- Cholera.
Usłyszała szczęk metalu opadającego na beton i domyśliła się, że facet
cisnął kłódkę na ziemię.
Potem rozległ się stukot biegnących stóp, cichnący szybko w oddali.
Nie mogła czekać ani chwili dłużej. Włożyła ręce pod krawędź drzwi
i z całej siły pociągnęła w górę.
Drzwi uniosły się. Kłęby dymu wydostały się na zewnątrz. Nigdzie nie
widziała śladu po napastniku.
Zaczerpnęła głęboko powietrza i podbiegła do nieprzytomnego mężczy-
zny. Chwyciła go za nadgarstki i pociągnęła.
Przez jedną straszną chwilę bała się, że nie zdoła wyciągnąć go ze schow-
ka. Ale betonowa podłoga była względnie śliska, więc kiedy już wprawiła
faceta w ruch, było to jak ciągnięcie ciężkich sanek.
Szarpał się i mamrotał coś półprzytomnie.
- Pożar! - krzyknęła. Prawie dociągnęła go do drzwi. - Musimy się
stąd wydostać.
Jęknął i dźwignął się na kolana. Przerzuciła sobie jego rękę przez ramię
i pomogła mu wstać. Udało im się dotrzeć na żwirową dróżkę, gdzie było
już bezpiecznie. Nie ma to jak szczypta adrenaliny, pomyślała Isabel.
Ellis pojawił się znikąd bez żadnego ostrzeżenia.
- Dorwałem drania - rzucił, przejmując od niej rannego mężczyznę. -
Wezwałem gliny. Już jadą.
W oddali rozległo się wycie syren.
Isabel odetchnęła głęboko świeżym powietrzem.
-
Nigdy nie cieszyłam się bardziej na czyjś widok.
-
Wygląda na to, że miałaś wszystko pod kontrolą. - Opuścił pracowni-
ka przechowalni do pozycji siedzącej. - Tak jak mówiłem Lawsonowi.
Nerwy ze stali.
Już chciała go zapytać, dlaczego powiedział tak Lawsonowi, ale zoba-
czyła kulejącego faceta, który próbował zamknąć ją i pracownika prze-
chowalni w płonącym schowku.
-
To on - wychrypiała. - To on chciał nas usmażyć. Skąd wiedziałeś?
-
Wybiegał stąd, kiedy się pojawiłem. Wydało mi się to podejrzane.
Zapytałem go o ciebie. Nawet się nie zatrzymał. - Ellis wzruszył ramiona-
mi. - No to go przyskrzyniłem. Uznałem, że zawsze można później prze-
prosić.
-
Nie martw się - powiedziała. - Nie będziesz musiał tego robić.
Wycie syren było coraz bliżej. Ale Isabel wiedziała, że strażacy nie zdą-
żą
uratować z płomieni jej bardzo pięknych, bardzo drogich i nieubezpie-
czonych mebli.
Rozdział 26
llis rozparł się na jednym z krzeseł przy kuchennym blacie i obserwo-
wał scenę rozgrywającą się w salonie. Leila, Farrell i Tamsyn otoczyli
ciasno Isabel, która siedziała na sofie ze Sfinksem na kolanach.
- Nic mi nie jest - zapewniła ich po raz setny. - Naprawdę. Nawet brwi
mi się nie osmaliły. Ten pracownik przechowalni, prawdziwy Tom, rów
nież nie ucierpiał w pożarze.
Siostra Isabel, jej szwagier i przyjaciółka przybiegli, gdy tylko dowie-
dzieli się o zajściu w przechowalni Roxanna Beach. Jasno dali do zrozu-
mienia, że są tu, żeby dodać otuchy Isabel, a Ellis nie zalicza się do ich
intymnego kręgu. Został wykluczony z tego obrazka w pierwszych sekun-
dach po ich przybyciu.
Nie wiedzieli i pewnie nie obeszłoby ich to, że w środku był zimniejszy
od powierzchni Księżyca, a jego umysł wypełniały przerażające obrazy
tego, co mogło się stać w przechowalni.
Patrzył, jak Isabel głaszcze Sfinksa i opowiada o tym, co się stało. Przy-
zwyczaił się do pozostawania poza nawiasem. Do diabła, tak urządził sobie
ż
ycie, żeby móc zachować bezpieczny dystans w sytuacjach nasyconych
emocjami. Lepiej zostać na zewnątrz. Zachować status osoby postronnej.
Ale chociaż powtarzał sobie, że chce, by tak było, wiedział, że kłamie.
Było już za późno, żeby zniknął wraz z zachodem słońca.
- Dzięki Bogu, że ten pracownik nie był duży - powiedziała Leila, wzdry-
gając się na samą myśl. - Nie dałabyś rady wyciągnąć go ze schowka.
Tamsyn potrząsnęła głową.
-
Słyszałam, że człowiek jest zdolny do niesamowitych rzeczy, kiedy
dostanie kopa adrenaliny.
-
Niemniej jednak istnieją pewne ograniczenia - mruknął Farell z po-
nurą miną. - Facet powinien dziękować swojej szczęśliwej gwieździe, że
Isabel jest w dobrej formie,
Ellis uświadomił sobie, że żadne z nich nie robiło Isabel wymówek, że
wróciła do płonącego schowka, by ratować pracownika przechowalni.
Przyjrzał się ich twarzom i zrozumiał dlaczego. Rozumieli zachowanie
Isabel, bo w podobnych okolicznościach postąpiliby tak samo.
Pomyślał, że to dobrzy ludzie. Mogli nie mieć o nim zbyt dobrej opinii,
ale i tak pogratulował im w duchu.
Tamsyn zmarszczyła z niepokojem swoją piękną twarz.
- A co z tym draniem, który podpalił schowek i próbował zamknąć cię
w środku?
152
153
E
- Dzięki Ellisowi jest w więzieniu - odparła Isabel. - Detektyw, który
prowadzi dochodzenie, powiedział nam, że na razie milczy, ale są pewni,
ż
e w końcu zacznie mówić.
Farrell spojrzał na Ellisa, a potem dyskretnie odłączył się od grupy i pod-
szedł do blatu.
- Chciałbym z tobą porozmawiać na osobności - powiedział cicho. -
Może wyjdziemy?
Ellis skinął głową i wstał. Czuł, na co się zanosi. Wyszli na frontową
werandę i przez chwilę stali przy barierce. Ellis założył ciemne okulary.
- Chcę wiedzieć, co tu się, do diabła, dzieje - zaczął Farrell. - Moja
ż
ona sprawdziła cię dziś rano. Wszystko wskazuje na to, że jesteś zwy
kłym biznesmenem. Ale ja tego nie kupuję.
- Tak, odniosłem takie wrażenie.
Farrell spojrzał na niego.
-
Isabel nigdy nie prowadziła życia, które większość ludzi nazwałaby
normalnym, ale nigdy nie miała takich problemów jak ostatnio. Szukam
sensownego wyjaśnienia. A nie mam żadnego punktu zaczepienia oprócz
ciebie.
-
Wiem.
-
Kim jesteś, Ellisie Cutler, i dlaczego kręcisz się przy Isabel?
Ellis wahał się, ale tylko przez kilka sekund. Już zdecydował, jak zała-
twić sprawę z Farrellem.
- Masz długopis? - spytał łagodnie.
Dłoń Farrella automatycznie powędrowała do złotego długopisu w kie-
szeni.
-
A co?
-
Dam ci numer prywatnej linii niejakiej Beth Mapstone, która prowa-
dzi agencję ochroniarską mającą oddziały w kilku stanach, między innymi
w Kalifornii. Możesz sprawdzić jej tożsamość i referencje. Odpowie na
twoje pytania dotyczące mojej osoby.
Farrell zmarszczył brwi.
-
Czy jesteś kimś w rodzaju prywatnego detektywa?
-
Tak. - Ellis oparł się o barierkę i skrzyżował ramiona. - Kiedyś zaj-
mowałam się tym na pełny etat, ale teraz jestem wolnym strzelcem. Dzia-
łam głównie jako inwestor wysokiego ryzyka.
Farrell wyjął długopis.
-
Pracujesz w Roxanna Beach nad jakąś sprawą?
-
Tak.
-
Ale co to wszystko ma wspólnego z Isabel?
154
-
Pomaga mi.
-
Nonsens. Isabel nie ma pojęcia o prowadzeniu śledztwa.
-
I tu się zdziwisz. W ciągu minionego roku Isabel udzielała konsultacji
mnie i innym agentom Mapstone Investigations. Ale rzeczywiście to jej
pierwsza praca w terenie.
-
Słodki Jezu, Maryjo i Józefie. - Farrell potarł skronie. - Chyba nie
mówisz o analizowaniu snów?
-
Obawiam się, że tak.
-
Chcesz mi powiedzieć, że poważni agenci śledczy wykorzystują za-
awansowane śnienie piątego poziomu do rozwiązywania spraw kryminal-
nych?
-
Wiem, że trudno w to uwierzyć...
-
Mogę uwierzyć - przerwał mu gwałtownie Farrell - ale nie we wszyst-
ko. Nie jestem kompletnym idiotą, Cutler. Mam doświadczenie w świecie
biznesu. Wiem dość, żeby wyczuć pieniądze, i zdaję sobie sprawę, że ten
interes wiąże się z dużymi nakładami. Nieraz zastanawiałem się, jak Mar-
tin Belvedere utrzymuje swoje centrum na powierzchni. Nigdy nie rozu-
miałem, dlaczego zatrudnił Isabel i płacił jej tak dobrze, chociaż nie miała
ż
adnego doświadczenia w dziedzinie badań nad snem. Teraz ty mi mó-
wisz, że pracujesz dla agencji ochroniarskiej, która zatrudnia agentów
wykorzystujących sny parapsychiczne jako technikę dochodzeniową.
Ellis skinął głową.
- Obawiam się, że tak - powtórzył.
Farrell spojrzał na maserati, a potem zlustrował wzrokiem Ellisa od stóp
do głów, przyglądając się drogiej ciemnozielonej koszuli, czarnym
spodniom i skórzanym butom.
- Widzę, że firma płaci swoim specjalistom na tyle dobrze, że mogą
jeździć szpanerskimi samochodami i nosić ubrania szyte na miarę. To nie
jest zwykły strój detektywa, Cutler.
Ellis uśmiechnął się. Zaczynał lubić Farrella.
I cała ta firma, Mapstone Investigations, korzysta z analiz Isabel?
Zgadza się.
Tylko jedno znane mi źródło dysponuje odpowiednimi środkami, żeby
finansować fikcyjne badania i płacić ludziom ciężkie pieniądze za rozwią-
zywanie spraw kryminalnych w ich snach - podsumował Farrell.
- Co mogę powiedzieć? - Ellis rozłożył ręce. - Pieniądze z twoich po
datków są w ruchu.
Zanim Farrell zdążył odpowiedzieć, z domu dobiegł podniesiony głos Leili.
Nie ubezpieczyłaś ich?! Nie miałaś żadnego ubezpieczenia? Te meble
musiały być warte tysiące dolarów.
155
_____
-
Musiałam ograniczyć wydatki, gdy straciłam pracę w centrum - wy-
mamrotała Isabel. - Zrezygnowałam z członkostwa w klubie fitness, poli-
sy ubezpieczeniowej...
-
Jak mogłaś zrobić coś tak idiotycznego?
Ellis otworzył z szarpnięciem drzwi i wrócił do salonu. Isabel tuliła
Sfinksa, stawiając czoło Tamsyn i Leili. Kot położył uszy po sobie,
zirytowany nową falą zamieszania.
- Nie wierzę - oznajmiła Tamsyn. - Jak mogłaś być tak głupia, żeby
meble warte fortunę ulokować w przechowalni i zrezygnować z ubezpie
czenia?
-
Już mówiłam, nie było mnie na to stać.
Leila skoczyła na równe nogi.
-
Czemu, u licha, w ogóle je kupiłaś?
- Właśnie - zgodziła się Tamsyn. - Przecież nawet nie miałaś gdzie ich
wstawić?
Isabel milczała.
Ellis miał tego dość. Usiadł koło Isabel i objął ją.
-
Te meble były do jej wymarzonego domu - powiedział. - Zgadza się,
Isabel?
-
Tak - wyszeptała.
A potem, pierwszy raz od wypadków w przechowalni, zaczęła pła-
kać.
Ellis przycisnął jej twarz do swojej piersi.
Patrzył na Leilę, Tamsyn i Farrella. śadne się nie poruszyło.
Godzinę później Isabel leżała na sofie ze Sfinksem przytulonym do nóg.
Ellis podał jej kieliszek wina.
- Dziękuję, że się ich pozbyłeś - powiedziała ze znużeniem.
-
Nie ma za co. - Ellis był w kuchni, gdzie przygotowywał kolację. - Ja
też chciałem zaznać trochę prywatności.
-
Mieli dobre intencje, ale przesadzili z tymi uwagami na temat moich
beznadziejnych posunięć finansowych.
Ellis rzucił cztery kromki chleba na rozgrzaną patelnię.
-
Bądź sprawiedliwa. Napędziłaś im dzisiaj potężnego stracha. Musieli
jakoś odreagować. Meble i brak ubezpieczenia były łatwym celem.
-
Co za wnikliwość.
-
Nie całkiem. - Posmarował kromki musztardą. - To tylko moja pro-
jekcja. Mnie też cholernie wystraszyłaś. Miałem ochotę rozwalić jakąś
ś
cianę i wrzeszczeć.
-
Ale nie zrobiłeś tego.
- Tylko dlatego, że jest wiele innych rzeczy, które mnie niepokoją. Może
zrobię to później, kiedy ta sprawa zostanie zamknięta.
Obróciła kieliszek w palcach, przyglądając się grze światła w jego rubi-
nowoczerwonej zawartości.
-
Zdaje się, że miałam lekką obsesję na punkcie tych mebli.
-
Mówisz do faceta, któremu ciągle powtarzają, że ma tendencję do
wpadania w obsesje. Osobiście nie widzę nic złego w obsesji wtedy, kiedy
chodzi o coś naprawdę ważnego.
Isabel napotkała jego wzrok.
- Te meble były dla mnie bardzo ważne. Kupiłam je kilka miesięcy
temu. Pewnego popołudnia weszłam do sklepu, zobaczyłam je i po prostu
poczułam, że muszę je mieć. Wyczyściłam swoje konto, żeby wpłacić za
liczkę, i zadłużyłam się po uszy na kartach kredytowych.
Położył cheddar na skwierczące kromki.
-
To wyjaśnia twoje problemy finansowe.
Zmarszczyła brwi.
-
Wiedziałeś o nich?
-
To moja dziedzina, pamiętasz?
-
Chcesz mi powiedzieć, że sprawdzałeś, jak stoję z finansami?
-
To była część rutynowego sprawdzenia cię - zapewnił ją trochę zbyt
gładko.
-
Nie wierzę. Podejrzewam, że ty i Lawson baliście się, że po utracie
pracy mogę sprzedać to, co wiem o waszej działalności, osobie, która za-
oferuje najwyższą cenę.
-
Nie wspominałem o tym Lawsonowi - przyznał. - Wiedziałem, że to
go może zdenerwować.
-
A ciebie?
-
Mnie? Ja się tym nie przejmowałem. - Zerknął na nią i uśmiechnął się
lekko. - Ale przecież ja znam cię o wiele lepiej od niego.
Spojrzała na niego badawczo.
- Chcesz mi powiedzieć, że nigdy nie przyszło ci do głowy, że mogła
bym zahandlować twoimi sekretami, żeby spłacić długi?
Potrząsnął głową, koncentrując się na grzankach z serem.
-
Nazwij mnie naiwniakiem, ale nawet przez chwilę nie pomyślałem,
ż
e kobieta, która doradzała mi czytanie romansów i zrezygnowanie z czer-
wonego mięsa, może mnie sprzedać.
-
Dobry tok myślenia. - Upiła łyk wina i powoli opuściła kieliszek. -
Skąd wiedziałeś?
-
O twoim wymarzonym domu? - Sięgnął po łopatkę. - Nie tak trudno
powiązać ze sobą pewne fakty.
156
157