Margit Sandemo Cykl Opowieści (42) Wymarzony przyjaciel

background image

MARGIT SANDEMO

WYMARZONY PRZYJACIEL

Tytuł oryginału: „Drømmen om en venn”

background image

PRZEDMOWA

Tę krótką opowieść napisałam dawno, w roku 1963, może 1964, zanim jeszcze

odważyłam się myśleć o wysyłaniu czegokolwiek do wydawcy. W owych czasach nie

wypadało pisać niczego z gatunku science - fiction, dlatego zrobiłam to dla siebie, z samej po-

trzeby pisania.

Nigdy o niej nie zapomniałam, choć sądziłam, że albo już dawno gdzieś przepadła,

albo zostały z niej jakieś fragmenty. Aż wreszcie, w roku 1995, przeprowadzaliśmy się.

Wtedy ją znalazłam, po prostu jakby spadła z nieba na sam wierzch skrzyni pełnej

maszynopisów. Pięć minut wcześniej na pewno jej tam nie było! Maszynopis był kompletny,

jedyne, co pozostało mi do zrobienia, to drobne zmiany redakcyjne i uwspółcześnienie tekstu.

Opowieść przemówi być może najbardziej do młodzieży i tych, którzy zachowali

młodzieńczy umysł i marzenia. Przyjmijcie ją łaskawie jako moją pierwszą, naiwną próbę

pisarską!

Margit Sandemo

background image

ROZDZIAŁ I

Dzień, w którym Lindis dowiedziała się prawdy, oznaczał dla niej koniec świata.

Już sam ranek był fatalny.

Nocna kłótnia rodziców, której nie starali się ukryć, nie dała jej długo zasnąć. Rano

Lindis była niewyspana i poirytowana. Rzuciła jakąś kąśliwą uwagę w stronę swej

przemądrzałej młodszej siostry, co natychmiast sprowokowało rodziców do wzięcia małej w

obronę.

Lindis nie mogła się powstrzymać od złośliwego komentarza:

- Dziwne, że potrzebujecie wspólnego wroga, aby działać razem...

Ojciec przytrzymał ją mocno za ramię.

- Nie bądź bezczelna! Chodzisz do szkoły średniej, dostajesz od nas ubrania i jedzenie.

Nie masz powodu nas o nic oskarżać!

- Nie rozumiem, co to ma wspólnego z całą sprawą - mruknęła nieco ciszej. -

Dlaczego nigdy nie krzyczycie na Karin? Ona może robić, co jej się tylko spodoba!

Ojciec nieświadomie przybrał łagodniejszy wyraz twarzy.

- Przecież wiesz, że Karin...

- Wiem, że Karin ciężko chorowała jako dziecko. Było mi jej wtedy żal, musiałam

mieć na nią wzgląd i być grzeczną dziewczynką. Ale teraz, u diabła, jest...

- Nie przeklina się w moim domu - rzuciła matka swym najchłodniejszym tonem. Była

elegancką damą w tak zwanym kwiecie wieku, poważaną przez wszystkich i mocno

przywiązaną do konwenansów. - Czy ja muszę zawsze się za ciebie wstydzić, Lindis? Jesteś

najbardziej niewdzięcznym stworzeniem, jakie kiedykolwiek spotkałam. Po tym wszystkim,

co dla ciebie zrobiłam!

Lindis nie chciała po raz kolejny wysłuchiwać znanego tekstu. Złapała teczkę i

wybiegła z domu. Kątem oka dostrzegła jeszcze triumfalny uśmieszek siostry.

Ich troje. Trzymali się razem, wspierając nawzajem, a ją odsuwając na dystans.

Siedemnastoletnia Lindis przechodziła właśnie okres buntu i nie zawsze właściwie

oceniała rzeczywistość. Chciała czuć się odrzucona i niezrozumiana, chciała cierpieć! Był to

kolejny etap jej rozwoju, o tym jednak nie wiedziała.

Karin miała dopiero dwanaście lat i nie dosięgło jej jeszcze charakterystyczne dla

nastolatków gwałtowne pragnienie samodzielności. Dokuczała Lindis po dziecinnemu, pewna

rodzicielskiego wsparcia, często wykorzystując dawną chorobę. Była już zdrowa i silna, ale

trzymała to w tajemnicy.

background image

Wspaniale było czuć się uprzywilejowaną w stosunku do starszej siostry, wspaniale

móc się wykręcać od nieprzyjemnych prac domowych, mówiąc cichutko: „Ale ja przecież nie

dam rady...” Lindis przejrzała jej fortele, dlatego tym bardziej cieszyło Karin, gdy starsza

siostra obrywała burę.

Przepełniona buntem Lindis czekała na szkolny autobus. Nie zjadła śniadania, jak

zwykle od czasu tej fatalnej lekcji wuefu. Nadepnęła wtedy na nogę Inger - Lise, która

krzyknęła:

„Uważaj, gdzie leziesz, ty wielka, tłusta, niezdarna krowo!”

Dla Lindis był to prawdziwy szok. Zawsze uważała, że ona jest normalnie zbudowana,

a Inger - Lise jest niedożywioną szczapą. Jednak złośliwe słowa zapadły jej głęboko w serce i

zupełnie się załamała. Nie miała już odwagi jeść. Porównując się z najszczuplejszymi

dziewczynami o drobnych kościach, czuła się przy nich jak stodoła.

Nie miała racji. Doskonale mieściła się w granicach normy, jeśli chodzi o wagę. Była

zdrową, zgrabną dziewczyną o żywym usposobieniu. Teraz jednak znajdowała się na drodze

ku przepaści. Oczywiście, słyszała o anoreksji, ale sądziła, że jej to nie dotyczy. Uważała, że

w pełni się kontroluje i że musi tylko schudnąć parę kilo. Jeszcze tylko parę. Fakt, że już

dawno zeszła poniżej wymarzonej wagi, przeoczyła.

W domu zauważano czasem, że Lindis rezygnuje z obiadu i że jada bardzo mało,

jednak fakt ten przesłaniały rodzicom ich własne zmartwienia. Wystarczało, że rzucili

czasem: „No, jedz wreszcie!”, albo: „Boże jedyny, dziewczyna niedługo skończy osiemnaście

lat, najwyższy czas, żeby sama dbała o siebie! Przecież gorzej jest z Karin, która znów nie

może wyjść z przeziębienia. Przy jej słabych płucach i niskiej odporności... Biedulka, chyba

się znów nie rozchoruje?”

Drogą nadeszły koleżanki z klasy Lindis, rozmawiając o czymś, co Anne Sofie

trzymała w ręce.

- Co to jest? - spytała Lindis.

- Dostałam to! - promieniała Anne Sofie. - To zdjęcie mojego ukochanego. Och, nie

mogę, jaki on jest piękny! Nie wiem, co mi napisał, ale to musi znaczyć, że mnie kocha!

Bezgranicznie!

Było to zdjęcie angielskiego muzyka rockowego na tle grupy. Marit, chluba klasy,

poprosiła o podanie jej zdjęcia tego ubranego w skóry i metal półboga.

- Napisane jest: „Best wishes”. Najlepsze życzenia.

- Zawsze musisz wszystko popsuć - mruknęła Anne Sofie lekko zażenowana.

background image

Nie należała do najlepszych, jeśli chodzi o języki obce, jakoś jednak udało się jej

sklecić list do swego idola. Kirsten, przyjaciółka Anne Sofie, też nie należała do geniuszy,

ponieważ jednak była skończoną pięknością, nie miała żadnych kompleksów.

- I tak masz szczęście - westchnęła Solveig, patrząc na Anne Sofie.

Solveig była mała i szara jak mysz. Trzymała się tych koleżanek, którym to akurat nie

przeszkadzało.

Liderka grupy jeszcze się nie wypowiedziała. Miała na imię Tone i posiadała autorytet

wynikający z urody, sprawnego umysłu, porządnego domu i wielu wielbicieli oraz

wielbicielek. Podbudowywały go też wypowiadane przez nią sądy. Z wydaniem aktualnego

zaczekała, aż wszystkie obrócą się w jej kierunku.

- Kochanie się w idolach jest nieszkodliwe i nieco dziecinne - orzekła. - Wykazuje

tylko, że ma się małe szanse w kręgu znajomych.

Radość Anne Sofie wyraźnie minęła. Nadjechał autobus, dziewczyna wsunęła z

westchnieniem zdjęcie do książki od matematyki.

Dlaczego ludzie są dla siebie tak okropni? pomyślała Lindis, wsiadając do autobusu.

Choć w zasadzie ja też taka jestem w domu...

Muszę być trochę milsza, postanowiła.

Nagle dotarło do niej, że takie postanowienie podejmowała już wiele razy w ciągu

tego roku. Bez specjalnego rezultatu...

Ojciec był wicedyrektorem w jej szkole. To nie była korzystna sytuacja dla niej jako

uczennicy. Może właśnie to sprawiło, że odsunęła się od ojca, nawet nieświadomie?

Gdyby tylko mogła z kimś szczerze porozmawiać! Z prawdziwym przyjacielem. Z

dziewczynami było dobrze tylko pozornie. Żadnej z nich nie odważyłaby się zwierzyć.

Wątpiła, czy interesuje je to samo, co ją, poza tym wszystkie miały spokojne domy.

Bo ona nie miała, to było pewne. Wina w dużej mierze leżała po jej stronie, ale tak

trudno jest być miłą i grzeczną, kiedy dusza wyraża sprzeciw! To minie, mawiała mama. To

tylko dojrzewanie.

Skąd ona to wiedziała? Przecież nie mogła zajrzeć do wnętrza Lindis!

Lisbeth Lund, uśmiechnięta, niewysoka nauczycielka angielskiego, pewnie by ją

zrozumiała. Z nią na pewno by się dobrze rozmawiało, choć to nie to samo, co przyjaciel

chłopak...

Tego jednak nie było jej jeszcze dane zaznać. Durzyła się w kilku, lecz zachowywała

się zbyt niezręcznie, aby któryś odważył się do niej zbliżyć.

background image

Autobus zatrzymał się przy szkole w momencie, gdy zabrzmiał dzwonek. Gromada

uczniów tłoczyła się przy drzwiach w przepychance, kto ostatni przekroczy główne wejście.

Na korytarzu Lindis napotkała ojca stojącego z Lisbeth Lund. Przyjeżdżał do szkoły

samochodem, dlatego ją wyprzedził. Podwoził czasem Karin, gdyż, jak twierdził, Lindis stale

zaśmiecała mu auto resztkami chipsów.

Skinęła na powitanie głową, lecz ojciec zatrzymał ją.

- Podobno coraz gorzej się uczysz, Lindis. Postaraj się bardziej skoncentrować. Został

ci przecież jeszcze tylko rok.

- Ja nie mogę narzekać - odezwała się przyjaźnie Lisbeth Lund. - Jest dobra z

angielskiego i uważa na lekcjach.

Kochana Lisbeth! Lindis ogromnie ją lubiła. Nauczycielka wstawiała się za nią i może

dlatego dziewczyna na jej lekcjach starała się bardziej niż na innych.

Gdyby tak to ona była moją matką zamiast tej chłodnej, obojętnej bizneswoman, która

zjawiała się w domu tylko wtedy, gdy robiła przyjęcie dla przyjaciółek... Nie, jestem

niesprawiedliwa. Mama wspaniale prowadzi dom i to pewnie moja wina, że mnie nie lubi.

Ojciec bywał w domu rzadko. Każde głupstwo tak go wyprowadzało z równowagi, że może

to i lepiej. Także on miał słabość do Karin i traktował Lindis jak zło konieczne, które powinno

możliwie najszybciej opuścić dom.

Co ze mną jest nie tak? pomyślała wojowniczo, wchodząc do klasy. W szybie

napotkała swoje odbicie: owalną twarz o dużych, ciemnych oczach, z ostro zaznaczonymi

kośćmi policzkowymi - zasługą lub winą intensywnego odchudzania, ładny nos i usta,

ciemnobrązowe włosy obcięte domowym sposobem na pazia, kanciaste ramiona i biodra, ale

ogólnie zgrabną figurę i ładne nogi.

Mogło być gorzej. Ale w domu i to nie wystarczało, by ją akceptowali. Może tylko

jako opiekunkę Karin, gdy rodzice wychodzili.

Najlepiej schudnąć. Wtedy na pewno mnie polubią. Przecież jestem wielka i

niezgrabna, tak powiedziała Inger - Lise.

Lindis udawała, że nie zauważa głodu. Najbardziej dokuczał przez pierwsze trzy doby.

Teraz mogła nic nie jeść przez długie dni. Czasem jednak nadchodził i uderzał mocno. Starała

się wtedy kłaść spać, aby przeczekać fantazje o jedzeniu dobrych rzeczy.

Była osłabiona. Na nic nie miała siły. Ale wydawało jej się to naturalne na

przedwiośniu, gdy śnieg topnieje i wszyscy czekają na wiosnę.

W czasie ostatniej przerwy stała z dziewczynami, z którymi razem dojeżdżała

autobusem i z którymi w związku z tym przebywała najczęściej. Anne Sofie, Marit, Kirsten,

background image

Solveig i Tone. Nie była im potrzebna, ale trzymała się ich, starając się być niezauważalna.

Dzięki temu ją tolerowały.

Kirsten odwróciła się nagle w jej stronę z zaskakującym pytaniem:

- Co założysz na imprezę w przyszły piątek?

- W piątek?

- No tak! U Tone. B. R.

Zapadła niezręczna cisza. Lindis wiedziała, że B.R. oznacza „bez rodziców”, ale jej

nikt nic nie mówił o piątku...

Tone wyglądała, jakby miała zamiar odejść, lecz w końcu zmieniła zdanie. Posłała

Kirsten pełne złości spojrzenie i rzuciła do Lindis:

- Nie dostałaś wiadomości? U mnie w domu, o ósmej. Musisz mieć ze sobą chłopaka,

do użytku ogólnego. Ale musi być sensowny!

Potem odwróciła się na pięcie i odeszła w towarzystwie niezmiennie ją podziwiającej

Solveig. Pozostałe dziewczyny zaczęły głośno o czymś rozmawiać i Lindis znów poczuła się

wykluczona z ich kręgu.

Nie miała ochoty iść na imprezę, na którą właściwie nie zamierzano jej zapraszać! I to

„weź ze sobą chłopaka”. Tone wiedziała przecież, że Lindis nie mogła w nich przebierać. „Do

użytku ogólnego”... Brzmiało to dość brzydko, ale już wiedziała, o co chodzi: aby nie

siedziała cały wieczór, trzymając tego chłopaka za rękę, ale żeby wszyscy bawili się ze

wszystkimi.

Nie, na pewno nie chce tam pójść!

- Niestety, nie mam czasu! - zawołała w ślad za Tone i pozostałymi dziewczynami.

Zdążyły już jednak wejść do środka, więc jej odważna odmowa nie wywarła na nich żadnego

wrażenia.

Muszę o tym opowiedzieć...

Zatrzymała się. Czy jest ktoś, komu mogłaby o tym opowiedzieć?

Lisbeth Lund?

Nie, z jakiej racji? Po pierwsze, byłby to rodzaj porażki, że ma się tylko nauczycielkę

za powiernicę. Po drugie... No właśnie, po drugie? Z pewnym niepokojem przypomniała

sobie rozmowę sprzed kilku dni. Ktoś w klasie powiedział, że Lisbeth Lund chyba lubi

Lindis, bo zawsze zwraca się do niej takim miękkim głosem. Gdy dziewczyna odparła z

niedowierzaniem, zarumieniona: „Naprawdę?”, inny uczeń powiedział ze śmiechem: „A co na

to twoja mama?”

Lindis nie zrozumiała aluzji, choć wyczuła, że coś chciał przez to powiedzieć.

background image

Niechętnie powlokła się w stronę budynku szkoły.

Czuła się strasznie samotna.

Gdyby tak mieć przyjaciela!

Gdy wróciła do domu, zastała w nim tylko mamę. Najwyraźniej nie usłyszała, jak

córka wchodzi, gdyż na jej widok szybko zabrała coś ze stołu i schowała. Lindis jednak

zdołała dostrzec, co to było: bluzka, o jaką dopominała się Karin już od kilku dni.

Matka spostrzegła, że odkryto tę małą tajemnicę, i rzuciła z wymuszonym uśmiechem:

- Ojciec kupił ją dla Karin. Naprawdę na nią zasłużyła, biedna maleńka.

Lindis spostrzegła, że matka płakała, ale nie była w nastroju do współczucia.

- Dlaczego mnie ojciec nigdy nic nie kupuje?

Poniewczasie zrozumiała, że matka była na krawędzi załamania. Przypomniała sobie

nieprzyjemną atmosferę ostatnio panującą w domu, drobiazgi umykające jej uwagi. Ostre

sprzeczki rodziców, gwałtownie urywane, gdy wchodziła któraś z córek, trzaskanie drzwiami,

wszystkie te detale, których Lindis, zapatrzona w siebie nastolatka, nie zauważała.

Jej agresywne pytanie zadziałało jak iskra powodująca wybuch.

Matka wstała z pałającymi policzkami i podeszła do okna. Nagle córka dostrzegła ją w

nowym świetle. Nie była już tak młoda, elegancka ani pewna siebie. Na ułamek sekundy

Lindis ujrzała jej nagą, bezbronną twarz.

Ale to trwało tylko moment. W następnej chwili matka przybrała swą maskę i

powiedziała, nie patrząc na Lindis:

- Twój ojciec? Twój ojciec nigdy nie dbał o ciebie. Poszedł sobie i zostawił mnie z

tobą na karku. Był tchórzem, zawsze uciekającym przed odpowiedzialnością. Dla mnie

poczucie odpowiedzialności było najważniejszą sprawą w życiu. Sama zapracowałam na

moją obecną pozycję mimo utrudnienia, jakim dla mnie byłaś. Tego mi nikt nie odbierze!

Lindis zmarszczyła czoło.

- Ojciec uciekł? Przecież widziałam go w szkole - bąknęła niepewnie. - Nawet ze mną

rozmawiał, to znaczy mnie strofował, ale on tak zawsze. Dlaczego nigdy nie powie nic miłe...

Matka stała nadal przy oknie, znów chłodna i wyniosła, pomimo zapłakanych oczu,

czerwonych plam na szyi zdradzających gorycz przekwitania i włosów choć raz nie

uczesanych idealnie.

- Nie mówię o moim mężu - powiedziała lodowatym tonem. - Mówię o twoim

biologicznym ojcu. O tym, który obiecywał mi złote góry i lata szczęścia. Niech to, musiałam

background image

do wszystkiego dojść sama. A on? Po prostu zniknął! Wiele, wiele lat temu. Mówił, że jedzie

do Australii, ale nie wiem, dokąd go zaniosło.

Prawda powoli docierała do Lindis. Więc to dlatego ojciec prawie nigdy jej nie

zauważał poza przypadkami, gdy jej robił wyrzuty!

Miała w głowie taki zamęt, że trudno jej było skupić się na tym, co mówi matka.

- Tak to już jest, gdy wychodzi się za mąż za czarującego wdowca z córką. Był

aktorem podziwianym przez wszystkich, ale bez pracy. No, może tylko w reklamówkach. Na

co mi był ten ślub? Dostałam rozwód po tym, jak dowiedziałam się, że utonął. Nie wiem, czy

to prawda, ale nie dbam o to. Miałam go dosyć raz na zawsze! A gdy twój ojciec się

oświadczył...

Lindis podniosła rękę.

- Chwileczkę! Ten, który się oświadczył, nigdy więc nie był moim ojcem?

Matka odwróciła się w jej stronę z zaciętą twarzą.

- Zajmował się tobą przez te wszystkie lata, zapewnił ci byt, więc nie uważam, że

masz prawo narzekać.

- Przecież tego nie robię. Ale nie o to mi chodzi. Mówiłaś, że pierwszy mąż był

wdowcem z córką. Ta córka to ja?

- No, a kto? Zostawił mnie z dzieckiem innej kobiety! Jakie miałam szanse na

ponowne zamążpójście? Ale udało mi się!

Lindis nie była w stanie podzielać triumfu matki. Była zdezorientowana, nie mogła

poskładać fragmentów w całość.

- Czy to znaczy, że nie jesteś moją matką?

Matka prychnęła.

- Nie, a widzisz jakieś podobieństwa? Ale uważam, że dobrze spełniłam swój

obowiązek. Nigdy ci niczego nie brakowało, przyznasz sama!

Spojrzała na swą przybraną córkę, jakby widziała ją po raz pierwszy.

- Ależ ty jesteś chuda!

- Prawda? - rozjaśniła się na chwilę Lindis. - I schudnę jeszcze bardziej!

- Lindis! - wykrzyknęła, wreszcie przestraszona, matka. - Chyba nie masz... nie

jesteś...

Krótka chwila radości minęła. Lindis ujrzała nagle swoją sytuację w nowym świetle i

poczuła, jak ogarnia ją zimna fala samotności i wyobcowania.

- Oszukaliście mnie! - krzyknęła, tracąc panowanie nad sobą. - Całe życie mnie

oszukiwaliście! Nic nie mam wspólnego z waszym sztucznym domem lalek!

background image

Wybiegła na dwór.

Musiała uciekać, uciekać od tego bólu!

background image

ROZDZIAŁ II

Bardzo szybko Lindis zauważyła, że straciła swoją dawną dobrą formę. Była tak słaba

i zmęczona, że niemal wlokła nogi za sobą, starając się wybiec spomiędzy domów. Musiała

nawet zwolnić, żeby nie upaść.

Co się ze mną dzieje? pomyślała zirytowana.

W głębi duszy jednak znała odpowiedź na to pytanie. Po prostu nie miała w ustach

porządnego posiłku już od kilkunastu dni.

No i co z tego, za to jestem szczupła, uznała buntowniczo. Nikt nie może powiedzieć,

że jestem tłusta i niezgrabna, a już na pewno, jeśli jeszcze schudnę parę kilo.

Zatrzymała się, nagle bezradna. Na co się przyda to chudnięcie, jeśli nikt, nikt na

całym świecie się nią nie przejmuje? Nawet nie ma już rodziny! Wszystko było kłamstwem

od początku do końca.

Bezwiednie zaczęła iść wzdłuż skał nad morzem. Nie zwróciła uwagi na to, że lód

ściął wodę w kałużach na skale, że śnieg już zdążył stopnieć na wrzosowisku, nie zauważyła

czerwono zachodzącego słońca.

Szła zrozpaczona, zbuntowana, ze wzrokiem przesłoniętym łzami, nie widząc, gdzie

stawia stopy. Nagle poślizgnęła się na oblodzonym kamieniu i straciła równowagę. Zaciekle

walcząc o jakieś zaczepienie dla nóg czy rąk, zsuwała się nieubłaganie na dół. Wylądowała na

piaszczystym skrawku lądu, ponad którym wznosiły się strome, wygładzone skały. Fale

uderzały o nie rytmicznie, mocząc jej buty i spodnie.

Upadek okupiła kilkoma otarciami, ale nie to było najgorsze.

Znalazła się w pułapce!

Próby wspięcia się po skałach spełzły na niczym.

Popatrzyła zdesperowana w morze. Któż jednak o tej porze, na przedwiośniu, wybiera

się na ryby? Większe statki tędy nie przepływały, miały inną trasę. Pływali tu tylko niedzielni

wędkarze.

Dopiero teraz spostrzegła, że słońce już niemal zaszło, było dokładnie na linii

horyzontu. Musiała długo tak chodzić, pogrążona w ponurych rozmyślaniach.

Spojrzała na skały. Dostrzegła ślad, który przyprawił ją o kolejny szok. Linia

przypływu!

Więc dochodził aż tak wysoko! Woda sięgałaby jej ponad talię. Ale czy to na pewno

jest najwyższy poziom? Codziennie chyba aż tak się nie podnosi?

background image

Lindis ogarnęła panika. Zawołała o pomoc, najpierw ostrożnie, onieśmielona własnym

głosem w tej pustce, potem głośniej. Jeszcze kilka razy.

Któż ją usłyszy?

Ma wejść do wody i płynąć? Fale wydawały się agresywne, mogły nią uderzyć w

skały. Nie wiedziała zresztą, jak daleko jest do płaskiego brzegu, nic nie widziała z tego

osłoniętego miejsca.

Woda była zresztą okropnie zimna. Już dawno zlodowaciały jej uda.

Co za beznadziejna sytuacja!

Ja przecież chcę żyć, stwierdziła ze zdumieniem, mimo że w ciągu ostatniej godziny

przez głowę przelatywały jej nawet samobójcze myśli. Uświadomiła to sobie teraz, gdy

śmierć naprawdę zajrzała jej w oczy. Przecież nie mogę narzekać. Czy moja tak zwana matka

nie zajmowała się mną przez te wszystkie lata? Grała co prawda męczennicę, ale teraz już

rozumiem lepiej, dlaczego. Przecież to niezwykłe, że wzięła odpowiedzialność za cudze

dziecko. A mój własny tatuś po prostu uciekł.

Kim on mógł być? A mama?

Może mam gdzieś krewnych?

A nazwisko? Nazywam się Bergstrøm, jak cała rodzina. Czyli ojciec mnie adoptował.

Miło z jego strony. Choć poza tym nie okazał mi większego zainteresowania, to

pewne.

Choć, może? Na początku? Ale gdy pojawiła się Karin, jego własna córka, istniała już

tylko ona. Wszystko kręciło się wokół niej.

Chyba można to zrozumieć?

Ale czy muszę?

Lindis czuła, że cały jej świat runął jak domek z kart. Tak, bardziej stabilny nigdy nie

był, mimo starań tych dwojga obcych ludzi.

To nie była przecież normalna adopcja, w której dwoje ludzi decyduje się na właśnie

to dziecko, które oboje wybrali. Na właśnie to jedno. Nie, ona wylądowała im prosto na

kolanach i matka, dla której obowiązek był sprawą świętą, poczuła się zmuszona do dalszego

zajmowania się córką swego zaginionego męża. Wstyd jej było oddać dziecko, a że nie

chwaliła się jego pochodzeniem? Musiałaby się wtedy przyznać, że została porzucona! Nie,

dosyć tego, niechciane dziecko nie powinno tak myśleć.

Większa fala ochlapała Lindis. Dziewczyna zadrżała z zimna.

Pasek piasku zwęził się do szerokości jej stóp.

- Ratuuunku!

background image

Zawołała jeszcze kilka razy coraz bardziej rozpaczliwie.

Nagle zesztywniała. Wydało jej się, że coś usłyszała nad sobą.

Spojrzała w górę.

Ktoś stał i patrzył na nią. Ulgę odczuła jak otulające ją ciepło.

Z tej perspektywy dostrzegła tylko biały kombinezon i buty na grubych podeszwach.

Może to jakiś monter?

- Błagam, pomóż mi się stąd wydostać - jęknęła. - Idzie przypływ, strasznie zmarzłam.

Pewnie była już sina z zimna, ale teraz nie myślała o swym wyglądzie. Ważniejsza

była ta postać na górze.

Nagle jednak znowu przeniknęło ją zimno.

Człowiek zniknął.

- Wracaj, do dia...

Nie, nie przeklinaj. Nie histeryzuj. Ktoś cię zobaczył, więc masz szanse na ratunek.

Spokojnie, on wróci. Na pewno poszedł po pomoc. Zaraz przyśle helikopter albo łódź, albo

coś takiego.

Po skale jak blady wąż spłynęła lina.

No, dobre i to. Ktoś jeszcze zawiązał na niej węzły, żeby Lindis było łatwiej.

Z trudem chwytała sztywnymi palcami linę, jednak, z największym wysiłkiem, udało

jej się wspiąć na górę. Nikt jej nie wciągnął.

Wreszcie poczuła suchą, twardą i równą skałę pod palcami. Lina prowadziła dalej, aż

do kępy karłowatych sosen. Do jednej z nich była przymocowana.

Dzięki ci, sosenko!

Wybawiciela nie było nigdzie widać.

Dziwne! Ludzie lubią, gdy się im dziękuje i chwali za okazaną pomoc.

- Dziękuję! - zawołała w pustkę. - Bardzo dziękuję!

Była jednak tak wyczerpana, że nie mogła stanąć. Leżała na plecach z rozrzuconymi

ramionami, niezdolna do ruchu. Z trudnością wciągała powietrze do płuc, serce biło tak

mocno, że aż bolało, w głowie jej się kręciło.

Że też mam tak słabą kondycję, pomyślała z zamkniętymi oczami. To niepodobne do

mnie. Wiele razy o mało nie puściłam liny. Na nic nie mam siły!

Nagle poczuła, że nie jest już sama. Wyczuwała czyjąś obecność tak wyraźnie, jakby

jej dotykała.

- Jesteś chora? - spytał ktoś.

Otworzyła oczy.

background image

To był on, ten ubrany na biało monter.

Poczuła się niepewnie, patrząc na niego z ziemi. Zerwała się na nogi i zachwiała.

Mężczyzna wyciągnął rękę, żeby ją podtrzymać.

Wtedy wreszcie mu się przyjrzała. No, właściwie nie całkiem, bo łuna zachodzącego

słońca ją oślepiała i widziała nieznajomego jako czarny zarys na tle nieba. Przesunęła się

odrobinę i wtedy mogła normalnie patrzeć.

Wciągnęła głęboko powietrze.

Nigdy jeszcze nie widziała tak przystojnego mężczyzny! Miał kruczoczarne, lekko

falujące włosy, jego kombinezon nie był biały, właściwie mienił się srebrzyście. U pasa,

okalającego silnie zbudowane ciało, wisiał podłużny woreczek.

Cała ta sytuacja wydawała się dziewczynie kompletnie nierzeczywista. Czas jakby

zatrzymał się w miejscu, fale uderzały miarowo o skały, wiatr świstał. Miała wrażenie, że cały

świat składa się tylko z tego uroczyska. Nieznajomy patrzył na nią tak intensywnie, jakby

chciał ją przejrzeć na wylot i poznać do głębi.

Nie mógł być Norwegiem, nie umiała też odgadnąć, skąd pochodził. Jednego była

pewna: miała do czynienia z człowiekiem inteligentnym, o ogromnej kulturze osobistej. Oczy

pod mocno zarysowanymi brwiami były podłużne, lekko skośne, ale nie w sposób orientalny,

nos prosty i krótki, a linia ust bardzo interesująca: mocna i zdecydowana, lecz z ledwie zau-

ważalnym grymasem w kącikach, świadczącym o poczuciu humoru. Twarz, choć opalona

słońcem i wiatrem, sprawiała wrażenie wyrzeźbionej z marmuru.

Najbardziej jednak zaskoczył Lindis kolor oczu nieznajomego. Tęczówki miał jasne,

mieniące się od szarego do zielonego, jak oczy kota albo istot żyjących w morzach czy

rzekach; było to niezwykle fascynujące. Właściwie samo pojawienie się tego mężczyzny było

niespodziewane, jak grom z jasnego nieba.

Lindis wciągnęła gwałtownie powietrze. On też się jakby odprężył.

- Twoja obecność zaskoczyła mnie - uśmiechnął się. - Nie przypuszczałem, że

spotkam tu ludzi.

Wreszcie odzyskała zdolność mówienia i mogła podziękować mu za uratowanie życia.

Zbył ją stwierdzeniem, że nie chciał jej potem przeszkadzać, ale ponieważ zobaczył, że nie

jest w stanie ustać na nogach, wrócił. Przeprasza za kłopot.

Nie chciał przeszkadzać? Przeprasza? O co mu chodzi?

- Co pan tu... co tu robisz? - spytała Lindis.

- A, to - otworzył dłoń i pokazał mały kamień. - Zbieram próbki minerałów.

Miał szczupłe dłonie o niezwykle długich palcach.

background image

- Jesteś geologiem?

Patrzył na nią przez chwilę, zastanawiając się, aż pomyślała, że użyła niewłaściwego

słowa. Wreszcie uśmiechnął się.

- Tak. W każdym razie prawie.

Lindis spróbowała odgadnąć, ile mógł mieć lat. Chwilami wyglądał na chłopaka, a

chwilami na trzydziestolatka. Uznała, że ma dwadzieścia kilka lat.

- Szukasz jakichś specjalnych okazów? - spytała z nadzieją, że nie zabrzmi to głupio.

Bardzo chciała wywrzeć na nim wrażenie osoby inteligentnej. Zrobiła krok w jego

stronę, lecz zatrzymała się, gdy się cofnął. Opuścił ją zapał i stała bezradnie, kopiąc ziemię

czubkiem buta.

Wtedy podszedł do niej i pokazał zawartość woreczka.

- Nie, nie szukam konkretnego minerału, zbieram tylko takie, których wcześniej nie

widziałem. Dużo ciekawych rzeczy tu znalazłem. Biorę je do... laboratorium.

Lindis była jeszcze zbyt oszołomiona, aby zauważyć tę małą przerwę między słowami.

- Widzę, że wziąłeś też kamyki z plaży.

Dlaczego jej głos zabrzmiał tak niepewnie? Broda jej drżała tak, że nie panowała nad

nią.

- Tak, stamtąd z dołu. Potrzeba mi będzie jeszcze dużo więcej tych próbek, ale nie

miałem czasu.

Lindis przerwała mu bez namysłu:

- Och, może mogłabym ci pomóc? Ja... To znaczy, jeśli nie będę przeszkadzać...

Spojrzała na niego z lękiem. Znów zachowała się beznadziejnie. Narzucała się.

Zupełnie nie miała doświadczenia w kontaktach z chłopakami.

Otrzymała jednak uprzejmą odpowiedź:

- Będę wdzięczny za pomoc. Jest tu dużo rzeczy do zbadania. Ale teraz jest ci zimno,

masz mokre ubranie, powinnaś iść do domu.

- E, tam, dam sobie radę - odpowiedziała buńczucznie, choć szczękała zębami z

zimna.

Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, co ją jeszcze bardziej zbiło z tropu. Wyciągnął w

końcu z woreczka niebieski jak lawenda szalik i owinął go wokół jej szyi. Był niewiarygodnie

miękki, jak puch. A jak grzał!

- Pomaga? - spytał.

- O, tak! - szepnęła. Ciepło rozchodziło się po jej ciele. - Niesamowicie!

Przez moment wyglądał na zaniepokojonego, zaraz jednak poprosił:

background image

- Postaraj się znaleźć jak najwięcej różnych kamieni, zarówno tych wygładzonych

przez morze, jak i tych o ostrzejszych krawędziach.

Lindis ochoczo zeszła na plażę, która zresztą była zadziwiająco blisko tej zatoczki, do

której niechcący się zsunęła, i zaczęła zbierać kamienie. Wypychała nimi kieszenie swetra, aż

zupełnie stracił fason. Mężczyzna też szukał. Cały czas rozmawiali ze sobą, to znaczy paplała

głównie Lindis. Najpierw o każdym kamieniu, gdyż każdy był godny wzmianki, potem o

swoich zmartwieniach. Zanim się zorientowała, opowiedziała mu całą swą historię. On

odpowiadał i pytał o różne rzeczy, a Lindis czuła się swobodna jak nigdy dotąd. Nie krę-

powała się już, nie lękała, że się wygłupi. Po raz pierwszy czuła, że może być z kimś szczera i

naturalna bez obawy, że ten ktoś ją wyśmieje czy spojrzy z pogardą.

Najbardziej nieznajomego zaintrygowało oświadczenie Lindis, że szczególnie

interesuje ją paleozoologia, że wie „wszystko” o wymarłych zwierzętach. Zawsze ją

ciekawiły, o wiele wcześniej, niż Steven Spielberg nakręcił „Park Jurajski”. Jej wybawca nie

mógł się nasłuchać do syta. Nagle wydało się jej, że może sobie z niej żartuje. Nie zdążyła

głośno wyrazić wątpliwości, gdy powiedział, że wiedza na ten temat ma wielkie znaczenie dla

jego badań. Wydało jej się nieco dziwne, że geolog nie studiował paleontologii, ale radość ze

znalezienia przyjaciela zatarła to wrażenie.

Zorientowała się nagle, że za bardzo się oddaliła, a ponieważ kieszenie i rodzaj worka,

jaki zrobiła, podwinąwszy sweter, stały się bardzo ciężkie, pobiegła z powrotem do

nieznajomego. Wciąż zadziwiał ją swą urodą.

- Nie zauważyłam, że aż tak daleko odeszłam. Słyszałam cię tak dobrze, to pewnie

dzięki wiatrowi - zaśmiała się. - Oto moja zdobycz.

Zrzuciła zebrane kamienie, wygładziła rozciągnięty sweter i czekała na jego osąd.

Podszedł do niej. Lindis aż ugięły się kolana, gdy poczuła jego bliskość. Zupełnie

jakby miał w sobie jakąś magnetyczną siłę przyciągania.

Obejrzał każdy kamień. Wiele odrzucił, część włożył bez większego zainteresowania

do worka, z kilku jednak wyraźnie się ucieszył. Lindis poczuła wtedy, że zrobiłaby dla niego

wszystko.

W kieszeni namacała jabłko i podała mu je. Podziękował i schował owoc do worka.

- Nie zjesz? - spytała dziewczyna.

- Jeśli można, wolałbym je zjeść później.

- Oczywiście.

background image

Lindis nagle uświadomiła sobie, że zrobiło się bardzo późno. Zapadł już zmrok. Z

niechęcią zdjęła piękny szalik i oddała mu go. Od razu poczuła, jak ostry wiatr przenika ją na

wskroś, a jej mokre ubranie lodowacieje.

Nieznajomy włożył szalik do kieszeni. Lindis nigdy jeszcze nie widziała równie

wspaniale zbudowanego mężczyzny: tak szerokiego w barach i wąskiego w biodrach. Pewnie

jest niezwykle silny, pomyślała z podziwem zmieszanym ze strachem.

- No, muszę już iść do domu - rzucił jakby w odpowiedzi na jej myśli. - Bardzo ci

dziękuję za pomoc, informacje i jabłko. I za to, że opowiedziałaś mi tyle o sobie. Bardzo to

cenię. Zapamiętaj jedną rzecz: ludzie nie zawsze są tacy, jakie sprawiają wrażenie. Może to

brzmi banalnie, ale tak już jest. Wiem to. Wydaje ci się, że nikt o ciebie nie dba, ale gdybyś

zajrzała do wnętrza dusz swoich bliskich, zobaczyłabyś coś zupełnie innego. Pod słowami i

czynami leżą myśli, a pod nimi właściwe ja człowieka. Widzę, że nie za bardzo mnie teraz

rozumiesz, ale pewnego dnia to pojmiesz. Tak w ogóle: czy ty kogoś lubisz?

Lindis patrzyła na nieznajomego zaskoczona. Też pytanie! Przecież lubi... no...

Och, nie! Nikt jej nie przychodzi do głowy! Poza nim, oczywiście, ale...

Nie zdążyła zakończyć myśli, gdy przerwał jej spokojnie:

- Nie musisz liczyć. Może zrozumiałaś, że ten problem nie jest taki prosty. No, idź już

do domu, musisz być głodna.

- Nigdy nie jestem głodna - odparła szybko, choć kłamała. Była tak głodna, że żołądek

aż krzyczał. Znów jeden z tych dni, pomyślała gorzko. Musi się zaraz położyć spać, żeby nie

rzucić się na jedzenie. Dotychczas jeszcze tego nie zrobiła, ale zdawała sobie sprawę, że to

byłoby niebezpieczne.

Aby oddalić niezręczny temat, powiedziała szybko:

- Dzięki, że tu byłeś! Straciłam nadzieję, że ktoś mnie uratuje, tym bardziej ktoś tak...

no, że w ogóle ktoś tu będzie. Dziękuję!

Uśmiechnął się krzywo i przez to stał się jeszcze bardziej pociągający.

- Znów marzniesz - stwierdził. - Dasz radę dojść do domu? Wyglądasz na

niedożywioną. Wszyscy tacy jesteście?

Nie do końca zrozumiała to pytanie.

- Jacy wszyscy?

Nie odpowiedział. Lindis właściwie była dumna, że nazwał ją niedożywioną.

Oznaczało to, że choć daleko jej do ideału, to na pewno jest szczupła.

Pogrążona we własnych myślach rzuciła:

- Ale nie zaproszono mnie do Tone. Wszystkich zaprosiła, a mnie nie.

background image

Popatrzył na nią badawczo.

- Chyba wiem dlaczego. Tone się ciebie boi, bo jesteś zbyt ładna.

- Ja? - wykrzyknęła Lindis. - Wcale nie jestem ładna. Jestem wielka, tłusta i

niezgrabna. Tak powiedziała Inger - Lise.

- Przeciwnie! Zobacz sama! Łokcie ci sterczą, ręce i nogi masz jak patyki. Myślisz, że

to ładnie wygląda? Widziałem inne dziewczyny tutaj, miały krągłe ramiona i piękne ciała.

Mogłabyś pobić je wszystkie pod względem urody, gdybyś nie była taką wychudzoną

szczapą. Rozumiem jednak, jesteś chora i dlatego wyglądasz tak brzydko.

Lindis nie zorientowała się, że on chce ją sprowokować i sprawić, żeby odzyskała

rozsądek. Łzy stanęły jej w oczach.

- Nic nie rozumiesz. Jak możesz mówić, że jestem chuda? Ja chcę być chuda, ale nie

udaje mi się, mimo że wcale nie jem.

- Chcesz się jeszcze ze mną spotkać, Lindis?

- Tak, bardzo - odparła, zdumiona pytaniem.

- Więc idź do domu i zjedz coś porządnie. Bez oszukiwania! Powinnaś zacząć

ostrożnie i powoli zwiększać porcje. Jeżeli nadal będziesz się odchudzać, zniszczysz organy

wewnętrzne, a w końcu umrzesz! Chcesz tego?

Czy nie chciała tego? Przecież czuła, że wszystkim zawadza, chciała uciec...

Zdarzyły się jednak dwie rzeczy: znalazła się w rzeczywistym niebezpieczeństwie

oraz spotkała wspaniałego przyjaciela. To znaczy, on chciał zostać jej przyjacielem. Jeśli

zacznie jeść. Czy chciała? Teraz, gdy zbliżała się do ideału? Miałaby to zmarnować?

A może nie przejmować się sądem Inger - Lise, cóż ona znaczyła?

- Tak, chcę - odpowiedziała, ale zdała sobie sprawę, że odpowiada na własne myśli, a

nie na jego pytanie. - To znaczy, nie chcę. Nie chcę umrzeć. Nie teraz. Zrobię, jak mówisz.

- Wspaniale! I nie zapomnij opatrzyć kolana!

- Skąd wiesz? - znów się zdumiała.

Uśmiechnął się tylko i podniósł dłoń w geście pozdrowienia. Wspiął się na skały i

zniknął.

Lindis szła do domu zamyślona. Czuła się o wiele lepiej. Gdy dotarła do pierwszych

zabudowań, spróbowała nawet wskoczyć na murek. Nie miała jednak dość sił i upadła. No

cóż, zaśmiała się do siebie.

W myślach powtarzała sobie całą rozmowę z nieznajomym. Aż się wzdrygnęła, gdy

uświadomiła sobie, że zapomniała go spytać o imię. Skąd był? I dokąd poszedł? Przecież tam

nikt nie mieszkał. Żadnego domu, same wrzosowiska i nieużytki.

background image

No, może znał jakiś skrót.

Najgorsze, że się nie umówili! A jeśli go już nie zobaczy? Był taki miły. Wydawało

się, że się dobrze rozumieją, często odpowiadał jej, niemal zanim zadała pytanie. To właśnie o

takim przyjacielu i koledze marzyła. Fakt, że był tak męski i przystojny, na pewno stanowił

zaletę, ale nie liczył się najbardziej.

Czyli jednak był Norwegiem, mówił bez żadnego akcentu. A głos...

Głos?

Zaraz, jaki on miał głos? Absolutnie nie mogła sobie przypomnieć jego głosu. A

przecież nie tak dawno się pożegnali! Starała się sobie go przypomnieć ze wszystkich sił, lecz

nie mogła. Jak go znów spotka, a musi, inaczej życie straci sens, to zwróci uwagę na jego

głos.

Wcale go nie pamiętała.

background image

ROZDZIAŁ III

Powrót do jedzenia nie był jednak taki prosty, jak sądziła. A naprawdę się starała.

Okazało się, że sam widok pożywienia ją odrzucał. Organizm jak gdyby odmawiał jego

przyjęcia. Jakaś bariera w mózgu mówiła: nie jedz, bo będziesz gruba i brzydka! Pierwszego

dnia nic się jej nie udało przełknąć.

Ratunku! pomyślała. Czy zabrnęłam aż tak daleko? Pomocy! A jeśli już nie będę w

stanie nic zjeść? Czytałam o takich przypadkach...

Lindis nie wiedziała, że choć znalazła się w strefie zagrożenia, nie groziła jej śmierć.

Jeszcze nie. Osoba cierpiąca na anoreksję i pragnąca wyleczenia jest w o wiele lepszej

sytuacji niż taka, która nie chce przyznać się przed samą sobą do choroby. Lindis na szczęście

nie zapadła na bulimię. Obżeranie się, a potem wymuszanie torsji wydawało jej się po prostu

obrzydliwe, nie była w stanie tego zrobić. Nie chciała być nieapetyczna...

Dziewczyna miała niezwykłe szczęście, że została obudzona na czas.

Powrót do normalności był jednak trudny. Lęk przed jedzeniem wciąż jej nie

opuszczał. Każdemu kęsowi towarzyszyły wyrzuty sumienia. Zmuszała się jednak do tego, co

jeszcze niedawno wydawało się jej nie do pomyślenia: starała się przybrać na wadze. Piła

niewielkie ilości mleka i nawet próbowała takich zakazanych słodkości, jak ciastka z kremem.

To jednak się nie udawało. Czuła mdłości na samą myśl, że miałaby jeść coś takiego.

Jedno wiedziała na pewno: musiała znów spotkać swego wybawiciela. Ale jak?

W domu nie zastała rodziców. Matka była pewnie na jakimś zebraniu, a ojciec został

jeszcze w szkole. Ostatnio często tak robił.

Trzeciego dnia Lindis zrozumiała, że potrzebuje pomocy. Najchętniej pobiegłaby na

uroczysko, ale nie mogła, ponieważ nie zaczęła jeść. Tylko trochę mleka, pół talerza zupy...

Tyle co nic.

Poszła do szkolnego lekarza.

Lekarz dobrze znał wszystkich w tej miejscowości. Dzieci leczył od niemowlęctwa

poprzez choroby wieku dziecięcego.

Lindis przeszła od razu do sedna sprawy:

- Wydaje mi się, że mam anoreksję. Chciałabym z tego wyjść.

Poprosił ją o zdjęcie bluzy i koszulki. Na widok odsłoniętego ciała dziewczyny aż się

lekko wzdrygnął.

- Twoi rodzice cię nie oglądali?

background image

- Raczej nie - stwierdziła Lindis z rezygnacją. - Mama powiedziała coś przedwczoraj,

ale chyba zapomniała.

Lekarz westchnął głęboko. Spytał, jak to się wszystko zaczęło. Z wahaniem

opowiedziała mu o tej fatalnej lekcji gimnastyki. Nie zdradziła, z czyich ust padły te

brzemienne w skutki słowa, ale doktor od razu odgadł.

- To pewnie moja jadowita sąsiadeczka, Inger - Lise, która chwali się wszem i wobec,

jaka jest drobna i krucha. Nie zwracaj na nią uwagi. Jest po prostu zazdrosna! Uważa, że

wszyscy inni są górami tłuszczu niezależnie od tego, jak naprawdę wyglądają.

Lindis aż się zaśmiała.

- No, ja nie jestem ładna.

- Tak uważasz? - zastanowił się lekarz. - No tak, raczej byłaś ładna. Byłaś wtedy sobą,

a nie tym wysuszonym szkieletem. Nie jesteś doskonałością, ale bije od ciebie blask, którego

inne mogą ci tylko zazdrościć.

Dziewczyna chłonęła jego słowa. Czuła, że to część terapii, ale przecież zgadzały się z

tym, co mówił jej przyjaciel ze skał. Czy odważy się im uwierzyć?

Doktor otrzeźwił ją:

- Muszę jednak przyznać, że ten blask ostatnio nieco przygasł. Nie jesteś już pogodna.

- Nie wiem, czemu - szepnęła. - Czuję się niechciana.

Lekarz popatrzył na nią uważnie.

- Raczej nie masz powodu. Tacy wspaniali rodzice, miła siostrzyczka, tyle koleżanek...

Nie odrzekła nic. Wiedziała już teraz, że wina leży po obu stronach. Żądała miłości od

innych, ale czy dawała coś w zamian? „Jesteś w trudnym wieku”, mówili niezależnie od tego,

co zrobiła. Może i tak. A nuż nie jest z nią tak źle? Gdyby dano jej trochę czasu...

Lekarz pouczył ją, jak może przybrać na wadze. Poprosił, żeby przejrzała się w lustrze

wiszącym na ścianie.

- Jestem strasznie gruba - mruknęła.

Doktora najwyraźniej to zaniepokoiło.

- A więc nie oglądaj się już więcej w lustrze. Masz się kimś zająć? Możesz zapomnieć

na trochę o swojej szanownej osobie? Masz psa?

- Ha! - wykrzyknęła gorzko. - Próbowałam kilka lat temu. Usłyszałam

najstanowczejsze „nie” w moim życiu.

- Najbardziej stanowcze - poprawił lekarz odruchowo. - Dobrze, przyjdź do mnie

pojutrze, ustalimy wtedy terminy kontroli. Przepiszę ci tabletki stymulujące apetyt...

background image

Mówił dalej, roztaczając przerażające wizje zniszczonych nerek i wątroby,

rozregulowanego układu trawiennego, ustania miesiączki, psucia się zębów... Lindis z dumą

przyznała, że tak daleko jeszcze nie zaszła.

Doktor kontynuował wywód, wspominając szkody w układzie kostnym, zmiany w

mózgu... To dopiero poważnie ją zaniepokoiło, bardzo bowiem ceniła swój mózg. Zakończył

wizją całkowitego załamania organizmu i jego śmierci.

Miłe widoki na przyszłość, nie ma co! Lindis jednak była wdzięczna lekarzowi za

wsparcie mimo tych czarnych barw. Chciał przecież jej dobra!

Da sobie radę. To będzie trudne, wiedziała. Jedna jej połowa chciała jeszcze schudnąć,

podczas gdy druga chciała zasłużyć na spotkanie z wybawcą znad morza. Sama Lindis była

gdzieś pośrodku...

Weszła do domu z mocnym postanowieniem przeproszenia za swoje zachowanie w

ciągu ostatniego roku. Niestety, dom, jak zwykle, był pusty. Cała zmobilizowana odwaga

powoli uciekła. Poczuła, jak gdyby nikogo nie obchodziło, gdzie była ani co robiła. Czy już

spisali ją na straty? No tak, mogła tylko sobie za to podziękować. Szczerze mówiąc, bywała

nieznośna...

Nie mogła się powstrzymać i przepytała się dyskretnie, jakby mimochodem, czy w

okolicy nie pojawiła się ostatnio jakaś grupa geologów. Nikt o niczym nie wiedział. Nie

odważyła się dociekać, czy ktoś nie widział niezwykle przystojnego nieznajomego, aby nie

wydać się naiwną.

Powinna sama pilnować swych rozlicznych znajomych...

Piątkowy wieczór u Tone zbliżał się przerażająco szybko. Lindis coś się zaczęło

marzyć, ale nie chciała się do tego głośno przyznać. Na razie powiedziała Tone, że tego

wieczora jest zajęta, ale jeśli zajdzie coś nieprzewidzianego, to może... Zostawiła sobie małą

furtkę.

To się nie może udać! Na pewno już dawno stąd wyjechał...

We wtorek po południu nie wytrzymała.

Po szkole wróciła do pustego domu i spróbowała wmusić w siebie nieco jedzenia.

Skończyło się jednak na chlupoczącej w żołądku filiżance czekolady. Potem powędrowała

nad morze.

Wiosna jeszcze nie nadeszła. W ostrym powietrzu fruwały małe płatki śniegu.

Na plaży nie dostrzegła nikogo, skały także były puste. Czegóż oczekiwała?

Gdyby tylko wiedziała, kim jest, mogłaby go odszukać. A tak musiała czekać, aż on da

znak Niby dlaczego miałby to zrobić? Nie była żadną pięknością. Czy chciałby mieć coś

background image

wspólnego z jakąś siedemnastolatką, no, prawie osiemnastolatką? Dziewczyną zajętą

rozmyślaniem o własnej figurze, żebrzącą o okruchy sympatii, a nie interesującą się

zmartwieniami innych? Nienawidzącą połowy świata, mówiącą tylko o sobie? Dziewczyną,

która nie spytała swego najlepszego przyjaciela o imię?!

Bezwiednie zaczęła zbierać kamyki.

Gdy słońce zaczęło zachodzić, uzbierała już niezły ich pagórek. Co najmniej setny raz

spojrzała w kierunku skał, gdzie wtedy zniknął. Była już kilka razy na górze i wpatrywała się

w dal, ale nikogo nie dostrzegła. Tylko pofałdowany, kamienisty teren z wrzosami i kępkami

drzew.

Zrozpaczona i zmarznięta snuła się wzdłuż plaży, kopiąc nogą piasek. Była

przygnębiona. On nie przyjdzie, powinna to przewidzieć. Ale nie chciała.

Może szukał minerałów gdzie indziej? O co mu właściwie chodziło? Tyle paplała o

swoim życiu, nie dała mu powiedzieć nic o sobie. Był geologiem - prawie - i dostarczał

próbki do jakiegoś laboratorium. To wszystko, co o nim wiedziała. Niewiele...

Ogarnęła ją ochota na rozwalenie piramidki kamieni, ale się rozmyśliła. Niech sobie

leży na pamiątkę niespełnionej miłości!

Niespodziewanie poczuła, jakby przepłynęła przez nią jakaś fala. Zesztywniała. Nie

miała odwagi się odwrócić.

Był tu! Był niedaleko, czuła to tak wyraźnie, jakby go widziała.

Powoli się obróciła. Daleko na skale, odcinając się na tle nieba, stał on. Lindis zrobiło

się gorąco. Pomachała do niego, a on w odpowiedzi podniósł rękę. Po chwili był już na plaży

i zbliżał się do niej.

Lindis zachowała w pamięci wyidealizowany obraz mężczyzny, mimo to doznała

szoku. Właściwie zapomniała, jak bardzo był fascynujący i przystojny. Niesamowite,

mieniące się zielenią oczy aż zaświeciły spod czarnych brwi, gdy uśmiechnął się do niej, uka-

zując białe, mocne zęby. Poruszał się miękko jak kot, choć był solidnie zbudowany. Miał na

sobie ten sam kombinezon, ale już bez woreczka u pasa.

- Ja... nie sądziłam, że przyjdziesz - odezwała się Lindis, szczęśliwa.

- Analizowałem próbki w laboratorium - odpowiedział. - Teraz mogę trochę odpocząć.

Długo tu jesteś?

- Nie, dopiero przyszłam.

Spojrzał na piramidkę kamieni i pewnie pomyślał swoje, ale tylko się uśmiechnął.

Lindis nie mogła rozgryźć, skąd pochodzi. Nie był Latynosem ani Arabem, mimo że

dostrzegała jakiś azjatycki rys w twarzy, coś w oczach i kościach policzkowych. Wiele innych

background image

cech wykluczało jednak orientalny rodowód. W ogóle nie pasował do żadnego ze znanych

Lindis typów antropologicznych.

- Wydaje mi się, że masz dziś bardziej zaróżowione policzki - rzucił zamyślony.

Aż się rozjaśniła.

- O, tak, chodzę do lekarza. Pomaga mi powrócić do normalnego jedzenia. Trochę mi

to wolno idzie, muszę przyznać. Nie mogę przezwyciężyć strachu przed przytyciem. Ale się

nie poddaję. Wytrzymam. Dzięki, że mówiłeś o mnie takie okropne rzeczy!

- Doprawdy, mówiłem?

- No, a wychudzona szczapa? Tak mnie nazwałeś. Mówiłeś o innych miłych

dziewczynach z różnymi krągłościami. To zrobiło na mnie wrażenie. O wiele większe, niż

gdybyś mi współczuł.

- Muszę przyznać, że zrobiłem to celowo - zaśmiał się. - Chciałem cię nastraszyć.

- I udało ci się! Starałam się także więcej myśleć o innych. Miałam przeprosić

przybraną matkę za moje nieznośne zachowanie. Ale nigdy nie było jej w domu, tak jak ojca i

Karin. Zawsze coś mają do roboty.

- A ty?

- No... zdarza się. Słyszysz, jaka jestem miła?

- Tak. I zadowolona! No właśnie. Jeśli jest coś, co nikomu nie sprawia przyjemności,

to właśnie skwaszona mina. To największy wróg człowieka w kontaktach z innymi ludźmi.

- Zapamiętam to sobie. Trudno być zadowolonym, mając uczucie, że się komuś

zawadza.

Jedna myśl nie dawała jej spokoju. Ogarnęła ją nieodparta chęć spytania go o coś,

jednak strasznie się krępowała.

- No? - rzucił, zerkając na nią z ukosa. - O co chciałaś zapytać?

Mówił tak przyjaźnie, że zebrała całą odwagę i zaryzykowała:

- Mam iść do... koleżanki w piątek wieczór. No i pomyślałam... - głos jej zamierał,

więc dokończyła niemal niedosłyszalnie: - Zastanawiałam się, czy nie mógłbyś pójść tam ze

mną.

Długo patrzył na nią. Dziewczyna zerknęła na niego, zażenowana. Dlaczego tak od

razu go spytała? Dopiero co się przywitali. Powinna była zaczekać. Albo dać spokój.

- Dziękuję, że mnie zaprosiłaś - odparł w końcu. - Niestety, nie mogę.

Czyżby zgasło słońce? Dlaczego wszystko tak poszarzało?

- Aha - zawiesiła głos. - Jesteś zajęty?

- Nie, nie jestem. To po prostu... Tak, to niemożliwe.

background image

- Ale dlaczego?

Widziała, jak mięśnie jego twarzy napinają się pod skórą, jednak nie odpowiedział.

Patrzył w morze. Lindis grzebała nogą w piasku, boleśnie zawiedziona. Właśnie sobie

uświadomiła, jak bardzo chciała, żeby on poszedł z nią do Tone. Wcześniej myśl ta tkwiła

gdzieś głęboko, nieuświadomiona.

Dotknął delikatnie jej włosów. Serdecznie, jakby odgadywał jej rozczarowanie i chciał

pomóc, ale nie mógł. Wydawało się, że jest mu równie przykro, jak jej.

Zadziwiające, jak bardzo dobrze wyczuwali swoje nastroje. Pasowali do siebie jak nikt

inny!

Mimo to było w nim tyle zagadek. Na przykład to, że zawsze się odwracał, kiedy

mówił. A jeśli nie, to patrzył na nią tak intensywnie tymi swoimi jasnymi oczami, jakby ją

hipnotyzował.

Nagle przypomniała sobie, że postanowiła zwrócić uwagę na jego głos. Dziwne, nadal

nie mogła stwierdzić, jaką miał barwę. Chyba bardziej pasowała niska. Teraz posłucha.

- Czy laboratorium jest daleko stąd? - spytała.

Jego podłużne, sugestywne oczy popatrzyły na nią z góry. Tym razem nie da się im

rozproszyć. Zmusiła się do patrzenia na jego usta.

- Nie, to niedaleko.

Lindis poczuła lodowaty dreszcz.

Z niezwykłą wyrazistością usłyszała szum fal.

Uniosła drżącą dłoń ku twarzy, jakby w obronie.

Odpowiedział, słowa słyszała wyraźnie. Jednak nie poruszył ustami, nie wydobył

żadnego dźwięku.

Jego odpowiedź Lindis usłyszała w swojej głowie!

On nie miał głosu!

background image

ROZDZIAŁ IV

Lindis zaczęła krzyczeć.

Krzyczała z całych sił, uciekając w panice w kierunku osady. Właściwie nie w strachu,

a w proteście. W proteście przeciw złemu losowi, który odbierał jej jedynego przyjaciela,

jakiego kiedykolwiek miała. W ostatniej chwili dostrzegła, jak jego oczy robią się ogromne ze

zdziwienia i strachu. Słyszała jego miękkie, szybkie kroki za sobą i czuła, jakby coś ją

zmuszało do zatrzymania. Wytężyła jednak wszystkie siły i biegła dalej, zapadając się w

piasku po kostki. Wydawało jej się, że to scena z jakiegoś sennego koszmaru.

Gdy dotarła do skał, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zużyła całkiem swoje nędzne

siły.

On już jej nie gonił, nie słyszała jego kroków. Gdy tak stała oparta o skalną ścianę,

starając się odzyskać oddech, poczuła coś przedziwnego.

Coś otuliło ją ze wszystkich stron, jakby mgła ciepła, bezpieczeństwa i przyjaźni.

Wrażenie było tak silne, że osunęła się na kolana. Z czołem wspartym o zimną skałę

rozpłakała się głośno.

Poczuła jego dłoń gładzącą jej włosy i wtedy strach zniknął. Pięścią otarła oczy. On

ukucnął obok, czekając cierpliwie, aż się całkiem uspokoi.

- Wybacz mi - powiedział miękko. - Musiałem cię zatrzymać.

- Jesteś brzuchomówcą? - spytała, pociągając nosem.

Uśmiech przemknął przez jego twarz.

- Nie, nie jestem.

- No to... - zawstydziła się, lecz pytała dalej: - Jakimś duchem?

- Nie! - zaśmiał się. - Czy odważysz się pójść ze mną? Do laboratorium?

Zawahała się, ciągle jeszcze przestraszona.

- Pamiętam - zaczął ciepło - pamiętam, jak pewna dziewczyna mówiła ostatnio o

Przygodzie. Żałowała, że się nic nie dzieje, że jest tak nudno...

- Tak, to prawda, ale mówiłam o niewielkiej przygodzie, nie o takiej, która mnie

przytłoczy.

Popatrzył na nią przyjaznymi, mądrymi oczami, aż uśmiechnęła się nieśmiało.

- Nie wiem, czy jesteś potworem, ale jeśli tak, to na pewno miły z ciebie potwór.

Delikatnie postawił ją na nogi.

- Chodź.

background image

Wspięli się na skały, minęli wrzosowisko, przeszli kilka wzniesień i dotarli do

świerkowego lasku. Słońce już dawno zaszło, w lesie było ciemno i nieprzyjemnie, ale Lindis

ufnie szła za nieznajomym. Nie odwracał się, aby sprawdzić, czy za nim idzie, ale

przytrzymywał gałęzie, żeby jej nie uderzyły. Nadal nic nie rozumiała, ale w jakiś przedziwny

sposób ten niezwykły mężczyzna przekazał jej, że nie powinna się bać i że może mu zaufać.

Nie czuła już strachu, tylko igiełki podniecenia.

Ależ mam dzisiaj kondycję, pomyślała zdziwiona. Czy sprawiły to rzeczywiście te

szklanki mleka i porcyjki jedzenia? Zadziwiające!

Weszli na kamienne rumowisko, przez które prowadził ją jakby niewidzialną ścieżką,

aż dotarli do głębokiego wąwozu, niewidocznego z zewnątrz.

To nie mogę być ja, pomyślała. Takie rzeczy nie zdarzają się Lindis Bergstrøm.

Tylko jeden raz „przemówił” do niej. Spytała go, dlaczego zszedł do niej właśnie

dzisiaj.

- Wołałaś mnie - stwierdził krótko.

- Naprawdę?

- Tak. Kilka razy pomyślałaś przecież: „Przyjdź, musisz do mnie przyjść”.

- No tak. Usłyszałeś to?

- Oczywiście. Przecież zwracałaś się bezpośrednio do mnie. Nie powinienem był

przychodzić, bo to jest niebezpieczne dla nas obojga, ale usłyszałem, jaka jesteś smutna.

Sama rozumiesz, już nasze pierwsze spotkanie było niedozwolone, ale jeszcze gorzej, że

przyszedłem do ciebie dzisiaj. No cóż, jakoś to naprawimy.

Zatrzymał się na polance.

- Dlaczego stoimy? - spytała Lindis.

- Wołam pozostałych.

Jej oczy rozwarły się szeroko. Pozostałych? Było ich tu więcej?

- Jest nas trzech - odpowiedział.

Miała teraz dowód, że umiał czytać w myślach, gdyż nie spytała głośno.

Znów się odezwał:

- Nie musisz mówić. To tylko przeszkadza, gdyż nie rozumiem twojego języka. Jeśli

chcesz mi coś przekazać, po prostu pomyśl! To wystarczy.

- Czytasz moje wszystkie myśli? - spytała przerażona Lindis.

- Wszystkie - przyznał z uśmiechem.

Lindis ucieszył fakt, że zapadły już ciemności, bo zorientowała się, jak palą ją

policzki.

background image

Nieznajomy zadał jej jednak ostateczny cios.

- I widzę w ciemności - dodał.

Lindis poddała się i wybuchnęła śmiechem. On przyłączył się do niej, widać też chciał

rozładować napięcie. Już nie wstydziła się, że obcy widzi ją na wskroś. Wiedziała, że ją lubi i

że dobrze się z nią czuje.

Nagle znów się przestraszyła. Z lasu po drugiej stronie polany wyszło dwóch

mężczyzn. Lindis i jej towarzysz ruszyli im na spotkanie. Ze strachu dziewczynie aż

szczękały zęby.

Jeden z przybyszów był wysokim, władczym mężczyzną w średnim wieku. Spojrzał

ostro na Lindis oczami o niezwykłej sile wyrazu. Znów miała uczucie, którego zaznała przy

pierwszym spotkaniu z przyjacielem - że oto ktoś zagląda jej w duszę. Drugi z nich był

jeszcze starszy, patrzył na nią przyjaznymi, mądrymi oczami. Obaj byli równie niezwykli,

przystojni i ciemnowłosi jak jej towarzysz.

Ich „rozmowa” przebiegała najwyraźniej burzliwie, o ile mogła się domyślić ze

ściągniętych brwi tamtych dwu i ich oczu ciskających błyskawice.

Wreszcie ten, którego w myślach nazwała szefem, zwrócił się do niej.

- Lo popełnił kardynalny błąd, spotykając się z tobą ponownie - „powiedział”. -

Obarczył w ten sposób twoje młode barki zbyt wielkim ciężarem. Uważa jednak, że jesteś

mądrą dziewczyną, co zresztą też stwierdziliśmy z uczonym Tanem. Dlatego witam cię i

zapraszam na poważną rozmowę.

Poszli przodem przez las. Lo wziął ją za rękę, chroniąc przed upadkiem.

A więc miał na imię Lo. Wiedziała, że po szwedzku „lo” znaczy tyle co „ryś”. To imię

pasowało do jej przyjaciela. Był silny i zwinny jak kot.

Pomiędzy drzewami zarysował się potężny blok skalny.

Przywódca podszedł bliżej i odsunął wejście w „skale”.

Serce Lindis waliło mocno. Ścisnęła dłoń Lo. Odwzajemnił jej uścisk uspokajająco.

- Czy to jest UFO? - szepnęła. - Latający talerz?

- Tak, tak je nazywacie - odpowiedział szef. Musieliśmy go dobrze ukryć, aby nikt go

nie znalazł. Proszę, wejdź!

Lindis zawahała się.

- Wejdź, nie bój się. Nie wzniesiemy się w powietrze z tobą - uśmiechnął się

najstarszy z nich, ten, którego spontanicznie nazwała profesorem.

Jego słowa brzmiały bardzo przyjacielsko. O ile w ogóle mogła coś takiego

stwierdzić... Przecież nic nie powiedział głośno.

background image

Wzięła głęboki oddech i wkroczyła do środka. Gdy drzwi zasunęły się za nimi, Lo

zapalił niewidoczne światło, dyskretnie oświetlające pomieszczenie.

Znajdowali się w czymś w rodzaju salonu. Przymocowane do podłogi meble o linii,

jakiej dotychczas Lindis nie widziała, wydawały się być najlepszego gatunku. Miały łagodne

kolory, połączone w zaskakujące zestawienia. W pomieszczeniu zobaczyła wiele drzwi, teraz

zamkniętych. Panowało miłe ciepło. W zasadzie nie wiedziała, czy to, co dostrzega powinna

nazywać meblami, lampami czy może ścianami...

Mężczyźni śmiali się z jej zmieszania. Przywódca zaprosił ją, żeby usiadła. Z

wahaniem wybrała siedzenie wielkości wanny, ale o wiele wygodniejsze. Przy wszystkich

siedziskach wisiały szerokie pasy.

- To pasy bezpieczeństwa - odpowiedział Lo.

- Jesteście z Marsa? - spytała Lindis nieśmiało.

Lo pokręcił przecząco głową z uśmiechem. Zdążyła już polubić ten jego ciepły,

melancholijny uśmiech. Czuła, że traktował ją trochę jak dziecko, jednak nie demonstrował

przy tym wyższości, tylko opiekuńczość.

Wszyscy usiedli. Lo przyniósł jeszcze tacę z owocami i orzechami, jakich nigdy nie

widziała. Ostrożnie wzięła jakiś czerwony owoc. Smakował wybornie: był słodki i

aromatyczny.

Nagle dostrzegła swoje jabłko, leżało pokrojone na szklanym blacie. Lo podążył za jej

wzrokiem.

- No tak, wybacz mi, ale nie mogłem się oprzeć pokusie zbadania go. Wykorzystujemy

każdą okazję, która się nadarza.

Szef wziął cząstkę czegoś, co nie przypominało jej niczego znanego, i odpowiedział

na zadane wcześniej pytanie:

- Nie, na Marsie nie ma ludzi. Lo, przynieś mapę tutejszego nieba, którą narysowałeś.

Lo wstał. Jedne z drzwi otworzyły się i Lindis dostrzegła laboratorium ze stołem

zastawionym różnymi aparatami.

Wrócił, przestawił tacę z owocami i rozłożył mapę nieba. Lindis rozpoznała Wielki

Wóz, Kasjopeję i jeszcze kilka innych gwiazdozbiorów. Mapa była dokładna i czytelna.

Przywódca dał znak „profesorowi” Tanowi, który spojrzał na Lindis swymi ciepłymi

oczami.

- We wszechświecie jest około trzydziestu miliardów gwiazd, przynajmniej o tylu

wiemy - usłyszała jego myśli. - Jedną z nich jest wasze Słońce. Wokół wielu z nich krążą

planety. Liczba planet we wszechświecie nie jest znana, ale na pewno wielokrotnie przekracza

background image

liczbę gwiazd. W tym systemie słonecznym, w którym teraz jesteśmy, tylko na Ziemi, po

procesie trwającym miliony lat, pojawił się człowiek Najmniejsze odchylenie mogłoby

spowodować, że rozwinęłaby się zupełnie inna forma życia.

Spojrzał na nią, aby sprawdzić, czy nadąża, i kontynuował:

- Można wobec tego oczekiwać, że wśród tak ogromnej ilości ciał niebieskich znajdą

się i takie, na których istnieją podobne warunki do życia, jak na Ziemi. Jest ich wiele!

Niektóre leżą w podobnej odległości od swego słońca, liczne spośród nich mają podobne do

ziemskich warunki do rozwoju form życia. Potrzebny jest jeden związek chemiczny, na razie

o nim nie będę mówił, niezbędny do otrzymania wody. Wiesz, że twoją planetę nazywają

„niebieskim klejnotem”? To oceany nadają jej taką przepiękną barwę. Jest mnóstwo planet, na

których stwierdzono takie czy inne formy życia. Ale tylko na jeszcze jednej z nich, o ile

wiemy, powstali ludzie. To zakrawa na cud, że na dwóch planetach rozwinęły się niemal

identyczne stworzenia.

- Gdzie jest ta planeta? - spytała Lindis podniecona.

Profesor pochylił się nad mapą.

- Mamy tu niebo półkuli północnej. Widzisz te trzy jasne gwiazdy stojące w szeregu...

- Pas Oriona - skinęła głową Lindis.

- Tak to nazywacie? - zdziwił się Tan. - Tuż ponad nimi są dwie duże gwiazdy.

- Rigel i Betelgeuse - pomyślała dziewczyna.

- Znasz je, słyszę. Jeśli przeciągniemy linię od nich w lewo, dojdziemy do tej gwiazdy.

Może i ją znasz?

Lindis była zadowolona, że astronomia interesowała ją od dawna.

- To Procjon w Małym Psie.

Lo i jego szef spojrzeli na nią z uznaniem, a ona odwzajemniła ich spojrzenie

radosnym uśmiechem.

- To nasze słońce - powiedział profesor Tan. - A jego czwarta planeta to nasz dom.

Lindis spojrzała na Lo z rezygnacją. Skoro już wreszcie znalazła przyjaciela, to czy

nie mógłby mieszkać choć trochę bliżej?

- Ale jak to jest, Procjon stanowi chyba układ podwójny?

Trzej mężczyźni popatrzyli po sobie.

- Wiesz co? - spytał przywódca. - Coraz bardziej cię lubię, Lindis. Lo rzeczywiście

dobrze cię ocenił po pierwszym spotkaniu. Nie mógł wybrać lepiej, skoro już absolutnie

musiał zaplątać się w układy z Ziemianami.

Lindis aż promieniała.

background image

- Tak, nie mylisz się, mamy dwa słońca - przyznał Tan. - Jedno nas nie obchodzi, bo

jest małe i leży za daleko, aby wywierać jakikolwiek wpływ na nasz klimat. To dzięki temu

drugiemu nie mamy śniegu ani lodu takiego jak u was.

- Czy na waszej planecie jest ładnie? - spytała Lindis z ciekawością, nadal nie mogąc

w to wszystko uwierzyć. Aż się uszczypnęła ukradkiem. Lo uśmiechnął się, a ona zalała

rumieńcem.

- Jest bardzo ładnie - odrzekł szef. - Wspaniałe kolory, bujna natura, właśnie ze

względu na wodę, zaawansowana cywilizacja. Mamy miasta, które są klejnotami piękności i

stanowią arcydzieła miękkich linii.

- Czyli to raj?

- Nie, aż tak nudno tam nie jest. Zauważyłaś pewnie, że jesteśmy solidnie zbudowani i

mamy wysoko rozwinięte zmysły. Nie wspięliśmy się jednak na nasz poziom tak całkiem bez

wysiłku. Jesteśmy pokojowo nastawionym ludem o wysokiej moralności. Przestępczości nie

ma u nas prawie wcale.

Lindis słuchała z napięciem jego słów, przerwała w końcu:

- Powiedz mi, żyjecie o wiele bliżej Syriusza niż my. To najpiękniejsza gwiazda, jaką

znam. Czy widziana u was jest równie ładna?

- Odległości na niebie są często mylące. Jest może nieco większa - wyjaśnił profesor. -

Stanowi układ podwójny, a właściwie potrójny. Właśnie dlatego ładniej wygląda stąd.

Odwróciła się w stronę przyjaciela.

- Czy to nie dziwne stać tu i widzieć swoje słońce jako maleńką gwiazdę?

- Tak - skinął głową Lo. - To budzi tęsknotę.

- Tęsknisz do domu?

- Czasem.

- Lo jest najlepszym badaczem kosmosu młodej generacji - wtrącił profesor. - Jest w

przestrzeni już dziesięć lat.

- Dziesięć lat?

- No tak, podróż na Ziemię nie trwa bynajmniej kwadrans.

Lindis zamilkła na chwilę.

- Czy odwiedziliście wiele miejsc w kosmosie?

- Na przestrzeni dziejów tak. Jesteśmy daleko przed wami pod względem rozwoju.

Nasze zainteresowanie skupia się jednak na tej planecie - tłumaczył przywódca. - Na tej

biednej, pięknej planecie z jej wiecznymi wojnami. Ma coś w sobie, co zapada w serce. Te

background image

melancholijne, rozmarzone wiosny, gwałtowne burze śnieżne... To dziwne, ale ta część

planety bardziej nam się podoba niż bogate, przyciągające wzrok południe.

- Tak - zgodziła się zamyślona Lindis. - My, mieszkańcy północy, chętnie

podróżujemy, by oglądać świat. Ale im dalej na południe docieramy, tym mocniej tęsknimy za

domem. Mówi się, że najgorzej pod tym względem mają Eskimosi.

Lo pokiwał głową.

- Coś jest w tym, o czym mówisz. Myślę, że dlatego lubimy tę część Ziemi, gdyż

przypomina nam naszą planetę. Nie mamy co prawda zimy, ale jest coś podobnego w

powietrzu, w świetle. Nasza przyroda jest bogatsza, zbiory obfitsze, ale ta wasza, północna, w

swej surowości ma coś pięknego.

Lindis poczuła patriotyczną dumę.

- Jesteście tu już długo?

- Tutaj jesteśmy już drugi tydzień, ale byliśmy też w innych miejscach na Ziemi.

- To was można spotkać jako UFO?

- No, jest ich wiele typów, my latamy jednym z nich - odpowiedział szef. -

Kilkakrotnie o mało nie natknęliśmy się na ludzi, ale udało nam się ukryć. Ty jesteś pierwszą

osobą, z którą nawiązaliśmy kontakt.

- Ale dlaczego nie... Znaczy, jesteście przecież mili i pokojowo nastawieni. Dlaczego

nie chcecie się ujawnić?

Oczy profesora posmutniały.

- Nie mamy odwagi. Tak długo, jak toczą się tu wojny, nie możemy. Człowiek, na

którego byśmy trafili, mógłby chcieć nas wykorzystać przeciw swojemu wrogowi. Nie

mówiąc już o tych szczegółowych badaniach i kwarantannach, jakie musielibyśmy przejść,

aby zostać zaakceptowanymi. O ile, oczywiście, nie zastrzelono by nas w panice, zanim

zdołalibyśmy się odezwać...

Lindis uznała jego racje.

- A właśnie... czy wy ze sobą nigdy nie rozmawiacie? Tak, jak my?

- Rozmawiamy, ale rzadko. Mamy swój język, ale go nie potrzebujemy. Tylko w nim

czytamy. Nauczyliśmy się zresztą angielskiego i rosyjskiego na wypadek zaskoczenia. Tak jak

to przydarzyło się Lo. Przypuszczał, że uwierzysz, że rozmawia z tobą po norwesku.

Najwyraźniej cię nie doceniał.

Lindis pokazała Lo język, a on odpowiedział śmiechem.

Długo siedziała, rozmawiając z obcymi przybyszami. Opowiadali o kosmosie i swych

podróżach tak wspaniałe rzeczy, że Lindis z podniecenia aż płonęły uszy. Dowiedziała się też,

background image

że oni żyją dwa razy dłużej niż ziemscy ludzie i że Lo, który ma trzydzieści cztery lata - o

rany, aż tyle?! - odpowiada wiekiem tutejszemu siedemnastolatkowi. No, to już lepiej brzmi.

Sto pięćdziesiąt lat profesora Tana odpowiada w takim razie siedemdziesięciu pięciu.

- A gdybym do was przybyła, miałabym z powrotem osiem lat? - zastanawiała się

Lindis.

Zaśmiali się.

- Nie, to niemożliwe. Zachowałabyś jednak młodość jeszcze przez wiele lat.

- Przecież jestem z Ziemi. Chyba nie mogłabym dożyć dwustu lat?

- Mogłabyś. Mamy specjalną dietę, która by to sprawiła. Spreparowaliśmy pewne

związki, które opóźniają proces starzenia.

Lindis zaniemówiła. W głębi duszy powstało pewne ciche i beznadziejne marzenie...

Nie pokazali jej pozostałych pomieszczeń, nie prosiła zresztą o to. Gdy wstała,

szykując się do wyjścia, przywódca powiedział:

- Zdajesz sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka teraz na tobie spoczywa. Jeżeli

piśniesz o nas choć słowo...

Lindis przysięgła, że będzie milczeć.

Wspomniała jeszcze o imprezie u Tone i o tym, że chciała, by Lo poszedł tam z nią. Po

krótkiej, niesłyszalnej dla niej dyskusji szef stwierdził:

- Ryzyko jest zbyt duże. Byłoby to rzeczywiście interesujące, gdyby Lo mógł

poobserwować ludzi z tak bliska, może nawet by mu się udało, ale jesteś jeszcze ty, Lindis.

Znalazłabyś się w trudnej sytuacji, musiałabyś z pewnością odpowiadać na podchwytliwe

pytania. Nie możemy wymagać aż takiej dyplomacji od siedemnastolatki. Dlatego niestety

musimy odmówić.

- Za kilka dni skończę osiemnaście! - sięgnęła po ostatni argument.

- Niemożliwe - uśmiechnął się Lo.

- I ty to mówisz! - zdenerwowała się dziewczyna. - Sam masz ledwo siedemnaście.

- Trzydzieści cztery - odparł Lo.

- Siedemnaście!

- Trzydzieści cztery - upierał się.

- Dzieci! - westchnął Tan. - Gdy ciebie teraz słucham, Lo, wydaje mi się, że nasz

preparat opóźnia także rozwój inteligencji... Lo skończył trzydzieści cztery lata, Lindis.

- No, to w takim razie jest dziadkiem - mruknęła, bo chciała, żeby do niej należało

ostatnie słowo.

background image

- Jeśli zechcesz znów tu przyjść, serdecznie zapraszamy - odezwał się dowódca

przyjaźnie. - Jesteś mądra, chętnie dowiedzielibyśmy się za twoim pośrednictwem czegoś

więcej o ludziach. Chciałabyś?

- O, tak! - wykrzyknęła Lindis z oczami promieniejącymi szczęściem. Do diabła z

imprezą u Tone, to było stokroć ciekawsze! - Jesteście tacy mili i wszystko jest tu strasznie

ciekawe. Możecie mnie pytać, o co chcecie, i badać mnie, ile chcecie!

Zaśmiał się.

- Nie będziemy natarczywi, obiecuję.

Lindis znów miała wrażenie, że się wygłupiła.

- Lo odprowadzi cię przez las. Dalej pójdziesz już sama. Do widzenia!

Cóż za wspaniałe słowa!

W lesie było już całkiem ciemno. Ponad drzewami migotały gwiazdy.

Gwiazdy... Zawsze myślała o nich jak o jasnych punkcikach o ładnych nazwach,

światełkach wiszących gdzieś w przestrzeni. Dopiero teraz uprzytomniła sobie niezwykłość

sytuacji, w jakiej się znalazła. Mężczyzna idący przed nią pochodził gdzieś stamtąd, z

dalekiej gwiazdy. Procjon... Aż szepnęła tę nazwę do siebie.

Dotarli na skraj lasu. Przed nimi rozciągało się wrzosowisko skąpane w zimnym

blasku księżyca. Lo zatrzymał się i odwrócił do Lindis.

Aż się wzdrygnęła.

- Lo! - krzyknęła - Twoje oczy świecą!

- To tylko odbicie księżyca - uśmiechnął się. - Przestraszyłaś się?

Zadrżała.

- Wygląda to trochę niesamowicie...

- Przyzwyczaisz się. Widzisz tę drogę?

Lindis niczego nie dostrzegła.

- Tam, pomiędzy wzgórkami. Idź tamtędy, będziesz szybciej w domu. Pospiesz się, na

pewno się o ciebie niepokoją.

- A niech tam - prychnęła gorzko.

- Na pewno! No i... Idź na tę imprezę w piątek! Za dużo przebywasz sama. Ależ ty

marzniesz! Chcesz ten szalik? Ładnie ci w nim było.

- Och, dajesz mi go? Dzięki, Lo! Też coś ci dam... Zobacz, to moje zdjęcie. Zawsze

możesz wziąć papier do analizy - zakończyła ironicznie.

- Przyjdziesz jutro? - Zerknął na zdjęcie i uśmiechnął się. - Dziękuję!

Ucieszyła się.

background image

- Jutro? Na pewno! Gdzie się spotkamy?

- Tutaj. To bliżej niż z plaży.

- Przyjdę od razu po szkole. Gdy słońce będzie nad morzem. Dobranoc, Lo! Dziękuję

za wspaniały wieczór!

- Dobranoc, mała Lindis!

Zniknął pomiędzy drzewami. Stała jeszcze i patrzyła za Lo. Po prostu stała i myślała o

nim. Westchnęła głęboko z bezgranicznego szczęścia.

Jej marzenie o przyjacielu się spełniło. I to jak!

Nagle zasmuciła się. Przecież w końcu go straci, należy przecież dosłownie do innego

świata...

Nieważne! Jutro go znów zobaczy! Czyż może być większe szczęście?

background image

ROZDZIAŁ V

Zegar kościelny wybił jedenastą, gdy Lindis szła przez ulice z szalikiem

powiewającym na wietrze. Tak późno jeszcze nigdy nie była sama poza domem. Możliwe, że

macie tam gdzieś w gwiazdach wysoki poziom moralności, pomyślała, jednak tu na Ziemi

zwabiacie niewinne dziewczyny na drogę pokus. Pomyśleć, jedenasta w nocy, a ja sobie idę!

Stłumiła triumfalny śmiech.

Siedzieli i czekali na nią wszyscy troje... Ojciec zerwał się z fotela i krzyknął:

- Gdzieś ty, u diabła, była o tej porze?! Myślisz, że możesz robić, co ci się żywnie

podoba? Gdzie byłaś? Wytłumacz się!

- U przyjaciela - odpowiedziała Lindis cicho.

- U jakiego znów przyjaciela? U chłopaka?

- Nie, nie u chłopaka. Nie mogłam wrócić wcześniej. Chcieli jeszcze ze mną

rozmawiać.

- Chcieli? To było ich więcej?

- Tak, było nas czworo. Zaprosili mnie na owoce i orzechy i rozmawialiśmy o

astronomii.

Trochę to głupio zabrzmiało, ale przecież było prawdą!

- Astronomia do jedenastej w nocy - zadrwił ojciec. - Nieźle, nie ma co. Były was

dwie pary, tak? I rozmawialiście o astronomii? Na pewno zgasiliście światło, żeby lepiej

widzieć gwiazdy, co? - grzmiał dalej. - Czy z tobą muszą być same awantury? Jeżeli się w coś

zapłaczesz, wylecisz z domu! Rozumiesz?

Nieźle by to wyglądało, córka wicedyrektora...

Lindis próbowała z całych sił doszukać się miłości za tymi surowymi słowami, tak jak

radził Lo. Rozumiała, że ojciec krzyczał na nią, bo się o nią bał, jednak uważała, że jest

niesprawiedliwy.

Matka nie poprawiła jej nastroju. Nakrzyczała za zniszczony sweter. Nosiła w nim

kamienie? No i co to za bzdury, że ona nie chce jeść?

Zanim Lindis zdołała odeprzeć atak, matka spytała:

- Co to w ogóle są za ludzie? Gdzie mieszkają?

- Nie znacie ich. Spotkałam jednego niedawno, a dzisiaj zaprosili mnie do siebie.

Mieszkają poza miastem. Jeden jest profesorem, drugi geologiem, a trzeci... a trzeci to

astronom.

- I co, chcieli z tobą rozmawiać? - spytał ojciec uszczypliwie. - Mamy w to uwierzyć?

background image

- Trzej mężczyźni? - dziwiła się Karin. - Byłaś sam na sam z trzema mężczyznami?

Masz ty rozum?

- Byli bardzo mili - tłumaczyła się Lindis rozpaczliwie. - Zapewniam was, nic

podejrzanego się nie działo.

- No dobrze, ale jak się oni nazywają? - nie poddawała się matka.

- Geolog nazywa się Lo. Nazwisk pozostałych nie pamiętam.

- Lo? - spytał ojciec nieco spokojniej. - Dziwnie. Jest w książce telefonicznej?

Lindis nie mogła powstrzymać uśmiechu.

- Nie sądzę.

Nadal zasypywali ją pytaniami. Starała się odpowiadać jak najbardziej

dyplomatycznie. Jednak cierpliwość jej się skończyła, gdy Karin pogardliwie dała do

zrozumienia, że siostra nie jest już pewnie tak niewinna, jaką udaje.

- I ty to mówisz, a sama palisz trawkę za szkołą! - wybuchnęła.

Zapadła śmiertelna cisza.

- Przepraszam - bąknęła Lindis. - Nie chciałam tego powiedzieć.

- Pewnie, że chciałaś! - zapiszczała Karin. - Tylko że kłamałaś!

Lindis westchnęła, zmęczona.

- Dobra, kłamałam.

Rodzice znów rzucili się na nią z pretensjami. Jak mogła oskarżyć o coś takiego swoją

dwunastoletnią siostrę! Co jej przyszło do głowy?!

Lindis wiedziała, że więcej uczniów z klasy Karin podpala marihuanę, ale było jej już

wszystko jedno. Znów zaczęli ją pytać o nowych znajomych.

- Zaprosili mnie na jutrzejsze popołudnie - rzuciła Lindis, idąc w stronę drzwi. - Ale

wrócę wcześniej. Będę w domu około szóstej. Mam im pomóc sortować zebrane kamienie.

Przerwała nowe upomnienia, zamykając drzwi. Zdołała jeszcze dostrzec, jak rodzice

przytulają Karin, mówiąc uspokajająco: „Biedne dziecko...”

- Ależ Lindis! - wykrzyknęła Kirsten na dziedzińcu szkolnym. - Po raz pierwszy od

dawna widzę, że masz ze sobą drugie śniadanie!

- Prawidłowa obserwacja - uśmiechnęła się Lindis. - Znów zaczęłam jeść.

- Dzięki Bogu - odetchnęło kilka koleżanek. - Bałyśmy się, że masz anoreksję albo coś

takiego.

Więc niepokoiły się o nią! Ogarnęło ją wzruszenie pomieszane z lekkim poczuciem

winy. A tak źle o nich myślała!

background image

- O mało co bym miała - przyznała. - Inger - Lise któregoś dnia powiedziała mi coś

niemiłego o moim wyglądzie i odtąd nie chciałam jeść. Ale teraz to się zmieniło.

- Inger - Lise! - prychnęła Anne Sofie. - Wyobraża sobie, że jest ósmym cudem świata.

- To raczej wynika z niepewności - stwierdziła Tone. - Taki ktoś wytyka innym wady,

aby samemu poczuć się lepiej.

- Ale Lindis nigdy nie była gruba - zaprotestowała Anne Sofie. - Byłaś chyba dla niej

zbyt doskonała. Chciała cię jakoś pogrążyć.

- Prawie jej się to udało - rzekła Lindis, czując, jak po plecach przebiega jej dreszcz.

Popatrzyła zdziwiona po swoich koleżankach. To były właściwie jej przyjaciółki, nie

traktowały jej jak kłopotliwego dodatku.

Może to dlatego, że stała się milsza? W takim razie to zasługa Lo. I lekarza. Obaj

poczęstowali ją niezłą garścią prawdy o niej samej.

Spytała Marit, co dostała z klasówki z matematyki, pochwaliła sweter Solveig,

poprosiła Kirsten o radę w związku z nową płytą... I tak dalej! Lindis odkryła, że to wspaniale

interesować się innymi. Wszystkim sprawiało to miłą niespodziankę.

- Przyjdziesz w piątek, prawda? - upewniła się Tone szczerze.

Lindis powiedziała, że się postara. Nie wspomniała nic o osobie towarzyszącej, gdyż

raczej nie będzie jej miała. Mimo to cieszyła się.

Okazało się, że nie zawsze trzeba wystawiać kolce.

Na lekcji norweskiego klasę czekała niemiła niespodzianka.

- Macie dziś trzygodzinne pisanie wypracowania - zapowiedział nauczyciel. - Nie było

zapowiadane, bo trzeba je tak właśnie przeprowadzić. Oto tematy.

Lindis spojrzała na tablicę. Źle spała w nocy, a lekcje odrobiła wcześnie rano. Bez

większego entuzjazmu przeczytała: „Dramaty Ibsena i Bjørnsona”, „Jesienna przechadzka po

lesie”, „Sytuacja polityczna w Afryce południowej”... Nagle drgnęła. „Gwiaździste niebo

jesienią”!

Kilka chwil siedziała, gryząc ołówek, aż zaczęła pisać.

Ołówek fruwał po papierze. Wypełniała stronę po stronie wiedzą z lekcji, własnych

lektar, ale przede wszystkim tym, co poprzedniego wieczora usłyszała od profesora Tana,

dowódcy i Lo. Gdy w końcu spojrzała na zegarek, zorientowała się, że powinna już zacząć

przepisywać na czysto. Pracę kończyła bez brudnopisu. Ostatnie zdanie dopisała w ostatniej

chwili i oddała wypracowanie, dumna i kompletnie wyczerpana. Nauczyciel z ciekawością

zajrzał na pierwszą stronę i aż uniósł brwi ze zdziwienia, gdy zobaczył, który temat wybrała.

background image

Jego zdziwienie zwiększyło się jeszcze na widok liczby zapisanych kartek.

Lindis uśmiechnęła się. Nie mógł tego oczekiwać po najbardziej leniwej uczennicy w

klasie...

Panna Lund była dla niej szczególnie miła na następnej lekcji mimo nie odrobionej

pracy domowej. Ojciec też lubił Lisbeth Lund. Stali często razem na korytarzu, rozmawiając.

Matka, przeciwnie, nie znosiła jej. Mama chyba nie zna się na ludziach, pomyślała Lindis.

Od razu po szkole popędziła w kierunku uroczyska, upewniwszy się wcześniej, czy na

pewno nikt nie widzi, dokąd ona zmierza.

Na skraju lasu czekał na nią Lo. Jak zwykle na jego widok serce uderzyło Lindis

dodatkowo co najmniej pięć razy. Chyba nigdy się nie przyzwyczai do jego niezwykłej siły

przyciągania.

- Dziś nie mogę długo zostać - rzuciła głośno. Uświadomiła sobie jednak coś i potem

już „myślała” do niego. - Udało mi się wczoraj odpowiedzieć na wszystkie pytania o to, gdzie

byłam.

- Świetnie - ucieszył się Lo.

Wspaniale było znów „usłyszeć jego głos”! Być przy nim blisko, patrzeć na niego...

Wyciągnęła paczkę z plecaka.

- To dla ciebie - uśmiechnęła się zażenowana. - Kupiłam ją za kieszonkowe. Jest po

angielsku, więc powinieneś zrozumieć.

Lo rozwinął papier. Książka traktowała o minerałach i rodzajach skał, o wieku

geologicznym i innych niezrozumiałych dla Lindis rzeczach. Kupiła ją na przerwie za

pieniądze ze skarbonki.

Lo przewracał kartki z zainteresowaniem.

- Jest wspaniała - rzekł z zachwytem, a Lindis czuła, że mówi szczerze. - Dokładnie to,

czego potrzebujemy! Nie moglibyśmy tak po prostu pójść i kupić czegoś takiego. Jak mogę

się zrewanżować? Jesteś bardzo miła.

Ona? Miła? Teraz naprawdę poczuła się zażenowana.

- Nie chcę, żebyś się rewanżował - rzuciła. - To przecież prezent. Nie zniosę, jeśli

będziesz czuł, że masz jakiś dług wdzięczności w stosunku do mnie. To już lepiej oddaj ją z

powrotem.

Ukrył książkę za plecami, śmiejąc się.

- Nie, nie oddam! Jest zbyt cenna. Pod wieloma względami.

Powstała sytuacja, w której Lindis nie czuła się zbyt pewnie, rzuciła więc niezręcznie:

background image

- Będziemy tu stać cały dzień, czy...

- Nie, oczywiście, że nie. Idziemy? Bardzo bym chciał cię zbadać, jeśli pozwolisz.

- Królik doświadczalny? Dobra, pewnie. O ile nie będzie bolało, zniosę wszystko.

Obiecał, że nie będzie bolało.

W „salonie” przywitali ją Tan i dowódca, który wreszcie się przedstawił. Miał na imię

Ari. Lo pokazał im książkę. Dosłownie się na nią rzucili, czym niezwykle uradowali Lindis. A

więc wybrałam właściwy prezent, pomyślała z dumą.

Lo zaprowadził ją do sąsiedniego pokoju pełnego różnych aparatów i instrumentów.

Wygląda to ciut niebezpiecznie, pomyślała.

- Połóż się na tej wysokiej ławce - polecił i zniknął za drzwiami.

Posłuchała go i leżała spokojnie, czekając. Wrócił przebrany w białe spodnie i

koszulkę z krótkimi rękawami. Wiedziała, że nie wypada gapić się na mężczyzn, ale nie

mogła oderwać oczu od jego ramion. Ramiona są najładniejszą częścią ciała mężczyzny,

pomyślała. Kiedy się odwrócił, zmieniła zdanie na korzyść pleców. A kiedy usiadł koło niej

na ławce, była już całkiem zdezorientowana, bo teraz najładniejsza wydała jej się jego twarz.

Westchnęła. Bycia tak doskonałym należałoby zabronić...

Otulił ją dużym, ciężkim kocem.

- Nie bój się - usłyszała jego myśli. - To nie jest niebezpieczne.

Do koca podłączył jakieś przewody i przekręcił wyłącznik na tablicy rozdzielczej.

Lindis poczuła, jakby koc otulił ją mocno, nie było to jednak przykre.

- Możesz tak poleżeć przez kilka minut? - spytał. - Możemy porozmawiać, jeśli

chcesz.

- Tak, mam parę pytań. Jak to jest, że ty czytasz moje myśli, a ja dostaję ładnie

okrojoną wersję twoich?

- To proste. Dysponujemy wysoko rozwiniętym zmysłem telepatii. Możemy zarówno

nadawać, jak i odbierać. Poza tym kontrolujemy to, co wysyłamy. To tak, jak u was z mową.

Nie wysyłamy innych myśli niż te, które chcemy. Ty nie masz takiej kontroli. Dlatego widzę

wszystkie twoje myśli i muszę przyznać, że są czasem mocno poplątane...

- Uff, chyba tak - westchnęła Lindis. - Może bym i wolała, żebyś nie był aż tak

przenikliwy.

Lo uśmiechnął się przelotnie.

- Myślałem dużo o tobie i twoich problemach, Lindis. Chyba wiem, co mogłoby ci

pomóc. Zdarza się u was, że osoby słabo widzące lub słyszące dostają specjalne aparaty?

- Tak - pokiwała głową. - Okulary i tym podobne.

background image

- No właśnie. Jeśli u nas czyjś zmysł telepatyczny ulega przytępieniu, ten ktoś dostaje

pewien aparat. Umieszcza się go za uchem. Oto on. Na ile zrozumiałem, nie masz

harmonijnych kontaktów z otoczeniem.

- Raczej nie. Ale to się poprawia. Szybko.

- Nie wierzysz ludziom, masz z góry ustalone sądy na ich temat. Czy chcesz pożyczyć

ten aparat na jeden dzień? Chcesz czytać myśli innych?

- Ojej! - Lindis była zachwycona i przerażona jednocześnie. - Oczywiście, że chcę!

- Myślę, że ci pomoże. Nie możesz go jednak nadużywać, to może być niebezpieczne.

No i nikt nie może go zobaczyć!

- No tak, to zrozumiałe. A do czego jest ten mały przełącznik?

- Ten? Poczekaj, uwolnię cię z tych okowów. No, teraz lepiej, prawda? Zbadane

zostało twoje serce, płuca i inne organy. Teraz to się wydrukuje, a potem wszystko

przeanalizujemy. A więc ten przełącznik jest po to, by móc wejść głębiej w psychikę danej

osoby. Mówiłem kiedyś, że słowa, myśli i charakter to trzy różne rzeczy. Już ci tłumaczę, jak

to wygląda. Oto rozmawiasz z jakimś człowiekiem. Mówi ci przykre słowa. Czytasz jego

myśli. Widzisz, że boli go coś, czego nie wyraża słowami. Przekręcasz przełącznik.

Wchodzisz wtedy pod zwykłe myśli i widzisz to, czego ten człowiek może sam nie być

świadomy. Widzisz, że on cię kocha, może ma wyrzuty sumienia w stosunku do ciebie i

dlatego, broniąc się przed tym, jest na ciebie zły. Czy to może brzmi zbyt skomplikowanie?

- Nie - Lindis usiadła. - Myślisz o moich rodzicach?

- Nie znam ich - powiedział Lo wymijająco - ale sądzę, że mogą tak myśleć. Czy z

twojej strony to nie wygląda tak samo? Wewnątrz siebie ich lubisz, a na zewnątrz jesteś

niemiła?

- Tak, zgadza się... czasami bywam bardzo niemiła.

- Jesteś po prostu samotna i nieszczęśliwa. Musisz znaleźć kogoś, kogo polubisz.

Odwróciła głowę, aby nie zauważył łez, ale on odwrócił ją z powrotem. Zacisnęła

mocno oczy.

Po chwili odezwał się:

- I to ja, pewny siebie idiota, mówię o pomocy!

Wreszcie odważyła się na niego spojrzeć. Nadal stał i patrzył na nią. Pokręcił głową.

- Żaden ze mnie dobry przyjaciel, Lindis. Jeśli powiem, że nie chciałem cię zawieść,

nie uwierzysz mi chyba?

- Uwierzę - przyznała słabo. - Chyba... użyłeś niewłaściwych słów.

Pokiwał głową.

background image

- Na pewno. Ale wracając do przełącznika... przekręcaj go jak najrzadziej! Najlepiej

będzie dla ciebie, jeśli nie poznasz najgłębszych pokładów duszy innego człowieka. Połóż się

jeszcze, pobiorę próbki krwi. Musimy cię wykorzystać, Ziemianko, skoro już tu jesteś!

Znów poczuła do niego zaufanie.

- Dotarłeś do mojego wnętrza?

- Tak. Wtedy, gdy się spotkaliśmy. Wymaga to od nas wielkiej koncentracji i jest

męczące.

- Rzeczywiście, pamiętam coś takiego. I wtedy, w lesie, przy spotkaniu z pozostałymi.

No i co znalazłeś?

- Nie, tego nie powiem. Mogłoby to dla ciebie okazać się ciężarem ponad siły.

- Było aż tak źle?

- Mała, gdyby było źle, nie zaprosilibyśmy cię tutaj. Nie rozumiesz, że nawet

świadomość tego, że jesteś dobrym człowiekiem, może stać się ciężarem? No niech ci będzie,

jesteś w porządku. Przerażająco niedojrzała i niezadowolona z siebie samej, ale absolutnie

„czysta”.

- A ty sam? Czy kiedykolwiek przestałeś kontrolować własne myśli?

- Tak, raz. Wtedy, gdy uciekałaś ode mnie i chciałem cię powstrzymać.

- W takim razie masz wspaniałą duszę - powiedziała Lindis cicho.

- Już nie - odrzekł Lo poirytowany. - Zachowałem się jak głupiec i o mało nie

zniszczyłem pięknej przyjaźni tylko dlatego, że chciałem być szlachetny. Żaden ze mnie

rycerz - zakończył, podciągając rękaw jej swetra.

- U nas pobiera się krew ze zgięcia ręki - mruknęła.

Często zapominała się i mówiła na głos. Nie mogła się przyzwyczaić, że Lo rozumiał

jej myśli lepiej niż słowa.

Wkłuł coś ostrego w jej ramię. Odwróciła wzrok, póki nie wyjął tej igły czy czegoś.

Pobrał kilka próbek. Leżała spokojnie i patrzyła na jego fascynującą twarz, zagadkowe oczy i

usta.

Ciekawe, jakby to było, gdyby on mnie pocałował, pomyślała w roztargnieniu. W tym

momencie on spojrzał na nią pytająco, uśmiechnął się i pokręcił głową.

Lindis spiekła raka.

- No, to wszystko - rzucił. - Dziękuję! Byłaś dzielna.

Nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Wstała i obciągnęła rękawy swetra.

- Pójdziemy do nich? - spytał.

Skinęła głową, nadal umierając ze wstydu.

background image

Zaprosili ją na obiad złożony ze wspaniałych, nieznanych dań, które jej bardzo

smakowały. Poczuła, że strasznie chciałaby zaprosić ich do domu, ale wtedy podziękowali jej

uprzejmie, gdyż oczywiście odczytali jej myśli.

Następnie znów zadawali Lindis mnóstwo pytań na wszelkie tematy dotyczące życia

ludzi, a ona odpowiadała najlepiej, jak umiała.

Tym razem to nie Lo odprowadził ją przez las, lecz Ari. Lindis była zawiedziona, lecz

starała się to ukryć. Na ile jej się to udało, nie wiedziała. Gdy się żegnali, mężczyzna spojrzał

na nią poważnie.

- Postarasz się przebywać jak najczęściej ze swymi kolegami, Lindis? - spytał.

Nie zrozumiała.

- Dlaczego?

- Byłoby dla ciebie dobrze, gdybyś się zakochała w którymś z nich.

Teraz już nic nie rozumiała.

- Ale ci chłopcy... są beznadziejni. Nie można z nimi o niczym porozmawiać!

Ari skrzywił się.

- Właśnie tego się bałem. To zmierza w złym kierunku. Bądź ostrożna, Lindis! Bardzo

cię cenimy wszyscy trzej, byłaś dla nas prawdziwą pomocą, i dlatego nie chcemy, żebyś

cierpiała. Nie możemy z ciebie zrezygnować, bo cię nadal potrzebujemy, poza tym cię

lubimy. Czyżbyś tego nie rozumiała? Jesteś przecież taka wrażliwa. Rozstanie może okazać

się bardzo bolesne, jeśli nie opamiętasz się w porę. Postaraj się rozejrzeć wokół siebie, może

znajdziesz jakiegoś sensownego chłopaka... To moja rada. Pociesza nas fakt, że jesteś młoda i

że szybko zapomnisz. Poza tym mało ostatnio spałaś. Postaraj się wypocząć przez kilka dni,

potem zobaczymy.

Chciała zaprotestować, ale zmieszana zgodziła się i pożegnała.

Ależ jej nagadał! Tego wieczoru on i Lo tyle mówili o tych idealnych chłopakach dla

niej.

Lindis przeszedł dreszcz. Może to było przeczucie? Przeczucie przyszłego bólu...

background image

ROZDZIAŁ VI

Lindis przyglądała się ukradkiem siedzącym przy stole, pochłoniętym rozmową

koleżankom.

Wśród nich najbardziej małomówna była Solveig, która dzisiaj wyglądała na

zmartwioną. Niekorzystne wrażenie pogłębiał dodatkowo jej nieefektowny wygląd; ta drobna,

niska dziewczyna miała na sobie obszerną puchową kurtkę, jakby zdjętą ze starszego brata.

Kurtka była mocno wygnieciona, bo, jak oznajmiła jej właścicielka, „dopiero co wyszła z

prania”. Rzeczywiście, na ramionach widać jeszcze było ślady po spinaczach do bielizny.

Nagle Lindis zrobiło się żal Solveig, która siedziała teraz ze spuszczoną głową i przypominała

zranione, porzucone przez rodziców pisklę.

Lindis nie miała dotąd okazji wypróbować, jak działa magiczne urządzenie, które

pożyczył jej Lo. W domu rodzice na pewno nie pochwaliliby takiej zabawy. Teraz sięgnęła do

kieszeni. To dopiero byłaby frajda, gdyby mogła poznać najskrytsze myśli i pragnienia

koleżanek!

Przez nikogo nie zauważona, Lindis wymknęła się z pokoju i zniknęła za drzwiami

łazienki. Drżącymi rękoma umocowała maleńki aparacik za lewym uchem, przysłoniła go

luźno opadającymi na ramiona włosami, po czym, jak gdyby nigdy nic, wróciła do

towarzystwa. Serce waliło jej niczym kowalski młot. Żeby tylko nikt nie zauważył niczego

podejrzanego...

Była tak podniecona, że z początku nie mogła wyłowić żadnych głosów. Czy zdoła

poznać tajemnice koleżanek, skoro sama nie może poradzić sobie z własnymi problemami?

Po chwili jednak coś zwróciło jej uwagę. Stopniowo zaczęła rozróżniać zdania, które nigdy

nie zostały wypowiedziane na głos. Były to rozmowy, o których nikt nie miał się dowiedzieć,

rozmowy, które dziewczęta prowadziły same z sobą. Początkowo Lindis nie potrafiła

oddzielić poszczególnych wypowiedzi, myślała nawet, że powinna dać sobie spokój z tą

wątpliwą zabawą. Wkrótce zrozumiała, co należy robić; po prostu musi skoncentrować się na

obserwacji tylko jednej z dziewcząt.

Najpierw zajęła się Marit, atrakcyjną dziewczyną i zarazem najzdolniejszą uczennicą

w klasie, która zawsze niezwykle jej imponowała.

Wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Lindis objęła głowę dłońmi, by głos z małego

aparatu był wyraźniejszy. Serce dziewczyny nadal biło jak szalone. Mimo że Marit od czasu

do czasu włączała się do ożywionej dyskusji, Lindis słyszała, o czym rozmyśla jej koleżanka

w skrytości ducha.

background image

„Chyba poczęstuję się ciastkiem, wygląda tak apetycznie. Za to jutro do wieczora nic

nie wezmę do ust; u Tone muszę wyglądać wystrzałowo. Żeby tylko nie skończyło się tak, jak

w przypadku Lindis. Ona wyraźnie przesadziła, choć przestrzegano ją, że nadmierne

odchudzanie jest niebezpieczne dla zdrowia. Jednak mnie to chyba nie grozi, przez jeden

dzień nie zdążę ani utyć, ani specjalnie stracić na wadze. Ach, wezmę kawałeczek. Dlaczego

miałabym sobie wszystkiego odmawiać? Zasłużyłam na odrobinę słodyczy. Ojej, co za ulga!

Lindis znowu mi się podejrzliwie przygląda. Ciekawe, o czym teraz myśli? Kto wie, może

snuje marzenia o królewiczu z bajki, a tymczasem królewicza ani śladu? Dziwna z niej

dziewczyna. Chodzi i szuka jakiegoś geologa. Pewnie poznała kogoś i zaraz się zakochała, a

jej wybranek zniknął bez śladu. Ostatnio Lindis bardzo wydoroślała. Może właśnie ten geolog

tak na nią wpłynął, o ile nie jest wytworem jej wyobraźni. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby

to była prawda. Biedna dziewczyna, w domu kłopoty, poza domem też... Ojej, wcale nie mam

chęci na to jutrzejsze wyjście, chociaż co ja mówię? Przecież będzie tam Dagfinn. Dobrze, że

nikt nie wie, jak bardzo jestem w nim zakochana. I nigdy się nie dowiedzą. Inteligentna Marit

nie pozwoli sobie na taką słabość. Niech myślą, że on mnie wcale nie interesuje. Kto wie,

może nawet dziewczyny by mnie wyśmiały? Na przykład taka Tone? Uważa, że pozjadała

wszystkie rozumy. Nienawidzę jej. Ciekawe, czemu Lindis ma taką tajemniczą minę...”

Lindis przeżywała rozterkę. Z jednej strony nie miała ochoty odkrywać kolejnych

tajemnic Marit, krępowało ją to i odczuwała wyrzuty sumienia, z drugiej jednak korciło ją, by

przyjrzeć się pozostałym dziewczętom.

Po chwili w maleńkiej słuchawce usłyszała głos drugiej koleżanki, Anne Sofie. Gdy

do Lindis dotarły myśli dziewczyny, o mało się nie zdradziła.

„Panie Boże, zachowaj mnie w swojej opiece! To nie może być prawda! Już siedem

dni po terminie! Skończyłam przecież dopiero siedemnaście lat! Co ja zrobię, co powie

mama, przecież ona wyrzuci mnie z domu! Taki wstyd! Jak to się mogło stać, skoro

spędziłam z Tomem tylko ten jeden jedyny wieczór! Mateńko Przenajświętsza, błagam,

wysłuchaj moich próśb!”

Lindis przestraszyła się nie na żarty, kiedy zrozumiała, jakie problemy ma koleżanka.

Ogarnęły ją wątpliwości. Choć z całego serca pragnęła pomóc Anne Sofie, nie wiedziała, w

jaki sposób mogłaby to uczynić.

Rozmyślania przerwał Lindis słodki jak miód głos. To Solveig zwróciła się do niej z

pytaniem:

- Lindis, czy odrobiłaś już angielski?

background image

- Jeszcze nie całkiem - odpowiedziała spokojnie Lindis. Zaraz potem przeniosła swoją

uwagę na nową „rozmówczynię”.

„Lindis wcale mnie nie lubi”, myślała wojowniczo Solveig. „To dlatego, że tak

wyładniała i uważa się za cudo. Właściwie to ona wcale nie jest taka ładna. O mnie nikt się

nie martwi, w ogóle ich nie obchodzę. Gdybym tylko miała przyjaciółkę! Najlepiej Tone, bo

jej wszystkie nadskakują. Anne Sofie w głowie tylko chłopaki i nikogo poza nimi nie

potrzebuje, za to Marit jest przebiegła i zarozumiała. Kirsten też jest zimna jak lód i nigdy się

nie odzywa, tylko mierzy wszystkich ponurym, podejrzliwym wzrokiem. Z nią w ogóle nie

chciałabym się przyjaźnić, na pewno nie jest szczera. Lindis z kolei wiecznie opowiada te

swoje niestworzone historie. Ona też nie ma żadnej przyjaciółki. Ciekawe dlaczego? Ostatnio

bardzo się zmieniła. Wszystkie i tak myślą tylko o sobie. Wcale im na mnie nie zależy. A ja

przecież tak się staram, tak bardzo chciałabym być z nimi bliżej! A zresztą, czy to warto?

Niech sobie idą do diabła!”

Lindis poczuła niesmak. Nie mogła się nadziwić, że Lo okazał się takim znawcą

ludzkich dusz. Jej niechęć do magicznego urządzenia z każdą chwilą rosła, jednak korciło ją,

by poznać także najskrytsze myśli Kirsten.

Tym razem jednak nie wszystko poszło tak gładko. Lindis nadstawiła uszu, ale

docierały do niej jedynie bardzo niewyraźne, chaotyczne fragmenty zdań, których nie mogła

połączyć w sensowną całość. Z trudem odgadywała, o czym w danej chwili myśli Kirsten.

„Ciekawe, czemu Lindis się tak na mnie gapi? Let me know..., jak to szło dalej? Jutro

na pewno wygram, ale ani słowa nikomu. O matko, ale ta Marit się opycha! Niedługo będzie

gruba jak słoń. Przyjechał jakiś samochód. Już późno, muszę iść. Lubię Lisbeth Lund. Ojciec

Lindis to przystojny facet. Jaka ta Tone głupia...”

Lindis ogarniało coraz większe zdumienie. Nie sądziła, że Kirsten jest taką prostą

dziewczyną. Jej jedyną bronią okazało się milczenie. Stanowiło, jak widać, skuteczniejszą

metodę niż ta, którą stosowała Solveig. Chcąc przypodobać się koleżankom, robiła wszystko,

co jej kazały. Niestety starania Solveig przynosiły odwrotny efekt: zamiast okazywać

przyjaźń, koleżanki coraz bardziej były Solveig niechętne.

Pozostała jeszcze Tone. Tak naprawdę Lindis nie znała jej zbyt dobrze. Mimo że

chodziły do jednej klasy, rozmawiały tylko przelotnie, i to zawsze na błahe tematy. To jedyna

okazja, by poznać ją bliżej.

„Co one się tak uczepiły Lindis, ciągle tylko o niej mówią. Ale ja jej jeszcze pokażę!

Niech no tylko spotkam tego geologa, o którego niedawno pytała. Już ja jej wtedy dopiekę!

Powiem jej, co myślę o romansie jej ojca! Dojrzały mężczyzna, a ładny przykład daje

background image

młodym! Z tym geologiem to też na pewno bujda. Może powiedzieć dziewczynom? Nie, na

razie jeszcze poczekam. Swoją drogą, Lindis wyładniała i ma ładny szalik. Do twarzy jej w

błękicie. Muszę koniecznie mieć taki sam. Ciekawe, gdzie go kupiła?”

Lindis uśmiechnęła się pod nosem. Sięgnęła dyskretnie za ucho, by wyciszyć aparat,

ale jej myśli nadal błądziły wokół Tone, Anne Sofie i Marit. Miała wyrzuty sumienia, że

odkrywa najskrytsze tajemnice koleżanek. Jednocześnie dowiedziała się, że wszystkie te

dziewczęta są w rzeczywistości zupełnie zwyczajnymi nastolatkami, ani lepszymi, ani też

gorszymi od niej samej. I żadnej z nich nie jest obca samotność. Była też zawiedziona, bo

zdała sobie sprawę, że żadna z dziewcząt nie jest tak naprawdę sobą, że starają się udawać

kogoś innego.

Lindis przypomniała sobie teraz, jak bezpiecznie czuje się w towarzystwie Lo, jak jej

przy nim dobrze. To wielkie szczęście, że może mieć takiego przyjaciela.

„Dziewczyny mi nadskakują, ale w gruncie rzeczy to się mnie boją”, myślała dalej

Tone. „Sądzę, że tak naprawdę wcale mnie nie lubią. Mogłabym okazywać im więcej

serdeczności, ale odczytałyby to jako oznakę słabości. Na myśl o tym, że zostanę sama jak

palec, chce mi się po prostu płakać...

Lindis wyczuła w myślach Tone wyraźny lęk przed samotnością, taki sam zresztą jak i

u innych dziewcząt. Teraz, gdy już wiedziała, co naprawdę o niej sądzą, kamień spadł jej z

serca. Nieoczekiwanie uznała, że może kiedyś będzie im jednak potrzebna.

- No nie, dziewczyny, lekcje! Jesteśmy spóźnione! - krzyknęła przerażona Marit.

Koleżanki poderwały się w mgnieniu oka i wybiegły z pokoju. Lindis chwyciła w

pośpiechu teczkę z książkami i popędziła za nimi, zapominając o urządzeniu do odczytywania

ludzkich myśli, które nadal tkwiło za uchem.

Na szkolnym korytarzu wpadła prosto na pannę Lund.

- Witaj, Lindis, jak się masz? - zagadnęła słodko nauczycielka.

- Dzień dobry pani. Spieszę się na zajęcia, już jestem spóźniona.

Nagle Lindis zamarła, bo doszły do jej uszu słowa, które w duchu wypowiadała panna

Lund.

„Że też muszę się tak krygować przy tej smarkuli! Ale co zrobić, chcę ją sobie

zjednać, chcę, żeby mnie polubiła. Teraz, gdy już owinęłam Ernsta wokół palca, reszta

powinna pójść gładko. Jego żona wkrótce spakuje manatki. Skoro Ernst koniecznie chce za-

trzymać jedną z córek, niech będzie nią Lindis, bo ona przynajmniej darzy mnie sympatią.

Wprawdzie przechodzi trudny okres i może się trochę buntować, ale już ja ją sobie

wychowam, jak należy”.

background image

Lindis gwałtownie skręciła za róg. Wielkie nieba! Co to wszystko ma znaczyć, co się

tu dzieje? Ojciec i panna Lisbeth Lund razem? Nie, to niemożliwe! Nie wolno na to pozwolić!

A jeszcze nie tak dawno wyobrażała sobie, że panna Lisbeth Lund jest jej matką!

Teraz nawet nie chciała dopuścić do siebie takiej myśli. Jak nigdy przedtem poczuła głęboką

solidarność z macochą i z całego serca zapragnęła jej pomóc.

Na korytarzu po raz drugi zadźwięczał dzwonek na lekcje, jednak Lindis była tak

oszołomiona, że nie mogła zrobić kroku. Przez nikogo nie zauważona, wsunęła się ukradkiem

do pustej o tej porze auli i przycupnęła pod ścianą. Dopiero teraz pojęła, dlaczego rodzice

wciąż się ze sobą sprzeczają, dlaczego sprzeczki kończą się płaczem matki, a koleżanki

czynią niedwuznaczne uwagi.

Lindis nie miała pojęcia, jak powinna zachować się w takiej sytuacji.

- Lo, Lo, gdzie jesteś, przyjacielu... - chlipnęła cichutko.

- Co się stało, Lindis?

Drgnęła. Była pewna, że słyszy głos Lo, ale nikogo w pobliżu nie zauważyła.

- Masz przy sobie aparat, a poza tym wołałaś mnie. Więc jestem.

- Czy to naprawdę ty? Zostań ze mną przez chwilę, nie odchodź, proszę. Gdzie ty się

podziewasz?

- Jestem u siebie, w bazie. To miejsce wy, ludzie, nazywacie statkiem kosmicznym

albo latającym talerzem. Widzę, że z twoją formą dziś nie najlepiej?

Lindis zacisnęła bezradnie pięści.

- Nie wiem, co powinnam zrobić. Ojciec ma nową przyjaciółkę, pannę Lund...

- Wiem o tym. Domyśliłem się od razu, gdy mi o nich opowiadałaś.

- Czy sądzisz, że mogę jakoś pomóc mamie?

- Raczej nie. Lepiej nie mieszaj się do tych spraw. Mama musi to rozwiązać sama.

- Ale przecież...

- Dobrze ci radzę. Zresztą spróbuję nad tym pomyśleć. A co poza tym u ciebie? Jak ci

się podoba mój aparat?

- To... wcale nie takie przyjemne, jak sądziłam...

- Naprawdę?

Lindis wydawało się teraz, że słyszy Lo tak, jakby znajdował się tuż obok. A jednak

nie zwracał się do niej słowami, tylko przesyłał jej swoje myśli. Mimo to Lindis nie mogła

powstrzymać się, by nie poprawić włosów czy wygładzić ręką zmiętej bluzki. Pragnęła

podobać się Lo. Złudzenie, że przyjaciel jest w pobliżu, dodawało jej otuchy.

background image

- Może trochę przesadziłam. Wypróbowałam go na moich koleżankach z klasy. Nie

miałam pojęcia, że każda z nich odczuwa samotność i tak bardzo tęskni za bratnią duszą. Do

tej pory uważałam, że tylko ja jestem biedna, nieszczęśliwa i opuszczona. Tymczasem inne

dziewczyny są tak samo zagubione jak ja. Czy to normalne, Lo, czy wszyscy ludzie czują

podobnie?

- O, tak, zwłaszcza gdy mają po osiemnaście lat.

Kontakt myślowy z przyjacielem poprawił samopoczucie Lindis.

- Wiesz, twój aparat ma jedną wielką zaletę. Mogę rozmawiać z tobą do woli, nawet

gdy znajdujesz się daleko stąd. Dzięki temu małemu przedmiotowi już nie czuję się samotna.

Wiem, że jesteś blisko. Inne koleżanki nie mają tak wspaniałego przyjaciela.

Tym razem Lindis nie odebrała kolejnych sygnałów od Lo.

- Lo, jesteś tu? Wcale cię nie słyszę, Lo! - przestraszyła się nagle dziewczyna.

Po chwili nadeszła odpowiedź:

- Jestem, Lindis.

- O, jak się cieszę. Bałam się, że kontakt został przerwany.

Lindis usłyszała delikatny śmiech przyjaciela.

- Czy wypróbowałaś już mój aparat na rodzicach i siostrze? - spytał nagle Lo.

- Jeszcze nie... jakoś nie mogę się przemóc.

- A to szkoda. Przecież właśnie po to ci go pożyczyłem.

- Wiem, ale coś mnie powstrzymuje. Może jednak dam sobie z tym spokój. A jeśli się

okaże, że ich naprawdę nic a nic nie obchodzę? Jeśli mój dom jest zimny i pozbawiony

serdeczności? Nie przeżyłabym tego. Wolę żyć w przekonaniu, że rodzice choć trochę

troszczą się o mnie. Wspominałam ci o pannie Lund, prawda? A pomyśleć, że naprawdę ją

lubiłam! Odnosiłam wrażenie, że chociaż ona mnie rozumie. Tymczasem była to jedynie

bardzo zręczna gra.

- No dobrze, jak chcesz. A teraz zajmijmy się czymś przyjemniejszym. Mieliśmy

wszyscy nadzieję, że nas wezwiesz. Brakowało nam ciebie.

W jednej chwili Lindis poczuła, że robi jej się ciepło na sercu. Nagle dzień wydał się

piękniejszy, a słońce jaśniej zaświeciło, oblewając korony drzew złocistym blaskiem.

- Naprawdę? A ja myślałam, że Ari mnie nie lubi...

- Ari chce jedynie twojego dobra, uwierz mi. Dlatego chciałbym cię o coś poprosić.

Czy możesz się ze mną spotkać po zmroku?

- Pewnie, że mogę - rzuciła bez zastanowienia Lindis.

background image

- Świetnie. Będziesz miała okazję przeżyć coś niepowtarzalnego. Coś, czego dotąd nie

doświadczyła żadna ludzka istota.

- O czym myślisz, Lo?

- Trochę cierpliwości, dziewczyno. Niczego się nie bój, możesz na nas polegać. Nic

złego ci się nie stanie.

- W porządku, tylko że nie mogę zostać długo.

Lo milczał przez chwilę.

- Dasz radę wymknąć się z domu nie zauważona?

- Nie wiem, postaram się. Rodzice na ogół zjawiają się późno i zaraz kładą się spać.

- Musisz jednak wiedzieć, że chcę zabrać cię na dalszą wyprawę. Potrwa to pewnie pół

nocy, a może i dłużej - wyjaśnił Lo.

- Naprawdę? Na szczęście jutro nie będę musiała zrywać się tak rano do szkoły. Idę

dopiero na trzecią lekcję. Jakoś sobie poradzę. Ale wolałabym wiedzieć, co mnie czeka?

- Chcą cię poznać nasi naukowcy pracujący w przestrzeni kosmicznej - rzekł z

wahaniem Lo.

- Z przestrzeni kosmicznej? Przecież mówiłeś...

- Nasz mały łatający talerz to tylko jeden z bardzo wielu obiektów uczestniczących w

badaniach kosmosu. Poza ziemską atmosferą znajdują się niezmierzone przestrzenie i one

także interesują naszych badaczy. Nie wyobrażasz sobie chyba, że zdołalibyśmy wrócić na

naszą odległą o lata świetlne planetę tym maleńkim pojazdem?

- To nie do wiary! Naprawdę nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Mimo to jestem

gotowa na to spotkanie - oświadczyła z powagą w głosie Lindis, po czym dodała ciszej: - Lo?

- Słucham cię, przyjaciółko?

Dziewczyna, wyraźnie zawstydzona, rzekła:

- Wiesz, dzisiaj są moje osiemnaste urodziny i chciałabym, żebyś życzył mi

wszystkiego najlepszego. Tylko nie mów, że wyglądam dziecinnie. Naprawdę, wiele się

ostatnio nauczyłam.

Lo roześmiał się serdecznie i odparł:

- Ależ, Lindis, nic takiego nie miałem na myśli. Jesteś naprawdę wspaniałą, mądrą

dziewczyną. Mam nadzieję, że ten nadchodzący rok będzie dla ciebie wyjątkowo szczęśliwy.

Trzymam kciuki za twoje powodzenie.

- W każdym razie zacznę go wystrzałowo, prawda? Skoro czeka mnie podróż w

kosmiczne przestworza! - zauważyła rozbawiona.

Po chwili jednak poczuła na plecach dreszcz strachu.

background image

- Widzę, że mimo wszystko trochę się boisz. Pamiętaj, że cały czas będę nad tobą

czuwał - pocieszał Lo. - Przy mnie nic ci nie grozi. Chyba że nie masz ochoty na tę wyprawę?

Nie chciałbym cię zmuszać.

- Ależ skąd! Jestem do waszej dyspozycji - odparła nieco zawstydzona Lindis. - Z tobą

jestem gotowa wybrać się na kraj świata, jeśli zajdzie taka konieczność.

Te słowa Lindis tak rozbawiły Lo, że długo nie mógł opanować śmiechu.

- To ci się udało. Właśnie polecimy aż poza kraj świata!

- Masz rację. No, ale teraz już czas na mnie, zwłaszcza że ktoś nadchodzi. Będę

czekała pod lasem tuż po zmroku.

- Świetnie. I pamiętaj, nie ma się czego bać! Ubierz się ciepło, weź sweter i długie

spodnie, żebyś nie zmarzła.

Do auli zajrzała Tone. Kiedy zobaczyła siedzącą w kucki przy ścianie koleżankę,

wykrzyknęła:

- Lindis, tu cię mam! Co ci jest? Panna Lund powiedziała, że źle się czujesz.

- Nie, wszystko w porządku. Tone, czyż świat nie jest piękny?

Zaskoczona Tone zmierzyła koleżankę zimnym spojrzeniem.

- Czyś ty zwariowała, Lindis?

- Tone, dzisiaj wieczorem wybieram się w podróż, w niesamowitą podróż!

Tone z politowaniem pokiwała głową i wyszła z auli, pozostawiając Lindis z głową w

chmurach.

background image

ROZDZIAŁ VII

Gdy Lindis pojawiła się w domu, żadnego z rodziców nie zastała. Nie było też Karin.

Korzystając z tego, bez namysłu zabrała się do pracy. Najpierw przystawiła pod swoje okno

drabinę, następnie naoliwiła wszystkie zamki i dokładnie sprawdziła, które deski w podłodze

skrzypią. Od czasu do czasu uśmiechała się do siebie, rozmarzona.

Potem postanowiła chwilę się zdrzemnąć. Sen na pewno jej się przyda.

Popołudnie spędziła z rodzicami i siostrą przy skromnym urodzinowym poczęstunku.

W czasie kolacji ostentacyjnie ziewała, udając bardzo zmęczoną.

Znalazłszy się wreszcie w swoim pokoju, od razu zaczęła przygotowania do nocnej

eskapady. Wydobyła z szafy gruby, biały golf i z niemałym trudem wciągnęła go przez głowę.

Potem poprawiła włosy i korzystając z drabiny, cichutko wysunęła się przez okno na

podwórko. Gdy znalazła się na dole, pofrunęła jak na skrzydłach w stronę lasu i po kilku

minutach ponownie witała się z Lo.

Była ogromnie uradowana, że znowu go widzi.

- Zwracam twój aparat, Lo. Dziękuję - powiedziała, podając przyjacielowi magiczne

urządzenie.

Lo schował je do kieszeni, po czym podniósł wzrok w niebo i z uśmiechem zapytał:

- No i jak, boisz się?

Lindis skinęła lekko głową.

Lo ujął dziewczynę za rękę i poprowadził drogą w głąb lasu. Choć znała tę okolicę, za

żadne skarby nie wypuściłaby teraz dłoni przyjaciela. Lo doskonale zdawał sobie z tego

sprawę i nie miał zamiaru zostawiać jej samej w leśnym gąszczu.

Gdy uszli już spory odcinek, Lindis usłyszała cichy warkot. W miarę jak las się

przerzedzał, warkot stawał się coraz głośniejszy.

Na koniec stanęli na przestronnej polanie, a oczom Lindis ukazał się ogromnych

rozmiarów pojazd w kształcie talerza. Mimo że Lindis była już raz na pokładzie tego

niezwykłego statku, dopiero teraz ujrzała go w całej okazałości. Była zafascynowana.

Przytłumione światło masywnych reflektorów, które oblewało całą polanę, nadawało scenerii

nieprawdopodobny, tajemniczy wyraz. Tuż przy łagodnie wznoszącym się ku maszynie

podjeździe oczekiwali Ari i Tan.

Lindis czuła wyraźnie, że krew szybciej płynie w jej żyłach, tak jakby miała za sobą

wielokilometrowy bieg. Czy ta przygoda na pewno skończy się dla niej szczęśliwie? A może

powinna się wycofać?

background image

Rozglądała się niepewnie dookoła, gdy Ari rzekł z serdecznym uśmiechem:

- Witaj, Lindis. Cieszymy się, że przyszłaś. Za chwilę wyruszamy. Właśnie

zakończyliśmy sprawdzanie instrumentów pokładowych. Zapraszam do środka.

Pod Lindis ugięły się nogi. W pierwszej chwili nie mogła zrobić ani kroku. Zaraz

jednak poczuła na swojej dłoni pewny uścisk Lo, który łagodnie podprowadził ją do wejścia.

We wnętrzu pojazdu wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż podczas jej pierwszej

wizyty. Lo pokazał teraz Lindis pomieszczenia, których istnienia wcześniej mogła się jedynie

domyślać. Większość z nich wypełniona była najróżniejszą aparaturą i wysokimi,

pozamykanymi regałami. Na pulpitach i pod sufitem zamontowano setki lamp, migoczących i

rozświetlających wnętrze jaskrawym światłem.

- Nie widziałaś jeszcze tylko naszych sypialni oraz kuchni - powiedział Lo, kiedy

zatrzymali się w małym pomieszczeniu przypominającym wyposażeniem gabinet lekarski.

Potem Lo poprosił Lindis, by ułożyła się wygodnie na obciągniętej ceratą szerokiej kozetce.

- Ręce trzymaj luźno wzdłuż tułowia - dodał. - Złącz stopy, o, tak, dobrze. Czy

wszystko mamy na miejscu? - spytał Ariego.

Obok kozetki znajdowały się przeróżne aparaty i przyrządy. Na ich widok Lindis

drgnęła.

- Nie bój się, Lindis - rzekł uspokajająco Lo. - Ta aparatura najprawdopodobniej w

ogóle nie będzie nam potrzebna. Zamontowano ją tu wyłącznie na wypadek wystąpienia

nieprzewidzianych okoliczności. A teraz przygotuję cię do lotu!

Lindis starała się leżeć spokojnie, podczas gdy Lo wkładał na jej stopy ciężkie,

masywne buty jak do jazdy na nartach. Mocno zacisnął ich klamry, a potem przypiął

dziewczynę grubymi pasami na wysokości talii, kostek i przegubów rąk. Dolną część kozetki

nieco opuścił, zaś część górną lekko uniósł, tak że Lindis pozostawała w pozycji półleżącej.

Ari oraz profesor Tan przez chwilę obserwowali czynności kolegi, lecz wkrótce

wyszli. Lindis jednak nadal nie traciła ich z oczu, gdyż najbliższe pomieszczenia były

pooddzielane przezroczystymi ścianami. Ari zasiadł w wygodnym fotelu przed pulpitem

sterowniczym, na którym znajdowały się niezliczone ilości małych i dużych przycisków i

migających lampek.

Lindis przypuszczała, że założą jej skafander, taki jakiego używają kosmonauci, ale

tak się nie stało. Cóż, pozostawało jej zaufać wiedzy przybyszów z dalekiej planety.

Lo wstał, podszedł zdecydowanym krokiem do masywnych drzwi, wykonanych z

materiału przypominającego pleksi, i zatrzasnął je. Następnie dał znak kolegom, że wszystko

background image

gotowe do odlotu, i ponownie przysiadł obok Lindis, która ani na chwilę nie spuszczała

swojego opiekuna z oczu.

- Zwykle pomagam Ariemu przy starcie. Manewrowanie w atmosferze ziemskiej

wymaga sporej wprawy - wyjaśnił. - Tym razem jednak postanowiłem dotrzymać ci

towarzystwa. Jesteś pierwszą ludzką istotą, która wyruszy w kosmiczną podróż w

międzyplanetarnej maszynie tego typu. Wiemy, że i wy, Ziemianie, dysponujecie

nowoczesnymi statkami kosmicznymi, ale nasze pojazdy to maszyny dużo nowszej generacji.

Dlatego nie jesteśmy pewni, jak zniesiesz ten lot, rozwiniemy bowiem ogromną prędkość.

Zastanawiam się, czy nie zaaplikować ci zastrzyku znieczulającego. Podczas wznoszenia się

statku możesz odczuwać dotkliwy ból w uszach.

- Oszalałeś? Nie chcę żadnego znieczulenia!

- Nie zamierzam cię straszyć, ale zanim nie opuścimy atmosfery i nie znajdziemy się

poza strefą przyciągania ziemskiego, może być naprawdę nieprzyjemnie.

- Nie boję się - skłamała Lindis.

Lo uśmiechnął się pod nosem.

- Wyjątkowo dzielna z ciebie dziewczyna.

Profesor Tan włączył silnik i ustawił parametry lotu. Lindis zauważyła, że trójka

pilotów jest niezwykle skoncentrowana.

- Ruszamy - „usłyszała” myśli profesora Tana.

- Oczekujemy was - rozległ się niski głos, dobiegający od strony niewielkiego

monitora. - Uważajcie na deszcz meteorów na waszym kursie. Czy jest z wami dziewczyna z

Ziemi?

- Owszem. Zdecydowała się na tę podróż.

- Znakomicie. Zwróćcie szczególną uwagę na jej reakcje. Poruszajcie się z minimalną

prędkością! Lo ma rację, mówiąc, że ludzie z planety Ziemia nie są tak odporni jak my.

Wprawdzie ci ludzie używają skafandrów kosmicznych, ale w tym przypadku nawet i one nie

na wiele by się zdały. Pozostaje nam wierzyć, że wszystko pójdzie dobrze.

Głos ucichł, a tymczasem Lo ułożył się na drugiej kozetce tuż obok Lindis i przypiął

starannie pasami. Ręce i nogi miał jednak wolne na wypadek, gdyby musiał pomagać

współtowarzyszce podróży. Wcześniej jeszcze owinął ramię dziewczyny szerokim pasem.

Lindis odniosła wrażenie, że w ten sposób Lo mierzy jej ciśnienie.

W pewnej chwili statek zaczął się kołysać, a silnik zawył przejmująco. Z sekundy na

sekundę owo napawające Lindis lękiem kołysanie wzmagało się, a po upływie minuty lub

dwóch nagle wszystko się uspokoiło i ucichło.

background image

- Natychmiast otwórz usta! - zawołał nieoczekiwanie Lo.

- Dlacze... - chciała zapytać Lindis, lecz nie zdążyła. Nagła zmiana ciśnienia wewnątrz

pojazdu sprawiła, że z płuc Lindis w ułamku sekundy wydostało się zalegające tam powietrze.

W pomieszczeniu rozległ się jej rozdzierający krzyk.

- Jestem przy tobie, spokojnie - starał się uspokajać przyjaciółkę Lo.

Lindis tymczasem nie mogła złapać tchu. Bębenki w uszach bolały niemiłosiernie, a

nieznana siła rozsadzała jej płuca i wciskała ciało w kozetkę. Dziewczyna miała nieodparte

wrażenie, że gałki oczne wbijają się głęboko w jej mózg. Skóra na twarzy napięła się tak,

jakby za moment miała pęknąć. Po chwili pod nosem Lindis pojawiły się kropelki krwi.

Lo obserwował dziewczynę z przerażeniem. Na chwilę kompletnie stracił głowę i nie

był w stanie zareagować. Opanował się jednak, ostrożnie otarł z twarzy Lindis krew i pot,

jeszcze bardziej uniósł górną część kozetki, po raz kolejny zmierzył Lindis ciśnienie i

sprawdził pracę serca. W pewnej chwili zrozpaczony krzyknął w stronę pilotów:

- Zawracajcie!

Oddychanie przychodziło Lindis z niewyobrażalnym trudem. Zsiniała i była już bliska

utraty przytomności. Tan wskazał dłonią na aparat tlenowy, wiszący ponad głową

dziewczyny, i Lo błyskawicznie zrobił z niego użytek.

Lindis poczuła wyraźną ulgę i wreszcie udało jej się wciągnąć większy haust

powietrza do płuc. Ostatkiem sił skierowała do Lo przesłanie:

- Nie zawracajcie. Wytrzymam.

Wcale jednak nie była tego taka pewna. Czuła, że opada z sil, ale nic nie mogła na to

poradzić. Nie była w stanie nawet ruszyć się z miejsca, gdyż krępowały ją pasy

bezpieczeństwa, zaś ciśnienie wewnątrz kabiny nie pozwoliłoby na najmniejsze uniesienie

głowy czy ręki. Wydawało jej się, że cierpieniom nie będzie końca.

Ari odwrócił się, spojrzał na dziewczynę i z troską w głosie spytał:

- Lo, jak ona to znosi?

Lo w milczeniu pokręcił tylko głową. Wyglądał na bezradnego.

- Za chwilę znajdziemy się poza strefą przyciągania. To już nie potrwa długo -

pocieszał Ari.

Lindis nigdy przedtem nie przeżywała tak okropnego bólu. Miała wrażenie, że jakaś

niewyobrażalna siła rozrywa jej ciało na tysiące kawałeczków, płuca pracują niczym

kowalskie miechy, zaś z oczu, czoła, a nawet uszu spływają pomieszane z potem łzy. Czuła na

sobie dłonie Lo, ale nie widziała jego twarzy. Wydawało jej się, że wszystkie światła pogasły.

background image

Wokół niej zapanowała głęboka ciemność. Raz miała wrażenie, że marznie, innym razem

oblewała ją fala gorąca.

Profesor Tan zaczął mówić do mikrofonu, informując macierzystą jednostkę o stanie

pasażerki.

- Wygląda na to, że dziewczyna nie wytrzyma.

- Spróbujcie zrobić jej zastrzyk z...

Co zamierzano jej zaaplikować, tego Lindis nie dosłyszała. Poczuła jedynie lekkie

ukłucie w przedramię i już po chwili jej serce zaczęło bić spokojniej. Nadal jednak nie

ustępowało bolesne napięcie w uszach i płucach, a skronie wciąż dudniły. Dziewczyna

odwróciła wykrzywioną bólem twarz w stronę, gdzie, jak sądziła, siedział jej przyjaciel.

- Nie miałem pojęcia, że między mieszkańcami Ziemi a nami jest taka różnica.

Gdybym przypuszczał, jakie sprowadzę na ciebie cierpienia, nigdy nie pozwoliłbym na tę

podróż - powiedział załamany Lo. - Za bardzo zaufałem podobieństwom, sądziłem, że wiele

nas łączy. Teraz wiem, że nie możecie obyć się bez skafandra. O ile w ogóle na coś by się tu

zdał.

- Jesteśmy słabymi istotami - . wyszeptała z trudem Lindis.

Czuła się tak, jakby za chwilę miała umrzeć, a jednak się nie bała. Być może sprawiła

to obecność Lo, a może fakt, że jej organizm znajdował się w stanie krańcowego

wyczerpania. Nie miała siły do dalszej walki. Teraz było jej obojętne, jak zakończy się ta

przygoda.

Naraz wszelkie bóle i uciążliwości minęły jak ręką odjął. Lindis poczuła się znacznie

lepiej. Napięcie w całym ciele ustąpiło, powrócił wzrok, lepiej słyszała. Zdeformowana,

ściągnięta skurczami twarz odzyskała normalny wygląd. Lindis z niedowierzaniem popatrzyła

na Lo; on również wydawał się zaskoczony.

- Udało się - rzekł z westchnieniem ulgi i uśmiechnął się, patrząc na spokojną już

dziewczynę. - Och, Lindis, nareszcie! Tak się o ciebie bałem. Teraz niebezpieczeństwo

minęło, jesteśmy już poza zasięgiem przyciągania ziemskiego.

Przez moment wyglądało na to, że Lo rzuci się Lindis na szyję i uściska ją z radości.

Nie uczynił tego, tylko wstał, uwolnił Lindis z pasów bezpieczeństwa i otarł jej z czoła pot.

Wyglądał na bardzo zmęczonego, ale i uradowanego.

Lindis odetchnęła głęboko.

background image

ROZDZIAŁ VIII

Jakiś czas leżała bez ruchu i odpoczywała po dramatycznych przeżyciach. Teraz nie

byłaby w stanie poruszyć choćby palcem. Tymczasem profesor Tan przy użyciu specjalnego

wziernika dokładnie obejrzał uszy dziewczyny.

- No, na szczęście nic poważnego się nie stało. Masz wprawdzie uszkodzone bębenki,

ale z czasem same się wygoją. Na razie możesz mieć kłopoty ze słuchem. Nic się jednak nie

martw.

- Właściwie uszy nie są mi aż tak bardzo potrzebne. Przecież i tak wiem, co mówi do

mnie Lo.

- Ach, więc tylko on cię interesuje? A twoi przyjaciele tam, na Ziemi?

- Profesorze, chwilami odnoszę wrażenie, że mają niewiele do powiedzenia, dlatego

nie żałuję, że ich nie usłyszę.

Lindis uniosła się na łokciu i ostrożnie spuściła nogi na podłogę. Dobre samopoczucie

powoli powracało. Nie mogła uwierzyć w to, co jeszcze kilka minut wcześniej działo się z jej

ciałem. Była niezmiernie dumna, że jako jedyna Ziemianka może brać udział w tak dalekiej

międzyplanetarnej ekspedycji.

Gdy wstała, Lo ujął ją pod ramię i podprowadził w kierunku okienka.

- Chodź, coś ci pokażę - powiedział.

Lindis odniosła wrażenie, że prawie nic nie waży. Tylko dzięki ogromnym, ciężkim

butom, których Lo nie pozwolił jej zdejmować, mogła normalnie chodzić po podłodze.

- Gdybyś nie miała na sobie tych specjalnych butów, unosiłabyś się pod sufitem jak

balonik. A teraz spójrz tam, w dół.

Niektóre elementy pokładu wykonano z przezroczystego materiału, przypominającego

szkło, tak że można było przez nie wyglądać na zewnątrz.

- Wielkie nieba, Lo! - zawołała bezmiernie zdumiona Lindis. - Czy my naprawdę

znajdujemy się tak daleko od Ziemi?

Nisko pod stopami, w gęstej mgle, dostrzegła wiszącą niczym bombkę choinkową,

lśniącą niezwykłym blaskiem planetę.

- To nie jest Ziemia - powiedział Lo z uśmiechem.

- A co, Księżyc? Nie, to niemożliwe. W ciągu kilkunastu minut nie mogliśmy pokonać

aż takiej drogi?

- Masz przed sobą Wenus w całej okazałości, moja mała.

- Co takiego? Lo, ja chcę do domu! - wykrzyknęła Lindis już nie na żarty przerażona.

background image

- Nic się nie bój. Wszystko jest pod kontrolą. Chodź, pokażę ci twoją ukochaną

Ziemię, ale musimy przejść na drugą stronę. Spójrz, oto ona - powiedział i wskazał na

jaśniejącą błękitem kulę. - Ta największa. Księżyca w ogóle stąd nie zobaczysz.

Lindis wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, że może znaleźć się tak daleko od

planety matki. Ogarnięta lękiem ukryła twarz w dłoniach.

- Boję się - zaszlochała.

Lo delikatnie otoczył ją ramieniem. Gdy tak przez chwilę stali przytuleni, Lindis nagle

opuścił niepokój. W ramionach przyjaciela czuła się całkiem bezpieczna.

- Podróż powrotna nie będzie już taka dramatyczna - zapewnił łagodnie. - Najgorsze

już za tobą, wierz mi.

Lindis spojrzała z wdzięcznością na Lo, a po chwili rzekła:

- Strasznie tu u was gorąco.

- Nic dziwnego, teraz znajdujemy się blisko Słońca.

Mogłabym tak stać w jego ramionach całą wieczność, pomyślała, ale powinnam

zachować wobec niego dystans.

Tymczasem Lo wypuścił ją z objęć i oboje znowu podeszli do okienka, z którego

wcześniej patrzyli na Wenus.

Jakby to było dobrze móc kontrolować swoje własne myśli, rozmarzyła się Lindis. To

niesprawiedliwe, że Lo może o mnie wiedzieć wszystko, podczas gdy sam stanowi dla mnie

zagadkę!

- Wenus, jak zapewne wiesz, jest drugą planetą, licząc od Słońca - wyjaśniał Lo. -

Choć spośród wszystkich planet pod względem rozmiarów i gęstości najbardziej przypomina

Ziemię, wy, ludzie, nie moglibyście na niej zamieszkać. Na Wenus panuje bardzo wysoka

temperatura, no i prawie nie ma tam tlenu.

Pojazd tymczasem zatoczył duże półkole i wrócił na poprzedni kurs. Po upływie

minuty lub dwóch z kabiny pilotów odezwał się Ari:

- No, jesteśmy prawie na miejscu.

Lindis podbiegła do znajdującego się najbliżej stanowisk pilotów okienka i wyjrzała

przez nie. Dość wysoko ponad nimi zawisł olbrzymich rozmiarów statek, również zbliżony

kształtem do - jak określali to ludzie - latającego talerza. Pod jego płaskim spodem

przelatywały w tę i z powrotem pojazdy identyczne jak ten, którym podróżowała Lindis.

Niektóre z nich wlatywały do wnętrza olbrzyma, inne wylatywały z niego niczym pszczoły z

ula.

background image

- No, Lindis, masz przed sobą bardzo ważne spotkanie - odezwał się zza jej pleców

Tan. - Jak czujesz się jako pierwsza istota ludzka, która dotarła tak daleko?

- Czyżbyście wy nie byli ludźmi? - spytała zaskoczona dziewczyna.

- Owszem, tylko w dużo bardziej zaawansowanym stadium rozwoju niż Ziemianie.

Wybacz, jeśli cię uraziłem. Wszystkie pojazdy, które tu widzisz, łącznie ze statkiem - bazą,

zostały wybudowane specjalnie do celów badawczych. Szczególnie interesuje nas Ziemia i

wy, jej mieszkańcy. Przykro mi, że nie pomyśleliśmy o skafandrze dla ciebie, ale właśnie te

mniejsze statki są dla nas tym, czym dla ludzi z Ziemi kosmiczne skafandry. Sama przed

chwilą boleśnie doświadczyłaś, że nie są one jednak dostatecznie bezpieczne dla istot takich

jak ty. Jesteście, jak się okazało, znacznie mniej odporni na wahania ciśnienia. My używamy

skafandrów tylko wówczas, gdy schodzimy na całkiem odmienne od naszej obce planety. Na

Ziemi możemy się bez nich obejść.

Lindis z rozdziawionymi z przejęcia ustami obserwowała rozgwieżdżone niebo. Naraz

wybuchła głośnym śmiechem, czym wszystkich wprawiła w zdumienie.

- Co się stało, co cię tak cieszy?

- Przypomniałam sobie, że za kilka godzin mam wieczorek u koleżanki, która mieszka

na tamtej małej planecie.

- Oj, chyba się mylisz, moja droga. Tamta planeta nazywa się Mars - wyjaśnił Lo.

- Jak to, przecież dopiero mi ją pokazywałeś i mówiłeś, że to Ziemia! - zawołała

oszołomiona Lindis.

- Poruszamy się z zawrotną prędkością - powiedział spokojnie Ari. - Specjalnie dla

ciebie nadłożyliśmy drogi i zatoczyliśmy półkole, by przelecieć blisko Wenus. To piękna

planeta i warto na nią popatrzeć. Taka okazja nieprędko się powtórzy. Przede wszystkim jed-

nak chcieliśmy uniknąć niebezpiecznego spotkania z deszczem meteorów. Nie rozumiem,

dlaczego nie mogę teraz połączyć się z bazą - dodał poirytowany.

- Czy macie może lusterko? - zapytała nieoczekiwanie Lindis.

Lo nie mógł opanować wesołości.

- Ciekawe, czy ktoś spotkał kiedyś kobietę, która mogłaby obyć się bez lusterka? -

zapytał. - Chodź, zaprowadzę cię do łazienki. Tam znajdziesz wszystko, co potrzeba.

Pokładowa łazienka urządzona była naprawdę wspaniale. Zachwycona Lindis spytała,

czy nie mogłaby się wykąpać.

- Lindis, obawiam się, że to na razie niemożliwe - rzekł Lo. - Woda rozchlapie się po

całym pomieszczeniu, nie utrzymasz jej w wannie.

Lindis rozejrzała się uważnie dookoła.

background image

- Zastanawiam się, gdzie przechowujecie swoje przybory do golenia. Wprost nie mogę

się nadziwić, każdy z was wygląda zawsze tak świeżo, jakby wyszedł prosto spod brzytwy!

- Ależ z ciebie dociekliwa osóbka! Rzeczywiście, nie musimy się golić zbyt często,

wystarczy raz na pół roku.

Lindis odruchowo uniosła dłoń, by dotknąć policzka przyjaciela, ale zaraz,

zawstydzona, cofnęła ją.

- Proszę bardzo, możesz sprawdzić - rzekł rozbawiony Lo.

Przez chwilę przyglądała się twarzy przybysza z dalekiej planety, po czym pogłaskała

czule jego policzek, a nawet palcami leciutko musnęła jego wargi. Przez moment odniosła

wrażenie, że Lo specjalnie przybliżył twarz, zaraz jednak się cofnął.

Lindis poprawiła rozwichrzone włosy i uznała, że prezentuje się całkiem dobrze.

Razem z przyjacielem wróciła do pomieszczenia za kabiną pilotów.

Wreszcie nadszedł najważniejszy moment.

- Jesteśmy gotowi do połączenia ze statkiem - bazą - rzekł Ari. - Proszę zapiąć pasy.

Lindis oczekiwała gwałtownego uderzenia, tymczasem wpłynęli gładko przez otwarty

luk i miękko wylądowali.

Po kilku minutach mogli już opuścić swój pojazd. Gdy po podstawionym szerokim

trapie zeszli na dół, Lindis rozejrzała się ciekawie dookoła. Oto znalazła się na głównym

pokładzie statku - bazy. Potem wraz z trzema towarzyszami przeszła do dużego

pomieszczenia, w którym czekało już kilku rosłych mężczyzn o nieprzeniknionych twarzach.

Przedłużająca się pełna napięcia cisza sprawiła, że Lindis poczuła się nieswojo. Przełknęła

nerwowo ślinę. Żebym tylko dobrze wypadła, pomyślała.

- Dasz sobie radę, Lindis - rzekł z przekonaniem Lo, który wiedział, co czuje teraz

dziewczyna. - Pamiętaj, że oni są mili i przyjaźnie do ciebie nastawieni.

Tymczasem zbliżył się do nich jedyny w tej grupie krępy i niski mężczyzna.

- Witam, słyszałem, że miała pani wyczerpującą podróż.

Lindis uniosła głowę, dygnęła na przywitanie i odpowiedziała z dumą:

- Tak, ale wszystko dobrze się skończyło.

- To bardzo uprzejme z pani strony, że zechciała nas pani odwiedzić. Proszę zająć

miejsce, zaraz zaczynamy. Mamy niewiele czasu. Podobno wraca pani na swoją planetę za

kilka godzin?

Lindis uśmiechnęła się pod nosem. Coś takiego! Wszyscy przejmują się tym, że musi

niedługo wracać do siebie. Czyżby nie chcieli się z nią rozstawać?

background image

Kiedy Lindis usiadła, otoczyli ją pozostali mężczyźni. Zadawali jej tyle pytań, że po

paru minutach poczuła się bardziej wyczerpana niż po najdłuższej odpowiedzi na ocenę w

szkole. Interesowało ich wszystko: problemy społeczne, religia, przyroda, polityka, ekonomia,

szkolnictwo, życie rodzinne, związki między kobietą a mężczyzną i wiele innych zagadnień.

Im więcej padało pytań, im głębiej drążono temat, tym bardziej bezradna czuła się Lindis.

Było jej wstyd, że ma takie luki w wykształceniu. Cóż, wiele przedmiotów traktowała po

macoszemu, nic więc dziwnego, że teraz nie wszystko potrafiła wyjaśnić.

Lo nie odstępował Lindis i w ten sposób podtrzymywał ją na duchu. Była wdzięczna,

że chociaż w nim znajduje oparcie.

Dziewczyna wciąż nie mogła się nadziwić, że doskonale słyszy każde z pytań, choć

żaden z dostojnie wyglądających panów nie zadaje ich na głos. Zdążyła się już przyzwyczaić,

że w ten szczególny sposób komunikuje się z Lo, ale przecież niezwykła komisja

egzaminacyjna składała się z zupełnie obcych jej osób!

Po godzinie Lindis poczuła ogromne zmęczenie. Jej odpowiedzi nie były już tak

staranne i przemyślane. Gdy jeden z mężczyzn zapytał ją, dlaczego jest taka chuda i dlaczego

czuje się samotna, choć przecież ma wielu znajomych, o mało się nie rozpłakała.

Na szczęście krępy mężczyzna, ten który na początku powitał Lindis, dostrzegł, jak

bardzo jest wyczerpana, i stwierdził:

- Chyba najwyższy czas na przerwę, panowie. Nasz gość jest znużony. Pozwólmy mu

odsapnąć. Myślę też, że powinniśmy coś zjeść.

Po chwili podano do stołu. Patrząc na smakowite, ładnie podane potrawy, Lindis ku

swemu zdziwieniu poczuła wyraźny głód.

- Myślałam, że odżywiacie się wyłącznie tabletkami - powiedziała z uśmiechem.

- Nie gardzimy dobrą kuchnią - odparł Tan. - Jakiś czas temu przeszliśmy na pokarm

farmakologiczny, ale ludność podniosła bunt.

Po skończonym posiłku Lindis znów odpowiadała na pytania obcych mężczyzn.

Potem dziewczynie pobrano krew, zmierzono ciśnienie krwi, wykonano elektrokardiogram,

tomografię komputerową mózgu i wiele innych badań, których celu nie znała. Badanie, jakie

na Ziemi przeprowadził Lo, było jedynie wstępem do mnóstwa analiz, które planowali

przybysze z obcej planety.

Kiedy Lindis uznała, że nareszcie dadzą jej spokój, egzamin zaczął się od nowa.

Chciała wypaść jak najlepiej, za nic nie chciała sprawić zawodu Lo. Choć była ledwie żywa i

nie mogła się skupić, cierpliwie odpowiadała, aż wreszcie, kompletnie wyczerpana, po prostu

umilkła.

background image

- Za dużo od niej wymagacie - oburzył się Lo. - Nie możecie oczekiwać, że nastoletnia

uczennica wyjaśni wszystkie interesujące nas kwestie.

- Proszę nam wybaczyć, być może trochę przesadziliśmy - usprawiedliwiał się

niewysoki mężczyzna. - Po prostu tak bardzo interesujemy się Ziemią, jej mieszkańcami i ich

życiem, że chcieliśmy do maksimum wykorzystać obecność naszego gościa.

Zaczęli wymieniać między sobą ciche uwagi, a chwilami Lindis odnosiła nawet

wrażenie, że się o coś spierają. Jeden z mężczyzn przywołał do siebie Lo i coś mu szepnął do

ucha. Lo wyraźnie spochmurniał. Lindis dałaby teraz wiele za to, by mieć przy sobie

urządzenie, które pozwala odgadywać cudze myśli.

Wreszcie Lo podszedł do Lindis. Stanąwszy za plecami dziewczyny, oparł jej głowę

wygodnie na oparciu fotela i począł delikatnie masować skronie siedzącej.

Lindis spojrzała na niego pytająco, tym razem jednak nie przekazał jej żadnych

wyjaśnień. Powieki Lindis stały się naraz ciężkie jak ołów i powoli zaczął morzyć ją sen.

Wokół zapanowała cisza...

Po jakimś czasie poczuła, że ktoś delikatnie potrząsa ją za ramię. Poderwała się na

równe nogi.

- Lindis, wracamy na Ziemię, już czas - poinformował Lo.

Niewysoki krępy mężczyzna podziękował Lindis serdecznie za spotkanie oraz

udzielenie odpowiedzi na wiele ważnych pytań. Informacje, które dzięki niej zgromadzili,

zostaną teraz szczegółowo przeanalizowane i wykorzystane do dalszych badań, zapewnił.

Po jakimś czasie, gdy Lindis wraz z Lo, Arim i Tanem znaleźli się na pokładzie

mniejszego statku, Lindis zagadnęła przyjaciela, który siedział nachmurzony:

- Co się ze mną działo, Lo?

- Zadali ci kilka pytań, na które nie chciałaś udzielić odpowiedzi - wyjaśnił, starannie

unikając jej spojrzenia. - Musieliśmy poddać cię hipnozie, ponieważ tym razem nasze

umiejętności czytania w myślach zawiodły.

Lindis zaniepokoiła się nie na żarty. Nie miała pojęcia, o jakie pytania chodzi.

Zdarzało się przecież, że o pewnych sprawach nie miała ochoty rozmawiać z nikim. Czasami

bała się nawet o nich myśleć. Poczuła się dotknięta do żywego.

- Nie miałeś prawa zmuszać mnie do niczego! - zawołała. - I to w obecności obcych

mężczyzn!

- Nie miałem wyboru - odparł krótko.

- I co, dowiedzieli się tego, czego chcieli? - zapytała obrażona Lindis.

background image

- Owszem, ale nie były to dla nas sprawy nowe. Okazało się, że jednak mamy wiele

wspólnego.

Lindis odwróciła się na pięcie i usadowiła się w fotelu na drugim końcu

pomieszczenia.

Lądowanie na Ziemi w porównaniu z przeżyciami, jakie stały się udziałem Lindis przy

starcie, było niemal przyjemnością. Powoli wstawał ranek, kościelne dzwony właśnie zaczęły

wzywać na poranne nabożeństwo. Gdy słońce wychyliło się znad horyzontu, Lindis leżała już

w swoim łóżku i zasypiała. W zaciśniętej dłoni trzymała błękitny szalik.

background image

ROZDZIAŁ IX

Odkąd Lindis sięgała pamięcią, czas spędzany w domu nie kojarzył jej się z niczym

przyjemnym. Teraz, kiedy dziewczyna poznała prawdziwe zamiary panny Lund, czuła się tu

jeszcze bardziej obco. Z drugiej jednak strony uznała, że nie wolno dopuścić do tego, by obca

kobieta rozbiła jej rodzinę, choćby nawet ta rodzina różniła się od normalnych. Rozmyślała o

tym całe przedpołudnie, aż wreszcie zdecydowała, że musi porozmawiać z ojcem.

Po obiedzie z duszą na ramieniu stanęła pod drzwiami jego gabinetu i delikatnie

zapukała.

Ojciec uniósł wzrok znad biurka.

- Kogo widzę, Lindis! Co, skończyło się kieszonkowe?

Dziewczyna potrząsnęła przecząco głową i rzekła:

- Tym razem nie. Chciałabym z tobą poważnie porozmawiać.

Odetchnął z ulgą i odłożył na bok swoje papiery.

- Zamieniam się w słuch.

Zimny ton głosu ojca speszył Lindis, ale po chwili dziewczyna wzięła głęboki oddech

i zaczęła:

- Dotarły do mnie nieprzyjemne plotki na twój temat, ojcze...

- Co takiego? - spytał pan Bergstrøm, wyraźnie blednąc.

- Wygląda na to, że nasza nauczycielka od angielskiego chwali się wszem i wobec, że

wpadłeś jej w oko. Rozgłasza, że odchodzisz od żony. Słyszałam nawet, że chcecie mnie

zabrać do siebie, a Karin zostawić mamie! Ja się na to stanowczo nie zgadzam! Nie

zamierzam zostać pasierbicą panny Lund!

Na twarzy ojca wystąpiły czerwone plamy.

- Kto ci nagadał takich głupstw! - krzyknął, uderzając pięścią w stół. - To... to

nieprawda.

Szloch ścisnął Lindis za gardło, tak że z trudem zdołała wykrztusić:

- Ja... słyszałam to od różnych osób... Pan Bergstrøm ciskał z oczu błyskawice.

- Tato, czy to prawda? - pochlipywała Lindis. - Chcesz naprawdę zostawić mamę? Czy

dlatego mama jest taka nieszczęśliwa?

- Lindis, wyjdź stąd natychmiast! Muszę pilnie zadzwonić! - Mężczyzna złapał się za

głowę i opadł bez sił na fotel. - To jakaś kompletna bujda! Kto ci naopowiadał takich rzeczy?

Zamiast słuchać podłych oszczerstw, powinnaś kategorycznie zaprzeczyć!

background image

Lindis opuściła gabinet ojca. Miała wrażenie, że pierwszą rundę wygrała. Wiedziała

jednak, że na tym jeszcze nie koniec, że czeka ją kolejne starcie.

Pomyślała o swoim przyjacielu. Ani on, ani też Tan czy Ari nie wspomnieli nawet

słowem o ewentualnym następnym spotkaniu. Tymczasem Lindis już nie mogła się doczekać,

by znowu ujrzeć Lo. Odnosiła wrażenie, że i Ari, i Tan nie pochwalają jej nadmiernego

zainteresowania osobą Lo. Z pewnością woleliby, żeby teraz usunęła się w cień. Lindis zaś

targały sprzeczne uczucia: za żadne skarby nie chciała się narzucać, a jednocześnie tęskniła za

niezwykłym przyjacielem, z którym tak wspaniale się rozumieli. Nie wiedziała nawet, w jaki

sposób nawiązać z nim kontakt, nie była pewna, czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy. Mogła

tylko cierpliwie czekać na jakiś znak od niego. Chyba Lo nie opuści jej bez pożegnania?

Samotna, spragniona miłości i przyjaźni Lindis cierpiała prawdziwe męki.

Mimo wielkiego przygnębienia postanowiła jednak pójść na wieczorek do Tone.

Zastanawiała się, w czym byłoby jej najładniej. A może nie warto się stroić, tylko włożyć

zwykłą trykotową koszulkę i wytarte dżinsy?

Jednak zdecydowała, że ubierze się starannie, na złość koleżankom. Poza tym uznała,

że gdyby Lo jej towarzyszył, z pewnością ucieszyłby się, widząc ją elegancką i zadbaną.

Ciekawe, w czym podobałabym mu się najbardziej? pomyślała.

Umyła włosy i zwinęła je wysoko, upinając w zgrabny kok. Włożyła obcisłą

granatową spódniczkę, która odsłaniała smukłe nogi i podkreślała szczupłą talię. Do tego

świetnie pasowała jasnoniebieska bluzka z przezroczystymi szyfonowymi rękawami. Gdy

Lindis była już gotowa, przejrzała się w lustrze. Uznała, że wygląda bardzo efektownie.

Szczególnej elegancji dodały jej ciemne pantofelki na wyższym niż zwykle obcasie.

Czy mogę się tak pokazać w towarzystwie? A jeśli dziewczęta mnie wyśmieją?

Tymczasem do pokoju weszła mama Lindis. Na widok córki oniemiała.

- Ależ Lindis... jak... jak... ty...? - wykrztusiła po dłuższej chwili. - Chciałam

powiedzieć, że prześlicznie wyglądasz, choć mnie wydajesz się stanowczo za szczupła.

Chyba skończyłaś z tym odchudzaniem? No, no, kto by pomyślał? Taka piękna dziewczyna!

- Mamo, właśnie przybyłam na wadze dwa kilogramy. Ostatnio jem za dwie, więc nie

musisz się martwić. Czy mogłabym pożyczyć twoich perfum? Podobają mi się te o zapachu

konwalii.

Pani Bergstrøm pozwoliła Lindis skorzystać nie tylko z perfum, ale też z pomadki i

kredki do oczu. Doradziła także córce, by pociągnęła rzęsy czarnym tuszem. Dzięki tym

zabiegom twarz Lindis stała się dużo bardziej wyrazista.

background image

Już stojąc w drzwiach, przed samym wyjściem, Lindis nieoczekiwanie powiedziała:

- Mamo, tak mi przykro, że ostatnio byłam wobec ciebie oschła Poprawię się,

obiecuję. I wcale nie tęsknię za moimi biologicznymi rodzicami. Myślę, że z tobą jest mi

najlepiej.

Zanim do zaskoczonej pani Bergstrøm dotarł sens słów, Lindis zniknęła.

U Tone było już gwarno. Na widok wchodzącej Lindis dziewczęta zamarły, po czym

otoczyły ją i zaczęły prześcigać się w komplementach, zachwycone jej nowym stylem. Ku

swojemu zdumieniu Lindis stwierdziła, że podziw koleżanek jest szczery.

- Tylko pasek trochę ci się przekrzywił - rzuciła Tone, co najwyraźniej oznaczało, że

cała reszta jest w najlepszym porządku.

Wśród gości Lindis dostrzegła Dagfinna, ku któremu tęskne spojrzenia słała Marit. On

jednak pochłonięty był rozmową z inną. Anne Sofie sprawiała wrażenie rozbawionej i

wyjątkowo szczęśliwej. Lindis domyśliła się, że obawy koleżanki okazały się przedwczesne.

To dobrze, dziewczyna nie będzie musiała przerywać szkoły w połowie roku.

W drodze na wieczorek Lindis natknęła się na pannę Lisbeth Lund. Ukłoniła jej się

grzecznie, jak zwykle. Nauczycielka tymczasem zmierzyła ją niechętnym wzrokiem, po czym

szybko się oddaliła. Lindis wiedziała, że tego wieczoru ojciec postanowił zostać w domu ku

wielkiej radości matki. Lindis była z tego powodu niezwykle dumna. W końcu to jej zasługa.

W pewnym momencie do Lindis podeszła Marit.

- Nawet jak mnie poprosi, nie mam zamiaru z nim tańczyć - powiedziała trochę bez

związku i znów posłała czułe spojrzenie Dagfinnowi. - Spójrz, jak ci chłopcy uganiają się za

głupimi gąskami. Mnie nadmiar powodzenia nie grozi, prawda, Lindis? Oni wszyscy boją się

mądrych dziewcząt!

- Ze mną też żaden nie chce tańczyć. Nawet nie mam tej pociechy co ty - z goryczą w

głosie odrzekła Lindis.

- No wiesz! Ty w ogóle nie okazujesz im zainteresowania, dlatego omijają cię z

daleka. Mrozisz ich swoim lodowatym spojrzeniem. Chodzisz z głową w chmurach albo

zaczynasz rozmowę na zbyt skomplikowane tematy. Oni tego nie lubią. Wolą w kółko chwalić

się swymi wątpliwymi sukcesami, przytulać się, uszczypnąć tu i tam. To wszystko, na co ich

stać. Po co nadmiernie wysilać mózg?

- Marit, jesteś niesprawiedliwa - zauważyła ze śmiechem Lindis. - Ale co do mnie

masz rację. Jakoś żaden z nich mnie nie interesuje. Gdyby mieli same zalety, gdyby stanął

przede mną sam Tom Cruise, to i tak nie dorastałby nawet do pięt...

background image

- Ach, tak, więc nadal marzysz o tym geologu - powiedziała z przekąsem Marit. -

Niech ci będzie.

Lindis przypomniała sobie słowa Ariego. Mówił, że powinna jak najwięcej czasu

spędzać ze swoimi najbliższymi i z rówieśnikami. Cóż, kiedy nudziła się w ich towarzystwie.

Nie było jej łatwo.

Żyję w dwóch różnych światach, pomyślała. Pierwszy to mój zwyczajny, powszedni

dzień, ten drugi, niezwykły, to świat Lo. Największym problemem jest to, że wciąż tęsknię za

tym drugim.

Nagle Lindis zamarła. Mimo gwaru, jaki panował w pomieszczeniu, usłyszała

znajomy głos. Głos, który rozpoznałaby nawet wówczas, gdyby dochodził z końca świata. To

Lo wzywał ją do siebie.

- Lindis, wyjdź na dwór. Czekam w ogrodzie!

Na moment wstrzymała oddech. Była tak uszczęśliwiona, że w pierwszej chwili nie

mogła zrobić kroku. Zaraz jednak opanowała się i przeprosiła Marit.

- Wybacz mi, Marit, zaraz wracam.... - rzuciła tonem usprawiedliwienia i wybiegła na

zewnątrz.

Obeszła dom w koło i znalazła się na jego tyłach, koło werandy, której schodki

prowadziły w dół, w stronę plaży. W ciemności dostrzegła połyskujący kombinezon

przyjaciela. W okamgnieniu znalazła się tuż przy Lo.

- Cześć, jak to dobrze, że przyszedłeś! - rzuciła zdyszana. - Czy będę wam znowu

potrzebna? Nie wybieracie się czasem w kolejną podróż?

Lo spojrzał na Lindis, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu.

- Nie, na razie nigdzie się nie wybieramy. Myślałem tylko... Lindis, nie mogę wyjść ze

zdumienia. Wyglądasz tak... tak elegancko...

Elegancko? Lindis spodziewała się innego komplementu. Sądziła, że Lo przywita ją

bardziej serdecznie. Nie mógł nie zauważyć, jak bardzo się zmieniła, miał wszak znakomity

wzrok, nie przeszkadzała mu najgłębsza nawet ciemność.

Lo dostrzegł zawiedzioną minę Lindis.

- Może źle się wyraziłem. Wyglądasz pięknie - poprawił się z uśmiechem.

Zanim Lindis zdążyła zareagować, mówił dalej:

- Wiesz, ciekawi mnie, jak się bawicie.

- No to chodź ze mną do środka - zaproponowała uradowana.

- Lepiej nie. Podejdę tylko do okna i trochę pozaglądam. Chyba mnie nie zauważą.

background image

- Może masz rację - rzekła, z trudem opanowując rozczarowanie. - Wyobrażam sobie,

jakie wywołałbyś poruszenie.

- Zwłaszcza w tym kombinezonie - dorzucił.

- Myślę, że nie tylko ten strój spowodowałby zamieszanie.

Że też tak się wygłupiła! Co jej przyszło do głowy, żeby zapraszać go na wieczorek?

Obserwowała ukradkiem, jak Lo przygląda się rozbawionej młodzieży, i tym bardziej

żałowała swoich słów. Lo tak ogromnie różnił się od jej kolegów i koleżanek! Choć dla niej

był po prostu wspaniałym mężczyzną, jego niezwykłe oczy mogły wywołać szok u innych

dziewcząt. A może przeciwnie, zachwyciłyby się nim, a potem nie mógłby się opędzić od

rozhisteryzowanych wielbicielek, które starałyby mu się przypodobać. Nie, nade wszystko

Lindis nie miała zamiaru dzielić się Lo, pokazywać go innym. Należał tylko do niej, był jej

wiernym przyjacielem i ta świadomość podnosiła ją na duchu.

Nagle zdała sobie sprawę, że Lo śledzi jej myśli, gdyż wyraźnie posmutniał. Lindis

szybko zaczęła mówić na zupełnie inny temat, ale Lo zdawał się jej nie słuchać.

- Interesujące - wycedził przez zęby i w zamyśleniu obserwował sączących drinki

chłopców. - Nie mogłem sobie odmówić, żeby tu do was nie zajrzeć. Tyle ciekawych

postaci...

- Ach, tak, więc tylko po to tu przyszedłeś?

Odwrócił się do Lindis i spojrzał jej głęboko w oczy.

- Tak, tylko po to.

- A co powiedzą na tę wizytę Ari i Tan?

- Nie wiedzą, że tu jestem.

- Naprawdę? - zawołała Lindis. - Wychodzisz bez powiadomienia swoich

przełożonych?

- No, a co ty zrobiłaś wczoraj w nocy?

- Wczoraj wpatrywałam się w planetę Wenus w towarzystwie ukocha... Oj,

przepraszam. Miałam zupełnie co innego na myśli - dodała zawstydzona.

- Ja nic nie słyszałem, Lindis.

Żadne z nich już się nie odezwało. W milczeniu przyglądali się gromadzie

rozbawionych młodych ludzi. Lindis czuła się nieswojo, podglądając znajomych, ale wcale

nie miała ochoty ruszyć się z miejsca.

- Powiedziałbym, że nie widzę w nich nic nadzwyczajnego - powiedział w końcu Lo. -

Uważam, że nie dorastają ci do pięt.

background image

Lindis dopiero po chwili się zorientowała, że Lo do niej mówi. Po raz pierwszy

usłyszała jego prawdziwy głos. Tym razem Lo nie przekazywał swoich myśli, tylko je

naprawdę wypowiadał. Głos miał niski, ciepły, dźwięczny. Lindis była nim zachwycona.

- Zobacz, jakie piękne włosy ma ta dziewczyna - rzucił w pewnym momencie. - Takie

jasne jak łan żyta!

To była Kirsten. Jej długie złotoblond włosy spływały pięknymi lokami na ramiona.

Lindis posmutniała. Niewiele brakowało, a rozpłakałaby się. Wiele dałaby za takie

właśnie włosy...

- Lindis - zaczął Lo. - Dlaczego tak dziwnie reagujesz? Czy od razu zakochujesz się w

chłopcu tylko dlatego, że ma bujną czuprynę?

- Oczywiście, że nie.

- Dlaczego więc sądzisz, że ze mną jest inaczej?

- Przepraszam, nie chciałam zrobić ci przykrości. Powiedz, czy jesteś żonaty?

- Nie, od dziesięciu lat zajmuję się wyłącznie badaniem przestrzeni kosmicznej. Jakoś

nie myślałem o ułożeniu sobie życia. Wcześnie opuściłem rodzinny dom.

- Nigdy nie tęsknisz za kimś bliskim?

- Może czasami - powiedział ostrożnie.

- Za kimś konkretnym?

- Lindis, daj spokój - uciął krótko.

Dziewczyna umilkła, zgaszona, a po chwili zmieniła temat.

- Umiesz hipnotyzować? - spytała.

Lo spojrzał na Lindis w zamyśleniu. Jego zmrużone jak u kota, lśniące jasnym

blaskiem oczy kontrastowały ze smagłą, jakby opaloną twarzą.

- Hm, może to nie jest najlepsze określenie. Nie wiem zresztą, o co tak naprawdę ci

chodzi.

Lindis zerknęła na Lo i poprosiła:

- Czy mógłbyś sprawić, żeby Dagfinn zatańczył z Marit? Ona jest w nim taka

zakochana, a Dagfinn zupełnie nie zwraca na nią uwagi. Niech poprosi ją do tańca!

- Widzę, że pragniesz wszystkich uszczęśliwiać - uśmiechnął się Lo. - A który to

Dagfinn?

Lindis wskazała na jednego z rozbawionych chłopców.

- No wiesz? Czemu miałoby to służyć? - zdziwił się Lo. - On nie zasługuje na jej

zainteresowanie. Wolałbym skojarzyć ją z tym drugim, który stoi nieco w tyle. Zobacz tylko,

jak często posyła w jej kierunku czułe spojrzenia.

background image

- Niech więc Marit zmieni swój obiekt westchnień!

- Lindis, kochanie, przecież nie jestem swatem! Uczuć nie można poddawać

eksperymentom.

- A gdybyś znał dziewczynę, która ulokowała swoje uczucia nie w tej osobie, co

należy, nie chciałbyś jej pomóc? Zwłaszcza gdyby nie chodziło o miłość, ale o zwykłą...

przyjaźń?

Lindis zdawała sobie sprawę z tego, że jej głos zaczyna drżeć.

- Jeśli chodzi o przelotne zauroczenie, być może uda mi się coś na nie poradzić, ale nie

mam najmniejszego zamiaru mieszać się do prawdziwej miłości. Nie leży to zresztą w mojej

mocy.

- Więc nie pomożesz Marit?

- Owszem, jej mogę pomóc, jeśli rzeczywiście tak bardzo ci na tym zależy.

Zależy? Tylko tego brakowało! Co ja narobiłam? Wtrącam się w nieswoje sprawy, a

do tego ryzykuję utratą przyjaźni Lo. Ale co zrobić, platoniczna przyjaźń dziewczyny i

chłopca nie może chyba trwać wiecznie. Prędzej czy później musi przerodzić się w głęboką

zażyłość. Dotyczy to także mnie, zwłaszcza że chodzi o kogoś tak przystojnego i zmysłowego

jak Lo.

Tymczasem Lo skoncentrował uwagę na dwojgu młodych. W pewnej chwili Lindis

zauważyła, że Marit podeszła do chłopca, który od dawna tęsknie spoglądał w jej stronę.

A jednak udało się! Lo jest naprawdę wspaniały, pomyślała z wdzięcznością Lindis.

Nie minęło wiele czasu i Marit z chłopakiem, czule objęci, wyszli na werandę. Stali w

milczeniu, zapatrzeni w sierp księżyca na niebie. Lindis z Lo odeszli po cichutku trochę dalej,

by para ich nie zauważyła.

- Jak oni mogą tak się obejmować! - zawołał w pewnej chwili oburzony Lo. - Przecież

prawie się nie znają! A ta twoja Marit nawet go nie kocha! Nie pojmuję waszych zwyczajów.

Dla nas miłość jest rzeczą wielką, bez niej nie ma mowy o bliskości i fizycznym kontakcie.

Czy wy nie macie żadnych zasad? Większość tych dziewcząt... Ich myśli wprawiają mnie w

prawdziwe zakłopotanie. Muszę przyznać, że jestem zaszokowany.

Zawstydzona Lindis przypomniała sobie, że jeszcze niedawno sama chciała pocałować

Lo.

- Ty jesteś zupełnie inna, przyjaciółko - powiedział Lo, jak zwykłe odczytując jej

myśli. - Z pewnością podobałabyś się mieszkańcom naszej planety, jesteś bowiem wrażliwą,

myślącą dziewczyną. To nie tylko moje zdanie, ja to po prostu wiem. Otwartość, szczerość,

background image

serdeczny stosunek do drugiego człowieka to zalety, które przyciągają do ciebie innych,

Lindis.

Lindis zadowolona chłonęła słowa Lo tak, jak gdyby już nigdy więcej nie miała ich

usłyszeć. Była niezwykle wdzięczna i dumna, że Lo ma o niej tak dobre mniemanie.

Zerwał się wiatr. Lindis drgnęła.

- Zmarzłaś? Chodź do mnie, ogrzeję cię.

Lo otulił dziewczynę połą swojej kurtki i przytulił do siebie. Lindis z wrażenia niemal

zamarła. Po chwili ostrożnie przyłożyła ucho do szerokiej piersi przyjaciela, a usłyszawszy,

jak rytmicznie bije jego serce, wykrzyknęła zaskoczona:

- Lo, do tej pory sądziłam, że ty nie masz serca!

- Chyba żartujesz, Lindis. Czyżbyś uważała mnie za robota?

- No... raczej nie. Jak mocno bije! Czy zawsze tak je słychać?

Lo zmarszczył czoło i rzekł niemal z gniewem:

- Słuchaj, dziewczyno, jeśli nie przestaniesz mnie prowokować, już nigdy się nie

spotkamy. Nie rozumiesz, że mnie po prostu dręczysz?

Zmieszana Lindis nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć.

- Przepraszam, ale ja naprawdę nie chciałam sprawić ci przykrości - wyjąkała. - A tym

bardziej nie miałam zamiaru cię prowokować. Nic nie poradzę, że tak cię lubię - dokończyła

ledwie słyszalnie.

Lo uśmiechnął się smutno.

- No dobrze, już się nie gniewam. Wiem, że jest ci ciężko. I tak jeszcze niemało się

nacierpisz.

W tej samej chwili otworzyły się drzwi na werandę. Kiedy Lo podniósł wzrok na

stojącą w nich dziewczynę, ta wrzasnęła przerażona i jak burza wpadła do salonu.

Lo zareagował błyskawicznie. Jednym susem pokonał ogrodzenie i stojąc już po

drugiej stronie, zawołał:

- Lindis, skacz! Złapię cię. Potem biegnij szybko do wejścia, zabierz swój płaszcz i

zmykaj. Czekam na ciebie za najbliższym rogiem.

Lindis bez namysłu rzuciła się do przodu i wylądowała w ramionach Lo. Zza ściany

wciąż dochodził histeryczny krzyk dziewczyny.

- Co jej się stało? Dlaczego tak krzyczy?

- Prawdopodobnie w moich oczach odbiło się światło. Możesz sobie wyobrazić, jak to

wyglądało!

- Wielkie nieba! Już pędzę. Tylko mnie tu nie zostawiaj!

background image

Gdy Lindis znalazła się w przedpokoju, zdjęła z wieszaka swój płaszcz i bez słowa

wyjaśnienia czym prędzej opuściła dom Tone. Za najbliższym rogiem obejrzała się za siebie.

Werandę wypełniał już tłumek gości.

- Myślę, że moi znajomi mają się teraz z pyszna - zauważyła z przekąsem Lindis.

Lo nie zareagował. Minęli w milczeniu kilka przecznic, aż wreszcie dotarli do domu

Lindis.

- Tu właśnie mieszkam.

Zatrzymali się przy schodkach.

- Nie będę wchodził. Znowu narobiłbym zamieszania. Powiedz, czy jesteś zadowolona

z dzisiejszego wieczoru?

- Było wspaniale! - powiedziała, a w duchu poprosiła: Pocałuj mnie na pożegnanie,

Lo.

Bliskość przyjaciela przyprawiała dziewczynę o zawrót głowy. Po raz kolejny

uświadomiła sobie, że właśnie on jest tym człowiekiem, który mógłby wyrwać ją z zaklętego

kręgu samotności.

Nic się jednak nie stało. Lo nagle spoważniał i pozostał głuchy na jej prośbę.

- Teraz nieprędko się zobaczymy - zakomunikował sucho. - Obiecałem to moim

przełożonym. Jesteśmy bardzo zapracowani. Odezwę się do ciebie, jak tylko będę miał chwilę

czasu. Zresztą będziemy cię jeszcze potrzebować.

Teraz wszystko stało się jasne. Stanowi dla Lo jedynie obiekt badań. Chciał poznać

zachowanie i zwyczaje mieszkańców Ziemi i postanowił ją wykorzystać do tego celu.

- Dobranoc, Lo - wyszeptała zawiedziona.

- Dobranoc.

Z krwawiącym sercem nacisnęła klamkę i weszła do mieszkania.

Kim ja tak naprawdę jestem? myślała rozżalona. Nie wiadomo, czy już dorosłam, czy

jeszcze jestem małą dziewczynką. Osiemnaście lat, a taka niedojrzała, jak mawia Lo.

Nieodwzajemniona miłość bardzo boli. Czy zdołam sobie poradzić z tym

wszechogarniającym uczuciem, które nigdy nie doczeka się odpowiedzi?

Dlaczego nikt mnie nie kocha? Czy robię coś nie tak, czy to jakiś żart okrutnego losu?

Dla mamy i taty tak naprawdę istnieje tylko Karin, a mnie pozostawiają samej sobie. Lisbeth

Lund, jak się okazało, jest po prostu wyrachowana i nieszczera. Dla Lo stanowię wyłącznie

obiekt badań naukowych. Dobrze wie, że jestem w nim zakochana, ale poza współczuciem

nie jest w stanie nic mi ofiarować.

background image

Czym się to wszystko skończy? Czy może mnie spotkać coś gorszego niż

nieodwzajemniona miłość? Chyba pęknie mi serce...

background image

ROZDZIAŁ X

Przez całą sobotę i niedzielę trwały nie kończące się dyskusje na temat potwora,

którego Anette ujrzała w ogrodzie Tone. Wszyscy byli pod wrażeniem, jakiś żartowniś

twierdził nawet, że w ogrodzie pojawił się wilkołak. Ów potwór, jak oświadczyła Anette,

ciskał z oczu błyskawice, a w dodatku miał wyjątkowo nieforemne ciało. Lindis doskonale

wiedziała, co było tego powodem. Stała przecież wtulona w ramiona Lo i okryta jego kurtką.

Jej samej nie było widać, ale sylwetka Lo z pewnością mogła wydać się zniekształcona.

Anette mówiła także, iż owa groźna istota szykowała się do ataku na nią. Wszyscy w

miasteczku byli poruszeni, kilku mężczyzn wydobyło nawet broń myśliwską na wypadek,

gdyby potwór miał się jeszcze pojawić.

Lindis słuchała tylko, co mówią inni, sama milczała jak zaklęta.

W poniedziałek na pierwszej lekcji był norweski.

Koleżanki i koledzy Lindis nie przestawali mówić o tym, co stało się w piątek

wieczorem. Ktoś spytał Lindis, o której opuściła imprezę, ktoś inny z przejęciem

zrelacjonował jej sensacyjne wydarzenie. Lindis łgała jak z nut: na wieczorku u Tone źle się

poczuła i wcześnie opuściła towarzystwo.

O ósmej do klasy wszedł nauczyciel norweskiego w towarzystwie fizyka oraz

starszego, nieznajomego mężczyzny o żywym spojrzeniu.

Nauczyciel norweskiego przedstawił zaskoczonym uczniom gościa.

- To jest pan profesor Andersen z laboratorium astronomicznego.

Wszyscy trzej panowie usiedli, a potem nauczyciel norweskiego wyjął z teczki stos

wypracowań.

- Przejrzałem wasze prace - powiedział. - Muszę przyznać, że mam mieszane uczucia.

Powoli obchodził klasę i zwracał kolejno wypracowania. Z każdym uczniem

zamieniał przy okazji kilka słów.

- Olav, zupełnie nie zrozumiałeś tematu - rzekł. - Praca w zasadzie nawet nie

najgorsza, ale za to błędy! Jens! U ciebie także błąd na błędzie. Ocena obniżona o dwa

stopnie. Przykro mi. Kirsten, zupełnie się nie przygotowałaś. Marit, jak zawsze bez

zastrzeżeń.

Lindis siedziała jak na szpilkach. Wolała, by pan nie wypowiadał się głośno na temat

jej pracy. Kiedy nauczyciel rozdał wszystkie wypracowania, pomijając tylko ją, przeraziła się

background image

nie na żarty. On tymczasem podszedł do swojego stolika, przystanął przy nim i odetchnąwszy

głęboko, rzekł:

- Kiedy wziąłem do ręki wypracowanie Lindis Bergstrøm, od razu uznałem, że jest

naprawdę wyjątkowe. Ponieważ sam nie znam się na tych sprawach, poprosiłem o pomoc

kolegę fizyka. Jak się okazało, on również musiał się poddać. Zasięgnęliśmy więc opinii

eksperta, pana Andersena. Pan profesor dokładnie przeczytał pracę Lindis. Chciałby zadać jej

kilka pytań. Dlatego jest tu dzisiaj z nami.

Nauczyciel usunął się na bok i ustąpił profesorowi miejsca przy swoim stoliku. Serce

podskoczyło Lindis do gardła, nerwowo wycierała spocone dłonie o spodnie.

Profesor odwrócił się w stronę uczniów i rzekł surowym tonem:

- Czy Lindis Bergstrøm może do mnie podejść?

Lindis z wielkim trudem starała się zapanować nad drżeniem kolan. Reszta klasy nie

spuszczała z niej wzroku. Co ona znowu nabroiła, myśleli zapewne.

- Hm, tak... - odchrząknął z przejęciem profesor. - Właściwie nie bardzo wiem, od

czego zacząć. Słyszałem, że Lindis Bergstrøm nie jest szczególnie wyróżniającą się

uczennicą. Podobno nawet opuściła się trochę w ostatnim półroczu. Tym bardziej trudno jest

mi pojąć, że ta młoda osoba jest autorką tak dojrzałej pracy, powiedziałbym, rozprawy

naukowej. Byłbym nie mniej zdumiony, nawet gdyby napisał ją mój najlepszy student. Ja... po

prostu jestem pełen uznania!

Lindis stała naprzeciw profesora ze spuszczoną głową, z wypiekami na policzkach.

Ładne rzeczy, tego tylko brakowało!

- Twoje wypracowanie, Lindis, zawiera specjalistyczne sformułowania, a także szereg

tez, których nie powstydziłby się najlepszy ekspert. Piszesz o faktach, które znane są

wyłącznie badaczom. - Profesor z impetem złożył książkę, którą trzymał w dłoni. - Z wielkim

zaskoczeniem muszę także przyznać, że znalazłem tu wyjaśnienie pewnej teorii, nad którą od

dawna pracowaliśmy. Lindis zaprezentowała nam alternatywne rozwiązania kilku

skomplikowanych problemów. Co zupełnie zaskakujące, sprawdziliśmy te rozwiązania, i

okazuje się, że są tym, czego od dawna szukaliśmy! Lindis, twoja praca już teraz stała się

sensacją w środowisku naukowym! Ciekawi mnie, skąd zaczerpnęłaś swoją wiedzę? Wydaje

nam się niemożliwe, abyś doszła do tego na własną rękę. Wprawdzie wykazujesz talent w

dziedzinie astronomii, ale nie miałaś, zdaje się, dotąd dostępu do obserwatorium. Zresztą w

tej części kraju obserwatoriów nie ma.

- Nie - przyznała skruszona Lindis.

background image

- A zatem? Gdzie się tego wszystkiego nauczyłaś? Wasz profesor twierdzi, że to

wypracowanie jest dla niego ogromnym zaskoczeniem, dotąd twoje prace były przeciętne.

- Trochę czytałam - odparła dziewczyna. - Od dawna interesuję się gwiazdami. Ale

najwięcej dowiedziałam się od... od... znajomych.

Profesor nachylił się, by nie uronić ani słowa z relacji uczennicy.

- A jak oni się nazywają?

Wielkie nieba, Lo, wybaw mnie z tej opresji! Co ja im teraz powiem?

Na moment przymknęła powieki w nadziei na lepszą koncentrację. Z całego serca

wierzyła, że uda jej się nawiązać kontakt z Lo. Tymczasem dzieląca ich odległość, a może

zbyt małe telepatyczne zdolności Lindis sprawiły, że jej usiłowania nie przyniosły

oczekiwanego rezultatu. Była załamana.

Jednak po chwili poczuła w sobie nieznaną dotąd odwagę. Wprawdzie nie sądziła, że

kontaktuje się bezpośrednio ze swoim przyjacielem, była jednak pewna, że to on wspiera ją z

daleka.

- Człowiek, który zainteresował mnie tą tematyką, nazywa się Lo - usłyszała własny

zdecydowany głos, tak jakby to nie ona sama przemawiała. - Jest z wykształcenia geologiem,

ale posiada wybitną wiedzę w dziedzinie astronomii.

Po klasie przeszedł szmer podziwu. Geolog, o którym wspominała Lindis! A więc on

naprawdę istnieje, skoro wypracowanie Lindis wywołało taką sensację!

Tymczasem profesor Andersen wyprostował się i rzekł:

- Hm, w środowisku naszym nie znamy osoby o takim nazwisku. Czy on mieszka

gdzieś niedaleko?

- W tej chwili jest nieobecny - odparła Lindis. - Ale wkrótce znowu się pojawi.

- W takim razie koniecznie chcemy go poznać. Bądź tak miła i przekaż mu to. A

propos, czy on jest Norwegiem?

- Nie.

Profesor z pewnością chciał uzyskać więcej informacji na temat tajemniczego geologa,

ale porzucił ten zamiar, co Lindis uznała za ewidentną zasługę Lo; z pewnością udało mu się

skierować myśli astronoma na inne tory. Profesor Andersen zaś dodał:

- Muszę przyznać, Lindis, że masz bujną wyobraźnię. W twojej pracy wysuwasz tezę,

że istnieją planety, które zamieszkują żywe istoty. Na to nauka nie zdobyła jeszcze dowodów.

Zauważyłem też, że szczególnie interesuje cię odległy od nas setki lat świetlnych Procjon.

Dlaczego właśnie ta gwiazda?

Czy rzeczywiście coś podobnego napisałam? Co mi strzeliło do głowy?

background image

Tymczasem profesor drążył nieubłaganie:

- Trochę puściłaś wodze fantazji, prawda?

- Tak - przyznała ze skruchą dziewczyna.

- No właśnie. Mimo to jestem zdania, że wypracowanie Lindis Bergstrøm zasługuje na

najwyższą ocenę, ba, na celujący. Nauczyciel zaproponował bardzo ogólny temat:

„Gwiaździste niebo jesienią”, tymczasem Lindis potraktowała go wyjątkowo konkretnie.

Brawo! Choć elementy fizyki kwantowej lub kwazary nie są specjalnością norwegisty, zrobiły

jednak na nim wielkie wrażenie. Ale to, jak sądzę, jest już zasługą twoich przyjaciół.

Lindis miała wielką ochotę przyznać, że kwazary zna od dawna, ale uznała, że lepiej

więcej się nie odzywać.

- Pan nauczyciel przymknął oko na fakt, że wyszłaś poza ramy zwykłego

wypracowania. Ja natomiast mogę dodać, że twoja praca posłuży za znakomity materiał do

rozprawy doktorskiej. Jeszcze raz proszę, abyś skontaktowała się ze swoim przyjacielem i

umówiła nas na spotkanie. Myślę także, że wkrótce będziemy mogli zaprosić was oboje na

konferencję w stolicy poświęconą nowym trendom w fizyce i astronomii. Obiecaj mi to,

Lindis.

- Naturalnie - przytaknęła bez namysłu dziewczyna.

Na tym lekcja się skończyła. Lindis czuła się tak wyczerpana, że ledwie stała na

nogach. Swoje pierwsze kroki skierowała do toalety, nie miała bowiem ochoty z kimkolwiek

rozmawiać.

Gdy nieco już ochłonęła, wysłała telepatyczne podziękowanie do Lo.

Jestem ci dozgonnie wdzięczna, pomyślała.

Wydawało się jej, że Lo odpowiedział:

- Nie ma za co, przyjaciółko. Dałaś sobie radę...

Ktoś trzasnął drzwiami, a Lindis zdążyła jeszcze dorzucić:

- Na razie mi się udało. Nie wiem za to, jak sobie dalej poradzę, jak to się skończy?

Tym razem odpowiedziała jej niczym niezmącona cisza. Lindis nie odebrała już

żadnych wiadomości i odtąd sama musiała radzić sobie z dalszymi problemami.

background image

ROZDZIAŁ XI

Rozstanie nadeszło gwałtownie.

W czasie obiadu zadzwonił telefon. Odebrał ojciec. Lindis słyszała całą rozmowę.

- Alarm obrony cywilnej? Dziś wieczór? Dlaczego?... Co mówisz? Harcerz? Co

widział?... UFO?! No, tylko bez takich bzdur... Nieznany obiekt o charakterze militarnym?

Niemożliwe!... Aha... Coś takiego!... Jak to było?... Wpełzł pod skalny blok i zobaczył...

Podwozie?... Nie domyślił się, jakiego pojazdu?... Nie, ja też nie wiem... Aha?... O!...

Naprawdę?... W świerkowym lesie za wrzosowiskiem, już notuję... Tak, wiem, gdzie to jest...

A co on tam robił?... Szukał gniazd gilów... Ci harcerze... Zadbaliście, żeby tam nikt nie

chodził?... On nikomu nie powiedział, to dobrze... A więc czekamy na wojsko... Pełne

uzbrojenie, no tak, to poważna sprawa... Zagrożenie dla kraju... Słyszał, jak ktoś się poruszał

we wnętrzu?... Nie do uwierzenia... Nie, nie będę mógł pójść, złapało mnie lumbago, ale

zawiadomię moich... A więc przy szkole o dziesiątej. Będę!

Lindis zbladła jak kreda. Teraz była szósta. Zostały cztery godziny...

Jeszcze nigdy nie biegła tak szybko. Gdy dotarła do lasu, upadła na ziemię.

Wymęczone płuca nie dawały rady, widać jeszcze nie odzyskała pełni sił po intensywnym

odchudzaniu. Leżała na mchu, z trudem łapiąc powietrze i przeklinając swoją słabą formę. A

cenne minuty upływały...

Zmobilizowała siły i ruszyła dalej.

Pierwszy raz szła tą drogą sama. Gdyby nie niepokoiła się tak losem swoich

przyjaciół, z pewnością przestraszyłaby się ciemności. Zmrok już zapadł, a las był gęsty.

Starała się trzymać drogi. Najgorzej było na skalnym rumowisku. Kamienie wydawały się tak

do siebie podobne... Kilka razy potknęła się i potłukła boleśnie. W lesie szła od drzewa do

drzewa. Przez chwilę miała wrażenie, że się zgubiła, gdyż droga wydała jej się zbyt długa. W

końcu jednak znalazła się na polance. Przyspieszyła i wreszcie dopadła do skalnego bloku.

Załomotała pięściami.

- Otwórzcie! Otwórzcie! Tu Lindis. Szybko! Pospieszcie się!

Słyszała, jak histerycznie brzmiało to wołanie, ale nic się nie liczyło. Byle tylko

otworzyli!

Drzwi się uchyliły i Lo pomógł jej wejść. Była tak zmęczona, że osunęła się na

kanapę.

- Jakiś harcerz odkrył wasz pojazd - wykrztusiła z trudem. - Przyjdą tu dziś wieczorem

o dziesiątej. Będą uzbrojeni żołnierze!

background image

Rozmawiali między sobą, wyraźnie zdenerwowani. Spytali Lindis o czas, nie za

bardzo wiedzieli, jak długo trwa ziemskie półtorej godziny.

- Ruszamy zaraz - powiedział Ari do dziewczyny. - Dziękujemy za ostrzeżenie! Nie po

raz pierwszy wyświadczasz nam przysługę. A teraz pędź do domu!

- Kiedy tu wrócicie? - rzuciła niecierpliwie.

Zatrzymali się z poważnymi minami.

- Nigdy nie wrócimy, Lindis - odparł Ari.

- Jak to... nigdy?... - spytała, patrząc na nich przestraszona. - Jedziecie w inne miejsce?

Mogę...

- W zasadzie skończyliśmy badanie tego systemu słonecznego. Teraz statek - baza

wraca do domu. Byliśmy w przestrzeni kosmicznej już dziesięć lat. Dłużej w tych warunkach

nie może przebywać żaden badacz. Kiedy wyruszymy w kolejną ekspedycję, naszym celem

będzie inny system słoneczny, odległy może o kilkaset lat świetlnych stąd.

Patrzyła na nich osłupiała. Lo wbił wzrok w podłogę i przygryzł wargę.

- Ale... poczekacie chyba, póki nie zabiorę z domu kilku rzeczy? - spytała niepewnie.

Profesor Tan pokręcił głową.

- Nie możesz z nami lecieć, Lindis.

Zapadła cisza. Patrzyła na nich nic nierozumiejącym wzrokiem.

- Nadszedł ten moment, o którym ci mówiłem, Lindis - powiedział Ari współczującym

tonem. - Ostrzegałem cię przed nim. To koniec.

Skuliła się, zgnębiona.

Profesor Tan podszedł do niej i objął ją.

- Zegnaj, mała Lindis. Nigdy cię nie zapomnę.

- To nie może być prawdą - wyszeptała.

Teraz objął ją Ari.

- Gdyby tak wszyscy byli tacy jak ty...

Odszedł.

Lo patrzył na nią, stojąc bez ruchu. Do Lindis zaczęło docierać, co się naprawdę zaraz

stanie.

- Lo! - zawołała, jakby prosząc go o pomoc, i umilkła.

Objął ją mocno.

- No, już, już... - powiedział pocieszająco. - Wkrótce zapomnisz.

- Nie odjeżdżaj, Lo! Nie odjeżdżaj!

background image

- Muszę - odparł łagodnie. - Sama widziałaś, że do was nie pasuję. Ari ma rację:

gdyby wszyscy na Ziemi byli tacy jak ty, może mógłbym zostać. Ale przecież na własne uszy

słyszałaś: wojsko i inni chętni do strzelania zawsze się znajdą. Najpierw strzelają, a dopiero

potem patrzą, do kogo.

- No to weź mnie ze sobą!

- Jesteś jeszcze dzieckiem, Lindis. Nie mamy prawa tego zrobić. Pomyśl o rodzicach!

Poza tym, nie dasz rady. Pamiętasz, co się działo podczas startu pojazdu?

- Wolę umrzeć z tobą, niż żyć tu bez ciebie - mruknęła, choć wiedziała, że to brzmi

patetycznie.

Nadszedł Ari.

- Nie męcz go już, Lindis - rzekł ze smutkiem. - To się na nic nie zda. Musimy

przygotować się do startu.

- Odprowadzę ją kawałek - zdecydował Lo. - Mamy jeszcze trochę czasu.

Najgorsze, że jej miłość była nieodwzajemniona. Wiedziała, że narzuca się Lo ze

swym uczuciem mimo jego obojętności. Zawstydzało ją to niewypowiedzianie, ale nie mogła

powstrzymać łez. Miała wrażenie, że jest rozdzierana na strzępy. Jedyna osoba na całej Ziemi,

którą kiedykolwiek kochała... Czuła dojmujący ból, mając świadomość, że ta osoba... Nic nie

pozostanie.

Znów szli przez las. Ostatni raz prowadził ją przez rumowisko. Lindis starała się

powstrzymać płacz, ale łzy płynęły jej po twarzy nieprzerwanym strumieniem.

- Lindis - zaczął Lo cicho. - Nie wolno ci zrobić tego, o czym teraz myślisz.

- Ale ja nie mam po co żyć!

- Tak nie można.

- Łatwo ci mówić. Nie rozpacza się po obiekcie badań...

- Nie mów tak, Lindis!

Nie zauważyła, kiedy doszli nad skały nad morzem. Właśnie tam, gdzie się wtedy

zsunęła. Nie chciała spojrzeć w dół, w miejsce, gdzie stała, zanim on ją uratował.

- Tu cię znalazłem - powiedział. - I tu musimy się rozstać. Nie płacz już, Lindis! Wierz

mi, wkrótce zapomnisz.

- Wiesz, że nie zapomnę, Lo.

- Tak, Lindis, wiem - odparł cicho. - Ale kiedyś musisz nauczyć się rezygnować. I

akceptować.

- Nie ma żadnej nadziei? - Dziewczyna była niepocieszona.

Potrząsnął głową.

background image

- Napiszesz... No nie, głupia jestem. A nie możesz mi dać tego aparatu? Moglibyśmy

wtedy ze sobą rozmawiać...

- Na odległość bilionów kilometrów?

- Ależ Lo, to będzie tak, jakbyś umarł. Tylko jeszcze gorzej.

- Tak, Lindis. A ty jakbyś umarła dla mnie.

Myślała, że się przesłyszała.

- Czyżbym coś dla ciebie znaczyła?

Nie odpowiedział. Stał tylko, obejmując ją mocno i kołysząc powoli.

Fale połyskiwały szaro gdzieś pod nimi. Wiatr szarpał ich ubrania, ale Lindis nie

zwracała na to uwagi. Była otępiała z rozpaczy. Przesunęła dłoń ku policzkowi przyjaciela i

odwróciła jego twarz w swoją stronę.

- Lo - spytała zdziwiona. - Myślałam, że tylko ja... Lo! Naprawdę? Może to tylko

litość?

Znów ogarnęła ją ta niezwykła mgła. Poczuła miłość i smutek tak głęboki jak fizyczny

ból.

- Kochałem cię od pierwszej chwili. Nie wolno mi było jednak tego okazać, bo jesteś

taka młoda i wiedziałem, jak to się musi skończyć. Ale teraz... Kochana, kochana

dziewczynko z innego świata!

Wreszcie Lindis dowiedziała się, jaki jest pocałunek Lo. Czegoś takiego na pewno

nigdy już nie będzie jej dane doświadczyć. Człowiek z gatunku Lo wkłada w pieszczoty o

wiele więcej miłości, oddaje swą duszę, serce i całego siebie. Lindis odwzajemniła jego

pocałunek z żarem, wiedząc, że Lo zna jej uczucia lepiej niż ktokolwiek na Ziemi. Wtuliła

twarz w jego szyję, szepcząc wciąż jego imię w dzikiej, nieopanowanej rozpaczy.

Nie zauważyła, jak zaczął delikatnie gładzić jej skronie. Osunęła się na trawę, zdawało

jej się, że słyszy słowa: „Zegnaj, moja kochana Lindis”, a potem cichnące kroki Lo.

Zapadła w ciężki sen.

Ocknęła się i usiadła gwałtownie. Była noc, morze huczało, wiatr wył gdzieś w

skałach.

Gdzie była? Dlaczego tu leżała? Ale zimno! Tak pusto i samotnie.

Było jej niezwykle smutno. Co się właściwie stało? Nagle przypomniała sobie, że szła

tędy po szkole, samotna i pełna goryczy. Nikomu na niej nie zależało. Tęskniła za

prawdziwym przyjacielem, powiernikiem, ale nie miała nikogo. Jej matka właśnie

powiedziała jej, że nie jest jej biologiczną matką, a ojciec - prawdziwym ojcem. Zajęli się nią

z obowiązku, ale ich własna córka zawsze była dla nich najważniejsza.

background image

A potem? Idąc po skałach, nie patrzyła pod nogi, poślizgnęła się...

Ale co było potem?

Pamięć zaczęła się jej rozjaśniać. To było coś wspaniałego, sen o gwiazdach i statku

kosmicznym, astronomach i...

Lo!

Wspomnienie przeszyło ją niczym nóż. Wszystko już pamiętała. To było takie

rzeczywiste.

Czuła, że płakała. No tak, można płakać przez sen, zdarzało się jej to. Pewnie uderzyła

się w głowę przy upadku i straciła przytomność, tego przecież nie mogła pamiętać.

Sen? To wszystko było tylko snem?

Raczej tak. Nic tak dziwnego nie dzieje się naprawdę. To jedno z jej szalonych

marzeń, może bardziej szalone niż zwykle. Pewnie pod wpływem upadku...

Zebrała wszystko razem: wyidealizowany obraz przyjaciela... Przecież ona zawsze

marzyła o kimś niezwyczajnym. No i był przystojny, mądry, miły... I miłość. Budząca się w

niej kobieta tęskniła za miłością. Lindis zawsze marzyła, aby zjawić się na imprezie z

najwspanialszym facetem. Zrezygnowała z tego, może z powodu kompleksu niższości? Z

obawy, że spodoba mu się jakaś klasowa piękność?

A marzenie o sławie? Chwalono ją przed całą klasą, a przecież człowiek zwykle chce

się popisać przed przyjaciółmi. Wypracowanie uznano za sensację, i to z dziedziny, w której

pozornie była słaba. To było beznadziejne, typowo dziecinne marzenie.

Problemy domowe? Czy podświadomie nie czuła, że coś jest nie tak? Czy nie

podejrzewała, że ojciec i Lisbeth Lund byli kimś więcej niż przyjaciółmi? I oto nadeszła ona,

bohaterka z naostrzonym rewolwerem, i zaprowadziła porządek.

Naostrzony rewolwer? Chyba coś jej się pomieszało. Lindis aż zachichotała.

No i ten aparat do odczytywania myśli. Przecież o czymś takim też marzyła. Chciała

wiedzieć, jakie myśli kłębią się w głowach innych.

A tęsknota do idealnego świata... Do Utopii... Wszystko tam było!

Wreszcie podróż w przestrzeń kosmiczną. Lindis zaśmiała się gorzko. Statek

kosmiczny, z którego mogła oglądać Wenus! I ci wszyscy mieszkańcy jej planety zadający

tyle pytań, i ona, która na nie odpowiadała! Marzenie, że jest się kimś Ważnym.

Ten ból przy starcie? Przecież też można wytłumaczyć to upadkiem, poobijaniem się o

skały. Z pewnością to właśnie odczuwała podczas tego dziwnego snu.

Czemu jednak musiała śnić o Lo? Myśl o nim nadal przysparzała jej cierpienia. Czy

nie mogła śnić o kimś mniej miłym i łatwym do zapomnienia?

background image

Zadrżała z zimna. Jak długo tu leżała? Niedobrze! Wstała i zaczęła iść w stronę domu.

Dla rozgrzewki przebiegła kawałek.

Nie miała już przecież tego wspaniałego szalika Lo. Dziewczyna uśmiechnęła się

gorzko. To znów sztuczka jej wyobraźni. Czy coś okręconego wokół szyi mogło ogrzać cale

ciało? Przypuszczalnie pociła się, stąd sen o ogrzaniu się czymś należącym do Lo. Ech, cóż za

fantazje!

Zima jeszcze nie minęła, w powietrzu panował nieprzyjemny chłód. Na jej planecie

marzeń nie istniała zima...

Przygniatała ją pustka. Ten długi sen zdawał się być tak prawdziwy... Tak wspaniały i

tak bolesny. Przyjaźń z Lo była niewypowiedzianie piękna. Taka przyjaźń nie zdarza się

naprawdę...

Czy doprawdy można śnić tak realnie?

O, tak, jeśli to jest coś, za czym się bardzo tęskni.

A gdyby to nie był sen...? Gdyby jednak... Nie, Lo nie istnieje naprawdę i nigdy nie

przeżyła tych wspaniałych dni. Może tak jest lepiej. Bo przecież jeśli to nie sen, Lo

znajdowałby się teraz w przestrzeni kosmicznej. Nigdy nie spotkałaby już kogoś takiego jak

on. Lo i ona pasowali do siebie jak dwie połówki jabłka. Dzieliłaby ich teraz odległość

bilionów mil. Na zawsze.

Tak, chyba lepiej, że był to sen. Nawet bolesny.

Zegar kościelny pokazywał dziesięć po dziewiątej. Nie później? Zdawało się jej, że

jest grubo po północy.

Nadjechała Karin na rowerze. Zatrzymała się i zeskoczyła.

- Tu jesteś! Zwariowałaś, Lindis, dlaczego nie wracasz do domu? Tata i mama czekają

od kilku godzin!

- Jaki dzisiaj dzień?

- Poniedziałek, oczywiście!

No tak, to by się zgadzało. Właśnie w poniedziałek poszła na skały nad morzem. Była

zrozpaczona: matka ujawniła jej przeszłość, bolała ją niesprawiedliwość losu, była zła na

własne ciało, które chciała zmusić do schudnięcia aż do granic anoreksji... Czy to dziwne, że

była tak niemiła przez ostatni rok? Bunt okresu dojrzewania, udręczone ciało wołające o

jedzenie... I to uczucie, że jest niechciana. Zajmowali się nią całe życie, dawali wszystko,

czego potrzebowała, a ona odwzajemniła się okropnym zachowaniem i słowami pełnymi

złości.

Poprawi się teraz! Czas buntu i egoizmu już minął.

background image

Pomyśleć, że leżała tam na skałach i śniła o jakichś cudach! Lindis zadrżała.

Była w stanie wyśmiać wszystko, o czym śniła, wszystko z wyjątkiem Lo. To bolało.

Lo, dlaczego muszę o tobie marzyć? Jak zdołam zakochać się w innym chłopaku? Zawsze

będę tęskniła za postacią ze snu...

Podniesione głosy rodziców dotarły do Lindis z ich sypialni. Raczej jej nie usłyszeli i

nadal się kłócili.

- Nie zauważyłeś tego w szkole? - krzyczała matka. - Musiałeś coś zauważyć. Twoja

własna córka paląca marihuanę! Chyba umrę ze wstydu.

- Gdzie ona jest? Słyszałem, jak trzasnęły drzwi na dole. Wyszła? Wyszła po więcej?

- Skąd mam wiedzieć? - krzyknęła matka histerycznie. - Co to w ogóle za córki? Jedna

ma anoreksję, druga pali trawkę. Na pewno Lindis ją tego nauczyła.

No nie... pomyślała Lindis i aż przystanęła. Nigdy w życiu nie próbowałam żadnych

narkotyków!

Najgorsze było, że ojciec też ją obwiniał. Na pewno Lindis skusiła do tego słodką

małą Karin. Okropna Lindis!

- Nic, tylko problemy z tym twoim dzieciakiem.

- To przecież nie moje dziecko - zaprotestowała matka. - Nie możesz winić mojej

rodziny za to, że ta dziewucha jest tak beznadziejna!

Gdyby sen był prawdą, musieliby wspomnieć jej wspaniałe wypracowanie o

gwiazdach! Ale nie zrobili tego... To ostatecznie zaprzeczało istnieniu Lo.

O Boże, jakie to wszystko trudne!

- Jak długo jeszcze ona ma tu mieszkać? - spytał ojciec ponuro.

- Niedługo skończy szkołę. Wtedy musi iść do pracy. Będę potrzebowała jej pokoju

dla Karin, do odrabiania lekcji.

- Tak jej słabo idzie, że mogę ją już teraz wyrzucić ze szkoły. Zaraz, powiedziałaś, że

będziesz potrzebowała tego pokoju? Co masz na myśli?

- Chyba nie wyobrażasz sobie, że będziesz tu mieszkał po skandalu z tą małą

podlizuchą ze szkoły? Idź do niej, do swojej kochanki! Nie chcę cię tutaj, brzydzę się tobą.

Wszyscy już wiedzą o tej ohydnej historii. Ale Karin nigdy nie dostaniesz.

- Będę ją miał! Jest moim jedynym dzieckiem! Samotna kobieta nie uchroni jej przed

złym wpływem kolegów!

- Ona jest też moim jedynym dzieckiem, nie zapominaj o tym! Możesz wziąć Lindis.

- Chcę Karin. Dlaczego sama nie weźmiesz Lindis? To ty ją wprowadziłaś do rodziny.

- Jestem matką Karin. Ja mam do niej prawo, ty swoje straciłeś.

background image

- Nigdy jej nie dostaniesz! Poza tym mówiłem ci już tysiące razy, że skończyłem z

Lisbeth Lund. Jest tylko małą intrygantką.

- Nie myśl, że ci przebaczę tylko dlatego, że teraz tak mówisz! Jutro pakujesz rzeczy i

do widzenia!

- Nie wyjadę bez Karin. Jest moja.

- Straciłeś do niej prawo!

Kłótnia trwała dalej. Lindis uciekła do swego pokoju i oparła się plecami o drzwi.

Płakała cicho i bezradnie. Czy można być bardziej samotnym?

I nagle zobaczyła to.

Na nocnej szafce leżał niebieski jak lawenda szalik.

background image

ROZDZIAŁ XII

To jednak nie był sen!

Oczywiście, że nie! Przecież ojciec nic nie wiedział o tym, jaką intrygę szykuje panna

Lund! Kiedy Lindis po słownej utarczce z ojcem roztrzęsiona wybiegła z domu, nic nie

wskazywało na to, by pan Bergstrøm chciał porzucić pannę Lund! Teraz była już całkiem

pewna, nie mogła się mylić: przygoda z Lo nie była wytworem jej wyobraźni.

Zaraz, która to godzina? Za kwadrans dziesiąta?

Lindis zerwała się na równe nogi i złapała swój mały plecak. W okamgnieniu chwyciła

kilka najpotrzebniejszych drobiazgów: błękitny szalik, ulubione książki, bieliznę i dwa golfy

na zmianę, po czym wybiegła z domu. Szansa, by zdążyła przed odlotem pojazdu, była

minimalna, lecz Lindis nie darowałaby sobie, gdyby nie spróbowała. Dobrze wiedziała, że

może jest już za późno, że polana będzie zupełnie pusta. Nie przestawała jednak modlić się w

duchu.

Gdyby jednak zechcieli zabrać ją ze sobą? Może jakoś zdoła ich przekonać?

Właśnie przebiegała koło osiedla domków jednorodzinnych, kiedy zauważyła oparty o

parkan samotnie stojący rower. Podobno cel uświęca środki, pomyślała usprawiedliwiająco, i

wskoczyła na siodełko. Z całych sił naciskała na pedały i tak samo intensywnie starała się

skoncentrować swoją uwagę na Lo; może odbierze jej sygnały i poczeka?

Nie zostawiaj mnie, proszę, nie odjeżdżaj beze mnie, błagała w duchu. Jaka czeka

mnie tu przyszłość? Wszystko skończone! Rodzice niedługo się rozejdą i oboje się mnie

wyrzekną. Wkrótce nie zechcą mnie w domu i bez wahania rozkażą, bym szukała sobie

innego miejsca. Lo, tak bardzo pragnę być z tobą, moje miejsce jest przy tobie!

Gdy Lindis mijała budynek szkolny, zauważyła kolumnę wojska w równym szyku,

gotową do wymarszu. Na samym przedzie stały dwa opancerzone wozy...

Co za szaleńcy, co oni robią? myślała przerażona Lindis.

Dotarła do skraju lasu, zeskoczyła z roweru i porzuciła go. Pędem puściła się w stronę

polany.

Już za późno, już na pewno za późno, myślała załamana. Tak długo z pewnością nie

czekali! A jeśli jeszcze są, nie będą chcieli zabrać mnie ze sobą!

Nie zostawiajcie mnie tutaj, nic mnie już tu nie trzyma! Przecież dobrze o tym wiecie.

Błagam, nie zostawiajcie mnie!

A może już dawno zniknęli w przestrzeni międzyplanetarnej ?

Serce Lindis ściskało się z żalu na tę myśl.

background image

Mimo że nadzieja na spotkanie była niemal żadna, Lindis nie zwalniała. Pędziła na

złamanie karku. Z tyłu, za plecami, słyszała warkot silników, znak, że wojskowa kawalkada

ruszyła w tym samym co ona kierunku.

W lesie panowała niemal całkowita ciemność. Lindis co kilka kroków potykała się o

niewidoczne w mroku, wystające z ziemi korzenie i gałęzie, które boleśnie raniły jej stopy. Z

minuty na minutę plecak ciążył jej coraz bardziej. Jakby tego było mało, często traciła

orientację, myliła ścieżki, zawracała, zmieniała kierunek i znowu zaczynała biec.

Odmówią, na pewno odmówią, dlaczego mieliby zmienić zdanie? Ari nigdy nie zgodzi

się na to, by mnie zabrać! Nie ma już dla mnie żadnej nadziei! szlochała.

Naraz w ciemności zauważyła czyjąś sylwetkę. Ktoś się do niej zbliżał. W pierwszej

chwili przykucnęła, by się ukryć, sądziła bowiem, iż to jeden z żołnierzy. Po chwili usłyszała

głos Ariego.

- Lindis, przyjaciółko, jak to dobrze, że o nas myślałaś. Już nawet włączyliśmy silniki

i sekundy dzieliły nas od startu. Chodź, podaj mi rękę, bo czas nagli. A cóż to masz ze sobą?

- To mój plecak. Zapakowałam do niego kilka ważnych drobiazgów.

- Pomogę ci, widzę, że jesteś wykończona, ledwie trzymasz się na nogach. Nie masz

pojęcia, jak bardzo uszczęśliwisz pewnego człowieka, Lindis! Właśnie zajmuje się

przygotowaniem specjalnej kabiny dla ciebie, żeby tym razem jak najbardziej ograniczyć

niebezpieczeństwo.

Lindis uroniła kilka łez, a wzruszenie odebrało jej mowę. Więc jednak moje prośby

zostały wysłuchane, pomyślała z radością.

- Nie ciesz się za wcześnie, moja droga. Stoisz przed naprawdę ciężką próbą. Mam

nadzieję, że Lo zrobi wszystko, co w jego mocy, byś nie cierpiała. Ale musimy się spieszyć,

już jesteśmy spóźnieni, a to wszystko przez niego. Uparł się, że zostanie, ale nie wyraziłem na

to zgody. Poza tobą nie znaliśmy tu nikogo, a ty, jak na złość, bardzo przypominasz

mieszkańców naszej planety. Tymczasem Lo w tajemnicy przed nami wymknął się na

spotkanie z tobą i przy okazji przyjrzał się innym młodym ludziom. Jak nam później

opowiadał, był kompletnie zaszokowany. Dostrzegł wiele fałszu, zawiści, nieżyczliwości. A

my nie możemy pozwolić sobie na przyjmowanie takiej ilości negatywnych sygnałów. To

mogłoby nas unicestwić.

Ta informacja ogromnie przeraziła dziewczynę. Ją też nieprzyjemnie zaskoczyły

reakcje i postawy najbliższych koleżanek.

Tymczasem Ari kontynuował:

background image

- Chłopak nie miałby tu wielkich szans, pękłoby mu serce. Właśnie dlatego nie

mogłem pozwolić, by został na Ziemi. Tymczasem jednak zorientowałem się, że Lo kocha cię

nad życie. A my możemy kochać tylko raz, i to tylko wtedy, gdy miłość jest odwzajemniona.

Ty i Lo zostaliście dla siebie stworzeni, on zaś był na najlepszej drodze, by cię utracić. To

także oznaczałoby dla niego koniec. Nie mogłem do tego dopuścić.

- Och, Ari!

- Na jego szczęście okazało się, że zapadłaś w dość lekki sen. Gdy zaczęłaś nas

wzywać, gdy opowiedziałaś o tym, co cię czeka, nie zwlekaliśmy ani chwili dłużej.

Zdecydowaliśmy, że pojedziesz z nami. W przeciwnym wypadku unieszczęśliwili - byśmy i

Lo, i ciebie. Ani ja, ani Tan nie zdawaliśmy sobie przedtem sprawy z tego, że wasze uczucie

jest tak silne. Uważaliśmy, że jesteś zbyt młoda i nie wiesz, czym jest prawdziwa miłość. Lo

zadba o to, byś mogła mu w przyszłości towarzyszyć w jego podróżach badawczych. Czy

chcesz tego, Lindis?

- Ależ tak, z całego serca! Przysięgam, że nigdy go nie opuszczę!

- To dobrze - Ari uśmiechnął się ciepło. - No, a teraz pospieszmy się, bo słyszę warkot

samochodów.

Właśnie znaleźli się na polanie, tuż przed gotowym do startu pojazdem. Lo chwycił

Lindis w ramiona i wciągnął do wnętrza kabiny, po czym błyskawicznie zatrzasnął za sobą

drzwi. Ari zajął miejsce w swoim fotelu, podczas gdy Lo zakładał Lindis uniform, który

trochę przypominał kamizelkę ratunkową.

Lo najwyraźniej odblokował swoje myśli, bo Lindis ze zdumieniem zauważyła, że wie

o wszystkim, co dotąd ukrywał. Tym razem nie sprawiał wrażenia osoby powściągliwej,

tysiące najróżniejszych myśli w nieładzie przelatywały mu przez głowę. Nade wszystko

Lindis odczuwała radość i wielką ulgę. Odtąd jego myśli staną się moimi myślami, i

odwrotnie. Odtąd Lo nie będzie miał przede mną żadnych tajemnic.

Lo umieścił Lindis w specjalnym siedzisku, założył jej na usta aparat tlenowy, po

czym zamknął nad nią dużą przezroczystą kopułę. Silniki nabrały mocy.

Nadszedł moment startu. Dla Lindis było to kolejne trudne przeżycie. Oddychała

ciężko, choć kamizelka zdecydowanie regulowała nierówny oddech. Po kilku minutach Lo

uniósł kopułę i, podobnie jak za pierwszym razem, zrobił Lindis zastrzyk. Dziewczyna,

widząc strach w oczach ukochanego, powiedziała:

- Zniosę wszystkie trudy. To lepsze niż życie bez ciebie na Ziemi.

background image

I nagle wszystko się odmieniło. Lindis znowu mogła swobodnie oddychać, zaś Lo

wyłączył aparaturę i objął dziewczynę. Lindis pogładziła go po głowie i poczuła się, jak nigdy

dotąd, zupełnie dorosła.

Po chwili zwróciła się do profesora Tana:

- Chciałabym wysłać na Ziemię wiadomość, że ze mną wszystko w porządku. Nie

chcę, żeby się martwili ani by mnie szukali.

- Możemy to zrobić, Lindis. Musisz podejść do mnie, a ja przekażę tę wiadomość

twoim rodzicom.

Lindis zastanawiała się przez chwilę, co powinna powiedzieć, po czym Tan przesłał jej

komunikat:

- Nazywam się Lindis Bergstrøm i mieszkam w północnej Norwegii. Obecnie znajduję

się na pokładzie obiektu latającego. Udaję się w kierunku czwartej planety Procjona, skąd nie

zamierzam powrócić. Dokonałam wyboru. Pozdrawiam moich rodziców i proszę, żeby mnie

nie szukali.

Lo podniósł wzrok i spojrzał z miłością na Lindis.

- Zobaczysz, najmilsza, będzie nam razem jak w niebie!


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sandemo Margit Opowieści 42 Wymarzony Przyjaciel
Opowieści 42 Wymarzony przyjaciel Margit Sandemo
Sandemo Margit Opowieści 42 Wymarzony przyjaciel
Sandemo Margit Opowieści 42 Wymarzony przyjaciel
Sandemo Margit Opowieści 42 Wymarzony Przyjaciel
Margit Sandemo Cykl Opowieści (12) Zły sen
Margit Sandemo Cykl Opowieści (32) Sindre, mój syn
Margit Sandemo Cykl Opowieści (22) Klucz do szczęścia
Margit Sandemo Cykl Opowieści (13) Tajemnice starego dworu
Margit Sandemo Cykl Opowieści (18) Nie dla mnie miłość
Margit Sandemo Cykl Opowieści (27) Zaginiony
Margit Sandemo Cykl Opowieści (19) Wyspa Nieszczęść

więcej podobnych podstron