiek do pomocy. Ale teraz już
się to zmieniło. Lubię go bardzo, spędzamy razem wiele czasu, więc nie jestem tu wcale taka
samotna, jak myślisz.
Pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Ten wieczór jest pełen niespodzianek... – Wstał. – Wybacz, że tak długo cię tu
trzymałem. Lepiej już idź i prześpij się trochę, z resztą pytań poczekamy do jutra. A tego
twojego zbiega możesz już mnie zostawić. Wiesz – dodał, gdy powiedziała „dobranoc” –
wieczór spędziłem dużo przyjemniej, niż tego oczekiwałem.
Ten długi, napięty dzień wyczerpał ją. Spała głęboko i dłużej niż zwykle. Obudziła się z
poczuciem przyjemnego oczekiwania na wydarzenia rozpoczynającego się dnia. Wiedząc, że
codzienna rutyna została naruszona przyjazdem Roberta, była mile podekscytowana. Mniej
też martwiła się o panią Lawrence. Czuła bowiem, iż Robert samą swoją obecnością tutaj
przyjmuje na siebie ciężar odpowiedzialności za dom. Adam nigdy nie dawał jej takiego
poczucia bezpieczeństwa... Aczkolwiek przyjazd starszego brata mógł pociągnąć za sobą
także i niekorzystne skutki – mógł przecież zakłócić spokój tego domu. Nie zastanawiała się
jednak nad tym i na śniadanie zeszła w doskonałym humorze.
Adama już nie było, a Robert jeszcze nie wstał. Prawie natychmiast pojawiła się Lucy.
– Dzień dobry, panienko. Dobrze panienka spała? Wczoraj było trochę strachu, ale już po
wszystkim. Złapali go, gdzieś tu, niedaleko, na wrzosowiskach.
– To znaczy... że to nie była plotka?
– No pewnie, że nie. Ja na miejscu panienki to bym chyba umarła ze strachu, przecież nic
nie wiedzieliście, że go złapali. Pani tam na górze chora, z pana Adama też ostatnio mało
pożytku... Nie bała się panienka?
– Miałam towarzystwo, Lucy. Robert przyjechał w nocy. Lucy ze zdumienia aż otworzyła
usta.
– Pan Robert? Wielkie nieba, a ja nic nie wiem. Pani go nie oczekiwała, prawda?
– Nie, przyjechał bez uprzedzenia. Było już całkiem późno, jak tu dotarł, bo szedł pieszo
z wioski.
Lucy twierdząco pokiwała głową.
– To dlatego nic nie wiedziałam. Mateusz by mi powiedział.
– Pani Lawrence już spała, gdy przyjechał. Przypadkowo spotkał kogoś z wioski i
dowiedział się o jej chorobie. Bardzo się martwi o nią.
– Żeby jej tylko nie zdenerwował teraz, kiedy z nią tak źle.
– Na pewno nie będzie. Wydaje mi się całkiem miły. Lucy zaśmiała się krótko.
– O tak! On potrafi być miły, ma podejście do kobiet, nie ma co. Jest naprawdę
przystojny, no nie?
Zanim Heather zdążyła odpowiedzieć, wszedł Robert.
– Dzień dobry, moje panie – powiedział pogodnie. – Ale z was ranne ptaszki: wy dwie już
w pracy, a i Adama już nie ma. On zawsze wstawał przed świtem.
– Jest pewno w stajni – odparła Lucy. – Ale niezadługo przyjdzie na śniadanie. Nie
spodziewałam się, że pana zobaczę dzisiaj. – Uśmiechnęła się do niego zalotnie. – Miło pana
znów widzieć, nie powiem...
– Mnie także miło, Lucy – odrzekł. Objął ją i uścisnął. – Stęskniłem się za tobą.
– Och, niech mnie pan puści – powiedziała Lucy ze śmiechem, oswobadzając się. – Kto
by tam wierzył w to, co pan mówi.
Stał teraz, patrząc na Heather.
– Wcale nie jesteś dzieckiem, za jakie cię wziąłem w nocy. Ciekaw jestem, czy Adam
zdaje sobie sprawę z tego, jakim jest szczęściarzem...
Poczuła, jak się czerwieni pod jego spojrzeniem. Lucy mrugnęła do niej
porozumiewawczo, ją jednak to zirytowało i zajęła się przygotowywaniem śniadania. Lucy i
Robert dalej się przekomarzali. Mogła mu się teraz lepiej przyjrzeć. Był przystojny i
elegancki, tak jak mówiła Lucy. Włosy miał jasne, falujące, oczy niebieskie, jakby trochę
figlarne. Jego twarz była pogodna, ożywiona ujmującym uśmiechem. Obydwaj bracia śmiali
się podobnie, lecz Robert robił to częściej. Mimo, że kolor włosów i oczu przejął po matce, to
nie miał nic z jej delikatnej budowy. Był wysoki, barczysty i sprawiał wrażenie pełnego
niespożytej energii. Domyślała się, że musi mięć jakieś dwadzieścia cztery, pięć lat.
Zadźwięczał dzwonek nad drzwiami i do kuchni wszedł Adam. Natychmiast spostrzegł
Roberta i zamarł w drzwiach. Jego pierwsze spojrzenie było pełne zdziwienia, po chwili
jednak patrzył na brata w dziwny sposób – oczy wyrażały skruchę. Wahał się, gotów wyjść w
każdej chwili. Spuścił wzrok, jakby niepewny reakcji Roberta.
Trwało to zaledwie chwilę, jednakże była to chwila pełna napięcia. Robert poruszył się
pierwszy i podszedł do Adama uśmiechając się. Uścisnął mu dłoń i poklepał po ramieniu.
– Jak się masz, mary. Nie spodziewałeś się mnie tutaj, co?
Jeszcze przez moment Adam stał nieruchomo, wpatrując się w brata, jakby wciąż
niepewny przyjaznego powitania. Jednak powoli uśmiech rozjaśnił mu twarz i trzymając w
obu dłoniach jego dłoń, potrząsnął nią energicznie.
– Przyjechałem w nocy – oznajmił Robert. – Było późno, więc nie budziłem cię.
Słyszałem, że z mamą niedobrze, więc chciałem się z nią zobaczyć.
Uśmiech zniknął z twarzy Adama, jego wzrok był teraz pełen niepokoju.
– Czy to coś poważnego? – zapytał.
– Nie sądzę. Nie martw się, mały, mama przyjdzie do siebie – mówił Robert łagodnie.
Objął Adama ramieniem i przyprowadził do stołu. – To nie potrwa długo, zobaczysz.
Adam wyglądał na uspokojonego tymi zapewnieniami i zabrał się do śniadania z dawnym
apetytem.
Po jedzeniu, gdy Adam siedział przy piecu kuchennym z gazetą przywiezioną przez Lucy,
Robert poszedł zobaczyć się z matką. Kiedy wrócił, zastał go wciąż siedzącego w fotelu.
– Chodź, mały. Mama chce teraz zostać sama. Pokażesz mi, co zrobiłeś od mojego
wyjazdu.
Adam wstał chętnie, uśmiechając się. Heather obserwowała odchodzących braci, widząc
teraz wyraźnie, jak bardzo się różnią. Zdążyła przywyknąć do wyglądu Adama, lecz teraz –
obok wysokiego i przystojnego Roberta – na krótkich nogach i w swej wełnianej czapeczce
wyglądał on rzeczywiście dosyć osobliwie.
Niedługo potem Heather poszła zobaczyć się z panią Lawrence.
– Czy ból powrócił? – zapytała, zauważywszy ślady łez na jej twarzy.
Starsza pani pokręciła głową.
– Nie, moja droga. To nagłe przybycie Roberta tak mnie wzruszyło. Leżałam i myślałam
teraz... Ach, gdyby sprawy potoczyły się inaczej... – Uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Nie
zważaj na mnie, moja droga, starzeję się...
Dziewczyna patrzyła na nią ze współczuciem. Robert sprawiał przecież wrażenie bardzo
zaniepokojonego matką. Skoro tak, to dlaczego tak rzadko bywał w domu? Dlaczego
pozwalał się jej zadręczać? Wszyscy troje wyglądali na silnie ze sobą związanych, co więc
było przyczyną niezgody, o której mówiła Lucy? Sądziła do tej pory, iż jest nią zawiść
między braćmi, lecz nie zauważyła dotychczas żadnych jej oznak.
W porze lunchu Adam, jak zwykle, udał się do matki. Robert jadł razem z dziewczętami
w kuchni. Kiedy Lucy poszła na górę, by zebrać naczynia, Robert przyglądał się Heather
przez chwilę, a potem nagle odepchnął krzesło gwałtownym ruchem i wstał.
– Chodź, pójdziemy na spacer.
Zaskoczona nieoczekiwaną propozycją, spojrzała najpierw na niego, a potem na nie
uprzątnięty stół.
– Zostaw to Lucy – rzekł niecierpliwie.
Wahała się.
– Matka wytłumaczyła mi, jak to było możliwe zatrzymać cię tutaj tak długo, więc biorę z
ciebie przykład i chcę iść na spacer. Jej i Adamowi niepotrzebne teraz niczyje towarzystwo.
Wiem, że wychodzisz codziennie. Dziś pójdziemy razem.
Ustąpiła, widząc, że on nie zrezygnuje tak łatwo. Poszli na górę po kapelusz.
Szli aleją aż do mostu, a tam wybrali jej ulubioną trasę brzegiem rzeki.
– Musisz się czuć strasznie samotna tutaj. Nie znudził ci się jeszcze ten pustelniczy
żywot?
– Mówiłam ci już wczoraj, że nie jestem wcale taka samotna. Wiele czasu spędzam z
twoją matką i Adamem. Często spacerujemy razem. – Uśmiechnęła się na myśl o tym. –
Bardzo lubię spacery z nim.
– W ogóle nie brakuje ci Londynu? Ruchu, krzątaniny, ludzi?
– Nienawidzę tego Londynu, który znam. Dlatego odpowiada mi tutejszy spokój.
– A jak zamierzasz sobie znaleźć męża, tu na tym odludziu? Przecież nawet do wsi nie
jeździsz, z wyjątkiem wypraw po zakupy.
– Nie szukam męża – stwierdziła stanowczo. Robert spojrzał na nią ironicznie.
– Każda dziewczyna chce złapać męża.
Gdy odwróciła się do niego, na jej twarzy malowało się coś na kształt pogardy.
– Naprawdę tak myślisz? Niewiele w takim razie wiesz o kobietach...
– Widać sama siebie nie znasz. Większość dziewcząt marzy o małżeństwie i jestem
pewien, że nie jesteś wyjątkiem.
– Mylisz się – odrzekła z naciskiem. – Jestem teraz szczęśliwa i na razie nie zamierzam
niczego zmieniać w moim życiu.
– Cóż, twoja sprawa, ale gdybyś tylko mogła zobaczyć siebie i swoją sytuację, tak jak ja
to widzę, zdałabyś sobie sprawę, jak bardzo się mylisz...
– Nie, to ty źle oceniasz sytuację. Zaśmiał się.
– Całkiem, jakbym słyszał matkę. Ma na ciebie duży wpływ, tak jak i na Adama zresztą...
– Być może, ale jeśli rzeczywiście tak jest, to tylko dlatego, że odpowiada mi to. Nie
sądzę, byś miał rację. To samo jeśli chodzi o Adama.
Ponownie roześmiał się.
– Widzę, że jest trzy do jednego, a już myślałem, że będzie dwa do dwóch.
– O czym ty mówisz? W żadnym wypadku nie zamierzam mieszać się do waszych
sporów.
– Dobrze, już dobrze. Dajmy temu spokój – odpowiedział pojednawczo. – Jesteśmy na
spacerze. Mam nadzieję, że będzie ci równie przyjemnie jak w towarzystwie Adama.
Doszedłszy do ulubionego miejsca Heather, przystanęli wpatrzeni w spienioną wodę. Jak
zawsze opływała kamienie, szumiąc i bulgocząc głośno.
– Kamienie są teraz prawie całe pod wodą – odezwała się. – Zazwyczaj z łatwością
dochodzę do środka rzeki. Siedziałam tam pierwszego dnia. Tam, na brzegu, było wtedy
mnóstwo muchomorów, czerwonych, różowych z czarnymi kropkami. Były piękne.
Wyglądały jak nieprawdziwe. Często tu przychodzę od tamtego czasu.
– Wiem teraz, gdzie cię szukać. Pewnie inne wróżki też tu przychodzą... i tańczą wokół
muchomorów...
Zaśmiała się.
– Chodź – powiedział nagle, chwytając jej dłoń i ciągnąc ją za sobą wzdłuż brzegu. –
Teraz ja pokaże, ci moje ulubione miejsce. Tam dalej, w górę rzeki, jest rozlewisko, w którym
zbierają się ryby. Można je obserwować, gdy woda jest przejrzysta.
– Znam to miejsce, Adam mnie zaprowadził. Często tam chodzimy razem.
Wypuścił jej dłoń i zwolnił kroku.
– Powinienem się był domyślić...
Gdy doszli do kładki, Roberta zaskoczył widok lin przeciągniętych przez rzekę.
– Kto to zrobił?
– Adam. Założył je dla mnie. Bałam się wejść na most, nie mając czego się uchwycić.
Stał przez chwilę zamyślony.
– Miałem więc rację – rzekł. – Ty rzeczywiście jesteś niezwykła. Adama, zawsze tak
krnąbrnego, owinęłaś sobie wokół palca, sprawiasz, że moja matka robi rzeczy, na które nie
ma najmniejszej ochoty, a ja sam zaczynam się zastanawiać, czy jestem na pewno tym samym
człowiekiem, którego wczoraj spotkałaś.
Roześmiała się.
– Och, Robercie! Pleciesz takie głupstwa.
– Pewnie, to nie to, co uczone gadki mojego braciszka o ptaszkach i kwiatkach...
– Ja lubię go słuchać.
Milczał przez moment, po czym odwrócił się do mostu plecami.
– Chodźmy stąd. Dziś i tak nie ma sensu wgapiać się w wodę, jest zmącona.
– Ależ chyba nie będziemy jeszcze wracać? – zapytała. – Właściwie to nie byłam nigdy
powyżej tego miejsca...
– Skoro tak, to pójdziemy dalej – zdecydował. – Górą przez las, a potem skrótem do
domu. Idąc wzdłuż rzeki, nadkładamy drogi. Wiosną jest tu pięknie – rzekł, gdy szli » pod
górę między drzewami. – Wszędzie pełno wtedy dzwonków i pierwiosnków. Daj mi rękę,
pomogę ci. Tu jest trochę stromo.
Na szczycie wzgórza las się kończył. Zatrzymali się, żeby chwilę odpocząć. W dole wiła
się rzeka, połyskując przez bezlistne szkielety drzew. Po jednej stronie, aż po szare niebo,
ciągnęły się posępne wrzosowiska, z drugiej strony mieli pola i lasy.
– Tam jest nasz dom – wskazał ręką. – Nie widać go, bo drzewa zasłaniają.
– Pięknie jest tu na górze – odparła. – Cieszę się, że mnie tu przyprowadziłeś.
Patrzyła w dal. Oczy jej błyszczały, policzki miała zaróżowione od wspinaczki, wiatr
bawił się jej włosami. Robert przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Zauważyła to.
– Robi się późno – powiedziała nerwowo.
– Tak, lepiej chodźmy już.
Schodzili ramię w ramię, długim, posuwistym krokiem. Robert zaczął śpiewać. Zaśpiewał
dwa pierwsze wersy i przerwał. Po chwili spróbował znowu i znowu urwał.
– Nigdy nie mogę skończyć żadnej piosenki – przyznał się rozbrajająco. – Zawsze
zapominam słów.
Przyłączyła się ze śmiechem, pomagając mu. Zbocze kończyło się bardzo stromym
odcinkiem. Zatrzymali się.
– Bioto po ostatnich deszczach jeszcze nie wyschło – zauważył. – Będzie ślisko.
Schodzimy od drzewa do drzewa, trzymaj się blisko mnie.
Śmiejąc się nawzajem ze swoich wysiłków, mających na celu utrzymanie równowagi,
ślizgali się od drzewa do drzewa, aż dotarli do miejsca, gdzie drzewa się kończyły.
– Lepiej pójdę pierwszy. Będę mógł cię złapać na dole.
Zjechał w dół, ostatnie kilka jardów przeskakując. Odwrócił się i spojrzał w jej kierunku.
– Puść drzewo i biegnij. Złapię cię.
Puściła drzewo i poszła w ślady Roberta, zjeżdżając raczej niż biegnąc. Chwycił ją w
talii, podniósł i obrócił się z nią wkoło. Postawił na ziemi, wziął w ramiona i pocałował.
Była tak zaskoczona, że przez moment nie zdobyła się na żadną reakcję. Po chwili jednak
zaczęła energicznie próbować wyswobodzić się z jego uścisku. Dostrzegł na jej twarzy
panikę, uwolnił ją, a ona odskoczyła i zaczęła uciekać. Dopiero po jakimś czasie ruszył za nią.
– Nie tak szybko – rzekł, złapawszy Heather. – Nie tędy. Nie masz orientacji?
– Dlaczego to zrobiłeś? – spytała bliska płaczu. – Zepsułeś wszystko. Myślałam, że jesteś
taki jak Adam, a ty... ty jesteś taki jak... jak...
– Jak kto? – zapytał, gdy przerwała, szukając słów.
– Jesteś jak wyrostki z ciemnej bramy, jak większość mężczyzn. Myślisz, że możesz
zrobić wszystko, co chcesz, z każdą, którą sobie wybierzesz.
– To nie tak, Heather. Nie chciałem pocałować „każdej” dziewczyny – powiedział cicho.
– Chciałem pocałować ciebie, od kiedy tylko cię zobaczyłem po raz pierwszy. Nie zdajesz
sobie sprawy, jaka jesteś atrakcyjna?
– Ale wcale nie dawałam ci powodów, byś myślał, że chcę z tobą flirtować. Nie
powinnam była w ogóle godzić się na ten spacer.
Próbowała odsunąć się od niego, lecz nie pozwalał na to.
– Posłuchaj, Heather. Przepraszam. Przykro mi, że cię uraziłem. Niemniej jednak, cała
moja wina polega na tym, że pozwoliłem, by twój urok uderzył mi do głowy. Obiecuję, że
nigdy więcej się to nie powtórzy, jeśli nie będziesz tego chciała. Nadal zostaniemy
przyjaciółmi, dobrze? Nie puszczę cię, dopóki nie obiecasz mi tego.
Patrzyła na niego z powątpiewaniem. Robert uśmiechał się pojednawczo.
– Czy jest coś złego w przyjaźni? Udobruchana, także się uśmiechnęła.
– No, już lepiej. A teraz pozwolisz, że wskażę ci drogę do domu. Nie mam zamiaru
szukać cię później...
Wkrótce stanęli na skraju łąki ogrodzonej drewnianym parkiem.
– Widzisz ten przełaz, tam? Ta aleja za nim prowadzi do domu, więc jesteśmy prawie na
miejscu. – Uśmiechnął się do niej szybko. – Pościgamy się do przełazu, chcesz? Możesz już
startować, jesteś kobietą.
Zaśmiała się z jego dziecięcej propozycji i pobiegła przez łąkę. Dopędził ją i wyprzedził
bez trudu w połowie dystansu. Siedząc przy przełazie, obserwował, jak nadbiega zdyszana.
– Siadaj – wskazał miejsce obok siebie.
Poczekali, aż uspokoi jej się oddech, po czym ruszyli do domu.
6
Ten wieczór Adam spędził na dole. Nie zamykał się już u siebie tak jak przez ostatnich
kilka dni. Minął mu zły nastrój i wyglądało na to, że udzielało mu się ożywienie Roberta.
Siedzieli razem w salonie i Heather, przechodząc przez hol, słyszała ich głośną rozmowę i
śmiech. Wybrała sobie książkę i poszła na górę, chcąc resztę wieczoru spędzić u siebie.
– Wcześniej idziesz dziś spać, moja droga – zauważyła pani Lawrence, gdy Heather
przyszła się z nią zobaczyć. – Mam nadzieję, że nie męczysz się ponad miarę. Ja sprawiam ci
teraz tyle kłopotu, leżąc w łóżku, a i Robert jeszcze przyjechał... Wszystko na twojej głowie.
– Nie, proszę się nie martwić, nie jestem zbytnio zmęczona. Pomyślałam sobie tylko, że
trochę poczytam u siebie, Adam na dzisiaj ma towarzystwo Roberta.
– Co robią?
– Są w salonie. Słyszałam ich rozmowę i nie chciałam przeszkadzać.
Pani Lawrence obserwowała dziewczynę, gdy ta poprawiała pościel.
– Och, gdyby zawsze tak mogło być... Gdyby tylko Robert był bardziej wyrozumiały,
gdyby był choć w połowie tak wyrozumiały jak ty, wszystko mogłoby być inaczej. – Jej
smukłe palce zacisnęły się na prześcieradle. – Zupełnie jak jego ojciec. Dlaczego mężczyźni
muszą być tak uparci i krótkowzroczni? Patrzą na wszystko z własnego punktu widzenia i...
ach, gdybyż zdawali sobie sprawę, iż są w ten sposób na wpół ślepi.
Poruszyła się niespokojnie na łóżku. Heather usiadła przy niej, nie chcąc zostawiać jej w
takim nastroju.
– Życie jest takie niesprawiedliwe – rzekła pani Lawrence z nagłą goryczą. –
Czegokolwiek by się nie zrobiło, to błędów i tak nie można naprawić, choćby nie wiem jak
się ich żałowało. Nic nie zostaje zapomniane...
Znów ściskała nerwowo pościel w dłoniach. Heather ujęła ją za rękę.
– Nie wolno się wciąż tak zamartwiać. Nie lepiej jest myśleć o teraźniejszości, o lepszej
przyszłości?
– Teraźniejszość, przyszłość, przeszłość... co za różnica? Przeszłość wpływa na
teraźniejszość, teraźniejszość kreuje przyszłość... i nic się na to nie poradzi. Zawsze, gdy
widzę Roberta, wiem o tym dobrze, dręczy mnie to szczególnie... a dziś pewnie i z powodu
choroby. Ta samotność wystarczająco mnie przygnębia, nie wolno mi chorować, nie wolno
mi umrzeć... Co by się wtedy stało z Adamem?
– Proszę tak nie mówić. Wszystko się jakoś ułoży, wie pani doskonale, że Robert zawsze
zaopiekowałby się Adamem.
Chora cofnęła dłoń i gwałtownie potrząsnęła głową.
– Nie, ty tego nie potrafisz zrozumieć. Oni nie mogliby żyć razem! Robert nigdy się nie
zmieni!
Dziewczyna była zaskoczona tym nagłym wybuchem. Po chwili starsza pani dodała
łagodniejszym tonem:
– Gdyby tylko Adam mógł się ożenić, ożenić z kimś, kto go zrozumie, kto mógłby zająć
moje miejsce...
– Cóż, może kiedyś... Jest przecież wciąż młody.
– Jest w twoim wieku, moja droga, parę miesięcy starszy, to wszystko. Ty go rozumiesz,
prawda? Jest z tobą szczęśliwy, lubi cię coraz bardziej, to widać. Ty także go lubisz, prawda,
moja droga?
– O tak, bardzo. '
Kobieta ułożyła się wygodniej w pościeli.
– Może jednak znajdzie się ktoś, kto zajmie moje miejsce. – Uśmiechnęła się słabo. –
Ktoś, kto uczyni go szczęśliwym...
Zamknęła oczy. Teraz, z uśmiechem na twarzy, wyglądała na uspokojoną. Heather
poprawiła pościel wokół niej.
– Tak, na pewno – przytaknęła cicho. – Niech się pani już o to nie martwi.
Kobieta otworzyła oczy i ponownie uśmiechnęła się do niej.
– Nie zamierzałam obarczać cię moimi troskami. Niemniej jednak, sądzę, iż dobrze się
stało, teraz widzę już rozwiązanie...
Dziewczyna długo zastanawiała się nad jej słowami. Cóż takiego stało się w przeszłości
w tym domu, że pani Lawrence wciąż się tym gryzła? I dlaczego bracia nie mogli żyć razem?
Być może z tego powodu, że byli tak odmienni? Adam – z natury powściągliwy, nieskory do
rozmowy, samotnik. Robert odwrotnie – popędliwy, gadatliwy i towarzyski. Adam chodził po
domu bezszelestnie. O Robercie zawsze mogła powiedzieć, gdzie się aktualnie znajduje.
Poznawała to po jego donośnym głosie i śmiechu. Trzaskał drzwiami, podczas gdy Adam
zawsze starannie je zamykał. Aczkolwiek te różnice właśnie zdawały się ich zbliżać – Adam
nie krył się z podziwem dla pełnego werwy starszego brata, nie okazując przy tym cienia
zazdrości, Robert z kolei był nadspodziewanie łagodny i troskliwy w stosunku do Adama.
Następnego dnia Robert znów wybrał lunch w kuchni.
– Jadę do wsi – zakomunikował Heather, gdy skończyli posiłek. – Chcę zobaczyć się z
lekarzem, zanim wrócę do Plymouth. Idę przygotować dwukółkę. Ubierz się ciepło.
Zirytowało ją trochę to, że z góry zakładał, iż ona na pewno z nim pojedzie.
– Czy jest jakiś powód, dla którego miałabym jechać z tobą?
Odwrócił się w drzwiach.
– Jeśli musisz mieć jakiś powód, to możesz zrobić zakupy. Na pewno znajdzie się coś,
czego potrzebujemy. Ale myślałem, że może chciałabyś przejechać się ze mną ot tak, dla
przyjemności...
Był tak rozbrajający, że nie mogła powstrzymać uśmiechu. Poszła przebrać się do
wyjścia.
W otwartej dwukółce było zimno, szare niebo obiecywało rychłe opady śniegu, lecz
Heather była ciepło ubrana i opatulona pledem przez Roberta.
Powoził lekko i swobodnie, częściej patrząc na nią niż na drogę. Zawsze lubiła jazdę
dwukółką, a tego dnia było jej wyjątkowo przyjemnie. To Robert zaraził ją swoją wesołością,
rozluźniała się przy nim. Nigdy przedtem nie spotkała nikogo, z kim czułaby się tak
naturalnie, a przecież znała go dopiero od dwóch dni.
Liście całkiem już opadły z przydrożnych drzew. Dzikość i surowość krajobrazu
wprawiały ją w specyficzny nastrój. Była zupełnie beztroska, jakby wszelkie codzienne
kłopoty straciły znaczenie. Przez całą drogę rozmawiali i śmiali się. Zimny pęd powietrza
zaróżowił jej policzki.
Gdy dotarli do wioski, Robert skręcił w drogę biegnącą obok stacji kolejowej i zatrzymał
dwukółkę przy małej chacie. Pomógł wysiąść dziewczynie i przywiązał lejce do
pomalowanego na biało parkanu, otaczającego ogródek przy chacie.
– Mateusz będzie miał Rafię na oku – rzekł. – Nigdy nie wychodzi na dłużej.
Zawrócili i skierowali się w stronę głównej ulicy.
– Jak ci się tu podoba? – zapytał. – Ja bardzo lubię tę wioskę.
– Cóż, nigdy nie miałam czasu się rozejrzeć. Zawsze gdy przyjeżdżamy tu z Adamem,
robimy jedynie zakupy i natychmiast wracamy.
– Tak, zapomniałem o nieśmiałości Adama... Pewno nawet nie rusza się z miejsca, kiedy
ty siłujesz się z zakupami...
– Jesteś niemiły – odparła ostrym tonem. – To całkiem zrozumiałe, że on woli zostać w
dwukółce. I wcale nie muszę się siłować z zakupami, sprzedawca zawsze mi je wynosi.
Na twarzy Roberta pojawiło się rozbawienie.
– Natychmiast stajesz w jego obronie. Świetnie się tego nauczyłaś od mojej matki,
doprawdy.
– Nie mieszaj w to swojej matki.
– Cóż, po prostu wydaje mi się, że przejęłaś jej stosunek do Adama.
– Nie jesteś chyba o niego zazdrosny? – Jej głos zabrzmiał nieprzyjemnie.
– Właściwie to chyba już zaczynam być. – Wciąż miał rozbawienie w oczach.
– Przepraszam – zmieszała się nagle. – Nie mam prawa tak mówić.
– Dlaczego nie? Skoro tak myślisz, to dlaczego nie miałabyś tego powiedzieć? Podobno
mieliśmy zostać przyjaciółmi, więc bądź uczciwa wobec mnie. Nie ukrywaj przede mną
swoich prawdziwych myśli, ja nie jestem Adamem.
Zwróciła się ku niemu, ponownie zagniewana, on jednak z uśmiechem chwycił ją za
łokieć i skierował z powrotem na drogę.
– Dobrze, już dobrze. Nie traćmy całego popołudnia na kłótnie. Prawdę mówiąc, to rad
jestem, iż nie znasz wioski. Z przyjemnością cię po niej oprowadzę. Lecz najpierw chciałbym
zobaczyć się z lekarzem, no i musimy zrobić te nieszczęsne zakupy.
Byli razem w kilku sklepach i Heather zauważyła, iż Robert znany jest we wsi; wszędzie
witano go z przyjaznym pozdrowieniem.
– Pójdę do kościoła – powiedziała, gdy znaleźli się przed domem lekarza. – Zawsze
chciałam go obejrzeć.
– Dobrze, tam się spotkamy. To nie potrwa długo. Kościół znajdował się na końcu wsi.
Był niewielki, stary i ustawiony tyłem do drogi. Pociągał ją od pierwszego razu, gdy go
ujrzała, bo był tak odmienny od budynków kościelnych przy hałaśliwej High Street w
Londynie.
Otworzyła krytą dachem bramę cmentarną i wkroczyła na cichy, kościelny dziedziniec.
„Wokół nie było nikogo, wydawało się, że nawet wioska leży gdzieś daleko. Na lewo, za |P
niskim murem, ciągnęły się pola i lasy, a z drugiej strony, aż po horyzont widać było jedynie
wrzosowiska. Ten mały kościółek leżał jakby na końcu świata.
Weszła do środka. Było pusto. Z zaciekawieniem przyglądała się witrażom i epitafiom na
ścianach. Zaabsorbowana, nie zauważyła nadejścia Roberta i zlękła się, gdy odezwał się do
niej:
– Brakuje ci chodzenia do kościoła? Spojrzała na niego zaskoczona.
– Nie byłaś tu od przyjazdu, prawda? Matka także nigdy nie przychodziła tutaj, nie
chciała wystawiać Adama na spojrzenia ciekawskich. Chociaż przypuszczam, że tak czy
owak, utraciła wiarę, gdy on się urodził. Teraz jest zbyt nieśmiały, by się tu pojawić, nawet
gdyby chciał.
Patrzyła na niego w milczeniu.
– No proszę, znowu zeszło na Adama. – Uśmiechnął się. – Niemniej jednak, myślałem o
tobie. Ty także nie możesz tu przyjeżdżać, jeśli nie ma kto cię odwieźć.
– W domu też nie chodziłam do kościoła, a w każdym razie niezbyt często. Nikt z nas
tego nie robił ani nikt z sąsiadów, kogo bym znała. Niedziela była jedynym dniem wolnym od
pracy, jedynym dniem odpoczynku i wykonywania rozmaitych prac domowych. Pomimo to,
bywałam tam od czasu do czasu, ale obawiam się, że raczej nie z potrzeby ducha. Pociągał
mnie śpiew kościelny, organy, podobał mi się kościół udekorowany z okazji żniw. Siadałam
wtedy w ławce i marzyłam o wsi, o zielonych łąkach, o polach, na których dojrzewa
kukurydza... Nigdy nie myślałam, że moje marzenia się spełnią.
Patrzył na nią z rosnącą ciekawością.
– Tobie naprawdę podoba się życie tutaj, prawda?
– O, tak. Tu jest tak cicho i spokojnie.
– Wciąż mówisz o ciszy i spokoju. Czy tylko tego pragniesz w życiu? To przecież
niezwykłe u pięknej i młodej dziewczyny. Poza tym, o ironio, ty szukasz ciszy i spokoju w
naszym domu... Czy naprawdę jesteś zadowolona ze swego życia takiego, jakim jest ono
teraz?
– Tak.
– Cóż, w końcu nic w tym złego... Musisz jednak wiedzieć, że ta twoja cicha przystań, za
którą uważasz nasz dom, nie zawsze była taka spokojna. Kiedyś znów może się tu rozszaleć
burza, bo przecież to właśnie ludzie niszczą zawsze spokój innych ludzi...
– Wiem o tym, i to nazbyt dobrze. Patrzył ze zrozumieniem.
– Matka opowiadała mi o tobie. Wiem, że nie było ci łatwo.
Wzruszyła ramionami.
– Najtrudniej było patrzeć na nieszczęście mojej matki.
– Wspólne życie moich rodziców też nie było radosne. Małżeństwo jest żałosnym
przyznaniem się ludzkości do tego, iż nie potrafi żyć ze sobą w zgodzie.
– Ale to kobieta jest zawsze bardziej pokrzywdzona, szczególnie, gdy jest się tak
biednym, jak my byliśmy.
– Nie przesadzaj. Bywa rozmaicie. Kiedy wyszli, rzekł:
– Mój ojciec jest tu pochowany. Chodź, pokażę ci, gdzie. Zatrzymali się przy grobie pod
murem, który oddzielał ich od wrzosowisk.
– Życie potoczyło się inaczej, niż tego chciał – powiedział posępnie. – I chyba już nigdy
nie będzie biegło po jego myśli. Dobrze chociaż, że nie wie, co wydarzyło się po jego
śmierci...
Milczała nie rozumiejąc, o czym on mówi. Patrzyła ponad murem na wrzosowiska. W
oddali widniało mroczne wzgórze, niemalże czarne pod nisko przepływającymi chmurami.
– Jak na końcu świata, prawda? – zapytał, podążając za jej spojrzeniem.
– Dziś wygląda to rzeczywiście na zupełne odludzie, ale i tak chciałabym kiedyś tam
pójść. Chyba nietrudno się tam zgubić...
– Byłaś już kiedyś na wrzosowiskach?
– Tylko z brzegu. Pociągają mnie i przerażają równocześnie. Gdy jestem tam sama, czuję
się tak, jakbym była sama na całym świecie...
– Tak, znam to uczucie. Traci się kontakt z rzeczywistością i ma się wrażenie, jakby
nawet czas się zatrzymał. Bardzo mnie to uspokaja. Zabiorę cię tam kiedyś, nieźle je znam. –
Odwrócił się do niej z entuzjazmem. – Tak wiele mógłbym ci pokazać, tak wiele rzeczy
moglibyśmy robić razem...
Zaśmiała się. W ciągu jej pobytu tutaj on przyjechał po raz pierwszy, a zachowywał się
tak, jak gdyby od dawna się znali.
– Co powiedział lekarz? – zapytała, gdy opuścili kościelny dziedziniec.
– Mówi, że jeśli ból minie, a matka będzie się czuła na siłach, to wolno jej wstawać.
Obiecał mieć ją na oku i informować mnie stale o jej stanie. Podejrzewa, że to serce. Ona też
się chyba czegoś domyśla, lecz nie daje tego poznać po sobie. Widzę, że się boi, chociaż
pewnie bardziej o Adama niż o siebie. Bóg jeden wie, cóż on by bez niej począł. To następny
powód, dla którego uważam obecny stan rzeczy za nienormalny. On nie powinien być tak od
niej uzależniony.
– A cóż w tym dziwnego, że syn zwraca się ze wszystkim do matki?
– Nic, pod warunkiem jednak, iż nie prowadzi to do całkowitego odizolowania od świata
zewnętrznego. Myślę, że nie ma nic bardziej nienaturalnego niż życie, które oni prowadzą.
– Ale oni są szczęśliwi, bardziej niż byliby żyjąc inaczej. Zniecierpliwił się.
– A skąd ta pewność? Nigdy nie próbowali żyć inaczej. Widziała teraz, jak bardzo Robert
różni się od Adama.
– To kwestia upodobania. To, co odpowiada tobie, niekoniecznie musi być dobre dla
nich.
– Ale problem polega na tym, że oni nie wiedzą, co jest dla nich dobre.
Twarz rozjaśnił mu uśmiech.
– Zmieńmy lepiej temat. Cóż... niewiele jest tu do roboty, gdy przywykło się do
miejskiego życia, niemniej jednak, Lucy znajduje tutaj mnóstwo rozrywek. Ty też powinnaś
choć trochę zainteresować się tutejszym życiem. Sporo we wsi młodych ludzi. Hm... trudno
byłoby ci za każdym razem przychodzić do wsi... Wiesz co? Nauczę cię powozić.
Osłupiała widząc, że Robert nie żartuje.
– Wykluczone. Wyobrażam sobie, co Adam powiedziałby na to, gdybym prosiła go o
dwukółkę za każdym razem, gdy przyszłaby mi ochota na wyjazd.
– Nie przesadzaj. Nie musiałabyś używać jej wcale tak często. Poza tym, ona nie jest jego
wyłączną własnością, chociaż tylko on jeden jej używa. Mógłby być nawet z tego
zadowolony, bo nie musiałby wozić cię po zakupy.
Nie dawała się przekonać.
– Nie powinnaś się tak odcinać od świata. Gdybyś umiała powozić, nie byłabyś już tak
uwiązana do tego miejsca.
– Przestań układać moje życie za mnie, dobrze? – rzekła
i
z irytacją w głosie. – Już ci
mówiłam, że chcę, by wszystko pozostało tak, jak jest.
– Jakbym słyszał matkę. Czy jesteś tego świadoma, czy nie, ona ma na ciebie ogromny
wpływ. Przejrzyj na oczy, Heather, zanim skończysz jak Adam. Całe jego życie to chybione
pomysły matki.
– Jak możesz w ogóle tak mówić? Twoja matka świata poza nim nie widzi...
– Nie widzi także – wpadł jej w słowo – że Adam wcale nie jest na tyle odmienny, by nie
mógł żyć wśród ludzi. To ona, świadoma jego fizycznych braków; uczyniła go tak delikatnym
i nadwrażliwym. W porządku, ma za krótkie nogi i małą łysinę na czubku głowy, ale co z
tego? To nie powinno mu przeszkadzać w prowadzeniu normalnego życia. Jest przecież
absolutnie normalny pod wszystkimi innymi względami. Gdyby tylko wyrzucił te głupie,
małe czapki, do których noszenia ona go zachęca i przestał chować się na tym odludziu,
mógłby stać się normalnym człowiekiem.
Patrzyła na niego w zamyśleniu. Zaczynała rozumieć, co było przedmiotem ciągłych,
rodzinnych kłótni.
– I co? Nie sądzisz, że mam rację? Sama wiesz najlepiej, jak bardzo zmienił się przez te
parę miesięcy, odkąd tu jesteś. To dlatego, że miał nareszcie kontakt z kimś jeszcze poza
matką.
– Nie powinieneś tak mówić o niej. Poświęciła mu przecież całe swoje życie.
– Właśnie. Nie tylko, że nigdy nie było takiej potrzeby, ale jeszcze wyrządziła mu tym
ogromną krzywdę. Tak, krzywdę, jemu i sobie. Pewien jestem, że musiałaś to zauważyć.
– Powiedziałam ci już wczoraj: nie będę brała udziału w waszych rodzinnych kłótniach.
Uśmiechnął się, patrząc na nią z ukosa.
– Niestety, coś mi się zdaje, że znalazłaś się na samym środku ringu, przyjeżdżając tutaj.
Przez jakiś czas możesz się uchylać przed ciosem, ale w końcu i tak zostaniesz wciągnięta w
walkę. Upewnij się wtedy, czy aby na pewno stoisz po właściwej stronie. – Odetchnął
głęboko. – Dajmy w końcu spokój rodzinnym problemom. Przepraszam cię, ale to temat, od
którego nie potrafię się uwolnić, kiedy tylko jestem w domu i widzę, jak się sprawy mają.
Zbliżała się już pora podwieczorku, gdy opuszczali wioskę. Jechali szybkim kłusem.
Mniej więcej w połowie drogi zaczął padać śnieg, muskając delikatnie ich twarze.
Robert zwolnił bieg konia do stępa.
– Wiesz – rzekł, odwracając się do Heather – niezależnie od tego, co powiedziałaś, i tak
myślę, że powinnaś nauczyć się powozić. Jeśli nie dla siebie, to dla dobra mojej matki.
Przypuśćmy, że będzie nagle potrzebowała lekarza.
– Oczywiście Adam go sprowadzi.
– Przypuśćmy, że nie mógłby z jakiegoś powodu. Mógłby także zachorować...
– To nieprawdopodobne.
– Ale możliwe. Zgadzam się, że być może nigdy nie będziesz miała okazji skorzystać z
tej umiejętności, ale uważam, że powinnaś jednak wiedzieć, jak się to robi. No, dalej, przysuń
się bliżej, będziemy powozić razem.
Wciąż się wahała, wziął więc jej dłoń i włożył w nią wodze.
– Spójrz, jakie to proste – powiedział, pokazując jej, jak należy je trzymać. – Rafia jest
potulna jak baranek, nie będzie się wyrywać ani szarpać. Musisz tylko wiedzieć, w jaki
sposób ruszyć z miejsca i zatrzymać się.
Zanim zorientowała się w jego zamiarach, Robert zatrzymał dwukółkę i zeskoczył na
ziemię, pozostawiając wodze w jej dłoniach. Roześmiał się na widok wyrazu jej twarzy.
– Nie bój się – rzekł, wspinając się na miejsce po przeciwnej stronie. – Przyjdę ci na
pomoc, gdy zajdzie potrzeba, ale zobaczysz, że doskonale sobie sama poradzisz.
Powoli ruszyli z miejsca. Po chwili, za namową Roberta, przynagliła konia do kłusu.
Siedziała sztywno, kurczowo ściskając cugle. Jednak po jakimś czasie dała się przekonać i
rozluźniła się, aż w końcu się uśmiechnęła, a oczy zapłonęły jej blaskiem podekscytowania.
– Znakomicie ci idzie – pochwalił ją. – Najpierw nabierzesz trochę wprawy, a potem
pokażę ci, jak się zaprzęga.
– Wiele razy obserwowałam Adama... – zaczęła, lecz na myśl o nim ostro zacięła konia. –
Musisz je teraz wziąć ode mnie. Jesteśmy już prawie w domu – odpowiedziała na jego
pytające spojrzenie.
– Ależ nie. Tak trudno było ci się odważyć, więc skończ teraz to, co zaczęłaś. Nie
będziesz się więcej denerwować.
Nigdy nie wiedziała, kiedy przestawała kierować się własnym osądem, a poddawała się
woli Roberta. Miał na nią jakiś magiczny wpływ, czuła się przy nim beztrosko i nie była w
stanie martwić się ewentualnymi konsekwencjami swego postępowania.
Nie dała się więcej prosić i ruszyła z miejsca. Potem, śmiejąc się w głos, skierowała
dwukółkę w podjazd i odprowadziła ją do tylnego wyjścia.
– Sama widzisz, jakie to łatwe – powiedział, obchodząc podjazd, by pomóc jej wysiąść.
– Cóż, nie sądzę jednak, bym kiedykolwiek odważyła się prowadzić ją sama – odparła i
zeskoczyła obok niego.
– Jeszcze kilka razy i z pewnością będziesz to robić – zapewnił ją, wyjmując paczkę z
zakupami.
Heather miała właśnie wejść za Robertem do domu, gdy spostrzegła Adama stojącego w
bramie stajni. Patrzył na nią. Wyraz jego twarzy zatrzymał ją w miejscu. Zbladła.
Stali tak oboje przez moment, przyglądając się sobie nawzajem, aż Heather ruszyła w
jego kierunku. Adam odwrócił się i zniknął w staj ni.
7
Przez chwilę Heather stała niezdecydowana w połowie drogi między domem a stajnią.
Chciała pójść i zmusić Adama, by wysłuchał jej wyjaśnień. Czuła bowiem, że mimo tego, co
powiedział Robert, jest mu winna przeprosiny za prowadzenie dwukółki bez jego zgody.
Zrezygnowała jednak, przypomniawszy sobie wyraz jego twarzy. Jego zachowanie zirytowało
ją, tak jak za pierwszym razem, gdy tu przyjechała. Poza tym należało już przygotować
podwieczorek. Odwróciła się i weszła do domu.
W korytarzu spotkała Roberta. Tym razem on stanął jak wryty na jej widok.
– Co się stało, u licha? Minutę temu byłaś w siódmym niebie, a teraz wyglądasz tak,
jakby to niebo spadło ci na głowę.
– Adam widział, jak przyjechaliśmy.
– To wszystko? No i co z tego, że nas widział?
– Nie podobało mu się to. Właściwie to patrzył na mnie.
– Przeboleje to. Przestań się martwić. Przywyknie do takiego widoku, gdy kilka razy
zobaczy, jak powozisz.
– Nie, nie zrobię tego więcej. Sądzę także, że i dzisiaj nie powinnam była tego robić.
– Na miły Bóg! – krzyknął Robert i wyszedł zniecierpliwiony.
W kuchni nie było jeszcze Lucy. Przyszła, kiedy Heather zaczęła przygotowywać
podwieczorek.
– Już czas na podwieczorek. Napiję się herbaty i przekąszę co nieco. Wiedziałam, że
panienka wróciła, bo usłyszałam dwukółkę na podjeździe.
Wypełniła kuchnię swoim trajkotaniem, ale Heather nie była w nastroju, by jej słuchać.
Nadstawiła ucha dopiero wtedy, gdy Lucy wspomniała o Adamie.
– Przez ostatnie dwie godziny chodził jak struty. Coś mnie się zdaje, że wcale nie
podobało mu się to, że panienka i pan Robert pojechali razem.
Podeszła bliżej, zaglądając Heather w oczy. Trzymała się pod boki, ściskając w dłoni
kilka ściereczek do kurzu. Twarz miała poważną.
– On jest zazdrosny, mówię panience. Lepiej niech panienka uważa.
– Zazdrosny? Dlaczego miałby być zazdrosny?
– Przecież to jasne jak słońce. Jest zazdrosny, bo pan Robert zabiera mu panienkę.
Heather uczyniła gest zniecierpliwienia.
– Och, Lucy, jesteś niepoważna.
– Nie, panienko, ja mówię poważnie – oburzyła się. – To niedobrze, że pan Adam jest
zazdrosny, to przecież z nim panienka musi być na co dzień, a nie z panem Robertem.
– Nonsens – ucięła Heather.
„Aczkolwiek Lucy może mieć trochę racji” – myślała. Oprócz przykrości, jaką mu
sprawili, biorąc pojazd bez jego wiedzy, Adam, być może, poczuł się także zazdrosny, choć
nie w ten sposób, jak mówiła Lucy. Może zabolało go, iż pojechali bez niego. Tak czy owak,
jego zachowanie nie wróżyło nic dobrego.
Lucy nie odezwała się więcej; płukała ściereczki w zlewie. Zdaje się, że czuła się
dotknięta szorstkością Heather, lecz ta nadal nie była w nastroju do słuchania jej paplaniny.
Wtem gwałtownie otworzyły się drzwi kuchenne i rozległ się przenikliwy dźwięk
dzwonka. Wszedł Robert. Widać było po nim zdenerwowanie. Bez słowa przeszedł przez
kuchnię i zniknął w drzwiach do holu. Lucy, wycierając dłonie w fartuch, podeszła do
Heather i wyszeptała:
– A nie mówiłam?
– Czego nie mówiłaś, Lucy?
– A nie mówiłam, że będzie źle, jak pan Robert zostanie dłużej? Od razu widać, że się
pokłócili, on i pan Adam. Myśli panienka, że pan Robert wyjedzie teraz, tak jak wtedy?
– Nie mam pojęcia i nie sądzę, by to była nasza sprawa. Powiedziała to ostrzej, niż
zamierzała, więc Lucy bez słowa wróciła do zlewu.
– Przepraszam cię. Nie chciałam tak warknąć na ciebie, ale jestem trochę podenerwowana
– rzekła po chwili.
Lucy odwróciła się do niej i uśmiechnęła.
– Nic się nie stało, panienko. Wcale się nie dziwię, bo jak oni się kłócą, to wszyscy
chodzą w nerwach. Pani pewno już też.
Wkrótce potem dziewczęta znów uniosły głowy na dźwięk dzwonka. Tym razem był to
Adam. Stanął na moment w wejściu i przeszedł do holu, nie odezwawszy się. Heather po raz
pierwszy usłyszała, jak trzasnął drzwiami.
Lucy tryumfowała.
– Miałam rację. O panienkę poszło. To było widać, jak na panienkę spojrzał. Lepiej
pospieszmy się z podwieczorkiem, tym dwóm przyda się coś na osłodę...
Gdy Heather weszła z tacą do salonu, zastała tam tylko Adama. Obserwował w milczeniu,
jak rozstawia filiżanki i talerze. Chciała go przeprosić, wyjaśnić, on jednak gniewnie machnął
ręką, dając do zrozumienia, iż nie chce słuchać.
Wróciwszy później po naczynia, zauważyła, że Robert w ogóle nie przyszedł na
podwieczorek. Adam siedział przy kominku wpatrzony w płomienie. Nie obejrzał się, gdy
zbierała ze stołu.
Tego wieczora nie było już słychać śmiechu z salonu. Po kolacji z matką, Adam zamknął
się w warsztacie w piwnicy. Gdzie podział się Robert, Heather nie wiedziała.
Skończywszy porządkowanie kuchni, poszła do salonu upewnić się, czy nie zgasł ogień w
kominku, na wypadek, gdyby któryś z nich jednak się zjawił. Ogień przygasał, dorzuciła więc
kilka szczap. Stała przyglądając się, jak zajmują się jasnym płomieniem. Jakże żałowała teraz,
że dała się namówić Robertowi. W ciągu jednego popołudnia wszystkie jej cierpliwe zabiegi
o przyjaźń Adama obróciły się wniwecz. Znalazła się w punkcie wyjścia, tak jakby znów stała
naprzeciw niego w ogrodzie, patrząc w jego nieprzyjazne oczy. Lecz tym razem czuła się
winna, przewidywała przecież, iż Adam może poczuć się urażony, a jednak dopuściła do tego.
Usłyszała kroki Roberta na schodach. Przeszedł przez hol i wszedł do salonu.
– Sama? A gdzie Adam?
– W piwnicy. Chrząknął.
– Wiedziałem, że będzie się boczył.
– Robert, to naprawdę nie było w porządku. Nic dziwnego, że się zdenerwował, skoro nie
zapytaliśmy nawet, czy nie będzie potrzebował dwukółki.
– Mówiłem ci już: dwukółka nie jest wyłącznie jego własnością. To prawda, że on zawsze
najwięcej z niej korzysta, ale tylko dlatego, że nie jeździ konno. To właśnie jeden z
genialnych pomysłów mojej matki. Adamowi krótkie nogi pozwalały jedynie na dosiadanie
pony, a matka nie mogła znieść myśli, że on będzie jeździł na kucu, a ja z ojcem na koniach.
Więc jeździła z nim dwukółka, gdy wybieraliśmy się na przejażdżki.
– Przecież to właśnie czyni dwukółkę jego własnością.
– Ależ nie. Teraz nie mamy już koni, więc wszyscy mogą z niej korzystać.
– Być może, ale ty jesteś członkiem rodziny, ja to co innego...
– Już czas, by i ciebie uznano za członka rodziny. Wykorzystują cię i nie dają nic w
zamian.
– Nie mów tak. Wiesz dobrze, że to nieprawda. Byliśmy szczęśliwi...
– ... a ja przyjechałem i wszystko zepsułem, zniszczyłem ten wasz drogocenny spokój. To
chciałaś powiedzieć? – Odwrócił się zirytowany. – Całe to zamieszanie o nic. W tym domu z
każdej najmniejszej rzeczy robi się tragedię. Nie, tu nie da się żyć normalnie...
– A czyja to wina? Czy musiałeś się kłócić z Adamem? Czy nie mógłbyś spróbować choć
raz spojrzeć na wszystko z jego punktu widzenia i przyznać się do winy?
– Na Boga! A czy Adam nie mógłby w końcu dorosnąć? Dąsa się jak dzieciuch. Jest
dorosłym człowiekiem!
– Ty podobno także. Opadł na fotel.
– Dobrze. Masz rację. Obaj jesteśmy siebie warci. Zawsze kłóciliśmy się z byle powodu –
przyznał ze smutkiem.
– Ale dlaczego? Przecież nie dlatego, że nie możecie się znieść nawzajem.
– On zawsze trzymał z matką. Teraz też uważa, że to ona ma rację.
– Ale to wcale nie znaczy, że musicie się kłócić o wszystko inne...
– Zawsze tak było. Kłóciliśmy się już jako dzieci, na długo przedtem, zanim zacząłem
walczyć z matką, z jej wpływem na Adama. Od samego początku nim kierowała, we
wszystkim jej ustępował. Być może jestem pobudliwy z natury, ale mnie to doprowadzało do
szału. Dopóki matki nie było w pobliżu, wszystko było w porządku, dobrze nam było razem.
Ale gdy ona się pojawiała, to skakaliśmy sobie do gardeł. Można by pomyśleć, że
nienawidziliśmy się nawzajem, ale to nieprawda... Byłem pod dużym wpływem ojca, który
ciągle miał nadzieję, że zdoła zmienić stosunek matki do Adama. Po jego śmierci ja
próbowałem robić to samo, więc często kłóciłem się z nią na ten temat. Ona mówi, że przy
nieprzystosowaniu Adama nie można inaczej postępować, a ja nie chcę tego dostrzec, bo
jestem po prostu egoistą. I mówi coś jeszcze... Ale to on naprawdę jest egoistą, choć to nie
jego wina. Ona go takim ukształtowała.
Wstał z fotela i zaczął się przechadzać po salonie z rękami w kieszeniach.
– Właściwie... masz rację co do dzisiejszego popołudnia. Mógł się obrazić, że wzięliśmy
dwukółkę, nawet go nie powiadomiwszy. Matka nie nauczyła go dzielenia się czymkolwiek,
zachęcała, by traktował wszystko jako swoją wyłączną własność. Zwykła mawiać, że chce w
ten sposób dodać mu pewności siebie, której mu brak.
– Cóż, żałuję bardzo, iż miałam swój udział w dzisiejszej kłótni. Musiałam być chyba
szalona, zgadzając się przyprowadzić dwukółkę pod dom.
Robert przyglądał się jej przez chwilę, po czym uśmiechnął się przekornie.
– Byłaś szalona, Heather. Zachwycająco zwariowana. Oczy płonęły ci dzikim blaskiem,
włosy powiewały w pędzie jak grzywa naszego rumaka, a na czubku nosa co i rusz
zatrzymywał ci się płatek śniegu. To dobra wróżka Heather pędzi na złamanie karku przez
wrzosowiska, a ten obok to zły czarnoksiężnik usiłujący wciągnąć ją w swe mroczne
sprawy...
Nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– Chodź – powiedział, przysuwając dwa fotele do kominka. – Usiądźmy tutaj i nie
rozmawiajmy więcej o rodzinie. Byłem w nie najlepszym humorze, ale przy tobie nie potrafię
się smucić. I wiesz co? Co prawda nie przeproszę Adama ani matki za to, co powiedziałem,
ale następnym razem, gdy tu będę, zrobię wszystko, by utrzymać spokój w tym domu.
Obiecuję.
Gdy Heather szła potem na górę, przygnębienie, o którym zapomniała w towarzystwie
Roberta, wróciło. Wiedziała, że przed zejściem do salonu kłócił się z matką, i teraz, wchodząc
do jej sypialni, wyczytała ze spojrzenia pani Lawrence, że jest rozgniewana także i na nią.
– Więc Robert zdążył już naopowiadać ci tych swoich historii. Dziwi mnie tylko, że tak
łatwo mu uległaś. Adam to teraz dla ciebie przewrażliwiony, chimeryczny wyrostek, którego
uczuciami nie należy się przejmować, czy tak?
– Och, nie. Chyba pani nie myśli, że ja...
– A dlaczego nie, skoro zachowujesz się w ten sposób?
– Czy Robert nie wyjaśnił... ?
– Nie chcę słuchać jego wyjaśnień. Aż nadto dobrze wiem, co ma do powiedzenia. O tym,
że on jest nieodpowiedzialny, zawsze wiedziałam, ale sądziłam, że ty jesteś inna...
Heather milczała, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć.
– Powiedział mi, że czujesz się zbyt samotna tutaj, że powinnaś mieć chociaż możliwość
wyjazdu do wsi. Jeśli rzeczywiście tak myślisz, to dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? Ja
jestem osobą, z którą powinnaś o tym rozmawiać. Twierdziłaś zawsze, iż jesteś zupełnie
zadowolona ze spokojnego życia, jakie tu prowadzimy.
– Tak jest nadal. Nigdy nie twierdziłam, że chcę jeździć dla rozrywki do wsi.
– Skoro tak, to skąd nagle pomysł o nauce powożenia?
– Nie myślałam o sobie. – Dziewczyna zaczerwieniła się pod sceptycznym spojrzeniem
pani Lawrence. – Pomyśleliśmy, że może powinnam umieć prowadzić dwukółkę, na
wypadek, gdyby nagle należało wezwać lekarza.
– Coś takiego... – Sarkazm w głosie starszej pani sprawił, że Heather zarumieniła się
jeszcze mocniej. – I Adam, oczywiście, nie byłby skłonny sprowadzić go dla mnie?...
– Cóż... On także mógłby zachorować.
– O ile w ogóle można wyobrazić sobie taką sytuację, to w tempie, w jakim Lucy potrafi
pedałować, dotarłaby do wsi, zanim ty zdążyłabyś przygotować dwukółkę.
– Lucy mogłoby nie być akurat... albo mogłaby to być niedziela...
– Doprawdy?... – starsza pani uniosła brwi w udanym zdziwieniu. – Cóż za
nieprawdopodobny zbieg okoliczności. Widzę, że sama chyba zdajesz sobie sprawę z
absurdalności ' swoich wyjaśnień. – Spojrzała na Heather z wyrzutem. – Nie sądzisz, iż
mądrzej byłoby poprosić Adama, by nauczył cię powozić? Zrobiłby to z przyjemnością,
jestem pewna. Gdyby tylko wiedział, że tego chcesz.
– Ale ja nigdy nie myślałam o tym. To przyszło nagle...
– Pomysł Roberta, oczywiście, a ty byłaś na tyle nierozsądna, by go posłuchać. Robert to
mój syn i kocham go bez względu na wszystko, ale ja wiem najlepiej, jaki jest uparty i
zapalczywy, nie zastanawia się nad konsekwencjami tego, co robi. Słabo go jeszcze znasz, nie
powinnaś tak łatwo mu ulegać.
– Cóż, bardzo mi przykro. Ostatnią rzeczą, jaką chciałam uczynić, to urazić Adama. To
byłoby straszne, gdybym miała utracić jego przyjaźń z tego powodu...
Jej skrucha była szczera i pani Lawrence wyglądała na nieco ułagodzoną.
– Tak, wiem, bardzo polubiliście się. Doprawdy, nierozsądnie byłoby pozwolić
Robertowi to zniszczyć. Jutro wraca do Plymouth, a ty zrób, co w twojej mocy, by odrobić to,
co się dzisiaj stało.
Heather z ulgą przyjęła wiadomość o jego wyjeździe. Sądziła bowiem, iż nie potrafiłby
się przystosować do życia, jakie tu wiedli. Jego dłuższa obecność zapewne wkrótce znów
doprowadziłaby do spięcia.
Powiedział, że w końcu zostanie wciągnięta w rodzinne kłótnie. Teraz wiedziała już, po
której jest stronie. Tak jak I Adam i jego matka, pragnęła, by życie biegło tutaj swoim ,
dotychczasowym, spokojnym rytmem.
Rano obudziła się przygnębiona. Wyjrzała przez okno i nie znalazła tam nic, co by
poprawiło jej nastrój. Lekki śnieg dnia poprzedniego zmienił się w ulewę. Ciemne chmury
wisiały nisko nad wrzosowiskami tonącymi w strugach deszczu, z ziemi unosiła się mgła,
która ze wszystkich stron napierała na dom, zamykając jego mieszkańców jak w więzieniu.
Dygocząc odwróciła się od okna. Pani Lawrence zapowiedziała, iż zamierza dzisiaj
wstać. Wydawało się, że będzie to jedyny pogodny akcent tego szarego, jesiennego dnia.
Zeszła na dół. Adam już pracował; z piwnicy dochodziły odgłosy młotka. Gdy odsłaniała
okna w salonie, usłyszała kroki Roberta na schodach, które potem oddaliły się w stronę
kuchni. Poszła za nim i dostrzegła w holu jego torbę podróżną, stojącą przy drzwiach
wejściowych.
– Nie najlepszy dzień na spacer do wsi – rzekł, wyglądając przez okno.
– Idziesz pieszo? – spytała zdziwiona. – Adam cię nie odwiezie?
– Nie prosiłem go o to – odparł szorstko.
Nie ociągał się przy jedzeniu. Miał już wychodzić, gdy do kuchni wszedł Adam.
– Wyjeżdżam, mały – rzucił od drzwi. – Miej mamę na oku, nie wolno jej się przemęczać.
Dopilnuj tego.
Nie dał Adamowi czasu na odpowiedź. Dziewczyna wyszła za nim. Zatrzymali się przy
drzwiach frontowych.
– Wrócę. I mam nadzieję, że tym razem nie będziesz mnie witać pogrzebaczem –
powiedział z uśmiechem.
Patrzyła, jak schodzi szybko podjazdem. Był w kapeluszu i płaszczu z postawionym
kołnierzem.
Stała w otwartych drzwiach i patrzyła, dopóki nie zniknął z pola widzenia. Towarzyszyło
jej dziwne poczucie straty, dom bez Roberta wydał jej się nagle przegnębiająco pusty i cichy.
Ganiła się w duchu za takie myśli. Przecież on naruszył spokój tego domu, mógł zniszczyć jej
szczęście i w żadnym razie nie powinna była chcieć jego powrotu...
Wiedziała jednak, że będzie na niego czekać.
8
Pani Lawrence nie wracała więcej do incydentu z dwukółką, co Heather przyjęła z ulgą.
Stosunki między nimi pozostały nie zmienione. Natomiast Adam nie był skłonny zapomnieć
tak szybko. Starał się unikać dziewczyny, a jeśli już znalazł się w jej towarzystwie, uparcie
milczał. Rozpogadzał się dopiero, gdy matka schodziła na dół. Siadywali wtedy we dwoje
przy kominku w salonie.
Któregoś dnia miał lekki wypadek. Podczas pracy w piwnicy ześliznęło mu się narzędzie
i wbiło mu się w dłoń. Przyszedł na górę do kuchni w poszukiwaniu czegoś do zawinięcia
rany.
Gdy Heather spostrzegła krew spływającą mu po palcach, krzyknęła przestraszona,
przerywając dzielące ich milczenie.
– Pozwól, że ja to obejrzę – rzekła, podbiegając do niego. Zaoponował, zabierając rękę i
odpowiadając szorstko, że to nic poważnego.
– Ale zmieni się w coś poważnego, jeśli zostawisz ranę zabrudzoną.
Bez dalszych oporów pozwolił jej przemyć i zabandażować skaleczone miejsce.
– Teraz dobrze – powiedziała, gdy skończyła. – Zagoi się za dzień lub dwa.
Ich twarze znalazły się blisko siebie i gdy zabierał dłoń, ich spojrzenia spotkały się.
Podziękował jej swoim nieśmiałym uśmiechem, a ona odwzajemniła się tym samym,
szczęśliwa, iż odzyskała jego przychylność. Brakowało jej towarzystwa Adama. Przez te
kilka ostatnich dni zdała sobie sprawę, jak bardzo go lubi.
Zima zapadła na dobre. Mroźne wiatry szalejące na wrzosowiskach wciskały się do domu
wszystkimi szczelinami, tak że musieli stale utrzymywać rozpalony ogień w
pomieszczeniach, których używali. Płytkie odcinki rzeki i podmokłe brzegi skuł lód.
Heather i Adam często spotykali się przy oknie w kuchni, obserwując ptaki, które on
dokarmiał. Kiedyś znienacka zaatakował je jastrząb i odleciał z wróblem w szponach. Adam,
wzburzony, wygrażał mu zaciśniętą pięścią, wykrzykując obelgi pod jego adresem. Heather
kolejny raz wstrząśnięta była jego gwałtowną przemianą, tym, jak łatwo przechodzi od
łagodności do pasji. Opanował się jednak szybko.
– Wpadam w złość tak nieoczekiwanie, że nawet nie zdaję sobie z tego sprawy. Nie
potrafię się powstrzymać... – Patrzył z ukosa zawstydzony.
Pomyślała, iż być może próbuje w ten sposób przeprosić za zachowanie w stosunku do
niej.
– Nie martw się. Ja to rozumiem.
– Robert tego nie rozumie. Uważa mnie za skorego do gniewu egoistę. – Uderzył
zaciśniętą dłonią w parapet okienny, z nagłym rozgoryczeniem dodając: – Dlaczego on nie
chce tego zrozumieć?
– Robert wiele myśli o tobie. Wierz mi, że on jednak próbuje cię zrozumieć.
Rzucił jej szybkie, podejrzliwe spojrzenie.
– Dlaczego to powiedziałaś? Skąd wiesz, co Robert myśli o mnie?
– Wystarczy popatrzeć na was. Wtedy staje się to oczywiste.
Wciąż patrzył z powątpiewaniem.
– Tak myślisz... ?
– Tak myślę.
Powoli pokręcił głową, opierając łokcie na parapecie. Patrzył przez okno.
– Ty nie wiesz, co zaszło między nami, albo nie chcesz się przyznać, że wiesz...
Przyglądał jej się teraz badawczo, jakby czekając na zaprzeczenie. Potem jeszcze raz
pokręcił głową, odwrócił się i odszedł bez słowa.
Któregoś dnia pod koniec tygodnia, zbudziwszy się rano, dostrzegła w pokoju
nadzwyczajną jasność. Okazało się, że świat za oknem jest zasypany śniegiem, który tworzy
już dość grubą pokrywę. Najwidoczniej padało przez całą noc.
Potem posypało jeszcze przed lunchem, lecz wkrótce przestało i zimowe słońce
rozświetliło okolicę przepięknym blaskiem.
Po południu Heather ciepło się opatuliła i wyszła na spacer. Marsz był utrudniony, ale
zapadanie się po łydki w świeżym śniegu sprawiało jej przyjemność. Zostawiała za sobą
ogromne ślady obok delikatnych ptasich odcisków. Śmiała się, gdy biały puch z uginających
się pod jego ciężarem gałęzi, umyślnie przez nią trącanych, opadał jej na twarz. Rzeka
przybrała kolor stalowo-granatowy, wyraźnie kontrastujący z bielą brzegów.
Było już ciemno, kiedy wróciła. Oziębiło się, lecz niebo wciąż było czyste i ukazał się
nawet skrawek księżyca. Na ganku paliły się lampy. Zatrzymała się na podjeździe,
zachwycona widokiem ośnieżonego domu.
Usłyszała za sobą chrzęst kroków w zamarzniętym śniegu. Przestraszona odwróciła się,
by ujrzeć Roberta idącego podjazdem.
– Witaj, Heather! – zawołał. – Co ty tu robisz po ciemku?
– Wcale nie jest aż tak ciemno, wszystko wokół takie białe... Myślałam właśnie, jak
pięknie wygląda wasz dom, taki rozświetlony na śniegu.
– Widzę, że ty naprawdę lubisz to miejsce.
– Tak. Tyle razy już ci o tym mówiłam.
– A ludzie mieszkający w tym domu?
– Oni też mi odpowiadają.
– W takim razie, domyślam się, że pogodziłaś się z Adamem...
– ... i chcę, by tak zostało. Uśmiechnął się pogodnie.
– Postaram się. Jak matka?
– Lepiej.
– Wiedziałem, że Adam wkrótce zmięknie – rzekł, gdy ruszyli razem do domu. – To
byłoby głupie przeciągać sprawę. Cały czas zazdrościłem mu, że to on jest tutaj, nie ja.
Wyobrażałem sobie siebie zamiast niego na spacerach u twego boku... Pójdziemy jutro na
wrzosowiska, chcesz? Dzikie kuce zejdą w poszukiwaniu pożywienia, więc będziemy mogli
je nakarmić.
– O tak! Bardzo bym chciała! – zawołała z entuzjazmem.
Robert nie poszedł na górę z Adamem, by towarzyszyć matce przy kolacji.
– Są dostatecznie szczęśliwi we dwoje, czyż nie? Dlaczego więc ty miałabyś siedzieć tu
sama?
Pomógł jej sprzątnąć stół, gdy skończyli jeść, a kiedy zaczęła myć naczynia, chwycił
ścierkę do naczyń. W tym momencie do kuchni wszedł Adam z tacą w dłoniach i zakłopotany
zatrzymał się w drzwiach, obserwując ich.
– No, dalej, mały. Chodź i pomóż – odezwał się Robert pogodnie. – Dawaj tu te brudne
gary.
Adam uśmiechnął się szeroko do niego i zaczął zestawiać naczynia z tacy. Robert wziął
drugą ścierkę i rzucił bratu. Ten złapał ją w locie, chichocząc cicho. Zabrał się do wycierania.
– A co tam słychać u ciebie na dole? – spytał Robert. – Zdaje się, że dużo ostatnio
pracujesz.
– Chcesz zobaczyć? – Adam spojrzał na niego z ożywieniem.
Wciąż byli w piwnicy, gdy Heather szła na górę. Przed pójściem do siebie zajrzała
jeszcze do pani Lawrence.
– Tak wcześnie do łóżka? – zdziwiła się starsza pani.
– Tak. Adam ma teraz towarzystwo Roberta, chyba wolą zostać sami.
– Nie spodziewałam się, że Robert tak szybko pojawi się znów w domu. Wiedziałaś, że
przyjedzie? – Rzuciła Heather badawcze spojrzenie.
– Przed wyjazdem zapowiedział, iż wróci wkrótce, żeby zobaczyć, jak się pani miewa. Na
pewno bardzo martwi się pani zdrowiem.
– Tak, na pewno... Siedzą w salonie, prawda?
– Nie, gdy szłam na górę, wciąż byli w piwnicy.
– W piwnicy? – W jej głosie zabrzmiał niepokój. – A cóż oni tam robią na dole?
– Oglądają meble ogrodowe, które Adam wykonuje.
– Ach, tak. Cóż... w takim razie chyba wszystko w porządku. – Pokręciła niecierpliwie
głową. – Tak... tak, oczywiście, że wszystko w porządku, niepotrzebnie pytam. Po prostu
poszłaś sobie i zostawiłaś ich...
– Wciąż mi znikasz – oznajmił Robert następnego dnia. – Szukałem cię wczoraj
wieczorem. Tylko nie zapomnij, że dziś po południu idziemy na wrzosowiska.
Pani Lawrence zeszła na dół, więc Heather nakryła do lunchu dla trzech osób w małym
salonie. Wychodziła już, gdy usłyszała pytanie Roberta:
– A ty? Nie jesz z nami?
Dostrzegając pełne dezaprobaty spojrzenie jego matki, odpowiedziała pogodnie:
– A kto słuchałby paplania Lucy? Później, gdy mieli wyjść razem, rzekła:
– Może zostałbyś z matką? Tak mało z nią przebywasz.
– Z tobą jeszcze mniej – odparł przekornie. – Poza tym, Adam jest przy niej.
– Dobrze wiedziałeś, że nie spodoba jej się twoja propozycja, bym została z wami na
lunchu. Dlaczego to zrobiłeś? To nie było zbyt taktowne, postawiłeś ją w niezręcznej sytuacji.
Niecierpliwie machnął ręką.
– Ach, przestań. Tam jest przecież twoje miejsce, a matka oponowała tylko dlatego, że ta
propozycja wyszła ode mnie. Ale niedługo ustąpi, już moja w tym głowa.
– Robert, mówiłam ci już, że odpowiada mi obecny stan rzeczy i nie chcę, byś ty
próbował go zmieniać. Jeśli będziesz to robił, nie licz na moją przyjaźń.
– Dobrze, już dobrze. Ubieraj się, bo jak tak dalej pójdzie, to nigdy stąd nie wyjdziemy.
Ich oddechy parowały w mroźnym powietrzu; zmarznięty śnieg chrzęścił pod nogami.
Szli w kierunku wrzosowisk, zostawiając za sobą głębokie ślady na gładkiej, białej
powierzchni. W pewnej chwili Robert zatrzymał się, nabrał śniegu w dłonie i zaczął go
ugniatać. Heather nie od razu domyśliła się jego intencji i nie zdążyła się uchylić, gdy rzucił
w nią kulką. Ze śmiechem przyjęła zaproszenie do zabawy.
Po jakimś czasie ruszyli dalej. Robert pokazał jej na śniegu ślady zajęcy i myszy, a w
krotce napotkali dzikie kuce. Były wygłodniałe i bez obaw jadły im z rąk.
– Gdybym mieszkał tu, w domu, znów miałbym konia – odezwał się. – Dwa konie, jeden
dla mnie, drugi dla ciebie. Wtedy pokazałbym ci całe wrzosowiska...
Roześmiała się sądząc, iż żartuje, lecz on mówił poważnie.
– Chciałbym, byśmy żyli tak, jak ojciec to sobie zaplanował, gdy tu przyjechaliśmy.
Chciał prowadzić farmę, dlatego kupił dom i całkiem spory kawałek ziemi wokół. Te budynki
gospodarcze nie opodal też należą do nas. Adam mógłby w jkońcu prowadzić użyteczne
życie... Mam tyle pomysłów... Bylibyśmy tu szczęśliwi, gdyby tylko matka dała się
przekonać.
– Cóż, ale pewnie potrzeba by było sporo pieniędzy.
– To nie pieniądze są przeszkodą. Matka od początku była przeciwna. Prowadzić farmę
znaczyło mieć kontakt ze światem, wkoło kręciliby się parobkowie, wielu ludzi
przychodziłoby do domu... Ojciec nie przełamywał jej oporu i choć wiele go to kosztowało,
rezygnował ze swych zamierzeń. Zainwestował kapitał w interes mego wuja w Plymouth.
Wtedy była to walcząca o przetrwanie fabryczka, teraz to świetnie prosperujące
przedsiębiorstwo. Matka wciąż mi przypomina, że tam jest moja przyszłość, że czas się
ustatkować... Ale nie tym chcę się zajmować w życiu. Nie chcę go spędzić za biurkiem. –
Uśmiechnął się do Heather. – Zobaczysz, jeszcze dopnę swego... ale muszę znaleźć kobietę,
która, tak jak ja, kochałaby wieś...
Heather uśmiechnęła się do swoich myśli. Nie wierzyła, by cokolwiek z jego planów
mogło się spełnić, by cokolwiek w tym domu mogło ulec zmianie. Zamki na piasku...
– Szybko się zaprzyjaźniliście... – stwierdziła pani Lawrence po wyjeździe Roberta.
– O, tak. Robert jest bardzo towarzyski.
– Owszem. Kiedy chce, potrafi też być czarujący, szczególnie, gdy go zainteresuje jakaś
ładna dziewczyna... Cóż, nic w tym złego, dopóki ona nie traktuje go zbyt poważnie. Ty nie
traktujesz go poważnie, prawda?
Zdziwienie odmalowało się na twarzy Heather.
– Och, moja droga, nie dziw się tak. Jesteś bardzo ładna i kto jak kto, ale Robert już
dawno to zauważył. Spędziliście razem wiele czasu i chyba mi nie powiesz, że on z tobą nie
flirtuje...
– Gdyby chciał to robić, nie wychodziłabym z nim. Nie mam na to ochoty. – Heather
sama była zaskoczona stanowczością swego głosu.
– Cóż, widzę, że mówisz poważnie... Tym lepiej. Bo widzisz, moja droga, nie
chciałabym, byś polubiła go za bardzo i doznała potem zawodu. Musisz wiedzieć, że jest w
Plymouth dziewczyna, którą Robert jest bardzo zainteresowany... choć nie zapadły jeszcze
ostateczne decyzje. Ona jest pasierbicą brata mojego męża i jakkolwiek nie poznałam jej
jeszcze, to wiem, że jest atrakcyjną kobietą. Wszyscy oczekujemy, iż Robert ożeni się z nią i
ustatkuje się nareszcie. Położyłoby to kres tym jego... hm... niepokojom... – Uśmiechnęła się.
– Jesteś taka, jak Adam... całkiem szczera. On nigdy nie ukrywa swych prawdziwych myśli,
jest w każdej sytuacji autentyczny. Cóż, Robert też zapewne nie ma złych zamiarów, ale to
Iekkoduch... – Po chwili odezwała się znowu: – Jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałam z
tobą porozmawiać. Jesteś tu szczęśliwa, prawda? Ale może... czy masz może wrażenie, że
jesteś... źle traktowana?
– Ależ skąd. To prawda, że jestem szczęśliwa, i proszę mi wierzyć, nie mam żadnych
powodów do narzekań.
– Miło mi to słyszeć, choć zdaje się, że Robert ma na ten temat nieco inne zdanie...
Wybacz, że pytałam, ale myślałam, iż rozmawiałaś z nim na ten temat i dlatego... Na
przyszłość, jeśli zajdzie potrzeba, proszę, zwracaj się ze wszystkim najpierw do mnie. Wiedz,
moja droga, że zależy mi na twoim szczęściu...
– Wiem o tym. Od samego początku jest pani dla mnie bardzo dobra. Przykro mi, że
Robert mógł pomyśleć inaczej, aleja naprawdę mu nie dałam do tego powodów.
– Jeśli do tej pory utrzymywałam cię raczej z dala od nas, to tylko dlatego, iż wiem, że
tak było najlepiej. Wdzięczna ci jestem, że zawsze to rozumiałaś. Doceniam wysiłek, jaki
wkładasz w swoją pracę, ale niezależnie od tego polubiłam cię bardzo. Chcę, byś o tym
wiedziała. Teraz zależy mi, byś stała się członkiem naszej rodziny i choć przeszkodził nam
ten nieszczęsny incydent z dwukółką, to zdaje się, że już się wypogodziło po tej małej burzy.
Dbajmy więc, by nic ani nikt więcej nie stanął nam na drodze...
9
Mimo, iż otwarte kłótnie Roberta z matką nie zdarzały się już, w domu wciąż panowało
wyczuwalne napięcie. Lecz nie Adam, jak dotychczas, był jego powodem. Cieszył się z
cotygodniowych wizyt brata, ożywiał się, ilekroć robili coś razem i chętnie siadywał
wieczorami z nim i z Heather przy kominku w salonie.
To pani Lawrence była przyczyną niepokoju. W jej stosunku do Heather zaszła zmiana.
Na pozór wszystko wydawało się być jak dawniej, lecz dziewczyna wyczuwała dziwny chłód
w jej zachowaniu, jakąś milczącą dezaprobatę, której przyczyn nie rozumiała. Sądziła, iż być
może to Robert tak ją usposabia, spędzając większość czasu poza domem. Próbowała go
nawet nakłonić, by zostawał z matką, on jednak nieodmiennie wolał ich wspólne spacery.
Stopniowo Adam także się zmienił. Już nie ożywiał się tak w towarzystwie brata, już nie
siadywał z nimi przy kominku. Gdy Heather wychwytywała jego spojrzenie, odnajdywała w
nim dawne zamyślenie i smutek. Nie wiedziała, co jest tego powodem.
O ile Robert w ogóle dostrzegał różnicę w ich zachowaniu, nie dał nic po sobie poznać i
wciąż przyjeżdżał w każdy weekend. Ona także nie poruszała tego tematu, bowiem nauczona
doświadczeniem, wiedziała, że mógłby wspomnieć o tym matce, a tego nie chciała.
Wizyty Roberta sprawiały jej wiele radości. Nie miał w sobie nic ze zmiennego
usposobienia brata, więc nie musiała stale mieć się na baczności, by go czymś nie urazić.
Rozmawiali swobodnie na wciąż nowe tematy, które im się nasuwały, spierając się często,
gdy mieli odmienne zdania. Nie znała nigdy nikogo, z kim czułaby się tak swobodnie i czyje
towarzystwo sprawiałoby jej tyle przyjemności. Niecierpliwie oczekiwała jego przyjazdów,
mimo iż napięcie w domu za każdym razem wzrastało. Miała przeczucie, że nieuchronnie
zbliża się jakiś kryzys czy przesilenie. Czuła też, że nie jest mu w stanie zapobiec, więc
starała się o tym nie myśleć. Zresztą, w zawsze pogodnym towarzystwie Roberta nietrudno
było zapomnieć o wszelkich troskach i choć nigdy nie usiłowała określić dokładniej swych
uczuć do niego, to świadoma była dziwnej pustki, jaką pozostawiał w jej sercu, wracając do
Plymouth. Nie sądziła jednak, by było to coś więcej niż przyjaźń...
– Pospiesz się z lunchem, to zabiorę cię gdzieś, gdzie jeszcze nigdy nie byłaś – oznajmił
pewnego ranka.
– A co z innymi? Twoja matka może nie życzyć sobie wcześniejszego lunchu.
– Przekonam ją. Namówiłem już Adama, by pożyczył nam dwukółkę.
– Naprawdę sądzisz, że powinniśmy? – rzekła z powątpiewaniem.
– Ależ oczywiście. Zgodził się chętnie. Wcale nie musisz powozić, jeśli to wbrew twoim
zasadom.
– Nie mam zamiaru.
Uległa jego namowom i zostawiła sprzątanie po lunchu Lucy, która jadła jeszcze, gdy
Robert przyszedł do kuchni.
– Podasz podwieczorek, w razie gdybyśmy nie wrócili na czas? – poprosił Lucy, całując
ją w policzek. Nie dając jej .. czasu na odpowiedź, wyszedł, ciągnąc Heather za sobą.
– Dokąd jedziemy na tak długo? – zaniepokoiła się.
– Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie – odpowiedział, pomagając jej wsiąść do
dwukółki. – Nie denerwuj się. Świat się nie zawali, jeżeli nie wrócisz na podwieczorek. Lucy
sobie poradzi.
Jak zawsze poza domem, tak i teraz, oddając się przyjemności przejażdżki, zapomniała o
swych problemach.
Dzień był jasny, a niebo bezchmurne. Nawet wzgórze, tak zazwyczaj mroczne o tej porze
roku, stało teraz rozświetlone w słońcu, ukazując swój skalisty szczyt.
– Wspaniała dzisiaj widoczność, prawda? – odezwał się Robert, podążając za spojrzeniem
Heather. – To właśnie podsunęło mi pomysł.
– Jaki pomysł?
– Żeby właśnie dziś wybrać się na wrzosowiska. Pomyślałem, że może chciałabyś
zobaczyć Princetown.
Wjechali do wsi i skręcili w drogę do stacji kolejowej. Zatrzymali się przy chacie starego
Mateusza i Robert przywiązał lejce do płotu. Spojrzała na niego pytająco, gdy podszedł, by
pomóc jej wysiąść.
– Teraz pojedziemy pociągiem. Była zdziwiona.
– Nie zajmie nam to zbyt wiele czasu? – zapytała, marszcząc lekko brwi, choć
perspektywa tak dalekiej wycieczki była nęcąca.
– Dwadzieścia minut... może pół godziny, nie dłużej. Lada chwila mamy odjazd.
Pociąg był krótki, na pojedynczym torze. Pasażerów było niewielu, tak że Heather z
Robertem mieli dla siebie cały przedział. Nie zajmowali jednak miejsc, ale przechodzili z
jednej strony na drugą, podziwiając widok za oknami, gdy pociąg zagłębił się we
wrzosowiska.
– Wrzosowiska, wrzosowiska... aż po horyzont. Żadnego domu... nic...
– I wyobraź sobie teraz tego twojego biednego zbiega wędrującego tędy. W słońcu
wygląda tu rzeczywiście pięknie, ale nie daj Boże znaleźć się tutaj w złą pogodę.
Wychylił się przez okno.
– O! Jest już wieża kościoła w Princetown. Dziś widać ją z daleka. Jest dość wysoka.
Przespacerowali się najpierw po miasteczku, by potem, idąc główną ulicą wzdłuż bram
więziennych i domów strażników, wyjść na otwartą drogę. Dopiero stamtąd, ponad wysokimi
murami, widać było więzienie w całej okazałości. Wielka kamienna forteca z zakratowanymi
oknami wyglądała groźnie i posępnie w pełnym świetle słonecznym.
– Wyobraź sobie, że jesteś tam zamknięta – powiedział. Wzdrygnęła się na samą myśl.
– Przypuszczam, że muszą być naprawdę niebezpieczni, skoro tam przebywają. Inaczej
nikt by ich nie zamykał.
– Niekoniecznie – odparł, wciąż wpatrując się w budynek więzienny. – Są na przykład
morderstwa popełnione niezamierzenie... pod wpływem emocji...
– Oczywiście, ale jeśli ktoś porywa się na życie ludzkie, choćby i w afekcie, to przyznasz,
że musi być raczej niepoczytalny i przez to niebezpieczny.
– Czy sądzisz, że Adam jest niepoczytalny? Była zaskoczona pytaniem.
– Oczywiście, że nie.
– A przecież wiesz, że miewa nagłe napady wściekłości. Wtedy nie potrafi nad sobą
zapanować.
– Tak, ale nie stwarza zagrożenia dla nikogo, bo tak naprawdę ma przecież łagodne
usposobienie.
Spojrzał na nią w jakiś dziwny sposób.
– To prawda. Jest bardzo wrażliwy... i dlatego sprowokowany przeze mnie, spaczony
przez matkę... mógł skończyć tutaj albo i gorzej... To okropne.
Patrzył przed siebie posępnym wzrokiem.
– Chodź – rzekł, nie dając jej czasu na odpowiedź. – Przygnębia mnie ten widok.
Wracali przez miasteczko. Heather sądziła, że za chwilę odjeżdża ich pociąg, jednak
Robert minął stację, nie zamierzając widać wracać jeszcze do domu.
– Tam, przy końcu ulicy, jest jedno miejsce, gdzie można napić się herbaty – wyjaśnił.
Zatrzymała się.
– Nie powinniśmy już wracać? Robi się późno.
– Na razie i tak nie mamy pociągu. Ten, którym przyjechaliśmy, już wrócił, a do
następnego mamy jeszcze trochę czasu. Nie obawiaj się, zdążymy na kolację.
Tak, nie było powodu spieszyć się z powrotem, skoro i tak zdążą na kolację. Mimo to
miała jakieś złe przeczucie, które jednak minęło, gdy usiedli w cieple przytulnej kawiarni.
Ogień trzaskał wesoło na kominku i nie było nikogo, przed kim musiałaby udawać lub kogo
miałaby się krępować. Tylko Robert... Znowu był pogodny i uśmiechał się do niej, siedząc
przy stoliku nakrytym do herbaty.
Odwzajemniła mu uśmiech.
– Podoba mi się tu. To miło, że przyprowadziłeś mnie tutaj.
Robert zdawał się wyczuwać jej niepokój.
– Atmosfera w domu staje się nie do zniesienia. Zastanawiam się, jak ty to wytrzymujesz.
Chociaż, właściwie... jest tak pewnie tylko wtedy, gdy ja przyjeżdżam. Matka zawsze jest
niespokojna, gdy jestem w pobliżu.
– Czy tak było zawsze?
– Powiedzmy... W każdym razie od śmierci ojca, kiedy zacząłem pracować. Ale tak
naprawdę źle jest dopiero ostatnio... od naszej ostatniej kłótni. To było jeszcze, zanim ty
przyjechałaś. – Przypatrywał jej się przez moment milcząc, po czym nachylił się nad stołem
w jej kierunku. – Heather, być może nie powinienem ci tego mówić, choć prędzej czy później
i tak bym się wygadał. Wiesz... okropnie się wtedy sprzeczaliśmy... Mało brakowało, a
Adam... Adam rozłupałby mi głowę siekierą.
Dziewczyna zbladła.
– Zacząłem kłótnię z matką, jego przy tym nie było. Matka była straszliwie
zdenerwowana, a on po prostu nie mógł tego dłużej znieść... Nie wiedziałem, że słyszał
wszystko i nie zauważyłem, kiedy wszedł.
Nie była w stanie odpowiedzieć, zszokowana tym, co usłyszała.
– Wiesz, jaki jest Adam... Już po wszystkim był bardziej wstrząśnięty od nas i dotąd się
tym gryzie. Teraz już wiesz, dlaczego trzymałem się z dala od domu. Postanowiłem nie
próbować więcej niczego tam zmieniać, dałem za wygraną. Wątpię, czy jeszcze kiedykolwiek
wróciłbym, gdyby nie choroba matki.
– Więc to dlatego zawsze była tak zdenerwowana, ilekroć zdarzyło mi się urazić Adama...
– Tak, aczkolwiek niepotrzebnie. On miewa swoje humory, to prawda, ale nie jest dla
nikogo niebezpieczny.
– Twoja matka zmieniła się ostatnio, wciąż jest taka napięta... – powiedziała Heather
wbrew swoim wcześniejszym postanowieniom.
– Właśnie to miałem na myśli. Wszystko przez to, że znów zacząłem przyjeżdżać. Miała
już nadzieję, że zostanę w Plymouth, teraz obawia się, by nasz spór nie rozgorzał na nowo.
– Mówiłeś przecież, że dałeś za wygraną...
– Tak, tak rzeczywiście było, lecz obecnie wszystko jest inaczej. Och, Heather, jest
jeszcze coś, co bardzo chciałbym ci powiedzieć, ale chyba nie jesteś na razie gotowa, by to
usłyszeć... W każdym razie, ja chcę żyć tutaj, chcę się ożenić i właśnie tu zamieszkać. To jest
mój dom i jest w nim wystarczająco dużo miejsca dla nas wszystkich.
Milczała, wpatrzona w płomienie. Przygnębiło ją to, co mówił Robert.
– Kłopot polega na tym, że jeżeli choroba matki to coś poważnego, a na to wygląda, nie
chciałbym być przyczyną jej niepokoju. Błędne koło.
– Tak, zniszczyłbyś świat, w którym czuje się szczęśliwa. To byłoby okrutne, szczególnie
teraz.
– Ty naprawdę sądzisz, że ona jest szczęśliwa? Ja nie jestem tego taki pewien. A poza
tym, czyż nie byłoby równie okrutnie pozostawić Adama zupełnie od niej uzależnionego, w
sytuacji, gdy wkrótce może ją utracić?
Dotknął jej dłoni.
– Chcę to zmienić nie tylko dla siebie.
Powiedział to ciepło i łagodnie, a jego twarz wyrażała dziwne poruszenie. Wzruszenie na
moment odebrało Heather głos.
– Nigdy nie podejrzewałam cię o egoizm – odparła po chwili – ale nie sądzę, byś miał
rację.
Odpowiedział uśmiechem.
– Jeszcze cię przekonam. Właśnie ciebie chcę przekonać najbardziej.
Gdy opuszczali kawiarnię, zapadał zmrok.
– Wydaje mi się, że twoja matka może mieć nam za złe tak późny powrót...
– Żałujesz, że dałaś się namówić?
– Och, nie. Wręcz przeciwnie.
Tego wieczora pani Lawrence nie dała im odczuć swego niezadowolenia, ale już
nazajutrz, po wyjeździe Roberta, nie kryła się z nim dłużej. Wezwała dziewczynę do salonu i
już ze spojrzenia, jakim ją obdarzyła u wejścia, Heather zorientowała się, że nastrój starszej
pani nie jest najlepszy.
– Dziwię ci się, że lekceważysz moje ostrzeżenia. Mówiłam ci przecież, że krzywdzisz
sama siebie, pozwalając Robertowi flirtować ze sobą. Wydawało mi się, że przedstawiłam ci
to całkiem jasno, a ty wydawałaś się rozumieć.
– Nadal doskonale to rozumiem, ale odpowiedziałam wtedy – i nadal tak twierdzę – że
Robert nie flirtuje ze mną.
– Owszem, mówiłaś tak, a ja byłam na tyle głupia, by ci uwierzyć. Skoro to, co mówisz,
jest prawdą, dlaczego wciąż zachęcasz go, by przyjeżdżał?
– Ależ ja tego nie robię. On przyjeżdża widywać się z panią. A poza tym to jest jego dom
i myślę, że ja nie mam z tym nic wspólnego.
– Przestań się oszukiwać, Heather. Jak możesz być aż tak naiwna? Wiesz przecież
doskonale, że nie przyjeżdżał tu wcale na początku twego pobytu. Zaczął tu bywać, odkąd
wie, że ty tu jesteś, chętna na wszelkie jego propozycje. Nadal twierdzisz, iż nie masz z tym
nic wspólnego?
– On przyjechał, bo pani była chora. Przyjechał zobaczyć się z panią.
– Zgadzam się, ale tak było tylko za pierwszym razem. Teraz ledwo przyjedzie, to znów
go nie ma, bo wychodzi z tobą.
– Przykro mi, że z tego powodu tak mało przebywa z panią, ale...
– Święty Boże! Czy ty naprawdę nie widzisz, do czego zmierzam? Przecież to o ciebie
chodzi, o to, czym się mogą skończyć te wasze wędrówki!
Heather nie odpowiadała. Nie myślała nigdy w ten sposób. To prawda, że żyła rytmem
cotygodniowych przyjazdów Roberta i cieszyła się jego pogodnym towarzystwem, lecz to
wszystko. Na nic więcej nie liczyła.
Pani Lawrence przyglądała się jej uważnie.
– Cóż, widzę, że rzeczywiście nigdy o tym nie pomyślałaś. Usiłujesz mnie przekonać, że
między wami nie ma nic poza przyjaźnią, lecz zrozum, moja droga, to po prostu niemożliwe
między ładną dziewczyną a kimś takim jak Robert... na dłuższą metę. Może już się w nim
zakochałaś? – spytała ostro.
– Nie. Oczywiście, że nie.
– Więc lepiej skończ z tym, póki nie jest za późno. Mówiłam ci już, że miejsce Roberta
jest w Plymouth. Tam ma pracę, tam ma narzeczoną i przyszłość przed sobą, o ile zapomni
tylko o tych swoich banialukach. A jaka będzie twoja przyszłość, jeśli się w nim zakochasz?
Jesteś młoda i niedoświadczona, moje dziecko, i dopóki mieszkasz w moim domu,
obowiązkiem moim jest cię chronić. Cóż... obawiam się, że jeżeli nie przestaniesz zachęcać
Roberta, by wciąż przyjeżdżał, to nie pozostanie mi nic innego, jak cię odesłać.
Na widok przerażenia Heather twarz starszej pani złagodniała.
– Ale nie będę musiała tego robić, prawda? Nie chciałabym cię teraz utracić.
– Czego pani ode mnie oczekuje? – zapytała dziewczyna cicho. – Jakże mogłabym go
prosić, by przestał odwiedzać własny dom?
– Ależ nie, oczywiście nie to miałam na myśli. Możesz odmawiać wspólnych spacerów,
unikać go tak, jak unikałaś Adama. Pewna jestem, że wtedy nie będzie przyjeżdżał tak
często... Uwierz mi, iż tak będzie lepiej dla nas wszystkich. Dla Roberta także, choć Bóg
jeden wie, jak trudno mi odepchnąć własnego syna...
Stały naprzeciw siebie. Heather spuściła głowę.
– Spędziliście razem mnóstwo czasu – kontynuowała pani Lawrence – wiele
rozmawialiście. Robert na pewno nie krył przed tobą swych planów i byłaś pewnie jedyną
osobą, która chciała słuchać opowieści o tej jego farmie i innych niedorzecznościach. – Ujęła
dziewczynę pod brodę. – Może nawet uwierzyłaś w ich realność i może on przy tobie zaczął
na powrót w nie wierzyć... To wszystko są zamki na piasku i wierz mi, że on będzie
szczęśliwszy w Plymouth. Czas, by już porzucił te dziecięce marzenia i ustatkował się.
Byliśmy tu szczęśliwi we troje i niech już tak zostanie. Zaufaj mi, moje » dziecko, wiem, co
mówię...
Heather zdawała sobie sprawę, iż nie ma wyboru. Ostatnią rzeczą, której pragnęła, był
powrót do Londynu. Przygnębiała ją perspektywa utraty towarzystwa Roberta, lecz i tak cały
czas żyła ze świadomością, że wcześniej czy później musi to nastąpić. Było dla niej przykre,
że jego plany, w których realizację tak wierzył, nie mogły się spełnić. Pani Lawrence miała
rację. Będąc życzliwym słuchaczem, zapewne podsycała w nim wiarę i być może dlatego
wciąż umieszczał ją w swych wizjach.
Doszła do wniosku, że rzeczywiście lepiej będzie, jeżeli Robert przestanie się tu pojawiać
tak często, bo może dzięki temu napięcie w domu opadnie. Z niepokojem myślała jednak o
nadchodzącym weekendzie, bo czuła, że nie będzie w stanie całkowicie uniknąć spotkań.
10
Po tej rozmowie pani Lawrence odzyskała zwykły spokój. Adam, zwykle podzielający
nastroje matki, także stał się pogodniejszy. Z piwnicy dochodziły raźne odgłosy młotka,
stukającego w charakterystyczny dla Adama, nieregularny sposób. Nie posyłał już Heather
swoich ponurych spojrzeń, lecz na jej widok uśmiechał się przyjaźnie.
Ona jednak myślała z obawą o nadchodzącym weekendzie i tego wieczora, gdy
spodziewali się Roberta, wcześnie poszła do siebie.
– Boli mnie głowa – powiedziała Adamowi. Nie kłamała, chociaż normalnie nie kładłaby
się wcześniej z tego powodu. – Kolację dla Roberta zostawiłam przygotowaną w kuchni.
Nazajutrz nie było już sposobu, by uniknąć spotkania. Robert pojawił się w kuchni, gdy
tylko zeszła na dół.
– Adam mówił, że bolała cię głowa. Rzeczywiście, musiałaś czuć się słabo, skoro poszłaś
do łóżka.
Troska, jaką jej okazywał, jeszcze bardziej wzmogła przygnębienie wywołane
koniecznością oszukiwania go. Zapewniła, że już czuje się lepiej.
– Jesteś taka blada. – Przyjrzał się jej z bliska. – Wyglądasz na zmęczoną. Czy coś się
stało? Skąd to przygnębienie?
– Nie, nic. To nic takiego – odparła pospiesznie, nie chcąc rozwijać tematu, skoro lada
moment mogła nadejść Lucy. – Twoja matka była w tym tygodniu dużo spokojniejsza...
– Tak, już zauważyłem zmianę. Adam także był wczoraj w dobrym humorze.
Tego ranka nie było już okazji do rozmowy z Robertem. Do lunchu usiadła
podenerwowana, wiedząc, iż zapewne przyjdzie za chwilę zaproponować wspólny spacer.
– Coś panienka milcząca dzisiaj – zagadnęła Lucy. – Dobrze się panienka czuje?
– To tylko ból głowy – odparła, zamierzając użyć tej wymówki, by spędzić popołudnie u
siebie.
Robert spóźniał się tym razem. Lucy przyniosła część naczyń z małego salonu.
– Wciąż rozmawiają – oznajmiła. – Nigdy nie widziałam pani tak ożywionej.
Heather poderwała się nagle.
– Pozmywasz sama, dobrze? Wyjdę na dwór, może świeże powietrze mnie orzeźwi.
– Niech panienka idzie – przystała chętnie Lucy. – A nie poczeka panienka na pana
Roberta?
– Nie tutaj. Tu jest zbyt duszno.
Z dala od domu uspokoiła się nieco. Wolała spacer od siedzenia w swoim pokoju.
Sądziła, że w ten sposób da Robertowi dostatecznie wyraźnie do zrozumienia, iż nie chce się
z nim widzieć. Powinna tylko wybrać inną trasę od tych, którymi zwykle chodzili, na
wypadek, gdyby mimo wszystko próbował ją odnaleźć.
Zeszła kawałek aleją w kierunku wioski, po czym skręciła w wąską ścieżkę, której
dotychczas nie zbadała. Po jakimś czasie dróżka kończyła się przy bramie w ogrodzeniu
wokół pola. Nie była zamknięta, więc dziewczyna postanowiła przejść przez ogrodzony teren,
mając nadzieję, że odnajdzie ścieżkę po drugiej jego stronie. Dalej rozciągały się jednak pola
i łąki, lecz Heather wciąż kroczyła przed siebie zamyślona, nie dbając zupełnie o kierunek
marszu.
Początkowo szła szybko, bo ruch uspokajał ją. Teraz zwolniła, potykając się w głębokich
bruzdach błotnistego pola. Zmęczenie nasunęło jej myśl o powrocie, lecz pole właśnie
kończyło się i ścieżka wiodła dalej przez zagajnik. Była zarośnięta i miejscami ginęła w
poszyciu leśnym. W końcu, chcąc ominąć kępy jeżyn zagradzających drogę, dziewczyna
zgubiła ją definitywnie. Pamiętała jednak, że zagajnik nie jest zbyt szeroki, czyli powinna
znajdować się na jego brzegu. Wybrała więc kierunek prostopadły do poprzedniego. Zaczęła
przedzierać się przez gąszcz drzew i krzewów. Kłujące zarośla czepiały się jej sukienki, a
niskie gałęzie drzew szarpały włosy i drapały po twarzy.
Po jakimś czasie las rzeczywiście skończył się, co przyjęła z ulgą. Zmęczenie już
poważnie dawało znać o sobie. Na szczęście, niedaleko dostrzegła kamienistą drogę. Ślady
furmanki i głębokie odciski końskich kopyt świadczyły o tym, iż jest uczęszczana, a więc
może doprowadzić do jakiegoś domostwa lub farmy. Tam dowiedziałaby się, jak dotrzeć do
domu.
Nie potrafiła się jednak zdecydować, w którą stronę powinna pójść, na lewo czy na
prawo. Próbowała jeszcze raz w myśli przebyć dzisiejszą trasę, ale i tak nie mogła
zorientować się, w którym kierunku leży dom Lawrence’ów.
Przypomniała sobie pierwszy wspólny spacer z Robertem, kiedy to uciekała przed nim.
Wtedy także straciła orientację w terenie. „Ach! Jaka szkoda, że go tu nie ma...” – pomyślała i
niespodziewanie dla samej siebie zatęskniła do niego gorąco. Uciekała wtedy, bo ją
pocałował, a ona tego nie chciała. Teraz, gdyby był tu przy niej, gdyby wziął ją w ramiona i
pocałował, nie broniłaby się już...
Łzy napłynęły jej do oczu i usiadła bezradnie na trawie. A więc pani Lawrence miała
rację, jej przewidywania sprawdziły się... Nie, nie powinna już spotykać się z Robertem.
Ziemia była wilgotna i chłodna, więc Heather wstała. Zmierzchało. Ruszyła w prawo; z
tej strony niebo było jaśniejsze. Droga wiła się polami i lasami, jednak mimo długiego marszu
dziewczyna nie zauważyła nigdzie żadnego domostwa ani farmy. Nadchodziła noc i Heather,
przerażona perspektywą błądzenia w ciemnościach, szła najszybciej, jak tylko mogła. Droga
była kamienista, liczne bruzdy i wystające korzenie drzew utrudniały marsz. Wkrótce
zmuszona była zwolnić kroku, nie chcąc ryzykować skręcenia kostki.
Było już całkiem ciemno, gdy dotarła do miejsca, gdzie droga wiodła pomiędzy dwiema
urwistymi skarpami. Dalej łączyła się z większym traktem. Heather ponownie stanęła przed
problemem wyboru kierunku, lecz tym razem nie zastanawiała się długo. Po kilku minutach
marszu zorientowała się, iż idzie aleją prowadzącą z domu do wsi.
Do wioski było bliżej. Zdawała sobie sprawę, że już nie będzie w stanie samodzielnie
dojść do domu, toteż postanowiła dotrzeć do chaty starego Mateusza i poprosić go, by ją
odwiózł. Poza tym, było na tyle późno, że na pewno martwiono się o nią.
Nie zaszła daleko, gdy od strony wioski dał się słyszeć tętent kopyt i odgłosy kół szybko
jadącego powozu. Dziękowała Bogu, bo choć nie wiedziała, kto nim jedzie, to liczyła na to,
że zgodzi się ją podwieźć.
Zeszła z drogi, a gdy powóz zbliżył się, rozpoznała dwukółkę Lawrence’ów. Uradowana,
stanęła znowu na środku, machając chustką.
To był Adam. Ściągnął ostro konia i zeskoczył na ziemię. Pełnym troski głosem
wykrzyknął jej imię.
– Och, Adam! Gdybyś tylko wiedział, jak się cieszę, że cię widzę. Zgubiłam się... Udało
mi się jedynie znaleźć drogę do alei...
Widział w świetle latarni łzy spływające jej po policzkach. Nieśmiało objął ją ramieniem.
– Martwiliśmy się o ciebie. Robert szukał cię całe popołudnie i wrócił dopiero po zmroku,
by sprawdzić, czy już jesteś. Mówił, że na pewno zgubiłaś się albo coś ci się stało i zaraz
znowu wyszedł. Mama też się bardzo denerwuje. Ja postanowiłem poszukać cię na drodze.
Uśmiechnęła się do niego, ocierając łzy.
– Jak dobrze, że to zrobiłeś. Czuję się, jakbym nie miała już siły zrobić ani kroku.
Chciałam prosić Mateusza o podwiezienie.
Pomógł dziewczynie wsiąść i okrył ją pledem. Nie oszczędzał Rafii, by jak najszybciej
dotrzeć do domu. Dwukółka trzęsła się i podskakiwała na wybojach, przypominając Heather
jej pierwszą szaleńczą jazdę z Adamem. Teraz nie śmiał się jednak. Milczał, raz po raz
zwracał ku niej poważną twarz sprawdzając, czy wszystko w porządku.
Pomyślała o Robercie. Wyobrażała sobie, jak szukał jej, jak błąkał się samotnie po
miejscach, które zawsze odwiedzali razem. Tęsknił za nią, tak jak i ona tęskniła za nim...
Ścisnęło jej się serce. Cóż zyskała przez swoją dzisiejszą ucieczkę? Tak czy owak, musi się z
nim spotkać i wyjaśnić swoje zachowanie.
Poruszyła się niespokojnie na siedzeniu, tak że Adam zwrócił się ku niej zaniepokojony.
Och! Gdyby tylko Robert mógł wyjechać do Plymouth, nie musiałaby patrzeć mu w oczy...
Gdy wjeżdżali podjazdem, drzwi frontowe otworzyły się i stanęła w nich pani Lawrence.
Adam zatrzymał dwukółkę i zeskoczył, by pomóc Heather wysiąść. Poruszała się z
trudnością, bo zdrętwiały jej nogi. Ponownie otoczył ją ramieniem, wprowadzając do domu.
– Znalazłeś ją – rzekła pani Lawrence z ulgą, gdy tyłko dostrzegła dziewczynę. –
Martwiliśmy się o ciebie, moja droga. Myśleliśmy, że na pewno się zgubiłaś albo miałaś
wypadek...
Podeszła do niej.
– Co się stało? Nic ci nie jest?
Heather potrząsnęła głową, zakłopotana zamieszaniem, którego była przyczyną.
– Nie, nic mi się nie stało. Jestem tylko bardzo zmęczona. Zgubiłam się i nie mogłam
odnaleźć powrotnej drogi. Jakie to szczęście, że Adam mnie znalazł.
Wchodzili do holu, gdy usłyszeli, że Robert biegnie podjazdem.
– Znaleźliście ją? – krzyknął zdyszany od drzwi. – Słyszałem dwukółkę.
Wszedł i jego wzrok padł na dziewczynę. Zapytał z troską w głosie:
– Na miłość boską, co się stało? Nic ci nie jest? Pani Lawrence odpowiedziała za nią.
– Już wszystko w porządku. Zgubiła się. Jest wyczerpana i dlatego nie trzymajmy jej tu
dłużej. Idź prosto do łóżka, moja droga.
Heather pokręciła głową.
– Ależ nie. Trochę tylko odpocznę, napiję się czegoś ciepłego i zaraz zrobię kolację.
– Nie ma mowy. Idziesz do łóżka, sami sobie poradzimy, Lucy wszystko przygotowała.
Nie chciała wracać do domu, nie wiedząc, co się z tobą dzieje. Zaraz przyniesie ci coś do
jedzenia. Adam albo Robert odwiezie ją, a Mateusz przywiezie jutro.
Wzięła dziewczynę pod ramię i poprowadziła przez hol. Adam wciąż podtrzymywał ją z
drugiej strony, ale u stóp schodów zawahał się i cofnął rękę.
– Czy teraz już w porządku? – zapytał, gdy zaczęły wchodzić do góry.
Jego głos był łagodny i pełen troski. Odwróciła się, chcąc mu odpowiedzieć. Ponad jego
zwróconą ku górze twarzą napotkała wzrok Roberta. Wciąż stał w miejscu i patrzył na nią
rozżalonym wzrokiem. Łzy napłynęły jej do oczu. Odwróciła pospiesznie głowę i z pomocą
pani Lawrence poszła do siebie.
Lucy przyniosła jej wkrótce kolację i gorącą herbatę.
– Napędziła nam panienka stracha, nie ma co – rzekła, stając przy łóżku.
– Dziękuję ci bardzo, że zostałaś – odparła Heather. – Chyba nie będą się o ciebie
martwić w domu?
– O, nie. Przed panienki przyjazdem często później wracałam.
Uśmiechnęła się porozumiewawczo.
– Pan Robert ma mnie odwieźć. Dla takiej gratki zostałabym, choćby i do północy...
Panienka nie będzie się gniewać, prawda?
Heather nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– A jakże, pogniewam się na ciebie śmiertelnie...
– Powiem mu, żeby dał odpocząć starej Rafii i będziemy jechać spacerkiem –
zachichotała Lucy. Po chwili spoważniała jednak. – Pan Robert się pyta, czy aby na pewno
wszystko w porządku i co się naprawdę stało.
– Powiedz mu, że już lepiej, jestem tylko zmęczona. Zgubiłam się, to wszystko.
– On przyszedł po panienkę do kuchni po lunchu. Zdębiał, jak mu powiedziałam, że
panienka poszła bez niego. Ale potem też powiedział, że świeże powietrze dobrze panience
zrobi i że pójdzie jej poszukać. Bardzo był zdenerwowany, jak wrócił, a panienki ciągle nie
było. Pani mówiła, że na pewno nic się nie stało, bo panienka często chodzi sama po okolicy.
Pan Robert na to, że nie wtedy, gdy on tu jest. I jeszcze, że pewnie coś się stało, że panienka
nogę złamała albo co. Martwiłam się o panienkę. A bo to wiadomo, co się może człowiekowi
przydarzyć na tym pustkowiu?... Pani w końcu też zaczęła się martwić, no to pan Adam wziął
dwukółkę i pojechał szukać. I całe szczęście.
– Och, tyle wam narobiłam kłopotu... Dziękuję ci, Lucy. Lepiej już idź, na pewno już na
ciebie czekają w domu.
Pani Lawrence pozwoliła jej nie wstawać nazajutrz, lecz gdy Heather obudziła się rano,
czuła się całkiem wypoczęta.
Pomyślała więc, że powinna jednak zejść na dół, także ze względu na Roberta.
Postanowiła się z nim spotkać, choć wciąż nie wiedziała, co mu powie. Lepiej będzie dla nich
obojga, jeżeli nie przyjedzie za tydzień. W jakiś sposób musi mu to wyperswadować...
– Pewno już wiesz, że szukałem cię wczoraj – rzekł, odnalazłszy ją w kuchni.
– Tak. Wybacz, że sprawiłam ci tyle kłopotu. Wcale nie zamierzałam odchodzić tak
daleko. Przykro mi, że tak wyszło.
– Ale dlaczego poszłaś tam, gdzie nie przyszło mi do głowy cię szukać? Dlaczego
unikałaś mnie przez cały weekend? Już zaczynałem myśleć, że cię nie zobaczę przed
wyjazdem.
Nie była w stanie odpowiedzieć. Robert przyglądał się jej badawczo.
– Moja matka się za tym kryje, prawda? To jej sprawka. Mówiłem ci, że ona nie może
ścierpieć mnie tutaj. Myśli, że jeżeli nie będę cię widywał, to przestanę przyjeżdżać, czy tak?
– Och, Robert. Mylisz się sądząc, iż ona nie chce cię widywać, ale lepiej będzie... lepiej
będzie, jeśli nie będziesz przyjeżdżał tak często. Sam mówiłeś, że atmosfera jest napięta...
– A więc jednak – stwierdził z tryumfem w głosie. – Wiedziałem.
– Nie. Nie, Robert, to nie tak. Ona wcale...
Nagle postąpił krok w jej stronę i ścisnął za ramiona, patrząc uporczywie w oczy.
– W takim razie o co chodzi? Jaka może być inna przyczyna? Powiedz mi prawdę,
Heather, ty chcesz, abym przyjeżdżał, prawda?
Z trudem panowała nad sobą.
– Nie. Nie chcę, byś przyjeżdżał...
Dostrzegła niedowierzanie w jego oczach. Puścił ją gwałtownie i odsunął się. Zmienił się
na twarzy.
– Nie wierzę ci – powiedział cicho. – Widzę przecież, co się dzieje. Ale jak sobie
chcesz... Matka już całkiem kontroluje twoje życie, tak jak zawsze robiła to z Adamem. I ty
jej na to pozwalasz. Dobrze więc, zostańcie sobie w tej waszej cichej przystani i bądźcie
pewni, że więcej wam nie będę przeszkadzał.
Wyszedł. Po chwili usłyszała trzaśniecie drzwi frontowych. Robert odszedł bez
pożegnania.
11
Kiedy podczas kolejnego weekendu Robert nie pojawił się, Heather przyjęła to z ulgą.
Miniony tydzień jedynie pogłębił jej smutek. Nie mogła przestać myśleć o Robercie, o
chwilach spędzonych razem. Liczyła na to, że Adam będzie jej towarzyszył na spacerze,
samotność bowiem sprzyja ponurym rozmyślaniom...
Czekała na niego kilka chwil przed domem. Adam nie pojawiał się jednak, więc poszła
sama.
Gdy tylko weszła w aleję, spomiędzy drzew na drogę wyszedł Robert. Była tak
zaskoczona, że dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to on.
– Co za ulga – rzekł. – Zaczynałem już wątpić, czy w ogóle przyjdziesz. Na szczęście
jesteś sama.
Była wzburzona i jej głos zabrzmiał ostro.
– Nie powinieneś był przyjeżdżać.
– Musiałem się z tobą zobaczyć, szczególnie po naszym rozstaniu tydzień temu.
Chciałbym porozmawiać, ale nie w domu.
– Nie, Robert. Skoro już jesteś, powinieneś tam pójść. Co by twoja matka powiedziała na
to?
– Ona o niczym się nie dowie. Nie zamierzam zostawać ani w ogóle zachodzić do domu.
Przyjechałem do ciebie, nie do matki.
– Chyba jesteś szalony! Adam może wyjść w każdej chwili i...
– Właśnie, więc zabierajmy się stąd lepiej, póki czas – odparł, biorąc ją za rękę.
Odsunęła się.
– Chyba nie myślisz, że pójdę z tobą?
– Nie odejdę, póki mnie nie wysłuchasz. Jeżeli nie pójdziesz ze mną gdzieś, gdzie
moglibyśmy swobodnie porozmawiać, zaczekam na ciebie w domu, ale wtedy powiem, co
mam do powiedzenia bez względu na to, czy będziemy sami, czy nie... Sprowokowany,
mógłbym powiedzieć nawet więcej, niż zamierzam, a chyba nie chciałabyś, bym niepokoił
matkę w tym stanie. Nie odejdę, póki mnie nie wysłuchasz.
– To nieuczciwe, nie dajesz mi wyboru.
– Wystarczająco uczciwe. A jaki ja miałem wybór? Chcę tylko porozmawiać, a i ty chyba
masz mi coś do powiedzenia, prawda?
Zauważył jej niespokojne spojrzenie w kierunku domu i ponownie wziął ją za rękę.
– No, dalej. Chodźmy stąd.
Tym razem nie oponowała. Poszli razem aleją. Gdy minęli zakręt, Heather ze
zdumieniem dostrzegła dwukółkę czekającą na poboczu.
– Wszystko w porządku – Robert z uśmiechem odpowiedział na jej pytające spojrzenie. –
Nie ma w niej Adama, bo ta nie należy do niego. Jest pożyczona.
– Nigdzie z tobą nie pojadę – zaprotestowała, widząc, do czego zmierza. – Mów szybko,
co masz do powiedzenia i lepiej odejdź.
– Nie bądź niemądra, Heather. Im dalej będziemy od domu, tym lepiej. To nie może być
powiedziane w pośpiechu. No, szybciej, Adam może w każdej chwili nadjechać.
Wiedziała już, że spieranie się z nim to strata czasu. Wahała się – dom był tak blisko. W
końcu, bez przekonania, pozwoliła pomóc sobie wejść i usiadła obok niego.
Ruszyli w milczeniu. Robert raz po raz zwracał ku niej twarz, lecz dziewczyna patrzyła
prosto przed siebie. Radość i poczucie bezpieczeństwa, które zawsze odczuwała będąc blisko
niego, zmagały się w niej z poczuciem winy. Przecież to szaleństwo znów mu ulegać...
– Jesteś bardzo blada – zagadnął. – Zmieniłaś się przez te ^ dwa tygodnie, tak jakbyś
straciła tę swoją iskierkę... tę zdolność czerpania radości ze wszystkiego, co robisz.
– A czy widzisz coś wesołego w tej sytuacji?...
Chciał coś powiedzieć, lecz zrezygnował. Resztę drogi przebyli w milczeniu.
We wsi Robert zboczył z głównej ulicy i zatrzymał się przed ładną małą chatą.
– Nie jadłem dziś lunchu, bałem się, że nie zdążę cię spotkać. Jestem głodny jak wilk, a
pani Wetherly robi doskonały pasztet. Usiądziemy sobie przy ogniu z tyłu, w małej sali. O tej
porze nie powinno tam być nikogo.
Dom stał bezpośrednio przy ulicy, nie miał ogrodu od frontu, a okna na parterze były z
nieprzezroczystego szkła. Dopiero, kiedy weszli na ganek, Heather zauważyła szyld nad
drzwiami.
Robert dostrzegł jej spojrzenie.
– Całkiem miły mały pub, prawda? Zatrzymała się.
– To jest pub?
– Nie bądź taka zasadnicza. – Zaśmiał się. – Jest całkiem inny od tych waszych
londyńskich pubów. Ten jest „domowy”.
Wahała się, więc wziął ją za rękę i pociągnął za sobą do środka.
– Widzisz, co mam na myśli?
To było miłe, przytulne pomieszczenie z wesoło trzaskającym ogniem na kominku. Było
już świątecznie przystrojone na zbliżające się Boże Narodzenie. W kącie kilku mężczyzn
rzucało lotkami do tarczy, paru dalszych gawędziło przy barze. Wszyscy odwrócili się na
odgłos otwieranych drzwi i przyjaźnie pozdrowili Roberta. Ten poprowadził Heather do
drzwi w rogu i zwrócił się do kobiety o sympatycznym wyglądzie, stojącej za kontuarem:
– Przejdziemy do tyłu, pani Wetherly.
Kobieta skinęła i obchodząc bar, podążyła za nimi do dużo mniejszej sali, także
udekorowanej. Nie było tam nikogo więcej.
– Usiądź i ogrzej się, moja droga – uśmiechnęła się do dziewczyny, przysuwając krzesło
do ognia. – Na dworze coraz zimniej.
– To nie jest żadna spelunka – zapewnił Robert. – Pani Wetherly wyczaruje wszystko, o
co poprosisz... kawa, herbata, nawet woda. Czy próbowałaś już tutejszego jabłecznika?
Pokręciła głową.
– Wobec tego niech będzie jabłecznik. Właściwie, to moglibyśmy dziś uczcić twoje
pierwsze Boże Narodzenie w Devon. Za nasze pierwsze wspólne święta – rzekł, trącając jej
kufel swoim, po tym jak pani Wetherly postawiła przed nimi butelkę złocistego płynu.
Wyciągnął nogi w stronę ognia.
– Przyjemnie jest siedzieć tu we dwoje. Szkoda, że wcześniej nie wpadłem na taki
pomysł...
– Chciałeś mi coś powiedzieć... Popatrzył w ogień przez grube szkło kufla.
– Tak... mnóstwo rzeczy... Ostatnim razem byłem zdenerwowany. Wybacz, że odszedłem
w ten sposób.
Szybkim ruchem podkurczył nogi i nachylił się w jej stronę.
– Heather, czy mówiłaś poważnie, wtedy, przed tygodniem? Ciężka atmosfera w domu
mogła cię przygnębić, mogłaś powiedzieć coś, czego później żałowałaś, mnie często się to
zdarza. Tutaj jesteś z dala od tego wszystkiego, nikt nie słucha pod drzwiami. Proszę, bądź ze
mną szczera. Czy naprawdę nie chcesz się ze mną widywać?
Patrzyła w jego smutne oczy.
– Przykro mi, ale mówiłam poważnie.
Jego twarz przybrała ten sam nieszczęśliwy wyraz, jak wtedy, gdy obserwował ją idącą
do swojego pokoju. Westchnąwszy, odchylił się na oparcie krzesła.
– Miałem nadzieję, że jednak tego nie powiesz... Heather, co się stało? Nie chcesz o tym
rozmawiać?
Nerwowo bawiła się podstawką pod kufel, nie chcąc patrzeć mu w oczy.
– Nie, raczej nie...
– No cóż, chyba i tak wiem, o co chodzi. Matka miała więc rację, chociaż ja nie chciałem
wierzyć... W porządku, będę trzymał się z dala, przynajmniej jakiś czas... jeśli tego chcesz.
Na tyle długo, byś miała czas zastanowić się, co naprawdę czujesz.
Podniósł się i podszedł do okna. Stał nieruchomo z rękoma w kieszeniach, zatopiony w
myślach. Dlaczego wyglądał na tak nieszczęśliwego? Czyżby zdał sobie sprawę z
nierealności swych planów? Zastanawiała się, co miał na myśli, mówiąc, że pani Lawrence
miała rację. Może matka powiedziała mu, iż nieuczciwie jest spotykać się tak często z
Heather, nie mając wobec niej poważnych zamiarów? Czy o to mu chodziło, gdy mówił, że
powinna zastanowić się nad swoimi uczuciami? Od pewnego czasu wiedziała już, co czuje,
jednak ani on, ani tym bardziej jego matka nie musieli o tym wiedzieć...
Poruszyła się niespokojnie na krześle, które zaskrzypiało. Ten odgłos wyrwał Roberta z
zamyślenia. Wrócił do stołu i usiadł.
– Lepiej, jeśli nie będę się tu pokazywał także z innych powodów... Zdążaliśmy ku
kolejnej eksplozji, a nie wolno nam tak ryzykować. Pamiętasz, mówiłem ci, że często
kłóciliśmy się. Nie powiedziałem jednak, jak ostro... Czasem nie potrafiłem się powstrzymać i
mówiłem okropne rzeczy... że to z jej winy Adam jest taki, że zrujnowała ojcu życie, że
niszczy teraz i moje... Ona nie pozostawała mi dłużna, o nie... Znienawidziliśmy się z czasem.
– Och, Robert! Dlaczego musisz to robić? Dlaczego nie zrezygnujesz ze swoich planów?
– Obiecałem ojcu, że spróbuję zrealizować to, o czym on marzył. Naprawdę sądziłem, że
mi się powiedzie. Bóg mi świadkiem, że próbowałem. – Uśmiechnął się smutno. – To było
moje wielkie marzenie... chociaż teraz mam jeszcze jedno. Może choć ono się spełni?...
Heather nie pytała, jakie jest to drugie marzenie, tylko patrzyła na niego z sympatią.
– Być może liczyłeś na zbyt wiele. Chciałeś dokonać tego, co nie powiodło się twojemu
ojcu, a on przecież miał większy wpływ na twoją matkę, prawda? Dziś, kiedy minęło już tyle
lat, na pewno trudniej cokolwiek zmienić. Twój ojciec też uznał sprawę za beznadziejną i
pogodził się z tym.
– Z ojcem było inaczej.
Zawahał się chwilę, zanim dalej zaczął mówić.
– Heather, jesteś już zaangażowana w to wszystko nie mniej od nas, nie widzę więc
powodu, byś nie miała się dowiedzieć więcej o tej rodzinie. Może lepiej zrozumiesz pewne
sprawy. Ja sam nie wiedziałem zbyt wiele, zanim ojciec nie opowiedział mi wszystkiego na
krótko przed śmiercią. Ujrzałem wtedy wszystko w zupełnie innym świetle. Cóż... Wiele
jeździł w interesach, gdy mieszkaliśmy w Londynie. Był w podróży, gdy matka spodziewała
sią Adama. Usłyszała plotkę (i oczywiście dała jej wiarę), że ojciec ma kochankę. Wzięła to
bardzo serio i próbowała pozbyć się ciąży. Nie powiodło się jednak. Teraz wini siebie za
upośledzenie Adama.
– Och, Robert. Jakie to straszne.
– Ojciec zdołał przekonać ją, iż nie było innej kobiety w jego życiu. Nigdy więcej nie
opuścił matki. Wyprowadzili się z Londynu i zerwali wszelkie kontakty z przyjaciółmi, taki
postawiła warunek. Ojciec pochodził z rodziny ziemiańskiej, dlatego kupił ten majątek. Adam
odziedziczył po nim miłość do wsi; jest wprost stworzony do życia tutaj. Ona nie pozwoliła
mu jednak na studia rolnicze... Ojciec dał w końcu za wygraną, choć nigdy nie przypuszczał,
że matka posunie się tak daleko w izolowaniu Adama od normalnego życia. Ja nadal się z tym
nie pogodziłem.
– Wiem, co czujesz – rzekła ze zrozumieniem w głosie. – To oczywiste, że twój ojciec
był nieszczęśliwy, ale powinien był wytrwać. Wiedział przecież, że twoja matka jest... hm...
niezrównoważona emocjonalnie... co zresztą było zrozumiałe w jej sytuacji. Gdyby od
początku był stanowczy, powiodłoby mu się. Teraz jest inaczej. Niewiele można już zdziałać.
Robert wpatrywał się w płomienie.
– Tak, teraz jest inaczej, ale nie z tego powodu, o którym ty myślisz. Widzisz, ja, w
przeciwieństwie do ojca, nie jestem niczym skrępowany.
Patrzyła na niego pytająco. Zwrócił twarz w jej kierunku.
– Ta plotka, którą usłyszała matka... była prawdziwa. To po prostu nie była plotka,
aczkolwiek matka nigdy się o tym nie dowiedziała. Ojciec czuł się bardziej winny od niej i
dlatego wciąż jej ustępował. Zniszczył jej szczęśliwe życie w Londynie... Jeżeli tylko coś
mogło jej sprawić przyjemność, on na to przystawał. Głównie tyczyło się to Adama. Z
czasem, widząc efekty matczynego wychowania, próbował jeszcze na nią wpłynąć, lecz w ten
sposób dochodziło jedynie do kolejnych kłótni. Często byłem ich świadkiem. Ojciec kochał ją
do końca, a ona znienawidziła go. Chociaż nie zdawałem sobie sprawy z przyczyn takiego
stanu rzeczy, to i tak zawsze byłem po jego stronie. Adam, oczywiście, trzymał z matką.
Zawsze uczulony był na zmiany jej nastrojów, nie potrafił znieść jej smutku.
Milczał przez chwilę, rozmyślając nad tym, co powiedział.
– Twoja matka, wtedy gdy przyjechałeś pierwszy raz, wpadła w depresję. Mówiła o
przeszłości, o tym, że nieodwołalne jest to, co się stało...
– Tak, mój przyjazd bardzo ją poruszył Chyba nie spodziewała się mnie jeszcze
kiedykolwiek zobaczyć. Radość walczyła w niej ze strachem i nie wiem, co wzięto górę...
Ona pewnie także nie wie... Cóż, nie mogłem nie pojawić się tu, skoro zachorowała, a poza
tym czułem, że nie wolno mi zostawić brata samego w takiej chwili. – Ponownie odwrócił
twarz do ognia. – Być może to był błąd... Może i lepiej byłoby, gdybyśmy zapomnieli o sobie
nawzajem... O ile to w ogóle możliwe. – Znowu uśmiechnął się smutno. – Ale wtedy nie
spotkałbym ciebie... i nie czułbym tego, co teraz czuję...
Heather wiedziała, że jeszcze moment, a straci panowanie nad swoimi uczuciami. Robert
wyglądał na tak nieszczęśliwego... Serce ścisnęło jej się z żalu.
Zaproponowała, żeby już wracali, lecz on, jakby jej nie słyszał, wstał i zaczął
przechadzać się po pokoju z wyrazem zadumy na twarzy. Nagle zatrzymał się i spojrzał na
Heather.
– Wiesz, tego dnia w Princetown... może powiedziałem więcej, niż powinienem, ale... nie
miałem pojęcia, że sprawy przybiorą taki obrót.
Nie rozumiała go.
– Pamiętasz, co mówiłem o Adamie, o tym, jak mnie zaatakował?
Usiadł na krześle obok niej.
– Tak czy owak, nie żałuję tego. Sam na pewno, wcześniej czy później, też by ci
opowiedział, co się wtedy wydarzyło, bo gryzie się tym straszliwie. Matka dopiero tamtego
dnia dowiedziała się, iż wiem o wszystkim od ojca. Wcześniej trzymałem język za zębami, bo
ojciec wyjawił mi prawdę w tajemnicy. Chyba chciał się przede mną usprawiedliwić...
Tamtym razem zagalopowałem się jednak. Moje zwykłe argumenty wydały mi się
bezużyteczne i powiedziałem to * wszystko, czego nie powienienem był mówić. Matka
płakała, krzyczała, bym przestał. Gdy rozpoczynaliśmy rozmowę, Adama przy nas nie było,
chyba rąbał drzewo. Przyciągnęły go widać odgłosy kłótni. Pamiętam, jak matka nagle
krzyknęła i odwróciwszy się, zobaczyłem go tuż za sobą. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego
twarzy. Był blady jak papier. Miałem akurat tyle czasu, by złapać go za rękę. Ostrze siekiery
zatrzymało mi się tuż nad czołem...
Oparła łokcie na stole i skryła twarz w dłoniach.
– Heather, on chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że wciąż trzyma siekierę w
dłoni. Był zbyt roztrzęsiony, by wiedzieć, co robi. I to nie jego, a moja wina, że znalazł się w
takim stanie.
Dziewczyna nadal się nie odzywała.
– Chyba jednak nie powinienem był ci tego mówić... Cóż, widocznie dotrzymywanie
tajemnic nie jest moją najmocniejszą stroną – dodał strapionym głosem.
Podniosła wzrok.
– Nie, mylisz się. Cieszę się, że mi powiedziałeś. Cieszę się, że mi powiedziałeś o
wszystkim. Lepiej cię teraz rozumiem.
– I nie zniechęciło cię to do życia w tym domu? Nie zniechęciło cię to do nas?
– Nie. Nadal zamierzam tu zostać i to nie dlatego, że muszę.
Uśmiechnął się i nakrył jej dłoń swoją.
– Cóż, w takim razie pora wracać.
Przyniósł ubrania, które powiesili przy wejściu.
– Możemy wyjść tędy, tyłem. Odwiozę cię do domu. Jeśli spotkalibyśmy mojego brata,
powiemy, że zabrałem cię ze spaceru i właśnie jedziemy do domu. Jeśli go nie spotkamy, nie
będę wchodził, tylko wysadzę cię w alei.
Po drodze nie napotkali jednak nikogo. Zatrzymali się niedaleko domu.
– Do zobaczenia więc, za jakiś czas, jeśli naprawdę uważasz, że tak będzie lepiej.
– Tak, tak uważam – odparła, nie patrząc mu w oczy. Przez moment przyglądał jej się z
bliska w milczeniu. Potem wziął ją w ramiona i pocałował czule.
– Tak, wiem. Obiecałem, że nigdy już tego nie zrobię, jeśli nie będziesz chciała, ale tym
razem to nie był tylko zalotny pocałunek. Będę za tobą tęsknił, moja wróżko. Będę o tobie
myślał więcej, niż powinienem. Nie straciłem jeszcze całkiem nadziei. Wrócę.
Patrzyła, jak zawraca dwukółką i odjeżdża aleją. Po chwili zniknął za zakrętem. Długo
stała w miejscu, gdzie się rozstali. Wciąż czuła na ustach jego pocałunek i wciąż czuła ciepło
jego ramion. Dwie łzy spłynęły wolno po jej policzkach.
Odwróciła się i poszła w stronę domu.
12
Boże Narodzenie minęło w domu prawie nie zauważone. Jedynie dla Lucy święta były
czymś szczególnym, bowiem pani Lawrence, za namową Heather, dała jej tydzień wolnego.
– Dziękuję panience. Jest za co, bo i roboty będzie dla panienki więcej i pogadać to już
zupełnie nie będzie miała panienka z kim.
Dla Heather święta o tyle tylko różniły się od codziennej rutyny, iż zaproszono ją, by
jadła z panią Lawrence i Adamem. Nie żałowała jednak braku świątecznej atmosfery, nie
potrafiłaby się nią teraz cieszyć.
Przyroda jakby podzielała jej nastrój, wszystko wokół poszarzało, pociemniało. Liście
opadły, zniknęły kwiaty, okolica wyglądała jak spustoszona. Wszędzie tylko szkielety drzew i
sterczące badyle żywopłotów. Nie sposób było wyjść z domu, by nie trafić do jakiegoś
miejsca, które nie przypominałoby jej chwil spędzonych tam wspólnie z Robertem. Zarzuciła
spacery. Pobladła, stała się milcząca i apatyczna.
Pani Lawrence dostrzegła oczywiście jej przygnębienie i próbowała pomóc. Zachęcała
Heather do szycia, kazała nawet Lucy kupić materiał specjalnie w tym celu. Była miła,
wyrozumiała i traktowała ją teraz zupełnie jak członka rodziny.
Styczeń był zimny, ale w lutym pogoda poprawiła się. Słońce świeciło dłużej i
wydobywało zewsząd zapach zbliżającej się wiosny. Heather niecierpliwie obserwowała
zieleniejące pąki na gałęziach drzew i krzewów. Okolica budziła się do życia z zimowego
snu, a wraz z nią dziewczyna odzyskała dawny spokój i pogodę ducha.
Gdy się ociepliło, Adam zaczął wynajdywać sobie mnóstwo pracy na zewnątrz. Od rana
dochodziły ją przez otwarte okno odgłosy jego krzątaniny. Z wielkim zapałem zabrał się do
urządzania nowego ogrodu. Wieczorami, gdy siadywali we trójkę w salonie, z ożywieniem
tłumaczył Heather, jak zamierza go urządzić, pokazując wszystko na sporządzonym przez
siebie planie. Słuchała go z rosnącym zainteresowaniem, doradzając czasami, jak
rozplanować zasadzenie poszczególnych gatunków kwiatów. Starsza pani zostawiała ich
często samych, z zadowoleniem obserwując ich zacieśniającą się przyjaźń. Heather udało się
zapomnieć o Robercie, pochłonęło ją towarzystwo Adama. Na nowo rozpoczęła spacery,
radując się każdą nową oznaką wiosny.
Wtedy wrócił Robert.
Przestraszył ją, tak jak poprzednim razem, wychodząc nagle z przydrożnych zarośli. Nie
mogła oprzeć się ogarniającej ją fali radości, gdy stanął przed nią ze swym zawadiackim
uśmiechem. Tęsknota wróciła ze zdwojoną siłą i okazało się, że na nic zdały się tygodnie
walki z uczuciem. Miała wrażenie, jakby pożegnali się nie dalej jak wczoraj. Nie udało jej się
zapomnieć delikatności jego pocałunku, ciepła ramion...
– Ach, Robert, dlaczego wróciłeś?!
– Ładne powitanie, nie ma co. Mówiłem przecież, że wrócę. Ani trochę nie cieszysz się z
mojego przyjazdu?
Popatrzyła na niego ze smutkiem. Gdyby tylko mogła mu powiedzieć...
– Myślałam... miałam nadzieję, że... wrócisz, ale nie tak szybko...
– Tak szybko?! Toż to były wieki całe! Wieki tęsknoty za tobą, a ty mówisz, że tak
szybko... – żachnął się.
Heather z trudnością panowała nad sobą. Nie mogła skupić się na tym, co mówi.
– Ale ja... ja nie chciałabym, byś wracał akurat teraz... teraz, kiedy już zaczynałam
myśleć, że...
Głos jej się załamał.
– Zaczynałaś myśleć, że co? – podchwycił, patrząc jej w oczy.
Wykonała nieokreślony ruch ręką.
– To wymaga czasu... czasu, by wszystko się ułożyło... Zaczynaliśmy już...
Znów przerwała i z nagłą desperacją zawołała:
– Och, Robert! Dlaczego wróciłeś akurat teraz?! Zobaczyła ból w jego oczach.
– Przepraszam... przepraszam, że się naprzykrzam... Przepraszam za wszystko.
Odwróciła się od niego. Była na skraju załamania.
– Co mam zrobić? – spytał cicho. – Odejść? Tym razem na zawsze?...
– Jak mogłabym tego oczekiwać? – odparła. – To przecież twój dom. Tam mieszka twoja
matka.
– Nie, Heather. To już nigdy nie będzie mój dom. Głęboki smutek bijący z jego słów
rozdzierał jej serce.
Nie powstrzymała już łez.
– Och, Heather, nie sądziłem, że mój przyjazd tak cię poruszy. Nie chciałem cię ranić!
Pójdę już...
Wyciągnęła chusteczkę.
– Nie zobaczysz się z matką? Potrząsnął głową.
– Przypuszczam, że i ona nie chce mnie widzieć... Ma się dobrze, prawda?
Łzy znowu napłynęły jej do oczu. „Boże! Jakiż on musi się czuć samotny!” – pomyślała.
– Och, Robert! Tak mi przykro... Uśmiechnął się smutno.
– Chcę twego szczęścia, Heather, i dlatego nie będę was już niepokoił. Ale wiedz, że nie
zrezygnowałbym tak łatwo, gdyby nie chodziło o Adama.
Ujął ją delikatnie pod brodę i zwrócił jej twarz ku swojej. Patrzył przez dłuższą chwilę w
jej oczy. Potem odwrócił się i odszedł.
Czy już zawsze tak boleśnie będzie odczuwać spotkania z nim? A może już nigdy go nie
zobaczy? Wyglądało na to, że stracił całą nadzieję na życie tutaj. Uznał chyba, że tak będzie
lepiej dla Adama.
Łzy długo jeszcze ciekły jej po policzkach, gdy błądziła po okolicy, próbując odzyskać
spokój.
Do domu wróciła później niż zwykle i Lucy była już gotowa do odjazdu.
– Dobrze, że panienka jest nareszcie. Zaczynałam się martwić. Pani też jakaś niespokojna.
Cały czas wędruje z pokoju do pokoju. Podwieczorka nawet nie tknęła. Chce panienka, bym
jeszcze została?
– Nie, nie ma potrzeby, Lucy. Dziękuję.
Zanim zaczęła przygotowywać kolację, poszła zobaczyć się z panią Lawrence. Starsza
pani chodziła po salonie. Na dźwięk otwieranych drzwi odwróciła się gwałtownie.
– A! Wróciłaś w końcu.
Heather zdziwiona była złością, którą usłyszała w jej głosie.
– Wróciłabym wcześniej, gdybym wiedziała, że pani mnie oczekuje. Czy coś się stało?
– Nie udawaj niewiniątka. Gdzie Robert?
– Robert?
Była kompletnie zaskoczona i zbita z tropu. Srogie oczy kobiety wpatrywały się w nią.
– Nie musisz kłamać, że nie wiesz, o co chodzi. Wiem o wszystkim. Adam zamierzał
przyłączyć się do ciebie na spacerze, ale nic dziwnego, że zmienił zamiar, skoro zobaczył cię
z Robertem.
Dziewczyna nie była w stanie zebrać myśli.
– Całe popołudnie czekałam, aż przyjdzie przywitać się ze mną, ale on wolał wałęsać się
z tobą... – ciągnęła pani Lawrence.
– Nie byliśmy razem cały czas. Spacerowałam sama.
– Jak możesz tak kłamać? Pewnie przyjdzie za chwilę, udając, że dopiero co przyjechał.
Nie było sensu ukrywać prawdy.
– On nie przyjdzie.
– Co to znaczy, że on nie przyjdzie?
– Wrócił do Plymouth. Pani Lawrence zbladła.
– To znaczy, że przyjechał, nie chcąc w ogóle zobaczyć się ze mną? Przyznajesz więc, że
przyjechał do ciebie i że ukryłabyś to przede mną? Przez cały ten czas spotykaliście się
pewnie, a ja już myślałam, że... ach.
– Nie, to nie prawda. Niech mi pani pozwoli wyjaśnić...
– Nie chcę twoich wyjaśnień. Kiedy pomyślę, że Robert potraktował mnie w ten sposób...
I ty, której ufałam... która miałaś być...
Urwała, zbyt roztrzęsiona, by mówić. Na jej bladej twarzy wystąpiły różowe plamy,
wargi drżały ze zdenerwowania. Heather nigdy nie widziała jej tak wzburzonej. Nagle zdała
sobie sprawę z obecności Adama. Przyszedł, jak zwykle nie zauważony i stał w drzwiach. Był
blady, jednak oczy mu płonęły. Dziwnym desperackim spojrzeniem patrzył to na matkę, to na
nią. Przypomniało jej się, co mówił Robert – że Adam przestaje panować nad sobą, widząc
matkę w podobnym stanie.
Próbowała uspokoić starszą panią.
– Nie wolno się pani tak denerwować. Proszę usiąść i odpocząć chwilę, a ja wszystko
wyjaśnię.
Pani Lawrence gniewnie machnęła dłonią.
– Już wystarczy tych kłamstw... Nie ma już dla ciebie miejsca w tym domu.
Widząc, że nic nie wskóra, Heather odwróciła się, by odejść. Pomyślała, że może gdy jej
tu nie będzie, pani Lawrence szybciej się uspokoi. Jednak w przejściu stał Adam i nie uczynił
najmniejszego ruchu, by mogła wyjść.
Ogarnęła ją panika. „Czym to się skończy?” – przemknęło jej przez głowę, lecz nagle
oczy Adama wpatrzone w matkę rozszerzyły się z przerażenia. Odwróciła się szybko. Pani
Lawrence trzymała rękę na piersi, a na jej twarzy malował się grymas bólu. Heather ze
zduszonym okrzykiem przyskoczyła do niej, lecz kobieta gniewnym gestem odrzuciła jej
pomoc i opadła na fotel.
Adam przez chwilę nie był zdolny do żadnego ruchu. Potem jednak brutalnie odepchnął
pobladłą Heather i pochylił się nad matką. Na czoło wystąpiły mu krople potu. Dziewczyna
pobiegła po lekarstwo i szklankę wody. Podała Adamowi. Jego matka wciąż leżała w fotelu;
twarz jej poszarzała, oczy miała zamknięte.
– Adam, to wygląda poważnie. Musisz sprowadzić lekarza. Podniósł twarz ku niej.
Patrzył, nie tając swojej wrogości.
– To twoja wina i nie mam zamiaru zostawić jej z tobą. Ona nie chce cię więcej widzieć.
Nie słyszałaś, co powiedziała?
– Twoja matka naprawdę potrzebuje pomocy lekarza. Jeśli ty nie pojedziesz, ja to zrobię,
tylko musisz zaprząc mi konia. Nie można jej tak zostawić.
Pochylił się znów nad matką, ujął jej dłoń i pogładził delikatnie po czole.
– Czy mam pojechać, mamo? Czy mam sprowadzić lekarza?
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo. Ledwo dostrzegalnie skinęła głową. Poderwał się
i wybiegł. Niedługo potem Heather usłyszała na podjeździe odgłosy dwukółki. Adam jechał
jak szalony. Pomyślała, że w tym wzburzeniu łatwiej może skończyć w rowie, niż dotrzeć do
wioski.
Po niecałej godzinie oczekiwania dobiegły ją odgłosy powracającej z tą samą szaleńczą
prędkością dwukółki. Adam, zlany potem, wpadł prawie natychmiast i ukląkł przy matce.
Wkrótce potem zajechał powóz lekarza. Heather wyszła otworzyć mu drzwi.
– Czy Adam dotarł cały i zdrowy? – zapytał. – Pędził tak, że raczej spodziewałem się
znaleźć go gdzieś po drodze niż tutaj. Wyjątkowo pobudliwy młody człowiek. Lepiej, żeby
nie kręcił się teraz przy matce, niech najpierw trochę ochłonie.
Po przebadaniu pani Lawrence doktor odciągnął Heather na stronę.
– To serce, tak jak przypuszczałem. Żadnych nerwów, żadnych wzruszeń. Teraz musi
wypocząć. Zabiorę ją do kliniki na obserwację. Atak musiał ją nieźle nastraszyć, skoro nawet
nie oponowała. Rano przyślę ambulans, dzisiaj nie będziemy już jej niepokoić. Proszę jej
posłać tu, w salonie.
Nazajutrz, gdy zabrano matkę Adama, Heather stała z nim na werandzie, patrząc na
odjeżdżający ambulans. Nie było już okazji do wyjaśnień – pani Lawrence nie odezwała się
więcej do niej, a ostatnim jej zdaniem pozostało to, które nakazywało, by opuściła jej dom...
Adam długo wpatrywał się w dal za ambulansem. Widać było, że sytuacja go przeraża;
wyglądał na zagubionego. Dziewczyna zwróciła się ku niemu, lecz on niecierpliwym gestem
okazał, iż nie chce jej słuchać. Chciał odejść, jednak zatrzymał się po kilku krokach.
– To twoja wina, Heather. Musisz odejść, by więcej się to nie powtórzyło. Musisz odejść,
bo ona tego chce – rzekł i nie czekając na odpowiedź, poszedł do swojego ogrodu.
13
Heather weszła wolno do domu. Był przytłaczająco pusty. Jego cisza działała
przygnębiająco, jakby nie dość było smutku, który przyniosły ze sobą wydarzenia ostatnich
godzin. Czuła się fatalnie po nieprzespanej nocy, a podenerwowanie nie pozwalało jej zebrać
myśli.
Och, gdyby tylko mogła wytłumaczyć wszystko pani Lawrence. Adam nie zachowywałby
się w ten sposób i mieliby przynajmniej własne towarzystwo. Wrócił jej dawny lęk przed nim,
przed jego świdrującymi oczyma. Teraz był zdolny do wszystkiego, był bardziej nieprzyjazny
niż kiedykolwiek przedtem.
Pomyślała o Robercie. Lekarz obiecał dać mu znać o stanie matki, więc zapewne
przyjedzie natychmiast do kliniki. Nie miała szansy zawiadomić go o podejrzeniach matki.
Mimo wszystko wierzyła jeszcze, że Robertowi uda się ją przekonać, jak było naprawdę. Ta
myśl dodawała jej otuchy.
Adam większość dnia spędził poza domem. Przychodził jedynie co jakiś czas i wyglądało
to tak, jakby sprawdzał, co ona robi. Za pierwszym razem miała nadzieję, że ma dobre
zamiary, jednak on wszedł tylko na moment, posłał jej swe posępne spojrzenie, po czym
wyszedł. To samo powtórzyło się parę razy. Dzwonek u drzwi kuchennych stawiał ją na
równe nogi. „Co on zamierza?” – zastanawiała się. Czyżby oczekiwał, że Heather odejdzie
już teraz? Zapewne odwiózłby ją wtedy do wsi, lecz przecież nie znała nawet godzin
odjazdów pociągów. Poza tym nie mogła wyjechać, zanim nie zobaczy się jeszcze z panią
Lawrence. Ufała, że matka Adama zmieni swą decyzję, gdy pozna prawdę.
W porze lunchu pojawił się znowu. Zabrał z tacy coś do jedzenia i wyszedł. Zachowywał
się tak dziwnie, że powoli ogarniało ją przerażenie. Nie mogła nie myśleć o tym, że kiedyś
zaatakował Roberta. Wiedziała, że to niemądre i nie w porządku wobec niego, lecz strach był
silniejszy. Co prawda działał wtedy pod wpływem emocji, a tym razem minęło już przecież
tyle czasu... Wkoło panowała jednak złowróżbna cisza, nie słychać było zwykłych odgłosów
jego pracy i Heather nie wiedziała, co Adam robi. Mógł wejść w każdej chwili... Nie, nie
wierzyła, by rzeczywiście był zdolny ją skrzywdzić.
Wiedziała, że musi się opanować i jakoś przetrwać do następnego dnia. Jutro Adam
pojedzie odwiedzić matkę, to go uspokoi. Jutro też przyjedzie Lucy i dom wreszcie wypełni
się jej pogodną paplaniną.
Jednak z nadejściem wieczoru mroczna atmosfera domu stała się nie do zniesienia.
Dziewczyna wciąż czuła na sobie wzrok Adama, jakby obserwował ją z ukrycia. Bała się
wspólnej z nim kolacji, obawiała się, iż nie wytrzyma i ucieknie od stołu. Poza tym straciła
apetyt, zjadła więc tylko kanapkę i zostawiwszy kolację dla Adama na stole w kuchni, wyszła,
tłumacząc się zmęczeniem i bólem głowy. Zrobiła to natychmiast, kiedy tylko wszedł. Nie
mogła znieść jego spojrzenia. Zapewne patrzył za nią – przebiegł ją ten sam dreszcz jak
wtedy, gdy spotkali się po raz pierwszy. Jedyne, co mogła zrobić, to nie wpadać w panikę i
nie oglądać się, by sprawdzić, czy idzie za nią przez hol po schodach i korytarzem do
pokoju... Dopiero wewnątrz, za zamkniętymi drzwiami, odetchnęła z ulgą. Nagły impuls
kazał jej przekręcić klucz w zamku, mimo że nigdy dotąd tego nie robiła.
Przebrała się i usiadła z książką w pościeli. Nie mogła skupić się na tym, co czyta, więc
po chwili zgasiła lampę i ułożyła się do snu. Jednak jej myśli wciąż biegły ku wydarzeniom
ostatnich dwóch dni i zdenerwowanie nie ustępowało. Nagle wydało jej się, że słyszy jakiś
szmer przy drzwiach, tak jakby ktoś potajemnie naciskał klamkę. Zamarła nasłuchując, lecz
nic więcej nie zakłóciło już ciszy. Wiedziała, że w tym stanie mogła się przesłyszeć.
Nadal nie mogła zasnąć, niespokojnie przewracając się z boku na bok. Chciała już wstać,
by spróbować poczytać, gdy wtem usłyszała hałas przy oknie. Tym razem nie mogło już być
wątpliwości. Odwróciła się gwałtownie. Na zewnątrz ujrzała skuloną postać Adama. Zarys
jego sylwetki był ledwie widoczny na tle ciemnego nieba. Serce podskoczyło jej do gardła.
Wyskoczyła z łóżka i z na wpół zduszonym okrzykiem podbiegła do okna, zamierzając je
przed nim zamknąć. On zauważył jej ruch, chciał zawrócić, jednak stracił równowagę na
wąskim gzymsie i gdy Heather dopadła okna, zniknął już w dole. Skryła twarz w dłoniach,
czekając z trwogą na jego krzyk lub odgłos upadku. Nic jednak nie usłyszała; wokół wciąż
panowała ta sama złowróżbna cisza. Czyżby wyobraźnia znów spłatała jej figla?...
Nogi miała jak z waty. Musiała trzymać się parapetu, by nie upaść. Szczękała zębami
zarówno z zimna, jak i ze strachu. Usiadła na podłodze. Gdyby tylko nie była sama, gdyby
tylko był tu ktoś, kto by jej pomógł zwalczyć te koszmary...
Zebrała się w sobie i wstała. Z wysiłkiem podeszła do stolika i, zapaliwszy lampę,
drżącymi rękoma odnalazła jakoś kapcie i szlafrok. Nie, to na pewno nie było złudzenie.
Adam był tu naprawdę, a teraz leży gdzieś tam w dole ranny, a może nawet i... Bez względu
na to, co się stało, nie może go tak zostawić! On potrzebuje pomocy.
Szarpała się przez moment z drzwiami, zapomniawszy, że wcześniej zamknęła je na
klucz. Lampy w korytarzu były zapalone. Zeszła po schodach powoli, trzymając się poręczy,
bo nogi wciąż się pod nią uginały.
Otworzyła drzwi wejściowe. Powiew zimnego nocnego powietrza sprawił, że zatrzęsła
się, lecz jednocześnie poczuła się nieco orzeźwiona. Potrzebna była jej lampa. Krąg światła,
które padało przez otwarte drzwi, sięgał niedaleko.
Za nim panowała ciemność. Wyniosła więc jedną z lamp, jednak na zewnątrz płomień
trzepotał i groził zgaśnięciem. * Postanowiła wziąć lampę ze stajni.
Gdy przechodziła przez podwórko, stwierdziła, że oczy przywykły jej do ciemności.
Zawahała się. Czy aby na pewno potrzebowała lampy? Może lepiej było nie widzieć zbyt
dobrze?...
Przez na wpół wykończony nowy ogród podeszła do rogu domu, gdzie był jej pokój.
Dostrzegła Adama. Leżał na plecach, na kopcu ziemi, którą usypał kilka dni temu pod
ścianą poniżej okna. Odetchnęła z ulgą – świeża ziemia zamortyzowała upadek. Zauważyła,
że jedną nogę miał nienaturalnie podkurczoną. Przestała się go bać – potrzebował jej pomocy.
Postawiła lampę na ziemi i wymawiając jego imię, pogładziła go po czole.
Otworzył oczy.
– Nic ci nie jest? – zapytała z niepokojem.
– Ty... ty martwisz się o mnie... – odpowiedział z nutą zdumienia w głosie.
Po policzkach spłynęły jej łzy.
– Och, Adam! Jak mogło dojść do tego wszystkiego? Dotknął delikatnie jej twarzy, jakby
chciał otrzeć łzy.
– Wciąż cię krzywdzę...
– Nie, to nie tak... Ale nie wolno nam czekać, muszę sprowadzić jakąś pomoc.
– Nie – rzekł pośpiesznie, gdy wstała. – Nie jest tak źle. To tylko noga. Myślę, że
złamana, ale gdybym mógł się odwrócić, to chyba byłbym w stanie podnieść się.
Widziała, jak krzywi się z bólu przy każdym ruchu, lecz gdy usztywniła mu nogę przy
pomocy dwóch tyczek, których w ogrodzie było pod dostatkiem, wstał, opierając się na jej
ramieniu. Potem za radą Heather wsiadł do taczki i dziewczyna zawiozła go do tylnego
wejścia. Tam, wspierając się z jednej strony na jej ramieniu, a z drugiej na lasce, udało mu się
wejść do środka. W korytarzu oparł się o ścianę, by odpocząć, a Heather otrzepała mu ubranie
z ziemi. Czoło zrosił mu pot.
Otarł je wierzchem dłoni i dopiero teraz dostrzegła, że zgubił swą czapeczkę. To go
odmieniło i wyglądał teraz poważniej. Ta nieszczęsna czapeczka zasłaniała, co prawda,
niewielką łysinę, ale niweczyła całą powagę jego postaci. Zauważyła, iż dostrzegł jej
spojrzenie.
– Dasz radę dojść do salonu? Tam będziesz mógł wypocząć na sofie.
Gdy już leżał wygodnie ułożony, rozpaliła w kominku. Martwiła się jego nogą, lecz on
nalegał, by wracała do łóżka i odłożyła sprawę zawiadomienia lekarza do jutra, do przyjazdu
Lucy. Gdy już ogrzała dłonie, podeszła do niego.
– Jak mogłabym iść spać, skoro wiem, że ty tu leżysz? Nie zasnęłabym i tak, martwiąc
się, czy wszystko w porządku – powiedziała z troską w głosie.
Jego oczy nabrały dziwnego wyrazu. Patrzył na nią tak, jak wtedy w wiosce, tego dnia,
gdy po raz pierwszy odezwał się do niej.
– Chcę, byś już poszła do łóżka i nareszcie odpoczęła. I nie chcę, byś musiała się więcej o
mnie martwić.
Spojrzała na niego ze smutkiem.
– Och, gdyby to tylko chodziło o twoją nogę... Nagle uklękła obok niego.
– Adam, powiedz mi, co ty robiłeś tam na górze, za moim oknem?
Twarz zmieniła mu się, oczy straciły swój osobliwy wyraz. Teraz wyrażały jedynie
zakłopotanie.
– Chciałem upewnić się, czy zamierzasz wyjechać. Pomyślałem sobie, że mama będzie
zadowolona, gdy powiem jej jutro, że ciebie już nie ma. Boże! Gdybym tylko mógł zobaczyć,
że się pakujesz, że przygotowujesz się do drogi, na pewno przestałbym o tym myśleć. A tak...
Poszedłem na górę, ale pod twoimi drzwiami nie było światła. Chciałem tylko zobaczyć, czy
zaczęłaś się pakować.
– Ale dlaczego mnie nie zapytałeś? To pytanie dziwnie poruszyło go.
– Nie widziałaś, co się ze mną działo? Nie mogłem przestać myśleć o mamie, o tym, że
nie powinna cię już tu więcej zobaczyć. Gdybyś odpowiedziała, że nie zamierzasz na razie
wyjeżdżać, nie wiem, co mogłoby się stać. Bałem się, że stracę panowanie nad sobą, że może
być tak...
Przerwał i skrył twarz w dłoniach. Jego głos był chrapliwy i przytłumiony, ale usłyszała,
co powiedział.
– Że... że może być tak jak z Robertem. Bałem się, że to się może powtórzyć.
Teraz zrozumiała przyczynę jego dziwnego zachowania. Od czasu, gdy zaatakował
Roberta, nie ufał samemu sobie.
– Och, Adam, jakie to niemądre myśleć w ten sposób o sobie. Przecież tym razem nic
takiego nie mogłoby się stać – zaprzeczyła stanowczo.
Rzucił jej szybkie spojrzenie, opuściwszy dłonie.
– Ty nie wiesz, jak było z Robertem.
– Wiem, ale tym razem nic takiego nie mogłoby się wydarzyć. Wtedy działałeś pod
wpływem emocji, nie zdając sobie sprawy z tego, co robisz. Teraz było inaczej, bo byłeś
całkiem świadomy, że coś takiego może się wydarzyć. Myślałeś o tym i dlatego nie zrobiłbyś
tego. Nigdy nie skrzywdziłbyś nikogo świadomie. Wiesz to równie dobrze jak ja.
– Ale ja mogłem go zabić – rzekł z naciskiem.
– Nie zrobiłeś tego jednak, więc po co się tym gryźć? Nie ma sensu wciąż tego roztrząsać,
zapomnij o tym.
– Niełatwo jest zapomnieć – odparł smutno i zapytał: – Jak długo o tym wiesz?
– Jakiś czas.
– Zresztą, co za różnica. Ale nie bałaś się mieszkać ze mną pod jednym dachem?
– Oczywiście, że nie. Dlaczego miałabym się bać? Nie odpowiadał.
– Czy ty naprawdę wierzysz w to, co powiedziałaś? – zapytał po chwili. – To znaczy, że
coś takiego nie mogłoby się już wydarzyć?
– Tak.
– Skąd się o wszystkim dowiedziałaś? Robert ci powiedział?
– Tak. Bardzo chciał mi o tym opowiedzieć. On też czuje się winny.
Adam wyglądał na zaskoczonego.
– Cóż, to on rozpoczął kłótnię – dodała. – Nie potrafi o tym zapomnieć.
– Dobrze, że ci powiedział. Ulżyło mi, gdy o tym porozmawialiśmy. Sam nie
odważyłbym się nigdy. Bałbym się, że odejdziesz...
– Ale teraz i tak powiedziałeś, że chcesz, bym odeszła.
– To ze względu na mamę. Tak samo było z Robertem.
– Cóż, sądzę, że teraz nie chciałbyś, bym odeszła i zostawiła cię bez opieki. Zostanę więc
do jej powrotu, a wtedy ona zadecyduje. Wczoraj nie dała mi szansy, bym mogła to wyjaśnić.
Wierzę, że zmieni zdanie, gdy pozna prawdę.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Mam nadzieję, że tak się stanie. Chciałbym, byś została z nami.
Niespodziewanie dla niej samej, pochyliła się nad nim i pocałowała go w policzek. Objął
ją, nie chcąc, by się odsunęła. Jej włosy opadły mu na twarz. Delikatnie odgarnął je dłonią.
– Masz piękne włosy. Nigdy nie widziałem ich rozpuszczonych.
Żadne z nich nie usłyszało odgłosu otwieranych drzwi , frontowych ani kroków Roberta
w holu. Kiedy odezwał się od drzwi, oboje drgnęli.
Heather z wielką ulgą odebrała jego przybycie. Uradowana, poderwała się na równe nogi
i ruszyła mu na spotkanie. On jednak stał bez ruchu w drzwiach, spoglądając to na nią, to na
Adama. Wyraz jego twarzy zatrzymał ją w pół drogi.
– Byłeś w klinice? – zapytała szybko. Skinął głową.
– Twoja matka... Co z nią?
– Wszystko w porządku – odparł powoli. – Mam od niej wiadomość dla ciebie. Dlatego
tu jestem.
Przez chwilę stali w milczeniu naprzeciw siebie. Robert nie mógł oderwać od niej
wzroku, w którym dostrzegła rozdzierający jej serce smutek. Tęsknota odezwała się w niej z
całą mocą... Odwróciła się.
Robert dopiero teraz zdał sobie sprawę, że coś jest nie w porządku. Podszedł powoli do
leżącego na sofie brata.
– Co u licha ci się stało, mały? – zapytał, patrząc na jego nogę.
Adam, blady, ociągał się z odpowiedzią. Heather przyszła mu z pomocą.
– Pośliznął się i upadł. Chyba złamał nogę, w każdym razie lekarz powinien ją obejrzeć.
– No, pewnie – zgodził się Robert. – Najlepiej od razu pojadę po niego.
Wyszedł i po chwili usłyszeli dwukółkę na podjeździe. Heather spojrzała na zegar stojący
na obramowaniu kominka i ze zdumieniem stwierdziła, że nie ma jeszcze dziesiątej. Cóż, dla
niej był to najdłuższy wieczór w życiu. Poszła do kuchni przygotować coś ciepłego do picia.
Po odjeździe lekarza Robert podążył za Heather do kuchni.
– Kto by pomyślał, że jeszcze dziś tutaj wrócę. To był szok, gdy usłyszałem, że matka jest
w klinice. Tym razem atak musiał być silniejszy. A teraz jeszcze ta noga Adama...
– Co to za wiadomość, którą miałeś dla mnie?
– Ach, prawda. Matka prosiła, żebyś zapomniała o tym, co powiedziała wczoraj. Czy
wiesz, o co chodzi? Nie pozwalają jej dużo mówić.
– Tak, wiem, co miała na myśli. To znaczy, że wszystko jej wyjaśniłeś. Jak to dobrze.
Nie rozumiał.
– Wyjaśniłem? Ale co? Mówiłem ci przecież, że zamieniłem z nią zaledwie parę słów.
Nie pozwolili mi zostać dłużej.
– Ona wie, że byłeś tu wczoraj. Powiedziała ci o tym?
– Dobry Boże, nie! Nic nie wiedziałem.
– Czekała na ciebie całe popołudnie. Wróciłam późno i ona myślała, że byliśmy razem.
– Do diabła! Co za idiota ze mnie, mogłem sobie wyobrazić, jak ona się poczuje, jeśli się
tu nie pokażę.
– Tak, była bardzo zdenerwowana, zbyt zdenerwowana, by wysłuchać moich wyjaśnień.
– O, Boże! A więc to było przyczyną ataku.
Odwrócił się i zaczął chodzić w tę i z powrotem po kuchni. Heather oparła się o stół,
obserwując go. Widziała, że jest szczerze poruszony. W końcu usiadł w jednym z
wiklinowych foteli i westchnął głęboko.
– Nawet gdybym chciał mocniej to zagmatwać, nie potrafiłbym – rzekł posępnie. –
Osiągnąłem dokładnie to, czego chciałem uniknąć najbardziej.
– Przypuszczam, że Adam mnie widział – dodał po chwili przerwy.
– Tak. Chciał się do mnie przyłączyć na spacerze. Zawrócił, gdy zobaczył nas razem.
– Jemu też musiało być przykro. Chociaż widzę, że teraz już wszystko między wami w
porządku. Matka także widać doszła do wniosku, iż nie ma za co cię winić, niezależnie od
tego, co mówiła wczoraj. Leżąc tam, przemyślała sobie wszystko zapewne. Gdy wydobrzeje
trochę, spróbuję się usprawiedliwić.
Westchnął ponownie. Podniósł się z fotela i popatrzył na Heather, stojąc po drugiej
stronie stołu.
– Dlaczego ja wczoraj przyjechałem? Dlaczego w ogóle tu wróciłem?...
To rozpaczliwe pytanie odbiło się echem w jej duszy. Dlaczego on wrócił, zadając jej tyle
bólu... Odwróciła się.
– Cieszę się, że przyjechałeś – próbowała nadać swojemu głosowi obojętny ton. – Nie
wiem, co byśmy bez ciebie zrobili...
– Tak. Zawsze będę pamiętał wyraz twej twarzy, gdy wyszłaś mi na spotkanie. Nigdy nie
zaznałem piękniejszego powitania. Szkoda tylko, że to z powodu Adama... Jest jeszcze jeden
powód, dla którego dobrze się stało, że przyjechałem – mówił dalej, gdy Heather nie
odpowiadała. – Nareszcie wiem, na czym stoję. Musiałbym być niespełna rozumu, gdybym
wciąż miał nadzieję. Cóż, ten dom przestał być moim domem, nie ma tu już dla mnie miejsca.
– Och, Robert, tak mi przykro, że wszystko potoczyło się inaczej, niż chciałeś. Ale
powiedz sam, czy twoje marzenia nie były tylko nierealnymi marzeniami?
– Nie, ja w nie wierzyłem. A jak sądzisz, dlaczego wciąż tu przyjeżdżałem?
Westchnęła.
– Twoja matka musi teraz wieść spokojny tryb życia. Nie wolno jej niepokoić.
– Tak. Mimo wszystko pewne rzeczy zmieniły się na lepsze. Ona będzie tu szczęśliwa z
tobą i Adamem. Sam Adam też się zmienił, nie oczekiwałem, że kiedyś zobaczę go takim, jak
dziś wieczorem. Tego przecież chciałem... – Uśmiechnął się smutno. – No i jestem w punkcie
wyjścia. Wyglądasz jak wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy: szlafrok, kapcie,
rozpuszczone włosy... Nigdy nie zapomnę tamtego wieczoru... i tego także.
Patrzył na nią z taką czułością, że łzy napłynęły jej do oczu. Powstrzymała je jednak i
postarała się uśmiechnąć.
– Wtedy byłeś głodny, pewnie i teraz jesteś. Przygotować ci coś do zjedzenia?
Pokręcił głową.
– Dzięki. Tym razem nie mam apetytu.
Odwrócił się i wyszedł do holu. Gdy wrócił, miał na sobie płaszcz.
– Nie zamierzasz chyba wracać dziś w nocy? – spytała zdziwiona.
– Nie do Plymouth. Tak czy owak, zamierzałem zostać na noc we wsi, zanim matka nie
poprosiła mnie, bym przyjechał tutaj. Zobaczę się z nią jeszcze jutro przed wyjazdem.
– Ale jest już tak późno...
– Lepiej będzie, gdy odejdę. Wezmę dwukółkę i zostawię ją u Mateusza, a on znajdzie
potem kogoś do jej odprowadzenia. Adamowi jakiś czas nie będzie potrzebna.
– To znaczy, że już nie wrócisz?...
– Nie. Dam wam znać przez Lucy, jak matka się czuje, a teraz, cóż...
Znów spojrzał na nią w ten sam sposób. Poczuła, że nie uda jej się powstrzymać łez.
– ... do zobaczenia, mała wróżko. Tak, do zobaczenia, bo będę czasem przyjeżdżał, żeby
zobaczyć, jak się miewacie. Ale między nami już zawsze wszystko będzie inaczej. Mam
nadzieję, że będziesz szczęśliwa. Życzę ci tego.
Łzy popłynęły jej po policzkach. Chciała zarzucić mu ramiona na szyję i błagać, by nie
odchodził. Otarł delikatnie jej łzy.
– Nie płacz nade mną, moja wróżko. Nie na współczucie liczyłem, moja droga.
Odszedł i prawie natychmiast usłyszała hałas odjeżdżającej dwukółki. Stała wpatrzona w
drzwi, które zamknęły się za nim. Rozpacz wypełniała jej serce. Nie, nie może pozwolić mu
odjechać. Wybiegła za nim, zanosząc się płaczem. Nie mogła biec szybko po żwirze,
zatrzymała się więc bezradnie za rogiem i oparła o pień drzewiastego bzu. Pomyślała, że to
szaleństwo zachowywać się w ten sposób. Z trudem uciszyła szloch. On odjechał. Nawet nie
było już słychać dwukółki w alei, jedynie krzyk nocnego ptaka rozległ się w ciszy. Wydawał
się drwić z jej samotności.
Trzęsąc się z zimna, z wysiłkiem dotarła do drzwi i pogasiła lampy wewnątrz. Czuła się
kompletnie wyczerpana. Ostatnie dni były jak długi nocny koszmar, aż dziw, że nie straciła
panowania nad sobą. Teraz tylko sen mógł dać jej ukojenie.
Sen jednak nie nadchodził. Długo przewracała się niespokojnie w łóżku, nie mogąc
przestać myśleć o Robercie. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak głęboką darzy go miłością.
Zaskoczona była intensywnością swego uczucia, pragnienia bycia z nim. Teraz zaczynała
rozumieć, co popchnęło matkę do małżeństwa z ojcem, i po raz pierwszy bardziej jej
zazdrościła, niż współczuła. Ona zaznała szczęścia miłości i nigdy nie żałowała tego, mimo
późniejszych doświadczeń.
Wiedziała, że radość tych pierwszych, letnich miesięcy przebywania tutaj już nigdy nie
wróci. Nie była już tą samą prostą dziewczyną, która tu przyjechała. Cóż z tego, że pani
Lawrence wyzdrowieje i wróci do domu? Cóż z tego, że Adam i jego matka będą po staremu
mili i przyjacielscy? Cóż z tego, że Robert nie będzie już zakłócał ich spokoju? Cóż z tego,
skoro wszystko tutaj będzie jej zawsze go przypominać. Nie zniosłaby spotkania z nim, gdyby
przyjechał odwiedzić matkę. Tym razem nie zapanowałby już nad sobą.
Ten dom, który tak kochała, przestał być także i jej domem. Czuła, że nie może w nim
dłużej zostać. Gdy przyjechała, obawiała się, iż Adam może ją odrzucić. Ale to Robert nie
chciał jej miłości.
Postanowiła, że zostanie do powrotu pani Lawrence, potem oświadczy jej, że musi odejść.
14
Następnego ranka Heather spała znacznie dłużej niż zwykle. Zbudził ją w końcu
zatroskany głos Lucy, pochylającej się nad nią.
– Coś panience dolega? Mam zawołać doktora? Chwilę trwało, zanim zebrała myśli.
– Nie, oczywiście, że nie. Nic mi nie jest, byłam tylko bardzo zmęczona i późno się
położyłam. Długo nie mogłam zasnąć.
– Nie dziwota, po tym, jak panią zabrali. Mówiłam panience przed odjazdem, że pani
bardzo niespokojna. Gdybym wiedziała, że z nią tak źle, to bym została.
– To znaczy, że już o wszystkim wiesz?
– No, pewnie. Ambulansu trudno nie zauważyć. Potem dowiedzieliśmy się, że to o panią
chodzi. Przestraszyłam się, żeby to nie było co poważnego. Pan Adam to pewno od zmysłów
odchodzi.
– Tak, jest bardzo przygnębiony, chociaż teraz już mniej, skoro wie, że z nią wszystko w
porządku.
– Był się z nią zobaczyć?
– Nie, nie on. Robert tam był. Lucy była zaskoczona.
– To pan Robert jest w domu? Nie wiedziałam.
– Nie, już go nie ma, wyjechał wczoraj. Obiecał dać nam znać przez ciebie, jak się miewa
pani Lawrence, bo Adam nie może do niej pojechać. Złamał nogę.
Lucy zaparło dech z przerażenia. Siadła na brzegu łóżka. Tego już było za wiele dla niej.
– Rzeczywiście, w domu tak cicho... ale myślałam, że to może przez chorobę pani pan
Adam siedzi u siebie. Wiedziałam, że nie wychodził, bo jego narzędzia leżą w korytarzu.
Wcale się nie dziwię, że panienka taka zmęczona. Niech zostanie dzisiaj w łóżku, sama sobie
poradzę.
Przez moment Heather wahała się, skuszona propozycją. Była już jednak całkiem
rozbudzona, a poza tym wiedziała, że powinna zobaczyć, jak miewa się Adam. Zapewne nie
spał już od jakiegoś czasu.
– To nic takiego, naprawdę – nalegała Lucy. – Panienka taka blada. Nie budziłabym,
gdybym wiedziała, że panienka tylko zmęczona, a nie chora. Podam panu Adamowi śniadanie
i wszystko, czego będzie potrzebował.
Adam był zaskakująco pogodny, zważywszy, iż przecież nie mógł odwiedzić matki.
Większą część dnia Heather spędziła w jego towarzystwie. Nie potrafiła otrząsnąć się z apatii,
w której była pogrążona od rana; z wysiłkiem zmuszała się do okazywania dobrego humoru.
Wieczór przyniósł jej ulgę. U siebie w pokoju nie musiała przed nikim udawać. Znów długo
nie spała, nie mogąc przestać myśleć o Robercie.
Z domu wychodziła niewiele, mimo iż Adam doskonale bez niej sobie radził. Nie
narzekał na nogę, długie godziny spędzał nad swoimi książkami. Przy pomocy lasek był w
stanie chodzić po domu, a nawet, przy sprzyjającej pogodzie, wyjść do ogrodu.
Lucy regularnie przywoziła wiadomości o stanie zdrowia jego matki. Dalszych ataków
nie było, rekonwalescencja przebiegała pomyślnie, tak że pani Lawrence wróciła do domu
szybciej, niż się tego spodziewali.
Lekarz przywiózł ją osobiście któregoś popołudnia.
– Ona wciąż potrzebuje spokoju, musi teraz dużo wypoczywać – mówił do Heather. – W
klinice wciąż martwiła się sytuacją tutaj, więc zdecydowałem, że lepiej będzie, jeśli wróci do
domu. Myślę, że tu chodziło o Adama, mimo iż zapewniałem, że nie ma powodu do obaw.
Adam był rozradowany powrotem matki. Nie rozstawał się z nią ani na chwilę. Zabierał
swe książki do pokoju, gdzie wypoczywała i siadywał w pobliżu, zadowolony, że ma ją
znowu przy sobie. Siadywali też razem na powietrzu – pogoda była już prawdziwie wiosenna
i ogród rozjaśnił się żonkilami.
Patrząc na nich, Heather przypominała sobie szczęśliwe dni lata. Jej smutek pogłębiała
świadomość, że tego lata jej już tu nie będzie...
Pani Lawrence bez trudu dostrzegła jej przygnębienie. Przy pierwszej nadarzającej się
okazji, gdy zostały same, poruszyła ten temat.
– Adam świetnie wygląda, jest taki radosny i ożywiony, ale o tobie tego powiedzieć nie
można. Ostatnie wydarzenia bardzo cię poruszyły, prawda? Jesteś bardzo przygnębiona, moja
droga. Czy to zmęczenie, czy też jest jeszcze inny powód?
Heather postanowiła jeszcze nie oznajmiać swej decyzji, bo uznała, że jest na to za
wcześnie. Na razie chciała oszczędzić pani Lawrence kłopotu z szukaniem kogoś na jej
miejsce.
– Tak, przypuszczam, że to zmęczenie. Bardzo martwiłam się o panią i o Adama.
– Mam nadzieję, że wybaczyłaś mi te okropne rzeczy, które mówiłam. Bardzo zabolało
mnie to, że Robert nie przyszedł się ze mną zobaczyć. Nie bardzo wiedziałam, co mówię.
Poza tym, wtedy wydawało mi się, że nadzieje, jakie żywiłam co do ciebie i Adama, spełzły
na niczym. Cóż, po prostu wyciągnęłam niewłaściwe wnioski. Chyba mamy sobie wiele do
powiedzenia, prawda? Po lunchu będę odpoczywać w salonie, proszę, przyjdź i posiedź ze
mną. Adam nie będzie nam przeszkadzał. W taką pogodę wyjdzie na pewno do ogrodu.
Wkrótce po lunchu spotkały się w salonie. Pani Lawrence zaproponowała, by dziewczyna
zajęła się jakąś robótką.
– Dzięki temu nie będziesz się nudzić. Na pewno będę mówiła z przerwami. Szybko się
męczę. Usiądź, proszę, tam, żebym cię dobrze widziała. Coś cię gryzie, moja droga, prawda?
– zaczęła po chwili milczenia. – Cóż, wydaje mi się, iż wiem, o co ci chodzi, więc nie musisz
już tego dłużej ukrywać.
Heather odłożyła robótkę na kolana.
– Tak, ma pani rację. Jest coś, co chciałam pani powiedzieć. Zamierzałam zrobić to
później, ale cóż, skoro już pani wie... Myślę, że nie będzie trudno znaleźć kogoś na moje
miejsce, bo obawiam się, że nie mogę tu dłużej zostać.
– Och, nie, moje dziecko! Nie to miałam na myśli! Wcale nie będziesz musiała stąd
odchodzić, wręcz przeciwnie, teraz ten dom będzie już naprawdę twoim domem. I wiedz, że
bardzo jestem temu rada.
– Nie, pani nie rozumie...
– Ależ oczywiście, że rozumiem. Czy myślisz, że nie zauważyłam, jak się mają sprawy
między wami? Nie sądzisz chyba, że mam coś przeciwko temu, nic nie przyniesie mi więcej
radości, jak małżeństwo Adama z tobą.
Wyjść za Adama! Ten pomysł był tak niespodziewany, że dziewczyna dopiero po chwili
była w stanie odpowiedzieć.
– Ależ nigdy nawet nie pomyślałam o poślubieniu Adama!
– Tak też myślałam i dlatego postanowiłam z tobą porozmawiać. Nie doceniasz się, moja
droga, jesteś przecież dla niego doskonałą partią.
– Ależ nie o to chodzi, ja... ja nie kocham Adama. Lubię go, to prawda, nawet bardzo, ale
nic więcej.
– To początek, z czasem go pokochasz. Być może zbyt wcześnie poruszyłam ten temat.
Jesteście oboje bardzo młodzi, życie macie przed sobą, lecz obawiam się, że mnie pozostało
już niewiele czasu. Być może, nie jesteście teraz * na to gotowi, ale cóż, oswajajcie się z tą
myślą.
Zdenerwowana Heather tak gwałtownie poderwała się z krzesła, że robótka upadła na
podłogę.
– Myli się pani! Adam także mnie nie kocha i nie ma o czym więcej rozmawiać.
Starsza pani poruszyła się niecierpliwie na sofie. Jej głos zabrzmiał ostro.
– Usiądź, dziecko, i nie podniecaj się tak. Pamiętaj, że mnie nie wolno się denerwować.
Dziewczyna usiadła, starając się uspokoić.
– Przepraszam, w takim razie lepiej o tym więcej nie mówmy. Musi się pani pogodzić z
myślą, że my nie możemy się pobrać. Dziwię się, że pani mogła kiedykolwiek myśleć, że to
możliwe.
– Będziemy o tym rozmawiać – pani Lawrence rzekła stanowczo. – Postaram się nie
denerwować, a i ty, moja droga, spróbuj zapanować nad sobą. Jest tu coś, czego nie
rozumiem. Jak możesz mówić, że Adam cię nie kocha? Moim zdaniem, okazał to w
dostateczny sposób.
– Tak, Adam kocha mnie, ale jak siostrę. Tak, jak i ja kocham go jak brata. Ale nic ponad
to.
– A więc mylisz się, moja droga. Powiedziałam ci kiedyś, że Adam nie jest
powierzchowny. Są mężczyźni, którzy całują, a już za moment tego nie pamiętają. Lecz jeśli
Adam kogoś całuje lub pieści, oznaczać to może tylko jedno.
– Zgadzam się, wiem, że on jest szczery, ale nie całował mnie ani nie pieścił...
– Czyżbyś miała aż tak krótką pamięć? Wypowiedziała to pytanie, unosząc brwi ze
zdziwienia.
Heather zaczerwieniła się, lecz nie potrafiła przypomnieć sobie sytuacji, którą matka
Adama mogłaby mieć na myśli.
– Tej nocy, gdy Robert przyjechał do domu z kliniki, zastał cię w ramionach Adama...
Nietrudno jej było przypomnieć sobie wydarzenia tamtego wieczora.
– Tak, doskonale to pamiętam, ałe to nic nie znaczyło.
– Cóż, Robert nie miał wątpliwości, co to znaczy...
– Mylił się. Nie mógł wiedzieć, co wydarzyło się przed jego przyjściem.
– Mów dalej, proszę. Cóż takiego się wydarzyło?
– Czy Adam opowiedział pani, w jaki sposób złamał nogę?
– Nie. Oczywiście, nie chciał o tym rozmawiać, więc nie nalegałam.
– Cóż, sądzę, że tak czy owak, powinna pani wiedzieć. Pomoże to pani zrozumieć, jak
naprawdę jest z Adamem. Ale czy na pewno chce pani usłyszeć to teraz?
– Tak, tak. Czuję się doskonale.
Heather opowiedziała o dziwnym zachowaniu Adama tamtego dnia, o jego strachu przed
samym sobą.
– Dlatego Robert zastał nas w takiej sytuacji. To była naturalna reakcja po tak burzliwym
dniu. Poza tym, czy gdyby Adam kochał mnie, chciałby mojego odejścia? Na pewno nie,
nawet gdyby chodziło o panią.
W trakcie gdy Heather mówiła, pani Lawrence zamknęła oczy i odwróciła twarz. Leżała
milcząca. Dziewczyna podeszła do niej.
– Mam nadzieję, że nie poruszyło to pani zbytnio.
– Znaczy, że Robert powiedział ci o naszej straszliwej kłótni... Boję się nawet pomyśleć,
co jeszcze mógł ci powiedzieć – odparła, nie otwierając oczu ani nie odwracając głowy.
– Opowiedział mi wiele – przytaknęła cicho. – Cieszę się z tego, bo w ten sposób dużo
zrozumiałam. Dzięki temu lepiej rozumiem także Adama.
– Tak, wygląda na to, że i on nie ma przed tobą tajemnic.
Starsza pani powiedziała to cichym, przygaszonym głosem, po czym zamilkła, wciąż
leżąc nieruchomo z odwróconą twarzą.
– Lepiej będzie, jeśli zostawię panią samą. Potrzebuje pani odpoczynku – rzekła Heather
po dłuższej chwili.
– Nie, nie odchodź. Tylko przez moment chcę poleżeć w ciszy.
Dziewczyna podeszła do okna i oparta o parapet wyjrzała na zewnątrz. Robótka leżała
zapomniana na podłodze. Wzrok Heather padł na drzewiasty bez przytulony do rogu domu.
Nie kwitł jeszcze, tak jak tego ranka, gdy po raz pierwszy go ujrzała, lecz dopiero co okrył się
jasnozielonym płaszczem świeżych liści. Pamiętała, jak owego dnia zapach kwiatów kazał jej
wychylić się z okna i jak wtedy po raz pierwszy zobaczyła ogród różany. Pomyślała o
pierwszym spotkaniu z Adamem i o tym, jak innym człowiekiem był teraz. Potem przyszło
wspomnienie nocy, gdy stała oparta o pień tego bzu, rozpaczliwie tęskniąc za Robertem.
Westchnęła. Czy dałaby się przekonać pani Lawrence, że rzeczywiście kocha Adama, gdyby
nie poznała Roberta? Czy gdyby poprosił ją o rękę, to czy wyszłaby wtedy za niego i resztę
życia spędziłaby tu, w domu, który tak pokochała? Nie próbowała odpowiadać sobie na te
pytania, miłość do Roberta sprawiała, że jej sympatia dla Adama stawała się czymś mniej
istotnym. Nie wierzyła też, by Adam kiedykolwiek poprosił ją o rękę. Żal jej było pani
Lawrence, że tak wielkie wiązała z tym nadzieje...
– Gdzie jesteś, Heather? Usiądź, proszę, tak bym mogła cię widzieć.
Dziewczyna podeszła i usiadła w fotelu obok.
– Pomimo tego, co powiedziałaś, wciąż wierzę, że Adam cię kocha, choć być może on
sam nie zdaje sobie z tego w pełni sprawy. Wyjdź za niego, Heather i uwolnij mnie od
niepokoju o niego. Gdy mnie zabraknie, musi być przy nim ktoś, kto mnie zastąpi. Jesteście
oboje tacy podobni do siebie, doświadczeni przez życie, zamknięci w sobie... Możecie być
razem szczęśliwi, a i twoja sympatia dla niego z czasem przerodzi się w miłość. A poza tym
zawsze kochałaś to miejsce.
Błagalny wyraz jej oczu, w zwykle dumnej twarzy, napełnił Heather współczuciem.
– Ależ to naprawdę nie ma sensu – powiedziała łagodnie.
– Tak czy owak, nie wierzę, by Adam kiedykolwiek poprosił mnie o rękę.
– Obiecaj mi więc, proszę, że jeśli to zrobi, nie odrzucisz go.
– Nie mogę tego zrobić. Nie mogę wyjść za niego, jeśli go nie kocham.
– Ciągle to gadanie o miłości – żachnęła się pani Lawrence.
– Masz w głowie pełno tych romantycznych bzdur z książek, które czytujesz. Adam może
i nie jest rycerzem z twoich marzeń, lecz miłość nie zawsze nadchodzi w błyszczącej zbroi.
Ukryte znaczenie jej słów poruszyło Heather.
– Och! Czy sądzi pani, że nie mogłabym być dumna i szczęśliwa, wychodząc za Adama,
mimo jego fizycznych niedostatków? Nie w tym rzecz...
Podniosła się z fotela, przeszła kilka kroków, po czym zawróciła i stanęła przy sofie,
patrząc na panią Lawrence.
– Jest jeszcze coś, o czym pani nie powiedziałam. Nie mogłabym wyjść za Adama, nawet
gdyby mnie o to poprosił, ponieważ ja kocham Roberta.
Twarz starszej pani nabrała dziwnego wyrazu. Potrząsnęła głową, patrząc na dziewczynę
z niedowierzaniem.
– Nie, ty nie możesz go kochać. Sam Robert to powiedział, a i ty mówiłaś mi, że to
nieprawda.
– Tak, ale wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Trudno jej było mówić o tym.
Usiadła na brzegu łóżka, skrywając twarz w dłoniach.
– Teraz już pani wie, dlaczego chcę odejść – rzekła załamującym się głosem. – Nie mogę
sobie zaufać i ryzykować następnego spotkania z nim.
– Więc to cię tak gnębiło – powoli powiedziała pani Lawrence. – A ja myślałam, że
martwisz się tym, co zaszło między tobą a Adamem podczas mojej nieobecności...
Zamilkła. Gdy Heather podniosła wzrok, dostrzegła na jej twarzy głęboki smutek.
– Przykro mi, że sprawy nie potoczyły się po pani myśli. Zostanę do czasu, aż znajdzie
pani kogoś na moje miejsce. Oczywiście, o ile pani sobie tego życzy. – Podniosła z podłogi
swoją robótkę. – Pójdę już.
– Nie, zostań. Jeszcze nie skończyłyśmy. Czy myślałaś o swojej przyszłości?
– Niewiele.
– Myślę, że powinnaś. Dokąd pójdziesz, jeżeli nas opuścisz? Co będziesz wtedy robiła?
– Znajdę inną pracę.
– Wrócisz do Londynu?
– Mam nadzieję, iż nie będę do tego zmuszona. Być może uda mi się znaleźć dom taki,
jak ten. Wiele się u pani nauczyłam.
– To nie będzie łatwe. Możesz wydawać się zbyt młoda, by powierzyć ci tak
odpowiedzialne zadanie. Nigdzie nie będzie tak, jak tutaj. Ja przyjęłam cię w dość
specyficznych okolicznościach.
– Doceniam to i wiem, że nigdzie nie będzie mi tak dobrze. Lecz nie mam wyboru.
– Niezupełnie. Wciąż możesz wybrać. A może masz nadzieję poślubić Roberta?
– Wie pani doskonale, że nie.
– To znaczy, że nigdy nie wyjdziesz za mąż, a jeśli nawet, to za kogoś, kogo nie kochasz.
Życie samotnej kobiety, do tego bez pieniędzy, nie należy do najłatwiejszych. Poddasz się w
końcu i poślubisz kogokolwiek. Więc dlaczego nie miałabyś wyjść teraz za Adama?
Przyjaźnicie się przynajmniej, jesteście sobie bliscy. Radzę ci, przemyśl to sobie.
– Już zdecydowałam i nie chcę więcej do tego wracać.
– Jesteś uparta, bardziej niż myślałam... Dajmy spokój dziś tej rozmowie. Czuję się
zmęczona. Poczekam do podwieczorku i pójdę do siebie. Ufam, że przyznasz mi rację, gdy
przemyślisz sobie wszystko w spokoju.
Ułożyła się wygodniej i zamknęła oczy. Heather wyszła.
15
Heather dotychczas nie zdawała sobie sprawy z nadziei, jakie żywiła matka Adama.
Rozmowa na ten temat bardzo ją poruszyła. Świadomość niemożności spełnienia oczekiwań
utwierdziła ją w decyzji wyjazdu.
Spodziewała się, że pani Lawrence wróci niebawem do przerwanej rozmowy. Tak też się
stało. Już następnego popołudnia, kiedy tylko dziewczyna weszła do salonu, starsza pani
odezwała się:
– Miałaś cały dzień na przemyślenie wszystkiego, co ci mówiłam. Co zdecydowałaś?
– Wciąż zamierzam wyjechać. Przykro mi, ale to jedyne, co mogę zrobić.
Heather oczekiwała gniewnej reakcji, lecz ku swemu zdziwieniu odniosła wrażenie, iż
takiej właśnie odpowiedzi pani Lawrence się spodziewała.
– Odeszłabyś więc, mając przed sobą wielce niepewną przyszłość... Cóż, musisz bardzo
go kochać...
Unikała badawczego wzroku matki Adama. Nie chciała rozmawiać na ten temat.
– ... a on nigdy ci nie powiedział, że cię kocha. – To nie było pytanie. – Zrobiłby to już
dawno temu, gdybym go nie powstrzymywała.
Heather wydawała się nie słyszeć tych słów.
– Cóż, moja droga – w głosie pani Lawrence zabrzmiała nuta zniecierpliwienia. – Nie
masz nic do powiedzenia? Czy ty w ogóle zrozumiałaś, co powiedziałam?
– Nie, nie zrozumiałam – odparła, patrząc na nią. – Co pani powiedziała?
– Powiedziałam, że Robert cię kocha. I to tak samo zawzięcie, jak ty jego. Musiałaś być
ślepa, żeby tego nie zauważyć.
– Ależ pani mówiła, że on kocha dziewczynę z Plymouth.
– Mówiłam tylko, że interesował się dziewczyną z Plymouth. Tak rzeczywiście było.
Zawsze chciałam, by się z nią ożenił i ustatkował i tak zapewne by zrobił, gdyby nie spotkał
ciebie. Miałam też nadzieję, że ty wyjdziesz za Adama i tak zapewne by się stało, gdybyś nie
spotkała Roberta.
Heather poczuła narastające szczęście, wypełniające ją niczym powietrze balon. Na razie
jednak wciąż siedziała milcząc, wpatrzona w panią Lawrence. Znaczenie tego, co usłyszała,
docierało do niej powoli. Wszystko, co Robert mówił i robił, nabierało teraz nowego wyrazu.
Sposób, w jaki wrócił, ostatnie spotkanie, jego smutek i to, jak patrzył na nią przy
pożegnaniu. I jego słowa: „nie na współczucie liczyłem”.
Więc on pragnął jej miłości i przez cały czas miał na nią nadzieję, a ona tak desperacko
ukrywała ją przed nim!
Nagle balon eksplodował. Wstała wywracając krzesło; jej oczy jaśniały szczęściem.
Roześmiała się, nie mogąc powstrzymać radości. Nie będąc w stanie ustać w miejscu,
chodziła w tę i z powrotem. Robert ją kocha! Kocha! Wszystko inne jest nieważne.
Po chwili zatrzymała się raptownie.
– Jak mogłam tego nie widzieć? Jak mogłam być taka ślepa? Pani Lawrence patrzyła na
nią dziwnym wzrokiem.
– Czekam właśnie, aż zejdziesz z chmur. Nie zapomnij, że mało brakowało, a nie
dopuściłabym do waszego szczęścia.
Uśmiech zniknął z twarzy dziewczyny.
– Tak, pozwalała mi pani myśleć, że Robert kocha kogoś innego. Teraz usłyszałam, że to
z pani powodu on nie wyznał mi swej miłości. Dlaczego tak się stało? Dlaczego dał się
powstrzymać?
– Powiedziałam mu, że kochasz Adama. Na początku nie uwierzył mi, chciał zapytać
ciebie. Wtedy powiedziałam, iż nie chcesz o tym rozmawiać, bo chociaż Adam, oczywiście,
także cię kocha, to jeszcze nie wyznał ci tego. Przekonałam go, iż jego przyjazdy są dla ciebie
kłopotliwe.
– Jak pani mogła? Dlaczego?
– Usiądź, moja droga. Możesz teraz być pewna swego szczęścia, więc, proszę, wysłuchaj,
co jeszcze mam do powiedzenia. Nie chcę już nic więcej ukrywać.
Heather usiadła, a pani Lawrence kontynuowała.
– Prawdę mówiąc, na początku jeszcze wierzyłam, że nie widząc cię przez jakiś czas
Robert zapomni o tobie. Myliłam się jednak. Nie miałam pojęcia, jak silnie jest już z tobą
związany. Wierzyłam także, iż pod jego nieobecność pokochasz Adama i pomału mówiłam
sobie, że tak się rzeczywiście stało. Wciąż miałam wątpliwości, lecz pragnąc szczęścia dla
Adama, zagłuszałam je. Wydawaliście mi się bardzo sobie bliscy przez te wszystkie tygodnie,
gdy Robert nie przyjeżdżał, dlatego jego powrót wyprowadził mnie z równowagi. Leżąc w
klinice, po raz pierwszy doszłam do wniosku, że on cię kocha. Postanowiłam więc się
przekonać, którego z nich ty darzysz uczuciem. I z tego między innymi powodu przysłałam
go do domu tamtej nocy. Chciałam dać wam znowu szansę bycia razem, byście odkryli swoje
uczucia. Robertowi nic nie mówiłam o właściwym celu jego podróży. Gdy wrócił, nie miał
żadnych wątpliwości co do tego, jak sprawy się mają między tobą a Adamem. Ja także byłam
przekonana, że się kochacie.
– Ale wczoraj, gdy już pani wiedziała, że... to właśnie Roberta kocham... wciąż
namawiała mnie pani na małżeństwo z Adamem.
– Powiedzmy, że cię sprawdzałam lub sprawdzałam samą siebie. Gdybyś zgodziła się
wyjść za Adama, mogłabym ci nic nie mówić o miłości Roberta, a on sam nigdy by ci tego
nie wyznał... Zdecydowałam się jednak powiedzieć ci. Westchnęła i dodała pełnym smutku
głosem:
– Jeden z nich musi być szczęśliwy. Teraz wiesz, że nie do mnie należy wybór.
Heather podeszła i uklękła przy sofie.
– Pani wciąż myśli, że Adam mnie kocha, czy tak? Ja jednak jestem pewna, że to nie jest
prawdą.
Kobieta uniosła dłoń i pogładziła Heather po włosach.
– Nie będę już dłużej stała na drodze waszego szczęścia, życzę wam go z całego serca.
Czy potrafisz mi uwierzyć? – Zamilkła na chwilę, a potem dodała: – Jak dużo Robert
powiedział ci o nas?
– Myślę, że wszystko, co sam wie. – Dziewczyna podniosła się z kolan i usiadła na
brzegu sofy.
– Nie wiedziałam, że mój mąż przed śmiercią wszystko wyjaśnił Robertowi. Wiele
chciałam przed nim ukryć, przed tobą także. Lecz teraz nie żałuję, że znacie prawdę.
Przeciwnie, to wielka ulga – odetchnęła głęboko. – Opieka nad Adamem stała się moją
obsesją i stopniowo zrozumiałam, dlaczego. Jest bowiem coś, czego nie wiecie. Coś, do czego
nikomu jeszcze się nie przyznałam i o czym Adam nigdy nie może się dowiedzieć. Robert,
odkąd się urodził, stał się centrum mojego życia. Kochałam go i byłam z niego dumna... Z
Adama nigdy nie byłam dumna. Czasem zastanawiałam się nawet, czy go kocham... To było
takie okrutne, walczyłam z tym od początku i zawsze z tego powodu wyróżniałam Adama.
Teraz nie ma już wątpliwości, że i jego kocham, choć staram się nie zadawać sobie pytania,
którego z nich bardziej. To odosobnienie, w którym go trzymałam... Wierzyłam, że to dla
jego dobra. Dziś bliska jestem stwierdzenia, iż kierowała mną wyłącznie duma; duma, która
nie pozwalała mi przyznać się przed światem, że mój drugi syn jest upośledzony, jak sobie
wmówiłam. Jaką przyszłość mu stworzyłam? Gdybyś go kochała, z radością widziałabym
was razem, nawet wiedząc, iż Robert będzie przez to nieszczęśliwy. Lecz ty go nie kochasz...
Cóż, skazany jest więc na samotność.
– Ależ nie! Dlaczego nie zgodzi się pani teraz, by Robert założył tu farmę? Adam byłby
szczęśliwy, mając go przy sobie. Nigdy nie chciał jego odejścia, robił to tylko ze względu na
panią. Wiem to od niego.
– Przez lata nie pozwalałam na to ich ojcu, potem walczyłam z Robertem... Teraz
zaczynacie od nowa. Uważasz, że nie miałam racji, prawda?
– Tak. I pewna jestem, że pani także musiała mieć wątpliwości. Sądzę, że Adam czuł się
samotny i dlatego tak zaprzyjaźnił się ze mną. On musi mieć możliwość spotykania innych
ludzi i nie ma żadnego powodu, by go przed tym powstrzymywać.
– Jakbym słyszała Roberta... Gdy już przestał przekonywać mnie, znalazł wdzięcznego
słuchacza w tobie.
– Nie, nie on mnie przekonał. Prawdę mówiąc, zawsze uważał, że jestem całkowicie pod
pani wpływem. Twierdziłam bowiem, iż powinien dać za wygraną, że nie powinien więcej
próbować wpływać na zmianę trybu życia pani i Adama, skoro świadomie go pani wybrała. Z
czasem doszłam jednak do przekonania, że wybrała pani samotność tylko ze względu na
Adama. Poznałam go dobrze i myślę, iż był to wybór niesłuszny.
Pani Lawrence westchnęła głęboko.
– Niech tym razem Adam zadecyduje. Będzie tak, jak on zechce, tyle mogę obiecać.
Jeszcze dziś z nim porozmawiam.
Gdy tego wieczoru Adam zszedł na dół, nietrudno było dostrzec zmianę w jego
zachowaniu. Choć nigdy dotychczas tego nie robił, teraz zabrał się do wycierania naczyń. Nie
miał wprawy i o mały włos nie upuścił filiżanki. Heather uśmiechnęła się do niego.
– Muszę poćwiczyć – stwierdził, także się uśmiechając. – i Pamiętasz, jak tamtego
wieczora wycieraliśmy je razem z ! Robertem?
Teraz trzymał jeden z talerzy, polerując go zawzięcie, mimo iż dawno był już suchy. Z
całej jego sylwetki promieniowała energia i zapał, z oczu bił mu osobliwy blask. Zauważył,
że dziewczyna przygląda mu się.
– Cieszę się, że Robert wraca, by zamieszkać z nami – rzekł z niezwykłym ożywieniem. –
Ma zamiar założyć farmę i chce, bym ja mu w tym pomógł.
– I co ty na to?
– Nie mogę się doczekać. Kiedyś rozmawialiśmy o tym, ale wtedy było inaczej. Ciekawe,
jak dużo czasu nam to zajmie...
– Już jutro będziecie mogli wszystko omówić, Robert przyjeżdża zobaczyć się z matką.
Pomogła mu dokończyć wycieranie.
– Wychodząc za Roberta, już zawsze będziesz z nami... – powiedział, posyłając jej
nieśmiałe spojrzenie.
– Tak. Będę twoją siostrą. Cieszysz się?
– Bardzo. Mama też.
– Och, Adamie! – ucałowała go radośnie. – Jak wspaniale, że wszyscy będziemy razem.
Zobaczysz, będziemy szczęśliwi we czwórkę.
Tak jak Heather przewidziała, nazajutrz przyjechał Robert. Zjawił się po południu, gdy
nie było jej w domu. Celowo wyszła, dając pani Lawrence okazję do rozmowy z synem. Poza
tym, pragnęła być z nim sam na sam, gdy się spotkają.
Wybrała ich ulubioną trasę, wzdłuż rzeki. Usiadła tam gdzie zawsze, zwrócona w stronę,
z której miał nadejść Robert.
Z daleka dostrzegła jego postać. Ze łzami szczęścia w oczach pobiegła mu na spotkanie.