background image

 

Jo Morrison 

 

Miłość na wszystkie pory 

roku 

 

background image

PROLOG  

 
Czuł  jej  zbliŜanie  się  równie  wyraźnie,  jak  zapach  ziemi  przed  pierwszym 

deszczem  po  letnich  upałach.  Lecz  w  tym  roku,  podobnie  jak  pierwszy  deszcz, 
przychodziła za późno. Jego uczucia obumarły, tak jak łany zbóŜ w czasie upałów. 

Teraz była juŜ jesień. Pora, aby podłoŜyć na ściernisku ogień i zaorać spieczoną 

ziemię, Ŝeby zebrała siły przed następną wiosną. 

Tanner,  oparty  o ciągnik,  przemierzał  wzrokiem  horyzont. Czekał  na  moment, 

w którym dostrzeŜe maleńką figurkę maszerującej ku niemu przez bezkresne pola 
Jodi. Nie miał pojęcia, co jej właściwie powie. Wiedział tylko, Ŝe jeŜeli chce mieć 
jeszcze  kiedyś  w  sercu  miejsce  na  nową  miłość,  to  będzie  musiał  teraz  spopielić 
starą jak jesienne ściernisko. 

Kiedy  ją  wreszcie  ujrzał,  była  zrazu  tylko  maleńką  plamką  na  horyzoncie, 

nabierającą  znajomego  kształtu  w  miarę,  jak  zbliŜała  się  do  niego.  Kiedy  juŜ  ją 
było  wyraźnie  widać,  wyglądała  ze  swoimi  błękitnymi  oczami  i  burzą  złotych 
włosów  dokładnie  tak  samo  jak  w  snach,  które  śnił  przez  długie  miesiące  jej 
nieobecności. 

Szła  ku  niemu  miarowym,  równym  krokiem,  którym  przemierzyła  juŜ  dwa 

kontynenty.  Nie  miała  ze  sobą  nic  oprócz  niewielkiego  czerwonego  plecaka, 
wypłowiałego  od  słońca  i  deszczu.  Stanęła  tuŜ  przed  nim,  w  zasięgu  ręki.  Nie 
ruszył się. Wiedział, Ŝe Jodi nie dotknie go pierwsza, nigdy tego nie robiła. 

– Spóźniłaś się. 
– Lepiej późno niŜ wcale – odparła. 
– Nie sądzę. 
– Och, nie chcesz się chyba kłócić. 
– Nie chcę, ale muszę ci coś powiedzieć. – Mówił powoli, z trudem, tak jakby 

kaŜde słowo dobywał z samego dna serca. Nie mógł patrzeć jej spokojnie w oczy. 
Odwrócił głowę i spojrzał na rozległe pola. 

– Czekałem. Przez całe długie lato. A ty nie przyszłaś. 
Nie zadzwoniłaś. Nawet nie napisałaś paru słów. Nie dałaś znaku Ŝycia. 
– Przepraszam – szepnęła. 
Kompletnie zapomniał o  tym,  Ŝe obiecał sobie  zachować zimną  krew.  Obrócił 

gwałtownie głowę. W twarzy miał tyle gniewu, Ŝe Jodi cofnęła się odruchowo. 

–  Przepraszam?!  Tylko  tyle  masz  mi  do  powiedzenia?  Przepraszam! 

Zamartwiam  się  o  ciebie  miesiącami,  nie  wiem,  czy  jeszcze  w  ogóle  Ŝyjesz,  a 

background image

wszystko, co masz mi do powiedzenia, to przepraszam? 

Jak  skarcone  dziecko  spuściła  głowę  i  zaczęła  bezradnie  wykręcać  palce. 

Ledwo słyszalnym głosem powtórzyła: 

– Przepraszam. 
Tanner  dygotał  ze  złości.  ZałoŜył  ręce  na  piersi,  starając  się  opanować.  Nie 

wiedział,  co  by  zrobił,  gdyby  jej  teraz  dotknął.  Równie  dobrze  mógłby  ją 
przygarnąć do piersi i obsypać pocałunkami albo udusić. Albo jedno i drugie. 

Jodi  otworzyła  usta,  Ŝeby  coś  powiedzieć,  ale  tylko  westchnęła.  Wreszcie 

wyszeptała: 

– Parę razy juŜ miałam słuchawkę w dłoni, ale – zawahała się – po prostu nie 

wiedziałam, co ci mam powiedzieć. 

–  Nie  wiedziałaś?  MoŜe  trzeba  było  powiedzieć  po  prostu  „Cześć,  Tanner, 

jestem  w  drodze  do  domu"  albo  „Cześć,  Tanner.  śyję.  W  tym  roku  będę  trochę 
później". Czy to naprawdę takie trudne? 

Nie zaskoczyło go, kiedy zrobiła pierwszy krok. Jodi zawsze czuła się lepiej w 

ruchu. 

– Nie chciałam się z tobą spierać przez telefon, a wiesz sam, Ŝe nie umiem pisać 

listów. Próbowałam, ale – nie była w stanie dokończyć. 

– Gdzie się, do diabła, podziewałaś, Jodi? Czy to wszystko było naprawdę takie 

waŜne, Ŝe nie mogłaś wrócić latem? 

– Trafiłam daleko na północ. Do Alaski. I Kanady. 
Nigdy  jeszcze  tam  nie  byłam.  Zawsze  wracam  latem,  ale  na  północy  jest  za 

zimno, Ŝeby podróŜować kiedy indziej niŜ latem. 

–  To  było  waŜniejsze  niŜ  przyjazd  tutaj?  WaŜniejsze  niŜ  to,  Ŝebyśmy  byli 

razem? 

ZauwaŜył, jak boleśnie drgnęła jej twarz na te słowa. 
–  Wiedziałeś  przecieŜ,  Ŝe  w  końcu  wrócę.  Czy  to  naprawdę  ma  znaczenie, 

kiedy? 

– Tak, to ma znaczenie. Wiem juŜ, jak to jest, gdy cię nie ma jesienią. Wiem, 

jak  to  jest,  gdy  zimą  kładę  się  sam  do  pustego  łóŜka.  Wiem,  jak  to  jest  wiosną, 
kiedy nie mam się z kim podzielić radością z tego, Ŝe wszystko dokoła budzi się do 
Ŝ

ycia.  Teraz  wiem  juŜ,  jak  to  jest  nie  mieć  ciebie  przez  wszystkie  pory  roku.  To 

było piekielnie długie lato, Jodi. 

– Wiem. Słyszałam, Ŝe była susza. 
Roześmiał się gorzko. 
– Nie chodzi mi o pogodę. Nie zniosę tego dłuŜej. 

background image

JeŜeli nie masz zamiaru zostać tu wreszcie na dobre, to lepiej ruszaj od razu w 

swoją drogę. 

– Nie mówisz tego serio – powiedziała Jodi. 
–  Owszem,  bardzo  serio.  –  Mówił  cicho,  niemal  szeptem,  jakby  lękał  się 

usłyszeć własne słowa. – Potrzebuję kogoś, kto naprawdę będzie chciał ze mną Ŝyć. 

Na  stałe.  Nie  kogoś,  kto  będzie  przychodził  i  odchodził  jak  deszcz  niesiony 

wiatrem. 

– Nie umiem się zmienić, Tanner. 
– Chciałaś powiedzieć, Ŝe nie chcesz. 
– Chciałam powiedzieć, Ŝe nie umiem... i nie chcę. 
– Nawet dla mnie? Nawet dla nas? 
–  Zwłaszcza  dla  nas.  Znienawidzilibyśmy  się,  gdybyśmy  musieli  być  zawsze 

razem. 

Poderwał głowę. 
– Zawsze bym cię kochał, Jodi. 
– Gdyby tak było, to kochałbyś mnie i teraz. 
Kochałbyś mnie i gdy tu jestem, i gdy mnie nie ma. 
Kiedy odchodzę i kiedy wracam. Kochałbyś mnie taką, jaką jestem. 
– W takim razie będę się musiał nauczyć, jak cię nie kochać, bo nie jestem juŜ 

w stanie tego dłuŜej znosić. 

Powoli  wyciągnął  rękę.  Nie  dotykając  jej  ciała,  wziął  w  palce  cieniutki  złoty 

łańcuszek i wydobył spomiędzy piersi Jodi złoty medalik. Jego spojrzenie padło na 
wyrytą na blaszce inskrypcję: „Jeśli coś kochasz, to nie zabieraj mu wolności. Jeśli 
samo  wraca  do  ciebie,  wtedy  jest  twoje",  a  pod  spodem,  mniejszymi  literkami: 
„Wróć. Kocham Cię. Na zawsze. Tanner. " 

Nie było sensu czytać tego na głos. Oboje świetnie pamiętali te słowa. Tanner 

dał  Jodi  medalik,  kiedy  pierwszy  raz  wyruszała  w  drogę.  Ilekroć  się  potem 
rozstawali,  zawsze  przez  chwilę  trzymał  go  w  palcach.  Na  złotej  blaszce  było 
wypisane wszystko, co miał jej do powiedzenia. 

– Zawsze wracam, Tanner. 
–  Tylko  po  to,  Ŝeby  mnie  znowu  opuścić.  Nie  jesteś  moja.  –  Wziął  głęboki 

oddech  i  powtórzył  to,  co  napawało  go  największym  lękiem.  –  JeŜeli  nie  masz 
zamiaru zostać tu na dobre, to ruszaj w drogę, Jodi. Zawsze dawałem ci wolność. 
Teraz kolej na ciebie. 

– Nigdy cię w niczym nie krępowałam – zaprotestowała. 
– Nie, tylko prosiłaś, Ŝebym na ciebie czekał. śebym odłoŜył wszystkie swoje 

background image

pragnienia  i  potrzeby  na  bok,  dopóki  nie  wrócisz  ze  swojej  wędrówki  za  czymś, 
czego  nawet  nie  potrafię  zrozumieć.  Czekałem  na  ciebie  przez  całe  lata,  Jodi,  i 
teraz  wiem,  Ŝe  to były lata  zmarnowane,  jakbym  przesiedział je  w  więzieniu.  Nie 
zostawiły mi nic, prócz siwych włosów i bólu w sercu. 

–  Zawsze  mogłeś  jechać  ze  mną.  Pamiętasz  to  lato,  zaraz  po  skończeniu 

college'u? Podobało ci się wtedy, zawsze tak mówiłeś. 

– Tak, podobało mi się. Ale to było dobre na jeden raz. Tu jest mój dom, Jodi. 

Nie nadaję się na wiecznego wędrowca. 

Przez chwilę, która ciągnęła się, jak im się zdawało, w nieskończoność, patrzyli 

sobie w oczy, nie znajdując słów poŜegnania. 

Po policzku Tannera spłynęła samotna łza. Jodi otarła ją dłonią, nie zwaŜając na 

własne mokre policzki. 

– Wrócę, Tanner. 
– Nie będę na ciebie czekał – ostrzegł ją. 
– Masz kogoś? – nie mogła się powstrzymać. 
–  Nie  mam,  ale  będę  miał.  Nie  zamierzam  spać  samotnie  przez  kolejną  długą 

zimę. 

Jodi  drgnęła,  jakby  ją  uderzył.  Zebrała  w  sobie  siły,  podniosła  z  ziemi  stary 

plecak i cięŜkim krokiem ruszyła przez ściernisko. 

W pewnym momencie odwróciła się i szła tyłem, cały czas patrząc na Tannera. 

Wiatr przyniósł mu jej ostatnie słowa, wykrzyczane niemal zza horyzontu. 

– Zawsze wracam, Tanner McNeil! Zawsze! 
I wtedy zaczął padać deszcz. 
 

background image

Rozdział 1 

 
 Mówię wam, Ŝe miał największe... – Lara urwała, kiedy zorientowała się, Ŝe 

koleŜanki  patrzą  gdzieś  za  nią,  w  kierunku  drzwi.  Odwróciła  głowę  i  zobaczyła 
nowego przybysza, zmierzającego w stronę baru. 

Towarzyszki Lary natychmiast zapomniały o jej historii. 
– Ciekawa byłam, czy się dzisiaj pokaŜe – odezwała się Kelly. 
– Ciekawsze, czy z kimś pojedzie do domu – powiedziała Susan. 
–  Tylko  pamiętaj,  jeŜeli  będzie  szukał  ochotniczki,  to  ja  jestem  pierwsza  na 

liście. 

– Proszę bardzo. Kto by tam chciał wykorzystywać takiego biedaka. 
– No wiesz, w naszym wieku nie mamy za duŜego wyboru. 
–  Przepraszam  –  Lara  przerwała  przyjaciółkom  –  czy  moŜecie  mi  wreszcie 

powiedzieć, o kogo wam chodzi? 

– Bardzo mi przykro, ale sama jesteś sobie winna. 
Tak to jest, gdy ktoś nie siedzi na tyłku, tylko lata po świecie. Nie wiesz, co się 

tutaj dzieje. 

– Przestań, Susan! – upomniała podniesionym głosem Kelly. – Bo jeszcze Lara 

wróci do miasta. 

–  Poklepała  dziewczynę  po  ręce  i  dodała:  –  Nic  się  nie  martw,  juŜ  ja  ci 

wszystko opowiem, kto z kim i tak dalej. 

–  Będę  ci  bardzo  wdzięczna.  Zacznijmy  najlepiej  od  razu,  od  tego  zalanego, 

przystojnego faceta przy barze. 

Obie kobiety, z zapałem podjęły temat. 
– To Tanner McNeil. Nie pamiętasz go? 
– Nie wydaje mi się. 
– No pewnie, Ŝe nie pamięta, Kelly. PrzecieŜ Lara była parę klas niŜej od nas, a 

Tanner przynajmniej o dwie wyŜej. 

– No tak, to prawda. Zapomniałam juŜ, Ŝe z niej taki dzieciuch. 
Lara uśmiechnęła się. 
– Ładny mi dzieciuch. Mam juŜ dwadzieścia osiem lat. 
– Kobieta dojrzewa po trzydziestce. Sama zobaczysz. 
– Nie zwracaj na nią uwagi, Laro. Przed tygodniem skończyła trzydziestkę i do 

tej  pory  nie  moŜe  się  pozbierać  po  tym  ciosie  –  oświadczyła  Susan  z  wyŜszością 
kogoś, kto sam przeŜył fatalny moment dobre pół roku temu. 

background image

– No więc, moje matrony, zdradźcie wreszcie, kto to taki ten cały McNeil? 
– Nie popędzaj nas, bo w ogóle cię nie zapoznamy z najświeŜszym kąskiem w 

całym Morristown. 

– To znaczy, Ŝe się rozwodzi? – Lara z miejsca spojrzała na gościa przy barze 

jak na potencjalnego klienta swojej kancelarii adwokackiej. 

– No, nie całkiem. On i Jodi nigdy nie byli małŜeństwem. 
– Chcesz powiedzieć, Ŝe Ŝyli w grzechu? Tu? W Morristown? 
– CóŜ, trudno byłoby powiedzieć, Ŝe Ŝyli razem. 
Przez większą część roku Jodi włóczyła się po kraju. 
– Co masz na myśli? I kim ona w ogóle jest? 
– Jodi Forest. Tanner spotkał ją w college'u w Arkansas i... 
–  I  –  przerwała  przyjaciółce  Susan  –  jak  skończyli  naukę,  to  powędrowali 

razem aŜ do Kalifornii, Ŝeby zobaczyć kawałek świata. Jesienią Tanner wrócił, ale 
sam.  Jodi  pojawiła  się  dopiero  na  wiosnę  i  spędziła  z  nim  lato  na  farmie,  którą 
prowadził po śmierci dziadka, starego McElroya. 

– W kaŜdym razie – podjęła opowieść Kelly – była z nim przez lato, a jesienią 

znowu zniknęła. I tak juŜ było zawsze, aŜ do tego roku. Jodi nie pojawiła się przez 
całe lato. Wróciła dopiero w październiku, ale nie spędziła u Tannera nawet jednej 
nocy i tego samego dnia, którego się zjawiła, ruszyła dalej! 

– Nie mogła wybrać gorszego momentu – dodała Susan. – To było wyjątkowo 

cięŜkie  lato.  Zostawić  faceta  samego  w  takim  okresie.  Naprawdę,  dla  niego  to 
lepiej, Ŝe się w końcu rozstali. 

–  Dla  niego  i  dla  nas.  Teraz  przynajmniej  któraś  z  nas  ma  u  niego  szansę.  – 

Kelly wyszczerzyła zęby w uśmiechu. 

– Zaraz, zaraz. – Lara uniosła ręce, prosząc tym gestem o ciszę. – Dlaczego ona 

zjawiała się tylko w lecie i co się właściwie stało w tym roku? 

Susan i Kelly zgodnie wzruszyły ramionami. 
– Tego to juŜ nie wie nikt, oprócz Tannera. 
–  Nie  wierzę  –  powiedziała  Lara.  –  Chcecie  mi  powiedzieć,  Ŝe  w  Morristown 

moŜe się utrzymać jakiś sekret? I to tak długo... siedem, osiem lat? 

– Jak widać moŜe, naprawdę nikt nic o niej nie wie. 
To nie jest dziewczyna z naszych stron. Prawie nie zaglądała do miasta, a jeŜeli 

nawet,  to  z  nikim  nie  rozmawiała  –  usprawiedliwiała  swoją  kompromitującą 
niewiedzę Susan. 

– Sam Tanner teŜ jest wyjątkowo małomównym facetem – dorzuciła Kelly. 
Wszystkie  skierowały  oczy  na  męŜczyznę,  będącego  tematem  ich  rozmowy  i 

background image

stwierdziły, Ŝe i on nie odrywa od nich wzroku. 

Patrząc w ich stronę, słuchał czegoś, co mówił nachylony ku niemu barman. 
– Musiał go pytać o Larę – szepnęła Susan. – Nas przecieŜ zna. 
– Cholera – zaklęła Kelly – Ŝe teŜ w chwili, kiedy wreszcie nadarza się okazja, 

musi  się  tu  napatoczyć  to  słodkie  stworzenie.  To  niesprawiedliwe.  Wy  obie 
zdąŜyłyście  juŜ  rozczarować  się  do  małŜeństwa.  Mam  chyba  prawo  do  tego 
samego, zanim wy zaliczycie powtórkę. 

– Oj, cicho bądź, Kelly. MoŜe się pyta barmana, czy kupiłaś bilet na przyjęcie 

gwiazdkowe.  Poza  tym,  skoro  nie  wiesz,  co  się  dokładnie  stało,  to  skąd  moŜesz 
mieć pewność, Ŝe ze sobą zerwali? 

–  Dopóki  Tanner  był  z  Jodi,  nigdy  nie  pił  i  nawet  nie  spojrzał  na  Ŝadną 

dziewczynę.  Choć  jej  nie  było  całymi  miesiącami.  Po  prostu  siedział  w  domu  i 
czekał,  aŜ  ona  wróci.  Ale  od  października  co  dzień  wychodzi  z  baru  kompletnie 
zalany, a chłopaki mówią, Ŝe jeździ do Memphis i ugania się za dziewczynami. 

– MoŜe tu, na miejscu, nie widzi nic ciekawego? 
–  Powiedz  raczej  „nie  widział".  Na  twój  widok  wyraźnie  zmienił  zdanie.  – 

Kelly skinęła głową. – Wybiła twoja godzina, Laro. 

Lara  uniosła  wzrok  i  ujrzała  zbliŜającego  się  do  stolika  Tannera.  Szedł, 

wyraźnie w nią zapatrzony, i niósł dwie szklanki. 

Szuranie odstawianych krzeseł natychmiast przywróciło jej przytomność. 
– Poczekajcie! Nie moŜecie mnie tak zostawić! 
– Nie ma sprawy, Laro. MoŜe to i nie po kolei, ale nie będziemy ci tego miały 

za złe. – Przyjaciółki opuściły stolik, pozostawiając ją sam na sam z nadchodzącym 
męŜczyzną. 

–  No,  ładnie  –  jęknęła.  Choć  Tanner  był  niewątpliwie  przystojny,  nie  miała 

wątpliwości,  Ŝe  pijany,  nieszczęśliwy  męŜczyzna  nie  jest  towarzystwem,  jakiego 
jej  w  tej  chwili  potrzeba.  Zanim  jednak  zdąŜyła  podjąć  jakąś  decyzję,  wysoki 
farmer pochylał się juŜ nad nią z uśmiechem. 

– Cześć. 
Lara z wysiłkiem przełknęła ślinę i uniosła wzrok. 
– MoŜna się przy siąść? 
Chciała  powiedzieć,  Ŝe  miejsca  są  zajęte,  ale  zamiast  tego  mimowolnie 

wykonała zapraszający gest. 

– Proszę bardzo. 
Tanner usiłował odsunąć krzesło, poniewaŜ jednak miał zajęte ręce, sprawa nie 

była  taka  prosta.  Zaambarasowany  spoglądał  na  przemian  to  na  szklanki,  to  na 

background image

oporne krzesło. 

– Pomogę ci – zaproponowała w końcu Lara. 
– Nie, nie, poradzę sobie. 
– To moŜe w takim razie potrzymam drinki? 
– Nie, nie, dziękuję, naprawdę sobie poradzę. 
Jeszcze przez chwilę oceniał skupionym wzrokiem sytuację, po czym twarz mu 

pojaśniała, jakby wreszcie wpadł na szczęśliwe rozwiązanie. 

Oderwał  jedną  stopę  od  podłogi  i,  nie  bez  wysiłku  zachowując  chwiejną 

równowagę,  zaczął  ciągnąć  ku  sobie  krzesło  czubkiem  buta.  Kiedy  juŜ  udało  mu 
się  je  trochę  odsunąć  od  stołu,  wśliznął  się  na  siedzenie  nieoczekiwanie  płynnym 
ruchem.  Wszystko  to  zrobił,  niemal  nie  rozlewając  zawartości  trzymanych  w 
rękach  szklanek.  Kiedy  juŜ  siadł,  spojrzał  na  Larę  z  tryumfem  i  uśmiechnął  się 
szeroko. 

–  Świetnie  sobie  poradziłeś.  –  Ona  teŜ  nie  potrafiła  powstrzymać  uśmiechu. 

Wyraz twarzy Tannera nasunął jej myśl o dwuletnim siostrzeńcu. 

– Dziękuję – odpowiedział powaŜnym tonem. 
– To efekt treningu. 
Teraz juŜ Lara musiała głośno się roześmiać. 
– To widać. 
Tanner podsunął jej szklankę. 
– To dla ciebie. 
–  Dziękuję.  –  Odruchowo  przyjęła  poczęstunek,  ale  widząc,  Ŝe  zawartość 

szklanki  stanowi  czysta  whisky,  odsunęła  ją  z  powrotem.  –  Właściwie  to  nie 
powinnam dziś więcej pić. 

– Jesteś pewna? Szklaneczka whisky nikomu nie zaszkodzi. 
– No, wiesz... Chyba nie mam takiej mocnej głowy jak ty. 
Jednak  kiedy  Tanner  opróŜnił  jedną  po  drugiej  obie  szklanki,  Lara  odniosła 

wraŜenie, Ŝe nie podała ręki tonącemu. 

Tymczasem  męŜczyźnie  alkohol  jakby  odebrał  mowę.  Pomimo  zachęcającego 

uśmiechu, który  miał  go  ośmielić,  Ŝeby  się  przedstawił,  siedział  i  gapił  się  na  nią 
bez słowa. 

– Jestem Lara Jamison – nie wytrzymała w końcu. 
Skinął głową. – A ty – urwała, dając mu okazję, aby przerwał milczenie. 
MęŜczyzna jednak nie zareagował. 
– Tanner McNeil, tak? 
Uśmiechnął się lekko i skinął głową. 

background image

Zrezygnowała z dalszych prób nawiązania rozmowy i zaczęła się zastanawiać, 

co właściwie ma z tym fantem zrobić. Normalnie nie siedziałaby ani chwili dłuŜej z 
facetem, który tak kompletnie zapominał języka w gębie, w Tannerze było jednak 
coś wyjątkowo ciepłego. A w dodatku solidnie oberwał od Ŝycia. Lara uświadomiła 
sobie,  Ŝe  jego  związek  z  Jodi  trwał  dłuŜej  niŜ  jej  małŜeństwo  i  nie  wątpiła,  Ŝe 
zerwanie z dziewczyną było dla niego równym wstrząsem, jak dla niej rozwód. 

Z  tych  rozwaŜań  wytrącił  ją  niespodziewany  dotyk  palców  na  włosach. 

Zdziwiona,  obróciła  się  do  Tannera.  Jego  ręka  była  szorstka,  pełna  odcisków  i 
zgrubień,  a  zarazem  ciepła  i  delikatna.  Napotkawszy  jego  niewidzące  spojrzenie, 
uświadomiła sobie, Ŝe najwyraźniej pogrąŜył się we wspomnieniach. Uniosła rękę i 
delikatnie odsunęła jego dłoń. 

–  Tanner  –  powiedziała  łagodnie,  chcąc  go  przywrócić  do  rzeczywistości  – 

masz juŜ chyba dość na dziś. Znajdę kogoś, kto cię odwiezie do domu, dobrze? 

W jego oczach pojawił się przytomniejszy wyraz. 
– Nie – powiedział. – Nie wrócisz. 
–  Owszem,  wrócę.  –  Nagle  podjęła  decyzję.  –  Sama  cię  odwiozę.  Wydaje  mi 

się, Ŝe jeszcze pamiętam, gdzie to jest. 

Lara ujęła męŜczyznę za ręce i próbowała pomóc mu wstać. 
– Chodź, Tanner. Jedziemy do domu. 
– Zostaniesz u mnie? – zapytał. 
– Kiedy indziej. No, chodź juŜ. Podrzucę cię. 
JuŜ niemal postawiła go na nogi, gdy opadł z powrotem na krzesło tak nagle, Ŝe 

Lara wylądowała mu na kolanach. 

– Tanner! 
Spojrzał na nią najsmutniejszym spojrzeniem, jakie w Ŝyciu widziała. 
– Nie zostaniesz ze mną – szepnął. 
– No, moŜe posiedzę chwilę. Chodź juŜ wreszcie. 
– Po raz kolejny usiłowała go podnieść. 
– Na chwilę to za mało. Chcę, Ŝebyś została. 
Lara potrząsnęła głową. 
– Nie dzisiaj, Tanner. Zresztą, nie jesteś dziś w najlepszej formie. No, wstańŜe 

wreszcie, to cię stąd zabiorę. 

Kiedy  w  końcu  udało  jej  się  przytrzymać  męŜczyznę  w  postawie  stojącej, 

Tanner  objął ją  ramieniem i  wsparł  się  na  niej  z pełnym  zaufaniem.  Przy  wyjściu 
spotkali Susan i Kelly. 

– Laro, jesteś pewna, Ŝe wiesz, co robisz? 

background image

–  Och,  Susan,  tego  faceta  trzeba  po  prostu  odwieźć  do  domu.  Nie  moŜna 

pozwolić, Ŝeby siadł za kółkiem. 

– Nie zostanie – oświadczył McNeil smutnym głosem. – Prosiłem ją parę razy, 

ale uparła się, Ŝe nie zostanie. 

– Nie zwracajcie na niego uwagi. Jest kompletnie zalany – powiedziała Lara. – 

Jutro nie będzie nawet pamiętał o moim istnieniu. 

– Jesteś pewna, Ŝe dasz sobie z nim radę? – spytała Kelly. – MoŜe pojechać z 

tobą? 

Wiedziała,  Ŝe  powinna  przyjąć  propozycję  przyjaciółki,  ale  w  jakiś  niejasny 

sposób czuła, Ŝe odtransportowanie tego faceta jest jej osobistą sprawą. 

– Dzięki, Kelly. Dam sobie radę. 
– Zastanów się, Laro – odezwała się Susan. – Wiesz, alkohol powoduje czasem 

zupełnie nieoczekiwane reakcje. 

– Nie bądź głupia. Tanner muchy by nie skrzywdził w tym stanie. Podrzucę go 

do domu i wrócę do siebie. 

Nie martwcie się o mnie, dobrze? 
Lara wyprowadziła Tannera na dwór i skierowała się do samochodu. 
–  Jutro  do  was  zadzwonię!  –  zawołała  w  stronę  przyjaciółek.  –  A  na  razie 

dobrej zabawy! 

Kelly  i  Susan  stały  przed  barem,  patrząc,  jak  Lara  ładuje  swego  pasaŜera  do 

samochodu. 

– Cholerny pech – zaklęła Kelly – Ŝe teŜ nikt inny nie mógł wrócić do miasta, 

tylko akurat ta rozwiedziona blondyna. Widziałaś, jak dotykał jej włosów? 

– Mhm. Lara ma rzeczywiście takie same włosy jak ta Jodi. 
– „Nie zostanie. Prosiłem ją, ale uparła się, Ŝe nie zostanie". – Kelly powtórzyła 

słowa Tannera. – Nie wydaje ci się, Susan, Ŝe on bierze Larę za Jodi? 

– W takim stanie, kto wie? To całkiem moŜliwe. 
– Laro! Laro! Zaczekaj! – Kelly pobiegła w stronę samochodu, ale ten właśnie 

ruszył i odjechał. 

– Chodź, Kelly. Nic jej się nie stanie. 
– Wiesz, pomyślałam, Ŝe dobrze byłoby ją ostrzec. 
Rozumiesz,  jeŜeli  Tanner  bierze  ją  za  Jodi,  to  w  jakimś  momencie  naprawdę 

moŜe się rozzłościć. 

Susan objęła przyjaciółkę ramieniem. 
– Rozumiem, o co ci chodzi. Nie martw się, Lara spędziła parę lat w mieście i z 

niejednego pieca  chleb  jadła.  Da  sobie  radę.  Zresztą  sama  mówiłaś,  Ŝe  McNeil to 

background image

spokojny, cichy facet. 

– Pewnie masz rację – zgodziła się wreszcie Kelly. 
Obie  jednak  nie  mogły  się  uwolnić  od  uczucia  lekkiego  niepokoju  na  myśl  o 

Larze, jadącej pustą szosą z pijanym Tannerem. 

 
Lara  starała  się  rozpoznać  w  świetle  reflektorów  okolice  rodzinnego 

miasteczka. 

–  Susan  mówiła,  Ŝe  mieszkasz  na  farmie  starego  McElroya.  W  razie  czego 

powiesz mi, kiedy trzeba będzie zjechać z głównej drogi? 

– Mhm, powiem. 
Lara odetchnęła z ulgą. Bądź co bądź, Tanner odezwał się w końcu przytomnie. 
– Tak – dodał niespodziewanie. – Nie przyjechałaś latem. 
–  To  prawda  –  przyznała,  zastanawiając  się,  skąd  wie,  Ŝe  miała  przyjechać 

wcześniej.  –  Zostałam  w  Houston,  bo  prowadziłam  naprawdę  powaŜną  sprawę  i 
musiałam ją dokończyć. Miałam nadzieję, Ŝe zdąŜę przynajmniej na jesień. Zawsze 
lubiłam jesień w Morristown. Prawdziwa jesień to jedna z niewielu rzeczy, jakich 
mi tam naprawdę brakowało. Arkansas jest cudowne jesienią. 

– Smutne. 
– Proszę? 
– Jesień jest smutna. Wszystko się zmienia. Liście. 
– No, tak. Liście się zmieniają. Ale dlatego właśnie jest tak pięknie. Nie wydaje 

mi się, Ŝeby to było smutne. 

–  Nieprawda.  Wszystko  odchodzi.  Wszystko  odchodzi  na  koniec  świata.  To 

smutne. 

No  oczywiście,  uświadomiła  sobie  Lara.  Jodi  zostawiła  go  właśnie  w 

październiku.  Wcześniej  teŜ  odchodziła  na  jesieni.  Dla  niego  to  musi  być 
rzeczywiście smutna pora. 

PołoŜyła dłoń na ręce męŜczyzny. 
– Wszystko ma swój czas, Tanner. A kaŜda pora roku przynosi jakieś zmiany. 

Niedługo wszystko się zmieni na lepsze, zobaczysz. 

Pokręcił głową. 
– Nic się nie zmienia. Zawsze jestem sam. 
–  Wcale  nie.  –  Ścisnęła  go  za  rękę.  –  Jestem  tu  z  tobą  i  będę  zawsze,  kiedy 

będziesz chciał porozmawiać. Obiecuję. 

– Zostaniesz tutaj? 
–  Tak.  Mam  zamiar  zostać  na  dobre.  Zajęło  mi  to  trochę  czasu,  ale  wreszcie 

background image

zrozumiałam, Ŝe  moje  miejsce jest w Morristown. Kiedyś uwaŜałam, Ŝe Arkansas 
jest świetne, Ŝeby wydorośleć albo Ŝeby się zestarzeć, ale przez resztę Ŝycia nie ma 
tu co robić. Teraz widzę, Ŝe się myliłam. Nie ma Ŝadnej reszty Ŝycia: albo jesteśmy 
dziećmi, albo się starzejemy. 

– Powinnaś zostać. 
Lara uśmiechnęła się do niego. Tanner wskazał boczną drogę. Zjechali z szosy. 
– Zostanę, moŜesz na to Uczyć. 
Obrócił dłoń wnętrzem do góry i splótł palce z palcami Lary. 
Jego  dotyk  sprawiał  jej  przyjemność.  Podobnie  jak  zdecydowany,  mimo 

smutku, męski głos. 

Zatrzymali się przed domem. 
– No, dobrze – powiedziała. – Jesteśmy na miejscu. 
Tanner z ociąganiem puścił jej rękę. 
– No jak? – zapytała. – Dasz sobie radę? 
– Mhm. Tak, chyba tak – odpowiedział, nie ruszając się z miejsca. 
–  PrzecieŜ  masz  wciąŜ  zapięty  pas.  –  Lara  wcisnęła  guzik  i  uwolniła  swego 

pasaŜera z pasa bezpieczeństwa. 

MęŜczyzna znowu wyciągnął dłoń, aby dotknąć jej włosów, a potem delikatnie 

przeciągnął palcami po karku. 

– Minęło. 
– Co, Tanner? Co minęło? 
Potrząsnął głową. 
– Wszystko jedno. JuŜ nigdy stąd nie odejdziesz. 
Zostaniesz  tutaj.  –  Uśmiechnął  się  w  taki  sposób,  Ŝe  Larze  naprawdę  łatwo 

byłoby go polubić. 

– Tak, przyjechałam tu po to, Ŝeby zostać. Chodź. 
Odprowadzę  cię  do  drzwi.  –  Wysiadła  z  samochodu,  obeszła  go  i  otworzyła 

drzwiczki po stronie pasaŜera. 

Podeszli do domu. 
– Masz klucze? 
– Dom jest otwarty. 
–  Co?  Och, przepraszam.  Zapomniałam,  gdzie jesteśmy.  Muszę  się  jeszcze  do 

wielu rzeczy przyzwyczaić. – Nacisnęła klamkę i wprowadziła Tannera do środka. 

– Teraz juŜ dasz sobie radę. Napij się wody i połknij aspirynę, zanim pójdziesz 

spać. Kac i tak cię nie minie, ale będzie chociaŜ trochę lŜejszy. 

Zawahała  się  przez  moment,  a  potem  wspięła  się  szybko  na  palce  i  musnęła 

background image

ustami jego wargi. 

–  Miło  było  cię  poznać.  Nie  zapomnij  do  mnie  zadzwonić.  Będę  dobrą 

słuchaczką. 

Miała zamiar wyjść, ale Tanner objął ją mocno ramieniem. 
– Mówiłaś, Ŝe zostajesz. 
– Tak, zostaję w Morristown. Powiedziałam ci juŜ, Ŝe tu jest mój dom. 
– Nie. – McNeil uwięził Larę w mocnym uścisku. 
– Zostajesz ze mną. 
Mocny  uścisk  i  wyraz  zdecydowania  na  twarzy  sprawiły,  Ŝe  Lara  po  raz 

pierwszy  pomyślała,  iŜ  moŜe  nie  postąpiła  najrozsądniej,  jadąc  z  Tannerem  do 
domu. 

– Nie – powiedziała zdecydowanie. – Powiedziałam, Ŝe zostaję w mieście. Nie 

z tobą. Rozmawialiśmy juŜ o tym w barze. 

– Nie pozwolę ci znowu odejść. Tym razem cię nie puszczę. 
– Znowu? Tym razem? Nic nie rozumiem. – Ale zanim przebrzmiały te słowa, 

Lara wiedziała juŜ, o co mu chodzi. Delikatnie ujęła jego twarz w dłonie i spojrzała 
mu w oczy. 

– Popatrz na mnie – powiedziała. – Ja jestem Lara, nie Jodi. 
–  Lara?  –  Tanner  miał  wraŜenie,  jakby  wokół  niego  rozwiewała  się  mgła. 

Widział  piękne,  zielone  oczy,  nasuwające  myśl  o  wiosennych  trawach  i  zupełnie 
niepodobne do lazurowych jak letnie niebo oczu Jodi. 

Obejmował  pełne,  miękkie  ramiona,  całkiem  inne  od  szczupłego,  twardego 

ciała Jodi. 

– Tak, ty nie jesteś Jodi. Ona odeszła. Ty zostajesz. 
–  Dokładnie  tak.  Zostaję  i  będziemy  mieli  mnóstwo  czasu,  Ŝeby  się  bliŜej 

poznać. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. A teraz muszę juŜ iść. 

Tanner posłusznie opuścił ręce. Lara cofnęła się o krok. Znów przypominał jej 

małe dziecko. Pod wpływem nagłego impulsu wzięła go za rękę i zaprowadziła do 
pierwszego  z  brzegu  pokoju.  Na  szczęście  stała  w  nim  jakaś  kanapa.  Lara 
popchnęła  na  nią  Tannera,  zsunęła  mu  z  nóg  buty  i  rozluźniła  krawat.  Potem 
nakryła  go  wzorzystą  narzutą.  Natychmiast  zamknął  oczy.  Pocałowała  go  jeszcze 
raz. 

– Lara – powtórzył sennym głosem. 
– Tak. Jestem Lara. 
 

background image

Rozdział 2 

 
Tanner powoli odzyskiwał świadomość. Nie otwierał oczu. Czuł się fatalnie, w 

głowie  mu  huczało  a  wyschnięte  usta  domagały  się  wody.  Z  wolna  zaczynały  do 
niego docierać wraŜenia z zewnątrz. LeŜał na własnej kanapie, nie miał natomiast 
zielonego pojęcia, czy jest sam, czy z jakąś kobietą. 

Niejasno  przypominał  sobie  spotkanie  z  Jodi,  ale  nie  było  w  tym  niczego 

niezwykłego. Z jakiegoś powodu, po wypiciu pewnej ilości alkoholu, widział ją w 
kaŜdej dziewczynie. 

WyjeŜdŜał  z  farmy  z  zamiarem  zaliczenia  tylu  kobiet,  ile  będzie  trzeba,  Ŝeby 

wreszcie  wymazać  z  pamięci  Jodi.  Szybko  jednak  się  zorientował,  Ŝe  kobiety 
zaczynają  go  interesować  dopiero  wtedy,  kiedy  juŜ  wleje  w  siebie  takie  ilości 
alkoholu,  Ŝe  i  tak  nic  później  nie  pamięta.  Doprowadzając  się  do  takiego  stanu, 
tracił  po  drodze  ostrość  widzenia,  nic  wiec  dziwnego,  Ŝe  w  końcu  rysy  twarzy 
kaŜdej  napotkanej  kobiety  układały  mu  się  w  obraz  Jodi.  Inna  sprawa,  Ŝe  zamiar 
zapomnienia o niej stawał się przez to coraz mniej realny. 

A  jednak  ostatniego  wieczoru  coś  się  potoczyło  inaczej  niŜ  zwykle.  Nie  był 

tylko  pewien  co.  W  ciągu  ostatnich  dwóch  miesięcy  budził  się  w  wielu  róŜnych 
sypialniach, nigdy  jednak nie  odczuwał  takiego  lęku jak teraz, gdy otworzył oczy 
we  własnym  domu,  tym  samym,  który  dzielił  z  Jodi.  Nigdy  nie  przywoził  tu 
Ŝ

adnych  kobiet,  bojąc  się  ich  obecności  wśród  ścian  wypełnionych 

wspomnieniami. 

Wreszcie  uświadomił  sobie,  Ŝe  nie  czuje,  aby  ktoś  leŜał  koło  niego. 

Kimkolwiek była kobieta, która tu z nim wczoraj trafiła, najwyraźniej musiała juŜ 
sobie pójść. 

OstroŜnie  uchylił  jedno  oko  i  rozejrzał  się  po  pokoju.  Nic.  śadnych 

porozrzucanych po podłodze części garderoby. Przechylił lekko głowę i spojrzał po 
sobie. Stwierdził z zaskoczeniem, Ŝe jest kompletnie ubrany. Najwyraźniej nic się 
nie  zdarzyło.  Pomimo  to  Tannera  nękało  uczucie,  Ŝe  poprzedniego  wieczoru  nie 
wrócił do domu sam. 

Otworzył drugie oko i rozejrzał się nieco śmielej. Zatrzymał wzrok na nocnym 

stoliku. Kimkolwiek była kobieta, która odwiozła go do domu, zasłuŜyła sobie na 
jego  dozgonną  wdzięczność.  W  zasięgu  ręki  stała  butelka  z  wodą  mineralną  i 
słoiczek  z  aspiryną.  Pod  butelką  znalazł  jeszcze  kartkę.  Nasyciwszy  pragnienie, 
odstawił wodę, podniósł kawałek papieru i uwaŜnie go przeczytał. 

background image

 
„Weź  trzy  aspiryny,  popij  duŜą  ilością  wody,  a  rano  do  mnie  zadzwoń.  Lara 

(296 – 4245)" 

 
Posłusznie  sięgnął  po  słoiczek,  wyjął  trzy  aspiryny  i  popił.  Potem  jeszcze  raz 

przestudiował treść karteczki. Lara. Pamiętał, Ŝe była w barze i Ŝe siedziała z Susan 
Metcalf i Kelly Ryan. Wydawało mu się, Ŝe miała włosy podobne do włosów Jodi, 
ale  to  mogła  być  sprawa  whisky.  Naraz  przypomniał  sobie  jej  oczy.  Zielone  jak 
trawa,  a  nie  błękitne  jak  niebo.  Ucieszyło  go,  Ŝe  wreszcie  jakaś  nowa  twarz 
zaczyna zacierać wyryty w jego sercu obraz Jodi. 

Powoli usiadł i opuścił stopy na podłogę. 
Przeszedł się po mieszkaniu i upewnił, Ŝe cokolwiek robiła u niego Lara, to w 

kaŜdym  razie  na  pewno  juŜ  wyszła.  Przyczesał  ręką  włosy  i  ruszył  w  kierunku 
łazienki,  aby  wziąć  prysznic.  Miał  nadzieję,  Ŝe  będąc  w  lepszej  formie,  łatwiej 
przypomni sobie szczegóły wczorajszego wieczoru. 

Pod  prysznicem  uświadomił  sobie,  Ŝe  Lara  musiała  odjechać  samochodem. 

Owinięty ręcznikiem podszedł do okna. Jego złe przeczucia się sprawdziły. Przed 
domem nie było Ŝadnego auta, nawet jego własnej furgonetki. 

Podszedł  do  telefonu  i  wykręcił  numer  klubu.  Nikt  nie  odbierał.  Tanner 

uświadomił  sobie,  Ŝe  jest  niedziela  i  klub  jest  zamknięty.  Niecierpliwie  zabębnił 
palcami po stole. Miał jeszcze numer, który zostawiła mu ta dziewczyna. 

Wrócił  do  pokoju  i  podniósł  kartkę.  Nie  wiedzieć  czemu  dostał  gęsiej  skórki. 

Na  wszelki  wypadek  uznał,  Ŝe  to  z  zimna,  odłoŜył  kartkę,  wytarł  się,  a  następnie 
wciągnął czyste dŜinsy i świeŜą koszulę. 

Zabierając  ze  sobą  list  Lary,  poszedł  do  kuchni  i  nastawił  ekspres.  OdłoŜył 

kartkę na stół i zajął się śniadaniem. Wiedział, Ŝe to zwlekanie nic mu nie pomoŜe, 
ale  jakoś  nie  mógł  się  zdecydować  na  telefon.  Tajemnicza  Lara  napawała  go 
niejasnym  lękiem.  Z  jednej  strony  rozpaczliwie  potrzebował  kogoś,  przy  kim 
mógłby  zapomnieć  o  Jodi, z  drugiej  jednak  bał  się  władzy,  jaką  miałaby  nad nim 
taka osoba. Cholera, Ŝe teŜ nie moŜe sobie niczego więcej przypomnieć! 

PogrąŜony  w  myślach  zjadł  śniadanie, posprzątał i  nalał  sobie następny kubek 

kawy. 

Kelly lub Susan udzieliłyby mu zapewne chętnie wyczerpujących informacji na 

temat przyjaciółki, ale nie miał najmniejszej ochoty mieszać jeszcze ich w tę i tak 
niezbyt przyjemną sytuację. 

Wreszcie,  nie  mając  innego  wyjścia,  sięgnął  znowu  po  list  Lary  i  podszedł  z 

background image

nim do telefonu. Wykręcił numer. Po trzech sygnałach postanowił, Ŝe jeszcze dwa 
dzwonki  i  odkłada  słuchawkę.  Raz.  Dwa.  W  tym  samym  momencie  odebrała 
telefon. 

– Halo. 
W pierwszej chwili i tak chciał odłoŜyć słuchawkę. 
– Halo, kto mówi? 
–  Lara?  –  zapytał  z  wahaniem.  Ciepły  kobiecy  głos  nie  wiązał  się  z  Ŝadnymi 

wspomnieniami,  nasuwał  jednak  myśl,  Ŝe  powinny  to  być  wspomnienia  raczej 
przyjemne. 

– Tak. Lara Jamison. Czy mogę wiedzieć, kto mówi? 
– Tanner McNeil. 
Cholera, pomyślał nerwowo, powinienem był się zastanowić, co jej powiem. 
Na szczęście rozmówczyni ułatwiła mu zadanie. 
– Mam nadzieję, Ŝe nie czujesz się bardzo źle. 
Wczoraj  wieczorem  byłeś  zupełnie  wykończony  i  zasnąłeś,  kiedy  tylko 

weszliśmy do domu. Wziąłeś aspirynę? 

– Tak, dziękuję. To bardzo miło z twojej strony, Ŝe połoŜyłaś mi ją na stoliku. 
– No wiesz, sama miałam kilka razy w Ŝyciu kaca. 
Nie zdarzało mi się to często, ale wiem przynajmniej, jak to smakuje. 
– Rozumiem. Mnie z kolei trafia się to ostatnio trochę za często. 
– Słyszałam. 
Tanner  zaklął  w  duchu.  No  jasne,  całe  miasteczko  musiało  wiedzieć.  Do  tej 

pory nie robiło mu to Ŝadnej róŜnicy. 

– Mhm, no tak... ostatnio nie jestem w najlepszej formie. 
Lara i tym razem mu pomogła. 
– Nie przejmuj się, wszystko jest w porządku. 
KaŜdy  moŜe  mieć  złamane  serce.  I  kaŜdy  powinien  zrozumieć  taką  sytuację, 

Tanner. 

Było jasne, Ŝe Lara wie o Jodi. Na pewno dowiedziała się wszystkiego od Kelly 

i Susan. McNeil poŜałował, Ŝe nie zaczął jednak od telefonu do którejś z nich. Był 
w  zdecydowanie  gorszym  połoŜeniu  od  swojej  rozmówczyni.  Wiele  by  teraz  dał, 
Ŝ

eby wiedzieć coś więcej na jej temat. 

– Tanner? Jesteś tam? 
– Tak, tak. Jestem – odpowiedział w końcu. 
–  Słuchaj,  chciałam  tylko  powiedzieć,  Ŝe  gdybyś  chciał  porozmawiać  albo 

czegoś potrzebował, to zawsze moŜesz do mnie zadzwonić. 

background image

– Hmm, rzeczywiście mam pewien problem. Chodzi o moją furgonetkę. 
– Twoją furgonetkę? 
– Mhm, zdaje się, Ŝe została w Morristown. 
– O mój BoŜe! Kompletnie o niej zapomniałam. 
Wiesz,  wczoraj  nie  bardzo  się  nadawałeś  do  tego,  Ŝeby  siadać  za  kierownicą, 

więc odwiozłam cię do domu. 

Słuchaj, wpadnę do ciebie za dwadzieścia minut i wrócimy po twój wóz. 
– Dzięki... i dzięki za wczoraj. 
– Nie ma za co. Po to się w końcu ma przyjaciół, no nie? 
Odkładając słuchawkę, Tanner czuł się trochę niewyraźnie. Lara traktowała go 

jak starego znajomego, on tymczasem zupełnie jej sobie nie przypominał. Jak ona 
powiedziała? James? Nie, Jamison. To niemoŜliwe, Ŝeby była z tych Jamisonów, a 
moŜe? 

Pamiętał, Ŝe Jamisonowie mieli czworo dzieci. Był w klasie z ich starszą córką, 

Claire,  i  w  druŜynie  piłkarskiej  z  Johnem,  jedynym  synem.  Mieli  jeszcze  dwie 
córki.  Jedna  starsza  od  Claire,  Ellen  czy Elaine,  w  kaŜdym  razie coś  na  E.  Druga 
była  młodsza.  Lara?  Wszyscy  w  mieście  znali  tę  rodzinę,  przynajmniej  ze 
słyszenia.  Jamisonowie  byli  diabelnie  ambitni  i  mieli  bardzo  zdolne  dzieci. 
Przepowiadano im sukcesy, więc nic dziwnego, Ŝe się wynieśli, bo w końcu co za 
sukces moŜna było odnieść w Morristown? 

Rodzice  osiedlili  się  w  Ozarks,  John  pojechał  do  Fayetteville  i  został  tam 

znanym graczem. Dziewczynom teŜ się powiodło. Ellen, czy Elaine, wyszła za mąŜ 
w  Jonesboro  i  ostatnio  prowadziła  razem  z  męŜem  własną  firmę.  Claire  została 
przewodniczącą  rady  nadzorczej  jakiegoś  duŜego  przedsiębiorstwa  w  Little  Rock. 
A najmłodsza – Lara? – studiowała prawo gdzieś w Teksasie. 

Przypomniało  mu  się  niewyraźnie,  Ŝe  poprzedniego  wieczora  wspominała  o 

Houston. Tak. Mówiła, Ŝe zatrzymały ją jakieś waŜne sprawy. I dlatego nie mogła 
wrócić  wtedy,  kiedy  najbardziej  chciała:  jesienią.  Jak  to  miło,  Ŝe  ktoś  lubi  jesień, 
pomyślał. On nie mógłby tego powiedzieć o sobie. 

No tak, więc Lara jest najmłodszą córką Jamisonów. Ale co w takim razie robi 

w Morristown? 

Zanim  zdąŜył  się  nad  tym  zastanowić,  usłyszał  zajeŜdŜający  przed  dom 

samochód  i  ruszył  w  stronę  drzwi.  PołoŜył  rękę  na  klamce  i  zatrzymał  się  na 
moment. Ciekaw był, jaka właściwie okaŜe się jego nowa czy teŜ moŜe raczej stara 
znajoma, a przede wszystkim, czy rzeczywiście jest podobna do Jodi. 

Kiedy  otworzył  drzwi,  Lara  wchodziła  właśnie  po  schodach  prowadzących  na 

background image

werandę. Rzeczywiście była blondynką, lecz miała odrobinę ciemniejsze włosy niŜ 
Jodi. 

Przez ułamek sekundy Tanner przypomniał sobie miękkie, pełne kobiece ciało, 

które  trzymał  w  ramionach  ubiegłego  wieczoru.  Bez  wątpienia  nie  przypominało 
ono ciała Jodi, choć z drugiej strony nie sposób byłoby powiedzieć, Ŝe Lara nie jest 
pociągającą  dziewczyną.  Kiedy  stanęła  przed  nim,  spojrzał  w  jej  oczy.  Zielone. 
Takie same, jakie zapamiętał, kojarzące się ze świeŜą, wiosenną zielenią traw. 

– Cześć. 
– Cześć. Jak się czujesz? 
–  Chyba  lepiej  niŜ  na  to  zasługuję.  Dziękuję,  Ŝe  się  mną  wczoraj  zajęłaś. 

Obawiam się, Ŝe nie wypadłem za dobrze podczas pierwszego spotkania. 

–  Nigdy  w  Ŝyciu  nie  spotkałam  milszego  pijaka  niŜ  ty.  MoŜesz  mi  wierzyć, 

gdyby było inaczej, nie zawracałabym sobie głowy odwoŜeniem cię do domu. 

–  Chwała  Bogu,  Ŝe  byłem  taki  grzeczny.  Będę  ci  bardzo  wdzięczny,  jeśli 

podrzucisz mnie do furgonetki. 

–  To  Ŝaden  problem.  Powinnam  była  juŜ  wczoraj  poprosić  Susan  albo  Kelly, 

Ŝ

eby  poprowadziła  twój  wóz,  a  potem  zabrać  ją  ze  sobą.  Obie  miały  ochotę  mi 

pomóc. 

–  Bardzo  się  cieszę,  Ŝe  tego  nie  zrobiłaś.  Nie  musiałbym  wtedy  do  ciebie 

dzwonić.  –  Tanner  zarumienił  się  lekko,  kiedy  uświadomił  sobie,  co  właściwie 
powiedział. 

– Ja teŜ się cieszę. Chodźmy. 
Zatrzasnął  za  sobą  drzwi  i  ruszył  za  Larą  w  kierunku  jej  jaskrawoczerwonego 

samochodu.  ZauwaŜył,  Ŝe  dziewczyna  jeździ  mercedesem  i  poczuł  się  trochę 
niepewnie. 

– Widzę, Ŝe wybrałaś pracę w niezłej branŜy. 
Roześmiała się. 
–  Nie  daj  się  zwieść  pozorom  –  powiedziała  lekkim  tonem.  –  Nie  miałam 

wyjścia. To uŜywany wóz, ale nikomu o tym nie mów, bo mi popsujesz opinię. 

Fakt,  Ŝe  samochód  Lary  nie  był  nowy,  trochę  poprawił  mu  humor,  ale  nie 

zanadto. Nawet uŜywany, mercedes dalej kosztował co najmniej dwa razy tyle co 
nowiutka  furgonetka  z  napędem  na  wszystkie  koła,  i  cztery  razy  tyle,  co  jego 
własny, mocno zuŜyty wóz. 

Albo i sześć razy tyle, dodał w myśli na widok skórzanych siedzeń. 
– Co cię skłoniło do powrotu? 
–  Trudno  to  wytłumaczyć.  Chodzi  o  to,  Ŝe  chciałabym  czuć,  Ŝe  pomagam 

background image

ludziom,  a  nie  tylko  przewracam  fiszki  w  kartotece.  Kancelaria,  w  której 
pracowałam  w  Houston,  zajmowała  się  powaŜnymi  sprawami,  co  oznaczało,  Ŝe 
naszymi klientami były wielkie firmy, a nie zwyczajni ludzie. Wydawało mi się, Ŝe 
to jest... sama nie wiem, jak to powiedzieć... abstrakcyjne, bezosobowe, niewaŜne. 
Mam  wraŜenie,  Ŝe  tutaj  w  Morristown  ludzie  są  jakby  prawdziwsi.  Większość 
pamiętam  jeszcze  z  dzieciństwa.  Wolę  zajmować  się  ich  drobnymi  sprawami  niŜ 
zupełnie mi obojętnymi wielkimi interesami. 

– I dlatego wróciłaś? 
– Miałam jeszcze inne powody. 
– Na przykład? 
Larę rozbawiła jego dociekliwość. 
– Czy to przesłuchanie? A moŜe byśmy tak porozmawiali o tobie? 
–  Nie  ma  o  czym  gadać.  Zawsze  w  tym  samym  miejscu.  Na  farmie,  która  od 

czterech pokoleń naleŜy do rodziny mojej matki. To wszystko. 

– A Jodi? 
Twarz Tannera zesztywniała. 
– Mówiłem juŜ, nie ma o czym opowiadać. Skąd w ogóle o niej wiesz? 
–  Od  Susan  i  Kelly.  Z  tego,  co  mówiły,  zrozumiałam,  Ŝe  przez  dłuŜszy  czas 

byliście razem. 

–  Trudno  to  nazwać  dłuŜszym  czasem.  Nigdy  nie  zatrzymała  się  na  dłuŜej. 

Przychodziła na lato. 

– Ale... 
–  Słuchaj,  Laro,  naprawdę  nie  mam  ochoty  rozmawiać  na  temat  Jodi.  JuŜ  nie 

wróci, więc moŜe najrozsądniej byłoby w ogóle o niej zapomnieć? 

–  Dla  mnie  to  rzeczywiście  nic  trudnego.  Nawet  jej  nie  widziałam.  Wątpię 

tylko, czy będzie to równie łatwe dla ciebie. Zdziwiłabym się, gdyby tak było. 

– Co moŜesz o tym wiedzieć? 
Lara igrała z ogniem, ale była zdecydowana wyjaśnić pewne sprawy nawet za 

cenę kłótni. 

– Niewiele. Ale wiem, jak to jest, kiedy się zerwie z kimś, na kim człowiekowi 

zaleŜy.  Wiem,  co  to  znaczy  zrezygnować  ze  związku,  w  którym,  pomimo 
najszczerszych chęci, niczego dobrego nie moŜna osiągnąć. 

– Wiesz? 
–  Tak.  Rozwiodłam  się  dwa  lata  temu.  Sporo  mnie  to  kosztowało  i  długo 

trwało, zanim udało mi się zacząć z powrotem normalne Ŝycie. 

Tanner był szczerze zaskoczony. 

background image

– Nawet nie miałem pojęcia, Ŝe wyszłaś za mąŜ. 
– Wygląda na to, Ŝe obieg informacji w Morristown zaczyna szwankować. 
– Jak do tego doszło? 
Potrząsnęła głową. 
– Nie chcę cię zanudzać szczegółami. Poza tym jesteśmy na miejscu. 
Ze zdumieniem zauwaŜył, Ŝe rzeczywiście są w Morristown. 
– Czy moglibyśmy jeszcze chwilę pogadać? MoŜe wstąpimy gdzieś na kawę? 
– Tanner! 
– Proszę cię, Laro. Chciałbym wiedzieć, jak to wszystko wyglądało. 
– Ale dlaczego? 
– MoŜe gdybyś powiedziała coś więcej, to i ja potrafiłbym zrozumieć, co się ze 

mną dzieje. Bo, prawdę mówiąc, na razie zupełnie nie mogę się w tym wszystkim 
połapać. Mam tylko uczucie, Ŝe moje Ŝycie straciło sens. A moŜe rozmowa o tym, 
co przeŜyłaś, będzie dla ciebie zbyt bolesna? 

– Nie. To juŜ, na szczęście, mam za sobą. 
Lara  wiedziała,  Ŝe  Tannerowi  potrzeba  kogoś,  kto  pomógłby  mu  wyjść  poza 

ból, w jakim był pogrąŜony w tej chwili. Gotowa była podjąć się tej roli. Przeszła 
wszystkie  fazy  cierpienia  i  powrotu  do  normalności.  Wiedziała,  jak  to  jest,  kiedy 
człowiek  nie  ma  ochoty  do  nikogo  się  odzywać,  i  jak  to  jest,  kiedy  nie  moŜe  się 
powstrzymać i gadałby bez przerwy całymi godzinami. 

– No, dobrze. Chodźmy na kawę do „Rileya". MoŜe być? 
– Jasne. – Tanner poczuł ulgę na myśl, Ŝe jeszcze przez chwilę będą razem. 
W tej jedynej kawiarni w mieście zawsze było pełno ludzi. Lara i Tanner usiedli 

na oszklonej werandzie, gdzie poza nimi nie było nikogo. 

Zamówili  kawę  i  przez  moment,  jakby  trudno  im  było  wrócić  do  przerwanej 

rozmowy, patrzyli w milczeniu na podjeŜdŜające na parking samochody. 

– To co, opowiesz mi, jak to było? 
– A co właściwie chciałbyś wiedzieć? 
– Wszystko. Najlepiej zacznij od początku. 
–  Dobrze.  No  więc,  po  skończeniu  pierwszego  roku  studiów  pracowałam  w 

czasie wakacji w kancelarii adwokackiej w Houston. Kevin był... a właściwie jest 
prywatnym detektywem. Zleciliśmy mu jakieś zadanie. 

Do  moich  obowiązków  naleŜało  wyszukiwanie  wszystkich  materiałów,  jakie 

mogłyby mu pomóc w pracy. 

Spędzaliśmy  razem  sporo  czasu  i  bardzo  dobrze  czuliśmy  się  w  swoim 

towarzystwie.  Wcześniej  nie  miałam  nikogo  na  serio.  Bardzo  szybko 

background image

zamieszkaliśmy razem. Na jesieni przeniosłam się na wydział prawa w Houston, a 
wiosną się pobraliśmy. 

– Długo byliście małŜeństwem? 
– Cztery lata. 
– Nie macie dzieci? 
– To był zawsze jeden z punktów spornych. Ja chciałam, a on nie. 
– Nie rozmawialiście o tym przed ślubem? 
– I tak, i nie. Trudno mi to wyjaśnić. Kevin i ja bardzo chcieliśmy mieć kogoś 

na  stałe.  Moje  koleŜanki  powychodziły  za  mąŜ  i  rodziły  dzieci,  a  ja  nawet  nie 
przymierzyłam się jeszcze do małŜeństwa. Z kolei Kevin miał juŜ trzydzieści trzy 
lata, wiele razy był z kimś związany, ale nigdy nic z tego nie wynikało. 

Kiedy  się  spotkaliśmy,  wydawało  się  nam,  Ŝe  świetnie  do  siebie  pasujemy  i 

zlekcewaŜyliśmy róŜnice. – Lara urwała i pociągnęła łyk kawy. 

–  Pod  wieloma  względami  rzeczywiście  tak  było.  Kevin  potrzebował  kobiety, 

która  byłaby  niezaleŜna.  Takiej,  która  miałaby  własne  Ŝycie  i  własne  zajęcia.  Do 
takiej  roli  świetnie  się  nadawałam:  młoda  adwokatka  u  progu  kariery.  Był 
naprawdę  dumny  z  tego,  Ŝe  wybrałam  prawo.  Nie  przeszkadzało  mu  ani  to,  Ŝe 
pozostałam  przy  swoim  nazwisku,  ani  to,  Ŝe  miałam  oddzielne  konto  w  banku. 
Wydawało mu się to bardzo nowoczesne, a on zawsze chciał być nowoczesny. Ot, 
typowe  małŜeństwo  w  stylu  lat  osiemdziesiątych:  podwójne  dochody,  ale  ani 
jednego  dziecka.  Potem  zaczęłam  sobie  zdawać  sprawę,  Ŝe,  tak  naprawdę, 
chciałabym  Ŝyć  w  małŜeństwie  w  stylu  lat  pięćdziesiątych:  duŜy  dom,  dwoje 
dzieci,  pies,  kot  i  wspólny  rachunek  w  banku.  Tymczasem  Kevin  boi  się  psów  i 
choć  jest  bardzo  dobrym  wujkiem,  to  nigdy  nie  miał  ochoty  komplikować  sobie 
Ŝ

ycia przez posiadanie własnych dzieci. Ostatecznie zgodził się, pod warunkiem, Ŝe 

wynajmiemy  na  cały  dzień  bonę,  która  będzie  się  nimi  zajmowała.  Ja  z  kolei  nie 
mogłam  zrozumieć,  jaki  sens  ma  rodzenie  dzieci,  skoro  maje  wychowywać  obca 
osoba. 

Tanner  skinął  na  kelnerkę  i  zamówił  jeszcze  jedną  kawę.  Kiedy  dziewczyna 

podeszła i oboje umilkli, przyglądał się Larze w skupieniu. 

–  Rozumiem,  dlaczego  Kevin  chciał  być  z  tobą,  ale  co  ciebie  trzymało  przy 

nim? – zapytał, gdy znowu zostali sami. 

Lara  była  zaskoczona.  Jeszcze  nikt  nie  zadał  jej  tego  pytania.  Co  prawda, 

większość jej znajomych znała Kevina i dlatego nie musiała o nic pytać. 

– On kocha Ŝycie. Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo, kto  miałby w sobie 

tyle  entuzjazmu.  A  to  się  udziela.  Przy  nim  naprawdę  ma  się  ochotę  ciągle  coś 

background image

robić.  Jest  jednym  z  niewielu  męŜczyzn,  którzy  potrafią  z  równym 
zainteresowaniem  oglądać  przedstawienie  teatralne  czy  balet,  jak  mecz  piłkarski. 
Nigdy nie odmawia, kiedy zaproponuje mu się, Ŝeby gdzieś pójść lub coś obejrzeć. 
I to jest u niego naprawdę spontaniczne. 

Patrząc na twarz kobiety, kiedy opowiadała o swoim męŜu, Tanner pomyślał, Ŝe 

jeszcze ciągle musi go kochać. 

– Dlaczego od ciebie odszedł? 
– Nie odszedł, choć większość znajomych sądzi, Ŝe tak było. To ja go rzuciłam. 
– Ale dlaczego? PrzecieŜ z twojego opisu wynika, Ŝe to wspaniały facet. 
– Wiem. Pod wieloma względami jest naprawdę wspaniały. I zawsze będę go za 

to ceniła. To – westchnęła z rezygnacją – to wszystko naprawdę trudno wyjaśnić. 

Po chwili namysłu zaczęła jeszcze raz, starannie dobierając słowa. 
–  Wcześniejsze  związki  Kevina  były  nieudane,  dlatego  Ŝe  nie  potrafił  znaleźć 

sobie partnerki, która kochałaby Ŝycie tak jak on i byłaby równie niezmordowana. 
Ja  kocham  Ŝycie  i  mam  mnóstwo  siły  i  ochoty,  Ŝeby  Ŝyć  całą  pełnią,  ale  kaŜde  z 
nas  inaczej  tę  pełnię  rozumiało.  Dla  mnie  zawsze  zawierał  się  w  tym  pojęciu 
tradycyjny  dom  i  rodzina,  Kevin  traktował  jedno  i  drugie  wyłącznie  jako 
przeszkodę.  Tym,  co  go  najbardziej  we  mnie  pociągało,  była  moja  niezaleŜność. 
Nie  musiał  być  za  mnie  odpowiedzialny.  A  tymczasem  ja,  chociaŜ  świetnie 
radziłam sobie w Ŝyciu zawodowym, potrzebowałam kogoś, na kim mogłabym się 
oprzeć.  Zresztą  sama  teŜ  gotowa  byłam  go  wspierać,  gdyby  tego  potrzebował. 
Krótko mówiąc, chciałam od Kevina tego, czego najbardziej się bał. 

Tanner  słuchał  jej  słów  z  przeświadczeniem,  Ŝe  doskonale  rozumie,  o  co  jej 

chodzi. 

– I w końcu przestałaś go kochać. 
–  Nie,  to  nie  tak.  Myślę,  Ŝe  na  swój  sposób  zawsze  go  będę  kochać.  Ale  nie 

zawsze  da  się  Ŝyć  z  kimś,  kogo  się  kocha.  Kocham  swoich  rodziców,  ale  za  nic 
bym  do  nich  nie  wróciła.  Kocham  swoje  siostry  i  brata,  ale  gdybyśmy  musieli 
mieszkać razem, to szybko byśmy powariowali. Tak samo kocham Kevina, ale nie 
mogę  z  nim  Ŝyć.  Oczekujemy  od  Ŝycia  czegoś  innego.  Dopóki  byliśmy  razem, 
Ŝ

adne z nas nie robiło tego, czego naprawdę chciało. Dlatego w końcu odeszłam. 

– Nie próbował cię zatrzymać? 
– Owszem, ale potem zrozumiał, Ŝe mam ragę. 
ChociaŜ  na  początku  oboje  byliśmy  strasznie  nieszczęśliwi,  to  i  tak  było  nam 

lepiej niŜ wtedy, kiedy byliśmy razem. 

– Nigdy nie myślałaś o powrocie? 

background image

– Oczywiście, Ŝe tak! I to nie raz. – Lara odwróciła się w stronę okna, wstydząc 

się tego, co miała do powiedzenia. – W pewnym momencie błagałam go, Ŝebyśmy 
znowu byli razem. Strasznie się bałam być sama. Ale wtedy Kevin juŜ zrozumiał, 
Ŝ

e to  rzeczywiście  nie  ma  sensu. Starał  się, Ŝeby  to  wypadło miło, ale powiedział 

mi po prostu „nie". 

– I co zrobiłaś? 
–  Ryczałam  jak  bóbr,  nienawidziłam  go  i  przeklinałam,  ale  w  końcu 

przyznałam  mu  rację  i  dziękowałam  Bogu,  Ŝe  nie  powiedział  „tak".  Prędzej  czy 
później i tak wszystko musiałoby się skończyć – Naprawdę tak sadzisz? 

Lara patrzyła mu teraz prosto w oczy. 
– Jestem tego pewna. Oczywiście, do tej pory miewam chwile słabości. I lęku. 

Czasem  myślę,  co  to  będzie,  jeŜeli  nigdy  nie  znajdę  kogoś,  z  kim  naprawdę 
chciałabym Ŝyć? Czy wystarczy po prostu być z kimś, z kim da się wytrzymać? 

– I... ? 
–  I  myślę,  Ŝe  nie.  Wytrzymać  moŜna  w  niewygodnych  butach,  ale  nie  w 

małŜeństwie.  Mam  nadzieję,  Ŝe  znajdę  swojego  męŜczyznę.  A  jeŜeli  nie,  to  i  tak 
cieszy mnie to, Ŝe mogę układać własne Ŝycie tak, jak chcę. 

MoŜe  nie  ma  w  nim  wszystkiego, czego pragnę,  ale  jest naprawdę  moje i nikt 

nie decyduje za mnie, jak ma ono wyglądać. 

– W ten sposób dochodzimy do optymistycznego morału. 
–  Chyba  tak  –  zgodziła  się  Lara  –  i  do  końca  mojej  opowieści.  Chodźmy  po 

twój wóz. 

Kiedy  mijali  kancelarię  adwokacką  Harrisa,  Tanner  zauwaŜył,  Ŝe  zmienił  się 

szyld.  Zamiast  „William  J.  Harris  –  kancelaria  adwokacka"  głosił  teraz  „Harris  i 
Jamison – kancelaria adwokacka". 

– Będziesz pracowała z Billem Harrisem? 
–  Tak.  Obsługiwał  kiedyś  wszystkie  transakcje  mojego  ojca. Kiedy  chodziłam 

do  szkoły, radziłam  się go,  czy  wybrać prawo.  W  czasie  studiów  złoŜył  mi  ofertę 
współpracy.  Proponował  mi  zajęcie  się  sprawami  rodzinnymi,  sam  chciał  się 
ograniczyć do nieruchomości i jakichś powaŜniejszych rzeczy. 

– Więc rzeczywiście zostajesz tu na dobre? 
–  No  jasne!  Nie  ma  jak  w  domu.  Uwierz  mi,  wiem  to  z  własnego 

doświadczenia. 

– Wiem. Ja teŜ róŜnych rzeczy próbowałem. 
Lara zatrzymała się koło parkingu. 
– No, jesteśmy na miejscu. 

background image

– Dzięki za pomoc, Lar o. I za opowieść. Wiem, Ŝe mogłaś mi odmówić. 
–  Nie  bądź  głupi.  Ale  pamiętaj,  następnym  razem  twoja  kolej.  Dopiero  wtedy 

będziemy kwita. 

Tanner wyszczerzył zęby w uśmiechu. 
– To moŜe jeszcze trochę potrwać. Nie wiem, jak się właściwie skończy moja 

historia i nie mam pojęcia, jaki będzie jej morał. 

– Jasne. Ale prędzej czy później będziesz to wiedział. Zadzwoń, gdybyś czegoś 

potrzebował. Masz jeszcze mój numer? 

– Tak. 
– To dobrze. Nie zgub go. 
–  Nie  zgubię  –  obiecał.  A  potem  szybko,  Ŝeby  zdąŜyć,  zanim  straci  odwagę, 

pochylił się nad nią i pocałował na poŜegnanie. Lara miała tak zdumioną minę, Ŝe 
nie  mógł  powstrzymać  śmiechu.  –  UwaŜaj,  Laro.  Kevin  nie  jest  jedynym 
spontanicznym męŜczyzną na świecie. 

Zanim zdąŜyła oprzytomnieć, wsiadł do swojego samochodu. Dopiero kiedy na 

odjezdnym zatrąbił i pomachał jej ręką, uśmiechnęła się. 

Przypomniała sobie przyjaciół, którzy zgodnym chórem przepowiadali jej, Ŝe w 

Morristown zanudzi się na śmierć. 

 

background image

Rozdział 3 

 
Tanner od lat nie spotykał się z Ŝadną kobietą. W ciągu tygodnia przed BoŜym 

Narodzeniem  kilka  razy  podnosił  słuchawkę,  zawsze  jednak  odkładał  ją,  zanim 
dokończył  wykręcać  numer.  Dokąd  właściwie  miał  Larę  zaprosić?  Gdzie  moŜna 
było umówić się na randkę w niespełna ośmiotysięcznym miasteczku? 

Od czasu college'u nie przyjaźnił się z nikim oprócz Jodi, z którą i tak chodził 

najchętniej  na  potańcówki  albo  na  mecze.  Gdyby  trwał  jeszcze  sezon  piłkarski, 
mógłby zaprosić Larę na mecz. Wszyscy w miasteczku tak robili, ale, niestety, było 
juŜ za późno, rozgrywki skończyły się przed sześciu tygodniami. 

Jedyne  kino  w  Morristown  zamknięto  przed  pięciu  laty,  więc  gdyby  chcieli 

obejrzeć  film,  to  musieliby  jechać  do  Jonesboro  lub  do  Memphis,  co  najmniej 
godzinę drogi w jedną stronę. To oznaczało dwie godziny, podczas których byliby 
skazani na siebie. Wprawdzie z Larą łatwo się rozmawiało, ale bał się, Ŝe zacznie 
go wypytywać o Jodi, a on nie był gotów do zwierzeń. 

No  więc,  gdzie  było  takie  miejsce,  w  którym  mógłby  się  z  nią  spotkać? 

Oczywiście,  ludzie  zapraszali  się  do  swoich  domów,  ale  ten  pomysł  wydawał  się 
Tannerowi  przedwczesny.  Aby  nie  czuć  się  skrępowanym  przez  otoczenie, 
potrzebował jakiegoś zatłoczonego i hałaśliwego miejsca. 

Morristown leŜało w okręgu, w którym sprzedaŜ alkoholu była koncesjonowana 

i miały ją tylko dwa prywatne kluby. Składka członkowska w pierwszym była dla 
Tannera  za  wysoka,  natomiast  drugi,  do  którego  naleŜeli  niemal  wszyscy,  był 
wynajęty  na  wszystkie  wieczory  aŜ  do  BoŜego  Narodzenia,  a  potem  miał  tydzień 
przerwy do wielkiego balu noworocznego. 

Zostawały  festyny  kościelne.  Brak  innych  rozrywek  sprawiał,  Ŝe  mieszkańcy 

Morristown  nadali  im  charakter  wielowyznaniowy.  Metodyści  chodzili  do 
baptystów,  baptyści  do  metodystów,  a  od  czasu  do  czasu  jedni  i  drudzy  zgodnie 
udawali się do adwentystów. 

Zabawy  kościelne  były  dostatecznie  tłoczne  i  hałaśliwe,  ale  nie  wydawały  się 

Tannerowi najstosowniejszą okazją, Ŝeby wystąpić w roli uwodziciela. 

W  końcu  doszedł  do  wniosku,  Ŝe  najlepsze  będzie  noworoczne  przyjęcie  w 

klubie  „Jubilee".  Pozostawało  wybrać  najlepszy  moment  na  zaproszenie  Lary.  Z 
jednej strony, nie mógł tego zrobić za wcześnie, bo istniało ryzyko, Ŝe dziewczyna 
zaproponuje  mu  spotkanie,  a  wtedy  znalazłby  się  w  punkcie  wyjścia.  Z  drugiej 
strony,  zwlekając  ryzykował,  Ŝe  ktoś  wyprzedzi  go  i  Ŝe  Lara  skorzysta  z 

background image

propozycji, a on zostanie na lodzie. Oczywiście nie miał na to najmniejszej ochoty. 
Przez  siedem  ostatnich  lat  spędzał  sylwestra  samotnie  i  tegoroczna  zabawa 
oznaczała dla niego nie tylko początek nowego roku, lecz takŜe nowego Ŝycia. 

W  tym  samym  czasie  Lara  siedziała  w  biurze  i  zastanawiała  się,  dlaczego 

Tanner  do  niej nie  dzwoni.  Kilkakrotnie  sięgała  po  słuchawkę,  za  kaŜdym  jednak 
razem,  dźwięczały  jej  w  uszach  przestrogi  matki,  która  przez  lata  wbijała  jej  do 
głowy,  Ŝe  najgłupszą  rzeczą,  jaką  moŜe  zrobić  dziewczyna,  jest  narzucać  się 
chłopakowi.  Dopiero  w  przeddzień  BoŜego  Narodzenia  doszła  do  wniosku,  Ŝe 
skoro  i  tak  nigdy  nie  słuchała  rad  matki,  to  właściwie  nie  ma  Ŝadnego  powodu, 
Ŝ

eby zaczęła to robić właśnie teraz. 

 
Tanner odłoŜył podkoszulki, które właśnie miał włoŜyć do walizki i sięgnął po 

słuchawkę. Od paru godzin spodziewał się telefonu. Samantha zawsze była bardzo 
akuratna i lubiła wiedzieć, kiedy wyjeŜdŜa z domu. Zerknął na zegarek. 

– Za kwadrans jedenasta. 
– Proszę? 
– To nie Samantha? 
– Nie, to Lara. 
– Lara? Lara! Przepraszam, spodziewałem się właśnie telefonu. 
– Od Samanthy? 
– Tak, ona zawsze chce wiedzieć, o której godzinie wyjeŜdŜam, aby móc się w 

porę zacząć martwić, Ŝe mnie jeszcze nie ma. 

– Rozumiem. Skoro czekasz na telefon, to nie będę ci przeszkadzała. 
– Poczekaj chwileczkę, nie odkładaj słuchawki. 
Samantha  się  przecieŜ  zorientuje,  Ŝe  jest  zajęte  i  zadzwoni  jeszcze  raz.  Tak 

łatwo się nie wykręcę, sama wiesz, jak to jest ze starszymi siostrami. 

– Samantha to twoja siostra? 
– Tak. A w dodatku ma macierzyńskie zapędy. 
– Nie musisz mówić ani słowa więcej. Sama mam dwie starsze siostry i brata. 

Czasem czuję się, jakbym była dzieckiem nie dwojga, tylko pięciorga rodziców. 

Roześmiał się. 
– Znam to uczucie. 
– Jedziesz do niej na święta? 
– Tak. Do Little Rock. 
–  Długo  tam  będziesz?  –  Lara  zastanawiała  się,  czy  po  raz  kolejny  będzie 

musiała przyznać rację matce. 

background image

– Najkrócej, jak się da. Dwa, trzy dni, potem chyba bym zwariował. 
–  To  całkiem  tak  jak  ja.  Spotykamy  się  wszyscy  u  rodziców  i  po  paru  dniach 

mam  wraŜenie,  Ŝe  zaraz  oszaleję.  Ale  nie  po  to  do  ciebie  dzwonię,  Ŝeby  się 
uskarŜać na rodzinę. Szukam właśnie jakiegoś dŜentelmena, który dotrzymałby mi 
towarzystwa  w  sylwestrowy  wieczór,  w  „Jubilee".  Nie  wiesz  przypadkiem,  gdzie 
mogłabym kogoś takiego znaleźć? 

– MoŜe pani uznać swoje poszukiwania za zakończone, szlachetna damo. Znam 

nieźle  takiego  dŜentelmena,  jakiego  pani  potrzeba.  Jest  on  mną,  lub  moŜe  to  ja 
jestem nim, wszystko jedno, jak to ujmiemy. 

– Świetnie, czy w takim razie mogę liczyć, Ŝe on, czyli ty, czy teŜ ty, czyli on, 

więc ostatecznie, Ŝe któryś z was wstąpi po mnie o ósmej? 

–  Z  największą  przyjemnością.  Prawdę  mówiąc,  właśnie  mieliśmy  sami 

wystąpić z tą propozycją. 

– Naprawdę? – spytała z powątpiewaniem w głosie. 
– Naprawdę. – Tanner porzucił Ŝartobliwy ton i dodał z całą powagą: – Bardzo 

chciałem  się  z  tobą  zobaczyć,  Laro.  Bóg  raczy  wiedzieć,  ile  razy  juŜ  podnosiłem 
słuchawkę. Ale, prawdę mówiąc, od tak dawna juŜ się z nikim nie umawiałem, Ŝe 
nie miałem pojęcia, jak się za to zabrać. 

–  Nie  ma  sprawy.  Świetnie  cię  rozumiem.  Cieszę  się  w  takim  razie,  Ŝe 

zadzwoniłam. Będę czekała na sylwestra. 

– Ja teŜ. Wesołych Świąt, Laro. 
– Nawzajem. Jedź ostroŜnie. 
– Będę ostroŜny. Do widzenia. 
Tanner jeszcze przez chwile trzymał słuchawkę w ręku. Bardzo się cieszył, Ŝe 

Lara  do  niego  zadzwoniła.  Jodi  zawsze  unikała  podobnych  gestów.  Bała  się,  Ŝe 
jeŜeli  zrobi  pierwszy  krok,  to  zostanie  odrzucona.  Nigdy  nie  potrafił  tego 
zrozumieć,  zwłaszcza  Ŝe  pod  kaŜdym  innym  względem  pozostawała  najbardziej 
samodzielną i odwaŜną kobietą, jaką w Ŝyciu spotkał. 

Powoli zaczynał sobie uświadamiać, ile Jodi miała tajemnic. Początkowo były 

dla  niego  wyzwaniem,  z  czasem  stały  się  udręką.  W  gruncie  rzeczy  nigdy  mu  do 
końca nie zaufała. Czasem zastanawiał się wręcz, czy ona naprawdę go kocha, czy 
moŜe  raczej  traktuje  wyłącznie  jako  bezpieczną  przystań,  w  której  moŜna  się 
schronić między jedną a drugą wyczerpującą wędrówką. W końcu miał tego dosyć. 
Podczas dwóch rozmów telefonicznych i godziny spędzonej nad kawą, dowiedział 
się więcej o Larze niŜ przez siedem lat o Jodi. 

Lara  pragnęła  tego  samego,  co  i  on:  domu,  dzieci,  kochającego  partnera. 

background image

Miejsca,  w  którym  mogłaby  zapuścić  korzenie.  Fakt,  Ŝe  do  niego  zadzwoniła, 
ś

wiadczył,  Ŝe  nie  obawiała  się  ryzyka,  gotowa  była  aktywnie  współtworzyć  ich 

związek. 

Oczywiście,  zawsze  pozostawała  moŜliwość,  Ŝe  zrobiła  to  wyłącznie  z  litości, 

ale  Tanner  czuł,  Ŝe  jest  inaczej.  śadna  kobieta  nie  będzie  dzwoniła  z  litości  do 
męŜczyzny, który przez ponad tydzień nie daje znaku Ŝycia. 

Nagle  zaświtało  mu  w  głowie,  Ŝe  właściwie  to  zachował  się  wobec  niej 

niegrzecznie. Był tak zajęty swoim cierpieniem, Ŝe w ogóle nie zwracał uwagi na 
jej uczucia. Ze zgrozą uświadomił sobie, Ŝe podczas ostatniego spotkania poŜegnał 
ją  pocałunkiem,  a  potem  przepadł  bez  śladu  i  nie  dawał  znaku  Ŝycia.  A  ona 
pomimo to zatelefonowała do niego. 

Nie,  pomyślał,  Lara  na  pewno  nie  dzwoniła  z  litości.  Po  raz  pierwszy  od 

dłuŜszego czasu Tanner poczuł prawdziwą radość. Nie wolno mu zmarnować takiej 
wspaniałej okazji. Do diabła, jak tak dalej pójdzie, to moŜe jej się nawet oświadczy 
podczas noworocznego przyjęcia. Skoro tyle zdąŜyli sobie powiedzieć nad kilkoma 
filiŜankami kawy, to dokąd zajdą, gdy będą mieli do dyspozycji całą noc? 

W drodze do Little Rock i potem, przez całe święta, raz po raz wracał do tych 

myśli.  W  rezultacie  po  raz  pierwszy  od  lat  nie  tylko  dobrze  zniósł  obecność 
rodziny,  ale  w  dodatku  promiennie  uśmiechał  się  do  wszystkich  wokół.  Nie 
irytowała  go  nawet  Samantha,  wracająca  co  i  rusz  do  tematu  Jodi  i  powtarzająca 
matczynym  tonem:  „a  tyle  razy  ci  mówiłam".  Tanner  nie  myślał  juŜ  o  Jodi, 
wszystkie jego marzenia i plany krąŜyły wokół Lary. 

 
Poranek ostatniego dnia starego roku uświadomił mu, Ŝe w swoich planach nie 

wziął  pod  uwagę  pogody.  Kiedy  podszedł  do  okna,  ujrzał  wirujące  w  powietrzu 
płatki śniegu. Sypało bez przerwy aŜ do południa, od południa do śniegu dołączył 
deszcz. 

O  trzeciej  przestały  działać  telefony.  O  czwartej  chwycił  mróz  i  zaczęła  się 

zadymka,  a  lokalne  radio  podało,  Ŝe  wobec  kataklizmu,  jakiego  Arkansas  nie 
zaznało od stulecia, przyjęcie noworoczne w „Jubilee" zostaje odwołane. 

Tanner  był  wściekły.  Pogoda  miała  mu  zepsuć  pierwszą  od  siedmiu  lat 

prawdziwą  zabawę  noworoczną.  O  piątej  błąkał  się  po  domu  kopiąc  meble, 
trzaskając  drzwiami  i  pociągając  z  butelki.  O  szóstej  zdał  sobie  sprawę,  Ŝe 
wszystko, co robi, tylko pogarsza mu humor. 

Kiedy  stary  zegar  wybił  siódmą,  ubrany  w  najcieplejsze  rzeczy  siadł  za 

kierownicą  ciągnika.  Pod  kaskiem  miał  czapkę  kominiarkę,  na  rękach  dwie  pary 

background image

rękawic. 

Zastanawiał  się  przez  chwilę,  czy  nie  pojechać  furgonetką,  ostatecznie  jednak 

uznał to za zbyt ryzykowne. 

I  tak  pomysł,  aby  wyruszać  w  taką  pogodę,  zakrawał  na  szaleństwo.  Do 

Morristown czekało go około dwudziestu kilometrów jazdy w szalejącej zamieci i 
mroźnym  wietrze,  do  połoŜonego  po  drugiej  stronie  miasta  domu  Jamisonów 
jeszcze dwa czy trzy kilometry. A jednak nie mógł postąpić inaczej. Ta noc miała 
odmienić  jego  Ŝycie  i  gotów  był  raczej  zamarznąć  na  drodze,  niŜ  spędzić  ją 
samotnie wśród czterech ścian. 

Zaskakująco szybko dotarł do autostrady. Pomimo Ŝe jazda po niej ciągnikiem 

była  surowo  zakazana,  Tanner  nie  wahał  się  ani  przez  moment  i  ruszył  szosą  w 
stronę  Morristown.  Nawet  gdyby  szeryf  Campbell  był  na  tyle  szalony,  Ŝeby 
patrolować drogę w taką pogodę, to bez wątpienia nie wlepiłby mu mandatu. „Cały 
ś

wiat kocha tych, którzy kochają", przypomniał sobie przysłowie. 

Pierwszy raz zsunął się do rowu w połowie drogi. Na szczęście skończyło się na 

paru niegroźnych zadrapaniach. Za drugim razem był juŜ właściwie w miasteczku, 
więc w końcu zjechał z głównej drogi i przejechał przez opustoszałe ulice. 

Próbując  po  raz  dziesiąty  podjechać  na  wzgórze,  na  którym  stał  dom 

Jamisonów,  dał  wreszcie  za  wygraną.  W  najlepszym  wypadku  udawało  mu  się 
dociągnąć tylko do połowy wysokości, a potem nieodmiennie ciągnik zaczynał się 
zsuwać. Zostawił maszynę na poboczu i podjął wspinaczkę między rosnącymi przy 
drodze drzewami. 

Kiedy  wreszcie  dotarł  do  domu,  zajrzał  przez  lekko  oszronione  okno.  Lara 

leŜała na dywanie przed kominkiem. Jej ciało wyglądało pięknie i kusząco. Kiedy 
wdzięcznym ruchem dorzuciła polano do ognia, aby podsycić płomień, Tannerowi 
zrobiło się tak gorąco, jakby sam znalazł się w płomieniach. 

Zapomniał  zupełnie  o  piekących  zadrapaniach,  o  zmarzniętych  palcach  i 

zimnie,  wkradającym  się  pod  przemoczone  ubranie.  Jeszcze  nigdy  w  Ŝyciu  nie 
pragnął Ŝadnej kobiety z taką siłą, jak w tym momencie. Lara jakby coś przeczuła, 
bo odwróciła się i ujrzała za szybą twarz McNeila. 

Właściwie powinna być zaskoczona tym, Ŝe przyjechał, ale nie była. Zanim się 

pojawił,  gościł  w  jej  sercu  I  umyśle.  Jego  fizyczna  obecność  wydała  się  Larze 
naturalna. 

Otworzyła drzwi i przywitała Tannera pocałunkiem. Nie miała wątpliwości, Ŝe 

choć byli dopiero w pół drogi do tego, aby naprawdę się poznać, to jednak właśnie 
tego wieczora mieli zrobić ku sobie decydujący krok. 

background image

MęŜczyzna  niecierpliwie  zrzucał  z  siebie  kolejne  warstwy  mokrych  ubrań, 

kurtkę,  sweter,  flanelową  koszulę  i  podkoszulek.  Szlafrok  Lary  opadł  cicho  na 
podłogę.  Niecierpliwe  ręce  Tannera  uniosły  do  góry  jej  koszulę  nocną,  a  potem 
jednym ruchem posłały ją na dywan. 

Bez słowa poprowadziła go za rękę w stronę kominka i pociągnęła za sobą na 

dywan. LeŜeli w blasku bijącym od polan ułoŜonych w głębi ogromnego paleniska, 
ale przenikające Tannera gorąco nie brało się z ognia, lecz z pieszczot Lary. 

ś

adne  z nich nic  nie  mówiło.  Aby  się porozumieć,  wystarczyły  im  oczy. Usta 

mieli  zbyt  zajęte  pocałunkami,  Ŝeby  marnować  je  na  zbędne  słowa.  Jego  dłonie 
powoli przesuwały się po gorącym, gładkim ciele Lary, zgłębiając cierpliwie kaŜdy 
jego centymetr. 

Nie wytrzymała długo bez ruchu, musiała równie dobrze poznać ciało Tannera. 

Gorące,  wilgotne  usta  Lary  wędrowały  po  jego  twarzy,  szyi  i  piersiach.  Zęby 
zacisnęły się delikatnie na sutkach męŜczyzny, który gładził szorstkimi dłońmi jej 
jedwabiste włosy. 

Czuła drŜenie jego ciała. Nie miała wątpliwości, Ŝe McNeil znajduje się u kresu 

wytrzymałości, a jednak cierpliwie pozwalał jej robić wszystko, na co tylko miała 
ochotę. W końcu jednak nie był w stanie znieść tego dłuŜej, objął ją i przewrócił na 
plecy. 

Lara pozwoliła mu na to bez oporu. Teraz przyszła jego kolej, aby skosztować 

jej  ciała,  smaku  szyi,  ramion,  piersi,  brzucha.  Kiedy  juŜ  nie  była  w  stanie  znieść 
dłuŜej jego pieszczot, krzyknęła i mocno przyciągnęła go. Poddał się bez wahania. 

 
Potem leŜeli bez ruchu przed kominkiem, spoglądając w dogasające płomienie, 

których Ŝadne z nich nie miało siły podsycać. Kiedy została tylko sterta Ŝaru, Lara 
podniosła się z dywanu i poprowadziła Tannera po ciemnych schodach na górę, do 
sypialni. 

Odsunęła  kołdrę  i  połoŜyła  się  na  łóŜku,  nie  ukrywając  pięknego  ciała  przed 

jego wzrokiem. Wiedzieli, Ŝe równie daleko, jak do końca nocy, jest do kresu ich 
pieszczot  i  pocałunków.  JuŜ  nie  tak  gwałtownych  i  głodnych  jak  poprzednio,  ale 
ciągle dalekich od nasycenia. 

Nie  usłyszeli  syren,  wyjących  o  północy.  Nie  widzieli  wzlatujących  w  niebo 

rakiet. Tej nocy ich zmysły były przeznaczone tylko dla nich dwojga, dla nikogo i 
niczego więcej. 

Kiedy wreszcie Tanner usnął, Lara długo leŜała, trzymając go w objęciach. Był 

jej.  Nie  miała  Ŝadnych  wątpliwości, Ŝe  to  on  był  męŜczyzną, którego  przeznaczył 

background image

jej los. Odnalazła go. Teraz musi go przy sobie zatrzymać. 

 

background image

Rozdział 4 

 
Umysł  Lary  wypełniały  bez  reszty  Ŝywe,  plastyczne  obrazy  splecionych  w 

miłosnym uścisku kochanków. Na nic się nie zdały rozpaczliwe próby myślenia o 
czymś  innym.  Przed  jej  oczami  raz  po  raz  pojawiały  się  wyraziste  wspomnienia 
scen, które rozegrały się tej nocy. 

Zwykle  potrafiła  skupić  się  na  tym,  na  czym  chciała  lub  przynajmniej  nie 

myśleć  o  tym,  na  co  nie  miała  ochoty.  Dawno  juŜ,  co  najmniej  od  czasu  swego 
rozwodu z Kevinem, nie miała równie obsesyjnych myśli. Jej podświadomość stała 
się  nagle  zupełnie  niezaleŜna  i  nieustannie  wypełniała  głowę  Lary  szalonymi 
wspomnieniami. Nie były to zresztą wcale wspomnienia, z którymi łatwo było jej 
się pogodzić. 

Czy  to  moŜliwe,  pytała  samą  siebie,  Ŝe  to  naprawdę  ona  klęczała  przed 

kominkiem  i  obsypywała  gorącymi,  nieprzytomnymi  pocałunkami  ciało  Tannera? 
Czy  to  ona  krzyczała  z  rozkoszy,  rodzącej  się  w  zetknięciu  z  jego  szorstkimi 
dłońmi  i  gorącymi  ustami?  Czy  to  naprawdę  ona  domagała  się  wciąŜ  więcej  i 
więcej pieszczot, którymi obdarzał ją bez wahania? 

Nawet gdyby próbowała sobie wmówić, Ŝe to wszystko było tylko snem, i tak 

cały czas czuła za sobą mocne, twarde ciało oddychającego spokojnie męŜczyzny. 
Obejmował  ją  oburącz  przez  sen,  jego  szorstkie,  zniszczone  od  pracy  ręce  nie 
wypuszczały z uwięzi jej pełnych, delikatnych piersi. 

Wystarczyło,  aby  obróciła  głowę  i  mogła  przyłoŜyć  ucho  do  jego  silnego, 

szerokiego torsu, i usłyszeć spokojne bicie serca. 

Tanner  spał.  Lara  poczuła  zaŜenowanie  na  myśl  o  tym,  co  będzie,  kiedy  się 

przebudzi. Co sobie o niej pomyśli? Jak ma go przekonać, Ŝe sama nie wie, co ją tej 
nocy napadło? 

Od dawna wiedziała, Ŝe jest namiętną kobietą. Przynajmniej tego zdąŜyła się o 

sobie  dowiedzieć,  Ŝyjąc  z  Kevinem.  Nigdy  jednak,  przez  wszystkie  lata 
małŜeństwa, nie poddała się zmysłom w takim stopniu, jak teraz, przy Tannerze. 

Noc sylwestrowa z Kevinem była zawsze bardzo specjalnym świętem. Jej mąŜ 

skłonny  był  tę  jedną  noc  w  roku  spędzić  przy  kominku,  tuląc  Ŝonę  i  popijając 
mroŜonego szampana. 

Lara  zdała  sobie  sprawę,  Ŝe  właśnie  przed  tym  wspomnieniem  chciała  uciec. 

Miała ochotę bawić się wesoło i hałaśliwie w gronie starych znajomych, tańcząc do 
ś

witu w ramionach przystojnego męŜczyzny. Choć sama sobie z tego wcześniej nie 

background image

zdawała sprawy, oczekiwała, Ŝe ta noc odmieni nareszcie jej Ŝycie I pozwoli zacząć 
wszystko na nowo. 

W ostatnim dniu starego roku wszystkie jej marzenia rozwiewały się po kolei, 

w miarę jak świat za oknem zasnuwała coraz grubsza warstwa śniegu. 

I właśnie wtedy, gdy siedziała samotna przed ogniem, wątpiąc w pojawienie się 

Tannera,  zbyt  długo  tłumione  pragnienia  buchnęły  w  jej  sercu  gorącym 
płomieniem.  Mogła  sobie  do  woli  powtarzać,  Ŝe  nie  potrzeba  jej  nikogo  do 
szczęścia,  i  tak  z  głębi  duszy  dobiegał  ją  głos,  który  mówił  jasno  i  wyraźnie: 
okłamujesz się! 

Oczywiście,  w  pewnym  sensie  mogłaby  się  obejść  bez  męŜczyzny.  Była  w 

stanie  z  powodzeniem  się  utrzymać,  a  nawet  zrobić  karierę.  Potrzebowała  jednak 
więzi emocjonalnej, prawdziwego ciepła, bez których cała reszta była nic niewarta. 
A w gruncie rzeczy równie mocno potrzebowała seksu, namiętnego związku dwóch 
ciał,  zapominających  przy  sobie  o  całym  świecie.  I  jeszcze  tego,  aby  o  świcie 
budzić się w ramionach męŜczyzny. 

W  tym  momencie,  jakby  chcąc  przypomnieć  o  swojej  obecności,  Tanner 

poruszył się we śnie, a jego dłoń przesunęła się wzdłuŜ ciała Lary i zatrzymała na 
jej pełnym biodrze. 

PrzeraŜona,  wstrzymała  oddech.  Bezgłośnie  modliła  się,  aby  jeszcze  się  nie 

obudził.  Ciągle  czuła  zaŜenowanie.  Nigdy  jeszcze  nie  obudziła  się  w  ramionach 
innego męŜczyzny niŜ jej mąŜ. 

Pierś  McNeila  spokojnie  unosiła  się  i  opadała,  a  jego  serce  biło  równym, 

miarowym  rytmem.  Wyglądało  na  to,  Ŝe  jeszcze  przez  chwilę  nie  będzie  musiała 
patrzeć  mu  ze  wstydem  w  oczy.  Była  to  dla niej  niewielka pociecha.  Prędzej  czy 
później Tanner się zbudzi. 

Tanner.  Kilka  razy  powtórzyła  w  myśli  jego  imię.  Co  go  opętało,  Ŝeby 

przedzierać się do niej przez taką zawieruchę? śaden męŜczyzna nie odbyłby takiej 
wyprawy  dla  jednej  nocy.  Kevin  nigdy  by  tego  nie  zrobił,  choć,  bez  wątpienia, 
kochał  ją  na  swój  sposób.  Nie  mogła  oprzeć  się  wraŜeniu,  Ŝe  ją  i  Tannera  od 
początku ich znajomości popycha ku sobie jakaś tajemnicza siła. 

Od  rozwodu  spotkała  kilku  interesujących  męŜczyzn,  Ŝaden  jednak  nie 

wzbudził w niej tego instynktownego przypływu ciepła, jaki odczuła natychmiast, 
gdy  tylko  ujrzała  Tannera.  I  chyba  właśnie  dlatego  bez  chwili  wahania 
zaopiekowała się nim podczas pierwszego spotkania. 

OdwoŜenie  do domu  kompletnie  zalanego  faceta  na  pewno  nie  było  typowym 

dla niej zachowaniem. Czy to przeznaczenie postawiło go na jej drodze? Czy miała 

background image

znaleźć spokojną przystań w jego ramionach? 

Dłoń męŜczyzny znów się poruszyła i Lara w odruchu rozpaczy zamknęła oczy. 

Za  chwilę  nastąpi  rozstrzygnięcie.  JuŜ  niedługo  będzie  znała  odpowiedź  na 
nękające  ją  pytania.  Lękała  się  tej  chwili  i  niczego  bardziej  nie  pragnęła,  niŜ 
jeszcze na moment ją oddalić. 

Tymczasem  do  Tannera  zaczęło  powoli  docierać,  gdzie  się  znajduje.  Ciepłe, 

miękkie ciało Lary wyciągnięte wzdłuŜ jego boku sprawiło, Ŝe po raz pierwszy od 
bardzo dawna wrócił z krainy słodkich snów do jeszcze słodszej rzeczywistości. 

Przypomniał sobie chwilę, gdy patrzył przez okno na dziewczynę leŜącą przed 

kominkiem,  leniwie  podsycającą  płomienie.  Przypomniał  sobie,  jak  bardzo  jej  w 
tym  momencie  zapragnął  i  jak  trudno  było  mu  oderwać  się  od  okna  i  podejść  do 
drzwi. 

Ile  razy  śnił,  Ŝe  przedziera  się  wśród  trudów  i  niebezpieczeństw  do  Jodi  tylko 

po  to,  Ŝeby  okazała  się  w  końcu  równie  niedostępna  i  odległa,  jak  na  początku 
drogi. 

Tymczasem  Lara  sama  do  niego  podeszła.  Otworzyła  przed  nim  drzwi  i  bez 

słowa rzuciła się w ramiona. I w jakiś czarodziejski sposób uwolniła go od myśli o 
Jodi. 

Do tej pory czuł na kaŜdym skrawku ciała dotyk jej ust, zębów, paznokci. 
Lara  odpowiedziała  na  jego  pieszczoty  pieszczotami,  na  jego  energię  energią, 

na jego namiętność – namiętnością. 

Nigdy w Ŝyciu nie przeŜył niczego podobnego. Do tej pory wydawało mu się, 

Ŝ

e  męŜczyzna  powinien  być  aktywną  stroną  w  miłości.  Dopiero  teraz  dowiedział 

się, Ŝe moŜe być inaczej. 

W bladym świetle poranka Tanner przesunął wzrokiem po zarysie skrytego pod 

kołdrą ciała Lary. Jego ręka zaczęła się powoli przesuwać po jedwabistej skórze. 

Odkrywał  ze zdumieniem,  jak bardzo  mogą  się od  siebie  róŜnić kobiece  ciała. 

Lara  miała  krąglejsze,  pełniejsze  piersi.  Szerokie  biodra  kontrastowały  z  wąską 
talią.  Całe  ciało  układało  się  w  płynne  linie,  a  w  dotyku  kojarzyło  mu  się  z 
dojrzałym,  miękkim  owocem.  Było  w  nim  ciepło  i  słodycz,  których  tak 
potrzebował. 

Jodi  była  pod  kaŜdym  względem  inna,  począwszy  od  budowy  fizycznej,  a 

kończąc  na  nieustannej  ruchliwości,  która  sprawiała,  Ŝe  będąc  przy  niej  wiecznie 
się bał, Ŝe za moment zniknie bez śladu. 

Pochylił głowę i zaczął całować szyję Lary, potem odsunął się trochę, aby pod 

własnym  cięŜarem  opadła  na  plecy  i  przesunął  dłonią  po  jej  brzuchu.  To  miejsce 

background image

takŜe  było  zupełnie  inne  niŜ  u  Jodi.  Zamiast  płaskich,  twardych  mięśni  czuł  pod 
palcami  jedwabistą  skórę,  pod  którą  znajdował  się  miękki,  delikatny  brzuch.  Z 
prawdziwą przyjemnością pieścił jej ciało, gdy nagle Lara głośno jęknęła. 

Dłoń Tannera natychmiast znieruchomiała. 
– Co się stało? Zabolało cię? – spytał przestraszony. 
Z ociąganiem spojrzała w jego zatroskane oczy. 
– Wcieranie nic tu nie pomoŜe. 
Taner patrzył zdumiony. 
– Nie rozumiem. 
Lara westchnęła cięŜko, ujęła oburącz jego wielką dłoń i odsunęła ją ze swego 

brzucha. 

–  Jestem  tłuściochem,  niestety.  A  masaŜe  nie  pomagają.  Zresztą,  prawdę 

mówiąc, w ogóle nic nie pomaga. 

Na  widok  jej  zmartwionej  miny  Tanner  nie  mógł  powstrzymać  uśmiechu. 

Uwolnił dłoń z jej rąk i połoŜył z powrotem na brzuchu Lary. 

– Masz na myśli tę uroczą fałdkę? 
– DŜentelmen udałby, Ŝe nie zauwaŜa takiego drobiazgu – oznajmiła uraŜonym 

tonem. Powtórnie chwyciła go za rękę, ale tym razem McNeil nie pozwolił odsunąć 
swojej dłoni. Delikatnie głaskał dziewczynę po brzuchu. 

–  śaden  męŜczyzna,  dŜentelmen  czy  nie,  wszystko  jedno,  nie  przegapiłby 

takiego uroczego szczegółu twojej anatomii – dodał, kiedy juŜ przestał się śmiać. 

–  To  nie  Ŝaden  uroczy  szczegół,  tylko  okropne  sadło.  Nienawidzę  go.  Do  tej 

pory  pamiętam,  jak  babcia  Hess  klepała  mnie  po  brzuchu  i  mówiła:  „Moja  ty 
tłuściutka świnko". 

Tanner znowu nie mógł powstrzymać śmiechu. 
– Babcia Hess, sądząc z nazwiska, musiała być Niemką i na pewno traktowała 

to jako komplement. 

Niemcy lubią kobiety przy kości. – Potem opuścił głowę, złapał Larę zębami za 

ucho i szepnął: – My, Szkoci, teŜ. 

Odchyliła głowę, dając jego ustom dostęp do łagodnego zagięcia szyi. 
– Naprawdę? 
– Mmm-hmm. – Jego wargi skradały się przez jej szyję i policzek w stronę ust. 

– A zwłaszcza tę kobietę. 

Lara ciągle jeszcze miała nadąsaną minę, ale nie protestowała przeciwko temu, 

aby  dać  się  przekonać  i  w  odpowiedzi  na  jego  pocałunki  natychmiast  rozchyliła 
usta. 

background image

Całował, patrząc jej prosto w oczy. Jedną rękę delikatnie odsunął na bok włosy 

Lary,  a  drugą  gładził  i  pieścił  jej  brzuch,  przesuwając  powoli  rękę  coraz  niŜej  i 
niŜej. 

 
Później, kiedy juŜ  znów  spokojnie leŜeli obok  siebie,  dziewczyna  spojrzała na 

niego uwaŜnie. 

– Zawsze się budzisz w takim... hmm, dobrym nastroju? – spytała. 
Tanner potrząsnął przecząco głową. 
– Dawno juŜ nie obudziłem się w dobrym nastroju. 
Ale przy tobie czuję radykalną poprawę. 
Lara uśmiechnęła się do niego. 
–  Czy  mam  to  traktować  jako  twoje  postanowienie  noworoczne?  –  zapytała 

lekko uszczypliwym tonem. 

–  Mnie  się  ono  w  kaŜdym  razie  bardzo  podoba  –  dodała  zaraz  –  i  obiecuję 

zrobić, co w mojej mocy, aby ci pomóc w jego wypełnieniu. 

–  Tak  –  odpowiedział  powaŜnym  tonem.  –  MoŜesz  to  potraktować  jako  moje 

postanowienie noworoczne. I solennie obiecuję go dotrzymać. 

– Dotrzymaj – szepnęła namiętnie. – Bardzo mnie tym ucieszysz. 
– I siebie, Laro. Nigdy i z nikim nie czułem się tak jak z tobą. 
– Ja równieŜ, Tanner. 
Spojrzał jej z uwagą w oczy. 
– Z Kevinem teŜ nie? – zapytał. 
Odpowiedziała  mu  równie  otwartym  spojrzeniem,  tak  by  nie  miał  Ŝadnych 

wątpliwości, Ŝe go nie oszukuje. 

– Nawet z nim. 
Tanner  pochylił głowę  i  musnął  usta  Lary  pocałunkiem.  Jego  ręka  wróciła juŜ 

na ulubione miejsce na brzuchu. 

– Cieszę się, Ŝe to jest dla ciebie coś nowego – powiedział otwarcie. – Bardzo 

bym  chciał,  Ŝeby  to,  co  się  między  nami  dzieje,  było  inne  niŜ  wszystko,  co 
wydarzyło się dotąd. śeby było tylko nasze. 

–  Tak  właśnie  jest,  Tanner.  Kevin  nigdy  nie  podjąłby  takiego  ryzyka  jak  ty. 

Właściwie to do tej pory nie mogę się nadziwić, Ŝe coś takiego zrobiłeś. Kiedy się 
rano  obudziłam,  w  pierwszej  chwili  wydawało  mi  się,  Ŝe  twój  przyjazd  był  tylko 
częścią moich wczorajszych marzeń. 

– Tak? A o czym właściwie marzyłaś? 
Lara oblała się mocnym rumieńcem. 

background image

–  No,  wiesz...  Oj,  właściwie  to  nie  ma  większego  znaczenia  –  zakończyła, 

mrucząc coś niewyraźnie. 

NiezaleŜnie  od  tego,  co  działo  się  między  nimi  ostatniej  nocy,  była 

zdecydowana nie mówić mu nic o swoich marzeniach. 

Ale Tanner nie pozwolił jej się tak łatwo wymigać. 
– Rzeczywiście, kiedy wczoraj przyszedłem, w ogóle nie byłaś zaskoczona tym, 

Ŝ

e mnie widzisz. Powiedz, myślałaś o mnie... o nas? O tym, Ŝe do siebie pasujemy? 

Szeptał jej prosto do ucha. 
– Powiedz, o czym rozmyślałaś Laro? O nas, o tobie i o mnie przed kominkiem, 

nagich, splecionych w uścisku, kochających się? 

– Tanner – szepnęła w słabym proteście. 
Nakrył  ją  swoim  silnym  ciałem  i  przycisnął  do  materaca.  Uniósł  palcami  jej 

brodę i zmierzył wzrokiem pełnym napięcia. 

– Nie wstydź się, Laro. Ja teŜ to sobie wyobraŜałem, przez całą drogę. I właśnie 

ta myśl prowadziła mnie do ciebie. – Potrząsnął głową i roześmiał się na wpół do 
siebie,  na  wpół  do  niej.  –  Ale  muszę  przyznać,  Ŝe  rzeczywistość  przeszła  moje 
najśmielsze oczekiwania. 

– Na pewno uwaŜasz mnie za jakąś dziką kobietę –  – szepnęła. 
– Ładne odkrycie: dzika kobieta. Przedstawicielka zagroŜonego gatunku. Czuję, 

Ŝ

e  moim  obowiązkiem  jest  ochrona  takiego  cennego  okazu  przed  drapieŜnikami  i 

kłusownikami. – Westchnął komicznie. – CięŜka robota, ale moŜe podołam. 

Uniosła rękę i pogłaskała go po twarzy. 
– Na pewno chcesz sobie wziąć na głowę taki kłopot? 
–  Ciekaw  jestem,  czy  ktoś  zdołałby  mnie  powstrzymać.  –  Uśmiech  zniknął  z 

twarzy  Tannera,  a  jego  mięśnie  stęŜały,  jakby  juŜ  szykował  się  do  walki  w  jej 
obronie. – MoŜe czasami trochę za wolno orientuję się w sytuacji... 

– Za wolno? Nie zauwaŜyłam, Ŝebyś był powolny. 
Niezadowolony zmarszczył brwi. 
–  MoŜe  za  długo  trwało,  zanim  wreszcie  zrozumiałem,  Ŝe  nie  mogę  liczyć  na 

Jodi, ale teraz nie mam zamiaru popełnić Ŝadnej pomyłki. 

– I nie popełniłeś? Nie Ŝałujesz, Ŝe tu przyjechałeś? 
–  No,  oczywiście,  Ŝe  nie.  –  Tanner  był  kompletnie  zaskoczony  jej 

przypuszczeniem. 

Lara uśmiechnęła się z zadowoleniem na widok jego gwałtownej reakcji. 
– Powiedz mi, wierzysz w przeznaczenie? 
– A spotkałaś kiedyś farmera, który by nie wierzył? 

background image

– Nie – przyznała. – Wiesz, doszłam do wniosku, Ŝe moŜe ta noc była nam po 

prostu przeznaczona przez los. 

Skinął głową. 
– Nie ma tu Ŝadnego „moŜe". Jestem pewien, Ŝe było nam pisane, iŜ będziemy 

razem. Ostatniej nocy. 

I przyszłej. I przez cały rok. I na wieki wieków. Amen. 
Dopiero  kiedy  to  powiedział,  Lara  uświadomiła  sobie,  jak  bardzo  była 

niespokojna o przyszłość ich związku. Teraz jednak nie miała Ŝadnych wątpliwości 
co  do  szczerych  intencji  Tannera.  On  sam  najwyraźniej  takŜe  sięgał  myślą  w 
przyszłość. 

–  A  z  moim  szczęściem  –  dodał  nagle  –  mogło  się  juŜ  nawet  zdecydować 

jeszcze czyjeś przeznaczenie. 

Domyśliła  się,  Ŝe  w  jego  słowach  kryje  się  jakieś  nie  wypowiedziane  pytanie, 

którego nie potrafiła odgadnąć. Zerknęła na niego pytająco, ale on najwyraźniej nie 
chciał juŜ nic więcej dodać. 

Zamiast tego przesunął wzrokiem po jej ciele. Spojrzał na pełne piersi i brzuch, 

na którym wciąŜ trzymał dłoń. Z widoczną przyjemnością przeciągnął palcami po 
skórze. 

Lara  poczuła,  Ŝe  Tanner  znów  uwaŜnie  się  jej  przygląda,  więc  uniosła  głowę, 

aby  napotkać  jego  oczy.  Ciągle  jednak  nie  mogła  się  zorientować,  co  właściwie 
miał  na  myśli.  Dopiero,  kiedy  delikatnie  ścisnął  skórę  w  dole  jej  brzucha, 
zrozumiała. 

– Nie! 
Jej odpowiedź była tak gwałtowna, Ŝe Tanner aŜ się cofnął. 
Lara zaśmiała się krótko. 
–  Przepraszam,  nie  chciałam  się  tak  wydrzeć.  Chodzi  mi  o  to,  Ŝe  to  nie  jest 

problem.  Nie  musisz  się  o  nic  martwić.  –  Mówiąc  to  wszystko,  chciała  poprawić 
mu  nastrój,  ale  wyglądało  na  to,  Ŝe  wcale  nie  osiągnęła  swego  celu.  Wręcz 
przeciwnie, wyglądał na lekko rozczarowanego. 

– Jesteś pewna? 
– Tanner – zawahała się przez moment, a potem nakryła jego dłoń swoją drobną 

ręką – biorę pigułki. 

Zaczęłam  je  brać,  jak  wyszłam  za  mąŜ  i  robię  to  do  tej  pory.  Na  pewno  nie 

jestem w ciąŜy. MoŜesz się nie martwić. 

Odsunął się od niej i usiadł na krawędzi łóŜka. 
– Przede wszystkim, to wcale nie mówiłem, Ŝe się martwię. 

background image

Podniosła się, uklękła za nim i objęła go ramionami. 
– Myślałam, Ŝe się martwisz. Powiedz mi, co się stało? 
–  Sądziłem,  Ŝe  chcesz  mieć  dzieci.  Mówiłaś,  Ŝe  to  był  jeden  z  powodów,  dla 

których odeszłaś od męŜa. 

–  No,  tak,  ale  nigdy  nie  chciałam  mieć  dzieci  po  jednej  szalonej  nocy. 

NiezaleŜnie od tego, jak wspaniałe było to szaleństwo. 

Tanner odwrócił się gwałtownie i przewrócił ją na łóŜko. 
– A kto tu mówi o jednej szalonej nocy? – zapytał ze złością. 
–  Chciałam  tylko  powiedzieć,  Ŝe  jedna  noc  nie  moŜe  być  pewną  podstawą 

trwałego,  odpowiedzialnego  związku  –  powiedziała  spokojnym,  rozwaŜnym 
tonem, jakiego uŜywała wobec zirytowanych klientów. 

Potrząsnął głową i oparł ręce po obu stronach jej ciała. 
– Wydawało mi się, Ŝe byliśmy zgodni co do tego, Ŝe to spotkanie było naszym 

przeznaczeniem. 

Przeznaczenie nie zajmuje się takimi drobiazgami, jak jedna szalona noc, tylko 

naprawdę powaŜnymi sprawami. 

–  A  nie  wydaje  ci  się,  Ŝe  jest  jeszcze  moŜe  trochę  za  wcześnie,  Ŝeby  być 

wszystkiego pewnym? Ledwo się znamy. W gruncie rzeczy było moŜe za wcześnie 
nawet  na  to,  Ŝeby  iść  do  łóŜka,  a  co  dopiero  mówić  o  płodzeniu  dzieci.  Bądź 
rozsądny. 

– Za wcześnie? Dlaczego? – zapytał. – Oboje mamy zamiar osiąść na dobre w 

Morristown.  KaŜde  z  nas  chce  mieć  dzieci.  I  na  dodatek  świetnie  do  siebie 
pasujemy w łóŜku. 

– I oboje dostaliśmy po głowie we wcześniejszych związkach – dodała. 
– No to co? 
– To, Ŝe potrzebujemy czasu, Ŝeby na dobre przyjść do siebie – tłumaczyła mu 

cierpliwie. 

– Czy to znaczy, Ŝe ciągle jeszcze kochasz Kevina? O to ci chodzi? – Tanner aŜ 

ochrypł z przejęcia. 

– Nie, nie o to mi chodzi. Ale zdaję sobie sprawę z tego, Ŝe nawet po upływie 

dwóch  lat  od  rozwodu  tamto  małŜeństwo  i  jego  rozpad  mają  duŜy  wpływ  na  mój 
stosunek  do  męŜczyzn. –  Lara podniosła  ręce  I  odepchnęła  Tannera  tak,  aby  móc 
usiąść naprzeciw niego. 

– Nie chcę popełnić kolejnej pomyłki, Tanner. 
Rozwód  naprawdę  oznacza  wiele  cierpienia.  W  Ŝadnym  razie  nie  chcę  na  nie 

skazać swojego dziecka. 

background image

McNeil poczuł, Ŝe gniew go opuszcza. 
– Jestem pewien, Ŝe nie ma mowy o pomyłce –  – upierał się jeszcze. 
– Tak pewien, jak byłeś w przypadku Jodi? 
Równie dobrze mogłaby wymierzyć mu policzek. 
Ból  zaćmił  oczy  Tannera  i  Lara  zrozumiała,  Ŝe  dopiekła  mu  do  Ŝywego. 

Pamiętała jednak, Ŝe nagły cios jest czasem najlepszym sposobem, aby przywrócić 
komuś przytomność. 

Kiedy chciał się znowu odsunąć, objęła go mocno ramionami. 
–  Przepraszam.  Uwierz  mi,  Ŝe  rozumiem  to,  co  teraz  przeŜywasz.  Ale  kiedy 

człowiek  przechodzi  kryzys,  szukanie  sobie  na  gwałt  Ŝony  i  płodzenie  dzieci  nie 
jest  najlepszym  wyjściem.  Nie  byłoby  to  naprawdę  uczciwe  ani  w  stosunku  do 
mnie, ani, i przede wszystkim, do dziecka. 

– Nie przeŜywam Ŝadnego kryzysu. 
– Tak czy siak, nie ma pośpiechu. 
–  Czy  dlatego,  Ŝe  raz  źle  wybrałem,  mam  do  końca  Ŝycia  tkwić  w 

kawalerstwie? 

–  Nie  –  odpowiedziała  z  przekonaniem.  –  Ale  powinieneś  dać  sobie  trochę 

czasu, Ŝeby uporać się ze swoją goryczą, tak Ŝeby nie wpływała na twoje przyszłe 
Ŝ

ycie. 

– I ile ma  mi to zająć czasu? Czy to jest napisane w jakiejś ksiąŜce? Niech to 

diabli,  przez  siedem  lat  czekałem,  aŜ  Jodi  się  zmieni,  zanim  machnąłem  na  nią 
ręką. Czy mam czekać następnych siedem, aŜ będę pewny, Ŝe chcę być z tobą? O 
ile ty sama nie znudzisz się czekaniem i nie poszukasz kogoś innego. 

Lara ścisnęła go mocniej. 
– Wcale nie mówię, Ŝe masz czekać siedem lat. Nie mówię nawet, Ŝebyś czekał 

rok. Mówię po prostu, Ŝebyś trochę zwolnił. śebyś dał nam obojgu czas na lepsze 
poznanie. A sobie na to, Ŝeby naprawdę przemyśleć swoje uczucia wobec Jodi. 

Tanner uparcie kręcił głową. 
– Nie potrzebuję próbnego okresu. Ale jeŜeli ty tak, to proszę bardzo. Tylko nie 

proś mnie, Ŝebym był cierpliwy. Moja cierpliwość juŜ dawno się wyczerpała. 

Oboje  byli  tak  zmęczeni  tą  rozmową,  Ŝe  kiedy  wreszcie  Lara  wypuściła 

Tannera z objęć, po prostu połoŜyli się obok siebie na łóŜku, nic nie mówiąc. Objął 
ją ramieniem, a ona złoŜyła mu głowę na piersi. 

–  JeŜeli  uwaŜasz,  Ŝe  naprawdę  jesteśmy  dla  siebie  przeznaczeni,  to  nie  ma 

powodu, Ŝebyś się denerwował, bo i tak wszystko będzie dobrze. 

Po raz kolejny pokręcił głową. 

background image

– Przestanę się denerwować dopiero wtedy, gdy ty przestaniesz się przejmować 

kimś, kto juŜ nic dla Ŝadnego z nas nie znaczy. 

 

background image

Rozdział 5 

 
Zamieć  ucichła  około  trzeciej  nad  ranem.  Pierwszy  ranek  nowego  roku  wstał 

cichy i  jasny.  Promienie  słońca  odbijały  się  od  nieskazitelnie  czystej  powierzchni 
ś

wieŜego śniegu. 

Wkrótce  jednak  pojawiły  się  na  nim  szybko  gęstniejące  ślady  stóp  –  to 

mieszkańcy Morristown wylegli przed domy, aby nacieszyć się śniegiem, rzadkim 
gościem  w  Arkansas.  Lara  wyciągnęła  Tannera  z  domu  licząc  na  to,  Ŝe  chłodne 
powietrze  ostudzi  jego  gorączkę.  On  z  kolei  postanowił  wykorzystać 
niespodziewane  okoliczności  przeciwko  niej  i,  korzystając  z  magii  zimy,  jeszcze 
mocniej wplątać ją w sieć swoich czarów. 

Ze spaceru wrócili przemarznięci do szpiku kości. McNeil napalił w kominku i 

usiedli przed ogniem, chrupiąc praŜoną kukurydzę i popijając gorącą czekoladę. 

Drugiego  stycznia,  kiedy  Larze  ostatecznie  udało  się  namówić  Tannera  na 

powrót  do  domu,  mokry  śnieg  tworzył  juŜ  tylko  niewielkie  łachy,  rozrzucone  na 
trawie. 

Na  czwarty  dzień  jedynym  śladem  po  gwałtownym  ataku  zimy  pozostały, 

doŜywające swych ostatnich chwil, śniegowe bałwany. 

Lara  nie  potrafiła  oprzeć  się  wraŜeniu,  Ŝe  gwałtowne  jak  noworoczna  zamieć 

uczucia Tannera mogą okazać się równie nietrwałe. 

Na razie, co prawda, nic na to nie wskazywało. Wręcz przeciwnie, moŜna by je 

raczej przyrównać do nabierającej rozpędu lawiny. 

Co  wieczór,  czekając  na  niego  przed  kominkiem,  rozdarta  między  nadziejami 

na znalezienie spokojnej przystani i lękiem przed nieprawdziwym uczuciem, Lara 
obiecywała  sobie,  Ŝe  postara  się  doprowadzić  do  „normalizacji"  ich  związku.  Ale 
wszystkie  mądre  przemyślenia  rozsypywały  się  jak  domki  z  kart,  skoro  tylko 
przebiegające po plecach ciarki uprzedzały ją o nadejściu męŜczyzny. 

Od  chwili  gdy  otwierał  drzwi,  aŜ  do  świtu,  niestrudzeni  kochankowie 

przeŜywali  wciąŜ  na  nowo  swoją  pierwszą  noc.  Było  w  tym  coś  z  powtarzania 
pięknego,  znanego  na  pamięć  poematu,  tak  to  odczuwała  Lara.  Choć  wiadomo 
było,  co  przyniesie  kolejna  zwrotka,  nie  umniejszało  to  przyjemności,  jaką 
sprawiało jej powtarzanie. 

 
14 lutego  
Amor  zastał  Larę  za  biurkiem,  w  kancelarii.  Obracała  w  palcach 

background image

krwistoczerwoną  róŜę  I  przyglądała  się  uwaŜnie  leŜącemu  przed  nią  sękatemu 
korzeniowi o licznych odnóŜkach. Zarówno kwiat, jak i korzeń, który teŜ zapewne 
pochodził z krzaku róŜy, znalazła rano przed drzwiami biura. 

Dziwnemu  prezentowi  nie  towarzyszyła  Ŝadna  kartka.  Choć  nie  miała 

wątpliwości,  od  kogo  moŜe  pochodzić,  to  jednak  nie  potrafiła  zrozumieć  jego 
znaczenia. 

Zamknęła  oczy  i  poŜeglowała  w  marzeniach  w  objęcia  Tannera.  Tak  dobrze 

było  w  jego  ramionach,  spokojnie  i  bezpiecznie.  Tylko  ona  wiedziała,  jak  wiele 
kosztowało ją tego ranka odesłanie go o zwykłej porze do domu. 

Zaczynała  wierzyć,  Ŝe  coś  tak  wspaniałego  nie  powinno  okazać  się  pomyłką. 

MoŜe  McNeil  miał  rację?  Oboje  pragnęli  w  Ŝyciu  tego  samego.  W  ciągu  tej 
krótkiej znajomości przywiązała się do niego silniej niŜ do Kevina przez wiele lat 
małŜeństwa. 

Uśmiechnęła  się,  kiedy  przypomniała  sobie,  jaką  zaskoczoną  minę  zrobił  na 

prośbę, aby wreszcie wszedł do domu frontowymi drzwiami. Ona sama czuła, Ŝe ta 
drobna róŜnica będzie oznaczała nowy etap ich związku. 

Dopiero  po  chwili  uświadomiła  sobie,  Ŝe  juŜ  od  dobrych  paru  sekund  na  jej 

biurku  rozlega  się  uparte  brzęczenie  dzwonka.  Wcisnęła  guzik  i  odezwała  się  do 
sekretarki: 

– Słucham, Karen? 
–  Przyszła  pani  Susan  Metcalf.  Nie  była  umówiona,  ale  twierdzi,  Ŝe  to  coś 

waŜnego. 

–  Zaraz  będę.  –  Lara  odsunęła  od  siebie  myśli  o  Tannerze,  schowała  róŜę  i 

korzeń do szuflady i wyszła, aby przywitać przyjaciółkę i zarazem klientkę. 

Sprawa  rozwodowa  Susan  nie  była  jeszcze  zakończona,  ale  zostały  juŜ  tylko 

kwestie  czysto  formalne.  Lara  włoŜyła  Ŝakiet  i  wyszła  do  recepcji,  która  słuŜyła 
zarówno jej interesantom, jak i Billa Harrisa. 

– Jak się masz, Susan? Widzę, Ŝe jakoś przeŜyłaś noworoczną zamieć. 
– Przepraszam, Ŝe ci przeszkadzam. Powinnam była najpierw zadzwonić. 
– Nie wygłupiaj się. Chodź, pogadamy. 
Susan zawahała się przez moment, jakby wolała nie wchodzić do gabinetu. 
– Chodź i siadaj. – Lara ponowiła zaproszenie. 
– Zaraz podam kawę i chwilę sobie porozmawiamy. 
–  Chciała,  Ŝeby  Susan  się  odpręŜyła,  przyjaciółka  jednak  przez  cały  czas 

sprawiała wraŜenie kompletnie przybitej. Jej nastrój zaczął się udzielać i Larze. 

–  Nie,  nie,  dziękuję  za  kawę.  Nie  chcę  ci  zajmować  więcej  czasu  niŜ  to 

background image

konieczne. – Kobieta usiadła na samym brzeŜku krzesła i złoŜyła ręce. 

–  Och,  przestań!  W  końcu  jestem  nie  tylko  twoim  adwokatem,  ale  takŜe 

przyjaciółką. Mów, co się stało? 

Jakieś kłopoty z Hankiem? 
–  Nie.  To  znaczy,  nie  kłopoty.  –  Susan  błądziła  oczami  po  pokoju,  uparcie 

unikając spojrzenia Lary. 

Ostatecznie spuściła wzrok i patrzyła na splecione na kolanach ręce. 
– Pomyślisz, Ŝe jestem głupia, ale zgodziłam się, Ŝeby Hank z powrotem się do 

nas  wprowadził.  Przyszedł  przed  BoŜym  Narodzeniem  i  przyniósł  prezenty  dla 
dzieci. Było jak za dawnych dobrych czasów. 

Rozmawialiśmy  przez  kilka  godzin.  Po  świętach  przyszedł  jeszcze  kilka  razy, 

przeprosił mnie i obiecał, Ŝe coś takiego juŜ nigdy więcej się nie powtórzy. – Susan 
podniosła wzrok i napotkawszy wątpiące spojrzenie przyjaciółki, dodała: – Wierzę 
mu, Laro. Naprawdę mu wierzę. 

–  Nawet  jeśli  był  szczery,  Susan,  to  wcale  nie  znaczy,  Ŝe  się  rzeczywiście 

zmieni. 

– Obiecał, Ŝe zrobi wszystko, by się zmienić. To nie jest zły człowiek. Wiem, 

Ŝ

e po tym wszystkim, co naopowiadałam na jego temat, trudno w to uwierzyć, ale 

to prawda. Zrozum, zranił mnie i byłam na niego wściekła, dlatego wygadywałam 
te wszystkie okropności. 

–  Wiem,  Ŝe  cię  zranił.  I  właśnie  dlatego  boję  się  skutków  twojej  decyzji.  Nie 

chciałabym, Ŝeby to się powtórzyło. 

– Rozumiem twoje obawy, ale myślę, Ŝe tak będzie lepiej, naprawdę. Dzieci za 

nim tęsknią, a poza tym razem będzie nam łatwiej finansowo. 

– Czy nie to przesądziło o twojej decyzji? – spytała Lara łagodnie. – MoŜe po 

prostu się boisz, Ŝe sama nie dasz sobie rady? 

– Fakt, Ŝe to nie jest takie proste – przyznała Susan. – Na razie jeszcze ciągle 

muszę inwestować niemal wszystkie zyski w gazetę. WciąŜ mam jakieś wydatki, a 
poza tym muszę zatrudnić nowych pracowników. 

– A co z domem? Miałaś zamiar go sprzedać i przenieść się do rodziców. MoŜe 

to by rozwiązało twoje problemy? 

–  No  tak,  ale...  –  Susan  potrząsnęła  bezradnie  głową  i  wreszcie  spojrzała 

przyjaciółce prosto w oczy. 

–  Cholernie  dobry  z  ciebie  adwokat,  Laro.  I  zdaję  sobie  sprawę,  Ŝe  mówisz 

teraz  właśnie  jak  adwokat,  ale  powiedz  sama,  nigdy  nie  Ŝałowałaś,  Ŝe  się 
rozwiodłaś? 

background image

Nie martwiłaś się, Ŝe będziesz juŜ do końca Ŝycia sama? 
Powiem ci szczerze: tego właśnie boję się najbardziej. 
Hank ma swoje wady, ale jest mój. Jakie mam szanse w Morristown na innego 

faceta? 

– Rzeczywiście, nie ma tu duŜego wyboru, ale nie Ŝyjemy na bezludnej wyspie. 

Kelly ciągle się z kimś umawia. 

–  Umówić  się  łatwo,  trudniej  wyjść  za  mąŜ.  Powiedz  sama,  ile  razy  byłaś  na 

randce od przyjazdu do Morristown? 

– Kilka. 
– I co, są rezultaty? 
– MoŜe – odpowiedziała Lara ostroŜnie. 
– To znaczy, Ŝe coś przed nami ukrywasz, tak? Kto to moŜe być? Nie, poczekaj, 

niech zgadnę. Tanner McNeil. 

Lara niechętnie skinęła głową. 
–  To  tylko  potwierdza  to,  o  czym  mówiłam  –  odparła  Susan.  –  Jak  mogę 

znaleźć  faceta,  mając  dzieci  i  kłopoty  finansowe,  kiedy  dookoła  pełno  jest 
kwitnących dziewczyn w znakomitej sytuacji? 

–  Przesadzasz.  Jesteś  atrakcyjną,  inteligentną  kobietą  na  najlepszej  drodze  do 

sukcesu,  a  twoje  dzieci  są  naprawdę  wspaniałe.  Dlaczego  nie  miałabyś  znaleźć 
sobie kogoś? 

– śyję w separacji juŜ sześć miesięcy i, jak dotąd, nikt do mnie nie zastukał. 
– Susan... 
–  Nie,  Laro.  Przykro  mi,  Ŝe  ci  zawracałam  głowę,  ale  zdecydowałam  się  dać 

Hankowi jeszcze jedną szansę. Za długo byliśmy razem, Ŝeby teraz tak to wszystko 
cisnąć w diabły. 

–  Decyzja  naleŜy  do  ciebie,  Susan.  Ale  radzę  ci,  przemyśl  to  jeszcze. 

Rzeczywiście, były chwile, kiedy zastanawiałam się nad powrotem do Kevina, ale 
w głębi duszy czuję, Ŝe podjęłam słuszną decyzję. 

– I nie boisz się, Ŝe zostaniesz do końca Ŝycia sama? 
– Czy się boję? Nie, nie boję. Przyznaję, Ŝe to nie jest to, czego najbardziej bym 

pragnęła, ale gotowa jestem tak Ŝyć. I wierzę, Ŝe mogę być szczęśliwa. 

Susan nie wydawała się przekonana słowami Lary. 
– JeŜeli pogodzisz się z męŜem, to wcale nie znaczy, Ŝe nie zostaniesz samotna. 

ś

ycie na nic nie daje gwarancji. Hank równie dobrze moŜe ulec wypadkowi, jak po 

prostu wyjechać z miasta. A ty zostaniesz sama. Zastanów się nad tym. 

Susan z rezygnacją wzruszyła ramionami. 

background image

– JuŜ dosyć się nad tym zastanawiałam, Laro. 
Fakt,  Ŝe  wystąpiłam  o  rozwód,  naprawdę  nim  wstrząsnął.  Dobrze  wie,  Ŝe  nie 

zniosę Ŝadnych skoków w bok. 

Pokazałam  mu  pazury  i  mam  nadzieję,  Ŝe  go  to  trochę  ostudzi.  Tak  czy  siak, 

zdecydowałam  się  dać  mu  szansę.  JeŜeli  nawet  nie  ze  względu  na  siebie,  to  ze 
względu na dzieci. Jak będziesz miała dzieci, sama to zrozumiesz. 

–  JuŜ  cię  rozumiem.  Ale  moją  rolą,  jako  adwokata,  jest  skłonić  cię  do 

rozwaŜenia  wszystkich  aspektów  sytuacji.  JeŜeli  chcesz  dać  Hankowi  szansę  – 
dobrze. 

MoŜemy po prostu zawiesić na jakiś czas postępowanie. Czy twój mąŜ juŜ się 

wprowadził z powrotem? 

Susan potrząsnęła głową. 
– Jeszcze nie. Powiedziałam mu, Ŝe muszę to wszystko przemyśleć. – Zawahała 

się  przez  moment, a potem  dodała: Nie  chciałam,  Ŝeby  wywnioskował, Ŝe nic nie 
robię, tylko siedzę i czekam, aŜ zechce wrócić. 

– Bardzo dobrze – powiedziała Lara. – To znaczy, Ŝe z punku widzenia prawa 

pozostajecie w separacji. 

Pomieszkaj jeszcze przez jakiś czas sama. Oczywiście, moŜecie się spotykać, a 

dopóki  czegoś  nie  postanowicie,  postępowanie  rozwodowe  będzie  po  prostu 
zawieszone.  JeŜeli  będziesz  przekonana,  Ŝe  chcesz  z  nim  być,  to  świetnie.  JeŜeli 
nie, oszczędzisz sobie powtarzania całej procedury od początku. 

– Po co mamy się umawiać, skoro jesteśmy małŜeństwem? O co w tym chodzi? 
– Dowiodłaś Hankowi, Ŝe masz dosyć siły, by go rzucić. Teraz jego kolej, niech 

pokaŜe,  Ŝe  potrafi  o ciebie  walczyć.  Daj sobie  trochę  czasu,  Ŝeby się  upewnić,  Ŝe 
on dotrzyma słowa. 

– Sama nie wiem... 
W Larze odezwała się natura prawnika. 
–  Myślę,  Ŝe  dopóki  pozostajecie  w  separacji,  masz  prawo  wykorzystać 

wszystkie swoje moŜliwości. Wracać do Hanka, tylko dlatego, Ŝe boisz się czegoś, 
czego dotąd nawet nie spróbowałaś, to błąd. 

– Ale czego mam, na miłość boską, spróbować? 
Mówiłam ci juŜ, Ŝe przez ostatnich kilka miesięcy nie zastukał do moich drzwi 

pies z kulawą nogą. 

–  Nic  się  nie  martw.  Zdaj  się  na  mnie,  Kelly  I  Tannera.  Zobaczysz,  Ŝe 

znajdziemy ci świetnych facetów. Wszystko, co musisz zrobić, to czasem wyjść z 
nami wieczorem. 

background image

Susan wstała, kręcąc z powątpiewaniem głową. 
–  Słuchaj –  podjęła Lara – i  tak powiedziałaś  Hankowi, Ŝe potrzebujesz  czasu 

do namysłu. Wszystko, o co cię proszę, to Ŝebyś trochę przedłuŜyła ten czas. JeŜeli 
on naprawdę chce do ciebie wrócić, to wróci i tak. 

– A co będzie, jeŜeli dojdzie do wniosku, Ŝe nie chce? 
Tym  razem  Lara  nie  odpowiedziała  równie  szybko.  Zastanowiła  się  przez 

moment i odezwała powaŜnym tonem: 

– To i tak będziesz w duŜo lepszej sytuacji, jeśli załoŜysz, Ŝe wrócił na dobre, a 

on za parę miesięcy dojdzie do wniosku, Ŝe niepotrzebnie to robił. 

Przyjaciółka  odwróciła  się  do  okna.  Lara  stała  bez  słowa,  powiedziała  juŜ 

wszystko, co naleŜało. 

– Nie wyobraŜasz sobie, jak się cieszę, Ŝe znowu jesteś z nami. 
Susan mówiła tak cicho, Ŝe w pierwszej chwili Lara nie była pewna, czy się nie 

przesłyszała.  Zaraz  potem  przyjaciółka  odwróciła  się  i  podeszła  do  niej  z  oczami 
pełnymi łez. 

–  I  nie  wyobraŜasz  sobie,  jak  się  cieszę,  Ŝe  mam  adwokata,  który  jest  moim 

prawdziwym przyjacielem. 

Pokrywając uśmiechem wzruszenie, Lara przytuliła ją mocno. 
–  I  nawzajem.  Jestem  bardzo  wybredna  w  doborze  klientów.  –  Zawahała  się 

przez moment i wracając do roli prawnika, dodała: – Jutro wystąpię o zawieszenie 
postępowania,  dobrze?  Powiesz  Hankowi,  Ŝe  ma  sześć  miesięcy  na  okazanie 
skruchy. 

– Dobrze, Laro. Dziękuję. 
– Drobiazg. Za to mi płacisz. 
Odprowadziła  przyjaciółkę  do  samochodu.  Kiedy  ta  odsunęła  szybę,  Ŝeby  się 

poŜegnać, Lara dorzuciła: 

– Pamiętaj, kiedy zadzwonimy po ciebie, masz bez wykrętów powiedzieć „tak". 
Praca  przyprawiała  ją  czasem  o  prawdziwą  depresję.  Rozwody,  nawet  jeŜeli 

pozostawały  najlepszym  wyjściem  z  sytuacji,  były  zawsze  wyjściem  bardzo 
bolesnym. Inaczej miały się rzeczy w takim dniu jak ten, kiedy udało jej się pomóc 
komuś w podjęciu najlepszej decyzji. 

Spojrzała  na  zegarek  i  doszła  do  wniosku,  Ŝe  właściwie  moŜe  juŜ  z 

powodzeniem wracać do domu. Tanner miał wprawdzie przyjść dopiero na kolację, 
ale  Lara  miała  wielką  chęć  zrobić  sobie  długą  gorącą  kąpiel,  podczas  której 
wreszcie nie będzie musiała się nad niczym zastanawiać. 

JuŜ  wsiadała  do  samochodu,  gdy  przypomniała  sobie  o  prezencie.  Wróciła  do 

background image

biura i od nowa zaczęła się głowić nad tym, co moŜe on oznaczać. Przyszło jej na 
myśl,  Ŝe  moŜe  niepotrzebnie  będzie  szykować  kolację.  MoŜe  za  pomocą  tych 
dziwnie  dobranych  przedmiotów  Tanner  chce  się  z  nią  poŜegnać?  Ale,  w  takim 
razie,  dlaczego  dawałby  jej  kwiat?  Czerwona  róŜa  zawsze  oznaczała  miłość.  A 
korzeń? Co mógł oznaczać uschnięty korzeń? 

 
W  dwie  godziny  później  w  domu  Jamisonów  odezwał  się  dzwonek  u  drzwi. 

Lara rzuciła okiem na zegarek i stwierdziła, Ŝe Tanner zjawia się punktualnie. 

Ś

ciągnęła poły szlafroka i szybko zeszła po schodach. Jedno przynajmniej było 

jasne: prezent, jaki jej ofiarował tego ranka, nie był prezentem poŜegnalnym. 

JuŜ połoŜyła rękę na klamce, gdy uświadomiła sobie, Ŝe jeśli otworzy mu drzwi 

w szlafroku, to kolację diabli wezmą. 

ZałoŜyła łańcuch i uchyliła drzwi. Tanner był ubrany w zaskakująco elegancki 

garnitur. JuŜ chciał wejść, gdy na widok łańcucha zatrzymał się zaskoczony. 

– Laro, co się stało? Otwórz mi. 
Patrząc na niego przez wąską szczelinę, potrząsnęła głową. 
– Bardzo mi przykro, ale musisz chwilę poczekać. 
Nie jestem jeszcze ubrana. 
–  PrzecieŜ  to  tylko  strata  czasu.  Lepiej  mnie  wpuść,  to  równieŜ  się  rozbiorę. 

Zobaczysz,  Ŝe  tak  będzie  znacznie  milej.  –  MęŜczyzna  pchnął  drzwi,  ale  łańcuch 
nie puścił. – Zrobiłem coś złego? Stało się coś? 

– W głosie Tannera zabrzmiał lęk. – PrzecieŜ chyba się mnie nie boisz, Laro? 
– Oczywiście, Ŝe nie – zapewniła go. – Ale nie jestem głupia. Uprzedzałam cię, 

Ŝ

e dzisiejszy wieczór będzie inny niŜ wszystkie. Mam juŜ dosyć tych potajemnych 

schadzek  w  sypialni.  JeŜeli  ci  zaleŜy  na  trwałym  związku,  to  powinniśmy  zacząć 
od  nowa.  Krótko  mówiąc,  musisz  mnie  uwieść  podczas  kolacji  przy  świecach, 
inaczej nic z tego nie będzie. 

– Świetnie. Właściwie to jestem głodny – zgodził się nadspodziewanie łatwo. – 

Wpuść  mnie,  to  porozmawiamy.  W  końcu  nie  idziemy  do  restauracji.  –  McNeil 
ponownie pchnął drzwi, lecz Lara ani myślała go wpuścić. 

– Ale ty jesteś wystrojony – oświadczyła. 
–  Tylko  dlatego  Ŝe  musiałem  coś  załatwić  w  banku  w  Jonesboro.  Nie  miałem 

czasu wstąpić do domu, Ŝeby się przebrać. 

–  Przykro  mi  –  powtórzyła  –  ale  nic  na  to  nie  poradzę.  Będziesz  musiał 

poczekać,  aŜ  się  ubiorę.  Myślę  zresztą,  Ŝe  wytrzymasz  jeszcze  chwilę  w  tym 
nieludzkim  stroju.  Moim  zdaniem  ten  garnitur  pasuje  w  sam  raz  na  dzisiejszy 

background image

wieczór. 

–  No,  dobrze.  Ale  naprawdę  mogłabyś  mnie  wpuścić.  Pomógłbym  ci  przy 

zapinaniu suwaków i tak dalej. 

– Za dobrze cię znam, Tannerze McNeil. O ile wiem, uwaŜasz, Ŝe suwak słuŜy 

wyłącznie do rozpinania. 

Rezygnując z dalszych protestów, pokazał zęby w uśmiechu. W ciągu ostatnich 

paru  tygodni  Lara  kilka  razy  spóźniła  się  do  pracy  z  powodu  „pomocy",  jakiej 
udzielał  jej,  gdy  rano  się  ubierała.  Gdyby  nie  fakt,  Ŝe,  jego  zdaniem,  i  tak 
pracowała  za  cięŜko,  miałby  pewnie  z  tego  powodu  wyrzuty  sumienia.  Poza  tym 
uwaŜał,  Ŝe  człowiek  po  to  pracuje  „na  swoim",  Ŝeby  nikt  nad  nim  nie  stał  z 
zegarkiem w ręku i nie liczył mu czasu. 

– Nie wykłócaj się juŜ dłuŜej i poczekaj chwilkę. 
– PrzecieŜ jest zimno. 
– To świetnie. Trochę cię to ostudzi. 
– AŜ tak zimno nie jest. 
–  Tym  lepiej.  W  takim  razie  nic  się  nie  stanie,  jak  chwilkę  poczekasz. 

Wpuszczę cię, jak tylko skończę. 

–  Lara  zamknęła  drzwi  na  zasuwkę  i  szybko  wbiegła  po  schodach  na  górę. 

Rzuciła  szlafrok  na  łóŜko  i  wślizgnęła  się  w  czarną  koronkową  halkę,  którą  juŜ 
wcześniej naszykowała, a potem wciągnęła czarne, jedwabne pończochy. 

Sięgnęła  do  szafy  i  wyjęła  z  niej  ulubioną  czarną  sukienkę,  lecz  kiedy  juŜ  do 

połowy zapięła suwak, rozmyśliła się. Sukienka była strojna i kobieca, ale zupełnie 
nie nadawała się na ten wieczór. Lara wiedziała, Ŝe z przeszkodą w postaci suwaka 
Tanner  upora  się  w  oka  mgnieniu.  Z  westchnieniem  odłoŜyła  sukienkę  i  zaczęła 
rozglądać  się  za  jakimś  bezpieczniejszym  strojem.  Wybrała  szmaragdową, 
wełnianą  suknię,  zapinaną  z  przodu  na  pięćdziesiąt  maleńkich,  perłowych 
guziczków. Tego jej właśnie było potrzeba. 

Aby  wciągnąć  sukienkę  przez  głowę,  wystarczyło  rozpiąć  kilka  pierwszych 

guzików, Lara postanowiła jednak, Ŝe nie pozwoli jej z siebie zdjąć, dopóki Tanner 
nie  upora  się  z  całym  zapięciem.  Zresztą,  pomyślała,  na  męŜczyznę  o  takich 
wielkich  łapach  moŜe  podziałać  odstraszająco  juŜ  sam  widok  maleńkich 
guziczków.  WłoŜyła  dobrane  do  sukni  pantofle  i  stanęła  przed  wielkim, 
trzyskrzydłowym lustrem. 

Kiedy  skończyła  się  przeglądać,  usłyszała  z  dołu  naglący  dzwonek. 

Najwyraźniej  stojącemu  przed  domem  Tannerowi  zaczynało  się  robić  naprawdę 
zimno. Lara wzięła głęboki oddech i ponownie ruszyła schodami na dół. 

background image

Była trochę zła na siebie, Ŝe tak się tym wszystkim przejmuje, ale nie potrafiła 

nic  na  to  poradzić.  Sama  juŜ  nie  wiedziała,  ile  razy  kochała  się  z  Tannerem,  a 
jednak odpinając łańcuch była tak zdenerwowana, jakby wybierała się na pierwszą 
w Ŝyciu randkę. 

Kiedy  wreszcie  otworzyła  drzwi,  McNeil  stał  przez  dobrą  chwilę  jak 

skamieniały.  Uniesiona  do  dzwonka  ręka  opadła  i  męŜczyzna  powoli  wszedł  do 
ś

rodka, ani na moment nie odrywając oczu od Lary. 

– Przepięknie wyglądasz – oświadczył ochrypłym głosem. 
– Warto było poczekać? 
–  Zdecydowanie  tak.  –  Jego  oczy  przesuwały  się  po  jej  postaci.  Na  widok 

długiego  rzędu  guziczków  zwęziły  się  na  moment,  ale  zaraz  na  twarzy  Tannera 
pojawił  się  figlarny  uśmiech.  Widok  przeszkody  najwyraźniej  obudził  w  nim 
wyłącznie wolę walki. 

– Zdaje się, Ŝe powinienem był cię ostrzec. 
– Ostrzec? Przed czym? 
– Przed zbyt starannym pakowaniem prezentów. 
Jestem  takim  pedantycznym  typem,  który  bardzo  długo  i  starannie  rozwiązuje 

wszystkie węzły i nigdy nie drze papieru. 

– Naprawdę? Ja zrywam wszystko jak leci, byleby jak najprędzej dostać się do 

ś

rodka. 

– A ja nie. Co najmniej połowa przyjemności leŜy w oczekiwaniu. 
– No to masz przed sobą przyjemny wieczór. Kolacja zajmie nam trochę czasu. 

Doszłam do wniosku, Ŝe do tej pory działaliśmy stanowczo za szybko. 

– UwaŜam, Ŝe w sam raz. 
W głosie Tannera było tyle nie skrywanego poŜądania, Ŝe Lara zadrŜała. 
Wyciągnął rękę i delikatnie przesunął palcem wzdłuŜ rzędu guziczków. 
– Czy na początek koniecznie musi być kolacja? – spytał. 
– Oczywiście. A czy okaŜe się początkiem, to zaleŜy przede wszystkim od tego, 

czy będę miała ochotę na coś więcej. 

Tanner drgnął na jej słowa, ale zaraz zapytał dawnym tonem: 
– A czy pani mecenas nie moŜna przypadkiem przekupić? 
– To zaleŜy, czym... 
W  odpowiedzi  uchylił  drzwi  i  sięgnął  po  ukrytą  za  nimi  butelkę  wina.  Lara 

poznała  etykietkę  i  uśmiechnęła  się.  McNeil  świetnie  zapamiętał  nazwę,  którą 
kiedyś przelotnie wymieniła. 

– No, nieźle – powiedziała, a widząc jego tryumfalną minę, dodała szybko: – na 

background image

początek. 

– Tak sobie pomyślałem, Ŝe moŜe ci będzie smakować. 
– I chyba jest juŜ nawet dosyć zimne. 
– Masz szczęście, Ŝe nie przebierałaś się dłuŜej, bo zupełnie by zamarzło. 
Lara  roześmiała  się  z  jego  Ŝartu.  Odwróciła  się  na  pięcie  i  pomaszerowała  do 

kuchni. 

– Chodź. Zajmiesz się winem, a ja w tym czasie dokończę kolację. 
Tanner  przestał  nalegać  na  cokolwiek  i  bez  oporu  wziął  do  ręki  korkociąg, 

mając nadzieję, Ŝe uda mu się ukryć brak doświadczenia w otwieraniu szlachetnych 
trunków.  Odwrócił  się  plecami  do  Lary  i,  starając  się  nie  robić  hałasu,  zaczął  się 
mocować z korkiem. 

Na szczęście wszystko poszło gładko, korek wyszedł bez oporu i w dodatku w 

jednym  kawałku.  Zgodnie  z  poleceniami  szefa  kuchni  napełnił  dwa  kieliszki,  a 
butelkę włoŜył do wiaderka z lodem. 

– Gotowe? – spytała Lara. 
Skinął głową i na dowód uniósł tacę, na której stały kieliszki i wiaderko. 
– Zgodnie z rozkazem. 
–  W  takim  razie  chodźmy.  –  Lara  ruszyła  przodem,  niosąc  na  tacy  pieczeń  i 

warzywa, a w przewieszonym przez ramię koszyku pokrojony chleb. Poprowadziła 
go do ustawionego przed kominkiem, niskiego stolika nakrytego białym obrusem. 
Nie było przy nim krzeseł, po obu stronach leŜały na podłodze miękkie poduchy. 

Z kominka i ustawionych na stole świec padał ciepły blask. 
Jedli  w  milczeniu,  słuchając  dobiegających  z  radia  namiętnych  tonów 

saksofonu. 

– Mam nadzieję, Ŝe nie przeszkadza ci siedzenie na podłodze? Pomyślałam, Ŝe 

tu będzie przytulniej. 

Jadalnia wydaje mi się zdecydowanie za duŜa dla nas dwojga. 
–  Nie  ma  problemu  –  uspokoił  ją.  –  Wręcz  przeciwnie,  wydaje  mi  się,  Ŝe  to 

bardzo stosowne miejsce. 

Powrót na miejsce zbrodni, Ŝe tak powiem. 
– Miejsce zbrodni? 
–  Mhm,  zbrodni  namiętności.  Miejsce,  w  którym  pewnej  burzliwej,  zimowej 

nocy zaczęła się cała historia. 

Było za mało światła, Ŝeby mógł zobaczyć, czy Lara się zarumieniła, ale sądząc 

z tego, jak nerwowo zaczęła poprawiać obrus, mógł się domyślać, Ŝe tak. 

– Prawda, Ŝe to stosowne miejsce na dzisiejszą kolację? 

background image

–  Oj,  chyba  trochę  przesadzasz.  Po  prostu  pomyślałam,  Ŝe  tu,  przy  kominku, 

będzie wygodniej. 

–  Chciałaś  powiedzieć  „bardziej  intymnie", prawda?  To  przecieŜ  mi  dziś  rano 

obiecałaś. Romantyczna kolacja we dwoje i intymne rozmowy. – Wyciągnął rękę i 
dotknął stojącej między nimi róŜy. 

– Miła w dotyku – zauwaŜył. 
Lara spojrzała na kwiat, a na jej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech. 
– Zupełnie zapomniałam. MoŜe rzeczywiście nie przesadzasz. 
– Słucham? – zapytał z niewinną miną. 
–  Znalazłam  dziś  róŜę  na  progu  biura.  Nie  było  przy  niej  Ŝadnej  kartki  czy 

bileciku, ani słowa. Bardzo tajemnicza historia. 

– Tylko róŜa, nic więcej? 
– A, tak. Rzeczywiście, teraz sobie przypominam. 
Było  jeszcze  coś.  Uschnięta  gałąź.  Zastanawiam  się,  co  to  moŜe  znaczyć? 

Wydaje mi się, Ŝe to zła wróŜba, jak myślisz? 

Tanner roześmiał się na głos. 
– To nie była Ŝadna gałąź, tylko korzeń. I nie uschnięty, tylko uśpiony. 
– Mamcię. – Lara wycelowała w niego oskarŜycielsko palec. – To ty musiałeś 

go  tam  zostawić.  Inaczej  nie  miałbyś  pojęcia,  Ŝe  to  był  korzeń,  wszystko  jedno 
uschnięty czy uśpiony! 

– Zgoda, złapałaś mnie. – Uniósł ręce do góry. Potem spojrzał chytrze na Larę. 

– Co masz teraz zamiar ze mną zrobić? 

–  Jeszcze  się  nie  zdecydowałam.  Powiedz  mi  najpierw,  co  znaczą  twoje 

prezenty. 

– To Ŝadna tajemnica. Dzień świętego Walentego. 
To dzień, w którym daje się kobietom róŜe. 
– Tak – zgodziła się. – Ale zwykle Ŝywe róŜe. 
–  Ten  korzeń  jest  Ŝywy.  W  gruncie  rzeczy  ma  w  sobie  duŜo  więcej  Ŝycia  niŜ 

ś

cięty kwiat. – Tanner delikatnie dotknął róŜy palcem. 

– Niech ci będzie. Więc, skoro tak chcesz, męŜczyźni dają kobietom cięte róŜe. 
McNeil westchnął rozczarowany. 
– Myślałem, Ŝe jestem taki romantyczny, a tu się okazuje, Ŝe to wszystko było 

na darmo. 

–  Nie  całkiem.  Przyznaję,  Ŝe  róŜa  jest  naprawdę  piękna,  no  a  gałąź  dodaje  jej 

czegoś tajemniczego. 

– Lara starała się nie zranić uczuć Tannera. 

background image

– No tak, ale nie odczytałaś moich intencji. 
–  MoŜe  w  takim  razie  powinieneś  mi  je  łaskawie  wyjaśnić?  Dlaczego  róŜa  w 

towarzystwie uschniętego, przepraszam, uśpionego korzenia? 

Tanner  wyjął  kwiat  z  wazonu,  powąchał  i  podał  jej.  Z  wahaniem  wyciągnęła 

rękę. Gdy tylko wzięła od niego róŜę, Tanner oburącz ujął jej dłoń. 

– Jedna róŜa, to jak jedna szalona noc – zaczął wyjaśniać niskim, zmysłowym 

głosem. – Piękna, dopóki trwa, zbyt szybko staje się tylko bladym wspomnieniem. 

Lara  poczuła,  Ŝe  serce  podchodzi  jej  do  gardła.  MęŜczyzna  zacisnął  palce  i 

pochylił się, aby spojrzeć jej z bliska w oczy. 

– Ale szaleństwo i namiętność biorą się z miłości, tak jak kwiat róŜy wyrasta z 

korzenia.  Dopóki  się  dba  o  korzeń,  dopóty  co  wiosnę  róŜa  rozkwita.  A  choć  w 
letnim  skwarze  zdaje  się  usychać  i  obumierać,  to  jednak  najpiękniejsze  kwiaty 
rodzi dopiero jesienią. 

Wyciągnął dłoń, delikatnie przyciągnął ją do siebie I pocałował. Kiedy ich usta 

zetknęły się, Lara zamknęła oczy. 

– Dlatego dałeś mi i kwiat, i korzeń – szepnęła. 
Skinął głową, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. 
– Kwiat na pamiątkę naszych szalonych nocy. Korzeń – jako obietnicę miłości i 

ciągle świeŜej namiętności, aŜ do końca Ŝycia. 

Był  to  jeden  z  niewielu  momentów,  kiedy  Lara  nie  wiedziała,  co  ma 

powiedzieć.  Zadała  sobie  tyle  trudu,  aby  tego  wieczora  nadać  ich  związkowi 
bardziej realny charakter, a tymczasem Tanner niespodziewanie okazał się poetą. 

Nie pozostało jej nic innego, niŜ odwzajemnić jego pocałunek. Nie miała siły na 

protesty,  kiedy  odsunął  stolik,  przyciągnął  ją  do  siebie  i  ułoŜył  na  dywanie.  A 
potem powoli, bez cienia pośpiechu, jeden po drugim rozpinał guziczki jej sukni. 

Ona  zaś,  zgodnie  z  tym,  co  mu  wcześniej  powiedziała,  jednym  szarpnięciem 

rozerwała jego koszulę, aby czym prędzej dobrać się do zawartości. 

 

background image

Rozdział 6 

 
Kiedy  Lara  otworzyła  oczy,  było  juŜ  zupełnie  jasno.  Nie  miała  ochoty 

wychodzić z ciepłej pościeli, choć z drugiej strony nieobecność Tannera sprawiała, 
Ŝ

e przyjemność wylegiwania się była duŜo mniej kusząca. 

Zastanawiała  się  nad  tym,  co  powiedział  jej  rano,  kiedy  wstała,  aby  go 

poŜegnać.  Właściwie  nie  było  to  nic  nowego,  to  samo  powtarzał  jej  od  półtora 
miesiąca: rozwiązanie ich problemów to małŜeństwo. 

Lara jednak nie dawała się przekonać. Choć na pozór argumenty Tannera były 

rozsądne, to jednak ciągle za wiele było między nimi pytań bez odpowiedzi. 

Zdecydowała  się  wreszcie  stawić  czoło  zimnu,  odrzuciła  kołdrę  i  szybko 

wskoczyła w dŜinsy i sweter. Wzięła korzeń róŜy, który dostała poprzedniego dnia 
od McNeila i, ziewając, wyszła przed dom. 

Przyszło jej do głowy, Ŝe, być moŜe, na farmie Tannera znajdzie odpowiedzi na 

niepokojące  ją  pytania.  Jadąc  w  kierunku  zabudowań  dawnego  gospodarstwa 
McElroyów  próbowała  sobie  przypomnieć  jakieś  szczegóły,  zapamiętane  podczas 
pierwszej  wizyty.  Niestety,  była  wówczas  zbyt  zaabsorbowana  swoim  pijanym 
pasaŜerem, Ŝeby zwrócić uwagę na jego siedzibę. 

Niedługo  się  przekonam,  pomyślała,  zjeŜdŜając  z  szosy  na  wysypaną  Ŝwirem 

drogę.  Kiedy  się  zatrzymała,  przez  chwilę  jeszcze  nie wysiadała,  przyglądając  się 
gospodarstwu Tannera. 

Dom  był  pomalowany  na  biało,  dach  pokryty  szarym  łupkiem,  okiennice  teŜ 

szare. Tym samym kolorem pomalowane były, ustawione wzdłuŜ frontowej ściany, 
po obu stronach werandy, kamienie. 

Choć  budynek  ze  wszystkich  stron  otaczały  pola,  to  jednak  przed  werandą 

rozciągał  się  niewielki  trawnik,  w  którym  brunatne  kręgi  znaczyły  grządki  pod 
kwiaty. 

Rosnące wokół krzaki róŜ były niewątpliwie spokrewnione z korzeniem, który 

miała  w  samochodzie.  Pomyślała,  Ŝe  gdyby  McNeil  był  zaskoczony  jej  wizytą, 
korzeń będzie znakomitą wymówką. Wspólne zasadzenie nowego krzaku koło jego 
domu jako wyraz powaŜnego traktowania ich związku. 

Tak,  przyjazd  do  niego  okazał  się  lepszym  pomysłem,  niŜ  sądziła,  wstając  z 

łóŜka. Wcześniej powinna była zdać sobie sprawę z tego, Ŝe romantyczna kolacja i 
tak nie zaprowadzi ich dalej niŜ do łóŜka. Popełniła błąd taktyczny. Ich związkowi 
nie  brakowało  romantyzmu,  lecz  raczej  konkretów,  znajomości  tych  wszystkich 

background image

cech drugiego człowieka, które decydują o tym, czy będzie z nim moŜna Ŝyć przez 
lata. 

Lara  świetnie  wiedziała,  Ŝe  Tanner  jest  inteligentny,  ma  poczucie  humoru  i 

romantyczne skłonności. Ich miłość była cudowna. Ale co z resztą? 

Poprzedniego wieczora zamierzała zadać mu szereg pytań. Jakie lubi ksiąŜki? A 

programy  telewizyjne?  Gdzie  jeździł  na  wakacje,  gdy  był  uczniem?  I  czy  teraz 
jeszcze gdzieś wyjeŜdŜa? 

Poza  tym  pozostawały,  oczywiście,  inne,  naprawdę  powaŜne  pytania.  Jak 

zapatruje  się  na  jej  karierę  zawodową?  Czy  oczekuje,  Ŝe  kiedy  urodzą  się  dzieci, 
ona rzuci pracę? Czy nie będzie go krępował fakt, Ŝe, jako prawnik, moŜe zarabiać 
więcej od niego? 

Lara  poczuła  się  nagle  zupełnie  przytłoczona  ogromem  swej  niewiedzy.  Od 

sześciu tygodni sypiała noc w noc z męŜczyzną, o którym nie wiedziała prawie nic. 
Ich  znajomość  ograniczała  się  właściwie  do  czterech  ścian  sypialni.  Wiedzieli 
wszystko o swych ciałach, ale nic z tego, co zwykle ludzie wiedzą o sobie na długo 
przedtem, zanim pójdą do łóŜka. 

Intuicja  podpowiadała  jej,  Ŝe  Tanner  nie  będzie  zachwycony  wizytą.  O  ile 

bowiem  w  ciągu  tygodnia  nie  było  sposobu,  Ŝeby  wyciągnąć  go  z  łóŜka,  to  w 
soboty i niedziele, jedyne dni, kiedy ona z kolei mogła poleniuchować, zrywał się o 
ś

wicie  i  juŜ  go  nie  było.  Skoro  uwaŜał,  Ŝe  są  dla  siebie  stworzeni,  to  dlaczego 

unikał sytuacji, w których mogliby się naprawdę lepiej poznać? 

Lara  energicznie  wysiadła  z  auta  i  ruszyła  w  stronę  domu.  Jeśli  chce  rozwiać 

swoje wątpliwości, to nie pozostaje jej nic innego, niŜ ruszyć prosto do jaskini lwa. 

 
Gdy rozległ się dzwonek, Tanner nalewał sobie właśnie drugi kubek kawy. Nie 

było  mu  dane  jej  wypić.  Kiedy  otworzył  drzwi,  Lara  wyjęła  mu  kubek  z  ręki  i, 
zanim otworzył usta, pociągnęła spory łyk. 

–  Dziękuję  –  powiedziała,  odsuwając  osłupiałego  męŜczyznę  na  bok  i 

bezceremonialnie  wchodząc  do  środka.  –  Tego  mi  właśnie  było  potrzeba.  Dopóki 
nie wypiję porannej kawy, jestem po prostu do niczego. 

–  Miło  mi,  Ŝe  mogłem  być  przydatny  –  ucieszył  się  Tanner.  –  Co  się  stało? 

Zepsuł ci się ekspres? 

–  Nie,  nie  sądzę.  Pomyślałam  po  prostu,  Ŝe  nie  ma  potrzeby  parzenia  dwóch 

kaw, skoro moŜemy wypić jedną wspólną, prawda? 

– Prawda. – Choć odpowiedział bez wahania, to w jego głosie dała się słyszeć 

nuta powątpiewania. 

background image

McNeil  sam  to  wyczuł  i  przestał  udawać,  Ŝe  jej  wizyta  go  nie  dziwi.  –  Co  tu 

robisz? Byłem pewny, Ŝe jeszcze śpisz. Jest przecieŜ sobota. 

– Wiem. – Przysunęła się do niego. – Ale nie mogę bez ciebie zasnąć. 
Tanner był najwyraźniej zachwycony jej odpowiedzią. 
– To znaczy, Ŝe za mną tęskniłaś? 
– MoŜna to tak nazwać. Nie masz nic przeciwko mojej wizycie? 
Zawahał się przez moment. 
– AleŜ skąd. 
– Czy mogłabym w takim razie wziąć sobie dolewkę? – spytała. 
– Jasne – powiedział bez przekonania. – Nalej sobie, śmiało. 
Wspięła się na palce i musnęła jego usta. 
– Dzięki. Ze wszystkim sobie poradzę. Nie zawracaj sobie mną głowy i rób to, 

co miałeś robić. 

Rozglądając  się  wokoło,  Lara  ruszyła  przez  hol.  Na  wprost  były  schody  na 

piętro,  po  prawej  stronie  salonik  urządzony  w  stylu  „nowoczesnego 
prymitywizmu". 

Zapanowała  nad  chęcią  staranniejszego  zbadania  tego  zaskakującego 

pomieszczenia  i  skręciła  w  lewo,  do  jadalni  i  połoŜonej  za  nią  kuchni.  Po  raz 
pierwszy trafiła tu za swej pierwszej bytności, kiedy szukała aspiryny dla Tannera. 

Gospodarz,  który  podąŜał  o  krok  za  nią,  zatrzymał  się  na  progu  i  patrzył 

stropiony, jak Lara napełnia sobie kubek i najspokojniej w świecie rozsiada się za 
stołem. 

– Długo masz zamiar zostać? – zapytał wreszcie. 
– A co, chcesz się mnie pozbyć? 
– Nie, nie – zaprzeczył szybko. – Po prostu jestem ciekaw. 
Z kaŜdym łykiem dziewczyna coraz jaśniej widziała całą sytuację. Nie ulegało 

wątpliwości,  Ŝe  Tanner,  choć  starał  się  nadrabiać  miną,  najwyraźniej  nie  był 
zachwycony. 

No  i  bardzo  dobrze,  pomyślała.  Nie  widziała  powodu,  dla  którego  tylko  on 

miałaby  korzystać  z  uprzywilejowanej  pozycji  gościa.  Poza  tym  przyszło  jej  na 
myśl, Ŝe wytrącając go z równowagi, zyskuje szansę, aby wreszcie dowiedzieć się 
o nim czegoś więcej. 

– Myślałem, Ŝe w soboty porządkujesz swoje papiery – zaczął niepewnie. 
–  Rzeczywiście,  zwykle  tak  robię.  Ale  dzisiaj  postanowiłam  to  zmienić.  JuŜ 

mam tego dosyć: nic, tylko praca i praca. 

– Jasne – odpowiedział. – Wiem, o czym mówisz. 

background image

Czasem czuję dokładnie to samo. Tyle tylko, Ŝe prac polowych nie da się tak po 

prostu odłoŜyć na bok. 

Dzisiaj mam jeszcze więcej roboty niŜ zwykle, bo wczoraj spędziłem cały dzień 

w banku. 

Lara udała, Ŝe nie zauwaŜa podtekstu, podjęła za to wątek banku. 
– Wczoraj zupełnie o tym zapomniałam. O co chodziło? 
Tanner był niezbyt zadowolony ze zmiany tematu. 
– No, wiesz, jak zwykle. 
– Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak to zwykle bywa na farmie. 
MęŜczyzna  przyczesał  dłonią  włosy,  zastanawiając  się,  jak  właściwie  ma 

zrelacjonować Larze wizytę w banku, aby zachować dla siebie odrobinę szacunku. 
W pierwszej chwili chciał powiedzieć, Ŝe to nie jej sprawa, ale uświadomił sobie, 
Ŝ

e to nieprawda. JeŜeli ma zostać jego Ŝoną, jest to jak najbardziej jej sprawa. 

–  Usiłuję  zdobyć  pieniądze  na  nowy  system  nawadniający.  Stary  jest  juŜ  w 

kompletnej rozsypce i jeŜeli  zdarzy  się takie  lato jak ostatnie, to  po prostu będzie 
po mnie. 

– A nie da się naprawić starego? 
– Zrobiłem z nim juŜ wszystko, co było moŜna. 
DłuŜej tego nie da się ciągnąć. Trzeba załoŜyć nowy. 
–  Tanner  uniósł  głowę,  aby  spojrzeć  na  siedzącą  przed  nim  kobietę.  Nie 

wydawała się ani przestraszona, ani specjalnie przejęta jego kłopotami. Jej postawę 
najlepiej moŜna by określić jako rzeczową. 

– No i co, myślisz, Ŝe dadzą ci poŜyczkę? 
– Wiesz, farmerzy nie są dzisiaj najlepszymi klientami. 
Lara ze zrozumieniem pokiwała głową. 
– Nie czujesz czasem nienawiści do tych wszystkich banków? Chodzi mi o to, 

Ŝ

e najchętniej poŜyczaliby pieniądze tylko tym, którzy ich wcale nie potrzebują. 

Nie masz pojęcia, na jakich cholernych warunkach zaciągnęłam poŜyczkę. 
Tanner aŜ uniósł brwi ze zdumienia. 
– Ty zaciągnęłaś poŜyczkę? 
–  Musiałam.  Inaczej  nie  byłabym  w  stanie  pokryć  kosztów  czynszu,  pensji 

mojej sekretarki, wydatków na biuro, a bez tego wszystkiego nie sposób rozpocząć 
praktyki. No i na dodatek ubezpieczenie na wypadek popełnienia błędu w sztuce. 

–  Błędu  w sztuce? Wydawało  mi  się,  Ŝe  takie pojęcie odnosi  się do lekarzy,  a 

nie do prawników. 

–  Teraz  dotyczy  takŜe  prawników.  Ostatnio  rozpowszechniła  się  moda  na 

background image

procesowanie się z prawnikami. 

Są  juŜ  w  tej  dziedzinie  specjaliści.  Znam  faceta,  który  podjął  się  sprawy 

przeciw  innemu  prawnikowi,  a  kiedy  ją  przegrał,  sam  z  kolei  został  oskarŜony  o 
błąd w sztuce. 

– śartujesz! – MęŜczyzna wybuchnął śmiechem. 
– Ani mi się śni. W ten sposób powstaje błędne koło. Klient moŜe wynajmować 

adwokata za adwokatem, dopóki wreszcie nie wygra sprawy. 

– W kaŜdym razie tutaj, w Morristown, nie masz się czego obawiać. Wszyscy 

mają o tobie jak najlepsze zdanie. 

– Naprawdę? Miło to słyszeć. W moim fachu wystarczy jeden błąd i człowiek 

jest przegrany. 

– Nie mogę sobie wyobrazić, Ŝebyś mogła popełnić jakiś błąd. 
–  Dziękuję.  To  naprawdę  nic  trudnego.  Prawnik  podejmuje  wiele  decyzji, 

kierując się instynktem. – Lara przypomniała sobie spotkanie z Susan. 

Tanner z zainteresowaniem obserwował grę uczuć na twarzy swego gościa. 
– Coś cię martwi? – zapytał. 
–  Wczoraj  udzieliłam  porady  mojej  klientce,  a  teraz  wcale  nie  wiem,  czy 

miałam rację. 

–  Opowiedz  mi  o  tym  –  zaproponował.  –  MoŜe  pomogę  ci  zdecydować,  czy 

dobrze zrobiłaś. 

Zawahała  się  przez  moment.  Z  jednej  strony,  miała  wielką  chęć  omówić  z 

Tannerem  przypadek  Susan,  z  drugiej,  nie  pozwalała  jej  na  to  etyka  zawodowa. 
Ostatecznie  zdecydowała  się  na  kompromis  i  streściła  przebieg  wydarzeń,  nie 
podając Ŝadnych bliŜszych szczegółów. 

– Jedna z moich klientek chce się pogodzić z męŜem. 
– W tym chyba nie ma niczego złego? 
– Nie musi być, to prawda. Boję się jednak, Ŝe ona nie rozumuje racjonalnie. 
– To znaczy? 
– To znaczy, Ŝe podjęła tę decyzję głównie ze względu na dzieci, oraz dlatego 

Ŝ

e obawia się samodzielnego Ŝycia. 

– Czy to takie dziwne? 
– Właściwie nie. Ludzie często decydują się zostać razem tylko ze względu na 

dzieci i pieniądze. Czasem się okazuje, Ŝe podjęli słuszną decyzję, czasem nie. 

– A w tym przypadku? 
–  Właśnie  tego  nie  wiem.  –  Lara  przygryzła  zębami  górną  wargę.  –  Tak  się 

składa, Ŝe sporo o niej myślę. 

background image

Wiem, Ŝe nieźle jej się dostało od męŜa. Nie jestem wcale pewna, czy on... czy 

on zasługuje na kolejną szansę. 

– I co jej doradziłaś? 
–  śeby  się  nie  spieszyła.  Poradziłam,  Ŝeby  przez  jakiś  czas  spotykała  się  z 

męŜem,  jakby  znów  byli  parą  narzeczonych,  i  Ŝeby  wykorzystali  ten  okres  na 
przywrócenie więzi między sobą. 

Tanner nie skrytykował otwarcie jej pomysłu, ale z jego miny wyczytała, Ŝe się 

z nią nie zgadza. 

– A co ty byś jej poradził? 
– Nie sądzę, Ŝeby odwlekanie decyzji mogło im przynieść cokolwiek dobrego. 

JeŜeli naprawdę chcą się zejść, powinni to zrobić jak najprędzej. Ale jeŜeli między 
nimi było naprawdę źle, to uwaŜam, Ŝe twoja klientka powinna zamknąć sprawę i 
zrobić bilans strat. 

– Mówisz o tym, jakbyś był urzędnikiem bankowym. 
– A czy związki między ludźmi nie są właśnie czymś w rodzaju inwestycji? – 

zapytał. 

Lara zastanawiała się przez chwilę nad uŜytym przez niego porównaniem. 
– Zgoda. Ale zanim się zainwestuje, dobrze jest rozeznać rynek. Poradziłam jej 

tylko,  Ŝeby  przed  podjęciem  decyzji  poznała  bliŜej  otwierające  się  przed  nią 
moŜliwości. 

Tanner skinął głową. 
–  No,  moŜe  to  i  nie  najgorsza  rada.  O  ile  tylko  twoja  klientka  nie  będzie  za 

bardzo zwlekać z decyzją. 

–  A  Ŝebyś  wiedział,  Ŝe  to  dobra  rada!  –  zawołała  zirytowana  jego 

sceptycyzmem. – Sama powinnam się do niej zastosować. 

– Co masz na myśli? – zapytał. 
– Przyszło mi do głowy, Ŝe moŜe i my powinniśmy się trochę pospotykać, tak 

Ŝ

ebyśmy  mieli  okazję  dobrze  się  poznać,  zanim  zaczniemy  snuć  powaŜniejsze 

plany. 

–  PrzecieŜ  spotykamy  się  od  sześciu  tygodni  –  zaprotestował  Tanner.  –  A  ja 

jestem całkiem powaŜny od chwili naszego pierwszego spotkania. 

–  Nie  –  oświadczyła.  –  My  się  nie  spotykamy,  tylko  śpimy  ze  sobą.  –  Kiedy 

chciał jej przerwać, połoŜyła mu palec na ustach i potrząsnęła głową. – A to wcale 
nie  jest  to  samo.  Wiemy,  co  zrobić,  Ŝeby  się  czuć  dobrze  w  łóŜku,  ale  ani  ja  nie 
mam pojęcia, jaki ty jesteś po wyjściu z sypialni, ani ty nic o mnie nie wiesz. 

Popatrz,  nawet  słowem  nie  wspomniałeś,  po  co  jedziesz  do  banku,  a  przecieŜ 

background image

była to dla ciebie naprawdę waŜna sprawa. 

– Boisz się, Ŝe któregoś dnia okaŜe się, Ŝe wyszłaś za bankruta? Słuchaj, Laro. 

Nie  zamierzam  ci  wmawiać,  Ŝe  będziemy  bogaczami,  ale  sama  przyznałaś,  Ŝe 
przyjechałaś do Morristown, dlatego Ŝe nie zaleŜy ci na zrobieniu fortuny. 

–  Nie  mówię  o  robieniu  fortuny,  Tanner.  W  ogóle  nie  chodzi  mi  teraz  o 

pieniądze. Idzie  o to,  Ŝe chciałabym  wiedzieć o  tobie  coś  więcej  poza tym,  czego 
mogę się dowiedzieć w sypialni. 

Wyraźnie nie przekonany pokręcił głową. 
– Oboje wiemy wszystko, co jest naprawdę waŜne. 
I ty, i ja mamy zamiar zapuścić tutaj korzenie. To jest to, co się naprawdę liczy 

w Ŝyciu. 

– Bądź rozsądny. Przyznasz przecieŜ, Ŝe fakt, iŜ oboje chcemy mieszkać w tym 

samym mieście, nie wystarcza, byśmy zostali małŜeństwem. 

–  W  kaŜdym  razie  jest  to  więcej,  niŜ  mieliśmy  z  Jodi!  –  wybuchnął.  Potem 

zerwał  się  od  stołu,  odwrócił  tyłem  do  Lary  i  przez  chwilę  patrzył  w  milczeniu 
przez okno. 

– Cholera jasna, nie o to mi chodziło – mruknął wreszcie, na wpół do niej, na 

wpół do siebie. – Jodi nie ma z tym wszystkim nic wspólnego. 

–  Jesteś  pewny?  –  zapytała.  –  A  czy  to  nie  z  jej  powodu  jeszcze  nigdy  nie 

zaprosiłeś mnie do siebie? 

Czy to nie ona sprawia, Ŝe przywitałeś mnie dzisiaj tak, jak mnie przywitałeś? 
–  Nie!  Powiedziałam  ci  juŜ,  Ŝe  Jodi  nie  ma  tu  nic  do  rzeczy.  JeŜeli  o  mnie 

chodzi, to jest tak, jakby jej juŜ w ogóle nie było na świecie. 

– Wiec tak łatwo potrafisz w ciągu paru tygodni wymazać z pamięci siedem lat 

Ŝ

ycia? 

–  Czemu  nie?  Teraz  wiem,  Ŝe  zmarnowałem  te  wszystkie  lata.  –  Tanner 

odwrócił  się  wreszcie  i  spojrzał  Larze  prosto  w  oczy.  –  Zmarnowałem  siedem  lat 
na uczucie do kobiety, która po prostu nie chce dorosnąć. Mam juŜ dosyć zabawy, 
chcę wreszcie Ŝyć naprawdę! 

– Ja teŜ. – Lara podeszła do McNeila i zatrzymała się tuŜ przed nim. – I teŜ nie 

mam zamiaru powtarzać starych błędów. Kiedy następnym razem będę przysięgać 
miłość aŜ do śmierci, to chcę, Ŝeby to była miłość aŜ do śmierci. I dlatego nie mogę 
popełnić błędu. 

– A co cię przekona? 
– Nie mam pewności – przyznała – ale wiem, Ŝe musi to być coś więcej niŜ to, 

co przeŜyliśmy do tej pory. MoŜemy zacząć choćby w tej chwili. – Rozejrzała się 

background image

po kuchni i Tanner zrozumiał, Ŝe chciałaby zobaczyć dom. 

– JuŜ tu przecieŜ byłaś. 
–  Tylko  tej  nocy,  kiedy  odwiozłam  cię  kompletnie  pijanego.  Do  głowy  mi 

wtedy nie przyszło, Ŝe któregoś dnia stanę przed perspektywą spędzenia tutaj reszty 
Ŝ

ycia. Przyznasz chyba, Ŝe to zmienia sytuację? 

Tanner  zawahał  się  przez  moment,  robiąc  w  myśli  pośpieszny  przegląd 

zawartości domu i zastanawiając się, ile jest w nim jeszcze śladów obecności Jodi. 

–  PrzecieŜ,  jeŜeli  za  ciebie  wyjdę,  chyba  będziemy  tu  mieszkać,  prawda?  A 

skoro tak, to wydaje mi się, Ŝe mam prawo zobaczyć, do jakiego domu chcesz mnie 
wprowadzić? – pytała, zdecydowana dowiedzieć się wreszcie czegoś więcej. 

Tanner nie potrafił zbić jej wywodów, postanowił jednak grać na zwłokę. 
–  No,  moŜe  masz  rację  –  przyznał.  –  Ale  właściwie  to  równie  dobrze 

moglibyśmy zamieszkać u ciebie. 

– Czy nie byłoby to dla ciebie trochę niewygodne? 
Chodzi mi o codzienną jazdę na farmę? – zapytała. 
– Poza tym, to jest dom moich rodziców, a ja go od nich tylko wynajmuję. 
– Nie ma o czym mówić, na decyzje jeszcze przyjdzie czas. Ale jeŜeli naprawdę 

chcesz poznać to miejsce, to dlaczego nie mielibyśmy zacząć od pól? 

Właśnie miałem wyjść z domu, moŜemy wybrać się razem. 
Nie było to dokładnie to, o co jej chodziło, ale Lara, nie chcąc posuwać się za 

daleko,  przyjęła  zaproszenie.  Posłusznie  wyszła  przed  dom  i  wdrapała  się  na 
ciągnik. 

Tanner  powoli  objeŜdŜał  pola,  sprawdzając,  jakie  skutki  przyniósł  oziminie 

gwałtowny atak zimy. Lara spojrzała na szare niebo i przypomniała sobie prognozę 
pogody. 

–  Mówili  w  radiu,  Ŝe  opady  śniegu  mogą  się  powtórzyć.  Czy  to  zaszkodzi 

uprawom? 

Potrząsnął głową. 
– Na razie nie. Gdyby było bliŜej Wielkanocy, byłby to problem. Ale teraz jest 

odwrotnie, im więcej opadów, tym lepiej. Śnieg się topi i dzięki temu mamy stały 
poziom wody. 

Lara skinęła głową i ruszyli dalej. Kiedy pokazywał jej kanały nawadniające, z 

daleka dobiegł ich dźwięk klaksonu. 

– To Hank – powiedział Tanner. – Miał tu wpaść. 
–  Ale  nie  Hank  Metcalf?  –  Zanim  jeszcze  męŜczyzna  zdąŜył  odpowiedzieć, 

wiedziała juŜ, Ŝe czeka ją cięŜka przeprawa. 

background image

– Właśnie on. Miał mi przywieźć paliwo, musimy do niego pojechać. 
Mówiąc to, wsiadł na ciągnik. Kiedy zauwaŜył, Ŝe Lara nie rusza się z miejsca, 

odwrócił się i zapytał: 

– Jedziesz czy zostajesz? 
Miała  ochotę  powiedzieć,  Ŝe  owszem,  zostanie,  ale  wiedziała,  Ŝe  Tanner  nie 

zrozumie, o co chodzi. Markotna wdrapała się na siodełko, Ŝywiąc wątłą nadzieję, 
Ŝ

e Hank, podobnie jak jego Ŝona, da się przekonać o słuszności jej rady. 

 
Hank Metcalf był krępym męŜczyzną o okrągłej twarzy. Ktoś, kto go nie znał, 

mógłby go wziąć za grubasa, ale Lara pamiętała Hanka jeszcze ze szkolnego boiska 
i świetnie wiedziała, Ŝe był jednym kłębkiem mięśni. 

Z  wyrazu  jego  twarzy  wyczytała  od  razu,  Ŝe  sprawdzą  się  jej  najgorsze 

przeczucia.  Nie  była  z  tego  specjalnie  dumna,  ale  musiała  przyznać,  Ŝe  obecność 
potęŜnego Tannera znacznie dodawała jej otuchy. 

Metcalf  zupełnie  zignorował  obecność  gospodarza  i  zamiast  podać  mu  rękę, 

zamachał Larze przed nosem swoją potęŜną pięścią. 

–  Właśnie  cię  szukałem,  Jamison.  Co  ty  sobie,  do  diabła,  wyobraŜasz? 

Próbujesz rozdzielić mnie z moją Ŝoną? – Okrągła twarz Hanka była purpurowa, a 
jego krępe ciało trzęsło się ze złości. 

–  Niczego  nie  próbuję,  Hank.  Spełniam  swój  obowiązek.  Jestem  adwokatem 

Susan. 

– Próbujesz rozbić nasze małŜeństwo! – upierał się męŜczyzna. – Nie potrafiłaś 

utrzymać własnego, to teraz chcesz sobie odbić na innych! 

–  Wydaje  mi  się,  Ŝe  ty  sam  zrobiłeś  dostatecznie  duŜo,  Ŝeby  zniszczyć  wasz 

związek.  –  Lara  usiłowała  zachować  spokój,  choć  z  kaŜdą  chwilą  stawało  się  to 
trudniejsze. Zezłościł ją własny strach, więc zamiast znosić dłuŜej napaści Hanka, 
postanowiła sama go zaatakować. – A przede wszystkim nie ma to nic wspólnego z 
moim  własnym  Ŝyciem.  Susan  zwróciła  się  do  mnie  jako  do  prawnika  i  moim 
obowiązkiem jest dbać o jej interes. 

– A mnie się zdaje, Ŝe ty przede wszystkim dbasz o własny interes i zmuszasz 

kobietę, której nie stać na czynsz, Ŝeby płaciła za twoje dobre rady! 

– Uspokójcie się zaraz, do cholery! – Tanner nie pozwolił Larze odpowiedzieć. 
Hank w najmniejszym stopniu nie przejął się jego słowami. 
– To nie twoja sprawa – warknął. 
McNeil roześmiał się w odpowiedzi. 
– ObraŜasz moją dziewczynę, wygraŜasz jej pięścią przed nosem i mówisz mi, 

background image

Ŝ

e to nie moja sprawa? Nie da rady, Hank. Zanim się weźmiesz za Larę, będziesz 

musiał najpierw mnie poświęcić chwilę uwagi. 

Spojrzenie  Metcalfa  jasno  wskazywało,  Ŝe  gotów  jest  do  natychmiastowej 

rozprawy. Lara przestraszyła się o wynik ewentualnej bijatyki i bez chwili namysłu 
wysunęła się przed Tannera. 

–  Słuchaj,  Hank,  nie  mam  najmniejszych  wyrzutów  z  powodu  rady,  jakiej 

udzieliłam  Susan.  Twoje  zachowanie  najlepiej  świadczy,  Ŝe  trudno  traktować  cię 
powaŜnie. 

– JeŜeli jestem wściekły, to dlatego Ŝe przez ciebie straciłem rodzinę! 
–  Straciłeś  ją  tylko  z  własnej  winy,  Hank.  Zanim  zacząłeś  zdradzać  Susan, 

powinieneś był pomyśleć o konsekwencjach. 

– Nie twoja sprawa – warknął. 
Lara potrząsnęła głową. 
– Mylisz się. Odkąd Susan zwróciła się do mnie jako adwokata, jest to właśnie 

moja  sprawa.  Szczerze  mówiąc,  dziwi  mnie,  Ŝe  ona  w  ogóle  zgodziła  się  dać  ci 
szansę  powrotu.  Kiedy  widzę,  jak  się  zachowujesz,  wątpię,  Ŝebyście  mieli  przed 
sobą przyszłość. 

MęŜczyzna rzucił się w jej stronę, ale natychmiast natknął się na rękę Tannera. 
–  Gdybyś  tylko  zgodziła  się  zawiesić  postępowanie,  wszystko  byłoby  dobrze. 

Przez ciebie straciłem szansę powrotu do Ŝony – rzucił wściekłym głosem. 

–  JeŜeli  nie  potrafisz  przekonać  Susan,  Ŝeby  przyjęła  cię  z  powrotem,  to 

wyłącznie twoja wina, Hank. 

Teraz,  aby  utrzymać  rozwścieczonego  męŜczyznę  z  dala  od  Lary,  Tanner 

musiał uŜyć obu rąk. 

– Uspokój się – odezwał się łagodnym tonem. 
– Lara po prostu poradziła Susan, Ŝeby się nie spieszyła. 
Twarz Metcalfa jeszcze bardziej pociemniała. 
–  Mam  prawo  być  wściekły.  Susan  chciała,  Ŝebym  wrócił.  I  gdyby  nie  ta 

Jamison, to juŜ bylibyśmy razem. 

– Lara spełniała swój obowiązek – nie dawał za wygraną McNeil. – KaŜdy inny 

adwokat  doradziłby  twojej  Ŝonie  to  samo,  chyba  Ŝe  w  ogóle  wybiłby  jej  z  głowy 
myśl o zgodzie. Ty sobie z tego nie zdajesz sprawy, chłopie, ale tak naprawdę, to 
powinieneś być Larze wdzięczny za przysługę. 

Hank oderwał oczy od kobiety i spojrzał na Tannera z niedowierza ni am. 
– Przysługę? To, Ŝe przekonała moją Ŝonę, by do mnie nie wracała, nazywasz 

przysługą? Na miłość boską! Obejdzie się bez takich przysług. 

background image

– Susan chciała się zgodzić na twój powrót tylko ze względu na dzieci, Hank. – 

Tanner udał, Ŝe nie słyszy syknięcia Lary. – Co by to był za związek? Jeszcze parę 
lat i wasze dzieci wyfruną z domu. Co wtedy będzie was jeszcze trzymało razem? 

– Do tego czasu Susan mogłaby mnie na powrót pokochać. Ja ją kocham. To by 

nas trzymało razem. 

– Głos męŜczyzny załamał się niespodziewanie. 
–  MoŜe  tak,  a  moŜe  nie.  –  Tanner  nie  wydawał  się  przekonany.  –  W  kaŜdym 

razie, powinieneś walczyć o uczucia Susan. Nie będziesz musiał się bać, Ŝe za parę 
lat, gdy dzieci pójdą z domu, znowu zostaniesz sam. 

Hank  z  uporem  pokręcił  głową  i  otarł  wierzchem  ręki  łzy,  które  pokazały  mu 

się w oczach. 

– Nie, teraz juŜ straciłem ostatnią szansę, Ŝeby do niej wrócić. 
– Nic nie straciłeś! Musisz tylko stać się znowu tym samym facetem, w którym 

Susan się kiedyś zakochała – odezwała się Lara. 

Obaj męŜczyźni spojrzeli na nią z równym zdumieniem. 
– Nie będę udawała, Ŝe za tobą przepadam, Hank. 
MęŜczyzna,  który  oszukuje  kobietę  tak  jak  ty,  jest  prawdziwym  idiotą.  Ale 

musisz  mieć  w  sobie  coś  dobrego,  bo  inaczej  w  ogóle  by  za  ciebie  nie  wyszła. 
JeŜeli będziesz umiał wydobyć z siebie to co najlepsze, Susan zgodzi się, Ŝebyś do 
niej  wrócił.  –  Lara  spojrzała  głęboko  w  oczy  męŜczyźnie,  który  skrzywdził  jej 
najbliŜszą przyjaciółkę. – Teraz juŜ wszystko zaleŜy od was. Ja nie mam tu nic do 
roboty. 

– I pamiętaj, Ŝe nie masz do stracenia nic oprócz Susan, chłopie – dodał Tanner. 

– Masz o co walczyć. 

Hank z trudem przełknął ślinę, a potem skinął głową. Potem znowu uniósł rękę 

i pogroził Larze palcem. 

– Jeszcze zobaczysz! Jeśli tylko Susan zupełnie przy tobie nie zgłupiała, wróci 

do mnie. Przekonasz się. 

–  Proszę  bardzo,  Hank  –  odpowiedziała.  –  Osobiście  nie  Ŝyczę  sobie  niczego 

bardziej niŜ tego, Ŝeby Susan była z szczęśliwa. 

Tanner poklepał Metcalfa po plecach, próbując odwrócić jego uwagę. 
– Chodź, Hank. Weźmiemy się za tę ropę. Zrobisz nam kawy, Laro? 
Skinęła  głową  i  ruszyła  w  stronę  domu.  Choć  rola  gospodyni  nie  leŜała  w  jej 

charakterze,  to  w  tej  chwili  gotowa  była  zaakceptować  kaŜdy  pretekst,  który 
pozwoliłby  jej  oddalić  się  od  męŜczyzn.  Jeden  z  nich  właśnie  zakwestionował  jej 
kompetencje  zawodowe,  a  drugi  zranił  ją,  powtarzając  rzeczy,  które  powiedziała 

background image

mu w zaufaniu. 

Wściekła  przetrząsała  szafki  w  poszukiwaniu  kawy.  Zaglądała  do  kaŜdej,  nie 

dlatego Ŝeby spodziewała się znaleźć puszkę, ale dla samej przyjemności trzaskania 
drzwiczkami.  Wiedziała,  Ŝe  to  dziecinne,  ale  czuła,  Ŝe  jeśli  zacznie  tłumić  złość, 
wybuchnie płaczem. 

Kiedy męŜczyźni ostatecznie uporali się z robotą, kawa była gotowa. Zasiadła z 

nimi  do  stołu  i  przysłuchiwała  się  rozmowie  dotyczącej  gospodarstwa.  Choć  nie 
przegapiła  pełnych  urazy  spojrzeń,  jakie  posyłał  jej  od  czasu  do  czasu  Hank,  to 
jednak specjalnie się nimi nie przejęła. Miała w tej chwili na głowie zdecydowanie 
większe zmartwienia niŜ Metcalf. 

Kiedy  odprowadzali  go do drzwi, uścisnęła  mu  rękę.  Hank  mocno  chwycił  jej 

dłoń i zdecydowanie potrząsnął. 

–  Jak  juŜ  będziemy  razem  z  Susan,  to  zaprosimy  was  oboje  na  obiad  – 

powiedział, jakby oczekując odmowy ze strony Lary. 

Nie odezwała się. 
– Będę czekał z niecierpliwością – odpowiedział za nią Tanner. 
Kiedy  Hank  wyszedł,  McNeil  stanął  za  Larą  i  zaczął  delikatnie  masować  jej 

napięte ramiona. Bez słowa odsunęła się od niego. Nie miała najmniejszej ochoty, 
Ŝ

eby ją pocieszał. 

 

background image

Rozdział 7 

 
–  Pamiętasz,  co  mówiłam  o  ryzyku  popełnienia  błędu  w  sztuce?  –  zapytała  w 

końcu. Tanner poruszył się niespokojnie. 

–  Nic  złego  nie  zrobiłaś  –  upierał  się  słabo.  –  Nie  powiedziałaś  mi  przecieŜ 

nazwiska klientki. To nie twoja wina, Ŝe wydało się w końcu, o kogo chodziło. 

– Wcale nie jestem pewna, czy Izba Adwokacka zechce to zrozumieć. 
–  Nie  Ŝartuj,  przecieŜ  Susan  nie  złoŜy  na  ciebie  skargi.  Nikt  się  o  niczym  nie 

dowie. 

–  Wystarczy,  Ŝe  ja  wiem.  Wcale  mi  to  nie  poprawia  humoru.  MoŜe  cię  to 

zdziwi, ale traktuję swoją odpowiedzialność zawodową całkiem serio, Tanner. Nie 
lubię robić błędów. 

–  Niech  to  cholera,  przecieŜ  mąŜ  ma  w  końcu  prawo  wiedzieć,  co  myśli  jego 

Ŝ

ona! 

– Tylko wtedy, jeśli ona sama zdecyduje się mu o tym powiedzieć – sprzeciwiła 

się Lara. – Susan mi zaufała, a ja nie dotrzymałam słowa. 

– To wszystko moja wina i ja ją za to przeproszę. 
Ale  czy  naprawdę  masz  do  mnie  pretensje?  Chciałem  im  tylko  pomóc.  Hank 

naprawdę kocha Susan. 

– To dlaczego ją oszukiwał? 
– Daj spokój. To nie była Ŝadna powaŜna historia. 
Odbiło mu i tyle. Rozumiesz, skok w bok. 
– Jasne – prychnęła Lara. – Wszyscy tak mówią. 
– Myślę, Ŝe w przypadku Hanka naprawdę tak było. 
– I co, to jest w porządku? 
– Oczywiście, Ŝe nie. Tego nie powiedziałem. Ale moŜe łatwiej będzie jej coś 

takiego wybaczyć. Hank popełnił błąd. Ludzka rzecz. 

– I uwaŜasz, Ŝe Susan powinna go przyjąć z powrotem? 
– Tak. 
–  Popatrz,  jak  to  jest.  Jeszcze  godzinę  temu,  dopóki  nie  wiedziałeś,  kim  jest 

moja klientka, byłeś zdania, Ŝe nie powinna tego zrobić. Radziłeś jej bilans zysków 
i strat. 

– Wtedy nie znałem wszystkich okoliczności – stwierdził po chwili namysłu. – 

Susan i Hank za długo byli razem i za wiele ze sobą przeŜyli, Ŝeby moŜna z tego 
tak spokojnie zrezygnować. 

background image

– A ty i Jodi? 
Tanner siedział z wyrazem zupełnego osłupienia na twarzy. 
– Nie ma czegoś takiego jak ja i Jodi – powtórzył swoje wcześniejsze słowa. 
– Teraz moŜe nie. Ale było. Jeśli ona wróci, moŜe będzie znowu. 
– Jodi nie wróci. – Powiedział to tak pewnym tonem, Ŝe niemal mu uwierzyła. 

Tanner nie pozwolił jej podjąć tematu. – Przepraszam, przykro mi, Ŝe przeze mnie 
zawiodłaś zaufanie Susan. Więcej się to nie powtórzy. 

– Na pewno. Nie mam zamiaru dać ci drugiej okazji. 
Chwycił ją w ramiona w momencie, gdy właśnie miała się odwrócić. 
–  Chwileczkę.  Nie  uŜyjesz  tej  historii  jako  pretekstu,  Ŝeby  się  ode  mnie 

odsunąć. Nie pozwolę ci na to. 

–  Nie  mam  zamiaru  zrobić  niczego  takiego  –  powiedziała  łagodnie.  Kiedy 

Tanner zwolnił uścisk, dokończyła: – Po prostu nie będę więcej rozmawiała z tobą 
o sprawach zawodowych. 

–  Laro!  –  Przez  moment  chciał  się  z  nią  pokłócić,  ale  zaraz  się  rozmyślił.  Po 

pierwsze,  nie  miał  argumentów,  po  drugie,  był  to  pierwszy  w  ich  znajomości 
przypadek, kiedy Lara była naprawdę zła i nie bardzo wiedział, jak postąpić. 

– Słuchaj, tyle czasu nam to wszystko zajęło. 
Oboje jesteśmy zmęczeni i spięci – urwał na chwilę, a potem dokończył, czując, 

Ŝ

e  wreszcie  znalazł  wyjście.  –  I  w  dodatku  głodni.  Chodź,  jadąc  do  ciebie, 

wstąpimy do baru. 

–  A  po  co  w  ogóle  mamy  jechać  do  mnie?  –  natychmiast  odparowała  Lara.  – 

Zrobiłam  wczoraj  kolację,  dzisiaj  twoja  kolej.  Popatrzę  sobie  na  telewizję,  a  ty 
przygotuj coś do jedzenia. 

Zanim  zdąŜył  wymyślić  jakąś  odpowiedź,  poszła  do  saloniku,  włączyła 

telewizor  i  rozsiadła  się  w  wielkim  skórzanym  fotelu.  Po  chwili  jednak  Tanner 
zebrał się w sobie i spróbował. 

–  Jestem  okropnym  kucharzem.  Myślałem,  Ŝe  pojedziemy  na  pizzę,  poniewaŜ 

to jest koło ciebie. 

–  Nie  mam  ochoty  na  pizzę  –  odparła.  –  Wszystko  mi  jedno,  co  zrobisz.  Nie 

jestem wybredna. 

– Aleja naprawdę nie mam tu nic do jedzenia – zaprotestował słabo. 
– Jak to? W zamraŜalniku są dwa ładne steki, w torbie ziemniaki i na dodatek 

wydawało  mi  się,  Ŝe  widziałam  w  lodówce  jakieś  sałatki.  –  Na  widok  jego 
osłupiałej miny dodała z promiennym uśmiechem: 

– Trafiłam na nie, szukając kawy. 

background image

– Szukałaś kawy w zamraŜalniku? 
–  Nigdy  nic  nie  wiadomo.  Ludzie  chowają  róŜne  rzeczy  w  najdziwniejszych 

miejscach.  To,  na  przykład,  było  w  ziemniakach.  –  Wstała  i  wyciągnęła  z  tylnej 
kieszeni kartkę pocztową z jakiejś zapadłej mieściny w Meksyku. 

Tanner natychmiast zorientował się, co Lara trzyma w ręku. 
–  Widocznie  nie  trafiłem  do  kosza  –  powiedział,  wyrywając  jej  pocztówkę.  – 

MoŜe rzeczywiście powinniśmy wrócić do kwestii wzajemnego zaufania – dodał. 

–  Zgoda,  zawrzemy  taką  umowę:  zaufam  ci  w  sprawach  zawodowych,  o  ile 

przestaniesz wreszcie ukrywać przede mną swoje Ŝycie osobiste. 

– Jodi nie jest juŜ częścią mojego Ŝycia, tylko mojej przeszłości. I to częścią bez 

większego znaczenia –  – dodał z naciskiem. 

–  To  ciekawe  –  zauwaŜyła  z  ironią  –  pozbawiona  większego  znaczenia  część, 

która trwała siedem lat i teraz właśnie wraca, Ŝeby potrwać przez następny rok. 

Tanner zacisnął zęby. 
– Czytałaś kartkę? 
– Oczywiście, Ŝe czytałam. To pocztówka. Wszyscy czytają pocztówki. Biorąc 

pod  uwagę,  Ŝe  kaŜdy  je  moŜe  przeczytać,  większość  ludzi  nie  pisze  na  nich  nic 
szczególnie osobistego. 

– Nie miałaś prawa. 
–  Tak  jak  ty  nie  miałeś  prawa  wmawiać  mi,  Ŝe  między  wami  wszystko 

skończone. Bo wcale tak nie jest. 

– JeŜeli o mnie chodzi, to jest. 
– Naprawdę? Nie wygląda na to. 
–  Jak  mam  cię  przekonać?  Nie  mam  świadectwa  rozwodu.  Nigdy  nie  byliśmy 

małŜeństwem.  Nie  wiąŜą  nas  Ŝadne  zobowiązania.  Jak  mogę  dowieść,  Ŝe  to 
skończone, skoro między nami właściwie nic się nie zaczęło? 

– JeŜeli nic się nie zaczęło, to dlaczego czekałeś na nią przez siedem lat? 
–  Bo  byłem  kompletnym  idiotą  –  przyznał  otwarcie.  –  Wmawiałem  sobie,  Ŝe 

między  nami  coś  jest,  podczas  gdy  niczego  nie  było.  Powiem  ci  szczerze,  Ŝe  nie 
jestem z siebie specjalnie dumny, jeśli chodzi o tę historię i głównie dlatego trudno 
mi o tym mówić. 

– PrzecieŜ Jodi pisze, Ŝe wraca! 
– Ale nie po to, by zostać. Zawsze mówi, Ŝe wróci, ale nigdy tu nie zostaje. Ta 

kartka nic nie znaczy. 

– A co będzie, jeŜeli tym razem naprawdę zechce zostać? Sam powiedziałeś, Ŝe 

Susan i Hank za długo byli razem, Ŝeby tak łatwo z tego rezygnować. Dlaczego z 

background image

wami miałoby być inaczej? 

–  Mam  wraŜenie,  Ŝe  chcesz,  bym  do  niej  wrócił.  Czy  naprawdę  pragniesz 

zaprzepaścić to, co nas łączy? 

– Wolę to zrobić teraz niŜ później – odpowiedziała. 
– Na miłość boską, Tanner! Co by było, gdybym zgodziła się wyjść za ciebie, 

kiedy  mnie  pierwszy  raz  o  to  poprosiłeś,  a  potem  wróciłaby  Jodi?  Co  byś  wtedy 
zrobił? 

– Powiedziałbym: „Cześć, Jodi, poznaj moją Ŝonę". A co ty sobie wyobraŜałaś? 
–  Pytam  serio,  Tanner.  –  Wyraz  jej  twarzy  nie  pozostawiał  co  do  tego  Ŝadnej 

wątpliwości. 

–  Ja  teŜ  odpowiadam  ci  serio.  Naprawdę  nic  mnie  nie  obchodzi  fakt,  Ŝe  Jodi 

tutaj wraca. Powiedziałem ci juŜ: przestała dla mnie istnieć. 

–  Naprawdę?  To  dlaczego  nie  chcesz,  Ŝebyśmy  zostali  u  ciebie?  Czy  nie 

dlatego, Ŝe ten dom ciągle naleŜy do niej? Nie jestem wścibska, ale nic nie poradzę 
na to, Ŝe mam oczy. JeŜeli jej nie ma, to dlaczego widzę ją tu na kaŜdym kroku? 

Lara  rozejrzała  się  po  pokoju  pełnym  kartek  pocztowych,  peruwiańskich 

kilimów  i  indiańskiej  ceramiki.  Drobiazgów,  które  mogła  porozmieszczać  w  tym 
wnętrzu tylko kobieca dłoń. 

– Wiesz, co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? 
Przyjechałam  tutaj,  bo  przyszło  mi  do  głowy,  Ŝe  moŜe  ten  dom  powie  mi  o 

tobie  coś,  czego  ty  sam  nie  chcesz  wyznać.  Ale  jedyna  osoba,  której  ślady  tu 
odnalazłam, to Jodi. Rozejrzyj się tylko, Tanner. Nie mieszkasz we własnym domu. 

Usiadł bez słowa na kanapie i ukrył twarz w dłoniach, jakby się spodziewał, Ŝe 

dzięki  temu  znikną  sprzed  jego  oczu  dowody  obecności  Jodi.  Kiedy  się  znowu 
odezwał, głos miał cichy i martwy. 

– To są po prostu rzeczy, które u mnie zostawiła. 
– Od kiedy? Te meble nie wyglądają na stare. 
– Meble są moje – przyznał z ociąganiem. 
– Kupiłeś je dla niej? 
– Nie, to... Sam nie wiem. Spodobały mi się. 
–  Naprawdę?  –  Lara  rzuciła  okiem  na  skórzaną  kanapę  i  fotele,  naznaczone 

jakimś szczególnym południowoamerykańskim rysem. Trudno byłoby zaprzeczyć, 
Ŝ

e jako  całość  pokój był  pięknie  skomponowany,  ale zupełnie nie pasował  ani do 

Tannera, ani do reszty pokoi, pełnych staroświeckich mebli. 

– Przepraszam, moŜe cię to zaboli, ale nie sądzisz, Ŝe właśnie dlatego ci się te 

meble spodobały, bo chciałeś stworzyć tutaj dom dla Jodi? 

background image

–  Nie  wiem!  Nie  mam  psychoanalityka  i  nigdy  się  nie  zastanawiałem  nad 

podświadomymi  motywami,  które  skłoniły  mnie  do  kupna  tej  kanapy.  –  Nagle 
poderwał się z miejsca i zaczął krąŜyć po pokoju jak lew w klatce. – Słuchaj, jeśli 
ci się to wszystko nie podoba, to nie ma  problemu. Po prostu wywalimy te graty. 
Dobra? 

–  Tego  właśnie  nie  mogę  zrozumieć,  Tanner.  Dlaczego  jeszcze  tego  nie 

zrobiłeś?  JeŜeli  tak  ci  zaleŜy  na  tym,  by  udowodnić,  Ŝe  Jodi  nigdy  nie  istniała, 
jeŜeli  tak  bardzo  chcesz  wymazać  ją  ze  swojego  Ŝycia,  to  czemu  nie  zacząłeś 
właśnie od tego? 

– Nie wiem. Nie wydawało mi się to zbyt waŜne. 
MęŜczyźni, Laro, nie zwracają uwagi na takie rzeczy. 
–  Bardzo  cię  przepraszam,  ale  tego  nie  dam  sobie  wmówić.  W  końcu 

dostatecznie  zwracałeś  uwagę  na  „te  rzeczy",  Ŝeby  kupić  meble  do  tego  pokoju, 
prawda? 

–  Dajmy  juŜ  temu  spokój.  Wywalę  to  wszystko  jak  najszybciej,  chociaŜby  po 

to, by na przyszłość nie było powodu do drugiej tak komicznej kłótni jak ta. 

– To wcale nie jest komiczne. 
– Naprawdę? A czy to nie jest po prostu jedno z tych zagrań, których uŜywają 

adwokaci, kiedy nie mają argumentów? – zaatakował ją nagle Tanner. 

Podszedł do fotela, oparł ręce na poręczach i pochylił się nad Larą. 
– O co ci chodzi? 
–  O  to,  Ŝe  nie  chcę  zrezygnować  z  właściwego  tematu  naszej  rozmowy.  Mam 

wraŜenie, Ŝe to wcale nie ja tutaj kręcę. To nie ja usiłuję wyprzeć się tego, co nas 
łączy,  to  nie  ja  wracam  ciągle  do  swojego  poprzedniego  partnera.  To  nie  ja  – 
powiedział na koniec, jeszcze niŜej pochylając się nad nią – usiłuję się wykręcić od 
podjęcia decyzji na przyszłość. 

Lara  oparła  obie  ręce  o  jego  szeroką  pierś  i  odepchnęła  go  na  tyle,  Ŝeby  móc 

swobodnie odetchnąć. 

– Od niczego nie próbuję się wykręcić. Po prostu nie mam najmniejszej ochoty 

na to, Ŝeby wylądować w ślepej uliczce. 

– Jedyne, co nas prowadzi do ślepej uliczki, to twoje obawy, Laro. Czego ty w 

końcu chcesz? MoŜe sama nie wiesz? – Nie dał jej okazji do odpowiedzi. 

–  Z  tego,  co  mówisz,  wynika,  Ŝe  ty  i  twój  mąŜ  mieliście  ze  sobą  bardzo  duŜo 

wspólnego. I co? Wyszło z tego coś dobrego? Nic. I tak go rzuciłaś. 

–  Wcale  go  nie  rzuciłam.  Wzięliśmy  rozwód, bo  zbyt  się  od siebie  róŜniliśmy 

charakterami i nic nie umieliśmy na to poradzić. 

background image

– To bardzo zręczne określenie – powiedział ironicznym tonem. – Jeszcze jeden 

prawniczy kruczek. 

– W tym wypadku akurat w pełni odpowiada ono prawdzie. 
–  Jasne  –  ironizował  dalej  Tanner.  –  Ty  chciałaś  mieć  rodzinę,  a  on  nie. 

RóŜnica  charakterów  nie  do pogodzenia.  To  dlaczego  tak  się  obruszyłaś,  kiedy  ci 
zasugerowałem, Ŝe mogłabyś być w ciąŜy? 

–  MoŜe  po  prostu  dlatego,  Ŝe  wcale  nie  jestem  pewna,  czy  chcę,  Ŝebyś  był 

ojcem moich dzieci. 

MęŜczyzna  znowu  pochylił  się  niŜej,  nie  dając  jej  niemal  Ŝadnej  swobody 

ruchu. 

–  A  dlaczego  nie?  Chcę  ci  dać  wszystko,  czego  jak  twierdzisz,  oczekujesz  od 

małŜeństwa,  ale  ty  ciągle  robisz  uniki.  Powiedz  mi  wreszcie,  Laro,  dlaczego  tak 
jest? 

–  Nie  miałam  pojęcia, Ŝe twoja propozycja  jest  ograniczona  w  czasie, Tanner. 

MoŜe  szkoda,  Ŝe  od  razu  nie  określiłeś  wyraźniej,  do  kiedy  mam  na  nią 
odpowiedzieć, zaoszczędziłoby nam to trochę zamieszania – odparła tonem, który 
miał  mu  dać  do  zrozumienia,  Ŝe  znalazł  się  niebezpiecznie  blisko  granicy  nie  do 
przekroczenia. 

– MoŜe po prostu powinnaś się zdecydować, czego właściwie chcesz. – McNeil 

nie zwracał uwagi na jej ostrzeŜenia. – Myślę, Ŝe to co cię naprawdę niepokoi, to 
wcale nie Jodi. UŜywasz jej tylko jako wykrętu. 

– To śmieszny pomysł. 
–  CzyŜby?  A  czy  ty  przypadkiem  nie  jesteś  taka  sama  jak  ona?  Niezdolna  do 

tego,  Ŝeby  się  naprawdę  zaangaŜować  w  związek,  bo  ciągle  prześladuje  cię  myśl, 
Ŝ

e za chwilę moŜesz spotkać duŜo lepszego faceta. 

Lara miała juŜ tego dość. 
– Słuchaj – powiedziała – pierwszy raz, kiedy wziąłeś mnie za Jodi, nie miałam 

ci tego za złe, ale teraz przesadziłeś. 

Spojrzał na nią zdumiony. 
– Pierwszego wieczora naszej znajomości, w „Jubilee", wziąłeś mnie za swoją 

dziewczynę.  Rozumiem,  byłeś  wtedy  kompletnie  pijany.  Ale  tym  razem  nie  masz 
nic  na  swoje  usprawiedliwienie.  Nie  będę  płacić  za  twoje  porachunki  z  inną 
kobietą. MoŜe Jodi miała jakieś powody, Ŝeby się z tobą nie wiązać. Nie wiem. To 
wyłącznie wasza sprawa. 

– A dlaczego ciągle do niej wracasz? 
– Nie wracam. 

background image

W odpowiedzi tylko prychnął. 
–  No  dobrze,  moŜe  wracam,  ale  tylko  dlatego  Ŝe  chcę  wiedzieć,  co  do  niej 

czujesz.  Chcę  wiedzieć,  czy  potrafisz  naprawdę  pokochać  kogoś  innego.  Na 
przykład mnie. 

– Na miłość boską! Jeszcze nie umiesz sobie odpowiedzieć na pytanie, czy cię 

kocham? Czy to wszystko, co dzieje się przez ostatnie półtora miesiąca, to nie jest 
odpowiedź?  Czy to, co  się dzieje, kiedy  się kochamy,  naprawdę  nic  ci  nie  mówi? 
Pamiętasz  naszą  pierwszą  noc?  Powiedziałaś,  Ŝe  to  wszystko  sprawa 
przeznaczenia, Ŝe jest nam pisane być razem. Jak moŜesz się teraz tego wypierać? 

–  Nie  próbuję  się  niczego  wypierać.  MoŜe  jest  nam  pisane,  Ŝe  mamy  być 

kochankami, ale to wcale nie musi znaczyć, Ŝe powinniśmy  posunąć się dalej. To 
Ŝ

e  świetnie  do  siebie  pasujemy  w  łóŜku,  wcale  nie  dowodzi,  Ŝe  będziemy  umieli 

przeŜyć  razem  Ŝycie. Nic  na  to  nie poradzę, Tanner. MoŜe  któregoś  dnia  otworzę 
oczy i będę wiedziała, Ŝe przeszłość mamy wreszcie za sobą, ale na razie wcale nie 
wydaje  mi  się  to  takie  pewne.  Wszystko  co  w  tej  chwili  widzę  to  Jodi,  która 
właśnie wraca. I nie wiem, co powiesz na jej widok. 

– Nic! – wrzasnął. – Nie powiem nic, czego mogłabyś się bać. 
–  Wiesz,  ile  razy  dziennie  słyszę  równie  stanowcze  zapewnienia?  Niedawno 

siedziała  w  moim  biurze  Susan  Metcalf  i  zaklinała  się,  Ŝe  nigdy,  przenigdy  nie 
wróci  do  Hanka.  Nie  minęło  pół  roku  i  jestem  jedyną  przeszkodą  na  drodze  do 
zgody. 

Kiedy Tanner w odpowiedzi zaczął kręcić głową, powtarzając monotonnie „nie, 

nie, nie", Lara ujęła jego twarz w dłonie, zmuszając, Ŝeby jej uwaŜnie wysłuchał. 

–  Słyszę  to  codziennie.  Rozumiesz,  Tanner?  Do  diabła,  powiedziałam  sobie, 

takie rzeczy widać nigdy długo nie trwają. – Chciał zaprotestować, ale połoŜyła mu 
palec na ustach. – Kilka samotnych tygodni, kilka trudnych chwil, kiedy człowiek 
nie ma przy sobie przyjaznej duszy, jakieś przyjęcie, na które nie ma z kim pójść i 
juŜ  ta  straszna,  okropna  osoba,  na  którą  nie  mogliśmy  patrzeć,  wydaje  się  nam 
znowu kimś zupełnie innym. 

Tanner  wziął  Larę  za  ręce  i  patrząc  jej  prosto  w  oczy,  powiedział  spokojnym, 

cichym głosem: 

– Sypiałem tu samotnie przez kilka lat, miałem setki takich chwil, kiedy wyłem 

do przyjaznej duszy jak pies do księŜyca, sam nie wiem, ile razy nie poszedłem na 
zabawę,  tylko  dlatego  Ŝe  nie  miałem  z  kim.  Masz  rację,  Ŝe  w  końcu  zaczyna  się 
wszystko  widzieć  inaczej.  Tylko,  jeśli  o  mnie  chodzi,  to  zobaczyłem,  Ŝe  muszę  z 
tym skończyć. 

background image

– I myślisz, Ŝe to wystarczy? Stanowcze postanowienie? Wydaje ci się to takie 

łatwe? Powiesz sobie, Ŝe juŜ masz tego dość i twoje uczucia się zmienią? Tak sobie 
to wyobraŜasz? 

– Tak – odpowiedział. – Tak właśnie to sobie wyobraŜam. 
– Miłość to nie jest sprawa postanowienia, Tanner. 
To nie jest tak, Ŝe moŜemy zdecydować, czy chcemy kogoś kochać, czy nie. 
– Nie? A ty sama? Czy nie odeszłaś od swojego męŜa? – upierał się. – Czy nie 

zrezygnowałaś  z  małŜeństwa,  w  którym  nie  mogłaś  znaleźć  tego,  czego  ci  było 
potrzeba? 

–  Zdecydowałam  się  od  niego  odejść.  Zdecydowałam  się  z  nim  rozwieść. 

Rzeczywiście. Ale powiedziałam ci takŜe, Ŝe ciągle go kocham i prawdopodobnie 
zawsze będzie miał swoje miejsce w moim sercu. 

–  W  takim  razie  jesteś  po  prostu  głupia.  Głupotą  jest  marnowanie  uczuć  na 

kogoś,  kto  ani  ich  nie  potrzebuje,  ani  na  nie  nie  zasługuje.  Ja  mam  przynajmniej 
tyle  rozumu,  Ŝeby  wiedzieć,  kogo  chcę,  a  kogo  nie  chcę  obdarzyć  swoimi 
uczuciami. 

–  Powiedz  mi  w  takim  razie,  co  będzie,  jeŜeli  któregoś  dnia  zdecydujesz  się 

przestać mnie kochać? JeŜeli potrafisz tak z dnia na dzień zerwać ze swoją miłością 
do Jodi, to dlaczego ze mną miałoby być inaczej? 

– Nie! Tak nigdy nie będzie! 
– Chciałabym ci wierzyć, Tanner – szepnęła. – Naprawdę bym chciała, ale nie 

potrafię. 

– Przysięgam. Przysięgam, Ŝe nigdy nie przestanę cię kochać. 
– A czy kiedyś nie przysięgałeś tego samego Jodi? 
Milczenie męŜczyzny było jednoznaczne. Rozpaczliwie szukał w głowie jakiejś 

odpowiedzi,  która mogłaby przekonać  Larę, Ŝe tamte  przysięgi  były  czym innym. 
Kiedy mu się to nie udało, znowu spróbował odwrócić sytuację. 

– A co z tobą i Kevinem? Czy nie składałaś mu obietnic? 
–  Tak  –  przyznała bez  wahania  –  i  wcale  nie  jestem  dumna  z  tego,  Ŝe  ich  nie 

dotrzymałam.  I  właśnie  dlatego  nie  chce  po  raz  kolejny  popełnić  tego  samego 
błędu. Nie wyjdę za mąŜ, dopóki nie będę naprawdę pewna, Ŝe tym razem to juŜ na 
zawsze. 

–  To  jak  mam  cię  przekonać?  –  zapytał.  –  Mam  wszystko  wyrzucić?  Mam 

spalić ten cholerny dom? 

Zrobię wszystko, czego zaŜądasz. Powiedz mi tylko, co to ma być! 
– Czas. Proszę cię tylko o trochę czasu. 

background image

– Ile czasu? Powiedz mi, ile czasu ci trzeba? 
– Nie wiem. MoŜe kiedyś... 
– Kiedyś? Ja wiem, Ŝe „kiedyś" znaczy wieczność. 
Jodi mówiła mi: „kiedyś... " przez siedem lat, a teraz ty mówisz to samo. 
Tanner podniósł się i bezradnie opuścił ręce. 
– Nic dziwnego, Ŝe mi się  mylicie. Co się dziś dzieje z kobietami? Kiedyś  mi 

się  wydawało,  Ŝe  to  im  składa  się  obietnice.  Teraz  widzę,  Ŝe  jest  na  odwrót,  to 
męŜczyźni  ciągle  słyszą  rzeczy,  z  których  nic  nie  wynika.  Ty  i  Jodi  jesteście 
dokładnie takie same. 

–  A  dlaczego  uwaŜasz,  Ŝe  to  nasza  wina?  Ty  sam  nie  chcesz  mówić  o 

przyszłości ani o przeszłości, ale bez wahania zwalasz całą winę na mnie i na Jodi. 
MoŜe  powinieneś  lepiej  przyjrzeć  się  sobie,  nie  sądzisz?  MoŜe  to  ty  jesteś  tu 
czemuś winien? 

– Co takiego zrobiłem? 
–  Przede  wszystkim  za  bardzo  się  spieszysz.  Nie  wiem,  jak  to  jest  z  Jodi,  ale 

kiedy mnie ktoś za bardzo naciska, mam ochotę po prostu go odepchnąć. To, Ŝe nie 
chcę się  poruszać  z  taką  samą  szybkością  jak ty,  ani  tą  samą  drogą  co  ty,  jeszcze 
nie znaczy, Ŝe robię coś złego. MoŜe powinieneś na moment przestać domagać się, 
Ŝ

ebym tańczyła, jak mi zagrasz, a zamiast tego sam poszedł za mną? 

– Dlaczego miałbym iść za kimś, kto kreci się w kółko? Ja przynajmniej wiem, 

dokąd zmierzam. 

– MoŜe – zgodziła się Lara. – Ale jeśli zamierzasz dojść do ołtarza, to niewiele 

zyskasz, dochodząc do niego sam. 

– Więc chodź ze mną – poprosił. 
– Dopiero, kiedy będę gotowa. I ani chwili wcześniej. 
Miał  juŜ  tego  dosyć.  Najwyraźniej  po  prostu  nie  mógł  dojść  do  ładu  z  tymi 

kobietami.  Chyba  jeszcze  nigdy  nie  czuł  się  równie  wściekły,  zmęczony  i 
zniechęcony. 

– Niech to cholera! Wynoś się – powiedział. – Wynoś się do diabła! JeŜeli nie 

chcesz iść ze mną, to nie. 

Znajdę sobie kogoś innego. 
–  Twoje  prawo  –  odpowiedziała  hardo  Lara.  Potem,  juŜ  bez  słowa,  wstała  i 

wyszła  z  domu.  Nie  oglądając  się  za  siebie,  podeszła  do  samochodu,  wsiadła  i 
odjechała. 

 
Ś

wietnie wiedziała, Ŝe groźby Tannera nie są bezpodstawne. Z nich dwojga na 

background image

pewno jemu będzie łatwiej kogoś sobie znaleźć. Równie dobrze wiedziała jednak, 
Ŝ

e  kobieta,  która  przyjmie  w  tej  chwili  jego  propozycję,  szybko  trafi  do  jej 

kancelarii, aby się rozwieść. 

Przez całą drogę do domu powtarzała sobie w myślach, Ŝe miała rację. Tanner, 

kiedy  się  juŜ  opamięta  i  zrozumie,  co  narobił,  będzie  gorzko  Ŝałował  swojego 
zachowania. Pomyślała, Ŝe najprawdopodobniej znajdzie sobie jakąś wyposzczoną 
starą  pannę,  oŜeni  się  z  nią  i  natychmiast  zrobi  jej  dziecko.  Wtedy  wróci  Jodi  i 
McNeil  wyląduje  z  kobietą,  której  będzie  miał  po  dziurki  w  nosie,  z  dzieckiem, 
które zasługiwałoby na lepszy los i alimentami, których będzie się domagała jego 
Ŝ

ona, kiedy juŜ  się  zorientuje,  Ŝe  wyszła na kompletną idiotkę.  A Jodi pewnie  się 

wścieknie, Ŝe na nią nie poczekał i wreszcie przepadnie raz na zawsze. 

Na  to  wszystko  sobie  zasłuŜył.  MoŜe  nawet  poprosi  Larę,  Ŝeby  została  jego 

adwokatem. Choć, z drugiej strony, duŜo więcej satysfakcji miałaby występując w 
imieniu jego Ŝony. Wtedy dostałby za swoje! 

Dopiero,  kiedy  juŜ  dostanie  nauczkę  i  przyzna,  Ŝe  miała  ragę, moŜe  się  z  nim 

spotka. O ile jeszcze będzie wolna. Bo, właściwie, równie dobrze moŜe nie być. 

Tak byłoby nawet lepiej. Z powodzeniem mogłaby juŜ wtedy mieć męŜa, dom i 

dzieci. Najlepiej bliźnięta. Ilekroć Tanner będzie widział jej dzieci, tylekroć będzie 
myślał,  Ŝe  to  on  mógłby  być  ich  ojcem.  Gdyby  tylko  miał  odrobinę  więcej 
cierpliwości. Gdyby tylko nie był takim cholernym idiotą! 

Lara układała coraz bardziej dramatyczne scenariusze, dopóki nie dojechała do 

domu.  Potem  weszła  do  środka,  zatrzasnęła  za  sobą  drzwi  i  upadła  na  podłogę. 
Płakała tak rozpaczliwie, Ŝe nawet nie była w stanie wejść na górę, do sypialni. 

To  było  niesprawiedliwe.  Tak  cholernie  niesprawiedliwe.  Co  z  tego,  Ŝe  ma 

rację, skoro będzie teraz musiała spać sama w pustym łóŜku? Tak strasznie chciała 
mieć go koło siebie. Niczego bardziej nie pragnęła, niŜ zasnąć, a potem obudzić się 
w jego ramionach. Chciała urodzić mu dziecko. Co z tego, Ŝe ma rację, skoro nie 
będzie miała niczego, czego naprawdę chciała? 

 
Tanner kopniakiem zamknął za nią drzwi. Sprawiło mu to tyle przyjemności, Ŝe 

kopnął  jeszcze  raz.  Potem  zaczął  okładać  drzwi  pięściami,  dopóki  nie  trysnęła 
krew. 

Przez chwilę krąŜył, nie umiejąc sobie znaleźć miejsca, potem chwycił ręcznie 

malowane,  gliniane  naczynie,  które  Jodi  przywiozła  mu  kiedyś  z  Gwatemali,  i 
cisnął  nim  z  rozmachem  przez  pokój.  Roztrzaskało  się  z  hukiem.  Od  razu  poczuł 
się lepiej. Złapał wazę z Brazylii i rzucił nią o podłogę. Potem figurkę z Wenezueli 

background image

i misę z Chile. Pękła w nim jakaś tama i juŜ nie potrafił się powstrzymać. 

Kiedy juŜ potłukł wszystkie naczynia, zaczął wynosić przed dom sterty koszy, 

mat, narzut i kilimów. KaŜdy z tych przedmiotów zawierał w sobie jakieś bolesne 
wspomnienie. 

Przetrząsał  cały  dom,  znosił  na  stos  fotografie  i  pocztówki,  ubrania,  które  u 

niego  zostawiła,  i  własne  swetry  i  koszule,  w  których  kiedykolwiek  chodziła, 
wreszcie zdarł z łóŜka prześcieradło, a potem – jakby tego wszystkiego było mało – 
otworzył  drzwi  do  szafy  i  zaczął  wyciągać  po  kolei  całą  pościel,  w  której 
kiedykolwiek spali. 

Nie przestał się miotać, dopóki na ogromnym stosie nie znalazło się wszystko, 

co  łączyło  go  z  Jodi.  Były  tam  nawet  krzesła  i  kanapa,  którą  dla  niej  kupił.  Lara 
miała rację, zrezygnował z własnego domu, tak jak zrezygnował z własnego Ŝycia. 
Wszystko, co miał, oddał Jodi. 

Teraz  chciał  się  od  niej  raz  na  zawsze  uwolnić.  Polał  wszystko  benzyną  i 

szybko, jakby się bał, Ŝe jeszcze zmieni zdanie, rzucił zapałkę. Potem stał i patrzył, 
jak ogień poŜera wszystko, co zostało z tych siedmiu lat: pocztówki i zdjęcia, listy i 
ubrania,  pościel  i  kilimy.  Widział,  jak  wśród  kłębów  dymu  rozpadają  się  płonące 
meble. A jednak ogień zdawał się wciąŜ na coś czekać. Lecz co mógł mu jeszcze 
rzucić na poŜarcie, oprócz własnego serca? 

I wtedy zdał sobie sprawę z tego, Ŝe Lara miała rację. Nie moŜna było przestać 

kogoś  kochać  z  dnia  na  dzień.  Miłość  Ŝyła  własnym  Ŝyciem  i  nie  sposób  było  ją 
unicestwić na zawołanie. 

Ale  kiedy  tak  stał,  tuŜ  za  krawędzią  płomieni,  poczuł  wreszcie,  Ŝe  ta  miłość, 

której nie potrafił wyrzucić ze swego serca, zmienia się. Jakby stopił ją w ogniu, a 
potem  odlał  na  nowo  w  innej  formie.  Czuł,  Ŝe  Jodi  zostanie  w  jego  sercu  na 
zawsze,  tym  razem  juŜ  niejako  obiekt  miłości  czy  nienawiści,  ale  jako  ukryta 
głęboko cząstka jego własnej osobowości. 

 

background image

Rozdział 8 

 
Kiedy  się  zbudził,  poczuł  ostry  zapach  spalenizny,  piekła  go  skóra,  pokryta 

skorupą potu i popiołu, i podraŜnione dymem oczy. 

Z trudem zmusił oporne ciało do zajęcia pionowej pozycji, usiadł na krawędzi 

łóŜka  i  wsunął  nogi  w  buty.  Wyszedł  przed  dom  z  niejasną  nadzieją,  Ŝe,  jakimś 
cudem, wczorajsze dzieło zniszczenia okaŜe się tylko snem. 

Nie okazało się. Przekonywało go o tym  własne ciało, rzut oka na opróŜniony 

salonik,  sterta  popiołu  przed  domem.  Pochylił  się  nad  nią  i  wygrzebał  jakieś 
metalowe  resztki,  których  nie  strawił  ogień.  Czuł  się  odrętwiały  i  jednocześnie 
obolały, jakby trafił na pogrzeb najbliŜszej istoty. 

W  pewnym  sensie  był  na  pogrzebie.  W  pewnym  sensie  spalił  na  stosie 

pogrzebowym Jodi i wszystko, co pozostało z ostatnich siedmiu lat. 

KrąŜył  niespokojnie  wokół  domu,  nie  wiedząc,  co  ma  ze  sobą  zrobić.  Coś 

bezpowrotnie  minęło.  Coś  się  skończyło.  Choć  czuł,  Ŝe  będzie  mu  jej  brakowało, 
choć wiedział, Ŝe nie ucieknie przed cierpieniem, zrozumiał, Ŝe ma to nareszcie za 
sobą. 

MoŜe  Lara  miała  rację?  MoŜe  jeszcze  przez  długi  czas  nie  będzie  potrafił 

pozbyć  się  goryczy?  Rzeczywiście,  trudno  było  po  niej  oczekiwać,  Ŝeby 
zaakceptowała go takiego, jakim był, na wpół oszalałego z Ŝalu. 

Teraz  dopiero  uświadomił  sobie,  ile  w  ciągu  ostatnich  miesięcy  było  w  nim 

złości.  Przesiał  przez  palce  popiół  z  Ŝałobnego  stosu.  Nie  był  juŜ  zły.  Ogień 
rozprawił  się  z  jego  wściekłością,  wypalił  ją,  tak  jak  dobry  farmer  wypala 
ś

ciernisko, Ŝeby oczyścić ziemię pod siew. 

Tyle czasu zajęło mu uświadomienie sobie, Ŝe on i Jodi nie są dla siebie. Tyle 

miesięcy strawił na bezsilnej, ślepej złości, z której sam do końca nie zdawał sobie 
sprawy. Ostatniej nocy sięgnął dna – wreszcie rozpocznie się ozdrowienie. 

Wysiłek.  Tego  teraz  potrzebował.  Trochę  brudu  i  duŜo  uczciwego  potu. 

Przyniósł  z  szopy  szuflę  i  grabie.  Zaczął  nosić  popiół  do  ogródka  za  domem, 
załoŜonego jeszcze przez babcię McElroy. 

To miejsce wyglądało zupełnie inaczej niŜ rabaty od frontu. Zawsze brakowało 

mu  czasu,  Ŝeby  tu  zajrzeć.  Krzaki  róŜ  zdziczały  i  poskręcały  się  dziwacznie. 
Altanka  przekrzywiła  się  i  oblazła  z  farby.  Hamak,  na  którym  kiedyś  z 
powodzeniem  mogła  się  bujać trójka  dzieci,  teraz  składał  się  z  kilku  przegniłych, 
burych sznurków. 

background image

Bez  Ŝadnego  planu  Tanner  zaczął  przeglądać  róŜe.  Te,  które  dawały  jeszcze 

nadzieję  poprawy  –  okopywał,  te,  które  i  tak  były  juŜ  na  wpół  uschnięte, 
wykopywał i rzucał na bok. Potem rozrzucał popiół na grządki i szpadlem mieszał 
go z ziemią. 

Kiedy  skończył,  obejrzał  uwaŜnie  altanę,  wymienił  przegniłe  listwy  i  znowu 

ruszył do szopy, tym razem w poszukiwaniu białej farby. 

Po  kilku  godzinach  praca  była  skończona.  Tanner  stał  i  patrzył  na  ogród.  Z 

pozoru nie było w nim nic nadzwyczajnego – kilka róŜanych krzaków wokół białej 
altany. 

Tylko  farmer  mógł  zrozumieć  moŜliwości,  jakie  kryły  się  w  tym  ubogim 

miejscu.  McNeil  oczami  wyobraźni  widział  pierwsze  listki  na  krzakach, 
nabrzmiewające pąki i kwiaty. 

Potem  w jego wizji pojawił się nowy hamak i on sam, obejmujący ramionami 

Larę i bujający się wraz z nią leniwie w wiosennym słońcu, między kwiatami róŜ. 

Tu  jednak  pojawiał  się  problem.  Tanner wiedział  wszystko  o róŜach,  wiedział 

nawet, jak będą pachniały. Natomiast nie miał zielonego pojęcia, w jaki sposób ma 
ś

ciągnąć do tego ogrodu Larę. 

W porównaniu z miłością uprawa ziemi była banalnie łatwa. 
Zjadł kilka kanapek, popił zimną kawą i przystąpił do dalszej pracy. PoniewaŜ 

opustoszały  gwałtownie  salonik  zdecydowanie  psuł  mu  samopoczucie,  ruszył  do 
piwnicy i zaczął wyciągać stare meble. 

Miejsce  skórzanej  kanapy  zajęła  obita  pluszem  wiśniowa  sofa,  na  podłodze 

znalazł  się  stary  dywan,  po  obu  stronach  kominka  stanęły  dwa  głębokie  fotele,  a 
pod oknem trzeci, bujany, w którym babcia McElroy przez całe lata przesiadywała 
na werandzie. 

Na  ścianach  zawisły  czarno-białe  zdjęcia,  a  na  gzymsie  kominka  znalazły  się 

malowane  drewniane  kaczki,  których  dziadek  uŜywał  jako  przynęty,  idąc  na 
polowanie. 

Salon  wyglądał teraz  tak  samo  jak  wówczas, gdy przychodził  tu jako dziecko. 

Jeszcze  kilka  drobiazgów:  namalowany  przez  matkę  pejzaŜ,  kryształowa  waza. 
Wreszcie mógł spokojnie usiąść i podziwiać swoje dzieło. 

Gdyby  Lara  trafiła  tu  dzisiaj,  mogłaby  co  najwyŜej  zobaczyć  cienie 

McElroyów, wpatrzonych nieruchomo w obiektyw jakiegoś starodawnego aparatu. 

Po Jodi nie zostało ani śladu. 
Zastanawiał się, co począć. Choć nie znał się na miłości, to wiedział, Ŝe zawsze 

jest coś do zrobienia. Ubiegłego lata, kiedy susza groziła mu kompletną katastrofą, 

background image

walczył  o  kaŜdą  kroplę  wody.  I  choć  trudno  byłoby  powiedzieć,  Ŝe  odniósł 
zwycięstwo, na pewno nie poniósł klęski. Był pewien, Ŝe i teraz moŜe coś zrobić. 
Cały problem polegał na tym, Ŝe nie wiedział co. 

Potrzebował  pomocy.  Pierwszą  osobą,  jaka  mu  przyszła  na  myśl,  była 

Samantha. Jednak myśl o pouczeniach i morałach, jakich będzie musiał wysłuchać, 
sprawiła, Ŝe zrezygnował z telefonu do siostry. 

MoŜe  Hank?  Poprzedniego  dnia  odgraŜał  się,  Ŝe  odzyska  uczucia  Susan, 

powinien więc mieć jakiś pomysł. 

Metcalf tak szybko podniósł słuchawkę, Ŝe musiał siedzieć przy aparacie. Kiedy 

usłyszał głos Tannera, nie ukrywał rozczarowania. 

–  No  wiesz  –  powiedział  z  pretensją  w  głosie  McNeil  –  ja  teŜ  cię  w  końcu 

przestanę lubić. 

– Przepraszam – odpowiedział Hank. – Myślałem, Ŝe to Susan. 
– ZauwaŜyłem. No, a co słychać na froncie wojny domowej? 
–  Nic  dobrego.  Ani  mnie  nie  wpuściła  do  domu,  ani  nie  chciała  rozmawiać 

przez telefon. Nawet nie zdąŜyłem jej powiedzieć, Ŝe zgadzam się z tymi głupimi 
pomysłami Lary. – Kiedy Tanner chrząknął znacząco, męŜczyzna dorzucił szybko: 
– Osobiście nie mam nic przeciw Larze. Po prostu wolałbym spać z własną Ŝoną i 
we własnym łóŜku. 

– Zamiast w cudzym łóŜku z cudzą Ŝoną? 
–  Nie!  –  Hank  natychmiast  się  rozłościł.  –  Do  diabła,  dlaczego  wszyscy 

wykorzystują  kaŜde  moje  słowo  przeciwko  mnie?  Kto  jak  kto,  ale  ty  wiesz 
przecieŜ, jak się sprawy mają. 

–  Nie  obraŜaj  się.  Po  prostu  myślę,  Ŝe  powinieneś  bardziej  uwaŜać  na  to,  co 

mówisz. Twoja Ŝona moŜe się zirytować, jak usłyszy coś takiego. 

– Wiem, wiem. Ale co ja poradzę, Ŝe zawsze mi się coś wyrwie? 
– UŜywaj języka gestów. 
– A jakŜe, bardzo chętnie! Tylko daj mi okazję! 
– Nie o to mi chodziło. ChociaŜ, nie powiem, sam bym chętnie pogadał w tym 

języku. Niestety, kobiety mają własne pomysły na ten temat. 

– One to w ogóle mają pomysły – zgodził się Hank. – Ale co na to poradzisz, 

bracie. śycie w pojedynkę to Ŝadna frajda, więc trzeba się jakoś z nimi dogadywać. 

– Amen – zakończył Tanner z pełnym przekonaniem. 
– No dobra, ale po co właściwie dzwonisz? Bo my tu gadu-gadu, a linia zajęta. 
– Słuchaj, chłopie, potrzebuję rady. 
– Człowieku, musiałeś chyba upaść na głowę! 

background image

– Na głowę to mało. Czuję się, jakbym miał skonać. 
Wszystko popsułem i teraz nie mam pojęcia, jak to naprawić. 
–  Chętnie bym  ci  pomógł,  Tanner,  ale  boję  się,  Ŝe  moje  rady  nie  na  wiele  się 

zdadzą. 

– No, a nie masz planu, jak odzyskać Susan? 
– A myślisz, Ŝe jak bym miał, to bym tu teraz siedział i gadał z tobą? 
– Hmm, dzięki i za to. Będę... 
– Zaczekaj no chwilkę – przerwał mu Metcalf. 
 Mam propozycję. 
– Propozycję? – Tanner nie okazał entuzjazmu, ale Hank nie zwrócił uwagi na 

jego sceptyczny ton. 

– Czemu byś nie miał zadzwonić do Susan? 
– Co? 
–  No tak!  Ty, bracie,  zadzwonisz  do  mojej  Ŝony,  Ŝeby ją  zapytać  o Larę.  One 

się w końcu od lat przyjaźnią. Susan ci powie, co masz robić. 

Tanner zastanawiał się przez chwilę. 
– Wiesz, to nie jest takie głupie – przyznał w końcu. 
–  Niech  cię  diabli!  To  pierwszorzędny  plan,  bracie!  –  Hank  urwał,  a  potem 

dorzucił: – Tanner? 

– No? 
– Jak juŜ Susan udzieli ci jakiejś rady, to nie zapomnij mi jej powtórzyć, dobra? 
McNeil aŜ klepnął się po udzie z rozbawienia. 
– Powinienem był się domyślić, Ŝe wpadniesz na coś takiego. 
– Taki jest świat, bracie. My, faceci, musimy trzymać się razem. 
– Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego? 
– Do końca, bracie. Do samego końca. 
Tanner  odłoŜył  słuchawkę  w  zdecydowanie  lepszym  nastroju.  Do  niczego 

jeszcze, co prawda, nie doszedł, ale zyskał chociaŜ nadzieję. Sama świadomość, Ŝe 
nie  jest  samotnym  rozbitkiem  na  oceanie  Ŝycia  wystarczała,  Ŝeby  poprawić  mu 
humor. Odetchnął głęboko, podniósł słuchawkę i zaczął wykręcać kolejny numer. 

Susan Metcalf podniosła słuchawkę, zanim przebrzmiał pierwszy dzwonek. 
–  Mówiłam  ci,  do  diabła,  Ŝebyś  więcej  nie  dzwonił,  Hank!  –  wrzasnęła  i 

natychmiast przerwała połączenie. 

Tanner skrzywił się, odsunął słuchawkę i potarł ucho, w którym ciągle brzmiał 

krzyk Susan. Metcalf miał rację, jego stosunki z Ŝoną rzeczywiście nie układały się 
najlepiej. 

background image

Jeszcze raz wykręcił numer, tym razem trzymając słuchawkę z dala od ucha. 
– Cholera jasna! Ile jeszcze... 
–  To  nie  Hank,  to  Tanner!  –  krzyknął  szybko,  ale  nadzieja,  Ŝe  zdąŜy,  zanim 

Susan znów ciśnie słuchawką, okazała się daremna. 

– Do trzech razy sztuka – powiedział sobie, po raz kolejny wykręcając numer. 
– Mam nadzieję, Ŝe to nie ty, Hank – warknęła Susan Metcalf, ale nie odłoŜyła 

słuchawki. 

– To nie Hank, to Tanner! – odpowiedział pośpiesznie. 
Nastąpiła pauza, po której zabrzmiał zdumiony głos: 
– Tanner? 
– Tanner McNeil – powtórzył. 
– JeŜeli to on prosił cię, Ŝebyś zadzwonił... 
– Nie, nie – zapewnił. – A w kaŜdym razie nie w tej sprawie, o której myślisz. 
– Co to znaczy? 
–  No  więc  tak,  Hank  poradził  mi,  Ŝebym  do  ciebie  zadzwonił  –  przyznał 

Tanner. – Ale nie w jego sprawach, tylko w moich – dokończył szybko. 

– Proszę? 
– Hank powiedział, Ŝe tylko ty moŜesz mi pomóc. 
Chodzi o Larę. 
Zaległa długa cisza, a potem padło pytanie: 
– A w czym mam pomóc? Co jej zrobiłeś? 
– Nic jej nie zrobiłem! Ona jest... chyba jest na mnie trochę zła. 
– Ma powody? 
– Sądzi, Ŝe ma. 
– To znaczy, Ŝe ma. Nie wiem, po co kobiety w ogóle zadają się z facetami. 
–  Tak,  tak.  Jesteśmy  tylko  gromadą  Ŝałosnych  pętaków.  Ale  ja  przynajmniej 

chciałbym wszystko jakoś naprawić. 

– ChociaŜ tyle dobrego. 
– No właśnie. Powiedz, Susan, sądzisz, Ŝe moŜna jeszcze coś zrobić? 
– To zaleŜy od tego, co przeskrobałeś. 
– Ja... mhm, wziąłem Larę za kogoś innego. 
– Za Jodi? 
– Tak. 
– Wyszeptałeś w najgorętszym momencie nie to imię, co trzeba, czy gorzej? 
Tanner cięŜko westchnął. 
– Gorzej. 

background image

– No, chłopie, to krucho z tobą. 
Poruszył się niespokojnie. 
– No, ale nie rozpaczaj. MoŜe coś poradzimy. 
– To znaczy, Ŝe mi pomoŜesz? 
– JeŜeli będę mogła. Na początek musisz mi wszystko opowiedzieć. 
–  No  więc...  –  Tanner  urwał,  nie  wiedząc,  jak  zacząć  –  a  moŜe  byś  do  mnie 

wpadła, Susan? Wtedy łatwiej ci będzie to wszystko zrozumieć. 

Kobieta milczała przez chwilę, a potem spytała podejrzliwie: 
– Jesteś sam? 
–  Oprócz  mnie  są  tylko kurczaki. –  Uprzedzając odmowę,  poprosił:  – Błagam 

cię, zrób to dla mnie, Susan! 

 
Po  upływie  pół  godziny  Tanner  otworzył  drzwi.  Zamiast  jednej  na  werandzie 

stały dwie kobiety: Susan Metcalf i Kelly Ryan. 

– Pomyślałam, Ŝe w takim powaŜnym przypadku nie zawadzi dodatkowa rada – 

wyjaśniła Susan. 

– Myślisz, Ŝe jest aŜ tak źle? – zapytał przeraŜony. 
–  Na  ten  temat  wypowiem  się,  jak  juŜ  zrelacjonujesz  nam  całą  historię.  – 

Wsunęła głowę do środka i ostroŜnie rozejrzała się na wszystkie strony. 

– Spokojnie – uśmiechnął się Tanner. – Hanka tu nie ma. 
Na policzkach Susan wykwitł się rumieniec. 
– Nie miej mi tego za złe, ale bałam się, Ŝe on cię namówił na jakąś głupotę. 
–  Nie,  na  nic  mnie  nie  namówił,  chociaŜ  muszę  ci  powiedzieć,  Ŝe  jestem  po 

jego stronie. Zresztą, od początku uwaŜałem, Ŝe nie powinniście się rozchodzić. 

–  Dobrze,  dobrze.  Inaczej  byś  mówił,  gdybyś  lepiej  znał  całą  sprawę.  Ale 

wszystko  jedno.  Nie  przyjechałam  tu  po  to,  Ŝeby  ci  opowiadać  o  mnie  i  Hanku, 
tylko po to, Ŝeby usłyszeć twoją historię. 

– No właśnie – podchwyciła Kelly. – Opowiedz wszystko dokładnie. 
Tanner westchnął. Wprowadził kobiety do saloniku, posadził na kanapie, a sam 

zajął miejsce naprzeciwko nich, w bujanym fotelu. Przez dłuŜszą chwilę wpatrywał 
się w ich twarze, zastanawiając się, od czego zacząć. 

–  Rozejrzyjcie  się,  dziewczyny,  i  powiedzcie  mi,  kogo  widzicie  –  powiedział 

wreszcie. 

Obie kobiety rozglądały się przez chwilę po pokoju, potem spojrzały na siebie, 

a wreszcie przeniosły wzrok z powrotem na Tannera. 

– Nie jestem pewna, o co ci chodzi – odezwała się wreszcie Kelly. – To znaczy, 

background image

nie widzę tu nikogo, oprócz nas i twojej rodziny na zdjęciach. 

McNeil  skinął  głową  zadowolony,  Ŝe  jego  wysiłki  przyniosły  spodziewany 

efekt. 

– Wczoraj – zaczął – Lara widziała tu Jodi. 
– Była tu Jodi? – zapytały równocześnie obie kobiety. 
– Tylko jako duch. Wczoraj jeszcze wszystkie te rzeczy stały w piwnicy. Pokój 

był  pełen  kartek  pocztowych,  zdjęć  i  prezentów,  które  Jodi  przywoziła  mi  z 
podróŜy.  A  w  dodatku  były  tu  meble,  które  podświadomie  dobrałem  tak,  Ŝeby 
utrafić  w  jej  gust.  Lara  zobaczyła  to  wszystko  i  doszła  do  wniosku,  Ŝe  wcale  nie 
zerwałem z Jodi, Ŝe ciągle na nią czekam i Ŝe dopóki to się nie zmieni, to dla niej 
nie ma miejsca w tym domu. 

– A miała rację? – spytała Susan. 
– Sam juŜ nie wiem. MoŜe. W kaŜdym razie wczoraj powiedziałem jej, Ŝe to, co 

mówi, nie ma sensu. 

– Tanner pochylił się, złoŜył ręce na kolanach i splótł palce. 
–  Odkąd  jestem  z  Larą,  namawiam  ją,  Ŝebyśmy  wzięli  ślub,  a  ona  cały  czas 

mnie hamuje. 

–  MoŜe  przesadzasz  z  tym  pośpiechem  –  zasugerowała  Susan.  –  W  końcu 

znacie się od dwóch miesięcy. 

–  Mówisz  tak  jak  Lara  –  westchnął.  –  WciąŜ  mi  powtarza,  Ŝe  znamy  się  za 

krótko, by mieć pewność, i Ŝe cała ta historia z Jodi jest zbyt świeŜa, bym mógł tak 
naprawdę zdecydować, czego właściwie chcę. 

Wczoraj,  kiedy  tutaj  przyszła  i  zobaczyła  te  wszystkie  ślady  obecności  Jodi, 

doszła do wniosku, Ŝe potwierdzają się jej najgorsze obawy. 

–  A  ty  powiedziałeś...  –  zachęciła  go  Kelly,  kiedy  Tanner  zrobił  dłuŜszą 

przerwę. 

Westchnął głęboko. 
–  Powiedziałem  jej,  Ŝe  jest  dokładnie  taka  sama  jak  Jodi.  śe  nie  potrafi  się 

naprawdę  zaangaŜować w  związek.  śe nie  potrafi osiąść  na  miejscu.  śe,  póki co, 
trzyma mnie pod ręką, a tymczasem rozgląda się, czy gdzie indziej nie trafi jej się 
coś lepszego. 

– O, cholera – mruknęła Susan. 
Kelly gwizdnęła cicho. 
– Byłem wściekły – usprawiedliwiał się McNeil. 
– Człowiek ma w pewnym momencie dosyć. 
W pokoju zapadła cisza. 

background image

– No dobrze, ale czy naprawdę uwaŜasz, Ŝe Lara jest taka sama jak Jodi? Ze nie 

potrafi się zaangaŜować? – dociekały przyjaciółki. 

– Nie! – krzyknął. – MoŜe nie jestem specjalnie bystry, ale nie aŜ taki głupi, by 

nie  zauwaŜyć  róŜnicy  między  nimi.  Nie  mam  wątpliwości,  Ŝe  jeŜeli  ktoś  stoi  na 
progu kariery i decyduje się porzucić Ŝycie w metropolii, by wrócić do rodzinnego 
miasteczka, to musi być rzeczywiście zdolny do tego, aby się zaangaŜować. 

Kelly potwierdziła jego opinię skinieniem głowy, a potem spytała: 
– UwaŜasz, Ŝe Lara naprawdę rozgląda się za kimś innym? 
– Nie – odparł Tanner. Naprawdę nie spodziewał się, Ŝe chcąc zasięgnąć rady, 

będzie musiał odpowiadać na dociekliwe pytania. Kiedy słuchając jego wyjaśnień, 
obie kobiety tylko uniosły brwi w wyrazie niemego zdziwienia, mówił dalej. 

–  Zdaję  sobie  sprawę  z  tego,  Ŝe  mając  za  sobą  rozwód  i  znając  jeszcze  kilka 

innych  historii  z  praktyki  zawodowej,  Lara  wie,  ile  trzeba  czasu,  Ŝeby  stanąć  na 
nogi po rozpadzie wieloletniego związku. 

Nie mógł spokojnie usiedzieć. Zerwał się z miejsca i zaczął chodzić po pokoju. 
– Nie chciałem tego wczoraj przyznać, ale ona ma rację. Uwolnienie się od Jodi 

okazało się trudniejszą sprawą, niŜ przypuszczałem. 

– Teraz juŜ wiesz, jakie to trudne? – zapytała Kelly. 
– Tak. 
Susan kontynuowała przesłuchanie. 
– A skąd to właściwie wiesz? 
Tanner wpatrywał się w swoje ręce. Ciągle jeszcze miał za paznokciami trochę 

brudu i popiołu. Odwrócił się tyłem do kobiet i powiedział niemal szeptem: 

– Spaliłem wszystko. 
– Co zrobiłeś? – zapytały jednym głosem. 
Zamknął  oczy  i  zacisnął  zęby.  Po  chwili  zebrał  się  na  odwagę  i  odwrócił  do 

nich przodem. Czuł się w tej chwili jak uczeń, oczekujący na surową reprymendę 
nauczyciela. 

–  Spaliłem  wszystko  –  powtórzył.  –  Wszystko,  co  było  w  tym  pokoju, 

wszystko,  co  się  jakoś  wiązało  z  Jodi.  Wszystko  spaliłem.  –  I  zrelacjonował 
dokładnie przebieg wydarzeń. 

 
Gdy Susan i Kelly wychodziły, stary zegar wybijał właśnie północ. 
–  Myślicie,  Ŝe  naprawdę  potraficie  ją  przekonać,  Ŝeby  tu  jeszcze  zajrzała?  – 

upewniał się Tanner, odprowadzając gości do samochodu. 

– Zrobimy, co się da – obiecała Susan. 

background image

– Tylko nie zapomnij o swojej roli – dorzuciła Kelly. 
– Sądzicie, Ŝe naprawdę coś z tego wyjdzie? – zapytał z powątpiewaniem. 
–  Wyjdzie,  jeśli  będziesz  uczciwy  wobec  Lary  –  odpowiedziała  Susan.  –  Po 

prostu opowiedz jej to wszystko, co nam. 

– I nie naciskaj na nią – ostrzegła Kelly. – JeŜeli Lara potrzebuje czasu, Ŝeby się 

zastanowić,  to  daj  jej  czas.  JeŜeli  chce,  aby  sprawy  toczyły  się  powoli,  bądź  jak 
Ŝ

ółw. Rozumiesz? 

Tanner skinął głową. 
–  Zrozumiano.  –  Objął  obie  kobiety  i  przycisnął  na  moment  do  piersi.  –  Nie 

macie pojęcia, jaki wam jestem wdzięczny. 

– Nie ma sprawy – uśmiechnęła się Susan. – Od tego ma się przyjaciół. 
–  Poza  tym  –  dodała  Kelly  –  nie  robimy  tego  za  darmo.  Będziesz  nam  coś 

winien. I to sporo. 

– Nic się nie martwcie. ZrewanŜuję się, z naddatkiem. Powiecie mi tylko, o co 

wam chodzi. 

Przez  dłuŜszą  chwilę  patrzył  za  odjeŜdŜającym  samochodem.  Potem  pogasił 

ś

wiatła, wspiął się po schodach do sypialni i połoŜył na materacu. 

Jutro z samego rana trzeba będzie pojechać do miasta po nowe prześcieradła. I 

kupić kwiaty do kryształowego wazonu. Będzie musiał wcześnie wstać, Ŝeby z tym 
wszystkim zdąŜyć. 

Tanner nawet nie dopuszczał do siebie myśli, Ŝe Lara mogłaby nie przyjechać. 

Plan,  który  miał  ją  ściągnąć,  został  ułoŜony  przez  dwie  najsprytniejsze  kobiety  w 
Morristown i po prostu musiał się udać. 

 

background image

Rozdział 9 

 
Lara  nie  była  rannym  ptaszkiem,  ale  ten  poniedziałkowy  poranek  był 

zdecydowanie  jednym  z  najgorszych  w  jej  Ŝyciu.  Niedzielę  spędziła  pogrąŜona  w 
rozpaczy, nawet nie wstając z łóŜka. 

Teraz  nie  miała  wyjścia,  musiała  jechać  do  kancelarii.  Czekali  klienci,  z 

którymi naleŜało się spotkać i rachunki, które trzeba było opłacić. Nie było mowy o 
dłuŜszym roztkliwianiu się nad sobą. Zmusiła się do wstania z łóŜka i ubrała się w 
swoją  ulubioną  garsonkę,  którą  wkładała  tylko  wtedy,  gdy  chciała  sobie  dodać 
otuchy  przed  publicznym  wystąpieniem  w  sądzie.  Potem  przełknęła  parę  łyków 
mocnej kawy i z teczką w ręku ruszyła do samochodu. 

Czarna  skórzana  teczka  podróŜowała  zwykle  obok  Lary,  na  siedzeniu  dla 

pasaŜera.  Tymczasem,  kiedy  otworzyła  drzwi,  okazało  się,  Ŝe  jej  miejsce  zajmuje 
korzeń róŜanego krzaka. Na jego widok Lara poczuła, jakby tysiąc cierni rozrywało 
jej serce. Chwyciła korzeń i cisnęła nim o ziemię. 

W  pierwszym  odruchu  chciała  rozjechać  nienawistną  roślinę  jak  jadowitego 

węŜa. Siadła za kierownicą, przekręciła kluczyk w stacyjce i wtedy okazało się, Ŝe 
silnik nie chce zapalić. 

Lara nie zlekcewaŜyła tej wskazówki od losu, wysiadła z samochodu i spojrzała 

na korzeń. Nie potrafiła się zdecydować, co z nim zrobić. Wreszcie ujęła go w dwa 
palce i połoŜyła na poręczy werandy. 

Gdy tym razem znalazła się za kółkiem, mercedes zapalił natychmiast i zdołała 

przyjechać  do  kancelarii  punktualnie.  Na  miejscu  okazało  się,  Ŝe  małe  spóźnienie 
nic by nie zaszkodziło. O dziewiątej dowiedziała się, Ŝe dwa spotkania, jedyne tego 
dnia, zostały odwołane. Opłaty w banku zajęły pół godziny. 

W zasadzie nie powinno jej to przeszkadzać. W kancelarii zawsze było coś do 

zrobienia.  Mogła  przestudiować  zeznania,  złoŜone  przez  jej  nowego  klienta 
podczas rozprawy w sądzie okręgowym, mogła przejrzeć rachunki, sprawdzić, kto 
zalega  z  opłatami  i  posłać  upomnienie.  Wreszcie  mogła  zrobić  porządek  w 
szufladach. 

Sęk  w  tym,  Ŝe  nie  miała  na  to  najmniejszej  ochoty.  Wszystkie  wymienione 

zajęcia były w sam raz na dzień, w którym rozpierałby ją nadmiar energii. Ale ten 
poniedziałek  zdecydowanie  nie  był  takim  dniem,  wręcz  przeciwnie,  Lara  miała 
ochotę opuścić rolety, połoŜyć się do łóŜka i naciągnąć kołdrę na głowę. Jedyne co 
mogłoby ją z niego wyciągnąć, to jakaś naprawdę ciekawa sprawa. 

background image

O  wpół  do  czwartej  Lara  po  raz  kolejny  przecięła  ulicę,  weszła  do  „Rileya"  i 

pijąc  piętnastą  tego  dnia  kawę,  próbowała  sobie  przypomnieć  szczegóły  swojej 
pierwszej dłuŜszej rozmowy z Tannerem. Zresztą, trudno było to nazwać rozmową, 
właściwie był to głównie jej monolog. 

To  spostrzeŜenie  nasunęło  Larze  myśl,  Ŝe,  prawdę  mówiąc,  to  ona  i  McNeil 

chyba  nigdy  naprawdę  ze  sobą  nie  rozmawiali.  Ich  ciała  świetnie  się  ze  sobą 
porozumiewały,  a  oni  sami?  No  cóŜ,  czasem  dorzucili  do  tego  parę  słów,  zanim 
wtuleni  w  siebie  zasnęli.  Rzadko  mówili  o  swojej  miłości,  jeszcze  rzadziej  o 
związanych  z  nią  obawach.  Nigdy  jednak  nie  prowadzili  normalnych,  błahych 
rozmów,  w  których  zawsze  tak  wiele  się  ujawnia.  No,  moŜe  jedną.  Wtedy  kiedy 
opowiedziała mu o sprawie z Susan, tuŜ przed ostatecznym zerwaniem. 

Na  twarz  Lary  padły  promienie  słońca.  Zaczynało  się  robić  ciepło,  wyglądało 

na to, Ŝe tego roku wiosna przyjdzie naprawdę wcześnie. Znowu wróciła myślami 
do  Tannera.  Zastanawiała  się,  co  teraz  robi,  czy  dalej  prowadzi  inspekcję  swoich 
zbóŜ, czy moŜe zaczął orkę na polach przeznaczonych pod ryŜ albo soję. 

Sięgnęła po kubek i stwierdziła z zaskoczeniem, Ŝe kawa zupełnie wystygła. 
Rozejrzała  się  po  barze  i  jej  uwagę  przyciągnął  młody  chłopak  z  niewielkim 

plecaczkiem. Wyglądało na to, Ŝe był takim samym niezmordowanym wędrowcem 
jak Jodi. 

Jacy to właściwie ludzie? – zastanawiała się Lara. Jak oni mogą tak nieustannie 

się  przemieszczać?  Jak  mogą  spokojnie  Ŝyć,  nie  mając  miejsca,  które  mogliby 
nazwać domem? 

Ona  sama  teŜ  miała  ochotę  podróŜować,  wolna  jak  ptak,  kiedy  skończyła 

college. Okazało się jednak, Ŝe dostała stypendium na wydziale prawa i Ŝe rodzina 
nigdy  by  jej  nie  wybaczyła,  gdyby  tego  nie  wykorzystała.  Nigdy  zresztą  nie 
Ŝ

ałowała, Ŝe została. 

A czy Jodi nie Ŝałuje czasem, Ŝe nie ma swojego domu? 
Lara  usłyszała  dobiegający  zza  okna  krzyk  przedrzeźniacza.  Ptak  uwijał  się 

raźno  wśród  gałęzi  bezlistnego  jeszcze  drzewa.  Przedrzeźniacze  zawsze  były 
pierwsze, wkrótce za nimi pojawią się inne ptaki, zaczną budować gniazda, składać 
jajka, karmić pisklęta. Drzewa będą szumieć zielonymi liśćmi. Wiosna była o krok, 
lato niewiele dalej. Czy przyjdzie z nimi Jodi? 

– Laro! 
Obejrzała  się niespokojnie. Na  szczęście osobami,  które  energicznym  krokiem 

zmierzały w stronę stolika, były jej przyjaciółki: Kelly i Susan. 

– Cześć – powitała je. – Siadajcie. 

background image

Nie  kazały  się  dwa  razy  prosić  i  zajęły  miejsce  na  podwójnym  siedzeniu 

naprzeciwko Lary. 

– Urwałaś się z pracy? – zagadnęła Kelly. – Wydawało mi się, ze kancelaria jest 

czynna do piątej. 

– Dosyć mam juŜ tych rygorów – wyjaśniła ze śmiechem. 
–  Cudownie,  ja  i  Susan  teŜ  mamy  wszystkiego  powyŜej  uszu  i  przyszłyśmy 

tutaj, Ŝeby sobie poprawić humor. 

– O nie! – zaprotestowała Lara. – Tylko nie czekolada. 
–  To  jedyne,  co  ci  moŜe  naprawdę  pomóc  –  stwierdziła  Susan  tonem 

doświadczonego lekarza. 

Pat Riley, który właśnie podszedł do stolika, wybuchnął śmiechem. 
–  Nie  Ŝałuj  sobie,  Laro,  bo  skręcisz  się  z  zazdrości,  jak  juŜ  dziewczyny  będą 

wsuwać swoje porcje. 

– No dobrze – uległa w końcu. – W takim razie, niech będą trzy. 
Na  sam  widok  deseru  Lara  poczuła,  jak  spódnica  zaczyna  ją  uwierać  w  pasie. 

Trzy duŜe kulki lodów waniliowych, obsypane orzechami, polane gorącą czekoladą 
i zwieńczone bitą śmietaną, której nieskazitelną biel oŜywiały czekoladowe wiórki. 
Na  szczycie  tej  imponującej  kompozycji,  nasuwającej  myśl  o  ośnieŜonych 
szczytach  gór,  królowała  lśniąca  gęstym  likierem  wiśnia.  JuŜ  po  pierwszym  kęsie 
Lara uznała, Ŝe przyjaciółki miały znakomity pomysł. 

Wymieniwszy  porozumiewawcze  spojrzenie  ze  swoją  wspólniczką,  Susan 

przerwała na chwilę ucztę i przystąpiła do realizacji planu. 

– No, a co tam u ciebie? Co słychać u Tannera? 
Lara omal nie zakrztusiła się orzechem. Kelly poklepała ją po plecach i spytała 

przestraszonym tonem: 

– Nic ci nie jest? 
–  Wszystko  w  porządku  –  odpowiedziała  słabym  głosem.  –  Trochę  mnie 

zaskoczyło pytanie Susan, ale nic się nie stało. 

–  PrzecieŜ  mówiłaś  mi  w  piątek,  Ŝe  spotykasz  się  z  Tannerem  McNeilem, 

prawda? 

– Powiedzmy raczej, Ŝe się spotykałam. Ta historia naleŜy juŜ do przeszłości. 
–  Niech  to  diabli!  Wydawało  mi  się,  Ŝe  jest  z  was  taka  dobrana  para.  Co  się 

stało? 

Lara  starannie  otarła  z  ust  resztki  czekolady  i  odsunęła  od  siebie  nie 

dokończony deser. Być moŜe zdąŜy się jeszcze nacieszyć swoją spódnicą. Pomimo 
Ŝ

e jeszcze nie doszła do połowy deseru, po jej apetycie nie został nawet ślad. 

background image

– Ta sama stara śpiewka. Nie ten facet, nie to miejsce, nie ten czas. 
– A co jest złego z czasem? 
– Tanner po prostu nie jest jeszcze gotów do nowego powaŜnego związku. 
Lara  mówiła  rzeczowym  tonem,  ale  z  wyrazu  jej  oczu  Susan  zorientowała  się 

natychmiast, Ŝe stoicki spokój przyjaciółki jest tylko maską kryjącą cierpienie. 

– To ty doszłaś do takiego wniosku czy on? – zapytała. 
– Ja. 
– A dlaczego tak sądzisz? – naciskała Susan. 
– Och, mam wiele powodów – odparła Lara wymijająco. 
Teraz juŜ wszystkie trzy odsunęły od siebie nie dojedzone desery. Kelly i Susan 

wsparły się łokciami na stole i patrzyły wyczekująco na przyjaciółkę. 

–  No,  mów  dalej  –  ponagliła  bezceremonialnie  Kelly.  –  Opowiedz  nam 

wszystko. 

– Nie chcę was zanudzać szczegółami. 
– Powiemy ci, jak nas znudzi ta historia – odparła Susan. 
Lara  miała  wielką  ochotę  przeprosić  przyjaciółki  na  moment,  udać  się  do 

toalety  i  czmychnąć  oknem.  Niestety,  przypomniała  sobie,  Ŝe  toaleta  w  kawiarni 
Rileya nie ma okna. 

Mogłaby równieŜ powiedzieć, Ŝe to nie ich sprawa i moŜe nawet miałaby ragę, 

ale po prostu nie była w stanie tego zrobić. Znały się zbyt długo i zbyt wiele juŜ o 
sobie wiedziały, Ŝeby teraz się przed nimi zamykać. 

Zastanawiała  się  przez  chwilę,  jak  ująć  całą  historię  w  moŜliwie  najbardziej 

zwięzły sposób. 

– Z  jednej  strony  – zaczęła  wreszcie – Tanner nie  chce  rozmawiać o  Jodi, nie 

chce nawet przyznać, Ŝe ona w ogóle istnieje – urwała. 

– A z drugiej? – spytała Kelly. 
– A z drugiej strony, jego dom jest pełen jej rzeczy. 
I... – Tym razem Lara zamilkła na dobre. 
– No i co? – zapytała po dłuŜszej chwili Susan. 
– I ilekroć nie zgadzamy się ze sobą, on zarzuca mi, Ŝe jestem taka jak Jodi. 
Kelly i Susan wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Kelly wyciągnęła ręce i 

nakryła nimi drŜące dłonie Lary. 

– Rozumiem, Ŝe to moŜe być trudne do zniesienia, ale nie sądzisz, Ŝe mogłabyś 

dać sobie radę? Trudno się dziwić, Ŝe Tanner jest zgorzkniały i Ŝe odŜywają w nim 
stare urazy. Czy jesteś pewna, Ŝe nie warto się trochę wysilić? MoŜe nie naleŜy od 
razu rezygnować? Sądzę, Ŝe McNeil to materiał na świetnego męŜa. 

background image

–  To  będzie  materiał  na  świetnego  męŜa  –  poprawiła  ją  przyjaciółka.  – 

Najpierw musi się naprawdę uwolnić od Jodi. 

–  Chodzi  ci  o  jej  rzeczy?  Czemu  nie  poprosiłaś  go  po  prostu,  Ŝeby  się  ich 

pozbył? 

Lara, zniecierpliwiona, wyrwała ręce z uścisku Kelly. 
– To nieistotne drobiazgi. Tak naprawdę chodzi mi o samą Jodi. Czuję, Ŝe jeŜeli 

ona wróci, to wszystko diabli wezmą, bo Tanner poleci do niej jak ćma do ognia. 

– Ale kto mówi, Ŝe Jodi w ogóle wróci? – spytała Kelly. 
– Ona sama – odpowiedziała Lara. – Przysłała kartkę z Meksyku. Napisała, Ŝe 

tego lata będzie o zwykłej porze. 

Tym razem przyjaciółki wyglądały na szczerze zaskoczone. Susan zastanawiała 

się przez chwilę. 

– Tanner pokazał ci kartkę? 
–  Nie  całkiem.  MoŜna  powiedzieć,  Ŝe  znalazłam  ją  przypadkiem  w  kuchni, 

robiąc kawę. Ale nawet gdyby on sam mi ją pokazał, to wszystko jedno. 

Jego opowieści o końcu ich związku okazały się nieprawdą. 
Zapadło  kłopotliwe  milczenie.  Lara  podniosła  się  z  krzesła  i  wymamrotała 

niewyraźne: 

– Przepraszam. – Po czym poszła do toalety. 
– No i? – zapytała Susan, gdy tylko oddaliła się na tyle, Ŝeby ich nie słyszeć. 
– Co: no i? 
– Nie udawaj głupiej, bo ci z tym nie do twarzy. 
Pytam, co z naszym planem? 
– Sama nie wiem. Ty nas w to wpakowałaś – odpowiedziała Kelly. – Decyduj. 
–  Cholera  –  mruknęła  Susan.  –  Dlaczego  Tanner  nie  powiedział  nam,  Ŝe  Jodi 

wraca? 

– MoŜe w to po prostu nie wierzy. 
– Albo moŜe jest mu naprawdę wszystko jedno. 
Kelly zastanowiła się, a potem zapytała: 
– Myślisz, Ŝe on naprawdę jest pewny swoich uczuć? 
– Uczuć do Lary czy do Jodi? 
– Do obu. 
Susan  przysunęła  do  siebie  na  wpół  roztopione  lody.  Z  wyrazem  głębokiego 

zamyślenia na twarzy uniosła łyŜeczkę do ust i z nieobecną miną przełknęła porcję 
deseru. To jakby pomogło jej wreszcie podjąć decyzję. 

–  Myślę,  Ŝe  Ŝaden  męŜczyzna  nie  odsłoniłby  się  tak,  gdyby  nie  był  naprawdę 

background image

pewny  swoich  uczuć...  i  do  Lary,  i  do  Jodi  –  dodała  tonem  wyjaśnienia,  zanim 
Kelly zdąŜyła zgłosić jakieś wątpliwości. – Przypuszczam, Ŝe po prostu zapomniał 
o kartce. Jest mu wszystko jedno, czy Jodi wraca, czy nie. 

– Ja teŜ tak myślę – potwierdziła Kelly. – To co? 
Kontynuujemy nasz plan? 
– Tak, ale teraz to będzie plan „B". 
– Nie wiedziałam, Ŝe mamy jakiś plan „B". 
– To teraz juŜ wiesz – oznajmiła Susan. 
– Ale o co w nim chodzi? Powiedz szybko, bo Lara juŜ wraca. 
– Ten plan polega na uczciwości. 
– Przepraszam, nie dosłyszałam? – Lara usiadła naprzeciw przyjaciółek. 
Susan odetchnęła głęboko. 
– Mówiłam, Ŝe przyszła pora, Ŝebyśmy uczciwie porozmawiały. 
– Nic nie rozumiem. O czym mamy uczciwie porozmawiać? 
– O Tannerze. 
Lara spojrzała zdumiona. 
– Nic rozumiem. 
–  Wczoraj  wieczorem  zadzwonił  do  mnie.  Chciał,  Ŝebym  mu  poradziła,  jak 

moŜe  cię  odzyskać.  Pojechałyśmy  do  niego  i  rozmawiałyśmy  z  nim,  a  właściwie 
nie rozmawiałyśmy, tylko słuchałyśmy tego, co on miał do powiedzenia. Trwało to 
kilka godzin. 

Tanner opowiedział nam wszystko o swoich uczuciach do ciebie i do Jodi. 
– W takim razie powiedział wam więcej niŜ mnie. 
– Lara  była oburzona. –  To dlaczego przychodzicie tutaj i udajecie,  Ŝe nic nie 

wiecie? 

– Przepraszam – powiedziała pośpiesznie Kelly. 
– Zanim przystąpimy do naszego planu, chciałyśmy się zorientować, jak ta cała 

historia wygląda z twojego punktu widzenia. 

– Jakiego planu? 
–  Tanner  prosił,  Ŝebyśmy  cię  jakoś  przekonały,  byś  mu  dała  jeszcze  jedną 

szansę  –  wyjaśniła  Susan.  –  Postanowiłyśmy,  Ŝe  zanim  cię  namówimy,  musimy 
sprawdzić, czy to wszystko rzeczywiście wygląda tak, jak on to przedstawił. 

–  A  jak,  przepraszam  bardzo,  miałyście  zamiar  mnie  namówić?  Czy  moŜe  to 

sekret? – zapytała ironicznie Lara. 

Kelly nie przejęła się specjalnie jej złośliwością. 
– Nie irytuj się, chciałyśmy wam po prostu pomóc. 

background image

– Bardzo dziękuję. Jak konkretnie wyglądał wasz plan? 
–  Chciałyśmy  ci  powiedzieć,  Ŝe  Tanner  znowu  pije,  i  to  więcej  niŜ 

kiedykolwiek dotąd. Boimy się, Ŝe moŜe popełnić samobójstwo i tylko ty  moŜesz 
coś pomóc – ciągnęła zakłopotana Susan. 

– Czy to prawda, Ŝe pije i Ŝe się o niego boicie? – dopytywała się Lara. 
– Nie – odparły zgodnie zawstydzone konspiratorki. 
– Dlaczego zrezygnowałyście ze swojego planu? 
Przez  chwilę  przy  stoliku  panowało  milczenie.  Wreszcie  Susan  szturchnęła 

Kelly, która pośpieszyła z wyjaśnieniem. 

– Tanner nic nam nie powiedział o kartce od Jodi. 
To nas zupełnie zaskoczyło. 
– Rozumiem. I dlatego postanowiłyście się wycofać? 
Susan potrząsnęła głową. 
– Nie mówię ci tego wszystkiego po to, by mieć spokojne sumienie. Doszłyśmy 

z  Kelly  do  wniosku,  Ŝe  Tanner  nie  wspomniał  nam  o  kartce,  dlatego  Ŝe  jest  mu 
wszystko jedno, czy Jodi tu wróci, czy nie. Tak naprawdę, to zaleŜy mu na tobie i 
myślimy, to znaczy mamy nadzieję, Ŝe zastanowisz się nad tym wszystkim i moŜe 
dasz mu szansę, Ŝeby powiedział ci to samo co nam. 

– Dziękuję bardzo – odparła Lara. – Nie skorzystam. MoŜliwe, Ŝe jestem głupia 

i nie znam się na męŜczyznach, ale nie mam ochoty obrywać w Ŝyciu, tylko dlatego 
Ŝ

e  facet  sam  nie  wie,  czego  chce.  A  was  –  dodała,  rzucając  na  stół  pieniądze  na 

zapłacenie rachunku – chcę poprosić o przysługę: nie róbcie mi więcej przysług. 

–  Zaczekaj  chwileczkę.  –  Susan  złapała  Larę  za  rękę.  –  Rozumiem,  Ŝe  się 

wściekasz, ale jeŜeli nawet nie chcesz nas słuchać, to posłuchaj siebie samej. 

– Co takiego? 
–  Nie  podejmuj  Ŝadnych  ostatecznych  decyzji,  dopóki  nie  rozpatrzysz 

wszystkich istniejących moŜliwości. Mam nadzieję, Ŝe skoro ta rada była dobra dla 
mnie, to moŜe i dla ciebie okaŜe się równie poŜyteczna. 

Lara zawahała się przez moment. Poczuła, Ŝe złość ją opuszcza. 
– Co właściwie Tanner wam naopowiadał? – spytała. 
–  Myślę,  Ŝe  powiedziałyśmy  ci  juŜ  dość  –  zdecydowała  Kelly.  –  Sama  z  nim 

pogadaj. Zastanów się i podejmij jakąś decyzję, my się juŜ nie będziemy wtrącać. 

Susan puściła rękę Lary. 
– Obiecujemy. 
Lara  popatrzyła  na  nie  badawczo.  PowaŜne  twarze  przyjaciółek  wyraŜały 

szczerą  troskę.  Uświadomiła  sobie,  Ŝe  Susan  i  Kelly  naleŜą  do  niewielu  osób,  do 

background image

których zawsze Ŝywiła pełne zaufanie i które nigdy jej nie zawiodły. 

– Zastanowię się – obiecała wreszcie. – Ale niczego nie przyrzekam. 
Wyszła z baru, wsiadła do samochodu i ruszyła w stronę domu. Nie mogła się 

zdecydować,  czy  ma  porozmawiać  z  Tannerem,  czy  nie.  Kiedy  dojechała  do 
skrzyŜowania, auto jakby wbrew jej woli zamiast w prawo skręciło w lewo. 

Naprawdę  nie  powinna  robić  z  siebie  idiotki.  Nie  ma  cudów,  samochód  robi 

wyłącznie  to,  czego ona  chce.  No i  bardzo dobrze!  Lepiej  pojechać  do  McNeila i 
ostatecznie się z nim rozmówić, pomyślała. 

Jednak po kilkuset metrach ponownie zmieniła zdanie i, nie zwracając uwagi na 

podwójną  linię,  zawróciła  samochód  i  ruszyła  do  domu.  Kiedy  wreszcie  zgasiła 
silnik,  była  tak  wyczerpana,  jakby  stoczyła  prawdziwą  bitwę,  zarazem  jednak 
zadowolona i zdecydowana zostać w domu. 

Wszystko  potoczyłoby  się,  jak  postanowiła,  gdyby  nie  leŜący  na  werandzie 

korzeń  róŜy.  Kiedy  podeszła  do  drzwi,  natychmiast  rozdarł  jej  ostatnie  czarne 
rajstopy.  Lara  schyliła  się  i  uniosła  go,  zamierzając  uwolnić  się  raz  na  zawsze od 
swego prześladowcy. 

Ale w chwili, kiedy wzięła korzeń do ręki, nagle coś odmieniło się w jej sercu. 

„Szaleństwo i namiętność biorą się z miłości, tak jak kwiat róŜy wyrasta z korzenia. 
Dopóki dba się o korzeń, dopóty co wiosnę róŜa kwitnie. A choć w letnim skwarze 
zdaje  się  usychać  i  obumierać,  to  jednak  najpiękniejsze  kwiaty  rodzi  dopiero 
jesienią". 

Czy  mogła  spokojnie  odejść  od  męŜczyzny,  który  ujmował  swoje  uczucia  w 

takie słowa? Czy mogła tak łatwo zrezygnować z jego miłości? Powiedziała Susan, 
Ŝ

e nie zamierza zrobić błędu. A moŜe właśnie teraz go popełnia? 

ś

eby  róŜa  była  naprawdę  piękna,  trzeba  pomóc  naturze.  Trzeba  o  nią  zadbać. 

Lara popatrzyła  na  korzeń,  który trzymała  w  ręku. Zdała  sobie  sprawę,  Ŝe  na niej 
ciąŜy odpowiedzialność za to, Ŝeby wydał kwiaty. 

Pośpiesznie  zawróciła  do  samochodu.  Tym  razem  jechała  szybko  i 

zdecydowanie, a auto nie wykonywało Ŝadnych samowolnych skrętów. 

 
Tanner  czekał  niecierpliwie  przez  całe  popołudnie.  ChociaŜ  wiedział,  Ŝe  i  tak 

nie ma na co liczyć, dopóki Kelly, która pracuje w szkole, nie skończy lekcji, co i 
rusz  wyglądał  przez  okno,  Ŝeby  sprawdzić,  czy  na  Ŝwirowej  drodze  nie  widać 
znajomego mercedesa. 

Kręcił  się bez  celu  po  domu,  siadał  w  bujanym  fotelu,  potem  znowu  zaczynał 

chodzić. Na niczym nie mógł się skupić, był po prostu chory ze strachu, Ŝe coś się 

background image

moŜe nie udać. A jeŜeli Lara w ogóle nie będzie chciała słyszeć o tym, Ŝeby z nim 
się zobaczyć? 

Zastanawiał  się,  w  jaki  sposób  Susan  i  Kelly  zamierzają  ją  nakłonić  do 

przyjazdu.  Powiedział,  Ŝe  mogą  wymyślić  wszystko,  co  chcą,  byle  przekonały 
Larę, Ŝeby jeszcze raz zgodziła się z nim porozmawiać. 

A jeŜeli jej nie przekonają? JeŜeli ona ma go juŜ naprawdę dosyć? Nie, to było 

niemoŜliwe. Łączyła ich nie tylko namiętność. Czuł, Ŝe Lara go kocha. 

Pomimo  to,  kiedy  w  końcu  zobaczył  jadącego  w  stronę  domu  mercedesa, 

przeŜył  chwilę  panicznego  lęku.  Za  moment  miał  spojrzeć  Larze  w  oczy.  Co  ma 
właściwie powiedzieć? Co zrobić? A jeŜeli znowu wyskoczy z jakąś głupotą? Jeśli 
teraz popełni błąd, to będzie naprawdę koniec. 

„Po prostu powiedz jej to samo, co nam", przypomniał sobie słowa Susan. Ona 

miała  dość  rozumu,  Ŝeby  nakłonić  Larę  do  przyjazdu  na  farmę.  Nie  miał  innego 
wyjścia, niŜ zaufać jej i zrobić, co mu poradziła. 

Wyjrzał przez okno. Samochód stał juŜ pod domem. Lara wydała mu się piękna 

jak  nigdy  dotąd.  Tanner  wytarł  spocone  ręce  w  spodnie  i  przyczesał  drŜącymi 
palcami  włosy.  Przyszło  mu  do  głowy,  Ŝe  moŜe  powinien  był  włoŜyć  garnitur. 
Cholera,  teraz  juŜ  za  późno,  Ŝeby  się  przebrać.  PołoŜył  rękę  na  klamce,  zamknął 
oczy i wziął głęboki oddech. Otworzył drzwi i wyszedł na werandę. 

Na jego widok Lara natychmiast się zatrzymała. 
–  Cześć,  Tanner  –  powiedziała  lekko  ochrypłym  ze  zdenerwowania  głosem.  – 

Dziewczyny mówiły, Ŝe chcesz się ze mną zobaczyć. 

Nie  miał  wątpliwości,  Ŝe  musiały powiedzieć coś  więcej,  ale  to  nie było  w  tej 

chwili takie waŜne. Liczył się tylko fakt, Ŝe znów stała przed nim Lara we własnej 
osobie. 

– Chciałbym cię przeprosić za wszystko, co wtedy wygadywałem. Wiem, Ŝe nic 

mnie  nie  usprawiedliwia,  ale  chcę  cię  prosić  o  jeszcze  jedną  szansę.  Naprawdę 
chciałbym to jakoś naprawić. 

Nerwowo oblizała wyschnięte wargi. 
–  Nie  wiem,  czy  tu  moŜna  cokolwiek  naprawić.  Ale  skoro  masz  mi  coś  do 

powiedzenia, proszę bardzo. 

JeŜeli sobie dobrze przypominam, ciągle jesteś mi winien swoją historię. 
Tanner poczuł, Ŝe jego usta same się uśmiechają. JuŜ prawie zapomniał o tym, 

jak na początku znajomości siedzieli w kawiarni i jak słuchał opowieści Lary o jej 
małŜeństwie.  Teraz  nagle  wszystko  sobie przypomniał.  Wtedy  po  raz  pierwszy  ją 
pocałował.  Miał  wraŜenie,  Ŝe  to  było  dawno  temu.  Tak  bardzo  byli  sobie  teraz 

background image

znajomi i bliscy. 

–  Chyba  rzeczywiście  przyszedł  czas  na  rewanŜ  z  mojej  strony.  Wejdźmy  do 

domu. 

Kiedy  znaleźli  się  w  saloniku,  Lara  stanęła  jak  wryta.  Wszystko  się  zmieniło. 

Nie było śladu po Jodi. Odwróciła się do Tannera. 

– Co? Gdzie? – Zupełnie nie wiedziała, co ma powiedzieć. – Dlaczego? 
– Proszę, siądź. Wszystko ci wyjaśnię. 
Nieoczekiwaną  przyjemność  sprawił  mu  fakt,  Ŝe  Lara  wybrała  bujany  fotel. 

Przez  wiele  lat  siadywały  na  nim  kobiety,  które  go  kochały:  jego  matka  i  babka. 
Teraz siedziała na nim Lara. Tanner nagle wyobraził sobie, Ŝe będzie tak siadywać 
przez lata, patrząc na ich dzieci i wnuki. 

Na razie jednak przywołał się do porządku. Musi przekonać patrzącą na niego 

spod zmarszczonych brwi kobietę, Ŝeby w ogóle zdecydowała się z nim zostać. Co 
wcale nie będzie takie łatwe. 

– No, proszę. Słucham – odezwała się oficjalnym tonem. 
Poczuł,  Ŝe  ma  zupełnie  sucho  w  ustach.  Przyszło  mu  do  głowy,  Ŝeby 

zaproponować  drinka,  ale  doszedł  do  wniosku,  Ŝe  nie  ma  co  zwlekać.  Bał  się,  Ŝe 
Lara moŜe w końcu stracić cierpliwość. 

– Przepraszam – powiedział. – Nie wiem, od czego zacząć. 
– Najlepiej od początku. Opowiedz mi o sobie i Jodi. Jak się poznaliście? 
Tanner zaczął opowiadać, krąŜąc niespokojnie po pokoju. 
–  Spotkaliśmy  się  w  college'u.  Razem  chodziliśmy  na  wykłady  z  historii 

powszechnej.  Myślę,  Ŝe  na  początku  w  naszym  związku  nie  było  niczego 
niezwykłego.  Jodi  była  pociągającą,  długonogą  blondynką.  Ja  wyrwałem  się  z 
małego  miasteczka,  byłem  podniecony  nową  sytuacją  i  miałem  wielką  chęć 
poderwać jakąś dziewczynę. Jodi od razu wpadła mi w oko. 

–  Naprawdę chodziło  ci tylko  o  to,  Ŝeby  się  z  nią przespać?  – zapytała  Lara  z 

powątpiewaniem w głosie. 

– Na początku tak – odparł bez wahania. – Chodziliśmy ze sobą przez cały czas, 

kiedy  byliśmy  w  college'u.  Nigdy  nie  przeszliśmy  Ŝadnej  powaŜniejszej  próby. 
Właściwie  się nie  kłóciliśmy. Zgadzaliśmy  się  we  wszystkim.  I  tak  jakoś  Ŝyliśmy 
obok siebie. Ja wybrałem specjalizację z rolnictwa, Jodi z języków. 

Oboje  jako  dodatkowy  przedmiot  studiowaliśmy  historię.  MoŜe  to  jedno 

naprawdę  nas  łączyło.  Fascynacja  przeszłością.  Wiem,  Ŝe  to  moŜe  brzmieć 
naiwnie, ale wtedy niewiele myśleliśmy o przyszłości. Cały czas zachowywaliśmy 
się  jak  dzieci.  A  potem,  zupełnie  nagle,  nauka  się  skończyła.  Z  dnia  na  dzień 

background image

znaleźliśmy  się  w dorosłym  świecie.  Dziadkowie McElroy  zaproponowali,  Ŝebym 
przejął farmę. JuŜ wcześniej pomagałem im latem. Lubiłem to, nikt inny z rodziny 
nie miał ochoty się nią zająć. 

– A Jodi? Jak się zapatrywała na to, Ŝeby zostać Ŝoną farmera? 
– Nie wiem. Właściwie nigdy nic nie mówiła na ten temat. Cieszyła się razem 

ze mną,  poniewaŜ  wiedziała, Ŝe lubię pracę  w  polu,  Ŝe lubię, jak  wokół  wszystko 
rośnie. Myślę, Ŝe wtedy oboje zakładaliśmy, Ŝe Jodi będzie tu razem ze mną. 

– Ale w końcu nie zamieszkała z tobą. Zamiast tego zaczęła podróŜować. 
–  Właściwie  to  się  stało  przypadkiem.  Mój  kuzyn  zgodził  się  przez  lato  zająć 

farmą i po skończeniu college'u wybrałem się na ostatnie w Ŝyciu wakacje. 

Chcieliśmy pojechać do Europy, ale nie starczyło nam pieniędzy. 
Lara uśmiechnęła się. 
–  Zdaje  się,  Ŝe  w  college'u  wszyscy  mają  tylko  jedno  marzenie:  zobaczyć 

Europę. Właśnie dzisiaj wspominałam własne plany. 

– I co? Dlaczego się nie wybrałaś? 
– Studia. Dostałam stypendium, ale jeden z warunków mówił, Ŝe muszę spędzić 

lato, pracując w kancelarii. Ale mniejsza z tym, wróćmy do twojej historii. 

Nie mogliście się wybrać do Europy i co dalej? 
– Przemierzyliśmy całe Zachodnie WybrzeŜe. 
Zwiedziliśmy Meksyk i Kalifornię. Wspaniałe przeŜycie. Ale dla mnie to było 

dobre na jeden raz. 

– Nie lubisz podróŜować? 
–  Uwielbiam.  Czasem  marzę  o  podróŜach.  Chciałbym  zobaczyć  Europę.  Ale 

chciałbym  to  robić  moŜliwie  wygodnie:  samolotem,  samochodem,  choćby 
pociągiem.  A  potem  zatrzymać  się  w  wygodnym  hotelu  i  zjeść  porządny  obiad, 
wziąć prysznic, połoŜyć się do czystego łóŜka. 

– To brzmi rozsądnie – zauwaŜyła Lara. 
Tanner potrząsnął głową. 
– Nie dla Jodi. Dla niej nocleg w śpiworze, na kolację zimne mięso z puszki i 

przepocona  koszula  na  grzbiecie  były  równie  waŜne,  jak  dla  mnie  to  wszystko,  o 
czym  właśnie  mówiłem.  UwaŜała,  Ŝe  to  jest  bardzo  romantyczne.  Tak  jej  się  to 
spodobało, Ŝe przyjechała tu ze mną na jesieni, ale powiedziała, Ŝe nie zostanie na 
zimę. Miała odbyć jeszcze jedną podróŜ, tym razem sama, i wrócić latem. 

–  Latem  następnego  roku  rzeczywiście  do  mnie  wróciła.  Ale  wcale  się  nie 

uspokoiła.  Nabrała  jeszcze  większej  chęci  na  podróŜe.  Jesienią  znowu  wyjechała, 
przysięgając, Ŝe to juŜ ostatni raz. I odtąd tak było co roku. Tyle Ŝe z roku na rok 

background image

wcześniej wyjeŜdŜała i później wracała. No i wreszcie ostatniego lata w ogóle się 
tu nie pokazała. 

– Ale w końcu pojawiła się w październiku? 
–  Tak.  Zwykle  przysyłała  kartki,  a  zdarzało  się,  Ŝe  nawet  paczkę  z  jakimś 

drobiazgiem.  Ale  w  zeszłym  roku  nie  odezwała  się  ani  razu.  AŜ  w  październiku 
nagle  pojawiła  się  jak  grom  z  jasnego  nieba.  Miałem  juŜ  tego  dosyć.  Myślę,  Ŝe 
oboje czuliśmy, Ŝe Jodi przeciągnęła strunę. Miałaś rację z tymi meblami. 

Kupiłem je ubiegłej zimy. Chyba rzeczywiście chciałem stworzyć taki dom, w 

którym ona mogłaby się czuć jak u siebie. Gdyby tylko zechciała w nim zostać. Ale 
tak się złoŜyło, Ŝe w końcu nawet tego nie zobaczyła. 

Stanął obok Lary i spojrzał przez okno. 
– Pracowałem na tamtym polu – wskazał ręką. 
– Orałem je przed jesiennym siewem. Zepsuł mi się traktor i właśnie kiedy go 

reperowałem, przyszła Jodi. 

– I co było dalej – spytała. – Czemu nie została? 
– Bo powiedziałem jej, Ŝeby ruszała w drogę. 
Miałem  juŜ  dosyć.  Przez  kilka  miesięcy  myślałem,  Ŝe  nie  Ŝyje,  Ŝe  jest  chora, 

czy diabli wiedzą co. A ona zjawia się ni z tego, ni z owego i okazuje się, Ŝe nic się 
nie stało. Po prostu nie chciało jej się wcześniej wrócić. – Potrząsnął głową, jakby 
pomimo upływu czasu nie mógł tego zrozumieć. – Powiedziałem, Ŝe jeŜeli nie ma 
zamiaru zostać na dobre, to niech się stąd zabiera. Poszła. To wszystko. 

– Ale powiedziała, Ŝe jeszcze wróci prawda? 
– Tak – przyznał. – I moŜe wrócić. Nie mam na to wpływu, Laro. Nikt nie ma. 
Tanner  odwrócił  się  tyłem  do  okna,  przyklęknął  na  jedno  kolano  i  spojrzał 

Larze w oczy. 

–  NiezaleŜnie  od  tego,  czy  będziemy  razem,  a  Bóg  mi  świadkiem,  jak  tego 

pragnę, między mną a Jodi wszystko skończone. 

Wyciągnął  rękę,  delikatnie  ujął  Larę  pod  brodę  i  obrócił  w  swoją  stronę. 

Popatrzył jej głęboko w oczy. 

–  Nie  miałem  pojęcia,  jak  właściwie  ma  wyglądać  związek  między  dwojgiem 

ludzi. Wiem to dopiero dzięki tobie. Kiedy cię poznałem, zrozumiałem, Ŝe uczucia 
mogą  być  jak  wezbrana  rzeka.  To  wszystko,  co  przeŜyłem  przy  Jodi,  było  jak 
niewielki  strumyk,  który  trochę  przyśpiesza  po  deszczu,  a  potem,  przez  całe 
miesiące, ledwo się sączy. 

Lara  poczuła  na  policzku  łaskotanie  spływającej  łzy.  Niech  to  diabli!  Zawsze 

potrafi powiedzieć coś nieoczekiwanego i tak pięknego, Ŝe nie moŜe powstrzymać 

background image

płaczu. 

Tanner pochylił się i delikatnie scałowywał jej łzy. 
–  Daj  mi  jeszcze  jedną  szansę,  błagam  cię.  Będę  czekał,  jak  długo  zechcesz. 

Rok, dwa, trzy lata. 

Wszystko jedno. Proszę cię, daj mi tylko okazję, bym mógł ci udowodnić swoją 

miłość. 

Kiedy  ramiona  Lary  otoczyły  jego  szyję,  poczuł  się  szczęśliwy  jak  jeszcze 

nigdy w Ŝyciu. Wziął ją na ręce jak dziecko i usiadł na fotelu, z Larą na kolanach. 

ś

adne  z  nich  nie  potrafiłoby  powiedzieć,  jak  długo  tak  trwali.  Poza 

skrzypnięciami  fotela  i  tykaniem  starego  zegara  w  domu  panowała  kompletna 
cisza. Kochankowie siedzieli przytuleni, ciesząc się wzajemną bliskością. Nie były 
im potrzebne ani słowa, ani namiętne pieszczoty, ani pocałunki. 

Nie trzeba im było niczego, prócz miłości. 
 

background image

Rozdział 10 

 
Lara  pierwsza  uniosła  głowę  i  złoŜyła  na  ustach  Tannera  lekki  pocałunek,  a 

potem  uśmiechnęła  się  i  przygładziła  jego  zmierzwione  włosy.  Później  wstała,  a 
kiedy chciał się zerwać wraz z nią, powstrzymała go gestem. 

– Zaraz wrócę – powiedziała. – Zaczekaj chwilę. 
Tanner  siedział  jak  na  szpilkach.  Kiedy  usłyszał  trzaśniecie  drzwi  w 

samochodzie,  niewiele  brakowało,  by  nie  zwaŜając  na  nic,  wybiegł  za  nią. 
Pocieszał się myślą, Ŝe to niemoŜliwe, by tak po prostu odjechała. 

Zaraz  potem  znowu  usłyszał  lekkie  kroki  Lary  na  drewnianej  werandzie. 

Weszła do domu i moment później stała przed nim, chowając ręce za plecami. 

– Coś ci przyniosłam – szepnęła. 
Czekał cierpliwie, aŜ wyciągnęła rękę, w której trzymała korzeń róŜy. 
Wstrzymał  oddech,  bojąc  się  myśleć,  co  moŜe  znaczyć  ten  podarunek.  Czy 

chciała mu w ten sposób powiedzieć, Ŝeby zabrał sobie z powrotem swoje uczucie? 
To niemoŜliwe. 

–  Powiedziałeś,  Ŝe  chcesz  mi  ofiarować  swoją  namiętność  i  swoją  miłość  – 

przypomniała mu. – Chcę ci ofiarować to samo. Zasadźmy ten krzak na farmie. 

Niech  będzie  symbolem  tego,  co  moŜemy  osiągnąć,  jeśli  będziemy 

odpowiedzialni i uwaŜni. 

Patrząc  Larze  w  oczy,  Tanner  wstał  z  fotela  i  wyciągnął  ręce.  W  jedną  wziął 

korzeń, drugą ujął jej dłoń. 

– Mam juŜ dla niego miejsce. 
Poprowadził  ją  za  dom,  do  ogródka,  który  uporządkował  poprzedniego  dnia. 

Lara  patrzyła  zdumiona:  miejsce,  w  którym  się  znaleźli,  w  niczym  nie 
przypominało tego, które widziała podczas poprzedniej wizyty. Odnowiona altanka 
wznosiła się na środku jaśniejąc farbą, a wokół niej pięły się róŜe. 

–  Nie  mogę  w to uwierzyć –  szepnęła, podchodząc do  lśniącej  bielą  altanki. – 

Kiedy  tu  byłam  ostatnio,  było  to  najsmutniejsze  i  najbardziej  opuszczone  miejsce 
na  świecie.  Miało  się  wraŜenie,  Ŝe  pierwszy  większy  wiatr  zrówna  wszystko  z 
ziemią. BoŜe, jak tu pięknie! 

Weszła do altanki i lekko pchnęła hamak. Jej śmiech upewnił Tannera, Ŝe warto 

było  dorzucić  dziesięć  dolarów,  Ŝeby  przekonać  sprzedawcę  do  przetrząśnięcia 
magazynu. 

– Czy u ciebie w domu są krasnoludki? – zapytała. 

background image

Uśmiechnął się. 
– Nie, to moje dzieło. Czułem potrzebę, Ŝeby zrobić coś dobrego po tym, jak – 

urwał czując, Ŝe lepiej będzie, jeśli pominie milczeniem całą sprawę. 

– Po czym? – Lara nie dała za wygraną. – Po naszej awanturze? 
Opuścił głowę i czubkiem buta rozgarniał grudki ziemi. 
– Po tym, jak zniszczyłem wszystkie rzeczy Jodi –  – przyznał się z trudem. 
– Jak... O, nie! – krzyknęła. – Nie zrobiłeś tego! 
Bez słowa skinął głową. 
– Kiedy odjechałaś, byłem taki wściekły, jak jeszcze nigdy w Ŝyciu. I cała złość 

skupiła się na Jodi i tych wszystkich rzeczach, które cię ode mnie odstraszyły. 

–  Och,  Tanner  –  jęknęła  Lara.  –  Ja  naprawdę  nie  chciałam,  Ŝebyś  robił  coś 

takiego. 

–  Wiem.  Nie  wiń  się  za  to,  co  się  tu  stało.  Miałaś  rację,  kiedy  mówiłaś,  Ŝe 

jestem  jeszcze  uzaleŜniony  od  Jodi.  Zdałem  sobie  sprawę  z  tego,  Ŝe  byłem 
niewolnikiem Ŝałoby po mojej miłości. Uświadomiłem sobie, Ŝe od kilku miesięcy 
czułem  to  samo,  co  przeŜywałem  po  śmierci  ojca.  Gorycz,  ból,  złość.  Tkwiły  we 
mnie te uczucia i to one były prawdziwą przyczyną awantury. 

Podszedł do niej i ujął ją za ręce. 
–  Przepraszam  cię,  Laro.  Przepraszam  cię  za  to,  Ŝe  nie  chciałem  wysłuchać 

tego,  co  miałaś  mi  do  powiedzenia,  i  za  to  Ŝe  nieustannie  parłem  do  swego,  nie 
zastanawiając się nad tym, co czujesz. I proszę cię jeszcze raz, nie myśl, Ŝe to twoja 
wina. Musiałem zniszczyć wszystko, co zostało po Jodi, musiałem zniszczyć swoje 
szalone rojenia po to, Ŝeby stać się naprawdę wolnym. 

– Ale jak to zrobiłeś? 
–  Kiedy  wyszłaś,  wyniosłem  wszystko  przed  dom,  zrobiłem  wielki  stos  i 

spaliłem. 

Lara spojrzała na niego z przestrachem. 
– Mnie samego przeraziło to, co zrobiłem. Naprawdę. Ale teraz wiem, Ŝe było 

mi to potrzebne. 

Musiałem się uwolnić od wszystkich mozolnie budowanych marzeń, bo inaczej 

nie  mógłbym  zacząć  normalnie  Ŝyć.  MoŜe  byłoby  lepiej,  gdybym  potrafił  się 
opanować, ale nie potrafiłem. Czułem, Ŝe muszę coś zrobić. 

Tanner przyciągnął ją do siebie. 
–  Naprawdę  nie  jestem  gwałtowny,  Laro.  Zdaję  sobie  sprawę,  Ŝe  to,  co  ci  tu 

opowiadam, musi cię przeraŜać, ale... 

– Cicho – szepnęła, kładąc mu palec na ustach. 

background image

–  Rozumiem  cię.  Ja  zrobiłam  kiedyś  to  samo  ze  zdjęciami  Kevina.  Zostało 

pudło pełne popiołu. 

– Zachowałaś popioły? 
–  Tak.  śeby  przypominały  mi  o  początku  i  o  końcu  mojej  pierwszej  miłości. 

Wiem, Ŝe to brzmi sentymentalnie, ale... 

Roześmiał się. 
– I tak daleko ci do moich wyczynów. – Szerokim gestem wskazał na ogród. – 

Prochy dawnych uczuć są tutaj. Rozsypałem je na grządkach z róŜami. 

Lara  nie  była  w  najmniejszym  stopniu  zaskoczona.  To  co  zrobił,  świetnie  do 

niego pasowało. Do farmera-poety. 

– Jesteś taki romantyczny – powiedziała i przytuliła się do niego. 
– Czy to zarzut? 
–  A  tak  ci  się  wydaje?  Nie,  to  nie  zarzut.  Uwielbiam  cię  za  to.  Bądź 

romantyczny i nigdy się nie zmieniaj. 

– Więc mnie kochasz? – spytał. 
–  Tak  –  szepnęła.  –  Tak,  Tanner.  Kocham  cię  bardziej,  niŜ  mogłabym  się 

spodziewać. 

– Wyjdziesz za mnie za mąŜ? 
Spojrzenie Lary powiedziało mu od razu, Ŝe popełnił błąd. 
– Naprawdę nie chodzi mi o to, Ŝeby cię do czegokolwiek zmuszać. Nie musisz 

odpowiadać w tej chwili. Obiecaj mi tylko, Ŝe o tym pomyślisz. Po prostu nie mów 
„nie". 

– Bardzo bym chciała, Tanner. Niczego na świecie nie chciałabym bardziej niŜ 

tego, naprawdę. Ale nie śpieszmy się, dobrze? 

– Ciągle boisz się powrotu Jodi? – spytał, starając się nadać swemu głosowi jak 

najspokojniejsze brzmienie. 

–  Nie,  nie  boję  się.  Po  prostu  nie  lubię  nie  obrębionych  krawędzi,  które  w 

kaŜdej chwili mogą się zacząć strzępić. 

– W takim razie zawrzyjmy kompromis. Zdaje się, Ŝe prawnicy są mistrzami w 

ich  zawieraniu.  Zaręczymy  się  juŜ  teraz,  ale  ze  ślubem  wstrzymamy  do... 
powiedzmy, do kwietnia. 

Potrząsnęła głową. 
–  Ładny  kompromis.  Sześć  tygodni  to  za  mało  nawet,  Ŝeby  przygotować 

wesele. Sierpień. 

Tanner zamarł. Perspektywa półrocznego oczekiwania była nie do zniesienia. 
– MoŜe w maju? 

background image

– Najwcześniej w lipcu. 
– Zgódźmy się na czerwiec. Czerwiec to świetna pora na ślub. 
– No, dobrze – poddała się z westchnieniem. 
– Trzydziestego czerwca. 
– Nie, pierwszego – odpowiedział natychmiast. 
– Piętnastego, to moje ostatnie słowo. 
McNeil  zastanowił  się  przez  chwilę.  Cztery  miesiące.  Pełne  cztery  miesiące. 

Spojrzał na Larę, która stała przed nim z wojowniczo zadartą brodą. Kochał ją za 
jej upór, za tę groźną minę i harde spojrzenie. Nie potrafił się z nią kłócić. 

–  Niech  będzie.  Piętnastego  czerwca  –  zgodził  się  bez  entuzjazmu,  pochylił 

głowę  i  ucałował  wojowniczo  wysunięty  podbródek.  Potem  chwycił  Larę  w 
ramiona  i  wydając  radosny  krzyk  zakręcił  nią  w  kółko.  Śmiejąc  się,  chwyciła  go 
mocno za szyję. Zatoczyli się i upadli na hamak. 

Zaśmiewając  się  do  łez,  Lara  oddawała  namiętne,  radosne  pocałunki  Tannera. 

Opamiętała  się  dopiero,  kiedy  poczuła  jego  szorstkie  dłonie,  przesuwające  się  po 
jej plecach, pod bluzką. 

– Tanner, przestań! Nie tutaj. Co będzie, jak ktoś przyjdzie? 
– Nie Ŝartuj, nikt tu nie przyjdzie. 
–  Nie,  nie,  nie!  Poza  tym  tu  jest  za  zimno.  Nawet  jeŜeli  nikt  nas  nie  będzie 

podglądał, to oboje nabawimy się kataru. 

Choć  Tanner  nie  był  specjalnie  zadowolony,  jednak  uległ  jej  namowom. 

Zresztą, kiedy podnieśli się z hamaka, zaraz się rozpogodził. Właściwie Lara miała 
rację.  Właśnie  zachodziło  słońce  i  na  dworze  robiło  się  szaro  i  zimno. 
Zdecydowanie przyjemniej będzie im w ciepłej, zacisznej sypialni, ich sypialni. 

Nie  dając  Larze  czasu,  by  przyszła  do  siebie,  porwał  ją  na  ręce,  szybkim 

krokiem ruszył w stronę domu i poniósł schodami na górę. 

Delikatnie  ułoŜył  ją  na  łóŜku,  pośród  nowej,  nieskalanie  świeŜej  pościeli,  a 

potem podszedł do kominka i zapalił przygotowane polana. 

– Świetnie sobie radzisz z rozpalaniem ognia. Musiałeś chyba być harcerzem – 

zaŜartowała Lara. 

– No pewnie – odpowiedział najpowaŜniej w świecie. 
Podszedł do łóŜka. Zrzucił buty i skarpetki i cisnął w kąt pokoju. Zaraz potem 

ś

ciągnął przez głowę koszulę i zsunął spodnie. 

–  Przykro  mi,  Ŝe  muszę  ci  to  powiedzieć,  kochanie,  ale  się  spóźniasz  – 

oświadczył, patrząc Larze w oczy. 

– Myślałem, Ŝe się rozbierzesz razem ze mną. 

background image

– A nie pamiętasz juŜ, co mówiłeś o rozpakowywaniu prezentów? Nie chciałam 

cię pozbawiać tej przyjemności. 

–  Miło  mi,  Ŝe  myślisz  o  mnie.  Nie  potrafię  wprost  powiedzieć,  jaki  ci  jestem 

wdzięczny.  Ale  dzisiaj  wolę  wypróbować  twoją  metodę  rozpakowywania 
prezentów. 

– No nie! Spróbuj tylko podrzeć mój Ŝakiet, to ze ślubu nici. 
Tanner natychmiast stracił dobry humor. 
– To wcale nie jest śmieszne. 
Miał tak zmartwioną minę, Ŝe Larze zrobiło się go Ŝal. 
–  Przepraszam,  Ŝartowałam  tylko.  Naprawdę  nie  będę  się  juŜ  z  tobą  więcej 

droczyć. Przyrzekam. 

–  Lepiej  tego  dotrzymaj.  Zresztą  i  tak  nie  pozwoliłbym  ci  się  juŜ  wycofać.  – 

Tanner pochylił się nad Larą i zaczął niecierpliwie rozpinać jej Ŝakiet i bluzkę. 

Gorączkowymi  pocałunkami  okrywał  twarz,  szyję  i  wyłaniające  się  spod 

ubrania ramiona, piersi i brzuch. 

Potem, kiedy juŜ leŜeli wtuleni w siebie, Larze przyszło nagle coś do głowy. 
– Tanner? – zapytała. 
– Hmm? – odpowiedział sennym głosem. 
– Lubisz filmy Woody Allena? 
– Co takiego? – zupełnie się nie spodziewał takiego pytania. 
– Pytałam, czy lubisz filmy Woody Allena. 
– Jak kiedy. 
– Co masz na myśli? 
– No cóŜ, nie uwaŜam, by wszystko, co zrobił, było genialne. Ale przyznaję, Ŝe 

nakręcił kilka świetnych kawałków. A czemu pytasz? 

–  Po  prostu  jestem  ciekawa.  Pomyślałam,  Ŝe  dobrze  byłoby  wiedzieć,  jakie 

właściwie filmy lubi mój mąŜ. 

Tanner uśmiechnął się na jej słowa. Szczególną przyjemność sprawiło mu to, Ŝe 

nazwała go swoim męŜem. 

– A Hitchcocka? 
–  Słucham?  Czy  lubię  jego  filmy?  Uwielbiam.  Zwłaszcza  te  z  Jimmym 

Stewartem. 

–  Ja  teŜ  –  oświadczyła  Lara  z  zadowoleniem.  –  I  z  Carym  Grantem.  Bardzo 

lubię Cary Granta. 

– A John Wayne? 
– Nigdy nie słyszałam, Ŝeby grał w jakimś filmie Hitchcocka. 

background image

– Bo nie grał. Ciekawi mnie po prostu, czy go lubisz. 
–  Bardzo.  Kiedy  byłam  dzieckiem  i  w  telewizji  pokazywali  jakiś  film  z 

Wayne'em, ojciec nigdy nie kazał mi iść spać o normalnej porze. 

Przez chwilę panowało milczenie. 
– A ksiąŜki? Co lubisz czytać? 
– Wszystko po trochu. 
– A konkretnie? Jakich pisarzy najbardziej lubisz? 
– Dicka Francisa, Roberta Ludluma. 
–  Jego  ostatnia  ksiąŜka  jest  chyba  najlepsza  ze  wszystkiego,  co  do  tej  pory 

napisał. 

– Tak uwaŜasz? Mnie się najbardziej podobała „Droga do Gandalfo". 
– No tak, to świetna ksiąŜka, ale w gruncie rzeczy zupełnie nie w jego stylu. 
–  Owszem  –  odpowiedział.  –  Czytałaś  wstęp?  Napisał,  Ŝe  kiedy  nad  nią 

pracował, to przez cały czas się śmiał. 

– Czytasz wstępy? – spytała przyjemnie zaskoczona. 
– Przy dzisiejszych cenach ksiąŜek człowiek czyta wszystko, łącznie ze stopką 

wydawniczą, Ŝeby jakoś wyjść na swoje. 

Roześmiała się. 
– MoŜe w takim razie powinieneś po prostu zapisać się do biblioteki? 
–  Hmm...  Muszę  ci  się  do  czegoś  przyznać.  Mam  silnie  rozwinięty  instynkt 

posiadania. Na przykład lubię mieć na własność ksiąŜki, które czytam. 

–  Ja  teŜ.  Popatrz,  jak  juŜ  zostaniemy  małŜeństwem,  to  będziemy  mogli  do 

połowy zmniejszyć koszty utrzymywania biblioteki. 

– Albo kupować dwa razy więcej ksiąŜek. 
– Dobry pomysł. To kogo jeszcze lubisz? 
– Wielu pisarzy. Johna Irvinga. Richarda Adamsa. 
Jayne Krentz... 
–  Naprawdę?  –  przerwała  mu,  zaskoczona.  –  PrzecieŜ  Jayne  Krentz  pisze 

romanse. 

– No tak, to prawda. 
– Czytasz romanse! 
–  JeŜeli  komukolwiek  o  tym  powiesz,  to  zobaczysz  –  pogroził  jej  palcem.  – 

Powiem wszystkim, Ŝe ty sama teŜ je czytasz. 

–  Ale  skąd  je  bierzesz?  Jakoś  nie  mogę  sobie  wyobrazić,  Ŝebyś  kupował 

romanse w księgarni w Morristown. 

– Od Samanthy – przyznał. – Kiedy juŜ miałem kilkanaście lat, siostra zaczęła 

background image

mi  dawać  do  czytania  swoje  ulubione  lektury.  Myślę,  Ŝe  chciała,  bym  lepiej 
rozumiał kobiety. 

– To wszystko wyjaśnia. – Lara pokiwała głową. 
– Co wyjaśnia? 
– RóŜne rzeczy, które mówisz. Zawsze jesteś taki romantyczny. 
– Naprawdę? – zapytał, mile połechtany jej słowami. 
–  Naprawdę.  Lektura  tych  ksiąŜek  rzeczywiście  miała  na  ciebie  jak  najlepszy 

wpływ. 

–  Cieszę  się.  W  takim  razie  chyba  przezwycięŜę  opory  i  zacznę  je  kupować. 

Widzę, Ŝe zawdzięczam im nie tylko miłe chwile w trakcie lektury, ale jeszcze i to, 
Ŝ

e  pomogły  mi  zdobyć  przychylność  najwspanialszej  kobiety  na  świecie.  Zresztą, 

nie tylko one. 

– Co masz na myśli? 
– Nie masz pojęcia, jak się bałem, Ŝe cię stracę. Nie wiedziałem, co robić, więc 

zacząłem szukać pomocy. 

– U Kelly i Susan? 
–  Nie  tylko.  Zacząłem  od  telefonu  do  Hanka.  To  on  mi  poradził,  Ŝebym 

zadzwonił do Susan. 

– Postawiłeś na nogi pół miasta – powiedziała Lara, nie potrafiąc ukryć, Ŝe fakt 

ten sprawia jej wyraźną przyjemność. 

– Byłem gotów na wszystko, Ŝeby cię odzyskać. 
Lara objęła go za szyję i pocałowała. 
–  Oszczędzę  ci  wstydu  –  powiedziała.  –  Będę  kupowała  romanse  dla  nas 

obojga. 

– Dziękuję. Co jeszcze chciałabyś wiedzieć? Ulubiony kolor? Hobby? Wady? 
– W tej chwili najbardziej chciałabym wiedzieć, co będzie na kolację. 
– Proszę? 
Lara powtórzyła powoli i wyraźnie. 
– Co będzie na kolację? Chciałabym wiedzieć, kiedy dasz mi coś do jedzenia. 

Umieram z głodu. 

Tanner zastanawiał się przez chwilę. 
– Wspominałaś kiedyś, Ŝe widziałaś w zamraŜalniku befsztyki, prawda? 
– Tak! – Oczy Lary wyraźnie pojaśniały. – Befsztyki, frytki i sałata. To pięknie 

brzmi. W takim razie wskoczę pod prysznic, a ty zawołaj mnie, gdy kolacja będzie 
gotowa. 

– To znaczy, Ŝe ja mam to wszystko zrobić? – spytał przeraŜony. 

background image

– No, przecieŜ dasz sobie radę – odpowiedziała, juŜ stojąc w drzwiach. – Jestem 

pewna,  Ŝe  siostra,  która  była  na  tyle  mądra,  by  podsuwać  bratu  do  czytania 
romanse, nauczyła go równieŜ gotować. 

– Rozmawiałaś z Samantha! 
–  Nigdy  w  Ŝyciu.  To  była  najprostsza  w  świecie  dedukcja.  Elementarna,  mój 

Watsonie. 

Ta odpowiedź rozbroiła Tannera, bo lubił Conan Doyle'a. Wstał z łóŜka, ubrał 

się i pomaszerował posłusznie do kuchni. 

Kiedy przyprawiał sałatę, zjawiła się Lara w jego szlafroku i usiedli razem do 

stołu.  Przez  dłuŜszą  chwilę  w  kuchni  panowała  cisza,  przerywana  tylko  brzękiem 
sztućców. Dopiero gdy nasycili głód, podjęli na nowo rozmowę. Tanner był jednak 
zdecydowanie  przeciwny  pomysłowi  Lary,  która  chciała  stworzyć  przyjaciółce 
moŜliwość szerszego wyboru. 

–  W  Ŝadnym  wypadku nie  zgodzę  się,  Ŝebyśmy  mieli dla niej  szukać  jakiegoś 

faceta. Hank by mi tego w Ŝyciu nie darował. Pewnie by mnie po prostu zabił. 

Chcesz zostać wdową jeszcze przed ślubem? 
–  Nie,  ale  uwaŜam,  Ŝe  Susan  ma  prawo  przyjrzeć  się  innym  męŜczyznom, 

zanim uzna, iŜ to Metcalf jest człowiekiem, o którego jej w Ŝyciu chodzi. 

– Uznała to dwanaście lat temu, kiedy wychodziła za niego za mąŜ – upierał się 

Tanner. 

– Oboje byli wtedy dziećmi. Z czasem ludzie się zmieniają. 
–  Tych  dwoje  się  nie  zmieniło.  Zawsze  chcieli  być  razem  i  będą.  Zamiast 

szukać  dla  Susan  innego  faceta,  powinniśmy  się  raczej  zastanowić,  co  moŜemy 
zrobić, Ŝeby wróciła do Hanka. 

– On na nią nie zasługuje – powiedziała stanowczo Lara. 
– Oczywiście, Ŝe zasługuje – nie zgadzał się McNeil. 
– Oszukał ją – oświadczyła, zupełnie wytrącona z równowagi jego uporem. – I 

nie usiłuj go bronić, mówiąc mi, Ŝe to był tylko taki wyskok. Tylko spróbuj takiego 
wyskoku, to... to zobaczysz... 

– Ćśś... – uciszył ją łagodnie. 
Zagniewana Lara wyglądała tak cudownie, Ŝe Tanner nie wiedział, czy ma się z 

nią zgodzić, czy jeszcze trochę upierać się przy swoim. 

–  To  ci  rozbiję  na  głowie  ten  wielki  kryształowy  wazon,  który  wyciągnąłeś  z 

piwnicy – dokończyła spokojniejszym tonem. 

Ku jej zaskoczeniu, męŜczyzna skinął głową ze zrozumieniem. 
–  Święta  racja,  a  przy  okazji,  gdybyś  kiedyś  ty  zapomniała,  gdzie  jest  twoje 

background image

miejsce,  to  tak  cię  spiorę  pasem  po  tym  ślicznym  tyłeczku,  Ŝe  przez  tydzień  nie 
będziesz mogła usiąść. Ale wróćmy do przedmiotu naszej rozmowy. Sęk w tym, Ŝe 
niezaleŜnie  od  tego,  jak  oceniamy  postępowanie  Hanka,  nie  chcemy,  Ŝeby  jedna 
głupia historia zrujnowała Ŝycie Metcalfów. 

Lara  musiała  przyznać  mu  rację.  Osądzanie  Metcalfa  nie  naleŜało  do  nich. 

Zwłaszcza  Ŝe  Susan  skłonna  była  mu  wybaczyć  i  chciała,  by  wrócił  do  domu. 
Wszystko inne nie miało w tej chwili znaczenia. 

– No dobrze – ustąpiła w końcu. – Poddaję się. 
Zastanówmy się, co moŜemy zrobić, Ŝeby im pomóc. 
To  chyba  zresztą  nie  będzie  takie  trudne.  O  ile  wiem,  gdyby  nie  moje  głupie 

rady, Susan juŜ dawno przyjęłaby Hanka z powrotem. 

– Twoje rady nie były takie głupie. Nie o to chodzi, Ŝeby zgodziła się na jego 

powrót  tylko  ze  względu  na  dzieci.  On  sam  by  tego nie  chciał.  Chodzi o to,  Ŝeby 
znowu zaczęli się kochać tak jak dawniej. 

– śeby zaczęli się kochać? A masz pomysł, jak im w tym pomóc? 
– Na razie nie, ale coś mi chodzi po głowie. Muszę jutro pogadać na ten temat z 

Hankiem. 

–  No  dobrze.  A  co  z  Kelly? –  spytała Lara.  –  Nie  znasz  kogoś,  kto by  się dla 

niej nadawał? 

–  Nie  wiem  –  odpowiedział  Tanner po chwili namysłu. – Jak  sądzisz, czy jest 

moŜliwe, Ŝeby John wrócił kiedyś do Morristown? 

–  John?  Mój  brat?  Mój  brat  i  Kelly?  Chyba  Ŝartujesz!  –  Lara  nie  mogła 

powstrzymać śmiechu. 

– Nie widzę w tym nic komicznego. Twój brat próbował poderwać Kelly przez 

cały ostatni rok szkoły. 

– Mój brat? – Nie wierzyła własnym uszom. 
– Twój brat i Kelly – potwierdził Tanner z całkowitą powagą. – Nie było chyba 

dnia, Ŝeby nie próbował się z nią umówić. 

– Nigdy mi o tym nie wspominała. 
–  Nie  ma  w  tym  nic  dziwnego.  Byłaś  od  niej  duŜo  młodsza.  Zresztą,  ona  w 

ogóle  niewiele  miała  do  powiedzenia  na  ten  temat.  Poza  tym  Ŝe  systematycznie 
mówiła twojemu bratu „nie". 

– Ale dlaczego nie chciała się z nim umówić? 
–  Nie  mam  pojęcia.  Kelly  była  wtedy  jeszcze  smarkulą.  MoŜe  rodzice  jej  nie 

pozwalali, uwaŜając, Ŝe za wcześnie na randki. 

– Jesteś pewny, Ŝe chodzi ci o tę samą Kelly? 

background image

Tanner, zniechęcony, wzruszył ramionami. 
– Nie mam pojęcia, Laro. MoŜe lepiej sama zapytaj Kelly. 
– Pewnie, Ŝe zapytam. Jak tylko ją zobaczę. 
McNeil  nie  wątpił,  Ŝe  Lara  to  zrobi,  i  bardzo  był  ciekawy,  co  usłyszy  w 

odpowiedzi. 

Nikt  w  całym  Morristown  nie  mógł  zrozumieć,  dlaczego  smarkata  Kelly  nie 

chce  się  umówić  na  randkę  z  gwiazdą  szkolnej  druŜyny  piłkarskiej,  w  dodatku 
synem szanowanego biznesmena. Inna sprawa, Ŝe w ogóle mało kto potrafił wtedy 
zrozumieć, czego właściwie chce od Ŝycia Kelly Ryan. Określenie „buntownik bez 
powodu" pasowało do niej jak do nikogo innego w miasteczku. 

–  A  jak  wy  się  właściwie  zaprzyjaźniłyście?  –  spytał  nagle.  Trudno  mu  było 

wyobrazić sobie dwie dziewczyny mniej do siebie podobne niŜ Lara i Kelly. 

– Byłyśmy razem w szkolnej orkiestrze. 
– Rozumiem. 
– Tak samo zresztą poznałam Susan – dodała. 
–  Obie  były  ode  mnie  starsze,  ale  tak  się jakoś  składało,  Ŝe  czułam  się  z  nimi 

znacznie  lepiej  niŜ  z  koleŜankami  z  klasy.  Kiedy  juŜ  skończyły  szkołę,  naprawdę 
mi ich brakowało. Dlatego zresztą nie chodziłam do ostatniej klasy. 

– Nie chodziłaś do ostatniej klasy? 
–  Mhm.  Miałam  juŜ  dosyć  szkoły,  moje  przyjaciółki  zniknęły,  naprawdę  nie 

widziałam powodu, Ŝeby się dłuŜej obijać po Morristown. 

– A co ze świadectwem? 
– Nigdy go nie miałam. Zostałam przyjęta do szkoły w Hendrix warunkowo. 
–  Więc  mam  się  oŜenić  z  prawniczką,  która  nie  skończyła  nawet  szkoły 

podstawowej? Ładne rzeczy –  – zaŜartował Tanner. 

– Mam nadzieję, Ŝe się tym nie martwisz? – spytała powaŜnym tonem. 
– Tym, Ŝe nie skończyłaś, jak Pan Bóg przykazał, szkoły? Wcale. 
– Nie, głuptasie. Raczej tym, Ŝe zostałam prawnikiem. śe mam własną pracę. 
–  Chodzi  ci  o  to,  Ŝe zarabiasz  więcej ode  mnie?  To  miałaś  na  myśli?  Nie,  nie 

martwię się tym. Przynajmniej wiem, Ŝe jak przyjdzie co do czego i trzeba będzie 
zlicytować  farmę,  Ŝeby  zapłacić  bankom  odsetki,  to  dzieciaki  nie  będą  musiały 
biegać  boso  do  szkoły.  –  Zawahał  się  przez  moment  i  dodał:  –  A  czy  ty  się  nie 
obawiasz,  Ŝe  wychodzisz  za  mąŜ  za  biednego  farmera,  który  spędza  dzień  na 
ciągniku,  nie  ma  czasu  się  umyć  i,  co  gorsza,  ledwo  moŜe  związać  koniec  z 
końcem? 

– Nie – odpowiedziała bez wahania. – Bo wiem, Ŝe jak dojdzie co do czego, i w 

background image

rezultacie  oskarŜenia  o  błąd  w  sztuce  będę  musiała  zrezygnować  z  praktyki,  to 
będziemy mieli co do garnka włoŜyć. 

– Naprawdę się cieszę, Ŝe zdecydowałaś się wrócić do domu, do Morristown. 
– Ja teŜ. Ale skoro mowa o domu, to powinnam juŜ pojechać do siebie. 
– Dlaczego? – spytał. – Zostań, przecieŜ to nikomu nie powinno przeszkadzać. 
–  Boję  się,  Ŝe  moŜe  przeszkadzać  naszym  rodzinom.  Nie  chciałabym,  by  nasz 

związek  stanowił  dla  nich  jakiś  problem.  Dopóki  zachowujemy  się  dyskretnie, 
wszystko  jest  w  porządku,  ale  myślę,  Ŝe  gdybyśmy  tak  po  prostu  zamieszkali  ze 
sobą, byłoby im przykro. 

Lara wstała od stołu i poszła się ubrać. Tanner nie zaprotestował, wiedział, Ŝe 

Lara miała rację. Morristown było zbyt staroświeckie i zresztą właśnie dzięki temu 
tak dobrze się tu mieszkało. 

Po  chwili  Lara  zeszła  na  dół  kompletnie  ubrana.  Podeszła  do  Tannera  i 

pocałowała go na poŜegnanie. 

– Zadzwoń do mnie, jak juŜ będziesz wiedział, co zrobić z Hankiem. 
– Jutro z nim pogadam. 
Kiedy odprowadził ją do samochodu i wrócił do domu, poczuł, jak bardzo jest 

zmęczony.  Nie  było  późno,  ale  ostatnie  dni  naprawdę  wiele  go  kosztowały. 
Wstawił naczynia do zlewu i obszedł dom, gasząc po drodze wszystkie światła. 

Kiedy  w  końcu  połoŜył  głowę  na  poduszce,  uśmiechnął  się  sam  do  siebie. 

Nowa  pościel  nie  była  juŜ  nowa.  Choć  w  rzeczywistości  dawno  wystygła,  ciągle 
jeszcze wydawała mu się ciepła. Kiedy w niej leŜał, czuł zapach Lary. PogrąŜony 
w marzeniach, nawet nie zauwaŜył, kiedy zasnął. 

 

background image

Rozdział 11 

 
Kilka następnych tygodni upłynęło im jak w gorączce. Tanner szykował się do 

siewu soi i ryŜu. Zrywał się rano i pracował w polu do południa, potem jechał do 
warsztatu,  gdzie  remontował  urządzenia,  potrzebne  do  załoŜenia  nowej  sieci 
nawadniającej. Pierwszego marca dostał wreszcie poŜyczkę z banku i teraz śpieszył 
się, aby ją wykorzystać przed nadejściem szczytu prac polowych. 

Lara  była  równie  zajęta.  Oprócz  tego,  Ŝe  prowadziła  kilka  własnych  spraw, 

pomagała Billowi Harrisowi w skomplikowanej sprawie karnej. 

Kiedy  tylko  mieli  trochę  czasu,  spędzali  go  razem,  planując  wesele  i 

bezskutecznie usiłując pogodzić przyjaciół. 

Tanner powtórzył Hankowi radę Susan, Ŝeby wszystko uczciwie opowiedział. 
–  Cholera!  PrzecieŜ  ona  wszystko  wie!  –  wrzasnął  do  słuchawki.  –  Na  tym 

polega cały problem. 

– Chodzi mi o to, Ŝebyś jej wyjaśnił, dlaczego to zrobiłeś – tłumaczył cierpliwie 

McNeil. –  Między  wami  musiało  być  coś  nie  tak,  inaczej  nie szukałbyś  szczęścia 
poza domem. Uświadom jej to. 

– JeŜeli myślisz, Ŝe sam będę przypominać o całej tej historii, to chyba musiałeś 

kompletnie zwariować –  – oświadczył Hank. – JeŜeli mogę na coś liczyć, to tylko 
na  to,  Ŝe  Susan  o  wszystkim  zapomni.  Postaraj  się  raczej  wpłynąć  na  Larę,  Ŝeby 
wstrzymywała jak najdłuŜej te cholerne formalności. 

–  Nie  mogę  prosić,  Ŝeby  zrobiła  coś,  co  jest  niezgodne  z  prawem  –  ostrzegł 

przyjaciela Tanner. – Ale, o ile wiem, Lara chce pogadać z twoją Ŝoną. 

– Nie jestem pewny, czy to taki dobry pomysł. 
– Spokojnie, juŜ dawno przeciągnąłem Larę na twoją stronę. 
– Dzięki. To juŜ jakiś krok do przodu. 
–  Nie  martw  się,  chłopie.  MoŜe  nasz  ślub  nastroi  Susan  na  bardziej 

romantyczną nutę? 

– No, w kaŜdym razie da mi okazję, Ŝeby się z nią w ogóle zobaczyć. Naprawdę 

mi miło, Ŝe będę twoim świadkiem, Tanner. 

–  Daj  spokój,  przecieŜ  to  ty  wyświadczasz  mi  grzeczność  –  obruszył  się 

McNeil. 

 
Tymczasem  Lara  nie  mogła  dojść  do  ładu  z  Susan,  która  z  niezrozumiałych 

powodów  uparła  się  przy  rozwodzie.  Lara  nie  bardzo  wiedziała,  jak  wpłynąć  na 

background image

przyjaciółkę, podczas kolejnej wizyty jednak robiła wszystko, Ŝeby ją przekonać. 

– Ale przecieŜ sama mówiłaś, Ŝe powinnam się rozwieść – upierała się Susan. 
–  Tego  nigdy  nie  mówiłam.  Sugerowałam  tylko,  Ŝe  powinnaś  rozwaŜyć 

wszystkie moŜliwości, jakie się przed tobą otwierają. 

– JuŜ to zrobiłam. 
– To niemoŜliwe. PrzecieŜ nie miałaś kiedy. 
–  Wiesz  co?  Szkoda,  Ŝe  nie  słyszałaś  Hanka,  kiedy  mu  powiedziałam,  Ŝe 

powinniśmy się najpierw poumawiać na randki, jak za dawnych dobrych czasów. 

Dosłownie  wybuchł.  Mam  juŜ  naprawdę  dosyć  Ŝycia  pod  wulkanem.  Niech 

sobie wybucha gdzie chce, byle z dala ode mnie. 

–  Och,  dajŜe  spokój!  Zawsze  miał  gwałtowny  temperament.  Przedtem  się  tym 

specjalnie nie przejmowałaś. Poza tym obie wiemy, Ŝe Hank bardziej przypomina 
petardę niŜ granat. Mnóstwo hałasu i iskier, ale nikomu nie robi krzywdy. 

–  Wiem,  wiem  –  przytaknęła  zrezygnowanym  tonem  Susan.  –  Ale  naprawdę 

mam  juŜ  tego  wszystkiego  dosyć,  Laro.  Mam  wraŜenie, Ŝe  ciągle  ja  muszę  go  za 
wszystko przepraszać, Ŝe zawsze muszę się poddawać. 

Teraz jego kolej. 
Jakby na nowo rozłoszczona, Susan pokręciła głową. 
–  Wyobraź  sobie,  Ŝe  kiedy  go  przyłapałam  z  tą  kobietą,  miał  na  tyle  tupetu, 

Ŝ

eby zwalać winę na mnie! 

„To  wszystko  twoja  wina,  powiedział,  bo  nie  miałaś  dla  mnie  czasu".  Co  byś 

zrobiła,  jeśli  by  twój  mąŜ  podrywał  jakieś  idiotki,  podczas  gdy  ty  robisz,  co 
moŜesz, Ŝeby dobrze wypaść w pracy i zapewnić dzieciom utrzymanie? 

Lara  nie  cierpiała,  kiedy  klienci  zadawali  jej  pytania,  na  które  nie  było 

odpowiedzi.  Jeszcze  trudniej  było  to  znieść,  gdy  klientką  była  jej  bliska 
przyjaciółka. 

– Nie mam pojęcia, co ci odpowiedzieć, Susan. 
JeŜeli  jesteś  pewna,  Ŝe  chcesz  rozwodu,  to  nie  ma  sprawy,  wznowię 

postępowanie.  Po  prostu  nie  chciałabym  przyczynić  się  do  rozpadu  waszego 
małŜeństwa i potem się dowiedzieć, Ŝe popełniliście oboje powaŜną pomyłkę. Mam 
wraŜenie, Ŝe się ciągle kochacie. 

– Skąd przekonanie, Ŝe on mnie kocha? – zapytała Susan. 
– Powiedział nam to. Tannerowi i mnie. Hank przyjechał na farmę tuŜ przed tą 

naszą awanturą. 

Lara  aŜ  się  wzdrygnęła  na  wspomnienie  tamtej  rozmowy  z  Metcalfem.  Nie 

zazdrościła  wcale  Susan  męŜa  z  takim  charakterem.  W  porównaniu  z  Hankiem, 

background image

Tanner wydawał się jej prawdziwym aniołem. 

–  Dlaczego  mnie  tego  nie  powie?  Dlaczego  po  prostu  nie  powie,  Ŝe  mnie 

kocha? 

–  Nie  mam  pojęcia  –  odpowiedziała  Lara,  zapamiętując  sobie  przy  okazji,  Ŝe 

przyjaciółka  wcale  nie  zaprzeczyła,  Ŝe  kocha  męŜa.  –  Sama  bym  się  tego  chętnie 
dowiedziała. MoŜe uda mi się wlać mu trochę oleju do głowy. 

–  Powiedz  to  Tannerowi.  Jest  mi  coś  winien  za  dobre  rady.  Jeśli  tylko  będzie 

umiał przemówić temu idiocie do rozumu, to uznam, Ŝe uregulował swój dług. 

–  I  on,  i  ja  zrobimy,  co  tylko  w  naszej  mocy  –  obiecała  Lara.  –  A  na  razie 

zostawimy jeszcze waszą sprawę w zawieszeniu, zgoda? 

– Zgoda. 
– Teraz, kiedy mamy z głowy interesy, chciałabym cię o coś poprosić. Zechcesz 

być moim świadkiem? 

– Coś takiego! Widzę, Ŝe ty i Tanner idziecie na całego. Kiedy ślub? 
– Nie wiem jeszcze dokładnie, ale nie później niŜ 15 czerwca. 
– Chcecie dać Jodi jeszcze jedną szansę? Czy sądzicie, Ŝe i tak się nie zjawi? 
– Ani to, ani to. Wszystko jedno, czy się tu zjawi przed ślubem czy po ślubie. 

Nie mam zamiaru oddać jej Tannera. 

– Brawo! To mi się podoba! Nie masz pojęcia, jak się cieszę. 
– Czy to znaczy, Ŝe będziesz świadkiem? 
– Z przyjemnością. 
Po południu Lara wybrała się do szkoły. Kiedy stała w auli i patrzyła na szkolną 

orkiestrę,  zastanawiała  się,  czy  rodzice  grającej  na  trąbce  dziewczynki  są  równie 
oburzeni  dokonanym  przez  dziecko  wyborem,  jak  kiedyś  byli  jej  rodzice,  którzy 
uwaŜali trąbkę za najmniej kobiecy instrument w całej orkiestrze. 

Jej  bunt  i  tak  był  niczym  w  porównaniu  z  wściekłym  zrywem  Kelly.  Lara 

zastanawiała  się,  ilu  uczniów  poznałoby  swoją  powaŜną,  zrównowaŜoną  panią  w 
drucianych  okularach  na  czubku  nosa  w  tamtej  niespokojnej,  długowłosej 
awanturnicy, którą ona sama tak dobrze pamiętała. 

Odezwał  się  dzwonek  i  gwar  zbierających  się  do  wyjścia  uczniów  przywrócił 

Larę  do  rzeczywistości.  Poczekała  cierpliwie,  aŜ  Kelly  skończy  rozmowę  z  małą 
flecistką,  która  najwyraźniej  miała  jakieś  problemy.  Odniosła  wraŜenie,  Ŝe  nagle 
odkrywa w swojej przyjaciółce jakiś zupełnie nowy, nie znany jej dotąd rys. 

– Kto by pomyślał, Ŝe Kelly Ryan skończy jako autorytet? 
– A kto powiedział, Ŝe nim jestem? 
–  Wystarczy  zobaczyć,  jak patrzą  na  ciebie  uczniowie.  Nie  mam  na  myśli  nic 

background image

złego. Sądzę, Ŝe chociaŜ jesteś belfrem, to i tak cię lubią. 

– Naprawdę? – ucieszyła się Kelly. 
–  No  pewnie.  Ale  nie  przyszłam  po  to,  Ŝeby  rozmawiać  o  twojej  pracy. 

Chciałam cię zaprosić na ślub. 

– Ślub? – zdziwiła się Kelly. 
A kiedy przyjaciółka potwierdziła skinieniem głowy, krzyknęła na cały głos: 
– Cudownie! Nie masz pojęcia, jak się cieszę! Od pierwszego momentu, kiedy 

się spotkaliście, wtedy w klubie, wiedziałam, Ŝe jesteście dla siebie stworzeni. 

A  kiedy  opowiadał  nam,  mnie  i  Susan,  jak  cię  kocha,  to  obie  po  prostu 

poryczałyśmy się ze wzruszenia. 

– On potrafi poruszyć serce, prawda? – zapytała rozmarzonym głosem Lara. 
– I pomyśleć, Ŝe gdybyś tu nie wróciła, to mógłby mi się trafić taki kąsek. 
– Kelly! 
– No, dobrze juŜ, dobrze. Nie mam ci tego za złe. 
Ale mam u Tannera dług i będę czekała, aŜ go spłaci. 
– JuŜ my oboje się o to postaramy. 
– Liczę na was. Bo inaczej przyjdzie mi umrzeć starą panną. 
–  O  ile  wiem,  to  wina  nie  leŜałaby  wyłącznie  po  stronie  brzydszej  połowy 

rodzaju ludzkiego. Zdaje się, Ŝe nie brakuje ci chętnych – zauwaŜyła Lara. 

–  Kiedyś  moŜe  i  nie  brakowało,  ale  gdy  byli  chętni,  to  wydawało  mi  się,  Ŝe 

zawsze będę mogła w nich przebierać. Teraz wchodzę w krytyczny wiek i okazuje 
się, Ŝe moi dawni amanci poŜenili się i pozakładali rodziny. A skoro juŜ poruszamy 
ten bolesny temat, to kiedy zamierzacie wziąć ślub? 

 
15 czerwca. 
–  Rozumiem,  chcecie  dać  Jodi  szansę,  ale  nie  zamierzacie  jej  całkiem 

ustępować pola. 

– To nie ma z nią nic wspólnego – zaprzeczyła Lara stanowczo, juŜ po raz drugi 

tego dnia. 

– Dobrze, dobrze. Niech ci będzie. 
–  śeby  przygotować  ślub,  naprawdę  potrzeba  trochę  czasu  –  próbowała 

przekonać przyjaciółkę. – JuŜ raz śpieszyłam się do ołtarza i nic dobrego z tego nie 
wyszło. 

– Wiesz przecieŜ dobrze, Ŝe to nie jest sprawa pośpiechu, tylko tego, z kim się 

idzie  do  ołtarza  –  pouczyła  ją  Kelly.  –  Ze  swoją  praktyką  zawodową  powinnaś  o 
tym wiedzieć. 

background image

–  To  prawda  –  przyznała  Lara  –  ale  tym  razem  naprawdę  zaleŜy  mi  na  tym, 

Ŝ

eby  wszystko  działo  się  po  boŜemu.  Prawdziwy  ślub  i  prawdziwe  wesele.  Na  to 

wszystko potrzeba czasu. 

–  Rozumiem,  a  jeŜeli  tak  się  zdarzy,  Ŝe  zjawi  się  Jodi,  to  będziesz  mogła  się 

upewnić, iŜ między nią a Tannerem wszystko jest juŜ naprawdę skończone. 

– Wiesz co, Kelly? Potrafisz być naprawdę irytująca, sama nie wiem, dlaczego 

w ogóle chcę, Ŝebyś została moją druhną. 

–  Twoją  druhną?  Naprawdę?  Z  rozkoszą!  –  Entuzjazm  Kelly  wygasł  równie 

szybko, jak wybuchł. – Sekundkę. Powiedziałaś, Ŝe wszystko ma być po boŜemu. 

Czy to znaczy, Ŝe bierzesz ślub kościelny? 
Lara  natychmiast  przypomniała  sobie  o  niechęci  przyjaciółki  do  wszelkich 

oficjalnych uroczystości religijnych. 

–  Oboje  z  Tannerem  uznaliśmy,  świadomi,  Ŝe  Ŝyjemy  w  środowisku 

wielowyznaniowym, iŜ nie będziemy obraŜać niczyich uczuć i nie weźmiemy ślubu 
w kościele Ŝadnego wyznania, tylko na farmie. 

– Chwała Bogu! – odetchnęła Kelly. – Bardzo by mi było przykro, gdybym nie 

mogła pójść na wasz ślub. 

Zwłaszcza Ŝe mam być twoją druhną. 
– Czy to znaczy, Ŝe mogę na ciebie liczyć? – spytała Lara. 
– Jasne. Za Ŝadne skarby świata nie zrezygnowałabym z takiej okazji. Powinnaś 

poprosić  Tannera,  Ŝeby  napisał  słowa  przysięgi  małŜeńskiej.  Na  pewno  wymyśli 
coś pięknego i romantycznego. 

–  A  wiesz,  Ŝe  to  niezły  pomysł?  Ja  sama  nie  przepadam  za  suchą  formułą 

tradycyjnego ślubowania. Dzięki za pomysł. 

– Nie ma za co. Gdybyś potrzebowała rady w sprawie muzyki, to takŜe chętnie 

słuŜę pomocą. Pamiętaj, Ŝe bierzecie ślub w ogrodzie i organy nie wchodzą w grę. 

– Rzeczywiście, w ogóle o tym nie pomyślałam. 
– No to będziesz musiała. Mam kilka rozwiązań. 
Spiszę ci na kartce, tak Ŝebyś mogła wybrać, co ci się najbardziej podoba. 
– Niebiosa mi cię zesłały, Kelly. Nawet najlepszy kandydat na męŜa to będzie 

za mało, by ci odpłacić. 

– Porządny chłop starczy z powodzeniem. – Kelly urwała na moment. – A przy 

okazji, kto będzie świadkiem Tannera? 

– Uparł się na Hanka – odpowiedziała Lara z zakłopotaną miną. 
– No, ładnie. AŜ się boję spytać, czy twoim świadkiem będzie Susan? 
– Tak. 

background image

Kelly gwizdnęła z podziwu. 
– A czy juŜ jej powiedziałaś, z kim będzie szła pod rękę? 
–  Nie,  jeszcze  nie.  Postanowiłam  z  tym  trochę  poczekać.  W  końcu  moŜe 

Metcalfowie dojdą jeszcze do porozumienia. A poza tym, Susan nie opuści mnie w 
ostatniej chwili. 

Przyjaciółka zrobiła zgorszoną minę. 
–  Do  głowy  by  mi  nie  przyszło,  Ŝe  jesteś  zdolna  do  czegoś  takiego.  ChociaŜ 

moŜe ci się uda. Właściwie to nie byłoby najgorzej dla Susan i Hanka. 

Nagle spowaŜniała i popatrzyła podejrzliwie na Larę. 
– Zaraz, zaraz, a kto będzie druŜbą? 
Lara  nie  potrafiła  powstrzymać  uśmiechu.  Była  bardzo  ciekawa,  co  teraz 

usłyszy. 

– Tanner zamierza poprosić Johna. 
Po raz pierwszy, odkąd mogła sięgnąć pamięcią, Kelly zupełnie oniemiała. 
– Nie chcesz mi chyba powiedzieć, Ŝe chodzi o twojego brata, tego piłkarza? 
Tanner  wiedział,  co  mówi.  Między  jej  bratem  i  tą  zwariowaną  Kelly 

rzeczywiście coś było. Bardzo ciekawe. 

– Czyś ty ogłuchła? Pytałam, czy twój brat będzie druŜbą Tannera. 
– No, tak. Oczywiście. O niego mi właśnie chodziło. 
– Tego się bałam. Wiesz co, Laro? MoŜe będzie lepiej, jeśli ja zajmę się tylko 

muzyką? Na pewno znajdziesz sobie lepszą druhnę. 

– W Ŝadnym wypadku. Obiecałaś mi i musisz dotrzymać słowa. Będziesz miała 

w sobotę czas? 

Mogłybyśmy się rozejrzeć za sukienkami. 
– Mhm. – Kelly wyraźnie straciła entuzjazm. 
– Wspaniale. Pojedziemy do Memphis i spędzimy dzień na zakupach. Tylko ty, 

ja i Susan. Zobaczysz, będzie cudownie. 

 
WjeŜdŜając  na  farmę,  Lara  miała  tak  znakomity  humor,  Ŝe  nie  potrafiła  się 

powstrzymać,  Ŝeby  nie  śpiewać  na  cały  głos  „Chodźmy  wszyscy  do  ołtarza".  Nie 
pamiętała słów do końca, ale w pełni zadowalał ją początek, najzupełniej stosowny 
w jej sytuacji. 

Podśpiewując  zaczęła  szukać  Tannera,  którego  ostatecznie  zastała  w  szopie, 

pod ciągnikiem. 

– Cześć! – zawołała. – MoŜe na dziś juŜ starczy? 
Umorusany  męŜczyzna  natychmiast  wysunął  się  spod  ogromnej  maszyny  i 

background image

wyciągnął  ramiona  w  jej  stronę.  Kiedy  uchyliła  się  przed  uściskami,  zrobił 
zaniepokojoną minę. 

– Co się stało? – spytał przestraszony, robiąc krok w kierunku odsuwającej się 

Lary. 

– Nic, oprócz tego, Ŝe cały jesteś wysmarowany olejem. Lepiej odłóŜmy jeszcze 

na chwilę przytulanki, dobrze? 

Tanner zmierzył swój kombinezon krytycznym spojrzeniem. 
– No dobrze – ustąpił – ale jednego całusa moŜesz mi chyba dać. 
– Domyślam się, Ŝe nie miałeś ostatnio czasu, by zerknąć w lustro. 
Tanner  natychmiast  otarł  twarz  rękawem,  co  oczywiście  tylko  pogorszyło 

sprawę. Lara roześmiała się. 

–  Myślisz,  Ŝe  to  takie  śmieszne,  co?  Zaraz  zobaczymy!  –  powiedział,  sięgając 

ku niej usmarowaną ręką. 

Odskoczyła natychmiast. 
– Nie! Nie będę się juŜ nigdy więcej śmiać, przysięgam! 
– Nic ci się nie stanie, jak sobie trochę ubrudzisz rączki. 
–  Nie  chodzi  mi  o  rączki,  głuptasie!  –  krzyknęła,  chowając  się  przed  nim  za 

ciągnik. 

Miała  nadzieję,  Ŝe  za  tą  zaporą  będzie  bezpieczna,  ale  McNeil  natychmiast 

rzucił  się  na  ziemię  i  moment  później,  tuŜ  obok  niej,  wyłoniła  się  spod  ciągnika 
jego  ręka.  Lara  zdąŜyła uskoczyć  w  ostatniej  chwili.  Tannerowi  tak  się  śpieszyło, 
Ŝ

e  za  wcześnie  poderwał  głowę.  Rozległ  się  huk,  po  czym  głowa  męŜczyzny 

opadła. 

–  O  BoŜe!  Nic  ci  się  nie  stało?  –  PrzeraŜona  wypadkiem  Lara  zupełnie 

zapomniała  o  eleganckim  kostiumie,  rzuciła  się  na  kolana  i  zaczęła  wyciągać 
Tannera  spod  maszyny.  Tak  się  o  niego  bała,  Ŝe  z  prędkością  karabinu 
maszynowego wyrzucała z siebie jedno pytanie po drugim, nawet nie czekając na 
odpowiedź. 

–  Kochanie,  nic  ci  nie  jest?  Powiedz  coś!  Odezwij  się!  Nic  ci  się  nie  stało? 

Powiedz, Ŝe ci się nic nie stało! 

Przewróciła  go  na  plecy  i  delikatnie  ułoŜyła  sobie  jego  głowę  na  kolanach. 

DrŜącymi rękami zaczęła ocierać smar z jego czoła i policzków. 

– Kochanie, słyszysz mnie? Błagam cię, odezwij się do mnie. 
Wreszcie  Tanner  uchylił  jedno  oko,  zmierzył  Larę  filuternym  spojrzeniem  i 

objął ją wpół. 

– Mam cię! 

background image

–  Ach,  ty  małpo!  –  Lara  tak  gwałtownie  poderwała  się  na  nogi,  Ŝe  głowa 

męŜczyzny stuknęła o posadzkę. 

– Och! – jęknął. – Jak boli! 
– Dobrze ci tak. NaleŜało ci się to za twoje oszustwo. 
– Teraz naprawdę coś mi się stało – jęknął Tanner. 
– Wcale cię nie Ŝałuję – odpowiedziała, ale zaraz potem, zaprzeczając własnym 

słowom,  pochyliła  się  nad  nim  i  pomogła  mu  wstać.  –  Chodź  do  domu,  zrobię  ci 
kompres. 

– Dziękuję bardzo, wrzucisz mi lód za kołnierz albo zrobisz coś w tym rodzaju. 
– Oj, nie bądź głupi – odpowiedziała, prowadząc go do kuchni. 
Co  prawda,  przemknęło  jej  przez  myśl,  Ŝe  mogłaby  go  jakoś  ukarać  za 

wysmarowany  kostium,  ale  uznała,  iŜ  lepiej  zrobi  kończąc  sprzeczkę  i  zdając 
Tannerowi relację ze spotkania z przyjaciółkami. 

Wysłuchał jej z zainteresowaniem i tylko skrzywił się trochę, kiedy powtórzyła 

mu rozmowę z Susan. 

– Naprawdę nie wiem, czy warto się w to mieszać –  – powiedział. 
Z  Kelly  sprawy  miały  się  niewiele  lepiej.  Czy  rzeczywiście  miało  sens 

popychanie  ku  sobie  dwojga  ludzi,  którzy  nie  widzieli  się  od  lat  i  mieszkali  na 
dwóch krańcach stanu? 

–  No,  trudno  –  powiedziała  w  końcu  Lara.  –  Niech  się  dzieje,  co  chce.  Ślub  i 

wesele nie będą trwały wiecznie. 

Jakoś ze sobą wytrzymają. 
– Tak się nie mogę doczekać końca tej całej historii, Ŝe przyszło mi do głowy, 

iŜ moglibyśmy wziąć ślub wcześniej. Co ty na to? 

– Nie, nie. 15 czerwca to bardzo dobry termin. 
Myślę,  Ŝe  lepiej  zrobimy,  jeśli  spróbujemy  jakoś  pogodzić  Susan  z  Hankiem 

jeszcze przed ślubem. 

– A masz jakiś pomysł? 
– Tak, przyszło mi coś do głowy. Wiem, Ŝe nie chcesz, by Susan spotkała się z 

jakimś facetem, który mógłby się jej spodobać. MoŜe to i racja, ale pomyślałam, Ŝe 
mogłoby jej dobrze zrobić, gdyby miała okazję się przekonać, Ŝe Hank nie jest taki 
znów najgorszy. Co ty na to? 

–  Chodzi  ci  o  to,  Ŝeby  umówić  Susan  z  jakimś  facetem,  o  którym  będziemy 

wiedzieli na pewno, Ŝe się jej nie spodoba? 

– Tak. 
–  No, Laro  Jamison. Jestem  naprawdę  wstrząśnięty.  Nigdy by mi  nie  przyszło 

background image

do głowy, Ŝe wymyślisz taki numer. 

Uśmiechnęła się z miną niewiniątka. 
– Sądzisz, Ŝe to dobry pomysł? 
– W kaŜdym razie nikomu nie zaszkodzi. Właściwie to równie dobrze moŜemy 

spróbować tego samego z Kelly. JeŜeli sobie uświadomi, Ŝe nie ma znowu takiego 
duŜego wyboru, to moŜe łatwiej jej się będzie pogodzić z myślą o Johnie. 

– Świetnie – przyznała Lara. 
Kiedy  zaczęli  sporządzać  listę  kandydatów,  którzy  nadawaliby  się  do 

wypełnienia  niewdzięcznej  misji,  okazało  się,  ku  ich  zaskoczeniu,  Ŝe  jest  ona 
zaskakująco  długa.  Prawdę  mówiąc,  im  dłuŜej  rozwaŜali  wady  i  zalety 
potencjalnych  kandydatów,  tym  bardziej  Lara  była  skłonna  przyznać  Tannerowi 
rację: Hank i John wydawali się rzeczywiście stworzeni dla jej przyjaciółek. 

– No, a co z Hankiem i Johnem? – spytała nagle. 
– Ich teŜ dobrze byłoby jakoś przygotować. 
– A po co? Nie potrzebują zachęty, Ŝeby się zająć dziewczynami. 
–  Hank  na  pewno  nie,  ale  skąd  moŜemy  wiedzieć,  jak  się  sprawy  mają  z 

Johnem? 

–  Trzeba  ci  było  słyszeć  jego  głos,  kiedy  się  dowiedział,  Ŝe  będzie  moim 

druŜbą.  Nareszcie  miałem  wraŜenie,  Ŝe  nie  jestem  jedyną  osobą  na  świecie,  która 
chciałaby przyśpieszyć termin ślubu. 

Lara roześmiała się ze zbolałego tonu Tannera i mocno go pocałowała. 
– Uśmiechnij się. Zobaczysz, Ŝe czas minie szybciej, niŜ ci się wydaje. 
 

background image

Rozdział 12 

 
Był trzydziesty kwietnia. Tanner szedł przez pole porośnięte dojrzałą pszenicą. 

Rozpierała go radość. Miał wraŜenie, Ŝe los sprzyja mu jak nigdy dotąd. Wiosenne 
burze,  które  mogły  zniszczyć  plony,  przeszły  bokiem.  Przelotne  deszcze 
równomiernie podlewały pola, a słońce sprawiało, Ŝe pszenica dojrzewała szybciej 
niŜ kiedykolwiek. 

Nawet  fakt,  Ŝe  przez kilka  ostatnich  dni nie  spadła  ani kropla deszczu, teŜ  mu 

sprzyjał. Następnego dnia zamierzał rozpocząć Ŝniwa i zaraz potem zaorać grunty 
pod soję. 

Równie dobrze  przedstawiały  się  sprawy na  polach  ryŜowych.  Rośliny na tyle 

wzniosły  się  nad  ziemię,  Ŝe  za  parę  dni  będzie  mógł  z  powodzeniem  zalać  pola 
wodą.  JeŜeli  tylko  system  irygacyjny,  w  który  zainwestował  poŜyczkę,  nie 
zawiedzie, to ten rok moŜe być najlepszym od wielu lat. 

Ogród  róŜany,  o  który  zadbał  w  najbardziej  rozpaczliwym  momencie  swego 

Ŝ

ycia,  hojnie  mu  teraz  odpłacał  za  włoŜony  wysiłek.  Tanner  wiedział,  Ŝe  kiedy 

nadejdzie dzień ślubu, altanka skryje się wśród ciemnej zieleni liści, poprzetykanej 
głębokim róŜem kwiatów. 

Lara  siedziała  za  biurkiem,  obracając  w  palcach  list.  Od  dłuŜszej  chwili  nie 

mogła  się  zdecydować,  Ŝeby  go  otworzyć.  Nie  wysłała  mu  zaproszenia,  ale 
najwyraźniej musiał usłyszeć o jej planach od kogoś ze znajomych. To było jedyne 
logiczne  wytłumaczenie  faktu,  Ŝe  Kevin,  który  normalnie  nie  wysyłał  nawet 
pocztówek, nagle do niej napisał. 

Zdecydowała się wreszcie, rozcięła kopertę, wyciągnęła list i szybko przebiegła 

go wzrokiem. 

 
Droga  Laro,  Domyślam  się,  Ŝe  jesteś  zdziwiona  moim  listem.  Ja  sam  jestem 

trochę zaskoczony faktem, Ŝe zdecydowałem się go napisać. Ale tak się składa, Ŝe 
ostatnio duŜo o Tobie myślałem. 

Azalie,  które  posadziłaś  wokół  domu,  pięknie  rozkwitły.  Lubię  siedzieć  w 

ogrodzie  i  patrzeć  na  nie.  Przypomina  mi  się  wtedy,  jak  kręciłaś  się  tutaj  w  tym 
okropnym  kombinezonie  i  zastanawiam  się,  jak  to  moŜliwe,  Ŝeby  ktoś  ubrany  w 
wypłowiałe  drelichy  I  umorusany  ziemią  mógł  wyglądać  tak  pięknie,  jak  Ty 
wyglądałaś. A przecieŜ tak właśnie było. 

Odkąd wyjechałaś, często się zastanawiałem, czy to moŜliwe, Ŝeby dziewczyna 

background image

z  wielkiego  miasta,  u  progu  wspaniałej  kariery,  mogła  się  z  dnia  na  dzień 
przedzierzgnąć w wiejską kobietę. Podejrzewam, Ŝe odpowiedź na to pytanie kryje 
się  właśnie  w  tych  wypielęgnowanych  przez  ciebie  azaliach,  w  ogrodzie,  o  który 
tak  dobrze  potrafiłaś  zadbać.  Teraz  zrozumiałem,  co  znaczyło  dla  Ciebie 
dzieciństwo i miejsce, gdzie je spędziłaś i z którego byłaś taka dumna. 

Wczoraj usłyszałem, Ŝe wychodzisz za mąŜ. Jeśli to prawda, mam nadzieję, Ŝe 

będziesz  szczęśliwa.  Mam  teŜ  nadzieję,  Ŝe  Twój  drugi  mąŜ  okaŜe  więcej  rozumu 
od pierwszego. 

A  jednak  gdzieś  w  głębi  serca  przechowuję  obraz  nas  obojga,  Ciebie  i  mnie, 

przemierzających wspólnie Ŝycie, siedzących razem na werandzie, spoglądających 
na  zachodzące  za oceanem  słońce.  Czuję,  Ŝe  przyszła pora,  Ŝebym  poŜegnał  się  z 
tym marzeniem. 

Bardzo za tobą tęsknię, Laro. śałuję, Ŝe tak długo trwało, zanim zdałem sobie 

sprawę z tego, jak bardzo Cię kocham. Gdybyś kiedykolwiek potrzebowała  mojej 
pomocy,  odezwij  się.  Mam  nadzieję,  Ŝe  chociaŜ  to,  co  wspólnie  przeŜyliśmy,  nie 
skończyło  się  najszczęśliwiej,  to  jednak  przyznasz,  Ŝe  spędziliśmy  razem  kilka 
takich chwil, dla których warto Ŝyć. 

 
Kochający  
Kevin  
Lara  starannie  złoŜyła  list  i  wsunęła  go  do  koperty.  Nie  mogła  opanować 

drŜenia rąk, a spod powiek wypłynęły jej dwie łzy. Zamknęła oczy i siedziała bez 
ruchu. Przez jej głowę przepływały wspomnienia, a serce wypełniło się ciepłem. 

 
Słońce miało się ku zachodowi. Zmęczony i zgrzany Tanner wsłuchiwał się w 

dźwięki, dobiegające z wnętrza kombajnu. Zebrał juŜ niemal wszystko i jeśli tylko 
nie zawiedzie go maszyna, pod którą spędził tyle godzin, to upora się z pracą przed 
zmrokiem. 

I  wtedy  właśnie  zaskoczyła  go  po  raz  pierwszy  w  Ŝyciu.  Nigdy  wcześniej 

zmysły  go  nie  zawiodły  i  zawsze  wyczuwał  jej  nadejście  na  długo,  zanim  się 
pojawiła. A teraz nagle, tuŜ przed sobą, zobaczył Jodi. 

– Wróciłam – powiedziała po prostu. 
Pomimo  upału  ciałem  Tannera  wstrząsnął  dreszcz.  Czuł  w  głowie  kompletną 

pustkę. Uświadomił sobie, Ŝe nigdy nie zastanowił się nad tym, co powie Jodi, gdy 
się pojawi. 

– Cześć, Jodi. Nie spodziewałem się, Ŝe cię jeszcze zobaczę. 

background image

– PrzecieŜ ci powiedziałam, Ŝe wrócę. I nawet przysłałam kartkę. 
–  To  prawda  –  przyznał.  –  Po  prostu  myślałem,  Ŝe  znowu  zmienisz  zdanie. 

Czeka  na  ciebie  tyle  wspaniałych  miejsc.  Takich,  których  jeszcze  nigdy  nie 
widziałaś. 

Miejsc, w które dobrze jest się wybrać latem. 
–  To  prawda,  Ŝe  jest  wiele  takich  miejsc  –  przyznała.  –  Ale  chciałabym, 

Ŝ

ebyśmy je obejrzeli razem. 

–  Nie  –  odpowiedział  zdecydowanym  tonem.  –  Nie  sądzę,  Ŝeby  to  był  dobry 

pomysł. 

Jodi  roztarta  w  dłoniach  kłos  pszenicy  i  wiatr  porwał  tysiące  drobniuteńkich 

okruchów. 

– W takim razie zostanę z tobą. Spędzimy lato razem jak co roku. 
– Ale nie tego roku, Jodi. Na to juŜ za późno. 
–  Na  nic  nie  jest  za  późno,  Tanner.  –  Zrobiła  krok  w  jego  stronę,  ale  nie 

wyciągnęła do niego pierwsza ręki. Nigdy tego nie robiła. 

– Owszem – odpowiedział. – Nie potrzebuję juŜ nikogo na lato. 
– Teraz zostanę na dłuŜej – szepnęła, a potem powtórzyła głośniej: – Słyszysz 

mnie, Tanner? Teraz naprawdę zostanę na dłuŜej, obiecuję. 

–  Daj  spokój,  Jodi.  –  Chwycił  ją  za  ramiona  i,  nieoczekiwanie  dla  siebie 

samego, potrząsnął. – Sama nie wierzysz w to, co mówisz. Nie mogłabyś tu zostać, 
tak samo jak ja nie umiałbym stąd odejść. Ty i ja nie mamy ze sobą nic wspólnego. 

– MoŜe i nie mamy, ale przecieŜ kochamy się. – Po raz pierwszy wyciągnęła do 

niego ręce. 

Tanner puścił ramiona Jodi i chwycił jej dłonie, tak by nie mogła go objąć. 
–  Nie,  nie  kochamy  się.  To,  co  nas  łączyło,  to  była  zwykła  przyjaźń,  bez 

wymagań i zobowiązań. Miłość jest czymś więcej, Jodi. 

– Masz kogoś, tak? – spytała. 
Tanner zamknął oczy, aby nie widzieć bólu na jej twarzy. 
– To nie ma Ŝadnego znaczenia. Nasz związek juŜ od dawna był tylko fikcją. 
 Ładna? 
MęŜczyzna zacisnął zęby. 
– Mówię ci, Ŝe tu nie chodzi o nikogo innego, tylko o nas. 
– Nie wierzę ci. 
Otworzył oczy i wzniósł je do góry, jakby się spodziewał, Ŝe nadspodziewanie 

Ŝ

yczliwe tego roku niebo ześle mu jakąś odpowiedź. Tym razem jednak był zdany 

wyłącznie na siebie. 

background image

Lara siedziała nad kartką papieru. 
 
Drogi  Kevinie,  Właśnie  dostałam  Twój  list  i  nie  potrafię  wyrazić,  jak  bardzo 

mnie poruszył. 

Po  naszym  rozwodzie  były  takie  chwile,  podczas  których  Ŝałowałam,  Ŝe 

kiedykolwiek  się  spotkaliśmy. Teraz dopiero  zdaję sobie  sprawę  z  tego, jak wiele 
wniosłeś w moje Ŝycie. Wiem, Ŝe nie oddałabym naszych wspólnych lat za Ŝadne 
skarby świata. 

Masz  rację,  przeŜyliśmy  ze  sobą  niejedną  taką  chwilę,  dla  której  warto  Ŝyć. 

Cieszę  się,  Ŝe  i  ty  o  tym  pamiętasz.  Nigdy  bym  nie  odrzuciła  szczęścia,  które  mi 
dałeś, tylko dlatego Ŝe pewnego dnia się skończyło. 

To,  co  słyszałeś,  to  prawda.  Wychodzę  za  mąŜ.  Tanner  jest  wspaniałym 

męŜczyzną. Mamy wspólne marzenia i plany na przyszłość. Wiem, Ŝe tym razem to 
juŜ będzie związek na zawsze. 

Nie chciałabym, Ŝebyś rezygnował ze swoich marzeń. Jestem pewna, Ŝe istnieje 

gdzieś  kobieta,  która  byłaby  naprawdę  szczęśliwa,  siedząc  z  tobą  na  werandzie  i 
patrząc na zachodzące słońce. śyczę ci, byś ją odnalazł. 

Pamiętaj,  Ŝe  i  ty  zawsze  moŜesz  na  mnie  liczyć,  i  gdybym  mogła  Ci  w 

czymkolwiek pomóc, zaraz się do mnie odezwij. 

Lara  
–  Chodź  –  powiedział  Tanner,  chwycił  Jodi  mocno  pod  rękę  i  pociągnął  za 

sobą. – Chcę ci coś pokazać. 

Prowadził  ją  przez  pola  na  farmę  i  do  ogrodu.  Kiedy  się  wreszcie  zatrzymali, 

Jodi powoli podeszła do spowitej w krzaki róŜ altany. 

– Pięknie – powiedziała wreszcie. – Ale po co ją właściwie remontowałeś? 
– Jako zadośćuczynienie za grzechy. 
– Nie rozumiem. 
–  To  była  dla  mnie  cięŜka  zima,  Jodi.  Zrobiłem  duŜo  takich  rzeczy,  które  nie 

napawają mnie specjalną dumą. 

–  Tanner,  nie  mam  pojęcia,  o  czym  mówisz  i  nie  jestem  pewna,  czy  chcę 

wiedzieć. 

– Muszę ci to powiedzieć. Próbowałem cię zabić. 
I w pewnym sensie nawet mi się to udało. Zabiłem w sobie Jodi taką, o jakiej 

zawsze marzyłem i jaką zawsze chciałem tutaj mieć. 

SkrzyŜował ramiona na piersi i spojrzał na rozciągające się przed nimi pola, tak 

jakby  ciągle  jeszcze  miał  przed  oczami  ogień,  który  tamtej  pamiętnej  nocy 

background image

pochłonął wszystko, co łączyło go z Jodi. 

–  Pewnej  nocy  wyniosłem  przed  dom  wszystkie  pamiątki,  jakie  mnie  z  tobą 

wiązały  i  usypałem  wielki  stos.  A  potem  wszystko  spaliłem.  Wszystko,  co  mi 
kiedykolwiek dałaś, wszystko, czego kiedykolwiek choćby dotknęłaś. 

Twarz  Jodi  zrobiła  się  szara  jak  popiół,  a  jej  błękitne  oczy  rozszerzyło 

przeraŜenie. 

–  Następnego  dnia  przyniosłem  tutaj  popiół  i  rozsypałem  go.  –  Uniósł  ręce  i 

wskazał na ogród. – Potem poprzesadzałem róŜe i naprawiłem altanę. 

– Zrobiłeś to dla mnie? – spytała. – śebyśmy mogli zacząć wszystko od nowa? 
–  Nie,  Jodi,  nie  zrobiłem  tego  dla  ciebie.  Zrobiłem  to,  Ŝeby  samemu  zacząć 

wszystko od nowa i Ŝeby kobieta, którą kocham, uwierzyła, iŜ potrafię zapomnieć o 
przeszłości i zacząć Ŝyć przyszłością. 

– A więc masz kogoś? – spytała drŜącym głosem. 
Znajomy czerwony plecak upadł na ziemię, gdy oburącz schwyciła się poręczy. 
– Nie chciałem cię zranić, ale nie mogę cię okłamywać. 
Jodi puściła poręcz, weszła do wnętrza altany i machinalnie pogładziła hamak. 
– Mów, ja słucham. 
–  Masz  rację.  Jest  inna  kobieta.  Bardzo  ją  kocham,  za  kilka  tygodni  mamy 

wziąć ślub. Tutaj, w tym ogrodzie. Myślę, Ŝe jesteśmy dla siebie stworzeni. 

Łączą  nas  marzenia  i  wspólne  plany,  a  przede  wszystkim  miłość,  silniejsza, 

niŜbym kiedykolwiek przypuszczał. 

– Zawsze myślałam, Ŝe mnie kochasz. 
–  Jesteś  mi  bardzo  bliska,  Jodi.  Bardzo  bym  chciał,  Ŝebyś  była  szczęśliwa  i 

mam  nadzieję,  Ŝe  znajdziesz  sobie  kogoś,  kto  będzie  do  ciebie  pasował  równie 
dobrze, jak ja i Lara pasujemy do siebie. Ale boję się, Ŝe nie będziesz potrafiła tego 
zrobić, dopóki nie zrezygnujesz ze złudzeń. Bo myślę, Ŝe do tego sprowadzał się w 
rzeczywistości nasz związek. Do złudzeń. 

–  Nie!  Jestem  pewna,  Ŝe  miedzy  nami  było  coś  więcej  –  zaprotestowała 

gwałtownie. – Wiem, Ŝe było. I wiem, Ŝe jeśli tylko będziemy chcieli, to moŜe być 
znowu. 

–  Posłuchaj  mnie  –  poprosił.  –  Zdarzyło  ci  się  maszerować  przez  pustynię. 

Znasz niebezpieczeństwo, jakim jest fatamorgana. Wydaje ci się, Ŝe widzisz wodę, 
bo  pragniesz  ją  widzieć.  Ale  jeśli  powędrujesz  ku  takiemu  złudnemu  obrazowi, 
czeka cię śmierć. JeŜeli człowiek nie chce zginąć na pustyni, to musi iść tak długo, 
aŜ dotrze do prawdziwej oazy. 

Porywczo potrząsnęła głową. 

background image

– Nie, nie, nie! 
Tanner podszedł bliŜej, ale nie wszedł do altany. Jego głos zabrzmiał mocniej. 
–  Posłuchaj,  Jodi.  śycie  jest  jak  pustynia.  Ty  i  ja  za  wcześnie  przestaliśmy 

szukać. Zadowoliliśmy się złudzeniami, bo to było łatwiejsze, niŜ Ŝyć prawdziwym 
Ŝ

yciem. Ale to było tylko oszukiwanie się, dziecinko. A wiem, Ŝe ty, tak jak ja, nie 

chciałabyś  się  oszukiwać.  To  nie  jest  miejsce  dla  ciebie,  Jodi.  A  ja  nie  jestem 
męŜczyzną, jakiego ci potrzeba. Ale taki męŜczyzna na pewno gdzieś jest, musisz 
go tylko dobrze poszukać. 

–  Powiedz  mi,  w  takim  razie,  na  czym  polega  róŜnica,  Tanner?  Jak  mogę 

poznać swoje przeznaczenie, skoro tak długo pozwalałam się zwodzić złudzeniom? 

– Ja teŜ długo ulegałem złudzeniom, Jodi. Wszystko, co ci mogę powiedzieć to 

tyle,  Ŝe  choć  człowiek  moŜe  latami  jeść  piasek  i  mieć  poczucie,  Ŝe  pije  wodę,  to 
kiedy tylko spadnie na niego jedna kropla prawdziwego deszczu, juŜ nigdy więcej 
się  nie  pomyli.  Nic  więcej  nie  mogę  dodać.  Kiedy  spotkasz  swoją  prawdziwą 
miłość, to jestem pewny, Ŝe natychmiast wszystko zrozumiesz. Nie potrafię ci tego 
opisać, tak jak nie potrafię ci opisać deszczu. Musisz to sama przeŜyć. 

Wyciągnął rękę i uniósł łańcuszek, na którym zawieszony był medalion. 
–  Wiesz,  myślę,  Ŝe  juŜ  wtedy  powinniśmy  byli  zrozumieć,  Ŝe  naprawdę  nie 

jesteśmy  stworzeni  dla  siebie.  Tobie  nie  potrzeba  kogoś,  kto  by  na  ciebie  czekał, 
kogoś, kto by prosił, Ŝebyś do niego wróciła. 

Potrzeba ci kogoś, kto wędrowałby razem z tobą. 
Jodi  milczała  przez  długą  chwilę,  potem  spojrzała  Tannerowi  w  oczy  i 

powiedziała: 

– Mam nadzieję, Ŝe ona doceni to, co znalazła. 
– Wolałbym, Ŝebyś to ty potrafiła docenić to, co znalazłem. 
–  Doceniam,  ale  musisz  mi  wybaczyć,  Ŝe  nie  wezmę  udziału  w  świętowaniu 

twojego szczęścia. – Pochyliła się na moment i jednym szybkim ruchem zarzuciła 
plecak na ramię. 

– Jodi, zaczekaj. Nie odchodź tak. 
– Czemu nie? To nie jest miejsce dla mnie. Sam tak powiedziałeś. 
– Będę się o ciebie martwił. 
Uśmiechnęła się do niego smutno. 
–  Zawsze  się  za  bardzo  martwisz,  Tanner.  Ale  teraz  juŜ  nie  musisz.  Po  raz 

pierwszy wiem przynajmniej, czego mam szukać. 

–  Posłuchaj,  jeśli  kiedykolwiek  będziesz  czegoś  potrzebowała  albo  jeŜeli 

będziesz szukała miejsca... 

background image

– Jasne. Dam ci znać. 
– Niech to diabli, Jodi! Naprawdę jesteś dla mnie kimś bliskim. 
– Wiem. 
Zawahała się przez chwilę i dodała zupełnie innym tonem: 
– Jak na złudzenie, to nie było takie najgorsze, no nie? 
– Masz rację. 
Musnęła  ustami  policzek  Tannera  i  odwróciła  się,  Ŝeby  odejść.  Złapał  ją  za 

ramię, pogrzebał przez moment w kieszeni i podał jej małą srebrzystą monetę. 

– Na telefon? 
– Albo na kartkę. Kiedy juŜ znajdziesz to, czego ciągle szukasz. 
Jodi podrzuciła monetę i schowała do kieszeni. Potem odwróciła się i odeszła. 
– Obiecaj, Ŝe dasz mi znać! – zawołał za nią. 
Odwróciła  się  dopiero  po  chwili,  nie  przestając  się  od  niego  oddalać.  Wiatr 

przyniósł mu jej ostatnie słowo: 

– Obiecuję! 
 
Ledwo Lara wrzuciła list do skrzynki, pojawił się przed nią pierwszy posłaniec. 
– Laro, chwała Bogu, Ŝe cię wreszcie znalazłam! – Susan wyskoczyła z krzywo 

zaparkowanego samochodu i podbiegła do Lary. 

– Czy coś się stało? – zapytała, przestraszona zachowaniem przyjaciółki. 
– ZaleŜy, jak na to spojrzeć. Jodi wróciła. Jest tutaj, w Morristown. Widziałam 

ją na własne oczy. Szła wzdłuŜ autostrady, w kierunku farmy Tannera. 

– Jesteś pewna, Ŝe to była ona? 
–  Absolutnie.  –  Dla  podkreślenia  wagi  swoich  słów  Susan  wzniosła  rękę  do 

góry. 

Lara westchnęła. 
– Przynajmniej będziemy to mieli z głowy przed ślubem. 
Spokój, z jakim przyjęła nadzwyczajną nowinę, wprawił Susan w osłupienie. 
– To wszystko, co masz do powiedzenia? Nie martwisz się? 
–  A  czemu  miałabym  się  martwić?  PrzecieŜ  sama  mnie  przekonywałaś,  Ŝe 

Tanner juŜ jej nie kocha. 

– No tak, ale... 
– Ale teraz juŜ nie jesteś taka pewna? To chcesz powiedzieć? 
– Nie, jestem pewna, Ŝe Tanner cię kocha, ale... 
Lara  roześmiała  się  ze  swobodą,  do  jakiej  jeszcze  przed  kilku  tygodniami  nie 

byłaby  zdolna.  Pomysł,  by  poczekać  ze  ślubem  okazał  się  naprawdę  świetny.  Z 

background image

dnia  na  dzień  rosło  jej  zaufanie  i  miłość  do  Tannera.  Teraz  była  juŜ  pewna,  Ŝe 
powrót Jodi nie stanowi dla niej większego zagroŜenia niŜ dla McNeila list Kevina. 

–  Czego  się  po  mnie  spodziewałaś,  Susan?  śe  za  nią  popędzę?  śe  będę  jej 

próbowała wybić z głowy spotkanie z Tannerem? 

–  Właściwie  –  przyznała  przyjaciółka  –  to  spodziewałam  się  właśnie  czegoś 

takiego. 

Lara potrząsnęła głową. 
–  Przykro  mi,  ale  muszę  cię  rozczarować.  To  nie  jest  moja  sprawa.  On  sam 

musi z nią porozmawiać i wierzę, Ŝe powie jej wszystko, co trzeba. 

Przez długą chwilę Susan wpatrywała się w twarz przyjaciółki. 
– Zmieniłaś się – powiedziała w końcu. – Jeszcze parę tygodni temu na myśl o 

Jodi byłaś jednym kłębkiem nerwów. 

–  Czas  najlepiej  pozwala  zobaczyć  wszystko  we  właściwych  proporcjach  – 

odpowiedziała  Lara.  –  Przez  tych  kilka  tygodni  zrozumiałam,  jak  bardzo  Tanner 
mnie kocha, jak ja go kocham, nauczyłam się ufać mu. Powrót Jodi naprawdę mnie 
nie martwi. 

– Tego ci zazdroszczę – wyznała szczerze Susan. 
– Bardzo bym chciała umieć jeszcze kiedyś zaufać Hankowi. 
–  Zobaczysz,  Ŝe  przyjdzie  taka  chwila.  A  teraz  chodź,  zaparkuj  porządnie 

samochód, napijemy się kawy. 

Ledwo usiadły, gdy do kawiarni wpadła zdyszana Kelly. 
– Laro, nigdy nie zgadniesz, kogo przed chwilą widziałam! 
Siedzące kobiety wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. 
– Przykro mi, Kelly – odezwała się Susan – ale byłam pierwsza. 
– To co ty tu jeszcze robisz? Chodźmy! 
– Dokąd? – spytała Lara. 
– Na farmę! PrzecieŜ ona poszła w tamtą stronę! 
– Lepiej siądź z nami i napij się kawy, Kelly. 
– Ale... 
– Siadaj, siadaj. Lara zdecydowała, Ŝe Tanner sam najlepiej wszystko załatwi. 
Kelly usiadła, patrząc na przyjaciółki z niedowierzaniem. 
– Macie sklerozę czy co? JuŜ zapomniałyście, kim jest Jodi? 
– O niczym nie zapomniałam, a w dodatku jestem młodsza od ciebie, więc nie 

masz co liczyć, Ŝe pierwsza dostanę sklerozy. – Lara spokojnie dokończyła kawę. 

– Nie mogę uwierzyć, Ŝe moŜesz tu tak spokojnie siedzieć, kiedy ona idzie, by 

ci sprzątnąć sprzed nosa faceta. 

background image

– Jodi nie chce mi nikogo sprzątnąć sprzed nosa. 
Wróciła tu,  Ŝeby  zobaczyć,  czy Tanner  jeszcze  na nią  czeka. Kiedy  jej  powie, 

Ŝ

e przyszła za późno, to po prostu ruszy w swoją drogę. 

–  Jesteś  pewna,  Ŝe  to  takie  łatwe?  –  Kelly  nie  mogła  uwierzyć  w  spokój 

przyjaciółki. 

– Nic nie jest w Ŝyciu łatwe. Jestem pewna, Ŝe dla nich obojga to będzie trudna 

rozmowa. Ale to nie znaczy, Ŝe sobie z tym nie poradzą beze mnie. 

– Daj spokój – powiedziała Susan. – Lara ma rację. 
Kelly  nie  wyglądała  na  przekonaną,  ale  zrezygnowała  z  dalszych  protestów  i 

zamówiła kawę. 

–  MoŜe  i  ma.  W  końcu  to  ona  okazała  się  najbardziej  operatywna  z  nas 

wszystkich, jeśli chodzi o męŜczyzn. 

– No, właśnie – odezwała się Susan. – Słuchaj, Laro, skąd wytrzasnęliście tych 

wszystkich  facetów,  z  którymi  nas  po  umawialiście?  W  Ŝyciu  nie  widziałam 
większych idiotów. 

Lara  musiała  udawać,  Ŝe  zakrztusiła  się  kawą,  by  ukryć  chichot,  którego  nie 

mogła opanować. 

– Bardzo mi przykro, dziewczyny, ale wygląda na to, Ŝe miałyście rację. W tej 

okolicy faktycznie trudno o przyzwoitego faceta. 

– Zgadzam się z Susan – dodała Kelly. – Na przyszłość, jeŜeli nie trafi się wam 

nic ciekawszego niŜ do tej pory, to lepiej w ogóle z nikim nas nie umawiajcie. 

–  No,  trudno,  jak  nie,  to  nie.  –  Lara  poddała  się  bez  oporu.  –  Po  prostu 

chcieliśmy wam wyświadczyć przysługę. 

–  Raczej  odpłacić  nam  za  przysługę  –  poprawiła  ją  Susan.  –  Ale  nie 

wyobraŜajcie sobie, Ŝe napuszczając na nas tych dzikusów, zdołacie kiedykolwiek 
wyrównać z nami rachunek. Kelly i ja będziemy musiały zastanowić się nad innym 
sposobem odebrania naszej naleŜności. 

Lara zrobiła smutną minę i pokręciła głową. 
– Niektórym naprawdę trudno dogodzić. 
W  tym  momencie  ktoś  energicznie  otworzył  drzwi  I  do  kawiarni  wkroczył 

Hank Metcalf. Rozejrzał się po sali i klucząc między stolikami, ruszył w kierunku 
przyjaciółek. 

Zatrzymał  się  przed  nimi,  zdjął  kapelusz  i  kaŜdą  z  kobiet  powitał  szybkim 

skinieniem głowy, wypowiadając przy tym jej imię. 

– Kelly, Laro – po krótkim wahaniu dorzucił: 
– Susan. 

background image

–  Cześć,  Hank –  powiedziała  Lara  z  uśmiechem,  mającym  rozładować  nastrój 

napięcia i wrogości, jaki natychmiast zapanował przy stoliku. – Co cię sprowadza? 

– Ja... Przyszło mi do głowy, Ŝe moŜe dobrze byłoby, byś wiedziała... 
–  Jeśli  chodzi  ci  o  to,  Ŝe  w  mieście  jest  Jodi,  to  juŜ  zdąŜyłyśmy  to  Larze 

powiedzieć.  Dziękujemy.  Nie  będziemy  cię  zatrzymywać,  Hank.  –  Kelly  była 
nieubłagana. 

Susan tylko patrzyła na całą scenę w milczeniu. Metcalf zmierzył Kelly wrogim 

spojrzeniem, ale zignorował jej słowa. 

–  Nie  chodzi  mi  o  to,  Ŝe  Jodi  wróciła,  tylko  o  to,  Ŝe  właśnie  wyniosła  się  z 

farmy.  Poszła  na  południe,  no,  moŜe  na  południowy  wschód.  Pomyślałem,  Ŝe 
chyba byłoby dobrze, Ŝebyś o tym wiedziała. 

– Dzięki, Hank. Bardzo się cieszę, Ŝe o mnie pomyślałeś. – Lara dopiła kawę i 

wstała od stolika. 

–  Przepraszam  was,  pora  na  mnie.  Pojadę  na  farmę  zobaczyć,  jak  się  ma 

Tanner. Do zobaczenia. 

 
Zastała  go  w  hamaku.  Na  jej  widok  uśmiechnął  się  szeroko  i  wyciągnął 

ramiona. Lara pogrąŜyła się w jego uścisku bez najmniejszego wahania. 

– Była tu Jodi – powiedział cicho. 
– Wiem. 
Zaskoczony uniósł brwi. 
– W tym miasteczku nic się nie ukryje – wyjaśniła. 
– Widzieli ją i Susan, i Kelly, i Hank. I kaŜde zaraz przyszło, Ŝeby mnie ostrzec. 
MęŜczyzna właściwie nawet nie był zdziwiony. 
– Szkoda, Ŝe mnie nikt nie ostrzegł. Kompletnie mnie zaskoczyła. Naprawdę się 

jej nie spodziewałem. 

Lara uśmiechnęła się bez słowa. 
– Wiem. Jodi mówiła, Ŝe wróci, i ty mówiłaś, Ŝe ona wróci, i to wyłącznie moja 

wina, Ŝe nie chciałem wam wierzyć. 

Lara wyciągnęła dłoń i pogłaskała go po twarzy. 
– No i co się tu działo? Opowiedziałeś jej o nas? 
Tanner skiną) głową. 
–  Tak,  i  próbowałem  jej  wszystko  jakoś  wyjaśnić,  ale  to  nie  było  proste.  Nie 

jestem pewny, czy Jodi rzeczywiście zrozumiała, o co mi chodzi. 

– A o co ci chodzi? – spytała Lara. 
– O to, Ŝe wszystko, co nas łączyło, było tylko złudzeniem. Ze to nie było coś 

background image

prawdziwego.  Ze  któregoś  dnia  spotka  takiego  męŜczyznę,  jakiego  jej  naprawdę 
trzeba,  i  wtedy  wszystko  zrozumie.  Ale  nie  jestem  pewny,  czy  umiałem  ją  o  tym 
przekonać. 

– Sama się przekona któregoś dnia. Przypomnij sobie, ile czasu minęło, nim ty 

zrozumiałeś. Jodi musi przebrnąć przez to samo. MoŜe to potrwa, ale w końcu na 
pewno cię zrozumie. 

– Wiem. Chciałem po prostu, Ŝeby to było dla niej łatwiejsze. 
Lara  przytuliła  się  mocno  do  Tannera.  Przyjemnie  było  czuć  nad  głową  jego 

twardy podbródek a na plecach szorstką, mocną rękę. 

– Dostałam dziś Ust od Kevina. 
Dłoń  męŜczyzny  na moment  znieruchomiała,  ale  zaraz  podjęła  swój  powolny, 

pieszczotliwy ruch. 

– No i co napisał? 
–  śe  słyszał  od  kogoś,  iŜ  wychodzę  za  mąŜ.  śe  Ŝyczy  mi  wszystkiego 

najlepszego i pisze, Ŝe gdybym czegoś potrzebowała, to zawsze mogę się do niego 
zwrócić. 

Tanner  uniósł  lekko  głowę,  a  ruchy  jego  dłoni  stały  się  przez  moment  jakby 

mniej pewne. 

– Myślisz, Ŝe Kevin by chciał, Ŝebyś do niego wróciła? 
– Nie, myślę, Ŝe miał na myśli dokładnie to, co napisał. 
– Chcesz mu odpisać? 
–  JuŜ  to  zrobiłam.  Napisałam,  Ŝe  jestem  szczęśliwa  i  Ŝe  któregoś  dnia  on  teŜ 

znajdzie sobie taką kobietę, jakiej mu naprawdę potrzeba. 

Objął  ją  mocniej  i  przytulił.  Lara  pocałowała  go  w  pierś,  a  potem  przyłoŜyła 

ucho, Ŝeby usłyszeć bicie serca. 

Czas mijał powoli, słońce chowało się za horyzontem, po ciemniejącym niebie 

przesuwały się chmury, ale dla Lary i Tannera to wszystko nie miało teraz Ŝadnego 
znaczenia. Ich cały świat mieścił się razem z nimi w hamaku, łagodnie kołyszącym 
się pośród róŜ. 

 
15  czerwca,  na  werandzie  pewnego  domu,  połoŜonego  nad  brzegiem  oceanu, 

siedział samotny męŜczyzna. Czekał na zachód słońca i z goryczą myślał o swojej 
samotności. 

Gdzieś  na  wschód  od  niego,  wzdłuŜ  wybrzeŜa,  przesuwał  się  niewielki 

czerwony plecak, którego właścicielka takŜe wpatrywała się w Unię łączącą ocean 
z niebem i zastanawiała nad sposobami odróŜnienia wody od piasku. 

background image

W  Morristown,  w  Arkansas,  teŜ  panowała  piękna  pogoda.  Hamak  został 

chwilowo  usunięty  z  otulonej  kwiatami  altany.  Świadkowie  zerkali  ku  sobie  z 
wyraźnym  zakłopotaniem,  a  druhna  nie  bardzo  wiedziała,  co  począć  z  druŜbą, 
który  poświęcał  jej  zdecydowanie  więcej  uwagi,  niŜ  wypadało  w  tych 
okolicznościach. 

Państwo  młodzi  nie  wymagali  od  nikogo  zbyt  wiele.  Pochłonięci  sobą, 

zapomnieli  dosłownie  o  całym  świecie.  Zamiast  powtarzać  tradycyjne  słowa 
małŜeńskiej przysięgi, powiedzieli kilka prostych zdań. 

–  Laro  Jamison,  jesteś  moim  światem.  Słońcem,  w  którym  rosnę,  deszczem, 

który  dodaje  mi  sił  do  Ŝycia,  księŜycem,  który  wypełnia  moje  sny.  Bez  ciebie 
Ŝ

yłbym  jak  na  bezludnej  planecie,  bez  Ŝadnych  pragnień  ani  celów.  JeŜeli 

obdarzysz  mnie  miłością,  to  obiecuję  zawsze  o  nią  dbać  i  odpłacić  ci  za  nią  po 
stokroć. 

–  Masz  moją  miłość,  Tannerze  McNeil.  Razem  będziemy  siać,  razem  chronić 

nasze  uprawy  i  razem  zbierać  plony.  Nie  pragnę  niczego,  prócz  twojej  miłości, 
jeŜeli mi ją dasz, to odpłacę ci wzajemnością i oddaniem i będę stać przy tobie w 
dobrym i złym, przez wszystkie pory roku.