Świat nocy 02 01 Wybrani

background image

Świat Nocy

02

Wybrani

background image

Rozdział 1

Stało się to na przyjęciu urodzinowym Rashel, w dniu, w którym skończyła pięć lat.
- Możemy wejść do tuneli? - Urodziny Rashel odbywały się w wesołym miasteczku, w
którym znajdowała się największa konstrukcja z tuneli i zjeżdżalni, jaką dziewczynka kiedykolwiek
widziała.
- Dobrze, kotku - odparła mama z uśmiechem. - Ale uważaj na Timmy'ego, nie chodzi tak
szybko jak ty.
To były ostatnie słowa matki, jakie Rashel usłyszała. Zresztą mama nie musiała jej tego
powtarzać. Rashel i tak zawsze uważała na Timmy'ego. Był od niej młodszy o cały miesiąc i
nawet nie chodził jeszcze do przedszkola. Miał jedwabiste czarne włosy, błękitne, oczy i bardzo
słodki uśmiech. Włosy Rashel także były ciemne, ale oczy zielone, Mama zawsze powtarzała, że
są zielone jak szmaragdy. Zielone jak oczy kota.
Czołgając się przez tunele, Rashel co chwila odwracała się, by zerknąć na chłopca. Gdy dotarli
do wysokich wyłożonych winylem schodów- tak śliskich, że łatwo można było z nich spaść -
chwyciła go za rękę. Timmy rozpromienił się, a w jego zmrużonych błękitnych oczach zalśniło
uwielbienie. Rashel pomogła chłopcu wspiąć się na górę, po czym puściła jego dłoń.
Kierowała się teraz w stronę wielkiej pajęczyny, całej sali zbudowanej wyłącznie z sieci i sznura.
Co jakiś czas wyglądała przez wypukłe, okrągłe okienko w jednym z tuneli, by spojrzeć na
mamę, która machała do niej z dołu. Po chwili mamę Rashel zaczepiła jednak jakaś inna mama,
wiec dziewczynka przestała wyglądać. Rodzice nigdy nie potrafią rozmawiać i machać
jednocześnie.
Rashel skoncentrowała się na przejściu przez labirynt tuneli, które śmierdziały jak plastik i stare
skarpetki. Udawała, że jest królikiem przekradającym się przez podziemne korytarze. I nie
spuszczała Timmy'ego z oka - aż dotarli do podstawy wielkiej pajęczyny.
Znaleźli się z tyłu całej konstrukcji. Nie kręciły się tam inne dzieci, było zupełnie cicho. Nad
Rashel wisiała długa biała lina z rozmieszczonymi w tej samej odległości od siebie supłami.
Prowadziła wysoko w górę, aż do samej pajęczyny.
- W porządku, teraz zaczekaj tu na mnie, wejdę i zobaczę, jak to wygląda - powiedziała do
Timmy'ego, ale tak naprawdę trochę go oszukiwała. Nie sądziła, że Timmy'emu uda się tak
wysoko wspiąć, a gdyby na niego czekała, żadne z nich nie dotarłoby na górę.
- Nie chcę, żebyś szła beze mnie. - W głosie Timmy'ego zabrzmiał niepokój.
- To zajmie tylko chwilkę - uspokoiła go Rashel. Wiedziała, czego chłopiec się boi. - Żadne
duże dzieci tu nie przyjdą i nie będą cię popychać.
Timmy wciąż miał niepewną minę.
- Nie masz już ochoty na ciastko z lodami po powrocie do domu? - spytała przebiegle Rashel.
Groźba była całkiem jawna. Timmy przez chwilę myślał, po czym westchnął ciężko i kiwnął
głową.
- Okej, zaczekam.
I to były ostatnie słowa, które Rashel usłyszała od niego
Zaczęła się wspinać po sznurze. Okazało się to trudniejsze, niż przewidywała, ale wysiłek
bardzo się opłacił. Cały świat przemienił się w falującą, drżącą masę sznurków. Musiała
przytrzymywać
się obiema rękami, by nie stracić równowagi, i usiłowała opierać stopy na
szorstkich, trzęsących się linach. Czuła świeże powietrze i promienie słońca. Roześmiała się
ze szczęścia, kołysząc się w sieci. Wokół rozpościerał się labirynt kolorowych plastikowych
tuneli.
Gdy zerknęła w dół, zobaczyła, że Timmy'ego tam nie ma.
Poczuła skurcz w żołądku. Chłopiec musiał tam stać. Obiecał czekać.
Ale go nie było. Z góry Rashel widziała cale pomieszczenie. Zupełnie puste.
W porządku, zatem musiał wrócić do tuneli. Rashel błyskawicznie ruszyła w drogę, huśtając
się i łapiąc za kolejne uchwyty. Wreszcie dotarła do liny i błyskawicznie zsunęła się w dół.
Zajrzała w wylot tunelu, mrugając w ciemnościach.

background image

- Timmy? - usłyszała tylko dziwnie stłumione echo swojego głosu.
Żadnej odpowiedzi. Tunel wydawał się pusty.
- Timmy!
Żołądek podszedł Rashel do gardła. W głowie wciąż słyszała słowa matki: „Uważaj na
Timmy'ego". Nie uważała na niego. A teraz mógł być wszędzie, zagubiony w ogromnej
konstrukcji, może płakał, może dopadły go duże dzieci. Może nawet poleciał na skargę do jej
matki.
I wtedy Rashel zauważyła szczelinę w wyściełanej ścianie.
Była na tyle szeroka, że zdołałby się przez nią przecisnąć czterolatek albo bardzo szczupła
pięciolatka. Prześwit między dwiema obitymi ścianami prowadził na zewnątrz. Rashel od razu
wiedziała, że to tam poszedł Timmy. Wybieranie najkrótszej drogi do celu bardzo do niego
pasowało. Prawdopodobnie właśnie biegł do jej mamy. Rashel była bardzo szczupłą
pięciolatką. Prześliznęła się przez szczelinę niemal bez trudu i stanęła po drugiej stronie, bez
tchu, w dusznym cieniu. Właśnie miała ruszyć w stronę wejścia do pajęczyny, gdy zauważyła,
że na wietrze trzepocze fragment ściany pobliskiego namiotu. Namiot wykonany był z
winylowych płytek pomalowanych w jaskrawe czerwone i żółte paski, znacznie bardziej
jaskrawe niż kolory
tuneli. Klapa unosiła się na wietrze. Rashel zobaczyła, że niemal każdy mógłby ją podnieść i
dostać się do środka.
Przecież Timmy na pewno by tam nie wszedł, pomyślała. To zupełnie do niego niepodobne.
A jednak dręczyło ją dziwne przeczucie.
Wbiła wzrok w klapę. Przez chwilę wahała się, wdychając powietrze gęste od kurzu i aromatu
prażonej kukurydzy. Jestem dzielna, powiedziała sobie w końcu, po czym ruszyła naprzód.
Odepchnęła nieco poluzowaną klapę, by poszerzyć otwór, i zajrzała do wnętrza.
Było zbyt ciemno, by mogła cokolwiek zobaczyć, ale woń kukurydzy wydawała się
intensywniejsza. Rashel powoli przesuwała się do przodu, aż w końcu znalazła się w środku.
Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do mroku, zorientowała się, że nie jest sama.
W namiocie stał wysoki mężczyzna. Miał na sobie długi, jasny płaszcz, chociaż na zewnątrz
było ciepło. Nie zauważył Rashel, bo jego uwagę przyciągało coś, co trzymał w ramionach.
Mężczyzna miał pochyloną głowę i coś z tą rzeczą robił.
Nagle Rashel zobaczyła co. Dorośli kłamali, mówiąc, że ogry, potwory i inne istoty z bajek i
legend nie istnieją naprawdę. Bo mężczyzna trzymał Timmy'ego i powoli go pożerał...

Rozdział 2

Pożerał albo rozdzierał. Wsysał. Wydawał takie sarnę dźwięki jak Pal, gdy zjadał psią karmę.
Przez chwilę Rashel stała jak sparaliżowana. Cały świat nagle się zatrzymał. Wydawało jej się, że
śni. Usłyszała, że ktoś krzyczy, poczuła ból w gardle i zorientowała się, że to właśnie ona.
I wtedy wysoki mężczyzna na nią spojrzał.
Podniósł głowę i spojrzał. A ona wiedziała, że widok jego twarzy będzie ją prześladował w
koszmarach do końca życia.
Nie był wcale brzydki. Miał tylko dziwne czerwone włosy jak krew i oczy lśniące złotawym
blaskiem jak oczy zwierzęcia. Błyszczało w nich takie światło, jakiego jeszcze nigdy nie
widziała.
Zerwała się do biegu - Nie powinna była porzucać Timmy'ego, ale za bardzo się bała. Czuła,
że zachowuje się jak tchórz, jak małe dziecko, ale nie mogła nic na to poradzić. Wciąż
krzycząc, odwróciła się i wybiegła jak strzała przez szczelinę w pokrywie namiotu.
To znaczy prawie wybiegła. Zdążyła wychylić tylko głowę i ramiona, zobaczyła czerwone
plastikowe tunele wznoszące się przed jej oczami i wtedy właśnie czyjaś ręka zacisnęła się na
jej koszulce z Gymboree. Wielka, silna dłoń zatrzymała ją w pół kroku. W porównaniu z nią
Rashel była bezsilna jak kociak.
W chwili gdy ręka wciągała ją z powrotem do namiotu, zobaczyła coś jeszcze. Matkę. Jej
własną matkę, która właśnie minęła sieć do wspinania. Pewnie usłyszała krzyk Rashel.

background image

Matka miała szeroko otwarte oczy i usta, chyba biegła. Przybywała Rashel na ratunek.
- Mamuuuuusiuuuuuuuuu! - krzyknęła Rashel i w tej samej sekundzie znalazła się z
powrotem w namiocie.
Mężczyzna cisnął nią o ziemię daleko od szczeliny - dzieci w przedszkolu rzucały tak
kulkami papieru. Rashel wylądowała twardo, czując ból w nodze. Normalnie rozpłakałaby się,
ale w tej chwili ledwo go poczuła. Wpatrywała się w Timmie'go, który leżał na ziemi, tuż obok.
Timmy wyglądał dziwnie, jak szmaciana lalka z rozrzuconymi rękami i nogami. Był bardzo
blady i wpatrywał się w sufit namiotu.
Na szyi miał dwie wielkie dziury, z których sączyła się krew.
Rashel zawyła. Była zbyt przestraszona by krzyczeć. Ale dokładnie w tym momencie
zobaczyła białe światło dnia i jakąś postać w szczelinie namiotu. To mama odsłoniła płachtę -
weszła do środka, szukając Rashel.
I wtedy stało się to, co najgorsze. Najgorsze i najdziwniejsze. Coś, co Rashel usiłowała potem
opowiedzieć policji, ale nikt jej nie uwierzył.
Rashel zobaczyła, jak matka otwiera usta i patrzy na nią jak gdyby chciała coś powiedzieć. I nagle
usłyszała głos To nie był głos mamy.
I nie był normalny. Rozbrzmiewał gdzieś w jej głowie.
Zaczekaj! Wszystko jest w porządku. Nie ruszaj się, tylko się nie ruszaj. Stój spokojnie, bardzo
spokojnie.
Rashel spojrzała na wysokiego mężczyznę. Jego usta się nie poruszały, ale głos należał do niego.
Mama także na niego patrzyła. Stopniowo zmieniał się wyraz jej twarzy, początkowo na mniej
spięty, potem na... lekko zamglony. Mamusia stała bardzo, bardzo spokojnie.
I wtedy wysoki mężczyzna uderzył ją w kark, przewracając na ziemię. Upadla z głową
wykrzywioną
w nienaturalny sposób, jak u zepsutej lalki. Jej włosy brudziły się od ziemi.
Gdy Rashel to ujrzała, poczuła się, jakby śniła. Mama nie żyła. Timmy nie żył. A mężczyzna patrzył
prosto na nią.
Nie jesteś zdenerwowana, rozległ się głos w jej głowie. Nie jesteś przerażona. Chcesz podejść
bliżej,
tu do mnie.
Głos zaczął ją przyciągać, coraz bliżej i bliżej. Uspokajał ją, koił jej strach, tłumił pamięć o tym, co
się stało z jej mamą. Ale wtedy spojrzała w złote oczy wysokiego mężczyzny. Był w nich głód. I
nagle przypomniała sobie, co chciał jej zrobić.
Nie, nie ja!
Odskoczyła od głosu i znów rzuciła się ku odsuniętej płachcie namiotu. Tym razem wydostała
się na zewnątrz. Natychmiast wcisnęła się w szczelinę wiodącą do labiryntu tuneli.
Jeszcze nigdy nie myślała w taki sposób jak teraz. Rashel, która patrzyła, jak mama pada na
ziemie, była zamknięta w małym pokoiku i płakała. Nowa Rashel desperacko przedzierała się
poprzez obitą ścianę - nowa, sprytna Rashel, która wiedziała, że płacz nie ma sensu, bo nikt
go nie wysłucha. Mama nie mogła jej ocalić, więc musiała uratować się sama.
Poczuła, że palce mężczyzny zaciskają się na jej kostce z miażdżącą siłą. Potwór zaczął
szarpać Rashel, by wciągnąć ją z powrotem do szczeliny. Wierzgnęła najmocniej, jak
potrafiła, i wyrwała stopę tak gwałtownie, że została mu w ręku tylko skarpetka. W końcu
znalazła się w sali zabaw.
Wracaj tu! Musisz tu natychmiast wrócić!
Tym razem przemówił głosem nauczyciela. Trudno było nie posłuchać polecenia, ale Rashel
przedzierała się już przez pierwszy z plastikowych tuneli. Odpychając się bosą stopą, poruszała się
tak szybko, że pozdzierała kolana.
Gdy dotarła do pierwszego okienka, zobaczyła w nim twarz.
Była to twarz mężczyzny. Patrzył na nią. Walił rękami w plastikowe ściany tunelu, którym
uciekała.
Strach ścisnął ją za gardło jak skórzany pas. Czołgała się coraz szybciej, ale odgłosy uderzeń

background image

towarzyszyły każdemu jej ruchowi.
Mężczyzna był teraz dokładnie pod Rashel, gonił ją po zewnętrznej stronie tunelu.
Dziewczynka wyjrzała przez kolejne okno. Widziała, jak jego włosy połyskują w słońcu. I bladą
twarz. Nie spuszczał z niej wzroku. I zobaczyła jego oczy.
Zejdź tu do mnie, powiedział głos, tym razem już nie surowy, tylko pełen słodyczy. Zejdź tu do
mnie, zabiorę cię na lody. Jaki smak lubisz najbardziej?
Rashel wiedziała, że właśnie w ten sposób mężczyzna zwabił Timmy'ego do namiotu. Nie
zatrzymała się nawet na chwilę.
Ale nie mogła od niego uciec. Podążał za nią, oddzielony tylko plastikową ścianą tunelu;
czekał, aż Rashel wydostanie się na zewnątrz albo dotrze do takiego miejsca, do którego mógłby
się wedrzeć i ją wyciągnąć.
Wyżej! Muszę wejść wyżej, pomyślała.
Poruszała się instynktownie, szósty zmysł podpowiadał jej, dokąd zmierzać, ilekroć stawała
przed wyborem. Przemierzyła plątaninę tuneli, przebyła proste rury, wreszcie dotarła do trasy
zrobionej już nie z plastiku, a ze splątanych sznurków, i znalazła się w miejscu, skąd nie mogła
wspiąć się wyżej.
Było to kwadratowe pomieszczenie z wyściełaną podłogą i ścianami z sieci. Rashel miała
teraz przed sobą całą trasę wspinaczkową. Widziała rodziców, którzy stali lub siedzieli w
małych grupkach. Czuła powiew wiatru.
Dokładnie pod nią stał wysoki mężczyzna. Wciąż patrzył prosto na nią.
A może masz ochotę na brownie? Miętową czekoladkę? Gumę do żucia?
Głos wkładał jej w umysł obrazy i smaki. Rashel rozejrzała się w panice.
Wokół panował zbyt duży hałas - wszystkie wspinające się dzieci bez przerwy krzyczały.
Nikt nawet by nie usłyszał, gdyby Rashel zaczęła wzywać pomocy. Pomyśleliby, że się wygłupia.
Po prostu zejdź tu do mnie. Przecież wiesz, że w końcu będziesz musiała zejść.
Rashel spojrzała na zwróconą ku niej bladą twarz mężczyzny. Jego oczy wyglądały jak czarne
dziury. Widać w nich było głód. Cierpliwość. I spokój.
Był pewny, że w końcu ją dorwie. Musiał wygrać. Nie miała jak się przed nim obronić. I wtedy
nagle coś w niej pękło. Wykorzystała jedyną broń, jaką pięciolatka może walczyć z dorosłym.
Gwałtownie wcisnęła dłoń między szorstkie sznury siatki, ocierając sobie skórę. W końcu
udało jej się wyciągnąć rękę na zewnątrz.
Wrzeszcząc tak przeraźliwie, jak jeszcze nigdy wżyciu, wskazała palcem na wysokiego
mężczyznę. Jej przenikliwy pisk zagłuszy! radosne okrzyki pozostałych dzieci. Tak właśnie
pani Bruce z przedszkola kazała jej krzyczeć, gdyby jakaś obca osoba chciała zrobić jej
krzywdę.
- Pomooooocy! Pomoooooooocy! Ten pan chciał mnie dotknąć!
Wrzeszczała tak długo, aż ludzie wreszcie zwrócili na nią uwagę.
Ale niczego nie zrobili. Po prostu zaczęli jej się przyglądać. Rashel zobaczyła mnóstwo
twarzy. Tylko że nikt nawet nie drgnął.
W pewnym sensie to było najgorsze ze wszystkiego, co się stało. Wszyscy ją słyszeli, ale nikt
nie zamierzał jej pomóc.
Aż nagle zobaczyła, że ktoś jednak się ruszył.
To był chłopiec, ale jeszcze nie dorosły mężczyzna. Miał na sobie mundur podobny do tego,
który nosił tata Rashel, zanim umarł.
Chłopak podszedł do wysokiego mężczyzny z bardzo zagniewaną miną. Pozostali ludzie też
się poruszyli, jak gdyby chłopiec dał im jakiś znak, którego potrzebowali. Do intruza zaczęło
się zbliżać kilku ojców i kobieta z telefonem komórkowym.
Mężczyzna odwrócił się na pięcie i uciekł.
Przecisnął się pod torem wspinaczkowym i ruszył w stronę namiotu, w którym została matka
Rashel. Biegł znacznie szybciej niż ktokolwiek z tłumu.
Zanim zniknął, przekazał jeszcze Rashel dwa słowa.
Do zobaczenia.

background image

Kiedy poszedł sobie na dobre, Rashel przecisnęła się przez siatkę, raniąc policzek o sznur.
Ludzie krzyczeli do niej z dołu, a dzieci bawiące się tuż obok szeptały coś między sobą. To
wszystko nie miało żadnego znaczenia.
Teraz mogła już sobie pozwolić na płacz, ale łzy nie chciały płynąć.
Policja była beznadziejna. Zjawiło się dwoje oficerów, mężczyzna i kobieta. Kobieta jej nie
dowierzała. Ilekroć Rashel wydawało się, że policjantka jej wierzy, tamta kręciła głową.
- Ale co ten pan robił Timmy'emu? - pytała. - Wiem, że to okropne, kochanie, ale postaraj
sobie coś przypomnieć.
Mężczyzna nie wierzył jej wcale. Rashel wolałaby dostać zwykłego żołnierza do ochrony.
Policjanci znaleźli w namiocie tylko ciało jej mamy z przetrąconym karkiem. Ani śladu po
Timmym. Rashel była prawie pewna, że mężczyzna gdzieś go zabrał. Nie chciała nawet się
zastanawiać, po co. W końcu policjanci odwieźli Rashel do ciotki Corinne, jej jedynej krewnej.
Rashel bolało, gdy ciocia obejmowała ją kościstymi dłońmi i płakała.
Sypialnia Rashel była pełna dziwnych zapachów. Ciotka usiłowała dać dziewczynce jakieś
lekarstwo na sen. Smakowało jak syrop na kaszel i drętwiał od niego język. Rashel zaczekała,
aż ciotka wyjdzie, po czym wypluła lekarstwo na dłoń i wytarła je w tę część prześcieradła, którą
zawijało się o krawędź łóżka. Potem usiadła, obejmując rękami kolana, i wpatrzyła się w ciemność.
Była zbyt mała, zbyt bezradna. Na tym polegał problem. Gdyby wrócił, nie miałaby szans.
A on, oczywiście, wróci.
Wiedziała, kogo spotkała, chociaż dorośli jej nie uwierzyli. Mężczyzna był wampirem, takim, jakie
pokazywali w telewizji, potworem pijącym ludzką krew. I wiedział, że ona wie. Właśnie dlatego
obiecał, że jeszcze się zobaczą.
Gdy w domu ciotki Corinne nareszcie zapadła cisza, Rashel podeszła na paluszkach do szafy i
otworzyła drzwi. Wspięła się po wieszaku na buty i wśliznęła na najwyższą półkę, nad ubraniami.
Była dość wąska, ale wystarczająco duża, by Rashel mogła się na niej zmieścić - to jedyna dobra
rzecz w byciu bardzo małą dziewczynką.
Rashel musiała wykorzystać wszystkie swoje atuty. Palcem u nogi zatrzasnęła drzwi, po czym
okryła się swetrami i innymi złożonymi ubraniami, zasłaniając także głowę. Na koniec zwinęła się
na drewnianej półce i zamknęła oczy. W nocy nagle poczuła dym. Zeszła, a właściwie bardziej
spadła na ziemię i zobaczyła, że w sypialni jest pożar.
Nigdy nie wiedziała, jak właściwie udało jej się przedostać przez płonący pokój i wybiec z domu.
Cała ta noc zapisała się w jej pamięci jak długi, niezrozumiały koszmar.
Ciocia Corinne nie zdołała uciec, a kiedy nadjechały wozy straży pożarnej z syrenami i migającymi
światłami, było już za późno.
Chociaż Rashel wiedziała, że dom podpalił on, wampir, który chciał ją zabić, policja jej nie
uwierzyła. Nie rozumieli, czemu musiał się jej pozbyć.
Rano zawieźli ją do domu dziecka, pierwszego z wielu. Opiekunowie byli dla niej bardzo mili, ale
nie dawała się ani przytulać, ani pocieszać.
Wiedziała, co powinna zrobić.
Żeby przetrwać, musiała być twarda i silna. Nie mogła troszczyć się o nikogo innego, nie
mogła ufać ani polegać na żadnej osobie. Nikt nie zdołałby jej obronić. Nawet mamie się nie udało.
Rashel musiała ochronić się sama. I nauczyć się walczyć.

Rozdział 3

Rany, ależ to śmierdziało.
Rashel Jordan widziała w swoim siedemnastoletnim życiu wiele legowisk wampirów, ale
żadne jeszcze nie było tak obrzydliwe. Wstrzymała oddech i czubkiem buta dotknęła kawałka
poszarpanego materiału. Historia tej zaśmieconej nory była tak łatwa do odczytania, jak
gdyby właściciel złożył szczegółowe zeznania, podpisał je i powiesił na ścianie.
Jeden wampir. Wyrzutek żyjący na granicy zarówno świata ludzi, jak i świata nocy.
Najprawdopodobniej co kilka tygodni przenosił się do innego miasta, by uniknąć
zdemaskowania. Niewątpliwie wyglądał jak zwykły bezdomny, tyle że żaden bezdomny

background image

człowiek nie włóczyłby się po bostońskich dokach we wtorkową noc na początku marca.
Pewnie sprowadza tu swoje ofiary, pomyślała Rashel. Nabrzeże jest opuszczone, nikt się tu nie pęta,
może bawić się nimi do woli. I oczywiście nie powstrzymałby się przed zostawieniem sobie czegoś
na
pamiątkę.
Pogrzebała delikatnie nogą w trofeach wampira. Był tam ręcznie dziergany różowo-niebieski
kaftanik dla dziecka, naszywka z mundurka szkolnego, tenisówka ze Spidermanem.
Poplamione krwią. I bardzo małe.
W ostatnim czasie zaginęło kilkoro dzieci. Bostońska policja nigdy nie odkryłaby, co się z
nimi stało, ale Rashel już to wiedziała. Odsłoniła zęby w grymasie, który naprawdę nie był
uśmiechem.
Była świadoma każdego szczegółu otoczenia: słyszała cichy plusk wody uderzającej o drewniany
pomost, czuła stęchły, miedziany odór, tak intensywny, jakby go smakowała.
Widziała, jak wąski księżyc rozświetla mrok nocy. Zdawała sobie nawet sprawę z tego, że
chłodny wiatr pozostawia na jej skórze cieniutką warstwę wilgoci. Ale żadna z tych rzeczy
nie zajmowała jej uwagi. Gdy usłyszała za sobą cichutki szczęk, zareagowała natychmiast,
poruszając się tak płynnie, jak gdyby wykonywała krok w tańcu. Odwróciła się na lewej
stopie, jednocześnie wyciągając bokhen, i w tym samym, płynnym ruchu dźgnęła wampira prosto w
serce. Zadała cios z biodra, wkładając w niego całą siłę. Gdy ostrze sięgnęło celu, wypuściła
powietrze
z sykiem.
- Za wolny jesteś - powiedziała.
Wampir, przeszyty na wylot jak bułka do hot doga, zamachnął się i zachwiał. Miał na sobie
brudne szmaty, a jego włosy wyglądały jak jeden wielki supeł. W oczach, lśniących srebrnym
blaskiem jak ślepia nocnego zwierzęcia, widać było zaskoczenie i nienawiść. Kły wampira
przypominały ciosy słonia; w pełni rozwinięte sięgały mu niemal do brody.
- Wiem, naprawdę chciałeś mnie zabić - ciągnęła Rashel. -Ale życie jest ciężkie.
Wampir wydał z siebie jeszcze jedno warknięcie, ale po chwili srebrny blask w jego oczach
zgasł i pozostało tylko wielkie zdziwienie. Jego ciało zesztywniało, przewróciło się i leżało na
ziemi bez ruchu.
Rashel skrzywiła się, wyciągając drewniany miecz z jego klatki piersiowej. Zaczęła wycierać
ostrze o spodnie wampira, ale gdy przyjrzała się im bliżej, zmieniła zdanie. Tak, to z całą
pewnością były jakieś wijące się stworzonka. Koce wydawały się również ruszać. No cóż.
Użyje własnych dżinsów. To nie będzie pierwszy raz.
Uważnie oczyściła cały bokhen. Jej miecz miał prawie osiemdziesiąt centymetrów, był lekko
zakrzywiony i miał wąski, ostry czubek. Został zaprojektowany tak, by mógł z największą
łatwością przeszyć każde ciało, o ile ciało to dało się zaatakować drewnem.
Miecz z szelestem powrócił do pochwy. Rashel raz jeszcze zerknęła na wampira.
Proces mumifikacji już się rozpoczął. Skóra pana wampira pożółkła i stwardniała, rozwarte
oczy wyschły, wargi skurczyły się, a kły zanikły.
Rashel pochyliła się nad ciałem, sięgając do tylnej kieszeni. Po chwili wyciągnęła coś, co
wyglądało jak odcięta końcówka bambusowej skrobaczki do pleców - i dokładnie tym było.
Rashel używała tego przedmiotu od lat.
Precyzyjnym ruchem przeciągnęła pięcioma lakierowanymi palcami skrobaczki po czole
wampira. Na żółtej skórze pojawiło się pięć brązowych szram jak po pazurach kota, Skóra
wampirów daje się oznaczyć bardzo łatwo tuż po śmierci.
- Ten kotek ma pazurki - wymamrotała. Była to jej rytualna kwestia, którą powtarzała za
każdym razem, gdy zabiła wampira, odkąd dokonała tego po raz pierwszy w wieku dwunastu
lat. Mama zawsze nazywała ją kotkiem. Ale w wieku pięciu lat na zawsze utraciła
niewinność. Już nigdy nie będzie bezradnym kotkiem.
Uważała to zresztą za swój mały żart. Wampiry to nietoperze. Ona - kot. Ludzie wychowani
na Batmanie i Kobiecie-Kocie nie mogli nie zrozumieć dowcipu.

background image

No tak. Wszystko gotowe. Rashel, cicho pogwizdując, przetoczyła stopą ciało wampira w
stronę końca pomostu. Nie miała ochoty wieźć mumii aż na moczary, gdzie zazwyczaj
porzucano zwłoki w Bostonie. Przepraszając w myślach wszystkie osoby zajmujące się
sprzątaniem portu, kopnęła ciało po raz ostatni, żeby zepchnąć je do wody. Zaczekała na plusk.
Wracając na brzeg, wciąż pogwizdywała. „Hej ho, hej ho, do pracy by się szło..."
Miała znakomity humor.
Czuła tylko zwykłe rozczarowanie, że to nie był ten wampir, ten, którego szukała, odkąd
skończyła pięć lat. Zabiła kolejnego zwyrodnialca, zdeprawowanego potwora, który
mordował dzieci i z głupoty trzymał się zbyt blisko ludzkich osad. Ale nie zabiła jego.
Rashel na zawsze zapamiętała tamtą twarz. I wiedziała, że pewnego razu znów ją zobaczy.
Tymczasem nie pozostało jej nic innego, jak nadziewać na rożen tyle pasożytów, ile tylko się da.
Idąc, przyglądała się uważnie ulicy, wypatrując jakichkolwiek oznak obecności ludzi nocy.
Widziała tylko ciemne, ceglane budynki i latarnie rzucające blade, złote światło.
Szkoda. Czuła, że jest tej nocy w znakomitej formie. Była najgorszym wrogiem każdej
pijawki. Mogła załatwić sześcioro pasożytów jeszcze przed śniadaniem, a potem zjawić się w
pełni sił na lekcji chemii w liceum Wassaguscus.
Rashel nagle się zatrzymała. Bezwiednie schowała się w cieniu na widok policyjnego wozu,
który bezszelestnie patrolował najbliższe skrzyżowanie. Już wiem, co zrobię, pomyślała.
Pójdę zobaczyć, co porabiają Lansjerzy. Oni na pewno wiedzą, gdzie są wampiry. Ruszyła w stronę
North End. Pół godziny później stała już przed apartamentowcem z
brązowej cegły. Zadzwoniła do drzwi.
- Kto tam?
- Noc ma tysiąc oczu - rzuciła Rashel zamiast odpowiedzieć na pytanie.
- A dzień tylko jedno - odparł głos z domofonu. - Witaj, właź na górę.
Rashel wspięta się na ciemne, wąskie schody i dotarta do odrapanych drewnianych drzwi.
Ustawiła się tak, by można było ją zobaczyć przez wizjer, po czym ściągnęła z głowy czarny,
jedwabisty i bardzo długi szal, który jak woal osłaniał całą jej twarz z wyjątkiem oczu. Ale
oczy też pozostawały zawsze w cieniu.
Potrząsnęła włosami i wyobraziła sobie, co zobaczy osoba, która podejdzie do drzwi: wysoką
dziewczynę ubraną na czarno jak ninja, z czarnymi rozpuszczonymi włosami do ramion i lśniącymi
zielonymi oczami. Niewiele się zmieniła, odkąd skończyła pięć lat - może tylko trochę urosła.
Wykrzywiła się do wizjera jak barbarzyńca i usłyszała śmiech po drugiej stronie. Po chwili ktoś
przesunął zasuwy.
- Cześć Elliot - powiedziała Rashel po chwili, gdy drzwi zamknęły się za nią ponownie.
Elliot, kilka lat starszy od Rashel, był wysoki, szczupły, miał płomienny wzrok i małe, błyszczące
okularki, które bezustannie zsuwały mu się z nosa. Niektórzy ignorowali go, uważając, że jest
jakimś
komputerowym maniakiem albo zwykłym kujonem. Ale Rashel widziała kiedyś, jak samodzielnie
walczył z dwoma wilkołakami, podczas gdy ona ratowała małą dziewczynkę przez okno. Wiedziała
też, że Elliot praktycznie sam stworzył Lansjerów - jedną z najskuteczniejszych zorganizowanych
grup
łowców wampirów na Wschodnim Wybrzeżu.
- Co tam, Rashel? Dawno cię nie było.
- Byłam zajęta. Ale teraz się nudzę, więc wpadłam zobaczyć, co robicie. - Mówiąc to, Rashel
przyjrzała się pozostałym osobom obecnym w pokoju. Była tam dziewczyna o ciemnych włosach,
która przerzucała rzeczy z pudeł do zielonego plecaka. Inna z kolei siedziała z jakimś chłopakiem
na
kanapie. Rashel kojarzyła go ze spotkań Lansjerów, ale nie znała żadnej z dziewczyn.
- Masz szczęście - powiedział Elliot. - To jest Vicky, moja nowa prawa ręka. - Skinął na
dziewczyną siedzącą na podłodze. - Właśnie przeniosła się do Bostonu z Południowego Wybrzeża,
gdzie była przywódczynią grupy. Dziś wieczorem wybiera się na małą wyprawę do magazynów na
Mission Hill. Dostaliśmy cynk, że coś tam się dzieje.

background image

- Co dokładnie? Pijawy? Szczeniaki?
- Wampiry na pewno - odparł Elliot, wzruszając ramionami. - Może także wilkołaki. Słyszeliśmy
wieści, że porwano ostatnio kilka nastolatek i że tam je przetrzymują. Problem w tym, że nie
wiemy,
gdzie ani w jakim celu. - Elliot przekrzywił głowę z błyskiem w oku. - Wybierzesz się z nami?
- Może zapytałbyś o zdanie mnie? - powiedziała nagle Vicky, prostując się i wbijając
spojrzenie jasnych niebieskich oczu w Rashel. - Pierwszy raz ją widzę. Równie dobrze sama
mogłaby być wampirem.
Elliot poprawił okulary z rozbawionym wyrazem twarzy.
- Gdybyś ją znała, nie powiedziałabyś tego, Vicky. Rashel jest jedna z najlepszych łowczyń.
- Najlepsza w czym?
- We wszystkim. Przetrząsała slumsy w Chicago w poszukiwaniu wampirów, kiedy ty zaczynałaś
swoją elitarną podstawówkę. Pracowała w Los Angeles, Nowym Jorku, Nowym Orleanie... Nawet
w
Vegas. Wykończyła więcej pasożytów niż my wszyscy razem wzięci. - Elliot zerknął
porozumiewawczo na Rashel, po czym nachylił się nad Vicky. - Słyszałaś kiedyś o Kocicy?
Vicky gwałtownie podniosła głowę.
- Tej Kocicy? Tej, której boją się wszyscy ludzie nocy. Tej, za którą wyznaczono nagrodę? Tej,
która
zostawia po sobie znak...
Rashel rzuciła Elliotowi ostrzegawcze spojrzenie.
- Nieważne – powiedziała. Nie była pewna, czy może ufać tym nowym znajomym. Vicky miała
racje:
nigdy dość ostrożności.
Chociaż Vicky jej się nie spodobała, nie potrafiła nie wykorzystać tak znakomitej okazji do dobrego
polowania. Tej nocy musiała wykorzystać wspaniałą formę.
- Pójdę z wami... Jeśli się zgodzicie.
Vicky przez chwilę świdrowała Rashel wzrokiem, po czyni pokiwała głową.
- Tylko pamiętaj, że to ja dowodzę - ostrzegła.
- Jasne - wymamrotała Rashel, widząc kątem oka, że Elliot znów się uśmiecha.
- Steve'a już znasz, a to jest Nyala. - Elliot wskazał jej parę siedzącą na kanapie.
Steve był blondynem o umięśnionych ramionach i spokojnym wyrazie twarzy. Nyala miała skórę
barwy czekolady i nieobecne spojrzenie, jak gdyby lunatykowała
- Nyala jest nowa, miesiąc temu straciła siostrę - wyjaśnił Elliot ściszonym głosem. Nie musiał już
dodawać, w jaki sposób.
Rashel skinęła dziewczynie głową ze współczuciem. Odkrycie, że istnieje świat nocy, że wampiry,
czarownice i wilkołaki żyją naprawdę i są wszędzie, zjednoczone w jednej, ogromnej tajnej
organizacji, było przeżyciem nieporównywalnym z niczym. Nagle okazywało się, że każda
napotkana
osoba może być potworem i nigdy się nie wie, z kim ma się do czynienia, dopóki nie jest za późno.
- Wszyscy gotowi? W takim razie ruszamy - stwierdziła Vicky, na co Steve i Nyala
poderwali się z miejsc. Elliot odprowadził ich do drzwi.
- Powodzenia - rzucił.
Vicky skierowała się w stronę granatowego samochodu, którego tablice rejestracyjne zostały
strategicznie pokryte błotem.
Rashel poczuła ulgę. Umiała poruszać się po mieście niezauważona - to istotna umiejętność, gdy
niesie
się spory i dość trudny do ukrycia miecz - ale wątpiła, czy pozostała trójka poradziłaby sobie
równie
dobrze. Niektóre rzeczy wymagały praktyki. Po drodze nikt się nie odzywał, nie licząc Steve'a,
który
od czasu do czasu podpowiadał Vicky szeptem, dokąd jechać. Minęli eleganckie osiedla i stateczne

background image

dzielnice pełne imponujących starych budynków. W końcu przejechali ulicę, za którą krajobraz
drastycznie się zmienił, jak gdyby nagle przekroczyli jakąś niewidzialną granicę. Rynsztoki zaczęły
być pełne przemoczonych śmieci, a płoty wieńczyły druty kolczaste. Oprócz domów
wybudowanych
przez rząd, mrocznych magazynów i podejrzanych. I ni rów nie było tam żadnych budynków.
Vicky zjechała na parking i zatrzymała samochód z dala od świateł ochrony, po czym
przeprowadziła
ich przez wysokie do kolan chwasty na pozbawioną świateł i bardzo cichą ulicę.
- To jest stanowisko obserwacyjne - szepnęła, gdy dotarli do opuszczonego ceglanego budynku,
jednego z powstałych w ramach rządowego programu.
Ruszyli za nią, przedzierając się przez odpadki i metal, aż doszli do bocznych drzwi. Klatka
schodowa
pokryta graffiti, rozświetlona wyłącznie ich latarkami, zaprowadziła ich na trzecie piętro.
- Sympatycznie tu - szepnęła Nyala, rozglądając się wokół. Najwyraźniej nigdy jeszcze czegoś
podobnego nie widziała. -Nie sądzicie, że mogą tu mieszkać ludzie, nie tylko wampiry?
- Nie, nie, wszystko w porządku - uspokoił ją Steve, poklepując po ramieniu.
- Owszem, wygląda na to, że nawet ćpuny już się stąd wyniosły - dodała Rashel z ponurym
rozbawieniem.
- Z okna widać całą ulice - wtrąciła krótko Vicky. - Wczoraj obserwowałam z Elliotem magazyny
po
drugiej stronie ulicy. U wylotu widzieliśmy faceta, który bardzo przypominał wampira. Wiecie, co
mam na myśli.
Nyala otworzyła usta, jak gdyby chciała zaprzeczyć, ale Rashel weszła jej w słowo.
- Sprawdziliście go?
- Nie chcieliśmy się zbliżać. Dziś to zrobimy, o ile znów się pojawi.
- Jak się sprawdza wampiry? - spytała Nyala.
Vicky nie odpowiedziała. Wraz ze Steve'em odepchnęła kilka nadgryzionych przez szczury
materaców
i zaczęła rozpakowywać plecaki.
- Jeden ze sposobów to zaświecić im latarką w oczy. Zazwyczaj rozbłyskują wtedy jak ślepia
zwierząt.
- Są też inne metody - dodała Vicky, układając rzeczy na gołych deskach podłogi. Były wśród nich
maski, noże z metalu i drewna, kolekcja kołków w różnych rozmiarach i drewniany młotek. Steve
dołożył do sterty dwie pałki z białego dębu.
- Drewno rani je bardziej niż metal - wyjaśniła Vicky Nyali. - Jeśli ugodzisz takiego stalowym
nożem,
rana zasklepi się na twoich oczach, ale wystarczy wbić w niego kawałek drewna i będzie krwawił i
krwawił.
Rashel nie spodobał się ton Vicky. Zaniepokoił ją także ostatni przedmiot, który dziewczyna
wyciągnęła ze swojego plecaka. Wyglądał jak małe wagoniki. Składał się z dwóch drewnianych
desek
na zawiasach, które można było zacisnąć na nadgarstkach i zatrzasnąć zamek.
- To są kajdanki dla wampirów- oświadczyła z dumą Vicky, widząc spojrzenie Rashel. - Z białego
dębu. Utrzymają każdego pasożyta. Sprowadziłam je z południa.
- Ale po co zakuwać pasożyty w kajdanki? I do czego używasz tych wszystkich małych nożyków i
kołeczków? Przecież to musi trwać wieczność, zanim zabijesz wampira czymś takim.
- Wiem - przyznała Vicky z okrutnym uśmiechem.
Ach tak. Serce Rashel zabiło głośniej, po czym zamarło. Odwróciła wzrok, żeby opanować emocje.
Teraz już rozumiała, co Vicky ma na myśli.
Tortury.
- Nie zasługują na szybką śmierć - stwierdziła Vicky, nie przestając się uśmiechać. - Powinny
cierpieć, tak jak cierpią ich ofiary, my, ludzie. Poza tym można z nich wydobyć informacje.

background image

Musimy
widzieć, gdzie trzymają porwane dziewczyny i co z nimi robią.
- Vicky - odparła poważnie Rashel. - Przecież wampirów praktycznie nie da się zmusić do
mówienia.
Są uparte. A im bardziej je ranisz, tym bardziej są agresywne, jak zwierzęta.
Vicky uśmiechnęła się kwaśno.
- O, mnie się już udało z niejednym. Wszystko zależy od tego, co im robisz. I jak długo. W każdym
razie nie szkodzi spróbować.
- Czy Elliot o tym wie?
- Elliot pozwala mi działać po mojemu. - Vicky wzruszyła ramionami w obronnym geście. - Nie
muszę mu się spowiadać każdego szczegółu. Ja też kiedyś byłam przywódczynią.
Rashel spojrzała bezradnie na Nyalę i Steve'a. I po raz pierwszy zobaczyła, że oczy Nyali tracą
senny
wyraz. Teraz wydawała się zupełnie przytomna - i bardzo zadowolona.
- O taak - powiedziała. - Powinniśmy próbować wydobyć z nich informacje. Cóż, wampir przez to
cierpi, ale moja siostra też cierpiała. Kiedy ją znalazłam, prawie już nie żyła, ale wciąż mogła
mówić,
i opowiedziała mi, jak to jest, gdy ktoś wysysa z ciebie całą krew. A ty nawet na chwilę nie tracisz
przytomności. Powiedziała, że to boli. I jeszcze, że... - Nyala urwała, przełknęła ślinę i zerknęła na
Vicky. - Chcę ci pomóc - powiedziała, tłumiąc emocje.
Steve milczał, ale Rashel znała go na tyle, że nie była zdziwiona. Steve rzadko się odzywał.
Tym razem nie zaprotestował.
Rashel poczuła się dziwnie, jak gdyby nagle zobaczyła w lustrze swoje najgorsze oblicze. I to ją...
zawstydziło. Była wstrząśnięta.
Ale jakie mam prawo, żeby ich osądzać? - zapytała się w myślach. Pasożyty są złe, wszystkie.
Te pijawki trzeba usunąć z powierzchni ziemi. Vicky ma rację, dlaczego miałyby umierać szybko i
bez
bólu, skoro nie tak wygląda śmierć ich ofiar? Nyala ma prawo się zemścić za siostrę.
- Chyba, że masz coś przeciwko? - zapytała ostro Vicky, a Rashel poczuła na sobie spojrzenie jej
błękitnych oczu. -Może jesteś jakimś obrońcą wampirów albo przeklętą Poszukiwaczką Świtu?
Rashel mogłaby się roześmiać, ale nie była w odpowiednim humorze. Zaczerpnęła głęboko
powietrza.
- To twoja impreza - odparta w końcu, nie odwracając się. - Zgodziłam się na to, żebyś ty tu
szefowała.
- W porządku - powiedziała Vicky, wracając do pracy. Ale Rashel wciąż czuła ucisk w
żołądku. Miała niemal nadzieję, że wampir tym razem się nie pojawi.

Rozdział 4

Quinnowi było zimno. Naturalnie nie w sensie fizycznym - ten go nie dotyczył. Lodowate marcowe
powietrze nie robiło na nim wrażenia. Jego ciała nie imały się takie drobiazgi jak pogoda. Nie, to
zimno płynęło z wnętrza. Spoglądał na zatokę i tętniące życiem miasto po drugiej stronie. Boston w
świetle gwiazd. Długo zwlekał, nim powrócił tu po... przemianie.
Kiedyś już tu mieszkał, w czasach, gdy byt jeszcze człowiekiem. Ale wówczas Boston składał się z
trzech wzgórz, latarni morskiej i garści domków krytych strzechą. Tam, gdzie właśnie stał Quinn,
kiedyś była plaża otoczona kopalniami soli i lasem.
Kiedyś, czyli w roku 1639.
Boston znacznie się rozrósł od tamtego czasu, ale Quinn wcale się nie zmienił. Wciąż miał
osiemnaście lat, byt dokładnie tym samym chłopcem, który bardzo kochał słoneczne łąki i błękitne
dzikie wody. Żył prosto, cieszył się, ilekroć na matczynym stole było dość jedzenia na kolację, i
marzył, by pewnego dnia mieć własny szkuner rybacki i poślubić piękną Dove Redfern.
I tak to się właśnie zaczęto, od Dove. Ślicznej Dove o miękkich, kasztanowych włosach... słodkiej
Dove, kryjącej w sobie taką tajemnicę, jakiej prosty chłopak nie mógł się nawet domyślać.

background image

Cóż. Quinn poczuł, że wargi mu drżą. To była przeszłość. Dove nie żyła już od setek lat i tylko
Quinn
wiedział, że jej krzyk wciąż dręczył go w snach.
Może i nie postarzał się od czasów kolonialnych, ale nauczył się wielu sztuczek. Na przykład tej,
jak
skuć serce lodem, by nic na świecie nie mogło go zranić. I jak wlać ten lód w spojrzenie, żeby
każdy, kto popatrzy w jego czarne oczy, zobaczył tylko nieskończoną, mroźną ciemność. Nauczył
się
tego znakomicie. Zdarzało się nawet, że ludzie, którzy napotykali jego wzrok, bledli i cofali się o
kilka
kroków. Już od lat skutecznie wykorzystywał te sztuczki, dzięki czemu nie tylko przetrwał jako
wampir, ale nawet odniósł znaczący sukces. Stał się tym Quinnem, bezlitosnym jak wąż, o krwi
lodowatej jak woda z przerębli i cichym głosie, który niósł zagładę każdemu, kto go usłyszał.
Quinn,
istota ciemności, napawał lękiem serca ludzi i istot nocy.
Jednak akurat w tej chwili czuł się zmęczony.
Zmęczony i zmarznięty. Czuł chłód i pustkę, tak jak gdyby zima nigdy nie miała zmienić się w
wiosnę.
Nie wiedział, co robić. Przyszło mu do głowy, że gdyby wskoczył do zatoki, skrył głowę w jej
ciemnych wodach i został na dnie przez parę dni, nie szukając pożywienia... Wtedy wszystkie
problemy rozwiązałyby się same. Ale ta myśl wydała mu się absurdalna. Przecież był Quinnem. Nic
nie mogło go dotknąć.
Uczucie lodowatej pustki także musiało w końcu minąć.
Ocknął się z zamyślenia i odwrócił od lśniącej czerni wód zatoki. Może powinien wybrać się do
magazynu na Mission Hill i sprawdzić, co porabiają jego mieszkańcy. Potrzebował pracy, czegoś,
co
powstrzymałoby go od myślenia.
Uśmiechnął się, wiedząc, że takim uśmiechem mógłby straszyć dzieci. I wyruszył do Bostonu.
Rashel usiadła przy oknie, ale nie w zwyczajnej pozycji. Klęczała, opierając ciężar ciała na lewej
nodze. Prawą zgięła w kolanie i wysunęła do przodu. W każdej chwili mogła wykonać szybki ruch
w
dowolnym kierunku. Przy niej spoczywał bokhen gotowy do walki w ułamku sekundy.
Opuszczony budynek wydawał się bardzo spokojny. Steve i Vicky zostali na zewnątrz i patrolowali
ulicę. Nyala była pochłonięta swoimi myślami.
Nagle wyciągnęła rękę i dotknęła pochwy miecza.
- Co to?
- Słucham? A, to taka japońska broń. Japończycy używają takich drewnianych mieczy do
fechtunku,
bo ćwiczenia stalowymi byłoby zbyt niebezpieczne. Ale bokhen może zadać śmierć nawet
człowiekowi. Jest wyważony tak samo jak stalowy miecz. - Rashel wyciągnęła broń z pochwy i
oświetliła ją latarką, by Nyala mogła podziwiać satynowy błysk czarnozielonego drewna.
Nyala wciągnęła gwałtownie powietrze i delikatnie dotknęła elegancko zakrzywionego ostrza.
- Jest piękny - powiedziała.
- Został wykonany z lignum vitae, Drzewa Życia. To najtwardsze i najcięższe drewno świata,
równie gęste jak żelazo. Zrobiono go na moje specjalne zamówienie.
- I używasz go do zabijania wampirów.
- Tak.
- Wiele ich już zabiłaś?
- Owszem. - Rashel wsunęła miecz z powrotem do pochwy.
- To dobrze - stwierdziła Nyala, gwałtownie chwytając powietrze. Odwróciła się, by wyjrzeć na
ulicę.
Uczesana była jak Nefretete, włosy miała upięte w kształcie korony. Gdy ponownie odwróciła się

background image

do
Rashel, ściszyła głos. - Jak to się w ogóle stało, że zaczęłaś to robić? Wydajesz się taka
doświadczona... Kiedy nauczyłaś się tego wszystkiego?
- Krok po kroku - odparła krótko Rashel, śmiejąc się. Nie lubiła rozmawiać na ten temat. -
Zaczęłam
tak samo jak ty. Zobaczyłam, jak jeden z nich zabija moją mamę. Miałam wtedy pięć lat. Potem
usiłowałam dowiedzieć się wszystkiego o wampirach, żeby z nimi walczyć. Opowiadałam, co się
stało, każdej rodzinie, która się mną opiekowała, aż wreszcie ktoś mi uwierzył. To też byli łowcy
wampirów. Wiele się od nich nauczyłam. Nyala miała zawstydzoną minę.
- Jestem taka głupia. Niczego nie zrobiłam. Nie dowiedziałabym się nawet o istnieniu Lansjerów,
gdyby nie Elliot. Zobaczył w gazecie artykuł o mojej siostrze i domyślił się, że mogła to być
sprawka
wampira. Sama nigdy bym go nie znalazła. - Po prostu nie miałaś dość czasu. Nie. Myślę, że tu
trzeba
być kimś specjalnym. Ale teraz nie wiem, jak walczyć z wampirami. I zamierzam to robić. Głos
Nyali
był nieco roztrzęsiony i napięty, więc Rashel spojrzała na nią przenikliwie. W tej dziewczynie było
coś
niezrównoważonego.
- Nikt nie wie, który wampir zabił moją siostrę, więc postanowiłam dopaść ich jak najwięcej.
- Chcę...
- Cicho! - syknęła Rashel, zamykając buzię Nyali dłonią, dziewczyna zamarła.
Rashel nasłuchiwała w napięciu, po czym wyskoczyła w górę jak sprężyna i wystawiła głowę przez
okno. Jeszcze przez chwilę słuchała odgłosów z ulicy, po czym podniosła szalik i wprawnym
gestem
osłoniła twarz.
- Bierz maskę i chodź.
- Co się dzieje?
- Twoje życzenie się spełni. Zaraz. Na dole toczy się walka. Trzymaj się za mną i nie
zapomnij o masce.
Rashel zauważyła, że akurat o masce nie musiała wspominać. Była to pierwsza rzecz, jakiej
dowiadywał się każdy łowca wampirów. Jeśli zostałeś rozpoznany, a wampirowi udało się uciec...
No
cóż, wtedy było już po tobie. Ludzie nocy ścigali kogoś takiego aż do skutku i atakowali w
najmniej
spodziewanym momencie.
Rashel zbiegła lekko ze schodów prosto na ulicę, a Nyala posłusznie podążyła za nią.
Odgłosy dochodziły z ciemnego zakątka przy jednym z magazynów oddalonym od najbliższej
latarni. Gdy Rashel dotarła na miejsce, wypatrzyła postaci Steve'a i Vicky. Oboje mieli maski
i dzierżyli w rękach pałki. Walczyli z kimś.
Na Boga! - pomyślała Rashel, zamierając w bezruchu. Dwoje na jednego. Para łowców,
uzbrojonych
po zęby, atakująca z zaskoczenia, nie mogła sobie poradzić z jednym małym wampirem? Sądząc z
odgłosów, Rashel myślała raczej, że dali się zaskoczyć całej armii pasożytów.
Wampir radził sobie całkiem nieźle, a nawet wygrywał walkę. Rzucał napastnikami z nadnaturalną
siłą, jak gdyby byli zwykłymi ludźmi, a nie wytrenowanymi pogromcami wampirów. W dodatku
świetnie się przy tym bawił.
- Musimy im pomóc! - syknęła Nyala prosto do ucha Rashel.
- Owszem - przyznała Rashel bez entuzjazmu. - Zaczekaj tu na mnie - dodała, wzdychając. - Palnę
go
w głowę.
Nie było to wcale takie łatwe. Rashel bez trudu podeszła wampira od tyłu, zajętego walką i

background image

zbyt aroganckiego, by uważać na to, co się dzieje. Jednak potem pojawił się problem.
Jej bokhen, szlachetna broń wojowniczki, mógł być użyty wyłącznie w jednym celu: wymierzenia
pojedynczego, śmiertelnego ciosu. Rashel nie mogła się zdobyć na to, by ogłuszyć nim wampira.
Naturalnie nie była to jej jedyna broń - miała mnóstwo innych narzędzi, tyle że w domu, w
Marblehead. Dysponowała całym arsenałem wojownika ninja, a także paroma przedmiotami, o
których
żaden ninja nigdy nawet nie słyszał. Znała też sporo wyjątkowo paskudnych sposobów
prowadzenia
walki, potrafiła łamać kości i miażdżyć ścięgna. Umiała gołymi rękami wyrwać wrogowi z szyi
tętnicę
i wbić mu stopą żebra w płuco.
Ale to były środki, po które wolno sięgać wyłącznie w akcie najwyższej desperacji, w obliczu
zagrożenia życia i wobec przeważającej siły przeciwnika. Rashel po prostu nie umiała zniżyć się do
takich chwytów wobec jednego wampira, którego w dodatku atakowała z zaskoczenia. I wtedy
właśnie
ten wampir cisnął Steve'em o ścianę, tak że chłopiec odbił się od niej z głuchym uderzeniem.
Rashel
zrobiło się go żal, a wątpliwości natychmiast się rozwiały.
Chwyciła dębową pałkę Steve'a, która potoczyła się ku niej po betonie, zgrabnie wycofała się, gdy
wampir odwrócił głowę, by stanąć z nią twarzą w twarz. W tej samej chwili do walki przyłączyła
się
Nyala, odwracając uwagę wroga. Rashel mogła nareszcie wykonać plan. Palnęła wampira w tył
czaszki, używając pałki jak bejsbolista, który szykuje się do wybicia
piłki w trybuny. Zamachnęła się i uderzyła z ogromną siłą. Wampir krzyknął, po czym osunął się na
ziemię.
Rashel ponownie zamierzyła się pałką, przypatrując się leżącemu. Po chwili jednak opuściła
broń i spojrzała na Steve'a i Vicky.
- Wszystko w porządku?
Vicky sztywno przytaknęła. Usiłowała odzyskać oddech.
- Zaskoczył nas - wyjaśniła.
Rashel milczała. Poczuła się nagle bardzo nieszczęśliwa. Jej znakomita forma gdzieś się ulotniła.
Już
dawno nie widziała takiej nie fair walki, a poza tym...Poza tym krzyk wampira dziwnie nią
wstrząsnął.
Nie potrafiła wyjaśnić dlaczego.
- Nie miał prawa nas zaskoczyć - stwierdził Steve, podnosząc się. - To nasza wina.
Rashel spojrzała na niego. Steve powiedział prawdę. W tej grze albo w każdej chwili było się
gotowym na zaskoczenie, albo... było się martwym.
- Po prostu jest niezły - podsumowała krótko Vicky. -Chodź już, lepiej zabierzmy go stąd, zanim
ktoś
nas zobaczy. Pod tym drugim budynkiem mieści się piwnica.
Rashel chwyciła wampira za nogi, a Steve za ramiona. Był niezbyt wysoki, mniej więcej wzrostu
Rashel, i dość szczupły. Wyglądał młodo, mógł mieć tyle lat co Rashel.
Co oczywiście o niczym nie świadczyło, powiedziała sobie dziewczyna. Taki pasożyt często
wyglądał
młodo, chociaż żył już od tysiąca lat. Wampiry życie czerpały z ludzkiej krwi.
Z pomocą Steve'a zniosła wampira po schodach do dużego, ciemnego pokoju cuchnącego zgnilizną
i
pleśnią. Upuścili ciało na chłodną, betonową podłogę. Rashel wyprostowała się, by dać odpocząć
karkowi.
- W porządku. Teraz zobaczmy, jak wygląda - powiedziała Vicky, oświetlając wampira latarką.
Był blady, a jego czarne włosy wydawały się jeszcze czarniejsze w kontraście z białą twarzą.

background image

Na policzkach czerniały długie rzęsy. Z tyłu głowy kosmyki lśniących włosów sklejała matowa
krew.
- To chyba nie jest ten sam, którego widziałam tu wczoraj z Elliotem. Tamten wydawał się większy
-
stwierdziła Vicky.
Nyala podeszła bliżej, by obejrzeć swojego pierwszego schwytanego wampira.
- A co to za różnica? W końcu to też pasożyt, jeden z nich, prawda? Zwykły człowiek nie dałby
rady
tak rzucić Steve'em. Kto wie, może to właśnie ten, który zabił moją siostrę. A teraz jest nasz. -
Nyala
uśmiechnęła się nieomal jak zakochana kobieta do nieprzytomnego chłopca leżącego na podłodze. -
Jest: nasz. Już my sobie z tobą pogadamy.
Steve zaczął masować obolałe miejsce na ramieniu, którym uderzył o ścianę.
- No, owszem - powiedział, ale uśmiechał się krzywo.
- Mam tylko nadzieję, że nie umrze zbyt szybko – skwitowała Vicky, przypatrując się bladej twarzy.
-
Nieźle go walnęłaś.
- Nie umrze - zapewniła Rashel. - Przeciwnie, prawdopodobnie obudzi się w ciągu kilku minut.
Powinniśmy tylko mieć nadzieję, że nie jest jednym z tych supersilnych telepatów.
- Kim? - spytała Nyala, gwałtownie podnosząc głowę.
- No tak... Wszystkie wampiry mają zdolności telepatyczne - wyjaśniła Rashel, skupiając uwagę na
czym innym. - Większość potrafi się porozumiewać tylko na krótkie dystanse, powiedzmy, w
obrębie
tego samego budynku. Jednak niektóre są znacznie silniejsze.
- Nawet jeśli jest bardzo silny, nic mu to nie pomoże, o ile w okolicy nie ma innych wampirów -
odparła Vicky.
- A mogą być. Wczoraj przecież widzieliście tu innego.
- No cóż... Możemy rozejrzeć się na zewnątrz - dodała po i chwili namysłu. - Lepiej sprawdzić, czy
jego kumple nie czają się w magazynie.
Steve przytaknął, a Nyala słuchała z uwagą. Rashel już chciała powiedzieć, że z tego, co zdążyła
zauważyć, żaden z pozostałych łowców nie zdołałby znaleźć wampira, choćby miało od tego
zależeć
czyjeś życie, ale nagle zmieniła zdanie.
- Świetny pomysł - zgodziła się. - Weźcie Nyalę i rozejrzyjcie się po okolicy. Lepiej iść we troje niż
we dwoje. Tymczasem ja go zwiążę, zanim zdąży oprzytomnieć. Mam sznur z łyka.
Vicky wbiła w Rashel świdrujący wzrok, ale odkąd zobaczyła, jak jej rywalka powala wampira
ciosem
pałki, okazywała znacznie mniej wrogości.
- W porządku. Lepiej użyj kajdanek. Nyalo, skocz po nie. Nyala posłusznie przyniosła kajdanki,
które
następnie razem z Vicky zacisnęły na nadgarstkach wampira. Na koniec cała trójka wyszła z
pomieszczenia. Rashel usiadła na podłodze.
Nie wiedziała, co robi ani dlaczego właściwie odesłała Nyalę. Wiedziała tylko, że chce zostać
sama... I
że czuje się paskudnie.
Nie chodziło o to, że nie czulą gniewu. Momentami wściekała się na świat tak bardzo, że nieomal
słyszała w sobie cichy głos mówiący: „zabij, zabij, zabij!" Chwilami chciała uderzać mieczem na
ślepo, nic dbając o to, kogo zrani.
Jednak w tej chwili głos milczał, a Rashel czulą obrzydzenie. Chcąc zająć się czymkolwiek,
związała
nogi wampira sznurem wykonanym z wewnętrznych warstw kory. Nadawał się do unieruchomienia
wampira równie dobrze jak idiotyczne kajdanki Vicky.

background image

Gdy skończyła, znów oświetliła go latarką. Był bardzo przystojny. Miał wyraziste rysy, stanowcze,
ale
jednocześnie delikatne. Usta w tej chwili wydawały się dość niewinne, ale gdy przebudzi się, mogły
być bardzo zmysłowe. Ciało było szczupłe i muskularne, choć niewysokie.
Na Rashel wszystko to nie wywarło najmniejszego wrażenia. Nieraz widywała już atrakcyjne
wampiry. Wyjątkowo wiele pasożytów obdarzonych było wielką urodą. To nic nie znaczyło.
Stanowiło tylko wielki kontrast z paskudnym wnętrzem.
Wysoki mężczyzna, który zabił jej matkę, także byt przystojny. Rashel nie mogła zapomnieć jego
twarzy i złotych oczu. Obrzydliwe pasożyty. Szumowiny ze świata nocy. Nie zasługiwały na miano
ludzi. Potwory.
Wciąż jednak czuły ból tak sarno jak ludzkie istoty. Ten naprawdę cierpiał, gdy go uderzyła.
Rashel podskoczyła i zaczęła przechadzać się po piwnicy.
W porządku. Wampir zasługiwał na śmierć. Jak każdy inny. Ale to nie znaczyło, że musiała czekać,

wróci Vicky i zacznie go dźgać zaostrzonymi patykami.
Rashel nagle zrozumiała, dlaczego odesłała Nyalę. Po to, by zadać wampirowi godną śmierć. Być
może na nią nie zasługiwał, ale ona nie mogłaby stać i patrzeć, jak Vicky go torturuje.
Zatrzymała się i podeszła do nieprzytomnego chłopca.
Latarka na podłodze wciąż oświetlała jego twarz. Miał na sobie lekką, czarną koszulę - żadnego
swetra
czy płaszcza. Wampiry nie potrzebowały ochrony przed zimnem. Rashel rozpięła koszulę,
odsłaniając
klatkę piersiową. Chociaż zakrzywione ostrze miecza mogło przebić warstwę ubrań, łatwiej było
wbić
je bezpośrednio w ciało wampira, bez żadnych dodatkowych przeszkód.
Rashel stanęła w rozkroku nad wampirem i ujęła swój ciężki i drewniany miecz. Uniosła go obiema
rękami. Jedną trzymała za gardę, drugą za guz na końcu rękojeści.
Wymierzyła ostrze precyzyjnie w serce wampira.
- Ten kociak ma pazury - szepnęła, niemal nieświadoma tego, że coś mówi.
A potem wzięła głęboki oddech, nie otwierając oczu. Z wielkim trudem zdobywała się na
koncentrację, bo jeszcze nigdy czegoś podobnego nie zrobiła. Wampiry, które zabijała, przeważnie
były w ruchu - i wszystkie walczyły aż do końca. Rashel jeszcze nigdy nie zadźgała nieprzytomnej
ofiary.
Skup się! - zdyscyplinowała się w myślach. Potrzebujesz osiągnąć zanshin, stan nieskończonego
umysłu, świadomość wszystkiego, co się dzieje, bez skupiania uwagi na czymkolwiek.
Poczuła, że jej stopy stają się częścią chłodnego betonu, a mięśnie i kości to tylko wypustki ziemi.
Siła
uderzenia miała wychodzić z samego wnętrza planety. Była gotowa na dokonanie zabójstwa.
Otworzyła oczy, by jeszcze dokładniej wymierzyć cios.
I wtedy zobaczyła, że wampir jest przytomny. A jego otwarte oczy spoglądają prosto na nią.

Rozdział 5

Rashel zamarła, wciąż trzymając miecz w górze, z ostrzem skierowanym w serce wampira.
- I na co czekasz? - zapytał spokojnie wampir. - No dalej, zrób to.
Rashel nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wampir mógł zablokować jej cios drewnianymi
kajdankami,
ale tego nie zrobił. Coś mówiło Rashel, że nawet nie zamierza się bronić. Po prostu leżał bez ruchu,
patrząc na nią oczami, które były czarne i puste jak kosmiczna próżnia.
W porządku, pomyślała Rashel. Zrób to. Nawet pasożyt się zgodził. Zrób to szybko. Teraz.
A jednak po chwili, niemal wbrew swojej woli, odstąpiła od niego i cofnęła się parę kroków.
- Przykro mi, nie przyjmuję poleceń od pasożytów - oznajmiła głośno.
Trzymała miecz w pogotowiu na wypadek, gdyby wampir wykonał gwałtowny ruch. On jednak

background image

spojrzał tylko na drewniane kajdanki, poruszył nadgarstkami i z powrotem położył głowę na ziemi.
- Ach tak - powiedział z dziwnym uśmiechem. - Czyli tym razem będą tortury, tak? No cóż,
niewątpliwie będziecie się świetnie bawić.
Dźgnij go, idiotko, powiedział cichy głos w głowie Rashel. Nie rozmawiaj z nim. Niebezpiecznie
jest
wdawać się w podobne konwersacje.
Ale Rashel nie potrafiła znowu się skupić. Za chwilę, powiedziała sama do siebie. Najpierw
muszę odzyskać panowanie nad sobą.
Przyjęła pozycję gotowa do walki i podniosła latarkę. Zaświeciła wampirowi w twarz.
Zamrugał i odwrócił wzrok.
Nareszcie. Teraz ona mogła widzieć jego, ale on był oślepiony. Oczy wampirów są wrażliwe na
światło. A nawet gdyby zdołał na nią spojrzeć, miała na sobie ochronny szalik. Miała przewagę,
dzięki
czemu czuła się panią sytuacji.
- Skąd pomysł, że chcielibyśmy cię torturować - spytała.
Wampir uśmiechnął się do sufitu, nie usiłując patrzeć w jej stronę.
- Stąd, że wciąż żyję. - Uniósł dłonie skute kajdankami. - Czy to nie jest wymowne? Znaleziono
ciała
kilku wampirów z Południowego Wybrzeża. Bardzo zmasakrowane ciała. Dłonie miały skute
takimi
kajdankami. Ktoś się dobrze bawił. - Uśmiech.
Robota Vicky, pomyślała Rashel. Wolałaby, żeby on wreszcie przestał się uśmiechać. To był
wyjątkowo niepokojący uśmiech, piękny, ale trochę szalony.
- Oczywiście może też chodzić o zdobycie informacji -ciągnął wampir.
Rashel prychnęła.
- Twierdzisz, że mogłabym z ciebie coś wyciągnąć, gdybym naprawdę chciała?
- No cóż. - Uśmiech. - Mało prawdopodobne.
- Też tak sądziłam - stwierdziła sucho Rashel. Wampir głośno się roześmiał.
Na Boga, dźgnij go! - pomyślała Rashel. Teraz! Nie wiedziała, co się z nią dzieje. W porządku,
na swój dziwny sposób ten wampir był czarujący. Jednak poznała już wielu pochlebców, którzy
słodkimi słówkami usiłowali wymigać się od kołka. Niektórzy nawet ją uwodzili.
Niemal wszyscy próbowali przejąć kontrolę nad jej umysłem. Rashel zawdzięczała życie silnej
woli,
dlatego opierała się telepatii.
Ale ten wampir nie zachowywał się normalnie. A jego śmiech przyprawił ją o dziwne bicie serca.
Uśmiech zmienił jego twarz, jak gdyby nagle zapłonęło w niej światło.
Dziewczyno, masz problem. Zabij go szybko.
- Posłuchaj - powiedziała, odkrywając, ku swemu zdumieniu, że trochę trzęsie jej się głos. - To nic
osobistego. Pewnie nie robi ci to różnicy, ale to nie ja zamierzałam cię torturować. Tu chodzi o
interesy. Muszę spełnić obowiązek. - Wzięła głęboki oddech i sięgnęła po miecz, który dyndał jej u
kolan.
Wampir odwrócił twarz ku światłu. Już się nie uśmiechał.
- Rozumiem - odparł tym razem bez rozbawienia. - Kwestia.. . honoru. Masz rację - dodał, wbijając
wzrok w sufit. - Tak zawsze musi się skończyć spotkanie dwóch ras. Albo zabijesz, albo zostaniesz
zabita. To prawo natury.
Przemawiał do niej jak wojownik do wojowniczki. Rashel nagle poczuła coś, czego nie wzbudził w
niej jeszcze żaden wampir. Szacunek. Dziwny żal, że w tej wojnie znaleźli się po przeciwnych
stronach barykady. Że muszą być śmiertelnymi wrogami.
To ktoś, z kim mogłabym rozmawiać, pomyślała. Ogarnęło ją uczucie dziwnej samotności.
Wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że potrzebuje kogoś do rozmowy.
- Czy chcesz, żeby kogoś zawiadomić? - zapytała niezręcznie i niemal wbrew swojej woli. - Masz
może jakąś rodzinę? Mogłabym zadbać o to, by się dowiedzieli, co się z tobą stało. Nie oczekiwała,

background image

że
poda jej jakiekolwiek imiona, to byłby szalony pomysł. W tej grze wiedza stanowiła o sile. Każda
ze
stron usiłowała ustalić, kto gra w przeciwnej drużynie. Jeśli już wiedziało się, że ktoś jest
wampirem,
wiadomo było, kogo trzeba zabić.
Batman i Kobieta-Kot. Najważniejsze to zachować w tajemnicy prawdziwą tożsamość.
Ten wampir był najwyraźniej kompletnym szaleńcem.
- Hm, mogłabyś wysłać jakąś wiadomość do mojego przyszywanego ojca, Huntera Redferna,
Przykro mi, że nie mogę podać adresu. Powinien mieszkać gdzieś na wschodzie. – Kolejny
uśmiech. -
Ach, zapomniałem ci się przedstawić. Jestem Quinn.
Rashel poczuła się tak, jak gdyby to ją uderzono pałką w głowę. Quinn. Żaden z najgroźniejszych
wampirów świata nocy. Może nawet najgroźniejszy ze wszystkich „nowych" wampirów tych, które
niegdyś były ludźmi. Znała jego reputację, jak każdy łowca.
Uważano go za śmiertelnie niebezpiecznego przeciwnika, błyskotliwego stratega, pomysłowego
wojownika... Słynął z lodowatego chłodu. Gardził ludźmi. Chciał, by świat nocy wymazał ludzką
rasę, z wyjątkiem paru osobników niezbędnych jako pokarm.
Myliłam się, pomyślała Rashel zamroczona. Powinnam była pozwolić Vicky go torturować. On
akurat na pewno na to zasłużył. Bóg jeden wie, co ma na sumieniu.
Quinn znów odwrócił się w jej stronę, patrząc prosto w światło latarki, chociaż musiało sprawiać
mu ból.
- Sama widzisz, że lepiej mnie jak najszybciej zabić - powiedział głosem cichym jak szelest
padającego śniegu. - Ja nie zawaham się zabić ciebie, kiedy się uwolnię.
Rashel zaśmiała się z wysiłkiem.
- Czy mam się bać?
- Tylko jeśli zdajesz sobie sprawę, kim jestem. - Jego głos wydawał się teraz zmęczony i pełny
pogardy. - Najwyraźniej nic nie rozumiesz.
- Zastanówmy się. Chyba coś tam słyszałam o Redfernach... Czy to nie ta rodzina, która ma pod
sobą
grupę wampirów w radzie świata nocy? Najważniejszy ze wszystkich klanów rodzonych
wampirów.
Pochodzący bezpośrednio od Mai, legendarnej pierwszej wampirzycy.
A Hunter Redfern to przywódca i prawodawca świata nocy, odpowiedzialny za kolonizację
Ameryki
Północnej przez wampiry jeszcze w XVII wieku. Popraw mnie, jeśli się mylę.
Popatrzył na nią chłodno.
- Mamy swoje źródła. Twoje imię też brzmi dziwnie znajomo. Zdaje się, że Hunter zrobił z ciebie
wampira... A ponieważ wszystkie jego dzieci to córki, stałeś się także jego dziedzicem.
- To bardziej złożona sprawa, niż myślisz - odparł Quinn, uśmiechając się kwaśno. - Z Redfernami
wiążą mnie bardzo skomplikowane relacje. Większość czasu spędzamy na obmyślaniu, jak się
nawzajem potopić w Atlantyku.
- Ajaj, rozłam w wampirzej rodzinie... - zadrwiła Rashel. -Czemu nie umiecie pokojowo ułożyć
sobie
życia... - Mimo żartów czuła, że coraz trudniej jej oddychać.
Nie chodziło o strach. Naprawdę, zupełnie się go nie bała. Przeszkadzało jej raczej dziwne
niezdecydowanie. Powinna przebić go kołkiem, a nie oddawać się pogaduszkom. Nie rozumiała,
czemu tak postępuje.
Usprawiedliwiało ją tylko to, że wampir był jeszcze bardziej zdezorientowany i wściekły.
- Chyba jednak nie słyszałaś o mnie wszystkiego - wycedził, odsłaniając zęby. - Jestem twoim
najgorszym koszmarem. Nawet inne wampiry boją się mnie. A stary Hunter... Trzyma się pewnych
zasad. Na przykład kogo i jak wypada zabijać. Gdyby wiedział o paru historiach z mojego życia,

background image

chyba
sam by umarł z wrażenia.
Poczciwy stary Hunter, pomyślała Rashel. Strażnik moralności i patriarcha rodu Redfernów,
mentalnie
uwięziony w XVII wieku. Może i był wampirem, ale przede wszystkim reprezentował purytańskie
wartości pierwszych kolonistów w Ameryce.
- W takim razie może powinnam go o tych historiach poinformować - powiedziała z udanym
namysłem.
Quinn obdarzył ją kolejnym chłodnym spojrzeniem, tym razem jednak w jego oczach dostrzegła
przebłysk szacunku.
- Gdybym wierzył, że jesteś w stanie go odszukać, to może bym się zmartwił.
- Wiesz co, chyba nigdy nie słyszałam twojego imienia - powiedziała Rashel uderzona nagłą
refleksją.- Zakładam, że masz jakieś imię?
Wampir zamrugał.
- Nazywam się John - wyjawił zdziwiony własnym zachowaniem.
- John Quinn. John.
- Nie mówiłem, że możesz używać tego imienia.
- Jak sobie życzysz - mruknęła z roztargnieniem, ponieważ zaprzątały ją inne myśli.
John Quinn. Takie zwykłe bostońskie imię. Imię kogoś rzeczywistego. Rashel nagle zaczęła myśleć
o
wampirze jak o prawdziwej osobie, nie tylko o Tym Strasznym Quinnie.
- Powiedz mi - Rashel zdecydowała się wypowiedzieć pytanie, którego nie zadała dotąd żadnej
istocie należącej do świata nocy - czy chciałeś, żeby Hunter Redfern przemienił cię w wampira?
Zapadła długa cisza.
- Prawdę mówiąc, chciałem go za to zabić - odparł Quinn głosem wypranym z wszelkich emocji.
- Rozumiem.
Sama czułabym się podobnie, pomyślała Rashel. Nie planowała zadawania więcej pytań, ale
zanim zdążyła się powstrzymać już postawiła kolejne.
- W takim razie czemu to zrobił? Dlaczego wybrał akurat ciebie?
Znów milczenie.
- Byłem... - zaczął wreszcie Quinn, gdy Rashel straciła już nadzieję na odpowiedź. - Chciałem
ożenić
się z jedną z jego córek. Dove.
- Ożenić się z wampirzycą?
- Nie wiedziałem, że jest wampirzycą. - W głosie Quinna zabrzmiało zniecierpliwienie. - Hunter
Redfern cieszył się sympatią elit Charlestown. Owszem, niektórzy przebąkiwali, że jego żona jest
czarownicą, ale w tamtych czasach ludzie podejrzewali każdego o konszachty z diabłem, jeśli
pozwoliłeś sobie na uśmiech w kościele.
- Więc nikt nie zdawał sobie sprawy... - zaczęła Rashel.
- Większość ludzi utrzymywała z nim normalne stosunki. -Wargi Quinna wykrzywił szyderczy
uśmiech. - Mój własny ojciec nie miał nic przeciwko niemu, a był pastorem.
Rashel, wbrew własnej woli, była coraz bardziej zainteresowana.
- Musiałeś więc przemienić się w wampira, żeby poślubić Dove?
- Nie doszło do ślubu - sprostował Quinn niemal bezdźwięcznie.
Wydawał się równie zdziwiony jak Rashel, że pozwolił sobie na zwierzenia. Mówił właściwie sam
do
siebie.
- Hunter chciał, żebym ożenił się z jedną z jego pozostałych córek. Oświadczyłem, że prędzej
poślubię świnię. Garnet, najstarsza, była tępa jak kołek. Lily, średnia, miała złe oczy,
Chciałem tylko Dove.
- I tak mu powiedziałeś?
- Oczywiście. W końcu wyraził zgodę i wtedy zdradził mi rodzinny sekret. No cóż. Właściwie nic

background image

mi
nie powiedział, tylko zademonstrował na żywej ofierze. Obudziłem się martwy. I odkryłem, że
jestem
wampirem. Niezłe doświadczenie.
Rashel otworzyła usta, a po chwili znów je zamknęła. Nic potrafiła sobie nawet wyobrazić czegoś
tak
strasznego.
- Nie wątpię - wydusiła w końcu.
Przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu. Rashel jeszcze nigdy nie czuła takiej... bliskości między
sobą
a wampirem. Zamiast nienawiści i obrzydzenia przepełniała ją litość.
- Ale co się stało z Dove?
Quinn znów zesztywniał.
- Umarła - odparł oschle. Wyraźnie nie życzył sobie dalszego spoufalania się.
- Jak?
- Nie twoja sprawa.
Rashel przekrzywiła głowę i spojrzała na niego bez emocji.
- Powiedz mi, John. Wiesz, są pewne rzeczy, o których powinieneś rozmawiać. To ci pomoże.
- Nie potrzebuję cholernej psychoanalizy - warknął. Był wściekły, a w jego oczach pojawił
się mroczny blask, który miał przerazić Rashel.
Quinn wyglądał teraz zupełnie dziko - Rashel czuła się podobnie, gdy traciła nad sobą panowanie, i
wymierzała ciosy na oślep, nie dbając, kogo dosięgną.
Nie bała się. Była dziwnie spokojna, taki spokój przynosiły mi ćwiczenia oddechowe, w czasie,
których czuła jedność z ziemią i pewność, że obrała właściwą drogę.
- Posłuchaj, Quinn...
- Naprawdę myślę, że powinnaś mnie teraz zabić - powiedział rzeczowo. - Chyba że jesteś na
to za głupia lub zbyt tchórzliwa. To drewno nie wytrzyma długo. A kiedy się uwolnię, użyję
tego miecza przeciwko tobie
Rashel w zdziwieniu spojrzała na kajdanki Vicky. Były wygięte. Deski się nie wykrzywiły, ale
metalowe zawiasy powoli puszczały. Wampir już wkrótce mógł mieć dość miejsca, by
wyswobodzić
nadgarstki.
Nawet jak na wampira wydawał się wyjątkowo silny.
Rashel, nie tracąc tego dziwnego spokoju, uświadomiła sobie, co musi zrobić.
- Owszem, to dobry pomysł - zgodziła się. - Wygnij ten metal do końca, będę mogła wytłumaczyć,
jak
uciekłeś.
- O czym ty mówisz?
Rashel wstała i sięgnęła po nóż, by przeciąć mu pęta na nogach.
- Jesteś wolny.
Quinn na chwilę przestał manewrować kajdankami.
- Oszalałaś - stwierdził, jak gdyby dopiero teraz to odkrył.
- Być może. - Rashel przecięła sznur. Wampir poruszył rękami w kajdankach.
- Jeśli myślisz, że skoro kiedyś byłem człowiekiem, to teraz ulituję się nad przedstawicielką tej rasy,
bardzo się mylisz -odparł z namysłem. - Nienawidzę ludzi jeszcze bardziej niż Redfernów.
- Za co? - Odsłonił zęby.
- Nie, nie zamierzam ci wszystkiego tłumaczyć. Po prostu uwierz mi na słowo.
Rashel uwierzyła. Wydawał się teraz wściekły i groźny jak dzikie zwierzę schwytane w pułapkę.
- W porządku - powiedziała, odstępując o krok i chwytają rękojeść bokkena. - Pokaż, co potrafisz.
Ale
pamiętaj, już raz cię pobiłam. To ja cię ogłuszyłam.
Wampir pokręcił głową z niedowierzaniem.

background image

- Idiotko - prychnął. - Przecież nawet nie zwróciłem na ciebie uwagi. Myślałem, że należysz do tej
bandy partaczy którzy przewracali się o własne nogi. Na nich zresztą też nie zwróciłem specjalnej
uwagi. - Quinn jednym płynnym ruchem, który zdradzał całą jego silę i panowanie nad własnym
ciałem przybrał pozycję siedzącą.
- Nie masz szans - dodał cicho, spoglądając na Rashel czarnymi oczami. Teraz, gdy nie
oślepiała go latarka, było widać, jak ogromne ma źrenice. - Już nie żyjesz.
Rashel miała niepokojące przeczucie, że wampir mówi prawdę.
- Jestem szybszy od jakiegokolwiek człowieka- ciągnął Quinn. - I silniejszy. Lepiej widzę w
ciemnościach i potrafię być naprawdę nieprzyjemny.
Rashel wpadła w panikę.
Uwierzyła w każde jego słowo. Nie była w stanie zaczerpnąć powietrza, poczuła ucisk w żołądku.
Nic
nie pozostało z jej dawnego opanowania.
On ma rację, a ty naprawdę jesteś idiotką, westchnęła z wysiłkiem. Mogłaś go powstrzymać bez
trudu
i zmarnowałaś szansę. I to dlaczego? Bo zrobiło ci się go żal? Żal nikczemnego, zwariowanego
potwora, który teraz rozerwie cię na strzępy? Ktoś tak głupi jak ty po prostu zasługuje na śmierć.
Rashel poczuła, że stacza się w otchłań, nie mogła uchwycić się żadnego punktu oparcia...Ale nagle
coś jednak wpadło jej w ręce. Przytrzymała się tej myśli z całą desperacją, starając się oprzeć
lękowi,
który wciągał ją w ciemność.
Nie mogłaś postąpić inaczej.
To znów odezwał się cichy głos w jej umyśle. Rashel wiedziała, ku swojemu zdumieniu, że głos ma
rację. Naprawdę nie mogła zabić Quinna, gdy leżał przed nią związany i bezbronny. Gdyby to
zrobiła,
sama stałaby się potworem. A po wysłuchaniu jego historii nie potrafiła mu nie współczuć.
Prawdopodobnie zaraz zginę, pomyślała. I wciąż się boję. Ale postąpiłabym tak samo. Zrobiłam to,
co
powinnam.
Rashel uchwyciła się tej myśli, by dzielnie znieść ostatnie minuty swojego życia. Straciła szansę, by
przebić wampira mieczem, gdy jeszcze miał skrępowane dłonie. Wiedziała, że czas już się
wypełnia, i
wiedziała, że wampir także to czuje.
- Jaka szkoda. Będę musiał rozerwać ci tętnicę - powiedział.
Rashel nie drgnęła.
Quinn wykręcił kajdanki po raz ostatni, tym razem wyrywając zawiasy Drewniane części upadły ze
szczękiem na betonową posadzkę. Wstał wolny. Rashel nie widziała już jego twarzy, bo znalazła się
poza zasięgiem światła latarki.
- Cóż - zaczął.
- Cóż - szepnęła Rashel. Stanęli naprzeciwko siebie.
Rashel czekała na mimowolne drgnienie ciała, które zdradziłoby jej, w którą stronę Quinn się rzuci.
Ale z takim wrogiem jeszcze nigdy nie walczyła. Napięcie skrywał głęboko w środku, gotów
uwolnić
wszystkie siły w chwili, kiedy będzie ich potrzebował. Wydawał się
doskonale opanowany.
To jego zanshin, pomyślała.
- Dobry jesteś - powiedziała cicho.
- Dziękuję. Ty też.
- Dzięki.
- Ale to i tak nie ma znaczenia.
Rashel właśnie zaczynała mówić: „Jeszcze zobaczymy", gdy Quinn ruszył do ataku.
Musiała zareagować w ułamku sekundy. Niemal niewidoczny ruch nogi podpowiedział jej, że

background image

wampir
rzuci się w prawo, a w jej lewą stronę. Zareagowała zupełnie automatycznie, płynnym ruchem... I
dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie użyła miecza.
Wyszła o krok do przodu, odpierając atak lustrzanym blokiem. Uderzyła lewą ręką w wewnętrzną
stronę jego prawego ramienia. Celowała w nerwy, żeby unieruchomić rękę.
Ale nie chciała go zranić. Z przerażeniem, od którego zakręciło jej się w głowie, zdała sobie
sprawę, że nie chciała przeszyć wampira mieczem.
- Zginiesz - wysyczał.
Przez chwilę nie była nawet pewna czy to on, czy też cichy głos w jej głowie to powiedział.
Usiłowała
go odepchnąć. Wiedziała tylko, że potrzebuje czasu by odzyskać instynkt samozachowawczy.
Zamierzyła się na niego.....
…... i wtedy jej dłoń dotknęła jego dłoni. Stało się coś, czego nie doświadczyła jeszcze nigdy
w życiu.

Rozdział 6

Wstrząs poczuła we wnętrzu dłoni, ale prąd pomknął w górę ramienia jak piorun.
Łaskotało ją w ciele. Jednak prawdziwy szok przeżyła, gdy sięgnął jej głowy. Umysł Rashel
eksplodował - inaczej nie umiała tego opisać. Była to bezgłośna eksplozja, która rozbiła ją w
drobny mak. W jednej sekundzie straciła grunt pod nogami - oparcie znalazła w ramionach
Quinna.
Nic zdawała sobie sprawy z istnienia czegokolwiek wokół. Unosiła się na fali białego światła,
a Quinn był jedynym punktem którego mogła się uchwycić. Podobnie jak wcześniej, gdy
ratowała się przed otchłanią lęku... Ale tym razem nie czuła strachu. Przeciwnie, choć
wydawało się to niemożliwe, ogarnęła ją dziwna ekstaza.
Mocny uścisk Quinna sprawiał jej ból. Ale jeszcze wyraźniej niż dotyk jego ramion czuła
kontakt z jego umysłem. Pomiędzy nimi otworzyło się bezpośrednie połączenie. Doznawała
jego zdumienia, zaskoczenia, niedowierzania. I wiedziała, że on ma taki sam dostęp do jej
emocji.
To telepatia, powiedziała jakaś część Rashel, rozpaczliwie walcząc o odzyskanie kontroli nad
sytuacją. Jakaś wampirza sztuczka.
Ale Rashel wiedziała, że to nie jest tylko sztuczka. Quinn był równie zszokowany, jak ona -
czuła to doskonale. Może nawet to on wyszedł na tym gorzej. Oddychał płytko i szybko, a
jego ciałem wstrząsnęły dreszcze.
Rashel nie dawała się wypuścić z rąk, pochłonięta przez szalone myśli. Chciała go pocieszyć.
Wyczuwała, prawdopodobnie lepiej niż on sam, że za maską okrucieństwa skrywa przerażająco
kruche wnętrze.
Tak samo jak ja, pomyślała niepewnie Rashel. I nagle zdała sobie sprawę, że on dostrzega jej
słabą stronę tak samo wyraźnie. Strach wezbrał w niej gwałtownie, wywołując falę paniki.
Rashel usiłowała jakoś odciąć się od wampira, oprzeć mu się, tak jak potrafiła opierać się próbom
kontrolowania jej umysłu. Wiedziała jednak, że to na nic. Quinn przedarł się przez
wszelkie zasieki. Był w samym jej wnętrzu.
- Już dobrze - powiedział, a ona nagle zorientowała się, że Quinna przeszyły dreszcze. Mówił
beznamiętnym głosem, choć zarazem był obezwładniająco delikatny. Rashel czuła, że postanowił
opanować sytuację poprzez całkowite poddanie się szaleństwu.
Co najdziwniejsze, jego słowa rzeczywiście podziałały kojąco.
Pod lodem, który go skuwał, krył się ogień. Rashel czuła to doskonale. Obezwładniała ją
myśl, że prawdopodobnie nikt przed nią tego nie odkrył.
W jakiś sposób znaleźli się na podłodze i teraz siedzieli na krawędzi pola światła rzucanego
przez latarkę. Quinn obejmował ją mocno, a Rashel była zdumiona reakcją na jego uścisk.
Dotyk wampira odebrał jej dech i zupełnie zniewolił.
W tej samej chwili Quinn - ruchem przemyślanym w najdrobniejszych szczegółach - ujął koniec

background image

jej szalika i zaczął go odwijać
Był delikatny i spokojny. Rashel nawet nie usiłowała go powstrzymać. Wampir właśnie odsłaniał
jej twarz, a ona nie zamierzała nic z tym zrobić.
Chciała, żeby ją zobaczył. Mimo przerażenia pragnęła, żeby zobaczył jej twarz, dowiedział
się, kim jest. Marzyła, by spotkać się z nim twarzą w twarz w tym dziwnym świetle, które
ogrzewało ich umysły. To, co stanie się potem, nie ma znaczenia.
- John - wyszeptała.
Odwinął kolejną warstwę szala, tak skoncentrowany, jak gdyby dokonywał ważnego
archeologicznego
odkrycia.
- Nie znam twojego imienia. - To zabrzmiało jak stwierdzenie faktu. Do niczego jej nie zmuszał.
Gdyby Rashel mu je podała, wydałaby na siebie wyrok śmierci. Quinn mógł ujawniać ludziom
swoją tożsamość, ale on w każdej chwili mógł się zapaść pod ziemię, zniknąć w jakiejś
zapomnianej wampirzej norze, gdzie nie sięgało ludzkie oko. Wiedział, że jest łowczynią.
Gdyby poznał jej imię i twarz, mógłby ją zniszczyć w każdej chwili. A najbardziej przerażające
było to, że jakaś część Rashel wcale się tym nie przejmowała.
Quinn pozbył się już przedostatniej warstwy. Za chwilę twarz Rashel będzie wystawiona na
chłodne nocne powietrze... i ukarze się oczom wampira, który widział w ciemnościach.
Jestem Rashel, pomyślała. Nie potrafiła zmusić się, by wypowiedzieć słowa głośno. Odetchnęła
głęboko. I w tej samej chwili oślepiło ją światło. Nic przytłumiony błysk jej umysłu. Prawdziwe
światło płynące z kilku latarek, ostre i straszliwie jaskrawe. Snopy przeszyły mrok piwnicy,
zatapiając Rashel i Quinna w powodzi blasku.
Rashel struchlała. Jedną ręką instynktownie przytrzymała szalik na twarzy. Poczuła się tak, jak
gdyby ktoś przyłapał ją nago.
Przeraziło ją to, że nie słyszała, by ktokolwiek wchodził do piwnicy. Jej uwaga była
całkowicie pochłonięta czym innym, cały Świat zewnętrzny zniknął. Co się stało z jej
wytrenowanymi umiejętnościami łowczyni? Co się stało z nią?
Nie widziała nic poza światłem. Pomyślała, że to na pewno wampiry przychodzące z pomocą
Quinnowi. On także tak sądził. Stanął ramię w ramię z nią, a nawet usiłował ją zasłonić.
Ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że teraz może się tylko domyślać, co dzieje się w jego
głowie. Połączenie zostało gwałtownie przerwane.
Zza oślepiającego światła dobiegł stanowczy i pełen oburzenia krzyk:
- Jak on się uwolnił? Co wy wyprawiacie?
Vicky. Ja chyba zwariowałam, pomyślała Rashel. Kompletnie zapomniałam, że oni tu wrócą. Że w
ogóle
istnieją. Na schodach lśniły jednak więcej niż trzy latarki.
- E. przysłał nam wsparcie - powiedziała Vicky, a Rashel ogarnął lęk. Naliczyła pięć snopów
świateł i zauważyła zarysy wojowniczych sylwetek. To przybywali Lansjerzy.
Rashel desperacko usiłowała zebrać myśli. Przynajmniej wiedziała, co trzeba zrobić. Szturchnęła
Quinna w bok.
- Wynoś się stąd - szepnęła. - Po drugiej stronie jest wyjście na inne schody. Biegnij,
ja ich zatrzymam. - Mówiła tak cicho, że dźwięk jej słów mogły wychwycić tylko
wampirze uszy Dzięki szalikowi na twarzy miała zasłonięte usta.
Ale Quinn nigdzie się nie wybierał. Wyglądał tak, jak gdyby ktoś właśnie wybudził go ze snu
wiadrem lodowatej wody Był wstrząśnięty, wściekły i nieco oszołomiony. Stał bez ruchu,
wpatrując się w blask latarek jak osaczone zwierzę.
Tymczasem światła się zbliżały. Rashel rozpoznawała postać Vicky na czele pochodu. Szykowała
się walka, w której ktoś musiał zginąć.
- Co on ci zrobił? - zapytał Steve.
- Zapytaj raczej o to, co ona tu z nim wyrabiała? - warknęła Vicky. - Pamiętajcie,
że chcemy go wziąć żywego - dodała stanowczo.
Kashel jeszcze mocniej pchnęła Quinna.

background image

- No już.
Tylko na nią popatrzył.
- Nie rozumiesz, co oni chcą z tobą zrobić? – syknęła.
Quinn odwrócił się tak, by nadchodzący łowcy nie mogli zobaczyć jego twarzy.
- Nie można też powiedzieć, żeby szaleli z radości na twój widok -prychnął.
- Ja sobie poradzę. - Rashel trzęsła się z wściekłości. - Po prostu idź. Teraz!
Wydawało się, że Quinn pała ku niej taką samą nienawiścią, jak w stosunku do pozostałych
łowców. Rashel zrozumiała nagle, że on nie chce jej pomocy. Nie przywykł do prezentów od
losu. Teraz był do tego zmuszony, i to doprowadzało go do furii. Ale nie miał innego wyboru.
I w końcu musiał to sobie i uświadomić. Popatrzył na nią po raz ostatni, po czym zerwał się
do biegu i zniknął w ciemnościach.
Snopy świateł splątały się w zamieszaniu. Rashel szczęśliwa wreszcie może się poruszyć, zerwała
się na równe nogi i wskoczyła pomiędzy łowców a wampira. Nastąpiła kotłowanina, ludzie
potrącali się nawzajem, przeklinali i wrzeszczeli. Rashel z przyjemnością rozładowała
napięcie. Wpadała wszystkim pod nogi tak długo, aż bardzo szybki wampir oddalił się
wystarczająco
daleko. Potem jednak musiała się zmierzyć z pozostałymi. Oświetliło ja pięć latarek.
Siedmioro rozzłoszczonych ludzi wbiło w nią badawczy wzrok. Rashel wstała i się otrzepała.
Czas ponieść konsekwencje.
Wyprostowała głowę, nie spuszczając oczu.
- Co się stało? - spytał Steve. - Czy on cię zahipnotyzował?
Poczciwy Steve. Rashel poczuła przypływ ciepła. Ale nie mogła skorzystać z ratunku, który
jej proponował.
- Nie wiem, co się stało - przyznała.
I to była prawda. Nawet nie usiłowała się tłumaczyć, co wydarzyło się między nią a wampirem.
Jeszcze nigdy o czymś podobnym nie słyszała.
- Myślę, że celowo pozwoliłaś mu uciec - powiedziała Vicky.
Rashel nie mogła w ciemnościach dostrzec jej jasnych oczu, ale wyczuwała, że wyglądają jak
lśniące kamienie.
- Myślę, że zaplanowałaś to od samego początku - dodała Vicky. - Dlatego kazałaś
nam sprawdzić ulicę.
- Czy to prawda? - Jeden ze snopów światła gwałtownie się poruszył. Nagle przed Rashel
stanęła Nyala, zesztywniała z napięcia. W głosie dziewczyny brzmiało błaganie. - Naprawdę
zrobiłaś to celowo?
Rashel poczuła się bardzo zmęczona. Nyala była delikatna i trochę niezrównoważona. W dodatku
zdążyła już zrobić z Rashel bohaterkę. Teraz ten obraz został zburzony.
Z uwagi na Nyalę Rashel niemal żałowała, że nie może skłamać. Ale to w końcu i tak by się
wydało.
- Tak, zrobiłam to celowo - odparła.
Nyala skuliła się, jak gdyby Rashel wymierzyła jej policzek Nie winie cię, pomyślała Rashel. Ja
też sądzę, że chyba oszalałam.
Prawda była taka, że im dalej znajdowała się od Quinna, tym mniej rozumiała własne zachowanie.
Wydawało jej się teraz, że to wszystko był sen, i to niezbyt składny.
- Dlaczego? - spytał jeden z Lansjerów. Znali Rashel i jej reputację. Nie chcieli myśleć o
niej źle. Podobnie jak Nyala, rozpaczliwie poszukiwali wymówki.
- Nie wiem - powiedziała Rashel, nie patrząc im w oczy. Ale nie panowałam nad własnym
umysłem.
Nyala wreszcie wybuchła.
- Nienawidzę cię - wykrzyknęła. Trzęsła się z wściekłości, a każde jej zdanie było jak zatruta
strzała. - Ten wampir mógł być tym, który zabił moją siostrę. Mógł też wiedzieć,
kto to zrobił zamierzałam go o to zapytać, ale nie dostałam szansy. Przez
ciebie. To ty go wypuściłaś. Mieliśmy go, a ty pozwoliłaś mu uciec!

background image

- Jest jeszcze gorzej - wtrąciła Vicky chłodnym i pogardliwym głosem- Planowaliśmy
wypytać go o te porywane nastolatki. Teraz nie możemy. Będą kolejne tragedie i
to z twojej winy.
Miała rację. Nyala także. Skąd Rashel wiedziała, że to nie Quinn zabił jej siostrę?
- Sympatyzujesz z wampirami. Nie wiem, może należysz do tych cholernych Pokojowców,
którzy chcą, żebyśmy wszyscy żyli w zgodzie,. Ale nie jesteś po naszej
stronie.
Kilkoro Lansjerów zaczęło protestować, ale przerwał im krzyk Nyali.
- Jesteś po ich stronie? - przenosiła wzrok z Vicky na Rashel i z powrotem, zesztywniała
z emocji. - Poczekaj tylko. Poczekaj, aż powiem wszystkim, że Rashel to Kobieta-
Kot. I że naprawdę działa dla świata nocy. Poczekaj tylko!
Rashel zdała sobie sprawę, że dziewczyna dostała histerii. Vicky wydawała się zdziwiona, jak
gdyby trochę zaniepokoiło ją to, co sama rozpętała.
- Nyala, posłuchaj - zaczęła Rashel.
Ale Nyala wpadła w taką furię, że nic do niej nie docierało.
- Powiem wszystkim w Bostonie! Zobaczysz! - odwróciła się na pięcie i wybiegła na
schody, jak gdyby zamierzała od razu zrealizować groźby.
Rashel obejrzała się za Nyala.
- Lepiej wyślij kogoś za nią - powiedziała do Vicky. - Nie jest bezpieczna w tej okolicy.
Vicky popatrzyła na Rashel wzrokiem, w którym krył się zarazem gniew i zdumienie.
- Jasne. Dobra. Wszyscy oprócz Steve'a biegnijcie za Nyalą. Zabierzcie ją do
domu.
Wyszli, obrzucając Rashel oburzonymi spojrzeniami.
- Odwieziemy cię do domu - zdecydowała Vicky. Jej głos nie brzmiał ciepło, ale i nie tak
wrogo jak kilka minut wcześniej.
- Pojadę własnym samochodem - powiedziała cicho Rashel
- W porządku. - Vicky milczała przez chwilę. - Ona pewnie tego nie zrobi - wypaliła w
końcu. - Po prostu się zdenerwowała.
Rashel nic nie mówiła. Nyala wyglądała tak, jak gdyby zamierzała zrobić dokładnie to, co
zapowiedziała.
A gdyby rzeczywiście tak postąpiła...
No cóż. Wówczas można by było postawić pytanie: Kto zabije Rashel pierwszy. Wampiry
czy łowcy wampirów.
Środowy poranek był szary, lodowaty i deszczowy. Rashel pogrążona w myślach wlokła się z
zajęć na zajęcia w Wassaguscus High. Jej obecna rodzina zastępcza zostawiła ją w spokoju,
przyzwyczaiła się już, że Rashel chadza własnymi drogami Dziewczyna usiadła w małej sypialni
przy przygaszonych światłach i pogrążyła się w refleksjach.
Wciąż nie rozumiała, co się stało, a z każdą godziną wspomnienia stawały się mniej wyraźne.
Wszystko to było zbyt dziwaczne, by mogło być częścią rzeczywistości i coraz bardzie]
przypominało
sen. Jeden z tych snów, w których człowiek zachowuje się zupełnie inaczej niż zazwyczaj
i rano bardzo się tego wstydzi.
Ciepło, bliskość... Czy naprawdę poczuła coś podobnego w obecności wampira? Zelektryzował
ją dotyk pasożyta. Chciała pocieszyć pijawkę?
I to nie byle jaką pijawkę. Samego Quinna. Legendarnego wroga ludzi. Jak mogła pozwolić
mu uciec? Ilu ludzi ucierpi z powodu jej niepoczytalnego zachowania?
Kto wie, pomyślała w końcu, może rzeczywiście jej umysł został poddany kontroli. Inaczej
nie umiała tego wyjaśnić.
W czwartek Rashel wiedziała jedno. Vicky miała rację co do konsekwencji jej działań. Musiała
to naprawić. Musiała sama znaleźć porwane dziewczyny - o ile rzeczywiście ktoś je porywał.
W „Globe" nie znalazła żadnego artykułu na podobny temat. Ale jeśli rzeczywiście dochodziło
do porwań, Rashel musiała to rozwikłać. I ukrócić ten proceder. O ile tylko mogła.

background image

W porządku. A zatem dziś wieczorem wróci do Mission Hill i rozpocznie śledztwo. Ponownie
sprawdzi magazyn. Tym razem po swojemu.
Rashel zrozumiała jeszcze jedną rzecz, gdy tylko uświadomiła sobie, jakie ma priorytety. Musiała
zrobić jeszcze coś, nie dla Nyali, Vicky czy Lansjerów. Tylko dla siebie. W obronie własnego
honoru i dobra wszystkich istot, które cieszyły się dziennym światłem.
Następnym razem musiała zabić Quinna.
Rashel bezszelestnie poruszała się po opuszczonych ulicach. Trzymała się cieni. Nie było to
łatwe, gdy ziemię pokrywało błoto i odłamki rozbitych szyb. Nie było chodników, trawników,
żadnych roślin, z wyjątkiem zeschniętych chwastów w opuszczonych domostwach. Wszędzie
leżały tylko mokre śmieci i potłuczone butelki.
Ponure miejsce. Pasowało do nastroju Rashel, w chwili gdy przedzierała się w stronę
niezamieszkanego
bloku, do którego we wtorek zaprowadziła ich Vicky.
Stojąc w drzwiach wejściowych, sprawdziła resztę ulicy.
Wszędzie były magazyny. Niektóre z nich chroniły wysokie płoty zwieńczone gęstym drutem
kolczastym. Wszystkie miały zakratowane okna lub nagie ściany i metalowe drzwi.
Rashel nie martwiła się jednak o podobne zabezpieczenia. Umiała przecinać siatkę i otwierać
zamki. Niepokoiło ją to, że nie wiedziała, od czego zacząć.
Ludzie nocy mogli wykorzystywać każdy z tych magazynów. Nie pomogło jej nawet to, że
wiedziała, w którym miejscu Steve i Vicky walczyli z Quinnem, bo to on ich zaskoczył Dostrzegł
intruzów ze swojego legowiska i ruszył do ataku. Oznaczało to, że właściwym celem
Rashel mógł być każdy z budynków. Albo żaden z nich.
W porządku. Należało zachować cierpliwość. Musiała po prostu od czegoś zacząć. Nagle Rashel
uskoczyła w mrok, zanim jeszcze zdała sobie sprawę, dlaczego to robi. Jej uszy pochwyciły
jakiś dźwięk - cichy szelest dochodzący z drugiej strony ulicy.
Przywarła plecami do ceglanego muru. Nawet nie drgnęła Przeskakiwała wzrokiem z budynku
na budynek, wstrzymując oddech, by lepiej widzieć.
To tam. Dźwięk dochodził z tamtego magazynu, na końcu ulicy. Teraz Rashel mogła już go
zidentyfikować. Był to dźwięk silnika.
Zobaczyła, że w jednym z magazynów unoszą się metalowe drzwi. Za nimi ukazały się światła
jakiegoś samochodu. Po chwili na ulicę wyjechała ciężarówka.
Nie była to duża ciężarówka. U-Haul. Wyjechała na zewnątrz, po czym przystanęła. Jakaś postać
zasunęła metalową bramę i po chwili wspięła się do kabiny kierowcy.
Rashel wytężyła wzrok, usiłując wypatrzyć jakiekolwiek oznaki wampiryzmu. Wydawało jej
się, że ruchy postaci są po podejrzanie płynne, ale z takiej odległości nie można było uzyskać
pewności. Nic poza tym nie pozwalało odgadnąć, co się dzieje.
To może być człowiek, pomyślała. Jakiś właściciel magazynu wracający do domu po nocy
spędzonej nad księgowaniem rachunków.
Ale instynkt podpowiadał Rashel co innego. Zjeżyły jej się włoski na karku.
l wtedy, gdy ciężarówka zaczęła już ruszać, stało się coś, co utwierdziło ją w podejrzeniach i
skłoniło do wyskoczenia na ulicę.
Tylne drzwi ciężarówki otworzyły się i wypadła z niej dziewczyna. Była bardzo szczupła, a
światło latarni ukazało jej blond włosy. Wylądowała na pokrytej gruzem drodze i przez
chwilę leżała bez ruchu, jak gdyby oślepiona. Potem podskoczyła i rozejrzała się dziko wokół
siebie i zaczęła biec w stronę Rashel.

Rozdział 7

W chwili gdy Rashel przechwyciła dziewczynę, ciężarówka już hamowała, by zawrócić.
- Wypadła! Zgubiliśmy jedną z nich! - krzyknął ktoś.
- Tędy - powiedziała Rashel, wyciągając do dziewczyny rękę i wskazując jej drogę ucieczki.
Z bliska widziała, że dziewczyna jest niska, a włosy bezładnie opadają jej na czoło. Ciężko
oddychała. Nie wydawała się wdzięczna, raczej wystraszona. Przez chwilę wpatrywała się w

background image

Rashel, po czym usiłowała uciec.
Rashel złapała ją.
- Jestem po twojej stronie! Chodź! Musimy uciekać tam, gdzie ciężarówka za
nami nie wjedzie.
Samochód właśnie zakręcał. Światła reflektorów omiotły dziewczyny. Rashel objęła uciekinierkę
w pasie i razem zerwały się do dobiegu.
Dziewczyna dała się ponieść. Jęczała, ale się nie zatrzymywała.
Rashel kierowała się między dwa magazyny. Wiedziała, że jeśli w ciężarówce naprawdę są
wampiry, to jedyną szansą na ocalenie uciekinierki był jej samochód. Wampiry potrafiły biec
szybciej niż jakikolwiek człowiek.
Wybrała akurat te dwa magazyny, ponieważ nie ogradzała ich zbyt wysoka siatka ani drut
kolczasty. Gdy dotarły na miejsce, Rashel popchnęła lekko dziewczynę.
- Wejdź na górę! - nakazała.
- Nie potrafię! - Dziewczyna trzęsła się, walcząc o odzyskanie oddechu. Rashel przyjrzała
się jej uważnie i uznała, że mówi prawdę. Prawdopodobnie nigdy w życiu na nic się nie
wspięła. Miała na sobie imprezowe ciuchy i szpilki.
Kątem oka Rashel zobaczyła światła ciężarówki w ulicy. Hamowała.
- Musisz! - krzyknęła. - Chyba, że chcesz wrócić do nich. -Rashel złączyła palce dłoni,
układając je w siodełko. - Tu postaw nogę i chwyć się czegoś na górze. Podsadzę cię.
Dziewczyna była zbyt wystraszona, by nie spróbować. Postawiła nogę na dłoni Rashel. W tej
samej chwili ciężarówka zgasiła światła.
Rashel tego się spodziewała. W ciemnościach wampiry miały przewagę - były obdarzone lepszym
wzrokiem niż ludzie. A zatem napastnicy zamierzali dopaść ofiarę, porzucając samochód.
Rashel wzięła głęboki oddech, po czym gwałtownie wypuściła powietrze, naprężając mięśnie.
Dziewczyna z krzykiem wystrzeliła w górę, docierając na sam szczyt płotu.
Sekundę później Rashel wspięła się za nią, chwyciła krawędź siatki i przerzuciła nogi na drugą
stronę. Niemal bezgłos nie opadła na ziemię, po czym wyciągnęła ręce do dziewczyny,
- Puść się! Ja cię złapię.
Dziewczyna niezgrabnie gramoliła się właśnie na drugą stronę płotu.
- Nie dam rady... - jęknęła, patrząc w dół przez ramię.
- Już!
Dziewczyna posłusznie zeskoczyła. Rashel pochwyciła ją r w połowie drogi, postawiła na
nogach i złapała za przedramię.
- Spadamy stąd!
Biegnąc, Rashel przypatrywała się budynkom. Potrzebowała jakiejś wnęki w murze, miejsca,
w którym mogłaby się ustawić plecami, chroniąc dziewczynę. To mogło się udać... o ile wampirów
nie było więcej niż dwóch czy trzech.
- Ilu ich jest? -spytała.
- Co? - Dziewczyna z trudem walczyła o oddech.
- Ilu! Ich! Jest!
- Nic wiem, nie mogę już biec! - Dziewczyna zatrzymała się i zgięła wpół, opierając dłonie
na kolanach. Nie mogła złapać oddechu.
- Mam nogi... jak z waty... - wydyszała.
Rashel uświadomiła sobie z rozpaczą, że popełniła błąd. Nie mogła wymagać od tej blond laleczki,
żeby ścigała się z wampirami. Ale gdyby zatrzymały się tu, na otwartej przestrzeni,
zginęłaby natychmiast. Rashel desperacko rozejrzała się dokoła, l nagle zobaczyła szansę.
Zgodnie z bostońską tradycją na uboczu stał porzucony samochód. W tym mieście niechciane
auta po prostu zostawiano na nabrzeżu. Rashel pobłogosławiła w myślach nieznanego dobroczyńcę.
Gdyby tylko udało im się dostać do środka...
- Tędy! - Nawet nie czekała, aż dziewczyna zaprotestuje, tylko od razu pociągnęła ją za
sobą. - No już, dasz radę! Jak dobiegniemy do samochodu, nie będziesz już musiała
nigdzie biec...

background image

Słowa zmotywowały dziewczynę do działania. Gdy dobiegły do samochodu, Rashel zauważyła,
że jedno z tylnych okien jest wybite.
- Do środka!
Dziewczyna była drobna, z łatwością więc wśliznęła się do wnętrza, a Rashel zanurkowała
tuż za nią. Potem wepchnęła ją pod siedzenie.
- Ani mru-mru - syknęła.
Leżała w napięciu, nasłuchując. Nie zdążyła nawet odetchnąć po raz drugi, gdy usłyszała kroki.
Ciche, ostrożne, jak stąpanie skradającego się tygrysa. Kroki wampira. Rashel wstrzymała
oddech w oczekiwaniu.
Coraz bliżej i bliżej... Rashel czuła, że jej podopieczna się trzęsie. Spoglądała na ciemny sufit
samochodu, usiłując zaplanować obronę na wypadek, gdyby zostały schwytane.
Kroki dobiegały teraz z bardzo bliska. Rashel słyszała zgrzytanie szkła trzy metry od drzwi
samochodu.
Tylko błagam, niech w tej paczce nie będzie wilkołaków, pomyślała. Wampiry widzą i słyszą lepiej
niż
ludzie, ale to wilkołak potrafi odnaleźć ofiarę węchem. Nie mógłby przegapić zapachu ludzi w
samochodzie.
Kroki nagle ucichły. Rashel poczuła ścisk w sercu. Z otwartymi oczami, bezgłośnie, zacisnęła
dłoń na mieczu.
I wtedy usłyszała szybki ruch - napastnicy się oddalali Rashel nie wydała żadnego dźwięku,
dopóki ich kroki całkiem nie ucichły. Potem policzyła jeszcze do dwustu.
Dopiero wówczas bardzo ostrożnie podniosła się i wyjrzała przez okno.
Ani śladu wampirów.
- Czy teraz mogę wreszcie się podnieść? - rozległ się cichy jęk z podłogi.
- Jeśli potrafisz być zupełnie cicho- szepnęła Rashel Mogą wciąż być w pobliżu. Musimy
dotrzeć do samochodu, tak żeby nas nie zauważyli.
- Co tylko chcesz, bylebym nie musiała biec - powiedziała błagalnie dziewczyna. Teraz
wyglądała jeszcze żałośniej - Próbowałaś kiedyś sprintu na dwunastocentymetrowych
szpilkach?
- Nie noszę szpilek - wyjaśniła Rashel, uważnie lustrując ulicę. - W porządku. Ja wysiądę
pierwsza, ty za mną.
Wyśliznęła się przez okno, nogami do przodu. Dziewczyna wystawiła głowę.
- Czy ty nigdy nie używasz drzwi?
- Cicho. Chodź już - ponagliła Rashel. Poprowadziła dziewczynę mroczną ulicą, przesuwając
się jednej plamy cienia do drugiej. Przynajmniej potrafi cicho się poruszać, pomyślała. No i ma
poczucie humoru, nawet w obliczu niebezpieczeństwa. To rzadkie.
Rashel odetchnęła z ulgą, gdy dotarły do wąskiej, krętej alejki, przy której zaparkowała swojego
Saturna. Nie były jeszcze bezpieczne. Musiała wydostać tę blondyneczkę z Mission
Hill.
- Gdzie mieszkasz? - spytała, zapuszczając silnik, ale odpowiedź jednak nie nadeszła. Rashel
odwróciła się i zobaczyła, że dziewczyna patrzy na nią z nieskrywanym niepokojem.
- Dlaczego jesteś tak dziwnie ubrana? - spytała. – I w ogóle kim ty jesteś? To
znaczy oczywiście cieszę się, że mnie uratowałaś, ale nic z tego nie rozumiem...
Rashel się zawahała. Potrzebowała wyciągnąć od tej dziewczyny informacje, a to wymagało
czasu i zaufania. Nagle podjęła decyzję i zaczęła jedną ręką odwijać szalik z głowy.
- Tak jak mówiłam, jestem tu, żeby ci pomóc - odparła, gdy odsłoniła już całą twarz. -
- Ale najpierw odpowiedz mi. Wiesz, kim byli ludzie, którzy więzili cię w ciężarówce?
Dziewczyna odwróciła wzrok. Już wcześniej trzęsła się z zimna, teraz zadrżała jeszcze mocniej.
- To nie byli zwykli ludzie... To były...
- A zatem wiesz. No to ja jestem kimś, kto właśnie te typy łowi.
Dziewczyna przeniosła spojrzenie z twarzy Rashel na miecz, który leżał pomiędzy nimi.
Otworzyła usta ze zdziwienia.

background image

- O mój Boże! Ty jesteś Buffy Postrach Wampirów!
- Co? Aha. - Rashel nie miała okazji obejrzeć tego filmu. -Zgadza się. Możesz mówić do
mnie Rashel. A ty jak się nazywasz?
- Daphne Childs. Mieszkam w Somerville, ale nie chcę jechać do domu.
- To się świetnie składa, bo muszę z tobą porozmawiać. Znajdźmy Dunkin Donuts.
Rashel skierowała się do restauracji na przedmieściach Bostonu. Wiedziała, że to bezpieczne
miejsce, niezwiązane ze światem nocy. Okryła płaszczem kostium ninja i pożyczyła Daphne
sweter, który trzymała w bagażniku. Potem weszły do środka i zamówiły paluszki z galaretką,
a do picia czekoladę.
- A teraz opowiedz mi, co się stało - poprosiła Rashel, -Dlaczego wylądowałaś w tej
ciężarówce?
Daphne objęła dłońmi kubek z czekoladą.
- To było takie straszne...
- Wiem. - Rashel starała się mówić kojącym głosem. Nie miała w tym wprawy. - Ale spróbuj
mi o tym opowiedzieć. Zacznij od początku.
- No więc wszystko zaczęło się od Krypty.
- Od Opowieści z krypty? Czy od starego cmentarza?
- Od klubu na Prentiss Street. Mieści się pod ziemią. Na prawdę głęboko pod ziemią.
Nikt o nim nie wie, z wyjątkiem stałych bywalców. Chodzą tam ludzie w naszym
wieku, szesnasto- czy siedemnastolatki. Nigdy nie widuję żadnych dorosłych
nawet DJ-ów.
- Mów dalej. - Rashel słuchała bardzo uważnie. Ludzie nocy często prowadzili kluby, zazwyczaj
skrzętnie ukryte przed ludzkim wzrokiem. Czy to możliwe, że Daphne trafiła do jednego
z nich?
- No cóż. Jest fantastyczny. Przynajmniej tak mi się wy dawało. Grają niesamowitą
muzykę. To mocniejsze niż dooni cięższe niż gotyk..., jakiś taki próżniowy
rock. Od samego słuchania czujesz się zupełnie bezcieleśnie i dziwnie. Wnętrze
wygląda jak krajobraz po apokalipsie. Albo może jak podziemny świat ,.. - Daphne
zapatrzyła się przed siebie. W jej chabrowych oczach okolonych długimi, gęstymi rzęsami
błyszczało rozmarzenie i fascynacja.
Rashel dźgnęła ją palcem. Daphne rozlała czekoladę.
- Pomarzysz potem. Teraz powiedz, kto tam chodzi, wampiry?
- Och nie. - Daphne była wstrząśnięta. - Zwykłe dzieciaki. Niektórych znam ze szkoły.
No i sporo uciekinierów, dzieci ulicy.
- Uciekinierów? - Rashel zamrugała.
- Tak. Większość jest w porządku, tylko niektórzy biorą narkotyki i trochę się
ich boję
Nielegalny klub pełny dzieciaków z ulicy, z których wiele zrobiłoby wszystko, żeby dostać
działkę. Rashel poczuła mrowienie.
Chyba odkryłam jakąś grubszą aferę.
- No w każdym razie - ciągnęła Daphne - chodzę tam od trzech tygodni, kiedy tylko
uda mi się wyrwać z domu.
- Nie powiedziałaś rodzicom - stwierdziła Rashel bez emocji.
- Żartujesz sobie? O takich miejscach nie mówi się starym. Zresztą oni nie interesują
się, dokąd chodzę. Mam cztery siostry i dwóch braci, a mama i ojczym są
w trakcie rozwodu. Nawet nie zauważą, kiedy mnie nie ma.
- Mów dalej - poprosiła ponuro Rashel.
- No i jest tam taki facet... - Daphne znów się rozmarzyła. - Naprawdę boski i taki
tajemniczy... No po prostu... inny niż wszyscy. I myślałam, że się mną interesuje,
bo dwa razy na mnie popatrzył. Więc przyłączyłam się do dziewczyn, które kręcą
się wokół niego. Gadaliśmy o dziwnych rzeczach.
- Jakich na przykład?

background image

- No, na przykład o ciemności i takich tam. To było trochę w stylu tej muzyki.
Gadaliśmy o śmierci. Jak nie chcielibyśmy umrzeć, jakie są najstraszliwsze tortury
i jak się wygląda w grobie. Tego typu sprawy.
- Ale dlaczego, na litość boską? - Rashel nie umiała ukryć obrzydzenia.
- Nie wiem. - Daphne nagle wydała się smutna i mała. – I chyba dlatego, że nasze życie
jest do bani. Więc staramy się zmierzyć z różnymi rzeczami, żeby jakoś to
oswoić. Pewnie nie rozumiesz - dodała, krzywiąc się.
Rashel rozumiała doskonale. Z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że znakomicie potrafi się
wczuć w sytuację Daphne. Te dzieciaki były wystraszone i przygnębione. Bały się przyszłości.
Musiały robić coś, żeby zagłuszyć ból... Nawet jeśli oznaczało to jeszcze więcej bólu.
Uciekały z jednej ciemności w inną.
Czy ja nie zachowuję się tak samo? Moja obsesja na punkcie wampirów... To naprawdę nie jest
zdrowe ani
normalne. Całe życie spędzam na radzeniu sobie ze śmiercią.
- Przykro mi - powiedziała Rashel o wiele delikatniejszym głosem niż wcześniej, gdy na
siłę starała się uspokoić Daphne. Niezręcznie klepnęła dziewczynę w ramię. - Nie powinnam
była na ciebie krzyczeć. Naprawdę rozumiem. Proszę, mów dalej
- No więc... - Daphne wciąż patrzyła na nią tak, jak gdyby chciała się bronić. - Niektóre
dziewczyny pisały wiersze o umieraniu... a inne kłuły się szpilkami i zlizywały krew.
Mówiły, że są jak wampiry. Po prostu udawały. - Daphne ostrożnie spojrzała na Rashel.
Rashel tylko pokiwała głową.
- Więc ja też mówiłam takie rzeczy i robiłam to samo co one. I Quinnowi strasznie
się to podobało. Hej, uważaj! - Daphne w ostatniej chwili uskoczyła przed gorącą czekoladą.
Rashel nieumyślnie przewróciła kubek.
Rany, co się ze mną dzieje? - pomyślała Rashel.
- Przepraszam - powiedziała przez zęby, sięgając po zwitek serwetek. Powinna była się
tego spodziewać. Wiedziała przecież, że Quinn musi być w to zaangażowany. Ale sam
dźwięk jego nazwiska sprawił, że nagle straciła równowagę. Nie zapanowała nad swoją reakcją.
- A zatem nasz boski, tajemniczy mężczyzna nazywa się Quinn - stwierdziła, przez
zaciśnięte zęby.
- Uhm. - Daphne wytarła rękę z czekolady. - I naprawdę zdawało mi się, że mnie polubił.
Zaprosił mnie do klubu w zeszłą niedzielę i powiedział, żebym się z nim spotkała
sama na parkingu.
- Więc tak zrobiłaś.
O tak, zabiję go, zabiję, pomyślała Rashel.
- No pewnie... Wystroiłam się...- Daphne zerknęła na swoją| sfatygowaną kreację... -
Cóż, jeszcze wieczorem to wyglądało naprawdę fantastycznie. W każdym razie
spotkałam się z nim i wsiadłam do jego samochodu. I wtedy powiedział, że mnie
wybrał. Ucieszyłam się tak strasznie, że omal nie zemdlałam, myślałam, że wybrał
mnie na swoją dziewczynę. Ale potem... - Daphne ściszyła głos i po raz pierwszy, odkąd
rozpoczęła tę opowieść, przybrała naprawdę przerażony wyraz twarzy. - Potem zapytał
mnie, czy naprawdę chciałabym poddać się mocy ciemności. To zabrzmiało niesamowicie
romantycznie.
- Nie wątpię - mruknęła Rashel, podpierając głowę dłonią. Teraz wiedziała już wszystko.
Quinn sprawdzał dziewczyny Ustalał, której nie będą szukać, a potem porywał z parkingu.
Nikt ich nie widział - nikt nawet nie łączył porwania z Kryptą. Kto zauważyłby, gdyby któraś z
dziewcząt przestała się pojawiać w klubie? Goście bez przerwy pojawiają się i znikają.
W gazetach nie było żadnych doniesień, bo nikt nie wiedział, że porwano jakieś dziewczęta.
Uprowadzał
bez walki – ofiary chciały być porywane.
- Musiała cię zdziwić propozycja Quinna - powiedziała sucho Rashel.
- Tak. To byt szok. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam. Powiedziałam tylko, że

background image

spoko. Chciałam z nim iść. Powiedziałabym to samo, gdyby zaproponował mi oglądanie
powtórek Lawrence'a Welka. Jest taki boski. I patrzył na mnie w taki uduchowiony
sposób, jak gdyby zaraz zamierzał mnie pocałować... No a później zasnęłam...
- Daphne zmarszczyła brwi, wbijając wzrok w kubek.
- Nie, nie zasnęłaś.
- Naprawdę. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale obudziłam się dopiero tam, na miejscu,
w tym magazynie. Leżałam na stalowej pryczy przykrytej tylko jakimś żałosnym,
niewygodnym materacem. Byłam przykuta. Miałam łańcuchy na kostkach, jak
więźniarka, Quinna nie było, zobaczyłam tylko dwie inne dziewczyny na pryczach
obok. - Daphne bez ostrzeżenia wybuchła płaczem.
Rashel podała jej chusteczkę, czuła się niezręcznie.
- To też były dziewczyny z Krypty?
- Nie wiem.- Daphne wytarła nos.- Możliwe. Ale nie chciały ze mną rozmawiać. Zachowywały
się jak w jakimś transie. Po prostu leżały tam i gapiły się w sufit.
- Ale ty nie byłaś w transie - stwierdziła z namysłem Rashel. - Jakoś wyzwoliłaś umysł
spod kontroli. Musisz być odporna, tak jak ja.
- Nic o tym nie wiem. Tak się bałam, że udawałam taki sam trans. Przychodził do
nas taki facet, dawał nam jedzenie i wyprowadzał do łazienki. A ja patrzyłam prosto
przed siebie jak inne dziewczyny. Myślałam, że może w ten sposób zyskam jakąś
szansę na ucieczkę.
- Sprytna jesteś - przyznała Rashel. - Ten facet to Quinn?
- Nie. Quinna już nie widziałam. To był taki blondyn z klubu nazywał się Ivan. Nazywałam
go Iwanem Groźnym. Czasem przychodziła też dziewczyna, nie wiem, jak
się nazywa, ale też widziałam ją w klubie. Oni oboje mieli grupkę fanów jak Quinn.
Czyli oprócz Quinna w szajce jest co najmniej dwoje innych wampirów; pomyślała Rashel. A
prawdopodobnie
nawet więcej.
- Nie zrobili nam krzywdy, nie marzłyśmy i jedzenie było w porządku, ale tak
strasznie się bałam...- powiedziała Daphne. - Nie rozumiałam, co się dzieje. Nie wiedziałam,
gdzie jest Quinn, ani jak się tam dostałam, ani co z nami zrobią... - przełknęła
ślinę.
Rashel też tego nie rozumiała. Co te wampiry wyprawiały z dziewczynami w magazynie?
Ewidentnie
nie zamierzały ich zabić.
- Ostatniego wieczoru...- Głos Daphne zadrżał. Dziewczynie zabrakło tchu. - Ostatniego
wieczoru Ivan przyprowadził nową. Wniósł ją do środka i położył na pryczy. A
potem...potem ją ugryzł. W szyję. Tylko to nie była zabawa. – Chabrowe oczy Daphne
rozszerzyły się z przerażenia na to wspomnienie.
- On naprawdę ją ugryzł. Poleciała krew. Wypił ją. Kiedy podniósł głowę, zobaczyłam
jego kły... - Daphne zaczęła oddychać bardzo szybko.
- Już dobrze. Teraz jesteś bezpieczna - uspokoiła ją Rashel
- Nie wiedziałam! Nie wiedziałam, że takie rzeczy dzieją się naprawdę! Myślałam,
że to tylko... - Daphne pokręciła głową - Nie wiedziałam - dokończyła cicho.
- W porządku. To wielki szok. Ale świetnie sobie z nim radzisz. Przecież zdołałaś
uciec z ciężarówki, prawda? Opowiedz mi o niej.
- To się zaczęło dziś wieczorem. Widziałam, że jest już ciemno, ho było tam takie
małe okienko. Ivan przyszedł do nas z tamtą wampirzycą, zdjęli nam łańcuchy i
kazali wejść do ciężarówki. I wtedy naprawdę się przestraszyłam. Nie wiedziałam
dokąd nas zabierają. Usłyszałam, że mówią coś o jakiejś łodzi. I pomyślałam, że
bez względu na to, o jaką łódź chodzi, ja nie chcę tam jechać.
- Chyba słusznie zrobiłaś.
Daphne odetchnęła głęboko.

background image

- Dlatego patrzyłam, jak Ivan zamyka drzwi. Usiadł z tyłu, razem z nami. Kiedy
odwrócił głowę, rzuciłam się do drzwi i jakoś je otworzyłam. Potem po prostu wypadłam.
I biegłam... nie wiedziałam, w którą stronę uciekać, chciałam tylko znaleźć
się jak najdalej od nich. Wtedy zobaczyłam ciebie. Chyba... Chyba uratowałaś mi
życie. - Daphne zamyśliła się na chwilę. - Zdaje się, że nawet ci nie podziękowałam.
Rashel machnęła ręką.
- Żaden problem. Tak naprawdę sama się ocaliłaś. - Uniosła brwi, wbijając niewidzące
spojrzenie w kroplę czekolady na plastikowym stoliku.
- No, ale jestem wdzięczna. Nie wiem, co chcieli ze mną zrobić, ale myślę, że coś
strasznego. Daphne zamilkła mi chwilę.
- Rashel. A czy ty wiesz?
- Słucham? - Rashel powoli pokiwała głową, podnoszą wzrok na Daphne - Tak, tak sądzę.

Rozdział 8

Co chcieli ze mną zrobić? - spytała Daphne.
- Chyba trafiłaś na handlarzy niewolników.
Miałam rację, pomyślała Rashel. To gruba afera. Prawa świata nocy zakazywały handlu
niewolnikami
od czasów średniowiecza, o ile Rashel dobrze pamiętała. Rada uznała, że porywanie i sprzedawanie
ludzi w zamian za jedzenie lub rozrywki jest po prostu zbyt niebezpieczne. Ale zdaje się, że Quinn
wrócił
do starej tradycji, prawdopodobnie bez zgody Rady.
Jakże śmiałe przedsięwzięcie.
Miałam rację, trzeba go zabić, pomyślała Rashel. Teraz już nie ma wyboru. Jest dokładnie takim
potworem,
za jakiego go uważałam. A może jeszcze gorszym.
Daphne wytrzeszczyła oczy.
- Chcieli zrobić ze mnie niewolnicę? - wrzasnęła. ('
- Cicho. - Rashel zerknęła na mężczyznę stojącego za kontuarem. - Tak sądzę. Niewolnicę
i stałe źródło pożywienia, gdyby kupiły cię wampiry. Wilkołakom posłużyłabyś za
jedną kolację.
Usta Daphne bezgłośnie powtórzyły słowo „wilkołakom". Ale Rashel podjęła wątek, zanim
dziewczyna zdążyła o cokolwiek zapytać.
- Posłuchaj, Daphne, czy masz jakikolwiek pomysł dokąd chcieli was zabrać?
Wspominałaś o jakiejś łodzi. Ale dokąd płynęła ta lodź? Do którego miasta?
- Nie wiem. Nie mówili nic o żadnym mieście. Powiedzieli tylko, że łódź już czeka.
Mówili coś o jakiejś ą-klaw. Ta dziewczyna tak powiedziała. Kiedy dostaniemy się
do ą-klaw... – Daphne urwała, bo Rashel chwyciła ją za nadgarstek.
- Enclave, enklawa - szepnęła Rashel. Poczuła dreszcz podniecenia. -Mówili o enklawie.
- No chyba tak - odparła Daphne lekko wystraszona.
To była gruba sprawa... Wielka sprawa. Niewiarygodna!
Enklawa wampirów. Porwane dziewczęta były zabierane do jednej z ukrytych kryjówek
wampirów, sekretnych twierdz, do których nie dotarł nigdy żaden łowca. Ludzie jeszcze nigdy
nie odkryli żadnej z nich.
Gdybym tylko się tam dostała... Gdybym tylko mogła przeniknąć do środka...
Dowiedziałaby się dość, by zniszczyć cale wampirze miasto. Zmieść enklawę pijawek z
powierzchni
ziemi. Tego była pewna.
- Rashel, sprawiasz mi ból.
- Przepraszam. - Rashel puściła rękę Daphne. -A teraz posłuchaj - powiedziała gwałtownie.
- Ocaliłam ci życie, tak? Oni zrobiliby ci straszną krzywdę. Jesteś mi coś
winna, prawda?

background image

- No, owszem, oczywiście. - Daphne wykonywała łagodzące gesty. - Wszystko w porządku?
- Tak. Ale potrzebuję twojej pomocy. Chcę, żebyś mi powiedziała absolutnie
wszystko na temat tego klubu. Muszę się tam dostać. I dać się wybrać.
Daphne wbiła w nią oszołomiony wzrok.
- Ty chyba oszalałaś.
- Nie, nie, dobrze wiem, co robię. Dopóki nie wiedzą, że jestem łowczynią. nic mi
nie grozi. Muszę dotrzeć do tej enklawy.
Daphne powoli pokręciła głową.
- Ale co ty właściwie zamierzasz? Pozabijać je wszystkie? Sama? Nie możemy po
prostu powiedzieć policji?
- Nie, nie sama. Mogę zabrać ze sobą innych łowców. A co się tyczy policji... - Rashel
urwała na chwilę, po czym westchnęła. - W porządku. Chyba powinnam ci wyjaśnić
parę spraw, żebyś mnie lepiej zrozumiała. - Podniosła wzrok i wbiła go w Daphne. - Po
pierwsze, muszę ci opowiedzieć o świecie nocy. Przypomnij sobie, zanim jeszcze
poznałaś te wampiry, czy nigdy nie miałaś wrażenia, że z naszym światem jest coś
nie tak? Że obok zwyczajnych spraw dzieją się jakieś mroczne rzeczy, do których
nie mamy dostępu?
Starała się mówić najprościej, jak potrafiła, i cierpliwie odpowiadała na pytania. W końcu Daphne
wyprostowała się, przerażona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- One są wszędzie - stwierdziła, jak gdyby wciąż nie mogła w to uwierzyć. - W policji.
W rządzie. I nikt nie może nic z tym zrobić.
- Można z nimi skutecznie walczyć wyłącznie w tajemnicy, samotnie lub w małych
grupkach. Żyjemy w ukryciu. Jesteśmy ostrożni. I powoli usuwamy te chwasty,
jeden po drugim. Tak właśnie działa łowca wampirów - wyjaśniła Rashel. - Teraz już
rozumiesz, dlaczego to dla mnie takie ważne, żeby dostać się do tej enklawy. W
ten sposób mam szansę powybijać wszystkie naraz, zniszczyć jedną z ich
twierdz. Już nie wspominając o ukróceniu handlu niewolnikami. Nie sądzisz, że
trzeba ich powstrzymać?
Daphne otworzyła usta i znów je zamknęła.
- W porządku - powiedziała w końcu i westchnęła. – Pomogę. Powiem ci, o czym mówić
i jak się zachowywać. A przynajmniej jak mnie się to udało. - Przekrzywiła głowę. -
Będziesz musiała trochę inaczej się ubrać.
- Zbiorę paru innych łowców i spotkamy się jutro po szkole. Powiedźmy, o wpół do
siódmej. A teraz zabieram cię do domu. Musisz się przespać. - Rashel czekała, aż
Daphne zaprotestuje, ule ona tylko pokiwała głową i znów ciężko westchnęła.
- Dobra. Wiesz, po tym, co tu usłyszałam, nawet trochę się stęskniłam za domem.
- Jeszcze jedno - dodała Rashel. - Nie wolno ci powiedzieć nikomu o tym, co ci się
przytrafiło. Mów cokolwiek, że uciekłaś... Co ci przyjdzie do głowy. Ale nie prawdę.
Dobrze?
- Okej.
- Przede wszystkim nie mów nic o mnie. Rozumiesz? Moje życie może od tego zależeć.
- Elliota nie ma. - Głos w słuchawce brzmiał chłodno i wrogo.
- Vicky, muszę z nim porozmawiać. Z kimś z Lansjerów. Powtarzam ci, to nasza
szansa, żeby dostać się do enklawy. Dziewczyna z magazynu słyszała, jak oni mówią
o swojej kryjówce.
Było piątkowe popołudnie, Rashel stała w budce telefonicznej w pobliżu szkoły.
- Całymi dniami patrolowaliśmy tę ulicę i niczego nie zauważyliśmy - powiedziała surowo
Vicky. - A ty przypadkiem znalazłaś się we właściwym miejscu i we właściwym
czasie, żeby pomóc tamtej dziewczynie w ucieczce, tak?
- Tak. Już ci mówiłam.
- Co za szczęśliwy zbieg okoliczności, nie uważasz?
Rashel ścisnęła słuchawkę w dłoni.

background image

- Co sugerujesz?
- Wycieczka do enklawy wampirów to niezwykle niebezpieczne przedsięwzięcie.
Trzeba bardzo ufać osobie, od której czerpiemy informacje. Trzeba być absolutnie
pewnym, że to nie pułapka,
Rashel wbiła wzrok w tarczę telefonu, starając się zapanować nad oddechem.
- Rozumiem.
- No cóż, nie jesteś szczególnie wiarygodna. Nie, odkąd dałaś wampirowi uciec. A
teraz robisz dokładnie to, co zrobiłby ktoś będący z nimi w zmowie.
Świetnie, pomyślała Rashel. Udało mi się ją przekonać, że przeszłam na stronę wampirów.
- Czy tak twierdzi Nyala? - powiedziała do słuchawki.- Że pracuję dla świata nocy.
- Nie wiem, co robi Nyala - odparła Vicky kąśliwie, ale i z niepokojem. - Nie widziałam
jej od wtorku. W domu nikt nie odbiera telefonu.
- Może w takim razie przekażesz chociaż Elliotowi, co planuję? - Rashel starała się,
by jej głos brzmiał spokojnie i rozsądnie. - Jeśli będzie chciał, oddzwoni.
- Nie czekaj - stwierdziła Vicky, po czym odłożyła słuchawkę.
Cudownie. Super. Rashel odwiesiła słuchawkę, zastanawiając się, czy nie miała czekać na telefon
Elliota, czy na to aż Vicky w ogóle przekaże mu wiadomość.
Jedno było jasne: na Lansjerów nie mogła liczyć. Na innych łowców również nie. Nyala pewnie
rozgłaszała najróżniejsze plotki, a Rashel nawet nie śmiała odezwać się do innych grup.
Nie miała wyboru. Musiała zrobić to sama.
Tego wieczoru pojechała do domu Daphne.
- Daphne ma szlaban - oświadczyła pani Childs, stając w drzwiach. Była niewysoką kobietą.
Na jednym ręku trzymała małe dziecko, w drugim pieluchę. U nóg uwiesił jej się dwulatek
- Możesz wejść na górę.
Daphne musiała wygonić młodszą siostrę z pokoju, by Rashel mogła usiąść.
- Sama widzisz. Nie mam nawet własnego pokoju – powiedziała.
- No i dostałaś szlaban. Ale przynajmniej żyjesz. - Rashel uniosła brwi. - Cześć.
- Cześć. - Daphne wyglądała na zawstydzoną, ale po chwili uśmiechnęła się i usiadła po turecku
na łóżku. - Dziś jesteś inaczej ubrana.
Rashel zerknęła na swój sweter i dżinsy.
- Owszem. Kostium ninja to taki mój mundurek.
- I tak będziesz musiała się przebrać, jeśli chcesz wybrać się do klubu- odparła
Daphne z uśmiechem. - Zaczniemy od razu, czy czekamy na resztę?
Rashel wbiła wzrok w buteleczki perfum stojące na toaletce.
- Nie będzie żadnej reszty.
- Ale wydawało mi się, że mówiłaś...
- Posłuchaj. Trudno mi to wyjaśnić, ale mam pewne kłopoty z tutejszym środowisku.
Muszę sobie radzić bez nich. To żaden problem. Zacznijmy od razu.
- Mhmm...- Daphne wydęła wargi. Wyglądała zupełnie inaczej niż to żałosne dzikie zwierzątko,
które Rashel ocaliła poprzedniego wieczoru. Miała falujące blond włosy, ogromne
chabrowe i niewinne oczy i okrągłą, słodką twarz. Była ubrań w modne ciuchy i zupełnie
wyluzowana.
Wyglądała jak zwykła nastolatka w zwykłym pokoju. To Rashel nie pasowała do
tego miejsca.
- Czyli co... po prostu będziesz moją przyjaciółką? - spytała Daphne.
- Nie mam przyjaciół - odparła twardo Rashel. - Przyjaciele to ludzie, o których
trzeba się troszczyć. Balast. Nie potrzebuję balastu.
Daphne zamrugała zdziwiona.
- Ale przecież w szkole...
- Nigdy nie spędziłam w jednej szkole więcej niż rok. Mieszkałam u rodzin zastępczych
i zazwyczaj załatwiam to tak, żeby co roku zmieniać miasto. Dzięki
temu wygrywam wyścig z wampirami Słuchaj, tu nie chodzi o mnie. Chcę tylko

background image

wiedzieć...
- Ale... - Daphne spojrzała w lustro.
Rashel podążyła za jej wrakiem. Szkło było niemal całkowicie pokryte zdjęcia: Daphne z
chłopakami. Daphne z dziewczynami. Liczba przyjaciół Daphne szła w tuziny. - Nie czujesz
się samotna?
- Nie - odparła Rashel przez zęby. Nagle poczuła się niezręcznie z małą koronkową poduszeczką
na kolanach. - Lubię być samodzielna. Czy możemy skończyć ten wywiad?
Daphne przytaknęła z urażoną miną.
- W porządku. Pogadałam z paroma osobami ze szkoły W klubie wszystko bez
zmian. Tyle tylko, że Quinn nie pojaw się tam już od niedzieli. Ivan i ta dziewczyna
byli tam we wtorek i w środę, ale Quinna nie.
- Naprawdę?
To brzmiało interesująco. Rashel od początku wiedziała, że Quinn sprawi jej największy problem.
Pozostałe wampiry nigdy jej nie widziały. Pewnie nawet nie zorientowały się, że Daphne
uciekła z łowczynią wampirów. Ale Quinn z nią rozmawiał. Bardzo blisko... blisko.
Co jednak mógł właściwie zobaczyć w tamtej piwnicy, nawet wyostrzonym wampirzym wzrokiem?
Przecież
nie odsłoniła twarzy. Nie odsłoniła nawet włosów. Kostium ninja okrywał całe jej ciało,
od szyi przez nadgarstki po kostki. Mógł tylko zauważyć, że jest wysoka. Gdyby zmieniła ton
głosu i nie patrzyła mu w oczy, nie miał prawa jej rozpoznać.
Mimo wszystko byłoby łatwiej, gdyby nie musiała się z nim zmierzyć, a raczej spróbować
swoich sił z Ivanem.
- No właśnie - podjęła wątek. - Ivan i tamta dziewczyna... Czy ich fani także ekscytują
się śmiercią?
Daphne przytaknęła.
- Jak wszyscy tam. To tego typu miejsce.
Innymi słowy idealne miejsce dla wampirów. Rashel zastanowiła się przez chwilę, czy to wampiry
były właścicielami tego klubu, czy też to ludzie stworzyli im tak idealne warunki. Musiała to
sprawdzić.
- Mam dla ciebie wierszyk - powiedziała nieśmiało Daphne - Pomyślałam, że
mogłabyś udać, że to twój własny, i udowodnić, że pasjonuje cię to samo co inne
dziewczyny.
Rashel wzięła od niej zapisaną kartkę.
I w lodzie ciepło, i w ogniu chłodu chwila,
Wśród nocy światło roziskrza drogi cień,
Płomieni taniec w ofiarny stos się schyla.
A Ciemność mocniej skusiła mnie niż Dzień.
Rashel zerknęła uważnie na Daphne.
- Napisałaś to, zanim dowiedziałaś się o świecie nocy.
Daphne przytaknęła.
- Quinnowi podobały się takie rzeczy. Mawiał, że to on jest ciemnością i ciszą, i
tym podobne.
Rashel żałowała, że Quinn nie stoi w tej chwili przed nią, a ona nie trzyma w dłoni dużego
kołka. Te dziewczyny krążyły wokół niego jak ćmy wokół płomieni. Nawet nie udawał, że
jest nieszkodliwy. Zachęcał je, by pokochały to, co miało je zniszczyć. I myślały, że same to
sobie wymarzyły.
- A teraz kwestia twoich ubrań - ciągnęła Daphne. - Moja przyjaciółka Marnie nosi
mniej więcej twój rozmiar. Pożyczyła mi trochę ciuchów. Przymierz, zobaczymy,
czy dobrze na tobie leżą.
Rashel rozwinęła ubrania i przyjrzała im się pełna wątpliwości. Kilka minut później z jeszcze
większą niepewnością przyglądała się własnemu odbiciu.
Ubrana była w aksamitny czarny kostium, który przylegał do niej jak druga skóra. Z przodu

background image

miał głęboki dekolt w kształcie litery V, ale gotyckie mankiety sięgały niemal do środkowego
palca. Czarny skórzany kołnierz wyglądał na jej szyi jak obroża.
- No nie wiem... - mruknęła Rashel.
- Wyglądasz świetnie. Trochę jak Betsey Johnson. Przejdź się kawałek... Odwróć
się... Okej. No ładnie. Teraz musimy tylko pomalować ci paznokcie na czarno, zrobić
makijaż i... - Daphne urwała i zmarszczyła brwi.
- Co jest nie tak?
- Dziwnie chodzisz. Tak jak... No tak jak one, te wampiry Jak gdybyś się skradała,
l robisz to bezszelestnie. Po tym poznają, że jesteś łowczynią.
Daphne miała rację, ale Rashel nie umiała nic na to poradzić.
- No...
- Już wiem! - krzyknęła radośnie Daphne. - Ubierzemy cię w szpilki.
- Tylko nie to - odparła Rashel. - Nie ma mowy, żebym włożyła coś takiego.
- Przecież o to właśnie chodzi. Nie będziesz w stanie normalnie się poruszać.
- Nie. I nie będę też w stanie biec.
- Ale nie idziesz tam po to, żeby biegać. Będziesz rozmawiać, tańczyć i w ogóle. -
Daphne położyła ręce na biodrach i pokręciła głową. - No nie wiem, Rashel, chyba naprawdę
potrzebujesz, żeby ktoś poszedł tam z tobą i ci pomógł. – Daphne urwała i
zmrużyła oczy. Przez chwilę wpatrywała się w lustro. – Tak, nie ma innego wyjścia -
stwierdziła, wypuszczając powietrze i popatrzyła prosto w oczy Rashel.- Po prostu muszę
iść tam z tobą.
- Co takiego?
- Potrzebujesz kogoś do towarzystwa. Sama nie dasz rady. Nikt nie nadaje się lepiej
ode mnie. Pójdę z tobą i tym razem obie zostaniemy wybrane.
Rashel usiadła na łóżku.
- Bardzo mi przykro. Tym razem to ty oszalałaś. Jesteś ostatnią możliwą kandydatką.
Przecież wiesz już o nich prawie wszystko.
- Ale oni nie wiedzą, że ja wiem - odparła pogodnie Daphne- Wszystkim w szkole naopowiadałam
dziś, że nie pamiętam nic z tego, co się wydarzyło w niedzielę. Przecież
jakoś musiałam to wytłumaczyć. Więc powiedziałam, że wcale nie spotkałam
się z Quinnem, że nie wiem, co się stało, ale obudziłam się później sama na ulicy w
Mission Hill.
Rashel zastanowiła się, czy jakikolwiek wampir mógłby uwierzyć w tę bajeczkę.
Odpowiedź ją zdziwiła. Owszem, mógłby. Jeśliby Daphne wyzwoliła się spod kontroli umysłu
w ciężarówce... Jeśliby wyskoczyła i zerwała się do biegu, a przytomność odzyskała dopiero
potem...
Tak. To miało szansę zadziałać. Wampiry mogły myśleć, że Daphne miała amnezję albo
przez cały ten czas była w transie.... To miało szansę.
-To jest zbyt niebezpieczne - westchnęła Rashel. – Nawet jeśli pozwolę ci iść ze
sobą do klubu, absolutnie nie zgadzam się żebyś, znów została wybrana.
- Dlaczego nie? Sama powiedziałaś, że muszę być odporna na ich sztuczki, zgadza
się? - Chabrowe oczy Daphne lśniły energią, a na policzkach pojawiły się rumieńce. -
W takim razie jestem idealna do tej roboty. Mogę ci pomóc.
Rashel poczuła się bezradna. Miała zabrać tę słodką blond dziewczynkę do wampirzej enklawy?
Pozwolić, żeby ją sprzedano potworom wysysającym ludzką krew? Prosić, by walczył z
bezlitosnymi pijawkami takimi jak Quinn?
- Lubię pracować sama - obstawała przy swoim Rashel. Daphne skrzyżowała ręce na piersiach,
nie dając się zastraszyć.
- W takim razie może pora, żebyś spróbowała czegoś innego. Posłuchaj. Jeszcze
nigdy nie poznałam nikogo takiego jak ty. Jesteś taka niezależna, taka wojownicza...
zadziwiająca, ale nawet ty nie dasz rady zrobić wszystkiego sama. Wiem, że
nie jestem łowczynią, ale chciałabym się z tobą zaprzyjaźnić. Może powinnaś tym

background image

razem komuś zaufać.
Napotkała wzrok Rashel. W tej chwili nie wyglądała już jak puchaty króliczek, tylko jak
mała, ale pewna siebie i inteligentna młoda kobieta.
- Poza tym to ja zostałam porwana - powiedziała Daphne wzruszając ramionami. - Nie
sądzisz, że powinnam jakoś i odegrać?
Rashel przyłapała się na uśmiechu. Nie mogła nie lubić tej dziewczyny - nie mogła też ukryć
przed sobą, ile ciepła wzbudziły w niej jej pochwały. Mimo wszystko...
Ostrożnie zaczerpnęła powietrza, po czym przyjrzała się Daphne.
- Nie boisz się?
- Oczywiście, że się boję. Byłabym głupia, gdybym się nie bała. Ale strach mnie
nie paraliżuje.
Prawidłowa odpowiedź. Rashel rozejrzała się po pokoju pełnym najróżniejszych babskich
drobiazgów.
- W porządku - poddała się wreszcie. - Biorę cię do spółki, Jutro jest sobota. Pójdziemy
razem.

Rozdział 9

Kiedy po raz ostatni utożsamił się z człowiekiem? Chyba w dniu, w którym sam przestał
nim być. Nie w tej samej chwili. Początkowo cały gniew skierował na Huntera Redferna...
Przebudzenie się martwym to doświadczenie, którego się nie zapomina. Quinn ocknął się w
domu Redfernów przed kominkiem.
Otworzył oczy i zobaczył nad sobą trzy piękne dziewczęta.
Garnet, z lśniącymi włosami koloru wina, Lily, brunetkę z oczami barwy topazu, i Dove, jego
delikatną Dove, o kasztanowych włosach, z wyrazem pełnej niepokoju miłości na twarzy.
Wtedy właśnie Hunter powiedział mu, że od trzech dni nie żyje.
- Powiedziałem twojemu ojcu, że pojechałeś do Plymouth, nie prostuj tego. I nie
staraj się ruszać, jesteś jeszcze słaby. Wkrótce przyniesiemy ci coś na
wzmocnienie. - Redfern stał za córkami obejmując je ramionami. Wszyscy patrzyli na
Quinna. - Ciesz się. Jesteś teraz jednym z nas.
Ale Quinn czuł tylko przerażenie. I ból. Kiedy dotknął kciukami zębów, zrozumiał, gdzie
tkwiło źródło bólu. Jego kły stały się tak długie jak u dzikiego kota i pulsowały bólem przy
najmniejszym dotyku.
Był potworem. Nieludzką kreaturą, która potrzebowała krwi, by przetrwać. Hunter Redfern
mówił mu prawdę o swojej rodzinie. Teraz przemienił Quinna w jednego z nich.
Quinn, oszalały z wściekłości, podskoczył i usiłował chwycić Huntera za gardło.
Ale Hunter się zaśmiał, z łatwością odpierając atak. Następne, co Quinn pamiętał, to to, jak
biegł leśną ścieżką w stronę domu ojca. A właściwie przedzierał się przez las, potykając się
co chwila. Z trudem znajdował siły, by iść. Nagle tuż za nim znała zła się Dove. Jego mała
Dove, która biegła tak szybko jak wiatr Uspokoiła Quinna, podniosła i przekonała do
powrotu.
Ale Quinn potrafił myśleć tylko o jednej rzeczy; musiał dostać się do ojca. Jego ojciec był
pastorem, wiedziałby, co zrobić, mógł pomóc.
I wtedy Dove zgodziła się iść z nim.
Później zdał sobie sprawę z błędu, który popełnił.
Dotarli do domu Quinna. W tym momencie Quinn najbardziej bał się, że jego ojciec nie
uwierzy w historię o śmierci i pragnieniu krwi. Ale wystarczyło jedno spojrzenie na nowe
zęby Quinna, by go przekonać.
Jak sam oświadczył, potrafił rozpoznać diabła z daleka.
I dobrze wiedział, co musi zrobić. Jak każdy purytanin, czuł się w obowiązku wykorzeniać
zło i grzech, ilekroć się z nimi zetknął.
Chwycił kawał drewna z kominka - sosnową szczapę - i złapał Dove za włosy.
Dopiero wtedy rozległ się krzyk. Quinn nigdy go nie zapomni. Krucha Dove nie zdobyła się

background image

na walkę. Quinn miał zbył mało sił, by ją ocalić.
Starał się. Rzucił się na nią, by osłonić jej ciało przed uderzeniem kołka. Na zawsze pozostała
mu po tym blizna. Ale drewno, które tylko go drasnęło, przeszyło serce Dove. Umarła,
patrząc mu w twarz, a on widział, jak gaśnie światło w jej oczach.
Nastało ogromne zamieszanie. Jego ojciec przeklinał go i płakał, wyrywając zakrwawiony
kołek z ciała Dove. Wszystko skończyło się, gdy w drzwiach stanął Hunter Redfern w
towarzystwie Lily i Garnet. Zabrali Quinna i Dove do domu. Ojciec Quinna pobiegł do
sąsiadów po pomoc, Chciał spalić dom Redfernów.
I wtedy Hunter wypowiedział słowa, które przerwały wszelką więź, jaką Quinn wciąż jeszcze
utrzymywał ze swoim starym światem.
- Była zbyt delikatna, by żyć w świecie ludzi - powiedział Redfern, patrząc na swoją
martwą córkę. - Czy myślisz, że sobie poradzisz?
A Quinn, oszołomiony i wygłodzony, zbyt przerażony, by mówić, uznał, że owszem, on
poradzi sobie lepiej. Ludzie byli wrogami. Nie zaakceptowaliby go niezależnie od tego, co by
robił. Stał się czymś, co potrafili wyłącznie nienawidzić - zdecydował zatem, że stanie się zły.
- Nie masz już rodziny - stwierdził Hunter. - Z wyjątkiem Redfernów.
Od tamtej pory Quinn uważał się wyłącznie za wampira.
Pokręcił głową, po raz pierwszy od wielu dni myśląc dosyć jasno.
Ta dziewczyna go zaniepokoiła. Ta dziewczyna z piwnicy. Której twarzy nigdy nie zobaczył.
Przez te dwa dni, które upłynęły od ich spotkania, myślał wyłącznie o tym, by ją odnaleźć
To, co stało się pomiędzy nimi... Wciąż nic nie rozumiał. Gdyby była czarownicą, uznałby, że
rzuciła na niego urok. Ale byłą człowiekiem. I sprawiła, że zwątpił we wszystko, co myślał na
temat ludzi.
Obudziła w nim uczucia, których nie zaznał, odkąd Dove umarłą w jego ramionach.
Ale teraz... Może to i lepiej, że nie zdołał jej znaleźć. Dziewczyna z piwnicy była łowczynią
wampirów. Tak jak jego ojciec. Jego ojciec, który z szaleństwem w oczach i szlochem na
ustach przebił serce Dove.
Quinn jak zwykle na to wspomnienie poczuł, że jest bliski obłędu.
Jaka szkoda, że musi zabić tamtą dziewczynę z piwnicy.
Nie mógł nic na to poradzić. Łowcy wampirów byli jeszcze gorsi niż zwykli głupi ludzie.
Łowcy wampirów byli złem tego świata, które należało wykorzenić. A świat nocy to jedyne
miejsce, w którym chce żyć.
W tym tygodniu ani razu nie poszedłem do klubu, pomyślał Quinn, odsłaniając zęby. Roześmiał się
głośnym, chropowatym i dziwnym śmiechem. Może lepiej pójdę tam dziś.
Wszystko jest częścią wielkiego tańca, powiedział w myślach do dziewczyny z piwnicy, chociaż
ona oczywiście nie mogła go usłyszeć. Tańca życia i śmierci. Tańca, który toczą się w każdej chwili
na całym świecie, od afrykańskiej sawanny aż po arktyczne lodowce i krzaki w parku miejskim w
Bostonie.
Zabijanie i jedzenie. Polowanie i umieranie. Pająk chwyta muchę, niedźwiedź polarny fokę.
Kojot rzuca się na króliku i tak zawsze wyglądał świat. Ludzie także stanowili jego część, tyle
że pozwalali, by część pracy odwalały za nich rzeźnie. A ofiary spożywali w postaci
hamburgerów z McDonalda.
Wszystko działo się w pewnym porządku. Do tańca potrzeba było łowców i ofiar. Gdy
pojawiały się dziewczyny, które pragnęły ofiarować się mocy ciemności, okrucieństwem było
gdyby Quinn nie dostarczył im owej ciemności.
Wszyscy odgrywali tylko swoje role.
Quinn ruszył w stronę klubu, śmiejąc się w taki sposób, że wystraszył nawet samego siebie.
Klub oddalony był zaledwie o kilka przecznic od magazynu zauważyła Rashel. Rozsądne
rozwiązanie. Wszystko w tej operacji wydawało się niezwykle dopracowane. Rashel
wyczuwała tu rękę Quinna.
Ciekawe, czy płacą mu za dostarczanie dziewczyn na sprzedaż, pomyślała. Słyszała, że Quinn lubi
pieniądze.

background image

- Pamiętaj, kiedy wejdziemy, nie znasz mnie – powiedziała do Daphne - To
bezpieczniejsze rozwiązanie. Jeśli wiedzą, że uciekłaś, nabraliby podejrzeń,
gdybyś teraz zjawiła się w towarzystwie nieznajomej.
- Rozumiem. - Daphne miała podnieconą i lekko wystraszona minę. Pod płaszczem miała
obcisły czarny top i krótką spódniczkę. Czarne pończochy migotały na jej nogach, gdy biegła
do drzwi.
W płaszczu Rashel miała nóż, schowany w szwie. Wykonany był z lingum vitae,
najtwardszego drewna na ziemi. Pochwa kryła wiele interesujących schowków.
To był nóż wojownika ninja. Sensei, który uczył Rashel sztuk walki, na pewno nie byłby
zadowolony- podobnie jak nie zaakceptowałby faktu, że Rashel ubiera się w kostium
wojownika. Sensei pochodził z rodziny samurajów i uczył ją, by zawsze walczyć honorowo.
Ale Sensei nie znał się na wampirach... Aż było za późno. Dopadły go we śnie, szły po tropie
Rashel.
Czasem honor po prostu nie wystarcza, pomyślała Rashel, wchodząc do klubu. Z wielkim trudem
utrzymywała równowagę na szpilkach. Czasem trzeba walczyć wszystkimi sposobami.
Do Krypty można było wejść przez sfatygowane zielone drzwi z wąskim, zmatowiałym
okienkiem. Budynek wyglądał, jak gdyby kiedyś mieściła się w nim niewielka fabryka. Na
drzwiach wciąż wisiała zardzewiała tabliczka: „Osobom nieupoważnionym wstęp
wzbroniony".
Rashel skrzywiła się lekko i zapukała do drzwi, tuż pod znakiem.
Chwilę później odniosła wrażenie, że ktoś ją sprawdza albo ocenia. .Stanęła z rękami w
kieszeniach płaszcza. Rozchyliła poły, by odsłonić aksamitny kostium. Usiłowała przybrać
wyraz twarzy podobny do miny Daphne.
Po drugiej stronie okienka zapaliło się światło, ponure, fioletowogranatowe, lekko
rozświetlane czerwoną smugą. Rashel zgrzytnęła zębami i czekała cierpliwie.
W końcu drzwi się otworzyły.
- Hej, witaj. Skąd się o nas dowiedziałaś? – wymamrotał z wystudiowaną niedbałością
blondyn, wyciągając dłoń. Chociaż był zgarbiony i sztucznie wyluzowany, w oczach
błyszczało coś wyrazistego. Rashel musiała zapanować nad instynktem żeby natychmiast nie
rzucić się do walki.
To był wampir.
Nie miała najmniejszej wątpliwości. Miał srebrzystobłękitne oczy mordercy.
Mam przyjemność z Iwanem Groźnym, pomyślała Rashel. Podała mu rękę, umyślnie rozluźniając
dłoń.
- Przyjaciółka mówiła mi, że to hiperfajne miejsce - powiedziała z uśmiechem. Użyła
nowego głosu, który w zamierzeniu miał brzmieć melodyjnie i uwodzicielsko. Jak zauważyła
z pewnym żalem, brzmiał raczej jak mruczenie głodnego kota przed pełną miską. - Po prostu
musiałam przyjść, żeby się przekonać. Chciałabym cię bliżej poznać. - Podeszła krok
bliżej i znów się uśmiechnęła. Może powinna mrugnąć?
Ivan był jednocześnie zainteresowany i zaniepokojony.
- Jaka przyjaciółka?
- Marnie Emmons - odparła Rashel, patrząc mu w oczy. Wiedziała, że Marnie nie przyjdzie
tej nocy do klubu.
Iwan Groźny pokiwał głową i gestem zaprosił ją do środku
- Baw się dobrze. No i może spotkamy się później.
- Mam nadzieję - powiedziała Rashel i weszła. Przeszła pierwszy test. Nie wątpiła, że
gdyby nie spodobała się Ivanowi, wylądowałaby na chodniku. Daphne też udało się wejść, co
znaczyło, że wampiry uwierzyły w jej historyjkę.
Wnętrze przypominało piekło. Nawet nie przypominało. To po prostu było piekło. Hades.
Podziemny świat. Światła lśniły jak piekielny ogień, rzucając wygięte fioletowe cienie.
Muzyka, dziwaczna, pełna dysonansów, brzmiała, jak gdyby ktoś puszczał taśmy od tyłu.
Rashel pochwyciła strzępki rozmów:

background image

- potem wybieramy się na śmieci...
- zero kasy, muszę z kogoś ściągnąć...
- powiedziałam mamie, że będę na spotkaniu koła...
Różnorodne towarzystwo, pomyślała.
Wszyscy mieli jednak coś wspólnego: byli młodzi. Najstarszy z dzieciaków mógł skończyć
osiemnastkę. Najmłodsi... kilku dziewczynkom Rashel nie dałaby więcej niż dwanaście lat.
Chciała natychmiast zawrócić i wepchnąć w Ivana jakiś drewniany przedmiot.
Chłodna wściekłość, którą poczuła, gdy po raz pierwszy usłyszała o Krypcie, coraz bardziej
się w niej rozpalała na widok wszystkiego, co tu zobaczyła. To wielka pułapka, gigantyczne
wnyki, pomyślała, zdejmując płaszcz i kładąc go na stertę ubrań lżących na ziemi.
Ale jeśli chciała położyć temu kres, musiała opanować nerwy i trzymać się planu. Przystanęła
przy kolumnie z czystego żelaza i zlustrowała pokój, poszukując wampirów.
Na jego widok Rashel poczuła dziwne ukłucie. Chciała odwrócić wzrok, ale nie potrafiła.
Śmiał się i to właśnie przykuło jej uwagę. Na chwilę upiorne wnętrze rozświetliło się
kolorami tęczy. Ten śmiech promieniował.
Rashel z obrzydzeniem uświadomiła sobie, że ma rumieńce i bardzo szybko bije jej serce.
Nienawidzę go, pomyślała. I naprawdę nienawidziła go za to co z nią robił. Usuwał jej grunt
spod nóg. Czuła się bezbronna i zdezorientowana.
Rozumiała, dlaczego dziewczęta gromadzą się wokół niego, pragnąc oddać się ciemności jak
stado dziewic poświęconych na ofiarę. Co innego można zrobić z takim facetem? - pomyślała.
Zabić go. Rashel nie widziała innego rozwiązania, nawet gdyby Quinn nie był wampirem, co
uświadomiła sobie w przypływie nagłej radości. Dłuższy kontakt z kimś o takim uśmiechu
musiałby ją unicestwić.
Rashel mrugała szybko, usiłując się opanować. W porządku. Skup się na tym, co masz zrobić. W
końcu go zabijesz, ale nie w tej chwili. Teraz musisz dać się wybrać.
Ostrożnie stąpając na szpilkach, zbliżyła się do grupki Quinna
Początkowo nawet jej nie zauważył. Patrzył na Daphne i pozostałe dziewczyny, często się
śmiejąc - zbyt często. Rashel wydał się dziki i trochę rozgorączkowany. Jak diabelski Szalony
Kapelusznik na zwariowanej herbatce.
- ...czułam się tak okropnie, że nie dotarłam na spotkanie...- mówiła właśnie
Daphne.- Chciałabym przynajmniej wiedzieć, co się stało, bo kompletnie nic z tego
nie rozumiem
Opowiada swoją bajeczkę, stwierdziła Rashel. Na szczęście żaden ze słuchaczy nie zdradzał
nawet najmniejszej podejrzliwości.
- Nie widziałam cię tu wcześniej - powiedział głos za nią Należał do uderzająco pięknej
dziewczyny o ciemnych włosach, bardzo bladej cerze i oczach jak bursztyny albo topazy
Trochę jak oczy jastrzębia. Rashel zamarła, napinając każdy najdrobniejszy mięsień, by nie
zmienić wyrazu twarzy.
Kolejny wampir.
Nie miała wątpliwości. Skóra koloru płatków kamelii, światło w oczach... To musiała być ta
wampirzyca, która przynosiła Daphne jedzenie do magazynu.
- Tak, to mój pierwszy raz - powiedziała Rashel, zdobywając się na radosny i
entuzjastyczny ton. - Nazywam się Shelly. - Imię w wystarczającym stopniu przypominało
prawdziwe żeby mogła reagować na nie automatycznie.
- Jestem Lily - powiedziała chłodno dziewczyna, nie przestając świdrować Rashel
spojrzeniem jastrzębich oczu.
Rashel z trudem zachowała równowagę. To Lily Redfern! - pomyślała, rozpaczliwie usiłując się
uśmiechać. Wiem, że to ona. Czy jakaś inna Lily mogłaby pracować z Quinnem?
Stoi przede mną prawdziwy członek klanu Redfernów. Córka Huntera Redferna!
Przez chwilę kusiło ją, by zwyczajnie sięgnąć po nóż. Zabicie kogoś tak sławnego jak Lily
było niemalże warte porzucenia pomysłu dostania się do enklawy.
Ale z drugiej strony Hunter Redfern należał do umiarkowanego stronnictwa wampirów i

background image

cieszył się wielkimi wpływami w radzie świata nocy. Pomagał trzymać w ryzach inne
wampiry. Atak na jego córkę mógłby go tylko rozwścieczyć i w efekcie skłonić do poparcia
tej części rady, która życzyła sobie masowych mordów na ludziach.
A Rashel straciłaby wszelką nadzieję na to, by dotrzeć do samego serca organizacji handlarzy
niewolników, tam, gdzie kryły się prawdziwe szumowiny.
Nienawidzę polityki, pomyślała Rashel. Ale już uśmiechała się promiennie do Lily, szepcząc
coś tak niewinnie, jak tylko potrafiła.
- Marnie opowiedziała mi, jakie to świetne miejsce, i strasznie cieszę, że
przyszłam, bo podoba mi się jeszcze bardziej, niż myślałam. Napisałam taki
wierszyk...
- Czyżby? Oddam wszystko, żeby nie musieć go słuchać - powiedziała Lily.
Zainteresowanie w jej oczach zgasło, a na twarzy pojawiła się pogarda. Najwyraźniej uznała
Rashel za ostatnią idiotkę i postawiła na niej kreskę. Odeszła, nie odwracając się.
Dwa sprawdziany zdane. Został jeszcze jeden.
- I za to właśnie lubię Lily. Jest tak zupełnie zimna - powiedziała jakaś dziewczyna
obok Rashel. Miała falujące kasztanowe włosy i nabrzmiałe wargi. - Cześć, nazywam się
Huanita - dodała.
Ona mówi serio, pomyślała Rashel, przedstawiając się. Grupa Quinna nareszcie zwróciła na nią
uwagę. Wszyscy podzielali zdanie Huanity. Fascynowała ich chłodna osobowość Lily i jej
nieczułość. Uznawali to za silę.
Tak. Uczucia przynoszą ból. Może także powinnam podziwiać Lily, pomyślała Rashel. Czuła, że
ma
z tymi dziewczynami zbyt wiele wspólnego.
- Lily, Księżniczka Śniegu - wymamrotała inna dziewczyna. - Zachowuje się tak, jak
gdyby w ogóle nie pochodzili z Ziemi, tylko z jakiejś innej planety.
- Trzymaj się tej myśli - powiedział nowy głos, roześmiany lekko szalony.
Ten głos wywarł na Rashel kolosalne wrażenie. Zesztywniał jej kark, a po nadgarstkach
przebiegły iskry. Poczuła dławienie w gardle.
W porządku, sprawdzian numer trzy, pomyślała, wykorzystując całe zdyscyplinowanie, którego
nauczyła się, gdy opanowywała sztuki walki. Nie trać zimnej krwi. Spokój, chłód i zdecydowanie.
Dasz radę.
Odwróciła się, by spojrzeć Quinnowi w oczy.

Rozdział 10

A właściwie po to, by omieść wzrokiem jego twarz i zatrzymać spojrzenie na podbródku.
Nie śmiała patrzeć mu w oczy zbyt długo.
- Może ona naprawdę pochodzi z innej planety - mówił właśnie Quinn. - Może nie
jest człowiekiem. Może ja też nie jestem człowiekiem.
Świetnie, pomyślała Rashel. Baw się dobrze, mówiąc im prawdę, w którą i tak nigdy nie
uwierzą.
Jednak Quinn sprawiał raczej takie wrażenie, jak gdyby wcale go nie obchodziło, czy
dziewczyny się zorientują, że z nich.
- A może pochodzi z innego świata? - spytał. - Nigdy nie przyszło wam to do
głowy?
Rashel znów się zdziwiła. Quinn najwyraźniej starał się o wyrok śmierci. Był o krok od
zdradzenia dziewczynom tajemnicy świata nocy - a prawo tego świata karało takie
przestępstwa śmiercią.
Naprawdę już nad sobą nie panujesz Quinn, pomyślała Rashel. Najpierw handel niewolnikami, a
teraz
to. Myślałam, że porządniejszy z ciebie obywatel.
- Istnieją wymiary rzeczywistości dużo mroczniejsze, niż wam się wydawało -
wyznał Quinn. - Ale wszystko to jest częścią wielkiego projektu życia. Więc nie

background image

należy się tego bać. Czy wiedziałaś, że pewien gatunek osy składa jaja wewnątrz
gąsienicy ?- spytał, obejmując jedną z dziewczyn i drugą rękę wyciągając przed siebie, jak
gdyby pokazywał jej linię horyzontu. - Wewnątrz żywych gąsienic. Taka gąsienica
wciąż żyje, gdy z jaj wykluwają się larwy i powoli pożerają ją od środka. Kto coś
takiego wymyślił, jak ci się wydaje?
Rashel zastanawiała się, czy wampiry mogą być pijane.
- To chyba najstraszliwsza śmierć- wtrąciła Daphne, nadając melodyjnemu głosowi
upiorne brzmienie. - Bycie pożartym przez robaki. A może spalenie.
- Zależy od tego, jak szybko płoniesz - odparł z namysłem Quinn - Mocny płomień o
odpowiednio wysokiej temperaturze wypaliłby ci układ nerwowy w kilka sekund.
Gorsze byłoby powolne pieczenie.
- Pisze właśnie wiersz o ogniu - powiedziała Rashel.
Ze zdziwieniem odkryła, że jest zirytowana. Quinn nie zwracał na nią uwagi. Naturalnie
irytacja była usprawiedliwiona:
powodzenie jej planu zależało od tego, by nie tylko ją zauważył, ale i wybrał.
Musiała jakoś go zainteresować.
- Masz go przy sobie? - spytała pomocnie Daphne.
- Nie, ale pamiętam początek. - Rashel zmusiła się, by popatrzeć na Quinna.
I w lodzie ciepło, i w ogniu chłodu chwila,
Wśród nocy światło roziskrza drogi cień,
Płomieni taniec w ofiarny stos się schyla.
A Ciemność mocniej skusiła mnie niż Dzień.
Quinn zamrugał, a potem uśmiechnął się i otaksował Rashel wzrokiem. Przyjrzał się uważnie
twarzy i aksamitnemu kostiumowi... Ominął tylko oczy.
- Bardzo dobrze to uchwyciłaś - powiedział ze sztucznym podekscytowaniem. -Tej
ciemności nie zabraknie dla nikogo
Rashel niesłusznie obawiała się, że wampir spojrzy jej zbyt głęboko w oczy. Quinn nie
przyglądał się uważnie nikomu.
- Ciemność jest nieskończona - odparła, przysuwając się bliżej niego. Czuła dziwny
przypływ odwagi. Wyczuwała w Quinnie jakąś słabość, skazę. -Wszechobecna.
Nieunikniona. Pozostaje nam tylko oddać się jej w posiadanie. - Stała teraz tuż przy
nim i patrzyła mu na usta. - Jeśli będziemy trzymać się bliżej, mniej ucierpimy.
- Właśnie tak. - Quinn odsłonił zęby, ale nie uśmiechnął się teraz jak szaleniec. Raczej się
krzywił. Nie wydawał się już szczęśliwy. Sprawiał wrażenie zmęczonego i chorego. Niemalże
odsuwał się od Rashel.
- Po to tu przyszłam- powiedziała Rashel zmysłów głosem. Trochę się bała. W imię
podstępu robiła wszystko, uwieść Quinna, ale okazywało się to niepokojąco łatwe i
przyjemne. Czuła mrowienie na całym ciele, jak gdyby kostium się naelektryzował.
- Przyszłam tu szukać ciemności - dodała cicho.
Quinn się roześmiał. Znów wróciła mu wesołość.
- Dobrze trafiłaś - odparł, wciąż się śmiejąc. Wyciągnął rękę, by dotknąć policzka Rashel.
Nie mu pozwól na to!
Myśl przemknęła jak błyskawica i została natychmiast wprowadzona w czyn przez mięśnie.
Nie wiedząc, skąd to wie, ale była pewna, że gdyby Quinn jej dotknął, cała zabawa
natychmiast by się skończyła. Kontakt cielesny poprzednim razem wywołał spięcie we
wszystkich obwodach.
Odskoczyła tanecznym ruchem i uśmiechnęła się kusząco, czując oszałamiające bicie serca.
- Bardzo tu tłoczno - powiedziała gardłowym głosem.
- Co takiego? Ach tak. Może spotkamy się w bardziej ustronnym miejscu? Jutro
wieczorem? Niech będzie o siódmej na parkingu
Bingo.
- Ale Quinn! - Daphne miała zrozpaczony wyraz twarzy. -Przecież umówiłeś się już ze

background image

mną. - Zadrżała jej broda.
Quinn wbił w nią wzrok i przez moment. Rashel bez trudu odczytywała jego myśli. Sądził, że
ktoś tak potwornie głupi po prostu zasługiwał na karę.
- W takim razie przyjdźcie obie - oświadczył. - Czemu nie? Im nas więcej, tym
weselej.
Odszedł, śmiejąc się.
Rashel z trudem powstrzymała się od pokręcenia głową. Udało się jej. Zdała ostatni
sprawdzian i została wybrana. Tylko czemu wciąż biło jej serce? Zerknęła spod oka na
Daphne.
- Nie wiem jak inni, ale ja mam dość na dziś. - Poszła po płaszcz. Fanki Quinna
odprowadziły ją zazdrosnym wzrokiem. Wychodząc, spotkało ją jeszcze jedno przyjemne
doświadczenie. W drzwiach zatrzymał ją Iwan Groźny.
- Hej, Shelly! Myślałem, że chcesz mnie trochę lepiej poznać.
Rashel już go nie potrzebowała, dostała zaproszenie.
- Już dużo chętniej zapoznałabym się z wszą - oświadczyła niezwykle słodkim
głosikiem i nadepnęła mu mocno na stopę obcasem.
Czekała w samochodzie przez dwadzieścia minut, zanim Daphne do niej dołączyła.
- Przepraszam, ale nie chciałam, żeby ktoś zobaczył, że razem wychodzimy.
- Znakomicie się spisałaś - pochwaliła Rashel, odjeżdżając. - Udało ci się nawet
zdobyć zaproszenie dla siebie na ten sam wieczór. Ryzykowne, ale skuteczne.
Zdziwiło mnie tylko to, że zaprosił nas tak otwarcie, przy wszystkich.
- Poprzednim razem też się tak zachował?
- Nie, zupełnie nie. Ostatnio szepnął mi to do ucha, kiedy nikogo nie było w
pobliżu. Ale dzisiaj wszystko wyglądał inaczej. Zwykle pyta nowe dziewczyny o
różne rzeczy. Chyba usiłuje ustalić, czy mają rodziny, które będą ich szukać. I
nie zachowuje się tak...
- Maniakalnie?
- Uhm. Ciekawe, co się z nim dzieje? Rashel zacisnęła wargi i wbiła wzrok w szybę.
- Jesteś pewna, że chcesz to ciągnąć?
Był niedzielny wieczór i zbliżały się do parkingu pod Kryptą.
- Przecież mówiłam ci tyle razy - odparła Daphne. - Jestem gotowa. Mogę ci pomóc.
- W porządku. Ale posłuchaj mnie. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, masz uciekać.
Biegnij przed siebie i nie oglądaj się na mnie, Umowa stoi?
Daphne przytaknęła. Zgodnie z sugestią Rashel ubrała się bardziej rozsądnie: w czarne
spodnie dające trochę ciepła, ciepły sweter i buty, w których mogła biec. Rashel miała na
sobie podobny strój, tylko uzupełniony wysokimi butami. W jednym z nich trzymała nóż.
- Ty idź pierwsza - powiedziała, parkując o przecznicę od klubu, - Dojdę do ciebie za
parę minut.
Patrzyła, jak Daphne odchodzi w nadziei, że nie prowadzi tego blond pluszaka na pewną
śmierć.
Sama stanowiła zagrożenie. Quinn zamierzał kontrolować ich umysły, by spokojnie
zaprowadzić je do magazynu. Rashel nie była pewna, co potem nastąpiło.
Tylko nie daj mu się dotknąć, powtarzała sobie. Nie możesz dopuścić, żeby cię dotknął.
Pięć minut później ruszyła w kierunku Krypty. Quinn stał na parkingu przy srebrzystoszarym
lexusie. Gdy Rashel dotarła do samochodu, zobaczyła w szybie bladą twarz Daphne.
- Już myślałem, że się nie zjawisz. - W szaleńczej wesołości Quinna kryła się teraz
domieszka wściekłości. Jak gdyby gniewał się na nią, że nie była dość mądra, by się
uratować.
- Za nic nie przegapiłabym takiego spotkania. - Rashel nie spuszczała wzroku z auta.
Chciała już mieć to za sobą. - Pojedziemy gdzieś?
Ilekroć się do niego odzywała, Quinn milczał przez chwilę, jak gdyby potrzebował czasu na
skupienie. Albo jak gdyby usiłował coś zrozumieć, dodała w myślach ze zdenerwowaniem.

background image

- A, owszem. Wsiadaj - powiedział gładko. Rashel posłusznie wsiadła. Zerknęła na
Daphne siedzącą z tyłu.
- Co tam? - zaszczebiotała, a w jej głosie brzmiała kobieca zazdrość.
Grzeczna dziewczynka.
Quinn zajął miejsce za kierownicą, Po zamknięciu drzwi zapuścił silnik, żeby włączyć
ogrzewanie. Okna natychmiast zaparowały.
Rashel weszła w stan maksymalnej koncentracji, gotowa na wszystko, co nastąpi.
Ale nieoczekiwane nie nadeszło. Nic w ogóle się nie zdarzyło. Quinn po prostu siedział.
I patrzył na nią.
Rashel poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła. Było zbyt ciemno. To wszystko
wyglądało zbyt podobnie. Znów siedzieli razem, w milczeniu, tak blisko siebie. Widzieli
nawzajem tylko swoje sylwetki. Tak jak wtedy w piwnicy. Czuła, jak bardzo Quinn jest
zdezorientowany i próbuje ustalić, co jest nie tak.
Rashel bała się odezwać. Najbardziej rozkoszny ton nie starczyłby, żeby zakamuflować jej
tożsamość. Poczucie, że są połączeni, narastało w niej tak bardzo, jak gdyby tonęła pod jakąś
ogromną zieloną falą. Jeszcze chwila, a woda opadnie i powie: „Ja cię znam". A potem
włączy światło, by przyjrzeć się jej twarzy.
Palce Rashel poszukały rękojeści noża.
Wtedy usłyszała głos Daphne.
- Masz absolutnie fantastyczny samochód. Musi być okropnie szybki. To takie
podniecające, tak się cieszę, że tym razem dotarłam na spotkanie.
Daphne bez wysiłku paplała dalej, a Rashel opadła siedzenie z ulgą. Połączenie między nią a
Quinnem zostało przerwane. Wampir wpatrywał się teraz w deskę rozdzielczą, jak gdyby
chciał uciec od szczebiotu Daphne. Tymczasem dziewczyna właśnie zwierzała mu się, że
strasznie lubi jeździć po ciemku.
Sprytnie, bardzo sprytnie.
- Więc pragniecie oddać się ciemności? - spytał przerywając Daphne. Powiedział to
takim tonem, jak gdyby pytał, czy mają ochotę na pizzę.
- Tak - przytaknęła Rashel.
- Tak - dodała Daphne. - Przecież ci mówiłam. Myślę, że to będzie strasznie fajne...
Quinn wykonał taki gest, jak gdyby chciał ją błagać, żeby się zamknęła. Nie był brutalny,
przypominał raczej zdesperowanego dyrygenta, który usiłował zapanować nad primadonną
notorycznie wychodzącą poza kreskę taktową. Błagam, skończ tę frazę!
Daphne umilkła.
Od tak. Jak gdyby przełączył w niej jakiś guzik. Rashel odwróciła się, by zerknąć na tylne
siedzenie. Daphne osunęła się na bok i leżała bezwładnie, oddychając miarowo.
O mój Boże, pomyślała Rashel. Przywykła już do tego, w jaki sposób wampiry usiłowały
zapanować nad jej umysłem. Do szepczących głosów w głowie. Ale kiedy Quinn nie użył tej
sztuczki w piwnicy, uznała, że jest słabym telepatą.
Teraz znała prawdę. Quinn miał moc jak zawodnik karate, który energię potrafi skierować w
jeden cios, szybki, precyzyjny, śmiertelny.
Odwrócił się do niej. Rashel zobaczyła jego ciemną sylwetkę na tle jaśniejszej nocy. Spięła
się.
- Reszta jest milczeniem - powiedział, wskazując ją ręką.
Rashel zapadła się w pustkę.
Obudziła się, gdy ktoś niósł ją do magazynu. Była dość przytomna, by nie otworzyć oczu i nie
dać po sobie poznać, że odzyskała świadomość. To Quinn ją niósł, co do tego nie miała
wątpliwości nawet z zamkniętymi oczami.
Gdy cisnął ją na materac, umyślnie padła tak, by odwrócić głowę w drugą stronę i osłonić ją
włosami.
Przez chwilę bała się, że przykuwając jej kostki łańcuchem, wampir odkryje nóż ukryty w
bucie, ale na szczęście nawet ni podwinął jej nogawek. Wszystko robił jak najszybciej i

background image

nieuważnie.
Rashel usłyszała szczęk zamykanej kłódki. Nie drgnęła. Leżała, nasłuchując. Po chwili
przynieśli Daphne i także przykuli ją do łóżka. Wokół Rashel rozległy się głosy i inne kroki.
- Połóż tę tutaj. Gdzie jej torebka? - To pytała Lily.
- Została w samochodzie. - Ivan.
- Przynieś ją razem z tamtą. Ja się zajmę nogami.
Huk ciała padającego na materac. Oddalające się kroki. Metaliczny szczęk łańcuchów.
Westchnienie Lily. Rashel nieomal widziała, jak prostuje się i rozgląda wokół z satysfakcją.
- No i gotowe. Ivan ma numer dwudziesty czwarty w samochodzie. Zdaje się, że
uszczęśliwimy naszego klienta.
- Super - odparł Quinn głuchym głosem. Dwadzieścia cztery? Dla jednego klienta?
- Zostawię wiadomość, że wszystko gotowe na wielki dzień.
- Tak zrób.
- Jesteś ostatnio strasznie humorzasty. I nie tylko ja tak uważam.
Milczenie. Rashel wyobraziła sobie, jak Quinn patrzy ponuro na Lily.
- Ironia losu. Kiedyś odrzuciłem ofertę pracy jako handlu niewolników. Ale to
było dawno temu. Pamiętasz, Lily? Jak mieszkaliśmy w Charleston, a twoja siostra
Dove jeszcze żyła. Pewien kapitan z Marblehead zapytał, czy nie popłynę z nim do
Gwinei z ludzkim towarem. Chyba nazwał to „czarnym złotem". O ile pamiętam,
dałem mu w twarz. A Walcz-za- Dobro -Walcz-za- Wiarę Johnson doniósł na
mnie.
- Quinn, co się z tobą dzieje?
- Po prostu wspominam dawne czasy. Naturalnie ty nie wiesz, jak to jest,
prawda? Ty jesteś lamią, taka się urodziłaś Mówiąc ściśle, urodziłaś się martwa.
- Mówiąc ściśle, ty chyba gubisz właśnie piątą klepkę. Ojciec zawsze mnie
ostrzegał, że tak będzie.
- Owszem. Ciekawe, co twój ojciec by na to wszystko powiedział? Jego córka
sprzedaje ludzi za pieniądze. I to jeszcze takiemu klientowi, z takiego powodu...
Właśnie wtedy, gdy Rashel wsłuchiwała się rozpaczliwie w każde słowo, rozmowę
zagłuszyły ciężkie kroki. Wrócił Ivan. Quinn urwał. W milczeniu patrzył razem z Lily, jak
kolejne ciału ląduje na materacu.
Rashel zaklęła w myślach. Jaki klient? Jaki powód? Podejrzewała, że dziewczyny są
sprzedawane jako niewolnice albo pokarm. Ale najwyraźniej chodziło o coś innego. I wtedy
stało się coś, co wytrąciło ją z równowagi. Usłyszała kroki i zdała sobie sprawę, że ktoś się
nad nią nachyla. Nie Quinn. Zapach się nie zgadzał.
Ivan.
Szorstka ręka chwyciła ją za włosy i odciągnęła głowę do tyłu. Drugą ręka objął ją w pasie i
podniosła.
Rashel wpadła w panikę. Zmusiła się, by pozostać bezwładna i nie otwierać oczu, nie
usztywniać rąk.
Powinnam była się tego spodziewać, pomyślała.
Zdawała sobie sprawę, że jej rola mogła wymagać, by dała się ukąsić. Poczuć wampirze kły
na szyi, pozwolić pijawce przelać własną krew.
Ale jeszcze nigdy tego nie przeżyła i całą siłą woli musiała powstrzymywać się od walki.
Bała się. Jej wykrzywiona w łuk szyja była teraz całkowicie odsłonięta i wystawiona na atak.
Czuła gwałtowne pulsowanie krwi w żyłach.
- Co ty wyprawiasz? - Głos Quinna był ostrzejszy niż krawędź lodu. Rashel poczuła, że
Ivan sztywnieje.
- Mam coś do załatwienia z tą panną. Niezłe z niej ziółko.
- Zabieraj łapy. Zanim cię stąd wyrzucę.
- Quinn... - powiedziała Lily.
- Zostaw ją. W tej chwili. -Głos Quinna był inny niż zwykle

background image

Ivan upuścił Rashel na materac.
- On ma rację - powiedziała chłodno Lily. - One nie są dla ciebie i muszą być w
dobrej kondycji.
Ivan wymamrotał coś ponuro i Rashel usłyszała oddalające się kroki. Leżała przez chwilę,
przysłuchując się biciu własnemu sercu, które powoli się uspokajało.
- Idę się zdrzemnąć - powiedział Quinn głosem wypranym z emocji.
- Do zobaczenia we wtorek - odparła Lily.
We wtorek, pomyślała Rashel. Super. To będą bardzo długie dwa dni...
To były najnudniejsze dwa dni w jej życiu. Zapoznała się z każdym kątem niewielkiego
pomieszczenia. Okna stanowiły problem, bo nigdy nie była pewna, czy nie stoi za nimi Lily
albo Ivan. Uważnie nasłuchiwała pod drzwiami magazynu i zamierała, słysząc jakikolwiek
podejrzany odgłos. Polegała na swoim szczęściu.
Daphne obudziła się w poniedziałek rano. Rashel właśnie leżała z wykręconą szyją i
wpatrywała się w malutkie okienku wysoko na ścianie magazynu. Gdy tylko nastał świt,
Daphne wstała i krzyknęła.
- Cicho! Wszystko w porządku. Jesteś w magazynie, ze mną.
- Rashel?
- Tak. Udało się nam. Cieszę się, że odzyskałaś przytomność.
- Jesteśmy same?
- Mniej więcej - odparła Rashel. - Leżą tu jeszcze dwie dziewczyny, ale obie są
zahipnotyzowane. Zobaczysz je, kiedy się przejaśni.
Daphne wypuściła powietrze.
- Udało nam się. Świetnie. Tylko dlaczego jestem tak kompletnie przerażona?
- Bo bystra z ciebie dziewczyna - stwierdziła ponuro Rashel. - Wszystko okaże
się we wtorek, kiedy nas stąd zabiorą.
- Dokąd?
- Tego właśnie nie wiemy.

Rozdział 11

Ciężarówka z piskiem opon zatrzymała się na gładkim chodniku, a Rashel usiłowała
odgadnąć, gdzie właściwie jest. Cały czas rysowała sobie w umyśle mapę, na której
zaznaczała każdy skręt i każdą zmianę nawierzchni.
Ivan siedział przygarbiony przy drzwiach, blokując drogę ucieczki. Miał małe, podłe oczy,
którymi bezustannie obserwował porwane dziewczyny. W prawej ręce trzymał paralizator.
Rashel wiedziała, że marzy o tym, by go użyć.
Ale jego ładunek zachowywał się wyjątkowo potulnie. Daphne siedziała blisko Rashel,
przytulając się do niej lekko. Chabrowe oczy wpatrzone były bezmyślnie w ścianę
ciężarówki. Dziewczyny zostały skute razem. Chociaż zarówno Lily, jak i Ivan bezustannie
sprawdzali, czy Daphne się nie przebudziła, i tak nie zamierzali ryzykować.
Po drugiej stronie ciężarówki siedziały pozostałe dwie dziewczyny. Jedną z nich była
Huanita. Jej kasztanowe włosy splątały się po dwóch dniach leżenia, miała półotwarte usta i
puste spojrzenie. Włosy drugiej dziewczyny były tak jasne, że niemal białe, a jej oczy
spoglądały zupełnie bez wyrazu. Ivan nazywał ją Missy. Miała około dwunastu lat.
Rashel pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia i zaczęła wymyślać, co mogłaby zrobić
Ivanowi.
Potem jednak skupiła uwagę. Ciężarówka już parkowała, Ivan zerwał się na nogi i otworzył
tylne drzwi. Potem z pomocą Lily rozkuł dziewczyny i wyprowadził je na zewnątrz,
poganiając po drodze.
Rashel odetchnęła głęboko świeżym powietrzem. Poczuła w nim słony posmak. Rozejrzała
się, zachowując bezmyślny wyraz twarzy. Zmierzchało. Była w doku Charlestown.
- Ruszaj się - ponaglił ją Ivan, trzymając jej rękę na ramieniu.
Rashel zobaczyła przed sobą dziesięciometrowy krążownik, kołyszący się łagodnie na

background image

wodzie. Na pokładzie stała jakaś postać o ciemnych włosach, gmerająca przy linach. Quinn.
Nawet nie podniósł wzroku, gdy Ivan i Lily zagonili dziewczyny na pokład. Nie pomógł
złapać Missy, gdy ta omal nie straciła równowagi przy wsiadaniu. Znowu zmienił mu się humor
uświadomiła sobie Rashel. Wydawał się wycofany, zamknęły, zamyślony.
- Ruszaj się! - krzyknął Ivan, popychając Rashel.
To zwróciło uwagę Quinna. Popatrzył na Ivana wzrokiem, który był jak czarna śmierć,
nieskończony i bezdenny. Nie powiedział nawet słowa. Ivan puścił Rashel.
Lily poprowadziła dziewczyny na dół, do ciasnej, ale czystej kabiny i wskazała im miejsca na
kanapie w kształcie litery L stojącej za stołem.
- Usiądźcie tu. Dwie z tej strony, dwie z tamtej.
Rashel wsunęła się na swoje miejsce, patrząc na zlew w malutkiej kuchni.
- Zostańcie tu - powiedziała Lily. - Nie ruszać się. Zostać.
Byłaby świetną poganiaczką niewolników, pomyślała Rashel Albo treserką psów.
Lily zniknęła na górze, zatrzaskując za sobą drzwi. Rash i Daphne jednocześnie wypuściły
powietrze.
- Wszystko w porządku? - szepnęła Rashel.
- Trochę się trzęsę. Dokąd płyniemy, jak myślisz?
Rashel tylko pokręciła głową. Nikt nie wiedział, gdzie znajdowały się enklawy wampirów.
Miała jednak pewien pomysł. Musiał być powód, dla którego płynęły statkiem. Bezpieczniej i
łatwiej byłoby trzymać ofiary w ciężarówce. A zatem do enklawy nie dało się dotrzeć
ciężarówką.
Wyspa. Dlaczego niektóre enklawy nie miałyby się znajdować Na wyspach? Na Wschodnim
Wybrzeżu wysp nie brakowało. To była bardzo niepokojąca myśl.
Wyspa oznaczała całkowitą izolację. Nie miałyby dokąd uciec gdyby coś poszło nie tak. Nikt
z zewnątrz nie mógłby im pomóc.
Rashel zaczynała żałować, że zabrała ze sobą Daphne. Miała ponure przeczucie, że na
miejscu pożałuje tego jeszcze bardziej.
Dziob łodzi gładko przecinał wodę, kierując się w stronę ciemności. Za Quinnem roztaczały
się światła Bostonu, wskazując, gdzie kończy się ocean, a zaczyna miasto. Przed nim nie
roztaczał się jednak żaden horyzont. Nie widać było różnicy między niebem a morzem. Tylko
bezkształtna, nieskończona pustka.
Atramentową czerń rozświetlały tylko maleńkie, punktowe światełka - łódki rybackie. Tylko
one sprawiały, że bezkresne puste wody wydawały się mniej samotne.
Quinn nie zwracał uwagi na Lily i Ivana. Nie był w dobrym nastroju.
Pozwolił, by zimne powietrze przeniknęło przez jego ciało i zmieszało się z wewnętrznym
chłodem. Wyobraził sobie, że zamarza, i ta myśl sprawiła mu przyjemność.
Byle tylko dotrzeć do enklawy, pomyślał bez emocji. I skończyć z tym wszystkim.
Ostatni transport dziewczyn niepokoił go. Nie wiedział dlaczego i nie chciał o tym myśleć.
Ludzie to tylko robactwo. Nawet ta czarnowłosa, taka śliczna... Aż szkoda, że była na tyle
szalona, żeby wpaść mu w ręce. Mała blondyna też miała nie równo pod sufitem. Ta, co
kiedyś wypadła z jego sideł i natychmiast wróciła, by znów w nie wskoczyć.
Idiotka... Ktoś taki po prostu zasługuje...
Quinnowi urwała się myśl. Gdzieś głęboko w nim mały głosik mówił, że nikt, nawet ta
ostatnia, nie zasługiwał na taki los jaki miał przypaść w udziale tym dziewczynom.
Sam jesteś idiotą. Po prostu doholuj je do enklawy i zapomnij o wszystkim.
Enklawa... To Hunter Redfern wymyślił enklawy na wyspach. Powiedział, że z powodu
Dove.
- Potrzebujemy miejsca, gdzie Redfernowie będą mogli żyć bezpiecznie, nie
oglądając się na ludzi uzbrojonych w kołki. Wyspa znakomicie by się nadawała.
Quinn nie protestował, gdy Hunter zaliczał go do Redfornów, chociaż nie zamierzał poślubić
ani Garnet, ani Lily.
- Te wyspy bez przerwy odwiedzają rybacy- powiedział rzeczowo. - Ludzie

background image

stopniowo je zasiedlają. Wkrótce nie będziemy tam sami.
- Istnieją zaklęcia, które strzegą miejsc, żeby ludzie się da nich nie zapuszczali.
Znam czarownicę, która rzuci je dla mnie, by chronić Lily i Garnet.
- Czemu?
- Bo to ich matka - odparł Hunter z uśmiechem. Quinn nie odpowiedział. Później poznał
Maeve Harma, czarownicę która zmieszała krew z łamią, rodowitym wampirem. Nie
przepadała za Hunterem i trzymała ich najmłodszą córkę, Roseclear, z dala od ojca,
wychowując ją na czarownicę. Ale rzuciła zaklęcie.
Wszyscy przenieśli się na wyspę. Garnet w końcu postawiła kreskę na Quinnie i poślubiła
chłopca z miłego wampirzego rodu. Jej dzieciom pozwolono przybrać nazwisko Redfern.
Czas mijał, pojawiały się kolejne enklawy...
Żadna jednak nie przypominała tej, do której właśnie zmierzał Quinn.
Popatrzył w dal. Przed nim znów roztoczył się horyzont. Nad czarną taflę wody wzniósł się
księżyc. Lśnił jak zaklęcie, prowadził Quinna właściwą drogą.
Skkkkkkrrrrzzzzzzzzzzzzyp.
Rashel skrzywiła się, gdy łódź wpłynęła do portu. Ktoś niezbyt delikatnie wprowadził ją do
doku. Ale dotarli na miejsce. I to musiała być wyspa. Płynęli na wschód przez ponad dwie
godziny.
Daphne uniosła głowę.
- NIE obchodzi mnie, czy zaraz nas zjedzą, czy nie, muszę znowu poczuć twardy
grunt pod nogami.
- To w zasadzie było jak twardy grunt, przez całą drogę nawet nie zawiało -
szepnęła Rashel.
- Powiedz to mojemu żołądkowi -jęknęła Daphne,a Rashel dźgnęła ją lekko, bo ktoś
właśnie schodził po schodach.
To była Lily. Ivan czekał na górze z paralizatorem w ręku. Razem sprowadzili dziewczyny z
łódki do niewielkiego doku.
Rashel znów rozejrzała się ostrożnie, błogosławiąc w duchu księżycową poświatę.
To nie był nawet port, tylko malutka przystań z pompą gazową i chatką. Obok cumowały trzy
inne lodzie motorowe.
I tyle. Rashel nie zauważyła żadnych śladów życia. Łodzie kołysały się cicho jak duchy.
Ciszę zakłócał tylko plusk fal.
Prywatna wyspa, pomyślała Rashel.
Było w tym miejscu coś, od czego jeżyły jej się wioski na
Lily prowadziła grupę, a Ivan pilnował ich z tyłu. Wyruszyli szlakiem wiodącym w górę
skały.
To tylko wyspa, powiedziała sobie Rashel. Powinnaś tańczyć z radości. Jesteś blisko enklawy, do
której tak chciałaś dotrzeć. Powinnaś skakać z radości. Nie ma w tym miejsc nic... niepokojącego.
W tej samej chwili jednak dotarli na szczyt wzgórza i Rashel zobaczyła skały. Ogromne
skały. Monolity, które przypomina kamienny krąg w Stonehenge. Wyglądały tak, jak gdyby
postawiły je tam jakieś olbrzymy.
Pomiędzy nimi stały domy, przycupnięte na wzgórzu nad wielką, czarną wodą. Wszystkie
wydawały się opuszczone i z jakiegoś powodu przypominały Rashel gargulce, przyczajone,
wyczekujące.
Lily skierowała się do ostatniego domu przy piaszczystej drodze.
Był to jeden z domów letniskowych, który jednak okazał się całkiem sporą rezydencją.
Ogromny, drewniany, biały dwupiętrowy budynek z bogato zdobioną elewacją. Rashel
poczuła dreszcz. Drewniany dom? Wampiry ich nie zbudowały.
Lamie używały cegieł lub kamieni, nigdy drewna, które mogło je śmiertelnie zranić. Musiały
kupić tę wyspę od ludzi.
Rashel trzęsła się na całym ciele. To z pewnością nie była zwyczajna enklawa. Gdzie byli
ludzie? Gdzie miasto? Co my tu właściwie robimy?

background image

- No szybciej, szybciej. - Lily popędziła dziewczyny na tył domu. Tu Rashel wreszcie
usłyszała jakieś oznaki życia. Wewnątrz domu rozlegały się jakieś głosy.
Ale nie zdołała zobaczyć, kto mówił. Lily zabrała je do dużej, staromodnej kuchni i
przeprowadziła przez pustą spiżarnie.
Po drugiej stronie spiżarni znajdowały się wielkie drewniane drzwi, przy których siedział
chłopak mniej więcej w wieku Rashel. Miał rozwichrzone ciemne włosy i kowbojskie buty
Czytał jakiś komiks.
- Cześć Rudi - powiedziała cierpko Lily. - Jak się mają nasi goście?
- Są cicho jak te owieczki - odparł lakonicznie Rudi, ale wstał, by powitać Lily. Omiótł
wzrokiem Rashel i pozostałe dziewczyny.
Wilkołak.
Wszystko w Rashel krzyczało, że to wilkołak. I jeszcze to imię. Wilkołaki często nosiły
imiona, które w obcych językach oznaczały wilka. Jak Loyell albo Felan.
Rudi to po węgiersku wilk.
Najlepsi strażnicy, pomyślała ponuro Rashel. Będzie trudno mu się wymknąć.
Rudi już otwierał drzwi. Rashel, popchnięta przez Lily, ruszyła w dół wąskimi i niezwykle
stromymi schodami. U ich podstawy były kolejne wielkie drzwi. Rudi otworzył zamek i
poprowadził je do środka.
Rashel weszła do piwnicy.
Ukazał jej się widok, jakiego jeszcze nigdy nie miała okazji oglądać. Było to spore, niskie i
słabo oświetlone pomieszczenie, z dwoma rzędami pryczy, po dwanaście na każdej ścianie.
Leżały na nich dziewczyny. Były to nastolatki. W różnym wieku, wysokie i niskie, ale
wszystkie wyjątkowo piękne. Wyglądało to jak szpital albo więzienie. Idąc pomiędzy rzędami
łóżek, Rashel musiała walczyć ze wszystkich sił, by nie zmienić wyrazu twarzy. Te
dziewczyny były przykute do łóżek, przytomne i bardzo wystraszone.
Z każdej pryczy spoglądały przerażone oczy, wpatrzone to Rashel, to w wilkołaka. Rudi
machał do dziewczyn. Tylko niektóre odważyły się cokolwiek powiedzieć.
- Przepraszam...
- Jak długo będziemy musiały tu zostać?
- Ja chcę do domu!
Ostatnie dwa łóżka w każdym rzędzie były puste. Jedno z nich dostała Rashel. Daphne
przeraziła się, gdy łańcuch znów zacisnęły się jej na kostkach, ale dalej grała swoją role
- Słodkich snów, lale - powiedział Rudi. - Jutro wielki dzień.
Potem wyszedł wraz z Lily i Ivanem. Ciężkie drzwi zatrzasnęły się za nimi, a huk długo niósł
się echem po kamiennej piwnicy.
Rashel błyskawicznie się podniosła.
- Można mówić? - spytała Daphne, odwracając głowę.
- Tak myślę - powiedziała głośno Rashel. Przypatrywała się rzędom łóżek. Niektóre
dziewczyny patrzyły na nią, inne płakały, jeszcze inne zaciskały powieki.
- Co oni z nami zrobią? - Daphne nagle wybuchła.
- Nie wiem - odparła Rashel stanowczym i cichym głosem. Każdy jej ruch był teraz
precyzyjny i zdyscyplinowany. Wysunęła nóż z buta. - Ale zamierzam się dowiedzieć.
- Przepiłujesz łańcuch?
- Nie. - Rashel wyciągnęła cienki skrawek metalu ze skrytki przy pochwie. Odsłoniła zęby
w uśmiechu. - Ale otworzę kłódkę.
- Super. Świetnie. A co potem? Co tu się dzieje? Gdzie my jesteśmy?
Spodziewałam się raczej rzymskiego targu niewolników... Że wszyscy będą
przebrani w togi, a wampiry będą licytować...
- Wciąż jeszcze możesz się go doczekać - stwierdziła Rashel. - Zgadzam się, że to
wygląda dziwnie. To nie jest normalna enklawa. Nie wiem, może to tylko taka
stacja pośrednia i zabiorą nas stąd gdzieś indziej...
- Obawiam się, że nie - powiedział cichy głos po lewej i Rashel odwróciła się i zobaczyła,

background image

że dziewczyna obok usiadła.
Miała płomiennorude włosy, zamyślone oczy i pewny siebie ton.
- Nazywam się Fayth.
- Shelly - odparła krótko Rashel. Nie ufała tu nikomu. - To jest Daphne. Co masz na
myśli?
- Nie sprzedadzą. - Fayth powiedziała to nieomal przepraszającym tonem.
- W takim razie chciałabym się dowiedzieć, co planują z nami zrobić - odparła
Rashel. Rozbroiła jeden zamek i właśnie wkładała wytrych do drugiego. - Dwadzieścia
cztery dziewczyny na wyspie, na której tylko jeden dom jest zamieszkany? To
szaleństwo.
- Nie, to czerwona uczta.
Rashel nieruchomiała z dłonią nad zamkiem.
- Co takiego? - spytała bardzo cicho.
- Wyprawiają czerwoną ucztę. Z okazji wiosennej równonocy, tak sądzę. Zaczyna
się jutro o północy.
Daphne wyciągnęła rękę do Rashel.
- Co? Co to jest? Co to jest czerwona uczta? Powiedz mi!
- To ... - Rashel odwróciła wzrok od Fayth. -To taka uczta dla wampirów. Bankiet,
wielkie przyjęcie. Trzy dania. – Rozejrzała się po pokoju. - Czyli trzy dziewczyny.
Jest nas dwadzieścia cztery...
- W sam raz dla ośmiorga wampirów - powiedziała cicho Fayth.
- Czyli każdy wampir wysysa po odrobinie krwi z trzech dziewczyn, tak? - Daphne
z lekkim niepokojem przysunęła się do Rashel. - To właśnie powiedziałaś? Łyczek tu,
łyczek tam.. - przerwała, bo Fayth i Rashel popatrzyły na nią jednocześnie. – Jedna nie..
- Przykro mi, Daphne. Przepraszam, że cię w to wpakowałam. - Rashel wzięła głęboki
oddech i otworzyła drugi zamek, unikając wzroku Daphne. - Czerwona uczta polega na
tym, że jednego dnia wypija się krew z trojga ludzi. Całą krew. Do ostatniej
kropli.
Daphne otworzyła usta, po czym znowu je zamknęła.
- I one nie pękają od tego? - spytała żałośnie. Rashel wbrew sobie uśmiechnęła się
blado.
- Ponoć doprowadza je to do niesłychanej ekstazy. Z krwi sił życiowych, zyskują
ogromną moc.- Rashel zerknęła na Fayth. - Ale czerwonych uczt zakazano już jakiś
czas temu.
- Podobnie jak niewolnictwa- potwierdziła Fayth. – Ktoś chyba chce wrócić do gry.
- Kto na przykład?
- Wiem tylko, że jakiś wielki bogacz zaprosił do siebie siedmioro
najpotężniejszych przemienionych wampirów na ucztę. Najwyraźniej dba o to,
żeby jego goście dobrze się bawili.
- Pewnie chce zawrzeć jakiś sojusz - powiedziała wolno.
Rashel.
- Możliwe.
- Przemienione wampiry kontra lamie.
- Niewykluczone.
- A wiosenne zrównanie dnia z nocą... Pewnie świętują rocznicę pierwszej
przemiany w wampira. Noc. gdy Maya ugryzła Thierry'ego.
- Na pewno.
- Hej, zaczekaj ~ powiedziała Daphne. - Troszkę wolniej dobrze? Skąd wy wiecie o
tym wszystkim? - Daphne wbiła wzrok w Fayth. - O tych wszystkich wampirach,
jakiejś Mai.? Ja nic o nich nie słyszałam.
- Maya była pierwszą lamią - wyjaśniła szybko Rashel, zerkając na Daphne. - Jest
założycielką rodu wszystkich wampirów, które dorastają i mogą się rozmnażać.

background image

Wampiry przemienione są inne. To ludzie, którzy stali się wampirami na skutek
ugryzienia. Nie starzeją się ani nie mają dzieci.
- I Thierry był pierwszym człowiekiem, który stał się wampirem - dodała Fayth. -
Maya ugryzła go w dzień wiosennego zrównania dnia z nocą... Tysiące lat temu.
Rashel uważnie przypatrywała się Fayth,
- To może teraz ty odpowiedz mi na pytanie, skąd to wszystko wiesz? Żaden
człowiek nie wie takich rzeczy o świecie nocy, o ile nie jest łowcą wampirów albo
przeklętą Poszukiwaczką.
Fayth się skrzywiła.
- Jestem przeklętą Poszukiwaczką - powiedziała, a Rashel od razu zrozumiała, czemu
Fayth wcześniej mówiła takim przepraszającym tonem.
- Rany.
- Co to jest Poszukiwaczka? - Daphne dźgnęła Rashel.
- Poszukiwaczki Świtu to grupa czarownic, które usiłują doprowadzić do...
właściwie nie wiem czego. Zdaje się, że po prostu tańczą i piją dużo coca-coli -
wyjaśniła Rashel, nie mogąc wyjść ze zdumienia.
- Chodzi o to, żeby wszyscy żyli w harmonii. Żebyśmy przestali się zabijać -
sprostowała Fayth.
- Jesteś czarownicą? - Daphne zmarszczyła nos.
- Nie, człowiekiem. Ale przyjaźnię się z czarownicami. Przyjaźnię się także z
wampirami. Widziałam przypadki, gdy człowiek odkrywał pokrewną duszę w lamii...
- Nie bądź obrzydliwa! - Rashel omal nie zaczęła krzyczeć. Dopiero po chwili odzyskała
panowanie nad sobą. - Dobra, ty lepiej uważaj, Poszukiwaczko. Potrzebuję
informacji, więc zamierzam z tobą pracować. Tymczasowo. Ale uważaj na język
albo zostawię cię tutaj, kiedy już uwolnię całą resztę. Wtedy będziesz sobie żyła
w harmonii z tymi uroczymi ośmioma wampirami.
Mimo starań nie zdołała powstrzymać drżenia głosu. Słowa Fayth odbiły się echem w jej
umyśle, jak gdyby niosły ze sobą szczególne, straszne znaczenie. Zwłaszcza odkrywanie
pokrewnej duszy odcisnęło w niej piętno.
Fayth także zachowywała się dziwnie. Zamiast wpaść w szał, patrzyła na Rashel długo i
uważnie.
- Rozumiem - powiedziała cicho.
Rashel nie spodobał się ten ton.
- Więc wydostaniemy się stąd? Jak w Prison Break? - spytała Daphne, wbijając w
Rashel wzrok.
- Oczywiście. Ale musimy to zrobić szybko. - Rashel zmrużyła oczy. - Zakładałam,
że będziemy mieć więcej czasu.. No i jest jeszcze ten wilkołak. A nawet kiedy się
wydostaniemy. Ta wyspa... Nie damy rady długo przetrwać w dziczy. Jest i zimno,
poza tym mogliby nas wytropić. Jednak musi być jakiś sposób. - Spojrzała na Fayth. -
Raczej nie ma szans, żeby pomogły nam inne Poszukiwaczki, prawda?
Fayth pokręciła głową.
- Nikt nie wie, że tu jestem. Słyszałyśmy, że w bostońskim klubie wampiry
porywają dziewczyny na czerwoną ucztę, i poszłam to sprawdzić. I wpadłam,
zanim zdążyłam złożyć pierwszy raport.
- W takim razie poradzimy sobie same. Świetnie. - Umysł Rashel pracował teraz na
najwyższych obrotach, wypluwają setki pomysłów. - Najpierw sprawdźmy, co mogą te
pozostałe dziewczyny, może któraś nam pomoże...
Fayth i Daphne słuchały uważnie, ale wtedy głos Rashel zagłuszyło coś, czego w tym miejscu
się nie spodziewała. Ktoś wykrzyczał jej imię.
- Rashel! Rashel Łowczyni Wampirów. Rashel Kocica!

background image

Rozdział 12

Głos był przenikliwy, niemal histeryczny. Któraś z nich zwariowała, pomyślała Rashel,
rozglądając się. Została zdemaskowana.
Ale zdziwienie prędko minęło. Chodziła między rzędami zaglądając dziewczynom w twarze.
- Nyla!
- Wiem, czemu tu jesteś! - Nyala siedziała sztywno na łóżku i wyglądała dokładnie tak
samo jak wtedy, gdy Rashel widziała ją po raz ostatni. Skóra barwy kakao, królewska
postawa, nawiedzone oczy. Była nawet ubrana w ten sam ciemny strój co tamtej nocy, gdy
schwytały Quinna. - Jesteś tu, bo od początku dla nich pracowałaś! Udawałaś, że
łowisz wampiry..
- Zamknij się! - powiedziała rozpaczliwie Rashel. Nyala była tak głośno, że można ją było
usłyszeć po drugiej stronie drzwi. Rashel uklękła na jej łóżku. - Ja niczego nie udaję.
- W takim razie dlaczego jesteś wolna, a my skute? Przeszłaś na ich stronę!
Nazywasz się Kocicą...
Rashel zamknęła jej usta dłonią.
- Posłuchaj mnie - syknęła. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Wszystkie dziewczyny
gapiły się na Nyalę, a Rashel tylko czekała kiedy otworzą się drzwi piwnicy. - Posłuchaj.
Wiem, że mnie nie lubisz i mi nie ufasz, ale musisz przestać krzyczeć. Mamy
tylko jedną szansę, żeby się stąd wydostać.
Nayla oddychała ciężko, wbijając spojrzenie śliwkowych oczu w Rashel.
- Jestem łowczynią wampirów- szepnęła Rashel, marząc, by Nayla jej uwierzyła. - Tamtej
nocy popełniłam błąd, pozwalając jednemu z nich uciec. Przyznaję. Ale usiłuję to
naprawić. Dałam się złapać, żeby ustalić, co tu się dzieje. Zaraz uwolnię te
dziewczyny. - Mówiła wolno i wyraźnie. Miała nadzieję, że Nyala jej uwierzy. - Ale jeśli
ludzie nocy dowiedzą się, że jestem łowczynią, i do tego Kocicą, zabiją mnie w tej
samej sekundzie. A wtedy wy nie macie żadnych szans. - Wzięła oddech -Wiem, że
bardzo trudno ci jest mi zaufać, ale proszę cię, żebyś spróbowała. Możesz się
postarać?
Długie milczenie. Nayla spojrzała jej prosto w oczy. Wreszcie przytaknęła.
Rashel zdjęła dłoń z jej ust, usiadła na łóżku i przez chwilę patrzyła na Nyalę.
- Dziękuję. Będę potrzebowała twojej pomocy - powiedziała, po czym pokręciła
głową. - Ale jak ty się tu dostałaś? Jak trafiłaś do klubu?
- Nie trafiłam do żadnego klubu. W środę wróciłam na ulicę przy magazynach.
Pomyślałam, że może spotkam tam tego wampira. I wtedy ktoś złapał mnie od tyłu.
- Och, Nyala...
Środowy wieczór, pomyślała Rashel. Wtedy Daphne widziała, jak Ivan przynosi nową
dziewczynę. Była nią Nyala. Rashel chwyciła się za głowę.
- Nyala, mogłam cię uratować. Byłam tam kolejnej nocy, kiedy Daphne wypadła z
ciężarówki. Pamiętasz to? Gdybym tylko wiedziała...
Nyala nie słuchała.
- Słyszałam taki szept w głowie, który kazał mi spać. Nie mogłam się ruszyć. Nie
mogłam ruszyć ręką ani nogą. Ale nie spałam. A potem zaniósł mnie do magazynu i
ugryzł. - Mówiła beznamiętnym, niemal uprzejmym tonem. Tylko wyraz jej oczu zmroził
Rashel. - Ugryzł mnie w szyję. Wiedziałam, że umrę tak jak moja siostra. Czułam,
że wycieka ze mnie krew. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam się ruszyć. Niczego
nie mogłam zrobić. - Nyala uśmiechnęła się dziwnie. - Zdradzę ci sekret. Ono wciąż
tam jest. To ugryzienie. Nie zobaczysz śladu, ale ja je czuję. - Odwróciła głowę,
pokazując Rashel gładką, nietkniętą szyję.
- Nyala... - Rashel czuła się niezręcznie, gdy usiłowała pocieszyć Daphne, ale tym razem nie
musiała się zastanawiać prostu wzięła Nyalę w ramiona i mocno uścisnęła. - Posłuchaj mnie
teraz - powiedziała gwałtownie. - Właściwie to nie wiem co czujesz, bo mnie się to
nie przytrafiło. Ale bardzo mi przykro, bo wiem, co czułaś, kiedy straciłaś siostrę.

background image

– Odchyliła się i spojrzała na Nyalę i potrząsnęła nią. - Musimy walczyć dalej. To jest
ważne. Nie damy im wygrać. Tak?
- Tak... - Nyala rozejrzała się powoli po łóżku, po czym zerknęła na Rashel. - Masz rację.
- W oczach Nyali pojawiło zrozumienie.
- Opracowuję plan ucieczki. Musisz być skupiona i spokojna żeby mi pomóc.
- Dobrze. - Głos Nyali zabrzmiał pewniej. Potem uśmiechnęła się pogodnie. - I wtedy się
zemścimy - szepnęła.
- Tak. - Rashel ścisnęła jej dłoń. - Zemścimy się. Jakoś. Obiecuję.
Wróciła na pryczę, czując na sobie wiele spojrzeń, chociaż nikt nie zadawał pytań. Czuła łzy
w oczach. Wszystko, co się stało, było jej winą. Dziewczyna już wcześniej była na krawędzi.
Z powodu Rashel dała się schwytać i została zaatakowana przez wampira. I teraz...
Teraz Rashel martwiła się, że nawet jeżeli uda im się wydostać z wyspy, Nyala już nie wróci
do zdrowia. Ma jednak racje, pomyślała. Zemsta to jedyny sposób, by wymazać wszystkie
krzywdy, jakie wyrządzono tym dziewczynom.
Znów czuła ogień w piersiach, silę do walki. Pozwoliła, by płomień wypaliły w niej wszelkie
ciepłe uczucia, takie jak litość dla Quinna. To dziwne, wciąż zdarzało jej się myśleć o nim z
litością chociaż dawno postanowiła go zabić.
- Wszystko z nią w porządku? - spytała Daphne z troską. - Pamiętam ją z magazynu.
- Wiem. - Rashel podniosła wytrych i usiadła na pryczy Daphne. Zaczęła majstrować przy
jej kłódkach. - Nie jestem pewna. Wampiry nie żyły z nią w harmonii. - Tu Rashel
zerknęła z goryczą na Fayth, która odpowiedziała poważnym spojrzeniem.
- Nikt nie myśli, że wszyscy ludzie nocy są dobrzy - powiedziała Fayth. - Nie
pochwalamy przemocy. Chcemy z tym wszystkim skończyć.
- Czasem trzeba użyć przemocy, by z nią skończyć - odparła krótko Rashel. Fayth nie
odpowiedziała.
- Ale czemu ona nazywa cię kocicą? - spytała Daphne.
- Tą Kocicą. To imię łowczyni wampirów, która zabiła bardzo dużo wampirów.
- I naprawdę nią jesteś? - Chabrowe oczy Daphne rozszerzyły się nieco.
Rashel wyłamała zamek. Pod ostrzałem spojrzeń tych dwóch dziewczyn nie czuła się już taka
pewna siebie jak przed chwilą. Nie była tak dumna z tego, że jest Kocicą.
- Owszem - odparła, nie podnosząc wzroku. Potem odwróciła się, by spojrzeć na Fayth.
Fayth milczała.
- Zanim się stąd wydostaniemy, będę musiała zabić ich jeszcze trochę - oznajmiła
Rashel. - Uważam, że te wampiry, które nas tu sprowadziły, zasługują na śmierć
dużo bardziej niż ktokolwiek inny. Więc pozwólcie, że ja się tym zajmę i już nie
będziemy się już o to kłócić, dobrze? - Otworzyła drugi zamek i Daphne mogła
rozprostować nogi. Fayth pokiwała tylko głową.
- W porządku. Posłuchajcie. Po pierwsze, trzeba jakoś zorganizować te
dziewczyny. - Rashel zaczęła uwalniać z łańcuchów Fayth. - Przejdziecie się po sali i
porozmawiacie z każdą indywidualnie. Chcę wiedzieć, która nam pomoże, a której
umysł jest ciągle pod kontrolą wampirów. Szczególnie interesuje mnie to, która z
nich umie żeglować.
- Żeglować? - spytała Fayth.
- Na tej wyspie nie ma bezpiecznych miejsc. Musimy stąd uciekać. W porcie są
teraz cztery motorówki, ktoś musi je sterować. - Rashel spojrzała na Fayth. - Chcę,
żebyście przyprowadziły mi tu co najmniej dwie rozsądne dziewczyny, które nie
zatopią łodzi. Jasne?
Daphne i Fayth popatrzyły po sobie i kiwnęły głowami.
- Tak jest, szefie - wymamrotała Daphne.
Rashel usiadła na pryczy, ważąc w ręku łańcuch, i zamyśliła się. Nie musiała mówić Daphne -
na razie - że wcale nie planowała ucieczki z wyspy na łodziach.
Pół godziny później Daphne i Fayth stały przed nią całe rozpromienione. To znaczy Daphne

background image

promieniała, bo Fayth miała na twarzy smutny uśmiech, który powoli zaczynał doprowadzało
Rashel do szału.
- Oto Anne-Lise - powiedziała Daphne, prowadząc Rashel do pryczy. - Pochodzi z Danii.
Brała udział w wyścigach wokół I. Antiguy. W każdym razie twierdzi, że da sobie
radę z łódką.
Dziewczyna na pryczy była jedną z najstarszych. Miała osiemnaście czy dziewiętnaście lat,
blond włosy, długie nogi i figurę walkirii. Rashel od razu ją polubiła.
- A to Keiko - powiedziała z charakterystyczną prostotą Fayth - Jest jeszcze młoda, ale
twierdzi, że wychowała się na łódce.
Rashel nie poczuła do niej szczególnego zaufania. Keiko była malutka, miała czarne włosy
lśniące jak jedwab i małe różowe usta. Wyglądała jak laleczka. - Ile ty masz lat?
- Trzynaście - odparła cicho Keiko. - Ale urodziłam się w Nantuckct. Moi rodzice
mają jacht „Cierę Sunbridge". Chyba dam radę zrobić to, o co prosicie, tylko
mogę mieć kłopoty z nawigacją.
- Nikt inny się nie zgłosił- szepnęła Daphne.- Musimy jej zaufać.
- Nawigacja nie sprawi ci kłopotu, popłyniemy prosto na zachód - powiedziała
Rashel, uśmiechając się zachęcająco do Keiko. - W każdym razie lepiej zgubić się na
oceanie niż zostać tu. - Skinęła na Daphne i Fayth, po czym wróciła na pryczę.
- W porządku, dobra robota, Masz rację, musimy jej zaufać, nie mamy wyboru.
Potrzebujemy przynajmniej dwóch łodzi. Czego jeszcze się dowiedziałyście?
- Te, które z nami przyjechały, nadal nie kontaktują. Huanita i Missy. Kłopoty
może sprawiać jeszcze twoja kumpela Nyala. Jest trochę niestabilna, jeżeli
rozumiesz, co mam na myśli
Rashel przytaknęła.
- Kontrola umysłu może stanowić problem. Kiedy oprzytomniały dziewczyny,
które przyjechały z tobą, Fayth?
- Jakiś dzień po przyjeździe. Ale to niejedyny problem Rashel. Anne-lise i Keiko
posterują łódkami, ale raczej nie dziś.
- Nie możemy czekać do jutra - powiedziała niecierpliwił Rashel. - Nie wolno nam tak
ryzykować!
- Chyba nie mamy wyboru. Wszystkie dziewczyny są na środkach uspokajających.
- Jak to? - Rashel zamrugała, po czym przymknęła oczy.
No tak.
- W jedzeniu - wyjaśniła Fayth, a Rashel pokiwała głową zrezygnowana. - Od razu
zorientowałam się, że dodają do niego prochy. Większość dziewczyn wolała
jednak jeść. Nie chciały wiedzieć, co się z nimi stanie.
Rashel potarła czoło. Nic dziwnego, że dziewczyny nie zadawały jej żadnych pytań. Nic
dziwnego, że nie krzyczały. Były po prostu naćpane.
- Od tej pory nie pozwalamy im jeść - zarządziła. – Muszą być zupełnie przytomne.
- Spojrzała na Fayth. -No dobrze. W takim razie czekamy. Jak często przynoszą
jedzenie?
- Dwa razy dziennie. Koło południa i o ósmej wieczorem Zabierają nas wtedy
parami do łazienki.
- Kto to robi?
- Rudi. Czasem zabiera też ze sobą drugiego wilkołaka.
Daphne przygryzła wargę.
- Mamy sprzęt na wilkołaki?
Rashel się uśmiechnęła. Wyjęła nóż i wyciągnęła z pochwy ozdobny guz, pod którym ukazało
się ostrze. Odwróciła guz i wsunęła go z powrotem do pochwy, przemieniając ją w mały
bagnet. Pochwa stanowiła teraz broń niezależną od noża.
- Norze pokryte jest srebrem - stwierdziła z satysfakcją. – Więc tak, mamy sprzęt
na wilkołaki.

background image

- Widzisz? - powiedziała Daphne do Fayth. - Ta dziewczyna myśli o wszystkim.
Rashel odłożyła nóż.
- W porządku. A teraz porozmawiajmy ze wszystkimi jeszcze raz. Muszę
przedstawić im mój plan. Jutro potrzebna nam będzie współpraca i precyzja.
I sporo szczęścia, pomyślała.
- Wyżerka!
Rudi przeszedł się między pryczami, ciskając na obie strony paczuszki, które wyjmował z
plastikowej torby. Wygląda zupełnie jak treser rzucający śledzie fokom, pomyślała Rashel.
Wyjrzała na korytarz. Drugi wilkołak się nie pojawił. Dobrze.
To byłą długa noc i jeszcze dłuższy dzień. Dziewczyny słabły z głodu, niewygody i tego, że z
każdą godziną bez leków uspokajających coraz bardziej się bały. Kilka z nich było nieufnych
po zdarzeniu z Nyalą.
- Szamajcie, małe. Musicie być silne. - Na kolanach Rashel wylądowała ciepława
paczuszka, druga uderzyła w materac. W środku kryło się to samo, co dostały na śniadanie:
hot dogi wysmarowane musztardą i prochami. Dziewczyny musiały przetrwać o szklance
soku grejpfrutowego.
Gdy Rudii odwrócił się, by cisnąć Huanicie jej porcję, Rashel bezszelestnie podniosła się z
pryczy. Jednym, miękkim ruchem zerwała się i skoczyła prosto na swoją ofiarę.
- Nawet nie piśnij - szepnęła Rudiemu do ucha. – I nie myśl o tym, żeby się
przemienić.
Wykręciła mu rękę, trzymając srebrny nóż przy gardle. Rudi nie zdążył nawet zareagować.
Wszędzie leżały rozrzucone hot - dogi.
- A teraz porozmawiajmy sobie o dżiu-dżitsu. To się nazywa prawidłowo
wykonane trzymanie. Opór sprawi silny ból. Rozumiesz mnie, Rudi? - Rudi wzdrygnął
się, więc Rashel nacisnęła. Zawył i wspiął się na palce.
- Cicho. Chcę wiedzieć, gdzie jest drugi wilkołak?
- Pilnuje doku.
- Kto jeszcze siedzi w doku?
- Ja... Nikt.
- Czy ktoś jest na schodach lub w kuchni? Nie kłam, Rudi bo się wkurzę.
- Nie. Wszyscy są w pokoju zebrań.
Rashel skinęła na Daphne, która wyskoczyła z łóżka.
- Pamiętajcie, szybko i cicho - powiedziała, jakby awansowała na sierżanta
prowadzącego musztrę.
Gdy dziewczyny zrzuciły kołdry i stanęły obok prycz, Rashel poczuła, że Rudi zaczyna się
wić.
- Co tu się... Co tu się dzieje?
- Rudi, spokojnie. - Wciąż trzymając łokieć wilkołaka. Rashel znów nacisnęła delikatnie
na jego staw i popchnęła do wyjścia. - Ty pierwszy. Otworzysz nam drzwi na górze.
- Anne-lise i Keiko z przodu - poleciła Daphne. – Missy tu po prawej. Idziemy.
- Nie mogę ich otworzyć. Nie mogę. Zabiją mnie – wymamrotał Rudi, gdy Rashel
zmusiła go do wejścia na schody.
- Rudi, popatrz na te młode kobiety. - Rashel odwróciła wilkołaka tak, by mógł
przyjrzeć się więźniarkom. Stały, wpatrywały się z nienawiścią w swojego oprawcę,
oddychając płytko. - Jeśli nie otworzysz tych drzwi, zwiążę cię i zostawię z nimi sam
na sam... I z tym srebrnym nożem. Obiecuję, że cokolwiek wampiry ci zrobią, to
będzie gorsze.
RUDI popatrzył na dziewczyny. Bez względu na wiek i wzrost stanowiły siłę
- Otworzę drzwi.
- Grzeczny chłopiec.
Rudi niezręcznie przekręcił klucz w zamku. Gdy w końcu się z nim uporał, Rashel wypchnęła
go przez drzwi, rozglądając się w napięciu. Jeśli wampiry jednak tu były, musiała

background image

błyskawicznie zmienić taktykę.
Jednak w kuchni nikt na nich nie czekał, a gdzieś z głębi domu dochodziła głośna muzyka.
Rashel uśmiechnęła się dziko. Na takie szczęście nawet nie liczyła. Ta muzyka mogła ocalić
dziewczynom życie.
Zepchnęła Rudiego z drogi i skinęła na Daphne. Daphne stała u szczytu schodów, wskazując
drogę kolejnym dziewczynom. Fayth poprowadziła pochód, za nią podążyła walkiria, Annelise
i malutka Keiko. Rashel była dumna, że dziewczęta przedostały się tak szybko na górę.
- Dobra- szepnęła, ciągnąc Rudiego z powrotem na klatkę. - ostatnie pytanie. Kto
wydaje ucztę?
Rudi pokręcił głową,
- Kto cię wynajął? Kto kupił niewolnice? Kim jest klient?
- Nie wiem! Powtarzam ci! Nikt nie wie, kto nas wynajął. Wszystko zostało
załatwione przez telefon!
Rashel się zawahała. Chciała przesłuchiwać go dalej, ale w tej chwili najważniejsze było to,
by wydostać dziewczyny
Daphne wciąż czekała w kuchni, obserwując Rashel.
Rashel popatrzyła na nią, a potem bezsilnie na krzaczastą brodę Rudiego. Powinna go zabić. To
było jedyne rozsądne wyjście i to właśnie zamierzała zrobić. Uczestniczył w porwaniu dwudziestu
czterech dziewczyn i dobrze się przy tym bawił.
Ale Daphne patrzyła. A Fayth zmroziłaby Rashel wzrok gdyby się o tym dowiedziała. Rashel
wypuściła powietrze.
- Śpij dobrze- powiedziała, po czym uderzyła Rudiego w tył głowy rękojeścią noża.
Osunął się na posadzkę nieprzytomny, a Rashel zamknęła za nim drzwi.
- Idziemy! - powiedziała szybko do Daphne. Daphne omal nie wyrwała się przed nią.
Razem wyszły przez tylne drzwi i ruszyły na ścieżkę wiodącą przez wzgórze.
Rashel poruszała się szybko, niemal skacząc po ubitej dzikiej trawie. Szybko dogoniła
dziewczęta.
- Fantastycznie, Missy - szepnęła. - Cicho i spokojnie, Nyala, ty kulejesz, boli cię
noga? Czy możemy iść trochę szybciej?
Wysunęła się na czoło pochodu.
- W porządku. Anne-lise i Keiko, kiedy dotrzemy na miejsce, ja zajmę się
strażnikiem. A wy wiecie już, co robić.
- Ustalić, które motorówki możemy wziąć. Zniszczyć co się da na pozostałych i
odcumować je, żeby odpłynęły od brzegu. Potem podzielić się dziewczętami i
płynąć na zachód -recytowała Anne-lise.
- Właśnie. Musicie dotrzeć do lądu, a potem zadzwonić do Straży Przybrzeżnej.
- Ale nie od razu - wtrąciła Keiko. - Wielu Wyspiarzy używa krótkofalówek zamiast
telefonów. Wampiry mogą je monitorować.
Rashel ścisnęła ją za ramię.
- Mądra z ciebie dziewczyna. Wiedziałam, że nadajesz się do tej roboty. I
pamiętajcie, jeśli zadzwonicie do straży, nie podawajcie prawdziwej nazwy łódki i
nie wspominajcie o tej wyspie. - Nie można wykluczyć, że i w straży świat nocy
ma swoich ludzi.
Znalazły się u stóp wzgórza i do tej pory nie rozległ się żaden alarm. Rashel jeszcze raz
przypatrzyła się idącej grupie, po czym zdała sobie sprawę, że Daphne stoi tuż za nią.
- Wszystko w porządku?
- Jak na razie - odparła Daphne bez tchu. - Jesteś w tym świetna, wiesz? Tak je
zachęcasz i w ogóle...
Rashel pokręciła głową.
- Po prostu staram się utrzymać je razem, aż będą bezpieczne.
- Chyba to właśnie powiedziałam. - Daphne się uśmiechnęła.
Przystań była dokładnie pod nimi, łódki obijały się o siebie z cichym stukotem na lśniących

background image

wodach oceanu. Srebrzyste światło nadawało tej scenie pocztówkowy wygląd. Znów wyrwała
się do przodu.
- Poczekajcie na mnie - poleciła. -A teraz pokażę ci, w czym naprawdę jestem
dobra - rzuciła do Daphne.
Pokonała kilka metrów piasku i skał i znalazła się na przystani. Poruszała się cicho, z nożem
w ręku. Chciała załatwić sprawę z wilkołakiem najciszej jak się da.
Nagle z cienia wyskoczył jakiś ciemny kształt. Stwór spojrzał na Rashel, odrzucił łeb do tyłu
i zawył.

Rozdział 13

Rashel wiedziała, że musi powstrzymać strażnika, zanim wyda jakikolwiek dźwięk. Posiadłość
wampirów mieściła się nieco dalej na wzgórzu, a jej okna wychodziły na otwarte morze - no i
muzyka
powinna stłumić wszelkie hałasy – ale lepiej, żeby nikt niczego nie usłyszał, dopóki dziewczyny
nie znajdą się w bezpiecznej odległości.
Rashel rzuciła się gwałtownie na wilkołaka, atakując go w klatkę piersiową. Słyszała, jak
wypuszcza powietrze, padając na plecy. Dobrze. Nie będzie mógł zawyć. Przygniotła go
kolanami.
- To jest srebro - syknęła, przyciskając mu ostrze do gardła. - Bądź cicho albo go
użyję.
Wilkołak wbił w nią wściekły wzrok. Miał splątane włosy i całkiem zwierzęce oczy.
- Czy na łódkach ktoś jest? - Gdy nie odpowiedział. Rashel przycisnęła ostrze mocniej. -
Jest?
- Nie - wycharczał niemal bez tchu. Jego zęby zaczęły się zmieniać, wyostrzać i wydłużać...
- Nie waż się... - zaczęła Rashel, ale wilkołak zaczął się szarpać. Postanowił zrzucić ją z
siebie.
Rashel mogła lekko poruszyć nadgarstkiem, by zatopić srebrne ostrze w jego gardle. Wolała
jednak zrobić salto w tył chowając głowę i lądując na prawym kolanie. Kiedy wilkołak na nią
skoczył, wbiła mu osłonięty pochwą nóż w szczękę.
Upadł nieprzytomny.
Jaka szkoda, chciałam go wypytać o klienta. Rashel .spojrzała w stronę brzegu. Daphne,
Anne-lise i Nyala przybiegły do niej na nabrzeże, ściskając w rękach kamienie i drewno.
Chciały mi pomóc, pomyślała Rashel, i myśl ta napełniła ją dziwnym ciepłem.
- W porządku - uspokoiła je. - Anne-lise i Keiko, idziecie za mną. Cała reszta
zostaje tutaj. Daphne, ty na straży,
W ciągu kilku minut we trójkę sprawdziły motorówki i znalazły dwie, z którymi dałyby sobie
radę. Anne-lise zdemontowała silniki pozostałych łodzi.
- Wyjęłam z nich wirniki i solenoidy - powiedziała tajemniczo, wyciągając do Rashel
usmarowaną dłoń.
- Świetnie! W takim razie puśćcie je na wodę. Cała reszta niech wskakuje na
łódki. Jak najszybciej znajdźcie sobie miejsca. I nie stójcie. - Rashel przesunęła się
na tył grupy. Fayth obejmowała kilka dziewczyn, które bały się wypłynąć na mroczny ocean.
- No już, dalej. - Chciała pogonić je jak stado kurczaków.
I wtedy właśnie to się stało.
Ostrzeżenie nadeszło ułamek sekundy wcześniej - tuż za Rashel trzasnęła ułamana gałązka. A
potem coś uderzyło ją ze straszliwą siłą w sam środek pleców. Wylądowała na ziemi,
wypuszczając nóż z ręki.
Co gorsza, straciła też panowanie nad umysłem. Nie była na to gotowa. Ostrzeżenie jej nie
wystarczyło, bo już wcześniej straciła zanshin.
Nie miała już daru nieskończonej koncentracji. Straciła swój jedyny cel. Dawniej skupiała się
tylko na jednej rzeczy: zabijaniu ludzi nocy. Nie wahała się ani przez chwilę
Jednak teraz... Tego wieczoru już dwukrotnie dała plamę, gdy ogłuszyła dwa wilkołaki,

background image

zamiast je zabić. Była zdezorientowana i niepewna. I w rezultacie niegotowa.
Słyszała w uchu dziki charchot. Czuła palący ból w dole pleców. Zwierzęce szpony. Siedział
na niej wilk.
To Rudi musiał uwolnić się z piwnicy.
Rashel próbowała go zrzucić. Usiłowała wyczołgać się spod niego, osłaniając rękami gardło.
Wilkołak był za ciężki i za bardzo wściekły. Zatopił pazury w jej ciele jak drwal wbijający
siekierę w szczapę. Charczący pysk raz po raz zbliżał się do jej gardła. Rashel widziała jego
zjeżoną sierść.
Poczuła ogień na żebrach, to pazury wilkołaka przeszyły na wylot jej koszulę. Zignorowała
ból. Myślała tylko o tym, by osłonić gardło. Unosząc się na jednym łokciu, drugą ręką
sięgnęła po nóż.
Nic z tego. Nie potoczyła się wystarczająco daleko. Widziała tylko ostre, wilgotne zęby,
czarne dziąsła i płonące żółte oczy. Jej twarz pochłonął gorący wilczy oddech.
Każde szczęknięcie pyska wilkołaka niosło ze sobą głuchy dźwięk. Rashel pozostało tylko
jedno: blokować każde kolejni kłapnięcie. Ale nie mogła tak robić w nieskończoność. Już
teraz zaczynała się męczyć.
To już koniec, pomyślała. Dziewczyny, które mogłyby jej pomóc - Daphne, Nyala i Anne-lise - były
po
drugiej stronie przystani albo na łódkach. Pozostałe z pewnością za bardzo się bały, by próbować.
Rashel
została sama i wkrótce umrze.
Moja wina, pomyślała lekko zamroczona. Trzęsły jej się ręce. Była zakrwawiona. Z każdą
chwilą słabła. I wilk to czul. Ledwo o tym pomyślała, popełniła błąd. Ręka ześliznęła jej się
na bok, odsłaniając gardło. Jak w zwolnionym filmie zobaczyła, jak szczęki wilka otwierają
się szeroko i zbliżają do jej szyi. Widziała triumf w jego żółty oczach. Wiedziała, ogarnięta
dziwnym poczuciem rezygnacji, że następne, co poczuje, to zęby rozszarpujące jej ciało.
Przykro mi, Daphne, pomyślała. Przepraszam, Nyalo. Uciekajcie i bądźcie bezpieczne. Wtedy czas
się zatrzymał.
Wilk stanął w pół gestu, wykrzywiając łeb do tyłu. Miał rozszerzone oczy i otwarte szczęki,
ale już się nie poruszał. Wyglądał tak, jak gdyby zaraz mógł zawyć.
Ale nie wydał żadnego dźwięku. Legł na ziemi jak gorący rozedrgany worek, z
zesztywniałymi łapami. Rashel wyczołgała się spod ciała.
I zobaczyła, że z podstawy czaszki wilkołaka wystaje jej nóż.
Nad nią stał Quinn.
- Nic ci nie jest?
Oddychał bardzo szybko, ale wyglądał spokojnie. Księżyc oświetlał jego czarne włosy.
Cały świat nagle zogromniał, zadrżał i dziwnie się rozświetlił. Rashel wciąż odnosiła
wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie.
Wbiła wzrok w Quinna, potem spojrzała na wybrzeże.
Dziewczyny stały rozproszone po całej przystani, jak gdyby biegły w różnych kierunkach i
ktoś zatrzymał je w pół kroku. Niektóre były już na pokładzie łodzi, inne zmierzały w jej
stronę. Daphne i Nyala były zaledwie kilka metrów od niej, ale obie zamarły wpatrzone w
Quinna. Na twarzy Nyali malował się strach, nienawiść i rozpoznanie.
Fale uderzały cicho o dok.
Myśl. Myśl, dziewczyno, powiedziała sobie Rashel. Jeszcze nigdy nie znalazła się w tak
dziwnym, tak intensywnym stanie świadomości. Miała ręce zimne jak lód i wydawało jej się,
że płynie, ale poza tym myślała jasno.
Wszystko zależało od tego, jak zachowa się przez najbliższych kilka minut.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała cicho. W tej samej chwili rzuciła Daphne najszybsze i
najbardziej wyraziste spojrzenie w życiu. Znaczyło: „Idźcie już". Miała nadzieję, że Daphne
zrozumie.
- Właśnie straciłeś strażnika - powiedziała, próbując się podnieść.

background image

Przyciągnij jego uwagę. Ruszaj się. Zmuś go do mówienia.
- Niezbyt dobrego strażnika. - Quinn przypatrywał się z obrzydzeniem kupce futra.
''Uciekaj, Daphne, biegnij! -pomyślała Rashel. Wiedziała, że dziewczyny wciąż mają szansę na
ucieczkę. Na ścieżce nie pojawiły się żadne nowe wampiry, co znaczyło, że Rudi za bardzo
się bał albo za bardzo się wściekł, by podnieść alarm. I to była jedna dobra rzecz w
wilkołakach: działały impulsywnie.
Teraz, to Quinn stanowił główne niebezpieczeństwo.
- Niezbyt dobrego? - spytała. - Bo zniszczył towar? – Odkleiła od żebra poszarpany
strzęp koszuli.
Quinn odrzucił głowę do tyłu i się roześmiał. Rashel poczuła ukłucie w klatce piersiowej, ale
wykorzystała tę chwilę, żeby zmienić pozycję. Siedziała obok wilka, lewą rękę miała na
poziomie noża.
- Zgadza się - odparł Quinn z dzikim i gorzkim uśmiechem. - Poczynał sobie nieco zbyt
śmiało. Omal nie poddałaś się niewłaściwemu rodzajowi ciemności, Shelly. A tak w
ogóle skąd miałaś srebrny nóż?
On nie wie, kim jestem, pomyślała Rashel. Poczuła jednocześnie ulgę i żal. Quinn wciąż uważa
mnie za jakąś dziewczynę z klubu. Może i za łowczynię wampirów, ale nie za Kocicę, którą
sam nazwał „dobrą".
W każdym razie teraz nie jest skoncentrowany.
Jeśli zabiję go jednym ciosem, zanim zdąży krzyknąć, dziewczyny zdołają uciec.
Zerknęła na przystań, z rozmysłem chcąc przyciągnąć jego spojrzenie. Ale on nie obejrzał się
za siebie, a Daphne i pozostałe dziewczęta wcale nie uciekały.
Nie chcą beze mnie płynąć. Idiotki!
Teraz albo nigdy, pomyślała Rashel.
- No cóż. Myślę, że ocaliłeś mi życie. Dziękuję.
Nie podnosząc wzroku, wyciągnęła do niego prawą rękę. Quinn wydawał się zdziwiony i
automatycznie zareagował tym samym gestem.
Rashel zaatakowała szybkim ruchem jak wyprężający się wąż.
Jej prawa dłoń zacisnęła się mocno na jego nadgarstku, lewą sięgnęła po nóż. Palcami objęła
rękojeść, po czym pociągnęła. Pochwa wraz z srebrnym ostrzem została w szyi wilkołaka.
Dokładnie tak jak Rashel zaplanowała. Nóż, prawdziwy drewniany nóż trzymała teraz w
dłoni.
Wtedy Quinn spróbował ją rzucić. Zareagowała odruchowo. Poruszała się świadomie,
przewidując wszystkie jego ataki i blokując je, zanim zdołał wykonać ruch. Ich walka
przemieniła się w taniec. Rashel, szybsza niż myśl, pełna gracji jak lwica, odpowiadała na
każde jego posunięcie.
Zanishin na maksa.
Na koniec przyszpiliła go, błyskawicznie przystawiając mu nóż do gardła.
Teraz. Szybko. Skończ to! Nie drgnęła.
Musisz, powiedziała sobie. Szybko, zanim zawoła resztę. Zanim użyje telepatii. Przecież wiesz, że
potrafi to zrobić.
W takim razie czemu nie próbuje?
Quinn leżał bez ruchu. Ostrze drewnianego noża tkwiło w zagłębieniu jego szyi, dokładnie
tam, gdzie rozchylał się ciemny kołnierz. Jego gardło wydawało się blade w świetle księżyca,
włosy czerniały na piasku.
Za Rashel rozległ się odgłos kroków. Usłyszała pośpieszny, płytki oddech.
- Daphne, zabierz łódki i uciekaj. Zostaw mnie tu. Rozumiesz?
- Ale Rashel!
- Zrób to. Natychmiast!- Rashel włożyła w te słowa siłę, o jaką się nawet nie
podejrzewała. Usłyszała, że Daphne gwałtownie nabiera powietrza, potem odgłos
oddalających się kroków.
Przez cały ten czas nie spuszczała wzroku z Quinna.

background image

Zielonoczarne ostrze noża lśniło w blasku księżyca, tak jak wszystko inne, i wyglądało niemal
jak płynne srebro. Lignum vitae. Drzewo Życia miało przynieść Quinnowi śmierć. Jedno
pchnięcie- w gardło. Drugie - w samo serce.
- Przykro mi - szepnęła Rashel,
Mówiła szczerze. Naprawdę żałowała, że musi to zrobić, nie miała wyjścia. Musiała uczynić
to dla Nyali, dla wszystkich tych dziewczyn, które zostały porwane i zwabione tutaj.
Dla bezpieczeństwa innych.
- Jesteś łowcą- stwierdziła cicho Rashel, walcząc z emocjami. - Ja także. Oboje
rozumiemy. Tak to właśnie jest. Zabijasz albo zostajesz zabity. Wszystko
sprowadza się właśnie do tego. - Urwała, żeby zaczerpnąć powietrza. - Rozumiesz?
- Tak.
- Jeśli cię nie powstrzymam, na zawsze pozostaniesz zagrożeniem. A na to nie
mogę pozwolić. Nie mogę dopuścić, że byś skrzywdził jeszcze kogokolwiek. -
Zdawała sobie sprawę z tego, że kręci głową, usiłując mu to wytłumaczyć. Czuła ból w
płucach i łzy napłynęły jej do oczu. - Nie mogę...
Quinn nie odezwał się słowem. Patrzył na nią czarnymi i bezdennymi oczami. Miał lekko
zmierzwione włosy na czole, ale poza tym nie było po nim widać żadnych śladów walki.
Nie będzie stawiał oporu, uświadomiła sobie Rashel.
Muszę zrobić to szybko i bezboleśnie. Nie może czuć, jak drewno przeszywa mu gardło. Rashel
zmieniła uchwyt i uniosła nóż nad klatką piersiową wampira. Obiema rękami nakierowała nóż
na jego serce. Jedno pchnięcie i będzie po wszystkim.
Po raz pierwszy, odkąd zaczęła zabijać istoty nocy, nie wypowiedziała swojej kwestii. W tej
chwili nie czuła się Kocicą. Nie mściła się za swoją krzywdę. Robiła to, co konieczne.
- Przykro mi - szepnęła i zamknęła oczy.
- Ten kotek ma pazurki - odparł.
Rashel zacisnęła mięśnie.
I otworzyła oczy.
- No dalej - powiedział Quinn. - Zrób to. Powinnaś była mnie zabić za pierwszym
razem. - Patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem jak Fayth. Widziała w jego oczach
księżyc.
Na jego twarzy nie widać było ani dzikości, ani goryczy, ani szyderstwa. Miał poważny i
może nieco zmęczony wyraz twarzy.
- Powinienem był się zorientować wcześniej. Że to ciebie spotkałem w piwnicy.
Wyczułem, że coś w tobie jest, tylko nie wiedziałem co. Przynajmniej zobaczyłem
twoją twarz.
Ręka Rashel nie poruszyła się.
Co się ze mną dzieje? Traciła zdecydowanie. Całe jej ciało osłabło. Czuła, że zaczyna się trząść.
Z przerażeniem uświadomiła sobie, że nie może się opanować.
- Wszystko co mówiłaś było prawdą - powiedział. - Tak to musi się skończyć.
Inaczej ja zabiję ciebie. To już chyba lepsza jest ta pierwsza opcja. - Wyglądał na
wyczerpanego. Albo chorego. Odwrócił głowę i zamknął oczy.
- Tak- odparła Rashel głosem wypranym z emocji. Czy on na prawdę w to wierzył?
- Poza tym teraz, gdy widziałem już twoją twarz, nie mogę znieść swojego
odbicia w twoich oczach. Wiem, co o mnie myślisz.
Rashel opuściła ręce.
Bezwładnie. Ostrze noża odwróciła do góry. Siedziała tak, opierając dłonie na jego piersiach,
i wpatrywała się w dziki krzew malin rosnący na skale,
Zawiodła Nyalę, jej siostrę i niezliczonych innych ludzi, ludzi dnia. Zawiodła ich, gdy
naprawdę jej potrzebowali.
- Nie mogę cię zabić - szepnęła. - Na Boga. Nie mogę. - Pokręcił głową, nie otwierając
oczu. Czekała na atak, ale Quinn nie wykonał żadnego ruchu.
W końcu spojrzał jej w oczy.

background image

- Już ci mówiłem. Jesteś głupia.
Rashel uderzyła go w podbródek. Rękojeść sztyletu wbiła mu się w szczękę. Nie zrobił nic,
by uniknąć ciosu.
Stracił przytomność.
Rashel otarła policzki i podniosła się, by znaleźć coś, czym mogłaby go związać. Całe jej
życie właśnie legło w gruzach. Nic z tego nie rozumiała. Mogła tylko starać się skończyć to,
po co tu przyjechała.
Działanie, tego właśnie potrzebowała. Myślenie mogło poczekać. Musiało
Wtedy zerknęła na przystań.
Nie mogła w to uwierzyć. Odkąd krzyknęła na Daphne, minęły wieki. A one wciąż tam były!
Łodzie wciąż stały przy brzegu, dziewczyny wciąż włóczyły się po przystani, a Daphne
właśnie do niej biegła.
Rashel wyszła jej na spotkanie. Chwyciła ją za ramiona i mocno potrząsnęła
- Wynoście się stąd! Zrozumiałaś? Co mam zrobić, wrzucić was do wody?
Oczy Daphne były wielkie i chabrowe. Włosy rozwiały się, gdy Rashel nią potrząsnęła.
- Ale teraz możesz płynąć z nami! - wystękała, gdy Rashel wreszcie przestała ja szarpać.
- Nie mogę! Mam tu jeszcze sporo do zrobienia.
- Na przykład co? - Spojrzała na wzgórze, po czym znowu skoncentrowała się na Rashel. -
Chcesz ich dopaść? Oszalałaś! - Z przerażeniem ujęła dłonie Rashel, wciąż zaciśnięte na
jej ramionach. - Rashel, przecież ich jest ośmioro, tak? Jeszcze Lily i Ivan, i
niewiadome kto! Naprawdę sądzisz, że możesz ich wszystkich pozabijać? Myślisz,
że po prostu ustawią się do ciebie w kolejce?
- Nie, nie wiem. Nie muszę zabić wszystkich. Jeśli dopadnę tego, kto to
zorganizował, klienta, to moja wyprawa będzie warta swojej ceny.
Daphne ze łzami w oczach pokręciła głową.
- Nie, nie będzie tego warta! Nie, jeśli cię zabiją. A to właśnie zrobią. Już jesteś
ranna...
- Będzie tego warta, jeśli powstrzymam go na zawsze - odparła Rashel cicho. Nie
mogła już krzyczeć, brakowało jej sił. Mówiła zdławionym głosem, ale wytrzymała
spojrzenie. - Poproś kogoś, żeby rzucił mi kawałek liny, muszę związać tych gości, A
potem odpływajcie. Nie. Zostawcie mi jeszcze pięć minut, żebym zdążyła dotrzeć
na szczyt wzgórza. Może sześć. W ten sposób zaskoczę ich, zanim się zorientują,
że was nie ma.
Daphne płakała już otwarcie. Rashel nie dała jej dojść do głosu.
- Daphne. Nie mamy czasu. Ktoś na pewno zajrzy do piwnicy przed północą. Liczy
się każda sekunda. Proszę, nie walcz już ze mną.
Daphne otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. W oczach zabłysła jej rozpacz.
- Proszę, postaraj się uważać na siebie - szepnęła. Puściła dłonie Rashel, po czym
mocno ją uścisnęła. - Wszyscy wiemy, że robisz to dla nas. Jestem dumna, że się z
tobą przyjaźnie.
Potem odwróciła się i pobiegła, zgarniając za sobą pozostałe dziewczyny.
Chwilę później cisnęła Rashel dwie liny. Rashel związała najpierw Quinna, potem wilkołaka.
- Sześć minut - powiedziała do Daphne, która przytaknęła usiłując powstrzymać łzy.
Rashel nie zamierzała mówić do widzenia. Nie znosiła tego. Chociaż wiedziała, że nigdy już
nie zobaczy Daphne. Nie oglądając się, wyruszyła na szczyt wzgórza.

Rozdział 14

Pierwszą osobą, którą Rashel spotkała w rezydencji, był Ivan.
Wciąż sprzyjało jej to samo głupie szczęście, dzięki któremu przeżyła tak długo. Wślizgnęła
się do środka przez tylne drzwi, tą samą drogą, którą wyszła wraz z dziewczynami. Stanęła w
ogromnej cichej kuchni i przez chwilę słuchała muzyki dudniącej gdzieś w głębi domu.
Potem odwróciła się, by sprawdzić piwnicę, i wpadła prosto na Ivana Groźnego, który

background image

właśnie biegł po schodach na górę.
Najwyraźniej odkrył, że zniknęły dwadzieścia cztery cenne niewolnice. Pędził przed siebie z
rozwianym włosem, szeroko otwartymi oczami i wykrzywioną twarzą. W jednej ręce dzierżył
paralizator, w drugiej pęk plastikowych kajdanek- przypominających te, których policja
używa do krępowania prowodyrów zamieszek ulicznych.
Kiedy Rashel nagle pojawiła się na schodach, oczy Ivana jeszcze bardziej się powiększyły.
Wampir otworzył usta ze zdumienia, ale w tej samej chwili stopa Rashel boleśnie zetknęła się
z jego czołem. Rozległ się trzask. Kopniak przewrócił go na plecy. Ivan sturlał się na dół i
uderzył o drewnianą podłogę.
Rashel skoczyła za nim, docierając na dół w pół sekundy po nim. Ale Ivan stracił już
przytomność.
- Co to jest? Miałeś zaprowadzić dziewczyny na górę? -Kopnęła w stertę
plastikowych kajdanek. Jednak Ivan, nieprzytomny, nie odpowiedział.
Rashel spojrzała na zegarek. Była dopiero za kwadrans dziewiąta. Może zamierzał zabrać
dziewczyny do kąpieli. Było za wcześnie na zaczynanie uczty.
Po cichu pobiegła z powrotem na górę i zamknęła za sobą drzwi. Teraz musiała tylko podążać
za dźwiękami muzyki. Musiała się dowiedzieć, gdzie są wampiry, by jak najlepiej je
zaatakować. Zastanawiała się też, gdzie jest Lily.
Z kuchni przeszła do wykwintnej jadalni z ogromnym wbudowanym bufetem
przystosowanym chyba do serwowania pieczonych prosiąt w całości. Rashel miała jednak
straszliwą wizje, że na mahoniowym blacie leży dziewczyna ze związanymi rękami, a kolejne
wampiry podchodzą, by upić łyczek krwi. Błyskawicznie pozbyła się wizji i cicho ruszyła
dalej.
Jadalnia prowadziła na korytarz. Z jego końca dochodziła muzyka. Łowczyni wśliznęła się w
półmrok, zbliżając się powoli do drzwi. Ze szpary pod nimi wydobywało się światło.
To tu, pomyślała.
Zanim zdołała podejść bliżej, światło przesłoniła jakaś postać.
Rashel w mgnieniu oka ukryta się we wnęce. Wstrzymała oddech, obserwując korytarz.
Gdyby wyszły tylko dwa wampiry, mogłaby sobie z nimi poradzić.
Ale nikt nie wyszedł i Rashel zdała sobie sprawę, że ktoś tylko na chwilę przesłonił źródło
światła. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak głośno gra muzyka.
Do pokoju weszła drugimi drzwiami. To był gigantyczny salon przedzielony drewnianym
przepierzeniem. Solidnym, ale ażurowe i zdobne otwory przepuszczały odrobinę światła.
Rashel zatknęła nóż za pas, podkradła się do przepierzenia i wyjrzała na drugą stronę.
Zobaczyła duży pokój wyłożony podobnie jak kuchnia mahoniową boazerią i parkietem z
wiśniowego drewna. Okna w ceglanych oprawach były z matowanego szkła. Rashel zupełnie
niepotrzebnie martwiła się, że ktoś będzie stał na straży. Na kominku płonął wielki ogień,
rozświetlając pomieszczenie. Cały pokój był czerwony i tajemniczy.
I tam właśnie siedzieli wszyscy. Wampiry zgromadzone na czerwoną ucztę.
Siedmiu najpotężniejszych przemienionych wampirów świata. Fayth mówiła prawdę. Rashel
szybko przeliczyła głowy. Owszem, siedem. Nie było wśród nich Lily.
- Wcale nie wyglądacie tak przerażająco - mruknęła. To była jedna z cech
przemienionych wampirów. W przeciwieństwie do lamii, które mogły decydować, jak bardzo
się zestarzeją, przemienione wampiry na zawsze pozostawały młode, tylko młodzi ludzie
mogli przemieniać się w wampiry. Spróbuj przemienić w wampira kogoś po dwudziestce, a
zobaczysz, jak się wypala. Smaży. Umiera.
Rashel miała wrażenie, że ogląda serial telewizyjny o przyjaciołach z liceum. Siedmiu
młodych facetów różniło się wzrostem i kolorem skóry, ale wszyscy byli wystrojeni i
przystojni jak hollywoodzcy aktorzy. Mogliby żartować o wyprawie na ryby albo szkolnej
potańcówce... Tylko te oczy nie pasowały do obrazka.
To właśnie zdradzało wampiry, pomyślała Rashel. Oczy ukazywały głębię, której zwykły
nastolatek nigdy nie mógłby osiągnąć. Doświadczenie, inteligencję... i chłód.

background image

Niektórzy z tych nastolatków mieli setki lat, niektórzy tysiące. Wszyscy byli śmiertelnie
groźni.
W przeciwnym wypadku nie znaleźliby się tutaj. Każdy z nich spodziewał się, że poczynając
od północy, zabije trzy dziewczyny.
Wszystkie te myśli przeleciały przez głowę Rashel w kilka sekund. Zdążyła już zdecydować,
w jaki sposób wkraść się do pokoju i rozpocząć atak. Powstrzymywała ją tylko jedna rzecz.
Było tam siedem wampirów. A ona najbardziej chciała dorwać ósmego. Tego klienta. Tego,
który wynajął Quinna i wydał tę ucztę.
Może to był jeden z nich. Na przykład ten wysoki, czarnoskóry, o władczym wyglądzie. Albo
ten jasny blondyn o dziwnym uśmiechu...
Nie. Nikt tu nie wygląda na gospodarza. Myślę, że to ten który jeszcze się nie zjawił.
Ale nie mogła czekać. Mimo głośnej muzyki wampiry mogły usłyszeć ryk odpływających
motorówek. Może powinna po prostu...
Ktoś chwycił ją od tyłu.
Tym razem nic jej nie ostrzegło. I nie była nawet zdziwiona. Jej opinia na temat samej siebie
jako wojowniczki uległa gwałtownemu pogorszeniu.
Zamierzała jednak walczyć. Rozluźniła mięśnie, by zmniejszyć uścisk, po czym sięgnęła
między nogi, żeby złapać napastniku za kostkę. Jedno szarpnięcie pozbawiłoby go
równowagi...
Nie rób tego. Nie chcę cię ogłuszać. Quinn.
Rozpoznała ten głos w umyśle i tę rękę na twarzy. Zarówno telepatyczny przekaz, jak i dotyk
wywarły na niej wrażenie. Nic było tak jak poprzednio: z fajerwerkami. Ale poczuła
przejmujące doznanie jego obecności, jak gdyby tonęła w mrocznym chaosie. Burzy, która
mogła równie dobrze zabić i Quinna. Podniósł ją, po czym wycofał się z pokoju w korytarz.
Zaprowadził ją na górę po schodach. Rashel nie walczyła. Usiłowała oczyścić umysł i czekać
na okazję. Kiedy dotarli do pokoju na piętrze, Quinn zatrzasnął drzwi. Rashel zrozumiała, że
nie będzie żadnej okazji.
Był po prostu zbyt silny i mógł ją ogłuszyć telepatycznie, gdyby spróbowała uciec. Role się
odwróciły. Mogła liczyć teraz nie na to, że w obliczu śmierci zachowa się tak spokojnie jak
on. Przynajmniej położyłoby to kres jej mękom.
Puścił ją. Powoli podniosła na niego wzrok.
To co zobaczyła, przyprawiło ją o dreszcze. W jego oczach błyszczała ciemność i chaos, to
samo wyczuwała w jego umyśle. Było to bardziej przerażające niż zimny głód, jaki widziała
w oczach wampirów na dole.
A potem się uśmiechnął.
Jego uśmiech był jak tęcza. Rashel wcisnęła plecy w ścianę, usiłując się opanować.
- Oddaj mi nóż.
Po prostu na niego spojrzała. Wyciągnął go zza jej paska i rzucił na łóżko.
- Nie znoszę być ogłuszany - powiedział. - Nie wiem czemu , ale coś mnie w tym
drażni,
- Quinn, zrób to od razu.
- Trochę czasu mi to zajęło, zanim zdołałem się odwiązać. Ilekroć cię spotykam,
zawsze kończę nieprzytomny i zaplątany w sznurek jak świnia. To się robi nudne.
- Quinn... jesteś wampirem. Ja łowczynią. Rób to, co musisz zrobić.
- Zawsze też wygrażamy sobie nawzajem, zauważyłaś? Oczywiście wszystko, co
mówimy, jest prawdą. Zabij lub zostaniesz zabity. Zabiłaś wielu moich ludzi
Rashel-Kocico.
- A ty moich, John.
Odwrócił wzrok i spojrzał przed siebie. Miał ogromne źrenice.
- Mniej niż sądzisz. Zazwyczaj nie zabijam, by zjeść. Ale owszem, mam swoje
ofiary na koncie. Jak już mówiłem, wiem, co o mnie myślisz.
Rashel milczała. Była wystraszona, zdezorientowana i od długiego czasu spoczywała na niej

background image

zbyt wielka odpowiedzialność. Czuła, że w każdym momencie może się załamać.
- Należymy do dwóch różnych ras. Ras, które nienawidzą się nawzajem. Nie ma
od tego ucieczki. - Popatrzył na nią wielkimi czarnymi oczami i nagle uśmiechnął się
promiennie
- Oczywiście możemy to zmienić.
- O czym ty mówisz?
- Zamierzam przemienić cię w wampira.
Coś w Rashel nagle pękło. Poczuła, że zaraz się przewróci. Nie mógł mówić poważnie. Ale
najwyraźniej jednak tak zamierzał zrobić. Wiedziała to. Czarne, kłębiące się chmury w jego
oczach przegonił na chwilę wiatr.
A zatem tak zamierzał rozwiązać problem, którego nie dało się pokonać. Rzeczywiście chyba
oszalał.
- Przecież wiesz, że nie możesz tego zrobić – szepnęła Rashel.
- Wiem, że mogę. To całkiem proste, wystarczy, że wymienimy odrobinę krwi. To
także jedyny sposób. – Chwycił ją za ramiona tuż powyżej łokci. - Nie rozumiesz?
Dopóki jesteś człowiekiem, prawa świata nocy skażą mnie na śmierć, jeśli cię
pokocham.
Rashel stała bez ruchu, oszołomiona. Quinn urwał na chwilę, jak gdyby sam zdziwił się tym,
co powiedział. Potem roześmiał się dziwnie i pokręcił głową.
- Jeśli cię pokocham - powtórzył. - No i w tym właśnie problem. Bo ja już cię
pokochałem.
Rashel jeszcze mocniej oparła się o ścianę, żeby się nie przewrócić. Nie mogła już myśleć.
Nie mogła nawet oddychać. Miała dreszcze, które nie chciały ustać.
- Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia, Rashel-Kocico. Nie chciałem się do
tego przyznać, ale to prawda. - Wciąż trzymał ją mocno w ramionach, stojąc bardzo
blisko, ale jego oczy wydawały się teraz odległe, zagubione w przeszłości. - Jeszcze nigdy
nie poznałem takiej dziewczyny- powiedział cicho, jak gdyby coś sobie przypominał. -
Byłaś silna, a nie słaba i żałosna. Nie szukałaś własnej zguby. Ale pozwoliłaś mi
uciec. Połączyłaś w sobie siłę i współczucie. I... honor. Oczywiście, że cię
pokochałem. -Jego czarne oczy znów skupiły się na Rashel. Popatrzył jej prosto w oczy. -
Byłbym szalony, gdybym cię nie pokochał.
Upadanie w ciemność... Rashel poczuła przerażające pragnienie, by po prostu wpaść mu w
ramiona. Poddać się. Był tak tak niesłychanie piękny, a moc jego osobowości obezwładniała.
Ona też go pokochała. Oczywiście.
To nagle stało się jasne. Nie podlegało zaprzeczeniom. Już na samym początku poruszył w
niej taką strunę, której nikt wcześniej nie tknął. Był tak podobny do niej - polował, walczył . I
także cenił sobie honor. Nawet gdyby zaprzeczył, gdzieś w głębi zachował swój honor.
Podobnie jak ona poznał ciemną stronę życia, ból i przemoc. Oboje widzieli - i robili rzeczy,
których normalni ludzie by nie zrozumieli.
Powinna go nienawidzić, ale od samego początku widziała w nim swoje odbicie. Czuła więź,
połączenie... Rashel pokręciła głową.
- Nie! - Musiała przestać o tym myśleć. Nie wolno jej było poddać się ciemności.
- Nie powstrzymasz mnie - odparł cicho Quinn. - To powinno ci ułatwić sprawę. Nie
musisz nawet podejmować decyzji. To wszystko moja wina. Jestem bardzo,
bardzo zły i zamierzam przemienić cię w wampira.
Słysząc to, Rashel jakimś cudem odzyskała głos.
- Jak możesz zrobić coś takiego komuś, kogo kochasz? - warknęła.
- Bo nie chcę, żebyś umarła! Bo dopóki jesteś człowiekiem, w każdej chwili
narażasz się na śmierć! - Przybliżył twarz do jej twarzy, niemal dotykając jej czołem. -
Nie pozwolę ci na to, byś dała się zabić - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Jeśli przemienisz mnie w wampira, zabiję się – zagroziła Rashel.
Nareszcie myślała jasno. Chociaż tak bardzo chciała się poddać, ulec ciemności, wiedziała,

background image

jak to się skończy. Stanie się wampirem. Żądza krwi zmuszałaby ją do robienia rzeczy, które
teraz ją przerażały. I niewątpliwie znalazłaby wiele wymówek Stałaby się potworem.
Quinn był wstrząśnięty. Przestraszyła go i widziała to w jego oczach.
- Zmienisz zdanie, gdy będzie po wszystkim - powiedział
-Nie. Posłuchaj mnie, Quinn. - Patrzyła mu głęboko w oczy, by mógł zobaczyć, że
mówi prawdę, - Jeśli przemienisz mnie w wampira, po przebudzeniu przebiję się
własnym nożem. Myślisz, że nie mam dość odwagi?
- Ależ masz. I na tym polega twój problem. - Quinn wyraźnie się wycofywał. Pozorny
spokój pryskał, odsłaniając agonię i rozpaczliwą dezorientację. Quinn naprawdę nie widział
innego wyjścia. Rashel nie potrafiła mu pomóc... Tyle że ona nie spodziewała się przeżyć tej
nocy.
Rysy Quinna stwardniały. Widziała, że odpędza wątpliwości.
- Przyzwyczaisz się- powiedział stanowczo, chrapliwym głosem. - Zobaczysz. Zacznij
od dziś.
I wtedy ją ugryzł.
Zrobił to tak szybko... Tak niewiarygodnie szybko... Chwycił ją za brodę i przechylił głowę
na bok. Nie brutalnie. Z bezlitosną precyzją. Zanim Rashel miała czas krzyknąć, poczuła
gorące ukłucie. Zęby, wampirze zęby, nieprawdopodobnie ostre i wydłużone, delikatnie
przebiły jej ciało.
To jest właśnie to. Tak smakuje śmierć.
Zalała ją panika. Oczywiście wcale nie umierała. Jeszcze nie. Pojedyncza wymiana krwi nie
mogła jej nawet przemienić w wampira. Czekały ją powolne tortury... agonia... ból...
Wciąż czekała na ból.
Czuła jednak dziwne ciepło i błogość. Czy on naprawdę pił jej krew? Wiedziała tylko, że
Quinn muska ustami jej szyję, jednocześnie mocno ją obejmując. I...
Czuła też jego umysł.
Wszystko stało się naraz, jak gdyby coś eksplodowało. Ogarnęło ją białe światło. Unosiła się
na fali tego światła, a Quinn razem z nią. Światło lśniło wokół nich i przenikało przez nich.
Była teraz złączona z Quinnem. Teraz go znała. Widziała jego duszę, istotę, jakkolwiek to
nazwać, to, co czyniło go Johnem i Quinnem. Razem unosili się w innym wymiarze, w tym
nagim nagim świetle, które ujawniało wszystko i bezlitośnie ukazywało najbardziej skryte
miejsca.
Gdyby ktoś ją zapytał o wrażenia, Rashel musiałaby powiedzieć, że było to potworne i że
najchętniej uciekałaby ze wszystkich sił.
Ale to wcale nie było potworne. Widziała straszne czarne plamy w umyśle Quinna i mroczne
obszary własnej duszy. Splątane, kłujące, straszliwe fragmenty pełne gniewu i nienawiści. Ale
było też tyle innych części, pięknych, silnych i bogatych. Tyle potencjału. Tęczowych miejsc,
które tak bardzo chciały się im wijąc. Plamki drżące od skrywanego światła, które czekało na
uwolnienie.
Tak mało od siebie wymagamy, pomyślała Rashel w osłupieniu, jeśli każdy ma w sobie tyle
możliwości, czemu tak je skrywa ... Moglibyśmy osiągać o tyleż więcej...
Nie chcę ,żebyś była kimś więcej. Jesteś wystarczająco niesamowita już teraz.
To mówił Quinn. Nie głos w umyśle Rashel. Po prostu Quinn Słyszała jego myśli. Rashel
wiedziała, że jej myśli płyną do niego bez żadnego wysiłku.
Przecież wiesz, co chciałam powiedzieć. Czy to nie dziwne? Czy wampiry tak mają?
Nic podobnego nigdy mnie nie spotkało, odparł Quinn. On doznawał jeszcze więcej i Rashel
czuła to bezpośrednio. Ogarnęła ją obezwładniająca słodka fala. Porozumienie między nimi
stało się głębsze, niż mogły to wyrazić słowa.
Cokolwiek się działo, jakkolwiek osiągnęli ten stan, jedno było jasne. W białym świetle, które
odsłaniało ich najgłębsze różnice, chociażby takie, że on był wampirem, a ona człowiekiem,
przestały mieć znaczenie. Oboje byli po prostu ludźmi, John Quinn i Rashel Jordan. Ludźmi
brnącymi przez życiu i walczącymi z bólem.

background image

W umyśle Quinna kryło się wiele krzywd. Rashel wyczuwała je bez słów ani nawet bez
obrazów. Doznawała dokładnie tych samych uczuć, które na zawsze wyryły blizny w
psychice Quinna.
Twój ojciec... zabił Dove. Och, John. John. To takie straszne. Gdy mówiła do niego po
imieniu, zapalały się tęczowe światła. To tę tajemnicę skrywał i to ona zawładnęła jego
umysłem.
Nic dziwnego, że znienawidziłeś ludzi. Po tym wszystkim, co przeszedłeś.
Nic dziwnego, że znienawidziłaś wampiry. Zabiły ci kogoś bliskiego... Matkę? Byłaś taka
młoda... Przykro mi...
Quinn nie radził sobie ze słowami z taką łatwością jak ona, ale teraz nie potrzebowali słów.
Rashel wyczuwała jego żal, wstyd i gorące pragnienie chronienia jej. I wiedziała, jak wielkie
emocje kryją się za jego kolejnym pytaniem. Kto to zrobił?
Nie wiem. Pewnie nigdy się nie dowiem. Rashel nie chciała i ciągnąć tematu. Wolała nie
rozbudzać mrocznej strony Quinna, pragnęła zobaczyć więcej lśniącego światła, by
całkowicie rozświetliło mrok.
Rashel, to może być niemożliwe. Myśl Quinna nie brzmiała gorzko, tylko raczej poważnie i
delikatnie, z lekkim- odcieniem nieskończonego żalu. Może już nie mogę stać się kimś
lepszym...
Oczywiście, że możesz. Każdy może. Rashel przerwała mu z determinacją. Wyczuwała głęboki
chłód, jaki zagnieździł się we wnętrzu Quinna wiele lat wcześniej. Quinn sam tego pragnął.
Nie pozwolę, żebyś cierpiał z zimna, powiedziała, po czym wybrała się na wędrówkę po jego
umyśle, by go ogrzać, ucałować, utulić.
Proszę, przestań. Chyba właśnie mnie zabijasz. Myśl Quinna była zupełnie roztrzęsiona, na
pół poważna, na pół histeryczna, jak bezradny okrzyk kogoś, kto właśnie jest bardzo mocno
łaskotany.
Rashel stała się jedną wielką fontanną radości. Była młoda - jakie to dziwne, że aż do tej
chwili nigdy nie czuła się młoda. Była zakochana i silniejsza niż kiedykolwiek. Doprowadziła
Johna Quinna niemalże do ekstazy. Nic nie mogło jej zatrzymać. Wszystko stało się możliwe.
Ja się wszystkim zajmę, przekazała Quinnowi i stwierdziła z radością, że to rozwiało jego lęki
i smutek, przynajmniej na chwilę. Naprawdę chcesz, żebym przestała?
Nie. Quinn był teraz oszołomiony. I ogarnęła go błogość. Uznałem, że z przyjemnością umrę
w ten sposób... Ale...
Rashel nie zrozumiała reszty jego myśli, ale poczuła nowy chłód - coś jak podmuch wiatru.
Z zewnątrz.
Całkiem zapomniała o świecie na zewnątrz. Tu, w kokonie ich połączonych umysłów byli
tylko ona i Quinn.
Ale...
Tam krył się inny świat. Inne istoty. Działy się różne rzeczy. I Rzeczy, którym Rashel musiała
położyć kres.
- Boże, Quinn! To wampiry!

Rozdział 15

Dźwięk własnego głosu wybudził Rashel z transu. Było tak, jak gdyby nagle musiała
wynurzyć się z głębokiej wody. Wpadła z jednego świata w drugi. Jak gdyby wracała do
własnego ciała. Przez chwilę czuła wyłącznie chaos. Nie wiedziała, gdzie jest ani w jakiej
pozycji... Nagle zorientowała się, gdzie są jej własne ręce i nogi, i zobaczyła żółte światło.
Światło lampy. Siedziała na piętrze w czyjejś posiadłości na prywatnej wyspie. Quinn trzymał
ją w ramionach.
W jakiś sposób znaleźli się na podłodze. Leżeli, oplatając się ramionami. Rashel trzymała mu
głowę na ramieniu. Nie miała pojęcia, kiedy przestał ją gryźć, ani ile czasu minęło.
Chrząknęła, wstrząśnięta tym, co właśnie nastąpiło.
Ten inny świat, rozświetlony na biało... Tamto miejsce wciąż wydawało się bardziej

background image

rzeczywiste niż lśniące panele podłogi i białe ściany pokoju. Ale było także odizolowane. Jak
sen. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek zdołają tam wrócić.
- Quinn? - Przestała nazywać go John.
- Tak?
- Wiesz, co się stało? Rozumiesz coś z tego?
- Chyba tak - powiedział. Jego głos brzmiał delikatnie i precyzyjnie. - Dzielenie się
krwią zacieśnia telepatyczną więź. Do tej pory zawsze udawało mi się uniknąć
tego efektu, ale... - Nie dokończył.
- Ale to stało się już za pierwszym razem. A przynajmniej coś podobnego.
Wtedy, kiedy cię poznałam.
- Owszem. No cóż... Chyba... Chyba... - Poddał się i postawił na komunikację bez słów.
To nazywa się pokrewieństwo. Nigdy w to nie wierzyłem i śmiałem się z ludzi, którzy mi tym
opowiadali. Założyłbym się, że...
- Ale co to jest, Quinn? - Rashel także o tym słyszała, zwłaszcza ostatnio. Ale w jej
świecie nigdy się z tym nie zetknęła i chciała, by wampir jej to wyjaśnił.
Chodzi o to, że podobno każda osoba ma na świecie pokrewną duszę. Kiedy się ją odnajdzie,
natychmiast się ją rozpoznaje... I... no cóż, to chyba tyle.
- To się przecież nie powinno zdarzyć między ludźmi i wampirami, prawda?
Niektórzy sądzą, że to jest możliwe miedzy rasami. A nawet, że z jakichś powodów ostatnio
zdarza się to szczególnie często między ludźmi i istotami nocy. Redfernowie szczególnie
wyznają tę teorię... Quinn zamilkł na chwilę, po czym odezwał się głośno.
- Pewnie powinienem ich przeprosić. - W jego głosie zabrzmiało rozbawienie.
Rashel wyprostowała się, co nie było łatwe. Nie chciała teraz tracić kontaktu z Quinnem. Na
szczęście wciąż trzymał ją za rękę.
Wyglądał teraz na bardziej sponiewieranego niż na przystani po walce. Miał włosy w
całkowitym nieładzie i wielkie czarne oszołomione oczy. Rashel spojrzała mu prosto w twarz.
- Myślisz, że jesteśmy pokrewnymi duszami?
- No cóż. - Zamrugał, - A znasz lepsze wyjaśnienie?
- Nie. - Zaczerpnęła powietrza -Wciąż chcesz przemienić mnie w wampira?
Popatrzył na nią. W jego oczach coś zapłonęło, po czyni utonęło w bólu. Przez chwilę
wyglądał tak, jak gdyby go uderzyła, ale wkrótce był w nim już tylko żal.
- Och, Rashel. - Jednym ruchem pochwycił ją i przytulił. Wtulił twarz w jej włosy. Czuła
jego oddech, oddech jakiegoś chorego i słabego stworzenia. Po chwili jednak odzyskał panowanie
nad sobą i obudził w sobie siłę. Oparł podbródek na jej głowie.
- Przykro mi, że musisz o to pytać. Ale rozumiem. Nie chcę przemienić cię w
wampira. Chcę... Chcę, żebyś była taka jak dwie minuty temu. Tak szczęśliwa, tak
pełna ideałów...
Brzmiał tak, jak gdyby myślał, że to wszystko jest już stracone.
Ale Rashel poczuła nowy przypływ szczęścia i siły. Quinn się zmienił. Już teraz widziała, jak
bardzo się zmienił. Wrócili do rzeczywistego świata, a on przestał powtarzać, że musi ją
zabić, a ona musi zabić jego.
- Chciałam się tylko upewnić. - Objęła go mocniej. - Nie wiem, co się teraz stanie.
Ale dopóki jesteśmy razem, dam sobie radę ze wszystkim.
Od tej pory jesteśmy razem, na śmierć i życie, powiedział po prostu Quinn.
Tak, pomyślała Rashel. Wciąż wyczuwała w nim smutek, a sama była nieco zdezorientowana,
ale razem radzili sobie ze wszystkim. Nie musiała go już o nic pytać.
Ufali sobie nawzajem.
- Musimy coś zrobić z wampirami na dole - powiedziała.
- Tak.
- Ale nie możemy ich zabić.
- Nie. Dość już zabijania. Z tym trzeba skończyć. - Quinn brzmiał jak pływak, który
po długiej walce odnalazł grunt pod stopami.

background image

Rashel usiadła i spojrzała mu w twarz.
- Ale nie możemy też pozwolić im tak po prostu odejść. Co, jeśli spróbują jeszcze
raz? Niezależnie od tego, kto zorganizował tę ucztę... - Nagle zdała sobie sprawę, że
nie pytała jeszcze o to Quinna. - Słuchaj, kto właściwie to wszystko zorganizował?
Uśmiechnął się trochę tak jak dawniej. Teraz był to uśmiech ponury i pełen pogardy dla
samego siebie.
- Nie wiem.
- Nie wiesz?
- Jakiś wampir, który chciał zebrać razem przemienione wampiry. Nigdy go nie
poznałem. Wszystko odbywało się za pośrednictwem Lily, ale nie jestem pewien,
czy ona w ogóle wie z kim miała do czynienia. Rozmawiała z nim tylko przez
telefon. Żadne z nas nie zadawało pytań. Robiliśmy to dla pieniędzy - powiedział
bez emocji, nie usprawiedliwiając się.
I po to, żeby wyrazić bunt, pomyślała Rashel. Żeby stać się tak złym i przeklętym, jak to
możliwe.
- Ktokolwiek to jest, może zwrócić się do kogoś innego zamówić kolejne ofiary -
powiedziała tylko. - Tych siedmiu facetów może urządzić sobie ucztę już za
miesiąc.
- To trzeba natychmiast ukrócić - stwierdził Quinn. - Ale pytanie polega na tym,
jak zrobić to bez przemocy. - Wciąż oplatał palcami dłonie Rashel, ale patrzył teraz w
przestrzeń zagubiony w ponurych myślach.
Rashel właśnie poznawała Quinna od nowa. Widywała go już w najróżniejszych stanach, od
rozpaczy aż po nienawiść, ale jeszcze nigdy z nim nie pracowała. Teraz zdała sobie sprawę,
że znalazła w nim silnego i rozsądnego sojusznika.
Nagle Quinn zwrócił na coś uwagę.
- Mam! - powiedział, uśmiechając się nagle, wciąż z ironią, ale bez goryczy - Skoro
przemoc niczego nie rozwiąże, trzeba spróbować perswazji.
- To nie jest śmieszne.
- Nie żartuję.
- Zamierzasz ich poprosić, żeby nie zabijali już więcej dziewczyn?
- Zamierzam ich poprosić, żeby nie zabijali więcej dziewczyn, bo jak nie, to
doniosę na nich do Połączonych Rad. Posłuchaj Rashel. - Objął ją i otworzył szerzej
roziskrzone oczy. -W świecie nocy cieszę się pewnym autorytetem. Jestem dziedzicem
Redfernów. A Hunter Redfern to jeszcze grubsza ryba. Między nami
mówiąc, możemy napytać tym wampirom niezłych kłopotów.
- Ale Fayth, moja przyjaciółka, powiedziała, że one są bardzo potężne. - Rashel
uświadomiła sobie, że właśnie nazwała Fayth swoją przyjaciółką.
Quinn pokręcił głową.
- To ty musisz mnie zrozumieć. To nie są jakieś wyrzutki, tylko obywatele świata
nocy. Robią coś zupełnie nielegalnego. Nie wolno tak po prostu pozabijać grupy
dziewcząt z jednego miasta bez specjalnego zezwolenia. Niewolnictwo jest
nielegalne, podobnie jak czerwone uczty. Nieważne, nie wygrają z Radą świata
nocy.
- Ale...
- Zagrozimy im, że doniesiemy Radzie. Hunterowi Redfernowi i lamiom. Lamie
oszaleją, gdy się dowiedzą, że przemienione wampiry formują jakieś sojusze.
Uznają to za groźbę wojny domowej.
To może zadziałać, pomyślała Rashel. Przemienione wampiry nie mogły się zmierzyć z całymi
wampirzymi rodami. Zwłaszcza z klanem Redfernów, najstarszym i najbardziej szanowanym
rodem wampirów.
- Wszyscy boją się Huntera Redferna - powiedziała wolno.
- Ma niesamowite wpływy. Jest praktycznie właścicielem Rady. Może wyrzucić

background image

ich ze świata nocy, jeśli tylko zechce. Myślę, że nas posłuchają.
- Naprawdę uważasz go za ojca, prawda? - spytała łagodnie Rashel, patrząc Quinnowi
w oczy. - Możesz mówić, że go nienawidzisz, ale bardzo go szanujesz.
- Nie jest taki zły jak inni... Ma honor. Zazwyczaj.
I jest purytaninem, dodała Rashel w myślach. Co oznacza, że brzydzi się występkiem.
Zastanawiała się jeszcze przez chwilę, po czym pokiwała głową. Serce biło jej teraz bardzo
szybko, nic na twarzy powoli pojawiał się uśmiech.
- Spróbujmy zatem perswazji.
Wstali i przez dłuższą chwilę wpatrywali się w siebie. Jesteśmy silni, pomyślała Rashel.
Stanowimy jedno. Musi się nam udać.
Niemal bezwiednie podniosła nóż. To było dzieło sztuki i nie chciała go stracić.
Razem zeszli po schodach. W sali zebrań na końcu korytarza wciąż pulsowała głośna
muzyka. Wcale nie minęło wiele czasu, uświadomiła sobie Rashel. Przez tych kilka chwil zmienił
się cały świat, ale wciąż było to tylko kilka chwil.
Teraz, powiedział Quinn bezgłośnie, gdy weszli do pomieszczenia. Nie powinno się stać nic
złego - wątpię, czy ktoś będzie na tyle głupi, żeby mnie zaatakować -ale bądź czujna.
Rashel przytaknęła. Zachowywała się spokojnie i rzeczowo. Uważała, że postępuje
racjonalnie. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że weszli do tego pokoju jak para
baranków do klatki ze stadem tygrysów. Wciąż jeszcze nie doszli do siebie po tym, jak
odkryli, czym jest miłość.
Quinn wszedł pierwszy. Usłyszała, że wszyscy umilkli. Polem przeszła przez drzwi i sama
wkroczyła do czerwonej lśniącej sali, na której ścianach tańczyły cienie.
I znów zobaczyła tych przystojnych młodzieńców jak z telewizyjnego serialu. Patrzyli na
Quinna z mieszanką ciekawości i zdziwienia. Na jej widok miny nieco się zmieniły - były
teraz bardziej zadowolone i pytające.
- Witaj, Quinnie!
- Cześć!
- Wreszcie się zjawiłeś. Długo kazałeś nam czekać. - Ciemnoskóry wampir zerknął na
zegarek.
- Wyłączcie muzykę - poprosił Quinn.
Ktoś podszedł do wieży wbudowanej w mahoniową szafkę i wyciszył dźwięk. Quinn
rozejrzał się po pokoju, jak gdyby chciał otaksować wszystkich wzrokiem.
- Campbell - powiedział, kłaniając się lekko. - Radhu. Azarius. Max.
- Czyli to ty nas tu sprowadziłeś? - zapytał Campbell. Miał włosy koloru rdzy i senny
uśmiech. - Umieraliśmy z ciekawości.
- A to kto? - spytał ktoś, zerkając na Rashel. - Przystawka?
Na twarzy Quinna pojawił się cień uśmiechu, ale jego spojrzenie zmusiło pytającego do
cofnięcia się o krok.
- Nie. To nie jest przystawka - oznajmił cicho. - Niestety wszystkie dania zniknęły.
Zapadła cisza. Wszyscy wbili w niego wzrok.
- Co takiego? - spytał wampir o niemal białych włosach.
- Wszystkie zniknęły. Pfff! Ot tak. - Quinn wykonał wymowny gest. - Uciekły.
Wyparowały.
Zapadła cisza. Rashel to się nie spodobało. Zaczynała mieć dziwne wrażenie, że znalazła się
w pokoju, w którym zamiast ludzi siedziały zwierzęta. Ich pora karmienia już minęła.
- O czym ty, do cholery, mówisz? - spytał ten, którego Quinn nazwał Azariusem.
- Co to za żarty? - dodał Campbell.
- Nie żartuję. Dziewczyny sprowadzone na ucztę zniknęły - powiedział Quinn wolno
i wyraźnie, na wypadek gdyby do kogoś jeszcze to nie dotarło. - I to dobrze - dodał po
chwili.
- Dobrze? My tu zdychamy z głodu....
- Nie mogły uciec daleko - zauważył blondyn. - W końcu to wyspa. Chodźmy i...

background image

- Nikt nigdzie nie pójdzie - odparł Quinn. Rashel przysunęła się bliżej. Wciąż trochę się
denerwowała. Ci faceci byli na krawędzi i w każdej chwili mogli wymknąć się spod kontroli.
Ale ufała Quinnowi i widziała, że oni się go boją. Za chwilę będą się bali jeszcze bardziej,
powiedziała sobie.
- Posłuchaj no, Quinn, jeśli sprowadziłeś nas tutaj, żeby...
- To nie ja was tutaj sprowadziłem. Nawet nie wiem, kto was sprowadził, ale to w
tej chwili nieistotne. Muszę wam coś powiedzieć. Nie będzie czerwonej uczty.
Ani teraz, ani nigdy. Jeżeli ktoś chce protestować, niech zgłosi swoje
zastrzeżenia Radzie.
To zamknęło wszystkim usta. Po prostu wbili wzrok w Quinna. Najwyraźniej zupełnie się
tego nie spodziewali,
- Jeśli nie chcecie, by Rada się o tym dowiedziała, radziłbym, aby wszyscy obecni
rozeszli się spokojnie do domów i udawali, że nic w ogóle nie zaszło. Następnym
razem, gdy ktoś zaprosi was na czerwoną ucztę, warto wymówić się bólem głowy.
Tym razem ciszę przerwało czyjeś mamrotanie...
- ...ty przeklęty...
Tymczasem Rashel słyszała ostrzegawcze tykanie w umyśle. Jak właściwie ci faceci mieli się
dostać do domu? W przystani nie zostały już żadne łodzie. Chyba że przypłynąłby nią gospodarz.
O ile w ogóle zamierzał się zjawić. Kim on w ogóle był? Gdzie zniknęła Lily?
- Quinn - powiedziała cicho. Ale akurat mówił ktoś inny.
- Doniesiesz Radzie, tak? - spytał szczupły brunet o wyglądzie twardziela.
- Nie. Poproszę Huntera Redferna, żeby poinformował Radę - odparł Quinn. - Nie
sądzę, żebyście sobie tego życzyli. On mógłby przedstawić całą sprawę w złym
świetle. Kto myśli, że Hunterowi spodobałoby się to przyjęcie, ręka do góry!
- Czy ja też mogę głosować?
Głos dobiegł z korytarza. Był niższy niż głosy wampirów z pomieszczenia. Rashel od razu
rozpoznała niebezpieczeństwo i się odwróciła. Po chwili uświadomiła sobie, że jeszcze zanim
spojrzała, już wiedziała, co zobaczy.
Stal tam wysoki mężczyzna w towarzystwie dziewczyny i dziecka skrywającego się w cieniu.
Migoczące rubinowe płomienie rzucały na niego kolorowe światło, ale Rashel i tak
zauważyła, że miał krwistoczerwone włosy. I złote oczy.
Złote jak oczy jastrzębia albo bursztyn. Jak oczy Lily Redfern. Dlaczego wcześniej nie zdała
sobie z tego sprawy?
Tej twarzy nigdy nie miała zapomnieć. Powracała do niej każdej nocy w snach. To był
mężczyzna, który zabił jej matkę. Człowiek, który gonił ją w wesołym miasteczku, obiecując
lody.
Nagle Rashel znów miała pięć lat. Czuła się słaba, bezradna i przerażona.
- Witaj - powiedział Hunter Redfern.
Quinn stał zupełnie nieruchomo u boku Rashel. Odnosiła wrażenie, że nie jest w stanie nawet
myśleć. I rozumiała, dlaczego, w końcu czytała w jego umyśle. Hunter reprezentował dla
niego konieczność, bezlitosność, ale także honor. Teraz okazywało się, że to wszystko
kłamstwo.
- Nie denerwuj się tak. - Hunter podszedł bliżej z uroczym uśmiechem. Nie spuszczał
złotych oczu z Quinna, nawet nie zerknął na Rashel. - Nic nie dzieje się tu bez powodu. -
Skinął ręką na wampiry siedzące w pomieszczeniu. - Potrzebujemy sojuszników w
Radzie - wyjaśnił łagodnym, rozsądnym tonem. - Lamie robią się zbyt ugodowe.
Zrozumiesz wszystko, tylko muszę ci to wytłumaczyć.
Tak jak kiedyś wytłumaczył Quinnowi, czemu musi zostać wampirem, pomyślała Rashel. Albo tak
jak
wytłumaczył mu, czemu ludzie to jego najgorsi wrogowie.
Cała się trzęsła, ale płonął w niej taki ogień, który zagłuszał strach.
- A jak wytłumaczysz zabójstwo mojej matki? - spytała. Złote oczy spojrzały na nią.

background image

Hunter wydawał się zdziwiony.
Quinn podniósł gwałtownie głowę.
- Miałam tylko pięć lat, ale pamiętam wszystko - powiedziała Rashel, podchodząc o
krok bliżej do Huntera. - Zabiłeś ją ot tak! Po prostu skręciłeś jej kark. Dlaczego
zabiłeś też Timmy'ego. Miał tylko cztery lata. Wypiłeś jego krew. A moja ciocia?
Podpaliłeś jej dom, żeby dopaść mnie, ale to ona zginęła.
Urwała, patrząc w jego drapieżne złote oczy. Szukała tego mężczyzny od dwunastu lat, a on
nawet jej nie poznał.
- No co, pogubiłeś się w rachunkach, aż tyle małych dzieci zabijasz? - spytała. - A
może stałeś się już takim wariatem, że uwierzyłeś we własną wyjątkowość?
- Rashel... - szepnął Quinn.
- Jestem pewna, że to on - upierała się Rashel.
W tej samej sekundzie twarz Quinna stężała. Patrzył na człowieka, który przemienił go w
Redferna. Jego oczy wyglądały jak dwie czarne dziury, z których nie mogło wydobyć się
żadne światło. Rashel nagle poczuła lodowaty chłód. Samo spojrzenie w oczy Quinna w tej chwili
może zabić, pomyślała.
Ale w niej płonął inny ogień, ogień zemsty. Nóż tkwił za pasem. Gdyby tylko zdołała dostać
się wystarczająco blisko...
- Zniszczyłeś mi życie - wycedziła, przysuwając się do Huntera Redferna. -I nawet nie
pamiętasz, prawda?
- Pamiętam - powiedział mały cień obok Huntera. Wtedy świat przewrócił się do góry
nogami, a Rashel zakręciło się w głowie. Chłopczyk stojący wcześniej za Hunterem wyszedł
do światła. Nagle poczuła zapach plastiku i starych skarpetek i dotyk winylu pod palcami.
Wspomnienia zalały ją tak szybko, że omal w nich nie utonęła.
- Timmy - wyjąkała tylko. - Boże. Timmy. Timmy. Wyglądał identycznie jak wtedy, kiedy
widziała go po raz ostatni, dwanaście lat temu. Miał lśniące ciemne włosy i szeroko otwarte
błękitne oczy. Tyle że teraz oczy te nie były już oczami dziecka. Przypominały jakieś straszne
połączenie oczu dziecka i dorosłego. Kryło się w nich za dużo wiedzy.
- Zostawiłaś mnie - powiedział Timmy. - Nie zależało ci na mnie.
Rashel zagryzła wargę, ale i tak polały jej się łzy.
- Przepraszam...
- Nikt się o mnie nie troszczył. - Timmy chwycił Huntera za ramię. - Nikt z ludzi.
Ludzie to robactwo. - Uśmiechnął się słodko.
Hunter zerknął na Timmy'ego, a potem na Quinna.
- To zadziwiające, jak szybko się uczą. Nie poznałeś jeszcze Timmy'ego,
prawda? Mieszkał w Vegas, ale myślę, że przyda się tutaj. - Hunter spojrzał na
Rashel. W jego oczach lśniło samo zło. - Oczywiście, że cię pamiętam. Po prostu
troszkę się zmieniłaś, postarzałaś się. Jesteś inna niż my.
- Słaba - wtrąciła Lily. Ona także podeszła bliżej i stanęła przy boku ojca, biorąc go pod
ramię. - Będziesz krótko żyła. Nie jesteś ani bystra, ani ważna. W skrócie,
jesteś... kolacją.
- Ładnie to ujęłaś - odparł Hunter z uśmiechem, po czym natychmiast spoważniał. -
Odsuń się, synu - rzucił do Quinna.
Quinn przysunął się bliżej do Rashel.
- To jest moja pokrewna dusza - oznajmił bardzo cichym głosem i bardzo wzruszony. -
Wyjdziemy stąd razem.
Hunter Redfern wpatrywał się w niego z uwagą przez kilka chwil. W jego oczach zamigotało
coś na kształt niedowierzania.
- Jaka szkoda - westchnął, gdy ocknął się z szoku.
Za Rashel znów rozległy się jakieś szmery. Było tak jak na sawannie, gdy powieje gorący
wiatr, a lwy i tygrysy właśnie wywęszyły ofiarę.
- Wiesz, już od dawna się o ciebie martwiłem - powiedział Hunter.- Zeszłego lata

background image

pozwoliłeś Ash-owi i jego siostrom uciec, chociaż widziały enklawę. Nie sądź, że
tego nie zauważyłem. Rozprężasz się, miękniesz. Coś za dużo tego ostatnio.
Stańmy do siebie plecami, poinstruował Rashel Quinn. Ona zresztą już zajmowała pozycję.
Wampiry uformowały pierścień i prawie ich otoczyły. Na każdej twarzy widniał uśmiech.
- Lily mówi, że ostatnio też dziwnie się zachowywałeś. Byłeś humorzasty.
Zainteresowałeś się ludzką dziewczyną.
Rashel wyciągnęła nóż. Wampiry obserwowały ją z uwagą, jaką dziki kot obdarza swoją
przyszłą ofiarę. Skupienie. Potrzebowała absolutnej koncentracji.
- Jednak ten pomysł z pokrewną duszą to już przesada. To się szerzy wśród
naszych jak choroba. Rozumiesz, czemu mówię ci wszystko tak brutalnie - dodał
Hunter. - W imię starych, dobrych czasów. Zakończmy to szybko.
Mówiłem ci, że się jeszcze spotkamy, powiedział głos w umyśle Rashel, ale tym razem nie był
to głos Quinna.
Rashel stanęła na palcach, czekając, aż słowa Huntera spłyną po niej i znikną. W tej chwili
nie mogła nawet o nim myśleć. Musiała skoncentrować się na świadomości, otworzyć
energię, oczyścić umysł. Szykowała się na największą bitwę w życiu i potrzebowała zanshin.
Jednak cichy głos w jej umyśle wciąż szeptał jej prawdę. Wampirów było po prostu za dużo.
Ona i Quinn nie zdołaliby podjąć walki z wszystkimi naraz.

Rozdział 16

Wojownik instynktownie wie, kiedy nie ma szans. Rashel jednak i tak zamierzała walczyć.
Wtedy zauważyła, że coś jest nie tak.
Wampiry pierwsze powinny były to wychwycić, jako posiadacze dużo bardziej wyostrzonych
zmysłów. Ale w tej chwili całą uwagę skupiali na swoich ofiarach. Tylko Rashel otwierała się
na całość otoczenia, choć na niczym się nie koncentrowała.
Poczuła zapach, zarazem dziwny i normalny. Był wyrazisty, drażniący i dobiegał z bliska.
Towarzyszył mu cichy, odległy, ale rozpoznawalny dźwięk.
Benzyna. Rashel poczuła benzynę. Słyszała też ciche dudnienie, które brzmiało trochę jak
odgłos w kominku w sali zebrań, ale dobiegało z jakiegoś innego punktu.
To wszystko nie miało sensu. Rashel nic nie rozumiała. Ale wierzyła.
- Quinn, przygotuj się do biegu - powiedziała bardzo cicho. Coś miało się zaraz
wydarzyć.
Nie, musimy walczyć...
Myśl Quinna urwała się w połowie. Rashel popatrzyła na korytarz.
Hunter Redefern wszedł do sali zgromadzeń - ale za nim ktoś był. Ten ktoś postąpił naprzód i
Rashel zobaczyła jego twarz,
Nyala uśmiechała się promiennie. Jej oczy lśniły. W jednej ręce trzymała czerwoną puszkę z
benzyną, a w drugiej litrową butelkę po soku grejpfrutowym, prawie pełną płynu, z płonącą
szmatą zaczepioną na górze.
Benzyna. Benzyna z pompy na przystani, pomyślała Rashel Koktajl Mołotowa generacji X.
- Rozlałam ją po całym domu - oznajmiła Nyala trzęsącym się głosem. - Poszły tego
galony. Zmoczyłam wszystkie pokoje i drzwi.
Ale nie powinnaś trzymać tego w ręce, pomyślała Rashel. Ta butelka zaraz wybuchnie.
- Widzisz, ja naprawdę jestem łowczynią wampirów, Rashel. W ten sposób
pozbędziemy się wszystkich naraz.
Dom już płonął...
Za rzeźbionym przepierzeniem po prawej stronie pokoju migotało rudawe światło. Cichy syk,
który zaniepokoił Rashel, przybierał na sile. Był coraz bliżej.
Wszystko tu jest z drewna, pomyślała Rashel. Podłogi, boazeria. To prawdziwa pułapka na
wampiry.
- Łapać ją! - krzyknął Hunter Redfern.
Ale żaden z wampirów nie chciał się zbliżyć do dziewczyny z butelką-bombą w ręku.

background image

Wszyscy wycofywali się na środek pokoju.
Hunter odwrócił się, by zmierzyć się z Nyala twarzą w twarz.
Musisz to odłożyć - zaczął przekazywać jej telepatycznie, absolutnie władczym tonem.
- Nyala, nie! - krzyknęła Rashel w tej samej chwili. Telepatia wyzwoliła coś w Nyali.
Uśmiechnęła się dziko, po czym roztrzaskała butelkę po soku u swoich stóp.
Cisnęła również puszkę z benzyną, która łagodnym łukiem pofrunęła w stronę kominka,
rozlewając paliwo. Wampiry rozproszyły się w panice.
I nagle wszystko wybuchło. To było jak wybuch wulkanu. Jak gdyby smok ryknął ogniem.
Ale Rashel nie miała czasu podziwiać tego widoku. Razem z Quinnem zanurkowali w
płomienie. Quinn usiłował pociągnąć za sobą Rashel. Rashel chciała uratować Timmy'ego.
Nie wiedziała, dlaczego to robi. Nie myślała o tym świadomie. Po prostu musiała go
wydostać z płomieni.
Uderzyła Timmy'ego całą mocą rozpędzonego ciała i przewróciła go na ziemię. Osłoniła go
przed eksplozją ognia. Potem uklękła, obejmując go rękami.
Wokół zapanował hałas, żar i zamieszanie. Wampiry krzyczały, biegnąc wokół i przepychając
się do wyjść. Te, które zostały oblane paliwem, płonęły powoli i usiłowały za wszelką cenę
zgasić płomienie. Przy okazji bez przerwy wpadały sobie nawzajem w drogę.
- Chodź! - Quinn szarpnął Rashel za rękę. - Wiem, jak się stąd wydostać.
Rashel rozejrzała się za Nyalą. Nie widziała jej. Gdy Quinn ciągnął ją na górę, zobaczyła
smugę czarnego dymu dochodzącą z jadalni. Cały korytarz skąpany był w czerwonawym
świetle.
- Chodźże!
Quinn przepchnął ją przez korytarz, przez kłęby dymu do pokoju, który był pełny
pomarańczowych płomieni.
- Quinn...
Timmy miotał się w ramionach Rashel. Wrzeszczał na nią, ale trzymała go mocno.
I pobiegła za Quinnem. Musiała mu ufać. Znał ten dom.
Nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, jak przerażający jest ogień. Był jak bestia o
gorącym, przenikliwym oddechu. Wydawał się żywy i chciał ją dopaść, co chwila wyłaniając
się z rykiem z najbardziej niespodziewanych miejsc,
I bardzo szybko się rozprzestrzeniał. Rashel nigdy nie uwierzyłaby, że pożar może tak szybko
pochłonąć cały dom, nawet podlany benzyną. W ciągu kilku minut budynek zamienił się w
piekło. Gdziekolwiek się odwróciła, był dym i przerażające płomienie.
Znaleźli się po drugiej stronie pomieszczenia. Quinn kopniakiem wyważył drzwi. Palił mu się
rękaw. Rashel wykręciła rękę, żeby to ugasić, przy czym omal nie straciła Timmy'ego.
Drzwi otworzyły się na zewnątrz. Chłodne powietrze wtargnęło do środka, a ogień wybuchnął
na jego spotkanie. Rashel już tylko biegła, w panice, myśląc wyłącznie o tym, by trzymać
Timmy'ego i nie tracić Quinna z oczu.
Znaleźli się na zewnątrz. Rashel poczuła swąd. Quinn schwycił ją i przeturlał kilka razy po
piaszczystej drodze. Rashel nagle uświadomiła sobie, że ubranie zapaliło jej się na plecach.
Wstała i usiłowała sprawdzić, czy już zgasło. Na koniec rozejrzała się za Timmym.
Siedział skulony na drodze, wpatrując się w dom. Rashel widziała płomienie wypełzające
przez okna. Dym unosił się wysoko, a na dole było jasno jak w dzień.
- Nic ci nie jest? - spytał Quinn, przyglądając jej się bardzo uważnie.
Rashel drżała z emocji. Serce biło jak oszalałe. Nie potrafiła oderwać wzroku od domu.
Zerwała się na nogi.
- Nyala została w środku! Muszę po nią wrócić.
Quinn spojrzał na nią tak, jak gdyby bredziła, ale Rashel tylko pokręciła głową i ruszyła w
stronę domu. Wiedziała, że ogień chce ją zabić. Ale nie mogła zostawić tam Nyali.
- Zostań tu. - Quinn odsunął ją brutalnie ramieniem. - Ja po nią pójdę.
- Nie! Ja muszę...
- Ty musisz pilnować Timmy'ego! Patrz, ucieka.

background image

Rashel obróciła się na pięcie. Nie wiedziała, dokąd Timmy mógłby się wybierać, ale
chłopczyk ewidentnie gdzieś się przemieszczał. Szedł w stronę domu, po czym zawracał.
Rashel znów wzięła go na ręce. Gdy odwróciła się do Quinna, wampira już nie było.
Jednak nie... był... tam daleko. Biegł w stronę domu. Timmy znów wrzeszczał, wijąc się w jej
uścisku.
Rashel spojrzała na płonący budynek. Quinn znalazł się w środku. W orgii płomieni. I poszedł
tam z jej powodu, by ona nie musiała ryzykować życia.
Proszę, pomyślała nagle. Proszę, nie pozwól mu umrzeć.
Płomienie wznosiły się coraz wyżej, rozświetlając całą noc. Pożar lal się z nieba płonącymi
kroplami. Nos i oczy Rashel zaczęły piec. Wiedziała, że powinna odsunąć się dalej, ale nie
potrafiła odejść. Musiała czekać na Quinna.
- Dlaczego to zrobiłaś? Nienawidzę cię! Czemu mnie stamtąd zabrałaś?
Rashel przyjrzała się dziwacznemu stworzeniu, które trzymała w ramionach. Chłopczyk
miotał się, gryzł i kopał, jak gdyby chciał wrócić do płonącego domu. Rashel nie wiedziała, w
co przemienił się Timmy. Był teraz jakąś dziwną mieszaniną dziecka, dorosłego i zwierzęcia.
I nie dało się przewidzieć, jaka przyszłość może go czekać.
Ale Rashel doskonale wiedziała, dlaczego wyciągnęła go na zewnątrz.
Spojrzała w jego dziecięcą twarz i oczy pełne nienawiści.
- Bo mama kazała mi się tobą opiekować - szepnęła.
I nagle zaczęła płakać. Chwyciła go w objęcia i zaszlochała. Timmy nie starał się jej
przytulić, ale przestał też gryźć.
Wciąż płacząc, Rashel obejrzała się przez ramię. Wszystko płonęło. A Quinn nadal nie
wracał...
Nareszcie zobaczyła zarys postaci na tle płomieni. Dwóch postaci! Jedna z nich
podtrzymywała drugą, nieomal ją niosąc.
- Quinn!
Quinn biegł do niej, wlekąc za sobą Nyalę. Oboje pokryci byli popiołem. Nyala chwiała się,
wstrząsana atakami śmiechu. Miała wielkie puste oczy.
Rashel objęła oboje. Ulga, która ją zalała, była jeszcze bardziej bolesna niż strach. Czuła się
tak, jak gdyby w każdej chwili mogła się przewrócić. Bełkotała.
- Żyjesz - szepnęła w przypalony kołnierz Quinna. -I udało ci się ją wydostać. - Czuła,
że Quinn mocno obejmuje ją ramieniem. Nic innego się nie liczyło.
Ale teraz Quinn zabrał rękę i prowadził ją wzdłuż drogi.
- Chodź. Musimy dostać się na przystań przed nimi.
Rashel błyskawicznie zrozumiała, o co chodzi. Jeszcze mocniej złapała Timmy'ego i ruszyła
biegiem w stronę ścieżki. Trzęsły jej się kolana, ale wciąż biegła.
Rzucili się w dół ścieżką wiodącą przez dziką trawę. Ona niosła Timmy'ego. Quinn wspierał
Nyalę. Rashel nie wiedziała, ile wampirów uciekło z płonącego domu - sama żadnego nie
zauważyła - ale była pewna, że każdy, kto przeżył, musiał ruszyć w stronę doku.
A tam stały motorówki uszkodzone przez nią i Anne-lise.
Jednak gdy przystań znalazła się już w polu widzenia, Rashel rzuciło się w oczy coś, czego
przedtem tam nie widziała. W porcie na kotwicy stał jacht.
- To łódka Huntera - wyjaśnił Quinn. - Szybko! - Pomknęli w dół wzgórza i wpadli
prosto na przystań. Rashel nie zobaczyła śladu wilkołaka, którego wcześniej związała, za to
do kei uwiązany był nadmuchiwany różowy ponton.
- Szybko! Ty wsiadasz pierwsza!
Rashel wypuściła na chwilę Timmy'ego z objęć i wskoczyła do pontonu. Quinn podał jej
chłopca, po czym pomógł wsiąść Nyali. Nyala rozglądała się wokół, od czasu do czasu
wybuchając śmiechem. Co chwila też traciła oddech. Rashel objęła ją wolną ręką, podczas
gdy Quinn wskoczył do pontonu.
W każdej sekundzie Rashel spodziewała się zobaczyć Huntera Redferna, poczerniałego i
tlącego się jeszcze, w pozie demona zemsty, z wyciągniętymi ramionami.

background image

Po chwili jednak zapuścili malutki motor i oddalili się od przystani. Zostawili ją za sobą.
Wypłynęli na ocean. Zimny, mroczny ocean. Oddalali się od lądu i czyhającego na nim
niebezpieczeństwa.
Rashel patrzyła, jak jacht rośnie na ich oczach. Byli już blisko. W końcu dopłynęli.
- Chodź tu. Możemy się wdrapać po drabince. Szybko -powiedział Quinn.
Wyciągnął rękę do Rashel. Jego twarz, pokryta warstwą sadzy, wyglądała nieznajomo. Oczy
błyszczały z determinacji. Był absolutnie skupiony.
Dzięki Bogu, że wie, jak sobie poradzić z łódką. Z pomocą Quinna wspięła się po drabince,
po czym pomogła Timmy'emu i Nyali. Nyala przestała się śmiać. Teraz tylko dyszała i robiła
miny.
- Co się stało? Co? - Wbiła wzrok w skały, po których pełzały pomarańczowe płomienie. -
To ja to zrobiłam? Czy to moje dzieło?
Quinn wyciągnął kotwicę. Skierował się do kabiny. Timmy zaczął płakać.
Rashel uklękła na pokładzie i objęła Nyalę. Zobaczyła, że rzęsy dziewczyny są wypalone i
przypominają skręcone sprężynki. Na końcach lśnił biały popiół. Usta Nyali drżały,
dziewczyna dygotała.
- Musiałam to zrobić - wyrzuciła z siebie głosem pełnym łez. - Przecież wiesz, że
musiałam.
Timmy szlochał dalej. Rozległ się warkot silnika. Po chwili jacht ruszył, a wyspa jak wielka
płonąca pochodnia zaczęła niknąć w oddali.
- Musiałam. - Nyala zaczynała się dławić. - Musiałam, musiałam.
Jacht płynął szybko, a Rashel owiewał delikatny wiatr. Jedną ręką obejmowała małego
wampira, a drugą roztrzęsiony dziewczynę. I patrzyła, jak płomienie na wyspie zmniejszają
się, i zmniejszają, aż wreszcie wyglądały jak mała gwiazda na bezkresnym oceanie.

Rozdział 17

Jacht Huntera był większy niż motorówka, którą Quinn przywiózł porwane dziewczyny na
wyspę. Na dole mieścił się salon i dwie sypialnie. Quinn położył Timmy'ego w jednej z nich,
a Nyalę w drugiej.
Teraz razem z Rashel siedzieli w kabinie.
- Myślisz, że któryś z wampirów mógł się stamtąd wydostać? - szepnęła Rashel.
- Nie wiem. Pewnie tak. - Mówił równie cicho jak ona. Był brudny, pokryty piaskiem i
sadzą, gdzieniegdzie poparzony i kompletnie rozczochrany. W oczach Rashel nigdy jeszcze
nie wyglądał tak pięknie.
- Ocaliłeś Nyalę - szepnęła. - Wiem, że zrobiłeś to dla mnie.
Popatrzył na nią i napięcie w jego spojrzeniu odrobinę zelżało. Także surowy wyraz twarzy
natychmiast złagodniał.Rashel wzięła go za rękę.
Nie wiedziała, jak wyrazić to, co czuje.
To, że widziała, jak bardzo się zmienił, i że zmieniał się z każdą minutą. Niemal czuła, jak
jego umysł otwiera się i rozkwita - te stare wspomnienia, które z rozmysłem zamknął, gdy
przestał być człowiekiem.
- Dziękuję, John - powiedziała.
Roześmiał się. Nie był dziki ani gorzki, ani nawet tak zwariowany jak śmiech Szalonego
Kapelusznika. Był to śmiech kogoś bardzo zmęczonego, ale radosny.
- Co innego mogłem zrobić?
Wyciągnął do niej ręce i uścisnęli się. Może i wyglądali jak para uciekinierów z filmu
katastroficznego, ale Rashel czuła tylko radość płynącą z bliskości. Tak bardzo cieszyła się,
że może przytulić Quinna i poczuć, że on odwzajemnia jej uścisk.
Ogarnął ją spokój.
Wciąż czekały ich problemy, zdawała sobie z tego sprawę, jej umysł już zaczynał się z nimi
mierzyć, tworząc listę spraw, którymi należało się martwić. Kiedy już odzyska zdolność do
martwienia się czymkolwiek.

background image

Po pierwsze, Hunter i pozostałe wampiry. Mogli przeżyć. Mogli chcieć się mścić. Ale nawet
jeśli... Rashel spędziła całe życie na samotnej walce z wampirami. Teraz, z Quinnem u boku,
mogła stawić czoło wszystkiemu.
Po drugie, Daphne i dziewczyny. Rashel była całkowicie pewna, że bezpiecznie dotarły do
brzegu. Ufała Anne-lise i Keiko. Ale dziewczyny wiele przeszły i potrzebowały pomocy.
Ktoś musiał ustalić, co właściwie powinny powiedzieć reszcie świata.
Oczywiście gdyby powiedziały, że zostały porwane przez prawdziwe wampiry, i tak nikt by
im nie uwierzył. Policja uznałaby, że chodziło o jakąś sektę. Jednak te dziewczyny znały
prawdę. Może dałyby się zwerbować do walki...
Do walki z czym? Jak mogła teraz wciąż nazywać się łowczynią wampirów? Jak mogła
niszczyć świat nocy?
Dokąd mógł uciec nawrócony wampir i wypalona łowczyni wampirów, którzy zakochali się
w sobie?
Odpowiedź była oczywista. Rashel zobaczyła ją, zanim jeszcze sformułowała pytanie.
Przeklęci Poszukiwacze Świtu.
Jasne, ona i Quinn nie nadawali się do tańczenia w kółeczku z kwiatami we włosach i
śpiewania o miłości oraz harmonii Ale jeśli Poszukiwacze mieli zrobić jakiekolwiek postępy,
potrzebowali kogoś takiego jak oni.
Potrzebowali ludzi nadających się do walki. Wojowników, którzy poradziliby sobie z
naprawdę złymi wampirami. Kogoś, kto ocaliłby niewinne ofiary takie jak siostra Nyali.
Kogoś, kin ochroniłby dzieci takie jak Timmy.
Poszukiwacze, to była też szansa dla Nyali i Timmy'ego.
Teraz potrzebowali wytchnienia, czasu na dojście do zdrowia, i ludzi, którzy zrozumieliby,
przez co przeszli.
Sama nie wiem, pomyślała Rashel. Może czarownice będą pomocne.
Miała taką nadzieję. Wierzyła, że Nyala wydobrzeje. W tej dziewczynie tkwiła siła, która
trzymała ją na nogach. Bardziej niepokoił ją Timmy. Timmy uwięziony w ciele czteroletniego
dziecka i karmiony przez kłamstwa Huntera Redferna... czy mógł liczyć na normalne życie?
Dopóki żył, była nadzieja. Może i w jego umyśle zachowały się jasne strony, które tylko
czekały, by je uwolnić.
Po trzecie, Elliot, Vicky i reszta łowców. Rashel musiała z nimi porozmawiać, jakoś
wytłumaczyć to, czego się nauczyła. Nie wiedziała, czy jej wysłuchają. Ale musiała
spróbować.
- Wszystko co można robić, to próbować - powiedziała bardzo cicho.
Quinn poruszył się, po czym odchylił, by spojrzeć jej w twarz.
- Masz rację - odparł, a ona uświadomiła sobie, że myśleli u tym samym.
Nasze umysły działają podobnie, powiedziała do siebie. Odnalazła swojego partnera, kogoś
równego sobie, kogoś, z kim mogła pracować, żyć i kochać. Pokrewną duszę.
- Kocham cię.
I wtedy pocałowali się, a ona odnalazła w nim taką czułość, o jaką go nie podejrzewała.
Wszystko to składało się w jedną całość. Przeciwieństwem absolutnej bezwzględności jest
absolutna czułość. Kiedy zniknie bezwzględność, pozostaje czułość. Ciekawe, czego jeszcze się o
nim dowiem, pomyślała oszołomiona tym odkryciem. W każdym razie z pewnością będzie to
interesujące.
- Kocham cię, Rashel Jordan - powiedział.
Nie Rashel-Kocico. Kocica już nie żyła, a stary gniew i nienawiść dawno się wypaliły. Rashel
Jordan właśnie zaczynała nowe życie.
Pocałowała Quinna jeszcze raz i ponownie doświadczyła piękna i tajemnicy jego umysłu.
- Przytul mnie mocniej - szepnęła. - Trochę mi zimno.
- Zimno? A ja czuję w sobie takie ciepło. Jutro zaczyna się wiosna, wiesz?
A potem oboje umilkli zasłuchani w siebie. Jacht mknął przez lśniący ocean oświetlany
blaskiem księżyca.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
L J Smith Świat Nocy 02 Wybrani (całość)
Smith L J Świat nocy 02 Wybrani [Roz 9 10]
L J Smith Świat Nocy 02 , Anioł Ciemności, [ Rozdz 1 7 ]
Świat nocy 02 02 Anioł ciemności
Smith Lisa Jane Świat nocy 02 Córki nocy
Świat nocy 02 03 Pakt dusz
Świat nocy 01 02 Córki nocy
Smith Lisa Jane Świat nocy 04 Wybrani
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Dotyk Wampira
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Zaklinaczka
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Córki nocy
Świat nocy 01 01 Dotyk Wampira
L J Smith Świat Nocy 01 Dotyk Wampira, Córki Nocy, Zaklinaczka [Rozdz 1 4; s 11 43] z błędami
L J Smith Świat Nocy 01 Dotyk Wampira, Córki Nocy, Zaklinaczka [Rozdz 1 4; s 11 43] z błędami we
Smith Lisa Jane Świat nocy 01 Dotyk Wampira
Smith Lisa Jean Świat nocy 2 Wybrani (roz 1 10)
Świat nocy 01 03 Zaklinaczka
L J Smith Świat Nocy 01 Dotyk Wampira, , [reszta dotyku Wampira; s 45 170]
Smith Lisa Jane Śwat Nocy 02 Wybrani [Roz 5 8]

więcej podobnych podstron