background image

MARGIT SANDEMO

WYMARZONY PRZYJACIEL

Tytuł oryginału: „Drømmen om en venn”

background image

PRZEDMOWA

Tę   krótką   opowieść   napisałam   dawno,   w   roku   1963,   może   1964,   zanim   jeszcze 

odważyłam   się   myśleć   o   wysyłaniu   czegokolwiek   do   wydawcy.   W   owych   czasach   nie 

wypadało pisać niczego z gatunku science - fiction, dlatego zrobiłam to dla siebie, z samej po-

trzeby pisania.

Nigdy o niej nie zapomniałam, choć sądziłam, że albo już dawno gdzieś przepadła, 

albo   zostały  z   niej   jakieś   fragmenty.  Aż   wreszcie,   w   roku   1995,   przeprowadzaliśmy  się. 

Wtedy   ją   znalazłam,   po   prostu   jakby   spadła   z   nieba   na   sam   wierzch   skrzyni   pełnej 

maszynopisów. Pięć minut wcześniej na pewno jej tam nie było! Maszynopis był kompletny, 

jedyne, co pozostało mi do zrobienia, to drobne zmiany redakcyjne i uwspółcześnienie tekstu.

Opowieść   przemówi  być   może   najbardziej   do  młodzieży i   tych,  którzy  zachowali 

młodzieńczy umysł i marzenia. Przyjmijcie ją łaskawie jako moją pierwszą, naiwną próbę 

pisarską!

Margit Sandemo

background image

ROZDZIAŁ I

Dzień, w którym Lindis dowiedziała się prawdy, oznaczał dla niej koniec świata.

Już sam ranek był fatalny.

Nocna kłótnia rodziców, której nie starali się ukryć, nie dała jej długo zasnąć. Rano 

Lindis   była   niewyspana   i   poirytowana.   Rzuciła   jakąś   kąśliwą   uwagę   w   stronę   swej 

przemądrzałej młodszej siostry, co natychmiast sprowokowało rodziców do wzięcia małej w 

obronę.

Lindis nie mogła się powstrzymać od złośliwego komentarza:

- Dziwne, że potrzebujecie wspólnego wroga, aby działać razem...

Ojciec przytrzymał ją mocno za ramię.

- Nie bądź bezczelna! Chodzisz do szkoły średniej, dostajesz od nas ubrania i jedzenie. 

Nie masz powodu nas o nic oskarżać!

-   Nie   rozumiem,   co   to   ma   wspólnego   z   całą   sprawą   -   mruknęła   nieco   ciszej.   - 

Dlaczego nigdy nie krzyczycie na Karin? Ona może robić, co jej się tylko spodoba!

Ojciec nieświadomie przybrał łagodniejszy wyraz twarzy.

- Przecież wiesz, że Karin...

- Wiem, że Karin ciężko chorowała jako dziecko. Było mi jej wtedy żal, musiałam 

mieć na nią wzgląd i być grzeczną dziewczynką. Ale teraz, u diabła, jest...

- Nie przeklina się w moim domu - rzuciła matka swym najchłodniejszym tonem. Była 

elegancką   damą   w   tak   zwanym   kwiecie   wieku,   poważaną   przez   wszystkich   i   mocno 

przywiązaną do konwenansów. - Czy ja muszę zawsze się za ciebie wstydzić, Lindis? Jesteś 

najbardziej niewdzięcznym stworzeniem, jakie kiedykolwiek spotkałam. Po tym wszystkim, 

co dla ciebie zrobiłam!

Lindis   nie   chciała   po   raz   kolejny   wysłuchiwać   znanego   tekstu.   Złapała   teczkę   i 

wybiegła z domu. Kątem oka dostrzegła jeszcze triumfalny uśmieszek siostry.

Ich troje. Trzymali się razem, wspierając nawzajem, a ją odsuwając na dystans.

Siedemnastoletnia Lindis przechodziła właśnie okres buntu i nie zawsze właściwie 

oceniała rzeczywistość. Chciała czuć się odrzucona i niezrozumiana, chciała cierpieć! Był to 

kolejny etap jej rozwoju, o tym jednak nie wiedziała.

Karin miała dopiero dwanaście lat i nie dosięgło jej jeszcze charakterystyczne dla 

nastolatków gwałtowne pragnienie samodzielności. Dokuczała Lindis po dziecinnemu, pewna 

rodzicielskiego wsparcia, często wykorzystując dawną chorobę. Była już zdrowa i silna, ale 

trzymała to w tajemnicy.

background image

Wspaniale było czuć się uprzywilejowaną w stosunku do starszej siostry, wspaniale 

móc się wykręcać od nieprzyjemnych prac domowych, mówiąc cichutko: „Ale ja przecież nie 

dam rady...” Lindis przejrzała jej fortele, dlatego tym bardziej cieszyło Karin, gdy starsza 

siostra obrywała burę.

Przepełniona buntem Lindis czekała na szkolny autobus. Nie zjadła śniadania, jak 

zwykle   od  czasu  tej  fatalnej   lekcji  wuefu.  Nadepnęła  wtedy  na  nogę  Inger  -  Lise,   która 

krzyknęła:

„Uważaj, gdzie leziesz, ty wielka, tłusta, niezdarna krowo!”

Dla Lindis był to prawdziwy szok. Zawsze uważała, że ona jest normalnie zbudowana, 

a Inger - Lise jest niedożywioną szczapą. Jednak złośliwe słowa zapadły jej głęboko w serce i 

zupełnie   się   załamała.   Nie   miała   już   odwagi   jeść.   Porównując   się   z   najszczuplejszymi 

dziewczynami o drobnych kościach, czuła się przy nich jak stodoła.

Nie miała racji. Doskonale mieściła się w granicach normy, jeśli chodzi o wagę. Była 

zdrową, zgrabną dziewczyną o żywym usposobieniu. Teraz jednak znajdowała się na drodze 

ku przepaści. Oczywiście, słyszała o anoreksji, ale sądziła, że jej to nie dotyczy. Uważała, że 

w pełni się kontroluje i że musi tylko schudnąć parę kilo. Jeszcze tylko parę. Fakt, że już 

dawno zeszła poniżej wymarzonej wagi, przeoczyła.

W domu zauważano czasem, że Lindis rezygnuje z obiadu i że jada bardzo mało, 

jednak   fakt   ten   przesłaniały   rodzicom   ich   własne   zmartwienia.   Wystarczało,   że   rzucili 

czasem: „No, jedz wreszcie!”, albo: „Boże jedyny, dziewczyna niedługo skończy osiemnaście 

lat, najwyższy czas, żeby sama dbała o siebie! Przecież gorzej jest z Karin, która znów nie 

może wyjść z przeziębienia. Przy jej słabych płucach i niskiej odporności... Biedulka, chyba 

się znów nie rozchoruje?”

Drogą   nadeszły   koleżanki   z   klasy   Lindis,   rozmawiając   o   czymś,   co  Anne   Sofie 

trzymała w ręce.

- Co to jest? - spytała Lindis.

- Dostałam to! - promieniała Anne Sofie. - To zdjęcie mojego ukochanego. Och, nie 

mogę, jaki on jest piękny! Nie wiem, co mi napisał, ale to musi znaczyć, że mnie kocha! 

Bezgranicznie!

Było to zdjęcie angielskiego muzyka rockowego na tle grupy. Marit, chluba klasy, 

poprosiła o podanie jej zdjęcia tego ubranego w skóry i metal półboga.

- Napisane jest: „Best wishes”. Najlepsze życzenia.

- Zawsze musisz wszystko popsuć - mruknęła Anne Sofie lekko zażenowana.

background image

Nie należała do najlepszych, jeśli chodzi o języki obce, jakoś jednak udało się jej 

sklecić list do swego idola. Kirsten, przyjaciółka Anne Sofie, też nie należała do geniuszy, 

ponieważ jednak była skończoną pięknością, nie miała żadnych kompleksów.

- I tak masz szczęście - westchnęła Solveig, patrząc na Anne Sofie.

Solveig była mała i szara jak mysz. Trzymała się tych koleżanek, którym to akurat nie 

przeszkadzało.

Liderka grupy jeszcze się nie wypowiedziała. Miała na imię Tone i posiadała autorytet 

wynikający   z   urody,   sprawnego   umysłu,   porządnego   domu   i   wielu   wielbicieli   oraz 

wielbicielek. Podbudowywały go też wypowiadane przez nią sądy. Z wydaniem aktualnego 

zaczekała, aż wszystkie obrócą się w jej kierunku.

- Kochanie się w idolach jest nieszkodliwe i nieco dziecinne - orzekła. - Wykazuje 

tylko, że ma się małe szanse w kręgu znajomych.

Radość  Anne   Sofie   wyraźnie   minęła.   Nadjechał   autobus,   dziewczyna   wsunęła   z 

westchnieniem zdjęcie do książki od matematyki.

Dlaczego ludzie są dla siebie tak okropni? pomyślała Lindis, wsiadając do autobusu. 

Choć w zasadzie ja też taka jestem w domu...

Muszę być trochę milsza, postanowiła.

Nagle dotarło do niej, że takie postanowienie podejmowała już wiele razy w ciągu 

tego roku. Bez specjalnego rezultatu...

Ojciec był wicedyrektorem w jej szkole. To nie była korzystna sytuacja dla niej jako 

uczennicy. Może właśnie to sprawiło, że odsunęła się od ojca, nawet nieświadomie?

Gdyby tylko mogła z kimś szczerze porozmawiać! Z prawdziwym przyjacielem. Z 

dziewczynami   było   dobrze   tylko   pozornie.   Żadnej   z   nich   nie   odważyłaby   się   zwierzyć. 

Wątpiła, czy interesuje je to samo, co ją, poza tym wszystkie miały spokojne domy.

Bo ona nie miała, to było pewne. Wina w dużej mierze leżała po jej stronie, ale tak 

trudno jest być miłą i grzeczną, kiedy dusza wyraża sprzeciw! To minie, mawiała mama. To 

tylko dojrzewanie.

Skąd ona to wiedziała? Przecież nie mogła zajrzeć do wnętrza Lindis!

Lisbeth   Lund,   uśmiechnięta,   niewysoka   nauczycielka   angielskiego,   pewnie   by   ją 

zrozumiała. Z nią na pewno by się dobrze rozmawiało, choć to nie to samo, co przyjaciel 

chłopak...

Tego jednak nie było jej jeszcze dane zaznać. Durzyła się w kilku, lecz zachowywała 

się zbyt niezręcznie, aby któryś odważył się do niej zbliżyć.

background image

Autobus zatrzymał się przy szkole w momencie, gdy zabrzmiał dzwonek. Gromada 

uczniów tłoczyła się przy drzwiach w przepychance, kto ostatni przekroczy główne wejście.

Na korytarzu Lindis napotkała ojca stojącego z Lisbeth Lund. Przyjeżdżał do szkoły 

samochodem, dlatego ją wyprzedził. Podwoził czasem Karin, gdyż, jak twierdził, Lindis stale 

zaśmiecała mu auto resztkami chipsów.

Skinęła na powitanie głową, lecz ojciec zatrzymał ją.

- Podobno coraz gorzej się uczysz, Lindis. Postaraj się bardziej skoncentrować. Został 

ci przecież jeszcze tylko rok.

-   Ja   nie   mogę   narzekać   -   odezwała   się   przyjaźnie   Lisbeth   Lund.   -   Jest   dobra   z 

angielskiego i uważa na lekcjach.

Kochana Lisbeth! Lindis ogromnie ją lubiła. Nauczycielka wstawiała się za nią i może 

dlatego dziewczyna na jej lekcjach starała się bardziej niż na innych.

Gdyby tak to ona była moją matką zamiast tej chłodnej, obojętnej bizneswoman, która 

zjawiała   się   w   domu   tylko   wtedy,   gdy   robiła   przyjęcie   dla   przyjaciółek...   Nie,   jestem 

niesprawiedliwa. Mama wspaniale prowadzi dom i to pewnie moja wina, że mnie nie lubi. 

Ojciec bywał w domu rzadko. Każde głupstwo tak go wyprowadzało z równowagi, że może 

to i lepiej. Także on miał słabość do Karin i traktował Lindis jak zło konieczne, które powinno 

możliwie najszybciej opuścić dom.

Co   ze   mną   jest   nie   tak?   pomyślała   wojowniczo,   wchodząc   do   klasy.   W   szybie 

napotkała swoje odbicie: owalną twarz o dużych, ciemnych oczach, z ostro zaznaczonymi 

kośćmi   policzkowymi   -   zasługą   lub   winą   intensywnego   odchudzania,   ładny   nos   i   usta, 

ciemnobrązowe włosy obcięte domowym sposobem na pazia, kanciaste ramiona i biodra, ale 

ogólnie zgrabną figurę i ładne nogi.

Mogło być gorzej. Ale w domu i to nie wystarczało, by ją akceptowali. Może tylko 

jako opiekunkę Karin, gdy rodzice wychodzili.

Najlepiej   schudnąć.   Wtedy   na   pewno   mnie   polubią.   Przecież   jestem   wielka   i 

niezgrabna, tak powiedziała Inger - Lise.

Lindis udawała, że nie zauważa głodu. Najbardziej dokuczał przez pierwsze trzy doby. 

Teraz mogła nic nie jeść przez długie dni. Czasem jednak nadchodził i uderzał mocno. Starała 

się wtedy kłaść spać, aby przeczekać fantazje o jedzeniu dobrych rzeczy.

Była   osłabiona.   Na   nic   nie   miała   siły.   Ale   wydawało   jej   się   to   naturalne   na 

przedwiośniu, gdy śnieg topnieje i wszyscy czekają na wiosnę.

W   czasie   ostatniej   przerwy   stała   z   dziewczynami,   z   którymi   razem   dojeżdżała 

autobusem i z którymi w związku z tym przebywała najczęściej. Anne Sofie, Marit, Kirsten, 

background image

Solveig i Tone. Nie była im potrzebna, ale trzymała się ich, starając się być niezauważalna. 

Dzięki temu ją tolerowały.

Kirsten odwróciła się nagle w jej stronę z zaskakującym pytaniem:

- Co założysz na imprezę w przyszły piątek?

- W piątek?

- No tak! U Tone. B. R.

Zapadła niezręczna cisza. Lindis wiedziała, że B.R. oznacza „bez rodziców”, ale jej 

nikt nic nie mówił o piątku...

Tone wyglądała, jakby miała zamiar odejść, lecz w końcu zmieniła zdanie. Posłała 

Kirsten pełne złości spojrzenie i rzuciła do Lindis:

- Nie dostałaś wiadomości? U mnie w domu, o ósmej. Musisz mieć ze sobą chłopaka, 

do użytku ogólnego. Ale musi być sensowny!

Potem odwróciła się na pięcie i odeszła w towarzystwie niezmiennie ją podziwiającej 

Solveig. Pozostałe dziewczyny zaczęły głośno o czymś rozmawiać i Lindis znów poczuła się 

wykluczona z ich kręgu.

Nie miała ochoty iść na imprezę, na którą właściwie nie zamierzano jej zapraszać! I to 

„weź ze sobą chłopaka”. Tone wiedziała przecież, że Lindis nie mogła w nich przebierać. „Do 

użytku   ogólnego”...   Brzmiało   to   dość   brzydko,   ale   już   wiedziała,   o   co   chodzi:   aby   nie 

siedziała   cały  wieczór,   trzymając  tego   chłopaka   za  rękę,   ale   żeby wszyscy  bawili   się  ze 

wszystkimi.

Nie, na pewno nie chce tam pójść!

- Niestety, nie mam czasu! - zawołała w ślad za Tone i pozostałymi dziewczynami. 

Zdążyły już jednak wejść do środka, więc jej odważna odmowa nie wywarła na nich żadnego 

wrażenia.

Muszę o tym opowiedzieć...

Zatrzymała się. Czy jest ktoś, komu mogłaby o tym opowiedzieć?

Lisbeth Lund?

Nie, z jakiej racji? Po pierwsze, byłby to rodzaj porażki, że ma się tylko nauczycielkę 

za powiernicę. Po drugie... No właśnie, po drugie?  Z pewnym niepokojem przypomniała 

sobie   rozmowę   sprzed   kilku   dni.   Ktoś   w  klasie   powiedział,   że   Lisbeth   Lund   chyba   lubi 

Lindis, bo zawsze zwraca się do niej takim miękkim głosem. Gdy dziewczyna odparła z 

niedowierzaniem, zarumieniona: „Naprawdę?”, inny uczeń powiedział ze śmiechem: „A co na 

to twoja mama?”

Lindis nie zrozumiała aluzji, choć wyczuła, że coś chciał przez to powiedzieć.

background image

Niechętnie powlokła się w stronę budynku szkoły.

Czuła się strasznie samotna.

Gdyby tak mieć przyjaciela!

Gdy wróciła do domu, zastała w nim tylko mamę. Najwyraźniej nie usłyszała, jak 

córka wchodzi, gdyż na jej widok szybko zabrała coś ze stołu i schowała. Lindis jednak 

zdołała dostrzec, co to było: bluzka, o jaką dopominała się Karin już od kilku dni.

Matka spostrzegła, że odkryto tę małą tajemnicę, i rzuciła z wymuszonym uśmiechem:

- Ojciec kupił ją dla Karin. Naprawdę na nią zasłużyła, biedna maleńka.

Lindis spostrzegła, że matka płakała, ale nie była w nastroju do współczucia.

- Dlaczego mnie ojciec nigdy nic nie kupuje?

Poniewczasie zrozumiała, że matka była na krawędzi załamania. Przypomniała sobie 

nieprzyjemną atmosferę ostatnio panującą w domu, drobiazgi umykające jej uwagi. Ostre 

sprzeczki rodziców, gwałtownie urywane, gdy wchodziła któraś z córek, trzaskanie drzwiami, 

wszystkie te detale, których Lindis, zapatrzona w siebie nastolatka, nie zauważała.

Jej agresywne pytanie zadziałało jak iskra powodująca wybuch.

Matka wstała z pałającymi policzkami i podeszła do okna. Nagle córka dostrzegła ją w 

nowym świetle. Nie była już tak młoda, elegancka ani pewna siebie. Na ułamek sekundy 

Lindis ujrzała jej nagą, bezbronną twarz.

Ale   to   trwało   tylko   moment.   W   następnej   chwili   matka   przybrała   swą   maskę   i 

powiedziała, nie patrząc na Lindis:

- Twój ojciec? Twój  ojciec nigdy nie dbał o ciebie. Poszedł sobie i zostawił mnie z 

tobą   na   karku.   Był   tchórzem,   zawsze   uciekającym   przed   odpowiedzialnością.   Dla   mnie 

poczucie   odpowiedzialności   było   najważniejszą   sprawą   w   życiu.   Sama   zapracowałam   na 

moją obecną pozycję mimo utrudnienia, jakim dla mnie byłaś. Tego mi nikt nie odbierze!

Lindis zmarszczyła czoło.

- Ojciec uciekł? Przecież widziałam go w szkole - bąknęła niepewnie. - Nawet ze mną 

rozmawiał, to znaczy mnie strofował, ale on tak zawsze. Dlaczego nigdy nie powie nic miłe...

Matka stała nadal przy oknie, znów chłodna i wyniosła, pomimo zapłakanych oczu, 

czerwonych   plam   na   szyi   zdradzających   gorycz   przekwitania   i   włosów   choć   raz   nie 

uczesanych idealnie.

-   Nie   mówię   o   moim   mężu   -   powiedziała   lodowatym   tonem.   -   Mówię   o   twoim 

biologicznym ojcu. O tym, który obiecywał mi złote góry i lata szczęścia. Niech to, musiałam 

background image

do wszystkiego dojść sama. A on? Po prostu zniknął! Wiele, wiele lat temu. Mówił, że jedzie 

do Australii, ale nie wiem, dokąd go zaniosło.

Prawda   powoli   docierała   do   Lindis.   Więc   to   dlatego   ojciec   prawie   nigdy   jej   nie 

zauważał poza przypadkami, gdy jej robił wyrzuty!

Miała w głowie taki zamęt, że trudno jej było skupić się na tym, co mówi matka.

- Tak to już jest, gdy wychodzi  się za  mąż za  czarującego  wdowca  z córką. Był 

aktorem podziwianym przez wszystkich, ale bez pracy. No, może tylko w reklamówkach. Na 

co mi był ten ślub? Dostałam rozwód po tym, jak dowiedziałam się, że utonął. Nie wiem, czy 

to   prawda,   ale   nie   dbam   o   to.   Miałam   go   dosyć   raz   na   zawsze!  A  gdy  twój   ojciec   się 

oświadczył...

Lindis podniosła rękę.

- Chwileczkę! Ten, który się oświadczył, nigdy więc nie był moim ojcem?

Matka odwróciła się w jej stronę z zaciętą twarzą.

- Zajmował się tobą przez te wszystkie lata, zapewnił ci byt, więc nie uważam, że 

masz prawo narzekać.

- Przecież tego nie robię. Ale nie o to mi chodzi. Mówiłaś, że pierwszy mąż był 

wdowcem z córką. Ta córka to ja?

-   No,   a   kto?   Zostawił   mnie   z   dzieckiem   innej   kobiety!   Jakie   miałam   szanse   na 

ponowne zamążpójście? Ale udało mi się!

Lindis nie była w stanie podzielać triumfu matki. Była zdezorientowana, nie mogła 

poskładać fragmentów w całość.

- Czy to znaczy, że nie jesteś moją matką?

Matka prychnęła.

-   Nie,   a   widzisz   jakieś   podobieństwa?   Ale   uważam,   że   dobrze   spełniłam   swój 

obowiązek. Nigdy ci niczego nie brakowało, przyznasz sama!

Spojrzała na swą przybraną córkę, jakby widziała ją po raz pierwszy.

- Ależ ty jesteś chuda!

- Prawda? - rozjaśniła się na chwilę Lindis. - I schudnę jeszcze bardziej!

-   Lindis!   -   wykrzyknęła,   wreszcie   przestraszona,   matka.   -   Chyba   nie   masz...   nie 

jesteś...

Krótka chwila radości minęła. Lindis ujrzała nagle swoją sytuację w nowym świetle i 

poczuła, jak ogarnia ją zimna fala samotności i wyobcowania.

-   Oszukaliście   mnie!   -   krzyknęła,   tracąc   panowanie   nad   sobą.   -   Całe   życie   mnie 

oszukiwaliście! Nic nie mam wspólnego z waszym sztucznym domem lalek!

background image

Wybiegła na dwór.

Musiała uciekać, uciekać od tego bólu!

background image

ROZDZIAŁ II

Bardzo szybko Lindis zauważyła, że straciła swoją dawną dobrą formę. Była tak słaba 

i zmęczona, że niemal wlokła nogi za sobą, starając się wybiec spomiędzy domów. Musiała 

nawet zwolnić, żeby nie upaść.

Co się ze mną dzieje? pomyślała zirytowana.

W głębi duszy jednak znała odpowiedź na to pytanie. Po prostu nie miała w ustach 

porządnego posiłku już od kilkunastu dni.

No i co z tego, za to jestem szczupła, uznała buntowniczo. Nikt nie może powiedzieć, 

że jestem tłusta i niezgrabna, a już na pewno, jeśli jeszcze schudnę parę kilo.

Zatrzymała się, nagle bezradna. Na co się przyda to chudnięcie, jeśli nikt, nikt na 

całym świecie się nią nie przejmuje? Nawet nie ma już rodziny! Wszystko było kłamstwem 

od początku do końca.

Bezwiednie zaczęła iść wzdłuż skał nad morzem. Nie zwróciła uwagi na to, że lód 

ściął wodę w kałużach na skale, że śnieg już zdążył stopnieć na wrzosowisku, nie zauważyła 

czerwono zachodzącego słońca.

Szła zrozpaczona, zbuntowana, ze wzrokiem przesłoniętym łzami, nie widząc, gdzie 

stawia stopy. Nagle poślizgnęła się na oblodzonym kamieniu i straciła równowagę. Zaciekle 

walcząc o jakieś zaczepienie dla nóg czy rąk, zsuwała się nieubłaganie na dół. Wylądowała na 

piaszczystym   skrawku   lądu,   ponad   którym   wznosiły   się   strome,   wygładzone   skały.   Fale 

uderzały o nie rytmicznie, mocząc jej buty i spodnie.

Upadek okupiła kilkoma otarciami, ale nie to było najgorsze.

Znalazła się w pułapce!

Próby wspięcia się po skałach spełzły na niczym.

Popatrzyła zdesperowana w morze. Któż jednak o tej porze, na przedwiośniu, wybiera 

się na ryby? Większe statki tędy nie przepływały, miały inną trasę. Pływali tu tylko niedzielni 

wędkarze.

Dopiero   teraz   spostrzegła,   że   słońce   już   niemal   zaszło,   było   dokładnie   na   linii 

horyzontu. Musiała długo tak chodzić, pogrążona w ponurych rozmyślaniach.

Spojrzała   na   skały.   Dostrzegła   ślad,   który   przyprawił   ją   o   kolejny   szok.   Linia 

przypływu!

Więc dochodził aż tak wysoko! Woda sięgałaby jej ponad talię. Ale czy to na pewno 

jest najwyższy poziom? Codziennie chyba aż tak się nie podnosi?

background image

Lindis ogarnęła panika. Zawołała o pomoc, najpierw ostrożnie, onieśmielona własnym 

głosem w tej pustce, potem głośniej. Jeszcze kilka razy.

Któż ją usłyszy?

Ma wejść do wody i płynąć? Fale wydawały się agresywne, mogły nią uderzyć w 

skały. Nie wiedziała zresztą, jak daleko jest do płaskiego brzegu, nic nie widziała z tego 

osłoniętego miejsca.

Woda była zresztą okropnie zimna. Już dawno zlodowaciały jej uda.

Co za beznadziejna sytuacja!

Ja przecież chcę żyć, stwierdziła ze zdumieniem, mimo że w ciągu ostatniej godziny 

przez   głowę   przelatywały   jej   nawet   samobójcze   myśli.   Uświadomiła   to   sobie   teraz,   gdy 

śmierć naprawdę zajrzała jej w oczy. Przecież nie mogę narzekać. Czy moja tak zwana matka 

nie zajmowała się mną przez te wszystkie lata? Grała co prawda męczennicę, ale teraz już 

rozumiem   lepiej,   dlaczego.   Przecież   to   niezwykłe,   że   wzięła   odpowiedzialność   za   cudze 

dziecko. A mój własny tatuś po prostu uciekł.

Kim on mógł być? A mama?

Może mam gdzieś krewnych?

A nazwisko? Nazywam się Bergstrøm, jak cała rodzina. Czyli ojciec mnie adoptował.

Miło   z   jego   strony.   Choć   poza   tym   nie   okazał   mi   większego   zainteresowania,   to 

pewne.

Choć, może? Na początku? Ale gdy pojawiła się Karin, jego własna córka, istniała już 

tylko ona. Wszystko kręciło się wokół niej.

Chyba można to zrozumieć?

Ale czy muszę?

Lindis czuła, że cały jej świat runął jak domek z kart. Tak, bardziej stabilny nigdy nie 

był, mimo starań tych dwojga obcych ludzi.

To nie była przecież normalna adopcja, w której dwoje ludzi decyduje się na właśnie 

to dziecko, które oboje wybrali. Na właśnie to jedno. Nie, ona wylądowała im prosto na 

kolanach i matka, dla której obowiązek był sprawą świętą, poczuła się zmuszona do dalszego 

zajmowania  się  córką  swego zaginionego  męża.  Wstyd   jej  było  oddać  dziecko,  a  że  nie 

chwaliła się jego pochodzeniem? Musiałaby się wtedy przyznać, że została porzucona! Nie, 

dosyć tego, niechciane dziecko nie powinno tak myśleć.

Większa fala ochlapała Lindis. Dziewczyna zadrżała z zimna.

Pasek piasku zwęził się do szerokości jej stóp.

- Ratuuunku!

background image

Zawołała jeszcze kilka razy coraz bardziej rozpaczliwie.

Nagle zesztywniała. Wydało jej się, że coś usłyszała nad sobą.

Spojrzała w górę.

Ktoś stał i patrzył na nią. Ulgę odczuła jak otulające ją ciepło.

Z tej perspektywy dostrzegła tylko biały kombinezon i buty na grubych podeszwach. 

Może to jakiś monter?

- Błagam, pomóż mi się stąd wydostać - jęknęła. - Idzie przypływ, strasznie zmarzłam.

Pewnie była już sina z zimna, ale teraz nie myślała o swym wyglądzie. Ważniejsza 

była ta postać na górze.

Nagle jednak znowu przeniknęło ją zimno.

Człowiek zniknął.

- Wracaj, do dia...

Nie, nie przeklinaj. Nie histeryzuj. Ktoś cię zobaczył, więc masz szanse na ratunek. 

Spokojnie, on wróci. Na pewno poszedł po pomoc. Zaraz przyśle helikopter albo łódź, albo 

coś takiego.

Po skale jak blady wąż spłynęła lina.

No, dobre i to. Ktoś jeszcze zawiązał na niej węzły, żeby Lindis było łatwiej.

Z trudem chwytała sztywnymi palcami linę, jednak, z największym wysiłkiem, udało 

jej się wspiąć na górę. Nikt jej nie wciągnął.

Wreszcie poczuła suchą, twardą i równą skałę pod palcami. Lina prowadziła dalej, aż 

do kępy karłowatych sosen. Do jednej z nich była przymocowana.

Dzięki ci, sosenko!

Wybawiciela nie było nigdzie widać.

Dziwne! Ludzie lubią, gdy się im dziękuje i chwali za okazaną pomoc.

- Dziękuję! - zawołała w pustkę. - Bardzo dziękuję!

Była jednak tak wyczerpana, że nie mogła stanąć. Leżała na plecach z rozrzuconymi 

ramionami,  niezdolna   do  ruchu.  Z  trudnością  wciągała  powietrze  do  płuc,  serce  biło  tak 

mocno, że aż bolało, w głowie jej się kręciło.

Że też mam tak słabą kondycję, pomyślała z zamkniętymi oczami. To niepodobne do 

mnie. Wiele razy o mało nie puściłam liny. Na nic nie mam siły!

Nagle poczuła, że nie jest już sama. Wyczuwała czyjąś obecność tak wyraźnie, jakby 

jej dotykała.

- Jesteś chora? - spytał ktoś.

Otworzyła oczy.

background image

To był on, ten ubrany na biało monter.

Poczuła się niepewnie, patrząc na niego z ziemi. Zerwała się na nogi i zachwiała.

Mężczyzna wyciągnął rękę, żeby ją podtrzymać.

Wtedy wreszcie mu się przyjrzała. No, właściwie nie całkiem, bo łuna zachodzącego 

słońca ją oślepiała i widziała nieznajomego jako czarny zarys na tle nieba. Przesunęła się 

odrobinę i wtedy mogła normalnie patrzeć.

Wciągnęła głęboko powietrze.

Nigdy jeszcze nie widziała tak przystojnego mężczyzny! Miał kruczoczarne, lekko 

falujące włosy,  jego kombinezon nie był biały, właściwie mienił się srebrzyście. U pasa, 

okalającego silnie zbudowane ciało, wisiał podłużny woreczek.

Cała ta sytuacja wydawała się dziewczynie kompletnie nierzeczywista. Czas jakby 

zatrzymał się w miejscu, fale uderzały miarowo o skały, wiatr świstał. Miała wrażenie, że cały 

świat składa się tylko z tego uroczyska. Nieznajomy patrzył na nią tak intensywnie, jakby 

chciał ją przejrzeć na wylot i poznać do głębi.

Nie mógł być Norwegiem, nie umiała też odgadnąć, skąd pochodził. Jednego była 

pewna: miała do czynienia z człowiekiem inteligentnym, o ogromnej kulturze osobistej. Oczy 

pod mocno zarysowanymi brwiami były podłużne, lekko skośne, ale nie w sposób orientalny, 

nos prosty i krótki, a linia ust bardzo interesująca: mocna i zdecydowana, lecz z ledwie zau-

ważalnym grymasem w kącikach, świadczącym o poczuciu humoru. Twarz, choć opalona 

słońcem i wiatrem, sprawiała wrażenie wyrzeźbionej z marmuru.

Najbardziej jednak zaskoczył Lindis kolor oczu nieznajomego. Tęczówki miał jasne, 

mieniące się od szarego do zielonego, jak oczy kota albo istot żyjących w morzach czy 

rzekach; było to niezwykle fascynujące. Właściwie samo pojawienie się tego mężczyzny było 

niespodziewane, jak grom z jasnego nieba.

Lindis wciągnęła gwałtownie powietrze. On też się jakby odprężył.

-   Twoja   obecność   zaskoczyła   mnie   -   uśmiechnął   się.   -   Nie   przypuszczałem,   że 

spotkam tu ludzi.

Wreszcie odzyskała zdolność mówienia i mogła podziękować mu za uratowanie życia. 

Zbył ją stwierdzeniem, że nie chciał jej potem przeszkadzać, ale ponieważ zobaczył, że nie 

jest w stanie ustać na nogach, wrócił. Przeprasza za kłopot.

Nie chciał przeszkadzać? Przeprasza? O co mu chodzi?

- Co pan tu... co tu robisz? - spytała Lindis.

- A, to - otworzył dłoń i pokazał mały kamień. - Zbieram próbki minerałów.

Miał szczupłe dłonie o niezwykle długich palcach.

background image

- Jesteś geologiem?

Patrzył na nią przez chwilę, zastanawiając się, aż pomyślała, że użyła niewłaściwego 

słowa. Wreszcie uśmiechnął się.

- Tak. W każdym razie prawie.

Lindis spróbowała odgadnąć, ile mógł mieć lat. Chwilami wyglądał na chłopaka, a 

chwilami na trzydziestolatka. Uznała, że ma dwadzieścia kilka lat.

- Szukasz jakichś specjalnych okazów? - spytała z nadzieją, że nie zabrzmi to głupio.

Bardzo chciała wywrzeć na nim wrażenie osoby inteligentnej. Zrobiła krok w jego 

stronę, lecz zatrzymała się, gdy się cofnął. Opuścił ją zapał i stała bezradnie, kopiąc ziemię 

czubkiem buta.

Wtedy podszedł do niej i pokazał zawartość woreczka.

- Nie, nie szukam konkretnego minerału, zbieram tylko takie, których wcześniej nie 

widziałem. Dużo ciekawych rzeczy tu znalazłem. Biorę je do... laboratorium.

Lindis była jeszcze zbyt oszołomiona, aby zauważyć tę małą przerwę między słowami.

- Widzę, że wziąłeś też kamyki z plaży.

Dlaczego jej głos zabrzmiał tak niepewnie? Broda jej drżała tak, że nie panowała nad 

nią.

- Tak, stamtąd z dołu. Potrzeba mi będzie jeszcze dużo więcej tych próbek, ale nie 

miałem czasu.

Lindis przerwała mu bez namysłu:

- Och, może mogłabym ci pomóc? Ja... To znaczy, jeśli nie będę przeszkadzać...

Spojrzała   na   niego   z   lękiem.   Znów   zachowała   się   beznadziejnie.   Narzucała   się. 

Zupełnie nie miała doświadczenia w kontaktach z chłopakami.

Otrzymała jednak uprzejmą odpowiedź:

- Będę wdzięczny za pomoc. Jest tu dużo rzeczy do zbadania. Ale teraz jest ci zimno, 

masz mokre ubranie, powinnaś iść do domu.

-   E,   tam,   dam   sobie   radę   -   odpowiedziała   buńczucznie,   choć   szczękała   zębami   z 

zimna.

Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, co ją jeszcze bardziej zbiło z tropu. Wyciągnął w 

końcu z woreczka niebieski jak lawenda szalik i owinął go wokół jej szyi. Był niewiarygodnie 

miękki, jak puch. A jak grzał!

- Pomaga? - spytał.

- O, tak! - szepnęła. Ciepło rozchodziło się po jej ciele. - Niesamowicie!

Przez moment wyglądał na zaniepokojonego, zaraz jednak poprosił:

background image

- Postaraj się znaleźć jak najwięcej różnych kamieni, zarówno tych wygładzonych 

przez morze, jak i tych o ostrzejszych krawędziach.

Lindis ochoczo zeszła na plażę, która zresztą była zadziwiająco blisko tej zatoczki, do 

której niechcący się zsunęła, i zaczęła zbierać kamienie. Wypychała nimi kieszenie swetra, aż 

zupełnie stracił fason. Mężczyzna też szukał. Cały czas rozmawiali ze sobą, to znaczy paplała 

głównie Lindis. Najpierw o każdym kamieniu, gdyż każdy był godny wzmianki, potem o 

swoich   zmartwieniach.   Zanim   się   zorientowała,   opowiedziała   mu   całą   swą   historię.   On 

odpowiadał i pytał o różne rzeczy, a Lindis czuła się swobodna jak nigdy dotąd. Nie krę-

powała się już, nie lękała, że się wygłupi. Po raz pierwszy czuła, że może być z kimś szczera i 

naturalna bez obawy, że ten ktoś ją wyśmieje czy spojrzy z pogardą.

Najbardziej   nieznajomego   zaintrygowało   oświadczenie   Lindis,   że   szczególnie 

interesuje   ją   paleozoologia,   że   wie   „wszystko”   o   wymarłych   zwierzętach.   Zawsze   ją 

ciekawiły, o wiele wcześniej, niż Steven Spielberg nakręcił „Park Jurajski”. Jej wybawca nie 

mógł się nasłuchać do syta. Nagle wydało się jej, że może sobie z niej żartuje. Nie zdążyła 

głośno wyrazić wątpliwości, gdy powiedział, że wiedza na ten temat ma wielkie znaczenie dla 

jego badań. Wydało jej się nieco dziwne, że geolog nie studiował paleontologii, ale radość ze 

znalezienia przyjaciela zatarła to wrażenie.

Zorientowała się nagle, że za bardzo się oddaliła, a ponieważ kieszenie i rodzaj worka, 

jaki   zrobiła,   podwinąwszy   sweter,   stały   się   bardzo   ciężkie,   pobiegła   z   powrotem   do 

nieznajomego. Wciąż zadziwiał ją swą urodą.

- Nie zauważyłam, że aż tak daleko odeszłam. Słyszałam cię tak dobrze, to pewnie 

dzięki wiatrowi - zaśmiała się. - Oto moja zdobycz.

Zrzuciła zebrane kamienie, wygładziła rozciągnięty sweter i czekała na jego osąd.

Podszedł do niej. Lindis aż ugięły się kolana, gdy poczuła jego bliskość. Zupełnie 

jakby miał w sobie jakąś magnetyczną siłę przyciągania.

Obejrzał każdy kamień. Wiele odrzucił, część włożył bez większego zainteresowania 

do worka, z kilku jednak wyraźnie się ucieszył. Lindis poczuła wtedy, że zrobiłaby dla niego 

wszystko.

W kieszeni namacała jabłko i podała mu je. Podziękował i schował owoc do worka.

- Nie zjesz? - spytała dziewczyna.

- Jeśli można, wolałbym je zjeść później.

- Oczywiście.

background image

Lindis nagle uświadomiła sobie, że zrobiło się bardzo późno. Zapadł już zmrok. Z 

niechęcią zdjęła piękny szalik i oddała mu go. Od razu poczuła, jak ostry wiatr przenika ją na 

wskroś, a jej mokre ubranie lodowacieje.

Nieznajomy   włożył   szalik   do   kieszeni.   Lindis   nigdy   jeszcze   nie   widziała   równie 

wspaniale zbudowanego mężczyzny: tak szerokiego w barach i wąskiego w biodrach. Pewnie 

jest niezwykle silny, pomyślała z podziwem zmieszanym ze strachem.

- No, muszę już iść do domu - rzucił jakby w odpowiedzi na jej myśli. - Bardzo ci 

dziękuję za pomoc, informacje i jabłko. I za to, że opowiedziałaś mi tyle o sobie. Bardzo to 

cenię. Zapamiętaj jedną rzecz: ludzie nie zawsze są tacy, jakie sprawiają wrażenie. Może to 

brzmi banalnie, ale tak już jest. Wiem to. Wydaje ci się, że nikt o ciebie nie dba, ale gdybyś  

zajrzała do wnętrza dusz swoich bliskich, zobaczyłabyś coś zupełnie innego. Pod słowami i 

czynami leżą myśli, a pod nimi właściwe ja człowieka. Widzę, że nie za bardzo mnie teraz 

rozumiesz, ale pewnego dnia to pojmiesz. Tak w ogóle: czy ty kogoś lubisz?

Lindis patrzyła na nieznajomego zaskoczona. Też pytanie! Przecież lubi... no...

Och, nie! Nikt jej nie przychodzi do głowy! Poza nim, oczywiście, ale...

Nie zdążyła zakończyć myśli, gdy przerwał jej spokojnie:

- Nie musisz liczyć. Może zrozumiałaś, że ten problem nie jest taki prosty. No, idź już 

do domu, musisz być głodna.

- Nigdy nie jestem głodna - odparła szybko, choć kłamała. Była tak głodna, że żołądek 

aż krzyczał. Znów jeden z tych dni, pomyślała gorzko. Musi się zaraz położyć spać, żeby nie 

rzucić się na jedzenie. Dotychczas jeszcze tego nie zrobiła, ale zdawała sobie sprawę, że to 

byłoby niebezpieczne.

Aby oddalić niezręczny temat, powiedziała szybko:

- Dzięki, że tu byłeś! Straciłam nadzieję, że ktoś mnie uratuje, tym bardziej ktoś tak... 

no, że w ogóle ktoś tu będzie. Dziękuję!

Uśmiechnął się krzywo i przez to stał się jeszcze bardziej pociągający.

-   Znów   marzniesz   -   stwierdził.   -   Dasz   radę   dojść   do   domu?   Wyglądasz   na 

niedożywioną. Wszyscy tacy jesteście?

Nie do końca zrozumiała to pytanie.

- Jacy wszyscy?

Nie   odpowiedział.   Lindis   właściwie   była   dumna,   że   nazwał   ją   niedożywioną. 

Oznaczało to, że choć daleko jej do ideału, to na pewno jest szczupła.

Pogrążona we własnych myślach rzuciła:

- Ale nie zaproszono mnie do Tone. Wszystkich zaprosiła, a mnie nie.

background image

Popatrzył na nią badawczo.

- Chyba wiem dlaczego. Tone się ciebie boi, bo jesteś zbyt ładna.

-   Ja?   -   wykrzyknęła   Lindis.   -   Wcale   nie   jestem   ładna.   Jestem   wielka,   tłusta   i 

niezgrabna. Tak powiedziała Inger - Lise.

- Przeciwnie! Zobacz sama! Łokcie ci sterczą, ręce i nogi masz jak patyki. Myślisz, że 

to ładnie wygląda? Widziałem inne dziewczyny tutaj, miały krągłe ramiona i piękne ciała. 

Mogłabyś   pobić   je   wszystkie   pod   względem   urody,   gdybyś   nie   była   taką   wychudzoną 

szczapą. Rozumiem jednak, jesteś chora i dlatego wyglądasz tak brzydko.

Lindis nie zorientowała się, że on chce ją sprowokować i sprawić, żeby odzyskała 

rozsądek. Łzy stanęły jej w oczach.

- Nic nie rozumiesz. Jak możesz mówić, że jestem chuda? Ja chcę być chuda, ale nie 

udaje mi się, mimo że wcale nie jem.

- Chcesz się jeszcze ze mną spotkać, Lindis?

- Tak, bardzo - odparła, zdumiona pytaniem.

-   Więc   idź   do   domu   i   zjedz   coś   porządnie.   Bez   oszukiwania!   Powinnaś   zacząć 

ostrożnie i powoli zwiększać porcje. Jeżeli nadal będziesz się odchudzać, zniszczysz organy 

wewnętrzne, a w końcu umrzesz! Chcesz tego?

Czy nie chciała tego? Przecież czuła, że wszystkim zawadza, chciała uciec...

Zdarzyły się jednak dwie rzeczy:  znalazła  się w rzeczywistym  niebezpieczeństwie 

oraz spotkała wspaniałego przyjaciela. To znaczy, on chciał zostać jej przyjacielem. Jeśli 

zacznie jeść. Czy chciała? Teraz, gdy zbliżała się do ideału? Miałaby to zmarnować?

A może nie przejmować się sądem Inger - Lise, cóż ona znaczyła?

- Tak, chcę - odpowiedziała, ale zdała sobie sprawę, że odpowiada na własne myśli, a 

nie na jego pytanie. - To znaczy, nie chcę. Nie chcę umrzeć. Nie teraz. Zrobię, jak mówisz.

- Wspaniale! I nie zapomnij opatrzyć kolana!

- Skąd wiesz? - znów się zdumiała.

Uśmiechnął się tylko i podniósł dłoń w geście pozdrowienia. Wspiął się na skały i 

zniknął.

Lindis szła do domu zamyślona. Czuła się o wiele lepiej. Gdy dotarła do pierwszych 

zabudowań, spróbowała nawet wskoczyć na murek. Nie miała jednak dość sił i upadła. No 

cóż, zaśmiała się do siebie.

W myślach powtarzała sobie całą rozmowę z nieznajomym. Aż się wzdrygnęła, gdy 

uświadomiła sobie, że zapomniała go spytać o imię. Skąd był? I dokąd poszedł? Przecież tam 

nikt nie mieszkał. Żadnego domu, same wrzosowiska i nieużytki.

background image

No, może znał jakiś skrót.

Najgorsze, że się nie umówili! A jeśli go już nie zobaczy? Był taki miły. Wydawało 

się, że się dobrze rozumieją, często odpowiadał jej, niemal zanim zadała pytanie. To właśnie o 

takim przyjacielu i koledze marzyła. Fakt, że był tak męski i przystojny, na pewno stanowił 

zaletę, ale nie liczył się najbardziej.

Czyli jednak był Norwegiem, mówił bez żadnego akcentu. A głos...

Głos?

Zaraz,   jaki   on   miał   głos?  Absolutnie   nie   mogła   sobie   przypomnieć   jego   głosu.  A 

przecież nie tak dawno się pożegnali! Starała się sobie go przypomnieć ze wszystkich sił, lecz 

nie mogła. Jak go znów spotka, a musi, inaczej życie straci sens, to zwróci uwagę na jego 

głos.

Wcale go nie pamiętała.

background image

ROZDZIAŁ III

Powrót do jedzenia nie był jednak taki prosty, jak sądziła. A naprawdę się starała. 

Okazało  się,  że   sam  widok  pożywienia  ją  odrzucał.   Organizm  jak  gdyby odmawiał  jego 

przyjęcia. Jakaś bariera w mózgu mówiła: nie jedz, bo będziesz gruba i brzydka! Pierwszego 

dnia nic się jej nie udało przełknąć.

Ratunku! pomyślała. Czy zabrnęłam aż tak daleko? Pomocy! A jeśli już nie będę w 

stanie nic zjeść? Czytałam o takich przypadkach...

Lindis nie wiedziała, że choć znalazła się w strefie zagrożenia, nie groziła jej śmierć. 

Jeszcze   nie.   Osoba   cierpiąca   na   anoreksję   i   pragnąca   wyleczenia   jest   w   o   wiele   lepszej 

sytuacji niż taka, która nie chce przyznać się przed samą sobą do choroby. Lindis na szczęście 

nie zapadła na bulimię. Obżeranie się, a potem wymuszanie torsji wydawało jej się po prostu 

obrzydliwe, nie była w stanie tego zrobić. Nie chciała być nieapetyczna...

Dziewczyna miała niezwykłe szczęście, że została obudzona na czas.

Powrót   do   normalności   był   jednak   trudny.   Lęk   przed   jedzeniem   wciąż   jej   nie 

opuszczał. Każdemu kęsowi towarzyszyły wyrzuty sumienia. Zmuszała się jednak do tego, co 

jeszcze niedawno wydawało się jej nie do pomyślenia: starała się przybrać na wadze. Piła 

niewielkie ilości mleka i nawet próbowała takich zakazanych słodkości, jak ciastka z kremem. 

To jednak się nie udawało. Czuła mdłości na samą myśl, że miałaby jeść coś takiego.

Jedno wiedziała na pewno: musiała znów spotkać swego wybawiciela. Ale jak?

W domu nie zastała rodziców. Matka była pewnie na jakimś zebraniu, a ojciec został 

jeszcze w szkole. Ostatnio często tak robił.

Trzeciego dnia Lindis zrozumiała, że potrzebuje pomocy. Najchętniej pobiegłaby na 

uroczysko, ale nie mogła, ponieważ nie zaczęła jeść. Tylko trochę mleka, pół talerza zupy... 

Tyle co nic.

Poszła do szkolnego lekarza.

Lekarz dobrze znał wszystkich w tej miejscowości. Dzieci leczył od niemowlęctwa 

poprzez choroby wieku dziecięcego.

Lindis przeszła od razu do sedna sprawy:

- Wydaje mi się, że mam anoreksję. Chciałabym z tego wyjść.

Poprosił ją o zdjęcie bluzy i koszulki. Na widok odsłoniętego ciała dziewczyny aż się 

lekko wzdrygnął.

- Twoi rodzice cię nie oglądali?

background image

- Raczej nie - stwierdziła Lindis z rezygnacją. - Mama powiedziała coś przedwczoraj, 

ale chyba zapomniała.

Lekarz   westchnął   głęboko.   Spytał,   jak   to   się   wszystko   zaczęło.   Z   wahaniem 

opowiedziała   mu   o   tej   fatalnej   lekcji   gimnastyki.   Nie   zdradziła,   z   czyich   ust   padły   te 

brzemienne w skutki słowa, ale doktor od razu odgadł.

- To pewnie moja jadowita sąsiadeczka, Inger - Lise, która chwali się wszem i wobec, 

jaka jest drobna i krucha. Nie zwracaj na nią uwagi. Jest po prostu zazdrosna! Uważa, że 

wszyscy inni są górami tłuszczu niezależnie od tego, jak naprawdę wyglądają.

Lindis aż się zaśmiała.

- No, ja nie jestem ładna.

- Tak uważasz? - zastanowił się lekarz. - No tak, raczej byłaś ładna. Byłaś wtedy sobą, 

a nie tym wysuszonym szkieletem. Nie jesteś doskonałością, ale bije od ciebie blask, którego 

inne mogą ci tylko zazdrościć.

Dziewczyna chłonęła jego słowa. Czuła, że to część terapii, ale przecież zgadzały się z 

tym, co mówił jej przyjaciel ze skał. Czy odważy się im uwierzyć?

Doktor otrzeźwił ją:

- Muszę jednak przyznać, że ten blask ostatnio nieco przygasł. Nie jesteś już pogodna.

- Nie wiem, czemu - szepnęła. - Czuję się niechciana.

Lekarz popatrzył na nią uważnie.

- Raczej nie masz powodu. Tacy wspaniali rodzice, miła siostrzyczka, tyle koleżanek...

Nie odrzekła nic. Wiedziała już teraz, że wina leży po obu stronach. Żądała miłości od 

innych, ale czy dawała coś w zamian? „Jesteś w trudnym wieku”, mówili niezależnie od tego, 

co zrobiła. Może i tak. A nuż nie jest z nią tak źle? Gdyby dano jej trochę czasu...

Lekarz pouczył ją, jak może przybrać na wadze. Poprosił, żeby przejrzała się w lustrze 

wiszącym na ścianie.

- Jestem strasznie gruba - mruknęła.

Doktora najwyraźniej to zaniepokoiło.

- A więc nie oglądaj się już więcej w lustrze. Masz się kimś zająć? Możesz zapomnieć 

na trochę o swojej szanownej osobie? Masz psa?

-   Ha!   -   wykrzyknęła   gorzko.   -   Próbowałam   kilka   lat   temu.   Usłyszałam 

najstanowczejsze „nie” w moim życiu.

- Najbardziej  stanowcze - poprawił lekarz odruchowo. - Dobrze, przyjdź do mnie 

pojutrze, ustalimy wtedy terminy kontroli. Przepiszę ci tabletki stymulujące apetyt...

background image

Mówił   dalej,   roztaczając   przerażające   wizje   zniszczonych   nerek   i   wątroby, 

rozregulowanego układu trawiennego, ustania miesiączki, psucia się zębów... Lindis z dumą 

przyznała, że tak daleko jeszcze nie zaszła.

Doktor kontynuował wywód, wspominając szkody w układzie kostnym, zmiany w 

mózgu... To dopiero poważnie ją zaniepokoiło, bardzo bowiem ceniła swój mózg. Zakończył 

wizją całkowitego załamania organizmu i jego śmierci.

Miłe widoki na przyszłość, nie ma co! Lindis jednak była wdzięczna lekarzowi za 

wsparcie mimo tych czarnych barw. Chciał przecież jej dobra!

Da sobie radę. To będzie trudne, wiedziała. Jedna jej połowa chciała jeszcze schudnąć, 

podczas gdy druga chciała zasłużyć na spotkanie z wybawcą znad morza. Sama Lindis była 

gdzieś pośrodku...

Weszła do domu z mocnym postanowieniem przeproszenia za swoje zachowanie w 

ciągu ostatniego roku. Niestety, dom, jak zwykle, był pusty. Cała zmobilizowana odwaga 

powoli uciekła. Poczuła, jak gdyby nikogo nie obchodziło, gdzie była ani co robiła. Czy już 

spisali ją na straty? No tak, mogła tylko sobie za to podziękować. Szczerze mówiąc, bywała 

nieznośna...

Nie mogła się powstrzymać i przepytała się dyskretnie, jakby mimochodem, czy w 

okolicy nie pojawiła się ostatnio jakaś grupa geologów. Nikt o niczym nie wiedział. Nie 

odważyła się dociekać, czy ktoś nie widział niezwykle przystojnego nieznajomego, aby nie 

wydać się naiwną.

Powinna sama pilnować swych rozlicznych znajomych...

Piątkowy   wieczór   u  Tone   zbliżał   się   przerażająco   szybko.   Lindis   coś   się   zaczęło 

marzyć, ale nie chciała się do tego głośno przyznać. Na razie powiedziała Tone, że tego 

wieczora jest zajęta, ale jeśli zajdzie coś nieprzewidzianego, to może... Zostawiła sobie małą 

furtkę.

To się nie może udać! Na pewno już dawno stąd wyjechał...

We wtorek po południu nie wytrzymała.

Po szkole wróciła do pustego domu i spróbowała wmusić w siebie nieco jedzenia. 

Skończyło się jednak na chlupoczącej w żołądku filiżance czekolady. Potem powędrowała 

nad morze.

Wiosna jeszcze nie nadeszła. W ostrym powietrzu fruwały małe płatki śniegu.

Na plaży nie dostrzegła nikogo, skały także były puste. Czegóż oczekiwała?

Gdyby tylko wiedziała, kim jest, mogłaby go odszukać. A tak musiała czekać, aż on da 

znak Niby dlaczego miałby to zrobić? Nie była żadną pięknością. Czy chciałby mieć coś 

background image

wspólnego   z   jakąś   siedemnastolatką,   no,   prawie   osiemnastolatką?   Dziewczyną   zajętą 

rozmyślaniem   o   własnej   figurze,   żebrzącą   o   okruchy   sympatii,   a   nie   interesującą   się 

zmartwieniami innych? Nienawidzącą połowy świata, mówiącą tylko o sobie? Dziewczyną, 

która nie spytała swego najlepszego przyjaciela o imię?!

Bezwiednie zaczęła zbierać kamyki.

Gdy słońce zaczęło zachodzić, uzbierała już niezły ich pagórek. Co najmniej setny raz 

spojrzała w kierunku skał, gdzie wtedy zniknął. Była już kilka razy na górze i wpatrywała się 

w dal, ale nikogo nie dostrzegła. Tylko pofałdowany, kamienisty teren z wrzosami i kępkami 

drzew.

Zrozpaczona   i   zmarznięta   snuła   się   wzdłuż   plaży,   kopiąc   nogą   piasek.   Była 

przygnębiona. On nie przyjdzie, powinna to przewidzieć. Ale nie chciała.

Może szukał minerałów gdzie indziej? O co mu właściwie chodziło? Tyle paplała o 

swoim życiu, nie dała mu powiedzieć nic o sobie. Był geologiem - prawie - i dostarczał 

próbki do jakiegoś laboratorium. To wszystko, co o nim wiedziała. Niewiele...

Ogarnęła ją ochota na rozwalenie piramidki kamieni, ale się rozmyśliła. Niech sobie 

leży na pamiątkę niespełnionej miłości!

Niespodziewanie poczuła, jakby przepłynęła przez nią jakaś fala. Zesztywniała. Nie 

miała odwagi się odwrócić.

Był tu! Był niedaleko, czuła to tak wyraźnie, jakby go widziała.

Powoli się obróciła. Daleko na skale, odcinając się na tle nieba, stał on. Lindis zrobiło 

się gorąco. Pomachała do niego, a on w odpowiedzi podniósł rękę. Po chwili był już na plaży 

i zbliżał się do niej.

Lindis   zachowała   w   pamięci   wyidealizowany  obraz   mężczyzny,   mimo   to   doznała 

szoku.   Właściwie   zapomniała,   jak   bardzo   był   fascynujący   i   przystojny.   Niesamowite, 

mieniące się zielenią oczy aż zaświeciły spod czarnych brwi, gdy uśmiechnął się do niej, uka-

zując białe, mocne zęby. Poruszał się miękko jak kot, choć był solidnie zbudowany. Miał na 

sobie ten sam kombinezon, ale już bez woreczka u pasa.

- Ja... nie sądziłam, że przyjdziesz - odezwała się Lindis, szczęśliwa.

- Analizowałem próbki w laboratorium - odpowiedział. - Teraz mogę trochę odpocząć. 

Długo tu jesteś?

- Nie, dopiero przyszłam.

Spojrzał na piramidkę kamieni i pewnie pomyślał swoje, ale tylko się uśmiechnął.

Lindis nie mogła rozgryźć, skąd pochodzi. Nie był Latynosem ani Arabem, mimo że 

dostrzegała jakiś azjatycki rys w twarzy, coś w oczach i kościach policzkowych. Wiele innych 

background image

cech wykluczało jednak orientalny rodowód. W ogóle nie pasował do żadnego ze znanych 

Lindis typów antropologicznych.

- Wydaje mi się, że masz dziś bardziej zaróżowione policzki - rzucił zamyślony.

Aż się rozjaśniła.

- O, tak, chodzę do lekarza. Pomaga mi powrócić do normalnego jedzenia. Trochę mi 

to wolno idzie, muszę przyznać. Nie mogę przezwyciężyć strachu przed przytyciem. Ale się 

nie poddaję. Wytrzymam. Dzięki, że mówiłeś o mnie takie okropne rzeczy!

- Doprawdy, mówiłem?

-   No,   a   wychudzona   szczapa?   Tak   mnie   nazwałeś.   Mówiłeś   o   innych   miłych 

dziewczynach z różnymi krągłościami. To zrobiło na mnie wrażenie. O wiele większe, niż 

gdybyś mi współczuł.

- Muszę przyznać, że zrobiłem to celowo - zaśmiał się. - Chciałem cię nastraszyć.

-   I   udało   ci   się!   Starałam   się   także   więcej   myśleć   o   innych.   Miałam   przeprosić 

przybraną matkę za moje nieznośne zachowanie. Ale nigdy nie było jej w domu, tak jak ojca i 

Karin. Zawsze coś mają do roboty.

- A ty?

- No... zdarza się. Słyszysz, jaka jestem miła?

- Tak. I zadowolona! No właśnie. Jeśli jest coś, co nikomu nie sprawia przyjemności, 

to właśnie skwaszona mina. To największy wróg człowieka w kontaktach z innymi ludźmi.

-   Zapamiętam   to   sobie.   Trudno   być   zadowolonym,   mając   uczucie,   że   się   komuś 

zawadza.

Jedna myśl nie dawała jej spokoju. Ogarnęła ją nieodparta chęć spytania go o coś, 

jednak strasznie się krępowała.

- No? - rzucił, zerkając na nią z ukosa. - O co chciałaś zapytać?

Mówił tak przyjaźnie, że zebrała całą odwagę i zaryzykowała:

- Mam iść do... koleżanki w piątek wieczór. No i pomyślałam... - głos jej zamierał, 

więc dokończyła niemal niedosłyszalnie: - Zastanawiałam się, czy nie mógłbyś pójść tam ze 

mną.

Długo patrzył na nią. Dziewczyna zerknęła na niego, zażenowana. Dlaczego tak od 

razu go spytała? Dopiero co się przywitali. Powinna była zaczekać. Albo dać spokój.

- Dziękuję, że mnie zaprosiłaś - odparł w końcu. - Niestety, nie mogę.

Czyżby zgasło słońce? Dlaczego wszystko tak poszarzało?

- Aha - zawiesiła głos. - Jesteś zajęty?

- Nie, nie jestem. To po prostu... Tak, to niemożliwe.

background image

- Ale dlaczego?

Widziała, jak mięśnie jego twarzy napinają się pod skórą, jednak nie odpowiedział. 

Patrzył   w   morze.   Lindis   grzebała   nogą   w   piasku,   boleśnie   zawiedziona.   Właśnie   sobie 

uświadomiła, jak bardzo chciała, żeby on poszedł z nią do Tone. Wcześniej myśl ta tkwiła 

gdzieś głęboko, nieuświadomiona.

Dotknął delikatnie jej włosów. Serdecznie, jakby odgadywał jej rozczarowanie i chciał 

pomóc, ale nie mógł. Wydawało się, że jest mu równie przykro, jak jej.

Zadziwiające, jak bardzo dobrze wyczuwali swoje nastroje. Pasowali do siebie jak nikt 

inny!

Mimo to było w nim tyle zagadek. Na przykład to, że zawsze się odwracał, kiedy 

mówił. A jeśli nie, to patrzył na nią tak intensywnie tymi swoimi jasnymi oczami, jakby ją 

hipnotyzował.

Nagle przypomniała sobie, że postanowiła zwrócić uwagę na jego głos. Dziwne, nadal 

nie mogła stwierdzić, jaką miał barwę. Chyba bardziej pasowała niska. Teraz posłucha.

- Czy laboratorium jest daleko stąd? - spytała.

Jego podłużne, sugestywne oczy popatrzyły na nią z góry. Tym razem nie da się im 

rozproszyć. Zmusiła się do patrzenia na jego usta.

- Nie, to niedaleko.

Lindis poczuła lodowaty dreszcz.

Z niezwykłą wyrazistością usłyszała szum fal.

Uniosła drżącą dłoń ku twarzy, jakby w obronie.

Odpowiedział,   słowa   słyszała   wyraźnie.   Jednak   nie   poruszył   ustami,   nie   wydobył 

żadnego dźwięku.

Jego odpowiedź Lindis usłyszała w swojej głowie!

On nie miał głosu!

background image

ROZDZIAŁ IV

Lindis zaczęła krzyczeć.

Krzyczała z całych sił, uciekając w panice w kierunku osady. Właściwie nie w strachu, 

a w proteście. W proteście przeciw złemu losowi, który odbierał jej jedynego przyjaciela, 

jakiego kiedykolwiek miała. W ostatniej chwili dostrzegła, jak jego oczy robią się ogromne ze 

zdziwienia   i   strachu.   Słyszała   jego   miękkie,   szybkie   kroki   za   sobą   i   czuła,   jakby  coś  ją 

zmuszało do zatrzymania. Wytężyła jednak wszystkie siły i biegła dalej, zapadając się w 

piasku po kostki. Wydawało jej się, że to scena z jakiegoś sennego koszmaru.

Gdy dotarła do skał, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zużyła całkiem swoje nędzne 

siły.

On już jej nie gonił, nie słyszała jego kroków. Gdy tak stała oparta o skalną ścianę, 

starając się odzyskać oddech, poczuła coś przedziwnego.

Coś otuliło ją ze wszystkich stron, jakby mgła ciepła, bezpieczeństwa i przyjaźni. 

Wrażenie   było   tak   silne,   że   osunęła   się   na   kolana.   Z   czołem   wspartym   o   zimną   skałę 

rozpłakała się głośno.

Poczuła jego dłoń gładzącą jej włosy i wtedy strach zniknął. Pięścią otarła oczy. On 

ukucnął obok, czekając cierpliwie, aż się całkiem uspokoi.

- Wybacz mi - powiedział miękko. - Musiałem cię zatrzymać.

- Jesteś brzuchomówcą? - spytała, pociągając nosem.

Uśmiech przemknął przez jego twarz.

- Nie, nie jestem.

- No to... - zawstydziła się, lecz pytała dalej: - Jakimś duchem?

- Nie! - zaśmiał się. - Czy odważysz się pójść ze mną? Do laboratorium?

Zawahała się, ciągle jeszcze przestraszona.

- Pamiętam - zaczął ciepło - pamiętam, jak pewna dziewczyna mówiła ostatnio o 

Przygodzie. Żałowała, że się nic nie dzieje, że jest tak nudno...

- Tak, to prawda, ale mówiłam o niewielkiej  przygodzie, nie o takiej, która mnie 

przytłoczy.

Popatrzył na nią przyjaznymi, mądrymi oczami, aż uśmiechnęła się nieśmiało.

- Nie wiem, czy jesteś potworem, ale jeśli tak, to na pewno miły z ciebie potwór.

Delikatnie postawił ją na nogi.

- Chodź.

background image

Wspięli   się   na   skały,   minęli   wrzosowisko,   przeszli   kilka   wzniesień   i   dotarli   do 

świerkowego lasku. Słońce już dawno zaszło, w lesie było ciemno i nieprzyjemnie, ale Lindis 

ufnie   szła   za   nieznajomym.   Nie   odwracał   się,   aby   sprawdzić,   czy   za   nim   idzie,   ale 

przytrzymywał gałęzie, żeby jej nie uderzyły. Nadal nic nie rozumiała, ale w jakiś przedziwny 

sposób ten niezwykły mężczyzna przekazał jej, że nie powinna się bać i że może mu zaufać. 

Nie czuła już strachu, tylko igiełki podniecenia.

Ależ mam dzisiaj kondycję, pomyślała zdziwiona. Czy sprawiły to rzeczywiście te 

szklanki mleka i porcyjki jedzenia? Zadziwiające!

Weszli na kamienne rumowisko, przez które prowadził ją jakby niewidzialną ścieżką, 

aż dotarli do głębokiego wąwozu, niewidocznego z zewnątrz.

To nie mogę być ja, pomyślała. Takie rzeczy nie zdarzają się Lindis Bergstrøm.

Tylko jeden raz „przemówił” do niej. Spytała go, dlaczego zszedł do niej właśnie 

dzisiaj.

- Wołałaś mnie - stwierdził krótko.

- Naprawdę?

- Tak. Kilka razy pomyślałaś przecież: „Przyjdź, musisz do mnie przyjść”.

- No tak. Usłyszałeś to?

-   Oczywiście.   Przecież   zwracałaś   się   bezpośrednio   do   mnie.   Nie   powinienem   był 

przychodzić, bo to jest niebezpieczne dla nas obojga, ale usłyszałem, jaka jesteś smutna. 

Sama rozumiesz, już nasze pierwsze spotkanie było niedozwolone, ale jeszcze gorzej, że 

przyszedłem do ciebie dzisiaj. No cóż, jakoś to naprawimy.

Zatrzymał się na polance.

- Dlaczego stoimy? - spytała Lindis.

- Wołam pozostałych.

Jej oczy rozwarły się szeroko. Pozostałych? Było ich tu więcej?

- Jest nas trzech - odpowiedział.

Miała teraz dowód, że umiał czytać w myślach, gdyż nie spytała głośno.

Znów się odezwał:

- Nie musisz mówić. To tylko przeszkadza, gdyż nie rozumiem twojego języka. Jeśli 

chcesz mi coś przekazać, po prostu pomyśl! To wystarczy.

- Czytasz moje wszystkie myśli? - spytała przerażona Lindis.

- Wszystkie - przyznał z uśmiechem.

Lindis   ucieszył   fakt,   że   zapadły   już   ciemności,   bo   zorientowała   się,   jak   palą   ją 

policzki.

background image

Nieznajomy zadał jej jednak ostateczny cios.

- I widzę w ciemności - dodał.

Lindis poddała się i wybuchnęła śmiechem. On przyłączył się do niej, widać też chciał 

rozładować napięcie. Już nie wstydziła się, że obcy widzi ją na wskroś. Wiedziała, że ją lubi i 

że dobrze się z nią czuje.

Nagle   znów   się   przestraszyła.   Z   lasu   po   drugiej   stronie   polany   wyszło   dwóch 

mężczyzn.   Lindis   i   jej   towarzysz   ruszyli   im   na   spotkanie.   Ze   strachu   dziewczynie   aż 

szczękały zęby.

Jeden z przybyszów był wysokim, władczym mężczyzną w średnim wieku. Spojrzał 

ostro na Lindis oczami o niezwykłej sile wyrazu. Znów miała uczucie, którego zaznała przy 

pierwszym spotkaniu z przyjacielem - że oto ktoś zagląda jej w duszę. Drugi z nich był 

jeszcze starszy, patrzył na nią przyjaznymi, mądrymi oczami. Obaj byli równie niezwykli, 

przystojni i ciemnowłosi jak jej towarzysz.

Ich   „rozmowa”   przebiegała   najwyraźniej   burzliwie,   o   ile   mogła   się   domyślić   ze 

ściągniętych brwi tamtych dwu i ich oczu ciskających błyskawice.

Wreszcie ten, którego w myślach nazwała szefem, zwrócił się do niej.

-   Lo   popełnił   kardynalny  błąd,   spotykając   się   z   tobą   ponownie   -   „powiedział”.   - 

Obarczył w ten sposób twoje młode barki zbyt wielkim ciężarem. Uważa jednak, że jesteś 

mądrą dziewczyną, co zresztą też stwierdziliśmy z uczonym Tanem. Dlatego witam cię i 

zapraszam na poważną rozmowę.

Poszli przodem przez las. Lo wziął ją za rękę, chroniąc przed upadkiem.

A więc miał na imię Lo. Wiedziała, że po szwedzku „lo” znaczy tyle co „ryś”. To imię 

pasowało do jej przyjaciela. Był silny i zwinny jak kot.

Pomiędzy drzewami zarysował się potężny blok skalny.

Przywódca podszedł bliżej i odsunął wejście w „skale”.

Serce Lindis waliło mocno. Ścisnęła dłoń Lo. Odwzajemnił jej uścisk uspokajająco.

- Czy to jest UFO? - szepnęła. - Latający talerz?

- Tak, tak je nazywacie - odpowiedział szef. Musieliśmy go dobrze ukryć, aby nikt go 

nie znalazł. Proszę, wejdź!

Lindis zawahała się.

-   Wejdź,   nie   bój   się.   Nie   wzniesiemy   się   w   powietrze   z   tobą   -   uśmiechnął   się 

najstarszy z nich, ten, którego spontanicznie nazwała profesorem.

Jego   słowa   brzmiały   bardzo   przyjacielsko.   O   ile   w   ogóle   mogła   coś   takiego 

stwierdzić... Przecież nic nie powiedział głośno.

background image

Wzięła głęboki oddech i wkroczyła do środka. Gdy drzwi zasunęły się za nimi, Lo 

zapalił niewidoczne światło, dyskretnie oświetlające pomieszczenie.

Znajdowali się w czymś w rodzaju salonu. Przymocowane do podłogi meble o linii, 

jakiej dotychczas Lindis nie widziała, wydawały się być najlepszego gatunku. Miały łagodne 

kolory, połączone w zaskakujące zestawienia. W pomieszczeniu zobaczyła wiele drzwi, teraz 

zamkniętych. Panowało miłe ciepło. W zasadzie nie wiedziała, czy to, co dostrzega powinna 

nazywać meblami, lampami czy może ścianami...

Mężczyźni   śmiali   się   z   jej   zmieszania.   Przywódca   zaprosił   ją,   żeby   usiadła.   Z 

wahaniem wybrała siedzenie wielkości wanny, ale o wiele wygodniejsze. Przy wszystkich 

siedziskach wisiały szerokie pasy.

- To pasy bezpieczeństwa - odpowiedział Lo.

- Jesteście z Marsa? - spytała Lindis nieśmiało.

Lo   pokręcił   przecząco   głową   z   uśmiechem.   Zdążyła   już   polubić   ten   jego   ciepły, 

melancholijny uśmiech. Czuła, że traktował ją trochę jak dziecko, jednak nie demonstrował 

przy tym wyższości, tylko opiekuńczość.

Wszyscy usiedli. Lo przyniósł jeszcze tacę z owocami i orzechami, jakich nigdy nie 

widziała.   Ostrożnie   wzięła   jakiś   czerwony   owoc.   Smakował   wybornie:   był   słodki   i 

aromatyczny.

Nagle dostrzegła swoje jabłko, leżało pokrojone na szklanym blacie. Lo podążył za jej 

wzrokiem.

- No tak, wybacz mi, ale nie mogłem się oprzeć pokusie zbadania go. Wykorzystujemy 

każdą okazję, która się nadarza.

Szef wziął cząstkę czegoś, co nie przypominało jej niczego znanego, i odpowiedział 

na zadane wcześniej pytanie:

- Nie, na Marsie nie ma ludzi. Lo, przynieś mapę tutejszego nieba, którą narysowałeś.

Lo wstał. Jedne z drzwi otworzyły się i Lindis dostrzegła laboratorium ze stołem 

zastawionym różnymi aparatami.

Wrócił, przestawił tacę z owocami i rozłożył mapę nieba. Lindis rozpoznała Wielki 

Wóz, Kasjopeję i jeszcze kilka innych gwiazdozbiorów. Mapa była dokładna i czytelna.

Przywódca dał znak „profesorowi” Tanowi, który spojrzał na Lindis swymi ciepłymi 

oczami.

- We wszechświecie jest około trzydziestu miliardów gwiazd, przynajmniej o tylu 

wiemy - usłyszała jego myśli. - Jedną z nich jest wasze Słońce. Wokół wielu z nich krążą 

planety. Liczba planet we wszechświecie nie jest znana, ale na pewno wielokrotnie przekracza 

background image

liczbę gwiazd. W tym systemie słonecznym, w którym teraz jesteśmy, tylko na Ziemi, po 

procesie   trwającym   miliony   lat,   pojawił   się   człowiek   Najmniejsze   odchylenie   mogłoby 

spowodować, że rozwinęłaby się zupełnie inna forma życia.

Spojrzał na nią, aby sprawdzić, czy nadąża, i kontynuował:

- Można wobec tego oczekiwać, że wśród tak ogromnej ilości ciał niebieskich znajdą 

się   i   takie,   na  których   istnieją  podobne   warunki   do  życia,   jak  na   Ziemi.   Jest   ich   wiele! 

Niektóre leżą w podobnej odległości od swego słońca, liczne spośród nich mają podobne do 

ziemskich warunki do rozwoju form życia. Potrzebny jest jeden związek chemiczny, na razie 

o nim nie będę mówił, niezbędny do otrzymania wody. Wiesz, że twoją planetę nazywają 

„niebieskim klejnotem”? To oceany nadają jej taką przepiękną barwę. Jest mnóstwo planet, na 

których stwierdzono takie czy inne formy życia. Ale tylko na jeszcze jednej z nich, o ile 

wiemy, powstali  ludzie.  To zakrawa na cud, że na dwóch planetach rozwinęły się niemal 

identyczne stworzenia.

- Gdzie jest ta planeta? - spytała Lindis podniecona.

Profesor pochylił się nad mapą.

- Mamy tu niebo półkuli północnej. Widzisz te trzy jasne gwiazdy stojące w szeregu...

- Pas Oriona - skinęła głową Lindis.

- Tak to nazywacie? - zdziwił się Tan. - Tuż ponad nimi są dwie duże gwiazdy.

- Rigel i Betelgeuse - pomyślała dziewczyna.

- Znasz je, słyszę. Jeśli przeciągniemy linię od nich w lewo, dojdziemy do tej gwiazdy. 

Może i ją znasz?

Lindis była zadowolona, że astronomia interesowała ją od dawna.

- To Procjon w Małym Psie.

Lo   i   jego   szef   spojrzeli   na   nią   z   uznaniem,   a   ona   odwzajemniła   ich   spojrzenie 

radosnym uśmiechem.

- To nasze słońce - powiedział profesor Tan. - A jego czwarta planeta to nasz dom.

Lindis spojrzała na Lo z rezygnacją. Skoro już wreszcie znalazła przyjaciela, to czy 

nie mógłby mieszkać choć trochę bliżej?

- Ale jak to jest, Procjon stanowi chyba układ podwójny?

Trzej mężczyźni popatrzyli po sobie.

- Wiesz co? - spytał przywódca. - Coraz bardziej cię lubię, Lindis. Lo rzeczywiście 

dobrze cię ocenił po pierwszym spotkaniu. Nie mógł wybrać lepiej, skoro już absolutnie 

musiał zaplątać się w układy z Ziemianami.

Lindis aż promieniała.

background image

- Tak, nie mylisz się, mamy dwa słońca - przyznał Tan. - Jedno nas nie obchodzi, bo 

jest małe i leży za daleko, aby wywierać jakikolwiek wpływ na nasz klimat. To dzięki temu 

drugiemu nie mamy śniegu ani lodu takiego jak u was.

- Czy na waszej planecie jest ładnie? - spytała Lindis z ciekawością, nadal nie mogąc 

w to wszystko uwierzyć. Aż się uszczypnęła ukradkiem. Lo uśmiechnął się, a ona zalała 

rumieńcem.

-   Jest   bardzo   ładnie   -   odrzekł   szef.   -  Wspaniałe   kolory,   bujna   natura,   właśnie   ze 

względu na wodę, zaawansowana cywilizacja. Mamy miasta, które są klejnotami piękności i 

stanowią arcydzieła miękkich linii.

- Czyli to raj?

- Nie, aż tak nudno tam nie jest. Zauważyłaś pewnie, że jesteśmy solidnie zbudowani i 

mamy wysoko rozwinięte zmysły. Nie wspięliśmy się jednak na nasz poziom tak całkiem bez 

wysiłku. Jesteśmy pokojowo nastawionym ludem o wysokiej moralności. Przestępczości nie 

ma u nas prawie wcale.

Lindis słuchała z napięciem jego słów, przerwała w końcu:

- Powiedz mi, żyjecie o wiele bliżej Syriusza niż my. To najpiękniejsza gwiazda, jaką 

znam. Czy widziana u was jest równie ładna?

- Odległości na niebie są często mylące. Jest może nieco większa - wyjaśnił profesor. - 

Stanowi układ podwójny, a właściwie potrójny. Właśnie dlatego ładniej wygląda stąd.

Odwróciła się w stronę przyjaciela.

- Czy to nie dziwne stać tu i widzieć swoje słońce jako maleńką gwiazdę?

- Tak - skinął głową Lo. - To budzi tęsknotę.

- Tęsknisz do domu?

- Czasem.

- Lo jest najlepszym badaczem kosmosu młodej generacji - wtrącił profesor. - Jest w 

przestrzeni już dziesięć lat.

- Dziesięć lat?

- No tak, podróż na Ziemię nie trwa bynajmniej kwadrans.

Lindis zamilkła na chwilę.

- Czy odwiedziliście wiele miejsc w kosmosie?

- Na przestrzeni dziejów tak. Jesteśmy daleko przed wami pod względem rozwoju. 

Nasze zainteresowanie skupia się jednak na tej planecie - tłumaczył  przywódca. - Na tej 

biednej, pięknej planecie z jej wiecznymi wojnami. Ma coś w sobie, co zapada w serce. Te 

background image

melancholijne,   rozmarzone   wiosny,   gwałtowne   burze   śnieżne...   To   dziwne,   ale   ta   część 

planety bardziej nam się podoba niż bogate, przyciągające wzrok południe.

-   Tak   -   zgodziła   się   zamyślona   Lindis.   -   My,   mieszkańcy   północy,   chętnie 

podróżujemy, by oglądać świat. Ale im dalej na południe docieramy, tym mocniej tęsknimy za 

domem. Mówi się, że najgorzej pod tym względem mają Eskimosi.

Lo pokiwał głową.

- Coś jest w tym, o czym mówisz. Myślę, że dlatego lubimy tę część Ziemi, gdyż 

przypomina   nam   naszą   planetę.   Nie   mamy   co   prawda   zimy,   ale   jest   coś   podobnego   w 

powietrzu, w świetle. Nasza przyroda jest bogatsza, zbiory obfitsze, ale ta wasza, północna, w 

swej surowości ma coś pięknego.

Lindis poczuła patriotyczną dumę.

- Jesteście tu już długo?

- Tutaj jesteśmy już drugi tydzień, ale byliśmy też w innych miejscach na Ziemi.

- To was można spotkać jako UFO?

-   No,   jest   ich   wiele   typów,   my   latamy   jednym   z   nich   -   odpowiedział   szef.   - 

Kilkakrotnie o mało nie natknęliśmy się na ludzi, ale udało nam się ukryć. Ty jesteś pierwszą 

osobą, z którą nawiązaliśmy kontakt.

- Ale dlaczego nie... Znaczy, jesteście przecież mili i pokojowo nastawieni. Dlaczego 

nie chcecie się ujawnić?

Oczy profesora posmutniały.

- Nie mamy odwagi. Tak długo, jak toczą się tu wojny, nie możemy. Człowiek, na 

którego   byśmy   trafili,   mógłby   chcieć   nas   wykorzystać   przeciw   swojemu   wrogowi.   Nie 

mówiąc już o tych szczegółowych badaniach i kwarantannach, jakie musielibyśmy przejść, 

aby zostać zaakceptowanymi. O ile, oczywiście, nie  zastrzelono  by nas w panice,  zanim 

zdołalibyśmy się odezwać...

Lindis uznała jego racje.

- A właśnie... czy wy ze sobą nigdy nie rozmawiacie? Tak, jak my?

- Rozmawiamy, ale rzadko. Mamy swój język, ale go nie potrzebujemy. Tylko w nim 

czytamy. Nauczyliśmy się zresztą angielskiego i rosyjskiego na wypadek zaskoczenia. Tak jak 

to   przydarzyło   się   Lo.   Przypuszczał,   że   uwierzysz,   że   rozmawia   z   tobą   po   norwesku. 

Najwyraźniej cię nie doceniał.

Lindis pokazała Lo język, a on odpowiedział śmiechem.

Długo siedziała, rozmawiając z obcymi przybyszami. Opowiadali o kosmosie i swych 

podróżach tak wspaniałe rzeczy, że Lindis z podniecenia aż płonęły uszy. Dowiedziała się też, 

background image

że oni żyją dwa razy dłużej niż ziemscy ludzie i że Lo, który ma trzydzieści cztery lata - o 

rany, aż tyle?! - odpowiada wiekiem tutejszemu siedemnastolatkowi. No, to już lepiej brzmi. 

Sto pięćdziesiąt lat profesora Tana odpowiada w takim razie siedemdziesięciu pięciu.

- A gdybym do was przybyła, miałabym z powrotem osiem lat? - zastanawiała się 

Lindis.

Zaśmiali się.

- Nie, to niemożliwe. Zachowałabyś jednak młodość jeszcze przez wiele lat.

- Przecież jestem z Ziemi. Chyba nie mogłabym dożyć dwustu lat?

- Mogłabyś.  Mamy specjalną dietę, która by to sprawiła.  Spreparowaliśmy pewne 

związki, które opóźniają proces starzenia.

Lindis zaniemówiła. W głębi duszy powstało pewne ciche i beznadziejne marzenie...

Nie   pokazali   jej   pozostałych   pomieszczeń,   nie   prosiła   zresztą   o   to.   Gdy   wstała, 

szykując się do wyjścia, przywódca powiedział:

-  Zdajesz  sobie  sprawę  z  odpowiedzialności,   jaka   teraz   na  tobie   spoczywa.   Jeżeli 

piśniesz o nas choć słowo...

Lindis przysięgła, że będzie milczeć.

Wspomniała jeszcze o imprezie u Tone i o tym, że chciała, by Lo poszedł tam z nią. Po 

krótkiej, niesłyszalnej dla niej dyskusji szef stwierdził:

-   Ryzyko   jest   zbyt   duże.   Byłoby   to   rzeczywiście   interesujące,   gdyby   Lo   mógł 

poobserwować ludzi z tak bliska, może nawet by mu się udało, ale jesteś jeszcze ty, Lindis. 

Znalazłabyś się w trudnej sytuacji, musiałabyś z pewnością odpowiadać na podchwytliwe 

pytania. Nie możemy wymagać aż takiej dyplomacji od siedemnastolatki. Dlatego niestety 

musimy odmówić.

- Za kilka dni skończę osiemnaście! - sięgnęła po ostatni argument.

- Niemożliwe - uśmiechnął się Lo.

- I ty to mówisz! - zdenerwowała się dziewczyna. - Sam masz ledwo siedemnaście.

- Trzydzieści cztery - odparł Lo.

- Siedemnaście!

- Trzydzieści cztery - upierał się.

- Dzieci! - westchnął Tan. - Gdy ciebie teraz słucham, Lo, wydaje mi się, że nasz 

preparat opóźnia także rozwój inteligencji... Lo skończył trzydzieści cztery lata, Lindis.

- No, to w takim razie jest dziadkiem - mruknęła, bo chciała, żeby do niej należało 

ostatnie słowo.

background image

-   Jeśli   zechcesz   znów   tu   przyjść,   serdecznie   zapraszamy   -   odezwał   się   dowódca 

przyjaźnie. - Jesteś mądra, chętnie dowiedzielibyśmy się za twoim pośrednictwem czegoś 

więcej o ludziach. Chciałabyś?

- O, tak! - wykrzyknęła Lindis z oczami promieniejącymi szczęściem. Do diabła z 

imprezą u Tone, to było stokroć ciekawsze! - Jesteście tacy mili i wszystko jest tu strasznie 

ciekawe. Możecie mnie pytać, o co chcecie, i badać mnie, ile chcecie!

Zaśmiał się.

- Nie będziemy natarczywi, obiecuję.

Lindis znów miała wrażenie, że się wygłupiła.

- Lo odprowadzi cię przez las. Dalej pójdziesz już sama. Do widzenia!

Cóż za wspaniałe słowa!

W lesie było już całkiem ciemno. Ponad drzewami migotały gwiazdy.

Gwiazdy...   Zawsze   myślała   o   nich   jak   o   jasnych   punkcikach   o   ładnych   nazwach, 

światełkach wiszących gdzieś w przestrzeni. Dopiero teraz uprzytomniła sobie niezwykłość 

sytuacji,   w   jakiej   się   znalazła.   Mężczyzna   idący   przed   nią   pochodził   gdzieś   stamtąd,   z 

dalekiej gwiazdy. Procjon... Aż szepnęła tę nazwę do siebie.

Dotarli   na   skraj   lasu.   Przed   nimi   rozciągało   się   wrzosowisko   skąpane   w   zimnym 

blasku księżyca. Lo zatrzymał się i odwrócił do Lindis.

Aż się wzdrygnęła.

- Lo! - krzyknęła - Twoje oczy świecą!

- To tylko odbicie księżyca - uśmiechnął się. - Przestraszyłaś się?

Zadrżała.

- Wygląda to trochę niesamowicie...

- Przyzwyczaisz się. Widzisz tę drogę?

Lindis niczego nie dostrzegła.

- Tam, pomiędzy wzgórkami. Idź tamtędy, będziesz szybciej w domu. Pospiesz się, na 

pewno się o ciebie niepokoją.

- A niech tam - prychnęła gorzko.

- Na pewno! No i... Idź na tę imprezę w piątek! Za dużo przebywasz sama. Ależ ty 

marzniesz! Chcesz ten szalik? Ładnie ci w nim było.

- Och, dajesz mi go? Dzięki, Lo! Też coś ci dam... Zobacz, to moje zdjęcie. Zawsze 

możesz wziąć papier do analizy - zakończyła ironicznie.

- Przyjdziesz jutro? - Zerknął na zdjęcie i uśmiechnął się. - Dziękuję!

Ucieszyła się.

background image

- Jutro? Na pewno! Gdzie się spotkamy?

- Tutaj. To bliżej niż z plaży.

- Przyjdę od razu po szkole. Gdy słońce będzie nad morzem. Dobranoc, Lo! Dziękuję 

za wspaniały wieczór!

- Dobranoc, mała Lindis!

Zniknął pomiędzy drzewami. Stała jeszcze i patrzyła za Lo. Po prostu stała i myślała o 

nim. Westchnęła głęboko z bezgranicznego szczęścia.

Jej marzenie o przyjacielu się spełniło. I to jak!

Nagle zasmuciła się. Przecież w końcu go straci, należy przecież dosłownie do innego 

świata...

Nieważne! Jutro go znów zobaczy! Czyż może być większe szczęście?

background image

ROZDZIAŁ V

Zegar   kościelny   wybił   jedenastą,   gdy   Lindis   szła   przez   ulice   z   szalikiem 

powiewającym na wietrze. Tak późno jeszcze nigdy nie była sama poza domem. Możliwe, że 

macie tam gdzieś w gwiazdach wysoki poziom moralności, pomyślała, jednak tu na Ziemi 

zwabiacie niewinne dziewczyny na drogę pokus. Pomyśleć, jedenasta w nocy, a ja sobie idę! 

Stłumiła triumfalny śmiech.

Siedzieli i czekali na nią wszyscy troje... Ojciec zerwał się z fotela i krzyknął:

- Gdzieś ty, u diabła, była o tej porze?! Myślisz, że możesz robić, co ci się żywnie 

podoba? Gdzie byłaś? Wytłumacz się!

- U przyjaciela - odpowiedziała Lindis cicho.

- U jakiego znów przyjaciela? U chłopaka?

-   Nie,   nie   u   chłopaka.   Nie   mogłam   wrócić   wcześniej.   Chcieli   jeszcze   ze   mną 

rozmawiać.

- Chcieli? To było ich więcej?

-   Tak,   było   nas   czworo.   Zaprosili   mnie   na   owoce   i   orzechy   i   rozmawialiśmy   o 

astronomii.

Trochę to głupio zabrzmiało, ale przecież było prawdą!

- Astronomia do jedenastej w nocy - zadrwił ojciec. - Nieźle, nie ma co. Były was 

dwie pary, tak? I rozmawialiście o astronomii? Na pewno zgasiliście światło, żeby lepiej 

widzieć gwiazdy, co? - grzmiał dalej. - Czy z tobą muszą być same awantury? Jeżeli się w coś 

zapłaczesz, wylecisz z domu! Rozumiesz?

Nieźle by to wyglądało, córka wicedyrektora...

Lindis próbowała z całych sił doszukać się miłości za tymi surowymi słowami, tak jak 

radził Lo. Rozumiała, że ojciec krzyczał na nią, bo się o nią bał, jednak uważała, że jest 

niesprawiedliwy.

Matka nie poprawiła jej nastroju. Nakrzyczała za zniszczony sweter. Nosiła w nim 

kamienie? No i co to za bzdury, że ona nie chce jeść?

Zanim Lindis zdołała odeprzeć atak, matka spytała:

- Co to w ogóle są za ludzie? Gdzie mieszkają?

- Nie znacie ich. Spotkałam jednego niedawno, a dzisiaj zaprosili mnie do siebie. 

Mieszkają   poza   miastem.   Jeden   jest   profesorem,   drugi   geologiem,   a   trzeci...   a   trzeci   to 

astronom.

- I co, chcieli z tobą rozmawiać? - spytał ojciec uszczypliwie. - Mamy w to uwierzyć?

background image

- Trzej mężczyźni? - dziwiła się Karin. - Byłaś sam na sam z trzema mężczyznami? 

Masz ty rozum?

-   Byli   bardzo   mili   -   tłumaczyła   się   Lindis   rozpaczliwie.   -   Zapewniam   was,   nic 

podejrzanego się nie działo.

- No dobrze, ale jak się oni nazywają? - nie poddawała się matka.

- Geolog nazywa się Lo. Nazwisk pozostałych nie pamiętam.

- Lo? - spytał ojciec nieco spokojniej. - Dziwnie. Jest w książce telefonicznej?

Lindis nie mogła powstrzymać uśmiechu.

- Nie sądzę.

Nadal   zasypywali   ją   pytaniami.   Starała   się   odpowiadać   jak   najbardziej 

dyplomatycznie.   Jednak   cierpliwość   jej   się   skończyła,   gdy   Karin   pogardliwie   dała   do 

zrozumienia, że siostra nie jest już pewnie tak niewinna, jaką udaje.

- I ty to mówisz, a sama palisz trawkę za szkołą! - wybuchnęła.

Zapadła śmiertelna cisza.

- Przepraszam - bąknęła Lindis. - Nie chciałam tego powiedzieć.

- Pewnie, że chciałaś! - zapiszczała Karin. - Tylko że kłamałaś!

Lindis westchnęła, zmęczona.

- Dobra, kłamałam.

Rodzice znów rzucili się na nią z pretensjami. Jak mogła oskarżyć o coś takiego swoją 

dwunastoletnią siostrę! Co jej przyszło do głowy?!

Lindis wiedziała, że więcej uczniów z klasy Karin podpala marihuanę, ale było jej już 

wszystko jedno. Znów zaczęli ją pytać o nowych znajomych.

- Zaprosili mnie na jutrzejsze popołudnie - rzuciła Lindis, idąc w stronę drzwi. - Ale 

wrócę wcześniej. Będę w domu około szóstej. Mam im pomóc sortować zebrane kamienie.

Przerwała nowe upomnienia, zamykając drzwi. Zdołała jeszcze dostrzec, jak rodzice 

przytulają Karin, mówiąc uspokajająco: „Biedne dziecko...”

- Ależ Lindis! - wykrzyknęła Kirsten na dziedzińcu szkolnym. - Po raz pierwszy od 

dawna widzę, że masz ze sobą drugie śniadanie!

- Prawidłowa obserwacja - uśmiechnęła się Lindis. - Znów zaczęłam jeść.

- Dzięki Bogu - odetchnęło kilka koleżanek. - Bałyśmy się, że masz anoreksję albo coś 

takiego.

Więc niepokoiły się o nią! Ogarnęło ją wzruszenie pomieszane z lekkim poczuciem 

winy. A tak źle o nich myślała!

background image

- O mało co bym miała - przyznała. - Inger - Lise któregoś dnia powiedziała mi coś 

niemiłego o moim wyglądzie i odtąd nie chciałam jeść. Ale teraz to się zmieniło.

- Inger - Lise! - prychnęła Anne Sofie. - Wyobraża sobie, że jest ósmym cudem świata.

- To raczej wynika z niepewności - stwierdziła Tone. - Taki ktoś wytyka innym wady, 

aby samemu poczuć się lepiej.

- Ale Lindis nigdy nie była gruba - zaprotestowała Anne Sofie. - Byłaś chyba dla niej 

zbyt doskonała. Chciała cię jakoś pogrążyć.

- Prawie jej się to udało - rzekła Lindis, czując, jak po plecach przebiega jej dreszcz.

Popatrzyła zdziwiona po swoich koleżankach. To były właściwie jej przyjaciółki, nie 

traktowały jej jak kłopotliwego dodatku.

Może to dlatego, że stała się milsza? W takim razie to zasługa Lo. I lekarza. Obaj 

poczęstowali ją niezłą garścią prawdy o niej samej.

Spytała   Marit,   co   dostała   z   klasówki   z   matematyki,   pochwaliła   sweter   Solveig, 

poprosiła Kirsten o radę w związku z nową płytą... I tak dalej! Lindis odkryła, że to wspaniale 

interesować się innymi. Wszystkim sprawiało to miłą niespodziankę.

- Przyjdziesz w piątek, prawda? - upewniła się Tone szczerze.

Lindis powiedziała, że się postara. Nie wspomniała nic o osobie towarzyszącej, gdyż 

raczej nie będzie jej miała. Mimo to cieszyła się.

Okazało się, że nie zawsze trzeba wystawiać kolce.

Na lekcji norweskiego klasę czekała niemiła niespodzianka.

- Macie dziś trzygodzinne pisanie wypracowania - zapowiedział nauczyciel. - Nie było 

zapowiadane, bo trzeba je tak właśnie przeprowadzić. Oto tematy.

Lindis spojrzała na tablicę. Źle spała w nocy, a lekcje odrobiła wcześnie rano. Bez 

większego entuzjazmu przeczytała: „Dramaty Ibsena i Bjørnsona”, „Jesienna przechadzka po 

lesie”,   „Sytuacja   polityczna   w Afryce   południowej”...   Nagle   drgnęła.   „Gwiaździste   niebo 

jesienią”!

Kilka chwil siedziała, gryząc ołówek, aż zaczęła pisać.

Ołówek fruwał po papierze. Wypełniała stronę po stronie wiedzą z lekcji, własnych 

lektar, ale przede wszystkim tym, co poprzedniego wieczora usłyszała od profesora Tana, 

dowódcy i Lo. Gdy w końcu spojrzała na zegarek, zorientowała się, że powinna już zacząć 

przepisywać na czysto. Pracę kończyła bez brudnopisu. Ostatnie zdanie dopisała w ostatniej 

chwili i oddała wypracowanie, dumna i kompletnie wyczerpana. Nauczyciel z ciekawością 

zajrzał na pierwszą stronę i aż uniósł brwi ze zdziwienia, gdy zobaczył, który temat wybrała.

background image

Jego zdziwienie zwiększyło się jeszcze na widok liczby zapisanych kartek.

Lindis uśmiechnęła się. Nie mógł tego oczekiwać po najbardziej leniwej uczennicy w 

klasie...

Panna Lund była dla niej szczególnie miła na następnej lekcji mimo nie odrobionej 

pracy domowej. Ojciec też lubił Lisbeth Lund. Stali często razem na korytarzu, rozmawiając. 

Matka, przeciwnie, nie znosiła jej. Mama chyba nie zna się na ludziach, pomyślała Lindis.

Od razu po szkole popędziła w kierunku uroczyska, upewniwszy się wcześniej, czy na 

pewno nikt nie widzi, dokąd ona zmierza.

Na skraju lasu czekał na nią Lo. Jak zwykle na jego widok serce uderzyło Lindis 

dodatkowo co najmniej pięć razy. Chyba nigdy się nie przyzwyczai do jego niezwykłej siły 

przyciągania.

- Dziś nie mogę długo zostać - rzuciła głośno. Uświadomiła sobie jednak coś i potem 

już „myślała” do niego. - Udało mi się wczoraj odpowiedzieć na wszystkie pytania o to, gdzie 

byłam.

- Świetnie - ucieszył się Lo.

Wspaniale było znów „usłyszeć jego głos”! Być przy nim blisko, patrzeć na niego...

Wyciągnęła paczkę z plecaka.

- To dla ciebie - uśmiechnęła się zażenowana. - Kupiłam ją za kieszonkowe. Jest po 

angielsku, więc powinieneś zrozumieć.

Lo   rozwinął   papier.   Książka   traktowała   o   minerałach   i   rodzajach   skał,   o   wieku 

geologicznym   i   innych   niezrozumiałych   dla   Lindis   rzeczach.   Kupiła   ją   na   przerwie   za 

pieniądze ze skarbonki.

Lo przewracał kartki z zainteresowaniem.

- Jest wspaniała - rzekł z zachwytem, a Lindis czuła, że mówi szczerze. - Dokładnie to, 

czego potrzebujemy! Nie moglibyśmy tak po prostu pójść i kupić czegoś takiego. Jak mogę 

się zrewanżować? Jesteś bardzo miła.

Ona? Miła? Teraz naprawdę poczuła się zażenowana.

- Nie chcę, żebyś się rewanżował - rzuciła. - To przecież prezent. Nie zniosę, jeśli 

będziesz czuł, że masz jakiś dług wdzięczności w stosunku do mnie. To już lepiej oddaj ją z 

powrotem.

Ukrył książkę za plecami, śmiejąc się.

- Nie, nie oddam! Jest zbyt cenna. Pod wieloma względami.

Powstała sytuacja, w której Lindis nie czuła się zbyt pewnie, rzuciła więc niezręcznie:

background image

- Będziemy tu stać cały dzień, czy...

- Nie, oczywiście, że nie. Idziemy? Bardzo bym chciał cię zbadać, jeśli pozwolisz.

- Królik doświadczalny? Dobra, pewnie. O ile nie będzie bolało, zniosę wszystko.

Obiecał, że nie będzie bolało.

W „salonie” przywitali ją Tan i dowódca, który wreszcie się przedstawił. Miał na imię 

Ari. Lo pokazał im książkę. Dosłownie się na nią rzucili, czym niezwykle uradowali Lindis. A 

więc wybrałam właściwy prezent, pomyślała z dumą.

Lo zaprowadził ją do sąsiedniego pokoju pełnego różnych aparatów i instrumentów. 

Wygląda to ciut niebezpiecznie, pomyślała.

- Połóż się na tej wysokiej ławce - polecił i zniknął za drzwiami.

Posłuchała   go   i   leżała   spokojnie,   czekając.   Wrócił   przebrany   w   białe   spodnie   i 

koszulkę z krótkimi rękawami. Wiedziała, że nie wypada gapić się na mężczyzn, ale nie 

mogła oderwać oczu od jego ramion. Ramiona są najładniejszą częścią ciała mężczyzny, 

pomyślała. Kiedy się odwrócił, zmieniła zdanie na korzyść pleców. A kiedy usiadł koło niej 

na ławce, była już całkiem zdezorientowana, bo teraz najładniejsza wydała jej się jego twarz. 

Westchnęła. Bycia tak doskonałym należałoby zabronić...

Otulił ją dużym, ciężkim kocem.

- Nie bój się - usłyszała jego myśli. - To nie jest niebezpieczne.

Do koca podłączył jakieś przewody i przekręcił wyłącznik na tablicy rozdzielczej. 

Lindis poczuła, jakby koc otulił ją mocno, nie było to jednak przykre.

-   Możesz   tak   poleżeć   przez   kilka   minut?   -   spytał.   -   Możemy   porozmawiać,   jeśli 

chcesz.

- Tak, mam parę pytań. Jak to jest, że ty czytasz moje myśli, a ja dostaję ładnie 

okrojoną wersję twoich?

- To proste. Dysponujemy wysoko rozwiniętym zmysłem telepatii. Możemy zarówno 

nadawać, jak i odbierać. Poza tym kontrolujemy to, co wysyłamy. To tak, jak u was z mową. 

Nie wysyłamy innych myśli niż te, które chcemy. Ty nie masz takiej kontroli. Dlatego widzę 

wszystkie twoje myśli i muszę przyznać, że są czasem mocno poplątane...

- Uff, chyba tak - westchnęła Lindis. - Może bym i wolała, żebyś nie był aż tak 

przenikliwy.

Lo uśmiechnął się przelotnie.

- Myślałem dużo o tobie i twoich problemach, Lindis. Chyba wiem, co mogłoby ci 

pomóc. Zdarza się u was, że osoby słabo widzące lub słyszące dostają specjalne aparaty?

- Tak - pokiwała głową. - Okulary i tym podobne.

background image

- No właśnie. Jeśli u nas czyjś zmysł telepatyczny ulega przytępieniu, ten ktoś dostaje 

pewien   aparat.   Umieszcza   się   go   za   uchem.   Oto   on.   Na   ile   zrozumiałem,   nie   masz 

harmonijnych kontaktów z otoczeniem.

- Raczej nie. Ale to się poprawia. Szybko.

- Nie wierzysz ludziom, masz z góry ustalone sądy na ich temat. Czy chcesz pożyczyć 

ten aparat na jeden dzień? Chcesz czytać myśli innych?

- Ojej! - Lindis była zachwycona i przerażona jednocześnie. - Oczywiście, że chcę!

- Myślę, że ci pomoże. Nie możesz go jednak nadużywać, to może być niebezpieczne. 

No i nikt nie może go zobaczyć!

- No tak, to zrozumiałe. A do czego jest ten mały przełącznik?

-  Ten?   Poczekaj,   uwolnię   cię   z   tych   okowów.   No,   teraz   lepiej,   prawda?   Zbadane 

zostało   twoje   serce,   płuca   i   inne   organy.   Teraz   to   się   wydrukuje,   a   potem   wszystko 

przeanalizujemy. A więc ten przełącznik jest po to, by móc wejść głębiej w psychikę danej 

osoby. Mówiłem kiedyś, że słowa, myśli i charakter to trzy różne rzeczy. Już ci tłumaczę, jak 

to wygląda. Oto rozmawiasz z jakimś człowiekiem. Mówi ci przykre słowa. Czytasz jego 

myśli.   Widzisz,   że   boli   go   coś,   czego   nie   wyraża   słowami.   Przekręcasz   przełącznik. 

Wchodzisz wtedy pod zwykłe myśli i widzisz to, czego ten człowiek może sam nie być 

świadomy. Widzisz, że on cię kocha, może ma wyrzuty sumienia w stosunku do ciebie i 

dlatego, broniąc się przed tym, jest na ciebie zły. Czy to może brzmi zbyt skomplikowanie?

- Nie - Lindis usiadła. - Myślisz o moich rodzicach?

- Nie znam ich - powiedział Lo wymijająco - ale sądzę, że mogą tak myśleć. Czy z 

twojej strony to nie wygląda tak samo? Wewnątrz siebie ich lubisz, a na zewnątrz jesteś 

niemiła?

- Tak, zgadza się... czasami bywam bardzo niemiła.

- Jesteś po prostu samotna i nieszczęśliwa. Musisz znaleźć kogoś, kogo polubisz.

Odwróciła głowę, aby nie zauważył łez, ale on odwrócił ją z powrotem. Zacisnęła 

mocno oczy.

Po chwili odezwał się:

- I to ja, pewny siebie idiota, mówię o pomocy!

Wreszcie odważyła się na niego spojrzeć. Nadal stał i patrzył na nią. Pokręcił głową.

- Żaden ze mnie dobry przyjaciel, Lindis. Jeśli powiem, że nie chciałem cię zawieść, 

nie uwierzysz mi chyba?

- Uwierzę - przyznała słabo. - Chyba... użyłeś niewłaściwych słów.

Pokiwał głową.

background image

- Na pewno. Ale wracając do przełącznika... przekręcaj go jak najrzadziej! Najlepiej 

będzie dla ciebie, jeśli nie poznasz najgłębszych pokładów duszy innego człowieka. Połóż się 

jeszcze, pobiorę próbki krwi. Musimy cię wykorzystać, Ziemianko, skoro już tu jesteś!

Znów poczuła do niego zaufanie.

- Dotarłeś do mojego wnętrza?

- Tak. Wtedy, gdy się spotkaliśmy. Wymaga to od nas wielkiej koncentracji i jest 

męczące.

- Rzeczywiście, pamiętam coś takiego. I wtedy, w lesie, przy spotkaniu z pozostałymi. 

No i co znalazłeś?

- Nie, tego nie powiem. Mogłoby to dla ciebie okazać się ciężarem ponad siły.

- Było aż tak źle?

-   Mała,   gdyby   było   źle,   nie   zaprosilibyśmy   cię   tutaj.   Nie   rozumiesz,   że   nawet 

świadomość tego, że jesteś dobrym człowiekiem, może stać się ciężarem? No niech ci będzie, 

jesteś w porządku. Przerażająco niedojrzała i niezadowolona z siebie samej, ale absolutnie 

„czysta”.

- A ty sam? Czy kiedykolwiek przestałeś kontrolować własne myśli?

- Tak, raz. Wtedy, gdy uciekałaś ode mnie i chciałem cię powstrzymać.

- W takim razie masz wspaniałą duszę - powiedziała Lindis cicho.

-   Już   nie   -   odrzekł   Lo   poirytowany.   -   Zachowałem   się   jak   głupiec   i   o   mało   nie 

zniszczyłem  pięknej  przyjaźni  tylko  dlatego,  że  chciałem  być  szlachetny.  Żaden  ze  mnie 

rycerz - zakończył, podciągając rękaw jej swetra.

- U nas pobiera się krew ze zgięcia ręki - mruknęła.

Często zapominała się i mówiła na głos. Nie mogła się przyzwyczaić, że Lo rozumiał 

jej myśli lepiej niż słowa.

Wkłuł coś ostrego w jej ramię. Odwróciła wzrok, póki nie wyjął tej igły czy czegoś. 

Pobrał kilka próbek. Leżała spokojnie i patrzyła na jego fascynującą twarz, zagadkowe oczy i 

usta.

Ciekawe, jakby to było, gdyby on mnie pocałował, pomyślała w roztargnieniu. W tym 

momencie on spojrzał na nią pytająco, uśmiechnął się i pokręcił głową.

Lindis spiekła raka.

- No, to wszystko - rzucił. - Dziękuję! Byłaś dzielna.

Nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Wstała i obciągnęła rękawy swetra.

- Pójdziemy do nich? - spytał.

Skinęła głową, nadal umierając ze wstydu.

background image

Zaprosili   ją   na   obiad   złożony   ze   wspaniałych,   nieznanych   dań,   które   jej   bardzo 

smakowały. Poczuła, że strasznie chciałaby zaprosić ich do domu, ale wtedy podziękowali jej 

uprzejmie, gdyż oczywiście odczytali jej myśli.

Następnie znów zadawali Lindis mnóstwo pytań na wszelkie tematy dotyczące życia 

ludzi, a ona odpowiadała najlepiej, jak umiała.

Tym razem to nie Lo odprowadził ją przez las, lecz Ari. Lindis była zawiedziona, lecz 

starała się to ukryć. Na ile jej się to udało, nie wiedziała. Gdy się żegnali, mężczyzna spojrzał 

na nią poważnie.

- Postarasz się przebywać jak najczęściej ze swymi kolegami, Lindis? - spytał.

Nie zrozumiała.

- Dlaczego?

- Byłoby dla ciebie dobrze, gdybyś się zakochała w którymś z nich.

Teraz już nic nie rozumiała.

- Ale ci chłopcy... są beznadziejni. Nie można z nimi o niczym porozmawiać!

Ari skrzywił się.

- Właśnie tego się bałem. To zmierza w złym kierunku. Bądź ostrożna, Lindis! Bardzo 

cię cenimy wszyscy trzej, byłaś dla nas prawdziwą pomocą, i dlatego nie chcemy, żebyś 

cierpiała.   Nie   możemy   z   ciebie   zrezygnować,   bo   cię   nadal   potrzebujemy,   poza   tym   cię 

lubimy. Czyżbyś tego nie rozumiała? Jesteś przecież taka wrażliwa. Rozstanie może okazać 

się bardzo bolesne, jeśli nie opamiętasz się w porę. Postaraj się rozejrzeć wokół siebie, może 

znajdziesz jakiegoś sensownego chłopaka... To moja rada. Pociesza nas fakt, że jesteś młoda i 

że szybko zapomnisz. Poza tym mało ostatnio spałaś. Postaraj się wypocząć przez kilka dni, 

potem zobaczymy.

Chciała zaprotestować, ale zmieszana zgodziła się i pożegnała.

Ależ jej nagadał! Tego wieczoru on i Lo tyle mówili o tych idealnych chłopakach dla 

niej.

Lindis przeszedł dreszcz. Może to było przeczucie? Przeczucie przyszłego bólu...

background image

ROZDZIAŁ VI

Lindis   przyglądała   się   ukradkiem   siedzącym   przy   stole,   pochłoniętym   rozmową 

koleżankom.

Wśród   nich   najbardziej   małomówna   była   Solveig,   która   dzisiaj   wyglądała   na 

zmartwioną. Niekorzystne wrażenie pogłębiał dodatkowo jej nieefektowny wygląd; ta drobna, 

niska dziewczyna miała na sobie obszerną puchową kurtkę, jakby zdjętą ze starszego brata. 

Kurtka była  mocno  wygnieciona, bo, jak oznajmiła jej właścicielka, „dopiero co wyszła z 

prania”. Rzeczywiście, na ramionach widać jeszcze było ślady po spinaczach do bielizny. 

Nagle Lindis zrobiło się żal Solveig, która siedziała teraz ze spuszczoną głową i przypominała 

zranione, porzucone przez rodziców pisklę.

Lindis nie miała  dotąd okazji wypróbować, jak działa magiczne  urządzenie, które 

pożyczył jej Lo. W domu rodzice na pewno nie pochwaliliby takiej zabawy. Teraz sięgnęła do 

kieszeni.   To   dopiero   byłaby   frajda,   gdyby   mogła   poznać   najskrytsze   myśli   i   pragnienia 

koleżanek!

Przez nikogo nie zauważona, Lindis wymknęła się z pokoju i zniknęła za drzwiami 

łazienki. Drżącymi rękoma umocowała maleńki aparacik za lewym uchem, przysłoniła go 

luźno   opadającymi   na   ramiona   włosami,   po   czym,   jak   gdyby   nigdy   nic,   wróciła   do 

towarzystwa. Serce waliło jej niczym kowalski młot. Żeby tylko nikt nie zauważył niczego 

podejrzanego...

Była tak podniecona, że z początku nie mogła wyłowić żadnych głosów. Czy zdoła 

poznać tajemnice koleżanek, skoro sama nie może poradzić sobie z własnymi problemami? 

Po chwili jednak coś zwróciło jej uwagę. Stopniowo zaczęła rozróżniać zdania, które nigdy 

nie zostały wypowiedziane na głos. Były to rozmowy, o których nikt nie miał się dowiedzieć, 

rozmowy,   które   dziewczęta   prowadziły   same   z   sobą.   Początkowo   Lindis   nie   potrafiła 

oddzielić  poszczególnych  wypowiedzi,  myślała  nawet,  że  powinna  dać  sobie  spokój  z  tą 

wątpliwą zabawą. Wkrótce zrozumiała, co należy robić; po prostu musi skoncentrować się na 

obserwacji tylko jednej z dziewcząt.

Najpierw zajęła się Marit, atrakcyjną dziewczyną i zarazem najzdolniejszą uczennicą 

w klasie, która zawsze niezwykle jej imponowała.

Wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Lindis objęła głowę dłońmi, by głos z małego 

aparatu był wyraźniejszy. Serce dziewczyny nadal biło jak szalone. Mimo że Marit od czasu 

do czasu włączała się do ożywionej dyskusji, Lindis słyszała, o czym rozmyśla jej koleżanka 

w skrytości ducha.

background image

„Chyba poczęstuję się ciastkiem, wygląda tak apetycznie. Za to jutro do wieczora nic 

nie wezmę do ust; u Tone muszę wyglądać wystrzałowo. Żeby tylko nie skończyło się tak, jak 

w   przypadku   Lindis.   Ona   wyraźnie   przesadziła,   choć   przestrzegano   ją,   że   nadmierne 

odchudzanie jest niebezpieczne dla zdrowia. Jednak mnie to chyba nie grozi, przez jeden 

dzień nie zdążę ani utyć, ani specjalnie stracić na wadze. Ach, wezmę kawałeczek. Dlaczego 

miałabym sobie wszystkiego odmawiać? Zasłużyłam na odrobinę słodyczy. Ojej, co za ulga! 

Lindis znowu mi się podejrzliwie przygląda. Ciekawe, o czym teraz myśli? Kto wie, może 

snuje   marzenia   o   królewiczu   z   bajki,  a   tymczasem  królewicza   ani   śladu?   Dziwna   z   niej 

dziewczyna. Chodzi i szuka jakiegoś geologa. Pewnie poznała kogoś i zaraz się zakochała, a 

jej wybranek zniknął bez śladu. Ostatnio Lindis bardzo wydoroślała. Może właśnie ten geolog 

tak na nią wpłynął, o ile nie jest wytworem jej wyobraźni. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby 

to była prawda. Biedna dziewczyna, w domu kłopoty, poza domem też... Ojej, wcale nie mam 

chęci na to jutrzejsze wyjście, chociaż co ja mówię? Przecież będzie tam Dagfinn. Dobrze, że 

nikt nie wie, jak bardzo jestem w nim zakochana. I nigdy się nie dowiedzą. Inteligentna Marit 

nie pozwoli sobie na taką słabość. Niech myślą, że on mnie wcale nie interesuje. Kto wie, 

może nawet dziewczyny by mnie wyśmiały? Na przykład taka Tone? Uważa, że pozjadała 

wszystkie rozumy. Nienawidzę jej. Ciekawe, czemu Lindis ma taką tajemniczą minę...”

Lindis przeżywała rozterkę. Z jednej  strony nie miała ochoty odkrywać kolejnych 

tajemnic Marit, krępowało ją to i odczuwała wyrzuty sumienia, z drugiej jednak korciło ją, by 

przyjrzeć się pozostałym dziewczętom.

Po chwili w maleńkiej słuchawce usłyszała głos drugiej koleżanki, Anne Sofie. Gdy 

do Lindis dotarły myśli dziewczyny, o mało się nie zdradziła.

„Panie Boże, zachowaj mnie w swojej opiece! To nie może być prawda! Już siedem 

dni   po   terminie!   Skończyłam   przecież   dopiero   siedemnaście   lat!   Co   ja   zrobię,   co   powie 

mama,   przecież   ona   wyrzuci   mnie   z   domu!   Taki   wstyd!   Jak   to   się   mogło   stać,   skoro 

spędziłam   z   Tomem   tylko   ten   jeden   jedyny   wieczór!   Mateńko   Przenajświętsza,   błagam, 

wysłuchaj moich próśb!”

Lindis przestraszyła się nie na żarty, kiedy zrozumiała, jakie problemy ma koleżanka. 

Ogarnęły ją wątpliwości. Choć z całego serca pragnęła pomóc Anne Sofie, nie wiedziała, w 

jaki sposób mogłaby to uczynić.

Rozmyślania przerwał Lindis słodki jak miód głos. To Solveig zwróciła się do niej z 

pytaniem:

- Lindis, czy odrobiłaś już angielski?

background image

- Jeszcze nie całkiem - odpowiedziała spokojnie Lindis. Zaraz potem przeniosła swoją 

uwagę na nową „rozmówczynię”.

„Lindis   wcale   mnie   nie   lubi”,   myślała   wojowniczo   Solveig.   „To   dlatego,   że   tak 

wyładniała i uważa się za cudo. Właściwie to ona wcale nie jest taka ładna. O mnie nikt się 

nie martwi, w ogóle ich nie obchodzę. Gdybym tylko miała przyjaciółkę! Najlepiej Tone, bo 

jej   wszystkie   nadskakują.  Anne   Sofie   w   głowie   tylko   chłopaki   i   nikogo   poza   nimi   nie 

potrzebuje, za to Marit jest przebiegła i zarozumiała. Kirsten też jest zimna jak lód i nigdy się 

nie odzywa, tylko mierzy wszystkich ponurym, podejrzliwym wzrokiem. Z nią w ogóle nie 

chciałabym się przyjaźnić, na pewno nie jest szczera. Lindis z kolei wiecznie opowiada te 

swoje niestworzone historie. Ona też nie ma żadnej przyjaciółki. Ciekawe dlaczego? Ostatnio 

bardzo się zmieniła. Wszystkie i tak myślą tylko o sobie. Wcale im na mnie nie zależy. A ja 

przecież tak się staram, tak bardzo chciałabym być z nimi bliżej! A zresztą, czy to warto? 

Niech sobie idą do diabła!”

Lindis  poczuła   niesmak.  Nie   mogła   się  nadziwić,   że  Lo   okazał   się  takim  znawcą 

ludzkich dusz. Jej niechęć do magicznego urządzenia z każdą chwilą rosła, jednak korciło ją, 

by poznać także najskrytsze myśli Kirsten.

Tym   razem   jednak   nie   wszystko   poszło   tak   gładko.   Lindis   nadstawiła   uszu,   ale 

docierały do niej jedynie bardzo niewyraźne, chaotyczne fragmenty zdań, których nie mogła 

połączyć w sensowną całość. Z trudem odgadywała, o czym w danej chwili myśli Kirsten.

„Ciekawe, czemu Lindis się tak na mnie gapi? Let me know..., jak to szło dalej? Jutro 

na pewno wygram, ale ani słowa nikomu. O matko, ale ta Marit się opycha! Niedługo będzie 

gruba jak słoń. Przyjechał jakiś samochód. Już późno, muszę iść. Lubię Lisbeth Lund. Ojciec 

Lindis to przystojny facet. Jaka ta Tone głupia...”

Lindis ogarniało coraz większe zdumienie. Nie sądziła, że Kirsten jest taką prostą 

dziewczyną. Jej jedyną bronią okazało się milczenie. Stanowiło, jak widać, skuteczniejszą 

metodę niż ta, którą stosowała Solveig. Chcąc przypodobać się koleżankom, robiła wszystko, 

co   jej   kazały.   Niestety   starania   Solveig   przynosiły   odwrotny   efekt:   zamiast   okazywać 

przyjaźń, koleżanki coraz bardziej były Solveig niechętne.

Pozostała  jeszcze Tone. Tak  naprawdę  Lindis  nie  znała  jej  zbyt  dobrze.  Mimo  że 

chodziły do jednej klasy, rozmawiały tylko przelotnie, i to zawsze na błahe tematy. To jedyna 

okazja, by poznać ją bliżej.

„Co one się tak uczepiły Lindis, ciągle tylko o niej mówią. Ale ja jej jeszcze pokażę! 

Niech no tylko spotkam tego geologa, o którego niedawno pytała. Już ja jej wtedy dopiekę! 

Powiem   jej,   co   myślę   o   romansie   jej   ojca!   Dojrzały   mężczyzna,   a   ładny   przykład   daje 

background image

młodym! Z tym geologiem to też na pewno bujda. Może powiedzieć dziewczynom? Nie, na 

razie jeszcze poczekam. Swoją drogą, Lindis wyładniała i ma ładny szalik. Do twarzy jej w 

błękicie. Muszę koniecznie mieć taki sam. Ciekawe, gdzie go kupiła?”

Lindis uśmiechnęła się pod nosem. Sięgnęła dyskretnie za ucho, by wyciszyć aparat, 

ale jej myśli nadal błądziły wokół Tone, Anne Sofie i Marit. Miała wyrzuty sumienia, że 

odkrywa   najskrytsze   tajemnice   koleżanek.   Jednocześnie   dowiedziała   się,   że   wszystkie   te 

dziewczęta są w rzeczywistości zupełnie zwyczajnymi nastolatkami, ani lepszymi, ani też 

gorszymi od niej samej. I żadnej z nich nie jest obca samotność. Była też zawiedziona, bo 

zdała sobie sprawę, że żadna z dziewcząt nie jest tak naprawdę sobą, że starają się udawać 

kogoś innego.

Lindis przypomniała sobie teraz, jak bezpiecznie czuje się w towarzystwie Lo, jak jej 

przy nim dobrze. To wielkie szczęście, że może mieć takiego przyjaciela.

„Dziewczyny mi nadskakują, ale w gruncie rzeczy to się mnie boją”, myślała dalej 

Tone.   „Sądzę,   że   tak   naprawdę   wcale   mnie   nie   lubią.   Mogłabym   okazywać   im   więcej 

serdeczności, ale odczytałyby to jako oznakę słabości. Na myśl o tym, że zostanę sama jak 

palec, chce mi się po prostu płakać...

Lindis wyczuła w myślach Tone wyraźny lęk przed samotnością, taki sam zresztą jak i 

u innych dziewcząt. Teraz, gdy już wiedziała, co naprawdę o niej sądzą, kamień spadł jej z 

serca. Nieoczekiwanie uznała, że może kiedyś będzie im jednak potrzebna.

- No nie, dziewczyny, lekcje! Jesteśmy spóźnione! - krzyknęła przerażona Marit.

Koleżanki poderwały się w mgnieniu oka i wybiegły z pokoju. Lindis chwyciła w 

pośpiechu teczkę z książkami i popędziła za nimi, zapominając o urządzeniu do odczytywania 

ludzkich myśli, które nadal tkwiło za uchem.

Na szkolnym korytarzu wpadła prosto na pannę Lund.

- Witaj, Lindis, jak się masz? - zagadnęła słodko nauczycielka.

- Dzień dobry pani. Spieszę się na zajęcia, już jestem spóźniona.

Nagle Lindis zamarła, bo doszły do jej uszu słowa, które w duchu wypowiadała panna 

Lund.

„Że   też   muszę   się   tak   krygować   przy   tej   smarkuli!  Ale   co   zrobić,   chcę   ją   sobie 

zjednać,   chcę,   żeby   mnie   polubiła.  Teraz,   gdy   już   owinęłam   Ernsta   wokół   palca,   reszta 

powinna pójść gładko. Jego żona wkrótce spakuje manatki. Skoro Ernst koniecznie chce za-

trzymać jedną z córek, niech będzie nią Lindis, bo ona przynajmniej darzy mnie sympatią. 

Wprawdzie   przechodzi   trudny   okres   i   może   się   trochę   buntować,   ale   już   ja   ją   sobie 

wychowam, jak należy”.

background image

Lindis gwałtownie skręciła za róg. Wielkie nieba! Co to wszystko ma znaczyć, co się 

tu dzieje? Ojciec i panna Lisbeth Lund razem? Nie, to niemożliwe! Nie wolno na to pozwolić!

A jeszcze nie tak dawno wyobrażała sobie, że panna Lisbeth Lund jest jej matką! 

Teraz nawet nie chciała dopuścić do siebie takiej myśli. Jak nigdy przedtem poczuła głęboką 

solidarność z macochą i z całego serca zapragnęła jej pomóc.

Na korytarzu po raz drugi zadźwięczał dzwonek na lekcje, jednak Lindis była tak 

oszołomiona, że nie mogła zrobić kroku. Przez nikogo nie zauważona, wsunęła się ukradkiem 

do pustej o tej porze auli i przycupnęła pod ścianą. Dopiero teraz pojęła, dlaczego rodzice 

wciąż   się  ze   sobą   sprzeczają,   dlaczego   sprzeczki   kończą   się   płaczem  matki,   a   koleżanki 

czynią niedwuznaczne uwagi.

Lindis nie miała pojęcia, jak powinna zachować się w takiej sytuacji.

- Lo, Lo, gdzie jesteś, przyjacielu... - chlipnęła cichutko.

- Co się stało, Lindis?

Drgnęła. Była pewna, że słyszy głos Lo, ale nikogo w pobliżu nie zauważyła.

- Masz przy sobie aparat, a poza tym wołałaś mnie. Więc jestem.

- Czy to naprawdę ty? Zostań ze mną przez chwilę, nie odchodź, proszę. Gdzie ty się 

podziewasz?

- Jestem u siebie, w bazie. To miejsce wy, ludzie, nazywacie statkiem kosmicznym 

albo latającym talerzem. Widzę, że z twoją formą dziś nie najlepiej?

Lindis zacisnęła bezradnie pięści.

- Nie wiem, co powinnam zrobić. Ojciec ma nową przyjaciółkę, pannę Lund...

- Wiem o tym. Domyśliłem się od razu, gdy mi o nich opowiadałaś.

- Czy sądzisz, że mogę jakoś pomóc mamie?

- Raczej nie. Lepiej nie mieszaj się do tych spraw. Mama musi to rozwiązać sama.

- Ale przecież...

- Dobrze ci radzę. Zresztą spróbuję nad tym pomyśleć. A co poza tym u ciebie? Jak ci 

się podoba mój aparat?

- To... wcale nie takie przyjemne, jak sądziłam...

- Naprawdę?

Lindis wydawało się teraz, że słyszy Lo tak, jakby znajdował się tuż obok. A jednak 

nie zwracał się do niej słowami, tylko przesyłał jej swoje myśli. Mimo to Lindis nie mogła 

powstrzymać   się,   by   nie   poprawić   włosów   czy   wygładzić   ręką   zmiętej   bluzki.   Pragnęła 

podobać się Lo. Złudzenie, że przyjaciel jest w pobliżu, dodawało jej otuchy.

background image

- Może trochę przesadziłam. Wypróbowałam go na moich koleżankach z klasy. Nie 

miałam pojęcia, że każda z nich odczuwa samotność i tak bardzo tęskni za bratnią duszą. Do 

tej pory uważałam, że tylko ja jestem biedna, nieszczęśliwa i opuszczona. Tymczasem inne 

dziewczyny są tak samo zagubione jak ja. Czy to normalne, Lo, czy wszyscy ludzie czują 

podobnie?

- O, tak, zwłaszcza gdy mają po osiemnaście lat.

Kontakt myślowy z przyjacielem poprawił samopoczucie Lindis.

- Wiesz, twój aparat ma jedną wielką zaletę. Mogę rozmawiać z tobą do woli, nawet 

gdy znajdujesz się daleko stąd. Dzięki temu małemu przedmiotowi już nie czuję się samotna. 

Wiem, że jesteś blisko. Inne koleżanki nie mają tak wspaniałego przyjaciela.

Tym razem Lindis nie odebrała kolejnych sygnałów od Lo.

- Lo, jesteś tu? Wcale cię nie słyszę, Lo! - przestraszyła się nagle dziewczyna.

Po chwili nadeszła odpowiedź:

- Jestem, Lindis.

- O, jak się cieszę. Bałam się, że kontakt został przerwany.

Lindis usłyszała delikatny śmiech przyjaciela.

- Czy wypróbowałaś już mój aparat na rodzicach i siostrze? - spytał nagle Lo.

- Jeszcze nie... jakoś nie mogę się przemóc.

- A to szkoda. Przecież właśnie po to ci go pożyczyłem.

- Wiem, ale coś mnie powstrzymuje. Może jednak dam sobie z tym spokój. A jeśli się 

okaże, że ich naprawdę nic a nic nie obchodzę? Jeśli mój dom jest zimny i pozbawiony 

serdeczności?   Nie   przeżyłabym   tego.   Wolę   żyć   w   przekonaniu,   że   rodzice   choć   trochę 

troszczą się o mnie. Wspominałam ci o pannie Lund, prawda? A pomyśleć, że naprawdę ją 

lubiłam! Odnosiłam wrażenie, że chociaż ona mnie rozumie. Tymczasem była to jedynie 

bardzo zręczna gra.

-  No  dobrze,   jak  chcesz.  A  teraz   zajmijmy  się  czymś   przyjemniejszym.  Mieliśmy 

wszyscy nadzieję, że nas wezwiesz. Brakowało nam ciebie.

W jednej chwili Lindis poczuła, że robi jej się ciepło na sercu. Nagle dzień wydał się 

piękniejszy, a słońce jaśniej zaświeciło, oblewając korony drzew złocistym blaskiem.

- Naprawdę? A ja myślałam, że Ari mnie nie lubi...

- Ari chce jedynie twojego dobra, uwierz mi. Dlatego chciałbym cię o coś poprosić. 

Czy możesz się ze mną spotkać po zmroku?

- Pewnie, że mogę - rzuciła bez zastanowienia Lindis.

background image

- Świetnie. Będziesz miała okazję przeżyć coś niepowtarzalnego. Coś, czego dotąd nie 

doświadczyła żadna ludzka istota.

- O czym myślisz, Lo?

- Trochę cierpliwości, dziewczyno. Niczego się nie bój, możesz na nas polegać. Nic 

złego ci się nie stanie.

- W porządku, tylko że nie mogę zostać długo.

Lo milczał przez chwilę.

- Dasz radę wymknąć się z domu nie zauważona?

- Nie wiem, postaram się. Rodzice na ogół zjawiają się późno i zaraz kładą się spać.

- Musisz jednak wiedzieć, że chcę zabrać cię na dalszą wyprawę. Potrwa to pewnie pół 

nocy, a może i dłużej - wyjaśnił Lo.

- Naprawdę? Na szczęście jutro nie będę musiała zrywać się tak rano do szkoły. Idę 

dopiero na trzecią lekcję. Jakoś sobie poradzę. Ale wolałabym wiedzieć, co mnie czeka?

-   Chcą   cię   poznać   nasi   naukowcy   pracujący   w   przestrzeni   kosmicznej   -   rzekł   z 

wahaniem Lo.

- Z przestrzeni kosmicznej? Przecież mówiłeś...

- Nasz mały łatający talerz to tylko jeden z bardzo wielu obiektów uczestniczących w 

badaniach kosmosu. Poza ziemską atmosferą znajdują się niezmierzone przestrzenie i one 

także interesują naszych badaczy. Nie wyobrażasz sobie chyba, że zdołalibyśmy wrócić na 

naszą odległą o lata świetlne planetę tym maleńkim pojazdem?

- To nie do wiary! Naprawdę nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Mimo to jestem 

gotowa na to spotkanie - oświadczyła z powagą w głosie Lindis, po czym dodała ciszej: - Lo?

- Słucham cię, przyjaciółko?

Dziewczyna, wyraźnie zawstydzona, rzekła:

-   Wiesz,   dzisiaj   są   moje   osiemnaste   urodziny   i   chciałabym,   żebyś   życzył   mi 

wszystkiego   najlepszego.   Tylko   nie   mów,   że   wyglądam   dziecinnie.   Naprawdę,   wiele   się 

ostatnio nauczyłam.

Lo roześmiał się serdecznie i odparł:

- Ależ, Lindis, nic takiego nie miałem na myśli. Jesteś naprawdę wspaniałą, mądrą 

dziewczyną. Mam nadzieję, że ten nadchodzący rok będzie dla ciebie wyjątkowo szczęśliwy. 

Trzymam kciuki za twoje powodzenie.

-  W  każdym   razie   zacznę   go   wystrzałowo,   prawda?   Skoro   czeka   mnie   podróż   w 

kosmiczne przestworza! - zauważyła rozbawiona.

Po chwili jednak poczuła na plecach dreszcz strachu.

background image

- Widzę, że mimo wszystko trochę się boisz. Pamiętaj, że cały czas będę nad tobą 

czuwał - pocieszał Lo. - Przy mnie nic ci nie grozi. Chyba że nie masz ochoty na tę wyprawę? 

Nie chciałbym cię zmuszać.

- Ależ skąd! Jestem do waszej dyspozycji - odparła nieco zawstydzona Lindis. - Z tobą 

jestem gotowa wybrać się na kraj świata, jeśli zajdzie taka konieczność.

Te słowa Lindis tak rozbawiły Lo, że długo nie mógł opanować śmiechu.

- To ci się udało. Właśnie polecimy aż poza kraj świata!

- Masz rację. No, ale teraz już czas na mnie, zwłaszcza że ktoś nadchodzi. Będę 

czekała pod lasem tuż po zmroku.

- Świetnie. I pamiętaj, nie ma się czego bać! Ubierz się ciepło, weź sweter i długie 

spodnie, żebyś nie zmarzła.

Do  auli  zajrzała Tone. Kiedy zobaczyła  siedzącą  w kucki  przy  ścianie  koleżankę, 

wykrzyknęła:

- Lindis, tu cię mam! Co ci jest? Panna Lund powiedziała, że źle się czujesz.

- Nie, wszystko w porządku. Tone, czyż świat nie jest piękny?

Zaskoczona Tone zmierzyła koleżankę zimnym spojrzeniem.

- Czyś ty zwariowała, Lindis?

- Tone, dzisiaj wieczorem wybieram się w podróż, w niesamowitą podróż!

Tone z politowaniem pokiwała głową i wyszła z auli, pozostawiając Lindis z głową w 

chmurach.

background image

ROZDZIAŁ VII

Gdy Lindis pojawiła się w domu, żadnego z rodziców nie zastała. Nie było też Karin. 

Korzystając z tego, bez namysłu zabrała się do pracy. Najpierw przystawiła pod swoje okno 

drabinę, następnie naoliwiła wszystkie zamki i dokładnie sprawdziła, które deski w podłodze 

skrzypią. Od czasu do czasu uśmiechała się do siebie, rozmarzona.

Potem postanowiła chwilę się zdrzemnąć. Sen na pewno jej się przyda.

Popołudnie spędziła z rodzicami i siostrą przy skromnym urodzinowym poczęstunku. 

W czasie kolacji ostentacyjnie ziewała, udając bardzo zmęczoną.

Znalazłszy się wreszcie w swoim pokoju, od razu zaczęła przygotowania do nocnej 

eskapady. Wydobyła z szafy gruby, biały golf i z niemałym trudem wciągnęła go przez głowę. 

Potem   poprawiła   włosy   i   korzystając   z   drabiny,   cichutko   wysunęła   się   przez   okno   na 

podwórko. Gdy znalazła  się na dole, pofrunęła jak na skrzydłach w stronę lasu i po kilku 

minutach ponownie witała się z Lo.

Była ogromnie uradowana, że znowu go widzi.

- Zwracam twój aparat, Lo. Dziękuję - powiedziała, podając przyjacielowi magiczne 

urządzenie.

Lo schował je do kieszeni, po czym podniósł wzrok w niebo i z uśmiechem zapytał:

- No i jak, boisz się?

Lindis skinęła lekko głową.

Lo ujął dziewczynę za rękę i poprowadził drogą w głąb lasu. Choć znała tę okolicę, za 

żadne skarby nie wypuściłaby teraz  dłoni  przyjaciela.  Lo doskonale zdawał sobie z  tego 

sprawę i nie miał zamiaru zostawiać jej samej w leśnym gąszczu.

Gdy  uszli   już   spory  odcinek,   Lindis   usłyszała   cichy  warkot.  W  miarę   jak   las   się 

przerzedzał, warkot stawał się coraz głośniejszy.

Na   koniec   stanęli   na   przestronnej   polanie,   a   oczom   Lindis   ukazał   się   ogromnych 

rozmiarów   pojazd   w   kształcie   talerza.   Mimo   że   Lindis   była   już   raz   na   pokładzie   tego 

niezwykłego   statku,   dopiero   teraz   ujrzała   go   w   całej   okazałości.   Była   zafascynowana. 

Przytłumione światło masywnych reflektorów, które oblewało całą polanę, nadawało scenerii 

nieprawdopodobny,   tajemniczy   wyraz.   Tuż   przy   łagodnie   wznoszącym   się   ku   maszynie 

podjeździe oczekiwali Ari i Tan.

Lindis czuła wyraźnie, że krew szybciej płynie w jej żyłach, tak jakby miała za sobą 

wielokilometrowy bieg. Czy ta przygoda na pewno skończy się dla niej szczęśliwie? A może 

powinna się wycofać?

background image

Rozglądała się niepewnie dookoła, gdy Ari rzekł z serdecznym uśmiechem:

-   Witaj,   Lindis.   Cieszymy   się,   że   przyszłaś.   Za   chwilę   wyruszamy.   Właśnie 

zakończyliśmy sprawdzanie instrumentów pokładowych. Zapraszam do środka.

Pod Lindis ugięły się nogi. W pierwszej chwili nie mogła zrobić ani kroku. Zaraz 

jednak poczuła na swojej dłoni pewny uścisk Lo, który łagodnie podprowadził ją do wejścia.

We wnętrzu pojazdu wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż podczas jej pierwszej 

wizyty. Lo pokazał teraz Lindis pomieszczenia, których istnienia wcześniej mogła się jedynie 

domyślać.   Większość   z   nich   wypełniona   była   najróżniejszą   aparaturą   i   wysokimi, 

pozamykanymi regałami. Na pulpitach i pod sufitem zamontowano setki lamp, migoczących i 

rozświetlających wnętrze jaskrawym światłem.

- Nie widziałaś jeszcze tylko naszych sypialni oraz kuchni - powiedział Lo, kiedy 

zatrzymali się w małym pomieszczeniu przypominającym wyposażeniem gabinet lekarski. 

Potem Lo poprosił Lindis, by ułożyła się wygodnie na obciągniętej ceratą szerokiej kozetce.

-   Ręce   trzymaj   luźno   wzdłuż   tułowia   -   dodał.   -   Złącz   stopy,   o,   tak,   dobrze.   Czy 

wszystko mamy na miejscu? - spytał Ariego.

Obok  kozetki  znajdowały się  przeróżne  aparaty i  przyrządy.  Na  ich  widok Lindis 

drgnęła.

- Nie bój się, Lindis - rzekł uspokajająco Lo. - Ta aparatura najprawdopodobniej w 

ogóle  nie  będzie  nam potrzebna.  Zamontowano ją  tu wyłącznie  na  wypadek  wystąpienia 

nieprzewidzianych okoliczności. A teraz przygotuję cię do lotu!

Lindis   starała   się   leżeć   spokojnie,   podczas   gdy   Lo   wkładał   na   jej   stopy   ciężkie, 

masywne   buty   jak   do   jazdy   na   nartach.   Mocno   zacisnął   ich   klamry,   a   potem   przypiął 

dziewczynę grubymi pasami na wysokości talii, kostek i przegubów rąk. Dolną część kozetki 

nieco opuścił, zaś część górną lekko uniósł, tak że Lindis pozostawała w pozycji półleżącej.

Ari   oraz   profesor   Tan   przez   chwilę   obserwowali   czynności   kolegi,   lecz   wkrótce 

wyszli.   Lindis   jednak   nadal   nie   traciła   ich   z   oczu,   gdyż   najbliższe   pomieszczenia   były 

pooddzielane   przezroczystymi   ścianami.  Ari   zasiadł   w   wygodnym   fotelu   przed   pulpitem 

sterowniczym, na którym znajdowały się niezliczone ilości małych i dużych przycisków i 

migających lampek.

Lindis przypuszczała, że założą jej skafander, taki jakiego używają kosmonauci, ale 

tak się nie stało. Cóż, pozostawało jej zaufać wiedzy przybyszów z dalekiej planety.

Lo   wstał,   podszedł   zdecydowanym   krokiem   do   masywnych   drzwi,   wykonanych   z 

materiału przypominającego pleksi, i zatrzasnął je. Następnie dał znak kolegom, że wszystko 

background image

gotowe do odlotu, i ponownie przysiadł obok Lindis, która ani na chwilę nie spuszczała 

swojego opiekuna z oczu.

-   Zwykle   pomagam  Ariemu   przy   starcie.   Manewrowanie   w   atmosferze   ziemskiej 

wymaga   sporej   wprawy   -   wyjaśnił.   -   Tym   razem   jednak   postanowiłem   dotrzymać   ci 

towarzystwa.   Jesteś   pierwszą   ludzką   istotą,   która   wyruszy   w   kosmiczną   podróż   w 

międzyplanetarnej   maszynie   tego   typu.   Wiemy,   że   i   wy,  Ziemianie,   dysponujecie 

nowoczesnymi statkami kosmicznymi, ale nasze pojazdy to maszyny dużo nowszej generacji. 

Dlatego nie jesteśmy pewni, jak zniesiesz ten lot, rozwiniemy bowiem ogromną prędkość. 

Zastanawiam się, czy nie zaaplikować ci zastrzyku znieczulającego. Podczas wznoszenia się 

statku możesz odczuwać dotkliwy ból w uszach.

- Oszalałeś? Nie chcę żadnego znieczulenia!

- Nie zamierzam cię straszyć, ale zanim nie opuścimy atmosfery i nie znajdziemy się 

poza strefą przyciągania ziemskiego, może być naprawdę nieprzyjemnie.

- Nie boję się - skłamała Lindis.

Lo uśmiechnął się pod nosem.

- Wyjątkowo dzielna z ciebie dziewczyna.

Profesor  Tan   włączył   silnik   i   ustawił   parametry  lotu.   Lindis   zauważyła,   że   trójka 

pilotów jest niezwykle skoncentrowana.

- Ruszamy - „usłyszała” myśli profesora Tana.

-   Oczekujemy   was   -   rozległ   się   niski   głos,   dobiegający   od   strony   niewielkiego 

monitora. - Uważajcie na deszcz meteorów na waszym kursie. Czy jest z wami dziewczyna z 

Ziemi?

- Owszem. Zdecydowała się na tę podróż.

- Znakomicie. Zwróćcie szczególną uwagę na jej reakcje. Poruszajcie się z minimalną 

prędkością! Lo ma rację, mówiąc, że ludzie z planety Ziemia nie są tak odporni jak my. 

Wprawdzie ci ludzie używają skafandrów kosmicznych, ale w tym przypadku nawet i one nie 

na wiele by się zdały. Pozostaje nam wierzyć, że wszystko pójdzie dobrze.

Głos ucichł, a tymczasem Lo ułożył się na drugiej kozetce tuż obok Lindis i przypiął 

starannie   pasami.   Ręce   i   nogi   miał   jednak   wolne   na   wypadek,   gdyby   musiał   pomagać 

współtowarzyszce  podróży.  Wcześniej  jeszcze  owinął  ramię  dziewczyny szerokim pasem. 

Lindis odniosła wrażenie, że w ten sposób Lo mierzy jej ciśnienie.

W pewnej chwili statek zaczął się kołysać, a silnik zawył przejmująco. Z sekundy na 

sekundę owo napawające Lindis lękiem kołysanie wzmagało się, a po upływie minuty lub 

dwóch nagle wszystko się uspokoiło i ucichło.

background image

- Natychmiast otwórz usta! - zawołał nieoczekiwanie Lo.

- Dlacze... - chciała zapytać Lindis, lecz nie zdążyła. Nagła zmiana ciśnienia wewnątrz 

pojazdu sprawiła, że z płuc Lindis w ułamku sekundy wydostało się zalegające tam powietrze. 

W pomieszczeniu rozległ się jej rozdzierający krzyk.

- Jestem przy tobie, spokojnie - starał się uspokajać przyjaciółkę Lo.

Lindis tymczasem nie mogła złapać tchu. Bębenki w uszach bolały niemiłosiernie, a 

nieznana siła rozsadzała jej płuca i wciskała ciało w kozetkę. Dziewczyna miała nieodparte 

wrażenie, że gałki oczne wbijają się głęboko w jej mózg. Skóra na twarzy napięła się tak, 

jakby za moment miała pęknąć. Po chwili pod nosem Lindis pojawiły się kropelki krwi.

Lo obserwował dziewczynę z przerażeniem. Na chwilę kompletnie stracił głowę i nie 

był w stanie zareagować. Opanował się jednak, ostrożnie otarł z twarzy Lindis krew i pot, 

jeszcze   bardziej   uniósł   górną   część   kozetki,   po   raz   kolejny   zmierzył   Lindis   ciśnienie   i 

sprawdził pracę serca. W pewnej chwili zrozpaczony krzyknął w stronę pilotów:

- Zawracajcie!

Oddychanie przychodziło Lindis z niewyobrażalnym trudem. Zsiniała i była już bliska 

utraty   przytomności.   Tan   wskazał   dłonią   na   aparat   tlenowy,   wiszący   ponad   głową 

dziewczyny, i Lo błyskawicznie zrobił z niego użytek.

Lindis   poczuła   wyraźną   ulgę   i   wreszcie   udało   jej   się   wciągnąć   większy   haust 

powietrza do płuc. Ostatkiem sił skierowała do Lo przesłanie:

- Nie zawracajcie. Wytrzymam.

Wcale jednak nie była tego taka pewna. Czuła, że opada z sil, ale nic nie mogła na to 

poradzić.   Nie   była   w   stanie   nawet   ruszyć   się   z   miejsca,   gdyż   krępowały   ją   pasy 

bezpieczeństwa, zaś ciśnienie wewnątrz kabiny nie pozwoliłoby na najmniejsze uniesienie 

głowy czy ręki. Wydawało jej się, że cierpieniom nie będzie końca.

Ari odwrócił się, spojrzał na dziewczynę i z troską w głosie spytał:

- Lo, jak ona to znosi?

Lo w milczeniu pokręcił tylko głową. Wyglądał na bezradnego.

-   Za   chwilę   znajdziemy   się   poza   strefą   przyciągania.  To   już   nie   potrwa   długo   - 

pocieszał Ari.

Lindis nigdy przedtem nie przeżywała tak okropnego bólu. Miała wrażenie, że jakaś 

niewyobrażalna   siła   rozrywa   jej   ciało   na   tysiące   kawałeczków,   płuca   pracują   niczym 

kowalskie miechy, zaś z oczu, czoła, a nawet uszu spływają pomieszane z potem łzy. Czuła na 

sobie dłonie Lo, ale nie widziała jego twarzy. Wydawało jej się, że wszystkie światła pogasły. 

background image

Wokół niej zapanowała głęboka ciemność. Raz miała wrażenie, że marznie, innym razem 

oblewała ją fala gorąca.

Profesor Tan zaczął mówić do mikrofonu, informując macierzystą jednostkę o stanie 

pasażerki.

- Wygląda na to, że dziewczyna nie wytrzyma.

- Spróbujcie zrobić jej zastrzyk z...

Co zamierzano jej zaaplikować, tego Lindis nie dosłyszała. Poczuła jedynie lekkie 

ukłucie  w  przedramię  i   już  po  chwili  jej  serce   zaczęło  bić   spokojniej.  Nadal  jednak  nie 

ustępowało   bolesne   napięcie   w   uszach   i   płucach,   a   skronie   wciąż   dudniły.   Dziewczyna 

odwróciła wykrzywioną bólem twarz w stronę, gdzie, jak sądziła, siedział jej przyjaciel.

-   Nie   miałem   pojęcia,   że   między   mieszkańcami   Ziemi   a   nami   jest   taka   różnica. 

Gdybym przypuszczał, jakie sprowadzę na ciebie cierpienia, nigdy nie pozwoliłbym na tę 

podróż - powiedział załamany Lo. - Za bardzo zaufałem podobieństwom, sądziłem, że wiele 

nas łączy. Teraz wiem, że nie możecie obyć się bez skafandra. O ile w ogóle na coś by się tu 

zdał.

- Jesteśmy słabymi istotami - . wyszeptała z trudem Lindis.

Czuła się tak, jakby za chwilę miała umrzeć, a jednak się nie bała. Być może sprawiła 

to   obecność   Lo,   a   może   fakt,   że   jej   organizm   znajdował   się   w   stanie   krańcowego 

wyczerpania. Nie miała siły do dalszej walki. Teraz było jej obojętne, jak zakończy się ta 

przygoda.

Naraz wszelkie bóle i uciążliwości minęły jak ręką odjął. Lindis poczuła się znacznie 

lepiej.   Napięcie   w   całym   ciele   ustąpiło,   powrócił   wzrok,   lepiej   słyszała.   Zdeformowana, 

ściągnięta skurczami twarz odzyskała normalny wygląd. Lindis z niedowierzaniem popatrzyła 

na Lo; on również wydawał się zaskoczony.

- Udało się - rzekł z westchnieniem ulgi i uśmiechnął się, patrząc na spokojną już 

dziewczynę.   -   Och,   Lindis,   nareszcie!   Tak   się   o   ciebie   bałem.   Teraz   niebezpieczeństwo 

minęło, jesteśmy już poza zasięgiem przyciągania ziemskiego.

Przez moment wyglądało na to, że Lo rzuci się Lindis na szyję i uściska ją z radości. 

Nie uczynił tego, tylko wstał, uwolnił Lindis z pasów bezpieczeństwa i otarł jej z czoła pot. 

Wyglądał na bardzo zmęczonego, ale i uradowanego.

Lindis odetchnęła głęboko.

background image

ROZDZIAŁ VIII

Jakiś czas leżała bez ruchu i odpoczywała po dramatycznych przeżyciach. Teraz nie 

byłaby w stanie poruszyć choćby palcem. Tymczasem profesor Tan przy użyciu specjalnego 

wziernika dokładnie obejrzał uszy dziewczyny.

- No, na szczęście nic poważnego się nie stało. Masz wprawdzie uszkodzone bębenki, 

ale z czasem same się wygoją. Na razie możesz mieć kłopoty ze słuchem. Nic się jednak nie 

martw.

- Właściwie uszy nie są mi aż tak bardzo potrzebne. Przecież i tak wiem, co mówi do 

mnie Lo.

- Ach, więc tylko on cię interesuje? A twoi przyjaciele tam, na Ziemi?

- Profesorze, chwilami odnoszę wrażenie, że mają niewiele do powiedzenia, dlatego 

nie żałuję, że ich nie usłyszę.

Lindis uniosła się na łokciu i ostrożnie spuściła nogi na podłogę. Dobre samopoczucie 

powoli powracało. Nie mogła uwierzyć w to, co jeszcze kilka minut wcześniej działo się z jej 

ciałem. Była niezmiernie dumna, że jako jedyna Ziemianka może brać udział w tak dalekiej 

międzyplanetarnej ekspedycji.

Gdy wstała, Lo ujął ją pod ramię i podprowadził w kierunku okienka.

- Chodź, coś ci pokażę - powiedział.

Lindis odniosła wrażenie, że prawie nic nie waży. Tylko dzięki ogromnym, ciężkim 

butom, których Lo nie pozwolił jej zdejmować, mogła normalnie chodzić po podłodze.

- Gdybyś nie miała na sobie tych specjalnych butów, unosiłabyś się pod sufitem jak 

balonik. A teraz spójrz tam, w dół.

Niektóre elementy pokładu wykonano z przezroczystego materiału, przypominającego 

szkło, tak że można było przez nie wyglądać na zewnątrz.

- Wielkie nieba, Lo! - zawołała bezmiernie zdumiona Lindis. - Czy my naprawdę 

znajdujemy się tak daleko od Ziemi?

Nisko pod stopami, w gęstej mgle, dostrzegła wiszącą niczym bombkę choinkową, 

lśniącą niezwykłym blaskiem planetę.

- To nie jest Ziemia - powiedział Lo z uśmiechem.

- A co, Księżyc? Nie, to niemożliwe. W ciągu kilkunastu minut nie mogliśmy pokonać 

aż takiej drogi?

- Masz przed sobą Wenus w całej okazałości, moja mała.

- Co takiego? Lo, ja chcę do domu! - wykrzyknęła Lindis już nie na żarty przerażona.

background image

-   Nic   się   nie   bój.  Wszystko   jest   pod   kontrolą.   Chodź,   pokażę   ci   twoją   ukochaną 

Ziemię,   ale   musimy  przejść   na   drugą   stronę.   Spójrz,   oto   ona   -   powiedział   i   wskazał   na 

jaśniejącą błękitem kulę. - Ta największa. Księżyca w ogóle stąd nie zobaczysz.

Lindis wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, że może znaleźć się tak daleko od 

planety matki. Ogarnięta lękiem ukryła twarz w dłoniach.

- Boję się - zaszlochała.

Lo delikatnie otoczył ją ramieniem. Gdy tak przez chwilę stali przytuleni, Lindis nagle 

opuścił niepokój. W ramionach przyjaciela czuła się całkiem bezpieczna.

- Podróż powrotna nie będzie już taka dramatyczna - zapewnił łagodnie. - Najgorsze 

już za tobą, wierz mi.

Lindis spojrzała z wdzięcznością na Lo, a po chwili rzekła:

- Strasznie tu u was gorąco.

- Nic dziwnego, teraz znajdujemy się blisko Słońca.

Mogłabym   tak   stać   w   jego   ramionach   całą   wieczność,   pomyślała,   ale   powinnam 

zachować wobec niego dystans.

Tymczasem Lo wypuścił ją z objęć i oboje znowu podeszli do okienka, z którego 

wcześniej patrzyli na Wenus.

Jakby to było dobrze móc kontrolować swoje własne myśli, rozmarzyła się Lindis. To 

niesprawiedliwe, że Lo może o mnie wiedzieć wszystko, podczas gdy sam stanowi dla mnie 

zagadkę!

- Wenus, jak zapewne wiesz, jest drugą planetą, licząc od Słońca - wyjaśniał Lo. - 

Choć spośród wszystkich planet pod względem rozmiarów i gęstości najbardziej przypomina 

Ziemię, wy, ludzie, nie moglibyście na niej zamieszkać. Na Wenus panuje bardzo wysoka 

temperatura, no i prawie nie ma tam tlenu.

Pojazd   tymczasem   zatoczył   duże   półkole   i   wrócił   na   poprzedni   kurs.   Po   upływie 

minuty lub dwóch z kabiny pilotów odezwał się Ari:

- No, jesteśmy prawie na miejscu.

Lindis podbiegła do znajdującego się najbliżej stanowisk pilotów okienka i wyjrzała 

przez nie. Dość wysoko ponad nimi zawisł olbrzymich rozmiarów statek, również zbliżony 

kształtem   do   -   jak   określali   to   ludzie   -   latającego   talerza.   Pod   jego   płaskim   spodem 

przelatywały w tę i z powrotem pojazdy identyczne jak ten, którym podróżowała Lindis. 

Niektóre z nich wlatywały do wnętrza olbrzyma, inne wylatywały z niego niczym pszczoły z 

ula.

background image

- No, Lindis, masz przed sobą bardzo ważne spotkanie - odezwał się zza jej pleców 

Tan. - Jak czujesz się jako pierwsza istota ludzka, która dotarła tak daleko?

- Czyżbyście wy nie byli ludźmi? - spytała zaskoczona dziewczyna.

- Owszem, tylko w dużo bardziej zaawansowanym stadium rozwoju niż Ziemianie. 

Wybacz, jeśli cię uraziłem. Wszystkie pojazdy, które tu widzisz, łącznie ze statkiem - bazą, 

zostały wybudowane specjalnie do celów badawczych. Szczególnie interesuje nas Ziemia i 

wy, jej mieszkańcy. Przykro mi, że nie pomyśleliśmy o skafandrze dla ciebie, ale właśnie te 

mniejsze statki są dla nas tym, czym dla ludzi z Ziemi kosmiczne skafandry. Sama przed 

chwilą boleśnie doświadczyłaś, że nie są one jednak dostatecznie bezpieczne dla istot takich 

jak ty. Jesteście, jak się okazało, znacznie mniej odporni na wahania ciśnienia. My używamy 

skafandrów tylko wówczas, gdy schodzimy na całkiem odmienne od naszej obce planety. Na 

Ziemi możemy się bez nich obejść.

Lindis z rozdziawionymi z przejęcia ustami obserwowała rozgwieżdżone niebo. Naraz 

wybuchła głośnym śmiechem, czym wszystkich wprawiła w zdumienie.

- Co się stało, co cię tak cieszy?

- Przypomniałam sobie, że za kilka godzin mam wieczorek u koleżanki, która mieszka 

na tamtej małej planecie.

- Oj, chyba się mylisz, moja droga. Tamta planeta nazywa się Mars - wyjaśnił Lo.

- Jak to, przecież dopiero mi ją pokazywałeś i mówiłeś, że to Ziemia! - zawołała 

oszołomiona Lindis.

- Poruszamy się z zawrotną prędkością - powiedział spokojnie Ari. - Specjalnie dla 

ciebie nadłożyliśmy drogi i zatoczyliśmy półkole, by przelecieć blisko Wenus. To piękna 

planeta i warto na nią popatrzeć. Taka okazja nieprędko się powtórzy. Przede wszystkim jed-

nak chcieliśmy uniknąć niebezpiecznego spotkania z deszczem meteorów. Nie rozumiem, 

dlaczego nie mogę teraz połączyć się z bazą - dodał poirytowany.

- Czy macie może lusterko? - zapytała nieoczekiwanie Lindis.

Lo nie mógł opanować wesołości.

- Ciekawe, czy ktoś spotkał kiedyś kobietę, która mogłaby obyć się bez lusterka? - 

zapytał. - Chodź, zaprowadzę cię do łazienki. Tam znajdziesz wszystko, co potrzeba.

Pokładowa łazienka urządzona była naprawdę wspaniale. Zachwycona Lindis spytała, 

czy nie mogłaby się wykąpać.

- Lindis, obawiam się, że to na razie niemożliwe - rzekł Lo. - Woda rozchlapie się po 

całym pomieszczeniu, nie utrzymasz jej w wannie.

Lindis rozejrzała się uważnie dookoła.

background image

- Zastanawiam się, gdzie przechowujecie swoje przybory do golenia. Wprost nie mogę 

się nadziwić, każdy z was wygląda zawsze tak świeżo, jakby wyszedł prosto spod brzytwy!

- Ależ z ciebie dociekliwa osóbka! Rzeczywiście, nie musimy się golić zbyt często, 

wystarczy raz na pół roku.

Lindis   odruchowo   uniosła   dłoń,   by   dotknąć   policzka   przyjaciela,   ale   zaraz, 

zawstydzona, cofnęła ją.

- Proszę bardzo, możesz sprawdzić - rzekł rozbawiony Lo.

Przez chwilę przyglądała się twarzy przybysza z dalekiej planety, po czym pogłaskała 

czule jego policzek, a nawet palcami leciutko musnęła jego wargi. Przez moment odniosła 

wrażenie, że Lo specjalnie przybliżył twarz, zaraz jednak się cofnął.

Lindis   poprawiła   rozwichrzone   włosy   i   uznała,   że   prezentuje   się   całkiem   dobrze. 

Razem z przyjacielem wróciła do pomieszczenia za kabiną pilotów.

Wreszcie nadszedł najważniejszy moment.

- Jesteśmy gotowi do połączenia ze statkiem - bazą - rzekł Ari. - Proszę zapiąć pasy.

Lindis oczekiwała gwałtownego uderzenia, tymczasem wpłynęli gładko przez otwarty 

luk i miękko wylądowali.

Po kilku minutach mogli już opuścić swój pojazd. Gdy po podstawionym szerokim 

trapie zeszli na dół, Lindis rozejrzała się ciekawie dookoła. Oto znalazła się na głównym 

pokładzie   statku   -   bazy.   Potem   wraz   z   trzema   towarzyszami   przeszła   do   dużego 

pomieszczenia, w którym czekało już kilku rosłych mężczyzn o nieprzeniknionych twarzach. 

Przedłużająca się pełna napięcia cisza sprawiła, że Lindis poczuła się nieswojo. Przełknęła 

nerwowo ślinę. Żebym tylko dobrze wypadła, pomyślała.

- Dasz sobie radę, Lindis - rzekł z przekonaniem Lo, który wiedział, co czuje teraz 

dziewczyna. - Pamiętaj, że oni są mili i przyjaźnie do ciebie nastawieni.

Tymczasem zbliżył się do nich jedyny w tej grupie krępy i niski mężczyzna.

- Witam, słyszałem, że miała pani wyczerpującą podróż.

Lindis uniosła głowę, dygnęła na przywitanie i odpowiedziała z dumą:

- Tak, ale wszystko dobrze się skończyło.

- To bardzo uprzejme z pani strony, że zechciała nas pani odwiedzić. Proszę zająć 

miejsce, zaraz zaczynamy. Mamy niewiele czasu. Podobno wraca pani na swoją planetę za 

kilka godzin?

Lindis uśmiechnęła się pod nosem. Coś takiego! Wszyscy przejmują się tym, że musi 

niedługo wracać do siebie. Czyżby nie chcieli się z nią rozstawać?

background image

Kiedy Lindis usiadła, otoczyli ją pozostali mężczyźni. Zadawali jej tyle pytań, że po 

paru minutach poczuła się bardziej wyczerpana niż po najdłuższej odpowiedzi na ocenę w 

szkole. Interesowało ich wszystko: problemy społeczne, religia, przyroda, polityka, ekonomia, 

szkolnictwo, życie rodzinne, związki między kobietą a mężczyzną i wiele innych zagadnień. 

Im więcej padało pytań, im głębiej drążono temat, tym bardziej bezradna czuła się Lindis. 

Było jej wstyd, że ma takie luki w wykształceniu. Cóż, wiele przedmiotów traktowała po 

macoszemu, nic więc dziwnego, że teraz nie wszystko potrafiła wyjaśnić.

Lo nie odstępował Lindis i w ten sposób podtrzymywał ją na duchu. Była wdzięczna, 

że chociaż w nim znajduje oparcie.

Dziewczyna wciąż nie mogła się nadziwić, że doskonale słyszy każde z pytań, choć 

żaden z dostojnie wyglądających panów nie zadaje ich na głos. Zdążyła się już przyzwyczaić, 

że   w   ten   szczególny   sposób   komunikuje   się   z   Lo,   ale   przecież   niezwykła   komisja 

egzaminacyjna składała się z zupełnie obcych jej osób!

Po   godzinie   Lindis   poczuła   ogromne   zmęczenie.   Jej   odpowiedzi   nie   były   już   tak 

staranne i przemyślane. Gdy jeden z mężczyzn zapytał ją, dlaczego jest taka chuda i dlaczego 

czuje się samotna, choć przecież ma wielu znajomych, o mało się nie rozpłakała.

Na szczęście krępy mężczyzna, ten który na początku powitał Lindis, dostrzegł, jak 

bardzo jest wyczerpana, i stwierdził:

- Chyba najwyższy czas na przerwę, panowie. Nasz gość jest znużony. Pozwólmy mu 

odsapnąć. Myślę też, że powinniśmy coś zjeść.

Po chwili podano do stołu. Patrząc na smakowite, ładnie podane potrawy, Lindis ku 

swemu zdziwieniu poczuła wyraźny głód.

- Myślałam, że odżywiacie się wyłącznie tabletkami - powiedziała z uśmiechem.

- Nie gardzimy dobrą kuchnią - odparł Tan. - Jakiś czas temu przeszliśmy na pokarm 

farmakologiczny, ale ludność podniosła bunt.

Po   skończonym   posiłku   Lindis   znów   odpowiadała   na   pytania   obcych   mężczyzn. 

Potem dziewczynie pobrano krew, zmierzono ciśnienie krwi, wykonano elektrokardiogram, 

tomografię komputerową mózgu i wiele innych badań, których celu nie znała. Badanie, jakie 

na   Ziemi   przeprowadził   Lo,   było   jedynie   wstępem   do   mnóstwa   analiz,   które   planowali 

przybysze z obcej planety.

Kiedy Lindis  uznała,   że  nareszcie   dadzą  jej  spokój,  egzamin   zaczął  się  od  nowa. 

Chciała wypaść jak najlepiej, za nic nie chciała sprawić zawodu Lo. Choć była ledwie żywa i 

nie mogła się skupić, cierpliwie odpowiadała, aż wreszcie, kompletnie wyczerpana, po prostu 

umilkła.

background image

- Za dużo od niej wymagacie - oburzył się Lo. - Nie możecie oczekiwać, że nastoletnia 

uczennica wyjaśni wszystkie interesujące nas kwestie.

-   Proszę   nam   wybaczyć,   być   może   trochę   przesadziliśmy   -   usprawiedliwiał   się 

niewysoki mężczyzna. - Po prostu tak bardzo interesujemy się Ziemią, jej mieszkańcami i ich 

życiem, że chcieliśmy do maksimum wykorzystać obecność naszego gościa.

Zaczęli   wymieniać   między   sobą   ciche   uwagi,   a   chwilami   Lindis   odnosiła   nawet 

wrażenie, że się o coś spierają. Jeden z mężczyzn przywołał do siebie Lo i coś mu szepnął do 

ucha.   Lo   wyraźnie   spochmurniał.   Lindis   dałaby   teraz   wiele   za   to,   by   mieć   przy   sobie 

urządzenie, które pozwala odgadywać cudze myśli.

Wreszcie Lo podszedł do Lindis. Stanąwszy za plecami dziewczyny, oparł jej głowę 

wygodnie na oparciu fotela i począł delikatnie masować skronie siedzącej.

Lindis   spojrzała   na   niego   pytająco,   tym   razem   jednak   nie   przekazał   jej   żadnych 

wyjaśnień. Powieki Lindis stały się naraz ciężkie jak ołów i powoli zaczął morzyć ją sen. 

Wokół zapanowała cisza...

Po jakimś czasie poczuła, że ktoś delikatnie potrząsa ją za ramię. Poderwała się na 

równe nogi.

- Lindis, wracamy na Ziemię, już czas - poinformował Lo.

Niewysoki   krępy   mężczyzna   podziękował   Lindis   serdecznie   za   spotkanie   oraz 

udzielenie odpowiedzi na wiele ważnych pytań. Informacje, które dzięki niej zgromadzili, 

zostaną teraz szczegółowo przeanalizowane i wykorzystane do dalszych badań, zapewnił.

Po jakimś czasie, gdy Lindis wraz z  Lo, Arim i Tanem znaleźli  się na pokładzie 

mniejszego statku, Lindis zagadnęła przyjaciela, który siedział nachmurzony:

- Co się ze mną działo, Lo?

- Zadali ci kilka pytań, na które nie chciałaś udzielić odpowiedzi - wyjaśnił, starannie 

unikając   jej   spojrzenia.   -   Musieliśmy   poddać   cię   hipnozie,   ponieważ   tym   razem   nasze 

umiejętności czytania w myślach zawiodły.

Lindis   zaniepokoiła   się   nie   na   żarty.   Nie   miała   pojęcia,   o   jakie   pytania   chodzi. 

Zdarzało się przecież, że o pewnych sprawach nie miała ochoty rozmawiać z nikim. Czasami 

bała się nawet o nich myśleć. Poczuła się dotknięta do żywego.

- Nie miałeś prawa zmuszać mnie do niczego! - zawołała. - I to w obecności obcych 

mężczyzn!

- Nie miałem wyboru - odparł krótko.

- I co, dowiedzieli się tego, czego chcieli? - zapytała obrażona Lindis.

background image

- Owszem, ale nie były to dla nas sprawy nowe. Okazało się, że jednak mamy wiele 

wspólnego.

Lindis   odwróciła   się   na   pięcie   i   usadowiła   się   w   fotelu   na   drugim   końcu 

pomieszczenia.

Lądowanie na Ziemi w porównaniu z przeżyciami, jakie stały się udziałem Lindis przy 

starcie, było niemal przyjemnością. Powoli wstawał ranek, kościelne dzwony właśnie zaczęły 

wzywać na poranne nabożeństwo. Gdy słońce wychyliło się znad horyzontu, Lindis leżała już 

w swoim łóżku i zasypiała. W zaciśniętej dłoni trzymała błękitny szalik.

background image

ROZDZIAŁ IX

Odkąd Lindis sięgała pamięcią, czas spędzany w domu nie kojarzył jej się z niczym 

przyjemnym. Teraz, kiedy dziewczyna poznała prawdziwe zamiary panny Lund, czuła się tu 

jeszcze bardziej obco. Z drugiej jednak strony uznała, że nie wolno dopuścić do tego, by obca 

kobieta rozbiła jej rodzinę, choćby nawet ta rodzina różniła się od normalnych. Rozmyślała o 

tym całe przedpołudnie, aż wreszcie zdecydowała, że musi porozmawiać z ojcem.

Po  obiedzie   z   duszą   na   ramieniu   stanęła   pod  drzwiami   jego   gabinetu   i  delikatnie 

zapukała.

Ojciec uniósł wzrok znad biurka.

- Kogo widzę, Lindis! Co, skończyło się kieszonkowe?

Dziewczyna potrząsnęła przecząco głową i rzekła:

- Tym razem nie. Chciałabym z tobą poważnie porozmawiać.

Odetchnął z ulgą i odłożył na bok swoje papiery.

- Zamieniam się w słuch.

Zimny ton głosu ojca speszył Lindis, ale po chwili dziewczyna wzięła głęboki oddech 

i zaczęła:

- Dotarły do mnie nieprzyjemne plotki na twój temat, ojcze...

- Co takiego? - spytał pan Bergstrøm, wyraźnie blednąc.

- Wygląda na to, że nasza nauczycielka od angielskiego chwali się wszem i wobec, że 

wpadłeś jej w oko. Rozgłasza, że odchodzisz od żony. Słyszałam nawet, że chcecie mnie 

zabrać   do   siebie,   a   Karin   zostawić   mamie!   Ja   się   na   to   stanowczo   nie   zgadzam!   Nie 

zamierzam zostać pasierbicą panny Lund!

Na twarzy ojca wystąpiły czerwone plamy.

-   Kto   ci   nagadał   takich   głupstw!   -   krzyknął,   uderzając   pięścią   w   stół.   -   To...   to 

nieprawda.

Szloch ścisnął Lindis za gardło, tak że z trudem zdołała wykrztusić:

- Ja... słyszałam to od różnych osób... Pan Bergstrøm ciskał z oczu błyskawice.

- Tato, czy to prawda? - pochlipywała Lindis. - Chcesz naprawdę zostawić mamę? Czy 

dlatego mama jest taka nieszczęśliwa?

- Lindis, wyjdź stąd natychmiast! Muszę pilnie zadzwonić! - Mężczyzna złapał się za 

głowę i opadł bez sił na fotel. - To jakaś kompletna bujda! Kto ci naopowiadał takich rzeczy? 

Zamiast słuchać podłych oszczerstw, powinnaś kategorycznie zaprzeczyć!

background image

Lindis opuściła gabinet ojca. Miała wrażenie, że pierwszą rundę wygrała. Wiedziała 

jednak, że na tym jeszcze nie koniec, że czeka ją kolejne starcie.

Pomyślała o swoim przyjacielu. Ani on, ani też Tan czy Ari nie wspomnieli nawet 

słowem o ewentualnym następnym spotkaniu. Tymczasem Lindis już nie mogła się doczekać, 

by znowu ujrzeć Lo. Odnosiła wrażenie, że i Ari, i Tan nie pochwalają jej nadmiernego 

zainteresowania osobą Lo. Z pewnością woleliby, żeby teraz usunęła się w cień. Lindis zaś 

targały sprzeczne uczucia: za żadne skarby nie chciała się narzucać, a jednocześnie tęskniła za 

niezwykłym przyjacielem, z którym tak wspaniale się rozumieli. Nie wiedziała nawet, w jaki 

sposób nawiązać z nim kontakt, nie była pewna, czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy. Mogła 

tylko cierpliwie czekać na jakiś znak od niego. Chyba Lo nie opuści jej bez pożegnania? 

Samotna, spragniona miłości i przyjaźni Lindis cierpiała prawdziwe męki.

Mimo   wielkiego   przygnębienia   postanowiła   jednak   pójść   na   wieczorek   do   Tone. 

Zastanawiała się, w czym byłoby jej najładniej. A może nie warto się stroić, tylko włożyć 

zwykłą trykotową koszulkę i wytarte dżinsy?

Jednak zdecydowała, że ubierze się starannie, na złość koleżankom. Poza tym uznała, 

że gdyby Lo jej towarzyszył, z pewnością ucieszyłby się, widząc ją elegancką i zadbaną. 

Ciekawe, w czym podobałabym mu się najbardziej? pomyślała.

Umyła   włosy   i   zwinęła   je   wysoko,   upinając   w   zgrabny   kok.   Włożyła   obcisłą 

granatową spódniczkę, która odsłaniała smukłe nogi i podkreślała szczupłą talię. Do tego 

świetnie  pasowała  jasnoniebieska  bluzka  z  przezroczystymi  szyfonowymi  rękawami.  Gdy 

Lindis była   już  gotowa, przejrzała  się  w  lustrze.  Uznała,  że  wygląda  bardzo  efektownie. 

Szczególnej elegancji dodały jej ciemne pantofelki na wyższym niż zwykle obcasie.

Czy mogę się tak pokazać w towarzystwie? A jeśli dziewczęta mnie wyśmieją?

Tymczasem do pokoju weszła mama Lindis. Na widok córki oniemiała.

-   Ależ   Lindis...   jak...   jak...   ty...?   -   wykrztusiła   po   dłuższej   chwili.   -   Chciałam 

powiedzieć,   że   prześlicznie   wyglądasz,   choć   mnie   wydajesz   się   stanowczo   za   szczupła. 

Chyba skończyłaś z tym odchudzaniem? No, no, kto by pomyślał? Taka piękna dziewczyna!

- Mamo, właśnie przybyłam na wadze dwa kilogramy. Ostatnio jem za dwie, więc nie 

musisz się martwić. Czy mogłabym pożyczyć twoich perfum? Podobają mi się te o zapachu 

konwalii.

Pani Bergstrøm pozwoliła Lindis skorzystać nie tylko z perfum, ale też z pomadki i 

kredki do oczu. Doradziła także córce, by pociągnęła rzęsy czarnym tuszem. Dzięki tym 

zabiegom twarz Lindis stała się dużo bardziej wyrazista.

background image

Już stojąc w drzwiach, przed samym wyjściem, Lindis nieoczekiwanie powiedziała:

-   Mamo,   tak   mi   przykro,   że   ostatnio   byłam   wobec   ciebie   oschła   Poprawię   się, 

obiecuję. I wcale nie tęsknię za moimi biologicznymi rodzicami. Myślę, że z tobą jest mi 

najlepiej.

Zanim do zaskoczonej pani Bergstrøm dotarł sens słów, Lindis zniknęła.

U Tone było już gwarno. Na widok wchodzącej Lindis dziewczęta zamarły, po czym 

otoczyły ją i zaczęły prześcigać się w komplementach, zachwycone jej nowym stylem. Ku 

swojemu zdumieniu Lindis stwierdziła, że podziw koleżanek jest szczery.

- Tylko pasek trochę ci się przekrzywił - rzuciła Tone, co najwyraźniej oznaczało, że 

cała reszta jest w najlepszym porządku.

Wśród gości Lindis dostrzegła Dagfinna, ku któremu tęskne spojrzenia słała Marit. On 

jednak   pochłonięty   był   rozmową   z   inną.  Anne   Sofie   sprawiała   wrażenie   rozbawionej   i 

wyjątkowo szczęśliwej. Lindis domyśliła się, że obawy koleżanki okazały się przedwczesne. 

To dobrze, dziewczyna nie będzie musiała przerywać szkoły w połowie roku.

W drodze na wieczorek Lindis natknęła się na pannę Lisbeth Lund. Ukłoniła jej się 

grzecznie, jak zwykle. Nauczycielka tymczasem zmierzyła ją niechętnym wzrokiem, po czym 

szybko się oddaliła. Lindis wiedziała, że tego wieczoru ojciec postanowił zostać w domu ku 

wielkiej radości matki. Lindis była z tego powodu niezwykle dumna. W końcu to jej zasługa.

W pewnym momencie do Lindis podeszła Marit.

- Nawet jak mnie poprosi, nie mam zamiaru z nim tańczyć - powiedziała trochę bez 

związku i znów posłała czułe spojrzenie Dagfinnowi. - Spójrz, jak ci chłopcy uganiają się za 

głupimi gąskami. Mnie nadmiar powodzenia nie grozi, prawda, Lindis? Oni wszyscy boją się 

mądrych dziewcząt!

- Ze mną też żaden nie chce tańczyć. Nawet nie mam tej pociechy co ty - z goryczą w 

głosie odrzekła Lindis.

-  No  wiesz!  Ty  w   ogóle   nie   okazujesz   im  zainteresowania,   dlatego   omijają   cię   z 

daleka. Mrozisz  ich swoim lodowatym  spojrzeniem. Chodzisz z głową w chmurach albo 

zaczynasz rozmowę na zbyt skomplikowane tematy. Oni tego nie lubią. Wolą w kółko chwalić 

się swymi wątpliwymi sukcesami, przytulać się, uszczypnąć tu i tam. To wszystko, na co ich 

stać. Po co nadmiernie wysilać mózg?

- Marit, jesteś niesprawiedliwa - zauważyła ze śmiechem Lindis. - Ale co do mnie 

masz rację. Jakoś żaden z nich mnie nie interesuje. Gdyby mieli same zalety, gdyby stanął 

przede mną sam Tom Cruise, to i tak nie dorastałby nawet do pięt...

background image

- Ach, tak, więc nadal marzysz o tym geologu - powiedziała z przekąsem Marit. - 

Niech ci będzie.

Lindis   przypomniała   sobie   słowa  Ariego.   Mówił,   że   powinna   jak   najwięcej   czasu 

spędzać ze swoimi najbliższymi i z rówieśnikami. Cóż, kiedy nudziła się w ich towarzystwie. 

Nie było jej łatwo.

Żyję w dwóch różnych światach, pomyślała. Pierwszy to mój zwyczajny, powszedni 

dzień, ten drugi, niezwykły, to świat Lo. Największym problemem jest to, że wciąż tęsknię za 

tym drugim.

Nagle   Lindis   zamarła.   Mimo   gwaru,   jaki   panował   w   pomieszczeniu,   usłyszała 

znajomy głos. Głos, który rozpoznałaby nawet wówczas, gdyby dochodził z końca świata. To 

Lo wzywał ją do siebie.

- Lindis, wyjdź na dwór. Czekam w ogrodzie!

Na moment wstrzymała oddech. Była tak uszczęśliwiona, że w pierwszej chwili nie 

mogła zrobić kroku. Zaraz jednak opanowała się i przeprosiła Marit.

- Wybacz mi, Marit, zaraz wracam.... - rzuciła tonem usprawiedliwienia i wybiegła na 

zewnątrz.

Obeszła   dom   w   koło   i   znalazła   się   na   jego   tyłach,   koło   werandy,   której   schodki 

prowadziły   w   dół,   w   stronę   plaży.   W   ciemności   dostrzegła   połyskujący   kombinezon 

przyjaciela. W okamgnieniu znalazła się tuż przy Lo.

- Cześć, jak to dobrze, że przyszedłeś! - rzuciła zdyszana. - Czy będę wam znowu 

potrzebna? Nie wybieracie się czasem w kolejną podróż?

Lo spojrzał na Lindis, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu.

- Nie, na razie nigdzie się nie wybieramy. Myślałem tylko... Lindis, nie mogę wyjść ze 

zdumienia. Wyglądasz tak... tak elegancko...

Elegancko? Lindis spodziewała się innego komplementu. Sądziła, że Lo przywita ją 

bardziej serdecznie. Nie mógł nie zauważyć, jak bardzo się zmieniła, miał wszak znakomity 

wzrok, nie przeszkadzała mu najgłębsza nawet ciemność.

Lo dostrzegł zawiedzioną minę Lindis.

- Może źle się wyraziłem. Wyglądasz pięknie - poprawił się z uśmiechem.

Zanim Lindis zdążyła zareagować, mówił dalej:

- Wiesz, ciekawi mnie, jak się bawicie.

- No to chodź ze mną do środka - zaproponowała uradowana.

- Lepiej nie. Podejdę tylko do okna i trochę pozaglądam. Chyba mnie nie zauważą.

background image

- Może masz rację - rzekła, z trudem opanowując rozczarowanie. - Wyobrażam sobie, 

jakie wywołałbyś poruszenie.

- Zwłaszcza w tym kombinezonie - dorzucił.

- Myślę, że nie tylko ten strój spowodowałby zamieszanie.

Że też tak się wygłupiła! Co jej przyszło do głowy, żeby zapraszać go na wieczorek? 

Obserwowała   ukradkiem,   jak   Lo   przygląda   się   rozbawionej   młodzieży,   i   tym   bardziej 

żałowała swoich słów. Lo tak ogromnie różnił się od jej kolegów i koleżanek! Choć dla niej 

był po prostu wspaniałym mężczyzną, jego niezwykłe oczy mogły wywołać szok u innych 

dziewcząt. A może przeciwnie, zachwyciłyby się nim, a potem nie mógłby się opędzić od 

rozhisteryzowanych wielbicielek, które starałyby mu się przypodobać. Nie, nade wszystko 

Lindis nie miała zamiaru dzielić się Lo, pokazywać go innym. Należał tylko do niej, był jej 

wiernym przyjacielem i ta świadomość podnosiła ją na duchu.

Nagle zdała sobie sprawę, że Lo śledzi jej myśli, gdyż wyraźnie posmutniał. Lindis 

szybko zaczęła mówić na zupełnie inny temat, ale Lo zdawał się jej nie słuchać.

- Interesujące - wycedził przez zęby i w zamyśleniu obserwował sączących drinki 

chłopców.   -   Nie   mogłem   sobie   odmówić,   żeby   tu   do   was   nie   zajrzeć.   Tyle   ciekawych 

postaci...

- Ach, tak, więc tylko po to tu przyszedłeś?

Odwrócił się do Lindis i spojrzał jej głęboko w oczy.

- Tak, tylko po to.

- A co powiedzą na tę wizytę Ari i Tan?

- Nie wiedzą, że tu jestem.

-   Naprawdę?   -   zawołała   Lindis.   -   Wychodzisz   bez   powiadomienia   swoich 

przełożonych?

- No, a co ty zrobiłaś wczoraj w nocy?

-   Wczoraj   wpatrywałam   się   w   planetę   Wenus   w   towarzystwie   ukocha...   Oj, 

przepraszam. Miałam zupełnie co innego na myśli - dodała zawstydzona.

- Ja nic nie słyszałem, Lindis.

Żadne   z   nich   już   się   nie   odezwało.   W   milczeniu   przyglądali   się   gromadzie 

rozbawionych młodych ludzi. Lindis czuła się nieswojo, podglądając znajomych, ale wcale 

nie miała ochoty ruszyć się z miejsca.

- Powiedziałbym, że nie widzę w nich nic nadzwyczajnego - powiedział w końcu Lo. - 

Uważam, że nie dorastają ci do pięt.

background image

Lindis   dopiero   po   chwili   się   zorientowała,   że   Lo   do   niej   mówi.   Po   raz   pierwszy 

usłyszała   jego   prawdziwy   głos.   Tym   razem   Lo   nie   przekazywał   swoich   myśli,   tylko   je 

naprawdę wypowiadał. Głos miał niski, ciepły, dźwięczny. Lindis była nim zachwycona.

- Zobacz, jakie piękne włosy ma ta dziewczyna - rzucił w pewnym momencie. - Takie 

jasne jak łan żyta!

To była Kirsten. Jej długie złotoblond włosy spływały pięknymi lokami na ramiona.

Lindis posmutniała. Niewiele brakowało, a rozpłakałaby się. Wiele dałaby za takie 

właśnie włosy...

- Lindis - zaczął Lo. - Dlaczego tak dziwnie reagujesz? Czy od razu zakochujesz się w 

chłopcu tylko dlatego, że ma bujną czuprynę?

- Oczywiście, że nie.

- Dlaczego więc sądzisz, że ze mną jest inaczej?

- Przepraszam, nie chciałam zrobić ci przykrości. Powiedz, czy jesteś żonaty?

- Nie, od dziesięciu lat zajmuję się wyłącznie badaniem przestrzeni kosmicznej. Jakoś 

nie myślałem o ułożeniu sobie życia. Wcześnie opuściłem rodzinny dom.

- Nigdy nie tęsknisz za kimś bliskim?

- Może czasami - powiedział ostrożnie.

- Za kimś konkretnym?

- Lindis, daj spokój - uciął krótko.

Dziewczyna umilkła, zgaszona, a po chwili zmieniła temat.

- Umiesz hipnotyzować? - spytała.

Lo   spojrzał   na   Lindis   w   zamyśleniu.   Jego   zmrużone   jak   u   kota,   lśniące   jasnym 

blaskiem oczy kontrastowały ze smagłą, jakby opaloną twarzą.

- Hm, może to nie jest najlepsze określenie. Nie wiem zresztą, o co tak naprawdę ci 

chodzi.

Lindis zerknęła na Lo i poprosiła:

-   Czy   mógłbyś   sprawić,   żeby   Dagfinn   zatańczył   z   Marit?   Ona   jest   w   nim   taka 

zakochana, a Dagfinn zupełnie nie zwraca na nią uwagi. Niech poprosi ją do tańca!

- Widzę, że pragniesz wszystkich uszczęśliwiać - uśmiechnął się Lo. - A który to 

Dagfinn?

Lindis wskazała na jednego z rozbawionych chłopców.

- No wiesz? Czemu miałoby to służyć? - zdziwił się Lo. - On nie zasługuje na jej 

zainteresowanie. Wolałbym skojarzyć ją z tym drugim, który stoi nieco w tyle. Zobacz tylko, 

jak często posyła w jej kierunku czułe spojrzenia.

background image

- Niech więc Marit zmieni swój obiekt westchnień!

-   Lindis,   kochanie,   przecież   nie   jestem   swatem!   Uczuć   nie   można   poddawać 

eksperymentom.

- A gdybyś znał dziewczynę, która ulokowała swoje uczucia nie w tej  osobie, co 

należy, nie chciałbyś jej pomóc? Zwłaszcza gdyby nie chodziło o miłość, ale o zwykłą... 

przyjaźń?

Lindis zdawała sobie sprawę z tego, że jej głos zaczyna drżeć.

- Jeśli chodzi o przelotne zauroczenie, być może uda mi się coś na nie poradzić, ale nie 

mam najmniejszego zamiaru mieszać się do prawdziwej miłości. Nie leży to zresztą w mojej 

mocy.

- Więc nie pomożesz Marit?

- Owszem, jej mogę pomóc, jeśli rzeczywiście tak bardzo ci na tym zależy.

Zależy? Tylko tego brakowało! Co ja narobiłam? Wtrącam się w nieswoje sprawy, a 

do   tego   ryzykuję   utratą   przyjaźni   Lo.  Ale   co   zrobić,   platoniczna   przyjaźń   dziewczyny   i 

chłopca nie może chyba trwać wiecznie. Prędzej czy później musi przerodzić się w głęboką 

zażyłość. Dotyczy to także mnie, zwłaszcza że chodzi o kogoś tak przystojnego i zmysłowego 

jak Lo.

Tymczasem Lo skoncentrował uwagę na dwojgu młodych. W pewnej chwili Lindis 

zauważyła, że Marit podeszła do chłopca, który od dawna tęsknie spoglądał w jej stronę.

A jednak udało się! Lo jest naprawdę wspaniały, pomyślała z wdzięcznością Lindis.

Nie minęło wiele czasu i Marit z chłopakiem, czule objęci, wyszli na werandę. Stali w 

milczeniu, zapatrzeni w sierp księżyca na niebie. Lindis z Lo odeszli po cichutku trochę dalej, 

by para ich nie zauważyła.

- Jak oni mogą tak się obejmować! - zawołał w pewnej chwili oburzony Lo. - Przecież 

prawie się nie znają! A ta twoja Marit nawet go nie kocha! Nie pojmuję waszych zwyczajów. 

Dla nas miłość jest rzeczą wielką, bez niej nie ma mowy o bliskości i fizycznym kontakcie. 

Czy wy nie macie żadnych zasad? Większość tych dziewcząt... Ich myśli wprawiają mnie w 

prawdziwe zakłopotanie. Muszę przyznać, że jestem zaszokowany.

Zawstydzona Lindis przypomniała sobie, że jeszcze niedawno sama chciała pocałować 

Lo.

- Ty jesteś zupełnie inna, przyjaciółko - powiedział Lo, jak zwykłe odczytując jej 

myśli. - Z pewnością podobałabyś się mieszkańcom naszej planety, jesteś bowiem wrażliwą, 

myślącą dziewczyną. To nie tylko moje zdanie, ja to po prostu wiem. Otwartość, szczerość, 

background image

serdeczny  stosunek   do   drugiego   człowieka   to   zalety,   które   przyciągają   do   ciebie   innych, 

Lindis.

Lindis zadowolona chłonęła słowa Lo tak, jak gdyby już nigdy więcej nie miała ich 

usłyszeć. Była niezwykle wdzięczna i dumna, że Lo ma o niej tak dobre mniemanie.

Zerwał się wiatr. Lindis drgnęła.

- Zmarzłaś? Chodź do mnie, ogrzeję cię.

Lo otulił dziewczynę połą swojej kurtki i przytulił do siebie. Lindis z wrażenia niemal 

zamarła. Po chwili ostrożnie przyłożyła ucho do szerokiej piersi przyjaciela, a usłyszawszy, 

jak rytmicznie bije jego serce, wykrzyknęła zaskoczona:

- Lo, do tej pory sądziłam, że ty nie masz serca!

- Chyba żartujesz, Lindis. Czyżbyś uważała mnie za robota?

- No... raczej nie. Jak mocno bije! Czy zawsze tak je słychać?

Lo zmarszczył czoło i rzekł niemal z gniewem:

-  Słuchaj,  dziewczyno,   jeśli   nie  przestaniesz  mnie  prowokować,  już  nigdy się  nie 

spotkamy. Nie rozumiesz, że mnie po prostu dręczysz?

Zmieszana Lindis nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć.

- Przepraszam, ale ja naprawdę nie chciałam sprawić ci przykrości - wyjąkała. - A tym 

bardziej nie miałam zamiaru cię prowokować. Nic nie poradzę, że tak cię lubię - dokończyła 

ledwie słyszalnie.

Lo uśmiechnął się smutno.

- No dobrze, już się nie gniewam. Wiem, że jest ci ciężko. I tak jeszcze niemało się 

nacierpisz.

W tej samej chwili otworzyły się drzwi na werandę. Kiedy Lo podniósł wzrok na 

stojącą w nich dziewczynę, ta wrzasnęła przerażona i jak burza wpadła do salonu.

Lo   zareagował   błyskawicznie.   Jednym   susem   pokonał   ogrodzenie   i   stojąc   już   po 

drugiej stronie, zawołał:

- Lindis, skacz! Złapię cię. Potem biegnij szybko do wejścia, zabierz swój płaszcz i 

zmykaj. Czekam na ciebie za najbliższym rogiem.

Lindis bez namysłu rzuciła się do przodu i wylądowała w ramionach Lo. Zza ściany 

wciąż dochodził histeryczny krzyk dziewczyny.

- Co jej się stało? Dlaczego tak krzyczy?

- Prawdopodobnie w moich oczach odbiło się światło. Możesz sobie wyobrazić, jak to 

wyglądało!

- Wielkie nieba! Już pędzę. Tylko mnie tu nie zostawiaj!

background image

Gdy Lindis znalazła się w przedpokoju, zdjęła z wieszaka swój płaszcz i bez słowa 

wyjaśnienia czym prędzej opuściła dom Tone. Za najbliższym rogiem obejrzała się za siebie. 

Werandę wypełniał już tłumek gości.

- Myślę, że moi znajomi mają się teraz z pyszna - zauważyła z przekąsem Lindis.

Lo nie zareagował. Minęli w milczeniu kilka przecznic, aż wreszcie dotarli do domu 

Lindis.

- Tu właśnie mieszkam.

Zatrzymali się przy schodkach.

- Nie będę wchodził. Znowu narobiłbym zamieszania. Powiedz, czy jesteś zadowolona 

z dzisiejszego wieczoru?

- Było wspaniale! - powiedziała, a w duchu poprosiła: Pocałuj mnie na pożegnanie, 

Lo.

Bliskość   przyjaciela   przyprawiała   dziewczynę   o   zawrót   głowy.   Po   raz   kolejny 

uświadomiła sobie, że właśnie on jest tym człowiekiem, który mógłby wyrwać ją z zaklętego 

kręgu samotności.

Nic się jednak nie stało. Lo nagle spoważniał i pozostał głuchy na jej prośbę.

-   Teraz   nieprędko   się   zobaczymy   -   zakomunikował   sucho.   -   Obiecałem   to   moim 

przełożonym. Jesteśmy bardzo zapracowani. Odezwę się do ciebie, jak tylko będę miał chwilę 

czasu. Zresztą będziemy cię jeszcze potrzebować.

Teraz wszystko stało się jasne. Stanowi dla Lo jedynie obiekt badań. Chciał poznać 

zachowanie i zwyczaje mieszkańców Ziemi i postanowił ją wykorzystać do tego celu.

- Dobranoc, Lo - wyszeptała zawiedziona.

- Dobranoc.

Z krwawiącym sercem nacisnęła klamkę i weszła do mieszkania.

Kim ja tak naprawdę jestem? myślała rozżalona. Nie wiadomo, czy już dorosłam, czy 

jeszcze jestem małą dziewczynką. Osiemnaście lat, a taka niedojrzała, jak mawia Lo.

Nieodwzajemniona   miłość   bardzo   boli.   Czy   zdołam   sobie   poradzić   z   tym 

wszechogarniającym uczuciem, które nigdy nie doczeka się odpowiedzi?

Dlaczego nikt mnie nie kocha? Czy robię coś nie tak, czy to jakiś żart okrutnego losu? 

Dla mamy i taty tak naprawdę istnieje tylko Karin, a mnie pozostawiają samej sobie. Lisbeth 

Lund, jak się okazało, jest po prostu wyrachowana i nieszczera. Dla Lo stanowię wyłącznie 

obiekt badań naukowych. Dobrze wie, że jestem w nim zakochana, ale poza współczuciem 

nie jest w stanie nic mi ofiarować.

background image

Czym   się   to   wszystko   skończy?   Czy   może   mnie   spotkać   coś   gorszego   niż 

nieodwzajemniona miłość? Chyba pęknie mi serce...

background image

ROZDZIAŁ X

Przez  całą  sobotę   i  niedzielę   trwały  nie  kończące  się   dyskusje   na  temat  potwora, 

którego  Anette   ujrzała   w   ogrodzie   Tone.   Wszyscy   byli   pod   wrażeniem,   jakiś   żartowniś 

twierdził nawet, że w ogrodzie pojawił się wilkołak. Ów potwór, jak oświadczyła Anette, 

ciskał z oczu błyskawice, a w dodatku miał wyjątkowo nieforemne ciało. Lindis doskonale 

wiedziała, co było tego powodem. Stała przecież wtulona w ramiona Lo i okryta jego kurtką. 

Jej samej nie było widać, ale sylwetka Lo z pewnością mogła wydać się zniekształcona. 

Anette   mówiła   także,   iż   owa   groźna   istota   szykowała   się   do   ataku   na   nią.   Wszyscy   w 

miasteczku byli poruszeni, kilku mężczyzn wydobyło nawet broń myśliwską na wypadek, 

gdyby potwór miał się jeszcze pojawić.

Lindis słuchała tylko, co mówią inni, sama milczała jak zaklęta.

W poniedziałek na pierwszej lekcji był norweski.

Koleżanki   i   koledzy   Lindis   nie   przestawali   mówić   o   tym,   co   stało   się   w   piątek 

wieczorem.   Ktoś   spytał   Lindis,   o   której   opuściła   imprezę,   ktoś   inny   z   przejęciem 

zrelacjonował jej sensacyjne wydarzenie. Lindis łgała jak z nut: na wieczorku u Tone źle się 

poczuła i wcześnie opuściła towarzystwo.

O   ósmej   do   klasy   wszedł   nauczyciel   norweskiego   w   towarzystwie   fizyka   oraz 

starszego, nieznajomego mężczyzny o żywym spojrzeniu.

Nauczyciel norweskiego przedstawił zaskoczonym uczniom gościa.

- To jest pan profesor Andersen z laboratorium astronomicznego.

Wszyscy trzej panowie usiedli, a potem nauczyciel norweskiego wyjął z teczki stos 

wypracowań.

- Przejrzałem wasze prace - powiedział. - Muszę przyznać, że mam mieszane uczucia.

Powoli   obchodził   klasę   i   zwracał   kolejno   wypracowania.   Z   każdym   uczniem 

zamieniał przy okazji kilka słów.

-   Olav,   zupełnie   nie   zrozumiałeś   tematu   -   rzekł.   -   Praca   w   zasadzie   nawet   nie 

najgorsza, ale za to błędy!  Jens! U ciebie także błąd na błędzie. Ocena obniżona o dwa 

stopnie.   Przykro   mi.   Kirsten,   zupełnie   się   nie   przygotowałaś.   Marit,   jak   zawsze   bez 

zastrzeżeń.

Lindis siedziała jak na szpilkach. Wolała, by pan nie wypowiadał się głośno na temat 

jej pracy. Kiedy nauczyciel rozdał wszystkie wypracowania, pomijając tylko ją, przeraziła się 

background image

nie na żarty. On tymczasem podszedł do swojego stolika, przystanął przy nim i odetchnąwszy 

głęboko, rzekł:

- Kiedy wziąłem do ręki wypracowanie Lindis Bergstrøm, od razu uznałem, że jest 

naprawdę wyjątkowe. Ponieważ sam nie  znam się na tych sprawach, poprosiłem o pomoc 

kolegę fizyka. Jak się okazało, on również musiał się poddać. Zasięgnęliśmy więc opinii 

eksperta, pana Andersena. Pan profesor dokładnie przeczytał pracę Lindis. Chciałby zadać jej 

kilka pytań. Dlatego jest tu dzisiaj z nami.

Nauczyciel usunął się na bok i ustąpił profesorowi miejsca przy swoim stoliku. Serce 

podskoczyło Lindis do gardła, nerwowo wycierała spocone dłonie o spodnie.

Profesor odwrócił się w stronę uczniów i rzekł surowym tonem:

- Czy Lindis Bergstrøm może do mnie podejść?

Lindis z wielkim trudem starała się zapanować nad drżeniem kolan. Reszta klasy nie 

spuszczała z niej wzroku. Co ona znowu nabroiła, myśleli zapewne.

- Hm, tak... - odchrząknął z przejęciem profesor. - Właściwie nie bardzo  wiem, od 

czego   zacząć.   Słyszałem,   że   Lindis   Bergstrøm   nie   jest   szczególnie   wyróżniającą   się 

uczennicą. Podobno nawet opuściła się trochę w ostatnim półroczu. Tym bardziej trudno jest 

mi   pojąć,   że   ta   młoda   osoba   jest   autorką   tak   dojrzałej   pracy,   powiedziałbym,   rozprawy 

naukowej. Byłbym nie mniej zdumiony, nawet gdyby napisał ją mój najlepszy student. Ja... po 

prostu jestem pełen uznania!

Lindis stała naprzeciw profesora ze spuszczoną głową, z wypiekami na policzkach. 

Ładne rzeczy, tego tylko brakowało!

- Twoje wypracowanie, Lindis, zawiera specjalistyczne sformułowania, a także szereg 

tez,   których   nie   powstydziłby   się   najlepszy   ekspert.   Piszesz   o   faktach,   które   znane   są 

wyłącznie badaczom. - Profesor z impetem złożył książkę, którą trzymał w dłoni. - Z wielkim 

zaskoczeniem muszę także przyznać, że znalazłem tu wyjaśnienie pewnej teorii, nad którą od 

dawna   pracowaliśmy.   Lindis   zaprezentowała   nam   alternatywne   rozwiązania   kilku 

skomplikowanych   problemów.   Co   zupełnie   zaskakujące,   sprawdziliśmy   te   rozwiązania,   i 

okazuje się, że są tym, czego od dawna szukaliśmy! Lindis, twoja praca już teraz stała się 

sensacją w środowisku naukowym! Ciekawi mnie, skąd zaczerpnęłaś swoją wiedzę? Wydaje 

nam się niemożliwe, abyś doszła do tego na własną rękę. Wprawdzie wykazujesz talent w 

dziedzinie astronomii, ale nie miałaś, zdaje się, dotąd dostępu do obserwatorium. Zresztą w 

tej części kraju obserwatoriów nie ma.

- Nie - przyznała skruszona Lindis.

background image

-  A  zatem?   Gdzie   się   tego   wszystkiego   nauczyłaś?  Wasz   profesor   twierdzi,   że   to 

wypracowanie jest dla niego ogromnym zaskoczeniem, dotąd twoje prace były przeciętne.

- Trochę czytałam - odparła dziewczyna. - Od dawna interesuję się gwiazdami. Ale 

najwięcej dowiedziałam się od... od... znajomych.

Profesor nachylił się, by nie uronić ani słowa z relacji uczennicy.

- A jak oni się nazywają?

Wielkie nieba, Lo, wybaw mnie z tej opresji! Co ja im teraz powiem?

Na moment przymknęła powieki w nadziei na lepszą koncentrację. Z całego serca 

wierzyła, że uda jej się nawiązać kontakt z Lo. Tymczasem dzieląca ich odległość, a może 

zbyt   małe   telepatyczne   zdolności   Lindis   sprawiły,   że   jej   usiłowania   nie   przyniosły 

oczekiwanego rezultatu. Była załamana.

Jednak po chwili poczuła w sobie nieznaną dotąd odwagę. Wprawdzie nie sądziła, że 

kontaktuje się bezpośrednio ze swoim przyjacielem, była jednak pewna, że to on wspiera ją z 

daleka.

- Człowiek, który zainteresował mnie tą tematyką, nazywa się Lo - usłyszała własny 

zdecydowany głos, tak jakby to nie ona sama przemawiała. - Jest z wykształcenia geologiem, 

ale posiada wybitną wiedzę w dziedzinie astronomii.

Po klasie przeszedł szmer podziwu. Geolog, o którym wspominała Lindis! A więc on 

naprawdę istnieje, skoro wypracowanie Lindis wywołało taką sensację!

Tymczasem profesor Andersen wyprostował się i rzekł:

- Hm, w środowisku naszym nie znamy osoby o takim nazwisku. Czy on mieszka 

gdzieś niedaleko?

- W tej chwili jest nieobecny - odparła Lindis. - Ale wkrótce znowu się pojawi.

- W takim razie koniecznie chcemy go poznać. Bądź tak miła i przekaż mu to. A 

propos, czy on jest Norwegiem?

- Nie.

Profesor z pewnością chciał uzyskać więcej informacji na temat tajemniczego geologa, 

ale porzucił ten zamiar, co Lindis uznała za ewidentną zasługę Lo; z pewnością udało mu się 

skierować myśli astronoma na inne tory. Profesor Andersen zaś dodał:

- Muszę przyznać, Lindis, że masz bujną wyobraźnię. W twojej pracy wysuwasz tezę, 

że istnieją planety, które zamieszkują żywe istoty. Na to nauka nie zdobyła jeszcze dowodów. 

Zauważyłem też, że szczególnie interesuje cię odległy od nas setki lat świetlnych Procjon. 

Dlaczego właśnie ta gwiazda?

Czy rzeczywiście coś podobnego napisałam? Co mi strzeliło do głowy?

background image

Tymczasem profesor drążył nieubłaganie:

- Trochę puściłaś wodze fantazji, prawda?

- Tak - przyznała ze skruchą dziewczyna.

- No właśnie. Mimo to jestem zdania, że wypracowanie Lindis Bergstrøm zasługuje na 

najwyższą   ocenę,   ba,   na   celujący.   Nauczyciel   zaproponował   bardzo   ogólny   temat: 

„Gwiaździste   niebo   jesienią”,   tymczasem   Lindis   potraktowała   go   wyjątkowo   konkretnie. 

Brawo! Choć elementy fizyki kwantowej lub kwazary nie są specjalnością norwegisty, zrobiły 

jednak na nim wielkie wrażenie. Ale to, jak sądzę, jest już zasługą twoich przyjaciół.

Lindis miała wielką ochotę przyznać, że kwazary zna od dawna, ale uznała, że lepiej 

więcej się nie odzywać.

-   Pan   nauczyciel   przymknął   oko   na   fakt,   że   wyszłaś   poza   ramy   zwykłego 

wypracowania. Ja natomiast mogę dodać, że twoja praca posłuży za znakomity materiał do 

rozprawy doktorskiej. Jeszcze raz proszę, abyś skontaktowała się ze swoim przyjacielem i 

umówiła nas na spotkanie. Myślę także, że wkrótce będziemy mogli zaprosić was oboje na 

konferencję w stolicy poświęconą nowym trendom w fizyce i astronomii. Obiecaj mi to, 

Lindis.

- Naturalnie - przytaknęła bez namysłu dziewczyna.

Na tym lekcja się skończyła. Lindis czuła się tak wyczerpana, że ledwie stała na 

nogach. Swoje pierwsze kroki skierowała do toalety, nie miała bowiem ochoty z kimkolwiek 

rozmawiać.

Gdy nieco już ochłonęła, wysłała telepatyczne podziękowanie do Lo.

Jestem ci dozgonnie wdzięczna, pomyślała.

Wydawało się jej, że Lo odpowiedział:

- Nie ma za co, przyjaciółko. Dałaś sobie radę...

Ktoś trzasnął drzwiami, a Lindis zdążyła jeszcze dorzucić:

- Na razie mi się udało. Nie wiem za to, jak sobie dalej poradzę, jak to się skończy?

Tym   razem   odpowiedziała   jej   niczym   niezmącona   cisza.   Lindis   nie   odebrała   już 

żadnych wiadomości i odtąd sama musiała radzić sobie z dalszymi problemami.

background image

ROZDZIAŁ XI

Rozstanie nadeszło gwałtownie.

W czasie obiadu zadzwonił telefon. Odebrał ojciec. Lindis słyszała całą rozmowę.

-  Alarm   obrony   cywilnej?   Dziś   wieczór?   Dlaczego?...   Co   mówisz?   Harcerz?   Co 

widział?... UFO?! No, tylko bez takich bzdur... Nieznany obiekt o charakterze militarnym? 

Niemożliwe!... Aha... Coś takiego!... Jak to było?... Wpełzł pod skalny blok i zobaczył... 

Podwozie?...   Nie   domyślił   się,   jakiego   pojazdu?...   Nie,   ja   też   nie   wiem...  Aha?...   O!... 

Naprawdę?... W świerkowym lesie za wrzosowiskiem, już notuję... Tak, wiem, gdzie to jest... 

A co on tam robił?... Szukał gniazd gilów... Ci harcerze... Zadbaliście, żeby tam nikt nie 

chodził?...   On   nikomu   nie   powiedział,   to   dobrze...  A  więc   czekamy   na   wojsko...   Pełne 

uzbrojenie, no tak, to poważna sprawa... Zagrożenie dla kraju... Słyszał, jak ktoś się poruszał 

we wnętrzu?... Nie do uwierzenia... Nie, nie będę mógł pójść, złapało mnie lumbago, ale 

zawiadomię moich... A więc przy szkole o dziesiątej. Będę!

Lindis zbladła jak kreda. Teraz była szósta. Zostały cztery godziny...

Jeszcze   nigdy   nie   biegła   tak   szybko.   Gdy   dotarła   do   lasu,   upadła   na   ziemię. 

Wymęczone płuca nie dawały rady, widać jeszcze nie odzyskała pełni sił po intensywnym 

odchudzaniu. Leżała na mchu, z trudem łapiąc powietrze i przeklinając swoją słabą formę. A 

cenne minuty upływały...

Zmobilizowała siły i ruszyła dalej.

Pierwszy   raz   szła   tą   drogą   sama.   Gdyby   nie   niepokoiła   się   tak   losem   swoich 

przyjaciół, z pewnością przestraszyłaby się ciemności. Zmrok już zapadł, a las był gęsty. 

Starała się trzymać drogi. Najgorzej było na skalnym rumowisku. Kamienie wydawały się tak 

do siebie podobne... Kilka razy potknęła się i potłukła boleśnie. W lesie szła od drzewa do 

drzewa. Przez chwilę miała wrażenie, że się zgubiła, gdyż droga wydała jej się zbyt długa. W 

końcu jednak znalazła się na polance. Przyspieszyła i wreszcie dopadła do skalnego bloku.

Załomotała pięściami.

- Otwórzcie! Otwórzcie! Tu Lindis. Szybko! Pospieszcie się!

Słyszała,   jak   histerycznie   brzmiało   to   wołanie,   ale   nic   się   nie   liczyło.   Byle   tylko 

otworzyli!

Drzwi  się  uchyliły  i  Lo pomógł  jej  wejść.  Była   tak  zmęczona,  że  osunęła  się  na 

kanapę.

- Jakiś harcerz odkrył wasz pojazd - wykrztusiła z trudem. - Przyjdą tu dziś wieczorem 

o dziesiątej. Będą uzbrojeni żołnierze!

background image

Rozmawiali   między   sobą,   wyraźnie   zdenerwowani.   Spytali   Lindis   o   czas,   nie   za 

bardzo wiedzieli, jak długo trwa ziemskie półtorej godziny.

- Ruszamy zaraz - powiedział Ari do dziewczyny. - Dziękujemy za ostrzeżenie! Nie po 

raz pierwszy wyświadczasz nam przysługę. A teraz pędź do domu!

- Kiedy tu wrócicie? - rzuciła niecierpliwie.

Zatrzymali się z poważnymi minami.

- Nigdy nie wrócimy, Lindis - odparł Ari.

- Jak to... nigdy?... - spytała, patrząc na nich przestraszona. - Jedziecie w inne miejsce? 

Mogę...

- W zasadzie skończyliśmy badanie tego systemu słonecznego. Teraz statek - baza 

wraca do domu. Byliśmy w przestrzeni kosmicznej już dziesięć lat. Dłużej w tych warunkach 

nie może przebywać żaden badacz. Kiedy wyruszymy w kolejną ekspedycję, naszym celem 

będzie inny system słoneczny, odległy może o kilkaset lat świetlnych stąd.

Patrzyła na nich osłupiała. Lo wbił wzrok w podłogę i przygryzł wargę.

- Ale... poczekacie chyba, póki nie zabiorę z domu kilku rzeczy? - spytała niepewnie.

Profesor Tan pokręcił głową.

- Nie możesz z nami lecieć, Lindis.

Zapadła cisza. Patrzyła na nich nic nierozumiejącym wzrokiem.

- Nadszedł ten moment, o którym ci mówiłem, Lindis - powiedział Ari współczującym 

tonem. - Ostrzegałem cię przed nim. To koniec.

Skuliła się, zgnębiona.

Profesor Tan podszedł do niej i objął ją.

- Zegnaj, mała Lindis. Nigdy cię nie zapomnę.

- To nie może być prawdą - wyszeptała.

Teraz objął ją Ari.

- Gdyby tak wszyscy byli tacy jak ty...

Odszedł.

Lo patrzył na nią, stojąc bez ruchu. Do Lindis zaczęło docierać, co się naprawdę zaraz 

stanie.

- Lo! - zawołała, jakby prosząc go o pomoc, i umilkła.

Objął ją mocno.

- No, już, już... - powiedział pocieszająco. - Wkrótce zapomnisz.

- Nie odjeżdżaj, Lo! Nie odjeżdżaj!

background image

- Muszę - odparł łagodnie. - Sama widziałaś, że do was nie pasuję. Ari ma rację: 

gdyby wszyscy na Ziemi byli tacy jak ty, może mógłbym zostać. Ale przecież na własne uszy 

słyszałaś: wojsko i inni chętni do strzelania zawsze się znajdą. Najpierw strzelają, a dopiero 

potem patrzą, do kogo.

- No to weź mnie ze sobą!

- Jesteś jeszcze dzieckiem, Lindis. Nie mamy prawa tego zrobić. Pomyśl o rodzicach! 

Poza tym, nie dasz rady. Pamiętasz, co się działo podczas startu pojazdu?

- Wolę umrzeć z tobą, niż żyć tu bez ciebie - mruknęła, choć wiedziała, że to brzmi 

patetycznie.

Nadszedł Ari.

- Nie męcz go już, Lindis - rzekł ze smutkiem. - To się na nic nie zda. Musimy 

przygotować się do startu.

- Odprowadzę ją kawałek - zdecydował Lo. - Mamy jeszcze trochę czasu.

Najgorsze, że jej miłość była  nieodwzajemniona. Wiedziała, że narzuca się Lo ze 

swym uczuciem mimo jego obojętności. Zawstydzało ją to niewypowiedzianie, ale nie mogła 

powstrzymać łez. Miała wrażenie, że jest rozdzierana na strzępy. Jedyna osoba na całej Ziemi, 

którą kiedykolwiek kochała... Czuła dojmujący ból, mając świadomość, że ta osoba... Nic nie 

pozostanie.

Znów szli przez las. Ostatni raz prowadził ją przez rumowisko. Lindis starała się 

powstrzymać płacz, ale łzy płynęły jej po twarzy nieprzerwanym strumieniem.

- Lindis - zaczął Lo cicho. - Nie wolno ci zrobić tego, o czym teraz myślisz.

- Ale ja nie mam po co żyć!

- Tak nie można.

- Łatwo ci mówić. Nie rozpacza się po obiekcie badań...

- Nie mów tak, Lindis!

Nie zauważyła, kiedy doszli nad skały nad morzem. Właśnie tam, gdzie się wtedy 

zsunęła. Nie chciała spojrzeć w dół, w miejsce, gdzie stała, zanim on ją uratował.

- Tu cię znalazłem - powiedział. - I tu musimy się rozstać. Nie płacz już, Lindis! Wierz 

mi, wkrótce zapomnisz.

- Wiesz, że nie zapomnę, Lo.

- Tak, Lindis, wiem - odparł cicho. - Ale kiedyś musisz nauczyć się rezygnować. I 

akceptować.

- Nie ma żadnej nadziei? - Dziewczyna była niepocieszona.

Potrząsnął głową.

background image

- Napiszesz... No nie, głupia jestem. A nie możesz mi dać tego aparatu? Moglibyśmy 

wtedy ze sobą rozmawiać...

- Na odległość bilionów kilometrów?

- Ależ Lo, to będzie tak, jakbyś umarł. Tylko jeszcze gorzej.

- Tak, Lindis. A ty jakbyś umarła dla mnie.

Myślała, że się przesłyszała.

- Czyżbym coś dla ciebie znaczyła?

Nie odpowiedział. Stał tylko, obejmując ją mocno i kołysząc powoli.

Fale połyskiwały szaro gdzieś pod nimi. Wiatr szarpał ich ubrania, ale Lindis nie 

zwracała na to uwagi. Była otępiała z rozpaczy. Przesunęła dłoń ku policzkowi przyjaciela i 

odwróciła jego twarz w swoją stronę.

- Lo - spytała zdziwiona. - Myślałam, że tylko ja... Lo! Naprawdę? Może to tylko 

litość?

Znów ogarnęła ją ta niezwykła mgła. Poczuła miłość i smutek tak głęboki jak fizyczny 

ból.

- Kochałem cię od pierwszej chwili. Nie wolno mi było jednak tego okazać, bo jesteś 

taka   młoda   i   wiedziałem,   jak   to   się   musi   skończyć.   Ale   teraz...   Kochana,   kochana 

dziewczynko z innego świata!

Wreszcie Lindis dowiedziała się, jaki jest pocałunek Lo. Czegoś takiego na pewno 

nigdy już nie będzie jej dane doświadczyć. Człowiek z gatunku Lo wkłada w pieszczoty o 

wiele  więcej  miłości,  oddaje  swą  duszę,  serce  i  całego  siebie.  Lindis odwzajemniła  jego 

pocałunek z żarem, wiedząc, że Lo zna jej uczucia lepiej niż ktokolwiek na Ziemi. Wtuliła 

twarz w jego szyję, szepcząc wciąż jego imię w dzikiej, nieopanowanej rozpaczy.

Nie zauważyła, jak zaczął delikatnie gładzić jej skronie. Osunęła się na trawę, zdawało 

jej się, że słyszy słowa: „Zegnaj, moja kochana Lindis”, a potem cichnące kroki Lo.

Zapadła w ciężki sen.

Ocknęła   się   i   usiadła   gwałtownie.   Była   noc,   morze   huczało,   wiatr   wył   gdzieś   w 

skałach.

Gdzie była? Dlaczego tu leżała? Ale zimno! Tak pusto i samotnie.

Było jej niezwykle smutno. Co się właściwie stało? Nagle przypomniała sobie, że szła 

tędy   po   szkole,   samotna   i   pełna   goryczy.   Nikomu   na   niej   nie   zależało.   Tęskniła   za 

prawdziwym   przyjacielem,   powiernikiem,   ale   nie   miała   nikogo.   Jej   matka   właśnie 

powiedziała jej, że nie jest jej biologiczną matką, a ojciec - prawdziwym ojcem. Zajęli się nią 

z obowiązku, ale ich własna córka zawsze była dla nich najważniejsza.

background image

A potem? Idąc po skałach, nie patrzyła pod nogi, poślizgnęła się...

Ale co było potem?

Pamięć zaczęła się jej rozjaśniać. To było coś wspaniałego, sen o gwiazdach i statku 

kosmicznym, astronomach i...

Lo!

Wspomnienie   przeszyło   ją   niczym   nóż.   Wszystko   już   pamiętała.   To   było   takie 

rzeczywiste.

Czuła, że płakała. No tak, można płakać przez sen, zdarzało się jej to. Pewnie uderzyła 

się w głowę przy upadku i straciła przytomność, tego przecież nie mogła pamiętać.

Sen? To wszystko było tylko snem?

Raczej   tak.   Nic   tak   dziwnego   nie   dzieje   się   naprawdę.   To   jedno   z   jej   szalonych 

marzeń, może bardziej szalone niż zwykle. Pewnie pod wpływem upadku...

Zebrała wszystko razem:  wyidealizowany obraz przyjaciela... Przecież ona zawsze 

marzyła o kimś niezwyczajnym. No i był przystojny, mądry, miły... I miłość. Budząca się w 

niej   kobieta   tęskniła   za   miłością.   Lindis   zawsze   marzyła,   aby   zjawić   się   na   imprezie   z 

najwspanialszym facetem. Zrezygnowała z tego, może z powodu kompleksu niższości? Z 

obawy, że spodoba mu się jakaś klasowa piękność?

A marzenie o sławie? Chwalono ją przed całą klasą, a przecież człowiek zwykle chce 

się popisać przed przyjaciółmi. Wypracowanie uznano za sensację, i to z dziedziny, w której 

pozornie była słaba. To było beznadziejne, typowo dziecinne marzenie.

Problemy   domowe?   Czy   podświadomie   nie   czuła,   że   coś   jest   nie   tak?   Czy   nie 

podejrzewała, że ojciec i Lisbeth Lund byli kimś więcej niż przyjaciółmi? I oto nadeszła ona, 

bohaterka z naostrzonym rewolwerem, i zaprowadziła porządek.

Naostrzony rewolwer? Chyba coś jej się pomieszało. Lindis aż zachichotała.

No i ten aparat do odczytywania myśli. Przecież o czymś takim też marzyła. Chciała 

wiedzieć, jakie myśli kłębią się w głowach innych.

A tęsknota do idealnego świata... Do Utopii... Wszystko tam było!

Wreszcie   podróż   w   przestrzeń   kosmiczną.   Lindis   zaśmiała   się   gorzko.   Statek 

kosmiczny, z którego mogła oglądać Wenus! I ci wszyscy mieszkańcy jej planety zadający 

tyle pytań, i ona, która na nie odpowiadała! Marzenie, że jest się kimś Ważnym.

Ten ból przy starcie? Przecież też można wytłumaczyć to upadkiem, poobijaniem się o 

skały. Z pewnością to właśnie odczuwała podczas tego dziwnego snu.

Czemu jednak musiała śnić o Lo? Myśl o nim nadal przysparzała jej cierpienia. Czy 

nie mogła śnić o kimś mniej miłym i łatwym do zapomnienia?

background image

Zadrżała z zimna. Jak długo tu leżała? Niedobrze! Wstała i zaczęła iść w stronę domu. 

Dla rozgrzewki przebiegła kawałek.

Nie  miała  już  przecież  tego  wspaniałego  szalika  Lo. Dziewczyna  uśmiechnęła  się 

gorzko. To znów sztuczka jej wyobraźni. Czy coś okręconego wokół szyi mogło ogrzać cale 

ciało? Przypuszczalnie pociła się, stąd sen o ogrzaniu się czymś należącym do Lo. Ech, cóż za 

fantazje!

Zima jeszcze nie minęła, w powietrzu panował nieprzyjemny chłód. Na jej planecie 

marzeń nie istniała zima...

Przygniatała ją pustka. Ten długi sen zdawał się być tak prawdziwy... Tak wspaniały i 

tak bolesny.  Przyjaźń z Lo była niewypowiedzianie piękna. Taka przyjaźń nie zdarza się 

naprawdę...

Czy doprawdy można śnić tak realnie?

O, tak, jeśli to jest coś, za czym się bardzo tęskni.

A gdyby to nie był sen...? Gdyby jednak... Nie, Lo nie istnieje naprawdę i nigdy nie 

przeżyła   tych   wspaniałych   dni.   Może   tak   jest   lepiej.   Bo   przecież   jeśli   to   nie   sen,   Lo 

znajdowałby się teraz w przestrzeni kosmicznej. Nigdy nie spotkałaby już kogoś takiego jak 

on. Lo  i ona pasowali  do siebie  jak dwie połówki  jabłka.  Dzieliłaby ich teraz odległość 

bilionów mil. Na zawsze.

Tak, chyba lepiej, że był to sen. Nawet bolesny.

Zegar kościelny pokazywał dziesięć po dziewiątej. Nie później? Zdawało się jej, że 

jest grubo po północy.

Nadjechała Karin na rowerze. Zatrzymała się i zeskoczyła.

- Tu jesteś! Zwariowałaś, Lindis, dlaczego nie wracasz do domu? Tata i mama czekają 

od kilku godzin!

- Jaki dzisiaj dzień?

- Poniedziałek, oczywiście!

No tak, to by się zgadzało. Właśnie w poniedziałek poszła na skały nad morzem. Była 

zrozpaczona: matka ujawniła jej przeszłość, bolała ją niesprawiedliwość losu, była zła na 

własne ciało, które chciała zmusić do schudnięcia aż do granic anoreksji... Czy to dziwne, że 

była tak niemiła przez ostatni rok? Bunt okresu dojrzewania, udręczone ciało wołające o 

jedzenie... I to uczucie, że jest niechciana. Zajmowali się nią całe życie, dawali wszystko, 

czego potrzebowała, a  ona  odwzajemniła się okropnym zachowaniem i słowami pełnymi 

złości.

Poprawi się teraz! Czas buntu i egoizmu już minął.

background image

Pomyśleć, że leżała tam na skałach i śniła o jakichś cudach! Lindis zadrżała.

Była w stanie wyśmiać wszystko, o czym śniła, wszystko z wyjątkiem Lo. To bolało. 

Lo, dlaczego muszę o tobie marzyć? Jak zdołam zakochać się w innym chłopaku? Zawsze 

będę tęskniła za postacią ze snu...

Podniesione głosy rodziców dotarły do Lindis z ich sypialni. Raczej jej nie usłyszeli i 

nadal się kłócili.

- Nie zauważyłeś tego w szkole? - krzyczała matka. - Musiałeś coś zauważyć. Twoja 

własna córka paląca marihuanę! Chyba umrę ze wstydu.

- Gdzie ona jest? Słyszałem, jak trzasnęły drzwi na dole. Wyszła? Wyszła po więcej?

- Skąd mam wiedzieć? - krzyknęła matka histerycznie. - Co to w ogóle za córki? Jedna 

ma anoreksję, druga pali trawkę. Na pewno Lindis ją tego nauczyła.

No nie... pomyślała Lindis i aż przystanęła. Nigdy w życiu nie próbowałam żadnych 

narkotyków!

Najgorsze było, że ojciec też ją obwiniał. Na pewno Lindis skusiła do tego słodką 

małą Karin. Okropna Lindis!

- Nic, tylko problemy z tym twoim dzieciakiem.

- To przecież nie moje dziecko - zaprotestowała matka. - Nie możesz winić mojej 

rodziny za to, że ta dziewucha jest tak beznadziejna!

Gdyby   sen   był   prawdą,   musieliby   wspomnieć   jej   wspaniałe   wypracowanie   o 

gwiazdach! Ale nie zrobili tego... To ostatecznie zaprzeczało istnieniu Lo.

O Boże, jakie to wszystko trudne!

- Jak długo jeszcze ona ma tu mieszkać? - spytał ojciec ponuro.

- Niedługo skończy szkołę. Wtedy musi iść do pracy. Będę potrzebowała jej pokoju 

dla Karin, do odrabiania lekcji.

- Tak jej słabo idzie, że mogę ją już teraz wyrzucić ze szkoły. Zaraz, powiedziałaś, że 

będziesz potrzebowała tego pokoju? Co masz na myśli?

-   Chyba   nie   wyobrażasz   sobie,   że   będziesz   tu   mieszkał   po   skandalu   z   tą   małą 

podlizuchą ze szkoły? Idź do niej, do swojej kochanki! Nie chcę cię tutaj, brzydzę się tobą. 

Wszyscy już wiedzą o tej ohydnej historii. Ale Karin nigdy nie dostaniesz.

- Będę ją miał! Jest moim jedynym dzieckiem! Samotna kobieta nie uchroni jej przed 

złym wpływem kolegów!

- Ona jest też moim jedynym dzieckiem, nie zapominaj o tym! Możesz wziąć Lindis.

- Chcę Karin. Dlaczego sama nie weźmiesz Lindis? To ty ją wprowadziłaś do rodziny.

- Jestem matką Karin. Ja mam do niej prawo, ty swoje straciłeś.

background image

- Nigdy jej nie dostaniesz! Poza tym mówiłem ci już tysiące razy, że skończyłem z 

Lisbeth Lund. Jest tylko małą intrygantką.

- Nie myśl, że ci przebaczę tylko dlatego, że teraz tak mówisz! Jutro pakujesz rzeczy i 

do widzenia!

- Nie wyjadę bez Karin. Jest moja.

- Straciłeś do niej prawo!

Kłótnia trwała dalej. Lindis uciekła do swego pokoju i oparła się plecami o drzwi.

Płakała cicho i bezradnie. Czy można być bardziej samotnym?

I nagle zobaczyła to.

Na nocnej szafce leżał niebieski jak lawenda szalik.

background image

ROZDZIAŁ XII

To jednak nie był sen!

Oczywiście, że nie! Przecież ojciec nic nie wiedział o tym, jaką intrygę szykuje panna 

Lund!  Kiedy Lindis po słownej  utarczce z  ojcem roztrzęsiona wybiegła  z domu, nic nie 

wskazywało na to, by pan Bergstrøm chciał porzucić pannę Lund! Teraz była już całkiem 

pewna, nie mogła się mylić: przygoda z Lo nie była wytworem jej wyobraźni.

Zaraz, która to godzina? Za kwadrans dziesiąta?

Lindis zerwała się na równe nogi i złapała swój mały plecak. W okamgnieniu chwyciła 

kilka najpotrzebniejszych drobiazgów: błękitny szalik, ulubione książki, bieliznę i dwa golfy 

na   zmianę,   po  czym   wybiegła   z  domu.  Szansa,  by zdążyła   przed  odlotem  pojazdu,  była 

minimalna, lecz Lindis nie darowałaby sobie, gdyby nie spróbowała. Dobrze wiedziała, że 

może jest już za późno, że polana będzie zupełnie pusta. Nie przestawała jednak modlić się w 

duchu.

Gdyby jednak zechcieli zabrać ją ze sobą? Może jakoś zdoła ich przekonać?

Właśnie przebiegała koło osiedla domków jednorodzinnych, kiedy zauważyła oparty o 

parkan samotnie stojący rower. Podobno cel uświęca środki, pomyślała usprawiedliwiająco, i 

wskoczyła na siodełko. Z całych sił naciskała na pedały i tak samo intensywnie starała się 

skoncentrować swoją uwagę na Lo; może odbierze jej sygnały i poczeka?

Nie zostawiaj mnie, proszę, nie odjeżdżaj beze mnie, błagała w duchu. Jaka czeka 

mnie tu przyszłość? Wszystko skończone! Rodzice niedługo się rozejdą i oboje się mnie 

wyrzekną. Wkrótce nie zechcą mnie w domu i bez wahania rozkażą, bym szukała sobie 

innego miejsca. Lo, tak bardzo pragnę być z tobą, moje miejsce jest przy tobie!

Gdy Lindis mijała budynek szkolny, zauważyła kolumnę wojska w równym szyku, 

gotową do wymarszu. Na samym przedzie stały dwa opancerzone wozy...

Co za szaleńcy, co oni robią? myślała przerażona Lindis.

Dotarła do skraju lasu, zeskoczyła z roweru i porzuciła go. Pędem puściła się w stronę 

polany.

Już za późno, już na pewno za późno, myślała załamana. Tak długo z pewnością nie 

czekali! A jeśli jeszcze są, nie będą chcieli zabrać mnie ze sobą!

Nie zostawiajcie mnie tutaj, nic mnie już tu nie trzyma! Przecież dobrze o tym wiecie. 

Błagam, nie zostawiajcie mnie!

A może już dawno zniknęli w przestrzeni międzyplanetarnej ?

Serce Lindis ściskało się z żalu na tę myśl.

background image

Mimo że nadzieja na spotkanie była niemal żadna, Lindis nie zwalniała. Pędziła na 

złamanie karku. Z tyłu, za plecami, słyszała warkot silników, znak, że wojskowa kawalkada 

ruszyła w tym samym co ona kierunku.

W lesie panowała niemal całkowita ciemność. Lindis co kilka kroków potykała się o 

niewidoczne w mroku, wystające z ziemi korzenie i gałęzie, które boleśnie raniły jej stopy. Z 

minuty   na   minutę   plecak   ciążył   jej   coraz   bardziej.   Jakby  tego   było   mało,   często   traciła 

orientację, myliła ścieżki, zawracała, zmieniała kierunek i znowu zaczynała biec.

Odmówią, na pewno odmówią, dlaczego mieliby zmienić zdanie? Ari nigdy nie zgodzi 

się na to, by mnie zabrać! Nie ma już dla mnie żadnej nadziei! szlochała.

Naraz w ciemności zauważyła czyjąś sylwetkę. Ktoś się do niej zbliżał. W pierwszej 

chwili przykucnęła, by się ukryć, sądziła bowiem, iż to jeden z żołnierzy. Po chwili usłyszała 

głos Ariego.

- Lindis, przyjaciółko, jak to dobrze, że o nas myślałaś. Już nawet włączyliśmy silniki 

i sekundy dzieliły nas od startu. Chodź, podaj mi rękę, bo czas nagli. A cóż to masz ze sobą?

- To mój plecak. Zapakowałam do niego kilka ważnych drobiazgów.

- Pomogę ci, widzę, że jesteś wykończona, ledwie trzymasz się na nogach. Nie masz 

pojęcia,   jak   bardzo   uszczęśliwisz   pewnego   człowieka,   Lindis!   Właśnie   zajmuje   się 

przygotowaniem specjalnej kabiny dla ciebie, żeby tym razem jak najbardziej ograniczyć 

niebezpieczeństwo.

Lindis uroniła kilka łez, a wzruszenie odebrało jej mowę. Więc jednak moje prośby 

zostały wysłuchane, pomyślała z radością.

- Nie ciesz się za wcześnie, moja droga. Stoisz przed naprawdę ciężką próbą. Mam 

nadzieję, że Lo zrobi wszystko, co w jego mocy, byś nie cierpiała. Ale musimy się spieszyć, 

już jesteśmy spóźnieni, a to wszystko przez niego. Uparł się, że zostanie, ale nie wyraziłem na 

to   zgody.   Poza   tobą   nie   znaliśmy   tu   nikogo,   a   ty,   jak   na   złość,   bardzo   przypominasz 

mieszkańców   naszej   planety.   Tymczasem   Lo   w   tajemnicy   przed   nami   wymknął   się   na 

spotkanie   z   tobą   i   przy   okazji   przyjrzał   się   innym   młodym   ludziom.   Jak   nam   później 

opowiadał, był kompletnie zaszokowany. Dostrzegł wiele fałszu, zawiści, nieżyczliwości. A 

my nie możemy pozwolić sobie na przyjmowanie takiej ilości negatywnych sygnałów. To 

mogłoby nas unicestwić.

Ta   informacja   ogromnie   przeraziła   dziewczynę.   Ją   też   nieprzyjemnie   zaskoczyły 

reakcje i postawy najbliższych koleżanek.

Tymczasem Ari kontynuował:

background image

-   Chłopak   nie   miałby   tu   wielkich   szans,   pękłoby   mu   serce.   Właśnie   dlatego   nie 

mogłem pozwolić, by został na Ziemi. Tymczasem jednak zorientowałem się, że Lo kocha cię 

nad życie. A my możemy kochać tylko raz, i to tylko wtedy, gdy miłość jest odwzajemniona. 

Ty i Lo zostaliście dla siebie stworzeni, on zaś był na najlepszej drodze, by cię utracić. To 

także oznaczałoby dla niego koniec. Nie mogłem do tego dopuścić.

- Och, Ari!

- Na  jego  szczęście  okazało  się,  że  zapadłaś w dość  lekki  sen.  Gdy  zaczęłaś  nas 

wzywać,   gdy   opowiedziałaś   o   tym,   co   cię   czeka,   nie   zwlekaliśmy   ani   chwili   dłużej. 

Zdecydowaliśmy, że pojedziesz z nami. W przeciwnym wypadku unieszczęśliwili - byśmy i 

Lo, i ciebie. Ani ja, ani Tan nie zdawaliśmy sobie przedtem sprawy z tego, że wasze uczucie 

jest tak silne. Uważaliśmy, że jesteś zbyt młoda i nie wiesz, czym jest prawdziwa miłość. Lo 

zadba o to, byś mogła mu w przyszłości towarzyszyć w jego podróżach badawczych. Czy 

chcesz tego, Lindis?

- Ależ tak, z całego serca! Przysięgam, że nigdy go nie opuszczę!

- To dobrze - Ari uśmiechnął się ciepło. - No, a teraz pospieszmy się, bo słyszę warkot 

samochodów.

Właśnie znaleźli się na polanie, tuż przed gotowym do startu pojazdem. Lo chwycił 

Lindis w ramiona i wciągnął do wnętrza kabiny, po czym błyskawicznie zatrzasnął za sobą 

drzwi. Ari zajął miejsce w swoim fotelu, podczas gdy Lo zakładał Lindis uniform, który 

trochę przypominał kamizelkę ratunkową.

Lo najwyraźniej odblokował swoje myśli, bo Lindis ze zdumieniem zauważyła, że wie 

o  wszystkim,  co dotąd  ukrywał.  Tym  razem nie  sprawiał  wrażenia  osoby  powściągliwej, 

tysiące   najróżniejszych   myśli   w   nieładzie   przelatywały   mu   przez   głowę.   Nade   wszystko 

Lindis   odczuwała   radość   i   wielką   ulgę.   Odtąd   jego   myśli   staną   się   moimi   myślami,   i 

odwrotnie. Odtąd Lo nie będzie miał przede mną żadnych tajemnic.

Lo umieścił Lindis w specjalnym siedzisku, założył jej na usta aparat tlenowy, po 

czym zamknął nad nią dużą przezroczystą kopułę. Silniki nabrały mocy.

Nadszedł   moment   startu.   Dla   Lindis   było   to   kolejne   trudne   przeżycie.   Oddychała 

ciężko, choć kamizelka zdecydowanie regulowała nierówny oddech. Po kilku minutach Lo 

uniósł   kopułę   i,   podobnie   jak   za   pierwszym   razem,   zrobił   Lindis   zastrzyk.   Dziewczyna, 

widząc strach w oczach ukochanego, powiedziała:

- Zniosę wszystkie trudy. To lepsze niż życie bez ciebie na Ziemi.

background image

I nagle wszystko się odmieniło. Lindis znowu mogła swobodnie oddychać, zaś Lo 

wyłączył aparaturę i objął dziewczynę. Lindis pogładziła go po głowie i poczuła się, jak nigdy 

dotąd, zupełnie dorosła.

Po chwili zwróciła się do profesora Tana:

- Chciałabym wysłać na Ziemię wiadomość, że ze mną wszystko w porządku. Nie 

chcę, żeby się martwili ani by mnie szukali.

- Możemy to zrobić, Lindis. Musisz podejść do mnie, a ja przekażę tę wiadomość 

twoim rodzicom.

Lindis zastanawiała się przez chwilę, co powinna powiedzieć, po czym Tan przesłał jej 

komunikat:

- Nazywam się Lindis Bergstrøm i mieszkam w północnej Norwegii. Obecnie znajduję 

się na pokładzie obiektu latającego. Udaję się w kierunku czwartej planety Procjona, skąd nie 

zamierzam powrócić. Dokonałam wyboru. Pozdrawiam moich rodziców i proszę, żeby mnie 

nie szukali.

Lo podniósł wzrok i spojrzał z miłością na Lindis.

- Zobaczysz, najmilsza, będzie nam razem jak w niebie!


Document Outline