Poole Gabriella Akademia Mroku 01 Wybrańcy losu [ofic popr]

background image

1

background image

Gabriella Poole

AKADEMIA

MROKU

Wybrańcy Losu

2

background image

P

ROLOG

– Hej, to ty?
Z nadzieją wpatrywała się w ciemność, jej serce

natychmiast zabiło mocniej.

Żadnej odpowiedzi. Coś zaszeleściło w zaroślach,

zabrzęczał komar. Rozczarowana zmieniła pozycję, w której
siedziała na starym świątynnym murze, i objęła kolana
ramionami. To jednak nie był odgłos kroków. To tylko jakieś
nocne stworzenie. No cóż, uprzedzał ją, że może się spóźnić.

„Mimo to zaczekaj na mnie! Zaczekaj, Jess, przyjdę...”
Pozwoliła, aby uśmiech zagościł na jej twarzy.

Oczywiście, że przyjdzie. Byli jak dwa magnesy. Potrafił
natychmiast odnaleźć ją w tłumie czy w sali i teraz też ją
odnajdzie, nawet w ciemnościach. Trochę na niego nakrzyczy
za to, że się spóźnił, a jego śmiech sprawi, że podskoczy jej
serce – tak samo działał na nią jego piękny głos.

„Kocham cię, Jess. Nie śmiej się. Przysięgam, że tak”.
Żaden chłopak nie mógł tak dobrze udawać. A na

pewno nie on. Przyjdzie.

Marszcząc czoło, uniosła rękę, by w świetle księżyca

spojrzeć na zegarek. Dziesięć minut zmieniło się w
dwadzieścia. No to co? W ciągu dnia mniej by się jej dłużyło.
Mniej by się jej dłużyło w zatłoczonym, głośnym barze. Tu,
w upiornym cieniu starożytnej świątyni, łatwo się
przestraszyć i tyle.

No, co jest?
Ześlizgnęła się z muru, potupała i roztarła ramiona.

Miała gęsią skórkę, chociaż nie było jej zimno. Kolejny
komar zabrzęczał przy jej uchu i gniewnie machnęła ręką.
Mam cię.

3

background image

Okej, teraz zaczynała się irytować. Małe spóźnienie

znaczy, że może ją tu zastać, że sterczała tu sama, czekając w
ciemnościach. Przez pół godziny! To miał być romantyczny
spacer, a nie sprawdzian wytrzymałości jej nerwów.

Najlepiej wściec się na niego. Bo inaczej mogłaby się

najeść strachu, sama wśród milczących cieni. A może nie tak
milczących. Gwałtownie uniosła głowę, gdy usłyszała trzask
suchej gałęzi, szelest liści. To jakiś wielki szczur. Zadrżała.

W świetle dnia podobałoby się jej tutaj. Bujna zielona

roślinność dżungli, gigantyczne korzenie obejmujące
kruszące się mury, ciepło, tętniące życie i tajemniczość. W
ciemnościach nie było tu tak przyjemnie, w blasku księżyca
ruchome cienie zmieniały każde duże drzewo w potwora, z
każdego niewidocznego zwierzęcia robiły przerażającego
prześladowcę.

Czterdzieści siedem minut!
Czas się zbierać. Dała mu szansę, a on zrobił z niej

głupka. Rany, ale mu nagada... Szybko ruszyła przed siebie,
potem stanęła. O nie, nie miała zamiaru iść w kierunku tego
przerośniętego szczura. Zadrżała, przełknęła ślinę, cofnęła się
o dwa kroki i odwróciła.

Jakiś szelest. Trzask łamanej gałązki. To na pewno

wiatr. Ale nie było wiatru.

W takim razie następny wielki szczur, tym razem

przed nią. Dobra, będzie musiała go minąć, ale pewnie on i
tak ucieknie, gdy usłyszy jej kroki. To tylko szczur, na litość
boską. Albo wąż... Albo...

Och, rusz się, Jess!
Zrobiła kolejny krok, kiedy zobaczyła ruch. To nie był

szczur ani wąż. To było coś dużego, coś jej wielkości. Jakiś
kształt szybko poruszający się wśród zwisającej z drzew
plątaniny liści i gałęzi. Cofnęła się o krok, i o kolejny. To coś

4

background image

się ruszyło. W jej kierunku. Usłyszała oddech, cichy,
spokojny i ludzki.

– To ty? – zawołała. – Ej, przestań się wygłupiać!
Żadnej odpowiedzi.
– Mówię serio! Przestań! – Starała się, by w jej głosie

zabrzmiała złość, ale zamiast tego był drżący i piskliwy. – To
nie jest śmieszne.

Ten dźwięk – to mogły być wilgotne, zgniłe liście, po

których ktoś szedł. Albo śmiech, stłumiony i niski. To nie
mógł być on. Nie mógł. A poza tym było ich dwoje. Czuła, że
ktoś drugi zbliża się z prawej, wolno, to sprawiało, że
zaczynała czuć się zagrożona. Znowu próbowała krzyknąć,
ale kiedy otworzyła usta, wydobył się z nich tylko
przestraszony jęk.

Odwróciła się i zaczęła biec, potykając się. Strasznie

trudno w tych ciemnościach trzymać się ścieżki. Pnącza i
liście uderzały ją w twarz, gałęzie szarpały ubranie, wystające
korzenie chwytały za nogi. Czy to tą ścieżką tu przyszła?

Ścieżka? Nie było żadnej ścieżki. Zeszła z niej i biegła

na oślep między drzewami. Jej serce biło jak szalone, dudniło
jej w uszach, ale i tak słyszała ich za sobą, a może tylko ich
wyczuwała. Byli za nią, po bokach, polowali na nią. Co za
głupie skojarzenie. Ale tak było. Polowali na nią...

Ześlizgnęła się po niskim zboczu, przelazła przez

potężny korzeń i schowała pod nim. Okej, chciała być już z
powrotem w domu.

Mamusiu, to jakiś obłęd. To nie dzieje się naprawdę,

możesz już przyjść i mnie obudzić. Tatusiu, proszę bardzo,
śmiej się, powiedz, że to mi się przyśniło. Scoob...

Scooby. Przypomniała sobie, jak niemal pękł z dumy,

machając jej na pożegnanie, kiedy wyjeżdżała do tej
niesamowitej nowej szkoły.

5

background image

– Pa, pa, siostrzyczko!
– Pa, mały kłopocie..., to jest bracie!
Chichot. Machanie na do widzenia.
Scooby...
Co to za dźwięk? Oddychała ciężko. Nad nią w

srebrnym świetle księżyca widać było zarys starożytnej
świątyni. Korzeń drzewa objął kolumnę jak ramię kochanka.
Jak jego ramię.

Gdzie on jest? Co się z nim stało?
Korzenie, pnącza, gałęzie wkradły się na stare mury,

wypełniając je, obejmując, zaciskając się na nich. Wśród liści
koło jej ucha coś się poruszyło i prawie krzyknęła, ale na czas
zakryła usta ręką. To głupie, pomyślała. Jakieś szaleństwo.
Jeśli to nie sen, to na pewno jakiś kawał. Głupi kawał.

Jej ciało uważało inaczej. Była mokra od panującej tu

wilgoci, od biegu i z przerażenia.

Znowu zabrzęczał komar i tłumiąc pisk, machnęła

ręką przed twarzą. To tylko owad. Coś znacznie gorszego
czaiło się w ruinach. Polowało...

Nie panikuj, skarciła się w myślach. Zachowaj spokój.

Za plecami miała grube, splątane pnącza i czarną paszczę
starych drzwi – drewno, z których było zrobione, już dawno
zgniło. Przesunęła się w tył i kopała gorączkowo, aż śliskie
liście niemal ją zakryły. Nie bała się już szczurów, węży ani
nawet pająków. Niczego się już nie bała. Z wyjątkiem ich.

Zostanie tutaj, skulona pośród ruin, do nadejścia świtu.

Będzie miała kłopoty, wyśmieją ją, ale co z tego? Kilka
godzin i to miejsce zaroi się od turystów. Wtedy pewnie sama
będzie się z tego śmiała.

W tej chwili wszyscy ci turyści spali w

klimatyzowanych pokojach hotelowych, śniąc o
nadchodzącym dniu i Angkor Wat, świątyni starożytnej

6

background image

cywilizacji podbitej przez brutalną naturę. Dzikość i piękno,
sacrum i strach. Niezwykle romantyczne i tajemnicze, dla
turystów i obcych.

Kilka godzin. To nie tak długo.
W nocnej ciszy słychać było głosy: odległe,

przyciszone, ale pełne napięcia i podniecenia wywołanego
pościgiem. Może jednak nie powinna przeczekiwać. Może
powinna uciekać. Nie potrafiła się zdecydować. Nerwowo
pocierała skronie.

Idiotko, co ty tu w ogóle robisz? Nigdy tu nie

pasowałaś.

Grzechoczący trzepot skrzydeł na jej policzku.

Trzepnęła karalucha dłonią, ale tylko zrzuciła go na szyję.
Pobiegł w kierunku piersi, a jej wyrwał się z ust głośny
szloch. Uderzyła otwartą dłonią i poczuła, jak robak
eksploduje, zamieniając się w lepką maź i kawałki pancerza.
Zapiszczała płaczliwie – przenikliwy dźwięk.

Lepka krew karalucha sprawiła, że to wszystko

wydało się realne. To nie był sen. Ktoś na nią polował i było
to bardziej rzeczywiste niż szkoła, dom i on. Oczywiście, że
nie przyszedł. Co ona sobie myślała? Żałosna dziewczynka
na stypendium. Zostawił ją tu samą, a oni się zbliżali...

Dwadzieścia cztery godziny temu byli razem i pili,

spacerując po Phnom Penh. Zakochani – tak wtedy myślała –
i dziko podekscytowani lotniczą wycieczką do Iem Reap i
Angkor Wat. Pamiętała jego głośny śmiech, gdy oboje
dopingowali jej piękną zabawną przyjaciółkę, która
przybierając różne pozy, śpiewała It’s Raining Man w barze
karaoke. Przepełniona szczęściem odwróciła się i powiodła
palcem po jego policzku. Kochała go...

Zamarła. Głos, teraz wyraźny, bliski i głodny.

Znajomy głos, ale już nie przyjazny. Nie śpiewający, nie

7

background image

flirtujący, żartujący, ale głos osaczającego ją wroga. Blisko.
Bardzo blisko. I miała pewność. Znała ten głos. Powinna
uciekać, ale krew stężała jej w żyłach.

Błagam. Błagambłagambłagam...
Głosy, i zimny oddech, zbliżyły się do jej ucha.
– Mam cię.
Przez krótką, szaloną, pełną nadziei chwilę pomyślała,

że wszystko będzie dobrze. Tak, to był tylko kawał. Okrutny
żart. Znęcanie się nad dziewczyną, która tu nie pasowała.
Och, dzięki Bogu. Czuła zapach skóry i potu, wyczuwała w
powietrzu podniecenie i strach.

– To ty – wyszeptała ochryple.
Śmiech, ręka wyciągnięta, by dotknąć jej policzka.
– Niezupełnie.
I wtedy zobaczyła ich wyraźnie.
Krzyknęła i rzuciła się do ucieczki, z dala od ruin, z

powrotem w głąb dżungli. Słyszała stopy uderzające szybko o
ziemię i przyspieszone, głodne oddechy; widziała szybko
poruszającą się sylwetkę pędzącą wśród drzew; czuła zapach
własnego przerażenia. I biegła.

Ale już wtedy wiedziała, że nigdy nie zdoła biec

dostatecznie szybko.

8

background image

R

OZDZIAŁ

1

Nie pasuję tu.
Cassie Bell zatrzymała się nagle, prawie przewracając

idącą za nią kobietę.

Merde! Imbecile!
– Przepraszam!
Kobieta, z szelestem błyszczących toreb z zakupami,

sztywnym krokiem ruszyła przed siebie, rzucając przez ramię
kolejne przekleństwo.

Cassie od razu poniosło.
– Proszę się nie wysilać! – krzyknęła. – Nie znam

francuskiego!

Kobieta albo jej nie usłyszała, albo miała to w nosie.

Cassie znowu poczuła niepewność.

– A niech to – wymamrotała. – Naprawdę tu nie

pasuję.

Otaczające ją budynki były takie jak ta kobieta:

wysokie, dumne, nieprzyzwoicie eleganckie. Powietrze było
ciężkie i intensywne: ulotna mieszanka drogich perfum,
zapachu lata i spalin. Nawet nazwa ulicy z niej kpiła, bo
Cassie nie potrafiła jej poprawnie wymówić. Co ona robi na
ulicy z taką nazwą? Dlaczego myślała, że to dobry pomysł?
Rue du Faubourg Saint-Honore! Jej adidasy ze sklepu z
używaną odzieżą muszą być obrazą dla płyt chodnikowych.
Jej miejsce było w Cranlake Crescent, w – jak to lubili
nazywać – „opiece”, a nie w Paryżu.

Odsunęła z twarzy pokryte pasemkami brązowe włosy

i spojrzała na kawałek papieru trzymany w dłoni. Biorąc pod
uwagę, że udało jej się dojść aż tu z Gare du Nord, Dworca
Północnego, byłoby trochę wstyd, gdyby teraz nie dała rady

9

background image

znaleźć szkoły. Spodziewała się jakiegoś architektonicznie
bezkompromisowego i wyzywającego budynku. Na ulicy
znajdowało się kilka ogromnych rezydencji, jednak nie
rzucały się w oczy, ukryte za okazałymi murami i bramami z
kutego żelaza. Ewidentnie mieszkający tu ludzie byli
nadziani, ale nie afiszowali się z tym, kasę widać było tylko
w butikach, które mijała z otwartymi ze zdziwienia ustami.

Jak się nad tym zastanowić, może byłoby lepiej, gdyby

nie znalazła szkoły. Miałaby wymówkę, bo wszystko to
Wielka Pomyłka. Dobra, musiałaby wrócić z podkulonym
ogonem do Cranlake Crescent i wyjść na idiotkę. Dobra,
musiałaby ścierpieć drwiny innych dzieciaków, pełne
wyższości złośliwe uśmieszki oznaczające „a nie mówiłam”
znienawidzonej Jilly Beaton. Jednak najgorsze, co by musiała
znieść, to oczy Patricka nieumiejące ukryć goszczącego tam
smutku i rozczarowania.

Ale to i tak byłoby lepsze od robienia z siebie głupka...
Serce Cassie zabiło szybciej.
Nie zdawała sobie sprawy, że nadal idzie, taszcząc za

sobą poobijaną walizkę. Nie wiedziała, co sprawiło, że
rzuciła okiem na drugą stronę ulicy akurat w tym momencie.
Ogłupiona paniką musiała być na autopilocie, bo patrzyła na
umieszczoną na kamiennym słupie błyszczącą mosiężną
plakietkę.

„AKADEMIA DARKE’A”

Nic poza tym, żadnego „proszę dzwonić” przy małym

mosiężnym przycisku pod plakietką. Wydawało się to bardzo
subtelne. Cassie byłaby może trochę rozczarowana, ale nawet
z zewnątrz za bramą z kutego żelaza pokrytą zawiłym
wzorem widziała zarys budynku – imponujące kamienne

10

background image

kolumny, fronton i stojącą na dziedzińcu, widoczną tylko w
połowie rzeźbę z zielono patynowanego brązu.

Przełknęła ślinę i zacisnęła dłoń na zniszczonej rączce

walizki. Zeszła z krawężnika, bagaż podskoczył na
rozklekotanych kółkach.

Jej bagaż.
A co było w środku? List, który mówił, że jednak tu

pasowała. Że Cassandra Bell, najmniej oczywisty wybór,
była dostatecznie dobra, żeby dostać stypendium w Akademii
Darke’a. Krótki list został wydrukowany na grubym, drogim,
przypominającym pergamin papierze, i bardzo dobrze – tani
papier już dawno rozpadłby się na kawałki, tyle razy
rozkładała go i składała, chłonąc słowa, dopóki nie wryły się
w jej pamięć. Teraz list spoczywał bezpiecznie w
oprawionym w skórę zeszycie, który na pożegnanie dostała
od Patricka. Musiał pochłonąć sporą część pensji pracownika
socjalnego.

I co miała zrobić? Oddać mu zeszyt i powiedzieć, że

jest jej przykro, że dała ciała, zanim jeszcze trafiła do szkoły?

Nie ma mowy. List to potwierdzał. Została przyjęta do

Akademii Darke’a!

Uśmiechając się, Cassie przebiegła przez ulicę,

ciągnąc podskakującą walizkę. Jakiś kierowca gwałtownie
zahamował i krzyknął na nią, nie przejęła się jednak i
pokazała mu środkowy palec.

Miała prawo tu być. Dopasuje się. A co więcej,

pokocha to miejsce.

Zdyszana, wyciągnęła rękę, żeby nacisnąć dzwonek.

To jest to, pomyślała. Oto...

Cofnęła się, zaskoczona. Brama już się otwierała,

cicho i płynnie. Zacisnęła dłoń w pięść, przygryzła wargę.
Nie dotknęła dzwonka.

11

background image

– Uwaga!
Ktoś złapał ją za ramię i odciągnął sprzed czarnego

samochodu, długiego i eleganckiego, który cicho wjechał na
chodnik, kierując się do bramy. Cassie miała wrażenie, że nic
nie zatrzymałoby jego płynnej jazdy, nawet nieuważny
przechodzień.

Ręka od razu puściła jej ramię. Gdy odwróciła się z

uśmiechem, ten ktoś cofnął się o krok. To był chłopak mniej
więcej w jej wieku, wysoki, szeroki w ramionach, miał
krótko ścięte brązowe włosy. Wyglądał jak ktoś, kto sporo
czasu spędzał na świeżym powietrzu, więc Cassie pomyślała,
że pewnie normalnie nie jest taki blady. Na jego przystojnej
twarzy malował się szok – wyglądał, jakby cała krew
spłynęła nagle do jego przybrudzonych adidasów.

– Dzięki – powiedziała, chcąc przerwać niezręczną

ciszę.

Nie odpowiedział. Zamiast tego obrócił się na pięcie i

odszedł bez słowa, znikając za bramą akademii. Cassie gapiła
się, jak odchodził.

Macho, niegrzeczny, i Amerykanin.
Świadczyło o tym nie tyle jedyne rzucone przez niego

słowo, ile jego luzacki, cichy i pewny siebie chód. Cóż,
cieszyła się, że nie jest jedyną osobą w dżinsach, które są
podarte nie dlatego, że tak zostały zaprojektowane. Znowu
zdenerwowana, odetchnęła głęboko.

Wejdź tam, Cassandro! Tam jest twoje miejsce,

pamiętasz?

Uśmiechnęła się. Jakby słyszała w głowie głos

Patricka. Zanim brama się zamknęła, przeciągnęła przez nią
walizkę i znalazła się na dziedzińcu.

Ożeż!
To miejsce było ogromne, dużo większe, niż

12

background image

wydawało się z zewnątrz. Płomienie słońca przebijały się
przez korony kasztanowców, tworząc cętki na wytartych
przez czas do połysku płytach chodnikowych. Podjazd
zakręcał wokół sadzawki, zielonej od paproci i egzotycznych
roślin o mięsistych liściach, których korzenie widoczne w
wodzie wiły się jak poskręcane węże. Na środku sadzawki
znajdowała się rzeźba, którą Cassie widziała wcześniej:
stojąca na palcach smukła dziewczyna z brązu, z
rozmarzeniem wyciągająca ramiona i przechylająca głowę w
kierunku łabędzia. Jednak w łabędziu nie było nic z
rozmarzenia. Jego błoniaste łapy zdawały się jak pazury
drapać ciało dziewczyny, skrzydła rozpościerały się nad nią,
a szyja i dziki łeb wznosiły się jak wąż przygotowujący się do
ataku. Wyglądał brutalnie i zwycięsko.

Cassie poczuła dreszcz. Zawsze uważała łabędzie za

łagodne stworzenia. Delikatne. Unoszące się majestatycznie
na wodzie. Nie takie jak ten.

Rzeźba była piękna, ale niepokojąca. Dziewczyna

odwróciła się w kierunku grupy plotkujących uczniów.
Gwałtownie wciągnęła powietrze. Wszyscy byli eleganccy,
piękni i najwyraźniej bogaci. Zdmuchnęła z twarzy kosmyk
włosów, żałując, że nie miała pieniędzy, by modnie je obciąć.
Cholera, trzeba było zdobyć kasę. Sprzedać duszę diabłu albo
coś w tym stylu.

Kiedy zaryzykowała uśmiech, odwrócili się od niej z

pogardą. Jedna z nich, Japonka, zaśmiała się z
niedowierzaniem, zanim nachyliła się do koleżanki i szepnęła
jej coś, co obie rozśmieszyło. Jak pozostałych uczniów
otaczał je arogancki blask bogactwa i stylu. Po wyluzowanym
Amerykaninie nie było śladu.

Cassie poczuła falę gniewu i zacisnęła rękę na rączce

walizki. List. Był tam. Jej list. Jej stypendium. Ci ludzie

13

background image

kupili sobie miejsce w tej szkole. Ona na swoje zapracowała.
Nie zamierzała z tego rezygnować. Nie ma mowy.

Czarna limuzyna stała zaparkowana u dołu

kamiennych schodów, a kierowca, którego twarz zakrywały
przeciwsłoneczne okulary, otwierał tylne drzwi. Dziewczyna
patrzyła, cynicznie spodziewając się, że samochód wypluje z
siebie kolejnego rozpuszczonego, bogatego dzieciaka.
Zamiast tego pojawiła się starsza kobieta, krucha i piękna jak
zasuszony kwiat.

Nigdy nie sądziła, że ktoś tak stary może zachować

urodę. Ale ta kobieta była piękna. Delikatnie i
nieprawdopodobnie szczupła jak nić pajęczyny, ale wciąż
uderzająco ładna. Jeśli tak działa na ciebie Paryż, nie tylko tu
przetrwa, ale zostanie na zawsze!

Uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy kierowca z cichym

trzaśnięciem zamknął drzwi i wrócił za kierownicę. Nie
zamierzał pomóc staruszce wejść po schodach? Co z niego za
szofer? Cassie gapiła się na niego, potem na innych uczniów,
żaden z nich nie zwrócił uwagi na starszą kobietę.

– Nieprawdopodobne – powiedziała głośno. Zostawiła

walizkę u dołu schodów i podeszła do kobiety.

– Pomóc pani?
Powoli, bardzo powoli, staruszka odwróciła głowę.

Cassie niemal się wzdrygnęła. Kobieta całym ciężarem
opierała się na lasce ze srebrną rączką, jakby tylko ona
powstrzymywała ją przed upadkiem, ale w jej spojrzeniu nie
było nic delikatnego.

Jej oczy zabłysły srogo, ale nie były wrogie. Raczej...

oceniające.

Skóra kobiety wyglądała jak popękana porcelana,

przezroczysta i pokryta cienkimi żyłkami. Zupełnie białe
włosy były upięte w kok. Rysy jej twarzy mogły równie

14

background image

dobrze zostać z uczuciem wykute w granicie.

– To znaczy, jeśli woli pani, żebym nie... nie chcę

sugerować...

Kobieta zacisnęła blade usta.
– Oferujesz mi pomoc, młoda damo?
– No, tak – Cassie poruszyła się nerwowo, czuła się

trochę głupio.

– Jak nieprawdopodobnie uroczo z twojej strony! –

Władczy chłód roztopił się w olśniewającym uśmiechu. –
Podasz mi ramię?

Cassandra niezdarnie wyciągnęła rękę i zniekształcone

palce owinęły się wokół jej bicepsa. Na chwilę przypomniał
jej się łabędź z sadzawki, jego błoniaste łapy trzymające jak
szpony dziewczynę z brązu; potem odpędziła tę myśl i
odwzajemniła uśmiech. Za plecami usłyszała lamparci
pomruk pełnego mocy silnika i limuzyna odjechała.

– To cudowne mieć takie młode ciało – wymamrotała

staruszka.

– Co? – dziewczyna mrugnęła. – To znaczy, słucham?
– Młode ciało. Do pomocy. Jesteś taka miła.
Uścisk na ramieniu był zaskakująco silny, ale kobieta

– lekka jak liść. Cassie uważała, pomagając jej wejść po
schodach. Zdawało się, że strasznie ich dużo.

– Trzynaście stopni – rzuciła z rozmarzeniem kobieta,

jakby czytała w jej myślach. Zatrzymała się, by złapać
oddech, patrząc na klasyczną fasadę szkoły. – Minęło tak
wiele czasu, od kiedy byłam tu ostatnio, ale pamiętam te
schody, jakby to było wczoraj. Jesteś tu nowa, moja droga,
prawda?

– To aż tak oczywiste? – Cassie się uśmiechnęła.
Śmiech staruszki brzmiał jak delikatny dzwoneczek.
– Tak, ale w najlepszym z możliwych znaczeń. Dam ci

15

background image

radę...?

– Mam na imię Cassandra. Ale wszyscy nazywają

mnie Cassie.

– Cassandra! Jak ślicznie. Będę cię nazywała

Cassandrą. Jestem madame Azzedine, ale mów mi Estelle. A
moja rada jest taka, żebyś wzięła wszystko, co akademia ma
ci do zaoferowania. – Znowu się zatrzymując, madame
odwróciła się do niej, mówiąc z zapałem: – To najlepsza ze
szkół. A właściwie akademia to coś znacznie więcej niż
szkoła. Wykorzystaj wszystko, co może ci dać, Cassandro, to
zmieni twoje życie. Na zawsze. Rozumiesz?

– Eee... tak.
Madame Azzedine zaśmiała się krótko.
– Sądzę, że pewnie nie rozumiesz. Niezupełnie. Ale

dowiesz się, moja droga. Dowiesz się wielu rzeczy.
Akademia może zmienić twoje życie.

Zostało im już tylko kilka schodów i oddech staruszki

stał się krótki i płytki.

Tego chcę – Cassie niemal poczuła ochotę, by położyć

dłoń na ręce obejmującej jej ramię. Jednak takie otwarte
okazywanie uczuć nie było w jej stylu, nieważne, jak silna
była jej nagła sympatia dla tej miłej, władczej kobiety. A
poza tym, nie zbliżyłaby swoich obgryzionych paznokci do
tej cienkiej jak papier i nienagannie wymanikirowanej dłoni.

Kobieta położyła na chwilę rękę na piersi, łapiąc

oddech.

– A ty, Cassandro? Czego pragniesz?
– Chciałbym odmienić swoje życie...
– Odmienić? – Gdy dotarły do szczytu schodów,

madame Azzedine puściła ramię Cassie. – Nie! Akademia
nauczy cię zdobywać życie, zmuszać je do uległości i naginać
zgodnie z twoją wolą. Prawdziwi absolwenci Akademii

16

background image

Darke’a łapią życie za gardło, Cassandro! Pamiętaj o tym.

Dziwny dreszcz przebiegł jej po plecach, ale Cassie

otrząsnęła się i uśmiechnęła:

– Tak zrobię, tak zrobię!
– Dobrze! – Uśmiechając się, madame ścisnęła dłonie

dziewczyny.

Kaszlnięcie dobiegające z ocienionego wejścia

sprawiło, że Cassie prawie wyskoczyła ze skóry.

– Madame, witamy! – Przysadzisty, ubrany w ciemny

uniform mężczyzna pochylił głowę: – Sir Alric czeka na
panią.

Staruszka zaśmiała się radośnie.
– Ależ oczywiście! Wybacz mi, Cassandro, moja

droga. I powodzenia.

– Dziękuję madame Azz..., um, Estelle –

wymamrotała Cassie.

– Życzę ci wielu, wielu satysfakcjonujących lat w

akademii. – Kobieta posłała jej zadowolony uśmiech. –
Jestem całkowicie pewna, że tak będzie.

17

background image

R

OZDZIAŁ

2

Cassandra z lekkim niepokojem patrzyła na

odchodzącą starszą kobietę. Polubiła madame Azzedine.
Bardzo. Tylko że... Och, rany. Nie widziała, co o tym myśleć.
Biedna staruszka, musi mieć ze sto lat. Myślała, że ile ona ma
lat? Jako piętnastolatka miała przed sobą maks dwa lub trzy
lata w akademii, a nie wiele – i to zakładając, że nie odejdzie
i jej nie wyrzucą. Madame wyglądała bajecznie, ale trochę jej
odbiło. Nie trzeba się jej obawiać. Była elegancka i pewna
siebie i tyle. Najwyższy czas, by Cassie też taka się stała.

Ale przynajmniej, pomyślała gniewnie, mam jakieś

pojęcie o tym, jak się zachowuje normalny człowiek – nie jak
tutejsi pracownicy. Ten portier, czy kim on tam jest, nawet
nie zaproponował jej ramienia. Ten mięśniak o pociągłej
twarzy po prostu poszedł za nią, gdy pokuśtykała przez
wielką barokową aulę.

Chwilę później oboje zniknęli, a Cassie wzruszyła

ramionami. To nie jej sprawa. Przypomniała sobie o walizce,
która dalej stała na dole przy schodach, odwróciła się i
zbiegła po nią, czując się lekko i nawet trochę beztrosko.

Ale prawie natychmiast poczuła nieprzyjemny uścisk

w sercu. Mała grupa zebrała się wokół jej porzuconej walizki
i kiedy Cassie podeszła do niej, zdenerwowana, Japonka
rzuciła jej złośliwy uśmieszek.

– Może powinniśmy wezwać żandarmów –

oświadczyła głośno. – No wiecie, to może być bomba.

– Oj, Keiko. Myślę, że nawet terroryści mają więcej

klasy.

Słowa te wypowiedział Amerykanin, ale nie mógł

chyba bardziej różnić się od tego, którego Cassie spotkała

18

background image

wcześniej. Ten nosił designerskie okulary, skórzane
mokasyny, świeżo wyprasowane spodnie i koszulkę z logo
znanego projektanta. Wyglądał, jakby jego karta kredytowa
nieźle się napracowała w butikach przy tej ulicy.

– Daj spokój, Perry – powiedział, przeciągając słowa,

trzymający ręce w kieszeniach Anglik. – Miej trochę serca.
Jest coś takiego jak szyk ubogich.

Keiko zachichotała.
– Richard, jaki ty jesteś protekcjonalny. Pamiętaj, że

biedni są zawsze wokół nas.

– Teraz ty jesteś niemiła, Keiko – rzucił Perry,

szturchając palcem walizkę Cassandry. – Biedota ma w
końcu pewien urok klasy pracującej. To jest bardziej... jak to
mówią Francuzi? Petit bourgeois?

Richard uniósł brew tak wysoko, że niemal zniknęła

pod opadającymi mu na czoło miękkimi, ciemnymi
kosmykami.

– Ej, Peregrinie, kto teraz jest małostkowy?
Przez jakieś trzy sekundy Cassie chciała wczołgać się

do najbliższej dziury i umrzeć. Jednak to uczucie szybko
minęło i poczuła, jak narasta w niej gniew. Przeklęła
spektakularnie.

– Łapy precz od moich rzeczy! – Zeskoczyła z kilku

ostatnich stopni i odepchnęła Keiko.

Japonka wyglądała na wściekłą, ale Cassie nie raz już

uczestniczyła w awanturze. Zacisnęła pięści, poradzi sobie z
tą nadętą wiedźmą. Perry, Amerykanin, zrobił krok w tył,
gwałtownie wciągając powietrze; brzmiało to, jakby się
trochę przestraszył, ale Richard, uśmiechając się, tylko
skrzyżował ręce na piersi.

– To będzie niezłe – mruknął.
Cassie napięła mięśnie, trochę spodziewając się, że

19

background image

Keiko rzuci się jej do gardła, ale po krótkiej chwili piękna
dziewczyna się roześmiała.

– Nawet nie tknęłam twoich „rzeczy”, dziewczynko ze

stypendium. Nie chciałabym brudzić sobie rąk.

Obgryzione paznokcie Cassie wbiły się w skórę jej

dłoni. Och, z radością celnym uderzeniem starłaby ten
uśmieszek z twarzy Japonki. Ale było oczywiste, że ta
zadowolona z siebie zołza nie zamierzała mieszać się w coś
tak bourgeois, tak prostackiego jak bójka. A poza tym, czy
nie byliby zachwyceni, że już pierwszego dnia dała się wylać
ze szkoły? O nie, nie warto.

– Okej – wysyczała Cassie. – Teraz udowodniłaś, że

jestem lepsza od ciebie.

– O rany – powiedział Perry. – Jak śmiesz tak mówić

do Keiko?

– Mnie się podoba, że ma odwagę – wycedził Richard,

leniwie puszczając oko do Amerykanina. – To może być
zabawne. A teraz, Perry, idź już sobie, TO sprawa
Wybranych.

Nakaz był tak władczy, że Cassie spodziewała się, iż

Perry zaprotestuje, ale on posłusznie cofnął się i rzuciwszy jej
gniewne spojrzenie, odwrócił się i zbiegł po schodach do
wejścia.

Richard przyjaznym gestem położył Cassandrze rękę

na ramionach. Chciała się wyrwać, zrzucić tę dłoń, ale czuła
jego siłę. Zapasy nie zrobiłyby dobrego wrażenia, zwłaszcza
gdy nie miała żadnej gwarancji, że wygra, – No, daj spokój,
hm... jak masz na imię?

– Cassie Bell – wymamrotała.
– No więc, Cassie Bell, wyluzuj. Wszyscy chcemy,

żebyś tu dobrze się bawiła. Perry i Keiko tak tylko żartowali.
Nie było to superśmieszne, przyznaję – Keiko, słysząc to,

20

background image

obrzuciła go paskudnym spojrzeniem – ale będziesz musiała
się przyzwyczaić. To znaczy, jeśli chcesz tu przetrwać.

Powstrzymała się od ciętej riposty. Problem polegał na

tym, że nie była już niczego pewna. Może elita naprawdę tak
się zachowuje? Skąd ma to wiedzieć? Nie wiedziała, jak się
zachować, tak samo jak nie wiedziała, co tu właściwie robi.
To nie było miejsce dla niej...

– Chciałabyś się dopasować, prawda? – Jedwabisty

głos Richarda wlewał się do jej ucha. – Twoje dobro leży mi
na sercu, uwierz mi, że...

– Hej, angolu!
Wyzywający głos miał akcent, którego Cassie nie

rozpoznała. Sekundę później jak tornado energii wpadła
między nich jakaś dziewczyna, żartobliwym gestem zrzucając
rękę Richarda z ramienia Cassie. Była wysoka i smukła jak
młode drzewo, z brązowymi, błyszczącymi włosami w
nieładzie. Jej piwne oczy płonęły.

– Co knujesz, angolu? – pogroziła Richardowi długim

palcem. – Ta dziewczyna jest nowa, prawda? Wyłącz swój
zwierzęcy urok!

– Ach, bella Isabella! – Chłopak namiętnie złapał jej

dłoń i pocałował ją, sprawiając, że jej wygięte w udawanym
grymasie usta lekko zadrgały w kącikach. – Uwielbiam twój
latynoski temperament i twoje błyszczące oczy. Ale tak źle
mnie oceniłaś! Keiko i ja właśnie zaznajamialiśmy młodą
Cassie Bell z kilkoma szkolnymi zasadami...

– Cassie Bell? Cassandra?
Isabella odwróciła się. Przez chwilę wyglądała na

zaskoczoną, ale potem się uśmiechnęła.

Cassie nie odwzajemniała uśmiechu. Nie ufała

żadnemu z tych pewnych siebie egoistycznych palantów.

– Tak. I co z tego?

21

background image

Wysoka dziewczyna się roześmiała.
– To, że idziesz ze mną. – Złapała ją za ramię,

znacznie delikatniej niż Richard, a drugą ręką chwyciła
rączkę walizki. – Zabierzmy cię z dala od tej hołoty.

Isabella rzuciła Richardowi kokieteryjny uśmiech,

kompletnie zignorowała Keiko i pociągnęła Cassie w stronę
kolumnady w kształcie łuku w kącie dziedzińca, walizka
turkotała i podskakiwała z łoskotem.

– Chwileczkę – Cassie wbiła stopy w ziemię,

zmuszając Isabellę do zatrzymania się. – Przestań mnie
szarpać. Za kogo ty się uważasz?

Jej agresja sprawiła tylko, że piękna dziewczyna

zaniosła się śmiechem.

– Cassie, ja się nie uważam, ja wiem! Jestem Isabella

Caruso. Twoja nowa współlokatorka!

* * *

– Powiedz, że to kopia.
Cassandra, zdjęta podziwem, zatrzymała się przed

masywną pozłacaną ramą.

Wciąż taszcząc walizkę Cassie po jasnoniebieskim

dywanie, Isabella odwróciła się i zmarszczyła brwi.

– Co? Monet? Nie, oczywiście, że to nie kopia,

głuptasie. Żaden nie jest kopią. No, chodź już.

Niechętnie odrywając się od studiowania obrazu,

Cassie poszła za koleżanką. Próbowała wyglądać na
wyluzowaną, niezainteresowaną i pewną siebie, ale miała
ogromną ochotę skradać się za Isabellą na paluszkach. W
każdej chwili może pojawić się ktoś, kto ją przejrzy, i
wywalą ją stąd jak oszustkę, którą była.

„Popełniono straszną pomyłkę – powiedzą oschle. –

22

background image

Przypadek pomylonej tożsamości. Trafisz z powrotem tam,
skąd przyszłaś? Do Cranlake Crescent, w którym jest twojej
miejsce? Naturalnie, zapłacimy za bilet. Wyglądasz, jakbyś
potrzebowała jałmużny...”.

Jednak na razie równie dobrze może chłonąć tę

atmosferę. Ale tu pięknie. Wyobrażała sobie, że takie miejsca
istnieją, ale tylko w bajkach. Czy przypadkiem nie trzeba
mieć sukienki z jedwabiu i krynoliny, żeby tu przebywać?
Albo przynajmniej kłębka nici, żeby nie zgubić się tu na
zawsze. Pozłacane hole i korytarze i łukowate sklepienia
wydawały się ciągnąć bez końca, zdobione malowidłami
plafony, aż jej kark zesztywniał od gapienia się na bogów i
potwory, igrających na namalowanym niebie. Miękki dywan
tłumił nawet piskliwy stukot walizki z przeceny.

Patrząc, jak Isabella ciągnie ją za sobą, Cassie poczuła

rumieniec. Tania walizka z przeceny i z lumpeksu,
wyglądająca, jakby mogła się w każdej chwili rozpaść. Nic
dziwnego, że te bogate dzieciaki się z niej śmiały.

– Dobra, to już niedaleko. Spodoba ci się, Cassie...

ach! – Isabella zaciągnęła ją do panelowych drzwi, uderzając
palcem w polerowaną plakietkę przytwierdzoną do drewna.

Cassandra Bell

Isabella Caruso

– Widzisz? Współlokatorki! – Isabella ledwo mogła

powściągnąć podniecenie, ale gdy drzwi cicho się otworzyły,
Cassie kompletnie zatkało.

– Podoba ci się? – piękna dziewczyna w sekundę

przeszła od dzikiej radości do powagi. – Nie podoba ci się!

W końcu Cassie udało się coś wykrztusić, choć jej

głos był zachrypnięty.

23

background image

– Podoba się? Nie mogę... To musi być jakaś pomyłka.
– Żadna pomyłka. – Znowu radosna, Isabella rzuciła

walizkę na jedno z łóżek przykrytych jedwabną narzutą, tuż
obok małej góry markowych toreb.

Wiedząc, że musi tu nie pasować, tak samo jak jej

bagaż, Cassie poczuła nagłą tęsknotę za ciasną dziurą, którą
dzieliła z dwiema innymi dziewczynami w Cranlake
Crescent. Teraz zamiast obskurnych ścian z listwami w
kolorze wymiocin miała róż, złocenia – i na litość boską –
żyrandol. Zamiast wspólnej łazienki, która śmierdziała
wilgocią i brudnymi nogami, za drugimi drzwiami widziała
łazienkę z kafelkami w stylu Edwarda VII z wanną na
czterech nóżkach. Zamiast sprzeczek o make-up i płyty CD z
dziewczynami równie wulgarnymi i zawziętymi jak ona,
miała współlokatorkę, która wyglądała i zachowywała się jak
egzotyczna gwiazda filmowa. I do tej pory wydawała się
naprawdę... miła.

– To nie pokój, to pałac – Cassie nie wiedziała, czy

śmiać się, czy płakać. Czując niebezpieczną miękkość w
kolanach, osunęła się na zabytkową kapę łóżka. Jednak
natychmiast zerwała się, bojąc się, że ją pogniecie.

Koleżanka patrzyła na nią uważnie.
– Ach, rozumiem, na czym polega problem.
– Tak? – Cassie się spięła. Jeśli na ustach tej

nieprawdopodobnie pięknej dziewczyny pojawi się chociaż
cień złośliwego uśmiechu, zetrze go jej z twarzy.

– Myślisz, że jesteś od nas dużo lepsza, tak? – Nie

tego Cassie się spodziewała. – Czekaj no, ty... – Isabella
beztrosko machnęła ręką. – Wiem, wiem, ciężko pracowałaś,
żeby się tu dostać, tak, ble, ble, ble. Cóż, Panno Zadzieram
Nosa, Bo Mam Stypendium. Może i zapracowałaś na swoje
miejsce, ale wiedz, że niektórzy z nas je kupili!

24

background image

Przez dwie sekundy Cassie z opadniętą szczęką gapiła

się na Isabellę, zanim nie zobaczyła, że pełne usta koleżanki
drżą. Od razu sama się uśmiechnęła i obie wybuchnęły
śmiechem.

– Widzisz? – Isabella opadła na miękkie materace. –

Będziemy się świetnie bawić, Cassandro Bell. Ty i ja, dobra?
Nie zwracaj uwagi na tego nudziarza Perry’ego Huttona i
tych zadzierających nosa snobów z Wybranych. Nauczę cię
wszystkiego o akademii. W każdym razie – mrugnęła
figlarnie – Richard jest przystojny i zabawny, tak?

– Tak, jasne, skoro tak mówisz – Cassie

nonszalanckim gestem złapała swoją walizkę, uśmiechając
się jak wariatka. Nigdy z nikim tak szybko się nie
zaprzyjaźniła. Właściwie, pomyślała smutno, prawie nigdy
się nie zaprzyjaźniała. – A w zamian ja cię nauczę kilku
odpowiednich wyrażeń. Nikt już nie mówi „zadzierać nosa”,
dobra?

– Nie?
– Teraz się mówi „Keiko ma nasrane”.
– Ma nasrane. Jasne! – Isabella zachichotała.
– Więc kim są ci Wybrani? To jakieś ideały albo coś?
– Coś w tym stylu. Nie mówmy o tym teraz. Nie! Nie

rozpakowuj się, chodź! – Koleżanka złapała ją za rękę. –
Idziemy pozwiedzać.

* * *

– Opowiedz mi o stypendium. No dalej, dziewczynko

ze stypendium!

Cassandra uśmiechnęła się do idącej obok Isabelli.

Dziewczynka ze stypendium. Im częściej koleżanka używała
tej nazwy w czuły sposób, tym mniej bolało, gdy ktoś taki jak

25

background image

Keiko używał jej, żeby jej dopiec. I Cassie podejrzewała, że
współlokatorka o tym wie.

– Nic ciekawego. Było coś w stylu egzaminu, ale nie

był taki trudny.

– Założę się, że był – odpowiedziała poważnie

Isabella. – Założę się, że ja bym nie zdała. Jestem w
akademii, bo mój ojciec jest bardzo bogaty. Tutaj – poklepała
się po czole – jestem głupia jak drut.

– Jak but – poprawiła automatycznie Cassie. – I to

nieprawda. Był też wywiad. Chcieli wszystko wiedzieć, gdzie
się uczyłam, co myślę, skąd się wzięłam. Jakby chcieli o
mnie wiedzieć dosłownie wszystko. Patrick mnie
przygotował.

– A Patrick to...?
– Daj spokój! – zaśmiała się. – To pracownik opieki

społecznej, który się mną zajmował, okej? Jest cudowny.
Szkoda, że nie jest szefem. – Zatrzęsła się z wściekłości,
przypominając sobie tę noc w zeszłym miesiącu. Obudziła się
i usłyszała znajomy głos, jak bicz chłoszczący nową
dziewczynę, chudą, markotną, zapłakaną jedenastolatkę.
„Tniemy się, co, mała? Czego byś nie zrobiła dla odrobiny
uwagi! Na twoim miejscu cięłabym głębiej”. – Jilly Beaton to
wredna krowa. Inspektorzy ją uwielbiają, ale jest krową, gdy
nie ma ich w pobliżu.

– U nas, w Argentynie – prychnęła Isabella – krowy są

bardzo ważne, ale znają swoje miejsce.

Okropne wspomnienie natychmiast się rozmyło.

Tłumiąc śmiech, Cassie żartobliwie szturchnęła koleżankę w
bok.

– W każdym razie Patrick jest wspaniały. Nie wiem,

co bym bez niego zrobiła. Cały czas marudził na temat
stypendium. Mówił, że zna kogoś, komu się udało, i ja też

26

background image

bym mogła, gdybym tylko spróbowała. I wiesz co? Miał
rację.

– Pewnie, że miał. Dobra, myślę, że zobaczyłyśmy już

wszystko z wyjątkiem ogrodów. I, oczywiście, budynku
najstarszych klas, ale on jest w oddzielnym miejscu, po
drugiej stronie ulicy. No, jesteśmy! Z powrotem przed
wejściem do głównej auli.

Serio? Cassie kompletnie się zgubiła. Jasne, widziała

już tę ogromną przestrzeń, ale tylko przez chwilę, kiedy
patrzyła, jak madame Azzedine znika wśród jej cieni. Teraz
aż wstrzymała oddech.

Potężne kręte schody rozciągały się od miejsca, w

którym się znajdowały, do wyłożonego marmurem holu.
Schody podpierały masywne kolumny, między którymi na
cokołach stały białe rzeźby. Znowu bogowie i potwory, biali
jak śnieg. Złocenia były tak obfite, że Cassie zapierało dech,
nawet Isabella patrzyła z dumą.

– Czyż to nie piękne, Cassie? Mam nadzieję, że

zostaniemy tu dłużej niż jeden semestr. To jedno z
najpiękniejszych miejsc, w jakich byliśmy. To znaczy, od
kiedy tu jestem. Wydaje mi się, że szkoła była tu już
wcześniej, ale dawno temu.

– Jak to? To nie zawsze tu była?
– Nie! – Isabella, śmiejąc się, wzięła koleżankę pod

rękę. – Dopiero tu przyjechaliśmy. Akademia przeprowadza
się co semestr, nie wiedziałaś o tym?

– Nie. Co semestr? Serio?
– Co semestr. W ostatnim byliśmy w Sydney.

Niesamowicie podniecające! W letnim w Moskwie. A w
zeszłym roku W Rio de Janeiro! Strasznie mi się tam
podobało.

Cassie rozdziawiła usta.

27

background image

– Akademia jeździ po całym świecie?
– No pewnie! Z akademią byłam w Cape Town,

Bangkoku, Madrycie... trudno spamiętać wszystkie miejsca. –
Dziewczyna odrzuciła włosy do tyłu. – To dlatego
studiowanie w tej szkole jest takie ekscytujące. Nie
powiedzieli ci o tym?

– Nie, nawet nie wspomnieli. Ale po co się przenosić?

– Cassie była zaskoczona, że czuje takie rozczarowanie. – Tu
jest tak pięknie.

– Wszędzie, dokąd przenosi się akademia, jest pięknie

– rzuciła Isabella lekceważąco. – Sir Alric nie pozwoliłby,
żeby było inaczej. O, Jake! Jake Johnson! Nie waż się
udawać, że mnie nie widzisz!

Stojący u dołu schodów chłopak odwrócił się od

towarzyszącej mu blondynki i spojrzał w górę. Krótko
obcięte włosy i zniszczone dżinsy: Cassandra rozpoznała go
od razu. Amerykanin – macho z kiepskimi manierami.
Uśmiechnął się do Isabelli, gdy zbiegała po schodach,
przeskakując po dwa stopnie, potem spojrzał na Cassie i
uniósł dłoń w pełnym wahania powitaniu. Nie miał czasu na
nic więcej. Isabella rzuciła mu się w ramiona i głośno
ucałowała w policzek.

Co wymagało odwagi, pomyślała jej nowa

współlokatorka, zważywszy na spojrzenie towarzyszki
Jake’a.

Jake był przystojny, blondynka oszałamiająco piękna.

Jej niebieskie oczy były lodowato zimne, a na jej twarzy
malowała się pogarda, ale mimo to była zachwycająca. Jak
Królowa Śniegu, pomyślała Cassie, przypominając sobie
stare książki z obrazkami. Diamenty, które błyszczały w jej
uszach, nie były nawet w połowie tak twarde i zimne jak ona,
ale rany, była prześliczna. Jej skóra promieniała. Jak zimowe

28

background image

słońce.

– Jake! – krzyknęła, puszczając go, Argentynka.
– Cudownie cię widzieć, Isabello – przywitał się,

rzucając w bok spojrzenie na blond boginię.

W jego tonie było coś formalnego i pozbawionego

zaangażowania i na twarzy Isabelli pojawił się wyraz
rozczarowania. Jej uśmiech stał się nieco nerwowy, gdy
zwróciła się do blondynki.

– Cześć, Katerina.
– Cześć, Isabella.
Miała gardłowy głos, twardy akcent.
Skandynawka? – zastanawiała się Cassandra. Niemka?

Przyszły jej na myśl stare filmy, oglądane podczas nudnych
sobotnich popołudni w Cranlake Crescent. Katerina była
eteryczna i pełna rezerwy jak Greta Garbo albo może Ingrid
Bergman. Zimna jak blondynka z filmów Hitchcocka.

– Czyż nie cudownie jest wrócić do akademii, skarbie?

A to kto? – Jej poważny uśmiech zaniepokoił Cassie. – W
tym semestrze można sprowadzać służbę do szkoły? Szkoda,
że mi nie powiedzieli.

Isabelli krew napłynęła do twarzy.
– Nie, Katerina, to jest...
Cassandrze, ledwo ledwo, udało się zapanować nad

irytacją i wyciągnęła rękę:

– Jestem Cassie Bell. Nowa stypendystka.
Jej współlokatorka odetchnęła z ulgą. Katerina zakryła

usta dłonią.

– Och, wybacz mi – z wdziękiem ujęła wyciągniętą

rękę. – Zawsze, zawsze, jestem taka nietaktowna. Prawda,
Jake? – Jej uśmiech był olśniewający.

– Ależ skąd!
– To miło z twojej strony, Jake. Cassie, witaj w

29

background image

akademii. Jestem pewna, że to będzie dla ciebie zupełnie
nowe doświadczenie i że wiele się tu nauczysz.

Cassie nadludzkim wysiłkiem wciąż się uśmiechała.

Chciałaby zetrzeć z twarzy Kateriny ten wyraz
samozadowolenia. Blondynka uśmiechała się szeroko.

– Cóż, tyle do zrobienia. Wybrani zwołali na jutro

kongres i muszę pomóc w przygotowaniach. – Rzuciła
Argentynce spojrzenie, które Cassie wydało się przebiegłe i
szydercze.

Och, jak rany. Jej wyobraźnia chyba nieco

przesadzała. Katerina uśmiechnęła się do Isabelli, to
wszystko. Dziewczyna miała takt i wrażliwość rottweilera,
ale nie była Cruellą De Mon. Jeśli Cassie nie przestanie tak
szybko ferować wyroków, to nigdy nie znajdzie przyjaciół.

– Cześć, Katerina – zdołała wykrztusić. – Miło cię

poznać.

– I nawzajem, jestem pewna. Cześć, Jake – blondynka

położyła mu dłoń na ramieniu. – Zobaczymy się później. – Po
czym, uśmiechając się po raz ostatni, odeszła, pełna wdzięku
jak pantera.

Isabella się nie odezwała. Policzki Jake’a zarumieniły

się, gdy tęsknie patrzył na oddalającą się piękność. Cassie
przełknęła dumę i odchrząknęła.

– Dzięki – powiedziała pogodnie – za uratowanie mnie

od paskudnej śmierci dziś rano.

– Hę?
– Samochód? Przy bramie?
– Ah, tak – chłopak z zakłopotaniem podrapał się po

karku. – Spoko. Przepraszam, że byłem nieco szorstki.
Trochę mnie... przestraszyłaś.

– No, tak naprawdę przecież by mnie nie przejechali.
– Tak myślisz – powiedział ponuro, po czym nagle

30

background image

zmienił temat. – To jak, miło spędzasz Dzień Świeżego
Mięsa?

– Słucham? – Cassie się skrzywiła.
– Jake! – zganiła go Isabella.
– Przepraszam, powiedziałem „Świeżego Mięsa”?

Miałem na myśli Świeżego Studenta. – Cassie usłyszała w
tym gorzki sarkazm. – Słuchaj, Isabella, miło cię zobaczyć,
ale muszę iść zapisać się na zajęcia. Do zobaczenia, dobra?

– Och, dobra. – Jej rozczarowanie było aż nazbyt

widoczne.

– Miło było cię poznać – rzuciła jej współlokatorka.
– Ciebie też – odpowiedział chłopak, nieco za szybko.

– Witaj w akademii. Aha, Isabella?

– Tak, Jake?
Boziu, pomyślała Cassie. Równie dobrze mogła sobie

wytatuować na czole „Proś mnie o wszystko, co chcesz”.

Jake, patrząc na Argentynkę, wskazał głową Cassie.
– Opiekuj się nią, okej? Znasz to miejsce, ona nie.
– Pewnie, Jake, wiesz, że tak zrobię.
– Protekcjonalny dupek – wymamrotała Cassie, kiedy

sobie poszedł.

Isabella oderwała wzrok od pleców oddalającego się

chłopaka i spojrzała na koleżankę.

– Nie, serio, on tylko... – usta Cassie rozciągnęły się w

uśmiechu.

Isabella wzruszyła ramionami, smutno zagryzła wargę

i dokończyła:

– ... ma trochę nasrane?
– No właśnie.
Obie się zaśmiały, Isabella nieco zbyt histerycznie.
– Chodźmy się zapisać na zajęcia – powiedziała,

biorąc Cassandrę pod ramię.

31

background image

– Dobrze. Ja... – Cassie poczuła na karku mrowienie.

Odwróciła się, marszcząc brwi.

Na schodach stał jakiś chłopak, wyglądający

nieskazitelnie w stylowym czarnym garniturze. W ręku
trzymał otwartą książkę, ale jej nie czytał; wpatrywał się w
Cassie, intensywnie i chyba nawet wstrzymał oddech.
Spodziewała się, że się zawstydzi, ale on nie odwrócił
wzroku. Jego ciemne oczy spoglądały na nią otwarcie, ale nie
uśmiechnął się, gdy ich spojrzenia się zetknęły.

Cassie też się nie uśmiechnęła. Znowu poczuła

mrowienie. Odczuła coś na kształt pełnego emocji
zaskoczenia jego bezczelnością, ale jeśli on nie zamierzał
odwrócić wzroku, dlaczego ona miałaby to zrobić? Miał
czarne włosy, śniadą skórę i był piękny. Równie piękny jak
Katerina, ale w inny sposób. Jego piękno nie było pełne
chłodu. Było poważne i ciepłe i do głowy przyszło jej słowo
„szlachetne”...

Na litość boską! Co ona wyprawia? Złapała ramię

Isabelli.

– Chodź! – zasyczała.
– Spoko – powiedziała współlokatorka. W jej głosie

słychać było śmiech. – Możesz sobie popatrzeć. Serio,
napatrz się. W jego przypadku tylko na to można liczyć.

– Czemu? – Nie, nie, nie, nie obejrzy się, żeby

zobaczyć, czy on ciągle tam stoi. Chociaż zmuszenie się do
tego prawie ją zabiło.

– To – powiedziała Isabella – Ranjit Singh.

32

background image

R

OZDZIAŁ

3

Cassie zrzuciła z siebie ostatnie bawełniane

prześcieradło i leżała z rozrzuconymi rękami i nogami, jak
zahipnotyzowana wpatrując się w żyrandol. Migotał w
świetle księżyca i cichutko pobrzękiwał. Pół godziny temu
odchyliła ciężką adamaszkową zasłonę i uchyliła okno, ale to
nie pomogło. W pokoju było za gorąco, łóżko było za
miękkie. Koszula jej taniej piżamy z supermarketu przykleiła
się do ciała. A Isabella, śpiąca mocnym snem niewinnego,
cicho chrapała.

Cassie uśmiechnęła się krzywo, patrząc na

współlokatorkę. Fajnie, że nawet pełne temperamentu
latynoamerykańskie piękności chrapią. Nie zamierzała jej
budzić. Z pewnością ona nie była tak podniecona pierwszą
nocą w szkole jak nowa stypendystka.

Och, to nic nie da. Ześlizgnęła się z łóżka, cicho

podeszła do okna i trochę bardziej odsłoniła zasłonę.
Rozpoznawalne paryskie atrakcje lśniły jak wielkie diamenty,
znała je z książek, które pokazywał jej Patrick: Łuk
Triumfalny, obelisk na palcu de la Concorde, wieża Eiffla.
Wcześniej tego dnia Isabella zaciągnęła ją do okna.

– Tu jest tak pięknie, zobacz! – zawołała, śmiejąc się z

zadowoleniem. – La ville lumiere, Cassie! Miasto Świateł!
Nie ma lepszego miejsca dla akademii!

Ich pokój znajdował się na trzecim piętrze. O ile

więcej mogłaby zobaczyć z dachu? W tym upiornym upale
nie wytrzymałaby w szlafroku i kapciach. A poza tym, jej
dwuczęściowa piżama zakrywała wszystko, co trzeba, mimo
że do paryskiego stylu wiele jej brakowało. Kiedy ostrożnie
otworzyła drzwi, Isabella się poruszyła, przewróciła na drugi

33

background image

bok i wróciła do chrapania.

Wypuszczając powietrze z płuc, Cassie wyszła na

korytarz.

Z ulgą zobaczyła, że małe lampy na ścianach palą się

delikatnie, tworząc w ciemnościach pola światła. Nie, żeby
bała się ciemności. Wiedziała, że są gorsze rzeczy niż duchy,
wampiry i wilkołaki.

Na przykład słowa. Słowa były jak kły, jeśli zostały

naostrzone przez takiego eksperta jak Jilly Beaton. Słowa
mogły zadać głębokie rany.

„Jesteś bezużyteczną małą zdzirą, Cassandro Bell.

Nawet bezużyteczna duża zdzira jak twoja matka cię nie
chciała”.

Kiedyś bała się Jilly Beaton. Była zbyt przerażona, by

komuś powiedzieć o tych podłych prześladowaniach.

„I tak nikt ci nigdy nie uwierzy, takiemu paskudnemu

kłamczuchowi jak ty! Masz to w aktach: nałogowy kłamca.
Spróbuj komuś powiedzieć, a sprawię, że cofną ci wszystkie
przywileje”.

Dlatego też Cassie nigdy nic nikomu nie powiedziała.

Nauczyła się jednak bronić. Gdy trochę podrosła i odkryła, że
zimne, puste i nienawistne spojrzenie działa lepiej niż płacz i
krzyki, Jilly Beaton dała jej spokój, czepiając się młodszych
dzieciaków. Tyle że teraz Jilly nigdy nie wiedziała, czy gdy
nie odwróci wzroku od męczonego przez siebie
nieszczęśnika, nie zobaczy Cassie, obserwującej ją w
milczeniu z niemą obietnicą przyszłej zapłaty za grzechy w
oczach. To ją zniechęcało. I sprawiało, że odczepiała się i
dawała dziewczynom trochę spokoju, chociaż na kilka
tygodni.

Cassie zadrżała i zaczęła żałować, że jednak nie

założyła szlafroka.

34

background image

Przynajmniej miała Patricka. Ufała mu, tyle że nie ze

wszystkiego mogła mu się zwierzyć. Dał jej pewność siebie,
sprawiał, że się śmiała, nauczył, że ma swoją wartość. I
proszę, teraz była tutaj, w jednej z najbardziej prestiżowych
szkół na świecie.

Życie jest dziwne...
Boso szła w kierunku wielkich schodów. Nie bała się,

ale rany, to miejsce było przerażające. Jeśli za dużo o tym
myślała lub za bardzo nasłuchiwała, prawie słyszała różne
dźwięki. Trzaski. Szepty. Lekki podmuch wiatru. Odgłosy
kroków.

Och, nie świruj. Skarciła się w myślach za głupie

myśli.

A jednak. Znowu to usłyszała. Zamarła i wytężyła

słuch. Tak. Na pewno. Dźwięk dobiegał z dołu. Bardzo ciche
kroki; gdyby nie marmurowa podłoga auli, nigdy by tego nie
usłyszała. To nie były ostrożne kroki kogoś, kto nie chciał
obudzić śpiących, tylko kogoś, kto nie chciał zostać
przyłapany. Cassie znała różnicę.

Intruz? Z wahaniem położyła dłoń na pozłacanej

balustradzie i spojrzała w mrok na dole.

Światło księżyca i cienie, przez chwilę cała aula

wydawała się pełna duchów. Serce ścisnęło jej się w piersi,
ale sekundę później Cassie rozpoznała białe kształty. Rzeźby,
które widziała wcześniej.

Ale coś było nie tak. Achilles bezlitośnie uśmiercał

Hektora, ale na tym cokole były tylko dwie marmurowe
figury. Dlaczego więc na podłogę padały trzy cienie?

Ktoś tam się ukrywał. Ktokolwiek to był, schował się

za cokołem, gdy usłyszał kroki. Teraz Cassie również
usłyszała głośny stukot. Patrzyła, wstrzymując oddech, jak
pojawił się przysadzisty portier i zatrzymał się, cichy i

35

background image

czujny.

Nie odważyła się odetchnąć i nie odważyła się

wycofać, bo ruch mógłby przyciągnąć jego uwagę. Mogła
tylko mieć nadzieję, że on nie spojrzy w górę. Nie wiedziała
dlaczego, ale była pewna, instynktownie i od razu, że nie
chciałaby zostać przyłapana poza swoim pokojem przez tego
portiera o okrutnych, martwych oczach. Nie chciałaby, żeby
złapał kogokolwiek. Nawet włamywacza.

W końcu odwrócił się, wyraźnie nie zamierzając badać

cieni w korytarzu, i po chwili jego kroki umilkły. Poniżej
konającego ciała Hektora trzeci cień poruszył się i
opuszczając osłonę rzeźby, ruszył w kierunku masywnych
schodów. Z sercem w gardle Cassandra cofnęła się,
gorączkowo szukając jakiejś kryjówki. Ten ktoś zamierzał
wejść po schodach – właśnie tam, gdzie ona stała. Cholera.
Zlał ją zimny pot. Nie było żadnych przydatnych zasłon,
tylko cienie i mała wnęka. Wcisnęła się tam, starając się nie
ruszać.

Na grubym dywanie prawie nie było słychać jego

kroków, ale gdy wyczuła, że się zbliża, nabrała powietrza w
płuca i wstrzymała oddech, nie wydając żadnego dźwięku.
Oczywiście, z wyjątkiem jej serca, które waliło jak młotem,
ale na szczęście ten ktoś nie mógł tego usłyszeć. Nie
zauważył jej, przechodząc obok jak duch.

Jake Johnson.
Zmarszczyła brwi. Co on knuje? Przez chwilę

zapragnęła wrócić do swojego pokoju. Miłego, bezpiecznego,
pięknego pokoju z cicho chrapiącą współlokatorką. Mogła
znieść małą bezsenność.

Tylko jedno nie pasowało jej w tym scenariuszu: nie

lubiła ludzi skradających się dokądś w środku nocy. Nigdy
nie mieli dobrych zamiarów. Jeśli coś było nie tak, chciała

36

background image

wiedzieć pierwsza. Wiedza to potęga – tej lekcji nauczyła się
w Cranlake Crescent.

A zresztą, czego tu się bać? Poczekała, aż Jake skręci

na następnym półpietrze, wyszła z cienia i poszła za nim.

Cholera, był dobry. Jego umiejętności były

zdecydowanie lepsze niż Jilly Beaton. Pamiętał, żeby
zatrzymać się niespodziewanie, słuchać, czy ktoś za nim nie
idzie. Potrafił szybko się poruszać i chować się w
ciemniejszych miejscach. Na szczycie schodów prawie
straciła go z oczu.

Wyszedł na korytarz wyżej. Na opuszczonym

najwyższym piętrze budynku ciemność była jeszcze bardziej
nieprzenikniona: sufit był tu dużo niższy i światło docierało
tylko z niższych kondygnacji. Ciekawość Cassandry znacznie
przewyższała ewentualne obawy. Ruszyła korytarzem.

Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do mroku, zobaczyła

łukowatą plamę światła. Zanurzając bose stopy w miękkim i
dodającym otuchy dywanie, zrobiła kolejny niepewny krok, a
potem następny. Dobra, teraz się zainteresowała. Naprzód,
Cassie! Czego się boisz?

Szła strasznie wolno. Niemal spodziewała się, że Jake

zaraz skądś wyskoczy, ale nigdzie nie było go widać. A
potem, po zdecydowanie zbyt długim czasie, dostrzegła jego
sylwetkę przed sobą. Już chciała ruszyć za nim, kiedy nagle
się zatrzymała.

Czy to odgłos innych kroków? Nie, to musiały być

kroki Jake’a.

Nie. Te kroki dobiegały zza jej pleców. Mniej

ostrożne, ale też ukradkowe. I zdecydowanie na dużej klatce
schodowej. Złowieszczy portier? Może. Co by zrobił, gdyby
uznał, że Cassie tu myszkuje? Podkabluje ją nauczycielom?
Czy sam się z nią rozprawi? A co, jeśli to nie portier?...

37

background image

Och, Boże.
Rzuciła się do ucieczki, potykając się. Zaczęła ją

ogarniać panika i wtedy zobaczyła, że łuk światła staje się
większy, i znalazła się pod nim. Przytrzymując się ściany,
wychyliła się, próbując opanować przyspieszony oddech.
Znowu usłyszała kroki i podjęła decyzję. Skoczyła za winkiel
i znalazła się w mniejszej klatce schodowej.

Po potwornych ciemnościach korytarza klatka

wydawała się jasna jak w dzień. Cassandra nie martwiła się
już, że zaalarmuje Jake’a, z jakiegoś powodu nie wydawało
się to takie straszne, jak zostać przyłapaną przez kogokolwiek
– lub cokolwiek – co było za nią. Chłopak był szybko
poruszającą się plamą, prześlizgującą się po schodach dwa
piętra niżej, ale teraz desperacko chciała go dogonić, bez
względu na konsekwencje. Złapała za poręcz i cicho ruszyła
w dół.

Jake, gdy dotarł do trzeciego piętra, wszedł na

korytarz. Opanowując strach, Cassandra odczekała chwilę. Za
sobą wciąż słyszała ciche echo kroków. Nie miała wiele
czasu. Zaciskając zęby, ostrożnie wyjrzała zza winkla.

Ten nowy korytarz miał może z dziewięć metrów. Był

dobrze i niesamowicie oświetlony światłem dochodzącym z
rzędu małych wnęk, w których znajdowały się klasyczne
popiersia. Jake musi mieć nerwy ze stali, pomyślała
dziewczyna. Warta marmurowych głów wyglądała
niepokojąco realnie, ich puste oczy były przerażające. Mimo
to chłopak dał radę je minąć, bo przykucnął na końcu
korytarza, siłując się z klamką. Nie chciała ustąpić. Włożył
coś do zamka, wpychał i przekręcał gorączkowo, ale gdy
ponownie próbował otworzyć drzwi, ciągle były zamknięte.
Pełen obaw spojrzał na wnęki po obu stronach framugi, ale
nie zauważył żadnego ruchu, nikogo, kto mógłby zapytać go,

38

background image

co tu robi. Po kilku kolejnych próbach otwarcia zamka
pochylił się ku drzwiom, w rozpaczy opierając głowę o
drewno.

O, zamierzał dać za wygraną i jeśli teraz się odwróci, z

pewnością zobaczy Cassie. Czas się zbierać. Cofnęła się
szybko o kilka kroków, ale potem się zawahała.

Nie ma mowy, żeby wróciła na górę do tego

pogrążonego w egipskich ciemnościach korytarza, w którym
słyszała kroki kogoś trzeciego. O nie. Pójdzie na dół i
spróbuje znaleźć inną drogę do swojego pokoju. Zaczęła
schodzić po schodach, niemal biegnąc. Była pewna, że jak
dotrze na dół, będzie bezpieczna. Jeszcze kawałek...

Cassie była w połowie ostatniej kondygnacji, gdy

poczuła lodowaty dreszcz na plecach. Ktoś ją obserwował.

Zatrzymała się nagle i mocno zagryzła wargę, starając

się nie krzyknąć. Było za późno, by się schować. Jeśli się
odwróci, zobaczy tego kogoś, lub to coś, za nią – a tego
naprawdę, naprawdę nie chciała. Może to portier. Albo Jake.
Ale nie wiadomo, co jeszcze mogło się czaić nad ranem w
tym upiornym miejscu.

Głupia. Ale z niej tchórz. Jasne, że musi spojrzeć!

Zacisnęła zęby, odwróciła się i z gniewną miną spojrzała w
górę.

Oczy obserwatora zalśniły. Cassie zamarła ze strachu.
Nieznajomy niespiesznie się wycofał.
Wstrząsnął nią dreszcz. Nie Jake. Nie portier. Ale w

tej sylwetce – w jej spokojnych ruchach – było coś
niepokojąco znajomego. Czuła już to zimne, zwierzęce,
wywołujące mrowienie na karku spojrzenie. Nie mogła tego
udowodnić, nawet sobie, ale czuła to w kościach.

„Możesz sobie popatrzeć. W jego przypadku tylko na

to można liczyć...”.

39

background image

R

OZDZIAŁ

4

– Matma! – jęknęła Isabella. – Dlaczego musimy

zaczynać od matmy?

Cassie jedną ręką trzymała podręczniki, drugą

pocieszająco ścisnęła współlokatorkę za ramię.

– Musimy od czegoś zacząć. Nie będzie tak źle.
– To potworny omen. Nie zdam w tym roku. Wiem, że

tak będzie. Papa dostanie szału.

– To znaczy, że odmówi kupienia ci nowych koni do

gry w polo? – Jake Johnson pojawił się za ich plecami. –
Biedna dziedziczka. Będziesz musiała zadowolić się
poprzednimi.

– Nie bądź dla mnie niemiły, Jake – Isabella

szturchnęła go w żebra, niezbyt subtelnie. – Jestem zbyt
delikatna, by znosić twoje pogardliwe uwagi – powiedziała,
odrzucając z twarzy grzywkę. – Delikatny południowy kwiat.

Chłopak zaśmiał się głośno.
– Aha, pokazać ci żebro, które właśnie złamałaś?
– Z przyjemnością rzucę okiem – uśmiechnęła się

słodko.

Cassie była rozbawiona, a jednocześnie

zaniepokojona.

Isabella wydawała się znacznie bardziej zaangażowana

w ten flirt niż Jake. Zresztą, czy on nie był zainteresowany
Lodowatą Śnieżną Kobietą? Cassie nie chciała, żeby
współlokatorka zakochała się bez wzajemności.

A poza tym, co on knuł?
Jake wyglądał na wesołego, nieskomplikowanego,

amerykańskiego. Robił wrażenie zwykłego gościa. Aż trudno
uwierzyć, że śledziła go wczoraj w nocy. Cassie niemal się

40

background image

wydawało, że to wszystko było snem – gdyby nie cienie pod
jego brązowymi oczami. Kiedy posłał jej uśmiech, nie
odwzajemniła go i lekko zmarszczyła brwi.

Nie wiem, co dokładnie, ale wiem, że coś knujesz...
Niespokojny Jake ponownie odwrócił się do Isabelli.
– W każdym razie, panno Caruso, matematyka to

właśnie to, czego ci trzeba. Najwyższe osiągnięcie rozumu. –
Szeroki uśmiech złagodził jego ostre rysy. – Nie odwołuje się
do gwałtownych emocji. Wprowadza porządek w kompletny
chaos. Kumasz? Au!

Isabella uderzyła go książką.
– Jeśli zamierzasz mnie obrażać, nie będę się odzywać

do ciebie cały semestr. Och! – Jej twarz pojaśniała.
Zaciągnęła koleżankę przed wielki portret na ścianie. –
Musisz to zobaczyć, Cassie. A ty, Jake'u Johnsonie, idź sobie.

– Ej! – uniósł do góry obie ręce, nadal się

uśmiechając. – Uznaję, że dostałem po łapach. – Wskazał na
obraz. – Wybaczcie, że nie padam na kolana.

– Ten facet jest nieznośny! – skrzywiła się Isabella. –

Żadnego szacunku. Dla nikogo. Nawet tego niezwykłego
człowieka. – Teatralnym gestem wskazała portret. – Popatrz,
Cassie. Być może zobaczysz go tylko tutaj.

– Tak? – Obraz był tak duży, że musiała zrobić krok

do tyłu, by go obejrzeć. – Kto to?

– To sir Alric Darke.
Cassie przyjrzała się uważnie. A więc to był

legendarny założyciel Akademii Darke’a? Portret został
namalowany współczesną techniką, trójkątna twarz oddana
zwodniczo zwyczajnymi pociągnięciami pędzla. Oczy
błyszczały żywą inteligencją, były szare, ale lśniły jak mika
w granicie. Ciemne, lekko przyprószone siwizną włosy
układały się nad czołem w idealne V, pojedynczy niesforny

41

background image

kosmyk przecinał czoło jak cienkie ostrze. Darke został
namalowany przy biurku, trzymał w ręku otwartą książkę i
mierzył artystę spokojnym, badawczym spojrzeniem. Cassie
miała wrażenie, że jego wzrok przeszywa ją na wylot, dociera
do mózgu i duszy.

– Ja cię – powiedziała po chwili. – Założę się, że te

oczy śledzą oglądającego.

– Robi wrażenie, no nie? – Isabella pociągnęła ją za

rękę. – Chodź, nie możesz tu stać w nieskończoność.
Spóźnimy się!

Cassie pozwoliła koleżance pociągnąć się w kierunku

klasy, ale musiała się obejrzeć. Tak, spojrzenie powędrowało
za nią.

– Panno Caruso! – Kiedy Isabella wpadła do sali,

nauczyciel matematyki spojrzał na nią zza okularów o
szkłach w kształcie półksiężyca. – To pierwszy dzień szkoły.
Proszę, nie mów mi, że twoja punktualność będzie równie
fatalna jak algebra. Znowu.

– Och, Herr Stolz, bardzo przepraszam. – Argentynka

posłała mu uroczy uśmiech, idąc z Cassie w stronę dwóch
wolnych miejsc. – Jestem przekonana, że w tym semestrze
uda się panu coś ze mnie wyciągnąć.

Ktoś na końcu sali wyszeptał kilka słów, których

Cassie nie dosłyszała. Rozejrzała się: Katerina. Dziewczyna
koło niej wybuchnęła śmiechem. Keiko. No jasne. Nie
zwracając na nie uwagi, Isabella rzuciła książki na swoją
ławkę. Stolz wygiął drgające nerwowo wargi w grymasie
niezadowolenia.

– Sprowadzamy nową koleżankę na złą drogę? Wstydź

się, Isabello. Witamy w akademii, Cassie. Widziałem wyniki
twojego egzaminu, imponujące. Wiele się po tobie
spodziewam.

42

background image

Dziewczyna poczuła, jak krew napływa jej do twarzy,

gdy wszyscy uczniowie odwrócili się, by na nią spojrzeć.
Usiadła na krześle i zgarbiła się, usiłując zająć jak
najmniejszą przestrzeń. Argentynka dała jej kuksańca w bok i
Cassie wciągnęła powietrze, prostując się. Jake nie żartował z
tym złamanym żebrem.

Kiedy nauczyciel odwrócił się i zaczął pisać na

tablicy, Jake nachylił się ku niej z ławki po lewej.

– To wszystko przez grę w polo – wyjaśnił

scenicznym szeptem. – Mallet to w jej rękach zabójcza broń.
Tak przynajmniej słyszałem.

– Zignoruj go – syknęła Isabella. – A teraz słuchaj.

Ten blond przystojniak to Dieter. Pochodzi z Bawarii.
Cormac, ten za nim, jest z Dublina. Prawda, że ma piękne
niebieskie oczy? – Zupełnie się z tym nie kryjąc, wskazywała
kolejne osoby. – Ayeesha pochodzi z Indii Zachodnich,
chyba z Barbadosu. Jest bardzo miła... – zniżyła głos –
znacznie milsza niż niektórzy z nich. – Pogardliwie wskazała
głową w kierunku Keiko i grupy na końcu klasy, po czym
wznowiła prezentację. – Obok Ayeeshy siedzi jej
współlokatorka. Ma na imię Freya, Norweżka. Alicja jest
Angielką. Perry’ego Huttona już, niestety, poznałaś, a biedny
Richard musi z nim mieszkać. – Pokręciła głową. – Ten tam,
Pumzile, współlokator Jake’a, przyjechał z Południowej
Afryki. Ma siostrę bliźniaczkę, Grace, ale ona jest w innej
jedenastej klasie. Moim zdaniem, bardzo dobrze, że ich
rozdzielili...

– Panno Caruso!
– Przepraszam – uśmiechnęła się słodko.
– Akurat – szepnął Jake.
– Panie Johnson – powiedział nauczyciel, nawet się

nie odwracając – jeśli byłbyś tak miły i skupił się na tym, co

43

background image

mówię, zamiast na flirtowaniu, i poinformował mnie, ile
wynosi x w tym równaniu?

– Pewnie – rzucił Jake. Nawet nie spojrzał na tablicę.

– To b minus y podzielone przez z, mam rację? Nie, okej,
Herr Stolz, wiem, że mam rację.

– Zbyt mądry dla własnego dobra – uśmiechnął się

nauczyciel.

– Dobrze powiedziane – skomentował ktoś z tyłu sali,

przeciągając samogłoski.

Cassie się odwróciła. Rozpoznała ten głos: Richard,

elegancki Anglik, uśmiechnął się do niej ciepło i mrugnął
uwodzicielsko. Keiko, Katerina i on siedzieli razem w grupie,
którą Isabella określiła jako „niezbyt miłą”. Teraz, gdy Cassie
miała szansę im się przyjrzeć, uderzyło ją jedno – ich
zbiorowe, niczym niezakłócone piękno. Wyglądali jak
wycięci z ogłoszenia w jakimś czasopiśmie na błyszczącym
papierze, może „Vanity Fair” albo „Vogue”, albo jednym z
tych ekskluzywnych miesięczników, które czytała Jilly
Beaton.

Katerina słuchała uważnie, z wdziękiem stukając w

podbródek wiecznym piórem Mont Blanc. Za to Keiko
poprawiała szminkę, przeglądając się w małym lusterku i
klepiąc umalowanym paznokciem w kącik ust. Richard
wyciągnął przed siebie nogi, a ręce skrzyżował za głową. Nie
mógłby wyglądać na bardziej niezainteresowanego
równaniami, nawet gdyby specjalnie się starał.

Cassie czekała, aż Stolz warknie na niego, tak jak na

Isabellę i Jake’a, ale tego nie zrobił. Nawet się nie odwrócił.
Wpatrywał się w tablicę, kark mu poczerwieniał i podrapał
się po nim z roztargnieniem, brudząc sobie włosy kredą.

– Panie Halton-Jones – przerwał. – Nie sądzę...
– Oh, da pan spokój, Herr Stolz – Anglik ziewnął i

44

background image

przeciągnął się. – Nasz amerykański przyjaciel wyraźnie się
popisuje. Powiedziałbym nawet, że podważa pana autorytet.
Niezbyt dobry początek roku dla niego. I dla pana.

– Richard! – syknęła Ayeesha, odwracając się do

chłopaka i robiąc groźną minę. – Wystarczy.

Jake się zjeżył.
– Panie Halton-Jones – odezwał się nauczyciel

pojednawczym głosem. – Nie przeszkadza mi, kiedy
otrzymuję tak dokładne i szybkie odpowiedzi. A teraz...

– W sumie, wydaje mi się, że to równanie jest

przykładem w naszym podręczniku – Richard zmarszczył
brwi i zacisnął wargi. – Jestem pewien, że je widziałem.

– Akurat – powiedział głośno Jake.
– Cóż, Jake, jeśli czujesz potrzebę wkuwania w czasie

wakacji, żebyś mógł dotrzymać nam kroku, to przecież nie
ma czego się wstydzić.

Chłopak uniósł się nieco z miejsca.
– Możesz mnie pocałować...
– Panowie! – uciął ostro Stolz. Rumieniec pokrywał

już całe jego policzki. – Jake, siadaj. Nie pozwolę na takie
zachowanie na moich zajęciach. Przyjdź do mnie po lekcji.

Cassie wymieniła zdumione spojrzenie z Isabellą,

która uniosła brwi. Nauczyciel wrócił do pisania na tablicy,
sprawdzając coś w książce trzymanej w lewej ręce. Lekko
drżała.

– Richard – ciszę przerwał leniwy głos – Ayeesha ma

rację. Zachowuj się. Dajesz zły przykład naszej nowej
stypendystce.

Chłopak wyszczerzył zęby.
– Jak chcesz, Katerina. Proszę o wybaczenie.
– Właściwie wszyscy musimy przeprosić. – Katerina

spojrzała na zegarek. – Herr Stolz, został zwołany kongres

45

background image

dla Wybranych. Proszę nam wybaczyć. – Jej pełen
oczekiwania uśmiech był słodziutki, ale już zbierała swoje
książki. To samo robiło kilku innych uczniów. Tylko
Ayeesha wyglądała na zakłopotaną, wstając.

– Bardzo mi przykro, Herr Stolz. Powinien pan zostać

zawiadomiony.

Nauczyciel odwrócił się.
– Dziękuję, Ayeesho. Masz rację, nie zostałem

poinformowany, ale... oczywiście. – Zacisnął palce na
kredzie, aż ją złamał. – Możecie iść.

Szkoda słów, pomyślała Cassie. I tak już wychodzili, a

on nawet nie próbował ich zatrzymać. Na jego twarzy
malowała się furia połączona ze zrozumieniem i ulgą.

– Przy okazji, Ranjit prosił, by go wytłumaczyć –

Katerina zatrzymała się chwilę dłużej przy tym imieniu.
Rozejrzała się po klasie, potem ponownie skupiła się na
nauczycielu. – Miał do załatwienia ważne sprawy
Wybranych, ale ma nadzieję, że jutro pojawi się na zajęciach.

Cassie nie posiadała się ze zdumienia. Nikt inny nie

zwrócił uwagi na wychodzących uczniów, którzy swobodnie
wymieniali się uwagami, z wyjątkiem Ayeeshy. Keiko rzuciła
stypendystce ostatnie gniewne spojrzenie i wszyscy zniknęli.

Reszta klasy czekała niecierpliwie, gdy Stolz

bezmyślnie bawił się resztkami kredy. Cassie nie mogła w to
uwierzyć – niby zapytali nauczyciela o pozwolenie, ale nie
czekali na odpowiedź. I za kogo uważa się ten Ranjit Singh?

Stolz nie skomentował tej sytuacji, zupełnie nic nie

powiedział.

– A teraz – odchrząknął i z wściekłością wbił ogryzek

kredy w tablicę – wartość z...

* * *

46

background image

– Co to było? – Cassie lubiła matematykę, ale całą

lekcję czekała, aż się skończy, żeby mogła w auli
przemaglować Isabellę. – Dla ideałów lekcje są opcjonalne
czy jak?

Koleżanka niedbałym ruchem założyła włosy za ucho.
– Nie są ideałami. To Wybrani. Właściwie robią, co

im się podoba – wzruszyła ramionami, idąc korytarzem. –
Niektórzy to wykorzystują, inni nie.

– Ale kim oni są?
– No mówię, to Wybrani. Ulubieńcy sir Alrica –

machnęła lekceważąco ręką.

– Ale kompletnie nie przejmują się nauczycielami.
– No cóż. Są znacznie ważniejsi niż zwykli

nauczyciele.

– Daj spokój.
– Serio, Cassie. W praktyce Wybrani rządzą szkołą.

Oczywiście nie oficjalnie, ale realnie tak to wygląda. Radzę
ci, nie nadepnij im na odcisk. Niektórzy są bardzo mili, ale
pozostali...

– To jakieś szaleństwo. Kto zostaje tymi, no,

Wybranymi?

Isabella prychnęła, znowu wzruszając ramionami.
– Najlepsi, najmądrzejsi i najpiękniejsi. Ha!
– Czemu więc do nich nie należysz? – zapytała

Cassandra, uśmiechając się i szturchając ją łokciem.

Dziewczyna się roześmiała.
– Jesteś zbyt miła, Cassie. Powiedzieć ci prawdę?

Nigdy mnie nie zaprosili! I tyle.

– Trochę trudno w to uwierzyć. Może ci wredni są

zazdrośni. Głosują przeciwko tobie albo coś w tym stylu.
Jesteś znacznie ładniejsza od Keiko, i założę się, że

47

background image

mądrzejsza.

– Pewnie. I ona to wie – Isabella wyszczerzyła się. –

W każdym razie w tym semestrze zamierzają kogoś przyjąć,
tak słyszałam. To znaczy, że ktoś nowy do nich dołączy.

– To musisz być ty!
– Mogą mnie zaprosić, jeśli chcą. Albo i nie. Zrobią,

co zechcą – dziewczyna uniosła wyniośle głowę. – Perry
Huston, jak to się mówi?, nadskakuje im z tego powodu. Ale
ja o to nie dbam.

Tak, pomyślała sucho Cassie, jasne.
– A Katerina? Jest reprezentantką szkoły?
– Raczej wściekłą kotką – skrzywiła się Isabella.
– Skąd pochodzi?
– Ze Szwecji – rzuciła niedbale.
Ach tak. A więc Cassie skojarzenie z gwiazdami kina

było adekwatne. Nie, żeby mogła sobie wyobrazić Katerinę w
którejś ze słynnych dramatycznych scen Grety Garbo. Kto
jeszcze był ze Szwecji? Abba? Zmarszczyła brwi. Niezbyt
dobre porównanie.

– Mogę ją sobie wyobrazić w srebrnym, obcisłym,

kocim kostiumie – wymruczała do siebie.

– Co? O, zobacz. Idą – szturchnęła ją koleżanka.
Tłum rozmawiających uczniów znajdujących się w

wyłożonym marmurem sali przycichł, rozstępując się
nerwowo. Przez środek szli uczniowie, którzy opuścili lekcję
matematyki, była z nimi jeszcze szóstka czy siódemka
innych, równie pięknych. Niektórzy – Ayeesha, blondynka
obok niej i ten Irlandczyk Cormac – zaczęli witać się ze
znajomymi i oddzielili od grupy. Reszta mijała innych
uczniów, jakby nie istnieli.

– Ich kongres musiał się skończyć. Widzisz?

Ulubieńcy sir Alrica nie miewają spotkań jak zwykli

48

background image

śmiertelnicy. Oni mają kongresy.

Cassie miała wrażenie, że współlokatorka ma ochotę

splunąć, ale szybko odzyskała naturalną dla siebie pogodę
ducha:

– Chodź! Muszę cię przedstawić Ranjitowi!
Och Boziu.
Skąd to nagłe przerażenie? Cassie pokręciła głową.

Przecież to tylko chłopak. Z tych naprawdę przystojnych, a z
bliska wygląda jeszcze lepiej. Niczego sobie. No i miał styl.
Jego czarna kurtka była najbardziej eleganckim ciuchem, jaki
kiedykolwiek widziała, ale on nosił ją z pewnością siebie i
luzem, których nigdy nie widziała u kogoś w swoim wieku.
Czuła, że cała inteligencja odpływa z jej mózgu, kiedy
Isabella ciągnęła ją w jego stronę.

– Ranjit!
Odwrócił się i Cassie zaparło dech. Stał pod jedną z

najwspanialszych rzeźb. O rany, pomyślała, przy nim
Achilles wygląda jak prostak...

Trudno było sobie wyobrazić, że te łagodne

bursztynowe oczy zeszłej nocy wydawały się takie groźne.

– Isabello – Ranjit skinął głową.
Argentynka pocałowała go energicznie. Cassie miała

nadzieję, że współlokatorka nie skaleczy się o jego ostry
policzek.

– Ranjit, to Cassie Bell. Jest nowa. Przywitaj się!
– Witaj – powiedział – Cassandro Bell.
Udało się jej wygiąć usta w uśmiechu. Lub czymś

podobnym. To był raczej grymas. Nigdy nie słyszała tak
niskiego i pięknego głosu, który sprawiał, że rozpłynęła się z
rozkoszy. Boże Wszechmogący. Jedyne słowo, które przyszło
jej do głowy – poza „ożeż!” – to „nieosiągalny”.

– Cassandra Bell – powtórzył. – Jesteś...

49

background image

– Stypendystką – dokończyła, cała spięta.
Na twarzy Ranjita pojawił się dziwny wyraz – w

połowie uśmiech, w połowie grymas.

– Zamierzałem powiedzieć, że jesteś tym

mózgowcem.

– Och – powiedziała słabym głosem. – Jasne.
– A więc, jak ci się tutaj podoba?
O rety. To zabrzmiało, jakby naprawdę był

zaciekawiony Może nie aż tak nieosiągalny.

– No cóż, jest zupełnie inaczej... – zaczęła, ale jego

wzrok już się z niej ześlizgnął.

– Na pewno – przerwał jej obcesowo, teraz skupiając

uwagę na jakimś punkcie nad jej lewym ramieniem. – Cóż,
przepraszam. – Mówiąc to, odwrócił się i zniknął w tłumie.

Aua. Cassie nigdy nie poczuła się tak kompletnie

zlekceważona. Więc raczej jednak nie był zaciekawiony.

– Och – Katerina podeszła do nich i zrobiła nadąsaną

minkę – zawsze w pośpiechu. Biedny Ranjit. Taki
zapracowany.

Z Królową Śniegu był Richard, który wyszeptał jej do

ucha:

– Nie chciałaś czegoś z nim przedyskutować?
– Rzeczywiście, chciałam – Katerina z uśmiechem

pocałowała go w policzek i się oddaliła.

Teraz Cassie miała chwilę, żeby ochłonąć, i nagle

ogłupiające uczucie szoku zaczął zastępować gniew. Biedny
Ranjit, akurat. Za kogo ten nadęty dupek się uważa?

Jeśli ktoś tu zasługiwał na sympatię, to Jake.

Właściwie każdy chłopak w auli skrycie pożerał wzrokiem
Katerinę, ale Amerykanin, który pojawił się po ochrzanie od
Stolza znacznie później niż inni, był jak zahipnotyzowany.
Nawet gdy Szwedka zniknęła już z zasięgu wzroku, wciąż

50

background image

gapił się w miejsce, w którym ją ostatnio widział. Wpadł po
uszy. Ale ten chłopak, zupełnie niekryjący teraz swoich
uczuć, w nocy włóczył się po korytarzach. Co on knuł?

– Cassie Bell, niezła z ciebie sztuka.
Cassie wróciła do rzeczywistości, kiedy Richard złapał

ją za ramiona i pocałował w policzek, zanim zdążyła się
uchylić. Spojrzała na niego podejrzliwie.

– Och, tak?
– Nowa ulubienica Stolza, mały matematyczny

geniusz. Przy tobie wyjdę na głupka.

– Naprawdę? – zapytała zimno. – Myślałam, że my

wszyscy musimy zakuwać, żeby dotrzymać ci kroku.

Touche! – Mrugnął do niej. – Nie wszyscy, tylko on.

– Nachylił się, aby szeptać jej do ucha: – Tak naprawdę, Jake
i ja? To z mojej strony czysta zazdrość. Ten jastrzębi wzrok,
ta zacięta szczęka, ta ogolona głowa. Jest tak strasznie
amerykański, że jego podobiznę powinni wykuć w skale
Mount Rushmore. – Puścił ją, westchnął i skrzyżował ręce na
piersi. – I ten styl lumpa! Wymuskany angol przegrywa w
przedbiegach.

Cassie zdała sobie sprawę, że odwzajemnia złośliwy

uśmiech Richarda. No cóż, przynajmniej był szczery. I
uroczo autoironiczny. To pociągająca kombinacja, zwłaszcza
w wydaniu chłopaka, który jak pozostali Wybrani wyglądał
jak młody bóg.

– E, nie jesteś taki brzydki – rzuciła lekko.
Wziął jej dłonie, uniósł do ust i ucałował, a potem

przycisnął do piersi. Przez białą, bawełnianą koszulkę czuła
bicie jego serca. Zaskoczona rzuciła Isabelli błagalne
spojrzenie, ale ta jej nie pomogła. Wyglądała na zachwyconą
i zadowoloną z siebie. Cassie próbowała zgromić ją
wzrokiem, ale nie bardzo jej to wyszło.

51

background image

– Uszczęśliwiłaś mnie. – Jego uśmiech miał ze

dwieście woltów. – Pozwól, że zaproszę cię na kawę i pokażę
Paryż. Znam taką uroczą mała kafejkę w Marais. Jutro o
dziewiątej rano?

– Nie mamy lekcji?
– Mamy czas na naukę. Wolne, by obejrzeć miasto.

Zanurzyć się w tej kulturze. Gdzie się spotkamy? Tutaj?
Jesteś moim aniołem, Cassie Bell – posłał jej całusa i ruszył
w stronę, w którą wcześniej udała się Katerina.

Cassandra zamrugała.
– Jak to się stało, do cholery?
– On cię lubi, Cassie – zaśmiała się Isabella.
– To uwodziciel i tyle.
– Pewnie. Czemu nie? Jego ojciec jest właścicielem

połowy południowo-zachodniej części Anglii! Nie można być
bardziej bajecznym! – Isabella szturchnęła ją i mrugnęła
porozumiewawczo.

– Hm – Cassie pokręciła ponuro głową. – To tylko

jedna kawa, tak? Nic się nie stanie.

52

background image

R

OZDZIAŁ

5

– Właściwie czego powinniśmy się uczyć? – Cassie

stukała łyżeczką w filiżankę, doskonale świadoma, że
wygląda na zdenerwowaną. Richard odchylił się na krześle.

– Życia, panno Bell. Ludzi. Kultury. – Wyciągnął

rękę, jakby wręczał jej całe miasto.

Pewnie mógłby to zrobić, pomyślała sucho.
– Więc to nie tylko randkowanie lub zakupoterapia?
– Nie, nie. Sir Alric jest fanem własnej motywacji,

inicjatywy i tego typu pierdoł. Dlatego najpierw zabrałem cię
do Centrum Pompidou i do muzeum – jego twarz rozjaśnił
uśmiech. – A teraz możemy porandkować.

– Aha. Okej.
Słońce grzało ją w plecy i kark, letnia bryza lekko

poruszała liśćmi platanów i małymi cynowymi
kawiarnianymi stolikami. Woń spalin mieszała się z
mocnymi aromatami kawy, świeżego chleba i ostrym
zapachem francuskiego papierosa. Cassie nie mogła
spokojnie usiedzieć, podniosła filiżankę i od razu odstawiła.
Pusta.

– Zamówię ci następną – Richard mrugnął w ledwie

zauważalny sposób i lekko uniósł palec, przywołując kelnera
w białym fartuchu. – Zjesz coś, Cassie?

– Ja...
Nie czekając na odpowiedź, złożył zamówienie po

francusku, po czym uśmiechnął się olśniewająco i nawet
gburowaty kelner musiał odpowiedzieć uśmiechem.
Przywołując z powrotem swój zwykły grymas
niezadowolenia, oddalił się szybko, jakby zawstydził się, że
przez ułamek sekundy zachował się po ludzku.

53

background image

– Na tym drzewie siedzą ptaki – rzuciła Cassie,

wskazując na jeden z platanów rosnących na placu. –
Sprawdź, czy twój urok sprawi, że opuszczą swoje gniazdo.

Chłopak zaśmiał się z zadowoleniem.
– Wolałbym skoncentrować swój czar na tobie.
Spojrzała na niego, szukając na jego twarzy śladów

kpiny, ale on uśmiechając się patrzył na nią otwartym i
szczerym wzrokiem.

– Nie musisz cały czas tak bardzo wczuwać się w rolę

uczennicy na stypendium. Jesteś znacznie bardziej
interesująca niż te wszystkie zepsute dziedziczki i córki
despotów. I ładniejsza.

– Och, odpuść sobie. – Poczuła, jak oblewa ją gorący

rumieniec. – Chyba że chodziło ci o to, że jestem ładniejsza
od despotów.

Richard zagwizdał.
– Podobasz mi się, Cassie Bell! Dobrze się uczysz, ale

masz też poczucie humoru. Te inne dziewczyny są jak
ciasteczka.

– Nie rozumiem – zamrugała ze zdziwieniem.
– Mógłbym je połknąć jednym kłapnięciem –

wyszczerzył białe zęby.

– Możesz sobie pomarzyć, stary.
Ale, pomyślała, pewnie mógłby mieć każdą

dziewczynę w szkole. Połączenie jego wyglądu i uroku
odbierało jasność myśli.

– Ale serio. Te dziewczyny są przepiękne, jasne, ale w

taki wygładzony sposób, a ty jesteś niesamowita. Twoje
spojrzenie mogłoby przewiercić się przez ścianę z metalu,
przysięgam. Jak się nazywa ten kolor? Zielony? Twoje oczy
są tak jasne, że prawie żółte.

Cassie bawiła się kosmykiem włosów.

54

background image

– Nie wiem, zwyczajny?
– Wszystko, tylko nie to. A twoje rysy twarzy są

zabójcze.

– Daj spokój, mam spiczasty podbródek.
– No właśnie. Fantastyczne rysy. Wiesz, do kogo

jesteś podobna? Wyglądasz jak...

– Jak?
Ale Richard przerwał w pół słowa i się zamyślił.
– Nie jesteś piękna – podjął, wymawiając ostatnie

słowo z dezaprobatą. – Nie jak córeczki despotów. Jesteś
bardziej naturalna. Świeża. Poza tym – dodał konspiracyjnym
tonem – niektóre nawet nie golą się pod pachami.

W tej chwili kelner przyniósł kawy i Cassie zasłoniła

usta, aby nie wybuchnąć śmiechem. Kelner posłał jej złe
spojrzenie.

– Jesteś nieznośny – powiedziała, gdy mężczyzna w

białym fartuchu się oddalił. – Co to jest?

Pain au chocolat. No dalej, spróbuj, niebo w gębie.
Pełna obaw spróbowała. Ciasto było ciepłe i miało

kilka warstw – jak Richard, pomyślała, śmiejąc się w duchu –
i absolutnie przepyszne. Rany, nie zdawała sobie sprawy,
jaka jest głodna. Nie wiedziała, czy zamoczenie ciastka w
cafe au lait to dobry pomysł, ale co tam, i tak to zrobiła.
Kiedy czekolada rozpływała się jej na języku, westchnęła z
rozkoszą. Richard obserwował ją z rozbawieniem i nagle się
zawstydziła. Serio, pochłaniała jedzenie, jakby od miesiąca
nie miała nic w ustach. Zmusiła się do odłożenia ciastka i
napiła się kawy.

– Lubię dziewczyny ze zdrowym apetytem –

powiedział łobuzersko jej towarzysz.

Cassie rzuciła w niego serwetką.
– A ty? Nie jesteś głodny?

55

background image

– To niezupełnie to, na co mam ochotę – przesunął

palcem po brzegu swojej filiżanki z espresso. – Choć Ból z
Czekoladą brzmi kusząco.

– Ta nazwa znaczy co innego. Nawet ja to wiem.

Jesteś okropny.

Powoli uniósł brew.
– Nawet nie masz pojęcia.
Znowu się roześmiała, kręcąc głową. Co, na litość

boską, tu robię?, pomyślała znowu, siedząc w paryskim
słońcu w ulicznej kafejce z chłopakiem, który jest tak bardzo
poza moim zasięgiem, że równie dobrze mógłby mieszkać w
innej galaktyce:

– A więc skąd pochodzisz, diabelskie nasienie?
Błysnął zębami w uśmiechu.
– Z Hadesu i Norfolku – wypił łyk ciemnej mocnej

kawy.

– Ach tak? Isabella mówiła coś o południowo-

zachodniej Anglii.

– Nie musimy tam mieszkać tylko dlatego, że większa

jej część jest naszą własnością.

Ten wyraz twarzy. Po raz pierwszy poczuła

dezaprobatę. Zmarszczyła brwi.

– Dlatego należysz do Wybranych?
– Oj, Cassie, nie patrz tak na mnie, błagam. – Spojrzał

na nią oczami szczeniaka. – Przepraszam, jeśli cię uraziłem.
Jestem bogatym, rozpuszczonym bachorem i czasami to
widać. Oczywiście, jest to też dobry powód przyjęcia do
Wybranych.

– Dlaczego więc Isabella nie jest jedną z was?

Przecież jest bogata i piękna, chociaż nie jest rozpuszczonym
bachorem.

– Cassie, twoje słowa ranią mnie do żywego – Richard

56

background image

dramatycznym gestem chwycił się za serce. – Prawda rani
mnie jak smagnięcie bicza. – Jego kolejny uśmiech roztopił
jej wrogość. – A bella, bella Isabella? Z nią nigdy nie
wiadomo. W tym semestrze mamy przyjąć kogoś nowego i
nie wszyscy Wybrani to egoistyczne świnie jak ja. Może
mieć szansę. I jeśli Isabella dostanie zaproszenie na trzecie
piętro, to będzie najwyższy czas, moim skromnym zdaniem.

– Czy ty kiedykolwiek byłeś skromny? – Cassie wciąż

się uśmiechała, ale jej serce nagle przyspieszyło. – Co jest na
trzecim piętrze?

– Nasz salon. To znaczy salon Wybranych.
– Serio? – napiła się kawy. – Założę się, że jest tam

coś innego. Nie mógłbyś mi pokazać?

– Yym – Richard pogroził jej palcem. – Absolutnie

nie. Ale z ciebie kusicielka. – Znowu uśmiech. – Ale zdarzało
się, że ktoś otrzymywał specjalne zaproszenie.

– Mów dalej, zaciekawiłeś mnie.
Bezczelnie poklepał ją palcem po nosie.
– Zaproszenie musi pochodzić od wszystkich

Wybranych. Przykro mi, skarbie, ale takie są zasady. Nie
mogę cię tam zabrać.

Cassie wzruszyła ramionami, jakby jej to nie

obchodziło.

– Macie swoje prawa? Niezły numer. Wybrani. Co to

w ogóle za nazwa? Co robicie poza opuszczaniem zajęć?
Mam na myśli to, po co są Wybrani? – jej śmiech wypadł
nieco sztucznie.

Chłopak ponownie się jej przyglądał, tym razem jego

uśmiech był nieco zamyślony.

– Kawa wystygła wstał, jego krzesło zaskrzypiało na

płytach chodnikowych. Spojrzał na zegarek. – Wielkie nieba,
Cassie, potrafisz człowieka rozproszyć. – Niedbałym ruchem

57

background image

wyciągnął rękę i pomógł jej wstać. – Chodź. Odprowadzimy
cię do akademii.

58

background image

R

OZDZIAŁ

6

– Tu jesteś, Cassie! Jak było na randce? No dalej,

opowiadaj!

Isabella była w bibliotece na drugim piętrze, siedziała

z Jakiem na skórzanej kanapie w kolorze błyszczących
kasztanów. Cassie żałowała, że im przerwała. Isabella
wyglądała na bardziej niż zwykle ożywioną, co chwila
dotykała ręki Jake’a, rozśmieszała go, śmiała się, gdy
odpowiadał jej coś ponurego i komicznego. Na jej miejscu
Cassie byłaby niezadowolona, że ktoś im przerywa, ale
dziewczyna klasnęła w dłonie i ją zawołała. Chłopak też
patrzył w jej stronę.

– No? Co się działo? Dokąd poszliście? Jaki był

Richard? – Isabella poklepała miejsce na kanapie między nią
a Jake’em, ale Cassandra usiadła na oparciu. Nie chciała ich
rozdzielać, a poza tym czuła się bardzo nieswojo przy Jake’u.
Sposób, w jaki na nią patrzył, nieco ją przerażał.

Czy wiedział, że śledziła go w nocy? Zauważył ją?

Zaczęła gapić się na półki z książkami, sięgające prawie do
sufitu pokrytego misternymi malunkami. Jedynym
fragmentem ściany, którego nie zakrywały grzbiety książek,
było wiszące nad barokowym kominkiem masywne lustro w
złotej ramie. Ten pokój był równie wspaniały jak cały
budynek, ale kto dałby radę przeczytać te wszystkie książki?

– No dalej, mów! Richard cię pocałował?
– Oczywiście, że nie! – oburzyła się Cassie,

pokrywając się rumieńcem. – Jest miły, interesujący. Lubię
go.

– Uhm – popędzała ją Isabella. – Gdzie byliście?
– Najpierw w Centrum Pompidou. Potem w tym

59

background image

cudownym muzeum przy rue de Sevigne, które kiedyś było
prywatnym domem. Na końcu poszliśmy do uroczej małej
kafejki – powiedziała, naśladując Richarda. – Przy rue de la
Bastille.

– Czy to nie tam zamykali arystokratów? – wymruczał

pod nosem Jake. – Powinni go zamknąć. Uważaj na tego
gościa, Cassie.

Spojrzała na niego zdziwiona, ale roześmiana Isabella

nachyliła się doń i trzepnęła go w kolano:

– Jake, nie marudź. Zabrał ją do muzeum Carnavalet!

Jest takie romantyczne. Takie olśniewające – westchnęła. –
Tak jak Richard.

– Jest olśniewającym romantycznym szczurem –

chłopak najwyraźniej nie zamierzał odpuścić.

– Przestań! – rzuciła lekko Cassie. – Chcesz

powiedzieć, że lecą na mnie tylko szczury?

– Oczywiście, że nie – uśmiechnął się do niej. – Ale to

uwodziciel. Uważaj na siebie i tyle.

– To miły gość – zaczynała się lekko denerwować. –

Nie możesz go oceniać po jego rodzinie. Albo po tym ile ma
kasy. Założę się, że sam nie chciałbyś być tak traktowany. –
A poza tym to ciebie ktoś powinien pilnować, pomyślała.

Twarz Jake’a pociemniała.
– Moja rodzina nie ma z tym nic wspólnego.
– Może jego też nie!
– Jake, wiem, że nie lubisz Richarda, ale naprawdę nie

ma potrzeby tak się zachowywać – odezwała się Isabella,
starając się załagodzić sytuację. – Nie możesz tak świdrować
na tym punkcie. Masz to samo z Ranjitem. – Cassie nigdy do
tej pory nie widziała, jak czyjaś twarz kamienieje. Myślała,
że to tylko takie powiedzenie, ale Amerykanin nagle
wyglądał, jakby go wykuli z granitu. Ten wyraz nienawiści

60

background image

do niego nie pasował. Bo to zdecydowanie była nienawiść.

– Nie mów o nim – syknął, a potem zmusił się do

czegoś w rodzaju uśmiechu. – I mówi się świrować.

Isabelli ze strachu zaparło dech w piersi, ale teraz

uśmiechnęła się z ulgą:

– Dobrze. Nie będę. Richard nie ma nic, czego ty nie

masz. Nic z tego, co się naprawdę liczy.

Wydawało się, że jej dobry humor udzielił się

Jake’owi:

– Tak, ale wiem, jaki potrafi być czarujący. Kiedyś

próbował mnie oczarować.

– Ach tak? – Cassie zareagowała z opóźnieniem.
– Pewnie, ale jest nie w moim typie.
– Dlatego go nie lubisz? – rzuciła zaskoczona.
– Nie. Nie przeszkadza mi, że do mnie uderzał, ale on

zdecydowanie ma mi za złe, że go odrzuciłem. Od tego czasu
uwziął się na mnie.

Isabella zrobiła groźną minę.
– Psujesz randkę Cassie.
– Nie, to na mnie nie działa.
– Słusznie, Richard Halton-Jones to niezła partia,

Cassie!

– Richard Halton-Jones to dwulicowa Świnia –

mruknął chłopak. – I to nie tylko w stosunku do dziewczyn.

– Wiesz co? Myślę, że to bardzo słodkie, że martwisz

się o Cassie. Nie musisz, ale to bardzo szarmanckie. –
Isabella nachyliła się i pocałowała go w policzek. Zarumienił
się i z ukosa rzucił jej zdziwione spojrzenie.

– Jakie milutkie małe spotkanko. – Usłyszeli zimny

głos. Jake tak szybko się zerwał, że prawie zrzucił Isabellę z
kanapy. Jego rumieniec był już niemal buraczkowy.

– Katerina, ja...

61

background image

Dziewczyna machnęła wytworną dłonią.
– Nie, Jake, nie powinnam przeszkadzać. To

cudownie, że ktoś poświęca Isabelli nieco uwagi. Mam
czasami wrażenie, że jej tego brakuje.

Tak, zdecydowanie bardziej Królowa Śniegu niż

rozrywkowa Abba.

Katerina świadomie wybrała miejsce, w którym

stanęła, zdecydowała Cassie, bo wiedziała, że światło
padające z wysokich okien korzystnie oświetli jej jasną cerę.
Dobrze wybrała też dalszy plan – na tle bogato drapowanych
granatowych zasłon błyszczała jak okrutny anioł. Jake
wyglądał na urzeczonego. Isabella była wściekła.

– Katerina! Nie odchodź – poprosił chłopak. – Tylko

rozmawialiśmy. Isabella po prostu była... pełna entuzjazmu.

– Och, Isabella jest zawsze pełna entuzjazmu. Z

powodu absolutnie wszystkiego! To właśnie w niej
uwielbiam. Droga Isabello, sądzę, że znacznie lepiej od nas
rozumiesz życie i miłość. Zawsze taka radosna. Jak
szczeniaczek!

Szwedka uśmiechnęła się uroczo, ale Cassie wyczuła

złośliwość ukrytą w jej słowach. Isabella głośno wciągnęła
powietrze, ale nawet ona zachowała milczenie. Cassandra
spojrzała wyczekująco na Jake’a, licząc, że znowu będzie
szarmancki i stanie w obronie Isabelli. Przez chwilę
wydawało się, że to zrobi. Ale potem zamknął usta i
zmieszany, spojrzał na Isabellę.

– Właśnie, uwielbiam to, jak cieszysz się życiem! –

powiedział zbyt żywo. Wahał się przez chwilę, jakby miał się
pochylić i oddać pocałunek, ale przeszkodziło mu dyskretne
chrząknięcie.

– Jake, bądź tak kochany – Katerina odwróciła się do

pokrywających ściany półek i przeciągnęła palcem wzdłuż

62

background image

kilku skórzanych grzbietów książek. Chłopak zadrżał, jakby
dotykała jego kręgosłupa. – Potrzebuję Woltera i dwóch
tomów Rousseau, ale popatrz na nie, są ogromne! Chyba
sama nie dam sobie rady.

– Oczywiście, Katerino – z pietyzmem zdjął książki z

półki i niosąc je, ruszył za nią. Cassie patrzyła
zahipnotyzowana, jak znikają w głębi korytarza.

– „Och, możesz ponieść moje książki, Jake?”. Eh! –

Isabella nareszcie odzyskała głos. Trochę późno, pomyślała
smutno jej współlokatorka. – Ten facet będzie potwornie
zdeformowany, kiedy opuści tę szkołę.

– Ach tak?
– Odbycia owijanym wokół palca Kateriny –

dziewczyna ze złością zacisnęła pięści. – Jest zbyt głupi, żeby
zauważyć, że ona wodzi go za nos. Jak jeden z byków
mojego ojca!

– Nie martw się. Myślę, że ona tak naprawdę wcale go

nie lubi. To znaczy, masz rację, ona tylko ciąga go za sobą.
Znudzi się nim. Przejdzie mu.

– Martwić się? Dlaczego miałabym się martwić?

Dlaczego miałoby mnie obchodzić, czy mu przejdzie, czy też
rzuci się do Sekwany z miłości? Nie jestem zainteresowana
kimś, kto ma mózg w...

– Isabella!
Obie się roześmiały i Argentynka objęła koleżankę

ramieniem.

– Wiem, że masz rację. Biedny Jake, jest pod jej

urokiem, odkąd pojawił się w akademii. Jake wzdycha do
Kateriny, a Katerina wzdycha do Ranjita Singha, więc Jake
nigdy jej nie dostanie. Dobrze mu tak – skończyła jadowicie.

– To dlatego Jake nie cierpi Rinjita? Wyglądał, jakby

miał kogoś zabić, kiedy o nim wspomniałaś.

63

background image

– Ach, to – Isabella nerwowo zagryzła palec, ale po

chwili odzyskała panowanie nad sobą. – Cóż. Miłość może
tak działać na głupich chłopaków. To wszystko hormony,
oczywiście. Bezlitosny prymitywny popęd każe im myśleć
tylko o seksie.

– Dobrze, chyba czas uciąć...
– To byłoby ekstremalne rozwiązanie, ale...
Cassie wybuchnęła śmiechem.
– Uciąć dyskusję! Przestań już! A tak serio. Jake też

przyjechał na stypendium?

– Tak. Myślę, że to go uratowało. – Isabella

westchnęła, znowu miła i pełna sympatii. – Po śmierci siostry
trochę, jak to się mówi?, odjechał. Trochę mu odbiło. Zaczęły
się kłopoty: bijatyki, gangi, narkotyki. Wyleciał z trzech
ogólniaków, ale sir Alric zainteresował się jego przyszłością i
chciał mu pomóc.

Siostra Jake’a zmarła? To dlatego jest taki

nastroszony.

– To miło ze strony sir Alrica, ale... – Cassie

wzruszyła ramionami i przygryzła wargę – ... czemu to
zrobił? Jake nawet nie wygląda na wdzięcznego.

– No, ale sir Alric czuł się odpowiedzialny! Jessica

Johnson była tu na stypendium przed Jakiem.

– Okej. Czyli jakby przez siostrę znał Jake’a?
Zaoferował Jake’owi stypendium przez wzgląd na

pamięć o niej. Moim zdaniem dobrze, że to zrobił. Powinien
był bez względu na to, co mówi Jake. – Isabella ścisnęła rękę
koleżanki. – To stało się w szkole.

– Co się stało w szkole? – Cassie poczuła ciarki na

plecach.

– Wypadek. Siostra Jake’a zginęła w Akademii

Darke’a.

64

background image

65

background image

R

OZDZIAŁ

7

Cassie przechyliła się nad zdobioną balustradą i

spoglądała w dół na zachodnie skrzydło schodów. Właśnie
tam trzy tygodnie temu, obserwując ją, stał Ranjit. Próbowała
przypomnieć to uczucie strachu, które ją wtedy ogarnęło, ale
w świetle dnia schody były piękne, nie miały w sobie nic
przerażającego. Na dole inni studenci, rozmawiając i śmiejąc
się, spieszyli do stołówki. Wśród ogólnego szumu głosów
usłyszała nagle pewny siebie śmiech Richarda i uśmiechnęła
się.

Jednak nie potrafiła pozbyć się niepokojącego uczucia,

że coś jest nie tak. Rozmowy i hałas ucichły, a Cassie wciąż
stała w miejscu, marszcząc brwi.

Balustrada była poskręcana, wykonana z czarnego

metalu, ozdabiana pozłacanymi zawijasami w kształcie słońc
i piór. Oglądając się przez ramię, widziała swoje odbicie i
wysokie okno wychodzące na południe w lustrze w złotej
ramie. Trudno sobie wyobrazić, że to miejsce może wyglądać
tak mrocznie i złowieszczo. Cassie pokręciła głową.

Zginęła w Akademii Darke a. Siostra Jake’a zginęła...
W akademii, w Kambodży. Isabella nie chciała o tym

mówić, co było do niej niepodobne. Cassie musiała ją męczyć
całymi dniami.

– Nie powinnam o tym mówić. Naprawdę, Cassie.

Straszna tragedia. Tak młodo umarła. I nie pierw... –
Zupełnie dla niej nietypowo, zaczerwieniła się i zacisnęła
usta, i żadne marudzenia nie mogły jej przekonać, żeby
skończyła to zdanie.

I nie była pierwsza. To właśnie chciała powiedzieć?
Nie. To mogło być coś innego. Cholera, może chciała

66

background image

powiedzieć „I nie pierwszy wypadek” albo „I nie pierwsza
młoda ofiara ataku serca”. Ale z jakiegoś powodu Cassie nie
wierzyła, że to było coś takiego.

– Nie wiem, co się stało – Isabella smutno wzruszyła

ramionami. – Nigdy nie zdradzili nam szczegółów. I jakoś...
nie na miejscu było pytać, wiesz? Były różne plotki. Zawsze
są.

Cassandra zagryzła wargę, miała nadzieję, że nie

wyglądała na zainteresowaną makabrą.

– Jakie plotki?
– Oh, straszne rzeczy. Ludzie zaczynają zmyślać,

kiedy nie mają żadnych informacji. Dlatego uważam, że
powinni nam byli powiedzieć. Wtedy nie byłoby plotek –
zawahała się, obgryzając paznokieć. – A tak przy okazji,
jesteś do niej podobna.

– Podobna do siostry Jake’a? – Cassie zadrżała. Bycie

podobnym do martwej dziewczyny to niezbyt pociągająca
myśl.

– Troszkę. Nie jak dwie krople wody, ale jej oczy były

niemal tego samego koloru. Nie tak jasne, ale też ten żółtawy
zielony. I podobna twarz, jak to się mówi, wyrazista?
Inteligentna. Myślę, że Jake nieźle się przestraszył, jak cię
pierwszy raz zobaczył.

No tak. Upiorne.
– No więc, jakie to były plotki?
– Och, różne wariactwa. Że jej ciało było...

uszkodzone.

– Co? – Cassie głośno przełknęła. – Masz na myśli

okaleczone? Jakby ktoś ją zamordował?

Biedny Jake.
– Nie, nie. Nie wiem. Nie okaleczone. Raczej...

osuszone, pozbawione krwi. Może skaleczyła się i

67

background image

wykrwawiła na śmierć. Tak mi się zdaje. Przypadkiem czy
nie? Kto to wie. To bardzo proste i bardzo tragiczne.

– Och, na litość boską. To by nie pozbawiło ciała całej

krwi.

– Może zbyt długo leżała na słońcu? – Isabella

wzruszyła ramionami. – Zanim ją znaleźli. Okropne
wydarzenie, ale moim zdaniem zostało przesadnie
wyolbrzymione. Te wszystkie okropne rzeczy, które ludzie
opowiadają. I dlatego...

– Dlatego co? No, dawaj, powiedz mi!
Isabella westchnęła i przeczesała ręką włosy.
– Dlatego Jake nie lubi Ranjita. Jess była jego

dziewczyną Po szkole krążyły plotki, że miał z tym coś
wspólnego.

Cassie zbladła.
– Ale to...
– Głupie. Pewnie, że tak. Ale Jake owi niełatwo

ignorować te wszystkie plotki. Nie potrafi przestać myśleć, że
może Ranjit... nie chcę nawet o tym mówić. To był okropny
wypadek, to wszystko i Jake szaleje ze smutku. Nie może
znieść myśli, że winny jest pech.

– Pech – powtórzyła Cassie, oblizując spieczone

wargi.

Osuszone...
– Tak, po prostu pech. Mamy szczęście, że sir Alric

ma wpływowych przyjaciół. W tym naszych rodziców. To
znaczy... – Argentynka zagryzła wargę, zalała się wściekle
czerwonym rumieńcem i szybko dokończyła. – Takie
incydenty mogą zniszczyć szkołę, tak?

– Takie incydenty. – W którymś momencie, pomyślała

Cassie, wymyślę, co powiedzieć, zamiast potarzać jak papuga
słowa Isabelli.

68

background image

– Powinnam powiedzieć „wypadki”. Kilka lat temu też

się jeden wydarzył. A wcześniej... cóż. Nie mówmy o tym,
Cassie. Pomówmy o Richardzie.

W tej chwili współlokatorka była wdzięczna za zmianę

tematu. Mimo to nie w jej stylu była taka niechęć do
rozmowy. Ha! To największe niedomówienie naszych
czasów, pomyślała z sympatią Cassandra. Z pewnością
przesadzam. Jestem paranoiczką. W każdym razie nie dozna
żadnego cudownego objawienia, po prostu stojąc na
schodach. W dodatku była głodna. A Isabella będzie w
stołówce, Richard też. Miała się z nim później spotkać, ale
byłoby miło teraz na niego wpaść.

Była już w połowie schodów prowadzących na trzecie

piętro, gdy usłyszała rozmowę. Nie była stłumiona. Słychać
ją było głośno i wyraźnie, głosy rozpoznała od razu.

Zwłaszcza Richarda.
– Och, daj spokój, Katerina. To nie w twoim stylu,

żeby czuć się niepewnie.

– Niepewnie? – Ten głos zmroził Cassie, tyle było w

nim niechęci. – Nie mam pojęcia, o co może ci chodzić,
Richard.

Jakieś drzwi trzasnęły i stypendystka podskoczyła.

Byli w tym długim korytarzu z szeregiem klasycznych
popiersi, tym, w którym śledziła Jake’a. Tym, który
prowadził do salonu Wybranych, zdała sobie nagle sprawę i
serce jej podskoczyło.

Rzuciła zaniepokojonym wzrokiem w głąb korytarza,

po czym zbiegła po schodach i na półpiętrze schowała się za
wykończoną marmurem gablotkę. Gigantyczny pozłacany
zegar i dwa kandelabry zasłaniały jej widok, ale mimo to
mogła zza nich coś zobaczyć.

Czyste szaleństwo, pomyślała, prawie się śmiejąc.

69

background image

Dlaczego się schowała? To tylko Richard. I oczywiście
Katerina, ale przecież nie bała się Polarnego Rottweilera.
Mimo to, gdy pojawili się na końcu korytarza, nie czekała,
żeby się przywitać. Jeszcze nie. Stare przyzwyczajenia...

– To chav [Chav – określenie używane w stosunku do

części angielskiej młodzieży. Stereotypowy chav to
agresywny nastolatek wywodzący się z klasy robotniczej,
często mający liczne kłopoty z prawem (przyp. tłum. ).]
chudy jak patyk – Richard złożył ręce na piersi i ironicznie
uniósł brew. – Nie czujesz się chyba zagrożona?

Cassandra zesztywniała. Przez chwilę nie mogła

oddychać.

– „To chav, chudy jak patyk”? Co za dziwaczny

sposób wyrażania, Richardzie. – Katerina brzmiała jak ktoś
bezgranicznie znużony. – Biedne małe stworzonko na
stypendium. Jakże ono mnie drażni. Taki z niej rozmarzony
kociak. A jednak wygląda na to, że masz do niej słabość.

– Nie bądź śmieszna, moja droga. Stanowi miłe

towarzystwo i bawi mnie. Ty też, jeśli jesteś szczera.

– Och, przekomiczne – Katerina pociągnęła nosem.
– Nie tylko ja mam do niej słabość – wymruczał

chłopak. – Jake ledwo spuszcza z niej wzrok, jeśli rozumiesz,
o co mi chodzi.

– O tak, ten instynkt opiekuńczy – odpowiedziała

pogardliwie. – Jest bardzo podobna do biednej Jessiki, to
prawda.

– To cię nie martwi? – w jego głosie pobrzmiewała

złośliwość. – Jessica też była ładna.

– Dlaczego miałoby mnie martwić? – warknęła. –

Ranjit głupio się zadurzył w dziewczynie, która nie była go
godna. i skończyło się to łzami, nieprawdaż? – Jej usta lekko
drgnęły, kiedy przeglądała się w najbliższym lustrze. –

70

background image

Raczej nie popełni drugi raz tego samego błędu.

– To właśnie w tobie kocham – Richard do niej

mrugnął. – Ten nieprzemijający optymizm.

Dziewczyna obrzuciła go złowrogim spojrzeniem.
– A ten stwór z farmy bydła zachęca ją, żeby uważała

się za kogoś lepszego niż jest w rzeczywistości. Na Boga,
Isabella mogłaby chociaż namówić ją na wizytę u fryzjera i
kupienia przyzwoitych ubrań. Twój chav nie potrafi nawet
wymówić Versace. Nie odróżniłaby Prady od Primarka.

– Może bella Isabella powinna dać jej jakieś swoje

stare ciuchy – Richard zachichotał. – Nic dziwnego, że sir
Alric chowa się w swoim biurze. Niemal boję się myśleć, co
tacy jak Cassie Bell i Jake Johnson założą na
bożonarodzeniowy bal. Odpady z przytułku nie poprawiają
estetyki tego miejsca, nieprawdaż?

Najwyraźniej zamierzali tu stać i obrzucać ludzi

błotem, zanim zejdą na dół i Cassie usłyszy każde słowo.
Żałowała tego. Jej policzki płonęły ze wstydu i wściekłości i
aż ją skręcało, żeby wyskoczyć, złapać te świnie za gardła i
powiedzieć, co o nich myśli. Ale coś ją powstrzymało.

Katerina leniwie bawiła się jasnym satynowym

lokiem.

– Nie mam pojęcia, dlaczego sir Alric popiera cały ten

nonsens ze stypendiami.

– Ależ, skarbie – rzucił Richard ponuro. – Dobrze

wiesz dlaczego. Poza tym to świetna reklama. Bylibyśmy w
tarapatach, gdyby sir Alric nie był tak utalentowany w tej
kwestii.

Nawet owładnięta ponurą furią i zażenowaniem – jak

mogła być tak głupia! – Cassie poczuła zainteresowanie. Coś
tu było nie tak. To nie tylko jej wyobraźnia. Idealny
wizerunek akademii skrywał coś bardzo brzydkiego, była

71

background image

tego pewna. To samo można było powiedzieć o pięknych
twarzach Kateriny i Richarda.

Coś gorącego zaszczypało ją w oczy i zacisnęła zęby.

Do diabła z tym. Nie będzie przez niego płakała. Był męskim
odpowiednikiem Szwedki – wodził ją za nos jak Katerina
Jake’a. Czuła się poniżona, to wszystko.

Richard odwrócił się u szczytu schodów, uśmiechając

się do towarzyszki.

– Nie jesteś głodna?
– Konam z głodu. Ale chyba odpuszczę sobie lunch. A

ty?

Richard wybuchnął śmiechem.
– A wiesz, wolałbym coś duńskiego.
– Trzymaj się z dala od Ingrid – Katerina wyglądała

krwiożerczo, ale była też trochę rozbawiona. – To moja
współlokatorka. Gdyby sir Alric cię słyszał...

– Brak poczucia humoru to jego problem – chichocząc

z zadowolenia, chłopak zbiegł po schodach.

Szwedka jeszcze przez dłuższą chwilę stała w miejscu

z oczami utkwionymi w lustrze. Cassie ani drgnęła. Katerina
uśmiechnęła się po raz ostatni do swojego odbicia, odwróciła
się i ruszyła w stronę korytarza z popiersiami. Cassie bała się
ruszyć, dopóki nie usłyszała, jak cicho otwierają i zamykają
się drzwi. Wtedy jak oparzona wyskoczyła z kryjówki. Nie
zniesie wizyty na stołówce: czerwone ściany wyłożone
jedwabiem, obrusy, kryształy i gwar plotek. Nie zniesie
ukradkowych spojrzeń innych uczniów. Czując się słabo,
zdała sobie sprawę, że niepotrzebnie usiłowała się nauczyć,
którego cholernego widelca powinna użyć. Zawsze będą nią
gardzić, zawsze. Boże, czy wszyscy wiedzą, jaką idiotkę z
siebie zrobiła? Idiotkę, Cassie! Dała się nabrać na
śnieżnobiały uśmiech, ciepłe spojrzenie i gładką gadkę. Nie

72

background image

zniesie nawet spotkania z Isabellą lub Jakiem.

Wycofała się, przekradła korytarzem i wyszła przez

przeszklone drzwi. Gdy przebiegała obok dwóch wielkich
urn, znowu zapiekły ją oczy, zeszła kręconymi schodami,
przeskakując po dwa stopnie, i wybiegła na rozległy trawnik,
w cień rzucany przez ogromne kasztanowce. Liście nabrały
już jesiennych odcieni, drzewa wyglądały pięknie.

Krzycząc wściekle, uderzyła jedno z nich, mocno. A

potem jeszcze raz. I jeszcze.

Lepiej. Nie bardzo, ale przynajmniej bolące knykcie

odwróciły jej myśli od podkopanej dumy. Bo to właśnie to,
pomyślała. Nie złamane serce. Tylko jej naruszona duma. Za
kogo się uważała, próbując zaimponować takiemu dupkowi z
wyższych sfer jak Richard Halton-Jones? Załamana zacisnęła
podrapaną pięść, po czym uniosła ją, by zetrzeć zbłąkaną łzę.
Złotobrązowe drzewa były skąpane w słońcu, ożywione jak
na impresjonistycznym obrazie. Patrząc na nie, pragnęła nade
wszystko wrócić do porośniętego zielskiem podwórka,
zardzewiałego ogrodzenia i nierównego brązowego trawnika
w Cranlake Crescent. Sama myśl o tym sprawiła, że jej oczy
były pełne łez.

Jakiś kształt pojawił się w jej zniekształconej łzami

wizji, kształt idący szybko przez trawnik. Wysoki i
humanoidalny. o cholera. Kiedy ten ktoś wszedł w cień
równie rozmazanych kształtów drzew, nagle się zatrzymał.
Osłupiała Cassie wytarła oczy i zamrugała.

Nie tylko cholera, ale cholera do kwadratu.
Ranjit.
Przez chwilę się nie ruszał, patrzył na nią zaskoczony.

Wściekła na siebie znowu zamrugała. Olśniewający Ranjit.
O, świetnie, jakie to typowe: to był pierwszy raz od tygodni,
kiedy spojrzał dalej niż czubek własnego nosa i raczył ją

73

background image

zauważyć, a ona stoi tu z czerwonymi oczami, zatkanym
nosem i miną wkurzonej jędzy.

Zmierzył ją wzrokiem.
– Co się stało?
– Nic – warknęła. – Wszystko gra. – Czemu rzucasz

mu się do gardła, Cassie?

– Nie tak to wygląda. W czym problem?
– Nie ma problemu – zacisnęła pięści. – Żadnego, z

którym nie mogłabym sobie poradzić. Nie potrzebuję twojej
pomocy.

Jego spojrzenie nie opuszczało jej twarzy. Zadrżała.
– Nie bądź tego taka pewna.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, tylko patrzyła na

niego, oddychając ciężko. Można zabrać dziewczynę z
Cranlake Crescent, ale nie Cranlake Crescent z dziewczyny,
pomyślała cierpko. Jego niezwykłe piękno nie jest powodem,
by mu zaufać. Wystarczy spojrzeć na Richarda. Musi być
czujna. Upokorzenie doznane przed chwilą tak bardzo bolało.

– Zamierzam dać ci radę – oświadczył.
– Czy tego chcę, czy nie?
– Tak – spojrzenie Ranjita było zimne jak lód. –

Trzymaj się z daleka do Richarda Haltona-Jonesa.

– Dzięki, ale sama na to wpadłam – wypluła z siebie

Cassie.

– Ach tak – skrzywił się. – Przykro mi.
– Niepotrzebnie. Po prostu odwal się ode mnie –

mocno zagryzła wargę, desperacko starając się nie rozpłakać
na jego oczach.

– Dobra, jeśli ty też coś dla mnie zrobisz. A właściwie

dla siebie. Trzymaj się z daleka od nas wszystkich.

– Nie jestem dostatecznie dobra dla drogocennych

Wybranych? O to chodzi?

74

background image

– Och, przestać zadzierać nosa, zanim go sobie o coś

rozbijesz. Posłuchaj, jeśli zadasz się z Wybranymi,
pożałujesz tego.

Poczuła, że krew zaczyna się jej gotować w żyłach.
– Grozisz mi?
– Nie, po prostu cię ostrzegam.
– I jaki cudem, do cholery, to twoja sprawa?
– Bo zrobiłem z tego swoją sprawę, Cassandro.
Sposób, w jaki wymówił jej imię, sprawił, że

brzmiało@

to, jakby się przejmował, ale gdy spojrzała mu w

twarz, jej wyraz był nieprzenikniony. Palant.

– To możesz ją od-robić. Nie potrzebuję twoich rad

ani ostrzeżeń. I naprawdę nie potrzebuję, żebyś mnie śledził
po nocach.

Wytrzeszczył oczy, a ona uśmiechnęła się w duchu.

Tego się nie spodziewał.

– Ja nie... – wzruszył ramionami i uśmiechnął się

dziwnym, gorzkim uśmiechem. – No cóż, skoro jesteś tak
idealnie samowystarczalna, nie będę marnował czasu,
martwiąc się o ciebie.

Z niedowierzaniem Cassie patrzyła, jak Ranjit

odwrócił się i szybkim krokiem ruszył przez trawnik. Nawet
się nie obejrzał, nadęty dupek. Może iść się walić. Bo
oczywiście nikt inny nigdy nie będzie dość dobry.

Oparła się o pień drzewa, wciąż patrząc w stronę, w

którą odszedł.

Nigdy w swoim życiu nie spotkała takiego dupka.
I tak jej się podobał!

75

background image

R

OZDZIAŁ

8

Cassandra otworzyła oczy. To musiał być koszmar.

Pocierając ramiona, patrzyła na drapowane zasłony i w
świetle księżyca wsłuchiwała się w ciszę. Nie spała jeszcze
długo po północy, myśląc o Richardzie. A więc twarda i
wychowana na ulicy Cassie dała się nabrać na trochę
arystokratycznego uroku? Żałosne.

Nie, żeby miał cofnięty podbródek jak typowy

angielski arystokrata. Był cholernie przystojny. Ale to
strasznie powierzchowna uroda. I jest duże
prawdopodobieństwo, że reszta tych bogatych bachorów jest
taka sama. Więc nie powinna pozwalać, żeby Ranjit cały czas
zakradał się do jej myśli.

Była pewna, że on to tylko część koszmaru, z którego

właśnie się obudziła, choć nie pamiętała żadnych szczegółów.
Rozmyły się, gdy tylko podniosła powieki, ale wciąż widziała
parę oczu, jakby ten obraz miała wypalony w sobie. Cisza
zawsze zdawała się taka złowieszcza po obudzeniu z
koszmaru, ale teraz słyszała echo wyśnionego szeptu.

Nie. To nie było echo i to jej się nie przyśniło.

Naprawdę słyszała szept. Cassie spuściła nogi z łóżka i przez
chwilę nasłuchiwała.

Ciche kroki i jeszcze cichsze głosy.
Jak zwykle, Isabella spała jak dziecko. Oparła się

pokusie obudzenia jej. Sama też mogła zostać w łóżku.
Powinna zostać w łóżku. Powinna naciągnąć miękką kołdrę
na głowę, by nie słyszeć tych szepczących głosów, i z
powrotem zasnąć. Naprawdę, naprawdę nie powinna mieszać
się w nieswoje sprawy...

Nie.

76

background image

Długi rozpinany kaszmirowy sweter Isabelli wisiał na

oparciu krzesła. Cassie zarzuciła go sobie na ramiona i
otworzyła drzwi. Wciąż jeszcze był październik i mimo że
nie było zimno, przeszył ją dreszcz emocji, kiedy ostrożnie
wyszła na korytarz. Znowu Jake? Tym razem zmusi go do
konfrontacji. Tym razem dowie się, co on knuje.

To nie Jake.
Przywarła do ściany. Dwie dziewczyny szły cicho

korytarzem w stronę zachodniego skrzydła. Wszędzie
rozpoznałaby jedną z tych sylwetek: drobna, o idealnych
proporcjach, z idealną czarną fryzurą. Keiko.

Jej towarzyszka była trochę wyższa i miała jasne

włosy. Cassandra rozpoznała ją dopiero po chwili, bo jej
włosy były zazwyczaj zebrane w szykowny koczek – Alice,
współlokatorka Keiko. Gdy oświetliło je światło kinkietu,
stypendystka zobaczyła, że Japonka ściska koleżankę za
nadgarstek. Nie, żeby ciągnęła za sobą Alice, ale ta nie
wydawała się zbyt zachwycona tym nocnym spacerem.

Cassie zmarszczyła brwi.
– Keiko – szept Alice dotarł do niej przez cichy

korytarz. – Nie podoba mi się to. – Zatrzymała się, zmuszając
do tego samego koleżankę. Keiko odwróciła się do niej i
przez chwilę przyglądała się jej w milczeniu. Cassie jeszcze
mocniej oparła się o ścianę.

– Już ci mówiłam – wymruczała Japonka milutkim

głosem. – To prośba Wybranych. Nie możesz odmówić. Daj
spokój, Alice. Co może się stać?

– Nie wiem. Nie... co się stało poprzednio? Bo ja nie

pamiętam.

Keiko mocniej ścisnęła nadgarstek współlokatorki.
– To dlatego, że za dużo wypiłaś. Świetnie się bawiłaś,

możesz mi wierzyć.

77

background image

– Naprawdę?
– Pewnie. No chodź, to przecież zaszczyt. Drink na

dobranoc w salonie Wybranych? Niektóre dziewczyny
zabiłyby za taką szansę.

– Tak? To dlaczego ja ją dostaję?
– Masz szczęście, bo mieszkasz ze mną i tyle –

Japonka uśmiechnęła się w sposób, który Cassie wcale się
spodobał, nawet z tak dużej odległości, ale Alice wyglądała
na uspokojoną.

– Nie pozwól mi tym razem zbyt dużo wypić, dobrze?
– Okej, sama też spróbuję się pilnować. – Ton Keiko

stał się trochę bardziej natarczywy. – A swoją drogą, co
pamiętasz? Z ostatniego razu.

– Tylko to, że tam byłam. Mnóstwo rozmów. To, że

napiłam się drinka, i niewiele więcej. – Keiko wzruszyła
ramionami i zachichotała. – Nie zdawałam sobie sprawy, że
tyle wypiłam.

– Zajmę się tobą – Japonka ścisnęła jej ramię i się

uśmiechnęła. – Nie martw się tym.

Puściła ją i ruszyła naprzód, jakby nie obchodziło jej,

czy Alice za nią pójdzie. Ta przez chwilę się wahała, po czym
potruchtała za Keiko.

Idąca za nimi Cassie trzymała się znacznie z tyłu. Nie

chciała, aby Keiko ją zobaczyła, a poza tym wiedziała, dokąd
idą. Keiko wyraźnie kierowała się do zachodniego skrzydła
schodów, a potem poprowadziła Alice na trzecie piętro
korytarza, gdzie popiersia z pustymi spojrzeniami pilnowały
przejścia jak czujne duchy.

Cassie podkradła się do korytarza i zza winkla

podejrzała, co się dzieje. Koniec korytarza skrywała
ciemność, ale widać było linię zielonkawego światła
wydobywającego się spod drzwi. Keiko nie zapukała, tylko

78

background image

nacisnęła klamkę i pociągnęła za sobą koleżankę do środka
pokoju. Cassie odetchnęła z ulgą. I co teraz? Nie mogła tam
po prostu stać i czekać, aż wyjdą. Z drugiej strony, jeśli wróci
do łóżka i tak nie zaśnie. To może być jej jedyna szansa na
zbadanie sprawy, i niech ją szlag, jak przepuści taką okazję.
No dalej, Cassie. Zacisnęła pięści i zmusiła się do zrobienia
kroku w przód. Słyszała ciche odgłosy brzęku szkła i szmer
niezbyt głośnych rozmów. Nie brzmiało to jak dzikie nocne
balowanie, ale drzwi były grube, a odgłosy stłumione.
Musiała podejść bliżej.

Ruch zauważony kątem oka sprawił, że ledwo

powstrzymała krzyk. W mroku w jednej z głębszych wnęk
przy drzwiach coś się poruszyło. Gdy jej wzrok przyzwyczaił
się do braku światła, Cassie dostrzegła kształt. Sylwetka.
Ludzka sylwetka.

Jake Johnson. No jasne.
Jego zegarek błysnął w ciemności i kiedy podkradła

się w jego stronę, zobaczyła, że zakrył nadgarstek dłonią.
Zorientował się.

Uniosła wzrok i napotkała jego spojrzenie. Jego twarz

nie wyrażała żadnych uczuć, ale delikatny ruch głowy był
dostatecznie wymowny. Spadaj stąd i wracaj do łóżka...

Coś odciągnęło jego uwagę i schował się głębiej we

wnęce. Czyjeś kroki. Ona też je słyszała. A stąd nie było
żadnego innego wyjścia.

Ten ktoś był teraz na półpiętrze. Nie mogła opuścić

korytarza, tak żeby nie zostać zauważona. Mogła pobiec do
Jake’a i schować się razem z nim. Ale pomyślała o jego
ewidentnie mających jakiś cel nocnych wyprawach. Czy
chciała być z nim sam na sam w ciemnościach, bojąc się, że
zostanie odkryta, całkowicie na jego łasce?

Nie, zdecydowała. Wbijając paznokcie w spód dłoni,

79

background image

wzięła głęboki oddech i odwróciła się na pięcie.

Na początku korytarza gwałtownie zatrzymał się

mężczyzna. Do tej pory widziała go tylko na portrecie – i
obraz nie oddawał mu sprawiedliwości. Jego przyglądające
się jej stalowoszare oczy były jedynym jasnym punktem
jakby wykutej z kamienia twarzy W rzeczywistości na pewno
nie miał ponad dwóch metrów wzrostu, ale robił takie
wrażenie. Włosy na karku stanęły jej dęba, jakby była pod
napięciem.

Sir Alric się uśmiechnął.
– Cassandra Bell.
Uśmiechnęła się najradośniejszym i najgłupszym

uśmiechem, na jaki mogła się zdobyć.

– Tak, witam – zamachała ręką w słabej imitacji

powitania.

– Wygląda na to, że się zgubiłaś, a jest bardzo późno.

Mogę ci jakoś pomóc?

Jej nerwy cały czas drażniła świadomość tego, że

gdzieś za jej plecami ukrywa się Jake. Zrobiła krok w stronę
sir Alrica. Jego oczy powędrowały na korytarz za nią. Stanęła
przed nim zdecydowana utrzymać na sobie jego uwagę.

– Mógłby pan? Zupełnie brakuje mi zmysłu orientacji.
Zaśmiał się cicho.
–To rzeczywiście spory budynek. Znajdę kogoś, kto

cię Oprowadzi. Przy okazji, jestem Alric Darke.

– Wiem, to znaczy – odchrząknęła, nie przestając się

uśmiechać – widziałam pana portret.

Wziął ją za łokieć i poprowadził do salonu

Wybranych. Wydawał się miły, ale otaczało go pole
władczości i potencjalnego niebezpieczeństwa. Kiedy mijali
kryjówkę Jake’a, Cassie wbiła wzrok w drzwi, bojąc się, że
go wyda. Mężczyzna otworzył drzwi i wprowadził

80

background image

dziewczynę do pokoju.

Światło było przygaszone, ale pokój wydawał się

równie elegancki jak reszta akademii. Dostrzegała zarys
ciemnoczerwonych foteli, barokowych lamp, wykładziny w
zawiłe wzory i kolorowych obrazów. Widziała osoby, które
znała: Katerina, Keiko, Rosjanin z jednej ze starszych klas,
który chodził z nią na lekcje fechtunku. Richard wydawał się
zdziwiony jej widokiem. Byli też inni z pięknych
Wybranych, ale nie Ranjit.

Alice siedziała na jednym ze złoconych krzeseł, miała

w ręku srebrny kubek i wydawała się bardzo sztywna i
ogłupiała.

– Keiko – głos sir Alrica był spokojny, ale zimny i

pełen groźby.

Dziewczyna odwróciła się gwałtownie, jej twarz była

bledsza niż zwykle.

– Co Alice tu robi?
– Ona... to znaczy ja...
– Współlokatorzy – wysyczał – mają być szanowani.
– Ja tylko...
– I powinienem być informowany o wszystkich

późnowieczornych spotkaniach, nieprawdaż?

– Oczywiście, sir Alricu, przepraszam – powiedziała

Keiko błagalnie.

Mimo że Cassandra bardzo nie lubiła dziewczyny,

wydawało jej się, że mężczyzna naprawdę przesadza z
powodu zwykłego nocnego spotkania. Jego ręka jak stalowe
kleszcze zacisnęła się na jej ramieniu.

– Katerino – rzucił łagodnie – posprzątaj tu. Kiedy

wrócę za dziesięć minut, ma tu nikogo nie być. Przynajmniej
ty powinnaś wiedzieć lepiej. Keiko, pozwól z nami, proszę.
Cassie się zgubiła. Zaprowadzisz ją z powrotem do jej

81

background image

pokoju.

Siedząca obok Alice dziewczyna wstała z miejsca i

rzuciła Cassandrze spojrzenie pełne największej nienawiści,
które przemieniło się w słodki uśmiech dla dyrektora
akademii:

– Oczywiście.
Cassie myślała, że sir Alric zostawi ją na łasce Keiko,

ale wyszedł z nimi, zatrzymując się tylko, by zamknąć drzwi.
Cassie zaryzykowała ukradkowe spojrzenie na kryjówkę
Jake’a. Była pusta. Najwyraźniej uciekł, gdy oni byli w
salonie.

– Cassie, poczekaj, proszę, na końcu korytarza. Keiko

zostań tu ze mną na chwilę.

Japonka rzuciła stypendystce kolejne nienawistne

spojrzenie i się zatrzymała. Zawstydzona Cassie, czując
nawet dla niej trochę litości, odeszła.

Może sir Alric nie zdawał sobie sprawy, jak dobry

miała słuch, wyostrzony podczas szpiegowania Jilly Beaton.
Była pewna, że nie chciał, aby słyszała opieprz, który
dziesięć metrów dalej zebrała Keiko. Jego głos był cichy, ale
zabójczy.

– Dzielenie się jest zakazane!
– Wiem, sir Alricu, ale...
– Uznaj to za ostatnie ostrzeżenie, Keiko. Są ważne

powody, dla których dostałaś współlokatorkę. Rozumiesz?

– Tak, sir Alricu. Rozumiem.
Po tych słowach odwrócił się na pięcie i ruszył do

Cassie, za nim smutno podreptała Keiko.

– Przykro mi, Cassandro, że nie postarałem się,

żebyśmy się wcześniej spotkali – jego głos nie był już srogi i
chłodny, był cudowny. Głęboki i czysty jak muzyka. –
Nieustannie zatrzymują mnie jakieś administracyjne sprawy.

82

background image

– No tak, proszę się nie martwić. To i tak wielka

poprawa w stosunku do Jilly Beaton – zarumieniła się. – To
znaczy do Cranlake Crescent. Tam wcześniej mieszkałam.

Keiko szła za nim w milczeniu, ale Cassie czuła bijącą

od niej pogardę.

– Oczywiście – powiedział dyrektor po dłuższej

przerwie. – To musiał być dla ciebie spory szok kulturowy,
ale jak sądzę, dobrze sobie radzisz. Słyszałem o tobie dobre
rzeczy od nauczycieli i od Wybranych. Jesteśmy zachwyceni,
że mamy cię w Akademii Darke’a, Cassie, zachwyceni– Uhm
– wymruczała niezgrabnie Cassie. – Dziękuję.

– Jesteś tu szczęśliwa?
Odwrócił do niej głowę i czuła się zobligowana, by na

niego spojrzeć. Naprawdę niezwykły człowiek. Musi dobijać
sześćdziesiątki, ale wciąż jest przystojny, a jego charyzma
może zbić z nóg.

Uśmiechnęła się.
– Tak, jest... niesamowicie. Tak, oczywiście bardzo mi

się tu podoba.

Co dziwne, zdała sobie sprawę, że to całkowita

prawda.

– Dobrze. To dobrze – kiwnął głową. – Czy jest coś,

co cię niepokoi? Jakieś... zmartwienia?

Cassie wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.
– Uh, nie. A powinno? – Głupie pytanie, pomyślała,

dając sobie w duchu kopniaka.

Ale sir Alric albo nie usłyszał, albo udawał, że tak

było.

– Cieszę się. Zachęcam uczniów, żeby zgłaszali się do

mnie ze swoimi problemami, nieważne jak trywialnymi.
Będziesz o tym pamiętała, Cassie, prawda? – Ponownie
uśmiechnął się tak promiennie i zaraźliwie, że musiała

83

background image

odwzajemnić ten uśmiech. – Niektórym uczniom wydaję się
nieco... niedostępny. Może odległy. To oczywiście moja
wina, ale nie chciałbym, żebyś mnie tak postrzegała. Możesz
przyjść do mojego gabinetu w każdej chwili, Cassie, jeśli
będziesz miała jakieś pytania, jeśli będziesz potrzebowała
rady, znajdziesz mnie tam.

Doszli już do stóp schodów zachodniego skrzydła i

dyrektor skierował się do korytarza. Keiko wciąż się nie
odezwała, lecz jej milczenie było przepełnione zimną furią. Z
ledwością nad sobą panowała, ale nie można było stwierdzić,
czy dyrektor to zauważył. Cassie cieszyła się, że szedł z nimi.
Czuła się bezpieczniej w jego towarzystwie, więc serce
podskoczyło jej w piersi, gdy dotarli do wielkiej auli przy
wejściu, a on się zatrzymał.

– Keiko zaprowadzi cię do twojego pokoju.
– Och, nie trzeba... teraz już wiem, gdzie jestem,

poradzę sobie sama.

Sir Alric cmoknął z dezaprobatą i się zaśmiał:
– Martwiłbym się. Ten twój zmysł orientacji! Proszę,

Cassie, pozwól Keiko cię odprowadzić.

– Ale... w porządku – spojrzała na Japonkę, jednak ta

patrzyła przed siebie.

– Cieszę się, że wreszcie cię poznałem. Wiem, że

będziesz dla akademii cennym nabytkiem. Pasujesz tu, jakbyś
się po to urodziła. – Wziął ją za rękę: – Dbaj o siebie. – Jego
głos stał się oschły: – Keiko. Mój gabinet. Jutro z samego
rana.

Japonka zachowała milczenie, dopóki odgłos jego

kroków nie ucichł. Potem odezwała się tak cicho, że Cassie
nie była pewna, czy mówi do niej.

– Wiesz, kogo przedstawiają te posągi?
Serio próbowała być rozmowna? Zaskoczona Cassie

84

background image

pokręciła przecząco głową.

– Achilles? – spytała niepewnie. – I poznałam Ledę i

Łabędzia w sadzawce na dziedzińcu.

Na twarzy Keiko malował się wyraz pogardy.
– Łabędź to Zeus w przebraniu, postępujący jak mu się

podoba ze zwykłą śmiertelniczką.

– Wiem – odpowiedziała Cassie, zirytowana jej

protekcjonalnym tonem. – A ten to Hermes, prawda?

– Tak – Keiko niezainteresowana Hermesem

odwróciła się do jelenia, który stanął dęba w niemym
przerażeniu, atakowany przez marmurowe psy. Piękna
kobieta obserwowała to z pogardą.

Powiało chłodem, pomyślała Cassie.
– A więc kto to jest?
– Artemida, bogini łowów – odpowiedziała Keiko z

rozbawieniem. – Jeleń to Akteon, myśliwy, który odważył się
szpiegować boginię w kąpieli. Artemida za karę zamieniła go
w jelenia i jego własne ogary rozerwały go na kawałki.

Powietrze aż stężało od groźby. Nie, zdecydowanie nie

próbowała być przyjazna.

Japonka zachichotała cicho w przerażający sposób.
– Och, oczywiście to tylko mit. Ostrzeżenie od

starożytnych. Bogów nie powinno się traktować lekko,
rozumiesz? Nie powinno się z nich kpić. No bo na przykład
ta mała tragedia...

Niemal wbrew swojej woli Cassie przeszła za Keiko

przez aulę, gdzie jedna marmurowa kobieta kuliła się u stóp
drugiej. Ta skulona podniosła rękę w rozpaczliwym geście,
aby się osłonić lub błagać o litość. Kobieta, która stała nad
nią z uniesionym toporem, wyglądała, jakby nie znała
znaczenia tego słowa.

– To twoja imienniczka, wiedziałaś o tym? –

85

background image

Dziewczyna dotknęła uniesionej błagalnie dłoni. – Kasandra.
Słyszałaś o klątwie Kasandry?

Cassie pokręciła przecząco głową, nie ufając swojemu

głosowi.

– Była jasnowidząca. Wspaniała i mądra, bo jej

proroctwa zawsze się sprawdzały. Kasandra nigdy się nie
myliła. O tak, zawsze wiedziała, że ma się wydarzyć coś
strasznego. Ale nikt jej nigdy nie wierzył. – Uśmiech Keiko
stał się bardzo niesympatyczny. – Nikt.

Cassie odchrząknęła.
– A to pech.
– Prawda? To Klitajmestra, która zabiła Kasandrę, gdy

Agamemnon przywiózł ją z Troi. Kasandra to też
przewidziała. Nie chciała wejść do pałacu, wrzeszcząc, że
czuje krew.

– Rozumiem. – Serce Cassie biło jak szalone: – I w to

też nikt nie uwierzył?

– W to też nikt nie uwierzył – Keiko pokręciła głową z

udawanym smutkiem. – I weszła do pałacu – wskazała głową
na topór trzymany przez Klitajmestrę. – I dostała to, co na nią
czekało.

– Biedna stara Kasandra – rzuciła Cassie opanowanym

tonem.

– Właśnie – westchnęła Keiko, ale potem coś jakby w

niej pękło. – Cóż, nie marnujmy więcej czasu.

– Nie potrzebuję twojej pomocy – powiedziała

sztywno Cassie. – Nie zawracaj sobie głowy
odprowadzaniem mnie. Nie wygadam sir Alricowi.

– Jesteś zbyt uprzejma. Tak jak on – wysyczała Keiko.
– Ach tak?
– Tak. Nie pasujesz tu, Cassandro. Myślisz, że jesteś

taka mądra, prawda? – Cała jej udawana grzeczność zniknęła

86

background image

i dziewczyna prychnęła z pogardą. – Jesteś tylko elementem
dobrej reklamy i nie zapominaj o tym. Jesteś tu, bo to działa
na naszą korzyść, nie odwrotnie.

Cassie zacisnęła pięści, powstrzymując się przed

przywaleniem jej. Nie trać zimnej krwi. Jej właśnie o to
chodzi.

– A swoją drogą, o co mu chodzi? Dlaczego Alice nie

może przebywać w waszym salonie? Sprawa Wybranych,
tak? – dodała sarkastycznie.

Keiko nie odpowiedziała. Zrobiła krok w tył, potem

jeszcze dwa i wyciągnęła rękę, by poklepać bok przerażonego
jelenia. Jej palce powędrowały wzdłuż zimnego marmuru, by
czule pogłaskać warczący pysk jednego z ogarów. Cassie
przeszedł dreszcz. Pies był doskonale wyrzeźbiony. Jego kły
wyglądały, jakby za chwilę miały się wbić w prawdziwe
żywe ciało.

– Pilnuj własnego nosa, Cassie Bell, jeśli wiesz, co dla

ciebie dobre. – Dziewczyna odwróciła się na pięcie, po czym
zakładając swoje olśniewające włosy za ucho, uśmiechnęła
się do Cassie: – I słodkich snów.

87

background image

R

OZDZIAŁ

9

– Co tam rzeźby – Isabella stała z założonymi rękami i

wyrazem determinacji na twarzy. – To jest dopiero
prawdziwy Hermes.

– Przez ciebie aż kręci mi się w głowie – Cassie

uniosła brwi. – Za te pieniądze można kupić mały kraj.

Argentynka pogłaskała torebkę z pięknej miękkiej

skóry.

– I co bym zrobiła z małym krajem? Pozwól, że tobie

też taką kupię! Ona nigdy cię nie zawiedzie. To nie zwykła
zachcianka, Cassie, to inwestycja!

– Mały kraj?
Isabella szturchnęła ją w żebra tak mocno, że jej

chichot zakończył się łapaniem tchu.

– Torebka Hermes, ty ignorancie.
– Nie. Nie ma mowy. – Pocierając bok, dziewczyna

stanowczo pokręciła przecząco głową: – Jestem zadowolona
z tej, którą mam.

Niezupełnie prawda – po sześciu miesiącach wciąż

miała wyrzuty sumienia z powodu podwędzenia tej torby z
sieciówki, ale mimo to bardzo ją lubiła. Poza tym nie
zamierzała pozwolić przyjaciółce na kupowanie jej różnych
rzeczy. Inaczej, zanim się zorientuje, dostanie konie do polo i
gdzie je będzie trzymać? Uśmiechnęła się na tę myśl.

– Co cię tak śmieszy? Oui – rzuciła władczo Isabella,

zwracając się do sprzedawczyni. – Poproszę ją. Vous
akceptujecie tę kartę, tak? Merci tak bardzo beaucoup.

– Twój francuski jest wręcz szatański – powiedziała

współlokatorce Cassie, gdy ta kładła kartę przy kasie. – A
mimo to lepszy niż mój.

88

background image

– Nieprawda. A mój wystarcza do moich celów.

Chodźmy, zakupy sprawiają, że robię się potwornie głodna.
Stawiam lunch i nie waż się protestować. O co chciałaś mnie
zapytać?

Nie chcąc rozmawiać w butiku przy Najwyższej

Kapłance Pieniądza, Cassie odczekała, aż opuściły sklep i
weszły do restauracji przy alei Montaigne. Opadła na krzesło,
które jej pokazano, znowu czując się nieswojo. To miejsce
było nawet bardziej wytworne niż stołówka akademii. I
bardziej modne.

– Poprosimy o poule au pot. Jest cudowne. – Isabella

obdarzyła kelnera oszałamiającym uśmiechem i oddała
masywne menu tak entuzjastycznym gestem, że poleciało jak
frisbee. – Dawaj, Cassie. Wywal to z siebie. Cały ranek byłaś
jak kotka na gorącym blaszanym kominie.

– Na gorącym blaszanym dachu. Omal nie ścięłaś

głowy kelnerowi.

– Nie zmieniaj tematu – przyjaciółka pogroziła jej

palcem.

– Isabella – zawahała się – po co ktokolwiek z

Wybranych miałby iść do ich salonu w środku nocy?

Dziewczyna otworzyła swoją elegancką torbę z

zakupami i z satysfakcją zajrzała do środka.

– Nie wiem. Bo zapomniał książek? Bo spotyka się z

chłopakiem?

– Nie – Cassie bębniła palcami w stół. – To było jakieś

nocne zebranie. O drugiej w nocy.

– Serio? – Przyjaciółka zajęta nowymi zakupami była

rozkojarzona. – Czasami mają kongresy o bardzo dziwnych
porach. Nie przejmuj się tym.

– To nie mógł być kongres. Sir Alric nic o tym

spotkaniu nie wiedział. Pojawił się tam i był wściekły. Aha,

89

background image

tak przy okazji, Alice tam była.

Isabella nagle zamieniła się w słuch:
– Alice?
– No wiesz, współlokatorka Ke...
– Tak, tak, jasne. Ale Alice? – nadąsała się. – Czemu

ona?

– Właśnie to chciałabym wiedzieć.
– To oczywiste. Chcą ją przyjąć. Do Wybranych. –

Głos dziewczyny był przesiąknięty goryczą. – O tak, Alice
doskonale wypełni wolne miejsce.

Cassie przestała bębnić palcami i złączyła ręce.
– Nie wydaje mi się. Nie wyglądało to na spotkanie w

celu przyjęcia do Wybranych. Mogłabym się o to założyć.

– Wszystko jedno. Mnie to nie obchodzi. Nie ma

potrzeby mnie pocieszać.

– Nie, nie, przysięgam, że nie o to chodzi. Po prostu

jestem pewna, że nie dlatego tam była. Chodzi o sposób, w
jaki ona...

– Szsz! – Isabella wyprostował się na krześle i

poklepała ją nagląco po dłoni. – Stop. Nic nie mów.

Oglądając się w stronę, w którą mało subtelnym

kiwnięciem głowy wskazała Argentynka, Cassie zobaczyła
przeszywające ją lodowate spojrzenie. Trzy stoliki dalej
siedziała Katerina Svensson i trzy inne dziewczyny z
najstarszych klas. Szwedka się nie uśmiechnęła, Cassie też
nie.

– Wydaje mi się czy nagle powiało chłodem? –

Przyjaciółka trąciła Isabellę i zachichotała, ale śmiech zamarł,
kiedy drzwi do restauracji znowu się otworzyły. – Cholera.
To on. Nie, Isabella, nie patrz!

Za późno. Isabella zaczęła machać ręką, a jej twarz

pojaśniała.

90

background image

– Jake! Hej, Jake!
– Może ty też zdobędziesz się na odrobinę chłodu? –

wyszeptała Cassie. – No wiesz, zagrasz trudną do zdobycia?

– Kiedy taka nie jestem – odpowiedziała

współlokatorka zalotnym tonem. – Nie dla niego. Hej, Jake!

Ale on, pomyślała Cassie, nie miał najmniejszej

szansy dotrzeć do ich stolika. Biedna Isabella. Katerina
odwróciła się, położyła delikatną dłoń na ramieniu Jake’a,
gdy przechodził obok, i obdarzyła go zniewalającym
uśmiechem.

– Jake, skarbie.
Cassie wiedziała, co mówi Szwedka, mimo że przez

szum rozmów przy lunchu nie słyszała jej głosu. Katerina,
gdy chłopak zatrzymał się ogłupiały, spojrzała ukradkiem na
Isabellę. Pochylił się i pocałował nadstawiony przez Katerinę
policzek i coś powiedział. Ona roześmiała się i ścisnęła jego
palce. Cassie czekała ze ściśniętym sercem, aż Jake usiądzie i
obejmie piękną dziewczynę ramieniem. Ale tego nie zrobił.
Zaskoczona Cassie zmarszczyła brwi. Uśmiechając się,
chłopak wyprostował się i puścił rękę Kateriny. Uśmiech
Królowej Śniegu wyparował, gdy Jake odwrócił się w stronę
stolika Isabelli. Cassie musiała zasłonić usta dłonią, by ukryć
uśmiech zadowolenia. Ten wyraz twarzy Kateriny? Chciałaby
odcisnąć go w marmurze i dla potomności postawić go na
postumencie w auli w akademii.

– Cześć, Isabello, cześć Cassie. – Jake odsunął krzesło

i usiadł. – Isabello, znowu byłaś na zakupach? Tatuś zastawił
ranczo?

Argentynka szturchnęła go w ramię.
– Ranisz mnie, Jake, jak zwykle mnie ranisz.
– Przyganiał kocioł garnkowi. W twojej uwadze jest

sporo ironii. Co kupiłaś?

91

background image

Z zaróżowionymi z radości policzkami Isabella

podniosła torbę i otworzyła, żeby mógł obejrzeć zawartość.
Cassie znowu spojrzała w stronę stolika Kateriny.

– Nie bolą cię plecy? – zapytała sucho. – Pełno w nich

sztyletów.

– Hę? – Jake się odwrócił, ale Szwedka szybko skryła

pełen jadu wzrok.

– A! Katerina. Jest spoko. – Jego ostre rysy zmiękczył

bezradny uśmiech. – Cóż, właściwie niesamowita.

– Niesamowita – mruknęła Cassie. – To na pewno.

Zastanawia mnie, gdzie jest jej kumpelka Keiko.

– Ma karę – rzucił Jake, mrugając do niej

porozumiewawczo. – Dziś rano wezwano ją do gabinetu
dyrektora. Najwyraźniej nieźle dał jej popalić.

– Serio? – spytała dziewczyna, udając zaskoczenie. A

więc sir Alric nie skończył z tą wredną małpą na nocnym
opieprzu? Nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Biedna
Keiko.

– Ojej. Dyrektor czasem się jednak denerwuje, nawet

na Wybranych. – Isabelli udało się nadać głosowi
zmartwiony ton. – Czy Katerina nie jest zła, że z nami
siedzisz?

– Eee, dlaczego miałaby się złościć? Chciałem tylko

pogadać z... wami.

Cassie usłyszała to lekkie zawahanie i zdała sobie

sprawę, że Jake jest skupiony wyłącznie na niej. Zrobiła
groźną minę. Nie tylko miał złowrogi zwyczaj
lunatykowania, miał też mniej więcej tyle samo taktu co
Szwedka. Specjalnie uśmiechnęła się do Isabelli, pomijając
Jake’a.

– Tak? A o czym?
– Właściwie, Cassie, moglibyśmy zamienić... słowo?

92

background image

– Z nami? Pewnie. Czego chcesz? – Zastanawiała się,

czy sięgnie nogą, żeby go z całej siły kopnąć.

– Ja... – nerwowo odwrócił się w stronę Isabelli.

Cassie widziała, jak rumieniec zalewa jej policzki i
dziewczyna wstaje, zgniatając w ręku lnianą serwetkę. –
Przepraszam, jestem tępa. Oczywiście, to coś prywatnego. –
Pochyliła się, całując współlokatorkę w policzek, i złapała
torby z zakupami. – Wiecie, jednak nie jestem głodna. Do
zobaczenia w szkole, Cassie. – Wykrzywiła usta w
wymuszonym i zbyt radosnym uśmiechu, odwróciła się i
wyszła z restauracji.

Cassie zauważyła zadowolony uśmieszek Kateriny.
– To było naprawdę chamskie – wysyczała, wstając

gwałtownie. – Idę z nią. Jeśli chcesz mnie o coś zapytać,
możesz zapytać przy mojej przyjaciółce.

Jake złapał ją za nadgarstek.
– Cassie, proszę. Proszę.
– Wypchaj się.
– Przepraszam, okej? – Jego szept był pełen

desperacji. – Słuchaj, wynagrodzę jej to. Przyrzekam, że ją
przeproszę. Proszę, zostań. To ważne. Naprawdę ważne.

Spojrzała na niego gniewnie.
– Wynagrodzisz jej to?
– Tak, hm, tak, obiecuję.
Cassie spojrzała na niego twardo.
– Kwiaty.
– Co? – mrugnął.
– Kwiaty. To jedyny sposób, żeby przeprosić

dziewczynę. Czy ty o niczym nie masz pojęcia?

– Kwiaty?
Doznała jędzowatego olśnienia. Naprawdę powinien

za to zapłacić.

93

background image

– Kup orchideę. Porządną orchideę.
– Dobra, dobra, obiecuję. A teraz wysłuchasz mnie?
– Pięć minut – warknęła. – I zabieraj łapy.
Puścił jej rękę, jakby był zdziwiony, że dalej ją

trzyma.

– Co wczoraj robiłaś, Cassie?
Zawahała się, zaskoczona jego bezpośredniością.

Usiadła.

– Czy to nie dość osobiste pytanie?
– Daj spokój, proszę. Nie baw się w gierki. To ważne.
– Tak? Jak ważne?
Podniósł widelec i zaczął się nim bawić.
– Cassie, co robiłaś w nocy na trzecim piętrze?
– Lunatykowałam. Wydaje mi się, że to dość

powszechny nawyk.

Zapadła niezręczna cisza.
– Słuchaj, ja... – odetchnął głęboko. – Ja tylko...
– Tak? Ty tylko co? W co ty się bawisz, Jake? – Nie

mogła powstrzymać szyderczego śmieszku. – Tak desperacko
chcesz być blisko Królowej Śniegu?

Odłożył widelec z powrotem na lniany obrus.
– Cassie, wiem, że to wygląda dziwnie, ale

przysięgam, że nie robię nic złego. Proszę, powiedz mi,
dlaczego tam byłaś?

– Nie, dopóki sam mi nie powiesz, słoneczko.
– Dobrze – przesunął ręką po króciutkich włosach. – A

powiedz mi choć jedno? Wiem, że Darke strasznie objechał
Keiko, ale co powiedział tobie?

– Niezbyt wiele – wzruszyła ramionami, rozglądając

się po sali w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby odwrócić
jego uwagę od tego tematu. Gdzie do diabła jest ten kelner?

– Czy on... ci groził? – nie odpuszczał Jake.

94

background image

– Oczywiście, że nie. Nie bądź śmieszny.
– A Ranjit?
– Co? Co z nim?
– Czy on ci groził? W salonie. Czy coś mówił?
Cassie się zawahała. Nie było go tam, Jake...
W zamyśleniu zagryzła wargę. Nie miała powodu

okłamywać Jake’a. Ale nie miała też powodu mu ufać.

– Nie – powiedziała w końcu. – Ranjit też mi nie

groził. Dlaczego miałby to robić?

Chłopak nie odpowiedział. Wyglądał na

zmartwionego.

– Muszę już iść. Mam nadzieję, że lubisz kurczaka, bo

masz do zjedzenia dwie porcje. – Wstała. – I do zapłacenia.

Przez chwilę miała wrażenie, że znowu ją złapie za

rękę ale się powstrzymał.

– Cassie, proszę, będziesz ostrożna? Naprawdę

ostrożna?

– Zdecydowanie protekcjonalny palant z ciebie.
– Może – Jake się uśmiechnął, tylko odrobinę. – Ale

mówię poważnie.

– Ja też. Nie waż się ponownie zranić uczuć mojej

przyjaciółki.

– W tym miejscu – rozciągnął wargi w wątłym

uśmiechu – nie ja jestem specem od ranienia.

Cassie odwróciła się na pięcie, posyłając Katerinie

ostatnie złe spojrzenie. Czuła na sobie bijącą od niej
nienawiść i wzrok Jake’a, więc bardzo ostrożnie stawiała
kroki. To kiepski moment na potknięcie się o własne nogi.
Paryska gracja, powiedziała sobie ponuro. I duma. Jestem
studentką akademii, do cholery.

Nie zamierzała pozwolić im o tym zapomnieć.

95

background image

R

OZDZIAŁ

10

Cassie skupiła całą uwagę na nauczycielu malarstwa.

Klasa opuściła Oranżerię i jej skarby, teraz siedzieli w słońcu
i mrużąc oczy, patrzyli jak signor Poldino entuzjastycznie
gestykuluje, wskazując różne miejsca w Ogrodach Tuileries.
Signor, niech los go ma w opiece, nie był, niestety, dziełem
sztuki, ale przynajmniej jego widok był relaksujący.

– Pamiętacie Lilie wodne? – wykrzyknął nauczyciel, z

entuzjazmem kołysząc się na piętach. – Wrażenie wzrokowe i
emocjonalne. Pomyślcie o teksturze i świetle, o tworzeniu z
nich waszych pejzaży. Zobaczcie to oczami Moneta! Użyjcie
koloru. Użyjcie wyobraźni.

– A może aparatu? – wymruczał znajomy głos z

angielskim akcentem, niosący się w czystym jesiennym
powietrzu. – Technologia zdecydowanie się rozwinęła od
czasów Moneta.

Keiko zachichotała, zakrywając twarz szkicownikiem.

Nauczyciel poczerwieniał, Jake obrzucił Richarda wrednym
spojrzeniem, a Cormac zmarszczył czoło i zawołał:

– Daj spokój, Richard.
– Dość – warknęła Ayeesha. – Signor Poldino, proszę

kontynuować. Proszę. Niektórzy z nas byli oczarowani
Liliami. Niektórzy z nas chcieliby dowiedzieć się więcej.

Poldino spojrzał na nią z wdzięcznością.
– Zostawię was, abyście pospacerowali po ogrodach.

Wróćcie tu, proszę, za... – sprawdził godzinę na
staromodnym kieszonkowym zegarku – dwie godziny. Jestem
pewien, że część z was stworzy cudowne rysunki. –
Uśmiechnął się do Ayeeshy i Cormaca, a potem do Cassie.

– Boziu – wstając i przeciągając się, mruknął Richard

96

background image

do Perry’ego. – Ayeesha zmienia się w nieznośnego
zarozumialca. A jej irlandzki piesek jest niemal tak samo
beznadziejny.

– Myślę, że ona mu się podoba.
– Perry! – zawołała Keiko rozkazującym tonem.
– Idź, zostałeś wezwany. Spróbuj jednak też trochę

popracować, Peregrinie. Nie chcę, żeby kiepskie wyniki
współlokatora rzucały na mnie złe światło.

Perry po raz kolejny zachichotał służalczo i już go nie

było. Richard stał obok Cassie, blisko, i jej serce
przyspieszyło, kiedy się do niej nachylił.

– Chodź obejrzeć moje rysunki – rzucił uwodzicielsko.
– Ha, ha – odpowiedziała, nie odwracając się. Gdyby

tylko wiedział, jak niewiele brakuje, by dostał w twarz... Ale
w którą twarz tego dwulicowca powinna celować? Nie, lepiej
udawać, że wszystko jest w porządku. Nie zamierzała kłócić
się z nim przy wszystkich. Czuła się już dostatecznie
upokorzona z jego powodu.

– Przepraszam. To nie było zabawne. To może: chodź

i bądź moją muzą, przecudna Cassandro.

Dziewczyna skoncentrowała się na układaniu w

pudełku zużytych do połowy tubek.

– Richard, jeśli ci to nie przeszkadza, chciałabym...

urn... pobyć sama – odetchnęła głęboko i dała radę spojrzeć w
górę, i zmusić się do uśmiechu. – Nigdy wcześniej tu nie
byłam. Jest naprawdę niesamowicie. Muszę się nad tym
zastanowić, jeśli nie masz nic przeciwko.

– Aha. Oczywiście.
Jego zaskoczenie i rozczarowanie brzmiało szczerze.

Ale tak samo brzmiały wszystkie jego komplementy, a teraz
wiedziała przecież, ile są warte. Przez kilka sekund Richard
wahał się, jakby spodziewał się, że Cassie zmieni zdanie, po

97

background image

czym poszedł sobie.

Odetchnęła z ulgą i się odwróciła. Cholera. Nie

spodziewała się, że Ranjit wciąż tam będzie. Spojrzał
poważnie w jej stronę i ich wzrok spotkał się na moment,
zanim Hindus odszedł.

Ze złością Cassie wstała i ruszyła szybko w przeciwną

stronę. Miała dwie godziny. Z pewnością znajdzie coś do
namalowania, skoro Poldino najwyraźniej spodziewa się po
niej następnej dobrej pracy. Ogrody nie były rozległe, ale
musiała unikać Ranjita. I Richarda. I Jake’a, który miał
gburowaty nastrój. I wolałaby też nie spotkać Keiko... Rany,
jej pole manewru było ograniczone.

Kiedy upewniła się, że jest dostatecznie daleko od

wszystkich, usiadła na niskim murze i zaczęła rysować w
rysowniku sylwetki przypadkowych osób. Było to
przyjemniejsze i bardziej zajmujące, niż myślała, a kiedy jej
fascynacja turystami zaczęła się wyczerpywać, a tłum
przerzedzać, zauważyła małą dziewczynkę w żółtym płaszczu
przeciwdeszczowym, trzymającą jasnoniebieski balonik. To
było lepsze.

Dziecko zauważyło, że jest obserwowane, i zrobiło

minę. Cassie odwdzięczyła się tym samym. Dziewczynka
pokazała język, Cassie też. Pospiesznie szkicowała balon
trzymany w zaciśniętej ręce i robiła miny do dziewczynki.
Obie chichotały, kiedy rodzic złapał dziecko za drugą rękę i
odszedł w kierunku galerii.

Kurde. Źle narysowała kołnierzyk, wyglądał jak

elżbietańska kreza. Sfrustrowana gapiła się na puste miejsce,
w którym wcześniej stała dziewczynka, i pierwszy raz od
ponad godziny pozwoliła oczom błądzić. Bolały od skupiania
się, więc je potarła. Gdy jej spojrzenie ponownie się
wyostrzyło, dostrzegła dwie znajome postaci, zaledwie sześć

98

background image

metrów dalej.

Ranjit i Jake.
Ranjit siedział na ławce, ale nieco się podniósł, by

stawić czoła Jake owi, który się nad nim pochylał. Postawa
Amerykanina była agresywna, twarz wyrażała furię,
wściekłość była też w jego słowach. Hindus zaś wyglądał na
oszołomionego, jakby dał się zaskoczyć, i gdy Jake podniósł
głos, Ranjit zrobił to samo.

– Jake, wysłuchaj mnie wreszcie, na litość boską...
Cassie wstała i zrobiła kilka kroków w ich stronę.

Głowy chłopców jednocześnie odwróciły się w jej kierunku.
Jake bez słowa odwrócił się i odszedł, jego stopy wściekle
uderzały w żwirowaną ścieżkę. Ranjit usiadł ciężko.

Zawahała się, ale coś w postawie Hindusa wskazywało

na takie nieszczęście, że nie mogła się powstrzymać.
Przespacerowała się do niego, starając się wyglądać
naturalnie.

– O co poszło? Różnice artystyczne?
Z gardłowym jękiem zakrył twarz dłońmi. Cassie

czekała, zadowolona, że może mu się przyjrzeć. Podwinięte
rękawy odsłaniały złote ramiona. Jego ręce również były
piękne i silne, ale teraz naprężone i pobielałe z napięcia.

– Nie chcesz o tym mówić, co?
– Właśnie – opuścił dłonie i spojrzał w stronę, w którą

odszedł Jake. – Tak samo jak ty, Cassandro.

Wzruszyła ramionami i pozwoliła sobie na uśmiech,

skoro i tak tego nie widział. Jego półotwarty szkicownik leżał
obok niego. Ponownie spojrzała na Ranjita, ale wciąż na nią
nie patrzył. Pochyliła się i podniosła okładkę. Gdyby
gwałtownie nie nabrała powietrza, może miałaby więcej
czasu, aby przyjrzeć się rysunkowi. A tak, Hindus odwrócił
się szybko jak kobra i złapał zeszyt, jego ciemne policzki

99

background image

poczerwieniały.

– Nie jest skończony!
Zagryzła wargę, nie mogąc spojrzeć mu w twarz.
– Mogę go zobaczyć, kiedy będzie?
– Jeśli kiedyś go skończę – powiedział szorstko,

wstając. – Lepiej już wracajmy.

Przez całą drogę do Oranżerii nie odezwał się już

słowem. Przyszli ostatni i Cassie czuła na sobie liczne
spojrzenia. Wzrok Keiko był morderczy. Bez wątpienia
Katerina usłyszy, jak Cassie i Ranjit wyłonili się razem z
zarośli. Uśmiech Richarda był nieco mniej pewny niż
zazwyczaj, Jake nie patrzył na nikogo i na nic.

Przynajmniej signor Poldino ucieszył się na ich widok.

Klasnął pulchnymi dłońmi.

– Cudownie. Teraz wracajmy do szkoły, ale Cassie,

Ranjit, z niecierpliwością czekam na wasze skończone
rysunki.

Mam nadzieję, że Ranjit go skończy, pomyślała

tęsknie Cassie. I naprawdę miała nadzieję, że pozwoli jej go
obejrzeć. Narysował dwie proste postaci, które patrzyły na
siebie z wyraźnym zadowoleniem i rozbawieniem:
trzymająca balonik mała dziewczynka w żółtym płaszczu
przeciwdeszczowym i śmiejąca się nastolatka, siedząca ze
skrzyżowanymi nogami na niskim murku i rysująca dziecko.
Starsza dziewczyna wyglądała tak beztrosko, że łatwo było
jej nie poznać.

Ale Cassie ją poznała.

* * *

– Och, piękna kobieto – zaśpiewał amerykański głos.

Cassie podniosła głowę, spodziewając się zobaczyć znajomą

100

background image

twarz Jake’a.

Ale to był Richard. Rzucił swoje podręczniki na ławkę

Jake’a, odsunął krzesło i usiadł z założonymi za głowę
rękami, nieźle naśladując buńczuczne nastawienie
Amerykanina.

Cassie spojrzała na niego badawczo.
– Niezły w tym jesteś.
– W czym.
– W naśladowaniu. Brzmiałeś zupełnie jak on.
– Ależ dziękuję – zatrzepotał rzęsami.
– W ogóle niezły z ciebie aktor.
– Hę? – nieznacznie napiął mięśnie.
Z jakiegoś powodu na myśl przyszedł jej wąż. Sposób,

w jaki wąż wypręża się jak struna na chwilę przed atakiem.
„Bądź ostrożna” powiedział Jake w restauracji. Kłótnia z
Richardem byłaby naprawdę, naprawdę głupia z więcej niż
jeden powodów. Nie chodzi o to, żeby miała zamiar stosować
się do rad Amerykanina. Ale nie pozna sekretów akademii,
drąc koty z każdym, kto ją wkurzy. Nie wściekaj się,
powiedziała sobie, tylko wyrównuj rachunki.

Poza tym Richard nie był jedynym niezłym aktorem w

okolicy. Cassie uśmiechnęła się do niego w sposób, który
przywrócił jego szeroki, spokojny uśmiech.

– Gdzie jest Jake?
– Nie będzie go dzisiaj na lekcjach – Richard nieco

uniósł ramiona. – Nie czuje się dobrze, jak słyszałem. Cierpi
na bezsenność. Może miał szczególnie kiepską noc.

– Szkoda – rzuciła lekko Cassie. – A więc unikałeś

mnie czy coś w tym guście?

– Skarbie! – poprawił się na krześle. – Myślałem, że to

ty mnie unikasz.

– Oczywiście, że nie. Byłam zajęta, to wszystko.

101

background image

– I również trochę bezsenna. Niemal spadłem z

krzesła, kiedy zobaczyłem cię w nocy w naszym salonie. –
Pełen troski pochylił się ku niej. – Słuchaj, jeśli tak chcesz
zobaczyć to miejsce, mogę spróbować coś zorganizować.

Uśmiechnęła się do niego niewinnie.
– W sumie, bardzo bym chciała. Zgubiłam się wtedy,

to wszystko. Lubię spacerować w nocy, kiedy nie mogę
zasnąć. Zawsze tak było. To lepsze niż leżenie i gapienie się
w sufit.

– I myślenie o Anglii – powiedział Richard. – Podoba

mi się obraz, który przywołują twoje słowa.

Cassie się roześmiała.
– Znowu to powiem: jesteś nieznośny.
Dobiegło ich chrząknięcie nauczyciela.
– Wiktor Hugo, panie i panowie. Proszę otworzyć

książkę na stronie czternastej...

Madame Lefevre nie była najbardziej surowym

nauczycielem w szkole, a do tego była krótkowidzem. Cassie
czuła, jak Richard kręci się w ławce i przerzuca strony
książki. W końcu nachylił się do niej.

– Jesteś zainteresowana Wybranymi, prawda? –

wyszeptał.

W udawanej dezaprobacie Cassie postukała w otwartą

książkę palcem wskazującym. Odchylił się do tyłu i
westchnął. Jednak mniej niż minutę później znowu się
nachylił.

– Słuchaj, mogę ci powiedzieć, co się stanie.

Widziałem film.

– Nakręcili film? – odszepnęła. – O Wybranych?
– Kokietka – uśmiechnął się. – Mam na myśli garbusa.

Umiera, jasne? Nudzę się. Jak bardzo jesteś zainteresowana?

– Opanuj się. I cicho.

102

background image

Stłumił chichot.
– Mam na myśli Wybranych. Jak bardzo

zainteresowana? Chciałabyś zostać członkiem?

Cassie zamrugała, odebrało jej mowę. Tego się nie

spodziewała. Promienie popołudniowe słońca wpadały przez
wysokie okna, przez co twarz Richarda była ledwie
widoczna, ale w jego głosie była jakaś żarliwa nuta.

– Mówisz serio?
– Mademoiselle Bell!
– Przepraszam.
Cassie próbowała skupić się na czytaniu, ale nie mogła

się skoncentrować. Zostać jednym z Wybranych! Czy jest
lepszy sposób, żeby dowiedzieć się, co się tam dzieje?
Ukradkiem znowu odwróciła się do Richarda. Złapała go z
zaskoczenia i jego oczy miały inny niż zazwyczaj wyraz,
bardziej poważny. Zawstydzony, uśmiechnął się sztucznie i
wrócił do książki.

Aha! Jednak mnie lubi, stwierdziła z zaskoczeniem.

Nie miała zamiaru znowu dać mu się oczarować, ale on
naprawdę ją lubił. Udawał ostatnią świnię przed Kateriną, tak
jak zakochanego po uszy amanta przed Cassie. Ale nie
wiedział, że Cassie go podsłuchała. To dawało jej przewagę.
Było dość jasne, że nie chciał narazić się Katerinie, ale nie
chciał też podpaść Cassie. O, to może być ciekawe. Zdusiła
śmiech.

Ileż on miał masek! Może nawet sam już nie wiedział,

która była jego prawdziwą twarzą. Mimo to, nie ma nic złego
w odrobinie udawania. Po prostu dbał o siebie, i musiała
przyznać, że to rozumie. Ona też wiedziała, jak dbać o swoje
sprawy, rozumiała tę potrzebę.

Bądź ostrożna, Cassie. Zmarszczyła brwi, znowu

słysząc w myślach głos Jake’a. Swoją drogą, co się z nim

103

background image

stało? Zbyt wiele nocnych przechadzek, jak zasugerował
Richard? Nie tylko on symulował chorobę. Ławka Alice też
była pusta.

– Idealnie byś pasowała do Wybranych – wyszeptał jej

sąsiad. – Niektórzy z nich bardzo cię lubią. Uważają, że
masz... ducha.

– Ach tak? – Cassie spojrzała na pusta ławkę trzy

rzędy przed nią. – Co się stało z Alice?

– Cóż, Alice – w jego głosie słychać było rozbawienie

– wydaje mi się, że wciąż jeszcze leczy się z kaca.

– Sprzed trzech dni? – uniosła brwi.
– Ta dziewczyna potrafi naprawdę sporo wypić, wiem,

co mówię. I oczywiście była nieco zbyt podekscytowana
zaproszeniem do salonu. Ty nigdy nie byłabyś taka
nierozsądna, prawda?

Zamyśliła się. Zbyt podekscytowana? Nie tak by to

nazwała. Nie tak wyglądała Alice, siedząca na krześle i
zaciskająca dłoń na srebrnym kubku, blada, z pustym
wzrokiem, pozbawiona energii.

– Nie – odszepnęła w końcu, zdobywając się na krótki

śmiech. – Nie tak łatwo mi zaimponować, słoneczko.

– Wiem – mrugnął do niej. – Dlatego pasowałabyś

idealnie. I ktoś już cię polecił.

Cassie zagapiła się na niego.
– Kto? Sir Alric?
– Boże, nie – Richard wyglądał na zaalarmowanego. –

Nie mów mu, że o tym rozmawialiśmy, dobrze? Nie
powinienem... hm... wyrywać się przed szereg. Zachowaj to
na razie dla siebie, okej?

– Raczej nie mam szans na uroczą pogawędkę z

dyrektorem – powiedziała lodowatym tonem. Dlaczego
Darke miałby się sprzeciwiać jej kandydaturze? Oczywiście

104

background image

Richard wciąż był potwornym snobem, jeśli nie mógł się
przyznać do sympatii do niej. Znowu nie była pewna, czy
lubi Anglika i może mu zaufać, czy też go nie cierpi.

– A więc kto? Kto mnie polecił?
– Ktoś bardzo ważny. To wszystko, co mogę...
– Monsieur Halton-Jones! Może zachciałbyś podzielić

się z nami swoimi przemyśleniami o strukturze
początkowych rozdziałów?

– Oczywiście, madame Lefevre! – Richard uśmiechnął

się czarująco do nauczycielki i odchrząknął, otwierając
książkę.

Chyba to sobie wymyślam, pomyślała Cassie, ten

wyraz nerwowej ulgi na twarzy madame. Nauczycielka była
lekko zarumieniona, jakby uszła jej na sucho
nieprawdopodobna bezczelność złajania kogoś z Wybranych.
Na jej skroni pojawiła się pulsująca żyła. Richard wyciągnął
przed siebie nogi, krzyżując je na kostkach.

– Biedny Quasimodo – zaczął. – Tragedia jest

zwiastowana od samego początku...

105

background image

R

OZDZIAŁ

11

Cassie miała zbyt wiele do przemyślenia. W jej głowie

panował chaos, gubiła się w podejrzeniach, a o Wiktorze
Hugo wiedziała tyle co wcześniej. W tym tempie wywalą ją
ze szkoły za nieuctwo, zanim cokolwiek odkryje. Na
korytarzu mijali ją inni uczniowie, spieszący się na następną
lekcję, ale Cassie szła wolno, zastanawiając się intensywnie
nad swoimi możliwościami.

Richard mówił poważnie, że może zostać zaproszona

do Wybranych, inaczej by o tym nie wspominał, była tego
pewna. Pomyślała o Isabelli i ruszyło ją sumienie. Czy gdyby
Cassie została przyjęta do Wybranych, to przyjaciółka
poczułaby się bardzo dotknięta? Czy powinna się jej
zwierzyć, czy pozostawić w bezpiecznej, błogosławionej
nieświadomości? I czy zostanie Wybranym wiąże się dla niej
z jakimś ryzykiem? Zajęta myślami nie zwracała uwagi na to,
gdzie jest ani do której sali powinna iść.

Dlatego niemal wyskoczyła ze skóry, gdy z boku

otworzyły się drzwi. Zatrzymała się jak wryta, a serce biło jej
jak oszalałe.

– Cassie, miałem nadzieję, że cię złapię.
Od razu rozpoznała ten melodyjny głos, podobnie jak

posturę i aurę. I dobrze, bo stała tak blisko, że widziała tylko
guziki marynarki i elegancki jedwabny krawat.

– Witam, sir Alricu – uniosła głowę, by spojrzeć w

jego przystojną surową twarz.

– Znowu się zgubiłaś? – zapytał złośliwie.
Pokręciła głową. Za jego plecami dostrzegała wnętrze

gabinetu. Ciemnozielone zasłony podwiązane po obu
stronach okna złotymi sznurami. Szerokie mahoniowe biurko,

106

background image

przed którym leżał duży gruby dywan, zajmowało większość
powierzchni ściany. Pośrodku pokoju stał znacznie mniejszy
stolik, a na nim filiżanki z sewrskiej porcelany wraz ze
srebrnymi łyżeczkami do herbaty. Do stolika dosunięte były
dwa jasnożółte fotele, przytulone do niego jak starzy
przyjaciele. Na jednym siedziała znajoma postać, która
zaśmiała się lekko i złożyła razem wątłe dłonie.

– Cassandro, moja droga – Estelle Azzedine nawet nie

próbowała wstać. – Jak cudownie! Podoba ci się w akademii?

– Bardzo. W porządku. To znaczy, bardzo mi się

podoba – Cassie uśmiechnęła się z zakłopotaniem. – Witam,
madame Azzedine.

– Estelle – staruszka pogroziła jej palcem i żartobliwie

zmarszczyła brwi.

Sir Alric spojrzał najpierw na jedną, potem na drugą.
– Spotkałyście się już?
– Pierwszego dnia Cassandry w szkole. Była tak miła i

pomogła mi wejść po schodach.

Dyrektor spojrzał z rozbawieniem na madame.
– Doprawdy? A nawiązując do twojego pierwszego

dnia, Cassie, nasze spotkanie w tym tygodniu przypomniało
mi, jak długo byłaś już w akademii, zanim ci się
przedstawiłem. Pozwól mi nadrobić ten brak manier. Wypij z
nami herbatę.

Nerwowo sprawdziła godzinę.
– Ale mam...
– Lekcję z panem Chelnikovem? Tym się nie

przejmuj. Marat!

Cassie niemal podskoczyła. Barczysty portier pojawił

się koło niej bezszelestnie. Na jego kamiennej twarzy
malował się nienawistny wyraz.

– Marat, poinformuj proszę gospodina Chelnikova, że

107

background image

panna Bell została zwolniona z jego dzisiejszych zajęć. Życzę
sobie z nią mówić. Przeproś go w moim imieniu.

Portier skinął milcząco głową i odszedł.
– Wejdź, Cassie – sir Alric zamknął grube drzwi i

przysunął kolejny fotel, stawiając go naprzeciwko madame
Azzedine, która mrugnęła do dziewczyny.

– Co za uczta dla mnie. Młode towarzystwo.

Korzystasz z wszystkich możliwości, jakie daje ci akademia,
tak jak ci radziłam, Cassandro?

– Tak. To znaczy... – z ukłuciem winy przypomniała

sobie ostatnią zmarnowaną godzinę. – Staram się. –
Wzruszyła żałośnie ramionami.

– Z bardzo dobrymi wynikami. Cassie jest niezwykle

uzdolniona w wielu różnych dziedzinach – dyrektor spojrzał
na nią z aprobatą. – Sądzę, że mogę spokojnie powiedzieć, iż
jest jednym z najbardziej zasługujących na stypendium
uczniów.

– Och, wspaniale! – Madame lekko się wyprostowała.

– A więc jest inteligentna?

– W rzeczy samej – potwierdził sir Alric, pewną ręką

nalewając uczennicy herbatę do delikatnej filiżanki.

– I bardzo ładna! Masz niezwykłą urodę, moja droga.

Nigdy nie widziałam oczu o tak nietypowym kolorze, nie
uważasz, sir Alricu?

– Nie myślałem o tym – uśmiechnął się do Cassie,

niemal jak współwinny. – Ale masz całkowitą rację. Cassie,
tak naprawdę chciałem z tobą porozmawiać o tamtej nocy.
Martwi mnie, że nie sypiasz zbyt dobrze. I mam nadzieję, że
to, czego byłaś świadkiem, nie... zdenerwowało cię.
Poważnie mówiłem o przychodzeniu do mnie ze swoimi
problemami.

– Och, proszę się nie martwić – powiedziała radośnie,

108

background image

zadowolona, że skończyli temat jej wyglądu. – Nigdy nie
sypiałam dobrze. I w Cranlake Crescent miałam o wiele
więcej problemów.

– No tak, oczywiście. Spodziewam się, że życie tam

nie zawsze było usłane różami – spojrzał na nią przyjaźnie.

W chwili, w której zdecydowała, że naprawdę go lubi,

znowu wtrąciła się madame.

– Opowiedz mi o tym, Cassandro. Miałaś ciężkie

życie, prawda?

Zaskoczona Cassie napiła się herbaty. Miała

perfumowany posmak, który dziewczyna niezbyt lubiła, ale
dało jej to chwilę do namysłu.

– Chyba tak... sama nie wiem. Mieszkałam w kilku

rodzinach zastępczych. Nie tak wielu. – Nagle się
uśmiechnęła. – Jestem chyba nieco destrukcyjna. Trudno było
sobie ze mną poradzić. Zawsze wracałam do Cranlake
Crescent.

„Nikt cię nie chce, tylko marnujesz miejsce. Nikt!”.
– Trudno sobie poradzić! – Madame Azzedine

zaśmiała się gardłowo, zagłuszając wspomnienie głosu Jilly.
– To po prostu znaczy, że masz ducha walki! I mimo tych
wszystkich trudności tak dobrze sobie radzisz w szkole... Jak
wspaniale! Mamy szczęście, że Cassandra jest u nas, prawda
sir Alricu?

– W rzeczy samej – dyrektor nieco zmienił pozycję,

tak by troszkę zasłonić uczennicę przed intensywnym
spojrzeniem staruszki. Cassie mocno się zaczerwieniła, nie
czając się komfortowo w tym zalewie komplementów. Ale
była wdzięczna madame za to, że jest dla niej tak miła. Ten
wyraz dezaprobaty na twarzy sir Alrica nie był potrzebny.

Szybko odstawiła filiżankę.
– Lepiej już pójdę.

109

background image

Dyrektor spojrzał na zegarek.
– Tak. Chyba rzeczywiście powinnaś.
Oboje obserwowali, jak cicho zamykały się za nią

drzwi, tylko jedno z nich z uśmiechem.

* * *

– Cassie! Cassie, popatrz na to!
Kiepski humor, który towarzyszył Isabelli przez

ostatnie dwa dni, wyparował. Cholera, pomyślała jej
współlokatorka. Wchodząc do ich pokoju, zawahała się w
progu.

– Zobacz, co on mi dał!
Ja cię kręcę! Nie miała pojęcia, że orchidee mogą być

tak wielkie. To jakaś genetyczna mutacja czy co?
Śnieżnobiała i bardzo piękna, musiała kosztować znacznie
więcej, niż Jake mógł wydać. To był chyba jeden z mniej
inteligentnych pomysłów Cassie, w końcu nie chciała
przecież, żeby Isabella robiła sobie niepotrzebnie nadzieję.
Ale przynajmniej chłopak dotrzymał słowa.

– Wiesz, w orchideach jest coś, co mi przeszkadza –

Cassie zmarszczyła nos. – Te czarne, które rosną na
dziedzińcu przy tej rzeźbie? Są złowieszcze.

– O, to ulubione kwiaty sir Alrica. Te kwiaty to znak

akademii, ale nikt inny ich nie widział i o nich nie słyszał.
Nawet mama ich nie zna, a w sumie jest ekspertem.

– Naprawdę? – Nagle Cassie poczuła się nieswojo.
– Ale ta orchidea! – Isabella zaśmiała się, wcale

nieurażona pytaniem, i dotknęła palcem nieskazitelnego
płatka. – Niewinna, ale seksowna. I taka romantyczna!

Cassie musiał się uśmiechnąć.
– No dobra. Jest boska.

110

background image

– Zupełnie jak Jake, nie? – Isabella delikatnie

pocałowała kwiat. – Dla ciebie też coś jest.

– Od Jakea? – zdziwiła się Cassie.
Wciąż idiotycznie uśmiechnięta do swojej orchidei

przyjaciółka powiedziała:

– Nie wiem, ale nie sądzę, to nie jego charakter pisma.

Proszę – rzuciła jej kopertę, którą Cassie złapała w powietrzu.

Rozpoznała ten drogi, podobny do pergaminu papier.

Papier akademii. O kurde, sir Alricowi nie spodobały się jej
maniery? To był jej list pożegnalny?

Drżącą ręką otworzyła kopertę i wyciągnęła kartkę

czerpanego papieru z tłoczonymi elementami. Musiała
przeczytać ją trzy razy, zanim zmusiła się, by spojrzeć
zaciekawionej przyjaciółce w oczy.

– Isabella – przygryzła wargę.
– Co? Co to jest?
– Naprawdę mam nadzieję, że cię to nie obchodzi. Nie

chciałabym ci popsuć wieczoru. – Przełykając ciężko, Cassie
dała jej przeczytać kartkę i widziała, jak w trakcie czytaj
uśmiech znika z jej twarzy:

Akademia Darke'a

Biuro Wybranych

Twoja kandydatura na członka Wybranych została

przedstawiona Kongresowi.

Proszę zgłosić się do salonu Wybranych 12 listopada

o godzinie 19.

Oczekujemy punktualnego przybycia.

R

OZDZIAŁ

12

111

background image

– Panowie, jesteście gotowi?
Obaj chłopcy skinęli głowami, ukłonili się señorowi

Alvarezowi oraz sobie nawzajem i założyli na twarze maski
szermiercze.

– W takim razie en gardę. Gotowi? Naprzód.
Richard naparł mocno na Ranjita i ten cofnął się o

krok, sparował i zripostował. Cassie niespokojnie poprawiała
swój kabel szermierczy. Już zrobiła z siebie głupka przy
zakładaniu całego tego stroju i nigdy jej się nie uda wyglądać
tak elegancko jak Richard i Ranjit. Ani ktokolwiek inny.

Isabella w białym ekwipunku i z gładkim kucykiem

opadającym jej na plecy wyglądała jak bogini wojny. Jej
palce spoczywały na épée, maskę trzymała pod pachą i
rozmawiała z Perrym, którego przed chwilą kompletnie
rozniosła.

Cassie poczuła przypływ winy. Przyjaciółka

próbowała zachowywać się normalnie, ale jej udawany luz, z
jakim zareagowała na wiadomość o zaproszeniu, nie
wydawał się szczery. Kiedy w końcu usiadła, odgarniając z
twarzy niesforne kosmyki w kolorze ciemnego mahoniu,
Cassie uśmiechnęła się do niej. Może sama ostatnio zbyt
często się uśmiechała i to chyba też nie było do końca
normalne.

Odetchnęła.
– Isabella – przerwała, po czym podjęła: – masz coś

przeciwko temu, żebym wzięła udział w tym przesłuchaniu?

Spotkanie było następnego dnia. Na myśl o nim już

nie mogła spać i teraz mały dreszcz przebiegł jej po
kręgosłupie. Wyjątkowo Isabella nie protestowała ani nie
zbyła pytania śmiechem. Poważnie wpatrywała się w twarz
przyjaciółki.

– Serio, nie mam nic przeciwko. Zasługujesz na to,

112

background image

ty... – przerwała. – Może jestem po prostu rozczarowana. Że
znowu mnie nie zaprosili. Ale cieszę się z twojego powodu.
Okej? – Uśmiechnęła się z napięciem.

– To powinnaś być ty. Przykro mi. Jestem nowa i

masz większe prawo i...

– Nie, to nie to. Ja tylko... – Isabella przerwała,

rumieniąc się.

– Co? – Cassie zmarszczyła czoło.
– Nic.
– Przecież widzę, że nie nic. Powiedz mi – w głosie

Cassie pojawił się niebezpieczny ton. – No dawaj.

– Słuchaj, nie chodzi o to, co ja myślę. Ludzie są

zaskoczeni, to wszystko. Bo...

Przyjaciółka czekała.
– Nigdy do tej pory nie zaprosili stypendysty –

wyrzuciła z siebie szybko Isabella. – I tyle.

– Rozumiem – Cassie zdjęła jedną z rękawic i zaczęła

się nią nerwowo bawić.

Isabella rozpuściła włosy.
– Cassie, nie uważam, żeby to było złe albo coś. To

tylko pokazuje, jak bardzo jesteś wyjątkowa, prawda? Po
prostu niektórzy są...

– Zaskoczeni – dokończyła za nią. – Tak. I domyślam

się, że nie było to miłe zaskoczenie.

Isabella otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, ale

rozległ się elektroniczny sygnał oznaczający uderzenie i
Cassie spojrzała z powrotem na piste. Ranjit, spokojny i bez
emocji, trafił Richarda. Znowu.

Złowrodzy i doskonali, twarze ukryte za czarnymi

maskami, bluzy i spodnie ciasno opinające mięśnie... To
dość, by pozbawić dziewczynę tchu. Ale nie można było ich
pomylić, nawet gdy mieli zakryte twarze. Obaj byli szybcy i

113

background image

zwinni, obaj zadawali zręczne ciosy jak atakujące żmije, ale
jeden z nich był wręcz obłąkańczo elegancki, każdy jego ruch
był ekonomiczny, pełen gracji i śmiertelnie skuteczny.

Rany, Ranjit wygląda, jakby się do tego urodził.
– Cassie!
Zamrugała ogłuszona i Isabella mocno trąciła ją

łokciem.

– Oczy przed siebie – wyszeptała złośliwie, wyraźnie

wrócił jej dobry humor. – Teraz ty.

Pojedynek się skończył, Richard i Ranjit zdjęli maski i

podali sobie dłonie. Piętnaście do dziewięciu, zauważyła,
patrząc na tablicę wyników. Dla Ranjita oczywiście.
Próbowała być rozczarowana.

– Cassie – powtórzył señor Alvarez. – Zapraszam na

piste. Jeden z was proszę zostać.

– Będę się z nią pojedynkował – zaoferował się

ochoczo Richard.

– Nie – Ranjit stanął przed nim. – Ja to zrobię.
Anglik wyglądał, jakby chciał protestować, ale potem

wzruszył ramionami i odpiął swój kabel, podając jej wędkę,
żeby mogła się podpiąć.

– Cholera – mruknęła. – On mnie rozniesie.
– Ha – odszepnął Richard, urażony. – A ja bym sobie

nie poradził?

– Tak, okej – uśmiechnęła się, kiedy podpiął przewód

z tyłu jej bluzy, odwrócił ją za ramię i zapiął rzep pod szyją.
Był tak blisko, że czuła ciepło jego ciała i świeży pot; jego
palce niemal dotykały jej gardła. Czuła też dezaprobatę, którą
emanował milczący Ranjit, potężną jak pole siłowe. Hindus
ukłonił się bez uśmiechu, po czym założył maskę.

– Cassie, pamiętaj – powiedział stojący obok niej

nauczyciel – trzymaj nadgarstek tak, przyjmij taką pozycję.

114

background image

Wciąż dajesz swojemu przeciwnikowi zbyt wiele szans,
jesteś otwarta na trafienia. I nie cofaj się przez cały czas! Nie
obawiaj się wykonać pchnięcia. Teraz. Gotowi?

Skinięcie, ukłon, maska.
En garde. Gotowi? Naprzód.
To bez sensu. Ranjit przechodził przez każdą jej gardę,

blokował każde pchnięcie. Elektroniczny licznik odzywał się
z zawstydzającą regularnością i Cassie niemal zasłabła z ulgi,
kiedy Ranjit zrobił jeden błąd i dzięki temu go trafiła.
Przynajmniej nie przeczołga jej po podłodze wynikiem
piętnaście do zera.

Była boleśnie świadoma obecności Kateriny, która

zakończyła swój pojedynek i przyglądała się z wrednym
uśmieszkiem, i kiedy Ranjit cofnął się, zdjął maskę i
wyciągnął dłoń w rękawicy, by uścisnąć jej rękę, Cassie czuła
tylko wszechogarniającą ulgę, że to już koniec.

– Piętnaście do jednego po prawej – señor Alvarez był

nieco rozczarowany, ale nie zaskoczony. – Isabello,
Richardzie, proszę na piste.

Gdy Cassie odpinała swój kabel i oddawała

Richardowi wędkę, jego palce dotknęły jej dłoni.

– Zupełnie nie po dżentelmeńsku – zamruczał. – Ja

bym ci pozwolił na parę trafień.

– I jaki byłby w tym sens? – zapytał pogardliwie

Ranjit, przechodząc obok do ławki. Kiedy odszedł,
dziewczyna mrugnęła do Richarda.

– Ma oczywiście rację.
– Aczkolwiek jest wszechwiedzącym wrzodem na

dupie.

– Powodzenia – uśmiechnęła się do niego, gdy

odwracał się, by ukłonić się Isabelli.

Ranjit siedział sam, między nim a dziesiątoklasistą o

115

background image

imieniu Hamid, który mimo że sam należał do Wybranych,
spoglądał na Hindusa z pewną nerwowością.

Cóż, Cassie się go nie bała. W każdym razie nie poza

piste... Usiadła obok niego, podrzucając lekko swoją maskę.

– Mogłabyś przestać? To bardzo irytujące.

Westchnąwszy, odłożyła maskę na kolana. Katerina ze
swojego miejsca przy zbiorniku z wodą patrzyła na nią
morderczym wzrokiem, ale szczęk zderzających się broni i
nieustanne brzęczenie tablicy oznaczało, że nie usłyszy ani
jednego słowa z tego, co Cassie powie Ranjitowi.

– Kiedyś w końcu porządnie cię trafię, stary – rzuciła

radosnym tonem.

– Jestem tego pewien. Ale nie dlatego, że ci pozwolę –

obrzucił wzrokiem pełnym pogardy Richarda, który cofał się
przed atakiem Isabelli.

I miał czelność powiedzieć, że to ona jest irytująca?

Cassie odwróciła się do niego wściekła.

– Nie lubisz mnie, prawda?
– To nie ma nic do rzeczy.
– A z czym ma? Z funduszami na edukację?
– To poniżej twojej godności.
– Zabawne. Myślałam, że poniżej ciebie.
– Cassandro – odetchnął głęboko – przestań próbować

mnie do siebie zniechęcić.

– Chyba nie muszę próbować, prawda? – wzruszyła

ramionami.

– Powiedziałem już, że to nie ma z tym nic wspólnego.
– Nie powiedziałeś też, z czym ma, no nie?
Gwałtownie szarpnął rzep przy swojej masce, rozległ

się głośny odgłos prucia. Zapiął go z powrotem i znowu
szarpnął. Stojący dość blisko señor Alvarez skrzywił się,
więc Ranjit przestał bawić się rzepem i spojrzał ciężko na

116

background image

siedzącą obok dziewczynę.

– Nie podoba mi się, jak się przy tobie czuję, okej?
– Och – to jej odebrało całą parę.
– Pod żadnym pozorem nie mogę się związać z kimś

takim jak ty.

Złość znowu wybuchła silnym i gwałtownym

płomieniem. Palant.

– I nawzajem – wstała.
Ranjit zagryzł wargę.
– Nie miałem na myśli...
– Jasne, myślę, że właśnie miałeś.
Złapał ją za nadgarstek i pociągnął tak, że szybko

opadła z powrotem na ławkę. Był nieprawdopodobnie silny.

– Nie to miałem na myśli, przysięgam. – Puścił ją i

przesunął dłonią po twarzy. – Chodzi o to, jak sprawiasz, że
się czuję, a ja, cóż, nie mogę tego zaakceptować, Cassandro.

– Nie możesz zaakceptować?
– Właśnie. – Nagle, i bez żadnego ostrzeżenia,

nachylił się i delikatnie pogłaskał ją po włosach. Ten ledwie
odczuwalny gest sprawił, że zadrżała.

– To znaczy? – Odsunęła się i założyła ręce na piersi.
– Właśnie to, co powiedziałem. – W jego głosie znowu

było słychać irytację. – Zawsze mówię to, co myślę.

Cassie poczuła wściekłe spojrzenie Kateriny.
– Lekcja chyba się skończyła – rzuciła szorstko

Cassie, znowu wstając. – I stanę w płomieniach, jeśli nie
zejdę komuś z oczu.

Twarz Ranjita skamieniała, gdy za jej plecami

zobaczył wściekłą Katerinę.

O co z nim chodzi? Grał Cassie na nerwach jak odgłos

drapania paznokciem po tablicy, ale mimo to szukała jego
towarzystwa. Nie przeszkadzało jej nawet rozłożenie na

117

background image

łopatki piętnaście do jednego.

W myślach wymierzyła sobie otrzeźwiający policzek i

podeszła do Richarda i Isabelli, którzy pakowali swoją broń i
sprzęt. Chłopak ociekał potem.

– Pokonała mnie – oświadczył smutno.
– Naturalnie – dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie.
– Nigdy już nie będę się z tobą pojedynkował, kiedy

jestem tak zmęczony. Podaj mi, proszę, ten ręcznik.

Isabella sięgnęła po ręcznik, a chłopak zdjął bluzę i

plastron. Pod nimi miał tylko podkoszulek bez rękawów,
który ciasno opinał jego mięśnie. Próżny diabeł, pomyślała
Cassie z rozbawieniem. Doskonale wiedział, że cholernie
dobrze prezentuje się jako pokonany. Zwijając kabel
szermierczy, zmarszczyła brew. Na łopatce Richarda była
paskudnie wyglądająca blizna. Kiedy jednak przyjrzała się
bliżej, dostrzegła, że skaza była czystym wzorem
przecinających się linii o średnicy mniej więcej pięciu
centymetrów. Wyglądała jak znamię, Cassie nigdy czegoś
takiego nie widziała. Richard uśmiechnął się do niej znad
ramienia, ale kiedy dotarło do niego, na co patrzy, uśmiech
natychmiast znikł. Chłopak szybko złapał bluzę i ją założył.
To nie był element pokazówki, tylko prawdziwy błąd. I ze
sposobu, w jaki popatrzył na niego Ranjit, wynikało, że on
też tak uważał.

– Hej – Isabella szturchnęła ją mocno i wcisnęła

ręcznik do ręki. – Możesz przestać przez chwilę ślinić się na
widok spoconego Richarda? Weźmy prysznic, ty niedobra,
niedobra dziewczynko. Zanim zobaczysz coś, czego nie
powinnaś!

Cassie próbowała złapać spojrzenie Richarda, kiedy

przyjaciółka wyciągała ją z hali, ale stanął do nich tyłem.

– Isabella – wymamrotała pod nosem – myślę, że już

118

background image

zobaczyłam.

119

background image

R

OZDZIAŁ

13

– Richardzie, kochany, dziękujemy za

przyprowadzenie kandydatki. – Katerina siedziała na
pozłacanym krześle, elegancko krzyżując nogi. Nawet nie
spojrzała na Cassie, ale poza nią zrobił to każdy obecny w
pokoju. Czuła na sobie ich wspólny wzrok jak fizyczny
nacisk. Gdyby nie dotyk pewnej dłoni Richarda jej na
plecach, chybaby się odwróciła i wyszła.

– Poradzisz sobie – szepnął, po czym dodał głośno: –

Sądzę, że większość z nas zna Cassie, prawda? Może z
wyjątkiem was – wskazał na trójkę wysokich, pięknych
uczniów z najstarszych klas, których Cassie widziała do tej
pory tylko z daleka. – Vassily, India, Sara, to Cassie Bell. W
tyra roku została przyjęta do akademii.

– Och, wszyscy ją znają – Katerina nalała sobie

kieliszek czerwonego wina, wymieniając z Keiko znaczący
przebiegły uśmieszek. – Wydaje się niemal, że od zawsze
była z nami.

– Podejdź i usiądź, Cassie – Cormac Doyle, mrugając

do niej i uśmiechając się czarująco, wskazał na krzesło
stojące pośrodku między nimi. – Katerina może onieśmielać,
ale nikt tu nie gryzie.

Richard zachęcająco podsunął krzesło.
– Tak – dodała Ayeesha – opowiedz nam o sobie. Po

to cię zaprosiliśmy. – Jej uśmiech był promienny.

Cassie usiadła niepewnie, niemal spodziewając się

pierdzącej poduszki. Jednak żadnych tego typu dziecięcych
sztuczek. Usiedli wokół niej w półkolu, niektórzy niedbale na
krzesłach, inni w eleganckich pozach, ale wszyscy poważni i
skupieni. Nie mogła nie zauważyć, że Ranjit był nieobecny.

120

background image

Znowu.

– Czy Ranjit do nas dołączy? – zapytał Cormac, jakby

czytając w jej myślach.

– Nie – odpowiedziała szybko Katerina. Była spięta,

ale jakby jej ulżyło. – Michaił, jeśli czujesz się na siłach, to
może zacznijmy.

– Nic mi nie jest – zachrypiał ktoś siedzący z brzegu. –

Zaczynajcie.

Cassie odwróciła się w kierunku tego głosu.

Dziesiątoklasista ze zmierzwionymi blond włosami był
niemal tak piękny jak Katerina, ale nieco zbyt kościsty. Miał
zmizerniałą twarz, ściągniętą, bladą, o suchej jak papier
skórze. Przy jego krześle stała butelka wody, ale gdy podniósł
ją do ust, okazało się, że jest już pusta. Katerina westchnęła z
ogromną irytacją, podczas gdy Ayeesha wstała i przyniosła
mu kolejną butelkę. Złapał ją z wdzięcznością i napił się
łapczywie.

– Wciąż masz tego paskudnego bakcyla? – spytał

gładko Richard. – Pech, Michaił. Dobrze, zostałem
poproszony o przedstawienie Cassie. Cóż mogę powiedzieć?
Jest mądra, twarda, wychowała się w ciężkich warunkach, nie
tak jak większość z nas, i jest uderzająco piękna.

– Hm – mruknęła Keiko. Katerina uniosła do ust palce,

nie do końca zakrywając pełen wyższości uśmieszek.

– I – ciągnął chłopak, niezmieszany – podkreślę to raz

jeszcze: przyciągnęła uwagę wysoko postawionego członka
Wybranych. Wszyscy wiem, ile znaczy ta konkretna opinia,
sądzę więc, że nie muszę już nic dodawać. Jakieś pytania?

– Cóż, Richard – po krótkiej ciszy odezwał się

Michaił. – Nikt nie może ci zarzucić, że zbyt długo
przemawiasz. – Odchrząknął chrapliwie i wypił kolejny spory
łyk wody.

121

background image

– Cassie – Ayeesha pochyliła się nieco do przodu – co

cię sprowadziło do akademii?

Dziewczyna uśmiechnęła się z ulgą. Przynajmniej ona

była miła. Nie zawahała się:

– Stypendium.
Pytająca skinęła głową, ale Keiko zachichotała. Cassie

z wysiłkiem powstrzymała od reagowania na zaczepkę.

– To, oczywiście, wiemy – powiedziała Ayeesha.

Wydawała się zadowolona z bezceremonialnej odpowiedzi. –
I dobrze. – Uniosła ostrzegawczo palec, zwracając się do
reszty. – To rzeczywiście jest drobny problem. Właściwie
szczegół techniczny.

– Żaden problem. Stypendium – rzucił Cormac –

oznacza, że sir Alric ją tutaj sprowadził. Sprawdził wyniki jej
testów i zapisy rozmów. Czyż może być lepsza
rekomendacja? – Rozejrzał się z uśmiechem po siedzących
wokół osobach.

– Wybrani nigdy nie przyjęli żadnego stypendysty –

oczywiście Keiko. Ręce założyła na piersi i zacisnęła usta. –
Nigdy o czymś takim nie słyszałam.

– Spokojnie – mruknęła Katerina. – Przyznaję, że to

byłoby odejście od tradycji. Ale zawsze musi być ten
pierwszy raz, Keiko.

Cassie zacisnęła usta, bardziej żeby powstrzymać się

przed wybuchem śmiechu niż odgryzieniem się. Obie
dziewczyny były niedorzecznie pompatyczne i niektórzy z
Wybranych też tak najwyraźniej myśleli. Za plecami
Kateriny India udała, że ziewa. Ayeesha szturchnęła
Cormaca, niemal chichocząc. Richard mrugnął do Cassie.
Katerina ich zignorowała:

– Możesz opowiedzieć nam coś o swojej rodzinie?
– Nie, bo jej nie ma – warknęła Japonka, czerwona z

122

background image

upokorzenia.

Spokojnie, Cassie, tylko spokojnie.
– Mojego taty nie znam – powiedziała krótko – ale tak

jak reszta z was jakiegoś miałam.

– A twoja matka podobno oddała cię opiece

społecznej. Chyba odrobinę jej przeszkadzałaś?

– Ma to w zwyczaju – burknęła Keiko.
– A może – ciągnęła Katerina – po prostu nie byłaś

warta zachodu?

Nieszczęście zalało Cassie tak nagle i tak ogromną

falą, że musiała odetchnąć. I to wciąż bolało. Jakby słyszała
słowa Jilly Beaton, w które kiedyś wierzyła: „Nie jesteś warta
zachodu, szmato”.

Richard patrzył na nią uważnie.
Cassie się uśmiechnęła, szeroko i nieszczerze.
– Moja matka nie potrafiła sobie ze mną poradzić.
– Kto by poradził! – Richard kiwnął głową z aprobatą.
– Właśnie – powiedziała szorstko. – Przeszkadzałam

jej nowemu facetowi. Bardziej zależało jej na nim niż na
mnie, a poza tym mają teraz kogoś nowego. Chłopca.
Szczerze mówiąc, cieszę się, że trzymają się z dala. Jestem
równie niezainteresowana nimi jak oni mną. Następne
pytanie?

Sprawiłam, że zamilkli, pomyślała z dziką satysfakcją.

Chociaż na chwilę zamknęłam buzie tym zadowolonym z
siebie dupkom.

W kompletniej ciszy ktoś odchrząknął i rzucił

ochryple:

– Możemy wziąć pod uwagę rację bytu szkoły?
Znowu Michaił. Jego uwaga była skupiona na Cassie,

gdy po raz kolejny wyciągnął rękę po butelkę z wodą. Trochę
płynu spłynęło mu z jednego kącika i musiał wytrzeć sobie

123

background image

brodę wierzchem trzęsącej się dłoni. Wyglądał chyba jeszcze
gorzej niż na początku, ale nikt nie wydawał się tym przejęty.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.

– Kiedyś – ciągnął, jego głos niemal tak cichy jak

szept – stypendyści mieli znacznie użyteczniejszą funkcję niż
tylko... dobra reklama.

Sympatia Cassie rozwiała się, zastąpił ją niepokój.

Funkcję? Przypomniała sobie słowa Keiko z tamtej nocy w
korytarzu: „Jesteś tu, bo to działa na naszą korzyść, nie
odwrotnie”.

– Michaił – odezwał się Yusuf, chłopak z najstarszej

klasy, wyjątkowy talent szachowy. Stał w cieniu i Cassie nie
zauważyła, że tam jest, dopóki się nie odezwał. – Jesteś z
nami od niedawna. Jesteś nowy i niedoświadczony. Nie
udawaj, że wiesz tyle co my.

– To część historii Wybranych. Czytałem o tym –

Michaił splótł dłonie tak mocno, że jego knykcie stały się
białe jak papier. Był zgarbiony, napięty jak struna, ale
wydawało się, że nie może przestać wpatrywać się w
przesłuchiwaną dziewczynę.

Okej. Powinna teraz wstać i wyjść. Nigdy by nie

nadrobiła za tę ucieczkę, ale do diabła z tym. Nie podobał jej
się nawet salon Wybranych, teraz, kiedy już go zobaczyła.
Wystrój był taki mroczny. Krzesła, zasłony, tapeta, klosze
lamp: wszystkie tkaniny były ciemnoczerwone, purpurowe
lub ciemnogranatowe. Kolory były ciepłe, ale jednocześnie
jakby groźne. Pokój był piękny – każdy szczegół – ale
atmosfera przytłaczała. Nie chciała tu być. Ani teraz, ani
nigdy.

O nie. Na pewno stąd nie wyjdzie. To była jej szansa,

żeby poznać sekrety Wybranych, ale to nie wszystko. Była
tak samo dobra jak oni. Lepsza. Nie zamierzała pokłonić im

124

background image

się z szacunkiem i uciec z podkulonym ogonem. Zacisnęła
zęby, spojrzała na Keiko, lustrując ją równie drobiazgowo i
lekceważąco, jak ona ją lustrowała.

Ta śnieżnobiała koszula, która miała na sobie,

kapitalnie kontrastująca z jej czarnymi włosami z
granatowym połyskiem: to chyba Chanel? Oczywiście, jak
dla Cassie to mogłoby być i od Georgea at Asdy, ale
pamiętała, że Isabella oglądała ją i odrzuciła w zeszłym
tygodniu. Lepiej jednak nie wspominać o tym Keiko.
Sztuczny grymas dziewczyny zamienił się w szczery, szeroki
uśmiech. Od razu poczuła się lepiej.

– Tradycje się zmieniają – Richard uśmiechał się do

niej promiennie. Wyglądał na zadowolonego i dumnego z
niej. – Ewoluują. Wszystko ewoluuje. Nawet my –
zarechotał.

– Jestem taki spragniony – zajęczał cicho Michaił.
– Słuchaj – powiedziała Cassie, patrząc z niepokojem

na pozostałych Wybranych, a potem z powrotem na chorego
chłopaka. – Wiem, że to nie moja sprawa, ale czy wszystko w
porządku?

– Tak – warknął. Jego oczy płonęły gorączkowo.
– Och, na litość boską – Katerina pstryknęła palcami.

Hamid, siedzący z tyłu, podniósł się, wzdychając ze
znużeniem i jeszcze raz wymienił pustą butelkę na pełną.

Cassie gapiła się na to.
– Słuchajcie, on nie wygląda dobrze.
– To naprawdę nie twoja sprawa – Katerina posłała jej

formalny nikły uśmiech. – Nie, dopóki nie zostaniesz jedną z
nas.

Sara, też z najstarszej klasy, pochyliła się, przyglądała

się jej bacznie, ale z uśmiechem.

– I sądzę, że masz na to duże szanse. Jestem pewna, że

125

background image

damy radę pokonać... przeciwności. Uważam, że jest bardzo
ładna – powiedziała to do wszystkich w ogólności,
najwyraźniej nie oczekując odpowiedzi. – Starszym podoba
się ta kandydatura.

Co to ma w ogóle do rzeczy, bando płytkich świrów?

Cassie dała radę powstrzymać się przed powiedzeniem tego
nagłos, kiedy Richard dotknął lekko jej ramienia.

– Ładna? – zamyśliła się Katerina. – Może. Ma

nietypową urodę. Prawdziwe piękno, jak sądzę, wymaga
odrobiny okrucieństwa. Tego mi tutaj brakuje.

– Rany – wymamrotała pod nosem Cassie. Richard

rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.

– Odpowiednio... kierowana może być moim zdaniem

urocza – Sara znowu się uśmiechnęła. Cassie zaczynała nie
lubić tych uśmiechów. – Zgadzacie się?

Zabierzcie mnie stąd! Ci Wybrani są nie tylko płytcy,

ale zepsuci do szpiku kości. Może jednak powinna już wyjść.
Richard klasnął w dłonie.

– Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania?
– To najważniejsze – głos Michaiła był słaby. – To, co

do czego zgodziliśmy się, że jest niezbędne.

– Oczywiście – Katerina obracała w palcach swój

kieliszek, spoglądając na wirujące wino. – Jest tylko jedno
miejsce i jest gorąco pożądane przez kilkoro innych uczniów.

– Na przykład Perry’ego Huttona – warknęła Keiko.

Było dość oczywiste, po czyjej jest stronie.

– I Isabellę Caruso – zaintonowała Katerina. – Bella,

bella Isabella.

– Więc nasze pytanie brzmi... – głos Yusufa brzmiał

hipnotycznie.

– Jakbyś się czuła... – powiedział Vassily.
– Odbierając swojej najdroższej przyjaciółce... –

126

background image

podjęła Sara.

– Marzenie jej serca – na ustach Kateriny wykwitł

promienny uśmiech.

Zapadła cisza, a oni ją obserwowali.
Cassie przełknęła ślinę. Zauważyła z rozbawieniem, że

nieskazitelna Katerina Svensson miała czerwone plamki w
kącikach ust. Nie bała się tych ludzi, ale mieli rację. Tak
naprawdę bała się zranić przyjaciółkę. Co za przebiegłe
pytanie, i to od niego może zależeć jej przyszłość wśród
Wybranych.

Czy naprawdę tak bardzo tego chciała? Nawet jeśli to

miało przed nią odkryć mroczne serce akademii? Czy
pragnęła tego dostatecznie mocno, by poświęcić przyjaźń
Isabelli?

– Spragniony – wychrypiał Michaił. Jego grdyka

poruszała się szybko, kiedy wypijał wodę. Pozostali
traktowali go z łagodnym współczuciem, ale niewielką
troską. Co z nimi nie tak? Nie był dostatecznie ładny, gdy był
chory? Isabella była piękniejsza od nich wszystkich i
okrucieństwo nie miało z tym nic wspólnego. Jej piękno nie
było powierzchowne.

– Cóż – warknęła Katerina. – Czekamy. Czy obchodzi

cię, że zranisz najlepszą przyjaciółkę? Do żywego?

Odpowiedź przyszła do Cassie nagle i wydawała się

olśniewająco oczywista.

– Nie – zmierzyła się z każdym ciężkim spojrzeniem.

– Nie. Dlaczego miałoby?

– Ponieważ jest twoją najlepszą przyjaciółką –

naciskał Vassily. – I jesteście sobie bardzo bliskie.
Chcieliśmy, żebyś rozważyła tę sprawę – dodał sarkastycznie.

– Jesteście bandą rozpuszczonych bachorów.
– Hej – oburzył się Cormac – kogo nazywasz

127

background image

rozpuszczonym?

Cassie go zignorowała.
– Nie wiecie, co znaczy przyjęcie do tej szkoły. Nie

spodziewam się, że to zrozumiecie. Nigdy nie
doświadczyliście niczego poza przywilejami, prawda? Nigdy
nie czuliście się nieszczęśliwi lub zdesperowani.

Na wszystkich twarzach malowało się napięcie.

Zniknął gdzieś nawet zachęcający uśmiech Ayeeshy. Michaił
wyglądał, jakby chciał wstać i podejść do niej, ale Katerina
uniosła ostrzegawczo rękę, pozostał więc na miejscu,
zaciskając dłonie na poręczy swojego krzesła. Najstarsi –
Sara, Vassily, Yusuf – mieli dziwne wyrazy twarzy.
Rozbawienie? Ciekawość?

Teraz, pomyślała Cassie. Teraz miała szansę

powiedzieć im, co o nich myśli, i wyjść stąd. Co ona w ogóle
robi z tymi ludźmi? Bardzo nie chcesz tu być, Cassie...

Nie. Dała sobie mentalnego kopniaka. Przecież dobrze

wiedziała, co tu robi. Im dłużej obserwowała tę bandę, tym
bardziej chciała poznać prawdę. Wiedza to potęga, Cassie. A
w tym miejscu trochę potęgi się przyda, jeśli nie chce dać się
pogrążyć. Odetchnęła głęboko.

– Akademia Darke a to moja szansa, by coś osiągnąć.

Jeśli zostanę też członkiem Wybranych? Nigdy nie będę już
nieszczęśliwa, bezsilna lub biedna, prawda? Mam tego
wszystkiego dość. Dość.

– Jak bardzo dość? – zapytał gładko Vassily.
– Nie jestem tak głupia, żeby myśleć, że wszyscy mnie

lubicie – powiedziała, panując nad tonem głosu – ale jesteście
znajomościami. Jesteście jak sieć, prawda? O to chyba chodzi
w Wybranych? – Pozostali Wybrani spojrzeli na siebie. Kilku
się uśmiechnęło.

Nie mogę tego teraz zawalić, pomyślała, nie teraz.

128

background image

– No więc stracę przyjaciółkę. Co z tego? Mogę mieć

innych przyjaciół. Pewnie, lubię Isabellę. Ale nie jest... –
nabrała tchu, przygotowując swoje serce na kolejne słowa –
nie jest niezbędna.

Cisza, która zapadła, była jeszcze cięższa niż

poprzednio. Richard miał nieprzenikniony wyraz twarzy,
Sara była rozbawiona, Ayeesha lekko rozczarowana. Katerina
wyglądała na zaskakująco zadowoloną. Vassily odchylił się
na krześle i przeciągnął.

– Cóż, sądzę, że Cassandra nadzwyczaj dobrze

poradziła sobie z naszym największym niepokojem.
Dziękujemy ci, Cassie. Przejdźmy dalej. Czy wszyscy się
zgadzamy, że usłyszeliśmy dość, by wypuścić kandydatkę? –
rozejrzał się pytająco po pokoju.

– Całkowicie – odezwała Ayeesha, sprawdzając

godzinę. – Zgadzam się i nie widzę sensu, żeby to przedłużać.
Powiedziałam Frei, że spotkam się z nią za kwadrans w
bibliotece i nie chciałbym jej zawieść.

– Jasne – wymruczał Vassily dość wrednym tonem. –

W końcu ona cię nigdy nie zawodzi.

Cormac spojrzał na niego złym wzrokiem.
– Chodź, Ayeesha – wstał. – Nie marnujmy więcej

czasu. Cassie, to była bardzo interesująca rozmowa. Bardzo
interesująca. Inaczej cię wcześniej postrzegałem.

– Ja też – Ayeesha znowu się uśmiechnęła, ale nieco

ostrożniej. Złapała Cormaca za rękę i wyszli razem. Kilkoro
innych, w tym India, też wyszło. Cassandra poczuła się
nieswojo, w pokoju nie było już żadnej przyjaznej twarzy.
No, oczywiście, poza Richardem.

– No cóż – powiedziała pogodnie. – Ja chyba też

powinnam już iść. Dziękuję za zaproszenie. To była...

– Zostań jeszcze trochę – mruknął chłopak, zmuszając

129

background image

ją, aby z powrotem usiadła. – Myślałem, że chciałaś zobaczyć
nasz salon?

– Chciałam, ale... – rzuciła nieco zdesperowane

spojrzenie w stronę drzwi, właśnie zamykające się za
dziewczyną z dziesiątej klasy, którą ledwo znała i raczej
lubiła.

– Daj spokój, pokażę ci Matisse a. Jest niesamowity.
– Może następnym razem.
Za późno. Szczęknął zamek, w pokoju zapanowała

pełna napięcia cisza. Cassie próbowała spojrzeć Richardowi
w oczy, ale on nie zwracał na to uwagi. Wierciła się na
krześle, niepewna, czy nie powinna po prostu wstać i wyjść.

Ale wtedy Michaił wstał gwałtownie, przewracając

butelkę z wodą, i ruszył w stronę Cassie. Niepokój
dziewczyny ustąpił miejsca strachowi.

– Nie czuję się dobrze.
– Katerina, zatrzymaj go! – Hamid uniósł się nieco z

krzesła.

– Michaił! – warknęła Katerina. Chory chłopak

zatrzymał się chwiejnie. – Wracaj do swojego pokoju. Twój
współlokator musiał już wrócić od rodziców. On... się tobą
zajmie.

– Och, Katerina. Pozwól mu się napić. – Keiko

zatrzepotała rzęsami. – Czegoś odpowiedniego. I może
zaproponujemy drinka Cassie, skoro już o tym mówimy?

– W zasadzie – rzucił Yusuf, obserwując Michaiła,

którego pierś unosiła się i opadała ciężko. – Co w tym złego?

– Yusuf! – Hamid odwrócił się zaszokowany. – Wiesz,

co on powiedział.

– Oj, Hamid – zakpiła Keiko – Może ty boisz się

Ranjita, ale Katerina nie.

– Rzeczywiście, nie boję się go – odwarknęła tamta. –

130

background image

Ale pewne życzenia musimy uszanować.

– Myślałam, że to właśnie próbujemy zrobić. Tym

bardziej szkoda.

– Są na ten temat różne zdania, Keiko, różne zdania.
– Niech ktoś... zaproponuje naszemu gościowi...

drinka. Proszę.

– Michaił, zaczynasz bredzić. Ale z ciebie dyletant.

Spodziewamy się, że następnym razem będziesz planował
trochę naprzód. Hamid, odprowadź go do pokoju.

– Ale, Katerina... – wyjęczał chory.
– Jeśli mam być szczery – Vassily wzruszył

ramionami – popieram Keiko i Yusufa. Przecież i tak
możemy potem rozważać jej kandydaturę. To tylko jeden
drink.

Sara zachichotała.
– Hamid, Katerina, wyluzujcie. Cassie, byliśmy

niezbyt gościnni. Napijesz się z nami? – Sara wstała i
sięgnęła do tacy stojącej na ciemnym kredensie. Cassie
obserwowała tę posągową piękność z obezwładniającym
niepokojem. Nie wyglądało na to, że może po prostu zerwać
się i wyjść. To by była ucieczka. Ale tak bardzo nie chciała
tego drinka...

– W końcu – powiedziała Keiko, przeciągając zgłoski

– Ranjita tu nie ma. Nie może go to aż tak obchodzić.

– Sądziłem, że dostałaś ostatnie ostrzeżenie? –

Vassily’ego wyraźnie bawiło jej buntownicze nastawienie.

– Tak, ale sir Alrica też tu nie ma, prawda – rzuciła

zadowolonym z siebie tonem.

– Och, jak chcecie – warknęła Katerina – Tylko

szybko, Michaił.

Chłopak westchnął z rozkoszą, całe jego napięcie

jakby zniknęło. Ruszył sztywnym krokiem w stronę Cassie,

131

background image

pożądliwie wyciągając przed siebie drżącą rękę.

– Co tu się dzieje?
Wszyscy zamarli. Drzwi otworzyły się gwałtownie i z

zaciętą miną stanął w nich Ranjit. Jego surowe spojrzenie
lustrowało kolejne twarze, zatrzymując się na Richardzie, a
potem na Katerinie. Kilku Wybranych wstało i nawet
najstarsi wyglądali na nieco przestraszonych. Na końcu
zaszokowany i wściekły zwrócił wzrok ku Cassie.

– Co ona tu robi?
Rany, wiedział jak ją zirytować, nawet pytaniem, które

sama sobie właśnie zadawała. Zerwała się i odwróciła,
gotowa do wykrzyczenia kilku dosadnych przekleństw, ale
gdy spojrzała na niego, odebrało jej mowę.

Na jego szyi pulsowała żyła. Na twarzy przez chwilę

malowało się jakieś uczucie, którego nie do końca potrafiła
nazwać. Strach? Bał się? Bał się jej?

Na pewno nie. o nią?
Richard przerwał milczenie.
– Jest kandydatką, Ranjit.
– Ach tak? Sądziłem, że jasno dałem do zrozumienia,

jakie jest moje zdanie.

Katerina wzięła Ranjita pod ramię, zdecydowanym

gestem odciągając go od Cassie i głaszcząc klapę jego
marynarki:

– Chodź ze mną, Ranjit, skarbie. Podoba mi się twój

nowy garnitur. To Armani?

– Michaił – Ranjit zacisnął wargi – wyglądasz

okropnie. Idź do swojego pokoju.

– Cały czas mu to powtarzam – mruknęła Katerina,

rezygnując z prób przypochlebienia się.

Chory blondyn wymknął się z salonu z zaciśniętą w

pobladłej dłoni kolejną butelką wody.

132

background image

– Cassandro, proszę, wybacz nam. Twój

wprowadzający... – rzucił Richardowi wściekłe spojrzenie –
odprowadzi cię do pokoju.

– Dzięki – powiedziała sucho. – Nie potrzebuję

eskorty.

– Richard – w głosie Ranjita słychać było groźbę.
– Chodźmy, Cassie – chłopak objął ją ramieniem, co

Ranjit skwitował kolejnym złym spojrzeniem. – Znajdźmy
twoją przyjaciółkę. To znaczy Isabellę.

– Podejmiemy decyzję w ciągu miesiąca – Katerina

uśmiechnęła się ironicznie. – Przesłuchamy innych
kandydatów i ostateczna decyzja zostanie podjęta przez
Starszych. Damy ci znać – machnęła ręką, odprawiając
dziewczynę.

– Dobrze ci poszło – powiedział Richard, kiedy drzwi

zamknęły się za nimi cicho i prowadził ją korytarzem z
popiersiami.

– Dobrze – odpowiedziała bezbarwnym głosem. „Nie

tak się czuję”, pomyślała.

– Sądzę, że masz doskonałe podejście. I wiesz co? Nie

wydaje mi się, żeby Isabella tak bardzo się obraziła. To tylko
teoria, nie? Tylko by pokazać twoją determinację. Ambicję.

– Bezwzględność.
– Jeśli tak chcesz to nazwać. Ale do tego nie dojdzie.
Mam nadzieję, że nie, pomyślała ponuro Cassie. Kiedy

wyobrażała sobie, jak przyjaciółka zareaguje, prawie miała
nadzieję, że Wybrani ją odrzucą. Ale jednocześnie tak bardzo
chciała zostać przyjęta. Po raz enty powiedziała sobie, że
musi się dowiedzieć, co oni knują. Odkrywanie tajemnic,
dowiadywanie się wszystkiego o ludziach, dbanie własne
sprawy – to pomogło jej przetrwać w Cranlake Crescent. To
pomogło jej stamtąd się wydostać i doprowadziło tutaj, do

133

background image

Paryża.

Jeśli dobrze to rozegra, to samo pomoże jej przetrwać

w akademii.

134

background image

R

OZDZIAŁ

14

Musiał być ktoś, z kim mogła porozmawiać. Cassie

zatęskniła teraz za Patrickiem Maloneem, jego radosnym
nastawieniem i zdrowym rozsądkiem. On wiedziałby, co
robić. Ale go tu nie było. Była sama.

Bez humoru usiadła obok Isabelli, która podniosła

głowę znad książki i mrugnęła do niej. Madame Lefevre
opowiadała z entuzjazmem o Prouście i w dusznej sali
unosiły się opary nudy. Za oknami widać było oszronione
porannym chłodem drzewa.

Herr Stolz? Nie, nie znała go dobrze. Madame

Lefevre? W życiu! Inni nauczyciele? Niektórzy byli
potwornie onieśmielający; Chelnikov od przedmiotów
ścisłych wręcz ją przerażał. Jedyną osobą, do której biegła ze
wszystkim problemami, była Isabella. A zwierzenie się jej
było wykluczone.

Sir Alric Darke? Nie ma mowy.
A może ktoś, kto był dostatecznie stary, że widział i

przeżył już wszystko, co było do zobaczenia i przeżycia w
akademii? Co z madame Azzedine? Staruszka chyba ją lubiła.
Z jakiegoś powodu Cassie też ją lubiła i jej ufała. Mogła
porozmawiać z madame.

W końcu było wiele rzeczy, o które chciała zapytać.

Ławka Alice wciąż była pusta. Cassandra ledwo ją znała, ale
przez ostatnie kilka tygodni czekała, aż dziewczyna wróci na
lekcje. Im dłużej jej nie było, tym większy czuła niepokój.
Przynajmniej Richard przestał udawać, że miała kaca.
Wczoraj w kawiarni tylko wzruszył ramionami i zamówił dla
Cassie następnego rogalika:

– Biedactwo. Bardzo źle zareagowała na tego wirusa.

135

background image

– Ale czy oglądał ją lekarz?
– Oczywiście. Dla niej to też była zagadka. Sądziła, że

to jakiś zespół po wirusowy. Alice wydobrzeje. Potrzebuje
odpoczynku i tyle. – Uniósł brwi. – Chodź, dziewczyno, nie
psujmy twojego apetytu.

Przynajmniej Michaił Szewczenko wyglądał lepiej. A

właściwie znacznie lepiej. Rano, dzień po rozmowie
Cassandrą, chłopak tryskał zdrowiem, jego policzki były
zaróżowione, spojrzenie jasne i psotne. Nie było nawet śladu
po jego dziwnym potwornym pragnieniu.

Za to jego współlokator wyglądał na wykończonego.

Pewnie całą noc się nim zajmował.

O tym akurat mogła pogadać z Isabellą, ale

przyjaciółka miała w głowie tylko swoją rozmowę. Ozdobny
list pojawił się pod ich drzwiami dzień po tym, jak Cassie
wróciła z salonu Wybranych. Ta sama wiadomość, ta sama
godzina, inny dzień.

– Widzisz? Czy to nie cudowne? Ale jest tylko jedno

miejsce, wiem – Isabella trochę się zmartwiła. Po czym
nastrój znowu się jej zmienił i roześmiała się radośnie. –
Kiedy następnym razem będą kogoś przyjmować, obie już
będziemy Wybranymi!

O w mordę! Mam nadzieję, że nie, pomyślała jej

współlokatorka.

– Koniec zajęć – donośny głos nauczycielki zakłócił

jej myśli. – Wszyscy sprawialiście wrażenie rozkojarzonych.
Proszę, bądźcie jutro bardziej skupieni na nauce.

O Boziu, gdyby tylko wiedziała.
Kiedy wychodziły z sali, Cassie musiała położyć

Isabelli rękę na ramieniu i ją przyhamować.

– Ej, poczekaj na mnie!
– Oj, przepraszam, to dlatego że jestem taka

136

background image

podekscytowana. – Była jak butelka szampana na chwilę
przed wybiciem korka. – To już dzisiaj.

Cassandra poczuła ukłucie przerażenia. Oczywiście, że

rozmowa była dzisiaj. Przecież wiedziała. Tylko teraz nagle
to do niej dotarło, bo próbowała o tym nie myśleć.

– Isabella – zatrzymała ją. – Naprawdę jesteś pewna,

że dogadasz się z tą bandą?

Piękna twarz przyjaciółki przez chwilę wyrażała

zakłopotanie:

– Cassie, ale nie przeszkadza ci, że ja też zostałam

zaproszona na rozmowę?

– Nie, nie, oczywiście, że nie. Cieszę się. Tylko... –

zdała sobie sprawę, że nic więcej nie mogła powiedzieć.
Spapra tylko ich przyjaźń, jeśli będzie ciągnąć ten temat. – Po
prostu nie mogę sobie wyobrazić, że któraś z nas miałaby być
Wybranym. – Odzyskując humor, puściła do niej oko. –
Niektórzy z nich po prostu...

– Mają nasrane – dokończyła szeptem Isabella i obie

zaczęły się śmiać. – Nie martw się, Cassie. Kiedy obie
zostaniemy przyjęte, a na pewno zostaniemy, zmienimy
zasady. Będziemy rewolucjonistkami! Dzięki nam bycie
Wybranym będzie zabawne!

Zrobiła kilka tanecznych kroków w tył, zaśmiała się i

wbiegła po schodach. Cassandra ruszyła za nią ze znacznie
cięższym sercem.

Bycie Wybranym zabawne.
Jasne.

* * *

– Wyglądasz bajecznie – zachwycona Cassie

przyglądała się Isabelli.

137

background image

– Podoba ci się? – obróciła się wdzięcznie, pozwalając

rozkloszowanej sukience od Valentino wirować wokół kolan.

– Jest piękna. Słowo – odkładając długopis, Cassie

uniosła brew. – Nawet nie zapytam, ile kosztowała.
Mogłabym zemdleć i zrobić sobie krzywdę.

– Prawda – zaśmiała się Isabella. – Ale muszę

wyglądać dobrze na rozmowie, no nie? Rozmawiałam dzisiaj
z papą i był bardzo podekscytowany, i mówił, że muszę
zrobić doskonałe wrażenie. Nalegał, żebym wyszła po
południu i... – Jak zwykle zawstydziła się, oblewając się
rumieńcem. Przygryzła mocno wargę: – Och, Cassie,
strasznie cię przepraszam. Zawsze palnę przy tobie coś
głupiego. Mam, jak się to mówi?, tyle taktu co...

– Słoń? Buldożer? – Przyjaciółka się uśmiechnęła. –

Nie martw się, na litość. Nie jestem wrażliwym południowym
kwiatem jak ty. Przestań się gryźć, zepsujesz sobie tapetę.

– Ta... ?
– Makijaż. Rozmazujesz szminkę.
Isabella zaśmiała się, znowu pełna szczęścia. Serio,

pomyślała Cassie, gdyby ktoś okiełznał jej zmienne nastroje,
mógłby zasilić całe hrabstwo.

– Jestem pewna, że tym razem nie zostanę wybrana –

powiedziała dziewczyna, choć jej szeroki uśmiech temu
przeczył. – Jestem pewna, że ty najbardziej im się spodobasz.
Tak jak mnie! Ale niebawem, niebawem, przysięgam,
będziemy tam we dwie.

– Pewnie – Cassie wstała i uściskała ją najmocniej jak

to możliwe bez pogniecenia sukienki. – Isabella?

– Co? – zatrzymała się w drzwiach, niecierpliwie, by

już iść.

– Mam nadzieję, że się dostaniesz – skłamała Cassie. –

To wszystko. Powodzenia.

138

background image

* * *

Nie działała pod wpływem chwili. Planowała to, od

kiedy Isabella otrzymała swoje zaproszenie. Pomyślała o
wszystkim, oceniła ryzyko i od początku wiedziała, że nie
może przegapić takiej doskonałej okazji.

Keiko będzie zajęta rozmową. Japonka nie lubiła

Isabelli, będzie chciała tam być, by móc nią pogardzać,
zadawać trudne pytania, postarać się, żeby źle wypadła.
Rozmowa Cassie trwała wieki, nawet kiedy połowa
Wybranych już wyszła. Oczywiście, trwałoby to jeszcze
dłużej, gdyby nadęty Ranjit im nie przeszkodził. Nie będzie
miał żadnych zastrzeżeń do nadzianej Argentynki, więc
dzisiaj to nie problem. Wszyscy Wybrani są w jednym
miejscu, zamknięci razem z Isabellą w swoim depresyjnym
salonie.

Nie będzie lepszej okazji, żeby powęszyć. Oczywiście

byli jeszcze współlokatorzy Wybranych: mogli nie spać,
siedzieć zupełnie przytomni w swoich pokojach. Wszyscy
poza jednym. Jeden z Wybranych miał przewlekle chorą
współlokatorkę, która być może jest w izolatce...

Cassie przerabiała to w myślach ze sto razy. Uda się.
Więc głupio, że ma wątpliwości. Pokręciła głową,

związała niesforne włosy gumką i schyliła się, żeby zawiązać
sznurowadła butów. Serce waliło jej tak mocno, że ledwie
mogła oddychać. Czego tak się bała? Okej, to, co zamierzała
zrobić, było złe. Nieuczciwe i niehonorowe. Mogła za to
wylecieć. Ale przecież nikt jej za to nie zabije.

Weź się w garść, Cassie!
Co jej przypomniało...
Na akcesoria do włosów Isabella wydawała równie

139

background image

dużo jak na wszystko inne, pomyślała Cassie z
zadowoleniem. Szpilki do włosów w jej małej kasetce z
orzecha włoskiego były drogie, mocne, ale elastyczne,
ozdobione małymi złotymi liliami. Wymykając się z pokoju i
podążając cichymi korytarzami, miała tylko nadzieję, że nie
zniszczy tej, którą zabrała – ale już wielokrotnie otwierała
zamki kruchymi drucianymi wytrychami, śrubokrętami i
kartami kredytowymi i nigdy żadnej z tych rzeczy nie
zniszczyła.

Przybrała nieobecny i trochę odpychający wyraz

twarzy i żadna z mijanych osób nie zwróciła na nią uwagi.
Przynajmniej miała pewność, że Wybrani są zajęci rozmową
z Isabellą, a pozostałym uczniom i nauczycielom może w
razie czego bez problemu naściemniać. Mogła trafić tylko na
jedną osobę, której naprawdę się bała: portier Marat. Ale
nigdzie nie było go widać.

Nonszalanckim krokiem przemierzyła wschodni

korytarz i dotarła na drugie piętro. Pokój Alice i Keiko nie
był trudny do znalezienia, mniej więcej wiedziała, gdzie jest,
i jakże miło ze strony akademii, że na drzwiach umieszcza
tabliczki z nazwiskami.

Szybko rozejrzała się po korytarzu i przysunęła do

drzwi. Żadnego dźwięku. Nie słyszała radia, skrzypienia
długopisu po papierze, szelestu przewracanych kartek
czasopisma, nawet chrapania. Albo pokój był pusty, albo
Alice mocno spała, niewrażliwa na to, co się dzieje dookoła.
Jeśli spała, Cassie mogła się tam wślizgnąć; była dobra w
cichym poruszaniu się po pokojach, w których ktoś spał, i nie
tylko tam. Przynajmniej wiedziałaby, że z Alice wszystko w
porządku. To byłoby pocieszające. Jeśli zaś jej tam nie było...
Nie można przepuścić takiej okazji, aby trochę nie powęszyć.

Nacisnęła klamkę bez żadnego skutku. Zamknięte, ale

140

background image

nie spodziewała się niczego innego. Otworzyła spinkę
Isabelli i wsunęła ją w zamek. Mogłaby to zrobić z
zamkniętymi oczami. Dosłownie. Mogła to nawet zrobić,
opierając się odrzwi i jak gdyby nigdy nic, rozglądając się po
korytarzu...

Wewnątrz zamka końcówka wytrychu coś złapała.

Ostatni skręt, ostatnie popchnięcie, obrót palców i zamek
ustąpił z cichym kliknięciem. Cassie wstrzymała oddech na
długą bolesną chwilę, ale z pokoju wciąż nie dobiegał żaden
dźwięk. Znowu nacisnęła klamkę, która cicho się obróciła, i
drzwi stanęły otworem.

Światło w środku było przytłumione, rzucane tylko

przez jedną lampę z różowym kloszem, ale Cassie widziała
Alice leżącą na swoim łóżku na kołdrze. Miała na sobie
haftowaną białą, bawełnianą piżamę, luźną, nieskazitelnie
czystą, błyszczącą i wyglądającą na drogą. Na pewno nie
miała jej na sobie przez całą chorobę. Leżała na boku twarzą
do drzwi, jej włosy były rozpuszczone, zakrywały szyję i
czoło. Rękę miała luźno wyciągniętą przed piersią, jedną
nogę zgiętą, prawie jakby ktoś ją ułożył po wypadku.

Cassie zauważyła to wszystko w jednej chwili i bardzo

dokładnie. I widziała też, że Alice ma otwarte oczy.
Spanikowana wymamrotała jakąś wymówkę, ale dziewczyna
nawet nie drgnęła. Jej spojrzenie było tak puste, że przez
jedną okropną chwilę Cassandra myślała, iż koleżanka nie
żyje. Ale potem dotarł do niej ledwo słyszalny płytki oddech.

– Keiko? – wymamrotała Alice. – To ty?
Szybko i cicho Cassie zamknęła drzwi.
– Keiko, proszę, nie – głos był niewyraźny, ale

słyszała w nim łzy, którymi Alice nie mogła płakać, bo była
zbyt słaba. – Proszę, nie znowu. Mam dość. Proszę?

Dziewczyna wiedziała, że nie powinna się odzywać,

141

background image

ale Alice wyglądała na tak przerażoną, że nie mogła się
powstrzymać.

– Alice, Alice, już dobrze – przycupnęła przy łóżku i

wzięła ją za bezwładną rękę.

– Keiko?
– Nie. To ja, Cassie Bell. Alice?
Wydawało się, że wycieńczona blondynka nie słyszy.
– Proszę, nie...
– Alice – wyszeptała nagląco Cassie – Alice, muszę ci

pomóc. Nie wiem jak. Co robić? Do kogo zadzwonić? Alice,
proszę, obudź się, posłuchaj mnie.

Rozejrzała się gwałtownie po pokoju. Na stoliku

nocnym leżała komórka, Cassie otworzyła ją i przewinęła
listę kontaktów. Abbie. Babcia Colette. Jack. Keiko. Mama...

Mama? Co może powiedzieć mamie Alice? Czy

miałaby blade pojęcie, o czym Cassie mówi? Czy
potraktowałaby ją poważnie? „Nikt nigdy nie wierzył
Kasandrze. Nikt”. Bezradna, zdała sobie sprawę, że nie wie,
jak matki reagują w takich sytuacjach. Przełożeni w domach
opieki przecież się nie liczą. Na pewno nie ci, których znała...

Nagle miała ochotę się rozpłakać. Czy to użalanie się

nad sobą?, pomyślała z pogardą. Czy to widok Alice, takiej
biednej, leżącej bezradnie? To, że ledwo mogła mówić, ale i
tak błagała... Z palcem nad klawiaturą Cassie wpatrywała się
w podświetlone „mama”. Klamka w drzwiach się poruszyła.
W otwartym już zamku zachrobotał klucz.

Cassie skoczyła na równe nogi. Z zewnątrz dobiegł ją

głos wymieniający ze zniecierpliwieniem uprzejmości z kimś
na korytarzu. Nie słyszała słów, ale ten głos poznałaby
wszędzie.

Keiko.

142

background image

R

OZDZIAŁ

15

– Sprawa wygląda tak – Keiko usiadła na brzegu

łóżka. Podniosła rękę Alice i masowała ją odruchowo, jakby
chcąc ogrzać. Japonka wyglądała... strasznie. Niemal tak źle
jak Alice: blada, chuda, wycieńczona. Garbiła się jak stary
człowiek. Pachniała jakimś dziwnym zapachem, którego
Cassie nie mogła zidentyfikować. – Rozwijam się. Jestem
głodna. Co mogę powiedzieć? Rozwój przyspieszył –
zaśmiała się sucho. – Potrzebuję cię, ale to już nie potrwa
długo, obiecuję. Pytałam Starszego. To się niedługo skończy,
a tobie nic nie będzie. Nawet nie będziesz tego pamiętała.
Dlatego właśnie daliśmy ci drinka.

Ukryta w ciemnościach łazienki Cassie patrzyła,

przerażona i zafascynowana. Drzwi były lekko uchylone, nie
odważyła się ich zamknąć, kiedy weszła Keiko, bojąc się że
dziewczyna to usłyszy. Teraz obawiała się, że wyda ją bicie
serca, tak głośno i rozpaczliwie waliło jej w piersi, krew
pulsowała ogłuszająco. Stała w kabinie prysznicowej,
przyciskając plecy do wyłożonej kafelkami ściany, osłonięta
tylko szklanymi drzwiami – nie była zbyt dobrze ukryta. Bez
paniki, powtarzała. Nie ruszaj się, a ona sobie pójdzie.

Błagam, niech nie musi siusiu...
Alice przestała protestować. Wciąż leżała na boku,

usiłując zwinąć się w kłębek, ale Keiko złapała ją za ramię i
bez wysiłku przewróciła na plecy. Współlokatorka patrzyła w
sufit, trzęsąc się z przerażenia.

– Szsz, spokojnie, będzie dobrze. Wiem, że czujesz się

słabo, ale sir Alric powiedział mi, że jesteś bardzo silna. Nic
ci nie będzie. – Mówiąc to, pochyliła się nad koleżanką i ją
pocałowała. Cassie wytrzeszczyła oczy. Kto by pomyślał?

143

background image

Och, a co tam, jak to mówią paryżanie? Chacun a son góut –
każdemu według... Ale zawsze myślała, że Keiko podoba się
Perry Huston.

Alice w żaden sposób nie odpowiedziała na

pocałunek. Całe jej ciało się trzęsło. Zapominając o wstydzie,
Cassie zmarszczyła brwi. To nie był czuły pocałunek.
Przycisnęła wargi do ust współlokatorki i ssała je jak
odkurzacz na haju.

Stopy Alice podskoczyły niekontrolowanie. Pokazały

się na nich żyły, wyraźne i purpurowe, cienkie ciemne
przewody, jakby próbowały przebić skórę. Ręka dziewczyny,
bezradnie młócąca powietrze, wyglądała tak samo. Gdy
Keiko uniosła się, aby nabrać tchu, Cassie zobaczyła twarz
Alice. Ona też była pokryta żyłami, pulsującymi wokół ust
pod białą jak papier skórą. Na skroniach widać było
zaschnięte łzy, jakby nie miała ich już więcej. Japonka
gwałtownie odwróciła głowę, jakby coś usłyszała. Wyglądała
znacznie lepiej. Miękka, gładka skóra. Błyszczące włosy.
Pełne wargi.

– Wszystko okej – powiedziała uspokajająco,

wygładzając palcem brew współlokatorki. – Jestem zdolna,
Alice, nie popełniam głupich błędów. Dużo ćwiczyłam. Nie
stanie ci się krzywda. Nie trwała. – Kiedy Keiko ponownie
nachyliła się do jej ust, Alice w ogóle się nie opierała.

Cassie była wdzięczna za zimne twarde płytki, o które

się opierała. Gdyby ich tam nie było, chybaby upadła, tak
zmiękły jej nogi. Wcisnęła się dalej w kąt, nie odrywając
oczu od dwóch dziewczyn w sąsiednim pomieszczeniu.
Japonka znowu przyssała się do Alice, tym razem tylko na
kilka sekund. Potem nagle cała się spięła i podniosła głowę,
odrzucając z twarzy błyszczące czarne włosy.

Patrzyła na nocny stolik. Na miejsce, w którym

144

background image

wcześniej leżał telefon jej współlokatorki, a teraz złota spinka
do włosów Isabelli.

O cholera.
Drzwi łazienki otworzyły się gwałtownie i z łoskotem,

a Keiko rzuciła się na intruza jak atakujący leopard. Coś
błysnęło w dłoni Japonki. Długie, wygięte, jasne. Ostrze.

Cassie mocno uderzyła przeciwniczkę drzwiami od

kabiny, kiedy ta zaatakowała. Keiko zachwiała się i
krzyknęła z furią, potykając się i ślizgając na glazurze. Cassie
jeszcze raz mocno uderzyła ją w głowę drzwiami kabiny,
potem wyskoczyła spod prysznica i rzuciła się do wyjścia.
Tamta złapała ją za kostkę, nieprawdopodobnie żelaznym
uściskiem, i dziewczynę ogarnęła panika. Keiko upuściła nóż,
ale teraz szukała go, macając rozcapierzoną ręką po gładkiej
podłodze. Cassie zaczęła dziko machać rękami, okładając
telefonem Alice trzymającą ją dłoń, dopóki Keiko jej nie
puściła, drąc się jak zwierzę. Cassandra rzuciła telefonem,
celując w twarz przeciwniczki, i uciekła. Zatrzasnęła za sobą
drzwi łazienki, ale niemal natychmiast usłyszała, jak się
otwierają.

Uciekaj, Cassie, uciekaj. Po prostu uciekaj.
Korytarz był pusty. Typowe, cholera. Rzuciła się w

stronę schodów. Było już ciemno, paliły się kinkiety. Jak
długo z ukrycia obserwowała Alice? Zbyt długo. Za sobą
słyszała szybkie kroki, coraz bliżej i bliżej.

Cassie złapała marmurową rzeźbę, przedstawiającą

stającego dęba konia, i odwróciła się, zamachując się na
Keiko i niemal uginając pod ciężarem figurki. Ta zatrzymała
się i zasłoniła twarz dłonią, ale odtrąciła rzeźbę, jakby nic nie
ważyła. Na jej twarz malował się nienawistny grymas, ale
uwagę Cassie przykuły przede wszystkim oczy. Nie były już
piękne – ciemne tęczówki i czyste białe gałki zastąpiła

145

background image

czerwień. Całe oczy były czerwone.

Keiko warknęła, przerzuciła nóż z jednej ręki do

drugiej i zadała cios. Cassie uchyliła się i uciekła w dół po
schodach. Za sobą słyszała odgłos pościgu. Oddychała
ciężko, ale słyszała cichy chichot niemal przy swoim uchu.
Przeskoczyła przez balustradę, niezgrabnie upadła na podłogę
kondygnację niżej i uciekała dalej.

Nie pozwól jej się złapać.
Przeskoczyła ostatnią poręcz i niepewnie stanęła na

nogach w auli przy wejściu. Kłuło ją w płucach, przerażenie
zmroziło jej mięśnie. Nie będzie dostatecznie szybka.
Przytrzymując się marmurowego ramienia, wskoczyła za
jedną z rzeźb i schowała się w jej cieniu. Kasandra i
Klitajmestra, bardzo adekwatnie. Zdecydowanie czuję teraz
krew.

Coś z gracją zeskoczyło na podłogę w auli. Cassie

oddychała ciężko, jakby ktoś wyrywał jej powietrze z płuc.
Nie mogła nawet drgnąć. W jej gardle czaił się pisk: okrzyk
przerażenia. Keiko przestała chichotać. Teraz skupiona,
pewna siebie, przerzucała nóż z jednej ręki do drugiej. Ostrze
błyszczało złowieszczo, ale to rękojeść przykuła uwagę
Cassie. Wydawała się żywa, metal ruszał się między palcami
Keiko, wił się i skręcał, żądny krwi. Mimo śmiertelnego
strachu Cassandra patrzyła zafascynowana.

Stając nieruchomo, Keiko uniosła głowę i delikatnie

pociągnęła nosem, jakby wąchała powietrze. Uśmiechnęła
się. Nonszalanckim krokiem podeszła do rzeźby i pogłaskała
to samo marmurowe ramię, o które wsparła się Cassie. Gdy
dziewczyna sięgnęła w ciemność, Cassandra usłyszała jej
przyspieszony z podniecenia oddech, poczuła jej drogie
perfumy. Ten zapach choroby i śmierci zniknął.

Zamknęła oczy, czekając na żelazny chwyt mocnej

146

background image

dłoni, na zęby noża wgryzające się w ciało. Proszę, nie
pozwól, żeby to bolało. Nie bardzo. Mocniej zacisnęła
powieki, powstrzymując łzy.

Kiedy napastniczka wrzasnęła, Cassie gwałtownie

otworzyła oczy. To nie był okrzyk triumfu, tylko furii i
zdziwienia. Keiko zrobiła kilka chwiejnych kroków do tyłu,
prawie się przewracając, ciągnięta za włosy przez jakiegoś
chłopaka. Cassie chwilę patrzyła w oszołomieniu, zanim
rozpoznała wybawcę.

Jake Johnson.
Niezgrabnie wygrzebała się z kryjówki, a on

odepchnął Keiko na bok i złapał Cassandrę za rękę.

– Czekaj! – obejrzała się. Keiko wstała zwinnie. –

Jake!

Sapnął z zaskoczeniem, podnosząc ramię, by osłonić

się przed atakującą dziewczyną. Cassie uchyliła się i
odtoczyła po podłodze, potem próbowała kopnąć
napastniczkę. Nie trafiła. Spróbowała jeszcze raz, rzucając się
na Keiko i łapiąc ją, ale ta strząsnęła ją z siebie jak uciążliwą
muchę i Cassie upadła ciężko. Boże, ależ była silna.

Kiedy oszołomiona podniosła się, zobaczyła

walczących ze sobą Jake’a i Kliko. Chłopak usiłował uniknąć
ostrza zbliżającego się do jego szyi. Też był silny, ale Keiko
powoli zbliżała nóż do jego skóry, na jej twarzy malował się
potwornie spokojny grymas.

Cassie jeszcze raz zaatakowała ją od tyłu, łapiąc za

włosy. Dziewczyna zawyła jak kot i wyciągnęła rękę. Jake
wykorzystał okazję i z całej siły uderzył ręką napastniczki w
marmurową rzeźbę, wytrącając jej nóż. Brzęknął i upadł na
podłogę. Cała trójka rzuciła się jednocześnie, by złapać broń
– Jake niezręcznie odepchnął Keiko, wytrącając ją z
równowagi, a Cassie wylądowała na podłodze centymetr od

147

background image

ostrza. Jej palce zacisnęły się na rękojeści, ręka była śliska od
potu, ale kiedy chwyciła nóż, zdawał się idealnie pasować do
dłoni. Przez chwilę patrzyła na broń zdziwiona, niemal
zahipnotyzowana, do rzeczywistości przywrócił ją krzyk
Jake’a. Przetoczyła się na plecy, a Keiko rzuciła się na nią.
Cassie instynktownie wyciągnęła przed siebie nóż, dokładnie
w momencie, w którym chłopak kopnął dziewczynę w plecy.
Ta poleciała na Cassie, uderzając głową w jej pierś tak
mocno, aby zabrakło jej tchu. Spanikowana na maksa Cassie
zapomniała o nożu, wypuszczając go z ręki i gorączkowo
walcząc z zaskakująco dużym ciężarem Keiko. Zepchnęła ją
z siebie, wstała i odwróciła się, by odpowiedzieć na kolejny
atak.

Nie było kolejnego ataku.
Japonka próbowała wstać, ale nogi się jej rozjechały i

znowu upadła, po czym podniosła się na czworaki. Cisza była
okropna. Jake pomógł Cassie wstać, ale żadne z nich nie
mogło się zmusić do ucieczki. Keiko odchyliła głowę pod
nienaturalnym kątem i Cassie z przerażeniem zobaczyła
rękojeść noża. Ostrza nie było widać, w całości znajdowało
się zatopione w gardle Japonki.

Piękno i życie, które wyssała z Alice, uciekało szybko,

jej usta coraz bardziej wykrzywiał koszmarny grymas. Jej
bluzka zaczęła się drzeć i rozpadać, Cassie zobaczyła drogą
metkę, zanim ona też się rozpadła. Kiedy skóra Keiko zaczęła
wysychać i kurczyć się, jej oczy błyszczały w śmiertelnej
furii.

A potem Cassie to zobaczyła: znak na łopatce. Zawiłe,

przeplatające się linie, wzór o średnicy mniej więcej pięciu
centymetrów. To nie było znamię ani tatuaż. Linie z gorąca
stały się oślepiająco białe.

Keiko złapała nóż, z desperacją usiłując go wyciągnąć

148

background image

z szybko rozpadającego się ciała. Jej ręce były zniekształcone
i podobne do szponów, paznokcie żółte i ostre. Jake tak
mocno ściskał ramię Cassie, iż myślała, że krew przestała
przepływać. Japonka, wijąc się, opadła na podłogę. Włosy jej
wypadały, suche loki upadały na podłogę i się kurczyły
Ostatkiem sił jeszcze raz złapała za nóż. Ostrze poruszyło się,
ale nie wypłynęła krew, tylko promień światła, który
rozproszył się w powietrzu. Rozgrzany do białości znak na
łopatce zgasł jak zdmuchnięta świeca. Rozległ się przeciągły
syk, Keiko zapadła się w sobie i umarła. Kiedy Cassie
zmusiła się, żeby ostatni raz spojrzeć jej w oczy, już ich nie
było. Wydawało się, że minęły wieki, zanim znowu usłyszała
oddech Jake’a. Chłopak cały dygotał, sama też czuła
lodowaty chłód. Pozbawiona oczu twarz Japonki wciąż była
zwrócona w jej stronę.

Jake zaklął.
– To nie może być... nie może być to, co zabiło... –

jego ciało zatrzęsło się gwałtownie.

Wrócili do rzeczywistości.
– Nie możemy tu zostać. Chodź – powiedziała Cassie.

Nagle spokojna i trzeźwo myśląca odciągnęła go od zwłok
Keiko.

– Czekaj – Jake wyglądał na wykończonego, ale

przestał się trząść, też opanowany i zdeterminowany.
Zawahał się przez chwilę, po czym sięgnął do tego czegoś na
podłodze i wyciągnął nóż. Ostrze było suche i zakurzone.
Jake schował broń pod koszulą. – Teraz możemy iść.

149

background image

R

OZDZIAŁ

16

– Poczekaj – szepnął Jake. – Patrz.
Zatrzymał Cassie u szczytu schodów, z których było

widać aulę. Obydwoje wyjrzeli ukradkiem ponad złoconą
balustradą. Kształt ciała Keiko wciąż jeszcze był
rozpoznawalny, rozwiewająca się kupka kurzu na błyszczącej
marmurowej posadzce. Teraz nad ciałem stała zamyślona
postać. W ciemności, patrząc pod takim kątem, trudno było ją
rozpoznać, ale Cassie była pewna, że to Marat. Portier miał
przy uchu komórkę i coś bardzo jasnego przerzuconego przez
ramię. Mówił coś niesłyszalnego do telefonu, rozglądał się po
auli, potem uniósł brzydką głowę, by przyjrzeć się cieniom na
schodach. Cassie gwałtownie się cofnęła, ciągnąc za sobą
Jake’a.

Zapaliło się światło, otworzyły drzwi, dały się słyszeć

pytające głosy. Kiedy zaryzykowali jeszcze jedno spojrzenie
ponad poręcz schodów, w ciemnościach zobaczyli białą
plamę. Wymienili spojrzenia. Marat lnianym prześcieradłem
sprawnie przykrył to, co zostało z Keiko Cassie zadrżała.

– Chodźmy stąd.

* * *

– Gdzie byłaś? – Isabella podskoczyła, gdy

współlokatorka, ciągnąc za sobą Jake’a, weszła do pokoju i
starannie zamknęła drzwi. – Co się dzieje? Tak się
martwiłam. Co jest grane, Cassie? Jake?

Cassie potarła czoło. Intensywnie zamrugała, by

powstrzymać napływające łzy. To nie był dobry moment,
żeby się rozkleić.

150

background image

– Isabella! Twoja rozmowa. Jak poszło?
– W porządku. Napiliśmy się, potraktowali mnie

przyjaźnie. Rozmawialiśmy. Na litość boską, Cassie, co...

– Jak długo tam byłaś?
– Godzinę, dwie – dziewczyna wyglądała na

zdezorientowaną. – Nie wiedziałam, że zleciało tyle czasu.
Ale potem coś się stało, przed chwilą, jakiś problem i odesłali
mnie. – Przerwała. – Więc wróciłam tu, a ciebie nie było.
Powiesz mi teraz, co jest grane?

– Keiko nie żyje – wyrzucił z siebie Jake.
Taka wiadomość mogła uciszyć nawet Isabellę, ale

tylko na moment.

– Nie żyje? Jak to nie żyje?
– A myślisz, że co to znaczy? – warknął chłopak. Był

bardzo blady.

Cassie ostrzegawczym gestem położyła mu rękę na

ramieniu.

– Wypadek. Trudno to wytłumaczyć...
Isabella zakryła usta dłonią, ale teraz zsunęła ją na

gardło. Przełknęła głośno ślinę.

– Spróbuj.
– Nie chcieliśmy... ja nie chciałem... Słuchaj, ona

chciała zabić Cassie! – Jake na chwilę schował twarz w
dłoniach. – Cassie, co się stało, zanim się pojawiłem?

Otworzyła usta, ale się zawahała. To wyglądało jak

jakiś szalony koszmar i być może sama nie uwierzy w to, co
mówi. Ale Jake aż poszarzał na twarzy i wyglądał na
oszołomionego, a przyjaciółka na rozgniewaną i ciekawą.
Cassie odetchnęła głęboko.

– Poszłam do pokoju Keiko. Otworzyłam wytrychem

zamek.

– Co zrobiłaś?! – wybuchnął chłopak.

151

background image

– Chciałam dowiedzieć się czegoś o Wybranych.

Chciałam tylko sprawdzić, czy może miała jakieś zapiski,
może dokumenty. I martwiłam się o Alice – zrobiła
wyzywającą minę. – Sądzę, że zrobiłbyś to samo, Panie
Bezsenny.

– Zrobiłbym, gdybym był taki bezczelny. Próbowałem

już dostać się do salonu, ale nigdy do pokoju któregoś z
Wybranych. Wiesz, jakie to niebezpieczne?

– Jasne, teraz już wiem. Keiko pożerała Alice.
– Co? – krzyknęła Isabella. – Cassie!
– Nie żartuję, przysięgam. Keiko weszła i musiałam

się schować, i widziałam to. Ona... to wyglądało, jakby
żerowała na Alice, coś w tym rodzaju.

– Jak wampir? – Isabella skrzywiła się z

niedowierzaniem. – Dziwaczne. Niektóre dzieciaki widzą
różne dziwne rzeczy w Internecie i...

– Nie – przerwała niecierpliwie przyjaciółka. –

Miałam na myśli, że żywiła się jej energią. Wysysała ją.
Widziałam to i przysięgam, to nie była zabawa ani jakaś gra.
Keiko wysysała z Alice życie. Nie krew, nie o to chodzi. Jej...
życie. A potem mnie zobaczyła. I wtedy – Cassie przełknęła
ślinę – wtedy się na mnie rzuciła. Z nożem.

Isabella wytrzeszczyła oczy.
– Jak to z nożem?
Jake sięgnął pod swoją koszulę.
– Z tym no...
Ktoś zaczął walić pięścią w drzwi.
Cała trójka zamarła i spojrzała po sobie.
– Jake – szepnęła Isabella. – Jake musi się schować.

Już!

– Cassie Bell! Wiem, że tam jesteś. Otwieraj,

słyszysz?

152

background image

Cassie bezgłośnie przeklęła.
Katerina.
– Łazienka – rzuciła szeptem Isabella i złapała

chłopaka za ramię. Nie było czasu na dyskusję i mówienie, że
łazienka to kiepska kryjówka. Jake wskoczył tam, spuścił
wodę, a Cassie głośno trzasnęła drzwiami i dała znak głową
przyjaciółce. Odetchnąwszy głęboko, Isabella otworzyła
drzwi pokoju, uginające się pod mocnymi uderzeniami.

Stając w drzwiach, elegancka nawet w furii Katerina

wyglądała jak skrzący się lód. Wydaje się wyższa niż
normalnie, pomyślała Cassandra, i nawet nie zauważyła
Isabelli. Jej niebieskie oczy spiorunowały Cassie.

– Gdzie byłaś? – wysyczała Katerina.
– No właśnie, nie wiesz, gdzie byłam – Cassie

uśmiechnęła się głupawo. – Dobrze ci radzę, bez kija nie
podchodź.

– Nie próbuj się wymądrzać, panno stypendystko.

Gdzie byłaś wieczorem? Gdzie byłaś?

Isabella skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na nią.
– Cassie bardzo źle się czuła. Bolał ją brzuch. –

Kiwnęła głową, w stronę łazienki i odgłosu napełniającego
się zbiornika z wodą.

– O rany, tak – Cassie zrobiła minę. – Nie wiem, kto

robił te naleśniki na kolację, ale...

– Nie obrażaj mojej inteligencji. – Pierś Kateriny

falowała.

A czemu nie? Cassie udało się zachować to pytanie dla

siebie.

– Oczywiście, nigdy bym nie próbowała – złapała się

za brzuch i wykrzywiła się. – O nie, znowu.

– Cassie, kochanie – z malującym się na twarzy

wyrazem współczucia Isabella objęła przyjaciółkę

153

background image

ramieniem. – Zawołać pielęgniarkę?

– Nie, nic mi nie będzie, ja... – gwałtownie wciągnęła

powietrze. – Ooooooooch!

Katerina zacisnęła zęby, ale z wahaniem patrzyła raz

na jedną, raz na drugą. Ludzkie ułomności najwyraźniej ją
brzydziły.

– Jeśli się dowiem – wysyczała – jeśli kiedykolwiek

się dowiem, że zobaczyłaś dziś wieczorem coś, czego nie
powinnaś była zobaczyć, Cassie, bardzo tego pożałujesz.
Rozumiesz?

– Nie bardzo. Dlaczego miałoby być coś, czego nie

powinnam widzieć? – Pamiętała, żeby skrzywić się z powodu
kolejnego wymyślonego skurczu żołądka.

– Myślę, że wiesz, podglądaczko – Katerina jeszcze

bardziej zacisnęła usta. – Jesteś zupełnie jak ten żałosny
mizdrzący się głupek Jake Johnson, który zawsze węszy tam,
gdzie nie powinien. Uważaj, czego szukasz, dziewczynko na
stypendium, bo możesz to kiedyś znaleźć – uśmiechnęła się
paskudnie. – I wtedy będzie ci przykro. Potwornie przykro,
ale już będzie za późno.

– Już teraz jest mi potwornie przykro, ale muszę was

przeprosić – Cassie jedną ręką złapała za klamkę od drzwi do
łazienki, a drugą zakryła usta.

– Nie popełniaj tego błędu i nie bierz mnie za idiotkę –

wydyszała Szwedka. Cofnęła się wolno. – Jeśli miałaś
cokolwiek wspólnego z tym, co stało się Keiko, przysięgam
ci, że za to zapłacisz. Rozumiesz mnie?

– Nie – Cassie uchyliła drzwi łazienki, wytrzymując

bez mrugnięcia lodowate spojrzenie. – Co się stało z Keiko?

Katerina jak burza wypadła z pokoju i trzasnęła

drzwiami. Cassie oparła głowę o futrynę. Teraz powinny
zacząć chichotać Powinny cieszyć się, że dokopali Królowej

154

background image

Śniegu. Ale to, co spotkało Keiko, jakoś odbierało Cassie
ochotę do śmiechu. Izabella też nie wyglądała na szczególnie
rozbawioną. Pełna nieszczęścia patrzyła, jak jej przyjaciółka
zaczyna płakać.

– Isabella – Cassie splotła lodowate dłonie. – Tak mi

przykro. Przysięgam, że to był wypadek. Przykro mi, że to się
stało, ale ona mnie zaatakowała i gdyby Jake nie...

– Nie jest mi żal Keiko. – Pomimo wywołanych

szokiem łez głos współlokatorki był pełen oburzenia. –
Próbowała cię zabić! A gdyby jej się udało?

– Nie udało się – Jake wyszedł z ciemnej łazienki.

Oparł się o drzwi, wciąż jeszcze się trząsł, patrząc na miejsce,
w którym stała Katerina.

– Dzięki tobie – podkreśliła Cassie.
– Jasne. Może nie taki kompletny ze mnie mizdrzący

się głupek, nie? – skrzyżował ręce na piersi.

– Och, Jake – Isabella objęła się mocno ramionami,

jakby chciała powstrzymać się przed objęciem chłopaka. –
Przykro mi. Naprawdę. Tak mi przykro, że to usłyszałeś.

I serio tak jest, pomyślała Cassie, zaskoczona i

wzruszona. Wrażliwy południowy kwiat martwił się o jego
uczucia. Nieźle ją trafiło.

– Spoko – wzruszył ramionami. – Chyba chodziłem z

głową w chmurach, nie widząc oczywistego.

– To dlatego, że jesteś miły – powiedziała Isabella z

mocą. – Nie jesteś taki jak ona! Nie przyszłoby ci do głowy,
że ktoś może być okrutny i wredny, i... coś knuć. Nie myślisz
w ten sposób.

– Miło, że tak mówisz – uśmiechnął się do niej słabo i

znowu wzruszył ramionami. – Ale sądzę, że jestem po prostu
głupi. Wiesz? Mam rozum w...

– Nie! – krzyknęła Isabella. – Nie mów tak o sobie!

155

background image

– Ożeż ty, a to dobre.
– Ekhm – powiedziała sucho Cassie. – Moglibyście na

chwilę przestać?

– Okej – Jake się uśmiechnął.
– Co ci chodzi po głowie, Jake’u Johnsonie?
Zaklął, rozcierając skronie.
– To znaczy – ciągnęła Cassie – mam wrażenie, że

wszyscy tu coś ukrywają. Ale ty, nawet jeśli masz fatalny
nawyk lunatykowania, nie masz żadnych naprawdę złych
planów, no nie? – Zagryzła wargę.

Chłopak usiadł na podłodze i założył ręce za głowę.
– W tej szkole dzieje się coś złego – powiedział po

chwili.

– To akurat już załapałam – prychnęła Cassie.
– Jake – Isabella usiadła na swoim łóżku i nachyliła

się nad nim z troską. – Chodzi o Jessicę, tak?

Pokiwał smutno głową.
– Co jest, Jake?
– Muszę się dowiedzieć, kto ją zabił. Co ją zabiło. –

Zamilkł na chwilę. – Jasne? Muszę to wiedzieć.

Cisza była tak ciężka, że Cassie miała ochotę otworzyć

okno i wpuścić trochę nocnego powietrza.

– Jake – zaczęła delikatnie Isabella. – Wiem, jak

bardzo cięto poruszyło, i jak dalej to przeżywasz, ale to nie...
– Odetchnęła i wyszeptała: – To mógł być wypadek.

– Nie. Ktoś ją zabił. – Spojrzał trzeźwo na Cassie. –

Coś ją zabiło.

– Ale nie możesz sam...
– A kto się tym zajmie? Darke? Policja? Ta w

Kambodży nie była zainteresowana. Nikt nie jest. Była tylko
stypendystką, prawda?

Cassie przeszedł dreszcz.

156

background image

– Zresztą Jess nie była pierwsza – rzucił Jake.
– To tylko pech prześladujący szkołę – stwierdziła

Isabella. – Zły urok. Tak mówią.

– Niezły pech.
– A sir Alric, nie możesz go winić. Był tak bardzo

poruszony, kiedy to się stało. I dał ci stypendium, Jake, ze
względu na pamięć o niej.

– Raczej żeby uciszyć moją rodzinę. Naprawić PR-

ową szkodę. Mama może dała się nabrać na te charytatywne
pierdoły, ale ja na pewno nie. Przyjąłem stypendium, bo
chciałem się dowiedzieć, co się stało Jess.

– No więc czego się dowiedziałeś? – spytała Cassie.
– Niewiele – odparł gorzko. – To ma jakiś związek z

Wybranymi, tyle wiem. Jeden z nich ją zabił i sądzę, że wiem
który. Muszę to tylko udowodnić.

– Jeśli udowodnisz, że to było morderstwo, jeśli

rozniesie się, że zginął tu uczeń, że to zostało zatuszowane, to
będzie koniec akademii – powiedziała Isabella.

– Uhm – chłopak wzruszył ramionami. – Chcę, żeby

zamknęli to miejsce, Isabella, taka jest prawda. Dlatego nie
oczekuję, że spodoba ci się to, co robię. Ale bardzo cię
proszę, nie mów nikomu.

Dziewczyna zerwała się na równe nogi.
– Uważasz mnie za zepsutą dziedziczkę, tak?

Powiedzieć komuś, jasne! Powinnam ci przyłożyć, Jake’u
Johnsonie.

– Ja...
– Sądzisz, że włożę ci patyk w szprychy.
– Kij – poprawiła odruchowo Cassie.
– Tak, tak. Myślisz, że ci to zepsuję, bo lubię tę

szkołę? Jessicę lubiłam znacznie bardziej. Jeśli ktoś ją zabił,
chcę żeby on, ona albo oni zostali złapani. Jeśli uważasz, że

157

background image

dzieje się tu coś złego, jeśli sądzisz, że ktoś w akademii
odpowiada za to, co stało się z Jess, nie zamierzam tego tak
zostawić.

– Poczekaj chwilę... – zaczął ogłupiały.
– Zamknij się – przerwała mu szorstko. – Głupi

Amerykanin. Nie bądź taki dumny, nie bądź taką Zosią
Samosią. Pomożemy ci, prawda, Cassie?

– Jasne – przyjaciółka uśmiechnęła się do Jake’a.
– A poza tym, rzeczywiście jestem małą księżniczką z

bogatym tatusiem i odpowiednimi znajomościami.

Chłopak nerwowo żuł knykieć jednej dłoni.
– Może być niebezpiecznie.
– Niebezpieczeństwo – Isabella odgarnęła włosy do

tyłu – to moje drugie imię.

– Dobra, dobra! – Jake się zaśmiał. – Wiecie co?

Cieszę się, że dziś na ciebie wpadłem, Cassie.

– Ja się cieszę znacznie bardziej – odpowiedziała

sucho. – Jake, jak myślisz, kto zabił Jess?

– Nie wiem. Nie mogę tego udowodnić, nie bez

żadnych wątpliwości. Ale Ranjit wiedział, gdzie była tej
nocy.

Cassie poczuła, jak zaciska się jej żołądek.
– Wiedział? Jesteś pewien?
– Tak. Ranjit i Jess byli... No, było coś między nimi.

Może się pokłócili, może był ktoś inny, kto zrobił się
zazdrosny, nie wiem. To najbardziej prawdopodobne
wytłumaczenie, nie? Próbowałem zapytać go, ale on nie chce
o tym mówić. Nie chce też rozmawiać o Wybranych. On coś
ukrywa. A może po prostu jest chory.

Cassie sama poczuła się chora.
– Ale co masz na myśli, mówiąc, że wiedział, gdzie

była tej nocy?

158

background image

Twarz Jake stała się nieruchoma.
– Bo to on ją znalazł. On znalazł ciało Jess.

159

background image

R

OZDZIAŁ

17

– Czuję się winna. Gdybym nie była chora, to kto wie?

Może zauważyłabym, że coś jest nie tak. Może byłabym w
stanie jej pomóc.

Płaczliwy głos z angielskim akcentem brzmiał

znajomo. Cassie się zatrzymała i odwróciła na pięcie tuż przy
tablicy ogłoszeń. Rozmawiający byli za winkiem, szli od
strony auli przy wejściu.

– Nie możesz się obwiniać, Alice. – Druga

dziewczyna miała śpiewny akcent. Ayeesha?

– Nie mogę nic na to poradzić. To takie straszne.

Musiała być zdesperowana, powinnam była coś zauważyć.
Ktoś przy śniadaniu powiedział, że wyglądała okropnie,
zupełnie jak nie ona. Och, powinnam była zauważyć...

– Spokojnie. – Tak, to na pewno była Ayeesha. –

Ludzie doskonale potrafią się kryć z takimi rzeczami, a Keiko
musiała być bardzo zdeterminowana. Żeby skoczyć z
najwyższego piętra! Proszę, Alice. Nie mogłaś nic zrobić.

Cassie wpatrywała się w zawiadomienie dotyczące

balu bożonarodzeniowego, kiedy wyłoniły się dziewczyny,
ale Ayeesha zatrzymała się i położyła rękę na jej ramieniu.

– Cześć, Cassie – uśmiechnęła się.
– Och, cześć, Ayeesha! Zamyśliłam się. – O kurde,

pomyślała Cassie, niezbyt przekonujące. – Cześć, Alice. –
Przełknęła ślinę. – Jak się czujesz?

– Chyba dobrze – dziewczyna prawie płakała. Na jej

twarzy malował się wyraz oszołomienia i lekkiej paniki. –
Nie. Czuję się potwornie. Chcę wrócić na lekcje.

– Ale dzisiaj... jesteś pewna, że to dobry pomysł?
– Muszę się czymś zająć. Tak bardzo za tym

160

background image

tęskniłam, będę miała co robić.

Ayeesha pokręciła głową.
– Myślę, że lekcję zostaną dzisiaj odwołane. Ale na

wszelki wypadek nie spóźniajmy się. Chodźmy, Cassie.

Dziewczyna szła obok Alice.
– Tak mi przykro z powodu Keiko.
– Mnie też – po policzkach Alice spłynęły łzy.
Cholera, pomyślała zdumiona Cassie, to oczywiste, że

ona nie pamięta, co jej współlokatorka chciała jej wczoraj
zrobić.

– Ale mimo to czujesz się lepiej? Jesteś pewna? To

znaczy, wyszłaś już z tej... ?

– Zakaźnej mononukleozy – Alice wysmarkała nos. –

Nie mogłam się rozchorować w gorszym momencie. A mama
cały czas martwi się tylko o mnie. Mówi, że tata zatrudnił
Jessica poszła w nocy do Angkor Wat i to był ostatni raz,
kiedy ktoś widział ją żywą. Co musiała czuć, sama i
przerażona w ciemnej dżungli? Słysząc ciche kroki, mordercę
zbliżającego się do niej w ciemności...

On znalazł ciało Jess.
– I wszystkim nam będzie jej brakować.
Cassie podskoczyła na krześle. Dopiero po chwili

dotarło do niej, że Herr Stolz mówił o Keiko.

– Bal bożonarodzeniowy nie zostanie odwołany, ale

rozpocznie się minutą ciszy. Sir Alric prosił, żebym was
poinformował, że nabożeństwo żałobne zostanie odprawione
na początku przyszłego semestru. W tym czasie wszyscy
uczniowie, którzy czują potrzebę rozmowy z kimś z grona
nauczycielskiego, niech nie wahają się tego zrobić. Alice –
uśmiechnął się do niej miło – to szok szczególnie dla ciebie.
Wiem, że chcesz nadrobić stracony czas i nauka może pomóc
ci oderwać się od tej tragedii. Proszę, zostań na chwilę.

161

background image

Reszta może spędzić dziś i jutro, jak chce. Naturalnie
żadnych zabaw i nieodpowiednich wybryków – spojrzał na
klasę surowo. – Wizyta w kaplicy lub katedrze będzie
zdecydowanie lepszym pomysłem niż w alei Montaigne.

Jake nachylił się do Cassie i Isabelli, kiedy zbierały

podręczniki, a wokół nich narastał już szum rozmów i plotek.

– W takim razie Notre Dame, dziewczyny? O

jedenastej?

– Po tej gadce może tam być połowa szkoły –

powiedziała Cassie z powątpiewaniem.

Jake się skrzywił.
– Bez względu na to, co mówi Stolz, połowa szkoły

będzie w alei Montaigne zajęta obciążaniem swoich złotych
kart.

– A może Lasek Buloński? – zaproponowała Isabella.

– Spokojne miejsce na myślenie i refleksję, no nie? Mnóstwo
przestrzeni, mnóstwo prywatności.

– Dobry pomysł. Spotkamy się przy jeziorze Dolnym.

– Jake mrugnął do Isabelli. – Przy łodziach.

* * *

– Przemarzłam – zajęczała Isabella. – Zamarznę na

śmierć.

– Uszy do góry, mój południowy kwiatku – Jake

uderzył wiosłem o wodę. – To był twój wspaniały pomysł.
Możesz spektakularnie umrzeć na zapalenie płuc i ktoś
napisze o tobie wspaniałą tragiczną operę.

Isabella wykrzywiła się, szczękając zębami, ale jej

wyraz twarzy stał się rozmarzony i odległy, jakby już
wyobrażała sobie ostatnią chwytającą za serce arię.

Cassie chrząknęła z rozdrażnieniem.

162

background image

– Możemy nie rozmawiać o spektakularnych zgonach?
Uśmiech Jake’a zniknął i chłopak włożył wiosła w

dulki.

– Sądzę, że będziemy musieli.
– Jak ktokolwiek mógł uwierzyć, że Keiko się zabiła?

– stęknęła Isabella, po raz kolejny owijając się szalem z
wełny wigonia i obejmując się ciasno ramionami. –
Mówiliście chyba, że miała nóż w gardle?

– Już wtedy nie.
Kiedy mała łódka wpłynęła pod oszronione

kasztanowce, Jake pogrzebał w wewnętrznej kieszeni kurtki i
wyciągnął nóż Keiko. Ostrze było owinięte kawałkami
starego podkoszulka i chwilę zajęło jego odwinięcie. Chłopak
niepewnie trzymał nóż w rękach. Dziewczyny patrzyły na
ostrze jak zahipnotyzowane.

– Marat przykrył ciało, zanim ktoś przyszedł –

wyjaśniła Isabelli Cassie. – Widzieliśmy, jak to robił. Kiedy
wszyscy poszli spać, musiał je przenieść, i to szybko.

– Oni musieli je przenieść – poprawił Jake. – Marat

nie może być jedyną wplątaną w to osobą. Ktoś jeszcze
musiał widzieć zwłoki.

– A kim właściwie są oni? – mruknęła Cassandra.

Jezioro było spokojne i łódź unosiła się na wodzie, niemal nie
zmieniając pozycji, ale oni byli pełni niepokoju. Mróz
rysował wzory na wodzie i Isabella zadrżała. Cassie nie było
zimno, ale też wstrząsnął nią dreszcz, kiedy oglądała nóż.
Miał jakieś piętnaście centymetrów, był lekko zakrzywiony,
ostrze, gładkie, błyszczało w słońcu wietrznego grudniowego
dnia.

Grudzień. Był pierwszy grudnia. Cassie ledwo mogła

w to uwierzyć. Była w akademii niemal cały semestr. Nie ma
co, sporo się nauczyła...

163

background image

– Popatrzcie na rękojeść – powiedział Jake. – Jest

dziwna. Nigdy takiej nie widziałem.

– Ja też nie – rzuciła Isabella. – A papa kolekcjonuje

antyczne miecze, sztylety i tego typu rzeczy. Jestem pewna,
że mógłby coś o tym powiedzieć, ale w jego zbiorach nie
widziałam podobnego.

Cassie wyciągnęła dłoń, aby dotknąć rękojeści. Robiła

wrażenie antycznej. Zawiłe wzory wydawały się wygładzone
przez stulecia, wytarte do połysku przez lata. Przesunęła po
nich opuszkiem palca. Trzeba było przyjrzeć się z bliska,
żeby zobaczyć szczegóły, bo wszystkie postaci, potwory i
wzory przenikały się: węże, syreny, kariatydy, demony –
splątane, powykręcane kształty, które równie dobrze mogły
być kotami, jak i wilkami.

– Założę się, że jest wart fortunę – oceniła Cassie. – W

nocy wygląda niesamowicie, wiecie? To jakiś rodzaj
złudzenia wzrokowego, ale te rzeźbienia wydają się ruszać.

– Są takie realistyczne – Isabella dotknęła noża, ale

zaraz szybko cofnęła rękę. – Ale mi się nie podobają.

– A mnie tak – powiedziała Cassandra.
– Mnie to ani ziębi, ani grzeje – Jake ponownie

zawinął nóż w szmatę i schował go pod kurtką. – To dowód i
tyle.

– Dowód czego? – spytała Cassie. – To żaden dowód,

chyba że jest na nim DNA walniętej Keiko albo nasze.

I wtedy to ty i ja mamy kłopoty, kowboju.
– Wiem. Ale za tym wszystkim na pewno coś się

kryje.

Isabella kichnęła i potarła mocno nos. Robił się

czerwony:

– No więc? Jak się tego dowiemy? Od czego

zaczniemy?

164

background image

– Potrzebujemy wtyczki u Wybranych, to chyba

oczywiste – Jake zmarszczył czoło. – Oni są sednem sprawy.

Isabella wzruszyła ramionami.
– Cassie i ja jesteśmy kandydatkami. Którąś z nas

muszą wybrać.

– Nie podoba mi się ten pomysł – chłopak pokręcił z

dezaprobatą głową.

– Tak, ale nie ty tu decydujesz – rzuciła Cassie. – Co

się stanie w najgorszym wypadku? Jedna z nas zostanie
członkiem, dowie się jak najwięcej, a potem powie, że to
pomyłka, nie ma czasu, musi się uczyć... albo coś. Odejdzie z
Wybranych.

– Nie sądzę, żeby ktokolwiek mógł po prostu odejść z

Wybranych – wątpił Jake.

– Nigdy o czymś takim nie słyszałam – zgodziła się z

nim Isabella. Odetchnęła głęboko. – A co z Ranjitem?

– Co z nim? – Jake znieruchomiał.
– On jest najważniejszy. Jest czymś w rodzaju szefa.

Wszyscy się go boją, nie zauważyliście? I myślę, że on lubi
Cassie. Ma do niej, jak to się mówi?, słabość.

– Mylisz się – mruknęła jej współlokatorka. – Zawsze

nie może się doczekać, żebym zniknęła mu z oczu.

– To chyba nieprawda. Widziałam, jak na ciebie

patrzy.

– To z powodu jej wyglądu – wtrącił gorzko Jake. –

Jest dla niego jak duch przeszłości. Nie ma mowy, żeby
Cassie się z nim zadawała. To zbyt niebezpieczne. Nie
wiadomo, co on zrobi, kiedy za bardzo się do niego zbliżysz.
Może to właśnie stało się z... – umilkł.

Isabella potarła ramiona.
– To może Richard?
Wzdychając, Cassie wodziła palcem po lodowatej

165

background image

powierzchni wody, zanim zorientowała się, że pozostała
dwójka patrzy na nią w milczeniu.

– Słuchajcie, Richard nie ma zbyt wielkich wpływów

– zaprotestowała. – Niektórzy z Wybranych uważają, że nie
powinien był mnie proponować. Ranjit go nie lubi, a Katerina
traktuje jak maskotkę. Prawdopodobnie nie wie nic
wartościowego.

– Ale jest naszym jedynym kontaktem – powiedział

chłopak. – I zdecydowanie cię lubi. Jeśli nie należy do
najbardziej wypływowych Wybranych, może przynajmniej
przez niego ich poznasz.

– Namów go, żeby zaprosił cię na bal

bożonarodzeniowy – zasugerowała Isabella. – To nie
powinno być trudne.

– Tak? – warknęła Cassie. – Skoro to takie łatwe, to

może Jake go zaprosi na ten cholerny bal. Jego też Richard
darzy sympatią, prawda?

– Wiem, że nie podoba ci się pomysł wykorzystania

Richarda – rzucił Jake. – Ale on by cię wykorzystał, gdyby
było mu to potrzebne. Taki już jest. Nie wahałby się nawet
przez chwilę.

– Nie jestem taka pewna. On jest w porządku – jej

policzki płonęły mimo mroźnego powietrza.

– To bezpieczniejsze od próby wyciągnięcia czegoś z

Ranjita – podkreślił Jake.

– Spróbuję, okej? – Cassie westchnęła pokonana. –

Ale niczego nie obiecuję.

– Doceniam to, Cassie. Dzięki. – Złapał za wiosła i

zaczął sterować łódką dookoła małej wysepki, z powrotem do
brzegu. – Wiecie, że jesteśmy jedynymi idiotami, którzy
wypłynęli łódką?

– Wcale mnie to nie dziwi – Isabella kichnęła. – Gość

166

background image

wynajmujący łodzie myślał, że jesteśmy walnięci.

– Walnięci – mruknęła Cassie. – Wiecie, w co się

pakujemy?

– Pewnie, że nie – Jake się uśmiechnął. – Życie jest

pełne wyzwań, no nie?

Nagle zaczęła głośno grać muzyka i wszyscy

podskoczyli, sprawiając, że łódź się zakołysała. Cassie
zaczęła grzebać po kieszeniach skostniałą dłonią.

– Sorry – powiedziała pokornie, wyciągając telefon i

patrząc na wyświetlacz. Uniosła brwi: – Nie uwierzycie, kto
to. – Otworzyła klapkę telefonu: – Cześć, Richard.

Jake pochyli się do przodu, odkładając wiosła, z

których zaczęła kapać woda. Isabella przysunęła się do
przyjaciółki, starając się za głośno nie szczękać zębami.

– W Lasku Bulońskim, jeśli możesz w to uwierzyć...

tak, jest cholernie zimno – zaśmiała się i zagryzła wargę. – Z
Isabellą... – zawahała się – i Jakiem... Tak, no, nie widziałam
cię po odwołaniu lekcji... pewnie, że szukałam. Nie było cię –
zrobiła minę do Jakea i skrzyżowała palce. Po drugiej stronie
linii na chwilę zapadła cisza i Cassie mocniej przycisnęła
telefon do ucha, trochę zaniepokojona: – Oczywiście, że cię
nie unikam. Gdzie ty w ogóle byłeś? Och, w Nótre Dame? –
Cassie spojrzała znacząco na Jake’a, a on udał, że z ulgą
wyciera pot z czoła. – Nie myślałam, że jesteś taki
obowiązkowy... – Kolejna pauza i śmiech. – Jasne, że tak. O
której?... Super, Richard. To pewnie do zobaczenia później.

Zamknęła telefon.
– Misja wykonana – powiedziała trochę smutnym

głosem.

– Raczej cały czas trwa – poprawił złowieszczo Jake.

– Na pewno niewykonana. Umówiliście się?

– Pod Łukiem Triumfalnym. Jutro. Powiedział, że to

167

background image

szczególny dzień. Chce mi pokazać coś zjawiskowego. Czuję
się podle.

Isabella poklepała przyjaciółkę po dłoni.
– Wybadaj go ostrożnie. Może nawet będzie chciał

nam pomóc.

– Może.
Jake złapał za wiosła i zaczął energicznie wiosłować.
– Dzięki, Cassie. Naprawdę. I dobrze postępujesz,

przecież wiesz.

– Wiem. – Z niepokojem wpatrywała się w zimowy

krajobraz parku.

– Nie martw się – przekonywał Jake – To tylko

randka. Co może się stać? I nie musisz robić nic, czego nie
chcesz.

– Tak, ale sama nie wiem – Cassie oblizała wargi,

które na mrozie wyschły i popękały.

– Czego nie wiesz?
– Mam co do jutra naprawdę złe przeczucie.

168

background image

R

OZDZIAŁ

18

– Niesamowity, prawda? – Richard ścisnął jej

ramiona.

Słońce zachodzące za Łukiem Triumfalnym wyglądało

jak ognista kula. Kiedy blask stał się intensywniejszy,
oświetlił brzegi Łuku i zmienił się w płomienistą aureolę.
Tworzyło to wrażenie, jakby cały pomnik stanął w ogniu.

Odetchnęła głęboko i poczuła palce Richarda

przesuwające się ku jej szyi. Nie mogła mówić, ale nie była
pewna, czy to z podniecenia, czy ze strachu.

– Dziś jest rocznica bitwy pod Austerlitz,

największego zwycięstwa Napoleona. To jedyny dzień w
roku, gdy słońce ustawia się w linii z Łukiem i Polami
Elizejskimi. Magnifique – wyszeptał jej do ucha. – Nest-ce
pas
? Nieprawdaż?

– I to jak – wyszeptała.
Stali bez ruchu, dopóki słońce nie zaszło i turyści

dookoła nie pochowali swoich kamer i nie zaczęli rozmawiać
w kilkunastu różnych językach. Richard wciąż mocno ją
przytulał i Cassie miała miękkie kolana.

– Chodź, bo przegapimy widok! – zaczął biec w stronę

Pól Elizejskich. Cassie pobiegła za nim, ale on nawet nie
zwolnił, kiedy dotarł do największego korka pod pomnikiem.

– Zwariowałeś? – krzyknęła. Zatrzymała się, gdy on

przebiegał między samochodami i motocyklami, ignorując
klaksony. Przez ułamek sekundy zawahała się, ale to
wyglądało na wyzwanie, a ona zaraziła się od niego
bakcylem szaleństwa. Z uśmiechem zaczerpnęła tchu i
popędziła przez ulicę.

Wariactwo, nie wiedziała, jak jej się udało. Pisk opon i

169

background image

ryk klaksonów niemal ją ogłuszyły. Światła reflektorów
oślepiały, ale czuła się jak zwierzę kierujące się szóstym
zmysłem, jakby nic nie mogło jej dotknąć. I miałam rację,
pomyślała w przypływie rozkoszy, kiedy przeskoczyła rząd
niskich słupków otaczających Luk. Kurde, dziś była
nieśmiertelna!

– Cassie Bell, wiedziałem, że jesteś doskonała! –

krzyknął radośnie Richard, łapiąc ją za rękę i obracając
wokół własnej osi. – Wiedziałem!

– Pewnie, że tak – wydyszała. – Ale zaraz nas

aresztują.

– E tam. Chodź!
Złota poświata zniknęła z pomnika, z jego wyrytych w

nim zawiłych wzorów i fryzów. Zamiast tego reflektory
otaczały Łuk cienistą poświatą, nadając jeźdźcom i ich
rumakom umieszczonym na płaskorzeźbach niesamowity
wygląd. W powietrzu był wyczuwalny chłód, robiło się
późno. Teraz hałas ruchu ulicznego wydawał się odległy.

– Dwieście osiemdziesiąt cztery stopnie – zaśmiał się.

– Ścigamy się!

Rany, był wysportowany. Dzielnie dotrzymywała mu

kroku na pierwszej setce schodów w środku pomnika i nie
została daleko w tyle, kiedy wbiegł na górę i pociągnął ją za
sobą. Odzyskując oddech, patrzyła, jak w Paryżu zapada noc.
Nie wiedziała, czy gula w jej gardle pojawiła się z powodu
widoku, czy dręczącego ją poczucia winy, ale nawet zawsze
żartujący Richard nagle spoważniał. W zapadającym mroku
zdawało się, że miasto budzi się do życia. W oddali Sacre
Coeur jaśniała ponad Montmartreem jak biała perła.

– Mówiłem, że ci się spodoba – szepnął.
– Jest niesamowicie – przełknęła ślinę. Lubiła go, na

tym polegał problem.

170

background image

– Chcesz zobaczyć coś jeszcze lepszego niż to?

Lepszego niż zachód słońca?

– Niemożliwe.
– Nie, serio. Mówię poważnie. Jest coś jeszcze

lepszego. Zaufaj mi.

Zdała sobie sprawę, że przez ostatnią godzinę zupełnie

nie pamiętała, co miała robić. W pogłębiającej się ciemności
na tle smug świateł samochodów wokół Łuku i miasta
pełnego kolorów i życia trudno było dostrzec wyraz twarzy
Richarda. „Nie ufaj mu”, powiedział Jake. Ale nic nie mogła
na to poradzić. Pokiwała głową.

– Pewnie, że ci ufam. Jednak to musi być coś

absolutnie niesamowitego, żeby przebić to wszystko.

– Uwierz mi, to lepsze niż absolutnie niesamowite.
Z niechęcią Cassie pozwoliła się odciągnąć od srebrnej

kolczastej balustrady.

– Po co ten pośpiech?
– Doskonale znosisz duże wysokości, prawda?
– Aha. Ale możesz trochę zwolnić? – Bez względu na

wszystkie zdolności wolała nie potknąć się i spaść z tych
schodów, a Richard zbiegał po nich tak szybko, że ledwo
mogła nadążyć. Był tak podekscytowany, że z trudem nad
sobą panował i chyba jej nie słyszał. Cassie mocno
pociągnęła go za rękę.

– Hej! – Wydyszała trochę zdenerwowana, kiedy

udało jej się go zatrzymać.

– Sorry! – Uśmiechnął się do niej słodziutkim,

przepraszającym uśmiechem. – Trochę mnie poniosło.

– Mnie prawie zniosło. Wyluzuj, mamy mnóstwo

czasu.

– Nie tak dużo, jak ci się wydaje – jego oczy

błyszczały mocno, niemal gorączkowo. – Chodź!

171

background image

Puściła jego dłoń, czuła się bezpieczniej, sama

zbiegając po schodach. Richard zwinnie mijał innych
turystów, a jego entuzjazm był tak zaraźliwy, że gdy dobiegli
do końca schodów, zdała sobie sprawę, że się śmieje.

– Jesteśmy prawie na miejscu, Cassie Bell –

uśmiechnięty zdmuchnął kosmyk ciemnych włosów z czoła.
– Jesteś gotowa na największą niespodziankę w życiu?

– Spodoba mi się?
– To zależy od ciebie. Ale sądzę, że dość dobrze cię

znam.

– A co sądzisz, znając mnie tak dobrze?
– Dziecino, myślę, że będziesz zachwycona!
Położył dłoń na kamiennej narożnej ścianie, delikatnie

dotykając krawędzi wielkiego kamiennego bloku. Rozejrzał
się trochę nerwowo, ona też, ale było tu mniej turystów niż
pod Łukiem, tylko mała grupa wpatrująca się w migoczący
promień na Grobie Nieznanego Żołnierza i słuchająca
przewodnika. Richard mrugnął do niej i nacisnął lekko
krawędź, a kamienny blok cicho się odsunął.

– Co jest... – zabrakło jej tchu.
– Szsz! Szybko! – ścisnął je ramię. – Wchodź, bo nas

zobaczą.

– Ale gdzie to...
– Tam są żandarmi – szepnął. – Pospiesz się!
Zaklęła i chichocząc, przecisnęła się obok niego,

wchodząc w egipskie ciemności. Zwinne wślizgnął się za nią,
znowu macając ścianę, dopóki ukryte drzwi się nie zamknęły.

Panował tu nieprzenikniony mrok i przejmujący chłód.

Cassie zacisnęła powieki, po czym otworzyła oczy, ale nic się
nie zmieniło. Czuła słaby zapach kamieni i jakiegoś aromatu,
słodkawego dymu, który nie był wcale przyjemny. Jej serce
przyspieszyło.

172

background image

– Richard? – Jej głos odbił się dziwacznym echem.
– Wszystko okej, jestem tu, poczekaj sekundę.
Kliknęła zapalniczka i pojawił się mały płomyczek.

Cassie zamrugała. Kamienne ściany, złotawe jak Łuk
Triumfalny, wznosiły się po obu stronach, ale co zaskakujące,
nie widziała sufitu: był zbyt wysoko, ukryty w ciemności.
Drzwi za nimi szczelnie się zatrzasnęły, ale mrok przed nimi,
którego płomień nie oświetlał, wydawał się bezkresny.
Najwyraźniej był to jakiś korytarz, i to bardzo długi. Cassie
wstrzymała oddech, nasłuchując. Czy to był cichy szelest,
czy... odgłos kroków?

Głupi pomysł. Energicznie potarła ramiona.
– To... niesamowite. Ale nie wiem, czy jestem

zachwycona.

– Poczekaj. Jest tu światło, porządne światło. Muszę

tylko znaleźć... eh. Przepuść mnie. – Przecisnął się obok niej
w wąskim korytarzu, uśmiechając się wyczekująco w
tańczącym świetle płomienia zapalniczki.

– Włącznik? – podpowiedziała.
Eksplozja bólu w głowie. Jej ciało lecące do przodu.

Uderzenie o kamienną posadzkę.

A potem nawet ten ostatni odważny płomień zgasł.

173

background image

R

OZDZIAŁ

19

Ból głowy jak nic, co czuła do tej pory, przeszywał jej

mózg jak zimny nóż i kiedy spróbowała otworzyć oczy,
światło ją raziło. Zacisnęła powieki, czując kolejne uderzenie
bólu. Migrena? Nie miewała migren. Piła coś? Próbowała
przetoczyć się z pleców na bok i poszukać proszku
przeciwbólowego.

Nie. Nie mogła się ruszyć. Ręce miała wyciągnięte

nad głową i nie mogła nimi ruszyć. Kiedy spróbowała,
poczuła w ramionach szarpnięcie bólu i coś zacisnęło się na
jej nadgarstkach.

Znowu otworzyła oczy. Jej wzrok był nieostry, ale

mogła już zobaczyć pokój, w którym wcale nie było tak
bardzo jasno. Światła na ścianach były przyciemnione,
migoczące.

„Jest tu światło. Przepuść mnie”...
Richard. Przypomniała sobie. O Boże.
Próbowała kopnąć. To też nie odniosło skutku, jej nogi

także zostały związane. Była rozciągnięta na jakimś
kamiennym stole, gładkim i twardym. Wciąż miała na sobie
dżinsy i T-shirt, ale zdjęto jej buty i skarpetki i potwornie
przemarzła. Jej bluza z kapturem także zniknęła.
Spanikowana znowu próbowała się poruszyć i poczuła
żelazny chwyt metalu na nadgarstkach i kostkach u nóg.

Ktoś dotknął jej czoła. Desperacko próbowała skupić

wzrok, wciąż się szarpiąc.

– Spokojnie. Cicho. Nie rób sobie krzywdy. Nie

chcemy, żeby coś ci się stało – męski głos był stłumiony
przez jakiś kaptur.

Myślała, że wie czyj to głos, ale nie była pewna. Nie

174

background image

mogła też odpowiedzieć, bo oddychała z trudem, a jej gardło
było zaciśnięte ze strachu.

– Boli cię głowa? Tak mi przykro, że to było

potrzebne.

Cassie próbowała się skupić i nie panikować. Ten

aromatyczny dym, który wcześniej czuła, był teraz
intensywniejszy, ale cokolwiek się paliło, w żaden sposób nie
wpływało na panujące wokół zimno.

– Baliśmy się, że będziesz się opierała. Widzę, że

mieliśmy rację. – Wyczuwała, że ten ktoś uśmiechnął się pod
karmazynowym kapturem, ale nie mogła tego wiedzieć na
pewno, skoro przez wąskie szpary widać było tylko oczy. –
Nie martw się, już wkrótce nie będziesz czuła takiego bólu.
Już nigdy.

Ta uwaga sprawiła, że zaschło jej w ustach. Polizała

wargi, ale to nie pomogło.

– Czy ja umrę? – zdołała wychrypieć.
Śmiech.
– Co za idiotyczny pomysł.
– Tak?
– Pewnie, że tak. Cassie Bell, nie tylko będziesz żyła.

Będziesz żyła jak nigdy dotąd. – Postać odsunęła się, tak
żeby mogła zobaczyć ciemną komnatę. Teraz, kiedy jej oczy
już się przyzwyczaiły do mroku, widziała większość
pomieszczenia. Pochodnie rzucały niespokojne cienie na sufit
i widziała wzory wyrzeźbione w kamieniu. Przypominały jej
coś innego, ale nie mogła jasno myśleć. Ach, tak. Nóż.
Potwory i demony na suficie wyglądały jak te wyrzeźbione
na antycznej rękojeści. I podobnie jak tamte, wydawały się
ruszać.

Nie, nie wydawało się, że się ruszają. One naprawdę

się ruszały Zagryzając wargi, by nie wrzasnąć, Cassie zaczęła

175

background image

się szarpać i walczyć z więzami, czuła krew na nadgarstkach i
na kostkach i w ogóle jej to nie obchodziło.

– Dość. Szsz. Nie wolno ci robić sobie krzywdy –

surowym tonem odezwał się ktoś inny i Cassie przestała się
szarpać. Szamotanie i tak sprawiło, że strasznie bolała ją
głowa. Z wysiłkiem ją odwróciła, by spojrzeć w kolejne oczy
widoczne w szparach karmazynowego kaptura.

– Tak się cieszę – tym razem zniekształcony głos

należał do kobiety, akcent był drażniąco znajomy. – Tak się
cieszę, Cassie, będziemy wielkimi przyjaciółkami.

Zakapturzona dziewczyna miała na szyi klucz na

długim złotym łańcuszku. Za nią stało więcej złowrogich
postaci. Stali w kręgu. Ale jeden z nich nie był zamaskowany.

– Richard?
Niepokój i wina zniknęły z jego twarzy. Z

wymuszonym uśmiechem zrobił krok do przodu i wyciągnął
dłoń, by dotknąć jej uwięzionej ręki. Kiedy dziewczyna
przewiercała go wzrokiem bez słowa, przeplótł jej palce
swoimi i ścisnął nerwowo.

– Dobra wiadomość, Cassie! Zostałaś wybrana.
– Zostałam co?! – tym razem dała radę odwarknąć.
– Wybrana. Zaakceptowana! Jesteś teraz jedną z nas.

Jedną z Wybranych!

– Jeszcze nie – mruknęła postać, która pojawiła się w

jej polu widzenia jako pierwsza. – Ale wkrótce.

– Cassie, wiedziałem, prawda? Nie mówiłem, że

będziesz idealna? Zostałaś wybrana!

– A co, jeśli nie chcę być wybrana? – rzuciła przez

zaciśnięte zęby.

– Zaoferowałaś się dobrowolnie – wciął się

pogardliwy szorstki głos. – Przyszłaś na kongres, na
rozmowę.

176

background image

– Nie słyszałam, żeby było głosowanie. Nikt mi nie

powiedział.

– Nie było głosowania – głos Richarda brzmiał

niepewnie. – Kandydatura została zawetowana przez kogoś
ważnego, więc ten kongres jest... hm, nieoficjalny. Ale jesteś
faworytką bardzo wypływowego Wybranego. To więcej niż
dość.

– Wbrew pewnym nieistotnym szkolnym zasadom –

dodał ktoś.

Nieoficjalny? Co to miało znaczyć?
– Jak już raz zostaniesz Wybranym, już zawsze nim

będziesz. Sir Alric nic na to nie poradzi.

Cassandra wstrzymała oddech:
– To znaczy, że sir Alric nie wie?
– I jesteś bardzo uprzywilejowana – kolejny zimny

głos odezwał się w kręgu. Znowu nie mogła do niego
dopasować twarzy. To było wkurzające, ale zastanawianie się
nad tym, kim są, trochę ją uspokajało. – Członkostwo w
Wybranych nigdy nie było dla...

– Dla stypendystów – wypluła z siebie Cassie, drżąc. –

To jaką mają rolę?

– Jak zostaniesz Wybraną, dowiesz się wszystkiego,

co chcesz wiedzieć. Nie pożałujesz tego.

Pierwsza zakapturzona postać kiwnęła do kogoś za

nią. Nagle Cassie przypomniała sobie Alice leżącą bezradnie,
zbyt słabą, aby płakać, bezładnie podskakujące stopy i palce,
kiedy jej żyły niemal przebijały skórę...

– Richard – wyszeptała. Do jej oczu napłynęły łzy i

nienawidziła się za to, że okazuje słabość w obecności
Wybranych. – Nie pozwól im tego zrobić. Cokolwiek to jest.
Proszę.

Mocniej ścisnął jej palce.

177

background image

– Cassie, skarbie. Cichutko! Wiem, że się boisz. Ja też

się bałem.

Wytrzeszczyła na niego oczy, oniemiała, po chwili

oblizała wargi.

– Z tobą też to zrobili?
– Oczywiście. To się dzieje z każdym z nas. To nie

jest takie złe. Ha! – zaśmiał się głośno. – Nie takie złe? To
coś znacznie lepszego!

– Ale ja nie chcę! – krzyknęła ochryple.
– Ja też tak myślałem. Myślałem, że tego nie chcę, ale

poczekaj, aż poczujesz to w sobie! Nie da się tego porównać
z niczym.

– Ale co to jest, do cholery?
Zawahała się.
– Nie martw się. Zaakceptuj to. Baw się tym, skarbie!
„Nie ufaj mu", powiedział Jake, „on by cię

wykorzystał".

Szarpnęła się po raz kolejny, ale zużyła na to niemal

całą energię. Richard cmoknął zaniepokojony i pochylił się,
aby dotknąć krwi na jej nadgarstku. Zbierając wszystkie siły,
skupiła się i splunęła.

Prosto w dziesiątkę. Prosto w oko tego bydlaka.

Uśmiechnęła się.

Richard, wycierając policzek, odsunął się ze

smutkiem.

– Ona nie ma manier – powiedział wolno inny głos,

znany aż za dobrze. – Żadnych. Kompletnie nie rozumiem,
dlaczego...

– Przestań, Katerina. Wszystko zostało ustalone.
Cassie odwróciła bolącą głowę. Szwedka również nie

zakryła twarzy i doskonale się bawiła, zimnokrwista krowa.
Spojrzała za siebie, gdy rozległy się kroki i od otwieranych

178

background image

drzwi powiał wiatr.

Wybrani się poruszyli, rozstąpili, jakby pozwalali

komuś wejść, a potem z powrotem stanęli w kole, tym razem
jakby nieco mniejszym. Zrobili krok do przodu i krąg
ponownie zmalał. Zaciskał się wokół niej jak pętla.
Śmiertelnie przerażona Cassie poczuła, że zaciska się jej
żołądek. Który z nich to Ranjit? Kto z nich zabił Jess? Nie
mogła zobaczyć, co dzieje się za nią, ale wyczuwała, że
pojawił się tam ktoś nowy. Nieważne jednak, jak bardzo
wyciągała szyję, trąc głową o kamienny stół, nie mogła tak
się odchylić, żeby zobaczyć, kto to był. Jej oddech
przyspieszył i próbowała powstrzymać się od jęczenia. Nie
dawaj im tej satysfakcji...

– Już czas. – Zakapturzona dziewczyna uniosła złoty

klucz, który miała na szyi, i otworzyła kajdany, uwalniając
ręce Cassie. To jej niewiele pomogło, Richard i kilku innych
Wybranych natychmiast złapali ją za ramiona, trzymając ją
równie mocno jak łańcuch, ich palce były jak stal.

– Proszę – powiedział zdenerwowany Anglik. –

Spróbuj się odprężyć.

Tak, jasne.
Ktoś poluzował kajdany na jej nogach, ale nie zdjął

ich całkowicie. Richard i inni pociągnęli ją, tak że jej głowa
spadła ze stołu, a ramiona oparły się o krawędź. Strasznie
bolał ją teraz kark, ale przynajmniej mogła zobaczyć, kto stał
za nią, nawet jeśli widziała tę postać do góry nogami.
Szczupła, zgarbiona, zniszczona przez lata. Białe, upięte na
czubku głowy włosy, delikatna porcelanowa skóra i miły
uśmiech, który z perspektywy Cassie wyglądał na
wykrzywiony.

Madame Azzedine.
Stara kobieta siedziała na pozłacanym krześle, jej

179

background image

twarz znajdowała się blisko buzi Cassie. Kruchymi rękami
podparła głowę dziewczyny, sprawiając, że ból w karku stał
się mniej dotkliwy. Cassie patrzyła w niebieskie, otoczone
zmarszczkami oczy, oddalone zaledwie o kilka centymetrów.
Zdawało się, że staruszka nie posiada się z radości.

– Dziękuję ci za to, Cassandro, moja droga. –

Wysuszone, pomarszczone kciuki musnęły jej skronie. –
Spodobałaś mi się od pierwszej chwili, wiesz?

– Nie! Co zamierzasz...
– Popatrz na mnie, Cassandro. Jestem stara. Dostałam

od tego ciała wszystko, czego mogłam oczekiwać. Już czas,
żeby madame Azzedine... zeszła ze sceny. Czas, żebym
dostała nowe ciało. Młode ciało. – Uśmiechnęła się z
uczuciem do Cassie. – Twoje ciało.

Zesztywniała z przerażenia dziewczyna wpatrywał się

w twarz tej kobiety. Coś poruszyło się za tymi bladymi
oczami i nie mogła zrozumieć, czemu nie widziała tego
wcześniej. A może widziała. Coś się kręciło, wierciło. Kto
miał podobne oczy: pełne życia, ze zwierzęcym blaskiem?
Bez znaczenia. Skądś wiedziała, co teraz ma nastąpić. Nie
mogła tego zatrzymać, ale mogła opóźnić. Mów do niej.
Mów!

– Co zamierzasz zrobić, kiedy już ze mną skończycie?

– Oddychała ciężko, pod gniewem ukrywając strach. –
Wyrzucicie jak starą skórę węża? Jak madame Azzedine?

– Oj tam – zaśmiała się tym śmiechem jak

dzwoneczki. – Miałam długie, dobre życie. Byłam silna,
potężna i piękna. Możesz oczekiwać tego samego! Nie masz
nic do stracenia, Cassandro, nic.

– Z wyjątkiem duszy! – wrzasnęła Cassie. – Prawda?

Z wyjątkiem siebie?

Nie widziała już nic poza starą kobietą.

180

background image

– Cassie, czy myślisz, że twój przyjaciel Richard

stracił siebie? A Ranjit, Ayeesha, Katerina? Uważasz, że sir
Alric stracił siebie? – zachichotała jak mała dziewczynka. –
Na pewno nie. Nadal jesteśmy sobą. Daliśmy duchom
cielesną postać, to wszystko. Nie przejęły nas. Dołączyły do
nas.

– Duchy? – Cassie starała się opanować oddech.

Zapach madame był przytłaczający, a kamienny stół boleśnie
twardy.

– Pradawne duchy, tak stare – staruszka zamyśliła się.

– Nowe życie z każdym pokoleniem. Nie można oczekiwać,
że znikniemy lub umrzemy dla wygody kilku śmiertelników.
Zwłaszcza że ci śmiertelnicy mogą tak wiele zyskać.

– Na przykład? – Znowu ogarniał ją strach. Kto do niej

mówił? Madame Azzedine czy to coś w niej? Może sama
staruszka tego nie wiedziała. Pomarszczone usta zbliżyły się
teraz do warg Cassie, stara twarz była rozmarzona.

– Wszystko, dziewczynko ze stypendium – chłodny

głos Kateriny był bezlitosny. – Można zyskać wszystko! My,
gospodarze, nie jesteśmy jakimiś zagubionymi duszami.
Duch tylko dodaje swoją energię do naszej.

– Duch? To jakiś demon czy coś?
– Nie bądź niegrzeczna – Katerina wydawała się

bardziej rozbawiona, niż Cassie myślała, że jest to możliwe. –
Dzięki duchowi jesteśmy silniejsi, bardziej bezwzględni i
okrutni. Piękniejsi. Innymi słowy, lepiej przygotowani na
radzenie sobie w dzisiejszym świecie.

– Jesteście chorzy!
– Nie. Osobiście nigdy nie czułam się lepiej. Kim byś

chciała być, gdy dorośniesz, Cassie? – Katerina zachichotała.
– Premierem? Prezydentem? Dyrektorem międzynarodowej
korporacji? Celebrytką z pierwszych stron gazet? Niektórzy z

181

background image

nas są. Chociaż w twoim przypadku prawdopodobnie
powinniśmy mówić o pierwszych stronach brukowców.

– Ja chcę być sobą!
– Ależ będziesz – uspokoiła ją madame. – Tym i

czymś więcej.

– Nie!
– Za późno, moja droga.
Suche usta przylgnęły do warg Cassie, silne, nie Jo

powstrzymania. Ogarnął ją zapach śmierci i perfum, pranie
się zadławiła, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego
dźwięku, a tym bardziej zwymiotować. Cassie wyrywała się,
czekając na to, co spotkało Alice, czekając, aż kobieta
zacznie wysysać z niej życie. Czy to bolało? Na pewno
wyglądało na bolesne. Na jej czoło, tuż przy linii włosów,
spadła łza. Ostatni raz spróbowała z tym walczyć, ale jej
nadgarstki tkwiły w zbyt mocnym uścisku. Z kręgu
Wybranych dobiegł ją zbiorowy ryk podekscytowania.

Potem jej głowę przeszył najgorszy do tej pory ból, jej

serce szarpało się w piersi jak dzikie zwierzę próbujące uciec
i cały świat zniknął w oślepiającej bieli.

I ktoś gdzieś krzyknął.

182

background image

R

OZDZIAŁ

20

To nie była słabość. To była siła. Cassie nagle była

zupełnie świadoma, pełna życia. Koścista szyja madame
Azzedine była tak blisko, że dziewczyna nie mogła dobrze
skupić wzroku, ale widziała pęczniejące i pulsujące
purpurowe żyły, czuła, jak starym ciałem zaczynają wstrząsać
dreszcze, czuła smak rozkładającego się ciała. Ich usta wciąż
były złączone, ale Cassie nie czuła się już niedobrze. Czuła
się silna.

Ponownie rozległ się odległy krzyk i madame nagle

puściła głowę dziewczyny, zaciskając pięści, aż przez cienką
skórę na knykciach było widać kości. Cassie spodziewała się,
że jej głowa uderzy o stół, ale tak się nie stało. Jej kark był
zaskakująco mocny; utrzymywanie głowy w pionie nawet nie
bolało. Kontakt między nią a starą kobietą nie został
przerwany, nawet gdy jej ciało zaczęło się kurczyć i kobieta
próbowała się odsunąć.

Kolejny agonalny jęk, jakby z bardzo daleka, i Cassie

zrozumiała, że te dźwięki nie dobiegły z zewnątrz; to głos
madame, który słyszała w swojej głowie. Chwyt na jej
ramionach nieco zelżał i Cassandra pożądliwie wychyliła się
do przodu. Przez sekundę stara kobieta przerwała połączenie,
a dziewczyna zobaczyła jej bladą, udręczona twarz. Katerina
coś powiedziała i ręce Cassie były wolne.

Cassandra rzuciła się do przodu i złapała głowę

madame Azzedine. Zanurzając palce w siwych włosach,
przycisnęła usta z powrotem do warg staruszki. Potrzebowała
tego. To potrzebowało jej. Żaden problem...

Coś ją paliło w łopatkę, punktowy, intensywny ból, ale

to jej nie przeszkadzało. Musiała utrzymać kontakt. Trzymać

183

background image

staruszkę blisko. Nic innego się nie liczyło. Gorące ukłucia w
ramieniu. Nie, nie. Bez znaczenia...

Kolejny krzyk. Ale nie w jej głowie. Ten był

prawdziwy i rozległ się gdzieś blisko i brzmiał potwornie
znajomo. Zirytowany. Wzburzony. Przesadnie dramatyczny.

Latynoamerykański...
Coś twardego walnęło z boku w głowę madame,

odrywając ją od Cassie. Dziewczyna wyciągnęła ręce do
osuwającej się cicho na bok staruszki, ale ponieważ jej nogi
wciąż były związane, więc nie dała rady jej złapać. Kiedy
ciało – sucha, martwa kupka – wylądowało na podłodze, z ust
madame wydobył się półprzezroczysty biały obłoczek, który
spiralnym ruchem poszybował do sufitu z cienkim,
przeszywającym piskiem.

Katerina próbowała złapać uciekającą smugę.
– Głupcy! – zawyła. – Co wyście zrobili!
Cassie chciała zapytać o to samo. Jej palce również

wyciągnęły się do odlatującej mgły, a potem z okrzykiem
frustracji zamachnęła się i rzuciła na łańcuchy. Nagle
zamarła, wstrzymując oddech.

Był tam.
Przed nią stał Ranjit, zimny i nieruchomy, stawiając

czoła reszcie Wybranych. Stał do niej plecami, ale wyraźnie
słyszała jego ponury szept.

– Katerina, ty suko. Coś ty zrobiła?
Szwedka skuliła się, niemal plując z wściekłości, ale

nie odpowiedziała.

A więc Ranjit nie został zaproszony na tę nieoficjalną

ceremonię? Jakby w głowie nie miała już dostatecznego
zamętu... Czy to znaczy, że był po jej stronie?

A jeśli tak, to co go zatrzymało?
Po lewej stronie Cassie zauważyła Jake’a,

184

background image

ostrzegawczo zataczającego szeroki łuk nożem Keiko przed
syczącymi i powarkującymi Wybranymi. Isabella weszła na
kamienny stół i stała teraz nad Cassie, grożąc wszystkim,
którzy chcieli podejść, czymś, co wyglądało jak bardzo długi
i bardzo giętki młotek.

– Skąd to wytrzasnęłaś? – wykrzyknęła Cassie,

pocierając mocno skronie i usiłując się skupić.

– To? – Dziewczyna zamachnęła się na zakapturzoną

postać, która się do niej podkradła, i trafiła ją w głowę.
Przeciwnik upadł jak długi. – Zabieram ją do szkoły co
semestr. Wiedziałam, że się wyda!

– Przyda – poprawiła przyjaciółka, nareszcie

odzyskując jasność myślenia.

– Mówiłem ci – zawołał Jake przez ramię, ciągle

skupiony na stojących w półkolu wrogich Wybranych, którzy
obserwowali nóż z wyjątkową uwagą.

– Tak, tak – rzuciła Casusie. – Wiem. Mallet to w jej

rękach zabójcza broń. Owinęła sobie jeden z łańcuchów
wokół pięści i pociągnęła z całej siły, ale to nic nie dało.

– Jake. Łańcuchy. Użyj noża – głos Ranjita był cichy,

ale wyraźny.

Chłopak skrzywił się z niedowierzaniem:
– Jakby to miało...
– Powiedziałem, użyj noża!
Jake rzucił mu jeszcze jedno podejrzliwe spojrzenie,

cofnął się, odwrócił i ciął nożem jeden z łańcuchów. Ogniwo
się rozpadło, a chłopak od razu odwrócił się, by odstraszyć
dwóch Wybranych, którzy zbliżyli się na odległość ciosu.
Zawahali się, warknęli gniewnie i cofnęli o krok. I o kolejny.

– Niezłe ostrze – Jake spojrzał na trzymaną broń.
Ranjit nie zwrócił na to uwagi. Stał zupełnie bez ruchu

i żaden z Wybranych nie odważył się do niego podejść. On

185

background image

wciąż patrzył tylko na Katerinę, było między nimi jakieś
napięcie. Pożądanie? Furia? Nienawiść?

Och, kogo to do cholery obchodzi.
– Jake! – krzyknęła Cassie, naciągając drugi łańcuch.

– Jeszcze raz, szybko!

Chłopak uderzył ponownie i ze stołu posypały się

kawałki gruzu i pyłu.

– Nie trafiłeś! Jeszcze raz! – Ponagliła krzykiem.
Kolejne uderzenie zniszczył trzy ogniwa. Nieźle.

Cassie zeskoczyła ze stołu akurat w samą porę, by walnąć
jedną z zakapturzonych postaci, które w końcu rzuciły się na
Jakea. Pięść dziewczyny z satysfakcjonującym odgłosem
trafiła w czyjąś szczękę i napastnik się zachwiał.

– Niezłe wyczucie czasu – powiedział Jake. Wyglądał

na nieco zawstydzonego tym, że sam zrobił unik.

– Nawzajem. Jak się tu dostaliście?
– Później ci powiemy. Zbieramy się stąd? – Isabella

wymachiwała nad głową malletem.

– Tak. Won! – wrzasnął Jake, kiedy ktoś wynurzył się

z cienia po lewej stronie.

Katerina pobladła i z wściekłości znieruchomiała.
– Ty! Masz nóż! – wysyczała. – Ty!
– Bardzo mi przykro – rzucił Jake. – Czy to wbrew

szkolnym zasadom?

– Nie czas na kpiny – jęknęła Isabella. – Uciekajmy.

Cassie, ruszaj!

Przyjaciółka wyszła przed Argentynkę i kiedy kolejna

zamaskowana postać podkradała się z morderczymi
zamiarami do Isabelli, Cassie odsłoniła zęby i zawarczała.

Dziwne, jak naturalne jej się to wydało.
Ranjit i Katerina wciąż byli zajęci sobą, jakby

uwikłani w jakiś psychiczny pojedynek. On wyraźnie nie

186

background image

przejmował się innymi Wybranymi. Był nieruchomy i
nieustępliwy jak kamień, ale jego oczy płonęły. To mogło źle
się skończyć, Cassie czuła to w kościach.

– Isabella! Jake! Do drzwi, już!
Ale Isabella się zawahała.
– Ranjit ma kłopoty.
– Potrafi o siebie zadbać! – krzyknął Jake. – Idź!
Cassie też się zatrzymała. Ranjit wciąż stał śmiertelnie

cichy, mierząc się wzrokiem z pozostałymi Wybranymi,
którzy teraz zbierali się na odwagę, krążąc wokół niego.
Cassandra ruszyła w jego stronę, mimo że Isabella ciągnęła ją
w przeciwnym kierunku.

– Cassie, chodź, proszę!
Richard stał po drugiej stronie stołu, w jego pięknych

oczach malował się smutek i zawód. Cassie zawahała się,
przeczytała z ruchu jego warg słowo „proszę”... Nie
odpowiedziała, przechodząc pod sklepionym przejściem,
rzeźbionym w wijące się węże. Skrzywiła się, kiedy
kamienny język wysunął się, niemal dotykając jej ramienia.

– Cassie! – zawołał Richard. – Proszę!
Zacisnęła wargi.
– Idź pobawić się na ulicy, Richard. – Popchnęła

Jake’a. – Wychodzimy stąd.

Isabella wciąż zwlekała.
– A co z Ran...
– Chodź! – Jake pociągnął za sobą dziewczynę.
Cassie zwlekała z wyjściem. Katerina wydawała jakieś

rozkazy wahającym się Wybranym, krążącym wokół Ranjita.

– Wyjdź, Cassandro – powiedział Ranjit tonem

chłodnym jak marmur. – Dołączę do was.

Bez sensu jest się kłócić. Bez sensu tak strasznie się o

niego bać. Wiedział, co robi. Prawda? Niechętnie odwróciła

187

background image

się i pobiegła za Jakiem.

Jej przyjaciele biegli szybko, ale dogoniła ich bez

problemu.

– Jak mnie znaleźliście?
– Kiedy nie wróciłaś do pokoju o umówionej porze,

zaczęliśmy cię szukać – wyjaśniła, łapiąc oddech, Isabella. –
Szukaliśmy cię w całej akademii. W końcu poszliśmy do
salonu Wybranych.

– Oczywiście, ciebie tam nie było – dodał Jake. – Ale

nie było też połowy Wybranych. Byli tam Ayeesha i Cormac
i kilku innych, ale powiedzieli nam, że Katerina i pozostali
poszli spotkać się z Richardem. Domyśliliśmy się, że masz
kłopoty.

– I wtedy przyszedł Ranjit.
– Tak. I wiedział, dokąd cię zabrali – rzucił z

niechęcią Jake. – Zabawny zbieg okoliczności.

Korytarz wydawał się potwornie długi i pokręcony.

Prowadził w górę, a stopień nachylenia zwiększał się, ale
Cassie pokonywała drogę bez żadnego wysiłku. Musi mieć
lepszą kondycję, niż sądziła.

– Jake, to nie fair – Isabella ledwo łapała oddech. –

Ranjit nie wiedział o... tej ceremonii.

– Tak mówi – odparł chłopak z niechęcią.
– Domyślił się, co się dzieje, tylko tyle! I zabrał nas tu,

prawda? Pokazał ukryte drzwi – oddychając ciężko, Izabella
rzuciła Cassie figlarne spojrzenie: – Jednak ma do ciebie
słabość!

Kiedy odwróciła wzrok z powrotem na drogę przed

nią, zaszokowana wciągnęła powietrze. Zatrzymała się
gwałtownie, a Jake prawie na nią wpadł.

– Co do cholery...
– Cześć, Jake, cukiereczku.

188

background image

Przed nimi, blokując przejście, stała piękna postać z

długimi, jasnymi, błyszczącymi włosami. Katerina
uśmiechała się do nich.

Tak jakby.
– Rany – mruknęła Cassie – ale szczerzy zęby.
I to długie, ostre zęby.
– Powinniście wiedzieć, z kim tak naprawdę macie do

czynienia – wymruczała gardłowo Katerina. Bardzo
gardłowo. Powiedzieć, że dziewczyna nie była do końca
sobą, to spore niedomówienie. Jej oczy były czerwone, skóra
szara, usta wykrzywił grymas. A jednak w jakiś dziwny
sposób to wciąż była ona. Cała ona.

– Powinienem był wiedzieć! – wybuchnął Jake. – To

pułapka! Singh przyprowadził nas tu i wysłał ją za nami.

– Nie – powiedziała stanowczo Cassie. – Gdzie jest

Ranjit, Katerina?

Szwedka zaśmiała się z ekscytacją, szponiastą ręką

założyła za ucho kosmyk włosów.

– Ona ma rację, Jake. Nie potrzebuję jego pomocy.

Myślicie, że nie znam tego starego labiryntu? Znam je
wszystkie, we wszystkich miastach. Znam je od stuleci.

– I wyglądasz na swój wiek – rzuciła Cassie.
– Dwoje idiotów – syknęła Katerina. – Ona wam nie

podziękuje – powiedziała do Jake’a i Isabelli, wskazując
głową Cassandrę. – Nie na końcu. Będzie chciała was zabić
za to, że tak głupio nam przerwaliście.

Chłopak zacisnął zęby.
– Zejdź nam z drogi, Katerina. Nie chcę zrobić ci

krzywdy.

– No nie, serio myślisz, że posłucham stypendystów?

– Długim językiem musnęła zęby, po czym na jej twarz
wrócił ten koszmarny grymas ukazujący uzębienie. – Sądzisz,

189

background image

że mógłbyś zrobić mi krzywdę? Chyba nie znasz mnie zbyt
dobrze, prawda, Scooby?

– Coś ty powiedziała? – wydyszał piskliwie.
– To, co słyszałeś. Scooby-dooby-do. Nie mogę

wyrazić, jak głośno na końcu cię wołała. Nigdy nie używała
twojego prawdziwego imienia?

Jake byt jak sparaliżowany, ale jednocześnie cały się

trząsł. Ręka, w której trzymał nóż, opadła bezładnie, w każdej
chwili broń mogła wypaść z jego palców.

– Ty – powiedział ledwie słyszalnie. – To byłaś ty?
Okrutne usta wykrzywił złośliwy uśmieszek.
– Och, dorośnij wreszcie, Scooby. Pewnie, że to byłam

ja. Właściwie Keiko i ja. Ranjit tylko ją nam dostarczył.

Cassandra z niepokojem spojrzała na przyjaciela. Nie

słyszała jego oddechu, ale wydawało się jej, że słyszy
szaleńcze bicie jego serca.

– Był między wami, upierdliwcami, tylko rok różnicy,

prawda? Ojej, musieliście być zżyci, ty i Jess.

– Tak – wyszeptał Jake.
– Znowu będziecie razem. Skończmy z tym szybko. –

Marszcząc czoło, Katerina przyjrzała się swojemu
paznokciowi, który wyglądał jak żółty, tępy i zniekształcony
szpon. – Muszę się zobaczyć z moją współlokatorką.

– Ach tak? – Isabella dusiła się z wściekłości. –

Obiadek?

– Szczerze, to tak. Ingrid jest pyszna i skora do

współpracy. Nie tak jak Jessica. Przykro mi to mówić, Jake,
ale twoja siostra była nieco kwaśna, trochę gorzka.
Rozumiecie, te wszystkie pościgi, strach, cała ta adrenal...

Jake wrzasnął i rzucił się na Katerinę, zadając cios

nożem. Uchyliła się zwinnie jak wąż, uciekała przed jego
chwytem i mocno zacisnęła ramię na jego gardle. Isabella

190

background image

zaatakowała ją z krzykiem, ale Katerina wykręciła szyję
chłopaka i uniknęła uderzenia malletem. Zmieniła pozycję i
kopnęła mocno, trafiając ją w żołądek, dziewczyna upadła,
zwijając się z bólu.

Cassie krew zastygła w żyłach. Szpony Kateriny

wbijały się w szyję Jake’a, a on desperacko złapał za duszące
go ramię, upuszczając jednocześnie nóż. Instynktownie
Cassandra wyczuła, że to chwila, na którą czekała. Schyliła
się po broń, a drugą ręką złapała Katerinę za włosy i kiedy
przeciwniczka zawyła z bólu, przejechał jej nożem po
policzku. Trysnęła krew.

Ups, pomyślała Cassie, wciąż ściskając potworną

głowę dziewczyny. Co znowu... ?

Po sekundzie przerażającej ciszy Katerina zawyła.

Uścisk na gardle Jake’a zelżał o tyle, że chłopak nabrał
powietrza w płuca, ale Katerina go nie puściła.

– Dyletantko! – wrzasnęła Cassandrze w twarz. – Jak

śmiesz?!

Cassie nie spodziewała się takiej siły uderzenia.

Poleciała na ścianę, siła ciosu wytrąciła jej z ręki nóż, który
upadł z brzękiem na podłogę. Katerina rzuciła się, by go
podnieść – jedną szponiastą rękę wyciągała po rzeźbioną
rękojeść, drugą wciąż zaciskała na gardle Jakea. Cassie
próbowała wstać, ale tak bardzo kręciło się jej w głowie.
Kilka metrów dalej Isabella wciąż próbowała złapać oddech.
Ostrze noża błysnęło, kiedy Katerina uniosła rękę.

– A teraz patrzcie na śmierć Jake'a – uśmiechnęła się.
Ale coś poruszało się szybciej niż nóż, całym ciężarem

wpadając na Katerinę i ją przewracając. Puściła i Jakea, i
broń. Wyjąc z wściekłości i strachu, kopała i walczyła bez
skutku z nowym przeciwnikiem. Wygląda, pomyślała Cassie,
jak leopard walczący z tygrysem. Kiedy dwie splątane i

191

background image

szamocące się postaci oparły się o ścianę, zobaczyła wyraźnie
tygrysa. Ranjit.

Obnażył zęby w zaciętym grymasie, jego oczy,

podobnie jak oczy Kateriny, były całe czerwone. Potężne
dłonie zacisnęły się na jej gardle i Katerina wiła się, walcząc
o oddech. Orała pazurami jego twarz, zostawiając krwawe
ślady. Ale znacznie więcej krwi lało się z rany po nożu na jej
policzku. Wreszcie oderwała mokre od krwi palce napastnika
od swojej szyi, zawyła gardłowo i kopnęła go w pierś. Ranjit
zatoczył się do tyłu, a ona, spluwając, podniosła się na
czworakach.

– Zejdź mi z drogi, mroczna siostro – warknął Ranjit –

zanim cię zabiję.

– Nigdy – syknęła, trzymając się zakrwawioną ręką za

policzek. – Nigdy. To ja zabiję ją. Och, ty mnie nie zabijesz.
– Przez chwilę pożerała go wzrokiem. A potem podniosła się
i uciekła.

Wszyscy stali w milczeniu przez chwilę, która

wydawała się trwać wieki. Pierwszy ruszył się Jake i pomógł
wstać Isabelli. Cassie nie była przekonana, czy przyjaciółka
rzeczywiście musiała tak bardzo przytulać się do niego i tak
mocno się na nim opierać, ale co tam. Cassie zdołała się
uśmiechnąć, ale ten uśmiech zniknął, gdy Jake pochylił się i
podniósł nóż. Jego czubek drżał, gdy chłopak wycelował go
w Ranjita. Usta Jakea wykrzywiła wściekłość.

– Katerina powiedziała, że... dostarczyłeś Jess. Żeby ją

zabiły.

Ranjit nawet nie mrugnął. Jego oczy znowu wyglądały

normalnie, choć były przygaszone, a skóra na twarzy blada i
naprężona.

– Kłamała. Jak mógłbym skrzywdzić Jess? Kochałem

ją.

192

background image

– Nie pomogłeś Katerinie?
– Nie. Umówiłem się z Jess, Ale spóźniłem się, ktoś

mnie zatrzymał. Później zdałem sobie sprawę, że zrobił to
specjalnie, ale byłem zbyt głupi, żeby wtedy tego się
domyślić. Przysięgam, Johns... Jake. Nie zabiłem jej i nie
zaprowadziłem jej na śmierć.

Po raz pierwszy Jake wyglądał, jakby się wahał.
– A więc dlaczego? – zapytał i w potwornej ciszy

dodał szeptem: – Została zabiła?

– Katerina – Ranjit bezsilnie wzruszył ramionami. –

Nie wiedziałem, jak bardzo... jak bardzo ona...

– Chciała usunąć Jess z drogi? – powiedziała Cassie,

nagle wszystko pojmując. – Żeby mogła mieć ciebie tylko dla
siebie?

Przez dłuższą chwilę patrzył na nią smutno.
– Tak.
– A co z Keiko?
Ranjit westchnął.
– Zanim została Wybrana, była najlepszą przyjaciółką

Jess. Ale kiedy stała się jedną z Wybranych, zmieniła się.
Zrobiła się bardziej lekkomyślna, nawet niebezpieczna. Była
dostatecznie szalona, by iść z Kateriną po prostu dla zabawy.

Cassie się nie odezwała. Gdyby otworzyła usta,

powiedziałaby „A kto cię zatrzymał? Kto zajął ciebie tak
długo, żeby one zdążyły zabić Jess?”. Ale tak naprawdę nie
chciała wiedzieć.

Ranjit puścił głowę.
– Ale mimo że nie skrzywdziłem Jess, to moja wina,

że wiedziały, gdzie ją znaleźć, więc to moja wina, że nie żyje.
Przykro mi, Jake. Tak bardzo mi przykro.

Zdaniem Cassandry nie tylko było mu przykro. Miał

złamane serce. Nic dziwnego, że wszystkich trzymał na

193

background image

dystans. Powodem nie był snobizm, ale cierpienie. Jak
ktokolwiek miał sobie poradzić z poczuciem winy za coś
takiego?

Cassie sięgnęła po nóż, kładąc swoją dłoń na ręce

Jake’a i ją ściskając.

– Jake? Myślę, że on mówi prawdę. Proszę.
Jego palce zacisnęły się sztywno, trzymając nóż, a

potem nagle zwiotczały i przyjaciółka wyjęła z nich broń.
Odwróciła się do Ranjita i chciała oddać mu nóż.

– Nie – cofnął się ostrożnie o krok. – Teraz należy do

Jake’a.

Jake, cały napięty, stał wciąż rozgniewany i

zagubiony. Cassie patrzyła, jak Isabella ze współczuciem
obejmuje go w pasie. Po chwili on też objął ją ramionami.

– Weź go, Jake – powiedziała Cassandra. – Proszę.

Wydawało się, że spoglądał na nóż całą wieczność. Ale kiedy
w końcu podjął decyzję, wyciągnął rękę i złapał broń, ponury
i zdecydowany.

– Co z innymi? – Cassie wskazała na ciemny korytarz.
– Na razie nie ruszą za nami. Nie bez Kateriny. Mieli

mnie tylko zająć, kiedy ona was dopadnie. My...
dyskutowaliśmy. – Krzywiąc się, Ranjit dotknął głębokiej
rany na przedramieniu. – Ale w końcu zrozumieli mój punkt
widzenia. Mimo to, sugeruję, żebyśmy się pospieszyli. –
Uniósł głowę. – Jeśli Jake pozwoli mi iść z wami.

Jake zawahał się, napinając mięśnie. Isabella ścisnęła

jego ramiona.

– Zaprowadził nas do Cassie – szepnęła. – Pomógł

nam. Atmosfera w korytarzu, mimo chłodu, była ciężka i
przytłaczająca.

– Jake, wierzysz mi? – spytał Ranjit. – W sprawie

Jess?

194

background image

– Dlaczego miałbym uwierzyć?
Hindus ledwo zauważalnie wzruszył ramionami.
– Bez powodu. Z wyjątkiem tego, że mówię prawdę.
– Może.
– To wierzysz mi? – w głosie Ranjita słychać było

niemal desperację.

Jake zdecydowanym ruchem wziął za rękę Isabellę i

odwrócił się w stronę ukrytych drzwi.

– Nie. Ale na razie udam, że tak.

195

background image

R

OZDZIAŁ

21

Głupia piżama. Czy ona nie jest na nią za mała? Była

rozciągnięta, zniekształcona i wyblakła; dobrzeją pamiętała.
Szarpnęła bezkształtny brzeg bluzy i skrzywiła się na widok
dziecięcego wzoru na materiale. Na to też chyba była już za
duża?

Korytarz spowijał mrok. Ale poruszał się po nim cień,

chudy i złowrogi jak kruk. Klekotanie obcasów. Jilly Beaton
upewniająca się, że z dzieciakami wszystko w porządku. Bo
jeśli tak, ona to zmieni...

Uśmiechnęła się.
Bez pośpiechu. Bez strachu. Opierając ręce na

parapecie, Cassandra wyjrzała przez okno na brudne
podwórko. Jeden z kubłów był przewrócony, śmieci
rozsypane po popękanym betonie. To właśnie musiało ją
obudzić. Wychudzony lis przeszukiwał śmieci w poszukiwaniu
resztek, ale kiedy wyczuł jej spojrzenie, zamarł zagapiony w
jej stronę, z jedną łapą w powietrzu. Uśmiechnęła się do
niego. Lis zajął się z powrotem zawartością kubła, a ona
odwróciła się do skradającego się cienia. Postać zatrzymała
się przed sypialnią Lori, przyciskając ucho do cienkiego
drewna, by wsłuchać się w płacz rozpaczającej za domem
dziewczynki. Ile lat miała Lori? Osiem. Tyle samo co
Cassandra, kiedy Jilly zaczęła niszczyć jej psychikę.

Cmoknęła bezgłośnie z dezaprobatą, pokręciła głową i

ruszyła za Jilly. Jak dotarła aż tutaj? Prosto pod drzwi Lori?
O, tak. Ponieważ jej na to pozwoliłam. Biedna, biedna Jilly.
Szczur w pułapce.

A teraz, co robić? Groźba, że pójdzie do wyżej

postawionych? Zadzwoni do Patricka i zażąda, aby jej

196

background image

wysłuchał? Albo po prostu zrobi piekło i obudzi cały dom?

Nie.
Jilly położyła rękę na klamce drzwi do Lori i zaczęła

ją naciskać, ale zamarła, słysząc jakiś dźwięk. Odwróciła się.
Wytrzeszczyła oczy. Cześć, Jilly.

Pełen oczekiwania sadystyczny uśmiech zniknął z jej

warg i skurczyła się, gdy Cassandra się do niej zbliżała.
Cassandra miała dopiero dziesięć lat, ale kobieta bardzo się
jej bała. Zaśmiała się. Jeśli to wspomnienie, to coś z nim nie
tak
mając dziesięć lat, nigdy nie odważyła postawić się
Jilly. Ale kogo to obchodzi? To było takie przyjemne. Ten
babsztyl kulący się i skomlący.

Żałosna. Zupełnie jak ta żona senatora, Flavia

Augusta, ta, która próbowała ją otruć. Żałosna, jak ten
chciwy ksiądz w renesansowym Turynie, ten, który miał
ochotę na różne przyjemności niedostępne dla duchownych.
Jak ten wymuskany lord Acton, kiedy dorwała go samego –
kiedy to było, Boże Narodzenie 1970? – powolny i
zataczający się od alkoholu i żądzy. Wszyscy się jej bali, w
końcu. I słusznie.

Wracamy do tej tutaj. Cassandra jej nienawidzi.

Napełniła życie Cassandry strachem i sprawiła, że poczuła
do siebie niechęć. Próbowała wyssać z Casandry życie i to
się jej nie udało. Wcale się jej nie udało. Cóż, teraz pora,
żeby ten babol zaczął się bać i już chyba zaczęła. Choć to
niedopowiedzenie. Wyglądała, jakby miała zlać się w majtki.

To może buziaczka, droga Jilly? Jeden słodki

buziaczek! Na dowód, że się nie gniewam. Po prostu, żeby ci
pokazać, jak to jest, gdy się komuś wysysa duszę. Jeden
buziak...

Położyła dłonie po obu stronach twarzy tej kobiety.

Uśmiechnęła się, pochylając się i jednocześnie patrząc jej w

197

background image

oczy. Ścisnęła jej twarz, , zmuszając twarde, wredne usta,
aby ułożyły się w parodię nadstawionych do pocałunku warg.
Z tych zniekształconych ust wydobył się krzyk.

Za drzwiami, niezaczepiana przez nikogo, Lori usnęła,

zmęczona płaczem.

Ale Cassie gwałtownie się obudziła.

* * *

Nie krzyknęła na głos – dodające otuchy chrapanie

Isabelli nie zostało zakłócone. Starając się uspokoić bijące
zbyt szybko serce, Cassie potarła kark. Czuła na twarzy
mroźne grudniowe powietrze, okno było otwarte. Okno
wychodzące na Paryż, nie Cranlake Crescent. Nie była
dziesięciolatką w piżamie w dziecięce wzory: ta, którą miała
na sobie, była może tania, ale w jej rozmiarze. I jeśli
cokolwiek skradało się w ciemnościach na dworze, to na
pewno nie był miejski lis.

Co za sen. Co za koszmar.
Ześlizgując się z łóżka, podeszła do okna i wychyliła

się przez nie, wciągając w płuca zimnie powietrze. Zakręciło
się jej w głowie.

Uważaj. Możesz spaść.
– Oczywiście, że nie spadnę!
Zesztywniała wpatrzona w rozświetlone siecią świateł

miasto. To nie był prawdziwy głos szepczący jej do ucha.
Dlaczego więc odpowiedziała?

– Estelle? – szepnęła.
Nic. Odetchnęła głęboko. To głupie.
Co jest głupiego w sprawiedliwości, moja droga?

Możesz ją mieć, wiesz o tym.

– Co?

198

background image

Wiesz, że to jest możliwe. Wiesz, czego chcesz.

Obiecałaś mi, że weźmiesz to, co chcesz. Obiecałaś.

Cassie cofnęła się, łapiąc za parapet, wpatrzona

skupionym wzrokiem w noc.

Pozwoliłaś, żeby uszło jej to na sucho, Cassandro.

Prawda?

– A co miałam zrobić? Co mogłam zrobić? Nic!
Bo się bałaś. To wszystko. Wpuść mnie, Cassandro!

Wpuść mnie, a już nigdy nie będziesz się bała. Nikogo!
Razem, ty i ja! Wpuść mnie!

Cisza, długa, ciągnąca się cisza. Wyobraziłam sobie

ten głos, zdecydowała Cassie. Lunatykowałam. To wszystko.
To były halucynacje.

Któregoś dnia odszukamy ją, Cassandro.
Cassie zatkała uszy.
– Zostaw mnie!
Będzie na nas czekała. Łatwa zdobycz. Wpuść mnie!
– Nie!
– Cassie? – zaspane mruknięcie Isabelli sprawiło, że

odskoczyła od okna i odwróciła się. – Cassie, co się stało? Z
kim rozmawiasz?

– Z nikim – jej głos nieco się trząsł. – Przepraszam,

Isabella, coś mi się przyśniło.

– Przy oknie? – siadając, zapytała dziewczyna

sceptycznie.

– Chciałam eee... zażyć trochę świeżego powietrza. I

zaczęłam przysypiać. Idź spać.

– Dobrze się czujesz?
– Tak – Cassie odwróciła się do okna i patrząc w noc,

mruknęła: – Obie się dobrze czujemy.

Odczekała, aż przyjaciółka zapadnie w sen i zacznie

chrapać, a potem na palcach przeszła do łazienki. Ściągnęła

199

background image

górę od piżamy i przyjrzała się w lustrze swoim plecom.
Znak na jej ramieniu nie był tak wyraźny jak u Richarda ani
tak wściekle rozżarzony jak u umierającej Keiko. Wyglądał
na nieco rozmazany, wydawało się, że brakuje kilku linii – w
tych miejscach wzór był przerwany. Ale był tam.

Teraz już nie zaśnie. Starając się zrobić to najciszej jak

się da, Cassie otworzyła szafę i wyciągnęła sukienkę, którą
Isabella uparła się jej kupić. „Na litość boską, zamknij się i
nazwij to wczesnym prezentem gwiazdkowym!”.

Versace – ten, którego Cassie nie potrafi wymówić.

Uśmiechnęła się. Materiał zaszeleścił, kiedy położyła
sukienkę na łóżku, i zamarła, ale przyjaciółka nawet nie
drgnęła. Nigdy nie reagowała, pomyślała z czułością. Ona nie
przespała dobrze ani jednej nocy od wydarzeń sprzed dwóch
tygodni, ale jej nocne wędrówki nie zakłócały snu
współlokatorki. To, oczywiście, znak czystego sumienia.

Cassie pogłaskała przepiękną sukienkę. Czy tafta

miała zielonożółty, czy żółtozielony kolor? Nie mogła się
zdecydować. Isabella mówiła, że pasuje do jej oczu.

Szkoda, że Cassie nie miała partnera na bal. Nie mogła

już nawet wykorzystać Richarda, pomyślała z poczuciem
winy. Unikał jej jak wirusa. Zaraźliwego i śmiertelnego.
Właściwie prawie z nikim nie rozmawiał, od kiedy został
wezwany do gabinetu sir Alrica, dzień po ceremonii przy
Łuku Triumfalnym. Nikt nie wiedział, co Richard usłyszał od
dyrektora, ale był potem cichy i pełen wstydu, unikał
kontaktu. Nie był sobą.

Ha, ha. Nie był sobą! To na pewno.
Ona też nie.
Richardowi i innym i tak się upiekło w porównaniu do

ich przywódczyni. Cassie, zza kolumnady rzucających cień
drzew, obserwowała eleganckie odejście Kateriny z

200

background image

Akademii Darke a dwadzieścia cztery godziny po tym, jak w
swej potwornej postaci uciekła przez Ranjitem. Blond
piękność zeszła po schodach swobodnym krokiem, z
uniesioną głową, a jej błyszcząca cera i olśniewająca fryzura
prezentowały się jak u każdej królowej studniówki. Miała
duże ciemne okulary przeciwsłoneczne, krwistoczerwone
usta i świeżą ukośną bliznę na policzku, która, jak pomyślała
Cassie, zagoiła się nadzwyczajnie szybko, ale nigdy nie
zniknie. Jak się czuła nieskazitelna blondynka Hitchcocka?
Jak zniosła oszpecenie, kompromitację, wyrzucenie ze
szkoły? Czy żałowała? Pewnie nie. Pragnęła zemsty?

Sir Alric stał u szczytu schodów i obserwował

Katerinę, dopóki nie wsiadła z gracją do czarnej limuzyny i
szofer nie zamknął za nią drzwi. Kiedy dyrektor się odwrócił,
jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem Cassie, tylko na
chwilę.

Była pewna, że ciarki przeszły mu po plecach.
Przez dwa tygodnie z niepokojem czekała na

wezwanie do jego biura, lecz nigdy go nie dostała. Darke
unikał jej chyba z równym zapałem co Richard. Ale żaden z
nich nie będzie w stanie unikać jej dziś wieczorem. Na
bożonarodzeniowym balu. I wszyscy, nawet jeśli nie mieli
już na to ochoty, powinni przyjść.

Mimo ostatnich wydarzeń cała szkoła aż kipiała z

podniecenia. Ona w ogóle tego nie czuła. Przygotowania,
plany, plotki i oczekiwanie – to wszystko nic dla niej nie
znaczyło.

Jej czas w Akademii Darke’a się skończył. Akademia

z nią skończyła.

Nie zobaczy ponownie tajemniczego założyciela

szkoły. Zamierzał zostawić ją samą z tym bałaganem, to było
jasne. Cóż, Cassie się tym nie przejęła. Była podenerwowana,

201

background image

przestraszona, zagubiona, ale nie przejęta. Sporo się
nauczyła. Wróci do normalnego życia i przetrwa. Zawsze tak
było.

W tym czasie równie dobrze może się zabawić.

* * *

Podpieranie ścian, pomyślała Cassie smutno,

fantastyczny sposób na zakończenie niezbyt błyskotliwej
kariery w Akademii Darke a.

Przynajmniej bez Kateriny i Keiko atmosfera była

znacznie weselsza: grał dobry zespół, tłum uczniów był po
zakończeniu semestru w świetnych nastrojach, nauczyciele
rozmawiali z sobą niezobowiązująco, z zadowoleniem
obserwując tańczących. Ale Cassie unikali. Nawet Herr Stolz
przez ostatnie dwa tygodnie traktował ją z nerwową
uprzejmością. Jake był doskonałym tancerzem, podobnie jak
Izabella, i choć próbowali wciągnąć ją w zabawę, Cassie
cieszyła się, że byli tak zajęci sobą. Ona nie była w
towarzyskim nastroju i odpowiadało jej sterczenie pod rzeźbą
Kasandry i Klitajmestry. W obecnym nastroju to było dla niej
najlepsze towarzystwo.

– Dobry wieczór, Cassie.
Podskoczyła, ale nie odwróciła się. Tego głosu nie

dało się z nikim pomylić: ciemny miód z nutką zmieszania.

– Witam, sir Alricu.
– Nie tańczysz?
– Nie. – Zamilkła, a potem pomyślała: raz kozie

śmierć. – Estelle nie ma ochoty.

Przez dłuższą chwilę zapanowała cisza, a oni stali w

cieniu, obserwując zespół i krzyczących, śmiejących się
uczniów. Alice dobrze wygląda, pomyślała Cassie, choć była

202

background image

nieco wstawiona i skłonna do płaczu po czterech kieliszkach
szampana. Richarda nie było widać, pojawił się na początku
imprezy, a potem szybko się zmył. Pozostali Wybrani byli w
szczytowej formie. Każde z nich Cassie próbowała sobie
wyobrazić w szkarłatnym kapturze, ale bez skutku.

– Nie wiesz, którzy z nich byli w to zamieszani? –

zapytał cicho sir Alric.

Pokręciła głową.
– Nie. Ale to już nie ma znaczenia.
– Dla mnie ma.
– W takim razie, proszę się tego dowiedzieć. Przy

okazji, dzięki. Świetnie się bawiłam. – Zagryzła wargę. –
Przeważnie. Z wyjątkiem tego kawałka z łańcuchami i
demonami.

– Cassie...
Czekała, aż dokończy, ale kiedy tego nie zrobił,

odwróciła głowę, aby na niego spojrzeć. Był śmiertelnie
poważny.

– Musisz wrócić w następnym semestrze – powiedział.
– Nie, nie wydaje mi się, że muszę. Ale dzięki.
– Nie rozumiesz – spojrzał na nią zirytowany.
– To proszę mi wytłumaczyć – uniosła brew.
Westchnął z rezygnacją.
– Rytuał został wprawdzie przerwany, ale jest w tobie

teraz część ducha. Chce się połączyć z tobą w pełni. I nie da
za wygraną, dopóki to się nie stanie.

– Pech – Cassie wzruszyła ramionami.
– Jesteś bardzo odważna, moja droga, ale to nie

wystarczy – sir Alric uśmiechnął się ponuro. – Albo
połączysz się z nim, albo go pokonasz. Nie możesz od niego
uciec.

– Mogę spróbować.

203

background image

– Nigdy nie będziesz w stanie uciekać dostatecznie

szybko – ton jego głosu był znacznie milszy niż jego słowa. –
Nigdy.

Z zakłopotaniem bawiła się swoim bukiecikiem.

Isabella wybrała oszałamiającą białą orchideę z rośliny, którą
dostała od Jake’a. Cassie nie może jej zniszczyć. Zamiast
tego zaczęła skubać paznokcie, potem splotła ręce.

– Proszę mówić dalej.
– Nie wszyscy jesteśmy źli, Cassie. Poznałaś

najgorszych z nas. Musisz wrócić, żeby poznać najlepszych.

Zacisnęła usta.
– Nie chcę mieć do czynienia z żadnych z was.
– Uwierz mi, to nie wchodzi w grę. Przykro mi.

Powinienem był poważniej potraktować śmieszne fantazje
Estelle, ale nie sądziłem, że ośmieli się mi sprzeciwić. Masz
w sobie upartego ducha, Cassie. Upartego i nieprzyjaznego.

– Połowę – poprawiła go Cassie. – Połowę upartego i

nieprzyjaznego ducha.

Dyrektor zawahał się, odetchnął głęboko.
– Który wciąż potrzebuje się żywić.
Z cichym jękiem dziewczyna schowała twarz w

dłoniach.

– Musiałaś się tego domyślać. Teraz rozumiesz?

Musisz wrócić do Akademii Darke a.

Nie odezwała się, nie chciała nawet na niego spojrzeć.
– Kiedy wrócisz po Nowym Roku, będziesz

desperacko potrzebowała się pożywić. Duch zacznie już
rosnąć, tworzyć sobie potrzebny dom. To zabiera sporo
energii życiowej, Cassie, uwierz mi.

– A co, jeśli go zagłodzę? – warknęła.
– Zaufaj mi, będziesz się pożywiać – brzmiał smutno.

– Jeszcze nie wiesz jak, nie robiąc krzywdy. Moim zadaniem

204

background image

jest ciebie tego nauczyć.

– Nigdy nikogo nie skrzywdzę – powiedziała

zdecydowanie.

– Ależ skrzywdzisz, kiedy zrobisz się wystarczająco

głodna. To znaczy, kiedy duch zgłodnieje. Będziesz się
pożywiać i możesz kogoś zabić. Czy tego właśnie chcesz?

Cassandra wolno pokręciła przecząco głową.
– Będziesz się żywić. Będziesz to robić całe swoje

życie. Będziesz czerpać pożywienie od nieznajomych, od
znajomych, od tych, których pokochasz.

– Nie – zaprzeczyła z desperacją.
– Tak. Twój duch daje ci urodę, siłę i potęgę. Myślisz,

że dostajesz to za nic? – Teraz w jego głosie słychać było ból
i melancholię, jakby jego głowa pękała od wspomnień.
Dziewczyna zorientowała się, że drży – On wysysa z ciebie
życie, Cassie. Dlatego musisz wysysać je z innych.

– Och. – Przypomniała sobie o Alice, zacisnęła

powieki. – O Boże.

– Jeśli się nie pożywiasz, duch w tobie umiera, a ty

razem z nim. Ale do tego nie dojdzie. Wcześniej zaczniesz
zabijać. Nie będziesz w stanie się powstrzymać. Nauczę cię
pożywiać się bez zabijania.

– Nauczy mnie pan? W jaki sposób? Szczury

laboratoryjne? Moi przyjaciele?

Po raz pierwszy nie mógł spojrzeć jej w oczy. Kiedy

się odezwał, jego głos był bezbarwny, pozbawiony emocji.

– To cena, którą płacą nasi uczniowie. Cena za bycie

tutaj – jego usta wykrzywił pozbawiony wesołości uśmiech. –
Cena za... przywileje.

Nie mogła powstrzymać jęku obrzydzenia, cofnęła się,

ale on nagle złapał ją za ramię i zmusił, żeby spojrzała mu w
twarz.

205

background image

– A więc, panno Bell, umrzesz czy zabijesz? Czy też

zrobisz, co należy i wrócisz do akademii?

Cassie gapiła się na niego, zdecydowana wytrzymać

ten wzrok, ale jego oczy ją przerażały. Myślała, że czuła już
przerażenie, ale nie takie. Kiwnęła głową.

Odetchnął z zadowoleniem.
– Dobrze. Dobrze! Przykro mi, że to konieczne, Cassie

– jego głos znowu złagodniał. – Czy mogę dla ciebie zrobić
coś jeszcze?

Przeszukała wzrokiem parkiet i dla otuchy dotykając

ręki marmurowej Kasandry, kiwnęła potakująco głową. Ale
odczekała, aż jej głos stanie się równie spokojny.

– Gdzie jest Ranjit?

206

background image

E

PILOG

Na dziedzińcu było ciemno i cicho, dobiegał tu tylko

przytłumiony szum rozmów, muzyki, śmiechu i
wszechobecne pulsowanie basu oraz bardzo odległe odgłosy
miasta. Żadnych włóczących się po nocy ciekawskich. Jake
był zajęty czym innym.

– Wrócisz? – zapytała go.
– Nie wiem – zagryzł palec, unikając jej wzroku. – To

niedokończona sprawa, Cassie. Ale co mam robić? – W
końcu zebrał się na odwagę i spojrzał jej w oczy. – Jeśli
Akademia Darke’a zostanie zniszczona, ty też ucierpisz.
Jesteś teraz jedną z nich.

Cassie zadrżała. Ale ufała Jake’owi. Nie skrzywdziłby

jej, żeby dotrzeć do prawdy i pomścić Jess. Byli przyjaciółmi.
I Jake musi wrócić do akademii. Musi. Niedokończona
sprawa. A poza tym, Isabella wylewała morze łez z powodu
najmniejszej nawet wzmianki, że chłopak może nie wrócić.
Cassie nie była pewna, czy poradziłaby sobie z dramatycznie
złamanym sercem współlokatorki, gdyby okazał się
bydlakiem i nie wrócił w drugim semestrze.

Nie było tak zimno jak wcześniej. Cassie policzyła

schody prowadzące na dziedziniec: trzynaście. Dokładnie tak,
jak powiedziała Estelle tego pierwszego dnia.

Śmieszne. Nie myślała już o niej jako o madame

Azzedine.

Nad brzegiem sadzawki w świetle księżyca siedziała

ciemna postać. Nie podniósł głowy, kiedy szła w jego stronę,
zajęty energicznym rozrywaniem czegoś, co trzymał w
dłoniach. Kiedy podeszła bliżej, zobaczyła, jak do zielonej
sadzawki wpadają czarne, aksamitne kawałki.

207

background image

– Czy one nie są rzadko spotykane?
Ranjit nie uśmiechnął się.
– Niezwykle rzadko.
Usiadła obok niego na rzeźbionej kamiennej krawędzi

sadzawki. Cień Ledy padał na ziemię, łabędź u jej szyi
nadawał mu potworny kształt.

– Piękna sukienka – odezwał się w końcu. –

Wyglądasz, hmm... pięknie.

– Dzięki. – Zaczerwieniła się, mając nadzieję, że on

tego nie zauważy, rumieniec nie pasował do koloru jedwabiu.

– Jak się nazywa ten odcień?
– Nie wiem. Żółty? Jasnozielony?
Wrzucił ostatni zgnieciony srebrzysty płatek orchidei

do sadzawki.

– Wydaje mi się, że to chartreuse.
– Nieźle – powiedziała Cassie. Wodziła palcem po

wodzie, o jej skórę ocierały się wodorosty. Patrzyła, jak
odbicie księżyca rozpada się i odnawia. – Co się ze mną
stanie?

Otworzył usta i je zamknął, a w końcu powiedział:
– Nie wiem.
– O, świetnie. Sir Alric też nie wie.
Zaśmiał się sucho:
– Widzisz, nigdy wcześniej rytuał nie został

zakłócony.

Kiwnęła głową, skubiąc łodygę orchidei, oplatającą

kamienny brzeg sadzawki.

– Jestem wyjątkowa, wiem.
– Uhm. Bardzo. – Z półuśmiechem uszczknął kolejny

kwiat, wyrywając jego korzeń z kamienia. – Wiesz, że nie są
pasożytami?

– Co?

208

background image

– Orchidee. Nie są pasożytami, to epifity. Rosną na

innych roślinach, ale nie zabijają swojego gospodarza. One...
współegzystują z nim.

– Ach tak?
Zaśmiał się:
– Tak.
– Narobiłeś sobie kłopotów, Ranjit?
– Wiesz, że pierwszy raz nazwałaś mnie po imieniu? –

Wzruszył ramionami: – Niektórzy z Wybranych... tak, są
rozgniewani. Ale to, co zrobili, było złe. To, że pomogli
madame Azzedine. Nie muszę się ich bać. Jeśli już, to oni
powinni bać się mnie. – Jego uśmiech nie do końca podobał
się Cassie. – Oczywiście, nie obawiają się mnie. Boją się
tego, co jest we mnie.

Zadrżała.
– Czyli czego właściwie, Ranjit? – Teraz, kiedy

zaczęła używać jego imienia, trudno jej było przestać.

– Jednego z najgorszym mrocznych duchów.

Najsilniejszego, najstarszego, najbardziej...

– Wrednego – zasugerowała.
– Uhm. – Spięty uśmiech. – Najbardziej wrednego.
– Bo wiesz – powiedziała – założyłam, że ten Kateriny

taki był.

– Nie. Ja i mój duch? Mamy konflikt

charakterologiczny.

– A wiesz? Sądzę, że ja, to znaczy my, jesteśmy w tej

samej sytuacji.

– A wiesz – zaśmiał się sucho – chyba masz rację.
Cassie zanurzała palce w lodowatej wodzie, dopóki

nie zaczęły boleć.

– Katerina. Czy ona... czy ona zawsze była taka? Czy

wcześniej była inna? Zanim została wybrana?

209

background image

– Och, zawsze trochę taka była. – Wzruszył

ramionami. – Zły duch, paskudna osoba? To niezbyt dobre
połączenie. Weźmy Cormaca, ma dobrego ducha, ale wiesz
co? Zawsze był trochę buntownikiem i wciąż nim jest.
Ayeesha: dobry duch i miła dziewczyna. To synergia.

– A ty i ja?
– Dwa z najgorszych, Cassandro. – Wydawał się

smutny, ale jego intensywne spojrzenie sprawiało, że
przechodziły ją dreszcze i nie było to nieprzyjemne uczucie.
– Dwa złe duchy, dwie całkiem porządne osoby. Bo nie
sądzę, żebyś była w czymkolwiek gorsza ode mnie. – Na jego
ustach pojawił się nieco krzywy uśmiech. – Nie wiem, co z
nami będzie. Chyba musimy poczekać i się przekonać.

– Aha – Cassie odchyliła się, przyglądając się Ledzie,

wciąż z rozmarzeniem wyciągającej dłonie do okrutnego
łabędzia. – Gdzie będzie w następnym semestrze? Mam na
myśli akademię. Zakładam, że wiesz?

– Tak. Przenosimy się do Nowego Jorku.
Nowy Jork! Kiwnęła głową, powstrzymując uśmiech i

starając się wyglądać na choć trochę rozczarowaną.

– Nie będę tęsknić za tym łabędziem.
– Nie będziesz musiała. Rzeźba przenosi się wszędzie

z akademią. Wszystkie rzeźby są jej częścią. I ci mali
ulubieńcy sir Alrica też – wściekłym ruchem zerwał kolejną
orchideę. – Jesteśmy tutaj dla wygody bogów, Cassie. Albo
jesteśmy tutaj, aby dręczyć śmiertelników i dobrze się bawić.
Bogowie i potwory. Zależy, z której strony na to spojrzysz. –
W jego uśmiechu nie było radości. – Rozumiesz?

– Rozumiem – powiedziała, mrugając. – Rozumiem

oba spojrzenia.

Przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego, a potem

się zaśmiał.

210

background image

– A więc – zmieniła temat – co do tego braku

akceptacji.

Spojrzał na nią pytająco i nerwowo.
– Ja. Pamiętasz? Nie chodziło o to, że mnie nie lubisz,

tylko że nie możesz zaakceptować.

– Uhm...
– A teraz?
Ranjit potarł skronie.
– A teraz? Co masz na myśli?
– Jak na kogoś z kilkoma wiekami doświadczenia –

szepnęła – nie jesteś specjalnie bystry, prawda? –
Przyciągnęła go do siebie i pocałowała, myśląc: całuję
chłopaka, nie ducha. I lubię go... Tak. Część Ranjita może i
ma kilkaset lat, ale co znaczy mała różnica wieku? Wszystko
w porządku. Nie wysysał z niej energii życiowej, zabrakło jej
tchu, ale słyszała jego oddech: trochę przyspieszony, trochę
stęskniony. Podobnie jak jej oddech.

Oczywiście, że go lubisz. Ja też, moja droga!
– Estelle! – Cassie oparła się o pierś Ranjita i odsunęła

się od niego. – Idź do diabła!

– Cassandra?
– W porządku, w porządku – przyciągnęła go z

powrotem i znowu pocałowała. – Po prostu przez chwilę było
nas troje.

Zaśmiali się, a potem chłopak zamilkł.
– Wrócisz, prawda? – Uśmiechnął się nerwowo. – W

przyszłym roku? Wrócisz do akademii, Cassandro?

– Pewnie. – Jej uśmiech zgasł. – Jake też, jak sądzę.
– On chce mnie zniszczyć – Ranjit się skrzywił.
– Tak. Uważa, że ma powód.
– A ty?
– Nie – zdecydowanie pokręciła głową. – Ja ci wierzę.

211

background image

Dlatego muszę wrócić. Żeby nie przetrzepał ci tyłka. –
Odwzajemniła jego uśmiech. – I jest ktoś, z kim muszę się
rozprawić. Słyszysz, Estelle?

Cisza.
Chłopak wziął ją za rękę i ścisnął jej palce.
– Chciałbym, żeby ci się udało, Cassie. Chciałbym

móc walczyć z moim. Ale teraz jesteśmy jednością. Złączeni
na zawsze. Jak można walczyć z samym sobą?

Zamyślona cofnęła dłoń, a potem podniosła jego rękę

do ust i pocałowała. Uśmiechając się, odpięła swój bukiecik,
otworzyła jego dłoń i położyła na niej białą orchideę.

– Jeśli nie zaryzykujesz, mój śliczny...
Tym razem się nie uśmiechnął.
– Nie znałaś Estelle zbyt dobrze, prawda?
– Ha! Zaczynam ją poznawać – mrugnęła do niego

łobuzersko. – Lubi cię.

– Tego się właśnie boję.
Wyglądał tak smutno i poważnie, że Cassie też

natychmiast posmutniała.

– Nie chcę wiedzieć, jaka jest. Albo co robiła lub kim

była. – Zrobiła minę. – Nie muszę, prawda?

– W każdym razie nie dzisiaj. – Dotknął kciukiem jej

dolnej wargi. – Wiesz co?

– Co?
Światło i muzyka wylewały się na górny stopień

schodów przed wejściem szkoły. Ranjit przypiął orchideę z
powrotem do gorsu sukienki Cassie i wziął dziewczynę za
rękę.

– Lubię, kiedy posyłasz Estelle do diabła. Każ jej tam

iść na następne kilka godzin.

– Tylko kilka godzin?
– Uhm. To wszystko, co dostaniesz, ale dość długo, by

212

background image

zatańczyć. – Rozweselony pomógł jej wstać. – Znasz ten
taniec?

– Nie – powiedziała Cassie. – Ale nauczę się. Po to

dostałam się do ekskluzywnej szkoły.

Tylko dzisiaj, pomyślała, chowając twarz w jego

koszuli i wdychając jego jakże ludzki zapach. To było w
porządku, było dobre. Tylko dzisiaj byli po prostu
chłopakiem i dziewczyną, i nikim i niczym innym, i tańczyli
pod rozgwieżdżonym paryskim niebem. I niech diabeł bierze
jutro. Choć miała nadzieję, że nie będzie miał okazji.

213


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Poole Gabriella Akademia Mroku 01 Wybrańcy losu [ofic popr] 1
Poole Gabriella Akademia Mroku 02 Więzy Krwi (popr )
Major Ann Wybrańcy Losu 01 Debiutantki 02 Frankie
01 Wybrane zaburzenia gospodarki węglowodanowejid 2675 ppt
KNR 2 01 WYBRANE (1)
Wybranka Ognia - rozdział 5, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Wybranka Ognia - rozdziały 0-3, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Wybranka Ognia - rozdział 4, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Rozdział VII (2), &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Zasada superpozycji (z korekta), Politechnika Poznańska, Elektrotechnika, Teoria obwodów, Laboratori
tabele pomiarowe, Politechnika Poznańska, Elektrotechnika, Teoria obwodów, Laboratoria, 01. Wybrane
Zasada superpozycji (Tomay2), Politechnika Poznańska, Elektrotechnika, Teoria obwodów, Laboratoria,
Świat nocy 02 01 Wybrani
Browning Dixie Wybrańcy Losu Kobieca intuicja
Mortimer Carole Wybrancy losu
R A Salvatore Ścieżki Mroku 01 Bezgłośna Klinga
Salvatore R A Drizzt 11 Ścieżki Mroku 01 Bezgłośna Klinga

więcej podobnych podstron