MICHA E L LA IMO
GŁĘ B IA
CIE MNOŚ CI
P RZE K ŁA D
W OJ CIE CH S ZY P ULA
A MB E R
Redakc j a s tyl i s tyc zna
E l żbi eta S tegl i ńs ka
K orekta
B arbara Cywi ńs ka
E l żbi eta S tegl i ńs ka
Il us trac j a na okł adc e
S teve Cri s p
S kł ad
W ydawni c two A m ber
J ac ek Grzec hul s ki
Druk
W oj s kowa Drukarni a w Łodzi S p, z o.o.
T ytuł orygi nał u Deep i n the Darknes s
Copyri ght © 2004 by Mi c hael Lai m o.
A l l ri ghts res erved.
For the P ol i s h edi ti on
Copyri ght © 2008 by W ydawni c two A m ber S p, z o.o.
IS B N 978-83-241-3335-2
W ars zawa 2009. W ydani e I
W ydawni c two A MB E R S p, z o.o.
00-060 W ars zawa,
ul . K ról ews ka 27
tel . 620 40 13,620 81 62
www.wydawni c twoam ber.pl
P ROLOG
Ci em na pi wni c a.
Chrapl i wy oddec h.
S zurani e nóg po betonowej pos adzc e. Nerwowe bębni eni e pal c ów o bl at s to-
ł u. W oń wi l goc i .
Gdzi eś na górze bi j e zegar. P rzec i ąg targa pł om i eni em ś wi ec y.
Ręka wyc i ąga s i ę do l eżąc ego na s tol e dyktafonu.
Ni epewny pal ec s zuka przyc i s ku nagrywani a. W c i s ka go.
P rzez dzi es i ęć s ekund s ł yc hać tyl ko c i ężki , gł oś ny oddec h. A potem gł os : T ę ni ewi arygodną hi s tori ę naj l epi ej opowi edzi eć na gł os . Zapi s ał em wprawdzi e, odręc zni e, wi el e s tron, próbuj ąc zrel ac j onować to, c o wydarzył o s i ę tutaj , przy Harl an Road 17 (powi ni enem powi edzi eć : w m oi m dom u, al e m i m o że nadal tu
m i es zkam , ni e nazywam go j uż dom em ), teraz j ednak c zuj ę, że m us zę ws zys tko opowi edzi eć , us ł ys zeć i nagrać na dyktafoni e.
J eżel i zam i erzas z wys ł uc hać tyc h nagrań do końc a, przypus zc zam , że zaj m i e c i to wi el e godzi n, poni eważ m oj a hi s tori a j es t dł uga i s kom pl i kowana. B ędę wi ęc num erował kol ej ne nagrani a. T o, którego wł aś ni e s ł uc has z, otrzym a natural ni e num er pi erws zy i zos tani e opatrzone dopi s ki em : „Odtworzyć na poc ząt-ku”.
Chc ę opowi edzi eć s woj e przeżyc i a z dom u pod num erem 17 przy Harl an Road, ni e tyl ko po to, aby j e udokum entować , al e także aby udowodni ć , że ni e pos tra-dał em zm ys ł ów; abyś ty, s ł uc hac zu, ni e uznał tej opowi eś c i za wytwór wyobraź-
ni c zł owi eka obł ąkanego. J es tem zdrowy na um yś l e, a ta hi s tori a j es t naj s zc zer-s zą prawdą. P owi em to tyl ko raz; ni e zam i erzam przekonywać o prawdzi woś c i s woi c h s ł ów, podkreś l aj ąc s tal e, że ni e zm yś l am . J a, Mi c hael Cayl e, l ekarz rodzi nny, przeżył em ws zys tko, o c zym za c hwi l ę opowi em . P rzydarzył o m i s i ę to, gdy
m i es zkał em w dom u przy Harl an Road 17.
W ys tarc zy. Ni e będę dł użej zapewni ał , że j es tem poc zytal ny.
5
Dodam j es zc ze tyl ko, że ni e był em w żaden s pos ób zam i es zany w zni kni ęc i e m oj ej żony Chri s ti ne i nas zej c órki J es s i ki . W i em wprawdzi e, c o s i ę z ni m i s tał o, ni e m am j ednak poj ęc i a, gdzi e s i ę teraz znaj duj ą ani j ak m ógł bym s prowadzi ć j e z powrotem . W i em tyl ko, że m oj a wal ka j es zc ze s i ę ni e s końc zył a i c zeka
m ni e dł uga droga, zani m … zani m …
A l e ni e uprzedzaj m y faktów. Utrwal aj ąc s woj e dzi ej e, c hc ę ni e tyl ko zas kar-bi ć s obi e twoj e zaufani e, al e także przypom ni eć s obi e każdą c hwi l ę kos zm aru, który przeżył em . Może dzi ęki tem u zwróc ę uwagę na c oś , c o pom oże m i w przys zł oś c i , c hoć ni e zos tał o m i dużo c zas u. Moj a wal ka trwa.
T o c hyba naj l eps zy m om ent, aby rozpoc ząć rel ac j ę z os tatni ego pół roc za. J e-
ś l i ni e przej dę do rzec zy, m ożes z wył ąc zyć dyktafon, zani m powi em c oś c i ekawego… T ym c zas em m oj e zapi s ki bez wątpi eni a wygl ądaj ą j ak gryzm oł y wari ata, którego powi nno s i ę zam knąć w s zpi tal u. Ni e przypom i naj ą pam i ętni ków c zł owi eka, który c hc i ał tyl ko c hroni ć s woj ą rodzi nę.
Dl atego… bł agam c i ę, drogi s ł uc hac zu, zaufaj m i i wys ł uc haj tyc h nagrań…
wys ł uc haj i c h bardzo uważni e…
CZE Ś Ć I
W CIE MNOŚ CI -
ZŁOT E OCZY
1.
Gdyby ktoś ki l ka l at tem u zaproponował m i m i l i on dol arów za wyprowa-dzeni e s i ę z Manhattanu, odparł bym , że prędzej Mets i i J ankes i s potkaj ą s i ę w fi nal e l i gi bej s bol a. B oże, gdyby ktoś zł ożył m i taką propozyc j ę przed m i es i ąc em , także bym odm ówi ł ; ni e zam i eni ł bym m i es zkani a w wi el ki m m i eś c i e na drewni any dom
w s i el ankowej m i eś c i ni e, gdzi e krów j es t wi ęc ej ni ż l udzi , a od naj bl i żs zego s ąs i ada dzi el i c zł owi eka ki l om etr l as u. Mets i i J ankes i zagral i w fi nal e, a j a poznał em m oj ego naj bl i żs zego s ąs i ada P hi l i pa Dei ghtona (który rzec zywi -
ś c i e m i es zka ki l om etr ode m ni e) w tym s am ym dni u, w którym s prowadzi ł em s i ę do A s hborough w New Ham ps hi re.
Dei ghton uratował życ i e nas zem u ps u. Zaraz po przyj eździ e J i m m y P age, c oc ker-s pani el , wys koc zył z s am oc hodu i zni knął w l es i e otac zaj ąc ym nas z dom z c zterem a s ypi al ni am i i trzem a ł azi enkam i . P age był wł aś c i wi e pi es ki em J es s i ki , nas zej c órki , która dos tał a go w zes zł ym roku na c zwarte urodzi ny, al e ws zys c y
pol ubi l i ś m y s i erś c i uc ha.
T en dom c hyba był nam przeznac zony. Ni gdy ni e pl anował em kupna urzą-
dzonego gabi netu l ekars ki ego i przej ęc i a praktyki po j ego wł aś c i c i el u. Dom s am wpadł m i w ręc e, i to wkrótc e po tym , j ak bez entuzj azm u zgodzi ł em s i ę z Chri s ti ne, że dl a dobra J es s i ki powi nni ś m y wyprowadzi ć s i ę za m i as to. P oi nform ował em doktora S c ul l y’ ego o m oi c h pl anac h. Lou S c ul l y, który zaproponował m i
pos adę, gdy ukońc zył em s taż w Col um bi a-P res byteri an Medi c al Center, traktował m ni e j ak m ł ods zego brata. P owi edzi ał em m u, że m arzy m i s i ę dom na przedm i eś c i ac h (przez wzgl ąd na J es s i c ę), i dodał em :
- S am wi es z, j aki e s ą te s zkoł y w c entrum .
P oki wał gł ową. Dom yś l ał s i ę, że ni e zam i erzam c odzi enni e doj eżdżać na Manhattan kol ej ką podm i ej s ką. Zdawał s obi e równi eż s prawę, że gdybym m i ał
zac zynać od zera, oznac zał oby to gwał towne obni żeni e pozi om u życ i a.
Dl atego opowi edzi ał m i o doktorze Nei l u Farri s i e, s tars zym l ekarzu z Nowej A ngl i i , który przez trzydzi eś c i l at m i ał praktykę w New Ham ps hi re, w m i as tec zku A s hborough. P rzyj aźni l i s i ę, dopóki Farri s ni e zgi nął tragi c zni e, 9
pokąs any przez ps a. Doktor dbał o form ę, przes trzegał wł as nyc h zal ec eń i m i m o s i edem dzi es i ęc i u l at prawi e c o rano przebi egał pi ęć ki l om etrów. T ydzi eń przed m oj ą rozm ową ze S c ul l ym pół tora ki l om etra od dom u zaatakował go bezpańs ki , wyj ątkowo agres ywny kundel . Upł ynęł a c o naj m ni ej godzi na, zani m ktoś
znal azł
Farri s a, który s trac i ł s poro krwi . A s hborough j es t m ał ą m i eś c i ną, w której Farri s był j edynym l ekarzem . T rzeba go był o przewi eźć do kl i ni ki w E l l envi l l e, prawi e dwadzi eś c i a ki l om etrów od A s hborough. Zm arł w drodze.
J ego żona pos tanowi ł a j ak naj s zybc i ej s przedać dom i gabi net, c o zrobi ł a tym c hętni ej , że m i el i drugi dom w Manc hes terze. T am też s tudi ował y i c h dzi ec i , c hc i ał a zam i es zkać bl i żej ni c h. P i eni ądze ze s przedaży dom u w A s hborough m i ał y j ej zapewni ć s pokoj ną i dos tatni ą s taroś ć .
- W i es z, c o j a o tym s ądzę, Mi c hael ? - zapytał S c ul l y. - T aka okazj a trafi a s i ę raz w życ i u: ł adny dom i gabi net z peł nym wypos ażeni em za pół darm o.
Natural ni e ni e m i ał em zam i aru zupeł ni e rezygnować z kul tural nyc h atrakc j i Manhattanu: przem i es zkał em tam pi ętnaś c i e l at, w Metropol i tan Mus eum of A rt poznał em Chri s ti ne, po ś l ubi e zam i es zkal i ś m y w przytul nym m i es zkani u przy Upper E as t S i de. P om i j aj ąc s zkoł y, które j akoś m ni e ni e zac hwyc i ł y, Nowy J ork
naprawdę m i ał wi el e zal et. A Long Is l and c zy Connec ti c ut znaj dował y s i ę przec i eż wys tarc zaj ąc o bl i s ko, byś m y ni e m us i el i rezygnować z weekendowyc h wypadów, które tak l ubi l i ś m y i uważal i ś m y za bezc enne dl a rozwoj u nas zej c ór-ki .
A l e taka okazj a…
- Ni e przegapi a s i ę taki ej okazj i - powi edzi ał Lou. - W m i as tec zku j es t zna-kom i ta s zkoł a - dodał . - S prawdzi ł em .
P odał m i tec zkę z dokum entam i . Uś m i ec hnął em s i ę i m u podzi ękował em .
Mi ał em m ętl i k w gł owi e.
Nas tępnego dni a s kontaktował em s i ę z wdową po Farri s i e, a w s obotę wybral i ś m y s i ę do ni ej c ał ą trój ką. P rzyj ec hal i ś m y tuż po dwunas tej w poł udni e.
Okol i c a naprawdę był a prześ l i c zna, al e Chri s ti ne, wyc howana na Manhattani e, zal ał a s i ę ł zam i - zapewne na m yś l o tym , że będzi e m us i ał a porzuc i ć dotyc hc za-s owe życ i e. P age s i ę wś c i ekł : tak uj adał , że m us i el i ś m y go zam knąć w s am oc hodzi e. E m i l y Farri s m i ał a naprawdę uzas adni one powody, by s erdec zni e ni e
znos i ć ws zel ki c h ps ów.
Rozm owa z wdową przebi egł a znac zni e ł atwi ej , ni ż s i ę s podzi ewał em .
10
Oboj gu nam zal eżał o na s zybki m zał atwi eni u s prawy, wi ęc przy us tal ani u s zc zegół ów trans akc j i obes zł o s i ę bez zbędnego dzi el eni a wł os a na c zworo. W
parę godzi n dogadal i ś m y s i ę, a nas tępnego dni a odwozi ł em rodzi nę na Manhattan ze ś wi adom oś c i ą, że wkrótc e będę nowym l ekarzem rodzi nnym w A s hborough.
Mi m o s tres u i nerwów towarzys ząc yc h podej m owani u życ i owyc h dec yzj i s tarał em s i ę konc entrować na pl us ac h m i es zkani a w A s hborough. Ni e będę m us i ał
konkurować z i nnym l ekarzem o pac j entów. Z drugi ej s trony - w prom i eni u s tu pi ęć dzi es i ęc i u ki l om etrów ni e m a dużego m i as ta; zanudzi m y s i ę na ś m i erć .
P os tanowi ł em j ednak ni e m artwi ć s i ę na zapas . Naj ważni ej s ze, że będę m ógł
utrzym ać rodzi nę, a J es s i c a będzi e c hodzi ć do dobrej s zkoł y.
K i edy zatrzym al i ś m y s i ę przed dom em , teraz j uż nas zym dom em , zauważy-
ł em , że s i ę zm i eni ł . W ygl ądał , j akby ktoś go wykorzys tał i porzuc i ł , pom yś l ał em .
J ak nawi edzony.
Ods unął em od s i ebi e tę m yś l i wys koc zył em z s am oc hodu j ak c zł owi ek, który rozpoc zyna nowe życ i e. Chc i ał em w ten s pos ób zagł us zyć s tres i zi gnorować zm ęc zeni e, które ws zys tki m dawał o s i ę we znaki . J i m m y P age zam kni ęty w kl atc e z tył u wozu j azgotał j ak opętany. J es s i c a przez c ał ą drogę s karżył a s i ę na ból
brzuc ha, a Chri s ti ne popł aki wał a c hyba troc hę za c zęs to j ak na os obę, która zaproponował a przeprowadzkę.
Oc zywi ś c i e m ój entuzj azm był udawany i z trudem s am pows trzym ywał em s i ę od pł ac zu. W grunc i e rzec zy wc al e ni e podobał m i s i ę pom ys ł zam i es zkani a na pus tkowi u. Zgoda, m i erzi ł o m ni e wi el kom i ej s ki e życ i e, al e m yś l ał em rac zej o przenos i nac h na przedm i eś c i a, w taką okol i c ę, gdzi e c hc ąc pożyc zyć od s ąs i ada
s zkl ankę m l eka, ni e m us i ał bym ws i adać do s am oc hodu. Ni ewi el e brakował o, żebym zaproponował wyc ofani e s i ę z um owy i powrót na Manhattan, gdzi e nas ze s tare m i es zkani e m ogł o na nas j es zc ze c zekać . P rzys zł o m i nawet do gł o-wy, żeby zos tawi ć uj adaj ąc ego P age’ a w l es i e.
A l e c ał a rodzi na wzi ęł a ze m ni e przykł ad, a P age z entuzj azm em ś m i gnął w l as przy dom u. Dom u, w którym m i el i ś m y zam i es zkać na ni e wi adom o j ak dł u-go. Dom u, w którym j es zc ze przed trzem a tygodni am i m i es zkał poprzedni wł a-
ś c i c i el - s ypi ał , j adał , prac ował ; c zł owi ek, który, wyc hodząc z dom u, na pewno ni e przypus zc zał , że zos tani e zagryzi ony przez ps a. Zam yś l i ł em s i ę ponuro. Ci ekawe, c zy dom m a j aki eś uc zuc i a; c zy podoba m u s i ę to, że zos taj e s przedany.
Na j ego m i ej s c u wc al e ni e był bym tym zac hwyc ony - to tak j akby wyc i ąć c zł owi ekowi ws zys tki e organy i ws zc zepi ć nowe, ki edy s tare s pi s ywał y s i ę bez zarzu-tu.
11
T rzeba m u j ednak przyznać , że był naprawdę ł adny: s tary, kol oni al ny budy-nek m i ał na parterze trzy pokoj e i kuc hni ę z j adal ni ą, a na pi ętrze c ztery s ypi al -ni e. Do tego trzy ł azi enki (dwi e na górze, j edna na dol e)… Naprawdę duży dom .
Do tego doc hodzi ł j es zc ze dobudowany na tył ac h gabi net l ekars ki z bi bl i oteką.
K ról ews ka rezydenc j a! Z boku znaj dował o s i ę os obne wej ś c i e dl a m oi c h przys zł yc h pac j entów. J edne drzwi w m ał ej poc zekal ni prowadzi ł y do gabi netu, któ-
ry podc zas m oj ej pi erws zej wi zyty był w peł ni wypos ażony; zgodni e z um ową z pani ą Farri s c ał e wypos ażeni e m i ał o s tać s i ę m oj ą wł as noś c i ą. P rzez drugi e drzwi wc hodzi ł o s i ę do bi bl i oteki : dużego pokoj u z oknam i s i ęgaj ąc ym i od pod-
ł ogi do s ufi tu, kom i nki em i regał am i na ks i ążki zaj m uj ąc ym i dos ł owni e każdy wol ny c entym etr ś c i an; m arzeni e każdego l ekarza. W yobrażał em s obi e, j ak po kol ac j i zas zywam s i ę tam , wygl ądam przez okno na m roc zny l as i l i c zę ś wi etl i ki .
Mi ędzy dom em i l as em c i ągnął s i ę trawni k, który j uż wtedy, w m aj u, za-c hwyc ał s oc zys tą zi el eni ą. Na ś rodku s tał a m ał a betonowa fontanna, w której m ogł y s i ę kąpać ptaki , dal ej zaś , na s kraj u l as u - zam kni ęta na kł ódkę s zopa, którą wc ześ ni ej przeoc zył em . S am l as c i ągnął s i ę j ak oki em s i ęgnąć i , j eś l i dobrze
zrozum i ał em wyj aś ni eni a wdowy, ni gdy ni e wytyc zono wyraźnej grani c y oddzi el aj ąc ej pos i adł oś ć Farri s ów od zi em s tanowyc h. Mógł bym ewentual ni e m artwi ć s i ę tym , że j aki ś przeds i ębi orc a budowl any zec hc e pos tawi ć m i na po-dwórku c entrum handl owe z ogrom nym parki ngi em , al e ryzyko był o ni ewi el ki e.
A s hborough m i ał o za m ał o m i es zkańc ów.
S poj rzał em ws pół c zuj ąc o na Chri s ti ne. Oc i erał a ł zy c hus tec zką.
- No… - m ruknął em . - J es teś m y na m i ej s c u.
T roc hę s i ę denerwował em , nogi m i drżał y. P odobno zakup dom u j es t j ednym z naj bardzi ej s tres uj ąc yc h wydarzeń w życ i u c zł owi eka - trzec i m w kol ej no-
ś c i po ś l ubi e i s pł odzeni u dzi ec ka. P i erws ze dwa zni os ł em dos konal e, al e z ni ewi adom yc h powodów wi dok nas zego nowego dom u w New Ham ps hi re przera-
żał m ni e bardzi ej ni ż pers pektywa narodzi n J es s i ki . Chri s ti ne m us i ał a s i ę c zuć podobni e.
Obj ęł a m ni e, wtul aj ąc m okre od ł ez pol i c zki w m oj e ram i ę.
- Ni gdy ni e był am taka s zc zęś l i wa - s zepnęł a.
K ł am ał a, natural ni e, al e j a był em di abel ni e zadowol ony, że to powi edzi ał a.
K am i eá s padł m i z s erc a. Moj a udręka był a m oj ą prywatną s prawą, z którą 12
wi edzi ał em , że s obi e poradzę; po pros tu nauc zę s i ę znowu być s zc zęś l i wy. A l e ni epokój Chri s ti ne to zupeł ni e c o i nnego. P otrafi ł a być c hol erni e kons ekwentna w odc zuwani u em oc j i . Gdyby uparł a s i ę wej ś ć w rol ę udręc zonej ofi ary, m i ał -
bym przerąbane. Do końc a życ i a. Ni c by j ej ni e odm i eni ł o. T ak, w kwes ti i uc zuć potrafi ł a być uparta j ak os i oł .
Om i otł a wzroki em front dom u: drzwi , okna, ś c i eżkę na podj azd. W ydawał o m i s i ę, że prawi e s ł ys zę, j ak w j ej gł owi e obrac aj ą s i ę trybi ki , gdy pl anuj e zał ożeni e ogródka pod wykus zowym oknem , a przy okazj i obm yś l a pewni e s etkę i nnyc h s pos obów upi ęks zeni a dom u.
Gdzi eś z dal eka dobi egł o nas s zc zekani e P age’ a. P i erws zy raz przys zł o m i do gł owy, że ps i ak m oże ni e trafi ć z powrotem do dom u.
J es s i c a podes zł a do nas i wzi ęł a Chri s ti ne za rękę.
- Mam us i u, źl e s i ę c zuj ę - oznaj m i ł a.
S ł ys zał em te s ł owa c hyba z tys i ąc razy, ki edy j ec hal i ś m y s am oc hodem . I j ak zwykl e Chri s ti ne bardzi ej ni ż j a przej ęł a s i ę narzekani em nas zej c órec zki . P rzykuc nęł a obok ni ej i zm i erzwi ł a j ej j as ne l oc zki .
- Co s i ę dzi ej e, kotku?
- B rzuc h m ni e bol i . Chc ę do dom u.
Chri s ti ne pos ł ał a m i s m ętne s poj rzeni e. W s pół c zuł a J es s i c e. Os obi ś c i e uwa-
żał em , że pi ęc i ol etni e dzi ec ko po tygodni u, m oże dwóc h przywykni e do nowego otoc zeni a, a naj dal ej po m i es i ąc u zapom ni o Manhattani e. W przec i wi eńs twi e do m ni e.
P rzykl ęknął em obok J es s i ki z drugi ej s trony. P taki ś pi ewał y bardzo gł oś no.
Mus zę przyznać , że był y m i ł ą odm i aną od wi ec zni e wyj ąc yc h na Manhattani e pol i c yj nyc h s yren.
- T o j es t nas z nowy dom , koc hani e - powi edzi ał em , ws kazuj ąc ręką.
J es s i c a rzuc i ł a oki em na dom .
- Czadowy - s twi erdzi ł a.
S poj rzał em pytaj ąc o na Chri s ti ne i ws zys c y troj e wybuc hnęl i ś m y ś m i ec hem .
Ni e m i el i ś m y poj ęc i a, gdzi e nas za c órka podł apał a to powi edzonko, al e na pewno brzm i ał o l epi ej ni ż „zaj ebi s ty” c zy „zaj efaj ny”, a taki c h nauc zył aby s i ę w przeds zkol u na Manhattani e. W ł aś ni e dl atego s i ę przeprowadzi l i ś m y. „Czadowy”? Czem u ni e.
W yc i ągnął em ręc e do m oj ej żony i c órki i obj ęl i ś m y s i ę c zul e.
W s pani ał y poc zątek nowego życ i a.
13
2.
S zkoda, że ta c hwi l a ni e trwał a wi ec zni e, bo potem s tac zal i ś m y s i ę po równi poc hył ej , był o gorzej i gorzej . Uwol ni ł em s i ę z obj ęć Chri s ti ne i J es s i ki i s i ęgną-
ł em do ki es zeni po kl uc ze. Ledwi e zdążył em j e nam ac ać , J es s i c a na m ni e zwym i otował a.
Chri s ti ne wykrzyknęł a m oj e i m i ę, a potem dodał a:
- J es s , koc hani e…
W s tał a i ods unęł a s i ę od m ał ej , która zgi ęta wpół wym i otował a na ś c i eżkę.
Chri s ti ne, która ni e m i ał a oc hoty znal eźć s i ę na l i ni i ogni a, c ofnęł a s i ę o dobry m etr, a j a po pros tu s tał em ni eruc hom o, s pogl ądaj ąc to na m oj ą bi edną c órec zkę, to na ś c i ekaj ąc e m i po s podni ac h wym i oc i ny.
W końc u s pazm y us tał y i J es s i c a s i ę rozpł akał a. B ył a j ednak przerażona, j akby znal azł a w wym i oc i nac h m artwego ptas zka al bo c oś w tym rodzaj u.
- J es s i c a… - zac zął em , ni e bardzo wi edząc , c o zrobi ć z zarzyganym i s podni am i . - S pokoj ni e, ni e bój s i ę. Mas z po pros tu robac zka w brzus zku, to ni c s tras znego.
- Mój brzus zek! - zaj ęc zał a.
J ej oc zy - zac zerwi eni one, wytrzes zc zone i peł ne ł ez - przypom i nał y dwa pom i dorki koktaj l owe.
Ni e wi edzi ał em , c o robi ć . P rzede ws zys tki m m i ał em oc hotę zdj ąć s podni e.
Ci ężarówka z nas zym i rzec zam i j es zc ze ni e doj ec hał a, a j a zabrał em do s am oc hodu tyl ko m ał ą s portową torbę z j edną zm i aną ubrani a.
- Ni e s tój tak, Mi c hael ! - burknęł a Chri s ti ne. - Zrób c oś !
J ej zdani em j ako l ekarz m i ał em c udowną zdol noś ć zaprowadzani a porządku w każdej s ytuac j i , ni ekoni ec zni e zwi ązanej z m edyc yną.
- Co proponuj es z?
W kurzał a m ni e. Znów pom yś l ał em o tym , że c hętni e wróc i ł bym do Nowego J orku. Naj l epi ej s am .
- Ś c i ągni j s podni e, doktorku. A potem przyni eś aptec zkę z s am oc hodu i daj s woj ej c órc e c oś na wym i oty.
Zaws ze, ki edy poj awi ał s i ę j aki ś probl em z J es s i c ą - tak j ak teraz - s tawał a s i ę
„m oj ą” c órką.
- A gdzi e s i ę m am przebrać ? Ni e c hc i ał bym uś wi ni ć dom u ani s am oc hodu.
14
- Mi c hael … W prom i eni u ki l ku ki l om etrów ni e m a żywej dus zy. J es teś m y na odl udzi u, zapom ni ał eś ? P o pros tu ś c i ągni j s podni e i j uż.
K us i ł o m ni e, żeby s i ę z ni ą pokł óc i ć , al e J es s i c ę znowu c hwyc i ł y tors j e; zgi ęł a s i ę wpół i zal ał a ł zam i . Na s ztywnyc h nogac h pos zedł em do s am oc hodu, gdzi e ś c i ągnął em adi das y i s karpetki . A ptec zka był a w s c howku na des c e rozdzi el c zej .
S i ęgnął em na tyl ne s i edzeni e po ręc zni k i troc hę wytarł em s podni e. Zrobi ł o m i s i ę ni edobrze. Dos zedł em do wni os ku, że j ednak naj l epi ej będzi e j e zdj ąć . T ak też zrobi ł em i tyl ko w boks erkac h wróc i ł em do Chri s ti ne i J es s i ki . Czuł em s i ę j ak wąż, który przed c hwi l ą zrzuc i ł s kórę, bezbronny i przem arzni ęty.
Chri s ti ne wzi ęł a m ał ą na ręc e i zac zęł a j ą gł as kać us pokaj aj ąc o po pl ec ac h.
- Ona j es t c hora, Mi c hael . Ma c i epł ą s kórę.
- Co j es zc ze powi es z c i ekawego?
- No… Na przykł ad to, że s toi s z w gac i ac h na trawni ku przed nas zym nowym dom em i ni c ni e robi s z.
B ył a ś m i ertel ni e poważna. Ni e próbował a być m i ł a ani zabawna, c hoc i aż po c i c hu na to l i c zył em . W ol ał a s i ę wyzł oś l i wi ać . A j a m i ał em oc hotę uc i ec z wrza-s ki em do dom u i s c hować s i ę przed tym zam i es zani em .
I naprawdę wrzas nął em - al e ni e na Chri s ti ne. Nagl e poc zuł em potworny ból , j akby bez zni ec zul eni a am putowano m i s topę. P rzykl ęknął em , żeby obej rzeć nogę, i upuś c i ł em aptec zkę.
- Co s i ę s tał o? - krzyknęł a Chri s ti ne. - Mi c hael ?!
P os tawi ł a J es s i c ę na zi em i . Mał a natyc hm i as t znów s i ę rozpł akał a, j ak za na-c i ś ni ęc i em guzi ka al arm owego; s ł ys zał em j ą wyraźni e przez m gł ę ból u. W yc i ą-
gał a bezradni e rąc zki naj pi erw do Chri s ti ne, potem do m ni e, al e ni e m i ał em i nnego wyj ś c i a, j ak odepc hnąć j ą del i katni e, żeby obej rzeć s topę. J es s i c a kl apnęł a na pupę w wym i oc i ny, c o wywoł ał o kol ej ną fal ę pł ac zu (c órki ) i krzyków (m atki ).
Ni e zwrac ał em na ni e uwagi . W ykręc i ł em s topę do góry, tkwi ł w ni ej zardzewi ał y gwóźdź. S terc zał pod kątem j ak s tara, przekrzywi ona s ztac heta w pł oc i e.
Czerwony obrzęk wokół rany m i ał wi el koś ć ć wi erć dol arówki , krew l ał a s i ę obfi c i e. Znów krzyknął em - z ból u, s trac hu, s zoku… S am ni e wi em .
K rew i rzygi ! - pom yś l ał em troc hę od rzec zy.
Chri s ti ne ws i adł a na m ni e za odepc hni ęc i e J es s i ki i m us i ał em podetknąć j ej s topę pod nos , żeby c oś do ni ej dotarł o. S krzywi ł a s i ę z ni es m aki em i c ofnęł a.
15
- A l e s i ę porobi ł o… - rozl egł s i ę bas owy gł os za m oi m i pl ec am i .
Zaraz potem us ł ys zał em uj adani e P age’ a. Odwróc i ł em s i ę i zobac zył em obc ego m ężc zyznę. S tał dwa m etry ode m ni e. Mógł m i eć okoł o pi ęć dzi es i ątki . Mi ał
j as ną s kórę, był ubrany w wytarte wrangl ery i krac i as tą kos zul ę, s pod której s terc zał y m u s i we wł os y na pi ers i . W kąc i ku us t trzym ał przygryzi ony ni edopa-
ł ek c ygara. Ni ós ł J i m m y’ ego P age’ a na rękac h j ak dzi ec ko, brzuc hem do góry.
Ozór wi s i ał ps u z pys ka j ak kawał ek c zerwonej ws tążki .
- S ł ys zał em , że j es t pan nowym l ekarzem . A teraz wi dzę, że m a pan j uż pi erws zego pac j enta: s i ebi e.
S krzywi ł em s i ę z ból u.
- Można tak powi edzi eć - zgodzi ł em s i ę.
Ci ekaw był em , c o naprawdę s obi e o m ni e pom yś l ał , wi dząc m ni e przed dom em w s am ej bi el i źni e.
- Znal azł em was zego ps a - wyj aś ni ł .
P rzykuc nął i puś c i ł P age’ a, który natyc hm i as t s koc zył naprzód i zac zął obwą-
c hi wać wym i oc i ny J es s i ki .
S poj rzał em na i ntruza i uś m i ec hnął em s i ę z wys i ł ki em .
- Dzi ęki .
Ni e m a to j ak zrobi ć dobre pi erws ze wrażeni e, pom yś l ał em .
3.
S c hował m okry od ś l i ny ni edopał ek do ki es zeni na pi ers i i opowi edzi ał , j ak s i edzi ał s obi e na werandzi e, ki edy nagl e zj awi ł s i ę P age i zac zął m u obwąc hi wać buty. Dał s i ę pogł as kać , zj adł pl as terek i ndyka, a potem pozwol i ł wzi ąć s i ę na ręc e i ods tawi ć do dom u.
- J es t tu nowy, pom yś l ał em , że m oże s i ę zgubi ć - wyj aś ni ł . - W es oł y z ni ego ps i ak.
Chri s ti ne pos zł a do s am oc hodu przebrać J es s i c ę, a j a s zybki m , prec yzyj nym ruc hem wyc i ągnął em s obi e gwóźdź ze s topy. Zawył em tyl ko raz. S woi m pac j en-tom ni eraz us uwał em drzazgi i gwoździ e, al e pi erws zy raz s am c zuł em taki ból .
Ni ewyobrażal ny, prawdę m ówi ąc . A l e - o dzi wo - natyc hm i as t us tąpi ł . W każ-
dym razi e ten naj gors zy, bo rana nadal pul s ował a. P ol ał em j ą obfi c i e ś rodki em odkażaj ąc ym i zabandażował em . Zdawał em s obi e s prawę, że przez naj bl i żs zyc h 16
ki l ka dni porus zani e s i ę będzi e m ęką. T roc hę ki eps ko, bi orąc pod uwagę, że powi nni ś m y s i ę w tym c zas i e rozpakować .
- Ci ekawe, s kąd taki gwóźdź wzi ął s i ę u was na trawni ku. - Intruz uś m i ec hnął s i ę i podał m i rękę. Uś c i s nął em j ą z wdzi ęc znoś c i ą. P om ógł m i ws tać . - P hi l l i p Dei ghton, do us ł ug.
- Mi c hael Cayl e. Mi ał pan rac j ę, rzec zywi ś c i e j es tem nowym l ekarzem .
- Mam us i u, c o to za pan? - zapytał a J es s i c a.
P odes zł y do nas . Chri s ti ne uc i s zył a c órkę, uś m i ec hnęł a s i ę i przeds tawi ł a.
- Córka źl e s i ę dzi s i aj c zuj e - wyj aś ni ł a. - P rzydarzył j ej s i ę m ał y… wypadek.
P age bi egał w kół ko wokół nas i tyl ko od c zas u do c zas u zbac zał ni ec o z tras y, żeby obwąc hać wym i oc i ny.
Dei ghton wyj ął c ygaro z ki es zeni i wł ożył j e do us t, al e go ni e zapal ał .
- Mi ł o m i pańs twa poznać . - P rzykuc nął przed J es s i c a. - A ty j ak m as z na i m i ę, m ł oda dam o?
J es s i c a m i l c zał a. S zepnął em j ej , żeby s i ę przeds tawi ł a j ak grzec zna dzi ewc zynka, na c o pół gębki em wym am rotał a s woj e i m i ę, po c zym przytul i ł a s i ę do Chri s ti ne.
- W i tam w A s hborough.
W s tał i uś m i ec hnął s i ę s erdec zni e, a j a nagl e uś wi adom i ł em s obi e, że ś m i ej e s i ę ze m ni e: był em w s am ej bi el i źni e.
- No tak… J ak wi dać , rzec zywi ś c i e m i el i ś m y tu m ał y… wypadek. P rzepras zam za… bał agan.
Ni e m us i ał em pokazywać pal c em , c o m am na m yś l i . Dei ghton rozł ożył ręc e.
- Ni e przepras zaj . K ażdy m oże m i eć zł y dzi eń, a wy na pewno j es teś c i e po-denerwowani przeprowadzką.
- T roc hę tak. P oc zątek ni e j es t naj l eps zy.
Dei ghton z uś m i ec hem s poj rzał na Chri s ti ne. Chyba c zuł s i ę ni ezręc zni e, rozm awi aj ąc z fac etem w gac i ac h.
- Na razi e zapras zam do m ni e. P oc zekac i e, aż przywi ozą wam rzec zy. Moj a żona ni e m oże s i ę doc zekać , ki edy was pozna. B ędzi e twoj ą s tał ą pac j entką; poc zytas z o ni ej w kartotec e doktora Farri s a. A poza tym u m ni e w dom u bę-
dzi es z m ógł oc zyś c i ć i opatrzyć ranę. P rzyda c i s i ę pewni e zas trzyk przec i wtęż-
c owy.
Zerknął em na Chri s ti ne, która wzrus zył a ram i onam i i s ki nęł a gł ową. S pi es zno nam był o znal eźć s i ę w dom u, al e bez m ebl i ni e m i el i byś m y nawet gdzi e 17
us i ąś ć . Ni e podł ąc zyl i ś m y też j es zc ze wody, a j a ni e c hc i ał em odrzuc ać zapro-s zeni a goś c i nnego s ąs i ada, nawet zł ożonego w ni ezbyt fortunnym m om enc i e.
- Zrobi m y l unc h - c i ągnął Dei ghton. - Na pewno zgł odni el i ś c i e. - Oparł
dł oni e na kol anac h i s poj rzał na J es s i c ę. - Ros y przyrządza taką s pec j al ną m ro-
żoną herbatę z m i odem , po której twój brzus zek na pewno poc zuj e s i ę l epi ej . Co ty na to?
J es s i c a poki wał a gł ową i uś m i ec hnęł a s i ę s ł abo.
Faktyc zni e: j a był em gł odny, Chri s ti ne pewni e też, a w s am oc hodzi e m i el i -
ś m y tyl ko pac zkę c hi ps ów. W c ześ ni ej m yś l el i ś m y o tym , żeby na obi ad podj ec hać do m i as ta, al e wygl ądał o na to, że będzi em y m us i el i zm i eni ć pl any.
- Ni e odm ówi m y - powi edzi ał em . - Dzi ęki .
P okuś tykał em do s am oc hodu i wł ożył em c zys te s podni e. Chri s ti ne dał a J es s i c e ś rodek na ni es trawnoś ć ; m ał a, która zdążył a j uż zapom ni eć o tors j ac h, z radoś c i ą c hł eptał a l ekars two pros to z butel ki .
W c i s nęl i ś m y s i ę do m i ni vana: Dei ghton i j ego nowy naj l eps zy przyj ac i el P age us i edl i z tył u, Chri s ti ne z przodu, z J es s i c ą na kol anac h. K i edy rus zyl i ś m y, obej rzał em s i ę j es zc ze na dom i c i ągnąc y s i ę za ni m l as .
Ci ekawe, pom yś l ał em , j ak dal eko s i ęga.
4.
Droga zatac zał a s zeroki ł uk - m oi m zdani em bez powodu, bo dom Dei ghtonów tak j ak nas z s tał po ws c hodni ej s troni e l as u. P o l ewej c ał y c zas m i el i ś m y drzewa, po prawej - rozl egł e ł aj ki . Dal ej wi dzi el i ś m y kol ej ne dom y, za którym i rozc i ągał s i ę l as .
W j ec hał em na dł ugi żwi rowy podj azd. Zas tanawi ał em s i ę, dl ac zego poprzedni l ekarze m i es zkaj ąc y w A s hborough ni e otworzyl i gabi netu w c entrum m i as tec zka, gdzi e panował naj wi ęks zy ruc h i s i ł ą rzec zy był oby naj wi ęc ej pac j entów. Może c hodzi ł o o to, by s i ę s konc entrować , żyć w c i s zy i s pokoj u. Tak to pewni e
wygl ądał o od X V III wi eku, ki edy pi erws i m i es zkańc y wł as noręc zni e budowal i te dom y. T ak j ak teraz, w m i as tec zku był j eden l ekarz, który m i es zkał
gdzi eś na obrzeżac h, i każdy, kto potrzebował j ego pom oc y, m us i ał s i ę do ni ego pofatygować . Ni e m i ał em poj ęc i a (i troc hę m ni e to ni epokoi ł o), c zy m oi 18
poprzedni c y j eździ l i na wi zyty dom owe i c zy podobnej us ł ugi będą pac j enc i oc zeki wać ode m ni e.
Czy wł aś ni e o to c hodzi ł o Dei ghtonowi ? Czyżby s tos ował m ał ą dywers j ę, a naprawdę c hc i ał m ni e pros i ć o poradę?
P owtarzał em s obi e, że tego rodzaj u m yś l i s ą wyni ki em s tres u i zm ęc zeni a, al e j akoś ni e potrafi ł em s am s i ebi e przekonać .
„Moj a żona ni e m oże s i ę doc zekać , ki edy was pozna. B ędzi e twoj ą s tał ą pac j entką”.
- J es teś m y na m i ej s c u - oznaj m i ł Dei ghton. - W s zędzi e dobrze, al e w dom u naj l epi ej . T rzydzi eś c i dwa l ata tu m i es zkam . Ni e wyobrażam s obi e, żeby s i ę tak odc i ąć od poprzedni ego życ i a i przeprowadzi ć j ak wy.
W ys i adł z s am oc hodu z zac hwyc onym P age’ em , który s kakał wokół ni ego i obs zc zeki wał go radoś ni e. J es s i c a, która przes zł a zdum i ewaj ąc ą przem i anę - z c horej i bl adej zm i eni ł a s i ę w wes oł ą i dokazuj ąc ą - popędzi ł a za ps em .
- Us pokój s i ę, J es s - s trofował a j ą Chri s ti ne. - Ni e c hc i el i byś m y tu żadnyc h wypadków.
Dom Dei ghtonów na pi erws zy rzut oka bardzo przypom i nał m ój : duży, typowy dl a Nowej A ngl i i , tynkowany na bi ał o, kryty c i em nym gontem . P odj azd c i ągnął s i ę wokół rozl egł ego trawni ka i - podobni e j ak bi egnąc a do dom u dróżka
- ni e był wybetonowany. Cztery drewni ane s topni e prowadzi ł y na werandę.
Ładna wi os enna pogoda zac hęc i ł a ros nąc e przy werandzi e azal i e, by rozkwi tł y, i teraz przes yc ał y powi etrze m i ł ym arom atem . W ni ebowzi ęte trzm i el e krążył y wokół ni c h. Dom bardzi ej ni ż m ój wygl ądał na zam i es zkany: pod okapem wi s i ał
krowi dzwonek, a nad drzwi am i obrane z zi arna kac zany kukurydzy. T ypowy wi dok m ał ego m i as tec zka w Nowej A ngl i i .
P hi l l i p wprowadzi ł nas do ś rodka i ws kazał m i s c hody.
- Łazi enka j es t na górze, z l ewej s trony.
Zabrał em z s am oc hodu aptec zkę. Z l ekki m rozbawi eni em uś wi adom i ł em s obi e, że ni gdy wc ześ ni ej ni e korzys tał em z ni ej przy robi eni u zas trzyków przec i wtężc owyc h. W ogól e dawno do ni ej ni e zagl ądał em , bał em s i ę nawet, że ni e znaj dę w ś rodku żadnej s trzykawki . J ednak zdrowy rozs ądek kazał m i zac hować s pokój :
s trzykawki i i gł y będą na s woi m m i ej s c u, równi e prawdzi we j ak zrani o-na s topa i groźba zakażeni a.
- Dzi ęki .
Uś m i ec hnął em s i ę do Chri s ti ne z roztargni eni em . J es s i c a karm i ł a P age’ a ki eł bas ką, którą Dei ghton wyj ął z l odówki . W s zedł em na s c hody, ki edy Chri s ti ne zac zęł a tł um ac zyć , dl ac zego wyprowadzi l i ś m y s i ę z Manhattanu.
19
P rzypus zc zał em , że zani m s końc zę przem ywać ranę i robi ć s obi e zas trzyk, hi s tori a dobi egni e końc a i będzi em y m ogl i s pokoj ni e wróc i ć do s i ebi e, pod num er 17. W s zędzi e dobrze, al e w dom u naj l epi ej .
S c hody s krzypi ał y pod s topam i . Na górze zgodni e ze ws kazówkam i gos podarza s ki erował em s i ę w l ewo: dwa i pół m etra ode m ni e, na końc u dł ugi ego, wy-tapetowanego przedpokoj u, znaj dował y s i ę otwarte drzwi . Rzeźbi ona w kwi ato-we wzorki boazeri a s i ęgał a m i do pas a i bi egł a przez c ał ą dł ugoś ć korytarza. W
powi etrzu unos i ł s i ę del i katny, j akby l ekko s tęc hł y zapac h. P rzys zł y m i do gł owy kul ki na m ol e, al e równi e dobrze m ogł o to być c oś i nnego. Na przykł ad ni em yte od dawna wł os y.
S poj rzał em w drugą s tronę, gdzi e był o j es zc ze dwoj e drzwi : j edne na wpros t, drugi e po s troni e s c hodów. Dom yś l i ł em s i ę, że prowadzą do dwóc h s ypi al ni .
W zrus zył em ram i onam i , przekręc i ł em okrągł ą kl am kę i przes zedł em przez próg.
W tej s am ej c hwi l i s poj rzał em na zegarek: był a pi erws za. Cał ki em m ożl i we, że zareagował em i ns tynktowni e, aby odwróc i ć uwagę ś wi adom oś c i od faktu, że ws zedł em za ni ewł aś c i we drzwi . Ni e znal azł em s i ę bowi em w ł azi enc e, tyl ko w s ypi al ni gos podarzy, twarzą w twarz z pani ą Dei ghton.
K tóra - dzi ęki B ogu! - s pał a. Leżał a ws parta na dwóc h podus zkac h, z gł ową ni ezgrabni e przekrzywi oną, opadaj ąc ą na l ewe ram i ę. Dł oni e zac zęł y m i s i ę poc i ć , al e ni e wypuś c i ł em aptec zki z rąk. P rzec i wni e, ś c i s nął em j ą m oc ni ej , c zuj ąc , j ak s erc e zac zyna m i kł us ować w pi ers i . A l bo źl e s kręc i ł em przy s c hodac h, al bo
P hi l l i p - s pryc i arz! - c el owo wyki erował nowego l ekarza w A s hborough wpros t do s ypi al ni pi erws zej pac j entki .
„Oto twoj e nowe życ i e, s ąs i edzi e. Żebyś wi edzi ał , c zego s i ę s podzi ewać ”.
P ani Dei ghton porus zył a s i ę przez s en: s zarpnęł a gł ową, pryc hnęł a, porus zy-
ł a gwał towni e rękam i pod s kotł owaną koł drą. Moj e s erc e c hyba przes zł o z kł us a w gal op; przez ki l ka s ekund pokój wi rował m i przed oc zam i . S topy m i ał em j ak przykl ej one do podł ogi . W s trzym ał em oddec h - ni by po to, by ni e zbudzi ć ś pi ą-
c ej kobi ety, al e w gł ębi s erc a wi edzi ał em , że paral i żuj e m ni e s trac h.
Odwoł ał em s i ę do s woj ego l ekars ki ego doś wi adc zeni a, żeby pos tawi ć di agnozę, i natyc hm i as t przys zedł m i do gł owy rak, przekl eńs two c o dzi ewi ętnas tego A m erykani na. Ś l ady c horoby wydał y m i s i ę oc zywi s te. P ani Dei ghton m i ał a am putowaną dużą c zęś ć żuc hwy - toporni e na m ój gus t, w poś pi ec hu i ni erów-no. Ni e
j es tem j ednak c hi rurgi em i ni e znał em s zc zegół ów j ej c horoby, ni e wi edzi ał em wi ęc , j ak przeds tawi ał a s i ę m ożl i woś ć l ec zeni a operac yj nego.
20
Dom yś l ał em s i ę, że w pewnym m om enc i e na koś c i zac zął ros nąć zł oś l i wy guz, o którego i s tni eni u ni kt ni e wi edzi ał , dopóki ni e rozrós ł s i ę tak bardzo, że ni e dał o s i ę j uż uratować s zc zęki . W yc i ęto go wi ęc z kawał ki em pol i c zka, pozos tawi aj ąc gł ęboką dzi urę, której ni kt ni e powi ni en ogl ądać . S woj e wi dzi ał em ,
ni es tras zne m i otwarte rany, al e ta naprawdę był a okropna.
P ewni e nazwi ec i e m ni e durni em , bo pods zedł em bl i żej , z c horobl i wą c i ekawoś c i ą przygl ądaj ąc s i ę ś l adom m akabryc znego okal ec zeni a; ni e m ogł em s i ę pows trzym ać . A j uż kom pl etnym i ni epoj ętym dl a m ni e wari ac twem był o wyobrażani e s obi e, że ogl ądam s kórkę nadgni ł ego j abł ka, znal ezi onego na dni e j aki egoś
zapom ni anego kos za na owoc e. Odezwał s i ę m ój l ekars ki nawyk, c hc i a-
ł em zbadać c horą… Ni e, ni e zbadać : c hc i ał em s i ę pogapi ć . B oże, c zuł em s i ę j ak dzi ec i ak na pokazi e c yrkowyc h dzi wadeł . Co s i ę ze m ną porobi ł o?
Odwróc i ł em s i ę i m ój wzrok padł na wi s ząc e na ś c i ani e zdj ęc i e przeds tawi a-j ąc e m ł ods zego P hi l l i pa, ni eokal ec zoną Ros y i s toj ąc ą m i ędzy ni m i dzi ewc zynę, m ni ej wi ęc ej pi ętnas tol etni ą. P ewni e c órka.
P rzez drugi e drzwi , otwarte, przem knął em do ł azi enki . Nam ac ał em wył ąc zni k i zapal i ł em ś wi atł o. Os tre, żół te ś wi atł o wypeł ni ł o pom i es zc zeni e, odbi j aj ąc s i ę od gl azury, która s i ęgał a aż do pom al owanego na bi ał o s ufi tu. B ol es ne pul -s owani e w s topi e s i ę nas i l ał o. P os pi es zni e zdj ął em bandaż. Ods unął em zas ł onę
prys zni c ową i napuś c i ł em l etni ej wody do j ednej c zwartej gł ębokoś c i wanny, po c zym zanurzył em w ni ej nogę. Zakł uł o, al e tyl ko na poc zątku. Rana zac zęł a na-m akać .
S toj ąc tak j edną nogą w wanni e, próbował em m yś l eć o fac etac h od przeprowadzek, którzy pewni e wł aś ni e zas tawi al i m i trawni k kartonam i , i o tym , że powi ni enem j ak naj s zybc i ej wrac ać do dom u, żeby powi edzi eć i m , gdzi e c o pos tawi ć . Ni e m ogł em s i ę j ednak s konc entrować , prześ l adował m ni e wi dok ś pi ąc ej za
drzwi am i kobi ety. W zdrygnął em s i ę. Może to wł aś ni e zas kakuj ąc e s potkani e z ni ą tak m ni e rozs troi ł o. P oc i es zał em s i ę, że ki edy na dobre wej dę w rol ę s za-nowanego l ekarza rodzi nnego, rutyna weźm i e górę i ws zys tko będzi e dobrze.
T aką m i ał em nadzi ej ę.
P o pi ęc i u m i nutac h wyj ął em nogę z wody i obej rzał em . Zac zątki zakażeni a był y oc zywi s te: wokół rany utworzył a s i ę c zerwona obwódka; za parę godzi n zac zni e s i ę zbi erać ropa, ten nektar rozkł adu. Coś pi ęknego.
Czas na zas trzyk.
T o j edna z zal et byc i a l ekarzem : m ożna zaordynować al bo przepi s ać (s obi e l ub c zł onkowi rodzi ny) dowol ny s pec yfi k bez trac eni a ki l ku godzi n na wi zyty 21
w przyc hodni ac h i aptekac h. P o c hwi l i trzym ał em s trzykawkę w dł oni . P rzebi -
ł em poj em ni c zek z s urowi c ą, wc i ągnął em zawartoś ć do s trzykawki , a potem ws trzyknął em s obi e w udo. Zaws ze krzywi ę s i ę z ból u przy zas trzyku, c hoć by trwał tyl ko c hwi l ę; m i ał em wi ęc nadzi ej ę, że teraz s zybko przes tani e bol eć . Dwa ukł uc i a os trym przedm i otem w j ednym dni u to ponad m oj e s i ł y.
S c hyl i ł em s i ę i zam knął em aptec zkę.
Coś s i ę porus zył o.
K ątem oka dos trzegł em wydł użony c i eń na kafel kac h. P rzypom i nał ł eb węża m ors ki ego. Cofnął em s i ę odruc howo, zapl ątał em w zas ł onę prys zni c ową i zac i s nął em na ni ej pal c e, żeby ni e wpaś ć do wanny. T rzy z pl as ti kowyc h kół ec zek, na któryc h był a zawi es zona, pękł y z trzas ki em i upadł y na podł ogę, na s zc zęś c i e
res zta wytrzym ał a i zdoł ał em zł apać równowagę. Hał as był j ednak wys tarc zaj ą-
c y, by obudzi ć pani ą Dei ghton - o i l e, rzec z j as na, c i eń, który wi dzi ał em , ni e nal eżał wł aś ni e do ni ej , zwabi onej dzi wnym i odgł os am i . Ci ekaw był em , c o s obi e pom yś l i , wi dząc w s woj ej ł azi enc e obc ego fac eta, na bos aka, wtul onego w za-s ł onkę od prys zni c a. Na pewno ś m i ertel ni e s i ę przerazi .
Lepi ej j ą uprzedzi ć .
P ods zedł em do drzwi , kul ąc s i ę i ns tynktowni e. P atrzył em na przem i an to na zani kaj ąc y c i eń na ś c i ani e, to na drzwi do s ypi al ni .
- Hal o? - odezwał em s i ę pół gł os em .
Ci s za. Cał ki em m ożl i we, że s tars za pani ni edos ł ys zy.
- Hal o?! - powtórzył em gł oś ni ej . - P ani Dei ghton? P ani m ąż pozwol i ł m i s korzys tać z ł azi enki .
W s zedł em do s ypi al ni .
P ani Dei ghton rzec zywi ś c i e j uż ni e s pał a: ws tał a z ł óżka i w kos zul i noc nej s tanęł a przy j edynym okni e w pokoj u. Na s zc zęś c i e ni e patrzył a w m oj ą s tronę, wi ęc ni e m us i ał em ogl ądać j ej twarzy. W ygl ądał a przez okno, koł ys ząc s i ę l ekko w przód i w tył , j ak pod wpł ywem m oc nego al kohol u.
W końc u c hwi ej ni e odwróc i ł a s i ę w m oj ą s tronę, obrzuc aj ąc m ni e oboj ętnym , al e i tak przes zywaj ąc ym s poj rzeni em . Ni e krzyknęł a, ni e ods unęł a s i ę ode m ni e - tak j akby s i ę m ni e s podzi ewał a. A l bo ni e zauważył a. Gł owa j ej drżał a, a poni eważ patrzył em na ni ą od s trony dzi ury w pol i c zku, wi dzi ał em l uźny pł at s kóry
zwi s aj ąc y j ak podgardl e u i ndyka. P i erws zy raz w s woj ej kari erze zawo-dowej pom yś l ał em , że m oj a potenc j al na pac j entka m oże ni e być c zł owi eki em -
c hoć by ni e wi em j ak bardzo ni edorzec zni e to brzm i ał o. Czuł em s i ę j ak barbarzyńc a, ni e l eps zy od l udzi , którzy ponad s to l at tem u ugani al i s i ę po Londyni e 22
za J ohnem J os ephem Merri c ki em , c zł owi eki em s ł oni em .
Nas ze oc zy s i ę s potkał y. Uderzył o m ni e, że j ej oc zy s ą… i nne, j akby wyprane z em oc j i , j akby napatrzył y s i ę na kos zm ary znac zni e gors ze ni ż rak. I nagl e zobac zył em … Ci ąg dal s zy m akabry, która nagl e przes ąc zył a s i ę do m oj ego ś wi ata, zaparł a m i dec h w pi ers i i wtł oc zył a fal ę adrenal i ny do wi otc zej ąc yc h m i ęś ni .
P rawa dł oń pani Dei ghton… zni knęł a. W poł owi e przedram i eni a ki kut ręki koń-
c zył s i ę węźl as tą m as ą bl i zn. B rakował o poł owy prawego bi c eps a: był a w ni m dzi ura w ks ztał c i e U. Cał e c i ał o kobi ety ręc e, s zyj ę, podudzi a i s topy - pokrywał y bl i zny.
T o ni e był rak. I ni e trzeba był o l ekarza, żeby s i ę tego dom yś l i ć . Ni e, tę kobi etę zaatakował o j aki eś krwi ożerc ze zwi erzę. Może nawet ni ej edno.
Ni e c hc i ał em dł użej z ni ą przebywać . P rzec i eż w ogól e ni e powi nno m ni e tam być . Zac hodzi ł em w gł owę, po c o Dei ghton s ki erował m ni e do ł azi enki przy s ypi al ni ; przec i eż na pewno m i el i tu wi ęc ej ni ż j edną ł azi enkę.
Oc zywi ś c i e, Mi c hael . Mus zą m i eć j es zc ze j edną. T y w s woi m nowym dom u m as z trzy. A l e przec i eż s am s i ę j uż dom yś l i ł eś : s tary, dobry P hi l Dei ghton c hc i ał
c i pokazać , c o c i ę c zeka, ki edy otworzys z gabi net.
S apnął em nerwowo. P owi ni enem c oś powi edzi eć .
- P ani Dei ghton… ? J es tem Mi c hael Cayl e, nowy l ekarz…
- Ni e m ożes z m i pom óc - przerwał a m i .
Zabrzm i ał o to j ak „Ni e m owef m i pom óf”. K ropl a gęs tej ś l i ny s pł ynęł a j ej z kąc i ka us t i rozc i ągnęł a s i ę w powi etrzu w dł ugi e pas em ko.
Zrobi ł em krok do przodu. Cofnęł a s i ę ni epewni e i znów odwróc i ł a do okna, oparł a barki em o s zybę. P odni os ł a oc al ał ą rękę i przes unęł a dł oni ą po s zkl e, które zazgrzytał o pi s kl i wi e pod pożół kł ym i , za dł ugi m i paznokc i am i .
- P ani Dei ghton… - próbował em s i ę broni ć . - Zrobi ę, c o w m oj ej m oc y…
- P rzyj dą po c i ebi e tak j ak po m ni e i po doktora Farri s a. P rzyj dą po ws zys tki c h w tym przekl ętym m i eś c i e!
Zac zęł a pół gł os em , al e z każdym wypowi adanym beł kotl i wi e s ł owem j ej gł os nabi erał m oc y i pod koni ec tej dzi wac znej przem owy przypom i nał warc zeni e.
Oddyc hał em c oraz s zybc i ej , c oraz gwał towni ej , j akby pł uc a m i ał y m i eks pl odować . Chc i ał em j ą poc i es zyć , m oże pom óc j ej s i ę poł ożyć do ł óżka… A l e ni e m ogł em s i ę zm us i ć , żeby j ej dotknąć . B ał em s i ę j ej . Nawet ni e tyl e j ej s am ej (wi dywał em j uż podobne obrażeni a), c o rac zej j ej wzroku i tej pus tki w j ej twarzy.
P rzyprawi ał a m ni e o zawroty gł owy. B ał em s i ę tego, c o j ą s potkał o.
23
„P rzyj dą po c i ebi e tak j ak po m ni e i po doktora Farri s a”.
- Czy doktora Farri s a ni e pokąs ał pi es ? - zapytał em .
J ej obrażeni a i hi s tori a poprzedni ego l ekarza dał y m i do m yś l eni a.
Ni e odpowi edzi ał a. P atrzył a za okno, pos tukuj ąc żół tym i paznokc i am i w s zybę: puk, puk, puk.
A l eż oc zywi ś c i e, że tak, pom yś l ał em . Dl atego wł aś ni e trafi ł em do A s hborough. Doktor Farri s zm arł , pogryzi ony przez ps a, a j a wprowadzam s i ę do j ego dom u i przej m uj ę j ego praktykę. Rany bos ki e, s ytuac j a, która z poc zątku wygl ą-
dał a na dar ni ebi os , z każdą c hwi l ą s tawał a s i ę c oraz bardzi ej m akabryc zna.
Może doktor Farri s m i ał s zc zęś c i e? W przec i wi eńs twi e do pani Dei ghton, która wprawdzi e przeżył a atak ps a, al e zos tał a okropni e okal ec zona.
Oderwał em od ni ej wzrok i przes zedł em przez pokój , oddyc haj ąc gł ęboko i powol i , aby zwal c zyć zawroty gł owy. Mus i ał em s i ę us pokoi ć , wyc i s zyć nerwy rozedrgane od s trac hu.
W ys zedł em na korytarz i oparł em s i ę o ś c i anę. B i ł em s i ę z m yś l am i . Co m ni e tak przerazi ł o, na B oga? Może z powodu s tres u zwi ązanego z przeprowadzką j es tem tak nadwrażl i wy? K i edy pi erws zy raz us ł ys zał em , j ak zgi nął doktor Farri s , był em ws trząś ni ęty i obawi ał em s i ę, j ak to będzi e, gdy przyj dzi e m i zaj ąć j ego
zas zc zytne s tanowi s ko w m i as tec zku, gdzi e ws zys c y znaj ą s i ę j ak ł ys e koni e i pozdrawi aj ą uprzej m ym „dzi eń dobry”. A teraz pani Dei ghton, m oj a nowa s ąs i adka… P rzeżył a podobny kos zm ar. Mój ni epokój zm i eni ł s i ę w przerażeni e.
Czy w A s hborough gras uj ą zdzi c zał e ps y?
Otrząs nął em s i ę z tej ni eprzyj em nej m yś l i , al e zanotował em s obi e w pam i ęc i , żeby podrążyć tę s prawę, ki edy j uż s i ę zadom owi m y. S tanął em u s zc zytu s c hodów i s kręc i ł em do pi erws zyc h drzwi w korytarzu - po prawej s troni e.
Łazi enka. W peł ni wypos ażona. Z wanną.
5.
P hi l l i p zam i eni ł c ygaro na faj kę i wł aś ni e j ą nabi j ał , ki edy zs zedł em na parter. B ał em s i ę, że m ógł us ł ys zeć , j ak j ego żona na m ni e warknęł a, al e j ej gł os 24
naj wyraźni ej ni e dotarł na dół . P hi l l i p s tarani e zł ożył pros tokątną pac zus zkę z tytoni em i poł ożył j ą na s tol e razem z faj ką. W i doc zni e zos tawi ał s obi e tę przyj em noś ć na późni ej , ki edy j uż pój dzi em y.
- A no tak - powi edzi ał , popi j aj ąc m rożoną herbatę. - B ardzo s i ę z Nei l em przyj aźni l i ś m y. S zkoda, wi el ka s zkoda, że tak s końc zył .
T rzy s zkl anki s tał y na kuc hennym s tol e przykrytym krac i as tym obrus em . Na kuc henc e s tał s zkl any dzbanek do poł owy napeł ni ony zi el oną herbatą z c ytryną.
S ł oi k z m i odem , w ks ztał c i e ni edźwi adka, przyc upnął obok dzbanka j ak tul ąc e s i ę do ni ego dzi ec ko. Na s tol e znal azł y s i ę też ogrom ne kanapki z s erem i i ndyki em ; Chri s ti ne zj adł a j uż poł owę s woj ej , nawet J es s i c a troc hę s kubnęł a. Mój żoł ądek natyc hm i as t obwi eś c i ł , że j es t gł odny, us i adł em wi ęc na wol nym krześ l e i
poc zęs tował em s i ę. Chri s ti ne i P hi l l i p rozm awi al i o A s hborough - s kl epac h przy rynku i rozl egł yc h trawni kac h parku B eaum onta. Rzadko s i ę odzywał em , poc hł ani aj ąc kanapkę; po ki l ku kęs ac h poc zuł em s i ę troc hę l epi ej . To ni ewi ary-godne, j ak ł atwo o i rrac j onal ne zac howani a, ki edy c zł owi ek j es t gł odny. S potkani e z
pani ą Dei ghton ni e wydawał o m i s i ę j uż wc al e taki e s tras zne - c hoc i aż w dal s zym c i ągu uwi erał a m ni e ś wi adom oś ć przebywani a z ni ą pod j ednym dac hem , a pers pektywa przys zł yc h wi zyt dom owyc h ni e budzi ł a entuzj azm u.
- Opatrzył eś nogę, Mi c hael ? - zai nteres ował s i ę P hi l l i p.
P oki wał em gł ową.
- Chyba obej dzi e s i ę bez am putac j i - odparł em .
P ars knął ś m i ec hem . Chri s ti ne ni e pi erws zy raz s ł ys zał a ten m ój żarc i k, wi ęc tyl ko przewróc i ł a oc zam i . J es s i c a poc i ągnęł a ł yk zi el onej herbaty (j ak na herbatę m i ał a dzi wni e i ntens ywny kol or) i j ęknęł a przec i ągl e:
- T aaato…
T eż ni e uważał a, żebym był zabawny. A l e c o m i tam , żart i tak był przeznac zony tyl ko dl a gos podarza.
P hi l l i p przez c hwi l ę wpatrywał s i ę w s woj ą s zkl ankę, zani m przeni ós ł wzrok naj pi erw na J es s i c ę, a potem na Chri s ti ne. Mi ał em nadzi ej ę, że uda m i s i ę s poj rzeć m u w oc zy, m oże dos trzec w ni c h c i eń odpowi edzi al noś c i za s ki erowani e m ni e do ni ewł aś c i wego pokoj u na pi ętrze. On j ednak ze s toi c ki m s pokoj em zac zął
opowi adać o doktorze Farri s i e:
- Farri s owi e m i es zkal i tu j uż na dł ugo przed tym , j ak m y s i ę s prowadzi l i -
ś m y, a to był o dwadzi eś c i a s i edem l at tem u. Farri s s pędzi ł w A s hborough c zterdzi eś c i l at i z tego c o m i wi adom o, zas tąpi ł l ekarza, który równi eż przem i es zkał
kawał c zas u przy Harl an Road 17. J ak wi dzi c i e, ten dom c o naj m ni ej od s tu l at j es t s i edzi bą l ekarzy. Cał ki em m ożl i we, że zaws ze m i es zkał tam l ekarz… No, al e 25
to tyl ko m oj e dom ys ł y. E m i l y Farri s był a dobrą kobi etą, bl i s ką przyj ac i ół ką m oj ej żony. W padał a do nas c o drugi dzi eń, żeby s i ę przywi tać i zapytać , c o u Ros y. Ni e m us zę c hyba m ówi ć , że Ros y bardzo s i ę zm artwi ł a tym , c o s i ę os tatni o wydarzył o. K i edy zm arł Nei l Farri s , s trac i ł a w E m i l y ni e tyl ko s ąs i adkę, al e i j edyną
przyj ac i ół kę.
- T woj a żona… - wtrąc i ł em . Dei ghton pi erws zy raz s poj rzał m i w oc zy. -
Ros y… - c i ągnął em . - T ak m a na i m i ę, prawda?
- A no tak, po babc e. T o zdrobni eni e od Ros al i a.
P oki wał em gł ową.
- Mówi ł eś wc ześ ni ej , że bardzo c hc e m ni e poznać .
- No bo c hc e… al e teraz ś pi - uc i ął os trym , troc hę ni eprzyj em nym tonem , j akby os karżał m ni e o potaj em ne zakradani e s i ę do i c h s ypi al ni i s zukani e Ros y.
Zapanował a krępuj ąc a c i s za, c o rzadko s i ę zdarzał o, ki edy J es s i c a i P age znaj dowal i s i ę razem w j ednym pom i es zc zeni u.
- J a też c hętni e j ą poznam - powi edzi ał em w końc u.
K ł am c zuc h! - pom yś l ał em .
Dei ghton s i ę uś m i ec hnął - ni es zc zerze, m oi m zdani em - i odparł :
- Mus zę j ej zani eś ć l eki .
T o był s ygnał dl a nas . Nas ze zi el one ś wi atł o, j eś l i wol i c i e.
- A m y m us i m y wrac ać do s i ebi e - s twi erdzi ł em i s poj rzał em na Chri s ti ne. -
Fac ec i od przeprowadzek pewni e j uż zas tawi l i nam pół dom u kartonam i , a m y i m j es zc ze ni e pokazal i ś m y, gdzi e pos tawi ć m ebl e.
Zos tawi l i ś m y ni edoj edzone kanapki i ni edopi tą herbatę, ws tal i ś m y i obes zl i -
ś m y s tół , żeby pożegnać s i ę z P hi l l i pem .
- S podoba s i ę wam tutaj - zapewni ł nas . - T ak j ak m ówi ł em , m i es zkam y tu od dwudzi es tu s i edm i u l at. Moj ą przys zł ą żonę poznał em w B os toni e, pobral i -
ś m y s i ę i po roku s prowadzi l i ś m y tutaj . Dos tał em prac ę w fabryc e po drugi ej s troni e m i as ta. Odprac ował em s woj e ć wi erć wi eku i trzy l ata tem u ods zedł em na wc ześ ni ej s zą em eryturę. K toś m us i ał s i ę zaj ąć Ros y.
- I padł o na c i ebi e - dom yś l i ł em s i ę.
- A no tak. Co m i ał em zrobi ć ?
J es s i c a z P age’ em wys zl i j uż na werandę. Chri s ti ne przytrzym ał a m i drzwi .
- Ni e powi edzi ał eś nam , c o s i ę s tał o Ros y - zagadnął em .
Zaws ze uważał em , że wypytywani e l udzi o probl em y ze zdrowi em j es t ni e-taktowne, zwł as zc za ki edy s potykal i ś m y s i ę na grunc i e towarzys ki m , a ni e w 26
m oi m gabi nec i e, al e j ako że pani Dei ghton m i ał a być m oj ą pac j entką m i ał em c hyba prawo wi edzi eć .
- Rak.
K ł am ał . Ni e m us i ał em patrzeć m u w oc zy, żeby to wi edzi eć .
- No, c zas na was , m oi drodzy. Rozpakuj s i ę s pokoj ni e. My j es teś m y c ał y dzi eń w dom u, późno kł adzi em y s i ę s pać , a Ros y j es t w naj l eps zej form i e zwykl e w porze kol ac j i … A l e zapras zam y, ki edy tyl ko będzi ec i e m i el i oc hotę. W l odówc e zaws ze znaj dzi e s i ę m rożona herbata. P oza tym Ros y to ś wi etna kuc harka. -
Mrugnął do J es s i ki , która nadal był a troc hę bl ada. - A gdyby P age zgł odni ał , to też m oże wpaś ć c oś przekąs i ć .
- P age j es t zaws ze gł odny - odparł a J es s i c a.
- W padni em y, P hi l , na pewno - s kł am ał em .
Lunc h był s m ac zny, al e ni es pi es zno m i był o pros i ć o dokł adkę. W c i ąż ni e m ogł em s i ę oprzeć wrażeni u, że Dei ghton c hc i ał , żebym rzuc i ł oki em na j ego żonę. P s uł o m i to hum or.
Zes zl i ś m y z werandy i s tanęl i ś m y przy s am oc hodzi e.
- Mi ł o był o was poznać , doktorze Cayl e - powi edzi ał Dei ghton.
Na wi dok bł ys ku w j ego oc zac h pom yś l ał em , że dobrze wi e, c o c hodzi m i po gł owi e.
Uś m i ec hnął em s i ę.
- Nam c i ebi e równi eż, P hi l l i pi e.
W gram ol i l i ś m y s i ę do m i ni vana i rus zyl i ś m y w drogę. P atrzył em , j ak Dei ghton wrac a do dom u: porus zał s i ę c i ężko, powol i , j ak s c horowany os i em dzi es i ęc i ol atek.
6.
Gdy byl i ś m y u Dei ghtonów, przyj ec hał a c i ężarówka z nas zym i rzec zam i .
W i ęks zoś ć dni a zaj ęł o nam zai ns tal owani e s i ę w nowym dom u. W c ześ ni ej tyl ko raz wi dzi el i ś m y nas ze l okum , wi ęc ni e byl i ś m y j es zc ze zdec ydowani , gdzi e c o pos tawi ć , al e w końc u m ebl e s tanęł y na s woi m m i ej s c u. J a i Chri s ti ne zaj ęl i ś m y naj wi ęks zą s ypi al ni ę na górze, J es s i c a zam i es zkał a w s ąs i edni ej , nawet
J i m m y P age dos tał s wój pokój , obok ł azi enki .
Uporal i ś m y s i ę ze ws zys tki m okoł o pół do j edenas tej w noc y. J es s i c a dos zł a przez ten c zas do s i ebi e i s pokoj ni e us nęł a. P age zwi nął s i ę obok ni ej na 27
m aterac u i c i c ho poc hrapywał . Otac zał y i c h pudł a z ubrani am i m ał ej , ni ezl i c zo-nym i zabawkam i , l al kam i , ks i ążkam i i i nnym i s karbam i , bez któryc h dzi ec ko ni e m oże s i ę obej ś ć , a które po roku c zy dwóc h s taną s i ę zbędne.
P rzez c ał y dzi eń Chri s ti ne zarządzał a otwi erani em kartonów, przes uwani em s toł ów i krzes eł i rozs tawi ani em bi bel otów, j a zaś narzekał em na erupc j ę j ej zapał u dekorators ki ego. T ł um ac zył em (z każdej godzi ny dobry kwadrans zabi erał y nam s przec zki ), że powi nni ś m y s i ę l epi ej zorgani zować i naj pi erw rozs tawi ć m ebl e,
zani m zac zni em y wi es zać ki nki ety i uc hwyty pod doni c zki . Oc zywi ś c i e przegrał em tę bi twę i Chri s ti ne robi ł a s woj e, a j a s woj e. Od c zas u do c zas u wc hodzi l i ś m y s obi e w drogę, zwł as zc za przy kwes ti ac h ni ewyj aś ni onyc h - taki c h j ak to, gdzi e pos tawi ć l odówkę turys tyc zną peł ną zabawek P age’ a.
K i edy w końc u pokonał o nas zm ęc zeni e, przekonał em j ą, że ki el i s zek wi na na dobranoc dobrze nam zrobi . Otworzyl i ś m y przywi ezi oną z Nowego J orku butel kę m erl ota, przepros i l i ś m y s i ę z krakers am i z s erem , które j edl i ś m y j uż na kol ac j ę, i s tuknęl i ś m y s i ę ki el i s zkam i , s i edząc po przec i wnyc h s tronac h kuc hen-nego
s toł u.
- Za nas z nowy dom - powi edzi ał em , kos ztuj ąc wi na.
- Za nas z nowy dom .
Uś m i ec hnęł a s i ę. B ył a wykońc zona; m i ał a podkrążone i zac zerwi eni one oc zy, kos m yki wł os ów wym ykał y s i ę j ej z koka.
- P owi nnaś i ś ć s pać .
- A ż tak źl e wygl ądam ?
- Ni e powi edzi ał em , że źl e wygl ądas z…
- T y też ni e prezentuj es z s i ę naj l epi ej . - Uś m i ec hnęł a s i ę zł oś l i wi e. - P os ł uc haj wł as nej rady, doktorku.
- B oj ę s i ę, że ni e zas nę. Za dużo s i ę wydarzył o.
Zac zęł a s i ę ś m i ać . W i no poc i ekł o j ej na brodę. Otarł a j e c hus tec zką.
- No c o? Co c i ę tak ubawi ł o?
- P rzypom ni ał am s obi e, j ak s tał eś przed dom em w s am yc h m aj tkac h i pró-
bował eś być uprzej m y dl a nas zego s ąs i ada.
Znowu pars knęł a ś m i ec hem .
J a też s i ę roześ m i ał em . A l eż to m us i ał być wi dok: pół nagi fac et zal atuj ąc y rzygowi nam i w rozm owi e z P hi l l i pem Dei ghtonem .
- Ni e m a goś ć wyc zuc i a c zas u, c o?
- Za gros z.
- P om yś l : j a j es tem goł y, J es s rzyga, j ak dal eko wi dzi , a on j es zc ze nas do s i ebi e zapras za.
28
- W i es z; c o? W pi erws zej c hwi l i pom yś l ał am , że c hc e, żebyś obej rzał j ego żonę.
P rzyznał em , że i j a m i ał em podobne wrażeni e, i c hoc i aż ni e bardzo c hc i ał em do tego wrac ać , opowi edzi ał em Chri s ti ne o m oi m s potkani u z Ros y (pom i j aj ąc to, c o do m ni e powi edzi ał a) i podzi el i ł em s i ę m oi m i podej rzeni am i , że P hi l l i p c el owo wprowadzi ł m ni e w bł ąd.
- Myś l ę, że gdyby o to m u c hodzi ł o, powi edzi ał by wpros t. Ni e wygl ąda m i na fac eta, który bawi s i ę w taki e podc hody. T o na pewno był przypadek. Może źl e go us ł ys zał eś .
- Ni e, j es tem pewi en, kazał m i s kręc i ć na górze w l ewo.
- Może ta druga ł azi enka był a brudna al bo c oś s i ę w ni ej pops uł o. Mógł
m i eć różne powody, żeby c i ę do ni ej ni e ki erować .
W zrus zył em ram i onam i . Może rzec zywi ś c i e przes adzał em z anal i zowani em tej s ytuac j i ; m oże faktyc zni e był em uprzedzony, j ak wc ześ ni ej s twi erdzi ł a Chri s ti ne.
A l e wtedy przypom ni ał em s obi e j es zc ze c oś .
- P am i ętas z, j ak powi edzi ał , że j ego żona m a raka?
- T ak, s ł ys zał am to. S tras zne…
- W i dzi ał em Ros y Dei ghton, ona ni e m a raka. Ows zem , na poc zątku tak pom yś l ał em , al e ki edy przyj rzał em j ej s i ę bl i żej … P okąs ał o j ą j aki eś dzi ki e zwi erzę, bez dwóc h zdań. P ewni e pi es , a gdybym m i ał s i ę wypowi adać j ako l ekarz, to ps ów był o wi ęc ej ni ż j eden.
- J es teś pewi en?
- Cał kowi c i e.
- T roc hę to przerażaj ąc e, j ak c zł owi ek pom yś l i , c o s i ę przytrafi ł o Farri s owi .
- Otóż to.
Chri s ti ne j ednym haus tem dopi ł a wi no. Mi l c zeni e s i ę przedł użał o, tem at zos tał wyc zerpany.
- W ys tarc zy m i j ak na j eden dzi eń. Idę do ł óżka. T y też s i ę kł adzi es z?
- Rac zej ni e… Rozej rzę s i ę w gabi nec i e. J es zc ze tam ni e zagl ądał em .
- Mi c hael , gabi net ni e uc i ekni e…
- J es tem bardzo podeks c ytowany. P oza tym c i ekawi m ni e, j aki s przęt zos tawi ł a m i pani Farri s . T o potrwa tyl ko c hwi l ę.
- P owi edzi ał a, że zos tawi a ws zys tko.
- W i em o tym … Chc i ał bym po pros tu zobac zyć , c o to „ws zys tko” oznac za.
29
- Ni e s i edź za dł ugo. T o pi erws za noc w nowym dom u, będę pods kaki wać na każdy hał as i s krzypni ęc i e des ek.
- Ni e m artw s i ę, m i gi em zaś ni es z.
P oc ał ował em j ą na dobranoc .
7.
P oc zuł em s i ę j ak kot, który pi erws zy raz zakradł s i ę do s pi żarni . W ytrzes z-c zaj ąc oc zy w c i em noś c i , m ac ał em po ś c i ani e w pos zuki wani u wył ąc zni ka ś wi atł a w korytarzu, aż w końc u znal azł em go po prawej s troni e. Obl epi ona kurzem goł a żarówka rzuc ał a bl adą poś wi atę na wybl akł e zi el one ś c i any. K orytarz - dł u-gi na
pół tora m etra i j ak ogrom na tętni c a ł ąc ząc y dom z gabi netem l ekars ki m -
był pus ty j ak wi ęzi enna c el a. T ynk na ś c i anac h popękał , a przej ś c i a s trzegł y s tal owe drzwi z podwój nym zam kni ęc i em : zas uwką i ł ańc uc hem . W ydał o m i s i ę dzi wne, że Farri s pos tanowi ł zai ns tal ować w tym m i ej s c u taki e s ol i dne drzwi : c i ężki e i trudne do s fors owani a przez zł odzi ej a. Zanotował em s obi e w pam i ęc i ,
żeby wym i eni ć j e na i nne, drewni ane, taki e j ak drzwi do pokoj ów i s c howków w c ał ym dom u.
W s zedł em do poc zekal ni . To tutaj pac j enc i m i el i zapi s ywać s i ę na wi zyty i s i edząc j ak na s zpi l kac h, c zekać , aż i c h przyj m ę. Dwi e m ał e kanapy z krac i as ty-m i obi c i am i tul i ł y s i ę do ś c i an. K ol ej ne drzwi prowadzi ł y na zewnątrz: to był o wej ś c i e dl a pac j entów. Naprzec i wko znaj dował o s i ę przepi erzeni e, za którym przy
ś c i ani e s tał o m ał e bi urko. T utaj m i ał a prac ować m oj a żona: wi tać goś c i m i ł ym uś m i ec hem i wpi s ywać i c h dane do kom putera, który m i ał em nadzi ej ę zai ns tal ować w naj bl i żs zyc h dni ac h.
Z prawej s trony za przepi erzeni em znaj dował y s i ę drzwi do gabi netu. Ś c i any m i ał y ten s am dzi wny odc i eń zi el eni , który znał em j uż z korytarza. P om yś l ał em , że dobrze będzi e poł ożyć ś wi eżą wars twę ś ni eżnobi ał ej farby, żeby troc hę zm i eni ć ten przyprawi aj ąc y o m dł oś c i wys trój . Gabi net m i erzył trzy na trzy i pół
m etra. Ś c i anę zdobi ł y tabl i c a okul i s tyc zna z l i teram i i trój wym i arowy s zki c l udzki ego ukł adu nerwowego. Na wpros t wej ś c i a s tał l ekars ki s tół z ni erdzewnej s tal i , pod którym wal ał a s i ę napoc zęta rol ka ręc zni ka papi erowego. Taki e ręc zni ki zaws ze przywodzą m i na m yś l s przedawane w del i kates ac h wł os ki e kanapki z
s erem i wędl i ną.
30
Zam knął em oc zy i próbował em s obi e wyobrazi ć s wój pi erws zy dzi eń prac y.
P ac j enc i będą tu zupeł ni e i rm i od tyc h, którzy odwi edzal i kl i ni kę doktora S c ul l y’ ego na Manhattani e. Tam był em l ekarzem rodzi nnym l udzi bi ednyc h, ze ś wi eżutki m i zi el onym i kartam i , obj ętyc h rządowym program em opi eki zdro-wotnej . P rzyj m ował em nas tol etni e m atki i c horyc h z obj awam i grypy, które al bo wyni kał y z
ods tawi eni a ś rodków przec i wból owyc h, al bo s ygnal i zował y pi erws ze s tadi um żół tac zki . T o był o c oś . W A s hborough c zekał a m ni e rutyna c oroc znyc h wi zyt kontrol nyc h, od c zas u do c zas u j akaś grypa, katar al bo zł am ani e u dzi ec i aka w wi eku s zkol nym . Za pół roku będę znał wi ęks zoś ć m i es zkań-
c ów, któryc h - wedł ug os tatni ego s pi s u - był o okoł o tys i ąc a dwus tu. W i ęks zoś ć , ni e ws zys tki c h, poni eważ zaws ze trafi a s i ę j aki ś ods etek l udzi , którzy z j ednego z dwóc h powodów ni e c hc ą i ś ć do l ekarza: al bo c zuj ą s i ę odporni na c horoby, al bo tak s i ę boj ą, że wol ą ni e znać prawdy. Ci s am i pac j enc i przyc hodzą
późni ej na kol anac h i pros zą o c ud - zaws ze o dzi eń za późno i zaws ze bez gros za przy dus zy. P rzykro m i , Charl i e. Ni e j es tem B ogi em .
Dwa kroki od wej ś c i a do gabi netu był y j es zc ze j edne drzwi , o dzi wo równi eż s tal owe. P rowadzi ł y do m oj ego przys zł ego azyl u: bi bl i oteki . Chyba wys tarc zaj ą-
c o j as no dał em j uż wyraz wątpl i woś c i om , j aki e targał y m ną przy podej m owani u dec yzj i o przeprowadzc e na wi eś , al e ten pokój … P owi em tak: ten pokój pozwal ał m i zapom ni eć o wi ęks zoś c i zas trzeżeń.
Ś c i ana naprzec i w wej ś c i a j es t c ał a przes zkl ona, podzi el ona na okna s i ęgaj ąc e od podł ogi do s ufi tu - wys oki ego i ł ukowato wys kl epi onego, zac zynaj ąc ego s i ę na wys okoś c i trzec h i pół m etra i doc hodząc ego do pi ęc i u i pół . Czuł em s i ę j ak w koś c i el e; żebrowane s kl epi eni e i ł uk nad drzwi am i c el owo wzm ac ni ał y to
wra-
żeni e, s kł ani ał y do m yś l eni a o ni ebi e i napawał y m ni e l ęki em wobec dys kretnej obec noś c i bós twa. T roc hę to był o przerażaj ąc e, al e zapi erał o dec h w pi ers i .
P i ękny pokój z wi doki em - i ni e tyl ko.
T ak, to był m ój azyl . T u c zuł em s i ę bezpi ec zni e.
E m i l y Farri s naj wyraźni ej uznał a za s tos owne zos tawi ć m i c ał e m ężows ki e zapas y, które wypeł ni ał y dwi e ol brzym i e dębowe s zafy po prawej s troni e. Znal azł em tam ws zys tko, c zego m ógł bym potrzebować podc zas l ec zeni a, ł atani a i s tawi ani a na nogi m oi c h pac j entów, a także zarządzani a gabi netem i wypeł ni ani a
ws zel ki c h i nnyc h l ekars ki c h obowi ązków; zapas y narzędzi i m edykam entów był y duże. Gdyby był a taka potrzeba, j uż nas tępnego dni a m ogł em rozpoc ząć prac ę. W dowa tak bardzo c hc i ał a zapom ni eć o m ężu i j ego l ekars ki ej profes j i , że 31
gabi net zos tawi ł a ni etkni ęty. I ni e m ówi ę tu tyl ko o peł nej kartotec e i prom o-c yj nyc h opakowani ac h l ekars tw, al e także o wypos ażeni u, w którego s kł ad (opróc z s zaf, o któryc h j uż ws pom ni ał em ) wc hodzi ł y s toj ąc e przy okni e duże bi urko z wi ś ni owego drewna oraz robi one na zam ówi eni e regał y, wypeł ni one m nós twem
poradni ków i enc ykl opedi i l ekars ki c h. P rzy drzwi ac h znal azł o s i ę m i ej s c e na wi es zak, a na ś c i ani e, w której był y drzwi , wi s i ał y obrazy. Ni e zapo-m i naj m y także o kom i nku, obudowanym zł oc i s tym i c egł am i aż po s ufi t. Odzi edzi c zył em nawet m os i ężne przybory kom i nkowe. W s pani al e.
P owi odł em wzroki em po grzbi etac h ks i ążek i us i adł em w obi tym s kórą fotel u przy bi urku. P róbował em wyc i ągnąć s zufl ady, al e był y pozam ykane; pom y-
ś l ał em , że trzeba pos zukać kl uc za. Z prawej s trony, przy kom i nku, s tał barek.
Ni e był zam kni ęty: w ś rodku znal azł em trzy s zkl anec zki i s pory wybór al kohol i .
W ybrał em brandy, wróc i ł em do bi urka i nal ał em s obi e dri nka. S ąc ząc trunek, patrzył em za okno i c hł onął em atm os ferę wi ej s ki ej rezydenc j i . P rzypom ni ał o m i s i ę, j ak m arzył em o l i c zeni u ś wi etl i ków w l etni e noc e na tl e m roc znego l as u na tył ac h dom u.
Uś m i ec hnął em s i ę. A l kohol owe c i epł o roztapi ał o naras taj ąc e przez c ał y dzi eń napi ęc i e. Może j ednak ni e będę tęs kni ł za wi el ki m m i as tem …
Upł ynęł o dzi es i ęć m i nut. Dopi j aj ąc brandy, pom yś l ał em , że to dobry m om ent, żeby pój ś ć s pać . Ods tawi ł em s zkl ankę na bi urko i s poj rzał em w m rok. W
gł ębi l as u m i gnęł o zł oc i s te ś wi ateł ko. P ods zedł em do okna i przys unął em twarz do s zyby, zas ł ani aj ąc rękom a odbl as ki . Ś wi atł o zgas ł o. Czyżby pi erws zy ś wi etl i k przyl ec i ał m ni e odwi edzi ć ?
Odwróc i ws zy s i ę od okna, zobac zył em s toj ąc ą w kąc i e m ał ą l odówkę. W c ze-
ś ni ej j ej ni e zauważył em , był a wc i ś ni ęta w kąt m i ędzy regał em a j edną z s zaf.
P ods zedł em do ni ej i poc i ągnął em drzwi c zki , al e s i ę ni e otworzył y. Na bi urku znal azł em j uż wc ześ ni ej kl uc zyki , które - j ak zakł adał em - pas ował y do barku.
T eraz wł ożył em pi erws zy z ni c h do zam ka w l odówc e. Ci c ho s zc zęknął .
W ś rodku znaj dował y s i ę próbki krwi , opi s ane nazwi s kam i . W tym , że Farri s kol ekc j onował krew pac j entów, ni e był o j es zc ze ni c ni ezwykł ego, m ógł przec i eż wys ył ać próbki do l aboratori ów - al e kol ekc j a był a pokaźna. A poza tym dos trzegł em w ni ej c oś naprawdę ni ezwykł ego.
Farri s grom adzi ł próbki zakażonej krwi . Opi s y na etyki etkac h brzm i ał y:
„Hantawi rus , HIV +, Mal ari a, Dżum a”. Ni e m i ał em poj ęc i a, s kąd j e wzi ął i do c zego m ożna by i c h użyć . Czy to m ożl i we, żeby pac j enc i zgł as zal i s i ę do ni ego z 32
taki m i c horobam i ? HIV - to zrozum i ał e. Hantawi rus - ni ewykl uc zone. A l e m al a-ri a? Dżum a?
Zam knął em l odówkę na kl uc z i zanotował em w pam i ęc i , żeby przy j aki ej ś okazj i pos zukać odpowi edzi w pozos tawi onej przez Farri s a kartotec e.
W dom u panował a c i s za. Zaj rzał em do J es s i ki ; wygl ądał o na to, że ani ona, ani P age ni e porus zyl i s i ę nawet, odkąd wi dzi ał em i c h dwi e godzi ny wc ześ ni ej .
P oc zuł em gł ęboką m i ł oś ć do m oj ej c órec zki , tak ws zec hogarni aj ąc ą, że aż przerażaj ąc ą. Może s prawi ł o to nowe otoc zeni e, w którym wi dzi ał em j apo raz pi erws zy, ś pi ąc ą s pokoj ni e, j akby uł ożył a s i ę w pi erws zym wygodnym m i ej s c u, j aki e znal azł a po c ał odzi ennej tuł ac zc e.
P rzes zedł em do s ypi al ni , rozebrał em s i ę i wś l i znął em na s woj ą poł owę ł óżka
- goł ej m etal owej ram y z dwom a s prężynowym i m aterac am i i narzuc oną na ni e m atą. E l em enty drewni anego s tel aża ł óżka s tał y przy ś c i ani e j ak wi dm owe drzewa. Leżał em tak dzi es i ęć m i nut, c zuj ąc , j ak s pł ywa ze m ni e napi ęc i e i s ł uc haj ąc , j ak Chri s ti ne oddyc ha pł ytko i c zas em zgrzyta zębam i . S en wydawał m i s i ę
równi e odl egł y j ak m oj e życ i e na Manhattani e. Dźwi gnął em s i ę, oparł em na ł okc i ac h i wyj rzał em przez okno. B ył a peł ni a. W ś wi etl e ks i ężyc a wi dzi ał em fontannę, s zopę na s kraj u l as u i s am l as , który nadal c i ągnął s i ę w ni es końc zonoś ć , m i m o że ogl ądał em go z pewnej wys okoś c i , a ni e z pozi om u zi em i .
B ył o zupeł ni e c i c ho. Zbyt c i c ho.
W gąs zc zu znów bł ys nęł o zł ote ś wi ateł ko i tak j ak za pi erws zym razem s zybko zgas ł o.
P ół godzi ny późni ej , ki edy wc i ąż ni e m ogł em zas nąć , c oś s obi e uś wi adom i -
ł em - ś wi etl i ki poj awi aj ą s i ę dopi ero w l i pc u.
8.
Nas tępne trzy tygodni e - okres przej ś c i owy w nas zym życ i u - okazał y s i ę bardzi ej prac owi te, ni ż m ogl i ś m y oc zeki wać . Gabi net otworzył em j uż tydzi eń po przeprowadzc e. Ni e m i ał em wyboru. Ni e zam i erzał em zac zynać tak s zybko, al e gdy tyl ko podł ąc zyl i ś m y tel efon, dzwoni ł bez przerwy. P o dwudzi es tu c zterec h
godzi nac h m i ał em autom atyc zną s ekretarkę zapc haną wi adom oś c i am i od s taryc h pac j entów doktora Farri s a (c zyl i m oi c h nowyc h pac j entów), którzy uparl i s i ę, żeby um ówi ć s i ę na kontrol ę al bo pos karżyć na j aki eś dol egl i woś c i .
33
P o przej rzeni u i c h kart i ni ezobowi ązuj ąc yc h rozm owac h zdał em s obi e s prawę, że c hc i el i po pros tu pi erws i poznać nowego l ekarza i zam i eni ć z ni m dwa s ł owa.
T ego wym agał a m ał om i as tec zkowa etyki eta. K to c hc e m i eć dużo znaj om yc h, m us i o ni c h dbać . A ki edy j a zabawi ał em s i ę w burm i s trza, Chri s ti ne obj ęł a wł a-dzę w gos podars twi e.
J es s i c a ś wi etni e s i ę bawi ł a, odkrywaj ąc ws zys tki e zakam arki i pom agaj ąc m atc e w prac ac h dom owyc h. Ni gdy wc ześ ni ej ni e przej awi ał a taki ego entuzj azm u. Teraz zaś robi ł a ws zys tko, o c o s i ę j ą popros i ł o, pod warunki em że przy okazj i Chri s ti ne opowi adał a j ej o c zekaj ąc yc h j ą eks c ytuj ąc yc h zabawac h w ze-rówc e i
zapewni ał a, że będzi e naj m ądrzej s zą dzi ewc zynką w grupi e, bo przec i eż urodzi ł a s i ę i wyc hował a w wi el ki m m i eś c i e. Ni e podobał a m i s i ę ta form a prze-kups twa - kom pl em enty w zam i an za prac ę - nawet j eś l i s peł ni ał a s woj ą funk-c j ę. Mi ał em nadzi ej ę, że zani m nas tani e wrzes i eń, J es s i c a zapom ni o m atc zynyc h
poc hwał ac h i zac hwytac h.
J es zc ze ki l ka razy zj adł em l unc h z P hi l l i pem i wkrótc e potem zos tał em ofi c j al ni e przeds tawi ony Ros y Dei ghton. Okazał o s i ę, że ni e pam i ęta nas zego s potkani a w s ypi al ni , c o ni e zm i eni ł o tego, że nadal podej rzewał em j ej m ęża o ki eruj ąc e ni m wówc zas ukryte m otywy. J ej wi dok nadal był trudny do zni es i eni a
(pewnego dni a nawet doł ąc zył a do nas przy l unc hu; daruj ę s obi e s zc zegół y), al e był a m i ł ą os obą i s tarał a s i ę ni e trac i ć pogody duc ha, m i m o że j ej naj l eps ze l ata życ i a m i nęł y.
Zai ntrygowany j ej obrażeni am i (i pewny, że rak ni e m i ał z ni m i ni c ws pól nego), zawzi ęc i e s zukał em j ej karty w gabi nec i e Farri s a, al e ni c zego ni e znal azł em .
Ni e m i ał em okazj i poznać Farri s a os obi ś c i e i ni ewi el e wi edzi ał em na j ego tem at, ki edy zac zynał em go zas tępować w A s hborough. S zybko j ednak s twi erdzi ł em , że był pedantem . K artotekę prowadzi ł perfekc yj ni e, pos egregowaną wedł ug nazwi s k i s tanu c horyc h. Czternaś c i oro m i es zkańc ów A s hborough c i erpi ał o na
raka (tyl u w każdym razi e zwróc i ł o s i ę do ni ego z proś bą o pom oc ); Ros y Dei ghton s i ę do ni c h ni e zal i c zał a. B a, j eś l i wi erzyć kartotec e, w ogól e ni e był a pac j entką Farri s a.
Ni e powi edzi ał em P hi l l i powi , że ni e m a karty j ego żony; uznał em , że o tym akurat ni e m us i wi edzi eć . Os tatni ą rzec zą, o j aki ej m arzył em , był aby koni ec znoś ć znal ezi eni a j ej , ki edy patrzy m i na ręc e. S końc zył o s i ę na tym , że przebada-
ł em Ros y podc zas j ednego z pros zonyc h l unc hów (w tej kwes ti i równi eż ni e m i ał em wyboru) i przepi s ał em j ej - opróc z ś rodków przec i wból owyc h, które j uż wc ześ ni ej przyj m ował a - ś redni o m óc ny l ek us pokaj aj ąc y, który powi ni en 34
zł agodzi ć zwi ązane z kal ec twem dol egl i woś c i ps yc hi c zne. Na tym wł aś ni e pol ega różni c a m i ędzy l ekarzem s tarej daty a tym , który s tos unkowo ni edawno ukoń-
c zył s tudi a: Farri s , c zł owi ek po s i edem dzi es i ątc e, z reguł y ni e przepi s ywał ś rodków us pokaj aj ąc yc h i antydepres antów z obawy przed i c h dzi ał ani em uzal eżni aj ąc ym ; c zęs to ws pom i nał o tym w kartac h pac j entów. P an doktor z m ał ego m i as tec zka ni e m i ał poj ęc i a, że j ak A m eryka dł uga i s zeroka l udzi e poł ykaj ą xanax i
zol oft garś c i am i j ak ti ktaki .
W i edzi ał em , że m ój s pec yfi k rozj aś ni Ros y w gł owi e (j ej ni es podzi ewany wybuc h w s ypi al ni s kl as yfi kował em j ako przypadek l unatyzm u i przepi s ał em j ej am bi en, żeby ni e ws tawał a za dużo z ł óżka), al e był o m i żal , że ni c wi ęc ej ni e m ogę dl a ni ej zrobi ć . B ył a s kazana na kal ec two do końc a życ i a i j eś l i s i ę z ni m ni e
pogodzi , dożyj e s woi c h dni w pokoj u bez kl am ek.
K i edy przy i nnej okazj i Chri s ti ne poznał a Ros y, s tarał a s i ę s ki erować uprzej m ą rozm owę na zi oł owe herbatki , ś wi ec e zapac howe i arom aterapi ę.
Okazał o s i ę, że pani Dei ghton m a c oś ze zwol enni c zki New A ge. Moj a żona c hwyc i ł a s i ę tego i z zapał em rozprawi ał a o l ec zni c zyc h wł aś c i woś c i ac h j aś m i nu, drewna s andał owego i i nnyc h c udownoś c i ac h. Ros y ws pom ni ał a wprawdzi e, że uwi el bi a dzi ec i , al e Chri s ti ne uznał a, że l epi ej będzi e ni e przeds tawi ać j ej
J es s i c e, a j a przyznał em j ej rac j ę. Dl a pi ęc i ol etni ego dzi ec ka Ros y był aby po pros tu m ons trum . Dl a wi el u doros ł yc h równi eż.
W trzec i m tygodni u po przeprowadzc e zrobi ł em s obi e j edno wol ne popoł udni e, żeby obej rzeć przys zł ą s zkoł ę J es s i ki i zapi s ać m ał ą do zerówki . Na wi dok rozbrykanyc h s tars zyc h dzi ec i - na pi erws zy rzut oka trzec i okl as i s tów - zerknęł a na m ni e ni epewni e, j akby c hc i ał a zapytać , c zy będzi e m i ał a c oś do powi edzeni a w
kwes ti i c hodzeni a do s zkoł y. Nagl e okazał o s i ę, że wbrew tem u, c o obi ec ywał a j ej Chri s ti ne, zerówka wc al e ni e będzi e pas m em zabaw i rozrywek.
S potkal i ś m y s i ę z dyrektorem - krągł ym , ł ys ym j egom oś c i em nazwi s ki em Goodwi n Cl arke, który w pi erws zyc h s ł owac h pos karżył s i ę na artretyzm i krwo-toki wywoł ywane przez ś rodki przec i wzapal ne. Chri s ti ne z naj wyżs zym trudem pows trzym ał a s i ę od pars kni ęc i a ś m i ec hem , j a zaś zakońc zył em tem at, um awi a-j ąc
Goodwi na na s obotę.
W dom u J i m m y P age zerknął znac ząc o na wi s ząc ą w kąc i e s m yc z. P odbi egł
do wyj ś c i a, s poj rzał na m ni e, na drzwi , znowu na m ni e… P oj ął em al uzj ę i wyprowadzi ł em go na s pac er, zani m zac zął s kom l eć . Od poc zątku upodobał s obi e ptas i ą fontannę i zi el s ko otac zaj ąc e j ej pos tum ent us c hł o.
35
P rac a l ekarza rodzi nnego na prowi nc j i był a s pokoj na, zupeł ni e i nna ni ż w Nowym J orku, gdzi e c zł owi ek s kakał z gabi netu do gabi netu j ak pi ł ka. S pac ero-wał em po nas zej dzi ał c e, ogl ądał em trawę, gąs zc z c hwas tów, ni ekońc ząc e s i ę m orze drzew. B ez wzgl ędu na to, i l e m i ał em c zas u dl a s i ebi e m i ędzy wi zytam i
pac j entów - c zas em ki l ka m i nut, ki edy i ndzi ej c ał e pół godzi ny - zaws ze był a to dl a m ni e prawdzi wa wyprawa i za każdym razem odkrywał em przy dom u c oś nowego, j aki eś drobi azgi : poc howane w trawi e zawory do s prys ki wac zy al bo rządek krzewów bi ał yc h róż, pos adzony wś ród drzew, trzy m etry w gł ąb l as u. W
któreś ni edzi el ne popoł udni e (j uż ni edł ugo, obi ec ywał em s obi e w duc hu) zam i erzał em poś wi ęc i ć ki l ka godzi n na wyprawę do l as u. Ni e pytaj c i e, c o s podzi ewał em s i ę tam znal eźć , al e po tym , j ak wi ęks zoś ć życ i a s pędzi ł em na beto-nowyc h c hodni kac h, wi zj a zbadani a l eś nego gąs zc zu wydawał a m i s i ę ogrom ni e
kus ząc a.
Res ztę dni a s pędzi l i ś m y w typowy dl a Cayl e’ ów s pos ób: J es s i c a bi egał a z P a-ge’ em po okol i c y, Chri s ti ne porządkował a nas ze rzec zy i przygotowywał a kol ac j ę, a j a m al ował em przedpokój i gabi net na bi ał o, tak j ak uznał em , że będzi e naj l epi ej . W którym ś m om enc i e J es s i c a wparował a do gabi netu, aby z dum ą
pokazać m i ś wi eżo otarte kol ano. P os m arował em s kal ec zeni e bac i trac yną, zal e-pi ł em pl as trem i m ał a ni ezdara wróc i ł a do zabawy.
P o kol ac j i us i edl i ś m y w s al oni e - pi erws zy raz na s pokoj ni e, c ał ą rodzi ną. W
dodatku przy wył ąc zonym tel ewi zorze, c o też ni e zdarzał o s i ę c zęs to. J es s i c a l eżał a na brzuc hu na s pi ral ni e tkanym dywani ku i c zytał a ks i ążec zkę Doktora S eus s a. J a końc zył em przegl ądać kartotekę Farri s a i poznawać os tatni e hi s tori e c horoby m i es zkańc ów A s hborough. W pewnym m om enc i e Chri s ti ne s poj rzał a na
m ni e znac ząc o. S i edzi ał a na s ofi e przy okni e z wi doki em na frontowe po-dwórko. Oc zy j ej s i ę zas zkl i ł y. Natyc hm i as t s puś c i ł a wzrok, j akby ws tydzi ł a s i ę tyc h ł ez, al e j a j uż wi edzi ał em , c o j es t grane.
J ezu Chrys te, pom yś l ał em . Chc e m i eć drugi e dzi ec ko, j ak ni c . I to s zybko.
Moj e wytł um ac zeni e, że m am y za m ał o m i ej s c a, s trac i ł o s ens . P ańs two Cayl e’ -
owi e ni e m us zą s i ę j uż gni eździ ć w c i as nym m i es zkani u. W taki m dom u m ożna by s pokoj ni e wyc hować trój kę, c zwórkę dzi ec i . Na j edno będę m us i ał s i ę zgodzi ć .
- Mi c hael … - odezwał a s i ę w końc u. - Chc i ał abym z tobą porozm awi ać .
P ods zedł em do ni ej i poc ał ował em j ą, wi edząc , że tym razem będę m us i ał
ul ec . P owi e, że c hc e m i eć drugi e dzi ec ko. A zac zni e od tego, że m a trzydzi eś c i c ztery l ata i s i ę s tarzej e.
36
J a też s i ę s tarzał em . I też c hc i ał em m i eć drugi e dzi ec ko. No, w pewnym s ens i e.
- P oc zekaj m y, aż J es s pój dzi e s pać . W tedy pogadam y.
Uś m i ec hnęł a s i ę i poki wał a gł ową. Dobrze wi edzi ał a, że wygra tę potyc zkę.
Godzi nę późni ej J es s i c a - zupeł ni e ni eś wi adom a m atc zynyc h pragni eń -
s m ac zni e s pał a na podł odze. Chri s ti ne s poj rzał a na m ni e s ponad „B etter Hom es and Gardens ”.
- Mi c hael … - Znów m i ał a ten s zkl i s ty wzrok. - J es tem c oraz s tars za. A s am wi es z, że J es s i c a powi nna m i eć rodzeńs two.
Zaws ze, al e to zaws ze zac zynał a w ten s pos ób. W ten s pos ób próbował a ni e wyj ś ć na egoi s tkę. Coś s i ę j ednak zm i eni ł o: odkąd zam i es zkal i ś m y przy Harl an Road, zac zynał em przyznawać j ej rac j ę. W obec braku dzi ec i w okol i c y - ba, wobec braku j aki c hkol wi ek l udzi ! - brac i s zek al bo s i os trzyc zka rzec zywi ś c i e przy-
dal i by s i ę J es s i c e.
- P oł óżm y j ą - zaproponował em . - W tedy porozm awi am y.
J ak zwykl e s tarał em s i ę odwl ec ten m om ent.
W zi ął em J es s i c ę na ręc e i rus zył em do j ej s ypi al ni . K s i ężyc m al ował s c hody s nopam i s rebrnej poś wi aty. K i edy znal azł em s i ę na górze, przypom ni ał a m i s i ę Ros y, a wł aś c i wi e ni e Ros y, którą późni ej poznał em , tyl ko kobi eta, którą pi erws zego dni a s potkał em na pi ętrze u Dei ghtonów. P rzypom ni ał em s obi e j ej
ni ezrozum i ał e s ł owa o j aki c hś „onyc h”, którzy przyj dą po m ni e, tak j ak po ws zys tki c h w tym przekl ętym m i eś c i e. Ni kom u o tej groźbi e ni e ws pom ni ał em , ba, s am us i l ni e s tarał em s i ę o ni ej zapom ni eć , al e ni e dawał a m i s pokoj u - tak j ak ws pom ni eni e Ros y, j ej zdeform owanej twarzy i żół tyc h paznokc i wys tukuj ąc yc h
rytm na s zybi e, ki edy przes trzegał a m ni e przed bl i żej ni es prec yzowanym zagro-
żeni em .
T o ws pom ni eni e m ni e przerażał o.
S tał em na podeś c i e s c hodów przez m i nutę, m oże nawet dł użej , trzym aj ąc na rękac h J es s i c ę, tul ąc j ą m oc no, tak j akby w m roc znyc h zakam arkac h nas zego dom u grozi ł o j ej nam ac al ne ni ebezpi ec zeńs two. P orus zył a s i ę l ekko, a j a poc zu-
ł em , j ak m dl ąc a fal a s trac hu wypal a m i dzi urę w żoł ądku. Zam ęt, j aki m i ał em w gł owi e, potęgował m oj e l ęki .
T u wydarzył o s i ę c oś zł ego, pods zeptywał a m i podś wi adom oś ć . Dręc ząc y m ni e s trac h s tawał s i ę ni e do zni es i eni a. Oddyc hał em c i ężko i s zybko, s erc e wal i ł o m i j ak s zal one. Nogi m i ał em j ak z waty. Czuł em m rowi eni e w dł oni ac h i s topac h, j akby c ał a krew odpł ynęł a z ni c h do m ózgu, przyprawi aj ąc m ni e o zawroty
gł owy. Ci ał o l udzki e potrafi bardzo gwał towni e reagować na dom ni em ane 37
zagrożeni e; obj awy s ą równi e rzec zywi s te, j ak gdyby z c i em noś c i wył oni ł s i ę prawdzi wy napas tni k, m i erząc do nas z pi s tol etu. T u j ednak ni e był o żadnego i ntruza, żadnego ni ebezpi ec zeńs twa.
W taki m razi e c zego s i ę tak c hol erni e boj ę? Czy to podś wi adom oś ć próbuj e m i c oś powi edzi eć ? A m oże powi ni enem zac ząć brać l eki tak j ak m oi pac j enc i , którzy wyc hodzą ode m ni e, ś c i s kaj ąc w s poc onyc h dł oni ac h rec eptę na xanax?
Coś huknęł o w pokoj u J es s i ki .
A ż pods koc zył em (tł um ac ząc s obi e, że przes adzam z tym i l ękam i ). Dl a us po-koj eni a próbował em oddyc hać wol no i gł ęboko, wc i ągać powi etrze przez nos i wypus zc zać przez us ta. Dos tał em gęs i ej s kórki - i znów m us i ał em s obi e powtarzać , że ni e m am s i ę c zego bać . Taki e odgł os y ni e s ą ni c zym nadzwyc zaj nym w
dom u, po którym bus zuj e c oc ker-s pani el . Żadnyc h „a j eś l i to… ”; żadnyc h pytań do roztrzęs i onego um ys ł u, który ni gdy ni e udzi el a s ens ownyc h odpowi edzi .
Zani os ł em J es s i c ę do j ej pokoj u i del i katni e poł ożył em na ł óżku. Chł odny wi atr zawi ewał przez druc i aną s i atkę w okni e, porus zaj ąc koronkową fi ranką.
W ydęty m ateri ał wygl ądał j ak duc h uwi ęzi ony w oki ennej ram i e, który próbo-wał zakraś ć s i ę do dom u. Na podł odze obok kom ody l eżał a j edna z wi el u pl as ti kowyc h l al ek J es s i ki ; wygl ądał o na to, że zrzuc i ł j ą ni e ws zędobyl s ki P age, l ec z po pros tu podm uc h wi atru. Gł ówka l al ki oderwał a s i ę od korpus u i poturl ał a w gł ąb
pokoj u. S zkl i s te oc zy wpatrywał y s i ę we m ni e bez zm rużeni a powi ek, j akby s i ę dopom i nał y: Mi c hael , daj żoni e drugi e dzi ec ko. P otrzebuj ę nowego towarzy-s za zabaw.
P odni os ł em j ą i s próbował em przym oc ować j ej gł owę, al e ni c z tego ni e wy-s zł o. T yl ko pl as ti kowe powi eki porus zał y s i ę, gdy ni ą potrząs ał em . P ozos tał e l al ki s i edzi ał y w s zeregu na kom odzi e. W j ednym m i ej s c u był a l uka, przywodzą-
c a na m yś l dzi urę po wyrwanym zębi e. Ods tawi ł em l al kę na m i ej s c e, obok m i s i a, którem u wypadł o j edno oko i trzym ał o s i ę na wywl ec zonej ni tc e. P oł ożył em m u gł owę l al ki na kol anac h. Ods ł oni ł em okno i wyj rzał em na dwór. Noc ą l as był
c i em ny j ak oc ean. Ogrom ny. Groźny. P rawdzi wy potwór. Czuł em s i ę tak, j akbym s tał na krawędzi ws zec hś wi ata al bo podążał za gi gantyc zną fal ą przypł ywu.
T o tyl ko twoj a buj na wyobraźni a, Mi c hael . Daj s pokój , m yś l ał em .
Zam knął em okno, z wys i ł ki em przeł knął em ś l i nę i otul i ł em J es s i c ę koc em .
Del i katni e przes unął em pal c em po j ej c zol e, odgarnął em bl ond l oc zek i poc ał o-wał em j ą na dobranoc . Zatrzym ał em s i ę j es zc ze przy drzwi ac h: ni e m ogł em ni e s poj rzeć j es zc ze raz na m oj ą ś pi ąc ą król ewnę.
38
Zs zedł em na parter porozm awi ać z Chri s ti ne o powi ęks zeni u rodzi ny pań-
s twa Cayl e’ ów o drugi e dzi ec ko.
9.
W c zwartą ni edzi el ę po przeprowadzc e pos tanowi ł em wres zc i e wł ożyć s ol i dne buty i przej ś ć s i ę po l es i e. Chri s ti ne zabrał a J es s i c ę do m i as ta na l unc h, do fryzj era i m oże na j aki eś m ał e zakupy (w A s hborough był s kl ep z zabawkam i , o którym J es s i c e m us i ał a podpowi edzi eć i ntui c j a), a j a s i edzi ał em na s kł adanym
l eżaku przed dom em , s ąc ząc m rożoną herbatę (przyrządzoną wedł ug przepi s u Ros y) i napawaj ąc s i ę c zerwc owym s ł ońc em . K i edy dopi ł em napój , poj awi ł s i ę P hi l l i p Dei ghton. P age, który drzem ał w c i eni u l eżaka, s zc zeknął parę razy, obl i -zał s i ę i wróc i ł do s nów o s m akowi tyc h koś c i ac h i krwi s tyc h s tekac h.
- Cześ ć , P hi l l i p. S i adaj . Leżak m oże ni e j es t bardzo nowy, al e c zyś c i utki .
Znal azł em go w garażu.
- W ygl ądas z, j akbyś s i ę gdzi eś wybi erał - odparł .
Mi ał na s obi e s zorty z l i c znym i ki es zeni am i , wys oki e buty i kos zul ę z krótki m rękawem . S pod rozpi ętej kos zul i j ak zwykl e wys tawał gąs zc z wł os ów.
- Chc i ał em s i ę troc hę rozej rzeć po l es i e.
P hi l l i p poki wał gł ową.
- No tak. Ni e zgubi s z s i ę? T ak pytam , bo wi es z, tu m ożna ł atwo zabł ądzi ć .
Uś m i ec hnął s i ę od uc ha do uc ha. Równi e dobrze m ógł po pros tu s pytać wpros t, c zy m oże s i ę przył ąc zyć .
- Ni e wi em , j es zc ze s i ę tam ni e zapus zc zał em . W każdym razi e ni e gł ębi ej ni ż na dzi es i ęć m etrów.
- No to s i ę dobrze s kł ada, że wł ożył em porządne buty. W l es i e bywa grzą-
s ko. A poza tym j es t tam c oś , c o pewni e c hc i ał byś zobac zyć .
Zanos i ł o s i ę na to, że ni e uni knę j ego towarzys twa. Ni e żebym m i ał c oś przec i wko tem u: odkąd s i ę s prowadzi l i ś m y do A s hborough, P hi l l i p był ś wi etnym kum pl em . Na dobrą s prawę s tał s i ę m oi m j edynym przyj ac i el em .
- P rzyda m i s i ę przewodni k - przyznał em .
- T am , gdzi e gąs zc z j es t m ni ej s zy, j es t troc hę wydeptanyc h ś c i eżek. Naj l epi ej będzi e s i ę i c h trzym ać . T rzy, c ztery razy do roku j aki eś dzi ec i aki s i ę tam 39
gubi ą i l udzi e s zeryfa przec zes uj ą c ał y l as . Zres ztą ni e tyl ko dzi ec i aki , doros ł ym też s i ę zdarza.
- J eś l i to ni e kł opot…
- Żaden kł opot.
- No to c hodźm y.
Zabrał em z dom u dwi e butel ki z wodą. P i ęć m i nut późni ej zagł ębi l i ś m y s i ę w l as i s trac i l i ś m y dom z oc zu. T eren s i ę wznos i ł , wes zl i ś m y na wzgórze i zes zl i -
ś m y z drugi ej s trony j edną ze ws pom ni anyc h przez P hi l l i pa ś c i eżek. Z zai ntere-s owani em patrzył em , j ak l as , zwykl e dos yć gęs ty, rzedni e od c zas u do c zas u i przec hodzi w pol any poroś ni ęte wys oką trawą i kol c zas tym i krzewam i . Drzewa j ednak c ał y c zas był y bardzo bl i s ko, gał ęzi e wyc i ągał y s i ę w nas zą s tronę i m u-
s kał y nas j ak del i katne pal c e, trąc ane ł agodnym wi aterki em l i ś c i e s zeptał y s woj e pi eś ni . B ył to ten s zc zegól ny c zas w roku, ki edy wi os na us tępuj e pol a l atu, s kł adaj ąc na wi l gotnej s kórze c i epł e poc ał unki , które na m oj ej kos zul i odznac zał y s i ę c i em nym pas m em potu na pi ers i , a na kos zul i P hi l l i pa - na pl ec ac h. Oto
s kutek obc owani a z naturą. J aki e to poetyc ki e.
P hi l l i p s kręc i ł w l ewo. S uc he gał ązki trzas nęł y m u pod s topam i .
- Chodź tędy.
- A l e ni e oddal aj m y s i ę za bardzo od ś c i eżki . Ni e c hc i ał bym zabł ądzi ć .
- Znam tę okol i c ę, Mi c hael . T rzym aj s i ę m ni e i ni c s i ę ni e bój .
Zi em i a był a us ł ana oś l i zł ym i l i ś ć m i i s os nowym i i gi eł kam i , c o troc hę s po-wal ni ał o nas z m ars z, al e bardzo m i odpowi adał o, bo pl anował em przec i eż ni es pi es zny s pac er w towarzys twi e m atki natury - a teraz znal azł em s i ę z ni ą s am na s am (pom i j aj ąc trafi aj ąc e s i ę c zas em pus zki i butel ki o etyki etac h równi e
bezbarwnyc h j ak wł os y na pi ers i P hi l l i pa). W edł ug m oi c h s zac unków us zl i ś m y j aki eś pół ki l om etra, z tego ponad poł owę po pł as ki m tereni e. W końc u przys tanęl i ś m y, żeby ods apnąć .
- P owi edzi ał eś , że c hc es z m i c oś pokazać - przypom ni ał em .
- A no c hc ę… - P hi l l i p napi ł s i ę wody, otarł us ta i zm i eni ł tem at: - W i es z, gdzi e j es teś m y?
- Ni e wzi ął em kom pas u, P hi l .
- T am j es t pół noc . - W s kazał ki erunek. - S ześ ć ki l om etrów s tąd zac zyna s i ę nas ze m i as tec zko. J eś l i pój dzi es z s tąd na zac hód, wyl ąduj es z na c zyi m ś po-dwórku za dom em . A na poł udni e… No, tam to tyl ko l as i l as , przez dobre s ześ ć dzi es i ąt ki l om etrów.
40
Coś porus zył o s i ę m i ędzy drzewam i , j aki eś trzy m etry od nas . P rzes tras zył em s i ę troc hę, al e wytężył em wzrok, a ki edy P hi l l i p przykuc nął , zrobi ł em to s am o.
P rzytknął pal ec do us t (w któryc h znów trzym ał ni edopal one c ygaro) i wyc i ą-
gnął rękę przed s i ebi e. S poj rzał em we ws kazanym ki erunku: z prawej s trony w kępi e paproc i s tał a pi ękna ł ani a: gł adka, orzec howa, z s zeroko otwartym i wi l gotnym i ś l epi am i , c zuj na i os trożna s kubał a m ł odą s am os i ej kę. Marzeni e każ-
dego m yś l i wego. Napawał em s i ę tą c ząs tką bożego tortu s tworzeni a. Ni es am owi te.
J ednym s koki em zni knęł a nam z oc zu.
P hi l l i p s tęknął i ws tał .
- No, to był o c oś pi ęknego…
- T o wł aś ni e c hc i ał eś m i pokazać ? - s pytał em pół żartem .
Uś m i ec hnął s i ę i rus zył dal ej .
- Chodź.
P rzes zl i ś m y kol ej ne m ni ej wi ęc ej pół ki l om etra. Nogi troc hę m ni e pobol ewa-
ł y na krótki c h podej ś c i ac h - zapewne na s kutek braku kondyc j i , pos tanowi ł em wi ęc , że pos ł uc ham wł as nyc h porad i zac znę dbać o form ę. Może i ni e wygl ąda-
ł em naj gorzej , al e powi ni enem wróc i ć do bi egani a.
Nei l Farri s bi egał c odzi enni e. I j ak s końc zył ?
Ś c i eżka, którą teraz s zl i ś m y, s kręc i ł a w dół , wi j ąc s i ę m i ędzy wi ekowym i s os nam i , które po c hwi l i przerzedzi ł y s i ę i znal eźl i ś m y s i ę w gąs zc zu krzewów.
K orzeni e s terc zał y nad zi em i ę j ak m ac ki , j akby c hc i ał y nas zł apać za nogi . Zi em i a zrobi ł a s i ę grząs ka, w j ednym m i ej s c u wdepnął em po kos tki w bł oto, potem j ednak ś c i eżka ws pi ęł a s i ę wyżej , s os ny odzys kał y teren i grunt s twardni ał . Ga-
ł ęzi e nad nas zym i gł owam i ni e s pl atał y s i ę zbyt gęs to i dawał y ni ewi el e c i eni a w pros topadł yc h prom i eni ac h s ł ońc a. P ot perl i ł m i s i ę na c zol e. T ętno m i ał em j ak podc zas bi egu.
- Dokąd i dzi em y? - zapytał em .
Nagl e zdał em s obi e s prawę, że P hi l l i p wyprowadzi ł m ni e na abs ol utne pus tkowi e.
- J uż prawi e j es teś m y na m i ej s c u - us pokoi ł m ni e.
Ni e m i ał em poj ęc i a, c o to za „m i ej s c e”.
W s pi ęl i ś m y s i ę na kol ej ny pagórek i zes zl i ś m y w dół na s porą pol anę otoc zoną poroś ni ętym i bl us zc zem dębam i . Zani em ówi ł em . W i dok dos ł owni e zapi erał
dec h w pi ers i .
P owi edzi ał em , że pol ana był a „otoc zona” dębam i - i ni e m a w tym c i eni a 41
przes ady, poni eważ drzewa tworzył y i deal ny okrąg. Zac zął em wręc z podej rzewać , że ni e j es t wc al e tworem natural nym : dos konał y ks ztał t zdradzał i ngeren-c j ę c zł owi eka. B ył a duża, m i ał a dobre dwadzi eś c i a m etrów ś redni c y, a drzewa na j ej obrzeżu przywodzi ł y na m yś l wartowni ków na s traży. A l e to ni e j ej regu-l arny
ks ztał t był naj bardzi ej ni ezwykł y. Mój wzrok przykuł wi dok j es zc ze bardzi ej ni ewi arygodny, j es zc ze bardzi ej … zł owi es zc zy.
Na pol ani e był o peł no kam i eni . Ni e m am na m yś l i ni ni ej s zyc h l ub wi ęks zyc h kam yków, tyl ko potężne m onol i ty z ni ezwykł ego kam i eni a, ogrom ne bl oki s kal -ne us tawi one w s pos ób koj arząc y s i ę z oł tarzem al bo ś wi ątyni ą. A l eż m us zą być s tare, pom yś l ał em . P rzypom ni ał o m i s i ę S tonehenge. I W ys pa W i el kanoc na.
Ni ektóre s tał y na s ztorc , wznos ząc s i ę na trzy m etry nad zi em i ą. Inne wys tawał y zal edwi e na m etr ponad pos zyc i e, al e wc al e ni e wygl ądał y przez to m ni ej zł o-wrogo. J es zc ze i nne l eżał y pł as ko, al e ws zys tki e zdawał y s i ę tworzyć j aki ś przem yś l any wzór, który był by zapewne oc zywi s ty dl a obs erwatora patrząc ego z góry.
Obej rzeni e pol any z wys oka był oby j ednak ni em ożl i we, poni eważ drzewa ros nąc e wokół ni ej wyc i ągał y nad ni ą s woj e konary i przes ł ani ał y ni ebo. W i c h c i eni u krzewy i m ni ej s ze drzewka zaj adl e wal c zył y o każdą odrobi nę ś wi atł a i s kutec zni e zas ł ani ał y pras tarą budowl ę.
J es zc ze bardzi ej ni es am owi te wrażeni e robi ł a s ym bi oza natury z tym s ztuc z-nym tworem . Zi em i a wokół kam i eni był a gęs to zas ł ana l i ś ć m i i i gł am i - al e na s am yc h m onol i tac h ni e wi dzi ał em ani j ednego l i ś c i a, ani j ednej s zpi l ec zki . Zu-peł ni e j akby ktoś s i ę ni m i opi ekował i regul arni e om i atał zerodowane powi erzc hni e.
Co oc zywi ś c i e był o ni em ożl i we. Im dł użej przygl ądał em s i ę gł azom , tym bardzi ej s kł ani ał em s i ę ku podej rzeni u, że j es tem ś wi adki em ni ezwykl e harm oni j nego ws pół dzi ał ani a s i ł natury i j aki ej ś i nnej , m etafi zyc znej m oc y.
P om ys ł ten wydał m i s i ę troc hę dzi wac zny, al e j akoś ni e m ogł em s i ę pogodzi ć z m yś l ą, że to c zł owi ek tak dba o to m i ej s c e. B ył o zbyt odos obni one. Zbyt s tras zne. Zbyt i deal ne. Zbyt… Dł ugo m ógł bym tak wyl i c zać .
- Ni e do wi ary… - powi edzi ał em .
S zedł em od kam i eni a do kam i eni a, podzi wi aj ąc i c h gł adki e powi erzc hni e i potężne bl oki . P ol i c zył em j e s zybko: był o i c h okoł o trzydzi es tu. Rany bos ki e, pom yś l ał em . S kąd one s i ę tu wzi ęł y? P hi l l i p us i adł na j ednym z m onol i tów i przypal i ł c ygaro.
- W i edzi ał em , że c i s i ę tu s podoba.
- T o ni es am owi te!
P rzec hyl i ł em gł owę, próbuj ąc ogarnąć wzroki em tworzoną przez m onol i ty kom pozyc j ę, al e s tarał em s i ę też ni e pus zc zać zanadto wodzy fantazj i . Mi ej s c owi 42
m i ł oś ni c y hi s tori i z pewnoś c i ą od l at ł am al i s obi e gł owy nad przeznac zeni em tyc h m onol i tów.
J ak ws pom ni ał em , był y i deal ni e om i ec i one (w pewnym m om enc i e zobac zy-
ł em s am otny l i s tek, który koł ys ząc s i ę l eni wi e, opadał z góry, gdy nagl e j ak za s prawą m agi i zm i eni ł tor l otu, wym i nął kam i eń i s padł na zi em i ę), al e na ni ektóryc h dał o s i ę rozeznać toporne pł as korzeźby, a na naj wi ęks zym , l eżąc ym pł as ko na s am ym ś rodku pol any, z dal a od s woi c h m ni ej s zyc h brac i , dos trzegł em
brunatne pl am y, j akby wyj ęte z m etody Rors c hac ha.
K rew.
P ods zedł em , żeby przyj rzeć s i ę z bl i s ka; m i ał em nawet oc hotę powąc hać (to l ekars ki nawyk), al e s i ę pows trzym ał em . P l am y był y s uc he j ak s am kam i eń, al e rac zej ni e aż tak s tare. Rozs ądek s ugerował , że ś l ady krwi (j eś l i to faktyc zni e krew) powi nny z bi egi em c zas u zos tać zm yte przez des zc z i wybl aknąć . S koro tak s i ę
ni e s tał o, m us i ał y być ś wi eże. Ni epokoi ł o m ni e to.
W ygl ąda m i to na j aki ś pogańs ki oł tarz.
Odwróc i ł em s i ę do P hi l l i pa, który przez ten c zas ws tał i wys zedł poza kam i enny krąg, za ni m s nuł a s i ę s m uga dym u. Ręc e m u s i ę trzęs ł y, twarz m i ał
pooraną gł ęboki m i zm ars zc zkam i . Martwi s i ę o żonę. Na j ego m i ej s c u też bym s i ę m artwi ł . Ros y Dei ghton, wbrew j ego powtarzanym s tal e zapewni eni om , ni e padł a ofi arą raka. (Nadal ni e natrafi ł em na j ej kartę c horoby i zac zynał em godzi ć s i ę z faktem , że ni gdy ni e i s tni ał a). Intui c j a podpowi adał a m i , że zaatakował j ą
pi es , m oże nawet dwa. A l bo trzy. T ak j ak Nei l a Farri s a.
I c o z tego? - pom yś l ał em , próbuj ąc s i ę us pokoi ć . B ez wzgl ędu na przyc zyny kal ec two pozos tawi ł o trwał y, m akabryc zny ś l ad w ps yc hi c e Ros y, z którym bę-
dzi e s i ę m us i ał a zm agać , póki ś m i erć j ej ni e zabi erze.
P oki wał em us pokaj aj ąc o gł ową. P hi l l i p m rugnął do m ni e i zac i ągnął s i ę c y-garem .
- Il e to m a l at? - zapytał em . P rzez gł owę przel atywał y m i s etki pytań.
W zrus zył ram i onam i .
- Ni e m am poj ęc i a. Z tys i ąc ? Chodź, pokażę c i c oś j es zc ze.
P odes zl i ś m y do s am otni e s toj ąc ego m onol i tu, us tawi onego pod kątem pros tym do pozos tał yc h. P al us zni k krwawy c ał ym i kępam i c zepi ał s i ę j ego pods tawy, gał ązki bl us zc zu wi ł y s i ę po zi em i . Na górnej poł owi e m i erząc ego dwa na trzy m etry kam i eni a wyryto podobne do hi erogl i fów pi ktogram y, teraz j uż ni e-c zytel ne.
43
Czy c oś podobnego odkryto poza E gi ptem ?
U doł u dos trzegł em rząd krótki c h pros tyc h kres ek, j akby przed wi ekam i ktoś c oś tutaj podl i c zał . B ył y dzi el one na grupki po pi ęć , wi ęc tym ł atwi ej j e pol i c zy-
ł em . Os i em dzi es i ąt trzy.
- Ci ekawe te nac i ęc i a, c o? - s pytał P hi l l i p, ki edy przes unął em po ni c h pal c em . - Czterys ta l at tem u l udzi e s kł adal i tu ofi ary. K ażdy karb to j edno taki e wydarzeni e.
- W ydarzeni e?
- A no tak. J edna ofi ara.
- J aka… ofi ara?
W ł ożył ręc e do ki es zeni .
- No, j eś l i wi erzyć l egendom … taki m l okal nym … W s pom i nam o tym , bo ni kt tak na s to proc ent ni e wi e, j ak dal eko poza A s hborough rozes zł y s i ę te opowi eś c i . S tara pani Zel l i s , ta to um i e opowi adać … Oc zy by c i na wi erzc h wys zł y, j akbyś j ej pos ł uc hał . Zna ws zys tki e m i ej s c owe l egendy, od A s hborough aż po
B l ac ks burgh i j es zc ze dal ej . B o wi dzi s z, każde m i as tec zko m a wł as ną l egendę, która s i ę w ni m rodzi i zwykl e w ni m zos taj e. Fol kl or s ąs i adów ni kogo ni e i nte-res uj e, ni kt też ni e l ubi opowi adać na prawo i l ewo l okal nyc h hi s tori i . Można by powi edzi eć , że to taka dum a ze s woj ego m i as tec zka. A l e m ni ej s za z tym . Grunt,
że ki edyś m i es zkal i tu tubyl c y, al e ni e Indi ani e: zupeł ni e i nny l ud, który os i adł
tu w odos obni eni u na dł ugo przed tym , j ak przys zl i bi al i i zagarnęl i kraj dl a s i ebi e. T o był o pus tkowi e, którego nawet Indi ani e uni kal i . Nas i przodkowi e, którzy zj awi l i s i ę w Nowej A ngl i i , pos ł uc hal i i c h os trzeżeni a i też s i ę tu ni e pc hal i .
- J aki ego os trzeżeni a?
P hi l l i p s i ę zawahał . S poj rzał m i w oc zy.
- Że każdy, kto s i ę tu zapuś c i , padni e ofi arą dzi ki c h Izol antów.
- Izol antów?
- T ak i c h nazwal i Indi ani e. T yc h prym i tywnyc h tubyl c ów.
Zapadł a c i s za. P opi j ał em wodę, przetrawi aj ąc s ł owa P hi l l i pa. Dzi c y Izol anc i .
P rzeni os ł em wzrok na wi el ką bi ał ą pł ytę ups trzoną brązowym i pl am am i . P rzywodzi ł a na m yś l gi gantyc zne s erc e w s kam i eni ał ej pi ers i dawno um arł ego di no-zaura. Znowu uderzył o m ni e, że m onol i ty s ą dzi wni e zadbane i kom pl etni e ni e przypom i naj ą zapom ni anyc h rui n s przed tys i ąc a l at. To był o naprawdę
ni epokoj ąc e.
- T ak, tak… S tara pani Zel l i s opowi edzi ał aby to o wi el e l epi ej , al e os tatni o c oraz trudni ej j ą s potkać . Uni ka l udzi , ni e wyc hodzi z dom u. K ogokol wi ek byś o ni ą zapytał , powi e c i , że s tarus zc e j uż c hyba brakuj e pi ątej kl epki , i j a s i ę z tym 44
zgadzam . A l e hi s tori ę okol i c y zna j ak ni kt i nny. Tak w każdym razi e l udzi e gadaj ą. Ni gdy ni e zapom nę dni a, ki edy s i ę poznal i ś m y. Opowi edzi ał a m i o Izol antac h i o m i ej s c u, w którym s kł adal i ofi ary. To był o trzydzi eś c i dwa l ata tem u, zaraz po tym , j ak s prowadzi l i ś m y s i ę do A s hborough. Mi ał em dwadzi eś c i a parę l at, a
pani Zel l i s j uż wtedy był a s tara.
P hi l l i p pos tawi ł s topę na j ednym z kam i eni i ws parł przedram i ę na kol ani e.
- S prowadzi l i ś m y s i ę tydzi eń wc ześ ni ej . B ył a j es i eń, zi m ny, naprawdę zi m ny wi ec zór. P otrzebowal i ś m y drewna do kom i nka, wi ęc wzi ął em s i eki erę i pos zedł em do l as u, żeby narąbać pol an. Mogł em pewni e zał atwi ć to s zybc i ej , al e przyj em ni e był o oddyc hać rześ ki m powi etrzem , wi ęc s zedł em przed s i ebi e i s zedł em , aż
zapuś c i ł em s i ę w l as na j aki eś dwi eś c i e m etrów. I wtedy poj awi ł a s i ę pani Zel l i s , zni kąd, j akby to był y j aki eś c zary. S ł ys zał em o ni ej j uż wc ześ ni ej od l udzi w m i eś c i e. Ni ektórzy m ówi l i o ni ej dobrze, i nni upi eral i s i ę, że to zł a kobi eta. J a j ej j es zc ze ni e s potkał em , wi ęc ni e m ogł em s obi e wyrobi ć zdani a, al e na
pi erws zy rzut oka poznał em , że m us i m i eć w zanadrzu ni ej edną ni es podzi ankę. S zem rana j es t. W każdym m i as tec zku s i ę tac y trafi aj ą; każdy c oś tam na i c h tem at s obi e ubzdura, c hoc i aż wc al e i c h ni e zna. P ani Zel l i s m i es zka s am a, s am i uteńka, ni e wyc hodzi i tyl ko c zas am i s i ada po poł udni u na werandzi e. Co s i ę
tyc zy j ej przes zł oś c i … Ni ewi el e wi adom o, al e l udzi e gadaj ą, że dawni ej m i es zkał a z m atką, s tarą Cyganką, która j eździ ł a c zas em na pół noc i kupował a wos k na ś wi ec e. P odobno po noc y używał y tyc h ś wi ec do odprawi ani a j aki c hś c zarów w pi wni c y. J akbyś tak obej rzał s tare drzewa w l es i e na tył ac h i c h dom u, to
nawet j es zc ze dzi s i aj zobac zył byś wyc i ęte taki e znaki j ak na tym kam i eni u.
P odobno m atka zm arł a, ki edy pani Zel l i s m i ał a dwanaś c i e l at… He, he, c i ekawe, c zy wtedy też j uż był a s tara. Za dom em j es t grób, podobno wł aś ni e m atkę tam poc hował a; wi dać go z drogi . A l e l udzi e nawet dzi s i aj ni e l ubi ą o ni ej rozm awi ać . Mówi ą, że ws zys tko wi dzi i s ł ys zy, c hoc i aż c ał ym i dni am i przes i aduj e s a-
m a w dom u. Gadaj ą też, że m a c zarne s erc e i j ak j ej kto za s kórę zal ezi e, to ten m rok w j ej dus zy wżera s i ę c zł owi ekowi w m yś l i i pl ugawi c hrześ c i j ańs ką krew.
P hi l l i p um i l kł . Czekał em , c o j es zc ze powi e.
- O c zym to j a… A no tak, był em w l es i e. Ś c i em ni ał o s i ę. S owy zac zynał y pohuki wać , zerwał s i ę wi atr i l i ś c i e na drzewac h wzdyc hał y j ak duc hy. Obs zedł em taki e j edno duże drzewo i nagl e s tanął em twarzą w twarz z kobi etą, która wydał a m i s i ę s tara j ak ś wi at. Mi ał a na s obi e c zarny pł as zc z z kapturem , a w rękac h
trzym ał a l as kę, c hoc i aż ni e przypom i nam s obi e, żebym ki edyś j ą wi dzi ał
45
c hodząc ą o l as c e. P am i ętam , że zahi pnotyzował a m ni e s poj rzeni em s woi c h okrągł yc h oc zu, brązowyc h, zł oto nakrapi anyc h, j akby l ekko ś wi ec ąc yc h w c i em noś c i . J es t ni s ka, naj wyżej m etr pi ęć dzi es i ąt, w dodatku troc hę s i ę garbi , wi ęc wydaj e s i ę j es zc ze ni żs za. S kórę m i ał a bl adą i pobrużdżoną, j akby wi atr j ą
m ars zc zył . W ł aś c i wi e brakował o tyl ko, żeby napł ynęł a m gł a i j ą okrył a, al e ni c taki ego s i ę ni e wydarzył o.
- B ał eś s i ę?
- Chyba tak. Ni e pam i ętam dokł adni e, c o wtedy c zuł em , c hoc i aż na pewno ni e był em zac hwyc ony tym s potkani em . Gapi ł a s i ę na m ni e bez s ł owa, j akby zbi erał a s i ę na odwagę, żeby wys koc zyć z j akąś zwari owaną ni es podzi anką.
Chc i ał em s i ę c ofnąć , al e ni e m ogł em s i ę rus zyć . W końc u zrobi ł a krok w bok i taki m wys oki m , pi s kl i wym gł os em powi edzi ał a tyl ko „c hodź”.
- P os zedł eś za ni ą.
- Ni e m i ał em wi el ki ego wyboru. Czuł em s i ę, j akby rzuc i ł a na m ni e urok, c hoc i aż pewni e m ógł bym j ej wtedy zwi ać . A l e to bez znac zeni a, bo tak naprawdę to j a c hc i ał em za ni ą pój ś ć . S trac h m ni e obl ec i ał i bardzi ej bał em s i ę tego, c o s i ę wydarzy, j eś l i będę s i ę j ej s tawi ać . P rzyprowadzi ł a m ni e tutaj . P o drodze c ał y
c zas m ówi ł a; do dzi ś pam i ętam ten grobowy gł os wi edźm y. Opowi edzi ał a m i o Izol antac h i o tym m i ej s c u, gdzi e s kł adal i ofi ary. T wi erdzi ł a, że zabi j al i j e na tym kam i eni u, który l eży na ś rodku, bo j es t naj wi ęks zy, a poza tym krew w ni ego ws i ąkał a i ni e s pł ywał a, wi ęc zi em i a był a ni es każona. J edl i potem to ofi arne
m i ęs o, naj c zęś c i ej j el eni a al bo ł os i a. P rzez noc pol owal i , a potem o ś wi c i e od-prawi al i tu c erem oni ę. Z c zas em i c h przybywał o, aż w końc u zabral i zi em i ę In-di anom . - P hi l l i p zawi es i ł gł os . - A poni eważ rozm nożyl i s i ę s zybko, zac zęl i w końc u pol ować także na Indi an. Łapal i i c h i s kł adal i w ofi erze.
- I… zj adal i ?
- Zi m y był y s urowe, oni ni e budowal i dom ów, j edzeni a był o ni ewi el e…
S zybko s i ę zori entowal i , że o wi el e ł atwi ej zł apać c zł owi eka ni ż j el eni a: s tary i s c horowany Indi ani n w s am raz wys tarc zał na j eden dzi eń. Ni e zapom i naj , że to byl i dzi c y. Robi l i ws zys tko, żeby przeżyć . My w i c h s ytuac j i zac howal i byś m y s i ę tak s am o. A potem nagl e s i ę rozpł akał em , bez powodu. Łzy s am e m i popł ynęł y
po pol i c zkac h, a przed oc zam i s tanęł a m i wi zj a tyc h ni es zc zęs nyc h prym i tywów, j ak przekopuj ą zi em i ę w pos zuki wani u robaków i gryzoni , które m ogl i by zj eś ć . Z
powodów, któryc h nadal ni e rozum i em , zrobi ł o m i s i ę żal l udzi , którzy dopus zc zal i s i ę kani bal i zm u i s tal i s i ę wyrzutkam i , poni eważ byl i zbyt prym i tywni , 46
aby żyć w harm oni i z rdzennym i m i es zkańc am i tyc h zi em . B oże, m i ał em wrażeni e, j akbym przez ni ą znal azł s i ę w trans i e, w którym c zuj ę rzec zy… j aki c h norm al ni e ni e powi ni enem c zuć . Zac zął em ws pół c zuć ł aj dakom . Oc i erał em ł zy, a ona m ówi ł a dal ej . Indi ani e, którzy naj wyraźni ej ni e potrafi l i obroni ć s i ę przed
s woi m i dzi ki m i , s prytni ej s zym i kuzynam i , m us i el i poś wi ęc ać pobratym c ów, żeby przetrwać j ako ras a. Coraz wi ęc ej c zas u trac i l i na pol owani a, a i tak c zęs to c hodzi l i gł odni , bo m us i el i oddawać zwi erzynę Izol antom . Dopus zc zal i s i ę ś wi ę-
tokradztwa, bo zam i as t c hować zm arł yc h, podrzuc al i i c h wrogowi , tutaj , na ten kam i eń, i rozpruwal i trupom brzuc hy, żeby woń krwi zwabi ł a dzi ki c h. Czas em c zekal i w pobl i żu pol any, ukryc i w l es i e, aż Izol anc i upom ną s i ę o zdobyc z. W
ten s pos ób żegnal i s i ę ze s woi m i um arł ym i .
- J ezu… - m ruknął em . - A l e to tyl ko baj ka, prawda? - s pytał em ni epewni e.
- Gadani e s tarej baby?
- Legenda - poprawi ł m ni e P hi l l i p.
- S ł uc ham ?
- Legenda. Ni e żadna baj ka.
- A c o to za różni c a?
- Legendy ni e um i eraj ą.
Ci arki przebi egł y m i po grzbi ec i e. Dopi ł em res ztkę wody.
- Co to ni by m a znac zyć ?
- S tarus zka ni e kł am ał a. T o ws zys tko wydarzył o s i ę naprawdę, a ona m i ał a zadani e do wykonani a. Mus i ał a c hroni ć m i es zkańc ów A s hborough. B ył em no-wy, wi ęc nal eżał o m ni e oś wi ec i ć . I c hroni ć .
- P rzed c zym ?
S puś c i ł wzrok, s poj rzał w gł ąb l as u i znów odwróc i ł s i ę do m ni e.
- P rzed Izol antam i .
- Zaraz, c hwi l ec zkę.
Dl ac zego j a tego s ł uc ham ? P hi l l i p robi s obi e ze m ni e j aj a, bo j es tem nowy w m i eś c i e, tak s am o j ak ta s tara zakpi ł a z ni ego trzydzi eś c i l at tem u, ki edy s i ę tu s prowadzi ł . O i l e w ogól e j akaś pani Zel l i s i s tni ej e! A l bo Dei ghton m ni e wkręc a, al bo m a ni erówno pod s ufi tem .
- Chyba żartuj es z - s twi erdzi ł em .
Mi ał em oc hotę odwróc i ć s i ę na pi ęc i e i pój ś ć s obi e w c hol erę, al e s tał em j ak wroś ni ęty w zi em i ę i s ł uc hał em j ak…
J ak w trans i e.
P hi l l i p udał , że m ni e ni e s ł ys zy i m ówi ł dal ej :
- J a patrzę, a ona s i ęga ręką za kam i eń i wyc i ąga s tam tąd opos a. B ył otę-
pi ał y, j akby c zym ś nas zpryc owany, al e żył , tego j es tem pewi en, bo ni em rawo 47
próbował s i ę wyrywać , a w ś wi etl e ks i ężyc a ś l epi a ś wi ec i ł y m u j ak dwa refl ek-torki . P ogł as kał a go i poł ożył a na tym kam i eni u na ś rodku pol any. P rzyc upnął
ni eruc hom o, j akby z wł as nej wol i godzi ł s i ę wzi ąć udzi ał w tym barbarzyńs ki m s pektakl u. I powi em c i , Mi c hael , że j eś l i c oś z tego, c o przeżył em , m a przej ś ć do l egendy, to wł aś ni e to wydarzeni e, s trzęp m oj ej os obi s tej hi s tori i . T ak j ak dawno tem u przes zł y poc zątki konfl i ktu m i ędzy Indi anam i a Izol antam i .
- T y c hyba ni e…
P oki wał gł ową.
- W ł aś ni e że tak. Ni e m i ał em wyboru. Oc zy s taruc hy ś wi ec i ł y taki m ni ezi em s ki m zł otym ś wi atł em ; zahi pnotyzował a m ni e. Ni e m ogł em s i ę porus zyć , dopóki ni e podes zł a i ni e podał a m i noża. Ni e pytaj , s kąd go wzi ęł a. P o pros tu poj awi ł s i ę w j ej ręc e zni kąd, tak s am o j ak wc ześ ni ej ten bł ys k w oc zac h. K azał a m i
podej ś ć do kam i eni a. Zani m zdążył em zaprotes tować , zac zęł a dzi wni e ś pi ewać . Chwi l ę późni ej kl ęc zał em na tym gł azi e, trzym ał em wi j ąc ego s i ę opos a za kark i dźgał em go nożem tak dł ugo, aż przes tał pi s zc zeć .
- Rany bos ki e, P hi l l i p…
S ł owa ni e c hc i ał y m i przej ś ć przez gardł o. Ni edzi el ny s pac er po l es i e okazał
s i ę znac zni e m ni ej rel aks uj ąc y, ni ż s obi e wyobrażał em . Nerwy zadrgał y m i j ak dzwonki al arm owe. Obi ec ał em s obi e w duc hu, że wróc ę do dom u i ni e wróc ę do l as u, póki będę m i es zkał w A s hborough. Ni e c hc i ał bym być źl e zrozum i any - ni e c hodzi ł o wc al e o tę hi s tori ę o Izol antac h, s tarej pani Zel l i s i kani bal i zm i e.
P rzerazi ł m ni e s am P hi l l i p. Fac et m i ał naprawdę źl e w gł owi e.
- Dł ugo kl ęc zał em nad zabi tym zwi erzaki em - c i ągnął . - A ż w końc u zl a-zł em z gł azu. Cał y c zas trzym ał em w ręc e nóż, m artwy opos l eżał na kam i eni u i tyl ko s tarej kobi ety ni gdzi e ni e wi dzi ał em , j akby w ogól e j ej tam ni e był o. W
l es i e zrobi ł o s i ę c i c ho j ak w próżni , j akby po ś m i erc i opos a c ał y obum arł . S owy ni e pohuki wał y, ś wi ers zc ze przes tał y c ykać . T o był a c i s za abs ol utna, Mi c hael .
S ł ys zał em tyl ko wł as ny oddec h i przeni kl i wy s yk powi etrza ul atuj ąc ego z po-dzi urawi onego c i ał a opos a. S puś c i ł em wzroki zobac zył em krew - ws zędzi e: na rękac h, na kos zul i , na s podni ac h. S poj rzał em na zegarek. Odkąd wys zedł em z dom u, m i nęł a ponad godzi na. Ros y zam artwi ał a s i ę j uż pewni e na ś m i erć , s tał a w
okni e i gryzł a paznokc i e; pam i ętam , że przys zł o m i do gł owy, że m ogł a s pani kować i zadzwoni ć po s zeryfa - al e ki edy s ł ani aj ąc s i ę na nogac h, wróc i ł em na podwórko za dom em , w ś rodku był o c i em no.
W s zedł em przez kuc hni ę i zas tał em Ros y ś pi ąc ą na s ofi e przed tel ewi zorem .
48
T o też m us i ał a być s prawka s tarej pani Zel l i s . Mogł em bez przes zkód przem knąć do ł azi enki , wzi ąć prys zni c i s pakować zakrwawi one c i uc hy do torby, żeby potem wyrzuc i ć j e na ś m i etni k.
Zerknął em na pl am y krwi na kam i eni u.
- Ni e powi edzi ał eś Ros y, prawda?
- Ni e, ni e powi edzi ał em . P oł ożyl i ś m y s i ę do ł óżka. W ogól e ni e rozm awi al i -
ś m y. Ros y po pros tu nac i ągnęł a koł drę na gł owę i dal ej s pał a. A l e j a ni e m ogł em zas nąć . Leżał em z zam kni ętym i oc zam i , c hwi l am i nawet c zuł em , że przys ypi am , al e za każdym razem natyc hm i as t s i ę budzi ł em . J akbym m i ał j es zc ze c oś do zał atwi eni a.
- T o m us i ał a być naj dł użs za noc w twoi m życ i u.
P hi l l i p pars knął ś m i ec hem .
- Mał o powi edzi ane. W końc u ws tał em z ł óżka i wyj rzał em przez okno. Za dom em fruwał y ś wi etl i ki . W ydał o m i s i ę to dzi wne, by był przec i eż paździ erni k, al e przypom ni ał em s obi e oc zy s tarej pani Zel l i s , j ak bł ys zc zał y zł otym ś wi atł em w kul m i nac yj nyc h c hwi l ac h rytuał u. K i edy znów wyj rzał em na dwór, ś wi ateł ka zni kał y
j uż w l es i e. S ześ ć , m oże os i em par. P rzy ś wi etl e ks i ężyc a ubrał em s i ę i zs zedł em na parter. P rzekopał em ws zys tki e kuc henne s zufl ady w pos zuki wani u l atarki ; j ak wi es z, wprowadzi l i ś m y s i ę zal edwi e przed tygodni em i ni e nauc zy-
ł em s i ę j es zc ze, gdzi e c o l eży. W końc u znal azł em j ą w s zafc e nad zl ewem , której drzwi c zki oc zywi ś c i e zas krzypi ał y tak, że m artwego by to obudzi ł o. W zdrygną-
ł em s i ę i nas tawi ł em us zu. B ał em s i ę, że s krzypni ęc i e obudzi Ros y, al e w dom u był o zupeł ni e c i c ho. Mogł em m i eć probl em ze znal ezi eni em l atarki , al e dobrze wi edzi ał em , gdzi e trzym am y al kohol , wi ęc przed wyj ś c i em gol nął em s obi e ki el i -c ha. Ni c tak ni e us pokaj a j ak kropel ka c zegoś m oc ni ej s zego, al e tym razem
ni e podzi ał ał o: dwa ł yki burbona, a j a dal ej był em ś m i ertel ni e przerażony. S końc zy-
ł o s i ę na tym , że zabrał em ze s obą c ał ą butel kę. S zedł em tak i s zedł em bez koń-
c a, c hyba z pół noc y. Ni e m i ał em poj ęc i a, dokąd wł aś c i wi e i dę, na pewno c zas em zbac zał em ze ś c i eżki , aż w końc u zobac zył em te zł ote ś wi ateł ka. Ś wi ec i ł y w c i em noś c i , j akby m ni e woł ał y. P os zedł em za ni m i w gł ąb l as u.
Druga wzm i anka P hi l l i pa o ś wi ateł kac h przypom ni ał a m i , że j a równi eż j e wi dzi ał em , i to wi ęc ej ni ż raz, przed ki l kom a tygodni am i : naj pi erw s i edząc przy bi urku, a potem w noc y, z okna s ypi al ni . Uznał em , że to ś wi etl i ki i o ni c h zapom ni ał em .
J ezu… S erc e podes zł o m i do gardł a. Ni e c hc i ał em dł użej s ł uc hać hi s tori i P hi l l i pa, nagl e s tał a s i ę zbyt znac ząc a i przerażaj ąc a. Czy to m oże być prawda?
49
- S zedł em przez l as , popi j ał em burbona, troc hę s i ę napruł em . P arę razy s i ę przewróc i ł em ; te wys taj ąc e korzeni e nawet za dni a trudno c zas em zobac zyć , a c o dopi ero po pół noc y. W końc u dotarł em do kam i ennego kręgu. B ył o c ał ki em c i c ho. P oś wi ec i ł em l atarką, z poc zątku ni c zego ni e zauważył em , al e j edno c i
powi em . Ten l as w noc y to naj bardzi ej przerażaj ąc e m i ej s c e na ś wi ec i e. Ni e c hc i ał byś s i ę tu znal eźć . Za dni a wygl ąda i nac zej : pi ękne wi doc zki , m i ł e zwi erzątka… A w noc y? S owy pohukuj ą, ptaki j azgoc zą, al e tak dzi wni e, s tras zni e, zupeł ni e i nac zej ni ż w c i ągu dni a. P oza tym ws zędzi e s zwendaj ą s i ę zwi erzęta,
s zel es zc ząc w zaroś l ac h, i c zł owi ek c o pi ęć s ekund aż pods kakuj e. Nawet peł ni a ks i ężyc a i bezc hm urne ni ebo ni ewi el e pom agaj ą, tu i tak s i ę robi c i em no j ak pod zi em i ą. A robac two? No, j ak s i ę zrobi c i em no, l epko, wi l gotno, to ws zys tko c o żywe wył azi , żeby s i ę zabawi ć . I potem ś m i gaj ą c i koł o us zu j ak m ał e
hel i kopter-ki . P oś wi ec i ł em na ten kam i eń poś rodku, gdzi e zabi ł em opos a, patrzę, a on dal ej tam l eży. Chyba s i ę s podzi ewał em , że zni kni e, i to nawet ni e że zabi erze go j aki ś Izol ant, al e s owa porwi e c zy c oś … P ods zedł em bl i żej . W okół truc hł a kł ębi ł y s i ę roj e robac twa, i j es zc ze ten zapac h… P as kudny, j akby s m ród
gni j ąc yc h j arzyn.
P oc i ągnął em z fl as zki , s nop ś wi atł a przes unął s i ę w bok i zobac zył em oc zy.
- Oc zy opos a? - dom yś l i ł em s i ę.
P rzys i adł em na l eżąc ym m onol i c i e. Dos zedł em do wni os ku, że próby zakoń-
c zeni a tej rozm owy m i j aj ą s i ę z c el em . P hi l l i p naj wyraźni ej był zdeterm i nowany, żeby doprowadzi ć j ą do końc a, a m ni e, prawdę powi edzi aws zy, zł ote ś wi ateł ka zai ntrygował y do tego s topni a, że c hc i ał em s i ę dowi edzi eć , c zy to, c o wi dzi ał em (al bo wydawał o m i s i ę, że wi dzi ał em ), był o c zym ś wi ęc ej ni ż zwykł ym i
ś wi etl i kam i .
Ś wi etl i ki w m aj u? Mi c hael …
- Chc i ał bym , żeby tak był o. - P hi l l i p wys zc zerzył zęby w uś m i ec hu. - A l e ni e: to był y oc zy żywej i s toty. I ś wi ec i ł y zł oto j ak żół te ś wi atł o na s krzyżowani u.
- S tara pani Zel l i s ?
P okręc i ł gł ową.
- Ni e. T o był y oc zy Izol anta.
Uś m i ec hnął em s i ę - po troc hu z ni edowi erzani em , po troc hu z ni epokoj em .
Ni e c hc i ał em m u wi erzyć , al e j aki ś wewnętrzny gł os podpowi adał m i , że powi ni enem . Obi ec ał em s obi e dri nka po powroc i e do dom u. Może nawet burbona, był by w tej s ytuac j i bardzo s tos owny.
- P odkradł s i ę do gł azu z drugi ej s trony. Na poc zątku zobac zył em tyl ko rę-
kę: dł ugi e, s pi c zas te pal c e zł apał y opos a j ak l al kę. P otem m i gnął m i ł eb.
50
Uś m i ec hnął s i ę do m ni e; oc zy bł ys nęł y m u w m roku j ak dwi e zł ote l am py. Mi a-
ł em wrażeni e, że wi edzi ał o m oj ej obec noś c i i wyc zeki wał naj l eps zego m om entu, ki edy m i s i ę pokaże i tak m ni e nas tras zy, że zs i kam s i ę w s podni e. Co też zres ztą zrobi ł em , al e zauważył em to dopi ero po godzi ni e. K i edy udał o m i s i ę oderwać wzrok od tyc h m akabryc znyc h ś wi ec ąc yc h ś l epi , zobac zył em res ztę twarzy.
T eż wygl ądał a s tras zni e. P rzypom i nał a twarz s tarego m ężc zyzny: zbrązowi ał a i pom ars zc zona j ak zm i ęta papi erowa torba, którą ktoś próbował troc hę wygł adzi ć .
Czoł o i pol i c zki m i ał um azane s oki em z nadps utyc h j eżyn, w ręc e trzym ał zaos trzony kawał ek ł upku. W yc el ował go we m ni e i dźgnął powi etrze, j akby os trzegał : „P odej dź do m oj ego j edzeni a, a c i ę os kal puj ę, s kurwys ynu j eden”.
Oc zywi ś c i e ani drgnął em . Ze s trac hu nawet troc hę otrzeźwi ał em i s pi ął em s i ę, gotowy uc i ekać na pi erws zą oznakę zagrożeni a. W l azł na kam i eń i , ni e s pus zc zaj ąc m ni e z oka, s i ęgnął po zdobyc z. P i erws ze, na c o zwróc i ł em uwagę, to to, że nos i ł ubrani e, c hoć bardzo prym i tywne: w pas i e owi nął s i ę j aki m i ś ł ac hm a-
nam i . T uł ów, ręc e i nogi m i ał c huderl awe i poroś ni ęte s zors tką s i erś c i ą, s kórę grubą, s twardni ał ą i pokrytą brodawkam i . Znaj dował s i ę na tyl e bl i s ko, że c zu-
ł em j ego woń: ws trętny odór brudu i rozkł adu. Coś s tras znego, m ówi ę c i . Nadzi ał opos a na ten ł upkowy s zpi kul ec i wys zc zerzył zęby, duże, brązowe. A potem … P otem s i ę zaś m i ał . Mi c hael , ten s twór zaś m i ał s i ę ze m ni e, zarec hotał
gul goc ząc e T o ni e był przypadek.
W zdrygnął em s i ę, gdy ta s c ena s tanęł a m i przed oc zam i . B ardzo s tarał em s i ę ni e wi erzyć P hi l l i powi .
- S tanął na tyl nyc h ł apac h i podni ós ł opos a nad gł owę, j akby c hc i ał s i ę ni m bawi ć . Mi ał ni e wi ęc ej ni ż m etr trzydzi eś c i od c zubka gł owy do końc ów pal c ów u nóg. A późni ej j ak bł ys kawi c a zes koc zył z kam i eni a, aż m ni e przerazi ł , i uc i ekł w l as . P ędzi ł j ak s pł os zona wi ewi órka.
P rzys zł o m i do gł owy, że m oże z P hi l l i pem j es t po pros tu c oś ni e w porządku.
Zgoda, ani przez c hwi l ę ni e wątpi ł em , że przed l aty naprawdę c oś m u s i ę tu przytrafi ł o. S am przec i eż wi dzi ał em zł ote ś wi ateł ka, a ki edy patrzył em m u w oc zy, wi dzi ał em w ni c h autentyc zny s m utek. On naprawdę wi erzył , że tak był o.
Gdybym j ednak j a równi eż uwi erzył w j ego hi s tori ę… Ni e, m us i ał bym zwari ować . W ol ał em wm ówi ć s obi e, że padł ofi arą wyj ątkowo real i s tyc znego s nu na j awi e, l unatykował al bo nawet m i ał hal uc ynac j e po zi oł owyc h herbatkac h Ros y.
- Ni e pam i ętam , j ak wróc i ł em do dom u, al e j akoś m i s i ę udał o. Chyba urwał m i s i ę fi l m , m oże przez al kohol , al e j a rac zej podej rzewam c zary tej 51
s taruc hy. W każdym razi e obudzi ł em s i ę rano w ł óżku, w ubrani u i w butac h.
Ros y tygodni am i ł aj ał a m ni e j es zc ze za bł oto, którego nani os ł em do dom u.
- A l e o ni c zym s i ę ni e dowi edzi ał a?
- Ni e. - P okręc i ł gł ową. - Ni gdy j ej ni e powi edzi ał em . T aka był a um owa.
S tara pani Zel l i s kazał a m i zac hować c erem oni ę w taj em ni c y przed rodzi ną, żeby Izol anc i ni e zrobi l i i m krzywdy.
- J ak w tej i ndi ańs ki ej l egendzi e…
- W ł aś ni e. J ak w tej l egendzi e.
Nagl e uś wi adom i ł em s obi e, c o przed c hwi l ą powi edzi ał .
- Zac zekaj … P owi edzi ał a „i m ”? I „w taj em ni c y przed rodzi ną”.
Chodzi ł o j ej o Ros y c zy…
P hi l l i p poki wał gł ową. Łzy napł ynęł y m u do oc zu.
- P ewni e s i ę zas tanawi as z, po c o c i ę przyprowadzi ł em , Mi c hael ?
- Zas tanawi ał em s i ę, al e teraz… zac zynam rozum i eć .
- Mi c hael … Chol erni e trudno m i o tym m ówi ć . P rzez te ws zys tki e l ata ni e puś c i ł em pary z us t. Możes z zapytać o tę s prawę kogo c hc es z w m i as tec zku.
P otraktuj ą c i ę j ak c zubka, j ak s tarą pani ą Zel l i s , al e uwi erz m i : będą c i ę dos konal e rozum i el i . O ni ektóryc h s prawac h l epi ej po pros tu ni e m ówi ć . T o j edna z ni c h.
- T o dl ac zego m i powi edzi ał eś ?
- Z tego s am ego powodu, dl a którego s tara pani Zel l i s powi edzi ał a m ni e.
- Dl a m oj ego bezpi ec zeńs twa? - s pytał em z udawanym ni edowi erzani em .
- J es teś teraz m i es zkańc em A s hborough. T woi nowi wł adc y m i es zkaj ą tutaj , w tym l es i e, Mi c hael . Radzę c i , bądź pos ł us zny i c h prawom .
- T o j aki ś obł ęd…
- B ynaj m ni ej .
P hi l l i p pokręc i ł gł ową. W yj ął z ki es zeni nowe c ygaro i ws unął j e do us t. Ręc e m u s i ę trzęs ł y.
P ars knął em ś m i ec hem , ni e m ogł em s i ę opanować .
- Rany, P hi l … B ał em s i ę, że wyc i ągni es z z ki es zeni zdec hł ego opos a!
Uś m i ec hnął s i ę s zeroko. W ydawał o m i s i ę, że zaraz roześ m i ej e s i ę s erdec zni e i zac zni e ze m ni e kpi ć , j ak udał o m u s i ę m ni e wkręc i ć , al e ni c taki ego ni e nas tą-
pi ł o.
- Zwi erzę m us i być żywe, Mi c hael - powi edzi ał . - Żeby m ożna j e był o zł ożyć w ofi erze.
52
Dotknął twarzy, j akby poc zuł nagł y ból . Cygaro wypadł o m u s pom i ędzy warg. Ni epokój natyc hm i as t wzi ął we m ni e górę nad paranoj ą. Dos koc zył em do ni ego.
- Co s i ę s tał o? P hi l , ni c c i ni e j es t?
Opuś c i ł ręc e. T warz m i ał m okrą od ł ez.
- Ni e pos ł uc hał em j ej , Mi c hael - wyc hrypi ał . - Ni e pos ł uc hał em . T o był
bł ąd.
- K ogo… ?
- S tarej pani Zel l i s . - Ledwi e dawał o s i ę go zrozum i eć . - To m i ej s c e… W y-dał o m i s i ę tak wyj ątkowe, że ni e potrafi ł em zac hować j ego i s tni eni a w taj em ni c y. Dręc zył o m ni e c ał ym i tygodni am i , c ał ym i l atam i , dni em na j awi e i noc ą we ś ni e. Ni e był o przed ni m uc i ec zki . Czepi ał o s i ę m ni e, c hwytał o, aż wros ł o we m ni e
na dobre… j ak ni eul ec zal ny wi rus . - Us i adł i rozs zl oc hał s i ę na dobre. W y-gl ądał teraz j ak s c horowany s tarus zek, który c zeka j uż tyl ko na to, aż przyj dzi e K os tuc ha i pogrzebi e go w zi em i . - P rzepras zam , Mi c hael … Tak m i przykro, że c i to zrobi ł em , al e… ni e m i ał em wyboru. To m ój obowi ązek. W i em , w tej c hwi l i ni e
bardzo wi es z, o c zym m ówi ę, al e z c zas em zrozum i es z.
- Chyba j uż rozum i em … - s kł am ał em .
Ni e um i ał bym wyrazi ć s ł owam i przerażaj ąc yc h wi zj i przebi egaj ąc yc h m i wtedy przez gł owę. Ni e znał em też s pos obu na to, by ul żyć P hi l owi w c i erpi eni u.
Mus i ał em j ednak c oś powi edzi eć i ni e był y to s ł owa, które zm ni ej s zał yby m ój s trac h:
- P owi edzi ał eś kom uś j es zc ze, prawda? O tam tej noc y, o Izol antac h… Mam rac j ę?
Lekko s ki nął gł ową.
- Ni gdy ni e ws pom i nał eś o c órc e, P hi l . Ni e zaj ąknął eś s i ę ani s ł owem . A l e w ten dzi eń, ki edy s i ę s prowadzi l i ś m y i pos zedł em u was na pi ętro, żeby opatrzyć s kal ec zeni e, wi dzi ał em w s ypi al ni j ej zdj ęc i e.
Nadal m i l c zał i s zl oc hał , c hoc i aż troc hę s i ę j uż us pokoi ł .
- J eżel i m am c i uwi erzyć , a m us zę przyznać , że ni e przyc hodzi m i to ł atwo, to… Chc es z powi edzi eć , że Izol anc i zabi l i c i c órkę?
P oki wał gł ową.
- I s krzywdzi l i Ros y?
- T o ni e rak.
- Dom yś l i ł em s i ę, j es tem l ekarzem … - Zawi es i ł em gł os . - I j ako l ekarz s twi erdzam , że powi ni eneś pos zukać fac howej pom oc y. P rzyda c i s i ę, j eś l i m as z s obi e poradzi ć z traum ą, j aką był a s trata dzi ec ka. W ydaj e m i s i ę, że m as z zes pół
s tres u pourazowego.
53
- Ni e wi erzys z m i , prawda?
Zac zął em s i ę i rytować . S apnął em gł oś no. Rozm owa, która zac zęł a s i ę c ał -
ki em rozs ądni e, przerodzi ł a s i ę nagl e w s zarpi ąc ą nerwy wym i anę zdań. P ano-wi e P hi l l i p i Mi c hael byl i zm ęc zeni i m i el i dos yć tej dys kus j i .
Ni e m ogł em powi edzi eć m u prawdy. S zc zerze m ówi ąc , s am j uż ni e wi edzi a-
ł em , w c o wi erzę. Zaproponował em , żebyś m y wróc i l i do dom u. Ni e rozm awi al i -
ś m y. Myś l i kł ębi ł y m i s i ę w gł owi e. Ni e m ogł em s i ę oprzeć wrażeni u, że to przeds tawi eni e - wi zyta w kręgu dębów, opowi eś ć P hi l l i pa o Izol antac h i s tarej pani Zel l i s - był o przeć wi c zone, wyreżys erowane, za bardzo poukł adane j ak na zwykł y przypadek. P owtarzał em s obi e, że c hoć natura j es t ni ezgł ębi ona, ni e j es t aż
tak c haotyc zna, aby m ógł to być zbi eg okol i c znoś c i .
Na podwórku os tatni raz obej rzał em s i ę przez ram i ę. Dopi ero dużo późni ej , j uż l eżąc w ł óżku, m ogł em s zc zerze odpowi edzi eć P hi l l i powi .
Ni e, P hi l , pom yś l ał em . Ni e wi erzę c i . A ni troc hę.
10.
Nas tępnego dni a udawał em , że tej rozm owy ni e był o. P owi edzi ał em Chri s ti ne, że był em na s pac erze w l es i e i przez dwi e godzi ny kręc i ł em s i ę bez c el u.
Ni e ws pom ni ał em o P hi l l i pi e, kam i ennym kręgu ani - tym bardzi ej - dzi wnyc h l egendac h zwi ązanyc h z A s hborough. T yl ko w ten s pos ób m ogł em doc hować taj em ni c y. Zres ztą dzi ęki tem u utwi erdzał em s i ę w przekonani u, że ta hi s tori a j es t po pros tu buj dą, w którą wi erzą tyl ko naj s tars i m i es zkańc y m i as tec zka.
Mi ał em s poro pac j entów, c o pozwol i ł o m i zapom ni eć o ni edzi el nyc h wyda-rzeni ac h. P rzez m ój gabi net przewi nęł o s i ę s i edem naś c i e os ób us karżaj ąc yc h s i ę na drobne dol egl i woś c i fi zyc zne i ps yc hi c zne. K onc entruj ąc s i ę na ni c h, m ogł em ni e m yś l eć o ni c zym i nnym . P rzynaj m ni ej dopóki ni e przys zł a J es s i c a.
Tak j ak to m i ał em j uż w zwyc zaj u, na koni ec dni a s i edzi ał em przy bi urku, przegl ądał em wypeł ni one w c i ągu dni a karty i oddzwani ał em do l udzi , którzy próbowal i s i ę ze m ną s kontaktować , ki edy był em zaj ęty. Chri s ti ne ni e wc i ągnęł a s i ę j es zc ze w obowi ązki s ekretarki , zbyt wi el e c zas u i energi i poc hł ani ał y j ej zwykł e
c odzi enne zaj ęc i a. Zac zynał em rozum i eć , że urządzani e i prowadzeni e 54
dom u s ą j ak prac a na peł ny etat, zwł as zc za ki edy doc hodzi do tego opi eka nad dzi ec ki em . Dopi ero ki edy m ał a pój dzi e do s zkoł y, m i ał a znal eźć c zas na prowadzeni e s ekretari atu, gdzi e naj bardzi ej j ej potrzebował em .
Odwróc i ł em s i ę, s ł ys ząc za pl ec am i kroki J es s i ki . S zł a powol i , j akby c zym ś zm artwi ona. Odł ożył em trzym aną w rękac h tec zkę na bi urko - i przez m om ent s tanęł a m i przed oc zam i wi zj a em erytury na Fl orydzi e, z doros ł ym i dzi eć m i , m i es zkaj ąc ym i gdzi eś dal eko i zaj ętym i wł as nym i s prawam i . Ci s zę m ąc i ł tyl ko
dobi egaj ąc y z l as u ś wi ergot pi erws zej tego wi ec zoru c ykady.
- Cześ ć , m al eńka. Co porabi as z?
- S zukam … P age’ a - powi edzi ał a.
P o j ej m i ni e poznał em , że kł am i e: s puś c i ł a ni epewni e wzrok, górna warga j ej drżał a. Oparł a s i ę o bi urko. B ył a w kos zul c e i s podni ac h z dzi ani ny, które zdawał y s i ę m ówi ć : „Może i j es tem m ał a, al e um i em owi nąć s obi e tatus i a wokół
pal c a”. P ac hni ał a l awendą; m us i ał a dos ł owni e przed c hwi l ą wyj ś ć z kąpi el i .
- A ty c o robi s z? - zapytał a.
- K ońc zę prac ę - odparł em i nagl e poc zuł em , że m us zę s i ę napi ć . Us zc zknąć odrobi nę z zapas ów Nei l a Farri s a.
- Oj ej . T o nudne.
- W pewnym s ens i e… A l e przynaj m ni ej m am y z c zego żyć .
P odążaj ąc y tropem l awendy J i m m y P age trafi ł do gabi netu. P okręc i ł m i s i ę c hwi l ę pod nogam i , zwi nął w kł ębek pod bi urki em i uł ożył do s nu. J es s i c a c ofnęł a s i ę przed ni m gwał towni e, w poś pi ec hu, j akby ods tręc zał j ą c zym ś al bo nawet przerażał . W ydał o m i s i ę to dzi wne, bo przec i eż był a w ps i aku zakoc hana.
P odes zł a do regał u, przes unęł a kc i uki em po grzbi ec i e m edyc znyc h peri odyków, j akby naprawdę um i ał a odc zytać i c h tytuł y, i zapytał a:
- T atus i u? A duc hy i s tni ej ą?
Ledwi e to us ł ys zał em , zrozum i ał em , że c zekaj ą m ni e dł ugi e godzi ny poc i e-s zani a i wyj aś ni ani a. Us ł ys zał a gdzi eś o duc hac h (ni ec h di abl i wezm ą tel ewi zyj -ne tal k-s how! P os tanowi ł em przy naj bl i żs zej okazj i porozm awi ać o tym z Chri s ti ne) i s tal e o tym m yś l ał a.
- Oc zywi ś c i e, że ni e, kotku. Gdzi eś ty s ł ys zał a o duc hac h?
- W S c ooby Doo - wyj aś ni ł a rzec zowo.
Dzi ękuj em y pańs twu pi ękni e.
Chc i ał o m i s i ę ś m i ać . S zl ag trafi ł m oj ą teori ę zł yc h m as s m edi ów.
- S c ooby Doo… T o ten pi es z kres kówki ?
55
P oki wał a gł ową - a potem powi edzi ał a c oś , c o prawe zwal i ł o m ni e z nóg:
- S c ooby zaws ze um i e zwęs zyć duc hy, zani m s i ę poj awi ą. P age też. W yc zuwa duc hy w noc y w m oi m pokoj u.
Dos tał em gęs i ej s kórki , s ł ys ząc te s ł owa z us t m oj ego dzi ec ka. Ni e c hodzi ł o nawet o to, że w ten s pos ób wyrażał a - pows zec hny przec i eż u dzi ec i - l ęk przed c i em noś c i ą. Znac zni e bardzi ej ni epokoi ł m ni e fakt, że to j ej pi es m i ał wyc zuwać c zaj ąc e s i ę w j ej s ypi al ni potwory.
- P os ł uc haj , s karbi e. P age ni e m oże wyc zuwać duc hów, poni eważ, j ak m ó-
wi ł em , duc hów ni e m a. Ni e i s tni ej ą. T o znac zy i s tni ej ą, al e tyl ko w kres kówkac h i fi l m ac h, a ni e w s ypi al ni ac h m ał yc h dzi ewc zynek i i nnyc h prawdzi wyc h m i ej s c ac h.
- No dobrze… Może P age’ owi s i ę pom yl i ł o.
Um i l kł a, a j a z uś m i ec hem podzi wi ał em j ej nai wnoś ć . P oni os ł a j ą wyobraź-
ni a. S tres wywoł any przeprowadzką dał w końc u znać o s obi e i s ol i dni e wytar-m os i ł j ej nerwy.
- S zc zeka w noc y? - s pytał em . - B udzi c i ę?
Ni e s ł ys zał em , żeby P age uj adał po noc ac h, przys zł o m i wi ęc do gł owy, że m oże po pros tu j ej s i ę to przyś ni ł o. Dopóki ni e odpowi edzi ał a:
- S zc zeka. P rzy okni e. Na te ś wi ateł ka.
- Na… ś wi ateł ka?
W pokoj u rozl egł s i ę s zel es t: to P age wi erc i ł s i ę przez s en. S trac h zatętni ł m i w żył ac h, a m uś ni ęc i e ogona na ods ł oni ętyc h kos tkac h s potęgował o m oj ą reakc j ę. T e trzy s ł owa -,,Na te ś wi ateł ka” - które wypowi edzi ał o dzi ec ko, uos abi ał y naj c zys ts zą grozę. Znów m us i ał em s tawi ć j ej c zoł o.
J es s i c a s i ę rozpł akał a, c zym przypom ni ał a m i P hi l l i pa Dei ghtona.
- J a s i ę i c h boj ę! T o duc hy! P age na ni e warc zy!
P rzytul i ł em j ą. Czuł em , j ak j ej ł zy ws i ąkaj ą m i w kos zul ę. Chri s ti ne m us i ał a c oś us ł ys zeć , bo wł aś ni e s tał a w progu, oparta o drzwi , ze zdum i oną m i ną. K oł y-s ał em del i katni e J es s i c ę, wi edząc , że na razi e ni e m a m owy, abym ukoi ł j ej l ęk; c hwi l owo był ni e do pokonani a. Uś wi adom i ł em s obi e nagl e, że ws zys c y l udzi e -
i dzi ec i , i doroś l i - m aj ą c udowny, c hoc i aż wi el c e s zkodl i wy tal ent do przeks ztał -
c ani a ws zys tki ego c o ni eznane w j ednoznac zne odpowi edzi , które, ni es tety, bywaj ą ponure i odpyc haj ąc e. Duc hy w l es i e? Dos konał e (dl a dzi ec ka) wyj a-
ś ni eni e taj em ni c y robac zków ś wi ętoj ańs ki c h i nerwowej reakc j i ps a.
A Izol anc i , Mi c hael ? Może te ś wi ateł ka to zdeform owani ni by-l udzi e, którzy c zekaj ą, aż nowe dzi ec ko zł oży i m ofi arę? T rudno by s i ę był o dzi wi ć P age’ owi , że s i ę wś c i eka.
56
J es s i c a ods unęł a s i ę ode m ni e, popł akuj ąc . Z tym i wi el ki m i , wi l gotnym i oc zam i wygl ądał a wpros t prześ l i c zni e. E m anuj ąc e z ni ej wahani e s kutec zni e zac i erał o dręc ząc e m ni e c zarne m yś l i : Izol anc i ? Ni e c hrzań. S am pom ys ł , że c oś taki ego m ogł oby i s tni eć , j es t ni edorzec zny. W i os kowe buj dy. Ni e, zaraz… Ni e buj dy,
tyl ko l egendy. P hi l l i p tak powi edzi ał . P onoć w każdej l egendzi e j es t zi arnko prawdy. A m oj a c órka wł aś ni e próbował a nadać l egendzi e m ateri al ne ks ztał ty.
- J es s … - powi edzi ał em . - T o ni e duc hy, tyl ko ś wi etl i ki , taki e m ał e ś wi ec ąc e robac zki , które wi dać tyl ko noc ą. W m i eś c i e i c h ni e m a, al e na ws i s ą i c h tys i ąc e.
P age też i c h ni gdy ni e wi dzi ał , wi ęc ni c dzi wnego, że j es t troc hę rozdrażni ony.
Mi ał em oc hotę kopnąć s i ę w tył ek za wym yś l eni e tej baj ec zki . Ni e m i ał em przec i eż pewnoś c i , że te ś wi ateł ka to naprawdę robac zki ś wi ętoj ańs ki e, a obi ec ał em s obi e ki edyś , że j ako oj c i ec ni e będę okł am ywał dzi ec ka. A tu pros zę: tak bardzo c hc i ał em odwoł ać s i ę do zdrowego rozs ądku J es s i ki , że pos tanowi ł em
wym yś l i ć wytł um ac zeni e dl a zł otyc h ś wi ateł ek w l es i e - ś wi ateł ek, które wi dzi a-
ł em j uż przed m i es i ąc em , ki edy s i ę wprowadzi l i ś m y. T yc h s am yc h ś wi ateł ek, o któryc h nas z s ąs i ad twi erdzi ł , że s ą oc zam i pras tarej ras y m i es zkańc ów l as u, zwanyc h Izol antam i . T yc h s am yc h ś wi ateł ek, które m oj a c órka uważał a za duc hy z fi l m ów o S c ooby Doo.
- Ś wi etl i ki ? - powtórzył a z ul gą. P oc i ągnęł a nos em .
P rzytaknął em , przytul i ł em j ą i c zekał em , aż przes tani e pł akać . Zerknął em na Chri s ti ne, która - ni eznaj ąc a hi s tori i P hi l l i pa i ni eś wi adom a i s tni eni a zł otyc h ś wi ateł ek - uś m i ec hał a s i ę do m ni e ni ewi nni e i c zul e. Oc zy j ej bł ys zc zał y. W i dzi ał em w ni c h ni em e bł agani e o kol ej ne dzi ec ko, którego l ęki też pewnego dni a
będzi em y m ogl i ws pól ni e rozwi ewać .
J a też s i ę uś m i ec hnął em i wyj rzał em przez okno. Ni c zego ni e zobac zył em , c zuł em j ednak, że c oś m oże c zai ć s i ę w c i em noś c i . I nas obs erwować .
11.
Godzi nę i dwi e baj ki późni ej J es s i c a s pał a j uż w s woi m ł óżku, P age c hrapał
obok ni ej , a Chri s ti ne parzył a w kuc hni bezkofei nową kawę. W yj ęł a z s zafki dwa kubki i uś m i ec hnęł a s i ę do m ni e s ł abo.
57
- Nas za c órec zka j es t tros zkę nerwowa… Chyba po tatus i u - s twi erdzi ł a os c hl e, j akbym j a wys tras zył J es s i c ę.
Udał em , że ni e s ł ys zał em zł oś l i wej uwagi .
- Rozum i em , że wi es z m ni ej wi ęc ej , o c zym rozm awi al i ś m y?
- Ows zem . W i ęks zoś ć s ł ys zał am . Coś c i powi em . - Zni żył a kons pi rac yj ni e gł os . - J a też s ł ys zał am , j ak P age warc zał . W c zoraj w noc y.
- P oważni e? - Uś m i ec hnął em s i ę, na wpół rozbawi ony, na wpół zdenerwo-wany.
- P oważni e. Obudzi ł m ni e. Zdzi wi ł am s i ę, że tak s i ę awanturuj e po noc y.
Us ł ys zał am , że J es s wi erc i s i ę w ł óżku, c hc i ał am nawet ws tać i do ni ej zaj rzeć , al e zaraz znowu zas nęł am .
- W ygl ąda na to, że J es s boi s i ę duc hów, które, j ak twi erdzi , s ą u ni ej w pokoj u. K i edy j ą zapytał em , s kąd j ej przyc hodzą do gł owy taki e ni em ądre pom ys ł y, powi edzi ał a, że z fi l m u o S c ooby Doo. Ni e uważas z, że to bez s ens u? Żeby dzi ec ko bał o s i ę kres kówek?
- T o s ą obj awy s tres u - s twi erdzi ł a Chri s ti ne. - B ardzo przeżył a przeprowadzkę na wi eś . Mi es zkam y tu od m i es i ąc a, a ona ni e m a nowyc h kol egów ani kol eżanek. W dodatku od wrześ ni a i dzi e do zerówki . S poro j ak na pi ęc i ol atkę, ni e s ądzi s z?
- Ni e m us i s z m i tego m ówi ć . J a to wi em .
- No to pom óż j akoś s woj ej c órc e.
P ros zę bardzo. Znowu j es t m oj ą c órką.
- Dzi s i aj c hyba dobrze m i pos zł o. Udał o m i s i ę j ą us pokoi ć .
Chri s ti ne poki wał a gł ową, ni e patrząc na m ni e, c o oznac zał o, że j ej zdani em pos zł o m i c o naj wyżej przec i ętni e. Ni e zam i erzał a m ni e za to poc hwal i ć .
- Ni e c hc ę, żebyś zabi erał j ą do l as u - zas trzegł a, ki edy w m i l c zeni u nal ał a kawy nam oboj gu. - T am s ą dzi ki e zwi erzęta, i ns ekty, truj ąc y bl us zc z i di abl i wi edzą c o j es zc ze. W yprawy do l as u s ą ni ebezpi ec zne.
W zdrygnął em s i ę. P rzys zł o m i do gł owy, że Chri s ti ne m ogł a us ł ys zeć od Ros y tę s am ą l egendę, którą m ni e opowi edzi ał P hi l l i p. W yj rzał a przez kuc henne okno w s tronę l as u.
- Chri s , ni gdy ni e był em z ni ą na s pac erze w l e…
- Ni e m ówi ę, że był eś . P o pros tu pros zę c i ę, żebyś tego ni e robi ł . Ni e wi adom o, c zy ten pi es , który pogryzł doktora Farri s a, dal ej ni e wł óc zy s i ę w okol i c y.
A l eż oc zywi ś c i e, podpowi edzi ał m i wewnętrzny gł os . T yl ko że to ni e j es t zwykł y agres ywny kundel .
Zdrowy rozs ądek ni e c hc i ał s i ę j ednak z tym gł os em zgodzi ć .
58
- Ni e m artw s i ę, ni e będzi em y c hodzi ć do l as u - obi ec ał em .
S ą taki e c hwi l e w m ał żeńs twi e, ki edy ni e wi adom o, w c o wł aś c i wi e m ał żonek pogrywa, c hoć by znał o s i ę go j ak zł y s zel ąg. Chri s ti ne pos tanowi ł a wł aś ni e zm i eni ć s trategi ę i zam i as t rzuc ać m i ł atwe pi ł ki , zac zęł a pus zc zać zdradzi ec ki e bom by pros to w m oj ą gł owę. Ni e pozos tawi ał a m i m i ej s c a na bł ąd, j eś l i ni e
c hc i ał em wyj ś ć z tego s tarc i a z wi el ki m s i ni aki em ws tydu na gębi e - a taki e rany ni gdy s i ę ni e goj ą
- Ni e podoba m i s i ę ten l as - podkreś l i ł a. I zac zęł a pł akać .
- Co s i ę dzi ej e, Chri s ti ne?
Ogarnęł o m ni e uc zuc i e déj à vu, tyl e że z s ol i dną dawką real i zm u. Godzi nę wc ześ ni ej poc i es zał em pł ac ząc ą c órec zkę, a teraz s zl oc hał a żona. Dwa doł y w j edną noc . Ni e m a to j ak być oj c em rodzi ny.
P okręc i ł a gł ową i s poj rzał a na m ni e m okrym i od ł ez oc zam i . Z ki es zeni wyj ę-
ł a tes t c i ążowy.
- J es tem w c i ąży.
S poc hm urni ał em - ni e dl atego, że był em z tego powodu ni es zc zęś l i wy, al e dl atego, że ni e odc zytał em oznak c i ąży: tygodni e zac howań obs es yj no-kom pul s ywnyc h poł ąc zone z nagł ym i wybuc ham i pł ac zu. Mi ał em ws zys tko podane j ak na tac y, a m i m o to j a, Mi c hael Cayl e, l ekarz, który kos i s porą kas ę wł aś ni e za
dos trzegani e taki c h s ym ptom ów, przegapi ł em j e.
W zi ął em tes t do ręki . W yni k był pozytywny.
- Chri s ti ne… T o c udowna wi adom oś ć .
S tarał em s i ę uś m i ec hnąć naj c zul ej j ak potrafi ę, m i m o że był em troc hę zdezori entowany.
- Zal eży, j ak na to s poj rzeć - odparł a z i rytac j ą.
- Ni e rozum i em … W ybuc hnęł a pł ac zem .
- Nawet s i ę ni e s taral i ś m y. W i em , że o tym rozm awi al i ś m y, al e s am po-m yś l , i l e razy odkąd tu m i es zkam y, koc hal i ś m y s i ę? T rzy? Cztery? J ak m ogł am zaj ś ć w c i ążę?
- Ni e trzeba l ekarza, żeby to wyj aś ni ć . Metody zabezpi ec zeni a przed c i ążą s ą zawodne.
- T o żadne wyj aś ni eni e! - Zac zęł a wal i ć pi ęś c i am i w kuc henny bl at. - Mi nę-
ł o pi ęć m i es i ęc y, zani m zas zł am w c i ążę z J es s i c ą, odkąd zdec ydowal i ś m y s i ę na dzi ec ko. T eraz, Mi c hael , koc hal i ś m y s i ę tyl ko ki l ka razy, a ty używał eś gum ek, do c hol ery!
P oki wał em gł ową. Mi ał a rac j ę.
59
- J ak to s i ę s tał o, Mi c hael ? J ak?
- Ni e wi em … Może prezerwatywa pękł a. Co za różni c a? Znowu będzi em y rodzi c am i . P rzec i eż tego wł aś ni e c hc i ał aś , prawda?
Chc i ał em poł ożyć j ej us pokaj aj ąc o dł oń na ram i eni u, al e c ofnęł a s i ę gwał -
towni e.
- Ni eważne - burknęł a pogardl i wi e i ukrył a twarz w dł oni ac h. - T y tego ni e zrozum i es z.
P om ał u przes tawał a s zl oc hać , zupeł ni e j ak J es s i c a.
- J es tem l ekarzem , wi ęc rozum i em . Rozum i em ni e tyl ko to, j ak zm i eni a s i ę twoj e c i ał o, al e i to, c o dzi ej e s i ę w twoj ej gł owi e. W każdym razi e teraz j uż rozum i em .
Zrobi ł em wypróbowaną zrani oną m i nę: przym rużone oc zy, zm ars zc zone brwi …
Nawet na m ni e ni e s poj rzał a.
- Ni e próbuj m ni e ugł as kać . T woj e c i ał o ni e zm i eni a s i ę tak j ak m oj e…
Z i m petem ods tawi ł a kubek, kawa c hl apnęł a na bl at. Chri s ti ne us i adł a przy s tol e, popł akuj ąc .
- Chri s …
- Ni e c hc ę j uż o tym rozm awi ać .
T eraz j a s i ę wkurzył em . P i eprzyć zm i any. W ł aś ni e odł ożył a ki j i wybrał a j a-kąś nową, zupeł ni e i nną grę. Dl a wari atów. J ak rol l erbal l . Mus i ał em s i ę broni ć .
- T a „rozm owa” był a rac zej m onol ogi em . Może teraz j a c oś powi em .
Zdał em s obi e s prawę, że nadal trzym am w ręc e tes t c i ążowy. W yc el ował em go w ni ą, uś wi adam i aj ąc s obi e j ednoc ześ ni e, że m us zę być os trożny.
B ez ki j a c i ążowego ni e podc hodź.
- Mam y j uż ś l i c zną, bys trą, grzec zną c órec zkę. T eraz będzi em y m i el i drugi e dzi ec ko. Na B oga, Chri s ti ne, rozm awi al i ś m y przed parom a tygodni am i o tym , że s i ę s tarzej es z i że c zas pos tarać s i ę o drugi e dzi ec ko. T o bł ogos ł awi eńs two.
T ym razem to j a wyrżnął em w bl at tes tem c i ążowym .
- Idź do di abł a, Mi c hael ! - krzyknęł a.
Cofnął em s i ę. P otrąc i ł em kubek, który s padł i s i ę s tł ukł . K awa bryznęł a na ws zys tki e s trony.
- P s i akrew… - m ruknął em bez przekonani a, ni e patrząc Chri s ti ne w oc zy.
60
Ukl ęknął em i zac zął em zbi erać s korupy. P rzez s ześ ć l at m ał żeńs twa ni gdy tak na m ni e ni e wrzes zc zał a. A j a przec i eż ni e zrobi ł em ni c zł ego. Chyba.
Z pi ętra dobi egł pł ac z J es s i ki , a c hwi l ę późni ej także uj adani e P age’ a.
- P i ękni e, kurwa, pi ękni e - m ruknęł a Chri s ti ne. - Zaraz obudzi pół okol i c y.
Zerwał a s i ę od s toł u i rus zył a na górę. Zł apał em j ą za ram i ę. S poj rzel i ś m y s obi e w oc zy: m oj e pał ał y zł oś c i ą, j ej pł onęł y c i erpi eni em - ps yc hi c znym , fi zyc znym , horm onal nym . P i ękna kom bi nac j a.
- Co w c i ebi e ws tąpi ł o? - zapytał em , c hoc i aż ni e zam i erzał a m ni e s ł uc hać . -
I dl ac zego przekl i nas z? Zam i erzas z tak m ówi ć przy J es s i c e? Na pewno będzi e potrzebował a pom oc y ps yc hol oga. P rawdzi wego ps yc hol oga, ni e konował a taki ego j ak j a, który um i e tyl ko nal epi ć pl as ter i wytrzeć nos .
W yrwał a m i s i ę.
- Ni e dotykaj m ni e - pryc hnęł a.
Opróc z zł oś c i dos trzegł em w j ej s zkl i s tyc h oc zac h zm i es zani e, j akby ni e rozum i ał a, dl ac zego traktuj e w taki s pos ób c zł owi eka, którego - naj prawdopodob-ni ej - koc ha. Mężc zyznę, którego dzi ec ko nos i w brzuc hu.
- Idę s i ę zaj ąć m oj ą c órką.
J ak to s i ę s zybko zm i eni ł o. T eraz J es s i c a był a j uż j ej c órką. K obi ec e em oc j e ni gdy ni e przes taną m ni e zdum i ewać .
- Chri s ti ne!
- S końc zył am tę rozm owę, Mi c hael .
P obi egł a na górę, a j a zos tał em w kuc hni s am ze s korupam i z kubka, pl am ą gorąc ej kawy i ec hem nas zyc h gł os ów. Na pi ętrze zrobi ł o s i ę c i c ho, al e Chri s ti ne j uż ni e wróc i ł a na dół . P os przątał em , ni e m ogąc s i ę nadzi wi ć , że taki e i di otyc zne kł ótni e potrafi ą s i ę wzi ąć zupeł ni e z ni c zego. Zwykł a różni c a zdań al bo
zawi ro-wani e em oc j onal ne prowadzą do ni euni kni onego i bezl i tos nego okł adani a s i ę po gł owac h. Tak s am o wygl ąda to w wypadku dwoj ga l udzi , j ak i c ał yc h narodów. A l e j aki eś rozs trzygni ęc i e m us i zapaś ć : dobre, zł e al bo brzydki e. W s zys tko ki edyś s i ę końc zy. B ył em zatem przekonany, że i przy Harl an Road 17 kurz
w końc u opadni e i będzi e s pokoj ni e zal egał po kątac h, dopóki j aki eś ni eprzewi -dzi ane zdarzeni e znów ni e wzbi j e go w powi etrze.
61
12
P os przątał em i przez godzi nę ogl ądał em tel ewi zj ę. B ył o j es zc ze wc ześ ni e i s en wydawał m i s i ę równi e obc y j ak pobl i s ki l as w dni u, ki edy pi erws zy raz s i ę do ni ego zapuś c i ł em . B i j ąc s i ę z m yś l am i o tyradzi e (i c i ąży) Chri s ti ne, l ękac h J es s i ki i m oi m ryc hł ym ponownym oj c os twi e, zł apał em s i ę na tym , że ws taj ę ze
s toł ka, aby wyj rzeć przez kuc henne okno na l as . W ypatrywał em ś wi ateł ek. I zobac zył em j e, al e był y bardzi ej zi el one, m ni ej s ze i l eni wi e krążył y w powi etrzu, um i es zc zone na owadzi c h odwł okac h.
Robac zki ś wi ętoj ańs ki e.
Może wm awi aj ąc s obi e, że zł ote ś wi ateł ka s ą ś wi etl i kam i , naj zwyc zaj ni ej w ś wi ec i e zaprzec zał em faktom . W i dzi ał em j e tyl ko dwa razy, al e w m oi c h ws po-m ni eni ac h był y wi ęks ze, wi el koś c i pi ł ek gol fowyc h, i krył y s i ę wś ród drzew.
T o ni e był y ś wi etl i ki .
W i ęc c o?
Izol anc i ? Ni e, Mi c hael , pewni e j aki ś s zop, opos al bo i nny zwi erzak prowadząc y noc ny tryb życ i a. A ś l epi a ś wi ec i ł y i m na żół to, bo odbi j ał a s i ę w ni c h l am pa przy tyl nym wej ś c i u.
Mi m o wc zes nej pory pos tanowi ł em j ednak s i ę poł ożyć . S podzi ewał em s i ę, że Chri s ti ne j es zc ze ni e ś pi , c hoc i aż był o m ał o prawdopodobne, żeby c hc i ał a m i wybac zyć - c o bardzo m i odpowi adał o. Nadal bi ł em s i ę z m yś l am i i ni e m i ał em oc hoty na godzeni e s i ę. Zaj rzał em do J es s i ki : ł óżko był o pus te, poś c i el
s kotł owana. W pi erws zej c hwi l i s pani kował em , al e poc i es zał em s i ę (m odl i ł em , prawdę m ówi ąc ), że za to w nas zym ł ożu m ał żeńs ki m zas tanę nadkom pl et. P rzes zedł em przez przedpokój i wetknął em gł owę za drzwi s ypi al ni - i rzec zywi ś c i e: Chri s ti ne, J es s i c a i P age l eżel i s kul eni na m aterac u. K toś c i c ho poc hrapywał .
P ewni e P age.
Mogł o zdarzyć s i ę tak, że Chri s ti ne obudzi s i ę dręc zona wyrzutam i s um i eni a; z s am ego rana przytul i m ni e, wyc ał uj e i przepros i . Mogł o, al e ni e m us i ał o. Ni e m i ał em wi ęc i nnego wyj ś c i a, j ak s zykować s i ę na naj gors ze i m i eć nadzi ej ę na naj l eps ze. Zdarzał y nam s i ę w przes zł oś c i m ni ej poważne kł ótni e, po któryc h
nas tępował y dwa, trzy dni dąs ów i s pogl ądani a wi l ki em ; c zas em j a był em wi nny, c zas em ona. T ym razem do żadnego z nas ni e m ożna był o m i eć pretens j i .
62
Nas zym m ał ym ś wi atem zatrzęs ł a ni ewi dzi al na trzec i a s i ł a, która poj awi ł a s i ę ni e wi adom o s kąd. K tóż m ógł wi edzi eć , c o nas teraz c zeka? J a c hc i ał em tyl ko zakońc zyć tę s prawę, zapom ni eć o s m utku i frus trac j i , nawet gdybym m us i ał
pi erws zy wyc i ągnąć rękę na zgodę.
Mógł bym j ą obudzi ć .
Mi ał em j ednak przec zuc i e, że ni e był by to naj l eps zy pom ys ł .
Rozebrał em s i ę wi ęc , wykąpał em , ogol i ł em i ł yknął em dwa i bupro-feny, żeby odpędzi ć nadc i ągaj ąc y ni euc hronni e ból gł owy. Mi ał em doś ć wrażeń j ak na dwa dni i m ł oty pod m oj ą c zas zką zac zynał y s i ę rozgrzewać . K i edy wś l i zgi wał em s i ę do ł óżka J es s i ki , gł owa pękał a m i z ból u. Mogł em ś m i ał o zał ożyć , że prędko ni e
zas nę. Mój m ózg goni ł ws pom ni eni a, odtwarzaj ąc wydarzeni a z os tatni c h dwóc h dni j ak ki eps ki fi l m . P hi l l i p Dei ghton. Izol anc i . S kł adani e ofi ar. S tara pani Zel l i s . J es s i c a. Duc hy. Zł ote ś wi ateł ka. Ś wi etl i ki . J es tem w c i ąży. Chri s ti ne.
Idź do di abł a, Mi c hael .
P o tyc h wi zj ac h przys zł y obrazy zrodzone z c zys tego l ęku. Ros y Dei ghton w s zc zękac h potwora. Mi ał a oderwaną rękę, krew z ki kuta trys kał a w rytm i e j ej przerażonyc h krzyków. P róbował a s i ę wyrwać , al e wtedy os tre kł y wys zarpywał y j ej kawał ki c i ał a, a uzbroj ona w potężne pazury ł apa j ednym m ac hni ęc i em oderwał a pół
twarzy. Nei l Farri s , c zł owi ek, którego m i ej s c e zaj ął em . W yobrażał em s obi e, j ak wi j e s i ę z ból u na zi em i , j ak s i ę wykrwawi a, c zekaj ąc na pom oc , która nadej dzi e zbyt późno. P rzypom ni ał em s obi e pi erws zą rozm owę z Lou S c ul l ym .
P owi edzi ał m i , że pogryzi onego przez bezdom nego ps a Farri s a próbowano przewi eźć do E l l envi l l e, al e zm arł , zani m dotarł do kl i ni ki . W dowa po l ekarzu potwi erdzi ł a tę wers j ę. Dokł adni e, ni em al s ł owo w s ł owo.
J akby s i ę um ówi l i .
Odepc hnął em od s i ebi e tę m yś l . Mój przem ęc zony um ys ł zac zynał s nuć zł owrogi e s c enari us ze, pas uj ąc e do m oj ej ros nąc ej paranoi . Ros y. Nei l . Izol anc i .
Odkąd s i ę wprowadzi l i ś m y, ni e wi dzi ał em w okol i c y ani j ednego ps a, c zy to na ł ańc uc hu, c zy bi egaj ąc ego bez s m yc zy - ni e l i c ząc P age’ a.
P rzes zedł m ni e dres zc z. J aki e to m i ał o znac zeni e? Nei l Farri s ni e żył , a j a odzi edzi c zył em po ni m fantas tyc zną praktykę z gronem wi ernyc h pac j entów.
Można by powi edzi eć , że znal azł em s i ę we wł aś c i wym m i ej s c u w odpowi edni m c zas i e, nawet j eś l i wahał em s i ę, c zy s padek po Farri s i e to bł ogos ł awi eńs two, c zy przekl eńs two. T o c o j ednego zgubi ł o, drugi em u przyni os ł o korzyś ć .
P o godzi ni e boks owani a s i ę z m yś l am i ws tał em i zs zedł em na parter. Zegar w s al oni e wybi ł j edenas tą. Zrobi ł em kanapkę z m as ł em orzec howym (w kuc hni 63
c i ągl e unos i ł s i ę arom at kawy; pewni e dopi ero zm yc i e podł ogi am oni aki em pozwol i ł oby go wywabi ć ), nal ał em s obi e m l eka i pos zedł em do bi bl i oteki .
W rec epc j i wi s i ał a ni eduża tabl i c a korkowa, na której przypi nał em notatki i przypom ni eni a - ni c ważnego, gł ówni e tel efony do pac j entów, którzy nagral i m i s i ę na s ekretarkę. S poj rzał em na tel efon. Ś wi ateł ko autom atyc znej s ekretarki s i ę ni e ś wi ec i ł o. T o m i ł e.
W bi bl i otec e był o c i c ho j ak w kos tni c y. Us i adł em przy bi urku, zac zął em j eś ć i porządkować papi ery. P rzerobi ł em i ns tal ac j ę el ektryc zną w taki s pos ób, żeby przeł ąc zni k przy drzwi ac h wł ąc zał tyl ko l am pę na bi urku. Uzys ki wał em w ten s pos ób m i ł ą poś wi atę, która ni e rozl ewał a s i ę poza obs zar, w którym prac owa-
ł em , dzi ęki c zem u nawet noc ą m ogł em s wobodni e wygl ądać przez wys oki e okna. Ś wi atł o l am py przy tyl nym wyj ś c i u padał o na trawni k c i ągnąc y s i ę aż do s kraj u l as u. W yobrazi ł em s obi e, że j es tem j edną z dzi ewi ętnas towi ec znyc h s ł aw, która w bl as ku ś wi ec prac uj e nad s woi m naj nows zym dzi eł em , przys zł ym kl as y-
ki em . J ak Charl es Di c kens . A l bo m oże E dgar A l l an P oe.
W ypatrywał em zł otyc h ś wi ateł ek za oknem , al e zam i as t ni c h wi dzi ał em tyl ko betonową fontannę dl a ptaków i s tarą s zopę, w której j es zc ze ni gdy ni e był em .
J akoś m ni e ni e zai nteres ował a.
A ż do teraz.
W róc i ł em do dom u, przebrał em s i ę w dżi ns y i bl uzę i z trzym anej pod zl ewem s krzynki z narzędzi am i wyj ął em l atarkę i m ł otek. T ak wypos ażony (m i a-
ł em nadzi ej ę, że zardzewi ał a kł ódka podda s i ę po paru uderzeni ac h m ł otka) wys zedł em z dom u przez poc zekal ni ę. Noc ne powi etrze był o c udowne, orzeź-
wi ał o i c hł odzi ł o. Ś wi etl i ki s zybował y od ni ec hc eni a, ć m y kł ębi ł y s i ę wokół l am py przy drzwi ac h, grom ady żuków c zepi ał y s i ę druc i anej s i atki w oknac h, przywodząc na m yś l apl i kac j e na bati kowej kos zul i . P rawdzi we owadzi e ś wi ęto.
Las tętni ł życ i em . W i atr ni ós ł odgł os y wydawane przez c ykady, ś wi ers zc ze, s owy i i nne noc ne ptaki , tł um i one koj ąc ym s zm erem m orza s uc hyc h l i ś c i . Na tl e bezc hm urnego ni eba koł ys ał y s i ę m ons trual ne korony drzew, podś wi etl one padaj ąc ą od s trony dom u poś wi atą. B l as k ks i ężyc owego s i erpa padał na po-dwórko,
gwi azdy j ak m i kros kopi j ne ogni ki przepal ał y c zarne s kl epi eni e. W rażeni e bl i s koś c i natury był o ws zec hogarni aj ąc e; po życ i u w m i eś c i e nadal ni e m o-gł em s i ę do tego przyzwyc zai ć .
Rus zył em przez trawni k w s tronę s zopy. W i atr tarm os i ł na m ni e ubrani e.
Ni e wł ąc zył em l atarki , ni e m us i ał em , gdyż ks i ężyc i l am pa przy wej ś c i u 64
wys tarc zaj ąc o oś wi etl ał y m i drogę. W ys c hni ęta trawa dopom i nał a s i ę o przyc i ę-
c i e; źdźbł a ł as kotał y m ni e po kos tkac h j ak owadzi e odnóża.
Zatrzym ał em s i ę przy s zopi e, na s kraj u l as u, i nas ł uc hi wał em . P orus zane wi atrem konary drzew poj ęki wał y ni es pokoj ni e. W i ekowe des ki s zopy s krzypi a-
ł y i zgrzytał y, j akby był a żywą i s totą. S erc e podes zł o m i do gardł a, nagl e poc zu-
ł em s i ę j ak s zal eni ec , który s zykuj e s i ę do popeł ni eni a j aki egoś di abel s twa. Od-wróc i ł em s i ę i s poj rzał em w s tronę dom u. W ygl ądał troc hę s tras zni e i ni es am owi c i e, obl any wi dm ową poś wi atą ks i ężyc a. Za dni a udawał ni ewi ni ątko, pys zni ł
s i ę tą s woj ą kol oni al ną el eganc j ą, rabatkam i s tokrotek i m al owanym i oki enni -c am i , które wi tał y goś c i roześ m i anym i kol oram i . Za to noc ą wyc hodzi ł a na j aw j ego prawdzi wa natura. B ył m roc zny, wi l gotny i pękał w s zwac h od s krywanyc h taj em ni c . W ys tarc zył oby wys tawi ć przed drzwi l am pi on z dyni i Hal l oween go-towe.
T ak po pros tu.
S krob… s krob…
Obróc i ł em s i ę gwał towni e w s tronę s zopy. Coś us ł ys zał em . Dźwi ęk dobi egał z wnętrza s zopy, tak j akby ktoś paznokc i am i próbował wydł ubać drzazgę z prze-s us zonej des ki . W ł ąc zył em l atarkę i poś wi ec i ł em w c entym etrową s zparę m i ę-
dzy des kam i . Ś wi atł o ni e doc i erał o j ednak dal eko i ni c ni e zobac zył em .
S krob… s krob…
Znowu. Mi m o że drapani e był o c i c he, prawi e pods koc zył em , j akby tuż obok m ni e zawył a s yrena al arm owa. Cofnął em s i ę, ś c i s kaj ąc w drżąc yc h rękac h l atarkę i m ł otek. Chc i ał em zawoł ać , s pytać , c zy ktoś tam j es t. Rozs ądek podpowi adał , że to ni em ożl i we, s koro s zopa j es t zam kni ęta na kł ódkę od zewnątrz, c hyba że
oc zywi ś c i e…
Chyba że ten ktoś (l ub to c oś ) zos tał zam kni ęty wbrew s woj ej wol i .
T o m ożl i we.
W zdrygnął em s i ę i przekl ął em w duc hu za gł upi e pom ys ł y. K ł ębi ąc e s i ę w m oj ej gł owi e m yś l i był y równi e i rrac j onal ne j ak nagł y l ęk J es s i ki przed P age’ em i wywęs zonym i przez ni ego duc ham i . P owtarzał em s obi e w duc hu, że m us zę wzi ąć s i ę w garś ć , być s i l ny, zac hować s i ę j ak przys tał o na gł owę rodzi ny i os ob-
ni ka, który nos i s podni e. Mus i ał em okazać s i ł ę, determ i nac j ę i odwagę.
P rzeł ożył em l atarkę do l ewej ręki , w prawą wzi ął em m ł otek. Las poc i em ni ał
nagl e i wydał m i s i ę m artwy, m i m o ni eus taj ąc ego konc ertu owadów. W i atr s i ę wzm ógł , al e ki edy zadygotał em , ni e był to dres zc z s powodowany c hł odem , l ec z poc zuc i em s am otnoś c i , które ogarnęł o m ni e ze wzm ożoną m oc ą.
65
Obej rzał em kł ódkę. W i s i ał a na zardzewi ał ym s kobl u j ak m al eńka s zkl ana bom bka, która tyl ko c zeka na to, żeby j ą roztrzas kać . Zam ac hnął em s i ę l ekko m ł otki em i puknął em . Zadźwi ęc zał a m etal i c zni e. Dźwi ęk poni ós ł s i ę dal eko. Las odpowi edzi ał kol ej nym przes zywaj ąc ym powi ewem wi atru.
P oś wi ec i ł em l atarką. K ł ódka był a na s woi m m i ej s c u, al e s kobel troc hę s i ę pol uzował . J edna przerdzewi ał a ś ruba przepadł a bez ś l adu. Zam i as t uderzać drugi raz, pos tanowi ł em s próbować wył us kać drugi wkręt rozwi dl onym końc em obuc ha - równi e s prawni e, a na pewno o wi el e dys kretni ej . Zahac zył em o s kobel ,
podważył em go i poc i ągnął em . A ni drgnął .
I wtedy… Nowy odgł os . W s trzym ał em oddec h, nas ł uc huj ąc ws zel ki c h dźwi ę-
ków gł oś ni ej s zyc h ni ż bi c i e m oj ego s erc a. T en równi eż dobi egł z s zopy, al e ni e przypom i nał del i katnego s krobani a, które s ł ys zał em wc ześ ni ej . T o był przytł um i ony, m i ękki s tukot, j aki m ogł yby wydawać kopni ęte grudy s uc hej zi em i .
- Hal o?! - zawoł ał em prawi e s zeptem .
Na B oga, naprawdę oc zeki wał em odpowi edzi ? W s trzym ał em oddec h i del i katne pos tukał em m ł otki em w drzwi . I tym razem doc zekał em s i ę reakc j i .
Chrobot, s zurani e i s tukot, j akby c oś , c o znaj dował o s i ę w ś rodku, przypadki em uderzył o o ś c i anę.
B oże ś wi ęty… T am naprawdę c oś był o. Coś żywego.
- Hal o, tam w ś rodku? - powi edzi ał em ni ec o gł oś ni ej , al e i tak z m oj ego gardł a dobył s i ę tyl ko c hrapl i wy s krzek. - S ł ys zys z m ni e?
Żadnej odpowi edzi . Żadnego dźwi ęku. T yl ko fal a woni , m oc zopodobnego odoru, j aki koj arzy m i s i ę z tunel am i nowoj ors ki ego m etra w s i erpni u. W zi ął em wdec h, oc zy zac zęł y m i ł zawi ć od s m rodu, i podważył em s kobel . S zarpnął em raz, drugi . Za trzec i m razem drewno s i ę rozs zc zepi ł o i pozos tał e wkręty wys koc zył y.
Czwarte poc i ągni ęc i e ni e wym agał o j uż wi el ki ej s i ł y. K ł ódka i s kobel s tuknęł y gł uc ho o zi em i ę.
Ze ś rodka znowu dobi egł o s krobani e. I kol ej ny gł uc hy ł om ot. Ods koc zył em na dwa m etry, om al s i ę przy tym ni e wywrac aj ąc . Zakręc i ł o m i s i ę w gł owi e, j akby c ał y ś wi at nagl e s i ę przekrzywi ł . Z trudem odzys kał em równowagę, rozkł adaj ąc s zeroko ręc e z m ł otki em i l atarką. S poj rzał em na s zopę. „ Do di abł a, c o tam j es t w
ś rodku? Czł owi ek? Zwi erzę? Izol ant?!
Ni e, to ni em ożl i we. Ni e powi ni enem dopus zc zać do s i ebi e taki c h m akabryc znyc h wi zj i . Znaj dę tam pewni e j aki egoś ptaka al bo wi ewi órkę, która prze-c i s nęł a s i ę do ś rodka przez s zparę przy zi em i i ni e m ogł a s i ę wydos tać , aż nagl e 66
us ł ys zał a odgł os y, które m ogł y zwi as tować j ej uwol ni eni e.
P owtarzaj ąc s obi e (po raz kol ej ny), że ni e m a s i ę c zego bać , pods zedł em bl i -
żej i c hwyc i ł em zardzewi ał y uc hwyt na drzwi ac h. I otworzył em j e, naj pi erw tyl ko odrobi nę, a potem na oś c i eż.
P oś wi ec i ł em do ś rodka.
W pi erws zej c hwi l i dos trzegł em tyl ko j aki ś s pory ks ztał t w pół m roku, ni e rozróżni ł em żadnyc h s zc zegół ów. K i edy j ednak oś wi etl i ł em go l atarką, nogi ugi ęł y s i ę pode m ną ze s trac hu.
S m ród uderzył m ni e ze zdwoj oną s i ł ą, j ak c oś nam ac al nego, j ak ręc e zac i s kaj ąc e m i s i ę na s zyi . Us ł ys zał em m akabryc zne bec zeni e. Mi ęś ni e zm i eni ł y m i s i ę w gal aretę na wi dok tego, c o zobac zył em . W s zopi e ni e zas tał em c zł owi eka, Izol anta, wi ewi órki ani ptaka. Znal azł em zwi erzę.
P o ś c i aną l eżał a doros ł a ł ani a, która wł aś ni e drugi raz wydał a to dzi wne ni -by-bec zeni e, ni by-ryk (które przy otwartyc h drzwi ac h zabrzm i ał o znac zni e gł o-
ś ni ej ), a ki edy ś wi atł o l atarki om i otł o j ej ł eb, j ej wi l gotne, wytrzes zc zone oc zy obróc i ł y s i ę w m oi m ki erunku j ak j aj ka we wrzątku. W boku zwi erzęc i a był a pas kudna rana, l ś ni ąc a fal a s zkarł atu s pł ywał a na podł ogę pod rozdygotanym c i ał em . Łani a próbował a ws tać , al e tyl ko bezradni e wi erzgnęł a, zahac zaj ąc j edną nogą
o ś c i anę s zopy.
Zac zął em s i ę c ofać . P róbował em zebrać m yś l i , odgadnąć , j aki m c udem zwi erzę dos tał o s i ę do ś rodka.
P rzec i eż wi es z, Mi c hael . K toś j e tu zam knął . Naj pi erw dźgnął j e w brzuc h, a potem wys zedł i zam knął drzwi na kł ódkę. Dzi ękuj ę, do wi dzeni a.
Nadal pozos tawał o pytani e - kto to zrobi ł ? I po c o?
P rzes zedł m ni e dres zc z, j akby od um i eraj ąc ej ł ani buc hnęł a fal a zi m na.
P rzypom ni ał m i s i ę j el eń, którego wi dzi el i ś m y z P hi l l i pem na s pac erze: wyrós ł
j ak s pod zi em i , tak j akby P hi l l i p wi edzi ał , że tam będzi e, aby dopeł ni ć s i el anki .
Zni knął w l es i e równi e s zybko, j ak s i ę poj awi ł .
Zas tanawi ał em s i ę, przes tras zony, c zy ni e j es t to przypadki em to s am o zwi erzę, na które s i ę wtedy natknęl i ś m y. W zdrygnął em s i ę na tę m yś l , a wtedy ł ani a dźwi gnęł a s i ę na nogi . Znów s i ę c ofnął em , wł aś c i wi e zatoc zył em do tył u, na zewnątrz s zopy. S m ród m oc zu, odc hodów i brudu odpyc hał m ni e równi e s kutec zni e
j ak s trac h.
P rzypom ni ał em s obi e o m ł otku. Nadal trzym ał em go w ręc e.
Zas tanów s i ę, Mi c hael … c hł opak z m i as ta, rzuc ony na gł ęboką wodę… al e z c zym ś taki m s obi e poradzi s z, to kas zka z m l ec zki em … T utej s i l udzi e na pewno 67
um i el i by zahi pnotyzować zwi erzaka, żeby j adł i m z ręki j ak s zc zeni ac zek… Zrób tak. W yobraź s obi e, że to bandzi or, który na rogu Ós m ej i Czterdzi es tej T rzec i ej próbuj e wyrwać twoj ej c i ężarnej żoni e torebkę…
Moj ej c i ężarnej żoni e.
Zahac zył em ręką o bezl i s tny krzew. Ods koc zył em i upuś c i ł em l atarkę, al e m ł otek ś c i s kał em c oraz m oc ni ej , gotowy do c i os u, na ws zel ki wypadek, tak po pros tu na ws zel ki wypadek…
Zac zął s i ę poj edynek na s poj rzeni a. K to kogo przetrzym a. Łani a m i ał a pys k ubrudzony zi em i ą, krew i ropa pi eni ł y j ej s i ę na dzi ąs ł ac h, oddyc hał a pł ytko i gwał towni e. P okręc i ł a s tanowc zo gł ową, zabec zał a ze zł oś c i ą i rzuc i ł a s i ę na m ni e.
Ins tynktowni e przeni os ł em c i ężar c i ał a na wys uni ętą do przodu nogę i wal nął em m ł otki em w ł eb zwi erzęc i a tuż nad l ewym uc hem . T rzas k, ki edy m etal zdruzgotał koś ć … był zarazem m akabryc zny i zdum i ewaj ąc y. P rzypom i nał per-fekc yj ne uderzeni e ki j a bej s bol owego w pi ł kę. Z gardł a i nozdrzy j el eni a dobył
s i ę ohydny ś wi s t. Mł otek wypadł m i z ręki , przekozi oł kował w l oc i e i z gł uc hym s tukotem odbi ł s i ę od ś c i any. Leżał obok kł ódki .
Ods koc zył em od os uwaj ąc ego s i ę zwi erzęc i a. W ybeł kotał em odruc howo „O
B oże… ” i poc zuł em c i epł y bryzg krwi na twarzy, na rękac h, przes i ąkł a m i nawet przez bl uzę. Łani a zwal i ł a s i ę na zi em i ę, al e j es zc ze przez c hwi l ę przem i es zc zał a s i ę w ki erunku l as u. Fontanna krwi z rozł upanej c zas zki zal ś ni ł a w ś wi etl e ks i ę-
życ a.
J el eń zni eruc hom i ał .
J aki ś c zas upł ynął w gł uc hej c i s zy, zani m uś wi adom i ł em s obi e, że nogi ni e utrzym ał y m oj ego c i ężaru i l eżę na pl ec ac h z przekręc oną na bok gł ową. Opar-
ł em dł oni e o zi em i ę, aż wi l gotny m ec h m l as nął m i m i ędzy pal c am i , i us i adł em .
Coś oś l i zł ego przem knęł o m i po ręc e; ni e patrząc , s trząs nął em to z obrzydzeni em . S i ęgnął em po obl epi oną bł otem l atarkę, nam ac ał em wył ąc zni k, zani m pal ec m i s i ę z ni ego ześ l i znął , i oś wi etl i ł em zwi erzę.
Ohyda. Gdybym m i ał wtedy doś ć s i ł y w nogac h, zerwał bym s i ę, uc i ekł , s c hroni ł s i ę w c i epł ym , przytul nym dom u i wi ęc ej j uż ni e wys zedł . A l e był em w s tani e tyl ko kl ęc zeć na wi l gotnej zi em i i drżeć na wi dok s kutków s woj ej ś l epej furi i , która ogarnęł a m ni e w uł am ku s ekundy, gdy i ns tynkt wzi ął górę nad ro-zum em w
s ytuac j i „dzi ał aj al bo gi ń”, tak j ak c hwi l ę wc ześ ni ej u ł ani . Mi ał em wrażeni e, że unos zę s i ę poza s woi m c i ał em i s pogl ądam na j aki egoś s zal eńc a, który j es zc ze przed m om entem był na wpół obł ąkany ze s trac hu, a teraz - gdy 68
dokonał s woj ego m roc znego dzi eł a i zas pokoi ł zwi erzęc ą żądzę krwi - powol i s i ę us pokaj ał .
A przec i eż był em zwyc zaj nym c zł owi eki em , który broni ł s i ę przed s ubi ek-tywni e odc zuwanym zagrożeni em .
Odetc hnął em gł ęboko ki l ka razy, otrząs nął em s i ę, ws tał em i pods zedł em do ł ani . T yl ko j eden krok. S poj rzał em w prawo, w s tronę otwartyc h drzwi , próbuj ąc przebi ć wzroki em panuj ąc y w s zopi e m rok.
W ś wi etl e l atarki wi dzi ał em tyl ko zakrwawi oną podł ogę: s tare, próc hni ej ąc e des ki poprzeras tane trawą, c hwas tam i i ps i m i grzybkam i pi eni ąc ym i s i ę gęs to po kątac h. Ledwi e zbl i żył em s i ę do wej ś c i a, ze ś rodka buc hnął dł awi ąc y, przyprawi aj ąc y o m dł oś c i s m ród. W ytrzym ał em go j ednak, al e gdy j uż, j uż wydawał o m i
s i ę, że wym i oty m i ni e grożą kanapka z m as ł em orzec howym i m l eko wróc i ł y wezbraną fal ą. S tał em bez ruc hu, z rękam i opartym i o kol ana, i c zekał em , aż tors j e s i ę s końc zą. K i edy był o po ws zys tki m , zac i s nął em zęby i zm us i ł em s i ę, żeby wej ś ć do s zopy i oś wi etl i ć tę j ej c zęś ć , która do tej pory pozos tawał a ni ewi -
doc zna.
Ogarnęł o m ni e obrzydzeni e grożąc e ataki em pani ki . Mus i ał em ws trzym ać oddec h, żeby znowu ni e zwym i otować .
Na podł odze l eżał o j es zc ze j edno zwi erzę, m ał y j el onek. Ni e żył od dawna.
Ś c i s nął em l atarkę obi em a drżąc ym i dł ońm i . P l am a ś wi atł a s kakał a po ś c i anac h j ak s nop z refl ektora w noc nym kl ubi e i ki l kanaś c i e s ekund zaj ęł o m i na-prowadzeni e j ej na ni eruc hom y c el . Rozkł adaj ąc e s i ę truc hł o był o ni ewi el ki e, m i ał o ni es peł na m etr dł ugoś c i . Orzec howej barwy s i erś ć pokrył y j uż c i em ne pł aty
m c hu, kł ębi ł y s i ę w ni ej l arwy, a nad c uc hnąc ą m as ą unos i ł y s i ę roj e owadów. Nogi był y obj edzone do koś c i , a ł eb zdeform owany, pozbawi ony oc zu i nos a. Na s zyi j el onek m i ał wi el ką ranę.
W i dok ni e pozos tawi ał zł udzeń. K toś zabi ł m ał ego j el eni a, a nas tępni e podrzuc i ł do s zopy z j aki egoś ni eznanego m i , l ec z z pewnoś c i ą ni edorzec znego powodu.
B ył o oc zywi s te, że c i ał o j el onka przel eżał o w s zopi e j uż s poro c zas u i przys zł o m i do gł owy, że zos tał o podrzuc one c el owo, tak s am o j ak żywa ł ani a, j uż po nas zym wprowadzeni u s i ę, c zyl i ni e dal ej ni ż przed m i es i ąc em . K toś zakradł s i ę na nas z teren i dopuś c i ł s i ę tej ohydy, ki edy j a j uż tu m i es zkał em ! Ni e był a to
„pam i ątka” zos tawi ona przez doktora Farri s a l ub wdowę po ni m .
W ybi egł em z c i as nej , zawi l goc onej s zopy; m oj e buty pl as kał y donoś ni e w rozm okł ej zi em i przy wej ś c i u. K s i ężyc s c hował s i ę za c i enką wars tewką c hm ur 69
i żół tawa poś wi ata l am py na werandzi e wydawał a s i ę m oc ni ej s za ni ż przedtem .
Modl i ł em s i ę w duc hu, żeby Chri s ti ne i J es s i c a przes pał y c ał y ten c zas , i zas tanawi ał em s i ę, j ak to m ożl i we, że P age ni e s ł ys zał , j ak hał as ował em . Otarł em c zoł o z potu. P os tanowi ł em zatai ć ws zys tko przed rodzi ną. Ni ektóre s prawy l epi ej przem i l c zać - i to był a druga z ni c h. P i erws zą był a rozm owa, j aką odbył em z
Ros y Dei ghton w dni u przeprowadzki .
P rzez ki l ka m i nut s tał em przed s zopą, zani m wzi ął em s i ę w garś ć . Mus i ał em j akoś us unąć truc hł a obu zwi erząt. A l e j ak s i ę do tego zabrać ?
Mi c hael ? A c o ty na to, żeby zani eś ć j e do l as u i zł ożyć na oł tarzu Izol antów?
No wi es z, na tym zakrwawi onym i gł azi e?
P okręc i ł em energi c zni e gł ową, aby pozbyć s i ę tej zwari owanej m yś l i , i przec i ws tawi ł em j ej równi e ni edorzec zny argum ent: P hi l l i p m ówi ł , że s kł adane w ofi erze zwi erzę m us i być żywe.
- Czyś ty zwari ował ?! - wyc hrypi ał em na gł os .
Ci ężki m kroki em zac zął em obc hodzi ć dom z l ewej s trony, ki eruj ąc s i ę do wol no s toj ąc ego garażu. W s zedł em boc znym i drzwi am i , bł ogos ł awi ąc w duc hu s uc he, dus zne wnętrze (które w dodatku znaj dował o s i ę dal eko od l as u), i z pół ki , na której Chri s ti ne trzym ał a narzędzi a ogrodni c ze, wzi ął em rękawi c e roboc ze. W
kąc i e, obok kos i arki , znal azł em ni ebi es ką fol i ową pł ac htę, którą przykrywał em podł ogę podc zas m al owani a.
Żoł ądek podc hodzi ł m i do gardł a, gdy m yś l ał em o tym , c o zam i erzam . S tara-
ł em s i ę zwal c zyć m dł oś c i , al e w grę wc hodzi ł y dodatkowe, ni ezal eżne ode m ni e c zynni ki , taki e j ak ni es i ony wi atrem od s trony s zopy odór zgni l i zny, ni eus tępl i wy j ak rem ora uc zepi ona reki na. Czuł em go nawet w garażu. W poł ąc zeni u z wi zj ą c uc hnąc yc h, przel ewaj ąc yc h m i s i ę przez ręc e zwi erzęc yc h zwł ok, które będę
m us i ał zawi nąć w fol i ę, przyprawi ał m ni e o bol es ne s kurc ze w brzuc hu, zwł as zc za ki edy pom yś l ał em o roj ąc ym s i ę pod truc hł em j el onka robac twi e, które rozpi erzc hni e s i ę, gdy po wi el u dni ac h zburzę i c h s pokój i odbi orę i m bezc enny s karb.
W etknął em zł ożoną pł ac htę pod pac hę i wys zedł em z garażu, za ws zel ką c e-nę próbuj ąc otrząs nąć s i ę z obrzydl i wyc h ws pom ni eń, które m i ał y m ni e j es zc ze dł ugo prześ l adować . P owol i s zedł em w s tronę s zopy. Mi j aj ąc wys oki e okna bi bl i oteki , żał ował em , że ni e s i edzę przy bi urku, przy którym w dys kretnym ś wi etl e
l am pki do c zytani a m ógł bym s pokoj ni e zaj adać nas tępną kanapkę i przekł a-dać papi ery. Czas wl ókł s i ę w ni es końc zonoś ć - m ożl i we, że c el owo przec i ągał em 70
s wój powrót, al e w końc u dotarł em na m i ej s c e zbrodni . Mi ej s c e, w którym dobi -
ł em doros ł ą ł ani ę.
P owtarzał em s obi e, że ws zys tko będzi e dobrze, że j a, gł owa rodzi ny, poradzę s obi e z tą ni eprzewi dzi aną trudnoś c i ą. Zawi nę dwa m artwe zwi erzaki w fol i ę i wywl okę j e s to m etrów w l as , gdzi e będą m ogł y s pokoj ni e s obi e gni ć , a j a zac znę wym azywać z pam i ęc i tę pas kudną noc .
A l e s tał o s i ę i nac zej .
Fol i a wypadł a m i z rąk, twarz wykrzywi ł a s i ę w bol es nym grym as i e, j akby ktoś wyrżnął m ni e w kol ano. Upuś c i ł em też l atarkę, al e wc ześ ni ej zdążył em ws zys tko zobac zyć i zori entować s i ę, że od tej pory ni c , al e to zupeł ni e ni c ni e będzi e j uż dobrze.
Oba truc hł a zni knęł y.
13.
Do rana ni e zm rużył em oka, c o był o do przewi dzeni a. J ak m ogł em zas nąć po tym , c o s i ę wydarzył o? S am o s potkani e z j el eni em przyprawi ł oby c zł owi eka o bezs ennoś ć , a m akabryc zna taj em ni c a zni kaj ąc yc h zwi erzęc yc h zwł ok m ogł a m i zapewni ć dł ugi e l ata noc nyc h kos zm arów. Chyba że znaj dę dl a ni ej j aki eś
rac j onal ne wytł um ac zeni e.
Dopi ero o wpół do trzec i ej wróc i ł em do dom u. W zi ął em drugi tego wi ec zoru prys zni c , bardzo dł ugi . Ni e m ogł em przes tać m yś l eć o tym , c o s i ę wydarzył o.
Mój um ys ł odpł ywał s wobodni e w bezgrani c zną pus tkę wi el ki ej bzdury. P otem wyc i ągnął em s i ę na wznak na s ofi e w s al oni e, c ał y obol ał y; m i ęś ni e rąk i nóg drżał y m i z wys i ł ku. Mi ał em oc hotę wyj ś ć znowu na dwór i j es zc ze raz rozej rzeć s i ę w s zopi e, upewni ć s i ę, że ni e m a w ni ej m artwego j el onka - nawet j eś l i
wi edzi ał em dos konal e, że go tam ni e znaj dę. S prawdzał em to pi ęć al bo s ześ ć razy, zagl ądaj ąc na przem i an to do s zopy, to do l as u, al e znal azł em tyl ko ś l ad znac zony kropl am i krwi , zac zynaj ąc y s i ę w m i ej s c u, gdzi e zos tawi ł em zabi tą ł ani ę.
K i edy potwornoś ć s ytuac j i w peł ni do m ni e dotarł a, pogodzi ł em s i ę z porażką i wróc i ł em do dom u, c hoc i aż um ys ł wal c zył j es zc ze z c i ał em , a teraz, na s ofi e, ewi dentni e wygrywał noc ną batal i ę.
K i edy ws tał em rano, ni e m i ał em oc hoty naj edzeni e, al e pos tanowi ł em m i m o to przyrządzi ć rodzi nne ś ni adani e: j aj ka, bekon, kawa, s ok, tos ty. K i edy 71
Chri s ti ne zes zł a na parter, potraktował a m ni e rac zej ozi ębl e (poni ekąd s ł us zni e, bo na ś m i erć zapom ni ał em o j ej wi ec zornej przem owi e i kł ótni ), al e na wi dok nakrytego s toł u troc hę zł agodni ał a. Naj wyraźni ej c i ąża wzm ogł a j ej apetyt i peł ny tal erz s prawi ł j ej przyj em noś ć .
- Dom yś l am s i ę, że w ten s pos ób c hc es z s i ę pogodzi ć - s twi erdzi ł a c hł odno.
W zrus zył em ram i onam i , potwi erdzaj ąc j ej dom ys ł y. P rawdę m ówi ąc , m i a-
ł em ś wi eżo w pam i ęc i gwał townoś ć nas zej wi ec zornej s przec zki i był em os zoł om i ony ł atwoś c i ą, z j aką przes zł a nad ni ą do porządku dzi ennego. W przes zł oś c i po ni ni ej s zyc h kł ótni ac h na dł ugo zapadał y c i c he dni . W ygl ądał o j ednak na to, że tam ta dys kus j a zos tał a ofi c j al ni e zakońc zona, za c o był em Chri s ti ne
wdzi ęc z-ny. Mi ał em ważni ej s ze s prawy na gł owi e.
T aki e j ak zni kaj ąc e m artwe zwi erzęta. Ni e m ogł y przec i eż ws tać i pój ś ć …
Na s c hodac h rozl egł o s i ę tup, tup drobnyc h s topek i J es s i c a zj awi ł a s i ę w kuc hni w towarzys twi e pl ąc ząc ego s i ę j ej pod nogam i P age’ a. P os tawi ł em przed ni ą tal erz, a ona bez s ł owa zac zęł a pał as zować . P age przem knął do m i s ki , żeby s kubnąć ps i c h c hrupek, ni epoc i es zony, że ni e zał apał s i ę na j aj ka i bekon.
P rzygotowuj ąc ś ni adani e, m i ał em nadzi ej ę, że uda m i s i ę pogadać c hwi l ę z Chri s ti ne o j ej … o nas zyc h pl anac h na przys zł oś ć , zwi ązanyc h ze s podzi ewanym powi ęks zeni em rodzi ny. Teraz j ednak uś wi adom i ł em s obi e, że taka rozm owa będzi e m us i ał a poc zekać . Na ws zys tko j es t odpowi edni c zas i m i ej s c e, a to ni e
był naj l eps zy m om ent, żeby o ws zys tki m i nform ować J es s i c ę. W tej kwes ti i zgadzal i ś m y s i ę z Chri s ti ne bez s ł ów.
S i edzi ał em wi ęc przy s tol e, pogryzaj ąc tos ty i patrząc na j edząc e w m i l c zeni u żonę i c órkę (oraz ps a). Chri s ti ne pi erws za s końc zył a, podj ec hał a do m ni e na krześ l e i m ni e obj ęł a.
- P rzepras zam , że był am wc zoraj taka wredna. I dzi ękuj ę za ś ni adani e, był o przepys zne.
- Ni e m a za c o.
Odwzaj em ni ł em uś c i s k. Czuł em s i ę troc hę ni ezręc zni e. Chri s ti ne ni e nal eżał a do l udzi , którzy ł atwo podkul aj ą ogon, przynaj m ni ej dopóki ni e pos tawi ą na s woi m . T ym c zas em dzi s i aj obes zł o s i ę bez żadnyc h warunków ws tępnyc h. Coś taki ego zdarza raz w życ i u. Farc i arz ze m ni e.
J es s i c a wybi egł a z kuc hni do przedpokoj u i zac zęł a s zukać s woi c h adi das ów w s zafc e z butam i .
- Chodź, P age! - zawoł ał a.
72
W ytrzes zc zył em oc zy.
- Gdzi e i dzi es z?
- Obi ec ał am j ej wc zoraj , że zabi orę j ą do parku B eaum onta - wyj aś ni ł a Chri s ti ne. - Mi ał am nadzi ej ę, że zapom ni ał a.
- Żartuj es z? W taki ej nudnej m i eś c i ni e taki c h obi etni c s i ę ni e zapom i na.
J es s i c a wł ożył a buty i kurtkę, zupeł ni e ni e przej m uj ąc s i ę tym , że m am a s i edzi przy s tol e w pi żam i e: c i epł yc h s zortac h, s tarej kos zul c e i s i atc e na wł os ac h.
- Zac zekaj c hwi l ę, koc hani e. Mam us i a m us i s i ę przebrać .
- Dobrze! - zawoł ał a J es s i c a. P rzypi ęł a s m yc z do obroży P age’ a i podes zł a do drzwi wyj ś c i owyc h. - Czekam y na dworze.
Chri s ti ne ods tawi ł a tal erz do zl ewu.
- Mam nadzi ej ę, że s i ę ni e obrazi s z, j eś l i ni e pom ogę c i zm ywać .
Ni e oc zeki wał em tego od ni ej . Uś m i ec hnął em s i ę.
- P ewni e, że ni e. B awc i e s i ę dobrze.
Tak naprawdę to c hc i ał em j ą zapytać przede ws zys tki m o to, ki edy zac zni e prac ować w rec epc j i . Z papi erkową robotą na razi e j akoś s obi e radzi ł em , al e zabi erał a m i wi ęc ej c zas u, ni żbym c hc i ał . P oza tym m i ł o by był o, gdyby pac j entów wi tał a j akaś s ym patyc zna, przyj azna twarz, a ni e pus ta poc zekal ni a. B i orąc pod
uwagę, że s podzi ewal i ś m y s i ę dzi ec ka, zac zynał em s i ę l i c zyć z tym , że będę m us i ał naj ąć kogoś do pom oc y, zani m utonę w papi erac h. Rany… Ni s tąd, ni zowąd Chri s ti ne przeobrażał a s i ę w etatową m am us i ę. I s zl ag trafi ł nas z m ał y pl an.
- Dzi ęki . Lunc h zj em y w m i eś c i e, po s pac erze.
P oc ał ował a m ni e i s ytuac j a wróc i ł a to norm y, j akby ni c m i ędzy nam i ni e za-s zł o.
A m oże j edzi e do m i as ta na badani a? - pom yś l ał em . Ni e zdzi wi ł bym s i ę.
Chc i ał em c oś na ten tem at powi edzi eć , al e uznał em , że to m oże poc zekać .
Zawarl i ś m y rozej m i ni e c hc i ał em ps uć tej c hwi l i . J ako l ekarz wi em o zm i anac h nas troj u kobi et w c i ąży. Możec i e m i wi erzyć , trzeba s i ę c i es zyć z m om entów wzgl ędnego s pokoj u. P os tanowi ł em ni e wywoł ywać wi l ka z l as u i tyl ko pom ac hał em do żony z uś m i ec hem , ki edy pos zł a na górę s i ę przebrać .
P i ęć m i nut późni ej wys zł a z dom u i zos tał em s am .
W ys zedł em na werandę. Chri s ti ne wyprowadzi ł a s am oc hód na koni ec podj azdu, s kręc i ł a w l ewo i zni knęł a m i z oc zu za zakrętem . Zos tał a po ni ej tyl ko s nuj ąc a s i ę za autem s m uga s pal i n ni c zym ogon dżi na z l am py A l adyna. Ni ebo 73
był o bł ęki tne, dzi eń ni ewi arygodni e s uc hy, a term om etr na werandzi e ws kazywał dwadzi eś c i a s ześ ć s topni . Mi m o ni ewys pani a podzi wi ał em ten pi ękny l etni dzi eń. B ywał o, że kontras t m i ędzy Manhattanem a A s hborough przerażał
m i es zc zuc ha we m ni e (tak j ak ubi egł ej noc y), al e zdarzał y s i ę też c hwi l e taki e j ak teraz, w któryc h m ogł em s i ę ni m c i es zyć do wol i . W c i ągał em powi etrze gł ę-
boko w pł uc a i ni e m yś l ał em o przej ś c i owyc h życ i owyc h probl em ac h - dopóki zegar w s al oni ku ni e wybi ł dzi ewi ątej i ni e wyrwał m ni e z zadum y. Za pi ętnaś c i e m i nut m i ał em przyj ąć pi erws zą pac j entkę. W róc i ł em do dom u i wypi ł em kawę, zerkaj ąc na s tertę brudnyc h nac zyń w zl ewi e. Odkręc i ł em kran i wyj rzał em przez
okno.
Fol i owa pł ac hta l eżał a na zi em i , zahac zona o narożni k s zopy, drzwi s zopy był y otwarte, a krwawy trop prowadzi ł w gł ąb l as u.
14.
Obej rzał em l i s tę zapi s anyc h na ten dzi eń pac j entów. O dzi ewi ątej pi ętna-
ś c i e, a wi ęc j uż za pi ęć m i nut, m i ał a s i ę zj awi ć Lauren Hunter - po trzydzi es tc e, z farbowanym i na bl ond wł os am i , drogą bi żuteri ą i gł adką s kórą. B adał em j ą j uż raz wc ześ ni ej i doś ć j ednoznac zni e dawał a m i do zrozum i eni a, że j es t bardzi ej ni ż c hętna: kakaowe oc zy, przym gl one i c ał y c zas utkwi one we m ni e, gł ęboki
dekol t, uś m i ec h s zeroki na ki l om etr, j ak z rekl am y pas ty do zębów. B roni ł em s i ę przed ni ą, obnos ząc s i ę z oznakam i m oj ego s zc zęś l i wego m ał żeńs twa - c zyl i m ówi ł em o dzi ec i ac h i rodzi nnyc h wakac j ac h, na które ni gdy s i ę ni e wybral i -
ś m y. Dol egl i woś c i żoł ądkowe Lauren Hunter us tąpi ł y j ak za dotkni ęc i em c zaro-dzi ej s ki ej różdżki , gdy tyl ko dos zł a do wni os ku, że nowy l ekarz j es t rac zej ni e-dos tępny. Zas trzegam s i ę, że tyl ko „rac zej ”, poni eważ j ednak um ówi ł a s i ę na drugą wi zytę. Ci ekaw był em , c zy tym razem naprawdę c oś j ej dol ega.
Dzi eń m i ał być ni ezbyt prac owi ty: druga wi zyta po l unc hu, potem j es zc ze dwi e późnym popoł udni em . P rzegl ądaj ąc kartotekę Farri s a, zwróc i ł em uwagę, że l atem ni e m a w gabi nec i e wi el ki ego ruc hu - i po i ntens ywnym okres i e wi zyt zapoznawc zyc h j a równi eż ni e narzekał em na nadm i ar pac j entów. Do końc a tygodni a
też m i ał em m i eć wzgl ędny s pokój .
74
Odc zekał em do pół do dzi es i ątej , ki edy to dos zedł em do wni os ku, że Lauren Hunter j ednak ni e przyj dzi e, i wym knął em s i ę przez poc zekal ni ę. P ods zedł em do dom u od frontu, zerkaj ąc na drogę, aby upewni ć s i ę, c zy j ednak s i ę ni e s póź-
ni . Na horyzonc i e ni e był o ni kogo (m ój oj c i ec tak m awi ał , ki edy był em m ał ym c hł opc em i przyc hodzi ł s prawdzi ć , c zy w m oj ej s ypi al ni ni e kryj e s i ę po c i em ku j aki eś s tras zydł o), wzi ął em wi ęc z garażu grabi e (które, j ak m i s i ę wydawał o, naj l epi ej s i ę nadawał y do zatarc i a krwawyc h ś l adów) i żwawym kroki em rus zy-
ł em do s zopy. Rozej rzał em s i ę.
W s zeroki m kręgu zdeptanej trawy zos tał a brunatna pl am a krwi . Z bl i s ka s twi erdzi ł em , że wygl ąda ś wi eżo, j akby ktoś wyl ał w tym m i ej s c u j es zc ze l i tr al bo wi ęc ej pos oki , tyl e że późni ej , dł ugo po tym , j ak wróc i ł em do dom u. S zeroki krwawy s zl ak wi ódł w gł ąb l as u, al e po paru m etrac h rozdzi el ał s i ę na poj e-dync ze
ś c i eżynki , a potem nagl e s i ę urywał , tuż obok kępy m ł odyc h s am os i ej ek.
Os trożni e zaj rzał em do s zopy. Nawet teraz, w ś rodku s ł onec znego dni a, w s zopi e panował m rok. Na s zc zęś c i e m i ędzy próc hni ej ąc ym i des kam i ni e brakował o s zpar, a i przez otwarte drzwi wpadał o doś ć ś wi atł a, abym m ógł s twi erdzi ć , że ni e m a tam m artwego j el onka. Zos tał a tyl ko brązowawa pl am a. K tokol wi ek zabrał
s tąd zwi erzę, zrobi ł to s zybko i s prawni e. Ni e c hc i ał , żeby go wi dzi ano.
Do tego m om entu dzi eń był m i ł y, c i c hy i s pokoj ny. T ypowy poranek w A s hborough. P taki wyś pi ewywał y s erenady, l i ś c i e drzew s zeptał y porus zane l ekki m zefi rki em .
W ys zedł em z s zopy, oparł em grabi e o ś c i anę i na m i ękki c h nogac h pods zedł em do betonowej fontanny. P owrót na m i ej s c e zbrodni wyprowadzi ł m ni e z równowagi . A by ni e poddać s i ę tej c hwi l owej s ł aboś c i , próbował em ukł adać l i s tę ws zys tki c h s praw do zał atwi eni a (m us i ał em , na przykł ad, wypeł ni ć form ul arze
ubezpi ec zeni owe i druki zam ówi eń na l eki ), al e ni c m i z tego ni e przys zł o. W
m oj ej gł owi e był o m i ej s c e na ws zys tko.
B as eni k był pus ty; ni c dzi wnego, od tygodni ni e padał o. Odkąd s i ę wprowadzi l i ś m y, pam i ętał em tyl ko j eden des zc z, a wł aś c i wi e popoł udni ową burzę, któ-
ra nadał a ni ebu pas kudny odc i eń węgl a drzewnego i ś m i ertel ni e wys tras zył a P age’ a, który ods zc zeki wał s i ę j ej s pod ł óżka J es s i ki . Dotknął em fi gurki c heru-bi nka, pogrążony w m yś l ac h; wł aś ni e dos zedł em do wni os ku, że druga fi l i żanka kawy dobrze by m i zrobi ł a, ki edy c i s zę rozdarł przeraźl i wy krzyk.
W ł os y s tanęł y m i dęba. Okręc i ł em s i ę na pi ęc i e, j akbym c ał y c zas tyl ko c zekał , aż wydarzy s i ę c oś okropnego.
75
(Zł otooki e s tras zydł a? Martwe zwi erzęta zni kaj ąc e z m oj ego podwórka? T ak, to m ogł o m i eć c oś z tym ws pól nego).
Ni c ni e zobac zył em , al e zza dom u znowu dobi egł wrzas k, wys oki i przeni kl i wy j ak wi zg gi l otyny. Chwi l ę późni ej dał s i ę s ł ys zeć gł uc hy ł os kot, j akby c oś uderzył o o ś c i anę.
Obi egł em dom i zobac zył em krew. B ył a ws zędzi e i był o j ej m nós two: na dróżc e, na trawi e, na ś c i ani e obok wej ś c i a do poc zekal ni . Dopi ero wtedy zobac zył em c i ał o i odruc howo zatkał em s obi e us ta pi ęś c i ą, żeby ni e krzyknąć .
Lauren Hunter j ednak przyj ec hał a na wi zytę, al e po drodze c oś s i ę j ej przytrafi ł o. Ni e m i ał em poj ęc i a, c o dokł adni e. Mogł em tyl ko s tać bez ruc hu, wy-trzes zc zać oc zy i l i c zyć na c ud, c zyl i eki pę ratowni ków m edyc znyc h w wyj ąc ej karetc e, z c zarnym i torbam i , kropl ówką i nos zam i , pędząc yc h na ratunek m oj ej pac j entc e.
T ak to wygl ąda w Nowym J orku: wys tarc zy s i ę ods unąć i zrobi ć m i ej s c e zawodowc om , a oni ws zys tki m s i ę zaj m ą. A l e tu, w m i as tec zku krętyc h dróg i l as ów m i s i a Y ogi , był em j edynym l ekarzem . I s am j eden m us i ał em prowadzi ć ten s am ol ot, c hoc i aż ni e m i ał em zi el onego poj ęc i a o pi l otażu.
Moj a wi edza i doś wi adc zeni e z zakres u ratowni c twa m edyc znego s ą doś ć ograni c zone. J es tem zwykł ym i nterni s tą, znam s i ę na katarac h i kas zl u, s m ar-kac h i fl egm i e, al e w tej s ytuac j i nawet j a um i ał em pos tawi ć di agnozę: Lauren Hunter za parę m i nut s tani e przed obl i c zem S twórc y. W ł aś c i wi e bi orąc pod uwagę j ej
s tan, nal eżał o s i ę dzi wi ć , że j es zc ze ni e s tanęł a. Coś zerwał o j ej kawał
s kóry z twarzy. Zos tał krwawy pł at m i ęs a, c i ągnąc y s i ę od l i ni i wł os ów do drżą-
c ej żuc hwy. Z bl uzki zos tał y s trzępy, l ewa ręka wyrwana ze s tawu barkowego zwi es zał a s i ę bezwł adni e j ak zł am ana przez burzę gał ąź drzewa. P od prawą pi ers i ą dwa zł am ane żebra przebi ł y s i ną od krwi aków s kórę. Zakas zl ał a; krew i żół ta fl egm a bryznęł y na trawę. J ęknęł a z ból u - tak gł oś no, że aż pods koc zył em - i
przetoc zył a s i ę na bok. J ej nogi dygotał y gwał towni e, troc hę podobni e do nóg ł ani , którą znal azł em w noc y w s zopi e, j akby ktoś podł ąc zył j e do prądu. Obrac aj ąc s i ę, ods ł oni ł a gł ęboką ranę na wys okoś c i tal i i , z której s zarofi ol etowe wnętrznoś c i natyc hm i as t wyl ał y s i ę na betonowy c hodni k. W yś l i znęł a s i ę też gruba
różowa rura, wi j ąc a s i ę i podryguj ąc a j ak obdarzona wł as nym życ i em .
J eden j ej koni ec zni kał w c i el e. P rzywodzi ł a na m yś l s m yc z.
P rzypom ni ał em s obi e s ł owa P hi l l i pa: „Zwi erzę m us i być żywe, żeby m ożna j e był o zł ożyć w ofi erze”.
B ył em roztrzęs i ony i przerażony; gdybym m us i ał c oś powi edzi eć , beł kotał -
bym bez ł adu i s kł adu. P oc i es zał em s i ę, że to i tak bez znac zeni a. Cokol wi ek 76
bym powi edzi ał , c okol wi ek zrobi ł , i tak ni e zm i eni ł bym faktu, że Lauren Hunter, m oj a pac j entka, zaraz um rze.
Znowu odkas zl nęł a. Grudki fl egm y wys trzel i ł y z j ej us t z taki m i m petem , że rozprys nęł y s i ę na ś c i ani e przy drzwi ac h. O dzi wo, j es zc ze s i ę porus zał a, ba, us i ł ował a nawet s i ę podni eś ć . J ej powi eki zatrzepotał y i podni os ł y s i ę, ods ł ani aj ąc s zkl i s te, przes ł oni ęte krwawą m gi eł ką oc zy. Gł owa opadł a j ej bezwł adni e w tył ,
potem w przód. Dopadł em do ni ej , ukl ęknął em i przytrzym ał em , żeby ni e próbował a ws tawać . Organi zm był w s zoku, c o ni e przes zkadzał o m u wypom -powywać l i trów krwi .
P oś l i znął em s i ę.
T a dzi ura w j ej brzuc hu… wnętrznoś c i … Chrys te!
Zac hodzi ł em w gł owę, c o taki ego przydarzył o s i ę Lauren Hunter, al e m ój obł ąkany zdrowy rozs ądek powtarzał w kół ko: T o s am o c o Ros y Dei ghton. T o s am o c o Nei l owi Farri s owi . T o s am o c o…
Gdybym m yś l ał i nac zej , ni epotrzebni e wys i l ał bym m ózgowni c ę. Coś s tras znego dzi ał o s i ę w A s hborough. A c i przekl ęc i tubyl c y przyj m owal i ten fakt równi e s pokoj ni e j ak c i epł y pos i ł ek na kol ac j ę.
Mus i ał em ods unąć te m yś l i od s i ebi e. W tej c hwi l i naj ważni ej s ze był o dzi a-
ł ani e. P rzys zł o m i do gł owy, żeby przyni eś ć koc z dom u, al e tyl ko zni s zc zył bym koc . Ni e m ogł em j ednak pozwol i ć , żeby tak c i erpi ał a. I m us i ał em wezwać pom oc , nawet j eś l i pani Hunter m i ał aby um rzeć na dł ugo przed j ej przybyc i em .
Ni e ul żył bym j ej w ból u, al e w tej potwornej s ytuac j i ni e m i ał em i nnego wyj ś c i a.
P oc hyl i ł em s i ę nad ni ą.
- Lauren?
Gł owa j ej zadrżał a, zac zęł a ł apać powi etrze j ak ryba.
- A aa… ghhh… pfff…
- P om ogę c i , Lauren, a ty l eż s pokoj ni e. P om oc j uż j edzi e.
B ył o to naj bardzi ej bezc zel ne kł am s two w m oi m życ i u.
Zwróc i ł a gł owę w m oj ą s tronę, j akby c hc i ał a na m ni e s poj rzeć , c hoc i aż pewnoś c i m i eć ni e m ogł em … W s zędzi e był a krew. Chc i ał em zos tawi ć Lauren, wró-
c i ć do dom u, us i ąś ć w j aki m ś c i em nym kąc i e i poc zekać , aż um rze, al e wtedy wyc i ągnęł a zdrową rękę i zł apał a m ni e za nadgars tek. Z j ej gardł a dobył o s i ę bul gotani e. P orus zył a j ęzyki em , wi dzi ał em , j ak próbuj e wypc hnąć zal egaj ąc ą j ej w us tac h zgęs tni ał ą krew z fl egm ą. Uform ował a ni ewyraźne s yl aby, obc e,
dzi wne, j akby „dar” i „uug”. P róbował em c oś z tego zrozum i eć , al e z każdą s ekundą c oraz bardzi ej m ąc i ł o m i s i ę w gł owi e. Chc i ał em s i ę wyrwać z krwawego 77
uś c i s ku; bez powodzeni a. T rzym ał a m ni e m oc no. Odruc h bezwarunkowy, j ak m ówi l i nam na uni wers ytec i e Col um bi a.
Ni e uc zą taki c h rzec zy na s pec j al i zac j i l ekarzy rodzi nnyc h, Mi c hael .
- Izol anc i … - wybeł kotał a, dł awi ąc s i ę wydzi el i ną z pł uc .
W ytrzes zc zył em oc zy. Ni e m i eś c i ł o m i s i ę to w gł owi e. T o s ł owo wypowi edzi ał a c el owo, z rozm ys ł em , wyraźni e; ni e m ogł o być m owy o pom ył c e, przypadku, kaprys i e m oi c h przec i ążonyc h zm ys ł ów.
Ni em ożl i we, Mi c hael . Ni em ożl i we, żeby naprawdę to powi edzi ał a. Ni e. P o pros tu c i ąg przypadkowyc h dźwi ęków zbi egi em okol i c znoś c i upodobni ł s i ę do s ł owa, które od dwudzi es tu c zterec h godzi n bez us tanku koł ac ze c i s i ę po gł owi e.
P atrzył a na m ni e.
- Co? - wykrztus i ł em s zeptem .
K i edy znów s i ę odezwał a, j ej gł os s i ę zm i eni ł . Nabrał m oc y i gł ębi , ni e był
gł os em kobi ety w agoni i , o krok od ś m i erc i :
- Chc ą c i ę dos tać … P rzyj dą po c i ebi e…
Oc zy uc i ekł y j ej w gł ąb c zas zki , ods ł ani aj ąc przekrwi one bi ał ka. K ąc i ki us t opadł y j ak poc i ągni ęte ni ewi dzi al nym i s znurkam i .
Cofnął em s i ę pam i ęc i ą o s ześ ć tygodni , do dni a przeprowadzki . P oznal i ś m y wtedy P hi l l i pa, który był tak uprzej m y, że zapros i ł nas do s i ebi e. Mi m o ni em i ł ej przygody z zardzewi ał ym gwoździ em na trawni ku przed dom em pom yś l ał em wtedy, że w A s hborough będzi e nam s i ę żył o m i ł o i beztros ko. P otem j ednak
zabł ądzi ł em w dom u Dei ghtonów i natknął em s i ę na Ros y Dei ghton, z której us t wydobył y s i ę te s ł owa: „P rzyj dą po c i ebi e, tak j ak po m ni e i po doktora Farri s a.
P rzyj dą po ws zys tki c h w tym przekl ętym m i eś c i e! ”
A teraz kol ej na okal ec zona kobi eta udzi el ał a m i podobnego os trzeżeni a. P owi ał o grozą. W ki l ka s ekund s tał em s i ę zupeł ni e i nnym c zł owi eki em : s ł abym , trac ąc ym rozum , c zł owi eki em , który m us i ał zadzwoni ć do s zpi tal a ni e po to, żeby s prowadzi ć pom oc dl a um i eraj ąc ej kobi ety, al e żeby pi l ni e zarezerwować s obi e
m i ej s c e na oddzi al e dl a os ób z zaburzeni am i um ys ł owym i . S ol i dni e oberwał em i powi ni enem j ak naj s zybc i ej oddać s i ę pod opi ekę s pec j al i s ty.
A l e tyl ko poc hyl i ł em s i ę nad zakrwawi oną Lauren. Z bl i s ka dos trzegł em wy-zi eraj ąc ą z rany koś ć c zas zki . P rzypom i nał a oko. Odwróc i ł em wzrok.
- Lauren… Mów do m ni e. Chc es z m i c oś powi edzi eć ?
- Chri s ti ne… - wykrztus i ł a, przygryzaj ąc wargę. K rew trys nęł a j ak z fontanny.
78
B oże ś wi ęty, s kąd ona zna i m i ę m oj ej żony?
P otem puś c i ł a m ni e i tyl ko dygotał a s pazm atyc zni e. Ods koc zył em i oparł em s i ę o ś c i anę, patrząc na l eżąc ą na c em entowej ś c i eżc e nerkę al bo wątrobę, którą zgni otł em kol anem . Lauren wyprężył a s i ę po raz os tatni , a potem zwi otc zał a i zni eruc hom i ał a. W nozdrza uderzył m ni e s m ród j ak z worka zgni ł yc h zi em ni aków.
J ej oc zy zm atowi ał y.
Ni e wi em , j ak dł ugo s i edzi ał em oparty pl ec am i o ś c i anę dom u, wi edząc , że ktoś , na przykł ad m oj a rodzi na, m oże zj awi ć s i ę w każdej c hwi l i i zobac zyć tę m akabryc zną s c enę.
Odc zekał em , aż m ój oddec h c hoć troc hę s i ę us pokoi . Dygotał em z zi m na, gdy pot s tygł m i na c i el e. Oc zy m i s i ę zam gl i ł y, j akby ws zys tko otul i ł a s zara m gł a. W gł owi e kręc i ł o m i s i ę j ak po j eździ e na karuzel i , c hwi ał em s i ę j ak wahadł o. Dopadł y m ni e m dł oś c i . Zwym i otował em drugi raz w c i ągu dwudzi es tu c zterec h
godzi n. K i edy pozbył em s i ę ws zys tki ego, c o m i ał em w żoł ądku, poł ożył em s i ę na zi em i , oparł em gł owę o betonową podm urówkę dom u i pozwol i ł em , aby s zaroś ć zm i eni ł a s i ę w c zerń.
15.
K i edy odzys kał em zm ys ł y, s ytuac j a wydał a m i s i ę tak ni erzec zywi s ta i ni ezrozum i ał a, j akbym obudzi ł s i ę ze s nu we ś ni e - c hoc i aż wi edzi ał em , że ten kos zm ar tak ł atwo s i ę ni e rozwi ej e. B rakuj e m i s ł ów, aby przekonuj ąc o opi s ać m ój s tan, al e podej rzewam , że tak m us i s i ę c zuć narkom an po c ał onoc nym ć pa-ni u.
W c i ąż m i ał em nadzi ej ę, że l ada c hwi l a pod dom zaj edzi e karetka, al e j ak j uż wi em y, od naj bl i żs zego s ąs i ada dzi el i m ni e rok ś wi etl ny i rac j ę m i el i s pec e od rekl am y, zapowi adaj ąc pi erws zego Obc ego: „W próżni ni kt ni e us ł ys zy twego krzyku”. K rwawe tornado, które przes zł o przez m ój m ał y ś wi at, równi e dobrze m ogł o
s i ę wydarzyć gdzi eś na Mars i e. Ni kt ni c ni e wi dzi ał , ni kt ni c ni e s ł ys zał , pom oc ni e nadc i ągał a. Ni e pozos tał o m i ni c i nnego, j ak wykrzes ać z s i ebi e res ztki s i ł i zł apać byka za rogi .
Chc i ał em ws tać , al e m i ał em zawroty gł owy: m us i ał em podeprzeć s i ę o ś c i anę, zos tawi aj ąc na ni ej l epką pl am ę krwi . Dotarł o do m ni e, że s trac i ł em przytom noś ć dos ł owni e na ki l ka m i nut, ni e dł użej . S poj rzał em na s zc zątki Lauren 79
Hunter. S twi erdzi ł em , że j ej obrażeni a s ą znac zni e poważni ej s ze, ni ż w pi erws zej c hwi l i s ądzi ł em , c hoc i aż wydawał o s i ę to zgoł a ni em ożl i we. Nogi m i ał a c ał e w ranac h, które m us i ał y być ś l adam i po ugryzi eni ac h. Okrągł e odc i s ki zębów, ks ztał tem i wi el koś c i ą pas ował y m ni ej wi ęc ej do s zc zęk dzi ec ka. S kóra wokół
potwornej dzi ury w tuł owi u był a pos zarpana, c o ws kazywał o na użyc i e j aki ej ś prym i tywnej broni (al bo pazurów). Cztery gł ęboki e, krwawe bruzdy na twarzy zdawał y s i ę potwi erdzać przypus zc zeni e, że dos i ęgł a j ą uzbroj ona w potężne s zpony ł apa. K i edy fas c ynac j a m akabrą os ł abł a i dotarł do m ni e faktyc zny rozm i ar
tragedi i , c ofnął em s i ę gwał towni e, zerwał em z s i ebi e kos zul ę i buty i wbi egł em do dom u.
W ś rodku był o ni enatural ni e c i c ho.
W zi ął em do ręki tel efon (zauważył em , że ni e m a żadnyc h wi adom oś c i na s ekretarc e; znów uc i es zył em s i ę w duc hu, że l atem ruc h w gabi nec i e j es t ni ewi el ki ) i wybrał em 0. Us ł ys zał em bezbarwny gł os tel efoni s tki :
- Central a, s ł uc ham .
Odetc hnął em gł ęboko, próbował em c oś powi edzi eć , al e zas c hł o m i gardl e i tyl ko s i ę rozkas zl ał em .
- P otrzebuj ę pom oc y - wykrztus i ł em w końc u.
- J aki ego rodzaj u?
- J aki ego rodzaj u? - W ydał o m i s i ę dzi wne, że o to pyta. A l e c hyba po pros tu ni e m yś l ał em j as no.
- Ni e wi em , z ki m pana poł ąc zyć . P ogotowi e? P ol i c j a? S traż pożarna?
Dobre pytani e. Na pewno ni e s traż. Może pol i c j a… Ni e, przede ws zys tki m pogotowi e. Zdec ydowani e tak.
Rany bos ki e, c zy j a zwari ował em ? J es tem l ekarzem , do c hol ery!
- Z pogotowi em pros zę - wydys zał em , oc i eraj ąc pot z c zoł a.
W s ł uc hawc e na c hwi l ę zapadł a c i s za, a j a wróc i ł em m yś l am i do um i eraj ąc ej Lauren Hunter i ni ezwykł yc h dźwi ęków, które wydobył y s i ę z j ej us t. P o pros tu s i ę krztus i ł a, pom yś l ał em , a j a wm ówi ł em s obi e, że us i ł ował a m i powi edzi eć o Izol antac h i Chri s ti ne.
Ni e m ogł a tego naprawdę powi edzi eć , powtarzał em s obi e w m yś l ac h.
Łapał em te zdani a tkwi ąc e w m oj ej gł owi e, j akby ktoś poprzybi j ał m i j e w c zas zc e pi nezkam i , pakował em w m yś l ac h do ś l i c znyc h pudeł ec zek i przenos i -
ł em do rzadko odwi edzanego zakątka podś wi adom oś c i , aby tam s pokoj ni e s i ę kurzył y - do pokoj u, na którego drzwi ac h wi el ki m i l i teram i napi s ano „W yparc i e”.
80
S ł uc hawka próbował a wyś l i znąć m i s i ę w ręki , wi ęc przyc i s nął em j ą m oc ni ej do uc ha, al e m i krofon podc hwyc i ł tyl ko wzbi eraj ąc y m i w gardl e c hi c hot wari ata.
- Hal o… ? P ros zę pana? Dobrze s i ę pan c zuj e?
S ł ys zał em tel efoni s tkę, al e ni e m ogł em odpowi edzi eć . W dodatku wi edzi a-
ł em , że ona s ł ys zy, j ak s i ę ś m i ej ę. T roc hę m ni e to wytrąc i ł o z równowagi ; m us i a-
ł em obj ąć s i ę wol ną ręką w pas i e, żeby ni e odl ec i eć z zi em i , z tego wym i aru eg-zys tenc j i .
T o był o po pros tu ni ezrozum i ał e rzężeni e um i eraj ąc ej kobi ety. Ni c wi ęc ej .
- P ros zę pana, c zy c hc e pan c oś zgł os i ć ?
- T -tak, c hc i ał bym …
- P oł ąc zę pana ze s zpi tal em w E l l envi l l e.
Mi j ał y s ekundy. P róbował em wzi ąć s i ę w garś ć , al e ws pom ni eni e us i ł uj ąc ej m i c oś powi edzi eć Lauren Hunter ni e dawał o m i s pokoj u.
Chol era j as na, ona naprawdę do m ni e m ówi ł a!
P oł ąc zeni e zos tał o przerwane. W s ł uc hawc e us ł ys zał em c i ągł y s ygnał . P oc zu-
ł em s i ę nagl e j ak j edyny oc al ał y c zł owi ek na obc ej pl anec i e, którem u nagl e j akaś ni ewi dzi al na s i ł a odebrał a m ożl i woś ć porozum i ewani a s i ę z i nnym i i s totam i l udzki m i . S erc e wal i ł o m i j ak m ł otem , ręc e m i s i ę trzęs ł y. Znów wybrał em 0 i tym razem zgł os i ł s i ę m ężc zyzna:
- Central a, s ł uc ham .
- P opros zę ze s zpi tal em w E l l envi l l e.
- J uż ł ąc zę…
Ni e wi edzi ał em , że c i s za m oże być tak ogł us zaj ąc a. P o m i nuc i e energi c znego zac i s kani a i rozl uźni ani a pi ęś c i , aby pozbyć s i ę s kuwaj ąc ej j e s korupy krzepną-
c ej krwi , us ł ys zał em s ygnał dzwonka. Odebrał a kobi eta:
- S zpi tal w E l l envi l l e, s ł uc ham .
Gł os brzm i ał os c hl e. Naj wi doc zni ej oderwał em j ą od ważnego zaj ęc i a. Cóż, m a pec ha.
- Mówi doktor Mi c hael Cayl e z A s hborough. Chc i ał bym , żebyś c i e przys ł al i pańs two karetkę. J ak naj s zybc i ej .
W s ł uc hawc e znowu zrobi ł o s i ę c i c ho. S ł ys zał em oddec h m oj ej rozm ówc zyni na tl e ś c i s zonyc h gł os ów i dzwoni ąc yc h tel efonów.
- Hal o? J es t pani tam ? - Ni e m ogł a ni e s ł ys zeć ponagl eni a w m oi m gł os i e. -
T o j es t s prawa życ i a i ś m i erc i !
- P owi edzi ał pan, że j es t l ekarzem z A s hborough?
- Ows zem . O i l e m i wi adom o, j edynym l ekarzem w okol i c y, do di abł a! Coś ni e tak?
81
Us ł ys zał em s zel es t przekł adanyc h papi erów.
- P ańs ki adres popros zę.
- Harl an Road 17.
- K aretka będzi e za dzi es i ęć m i nut.
- Dzi ękuj ę.
Odł ożył em s ł uc hawkę, al e poł ąc zeni e i tak zos tał o wc ześ ni ej przerwane.
P om yś l ał em o tym , żeby zawi adom i ć koronera, al e ni e wi edzi ał em , gdzi e dzwoni ć : do A s hborough c zy E l l envi l l e; był to fatal ny m om ent na uś wi adom i e-ni e s obi e faktu, że ni e c hc i ał o m i s i ę do tej pory s prawdzi ć nazwi s k i tel efonów urzędni ków. S kądkol wi ek by przyj ec hał (i ki m kol wi ek był ), m us i ał by podać w raporc i e
przyc zynę zgonu, a j a był em j edynym ś wi adki em ś m i erc i , której okol i c znoś c i zm i otł yby go z nóg j ak dwa razy dwa j es t c ztery.
Zwi erzę? Izol ant? Zani kni j oc zy i przypom ni j s obi e podręc zni k m edyc yny rodzi nnej . Otwórz na odpowi edni ej s troni e… P ros zę bardzo: przyc zyna zgonu -
dys topi a tanatopl as tyc zna. Cokol wi ek by to m i ał o znac zyć .
Nagl e m ał om i as tec zkowe S tany wydał y m i s i ę znac zni e m ni ej s i el ankowe.
K ażdy urokl i wy kraj obraz s krywał j akąś m roc zną taj em ni c ę.
W yj rzał em przez okno na l eżąc e przy wej ś c i u zwł oki . K rew był a dos ł owni e ws zędzi e, także na m oi m c i el e i ubrani u; pos przątani e m i ał o m i zaj ąć wi ęks zoś ć popoł udni a. P o tym j ak koroner zabi erze c i ał o, a j a zł ożę wyj aś ni eni a na pol i c j i .
P ol i c j a.
P owi ni enem był do ni c h zadzwoni ć . Chc i ał em podej ś ć do tel efonu, al e c oś m ni e pows trzym ał o. J aki ś wewnętrzny gł os radzi ł m i tego ni e robi ć . J es zc ze ni e teraz.
P os zedł em do gabi netu, przekopał em s i ę przez pudeł ko z próbkam i l eków na rec eptę i wygrzebał em dwum i l i gram owy xanax. „Gł uptak”, j ak nazywal i ś m y go na s tudi ac h. S potykal i ś m y s i ę po egzam i ni e w s ześ ć , os i em os ób, ł ykal i ś m y xanax i dl a odprężeni a s ł uc hal i ś m y Fl oydów, żeby na koni ec zas nąć na dywani e.
T aki e ec s tas y dl a doktorantów.
Zadzwoni ł tel efon. P odni os ł em s ł uc hawkę, s podzi ewaj ąc s i ę pol i c j i al bo eki -py z karetki , al e to dzwoni ł a V i rgi ni a Has ti ngs , żeby odwoł ać wi zytę o trzec i ej . I bardzo dobrze.
82
Dzi es i ęć m i nut m i nęł o, a karetki ani wi du, ani s ł yc hu. Znowu zadzwoni ł em do s zpi tal a, gdzi e kazano m i c zekać . W ni es końc zonoś ć .
Ni e podobał o m i s i ę to.
Rozł ąc zył em s i ę i wybrał em bezpoś redni num er pol i c j i ; m oże i m s i ę będzi e bardzi ej s pi es zył o ni ż ratowni kom z E l l envi l l e, bo zani m c i dotrą na m i ej s c e, ł ys i na powi ęks zy m i s i ę o kol ej ne pi ęć c entym etrów. P oł ąc zył em s i ę z dzi ewc zyną, która - s ądząc po gł os i e - był a znudzona i ni ec hętna do pom oc y, a ni e po pros tu
zm ęc zona c i ężki m dni em w prac y. Gł os em ł am i ąc ym s i ę z nerwów i zni e-c i erpl i wi eni a zgł os i ł em zagrożeni e l udzki ego życ i a. Znowu us ł ys zał em , że zaraz przyś l ą m i am bul ans .
- A m oże pol i c j ę? - zas ugerował em .
- Zawi adom i ę s zeryfa z A s hborough.
- Dzi ękuj ę - powi edzi ał em bez przekonani a.
Lęk i frus trac j a naras tał y. Nerwy m i ał em w s trzępac h.
Upł ynęł o kol ej ne dzi es i ęć m i nut i ni kt s i ę ni e zj awi ł .
W ys zedł em na dwór. Ci ał o Lauren pobl adł o, pos tępował o s tężeni e po-
ś m i ertne. K rew s pł ynęł a do gł owy l eżąc ej na trawi e, ni ec o poni żej c hodni ka.
T warz przybrał a fi ol etową barwę, z us t i nos a s ąc zył a s i ę c i em na, kl ei s ta c i ec z.
Mi ał em m nós two pytań, na które ni e znał em odpowi edzi , al e zac zynał em rozum i eć , że wobec braku i nnyc h l udzi s am m us zę s próbować s i ę zori entować , c o tu wł aś c i wi e zas zł o. Gdyby Lauren Hunter zj awi ł a s i ę w taki m s tani e w m oi m gabi nec i e na Manhattani e, wni os ki był yby oc zywi s te: wpadł a pod autobus (al bo pod
wagon m etra), l ub zos tał a zm as akrowana przez rozwś c i ec zony tł um (al bo przez ps y; od c zas u do c zas u zdarza s i ę, że w Central P arku j aki eś pi tbul l e rzuc aj ą s i ę na B ogu duc ha wi nnego s pac erowi c za z pudl em ). Innyc h ewentual noś c i ni kt ni e brał by pod uwagę. T ym c zas em w A s hborough, na s kraj u wi el ki ego l as u,
gdzi e w dodatku zdarzał y s i ę j uż ni ewyj aś ni one przypadki okal ec zeni a l udzi (że ni e ws pom nę o powtarzanyc h w okol i c y m akabryc znyc h l egendac h), ws zys tko był o m ożl i we.
Mi nęł o j es zc ze troc hę c zas u i m i m o wś c i ekł ej goni twy m yś l i troc hę przej a-
ś ni ł o m i s i ę w gł owi e. Nads zedł c zas , żeby zaufać i ns tynktowi .
P rzyni os ł em fol i ę z garażu. Doc hodzi ł o poł udni e; m i nęł a j uż ponad godzi na, odkąd pi erws zy raz zadzwoni ł em po karetkę. P rzez ten c zas nagrał em s i ę j es zc ze na s ekretarkę w bi urze s zeryfa, zadzwoni ł em kol ej ny raz do E l l envi l l e, na pol i c j ę, ponowni e przeć wi c zył em c ał ą rutynę poł ąc zeń al arm owyc h. Ni kt ni e przyj ec hał .
T o przerażał o m ni e znac zni e bardzi ej ni ż ś m i erć Lauren Hunter.
83
Rozł ożył em fol i ę obok zwł ok, nas ł uc huj ąc , c zy ktoś - pac j ent, P hi l l i p, kto-kol wi ek - ni e przys zedł m ni e odwi edzi ć . Chri s ti ne i J es s i c a j adł y j uż pewni e l unc h; nal eżał o s i ę s podzi ewać , że potem wybi orą s i ę j es zc ze na zakupy. W dodatku zabrał y przec i eż P age’ a, z którym m ogł y c hodzi ć po s kl epac h. Mał a, s pokoj na
ps i na ni kom u ni e przes zkadza i przec i ętny wł aś c i c i el s kl epu ni e wygoni s pani el a, dopóki ten ni e zac zni e s i ę za bardzo ś l i ni ć . Ni e m us i ał em s i ę wi ęc obawi ać , że wc ześ ni ej wróc ą. Obym m i ał rac j ę.
Li pc owe s ł ońc e wal i ł o m ni e po gł owi e j ak m ł ot kowal s ki . Lauren też ni e pom agał o. Ni gdy w życ i u ni e c zuł em taki ego s m rodu - i ntens ywnego, dł awi ąc ego w nozdrzac h j ak odór z s zam ba.
Dopi ero teraz zwróc i ł em uwagę na odc i s ki j ej butów. P rzys zł a w teni s ówkac h, któryc h pł as ki e podes zwy zos tawi ł y wyraźne ś l ady na c em enc i e. P owi odł em wzdł uż ni c h wzroki em aż do narożni ka dom u, gdzi e ś c i eżka s kręc ał a w l ewo i obc hodzi ł a werandę od przodu… One j ednak ni e podążał y ś c i eżką, l ec z odbi j ał y w
bok, na trawę.
I dal ej do l as u.
P o tej s troni e dom u ni e zapus zc zał em s i ę w l as dal ej ni ż na dwa m etry, al e c zęs to tam s pogl ądał em przez okno nad zl ewem w kuc hni . Il ekroć zm ywał em nac zyni a, m ogł em podzi wi ać koj ąc y wi dok. K rwawy trop (drugi w c i ągu dwóc h dni ; wygl ądał o na to, że w tyc h okol i c ac h ni es zc zęś c i a c hodzą param i ) zdruzgotał tę
s i el ankę j ak grani ti na bi ał ej ś c i ani e. Zac zynał też burzyć m ój s pokój .
W s zedł em m i ędzy drzewa. K rew był a wi doc zna w paru m i ej s c ac h na ni erównym grunc i e, a po j aki c hś pi ęc i u m etrac h zni kał a c ał kowi c i e. S podzi ewał em s i ę, że będzi e j ej wi ęc ej , bi orąc pod uwagę obrażeni a Lauren…
Rozej rzał em s i ę, przes zedł em kawał ek w l ewo, potem w prawo i zobac zył em nowe ś l ady krwi . P os zedł em za ni m i , przedarł em s i ę przez zakrwawi one kol c za-s te zaroś l a i wyl ądował em na m ał ej pol ani e.
Znal azł em m i ej s c e zbrodni .
Zrozum i ał em , że m us zę j ak naj s zybc i ej s prowadzi ć pol i c j ę - al e w gł ębi s erc a wi edzi ał em , że będą s i ę bal i przyj ec hać . Dobrze wi edzi el i , c o s i ę tu wydarzył o -
tak j ak wi edzi el i o Nei l u Farri s i e, Ros y Dei ghton i B óg wi e i l u j es zc ze ni es zc zę-
ś ni kac h. Ni e m i ał em dowodów na poparc i e tego os karżeni a, al e nagl e wydał o m i s i ę to oc zywi s te. S tał em j ak wroś ni ęty w zi em i ę i wal c zył em z ogarni aj ąc ym m ni e przerażeni em . W s zys tko zdawał o s i ę potwi erdzać , że wyrządzono tu zł o, nawet wyc zuwal ny w powi etrzu c hł ód, którego popoł udni owy l i pc owy upał ni e 84
był w s tani e przyć m i ć . P aral i żował m ni e s trac h, j aki ego wc ześ ni ej nawet s obi e ni e wyobrażał em , a j eś l i j uż, to ni e dopus zc zał em do s i ebi e m yś l i , że m ożna go odc zuwać i nac zej ni ż w kos zm arac h s ennyc h. Teraz nagl e okazał s i ę c ał kowi c i e real ny. Mi ał em do c zyni eni a ze zł owi es zc zym s pi s ki em na ni es potykaną
s kal ę.
Na m aj ąc ej trzy m etry ś redni c y pol anc e znaj dował s i ę kam i enny krąg - bardzo podobny do tego, który pokazał m i P hi l l i p, c hoc i aż znac zni e ni ni ej s zy.
Dwadzi eś c i a, m oże dwadzi eś c i a pi ęć kam i eni - bi ał yc h, owal nyc h, wi el koś c i od trzydzi es tu do pi ęć dzi es i ęc i u c entym etrów - us tawi ono ni ezwykl e s taranni e w okrąg, pozos tawi aj ąc j eden l eżąc y na pł as k w s am ym ś rodku. B ył we krwi , która ś c i ekał a wol no po wyżł obi eni ac h w j ego powi erzc hni i zbi erał a s i ę u pods tawy
w gęs te kał uże. K i edy obs zedł em kam i eń dookoł a, odkrył em l eżąc y po drugi ej s troni e pos zarpany kawał m i ęs a, bez wątpi eni a brakuj ąc y fragm ent tuł owi a Lauren Hunter. P rzywodzi ł na m yś l ol brzym i ego padl i nożernego ś l i m aka bez s korupy. S c hyl i ł em s i ę i dotknął em j ednego ze s toj ąc yc h kam i eni . Na pal c u zos tał a m i
wars tewka bi ał ego pros zku, c o dowodzi ł o, że m ał y krąg ni e j es t tworem równi e s tarym j ak j ego wi ęks zy odpowi edni k, l ec z c ał ki em ś wi eżym hoł dem zł ożonym antyc znej ś wi ątyni .
S uc he l i ś c i e c hrzęś c i ł y m i pod s topam i . T ę pol ankę także przes ł ani ał y gał ęzi e i l i ś c i e gęs to ros nąc yc h drzew, utrudni aj ąc dopł yw wody des zc zowej . Mi ał em oc hotę j ak naj prędzej uc i ec z tego m i ej s c a, zani m padnę ofi arą kl ątwy Izol antów. Zatac zaj ąc s i ę, rus zył em przed s i ebi e. Mój um ys ł buks ował bezradni e w
m i ej s c u, próbuj ąc ogarnąć fakt, że ws zys tko, c o s i ę dzi ej e wokół m oj ego dom u, s tanowi c zęś ć j aki egoś wi ęks zego pl anu, a przeni kl i wy c hł ód j es t os tatec znym katal i zatorem zł owrogi ej i ntrygi , w którą bezwi edni e s i ę wpl ątał em .
Obi ec ał em s obi e, że gdy tyl ko Chri s ti ne i J es s i c a wróc ą, zabi orę j e j ak naj dal ej od A s hborough, tego dom u i m oj ej praktyki , j ak naj dal ej od potwornoś c i , które regul arni e m ni e tu s potykaj ą.
Ś wi etny pom ys ł , Mi c hael . P owi edz m i tyl ko… Czem u l udzi e s tąd ni e wyj eż-
dżaj ą? J ak m yś l i s z, ni e c hc ą? Ni e przes zkadza i m ta m akabra? Może po pros tu o ni c zym ni e wi edzą?
A m oże c oś i c h tu trzym a wbrew i c h wol i ?
T a os tatni a m yś l przyprawi ł a m ni e o l odowaty dres zc z. Utwi erdzi ł em s i ę w przekonani u, że nal eży j ak naj s zybc i ej uc i ekać z m i as tec zka.
W ypadł em z l as u, dobi egł em do dom u - i dopi ero wtedy zauważył em , że c i a-
ł o Lauren Hunter zni knęł o.
85
16.
Zdarzaj ą s i ę taki e c hwi l e, że c oś nas przeraża - bezgrani c zni e, ś m i ertel ni e; pods kakuj em y ze s trac hu, wrzes zc zym y rozpac zl i wi e, s erc e próbuj e nam wys koc zyć z pi ers i , s kóra m ars zc zy s i ę od gęs i ej s kórki , krew wrze, oc zy wyc hodzą z orbi t, oddec h przys pi es za, w gł owi e zac zyna s i ę kręc i ć , a oc zy zac hodzą m gł ą.
Coś ś c i s ka nas w pi ers i , zawał j es t c oraz bl i żej , s poc onym i dł ońm i ł api em y s i ę za pi erś i m odl i m y do J ezus a, żeby oc al i ł nas od ogni pi eki el nyc h i wi ec znego po-tępi eni a, c zyhaj ąc yc h na końc u tunel u j ak gęs ta c zarna c hm ura, której zbawi en-ne ś wi atł o ni e j es t w s tani e rozpros zyć .
P otem j ednak s trac h m i j a i wrac am y do życ i a przepeł ni onego m i ł oś c i ą i us ł anego różam i , do ś wi ata, w którym ws zys tko j es t po s tarem u. Zos taj ą nam tyl ko m ętne ws pom ni eni a. T wi erdzeni e, że c zegoś s i ę przes tras zyl i ś m y, kwi tu-j em y wzrus zeni em ram i on, wzni es i eni em oc zu ku ni ebu al bo l ekc eważąc ym c hi c hotem .
P i ękni e.
A l e j es t j es zc ze i nny s trac h, c zys ty s trac h. To c oś zupeł ni e i nnego. Mał o kto go przeżywa i m oże o ni m opowi edzi eć . Czuj e s i ę go w c hwi l i , gdy uś wi adam i a-m y s obi e, że nas z s am ol ot ni eodwoł al ni e pi kuj e ku zi em i i zos tał a nam os tatni a m i nuta życ i a, w której m ożna c o naj wyżej m odl i ć s i ę, aby S twórc a uznał , że
wi edl i ś m y przykł adny żywot i m i m o wad zas ł uguj em y na c zerwony dywan przed perł owym i wrotam i . S trac h c zys ty odc zuwam y w tym uł am ku s ekundy, ki edy j uż s trac i l i ś m y kontrol ę nad s am oc hodem , a j es zc ze ni e zderzyl i ś m y s i ę z l atarni ą; a także we ws zys tki c h tyc h c hwi l ac h, ki edy ś m i erć j es t pewna i pozos taj e nam
pogodzi ć s i ę z m yś l ą, że nawet ni e zdążym y s i ę pożegnać z rodzi ną.
P i erws zy raz w życ i u doś wi adc zył em taki ego uc zuc i a. A l e przeżył em i m ogę o ni m opowi edzi eć .
P o c zym ś taki m c zł owi ek s i ę zm i eni a. Zrozum i ał em to w tej s am ej c hwi l i , gdy zobac zył em zakrwawi ony c hodni k, na którym pi ęć m i nut wc ześ ni ej l eżał y zm as akrowane zwł oki Lauren Hunter. Nagl e s tał em s i ę i nnym c zł owi eki em .
Mój um ys ł przes zedł ni eodwrac al ni e w nowy tryb prac y, w którym zaws ze j uż m i ał em ogl ądać ś wi at przez ponury, s zary fi l tr; m ój zdrowy rozs ądek tonął w m ętnej kał uży, a ukł ad nerwowy pł ywał w s ztorm owym m orzu.
K toś zabrał c i ał o, tak j ak w noc y ktoś m us i ał zabrać m artwego j el onka - to wydawał o s i ę oc zywi s te. P oza kał użą w m i ej s c u, w którym l eżał a Lauren, wi ęc ej 86
krwi ni e był o. Zni knęł y nawet wnętrznoś c i - pewni e ten, kto zabrał trupa, upc hnął j e naj pi erw z powrotem w brzuc hu. A l e tym , c o m ni e przerazi ł o, ni e był a wc al e ś wi adom oś ć , że ktoś m ni e obs erwuj e (c o do tego ni e m i ał em c i eni a wątpl i woś c i ) i wc i ąga w j aki ś odrażaj ąc y rytuał ś m i erc i . Ni e; dopi ero to, c o znal azł em na
zi em i tuż obok kał uży krwi , s prawi ł o, że poc zuł em s i ę, j akbym s poj rzał ś m i erc i w oc zy.
Ś l ady s tóp. Ni e był y to odbi te w krwi podes zwy teni s ówek Lauren Hunter.
Ni e był y to równi eż m oj e ś l ady; dl a pewnoś c i s poj rzał em w s tronę drzwi , gdzi e ods tawi ł em buty przed wej ś c i em do dom u. S tał y na s woi m m i ej s c u. Odc i s ków był o dużo, j akby koł o dom u przes zł o s tado zwi erząt. W ygl ądał y troc hę j ak ś l ady pozos tawi one przez gady, które m i ał y dł ugi e, s pi c zas to zakońc zone pal c e i kręte
bruzdy na podes zwac h. P al c ów m i ał y pi ęć , c o j es t c ec hą typową dl a i s tot dwu-nożnyc h, w s zc zegól noś c i dl a l udzi . S topy był y j ednak m ał e; i c h wł aś c i c i el e ni e m ogl i m i eć wi ęc ej ni ż m etr dwadzi eś c i a wzros tu.
P rzypom ni ał o m i s i ę, c o m ówi ł P hi l l i p na s pac erze w l es i e: „P odkradł s i ę do gł azu z drugi ej s trony. Na poc zątku zobac zył em tyl ko rękę: dł ugi e, s pi c zas te pal c e zł apał y opos a j ak l al kę”.
- J ezus , Mari a… - wys zeptał em .
Czyżby j ednak m ówi ł prawdę?
P ytań przybywał o z każdą c hwi l ą, j a zaś wi edzi ał em , że ni gdy ni e poznam na ni e odpowi edzi . Czego oni ode m ni e c hc ą? „Zwi erzę m us i być żywe, żeby m ożna j e był o zł ożyć w ofi erze”.
- B oże…
P om yś l ał em o ł ani i o Lauren, ni edwuznac znyc h ws kazówkac h, c zego m ogą ode m ni e c hc i eć .
Może c hc i el i m i uł atwi ć zadani e? Dl atego m ni e wyręc zyl i . Czy to m ożl i we?
Zm us i ł em s i ę do s poj rzeni a na zegarek. P ół do drugi ej . Czas pędzi ł j ak s zal ony. Mogł em ni e s przątać , na pewno ł atwi ej by m i był o przekonać rodzi nę do pos pi es znej wyprowadzki , ni e c hc i ał em j ednak, żeby taki obraz zos tał w pam i ęc i m oj ej żony i c órec zki .
A l e fol i a… B oże, fol i a też zni knęł a. Teraz dopi ero to zauważył em . Ni e wi edzi ał em , c o porwał o zwł oki , al e naj wyraźni ej um i ał o s i ę pos ł użyć pł ac htą, żeby uł atwi ć s obi e zadani e. W c i ągnął em buty i pobi egł em do garażu po wąż ogrodni -c zy. P rzykręc i ł em go do kranu za dom em , przeł ąc zył em dys zę na naj s i l ni ej s zy
s trum i eń i tak dł ugo s pł uki wał em krew, aż rozc i eńc zona ws i ąkł a w zi em i ę i trawę. P o kwadrans i e ws zel ki e ś l ady wi zyty Lauren Hunter zos tał y zatarte, j akby 87
wc al e do m ni e ni e przys zł a.
Zrzuc i ł em przem oc zone buty, wróc i ł em do dom u i znowu zadzwoni ł em pod num er ratunkowy. Ni kt ni e odpowi adał . Ni ewi el e ws kórał em też na pol i c j i .
Tel efoni s tka kazał a m i c zekać , c o trwał o tak dł ugo, że al bo m i ał em doś ć , al bo c oś m ni e rozł ąc zał o. Znów przem knęł o m i przez gł owę s ł owo „s pi s ek”, al e towarzys zył o m u równi eż s ł owo „paranoj a”. W tyc h okol i c znoś c i ac h m i ał em prawo s i ę ni epokoi ć , al e c ał y c zas powtarzał em s obi e, że przec i eż ni e j es tem w Nowym
J orku, tyl ko na prowi nc j i , gdzi e ni e ws zys tko dzi ał a tak s prawni e, j ak j es tem przyzwyc zaj ony. Może pom oc był a j uż w drodze? Ni e s trac i ł em j es zc ze c ał ki em nadzi ei , c hoc i aż ni ewi el e m i j ej zos tał o. S podzi ewał em s i ę, że ki edyś tam , j uż po m oj ej uc i ec zc e z tego dom u wari atów, pol i c j a zbada s prawę zni kni ęc i a Lauren
Hunter i dowi e s i ę, że był a um ówi ona na wi zytę u m i ej s c owego l ekarza, który nagl e i bez uprzedzeni a wyni ós ł s i ę w c hol erę z m i as ta. W tedy pod dom em zj awi ą s i ę tł um y l udzi z doc hodzeni ówki , którzy znaj dą m i kros kopi j ne res ztki krwi Lauren na trawi e i ś c i anac h, a j a trafi ę na l i s tę przes tępc ów pos zuki wanyc h przez
FB I i pokazywanyc h w tel ewi zj i . P i ękni e, kurwa, pi ękni e.
Co robi ć ?
S poj rzał em na zegarek. Doc hodzi ł a trzec i a. Chodzi ł em w tę i z powrotem wokół dom u. A drenal i na dawał a m i s i ł ę, o j aką ni gdy bym s i ę ni e podej rzewał .
T ak m us i s i ę c zuć zwi erzę zam kni ęte w kl atc e: uwi ęzi one, pozbawi one m ożl i wo-
ś c i uc i ec zki . J akby m i ktoś zwi ązał ręc e i nogi . W ł aś c i wi e równi e dobrze m ógł
m ni e też zaknebl ować . Mus i ał em c zekać na powrót żony i c órki , al e wi el e bym dał , żeby ni e m us i eć c zekać wł aś ni e tutaj - w m oi m nowym , pi ęknym , popi e-przonym dom u.
17.
W róc i ł em do dom u i zac zął em krążyć m i ędzy kuc hni ą a s al onem , rozm yś l a-j ąc o m as i e krwi i odbi tyc h w ni ej ś l adac h. J es zc ze ki l ka razy zadzwoni ł em po pom oc - wi edzi ony j uż tyl ko s i ł ą przyzwyc zaj eni a, bo przec i eż wi edzi ał em , że na ws zel ką pom oc j es t za późno. Na brak reakc j i s ł użb ratunkowyc h w A s hborough
zareagował em w j edyny s ens owny s pos ób: zam as kował em ś l ady zbrodni . Cał y c zas m i ał em dus zę na ram i eni u i ni c s i ę w tej kwes ti i ni e zm i eni ł o, dopóki 88
Chri s ti ne i J es s i c a ni e wróc i ł y.
Co nas tąpi ł o trzy godzi ny późni ej .
Zdążył em s i ę przez ten c zas troc hę s pakować . W ybrał em c o c enni ej s ze rzec zy, bi żuteri ę, troc hę ubrań, j edzeni e. W s zys tko, c o ni ezbędne. A l e ni epotrzebni e s i ę wys i l ał em . Gdy tyl ko s am oc hód zaj ec hał przed dom , wi edzi ał em , że tego dni a ni gdzi e j uż ni e poj edzi em y.
Zam i as t nas zego m i ni vana na podj azd wtoc zył s i ę rozkl ekotany dodge pi c k-up, prowadzony przez barc zys tego fac eta w bej s bol ówc e z rekl am ą pi wa. K i e-rowc a wys zc zerzył do m ni e zęby w uś m i ec hu i dotknął pal c em das zka c zapki , ki edy wys zedł em na werandę. B ył em tak zas koc zony, że m ał o ni e s padł em ze
s c hodków. Chri s ti ne wys i adł a z s zoferki , pos tawi ł a na zi em i J es s i c ę, którą trzym ał a na kol anac h, wzrus zył a ram i onam i i wybuc hnęł a pł ac zem . P i c k-up wyc ofał
s i ę na drogę i odj ec hał .
Zam i erzał y wróc i ć znac zni e wc ześ ni ej , al e m i ał y wypadek i zam i as t przył a-pać m ni e na s pł uki wani u z c hodni ka res ztek Lauren Hunter, Chri s ti ne m us i ał a s tawi ć c zoł o s woj ej tragedi i . W yj eżdżał a wł aś ni e z parku B eaum onta na Mai n S treet, zas tanawi aj ąc s i ę, c o zrobi na kol ac j ę, ki edy przed m as kę wys koc zył o j ej
j aki eś zwi erzę. Ni e potrafi ł a powi edzi eć j aki e - był o wi el koś c i ps a, al e s m ukl ej -s ze, bardzi ej podobne do m ał py.
- P ewni e pi es - s kwi tował em j ej s ł owa.
W zrus zył a ram i onam i , ni e podnos ząc gł owy. T warz m i ał a m okrą od ł ez.
- P o c hodni ku bi egł j aki ś c zł owi ek. Ni e zauważył am go. S trac i ł am panowani e nad ki erowni c ą, próbował am s kręc i ć , żeby ni e potrąc i ć tego… ps a. A l e ni e dał am rady. P rzej ec hał am go. S am oc hód pods koc zył , s trac i ł am panowani e nad ki erowni c ą, auto s tanęł o w poprzek, przes koc zył o krawężni k i … uderzył o w tego
c zł owi eka. - Rozpł akał a s i ę na dobre. - J a go zabi ł am !
W i edzi ał em , że s i ę ni e m yl i - z j ej twarzy m ożna był o wyc zytać c ał ą ws trząs a-j ąc ą prawdę - al e m i m o to próbował em j ą poc i es zyć .
- Ni e m as z pewnoś c i , Chri s …
- Uderzył am go i wi dzi ał am … wi dzi ał am , j ak pol ec i ał na trawni k przed c zyi m ś dom em . J akby go ktoś wys trzel i ł z arm aty! P rzel ec i ał dzi es i ęć , pi ętnaś c i e m etrów i uderzył w drzewo… gł ową. T warzą, Mi c hael . T o był o taki e… ni erze-c zywi s te… - J es zc ze wi ęc ej ł ez. - J ego gł owa… j ego gł owa…
J es s i c a s pogl ądał a na nas oboj e zdezori entowana, z oc zam i peł nym i ł ez. Ona też to ws zys tko wi dzi ał a, w kol orze i ze s zc zegół am i . Zas tanawi ał em s i ę, c o 89
był oby gors ze: pi erws zy trup tam , na ul i c y, c zy potem kol ej ny przed dom em .
P rzyc i ągnął em m ał ą, a ona wtul i ł a s i ę w m oj ą nogę, przerażona ni e tyl ko tym , c o s i ę wydarzył o, al e także wywoł aną s trac hem wrogoś c i ą, j aką em anował a Chri s ti ne. Chc i ał em nawet odes ł ać j ą do dom u, żeby poc zekał a, aż tatuś z m am us i ą ws zys tko s obi e wyj aś ni ą, al e ni e wi edzi ał em , j aki e j es zc ze potwornoś c i nas
c zekaj ą. P oł ożył em j ej wi ęc rękę na ram i eni u. Chwyc i ł a j ą m oc no i obj ęł a m ni e w pas i e. Chri s ti ne m ówi ł a dal ej , s zl oc haj ąc bez przerwy:
- Mi c hael … - wyj ąkał a. - On uderzył gł ową w drzewo… J ego gł owa eks pl odował a, rozum i es z? J a to wi dzi ał am ! Leżał tak c hyba z m i nutę, a j a ni e m ogł am s i ę rus zyć . S tał am i patrzył am , j ak s i ę wykrwawi a. Zani m zawoł ał am o pom oc , ktoś j uż wybi egł z dom u.
- K toś … - powtórzył em tępo. B ył em w s zoku. - I c o zrobi l i ?
- Ni c , Mi c hael ! Ni c ni e zrobi l i , kurwa! - Cał a s i ę trzęs ł a. - W ygl ądal i j ak…
ni enorm al ni , j ak roboty, bezm yś l ne autom aty. T e i c h twarze… B ył y c ał ki em bez wyrazu, pus te, oc zy s zkl i s te, us ta otwarte. B ył o i c h c zworo, al e w ogól e ni c ni e m ówi l i , ani do m ni e, ani m i ędzy s obą. J eden przyni ós ł koc . Rozł ożył go na trawi e obok tego c zł owi eka, którego potrąc i ł am . P odni eś l i go za ręc e i nogi i poł o-
żyl i na tym koc u. A l e on j uż ni e żył , Mi c hael , j es tem pewna; c i ał o był o bezwł ad-ne, l ec i ał o i m przez ręc e. P rzykryl i go tym koc em i zani eś l i do dom u. Ni e zam knęl i drzwi . P owi nnam był a wej ś ć za ni m i , al e ni e m ogł am . B ył am przerażo-na, a oni dodatkowo m ni e wys tras zyl i tym dzi wnym zac howani em , j akby w ogól e m ni e
ni e zauważyl i . No i ni e c hc i ał am , żeby J es s i c a ogl ądał a to… to…
Zabrakł o j ej s ł ów i padł a m i w ram i ona, pł ac ząc gł oś no.
- Chri s … A pol i c j a przyj ec hał a?
S erc e wal i ł o m i j ak kafar, pot l ał s i ę ze m ni e s trum i eni am i . Cokol wi ek odpowi edzi ał aby Chri s ti ne, wyj aś ni ał oby to brak reakc j i pol i c j i na m oj e tel efony.
P oki wał a gł ową wtul oną w m oj ą m okrą kos zul ę.
- P rzyj ec hał o dwóc h gl i ni arzy. T o ws zys tko. K azal i m i zł ożyć zeznani e, a potem m ni e puś c i l i . S am oc hód j es t do kas ac j i , wi ęc go s konfi s kowal i …
S konfi s kowal i .
- A karetka?
P okręc i ł a gł ową.
- Ni e przyj ec hał a.
- K azal i c i dm uc hać w al kom at? P ytam o gl i ny…
90
- Ni e.
Coś m i tu ni e pas ował o.
- J ak to m ożl i we, że s am oc hód j es t do kas ac j i ? P rzec i eż tyl ko potrąc i ł aś c zł owi eka…
T yl ko potrąc i ł aś c zł owi eka… J ezu Chrys te! Czy gdybym m i ał ws zys tko w po-rządku z gł ową, wygł as zał bym taki e bezdus zne kom entarze?
Odpowi edzi ał a m i s eri ą ni eartykuł owanyc h wrzas ków, a j a m i ał em doś ć ro-zum u, żeby przes tać wypytywać o s am oc hód (którym m i ał em zam i ar uc i ec ! ).
J es s i c a też s i ę rozpł akał a i ś c i s nęł a m oc ni ej m oj ą nogę.
- A c o z P age’ em , m am us i u?
P age! Na ś m i erć zapom ni ał em o nas zym ps i e!
- Gdzi e pi es , Chri s ?
Ods unęł a s i ę ode m ni e i podni os ł a gł owę. T warz m i ał a zac zerwi eni oną, bł ys zc ząc ą od ł ez, j ej oc zy bł ądzi ł y ni es pokoj ni e.
- K i edy otworzył am drzwi , wys koc zył z s am oc hodu… P o tym , j ak potrąc i -
ł am tego bi egac za. W oł ał yś m y go i woł ał yś m y, al e ni e wróc i ł .
W obec nej s ytuac j i s am naj c hętni ej zrobi ł bym to s am o: uc i ekł i ni e wrac ał .
- P an pol i c j ant powi edzi ał , że będą s i ę za ni m rozgl ądać - dodał a J es s i c a.
P owi odł em wzroki em po trawni ku przed dom em , przes koc zył em Harl an Ro-ad i napotkał em ś c i anę l as u. Mi ał em nadzi ej ę, że nas z m ał y c oc ker-s pani el nagl e s i ę odnaj dzi e, wybi egni e s pom i ędzy drzew; przynaj m ni ej rozbawi ł by J es s i c ę i odwróc i ł j ej uwagę od tragedi i . P age s i ę j ednak ni e zj awi ł , a j a pogodzi ł em s i ę z
m yś l ą, że wi ęc ej go ni e zobac zym y.
P oc zuł em s i ę os ac zony i ods unął em s i ę od Chri s ti ne. Mi m o nas zyc h okrop-nyc h przeżyć i utraty s am oc hodu w tej c hwi l i tyl ko j edna m yś l zaprzątał a m i gł owę: j ak przekonać żonę, że powi nni ś m y j ak naj s zybc i ej wyj ec hać z A s hborough? Może ta traum a obudzi w ni ej c hęć do opus zc zeni a tego m i ej s c a, tak j ak m oj e
przeżyc i a obudzi ł y we m ni e? Modl i ł em s i ę w duc hu, żeby tak wł aś ni e był o, al e w gł ębi s erc a wi edzi ał em , że ni c z tego.
S c hował em ręc e do ki es zeni i wbi ł em wzrok w zi em i ę; m ój um ys ł ś l i zgał s i ę po wzburzonym m orzu nerwowyc h m yś l i . Ś m i erć był a w A s hborough wydarze-ni em zupeł ni e zwyc zaj nym - i ni e był y to zgony l udzi z grup wys oki ego ryzyka, źl e odżywi aj ąc yc h s i ę, z c horobam i s erc a c zy raki em pi ers i . Ni e, ś m i erć wys tę-
pował a tu w rzadko s potykanej odm i ani e: krwawe zabój s twa, ws trząs aj ąc e 91
wypadki , rytual ne m ordy i tak dal ej , i tym podobne. W dodatku wygl ądał o na to, że m i es zkańc y tol eruj ą - żeby ni e powi edzi eć : akc eptuj ą! - ten s tan. P rzypom ni ał m i s i ę P hi l l i p i j ego hi s tori e o Izol antac h, ponure l egendy o s kł adanyc h przez ni c h ofi arac h. Nagl e i dea c i ążąc ej na A s hborough pras tarej kl ątwy, której ni e
m ożna s i ę przec i ws tawi ć , wydał a m i s i ę znac zni e bardzi ej wi arygodna.
Zres ztą to ni e ws zys tko, pom yś l ał em , ws pom ni aws zy opowi eś ć Chri s ti ne o za-c howani u l udzi , którzy przys zl i po zabi tego ws pół m i es zkańc a. I o pol i c j antac h, którzy zwol ni l i j ą po zadani u paru zdawkowyc h pytań. I o braku karetki na m i ej s c u wypadku.
„Zwi erzę m us i być żywe, żeby m ożna j e był o zł ożyć w ofi erze”.
Zdani e wypowi edzi ane przez P hi l l i pa dręc zył o m ni e j ak źl e s trzeżona taj em ni c a. Ni e ono s am o zres ztą. Ni e dawał y m i s pokoj u ni ewypowi edzi ane na gł os i m pl i kac j e tego s twi erdzeni a. P rzypom ni ał em s obi e, j ak patrzył m i wtedy w oc zy, j akby m ówi ł : „Zapam i ętaj m oj e s ł owa, Mi c hael . P ewnego dni a oc al ą c i życ i e”.
W ypowi edzi ał te s ł owa z nam as zc zeni em , j akby po każdym c hc i ał pos tawi ć kropkę. P om yś l ał em o ł ani , którą znal azł em w s zopi e; c ał ki em m ożl i we, że ktoś podrzuc i ł j ą tam , abym j ą znal azł . I Lauren Hunter, ś m i ertel ni e okal ec zona i podana m i na betonowym pół m i s ku w taki s pos ób, abym ni e m i ał wątpl i woś c i , j ak
powi ni enem s i ę zac hować . A l e j a… ni e zrobi ł em tego, c zego ode m ni e oc zeki wano. Ni e zdał em tego s prawdzi anu. Łani a um arł a, Lauren równi eż. Martwe ni kom u do ni c zego s i ę ni e przydadzą.
„Zwi erzę m us i być żywe, żeby m ożna j e był o zł ożyć w ofi erze”.
T ak oto zaprzepaś c i ł em dwi e kol ej ne s zans e s peł ni eni a s woj ego obowi ązku.
Co będzi e dal ej , Mi c hael ? Co teraz?
Chri s ti ne wzi ęł a J es s i c ę na ręc e. Obi e przes tał y j uż pł akać i wpatrywał y s i ę we m ni e j akby w oc zeki wani u c udu, po którym dzi eń zac zął by s i ę od nowa.
- W i ęc s am oc hód… Do ni c zego s i ę ni e nadawał ? - s pytał em .
Chri s ti ne pokręc i ł a gł ową.
- Cał y przód zm i ażdżony, przebi te obi e l ewe opony. T o s i ę m us i ał o s tać , ki edy przej ec hał am to zwi erzę.
- W i dzi ał aś j e?
- Co c zy wi dzi ał am ?
- T o potrąc one zwi erzę.
P rzed oc zam i s tanęł y m i ś l ady odbi te w krwi na c hodni ku.
92
- Ni e bardzo… - odparł a z wahani em Chri s ti ne. - Mi gnął m i taki ni eduży ks ztał t, c hudy, ni ezgrabny…
- J ak s zybko j ec hał aś ?
W bi ł a wzrok w s woj e s topy i pos tawi ł a J es s i c ę na zi em i .
- Idź do dom u, koc hani e, pros zę c i ę.
W pi erws zym odruc hu c hc i ał em j ą pows trzym ać , al e s i ę ni e odezwał em .
J es s i c a wol no przes zł a podj azdem , wes zł a na werandę i tam s i ę zatrzym ał a, patrząc na nas .
P rzeni os ł em wzrok na Chri s ti ne, żeby przeds tawi ć j ej m ój pl an uc i ec zki z A s hborough, ki edy ona pos tanowi ł a m i c hyba wys zarpać nowy otwór w tył ku.
- P os ł uc haj m ni e, Mi c hael - powi edzi ał a. - P os ł uc haj uważni e. T woj a c i ę-
żarna żona wrac a do dom u po wypadku s am oc hodowym , a tobi e nawet przez m yś l ni e przej dzi e zapytać , j ak s i ę c zuj e, c zy ni c s i ę j ej ni e s tał o i c zy z c órec zką ws zys tko w porządku. Ni e, ty wol i s z s tać j ak koł ek i wypytywać m ni e o ten pi eprzony s am oc hód i o to, c zy ni e j ec hał am za s zybko, j ak j aki ś pal ant z bi ura
s zeryfa w A s hborough. Mogł am zos tać ranna, m ogł am zgi nąć , al bo j es zc ze gorzej : m ogł y m ni e porwać te pi eprzone zom bi aki , ki edy wyl azł y z tego s woj ego dom u j ak z grobowc a, żeby zabrać trupa. Mi ał am fatal ny dzi eń, Mi c hael , i ni e zam i erzam dł użej o ni m rozm awi ać . J eżel i c hc es z s obi e pogadać o s am oc hodzi e,
dzwoń do wars ztatu w E l l envi l l e, bo tam będzi e naj bl i żs ze dwa tygodni e.
Odes zł a s zybki m kroki em . Na werandzi e wzi ęł a J es s i c ę za rękę i s poj rzał a na m ni e przez ram i ę.
- J es s i dzi e s i ę wykąpać - oznaj m i ł a. - P otem j a wezm ę prys zni c i poł ożę s i ę s pać . Dobranoc , Mi c hael .
J es zc ze s i ę nawet ni e ś c i em ni ł o.
- A kol ac j a?
- Ni e j es tem gł odna.
- Co z s am oc hodem ?! - zawoł ał em , ki edy zni kał a w dom u.
T rzas nęł y drzwi , brzęknął krowi dzwonek pod okapem . W róc i ł em do dom u.
K i edy przes zedł em przez próg, Chri s ti ne był a j uż w poł owi e s c hodów. J ej buty wal ał y s i ę w s al oni e j ak dwi e zapom ni ane pac ynki .
- J ak zam i erzas z porus zać s i ę po okol i c y bez s am oc hodu? - s pytał em .
Zatrzym ał a s i ę i odwróc i ł a od m ni e.
- W c al e, Mi c hael . T o c hyba oc zywi s te.
93
18.
Chri s ti ne dotrzym ał a s ł owa: godzi nę późni ej l eżał a j uż w ł óżku; pewni e nawet j es zc ze ni e s pał a, al e porozm awi ać s i ę z ni ani e dał o. T ę godzi nę, którą ona i J es s przeznac zył y na kąpi el , s pędzi ł em na wygl ądani u przez okna. W ypatrywa-
ł em P age’ a, zł otyc h ś wi ateł ek oraz i s tot, które zabi eraj ą trupy s pod m oj ego do-m u. Zobac zył em tyl ko gęs tni ej ąc y m rok i gars tkę ś wi etl i ków, które drażni ł y m ni e m i gotani em .
O dzi wo, zrobi ł em s i ę gł odny (wł aś c i wi e ni e powi ni enem s i ę dzi wi ć , s koro wyrzygał em ś ni adani e i przegapi ł em l unc h). Zj adł em ki l ka ps zennyc h krakers ów z m as dam erem ; darował em s obi e ni edoj edzony przez Chri s ti ne pas ztet -
m yś l o zj edzeni u m i ęs a ni es pec j al ni e m ni e raj c ował a. Napi ł em s i ę herbaty i pos zedł em do gabi netu, żeby ods ł uc hać wi adom oś c i . P rawdę m ówi ąc , po tym c o s i ę s tał o, kom pl etni e zapom ni ał em o s woj ej prac y i s zc zerze s i ę zdzi wi ł em , że m am poum awi anyc h j aki c hś pac j entów. Okazał o s i ę, że c ał a zapi s ana na
popo-
ł udni e trój ka, poc zynaj ąc od V i rgi ni i Has ti ngs , odwoł ał a wi zyty. Drżał em , s ł uc haj ąc i c h nagranyc h na s ekretarc e gł os ów. W gł owi e koł atał y m i s tal e te s am e dwa s ł owa: s pi s ek i paranoj a. Mi ał em przec zuc i e, że ni e po raz os tatni tak m ni e dręc zą.
Obs zedł em c ał y dom i z obs es yj ną s tarannoś c i ą zam knął em ws zys tki e drzwi i okna. P otem s prawdzi ł em j e j es zc ze raz, wygl ądaj ąc , na ws zel ki wypadek, na dwór. Znal azł s zy s i ę w pokoj u J es s i ki (ni e był o j ej w ł óżku), przypom ni ał em s obi e, j ak m ówi ł a, że boi s i ę duc hów, i nagl e j ej l ęk przes tał m i s i ę wydawać
i rrac j onal ny. Czyżby wi edzi ał a wi ęc ej ode m ni e? Czy powi ni enem był pos ł uc hać os trzeżeni a?
P rzez ł azi enkę przem knął em do s ypi al ni . B ył o c i em no, drewni ane żal uzj e s kutec zni e odc i nał y dopł yw gas nąc ego dzi ennego ś wi atł a. S poj rzał em na s kul oną pod przykryc i em Chri s ti ne. Ni e wi em , m oże tyl ko udawał a, że ś pi (podobni e j ak l eżąc a obok ni ej J es s i c a), al e zos tawi ł em j e w s pokoj u. P ozam ykał em okna,
s taraj ąc s i ę ni e porus zyć żal uzj i , i na pal c ac h wys zedł em do przedpokoj u.
W róc i ł em na parter z m oc nym pos tanowi eni em znal ezi eni a j aki egoś ś rodka trans portu, który pozwol i ł by nam wydos tać s i ę z A s hborough, j eś l i ni e od razu, wi ec zorem , to naj późni ej nas tępnego dni a rano.
O i l e dożyj em y rana…
94
P ogas i ł em ws zys tki e ś wi atł a w dom u opróc z l am py w kuc hni , al e i j ą przy-
ć m i ł em , żeby poś wi ata ni e s i ęgał a poza kuc henny s tół . Us i adł em przy ni m , otworzył em ks i ążkę tel efoni c zną i zadzwoni ł em do j edynej wym i eni onej w ni ej korporac j i taks ówkowej z s i edzi bą w E l l envi l l e, dwadzi eś c i a ki l om etrów od A s hborough. Dys pozytorka - m ł oda dzi ewc zyna (s ądząc po gł os i e), która przeds tawi ł a m i
s i ę j ako J ean - był a uprzej m a przez c ał ą rozm owę, dopóki ni e powi edzi ał em , że c hc ę zam ówi ć taks ówkę do A s hborough. W tym m om enc i e zawaha-
ł a s i ę i powi edzi ał a:
- P rzykro m i , pros zę pana. Dzi s i aj dyżuruj ą tyl ko dwa wozy i oba m us zą zos tać w E l l envi l l e.
Zł ożył em apel ac j ę, al e zos tał a oddal ona. S uper.
Fi rm wynaj m uj ąc yc h s am oc hody ni e znal azł em nawet w E l l envi l l e. Naj bl i ż-
s ze l otni s ko l eżał o s to pi ęć dzi es i ąt ki l om etrów na poł udni e od A s hborough, a l otni s kowe m i ni bus y kurs ował y tyl ko do naj bl i żs zego m i as ta. Może j aki ś autobus ? T ak, j as ne…
Moj a j edyna s zans a na wydos tani e s i ę z m i as tec zka c zekał a pi ęć m i nut drogi od dom u,
P hi l l i p Dei ghton.
Zegar wybi ł ós m ą. W ypeł ni aj ąc e c i c hy dom dźwi ęki kuranta wydał y m i s i ę nagl e zł owi es zc ze. Czekał em - c ał ą wi ec znoś ć ! - aż uc i c hną, po c zym zadzwoni -
ł em do P hi l l i pa. Odebrał po trzec i m dzwonku. P o drżeni u w j ego gł os i e pozna-
ł em , że pł akał . T uż przed tel efonem ukł adał em s obi e w gł owi e z tuzi n pytań, którym i zam i erzał em go zas ypać : c o wi e o Izol antac h; ki m naprawdę s ą i c zy m ogą być odpowi edzi al ni za pi ekł o w m oi m życ i u, w s zc zegól noś c i za podrzuc e-ni e m i rannej ł ani . A l bo m oże na poc zątek powi edzi ał by m i , c o naprawdę przytrafi ł o
s i ę Ros y?
A przy okazj i , P hi l … Mogę pożyc zyć twój s am oc hód? B o wi es z, j a s tąd s pa-dam . Mam doś ć tego wari atkowa.
Ni e udał o m i s i ę zadać nawet pi erws zego pytani a.
- P hi l l i p… ?
S zl oc h. P okas ł ywani e. Zaws ze przykro m i s ł ys zeć , j ak doros ł y m ężc zyzna pł ac ze, a j ako l ekarz troc hę s i ę tego nas ł uc hał em . S zc zegól ni e bol es ne był o to w wypadku P hi l l i pa, który m oże i m i ał przede m ną j aki eś ponure taj em ni c e, al e był m oi m przyj ac i el em . J edynym , j aki ego m i ał em .
- Ni e, Mi c hael , w porządku - powi edzi ał . - Ci es zę s i ę, że dzwoni s z.
- Co s i ę s tał o?
- Chodzi o Ros y…
- Źl e s i ę c zuj e?
95
P obożne życ zeni a. Dom yś l i ł em s i ę, zani m m i powi edzi ał . Obs tawi ał em ul u-bi oną rozrywkę m i es zkańc ów A s hborough.
- Ni e żyj e.
J ego gł os zabrzm i ał os c hl e i m ec hani c zni e, w j ednej c hwi l i przes tał em w ni m s ł ys zeć ł zy. A potem c i s za zawi s ł a m i ędzy nam i … No, ni e taka c ał kowi ta, bo c hrapl i wy oddec h P hi l l i pa rozbrzm i ewał w s ł uc hawc e j ak rytm i c zne zakł óc eni a, s ąc ząc m i s i ę do gł owy.
- B oże, to s tras zne - powi edzi ał em , żeby przerwać m i l c zeni e. - J ak to s i ę s tał o?
Znowu zapadł a c i s za, a j a m i ał em nadzi ej ę, że tym razem j aki eś obj awi eni e każe P hi l l i powi przem ówi ć .
- Mi c hael … Mus i m y porozm awi ać .
Zi nterpretował em to j ako zapros zeni e, a także c oś w rodzaj u ł atwego, ws ty-dl i wego zwyc i ęs twa: nares zc i e m i ał em us ł ys zeć j aki eś odpowi edzi , a fakt, że Ros y Dei ghton m us i ał a um rzeć , aby do tego dos zł o, c hwi l owo ni ezbyt m ni e i nteres ował . P rzez ubi egł ą dobę doktorek zoboj ętni ał na przec i wnoś c i l os u i przyj ął
form ę przetrwal ni kową. Można był o al bo dzi ał ać , al bo um rzeć . I teraz nas tał c zas dzi ał ani a.
- No to… rozm awi aj m y.
- Ni e przez tel efon.
- J a s i ę ni e rus zę z dom u, P hi l .
Mówi ł em s eri o.
- P rzyj dę do c i ebi e.
Chc i ał em s i ę ni e zgodzi ć , al e darowanem u koni owi ni e zagl ąda s i ę w zęby.
Znal azł em s i ę na s kraj u otc hł ani , a j edyny prom yc zek ś wi atł a gas ł m i w oc zac h.
P hi l l i p był m oj ą os tatni ą nadzi ej ą. Dawno tem u, na zaj ęc i ac h poś wi ęc onyc h anal i zowani u B i bl i i , uc zono m ni e: „W ypeł ni aj wol ę J ego, a znaj dzi es z zbawi eni e”. P hi l l i powi troc hę do Ni ego brakował o, al e dl a m ni e był w tej c hwi l i J ego naj l eps zą nam i as tką.
- Dobrze - zgodzi ł em s i ę. Mi ał em wrażeni e, że s ł ys zę s wój gł os dobi egaj ąc y gdzi eś z dal eka.
Czy P hi l l i p Dei ghton będzi e m i ał dl a m ni e j aki eś odpowi edzi ? W c al e ni e c zu-
ł em s i ę bezpi ec zni e na m yś l o wpus zc zeni u go do dom u. J es zc ze przed c hwi l ą c hc i ał em , żeby m i pom ógł - teraz obawi ał em s i ę, że s prowadzi na m ni e nowe ni es zc zęś c i e.
Odł ożył em s ł uc hawkę, al e P hi l l i p i tak pi erws zy s i ę rozł ąc zył . W ys zedł em na werandę, żeby tam na ni ego zac zekać . Ci em noś ć wc hł onęł a res ztki dni a, gruba 96
wars twa s zaryc h c hm ur ni e przepus zc zał a ani odrobi ny ks i ężyc owego ś wi atł a.
Zapal i ł em l am pę na W erandzi e. K i edy dzi es i ęć m i nut późni ej zj awi ł s i ę P hi l l i p, wokół ś wi atł a trzepotał j uż rój c i em .
W i dząc , j ak ze zbol ał ą m i ną i dzi e po podj eździ e, zrozum i ał em , że za ws zel ką c enę c hc i ał s i ę wyrwać z dom u, w którym um arł a Ros y. To był odruc h. P o pros tu c hc i ał s i ę znal eźć j ak naj dal ej od tego m i ej s c a. W i edzi ał em równi eż, że tra-gedi a m oże go pc hnąć do des perac ki c h kroków. J eden: powi edzi eć ws zys tko
Mi c hael owi . Dwa: pożegnać s i ę z ni m . T rzy: pł ytka woda w wanni e i radi o pod-
ł ąc zone do prądu. J uż do c i ebi e i dę, Ros y, to ni e potrwa dł ugo.
S pogl ądał na przem i an to na m ni e, to na c hrzęs zc ząc y m u pod nogam i żwi r.
B ył ubrany w dżi ns owe s podni e i kurtkę, na gł owi e m i ał przekrzywi oną bej s bol ówkę Czerwonyc h S karpet. W s zedł na werandę, zdj ął c zapkę i podni ós ł gł owę.
Oc zy m i ał opuc hni ęte, twarz s zarozi el oną j ak i gl i wi e s ekwoi . Nogi s i ę pod ni m ugi ęł y i om al ni e upadł na s c hodkac h. Mus i ał em zł apać go za rękę i pos adzi ć na ratanowym fotel u. P okręc i ł gł ową, oc i eraj ąc pot z c zoł a.
- T ak bardzo c i erpi ał a… A l e to i m ni e wys tarc zył o. Mus i el i m i j ą zabrać .
- K to, P hi l ? O ki m m ówi s z?
- Dobrze wi es z, o ki m m ówi ę.
S zl oc hał , j ąkał s i ę, gł os m i ał zdarty j ak papi er ś c i erny. Ni e patrzył m i w oc zy.
- Izol anc i …
P oki wał gł ową. Dopi ero teraz znowu na m ni e s poj rzał .
- W i erzys z m i , Mi c hael , prawda?
Ni e odpowi edzi ał em .
- Co s i ę s tał o, P hi l ?
- P rzys zl i w noc y - odparł po c hwi l i wahani a. - J ak zwykl e zam knął em ws zys tki e okna i drzwi , al e oni tak j ak poprzedni o j akoś dos tal i s i ę do dom u.
Oni s i ę ni c zym ni e różni ą od s zc zurów c zy karal uc hów, Mi c hael . Ni e m aj ą uc zuć , ni e wi edzą, c o to l i toś ć . Znaj ą tyl ko popędy. Ins tynkt. K i edy c zegoś c hc ą, po pros tu przyc hodzą i bi orą i ni c i c h ni e pows trzym a, nawet zam kni ęte drzwi .
P om yś l ał em o s tal owyc h drzwi ac h zai ns tal owanyc h przez Farri s a: tyc h do poc zekal ni i do bi bl i oteki . W ym i eni ł em j e w tydzi eń po przeprowadzc e. T eraz zac zynał em tego żał ować .
- W c zoraj w noc y przys zl i po Ros y. Dos tal i s i ę do ś rodka, ni e pytaj j ak, i porwal i j ą z ł óżka. A j a s i ę ni e zori entował em . J ezu, ni c ni e wi edzi ał em , dopóki ni e obudzi ł em s i ę rano i ni e zobac zył em , że j ej ni e m a!
97
P rzygryzł em dol ną wargę. P rzeł knął em twardą, pi ekąc ą gul ę w gardl e. P s i akrew, wi erzył em m u. Ni e c hc i ał em , al e wi erzył em ! Mi m o to m us i ał em go j akoś podej ś ć , s prawdzi ć , rzuc i ć podkręc oną pi ł kę.
- J es teś pewi en, że ni e ws tał a po pros tu z ł óżka i gdzi eś ni e pos zł a? S kąd wi es z, że j ą porwal i ?
- P orwal i ? A c zy j a powi edzi ał em , że ktoś j ą porwał , Mi c hael ? Ni e, porwal i j ą za pi erws zym razem … I s am wi dzi ał eś , w j aki m s tani e wróc i ł a, c ał a pokąs ana.
Żaden l ekarz ze s zpi tal a w E l l envi l l e ni e c hc i ał j ej pom óc . W i edzi el i , na c o by s i ę narazi l i . B ogu ni ec h będą dzi ęki za Nei l a Farri s a, P ani e ś wi eć nad j ego dus zą.
Zaopi ekował s i ę m oj ą Ros y… Choc i aż dzi ś zas tanawi am s i ę, c zy był o warto.
Męc zył a s i ę przez pi ęć l at, żył a w c i ągł ym s trac hu. A Nei l zapł ac i ł za to, c o zrobi ł .
- Czyl i ni e zagryzł go pi es ?
- Ni e, ni e. - P hi l zam knął oc zy i zakas zl ał . - T o oni go zabi l i . T ak j ak teraz m oj ą Ros y.
- Mówi ł eś , że zabral i j ą z ł óżka.
- T ak…
- I zabi l i .
- T ak.
- T o gdzi e j es t c i ał o?
P odni ós ł wzrok. W zrok m i ał pus ty, s pogl ądał gdzi eś ponad m oi m ram i eni em , j akby zobac zył s toj ąc ą za m oi m i pl ec am i Ś m i erć , która przys ł uc hi wał a s i ę nas zej rozm owi e.
- Ni e m a c i ał a. Zabi l i j ą… w s ypi al ni , ki edy s pał em . A potem j ą zabral i , zaws ze tak robi ą.
Łani a zni knęł a. Lauren Hunter zni knęł a…
Mi m o ws zys tki ego, c o wi dzi ał em , s ł ys zał em i przeżył em , nadal ni e potrafi -
ł em do końc a uwi erzyć P hi l owi . Oto m ec hani zm wyparc i a faktów.
- P owi edz m i c oś , P hi l . J eżel i ni e znal azł eś zwł ok, to s kąd wi es z, że Ros y ni e żyj e? Może s i ę m yl i s z? Może j es zc ze gdzi eś j ą znaj dzi em y?
P okręc i ł przec ząc o gł ową, a potem zrobi ł c oś , c o odebrał o m i m owę.
P atrząc m i pros to w oc zy, s i ęgnął do ki es zeni kurtki i wyj ął fol i ową torebkę zam ykaną na pl as ti kowy s uwak. W ś rodku znaj dował a s i ę para l udzki c h oc zu i kępka pozl epi anyc h krwi ą s i wyc h wł os ów.
Zatoc zył em s i ę na bari erkę. B ył em ws trząś ni ęty i zdegus towany ni e tyl ko s am ą zawartoś c i ą torebki , al e także zac howani em P hi l l i pa, który wym ac hi wał
m i ni ą przed oc zam i j ak j aki m ś eks ponatem na wys tawi e dzi wol ągów. Zni enawi dzi ł em go, bał em s i ę go, j ego wi dok budzi ł we m ni e odrazę. Odetc hnął em 98
gł ęboko. P owi ał wi atr; l i pc owy zefi rek wydał m i s i ę zi m ny i wi l gotny, w dodatku ni ós ł j akąś pas kudną woń, j akby gni j ąc yc h owoc ów. P hi l l i p s c hował torebkę do ki es zeni (j ej krwawa zawartoś ć m l as nęł a c i c ho), a j a ś l edzi ł em j ego ruc hy j ak urzec zony. Zł ożył ręc e na kol anac h i zac zął s i ę koł ys ać w fotel u.
Znów poc zuł em znaj om y j uż s trac h i przez c hwi l ę zas tanawi ał em s i ę, c zy Chri s ti ne wyobraża s obi e c hoc i aż w przybl i żeni u prawdzi wą naturę grożąc ego nam ni ebezpi ec zeńs twa. W ątpi ł em w to. S poj rzał em na pogrążony w m roku dom ; ś wi atł o os am otni onej kuc hennej l am py l edwi e s i ęgał o do frontowyc h drzwi . Mebl e w
s al oni e przypom i nał y c zaj ąc e s i ę w pół m roku zj awy, ni eruc ho-m e i oc i ężał e. Na pi ętrze s pał a m oj a rodzi na, ni eś wi adom a zagrożeni a. Ni e m i a-
ł y poj ęc i a, j aki kos zm ar kryj e s i ę pod pozoram i s zc zęś l i wego życ i a w A s hborough. A j a m us i ał em i m go uś wi adom i ć , zani m ws zys c y padni em y j ego ofi arą.
Nawet j eś l i uda c i s i ę przekonać Chri s ti ne, że tutaj grozi wam ni ebezpi ec zeń-
s two, j ak zam i erzas z wyj ec hać , ni e m aj ąc s am oc hodu?
P hi l l i p.
- P hi l ?
Ni e odpowi edzi ał , nawet ni e podni ós ł wzroku. W ygl ądał tak żał oś ni e, że na dobrą s prawę powi ni en j ak naj s zybc i ej trafi ć do s zpi tal a.
- Ni e m am powodu, żeby dł użej żyć , Mi c hael . Znów i c h zawi odł em i teraz będą m ni e prześ l adować aż do dni a, w którym uznaj ą, że nads zedł m ój c zas .
Mam przerąbane, Mi c hael . P rzerąbane.
Ni e od dzi ś , s tarus zku, ni e od dzi ś …
K ręc i ł o m i s i ę w gł owi e, wi ęc oparł em s i ę m oc ni ej o bari erkę.
- Dl ac zego powi edzi ał eś , że „znowu i c h zawi odł eś ”? - zapytał em , c hoc i aż przec zuwał em , j ak brzm i odpowi edź.
P am i ętał em , c o m i wtedy opowi adał w l es i e, o tym , j ak zabral i m u c órkę i j ak potem s krzywdzi l i Ros y.
W tedy też i c h „zawi ódł ”.
W końc u zerknął na m ni e. W ygl ądał j ak żoł ni erz, który c udem oc al ał z wo-j ennego pi ekł a, z zapadni ętym i pol i c zkam i i m artwym i oc zam i .
- Mówi ł em c i o tym , ki edy pos zl i ś m y wtedy do l as u. K i edy pokazał em c i i c h ś wi ątyni ę. - Zawahał s i ę. - W s zys c y m i es zkańc y A s hborough m us zą zł ożyć ofi arę Izol antom . Żywą ofi arę.
Znowu to s am o. T e s ł owa m ni e prześ l adował y, a teraz, s ł ys ząc j e z j ego us t, om al ni e padł em trupem na m i ej s c u.
- W s zys tko c i wtedy powi edzi ał em - c i ągnął . - O l egendzi e i o tym , j ak s tara pani Zel l i s przed l aty wyj awi ł a m i prawdę. W tedy to był j ej obowi ązek, 99
tł um ac zyć m i es zkańc om , j aki e prawa obowi ązuj ą w A s hborough. T eraz j uż ni e, j es t s tara i zm ęc zona… Od dobryc h dwudzi es tu l at. T eraz m y s i ę tym zaj m uj e-m y, m i es zkańc y. J ako twój naj bl i żs zy s ąs i ad m i ał em obowi ązek nakł oni ć c i ę do zł ożeni a ofi ary. Ni e udał o m i s i ę. Ni e zrobi ł eś tego. Za karę zabral i m i Ros y.
- T o ty podrzuc i ł eś m i ł ani ę do s zopy, tak?
P hi l l i p poki wał gł ową. S puś c i ł wzrok. W ydał m i s i ę pokonany i zaws tydzony.
- T ego m ał ego też. Dom yś l ał em s i ę, że wzi ął eś m ni e za wari ata; trudno by-
ł o m i eć do c i ebi e pretens j ę po tym , c zego c i naopowi adał em . Na twoi m m i ej s c u też bym tak pom yś l ał . Mi m o to m us i ał em c i ę j akoś przekonać , że zł ożeni e ofi ary j es t koni ec zne. Gdybym po pros tu w kół ko c i to powtarzał , uznał byś m ni e za kom pl etnego ś wi ra i zerwał byś ws zel ki e kontakty ze m ną i Ros y. Rozum i es z, o
c o m i c hodzi ? Od s tarego P hi l a l epi ej trzym ać s i ę z dal eka, fac etowi brakuj e pi ątej kl epki . A l e wi edzi ał em , że j eś l i zas i ej ę w twoj ej gł owi e zi arno ni epewno-
ś c i , m oże zaki eł kuj e; m oże zac zni es z rozważać i deę ofi ary i potraktuj es z poważ-
ni e m oj e os trzeżeni e. Ni e udał o s i ę.
- Zam knął eś j el eni a w m oj ej s zopi e, bo m i ał eś nadzi ej ę, że zawl okę go na kam i eń ofi arny.
- No tak… Mus i ał em s próbować .
- A c o z tą kobi etą, P hi l ? T y j ą do m ni e przys ł ał eś ?
Gł os nagl e zac zął m i drżeć , s tał s i ę ni epewny, j akby ni e m ój . B ał em s i ę, że us ł ys zę odpowi edź twi erdząc ą.
T o by przepeł ni ł o c zarę. Mój s ąs i ad j es t ni e tyl ko wari atem , al e na dodatek m orderc ą…
S poj rzał na m ni e zas koc zony.
- J aką kobi etą?
- Lauren Hunter, j edną z m oi c h pac j entek. Mi es zkał a we ws c hodni ej c zęś c i m i as tec zka. Zos tał a zm as akrowana w l es i e koł o m oj ego dom u, a potem wyzi onęł a duc ha, c zoł gaj ąc s i ę do m oi c h drzwi . W ykrwawi ł a s i ę na ś m i erć . Ni e zdąży-
ł em s prowadzi ć pom oc y.
- K i edy to s i ę s tał o?
- Dzi s i aj .
Z ni edowi erzani em pokręc i ł gł ową i ukrył twarz w dł oni ac h.
- T o oni … Chc i el i s prawdzi ć , c zy zł ożys z j ą w ofi erze. Oni ni e żartuj ą. - Zawahał s i ę. - Zabral i c i ał o?
S erc e zac zęł o m i s i ę tł uc o żebra.
- T ak… Łani ę też.
100
S ki nął gł ową.
- W ten s pos ób daj ą c i do zrozum i eni a, że s trac i ł eś tę s zans ę i powi ni eneś przygotować s i ę na nas tępną. Na B oga, Mi c hael ! - P odni ós ł gł os . - Zł óż ofi arę j es zc ze dzi s i aj , teraz, w noc y, zani m przyj dą po J es s i c ę al bo Chri s ti ne!
T argał y m ną różne uc zuc i a - s trac h, gni ew, frus trac j a, przem i es zane w pas kudny koktaj l . Zł apał em P hi l l i pa za koł ni erz.
- Ni ec h c i ę di abl i ! Dl ac zego ni e os trzegł eś m ni e zaraz po przeprowadzc e?!
Zwi otc zał , j akbym trzym ał w rękac h worek ows a. P uś c i ł em go. Os unął s i ę na fotel .
- B ył eś taki przyj ac i el s ki , zapros i ł eś nas na l unc h, c hoc i aż od poc zątku wi edzi ał eś , że j a i m oj a rodzi na znal eźl i ś m y s i ę w ś m i ertel nym ni ebezpi ec zeń-
s twi e… T y pi eprzony os zuś c i e!
- Ni e m ogł em c i powi edzi eć ! - krzyknął . Oddyc hał s zybko i pł ytko, zni żył
gł os , j akby uś wi adom i ł s obi e, że ni e powi ni en budzi ć m oi c h dzi ewc zyn. - Oni wi edzą, c o s i ę dzi ej e, Mi c hael . P ods ł uc huj ą nas … ki edy c hc ą. Ni e pytaj , j ak to robi ą: m oże m aj ą s uperc zuł y s ł uc h, m oże radi o, a m oże s zós ty zm ys ł … Ni e wi em . Gdybym powi edzi ał wtedy c okol wi ek, c o m ożna by zi nterpretować j ako
os trzeżeni e, m ogl i by zabi ć m ni e al bo Ros y. Zrozum … Ni e m ogł em , ni e wtedy.
T o dl atego wyki erował em c i ę do s ypi al ni na pi ętrze. Myś l ał em , że m oże wi dok Ros y naprowadzi c i ę na trop zł a, które tu m i es zka.
Oc hł onął em . P oki wał em gł ową. W m oj ej gł owi e poj awi ał y s i ę obrazy: Nei l Farri s , Ros y Dei ghton, Lauren Hunter. Ni e żyj ą. W s zys c y ni e żyj ą.
- Rzec zywi ś c i e, zas tanawi ał em s i ę, c o s i ę j ej s tał o. P rzys zł o m i do gł owy, że ni es zc zęś c i e, które s potkał o Nei l a Farri s a, m ogł o m i eć to s am o źródł o. Zac zął em s kł adać w c ał oś ć el em enty ukł adanki , al e c ał y c zas m yś l ał em rac zej o dzi ki m zwi erzęc i u, które zaatakował o i c h oboj e. I w s um i e m i ał em troc hę rac j i … -
P rzygryzł em paznoki eć . - W i dzi s z…
Ros y c oś m i wtedy powi edzi ał a.
P hi l s poj rzał na m ni e pytaj ąc o.
- P owi edzi ał a, że przyj dą po m ni e, tak j ak przys zl i po Farri s a i po ws zys tki c h w tym przekl ętym m i eś c i e. T o j ej s ł owa.
- P róbował a c i ę os trzec . Ni e m us i ał a tego robi ć . Źl e s końc zył a.
- I ta m oj a pac j entka, Lauren… T uż przed ś m i erc i ą też powi edzi ał a, że po m ni e przyj dą. I j es zc ze j edno, P hi l … W i edzi ał a, j ak m a na i m i ę m oj a żona. Mus i ał a m ni e s prawdzać . Ni e ws pom i nał em j ej o Chri s ti ne.
101
P hi l l i p pokręc i ł gł ową. Oc zy m i ał s zkl i s te od ł ez, poc hl i pywał c i c ho.
- T roc hę m i es za m i s i ę w gł owi e, zres ztą nawet j akbym m yś l ał kl arowni e, ni e wi edzi ał bym , c o o tym s ądzi ć , al e… Może ta twoj a pac j entka c oś wi edzi ał a, a m oże…
- Może c o?
- Może i c h pods ł uc hał a.
- Że c o? J ak to pods ł uc hał a? Żarty s obi e robi s z?!
Nagl e us ł ys zał em s zel es t wś ród drzew, dobi egaj ąc y m ni ej wi ęc ej z tego m i ej s c a, w którym zos tał a zam ordowana Lauren. S poj rzał em w tam tym ki erunku, m rużąc oc zy. P owi ał wi atr, dzi wni e c hł odny i ni os ąc y s ł abą woń gni j ąc yc h roś l i n
- bardzo ni eprzyj em ną, m oże nawet s zkodl i wą. S erc e ł om otał o m i w pi ers i z taką s i ł ą, j akby l ada m om ent m i ał o pęknąć . Odwróc i ł em s i ę do P hi l a, który ws parł s i ę m oc no na podł oki etni kac h i ws tał . W ł ożył z powrotem c zapkę. Z ki es zeni kurtki s terc zał m u rożek pl as ti kowej torebki .
- Mus zę wrac ać do dom u, Mi c hael - powi edzi ał , s trzel aj ąc oc zam i w bok, w s tronę l as u. P aranoj a: oto żywy przykł ad j ej dzi ał ani a. - Ni e wi em , i l e m i zos ta-
ł o.
B ył o wi dać , że c hc e j ak naj s zybc i ej s obi e pój ś ć .
- P hi l … - Chwi l a prawdy: dzi ał aj al bo gi ń. - Chri s ti ne m i ał a dzi ś wypadek…
Nas z s am oc hód… S zukał em j aki egoś i nnego ś rodka trans portu, al e ni c z tego.
P os ł uc haj , P hi l … Chc ę s tąd uc i ec . T eraz, zaraz. W eźm y twój s am oc hód, ws i ądźm y do ni ego ws zys c y i s pi eprzaj m y z tej dzi ury.
Co parę s ł ów odruc howo zerkał em w ki erunku l as u.
(P aranoj a.)
T eraz też tam s ą? P atrzą? P ods ł uc huj ą?
P hi l l i p zaś m i ał s i ę z ni edowi erzani em , gł oś no, j ak s zal eni ec . P rzes tał pł akać , al e j ego c zł onki podrygi wał y j ak po porażeni u s ł abym ł adunki em el ektryc znym .
T ak j akby odkrył nagl e, że m a pod ubrani em pół m rowi s ka. Chwi ej ni e zs zedł z werandy i odwróc i ł s i ę do m ni e.
- W i dzi ał eś ki edyś , żebym prowadzi ł , Mi c hael ?
Chol era j as na… Ni e, ni e wi dzi ał em . S am zres ztą też ni ewi el e j eździ ł em , od-kąd zam i es zkal i ś m y w A s hborough. Zwykl e to Chri s ti ne robi ł a zakupy i wozi ł a J es s i c ę do m i as ta al bo do parku. Ni e l i c ząc l unc hów z Dei ghtonam i , dom przy Harl an Road opuś c i ł em dos ł owni e parę razy, gł ówni e przy okazj i krótki c h wypadów
do m i as ta z Chri s ti ne i J es s i c a. Raz był em w s zkol e, ki l ka razy w s kl epi e z narzędzi am i , raz u fryzj era… P oza tym zac howywał em s i ę j ak typowy l ekarz 102
z dom ową praktyką, wł as nym gabi netem i ws pani ał ą bi bl i oteką, którą m ogł em s i ę do wol i rozkos zować . Zaws ze tego c hc i ał em .
T ak, ps i a m ać , wł aś ni e tego.
P okręc i ł em gł ową.
- Od c zterec h l at ni gdzi e ni e j eżdżę. Ni e pozwal aj ą m i . I wygl ąda na to, że tobi e też ni e pozwol ą.
P hi l odwróc i ł s i ę do m ni e pl ec am i i rus zył w s tronę drogi .
- Chri s ti ne potrąc i ł a ps a - powi edzi ał em bez przekonani a, równi eż s c hodząc z werandy. - Odzys kam y s am oc hód za…
Co ona powi edzi ał a? Że i l e to potrwa?
P hi l l i p dos zedł do końc a podj azdu, zani m odwróc i ł s i ę i krzyknął :
- Mam dl a c i ebi e przykrą wi adom oś ć , Mi c hael . Ni e zobac zys z j uż s woj ego s am oc hodu.
S erc e podes zł o m i do gardł a. Chc i ał o m i s i ę pł akać i pewni e bym s i ę rozryc zał , gdyby ni e zł oś ć , która wezbrał a we m ni e j ak fal a przypł ywu.
- W al s i ę, P hi l ! Mi ał em c i ę za przyj ac i el a. W ykorzys tał eś nas , dupku, a teraz m am y tak s am o przerąbane j ak ws zys c y w tym pi eprzonym m i eś c i e!
- P rzykro m i , Mi c hael … Chc i ał bym c i pom óc , al e ni e j es tem w s tani e po-m óc nawet s am em u s obi e.
Rus zył em w j ego s tronę.
- Mam to gdzi eś , odej dę s tąd na pi ec hotę. Dwadzi eś c i a ki l om etrów do E l l envi l l e? Ni e m a s prawy. T am znaj dę kogoś , kto m i pom oże.
Nerwy m i pus zc zał y. Czuł em , j ak buks uj ą m i zębatki w m ózgu. Ni e zatrzy-m uj ąc s i ę, P hi l l i p odkrzyknął :
- Ni kt c i ni e pom oże ani tam , ani tutaj . - P rzys tanął i pokazał na l as . - P oza tym ni e uj dzi es z dal eko. Chyba j uż wi es z, że Nei l Farri s wc al e ni e pos zedł pobi egać ? Chc i ał s tąd odej ś ć , tak j ak wi el u i nnyc h. Ni e pozwol i l i m u.
S tanął em j ak wryty, s paral i żowany wi dm em porażki .
- W al s i ę - m ruknął em . Ni e wi edzi ał em , c zy m ni e us ł ys zy, al e ni e m i ał o to żadnego znac zeni a.
Zac zął truc htać w s tronę dom u. W ś wi etl e l atarń rzuc ał potężne c i eni e.
- Żegnaj , Mi c hael - zawoł ał j es zc ze i s i ę rozpł akał .
Odprowadzi ł em do wzroki em , a potem gapi ł em s i ę w l as , s ł uc haj ąc pł ac zu, dopóki P hi l l i p ni e zni knął za zakrętem drogi , s to m etrów od m oj ego dom u.
103
19.
K i l ka godzi n późni ej c oś m ni e obudzi ł o. S zc zekani e ps a. Na dworze. Otworzył em oc zy i s twi erdzi ł em , że ś pi ę w ł óżku J es s i ki , drugą noc z rzędu.
W s pom ni eni a m i ał em troc hę m gl i s te, tak j akby m oj a podś wi adom oś ć pró-
bował a zepc hnąć w c i eń obfi tuj ąc y w ni eprzyj em ne wydarzeni a dzi eń. J ednak wi zj a um i eraj ąc ej Lauren prześ l adował a m ni e j ak duc h, j akby j ej porani ona dus za wś l i znęł a s i ę ze m ną do poś c i el i i tul i ł a s i ę do m ni e, aby przes zyć m ni e c hł odem do s zpi ku koś c i .
Natyc hm i as t przypom ni ał m i s i ę P hi l l i p i to, j ak m ni e zdradzi ł , aby c hroni ć s i ebi e i s woj ą rodzi nę. Od poc zątku odgrywał wyznac zoną rol ę w s pi s ku. B ez wzgl ędu na to, c zy w l es i e żyl i przeds tawi c i el e pradawnej l udzki ej ras y, c zy po pros tu krył a s i ę w ni m banda obł ąkanyc h fanatyków (c o nagl e wydał o m i s i ę bardzi ej
s ens owne), m us i ał em zadbać o s i ebi e i s woi c h bl i s ki c h, a to oznac zał o j ak naj s zybs zą wyprowadzkę.
W róc i ł em do dom u. Ni e zam i erzał em s i ę kł aś ć . Groza s ytuac j i ni e pozos tawi ał a m i wyboru: m us i ał em c zuwać , ki edy m oi naj bl i żs i s m ac zni e ś pi ą, ni e-
ś wi adom i grożąc yc h i m ni ebezpi ec zeńs tw. W końc u j ednak m ój organi zm s i ę poddał i wbrew s woj ej wol i padł em na ł óżko J es s i ki . Oparł em j es zc ze brodę na parapec i e, żeby wygl ądać przez okno, al e zobac zył em tyl ko c i eni e rozkoł ys anyc h drzew, a potem zas nął em .
Ni e pam i ętam , c zy c oś m i s i ę ś ni ł o, al e s zc zekani e ps a m us i ał o s i ę przebi ć do m oj ego zas panego m ózgu. P ół przytom ny us i adł em na ł óżku. Otoc zeni e wydał o m i s i ę dzi wni e ni em ateri al ne, j akbym oc knął s i ę pod hi pnozą. Lal ki na bi urku J es s i ki , c i em ne i ni ewyraźne, wygl ądał y j ak krzaki w l es i e. P odc zoł gał em s i ę do
okna i wyj rzał em na dwór. Na trawni ku l eżał J i m m y P age i gapi ł s i ę pros to na m ni e. Znowu zas zc zekał , zerwał s i ę na równe nogi i podbi egł bl i żej dom u.
Odrzuc i ł em koc i s puś c i ł em nogi z ł óżka. P odł oga, c hoć drewni ana, był a zi m na w dotyku; dres zc z przes zedł m i po kręgos ł upi e. Na podł odze, tuż przy m oi c h s topac h, l eżał a gł ówka j ednej z l al ek: ta s am a, która odpadł a j uż ki l ka dni wc ześ ni ej . W patrywał a s i ę we m ni e dwi e s zkl i s tym i kul am i oc zu. Nas tros zone rude
wł os y przywodzi ł y na m yś l c zuł ki pol i pa. Zam rugał a raz, potem drugi , trzec i i kol ej ne, rytm i c zni e wys tukuj ąc c i c hy rytm : kl i k-kl i k, kl i k-kl i k. Ni e był o przec i ągu (zam knął em ws zys tki e okna), ni e m ogł em wi ęc tł um ac zyć ruc hu powi ek powi ewem wi atru. S poj rzał em na pół kę: j edna z l al ek rzec zywi ś c i e ni e 104
m i ał a gł owy. W równym rządku był a l uka, której wc ześ ni ej ni e zauważył em .
Zam knął em i przetarł em oc zy, a ki edy j e otworzył em , gł ówka zni knęł a i wróc i ł a na s woj e m i ej s c e, na pl as ti kowy korpus i k, do którego nal eżał a.
T o s en, Mi c hael . T y ś ni s z.
P age znowu zas zc zekał . S ł ys zał em go z dal eka, z pogł os em , al e… Dźwi ęk brzm i ał zdum i ewaj ąc o c zys to j ak na rozbrzm i ewaj ąc y we ś ni e. W ys zedł em z pokoj u. Czuł em s i ę, j akbym unos i ł s i ę ki l ka c entym etrów nad podł ogą. Moj e c i ał o wydawał o m i s i ę c i ężki e i ni ezgrabne, porus zani e s i ę wym agał o s porego wys i ł ku.
S c hodzi ł em po s c hodac h po j ednym s topni u; dywani k kł uł m ni e w s topy, m i m o że wrażeni e s zybowani a nad zi em i ą wc al e ni e os ł abł o. Moc no trzym ał em s i ę poręc zy. P i erws zy raz ś ni ł em s en, który był tak… rzec zywi s ty.
W s zedł em do kuc hni , potem do przedpokoj u (z nowym i i ni ezbyt s ol i dnym i drewni anym i drzwi am i ) i poc zekal ni . Z zewnątrz dobi egał o uj adani e P age’ a, który dopom i nał s i ę, żeby go wpuś c i ć . Otworzył em drzwi i nas z s pani el faktyc zni e tam był , al e zam i as t przes adzi ć próg j ednym s us em , ods koc zył o dobre trzy m etry,
obej rzał s i ę na m ni e i znów zac zął s zc zekać . W i edzi ał em , o c o m u c hodzi ; j uż wc ześ ni ej s i ę tak zac howywał , j akby m ówi ł : No c hodź, tatuś ku. Chc ę c i c oś pokazać .
W ys zedł em na zewnątrz i m ał o ni e potknął em s i ę o wł as ne buty, wc i ąż m okre po tym , j ak po poł udni u próbował em j e um yć pod s zl auc hem . W ł ożył em j e i przes zedł em po trawi e do m i ej s c a, w którym zatrzym ał s i ę P age. Zas zc zekał na m ni e i popędzi ł do s zopy
(do s zopy)
gdzi e znowu przys tanął . P ewni e c hc i ał s prawdzi ć , c zy za ni m pój dę. P ods zedł em bl i żej . W s ł abym bl as ku ks i ężyc a dos trzegł em s trużki ś wi eżej krwi na j ego pys zc zku. Mi ał też krew na ł apac h i tuł owi u. P rzeł knął em dł awi ąc ą grudę w gardl e i zatrzym ał em s i ę pół tora m etra od s zopy.
Drzwi był y uc hyl one. W yc i ągaj ąc s zyj ę i wykręc aj ąc gł owę próbował em zaj rzeć do ś rodka i przebi ć wzroki em c i em noś ć . Drzwi drgnęł y. Z poc zątku zac hy-botał y s i ę tyl ko, pewni e porus zone wi atrem , a potem , bardzo wol no, otworzył y s i ę s zerzej . Zardzewi ał e zawi as y zgrzytał y przy tym potępi eńc zo j ak s fora du-c hów w
nawi edzonym dom u.
Us ł ys zał em dźwi ęk. S zurani e.
Z s zopy… c oś … wyc hodzi ł o.
Naj pi erw zobac zył em gł owę. P otem korpus .
T o był a ł ani a.
A l e ni e j akaś ł ani a. T o był a ta ł ani a.
105
S tał a tuż za progi em , ze s trzas kanym ł bem , c zarną pl am ą krwi na s zyi , na-gi m i żebram i wi doc znym i j ak narys owane kredą l i ni e i zwi s aj ąc ym i z brzuc ha wnętrznoś c i am i , które wygl ądał y j ak ś wi eżo obrany owoc .
Rozej rzał em s i ę. Dookoł a panował a m artwa c i s za - ni e ś pi ewał y ptaki , um i l kł y c ykady, nawet P age s i edzi ał c i c ho i tyl ko patrzył na m ni e bł agal ni e, a ks i ężyc l ś ni ł m u na um azanej pos oką m ordc e.
Łani a zm artwyc hws tał a, z ni ewi adom yc h, przerażaj ąc yc h powodów. Łypnęł a na m ni e oc al ał ym oki em (po drugi m zos tał tyl ko c zarny otwór j ak gni j ąc a dzi ura w brzos kwi ni ), i kul ej ąc , rus zył a w gł ąb l as u. P age zas kom l ał i podreptał za ni ą.
S tał em ni eruc hom o, patrząc na parę zwi erząt i dąc yc h obok s i ebi e j ak ani m owa-ne pos tac i e z j aki ej ś kos zm arnej kres kówki . Obej rzał y s i ę na m ni e. Czekał y.
Czekał y, aż pój dę za ni m i .
P os zedł em .
O dzi wo, ni e c zuł em s trac hu - i s zybko zori entował em s i ę dl ac zego. T o był
s en. Martwe zwi erzęta ni e c hodzą, a j uż na pewno ni gdzi e by m ni e ni e próbowa-
ł y prowadzi ć ; tego ni e robi ą nawet żywe. No, m oże P age’ owi s i ę zdarzał o… T eraz j ednak zac howywał s i ę i nac zej , m i ał w s obi e c oś ni epokoj ąc o l udzki ego, c o utwi erdzał o m ni e w przekonani u, że l eżę s obi e s pokoj ni e w ł óżku, pod przykryc i em , i tyl ko gał ki oc zne ś m i gaj ą m i pod powi ekam i na ws zys tki e s trony.
Dzi wni e podeks c ytowany rus zył em w ś l ad za zwi erzętam i przez l as . J el eń popędzi ł na zł am ani e karku. P age ponagl ał m ni e s zc zekani em , wi ęc przys pi e-s zył em kroku. Od c zas u do c zas u zatrzym ywał s i ę i c zekał na m ni e. P rzem ykal i -
ś m y wś ród drzew. Łani a poj awi ał a s i ę j ak zac zarowana, c zas em tuż obok m ni e, c zas em w wi ęks zej odl egł oś c i , po c zym zni kał a równi e s zybko, j ak wc ześ ni ej s i ę zm ateri al i zował a, j akby c oś wym azywał o j ej obraz z m oj ej pam i ęc i . Zas tanawi a-
ł em s i ę, dl ac zego wł aś c i wi e i s toty ze s nów tak c zęs to s tos uj ą tę s ztuc zkę… Może nas za podś wi adom oś ć real i zuj e j aki ś nadrzędny pl an, m oże ki eruj e ni ą ni epoj ę-
ty s ys tem , który przy i nnyc h okazj ac h każe nam wrac ać nago do s zkoł y, s póź-
ni ać s i ę na egzam i ny (do któryc h w dodatku ni e j es teś m y przygotowani ) al bo l ądować w s uperm arkec i e, gdzi e przy odrobi ni e s zc zęś c i a m ożem y w al ej c e m i ędzy pół kam i puknąć ł adni utką kas j erec zkę. Na ni ektóre pytani a po pros tu ni e m a odpowi edzi . T o był o j edno z ni c h.
P age i j el eń zwi ęks zal i tem po, a j a goni ł em i c h j ak po s znurku. S en był pi e-ki el ni e real i s tyc zny; pod butam i wyraźni e c zuł em j eżynowy gąs zc z, gał ązki , korzeni e, zi em i ę. Noc ny wi atr c hł odzi ł m oj e ods ł oni ęte ręc e i nogi . W którym ś m om enc i e zahac zył em gł ową o zwi es zaj ąc ą s i ę ni s ko gał ąź s os ny i i gi eł ki zakł uł y m ni e
bol eś ni e w c zoł o.
106
Mi m o że c ał ki em trzeźwo m yś l ał em i kontrol ował em s ytuac j ę, wc al e m i s i ę ten s en ni ć podobał . P owtarzał em s obi e, że z taki c h s nów m ożna s i ę obudzi ć w dowol nej c hwi l i , wys tarc zy s próbować … P róbował em wi ęc , al e bez powodzeni a.
Za to po ni eudanyc h próbac h ogarnął m ni e l ęk. S en ni e zam i erzał wypuś c i ć m ni e ze s woi c h obj ęć , dopóki s i ę ni e obudzę, bo wtedy będę m ógł go zbyć po-gardl i wym pryc hni ęc i em . Modl i ł em s i ę wi ęc o nadej ś c i e ś wi tu i o przebudzeni e.
Ni e c hc i ał em bi ec za j el eni m zom bi i m oi m m ał ym c oc ker-s pani el em do kam i ennego kręgu, ś wi ątyni Izol antów. Do m i ej s c a, w którym ni e c hc i ał em s i ę znal eźć ani na j awi e, ani we ś ni e.
Zwi erzę m us i być żywe, żeby m ożna j e był o zł ożyć w ofi erze.
Ni e m i ał em j ednak wyboru - j ak m uc ha zł apana w paj ęc zą s i eć . Mój l os m us i ał s i ę dopeł ni ć . B i egnąc za parą zwi erząt, c zuł em s i ę j ak prowadzony na s m yc zy. P okonywał em znaj om e górki i doł ki , zagł ębi aj ąc s i ę c oraz bardzi ej w l as .
Odl egł oś ć wydał a m i s i ę zbl i żona do tej , którą pokonał em na j awi e na s pac erze z P hi l l i pem . P odobni e wygl ądał też teren - w paru m i ej s c ac h natrafi ł em na bardzo m i ękki , grząs ki grunt, bł oto m l as kał o m i pod s topam i . Drzewa wznos i ł y s i ę nad m oj ą gł ową j ak wi eżowc e.
W podobnym c zas i e j ak podc zas przec hadzki z P hi l l i pem dotarł em do kręgu dębów i wi ekowyc h bi ał yc h m onol i tów. W tej s am ej c hwi l i ogarnął m ni e - znowu! - c zys ty s trac h. Uderzył m ni e j ak burza pi as kowa, j ak huragan potężny i ni eus tępl i wy. Ś wi at zawi rował m i przed oc zam i . Na B oga, c zy wyj dę z tego ży-wy?
W i dok był zbyt m akabryc zny, aby m ógł być prawdzi wy; m us i ał em s obi e przypom ni eć , że ś ni ę po pros tu wyj ątkowo real i s tyc zny s en. Oto ona, ofi ara m ordu w peł nej kras i e: Ros y Dei ghton. Leżał a na wznak na wi el ki m gł azi e po-
ś rodku kręgu. W yc i ągni ęte nad gł ową ręc e zwi s ał y z kam i eni a, a c zubki pal c ów dotykał y zi em i . P odarta w s trzępy kos zul a noc na ods ł ani ał a poharatany tuł ów i wi doc zne organy wewnętrzne. S trużki ks i ężyc owego bl as ku s ąc zył y s i ę przez l i s towi e i odbi j ał y s i ę w j ej oc zac h, upodabni aj ąc j e do dwóc h s rebrnyc h kl ej no-
c i ków. Ni gdy w życ i u ni e c zuł em s i ę tak rozbi ty. W i dok wyprutyc h wnętrznoś c i był dl a m ni e ni e m ni ej s zą udręką ni ż wi doc zne na c i el e Ros y s tare bl i zny.
Nagl e uś wi adom i ł em s obi e, że ni e j es t to zwykł y s en, l ec z potworna, m akabryc zna traum a, zni ewal aj ąc a i odbi eraj ąc a wol ną wol ę. To był a prowokac j a, kpi na ze m ni e, m oj ej wi edzy i zawodowego doś wi adc zeni a, które ni e pom ogł y m i oc al i ć Ros y Dei ghton. A ni Lauren Hunter. A ni , j ak s obi e ze zgrozą uś wi adom i ł em ,
m oj ej rodzi ny.
107
P owi ał a c i c ha bryza, rozs uwaj ąc gał ęzi e nad pol aną. Ohydna poś wi ata zal ał a ofi arny kam i eń. B ł ys zc ząc e w ni ej m onol i ty rzuc ał y dł ugi e c i eni e.
P age i ł ani a s tanęl i przy gł azi e. Fi gl arny c oc ker-s pani el ws koc zył na górę, ul okował s i ę m i ędzy nogam i Ros y i wpakował j ej pys k pros to w otwartą j am ę brzus zną. Łani a s zc zeknęł a krótko. P age podni ós ł ł eb i wys zc zerzył na m ni e zęby. Zł oc i s ta s i erś ć kl ei ł a m u s i ę do c i ał a. Zdawał a s i ę fos foryzować , c hoc i aż przybrał a
s zary odc i eń z c zarnym i s m ugam i krwi .
Zes koc zył z kam i eni a.
Ros y Dei ghton s i ę porus zył a.
Naj pi erw j edna ręka, wył am ana ze s tawu barkowego i zwi s aj ąc a l uźno j ak kawał ek s znura, zadygotał a, s zarpnęł a s i ę w przód i opadł a na pi erś . P otem Ros y przewróc i ł a oc zam i w wypeł ni onyc h krwi ą oc zodoł ac h; s zkarł atne ł zy s pł ynęł y po pol i c zkac h. Z us t - przerażaj ąc ej c zarnej j am y - wypł ynęł a m i es zani na pł ynów
us troj owyc h. Ros y, gul goc ząc , us i adł a gwał towni e, ni enatural ni e j ak poc i ągni ęta za s znurki m ari onetka i s poj rzał a na m ni e.
Czys ty s trac h nagl e wydał m i s i ę baj ką… P rzerażeni e, j aki e odc zuł em , ni e m i ał o grani c . W ezbrał o we m ni e i wypeł ni ł o m ni e. Czuł em , j akbym m i ał i m pl o-dować , al e wtedy też dotarł o do m ni e, że c ał y horror zac zni e s i ę od poc zątku, bo przec i eż w s nac h s i ę ni e um i era. W c hwi l i ś m i erc i c zł owi ek s i ę budzi .
Obudzi ł em s i ę wi ęc … w ś rodku s nu. Ni e dane m i był o wróc i ć na j awę, dopóki zapl anowany s c enari us z ni e zos tani e odegrany do s am ego potwornego zakoń-
c zeni a.
Ros y s toc zył a s i ę z gł azu j ak popyc hana przez duc hy. Z zi em i wzbi ł s i ę obł oc zek kurzu wokół ni ej . T yl ko j ej gł owa m i otał a s i ę na boki , a z gardł a dobywał
s i ę ni el udzki c harkot.
Mi c hael …
K obi ec y gł os wypowi edzi ał m oj e i m i ę. B rzm i ał m i ł o, s ł odko, ł agodni e, al e m i ał w s obi e c oś wi dm owego, pogł os dowodząc y j ego ni ezi em s ki ego poc hodze-ni a.
T o tyl ko gł os we ś ni e, gł os we ś ni e…
S poj rzał em w prawo, bo s tam tąd dobi egał , i m us i ał em zatkać s obi e us ta pi ę-
ś c i ą, żeby ni e krzyknąć . S ądząc po tym , że pol i c zki m i ał em c ał e m okre, m us i a-
ł em j uż dł użs zą c hwi l ę pł akać , ni e zdaj ąc s obi e z tego s prawy. S tanął em oko w oko z nowym kos zm arem , zbyt s tras znym , by m óc go zni eś ć .
Lauren Hunter s tał a za j ednym z m onol i tów. P oł owę twarzy - tę odartą ze s kóry - pokrywał a j ej zakrzepł a krew. W ł os y przypom i nał y pozl epi any fi l c .
Uś m i ec hał a s i ę j ak obł ąkana; ś m i ertel ny grym as zas tygł j ej na twarzy, 108
ods ł ani aj ąc s zc zękaj ąc e teraz zęby. P owł óc ząc nogam i , wys zł a zza kam i eni a.
W l ekł a za s obą j el i to, które ni c zym wąż wi ł o s i ę po zi em i i zni kał o za gł azem , zas us zone, obl epi one patykam i , l i ś ć m i i grudkam i zi em i . Chwi ej ni e s zł a w m oj ą s tronę, z wyc i ągni ętym i rękam i , s tężał ym uś m i ec hem i gł ową kol ebi ąc ą s i ę gro-tes kowo na boki . Ni e m a to j ak okl epany frazes : ona naprawdę wygl ądał a j ak
s zm ac i ana l al ka.
Mój rozum broni ł s i ę res ztkam i s i ł i próbował zaprzec zać zm ys ł om . Zam kną-
ł em oc zy. W tam tej c hwi l i ni e m i ał bym ni c przec i wko tem u, żeby wyl ądować na gol as a w m oj ej s tarej s zkol e i przed c ał ą kl as ą bzykać s i ę z kas j erką z s uperm ar-ketu.
Otworzył em oc zy.
Lauren ni e zni knęł a.
B ył a c oraz bl i żej . Uś m i ec hał a s i ę i wyc i ągał a do m ni e ręc e. Z otwartej rany w j ej tuł owi u unos i ł y s i ę s m użki zi el onkawego dym u.
Otworzył em us ta do krzyku. Ni e wydobył s i ę z ni c h żaden dźwi ęk.
S tanęł a w m i ej s c u, j akby zas koc zona m oj ą ni eudaną próbą obudzeni a s i ę.
J uż s i ę ni e uś m i ec hał a.
- Zwi erzę m us i być żywe, żeby m ożna j e był o zł ożyć w ofi erze.
Drgnęł a i s i ę zac hwi ał a. P rzewróc i ł a oc zam i , ods ł ani aj ąc brudnobi ał e, j akby zaropi ał e bi ał ka.
S poj rzał em na kam i eń w ś rodku kręgu. P age s tał na ni m z wywi es zonym j ę-
zorem i dys zał c i ężko. P ods zedł em do ni ego i opadł em na kol ana na m i ękką, wi l gotną zi em i ę. Lauren Hunter równi eż zbl i żył a s i ę do gł azu i padł a na zi em i ę obok zwł ok Ros y Dei ghton. J el eń znowu zrobi ł tę s woj ą s ztuc zkę ze zni kani em , al e one obi e wpatrywał y s i ę we m ni e. Lauren, m i m o że l eżał a na zi em i , patrzył a
pros to przed s i ebi e, Ros y zerkał a na m ni e z ukos a, ni e m ogąc odwróc i ć gł owy. U
obu dos trzegał em oznaki ws pół c zuc i a (tak w każdym razi e podpowi adał a m i wyobraźni a), al e i c h s poj rzeni a wyrażał y przede ws zys tki m zgodę. Mogł em zac zynać to, c o m us i ał o s i ę s końc zyć tragi c zni e.
Chc i ał o m i s i ę krzyc zeć , al e nawet ni e próbował em . W i edzi ał em , że ni c z tego ni e będzi e.
- Zrób to - ponagl i ł a m ni e Lauren.
Ros y też c oś powi edzi ał a i c hoć ni e zrozum i ał em s ł ów, przekaz był c zytel ny.
Nades zł a c hwi l a, aby zł ożyć ofi arę Izol antom . Dł użej ni e m ogł em s i ę m i gać .
T o tyl ko s en, tyl ko s en, tyl ko s en…
- Zwi erzę m us i być żywe podc zas s kł adani a ofi ary. W przec i wnym razi e ty i c i , któryc h koc has z, będzi ec i e s kazani na zagł adę.
109
W i atr poc hwyc i ł groźbę Lauren i wepc hnął m i j ą do pł uc ; poc zuł em na j ęzy-ku zgni ł y arom at j ej oddec hu.
S poj rzał em na ps a. P s a J es s i ki . Mój um ys ł s tawi ał opór.
Zrób to, Mi c hael . P os ł uc haj i c h i gra s i ę s końc zy, s en równi eż, a ty obudzi s z s i ę w s woi m ł óżku, c i es ząc s i ę pi ęknym poranki em i m aj ąc c ał y dzi eń na uc i ec zkę z A s hborough.
P ogł as kał em P age’ a. K rew obl epi ł a m i dł oń.
Drugą ręką zł apał em go za kark. Ni e s tawi ał oporu.
Ś c i s nął em .
Moc no.
Moc ni ej .
P rzyc i s nął em m u ł eb do kam i eni a.
P oc zuł em , j ak koś c i s i ę przem i es zc zaj ą, a c zas zka trzes zc zy. Coś c i epł ego poc i ekł o m u z pys ka.
Odwróc i ł em wzrok. Ni e potrafi ł em być ś wi adki em s woj ej zbrodni .
Mój B oże…
Co j es t, do di abł a…
Mi ędzy drzewam i dos trzegł em zł ote ś wi ateł ka. B ył y i c h s etki , w różnej odl egł oś c i , m i gotał y wś ród drzew i zaroś l i .
W patruj ąc s i ę w ni e, uderzał em gł owąP age’ a o kam i eń, raz za razem , aż ś wi ateł ka i c ał y ś wi at rozpł ynęł y s i ę w pas kudnym s zarym wi rze.
20.
Mam o!
S ł ys ząc gł os J es s i ki , rzec zywi s ty j ak m ał o które wydarzeni e w m oi m życ i u, odruc howo pom yś l ał em , że to tyl ko kol ej ny s en. Nowy kos zm ar. S ł ys zał em równi eż i nne odgł os y, s zc zęk nac zyń, c hrobotani e pl as ti ku…
- Chodź do m ni e, koc hani e… Ni e wyc hodź na dwór.
T o Chri s ti ne woł aj ąc a c órkę. Otworzył em oc zy, al e c ał y c zas zakł adał em , że ś ni ę: równy oddec h, pl am ki s ł ońc a na ś c i anac h, wpatrzone we m ni e l al ki w pokoj u J es s i ki . B ył em równi e c zuj ny i przytom ny j ak w noc y, ki edy rozpoc zął em s woj ą podróż.
P rzec i ągnął em s i ę. Czuł em s i ę j ak pł ywak wynurzaj ąc y s i ę z gł ęboki ego ba-s enu. B l as k rzec zywi s toś c i nas i l ał s i ę z każdą c hwi l ą, gdy zm i erzał em ku rozm i -gotanej powi erzc hni .
110
- Mam o! J a c hc ę i ś ć s zukać P age’ a!
Gł os J es s i ki , gł oś ny, wyraźny, dobi egaj ąc y z parteru, z okol i c s c hodów, przebi ł s i ę przez powi erzc hni ę s nu. Ni e s pał em . T o ni e był o zł udzeni e. Na ws zel ki wypadek pol eżał em ni eruc hom o j es zc ze z pi ęć m i nut, przys ł uc huj ąc s i ę rozm owi e żony i c órki , przes ąc zaj ąc ej s i ę do m oj ej budząc ej s i ę ś wi adom oś c i .
Myś l ał em o P age’ u.
T o był tyl ko s en, zwari owany, porąbany s en.
B ardzo m i s i ę to podobał o - m ał y pozytyw w ś wi ec i e, który eks pl odował ne-gatywam i . K ł opot w tym , że te negatywy wc al e ni e zni knęł y. Ni e dał o s i ę o ni c h zapom ni eć .
Dol ec i ał m ni e zapac h j edzeni a: j aj ka, bekon, s m ażone zi em ni aki . Zaburc zał o m i w brzuc hu. Mi m o ni es pokoj nyc h m yś l i (i pi eki el nego ból u gł owy) uś m i ec hnął em s i ę. P ewni e Chri s ti ne po s woj em u wyc i ągał a do m ni e rękę na zgodę. J a dzi eń wc ześ ni ej zrobi ł em to s am o, próbuj ąc zas ypać wyrwę w nas zym zwi ązku.
Ci epł y, s m ac zny pos i ł ek s prawi m i wi el ką radoś ć i przyda s i ę, zani m przekażę dzi ewc zynom wi adom oś ć , że wyj eżdżam y z A s hborough - natyc hm i as t, ni e ogl ądaj ąc s i ę na brak s am oc hodu.
Nei l Farri s … ni e żyj e.
Lauren Hunter… ni e żyj e.
Ros y Dei ghton. Ni e żyj e.
J i m m y P age… Ni e żyj e?
- Mogę obudzi ć tatus i a? - zapytał a J es s i c a. - P om oże m i s zukać P age’ a.
- Ni e m am y s am oc hodu, kwi atus zku - przypom ni ał a j ej Chri s ti ne. - Zos tał
w wars ztac i e. A l e ni e m artw s i ę, P age wróc i . J ak tyl ko tata s i ę obudzi , razem pój dzi em y go s zukać .
S poj rzał em na okno. Lal ki był y w kom pl ec i e, żadnej ni e brakował o gł ówki , a s ł ońc e wdzi erał o s i ę przez s zpary w żal uzj ac h, tnąc podł ogę i ś c i any na pas ki . Na zegarze doc hodzi ł a dzi ewi ąta; naj wi doc zni ej Chri s ti ne uznał a, że pozwol i m i dzi s i aj dł użej pos pać . W i ec zorem wc ześ ni e s i ę poł ożył y i pewni e zerwał y s i ę o
ś wi c i e, żeby pozał atwi ać różne babs ki e s prawy. Zas tanawi ał em s i ę, c zy ni e m am um ówi onego j aki egoś pac j enta, al e kom pl etni e s i ę tym ni e przej m ował em .
Chri s ti ne c hyba równi eż ni e. W każdy i nny dzi eń był bym na ni ą wś c i ekł y i okazał bym to. A l e dzi s i aj … W s zys tko s i ę zm i eni ł o, prawda? S prawy przybrał y i nny obrót. Ni e m ogł em m arnować c zas u ani energi i na zł os zc zeni e s i ę. Mi ał em no-wy, ważni ej s zy c el : zapewni ć rodzi ni e bezpi ec zeńs two.
111
Us ł ys zał em c hrząkni ęc i e Chri s ti ne, s zc zęk nac zyń, kroki u s tóp s c hodów.
- Mi c hael ? Chyba ktoś puka do poc zekal ni .
Chol era j as na! W i ęc j ednak j es t j aki ś pac j ent. B ędzi e m us i ał poc zekać .
- Chri s ti ne? W yj rzyj przez okno w kuc hni i powi edz, żeby poc zekał z dzi es i ęć …
S poj rzał em na s woj e ręc e i zani em ówi ł em .
Cał e był y we krwi .
Coś ś c i s nęł o m ni e bol eś ni e w gardl e, oddec h s tał s i ę przys pi es zony i pł ytki , s erc e s zarpał o m i s i ę w pi ers i j ak okł adany pi ęś c i am i worek boks ers ki . S pani -kowany, z zac i ś ni ętym i s zc zękam i i m rowi ąc ą s kórą odrzuc i ł em koc . J ezu…
S m ugi krwi , ws zędzi e na beżowej s atyni e. S puś c i ł em wzrok.
Grube wł os y poprzykl ej ał y m i s i ę do zakrwawi onyc h rąk j ak m uc hy do l epu, powł azi ł y pod paznokc i e.
P s i a s i erś ć .
J ezus , Mari a… J a um i eram . T o c hyba zawał .
K ul a s trac hu wys trzel ona z żoł ądka zac zęł a m ni e dł awi ć w gardl e. Ś wi at rzec zywi s ty przybrał nową tożs am oś ć , zł ożoną z el em entów, które przeni knęł y z m oi c h kos zm arów. Zł apał em w pal c e j eden wł os i obej rzał em go pod ś wi atł o.
B rązowy, zakrwawi ony.
W ł os J i m m y’ ego P age’ a.
T o był dobry m om ent, żeby s i ę wyc ofać , nac i ągnąć na gł owę brudną poś c i el i c zekać , aż obł ęd do res zty zawł adni e m oi m um ys ł em . O i l eż ł atwi ej był oby m i dal ej żyć w kaftani e bezpi ec zeńs twa i pokoj u o m i ękki c h ś c i anac h.
- S ł ys zys z m ni e, Mi c hael ? P od drzwi am i s toi j akaś s tars za pani . P ewni e twoj a pac j entka. P rzys zł a na wi zytę.
Ni e odpowi edzi ał em . Nadal ni e m ogł em wykrztus i ć ani s ł owa.
- Mi c hael ?
Ze s c hodów dobi egł gł oś ny ł om ot: Chri s ti ne wc hodzi ł a na górę. W pani c z-nym poś pi ec hu przykrył em s i ę dokł adni e i s c hował em ręc e, trzym aj ąc j e gł ębo-ko, na wys okoś c i bi oder. Ni e i s tni ał o rac j onal ne wytł um ac zeni e m oj ego s tanu i wygl ądu, c hyba żeby uznać , że w noc y po pros tu kogoś (l ub c oś ) zabi ł em .
Naj wyraźni ej tak wł aś ni e był o.
- Zaraz zej dę! - odkrzyknął em gł oś no i pogodni e. - B rzuc h… B rzuc h m ni e bol i . P owi edz, że przyj m ę j ą za dzi es i ęć m i nut.
Mój zdezori entowany um ys ł wrzes zc zał rozdzi eraj ąc o. S ł owa ni e m i ał y s ens u. Mi ał em kom pl etny zam ęt w gł owi e.
112
Znowu us ł ys zał em ł os kot u s tóp s c hodów. Chri s ti ne ods tawi ał a na s topni e j aki eś rzec zy, które późni ej c hc i ał a wni eś ć na górę, al e na razi e, dzi ęki B ogu, ni e zam i erzał a tu wc hodzi ć .
- Mus zę s korzys tać z ł azi enki - dodał em . - Zaraz przyj dę.
S ł owa obi j ał y m i s i ę o j ęzyk j ak gum owe pi ł ec zki , s padaj ąc z ni ego bez c el u i s ens u.
- Zrobi ł am c i ś ni adani e. W ł ożę j e do m i krofal i . P rzyj m ę pac j entkę w poc zekal ni i zaparzę j ej herbaty.
- Dobrze.
Us ł ys zał em oddal aj ąc e s i ę kroki : wróc i ł a do kuc hni . P rzetarł em oc zy dł oni ą -
i dopi ero wtedy uś wi adom i ł em s obi e, że pewni e wł aś ni e rozs m arowuj ę s obi e na twarzy krew P age’ a. Otworzył em s zeroko oc zy, boj ąc s i ę, że za c hwi l ę znów zapadnę s i ę w s en, w którym s tanę oko w oko z Lauren, Ros y al bo nawet z P age’ -
em . Ni e m ogł em s obi e na to pozwol i ć , ni e w tej c hwi l i . Zerwał em s i ę na równe nogi , ś c i ągnął em c ał ą poś c i el i wepc hnął em pod ł óżko. W ł azi enc e s puś c i ł em troc hę wody, dopóki z kranu ni e pol ał s i ę wrzątek. S tarał em s i ę ni e patrzeć w l us tro; bał em s i ę, c o m ogę tam zobac zyć .
K rew, ws zędzi e krew!
Gorąc a woda był a c udowna. Nam ydl i ł em ręc e i twarz i wys zorował em j e do c zys ta. Czuł em s i ę, j akbym zm ywał wydarzeni a, o któryc h ś ni ł em .
W ytarł em s i ę i pos pi es zni e ubrał em . P oryc zał em s i ę j ak dzi ec ko, j akbym c hc i ał s obi e wypł akać oc zy. P i erś pal i ł a m ni e żywym ogni em , ni e m ogł em zł apać oddec hu. P otworni e s i ę bał em - ni e tyl ko tego ws zys tki ego, c o j uż s i ę wydarzył o, al e także tego, c o j es zc ze m ogł o s i ę s tać . Z trudem pows trzym ał em ł zy i os us zy-
ł em twarz wi l gotnym ręc zni ki em . J uż s pokoj ni ej s zy wyj ął em c zys tą poś c i el z s zafki w przedpokoj u. T ę zakrwawi oną zos tawi ł em pod ł óżki em , gdzi e, j ak m i a-
ł em nadzi ej ę, m i ał a zos tać j uż na zaws ze, a na pewno do nas zego wyj azdu. P o-s ł ał em ł óżko. Li c zył em na to, że dwi e noc e z rzędu s pędzone w tam tej poś c i el i uj dą za wys tarc zaj ąc y powód, żeby j ą zm i eni ć .
Zs zedł em do kuc hni . Chri s ti ne s tał a w kuc hni z torebką na ram i eni u, J es s i c a pos tuki wał a s m yc zą o podł ogę, j akby prowadzi ł a na ni ej ni ewi dzi al nego s zc ze-ni aka. Ni e zauważył em żadnyc h ś l adów ś ni adani a, j eś l i ni e l i c zyć dzbanka z zi el oną herbatą, zaparzoną wedł ug przepi s u Ros y Dei ghton.
Ros y Dei ghton…
Chri s ti ne uś m i ec hnęł a s i ę do m ni e s ztuc zni e. Mus i ał a zauważyć m oj e zac zerwi eni one, podpuc hni ęte oc zy.
113
- Dobrze s i ę c zuj es z, Mi c hael ? S ł ys zał am , j ak pł akał eś .
P owi edzi ał a to kom pl etni e beznam i ętnym tonem , bez c i eni a tros ki . W i doc zni e nadal s i ę na m ni e gni ewał a i rac zej ni e zam i erzał a ni gdzi e wyj eżdżać .
- J a…
Ni e wi edzi ał em , c o powi edzi eć . Moj a rodzi na krzątał a s i ę po dom u j akby ni gdy ni c .
Dzi wi s z i m s i ę, Mi c hael ? Maj ą za s obą tyl ko j eden poważny wypadek s am oc hodowy i s potkani e z dzi wnym i l udźm i , którzy przyprawi l i j e o gęs i ą s kórkę.
No tak, wł aś ni e m i ędzy i nnym i przez tyc h l udzi powi nni ś m y s tąd wi ać , gdzi e pi eprz roś ni e. P rzys zl i ś c i e po trupa? Do zobac zeni a, m oi drodzy!
- Chri s ti ne… - Zł apał em j ą za rękę, ki edy próbował a wym i nąć m ni e oboj ętni e. - Mus i m y s tąd wyj ec hać . Z A s hborough. Natyc hm i as t.
S poj rzał a na s toj ąc ą przy drzwi ac h J es s i c ę.
- Córec zko, zac zekaj na m am us i ę na werandzi e, dobrze?
J es s i c a s ki nęł a gł ową i wys zł a bez s ł owa. W i dzi ał em przez okno, j ak s adowi s i ę w ratanowym fotel u. Chri s ti ne odwróc i ł a s i ę w m oj ą s tronę ze zm ars zc zo-nym i w trój kąt brwi am i .
- Co ty wygaduj es z, Mi c hael ? B ój s i ę B oga…
W yrwał a m i s i ę, j akbym napadł j ą na ul i c y z żądzą m ordu w oc zac h.
- T utaj … dzi ej e s i ę c oś zł ego. S am a tak powi edzi ał aś . Ci l udzi e wc zoraj , c i , c o przys zl i po trupa po wypadku… T o ni e j es t norm al ne. T o c hol erni e dzi wne, Chri s ti ne.
- J a pewni e przes adzi ł am , Mi c hael , a oni po pros tu c hc i el i go przeni eś ć w bezpi ec zne m i ej s c e.
- P o c o? P rzec i eż m ówi ł aś , że j uż ni e żył , bo gł owa m u eks pl odował a po uderzeni u w drzewo!
- No… T ak m i s i ę wydawał o… B ył am s pani kowana i w ogól e ni e m yś l ał am rac j onal ni e. T ak to wygl ądał o, al e pewnoś c i ni e m am . Może tyl ko zos tał ranny, al e przeżył .
- P rzeżył ?! W i dzi ał abyś , gdyby przeżył ! Na B oga, Chri s ti ne, s am a powi edzi ał aś , że przykryl i go koc em , zani m zani eś l i do dom u.
- T o prawda.
- Czyl i ?
- T o na pewno ni e powód, żeby s tąd wyj eżdżać . Co w c i ebi e ws tąpi ł o, Mi c hael ?
114
- Co we m ni e ws tąpi ł o?! - T eraz j uż krzyc zał em . A wł aś c i wi e darł em s i ę j ak opętany. Moj e zdrowe zm ys ł y wł aś ni e pokonał y pi erws zą górkę na em oc j onal -nej kol ej c e górs ki ej i runęł y z wys okoś c i na ł eb, na s zyj ę. - T o m i as to j es t przekl ęte! Mus i m y wyj ec hać !
Zac zynał em s i ę powtarzać , al e ni c z tego ni e wyni kał o. J akbym rzuc ał gro-c hem o ś c i anę.
- Cał ki em zwari ował eś … - Chri s ti ne pokręc i ł a gł ową. - B i erzes z c oś ?
Ni e c hc i ał em o tym ws pom i nać , al e ni e m i ał em wyboru. Mus i ał em j ej powi edzi eć o Izol antac h. Nawet j eś l i wyda j ej s i ę to c ał ki em i rrac j onal ne, ni e m i a-
ł em przec i eż żadnyc h dowodów, tyl ko s woj e s ł owa. B ył em s am przec i w ws zys tki m , Dawi d naprzec i w arm i i gol i atów. P om yś l i , że bredzę, al e c zy m i ał em i nne wyj ś c i e? B oże…
- Chri s ti ne…
- Idzi em y z J es s i c ą pos zukać P age’ a - przerwał a m i . - T woj a c órec zka bardzo s i ę przej ęł a j ego zni kni ęc i em . P rawdę m ówi ąc , j a też…
Znowu zł apał em j ą za rękę i tym razem ni e pozwol i ł em s i ę j ej wyrwać . S poj rzel i ś m y s obi e w oc zy.
- P os ł uc haj m ni e, Chri s ti ne. W tyc h l as ac h kryj e s i ę zł o. Mi es zka tu ras a l udzi nazywanyc h Izol antam i . T rzym aj ą w s zac hu c ał e A s hborough. W i em , j ak to brzm i , al e m us i s z m i uwi erzyć , bł agam c i ę. Mus i m y uc i ekać . Możem y pój ś ć pi es zo al bo poj ec hać roweram i … P ros zę c i ę.
Rozl uźni ł em uś c i s k, a ona s pokoj ni e s i ę z ni ego wys wobodzi ł a, popatruj ąc na m ni e ni epewni e. P rzez s ekundę pom yś l ał em , że m i wi erzy.
- S kąd ten zwari owany pom ys ł ? - zapytał a.
P rzeł knął em kł ębek waty, który utkwi ł m i w gardl e.
- P hi l l i p m i o ni c h opowi edzi ał . Mówi , że…
- T o m a być żart?
- Ni e! Mi ał em c i ni c ni e m ówi ć , al e… Inac zej c i ę ni e przekonam do wyj azdu. P ros zę c i ę, Chri s ti ne, bł agam na kol anac h. Uc i ekaj m y. Natyc hm i as t, w tej c hwi l i . K i edy znaj dzi em y s i ę dal eko s tąd, ws zys tko c i wyj aś ni ę.
P rzys tanęł a przy s c hodac h i podni os ł a kl uc ze do dom u, l eżąc e wś ród i nnyc h drobi azgów na trzec i m s topni u.
- Mówi ł eś o tym J es s i c e?
- Oc zywi ś c i e, że ni e!
Nagl e poc zuł em s i ę kom pl etni e wyc zerpany. Opadł em c i ężko na s ofę. Ni e wi edzi ał em , s kąd m i ał bym wzi ąć s i ł y na uc i ec zkę. P rzypom ni ał em s obi e s ł owa P hi l l i pa: „W i es z, że Nei l Farri s wc al e ni e pos zedł pobi egać . Chc i ał s tąd odej ś ć , tak j ak wi el u i nnyc h. Ni e pozwol i l i m u”.
115
W zdrygnął em s i ę.
- W ątpi ę, żeby J es s i c a tak s i ę wc zoraj wys tras zył a tyl ko dl atego, że naogl ą-
dał a s i ę kretyńs ki c h kres kówek.
- Chri s ti ne! S ugeruj es z, że m i ał em z tym c oś ws pól nego?!
P odes zł a do drzwi . J es s i c a zerwał a s i ę z fotel a i s tanęł a przy drzwi ac h z drugi ej s trony, wpatruj ąc s i ę w nas s zeroko otwartym i , zatros kanym i oc zam i .
Chri s ti ne pokręc i ł a gwał towni e gł ową. W i dzi ał em , że j es t przerażona.
- Idź do gabi netu, przyj m i j pac j entkę. T o c i dobrze zrobi . My pos zukam y P age’ a, a ty s i ę zas tanów, c o m ówi s z. Mam nadzi ej ę, że ki edy wróc i m y, będzi es z m i ał l eps ze wytł um ac zeni e s woj ego zac howani a. Do zobac zeni a.
I wys zł a. Drzwi zatrzas nęł y s i ę z ni ezam i erzonym ł os kotem .
Frus trac j a zwyc i ężył a. Zac hi c hotał em , a potem wybuc hnął em hi s teryc znym , ni epoham owanym ś m i ec hem . S trac h wywoł uj e c zas em u l udzi reakc j e i rrac j onal ne, nawet - powi edzi ał bym - abs urdal ne, i m ni e też s i ę to przytrafi ł o: ś m i a-
ł em s i ę j ak wari at. P o m i nuc i e udał o m i s i ę opanować i pods zedł em do okna.
Moj a żona i c órka s zł y po podj eździ e, trzym aj ąc s i ę za ręc e, i nawoł ywał y ps a, który m i ał j uż ni gdy ni e wróc i ć do dom u.
Na ten wi dok znowu zac zął em s i ę ś m i ać . J es zc ze gł oś ni ej ni ż przed c hwi l ą.
21.
K i edy atak ś m i ec hu wres zc i e us tąpi ł , pos zedł em do kuc hni i odgrzał em s obi e ś ni adani e. Zj adł em , popi ł em l etni ą kawą i od razu poc zuł em s i ę l epi ej . Dotarł o do m ni e, że z punktu wi dzeni a Chri s ti ne zac howuj ę s i ę j ak c zubek. Ni e wi edzi ał a o m oi m s potkani u z Lauren Hunter, ni e m i ał a poj ęc i a o m oi m ś ni e, który
c hyba j ednak ni e był s nem … P oza tym s am a przeżył a wc zoraj c i ężki e c hwi l e, al e nawet j eś l i był a troc hę ws trząś ni ęta, zdrowo przes pana noc przywró-
c i ł a j ej równowagę. Zrównoważonej i s pokoj nej Chri s ti ne m us i ał em s i ę wydać wari atem .
P rzypom ni ał em s obi e o zakrwawi onej poś c i el i pod ł óżki em . B oj ąc s i ę, że znów o ni ej zapom nę, zni os ł em j ą pos pi es zni e na dół i wł ożył em do pral ki , za-c i eraj ąc w ten s pos ób ś l ady noc nej przygody. Dopi ero wtedy poc zuł em , że 116
naprawdę wrac am do rzec zywi s toś c i , i m i m o że wc i ąż dręc zył a m ni e ś wi adom oś ć , że m us zę s i ę s pi es zyć , pos tanowi ł em zapom ni eć o ws zys tki m , c o nad-przyrodzone, i przeżyć ten dzi eń zwyc zaj ni e, j akbym s toc zył zwyc i ęs ką bi twę i s prawa zos tał a zam kni ęta.
Cokol wi ek by powi edzi eć , Mi c hael , w końc u zł ożył eś ofi arę. J es teś wol ny.
Możes z przeżyć res ztę życ i a j ak każdy i nny przec i ętny c zł owi ek. Zł ożył eś hoł d; ni e wrac aj do tego.
O dzi wo, ta m yś l przyni os ł a m i ul gę - c hoc i aż wi em , że brzm i to m akabryc zni e. Może teraz ws zys tko s i ę zm i eni ; m oże uda m i s i ę przeżyć res ztę życ i a w s pokoj u. W ł ożył em tal erz do zl ewu, wyj rzał em przez okno i pom yś l ał em o Chri s ti ne. Odkąd powi edzi ał a m i o c i ąży, ł atwo s i ę i rytował a i trac i ł a c i erpl i woś ć , a przy tym
oddal i ł a s i ę ode m ni e i na każdym kroku podkreś l ał a s woj ą ni ezal eż-
noś ć . Dawni ej , gdybym przys zedł do ni ej z j akąś s prawą, wys ł uc hał aby m ni e uważni e i udzi el i ł a j aki ej ś przem yś l anej rady. Os tatni o j ednak c oraz c zęś c i ej m i ał em wrażeni e, że ni e c hc e m i eć ze m ną ni c ws pól nego i prowokuj e kł ótni e, żeby ni e m us i eć ze m ną rozm awi ać . Tak j ak dzi ś rano. Mój oc zywi s ty s trac h i
i rrac j onal ne tros ki zani epokoi ł yby nawet obc ego c zł owi eka, a c o dopi ero tro-s kl i wą żonę, tym c zas em Chri s ti ne zbył a m ni e j ak gł uptas a, żartowni s i a, i pos zł a s obi e dal ej napawać s i ę s woj ą ni ezal eżnoś c i ą.
Coś m ni e nagl e uderzył o.
Lauren Hunter.
Um i eraj ąc , wykrztus i ł a i m i ę m oj ej żony…
Ods unął em od s i ebi e tę ni epokoj ąc ą m yś l . P róbował em s obi e wm ówi ć , że teraz j uż ws zys tko będzi e dobrze. Chri s ti ne rozc hwi ana em oc j onal ni e, al e w s woi m c zas i e wróc i na zi em i ę. W yj rzał em na boc zne podwórko. Di abel ni e trudno był o m i uwi erzyć , że dzi eń wc ześ ni ej zm arł na ni m c zł owi ek. S ł ońc e dum ni e
ws pi ęł o s i ę na ni ebo, wi atr ni ós ł zapac h kwi atów ros nąc yc h przy dom u - ś wi eżą, orzeźwi aj ąc ą woń. Lato na dobre s i ę zadom owi ł o, a j a dos zedł em do wni os ku, że powi ni enem s i ę z tego c i es zyć . Zam artwi ani e s i ę przes zł oś c i ą ni e m i ał o s ens u, grozi ł o m i natom i as t kom pl etnym zał am ani em . A wtedy koni ec z
rodzi nnym i wypadam i pańs twa Cayl e’ ów, z otul ani em J es s i ki koł derką do s nu, z koc hani em s i ę z m oj ą pi ękną żoną.
P atrzył em na c hodni k, na którym wc zoraj um arł a kobi eta. Z którego zm ył em ws zel ki e ś l ady. P om yś l ał em o tym , że m oże powi ni enem j es zc ze raz zadzwoni ć na pol i c j ę, al e s zybko porzuc i ł em ten zam i ar. K urc zę, obec na s ytuac j a c ał ki em m i odpowi adał a. Naprawdę, ni e m ogł em s i ę us karżać . Ni e był o s ens u tego ps uć .
117
W yparc i e! - krzyc zał o m oj e s um i eni e, al e zbył em j e dzi ars ki m wzrus zeni em ram i on. Może ki edy wróc i Chri s ti ne, zm i eni ę zdani e, al e c hwi l owo naj ważni ej s ze był y m oj e zdrowe zm ys ł y i c el uś wi ęc ał ś rodki .
O tak, c hwi l owo ws zys tko był o w naj l eps zym porządku.
T yl e że ta c hwi l a trwał a m i nutę.
Dokł adni e m i nutę. T yl e c zas u zaj ęł o m i przej ś c i e przez przedpokój do poc zekal ni , a z ni ej do gabi netu, aby przywi tać pi erws zą w tym dni u pac j entkę.
I znów ogarnęł o m ni e przerażeni e.
22.
W gł owi e m i ał em c haos , al e s tarał em s i ę o ni m ni e m yś l eć , wc hodząc do poc zekal ni .
P rzez s ekundę zas tanawi ał em s i ę, j ak wygl ądam ; c zy wi dać po m ni e s tres .
A l e j aki e to wł aś c i wi e m i ał o znac zeni e? Czy to ważne, c o pom yś l ą o m ni e pac j enc i ? P ewni e ni e, tym bardzi ej że prawdopodobni e nal eżą do s pi s ku, a j a j es tem tyl ko pi onki em w i c h okrutnej grze.
P oc zekal ni a był a pus ta. Rozej rzał em s i ę, al e ni kogo ni e zobac zył em . J edynym dowodem na to, że wc ześ ni ej rzec zywi ś c i e ktoś tu s i edzi ał , był a do poł owy opróżni ona s zkl anka c i em nozi el onej herbaty, s toj ąc a na s tol i ku obok s ofy.
W s zedł em za przepi erzeni e i przerzuc i ł em s trony term i narza.
Na dzi s i aj ni e m i ał em um ówi onyc h żadnyc h pac j entów. Na j utro też ni e. A ni na poj utrze. A ni …
S erc e zac zęł o m i s zybc i ej bi ć . Moj a praktyka l ekars ka, która zac zęł a s i ę j uż rozkręc ać , zupeł ni e obum arł a. J akby pac j enc i zas traj kowal i . Naj dzi wni ej s ze, że do c hwi l i ś m i erc i Lauren Hunter był em w m i arę zaprac owany, potem j ednak…
P ac j enc i przes tal i s i ę um awi ać na wi zyty. Term i narz potwi erdzał to c zarno na bi ał ym . Drugi m dowodem był kom pl etny brak wi adom oś c i na autom atyc znej s ekretarc e. P rzerazi ł o m ni e to, ni e dl atego, że m artwi ł a m ni e pers pektywa boj -kotu przez m i es zkańc ów A s hborough, al e dl atego, że dopi ero teraz s obi e
uś wi adom i ł em , że zos tał em bez prac y. Ni e będę m i ał z c zego żyć .
A j aki e to m a znac zeni e? I tak c hc i ał eś s tąd wyj ec hać , prawda?
W taki m razi e… K to dzi ś przys zedł ? I c zy był j es zc ze w pobl i żu?
118
Chri s ti ne m ówi ł a c oś o s tars zej pani . Obej rzał em poc zekal ni ę, zaj rzał em do gabi netu… P us to.
Zos tał a j es zc ze bi bl i oteka.
W s zedł em do ni ej i powi odł em wzroki em po bi egnąc yc h przez c ał ą dł ugoś ć pokoj u regał ac h. J edyny dźwi ęk wydawał tykaj ąc y na kom i nku zegar z wahadł em . Żal uzj e na wys oki c h oknac h przepus zc zał y ni ewi el e ś wi atł a i w pom i es zc zeni u panował pół m rok. S zyby dźwi ęc zał y pod podm uc ham i wi atru. Gdzi eś w oddal i
zas zc zekał pi es . P om yś l ał em o P age’ u.
P ods zedł em do bi urka z rękam i w ki es zeni ac h, rzuc i ł em oki em na l eżąc e na ni m papi ery. Na c hwi l ę zapom ni ał em nawet, że kogoś s zukam - i w tym s am ym m om enc i e poc zuł em , że dywan próbuj e wyj ec hać m i s pod nóg. Oparł em s i ę o bl at, wal c ząc z zawrotam i gł owy. Opadł em na fotel i przez dł użs zą c hwi l ę s tara-
ł em s i ę oddyc hać równo i gł ęboko, aby ni e poddać s i ę fal i pani ki .
K ątem oka dos trzegł em l eżąc ą na bl ac i e zakrwawi oną obrożę P age’ a.
Zam rugał em , przetarł em oc zy, wm awi ał em s obi e, że to ni em ożl i we, al e w m i arę j ak oc zy przyzwyc zaj ał y m i s i ę do pół m roku, wi dzi ał em j ą c oraz wyraź-
ni ej . P od wbi tym i w brązową s kórę ć wi ekam i tkwi ł y kępki s i erś c i . Z bi j ąc ym s erc em oparł em m oc ni ej s topy na dywani e, żeby s prawdzi ć , c zy nadal c zuj ę grunt pod nogam i . Ni e, j es zc ze ni e zem dl ał em . Rozej rzał em s i ę po pokoj u, odtwarzaj ąc w pam i ęc i wydarzeni a z ubi egł ego wi ec zoru. P rzed oc zam i m i ał em wł aś ni e
c ał ki em real i s tyc zny obraz kam i ennego kręgu, ki edy ktoś do m ni e przem ówi ł .
Gł os nal eżał do s tarej kobi ety i dobi egał zza m oi c h pl ec ów:
- Ni e odwrac aj s i ę, Mi c hael .
P rzes zedł m ni e dres zc z s trac hu tak s i l ny, j akby porażono m ni e prądem . Mo-j e us ta s i ę porus zył y, al e zam i as t artykuł ować j aki eś dźwi ęki tyl ko zm eł ł y powi etrze.
- Mus i m y porozm awi ać - us ł ys zał em .
K obi eta m ówi ł a powol i , z wahani em . Mi ał a gł os wi ekowej wróżki , która od c zterdzi es tu l at pal i m arl boro.
Chc i ał em s i ę odwróc i ć , al e nagl e m oj e ręc e i nogi ogarnęł o przerażaj ąc e odrętwi eni e.
- Dl ac zego ni e m ogę c i ę zobac zyć ? - zapytał em s ł abym gł os em .
- W ys tarc zy, że będzi es z s ł uc hał . W i ęc ej ni e trzeba. T yl ko… s ł uc haj uważ-
ni e. Ni e będę powtarzać .
P rzeł knął em ś l i nę. Zerknął em tęs kni e w s tronę barku. Napi ł bym s i ę brandy.
119
- Dobrze - odpowi edzi ał em autom atyc zni e, ki waj ąc gł ową.
- T roc hę to trwał o, al e w końc u zrobi ł eś to, c zego od c i ebi e oc zeki wano.
T woi bl i s c y s ą bezpi ec zni … na razi e. Z c zas em poj awi ą s i ę j ednak nowe… żądani a. K i edy ten c zas nadej dzi e, a nadej dzi e z pewnoś c i ą, m us i s z tu być , gotowy do dzi ał ani a. Ni e odm awi aj i m . Ni e opi eraj s i ę. Ni e próbuj uc i ekać . I naj waż-
ni ej s ze: ni kom u o tym ni e m ów. Mus i s z odi zol ować s i ę od ś wi ata, być pos ł us z-nym m oi m s ł owom i i c h żądani om .
- O c zym ty m ówi s z? - s pytał em , udaj ąc , że ni e m am poj ęc i a, o c o c hodzi .
Oc zywi ś c i e m i ał a na m yś l i Izol antów.
- O tyc h, którzy wł adaj ą tą krai ną. T o oni s tanowi ą tu prawo, którego ni e wol no ł am ać . T ego, kto ni e uzna i c h wł adzy, c zekaj ą tortury, ból i c i erpi eni e bl i s ki c h.
- B oże, c hc es z powi edzi eć …
- P os ł uc haj m oj ej rady, Mi c hael . Żyj dal ej , j akby ni c s i ę ni e wydarzył o, Odetni j s i ę od rodzi ny, ni e m yś l o c órc e, ni e m yś l o żoni e. A ki edy nadej dzi e c zas , us ł ys z woł ani e tam tyc h i zrób, c o c i każą, a twoi m bl i s ki m ni c s i ę ni e s tani e. Czeka c i ę wi el e prac y, radzę s i ę przygotować . Mas z ważną rol ę do odegrani a.
- J aką rol ę? - s pytał em ze zgrozą.
- Dowi es z s i ę w s woi m c zas i e. P am i ętaj , ni e m ów o tym ni kom u, a j uż w żadnym wypadku s woj ej rodzi ni e. J eżel i ni e pos ł uc has z tego os trzeżeni a, zapł a-c ą za to życ i em . P rzyrzekam .
Zrobi ł o s i ę c i c ho. S ł ys zał em gł oś ny ś wi s t powi etrza, które gwał towni e wydy-c hał em z pł uc . Udał o m i s i ę przem óc odrętwi eni e i okręc i ł em s i ę w fotel u, ha-m uj ąc c zubkam i pal c ów po wykonani u pół obrotu. P rzez uł am ek s ekundy m i -gnęł a m i kobi eta. J ej wi dok m i ał m ni e prześ l adować do końc a życ i a.
B ył a zwróc ona do m ni e tył em , al e ki edy na ni ą s poj rzał em , obej rzał a s i ę przez ram i ę. Magnetyzm tej c hwi l i był porażaj ąc y; to s poj rzeni e ni e tyl ko przykuł o m ój wzrok, al e uni eruc hom i ł o m oj e c i ał o. Mus i ał a użyć j aki ej ś nadnatural -nej zdol noś c i , aby m ni e s paral i żować . P oznawał em to po j ej oc zac h.
J ej zł otyc h oc zac h.
T kwi ł y w ś ni adej twarzy pożł obi onej gł ęboki m i zm ars zc zkam i . B runatna, j akby przykurzona c era zdradzał a os obę, która ni e uni kał a ani s ł ońc a, ani prac y na rol i . S zarawe wł os y opadał y na ram i ona w grubyc h, zbi tyc h s trąkac h, brudne ł ac hm any okrywaj ąc e c i ał o przywodzi ł y na m yś l s zm aty używane w wars ztac i e 120
s am oc hodowym do wyc i erani a ol ej u. Ni s ki wzros t - m i ał a ni es peł na m etr c zterdzi eś c i - wc al e ni e s prawi ał , żeby wydał a m i s i ę m ni ej groźna.
P odni os ł em rękę. Chc i ał em j ą zatrzym ać , wyrwał o m i s i ę nawet anem i c zne
„zac zekaj … ”. J ej oc zy zal ś ni ł y tyl ko zł oto w pół m roku i wym knęł a s i ę do poc zekal ni .
Zm us i ł em s i ę do ws tani a z fotel a. Nogi zadrżał y pode m ną, ugi ęł y s i ę i runą-
ł em na podł ogę.
- Zac zekaj ! - zawoł ał em gł oś ni ej , j akby nagl e przybył o m i s i ł .
Naj wyraźni ej zł y urok os ł abł natyc hm i as t po j ej odej ś c i u. Dźwi gnął em s i ę na kol ana i na c zworakac h wygram ol i ł em do poc zekal ni . P rzy drzwi ac h poc zuł em ni ezwykł ą woń - korzenną, zi em i s tą. T ak pac hną wi l gotne l i ś c i e na zi em i w l es i e.
T yl ko tyl e po ni ej zos tał o.
P o s tarej pani Zel l i s .
CZĘ Ś Ć II
K W E S T IA CZA S U
23.
Lato pł ynni e przes zł o w j es i eń. Drzewa bezws tydni e zrzuc i ł y l i ś c i e po zal edwi e m i es i ąc u obnos zeni a s i ę z ogni s tym i kol oram i . J es s i c a zac zęł a c hodzi ć do zerówki , wpadł a w s zpony nowoc zes nego s ys tem u edukac j i i na kl as owe Hal l oween przebrał a s i ę za trzm i el a. P rom i eni ej ąc y dum ą rodzi c e napi ekl i na Hal l oween
m nós two c i as t. Lodówka zos tał a przyozdobi ona zezowatym i ndyki em z c zterem a ruc hom ym i pi órkam i w kuprze, którego J es s i c a zrobi ł a w s zkol e (ten okaz nawet pewni e ni e podej rzewał , że m y, l udzi e, c hętni e s kroi m y m u tył ek nożem i wi del c em , przetrzym aws zy go naj pi erw pi ęć godzi n w pi ekarni ku na-s tawi onym na
dwi eś c i e trzydzi eś c i s topni ). J es s i c a był a dum na ze s woj ego dzi e-
ł a i nowo nabytej wi edzy o przyj ac i el s ki ej kol ac j i , na której przed c zterys tu l aty pi el grzym i s potkal i s i ę z Indi anam i , ni e m i ał a natom i as t poj ęc i a o tym , że po zakońc zeni u uroc zys toś c i bi ał y c zł owi ek ograbi ł i wym ordował s woi c h gos podarzy. W zerówc e ni e uc zą o zawł as zc zani u zi em i .
P ac j enc i wróc i l i . P rzybywał o i c h powol i , al e s ys tem atyc zni e, a j a os woi ł em s i ę z wygodną rutyną: rano przyj m ował em c horyc h, a po poł udni u zał atwi ał em robotę papi erkową - wypeł ni ał em form ul arze do ubezpi ec zeni a i wys tawi ał em zam ówi eni a na l eki . Codzi enni e wys ył ał em druki zapotrzebowani a i proś by o próbki
nowyc h s pec yfi ków. Uporaws zy s i ę z tym , aktual i zował em karty pac j entów i oddzwani ał em do ws zys tki c h, którzy przez c ał y dzi eń nagral i m i s i ę na s ekretarkę.
P otem s pędzał em ki l ka bezc ennyc h c hwi l z J es s i c ą - rozm awi al i ś m y o tym , j ak j ej m i ną! dzi eń i j aki e to nowe życ i owe m ądroś c i przekazał a i m w kl as i e s ł awna j uż i s zanowana pani E hl ers . Do kol ac j i zas i adal i ś m y razem , c ał ą rodzi ną, i j edl i ś m y naj c zęś c i ej w m i l c zeni u. O ós m ej J es s i c a s zł a s pać , a j a zas zywa-
ł em s i ę w bi bl i otec e, nal ewał em s obi e brandy i gapi ł em s i ę na m roc zny l as .
125
Czekał em .
K ł adł em s i ę okoł o pół noc y, dł ugo po Chri s ti ne. Nadal s ypi al i ś m y w j ednym ł óżku, al e j uż s i ę ni e przytul al i ś m y.
Z poc zątku m oj e m i l c zeni e j ą drażni ł o, potem zac zęł o ni epokoi ć , a na koni ec s tał o s i ę źródł em frus trac j i . W c i ąży bardzo s i ę ode m ni e oddal i ł a, m i ał em wi ęc nadzi ej ę, że pogodzi s i ę z m oj ą rezerwą, s zybko j ednak s twi erdzi ł a, że ni e bawi j ej m i es zkani e pod j ednym dac hem z ki m ś , kto odm awi a podej m owani a
rozm owy. Rozpoc zęł a s kazane na porażkę próby dotarc i a do s edna probl em u (za-kł adał a, że c hc ę j ą ukarać ). P róbował a m ni e zagadywać , krzyc zeć na m ni e, pł a-kać . Zdarzał y s i ę naprawdę trudne c hwi l e, ki edy ł apał a m ni e za koł ni erz i wrzes zc zał a m i pros to w twarz j ak ni ewyżyty s i erżant podc zas m us ztry, żądaj ąc
wyj aś ni eń; c zas em obrażał a s i ę przy tym i wybuc hał a pł ac zem , a c zas em zdarza-
ł o m i s i ę oberwać pi ęś c i ą. Zac i s kał em wtedy kurc zowo powi eki , odpyc hał em j ą i wybi egał em z dom u. S zedł em do P hi l l i pa, pi ł em z ni m burbona i razem narze-kal i ś m y na nas ze beznadzi ej ne, przegrane życ i e.
Mówi ł em m u o Chri s ti ne, o tym , j ak s i ę zm i eni ł a, j ak wi el e m ni e kos ztował o ods uni ęc i e s i ę od ni ej i j ak nas ze m ał żeńs two znal azł o s i ę na zakręc i e. W yj aś ni a-
ł em , że wol ę s i ę do ni ej w ogól e ni e odzywać , ni ż przej ęzyc zyć s i ę al bo zrobi ć j akąś al uzj ę do i s tni eni a Izol antów, którzy przec i eż c ał y c zas c zyhal i w pobl i żu, podgl ądal i m ni e i pods ł uc hi wal i . W i edzi ał em , że j eś l i popeł ni ę j aki ś bł ąd, uka-rzą m ni e, krzywdząc Chri s ti ne, J es s i c ę al bo nawet ni enarodzone dzi ec ko, tak j ak
s krzywdzi l i c órkę Ros y i P hi l l i pa. A wc ześ ni ej zapewne wi el u i nnyc h l udzi .
Mi l c zeni e był o j edyną oc hroną. T ł um ac zył em s i ę z ni ego przed P hi l l i pem wi el o-krotni e, a on ki wał potakuj ąc o gł ową i zapewni ał m ni e, że dobrze robi ę. P ytał , c zy w ogól e rozm awi am z Chri s ti ne, j a zaś odpowi adał em , że tyl ko w s prawac h abs ol utni e naj wyżs zej wagi - taki c h j ak j ej c i ąża (j ak na c zwarty m i es i ąc , brzuc h
m i ał a c ał ki em pokaźny - podobno przy drugi ej c i ąży c zęs to tak s i ę zdarza) al bo zł e s am opoc zuc i e J es s i ki . P oza tym wł aś c i wi e s i ę ni e odzywał em .
P óźni ej przec hodzi l i ś m y do dys kus j i o tym , że ni e nades zł a j es zc ze pora, abym odegrał przeznac zoną m i rol ę. P hi l l i p wyrażał s i ę ogl ędni e, j akby c hc i ał
m i dać do zrozum i eni a, że wi e, c o Izol anc i dl a m ni e pl anuj ą. Dom yś l ał em s i ę, że wc ześ ni ej wi ązal i j aki eś nadzi ej e z Nei l em Farri s em , wi ęc teraz, s koro go zas tą-
pi ł em … P hi l l i p m i es zkał w A s hborough dos tatec zni e dł ugo, aby znać s ytuac j ę na wyl ot.
Naj c zęś c i ej odpowi adał : „Dowi es z s i ę, ki edy nadej dzi e c zas ” al bo „P owi em c i , Mi c hael , w zaufani u, że ni e m am zi el onego poj ęc i a, c zego m ogą od c i ebi e c hc i eć ”. Ni e nal egał em . P rzes zedł i wyc i erpi ał znac zni e wi ęc ej ni ż j a i uważał em , 126
że ni e powi ni enem być zbyt doc i ekl i wy. T ym bardzi ej że przec i eż dokł adni e tak s am o zac howywał em s i ę wobec Chri s ti ne: ni e m ówi ł em j ej o ws zys tki m . W ten s pos ób j ą c hroni ł em , m oże P hi l l i p równi eż próbował m ni e c hroni ć . Może. A m oże po pros tu bał s i ę o s i ebi e, przec i eż s trac i ł j uż c ał ą rodzi nę. Ni gdy m u ni e
wybac zył em , że m ni e w to wrobi ł , al e, do di abł a, był j edynym c zł owi eki em , z którym m ogł em o tym pogadać ! Ins tynktowni e wyc zuwał em , że przy ni m ni c m i ni e grozi . Że j em u m ogę powi edzi eć ws zys tko.
I c hyba m i ał em rac j ę, bo od dni a, w którym zł ożył em P age’ a w ofi erze, życ i e przy Harl an Road 17 toc zył o s i ę s pokoj ni e i bez s tras znyc h wypadków. Z c zego ogrom ni e s i ę c i es zył em . Gdybym ni e m ógł c zas em pogadać z P hi l l i pem , na pewno bym zwari ował .
Czas pł ynął wol no i obrazy Lauren Hunter i P age’ a (o dzi wo, J es s i c a kom pl etni e zapom ni ał a o ps i e; m artwi ł a s i ę o ni ego przez ki l ka dni , a potem przes tał a o ni m m ówi ć . Uznał em to za kol ej ny przej aw dzi ał ani a wi el ki ej m ac hi ny s pi s kowej ) zbl akł y w m oj ej pam i ęc i . Zas tanawi ał em s i ę ni eraz, c zy Lauren ni e m i ał a
rodzi ny, która m ogł aby opł aki wać j ej odej ś c i e. Mi ej s c owa gazeta, „A s hborough Obs erver”, ni e ws pom ni ał a o j ej zni kni ęc i u, podobni e zres ztą j ak o ś m i erc i Ros y Dei ghton. J edyne nekrol ogi , j aki e znaj dował em , odnos i ł y s i ę do l udzi , którzy żyl i dł ugo i s zc zęś l i wi e, aż w końc u upom ni ał a s i ę o ni c h zes ł ana przez B oga
s taroś ć . J ak ł atwo s i ę dom yś l i ć , c i es zył em s i ę, że m oj e kos zm arne s potkani e z Lauren przes zł o bez ec ha. Mus i ał bym s i ę ni eźl e napoc i ć , żeby wytł um ac zyć s i ę z ni ego rodzi ni e, przys i ęgł ym i s ędzi em u. A l e upł ynęł y trzy m i es i ąc e, m o-gł em wres zc i e o tym zapom ni eć i s kupi ć s i ę na ważni ej s zyc h s prawac h, nawet j eś l i
j ej ś m i erć nadal prześ l adował a m ni e w s ennyc h kos zm arac h. P am i ętał em j ątak s am o j ak wi el u s woi c h nowoj ors ki c h pac j entów: wi zj a j ak ze s tarego pro-gram u w tel ewi zj i i dzwoni ąc e w us zac h ec ho gł os u:
„Izol anc i …
Chc ą c i ę… P rzyj dą po c i ebi e…
Chri s ti ne… ”.
W dni u Ś wi ęta Dzi ękc zyni eni a Chri s ti ne poi nform ował a m ni e, że wybi eraj ą s i ę z J es s i c ą na kol ac j ę do pańs twa Cl eggów, rodzi c ów s zkol nego kol egi J es s i ki .
P ani ą Cl egg poznał em , ki edy przyj ec hał a do nas , żeby zabrać J es s i c ę i Chri s ti ne na zakupy, zani m odebral i ś m y s am oc hód z naprawy. W ydał a m i s i ę c ał ki em m i ł a, al e, c o oc zywi s te, ni kom u j uż ni e ufał em . A ni troc hę.
W ł aś ni e, s am oc hód… K ol ej na taj em ni c a w s pi s ku obej m uj ąc ym c ał e A s hborough. Mni ej wi ęc ej m i es i ąc s tał w wars ztac i e w E l l envi l l e; j a przes i edzi ał em 127
ten c zas w gabi nec i e, ni e odzywaj ąc s i ę do żony i przyj m uj ąc ni el i c znyc h pac j entów, którzy z wol na zac zynal i znowu poj awi ać s i ę w m oi m życ i u. Chri s ti ne nauc zył a s i ę radzi ć s obi e bez s am oc hodu. K orzys tał a z uprzej m oś c i l udzi pozna-nyc h w s zkol e J es s i ki , aż w końc u m i ni van wróc i ł do nas w i deal nym s tani e.
B ał em s i ę do ni ego zbl i żyć , żeby Izol anc i ni e próbowal i m ni e ukarać , tak j ak ukaral i m ni e w dni u, ki edy Chri s ti ne rozj ec hał a bi egac za (nawi as em m ówi ąc , był o to kol ej ne wydarzeni e, które po pros tu przepadł o we m gl e ni epam i ęc i , ni e m i ał o żadnego c i ągu dal s zego). P rzypus zc zał em , że potrąc one przez ni ą wtedy
zwi erzę ni e był o wc al e ps em , l ec z przebi egł ym m ał ym Izol antem . K tóż to m ógł
wi edzi eć ?
P otem j uż c odzi enni e m oj a żona odwozi ł a J es s i c ę do s zkoł y; wyc hodzi ł y z dom u, zani m ws tał em . Obj eżdżał a m i as to, robi ł a zakupy i zał atwi ał a j aki eś s prawy, dopóki l ekc j e s i ę ni e s końc zył y. P o powroc i e do dom u przyrządzał a kol ac j ę. S am a pi ł a wył ąc zni e zi el oną herbatkę zi oł ową, parzoną wedł ug s ł ynne-go przepi s u
Ros y Dei ghton. Ni e był em przekonany, że j es t to naj zdrows ze dl a dzi ec ka, al e s tarał em s i ę o tym ni e m yś l eć . Mni ej wi ęc ej w tym s am ym c zas i e końc zył em prac ę i bez s ł owa s i adał em do s toł u, aby pi erws zy raz tego dni a zobac zyć rodzi nę. W tyc h peł nyc h napi ęc i a c hwi l ac h padał o ni ewi el e s ł ów, za to po kol ac j i
zabi erał em J es s i c ę do j ej pokoj u i rozm awi al i ś m y o c ał ym dni u. Ni e wi em dl ac zego, al e ni e bał em s i ę rozm awi ać z c órką. Może c hodzi ł o o to, że był a m ał ym , nai wnym dzi ec ki em , a m oże po pros tu był em pewi en, że rozm owa ni e zboc zy na ni ewygodne tem aty.
Czyżby, Mi c hael ? W s pom i nał a przec i eż c oś o duc hac h…
A potem nadc hodzi ł a noc . J ak j uż ws pom ni ał em , c zas do pół noc y s pędzał em s am otni e w bi bl i otec e, s i edząc przy bi urku, patrząc w c i em noś ć i c zekaj ąc na wezwani e, które pozwol i ł oby m i odkryć , j aką rol ę przeznac zyl i m i Izol anc i w s woi m W i el ki m P l ani e. Czas em nac hodzi ł y m ni e wątpl i woś c i , c zy w ogól e po m ni e
przyj dą, al e wtedy upom i nał em s i ę w duc hu, że j es t to tyl ko kwes ti ą c zas u.
T rudno s obi e nawet wyobrazi ć , c o przeżywał em m i ędzy ós m ą i dwunas tą wi ec zór: to był y bi te c ztery godzi ny pi ekł a dl a m oj ego um ys ł u. W s pom i nał em przes zł oś ć . W ybi egał em m yś l am i w przys zł oś ć . A nal i zował em ws zys tki e s woj e pos uni ęc i a, te j uż wykonane i te zapl anowane. Regul arni e wrac ał em pam i ęc i ą do tego
dni a przed trzem a m i es i ąc am i , ki edy poznał em s tarą pani ą Zel l i s .
W i edzi ał em , że ni e m ogę tak żyć w ni es końc zonoś ć . Chyba po pros tu c zeka-
ł em , aż m ni e wezwą, żebym m ógł , j eś l i m ożna tak powi edzi eć , zapł ac i ć harac z i wróc i ć do norm al nego życ i a i rodzi ny. Ni e zrezygnował em j es zc ze z opus zc zeni a 128
A s hborough… Ni e m i ał em żadnego konkretnego pl anu, al é m ój um ys ł prac ował
peł ną parą. Gdyby nadarzył a s i ę s pos obnoś ć , zam i erzał em być gotowy.
Dręc zył o m ni e ws pom ni eni e pi erws zego dni a w nowym dom u - po tym , j ak J es s i c a zwym i otował a, a j a przebi ł em s obi e s topę gwoździ em , ogarnęł a m ni e przem ożna c hęć uc i ec zki . Mi ał em oc hotę c zm yc hnąć na Manhattan i zac ząć życ i e od nowa. S am . B ez rodzi ny. B ył em ś m i ertel ni e przerażony.
Teraz dos zedł em do wni os ku, że to m us i ał być znak, om en. P rzed dwom a m i es i ąc am i znowu poc zuł em c oś podobnego i poważni e rozważał em m ożl i woś ć wyj azdu. B a, ws tał em w ś rodku noc y, ubrał em s i ę, zabrał em Chri s ti ne kl uc zyki z torebki i zs zedł em do s am oc hodu. P rzys zł o m i do gł owy, że na dobrą s prawę
wł aś ni e m orduj ę s woj ą żonę i c órkę… Czy gdybym odj ec hał , Izol anc i s peł ni l i by groźbę s tarej pani Zel l i s ? Odpowi edź m i ał em podaną j ak na tac y - c ał ki em ni e-dal eko, w dom u P hi l l i pa Dei ghtona. Odebral i m u rodzi nę, bo ni e c hc i ał grać wedł ug i c h reguł . Z drugi ej s trony rodzi nę Nei l a Farri s a os zc zędzono (j ego
s am ego j uż ni e). Mogł em obs tawi ać : al bo j a, al bo rodzi na. Ryzyko wydał o m i s i ę zbyt duże.
A teraz c o? Zi gnorował em ws zys tki e os trzeżeni a, s tał em przy m i ni -vani e, podzwani ał em kl uc zykam i i rozważał em naj bardzi ej ni erozs ądną dec yzj ę w c ał ym s woi m życ i u. S toj ąc tak i bi j ąc s i ę z m yś l am i , s poj rzał em w l as za dom em i zobac zył em w ni m dwa zł ote ś wi ateł ka. Oc zy. Obs erwował y m ni e. W patrywa-
ł em s i ę w ni e tyl ko przez c hwi l ę, zani m uznał em , że wym ykani e s i ę z A s hborough to j ednak ni e naj l eps zy pom ys ł ; zni knęł y, gdy tyl ko zawróc i ł em w s tronę dom u. Rozebrał em s i ę i wróc i ł em do ł óżka. Do ś wi tu ś c i s kał em kurc zowo koc , przerażony pers pektywą kol ej nyc h dni pod nadzorem Izol antów.
Zas tanawi ał em s i ę, c zy nadej dzi e taka c hwi l a, w której te s am e zł ote oc zy za-bł ys ną za wys oki m i oknam i w bi bl i otec e, aby zm us i ć m ni e do wypeł ni eni a s woi c h żądań. Odpowi edź uzys kał em w Ś wi ęto Dzi ękc zyni eni a.
24.
J edzi em y.
B ył o to pi erws ze s ł owo, j aki e us ł ys zał em od Chri s ti ne w tym dni u. Norm al ka.
129
S poj rzał em na ni ą. S poro przybrał a na wadze, brzuc h m i ał a ni em al dwa razy wi ęks zy ni ż przec i ętna kobi eta w tym m i es i ąc u c i ąży. W ł ożył a obs zerną, j as no-ni ebi es ką baweł ni aną kos zul ę (pozos tał oś ć po c i ąży z J es s i c ą) i dżi ns y ogrod-ni c zki . W ygl ąda j ak kangur, pom yś l ał em troc hę od rzec zy. S i no podkrążone oc zy
opowi adał y s m utną hi s tori ę, peł ną przygnębi eni a, l ęku i ni eprzes panyc h noc y. P otargane wł os y zdradzał y, że ni e m a ani s i ł y, ani c hęc i ukrywać s woj ego ni es zc zęś c i a. W i dywał em taki wyraz twarzy u ni ektóryc h m oi c h pac j entów; przepi s ywał em i m wtedy s pore dawki al prazol am u al bo val i um . P om yś l ał em , żeby i
Chri s ti ne c oś zaproponować , al e dos zedł em do wni os ku, że dopóki j es t w c i ąży, m oże to ni e być naj l eps zy pom ys ł .
P oki wał em gł ową. Na c hwi l ę przys zpi l i ł a m ni e zdegus towanym s poj rzeni em , wkł adaj ąc w ni e res ztki energi i , a potem s puś c i ł a wzrok. J es s i c a, równi eż przygnębi ona i pom ał u zam ykaj ąc a s i ę w oc hronnej s korupi e, s tanęł a obok ni ej , wyc i ągaj ąc rękę. Z J es s i c a nadal c o wi ec zór s i ę s potykał em , al e nas ze rozm owy
s tawał y s i ę c oraz króts ze i c oraz bardzi ej wym us zone. S podzi ewał em s i ę, że wkrótc e s tani em y s i ę s obi e c ał ki em obc y, tak j ak s tał o s i ę ze m ną i Chri s ti ne.
B óg m i ś wi adki em , że bardzo ni e c hc i ał em tak żyć , al e ni e wi edzi ał em , c o m ógł -
bym na to poradzi ć , ni e narażaj ąc i c h na ś m i erć .
B oże, oby ni e wym knęł o m i s i ę j aki eś ni ewł aś c i we s ł owo.
Chri s ti ne przewi es i ł a torebkę przez ram i ę i podes zł a do drzwi . Zatrzym ał a s i ę i odwróc i ł a do m ni e. Ni e porus zył em s i ę, obs erwował em j ą z bezpi ec znej odl egł oś c i , z kuc hni . Łzy poc i ekł y m i z oc zu, gdy nagl e dotarł o do m ni e, że to będzi e wyj ątkowo przygnębi aj ąc e Ś wi ęto Dzi ękc zyni eni a. Zaws ze uważał em s i ę za
s zc zęś c i arza. Mi ał em żonę i c órec zkę, które s zanował y m ni e i koc hał y do s zal eńs twa i j a równi eż j e koc hał em . Mogł em być dum nym oj c em rodzi ny. A teraz zac zynał em rozum i eć , dl ac zego o tej porze roku tak wi el u l udzi rzuc a s i ę pod poc i ąg.
- Mi c hael …
W i dzi ał em , że c hc e podbi ec do m ni e, przytul i ć s i ę i wypł akać . A l e tego ni e zrobi ł a. S tał a ni eruc hom o. Mi ał a zam i ar powi edzi eć c oś j es zc ze, al e tyl ko s m ętni e zac hrypi ał a. Chwi l ę późni ej s zl oc hał a z twarzą ukrytą w dł oni ac h.
To był dec yduj ąc y m om ent. Chc i ał em podej ś ć do żony, poc i es zyć j ą, zapewni ć , że ws zys tko będzi e dobrze, al e był bym wtedy kł am c ą. W m awi ał em s obi e, że ni c zym by s i ę to ni e różni ł o od m oj ej rozm owy z J es s i c ą, ki edy tł um ac zył em j ej , że „duc hy”, które obs zc zeki wał P age, to w i s toc i e robac zki ś wi ętoj ańs ki e.
P rzys zł o m i do gł owy, że m oże w tej s ytuac j i l epi ej był oby j ednak s kł am ać . Na pewno 130
rozł adował bym w ten s pos ób napi ęc i e, tyl ko że wtedy zakońc zeni e tej hi s tori i był oby i nne. Znac zni e gors ze.
Chwi l a zdawał a s i ę trwać wi ec zni e, a j a c zuł em s i ę kom pl etni e zagubi ony.
J uż, j uż m i ał em zrobi ć krok w przód, gdy wróc i ł y do m ni e s ł owa s tarej kobi ety.
„Odetni j s i ę od rodzi ny… ”
To m ni e pows trzym ał o. J ezu, ni e m ogł em do ni ej podej ś ć . Chc i ał em , al e ni e m ogł em ! P owtarzał em s obi e w m yś l ac h, że zac howuj ąc m i l c zeni e, c hroni ę s woi c h bl i s ki c h przed naj gors zym ni ebezpi ec zeńs twem , j aki e m oże i c h w życ i u s potkać . Dl a pos tronnego obs erwatora ta s ytuac j a ni e m i ał a s ens u, al e to s am o
m ożna był o powi edzi eć o ws zys tki m , c o wydarzył o s i ę od c zas u przeprowadzki .
B ył o m i ws tyd. Ni e m i ał em wyboru. P oc hyl i ł em gł owę i wys zedł em .
Ni e us ł ys zał em pł ac zu, m i otanyc h obel g, w ogól e żadnyc h s ł ów, tyl ko trza-
ś ni ec i e drzwi am i , ki edy Chri s ti ne wys zł a z dom u, aby zj eś ć ś wi ątec zną kol ac j ę z l udźm i , któryc h j es zc ze dwa m i es i ąc e tem u w ogól e ni e znał a.
25.
P i erws zy raz w życ i u s pędzi ł em Ś wi ęto Dzi ękc zyni eni a s am j ak pal ec , s i edząc przy kuc hennym s tol e nad m i s ką pł atków ows i anyc h i s nuj ąc ni ewes oł e m yś l i . Chri s ti ne wys zł a koł o pi ątej , a j a od tam tej pory zas tanawi ał em s i ę, c zy wpadni e na to, żeby przyni eś ć m i ś wi ątec zną kol ac j ę. P rzyzwoi te j edzeni e dobrze by m i
zrobi ł o: od przeprowadzki s trac i ł em c o naj m ni ej s i edem ki l ogra-m ów. W i edzi ał em j ednak, że ni e zas ł uguj ę na to, żeby o m ni e pam i ętać i ni e m i ał bym do ni ej c i eni a żal u, gdyby tego ni e zrobi ł a.
Ręc e m i s i ę trzęs ł y. W i dząc to, znowu c ał ki em s i ę rozkl ei ł em : s i edzi ał em przy kuc hennym s tol e, gapi ł em s i ę na s woj e dł oni e i na przem i an ś m i ał em s i ę i pł akał em , pł akał em i ś m i ał em s i ę, aż zegar wybi ł ós m ą.
W tedy s próbował em wzi ąć s i ę w garś ć . W s tał em od s toł u i pos tanowi ł em zam i eni ć ni eprzyj azną kuc hni ę na bezpi ec zny pół m rok bi bl i oteki , gdzi e us i adł em przy bi urku i c zekał em na poj awi eni e s i ę zł otyc h ś l epi .
Oparł em rozpos tarte dł oni e na bl ac i e. S tabi l noś ć bi urka m i ał a m i pom óc zapom ni eć o s m utnym dni u. B ł ądzi ł em wzroki em po pokoj u: podł oga z des ek, 131
peł ne ks i ążek regał y, zam kni ęty barek, wys oki kom i nek… P anował a abs ol utna c i s za, w której naj l żej s ze s krzypni ęc i e bel ki ni os ł o s i ę j ak trzas k pękaj ąc ej koś c i .
Za wys oki m i oknam i rozc i ągał s i ę s kąpany w ks i ężyc owym ś wi etl e ogród (Chri s ti ne zac zęł a hodować zi oł a i w poprzek ogródka c i ągnęł a s i ę c zterom etro-wa grządka poroś ni ęta c zym ś , c o wygl ądał o j ak c hwas ty. Z wi el ki m entuzj azm em doprawi ał a tym i „c hwas tam i ” nas ze obi ady i na i c h bazi e parzył a c ał e dzbanki tej
c harakterys tyc znej zi el onej herbaty) i ptas i a fontanna. T yl ko w ten s pos ób m ogł em c hoć c zęś c i owo odzys kać równowagę um ys ł ową - gapi ąc s i ę w dal i l edwi e wi doc zny w ś wi etl e ks i ężyc a c i em ny l as . T a noc ni c zym s i ę ni e róż-
ni ł a od i nnyc h.
W bi bl i otec e był o c i em no. W c ześ ni ej napal i ł em w kom i nku, al e z pol an zos tał o tyl ko troc hę żaru i gł ównym źródł em ś wi atł a był ks i ężyc . Mogł em rozdm u-c hać pł om i eń na nowo, al e pos tanowi ł em tego ni e robi ć .
W yj rzał em przez okno i zobac zył em , j ak po pos tum enc i e fontanny s pł ywaj ą kropl e wody. A potem zobac zył em c oś j es zc ze.
Dwoj e zł otyc h oc zu.
B ył y okrągł e i j arzył y s i ę j ak nał adowane el ektryc znoś c i ą. P rzez c o naj m ni ej m i nutę tkwi ł y ni eruc hom o ni ec ał e pół m etra nad zi em i ą obok fontanny, a potem uni os ł y s i ę na wys okoś ć ponad m etra. Zam rugał y, a potem w pł ynnym , ni es pi es znym tem pi e rus zył y w s tronę oki en. Ci ał o, do którego nal eżał y, zdawa-
ł o s i ę ni e przem i es zc zać w norm al ny s pos ób, al e s zybować .
Mój organi zm zareagował w s pos ób, którego ni gdy wc ześ ni ej ni e doś wi adc zył em . W nętrznoś c i m i s i ę zagotował y. P ożał ował em , że ni e s trzel i ł em s obi e zawc zas u s zkl anec zki burbona al bo val i um . Zam knął em oc zy w nadzi ei , że w ten s pos ób c hoć troc hę us pokoj ę wari uj ąc e s erc e, al e pod powi ekam i nadal m i ał em
obraz zł otyc h ś l epi ; ni e dawał m i s pokoj u, j ak ś wi eże ws pom ni eni e s nu tuż po przebudzeni u. K i edy znowu s poj rzał em za okno, kos zm ar bynaj m ni ej ni e zni knął , ba, m ożna by powi edzi eć , że s i ę nas i l i ł . S paral i żowany s trac hem patrzył em , j ak j aki ś potworny ks ztał t przywi era do s zyby po drugi ej s troni e i wpatruj e s i ę we
m ni e.
Rozum podpowi adał m i , że m us zę s i ę m yl i ć , al e i ntruz wygl ądał j ak bez-dom ny z wi el ki ego m i as ta, ni es zc zęś ni k, który s pędza noc e w kartonowym pudl e w j aki m ś c i em nym zauł ku. Ubrani e (wi s i ał o na ni m j ak na wi es zaku) m i ał
c zarne od pl am potu, dł ugi e wł os y opadał y pozl epi ane w s trąki , wyc hudzoną twarz przec i nał y bl i zny, w tym j edna i ntens ywni e c zerwona i zygzakowata. Dopi ero wył upi as te oc zy zdradzał y, że ni e m a l udzki c h genów, l ec z j es t zupeł ni e i nną i s totą…
132
Izol antem .
P rzywodzi ł m i na m yś l c zarowni ka odprawi aj ąc ego j aki ś rytuał , ki edy m eto-dyc zni e podnos i ł ni ezgrabne ręc e i dzi es i ęc i om a dł ugi m i żół tym i pazuram i drapał po s zkl e. W zdrygnął em s i ę, gdy przeraźl i wy zgrzyt przes zył m ni e j ak dzi ał ka m oc nego narkotyku, paral i żuj ąc ws zys tki e zm ys ł y.
Zdawał o m i s i ę, że c ał ą wi ec znoś ć tkwi ę bez ruc hu, bezradni e bł ąkaj ąc s i ę po ni ezbadanyc h bezdrożac h wł as nego um ys ł u. Zas tanawi ał em s i ę (bezs kutec zni e), c zy j es t poj edync zym dzi wadł em , c zy też w pobl i żu c zai s i ę i c h wi ęc ej , c zekaj ąc na s ygnał do popeł ni eni a kol ej nego okropi eńs twa.
P rzes zył m ni e ni eznoś ny ból . Chc i ał em s i ę porus zyć , al e ni e m ogł em ; s trac h m ni e s paral i żował . Czuł em s i ę j ak podc zas pi erws zego, i j edynego, s potkani a ze s tarą pani ą Zel l i s .
Gapi ąc s i ę na m ni e i s krobi ąc s zponam i s zkł o, s twór rozc hyl i ł s pękane wargi i ods ł oni ł pys k peł en krzywyc h, brunatnyc h zębów.
Mi ał em wrażeni e, że s ł ys zę s ł owa pł ynąc e z tej pas zc zy, j akby trafi ał y wpros t do m oj ej gł owy. S ł ys zał em j e j ednak wypowi adane m oi m gł os em , a ni e c hrapl i -wym warkotem , j aki ego m ogł em s i ę s podzi ewać po wykrzywi onym pół zwi erzę-
c ym pys ku. Ni e m i ał o to zres ztą wi el ki ego znac zeni a - i c h s ens był j as ny. Za-drżał em na i c h dźwi ęk, tak j akby potwi erdzał y c oś , c o j uż wc ześ ni ej wi edzi ał em .
W i edzi ał em , po c o przys zedł .
B ył em m u potrzebny.
P róbował em s i ę porus zyć , al e s trac h nadal trzym ał m ni e w żel aznym uś c i s ku.
I wtedy s tał o s i ę c oś s tras znego.
P oc zuł em , j ak c oś gł as zc ze m ni e po nodze pod kol anem , del i katni e, al e s tanowc zo.
Ogarnęł y m ni e wywoł ane s trac hem m dł oś c i . Zerknął em w dół i zobac zył em ni edużą s yl wetkę, podobną do tej za oknem , s kul oną pod bi urki em . P azurzas ta ł apa ni e dotykał a m ni e j uż z c zuł oś c i ą, l ec z zac i s nęł a s i ę bol eś ni e na pi s zc zel i .
Napotkał em s poj rzeni e ni el udzki c h ś l epi , l ś ni ąc yc h zł oto w c zarnej od s adzy twarzy.
Oderwał em od ni c h wzrok. Ze ws zys tki c h s i ł pragnął em uwi erzyć , że to m ój naj gors zy, naj bardzi ej przerażaj ąc y kos zm ar wym knął s i ę z m oj ej podś wi adom oś c i i nawi edza m ni e w dom u.
Ni es tety, ni e m i ał em tyl e s zc zęś c i a.
P róbował em ws tać z fotel a, al e dem on s i edząc y pod bi urki em trzym ał m ni e m oc no, wi ęc s trac i ł em równowagę i upadł em . K i edy podni os ł em wzrok, 133
nas tępny zł otooki potwór znaj dował s i ę dos ł owni e m etr ode m ni e, c ał y um aza-ny popi oł em (tak s am o j ak ten, który trzym ał m ni e za nogę). Leżał na brzuc hu na podł odze i wł aś ni e ws tawał . Za j ego pl ec am i kol ej ny wyś l i zgi wał s i ę z prze-wodu kom i nowego w kom i nku - wi s i ał gł ową w dół i wyc i ągał ł apy w s tronę
wył ożonego c egł am i pal eni s ka. Z kom i na dobi egał o c hrobotani e: naj wyraźni ej nas tępne bes ti e j uż s i ę pc hał y do ś rodka.
P rzys zł y po m ni e.
Ni em ożl i wy do opi s ani a odór uderzył m ni e w nozdrza i z oc zu autom atyc zni e poc i ekł y m i kwaś ne ł zy. W zrok m i s i ę zam gl i ł . Us ł ys zał em tupot l i c znyc h drobnyc h s tóp.
W i dzi ał em tyl ko i c h oc zy, krążąc e wokół m ni e j ak ś wi etl i ki (ś wi etl i ki ! ) -
os i em , dzi es i ęć , potem zrobi ł o s i ę i c h ponad tuzi n. Zakręc i ł o m i s i ę w gł owi e.
Mnós two rąk obm ac ywał o m ni e, s zarpał o za ubrani e, w końc u zac zęł y m ni e wl ec po zi em i . Na s kórę wys tąpi ł m i pot, gorąc y i c uc hnąc y. Ul otne s zepty oc i erał y m i s i ę o us zy. Modl i ł em s i ę, aby ś m i erć m ni e zabrał a, i wydawał o m i s i ę, że m oj e m odl i twy zos tał y wys ł uc hane.
Dopóki ni e obudzi ł em s i ę w pi ekl e.
26.
Oc knął em s i ę w tej s am ej pozyc j i , w której s trac i ł em przytom noś ć .
Us ł ys zał em j aki eś m am rotani e, zgrzytani e zębów, os trożne s zurani e s tóp.
Czyj ś oddec h - rozpal one, prym i tywne s apani e - zatańc zył m i na s kórze. P odej rzewał em , że wokół m ni e panuj e s pory ruc h, al e ni ewi el e wi dzi ał em . P adł na m ni e zdeform owany c i eń; w przes ł ani aj ąc ej m i wi dok c i em nej m gl e bł ys zc zał y oc zy. Coś twardego i s zors tki ego m us nęł o m oj ą twarz. S zpon. Zadrżał em .
Mgł a rozwi ał a s i ę i w m i goc ząc ym bl as ku ni ewi doc znego dl a m ni e pł om i eni a dos trzegł em poc hyl aj ąc ą s i ę nade m ną c zł ekopodobną m as zkarę. Is tota był a wyc hudzona j ak żywy s zki el et, opl ec i ony ś c i ęgnam i i pokryty brudem ; j ej koń-
c zyny przypom i nał y os trugane ki j e do s zc zotek. P odkradł a s i ę do m ni e na c zterec h ł apac h, poc hyl i ł a ł eb i obwąc hał a m oj ą nogę od kos tki po udo. Mi ał a przerażaj ąc y, dem oni c zny pys k m utanta: dwa otwory w m i ej s c u nos a, przeroś ni ęte 134
us ta i zbyt duże oc zy, które zerkał y na m ni e s poza kos m yka c i enki c h j ak paj ę-
c zyna wł os ów. B ł ys nęł y zł otym ś wi atł em , które rozj aś ni ł o c ał y ohydny pys k.
W pobl i żu rozl egł s i ę hał as i s twór ods koc zył trwożl i wi e na dwóc h ł apac h, wzbi j aj ąc tum any kurzu. S c hował s i ę do otworu w zi em nej ś c i ani e, pi ęć m etrów ode m ni e. Us ł ys zał em l i c zne poc hrząki wani a i warc zeni e. S tworów był o wi ęc ej ni ż trzy, c ztery c zy nawet tuzi n. Dużo wi ęc ej .
P odparł em s i ę na ł okc i ac h i wytężył em wzrok. S etka zł otyc h ś wi ateł ek tł oc zy-
ł a s i ę w pół m roku zi em nej j as ki ni .
Oc zy. W s zys tki e był y zwróc one w m oj ą s tronę. Dawno j uż ni e m odl i ł em s i ę tak naprawdę, od c zas u gdy zam i eni ł em wi arę na wi edzę, al e teraz ni e pozos tał o m i ni c i nnego, j ak c zym prędzej przepros i ć s i ę z rel i gi ą. B ył a m oj ą j edyną nadzi ej ą.
Rozej rzał em s i ę. Tak j ak m i s i ę wydawał o, znaj dował em s i ę w j aki ej ś pi ec za-rze o ś c i anac h i s ufi c i e z ubi tej zi em i , z któryc h s terc zał y korzeni e roś l i n; te z s ufi tu zwi es zał y s i ę pół tora m etra nad m oj ą gł ową. Ś m i erdzi ał o s tras zni e ś c i e-kam i i zgni l i zną. W s trzym uj ąc oddec h odważył em s i ę rzuc i ć oki em na wpatrzone we
m ni e bes ti e, al e bl as k i c h oc zu uni em ożl i wi ał m i dos trzeżeni e pys ków i wi dzi ał em tyl ko fragm enty porus zaj ąc yc h s i ę c i ał .
J eden ze s tworów odł ąc zył s i ę od tł um u i pods zedł do m ni e. Dł ugą c hwi l ę s tał nade m ną bez ruc hu, zani m przykl ęknął i zni żył pys k do m oj ej twarzy. B ył o w ni m c oś dzi wni e l udzki ego, ki edy ze zm ars zc zonym c zoł em poc hyl ał s i ę nade m ną w s kupi eni u, j akbym to j a był dzi wol ągi em . Może faktyc zni e ni m był em .
T warz i s toty był a ups trzona pokaźną kol ekc j ą pas kudnyc h bruzd, brodawek i znam i on wi el koś c i zi arna fas ol i i poroś ni ęta kępkam i s zors tki ej s i erś c i . P rzygl ą-
dał m i s i ę j es zc ze przez pi ętnaś c i e s ekund. A ni raz ni e m rugnął .
A potem s i ę uś m i ec hnął . Naprawdę s i ę uś m i ec hnął ! Uś m i ec hnął s i ę s zeroko, z rozm ys ł em , i dł ugą c hwi l ę trwał w tym grym as i e. Na pol i c zku m i ał podł użną bl i znę, po której go rozpoznał em : to j ego pi erws zego zobac zył em za oknem .
W ypros tował s i ę i ni e odrywaj ąc ode m ni e wzroku, podni ós ł c hude j ak s zc zapy ręc e.
- K ahtah! - zawoł ał , tł um powtórzył j ego ges t.
- K ahtah! - zabrzm i ał o w odpowi edzi .
Zam urował o m ni e. Oni m ówi ą, pom yś l ał em . A l eż m am przerąbane…
S zturc hnął s i ę s zponem w pi erś .
135
- Fenal - oznaj m i ł , przekrzywi aj ąc ł eb. Mi ał ni s ki , c hrapl i wy gł os .
Zapadł a c i s za, c hol erni e przerażaj ąc a c i s za, którą przerwał , m ówi ąc … Ni e, żądaj ąc :
- T y… pom óc .
T o, c o zdarzył o s i ę po c hwi l i , był o kom pl etni e ni es podzi ewane i zdum i ewaj ą-
c e. P oj awi ł s i ę drugi Izol ant. Na j ego twarzy m al ował o s i ę c oś , c zego ni e da s i ę nazwać i nac zej ni ż nabożnym l ęki em . K i edy s i ę na m ni e napatrzył , s i ęgnął za pl ec y, c oś s tam tąd wyc i ągnął i pos tawi ł koł o m oi c h nóg.
Moj a torba l ekars ka. S pakował em j ą w dzi eń po przeprowadzc e i trzym ał em w bi bl i otec e, aby m i eć j ą pod ręką w razi e nagł ej koni ec znoś c i . W ł ożył em do ni ej pods tawowe wypos ażeni e aptec zki : gazę, antybi otyki , j ednorazowe s trzykawki i i gł y - ws zys tko, c o m oże s i ę przydać podc zas ni es podzi ewanej wi zyty dom owej .
P o tym j ak przebi ł em s obi e s topę gwoździ em , dotarł o do m ni e, że w każdej c hwi l i m oże s i ę s tać c oś zł ego i l epi ej przygotować s i ę na naj gors ze. W praktyc e torba przydawał a m i s i ę tyl ko podc zas wi zyt u Dei ghtonów i s potkań z Ros y. J ak to był o dawno…
S twór i m i eni em Fenal zł apał m ni e za przegub dł oni i s zarpni ęc i em podni ós ł
z podł ogi . Dwaj i nni zł apal i m ni e pod ram i ona i poc i ągnęl i w korytarz o ś c i anac h z rudej gl i ny, poroś ni ętyc h oś l i zł ym m c hem . Mnós two Izol antów bi egł o przede m ną, równi e wi el u m i ał em za pl ec am i ; przem i es zc zal i s i ę po zi em i , al e też peł zal i po ś c i anac h i s ufi c i e j ak ol brzym i e owady, pos zturc huj ąc m ni e i po-
nagl aj ąc . B l as k i c h ś l epi oś wi etl ał m i drogę. S m ród w podzi em nyc h korytarzac h przyprawi ał o m dł oś c i ; przypom i nał odór ni es i ony wi atrem z pól wokół A s hborough, był j ednak znac zni e bardzi ej i ntens ywny. P okrzyki wani a i s kowyty ni os ł y s i ę po tunel u, zwi el okrotni one ec hem . Otac zał m ni e ruc hl i wy, podeks c ytowany
tł um . K orytarz rozs zerzył s i ę i rozwi dl i ł ki l ka razy. Obok przem ykał y j aki eś j azgoc ząc e s yl wetki . K ręc i ł o m i s i ę w gł owi e. Zakrztus i ł em s i ę, zadł awi ł em i w końc u zwym i otował em , al e c ał y c zas pos uwał em s i ę naprzód. P opyc hal i m ni e, wi ęc ni e m i ał em i nnego wyj ś c i a, j ak brnąć po om ac ku, ki erowany przez ni egod-nego
zaufani a przewodni ka. S topy grzęzł y m i w bł oc i e, żoł ądek zac i s kał s i ę w s upeł , przec i ążone m i ęś ni e s kom l ał y. J ęc zał em z ból u, przyc i s kaj ąc do pi ers i torbę, j akby to w ni ej zawi erał a s i ę m oj a j edyna nadzi ej a na przeżyc i e.
P o ni edł ugi m c zas i e s i ę zatrzym al i ś m y. Morze brudu rozs tąpi ł o s i ę przede m ną; Izol anc i rozpi erzc hl i s i ę j ak karal uc hy w ś wi etl e l am py. S tał em w rozkro-ku, dys ząc c i ężko, aż j eden z ni c h s zturc hnął m ni e w udo i pokazał , że m am i ś ć 136
za ni m . S kręc i l i ś m y w boc zny korytarz, gdzi e powi tał m ni e prawdzi wi e upi orny wi dok.
S tanął em w wej ś c i u do ol brzym i ego pom i es zc zeni a, które m us i ał o zos tać wydrążone al bo we wnętrzu j aki egoś kopc a, al bo po pros tu pod zi em i ą. W gl i -ni as tyc h ś c i anac h był y dzi es i ątki wnęk m i es zkal nyc h, z któryc h popatrywał y na m ni e zł ote oc zy. S etki poc hodni zal ewał y pi ec zarę wi dm owym , żół tawym ś wi atł em .
Naprzec i wko wej ś c i a, w j ednym z wydrążonyc h pom i es zc zeń, zebrał a s i ę s pora grupa Izol antów. Dzi el i ł o m ni e od ni c h ponad pi ęć dzi es i ąt m etrów. P oc zuł em c hł odny powi ew na twarzy.
Fenal ni es podzi ewani e poj awi ł s i ę obok m ni e i del i katni e popc hnął m ni e do przodu. W s zys tki e te c hol erne potwory gapi ł y s i ę na m ni e tym i s woi m i żół tym i ś l epi am i . Tak m ógł by s i ę poc zuć kos m onauta zam kni ęty w zoo na j aki ej ś obc ej pl anec i e. Ci s zę m ąc i ł y tyl ko rzadko rozl egaj ąc e s i ę pi s ki , natyc hm i as t tł um i one
gni ewnym i warkni ęc i am i . Zatrzym ał em s i ę gwał towni e, zgi ął em wpół i znowu zwym i otował em , m i m o że rozpac zl i wi e s tarał em s i ę ni e zauważać dł awi ąc ego s m rodu potu, m oc zu, krwi , kał u i B óg wi e c zego j es zc ze. S pl unął em , odkas zl ną-
ł em i znów rus zył em za Fenal em przez m orze wyc i ągaj ąc yc h s i ę ku m ni e rąk.
P rowadzi ł m ni e pros to w s tronę grom ady Izol antów zebranyc h pod przec i wl egł ą ś c i aną, którzy na m ój wi dok rozpros zyl i s i ę - ni ektórzy porus zal i s i ę na dwóc h nogac h, wi ęks zoś ć c zm yc hnęł a na c zworakac h. P aru wal c zył o o koś ć z kawał -
kam i m i ęs a, która na pi erws zy rzut oka wydał a m i s i ę kawał ki em l udzki ej nogi .
Fenal ods unął na bok s zm atę wi s ząc ą w wej ś c i u do wydrążonej w ś c i ani e wnęki .
B ył a m ał a, wi l gotna i żał oś ni e c i as na; l edwi e m ogł em s i ę w ni ej wypros tować . Dwi e ni eduże poc hodni e c i ęł y pł om i eni am i m rok.
- P om óc … Cerpdas . - Fenal ws kazał c oś koś c i s tym pal c em .
S poj rzał em w tym ki erunku i zobac zył em kol ej ną i s totę, naj wyraźni ej nazywaną Cerpdas . Leżał a pół naga pod ś c i aną, w barł ogu z ł ac hm anów, i s i ę trzęs ł a.
Do pas a okrywał j ą - j ą, poni eważ był a pł c i żeńs ki ej , c zego dowodzi ł y ods ł oni ęte pi ers i , obwi s ł e i ups trzone znam i onam i - j utowy worek.
Odwróc i ł em s i ę do Fenal a. Na j ego twarzy m al ował a s i ę ta s am a des perac j a i napi ęc i e, które zwróc i ł y m oj ą uwagę j uż wc ześ ni ej , ki edy uj rzał em go za oknem .
I nagl e, z ni ezrozum i ał yc h dl a m ni e powodów, przes tał em s i ę bać . Czuł em tyl ko pres j ę, poni eważ zrozum i ał em , że s prowadzono rani e w to m i ej s c e, aby podj ął
s i ę zadani a, które m ogł o s i ę okazać ni ewykonal ne. Ni e wi edzi ał em , c zy 137
zawartoś ć m oj ej torby okaże s i ę wys tarc zaj ąc a. Fenal przykuc nął obok Cerpdas i pogł as kał j ą po ręc e. J ej oc zy zm atowi ał y, przygas ł y. B ył a c hora.
P os tawi ł em torbę na zi em i , odetc hnął em gł ęboko zgni ł ym powi etrzem i przykuc nął em . Centym etr po c entym etrze os trożni e zs uwał em worek zas ł ani aj ąc y rozdęty brzuc h, do c hwi l i gdy zobac zył em pi erws zą pl am ę c zerwi eni . Znowu poc zuł em obezwł adni aj ąc y s m ród; odór rozkł adu i odc hodów s ugerował , że Cerpdas
l eżał a tak j uż od dł użs zego c zas u.
Chc i ał em m i eć to j ak naj s zybc i ej z gł owy. S zarpnął em worek…
I wytrzes zc zył em oc zy. W i dok był dzi wac zny i ni ewi arygodny, al e abs ol utni e, ni ezaprzec zal ni e prawdzi wy.
Izol anc ka s am i c a l eżał a z rozł ożonym i nogam i . S ąc ząc a s i ę z j ej dróg rod-nyc h m i es zani na krwi i wód pł odowyc h utworzył a m ał ą kał użę, a z poc hwy s terc zał m ał y, koś l awy pazur, j ak wył ażąc a s pod zi em i l arwa.
- P om óc Cerpdas - popros i ł Fenal , c zul e gł as zc ząc s fi l c owane wł os y na j ej grus zkowatej gł owi e. - P om óc .
W zi ął em s i ę do roboty, s taraj ąc s i ę za bardzo ni e m yś l eć o tym , c o m am zrobi ć , poni eważ ni e był to naj l eps zy m om ent na zadawani e pytań i powątpi ewani e w s woj e um i ej ętnoś c i . Mus i ał em tyl ko być s i l ny, ni e zwari ować i wm ówi ć s obi e, że to po pros tu j edna z wi el u m oi c h pac j entek, której m us zę w trybi e awaryj nym
zrobi ć c es arkę (c zego, nawi as em m ówi ąc , ni gdy ni e robi ł em ).
W yj ął em z torby s kal pel i odł ożył em go na worek. P rzem ył em brzuc h Cerpdas al kohol em i przetarł em ś rodki em zni ec zul aj ąc ym . Odetc hnął em gł ębo-ko, m odl ąc s i ę w duc hu, żeby był to kol ej ny z m oi c h s ennyc h kos zm arów, al e w gł ębi dus zy wi edzi ał em , że tym razem ni e obudzę s i ę tak po pros tu w ł óżku i ni e wykpi ę
krwi ą na rękac h.
W zi ął em s kal pel do ręki i powol i nac i ął em brzuc h. B runatna krew s pł ynęł a na boki i z rozc i ęc i a wynurzył a s i ę m al utka dł oń, bryzgaj ąc m i krwi ą w twarz.
P rzedram i eni em otarł em oc zy - w s am ą porę, żeby zobac zyć , j ak poj awi a s i ę druga rąc zka i pi ęć koś c i s tyc h pal c ów z żół tym i paznokc i am i . Zawahał em s i ę, ni e c hc i ał em i c h dotykać , al e Fenal c o c hwi l ę powarki wał „P om óc … pom óc … ”, wi ęc tyl ko zam knął em oc zy i s i ęgnął em w gł ąb rany. Zł apał em pł ac ząc ą i s totę i
wyc i ągnął em j ą z brzuc ha m atki .
T rzym aj ąc j ą w wypros towanyc h rękac h, otworzył em oc zy. Zobac zył em m a-
ł ego, wł oc hatego dem ona, troc hę obrzm i ał ego j ak zwyc zaj ne l udzki e dzi ec ko po narodzi nac h, al e bac zni e zerkaj ąc ego s zeroko otwartym i oc zam i . K rztus i ł s i ę zgęs tni ał ą m i es zani ną pł ynów, które odc i ągnął em s s aki em . Oddał em rozryc za-ne m ł ode s toj ąc em u za m ną Izol antowi , który natyc hm i as t c ofnął s i ę w c i em ny
kąt pom i es zc zeni a.
138
S poj rzał em na m atkę. J ej oc zy l ś ni ł y s ł abo, j akby zbi erał a s i ł y, żeby m i podzi ękować . Oc zyś c i ł em ranę, zas zył em j ą ni ezdarni e i przykrył em grubą wars twą gazy i bandaża. P odał em peni c yl i nę i pogodzi ł em s i ę z m yś l ą, że ni c wi ęc ej ni e m ogę zrobi ć .
Cofnął em s i ę po om ac ku i oparł em pl ec am i o ś c i anę; gł ową natrafi ł em na m i ękki pł at pl eś ni . W s ł abym ś wi etl e poc hodni obs erwował em pozos tał yc h obec nyc h - okoł o tuzi na Izol antów, którzy utkwi l i we m ni e pytaj ąc e s poj rzeni a.
J eden z ni c h, s tras zni e zdeform owany, odł ąc zył s i ę od s tada i pods zedł do m ni e, powł óc ząc bezwł adni e j edną nogą. P owi ódł pal c em po węźl as tej bl i źni e na udzi e.
Drugi odepc hnął tam tego i zł apał m ni e za rękę. Z j ednego zł otego oka pł ynę-
ł y m u ł zy, drugi e - zas us zone, s kurc zone, s zare j ak kam i eń - zwi s ał o z oc zodoł u na s krawku m i ęś ni a i koł ys ał o s i ę j ak wahadł o.
Fenal równi eż dopadł do m ni e.
- P entaff! B l ahtah! - T am c i natyc hm i as t s i ę ods unęl i , a w j ego oc zac h zal ś ni ł
podzi w. - W ybawi c i el - powi edzi ał .
W ybawi c i el ? B oże ś wi ęty…
Na m i ękki c h nogac h wróc i ł em do wi el ki ej kom ory, gdzi e otoc zył m ni e tł um Izol antów: oc i ekaj ąc e c horobl i wym ś l uzem pys ki , źl e zroś ni ęte zł am ani a, zdeform owane końc zyny, l am ent, bł agani a o pom oc . Nagl e ws zys tko s tał o s i ę j as ne.
W i edzi ał em j uż, j aką rol ę m i wyznac zyl i . Mi el i to wypi s ane na wykrzywi onyc h c i erpi eni em twarzac h: rozpac zl i wą nadzi ej ę, że uzdrowi ę i c h ws zys tki c h, że dzi ęki m ni e odzys kaj ą dawną s i ł ę, że zaopi ekuj ę s i ę ni m i j ak przedtem Nei l Farri s . I tak j ak l ekarz, który przed ni m m i es zkał przy Harl an Road 17.
W ybawi c i el …
Chwytał y m ni e s zponi as te dł oni e. P otworne j ęki wypeł ni ał y m i gł owę. Dus i -
ł em s i ę.
Ogarnęł a m ni e c i em noś ć , którą powi tał em z wdzi ęc znoś c i ą i os unął em s i ę na zi em i ę.
27.
Nudzi ł em s i ę.
Ni e od razu dotarł o do m ni e, że udał o m i s i ę przeżyć tę noc . P róbował em s i ę porus zyć , al e c ał y był em odrętwi ał y, z c zego wni os kował em , że bardzo dł ugo 139
l eżę j uż w tej pozyc j i , na brzuc hu. Na dodatek ni c ni e wi dzi ał em . Mogł em tyl ko l eżeć i próbować zł apać oddec h, który m i m o m oi c h wys i ł ków c i ągl e m i s i ę wym ykał . W krótc e odzys kał em zm ys ł y. P odm uc h wi atru prześ l i znął m i s i ę po s kó-
rze. P od pal c am i i twarzą c zuł em m i ękką, trawi as tą zi em i ę. P orus zył m ni e rozbrzm i ewaj ąc y w oddal i ptas i ś pi ew. Znal azł em w s obi e w końc u doś ć energi i , aby podni eś ć powi eki i s twi erdzi ł em , że otac za m ni e m rok przedś wi tu. Gwi azdy bl edł y, odł am ek ks i ężyc a budzi ł s ł abi utki e c i eni e… Mi ał em aż nadto dowodów na
to, że m i m o ws zys tko przeżył em noc . Że j ednak m ni e os zc zędzi l i .
K i edy wres zc i e zac zął em norm al ni e oddyc hać , podni os ł em s i ę os trożni e z zi em i , s podzi ewaj ąc s i ę zawrotów gł owy. I rzec zywi ś c i e, zakręc i ł o m i s i ę w gł owi e na potęgę, om al ni e s trac i ł em równowagi . S tał em na trawni ku za dom em .
W i dok oki en bi bl i oteki natyc hm i as t otrzeźwi ł m ni e, przywróc i ł do rzec zywi s to-
ś c i i uś wi adom i ł m i , c o powi ni enem z ni m i zrobi ć , i to j ak naj s zybc i ej . S tanęł y m i przed oc zam i s tal owe drzwi , zai ns tal owane przez Nei l a Farri s a i poc hopni e zdem ontowane przeze m ni e. Nas tępne pos uni ęc i e z m oj ej s trony był o abs ol utni e koni ec zne, nawet j eś l i wyda s i ę j es zc ze bardzi ej dras tyc zne.
W s zedł em do poc zekal ni ; drzwi ni e był y zam kni ęte na kl uc z. Izol anc i m ogl i m ni e s pokoj ni e okraś ć , ki edy odwi edzał em i c h w i c h l egowi s ku. Ni e wi dząc bł otni s tyc h ś l adów na dywani e, dos zedł em do wni os ku, że j ednak tego ni e zrobi l i , c hoc i aż na pewno ni e z wrodzonej s zl ac hetnoś c i .
Ni e zapal aj ąc ś wi atł a, po om ac ku przem i erzył em poc zekal ni ę i korytarz i ws zedł em do kuc hni , gdzi e s zuraj ąc os trożni e nogam i , pods zedł em do s toł u. Ni e od razu wym ac ał em w powi etrzu s znurek wył ąc zni ka żyrandol a, al e w końc u zł apał em go i poc i ągnął em . Okrutne ś wi atł o zal ał o pom i es zc zeni e, s i ekąc m ni e po
oc zac h j ak prom i eń l as era. P oc zekał em , aż odzys kam wzrok, i odkrył em s toj ąc y na s tol e tal erz z przykrytym i fol i ą res ztkam i ś wi ątec znej kol ac j i .
P owi ni enem s i ę uc i es zyć , al e ni e był o m i za wes oł o. W zdrygnął em s i ę tyl ko i m i l i on paranoi c znyc h m yś l i j ednoc ześ ni e naparł o na m ój m ózg, taki c h j ak: A j eś l i j edzeni e j es t zatrute? al bo: To pewni e j aki ś pods tęp. B ał em s i ę zaufać j a-ki em ukol wi ek aktowi dobroc i , nawet tem u hoj nem u ges towi Chri s ti ne, która w ten
s pos ób des perac ko próbował a ratować nas ze m ał żeńs two. Us i adł em przy s tol e. Mi ał em oc hotę c oś zj eś ć , był em gł odny j ak wi l k, al e tyl ko gapi ł em s i ę w tal erz. B ał em s i ę, że… A poza tym to j edzeni e wc al e ni e wygl ądał o zac hęc aj ąc o.
A ni troc hę. Naj wi doc zni ej w dom u Izol antów zos tawi ł em ni e tyl ko dus zę, al e i apetyt.
140
W s tał em , napi ł em s i ę wody z kranu, zgas i ł em ś wi atł o i poc zł apał em na s ofę w s al oni e, gdzi e zwi ni ęty w pozyc j i pł odowej doc zekał em ś wi tu.
W którym ś m om enc i e m us i ał em zas nąć . W pewnej c hwi l i c oś wynurzył o s i ę z c i em noś c i i dotknęł o m oj ej zwi s aj ąc ej ręki . K toś m ni e woł ał . W rzas nął em , c i ężko przerażony, i wybał us zył em oc zy. Obok s ofy s tał a J es s i c a, s kąpana w porannym ś wi etl e i wyraźni e przes tras zona. K rzyknęł a, c ofnęł a s i ę odruc howo i
kl apnęł a na pupę, al e w m gni eni u oka zerwał a s i ę j ak kot, który s pada na c ztery ł apy, i z pł ac zem uc i ekł a z pokoj u.
Do którego natyc hm i as t wparował a Chri s ti ne. W ygl ądał a fatal ni e: podkrą-
żone, opuc hni ęte oc zy, żół tawa s kóra, bez m aki j ażu. K os m yk wł os ów wym knął
s i ę j ej z koka i przes ł oni ł wykrzywi oną ze zł oś c i twarz.
- Czy ty, c hol era, zwari ował eś ?!
J ej s ł owa pal i ł y j ak kwas . K rzyc zał a dal ej , al e j ej gł os tyl ko zam ul ał m i gł owę j ak bł oto. B eł kot.
O B oże, pom yś l ał em . Gdyby wi edzi ał a…
S tanął em na obol ał yc h nogac h i odkuś tykał em , kul ąc s i ę w oc zeki wani u j ej nas tępnego pos uni ęc i a. Zani m dotarł em do s c hodów, wróc i ł a do kuc hni , s kąd za c hwi l ę wybi egł a z tal erzem j edzeni a, które dl a m ni e przyni os ł a, i rzuc i ł a ni m we m ni e. Chybi ł a, tal erz roztrzas kał s i ę o drzwi wej ś c i owe. W i ęks zoś ć j edzeni a
wyl ądował a na podł odze w s al oni e, c zęś ć na m ni e. W obawi e przed nas tępną s al wą wbi egł em na górę i dopi ero tam s i ę zatrzym ał em .
S ł ys zał em s zl oc h Chri s ti ne i gł oś ny pł ac z J es s i ki ; s erc e m i s i ę kraj ał o na m yś l o przykroś c i , j aką s prawi am c órc e. Zatkał em s obi e us zy i pobi egł em w gł ąb przedpokoj u. Drzwi do ł azi enki był y otwarte. W yrżnął em kol anem w futrynę m ni ej wi ęc ej w tym s am ym m om enc i e, gdy z parteru dobi egł m ni e trzas k zam ykanyc h
drzwi frontowyc h. B ól wgryzł s i ę w m oj e c i ał o. P rzygryzł em s obi e j ęzyk, zł apał em s i ę za kol ano i pods kakuj ąc na j ednej nodze, s tanął em przed l us trem .
S zc zęka m i opadł a, ki edy zobac zył em s woj e odbi c i e.
B ł oto. W s zędzi e: na twarzy, we wł os ac h, na ubrani u. W m ordę j eża, wygl ą-
dał em j ak j aki eś m ons trum ! Ś c i ągnął em brudne c i uc hy, ws zedł em do wanny i przes i edzi ał em w ni ej ponad godzi nę, zm ywaj ąc z s i ebi e noc ną ohydę i próbuj ąc wypł ukać ws pom ni eni a z gł owy - al e bez powodzeni a. W i edzi ał em , że przeżyc i a tej noc y zos taną ze m ną na wi eki .
W końc u z trudem wygram ol i ł em s i ę z wanny; woda dawno os tygł a. Zdj ął em z wi es zaka ręc zni k, wc i ąż wi l gotny po kąpi el i Chri s ti ne, i wytarł em s i ę ni m , 141
wdyc haj ąc del i katny, kobi ec y zapac h uwi ęzi ony w m i ękki m m ateri al e. W końc u wepc hnął em s obi e róg ręc zni ka do us t, żeby poc zuć s m ak przes zł oś c i i m i ni o-nyc h rozkos zy.
B oże, j ak j a c hc i ał em , żeby ta przes zł oś ć wróc i ł a.
J ak bardzo tego c hc i ał em .
P i ękna, c udowna przes zł oś ć .
P ół godzi ny późni ej s i edzi ał em w pokoj u w c zys tym ubrani u, zdeterm i nowany, aby odzys kać ws zys tko, c o s trac i ł em .
W i edzi ał em , że i s tni ej e tyl ko j eden s pos ób.
Mus i ał em wal c zyć do s am ego końc a. Gorzki ego końc a.
28.
W s al oni e pac hni ał o troc hę j ak po kol ac j i w Ś wi ęto Dzi ękc zyni eni a.
Uprzątnął em rozrzuc one j edzeni e naj l epi ej , j ak um i ał em . Zebrani e ws zys tki ego był o ni em ożl i we (pos tanowi ł em nawet ni e przym i erzać s i ę do ś c i any pod s c ho-dam i , na której pi ure zi em ni ac zane i żurawi na utworzył y s urreal i s tyc zny wzór), al e c o wi ęks ze kawał ki i ndyka, nadzi eni a i s ł odki c h zi em ni aków powędrował y do
kos za.
W którym ś m om enc i e m oj e c i ał o zas ygnal i zował o wres zc i e, że j es t gł odne.
P us ty żoł ądek l wi m ryki em obwi es zc zał s woj e ni ezadowol eni e, napeł ni ł em go wi ęc baj gl em , bananem i kawą rozpus zc zal ną. Od tygodni a ni e zj adł em tyl e na j eden raz. S i edząc przy s tol e, pl anował em pi erws zy ruc h, który wc al e ni e zapowi adał s i ę ł atwo. Chc i ał em zabezpi ec zyć dom przed i ntruzam i . P o tym , j ak
dowi edzi ał em s i ę, c o naprawdę nam zagraża, m us i ał em zabi ć des kam i ws zys tki e drzwi i okna. Ni e c hc i ał em przeżywać kol ej nej noc y ze ś wi adom oś c i ą, że m oj a rodzi na ni e j es t bezpi ec zna. K i edy j uż to zał atwi ę, c o zaj m i e m i wi ęks zoś ć dni a, zac znę s i ę zas tanawi ać , j ak s i ę wyni eś ć z A s hborough.
W i edzi ał em , że będę m us i ał wykazać s i ę s prytem . S zybka uc i ec zka ni e wc hodzi ł a w grę.
Mam gdzi eś tutej s ze „prawo” i j ego s tróżów.
W yj rzał em przez okno.
J aki ś c zł owi ek s zedł w s tronę dom u.
K urc zę. Zapom ni ał em o pac j entac h.
142
Naj wyraźni ej j ac yś j ednak byl i poum awi ani . Oto pi erws zy z ni c h, pan P unk-tual ny: zam el dował s i ę u m ni e dokł adni e o dzi ewi ątej trzydzi eś c i .
W s tał em od s toł u, przej rzał em s i ę w l us terku nad kuc henką (zobac zył em potwora, al e c zego i nnego s i ę s podzi ewał em ?) i przes zedł em do poc zekal ni . Na s ofi e s i edzi ał drobny, c ał ki em zwyc zaj ni e wygl ądaj ąc y m ężc zyzna, m ni ej wi ęc ej c zterdzi es tol etni . Mi ał s krzyżowane nogi , ręc e trzym ał na kol anac h, prawi e ł ys ą
gł owę oparł na oparc i u s ofy. S poj rzał na m ni e, ki edy pods zedł em , i uś m i ec hnął
s i ę przyj aźni e s pod ki l kudni owego zaros tu. W s tał , podal i ś m y s obi e ręc e. Dł oń m i ał wątł ą i zi m ną.
- Dzi eń dobry, doktorze Cayl e. Ci es zę s i ę, że m ogę w końc u poznać pana os obi ś c i e. S poro o panu s ł ys zał em .
- P an…
Zawahał s i ę, nerwowym ges tem przec zes ał rzednąc e wł os y, zm rużył oc zy i przekrzywi ł gł owę, j akby ogrom ni e s i ę zdzi wi ł .
- S am . S am Huxtabl e. Ni e był em um ówi ony.
W norm al nyc h warunkac h s końc zył oby s i ę pewni e tak, j ak tego oc zeki wał : uś m i ec hy, wym i ana uprzej m oś c i , przej ś c i e do gabi netu, badani e. J a j ednak zareagował em z aroganc j ą typową dl a ofi ary paranoi , c zł owi eka żyj ąc ego w po-twornym s trac hu, al e napędzanego wol ą przetrwani a za ws zel ką c enę. Ni e m o-gł em s i ę
pows trzym ać . Mus i ał em wył adować na ki m ś s woj ą frus trac j ę i tym ki m ś s tał s i ę S am Huxtabl e.
Zł apał em go za przód kos zul i i pc hnął em na ś c i anę. W i s ząc a na ni ej repro-dukc j a Moneta s padł a z huki em na podł ogę, a j a kopnął em S am a kol anem w kroc ze. Zgi ął s i ę wpół , c o pozwol i ł o m i przej ąć kontrol ę nad s ytuac j ą. Rzuc i ł em go na podł ogę, odwróc i ł em na pl ec y i us i adł em na ni m okraki em . J edną ręką dal ej
trzym ał em go za kos zul ę, drugą wc zepi ł em w res ztki wł os ów na j ego gł owi e.
S pod j ego kurc zowo zac i ś ni ętyc h powi ek poc i ekł y ł zy. W i l gotne od ś l i ny us ta wykrzywi ał grym as przerażeni a.
- T o bol i …
- No j a m yś l ę!
- P ros zę m ni e puś c i ć .
- Zrobi ę to… ki edy odpowi es z na m oj e pytani a.
Natyc hm i as t otworzył oc zy, zac zerwi eni one i s zkl i s te. P uś c i ł em j ego wł os y, ś c i s nął em za to m oc ni ej za koł ni erz, żeby m i ni e uc i ekł , i wal nął em ni m parę razy o podł ogę, żeby dać do zrozum i eni a, że naprawdę ni e żartuj ę.
- P ytani a? Ni e wi em … c zy będę um i ał … - Rozkas zl ał s i ę.
- B ędzi es z um i ał i zrobi s z to. Gotowy?
143
Ni e odpowi edzi ał , nawet s i ę ni e porus zył .
- Gotowy?!
- P o-pos taram s i ę. Ni ec h m i pan ni e robi krzywdy.
Ni e rozl uźni ł em uś c i s ku. W i dzi ał em , że ni e m a oc hoty ze m ną rozm awi ać .
Może uważał , że ni e powi ni en; dom yś l ał s i ę pewni e, że nowy l ekarz s potkał s i ę w końc u z prawdzi wym i wł adc am i A s hborough, al e ni e j es t j es zc ze gotowy przes trzegać i c h praw. A l e przede ws zys tki m wi edzi ał , że ni e m oże puś c i ć pary z us t, bo w przec i wnym razi e m ał e s kurc zybyki zawl oką m u żonę al bo c órkę do l as u
i odeś l ą z powrotem bez ręki al bo nogi .
Chc i ał em go zabi ć . Naprawdę m i ał em oc hotę zatł uc s kurc zybyka!
Odetc hnął em gł ęboko, wzi ął em s i ę w garś ć .
- Ni e s taraj s i ę - powi edzi ał em - tyl ko m ów ws zys tko, c o wi es z. J eś l i tego ni e zrobi s z, to j ak m i B óg m i ł y, poł am i ę c i ręc e i nogi , zawl okę c i ę na ten wi el ki zakrwawi ony kam i eń i nakarm i ę tobą l eś ne l udki . Co ty na to? No?
B óg m i ś wi adki em , że był em gotowy s peł ni ć s woj ą groźbę.
- P ros zę m ni e puś c i ć .
- S ł uc ham ?! Ni e m am naj m ni ej s zego zam i aru.
- Ni ec h m ni e pan puś c i . Obi ec uj ę, że powi em ws zys tko, c o wi em .
P rzyc i s nął em go m oc ni ej do zi em i , aż zac zęł y m ni e ł apać s kurc ze w rękac h.
S tęknął z ból u, zakas zl ał , drobi nki ś l i ny pol ec i ał y m i na twarz. J ego i tak bl ada s kóra zbi el ał a j es zc ze bardzi ej , ki edy dotarł o do ni ego, że wł aś ni e m ni e opl uł .
- P rzepras zam … - Znów odkas zl nął . I znów na m ni e s pl unął . - P rzepras zam , ni ec h m ni e pan puś c i !
- Dl ac zego m am c i zaufać ?
- Daj ę s ł owo… P owi em ws zys tko, c o wi em .
Rozl uźni ł em uś c i s k.
- W s zys tko…
- W s zys tko, c o wi em - podkreś l i ł . Czyl i ni e powi ni enem s podzi ewać s i ę zbyt wi el e. - P ros zę ni e robi ć m i krzywdy.
W s tał em i poc i ągnął em go za s obą. Om al ni e s trac i l i ś m y równowagi , al e w końc u zawl okł em go do bi bl i oteki , pc hnął em na ś rodek pokoj u i zam knął em za s obą drzwi . Oparł s i ę o bi urko i s tał ni eruc hom o; tyl ko j ego pi erś unos i ł a s i ę i opadał a w przys pi es zonym rytm i e. Naj wi doc zni ej ni e przywykł do tak i nten-s ywnyc h
ć wi c zeń fi zyc znyc h.
„Zac zni j ć wi c zyć , ograni c z s pożyc i e tł us zc zów. W i ęc ej owoc ów, wi ęc ej bł on-ni ka. Zal ec eni e l ekarza”.
144
Obaj przez c hwi l ę dys zel i ś m y c i ężko, zani m ws kazał em m u krzes ł o przy bi urku i kazał em us i ąś ć . Ni e c hc i ał m i s poj rzeć w oc zy. Zos tał pokonany. Od poc zątku ni e m i ał ze m ną s zans i dobrze o tym wi edzi ał .
S ki nął gł ową, poc zł apał do krzes ł a c i ężki m kroki em , j ak ranny żoł ni erz, i us i adł , wpatruj ąc s i ę w bl at bi urka. K os zul ę m i ał rozdartą przy koł ni erzyku, j eden pol i c zek poc zerwi eni ał m u i ntens ywni e, ł zy pł ynęł y c i urki em po twarzy.
W ygl ądał żał oś ni e, c hoc i aż pewni e i tak l epi ej ode m ni e.
K i edy tak na ni ego patrzył em , nagl e ogarnęł y m ni e wyrzuty s um i eni a. B ył o m i ws tyd. Frus trac j a i determ i nac j a doprowadzi ł y m ni e do punktu, w którym poc zuc i e wi ny dręc zył o m ni e j ak zł oś l i wy wi rus . Zrobi ł em c oś , c zego ni e da s i ę j uż c ofnąć , i po drodze s trac i ł em kawał ec zek dus zy, a wł aś c i wi e kawał ec zek tego
kawał ec zka, który m i j es zc ze zos tał . T ł um ac zył em s obi e, że ni e m i ał em wyboru, bo przec i eż c hodzi ł o o dobro m oj ej rodzi ny. Dzi ał aj al bo gi ń.
S am podni ós ł na m ni e wzrok.
- K i j owo wygl ądas z - s twi erdzi ł bez ogródek.
Na j ego m i ej s c u trzym ał bym rac zej buzi ę na kł ódkę, al e c hyba po pros tu przej rzał m ni e na wyl ot. Zdawał s obi e s prawę, że ni e j es tem m orderc ą. W ręc z przec i wni e.
Nawet j eś l i … T o c zy c zł owi ek ni e j es t zdol ny zabi ć w obroni e rodzi ny?
S c hował em ręc e do ki es zeni , s zukaj ąc w tym geś c i e poc i ec hy, al e bez powodzeni a.
- T y też - odparł em . - P rzynaj m ni ej w tej c hwi l i .
- J uż wc ześ ni ej s i ę tak c zuł em , zani m przys zedł em .
P oki wał em gł ową.
- O c o c hodzi ?
- T o ty powi edzi ał eś , że c hc es z pogadać - burknął ze zł oś c i ą.
Zori entował s i ę, że przej ął em i ni c j atywę i zepc hnął em go do obrony. Mo-gł em teraz s wobodni e zwi ęks zyć pres j ę i c oś z ni ego wydus i ć .
- Mam ki l ka pytań, S am . P ewni e s i ę dom yś l as z, c zego dotyc zą. Ni e l ubi ę, ki edy c oś s i ę przede m ną ukrywa, zwł as zc za j eś l i dotyc zy to m oj ej rodzi ny. A j a m us zę c i powi edzi eć , że s prawy, o które zam i erzam c i ę zapytać , dotyc zą m ni e j ak ni gdy wc ześ ni ej .
P atrzył na m ni e bez s ł owa.
- P owi em tak: dał em s i ę zrobi ć w koni a, tak s am o j ak ws zys c y, którzy żyj ą w A s hborough… Choc i aż j a bym tego ni e nazwał życ i em , bardzi ej m i to przypom i na trwani e pod rządam i ws pół c zes nej i nkwi zyc j i . Ni e uważas z? Różni c a m i ędzy m ną a wam i j es t taka, że j a ni e zam i erzam tego znos i ć i guzi k m ni e 145
obc hodzi , c zy w ten di abel s ki s pi s ek zam i es zane j es t nas ze m i as tec zko i pół
okol i c y. Zapł ac i ł em harac z, a teraz s tąd s pi eprzam .
Uś m i ec hnął s i ę z ni edowi erzani em .
- Geni al ne… - Nagl e odzys kał m owę. - Myś l i s z, że j a ni e próbował em wyj ec hać ? Że i nni ni e próbowal i ? Ni c ni e rozum i es z, doktorku. Oni s ą ws zędzi e j ak j aki eś c hol erne karal uc hy. W s zys tko wi dzą i s ł ys zą. I ki edy c zł owi ek s obi e m yś l i , że m oże s i ę s pakować i zwi ać , uderzaj ą ze zdwoj oną s i ł ą i robi ą m u z życ i a pi ekł o.
Ni e wahaj ą s i ę zabi ć . Na pewno j uż wi dzi ał eś , c o potrafi ą, prawda? Dl atego m ni e przepytuj es z? W i dzi ał eś , do c zego s ą zdol ni , i boi s z s i ę zaryzykować . Za-pł ac i ł eś harac z? Ni e żartuj . Nawet ni e zac zął eś i c h s pł ac ać .
- T ak? T o powi edz m i , j ak m i el i by m ni e zatrzym ać , ki edy ws i ądę do s am oc hodu?
Ins tynktowni e przec zuwał em , że j es t to m ożl i we, al e c hc i ał em us ł ys zeć , c o powi e c zł owi ek bardzi ej doś wi adc zony, znaj ąc y wi ęc ej faktów.
- Może s am s prawdzi s z? Mogą c i rozgrzebać s i l ni k. J ak będzi e trzeba, rzuc ą s i ę pod koł a. Zrobi ą ws zys tko, żeby c i ę ni e wypuś c i ć . A wi es z, c o w tym ws zys tki m j es t naj bardzi ej pokręc one, doktorku? To, że późni ej przyj dą po c i ebi e, żebyś l ec zył i c h poharatanyc h m ęc zenni ków. Ś m i ał o, j edź. Zabi erz rodzi nę i pędź j ak
wi atr s woi m m i ni vanem . P otem przez tydzi eń będzi es z s kł adał poł am ane ręc e i bandażował potrzas kane żebra.
P om yś l ał em o Chri s ti ne i taj em ni c zym „zwi erzęc i u”, które wys koc zył o j ej przed m as kę. P rzypom ni ał em s obi e noc ną wi zytę w i c h l egowi s ku. I to, j ak j eden z ni c h pods zedł do m ni e, ki edy s końc zył em operować .
P owł óc zył nogą. J ak po potrąc eni u przez s am oc hód.
T o ni e był y żarty.
- B oże…
- K i edyś też c hc i ał em wyj ec hać - c i ągnął S am . - W ś rodku noc y. W s adzi ł em żonę i s yna do s am oc hodu; wydawał o m i s i ę wtedy, że ni c ni e wi edzą o Izol antac h. Myl i ł em s i ę. W róc i ł em do dom u po kl uc zyki , które zos tał y na s tol e w kuc hni . K i edy wybi egł em z powrotem na dwór, kł ębi l i s i ę wokół s am oc hodu.
Ni c ni e wi dzi ał em , nawet kół ; wygl ądał j ak c i as tko, które obl azł y m rówki . Moj a żona i s yn zos tal i w ni m uwi ęzi eni na wi el e godzi n, a j a m ogł em tyl ko s tać , patrzeć i c zekać , aż ws tani e nowy dzi eń. W tedy Izol anc i uc i ekl i , rozpi erzc hl i s i ę ws zys c y naraz, to był a przerażaj ąc a s c ena. Nadal c hc i ał em ws i ąś ć do wozu i
j ec hać , al e m ój s yn s pani kował , nas tąpi ł a hi perwentyl ac j a i zapadł w ś pi ąc zkę.
Ni ewi el e brakował o, żeby zm arł . Doktor Farri s go uratował , al e j a wc al e ni e 146
j es tem przekonany, że dobrze s i ę s tał o. T eraz c odzi enni e m am przyj em noś ć ogl ądać J os ha w ł óżku, gdzi e l eży zwi ni ęty w kł ębek i c i erpi z powodu odl eżyn.
- Ni e… ni e zawi ozł eś go do s zpi tal a?
Zm ęc zonym ges tem przetarł oc zy.
- Ni e s ł uc hał eś m ni e, doktorku. S zpi tal j es t w E l l envi l l e, a m ni e ni e udał o s i ę nawet odj ec hać s pod dom u.
Chc i ał em zapytać , dl ac zego ni e zadzwoni ł po pom oc do i nnego m i as ta, al e s am przec i eż próbował em i wi edzi ał em , j ak to s i ę końc zy.
- A l e to przec i eż ni e m a s ens u… Ni em ożl i we, żeby c ał y ś wi at s przys i ągł s i ę przec i wko A s hborough. Rząd ni c ni e m oże zrobi ć ? P rzec i eż m ożna wezwać Gwardi ę Narodową, ni ec h wykurzy s kurwi el i z l as u!
S am zł ożył ręc e na kol anac h.
- Mogę s i ę c zegoś napi ć ?
S ki nął em gł ową i nal ał em nam obu brandy z barku. S am upi ł m ał y ł yk i m ó-
wi ł dal ej :
- T o efekt bufora. W prom i eni u os i em dzi es i ęc i u ki l om etrów od A s hborough j es t pi ęć wi ęks zyc h m i as tec zek: E l l envi l l e, Cl aybrooke, T owns hend, B everl y i B eauc ham p. Dzi el ą j e od nas s etki hektarów l as ów zam i es zkanyc h przez Izol antów. P ewni e był eś j uż w i c h l egowi s ku.
- T ak, m i ał em tę przyj em noś ć …
- W ł aś ni e, l egowi s ka… To tutej s ze, w A s hborough, j es t naj wi ęks ze, al e po l as ac h s ą rozrzuc one dzi es i ątki i nnyc h, ni ni ej s zyc h. S ą poł ąc zone i tworzą ogrom ny l abi rynt; Izol anc i przem i es zc zaj ą s i ę ni m z wi el ką ł atwoś c i ą i obs erwuj ą m i es zkańc ów, którzy m aj ą dom y na obrzeżac h A s hborough. Ci l udzi e z kol ei pi l nuj ą,
żeby żadne i nform ac j e na tem at Izol antów ni e wydos tawał y s i ę poza m i as to. W i edzą, kto do nas przyj eżdża, i dbaj ą o to, żeby ni kt ni e wyj ec hał .
- Chc es z powi edzi eć , że m aj ą s zpi egów? W ś ród l udzi ?!
S ki nął gł ową.
- Ci s zpi edzy s ą s tal e obs erwowani tak j ak ty c zy j a, a poza tym zas tras zeni .
Ni e m aj ą i nnego wyj ś c i a, j ak s peł ni ać żądani a Izol antów, j eś l i ni e c hc ą paś ć i c h ofi arą ani narazi ć s woi c h bl i s ki c h.
- T o j uż s ł ys zał em .
- Zapewne także wi dzi ał eś . T o ni e s ą zwi erzęta. T o ras a i ntel i gentnyc h i przebi egł yc h… powi edzi ał bym l udzi , którzy przez s etki l at rządzi l i s i ę s woi m i prawam i . Maj ą s woj e zas ady, któryc h bezwzgl ędni e przes trzegaj ą. Ni e m a przed ni m i uc i ec zki , doktorku. Dl atego radzę c i , j eś l i c hc es z s pokoj ni e żyć , zaj m i j s i ę 147
prac ą, j akby ni gdy ni c , a ki edy każą c i c oś zrobi ć , zrób to. I ni e zapom i naj , że j edną z naj ważni ej s zyc h reguł j es t zakaz ws pom i nani a o i c h i s tni eni u.
- T o dl ac zego teraz m i o ni c h m ówi s z?
- Grozi ł eś m i ś m i erc i ą.
P oki wał em gł ową. Znów zac zynał o m ni e gryźć s um i eni e.
- P rzepras zam …
- Ni e przepras zaj , doktorku. W i em , j ak j es t. Mi es zkam tu od pi ęc i u l at. S taram s i ę żyć norm al ni e, z poprawką na s tan m oj ego s yna, al e prawdę m ówi ąc , m am j uż doś ć ogl ądani a go w taki m s tani e. I tak s obi e m yś l ę, c zy ni e l epi ej by-
ł oby, gdyby on… gdyby…
- Ni e m ów tak.
S am Huxtabl e rozm awi ał ze m ną otwarc i e, poni eważ c hc i ał , żeby zabral i j e-go s yna. A l e przec i eż ni e m i ał gwaranc j i , że ni e będą go dal ej dręc zyć , prawda?
A l bo że ni e przyj dą po j ego żonę?
P o żonę…
- P owi edzi ał eś , że ki edy pos tanowi ł eś wyj ec hać , wydawał o c i s i ę, że twoj a rodzi na ni e wi e o i s tni eni u Izol antów. Co m i ał eś na m yś l i ?
P oc i ągnął j es zc ze j eden m ał y ł yk brandy, potem dopi ł res ztę j ednym haus tem i s i ę s krzywi ł . Dol ał em m u.
- P róbował em ni e ws pom i nać o Izol antac h, al e okazał o s i ę, że J ani c e, m oj a żona, równi eż i c h wi dzi ał a. S tara pani Zel l i s j ą także nas tras zył a, kazał a j ej s i edzi eć c i c ho i wykonywać pol ec eni a. P rzez trzy l ata m ani pul owal i ni ezal eżni e m ną i m oj ą żoną. Ni e m i el i ś m y nawzaj em poj ęc i a o s woj ej udręc e; ni e c hc i el i -
ś m y o ni c h rozm awi ać , żeby ni e narażać J os ha. W końc u J ani c e s i ę zał am ał a: przedawkował a przepi s any j ej przez Farri s a ś rodek us pokaj aj ąc y. Na s zc zęś c i e s końc zył o s i ę na trwaj ąc yc h dobę wym i otac h, al e przy tej okazj i odkryl i ś m y, że oboj e m i el i ś m y ni eprzyj em noś ć poznać pani ą Zel l i s i od dł użs zego c zas u
j es te-
ś m y dręc zeni przez Izol antów.
Nagl e os trzegawc zy s trzał Lauren Hunter nabrał dl a m ni e s ens u.
Chri s ti ne…
T a ewentual noś ć przeni kał a m ni e grozą do s zpi ku koś c i .
- Chc es z powi edzi eć , że m ogę ni e być j edyną os obą, nad którą s i ę pas twi ą?
S am poki wał gł ową i ws tał .
- Chyba j uż c zas na m ni e.
Zani em ówi ł em . Nagl e to j a poc zuł em s i ę pokonany.
- P o c o w ogól e przys zedł eś ?
P rzys zpi l i ł m ni e s poj rzeni em c i em nyc h oc zu.
148
- S tara pani Zel l i s m i kazał a.
I wys zedł .
29.
Rozkoł ys aną ś c i anę drzew na tl e poc hm urnego ni eba oś wi etl ał o s ł ońc e, któ-
re j akoś ni e m ogł o nagrzać powi etrza. S tras zył o des zc zem , zi m ny wi atr przes zywał m ni e na ws kroś .
S tał em w drzwi ac h poc zekal ni i zas tanawi ał em s i ę, w którą s tronę pos zedł
S am Huxtabl e. Mógł s kręc i ć w l ewo, do dom u, al bo w prawo, w gł ąb l as u, aby zł ożyć m el dunek ze s potkani a z poc zc i wym l ekarzem . Rozs tal i ś m y s i ę przed pół godzi ną, którą s pędzi ł em przykl ej ony do fotel a za bi urki em . Zbi erał em s i ł y ni ezbędne do wykonani a zadani a, które wc ześ ni ej s obi e wyznac zył em .
W końc u poc zuc i e rzec zywi s toś c i zwyc i ężył o i wys zedł em przed dom . P rzec i ął em podwórko z energi ą m aratońc zyka po s końc zonym bi egu, po raz tys i ęc z-ny s i ęgnął em do naj gł ębs zyc h rezerw organi zm u, żeby obroni ć s i ę przed obł ę-
dem . P os zedł em do garażu, gdzi e zam i erzał em s pędzi ć nas tępną godzi nę, ś c i ą-
gaj ąc z poddas za s kł adowane tam des ki .
Garaż okazał s i ę przytuł ki em dl a rozm nażaj ąc yc h s i ę na potęgę m ys zy i i ns ektów, które znal azł y w ni m s c hroni eni e przed j es i ennym i c hł odam i i ni e om i es zkał y m i zas ygnal i zować s woj ego ni ezadowol eni a z tego, że ktoś rozm on-towuj e i c h azyl . J a równi e s tanowc zo dał em do zrozum i eni a, że ze m ną ni e m a żartów i za
pom oc ą kawał ka des ki wył adował em zł oś ć na ws zys tki c h m ał yc h di abel s twac h, które nawi nęł y m i s i ę pod rękę.
S kł adzi k drewna kazał m i przypus zc zać , że Nei l Farri s równi eż pl anował w którym ś m om enc i e zabi c i e des kam i drzwi i oki en w dom u, al e ni e zreal i zował
tego zam i erzeni a. Opróc z des ek znaj duj ąc yc h s i ę na s tryc hu, s c hl udny s tos i k grubyc h dec h pi ętrzył s i ę pod ś c i aną w gł ębi , obok s terty nowyc h i używanyc h bel ek noś nyc h. Znal azł em równi eż ki l ka ni enapoc zętyc h pac zek gwoździ i no-wi uteńki m ł otek, j es zc ze z m etką ze s kl epu.
Zac zął em s egregować des ki i s zł o m i to dos konal e, dopóki drzazga wi el koś c i s zpi kul c a do s zas zł yków ni e wl azł a m i w dł oń. B ól natyc hm i as t przypom ni ał m i o gwoździ u, którym przebi ł em s topę w dni u przeprowadzki . T eraz tam to wydarzeni e wydał o m i s i ę dawno zapom ni anym os trzeżeni em . W ydobyc i e drzazgi 149
był o równi e bol es ne i ni e m ni ej krwawe, zam i as t j ednak opatrywać ranę, wróc i -
ł em do prac y, krzywi ąc s i ę c zas em z ból u.
P os tanowi ł em zac ząć od ponownego zai ns tal owani a s tal owyc h drzwi na obu końc ac h korytarza ł ąc ząc ego gabi net z res ztą dom u; c i es zył em s i ę teraz, że i c h ni e wyrzuc i ł em . Dwoj e drewni anyc h drzwi , które zdj ął em teraz z zawi as ów, pos ł użył o m i do zas ł oni ęc i a l ewej poł owy frontowego okna. Drugą poł ówkę zabi ł em
drzwi am i od garderoby.
W ydeptał em ś c i eżkę z garażu do dom u, wynos ząc des ki i bel ki na dwór i rozkł adaj ąc j e na trawi e j ak kol ekc j oner. P orównywał em i c h rozm i ary i przym i erzał em do kol ej nyc h oki en.
P oc hł odni ał o, pod l as em zebrał a s i ę s zara m gł a. W i el e razy przerywał em prac ę i s pogl ądał em podej rzl i wi e na drzewa j ak na rozum ne i s toty s pi s kuj ąc e z Izol antam i .
Zwł as zc za że z l as u c ał y c zas dobi egał y dźwi ęki : s zel es ty, trzas k ł am anyc h ga-
ł ązek, s zm er l i ś c i . S tarał em s i ę ni e zwrac ać na ni e uwagi , al e za każdym razem , gdy odwrac ał em s i ę tył em , wzdrygał em s i ę odruc howo, j akby przes zywał y m ni e l odowate s poj rzeni a. P rac ował em tak przez ki l ka godzi n, s podzi ewaj ąc s i ę, że l ada c hwi l a Izol anc i wys koc zą z ukryc i a i zni s zc zą m oj e dzi eł o.
W i el e godzi n (i wi el e s kal ec zeń) późni ej wi ęks zoś ć m ożl i wyc h dróg wej ś c i a do dom u zos tał a zabarykadowana. Zos tawi ł em tyl ko okna w bi bl i otec e, wej ś c i e do ni ej i gł ówne drzwi do poc zekal ni , s ol i dne, dębowe, na któryc h zai ns tal owa-
ł em c ztery dodatkowe zas uwy. S tal owe drzwi , oddzi el aj ąc e gabi net od res zty dom u, m i ał y zatrzym ać i ntruzów. Izol anc i udowodni l i j uż, że bez trudu m ogą wej ś ć przez kom i n, którego równi eż ni e zabi ł em . T o o m ni e i m c hodzi ł o. Dopóki będą m i el i dos tęp do m ni e, m oj ą rodzi nę zos tawi ą w s pokoj u.
W którym ś m om enc i e przypom ni ał em s obi e s ł owa S am a Huxtabl e’ a, j ak prys kaj ąc ą bańkę m ydl aną z proroc zego s nu:, J eś l i c hc es z s pokoj ni e żyć , zaj m i j s i ę prac ą, j akby ni gdy ni c , a ki edy każą c i c oś zrobi ć , zrób to”.
Rozm awi al i ś m y potem o j ego żoni e; o tym , j ak ni e zdawał s obi e s prawy, że j ą równi eż zas tras zyl i ; j ak zm us zal i j ą do różnyc h okropi eńs tw w i m i ę bezpi ec zeń-
s twa rodzi ny - dokł adni e tak s am o j ak j ego. T rwał o to c ał e l ata i m ał żonkowi e ni e wi edzi el i o s obi e nawzaj em . Gdyby podobni e rzec z m i ał a s i ę ze m ną i Chri s ti ne, wi el e by to wyj aś ni ał o. Dos konal e tł um ac zył oby j ej nagł e wybuc hy zł oś c i i żal u, us tawi c zną frus trac j ę przebi j aj ąc ą z j ej s ł ów, fakt, że traktował a c i ążę j ak
dopus t B oży.
„Mi c hael , używał eś przec i eż gum ek, do c hol ery! ”
150
Używał em . W c ześ ni ej rzadko korzys tal i ś m y z prezerwatyw, ws zys tki ego m o-
że ze trzy, c ztery razy. Zadrżał em na m yś l o tym , j ak bardzo m roc zna i taj em ni -c za s i ę s tał a. Ci ekawe, c zy i ona m i ał a s woj ą rol ę do odegrani a. Naj pi erw zac zęł a m ni e uni kać , j a j ej równi eż, al e j a m i ał em s woj e powody. Czy ona m i ał a taki e s am e? P otem c i ąża, o której m ówi ł a j ak o naj gors zym przekl eńs twi e. A przec i eż
ki edy c zekal i ś m y na J es s i c ę (od taki c h s zc zęś l i wyc h ws pom ni eń c ał ki em m i s i ę w gł owi e pokręc i ł o), zac howywał a s i ę j ak K opc i us zek, j ak kobi eta, która znal azł a s i ę w s i ódm ym ni ebi e i zrobi ws zys tko, żeby dzi ec ko bezpi ec zni e przys zł o na ś wi at. A teraz? Ni c . Żadnyc h wi tam i n, żadnej l i teratury dl a przys zł yc h m am ,
ni c , c o by m ni e przekonał o, że w ogól e przej m uj e s i ę s woi m ni enarodzonym dzi ec ki em . Do di abł a, nawet ni e próbował a o ni m ze m ną porozm awi ać !
A po c o? P rzec i eż od dawna j uż zac howuj es z rezerwę i dys tans .
P rzys zł a m i do gł owy doś ć i rrac j onal ny pom ys ł - żeby znowu zm us i ć j ą do konfrontac j i . T ym razem j ednak zam i as t s powi adać j ej s i ę z wi edzy o Izol antac h (c o bezs kutec zni e próbował em j uż zrobi ć przed parom a m i es i ąc am i ), m ógł bym kazać j ej powi edzi eć prawdę: c zy ona równi eż s krywa j akąś ponurą taj em ni c ę?
Czy też zos tał a zas tras zona?
S ł ońc e s c hował o s i ę za c hm ury, kol ory przybl adł y, zrobi ł o s i ę s zaro i s m ętni e. K ręc i ł em s i ę po podwórku, zerkaj ąc w okna na pi ętrze, przez które dawni ej m ożna był o zaj rzeć do s ypi al ni i ł azi enki . Teraz m ój wzrok napotykał drewni ane parawany j ak pus te oc zodoł y. W zi ął em gł ęboki wdec h i odwróc i ł em s i ę w ki erunku
l as u.
I us ł ys zał em dźwi ęk, który dobrze zapam i ętał em z wi zyty w l egowi s ku Izol antów: ś m i ec h. P i s kl i wy j azgot, ni ewi el e różni ąc y s i ę od pł ac zu. Urwał s i ę nagl e, a potem wybuc hnął z nową s i ł ą, m rożąc m i krew w żył ac h. Zerwał s i ę wi atr, unos ząc m gł ę na wys okoś ć koron drzew i rozs nuwaj ąc j ą na wi dm owe pas em ka i wi ry.
Ś m i ec h przes zedł w c hrapl i wy c harkot i uc i c hł , al e j ego ws pom ni eni e trwał o, przeni kał o m ni e na wyl ot, s zarpał o m i nerwy na s trzępy.
- W al c i e s i ę - powi edzi ał em ł am i ąc ym s i ę gł os em . - P okonam was .
J es zc ze przez c hwi l ę s tał em ni eruc hom o, a potem obs zedł em dom dookoł a, tym razem ni e s pus zc zaj ąc l as u z oka. W gł ębi , pi ętnaś c i e m etrów od l i ni i pi erws zyc h drzew, m i gnęł a m i para zł otyc h ś l epi .
W al s i ę!
K i edy wys zedł em przed front dom u, Chri s ti ne zaj eżdżał a na podj azd nas zym m i ni vanem . W patrywał a s i ę we m ni e zza ki erowni c y.
S poj rzał em j ej w oc zy, al e natyc hm i as t s puś c i ł em wzrok. B ał em s i ę. Ni e m i a-
ł em poj ęc i a, c o robi ć .
151
30
w tym dni u poznał em , c o to s trac h. Znowu. Dopadł m ni e z zupeł ni e ni es podzi ewanej s trony, zaatakował z fl anki , z której i s tni eni a zdawał em s obi e s prawę, al e ni e był em ps yc hi c zni e gotowy na tę konfrontac j ę. Groźba Izol antów wi s i ał a nad m oj ą rodzi ną od poc zątku, od dni a przeprowadzki , al e wydawał o m i s i ę dotąd,
że j es tem j edyną os obą z nas zej trój ki , która na wł as ne oc zy wi dzi ał a potwornoś c i , j aki c h s i ę dopus zc zal i . Od ni edawna dopus zc zał em do s i ebi e m oż-
l i woś ć , że Chri s ti ne także doś wi adc zył a tego kos zm aru, al e nadal ni e m i ał em potwi erdzeni a.
P ozos tawał a j es zc ze J es s i c a. Czy pi ęc i ol etni e dzi ec ko m ogł oby ki edykol wi ek otrząs nąć s i ę z kos zm aru, j aki m m us i ał oby być poznani e c hoc i aż c ząs tki prawdy?
„T atus i u? A duc hy i s tni ej ą?”
Zac zął em s i ę zas tanawi ać , c zy J es s i c a ni e wi dzi ał a przypadki em Izol antów al bo przynaj m ni ej i c h bł ys zc ząc yc h wś ród drzew zł otyc h ś l epi . J eżel i , j ak podej rzewał em , w pewnym m om enc i e przys zl i po Chri s ti ne, to c zy J es s i c a przy tym był a? Czy m oj a żona równi eż s pędzał a noc e na bł ąkani u s i ę po l es i e? Czy i ona
zos tał a zm us zona do zł ożeni a krwawej ofi ary? T ak wi el e pytań i tak m ał o odpowi edzi .
Mi m o gróźb pos tanowi ł em porozm awi ać s zc zerze z Chri s ti ne.
W ys i adł a z wozu i rus zył a w m oj ą s tronę. J es s i c a trzym ał a s i ę ki l ka kroków z tył u, wpatruj ąc s i ę tępo w zi em i ę. Chri s ti ne próbował a m ni e wym i nąć , al e za-s tąpi ł em j ej drogę. Ni e patrzył a m i w oc zy, uc i ekał a wzroki em w bok.
Zł apał em j ą za rękę i przyc i ągnął em , tak że nas ze twarze znal azł y s i ę w odl egł oś c i ki l ku c entym etrów.
- P uś ć m ni e! - warknęł a.
Ows zem , natyc hm i as t wpadł a w gni ew, al e wi dzi ał em w j ej oc zac h także ból i l ęk. J akbym c zytał j ej w m yś l ac h: Ni e c hc ę o tym rozm awi ać , Mi c hael . Ni e m o-gę. W i es z dl ac zego.
- P ros zę, puś ć m ni e - powtórzył a s pokoj ni ej , z des perac j ą w gł os i e.
- Mus i m y pogadać - s twi erdzi ł em s tanowc zo.
B ył y to pi erws ze s ł owa, j aki e wypowi edzi ał em do ni ej od ponad m i es i ąc a.
Dzi wni e s i ę z tym c zuł em , j akbym popeł ni ł przes tęps two.
Mi l c zał a uparc i e i s próbował a m i s i ę wyrwać , al e j ej ni e puś c i ł em . S zarpal i -
ś m y s i ę przez dzi es i ęć , pi ętnaś c i e s ekund, dopóki ni e zac zęł a krzyc zeć : 152
- P uś ć m ni e! T y drani u, puś ć m ni e!
J es s i c a puś c i ł a s i ę bi egi em i zni knęł a za rogi em dom u.
Zawoł ał em j ą, Chri s ti ne równi eż, al e m ał a ni e zareagował a.
W końc u, c hc ąc ni e c hc ąc , puś c i ł em Chri s ti ne. Odepc hnęł a m ni e, zawodząc gł oś no, al e j a, ni e zwrac aj ąc na ni ą uwagi , pobi egł em za J es s i c a. Z i m petem wpadł em na podwórko za dom em ; m oj e nogi porus zał y s i ę j ak napędzane wł a-s ną wol ą.
Zobac zył em , że J es s i c a bi egni e dal ej , w gł ąb c oraz c i em ni ej s zego l as u. S zybko zni kał a m i z oc zu.
Zawoł ał em j apo i m i eni u i pognał em za ni ą na zł am ani e karku. Ni e zwol ni ł a kroku. B l ond l oc zki m i gał y m i wś ród krzewów, zani m w końc u zni knęł y za wzni es i eni em , trzydzi eś c i m etrów ode m ni e. K i edy s trac i ł em j ą z oc zu, ogarnęł o m ni e przerażeni e; ni e c zuł em taki ego s trac hu nawet podc zas pobytu w l egowi s ku
Izol antów. B i egł em i l e s i ł w nogac h, wykrzykuj ąc j ej i m i ę. P rzed oc zam i c ał y c zas m i ał em obraz j ej s potkani a z j ednym z tyc h dem onów. S ł ys zał em , j ak pod j ej s topam i trzas kaj ą gał ązki i s zel es zc zą l i ś c i e; pom agał o m i to utrzym ać wł a-
ś c i wy ki erunek - w l es i e, pod gęs tym s kl epi eni em l i s towi a, panował pół m rok.
Darł em s i ę bez przerwy - J es s i c a! J es s i c a! - wypatruj ąc j ej w l eś nyc h c i eni ac h.
Us ł ys zał em j ej krzyk.
P rzys pi es zył em , przes kakuj ąc nad korzeni am i i kępam i zi el s ka. Ni e m ogł em poj ąć , j ak to s i ę s tał o, że j ej krótki e nóżki zani os ł y j ą tak dal eko w tak krótki m c zas i e. W s pi nał em s i ę na wzgórza, zs uwał em po zboc zac h, gał ęzi e s i ekł y m ni e po twarzy, ś l i zgał em s i ę na l i ś c i ac h… W pewnym m om enc i e wyrżnął em j ak dł u-gi
na zi em i ę i zakł uł o m ni e bol eś ni e w krzyżu. P rzes tras zył em s i ę, że j uż ni e ws tanę, al e wtedy us ł ys zał em J es s i c ę:
- T ato!
T o wys tarc zył o, żebym wykrzes ał z s i ebi e res ztki s i ł , poderwał s i ę i pobi egł
dal ej . S os nowe i gł y kł uł y m ni e przez ubrani e. Cał y c zas woł ał em J es s i c ę po i m i eni u, al e gł os m i s ł abł , a w gąs zc zu l eś ne s tworzeni a s zykował y s i ę do powi -tani a noc y: wyś pi ewywał y s erenady, zagł us zaj ąc i nne dźwi ęki . Teren znów za-c zął s i ę wznos i ć i m i m o pół m roku okol i c a wydał a m i s i ę ni ebezpi ec zni e znaj om a.
J ezu Chrys te…
Zbi egł em ze wzgórza, przeni knął em po gęs to zaroś ni ętym pł as ki m tereni e i zobac zył em go.
K am i enny krąg.
153
W końc u j ą dogoni ł em . S tał a ni eruc hom o w ś rodku kręgu trzym etrowyc h m onol i tów, przy zapl am i onym krwi ą oł tarzu, po kol ana w zes c hł yc h l i ś c i ac h.
Na gł azi e l eżał wypatros zony s zop. W patrywał a s i ę w ni ego z otwartą buzi ą i wytrzes zc zonym i oc zam i .
J ak udał o j ej s i ę tak dal eko dotrzeć ? P rzec i eż pędzi ł em j ak wari at, a i tak by-
ł a s zybs za…
P ods zedł em bl i żej i nagl e go poc zuł em . S m ród uderzył m ni e j ak gorąc y podm uc h z pi ec a: poc hodząc y ni e wi adom o s kąd znaj om y odór zgni l i zny i rozkł adaj ąc yc h s i ę l i ś c i .
Ni e um i em wyj aś ni ć , j ak to s i ę s tał o, że ni e wyc zuł em go w tym m i ej s c u za pi erws zym razem , ki edy P hi l l i p m ni e tam zaprowadzi ł , teraz j ednak c zuł em go dos konal e. I wi edzi ał em , c o oznac za: gdzi eś pod drobnym i s topkam i J es s i ki znaj dował o s i ę l egowi s ko Izol antów.
- J es s i c a? - powi edzi ał em ł am i ąc ym s i ę gł os em . - Chodź do m ni e.
P róbował em zrobi ć krok w j ej s tronę, al e s tał em j ak wroś ni ęty w zi em i ę. No-gi ni e c hc i ał y m ni e poni eś ć w gł ąb kręgu. Znów ogarnął m ni e s trac h, ni e o s i ebi e tym razem , l ec z o m oj ą c órkę.
Za ni ą s tał Izol ant.
Cał a s c ena wydawał a m i s i ę tak dzi wac zna, tak s urreal i s tyc zna, j akbym ogl ą-
dał zdj ęc i e z dzi ewi ętnas towi ec znego al bum u o duc hac h. A l e potwór był j ak naj bardzi ej prawdzi wy, a od m oj ej c órki dzi el i ł go ni es peł na m etr. P atrzył na m ni e zł otym i oc zam i , l ekko przyć m i onym i , j ak przybrudzone l atarni e ul i c zne.
Ni eks ztał tny ł eb porus zył s i ę ni eznac zni e; koj arzył m i s i ę z zagrzebaną w pi as ku żabni c ą, która na m ors ki m dni e c zyha na zdobyc z.
W m i arę j ak m ój wzrok os waj ał s i ę z pół m roki em , dos trzegał em c oraz wi ęc ej s zc zegół ów. Dem onów był o c hyba z dzi es i ęć , ws zys tki e dos konal e zakam ufl o-wane w brunatnym , zi em i s tym otoc zeni u. Ohydne, powykrzywi ane twarze z wydatnym i ł ukam i brwi owym i wpatrywał y s i ę we m ni e.
Moj a c órec zka oderwał a wzrok od zabi tego s zopa i pom ac hał a do m ni e, zu-peł ni e ni eś wi adom a grożąc ego j ej ni ebezpi ec zeńs twa.
K ątem oka dos trzegł em j aki ś ruc h. Dywan l i ś c i zadrżał i pows tał a w ni m wypukł oś ć , która zac zęł a s i ę zbl i żać do J es s i ki od tył u. Zatrzym ał a s i ę u j ej s tóp, a j a zam arł em s paral i żowany s trac hem , z wal ąc ym s erc em i bez tc hu.
Ni c zym l arwa wył ażąc a z zi em i s pod l i ś c i wynurzył a s i ę brunatna twarz, ohydna m as ka, na wpół ukryta w s pl ątanym pos zyc i u. Zakońc zona pazuram i ł apa wyc i ągnęł a s i ę ku m oj ej c órc e, aby zł apać j ą za kos tkę.
Mus i ał a to s prawi ć m oj a s konc entrowana wol a (bo na pewno ni e heroi zm ), 154
al e w tej s am ej c hwi l i J es s i c a zac zęł a bi ec w m oj ą s tronę, j akby pos ł uc hał a m oj ego tel epatyc znego bł agani a. Rzuc i ł a m i s i ę na s zyj ę, pł ac ząc . Obj ął em j ą m oc no.
B i egi em wróc i ł em do dom u, ni e wypus zc zaj ąc j ej z obj ęć .
Chri s ti ne wybi egł a nam na s potkani e, z twarzą m okrą i opuc hni ętą od ł ez.
Zabrał a ode m ni e J es s i c ę, przytul i ł a j ą do wi el ki ego brzuc ha i powtarzał a, s zl oc haj ąc :
- Moj e koc hani e, m oj e m ał e koc hani e… B ogu dzi ęki , że ni c c i s i ę ni e s tał o.
Gł as kał a j apo gł ówc e i c ał ował a.
K i edy rus zył a w s tronę dom u, zac zął em s i ę zas tanawi ać , c zy w ogól e zwróc i ł a uwagę, że pozabi j ał em okna. W es zł y z J es s i c ą przez poc zekal ni ę. Ni e zam kną-
ł em s tal owyc h drzwi (c i ekawe, c zy j e zauważy), wi ęc bez probl em u dos tał y s i ę do dom u. Chc i ał em wej ś ć za ni m i , porozm awi ać z Chri s ti ne, al e był o dl a m ni e oc zywi s te, że ni e c hc e m i eć ze m ną ni c ws pól nego… Na pewno ni e teraz.
Odetc hnął em gł ęboko, zm agaj ąc s i ę z m i l i onem m yś l i j ednoc ześ ni e, z któ-
ryc h żadna ni e m i ał a s ens u.
P oza j edną.
Dopadl i Chri s ti ne.
31.
Chm ury zas nuwaj ąc e za dni a ni ebo rozpros zył y s i ę bez ś l adu i zbl i żaj ąc y s i ę do peł ni ks i ężyc zal ał podwórko bł ęki tnobi ał ą poś wi atą. W tym ś wi etl e dom z zabi tym i oknam i i pos zc zerbi onym s zal owani em wygl ądał j ak nawi edzony -
c hyba zres ztą od poc zątku taki był . W odzi ł em wzroki em po podwórku, s fi l c o-wanym trawni ku, j adowi tym l es i e i zi el ars ki ej grządc e Chri s ti ne (która s zybko zaros ł a c hwas tam i i zac zęł a przypom i nać ogródek z opowi adań Lovec rafta, zwł as zc za gdy betonowa fontanna rzuc ał a na ni ą c i eń).
P rzes zedł em wzdł uż dom u, s prawdzaj ąc , c zy des ki w oknac h s ą dobrze um o-c owane; ni e c hc i ał em , żeby j aki ś Izol ant zakradł s i ę do ś rodka. K i l ka gwoździ troc hę s i ę obl uzował o, al e wi ęks zoś ć trzym ał a m oc no. W końc u ws zedł em do dom u przez poc zekal ni ę, us i adł em przy s tol e w kuc hni i zagapi ł em s i ę na zegar,
który ws kazywał pół do dzi ewi ątej . Zrobi ł em s obi e kanapkę z s erem i popi ł em j ą m l eki em . Ni e m i ał em apetytu i j edzeni e przeł ykał em z trudem ; s m akował o j ak s tyropi an i drażni ł o wys c hni ęte na wi ór gardł o. P o kol ac j i pos zedł em na górę, wzi ął em prys zni c i wł ożył em c zys te dżi ns y i s weter. Chri s ti ne zani knęł a s i ę 155
w s ypi al ni ; dom yś l ał em s i ę, że J es s i c a j es t z ni ą, al e na ws zel ki wypadek zaj rza-
ł em do pokoj u m ał ej i ze zdum i eni em zobac zył em j ą w ł óżku.
Moj a ks i ężni c zka l eżał a ni eruc hom o pod pi kowaną koł derką, ś c i s kaj ąc ob-s zarpanego m i ś ka, który j ednym ś l epki em wygl ądał s pod przykryc i a - tym obe-rwanym , zwi s aj ąc ym na ni tkac h. P ogł adzi ł em J es s i c ę po gł ówc e (był a to j edna z ni ewi el u przyj em noś c i , j aki e m i j es zc ze zos tał y) i przez s zparę w okni e przy ł óżku
wyj rzał em w c i em noś ć . W i atr s i ę wzm ógł i zawodzi ł przeni kl i wi e. T roc hę s i ę przes tras zył em .
Gapi eni e s i ę na l as , c zęs to c ał ym i godzi nam i , s tał o s i ę m oj ą obs es j ą; c zuł em , że m us zę być gotowy do dzi ał ani a, gdy tyl ko poj awi ą s i ę zł ote oc zy, i nac zej ni e zdoł ał bym oc hroni ć rodzi ny.
W i edzi ał em j uż teraz, że Chri s ti ne wi el e wyc i erpi ał a, c hoc i aż z i nnyc h powodów, ni ż wc ześ ni ej przypus zc zał em . Z poc zątku wydawał o m i s i ę, że j ej ból j es t po pros tu reakc j ą na m oj ą gwał towną przem i anę i paranoj ę. Ugi naj ąc s i ę pod brzem i eni em taj em ni c y, wi edzi ał em , że m oj e zac howani e s prawi a Chri s ti ne
przykroś ć .
J eś l i j ednak S am Huxtabl e m i ał rac j ę, okrutni e s i ę m yl i ł em . P rzyc zyną c i erpi eni a Chri s ti ne ni e był a wc al e m oj a ozi ębł oś ć , l ec z ta s am a tortura, której i j a padł em ofi arą. Chri s ti ne przeżywał a wł as ny kos zm ar z Izol antam i w rol i gł ównej i dręc zył a j ą ś wi adom oś ć , że ni e m oże ze m ną o tym porozm awi ać .
S am Huxtabl e m i ał rac j ę.
Lauren Hunter m i ał a rac j ę.
Dopadl i Chri s ti ne.
A l e c o j ej zrobi l i ? Czym j ej zagrozi l i ?
Mus i ał em s i ę tego dowi edzi eć .
32.
Ni e przes taj ąc gł as kać J es s i ki , wypros tował em s i ę nad ł óżki em . Zam i erza-
ł em pój ś ć do s ypi al ni , nas zej m ał żeńs ki ej s ypi al ni , i nawi ązać j aki eś porozum i e-ni e z Chri s ti ne, żeby m óc z ni ą porozm awi ać . Z przyzwyc zaj eni a j es zc ze raz wyj rzał em na dwór.
Od razu i c h zobac zył em . W yc hodzi l i z l as u i powol i s kradal i s i ę w s tronę dom u. Zł ote ś l epi a, c hyba z tuzi n, zdawał y s i ę unos i ć w powi etrzu j ak dus zki z baj ki dl a dzi ec i .
156
B ył em ws trząś ni ęty. Moj a dł oń zs unęł a s i ę z gł ówki J es s i ki , zahac zył a o m i s i a i wyrwał a j ej go z obj ęć . S padł na zi em i ę z c i c hym , wdzi ęc znym s tukotem .
Mał a porus zył a s i ę przez s en, al e na s zc zęś c i e ni e obudzi ł a.
Zam i as t podnos i ć zabawkę, wys zedł em pos pi es zni e z pokoj u, zs zedł em na parter i przez kuc hni ę przem knął em do korytarza ł ąc ząc ego dom z gabi netem .
Z bi bl i oteki zabrał em torbę l ekars ką - j uż wc ześ ni ej uzupeł ni ł em znaj duj ąc e s i ę w ni ej zapas y: antybi otyki , bandaże, zac i s ki , s kal pel e (te os tatni e dorzuc i ł em po c es aree) - i przez poc zekal ni ę wys zedł em na dwór.
Zł ote oc zy natyc hm i as t dał y m i znak. Idąc i c h ś l adem , zagł ębi ł em s i ę w l as .
W ś ród drzew Izol anc i natyc hm i as t zac zęl i m ni e ł apać za ubrani e i s yc zeć al arm uj ąc o, j akby c hc i el i zas ygnal i zować m oj e przybyc i e. P rowadzi l i m ni e znaj om ą ś c i eżką, pos zturc huj ąc m ni e i drapi ąc pazuram i , ki edy zac zynał em zos tawać w tyl e. P otykał em s i ę c o parę kroków, w którym ś m om enc i e nawet s i ę
przewróc i ł em i przys zł o m i do gł owy, że m ógł bym udać trupa, al e poni eważ ni e bardzo wi erzył em , że dadzą s i ę nabrać , wol ał em ws tać i rus zyć dal ej . P rzetarł em us ta dł oni ą: krew. Upadaj ąc , rozc i ął em s obi e wargę.
- J as na c hol era… - m ruknął em tyl ko, m oc ni ej ś c i s kaj ąc torbę.
P i ęć m i nut późni ej znal eźl i ś m y s i ę przy kam i ennym kręgu. Izol anc i bi egal i po ni m we ws zys tki e s trony j ak ps y goni ąc e za pi ł ką. W ś wi etl e gwi azd zobac zy-
ł em dwa pos tawi one na s ztorc wł azy z pl ec i onej s ł om y i bł ota, na c o dzi eń za-m as kowane l i ś ć m i i gał ęzi am i . Dwóc h Izol antów pc hnęł o m ni e bez pardonu w gł ąb j ednego z otworów, prowadząc ego do wąs ki ego i s trom ego przej ś c i a. Ni e c hc ąc s i ę znowu przewróc i ć , wyc i ągnął em ręc e przed s i ebi e, aby wym ac ać
drogę. B arkam i oc i erał em s i ę o zi em ne ś c i any, c zubki em gł owy s zorował em o ni s ki e s kl epi eni e. T unel wi ł s i ę i kl uc zył , al e c ał y c zas bi egł w dół , w c i em noś ć . W
j ednyc h m i ej s c ac h s i ę rozs zerzał , w i nnyc h zwężał , od c zas u do c zas u odc hodzi ł y od ni ego boc zne odgał ęzi eni a, w któryc h także zebral i s i ę Izol anc i , c i ekawi wi doku „wybawi c i el a”. S c hodząc c oraz gł ębi ej pod zi em i ę, c zuł em przem ykaj ąc e obok m ni e pos tac i , s ł ys zał em c oraz gł oś ni ej s ze pokrzyki wani a, dotkni ęc i a
ki eruj ąc yc h m ni e rąk - al e w abs ol utnej c i em noś c i wi dzi ał em tyl ko te okrągł e zł ote ś l epi a.
W końc u zam aj ac zył odbl as k ś wi ata, a gdy dotarł em na m i ej s c e, powi tał
m ni e znaj om y wi dok: ol brzym i a podzi em na kom ora m i es zkal na. P od ś c i anam i pł onęł y s etki poc hodni , rozś wi etl aj ąc pi ec zarę zł otawym , ni ezi em s ki m bl as ki em .
157
J aki ś Izol ant wys koc zył z c i eni a i zas tąpi ł m i drogę. B ył em tak zas koc zony, że torba (o której c ał ki em zapom ni ał em ) wypadł a m i z rąk.
T o był Fenal . Uc i s zył tł um i ods unął s i ę na m etr ode m ni e. Zam ac hał rękam i j ak w j aki m ś tańc u i s i ę uś m i ec hnął . Oddec h m i ał c uc hnąc y, bl i zna na twarzy wi ł a m u s i ę j ak wąż.
- W ybawi c i el .
P rzez tł um przebi egł y s zepty. Ni c ni e powi edzi ał em . W us tac h c zuł em s m ak krwi i potu.
- Lec z nas - pol ec i ł Fenal .
Otoc zyl i m ni e potrój nym kordonem , s am i c horzy i kal ec y. Dwóc h pods uwał o m i pod nos poł am ane końc zyny, j akby c hc i el i m i j e dać w prezenc i e. W i el u s kubał o ropi ej ąc e rany, abym m ógł j e l epi ej wi dzi eć . J edna z kobi et, po ni eudanym poł ogu, przyc zoł gał a s i ę, c i ągnąc za s obą ł ożys ko j ak torebkę na s znurku. Fenal
przepc hnął s i ę przez tę c i żbę i zabrał m ni e do ni s zy, gdzi e m us i ał em i c h po kol ei przyj m ować .
Upł ywał y kol ej ne godzi ny w ś wi etl e poc hodni , a j a nas tawi ał em zł am ani a, s zył em rany, podawał em antybi otyki i odbi erał em porody. P odc zas tego wy-c zerpuj ąc ego, c i ągnąc ego s i ę bez końc a ni by-dyżuru przyj ął em dwudzi es tu j eden Izol antów. Czworo ni e doc zekał o wi zyty, dal s zyc h dwóc h zm arł o podc zas zabi egu.
S twi erdzi ł em , że s ą m oc no os ł abi eni ws kutek c horób i obrażeń, i zac zynał o do m ni e doc i erać , że m oj ą rol ą, j ako „wybawi c i el a”, j es t i c h l ec zeni e, aby odzy-s ki wal i s i ł y i wi tal noś ć , s zybc i ej s i ę rozm nażal i i s tal i s i ę peł noprawną ras ą.
T ego s am ego oc zeki wal i zapewne od Nei l a Farri s a.
A c h, był bym zapom ni ał : zj adal i s woi c h zm arł yc h.
Cał y c zas bał em s i ę, że natrafi ę na j aki ś ni eul ec zal ny przypadek. T rzec i z m oi c h pac j entów ni e zos tał pokąs any ani podrapany przez l eś ne zwi erzęta, ni e m i ał
poł am anyc h rąk ani nóg, ni e był ś wi eżo upi ec zoną pec hową m atką.
Ni e. T en dem on był naprawdę c hory.
Leżał na j utowym worku w os obnej wnęc e, dygoc ząc z zi m na i zgrzytaj ąc z ból u zębam i . K rew i odc hody otac zał y go j ak c uc hnąc a fos a. Zł ote oc zy zs zarzał y i zm atowi ał y. P o bl i żs zym badani u znal azł em na j ego c i el e l i c zne ś l ady ugryzi eń: na nogac h, brzuc hu i w kroc zu. Naj prawdopodobni ej pokąs ał y go s zc zury. P o-
dał em m u peni c yl i nę, al e wi edzi ał em , że ni ewi el e to zm i eni .
Godzi nę późni ej ni e żył .
P ani ki , j aka m ni e wtedy ogarnęł a, ni e opi s zą żadne s ł owa. Czy teraz m ni e zabi j ą, bo ni e s peł ni ł em i c h oc zeki wań?
158
Nagl e zos tał em s am w m al eńki ej wnęc e. Izol anc i powył azi l i ze s woi c h nor i zebral i s i ę w gł ównej kom orze. S c hodzi l i s i ę bez poś pi ec hu, po c i c hu, m ni e od c hrobotu pazurów i zgrzytani a zębów przebi egał y pas kudne dres zc ze, a ki edy i c h zobac zył em , om al ni e zem dl ał em . Nawet s obi e ni e wyobrażał em , że m oże i c h
być tyl u. B i orąc pod uwagę l i c zebnoś ć tego kl anu, ryc hł e zaj ęc i e nowyc h terytori ów, dal ej od A s hborough, wydawał o s i ę ni euni kni one.
K l ęc zał em na s kraj u wnęki i gapi ł em s i ę w s etki par utkwi onyc h we m ni e zł otyc h oc zu. Os trożni e zs zedł em z podwyżs zeni a ze wzroki em utkwi onym w zi em i ę, oc i eraj ąc s i ę o ni c h po drodze. Odpowi edzi ał o m i gł oś ne s zurani e nogam i .
S kul i ł em s i ę odruc howo, c zekaj ąc , aż ws zys c y rzuc ą s i ę na m ni e, a ki edy ni c taki ego ni e nas tąpi ł o, podni os ł em wzrok zac i ekawi ony, c o przyc i ągnęł o i c h uwagę. W i dok był upi orny.
K i l ka bes ti i wywl ekł o trupa i zac zęł o m u odrywać końc zyny. W uł am ku s ekundy dos koc zył y do ni c h kol ej ne, a m ni e przypom ni ał s i ę fi l m przyrodni c zy, na którym s tado l wów uc zes tni c zył o w podzi al e upol owanego gnu. Ohydne s zc zęki s zarpał y m i ęś ni e, ś c i ęgna i koś c i , us i ł uj ąc wys zarpać j ak naj wi ęc ej pożywi eni a.
Rozl egł s i ę dzi ki j azgot i s kowyt i zani m zdążył em oprzytom ni eć , z trupa zos tał y ś c i ęgna, które j ego pobratym c om utkwi ł y m i ędzy zębam i .
W ł aś c i wi e ni e powi ni enem s i ę dzi wi ć . W i dzi ał em przec i eż obrażeni a odni e-s i one przez Lauren Hunter i Ros y Dei ghton. A l e zobac zyć c oś taki ego na wł as ne oc zy… Zam urował o m ni e. P o zakońc zonej uc zc i e Fenal odprowadzi ł m ni e do wnęki , w której zac zynał em przyj m ować pac j entów, i podes ł ał m i kol ej nyc h.
K i edy dos zedł em do wni os ku, że dł użej tego ni e wytrzym am , przes tal i przyc hodzi ć . B ał em s i ę s tam tąd rus zyć , s i edzi ał em wi ęc w ni s zy; c hwi l ę nawet zdrzem nął em s i ę z gł ową opartą o ś c i anę. Ś ni ł y m i dawne dobre c zas y i nas ze m i es zkani e na Manhattani e. Hał aś l i we m i ej s ki e życ i e wydawał o m i s i ę teraz
ni es końc zeni e odl egł e.
Oc knął em s i ę, ki edy dwóc h Izol antów próbował o m ni e pos tawi ć na nogi . Ni e bardzo wi edząc , o c o c hodzi , pozwol i ł em s i ę wyprowadzi ć do gł ównej kom ory l egowi s ka, gdzi e zebrał a s i ę i c h j uż c ał a m as a. W s zys c y wpatrywal i s i ę we m ni e zł otym i oc zam i .
Fenal - s toj ąc y na c zel e - równi eż. Ni e s puś c i ł em wzroku. Zas tanawi ał em s i ę, c zy to j uż koni ec ze m ną. W pewnym s ens i e m i ał em nawet nadzi ej ę, że tak wł a-
ś ni e będzi e.
Fenal podni ós ł ręc e. S pod j ednej pac hy wyl azł m u c zarny żuk, zakręc i ł s i ę w kół ko i zni knął w kudł ac h na tors i e.
159
- K ahtah! - zawoł ał Fenal .
Dwus tu zł otooki c h m i es zkańc ów podzi em i ryknęł o i zawył o w odpowi edzi , wym ac huj ąc koś c i s tym i ł aps kam i na ws zys tki e s trony.
Coś m i tu ni e pas ował o. Naprawdę m i ał em wrażeni e, że zbl i ża s i ę kres m oj ego życ i a, że wyzi onę duc ha w tym przeds i onku pi ekł a. Modl i ł em s i ę, żeby B óg zl i tował s i ę nade m ną i oc hroni ł J es s i c ę i Chri s ti ne.
W okół Fenal a zakotł ował o s i ę i us ł ys zał em krzyk.
Ludzki krzyk: gł ęboki , gardł owy, wyrażaj ąc y ból i udręc zeni e i bez wątpi eni a doc hodząc y z gardł a m ężc zyzny. W yc i ągnął em s zyj ę, żeby zaj rzeć za pl ec y Fenal a i towarzys ząc yc h m u Izol antów, al e paru i nnyc h trzym ał o m ni e m oc no za ręc e i nogi i ni e m ogł em ani rozeznać przyc zyny c ał ego zam i es zani a, ani zl okal i -zować
krzyc ząc ego.
Fenal c ał y c zas patrzył na m ni e; j ego oc zy ś wi ec i ł y j as no j ak poc hodni e rozj aś ni aj ąc e tę di abel s ką norę. S toj ąc y wokół ni ego Izol anc i rozpi erzc hl i s i ę nagl e i rozbi egl i po kom orze j ak s pł os zone koty. E c ho poni os ł o i c h pi s ki .
S tał em , patrzył em i c zekał em . P rzez m yś l m i ni e przes zł o, że m oże m i s i ę przydarzyć c oś gors zego ni ż to ws zys tko, c zego doś wi adc zył em przez os tatni e pół roku. Myl i ł em s i ę. Naj gors ze był o j es zc ze przede m ną.
W ytężył em wzrok, konc entruj ąc s i ę na porus zaj ąc ym s i ę ks ztał c i e za pl ec am i Fenal a. Izol ant w tym s am ym m om enc i e ods unął s i ę na bok, a j a zobac zył em l udzką s yl wetkę, przygarbi oną i wym i zerowaną. T warzy j es zc ze ni e wi dzi ał em , al e rozpoznał em c i em ne dżi ns y i kurtkę.
Dwóc h Izol antów dos koc zył o do ni ego i c hwyc i ł o go m oc no, wbi j aj ąc m u pazury w ubrani e i c i ał o. K rzyknął przeraźl i wi e, a wtedy zł apal i go za wł os y i za-c zęl i przedrzeźni ać . P opc hnęl i go tak, że padł na kol ana. Mi gotl i we ś wi atł o poc hodni padł o na j ego twarz - zrozpac zoną, obi tą, zakrwawi oną i pos i ni ac zoną.
P hi l l i p.
Fenal pods zedł do m ni e. W ydatne, s pękane us ta znal azł y s i ę parę c entym etrów od m oj ej twarzy.
- W ybawi c i el - s zepnął . J ego ws trętny oddec h c uc hnął zgni l i zną. - M al tor…
Cał y kl an powtórzył za ni m to s ł owo, gł os em s tł um i onym , al e przepeł ni onym ni enawi ś c i ą. W pół m roku l ś ni ł y s etki zł otyc h ś wi ateł ek. Mój udręc zony um ys ł
ni c z tego ni e rozum i ał .
M al tor?
P hi l l i p patrzył na m ni e bł agal ni e zapuc hni ętym i oc zam i . Oc i ekaj ąc e krwi ą wargi trzęs ł y s i ę, gł os , który dobył s i ę s pom i ędzy ni c h, ł am ał s i ę i drżał ze zm ę-
c zeni a i s trac hu:
160
- Ni e powi ni enem był c i ni c m ówi ć , Mi c hael .
O B oże… Izol anc i zam i erzal i go ukarać za zł am ani e i c h praw. T am tej noc y, ki edy rozm awi al i ś m y na werandzi e, powi edzi ał m i , że s zpi eguj ą l udzi i pods ł uc huj ą i c h rozm owy. W yj aś ni ł m i równi eż, j ak s krzywdzi l i j ego bl i s ki c h, c zym dal ec e wykroc zył poza dozwol one ram y nam awi ani a m ni e do zł ożeni a ofi ary.
P ods ł uc hi wal i nas wtedy z l as u. I ni e s podobał o i m s i ę to, c o us ł ys zel i .
A teraz P hi l l i p za to zapł ac i .
J a równi eż.
Fenal koc i m ruc hem pods zedł i znowu zatrzym ał s i ę tuż przede m ną. W c i s nął m i w dł oń drewni aną pał kę. Chwyc i ł em j ą, zdaj ąc s obi e s prawę, c o c zeka m ni e i P hi l l i pa.
M al tor.
Zabi j .
Chc i el i , żebym zabi ł P hi l l i pa Dei ghtona.
T rzym ał em pał kę oburąc z, zac i s kaj ąc m okre od potu dł oni e, a m ój um ys ł
dreptał w kół ko, us i ł uj ąc dos zukać s i ę j aki ej ś l ogi ki w i c h c horym żądani u. B ez powodzeni a. Na dol e, pod zi em i ą, ni e i s tni ał a żadna l ogi ka. Zł otooc y s ą wc i el e-ni em zł a, ohydnym i okrutnym ; s am a i dea l ogi ki j es t i m obc a. Zabi j aj ą Nei l a Farri s a, zac zynaj ą i m zagrażać nowe c horoby i kal ec two ws kutek ni el ec zonyc h
zł am ań, i na s c enę wkrac za nowy l ekarz. P orywaj ą m ni e, bi orą z c ał ą rodzi ną na zakł adni ków i c zekaj ą, aż i c h ws zys tki c h wyl ec zę, po kol ei . A ż dzi ęki m ni e znów s taną s i ę s i l ni .
W ybawi c i el . T ak m ni e wł aś ni e nazwal i . T eraz rozum i ał em dl ac zego: m i ał em oc al i ć i c h rodzaj przed wygi ni ęc i em . J eś l i dobrze i c h rozgryzł em , wkrótc e przes taną m ni e potrzebować , tak j ak z c zas em przes tal i potrzebować doktora Farri s a.
- M al tor! - ryknął Fenal .
Cał e pl em i ę powtórzył o j ego żądani e. Zgi eł k był ogł us zaj ąc y.
- Ni e - odparł em drżąc ym gł os em , c hoc i aż wi edzi ał em , że odm awi aj ąc ws pół prac y, tyl ko przedł użam tę bezs ens owną grę.
Zza pl ec ów Fenal a wyc zoł gał s i ę i nny dem on. P eł zł w m oj ą s tronę na c zworakac h, z s zeroki m uś m i ec hem na pys ku. W brudnej ł api e ś c i s kał m i s i a J es s i ki , z oki em zwi s aj ąc ym na ni tc e.
Mój B oże…
W darl i s i ę do m oj ego azyl u, j edynego m i ej s c a, gdzi e m ogł em c zas em zaznać s pokoj u; m i ej s c a, które c eni ł em nade ws zys tko; j edynego, które był o dl a m ni e naprawdę ś wi ęte. Do pokoj u m oj ej c órec zki .
J ak i m s i ę to udał o, na B oga?!
161
P otwór wbi ł s zpony w m i s i a i j ednym s zybki m ruc hem rozdarł go na pół . Ze ś rodka wypadł a m i ękka, bi ał a wata, kom pl etni e ni e na m i ej s c u w tyc h odrażaj ą-
c yc h podzi em i ac h.
- M al tor - powi edzi ał .
Ni e m i ał em wyboru. Groźba był a oc zywi s ta. A l bo j a zabi j ę P hi l l i pa, al bo oni m oj ą c órkę.
P rzeni os ł em wzrok na P hi l l i pa. P ł akał . Łzy pł ynęł o m u po zm al tretowanej twarzy, żł obi ąc ś l ady w krwi i brudzi e.
Zam knął em oc zy, wzi ął em zam ac h pał ką i uderzył em .
Ledwi e m i ał em s i ł ę wej ś ć po s c hodac h. P odni os ł em wzrok, peł en obaw, że przywi ta m ni e naj gors zy kos zm ar: m oj e m al eńs two rozs zarpane na s trzępy.
P rzy każdym kroku s erc e na c hwi l ę m i zam i erał o. Mi ęś ni e wył y z ból u.
W res zc i e dotarł em na pi ętro, s kręc i ł em w korytarz i ws zedł em do pokoj u J es s i ki . Nerwy zapł onęł y m i żywym ogni em , ki edy j ą zobac zył em .
Leżał a w ł óżku. Obróc i ł a s i ę w m oj ą s tronę i przetarł a oc zka. Zł ote l oc zki opadał y j ej na twarz.
- Cześ ć , tatus i u.
S ł odki , del i katny, ni ewi nny gł os i k.
Uś m i ec hnął em s i ę i przys i adł em obok ni ej na m aterac u.
Us i adł a. Odgarnęł a wł os y, ods ł ani aj ąc s m ugę krwi na c zol e.
Zadrżał em i przytul i ł em j ą m oc no. Mus i ał em znal eźć j aki ś s pos ób na opus z-c zeni e A s hborough. Moj e c i ał o i um ys ł dł użej tego ni e zni os ą. Mus i ał em c oś wym yś l i ć , m us i ał em oc hroni ć rodzi nę przed Izol antam i !
Mi ał em w ogól e j aki eś s zans e? Zabi c i e oki en i drzwi ni e pom ogł o. Inni , któ-
rzy c hc i el i s tąd wyj ec hać przede m ną, przypł ac i l i te próby życ i em . Od tam tej pory pl em i ę potworów uros ł o w s i ł ę…
Ni e, to ni e był a kwes ti a tego, c zy s krzywdzą m oj ą rodzi nę - tyl ko ki edy to zrobi ą. T eoretyc zna m ożl i woś ć s tał a s i ę real ną groźbą.
W yj azd ni e był by żadnym rozwi ązani em . Na tym pol u bi twy, gdzi e dobro s tarł o s i ę ze zł em , m us i ał em kontratakować .
T o był a m oj a j edyna nadzi ej a.
- T atus i u?
- T ak, s karbi e?
- Gdzi e j es t m ój m i ś ?
Ni e odpowi edzi ał em . P atrzył em , j ak s ł ońc e ws c hodzi ponad l as em . T ul i ł em J es s i c ę, gł as kał em j ą po wł os ac h i obs erwował em l as , rozpac zl i wi e pl anuj ąc nas tępne pos uni ęc i e.
162
CZĘ Ś Ć III
P OK A RM DLA
ROB A CT W A
33.
Codzi enni e m i ał em oc hotę s i ę poddać . Dwa, m oże trzy razy poważni e rozważał em m ożl i woś ć s am obój s twa, al e powtarzał em s obi e, że w m oi m wypadku równał oby s i ę to m orders twu. Na pewno uznal i by m oj e s am obój s two za c i os wym i erzony przec i wko ni m i w odwec i e zabi l i by Chri s ti ne i J es s i c ę, c zyni ąc ze m ni e
(teoretyc zni e) zabój c ę wł as nej rodzi ny. „K to s i ej e wi atr, ten zbi era burzę” -
tyl ko w upi orni e wypac zonej wers j i .
Darował em wi ęc s obi e m yś l i s am obój c ze i żył em z dni a na dzi eń. P atrzył em (al bo s ł uc hał em ), j ak Chri s ti ne odwozi J es s i c ę do s zkoł y. Codzi enni e przyj m ował em dwoj e, troj e m ał om ównyc h pac j entów, którzy zwykl e w ogól e ni e potrze-bowal i l ekarza (zac zął em podej rzewać , że to Izol anc i każą i m przyc hodzi ć , aby w ten
s pos ób m ni e s zpi egować , tak j ak s zpi egowal i S am a Huxtabl e’ a. P aranoj a?
K ażdy na m oi m m i ej s c u m i ał by paranoj ę). J adł em , wydal ał em , po poł udni u przes ypi ał em godzi nkę al bo dwi e, a potem zas zywał em s i ę w bi bl i otec e i c zeka-
ł em na s ygnał . P rzez ten c zas Chri s ti ne wrac ał a do dom u, a j a ł am ał em s obi e gł owę nad tym , gdzi e s pędza c ał e dni e i c o wł aś c i wi e robi . Nadal ni e rozm awi al i ś m y - na m oc y, j ak m i s i ę wydawał o, ni eform al nego porozum i eni a, które tym bardzi ej kazał o m i przypus zc zać , że m oj a żona s krywa j aki ś zwi ązany z Izol antam i
s ekret, al e darował em j uż s obi e próby odkryc i a go. Z c zas em ws zys tko wyj dzi e na j aw, powtarzał em s obi e. Gówno wpadni e w wentyl ator.
P rędzej c zy późni ej m us i ał o do tego doj ś ć .
I dos zł o, trzy tygodni e po ś m i erc i P hi l l i pa Dei ghtona.
Z m oj ej wi ny.
165
34.
Obudzi ł m ni e porywi s ty grudni owy wi atr. Okna w bi bl i otec e tak gł oś no trzes zc zał y, że w pi erws zej c hwi l i przys zł o m i do gł owy, że uderza w ni e zbł ąka-ne s tado ptaków. P ods koc zył em na s ofi e i rozej rzał em s i ę po pokoj u, który w ni epokoj ąc y s pos ób upodabni ał s i ę do grac i arni wari ata: pozdej m owane z pół ek ks i ążki ,
s tos y brudnyc h tal erzy, papi ery zaś c i el aj ąc e każdy s krawek podł ogi .
Mni ej wi ęc ej dwa tygodni e wc ześ ni ej przeprowadzi ł em s i ę na s tał e do bi bl i oteki i m oj e kontakty z J es s i c ą i Chri s ti ne ograni c zał y s i ę do przypadkowyc h s potkań przy okazj i wi zyt w kuc hni i ł azi enc e. P ac j enc i j uż ni e przyc hodzi l i , tel efon m i l c zał , a j a ni e odpowi adał em nawet na dzwonek do drzwi .
Codzi enni e s ł ys zał em , j ak Chri s ti ne zbi era s i ę do wyj ś c i a: naj pi erw kroki w kuc hni , krótka, os c hł a wym i ana zdań z J es s i c ą, trzaś ni ec i e frontowyc h drzwi , wres zc i e warkot s i l ni ka m i ni vana i c hrzęs t żwi ru pod koł am i , ki edy c ofał a z podj azdu na drogę. Cał ym i dni am i rozm yś l ał em o tym , c zy Izol anc i naprawdę m aj ą j ą w
garś c i i do j aki c h okropnoś c i j ą zm us zaj ą. I c zy groźbam i wobec J es s i ki (al bo nawet nas zego j es zc ze ni enarodzonego dzi ec ka! ) zm us i l i j ą do m i l c zeni a i pos ł us zeńs twa.
A ki edy w końc u przes tawał em m yś l eć o m oj ej rozpadaj ąc ej s i ę rodzi ni e, ga-pi ł em s i ę w l as i zas tanawi ał em , ki edy tam c i znowu po m ni e przyj dą.
Ni e ni epokoi l i m ni e od c zas u, gdy drewni aną pał ką zatł ukł em P hi l l i pa Dei ghtona. Dzi eń w dzi eń prześ l adował o m ni e ws pom ni eni e j ego twarzy: pos i ni a-c zonej , opuc hni ętej , z powi ekam i kurc zowo zac i ś ni ętym i w oc zeki wani u c i os u, który zdruzgoc ze m u c zas zkę. Oc zym a wyobraźni wi dzi ał em j ego c i ał o… J ak os uwa s i ę
m i pod nogi , j uż bez życ i a, al e wc i ąż rozdygotane, wc i ąż peł znąc e; krew i m ózg wyl ewaj ą s i ę j ak ows i anka przez otwór wył upany w c zas zc e, c zuj ę i c h c i epł o, ki edy przes i ąkaj ą m i przez buty. Ta s c ena c odzi enni e s tawał a m i przed oc zam i j ak powrac aj ąc y kos zm ar s enny, a wtedy m i ał em wrażeni e, że pod s kórą roj ą m i
s i ę j aki eś i ns ekty. S i ł ą wol i nakazywał em s obi e opi erać s i ę naras taj ąc em u obł ędowi . Mi j ał y godzi ny, aż w końc u, ki edy zapadał zm i erzc h, otrzą-
s ał em s i ę z tej ni em oc y, s i adał em przy bi urku, z torbą pod ręką, i c zekał em na wezwani e.
T ego ranka c zuł em s i ę… i nac zej , c hoc i aż to c hyba ni e j es t naj l eps ze okreś l eni e. P rzed pół noc ą, c zyl i w porze, ki edy zwykl e kł adł em s i ę s pać , zas nął em przy bi urku i oc knął em s i ę w ś rodku noc y. P owł óc ząc nogam i , powl okł em s i ę na 166
s ofę i pi erws zy raz od wi el u m i es i ęc y s pał em j ak zabi ty do s am ego rana.
Zegar ws kazywał s zós tą. Chri s ti ne j es zc ze ni e ws tał a. Czuj ąc dzi wny przypł yw energi i i entuzj azm u pos zedł em do kuc hni , gdzi e wypi ł em s zkl ankę m l eka i zj adł em kanapkę z m as ł em orzec howym . P rzes pana noc ożywi ł a m oj e zm ys ł y; j edzeni e s m akował o m i j ak ni gdy.
P ogoda był typowa dl a grudni a w Nowej A ngl i i : zi m no, wi etrzni e, drobni utki ś ni eg. Ubrał em s i ę w s weter wyc i ągni ęty z kos za na prani e przy s us zarc e. Nagl e uś wi adom i ł em s obi e, że zam i erzam podj ąć s i ę zadani a, na które os tatni o s tal e ni e s tarc zał o m i s i ł . W yj m uj ąc kurtkę z s zafy przy drzwi ac h wej ś c i owyc h,
us ł ys zał em krzątaj ąc ą s i ę na pi ętrze Chri s ti ne. B ył em podeks c ytowany. K rew żywi ej pł ynęł a m i w żył ac h, ki edy wym ykał em s i ę na dwór i s zedł em do s am oc hodu.
Zani m j es zc ze do ni ego ws i adł em , obej rzał em s i ę na okna, zapom ni aws zy, że wc i ąż s ą na gł uc ho zabi te; tyl ko w j ednym m i ej s c u, w s ypi al ni dl a goś c i , wi atr pol uzował j edną des kę, która koł ys ał a s i ę j ak wahadł o. W tej krótki ej c hwi l i wahani a um ys ł próbował pł atać m i fi gl e, al e broni ł em s i ę przed tym ze ws zys tki c h
s i ł . Dos zedł em do wni os ku, że ni e m am ni c do s trac eni a. Mus i ał em s i ę dowi edzi eć , c o Chri s ti ne porabi a c ał ym i dni am i . Logi ka, nawet tak pokręc ona, j ak ta obowi ązuj ąc a w A s hborough, podpowi adał a, że m us i wypeł ni ać s obi e c zas c zym ś wi ęc ej ni ż tyl ko odwożeni em J es s i ki do s zkoł y i robi eni em zakupów. I
wł aś ni e dzi ś pos tanowi ł em to s prawdzi ć .
Otworzył em tyl ną kl apę m i ni vana, wc i s nął em s i ę do bagażni ka i przykrył em l eżąc ym tam weł ni anym koc em , ni e tyl ko po to, żeby s i ę ukryć , al e także dl a oc hrony przed zi m nem .
Mni ej wi ęc ej pół godzi ny późni ej us ł ys zał em trzas k zam ykanyc h drzwi frontowyc h.
Chri s ti ne z J es s i c ą w m i l c zeni u podes zł y do s am oc hodu, ws i adł y i zaj ęł y m i ej s c a na przedni c h fotel ac h. B ał em s i ę, że któraś z ni c h s i ęgni e do tył u po j aki ś potrzebny drobi azg al bo zani epokoi s i ę dzi wnym odorki em (ni e kąpał em s i ę od tygodni a), al e Chri s ti ne uruc hom i ł a s i l ni k i tył em wyj ec hał a na drogę.
K rzywi ąc s i ę z ból u, ki edy s am oc hód pods kaki wał na wyboj ac h, próbował em uł ożyć s i ę wygodni ej . Mi m o c hł odu poc i ł em s i ę j ak zaj ec hany koń i c ał ki em podobni e ś m i erdzi ał em . Zam knął em oc zy, s tarał em s i ę ni e m yś l eć o ni ewygo-dac h i c zekał em , aż j azda s i ę s końc zy.
S i l ni k m ruc zał j ednos taj ni e; Chri s ti ne j ec hał a wol no, ze s tał ą prędkoś c i ą.
K i l ka razy s kręc al i ś m y, w l ewo i prawo, zaws ze os tro, pod kątem pros tym , al e 167
po pi erws zym zakręc i e s trac i ł em rac hubę. Ni kt s i ę ni e odzywał , wi ęc poza po-m ruki em s i l ni ka s ł ys zał em tyl ko podm uc hy wi atru uderzaj ąc e w tyl ną s zybę i s tukot kam yków o podwozi e.
W końc u s am oc hód zwol ni ł , wol no s kręc i ł w prawo i znal azł s i ę na dł ugi ej , bi tej , wyboi s tej drodze. W pi erws zej c hwi l i pom yś l ał em , że zaj eżdżam y pod s zkoł ę, al e był em tam j uż wc ześ ni ej , gdy zapi s ywal i ś m y J es s i c ę, i ni e przypom i nał em s obi e ni eutwardzonego podj azdu. Ni e byl i ś m y zatem w s zkol e. W i ęc gdzi e?
Mi ni van s kręc i ł l ekko w l ewo i s i ę zatrzym ał . Chri s ti ne zgas i ł a s i l ni k.
B ył em zl any potem , ubrani e kl ei ł o m i s i ę do c i ał a. W okół panował a c i s za, s ł ys zał em tyl ko s krzypi eni e s m aganyc h wi atrem nagi c h drzew. Chri s ti ne wys i adł a i trzas nęł a drzwi am i . Us ł ys zał em , j ak obc hodzi s am oc hód od przodu i m ówi :
- Chodź, s karbi e.
Gł os m i ał a bezbarwny i ni eznos ząc y s przec i wu, j akby ć wi c zył y to j uż s etki razy.
Drzwi po s troni e J es s i ki otworzył y s i ę i zam knęł y. Żwi r zac hrzęś c i ł pod dwi em a param i s tóp, potem c hrzęs t uc i c hł i us ł ys zał em m etal i c zny zgrzyt zawi as ów, pewni e j aki ej ś furtki l ub bram y. Odgł os kroków ś c i c hł w oddal i .
Czekał em . Mi nęł o dzi es i ęć m i nut, m oże troc hę wi ęc ej , zani m uznał em , że na razi e ni e wróc ą. P odni os ł em s i ę i wyj rzał em przez tyl ną s zybę.
B ył późny poranek, al e w gąs zc zu drzew, pod zas nutym c hm uram i ni ebem panował pół m rok. W ąs ka bi ta dróżka bi egł a do drogi odl egł ej o j aki eś s to m e-trów. P o obu s tronac h gęs to ros ł y s os ny, s kutec zni e zas ł ani aj ąc wi dok na boki .
Otworzył em bagażni k i wygram ol i ł em s i ę z auta. P orywi s ty wi atr próbował
wyrwać m i z rak kl apę; m us i ał em j ą dopc hnąć z c ał ej s i ł y, żeby s i ę zam knęł a.
P os tawi ł em koł ni erz kurtki , obi egł em s am oc hód i s c hował em s i ę za ogrom nym wi ązem ros nąc ym przy żel aznym ogrodzeni u pos i adł oś c i . P ł ot wys oki m pół ko-l em otac zał s am otny, zani edbany dom . S zukał em tabl i c zki „Uwaga, zł y pi es ” i m i m o że ni gdzi e j ej ni e dos trzegł em , pos tanowi ł em s i ę m i eć na bac znoś c i . To
przy taki c h wł aś ni e dom ac h naj c zęś c i ej bi egaj ą toc ząc e pi anę z pys ka doberm a-ny i pi tbul l e.
Upł ynęł a m i nuta. T kwi ł em przy drzewi e j ak przykl ej ony. Ni e c hc i ał em , żeby ktoś m ni e zobac zył - Chri s ti ne, pi es al bo wł aś c i c i el dom u, który od pł otu dzi el i ł o okoł o trzydzi es tu m etrów. K i edy uznał em , że na horyzonc i e ni kogo ni e m a, podbi egł em do furtki i przytul i ł em s i ę do wi ekowego dębu, którego konary 168
poj ęki wał y ni es pokoj ni e na wi etrze. P ods zyta wi atrem kurtka ni e c hroni ł a przed c hł odem , tym bardzi ej że l odowata fal a s trac hu przeni kał a m ni e do s zpi ku koś c i od wewnątrz.
S poj rzał em na parterowy dom - j es zc ze s tars zy ni ż m ój , znac zni e m ni ej s zy, z zac hodząc ą na boki werandą, w której bal us tradzi e brakował o ponad poł owy podpórek, a te, które zos tał y, był y popękane i s próc hni ał e. S fatygowane da-c hówki pos zarzał y ze s taroś c i , z oki enni c zos tał y s m ętne s zki el ety. W eranda zapadł a s i ę
z j ednej s trony, s zkł o z rozbi tyc h s zyb wal ał o s i ę po dzi urawej pod-
ł odze.
Chri s ti ne i J es s i c a s ą w ś rodku, pom yś l ał em . P rzetrzym ywane wbrew s woj ej wol i i pod groźbą ś m i erc i (i c h l ub m oj ej ) zm us zane do j aki c hś okropnoś c i .
W ydos tanę was s tam tąd. Oc al ę was obi e i razem s tąd wyj edzi em y. Na zaws ze. Choć bym m i ał za to zapł ac i ć życ i em .
W yc i ągnął em rękę pom i ędzy prętam i ogrodzeni a i otworzył em zas uwkę, zerkaj ąc z c i ekawoś c i ą na m i erząc ą dwa i pół m etra wys okoś c i ozdobną furtkę.
P opc hni ęta zgrzytnęł a przeraźl i wi e, c ał ki em podobni e do zawodząc ego wi atru.
W ś l i znął em s i ę za ogrodzeni e i zam knął em furtkę; c i es zył em s i ę, że ni e m us zę s i ę ws pi nać na zardzewi ał y pł ot z zaos trzonyc h prętów. T yl ko tego brakował o, żebym zakońc zył tę es kapadę nadzi any na s zpi kul ec j ak j agni ę na rożen.
P obi egł em naprzód i s c hował em s i ę za pni em wi ązu ros nąc ego na ś rodku dzi edzi ńc a. Cał y był em zl any potem .
Ci s za. B ył o s ł yc hać tyl ko wi atr i s krzypi eni e drzew.
Uznał em , że bezpi ec zni ej będzi e darować s obi e werandę, i obi egł em dom dookoł a. Z tył u ros ł o wi ęc ej drzew. S kutec zni e odc i nał y dopł yw ś wi atł a, był o wś ród ni c h c i em no j ak w noc y. I zi m no.
Odetc hnął em gł ęboko. Ni e zas tanawi ał em s i ę, c zy to, c o zam i erzam zrobi ć , m a j aki ś gł ębs zy s ens . Rozs ądek przypom i nał m i , że tutej s ze „prawo” j es t wyj ątkowo s urowe i drugi ej s zans y ni e dos tanę, bo Izol anc i na pewno c ał y c zas m ni e obs erwuj ą, c i ekawi , j akaż to s ztuc zkę m a w zanadrzu i c h dobry pan doktor.
K rótko m ówi ąc , j eś l i teraz s i ę wyc ofam , ni gdy s i ę ni e dowi em , c o Chri s ti ne robi w tym dzi wnym dom u. S am a na pewno m i ni e powi e, a Izol anc i ni e pozwol ą m i tu wróc i ć . Ni e wi edzi ał em nawet, c zy pozwol ą m i żyć .
T o był a m oj a j edyna okazj a, aby poznać prawdę. T ak ni ewi el e j ej w m oi m życ i u zos tał o…
Rozej rzał em s i ę. P odwórko był o ni ewi el ki e, naj dal ej po pi ęc i u m etrac h zac zynał s i ę l as , który c i ągnął s i ę aż do nas tępnego dom u.
169
Na s kraj u l as u był grób.
W i dok nagrobka natyc hm i as t przypom ni ał m i s ł owa ni eżyj ąc ego j uż c zł owi eka:
„Za dom em j es t grób, podobno wł aś ni e m atkę tam poc hował a; z drogi go wi dać ”.
P rzekrzywi ony betonowy nagrobek był om s zał y ze s taroś c i . S terc zał z zam ar-zni ętej zi em i . Li tery na nagrobku ukł adał y s i ę w j edno s ł owo:
„Zel l i s ”.
Nagl e w l es i e rozl egł s i ę j aki ś s zel es t. Us koc zył em za naj bl i żs ze drzewo, przyc i s kaj ąc twarz do s zors tki ej kory. Zł ote ś wi atł o om i otł o pi eń i przeni os ł o s i ę dal ej , j ak s zperac z pos zukuj ąc y zagubi onej ł odzi na m orzu. S erc e zac zęł o m i bol eś ni e tł uc o żebra. Modl i ł em s i ę j ak s zal ony, żeby dem on m ni e ni e zauważył .
Zł ote ś wi atł o, bardzo j as ne w pół m roku pod drzewam i , przeni knęł o po krawędzi l as u, a potem zawróc i ł o w m i ej s c u, j akby c hc i ał o s i ę c ofnąć po wł as nyc h ś l adac h. S c hyl i ł em gł owę i s c hował em ręc e do ki es zeni , żeby bi el s kóry ni e rzuc ał a s i ę w oc zy. Ś wi atł o znów padł o na m oj e drzewo, al e przeni os ł o s i ę dal ej , c oraz
dal ej i w końc u zgas ł o. Czekał em , przywi eraj ąc do pni a.
A ż w której ś c hwi l i , wol ąc s i ę j uż dł użej ni e zas tanawi ać , przebi egł em przez podwórko i dos koc zył em do ś c i any dom u.
Dom u s tarej pani Zel l i s .
Dys ząc c i ężko, dopadł em do tyl nego wej ś c i a, c ał y opros zony kawał kam i ko-ry. P oc zuł em os try ból w kol ani e. Zni eruc hom i ał em , c zekaj ąc , aż ból zel żej e i zbi eraj ąc s i ę na odwagę, aby wej ś ć do ś rodka. W tej krótki ej c hwi l i ze zgrozą s kons tatował em , c o wł aś c i wi e robi ę: zac howuj ę s i ę j ak bohater tani ego horroru.
Zam i erzał em zas koc zyć c zarne c haraktery w i c h kryj ówc e i uratować wi ęzi oną przez ni e dzi ewi c ę. Mi ał em wrażeni e kom pl etnego oderwani a od rzec zywi s toś c i : oto wyrus zył em z m i s j ą oc al eni a rodzi ny z ł ap pras tarej ras y potworów, które trzym aj ą w s zac hu c ał e nowoangi el s ki e m i as tec zko.
Chc i ał o m i s i ę krzyc zeć , al e s i ę pows trzym ał em . P rzes zywał m ni e c hł ód, któ-
ry m i ał j uż m i towarzys zyć do końc a m oi c h dni . Obj ął em s i ę ram i onam i , drżąc z zi m na. S poj rzał em na dom .
Na drzwi .
P oł ożył em dł oń na s zors tki ej od rdzy kl am c e.
P rzekręc i ł em j ą.
W s zedł em do ś rodka.
170
35.
Znal azł em s i ę w ni ewi el ki m przedpokoj u. P owi etrze m i ał o gorzki pos m ak kurzu i s taroś c i . W s zedł em do m ał ej kuc hni , l edwi e rozj aś ni onej m atowym bl as ki em dni a: brudne okno prawi e ni e przepus zc zał o ś wi atł a z zewnątrz. P rzez j edną przerażaj ąc ą c hwi l ę próbował em s obi e wyobrazi ć żonę i c órkę w tym dzi wnym ,
m roc znym dom u i s twi erdzi ł em , że ni e pam i ętam , j ak wygl ądaj ą!
W os tatni c h m i es i ąc ac h s pędzał em z ni m i bardzo ni ewi el e c zas u, one zaś przez ten c zas m ogł y s i ę zm i eni ć ni e tyl ko pod wzgl ędem em oc j onal nym , al e także fi zyc znym . P atrząc na zapus zc zoną kuc hni ę - rdzewi ej ąc y zl ew, popróc hni ał e s zafki , obł ażąc ą tapetę - zdał em s obi e s prawę, że j a i m oj a rodzi na s tal i ś m y s i ę
s obi e c ał ki em obc y, że Chri s ti ne i J es s i c a był y dl a m ni e tak s am o ni eznaj om e j ak ten dom . Mogł em od bi edy przypom ni eć s obi e rys y i c h twarzy, brzuc h Chri s ti ne i j ej wi ec zni e zm ars zc zone c zoł o, j as ne l oc zki i bł ys zc ząc e ni ebi es ki e oc zy J es s i ki - al e ni em ożl i woś c i ą wydawał o m i s i ę odtworzeni e w pam i ęc i , j ak wy-
gl ądał y przedtem , zani m s i ę to ws zys tko wydarzył o, tak j akbyś m y ni gdy ni e przeżyl i nas zyc h s zc zęś l i wyc h c hwi l . K i edy na s i ł ę próbował em przywoł ać ws pom ni eni a dawnyc h, l eps zyc h dni , przed oc zam i przepł ywał y m i tyl ko m roc zne c i eni e.
Zapom i naj ąc na c hwi l ę o rodzi ni e, s poj rzał em w gł ąb dom u, gdzi e powi ni en s i ę znaj dować pokój goś c i nny, c hoc i aż z m i ej s c a, w którym s tał em , ni e wygl ądał
zbyt goś c i nni e. P atrzył em przez ni ego na przes trzał : za frontowym i oknam i wi dzi ał em werandę i , w oddal i , żel azne ogrodzeni e. T ak j ak przedtem ni c s i ę tam ni e porus zał o. Gdyby ni e nas z m i ni van, m ógł bym pom yś l eć , że od l at ni e był o tu żywej dus zy.
A l e przec i eż Chri s ti ne z J es s i c ą m us zą tu gdzi eś być . S am oc hód s toi przed dom em .
A wi dzi ał eś , żeby tu wc hodzi ł y?
Ni e.
W s zedł em do s al onu. B ył pus ty, j eś l i ni e l i c zyć rozrzuc onyc h s korup i s zc zotki ze zł am anym ki j em . P odł ogę zaś c i el ał a gruba wars twa kurzu.
W naj bl i żs zym kąc i e znaj dował y s i ę ni s ki e drzwi i prowadząc e do ni c h dwa rzędy ś l adów: duże i m ał e. Doros ł ego i dzi ec ka.
P ods zedł em bl i żej , przyj rzał em i m s i ę i otworzył em drzwi c zki .
S c hody do pi wni c y.
171
Chri s ti ne? J es s i c a? Gdzi e j es teś c i e?
Zawahał em s i ę. Czy na pewno wi em , c o robi ę? Ni em ożnoś ć przywoł ani a j aki c hkol wi ek rados nyc h ws pom ni eń kazał a m i przypus zc zać , że Izol anc i m aj ą na m ni e przem ożny wpł yw. Czy i tę wyprawę zai ns pi rowal i ? Czy był a j ednym z el em entów i c h W i el ki ego P l anu? Czy naprawdę był em panem s woj ej wol i ?
P rzypom ni ał m i s i ę nagrobek na tył ac h dom u, tyl e że oc zym a wyobraźni uj rzał em wyryte na ni m s woj e nazwi s ko: „Cayl e”. Może za c hwi l ę um rę i będę taki ego nagrobka potrzebował .
S am e s c hody tonęł y w c i em noś c i ac h, al e gł ębi ej w pi wni c y m i gotał o ś wi atł o ś wi ec : m i ękka pom arańc zowa poś wi ata padał a na zbudowane z pus taków ś c i any. P i erws zy drewni any s topi eń zas krzypi ał przeraźl i wi e pod m oj ą s topą. Od-wróc i ws zy s i ę, zobac zył em , że m oj e ś l ady, podobni e j ak te poprzedni e, zni knęł y pod
wars twą kurzu na podł odze pokoj u.
B oże…
S erc e ł om otał o m i w pi ers i , wol no i gł oś no. S poj rzał em w dół s c hodów.
Mni ej s ze zł o? W i edzi ał em , że zej ś c i e do pi wni c y ws zys tko wyj aś ni , ws zys tko rozs trzygni e. S potkam tam Chri s ti ne i J es s i c ę, prawdopodobni e s tarą pani ą Zel l i s , m oże także j aki c hś Izol antów.
Znów wyj rzał em do pokoj u. Ś l adów naprawdę ni e był o ni gdzi e wi dać . T o ni e m ój wzrok pł atał m i fi gl e; to był a s prawka tyc h przekl ętyc h Izol antów: zatarl i m ój ś l ad, j akby c hc i el i zni s zc zyć ws zel ki e dowody m oj ego pobytu w tym dom u.
P rzypom ni ał em s obi e s ł owa P hi l l i pa z dni a nas zego pi erws zego s pac eru po l es i e: „Zahi pnotyzował a m ni e s poj rzeni em tyc h s woi c h okrągł yc h oc zu, brązowyc h, zł oto nakrapi anyc h, j akby l ekko ś wi ec ąc yc h w c i em noś c i … ”
Czyżby w A s hborough dzi ał ał a j akaś form a m agi i ? Czy Izol anc i ni e tyl ko za-s tras zal i ofi ary fi zyc zni e, al e um i el i j e równi eż zahi pnotyzować ? A j eś l i tak, to c zy znal azł em s i ę pod i c h wpł ywem i uwi erzył em , że ś l ady zni knęł y? Mogl i m ni e wprowadzi ć w trans , podobni e j ak wtedy, ki edy kazal i m i pój ś ć do kam i ennego kręgu
i zabi ć P age’ a. W s zys tko był o m ożl i we.
S c hodzi ł em po s c hodac h krok za kroki em . Zaj rzał em w gł ąb s woj ej dus zy i zrozum i ał em , że bez wzgl ędu na to, c o s i ę ze m ną s tani e, ni e m am wyboru: m u-s zę zakońc zyć tę s prawę. Naj ł atwi ej był oby uc i ec , ws i ąś ć do s am oc hodu i wróc i ć do dom u; ni ec h s prawy toc zą s i ę dal ej bez m oj ego udzi ał u. W i edzi ał em j ednak,
że w ten s pos ób rozc zarował bym s i ebi e, zawi ódł m oj ą rodzi nę i s kazał nas ws zys tki c h na ś m i erć . Dl atego opi eraj ąc s i ę o ś c i anę, zs zedł em na s am dół , do pi wni c y.
172
B oże ś wi ęty.,. T o ni em ożl i we…
P rzed oc zam i m i ał em s c enę tak potworną, tak m akabryc zni e s urreal i s tyc zną j ak żywc em wyj ętą z s ennego kos zm aru. Ni e był to j ednak s en, l ec z j awa, równi e rzec zywi s ta j ak buzuj ąc e w m oi c h żył ac h przerażeni e.
B ył y tam obi e, Chri s ti ne i J es s i c a. Na i c h wi dok zas ł oni ł em twarz rękam i .
Gni ew, który we m ni e wezbrał , c zarny i l odowaty, przytł um i ł i nne em oc j e, które od dawna rządzi ł y m oi m c i ał em i dus zą.
Nogi ugi ęł y s i ę pode m ną, j akby był y z gum y, żoł ądek pods zedł m i do gardł a, aż poc zuł em kwaś ny s m ak na j ęzyku. Moj a zł oś ć naras tał a… S trac h równi eż.
T en ni ezwykł y koktaj l em oc j onal ny był dl a m ni e c zym ś zupeł ni e nowym i dodatkowo oddal ał m ni e od rzec zywi s toś c i ; c zuł em s i ę j ak m edi um , którego c i ał o as tral ne bada m i ędzygwi ezdne przes trzeni e, podc zas gdy m ateri al ne s poc zywa s pokoj ni e na odl egł ej o m i l i ony ki l om etrów Zi em i .
Rus zył em do przodu, s topy s am e m ni e ni os ł y. S m ród uderzył m ni e w nozdrza, zac zął dł awi ć w gardl e. B ył potworny i bardzo znaj om y. Oparł em s i ę o ś c i anę, żeby ni e s trac i ć równowagi , i dys zał em c i ężko. Zrobi ł em nas tępny krok w przód. T rząs ł em s i ę, bał em s i ę, że za c hwi l ę upadnę. W oc zac h m i s i ę m gl i ł o, ni e
m ogł em zogni s kować wzroku.
Mi c hael … T o, c o wi dzi s z, to ni edorzec znoś ć . W ytwór twoj ej zm ęc zonej wyobraźni . P rzez os tatni e pół roku dużo przes zedł eś i oto s ą tego s kutki . T o j uż koni ec . Żegnaj . B ył o m i ł o.
W pi wni c y znaj dował y s i ę trzy os oby: Chri s ti ne, J es s i c a i zas us zona s tarus z-ka, która odwi edzi ł a m ni e w dom u - s tara pani Zel l i s . Ni e wi dzi ał y m ni e. Otac zał j e krąg s toj ąc yc h na podł odze ś wi ec , któryc h bl as k z pewnoś c i ą troc hę j e oś l epi ał . Chri s ti ne l eżał a na betonowej pł yc i e naga, z rozł ożonym i nogam i . S tara
wi edźm a przykuc nęł a przed ni ą i z drewni anej bal i i wygarnęł a j akąś zi el onkawą, gal aretowatą s ubs tanc j ę. Rozs m arował a m aź na brzuc hu i narządac h pł c i owyc h Chri s ti ne; dwom a pazurzas tym i pal c am i m al ował a j aki eś dzi wne hi erogl i fy na j ej s kórze. T roc hę s pł ynęł o z brzuc ha na boki . Te res ztki z zapał em zebrał a w
garś ć i rozs m arował a po c ał ym tuł owi u Chri s ti ne, aż po pac hy.
J es s i c a s i edzi ał a na podł odze w kąc i e, j akby ni eś wi adom a tego, c o s i ę wokół
ni ej dzi ej e. Oc zy m i ał a otwarte, al e s zkl i s te od ł ez i wpatrzone gdzi eś w dal . W
rozm i gotanym bl as ku ś wi ec j ej buzi a m i ał a dzi wni e dem oni c zny wyraz.
Udał o m i s i ę opanować dres zc ze. Zbl i żył em s i ę j es zc ze o krok, c hoc i aż ni e bardzo wi edzi ał em , c o powi ni enem zrobi ć . S tara kobi eta nabrał a tym c zas em kol ej ną porc j ę gal arety, al e zam i as t rozs m arować j ą po c i el e Chri s ti ne, ws unęł a 173
j ej dł oń do poc hwy, aż po nadgars tek. Zi el ona m aź wypł ywał a z otworu po bo-kac h s onduj ąc ej , s zponi as tej ręki . Chri s ti ne al bo ni c ni e c zuł a, al bo w ogól e j ej to ni e przes zkadzał o, bo prawi e ni e reagował a na zabi egi wi edźm y; c hwi l am i tyl ko poj ęki wał a c i c ho al bo l ekko s i ę krzywi ł a. S i edząc a w kąc i e J es s i c a zac zęł a
ś pi ewać . Gł ęboki m , obc ym , m el odyj nym gł os em powtarzał a j aki eś ni ezrozum i a-
ł e s ł owa.
Dopi ero teraz, ki edy m oj a c órec zka zac zęł a przem awi ać w obc ym j ęzyku, dotarł a do m ni e potwornoś ć tej c ał ej s c eny. Naprawdę do m ni e dotarł a. Zac zął em krzyc zeć .
Ogł us zaj ąc e ec ho zwi el okrotni ł o m ój wrzas k. Czuł em , j ak m oj a twarz wykrzywi a s i ę w pas kudnym grym as i e; oc zy wyc hodzi ł y m i z orbi t, m i ęś ni e s zc zęk s i ę napi nał y, s kóra c zerwi eni ał a. W ył em j ak s yrena, wydawał em z s i ebi e przeraźl i wy j azgot, s ygnał zac zątków obł ędu, s kargę na m i ł oś ć , którą utrac i ł em i odnal azł em -
ni epeł ną i ni es peł ni oną. W róc i ł y ws pom ni eni a z os tatni ego pół
roku: Ros y Dei ghton w s ypi al ni , ł ani a w s zopi e, Lauren Hunter na c hodni ku przed m oi m dom em , krew P age’ a na m oi c h rękac h, s tara pani Zel l i s w bi bl i otec e, pękaj ąc a c zas zka P hi l l i pa Dei ghtona. A l e naj gors ze był y ws pom ni eni a s am yc h Izol antów, przekl ętyc h dem onów, które zruj nował y m i życ i e.
J es s i c a um i l kł a.
S tara pani Zel l i s wyj ęł a rękę z poc hwy m oj ej żony.
Uj awni ł em s i ę. T eraz m us i ał em c oś z tym zrobi ć .
Ś wi atł o ś wi ec deform ował o przes trzeń i fał s zował o rozm i ary pi wni c y i nagl e s twi erdzi ł em , że s toj ę znac zni e bl i żej betonowego pos tum entu, ni ż m i s i ę wydawał o.
S tara pani Zel l i s ods unęł a s i ę od Chri s ti ne powol i , j akby ni e c hc i ał a j uż bardzi ej zakł óc ać tej s c eny. W yś l i znęł a s i ę z kręgu ś wi ec , al e ni e podes zł a do m ni e, tyl ko przes unęł a s i ę w l ewo, pod ś c i anę, w pobl i że s c hodów. Ni e s pus zc zał a ze m ni e wzroku. W m i gotl i wym ś wi etl e j ej twarz nabi erał a pi ęknyc h, ni em al kró-
l ews ki c h rys ów; wł os y s tawał y s i ę c i em ne i j edwabi s te, s kóra c zys ta i gł adka, ruc hy peł ne wdzi ęku. Łac hm any zm i eni ł y s i ę w powł óc zys tą s ukni ę, wi ązaną na s zyi , opadaj ąc ą na pi ers i , s i ęgaj ąc ą kos tek i zdobi oną zł otym i kl ej notam i , które zal ś ni ł y w bl as ku ś wi ec .
- Mi c hael … - powi edzi ał a. J ej gł os , c i c hy i m el odyj ny, s ąc zył s i ę z pół m roku j ak dźwi ęki fortepi anu.
B ył a… pi ękna.
Nagl e c ał y m ój s trac h i c i erpi eni e wydał y m i s i ę ni ewi arygodni e odl egł e.
P ragnął em tyl ko j ej , pożądał em j ej m roc znej urody, grac j i , z j aką przywarł a do ś c i any, j ej uwodzi c i el s ki ego uś m i ec hu, wdzi ęc znego ges tu, którym m ni e 174
przywoł ywał a. Mi ał em przed s obą naj bardzi ej ni ezwykł ą i egzotyc zną i s totę, j aką w życ i u s potkał em . B ył a j ak zapi eraj ąc a dec h w pi ers i s yrena z ni eznanego m i ni em ego fi l m u.
- T ata!
Gł os przes ąc zył s i ę do m oj ej ś wi adom oś c i . K ątem oka zobac zył em , j ak J es s i c a podrywa s i ę z zi em i i wyc i ąga do m ni e ręc e. Odwróc i ł em s i ę do ni ej . Do m oj ej c órki .
- J es s i c a?
- T atus i u! - zawoł ał a. - Ni e… Ni e patrz na ni ą…
Ni e pos ł uc hał em j ej : s poj rzał em , a ona - s tara pani Zel l i s - s poj rzał a na m ni e. Znów był a przerażaj ąc ą wi edźm ą, s zc zerzył a pas kudne zęby w uś m i ec hu, wpatrywał a s i ę we m ni e zł otym i oc zam i , które napeł ni ł y m oj e s erc e przerażeni em . W uł am ku s ekundy zm rozi ł a i s pl ugawi ł a m oj e pożądl i we fantazj e. J ej dł oni e i
s topy znowu upodobni ł y s i ę do s zponi as tyc h ł ap i um ożl i wi ł y j ej ws pi -nac zkę po ś c i ani e. P aral i żuj ąc m ni e s poj rzeni em , us adowi ł a s i ę wś ród dźwi garów ni s ko zawi es zonego s ufi tu. W bi ł a pazury gł ęboko w napęc zni ał e drewno. W
tej c hwi l i bardzi ej przypom i nał a Izol anta ni ż c zł owi eka; s zc zerzył a kł y i s yc zał a wś c i ekl e.
J ej wł adza nad Chri s ti ne i J es s i c a s ł abł a. J es s i c a przyc i s nęł a ręc e do pi ers i i gł oś no pł akał a. B uzi ę m i ał a trupi obl adą i m okrą od ł ez. Chri s ti ne, bardzi ej c hyba zdum i ona ni ż przerażona, us i adł a, obi em a rękam i podtrzym uj ąc brzuc h, i s puś c i ł a nogi na zi em i ę. J ej pi ers i , nabrzm i ał e i zi el one od m azi , koł ys ał y s i ę j ak
wahadł a, j akby w każdej z ni c h też rós ł pł ód. Ni e otrząs nęł a s i ę j es zc ze do końc a z trans u: zgarnęł a troc hę gal arety z zi em i pod nogam i i zl i zał a j ą z ręki . Zaraz j ednak s krzywi ł a s i ę i s pl unęł a z ni es m aki em , a potem zwym i otował a s trugę zi el onego ohydztwa, obryzguj ąc pos adzkę pod s i edząc ym na bel c e potworem .
P odał em j ej rękę. S kul i ł a s i ę, ods unęł a i wrzas nęł a ze s trac hu. Zac howywał a s i ę j ak w kos zm arze s ennym . Tak j akby to m ni e s i ę bał a, j akby wc al e ni e c hc i ał a, żebym j ą ratował . P róbował a s i ę ods unąć , al e J es s i c a zdążył a s i ę przez ten c zas uc zepi ć j ej drugi ej ręki i trzym al i ś m y j ą oboj e, c i ągnąc ze ws zys tki c h s i ł ,
wl okąc j ej brzem i enne c i ał o po betonowej pos adzc e. Zos tawał za ni ą zi el onkawy ś l ad j ak odc i s k ubł oc onej opony.
- Chri s ti ne! - krzyknął em . - Mus i m y uc i ekać ! S zybc i ej !
J es s i c a przes tał a pł akać i tyl ko powtarzał a bł agal ni e:
- Mam us i u! P ros zę, m am us i u!
Chri s ti ne wykrzyc zał a c oś hi s teryc zni e. P owi odł a wzroki em po pi wni c y, kom pl etni e zagubi ona. T rans s i ę urwał i nagl e s tał a s i ę m ał ą dzi ewc zynką, która 175
zabł ądzi ł a w l es i e i s zuka m am y. Zagubi oną i os zoł om i oną. Znowu wrzas nęł a, wodząc bezradni e oc zam i .
- Chodź. - Ś c i s nął em j ą m oc ni ej za ram i ę. - Idzi em y!
S tara pani Zel l i s podrygi wał a nerwowo na grzędzi e pod s ufi tem . Oc zy ś wi ec i ł y j ej j as no j ak ni gdy przedtem , j ak ś l epi a Izol antów. Zas yc zał a przeraźl i wi e j ak wąż w s ytuac j i zagrożeni a i oderwał a j edną pazurzas tą rękę od dźwi gara.
T rzym ał a w ni ej gruby odł am ek drewna.
- Do s c hodów! - ryknął em , popyc haj ąc przed s obą J es s i c ę i Chri s ti ne.
P otykaj ąc s i ę, bi egl i ś m y na górę. Na os tatni m s topni u obej rzał em s i ę przez ram i ę, s zykuj ąc s i ę na wi dok wi edźm y s i ekąc ej s zponam i powi etrze, s yc ząc ej przeraźl i wi e i hi pnotyzuj ąc ej m ni e tym i zł otym i , ś wi ec ąc ym i ś l epi am i . A l e wc al e j ej ni e zobac zył em .
Zatrzas nął em drzwi , l i c ząc w duc hu na to, że m oże zatrzym aj ą potwora.
Chri s ti ne os unęł a s i ę na zakurzoną podł ogę, zas ł ani aj ąc rękam i s woj ą nagoś ć .
W s zędzi e był o peł no zi el onej gal arety, al e dopi ero teraz rozpoznał em j ej os trą woń.
Zi el ona herbata. P rzepi s Ros y Dei ghton.
Mogł em zac ząć wyc i ągać naj różni ej s ze wni os ki , al e na żaden ni e m i ał em w tej c hwi l i c zas u. P om yś l ał em tyl ko, że ws zys tko j es t c zęś c i ą W i el ki ego P l anu -
s pi s ku A s hborough wym i erzonego przec i wko rodzi ni e Cayl e’ ów. J eżel i tyl ko przeżyj em y ten kos zm ar, to późni ej s obi e o ni m porozm yś l am do wol i . Oby.
W yc i ągnął em rękę do Chri s ti ne. P ł ac ząc , próbował a ws tać z podł ogi , al e po-
ś l i znęł a s i ę na zi el onej gal arec i e. S poj rzał a na m ni e bł agal ni e, j akby pros ząc o wybac zeni e. S ki nął em gł ową.
- Chodźm y, Chri s ti ne. Mus i m y j ak naj s zybc i ej s tąd wyj ś ć .
Znowu s próbował a s i ę podni eś ć , al e w tej s am ej c hwi l i drzwi do pi wni c y otworzył y s i ę z huki em i w progu s tanęł a s tara pani Zel l i s . J es zc ze bardzi ej upodobni ł a s i ę do potwora, z twarzą zdeform owaną w odrażaj ąc ą m as kę i oc zam i pł onąc ym i zł otem .
I nagl e znów zobac zył em zam i as t ni ej pi ękną kobi etę… W yc i ągał a do m ni e ręc e, a j ej peł ne, c zerwone us ta wypowi adał y s ł owa:
- Chodź do m ni e, Mi c hael . Chc ę s i ę z tobą koc hać , tu i teraz.
W i edzi ał em , że ni e powi ni enem s i ę godzi ć , wc al e ni e m i ał em na to oc hoty, al e zawł adnęł a m ną c ał kowi c i e. W yc i ągnął em do ni ej ręc e, c hc i ał em poc zuć s m ak j ej c zerwonyc h j ak wi no warg i ś l i s ki ego j ęzyka, dotknąć del i katnej bi ał ej s kóry, wpl eś ć pal c e w l ś ni ąc e kas ztanowe pukl e. P rzes zył m ni e dres zc z rozkos zy,
przy którym ws zys tki e m oj e l ęki zbl adł y. P ragnął em j ej i c hc i ał em s i ę 176
poddać j ej rozkazom . Nas ze pal c e s i ę zetknęł y, przes koc zył a i s kra. Zaś l i ni ł em s i ę. W tej c hwi l i był a ws zys tki m , o c zym ki edykol wi ek w życ i u m arzył em . I był a c ał a m oj a.
Nagl e c oś s i ę s tał o. W ydał a z s i ebi e przeraźl i wy s krzek, pi s kl i wy i bol eś ni e przeni kl i wy, em anuj ąc y c zys tym zł em . Cofnął em s i ę. P rzes tal i ś m y s i ę dotykać .
J ej pos tać zafal ował a i znowu s tał a s i ę s tarą pani ą Zel l i s . Ods koc zył a pod ś c i anę z twarzą wykrzywi oną w grym as i e wś c i ekł oś c i , ból u i wzgardy. Odwróc i ł a s i ę do m ni e boki em i wres zc i e zobac zył em , c o s i ę s tał o. Co Chri s ti ne j ej zrobi ł a.
K i edy pi erws zy raz ws zedł em do pokoj u, zas tał em w ni m tyl ko s korupy, zł am aną s zc zotkę i , oc zywi ś c i e, m nós two kurzu. Zł am any ki j od s zc zotki był zakoń-
c zony os trym s zpi kul c em , c o ni e us zł o uwagi Chri s ti ne, która z rozm ac hem wbi ł a go w s zyj ę m ons trum . Fontanna krwi bryznęł a na ś c i anę. W i edźm a os unęł a s i ę na kol ana, m ac aj ąc na oś l ep w pos zuki wani u drzewc a, al e zani m zdąży-
ł a go poc hwyc i ć , pods zedł em i kopnął em j ą z c ał ej s i ł y w twarz. Zakrztus i ł a s i ę.
W bi ty w s zyj ę ki j utrudni ał j ej m ówi eni e, wi ęc z j ej us t dobył s i ę tyl ko c hrapl i wy s zept. Upadł a. K rew trys nęł a z rany. S c hyl i ł em s i ę, wyrwał em ki j i wym i erzo-nym ruc hem wbi ł em j ej go przez us ta w gł ąb gardł a. Rozl egł s i ę gul goc ząc y j ęk, us ta wi edźm y otworzył y s i ę do krzyku, zł ote oc zy wys zł y z orbi t. Drapał a pazuram i
podł ogę, j akby rozpac zl i wi e us i ł ował a rzuc i ć j es zc ze j eden, os tatni urok. W
powi etrzu rozs zedł s i ę przyprawi aj ąc y o m dł oś c i zapac h gorąc ej krwi , która rozl ewał a s i ę po zi em i ni es am owi tą kał użą: s zeroką, rozedrganą i ros nąc ą w oc zac h. W i edźm a m i otał a s i ę, c hrypi ał a, s yc zał a ni enawi s tni e, aż w końc u zł ote oc zy wybl akł y i zm i eni ł y s i ę w m atowos zare s zkl i s te kul ki , tępo wpatrzone w s ufi t.
S tara pani Zel l i s ni e żył a.
Rozs ądek pos zeptywał m i , że i nas c zeka wkrótc e ten s am l os .
36.
W ym knęl i ś m y s i ę frontowym i drzwi am i . Ni e c hc i ał em wyc hodzi ć tyl nym wyj ś c i em , za bl i s ko był o s tam tąd do l as u. Ś wi ec i ł o tam m nós two zł otyc h ś l epi , które natyc hm i as t wypatrzył yby m orderc ów s tarej wi edźm y. A wtedy ni e 177
us zl i byś m y z życ i em . W ol ał em zaryzykować przej ś c i e przez werandę, której puł apki - dzi ury w podł odze i s próc hni ał e bel ki - okazał y s i ę ni egroźne. P rzebi e-gl i ś m y przez podwórko.
Co to m us i ał być za wi dok. Naga kobi eta w c i ąży, obl epi ona zi el oną m azi ą i kurzem , z krwi ą na rękac h; prowadząc y j ą m ężc zyzna, także z zakrwawi onym i rękam i ; i na koni ec pos tać w tym towarzys twi e wygl ądaj ąc a naj bardzi ej zwyc zaj ni e - pi ęc i ol etni a dzi ewc zynka, która na pi erws zy rzut oka wygl ądał a c ał -
ki em norm al ni e, al e przed c hwi l ą wys zł a z trans u i dopi ero dozna s zoku. Na s zc zęś c i e ni kt nas ni e wi dzi ał , c hyba że ktoś (l ub c oś ) krył s i ę w s zpal erze drzew ł ąc ząc ym pos i adł oś ć z gł ówną drogą.
B ez s ł owa dopadl i ś m y do s am oc hodu i wc i s nęl i ś m y s i ę do ś rodka: Chri s ti ne z tył u, J es s i c a obok m ni e, na przedni m fotel u pas ażera.
S i ęgnął em do s tac yj ki .
K l uc zyki …
- P s i akrew, Chri s ti ne! Gdzi e s ą kl uc zyki , do c hol ery?!
Z tył u dobi egł s zl oc h m oj ej żony.
- O J ezu…
Odwróc i ł em s i ę. Leżał a s kul ona na tyl nej kanapi e i drżał a j ak w gorąc zc e. Na c ał ym c i el e m i ał a gęs i ą s kórkę. Zi el one pas kudztwo j aki m ś s pos obem przem i e-
ś c i ł o s i ę z j ej żoł ądka nawet na wł os y.
- Gdzi e m as z kl uc zyki ?
- W torebc e…
Gł os j ej zadrżał , zał am ał s i ę i ukrył a twarz w dł oni ac h, j akby s podzi ewał a s i ę, że j ą uderzę.
- Ni ec h to s zl ag!
Obi em a pi ęś c i am i wyrżnął em w ki erowni c ę, aż zawi brował a.
- T atus i u… - J es s i c a rozgl ądał a s i ę w pani c e dookoł a. - J edźm y s tąd, pros zę.
Ni e m i ał em wyboru: m us i ał em tam wróc i ć .
- J a teraz wys i ądę. Zam kni j c i e drzwi od ś rodka i ni e otwi eraj c i e i c h, dopóki ni e wróc ę. Cokol wi ek by s i ę dzi ał o.
J es s i c a bez przekonani a poki wał a gł ową.
- A j eś l i ni e wróc i s z? - dobi egł ponury gł os z tył u.
- T u c hodzi o życ i e was dwóc h i m oj ego ni enarodzonego dzi ec ka - odpar-
ł em beznam i ętni e. - W róc ę. A wtedy wyj edzi em y s tąd na zaws ze. Obi ec uj ę.
K ł am ał em j uż wc ześ ni ej . S kł am ał em i teraz. „W tedy w l es i e to był y ś wi etl i ki , koc hani e… ”
178
- T orebka j es t w pi wni c y - powi edzi ał a Chri s ti ne. - Leży w kąc i e, razem z ubrani em .
S ki nął em gł ową i wys i adł em . S prawdzi ł em , c zy ni e wi dać Izol antów, i zam knął em drzwi . S zc zęknął c entral ny zam ek. Uś m i ec hnął em s i ę pogodni e do obs erwuj ąc ej m ni e zza s zyby J es s i ki . Chc i ał em j ej w ten s pos ób dodać otuc hy, al e w odpowi edzi tyl ko s puś c i ł a wzrok.
W yj ął em z bagażni ka weł ni any koc , pod którym wc ześ ni ej s i ę c hował em , i rzuc i ł em go na tyl ną kanapę, do Chri s ti ne. Zdzi wi ł em s i ę, wi dząc l eżąc ą obok ni ego aptec zkę s am oc hodową. W yj ął em z ni ej j edyny znaj duj ąc y s i ę tam s kal pel
- m al utki , z dwuc entym etrowym os trzem . Leps ze to ni ż ni c .
T rzas nął em kl apą bagażni ka i podbi egł em do furtki , której ni e zam knęl i ś m y za s obą. W i atr powi ał m oc ni ej i porus zył s os nam i , które wes tc hnęł y c hrapl i wi e; ten dźwi ęk ś wi etni e pas ował do tej zi m nej , przerażaj ąc ej s c eneri i . P rzebi egł em przez trawni k, przes koc zył em dzi ury w podł odze werandy i wpadł em do dom u
s tarej pani Zel l i s .
I od razu j ą zobac zył em : twarz s tężał a w krwawym uś m i ec hu, m artwe oc zy wpatrzone w s ufi t, ki j od s zc zotki s terc ząc y z s zyi j ak koł ek z s erc a wam pi ra.
K rew utworzył a pół toram etrową kał użę. W pokoj u unos i ł a s i ę gorąc a, organi c z-na, znaj om a woń. P i erws zy raz poc zuł em j ą na s tażu w s zpi tal u. T ego zapac hu s i ę ni e zapom i na.
Us i ł uj ąc ni e wdepnąć w krew, przes tąpi ł em nad c i ał em (bał em s i ę; wyobra-
żał em s obi e, że s tara pani Zel l i s tyl ko udaj e trupa i zaraz zł api e m ni e za kos tkę) i potykaj ąc s i ę w pół m roku, zs zedł em do pi wni c y. Na ś c i anac h zos tał y m akabryc zne krwawe ś l ady w m i ej s c ac h, gdzi e opi erał em s i ę o ni e rękam i . Zac hodzi -
ł em w gł owę, j aką di abel s ką i s totą był a s tara pani Zel l i s . Na pewno w j ej żył ac h pł ynęł a i zol anc ka krew, dowodzi ł y tego zł ote oc zy i os tre żół te s zpony, al e przec i eż potrafi ł a do zł udzeni a przypom i nać c zł owi eka. Czyżby urodzi ł a s i ę z m i e-s zanyc h rodzi c ów? Z c zł owi eka i Izol anta? Ni e wyobrażał em s obi e, żeby c zł owi ek
m ógł z wł as nej wol i wej ś ć w taki zwi ązek. A l e j ak i nac zej ?
Może wyj aś ni ł by c i to trup z grobu na tył ac h dom u?
Znowu przypom ni ał y m i s i ę s ł owa P hi l l i pa: „Za dom em j es t grób, podobno m atkę tam poc hował a; z drogi go wi dać ”.
Na dol e w dal s zym c i ągu pł onęł y ś wi ec e, rozl any wokół ni c h s topi ony wos k przypom i nał l i ś c i e l i l i i wodnyc h. S poj rzał em w kąt naprzec i wko s c hodów: l eżał o tam ubrani e i torebka Chri s ti ne. P odbi egł em do ni c h, porwał em j e z podł ogi i wł ożył em pod pac hę, c ał y c zas trzym aj ąc w j ednej ręc e s kal pel . S zybko, na
pal c ac h wróc i ł em na górę.
179
Na os tatni m s topni u s c hodów s tanął em j ak wryty.
Zdrętwi ał em .
Na podł odze zobac zył em krwawe odc i s ki s tóp.
Łap Izol anta.
T rop był poj edync zy, al e wys tarc zył , żeby ś m i ertel ni e m ni e przes tras zyć .
S twór ws zedł w kał użę krwi , a potem c ofnął s i ę i pos zedł do kuc hni . Oc zam i wyobraźni uj rzał em Izol anta, który - zani epokoj ony hał as em - zaj rzał do dom u i znal azł s tarą pani ą Zel l i s w nader ni ekorzys tnym s tani e. T eraz pewni e wybi egł
na dwór, aby poi nform ować brac i i s i os try o tragedi i . P s i a m ać … Zaraz m ni e dopadną.
B i egł em j ak zwi erzę, które wi e, że m yś l i wy bi erze j e na c el . W ypadł em przez frontowe drzwi , na ś m i erć zapom ni aws zy o dzi urawej podł odze werandy. Gdybym m i ał ws kazać j eden m om ent, w którym był em bl i s ki poddani a s i ę, to był a-by ta wł aś ni e c hwi l a: m oj a s topa wes zł a w s próc hni ał ą des kę j ak kc i uk w m i ążs z
nadgni ł ego owoc u. Noga ugrzęzł a m i w dzi urze po kol ano i m us i ał em zaprzeć s i ę ręką, żeby ni e wpaś ć gł ębi ej . Rozdarł em dżi ns y; ś wi eża rana - od poł owy pi s zc zel i do wys okoś c i kol ana - zal ś ni ł a wi ś ni ową c zerwi eni ą, a pł at zdartej s kó-
ry zawi s ł bol eś ni e przy j ej górnej krawędzi . Zatkał o m ni e, pł uc a zac zęł y m ni e pal i ć . Odrzuc i ł em ubrani e i torebkę i ws parł em l ewą rękę m oc ni ej na (j ak s ądzi -
ł em ) s ol i dni ej s zym kawał ku des ki , tej s am ej , która przed c hwi l ą poharatał a m i nogę, a teraz przes zorował a m i po rani e drugi raz. Ni ewi el e brakował o, żebym zem dl ał z ból u.
S poj rzał em na s am oc hód. J es s i c a i Chri s ti ne s i edzi ał y z twarzam i przykl ej o-nym i do s zyb, wpatruj ąc s i ę we m ni e j ak dzi ec i , które na wyc i ec zc e w zoo ogl ą-
daj ą egzotyc znego zwi erzaka. B oże… Ni e c hc i ał em , żeby tak wygl ądał o nas ze os tatni e s potkani e. Mus i ał em s i ę uwol ni ć i to s zybko; wykrzes ać res ztki s i ł ; dać z s i ebi e ws zys tko. K urc zę, do tej pory s zł o m i c ał ki em ni eźl e. Ni e m ogł em s i ę teraz poddać !
Czyżby, Mi c hael ?
W yc i ągnął em ręc e, c hwyc i ł em krawędź naj wyżs zego s c hodka i wyc zoł gał em s i ę z puł apki . Zł apał em torebkę; ubrani e Chri s ti ne pos tanowi ł em s obi e darować . S padł em ze s c hodków werandy i wyrżnął em kol anam i o betonową ś c i eżkę.
Coś wypadł o z dom u i rzuc i ł o s i ę na m ni e. K ątem oka dos trzegł em c hudą s yl wetkę, która j ednym s us em przes adzi ł a werandę i frunęł a w m oj ą s tronę w powi etrzu. Zrobi ł em uni k, al e bes ti a zahac zył a m ni e s zponem na wys okoś c i pas a i ni e udał o m i s i ę ws tać . W yc i ągnął em przed s i ebi e trzym any w ręc e s kal pel (c ud,
że j es zc ze go ni e upuś c i ł em ! ). Izol ant s koc zył na m ni e, s zc zerząc kł y, 180
al e był em s zybs zy: rozorał em m u pol i c zek s kal pel em . P atrzył em m u z bl i s ka w pys k, gdy des perac ko próbował m ni e dos i ęgnąć zębam i , i dźgał em na oś l ep: w barki , pi erś , s zyj ę. Gorąc a krew trys kał a na ws zys tki e s trony, bryzgał a m i na twarz, przes i ąkał a przez kos zul ę. S twór m ł óc i ł ł apam i na ws zys tki e s trony, zębi -s ka
m i j ał y m ni e o m i l i m etry, s zukaj ąc c i ał a i znaj duj ąc tyl ko ubrani e. W końc u kwi knął z ból u i na m om ent c ofnął ł eb. W ys tarc zył o m i to, żeby pc hnąć s kal pel em pros to w j edno ze ś wi ec ąc yc h ś l epi .
Zawył i zatoc zył s i ę w tył , uderzaj ąc ł apą w tkwi ąc y w oc zodol e nóż. Żół ta, gęs ta j ak budyń m aź s pł ynęł a m u na pol i c zek. W ygl ąda j ak tapi oka, pom yś l ał em od rzec zy. P rzewróc i ł s i ę na wznak, bezradni e tł ukąc pi ęś c i am i w oś ni eżony trawni k. S kal pel s terc zał m u z oka j ak… j ak ki j od s zc zotki z s zyi s tarej pani Zel l i s .
W s tał em ni eporadni e, j ak s paral i żowane dzi ec ko. Zm rużył em oc zy i popa-trzył em z ukos a na s am oc hód. Ś wi at wi rował m i przed oc zam i .
- T atus i u! - wrzas nęł a J es s i c a. - S zybko! Rus zył em w s tronę auta.
- T ato! T orebka! - us ł ys zał em . - T orebka!
Leżał a obok wi j ąc ego s i ę z ból u potwora. Dopadł em do ni ej na zdrętwi ał yc h nogac h i podni os ł em j ą z zi em i . Izol ant c hwi ej ni e dźwi gnął s i ę. W j ednym oku nadal m i ał wbi ty s kal pel , drugi e j arzył o m u s i ę wś c i ekł ym zł otym ogni em . J es zc ze ni e s trac i ł wol i wal ki .
Mi m o ból u, wyc zerpani a i żądzy m ordu rzuc i ł em s i ę do uc i ec zki . B i egł em s zybko. Dos koc zył em do s am oc hodu i s zarpnął em za kl am kę od s trony ki erow-c y. B ez s kutku. Zam ek trzym ał .
- J es s i c a! - warknął em . - Otwórz drzwi , do di abł a!
P atrzył em , j ak m ozol i s i ę z przyc i s ki em od s trony pas ażera, aż w końc u us ł ys zał em gł oś ne kl i k i zam ek zos tał odbl okowany. W s koc zył em do ś rodka, al e Izol ant zdążył przez ten c zas dobi ec do auta.
Zam i as t próbować m ni e wyc i ągnąć , pc hnął m ni e gł ębi ej , na J es s i c ę, i ws koc zył na m ni e. J es s i c a i Chri s ti ne zac zęł y krzyc zeć , ws zys c y wym ac hi wal i rękam i , rozdaj ąc c i os y na oś l ep. S zpon bes ti i c hl as nął m ni e po twarzy. P oc i ekł a krew, zi m ne powi etrze wżarł o m i s i ę w ranę j ak kwas . J es s i c a wpadł a w hi s teri ę;
drapał a paznokc i am i s zybę, c hc ąc znal eźć s i ę j ak naj dal ej od toc zonej na s ąs i edni m fotel u wal ki na ś m i erć i życ i e. Chri s ti ne us i adł a pros to i z tyl nej kanapy os troż-
ni e wym i erzał a c i os y pi ęś c i am i . Cel ował a dos konal e, al e ni e udał o j ej s i ę ani zrani ć Izol anta, ani nawet odwróc i ć j ego uwagi . P rzewróc i ł m ni e prawi e na bok i s i edzi ał na m ni e c ał ym c i ężarem , okł adaj ąc po pl ec ac h i ram i onac h.
181
B rzytwi as te pazury z ł atwoś c i ą c i ęł y na m ni e ubrani e i wi edzi ał em , że j eś l i s zybko c zegoś ni e wym yś l ę, s końc zę j ak s tara pani Zel l i s . B ył em c oraz s ł abs zy i zupeł ni e bezradny.
Nagl e us ł ys zał em przes zywaj ąc y ryk ból u. Ci ężar na m oi c h pl ec ac h zel żał .
P odni os ł em gł owę i zobac zył em pl am ę krwi na przedni ej s zybi e. Odc zuł em ból ze zdwoj oną s i ł ą, al e korzys taj ąc z c hwi l i ul gi kopnął em obi em a nogam i i poc zu-
ł em , że trafi am w c i ał o. Izol ant zawył , al e ni e uderzył m ni e w odpowi edzi . Us ł ys zał em c harkot, podni os ł em s i ę i przel azł em na s i edzeni e J es s i ki , trzym aj ąc gardę i s zykuj ąc s i ę do zadani a c i os u. Mał a s i edzi ał a wtul ona w naj dal s zy kąt fotel a, roztrzęs i ona i s poc ona ze s trac hu.
Izol ant dogorywał . S kal pel s terc zał m u z drugi ego oc zodoł u, ś wi eży tapi oko-wy ś l ad s pł ywał m u po pol i c zku, dygotał j ak pod wpł ywem i m pul s ów el ektryc z-nyc h.
- T o j a to zrobi ł am , tatus i u… - powi edzi ał a J es s i c a. - J a… j a go… W ybuc hnęł a pł ac zem . T rzęs ł a s i ę j ak gal areta.
- Mi c hael … - odezwał a s i ę Chri s ti ne. - Czy on… ni e żyj e?
S zturc hnął em s twora nogą. Zs unął s i ę z ki erowni c y i opadł na drzwi .
S kal pel , który J es s i c a odważni e wys zarpnęł a m u z j ednego oc zodoł u i wbi ł a w drugi e ś l epi ę, oparł s i ę tyl nym końc em o s zybę i zagł ębi ł w c zas zkę, tak że wys tawał tyl ko koni us zek rękoj eś c i .
Zauważył em c oś j es zc ze, c oś , c o ś c i s nęł o m ni e za gardł o. Żoł ądek fi knął kozi oł ka ze s trac hu.
- K to zam knął drzwi c zki ? - s pytał em s zeptem .
Ni kt m i ni e odpowi edzi ał .
W ł ąc zył em zam ek c entral ny.
- K l uc zyki . - powi edzi ał em . - Gdzi e s ą kl uc zyki ?
P rzes unął em s i ę, odpyc haj ąc m artwego Izol anta. J es s i c a podni os ł a torebkę z podł ogi .
- Ni e żyj e? - dopytywał a s i ę Chri s ti ne. - Na pewno ni e żyj e, Mi c hael ?
Dotknął em j ego nadgars tka. Déj à vu. Robi ł em to dzi es i ątki razy u ni c h w l egowi s ku.
- Ni e żyj e - potwi erdzi ł em . Zapadł a zł owi es zc za c i s za. - Cokol wi ek s i ę s tani e, ni e otwi eraj c i e drzwi - dodał em .
Zepc hnął em trupa m i ędzy fotel e. Chri s ti ne wrzas nęł a, ki edy okal ec zony ł eb zwi s ł w j ej ki erunku.
- Ci s zej ! - s yknął em , rozgl ądaj ąc s i ę. K toś zam knął drzwi … - P oł óż go obok s i ebi e na s i edzeni u. T yl ko ni e otwi eraj drzwi .
182
- Ni e m ogę na ni ego patrzeć … J es t c ał y zakrwawi ony. Ni e m ogl i byś m y po pros tu wyrzuc i ć go przez okno?
S am wrzuc i ł em zwł oki na tyl ną kanapę. Chri s ti ne ods unęł a s i ę w drugi kąt, c i as no, owi j aj ąc s i ę koc em , tak j akby m ógł j ą oc hroni ć przed zabi tym potworem .
- Obs erwuj ą nas - wyj aś ni ł em . - W i edzą, c o zrobi l i ś m y. Czekaj ą.
- Na c o?
- Na dogodny m om ent, żeby nas zabi ć .
37.
Ci c ho. Zbyt c i c ho. Górą przel ec i ał ni etoperz, wydaj ąc taki e dźwi ęki , j akby s i ę z nas podś m i ewał . P ewni e dobrze wi edzi ał , i l u tyc h s kurc zybyków c zai s i ę za drzewam i .
J es s i c a podał a m i wyj ęte z torebki kl uc zyki . Uruc hom i ł em s am oc hód. J akby w reakc j i na warkot s i l ni ka w c ał ym l es i e zapł onęł y zł ote oc zy: dwadzi eś c i a, m oże trzydzi eś c i par. P owol i rus zył em po bi tej drodze.
Izol anc i rzuc i l i s i ę za nam i w poś c i g. J eden znaj dował s i ę wyraźni e bl i żej od pozos tał yc h (pewni e to on zam knął nas w s am oc hodzi e) i teraz ws koc zył nam na m as kę. W c zepi ł s i ę pazuram i w wyc i erac zki , przyc i s nął odrażaj ąc y pys k do s zyby i zawył przec i ągl e.
W c i s nął em gaz do dec hy. T um an kurzu s pod tyl nyc h kół zas nuł pół okol i c y.
Mi ni van wys trzel i ł j ak z katapul ty.
- Goni ą nas , tatus i u! - krzyknęł a J es s i c a.
Ledwi e j ą zrozum i ał em , bo s am oc hód pods kaki wał na wyboj ac h.
Doj ec hal i ś m y do końc a bi tej dróżki , gdzi e m us i ał em zaryzykować . Zał oży-
ł em , że ni ewi doc zną zza gęs to ros nąc yc h drzew drogą ni e będzi e akurat przej eż-
dżał żaden s am oc hód. Z poś l i zgi em s kręc i l i ś m y na as fal t. Izol ant na m as c e pu-
ś c i ł wyc i erac zki i zs unął s i ę na poboc ze j ak ni eum oc owana wal i zka. T rup na tyl nym s i edzeni u pol ec i ał na Chri s ti ne, która wrzas nęł a przeraźl i wi e, odepc hnę-
ł a go z obrzydzeni em i ni e przes tawał a go kopać , j akby w ten s pos ób m ogł a s prawi ć , że zni kni e.
W l us terku zobac zył em ki l kunas tu kol ej nyc h s tworów wypadaj ąc yc h na drogę; porus zal i s i ę zygzaki em , j ak wygł odni ał e s zc zury w pos zuki wani u j edzeni a.
183
S am oc hód zdążył s i ę j uż j ednak rozpędzi ć i ki edy po c hwi l i zdal i s obi e s prawę, że nas ni e dogoni ą, s c hroni l i s i ę w oś ni eżonym l es i e.
Zam i erzał em uc i ec z A s hborough, al bo przynaj m ni ej s próbować . W ys tarc zy przec i eż, że będę trzym ał nogę na gazi e, aż ta pi eprzona m i eś c i na zos tani e za nam i , prawda? Doj ec hał em do drogi s tanowej i zawahał em s i ę: w prawo c zy w l ewo? Ni e m ogł em s kręc i ć na ws c hód, bo przej ec hał bym wtedy przez s am ś rodek
m i as tec zka, gdzi e c zekal i by na m ni e gl i ni arze i m i es zkańc y, pos ł us zni rozkazom Izol antów, m oże nawet uzbroj eni w pał ki i poc hodni e. B rakował oby i m tyl ko kos zul ek z napi s em : „W i taj c i e w A s hborough! Ni e wyj edzi ec i e s tąd żywi ! ”
P os tanowi ł em wi ęc poj ec hać na zac hód. W ten s pos ób m i nęl i byś m y nas z nowy dom , a późni ej dotarl i do E l l envi l l e.
- S padam y s tąd - powi edzi ał em .
- Ni e pozwol ą nam - zaoponował a Chri s ti ne. - Oboj e o tym wi em y, Mi c hael .
- P i eprzyć i c h - s twi erdzi ł em , ni e m aj ąc żadnyc h rac j onal nyc h argum entów.
- Gdybyś m y m ogl i uc i ec , dawno byś m y to zrobi l i . T ak j ak ws zys c y i nni . Ni c s i ę ni e zm i eni ł o: ni e wypus zc zą nas . Zres ztą po tym , c o zrobi l i ś m y tej kobi ec i e, pewni e będą nas c hc i el i po pros tu zabi ć . S am tak powi edzi ał eś .
P otrzebowal i ś m y odrobi ny nadzi ei . P os tanowi ł em zm i eni ć pł ytę:
- Ni e zabi j ą nas … Ni e dam y i m do tego okazj i . - Mi m o krętej drogi j ec ha-
ł em os tro, ponad s ześ ć dzi es i ąt na godzi nę. K nykc i e zbi el ał y m i od ś c i s kani a ki erowni c y. - Ni by j ak m i el i by nas teraz zatrzym ać ? No bez j aj , przec i eż j edzi em y s am oc hodem !
Ni ec h to ws zys c y di abl i … Gadał em od rzec zy i s am o tym wi edzi ał em . P otrafi l i przec i eż us zkodzi ć s am oc hód, ki edy j ec hał a ni m Chri s ti ne. Dl ac zego ni e m i el i by zrobi ć tego po raz drugi ? No… P ewni e by m ogl i . P robl em pol egał na tym , że po gł owi e koł atał a m i s i ę dzi wna konc epc j a tak zwanej wol noś c i i był em
gotowy, c hętny i zdol ny zrobi ć ws zys tko, aby j ą odzys kać .
J es s i c a s i ę rozpł akał a.
- J a c hc ę wyj ec hać , tatus i u! P ros zę, wyj edźm y.
- W i dzi s z, Chri s ? T woj a c órka c hc e wyj ec hać , wi ęc wyj eżdżam y.
- P owi nni ś m y poj ec hać do dom u - s twi erdzi ł a s m ętni e Chri s ti ne. - Oni tego c hc ą.
P rzeł knął em z wys i ł ki em ś l i nę.
184
- Cał ki em c i s i ę w gł owi e poc hrzani ł o? - zapytał em . - Mam wróc i ć ? Mowy ni e m a. J a tam ni e poj adę i ni e pozwol ę, żebyś c i e wy tam poj ec hał y.
- Zabi l i ś m y tę s tarą babę, do c hol ery! - Chri s ti ne krzyknęł a tak gł oś no, że zagł us zył a warkot s i l ni ka. Napi ęc i e w auc i e s i ęgnęł o zeni tu; był o j ak wi l gotny l etni dzi eń, c i ężki e i dus ząc e. - Mał o c i , że znowu rozm awi am y? P owi nni ś m y wróc i ć i zam knąć s i ę w dom u na c ztery s pus ty.
S poj rzał em na ni ą w l us terku ws tec znym . Mi ał a dzi wny wyraz twarzy: j akby zobac zył a Meduzę i zos tał a zam i eni ona w kam i eń. Zm rużył a oc zy, j akby dl a potwi erdzeni a m oi c h s koj arzeń. P rzec i eż do tej pory bal i ś m y s i ę nawet rozm awi ać , pod groźbą kal ec twa l ub ś m i erc i . Izol anc i od dawna m i el i nas w garś c i .
A teraz? P o tym , c o s i ę dzi s i aj wydarzył o? Mus i ał em j ej przyznać rac j ę. Zabi l i ś m y i c h duc hową przywódc zyni ę. W odwec i e oni zabi j ą nas .
Od m i es i ęc y grozi l i nam ś m i erc i ą, a teraz te groźby s peł ni ą. Z m oj ego punktu wi dzeni a ni e m i ał o znac zeni a, c o zrobi m y. A l e m i m o ws zys tko próba uc i ec zki wygl ądał a s ens owni ej .
W c i s nął em m oc ni ej pedał gazu, ni e zwrac aj ąc dł użej uwagi na Chri s ti ne.
Mi ni van ni e był m oże naj bardzi ej zrywnym wozem na ś wi ec i e, al e przynaj m ni ej przem i es zc zał s i ę z m i ej s c a na m i ej s c e. J ec hal i ś m y j uż os i em dzi es i ątką i rozpę-
dzal i ś m y s i ę c oraz bardzi ej .
Chri s ti ne krzyc zał a, żebym zwol ni ł , j a j ednak rozm yś l ał em gł ówni e nad tym , j ak Izol anc i m i el i by nas zatrzym ać . Naprawdę byl i gotowi rzuc ać s i ę nam po kol ei pod koł a?
Od nas zego dom u dzi el i ł o nas c zterys ta m etrów. W ł aś ni e m i nęl i ś m y dom P hi l l i pa, a j a zac zął em s i ę zas tanawi ać , ki edy agenc j a ni eruc hom oś c i s przeda dom kol ej nem u m ł odem u m ał żeńs twu, s kus zonem u dos konał ą okazj ą.
- T ato! - wrzas nęł a J es s i c a. - Uważaj !
P rzed c hwi l ą na uł am ek s ekundy zerknął em w bok, na dom Dei ghtonów.
K i edy znów s poj rzał em na drogę, zdj ęł o m ni e przerażeni e. J akby m ni e ktoś znokautował .
W dus i ł em pedał ham ul c a. Mi ni van wpadł w poś l i zg i wykonał peł ny obrót wokół wł as nej os i ; był o o wi el e za późno, żeby uni knąć zderzeni a z l eżąc ym w poprzek drogi j es i onem , od którego dzi el i ł o nas m ni ej ni ż dzi es i ęć m etrów.
Uderzyl i ś m y c zoł owo. S am oc hód s tanął dęba na przedni c h koł ac h i om al ni e przekozi oł kował . Rozl egł s i ę podwój ny ogł us zaj ąc y huk: pękł y opony. J es i on 185
eks pl odował m i l i onem odł am ków, które pos ypał y s i ę na nas drewni anym des zc zem . S am oc hód odbi ł s i ę od drzewa i okl apł , gdy przedni e koł a odpadł y od os i .
Natyc hm i as t poc zuł em zapac h benzyny.
Zrobi ł o s i ę c i c ho. S i edzi el i ś m y os zoł om i eni , wyraźni e s ł ys zał em nas ze przy-s pi es zone oddec hy. J es s i c a pi erws za zac zęł a pł akać , zaraz potem zawtórował a j ej Chri s ti ne. Mni e też c hc i ał o s i ę pł akać , al e pows trzym ał em ł zy. K toś m us i ał
być s i l ny, a ni e m ogł em w tej kwes ti i l i c zyć na żonę ani pi ęc i ol etni e dzi ec ko. W
l us terku wi dzi ał em c zerwoną pl am ę na twarzy Chri s ti ne; ni e wi edzi ał em , c zy to j ej krew, c zy zabi tego Izol anta.
- J es teś c i e c ał e? - zapytał em .
Mus i ał em wyrżnąć gł ową o dac h, bo ból wł aś ni e zac zynał dawać znać o s obi e. Na s zc zęś c i e ni kom u ni c s i ę ni e s tał o, m i m o że j ec hal i ś m y bez pas ów.
- Czuj ę benzynę, Mi c hael .
W ys i adł em z auta. K awał ki drewna był y dos ł owni e ws zędzi e, ki l ka utkwi ł o w atrapi e c hł odni c y, j eden s terc zał ze zderzaka j ak c el owo wbi ty koł ek. P rzedni a oś pękł a, koł a s padł y z ni ej i l eżał y na as fal c i e. B enzyna wyc i ekał a z pękni ętego baku. Nas z s am oc hód um i erał … T ak j ak wi edźm a.
J es s i c a równi eż wys i adł a i s tanęł a na poboc zu. B l i s ko l as u.
- J es s i c a! Ni e zbl i żaj s i ę do l as u!
W yobrazi ł em s obi e, j ak Izol ant wys kakuj e s pom i ędzy drzew, porywaj ą i zni ka w gąs zc zu.
- S am oc hód m oże wybuc hnąć - odparł a i wybi egł a na ś rodek j ezdni , z dal a od m i ni vana.
Mi ał a rac j ę. Otworzył em tyl ne drzwi i pom ogł em Chri s ti ne wys i ąś ć . Otul i ł a s i ę koc em j ak s zal em ; pi ers i i wydatny brzuc h wyraźni e s i ę pod ni m rys ował y.
Na j ej c i el e zas c hni ęty zi el ony żel zm i es zał s i ę z krwi ą i bł otem . W ybuc hnęł a ś m i ec hem , wys oki m , pi s kl i wym , zwi as tuj ąc ym poc zątki hi s teri i .
Odc i ągnął em j ą od wozu i rus zyl i ś m y pi es zo ś rodki em drogi . K i edy przes tał a c hi c hotać , odezwał em s i ę s m ętni e:
- T eraz c hyba ni e m am y i nnego wyj ś c i a, j ak tyl ko wróc i ć do dom u.
- T ego wł aś ni e c hc ą! - zawoł ał a, nagl e zupeł ni e s pokoj na i opanowana.
B ył o to troc hę przerażaj ąc e.
- P owi edzi ał aś tak j uż wc ześ ni ej …
186
- Gdyby c hc i el i nas zabi ć , j uż byś m y ni e żyl i . - Zadygotał a i wytarł a nos rąbki em koc a. - A l e wł aś c i wi e to i c h ni e rozum i em … Dl ac zego po pros tu nas ni e zabi j ą?
Zac zęł a wodzi ć dookoł a wzroki em paranoi c zki , ogl ądał a s i ę przez ram i ę, zerkał a w gł ąb l as u. Cał y c zas był a o krok od wpadni ęc i a w hi s teri ę. J es s i c a tul i ł a s i ę do m ni e. Ni e zac howywał a s i ę w ten s pos ób od m i es i ęc y.
- Ni e zabi j ą nas … - powi edzi ał em . - B o j es tem i m potrzebny. T o dobry po-wód.
Zawahał a s i ę.
- Mi c hael …
- T ak?
- Mus i m y pogadać .
- J a…
Dawne l ęki wróc i ł y ze zdwoj oną s i ł ą. B ał em s i ę z ni ą rozm awi ać , tak j akby j ej s ł owa obudzi ł y s tary, negatywny engram w m oj ej ś wi adom oś c i . T eraz to j a za-c zął em trwożl i wi e ogl ądać s i ę przez ram i ę: gdzi e m ogą być , s kąd nas obs erwuj ą i pods ł uc huj ą…
- Ni e boj ę s i ę i c h gróźb - s twi erdzi ł a Chri s ti ne, ki eruj ąc s i ę ni e tyl e odwagą, c o rac zej c hęc i ą potwi erdzeni a s woi c h nadzi ei . - Gdyby c hc i el i nas zabi ć , zabi l i by nas . Ni e m am rac j i ?
J akby c hc i ał a przekonać s am ą s i ebi e.
- Chyba że c zekaj ą na odpowi edni m om ent.
- J eś l i tak, to wrac aj m y do dom u i zac zni j m y ukł adać j aki ś pl an. W ym i e-ni m y s i ę doś wi adc zeni am i , m oże dowi em y s i ę o ni c h c zegoś nowego. Może m aj ą j akąś s ł aboś ć , którą uda s i ę wykorzys tać i zdoł am y uc i ec . I tak ni e m am y c hyba wi el ki ego wyboru…
Ni ec h to di abl i …
S tanął em j ak wryty i zac zął em m yś l eć . S ł owa Chri s ti ne wydał y m i s i ę zdum i ewaj ąc o odkrywc ze.
S ł aboś ć , dzi ęki której zdoł am y uc i ec .
Chri s ti ne i J es s i c a obej rzał y s i ę na m ni e. S tał em ni eruc hom o na ś rodku drogi przez dobre pół m i nuty, poc i erał em twarz i m yś l ał em … m yś l ał em … aż pom y-
ś l ał em , że m oże faktyc zni e j es t pewi en s pos ób. P otrzebował em tyl ko…
- Mi c hael ? Co s i ę s tał o? P odni os ł em wzrok.
- Farri s … Farri s c oś kom bi nował .
- K to? O c zym ty m ówi s z?
- Ni e teraz. Na pewno nas s ł ys zą.
187
Z bi j ąc ym s erc em i krwi ą ł om oc ząc ą w s kroni ac h wróc i ł em bi egi em do s am oc hodu i wywl okł em ze ś rodka zabi tego Izol anta. P rzypom i nał wór zi em ni aków, c i ężki i bezks ztał tny. Lec i ał m i przez ręc e, al e ś c i s nął em go m oc ni ej i wró-
c i ł em do żony i c órki , od c zas u do c zas u zerkaj ąc ze s i ebi e.
- Mi c hael ?! Co ty wyrabi as z?
- Chodźm y do dom u. P otem porozm awi am y.
38.
P owrót do dom u wygl ądał tak, j ak m ogl i ś m y s obi e wym arzyć : trwał krótko i obes zł o s i ę bez przygód. P rawi e ni e rozm awi al i ś m y. P oc i ągaj ąc nos am i w zi m -nym , wi l gotnym powi etrzu, rozgl ądal i ś m y s i ę po c i c hym , oś ni eżonym l es i e.
Zal edwi e pół godzi ny po zderzeni u z drzewem dotarl i ś m y bezpi ec zni e do dom u przy Harl an Road pod num erem 17 i pozam ykal i ś m y ws zys tki e drzwi . S i edzi el i -
ś m y przy s tol e w kuc hni , popi j al i ś m y wodę, a zabi ty Izol ant m rozi ł s i ę w zam ra-
żarc e. Chri s ti ne nadal był a owi ni ęta koc em j ak c ał unem , j a krwawi ł em z l i c znyc h ran, a J es s i c a w j as nym ś wi etl e zdawał a s i ę o wi el e brudni ej s za ni ż przed godzi ną w dom u wi edźm y. Zj edl i ś m y c oś i dos zl i ś m y do wni os ku, że powi nni -
ś m y s i ę wykąpać i s próbować zapom ni eć o ws zys tki m , c o s i ę rano wydarzył o.
Dwi e os oby, uzbroj one w kuc henne noże, s tał y na s traży w korytarzu na pi ętrze, podc zas gdy trzec i e z nas brał o prys zni c . P ół godzi ny późni ej znów zas i edl i ś m y do s toł u, c zyś c i i gotowi dys kutować o przes zł oś c i , teraźni ej s zoś c i i przys zł oś c i rodzi ny Cayl e’ ów.
Zegar w s al oni e wybi ł poł udni e. Ni e c hc i ał o m i s i ę wi erzyć , że poranne wydarzeni a rozegrał y s i ę w c i ągu ni ec ał yc h trzec h godzi n - tyl e c zas u upł ynęł o od m om entu, gdy s c hował em s i ę w s am oc hodzi e, do obec nej c hwi l i . Mi ał em rac zej wrażeni e, że m i nął tydzi eń.
- Czy J es s i c a m us i tego s ł uc hać ? - s pytał em .
J es s i c a s i ę ni e odzywał a, s i edzi ał a tyl ko obok nas z podkrążonym i , m okrym i od ł ez oc zam i .
- J es s , koc hani e, zos tań. P os ł uc haj , c o tata i m am a będą m ówi ć , a j ak przyj dzi e c i c oś do gł owy, to nam powi es z.
Mał a s ki nęł o s ł abo gł ową i s i orbnęł a wody. Chyba był o j ej oboj ętne, c o j ej każem y zrobi ć .
188
T ak, tak s tres pourazowy na dobre m oś c i s i ę w j ej gł ówc e.
Zac zął em . Odetc hnął em gł ęboko i opowi edzi ał em i m o ws zys tki m : o s potkani u z Ros y Dei ghton w dni u przeprowadzki (Chri s ti ne m ówi ł em j uż o tym wc ze-
ś ni ej , al e uznał em , że wł aś ni e od tego zdarzeni a powi ni enem zac ząć , c hoc i ażby przez wzgl ąd na J es s i c ę); o rannej ł ani w s zopi e; o Lauren Hunter; o m oi m ś ni e z P age’ em w rol i gł ównej ; o P hi l l i pi e Dei ghtoni e - j ak próbował m ni e s prowokować , j ak powi edzi ał m i o ś m i erc i Ros y i j ak w końc u zgi nął z m oj ej ręki ; o
s potkani ac h ze s tarą pani ą Zel l i s i S am em Huxtabl e’ em ; o tym , j ak rozm owa z S am em popc hnęł a m ni e do rozm yś l ań, c zy c ał a m oj a rodzi na ni e j es t przypadki em zam i es zana w ten, j ak go nazwał em , W i el ki P l an. Zrel ac j onował em m oj ą wi zytę w l egowi s ku Izol antów, którzy nazwal i m ni e „wybawi c i el em ”. Opi s ał em ze
s zc zegół am i ws zys tko, do c zego m ni e zm us i l i . K i edy dos zedł em do c hwi l i , gdy zakradł em s i ę do s am oc hodu, aby s twi erdzi ć , c o wł aś c i wi e porabi a Chri s ti ne, s poj rzał em na zegar. Mi nęł a godzi na, odkąd zac zął em s woj ą ni ewi arygodną opowi eś ć .
- Okazał o s i ę, że m i ał em rac j ę. B ył aś i c h wi ęźni em , tak s am o j ak j a.
Chri s ti ne zm ars zc zył a brwi .
- Z tą różni c ą, że j a ni e zdawał am s obi e s prawy z tego, że m ną m ani pul uj ą.
Dopóki ni e poj awi ł eś s i ę w tam tej pi wni c y, był am ś wi ęc i e przekonana, że regul arni e j eżdżę do l ekarza. T ak to dl a m ni e wygl ądał o: ten dom , ws zys tko… W
m oi c h oc zac h to był gabi net l ekars ki . Ni e przej rzał am i l uzj i .
- K i edy wi edźm a odkrył a, że j es tem w j ej dom u, też rzuc i ł a na m ni e urok -
przyznał em . - Nagl e upodobni ł a s i ę do pi ęknej s yreny. Zni ewol i ł a m ni e s woi m wi doki em . Ni e m ogł em s i ę porus zać , m ówi ć , ni c zrobi ć . Czuł em s i ę, j akbym um arł i pos zedł do ni eba, gdzi e przy perł owyc h wrotac h c zeka j uż na m ni e m ój ani oł s tróż. Gdybyś ni e dzi abnęł a j ej tym ki j em od s zc zotki , ni e s i edzi el i byś m y tu
teraz razem .
- Ni e c zuł eś , żeby Izol anc i m i el i podobną m oc ?
- Ni e. Może we ś ni e…
- Czyl i j es t m ożl i we, że tyl ko wi edźm a to potrafi ł a?
S ki nął em gł ową. Nagl e c oś s obi e uś wi adom i ł em .
- J ak c zęs to tam j eździ ł aś ?
- Do dom u wi edźm y?
- T ak.
Łzy napł ynęł y j ej do oc zu.
- Codzi enni e, odkąd J es s i c a zac zęł a c hodzi ć do s zkoł y.
P okręc i ł em gł ową.
189
- B oże… T o znac zy, że w ogól e ni e wozi ł aś j ej do s zkoł y?
Chri s ti ne s poj rzał a z żal em na c órkę i s ki nęł a gł ową.
- W ozi ł am , do zes zł ego m i es i ąc a. A l e l ekarka… T o znac zy, wi edźm a, upi erał a s i ę, żebym zabi erał a J es s i c ę ze s obą na nas ze s es j e. Czuł am , że ni e m am i nnego wyj ś c i a. Mi ał am wrażeni e, że j eś l i j ej ni e pos ł uc ham , s tani e s i ę c oś s tras znego.
- To na pewno też był el em ent c zarów. A l e zac zynam w zwi ązku z tym podej rzewać , że Izol anc i równi eż próbowal i m ni e kontrol ować . B ył em ś wi ęc i e przekonany, że j eś l i s próbuj ę z wam i porozm awi ać , zabi j ą was . To dl atego od m i es i ęc y prawi e s i ę ni e odzywał em . J ezu Chrys te… - P rzec zes ał em pal c am i wł o-s y. -
W ygl ąda na to, że ni e s am ym i bezc zel nym i groźbam i podporządkowal i s obi e c ał e m i as tec zko.
- Ci l udzi e, którzy zabral i trupa do dom u… W ygl ądal i j ak zom bi . J akby ni e m i el i wł as nej wol i .
P róbował em s obi e wyobrazi ć tę ni ezwykł a s c enę, tak j ak opi s ywał a j ą Chri s ti ne. S poj rzał em na J es s i c ę, która wpatrywał a s i ę j ak w trans i e w s ł oj e na bl ac i e s toł u. P ewni e próbował a ni e s ł uc hać nas zej rozm owy.
- Czy ta s tara pani c oś c i zrobi ł a, kotku? - zapytał em .
- Ni e.
- Na pewno?
- Na pewno - odparł a i dodał a: - Myś l ał am , że s i edzę w poc zekal ni . P rzez c ał y c zas . Ni gdy ni c ni e wi dzi ał am .
- Ni e próbował a c i grozi ć ?
- Ni e.
P rzeni os ł em wzrok na Chri s ti ne.
- Czego ta baba m ogł a c hc i eć od m ał ej ?
P ytani e oc zywi ś c i e m us i ał o pozos tać bez odpowi edzi . My j ej w każdym razi e ni e znal i ś m y. P rzec i eż nawet s am a Chri s ti ne ni e m i ał a poj ęc i a, c o s i ę tam wł a-
ś c i wi e dzi ał o.
- Ni ewi el e zos tał o m i w pam i ęc i - przyznał a. - A l e pam i ętam fragm enty rozm ów z kobi etą, którą wtedy brał am za l ekarkę. Mówi ł a m i , że od dawna m i es zka w tej okol i c y. J ej m atka m i es zkał a w tym s am ym dom u, a ki edy zm arł a, zos tał a poc howana na podwórku za dom em . Ni e wi em c zem u, al e ta i nform ac j a utkwi ł a m i w
pam i ęc i .
- Może dl atego, że j es t prawdzi wa. W i dzi ał em grób.
- No to ki m ona wł aś c i wi e był a? Czł owi eki em ? Czy s tworem z l as u?
- Mi es zańc em . T ak m i s i ę wydaj e: pół Izol antem , pół c zł owi eki em , obda-rzonym dodatkowo tal entem j as nowi dza.
190
- A ty c o tam wi dzi ał eś , Mi c hael ? W pi wni c y. W i dzi ał eś , c o ze m ną robi ł a?
P rzez c hwi l ę c hc i ał em powi edzi eć prawdę, al e uznał em , że to ni e m a s ens u.
P ewne rzec zy l epi ej przem i l c zeć . T ak j ak ni e m ówi s i ę dzi ewc zyni e, że s i ę j ą zdradza. P owi edzeni e żoni e o tym , że wi edźm a grzebał a j ej s zponi as tą ł apą w poc hwi e, ni e był oby naj rozs ądni ej s zym pom ys ł em .
J es teś pewi en, Mi c hael ? W i edźm a ni e robi ł a tego bez powodu. Może l epi ej powi edz Chri s ti ne? T u przec i eż c hodzi o j ej c i ał o. I o was ze dzi ec ko.
S ł odki J ezu, c hc i ał a c oś zrobi ć dzi ec ku!
- Ni c s zc zegól nego. P o pros tu um azał a c i ę c ał ą tym s zl am em .
- Li ś c i e.
- J aki e l i ś c i e?
Chri s ti ne wzrus zył a ram i onam i .
- Robi ł a gal aretę z tyc h dzi wnyc h l i ś c i . P am i ętam , j ak ubi j ał a j e drewni anym tł uc zki em w bec zc e.
- K i edy zs zedł em do pi wni c y, poc zuł em taki gryząc y zapac h… W ydał m i s i ę znaj om y. A potem dotarł o do m ni e s kąd go znam : herbata. T e l i ś c i e… Uprawi a-
ł aś j e w ogródku i parzył aś s obi e z ni c h herbatę, prawda?
Łzy napł ynęł y j ej do oc zu. Oparł a m i gł owę o pi erś , tł um i ąc s zl oc h.
- J ak m ogł am być taka gł upi a?
- Ni e wi edzi ał aś . P o pros tu ni e wi edzi ał aś .
- Ufał am Ros y.
- T ak j ak j a P hi l l i powi . Ni e m ogl i ś m y s i ę wtedy dom yś l i ć , c o j es t grane.
P ogł adzi ł em j apo pl ec ac h i s poj rzał em ponad j ej ram i eni em na bl at, na który wył adowal i ś m y rzec zy z zam rażarki . P rzeni os ł em wzrok na s am ą zam rażarkę i ze zgrozą uś wi adom i ł em s obi e, że zam kni ęty w ni ej Izol ant j es t nas zą j edyną nadzi ej ą.
39.
Lodowate popoł udni e przyni os ł o drobni utki ś ni eg. J edna z trzec h des ek na okni e na pi ętrze odpadł a (al bo zos tał a oderwana) i l eżał a teraz na zi em i trzy m etry od grządki z dogorywaj ąc ym i zi ół kam i .
191
K i edy zac zął em s i ę przekopywać przez s terty papi erów zal egaj ąc e bi bl i otekę i gabi net, dotarł o do m ni e, że prawdopodobni e wi dzę j e po raz os tatni , c o bardzo m i odpowi adał o. Myś l i kł ębi ł y m i s i ę w gł owi e, al e gdyby ws zys tko pos zł o zgodni e z pl anem , za dzi eń, naj dal ej dwa powi nni ś m y znal eźć s i ę dal eko s tąd.
T aką m i ał em nadzi ej ę.
W yj aś ni ł em Chri s ti ne i s totę m oj ego odkryc i a i wytł um ac zył em , c o w zwi ązku z tym zam i erzam . Zareagował a z entuzj azm em , al e i z odrobi ną s c eptyc yzm u. J a j ednak ni e wi dzi ał em i nnego wyj ś c i a: m ogl i ś m y al bo zreal i zować pl an Nei l a Farri s a, al bo c zekać , aż Izol anc i po nas przyj dą, c o m oi m zdani em m ogł o nas tą-
pi ć j uż naj bl i żs zej noc y. P oki wał a gł ową. Ona równi eż zac zynał a rozum i eć , że m us i m y s tanąć do wal ki ze zł em .
K azał em j ej i J es s i c e przygotować s i ę do pos pi es znego wyj azdu. P os zł y na górę s pakować troc hę rzec zy, al e tyl ko tyc h abs ol utni e ni ezbędnyc h, przede ws zys tki m ubrani a i j edzeni e. Mi ni van ni e nadawał s i ę do j azdy, c zekał nas dł u-gi s pac er poza grani c e A s hborough i kam pani a przec i w Izol antom m us i ał a być
s tuproc entowo s kutec zna, j eś l i m i el i ś m y m i eć j aki eś s zans e. B ył em przekonany, że po drodze bez probl em u ukradni em y c zyj ś s am oc hód, ni e napotykaj ąc wi el ki ego oporu.
Zabi ty Izol ant, którego przyni os ł em z m i ni vana, tkwi ł zakl i nowany w zam ra-
żarc e. Mus i ał em m u poł am ać nogi , żeby s i ę zm i eś c i ł , al e ni e m i ał em wyboru: ni e zam i erzal i ś m y m ęc zyć s i ę w trupi c h oparac h, które na dodatek ś c i ągnęł yby nam na gł owy tł um y j ego pobratym c ów.
Otworzył em zam rażarkę. S kóra s twora przym arzł a do ś c i anek i ki edy pró-
bował em go wyc i ągnąć , wydawał a odgł os j ak rozkl ej ane rzepy i zos tawi ał a krwawo-zi em i s te ś l ady, przypom i naj ąc e pl am y farby na abs trakc yj nym obrazi e.
K rzywi ąc s i ę z obrzydzeni a, przec i ągnął em zwł oki do bi bl i oteki i poł ożył em na l eżanc e dl a pac j entów. Mi erzył y okoł o s tu dwudzi es tu c entym etrów dł ugoś c i i przeds tawi ał y żał os ny wi dok: ręc e i nogi , powykrzywi ane pod j aki m i ś ni e-prawdopodobnym i kątam i , zwi s ał y z l eżanki j ak końc zyny bezwł adnej m ari o-netki . T warz
pokrył a s i ę s zronem j ak s i wym zaros tem . Można by pom yś l eć , że m am przed s obą j ednego ze s ł użąc yc h Ś wi ętem u Mi koł aj owi el fów, który przed c hwi l ą wróc i ł z pi ekł a.
Rozł ożył em c i ał o na l eżanc e (troc hę j akbym ukł adał pac j enta) i napros towa-
ł em ws zys tki e koś c i i s tawy, które odzys kuj ąc ks ztał t, wydawał y gł oś ne, s uc he trzas ki . Ś l uzowata wydzi el i na ws i ąkał a w bi ał ą narzutę.
Zegar wybi ł c zwartą. Mrok zakradał s i ę pod dom j ak m orderc a. W i edzi ał em , że ni edł ugo przyj dą po c i ał o - a to oznac zał o, że drugi ej s zans y m i ał ni e będę.
Czas u był o c oraz m ni ej .
192
S ł ys zał em kroki kręc ąc yc h s i ę na górze Chri s ti ne i J es s i ki ; przygotowywał y s i ę do opus zc zeni a tego przekl ętego m i ej s c a. Ci ekawe, pom yś l ał em , c zy Izol anc i podes zl i j uż pod dom , wpatruj ą s i ę w zabi te okna i próbuj ą odgadnąć nas ze zam i ary. Mogł em s i ę tyl ko m odl i ć , żeby ni e udał o i m s i ę to zbyt s zybko.
Ukł adał em s obi e w gł owi e pl an naj bl i żs zyc h dzi ał ań, al e c i ekawoś ć c hwi l owo wzi ęł a górę i pos tanowi ł em zbadać dokł adni ej trupa. T warz m i ał przerażaj ąc ą, j ak dzi ec ko zarażone progeri a: pom ars zc zona s kóra, przeroś ni ęte i zdeform owane zęby, c i enki e, wi otki e wł os y j ak paj ęc zyna os nuwaj ąc e zni eks ztał c oną
c zas zkę. Obrazu dopeł ni ał a zapadni ęta kl atka pi ers i owa, wkl ęs ł y brzuc h z żyl a-s tym i pas m am i m i ęś ni , dł ugi e, patykowate końc zyny… Zupeł ni e i nny od c zł owi eka, a genetyc zni e ni ezwykl e podobny.
Ni ezwykl e podobny genetyc zni e…
W tej krótki ej c hwi l i przys zł a m i do gł owy troc hę abs trakc yj na m yś l , a wł a-
ś c i wi e ws pom ni eni e, j edno z ni el i c znyc h wyni es i onyc h ze s tażu w Col um bi i : c zł owi eka od m ał p różni tyl ko j eden gen. T ym c zas em patrząc na l eżąc ego przede m ną s twora, m us i ał em przyznać , że m ał py różni ą s i ę od nas znac zni e bardzi ej ni ż Izol anc i . Czy to m ożl i we, żeby te dem ony był y po pros tu j akąś ni ezwykł ą
odm i aną homo s api ens ? A l e s kąd u ni c h te ś wi ec ąc e oc zy? P ewni e przy-s tos owani e do podzi em nego ś rodowi s ka. A te s topy? P i ęc i opal c zas te, ows zem , al e bardzi ej gadzi e ni ż s s ac ze, c zego ni e dał oby s i ę wyj aś ni ć teori ą ewol uc j i .
Mi ał em dzi es i ątki taki c h pytań, al e wygl ądał o na to, że na razi e pozos taną one bez odpowi edzi .
A m oże ni e?
Mi m o że był em pos ł us zny i c h żądani om , od dawna zas tanawi ał em s i ę nad tym , j ak m ógł bym s i ę z ni m i rozprawi ć . Myś l ał em o podpal eni u l egowi s ka, al e bał em s i ę, że pod zi em i ą s zybko zabrakni e tl enu i ogi eń zgaś ni e. P oza tym przy panuj ąc ej tam wi l goc i w ogól e l edwi e by s i ę tl i ł … P ewni e zabi ł bym w ten s pos ób
ki l kudzi es i ęc i u, zwł as zc za gdybym zabl okował wyj ś c i e, al e S am Huxtabl e m i ał
rac j ę, ki edy m ówi ł , że wej ś ć j es t wi ęc ej . A j a ni e m i ał em poj ęc i a, gdzi e s ą pozos tał e.
Inne pom ys ł y wydawał y m i s i ę j es zc ze bardzi ej ni eprawdopodobne: zal ani e l egowi s ka wodą al bo wył apani e potworów j eden po drugi m ; s zkoda był o nawet c zas u na i c h rozważani e. Izol antów był o m nós two, a j a ni e m i ał em j ak zawi adom i ć ś wi ata zewnętrznego o i c h i s tni eni u. Gdybym s próbował , zł apal i by m ni e i
poddal i torturom , a potem na m oi c h oc zac h zabi l i by m i rodzi nę.
193
K i edy j ednak Chri s ti ne ws pom ni ał a na drodze o pos zuki wani u i c h s ł abyc h punktów, s tał o s i ę dl a m ni e oc zywi s te, że na pewno m aj ą j aki eś ograni c zeni a i że Nei l Farri s j e odkrył , i dl atego próbował uc i ec . Odkryl i j ego pl an i zabi l i go, zani m zdążył s i ę z ki m ś s kontaktować .
Dos trzegł em w tym nas zą j edyną s zans ę: m us i ał em dokońc zyć to, c o on za-c zął .
Nac i ągnął em rękawi c zki c hi rurgi c zne i otworzył em wc i ś ni ętą m i ędzy regał i s zafę l odówkę, w której Nei l Farri s przec howywał próbki krwi pac j entów. K i edy pi erws zy raz j e tam znal azł em , ni e m ogł em poj ąć , do c zego był y m u potrzebne, pom i j aj ąc j uż fakt, że grom adzeni e krwi zakażonej wi rus em dżum y j es t
przes tęps twem federal nym : gdyby rząd przył apał Farri s a na c zym ś taki m , zapus z-kował by go na trzydzi eś c i l at.
W l odówc e znaj dował o s i ę ł ąc zni e s i edem naś c i e pl as ti kowyc h probówek, zawi eraj ąc yc h próbki c zterec h różnyc h wi rus ów: dżum y, m al ari i , HIV i hantawi rus a. T en os tatni i nteres ował m ni e naj bardzi ej .
Uś m i ec hnął em s i ę. P i erws zy raz od pół roku s i ę uś m i ec hnął em .
W yj ął em probówkę z hantawi rus em , przeni os ł em j ą do gabi netu l ekars ki ego i um oc ował em w uc hwyc i e na s tal owym s tol e z i ns trum entam i , obok l eżanki .
S i ęgnął em do wi s ząc ej s zafki po s trzykawkę, uzbroi ł em j ą w i gł ę i s tanął em twarzą w twarz z zabi tą bes ti ą.
Igł a z ł atwoś c i ą wkł uł a s i ę w tętni c ę. P oc i ągnął em tł oc zek i napeł ni ł em s trzykawkę krwi ą, która j es zc ze ni e zdążył a s krzepnąć . J edną kropl ę przeni os ł em na s zki eł ko i ws unął em pod m i kros kop.
S poj rzał em przez okul ar i natyc hm i as t go zobac zył em , j ak trzepotał s i ę na s kraj u pol a wi dzeni a: m i krob, napędzany c i enką j ak wł os wi c i ą.
T o zbyt pros te…
T o był el em entarz m i krobi ol ogi i . Obec noś ć drobnous troj u dowodzi ł a ni ezwykł ego faktu: Izol anc i byl i l udźm i , zakażonym i , zdeform owanym i l udźm i .
Zarazek, który m i ał em przed oc zam i , przez wi el e l at oddzi ał ywał na i c h genom i doprowadzi ł do m utac j i na ni es potykaną s kal ę. Zni eks ztał c one rys y twarzy, wys us zona s kóra, przygarbi ona s yl wetka, nawet zwi erzęc a agres j a, ws zys tko to zawdzi ęc zal i tem u m ał em u s kubańc owi , którego m i ał em tu pod m i kros kopem .
T o był o ni es am owi te odkryc i e. Dzi es i ątki tys i ęc y l at tem u m i krob s i ę roz-przes trzeni ł , ni os ąc c horobę i ś m i erć ogrom nej l i c zbi e l udzi . W ybuc hł a epi de-m i a. Ci , którzy przeżyl i , uodporni l i s i ę, al e ni e obył o s i ę bez kons ekwenc j i . Do-s zł o do m utac j i genetyc znej , która wywoł ał a deform ac j ę s yl wetki i zm i any 194
us pos obi eni a. W s kutek c howu ws obnego i przys tos owani a do ś rodowi s ka l udzi e ewol uowal i do pos tac i Izol antów, aż s tal i s i ę wyal i enowaną, zdzi c zał ą ras ą, j aka po dzi ś dzi eń zam i es zkuj e l as y Nowej A ngl i i .
Ludzi e po m utac j i genetyc znej , natural nej m utac j i , j ak s ześ c i onogi e żabki ży-j ąc e tyl ko w j ednym j ezi orze na pół noc nym zac hodzi e US A al bo dwugł owe węże wys tępuj ąc e w am azońs ki ej dżungl i na tereni e zal edwi e pi ęć dzi es i ęc i u ki l om etrów kwadratowyc h.
A zatem … S koro Izol anc i byl i podatni na zwykł e c horoby, c zego dowodzi ł a obec noś ć tego m i kroba we krwi , m ogl i s i ę równi eż zarazi ć wi rus em j ak ws zys c y l udzi e. A gdyby udał o s i ę dobrze dobrać wi rus , m ogl i wym rzeć . S zybko. W m ę-
kac h.
Nei l Farri s o tym wi edzi ał . A teraz wi em i j a.
W ygrzebuj ąc z otc hł ani pam i ęc i s trzępy m oj ej m edyc znej edukac j i , przypom ni ał em s obi e, że w ni es przyj aj ąc yc h warunkac h bi ol ogi c znyc h ni ektóre wi rus y tworzą tak zwane s pory, które po odł ąc zeni u s i ę od wi rus a m ac i erzys tego c ec hu-j e wyj ątkowo wys oka odpornoś ć na ni ekorzys tne c zynni ki c hem i c zne i fi zyc zne.
K i edy s ytuac j a wrac a do norm y i pows taj ą s przyj aj ąc e warunki do życ i a, ze s por odtwarzaj ą s i ę zdol ne do reprodukc j i wi rus y. W ten wł aś ni e s pos ób ł api em y przezi ębi eni e al bo grypę. W l egowi s ku Izol antów, w tł oku i przyj em ni e wi l gotnym ś rodowi s ku, m ec hani zm ten powi ni en zadzi ał ać j ak m arzeni e.
K i l ka l at tem u m i ał em pac j enta z bi egunką, wym i otam i , gorąc zką, katarem i kas zl em . W s zys tko to zwal i ł o s i ę na ni ego w c i ągu j ednego dni a, po tym j ak przy s przątani u w s todol e zos tał ugryzi ony przez s zc zura. P obrał em od ni ego krew i dał em j ą do zbadani a. T es ty wykazał y obec noś ć hantawi rus a.
Dwa dni późni ej pac j ent zm arł na s kutek os trej ni ewydol noś c i oddec howej i gorąc zki krwotoc znej , taki e s ą okrutne s kutki uboc zne dzi ał ani a wi rus a. Hantawi rus j es t wys oc e zaraźl i wy, a przy braku odpowi edni ego l ec zeni a prawdopodo-bi eńs two zgonu wynos i bl i s ko s to proc ent.
W ys tarc zył o zarazi ć ni m j ednego z Izol antów. T yl ko j ednego.
40.
Zapadł a noc . Zakońc zył em wi ęks zoś ć przygotowań i c zekał em , wygl ądaj ąc przez okno w bi bl i otec e, aż wynurzą s i ę z l as u. Ci ał o l eżał o obok m ni e na 195
krześ l e, ze zwi es zonym i rękam i i nogam i . Rozm arzł o j uż i ś m i erdzi ał o na potę-
gę. S zara s kóra przybrał a bury, bł otny odc i eń. Zam kni ęte oc zy był y przes ł oni ęte parom a pas em kam i wł os ów. P odni os ł em rękę, w której trzym ał em s trzykawkę z krwi ą zarażoną hantawi rus em i po raz s etny w c i ągu os tatni ej godzi ny s poj rza-
ł em pod ś wi atł o na gęs tą, i ntens ywni e c zerwoną c i ec z.
Czekał em . Dotknął em zwł ok Izol anta, żeby upewni ć s i ę, że ni e zni knęł y, a j a ni e przeżywam kol ej nego z m oi c h real i s tyc znyc h s nów, być m oże s prowokowa-nego przez Izol antów, abym pom yś l ał , że naprawdę m am s zans ę i m zas zkodzi ć .
Mi m o że od tam tego s nu (al bo przypadku l unatyzm u, j ak kto wol i ) m i nęł o s poro c zas u, j ego ws pom ni eni e nadal trzym ał o m ni e w uś c i s ku j ak żel azna obręc z.
Zegar wybi ł dzi es i ątą. P rzy os tatni m kuranc i e uś wi adom i ł em s obi e, że c o naj m ni ej od godzi ny ni e s ł ys zę j uż, żeby Chri s ti ne i J es s i c a krzątał y s i ę po do-m u. P rzebi egł m ni e dres zc z.
K ątem oka dos trzegł em bl as k zł otego ś wi atł a.
Oto dec yduj ąc a c hwi l a…
W yj rzał em przez okno. P oj awi ł y s i ę j ak za s prawą m agi i : pół tuzi na, m oże wi ęc ej zł otyc h ś l epi wypł ynęł o z l eś nyc h m roków. S erc e zabi ł o m i m oc ni ej , aż przed oc zam i poj awi ł y m i s i ę bi ał e pl am y, a ki edy odzys kał em wzrok, dos trzegł em s kradaj ąc e s i ę ku m ni e c i em ne s yl wetki . Łapy m i el i obl epi one ś ni egi em j ak watą.
Zerwał em s i ę z m i ej s c a, z trudem przeł knął em ś l i nę i c zym prędzej wbi ł em i gł ę w brzuc h zabi tego s twora. W s trzyknął em m u poł owę zawartoś c i s trzykawki .
P rzykuc nął em i wzi ął em go na ręc e, c zul e, os trożni e, j akbym podnos i ł dzi ec ko. To ohydztwo był o m oj ą j edyną broni ą przec i w potworom i ni e c hc i ał em , żeby m u s i ę c oś s tał o. Ni os ąc go na rękac h, wys zedł em z bi bl i oteki i przez poc zekal ni ę wyni knął em s i ę na dwór. P owi ał wi atr, wc i s kaj ąc m i do nos a dł awi ąc y s m ród
rozkł adaj ąc ego s i ę c i ał a. Żoł ądek pods zedł m i do gardł a. K s i ężyc w peł ni oś wi etl ał m i drogę s nopam i ś wi atł a, noc na m gł a kł ębi ł a s i ę pod nogam i . Zi em i a był a zi m na i zm rożona, l odowate powi etrze kł uł o m ni e i gi eł kam i po twarzy.
T ak pewni e wygl ąda pi ekł o: zi m no, s tras zni e, trupi o.
Zabi ty Izol ant zwi s ał m i bezwł adni e z rąk j ak przeznac zona na ofi arę dzi ewi -c a. Opanował em m dł oś c i i s kręc i ł em za róg dom u, na podwórko. Izol anc i natyc hm i as t rus zyl i w m oj ą s tronę, ni ektórzy na dwóc h ł apac h, wi ęks zoś ć na c zworakac h. P rzypom i nal i m i el em enty j aki ej ś s ym ul ac j i , i s toty z ponurej gry kom puterowej .
Otoc zyl i m ni e w m gni eni u oka: os i em , m oże dzi ewi ęć potworów 196
warc zał o, s zc zerzył o kł y i pos zturc hi wał o m ni e s zponam i . Czuł em s i ę j ak kuc yk os ac zony przez s tado s zakal i .
P odał em i m c i ał o; po ni e przec i eż przys zl i . Dwóc h z ni c h wyrwał o m i trupa z rąk, s zarpi ąc go s zponi as tym i ł apam i j ak koc i aki bawi ąc e s i ę kł ębki em wł óc zki .
P ozos tal i z zapał em pos zl i w i c h ś l ady, ws zys c y opróc z j ednego.
T ego j ednego zł apał em za kudł y, odc hyl i ł em m u ł eb do tył u i bez nam ys ł u wbi ł em s trzykawkę w tętni c ę. W s trzyknął em m u res ztę zakażonej krwi . Zawył , zes ztywni ał i wyc i ągnął rękę po s trzykawkę, al e ni e zdoł ał j ej dos i ęgnąć . W i atr s i ę wzm ógł , j akby w reakc j i na to, c o zrobi ł em , i zaj ęc zał wś ród drzew. Rozej rza-
ł em s i ę ni es pokoj ni e. W pobl i żu m ogł o s i ę c zai ć wi ęc ej Izol antów, żądnyc h ze-m s ty za ś m i erć s tarej pani Zel l i s .
S twór dźgni ęty przeze m ni e s trzykawką zatoc zył s i ę do tył u (zdążył em go j uż puś c i ć ) i zac zął s i ę oddal ać . S trzykawka nadal s terc zał a m u z s zyi , al e j ego roz-oc hoc eni brac i a, którzy wł aś ni e zac zęl i pożerać trupa, ni c zego ni e zauważyl i .
Znowu s i ę uś m i ec hnął em . P om odl i ł em s i ę w duc hu i pos pi es zni e wyc ofał em do dom u, gdzi e c zuł em s i ę bezpi ec zni ej . Zas tanawi ał em s i ę tyl ko, dl ac zego od razu m ni e ni e zabi l i w odwec i e za zam ordowani e wi edźm y. Może po pros tu uc i es zyl i s i ę z kol ac j i .
41.
W s zedł em do s al onu, krzywi ąc s i ę z ból u, który nagl e przes zył m i brzuc h: gdzi eś po drodze m us i ał em nac i ągnąć s obi e j aki ś m i ęs i eń i teraz poc zuł em s i ę j ak dźgni ęty nożem . Żona i c órka s i edzi ał y na s ofi e j ak pac j entki w poc zekal ni , s kul one ze s trac hu, z rękam i na kol anac h. Na m ój wi dok Chri s ti ne ws tał a,
podtrzym uj ąc brzuc h, i s poj rzał a na m ni e pytaj ąc o; j ej s zeroko otwarte oc zy pał ał y nadzi ej ą. J es s i c a s i edzi ał a ni eruc hom o, wal c ząc z s ennoś c i ą i s taraj ąc s i ę ni e przegapi ć ni c zego i s totnego. S pogl ądal i ś m y po s obi e w m i l c zeni u, zac hodząc w gł owę, j ak to m ożl i we, że s prawy potoc zył y s i ę w taki s pos ób. Nagl e
s trac h, któ-
ry powi ni enem był odc zuć na dworze podc zas s potkani a z Izol antam i , grzm ot-nął m ni e j ak s al wa z karabi nów. Zac hwi ał em s i ę, om al ni e upadł em .
197
T o twoj a rodzi na, Mi c hael . Mus i s z być s i l ny. Ni e poddawaj s i ę teraz!
T o bez znac zeni a, pom yś l ał em . Zani m zdążył em powi edzi eć c oś na gł os , os unął em s i ę na podł ogę.
P i erws zym m oi m uc zuc i em po odzys kani u ś wi adom oś c i był ni epokój o Chri s ti ne i J es s i c ę, al e zaraz w m oi m pol u wi dzeni a poj awi ł a s i ę ta pi erws za, z zi m ną s zm atką, którą otarł a m i c zoł o. Chc i ał em s i ę podni eś ć , podeprzeć na ł okc i ac h, al e wyc zerpani e dał o znać o s obi e i tyl ko bezradni e opadł em na ł óżko.
- Ni e ws tawaj - powi edzi ał a Chri s ti ne. - J es zc ze ni e teraz.
Obm ył a m i twarz. Dł ugi e m i nuty zbi erał em s i ł y, zani m wydus i ł em pytani e:
- Dł ugo był em ni eprzytom ny?
- P arę m i nut.
- Ni c s i ę wam ni e s tał o?
- Ni e. - P okręc i ł a l ekko gł ową.
- J es s i c a?
- S i edzi na s ofi e. W s zys tko j es t w porządku.
J ej zapewni eni a ni e był y j ednak w s tani e rozwi ać m oi c h obaw. W m yś l ac h c ał y c zas dręc zył y m ni e te s am e pytani a: Co będzi e, j eś l i m i s i ę ni e uda? Zgi -ni em y ws zys c y? J ak Nei l Farri s ? A m oże ni e? P rzec i eż wdowi e po Farri s i e dal i s pokój , pozwol i l i j ej wyj ec hać . Może taka był a um owa? Może Farri s s i ę poś wi ę-
c i ł , żeby ratować rodzi nę? A m oże ws zys tko był o po pros tu c zęś c i ą W i el ki ego P l anu? Może wdowa zos tał a s trażni c zką grani c i teraz obs erwuj e tyc h, którzy przyj eżdżaj ą do A s hborough l ub z ni ego wyj eżdżaj ą (m aj ąc oko gł ówni e na tyc h pi erws zyc h)? S am Huxtabl e ws pom i nał m i o taki c h l udzi ac h.
P owątpi ewał em w s i ebi e, ni e s ądzi ł em , żeby s tarc zył o m i odwagi , by oddać życ i e za gwaranc j e bezpi ec zeńs twa dl a m oi c h bl i s ki c h, al e zaraz potem uś wi adom i ł em s obi e, że A s hborough m ożna opuś c i ć tyl ko w j eden s pos ób i c zy tego c hc ę, c zy ni e, rodzi na będzi e m i w tej drodze towarzys zyć . Zgrzytnął em zębam i ,
był em s frus trowany i podenerwowany. Co nas c zeka? Życ i e c zy ś m i erć ? T rzec i ej m ożl i woś c i ni e był o. W zi ął em gł ęboki wdec h, przetrzym ał em powi etrze w pł u-c ac h i wydm uc hnął em j e powol i , próbuj ąc s i ę us pokoi ć .
W którym ś m om enc i e znowu s trac i ł em przytom noś ć .
Mi ał em s en. K os zm arny s en. S tara pani Zel l i s powróc i ł a z zaś wi atów i pokrzyżował a m i ws zys tki e pl any, zni s zc zył a ws zys tko, c o do tej pory os i ągnął em .
198
Zaprowadzi ł a m ni e do kam i ennego kręgu i s tał a obok m ni e, gdy Izol anc i kani -bal e obżeral i s i ę uś m i ec hni ętym Lou S c ul l ym , który l eżał na wznak na ofi arnym kam i eni u. Lou S c ul l y… Zac hował s i ę j ak prawdzi wy przyj ac i el , pom ógł m i znal eźć ten dom ; dom , który m i ał s i ę dl a m ni e s tać bezpi ec zną przys tani ą, a okazał
s i ę przekl eńs twem . A l e wtedy dos ł owni e s padł m i z ni eba.
Z pers pektywy c zas u wi dzi ał em , że Lou od poc zątku brał udzi ał w s pi s ku, w W i el ki m P l ani e - ni e wi edzi ał em , c zy robi ł to c el owo, c zy zupeł ni e ni eś wi adom i e, al e ni e m i ał o to znac zeni a. T o on nas tu s prowadzi ł . Oderwał em wzrok od pos tac i c zł owi eka, którego nagl e zni enawi dzi ł em , i rozej rzał em s i ę dookoł a.
P hi l l i p i Ros y Dei ghtonowi e wyroś l i obok gł azu j ak s pod zi em i i równi eż za-c zęl i s zarpać c i ał o S c ul l y’ ego: darl i j e na pas y, które żarł oc zni e pc hal i s obi e do us t, zupeł ni e j ak Izol anc i . K rew ś c i ekał a i m po brodac h, a j a nagl e uj rzał em Ros y taką, j aka był a, zani m odni os ł a te potworne obrażeni a: m i ał a c ał ą żuc hwę i
s kórę pozbawi oną bl i zn.
Gdzi eś z prawej rozl egł s i ę odgł os przywodząc y na m yś l s zc zekani e. S poj rza-
ł em w tam tym ki erunku i zobac zył em Lauren Hunter, równi eż c ał ą i zdrową, s c hl udni e ubraną, opal oną, z dos konał ą fryzurą i perfekc yj ni e zrobi onym m aki j ażem . S i edzi ał a po turec ku na zi em i przy j ednym ze s toj ąc yc h pi onowo m onol i tów, uś m i ec hał a s i ę i kl as kał a, od c zas u do c zas u ł am i ąc wykl as ki wany rytm ps i m i
s zc zękni ęc i am i . T en odgł os wydał m i s i ę dzi wni e znaj om y, al e dopi ero ki edy obok ni ej poj awi ł s i ę j el eń, zrozum i ał em , że Lauren naś l aduj e rozpac zl i we bec zeni e zrani onej ł ani , którą znal azł em w s zopi e.
S poj rzał em teraz na s tarą pani ą Zel l i s , która zakrzywi onym pal c em ws kazywał a m i c oś na l ewo od nas : S am Huxtabl e j ec hał wi erzc hem na j el eni u, ki eruj ąc ni m przez pol anę w s tronę gł azu ofi arnego. T am zes koc zył na zi em i ę, s i ęgnął
w gł ąb rozprutego brzuc ha Lou S c ul l y’ ego (który uś m i ec hał s i ę do m ni e j ak wari at i porus zał brwi am i w górę i w dół , j akby m ówi ł : Ni ezł e m a wi edźm a c y-c uc hy, ni e, Mi c hael ?) i wyj ął nerkę al bo wątrobę. Ś c i s nął j ą m oc no, żeby ni e przel ec i ał a m u przez pal c e, wł ożył s obi e do us t, s zybki m ruc hem odc hyl i ł gł owę, j akby
ł ykał pas tyl ki , i z gł oś nym s i orbni ęc i em przeł knął .
W s zys c y aktorzy zebral i s i ę na s c eni e. Uc zta trwał a.
Nagl e za naj wyżs zym z gł azów zobac zył em j akąś ni enazwaną i s totę, wi el ką j ak okol i c zne drzewa, c i em nos kórą, owł os i oną, ze ś wi ec ąc ym i zł otym i ś l epi am i , któryc h bl as k padał na s ześ ć krętyc h rogów i warkoc ze na j ej gł owi e. W s zys c y obec ni oderwal i s i ę od s woi c h zaj ęć , zapom ni el i o m oj ej obec noś c i i utkwi l i 199
wzrok w gi gantyc znym potworze, który oparł s zponi as te ł apy na s toj ąc ym przed ni m kam i eni u.
Na s c enę wkroc zył a Chri s ti ne. P rzys zł a, a wł aś c i wi e przyl ec i ał a, bo unos i ł a s i ę nad zi em i ą, zza m oi c h pl ec ów. W yc i ągnął em rękę, żeby j ą zł apać , al e prześ l i -znęł a s i ę poza m oi m zas i ęgi em , al bo ni e zdaj ąc s obi e s prawy z m oj ej ni eobec no-
ś c i , al bo ś wi adom i e m ni e i gnoruj ąc . Chc i ał em krzyknąć , al e z m oj ego obol ał ego gardł a dobył s i ę tyl ko c hrapl i wy s zept. P róbował em s i ę porus zyć , al e nogi m i a-
ł em j ak przykl ej one do gruntu, a ki edy s poj rzał em w dół , s twi erdzi ł em , że s toj ę zagrzebany po kos tki w zi em i , z której wynurzaj ą s i ę ł apy Izol antów i c hwytaj ą m ni e za ł ydki . T ł um s i ę c ofnął , zabi eraj ąc c i ał o S c ul l y’ ego. K am i eń ofi arny pokrywał a gruba wars twa krwi .
Chri s ti ne rozebrał a s i ę i us i adł a na ni m . Martwym i , s zkl i s tym i oc zam i wpatrywał a s i ę w góruj ąc ego nad pol aną potwora, który teraz ws zedł do kręgu. Cał e j ego c i ał o fal ował o j ak woda, j akby pod j ego s kórą roi ł y s i ę dzi es i ątki i ns ektów.
Z s i erś c i s ypał y m u s i ę grudy bł ota i m okryc h, gni j ąc yc h l i ś c i . Otac zał go c harak-terys tyc zny odór, taki s am j ak woń zrobi onej z l i ś c i m azi s tarej pani Zel l i s ; j ak zapac h herbatki Ros y Dei ghton. Ukl ęknął przy gł azi e. J edną przedni ą ł apą pod-parł s i ę o zi em i ę, w drugą uj ął organ, który m us i ał być j ego peni s em w erekc j i :
c zarny, nakrapi any drąg, oc i ekaj ąc y żół tą, l epką c i ec zą. Oc zy zal ś ni ł y m u j ak pł ynne zł oto.
Chri s ti ne s poj rzał a na m ni e. T eż m i ał a zł ote oc zy. Uś m i ec hnęł a s i ę i rozł oży-
ł a nogi .
S twór ryknął ogł us zaj ąc o i ws zedł w ni ą.
Obudzi ł em s i ę z krzyki em .
Us i adł em na ł óżku, m okry od potu i roztrzęs i ony. Chri s ti ne podbi egł a do m ni e, przys i adł a na s kraj u ł óżka i przetarł a m i c zoł o wi l gotną s zm atką. Zam knął em oc zy. P od pal c am i c zuł em prześ c i eradł o i m aterac . Moj e ł óżko, w któ-
rym ni e s pał em od m i es i ęc y. Dotyk poś c i el i był c udowny. Ci ekawe, pom yś l ał em przel otni e, c zy był a os tatni o prana.
P oc zuł em znaj om ą woń, dzi wni e… organi c zną.
Ogni s ko? Li ś c i e gni j ąc e w rynni e?
Li ś c i e… T a herbata.
- Mi c hael ? Dobrze s i ę c zuj es z?
- J ezu, al e m i ał em s en… kos zm ar! Nawet ni e m ogę go… T o był o c oś okropnego!
Chri s ti ne dal ej gł adzi ł a m ni e po gł owi e.
200
- Ćś ś , s pokoj ni e… Ni e m artw s i ę tym teraz. J es teś c hory.
Odwróc i ł em gł owę w bok. W gł owi e kręc i ł o m i s i ę i s zum i ał o j ak po narkoty-kac h. Zza okna s ąc zył o s i ę żół te ś wi atł o. Ci ekaw był em , j ak dł ugo s pał em .
- K tóra godzi na?
Chri s ti ne zdj ęł a m i s zm atkę z c zoł a.
- Doc hodzi poł udni e.
Znów zal ec i ał m ni e ten zapac h: j akby rum i anku, tyl ko l ekko s ferm entowa-nego. A tm os fera w pokoj u był a s pokoj na, al e wyc zuwał em napi ęc i e, które tł am -s i ł o m ni e j ak uparte ws pom ni eni a, one zaś wydawał y m i s i ę dzi wni e odl egł e, j akby zarej es trowane na s taryc h odbi tkac h, w s epi i .
- J es teś c hory, Mi c hael - powtórzył a Chri s ti ne. - Od trzec h dni gorąc zku-j es z, na s zc zęś c i e c hyba przys zł o przes i l eni e. Mas z trzydzi eś c i s i edem i dwi e kres ki . Ni e j es tem l ekarzem , al e j ako żona l ekarza m ogę c hyba powi edzi eć , że rokowani a s ą pom yś l ne.
T rzy dni ?!
W padł em w pani kę. Us i adł em na ł óżku, zm agaj ąc s i ę ze zm ęc zeni em , zawrotam i gł owy i obol ał ym c i ał em .
- J ezu… A l e j a… Dl ac zego…
Zabrakł o m i s ł ów. J ak m ogł em przes pać c ał e trzy dni ? T o ni e m i ał o s ens u.
Czyżbym był aż tak wykońc zony, że c i ał o odm ówi ł o m i pos ł us zeńs twa i na dł uż-
s zy c zas wył ąc zył o m ni e z obi egu? Ni e m ogł em tego wykl uc zyć , al e nas uwał a m i s i ę także i nna m ożl i woś ć , przerażaj ąc a, al e zarazem zac hęc aj ąc a do oporu. B i -twa ni e zos tał a j es zc ze wygrana.
- Co s i ę przez ten c zas dzi ał o? - wykrztus i ł em w końc u. - Os tatni e, c o pa-m i ętam …
… to ten s en. S en, w którym s tara pani przys zł a po c i ebi e i zabrał a c i ę do kam i ennego kręgu. T woi m przyj ac i el e odgrywal i napi s ane dl a ni c h rol e w j aki m ś c horym rytual e, a wi el ki zł otooki dem on obj awi ł c i s i ę i zgwał c i ł twoj ą żonę…
Drżąc ą ręką przec zes ał em wł os y. Dł oń m i ał em c ał ą m okrą od potu. Chri s ti ne pos zł a do ł azi enki , odkręc i ł a wodę i wróc i ł a ze ś wi eżo zm oc zoną s zm atką w ręc e.
Uś m i ec hnęł a s i ę ni epewni e, przys tanęł a, s krzywi ł a s i ę i zł apał a za brzuc h.
- Co s i ę dzi ej e? - zani epokoi ł em s i ę.
P ytani e s am o s pł ynęł o z m oi c h us t. Mój um ys ł nadal zm agał s i ę ze ws po-m ni eni em s nu i i nform ac j ą, że przez trzy dni był em uni eruc hom i ony.
- Dzi ec ko kopi e - odparł a Chri s ti ne dzi wni e bezbarwnym tonem .
201
- Mus i m y c i ę s tąd wywi eźć - powi edzi ał em .
Zwl okł em s i ę z ł óżka.
- Mówi ł aś , że i l e c zas u był em ni eprzytom ny?
- T rzy dni .
T rzy dni . Naprawdę wydawał o m i s i ę to ni em ożl i we.
- J es teś pewna?
S ki nęł a gł ową.
- B oże, dl ac zego ni c ni e pam i ętam ?! J adł em c oś ?
W ł ożył em dżi ns y i bl uzę, s taraj ąc s i ę ni e zwrac ać uwagi na pal ąc y ból w m i ę-
ś ni ac h.
- Dużo s pał eś . Mi ał eś wys oką gorąc zkę. Łykał eś as pi rynę, popi j ał eś herbatą j ak grzec zny pac j ent i znów s i ę kł adł eś .
P opi j ał eś herbatą.
S tanął em przed l us trem w ł azi enc e i s prys kał em s obi e twarz zi m ną wodą. Na um ywal c e dos trzegł em dzi wne zi el one zac i eki , które j ednak s zybko zni knęł y, s pł ukane wodą z kranu.
Chc es z zi el onej herbaty, Mi c hael ?
P odni os ł em wzrok. Czł owi ek w l us trze pos tarzał s i ę o dwadzi eś c i a l at w c i ą-
gu os tatni c h oś m i u m i es i ęc y.
Chc i ał em zapytać Chri s ti ne, c zy nadal pi j a tę herbatę al bo m ni e ni ą poi , al e s tanęł a nagl e w drzwi ac h i odezwał a s i ę:
- Ni e powi edzi ał eś m i , c o zrobi ł eś .
Mi nę m i ał a poważną, zawzi ętą, s ł owa równi eż zabrzm i ał y os tro; s ł ys zał em w ni c h rac zej os karżeni e o m orders two ni ż oc zeki waną przeze m ni e nadzi ej ę.
P os tanowi ł em ni c ni e m ówi ć . S krzywi ł a s i ę, c hwyc i ł a za brzuc h (wi el ki j ak w s am ej końc ówc e c i ąży) i tył em wróc i ł a na ł óżko. Oparł a s i ę o ni e c i ężko.
- Mus zę tam i ś ć , Chri s ti ne - powi edzi ał em , m aj ąc na m yś l i l as . - Mus zę s prawdzi ć , c zy s i ę udał o.
W es tc hnęł a, przygryzł a wargę i s pytał a znac zni e natarc zywi ej , ni ż był o to koni ec zne:
- Czy c o s i ę udał o?
Zdzi wi ł em s i ę, że o to pyta; przec i eż ws zys tko wc ześ ni ej obgadal i ś m y. J es zc ze dzi wni ej s zy był ton j ej gł os u, j akbym zas koc zył j ą tym , że zreal i zował em s wój pl an. Raz j ej j uż tł um ac zył em , że nas zą j edyną nadzi ej ą j es t pokonani e Izol antów al bo przynaj m ni ej os ł abi eni e i c h na tyl e, żeby ni e przes zkadzal i nam w
opus zc zeni u A s hborough. S ądząc j ednak z tego, j ak s i ę zac howywał a, o ws zys tki m zapom ni ał a.
S poj rzał em na ni ą, ni e kryj ąc zdum i eni a.
202
- Zakażona krew - odparł em os trożni e. - Hantawi rus . P owi ni en i c h j uż wy-końc zyć .
- T o wł aś ni e zrobi ł eś ?
Os karżyc i el s ki ton kazał m i zwątpi ć , c zy na pewno poi nform ował em j ą o s woi c h zam i arac h. Może to dl atego tak s i ę wś c i ekał a. B ył em wprawdzi e abs ol utni e przekonany, że o tym rozm awi al i ś m y, al e ni e um i ał em przypom ni eć s obi e m om entu s am ej rozm owy. To m ni e przerażał o. P am i ętał em tyl ko, że krótko po tym , j ak
zł apał em Izol anta za wł os y na gł owi e i ws trzyknął em m u zatrutą krew, wróc i ł em do dom u i rozm awi al i ś m y z Chri s ti ne w s al oni e, a potem s trac i ł em przytom noś ć i ś ni ł em naj gors zy, naj bardzi ej s urreal i s tyc zny kos zm ar w życ i u.
- T ak, to wł aś ni e zrobi ł em - odparł em bez nam ys ł u. - Otruł em i c h. A teraz i dź po bagaże. Może uda nam s i ę dzi ś wyj ec hać .
- P owodzeni a - powi edzi ał a os c hl e i pos ł ał a m i wym us zony uś m i ec h.
- Dzi ęki .
Dopi ero po wyj ś c i u z ł azi enki pom yś l ał em o J es s i c e i s erc e na c hwi l ę przes tał o m i bi ć . Obej rzał em s i ę przez ram i ę. W s zędzi e panował a m artwa c i s za, przedpokój aż wi brował od napi ęc i a. Nagl e poc zuł em s i ę tak, j akbym zos tał s am na ś wi ec i e.
- Chri s ti ne?
- T ak? - odezwał a s i ę z s ypi al ni .
- Gdzi e J es s i c a?
- U s i ebi e.
Zaj rzał em do pokoj u J es s i ki . Zam kni ęte żal uzj e odc i nał y wi ęks zoś ć ś wi atł a.
Lal ki s tał y w rządku na kom odzi e; paru brakował o, pewni e trafi ł y do torby, która s tał a obok ł óżka. Ni e był o równi eż m i s i a.
J es s i c a l eżał a w ł óżku, c i c ha, ni eruc hom a, j ak w ś pi ąc zc e. P ods zedł em do ni ej , pogł as kał em j ą pal c em po c zol e i poc ał ował em del i katni e w pol i c zek.
- Ni e bój s i ę - s zepnął em . - Zabi orę c i ę s tąd.
Zs zedł em na parter, do kuc hni . Napi ł em s i ę wody, al e ni e m i ał em apetytu i pos tanowi ł em ni c w s i ebi e ni e wm us zać . J eś l i ws zys tko pos zł o zgodni e z pl anem , ni edł ugo zobac zę s c eny, przy któryc h peł ny żoł ądek ni e był by ws kazany.
Nagl e zm rozi ł o m ni e przec zuc i e, że m oże zał atwi eni e s prawy w ten s pos ób wc al e ni e był o naj l eps zym pom ys ł em . A l e… Opróc z l odowatej zgrozy c zuł em także pł om i eń entuzj azm u, który c hroni ł m ni e przed tym wewnętrznym zi m nem i kazał m i wal c zyć do końc a, j akby gdzi eś z poddas za s pł ynęł a na m ni e s i ł a, która m ną
poki eruj e.
203
Ni e m ogł em teraz zrezygnować . W ł ożył em buty i wys zedł em z dom u.
42.
P owi etrze był o l odowate, za to s am dzi eń - naj bardzi ej s ł onec zny w c ał ym roku. Ni e m i ał em poj ęc i a, j aki j es t dzi eń tygodni a. K i edy os tatni raz s i ę tym i nteres ował em (c zyl i w bl i żej ni eokreś l onej przes zł oś c i ), m i el i ś m y grudzi eń, okoł o pi ętnas tego. Rany, c zyl i teraz m ogł o być B oże Narodzeni e. A l bo nawet Nowy Rok.
W c hodząc do l as u, s poj rzał em w dół . B ył em c i ekawy, c zy m oj e s topy dotykaj ą zi em i . W e ś ni e, w którym zabi ł em P age’ a, wydawał o m i s i ę, że unos zę s i ę tuż nad powi erzc hni ą gruntu. Mi ał em wtedy wrażeni e, że l as wyc i ąga po m ni e ręc e, ponagl a m ni e, j akby ł ąc zył a m ni e z ni m j akaś nadzwyc zaj na wi ęź. Teraz j ednak
wi dzi ał em , że m oc no s tąpam po zi em i , c hoc i aż c zuł em przy tym podobne upo-j eni e j ak wtedy we ś ni e.
W ybrał em naj ł atwi ej s zą ś c i eżkę, tę s am ą, którą poprowadzi ł m ni e P hi l l i p w tam tym pam i ętnym dni u. Otoc zeni e wygl ądał o znaj om o, ws zys tki e s zc zegół y rozpoznawał em , j akbym c zytał drugi raz tę s am ą ks i ążkę. W i tał y m ni e te s am e m i ej s c a, drzewa, wzgórza, zaroś l a; del i katna pokrywa ś ni egu s krzypi ał a m i pod
butam i , przydepni ęte gał ązki i i gł y wbi j ał y s i ę gł ębi ej w puc h. Im bardzi ej oddal ał em s i ę od dom u, tym bardzi ej m i ękki s tawał s i ę grunt. T rzas k i c hrobotani e zm i eni ł y s i ę w m l as kani e rozwodni onego bł oc ka. W końc u gęs twi na zrzedł a, drzewa s i ę rozs tąpi ł y i znal azł em s i ę na pol ani e, gdzi e w wi l gotnym powi etrzu s nuł y
s i ę pas m a m gł y.
K am i enny krąg j es t tuż-tuż, na l ewo s tąd. Dos ł owni e dwa kroki . W ej dź tam z tą s am ą pewnoś c i ą s i ebi e, która c i ę tu przywi odł a. Ni ec h l as prowadzi c i ę i c hroni … Ni e trać wi ary, Mi c hael . Naj gors ze m as z j uż za s obą. P ogódź s i ę z tym , c o znaj dzi es z. S aga dobi ega końc a.
P od warunki em że W i el ki P l an to przewi dzi ał …
S zedł em dal ej . Mgł a zgęs tni ał a i podni os ł a s i ę na wys okoś ć m oj ego pas a. Do tej pory uważał em um i ej ętnoś c i Izol antów za c oś zupeł ni e natural nego, s kutek i c h ni ezwykł ej s i ł y fi zyc znej i i ns tynktownej wol i przetrwani a w s urowym kl i -m ac i e. T ym c zas em byl i przec i eż i ntel i gentni , i to w s topni u wys tarc zaj ąc ym do
podporządkowani a s obi e przeds tawi c i el i s ł abs zej ras y - l udzki c h m i es zkańc ów 204
A s hborough. W tym także ni żej podpi s anego.
Z pozoru wydawal i s i ę zm utowanym i l udźm i .
A l e m oże wc al e ni m i ni e byl i ?
Opar otul ał m ni e c oraz c i aś ni ej , gdy rozważał em tę m ożl i woś ć . W tej m gl e i w tym l es i e krył s i ę j aki ś ś wi adom y byt, c zuł em to. W i dzi ał em . I nagl e s tał o s i ę dl a m ni e oc zywi s te, że to j em u Izol anc i zawdzi ęc zaj ą s woj e i s tni eni e i ni eprze-c i ętną żywotnoś ć . Mi kroorgani zm , który odkrył em , ni e wzi ął s i ę zni kąd. Ni e
m us i ał em s zukać odpowi edzi dal ej ni ż w s woi m ś ni e, w którym ol brzym i zł otooki dem on wynurzył s i ę z l eś nej gł us zy i zgwał c i ł m oj ą żonę. Rogata bes ti a…
Obj awi ł a m i s i ę, żebym zrozum i ał , że to ona s preparował a m i kroba i zas zc zepi ł a go wybranym przez s i ebi e os obni kom , aby s tworzyć nową ras ę.
Gdyby był zwyc zaj ną bakteri ą, rozni ós ł by s i ę dal eko poza grani c e A s hborough.
Mi as tec zko i okal aj ąc e j e l as y s tanowi ł y wygodną bari erę dl a j ego eks pans j i .
T o był kol ej ny przykł ad i c h wol i przetrwani a. A m oże przej aw s kutec znoś c i dem ona, któryc h i c h s tworzył ?
Rozs ądek podpowi adał , że Izol anc i wc al e ni e s ą zwyc zaj nym i prym i tywam i .
Rządzi ł a ni m i i nna, wyżs za s i ł a. B l as k w i c h ś l epi ac h był c zym ś i nnym ni ż, j ak s ądzi ł em , s kutki em ni ezbyt s kom pl i kowanej reakc j i c hem i c znej .
K i edy j uż zac zął em m yś l eć o ni c h w ten s pos ób, i c h tal enty ps yc hi c zne równi eż wydał y m i s i ę oc zywi s te. Ni e był o c i eni a wątpl i woś c i , że potrafi ą m ani pul ować s woi m i wrogam i . K ontrol owal i c ał e m i as tec zko, rządzi l i ni m ni epodzi el -ni e, i ni e był y to rządy oparte wył ąc zni e na s i l e i zas tras zeni u. W pł ywal i bezpo-
ś redni o na um ys ł y m i es zkańc ów: m ni e kazal i uwi erzyć , że j eś l i porozm awi am z Chri s ti ne, zgi ni e, a j ej zas ugerowal i , że regul arni e odwi edza gi nekol oga. Na dobrą s prawę wc al e ni e m us i ał a być w c i ąży! P rawdzi wą wł adzę dawał a i m ni e s i ł a i groźby, l ec z zdol noś ć tworzeni a i l uzj i (c hoc i aż i c h agres ywne us pos obi eni e
był o oc zywi s te i ni e nal eżał o go l ekc eważyć ). Ni e wi edzi ał em j uż, j ak odróżni ć prawdę od fi kc j i .
Mgł a podni os ł a s i ę j es zc ze wyżej i s powi ł a m ni e dokum entni e. W ydawał a m i s i ę w ni ewytł um ac zal ny s pos ób żywa, ki edy pul s ował a wokół m ni e i wi rował a j ak wzbi ty ponad m ors ki e dno m uł . W j ej uś c i s ku c zuł em s i ę m al utki , ni c ni eznac ząc y i ś l epy; m i ał em wrażeni e, że brnę pros to w puł apkę, z której ni e będzi e j uż
uc i ec zki . P róbował em s obi e wm ówi ć , że hantawi rus zrobi ł s woj e i ni e m am s i ę c zego bać .
205
Ni e m as z s i ę c zego bać ? Naprawdę m yś l i s z, że wi rus zadzi ał ał na dem ona?
P rzec i eż to był tyl ko s en… prawda?
Ni gdy przedtem ni e m i ał em tyl u pytań, na które ni e znał em odpowi edzi .
Drzewa s i ę przerzedzi ł y, m gł a rozwi ał a i zobac zył em przed s obą kam i enny krąg. W s zedł em do ś rodka, rozgl ądaj ąc s i ę na ws zys tki e s trony. Z poc zątku panował a c ał kowi ta c i s za, al e j uż po c hwi l i zm ąc i ł j ą ś m i ec h: gardł owy, oc hrypł y, s zyderc zy. S paral i żował m ni e; s erc e prawi e przes tał o m i bi ć , pł uc a l edwi e wc i ą-
gał y powi etrze. Mgł a otoc zył a m ni e i deal nym kręgi em , j akbym znal azł s i ę na s c eni e. P rzez m om ent s tał em ni eruc hom o, po c zym pos tąpi ł em krok w s tronę c entral ni e poł ożonego gł azu. Znowu us ł ys zał em ś m i ec h, tym razem gł oś ni ej s zy i dobi egaj ąc y z i nnego ki erunku - a wł aś c i wi e ze ws zys tki c h ki erunków j ednoc ze-
ś ni e, także z góry i z doł u. W ypeł ni ał c ał ą przes trzeń.
Mgł a znów zac zęł a s i ę podnos i ć . Zgęs tni ał a w c hm urę o wym i arac h pół tora na pi ęć m etrów i przybi erał a znaj om y ks ztał t: dem ona z m oj ego s nu. W ś rodku obł oku form ował a s i ę gł owa z dwoj gi em pł onąc yc h zł otem oc zu i dzi urą w m i ej s c u pys ka, z którego dobi egł kol ej ny wybuc h ś m i ec hu. Zł oty bl as k rozś wi etl i ł
m gł ę, dem on m ateri al i zował s i ę c oraz s zybc i ej . Mi ał c i em ną s kórę. Mi ęś ni e rys ował y s i ę wyraźni e na wi j ąc yc h s i ę bezł adni e ram i onac h i nogac h. Zł ote żył y pul s ował y w c ał ym c i el e i rozś wi etl ał y od ś rodka c zas zkę, uwypukl aj ąc s ześ ć rogów i zapl ec i one wł os y. S terc ząc y z pas zc zy gruby, c zarny j ęzyk oc i ekał j adem ,
który s yc zał , s kapnąws zy na zi em i ę. P otwór był j uż prawi e kom pl etny, j ak w m oi m ś ni e; na m oi c h oc zac h żół te s zpony wyros ł y m u z pal c ów, ki edy s i ęgnął w dół , aby uj ąć w dł oni e zdeform owane prąc i e, które buc hał o kł ębam i m gł y j ak koc i oł parą.
B es ti a zadarł a ł eb i z j ej pi ers i wydobył s i ę ryk, j aki ego ni gdy wc ześ ni ej ni e s ł ys zał em . Leś ne owady uc i c hł y, a huraganowy podm uc h zatrząs ł gał ęzi am i ws zys tki c h drzew. Zi em i a zadrżał a.
B ył em przerażony i gotowy na ś m i erć . S twór s poj rzał na m ni e z góry rozj a-rzonym i ś l epi am i i obnażył zęby. Form uj ąc e s i ę z m gł y wargi nabrzm i ał y j ak bal ony, ods ł ani aj ąc zi el ono-c zarne ki kuty zębów w zac zerwi eni onyc h dzi ąs ł ac h.
W i atr j es zc ze s i ę wzm ógł ; pi erws ze konary zac zęł y pękać z trzas ki em .
Nagl e potwór s i ę rozwi ał , równi e s zybko j ak przed c hwi l ą s i ę zm ateri al i zował . Mgł a wi rował a w podm uc hac h wi atru, c oraz s zybc i ej i c oraz gwał towni ej .
W i c hura wym i otł a z kręgu c ał y ś ni eg i l i ś c i e. Otworzył s i ę wł az prowadząc y do 206
l egowi s ka Izol antów. Mgł a, która j es zc ze przed c hwi l ą był a dem onem , zakręc i ł a s i ę nad otworem , tworząc potężny wi r, i zos tał a wes s ana do ś rodka.
P rzypł yw adrenal i ny pozwol i ł m i zwal c zyć zm ęc zeni e i na ugi naj ąc yc h s i ę nogac h pods zedł em do wł azu. P otwór z m gł y zni knął , al e wi atr wc al e ni e zel żał .
S zarpał m ną i c i s kał m i w twarz pi ac h i m okry ś ni eg. S tanął em nad wej ś c i em i s poj rzał em na tworząc e krąg kam i eni e, ni ewzrus zone i przerażaj ąc e j ak zaws ze.
Zakręc i ł o m i s i ę w gł owi e od i c h wi doku; s c hyl i ł em s i ę, ł api ąc rozpac zl i wi e oddec h, a w końc u ukl ęknął em nad otworem i zaj rzał em w m roc zną c zel uś ć .
Zac zął em s c hodzi ć , pos uwał em s i ę tunel em ani zbyt s zybko, ani zbyt wol no, c ał y c zas w dół , w c i em noś ć . Ni c ni e wi dzi ał em . Zdawał em s obi e s prawę, że j eś l i przypadki em s kręc ę w któryś z boc znyc h korytarzy, m ogę j uż ni e znal eźć drogi powrotnej . Dl atego ze ws zys tki c h s i ł s tarał em s i ę ni e zboc zyć ze ś c i eżki ;
oddyc hał em równo, m i arowo, s zedł em s pokoj nym kroki em i m ac ał em przed s obą rękam i . W oda i bł oto c hl upotał y m i pod nogam i , s terc ząc e z s ufi tu korzeni e wpl ątał y m i s i ę we wł os y. Raz poś l i znął em s i ę i upadł em w zi m ne bł oc ko, al e pozbi erał em s i ę s zybko i rus zył em dal ej .
S zedł em prawi e kwadrans w c ał kowi tyc h c i em noś c i ac h i zac zynał em s i ę j uż bać , że ni gdy ni e trafi ę do wi el ki ej kom ory, że s kręc i ł em w ni ewł aś c i wą odnogę tunel u i zm i erzam do wyj ś c i a wyprowadzaj ąc ego na j aki eś pol e uprawne. W
końc u j ednak w oddal i zam aj ac zył o m i s ł abe ś wi ateł ko i zac zął em rozeznawać s zc zegół y zi em nyc h ś c i an korytarza. Ni e zabł ądzi ł em . Gł ówna pi ec zara m i es zkal na znaj dował a s i ę dokł adni e przede m ną. S kręc i ł em i znal azł em s i ę dzi es i ęć m etrów od wej ś c i a do ni ej .
Zwol ni ł em kroku.
T utaj także zal egł a l odowata c i s za. P orus zał y s i ę tyl ko pł om i eni e poc hodni .
P ods zedł em j es zc ze bl i żej .
I nagl e j e us ł ys zał em - j ęki ból u i c i erpi eni a. Zni eruc hom i ał em , nas ł uc huj ąc , i s tał em tak przez dobryc h ki l ka m i nut, zbi eraj ąc s i ę na odwagę. K i edy wres zc i e ws zedł em do l egowi s ka, zobac zył em i c h. W s zys tki c h.
T worzyl i ni es końc zoną zbi erani nę wynędzni ał yc h c i ał , j edną wi el ką żał os ną m as ę. W i el u j uż ni e żył o, wi el u dopi ero dogorywał o, al e ni gdzi e ni e dos trzegł em bł ys ku zł otyc h ś l epi .
Z tri um fal nym uś m i ec hem przes zedł em wś ród ni c h, napawaj ąc s i ę s woi m dzi eł em . Dokonał em m as owej egzekuc j i , m ordu na c ał ej ras i e, która teraz 207
m i ał a s i ę s tać pokarm em dl a robac twa. Ni gdy w życ i u ni e c zuł em taki ej s i ł y i wł adzy. W ygrał em . P obi ł em s kurc zybyków.
Zawróc i ł em . B ył em c ał y obol ał y, s pł ywał em potem , kom ary c i ęł y m ni e bez l i -toś c i . W rac ał em do wyj ś c i a, brodząc w c i ał ac h i s taraj ąc s i ę na żadne ni e na-depnąć , gdy nagl e c oś zł apał o m ni e za kos tkę. P azury przec i ęł y m i s kórę. K rzyknął em z ból u. Chory Izol ant trzym ał m ni e za nogę; toc zył pi anę z pys ka, krew i ś l uz
pł ynęł y m u z nos a. Rozpoznał em go po zygzakowatej bl i źni e na pol i c zku: Fenal . J ego ś l epi a zal ś ni ł y przez m om ent, a potem wybl akł y i zs zarzał y. Um arł
na m oi c h oc zac h. Rozl uźni ł c hwyt. Z obrzydzeni em odkopnął em j ego ł apę.
Chc i ał , żebyś m u pom ógł , Mi c hael .
Os tatni raz powi odł em wzroki em dookoł a dum ny ze s woj ego dzi eł a.
W oddal i , w j ednej z ni ezl i c zonyc h wnęk m i es zkal nyc h dos trzegł em bł ys zc ząc ą parę ś l epi . P ał ał y i ntens ywnym bl as ki em , przys zpi l ał y m ni e s poj rzeni em .
W i c h ś wi etl e zobac zył em dł oń z wypros towanym pal c em , wyc i ągni ętą w m oj ą s tronę w os karżyc i el s ki m geś c i e.
Zac zął em rozważać m ał o prawdopodobną m ożl i woś ć , że j eden l ub wi ęc ej s tworów okazał y s i ę odporne na wi rus , gdy ogł us zaj ąc y s kowyt, taki s am j ak ni edawno s ł ys zał em w l es i e, rozdarł c i s zę na s trzępy i s trąc i ł m ni e z powrotem do pi ekł a, z którego na krótko zdoł ał em s i ę wyrwać .
43.
S tał em na s kraj u l as u i patrzył em na s wój dom . W i atr zerwał kol ej ne dwi e des ki z górnyc h oki en. P anuj ąc a w ś rodku c i em noś ć zdawał a s i ę m ni e obs erwować , j akby c zekał a na m ój ruc h.
P owrót zaj ął m i s poro c zas u; c ał e c i ał o m i ał em obol ał e i ni eprzyj em ni e s ztywne, m i ęś ni e j ak w atrofi i , oddec h urywany. Zas tanawi ał em s i ę, c zy tak wł aś ni e wygl ąda zawał wi dzi any od s trony pac j enta. P o wyj ś c i u z podzi em i (c o zaj ęł o m i bl i s ko godzi nę) odpoc zął em c hwi l ę przed wyrus zeni em w drogę powrotną i teraz
powol i zapadał j uż zm i erzc h. W ś wi etl e zac hodząc ego s ł ońc a rzuc ał em na ś c i anę dom u wydł użony c i eń, który zdawał s i ę m ni e przedrzeźni ać , gdy s zedł em przez trawni k. Ni e wi edzi ał em , c zy wys tarc zy m i energi i , aby naprawdę porzuc i ć to m i ej s c e. Zaś m i ał em s i ę gł oś no, j ak wari at, na m yś l o tym , 208
że po ws zys tki m , c o przeżył em , ni e uc i eknę tyl ko dl atego, że zabrakni e m i s i ł y w nogac h.
W s zedł em do dom u przez poc zekal ni ę i powl okł em s i ę do kuc hni , zos tawi aj ąc bł otni s ty ś l ad. W ś rodku był o c i em no, wi l gotno i zi m no. Moj e kroki dźwi ę-
c zał y ni es am owi c i e na kafel kac h. B rzm i ał o to j ak burc zeni e s c horowanego żo-
ł ądka.
- Chri s ti ne?
Zł owi es zc za c i s za wc hł onęł a m ój gł os j ak gąbka wodę. Zakl ekotał y targane wi atrem des ki na oknac h s al onu. P rzy drzwi ac h frontowyc h s tał y dwi e torby, pewni e bagaż J es s i ki i Chri s ti ne s zykuj ąc yc h s i ę do opus zc zeni a A s hborough.
Na i c h wi dok zaś wi ec i ł m i prom yc zek nadzi ei . P oc zuł em przypł yw s i ł . Nadal m i ał em o c o wal c zyć .
- Chri s ti ne? - zawoł ał em przy s c hodac h.
Ni kt m i ni e odpowi edzi ał .
W ys tras zył em s i ę. S erc e zac zęł o m i bi ć w żyws zym rytm i e. Gdzi e one s i ę podzi ał y? Co teraz robi ą? Może ś pi ą, pom yś l ał em bez przekonani a. P om ał u, krok za kroki em , ws zedł em na pi ętro; ponura c i s za przyprawi ał a m ni e o gęs i ą s kór-kę. S pac er na górę był krótki i przerażaj ąc y. Czuł em s i ę j ak s kazani ec , który m a zej ś ć
ze s tatku po wys tawi onej za burtę des c e, gdy w wodzi e roi s i ę od reki nów.
Na górze natyc hm i as t rzuc i ł m i s i ę w oc zy krwawy ś l ad prowadząc y w gł ąb korytarza, do zam kni ętyc h drzwi nas zej s ypi al ni . Dł ugo s i ę w ni ego wpatrywa-
ł em , c zuj ąc przygni ataj ąc e brzem i ę s trac hu i obł ędu. W yobrazi ł em s obi e, że j es tem m ał ą c hał upką na drodze ni epows trzym anej l awi ny bł otnej . Ni e wi edzi a-
ł em , j ak dł ugo wytrzym am j ej napór.
S tanął em przed drzwi am i s ypi al ni . K rwi był o tu wi ęc ej , w dodatku był a roz-m azana, j akby ktoś w ni ą ws zedł . Zac i s nął em s poc oną dł oń na kl am c e i przy-tknął em uc ho do drzwi .
Us ł ys zał em c i c hy j ęk. S kom l eni e.
P rzekręc i ł em kl am kę i pc hnął em drzwi .
Naj pi erw zobac zył em J es s i c ę. S i edzi ał a na krześ l e pod ś c i aną, przy zabi tym des kam i okni e. P rzekrzywi ł a gł ówkę i wpatrywał a s i ę tępo w ł óżko. Oc zy m i ał a zi m ne i ni ewi dząc e, od razu wi ęc dom yś l i ł em s i ę, że j ej obec ny s tan j es t s prawką Izol antów: wygl ądał a tak s am o j ak w pi wni c y dom u s tarej pani Zel l i s .
Cześ ć , Mi c hael !
Źródł em tyc h s ł ów był a os tatni a drobi nka przytom noś c i um ys ł u, której m oj a ś wi adom oś ć rozpac zl i wi e s i ę uc zepi ł a. P odpowi adał a m i , że m us zę przygotować 209
s i ę na znac zni e gors zy wi dok i naj l epi ej zrobi ę, gas ząc od razu pożar obł ędu w s woj ej gł owi e, bo ni e powi ni enem s i ę s podzi ewać , że okol i c znoś c i zewnętrzne m i w tym pom ogą.
Otworzył em drzwi na oś c i eż i zobac zył em m oj ą żonę, kobi etę, którą poprowadzi ł em do oł tarza i której ś l ubował em m i ł oś ć , wi ernoś ć i uc zc i woś ć m ał żeń-
s ką oraz że j ej ni e opus zc zę aż do ś m i erc i . Leżał a na ł óżku naga, w kał uży krwi , z gł ową opartą pod ni ewygodnym kątem o wezgł owi e i s zeroko rozł ożonym i nogam i . J ej rozrzuc one na boki ręc e zac i s kał y s i ę i rozl uźni ał y s pazm atyc zni e, m nąc zakrwawi oną poś c i el . Ni e m i ał a j uż wi el ki ego brzuc ha. Gdzi eś w pokoj u
m us i ał o s i ę znaj dować dzi ec ko. Nas ze dzi ec ko.
Rus zył em w j ej s tronę. Zobac zył em krew na ram i e ł óżka, na podł odze, na ś c i anac h… B ył a ws zędzi e.
W rzas nął em przeraźl i wi e.
Mój krzyk poni ós ł s i ę ec hem po dom u przy Harl an Road 17, dom u nawi e-dzanego przez żyj ąc e duc hy. Nagl e zdał em s obi e s prawę, że ni kt i ni c ni e pows trzym a pi eni ąc ego s i ę w ni m zł a, które będzi e trwał o m i m o ws zel ki c h przes zkód. B ył o to równi e pewne i oc zywi s te j ak m oj e wrzas ki . Obł ęd… T ak, w koń-
c u obł ęd zwyc i ężył . Czuł em to. W ys koc zył na m ni e, s i ekąc ogni em z obu l uf, a j a m i ał em przed oc zam i zł otooki ego l eś nego dem ona, którego obec noś ć wyzwal ał a ws zys tko c o naj l eps ze u j ego potom s twa i ws zys tko c o naj gors ze u wrogów, pros tyc h m i es zkańc ów A s hborough, którzy przybyl i tu w pos zuki wani u uroków
wi ej s ki ego życ i a. K ons ekwenc j e tej przeprowadzki okazał y s i ę nadzwyc zaj krwawe.
Oc zywi ś c i e Chri s ti ne us ł ys zał a m ój krzyk. P atrzył em na ni ą kom pl etni e os ł upi ał y. Nas ze oc zy s i ę s potkał y; m oj e był y peł ne ł ez, j ej - peł ne krwi . Um arł a, ni e c i ał em , al e duc hem i um ys ł em z pewnoś c i ą. Is tota, która zaj ęł a j ej m i ej s c e, był a przes zc zęś l i wa, że m oże m i to zakom uni kować . Opętany s twór, który dawni ej był
m oj ą żoną, uś m i ec hnął s i ę s pi erzc hni ętym i wargam i , zl i zał krew z zę-
bów, uni ós ł bi odra i obi em a rękam i uc i s nął s obi e brzuc h. Łożys ko wys trzel i ł o z poc hwy z ohydnym odgł os em , rozdarte, fi ol etowe, oc i ekaj ąc e krwi ą i wodam i pł odowym i . W ykrzyknął em i m i ę J es s i ki , która trwał a w katatoni i , a potem od-wróc i ł em s i ę i zwym i otował em , ni e m ogąc zni eś ć odrażaj ąc ego odoru krwi i kał u.
Odruc h wym i otny s zarpał m i żoł ądek. Znowu s poj rzał em na Chri s ti ne.
W tym s am ym m om enc i e otworzył y s i ę drzwi do ł azi enki .
W ys zł o z ni ej m oj e nowo narodzone dzi ec ko. W ys zł o o wł as nyc h s i ł ac h.
210
P ół c zł owi ek, pół Izol ant, okryty m okrą s i erś c i ą, z twarzą s każoną i zol anc ki -m i genam i tyl ko w j ednym as pekc i e: j ego oc zy l ś ni ł y zł otym bl as ki em . S kręc i ł w m oi m ki erunku. Mi ał tyl ko pół m etra wzros tu i gadzi e s topy, zos tawi aj ąc e m a-zi owaty trop na podł odze. W yc i ągnął em do ni ego ręc e - ni e c hc i ał em go przy-garnąć ,
tyl ko uderzyć . Żół te s zpony oc i ekał y krwi ą i pł ynem owodni owym . P ró-
bował em s i ę c ofnąć , al e naj pi erw wc zepi ł s i ę w m oj ą nogę pazuram i , a potem wbi ł w ni ą drobne, m oc ne ząbki . K opał em go i okł adał em pi ęś c i am i , próbuj ąc s trząs nąć . P okój eks pl odował m oi m krzyki em i j ego l am entem i w tej s am ej c hwi l i J es s i c a nagl e s i ę ożywi ł a. Zobac zył em m ac i upeńki e, s ł abe ś wi ateł ko na
końc u c zarnego tunel u, które j ednak zgas ł o bł ys kawi c zni e, gdy tyl ko uś wi adom i ł em s obi e, że wc al e ni e otrząs nęł a s i ę z katatoni i i ni e zam i erza m i pom óc .
P rzec i wni e! Dos koc zył a do m ni e z rozc api erzonym i rękam i , pars kaj ąc j ak roz-zł os zc zony kot. Chwyc i ł a m ni e za nogi i podc i ęł a, gdy bezs kutec zni e opędzał em s i ę od m ał ego potwora. Us i adł em z i m petem na des kac h; c ał e powi etrze nagl e uc i ekł o m i z pł uc . P otworek ods koc zył ode m ni e, oparł s i ę o drzwi ł azi enki , żeby
zł apać równowagę, i s poj rzał na m ni e s pode ł ba, z pretens j ą w zł otyc h oc zac h.
Cofnął em s i ę pod ś c i anę, wpatruj ąc s i ę w trzy c i ał a towarzys ząc e m i w s ypi al ni .
Oto nowa, ni ekoni ec zni e l eps za rodzi na Cayl e’ ów.
Chri s ti ne peł zał a po ł óżku j ak wąż, dos ł owni e s kąpana we krwi . Dys zał a gł o-
ś no, j ej twarz wykrzywi ał a s i ę w naj dzi wni ej s zyc h grym as ac h, z us t ś c i ekał a pi ana. J es s i c a przygł adzi ł a kos zul kę noc ną, która podwi nęł a j ej s i ę na wys okoś ć pi ers i , i ws koc zył a na ł óżko, do m am y. Zac hi c hotał a po dzi ewc zęc em u i zl i zał a krew z pal c ów, podobni e zres ztą j ak potworek, który po c hwi l i doł ąc zył do
rodzi ny.
- J es s i c a… - wykrztus i ł em . - K oc hani e, ni e…
P ryc hnęł a ś m i ec hem i rzuc i ł a s i ę w przes i ąkni ętą krwi ą poś c i el . Chri s ti ne pogł as kał a j ą po gł owi e. B l ond l oc zki s pl am i ł a c i em na krew.
- Chri s ti ne, na B oga! Co ty wyprawi as z?! J es teś zahi pnotyzowana! Obudź
s i ę! Otrząś ni j z tego!
S i edzi ał em pod ś c i aną, ogl ądał em rozgrywaj ąc ą s i ę przede m ną m akabres kę i wm awi ał em s obi e, że wys tarc zy i m uś wi adom i ć , że padł y ofi arą hi pnozy, m a-ni pul ac j i um ys ł owej , i że ki edy to zrozum i ej ą, tak j ak to s i ę s tał o w pi wni c y do-m u s tarej pani Zel l i s , będzi em y m ogl i uc i ec gdzi e pi eprz roś ni e, korzys taj ąc z
ni edys pozyc j i Izol antów.
A l e zac zynał o j uż do m ni e doc i erać , że ni e będzi e żadnego rodzi nnego exo-dus u pańs twa Cayl e’ ów. P rzed oc zam i s tanęł y m i ohydne, potworne s c eny.
211
Zobac zył em rogatego potwora z l as u, który przes ł ał m i wi adom oś ć , ki edy l eża-
ł em ni eprzytom ny. Dał m i do zrozum i eni a, że ni e wygram tej woj ny. Cokol wi ek zrobi ę, żeby pognębi ć j ego potom s two, on i tak wróc i , s i l ni ej s zy ni ż przedtem , i przywróc i m u dawną ś wi etnoś ć .
P rzypom ni ał em s obi e, j ak wygl ądał z gi gantyc zną erekc j ą. J ak pos i adł m oj ą żonę.
P rzypom ni ał em s obi e rozm owę z Chri s ti ne s przed pi ęc i u m i es i ęc y, w kuc hni , ki edy powi edzi ał a m i , że j es t w c i ąży. „Mi c hael , używał eś przec i eż gum ek, do c hol ery! ” Zrozum i ał em , że potwór zdążył j uż wtedy dokonać na ni ej gwał tu. W
żył ac h drepc ząc ego po ł óżku z wys zc zerzonym i zębam i dzi ec ka ni e pł ynęł a m oj a krew. Mi ał o geny s woj ego prawdzi wego oj c a, m i es zkańc a l as u. W yroś ni e na hybrydę podobną do s tarej pani Zel l i s i w przys zł oś c i , być m oże, zaj m i e j ej m i ej s c e j ako duc howy przywódc a A s hborough.
S próbował em ws tać , gdy nagl e porazi ł a m ni e ś wi adom oś ć , że w wypadku J es s i ki i Chri s ti ne w grę wc hodzi c oś znac zni e poważni ej s zego ni ż zwykł a hi p-noza c zy pros ta m ani pul ac j a. S poj rzał em , j ak tapl aj ą s i ę we krwi na ł óżku i z c zuł oś c i ą gł as zc zą nowo narodzonego potwora, i znów os unął em s i ę na podł ogę.
J ak na kom endę uś m i ec hnęł y s i ę do m ni e.
Mi ał y zł ote, ś wi ec ąc e oc zy.
Zos tał em pokonany. Mogł em tyl ko tkwi ć tam i patrzeć na dowód tri um fu zł a. B ył em abs ol utni e bezradny, m ogł em j uż tyl ko s i ę poddać . Zwi nął em s i ę w kł ębek, c hc i ał em być j ak naj m ni ej s zy. P ł akał em hi s teryc zni e i m odl i ł em s i ę, żeby na zaws ze zni knąć z tego ś wi ata.
I wkrótc e zni knął em .
E P ILOG
K i edy wi el e godzi n późni ej dos zedł em do s i ebi e, Chri s ti ne, J es s i ki i m ał ego potwora ni gdzi e ni e był o. Ni e s zukał em i c h. W i edzi ał em , że ni e m a i c h w do-m u… P ewni e i ntui c j a. A m oże po pros tu m ni e to ni e i nteres ował o?
Zs zedł em na parter. Torby nadal s tał y przy wej ś c i u. Mógł bym wzi ąć j edną z ni c h i po pros tu wyj ś ć z dom u, przekonać s i ę, j ak dal eko pozwol ą m i s i ę oddal i ć , zani m zał atwi ą m ni e tak j ak Farri s a. W i edzi ał em j uż, że próba uc i ec zki oznac za pewną ś m i erć , al e nawet j eś l i pers pektywa ryc hł ego zgonu s tał a m i s i ę
oboj ętna, ni e c hc i ał em i m dawać s atys fakc j i pł ynąc ej z zabi c i a m ni e. W zi ął em prys zni c i pos zedł em s pać . S pał em bardzo, bardzo dł ugo.
P o przebudzeni u pos zedł em do bi bl i oteki , zebrał em ws zys tko, c zego m ogł em potrzebować , zgarnął em c ał e j edzeni e z dom u i zam knął em s i ę tutaj , w pi wni c y, gdzi e do dzi ś s i edzę. Od zni kni ęc i a m oj ej rodzi ny upł ynęł y m oże ze dwa tygodni e.
Zam i erzał em zrel ac j onować wydarzeni a, które rozegrał y s i ę przy Harl an Ro-ad pod num erem 17, i wydaj e m i s i ę, że nagrywaj ąc s woj e ws pom ni eni a, os i ą-
gnął em c el . Mam s zc zerą nadzi ej ę, że nagrani a trafi ą do rąk s ł uc hac za pozba-wi onego uprzedzeń, c hoc i aż wi em , że j eś l i taki przybędzi e do A s hborough, trudno m u będzi e wyj ec hać .
Tak c zy i nac zej , m oj a rol a s i ę s końc zył a. P ozos tał a m i j es zc ze tyl ko j edna de-c yzj a, drogi s ł uc hac zu. J eżel i ni e znaj dzi es z m ni e ni gdzi e w pobl i żu, oznac za to, że pos zedł em s zukać Chri s ti ne i J es s i ki i m ogł em paś ć ofi arą dem ona. W ątpi ę j ednak, żeby pozwol i ł m i s i ę wym knąć po tym , j ak wym ordował em tyl u j ego
potom ków. S podzi ewam s i ę rac zej , że będzi e c hc i ał przedł użyć m oj e c i erpi eni a, c o c zyni bardzo s kutec zni e, zos tawi aj ąc m ni e w s pokoj u tutaj , w m oi m dom u.
Inna m ożl i woś ć j es t taka, że naprawdę uc i ekł em z A s hborough, c hoc i aż to akurat wydaj e m i s i ę ni ezwykl e m ał o prawdopodobne.
Drugi m wyj ś c i em j es t s am obój s two, do którego na ws zel ki wypadek poc zyni -
ł em s tos owne przygotowani a. Na s tol e przede m ną l eży s trzykawka z krwi ą za-każoną hantawi rus em . J eżel i przy dyktafoni e znaj dzi es z m oj e c i ał o, będzi es z 213
wi edzi ał , j aką dec yzj ę podj ął em . Życ zę c i wi ęc ej s zc zęś c i a w próbac h wym kni ę-
c i a s i ę Izol antom .
Żegnam c i ę teraz, drogi s ł uc hac zu. Dzi ękuj ę za poś wi ęc ony m i c zas i uwagę.
Za j edno i drugi e j es tem c i s zc zerze wdzi ęc zny.
Dobranoc .
Ci em na pi wni c a.
Chrapl i wy oddec h.
S zurani e nóg po betonowej pos adzc e. Nerwowe bębni eni e pal c ów o bl at s to-
ł u. W oń wi l goc i .
Gdzi eś na górze bi j e zegar. P rzec i ąg targa pł om i eni em ś wi ec y.
Ręka wyc i ąga s i ę do l eżąc ego na s tol e dyktafonu.
Ni epewny pal ec s zuka przyc i s ku s topu. W c i s ka go.
P rzez dzi es i ęć s ekund s ł yc hać tyl ko c i ężki , gł oś ny oddec h. Ręka s i ęga po s trzykawkę…
P ODZIĘ K OW A NIA
W y mi eni eni poni ż ej (w prz y padk ow ej k ol ej noś c i ) l udz i e z as ł uż y l i na moj ą w dz i ęc z noś ć z a ok az ane mi w s parc i e, z ac hętę i i ns pi rac j ę.
Rodz i na: S herri e Lai mo, A nna Ros e Lai mo, E mma Grac e Lai mo, mama i tata Lai mo, B ob i Larry Lai mo (dz i ęk i z a w y k upi eni e ty l u egz empl arz y A tm o-s phere, B ob), S amantha i J ohn Hux tabl e, M ary A nn i P at B al l aro oraz c ał a ek i pa z M erc ury B eac h-M ai d.
P rz y j ac i el e i w s pół prac ow ni c y : DonD’ A uri a, S hane S tal ey, Gary A . B raun-bec k , Tom P i c c i ri l l i , Gerard Houarner, Li nda A ddi s on, M att S c hw artz , B ri an Hopk i ns , Gord Rol l o, Gene O ‘Nei l l , J udi Rohri g, B ri an K eene, E do v an B el -k om, J oe Nas s i s e, Dougl as Cl egg, Dal l as M ay r, Gordon Li nz ner, S hannon Gronl ey i
E k o K real z J eans To Go, P erry Tepper, J ohn E v ers on, Greg F Gi fu-ne, Charl ee J ac ob, M i c hael A rnz en, J ac k Fi s her, Garrett P ec k i Cl i v e B ark er, k tóry popros i ł mni e o dedy k ac j ę w moj ej k s i ąż c e.
K orz y s tał em
z
w y ni k ów
badań
publ i k ow any c h
na
s tronac h
w w w .may oc l i ni c .c om oraz w w w .mi c robew orl d.c om.
K s i ąż k ę pi s ał em na Long Is l and Rai l Road oraz w k aw i arni B arnes & No-bl e w M el v i l l e, w s tani e Now y J ork .