ElizabethBevarly
Sekspodgwiazdami
Tłumaczenie:
Katarzyna
Ciążyńska
ROZDZIAŁPIERWSZY
Naprawdę
nie
chodziło o dziurę w koszuli czy tę drugą,
w spodniach. To wcale nie to najbardziej niepokoiło Hannę
Robinson. Nie chodziło też o plamę z krwi. Widziała gorsze
rzeczy. Najbardziej niepokoiło ją to, jak mało Yeager Novak
przejmował się sześcioma szwami nad paskiem jedwabnych
bokserek. No ale znów, jeśli chodzi o Yeagera, to było do
przewidzenia.NajlepszyklientHannyzarabiałnażycie,igrając
ześmierciąiorganizującpodróżeztegorodzajuatrakcjamidla
innych. Potem przynosił jej do naprawy to, co zostało z jego
ubrań po ostatniej wyprawie, kiedy znów o włos wymknął się
śmierci.
Yeager
stał teraz nad Hanną, która klęczała przed nim
zmiarkąwręce.Swojądrogą,kiedystała,teżnadniągórował.
Odsuwając czarne jak węgiel kosmyki z czoła, spuścił na nią
wzrok.Oczymiałkoloruszafirów.
– Już
nigdy
nie pozwolę, żeby byk tak się do mnie zbliżył –
oznajmił. Przeniósł wzrok ze szwów na brzuchu na zniszczone
ubranienapodłodze.–Tymrazembyłoniebezpiecznieblisko.
Hanna
zdmuchnęła kosmyk włosów, który zasłaniał jej oczy,
ipoprawiłaokulary.
–Wzeszłymroku,kiedyścigałsiępanzbykami,mówił
pan
to
samo.
Zrobiłzaskoczonąminę.
–Naprawdę?
– Tak. Wtedy przyszedł pan do nas po raz pierwszy, bo pana
poprzedni krawiec zapowiedział, że nie chce pana więcej
widzieć, jeśli przyniesie pan do naprawy kolejne z jego
arcydzieł. – Znacząco uniosła brwi. – Tyle że w zeszłym roku
wlipcu,jakbyłpanwPampelunie,uciekłpandokantynyibyk
zdążyłtylkopodrzećpanunogawkęspodni.
– Racja – przyznał, przypominając sobie tamte wydarzenia. –
WtedypoznałemJimenę.Poszłazemnądohotelu,bochciałem
się przebrać. Przez wiele godzin nie wychodziliśmy stamtąd.
Chyba
powinienem
był
wysłać
temu
bykowi
kartkę
zpodziękowaniem.
Choć
Hanna
znała go już rok, Yeager wciąż ją zaskakiwał
szczerymiwyznaniaminatematswegożyciaintymnego.Można
było odnieść wrażenie, że jego życie seksualne jest równie
pełne przygód, co życie zawodowe. Może nawet miał problem
zrozróżnieniemtychdwóchaspektówżycia.
– A przynajmniej
wysłać Jimenie pożegnalnego esemesa –
powiedziała. Starała się mówić rzeczowo, ale nie była pewna,
czyjejtowyszło.
Yeager
uśmiechnąłsię.
–NiechsiępaniniemartwioJimenę.Dostała,
czego
chciała.
Z całą pewnością, pomyślała Hanna, wodząc wzrokiem po
umięśnionymtorsie.YeagerNovakwyglądałjakdziełomistrza.
Ale blizna pozostawiona przez najnowsze szwy znajdzie się
w dobrym towarzystwie różowej blizny nad pępkiem i drugiej,
w kształcie pomarszczonego łuku, po lewej. Przez to swoje
awanturnicze życie Yeager na całym ciele miał blizny.
A ponieważ
wstyd
był mu obcy, podczas przymiarek Hanna
wszystkiejewidziała.
–Więcmyślipani,żedasięuratowaćtękoszulęispodnie?
–
zapytał.
– Spodnie
tak – odparła. – Trzeba je tylko porządnie
wyczyścić.Koszulajestdowyrzucenia.–Zanimzaprotestował,
dodała: – Proszę się nie martwić, panie Novak. Uszyję panu
identyczną.
Rzucił
jej
zirytowanespojrzenie.
–Ile
razy pani mówiłem, żeby zwracała się pani do mnie po
imieniu?
– Wiele razy – odparła. – A ja panu już wiele razy
wyjaśniałam, że pan Cathcart i pan
Quinn mają zwyczaj
zwracaćsiędowszystkichklientówperpanpani.
Szefowie
wymagali też od Hanny, by w pracy nosiła brzydką
fartuchowąsukienkęizwiązanelubupiętewłosy.Jakbyjedyna
kobieta zatrudniona w ich firmie musiała uosabiać powrót do
eryrewolucjiprzemysłowej.
– Tak czy owak – podjęła – dość szybko nauczyłam się, że
trzebazachowywaćwszystkiepanawykrojeizawsze
uciąćdość
materiałunadwiesztuki,kiedyszyjęjedną.
Uśmiechnąłsię
niemal
zniewalająco.
–Iza
topaniąkocham–oznajmił.
Odpowiedziała
mu
uśmiechem.
–Wiem.
Yeager
za każdym razem mówił Hannie, że ją kocha. Kochał
ją za to, że szyła mu ubrania, które tak idealnie pasowały.
Kochał ją za naprawianie tych samych ubrań, kiedy już sądził,
że będzie musiał je wyrzucić. Kochał ją za umiejętność
usuwania plam z krwi, oleju, trawy pampasowej, arabskiej
pastyzbakłażanówisezamu…plam,jakichnormalnyczłowiek
nie ogląda. Ona też kochała Yeagera. Tak samo jak kochała
cannoli, księżycówkę amerykańską i zachody słońca –
z pewnym poczuciem zadziwienia, że takie rzeczy w ogóle
istniejąnatymświecie.
Wróciła
do
mierzeniawewnętrznejdługościnogawki,udając,
żewymagatoodniejnadzwyczajnegoskupienia,choćwistocie
znała wymiary Yeagera na pamięć. Nie ma powodu, by o tym
wiedział, prawda? Czasami dziewczyna po prostu musi coś
zrobić. Zwłaszcza kiedy akurat jest samotna. I to już osiem
miesięcy.Żadenzjejchłopakówniemiałtakatletycznegociała
aniniepachniałwiatremwkanionie.
–ByłapaniwHiszpanii,Hanno?
–spytał.
–Przezjakiśczasmieszkałamwokolicy
zwanejHiszpańskim
Harlemem – odparła, zapisując długość wewnętrznej nogawki
nagrzbieciedłoni.Potemuniosłamiarkędojegotalii.–Tosię
liczy?
Zaśmiałsię.
– Nie. Powinna pani pojechać do Hiszpanii. To piękny kraj.
Zdecydowaniewpierwszej
piątcemoichulubionychmiejsc.
Hanna
mogłaby mu powiedzieć, że jej pierwsza piątka to
Queens, Manhattan, Brooklyn, Bronx i Staten Island, gdyż
nigdy nie wypuściła się za granice pięciu gmin Nowego Jorku.
Przez piętnaście z pierwszych osiemnastu lat życia była osobą
nieletniąpodkurateląpaństwa,ichoćwtamtymczasieczęsto
zmieniałamiejscepobytu,nigdynieznalazłasiępozagranicami
miasta.Przezostatniedziewięćlatniemiaładośćpieniędzyna
coś tak niepoważnego jak podróże. To, czego nie wydała na
mieszkaniewSunnysideijedzenie,szłonafirmę,którązaczęła
tworzyć. Podróże mogą poczekać, aż zostanie bożyszczem
nowojorskiegoprzemysłumodowego.
– Jaka
jest pozostała czwórka pana ulubionych miejsc? –
spytała.
Zaryzykowałabyipowiedziała,żedlaczłowieka,któryzarobił
miliard dolarów na organizowaniu ekstremalnych wakacji dla
innych samców alfa, Sunnyside i Hiszpański Harlem zapewne
niezdobyłybywystarczającejliczbypunktów.
Yeager
niezastanawiałsięnadodpowiedzią.
–NowaZelandia,Słowenia,ChileiIslandia.Ale
proszęmnie
spytaćjutro,listamożeuleccałkowitejzmianie.
Hanna
zapisałaostatniewymiarynagrzbieciedłoniiwsunęła
ołówek na miejsce, czyli do koka, który nosiła w pracy.
Wyprostowała się, Yeager wciąż nad nią górował. Cóż, skoro
miała
metr
pięćdziesiąt
siedem
centymetrów
wzrostu,
większośćludzibyłaodniejwyższa.
– Gotowe – oznajmiła i niechętnie dodała: – Może się
pan
ubrać.
Skinąłgłowąwstronęleżącychnapodłodzeubrań.
–Dzięki,że
pani
siętymzajmie.
–Niemasprawy.Alewiepanco,zaoszczędziłbypanmnóstwo
pieniędzy,gdybywytrzymałpanczasemwNowym
Jorkudłużej
niżparętygodni.
– Nigdzie nie jestem w stanie wytrzymać dłużej niż parę
tygodni – odparł. – I nie
będę przepraszał za to, że lubię
przygody.
Hanna
nigdy by go o to nie prosiła. Nie wyobrażała sobie
Yeagera siedzącego za biurkiem i stukającego w klawisze albo
stojącego przy taśmie w fabryce i przykręcającego śrubki. To
całkiem jakby poprosić Supermena, żeby zatrudnił się jako
parkingowy.
–Mówiętylko,żeby
pan
nasiebieuważał.
Wzdrygnąłsię.
– To
są ostatnie słowa, które ktoś taki jak ja ma ochotę
usłyszeć.
Ale
były to też słowa, którymi kierowała się Hanna. Nie, nie
żyła w ciągłym lęku. Nie przetrwałaby dzieciństwa ani lat
dojrzewania w cudzych domach, gdyby była zastraszona
i nieśmiała. Ale po niemal dekadzie samodzielności stworzyła
sobieżyciespokojneibezpieczne,istarałasiętegoniezepsuć.
Och, błoga przewidywalność. Rozkoszna stabilizacja. Och,
szacowne bezpieczeństwo. Dorastając, nie wiedziała, co to
znaczy.Zanicniezaryzykowałabyutratytegoteraz.
–Spodnieikoszula
będągotowezatydzień–oznajmiła.
Yeager
wsunął ręce do rękawów szarej lnianej koszuli, którą
uszyładlaniegoHanna,izacząłjązapinać.
– Świetnie. Akurat na mój wyjazd do Gansbaai. Południowa
Afryka – wyjaśnił, zanim zapytała. – Zabieram grupę na
nurkowaniewklatce,zwielkimi
białymirekinami.
– No oczywiście. Bo po tym, jak wielki byk o mały włos
nie
załatwiłpananaśmierć,czemuniemiałbypanzaryzykować,że
przegryziepananapółogromnyrekin?
Znówsięuśmiechnął.
– Później wybieram się do Nunavut z dwoma
kumplami,
będziemysięwspinaćnaMountThor.
–Bardzo
bymchciałazobaczyćpańskipaszport,panieNovak.
Musibyćgrubyjakksiążka.
–Tak,toprawda.Jak„HarryPotteriZakon
Feniksa”.
A historie, które mógłby opowiedzieć, były
pewnie
równie
fantastyczne.
– Cóż, dobrej zabawy – powiedziała. – Ja będę siedziała
w domu, inwentaryzowała próbki materiału i porządkowała
szpulki.
Posłał
jej
ostatni uśmiech i sięgnął po czarne spodnie, także
uszyteprzezHannę.
–Ipani
mówi,żejaprowadzęniebezpieczneżycie.
Zadzwonił
dzwonek
nad wejściem, Hanna odwróciła się
wstronędrzwi.
– Przepraszam – rzuciła, wychodząc z przymierzalni. – Kwit
będzieczekałwkasie,jak
będziepangotowy.
Gdy
tylkowyszłazprzymierzalni,YeagerNovakwróciłmyślą
do pilniejszych spraw. Kiedy człowiek zarabia na życie,
organizując ekstremalne wyprawy dla bogatych ludzi, trzeba
planować czasami lata naprzód. Musiał wziąć pod uwagę
miliony różnych kwestii – kulturę i politykę danego kraju,
potencjalne zagrożenia, klimat, a także to, ile osób będzie
musiał
przekupić,
by
uzyskać
wszystkie
wymagane
pozwolenia…
Lista
nie miała końca. A on zawsze sam testował pakiety
turystyczne, które później proponował klientom, by mieć
pewność,żenienaraziichżyciaizdrowia.
Cóż, w każdym razie nadmiernie nie narazi. Bo tu przecież
chodziłooryzyko.
Zawiązał krawat, wziął skórzaną kurtkę i ruszył do kasy.
Jasnowłosa Hanna stała pochylona nad bloczkiem i pisała coś
starannie.Kilkaniesfornychkosmykówwymknęłosięzjejkoka.
Miło wiedzieć, że istnieje jakaś jej część, która pragnie się
uwolnić z tego sztywnego kostiumu, pomyślał. Nigdy nie
spotkałnikogobardziejzasadniczegoodHanny…Niepamiętał
jejnazwiska.
Tymczasem
Hanna, jakby słyszała jego myśli, podniosła
wzrok. Jej srebrnoszare oczy patrzyły na niego znad czarnych
okularów.Miałapiękneoczy,musiałjejtooddać.Unikogonie
widział takiej barwy. Ale reszta… Bezkształtny fartuch, który
ukrywałjejkobiecość,ajeślisięwogólemalowała,ontegonie
dostrzegał.
Domyślałsię,że
Hanna
jest typem dziewczyny z sąsiedztwa,
atoniebyłjegotyp.Lubiłzniąrozmawiać.Byłabystraimiała
poczuciehumoru.Iszyłamuświetneubrania.Niemiałpojęcia
oszyciuaniomodzie,alepotrafiłdocenićdobrąpracę.Hanna
jakjejtamzdecydowaniebyłamistrzyniąwswymzawodzie.
–Zatydzień–powtórzyła,odrywająckwitzbloczku.
–Dziękuję–odrzekł.–Czybyłobymożliwe,żebyuszyłapani
drugątakąsamąkoszulęwtym
czasie?Nawszelkiwypadek?–
Zanim zaprotestowała, bo wiedział, że tak będzie, dodał: –
Zapłacędodatkowestodolarów.
Przygryzła wargę z namysłem, co było – o dziwo – odrobinę
zmysłowe.
–Nie
wolnomiprzyjmowaćnapiwków.
–Niech
panidaspokój.NiewidzętuLeaaniMonty’ego.
–PanCathcartpojechałnazakupydoLondynu–oznajmiła.–
Apan
Quinnjestnalunchu.
–Wtakimrazieoniczym
niebędąwiedzieć.
Westchnęła
jak
ktoś, kto wie, że łamie zasady, ale bardzo
potrzebuje pieniędzy. Yeager był zaintrygowany. Na co może
potrzebowaćpieniędzyHanna,tenwzórwszelkichcnót?
Zwyraźnąniechęciąpowiedziała:
– Nie mogę. Przykro mi. Po prostu nie mam na to czasu,
jesteśmy zawaleni pracą. – Zaraz potem dodała: – Ale znam
krawcową,którapracujewdomu.Jest
bardzodobra.
Yeager
pokręciłgłową.
–Nie,ufam
tylkopani.
– Nie
rozumie mnie pan. Gwarantuję, że będzie pan
zadowolony.Znamjąbardzodobrze.
–Ale…
–Możnapowiedzieć,żeonaija
tojednaosoba.Jeślirozumie
pan,comamnamyśli.
Spojrzała
na
niego znacząco. Po chwili Yeager pojął. Hanna
byłatąkrawcową,którapracujewdomu.
–Rozumiem.
– Jeśli poszuka pan na Craigslist powiedzmy „krawcowej
z Sunnyside”, wyskoczy panu pierwsza. Niech pan spyta, czy
uszyjepanukoszulęprzeztydzieńzatęsamącenę,którąpłaci
pantutaj,aja
gwarantuję,żesięzgodzi.
Yeager
wyjąłzkieszenitelefoniposzukałCraigslist.Powinien
byłzgadnąć,żeHannamieszkawSunnyside.TaczęśćNowego
Jorku
najbardziej
przypomina
małomiasteczkową
prowincjonalnąAmerykę.
–Znalazłempanią–odrzekł.
Hanna
zmarszczyłanos.
–To
znaczyznalazłemją.
– Niech
pan jej wyśle mejla. Jestem pewna, że odpowie, jak
wrócidziśdodomu.
Pisząc
bez
zwłoki,powiedział:
–Świetnie,dzięki.
– Ale będzie pan musiał odebrać koszulę u niej w domu
–
oznajmiła.–Niemożejejtudostarczyć.
–Nie
masprawy.
Wysłał mejla, a potem schował telefon do kieszeni, z drugiej
zaś wyjął portfel. Wyjął pięć dwudziestek z dziesięciu, które
zawsze miał przy sobie, i położył je na blacie. Hanna szeroko
otworzyłaoczy,aledyskretnieschowałapieniądzedokieszeni.
–Nie
chcepanzaczekać,ażotrzymapandodatkowąkoszulę?
Potrząsnąłgłową.
–Ufam
pani.
–Dziękuję.
– Nie, to
ja dziękuję, to była moja ulubiona koszula. Miło
będzie mieć taką samą. Co nie znaczy, że zamierzam pozwolić
rekinom dobrać się do moich ubrań, ale nigdy nie wiadomo,
kiedyspotkamdrugąJimenę.
Skinęła głową, a on był dość pewny, że nie skinęła ze
zrozumieniem. Ktoś taki jak ona pewnie nie wdałby się
w przelotny namiętny romans. Niezależnie od tego, jak piękne
miałaoczyijakzmysłowoprzygryzaławargę.Hanna,byłotym
przekonany,umawiałasięnarandkiwyłączniezpodobnymido
siebie,uczciwymiiprostolinijnymimężczyznami.
–Do
zobaczeniazatydzień–powiedział,unoszącrękę.
Kiedy
szedłdodrzwi,usłyszał,jakzanimzawołała:
– Dobrego dnia, panie Novak. I proszę się rozejrzeć,
zanim
przejdziepanprzezulicę.
Tydzień później – w dniu, kiedy Yeager miał odebrać nową
koszulę, Hanna była w pomieszczeniu na tyłach Cathcart
iQuinn,zbierającresztkimateriałów,któremiałazabraćzsobą
dodomu.Pozostalipracownicyjużwyszli,aonaliczyłaminuty
do zamknięcia, kiedy dzwonek nad drzwiami oznajmił
pojawieniesiękolejnegoklienta.
Znadzieją,że
to
ktoś,ktochcetylkoodebraćjakąśpoprawkę,
ruszyładodrzwi.
Nie
rozpoznała mężczyzny, który stał przy kasie, ale jego
szyty na miarę garnitur wyglądał na dzieło Paola Aponte.
Mężczyznamiałkrótkoostrzyżonewłosy,oczychłodneibystre,
auśmiechraczejobojętny.
– Dzień dobry – powiedziała Hanna, podchodząc do niego. –
Wczym
mogępomóc?
–HannaRobinson?–spytał.Zdziwienie,żejąznamusiałobyć
widocznenajejtwarzy,gdyższybkododał:–NazywamsięGus
Fiver. Z kancelarii Tarrant, Fiver i Twigg z Manhattanu.
Zajmujemysięsprawamispadkowymiitestamentami.
Jego
odpowiedź wzbudziła w niej tylko większe zdumienie.
Nie spisała testamentu, nie znała nikogo, kto mógłby jej coś
zapisać. Nie miała rodziny i dlatego jako trzylatka po śmierci
matki trafiła do rodziny zastępczej. I chociaż w tamtym czasie
Hannaniedoświadczyławielkiejtraumy,nigdyteżniepoznała
nikogo, kto mógłby ją uczynić swą spadkobierczynią. Nie było
powodu, by prawnik znał jej nazwisko czy wiedział, gdzie
pracuje.
–Tak
–odparłaostrożnie.–JestemHannaRobinson.
Gus
Fiver uśmiechnął się jakby szczerzej. W ciągu kilku
sekund z prawnika z Manhattanu zamienił się w chłopaka
zsąsiedztwa.Hannapoczułasiętrochęlepiej.
–Doskonale.–
Nawet
jegogłoszabrzmiałjakbycieplej.
–Przepraszam,ale
skądpanmniezna?
– Moja kancelaria szuka pani od początku roku. Jeden
znaszych
klientówszukałpanidużodłużej.
–Nie
rozumiem.Czemuktośmiałbymnieszukać?Zwłaszcza
żenietaktrudnomnieznaleźć.
Nie
odpowiedziałjej,tylkospytał:
–Dorastałapanigłówniewrodzinach
zastępczych,prawda?
Hanna
była tak zaskoczona, że Fiver zna jej życiorys – znało
gowyłącznieparujejprzyjaciół–żetylkokiwnęłagłową.
– Została pani umieszczona w rodzinie zastępczej w wieku
trzechlat,oile
wiempośmiercipanimatkiMaryRobinson.
Zdenerwowałasię,żeznał
takie
szczegółyzjejprzeszłości.
–Tak
–odparłaautomatycznie.
– Pamięta
pani
swoje wcześniejsze życie, przed śmiercią
matki?
–PanieFiver,oco
właściwiechodzi?
–Proszęodpowiedzieć,
pani
Robinson.
Hanna
zazwyczajnieopowiadałaosobieludziom,jeśliichnie
znała bliżej, a nawet wtedy przełamanie pewnych barier
zajmowało jej trochę czasu. Ale Gus Fiver miał w sobie coś
takiego, że wydawał się godny zaufania. Do pewnego stopnia,
rzeczjasna.
Azatem
zaczęła:
–Mamniewielewspomnień,dośćmglistych.Wiem,żemama
była księgową w firmie świadczącej usługi spawalnicze na
StatenIslandiżetammieszkałyśmy,kiedyzmarła.Alewiemto
stąd, że mi o tym powiedziano. Wszystko, co mama posiadała,
zostało sprzedane po jej śmierci, a z tego, co zostało z jej
majątku, utworzono fundusz powierniczy, z którego mogłam
korzystać
po
ukończeniuosiemnastegorokużycia,kiedyjużnie
byłambeneficjentkąopiekispołecznej.
Co
prawda nie była to znaczna suma, ale pozwoliła Hannie
rozpocząć samodzielne życie bez wielkiego stresu, i za to była
ogromniewdzięczna.
– Czy
to po matce odziedziczyła pani oczy? – spytał Fiver. –
Niechcębyćzbytpoufały,alemająnaprawdęniezwykłykolor.
Hanna
słyszała dość uwag na temat swoich wyjątkowych
oczu,nawetodcałkiemobcychludzi,więcjużnieuważałajeza
zbytpoufałe.
–Nie
–odparła.–Mamamiałaniebieskieoczy.
–Więcpamięta
pani,jak
wyglądała?
Hanna
pokręciłagłową.
– Nie, ale mam zdjęcie mamy, które jeden z pracowników
socjalnych był tak miły oprawić i mi
je podarować, kiedy
znalazłamsiępodichopieką.Zachowałamje.
Ta
wiadomośćbardzozainteresowałaFivera.
–Ma
jepaninadal?
– Owszem. – Hanna wyjęła zdjęcie z ramki, kiedy
była dość
duża, by mieć własny portfel, ponieważ chciała nosić je przy
sobie.
Było
jedynym
dowodemistnieniajejmatki.
–Mogę
je
zobaczyć?–spytał.
Już chciała odmówić,
ale
przeklęta ciekawość wzięła górę.
Byłazaintrygowana,dokądprowadzitarozmowa.
–Mamjewportfelu
–odparła.
Sięgnęła
po
torebkę, którą trzymała pod ladą, i z kieszonki
portfelawyjęłazdjęcie,lekkozgniecioneipodniszczone.Podała
jeFiverowi.Byłoprawdopodobniewyciętezwiększegozdjęcia,
pokazywało jej matkę od piersi w górę, razem z ramieniem
osoby,którasiedziałaobokniej.
–Apani
ojciec?–spytałFiver,przyglądającsięfotografii.
–Nieznałamgo–odparła.–Namoimświadectwieurodzenia
widnieje nazwisko Robert Williams, ale wie pan, ilu jest
Robertów Williamsów w samym
Nowym Jorku? Nikt do niego
niedotarł.Pozamamąniemiałamżadnejrodziny.
Fiver
oddałjejzdjęcie.
– Szukaliśmy
pani, pani
Robinson, ponieważ mamy klienta,
którego majątkiem zarządzamy od dnia jego śmierci, cały ten
czas poszukując jego najbliższego krewnego. Naszym zdaniem
możepanibyćjedynąspadkobierczyniąnaszegoklienta.
–Zprzykrościąmuszę
pana
rozczarować, panie Fiver, ale to
niemożliwe. Gdyby mama miała rodzinę, władze znalazłyby ją
dwadzieściapięćlattemu.
Fiver
otworzył teczkę i przeglądał jej zawartość, w końcu
wyjąłzdjęcieipokazałjeHannie.Tobyłotosamozdjęciematki,
które nosiła przy sobie całe życie, tyle że było całe, na tym
zdjęciubyłteżjasnowłosymężczyznaosrebrnoszarychoczach.
Cojeszczebardziejzaskakujące,dzieckootymsamymkolorze
włosówioczu,comężczyzna,siedziałonakolanachjejmatki.
Hanna
gwałtownie podniosła wzrok na Fivera. Nie miała
pojęcia,copowiedzieć.
– To zdjęcie Stephena i Alicii Linden ze Scarsdale w stanie
Nowy Jork – oznajmił. – Dziecko na zdjęciu to ich córka
Amanda. Pani Linden i Amanda
zniknęły niedługo po tym, gdy
zrobionotozdjęcie.
W głowie
Hanny
rozległ się ostrzegawczy dzwonek. Skąd
Fiver ma to właśnie zdjęcie jej matki? Czy to ona jest tym
dzieckiemnakolanachmatki?Czytenmężczyznatojejojciec?
Cosię,dodiabła,dzieje?
–Nie
rozumiem–wykrztusiła.
–Pewnegodnia,kiedyStephenLindenbyłwpracywmieście
– podjął Fiver – Alicia z dziesięciomiesięczną Amandą wyszła
z domu, nie zabierając z sobą
niczego
oprócz ubrań, które
miałanasobie.
Urwał
na
moment,jakbyuważniedobierałsłowa.
– Jak wskazują różne źródła, Stephen Linden nie był łatwym
człowiekiem. Źle traktował żonę. Alicia bała się o własne
bezpieczeństwo i bezpieczeństwo córki, ale rodzina męża była
bardzo wpływowa i Alicia obawiała się, że powstrzymają ją
przedopuszczeniemmęża.Azatemzgłosiłasiędoorganizacji,
która pomagała maltretowanym kobietom, załatwiała im nowe
dokumenty i dawała niewielką sumę pieniędzy. Z pomocą tej
organizacji Alicia i Amanda Linden ze Scarsdale rozpoczęły
noweżyciejakoMaryiHanna
RobinsonzeStatenIsland.
Hannie
kręciłosięwgłowie.Słyszała,comówiFiver,alenie
dokońcatodoniejdocierało.
– Ja…
przepraszam, panie
Fiver, ale… Mówi pan, że nie
jestem osobą, za którą się uważam? Że moje życie powinno
wyglądaćinaczej?Że…
Nagle
dogłowywpadłajejpewnamyśl.
–Czy
mójojciecżyje?–zapytałacicho.
Fiver
spoważniał.
– Nie, przykro
mi. Zmarł prawie dwadzieścia lat temu. Nasz
klient, który rozpoczął poszukiwania, był pani dziadkiem ze
strony ojca. – Urwał na moment. – Nazywał się Chandler
Linden.
Gdyby
w płucach Hanny pozostało choć trochę powietrza,
pewnie wydałaby stłumiony okrzyk. Wszyscy w Nowym Jorku
wiedzieli, kim jest Chandler Linden. Jego przodkowie
w zasadzie zbudowali to miasto, a w chwili śmierci nadal był
właścicielemsporejjegoczęści.
Choć
nie
miała pojęcia, jakim cudem to zrobiła, Hanna
powiedziała:
–Chandler
Lindenbyłmiliarderem.
Fiver
skinąłpotakującogłową.
– Owszem, pani
Robinson. Pewnie chce pani już dzisiaj
zamknąćzakład.Mamywielesprawdoomówienia.
ROZDZIAŁDRUGI
Yeager Novak właściwie jeszcze nigdy nie był w Queens.
Teraz też nie powinien się tu znaleźć. Jego asystentka Amira
miała odebrać od Hanny jego koszulę. Ale tego popołudnia
wezwałyjąpilnesprawyrodzinne,więcYeagerzapewniłją,że
sam poradzi sobie ze wszystkim, co zostało jeszcze do
załatwienia,nieświadomy,żechodzimiędzyinnymiowycieczkę
doQueens.
Metrem, którym nieczęsto podróżował. A w zasadzie nigdy.
O tej porze dnia metro było jednak najszybszym środkiem
komunikacji,aonmusiałjaknajszybciejwracaćnaManhattan.
Kiedy jednak szedł Greenpoint Avenue w stronę 44 Ulicy,
jakośniebyłwstaniesięspieszyć.Queensbardzoróżnisięod
Manhattanu – mniej tam szalonej gonitwy i pośpiechu.
Zwłaszczapodkoniecdniapracy.
Słońce wisiało nisko na niebie, malując ceglane budynki
odcieniami złota i bursztynu. Pracownicy sklepów wywieszali
nadrzwiachtabliczkę„Zamknięte”.Baryikawiarnierozkładały
tablice reklamowe ze specjalnościami wieczoru wypisanymi
kolorową kredą. Ludzie na ulicy uśmiechali i pozdrawiali
Yeagera.
Czuł się, jakby cofnął się w czasie, co obudziło w nim chęć
zwolnienia kroku. Sąsiedztwo Hanny było bardziej urocze, niż
sobiewyobrażał.
Nie znosił takich miejsc. Przynajmniej zazwyczaj. A jednak
urokSunnysidebyłmniejodpychający.
Mimowszystkoudusiłbysiętutaj.Cicho,przytulnie,rodzinnie
i przyjaźnie. Czemu zdrowa, młoda kobieta o pięknych
srebrnoszarych oczach i zaskakująco zmysłowym sposobem
przygryzaniawargimieszkawtakiejokolicy?Coprawdanicmu
dotego.Ajednaksiędziwił.
Jej mieszkanie znajdowało się na drugim i ostatnim piętrze
jednegozceglanychdomów,nadmałymsklepikiem.Zadzwonił
domofonemiprzedstawiłsię,aHannamuotworzyła.Nagórze
byłotrojedrzwi.Hannapowiedziała,żejejsąoznaczoneliterą
B,alezanimzapukał,otworzyła.
Nie przypominała kobiety, którą znał z zakładu Cathcarta
i Quinna. Zniknęły okulary w czarnych oprawkach, włosy
opadały jej luźno na ramiona. Bezkształtny fartuch zastąpiły
szortyiczerwonakoszulkabezrękawów,związanywtalii.Choć
była niewysoka, miała zadziwiająco długie nogi, a paznokcie
ustópczerwieńszeniżkoszulkę.
Jednak tym, co najbardziej go zmyliło, był wyraz jej twarzy.
Zawsze widział ją chłodną i opanowaną. Teraz wyglądała na
zdenerwowaną.
–Hanna?–spytałdlapewności.
– Tak, witam. – Sądząc z tonu głosu, była bardziej
zdenerwowana,niżwskazywałanatojejmina.–Przepraszam.
Zapomniałam,żepandzisiajwpadnie.
–Mojaasystentkaniewysłałapanimejlazpotwierdzeniem?
– Wysłała, ale dzisiaj… – Potrząsnęła głową. Sprawiała
wrażenie rozkojarzonej. – Dostałam… dziwne wiadomości. Ale
panakoszulajestgotowa–dodałaszybko.–Jatylko…
Wzięła głęboki oddech. Nadal wyglądała, jakby myślami
przebywałatysiącekilometrówdalej.
–Zapomniałam,żepanprzyjdzie.Proszęwejść.
Otworzyła szerzej drzwi i się cofnęła. Całe szczęście, bo
pomieszczenie, do którego wszedł, było właściwie wnęką
i ledwie mieściło ich dwoje. Kiedy ruszył dalej, Hanna
przecisnęłasięobokniego,byzamknąćdrzwi.
Towtedyzauważyłcoś,czegodotądniedostrzegał.Pachniała
malinami.Dojrzałymimalinami.
Kolejny krok naprzód i znalazł się w mieszkaniu, które nie
byłowielewiększeniżtawnękaiskładałosięchybazjednego
pomieszczenia. Szukał wzrokiem drzwi do innych pokoi, ale
dojrzał tylko jedne, zapewne do łazienki. Kuchnia była
wciśniętawkolejnąwnękęobokjedynegooknazwidokiemna
budyneknasąsiedniejulicy.
Mieszkanie było urządzone ze starannością, ale składało się
ztego,coniezbędnedożyciaorazpracykrawcowej–maszyny
do szycia, deski do prasowania, trzech manekinów, stert
materiałówimetalowegowieszaka,naktórymwisiałyubrania.
–Pewniemojemieszkaniejesttrochęmniejszeniżpańskie?–
zauważyła,jakbyczytałamuwmyślach.
Trochę mniejsze? Jej mieszkanie było mniejsze niż jego
sypialnia.
–Trochę–odparłznamysłem.
Hanna znów przecisnęła się obok niego, zostawiając za sobą
zapach świeżych malin. Podeszła do wieszaka na kółkach. Na
małym stoliku obok dwuosobowej sofy Yeager zauważył do
połowyopróżnionąbutelkęwina.
Pomyślał, że może zakłócił romantyczny wieczór – drzwi
łazienkibyłyzamknięte–apotemdojrzałprawiepustykieliszek
stojącyobokbutelki.
–Chcepanprzymierzyć?–zapytała.–Nawszelkiwypadek?
Pomyślał, że to dobry pomysł, skoro za dwa dni wylatuje do
Południowej Afryki i nie będzie czasu, by Amira przywoziła
koszulę do poprawek. Prawdę mówiąc, nie był pewien, czy ma
ochotę wychodzić od Hanny, patrząc na to wino, na jej
zdenerwowanąminę…najejodsłonięteciało.
–Tak,nawszelkiwypadek–odparł.
Zdjęła z koszuli pokrowiec i podała mu ją do przymiarki.
Odniósłwrażenie,żejakbysięuspokoiła.Dopierogdypodszedł
bliżej,zobaczyłwjejoczachpanikę.
Było jasne, że coś ją dręczy. Powiedział sobie, że to nie jego
sprawa. Mimo to nie mógł się nie zastanawiać. Kłopoty
zchłopakiem?Problemyrodzinne?Kłopotywpracy?Niconiej
niewiedział.
Niepowiniensiętyminteresowaćaniprzejmować.Nigdynie
troszczyłsięspecjalnieonic,cogoniedotyczyło.Atymczasem
zainteresowałsięHanną.
– Przepraszam – powiedziała, gdy wsunął rękę do rękawa –
ale materiał nie jest identyczny jak oryginalny. Nie mogłam
wykorzystać tego, z czego szyjemy w pracy, a ten jest
zPortugalii.Mamnadzieję,żeniemapannicprzeciwkotemu.
Trochętoobniżycenę.
Yeagerniedbałocenę.Dbałojakośćistyl.Możetopłytkie,
ale mężczyzna, który był twarzą „Fortune 500”, musi dobrze
wyglądać.DziękiHanniezawszetakbyło.
–Wporządku–odparł.–Maświetnąteksturę.Podobamisię
bardziej niż ten od Cathcarta i Quinna. Czemu nie wysyłają
paninazakupydoLondynuiPortugalii?
–ProszęspytaćpanaCathcarta–powiedziaławsposób,który
sugerował, że poruszyła ten temat ze swoim pracodawcą
iotrzymałanegatywnąodpowiedź.
–Możetakzrobię–odrzekł,zastanawiającsię,skądtonagłe
pragnienie bycia jej opiekunem. – A może powinna pani
otworzyćwłasnąfirmę.
Hannawskazałanawieszakzubraniami.
–Staramsię.
Yeager podszedł zobaczyć, co Hanna szyje dla innych
klientów.Zezdumieniemprzekonałsię,żewwiększościbyłyto
małeubranka.
–Szyjepanidladzieci?
Zamiast mu odpowiedzieć, wzięła wizytówkę, która leżała
obok maszyny do szycia, i mu ją podała. Wizytówka była
w kolorze lawendy ze słowami „Joey & Kit”, ozdobiona logo
z kangurem i lisem, które dotykają się nosami. Pod spodem
widniało
hasło:
„Zadowolone
ciuszki
dla
szczęśliwych
dzieciaków”. Na samym dole był adres strony internetowej
iadresmejlowy.
–Topanifirma?–spytał.
Kiwnęłagłową.
– Spółka typu S z własną nazwą i logo. Drobna działalność
gospodarcza.
–Czemuakuratubraniadladzieci?Wydajesię,żeodzieżdla
dorosłychbyłabybardziejdochodowa.
–Owszem–przyznała.
Czekał,ażHannatorozwinie,alemilczała.
– Proszę się odwrócić, żebym się upewniła, czy zaszewki
ztyłusąrówne–powiedziaławkońcu.
Kiedy spełnił jej prośbę, stał twarzą do okna. Nie wiedział
czemu, ale naprawdę go martwiło, że Hanna ma tylko jedno
okno,przezktóremożepatrzećnaświat.
Z
jego
mieszkania
w
West
Chelsea
roztaczał
się
panoramiczny
widok
na
Manhattan
i
rzekę
Hudson,
wwiększościpomieszczeńmiałoknasięgającegoodpodłogido
sufitu,takżewdwóchztrzechłazienek.
Co prawda nie spędzał w domu wiele czasu, ale z biura
wdzielnicyFlatirontakżemiałzapierającydechwpiersiwidok
na miasto. Nieważne, gdzie przebywał, zawsze dbał o to, żeby
miał na co patrzeć. Szczyty gór znikały w chmurach, sawanna
rozpływała się na horyzoncie, na nocnym niebie oceany
spotykałysięzgwiazdami.
Jedną z najlepszych rzeczy w jego podróżach były widoki.
Hanna mieszkała w ciasnym pokoju z jednym oknem, które
wychodziłonainnybudynek.
–Zwyklenierobięzaszewekwmęskichkoszulach–odezwała
się.–Alepanjesttakzbudowany…
Yeager powiedział sobie, że tylko sobie wyobraził pełne
aprobatywestchnienieHanny.
–Takczyowak–podjęła–myślę,żejestdobrze.
Przeciągnęłarękąwzdłużjegoplecówzjednejstrony,potem
z drugiej, wygładzając szwy. Ten gest nie był w żaden sposób
erotyczny, był wprawny i profesjonalny. Mimo to przyspieszył
mupuls.
Potem stanęła przed nim, raz jeszcze mu się przyjrzała
ioznajmiła:
–Jestpangotowy.
To była jedna z jego ulubionych fraz Hanny. O dziwo, w tym
momencie nie miał ochoty się stąd ruszać. Nadal wyczuwał
wHanniecośniezwyczajnego.
Nie widział jej dotąd w takim stanie. Tego wieczoru była
wyraźnieprzygnębiona.
Zanimsobieuświadomił,corobi,spytał:
–Wszystkowporządku,Hanno?
Spojrzała na niego z paniką. Otworzyła usta, by mu
odpowiedzieć, a jednak milczała. To była wyraźna wskazówka,
żecośjestnietak.Hannienigdyniebrakowałosłów.Należała
doludzi,którzymająnawszystkoodpowiedź.
– Wydaje mi się, że dziś wieczorem nie jest pani sobą –
ciągnąłniezrażony.
Przez chwilę wyglądała, jakby miała zaprzeczyć. Potem się
przygarbiła.
– Chodzi o te wiadomości, które pani dziś otrzymała? –
dopytał.
Kiwnęłagłową,niepatrzącnaniego,wbiławzrokwpodłogę.
Nigdy tego nie robiła. Była jedną z najbardziej bezpośrednich
osób, jakie znał, zawsze patrzyła rozmówcy w oczy. To była
jednazrzeczy,któretakwniejlubił.
–Jakietowieści?
Zawahała się, wciąż unikając jego wzroku. W końcu
oznajmiła:
–Takie,któremogąnietylkozmienićmojąprzyszłość,aleteż
potwierdzają, że moja przeszłość mogła być duża lepsza niż
była.
–Obawiamsię,żenierozumiem.
Zaśmiałasiędośćgorzko.
–Znamtouczucie.
Może wino podziałało na nią mocniej, niż sądził. Pewnie
powinien
porzucić
ten
temat
i
zapłacić
za
koszulę.
Zdecydowaniepowinienzbieraćsiędowyjścia.
Zamiasttegozapytał:
–Chcepaniotymporozmawiać?
Podniosła wzrok i popatrzyła mu w oczy… przez sekundę.
Potem uniosła ręce i zasłoniła te swoje piękne oczy. Jej wargi
zadrżały.Pociągnęłanosem.
Yeagerzrozumiał,żemaproblem.PłaczącaHannatojeszcze
gorsze niż Hanna spanikowana. Panika w końcu mija. Za to
smutek…
Smutekmożetrwaćwnieskończoność.Niktniewiedziałtego
lepiejodniego.
A jednak Hanna nie zaczęła płakać. Otarła oczy grzbietem
dłoni i objęła się w pasie. Teraz wyglądała na jeszcze bardziej
zagubioną. Yeager poczuł ucisk w piersi, sam nie wiedział
dlaczego. Ledwie ją znał. Ale nie lubił widzieć ludzi w takim
stanie.
–Jasnygwint,czychcęotymporozmawiać?–zaczęłacicho.–
Niemamzkimporozmawiać.
To powinno być dla niego hasłem do wyjścia, póki jeszcze
miałszansę.Ostatniąrzeczą,najakąmiałczas–jakiejpragnął
– było wysłuchiwanie opowieści kobiety, której nazwiska nie
znał, o problemach, które zmieniły jej życie. Musi wyjść. Za
sekundę.
Zapięć,cztery,trzy…
–Niechmipanidaminutę,żebymsięprzebrał–poprosił,nie
rozumiejąc, co w niego wstąpiło. – A potem mi pani o tym
opowie.
Kiedy zmieniał koszulę, Hanna przysiadła na skraju kanapy,
zastanawiającsię,cosięwłaściwiedzieje.
Dopiero co robiła przymiarkę koszuli i prawie zapomniała
o rewelacjach Gusa Fivera. A chwilę potem Yeager zaoferował
jejramię,naktórymmogłasięwypłakać.
Nie, nie będzie płakać na jego ramieniu. Nie chciała mu
zniszczyć koszuli. Ale była wdzięczna, że postanowił jeszcze
zostać. W życiu nie czuła się tak samotna jak przez parę
ostatnichgodzin.
Zgodnie z radą Fivera zamknęła wcześniej zakład, a potem
siedziała z nim niemal przez godzinę. Fiver zapoznał ją ze
szczegółami
jej
nowej
sytuacji.
Były
to
najbardziej
oszałamiającewieści,jakiekiedykolwiekusłyszała.
Po powrocie do domu szukała w internecie informacji na
temat swojej nowo odnalezionej rodziny i rozważała to
wszystko,czegosiędowiedziała.MożektośtakijakYeager,kto
nie jest w sprawę osobiście zaangażowany, spojrzy na to
obiektywnieiporadzijej,comadalejrobić.
Przyglądałamusię,kiedyzmieniałkoszulę.Wmieszkaniutej
wielkości nie było wielu rzeczy godnych uwagi. Zresztą nawet
gdyby otaczały ją freski z Kaplicy Sykstyńskiej, Yeager i tak
przyciągałbyjejwzrok.
Poraztrzecidolałasobiewina,gdyżdwawypitejużkieliszki
wcalejejnieuspokoiły.
– Napije się pan? – spytała, uświadamiając sobie
poniewczasie,żekiepskazniejgospodyni.
Przypomniała sobie też, że kupiła to wino w sieciowym
sklepie Duane Reade w drodze do domu. Raz jeszcze
przeczytała naklejkę, gdy odstawiała butelkę na stół. Chateau
Yvette miało pasować do pizzy i pieczeni wołowej. Pewnie nie
była to marka, którą Yeager kupował. Ale teraz trudno było
wycofaćpropozycję.
–Bardzochętnie–odparł,kiedyzapiąłkoszulę.
Hanna przyniosła z kuchni drugi kieliszek i napełniła go.
Yeager usiadł, zajmując większą część dwuosobowej kanapy.
KiedyHannausiadła,dotykalisięudami.
Podała mu kieliszek. Wypiła spory łyk wina i skrzywiła się.
Dotąd nie czuła, że wino nie należy do najlepszych. Pewnie
dlatego, że w głowie miała jedno pytanie: O mój Boże, co ja
terazzrobię?
–Więcocochodzi?–zapytał.
Wzięła głęboki oddech. Wciąż była rozedrgana, czuła się tak
od chwili, kiedy Gus Fiver wyjawił jej rewelację na temat
Chandlera Lindena. Nic tak nie przyspiesza człowiekowi tętna
i pracy synaps mózgowych jak perspektywa odziedziczenia
miliardów.
JeśliHannajeodziedziczy.
Odetchnęłaizapytała:
–SłyszałpanofirmieprawniczejTarrant,FiveriTwigg?
–Toznanakancelaria.Majądużozamożnychklientów.
– No więc dziś po południu miałam spotkanie z jednym
zpartnerów.
Yeagernieukryłzdziwienia,żektośtakijakonamógłbymieć
kontakt z tak wpływową kancelarią, choć wyraźnie się starał.
Hannadoceniłajegowysiłek.
Nie miała żadnego problemu z tym, że należy do klasy
pracującej, nie wstydziła się lat spędzonych w rodzinach
zastępczych. Nawet jeśli nieczęsto rozmawiała o swojej
przeszłości, niczego nie ukrywała, nie żałowała też tego, jak
teraz wygląda jej życie. Radziła sobie nieźle i była z tego
dumna.
Mimotoodparła:
– Wiem. To nie moje sfery towarzyskie. Ale to oni
skontaktowalisięzemną.
–Wsprawie?
– Wszystko wskazuje na to, że jestem nowojorską
odpowiedniczkąrosyjskiejWielkiejKsiężnejAnastazji.
Teraz Yeager wyglądał na zdezorientowanego. Postarała się
zatemwyjaśnićsytuacjęnajlepiej,jakumiała.
Nie podając nazwisk i ukrywając pewne szczegóły,
opowiedziała mu, że właśnie się dowiedziała, iż urodziła się
wrodzinie,którejnieznała,wmieście,któregoprzysięgłaby,że
nigdy nie odwiedziła. Powiedziała mu o uzależnieniu swojego
ojcaizłymtraktowaniumatki,atakżeotym,żematkauciekła
z nią z domu. O fałszywej tożsamości i przeprowadzce ze
Scarsdale na Staten Island. O śmierci matki, kiedy ona sama
miała zaledwie trzy lata i o tym, że wychowywała się
w rodzinach zastępczych, gdzie spędziła kolejne piętnaście lat
życia.
Powiedziała mu, jak w ciągu kilku minut ze skromnej
krawcowej stała się jedną z długo poszukiwanych dziedziczek
fortuny,którewystępująwyłączniewpowieściach.
Przez cały ten czas Yeager milczał. Kiedy wreszcie zrobiła
pauzę,patrzyłnaniąwmilczeniu.Potemuniósłkieliszek,który
trzymał przez całą jej opowieść, i wypił zawartość jednym
haustem.
Późniejsięskrzywił.Itobardzo.
–Toniedowiary–odezwałsięwkońcu.
–Wiem–powiedziała.–Aletowszystkoprawda.
Potrząsnąłgłową.
–Mówięowinie.Jestniewiarygodnieobrzydliwe.
–Aha.
–Paniżyciejest…Nono.
Przezchwilęwyglądałprzezjejjedyneoknobezsłowa.Potem
wróciłspojrzeniemdoHanny.
–
Takiej
rozmowy
nie
można
prowadzić
przy
tak
niewiarygodniekiepskimwinie.
–Naprawdę?
– Naprawdę. Ta rozmowa wymaga nadzwyczajnie dobrej
szkockiej.
– Nie mam szkockiej. – A nawet gdyby miała, nie byłaby
nadzwyczajniedobra.
Uśmiechnąłsię.
–Wtakimraziemusimyjejposzukać,prawda?
ROZDZIAŁTRZECI
Zamiast nadzwyczaj dobrej szkockiej, znaleźli wystarczająco
dobrą irlandzką whisky w pubie w dalszej części ulicy, gdzie
mieszkała Hanna. Przed wyjściem na moment schowała się
włazience,zamieniającszortynawzorzystąspódnicę.
Kiedy barman podał im drinki, siedzieli przy małym stoliku
wciśniętym w kąt pogrążonego w półmroku baru. Hanna
zaczęłapowoliwracaćdosiebie.
DopókiniespojrzałanaYeagerainiezobaczyła,żeprzygląda
się jej jak nigdy dotąd. Zwykle nie okazywał jej więcej
zainteresowania niż okazałby… krawcowej, która szyje dla
niego ubrania. Owszem, ilekroć się pojawiał, gawędzili
i żartowali, ale były to pogawędki, jakie prowadzi się
zbarmanami,kasjerami,portierami.Ateraz…
TerazYeagerpoświęcałjejcałąswojąuwagę.Jeżeliwcześniej
odnosiła wrażenie, że Yeager zagląda w głąb jej duszy, teraz
była tego pewna. Serce jej waliło, oddech stał się płytszy. Co
niemiałowielewspólnegozjejpotencjalnymspadkiem.
Yeager
najwyraźniej
wyczuł
jej
emocje
–
trudności
zoddychaniemjązdradziły.Podsunąłjejszklankę.
– Niech pani wypije parę łyków, a potem znów mi pani
opowie,jakpanitrafiłanaStatenIsland.
Chciała od razu zacząć mówić, lecz posłuchała jego rady
i z przyjemnością napiła się whisky. Nie piła wiele alkoholu,
jeśli już to wino albo jakieś owocowe dziewczyńskie drinki.
Whiskyjąrozgrzała.
Hanna zamknęła oczy, a potem znów je otworzyła
iprzekonałasię,żeYeagernadalbaczniejąobserwuje.Cieszyła
się,żeświatłowbarzejestprzyciemnione.
– Zdaniem pana Fivera – podjęła – mojej matce pomogła
grupa kobiet, które pomagały też innym kobietom uciec od
maltretujących je mężczyzn. Załatwiły nam nowe fałszywe
dokumenty, fałszywe świadectwa urodzenia. Nie wiem, jak
mamajeznalazła,alepotrzebowałaichpomocy,borodzinaojca
byłabardzowpływowainiedopuściłabydotego,żebyopuściła
męża,aprzynajmniejdopilnowałaby,żebymnieniezabrała.
–Akimbyłatarodzinapaniojca?
Hannasięzawahała.
Wpisując w internecie swoje prawdziwe nazwisko, trafiła na
wieleinformacjidotyczącychzniknięciajejimatkizeScarsdale
ćwierć wieku temu. Część z nich to były artykuły prasowe,
które ukazały się zaraz po fakcie, ale było też sporo nowszych
wpisównablogachistronachtypu:„Nierozwikłanetajemnice”.
Ciarkiprzechodziłyjejpoplecach,kiedyczytałapostyobcych
ludzi spekulujących na temat jej losu. Niektórzy byli
przekonani, że Stephen Linden pobił żonę i córkę na śmierć
i pozbył się ciał, a dzięki swojej pozycji społecznej uniknął
zarzutu o morderstwo. Inni myśleli, że małą Amandę porwano
dlaokupuiżejejmatkazostałazamordowanaprzezporywaczy.
Były też głosy bliższe prawdy: że Alicia z córką uciekła od
brutalnegomężaiobieżyjąbezpieczniezagranicą.
CopowiedziałbyotymwszystkimYeager?
Skorowyjawiłamujużtakwiele,oznajmiła:
– Mój ojciec nazywa się Stephen Linden. Zmarł dwadzieścia
lattemu.Szukałmniemójniedawnozmarłydziadek,Chandler
Linden,żebyzostawićmirodzinnymajątek.
Yeagerpatrzyłnaniąwmilczeniu.Potemstwierdził:
–JestpaniAmandąLinden.
Spodziewała się, że powie coś o jej dziadku, nie o niej. Ale
chyba nie powinna być zdziwiona, że Yeager wie o zaginięciu
Amandy,skorosprawabyłaupubliczniona.
–Znapantęhistorię.
Zaśmiałsię.
–Hanno,wszyscyjąznają.Każdedziecko,któreinteresujesię
nierozwikłanymitajemniczymizbrodniami,czytałoozaginięciu
Amandy Linden i jej matki. – Wzruszył ramionami. – Kiedy
byłem w szkole średniej, chciałem zostać prywatnym
detektywem.Tahistoriamniewciągnęła.
–Amnienie–przyznała.–Niemiałamotympojęcia.
Wypiła kolejny łyk drinka, zaskoczona, jak bardzo jej
smakował. Może dzięki genom Lindenów ma naturalną
skłonnośćdoluksusu.Wypiłakolejnyłyk.
– Czyli było pani przeznaczone życie osoby bogatej
iuprzywilejowanej–zauważył.
–Tak.
–Ajakbyłonaprawdę?
Hannaspuściławzrok.
– Nie tak źle, jak bywa innym dzieciom. Ale nie było też
świetnie. Parę razy trafiłam do naprawdę dobrych ludzi, ale
kiedyjużzaczynałammyśleć,żemożeznalazłamswojemiejsce,
przenoszonomniegdzieś,gdzieniepasowałaminiebyłamdość
szczęśliwa.
Podniosła wzrok. Yeager patrzył na nią jak na interesujący
obiekt pod mikroskopem. Obiekt, który nie do końca
rozpoznawał.
– To właśnie było najgorsze – podjęła. – Brak poczucia
przynależności.Nigdynieczułam,żemamprawdziwydomczy
prawdziwąrodzinę.Terazwiem,żemogłamipowinnambyłają
mieć, że w zasadzie miałam jedno i drugie. O ironio, gdybym
dorastała jako Amanda Linden z całym tym bogactwem
i przywilejami, miałabym potwornego ojca, który bił moją
matkęimógłteżwkońcuwziąćsięzamnie.Rodzinazastępcza
to nic miłego, ale nie byłam fizycznie krzywdzona. Wyrzucana
i lekceważona, tak. Zaniedbywana, oczywiście. Ale nigdy nie
skrzywdzonomniefizycznie.JakoAmanda…
Nie dokończyła. Nie chciała myśleć o tym, jak mogło
wyglądać jej życie, gdyby matka jej nie uratowała. Ani co
musiałaznosićprzezcałelata,zanimbezpieczeństwocórkinie
zmusiłojejdoucieczki.
– Niektórzy powiedzieliby, że zaniedbanie i lekceważenie to
teżkrzywda–zauważyłcichoYeager.
– Może – przyznała. – Ale wolałam być lekceważona
i zaniedbywana, niż żyć w luksusie i przeżyć to, co musiała
przeżyćmojamama,zanimuciekłazdomu.Żałujętylko,żenie
miałazbytwieleczasu,żebynacieszyćsięswojąwolnością.
Żałowała też, że ona nie miała więcej czasu, by poznać
matkę.MaryRobinson,wcześniejAliciaLinden,uratowałają–
dosłownieimetaforycznie.Hannaniezdążyłajejpodziękować.
– Pani dziadek Chandler Linden był miliarderem – stwierdził
rzeczowoYeager.
Hanna zadrżała, słysząc słowa, które krążyły jej w głowie.
Teraz dopiero nabrały realności. Serce znów zaczęło jej walić.
Wypiłakolejnyłykwhisky.
– Tak – odparła, postawiwszy szklankę na stoliku. – To
prawda.
–Czyliterazpanijestmiliarderką.
Poczułauciskwżołądku.
–Mogębyćmiliarderką.
–Możepanibyć?–powtórzył.–Powiedziałapani,żedziadek
zapisałpanicałymajątek.Nacooniczekają?NatestDNA?
– Pan Fiver wziął próbkę mojej śliny – przyznała. – To tylko
formalnośćdlasądu.Nieulegawątpliwości,żejestemAmandą.
Odziedziczyłam nie tylko unikalny kolor oczu ojca. Mam też
znamię w kształcie półksiężyca na prawym obojczyku, które
pojawia się z pewną regularnością w rodzinie Lindenów. Tak,
mój dziadek chciał przekazać mi cały majątek. Ale są pewne…
warunki… w jego testamencie, które muszę spełnić, zanim
otrzymamspadek.
–Jakiewarunki?
Hannawypiłaresztęwhiskyjednymhaustem.
Yeager dał znak barmanowi, że prosi o następną kolejkę.
WskazałnaHannę,mówiąc:
–Dlapanipodwójna.
Hanna zaczęła oponować, ale potem przypomniała sobie
wymagania dziadka, chwyciła szklankę Yeagera i ją też
opróżniła.Jeślimaotymrozmawiać,potrzebujesporoodwagi.
Kiedypoczułaciepłowhiskywżołądku,starałasięznówzebrać
myśliipróbowaławyjaśnić:
– Okej, Lindenowie zawsze byli bogaci, ale nie byli
szczególnie… płodni. Jestem ostatnią z rodu. Ojciec był
jedynakiem, nie ożenił się po raz drugi. Siostra dziadka nie
wyszła za mąż ani nie miała dzieci. Ich ojciec miał braci
bliźniaków, którzy zmarli na grypę, kiedy byli nastolatkami.
Drzewo rodu Lindenów z każdym pokoleniom szczuplało,
aterazzostałamtylkoja.
Zakręciłojejsięwgłowie.Wzięłagłębokioddech.Naczymto
stanęła? Ach tak. Na usychającym drzewie genealogicznym
Lindenów.
–Domyślamsię–podjęła–żedziadkaprzerażaławizjaświata
pozbawionego Lindenów, więc w testamencie zawarł pewne
warunki.
–Jakiewarunki?
–Cóż,wzasadziejeden–odparła.–Alezatojaki!
–Niemampojęcia,oczympanimówi.
Hannawzięłasięwgarść.
– Chciał się upewnić, że zanim odziedziczę majątek,
zapewnię…ciągłośćrodu.
–Ciągłośćrodu?
Skinęłagłową.Potemjeszczeraz.
Czemuniemożeprzestaćkiwaćgłową?Iskądtowrażenie,że
jejgłowaodłączasięodresztyciała?
Z wysiłkiem znieruchomiała i zastanawiała się, jak
wnajbardziejtaktownysposóbpowiedzieć,żejejdziadekżyczył
sobie,byzostałafabrykądorobieniamałychLindenów.
–Dziadekzastrzegł,żezanimodziedziczęcałątękasę,muszę
zostaćfabrykądorobieniamałychLindenów.
Yeager uniósł brwi tak wysoko, że niemal sięgnęły linii
włosów.
–Musipaniurodzićdziecko,zanimpanizostaniedziedziczką?
Tak, to był delikatniejszy sposób powiedzenia tego samego.
Nocóż.
– Właśnie. Żeby odziedziczyć rodzinną fortunę, muszę albo
zostaćmatką,albobyćwciąży.
–Czyonmiałprawotakzrobić?
–Najwyraźniej.Wtestamenciejestzapisane,żejeśliodnajdą
mniepojegośmierciiokażesię,żemamjużdzieckoczydzieci,
wtedy mogę od razu dostać więcej pieniędzy, niż można sobie
wyobrazić.
–Alepaniniemadzieci–zauważył.
–Niemam.
–Więcco?
–Mamsześćmiesięcy,żebyzajśćwciążę.
–Acosięstanie,jeślidotegoniedojdzie?
– Wszystkie pieniądze Lindenów pójdą do jakiejś organizacji
charytatywnej,ajadostanępięćdziesiąttysiakówzafatygę.Co,
proszęmnieźleniezrozumieć,byłobysuper,ale…
–Toniemiliardy.
–Otóżto.
Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale potem je zamknął.
Przezchwilępatrzyłnaniąwmilczeniu.
–Cholerajasna–skomentowałpochwili.
–Otóżto.
Barmanprzyniósłimdrinki.Hannanatychmiastwypiłaspory
łyk.
–Problemniewtym–powiedziała–żemamurodzićdziecko.
Chcęmiećdzieci.Kochamdzieci.Niemamnicprzeciwkotemu,
żebyzostaćmatką,oilebędęmiaładośćczasuipieniędzy.Ale
żebymiećtylkopółrokunadecyzjęipodjęciedziałania?
– W zasadzie nie ma pani pół roku – zauważył, jakże jej
pomagając.–Toznaczy,niejestemekspertemwtejdziedzinie,
dzięki Bogu, ale nawet ja wiem, że to nie zawsze udaje się za
pierwszymrazem.Czynawetzadrugim.
Hannazamknęłaoczy.Onateżtowiedziała.
– Wielkie dzięki, dziadku. Nie ma to jak presja tykającego
zegara.Nictakniespowalniakobiecychjajeczek.
Podniosłapowieki.OBoże,naprawdępowiedziałatonagłos?
Kiedy usłyszała śmiech Yeagera, zrozumiała, że to prawda.
Swoją drogą, cała ta sytuacja jest komiczna. Całkowicie
surrealistyczna.
Pochyliłasiędoprzoduilekkouderzyłaczołemwblatstolika.
Zdawałasobiesprawę,żejeślichcedostaćpieniądze,achciała,
bo pomogłyby jej zrealizować marzenia – musi szybko podjąć
decyzję.
Wiedziała też, że perspektywy nie są najlepsze. Nie miała
chłopaka. Nie miała nawet przyjaciela. Jedna próba in vitro
przekraczałajejmożliwościfinansowe.Jużtosprawdziła.
Pozostała jej wizyta w banku spermy, to też już sprawdziła
w internecie. Gdyby to okazało się konieczne, stać ją było na
parę wizyt, ale jeśli żadna z nich nie przyniosłaby efektu,
straciłabyniewielkieoszczędności.
Potrzebowała supermężczyzny, który jej zagwarantuje, że
zajdziewciążę.
Tylkogdzie,dodiabła,takiegoznaleźć?
UsiadłaprostoispojrzałanaYeagera.Tengośćleciałmigiem
29s nad rosyjską tundrą. Zdobył Mount Everest. Dwukrotnie.
Z pewnością produkował dość testosteronu dla dziesięciu
mężczyzn. Jeśli on nie potrafi zapłodnić kobiety, nikt inny tego
niezrobi.
Może to wino. Może whisky. Może jedno i drugie. A może to
przerażenieodkryciemswojejprawdziwejtożsamości.
NagleHannausłyszałaswójwłasnygłos.
– Panie Novak, nie myślał pan kiedyś o podarowaniu swoich
plemnikówwszczytnymcelu?
Yeager wypluł do szklanki łyk whisky, choć nigdy dotąd mu
się to nie zdarzyło. No ale też nigdy dotąd nikt nie pytał go,
jakie ma zamiary co do swoich plemników. Uważał zatem, że
jestusprawiedliwiony.
Kiedy wytarł brodę serwetką, powiedział sobie, że się
przesłyszał.
–Słucham?–spytałnawszelkiwypadek.
– Pytałam o pańską spermę – powiedziała tym razem głośno
iwyraźnie.–Czymyślałpanotym,żebyjąkomuśpodarować?
Czylisięnieprzesłyszał.
–No…nie–odrzekłzdecydowanie.
Przez chwilę sądził, że Hanna odwróci wzrok, ale potem
zapytała:
–Cóż,apomyślałbypanotymteraz?
–Nie–rzuciłjeszczebardziejstanowczo.
Onajednaknieodpuszczała.
– Gdyby pan to rozważył, to znaczy podarowanie mi swojej
spermy,podpisałabymwszelkiedokumenty,jakichbypansobie
życzył,żebyuwolnićpanaodwszelkichprawnychifinansowych
zobowiązań związanych z ewentualnym dzieckiem, które
mogłabym,nowiepan,urodzić.Ajabardzo…
Urwałaiściągnęłabrwi,jakbystraciławątek.
– Bardzo byłabym wdzięczna – dokończyła po chwili. –
Bardzo.
Chciał jej powiedzieć, że cierpi na urojenia. Ale wystarczyło,
że spojrzał na jej minę, a zwłaszcza w srebrnoszare oczy,
izrozumiał,żeHannajestpijana.Oczywiście,żesięupiła.
Żadna rozsądna kobieta nie prosiłaby obcego mężczyzny,
żebyzostałojcemjejdziecka.
Nienależałojejzachęcaćdopiciawhiskypotympaskudnym
winie. Jedynym powodem, dla którego zadała mu to idiotyczne
pytanie, było to, że nie myślała logicznie. Powinien jej
delikatnie wyjaśnić, dlaczego jest to fatalny pomysł, a potem
zadbać,bybezpieczniedotarładodomu.
Powinien też, możliwie najdyskretniej, odsunąć stojące na
stolikuszklankipozazasięgjejręki.Itakwłaśniezrobił.Nawet
niezauważyła,boczekałanajegoodpowiedź.
– Hanno… pochlebia mi pani – odezwał się w końcu – ale to
niejestdobrypomysł.
Wyglądałanazawiedzioną.
–Czemu?
–Boniejestemdobrymmateriałemnaojca.
Terazsprawiaławrażenieosłupiałej.
–Żartujepan?Jestpandoskonałymmateriałemnaojca.Jest
paninteligentnyiinteresującyiodważnyiatrakcyjnyjakjasna
cholera.
Powściągnąłuśmiech.
–Dzięki,aletoniesącechydobregoojca.
–Możenie,aletosącechydoskonałegosamca.
Nie wiedział, jak na to odpowiedzieć. Jakaś jego część
poczuła dumę. A jednocześnie poczuł się nic niewart. Dziwne,
nigdymusiętoniezdarzyło.
–Cóż,doceniampaniocenęmojejosoby,aletoniejestdobry
pomysł.
–Czemu?–upierałasię.
Mógłjejpodaćwielepowodów.
Nie planował zostania ojcem. Dzieci są przypomnieniem
śmiertelności człowieka – nic tak nie podkreśla przemijania
inieuchronnegomarszukustarościniżrosnąceidojrzewające
dzieci.Ostatniarzecz,jakiejpragnął,tobymuprzypominać,że
pewnegodniaionsięzestarzeje–anawetumrze.Żebędzieza
stary, by cieszyć się pełnią życia. Poza tym świadomość
istnienia dziecka, za którego poczęcie byłby odpowiedzialny,
mogłaby na nic wymóc ostrożność i rozwagę. Czyli koniec
zpełnymprzygódżyciem.Yeagerniczegotaknielubił,jakstylu
swojegożycia.
Nie zostanie ojcem. Koniec kropka. Ale jak to wytłumaczyć
Hannie?
–Toniejestdobrypomysł–powtórzyłtymrazemłagodniej.
Z jakiegoś powodu jego łagodny ton zrobił na niej większe
wrażenie niż stanowczość. Przygarbiła się, zakryła twarz
dłońmitakjakwcześniejwswoimmieszkaniu.
Poczułznówdziwnyuciskwpiersi.Alecomiałzrobić?Hanna
ma poważny problem do rozwikłania. To jest jej problem, nie
jego.Jestzaradna,napewnoznajdzierozwiązanie.
Nazajutrz, kiedy pierwszy szok minie, jasno oceni sytuację.
Jeśli nie ma chłopaka – a skoro prosiła go, by został dawcą
spermy, zapewne go nie ma – może poprosić o przysługę
przyjaciela. Poza tym w Nowym Jorku istnieją chyba dziesiątki
banków spermy, z których może skorzystać. Wiele kobiet tak
robi.Tonicwielkiego.
NawetjeśliHannauważa,żedlaniejtowielkiproblem.
–Chodźmy.Odprowadzępaniądodomu.
Wyjął portfel i rzucił na stolik garść banknotów. Potem
możliwie najdelikatniej odsunął jej ręce z twarzy. W oczach
znówmiałałzy.Starałsięjeignorować.
Wyprowadził ją na ulicę. Zrobiło się już ciemno, ale wciąż
było sporo spacerowiczów. Z mijanych barów płynęła muzyka.
Powietrzebyłociężkieodzapachumiejskiegolata.
W drodze do domu Hanna nie odezwała się ani słowem.
Wzamyśleniuwyjęłakluczeiupuściłaje,więcYeagermusiałje
podnieśćiczynićhonory.
Miałanakółkutrzyklucze,więcszybkosobieporadził.Jeden
z kluczy otwierał bramę, drugi mieszkanie, trzeci pewnie
zakładCathcartaiQuinna.
On stale nosił tuzin kluczy, których potrzebował w ciągu
typowego tygodnia. Życie Hanny zamykało się w trzech
kluczach.Aleonamieszkaławjednympokojuzjednymoknem.
Pchnął frontowe drzwi i czekał, aż Hanna wejdzie do środka.
Rodzinny majątek zdecydowanie poprawi warunki jej życia.
Jeśligoodziedziczy.
Napewnojejsięuda,myślał,wchodzączaniądomieszkania.
Jestbystraizdolna.
–Poradzisobiepani?–spytał.
Ruszyłanakanapęizwinęłasięnaniej.
–Tak–zapewniłagowsposób,którywcalegonieuspokoił.
–Napewno?
Kiwnęłagłową.
–Proszęniezapomniećswojejkoszuli.
Cholera. Dobrze, że mu przypomniała. Całkiem o tym
zapomniał.Aprzecieżtobyłpowód,dlaktóregosiętuzjawił.
Zapłacił jej już dodatkowe sto dolarów, ale nie zapłacił ceny
podstawowej.Spytałzatem:
–Ilejestemwinien?
Podała mu cenę znacząco niższą, niż zapłaciłby, gdyby szyła
koszulę w pracy, może z powodu innego materiału. Wyciągnął
pozostałewportfelubanknotyipodałjeHannie.
–Tozadużo.–Oddałamukilkabanknotów.
Zaczął nalegać, by je przyjęła, ale coś w jej głosie go
powstrzymało.Wydawałasięniemalobrażona,żedałjejwięcej,
niż prosiła. Włożyła poduszkę pod głowę i zamknęła oczy.
Yeagerschowałresztębanknotówdoportfela.Zastanawiałsię,
gdzie Hanna sypia w nocy, a potem za kanapą zauważył łóżko
chowanewszafie.
Stwierdził,żenaniegopora.Zatrzydzieścisześćgodzinleci
na drugi koniec świata. Ma milion rzeczy do zrobienia. Czemu
zatem tak się ociągał z opuszczeniem ciasnego mieszkania
Hanny?
– Pojutrze lecę do Afryki – oznajmił. – Gdyby pani chciała
wmiędzyczasieporozmawiać,proszę…
Co? Gdyby chciała porozmawiać, ma do niego zadzwonić,
aonprzylecitujaknaskrzydłach?Dodiabła,przedwyjazdem
nieodbierałnawettelefonów.
– Gdyby chciała pani porozmawiać, proszę do mnie
zadzwonić.
– Okej – odparła, nie podnosząc powiek. – Dam sobie radę.
Dzięki.
–Napewno?
Skinęłagłową.
–Okej–odrzekłinadalstałwmiejscu.
Hannaotworzyłaoczy.
–Bonvoyage–powiedziała.–Niechpansiępostaraniczego
niezaplamićkrwią,okej?
Uśmiechnąłsię.
–Dozobaczenia,jakwrócę.
Zawsze,gdyskądśwracał,widywałsięzHanną.Zawszemiał
coś, co wymagało naprawy albo czyszczenia. Zabawne, że
wtymmomencietobyłaostatniarzecz,ojakiejmyślał.Hanna
miałanaprawdępiękneoczy.
–Niechpannasiebieuważa.
–Jużmówiłem,żetosąostatniesłowa…
–Połamanianóg.
– To też nie najlepsze życzenia dla miłośnika ekstremalnych
przygód.
–Dobrejzabawy.
–Jużlepiej.
Niechętnie ruszył do drzwi. Hanna uniosła rękę na
pożegnanie, a on przekroczył próg i zamknął za sobą drzwi.
Powinien skupić na tym, co ma jeszcze do zrobienia przed
wyjazdem. Tymczasem idąc Greenpoint Avenue do metra,
zastanawiałsię,jakiegokoloruoczymusząmiećrodzice,byich
dzieckomiałooczysrebrnoszare.
Zastanawiał się, czy kiedy Hanna urodzi dziecko – a był
pewien, że do tego dojdzie – jej dziecko będzie miało takie
właśnieoczy.
ROZDZIAŁCZWARTY
Minęły trzy tygodnie od chwili, gdy Hanna spytała Yeagera,
czy zechciałby zostać dawcą spermy, a ona wciąż nie mogła
uwierzyć, że to zrobiła. Ilekroć wracała pamięcią do tej
rozmowy, ogarniał ją wstyd. Obiecała sobie, że już nigdy nie
będzie mieszała dobrej irlandzkiej whisky z kiepskim
produktemwinopodobnym.
Zresztątakczyowakbędzieunikaćalkoholu.
Skontaktowała się z jednym z banków spermy na
Manhattanie, by rozpocząć proces sztucznego zapłodnienia.
Jeżeli szczęście jej dopisze, wkrótce zajdzie w ciążę, a to na
jakiśczaspołożykrespiciualkoholu.Zresztąpołożykreswielu
innychrzeczom.Jeślizajdziewciążę,rozpoczniecałkiemnowy
etapwżyciu,zktóregoniebędziejużpowrotu.
Tydzień po pierwszej rozmowie z Fiverem, po wielu
przemyśleniach, nie bez zaskoczenia zdała sobie sprawę, że
bardziej niż na fortunie zależy jej na dziecku, bo była już
gotowazałożyćrodzinę.
Całe życie marzyła o rodzinie. Zakładała, że potrzebuje do
tego partnera życiowego. Nie tylko ze względu na wymagania
biologii,aletakżezpowodówfinansowych.
Do tej pory nie było jej stać na bycie samotną matką. Gdyby
posiadała środki finansowe, już dawno postarałaby się
odziecko.
Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem – a taką miała
nadzieję–będziemiaładośćpieniędzy,byrozwinąćfirmęJoey
& Kit, ale zyska też rodzinę. Bo jeśli odziedziczy majątek, nie
poprzestanienajednymdziecku.
Hannamarzyłaodomupełnymdzieci,którymniktnigdynie
powie,żemuszątendomopuścić.
Dzięki Bogu za postęp w medycynie i obyczajach,
pozwalający kobiecie założyć rodzinę z mężczyzną albo bez
życiowegopartnera.
A zatem trzy tygodnie po pierwszym spotkaniu z Fiverem
Hanna siedziała na kanapie z laptopem oraz herbatą
rumiankową i studiowała formularze przesłane jej przez bank
spermy,zktóregousługzamierzałaskorzystać.
Było ich sporo. Prócz formularza zgłoszenia była tam zgoda
na nabycie spermy dawcy, autoryzacja wydania zamrożonej
spermy, autoryzacja transportu zamrożonej spermy. A także
formularz krioprezerwacji spermy i cała masa innych
dokumentów.
Musiałateżprzeczytaćartykułynatematandrologiiianalizy
nasienia. Na temat chorób zakaźnych, testów genetycznych
i analizy chromosomalnej. Wszystko to były prace naukowe,
więc..
Westchnęła.Takiesterylne.Bezosobowe.
Nie miała pojęcia, ile czasu, pracy i pieniędzy wymaga
spłodzeniedziecka,kiedynierobisiętegowtradycyjnysposób.
Mimo to wytrwa. Całe życie marzyła o rodzinie. Rodzinie
ibezpieczeństwie.Terazjednoidrugiebyłowjejzasięgu,więc
zrobiwszystkocokonieczne.
Nawetjeśliwydajesiętobezosoboweibezduszne.
No dobrze, musi wypełnić formularze i wybrać dawcę.
Przeszła do strony „Poszukiwanie dawcy”, by wpisać swoje
wymagania. Niestety, kiedy wpisała: niebieskie oczy, czarne
włosy, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i dyplom studiów
wyższych–wiedziała,żeYeagermatytułmagistrazgeopolityki
– wynik poszukiwania był następujący: Brak odpowiednich
dawcówwtymmomencie.
Spróbowała ponownie, odpuszczając wzrost. Wciąż nic. No
dobrze,dawcaniemusimiećtytułumagistra.Nadalnic.Wynik
najbliższy jej preferencjom wskazywał na zielonookiego
brunetazlicencjatemzfilozofii.
Już prawie skończyła wypełnianie aplikacji, kiedy zadzwonił
jej domofon. Nie spodziewała się nikogo z Joey & Kit, więc
pomyślała,żektośszukajejsąsiadkiJeanette,któraznachyba
wszystkich w Nowym Jorku, choć nikt w Nowym Jorku chyba
niepamięta,żejejmieszkaniejestoznaczoneliterąA,nieB.
Hanna nacisnęła przycisk domofonu, gotowa powiedzieć
osobie po drugiej stronie, że się pomyliła. Zanim to zrobiła,
usłyszałaznajomygłos.
–Hanna?TuYeager.Jestpaniwdomu?
Takosłupiała,żeodpowiedziaładopieropochwili.
–Tak,proszęwejść.
Natychmiast uświadomiła sobie, że jest w piżamie.
A w każdym razie w czymś, co uważała za piżamę –
w bawełnianych spodniach w owce i fioletowym T-shircie,
z którego odcięła rękawy, wykorzystując je do wykończenia
jednej z kreacji dla Joey & Kit. Nie miała czasu się przebrać,
więcotworzyładrzwiiczekałanagościa.
Wchodził
powoli,
ociężale,
trzymając
się
balustrady.
Natychmiastwiedziała,żecośjestnietak.
Kiedy wreszcie stanął na podeście i spojrzał na nią, jego
niebieskie oczy, zwykle tak pełne życia i śmiejące, zdawały się
puste. Włosy miał w nieładzie. Był nieogolony. Wyglądał, jakby
spałwspodniachkhakiibiałejkoszuli.
–Hej–powiedziałacicho.
–Cześć–odparł.
Już miała go spytać, co tu robi, ale coś ją powstrzymało.
Cokolwiekgodoniejsprowadziło,wkońcusamtopowie.Teraz
niewyglądałnachętnegodorozmowy.
–Proszęwejść.
Czekała,ażjąminiewwąskimprzejściuzadrzwiami.Wolnym
krokiem podszedł do kanapy i ciężko na nią opadł. Patrzył
przedsiebieniewidzącymwzrokiem.
Hanna usiadła obok niego, zamknęła laptop i położyła go na
podłodze,byniezajmowałmiejsca.
– Przepraszam, skończyło mi się to obrzydliwe wino –
oznajmiła z nadzieją, że go rozbawi. – Ma pan ochotę na coś
innego?Kawę?Herbatę?
Pokręciłgłową,nawetsięnieuśmiechnął.
–Nie,dzięki.
W końcu na nią spojrzał. Czekała, aż zacznie mówić, ale
milczał. A zatem zadała to samo pytanie, które zadał jej trzy
tygodnietemu.
–Wszystkowporządku?
Milczałkolejnąchwilę.Potemodparł:
–Niezupełnie.Muszępaniąocośspytać.
Mówiłztakąpowagą,żezrobiłojejsięgorąco.
–Jasne.
Przez następną chwilę przyglądał się jej twarzy z wielkim
zainteresowaniem.
Potem,nistąd,nizowądspytał:
–Czypropozycja,żebymbyłojcempanidziecka,jestjeszcze
aktualna?
Naprawdę nie zamierzał walić prosto z mostu. Chciał zrobić
wstęp, powiedzieć Hannie wszystko, co miał jej do
powiedzenia,bytoniebyłdlaniejtakiszok.Bopotym,cosię
stało w Nunavut i jak się czuł od tamtej pory, świadomość, że
chciałzadaćtopytanie,dlaniegoteżwciążbyłaszokiem.
Miał za sobą koszmarne tygodnie. Wyjazd do Afryki spełnił
jego nadzieje, a nawet więcej, nie brakowało adrenaliny
i euforii. Ale wyprawa do Nunavut, która miała być wyłącznie
przyjemnością,aniebiznesem…
– Tak, propozycja jest nadal aktualna – odrzekła Hanna,
przerywającjegomyśli,zacobyłjejwdzięczny.–Jeślipanjest
zainteresowany.
–Jestem–odparłbezwahania.
Choć widział zdziwienie w jej oczach, odpowiedziała mu
spokojnie.
–O-okej.
Cóż,możepozanerwowymzająknięciemsię.
Chciaławiedzieć,czemuzmieniłzdanie,jejspojrzeniemówiło
to jasno. Czekał, aż go zapyta. Ale z jej ust popłynęło inne
pytanie.
–Jestpantrzeźwy?
Uśmiechnął się po raz pierwszy od paru tygodni. Nie był to
szerokiuśmiech,alecieszyłsię,żewciążjestdotegozdolny.
–Zupełnietrzeźwy.
–Chciałamsiętylkoupewnić.
–Chcepaniwiedzieć,cospowodowałomojąwoltę?
Przytaknęła, a Yeager westchnął. Choć setki razy o tym
myślał, wciąż nie wiedział, jak to wyjaśnić. Ostatecznie
postanowiłzacząćodtego,conajważniejsze.
–Dwatygodnietemustraciłemprzyjaciela–oznajmił.
–Toznaczy,żeon…
–Zginął.
–Och,panieNovak,takmiprzykro.
–Yeager–poprawiłją.–ProszęmimówićYeager,Hanno.Jak
brzmipaninazwisko?–spytał,skorotoniebyłarozmowa,jaką
prowadzisięzkimś,kogoznasiętylkozimienia.
W
jej
oczach
ujrzał
błysk
zdziwienia,
ale
szybko
odpowiedziała:
–Robinson.
HannaRobinson.Todoniejpasowało.
–Przykromizpowodutejstraty…Yeager.
– Dzięki – odparł, zastanawiając się, dlaczego to takie
przyjemnesłyszećswojeimięzjejust.
Czekał, aż Hanna spyta, co takiego się wydarzyło, ale
najwyraźniejniebyławścibska.
W innej sytuacji byłby zadowolony, ale gdyby się odezwała,
pomogłabymupowiedziećto,comiałjeszczedopowiedzenia.
– Pamięta pani, jak mówiłem, że wybieram się do Nunavut,
żebywspiąćsięzprzyjaciółminaMountThor?–zaczął.
Skinęłagłową.
–Kiedytambyliśmy,jedenzprzyjaciół…Zdarzyłsięwypadek
–wyjaśniłwkońcu.–Wciążniewiemy,jakdotegodoszło.On…
spadłizabiłsię.
–Ochnie…
–Wjednejchwilibyłznami,azarazpotem…
–Och,Yeager.
Poczuł ucisk w piersi. Zaczynał się do tego przyzwyczajać.
Zrobiłto,cozawszerobił,kiedyemocjechciałynimzawładnąć.
Odsunąłjeodsiebie.
Ikontynuował:
– Poznaliśmy się w college’u. Ja miałem głowę do interesów,
onznałsięnanowychtechnologiach.Kiedypołączyliśmysiły,ja
zostałem prezesem, a on wiceprezesem i dyrektorem ds.
technologiiEndsoftheEarth.–Uśmiechnąłsię.–Byłświetnym
facetem.Dobrymprzyjacielem.Wciążniewierzę…
Poczuł, że zaczyna ględzić, więc zamilkł. Wydawało się, że
Hanna go rozumie. Wyciągnęła do niego rękę, zawahała się,
apotempołożyładłońnajegoprzedramieniu.
Tobyłniewinnydotyk,aleYeagerczułgowgłębiduszy.Może
dlatego, że to był pierwszy gest pocieszenia od czasu powrotu
doStanów.
Dodiabła,niktnigdygoniepocieszał.Popierwszeprowadził
takie życie, którego każdy mógłby mu pozazdrościć. Po drugie
trzymał ludzi na dystans, by zapobiec gestom pocieszenia.
Zawsze sądził, że ten mur jest dla innych widoczny.
NajwyraźniejHannagoniedostrzegła.
–Miałrodzinę?–zapytała.
Potrząsnął głową. Ale pytanie było idealnym przejściem do
tematu,którychciałporuszyć.
– Jego ojciec zmarł, kiedy był dzieckiem, mamę stracił parę
lat temu. Nie miał rodzeństwa. To jedna z rzeczy, która nas
połączyła,bojateżjestemjedynakiem.
–Czylibyliścieparąsamotnychwilków,którzytworząstado.
Lekkościsnęłajegorękęiuśmiechnęłasię.
Tobyłomiłe.
– Tak. Bycie samotnymi wilkami nam pasowało. Jeszcze
miesiąc temu. On podobnie jak ja nie zamierzał się żenić. Ale
nagle – zawahał się – okazało się, że bycie samotnym wilkiem
ma swoje wady. Nic po nim nie pozostało. Po jego śmierci nie
zostałonic,comogłobyprzynieśćpociechętym,którzygoznali
iktórymbyłdrogi.
– Ale na pewno zostały panu piękne wspomnienia –
zauważyła.
– Owszem, ale tylko to. Wspomnienia, które zgasną razem
z nami. Potem już nic nie zostanie. Żaden ślad, że był
ponadprzeciętnym człowiekiem. Że żył z taką pasją i radością.
Wydajesię,żetoźle.
Hanna już nie ściskała jego ręki, ale wciąż trzymała na niej
dłoń. W jej oczach było coś, co mówiło, że za nim nie nadąża.
Hanna nie chciała zostawić po sobie śladu. Sama tak
powiedziała,kiedymówiłamuoswoimżyciu.
Yeagerchciałzostawićposobieślad.Chciał,bygopamiętano
długo po jego śmierci. Chciał zostawić po sobie jakąś
spuściznę. Nigdy nie wiedział, co by to miało być, ale musiało
to być coś, na co ludzie wskażą i powiedzą: Tu był Yeager
Novak.Coś,dziękiczemujegonazwiskoiduchprzetrwająlata.
Pokolenia.
Zawsze zakładał, że ma mnóstwo czasu, by obmyślić
szczegóły. Teraz zrozumiał, że życie jest ulotne i że powinien
wykorzystaćjejaknajlepiej,bowkażdejchwilimożejestracić,
itobezostrzeżenia.
– Zawsze mu się zdawało, że jest nieśmiertelny – próbował
wyjaśnić. – Że będzie żył wiecznie. Że obaj będziemy żyć
wiecznie. Teraz wiem, że zegar tyka i gdybym jutro umarł, nic
bypomnieniepozostało.
–Apanchcepozostawićposobiejakąśspuściznę.
Skinąłgłową,zdumiony,żeużyłatychsłów,októrychmyślał.
–Tak.
–Iuznałpan,żedzieckobyłobytakąspuścizną.
–Tak.
Zawahałasię,niezdejmujączniegowzroku.
–Sąinnerodzajespuścizny…
–Nie,niema–przerwałjej.Bałsię,żeHannasięrozmyśli.–
Te inne też mogą się rozpaść, zniszczyć, pójść w zapomnienie.
W dziecku będzie jakaś część mnie. A potem w jego dzieciach
też będzie część mnie. I w ich dzieciach, i tak dalej. –
Uśmiechnął się siłą woli, jak mu się zdawało, a potem sobie
uprzytomnił,żetobyłszczeryuśmiech.–Dziecko,Hanno,czyni
nasnieśmiertelnymi.
Odpowiedziałamuuśmiechem,aonpoczułsięlepiej.
–Chybamapanrację.
–Nowięczacząłemotymmyśleć–kontynuował.–Izacząłem
sięprzekonywaćdopomysłuzostaniaojcempanidziecka.
Myślałowszystkichkobietach,któreznał–abyłoichsporo–
izdałsobiesprawę,żeHannajestjedyną,którąmożepoważnie
wziąćpoduwagę.
–Jeśli–podjął–propozycjajestnadalaktualna.
– Jest aktualna – zapewniła go po raz kolejny. Jeszcze
żarliwiej.
– W takim razie pokornie oferuję moje chromosomy, które
mogąrozwiązaćpaniproblem.
Nie był pewien, jak Hanna odbierze dalszy ciąg jego
wypowiedzi,gdyżzawierałaonapewnewarunki.Byłpewien,że
miałajużdośćwarunkówdziadka.
W związku z tym po raz pierwszy w życiu odezwał się
nieśmiało:
–Mojaofertazawieratrzywarunki.
Hannazabrałarękęzjegoprzedramienia.Odrobinęodsunęła
sięiwyprostowała.
–Jakiewarunki?–spytałazpewnąrezerwą.
Niemiałjejtegozazłe.
– Po pierwsze – zaczął – chciałbym dać dziecku imię po
zmarłymprzyjacielu.
–Okej.
–Niechcesiępaniupewnić,czytoniejakieśdziwaczneimię
albotakie,którenadajesiętylkodlachłopców?
Znów się uśmiechnęła. Po raz pierwszy Yeager zobaczył, że
Hannatonietylkopracowitośćipragmatyzm.Byłowniejsporo
łagodnościiciepła.
–Tobezznaczenia–odparła.–Pańskigestjestbardzopiękny.
Nigdy bym czemuś takiemu nie odmówiła. Na świecie zbyt
małojesttakichgestów.
– Nazywał się Thomas Brennan – oznajmił Yeager. – Tommy
Brennan. Myślę, że Brennan byłoby dobre dla chłopca
idziewczynki.
Chwilęsięzastanowiła,apotemkiwnęłagłową.
–BrennanNovak.Brzmitodobrze.
– Nie musi pani dawać dziecku mojego nazwiska – dodał,
choćzjakiegośpowodunagletenpomysłmusięspodobał.
–Wiem,alemyślę,żetakzrobię–odrzekłazuśmiechem,tym
razem zagadkowym. – Brennan Robinson Novak. To brzmi
bardzodobrze.
–Tobardzodobrenazwisko,skorojużotymmowa–przyznał.
–Okej,więcpostanowione.Cojeszcze?
Drugi warunek wydawał mu się trudniejszy. Choć nie
powinien się krępować. Wiedział, że Hanna doceni jego
szczerość.
– Drugi warunek jest taki, że musimy począć to dziecko
w tradycyjny sposób, nie przy pomocy jakichś strzykawek.
Miłośnikowiekstremalnychprzygódto…nieprzystoi.
–Myślę,żerozumiem.
– Żeby uhonorować Tommy’ego, chciałbym, żeby to dziecko
zostało poczęte naturalnie podczas jakiejś fantastycznej
przygody. Więc będziemy musieli uprawiać seks, Hanno.
I będziemy musieli to zrobić podczas jakiejś fantastycznej
wyprawy.Panipaszportjestaktualny?
Zulgąprzekonałsię,żeniesprawiaławrażenia,jakbychciała
negocjować. Z jej miny można było nawet wywnioskować, że
chętniezaczęłabynatychmiast.
Kilkarazyzamrugała,poczymrzekła:
–Okej,jeślimusimy.
–Musimy.
–Jakijesttrzeciwarunek?
Bał się, że trzeci warunek jest jedynym, na który Hanna się
nie zgodzi, a dla niego był najważniejszy. Ale jeśli odrzucenie
pierwszego
warunku
byłoby
rozczarowujące,
lecz
nie
uniemożliwiłobyzawarciaumowy,awodrzuceniedrugiegonie
wierzył – widział, jak patrzyła na niego, kiedy był półnagi to
trzeci warunek był święty. Gdyby go nie zaakceptowała,
wycofałbysięzumowy.
– Chcę… – zaczął, po czym zmienił zdanie. – Muszę
uczestniczyć w życiu dziecka. Nie będę się wtrącał w pani
życie,Hanno.Zresztąniechcęzbytniozmieniaćswojegożycia.
Ale chcę, żeby moje dziecko mnie znało. Tak, pani będzie
głównym rodzicem. Ale chcę regularnie odwiedzać dziecko,
akiedybędziedośćduże,chcęjezabieraćwpodróż.
Spodziewał się, że Hanna zechce to przemyśleć. Spyta, czy
możesięztymprzespać.Tymczasemodparłabezwahania:
–Niemasprawy.
Jego zdumienie musiało być wypisane na twarzy dużymi
literami,gdyższybkowyjaśniła:
–Jestemostatniąosobą,któraodmówiłabydzieckuprawado
poznania swojego rodzica, bo ja nie znałam ojca, a matki
w sumie nie pamiętam. Wygląda na to, że mój ojciec zasłużył
sobie na to, żeby nie darzyć go sympatią, mimo wszystko
chciałabymmiećszansęgopoznać.Naszatożsamośćjestściśle
związana z naszymi rodzicami i ich dziedzictwem. Więc nie
odmówię panu bycia częścią życia dziecka. I nie odmówię
dzieckubyciaczęściąpanażycia.
Yeagerniewiedział,copowiedzieć,rzekłtylko:
–Dziękuję.
Przez długą chwilę siedzieli, patrząc sobie w oczy, jakby
żadneznichniemiałopojęcia,codalej.
Yeager nie miał pojęcia. Owszem, wiedział, jak spłodzić
dziecko. Ale wiedział też, że trzeba wziąć pod uwagę wiele
innychkwestii.Takichnaprzykładczas.
Miał dość wypełniony terminarz na najbliższe pół roku. Nie,
niespodziewałsię,żebędąpotrzebowalipółrokunaspłodzenie
dziecka,obojebylimłodziizdrowi,alemusiałwziąćpoduwagę
biologicznyzegarHanny.
Musibyćprzyniej,ilekroćbędziegopotrzebowała,alemusi
teżzorganizowaćswojeżycie.
–Więc–odezwałsięwkońcu–coterazzrobimy?
Wzruszyła ramionami trochę nieśmiało. Przy okazji koszulka
zsunęła jej się z ramienia, odsłaniając obojczyk i fragment
piersi.Tak,próczpięknychoczuHannamiałateżpiękneciało.
Nawetjeślisporąjegoczęśćzakrywałyterazowce.
– Cóż, powiedział pan, że musimy uprawiać seks – odparła
cicho.–Więcchybamusimytozrobić.
Yeagerwciążdumałnadjejkremowąpiersią,kiedyjejsłowa
doniegodotarły.
Namomentspanikował.
–Chwileczkę,co?Toznaczyteraz?
Czemu panikuje? Powinien stanąć na wysokości zadania.
Wstać i rozpiąć spodnie. Ale widział, że ona też nie czuje się
swobodnie. Zaczerwieniła się. Odniósł wrażenie, że w środku
płonie, a dawno już nie czuł nawet leciutkiego ciepła. Nigdy
dotąd nie widział rumieńców na twarzy kobiety. Poza tym
dawniejuznałbytoraczejzaodpychające,tymczasemHanna…
Wręczprzeciwnie…
– Nie, nie teraz – powiedziała. – Nie jestem… Nie będę… –
westchnęła.–Mójorganizmdziaławedługpewnegokalendarza
–dokończyła.
– Tak, tyle wiem – zapewnił. – Ale muszę wiedzieć, czy mam
zabukować dodatkowy bilet do Argentyny na przyszły tydzień,
czybędziemy…nowiepani…wcześniej?
No wie pani? Mówił o seksie: No wie pani? Czy on ma
dwanaście lat? Do diabła, nawet w wieku dwunastu lat nie
mówiłoseksie:Nowiepani.
Hannaznówsięzaczerwieniła.Yeagerpoczułjeszczewiększe
gorąco.Cosięznimdzieje?
– To nie będzie wcześniej jak w przyszłym tygodniu –
poinformowała go. – Wyznaczyłam swój cykl na kolejne trzy
miesiące najlepiej jak potrafię, i choć nie dzieje się to u mnie
bardzo regularnie, mogę powiedzieć, że środek przyszłego
tygodnia będzie najlepszy. Ale nie mogę lecieć do Argentyny –
dodała.–Niemampaszportu.
Nie ma paszportu? Kto nie ma paszportu? Och, racja.
Krawcowa z Sunnyside w Nowym Jorku, która pracuje na dwa
etaty,żebyzwiązaćkonieczkońcem.
– Okej – odrzekł. – Jeden z moich agentów może pojechać
zamiast mnie do Argentyny, a ja zostanę w Stanach. Ale pani
musijaknajszybciejwyrobićsobiepaszportnawypadek,gdyby
za
pierwszym
razem
nam
nie
wyszło.
Najlepszym
uhonorowaniempamięciTommy’egobyłobyspłodzeniedziecka
podczaspełnejprzygódwyprawy.
–Tobyłbypięknygest–odparła–alemusipanznaleźćjakąś
atrakcjęwNowymJorku.Niemogęwziąćurlopu.
– Musimy gdzieś pojechać. Tu nie przeżyjemy wyjątkowej
przygody.
– Stracił pan rozum? Nowy Jork to jedna wielka przygoda.
Jechał pan ostatnio metrem? Szedł pan Garment District po
zmierzchu? Jadł pan chili w Taco Taberna? Po zjedzeniu tego
niktniewychodzizżyciem.
– Coś wymyślę. Ale w przyszłym tygodniu musi pani wziąć
dzieńwolny.WyjedziemyzNowegoJorku.Jestjakiśszczególny
dzień…–Niepowieznów:Nowiepani.–Szczególnydzieńdla
nas…
–Środa–odparłaszybko.
–Świetnie.Czylimamtrochęczasu,żebywymyślić,dokądsię
wybierzemy.
– Nie mogę wziąć ani dnia urlopu – powtórzyła. – Z mojej
pensjiprawienicniemogęzaoszczędzić.Zresztąniemamdość
pieniędzynawyjazd.Jeszczeniejestemdziedziczkąmiliardera.
Muszęzarabiać.Niemogęstracićpracy,bogdybynamsięnie
udało…
–Udasię–stwierdziłzdecydowanie.
–Proszęwybaczyć,jeśliniemamażtylewiary.
Porazpierwszytegowieczoruwyglądałanatrochęprzybitą.
Chciałjejpowiedzieć,żeniemusisięonicmartwić.
–Chętnieporozmawiamzpaniszefami.Powiemim,żejestmi
pani potrzebna na dwa dni, żeby wykonać jakąś pracę poza
NowymJorkiem,iżeimsiętoopłaci.
Pokręciłagłową,zanimskończyłzdanie.
–Doceniamto,alesamaznimiporozmawiam.Możepozwolą
mi w następny weekend odrobić to, czego nie zrobię
wtygodniu.
–Niepowinnapani…
–Dotejporysamasobieradziłam.Terazteżsobieporadzę.
Pamiętał,jakmupowiedziała,żewychowałasięwrodzinach
zastępczych w Nowym Jorku. Nie wchodziła w szczegóły. Ale
każdy, kto ma podobne doświadczenia i wychodzi z tego tak
szczęśliwy i przystosowany do życia jak Hanna, zdecydowanie
jestwstaniesamsobieradzić.
A jednak Yeager chciał jej pomóc. Zdumiało go, jak bardzo
rozczarowałsięjejodmową.
Odsunął od siebie te myśli. Coś mu mówiło, że niedługo do
nichwróci.
– Czyli mam zaplanować wyjazd dla nas dwojga… na jak
długo?
Spojrzała gdzieś ponad jego ramieniem i przygryzła wargę
zamyślona. Podziałało to na niego podobnie jak wcześniej,
anawetsilniej.
– Według mnie okres największej płodności trwa trzy dni,
a najlepiej by było, gdyby pan zaczekał dwadzieścia cztery
godziny między kolejnymi próbami, żeby… uzupełnić swój
zapas.
Jakbywjegoprzypadkubyłotokonieczne.
– Okej, więc potrzebujemy trzech nocy. – Z jakiegoś powodu
ucieszyłsię,żespędzizHannątyleczasu.–Możemywyjechać
wewtorekwcześnieranoiwrócićwpiątek.Zobaczę,coudami
sięzałatwić.
–Ale…
– Kauai to oczywisty wybór na taką przygodę – zdecydował
natychmiast.–GdybyniedwunastogodzinnylotnaHawaje.
–AleYeager…
– Może Wielki Kanion albo Yosemite. W Maine jest parę
ciekawych miejsc, byłoby bliżej. Do diabła, nawet pewne
okoliceAdirondacksbysięnadawały.
–AleYeager…
– Proszę się nie martwić. Wszystkim się zajmę. W końcu tak
zarabiamnażycie.
– Nie martwię się tym, jak to zorganizować – oznajmiła. –
Martwięsiękosztami.
–Tymteżproszęsięniemartwić.Pokryjękoszty.
Natesłowawpadławzłość.
–Toteżmojedziecko!
Co ją tak zdenerwowało? Yeager miał tyle pieniędzy, że nie
wiedział, co z nimi zrobić. Było go na to stać, i to on nalegał,
żebypoczęciedzieckabyłoswegorodzajuprzygodą.
Mimotoustąpił.
–Dobrze.Oddamipanipieniądze,jakdostaniepanispadek.
–Ajeśliniedostanę?
–Dostaniepani.–Niemiałcodotegowątpliwości.
Hannazastanowiłasięprzezmoment,apotemskinęłagłową.
– Proszę spisać wszystkie wydatki – powiedziała. – Koszty
podróży, posiłki. A kiedy zajdę w ciążę, wystawi mi pan
rachunek na połowę tych kosztów. Zamierzam zapłacić swoją
połowę.
No jasne. Bo nawet z tymi niezwykłymi oczami i zmysłowym
przygryzaniem wargi oraz pięknym ciałem w głębi duszy
pozostałapraktycznąpragmatycznąHanną.
– Zgoda – odparł. A potem, zanim wyskoczyła z kolejnymi
obiekcjami, oznajmił: – Przyjadę po panią we wtorek rano
i przywiozę w piątek po południu. Proszę wziąć ubrania na
ciepłą i na zimną pogodę. Buty trekkingowe. I krem z filtrem.
Resztąsamsięzajmę.
Sam nie mógł tylko sprowadzić na świat dziecka. Do tego
potrzebowałHanny.Dziwne.
Od dawna nikogo nie potrzebował. Od śmierci rodziców
nauczył się polegać na sobie i spodziewał się, że tak będzie
przez resztę jego życia. Konieczność polegania na innych
budziławnimgłębokąniechęć.AleHanna…
Wjejprzypadkunieczułniechęci.Wręczprzeciwnie,wydało
musiętowłaściwe,anawetnaturalne.
Pewnie odezwał się w nim jakiś pierwotny instynkt.
Przyrodzona męska potrzeba zapewnienia ciągłości gatunku.
Bocóżtomogłobyćinnego?
ROZDZIAŁPIĄTY
KiedyYeagerpowiedział,byspakowałaubraniaodpowiednie
do pieszej wędrówki i do wspinaczki, myślała, że będą
wędrować i wspinać się. Czemu zatem siedzi w pontonie
z czterema miejscami, w kamizelce ratunkowej, i patrzyła na
rzekę w Karolinie Północnej, całe kilometry górskiej rzeki
obystrymnurcie?
Spojrzała na Yeagera, który wciąż stał na brzegu,
sprawdzając dokładnie cokolwiek musiał sprawdzić, zanim
wyrusząnatęsamozagładę.Coprawdaniesprawiałwrażenia,
bysiętymprzejmował.
Gdyby nie nieuchronna katastrofa, Hanna mogłaby być
absolutniespokojna,ponieważKarolinaPółnocnatonajbardziej
zielone i najbardziej błękitne, najpiękniejsze i najspokojniejsze
miejsce,jakiekiedykolwiekwidziała.
Przygoda Hanny z otwartą przestrzenią kończyła się na
Central Parku, którego nie miała nawet czasu odwiedzać tak
często, jakby chciała. Park, choć piękny, często był zatłoczony,
apozatymotaczałygowieżowceikorkisamochodowe,zaśna
niebie nad parkiem mijały się samoloty. Tak więc po raz
pierwszymiałakontaktzprawdziwąnaturą.
Ibyłotofantastyczne.
Na obu brzegach rosły wiecznie zielone rośliny, drzewa
wysokości trzydziestu metrów pięły się w górę aż do nieba,
którebyłotakczysteijasnejakszlachetnykamień.
No i to powietrze. Ciepłe i ospałe, ledwie z cieniem wilgoci,
przesycone zapachem sosen oraz ziemi i czegoś, co odrobinę
przypominałozapachryb,leczniebyłoniemiłe.
Choć w tym miejscu nurtu nie można było jeszcze nazwać
bystrym, woda wirowała i bulgotała, mijając ją w pośpiechu,
szarpiącpontonemiwspółzawodniczączwiatrem.
Trudnobyłouwierzyć,żeniespełnasześćgodzintemuYeager
zabrałjązQueenslśniącymczarnymsamochodemzszoferem.
Pojechali na małe lotnisko w New Jersey, gdzie wsiedli na
pokład prywatnego samolotu – ponieważ, rzecz jasna, firma
Ends of the Earth posiadała własny samolot – a potem odbyli
dwugodzinny lot do Asheville w Karolinie Północnej. To był
pierwszylotHannyijejpierwszywyjazdpozagraniceNowego
Jorku.
W Asheville zjedli śniadanie i choć w porównaniu z Nowym
Jorkiem miasto było małe, miało miejski i kosmopolityczny
charakter, więc Hanna nie czuła jeszcze takiej różnicy. Cóż,
możepozaotaczającymijepięknymizielonymiszczytami.Kiedy
jednak wyruszyli z miasta land roverem, który tam na nich
czekał,wszystko,aletowszystkosięzmieniło.
Tylezieleni.Tylenieba.Takmałosamochodów.Takniewielu
ludzi.Imbardziejoddalalisięodmiasta,tymbardziejbylisami,
nawet na autostradzie. Kiedy zjechali z międzystanowej,
zdawało się, że na Ziemi jest tylko ich dwoje. Hanna
instynktownie opuściła szybę w oknie i wystawiła twarz na
wiatr, zamykając oczy, by poczuć ciepło słońca i wdychać
świeże powietrze, tak niepodobne do tego, którym oddychała
nacodzień.
Yeagerjechałprzedsiebie,awłaściwiedogóry,ażdotarlido
ustronnego nabrzeża rzeki Chattanooga, gdzie znaleźli ten
właśnie ponton, na którym teraz siedziała. Zdawało się, że
zostałwyczarowanyprzezjakiegośmagikawrazzkamizelkami
ratunkowymi,minichłodziarkąiwiosłami,ponieważniebyłotu
widaćżywegoducha.
Tylko Hanna i Yeager, i pierwotne duchy ziemi. Była tego
pewna.
Znówspojrzałanarzekę,walczączlękieminerwami.Yeager
powiedziałjej,żetobędziełatwa,pozbawionaryzykawyprawa.
Obiecał,żenicjejniegrozi.Niebyłapewna,czymuuwierzyła.
Widziała przed sobą zakręt rzeki i nie wiedziała, co jest za
zakrętem. Pływanie pontonem po rzece o bystrym nurcie nie
było dla niej synonimem bezpieczeństwa. Yeager pewnie czuł
siębezpiecznie,kiedymiałwbutlidośćtlenunadziesięćminut
albogdyotaczałogomniejniżzwykleskorpionów.
–Jesttonapewnojestbezpieczne?–spytała.
Wzruszył ramionami. Na obcisły czarny T-shirt włożył burą
kamizelkę ratunkową. Poza tym miał na sobie krótkie spodnie
khaki,starebutyturystyczne,czapkęzlogoEndsoftheEarth
iokularyawiatorki.
W każdym calu zamożny miłośnik ekstremalnych przygód.
Niemal czuła emanujący od niego testosteron. Spuściła wzrok
naswojespodniezobciętyminogawkamiiT-shirt,którydostała
w prezencie za datek dla publicznego radia. Do tego miała
sneakersy i okulary w kocich oprawach. Niesforne włosy
ściągnęła w jeszcze bardziej niesforny koński ogon. Nie
wyglądała
jak
zamożny
miłośnik
przygód.
Zwłaszcza
w kamizelce ratunkowej, która była na nią dwa rozmiary za
duża.
– Oczywiście, że jest bezpiecznie – zapewnił ją. – Bystrza są
tutylkoklasydrugiej.Nadbrzegiemorganizująobozyszkolne.
Tak,racja,pomyślała.Możedladzikich.Wychowanychprzez
wilki.Niewyobrażałasobie,byodpowiedzialnyrodzicpozwolił
dzieckuzbliżyćsiędotejrzeki.Możezbytpospieszniezgodziła
się, by wyjechali z Nowego Jorku. Wolałaby, by ich przygoda
polegałanazjedzeniusushizsamochodualboprzejściuQueens
Boulevard
na
czerwonym
świetle.
To
dopiero
było
niebezpieczne.
–Ale…
– Wszystko w porządku, Hanno – przerwał jej Yeager,
zapinającpasekswojejkamizelki.
Potem posłał jej jeden z tych uśmiechów, po których zawsze
czułamiłeciepło.
– Będzie się pani dobrze bawić. Obiecuję. Naprawdę pani
myśli, że narażałbym na niebezpieczeństwo matkę mojego
dziecka?
Ciepło zamieniło się w gorąco. Matka dziecka Yeagera
Novaka. Tym właśnie będzie do końca swojego życia, jeśli
wszystkopójdziedobrze.Dziwnamyśl.
Ten plan połączy ich na zawsze. Zdała sobie z tego sprawę,
gdy zaakceptowała jego ostatni warunek, ale dopiero teraz
zaczynaławpełnirozumieć,cotoznaczy.Mężczyzna,którastał
obok niej i wyglądała jak jakiś bóg Ziemi, już na zawsze
pozostaniewjejżyciu.Czynapewnotegochciała?
Yeagerwskoczyłnaponton,którytaksięzakołysał,żeHanna
chwyciłasięnajbliższejliny.Jeślikiedykolwiekzastanawiałasię,
czylubiryzyko–aprawdęmówiąc,zawszeuważała,żenielubi
– teraz była tego pewna. Jeszcze nie wypłynęli, a ona już
szykowałasięnaspektakularnąśmierć.
Yeager pochylił się, sięgając po pas, którego dotąd nie
dostrzegła.Przeciągnąłgonadjejkolanamiiprzypiąłzdrugiej
strony, zabezpieczając Hannę. Powinna się ucieszyć, że są tu
pasy bezpieczeństwa. Tymczasem znów wpadła w panikę, że
teraz z pewnością utonie, kiedy ten przeklęty ponton się
wywróci.
–Cozrobię,jeśli…
– Ponton się nie wywróci – przerwał jej, czytając jej
w myślach. Po raz kolejny. – Jest tak zaprojektowany, że to
niemożliwe. Nie wspominając o tym, jeśli jeszcze o tym nie
mówiłem,żetaczęśćrzekijestbezpieczna.
Hanna,choćzawszebyłaoptymistką,tymrazemodparła:
–Niemarzeczyniemożliwych.
Znówsięuśmiechnął.
–Niemożliwejest,żebycokolwiekzłegostałosiępodczastej
wycieczki.
–Toczemumuszębyćprzypiętapasem?–spytała.–Jeślijest
takbezpiecznie,poconamkamizelkiratunkowe?
–Jestemmiłośnikiemprzygód,Hanno,nieidiotą.
Zanimmuodpowiedziała,rzuciłostatniąlinęipontonoddalił
sięodprzystani.Hannaotworzyłausta,bykrzyknąć–tomogła
być jej ostatnia szansa na oddech – ale potem zdała sobie
sprawę,żeporuszająsięzprędkościąjakichśośmiukilometrów
nagodzinę,amożemniej.
Pontonsunąłnaprzódpowoli,odczasudoczasulekkowcoś
uderzał, delikatnie się obracał, a potem znów płynął przed
siebie.
Yeager trzymał wiosło obiema rękami, odpychając się
najpierwzjednej,apotemzdrugiejstrony,sterowałnaśrodek
rzeki. Kiedy stopniowo nabierali prędkości, także wiatr się
wzmagał, aż uderzał włosami o twarz Hanny w sposób, który
był w zasadzie przyjemny. Odsuwała włosy z twarzy i ściskała
liny po bokach pontonu, bardziej odruchowo niż ze strachu.
Naprawdę nie płynęli za szybko, a na dodatek mijali piękną
okolicę.
Przez długie chwile ślizgali się po powierzchni wody, ponton
lekko się unosił i delikatnie opadał. W końcu jednak nurt stał
się dość wartki, a ruchy pontonu bardziej nieregularne. Mimo
to Yeager radził sobie znakomicie, przenosząc wiosło z jednej
stronynadrugą,byutrzymaćpontonnawłaściwejdrodze.
Woda uderzała o boki pontonu, mocząc twarz i stopy Hanny.
Ona jednak zamiast czuć strach, znajdowała w tym
przyjemność. Każdy kolejny podskok pontonu powodował skok
adrenalinyiprzyspieszałjejtętno.Dochwili,gdywodazaczęła
kaskadą spływać do środka pontonu, mocząc jej nogi i ręce,
Hanna czuła nieznane jej dotąd podniecenie. Trzymała się
mocniej,czułaeuforię,niepanikę.
Potem nurt stał się jeszcze bardziej bystry, a ponton
podskakiwał na kamieniach i na mieliźnie. Teraz już oboje byli
chlapaniwodą,itozdwóchstron.
Hanna wciąż nie czuła lęku, tylko radość. Zwłaszcza kiedy
zobaczyła reakcję Yeagera. Nigdy dotąd nie widziała u niego
takiego uśmiechu. Taka czysta niezmącona radość była
zaraźliwa,więcHannadałasięjejporwaćijużpochwiligłośno
sięśmiała.
Płynęli tak kilometrami, rzeka była na przemian równie
gwałtowna jak wir wodny i gładka jak szkło. Podczas tych
spokojniejszych
momentów
Hanna
podziwiała
przyrodę
i zwierzęta. Po raz pierwszy zobaczyła jelenia! A nawet trzy
jelenie! Na samym brzegu. Pytała Yeagera, jaki ptak lata nam
ichgłowamiijakąwysokośćmożeosiągnąćsosna,iczywzimie
padatuśnieg.WczasiebardziejgwałtownejprzeprawyYeager
uczył ją posługiwać się wiosłem i śmiał się z nią, ilekroć
obróciłapontontyłemnaprzód.
Kiedy po dwóch godzinach dotarli do końca podróży, Hanna
czuławsobiewięcejżycianiżkiedykolwiekdotąd.GdyYeager
kierowałpontondoprzystanipodobnejdotej,zktórejodbijali,
byłaszczerzerozczarowana,żetokoniec.
Akiedyzarzuciłlinęnadrewnianypalikispojrzałnanią,by
sprawdzićjejreakcję,zapytała:
–Możemytopowtórzyć?
Niemógłuwierzyć,żeHannanakońcutejpodróżytotasama
Hanna, która tak ostrożnie wsiadła do pontonu. Nigdy nie
widział jej tak uśmiechniętej, radosnej i pełnej podziwu dla
świata.Itakiej…niepotrafiłtegonazwać.Pewnieniebyłodla
tego określenia, ponieważ dotyczyło to wyłącznie Hanny. Po
prostunigdyniewidziałjejtakswobodnejipełnejżycia.
Szczęśliwej. Wyglądała na szczęśliwą. Ilekroć ją widywał,
zawsze sprawiała wrażenie wystarczająco zadowolonej, ale
nigdy,ażdotejpory,niewyglądałanaszczęśliwą.
Potem wreszcie dotarło do niego jej pytanie i odsunął od
siebie wszelkie inne myśli. Albo przynajmniej starał się to
zrobić, bo w świeżo odnalezionym przez Hannę szczęściu było
coś,coniechciałogoopuścić.
–Niemożemy–odparł.–Wkażdymrazieniestąd.Najpierw
musimywrócićwgóręrzekinapiechotę.
Zasępiłasię,słysząctesłowa.
–Alemożemyznówpopłynąćjutro.Jeślipanichce.
– Chcę – odparła. I znów szerzej się uśmiechnęła, a Yeager
poczułwsobiejakąśjasność.
Wyciągnąłdoniejrękę.
– Chodźmy, Hanno – poprosił. – Przed lunchem możemy
trochęsięrozejrzeć.
Hanna odpięła pas i podała mu rękę, a on pomógł jej wstać.
W tym momencie ponton trochę przysunął się do brzegu,
a Hanna wpadła na Yeagera. Instynktownie położył ręce na jej
biodrach, a ona położyła dłonie na jego piersi. Mocniej ścisnął
jej biodra i nie wiedząc, co dalej, pochylił głowę, by ją
pocałować.Całowałjąniespiesznie.Izprzyjemnością.
Hannie też chyba się podobało, ponieważ oddała mu
pocałunek, zaciskając palce na jego koszuli. Poczuł bicie jej
serca. Słyszał, że wstrzymała oddech, wciągnął jej zapach,
zkażdąsekundąbyłbardziejodurzony.
Posiadłbyjąnatychmiast,tuiteraz,zdzierajączniejubranie.
Już sobie wyobrażał ten erotyczny związek, ale Hanna
przerwała pocałunek, aczkolwiek z wyraźną niechęcią,
i odepchnęła się od niego tak daleko, jak było to możliwe na
pontonie.Twarzjejsięzaczerwieniła,oddychałanierówno.
Co dziwne, oddech Yeagera też był przyspieszony. To tylko
pocałunek. Całował dziesiątki kobiet. Pocałunki to tylko
preludium.Niemapowodu,bybrakowałomutchu.Byczułsię
jakwstanienieważkości.
–My…no…powinniśmyzaczekaćdowieczora–rzekłacicho
Hanna.–Żebytobyłojaknajbliżejśrody.
Racja. Kalendarz. Yeager to rozumiał. Jego życiem rządził
terminarz. Oczywiście, że zaczekają do wieczora, by zapewnić
sobie optymalny skutek. Nawet jeśli nie chciał czekać. Jego
ciałoniechceczekać,poprawiłsię.To,cosięwydarzyłomiędzy
nim a Hanną, było tylko reakcją chemiczną w odpowiedzi na
fizycznybodziec.
Możespokojniepoczekać.Totylkoseks.Niemasprawy.
Nawet jeśli zdawało się, że do wieczoru dzieli go cała
wieczność.
–Powiedziałpan…powiedziałeś…żetrochęsięturozejrzymy
–rzekłazwahaniem.
Yeagerskinąłgłową.
– Tak, a potem ruszymy piechotą w dół rzeki do miejsca,
gdzieprzenocujemy.
–Todaleko?
–Ponadpięćkilometrów.
–Będziemyszlipiechotąpięćkilometrów?
–Tobułkazmasłem–odparł.–Całkiemjakspacerwparku.
Pokręciłagłową.
–Nierazspacerowałamwparku.Tobyłspacerwparku.Pięć
kilometrównataknierównymterenieto…
– Świetny sposób na apetyt – dokończył. Niech sama
zdecyduje,ojakimapetyciemyślał.
Najwyraźniej Hanna doskonale go zrozumiała, bo znów się
zaczerwieniła. Nigdy nie znał kobiety z taką skłonnością do
rumieńców. Powinno go to zniechęcić. Lubił kobiety równie
odważne i przebojowe jak on. Ale niewinność Hanny miała
wsobiecośpociągającego.
Zanimzaprotestowała,chwyciłjąmocniejwtaliiiposadziłją
na brzegu. Hanna prychnęła zaskoczona. Potem przeniósł na
brzeg chłodziarkę. Kiedy już sam bez wysiłku przeskoczył na
brzeg, wyciągnął rękę do Hanny. Tym razem był bardziej
ostrożny,kiedypomógłjejwstać.
Traktował ją z wielką ostrożnością. A ostrożność była
najmniej ważnym słowem w jego słowniku. Ale Hanna była
osobąostrożną,stądjegozachowanie.Nie,niezaczęłabyćmu
droga.Niebardziejniżdotądwkażdymrazie.
Przystań łączyła się z polaną, która znikała w lesie paręset
metrów dalej. Yeager znał okolicę i wiedział, że była pełna
pospolitych skamielin i mniej pospolitych strzałek wodnych,
więc zdjęli buty, żeby wyschły na słońcu, i przez jakiś czas
rozglądalisiędokoła.
Kiedy wskazał Hannie ramienionogi i trylobity, była tak
uszczęśliwiona, jakby obsypał ją diamentami. Przypomniał
sobieznów,żemimotrudnychwarunków,wjakichsięchowała,
można powiedzieć, że żyła pod kloszem. Do pewnego stopnia.
Trudnopojąćtęsprzeczność.AleHannawydawałasięczasami
bardzonietypowa.
Kiedy zjedli lunch, ich ubrania i buty były już suche. Yeager
spakowałto,cozostałozichposiłkuzpowrotemdochłodziarki
iznówprzypiąłjąpasemnapontonie.PotemwróciłdoHanny.
–Niebierzemytegozsobą?–zapytała.
Pokręciłgłową.
–Ktośpóźniejpotoprzyjdzie.
–Tensamktoś,ktopodrzuciłtonapierwsząprzystań?
Skinąłgłową.
–EndsoftheEarthwspółpracujezbiuramipodróżynacałym
świecie. Znalazłem jedno z nich w Raleigh, wszystko dla nas
przygotowali. Załatwią też land rovera i dostarczą go na
kemping,nawypadekgdybyśmychcielizniegoskorzystać.
Patrzyłananiegoznamysłem.
– Wiesz, kiedy powiedziałeś, że przeżyjemy wyjątkową
przygodę, wyobraziłam sobie, że będziemy przedzierać się
z maczetą przez puszczę, unikając aligatorów, albo latać na
lotniwWielkimKanionie.Niemyślałamolodówkachzkrabami
isanpellegrinoanilandroverze.
Yeageruśmiechnąłsię.
– Cóż, zazwyczaj Ends of the Earth organizuje wyprawy
z maczetami. Jeśli chodzi o latanie na lotni, to raczej nad
aktywnymwulkanem.
Hanna zaczęła się śmiać, aż zdała sobie sprawę, że mówił
poważnie.
– Postanowiłem wprowadzać cię do świata przygód
stopniowo. – Nie wspominając o tym, że starał się, aby było
romantycznie.
–Mówiłamtylko,żezapierwszymrazemniemogęwyjechać
zeStanów.
–Dobrze.Następnymrazempojedziemygdzieś,gdziewłaśnie
podczastsunamidokonujązamachustanu.
–Jeślibędzienastępnyraz.
Racja. Bo jeśli jej obliczenia były trafne i wszystko pójdzie
zgodniezplanem,skończysięnatejwyprawie.
Z jakiegoś powodu ta myśl go zmartwiła. Już zaplanował ich
następnyrazibyłobyszkoda,gdybysięokazało,żecałytydzień
jegopracyposzedłnamarne.
Hanna byłaby zachwycona kanioningiem w Maroku. Co mu
przypomniało…
–Apropos,złożyłaśpapieryopaszport?
–Tak.
–Aczy…?
– Tak, zapłaciłam dodatkowo za przyspieszenie sprawy –
przerwałamu.–Powinnamgomiećzadwatygodnie.
–Dobrze.
–Jeślibędziemipotrzebny.
Czemu tak się przyczepiła tego jeśli? Czy seks z nim to dla
niej taka przykra sprawa? Zdawało się, że pocałunek jej się
podobał.
Postanowiłzmienićtemat.
–Gotowadodrogi?Tracimytuczas.
Dowieczorapozostałowielegodzin,amarsznakempingnie
potrwadługo.Nieszkodzi.
Choć Hanna chciała zaczekać z głównym wydarzeniem dnia
do zachodu słońca, to nie znaczy, że wcześniej nie mogą się
sobącieszyć.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Kiedy dotarli na miejsce, gdzie mieli spędzić noc, zapadł
zmierzch, a górujące nad nimi drzewa zasłaniały ostatnie
promieniesłońca,więcbyłojeszczeciemniej.
Hanna była więcej niż gotowa zakończyć ten dzień. Spacer
w parku. Ha! Może w parku Yellowstone. Dotąd zakładała, że
różnica polega głównie na tym, że wędruje się zwykle po
górach, a spaceruje po płaskim terenie. Teraz wiedziała, że
wędrówka tym różni się od spaceru, że można ją porównać do
oblanianógbenzynąipodpalenia.
Kiedynareszciedotarlidocelu,jejnastrójsiępoprawił.Ato
dlatego, że gdy ścieżka doprowadziła ich na polanę otoczoną
przez wiecznie zielone drzewa sięgające purpurowego nieba,
ujrzała
coś,
co
jej
przypominało
kadr
ze
starego
hollywoodzkiegofilmu.
Naśrodkustałokrągłynamiot,otwarty,żebybyłowidaćłóżko
ze stertą poduszek. Był tam też miedziany żyrandol
z bezpiecznymi świeczkami ledowymi. Kilka świec stało na
stoliku przy łóżku. Po prawej stronie namiotu widniało
mosiężne palenisko i mała kanapa, także z licznymi
poduszkami. Po drugiej stronie stały stół i krzesła, a na stole
piękna porcelana i kryształy. W dużej przenośnej i pokrytej
miedzią chłodziarce stały butelki i inne pojemniki. A nad tym
wszystkim wisiały sznury maleńkich białych lampek, które
połyskiwałyjakgwiazdy.
Hannanigdyniewidziałapiękniejszegowidoku.
– Nie mówiłeś, że będzie tak luksusowo – powiedziała
zradością.
–Luksusowo?–powtórzyłzpowątpiewaniem.
Kiedy się do niego odwróciła, przekonała się, że jego ten
widok nie oczarował. Prawdopodobnie z taką samą miną
patrzyłbynazapleczesklepurzeźnickiego.
– Tak, luksusowo – powtórzyła. – Widziałam coś takiego
w„ProjectRunway”.
– Co to za przygoda z miękkimi poduszkami i kieliszkami do
wina? To znaczy, nie oczekiwałem, że będziemy zabijać
zwierzynę, a potem sami przygotowywać ją do spożycia czy
spaćpodgołymniebem,aleto?–Pokręciłgłową.–Wiedziałem,
że zatrudnienie firmy o nazwie Demoniczny Kemping to zły
pomysł. – Niestety była to jedyna firma, która zgodziła się
spełnićjegoprośbęwtakkrótkimterminie.
–Jasięcieszę,żeichzatrudniłeś.Jestcudownie.
Yeager ruszył w stronę namiotu. Wciąż zdegustowany
mruknął:
–Pewniewychodekteżjestpokrytymiedzią.
– Widzisz? Nie przeżyłam dotąd dnia bez bieżącej wody czy
prądu. – Choć dwa z jej domów zastępczych miały podobne
warunki. Ale nie musiała psuć tak pięknej chwili. – Jest dość
prymitywnie.
Yeager podszedł do turystycznej lodówki, wyjął butelkę,
spojrzałnaetykietę,apotemsięuśmiechnął.
–Chybatenluksusmaswojeplusy.Niebędziemypićciepłego
ClosduMesnil.Tobyłobyprzykre.
Hannapodeszładoniego.
–Tenlódniewytrzymatrzydni–oznajmiła.
– Nie, ale wytrzyma lodówka i zamrażarka z panelem
słonecznym,którepostawilizanamiotem.
– Czy toaleta też ma panele słoneczne? – spytała z nadzieją
wgłosie.
–Tak.Ikompostownik.
– To chyba wszystko, co chciałabym wiedzieć o miejscowej
kanalizacji. Chyba że – dodała z jeszcze większą nadzieją –
zamówiłeśteżpryszniczpanelemsłonecznym.
Zaśmiałsię.
–Nie,aleprysznicjest.
Zważywszy na pot, który z siebie wylała w ciągu ostatnich
godzin,Hannachciałatousłyszeć.
–Okej,możeszmipowiedziećcośnatematprysznica.
– Prawdę mówiąc, zrobię coś lepszego. Po prostu ci go
pokażę.
Hannawestchnęła.
–Cudownie.Muszęsięwykąpaćprzedkolacją.
–Wnamiociepowinnybyćręczniki–odrzekł.–Naszebagaże
teżpowinnyjużtubyć.Weźwszystko,czegopotrzebujesz.
Kiedyweszładonamiotu,ujrzałaichtorby,więcwyjęłaczystą
bieliznę, czerwony top i spodnie od piżamy w paski. Co
z pewnością w niczym nie przypominało tego, co nosiły
dziewczyny, które sypiały z Yeagerem. Ale były to najlepsze
rzeczy, jakie mogła sobie załatwić w tak krótkim terminie i za
małe pieniądze. Nie, nie była dziewczyną Yeagera, więc nie
musispełniaćjegostandardów.Mimototerazżałowała,żenie
wybuliłajednakkilkudolarównacoś,cobyłobychoćodrobinę
zmysłowe. Próbowała sobie przypomnieć, że nie przyjechali tu
narandkę.Żenieromansowali.Aletoitakjejnieuspokoiło.
Na składanym drewnianym krześle znalazła ręczniki, a pod
spodem kostkę mydła i butelkę szamponu, jedno i drugie
przyjaznedlaśrodowiska.
Yeager czekał na nią między drzewami, w zapadającej
ciemności wyglądał jak istota nie z tego świata. Światło
księżyca srebrzyło jego czarne włosy, na twarz padał groźny
cień,ażciarkiprzeszłyHanniepoplecach.
Czy naprawdę zrobią to tej nocy? Zaczynała mieć
wątpliwości. Yeager jest tak… niebezpieczny. Zwykle podobali
jejsięspokojniiłagodnimężczyźni.Tacy,którzywtorbienoszą
książkę mało znanego autora i których ubrania są uroczo
wygniecione. Którzy spędzają weekend, dłubiąc przy rowerze.
Bezpieczni przewidywalni. Nieskomplikowani. Jak na nich
spojrzypoparunocachzYeagerem?
Zwłaszczajeślionbędziepojawiałsięwjejżyciuodczasudo
czasu,kiedyichwspólnenocedobiegnąkońca?
Może jednak należało skorzystać z banku spermy. Gdyby
jeszczeterazzmieniłazdanieipoprosiłaYeagera,byodwiózłją
do Nowego Jorku, mogłaby zajść w ciążę w tym miesiącu.
Ojciec dziecka byłby anonimowy i nie uczestniczyłby w ich
życiu. Później, pewnego dnia, poznałaby bezpiecznego,
przewidywalnego i nieskomplikowanego mężczyznę, z którym
mogłaby mieć więcej dzieci. Spędziliby resztę swoich dni,
kierując się wskazówkami „Consumer Reports Magazine”,
wpozbawionymazbestuiołowiudomu,przyktórymrosłybynie
powodujące alergii rośliny, i chroniliby swoje dzieci od takich
zagrożeńjakpłatkiśniadaniowe,rasypsówważąceponadtrzy
kilogramyisportydrużynowe.
Tak, to byłoby fantastyczne życie. Nie mogła się doczekać,
kiedy zacznie tak żyć. Wtedy już nigdy nie spotka zagrożeń,
któreprzyspieszająbicieserca.
– Zapomniałaś o czymś? – spytał Yeager, bo wciąż stała
wmiejscu.
Tak.Oinstynkciesamozachowawczym.Niezmieściłsięwjej
małymbagażu.
–Nie,jestemgotowa.
Przesadastulecia.
Zmusiła nogi, by ruszyły naprzód. Z bliska Yeager nie
wyglądał tak groźnie, za to o wiele bardziej kusząco. Więc
gdyby musiała, mogłaby się z nim przespać. W końcu nie
chciałazmarnowaćowulacji.
Yeagerpatrzyłnaniąbacznieprzezkilkasekund.Hannabyła
rozdarta, z jednej strony chciała znać jego myśli, z drugiej
miałanadzieję,żenigdyichniepozna.
Powiedziałtylko:
–Tędy.–Apotemruszyłścieżką.
Orety,kolejnawędrówka.
Drzewa rosły coraz gęściej, ale tym razem Hanna nie miała
nic przeciwko temu. Po zachodzie słońca zrobiło się chłodno,
lekki wiatr kołysał liśćmi na drzewach. Tu i ówdzie pojawiały
sięjeszczesłabebłyskiświatła,dopieropoparuchwilachzdała
sobie sprawę, że to świetliki. Nie widziała dotąd ani jednego,
niewspominającotakdużejliczbie,jakaichwłaśnieotoczyła.
Niemogłapowstrzymaćśmiechu.
–Cociętakrozbawiło?–Yeagerobejrzałsięprzezramię.
–Świetliki.Pierwszyrazjewidzę.
Przystanąłgwałtownieiodwróciłsiędoniej.
–Żartujesz.
Onateżsięzatrzymała,zresztązablokowałjejdrogę.
– Nie żartuję. Mówiłam ci, że nigdy nie wyjeżdżałam
zNowegoJorku.
–WNowymJorkuteżsąświetliki.
–Aleniewmojejokolicy.
–NigdyniebyłaśpozagranicamimiastaNowyJork?–spytał
zniedowierzaniem.–Myślałem,żemówiłaśostanie.
Pokręciłagłową.
Jego twarz pozostawała w cieniu, więc Hanna nie miała
pojęcia,oczymmyślał.Wkońcuprzerwałciszę.
– Któraś z rodzin, u której mieszkałaś, nie mogła cię zabrać
choćnajedendzieńnaJonesBeach?
W odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami. Oczywiście, że
żadnazrodzinzastępczychniezabrałajejnaJonesBeach.Dla
większości
z
nich
była
tylko
środkiem
pozwalającym
powiększyć ich środki w banku. Ci nieliczni, którzy naprawdę
troszczyli się o dzieci będące pod ich opieką, wszystkie
otrzymywane od państwa pieniądze wydawali na jedzenie
i ubrania dla dzieci. Nie zostawało nic na takie luksusy jak
jednodniowawycieczka.
– Ale widziałaś ocean, tak? – zapytał. – Na pewno byłaś na
ConeyIslandczyRockawayBeach,kiedyjużbyłaśnastolatką?
–
Prawdę
mówiąc,
nie
–
wyznała.
–
Wolałyśmy
z przyjaciółkami Manhattan. Zresztą przy tych rzadkich
okazjach, kiedy miałam trochę dodatkowych pieniędzy,
wydawałamjezwyklenamateriały.
PrzezkolejnąchwilęYeagermilczał.
–Niewidziałaśoceanu?
– Nie, nie widziałam. A jeśli widziałam, zanim straciłam
matkę,totegoniepamiętam.
–Jaktomożliwe?
Po raz kolejny wzruszyła ramionami. Nawet już jako osoba
dorosła Hanna nie czuła chęci ani potrzeby zwiedzania. Nie
lubiłaopuszczaćswojejstrefykomfortu.Lubiławiedzieć,gdzie
jest i jak się poruszać w swojej okolicy. Myśl o jednodniowej
wycieczcezamiastonigdydoniejnieprzemawiała.
A jednak znalazła się setki kilometrów od domu – i to na
dłużej niż jeden dzień – i wcale nie czuła się niespokojna. Nie
denerwowała się lotem ani faktem, że opuszcza Nowy Jork.
Przeciwnie, już przed wyjazdem była podekscytowana, a tego
dniaświetniesiębawiła.Dośćdobrze,byżałować,żewcześniej
tegoniespróbowała.
Ale to wszystko tylko dlatego, że był z nią Yeager. Znała go
wystarczającodobrze,byswojąobecnościązrekompensowałjej
obcość tego miejsca. Nie mogłaby robić tego stale, zwłaszcza
sama.
Gdy wróci do Nowego Jorku, będzie znów dawną sobą. Była
otymprzekonana.
Nagle jakiś nowy dźwięk dołączył do szelestu liści nad
głowami,przerywającjejmyśli.Choćbyłtojejpierwszyrazna
otwartej przestrzeni, rozpoznała ten dźwięk. Wodospad.
ObiecanyprzezYeageraprysznictowodospad.Zakładała,żena
ten dzień skończyli z przygodami – poza największą czekającą
ichwciążprzygodą–ajednaksięmyliła.
Wyszli spomiędzy drzew na brzeg rzeki, którą wcześniej
płynęli. W tym miejscu nie była tak szeroka i wartka. Była
wąskaipłynęłapowoli.Wodospadmiałjakieśdwaipółmetra,
wpadał do rzeki z cichym pluskiem, marszcząc powierzchnię
wody. Słońce już zaszło, nad ich głowami wisiał księżyc
błyszczący jak srebrny dolar, otoczony setkami migoczących
gwiazd.Hannanigdyniewidziałatakjasnegoksiężycaanitylu
gwiazdnaniebie.
Ostrożnie szła w stronę Yeagera, który przystanął na skraju
skały, ale patrzyła na niebo, więc omal go nie minęła i nie
weszładorzeki.Zatrzymałją,kładącjejrękęnaramieniu.
–Powoli,Sacajaweo–rzekł.–Szlak,którychciałaśprzetrzeć,
mógłbyćtwoimostatnim,indiańskaprzewodniczko.
Zaśmiałasię,wciążpodnoszącwzroknaniebo.
–Niemogęsiępowstrzymać.Taktupięknie.
–Tozwyczajnylas,Hanno.
Spojrzałananiego.
–Dlamnieniejestzwyczajny.
Kiedy zdejmowała buty, pomyślała, że Yeager z pewnością
uważajązadziwaczkę.Jejświatwporównaniudojegoświata
był tak mały, jej doświadczenie życiowe praktycznie żadne. On
prowadził życie pełne ryzyka i niebezpieczeństw, od których
onachciałatrzymaćsięzdaleka.Niemoglisiębardziejróżnić
czymniejdosiebiepasować.Aletodobrze,prawda?Toznaczy,
że tego ich… przedsięwzięcia nie zakłócą żadne emocjonalne
perturbacje.
Przez chwilę tylko na siebie patrzyli w ciszy. Co prawda
zakłócały ją świerszcze, wiatr i wodospad. No i bicie serca
Hanny,którewydawałosięjejnajgłośniejsze.
Yeagerchybanicztegoniezauważał.ZdjąłT-shirt.
–Chodź–powiedział.–Ktopierwszy,tenlepszy.
Ledwie słyszała, co mówił, zbyt skupiona na widoku
półnagiegoYeagera.Ichoćjużwielerazywcześniejwidziałago
bez koszuli, nigdy nie widziała go w świetle księżyca
i świetlików. Poza tym lada moment miał zdjąć spodnie, a nie
przypominała sobie, by wziął z sobą coś do przebrania, kiedy
już wyjdą z wody – czy choćby do pływania. Czyli lada chwila
zostanienagi.Apotem…Potem…
Wskoczyła do wody w ubraniu, odwracając się do niego
plecami, udając zainteresowanie wodospadem, który nagle
przestałbyćinteresujący.Rzekabyładośćpłytka.KiedyHanna
stała,jejgłowaznajdowałasięponadpowierzchniąwody,aleto
niepowstrzymałojejnógprzeddrżeniem.
Słysząc plusk za plecami, wiedziała, że Yeager do niej
dołączył. Odwróciła się i zobaczyła na brzegu jego buty
i ubranie. Wiedziała już, że jest nagi, wiedziała to też
zuśmiechu,jakijejposłał,wynurzającsięwwodyipotrząsając
głową,byodrzucićdotyłumokrewłosy.
Izjegotonu,kiedysięodezwał:
–Większośćludzirozbierasięprzedkąpielą.
Zdusiłajęk.
–Pomyślałam,żedobrzebędzieprzepłukaćubrania.
–Uhm.
–Bardzosiędzisiajubrudziły.
Podpłynąłdoniejwystarczającoszybko,byspanikowała.Nie
miałaszansyodpłynąćdalej.
–Pozwól,żecipomogę–rzekł.
Poczuła jego ręce na swoim ciele i nim go powstrzymała,
ciągnąłjejT-shirtdogóry.Niespieszyłsię,przesuwałdłońmijej
pojejtaliiipożebrach,ażzatrzymałsiętużpodbiustonoszem,
palcemwskazującymikciukiemmuskałpiersi.Sercewaliłojej
jeszcze mocniej, poczuła gorąco w dole brzucha. Minę miał
taką, jakby to były żarty, stąd wiedziała, że jej emocje są mu
obce.
–Podnieśręce–powiedział.
Posłuchałago,aonściągnąłjejT-shirtprzezgłowę,poczym
rzuciłgonaskały,obokswoichubrań.
– Teraz spodnie – rzekł, sięgając do guzika przy pasku jej
krótkichspodni.
Rozpiąłjejguzikizamekbłyskawiczny,apotemwsunąłręce
pod spodnie i położył je na jej biodrach. Przez chwilę tylko ją
trzymał. Hanna czuła ciepło jego dłoni, ciepło, które ją
rozpalało. Potem ściągnął jej spodnie, unosząc najpierw jedną,
potemdrugąnogęHanny.Spodnieteżwylądowałynabrzegu.
Choć została w bieliźnie, co miało jej zastąpić kostium do
pływania, czuła się, jakby była tak samo naga jak Yeager. Jego
spojrzenie, najpierw żartobliwe, potem coraz bardziej gorące,
wcalejejniepomagało.Kiedyzaśpochyliłgłowę…
Szybko odwróciła się i z całych sił popłynęła w stronę
wodospadu.AleYeagerbyłszybszyinatychmiastjądogonił.
– Po tej kąpieli – odezwał się – wszystko, co masz na sobie,
będzieczystejakłza.Porasiętegopozbyć.
Niematojakprzejśćdosedna.
– Zawsze jesteś taki rzeczowy, kiedy chodzi o seks? –
zapytała.
– Nigdy nie jestem rzeczowy, kiedy chodzi o seks – zapewnił
ją. – Ale nigdy nie uprawiałem seksu według kalendarza. To
zawszebyłobardziejspontaniczne.Inigdynierobiłemtegopo
to,żebyspłodzićdziecko.Wyłączniedlaprzyjemności.
–Uważasz,żeseks,którymanaceluspłodzeniedziecka,nie
może być przyjemnością? – zapytała. – Chcesz tylko jak
najszybciej i jak najprościej załatwić sprawę? Czy jestem dla
ciebieażtaknieatrakcyjna?
W odpowiedzi przyciągnął ją i pocałunkiem zapewnił, że
uważa ją za bardzo atrakcyjną, i że nie zamierza robić tego
szybko, a wręcz przeciwnie. Zaplanował, że będą się świetnie
bawić.Kiedysięodniejodsunął,obojeztrudemłapalioddech.
–Nocóż,okej–wykrztusiła.
Nadal była w bieliźnie. Po prostu nie była gotowa jej zdjąć.
Nocbyłapiękna,znalazłasięwpięknymmiejscuzprzystojnym
mężczyzną.Niechciałasięspieszyć.Położyłasięnawodziena
plecach i patrzyła na nocne niebo. Słyszała pełne rezygnacji
westchnienieYeagera,alepotemonteżpołożyłsięnawodzie.
–Hej,tamjestWielkiWóz–powiedziała,wskazującnagrupę
gwiazdpolewejstronieksiężyca.
Nie patrzyła na nagiego Yeagera unoszącego się na wodzie
tużbokniej.
–Widzę–odparł.–Ajakspojrzyszdalej…
– Zobaczysz strumień Arktura – dokończyła. – Pamiętam to
zdziewiątejklasy.Czytoniedziwne?Niepamiętamchybanic
innego z tych zajęć. Nie wiem, czy w ogóle pamiętam coś
więcej z dziewiątej klasy. W średniej szkole często się
przeprowadzałam.Częściejniżwpodstawówce.
Yeager podpłynął do Hanny, więc znów się oddaliła.
NaprawdęniebyłajeszczegotowananagiegoYeagera.
Burknąłcośsfrustrowany,alepotemspytał:
–Gdziemieszkałaś,jakchodziłaśdodziewiątejklasy?
– Przez pierwsze trzy miesiące w Mott Haven – odparła. –
Potem przenieśli mnie do Vinegar Hill. Po letnich wakacjach
przezjakiśczasbyłamwBed-Stuy.
Yeagermilczałprzezchwilę.Potempowiedział:
–Mieszkałaśwdośćnieciekawejokolicy.
– Tak, cóż, ci z Upper East Side niechętnie przyjmują cudze
dziecipodopiekę.Bądźtumądry.
Znówmilczał.
– Nie było tak źle – podjęła. – Zdarzało mi się mieszkać
u naprawdę dobrych ludzi, wciąż mam przyjaciół z tamtego
okresu.Wwiadomościachsłyszysiętyleprzerażającychhistorii
o rodzinach zastępczych. Ale wiele z tych dzieciaków ma się
tamlepiej,niżmiałobysięwswoichprawdziwychrodzinach.
–Zastanawiałaśsię,jakabyłatwojaprawdziwarodzina?
– Jasne. Czasami sobie wyobrażałam, że ktoś musiał się
pomylić i że moi rodzice gdzieś żyją. Że zamieniono mnie
z innym dzieckiem w szpitalu, zaraz po urodzeniu. Albo że
kobieta,którazmarłaiktórąuważanozamojąmatkę,wcalenie
była moją matką, a ta prawdziwa wciąż żyje i mnie szuka. –
Westchnęła.–Alewiedziałam,żetonieprawda.Wiedziałam,że
jestem tam, gdzie powinnam być. O ironio, teraz okazało się
inaczej.
– Wygląda na to, że mała Hanna równie twardo stąpała po
ziemicotadorosła.
Nie wiedziała, czy potraktować to jak komplement. Z jego
tonuwynikało,żeszanujeludzi,którzytwardochodząpoziemi.
Zdrugiejstronyonsamniespędziłzbytwieleczasuwjednym
miejscunaZiemi.
– A ty? – spytała, wciąż zapatrzona w niebo. – Gdzie
mieszkałeś,jakchodziłeśdodziewiątejklasy?
Zawahał się, co wydało jej się znaczące. Potem rzekł tak
cicho,żeledwiegosłyszała.
–WPeorii,wstanieIllinois.
Zaskoczył ją do tego stopnia, że zapomniała o jego nagości
izerknęłananiego.Naszczęście–albonie–wciemnościwoda
wydawałasięatramentowa,skrywającwiększączęśćjegociała.
Peoria w stanie Illinois była ostatnim miejscem, które Hanna
kojarzyłabyzYeagerem.
– Dorastałeś w mieście, które jest ikoną konserwatyzmu
środkowegozachodu?
–Owszem.
Zdałasobiesprawę,jakmałoznaYeagera.Odczasudoczasu
podczas ich pogawędek u Cathcarta i Quinna zdradzał jej
pewne szczegóły ze swojego życiorysu. Ale właściwie nie
wiedziała,costworzyłoYeageraNovaka,podróżnikaimiłośnika
przygód ekstremalnych. Nagle z jakiegoś powodu bardzo
chciałasiętegodowiedzieć.
–Długotammieszkałeś?
–Doosiemnastegorokużycia.
–CocięsprowadziłodoNowegoJorku?
–StypendiumhokejoweClarksonUniversitywPotsdam.
–Graszwhokeja?
–Grałem.
–Czymzajmowalisiętwoirodzice?
Westchnął tak, że Hanna zrozumiała, iż naprawdę nie chce
otymmówić.Mimotoodpowiedział:
–Mamaprowadziłaksięgarnię,atatabyłksięgowym.
Syn kierowniczki księgarni i księgowego wyrósł na jednego
znajwiększychryzykantównaświecie?Jakdotegodoszło?
–Jakimcudem…
Zanimdokończyła,Yeagerstanąłnanogiiruszyłkuniej.Ona
także stanęła. Pomyślała, że chciał podejść bliżej, by
kontynuować rozmowę, on tymczasem, gdy tylko znalazł się
dość blisko, objął ją w talii i przyciągnął do siebie, a potem
zacząłjącałować.
Jednocześnie rozpiął jej stanik i puścił go z prądem.
Zamierzała ratować swoją własność, ale Yeager położył dłonie
najejpiersiach,toteżwszystko,cochciałapowiedzieć,uwięzło
jej w gardle. Muskał kciukiem sutek, a ona szerzej otworzyła
usta, jedną rękę kładąc na plecach Yeagera, palce drugiej
wplatającwjegomokrewłosy.
Mruknąłcośpodnosem,apotemobsypywałpocałunkamijej
brodę,szyjęiramię.Ręką,którąchwilęwcześniejobejmowałją
w talii, lekko zsunął jej bawełniane figi. Potem głaskał nagie
pośladki. Hanna krzyknęła, gdy wsunął rękę między jej nogi.
Czując pieszczotę jego palców, w jednej chwili zrobiła się
wilgotna.Pieściłjąniespiesznie,alejużpochwili,gdycałkiem
pozbyła się fig, rozsunęła szerzej nogi, w milczeniu prosząc
owięcej.Yeagernieprzyspieszył,zachowałniezmiennetempo.
Miaławrażenie,żestaniewpłomieniach.
– Proszę, Yeager – szepnęła. Było ją stać tylko na te dwa
słowa.
Chyba ją zrozumiał, gdyż był już blisko miejsca, gdzie go
najbardziejoczekiwała,choćwciążjeszczewokółniegokrążył.
Potem wsunął w nią palec, raz, drugi i trzeci, równocześnie
muskającjejłechtaczkę.Gdyjużzdawałosię,żedoprowadziją
do orgazmu, cofnął rękę. Chciała go błagać, by znów jej
dotknął,aleonchwyciłjązanadgarstekipoprowadziłjejdłoń
wstronęswojegoczłonka.
Hanna otworzyła oczy. Yeager patrzył na nią z napięciem
i pożądaniem. Objęła go i przesunęła rękę w górę, a potem
wdół.Tymrazemomalniezacisnąłpowiek,tymrazemtojemu
rwał się oddech. Kiedy kontynuowała pieszczotę, przykrył jej
ustaswoimiwargamiiznówwsunąłdłońmiędzyjejnogi.
Przezdługąchwilęcałowalisięipieścilicorazśmielej,coraz
namiętniej, aż oboje prawie dotarli na szczyt. Wtedy Yeager
chwycił Hannę w talii i uniósł, by objęła go nogami w pasie
iżebymógłwniąwejść.Zkażdympchnięciemdocierałgłębiej.
Trzymając ją za pośladki, lekko ją unosił i gwałtownie
opuszczał.
Z każdym jego ruchem zbliżała się do celu. Kiedy poczuła
znów jego palec między pośladkami, szczytowała. Yeager
wytrzymał chwilę dłużej. Pozostał w niej jeszcze długi czas
potem,jakbychciałsięupewnić,żekażdacennakroplatrafiwe
właściwemiejsce.
Hanna położyła głowę na jego ramieniu i drżała, choć nie
zpowodufalującejwokółnichwody.
–Zimnoci?–szepnąłjejdoucha.
Jakimścudemzdołałaodpowiedzieć:
–Nie,jestdobrze.
Nie powiedziała, że jest lepiej niż dobrze, że nigdy w życiu
nieczułasiętakdobrze,gdyżwiedziała,żezcałąpewnościąto
wszystko sobie wyobraża. Po prostu nigdy nie miała takiego
kochankajakYeager.Jakaśjejczęśćnieposiadałasięzradości,
leczinnaspoważniała.Byćmożetakaprzygodanigdywięcejsię
niepowtórzy,niespotkadrugiegoYeageraNovaka.
Nie mogła zdecydować, czy to dobrze, czy może wręcz
przeciwnie.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Yeager pracował w swoim gabinecie we Flatiron Building.
Rozluźniłkrawatirozpiąłdwagórneguzikikoszuli,kiedyjego
asystentka Amira wysłała mu esemesa, siedząc przy swoim
biurku w recepcji Ends of the Earth. Robiła tak wyłącznie
wtedy,kiedychciałamucośdyskretniezakomunikować.
W tym wypadku chodziło o niejaką Hannę Robinson, która
chciała się z nim widzieć, chociaż nie była umówiona. Amira
pytała,czymajejpokazaćdrzwi,jakzwyklerobiłazkobietami,
którebezuprzedzeniazapragnęłyodwiedzićYeagerawbiurze,
czy też powiedzieć jej, by zaczekała, aż Yeager znajdzie wolną
chwilę,conastąpiniewcześniejjakzadwiegodziny,znadzieją,
iż rzeczona Hanna wyniesie się z własnej woli, odsiedziawszy
swojewpoczekalni?
Zamiast odpisywać Amirze, że żadna z jej propozycji nie
wchodzi w rachubę, Yeager ruszył do recepcji, ignorując
zdumionąminęasystentki,gdyjużsiętamzjawił.
Hannastaładoniegotyłem.Patrzyłanapowiększonezdjęcie
wulkanu Sinabung na Sumatrze, które zrobił przed pięcioma
laty.Pierwsząrzeczą,jakarzuciłamusięwoczy,byłoto,żejej
bluzka koszulowa ma ten sam odcień błękitu co niebo, a wzór
na spódnicy te same odcienie żółci co siarka. Drugą rzeczą,
którązauważył,byłoto,żeniewyglądanaciężarną.
Oczywiście,żeniewyglądałanaciężarną.Jeśliwogólezaszła
w ciążę, od ich ostatniego spotkania minęło ledwie jedenaście
dni,aodseksudwanaście.Ajednaknapewnojestwciąży.Bo
po co w innym wypadku odwiedzałaby go w pracy? Gdyby ich
pierwsza próba okazała się nieskuteczna, wystarczyłoby, by
wysłała mu esemesa o treści: „Wybacz, do zobaczenia
wprzyszłymmiesiącu”.
–Cześć–powiedział.
Serce mu waliło w oczekiwaniu na dobre wiadomości dużo
mocniej,niżsięspodziewałwtychokolicznościach.
Hanna odwróciła się gwałtownie, ich oczy się spotkały.
I wtedy poczuł niemiły chłód. Bo patrząc na jej minę,
przysiągłby,żeniezaszławciążę.
–Chodźmydomojegogabinetu–powiedział,poczymzwrócił
siędoAmiry:–Niemamniedokońcaprzedpołudnia.Możeteż
popołudniu.
– Jasna sprawa, Yeager – odparła Amira. W jej głosie było
jeszczewiększezdumienieniżnatwarzy.
Hannaposłałajejlekki,choćewidentniewymuszonyuśmiech,
ipowiedziałacicho:
–Dziękuję.
Potem splotła ramiona na piersi i bez słowa ruszyła za
Yeagerem. Kiedy dotarli do gabinetu, Yeager zamknął drzwi
iwskazałjejjedenzeskórzanychfotelinaprzeciwkopotężnego
wiktoriańskiegobiurka.
Gabinet, jak reszta Ends of the Earth, był pełen antyków,
starychmapiartefaktów.Byłtocelowyzabiegmającynacelu
powrótdoczasu,kiedypodróżepoświeciepełnebyłyprzygód
i niebezpieczeństw, więc odważali się na nie tylko najbardziej
nieustraszeni odkrywcy. Yeager przysunął drugi fotel bliżej
Hannyiusiadłwnim.
–Nieudałosię,co?–spytał.–Niejesteśwciąży?
Hannapokręciłagłową.
Choć od razu odgadł, z czym do niego przyszła, był
zaskoczony głębią swojego rozczarowania. Naprawdę wierzył,
że uda im się za pierwszym razem. Oboje byli zdrowi, a kiedy
kochali się w Karolinie Północnej, nie brakowało w tym pasji
ientuzjazmu,afiniszbyłbardzodługi.Wmiędzyczasieskakali
na bungee i zaliczyli zjazd tyrolski w górach. Na wspomnienie
minyHannyijejobiekcji,apotem,pofakcie,jejbezgranicznej
radości,wciążsięuśmiechał.
Ale jego rozczarowanie nie dotyczyło tylko nieskutecznego
wysiłku, kiedy był tak przekonany o sukcesie. Czuł szczery
smutek,żewHannienierośniemałyYeageralbomałaHanna.
Dopiero w tym momencie uprzytomnił sobie, jak bardzo
pragnąłtegodziecka.
–Niemasprawy–odrzekł.–Spróbujemyponownie.
Hanna kiwała głową, choć nie wyglądała na przekonaną.
Yeager, nie wiedząc, dlaczego to robi, położył dłoń na jej
policzku. Potem pochylił się i delikatnie ją pocałował. To był
niewinny pocałunek, który miał ją uspokoić. Ale gdy tylko
dotknął wargami jej ust, poczuł rosnące pożądanie. Wyłącznie
siłą woli nie posunął się dalej. Opuścił rękę, położył ją na jej
dłoniisplótłpalcezjejpalcami.
–Wszystkowporządku?Dobrzesięczujesz?
Odpowiedziałabardzocicho:
–Chybatak.
Widział,żechciałapowiedziećcoświęcej.
–Chceszotymporozmawiać?–spytałznów.
–Nie–odparła,poczymszybkododała:–Tak.–Westchnęła
sfrustrowana.–Niewiem.Czujęsiędziwnie.
Notojestichdwoje.
– Chodzi o to… – Wzięła głęboki oddech, a potem spojrzała
mu w oczy. Jej piękne srebrnoszare oczy wydawały się
przepełnione czymś, czego dotąd nie widział. Nie tylko
rozczarowaniem,aleteżniepewnością.
Nie znał takiej Hanny. Zawsze była pogodna i zadowolona.
Nawet w swoim małym mieszkanku, gdzie było tak mało
światła.
Byłajednązniewieluosób,któreciesząsiętym,cootrzymały
odżycia,nawetjeślibyłototakniewiele.Conieznaczy,żenie
miałaaspiracjiczycelów,aleniebyłazaślepionaprzezambicję,
która przesłaniałaby wszystko inne, tak jak jest w przypadku
większości ludzi dążących do osiągnięcia jakiegoś celu.
Cieszyłasiękażdymdniem.Przynajmniejdotejpory.
– Nie chodzi o pieniądze, rozumiesz? – powiedziała. – To
znaczy z początku tak było. Zawsze chciałam mieć dzieci, ale
miesiączkimamdośćnieregularnie,wieleotymniemyślałam.
Potem, kiedy dowiedziałam się o dziadku i tych wszystkich
pieniądzach… – Omal się nie zaśmiała. – Cóż, pieniądze stały
sięważne.GdybymodziedziczyłamiliardyLindenówmogłabym
zrobić wszystko to, co chcę zrobić. Ale dziś rano, kiedy
odkryłam, że nie jestem w ciąży, moja pierwsza myśl nie
dotyczyłapieniędzy.Dotyczyładziecka.Tego,żegoniebędzie.
Ipoczułamsiętakjakoś…
Zamrugała,dużałzawypłynęłazkącikajejoka.Yeagerwytarł
ją,nimspłynęłanapoliczek.Potemjąpocałował.Tobyłtrochę
dłuższy pocałunek, może dlatego, że Yeager potrzebował
pociechy
tak
samo
jak
Hanna,
co
było
najbardziej
zdumiewającąrzeczątegoranka.
–Wporządku–powtórzył.–Założęsię,żeżadnakobietanie
zachodzi w ciążę za pierwszym razem. – Uśmiechnął się. –
Kiedypomyśliszocałejtejlogistycezwiązanejzprokreacją,to
cud,żewogólektóraśzachodziwciążę.
Chciałpoprawićatmosferę,atymczasemHannawyglądałana
przerażoną.
–Żartowałem–dodałszybko.–Zajdzieszwciążę,Hanno.Nie
martwsię.MamyokazjęwybraćsięnaMaltę.Znamtampewną
dziką plażę, z niesamowitymi jaskiniami do nurkowania.
Będziesz
zachwycona.
Obiecuję.
Parę
dni
w śródziemnomorskim klimacie, na słonecznej plaży, i to
wspaniałe jedzenie… – Urwał, nie dodając, że spędzi noce
z młodym zdrowym samcem, bo to było oczywiste. – Która
kobietaniezaszłabywciążęwtakichokolicznościach?
Hanna znów się uśmiechnęła, tym razem z trochę większym
przekonaniem.
–Zabieraszmnienaplażę.
–Tak.
–Wreszciezobaczęocean.
–Zobaczysz.
–Oddawnatoplanujesz?
Yeager zaczął planować tę wyprawę w Karolinie Północnej,
gdy tylko Hanna wyznała, że nie widziała oceanu. Z jakiegoś
powoduterazniechciałtegoprzyznać.
–Miałemwgłowiekilkapomysłów,Maltajestjednymznich.
Nie skłamał. Nie wspomniał tylko, że Malta była na końcu
listy, bo plaże, zwłaszcza śródziemnomorskie, zwykle nie
oferująwieluprzygód,apozatym,kiedyjużsięwidziałojedną
plażę i ocean, to tak jakby widziało się wszystkie. Co nie
dotyczyłoHanny.WięcwybrałMaltę.
–Tobardzomiłoztwojejstrony.
To nie było miłe. Po prostu uznał, że to niesprawiedliwe, by
taka dobra osoba jak Hanna nigdy nie widziała oceanu. Poza
tympodobnodietaśródziemnomorskajestwyjątkowozdrowa.
– Będziesz miała problem z wzięciem paru dni wolnego? –
spytał.
–CathcartipanQuinnzpewnościąniebędązachwyceni,że
znów proszę o urlop. Ale kiedy im przypomnę, że pracuję dla
nichoddziesięciulatidominionegomiesiącaniewzięłamani
dniawolnego,pewnieniechętniesięzgodzą.Niewiemtylko,ile
razybędęmogłagraćtąkartą.Noipożretoczęśćmojejpensji.
Yeagerjużmiałnakońcujęzyka,żechętnieporozmawiazjej
pracodawcami i pokryje straty. Ale potem sobie przypomniał,
jak stanowczo przeciwstawiła się temu poprzednim razem. Był
teżprzekonany,żewycieczkanaMaltęokażesięowocna.
Istniała spora szansa, że Hanna nie będzie musiała więcej
prosić o urlop. Będzie za to w stanie rzucić pracę i spełnić
swojemarzenia.
– Wszystko będzie dobrze, Hanno – powiedział po raz trzeci.
Ponieważ,jaksięmówi:Dotrzechrazysztuka,prawda?
Tyle że nie w płodzeniu dzieci. Tu dwójka jest szczęśliwą
liczbą. A więc następnym razem im się uda. Był o tym
przeświadczony.
Stała na balkonie zapierającego dech w piersi apartamentu
wluksusowymhoteluwValetcie,patrzącnocąnazatokęGrand
Harbour.Czekała,ażYeagerwyjdziespodprysznica.
Zaczynała rozumieć, czemu prowadził takie życie. Światła
metropolii lśniły na tle czarnego nieba, miasto połyskiwało
majestatyczniezłotemodbijającymsięwwodziezatoki.Księżyc
i gwiazdy także złocił blask nie z tego świata. Hanna miała
wrażenie,jakbyopuściłaZiemię.Niemogłabyznaleźćsiędalej
odswojegonowojorskiegożycia,gdybystałanakrańcuświata.
DlaYeagerasamwidokzbalkonuniewystarczał,bynazwać
to przygodą. Dla niego przygodę stanowiły podwodne jaskinie,
gdzie poprzedniego dnia nurkowali. To było naprawdę
nadzwyczajne doświadczenie. Ale dla Hanny prawdziwą
przygodąbyłojużto,żeznalazłasięwmiejscutakinnymniżjej
dom.
Świat naprawdę ma do zaoferowania o wiele więcej niż
najbliższa okolica domu, stwierdziła. A przecież odwiedziła
dopiero dwa miejsca. Może, jeśli wszystko pójdzie zgodnie
zplanem,kiedyjejżyciesięustabilizuje,pomyśliozwiedzaniu
światazdzieckiemczyteżzdziećmi.
Tym razem spędzali czas bardziej leniwie niż w Karolinie
Północnej, nawet jeśli tętno jej przyspieszało na widok żywej,
choć małej ośmiornicy. Tego dnia leżeli w słońcu i spacerowali
ulicami Valetty, delektowali się też lokalną kuchnią. Jeżeli
szczęście jej dopisze, jutro powinna jajeczkować, albo
nazajutrz.Adziśwnocy…
Tak.Dziśwnocy…będą…
Westchnęła. Miesiąc temu postrzegała seks z Yeagerem jako
zadaniedowykonania,któremajejpomócwuzyskaniuspadku.
Tonieznaczy,żemyśloseksiezYeagerembyłajejprzykra,ale
zpoczątkutomiałobyćwłaśnietylkoto:sekszYeagerem.Coś,
co doprowadzi ją do osiągnięcia celu. Po pierwszym seksie
jednakwszystkosięzmieniło.Nieznajdowałasłów,bywyjaśnić,
czymtapróbazajściawciążęróżnisięodpoprzedniej.
CośsięzmieniłowYeagerze.
Iwniejteżzaszłazmiana.
Gdy usłyszała otwierające się drzwi, odwróciła się i ujrzała
Yeagera, który wyszedł z łazienki w granatowych bokserkach,
wycierającwłosyręcznikiem.
Wszedł do garderoby, a po chwili z niej wyszedł
w płowożółtych spodniach, zapinając czekoladową koszulę.
Obie te rzeczy były jej dziełem. Zrobiło jej się miło. Z jej rąk
wyszła co najmniej połowa jego garderoby, a przynajmniej
połowę poprawiała i naprawiała. Tak jak innym klientom
CathcartaiQuinna.
Widok Yeagera w uszytych przez nią ubraniach nigdy dotąd
nie robił na niej większego wrażenia niż widok innego
mężczyznywubraniu,którebyłojejdziełem.Jednakzjakiegoś
powodunaglejejsięspodobało,żeYeagerwłożyłrzeczy,które
dlaniegouszyła.
Nie spuszczała z niego z oczu, gdy podszedł do stołu, gdzie
od ich powrotu z miasta chłodziła się butelka szampana.
Zręczniejąotworzyłinapełniłdwakieliszki,potemznówwłożył
butelkędokubełkazlodem.
Hannapomyślała,żemogłabytaknaniegopatrzećbezkońca
iniemiałabydosyć.Poruszałsięzelegancjąipewnościąsiebie,
których nawet nie był świadomy. Pamiętała, jak w Karolinie
wyjawił jej, że wychował się w samym sercu środkowego
zachodu.
Nie pozwolił jej wrócić do tego tematu, choć próbowała.
Pragnęłasiędowiedzieć,cosprawiło,żechłopieczPeoriizostał
miłośnikiemekstremalnychprzygód.
Yeager ruszył w stronę balkonu, gdzie Hanna czekała na
niego w ciemności. Zdawało się, że nie od razu ją dojrzał,
wychodząc z jasno oświetlonego pokoju. Potem uśmiechnął się
iskinąłjejgłową.
–Nono–powiedział.–Wyglądaszolśniewająco.
Komplement sprawił jej przyjemność. Mieli zarezerwowany
stolik na późną kolację w znakomitej restauracji, gdzie
serwowanoowocemorza.
Yeager mówił, że to jedna z jego najbardziej ulubionych
restauracji na świecie. Hanna długo musiała się zastanawiać,
co na siebie włoży, ponieważ nic z wyższej półki nie istniało
wjejgarderobie–aniwżyciu.
Na szczęście miała dwa dość duże kawałki materiału,
zktórychuszyłapowiewnąjasnożółtąsukienkębezpleców,ado
tego znalazła dość eleganckie sandały w swoim ulubionym
sklepiezużywanymirzeczami.
Włożyła też stanik bez ramiączek i figi, które Yeager
podarował
jej
pierwszego
dnia
w
Valetcie,
by
jej
zrekompensowaćstratębielizny,którazajegosprawąspłynęła
z prądem rzeki w Karolinie. Tak w każdym razie powiedział.
Jedwabna koronkowa bielizna w niczym nie przypominała jej
bawełnianych majtek. Na pewno nie była też sprzedawana
wopakowaniachpopięćsztuk.
–Dziękuję–powiedziałaciszejizmniejsząpewnościąsiebie,
niżzamierzała.–Tyteżświetniewyglądasz.
Uśmiechnąłsię.
–Dziękitobie.
Znów przeszedł ją miły dreszcz. Czemu jego opinia raptem
stała się tak ważna? Przecież wiedziała, że jest dobrą
krawcową.AjednakaprobataYeagerawieledlaniejznaczyła.
Podałjejkieliszek,apotemprzeniósłwzroknaświatła,które
chwilęwcześniejpodziwiała.
– To chyba jedno z najpiękniejszych miast, jakie znam –
oświadczył.
W jego głosie była tęsknota, której do tej pory nie słyszała.
Nie pomyślałaby, że Yeager Novak bywa melancholijny.
Uśmiechnęłasię.
–Mówisz,jakbyistniałymiasta,którychnieodwiedziłeś.
Zaśmiałsię.
–Jednoczydwa.
Pokręciłagłową.
– Nie wyobrażam sobie, jak można prowadzić takie życie.
Zostajeszkiedyśdłużejwjakimśmiejscu?
– Staram się spędzać co najmniej tydzień w miesiącu
wNowymJorku.
–Tydzieńtoniejestdługo.
– Może dla ciebie. Mnie to wystarczy, żeby zaczęło mnie
nosić. Poza tym mogę prowadzić firmę z każdego miejsca na
świecie.CzasemmiesiącamimuszębyćpozaStanami.
–Musisz?–powtórzyła.–Czychcesz?
Wzruszyłramionami.
–Byćmożetojednoitosamo.
–Więcmieszkaszwhotelach?
– Czasami. Czasem w namiocie. Albo pod gołym niebem.
Zależy, gdzie jestem. Mam domy w miejscach, gdzie bywam
najczęściej.
–Toznaczygdzie?
Odwróciłsiędoniej.
–Niechcęmówićosobie.Porozmawiajmyotobie.
Stanowczopokręciłagłową.
– O nie, mowy nie ma. W Karolinie cały czas rozmawialiśmy
o mnie. Wiesz o mnie wszystko. Tym razem porozmawiamy
otobie.
Yeager wyraźnie się zjeżył. Hanna wcale się tym nie zraziła.
Kiedy ostatnio byli razem, ilekroć zadała jakieś pytanie
dotyczącejegoosoby,zmieniałtemat.
Naprawdę powiedziała mu o sobie wszystko, co było do
powiedzenia.Otym,żewśredniejszkolewHarlemieomalnie
została na drugi rok w tej samej klasie przez wychowanie
fizyczne. O czterech szwach i zastrzyku przeciwtężcowym,
którydostaławwielusiedmiulat,kiedyprzecięłasobiekolano
naniezabudowanejdziałcenaLexingtonAvenue.Otym,żedo
dziś tęskni za marudnym jednookim pręgowanym kotem
o imieniu Big Clawsby, który mieszkał w jednym z domów
zastępczych.
Yeager wiedział już, że jej ulubiony kolor to fiolet, ulubione
danie to makaron z sosem alfredo, ulubiony film to „WALL-E”,
aulubionyzespółtoShins.Wiedział,żeHannajestspodznaku
Strzelca, że wierzy w duchy, a gdyby miała być jakimś
zwierzęciem, chciałaby być fenkiem. Jej wiedza na temat
Yeagera ograniczała się do tego, że był jedynym dzieckiem
spokojnejparyzPeoriiigrałwhokejawcollege’u.Tymrazem
sięniewywinie.
– Och, daj spokój – powiedziała. – Masz naprawdę takie
straszne tajemnice? Jak się wpisze twoje imię i nazwisko
wGoogle’u,wyskakujetylkodwatysiąceodpowiedzi.
Uniósłbrwi.
–Sprawdzałaśmniewsieci?
– Oczywiście. – Zrobiła to po jego pierwszej wizycie
u Cathcarta i Quinna. Ale tego nie musiał wiedzieć. –
Zostaniesz ojcem mojego dziecka. – Taką miała nadzieję. –
Wyskakujągłównietwojekontawmediachspołecznościowych,
informacje na temat Ends of the Earth, wzmianki w blogach
prowadzonych przez miłośników przygód ekstremalnych. Ale
nawet artykuł w magazynie „Outside” nie odkrywa niczego na
tematprawdziwegoYeageraNovaka.
Yeagerwypiłsporyłykszampana,unikającjejwzroku.Hanna
milczała. Po kilku sekundach wrócił spojrzeniem do zatoki
ipowiedział:
– Artykuł w „Outside” mówi wszystko, co powinnaś o mnie
wiedzieć.
–Nienapisalitam,żepochodziszzPeorii.
–Dlatego,żePeorianiejestczęściąmojegożycia.
– Ale tam dorastałeś – zaoponowała. – To, gdzie i jak
dorastamy,toważnaczęśćnaszejtożsamości.
– Ważna część tego, kim byliśmy – sprzeciwił się. – Nie
cofniesz czasu. Nie można wrócić do rodzinnego domu, do
przeszłości.
–Wszyscywjakimśmomenciewracają.Wpewiensposób.To
nieuniknione. – Kiedy tego nie skomentował, spytała: – Twoi
bliscywciążmieszkająwPeorii?
Westchnąłzrezygnacją,którąjużnauczyłasięrozpoznawać.
–Nie.Zmarlijednorokpodrugim,kiedybyłemwcollege’u.
–Och.Takmiprzykro.
Było jej przykro z powodu jego straty, nie dlatego, że zadała
topytanie.Ludzie,którzyplanująmiećdziecko,powinnidzielić
siętakimiinformacjami.Tym,coichukształtowało.
–Przytrafiłemsięrodzicomwdośćpóźnymwieku–oznajmił.
–Mamamiałapięćdziesiątdwalata,kiedysięurodziłem.Ojciec
zbliżał się do sześćdziesiątki. Miał zawał, kiedy byłem na
pierwszym roku college’u. Mama zmarła na udar dziesięć
miesięcypóźniej.
Towyjaśniało,dlaczegoYeagertakdbałoformęfizyczną.Nie
tłumaczyłojednak,czemuwciążkrążyłzmiejscanamiejsce.
–Przykromi–powtórzyła.
Spuściłwzroknakieliszek.
–Todawneczasy.
Może,aleobietestratymusiałysięboleśnieodbićnamłodym
studencie,któryprzebywałsetkikilometrówoddomu.
Hannazmieniłatematispytałaojegoszkołę.
–Więcmiałeśstypendiumsportowe.Musiałeśbyćdobry.
Skinąłgłową.
– Interesowały się mną dwie profesjonalne drużyny, zanim
skończyłemcollege.
–Czemunieposzedłeśtądrogą?
Znówwzruszyłramionami,jeszczebardziejniezdecydowanie.
– Hokej to było coś, co łączyło mnie z ojcem. Był moim
trenerem, kiedy zacząłem grać jako pięcioletni dzieciak. Raz
wmiesiącuzabierałmnienameczBlackhawków,zanimjeszcze
chodziłem do szkoły, chociaż do Chicago jechaliśmy trzy czy
cztery godziny w jedną stronę. Wyjeżdżaliśmy na weekend,
mama też nami jeździła i przy okazji zwiedzaliśmy. Navy Pier,
Shedd Aquarium, Field Museum. Ojciec nigdy nie opuścił
żadnegozmoichmeczy.Przychodziłnawetnatreningi.Pojego
śmierci już nie było tak samo. Hokej nie znaczył dla mnie tyle
codawniej.Niemiałemjużdotegoserca.Rozumiesz?
Nierozumiała.Nigdyznikimniebyłatakzwiązana.Azatem
milczała.
Yeager
chyba
nie
spodziewał
się
odpowiedzi,
gdyż
kontynuował:
– Wtedy zaczęliśmy z Tommym myśleć o wspólnym biznesie.
Tommy w związku z pracą jego mamy w dzieciństwie dużo
podróżował po świecie. Po śmierci moich rodziców wyjazd
gdziekolwiek wydawał mi się czymś fantastycznym. I tak się
zaczęło.
Hanna myślała, że odkrycie, co napędza Yeagera, zajmie jej
cały pobyt, a może i dłużej. Tymczasem w czasie krótszym niż
tenpotrzebnydowypiciakieliszkaszampanazaczęłarozumieć,
dlaczego został podróżnikiem i czemu tak ryzykował. Był
bardzo związany z rodzicami. Wcześnie ich stracił i bardzo za
nimitęsknił.
Może ona i Yeager nie różnili się tak bardzo, jak jej się
z początku wydawało. Ale gdy ona radziła sobie ze stratą,
trzymając się jednego miejsca, gdzie stworzyła sobie dom, on
uciekał od wszystkiego, co mogłoby mu przypominać
przeszłość.
Uniósł kieliszek, wypił do dna, a potem znów spojrzał na
zatokę. Hanna przyglądała mu się w milczeniu, powoli sącząc
szampana. Po chwili Yeager na nią spojrzał. Uśmiechnął się
nawetlekko,poczymspytał:
–Cojeszczechceszomniewiedzieć?
Odpowiedziałamuuśmiechem.
–Ulubionykolor?–Wiedziała,żetoniebieski.
–Niebieski.
–Ulubionapotrawa?
– Wszystko, co pochodzi z oceanu i zostało uwędzone
igrillowane.
W końcu doszli też do ulubionego filmu, którym okazało się
„W samo południe”. Ulubionym zespołem był ten, którego
muzykę właśnie gdzieś puszczano, o ile go nie denerwowała.
O ironio był spod znaku Panny. Potrafił prowadzić samochód
z ręczną skrzynią biegów, a nawet wolał takie rozwiązanie.
Uważał, że duchy to bzdura, a ze wszystkich zwierząt na
świeciewybrałbywaranazKomodo,aniesamotnegowilka.
Kiedy Hanna skończyła go przepytywać, nalał im resztę
szampana. Nigdy nie była na takim rauszu. W Karolinie
Północnejwciążprzeżywaliróżneprzygody,wliczającwtoseks,
iniemielichwiliwolnegoczasu.Ostatnimrazemkochalisięna
kocunaleśnejpolanie,podgwiazdami,otoczeniprzezświetliki.
Patrzyli wtedy na gwiazdy i od tego się zaczęło. Nagle Hanna
została naga, potem Yeager się rozebrał, a potem znów ona
była na czworakach, a on za nią… Więc tak, cały ten czas był
wypełniony ryzykownymi przygodami. Zdawało się, że tym
razemnietowarzyszyimtakwielkiepożądanie.
Do chwili gdy spojrzała znów na Yeagera i zdała sobie
sprawę,żemyślidokładnieotymsamym.Onagości,otym,jak
klęczała…
–Wieszco–odezwałsięcicho–możemyodwołaćrezerwację
stolika.
NatesłowaHannęzalałogorąco.
–Zdawałomisię,żetojednaztwoichulubionychrestauracji.
–Właśniepomyślałemoinnychmiejscach,którelubięjeszcze
bardziej.
–Jakimcudemzawszewiesz,oczymmyślę?–spytałaledwie
szeptem.
– Nie wiem – odparł. – Poza tym, kiedy myślisz o seksie.
Widać to w twoich oczach. Ciemnieją. U nikogo nie widziałem
bardziejwyrazistychoczu.Zwłaszczakiedyczegośchcesz.
–Albokogoś–wyrwałojejsię.
Yeagerwyjąłjejzdłonikieliszekipostawiłgonabalustradzie
balkonu.
–
Zdecydowanie
powinniśmy
odwołać
rezerwację
–
oświadczył.
– Okej – zgodziła się chętnie, chociaż była głodna. Kolacja
była ostatnią rzeczą, jaka chodziła jej po głowie. – Skoro
musimy…
Yeager wziął ją za rękę i pociągnął ku sobie. Pochylił głowę
i pocałował ją delikatnie. Długą chwilę muskał wargami jej
usta,awreszciepogłębiłpocałunek.
Pogłaskałjejnagieramięiprzesunąłrękęwdół.
Hanna zarzuciła mu ręce na szyję, wplatając palce w jego
wciąż wilgotne włosy. Przycisnął ją tak mocno, że już nie
wiedziała, gdzie kończy się jej ciało, a zaczyna jego. Przerwał
na moment pieszczotę, by zgasić jedyną zapaloną lampę,
a potem stali w bladym świetle księżyca i światłach miasta
wdole.
Całując ją nieprzerwanie, prowadził ją w stronę łóżka.
Sięgnął do wiązania na szyi Hanny w tym samym momencie,
gdy ona sięgnęła do guzika jego spodni. Kiedy rozpięła mu
spodnie,zająłsięsuknią,ażopadłanaziemięujejstóp.Hanna
już czuła jego erekcję przez jedwab bokserek. Nie mogła się
doczekać,kiedyznówpoczujegowsobie.
Gdy przesuwała palce w dół i w górę jego członka, Yeager
całowałjejpiersiprzezkoronkęstanika.Jegodłońwsunęłasię
zapasekfigHanny,apotemmiędzyjejnogi.Hannieudałosię
lekko rozsunąć uda, a wtedy on natychmiast wśliznął się
w ciepłe przyjazne miejsce. Bała się, że nie ustoi, mocniej
ścisnęłajegoramię,wolniejpieściłaczłonek.
Yeagerowi to nie przeszkadzało. Nie przerywając pieszczoty,
drugą ręką rozpiął jej biustonosz, który upadł na podłogę.
Zaczął całować jej piersi. Hanna była bliska orgazmu. Kiedy
sobietouświadomił,cofnąłrękęimokrymipalcamiująłwdłoń
jejpierś.
Uniósł głowę i przycisnął wargi do jej ust. Hanna czuła, jak
pulsuje w jej dłoni. Chciała poczuć w sobie to pulsowanie.
Puściłagopototylko,byrozpiąćmukoszulęizsunąćjązjego
ramion.Potem,klękającprzednim,zsunęławdółjegospodnie
i bokserki. A gdy tak nad nią stał, nie mogła się powstrzymać.
Znówujęławdłońjegoczłonekiwzięłagodoust.
Yeager jęknął i wplótł palce w jej włosy. Nie spieszyła się,
chciała, by obydwoje mieli z tego satysfakcję, aż poczuła, że
Yeager dłużej nie wytrzyma. Wtedy wstała, przesuwając
palcami po jego udach i pośladkach, po atletycznej piersi.
Stanęłanaczubkachpalcówipocałowałagotaknamiętnie,jak
onjąchwilęwcześniej.
Nie tracił czasu, zsunął jej figi. Potem ją podniósł i po
kolejnym gorącym pocałunku rzucił na środek łóżka. Hanna
wylądowała na pośladkach ze śmiechem. Yeager rozsunął jej
nogiiwsunąłmiędzyniegłowę.
Teraz to ona pojękiwała, mruczała i wzdychała. Smakował ją
wargami i językiem. Potem zmienili pozycję, on usiadł na
brzegu materaca, a Hanna na jego kolanach, zwrócona do
niego twarzą. Ściskając jej biodra, wsunął się w nią głęboko.
Krzyknęła, tak była nim wypełniona. Unosił ją i opuszczał, aż
złapała rytm. Zdawało się, że ich ciała stały się jednością. Aż
wreszcieszczytowali.
Yeager natychmiast położył ją na plecy i oparł się na swoich
silnychramionach.Powiedziałcicho,żejeszczewniejzostanie,
aż będzie pewny, że tym razem zajdzie w ciążę – bo był
przekonany, że tym razem tak się stanie. Potem znów długo ją
całował.
Mogła jedynie położyć dłonie na jego plecach i oddać mu
pocałunekznadzieją,żeYeagermarację.
ROZDZIAŁÓSMY
Kiedy po raz drugi zawitała do biura Yeagera, w Nowym
Jorku padało. Od momentu, gdy podjął się tego… cokolwiek to
było–umowaniewydawałasięjużodpowiednimokreśleniem–
starał się możliwie najwięcej czasu spędzać w kraju. Żeby
Hanna, kiedy zechce przekazać mu dobre wiadomości, mogła
zrobićtoosobiście.
Jednak w momencie, gdy weszła do jego gabinetu – nakazał
Amirze, by niezwłocznie prosiła Hannę na górę, ilekroć ta się
pojawi – wiedział, że nie przynosi dobrych wieści. Jej ponura
mina nie pasowała do różowo-pomarańczowej sukienki.
Wyglądałateż,jakbyodwieludniniezmrużyłaoka.
W minionym miesiącu, kiedy mu oznajmiła, że nie zaszła
w ciążę, był zawiedziony. Teraz… Teraz czuł coś więcej niż
rozczarowanie. Coś więcej niż smutek. Nie był pewien, czy
istniejesłowoopisującekłębiącesięwnimemocje.
Hanna wyglądała jednak dużo gorzej, niż on się czuł. Wstał
i okrążył biurko, wskazał jej ten sam fotel, co poprzednim
razem, i przyciągnął do niego drugi. Tak jak wtedy wziął ją za
rękęisplótłpalcezjejpalcami.
Akiedysięodezwał,starałsięmówićpogodnie,choćczułsię
paskudnie.
–Kolejnepudło,co?
Wmilczeniukiwnęłagłową.
–Okej,Hanno–powiedział.–Jestjeszczemnóstwoczasu.
Wodpowiedziwestchnęła,apotempowiedziałacicho:
–Wiem.
Silącsięnawesołość,dodał:
–Jestteżbonus,spędzimyrazemwięcejczasu.
Dopierogdytopowiedział,zdałsobiesprawę,żetonaprawdę
bonus. Poprzednie dwie wycieczki z Hanną sprawiły mu
nieoczekiwanąprzyjemność.
Lubiłjejtowarzystwo.Wniosładojegopodróżycośświeżego
– radość z nowego doświadczenia. Zapomniał już, jak to jest
jechać gdzieś po raz pierwszy. Do diabła, nawet nie pamiętał,
kiedy ostatnio był gdzieś po raz pierwszy. Obserwując radość
Hanny na rzece Chattanooga i jej euforię w podwodnej jaskini
Gozoczułsię,jakbysamwidziałtowszystkoporazpierwszy.
Ipewniewjakimśsensietakbyło.Ponieważjegopodejściedo
przygód różniło się od jej podejścia. Dla niego wyjazd z domu
był ucieczką. Dla Hanny to było odkrycie. I chyba tym właśnie
powinnotobyćprzedewszystkim.
Odsunął od siebie tę myśl. Odsunął wszystkie myśli i skupił
sięnaHannie.Niekłamał,mówiąc,żemanajbardziejwyraziste
oczy, jakie widział w życiu. Kłamał, twierdząc, że czyta jej
w myślach wyłącznie wtedy, gdy chodzi o seks. Powiedział tak
na Malcie, bo pragnął się z nią kochać, ona też tego chciała,
atobyłoidealnepreludiumdoseksu,nawetjeżeliżadneznich
nie potrzebowało preludium. Jej oczy naprawdę były
przysłowiowym oknem do jej duszy. Ostatnio zawsze wiedział,
coHannamyśli,niezależnieodtego,oczymmyślała.
Teraz myślała, że nigdy nie zajdzie w ciążę. Yeager pozwolił
sobiemiećodmiennezdanie.
Próbowali dwa razy. Wielkie rzeczy. Znał ludzi, którzy przez
lata starali się o dziecko, a potem mieli dwoje albo i troje
zrzędu.Oczywiście,onizHannąniemieliwielulat,bydotego
doprowadzić. Mimo wszystko mieli jeszcze czas. Jej zegar
zacząłtykaćwczerwcu.Toznaczy,żedostyczniapowinnazajść
w ciążę. Był dopiero październik. Włączając w to bieżący
miesiąc,zostałyimtrzymiesiąceprób.
Czy to szalone, że Yeager nagle miał nadzieję, iż będą
zmuszeniwykorzystaćwszystkietrzy?
Hanna nadal nie odpowiedziała na jego ostatni komentarz
dotyczącybonusu.Możetaknieuważała.Możeto,cooncoraz
rzadziej postrzegał jako umowę, dla niej wciąż pozostało
umową. Może nie sprawiało jej to tyle samo przyjemności co
jemu.Możetylkomuulegała…
Akurat! Jakby to, co robili razem na Malcie, a wcześniej
w Karolinie Północnej, było tylko markowaniem seksu. Może
Hanna Robinson była ostrożna i powściągliwa, kiedy chodziło
o jej życie, ale kiedy chodziło o seks, była zaskakująco
odważna.
Naglecośwpadłomudogłowy.
– Gdybyś miała wybrać jedno miejsce na świecie, gdzie
chciałabyśpojechać,cobytobyło?
Spojrzałananiegopytająco.
–Comasznamyśli?
– To ja wymyśliłem nasze dotychczasowe wyprawy. Nadal
chcęuhonorowaćTommy’egoizostawićcośposobie,alemoże
sekret naszego sukcesu leży w tym, żebyśmy pojechali tam,
dokądtychciałabyśsięudać.Cotynato?
Choćzdawałosię,żetopytaniezbiłojąztropu,jednocześnie
jakbypoprawiłojejnastrój.
–Niewiem–odparła.–Nigdysięnadtymniezastanawiałam.
–Lekkosięuśmiechnęła.–JonesBeach?
Odpowiedziałjejuśmiechem.Mowyniema,żebypozwoliłjej
wywinąć się jednodniową wycieczką, którą może odbyć
kiedykolwiek, skoro on może zabrać ją do każdego zakątka
świata.
– Pomyśl – zachęcał. – W dzieciństwie na pewno marzyłaś
ojakiejśpodróży.
– Raczej wyobrażałam sobie, że wreszcie będę mogła zostać
wjednymmiejscuiniebędęmusiałanigdziesięprzenosić.
Niekupowałtego.
–Niemanaświeciedzieciaka,któryniechciałbywybraćsię
gdzieśdalekoizrobićcoś,czegodotądnierobił.Zastanówsię
choćminutę.
No więc zastanawiała się przez minutę. Potem znów się
uśmiechnęła. Uśmiechem, który robił z Yeagerem coś takiego,
czegoniepotrafiłnazwać.
–Kiedymiałamsześćczysiedemlat–zaczęła–przeczytałam
książkę„Stellaluna”.Znaszją?
Pokręcił głową. W dzieciństwie nie przepadał za lekturą,
a jeśli już coś czytał, to zawsze było to o sporcie
isuperbohaterach.
Hannapodjęła:
– To opowieść o małej nietoperzycy, która ma na imię
Stellalunaiktórazostajerozdzielonazeswojąmamąizabrana
przez rodzinę ptaków. Musi żyć według ich reguł, które są
kompletnymprzeciwieństwemjejwłasnegoinstynktu.Całyten
czas matka szuka Stellaluny. W końcu ją znajduje i odtąd żyją
szczęśliwie. Teraz rozumiesz, czemu czytałam tę książkę
miliony razy i czemu tak się identyfikowałam z małą
nietoperzycą.
–Rozumiem–przyznałYeager.
– Przez jakiś czas – kontynuowała – czytałam mnóstwo
o nietoperzach, które żywią się owocami. I uznałam, chociaż
w książce nie wspomina się miejsca, gdzie mieszka Stellaluna,
że mieszkała w lesie deszczowym na Madagaskarze.
Ipomyślałam,żeMadagaskartomusibyćsupermiejsce.
–WięcchceszpojechaćnaMadagaskar.
Hannaskinęłagłową.
–AlboMadagaskar,alboHogwarts.
Zaśmiał się. Wciąż był zawiedziony, że Hanna nie zaszła
w ciążę, ale perspektywa kolejnych starań poprawiła mu
humor. Powiedział sobie, że cieszy się z wyjazdu na
Madagaskar,boniebyłtamjakiśczas.Alebardziejcieszyłsię,
żeodwiedzigowtowarzystwieHanny.
– Jeśli chodzi o Hogwarts, nie pomogę ci – dodał. – Ale
możemy pojechać na Madagaskar. Wiesz, że można tam
wynająćdomnadrzewie?
NatesłowaHannarozpromieniłasię.Niewidziałjejtakiejod
tamtejnocywKaroliniePółnocnej,kiedyzobaczyłaświetliki.
–NaprawdębędziemyżylijakStellaluna?–spytała.
–Tak.
Jeśli spełnienie marzenia z dzieciństwa nie pomoże Hannie
zajśćwciążę,niewiedział,cowięcejmógłbyzrobić.
Potemcośjeszczeprzyszłomudogłowy.
–Niebędzieszmiałaproblemuzurlopem?
Westchnęła.
– Będę miała problem, ale jakoś to załatwię. Może w końcu
powiem Cathcartowi i Quinnowi o ostatniej woli dziadka,
chociaż nie chciałam nikomu o tym wspominać, dopóki nie
zajdęwciążę,skoromogęnigdy…
– Zajdziesz w ciążę – przerwał jej Yeager. – Poproszę, żeby
Amiraodwołałaspotkanianadziśrano.Możemyzrobićplany.
–Niemogę–odparła.–Zapółgodzinymuszębyćwpracy.
–Racja.Alemaszgodzinnąprzerwęnalunch,prawda?
Przytaknęłaskinieniemgłowy.
– Przyjadę do ciebie. Przyniosę coś na lunch i wezmę tablet.
Icośustalimy.
–Napewnoznajdziesznatowszystkoczas?
Czy ona zwariowała? Nie miałby czasu dla matki swojego
dziecka?
–Oczywiście,żemamczas.Dozobaczenia.
–Okej.
–DomeknadrzewienaMadagaskarze,Hanno.Tozadziała–
obiecałjej.–Zamiesiącotejporzebędzieszjużwciąży.
Ale domek na drzewie na Madagaskarze nie zadziałał. Nie
zadziałał też położony na odludziu zamek w Szkocji
w listopadzie, najbardziej podobny do Hogwarts z tego, co
udało im się znaleźć. W połowie grudnia Hanna była już
przekonana,żemusiistniećjakiśpowód,dlaktóregoniemoże
zajśćwciążę,więcobojeudalisiędolekarza.
Wynikibadańbyłyjednaktakiesamejakwlecie–obojebyli
zdrowiipłodni.Niepowinnimiećproblemów.
Lekarz Hanny powtarzał, że niektórym parom zajmuje to
miesiąceiżetojestcałkiemnormalne.Żeczasamiimbardziej
ludziesięstarają,tymgorzejtowychodzi.
– Proszę się zrelaksować – powiedział lekarz. – Wtedy to się
zdarzy.
Może i tak, pomyślała Hanna kilka wieczorów później
wswoimmieszkaniu,gdybywgręniewchodziłyinneczynniki.
Jeżeli nie odziedziczy fortuny Lindenów – swojej rodzinnej
fortuny–dokońcażyciabędziesięutrzymywałazpracy,która
ledwie pozwala jej związać koniec z końcem, więc trudno jej
będziemyślećodziecku.
Nagrodapocieszeniawpostacipięćdziesięciutysięcydolarów
nie wystarczy na zbudowanie porządnej firmy i utrzymanie
w Nowym Jorku. Tak, może pewnego dnie spotka Tego
Jedynego, wyjdzie za mąż, założy rodzinę. Dwie pensje
prawdopodobnie pozwolą w końcu stworzyć z Joey & Kit
rentownybiznes.
Ale może też być tak, że nic z tego się nie wydarzy. W życiu
nie ma żadnych gwarancji. Chyba że ktoś posiada miliardy
dolarów.
Jednowiedziałateraznapewno–zfortunąLindenówczybez
niejchcezałożyćrodzinę.Zakażdymrazem,kiedywyniktestu
ciążowego był negatywny, Hannę ogarniał smutek, jakiego
dotąd nie znała. Znalezienie swojej drugiej połowy byłoby
korzystnenietylkozpowodówfinansowych.Aleznalezienietej
drugiej połowy może okazać się trudne, jeśli będzie spędzała
tyleczasuzYeagerem.
Ostatnie pięć miesięcy należały do najlepszych okresów jej
życia.Nietylkozpowodupodróżyiprzygód.
Z każdą spędzoną razem chwilą coraz więcej o nim myślała.
Nie była pewna, czy kiedy ich wspólny czas dobiegnie końca,
zdoła o nim zapomnieć. Niezależnie od tego, czy zajdzie z nim
wciążę,czynie.Zanimtowszystkosięzaczęło,postrzegałago
jakolekkomyślnegopodrywacza,zktórymmiłosięgawędziina
którego miło popatrzeć, ale który nie traktuje życia poważnie.
Terazwiedziała,żetonieprawda.
Wyjrzała przez swoje jedyne okno na tył budynku
naprzeciwko. Podczas ciepłych miesięcy podwórze i schody
przeciwpożarowe obu budynków były pełne życia. Pan Aizawa
czuledbałoswojedrzewkabonsai,paniMedinaudzielałalekcji
flamenco, a z pieca Singhów na dachu płynęły cudowne
zapachy.
Na
balkonie
Blomqvistów
połyskiwały
bożonarodzeniowe lampki. Rodzina Gorkich zapalała pierwszą
świecę w menorze przy oknie, zaś Lila Windermere na
Saturnalia przystrajała schody przeciwpożarowe słońcami
iksiężycami.
Yeager Novak, myślała dalej Hanna, miał w sobie to coś, co
trafiało do tego czegoś, co ona miała w sobie – nie potrafiła
inaczej tego ująć. Był miły, inteligentny i zabawny. I przez
ostatniemiesiącestawiałjejpotrzebyprzedswoimi.
Zawsze uważała, że ciągłymi podróżami Yeager chce sobie
udowodnić, że może żyć wiecznie. Sam tak powiedział, kiedy
odrzucił propozycję zostania ojcem jej dziecka i później, kiedy
wyraziłnatozgodę.
Teraz rozumiała, nawet jeśli on tego nie rozumiał, że krążył
po świecie, by uciec od samotności, bo tak wcześnie stracił
swoichnajbliższych.Zastanawiałasięnawet,czyjegozgodana
podarowanie jej drugiej pary chromosomów nie wynika
z nieuświadomionego pragnienia odtworzenia rodziny, której
jużniemiał,aniezchęcipozostawieniaczegośposobie.
Był dobrym, ale skomplikowanym człowiekiem. Zwykle tacy
mężczyźnijejnieinteresowali.Ktowie,czywłaśnieniedlatego
sięwnimzakochała.
Dźwięk dzwonka przerwał jej myśli. Zanim dotarła do
domofonu,wiedziała,żetoYeager.
Nie miała pojęcia, co go do niej sprowadza tego zimowego
wieczoru. Mieli się spotkać dopiero w sobotę rano, według
czasu nowojorskiego, kiedy osobno dotrą na Fidżi, by przeżyć
ostatniąwspólnąprzygodę–tymrazemmielizamieszkaćobok
wulkanunawyspieKoro.
Yeagerprzeczytałgdzieś,żeodprawianotamdawniejrytuały
związane z płodnością i zamierzał je odtworzyć, łącznie
zbiegiemnagoporozpalonychwęglachpowypiciusporejilości
kavyzeskorupykokosa.
Nazajutrz rano miał lecieć do Vancouveru, a potem nocnym
samolotempoleciećdoSuvyispotkaćsięzniąwciągugodziny
pojejprzylocie.
Parę miesięcy wcześniej Hanna byłaby podekscytowana tym
pomysłem. Tego wieczoru myśl o kolejnej krótkiej wyprawie –
najbardziej egzotycznej z dotychczasowych – po to, by tydzień
później wrócić do normalnego życia, ani trochę do niej nie
przemawiała. Normalne życie też ostatnio do niej nie
przemawiało. Co było chyba najbardziej niepokojące. Pięć
miesięcy temu jej życie wydawało jej się absolutnie
zadowalające. Potem pojawił się Gus Fiver i wszystko,
dosłowniewszystkosięzmieniło.
Nacisnęła przycisk domofonu i wyszła przed drzwi. Yeager
był w czarnym wełnianym płaszczu i w czarnym garniturze.
Rozpiął kołnierzyk koszuli i rozluźnił krawat. Hanna też była
wciążwstroju,wjakimchodziładopracy–czarnejołówkowej
spódnicy, czerwonym swetrze i czarno-czerwonych rajstopach
wkropki.
Kiedy znalazł się na ostatnim stopniu, cofnęła się, by zrobić
mu miejsce. Tymczasem Yeager porwał ją w ramiona i krótko
pocałowałwusta.
Zaskoczyłją.Zwłaszczażeniechciałjejwypuścić.
Spojrzałjejwoczyispytałcicho:
–Cześć.Jaksięmasz?
– Ja… dobrze – wyjąkała, czując, że kręci jej się w głowie. –
Aty?
Uśmiechnąłsię.
– Też dobrze. Pomyślałem, że może zrobimy coś razem dziś
wieczorem.
Uniosłabrwi.
–Czemu?
Zaśmiałsię.
–Aczemunie?
–Boniejestem…tonietendzień…zostałyjeszczedwadni…
Znówsięzaśmiał.
–Niemyślałem,żezrobimydzisiajdziecko.Byłemniedaleko,
na spotkaniu z potencjalnym kontrahentem, i pomyślałem, że
wpadnęizapytam,czyniezjeszzemnąkolacji.Moglibyśmyraz
jeszcze omówić plany dotyczące Fidżi. Na dole czeka
samochód.Możemypojechać,gdziechcesz.
To nie była jakaś nadzwyczajna prośba. Cóż, czekający na
dole samochód nie należał może do jej codzienności, zwykle
Hanna podróżowała po mieście autobusem lub metrem. Mimo
tonieodrazuodpowiedziała.
– Gdzie zechcę? – powtórzyła w końcu, bo miała coś
specjalnegonamyśli.
–Gdziezechcesz–obiecał.
–Okej.Wezmętylkopłaszcz.
Patrząc wstecz, stwierdził Yeager parę godzin później, może
nie powinien był mówić Hannie, że wybiorą się, dokąd tylko
zechce.PonieważwybrałaRosyjskąHerbaciarnię.Nie,niemiał
nic przeciw rosyjskim herbaciarniom, ale… to nie jego bajka.
Tyle że Hanna zawsze chciała ją odwiedzić. Zresztą, prawdę
mówiąc,seriblinyokazałysięzaskakującosmaczne.
Nie było jeszcze dziewiątej, kiedy wyszli z restauracji,
a Yeager nie miał ochoty kończyć tego wieczoru. Co prawda
nazajutrzwybierałsiędoVancouveru,alemiałbyćnalotnisku
dopiero o jedenastej. Już chciał spytać Hannę, na co ma chęć,
a jednak się zawahał. Mógł usłyszeć, że chce wejść na dach
EmpireStateBuilding.Albowybraćsięstatkiemnawycieczkę,
byobejrzećStatuęWolności.Albo–itobyłobychybanajgorsze
–pojeździćnałyżwachpodchoinkąwRockefellerCenter.
Mimowszystkozaryzykował.
–Nacomiałabyśterazochotę?
Odpowiedź, którą usłyszał, była o niebo gorsza od jego
wyobrażeń.
–PojeździćdorożkąwCentralParku?
Yeagerażsięwzdrygnął.Poważnie?Cotomiałobyć?Wieczór
poszkolnymbalu?
Potem przypomniał sobie, jak mu opowiadała, że nie poszła
nabal,ponieważniktjejniezaprosił,asamabałasięzaprosić
partnera. Niedawno przeniosła się do nowej szkoły, wszyscy
trzymali się od niej z daleka, kiedy się dowiedzieli, że mieszka
w rodzinie zastępczej, bo myśleli, że jest wariatką, a co
najmniejdziwaczką.
– Proszę – powiedziała jak uczennica ostatniej klasy, która
właśnie zmieniła szkołę i nie ma przyjaciół. – Będzie bardzo
miło. W Central Parku są świąteczne lampki i zapowiadali
opadyśniegu.
Stała przed nim w czerwonym płaszczu z różnobarwnymi
guzikamiiszalikuwpaski,którychybaniezliczonąliczbęrazy
owinęławokółszyi.
Ręcewmitenkachwyciągnęłaprzedsiebie,jakbysięmodliła,
bypowiedział:Tak.
Westchnąłzrezygnacją.
–Okej.Czemunie?
Jej oczy zabłysły. Wtedy Yeager przestał się irytować, że
będziesięzachowywałjakturystawNowymJorku.Cieszyłsię,
żejestzHanną.Nieważne,gdzieicorobili.
Znaleźli wolną dorożkę na rogu Siódmej Alei i 59 Ulicy.
Dorożkarz oznajmił, że ma na imię Yuri, a jego koń to Arthur.
Hannabyłazachwycona,przyznałasięYeagerowi,żenigdynie
byłatakbliskokonia.
Kiedy Yuri to usłyszał, podał jej marchewkę, by nakarmiła
zwierzę, a sądząc z jej reakcji, można by pomyśleć, że
otrzymałaklejnotykoronne.
Potem wsiedli do białej dorożki z czerwonymi aksamitnymi
siedzeniami i przykrywszy nogi czerwono-czarnym pledem,
ruszyliprzedsiebie.
Central Park otworzył się przed nimi jak kartka świąteczna,
otoczyłichzimowymkrajobrazemzbajki,oświetlonylatarniami
i księżycem, a także białymi lampkami, którymi udekorowano
drzewa.
Przechodnie byli ubrani ciepło jak Eskimosi. Dzieci dzwoniły
dzwoneczkami, sprzedawcy kasztanów piekli je na otwartym
ogniu. Po dziesięciu minutach przejażdżki pojawiły się płatki
śniegu, tańcząc w powietrzu i osiadając na ziemi i drzewach,
nadając wszystkiemu nieziemski blask. Hanna wzięła Yeagera
podrękęipołożyłagłowęnajegoramieniu.Musiałprzyznać,że
sągorszesposobyspędzaniawieczoru.
Przez chwilę jechali w milczeniu, potem Hanna znacząco
westchnęła.
–Wiedziałam,żetakbędzie–powiedziała.
–Toznaczyjak?–spytałYeager.
Zawahałasię,znówwestchnęła,poczymszepnęła:
–Magicznie.
Każdego innego wieczoru, z każdą inną osobą, Yeager
odparłby, że to idiotyczne. Nie ma nic takiego jak magia. To
Central Park, który oboje z pewnością odwiedzali dziesiątki
razy. Śnieg to tylko zmrożone krople wody. Wszystko, co ich
otacza,dasięracjonalniewytłumaczyć.
Tylkoczemutakbardzochciałjąpocałować?
–WdzieciństwiewierzyłeśwŚwiętegoMikołaja?–spytała.
–Nojasne.–WierzyłwŚwiętegoMikołajadłużejniżkoledzy
zklasy,przezcostałsięobiektemżartów.
Miał to gdzieś. Był przekonany, że mężczyzna z białą brodą
ubrany na czerwono każdego roku wpada do niego przez
komin, by zarzucić podłogę w salonie zabawkami, przy okazji
zostawiając po sobie okruchy ciasteczek i niedopitą szklankę
mleka.
Bo jak inaczej to wytłumaczyć? To była niewinność
dzieciństwa. Roztrzaskana w drobny mak pewnej nocy, kiedy
matka zadzwoniła do niego z wiadomością, że już nigdy nie
ujrzyswojegoojcażywego.
–Aty?–spytał,odsuwająctowspomnienie.
Niebyłprzygotowanynato,cousłyszał.
– Chyba nigdy nie miałam szansy w niego uwierzyć. Może
wierzyłam, kiedy jeszcze mieszkałam z mamą. Nie pamiętam,
żebym wyglądała przez okno, czekała na jego przybycie. Ktoś
w jednym z pierwszych domów zastępczych musiał mi
powiedzieć,żeŚwiętyMikołajnieistnieje.
Kiedy urodzi się ich dziecko, pomyślał Yeager, nikt tego nie
zrobi. Każde dziecko powinno wierzyć w magię tak długo, jak
długo chce w to wierzyć. Nawet jeśli Yeager już w to nie
wierzył.
–DostawałaśprzynajmniejprezentynaBożeNarodzenie?
–Zazwyczajtak.
Zazwyczaj.Czylizdarzałysiętakieświąteczneporanki,kiedy
nie przeżywała zapierającej dech w piersi radości, otwierając
pudełka, by zobaczyć, jakie skarby ukrywają w środku. Ich
dzieckutosięnigdynieprzydarzy.
–Jakietradycjeświątecznemiałatwojarodzina?–zapytała.
Pewnie dlatego, że nigdy nie przebywała w jednym miejscu
wystarczającodługo,bystworzyćjakieśwłasnetradycje.
Kiedyś Yeager odmówiłby odpowiedzi na to pytanie, bo nie
lubiłmówićorodzicachiichwspólnymżyciu.Terazpostrzegał
tamten czas, jakby dotyczył kogoś całkiem innego. Choć
zdrugiejstronyprzyHannietamtożycieniewydawałosiętak
obce.
–Każdejwigilii–zaczął–mamapiekłakurczakazczosnkiem
i rozmarynem i podawała go ze słodkimi ziemniakami
ibrukselką.
Odjejśmiercitegoniejadł.
– Mieliśmy porcelanowy serwis świąteczny – kontynuował –
który po świętach pakowała do pudeł i przechowywała do
następnegoroku.
Nadal miał gdzieś ten serwis. Z jakiegoś powodu nie był
wstaniesięznimrozstać,kiedypozbywałsięrzeczyrodziców.
Możewtymrokuwyciągniegonaświęta.MożeoniHanna…
Przecież nie będzie go w Nowym Jorku na Boże Narodzenie.
Dawnotemuzaplanowałwyprawęnanartyzprzyjaciółmi.
– W wigilię pozwalano mi otworzyć jeden prezent – podjął –
i zawsze godzinę go wybierałem. Rankiem w Boże Narodzenie
nie wolno mi było wstawać z łóżka przed ósmą, nawet jeśli
obudziłemsięoszóstej.Sekundępoósmejjużbiegłemnadół.
Porazpierwszyodbardzodługiegoczasuuśmiechnąłsięna
towspomnienie.Zaskakujące,żebyłwstaniewspominaćtamte
chwile.Lampkinachoince,któresięzapalały,kiedysiębudził,
choć ojciec wyłączał je przed pójściem spać. Bułeczki
cynamonowe,którepiekłysięwpiekarniku,igorącączekoladę,
któragrzałasięnakuchni.Ipłytyzkolędami.
OpowiedziałHannietowszystko,anawetwięcej,ażśniegsię
rozpadałiYeagerpochyliłgłowę.
Hanna też pochyliła ku niemu głowę. Ich wargi ledwie się
musnęły.
Przez resztę przejażdżki gawędzili i czulili się. Kiedy Yuri
zatrzymał
Arthura,
Yeager
był
zaskoczony
swym
rozczarowaniem. Jakaś jego część chciała to powtórzyć. Inna
część – chyba jednak większa – pragnęła zostać sam na sam
zHanną.
Kiedy zajechali przed jej dom samochodem, czuł się
zaniepokojony. Dlaczego tak bardzo nie chce się z nią
pożegnać?ZaparędnispotkająsięnaFidżi.Zjakiegośpowodu
ten czas rozstania wydał mu się nieskończony. Tylko jak
wprosićsię…nanoc,niewychodzącnadupka?
–Hanno,cotynato,gdybyśmy…
– Czy jest szansa, żebyś zechciał… – powiedziała
równocześnie.
Oboje zamilkli, spotykając się wzrokiem. Potem oboje się
uśmiechnęli.
–Toświetnypomysł–powiedziała.
–Bardzobymchciał–rzekłjednocześnie.
Yeager odesłał szofera z samochodem, dając mu hojny
napiwek.
Trzymając się za ręce, weszli po schodach do mieszkania
Hanny.Gdytylkodrzwisięzamknęły,Yeagerjąpocałował.Ten
pocałunek nie przypominał tamtych, które poprzedzały seks
w innych miejscach. Nie był zbyt natarczywy. Był słodki
iniespieszny,prawieniewinny,jakbytobyłichpierwszyraz.
Później nawet nie pamiętał, jak odsunęli kanapę i rozłożyli
łóżko. Jak się nawzajem rozebrali i wskoczyli do tego łóżka.
Pamiętał tylko, że kochał się z Hanną tak jak nigdy dotąd.
Z czułością i uwagą, i czymś jeszcze, czego nie było między
nimi wcześniej. Czego nie potrafił chyba nazwać, choć było to
taknaturalnejakoddychanie.
AkiedyHannazasnęłaobokniego,Yeagerwyjrzałprzezokno
–jejjedyneoknonaświat–iobserwowałpadającyśnieg.
Zastanawiałsię,cozrobi,jeśliichostatniapróbanaFidżisię
nie powiedzie. Co gorsza, zastanawiał się, co zrobi, jeśli ich
dziecko przyjdzie na świat, a Hanna nigdy więcej nie będzie
miałapotrzebyspędzeniaznimznówtakiejnocy.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Wrzuciła do torby ostatnie przybory toaletowe, które
zabierała na Fidżi, kiedy zadzwonił jej telefon. Nie była
zdziwiona, widząc, że dzwoni Yeager, gdyż zawsze dzwonił
dosłownie chwilę przed jej wyjściem, by jej przypomnieć
ozabraniukremuzfiltrem,któryzawszemiałajużwwalizce.
Odebrałaiprzyłożyłatelefondoucha.
–Tak,zapakowałamkremzfiltremitak,tojesttrzydziestka–
przywitałago.
Przezchwilęmilczał.Potemzbytcichooznajmił:
–Mamzłewieści.
Poczuła ucisk w piersi. Nigdy w jego ustach czegoś takiego
niesłyszała.
–Nicciniejest?
–Nie–odparłszybko.–AleniejestemwVancouverze.
Miał być w Vancouverze minionego popołudnia. Zamierzał
sprawdzić pewną lokalizację w górach, a późnym wieczorem
polecieć do Suvy, żeby znaleźć się tam przed śniadaniem
wniedzielnyranekczasulokalnego.Wypadałobytodzieńprzed
owulacją Hanny, czyli mieliby mnóstwo czasu. Gdyby tam
dotarł.
–Gdziejesteś?–zapytała.
Mruknąłcośzirytowany.
– W Albercie. Mówiąc w skrócie, lot był opóźniony kilka
godzin, a potem rozszalała się burza, kiedy zbliżaliśmy się do
Gór Skalistych. Samolot, który wyczarterowałem, musiał
lądować na małym lądowisku stacji badawczej gdzieś na
odludziu.
Z
każdym
jego
słowem
Hanna
coraz
bardziej
się
denerwowała.
–Tobyłowczoraj?
–Tak.
–Czemudomnieniezadzwoniłeś?
– Nie sądziłem, że sprawa będzie tak poważna. Najgorsze,
czegosięspodziewałem,tożenieobejrzętegomiejsca,którym
jestemzainteresowany,ipolecęprostonaFidżi.
–Więcmyślisz,żemimowszystkoudacisiędotrzeć?
Odpowiedziałzbytszybko.
–Nie.
Okej,czyliniepojadąnaFidżi.Noidobrze.Hannęwcalenie
cieszyła perspektywa piętnastogodzinnego lotu, i to w jedną
stronę. Byłaby całkiem zadowolona, gdyby ich próba
zapłodnieniaodbyłasięwNowymJorku.
Moglibywynająćpokójwjakimśmiłymhotelu,zjeśćkolację,
może nawet przejechać się dorożką po Central Parku, co dla
Hannybyłojednaknajprzyjemniejszązprzygód,jakieprzeżyła
zYeagerem.Możepozapróbamispłodzeniadziecka.
–Czylirozumiem,żeniejedziemynaFidżi.
–Niejedziemy–przytaknął.–Napewnoniezdążę.
Wciążbrzmiałzbytpoważnie.
–Akiedybędzieszmógłstamtądwylecieć?
Tymrazempodługiejchwiliodparłcicho:
–Naprawdęniemampojęcia.
TerazHannaspoważniała.
–Czemu?
– Bo jesteśmy tu kompletnie zasypani śniegiem. I zbliża się
kolejnaburza.
Powiedziałasobie,żeniemożewpaśćwpanikę.Yeagerwciąż
ma mnóstwo czasu, by wrócić w porę do Nowego Jorku. Do
niedzieli zostały dwa dni. Lot z Alberty nie trwa dłużej jak
czteryczypięćgodzin.
–Alewróciszdoniedzieli,tak?–spytała.
Znówmilczał,tymrazemjeszczedłużej.Potemodparłbardzo
ostrożnie:
–Niewiem,Hanno.
–Ale…
– Samolot został uszkodzony. Pilot cudem sprowadził nas na
ziemię.
TerazdopieroHannasięzdenerwowała.
–Omalniezginąłeś?Iniezadzwoniłeśdomniewczoraj,żeby
mitopowiedzieć?
Co z nim jest, do diabła? Okej, nie byli parą, więc nie miał
obowiązku informowania jej na bieżąco o wszystkim, co dzieje
się w jego życiu. Ale byli chyba przyjaciółmi, prawda?
A przynajmniej starali się o dziecko, więc mógł ją informować
otym,comuzagraża.
Potem przypomniała sobie, że Yeager zarabiał na życie,
narażającsięnaniebezpieczeństwo.Niebyłszczęśliwy,dopóki
nie zagrał śmierci na nosie. O mały włos nie rozbił się
samolotem, ale to pewnie nic w porównaniu z jego innymi
działaniami. Jak mogła uznać, że posiadanie dziecka z takim
człowiekiem to dobry pomysł? Do końca życia będzie się
martwiłaojegobezpieczeństwo.
Albo i nie. Ponieważ wyglądało na to, że stracą ostatnią
szansę, żeby zaszła z nim w ciążę. Jeśli Yeager utknie
wAlbercienadłużej…
– Samolot wylądował bezpiecznie – zapewnił ją Yeager – ale
pojawiły się problemy techniczne, które trzeba rozwiązać,
zanim odleci. O tej porze roku to miejsce jest kompletnie
odcięte od świata. Można się stąd wydostać tylko samolotem,
ainnychoprócznaszegotuniema.Nawetjeślitadrugaburza
ucichnie, będę tu siedział, dopóki ktoś nas stąd nie zabierze.
Niewiem,iletopotrwa.Spadłochybazmetrśniegu.
Obawy Hanny rosły. Nie tylko o bezpieczeństwo Yeagera.
Niedzielamiałabyćjejdniempłodnym.Jajeczkobędziezdolne
do zapłodnienia co najwyżej przez dwadzieścia cztery godziny.
Jeśli nie pomyliła się w obliczeniach – a szczerze mówiąc, nie
miałapojęcia,czyjejwyliczeniasątrafne–możejeszczezajść
wciążę,jeśliYeagerowiudasięwrócićdoNowegoJorkuprzed
poniedziałkowymwieczorem.
Jeżeli mu się nie uda, sprawa będzie przegrana. Hanna nie
odziedziczymajątkuLindenów,któryzapewniłbyjejbezpieczne
i szczęśliwe życie. Do końca jej dni będzie ją gnębiło widmo
tego,comogłobyłosięzdarzyć.
Gdyby nie dowiedziała się, że jest dziedziczką Lindenów,
żyłaby szczęśliwie. Dość szczęśliwie w każdym razie. Żyłaby
zdnianadzień,jakdotejpory,zadowolonaztego,coposiada,
pracującnaprzyszłość,ojakiejmarzyła.Myślałabyozałożeniu
rodziny w bliżej nieokreślonej przyszłości. A gdyby to się nie
zdarzyło,niewiedziałaby,cotraci.
Teraz będzie musiała żyć ze świadomością, że bardzo chce
założyć rodzinę i być może nigdy jej nie założy. Co gorsza,
wiedziała, że chce założyć rodzinę z Yeagerem, i to też się nie
spełni. Jeśli Yeager nie zostanie ojcem jej dziecka, nie będzie
teżpowodu,bypozostałczęściąjejżycia.Będzietylkoklientem
CarthcartaiQuinna,któregoznaniecobliżejniżinnych.Yeager
niemiałochotysięustatkować.Byłzdeterminowany,byzostać
ojcemjejdziecka,alejegoojcostwopolegałobynawpadaniudo
nichzmatrioszkamiczyaborygeńskątubą,byuraczyćpotomka
opowieściamizpodróży,apotemwyruszyćnakolejnąwyprawę
zkimśoimieniuLudmila,FritziczySheila.
Yeager chciał zostać ojcem, ale nie chciał być ojcem. Takim,
który opatruje obtarte kolana i podwozi dziecko do szkoły. Nie
chciał wspólnych spacerów, pieszczot w niedzielne poranki,
wieczorównapatio,kiedydziecipójdąspać.Tegowszystkiego
chciałaHanna.
WięcjeśliYeagerwkrótceniewrócidoNowegoJorku…
–Jaksądzisz,kiedyktośwasstamtądzabierze?–spytała.
Nastąpiłakolejnachwilakłopotliwejciszy.
–Niewiem,Hanno.Przykromi.
– Okej – odrzekła, choć poczuła się, jakby znalazła się sama
naodludnymkońcuświata.–Napewnoniedługoudawamsię
stamtąd wydostać. Dopiero w niedzielę będę miała owulację.
Możewponiedziałek.Dowtorkuwrócisz,prawda?
Cisza po drugiej stronie nie mogłaby być gorsza. Kiedy
Yeagersięodezwał,wjegogłosiebrakowałonadziei.
–Tak,jasne.Posłuchaj,przepraszam,muszękończyć.Trochę
kiepsko tu z prądem, a nie wiem, na jak długo wystarczy mi
bateria. Zadzwonię znów, jak będę mógł. Dam ci znać, co się
dzieje.
–Okej.Yeager?
–Tak?
Wiedziała,żebędziezły,alemusiałatopowiedzieć.
–Uważajnasiebie.
–Jasne.
Właśnietosłowo,bardziejniżcokolwiekinnego,powiedziało
jejwszystko,cochciaławiedzieć.Onteżsięmartwił.
Rozłączyła się, a potem spojrzała na walizkę, której jeszcze
nie zamknęła. Na wierzchu leżała koronkowa bielizna, którą
Yeager podarował jej na Malcie. Od tamtej pory brała ją na
każdą wyprawę, myśląc, że przyniesie im szczęście. A także
z tego powodu, jak Yeager na nią patrzył, ilekroć miała ją na
sobie.
Zaczęła się rozpakowywać. Gdy po chwili spojrzała na pustą
walizkę,poczułasiętaksamopusta.
Wciąż mogła skorzystać z banku spermy. Zakończyła proces
aplikacjiizostałazaakceptowana,kiedyYeagerwystąpiłzinną
propozycją.Gdybyterazpowiedziałaimoswoichtrudnościach,
może jeszcze w tym miesiącu mogłaby zajść w ciążę
zanonimowymdawcą.
Tylko że nie chciała mieć dziecka z anonimowym dawcą
spermy. Chciała, by to Yeager był ojcem jej dziecka. Już nie
chodziłotylkoofortunęLindenów.Oddawnaotoniechodziło.
Chciała założyć rodzinę z Yeagerem, ponieważ gdzieś
wmiędzyczasieYeagerstałjejsiębardzobliski.
Na pewno wróci do wtorku. Na pewno jej jajeczko na niego
poczeka.Napewnotymrazemwszystkosięuda.
Napewno.
Yeager wrócił do Nowego Jorku dopiero po tygodniu od
chwili, gdy utknął w Albercie. Za późno, by wraz z Hanną
podjęli kolejną próbę spłodzenia dziecka. W środę wieczorem,
kiedy w końcu zadzwonił do niej z informacją, że wylatuje
następnego dnia, jej hormony spały. Jajeczko Hanny nie
doczekałosięgościa.Okazjaminęła.
Yeagerporadziłjej,byudałasiędobankuspermy.Onajednak
odparła, że na niego zaczeka. Był zaskoczony, a jednocześnie
uszczęśliwiony tą decyzją. Nadal pragnął mieć dziecko
zHanną.Sądziłjednak,żeteraz,kiedyniemogłajużliczyćna
żadne finansowe korzyści, nie zechce kontynuować prób
poczęciadziecka.
Albopostarasięodzieckopóźniej,gdynahoryzonciepojawi
się jakiś inny mężczyzna. Yeager nie będzie jej już potrzebny.
Coprawdanieplanowałspędzićzniążycia.Alemyśl,żeHanna
mogłaby założyć rodzinę z kimś innym, była jednak…
niewyobrażalna.
Żałował, że dziadek Hanny zmarł. Nie tylko dlatego, że
mógłby mu powiedzieć, jaką ma wspaniałą wnuczkę i że to
bardzo nie w porządku uzależniać spadek od różnych
warunków, ale dlatego, że nie mógł udusić tego człowieka
własnymi rękami. Jakim trzeba być dupkiem, by zamienić
kobietęwinkubator,oczekując,żezapewniciągłośćrodu?
Okej, może Yeager chciał od Hanny tego samego. Ale chodzi
oto…
Westchnął, wyglądając przez okno gabinetu na padający
śnieg. Chodzi o to, że każde z nich dwojga pragnęło dziecka
z innego powodu, a teraz w ogóle nie będą go mieli. Żadne
znichniebyłotemuwinne,ajednakprzeztosytuacjaniebyła
bardziejznośna.
Co im pozostało? Kim teraz dla siebie będą? Nie wrócą do
relacji krawcowa-klient, bo to niemożliwe. Ale nie czuli się też
przyjaciółmi.Zostalikochankami,lecztorównieżniewydawało
się właściwym określeniem ich relacji. Yeager miał mnóstwo
kochanek, a jednak do żadnej z nich nie czuł tego, co czuł do
Hanny.
Odwrócił się od okna i spojrzał na górę papierów, które na
niego czekały, gdy wrócił z Alberty. Za dużo o tym myśli. On
i Hanna są przyjaciółmi, dlatego ma dla niej inne uczucia niż
dla pozostałych kobiet, z którymi się spotykał. Nie oszukiwał
się,żespotkadrugątakąkobietęjakHanna.Którabędzietaką
przyjaciółką jak ona, poprawił się. Kobiety będą się pojawiały
wjegożyciuiznikały,aleHannapozostaniewnimnazawsze.
Botakjestzprzyjaciółmi.
Nawet jeśli nie będą mieli dziecka, które by ich z sobą
związało.
W Nowy Rok Hanna obudziła się z dziwnym uczuciem, po
najdziwniejszych snach, jakie jej się kiedykolwiek przytrafiły.
W jednym z nich była pod wodą i nagle otoczyły ją delfiny.
W innym opiekowała się ogrodem pełnym lotosów, a z ziemi
wyłaniały się żółwie. W jeszcze innym pojawił się Yeager,
przyniósł jej kosz żołędzi, które pozbawiła czapeczek i zjadła.
Poprostudziwaczne.
Poza tym spała o wiele dłużej niż zwykle w dni wolne od
pracy. Dochodziła jedenasta, kiedy wreszcie podniosła powieki
ispojrzałanazegar.
Obróciła się na bok i z jakiegoś powodu położyła dłonie na
brzuchu,rozkładającpalce.Możeniebyłtonadzwyczajnygest,
alenigdytegonierobiła.Zwyklepoprzebudzeniuobracałasię
na plecy i kładła ręce pod głowę. O co chodziło w tych snach
iczemutrzymaręcenabrzuchu,zamiast…
Nagle zalało ją gorąco. Nie śmiała mieć nadziei… a jednak.
Czy jej ciało chce jej przekazać coś, czego umysł dotąd nie
odgadł?Żenaprzykład…
Powinna już mieć okres, ale jej cykl nigdy nie był regularny,
apozatymostatniemiesiącebyływyjątkowostresujące.Dzień,
kiedykochałasięzYeageremwNowymJorku,niebyłjejdniem
płodnym, a plemniki zwykle nie żyją dłużej niż trzy dni po
wytrysku.Czytałajednak,żeczasamicimalipływacytrwająna
posterunku, czekając na okazję nawet i pięć dni. A przecież
mowaomałychpływakachYeagera.
Możliwe też, że miała owulację wcześniej, niż się
spodziewała.Więcmożetamtejśnieżnejnocy,kiedykochalisię
wjejłóżku,okolicznościbyłysprzyjające?
W łazience miała test ciążowy, który kupiła po ostatniej
nieudanejpróbie.Ręcejejdrżały,kiedywyjmowałagozszafki.
I chyba nie oddychała, odliczając sekundy do otrzymania
wyniku.
Już pięć razy powtarzała ten rytuał. I pięć razy zobaczyła
słowo Nie. Odczekała całą minutę dłużej niż to konieczne,
potem zamknęła jedno oko, a drugie zmrużyła, i w końcu
spojrzała na test. Gdy ujrzała odpowiedź, patrzyła na nią
zniedowierzaniem.
Tak.
Toniemożliwe.Nieuwierzy,dopókiniezrobikolejnegotestu,
który pokaże ten sam wynik. Ale nie miała w domu więcej
testów.Wciągnęłapierwszelepszespodnieiwłożyłapłaszczna
bluzkę od piżamy, wsunęła bose stopy w śniegowce, wzięła
torebkę i pobiegła do sklepu na dole… który był zamknięty
zpowoduświąt.
Namomentwpadławpanikę,dopókisobienieprzypomniała,
że dwie przecznice dalej jest całodobowy sklep sieci Duane
Reade. Wiedziała, że był zamknięty w Święto Dziękczynienia
i Boże Narodzenie. Bogowie i boginie ciąży, pomyślała, nie
pozwólcie,żebybyłzamkniętywNowyRok.
BogowieiboginieokazalisięłaskawidlaHanny.Półgodziny
później odliczała sekundy do pokazania się wyniku drugiego
testu.Pochwilizobaczyławynikpozytywny.
Niezależnie od tego, jak długo i pod jakim kątem patrzyła,
nieodmienniegowidziała.
Będzie miała dziecko! Ona i Yeager będą mieli dziecko.
Będzie miała rodzinę. Tak jak chciała. Musi mu powiedzieć.
Natychmiast, i to osobiście. Weźmie prysznic, przebierze się
ibędzieuniegoza…
Iwtedyzdałasobiesprawę,żenieznajegoadresu.Niemiała
dotąd powodu odwiedzać go w domu, wspomniał tylko, że
mieszkawWestChelsea.
Nie są parą, przypomniała sobie chyba po raz setny. Są
partnerami. Można to porównać do partnerstwa w interesach.
Podpisali nawet papiery przedstawiające w zarysie ich
wzajemne zobowiązania podczas prób zapłodnienia, a także
wobecdziecka,kiedytepróbyzakończąsięszczęśliwie.Każde
z nich miało związane z tym własne potrzeby i cele. Tak,
wyglądało to na dość bezduszną kalkulację, i z początku tym
było.Ateraz…
Hannę zalała fala uczuć, które nie były bezosobowe ani
wykalkulowane, nie było w nich bezduszności ani obojętności.
OBoże,teraztobyło…była…
Chwyciła telefon, by napisać esemesa do Yeagera. Nie
rozmawiali od jego powrotu do Nowego Jorku – pewnie żadne
z nich nie wiedziało, co powiedzieć. Może znów gdzieś
wyjechał.JakmiliarderzyświętująNowyRok?Yeagerkrążyłpo
świecie,więcpewnieświętowałNowyRokkilkarazy,wróżnych
strefachczasowych.
Odpisałjejnatychmiast.Byłwdomu.
Niechciałajednakinformowaćgootakważnejrzeczyprzez
telefon. A zatem napisała krótko: „Czy mogłabym do ciebie na
chwilęwpaść?”.
Znówodpowiedziałniezwłocznie.
„Jasne,wszystkogra?”.
„Tak”, odpisała. „Chcę tylko porozmawiać”. Potem to
skasowałainapisała:„Muszęztobąporozmawiać”.
Yeagerprzesłałjejswójadres,napisał,żecałydzieńpracuje
w domu. Hanna odpowiedziała, że będzie za godzinę, bo
wświętametrojeździrzadziej.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Czekał na Hannę prawie dwie godziny. W święta metro nie
jeździtakczęstojakwdnipowszednie.
Kiedyprzysłałamuesemesa,przestałudawać,żepracuje,za
bardzo absorbowało go pytanie, o czym musi z nim
porozmawiać.Wziąłpryszniciogoliłsię,przebrałsięwdżinsy
i kremowy sweter, ale to zajęło mu ledwie pół godziny. Przez
ostatnie – zerknął na bawarski zegar na kominku stojący
między turecką misą i maską z Portoryko – siedemdziesiąt
osiemminutkrążyłodpokojudopokoju,usiłującznaleźćcośdo
roboty.Niezjadłlunchu,bochybaniczegobynieprzełknął.
Dwie godziny i szesnaście minut po esemesie Hanny
odezwałosiępukaniedodrzwi.Yeagerjużzawiadomiłportiera,
że spodziewa się gościa. Idąc do drzwi, był potwornie
zdenerwowany.Samniewiedziałczemu.Zdawałomusię,żehol
wydłużyłsięzeczteryrazy.
Minęło po prostu zbyt wiele czasu od ich ostatniego
spotkania.Odlipcanigdynietracilikontaktunadłużejniżdwa
tygodnie. Potem zdał sobie sprawę, że minęły właśnie dwa
tygodnie od ich przejażdżki dorożką w Central Parku. Czyli
wzasadzietakjakzawsze.
Otworzył drzwi i ujrzał Hannę w czerwonym płaszczu
z zabawnymi guzikami, który sama zaprojektowała i uszyła,
i w pasiastym szaliku owiniętym kilka razy wokół szyi. Włosy
miała wilgotne i lśniące od śniegu, który zaczął padać po jej
esemesie.Aoczy…
Te oczy. Choć znał ją tak długo, jej oczy wciąż robiły na nim
wrażenie.Głębiąemocji,którasięwnichkryłaiktórejniedało
sięukryć…
–Cześć–powiedziała.
Zdenerwowany jak uczeń na pierwszej potańcówce, choć na
pierwszejpotańcówcewcalesięniedenerwował,odparł:
–Cześć.
Cofnąłsięizaprosiłjągestem,aonamijałagopowoli,jakby
nie była pewna, czy jest tu mile widziana. Czemu dopiero po
raz pierwszy znalazła się w jego domu? Już dawno temu
powinienbyłjązaprosić.
Zamknął drzwi i ruszył za nią. Hanna po drodze zdejmowała
szalik. Kiedy dotarli do salonu z panoramicznymi oknami na
dwóchścianach,zdjęłapłaszcz.Podspodemmiaładżinsyibiały
puchatysweter.Nerwowoprzekładałapłaszczzrękidoręki.
–Pozwól,żegowezmę–rzekłYeager,wyciągającrękę.
Spojrzała na niego zmieszana, jakby myślami była kilometry
stąd. Potem skrępowana podała mu płaszcz. A on równie
skrępowany go wziął. Zanim rzucił go na najbliższe krzesło,
przekładałgonerwowozrękidoręki.
– Więc – zaczął i zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, co
powiedzieć.Wkońcuspytał:–Jaksięczujesz?
Inatychmiasttegopożałował.Jak,dodiabła,mogłasięczuć?
Niebędziemiaładzieckainieotrzymarodzinnejfortuny,która
widniała przed nią na horyzoncie przez pół roku. Zamiast mu
odpowiedzieć, rozejrzała się po pokoju, patrząc na trofea
z podróży na kominku, rosyjską mozaikę na ścianie nad
kominkiem, chilijską ceramikę na jednym z parapetów
i indonezyjskie lalki z teatru cieni wiszące nad drzwiami jego
gabinetu.
Wkońcuwróciładoniegospojrzeniem.
–Niesądziłam,żejesteśwdomu.
–Czemu?
– Po prostu myślałam, że jesteś gdzieś indziej. Spójrz na to
miejsce,Yeager.Jestniewiarygodne.Myślałam,żewitaszNowy
RokzdalaodNowegoJorku.
Jużchciałjejpowiedzieć,żeniemiałochotynaświętowanie.
WNowymJorkuaninigdzieindziej.Zamiasttegoodrzekł:
–Mamdużospraw,którewymagająmojejuwagi.
Jedną z tych spraw była Hanna. Tyle że jeszcze nie był
pewien, jakiej uwagi wymaga. Ani czy kiedykolwiek będzie to
wiedział.
–Wszystkowporządku?–spytał.
Otworzyła usta, by mu odpowiedzieć, ale wtedy coś ponad
jego ramieniem przyciągnęło jej wzrok. Podeszła do okna
zwidokiemnarzekęHudson.
–WidaćstądStatuęWolności–stwierdziła.
Yeager całkiem o tym zapomniał. Mieszkał tu dość długo,
więc chyba się przyzwyczaił. No i czemu nie odpowiedziała na
jegopytanie?
Onatymczasempodeszładookienpodrugiejstronie.
–IEmpireStateBuilding.
Tak, o tym też zapomniał. Dla niego był to po prostu widok
Nowego Jorku, a w szczególności Manhattanu. Co nie znaczy,
że go nie doceniał, tylko w ostatnich latach niewiele o tym
myślał. Dla kogoś takiego jak Hanna, która mieszkała
w ciasnym mieszkanku w Sunnyside z jednym oknem
z widokiem na sąsiedni budynek, jego widok musiał być
niewiarygodny.
Dlaczegootymzapomniał?Przecieżwłaśnietewidokizrobiły
na nim wrażenie, gdy znalazł się tu po raz pierwszy. Wtedy
obudził się w nim mały chłopiec z Peorii, który nie mógł
uwierzyć, że z jednego pokoju można aż tyle widzieć. To tak
jakby widział cały świat. A w nocy, kiedy paliły się światła
miasta,zdawałosię,żetenświatniemakońca.
Kiedy Hanna odwróciła się do niego, miała łzy w oczach.
Widział jej łzy tylko tamtego wieczoru, kiedy odrzucił jej
prośbę, by został ojcem jej dziecka i drugi raz, kiedy przyszła
poinformować go, że nie zaszła w ciążę. Sądziła wtedy, że już
nie odziedziczy rodzinnej fortuny, a przynajmniej tak
podejrzewał. Teraz wiedział, że pieniądze nie stanowiły
najważniejszego powodu, dla którego Hanna chciała zajść
wciążę.Onanaprawdępragnęłazałożyćrodzinę.Noalektoby
nie płakał z powodu straconych miliardów? Sam Yeager był
bliskiłez.
–Hanno–zacząłznów–wszystkowporządku?
Skinęłagłową,ocierającoczy.
– Tak. Tylko stojąc tu i patrząc na twoje mieszkanie… Jest
ogromne. I piękne. Reprezentuje wszystkie dobre rzeczy, jakie
można mieć dzięki pieniądzom. Cały ranek myślałam tylko
o tym, jak to będzie mieć w końcu rodzinę. Teraz sobie
uprzytomniłam,żebędęmiaładośćpieniędzy,żebyżyćtakjak
ty. Zapomniałam o tym. Czy to nie dziwne? Kiedy dziś
stwierdziłam, że jestem w ciąży, w ogóle nie myślałam
opieniądzach,tylkoodzieckuiotobie.
Gdy powiedziała, że jest w ciąży, Yeager przestał dalej
słuchać.
–Jesteśwciąży?–spytał,ledwiełapiącoddech.
Hannaprzytaknęła.
–Jesteśpewna?
Znówpotakującokiwnęłagłową
– Zrobiłam test, a potem go powtórzyłam. Oba wyszły
pozytywnie. Muszę iść do lekarza i zrobić badanie krwi, ale
domowetestysądośćdokładne.
Yeagerwciążniemógłwtouwierzyć.
–Alejak?ByłemwAlbercie.
Zaśmiałasię.
– To się nie stało, kiedy byłeś w Albercie. To się stało
w Nowym Jorku. Tamtego wieczoru, kiedy jeździliśmy dorożką
wCentralParku.
Yeagerkręciłgłową.
– Więc wszystkie te wyprawy, które zaplanowaliśmy co do
minuty,tewszystkieegzotycznemiejsca…
Wzruszyłaramionami.
– Okazuje się, że potrzebowałam tylko spontaniczności
wznajomymotoczeniu,żebybyćnajbardziej…płodna.
Tamten wieczór w rosyjskiej herbaciarni i przejażdżka
dorożką w Central Parku były dla niego przygodą, zdał sobie
sprawę. Robił coś, czego nigdy wcześniej nie robił, i czuł się
równie podekscytowany jak podczas swoich ryzykownych
przygód.Dodiabła,każdespotkaniezHannąbyłoprzygodą.
– Więc będziemy mieć dziecko? – spytał, bo wciąż nie mógł
wtouwierzyć.
–Tak.Będziemymielidziecko.
Pracowalinadtymprzezwielemiesięcy,amimotoYeagernie
miał pojęcia, co powiedzieć. Był tak pewny, że uda im się za
pierwszym razem. Gdy kiedyś o tym myślał, nie widział sensu
wodwiedzaniudziecka,dopókibędzieniemowlęciem,którenie
potrafi się komunikować, tylko leży i patrzy. Nie może
podróżowaćaniprzeżywaćprzygód.Alekiedydzieckoskończy
kilka lat, myślał, to byłby dobry czas na poznanie swojego
potomkaistopniowewprowadzaniegowświat.
Byłidiotą.Boteraz,pomiesiącachrozczarowańilęku,żenie
zostanieojcem,zdałsobiesprawę,żepragnieczegoświęcejniż
sprowadzenianaświatminiaturowejwersjisamegosiebie.Nie
zgodziłby się na odwiedziny u dziecka kilka razy w roku
izabieraniegonastosownedojegowiekuwyprawy.Wysyłanie
egzotycznychprezentówirozmowynaSkypiewdzieńurodzin
iświętajużmuniewystarczą.Terazchciał…
Chciałbyćojcem.
– Świetnie, prawda? – Głos Hanny brzmiał, jakby płynął
zdrugiegokońcaświata.
Świetnie?Mógłbywymienićmiliardyinnychsłów,gdybyjego
mózg pracował jak należy. Kiedy wciąż milczał – bo naprawdę
nie wiedział, co powiedzieć – Hanna podjęła z mniejszym
entuzjazmem:
–Noboobojetegochcieliśmy,prawda?
Skinąłgłową.
– Będę miała rodzinę i dostanę rodzinny majątek. A ty
będzieszmiałpotomka,któryodziedziczytwojegeny.
Niemógłwtouwierzyć.Zdrugiejstronywiedział,żeniebyło
łatwo.Pozatymzdzieckiemczybez,jegożycienieulegnietak
wielkiejzmianie.Zatojejżycie…
Teraz będzie mogła żyć, jak zechce. Będzie miała wszystko,
czego pragnęła. Rodzinę, bezpieczeństwo finansowe. Będzie
mogłastworzyćwymarzonąfirmę.Yeagerwiedział,jakątodaje
satysfakcję. Cieszył się jej szczęściem. Trochę tylko wydawało
musiędziwne,żebędziecieszyłasiętymwszystkimbezniego.
Hanna nadal patrzyła na niego z oczekiwaniem, jej oczy
przepełniałyradość,zdumienieiulga,aleteżlękimasainnych
emocji.Potemonteżpoczułradośćizdumienie,izrozumiał,że
tobezznaczenia,czyznajdziewłaściwesłowa.Niepotrzebował
słów.Wziąłjąwramiona.
– Będziemy mieli dziecko – powiedział tym samym
zaskoczonymradosnymgłosemcoona.
A potem zaczęli się śmiać i patrzyli sobie w oczy
zniedowierzaniem.
–Nono,naprawdę…
–My…
–Wiem,tylkototakie…
–Nowłaśnie.Jaktomożliwe?
–Niewiem.Poprostu.
–Tak.Tonaprawdęnajwiększa…
–Rewelacja!–powiedzielijednocześnie.
I to słowo zawierało w sobie wszystko, co należało
powiedzieć.Całareszta…
Cóż,pomyśliotympóźniej.Zajakiśmilionlat.Mniejwięcej.
Kiedy Hanna stwierdziła, że powinna już wracać, zapadł
mrok. Przez wiele godzin starali się przywyknąć do myśli, że
rośnie w niej nowe życie. Razem przyrządzili lunch w kuchni
Yeagera i zjedli go w jadalni, rozmawiając o tym, że dziecko
wszystkozmieni.MożeniedlaYeagera,którybędzieżyłtakjak
dotąd,postarasięjedynietakukładaćswojeplany,byodczasu
doczasuodwiedzaćsynaczycórkę.DlaHannytobędziewielka
zmiana.
ZadzwoniładoGusaFiveradodomu–takjakprosił,jeślicoś
ważnego wydarzy się poza godzinami jego pracy. Przekazała
mu dobre wieści i umówiła się na spotkanie za kilka dni, po
wizycieulekarza.Niemiałapojęcia,jakieprawneproceduryją
czekają ani kiedy otrzyma spadek, ale uznała, że może
bezpiecznie złożyć dwutygodniowe wymówienie w firmie
CathcartaiQuinna.
Musiznaleźćwiększemieszkanie,zogródkiemibliskoszkoły
orazmiejscprzyjaznychdzieciom.Niechciałajednakprzenosić
siędaleko.ZnałaQueensidobrzesiętamczuła.Możeposzuka
domu z ładnym ogrodem w Astoriii czy Jackson Heights, gdzie
mieszkadużorodzinzdziećmiiniebrakdlanichrozrywek.
Zanim znów zaczęło jej się kręcić w głowie od tych
wszystkichmyśli,powiedziaładoYeagera:
–Powinnamwracaćdodomu.
Siedzieli na kanapie, patrząc przez okno z widokiem na
Empire State Building. Miasto połyskiwało światłami na tle
czarnego nieba. Z początku Hanna myślała, że ten widok
zapiera dech w piersi. Teraz zastanawiała się, jak to możliwe,
że Yeager widzi przez okno taki kawał miasta, a nic nie wie
o ludziach, którzy tu mieszkają. Jej mieszkanko nie ma tak
spektakularnego widoku, ale znała większość mieszkańców
okolicy. Miała nadzieję, że to się nigdy nie zmieni, niezależnie
odtego,gdzielosjąrzuci.
– Wracać? – powtórzył. Wyciągnął rękę za plecami Hanny,
stopyoparłnastarymkufrze,którypełniłrolęstolikadokawy.
Można by pomyśleć, że siedzą tak co dzień, choć była to
pierwszawizytaHannywjegodomu.–Dopieroprzyszłaś.
–Rozmawiamyjużparęgodzin.Robisiępóźno.
–Zostańnanoc.
Powiedział to zwyczajnie, a jednak była zaskoczona. I miała
mieszane uczucia. Z jednej strony chciała spędzić noc
z Yeagerem. Pragnęła spędzić z nim życie. Z drugiej jednak
stronyichwspólnybiznesdobiegłkońca,przynajmniejdoczasu
narodzin dziecka. Nie było powodu, by spędzali razem więcej
czasu.Zwłaszczażeimdłużejbędąrazem,tymtrudniejbędzie
sięrozstać.
–Niemogę–oznajmiłaniechętnie.–Muszęjutroiśćdopracy,
aniemamprzysobiepotrzebnychrzeczy.
–Możeszskorzystaćzmoich.
Powiedziałtotak,jakbymieszkalirazem.Pewnieprzywykłdo
tego, że przyjaciółki spędzają u niego noc, lecz, przypomniała
sobieHanna,onaniejestjegoprzyjaciółką.Kilkarazyuprawiali
seks, a teraz spodziewali się dziecka. Intymność to coś więcej
niż dzielenie się ciałem. To dzielenie się duszą. Dzielenie się
wszystkim.Awszystkobyłoostatniąrzeczą,jakąYeagerchciał
sięzkimkolwiekdzielić.
– Nie mogę skorzystać z twoich rzeczy – odparła. – Twoje
ubranianamnieniepasują.
Uśmiechnąłsięseksownie.
–Ktomówioubraniach?
Serce zaczęło jej walić. Wciąż chciał się z nią kochać, choć
jużosiągnęlicel,jakiemumiałsłużyćseks.Może…
Możenic,powiedziałasobie.Yeagermaochotęuprawiaćseks
zewszystkimikobietaminacałymświecie.
– Muszę jutro iść do pracy – powtórzyła. – Cathcart i Quinn
wymagająodpracownikówokreślonegoubioru.
–Notonieidźdopracy.
–Muszęiść.
–Czemu?Jesteśbogata.
Zaczęła mówić, że jeszcze nie jest bogata, a potem sobie
przypomniała,żetojużnieprawda.Żetotylkoformalność.Ale
dopierogdywszystkozostanieoficjalniezałatwione,odetchnie.
Niemożerzucićpracypodwpływemimpulsu.CathcartiQuinn
nie należeli do najbardziej życzliwych pracodawców, a jednak
dziesięćlattemuzrobilijejprzysługę.Dalijejpracę,kiedybyła
uczennicą z niewielkim doświadczeniem. Kiedy wyjaśni im
swoją sytuację, na pewno dadzą jej tyle wolnego czasu, ile
będzie potrzebowała. Zachowałaby się niewdzięcznie i podle,
gdybyodeszłabezuprzedzenia.
– Muszę wręczyć dwutygodniowe wymówienie – oznajmiła. –
Nie mogę zostawić Cathcarta i Quinna bez krawcowej. To
byłobynieodpowiedzialne.Iniepoważne.
Zawahała się, a potem jednak powiedziała, co miała jeszcze
dopowiedzenia.Zwłaszczażeoboje,ionaiYeager,powinnito
usłyszeć.
– Poza tym ty i ja… Nie będziemy… – westchnęła
sfrustrowanaispróbowałaponownie.–Niebędziemyjużsiebie
nawzajempotrzebowali.
Choć ona go potrzebowała, wręcz kochała, on ani jej nie
potrzebował,aniniekochał.Więcnieskłamała.
Yeager spotkał się z nią wzrokiem. Nie mogąc wytrzymać
spojrzeniajegoniebieskichoczu,Hannawyjrzałaprzezokno.
– Doceniam wszystko, co zrobiłeś. O Boże, co za koszmarny
banał. Chciałam powiedzieć… nie wiem, co mogłabym
powiedzieć,żebyniebrzmiałotojakbanał,alespróbuję.
Znów na niego spojrzała. I natychmiast tego pożałowała.
W jego oczach zobaczyła coś nowego, czego nie potrafiła
określić,wiedziałatylko,żetonicdobrego.
– Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś w ciągu
minionychsześciumiesięcy.Niemyślętylkootym,cozrobiłeś,
żebym zaszła w ciążę, ale także o tym, że pokazałeś mi świat.
Jestemterazinnymczłowiekiem,lepszym.Dziękitobie.
Porazpierwszywżyciubyłateżzakochanaiczuła,żenigdy
nikogo nie pokocha tak jak Yeagera. Ale o tym lepiej mu nie
wspominać.
– Wiem, że to… przedsięwzięcie… zabrało ci dużo czasu,
byłeś zmuszony siedzieć w jednym miejscu dłużej niż zwykle.
Rozumiem, że musisz wracać do swoich spraw. Ja też muszę
wrócić do swoich. Więc nie musisz mnie zapraszać, żebym
zostałananoc.Damsobieradę.
Celowo używała liczby pojedynczej, bo wiedziała, że już nie
tworzą zespołu. W umowie, którą podpisali, stwierdzali, że
Hanna sama będzie odpowiedzialna za ciążę, zaś na Yeagerze
nie spoczywają żadne zobowiązania. Skontaktuje się z nim po
narodzinach dziecka, by ustalić, kiedy zechce ją odwiedzić,
iwtedydokonajądalszychuzgodnień.
Tak to sobie wówczas wyobrażali. Hanna nie wątpiła, że dla
Yeagera nic nie uległo zmianie. Tylko dlatego, że ona
zapragnęła czegoś więcej… To bez znaczenia. Ich czas dobiegł
końca.Odtejporybędąsiękontaktowaliwyłączniewtedy,gdy
Yeager w swoim zapełnionym kalendarzu znajdzie miejsce na
wizytęudziecka.
–Więc…dzięki–dokończyła.
Patrzyłnaniądługąchwilę.Potemzapytał:
–Ajeślijateżtegochcę?
Zrobiło jej się gorąco, lecz nie z tego powodu co zwykle,
kiedy Yeager na nią patrzył. W tym spojrzeniu też widziała
pożądanie,alebyłownimcoświęcej.
–Comasznamyśli?
Zawahałsię,poczymodparł:
– A jeśli chcę ci towarzyszyć podczas ciąży? Jeśli chce być
przynarodzinachnaszegodziecka?
–Ja…
Naprawdęchciałasięjużodniegouwolnić.Przecieżimdłużej
Yeager pozostanie w jej życiu, tym trudniej będzie im się
rozstać. Ale to też jego dziecko. Jeśli chcę być przy jego
narodzinach,czymożemuzabronić?
– Dobrze – dodała z oporem. – Skoro możesz być niedaleko
NowegoJorku,kiedyzbliżysiętermin,zadzwonięidamciznać,
jakbędęjechaładoszpitala.
– Oczywiście, że mogę być blisko Nowego Jorku. – Jego głos
brzmiał tak, jakby mówił o czymś więcej niż dniu narodzin
potomka.–Agdybymchciałbyć…jaktosięnazywa?Trenerem
ciąży?
– Chyba nie istnieje coś takiego jak trener ciąży. A osoba,
którapomagapodczasporodu,todoula.
–Okej,więcgdybymchciałbyćdoulą?
Topytaniejązaskoczyło.
–Niewiem,czymężczyznamożebyćdoulą.
– Jest dwudziesty pierwszy wiek. Role związane z płcią są
płynne.
Odparłazwahaniem:
– Powiedz to wszystkim kobietom, które za tę samą pracę
dostająmniejszewynagrodzenieniżmężczyźni.
Uśmiechnął się. Hanna poczuła się lepiej, choć wciąż nie
rozumiała,czemuotopytał.
– To może pomagałbym ci podczas ciąży, gdybyś tego
potrzebowała?Cotynato?
Zmrużyłaoczy.
–Myślę,żetrudnobyłobycitorobićzKirgistanuczyDżibuti.
Yeagerwzruszyłramionami.
– Już powiedziałem, że mogę nie oddalać się zbytnio od
NowegoJorku.
Cóż,tocośnowego.
–Odkiedy?–spytała.
Tymrazemodparłbezwahania.
–Odchwili,kiedymipowiedziałaś,żejesteśwciąży.
–Zawszepowtarzałeś,żeudusiłbyśsię,gdybyśmusiałzostać
wjednymmiejscuprzezdłuższyczas–przypomniałamu.
–Botakmyślałem.Kiedybyłemidiotą.Teraz…
–Coteraz?
Zdjąłnogizkufraipostawiłjenapodłodze.
– Posłuchaj, nie kłamię. Muszę się nauczyć mnóstwa rzeczy
na temat bycia ojcem. Ale chcę się tego nauczyć. Nie chodzi
tylkooto,żebymmiałpotomka.Zaczynamsięzastanawiać,czy
w ogóle kiedyś o to mi chodziło. Wielu rzeczy nie wiem, ale
wiemjedno.Niechcębyćojcemnaodległość.
Położyłdłońnajejpoliczku.
–Wiemteżjeszczejedno–powiedziałcicho.–Chcę,żebyśmy
byli więcej niż rodzicami, którzy żyją osobno. Chcę, żebyśmy
byli…razem.
Hannapołożyładłońnajegoręce.Bałasię,żeYeagercofnie
swojesłowa.
Onjednakmówiłdalej:
– Całe dorosłe życie krążę po świecie, szukam czegoś, co
przyspieszy mi puls. Robiłem takie rzeczy, których normalny
człowiek nie robi. Ale dzisiaj, kiedy mi wyznałaś, że jesteś
w ciąży… w życiu tak się nie czułem. Wciąż nie mogę się
otrząsnąć.Tojestodurzające,touczucie…ta…
–Radość–dokończyłazaniego.Bomiaławięcejczasu,byto
zidentyfikować.
– Tak – zgodził się. – Radość. Częściowo z powodu dziecka,
alejeszczebardziejztwojego.Zanimzacząłemspędzaćztobą
czas, wszystko w moim życiu było inne. Potem, niezależnie od
tego, gdzie byłem, o ile tylko mi towarzyszyłaś, byłem
szczęśliwy.Pośmiercirodzicówmyślałem,żejużnigdytegonie
poczuję. Może dlatego jeździłem po świecie. Ale już nie muszę
tego robić. Chcę być tu, gdzie ty jesteś. Gdzie będziesz ty
inaszedziecko.Tonajwiększaprzygodamojegożycia.
Serce Hanny waliło, poziom adrenaliny osiągnął szczyt.
Awszystkozpowodudwóchsłów.
–Kochaszmnie?–zapytałacicho.
Yeagerskinąłgłową.
–Tak,trochętrwało,zanimsobietouprzytomniłem,aleteraz
jużwiem.Kochamcię.Chybakochałemcięodnaszejpierwszej
wyprawy.Ibędęciękochałdokońcaswoichdni,niezależnieod
tego,gdziejespędzimy.
– Tak dla pełnej jasności – powiedziała – kochasz mnie nie
tylkozato,żepotrafięnaprawićtwojeubraniaiusunąćplamy?
Uśmiechnąłsię.
–Tak.Nietylkodlatego.Takżezwieluinnychpowodów.
Czekał teraz na odpowiedź Hanny, a ponieważ milczała –
głównie dlatego, że była oszołomiona tym wszystkim, co się
działo–Yeagerspoważniał.
– Proszę, powiedz, że przynajmniej lubisz mnie bardziej niż
zpoczątku,kiedysięnatowszystkozdecydowaliśmy.
–Nie,nielubięciębardziej–oznajmiła.–Kochamcię.
Uśmiechnąłsięszerzej.
–Więccotynato,żebyśmybylirazem?Przekonalisię,dokąd
nastozaprowadzi?
Zastanowiłasięprzezmoment.
–Zgodzęsiępoddwomawarunkami.
– Warunkami? – Przypomniał sobie ich rozmowę sprzed pół
roku.
–Popierwsze,musimymiećdomzogrodemwNowymJorku,
gdzie będziemy mogli zapuścić korzenie. Miejsce, gdzie
będziemy mogli spacerować, trzymając się za ręce i tulić się
w niedzielne poranki, no i cieszyć się wieczorami na patio,
kiedydziecipójdąspać.
–Dzieci?–powtórzył.
Skinęłagłową.
– To drugi warunek. Będziemy podróżować i przeżywać
przygody w różnych egzotycznych miejscach, żebym znów
zaszła w ciążę. Chcę mieć dużo dzieci. Więc musimy przeżyć
dużoprzygód.
Przyglądałsięjejuważnie.
–Okej.Jeślitokonieczne.
Uśmiechnęlisięiwzięlisięzaręce.Potempatrzylinaświatła
Manhattanu, myśląc o swoim przyszłym życiu. Może jednak
Hannazostanietunanoc.Możeniepójdzienazajutrzdopracy.
Tylkojedendzień.Wkońcuświętowali.
–Szczęśliwegonowegoroku,Yeager–powiedziała.
–Szczęśliwegonowegoroku,Hanno.
W tym momencie wiedziała, że będzie szczęśliwy. Bo
niezależnieodtego,cożyciemiałodlanichwzanadrzu,sąjuż
rodziną.
Tytułoryginału:BabyintheMaking
Pierwszewydanie:HarlequinDesire,2017
Redaktorserii:EwaGodycka
©2017byElizabethBevalry
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2018
WydanieniniejszezostałoopublikowanenalicencjiHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone,łączniezprawemreprodukcjiczęścilubcałościdzieł
wjakiejkolwiekformie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób
rzeczywistych–żywychlubumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
Harlequin i Harlequin (nazwa serii) są zastrzeżonymi znakami należącymi do
HarlequinEnterprisesLimitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins
Publishers,LLC.Nazwaiznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinssp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1Blokal24-25
ISBN9788327640246
KonwersjadoformatuEPUB:
LegimiS.A.