Mary Lynn Baxter
Dziewczyna z
miasta
Tytuł oryginalny:
Tight-fitting Jeans
RS
2
PROLOG
Czyżby dzisiaj miał nadejść kolejny atak serca? zastanawiał
się Garth Dixon. Możliwe. Czuł się tak, jakby hipopotam usiadł
mu na piersi. Podświadomie wciąż wyczekiwał dnia, gdy to się
zdarzy. Miał dopiero czterdzieści lat, ale stanął już twarzą w twarz
z własną śmiercią i musiał pogodzić się ze świadomością, że może
go ona dosięgnąć w każdej chwili.
Zdał sobie sprawę, że stoi zgięty wpół, trzymając się słupka
na ganku. Wyprostował się powoli. Lekarze spisali go na straty,
ale miał zamiar udowodnić, że się mylą. Jeśli tylko uda mu się
wytrzymać jeszcze trochę w tej dziurze, doprowadzi serce do
takiego stanu, że będzie jak nowe. Pennington w stanie Utah.
Gdyby ktoś mu kiedyś powiedział, że wyląduje w tej wiosce, w
niewielkiej chałupie, lecząc chore serce, roześmiałby się tylko.
Teraz jednak wcale mu nie było do śmiechu. Nie był pewien,
czy uda mu się choćby uśmiechnąć, dopóki nie znajdzie się znów
w Dallas, w biurze swojej korporacji. Na samą myśl o pracy, którą
musiał zostawić, poczuł ucisk w piersi. Nie potrafił jednak myśleć
o niczym innym. Praca była sensem jego życia. A teraz mógł co
najwyżej podziwiać zachodzące na niebie słońce. Możliwe nawet,
że był to najpiękniejszy zachód słońca, jaki kiedykolwiek widział.
Ale co z tego? Nigdy nie był miłośnikiem zachodów słońca. Jeśli
już tylko takich rzeczy może oczekiwać od życia, to chyba lepiej
byłoby usiąść na baryłce dynamitu i podpalić lont,
Potrzebował wyzwania, nade wszystko pragnął wbić w coś
zęby, ale właśnie tego lekarze surowo mu zabronili. Co mu więc
pozostało? Czy ma zostać koneserem zachodów słońca? Niech
Bóg broni!
Musiał jednak zmienić sposób życia, czy mu się to podobało,
czy nie. Na samą myśl o tym, co mogłoby się stać w przeciwnym
wypadku, oblewał go zimny pot. Wiedział, że zrobi to, co musi;
zawsze tak było.
RS
3
Zniechęcony, po raz ostatni spojrzał na zachodzące słońce i
powlókł się do domu. Miał zamiar rzucić się na kanapę, ale
zadzwonił telefon. Garth zamarł w bezruchu. To był pierwszy
telefon od tygodnia. Skrzywił się na myśl, że jeszcze nie tak
dawno uważał słuchawkę telefoniczną za coś w rodzaju części
ciała. Przez chwilę błysnęła mu nadzieja, że dzwoni ktoś z biura,
ale to było niemożliwe. Współpracownicy wiedzieli, że pod żadnym
pozorem nie mają prawa zawracać mu głowy. Ale rodzina to
zupełnie inna sprawa.
- Dixon - burknął do słuchawki i uświadomił sobie, że głos po
drugiej stronie brzmi nieznajomo.
Po chwili, lekko poirytowany, odłożył słuchawkę. Dzwonił
Jeremiasz Davis, właściciel sąsiedniego rancza. Garth spotkał go
kilka razy w sklepie Irmy Quill. Na myśl o Irmie musiał się
uśmiechnąć. Ta kobieta była klasą sama dla siebie. Garth
dotychczas sądził, że takie postacie spotyka się wyłącznie na
kartkach książek albo widuje w telewizji. Miała ptasie rysy
twarzy, nosiła stroje jakby żywcem przeniesione z dziewiętnastego
wieku, włącznie z małym kapelusikiem, i przypominała mu
bohaterkę serialu „Domek na prerii". Od pierwszej chwili chyba go
polubiła, chociaż Garth nie zrobił nic, by zyskać jej sympatię.
Jednak gdy uparła się obdarować go domowej roboty chlebem i
dżemem, nie odmówił; zapach tych produktów nieodmiennie
pobudzał jego apetyt.
Nie Irma jednak była ważna w tej chwili, lecz przysługa, o
którą prosił go Davis. Jego żona miała wypadek i Jeremiasz pytał,
czy Garth mógłby pilnować rancza podczas jego nieobecności.
Córką Davisów miała się zaopiekować przyjaciółka.
Garth zgodził się, choć bez entuzjazmu. Nie zależało mu
szczególnie na podtrzymywaniu dobrosąsiedzkich stosunków z
kimkolwiek w okolicy.
Pragnął jedynie wrócić do Teksasu.
RS
4
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- W końcu to nie ty jesteś odpowiedzialna za ten dział!
Tiffany Russell spojrzała na swoją szefową i postanowiła
powstrzymać się od repliki. Dobrze wiedziała, że to nie ona
prowadzi dział bieliźniany, i właśnie na tym polegał problem.
Hazel Mason, powszechnie znana jako Wiedźma Hazel, miała
wystarczająco dobry gust, by nadać elegancki wygląd swej dużej,
kościstej sylwetce, lecz na tym kończyły się jej zalety. Tiffany była
głęboko przekonana, że język jej szefowej jest znacznie ostrzejszy
od umysłu. Gdy nadarzała się okazja, by zrobić coś nowego,
rozwijać firmę, Hazel nie była nigdy tym zainteresowana.
- Zdaję sobie z tego sprawę - odrzekła Tiffany
najłagodniejszym tonem, na jaki było ją stać. - Tylko nie mogę
zrozumieć, dlaczego do ciebie nie dociera fakt, że żyjemy w
dwudziestym wieku.
- Jeśli to miał być dowcip, to ci się nie udał.
- Posłuchaj - odrzekła Tiffany, wsuwając kosmyk jasnych
włosów za ucho. - Musimy coś szybko wymyślić, bo inaczej
konkurencja wykopie nas z rynku.
- I ty naprawdę myślisz, że jeśli półnagie modelki będą
paradować między stoiskami i rozdawać ananasy, to wzrośnie
nam sprzedaż?
-
Naprawdę tak myślę.
-
Ale ja nie - ucięła dyskusję Hazel. - Nawet gdybym zgodziła
się urządzić to przyjęcie na plaży, o czym nie ma mowy, to i tak
uważam, że te kostiumy kąpielowe, które chcesz kupić, są zbyt
ekstrawaganckie dla naszych klientek.
-
Mam prawo się z tobą nie zgadzać - odcięła się Tiffany. -
Poza tym skąd możesz wiedzieć, skoro nawet nie chcesz
spróbować?
-
To zbyt kosztowny eksperyment. A ponieważ do mnie
należy ostateczna decyzja, nie będziemy ryzykować.
RS
5
Surowo ściągnięta twarz Hazel przypominała Tiffany suszoną
śliwkę. Dziewczyna mocno przygryzła wargę. Gdyby powiedziała
szefowej, co o niej myśli, z pewnością wyleciałaby z pracy. Tiffany
wątpiła, by Hazel kiedykolwiek w życiu rozpuściła włosy,
ściągnięte ciasno w kok, albo odważyła się włożyć dwuczęściowy
kostium kąpielowy. Trudno było pojąć, w jaki sposób ta kobieta
urodziła dwoje dzieci. Tiffany gotowa była założyć się o swój
ulubiony biustonosz, że Hazel i jej mąż kochali się przy
zgaszonym świetle i pod kołdrą.
-
Coś jeszcze?
Tiffany potrząsnęła głową.
- Nie.
-
Nie masz nic do roboty?
- Mam - mruknęła Tiffany. Wróciła do magazynu i z
westchnieniem przyjrzała się pudłom pełnym ubrań, które
dostarczono poprzedniego popołudnia. Zwykle otwierała je z
przyjemnym podnieceniem, ale dzisiaj nawet na to nie miała
ochoty. Sprzeczki z Hazel zdarzały się coraz częściej. Tiffany
bardzo lubiła swoją pracę, choć nie przepadała za firmą, która ją
zatrudniała. Miała własne zdanie o tym, co sprzedawałoby się
dobrze, a co nie. Niestety, szefowa nigdy się z nią nie zgadzała.
Przygnębiona, odwróciła się od pudeł i poszła do swojego
biura. Była to malutka klitka, ale przynajmniej mogła tam usiąść
spokojnie i poczekać, aż opadną w niej emocje. Przysiadła na
skraju biurka, machając nogami. Może lepiej byłoby rzucić tę
pracę. Ale Tiffany nie lubiła się poddawać, a poza tym nie chciała
dać Hazel tej satysfakcji. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że
codziennie wracała do domu z bólem głowy.
Uśmiechnęła się naraz, przypominając sobie swą najlepszą
przyjaciółkę, Bridget. Kiedyś Bridget była przekonana, że jej
prawnicza kariera legła w gruzach. Teraz, jako szczęśliwa żona,
mieszkała w małej miejscowości w Utah. To właśnie Tiffany
ponosiła pełną odpowiedzialność za nagłe i niekonwencjonalne
małżeństwo przyjaciółki. Gdyby nie wyciągnęła Bridget na tę
RS
6
zwariowaną aukcję kawalerów, ta nie kupiłaby na licytacji
Jeremiasza Davisa.
Tiffany roześmiała się głośno, przypominając sobie chwilę,
gdy Bridget zerwała się z krzesła i wrzasnęła:
- Tysiąc dolarów!
Przerażona, szarpnęła przyjaciółkę za ramię, ale co się stało,
to się stało. Bridget dostała to, za co zapłaciła: wysokiego, wolno
cedzącego słowa ranczera, który nie miał zamiaru pozwolić, by
taka kobieta jak Bridget wymknęła mu się z rąk.
Tiffany potrząsnęła głową, nalewając do kubka kawę z
ekspresu. Zazdrościła Bridget wielu rzeczy, ale małżeństwo do
nich nie należało. Myśl o ślubie zaświtała Tiffany tylko raz w
życiu; na szczęście nic z tego nie wyszło. Mężczyzna, z którym się
wówczas spotykała, był alkoholikiem, chociaż Tiffany przez długi
czas nie zdawała sobie z tego sprawy. Pomimo skończonych
trzydziestu lat nie tęskniła do obrączki. Marzyła o czym innym: o
świetnej pracy, ładnym domu, luksusowym samochodzie i
zasobnym koncie w banku, niekoniecznie w tej właśnie
kolejności. Dotychczas żadne z tych marzeń jeszcze się nie
spełniło, lecz Tiffany była pewna, że to się musi zmienić. Chciała
zebrać lub pożyczyć trochę pieniędzy i otworzyć własny sklep z
ubraniami dla bogatych kobiet. Jej obecna praca była zaledwie
etapem prowadzącym do tego celu. Tiffany nie była pewna, jak
długo jeszcze uda jej się wytrwać pod rządami Hazel. Ta kobieta
miała w sobie tyle samo zmysłu innowacyjnego i energii, co
ślimak pogrążony w zimowym śnie.
Przypomniała sobie pewną rozmowę z Bridget sprzed roku.
Obydwie uważały wtedy, że ich życie zeszło na psy. Oczywiście,
jeśli chodzi o Bridget, nie była to do końca prawda. Przyjaciółka
Tiffany pochodziła z bogatej rodziny z Houston i miała własne
pieniądze. Tiffany zaś nie miała ani pieniędzy, ani rodziny, i
właśnie dlatego nie mogła tak po prostu wejść do biura Hazel i
złożyć wymówienia.
- Cześć.
RS
7
Tiffany drgnęła nerwowo i obejrzała się przez ramię. W
drzwiach pokoiku stała jedna ze sprzedawczyń, Gretchen
Wheeler.
- Przepraszam - powiedziała Gretchen. - Nie chciałam cię
przestraszyć.
-
Nie szkodzi. Co się stało?
-
Hazel szaleje - skrzywiła się Gretchen.
-
Wspaniale.
-
Chce się z tobą widzieć.
-
Nic nowego - mruknęła Tiffany z ironią. - Zawsze szaleje,
kiedy znikam jej z oczu choćby na pięć minut.
Gretchen wyszła, rzucając Tiffany pełne współczucia
spojrzenie. Tiffany podniosła się niechętnie i w tej samej chwili
zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę, pewna, że usłyszy jeszcze
kilka obelg od Hazel.
-
Słucham - rzuciła sucho.
-
Ho, ho! Spokojnie, dziewczyno.
Bez trudu rozpoznała głos w słuchawce i roześmiała się z
ulgą.
-
Ależ to Jeremiasz Davis! Świetnie, że dzwonisz. - Od razu
jednak przyszło jej do głowy, że coś tu jest nie tak. Przede
wszystkim, dzwonił Jeremiasz, a nie Bridget, a poza tym był
środek dnia. - Zdaje się, że to nie jest zwykły towarzyski telefon -
dodała z niepokojem.
-
Zgadza się.
Tiffany poczuła, że ogarniają ją złe przeczucia. Coś musiało
się stać Bridget albo Taylor, sześcioletniej córce Jeremiasza z
pierwszego małżeństwa.
- Chodzi o Bridget - wyjaśnił Jeremiasz. - Miała wypadek
samochodowy. Jest w szpitalu, ale powinna wyzdrowieć.
Mimo tego zapewnienia Tiffany wyczuła nutę rozpaczy w jego
głosie.
- Bogu dzięki - szepnęła i usiadła, czując, że nogi uginają
się pod nią. - Czy była sama?
RS
8
- Tak. Zderzyła się ze szkolnym autobusem. Ma uszkodzony
kręgosłup.
-
Jak bardzo? - zapytała Tiffany z przerażeniem.
-
Jest częściowo sparaliżowana, ale lekarz mówi, że to
powinno minąć.
-
Czy mogę wam jakoś pomóc?
Jeremiasz przez dłuższą chwilę mruczał coś niewyraźnie, aż w
końcu wykrztusił z wahaniem:
-
Zastanawiałem się, czy nie mogłabyś wziąć sobie krótkiego
urlopu w pracy i zająć się Taylor. Ja muszę być przy Bridget, a
moja ciotka nie może zabrać małej do siebie, bo niedawno
przeszła lekki wylew i... Nie prosiłbym cię, ale...
-
Czułabym się urażona, gdybyś mnie nie poprosił o pomoc -
zapewniła go Tiffany szczerze, choć dobrze wiedziała, że nie ma
już ani dnia urlopu do wykorzystania. Może jednak ten
niespodziewany splot wydarzeń okaże się rozwiązaniem jej
problemów? Przecież może rzucić tę pracę i po powrocie z Utah
poszukać sobie innej.
-
Tiffany?
-
Przyjadę najszybciej, jak się tylko da.
Odłożyła słuchawkę i przez chwilę wsłuchiwała się w
dudnienie własnego serca. Nagle poczuła się jak więzień, którego
właśnie wypuszczono na wolność.
- Tak, tak, tak! - zawołała z radością i tanecznym krokiem
ruszyła na poszukiwanie Hazel.
ROZDZIAŁ DRUGI
Tiffany stała w niewielkiej sali szpitala w Hurricane, dokąd
zabrano Bridget po wypadku, i czekała, aż technik laboratoryjny
skończy pobierać krew z ramienia jej przyjaciółki. Odwróciła
wzrok; na widok strzykawki zawsze robiło jej się słabo.
RS
9
Zastanawiała się wcześniej, czy nie pojechać najpierw na
ranczo i nie zostawić tam bagaży, zwyciężyła jednak chęć
przekonania się na własne oczy, że stan Bridget rzeczywiście nie
jest krytyczny. Wynajęła samochód na lotnisku i przyjechała
prosto do szpitala. Jeremiasz proponował, że po nią wyjedzie,
Tiffany jednak stanowczo odmówiła, nie chcąc mu zawracać
głowy w takiej chwili. Po dłuższej dyskusji Jeremiasz stwierdził,
że Tiffany jest równie uparta jak jego żona, i poddał się z
westchnieniem.
Wyjrzała przez okno na park. Zapomniała już, jak piękne są
te strony nawet w lipcu. Gdy wyszła na płytę lotniska, uderzyła ją
fala upału, ale powietrze nie było tu gęste i wilgotne jak w
południowo-wschodnim Teksasie.
Nie zamieniłaby jednak Teksasu na Utah. Owszem, Hurricane
było sporym miastem, a w porównaniu z Pennington, gdzie
mieszkali Bridget i Jeremiasz, wydawało się oszałamiającą
metropolią, jednak nie było to odpowiednie miejsce dla niej. Życie
na wsi zupełnie jej nie pociągało. Miała zamiar wrócić do
wielkiego miasta, gdy tylko Bridget dojdzie do siebie.
- Tiff, udało ci się przyjechać!
Słysząc ten głos, Tiffany odwróciła się od okna. Pielęgniarka i
technik już wychodzili. Podeszła do łóżka, ale na widok
ściągniętej z bólu twarzy przyjaciółki uśmiech zastygł jej na
ustach. Bridget wyglądała jak własny cień.
Nie widziały się od roku, od dnia ślubu Bridget z
Jeremiaszem. Wówczas rude włosy Bridget lśniły, a brązowe oczy
błyszczały z radości. Teraz nic w niej nie pozostało z dawnego
blasku. Tiffany poczuła na plecach zimny dreszcz. Czyżby
Jeremiasz zbagatelizował sytuację? Wiedziała, że kochał żonę nad
życie, możliwe więc, że nie potrafił stawić czoła faktom.
Stanęła przy łóżku, zmuszając się do uśmiechu. Twarz
Bridget wykrzywił grymas bólu. Tiffany pochyliła się i pocałowała
ją w policzek.
- Cześć, skarbie.
Bridget ze łzami w oczach pochwyciła ją za rękę.
RS
10
-
Tak się cieszę, że tu jesteś. Bałam się, że nie będziesz
mogła albo nie będziesz chciała przyjechać.
-
Co za bzdury opowiadasz - odrzekła cicho Tiffany, walcząc
ze łzami. - Nic oprócz złamanej nogi nie mogłoby mnie
powstrzymać od przyjazdu.
-
Wierzę ci. Kiedy coś postanowisz jesteś najbardziej upartą
osobą na świecie.
-
Przygarnął kocioł garnkowi.
Zaśmiały się i zamilkły.
-
Dokąd cię stąd zabiorą? - zapytała Tiffany po chwili.
-
Do specjalistycznego szpitala w Vegas. Położą mnie na
wyciągu. Bóg jeden wie, jak długo to potrwa. Pewnie kilka
tygodni. Okropnie się boję, ale muszę wyzdrowieć... dla
Jeremiasza i Taylor - zakończyła z rozpaczą.
Tiffany poczuła, że serce jej się ściska.
- Proszę.., nie załamuj się. Wyzdrowiejesz. Przecież oni nie
mogą bez ciebie żyć. Zdaje się, że owinęłaś ich sobie dokoła
małego palca.
Bridget wzniosła oczy do nieba.
-
Akurat. Powiedziałabym raczej, że Jeremiasz stara się
tolerować moje krzywe grządki i z trudem toleruje fakt, że mylę
chwasty z warzywami i zrywam je na sałatkę. Jak długo możesz
zostać? - zapytała, zmieniając temat.
-
Dopóki będę wam potrzebna.
-
Dzięki Bogu. Przykro mi, że musiałam tak zostawić Taylor.
Jest zdenerwowana i...
-
Nie martw się. Ciotka Tiffany wszystkim się zajmie.
Zobaczysz, że zaprzyjaźnię się z Taylor, zanim zdążysz mrugnąć
okiem. Ty skup się na swoim zdrowiu.
-
Czuję się jak kretynka. Gdybym skupiła się na jeździe,
zamiast myśleć o zabawie w przedszkolu Taylor, to nie zdarzyłby
się żaden wypadek.
-
Jak to właściwie było? Nie miałam jeszcze okazji zapytać
Jeremiasza.
RS
11
-
Oślepiło mnie słońce i nagłe zobaczyłam przed sobą tył
szkolnego autobusu. Trochę za ostro skręciłam. Straciłam
panowanie nad kierownicą i zjechałam po skarpie, wpadając
prosto na drzewo.
-
Masz szczęście, że obyło się bez obrażeń wewnętrznych.
-
Zdaje się, że pasy ocaliły mi życie. Ale minie jeszcze dużo
czasu, zanim zupełnie odzyskam formę. – Bridget umilkła na
chwilę, po czym dodała cicho: - Chciałam zajść w ciążę, a teraz
nie ma o tym mowy.
-
Na razie nie, ale pamiętaj, że to nie będzie trwało wiecznie.
Poza tym jesteś podobna do mnie. Nie poddajesz się łatwo. Za
kilka miesięcy twoje ciało będzie jak nowe.
-
Och, Tiff, jesteś taka dobra. - Głos Bridget załamał się
lekko. - Obydwoje z Jeremiaszem jesteśmy ci bardzo wdzięczni za
przyjazd. Bardzo trudno jest mu poradzić sobie z tym wszystkim,
z ranczem i ze mną.
-
Ranczo nie ma tu nic do rzeczy. Jeremiasz jest
usprawiedliwiony, bo kocha cię jak wariat.
-
Ja jego też - przyznała Bridget, ocierając łzę. - Rozumiem,
dlaczego obydwoje z Taylor są tacy zdenerwowani. Przecież
Jeremiasz stracił już jedną żonę, a Taylor matkę.
-
Ale ciebie nie stracą.
-
Niewiele brakowało.
-
Przecież żyjesz - uśmiechnęła się Tiffany. - Wiesz, sądziłam,
że twoje małżeństwo z Jeremiaszem nie ma najmniejszych szans
na przetrwanie.
-
Wszyscy tak sądzili. Przede wszystkim moi rodzice.
-
Upiłaś się, a w kilka godzin później wyszłaś za mężczyznę,
którego kupiłaś sobie na licytacji. Chyba przyznasz, że to skłania
do sceptycyzmu.
-
Zrządzenie losu - wzruszyła ramionami Bridget. - Co mogę
więcej powiedzieć?
-
Chyba to najlepsze podsumowanie.
-
A co u ciebie? Chyba nie wyrwałam cię ze szponów jakiegoś
mężczyzny?
RS
12
-
Nie, nie, broń Boże, nie!
-
Tiff!
-
Nie interesują mnie trwałe związki, tylko praca i zarabianie
pieniędzy.
-
A jak się ma twój przyjazd tutaj do tych planów?
-
Wyrwałam się ze szponów szefowej z piekła rodem -
zaśmiała się Tiffany.
-
Mam nadzieję, że nie wyrzuciła cię z pracy?
-
Nie, sama z niej zrezygnowałam.
-
Och, Tiff, czuję się okropnie!
-
Nie musisz. Już od wielu miesięcy miałam ochotę to zrobić.
Telefon Jeremiasza dał mi tylko pretekst.
-
Już widzę, jak wkraczasz do jej biura i mówisz, że może się
wypchać - roześmiała się Bridget.
-
Właśnie tak to wyglądało. Oddałabym wszystko za to, żebyś
mogła widzieć wyraz twarzy Wiedźmy Hazel, gdy powiedziałam jej
uprzejmie, że może mnie pocałować wiesz gdzie, bo rezygnuję z
pracy.
-
Mam nadzieję, że nie popełniłaś błędu.
-
Absolutnie nie. - Tiffany uśmiechnęła się promiennie. - Nie
mam zamiaru nigdy więcej pakować się w podobną sytuację. Ale
chyba muszę już wyjść. Dziwne, że żadna pielęgniarka jeszcze
mnie stąd nie wyrzuciła.
-
Nie mam ochoty rozstawać się z tobą, ale Taylor niedługo
wróci z przedszkola, a chciałabym, żebyś była wtedy w domu.
Tiffany pocałowała przyjaciółkę w policzek.
- Trzymaj się. Wszystko będzie dobrze.
Wyszła na zewnątrz i wzięła kilka głębokich oddechów.
Bridget na pewno wyzdrowieje. Musi.
- Hej, mała, co to takiego? Hodujesz placki z błota w
uszach?
- Chyba zgłupiałaś - zachichotała Taylor.
-
Mówię prawdę, panienko. Zdaje się, że twoje uszy już
dawno nie widziały wody.
RS
13
Taylor znów zachichotała, ale nie podniosła myjki. Tiffany
stwierdziła, że oto nadszedł czas pierwszej potyczki z sześciolatką.
Przez całą drogę ze szpitala na ranczo czuła niepokój. Nie była
pewna, czy nie wzięła na siebie zbyt wiele obowiązków. Nie miała
pojęcia o dzieciach. Ale ponieważ nie było wyboru, stwierdziła, że
musi sobie jakoś poradzić.
Jeremiasz i Taylor wyszli z domu na jej powitanie.
Dziewczynka miała brązowe sarnie oczy i długie, lśniące włosy.
Tiffany była nią oczarowana od pierwszej chwili. Taylor chyba
również polubiła swoją nową opiekunkę.
Ale minęły dwa dni i oto brudne uszy Taylor stały się
zagrożeniem dla tej wzajemnej sympatii.
-
Nie mogłam znaleźć Fujarki - poskarżyła się Taylor.
Tiffany potrząsnęła głową.
-
Kto to jest Fujarka?
-
Mój kotek.
-
Aha, rozumiem.
-
Zawsze śpi ze mną w łóżku.
Wspaniale. Tiffany nie znosiła kotów, ale nie miała
najmniejszego zamiaru przyznawać się do tego głośno.
-
Ciekawe, gdzie ona jest? - zapytała tylko.
-
W stodole. Pożera jakiegoś szczura.
-
No to dobrze.
-
Czy mogłabyś tam pójść i przynieść ją do domu?
-
Jeśli dasz mi słowo, że ona mnie nie zje.
Taylor spojrzała na nią z politowaniem.
-
- Ona nawet nie gryzie! Jest kochana.
To się jeszcze okaże, pomyślała Tiffany.
-
Zawrzyjmy układ - zaproponowała. - Przyniosę ją, jeśli
pozwolisz, żebym ci umyła uszy.
-
No dobrze – zgodziła się dziewczynka, podając jej myjkę.
W kilka minut później wykąpana i przebrana w piżamę Taylor
pomaszerowała do sypialni. Tiffany obserwowała ją przez chwilę,
po czym powiedziała:
- Zaraz wrócę. Mam nadzieję, że razem z kotem.
RS
14
Garth Dixon naciągnął mocniej popręg i wdrapał się na
siodło. Koń prychał i rzucał głową, okazując, że jest gotów
dojazdy, ale Garth jeszcze przez chwilę siedział nieruchomo,
pogrążony w myślach. Nie miał ochoty wypełniać danej Davisowi
obietnicy. Nie miał ochoty na nic, co wymagało jakiegokolwiek
wysiłku. Nie miał ochoty wyrządzać nikomu sąsiedzkich przysług.
Odkładał odwiedziny na ranczu Jeremiasza Davisa tak długo,
jak tylko się dało. Wiedział jednak, że skoro ma pozostać tutaj
przez jakiś czas, to musi popracować nad swoją społeczną
postawą. Oznaczało to, że nie powinien się wykręcać od
sąsiedzkiej pomocy, szczególnie że desperację w głosie Jeremiasza
słychać było nawet przez telefon. Garth przypuszczał, że czułby
się podobnie, gdyby to jego żona znalazła się w szpitalu po
poważnym wypadku.
Trzeba to po prostu zrobić i mieć z głowy, pomyślał. W końcu
chodziło o drobiazg, a tymczasem on się zachowuje, jakby
Jeremiasz prosił go o nie wiadomo jakie poświęcenie. Ostatnio
nawet wstanie rano z łóżka wydawało mu się wielkim wyczynem.
Westchnął, szturchnął konia i powoli ruszył przez lesistą,
żyzną dolinę w stronę rancza Davisa. Choć nie opuszczał go
ponury nastrój, zauważał otaczający go spokój i piękno. Nie
szukał jednak spokoju. Miał go już dość na całe życie.
Wkrótce dotarł do granic posiadłości Davisa. Postanowił
najpierw zajrzeć do stodoły. Zsiadł z konia i wszedł do środka.
Rozejrzał się, stwierdził, że wszystko w porządku i odetchnął z
ulgą. Musi jeszcze zajrzeć do domu, a potem będzie mógł wrócić
do siebie.
Uśmiechnął się gorzko.
W połowie drogi do stodoły Tiffany zatrzymała się na chwilę.
Nie po raz pierwszy już zauważyła, jak wielkie uczucie wyzwolenia
daje jej pobyt w tym miejscu, z dala od wszelkich problemów.
Wpatrzyła się w dal, podziwiając piękno żyznej doliny,
otaczających ją wzgórz i odległych gór na horyzoncie. Może to
właśnie było lekarstwo, jakiego potrzebowała, by znów
RS
15
wprowadzić swe życie na właściwy tor, choć oddałaby wszystko,
by znaleźć się tu z innego powodu.
Ruszyła dalej z ociąganiem. W półmroku stodoła wydawała
się jej przerażająca. Już miała zawołać „kici, kici", kiedy go
zauważyła. Stanęła jak wryta i serce podeszło jej do gardła. W
pierwszej chwili miała ochotę uciec jak najdalej.
Nie uciekła jednak. W chwili gdy mężczyzna zwrócony był do
niej plecami, pod wpływem impulsu pochwyciła łopatę, która
szczęśliwie leżała w pobliżu, i z całej siły uderzyła go w tył głowy.
Poczuła jednocześnie przerażenie i ulgę, gdy mężczyzna
osunął się na kolana, a potem upadł.
ROZDZIAŁ TRZECI
Tiffany patrzyła oszalałym wzrokiem na leżące u jej stóp ciało.
Kto to jest i co robił na terenie posiadłości Davisa? Czy to
bezdomny szukający miejsca na nocleg? Nic o nim nie wiedziała,
ale jakoś nie wydawało się to prawdopodobne. Nie był ubrany jak
włóczęga. Miał na sobie porządne dżinsy, czystą koszulę i buty do
konnej jazdy.
Był wysoki i szczupły, za szczupły jak na jej gust. Poza tym
wyglądał jak przeciętny teksański kowboj - tylko że się nie ruszał.
Tiffany cofnęła się, jęcząc cicho i nie spuszczając oczu z
nieznajomego. Co ona zrobiła? Czyżby go zabiła?
O mój Boże, wymamrotała, opierając się o wrota stodoły.
Odwróciła się i chwiejnym krokiem poszła w stronę domu: Zanim
dotarła do tylnej werandy, zrobiło jej się niedobrze. Przystanęła
przy słupku i wzięła kilka głębokich oddechów.
Boże drogi, nie miała najmniejszej ochoty spędzać reszty życia
za kratkami, a na to się zanosiło. Widziała krew spływającą po
jego skroni. Żołądek wywinął kolejne salto. Z trudem udało jej się
opanować mdłości.
RS
16
Niezależnie od tego, kto był w stodole - gwałciciel, złodziej czy
włóczęga - trzeba sprowadzić jakąś pomoc.
Tiffany weszła do domu. Siedząca na kanapie przed
telewizorem Taylor spojrzała na nią i wyczuła, że stało się coś
złego.
-
Niedobrze ci? - zapytała z dziecięcą bezpośredniością.
Tiffany bez powodzenia spróbowała się uśmiechnąć.
-
Muszę zadzwonić na policję.
-
Tu nie ma posterunku.
-
Cholera - wymamrotała Tiffany.
Oczywiście. Co za dziura!
-
To brzydkie słowo. Mama mi mówiła, że nie powinno się go
używać.
-
Jakie słowo?
-
Cholera.
Gdyby sytuacja nie była tak poważna, Tiffany wybuchnęłaby
śmiechem.
-
Zapomnij, że tak powiedziałam, dobrze?
-
Dobrze.
- Muszę zadzwonić do szeryfa - rzekła Tiffany, bardziej do
siebie niż do Taylor. Zauważyła numer na kartce przypiętej do
ściany przy telefonie. Podniosła słuchawkę.
Rozmowa była krótka i nieskładna. Tiffany wciąż nie potrafiła
myśleć racjonalnie. Do przytomności przywołał ją dopiero widok
Taylor, która zeskoczyła z kanapy i wpatrywała się w nią, jakby
zobaczyła pozaziemską istotę.
Tiffany jak najoględniej wyjaśniła małej sytuację.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała w końcu, starając
się nadać głosowi spokojne brzmienie, ale usta dziewczynki
zadrżały.
- Chcę do taty i mamy - szepnęła.
- Ja też bym chciała, żeby tu byli, ale, niestety, jesteś zdana
na mnie.
RS
17
W oczach Taylor pojawiły się łzy. Tiffany poczuła się jak
idiotka. Otoczyła dziewczynkę ramieniem i przytuliła do siebie,
tłumiąc panikę.
Po chwili przed domem rozległa się syrena samochodu
policyjnego. Taylor wyrwała się z jej objęć i pobiegła do drzwi.
-
To szeryf Wright!
-
Zostań tu, panienko - nakazała Tiffany.
Dziewczynka skrzywiła się.
-
Nie zostanę! - zawołała buntowniczo.
- Zostaniesz - ucięła Tiffany i dodała łagodniejszym tonem: -
Wrócę, gdy tylko dowiem się, co się właściwie stało.
Taylor uniosła wyżej głowę i odwróciła twarz. Tiffany widziała
jej zdenerwowanie i rozżalenie, ale w tej chwili nic na to nie mogła
poradzić. Wybiegła na werandę, na którą właśnie wchodził szeryf.
- Dobry wieczór pani - rzekł, uchylając kapelusza. - Jestem
Porter Wright.
Tiffany skrzywiła się lekko; bardzo wysokiego, wąsatego
szeryfa otaczał taki zapach, jakby przed chwilą wyszedł z
gnojowiska. Pochyliła głowę i zauważyła, że całe buty miał
pokryte łajnem. Znów zrobiło jej się niedobrze.
- Jestem Tiffany Russel - wykrztusiła z trudem.
- Proszę mnie zaprowadzić tam, gdzie leży ten człowiek.
-
On... on jest w stodole.
-
Chodźmy go obejrzeć.
-
Czy muszę iść z panem?
Szeryf zdjął kapelusz i podrapał się po głowie.
- Chyba nie.
- Mniejsza o to, pójdę. Wcześniej czy później i tak będę
musiała stanąć z prawdą twarzą w twarz.
Porter Wright spojrzał na nią dziwnie.
-
Najpewniej zostanie pani uniewinniona, niezależnie od tego,
kto to jest. Ludzie w tej okolicy reagują nerwowo, gdy ktoś obcy
wejdzie na ich teren. Zrobiła pani to, co należało.
-
Taylor, kochanie, zaraz wracam! - krzyknęła Tiffany w głąb
domu i poszła za szeryfem w stronę stodoły.
RS
18
Szeryf pierwszy wszedł do środka. Tiffany zatrzymała się przy
wrotach.
Mężczyzna siedział na ziemi, ocierając krew ze skroni. Tiffany
omal nie zasłabła z ulgi. Otworzyła usta; ale nie wydobyło się z
nich żadne słowo. Stała oparta o framugę i patrzyła na rannego,
trwając w bezruchu.
Obcy jednak nie zapomniał języka w gębie. Prawdę mówiąc, z
jego ust płynęły słowa, od których Tiffany poczerwieniała.
-
Czy mam... czy mam zadzwonić po pogotowie? - wyjąkała
wreszcie.
-
Na diabła mi pogotowie? - warknął mężczyzna w
odpowiedzi.
Na twarzy szeryfa Wrighta pojawił się szeroki uśmiech.
-
A niech mnie!
-
Miło mi, że uważa pan to za zabawne - warknął mężczyzna,
podnosząc się niepewnie na nogi. Tiffany pohamowała impuls, by
podbiec i podtrzymać go.
-
Panno Russell, pozwoli pani przedstawić sobie tego
człowieka, którego powaliła pani na ziemię - powiedział szeryf. -
To sąsiad Jeremiasza, Garth Dixon.
-
Och, nie - szepnęła Tiffany.
-
Och, tak, panno Russell, czy jak się tam pani nazywa -
prychnął Garth.
Tiffany zbliżyła się o krok i wyciągnęła do niego rękę.
- Bardzo mi przykro, panie Dixon. Nie chciałam...
Mężczyzna znów zaklął, przerywając jej w pół słowa.
- Akurat, jasne, że pani nie chciała. O mało nie rozwaliła mi
pani głowy tą łopatą.
Tiffany bezradnie spojrzała na szeryfa Wrighta, on jednak
przyglądał się całej scenie z lekkim uśmiechem i nie wykazywał
żadnej chęci, by się włączyć do rozmowy. Wydawał się bardzo
rozbawiony. Właściwie dlaczego nie? pomyślała Tiffany.
Prawdopodobnie od wielu miesięcy w tej dziurze nie wydarzyło się
nic bardziej ekscytującego. Pohamowała złość i spróbowała
jeszcze raz:
RS
19
-
Gdyby wszedł pan do domu i przedstawił mi się, to nie...
-
To pani nie usprawiedliwia. W niczym pani nie zagrażałem.
-
A skąd miałam o tym wiedzieć?
Garth Dixon obrzucił ją takim wzrokiem, jakby miał ochotę ją
udusić.
- Widzę, że tracę tylko czas. Pani jeszcze nie oprzytomniała.
Tiffany poczuła furię.
- Przekonam pana, że nie jestem...
- Może pani dać sobie spokój. Nie interesuje mnie to.
Wbrew chęciom Tiffany nie odcięła się, tylko bez słowa wyszła
przed stodołę. Instynkt podpowiadał jej, że jeśli chce wyjść
zwycięsko z tej sytuacji, to teraz powinna trzymać buzię
zamkniętą na kłódkę. Po pierwsze, ten mężczyzna nadal cierpiał.
A poza tym zżerała go złość. Tiffany dobrze widziała, że przez
własną impulsywność zrobiła sobie z niego wroga.
A szkoda, przeszło jej przez myśl. Garth Dixon był przystojny,
choć nieco za szczupły. Nawet sinoczerwony guz na skroni nie był
w stanie odciągnąć uwagi od wyrazistych rysów twarzy,
przetykanych srebrnymi nitkami czarnych włosów ani niebieskich
oczu otoczonych gęstymi, ciemnymi rzęsami. Ale przecież ten
człowiek nie powinien jej obchodzić. Był dla niej za stary -
oceniała go na czterdzieści kilka lat a poza tym biedny, co
stanowiło jeszcze większą wadę. Babcia zawsze jej powtarzała, że
równie łatwo jest się zakochać w bogatym mężczyźnie, jak w
biednym, i Tiffany wzięła sobie głęboko do serca tę mądrą uwagę.
Nie było się jednak czym martwić; nie miała zamiaru zakochiwać
się w nikim, a już na pewno nie w tym Dixonie, który patrzył na
nią jak na swojego największego wroga.
- Wiedziała pani chyba o tym, że Jeremiasz prosił mnie,
żebym doglądał rancza podczas jego nieobecności? - zapytał
wreszcie Garth.
-
Nie wiedziałam.
-
No cóż, trudno.
- Jeśli zależy panu na przeprosinach, to proszę je przyjąć -
mruknęła Tiffany.
RS
20
Szeryf Wright oderwał się od drewnianego słupka.
-
Zdaje się, że wszystko zostało wyjaśnione. Skoro panna
Russell chce przeprosić...
-
Nie potrzebuję żadnych przeprosin - przerwał mu Garth i
spojrzał wprost na Tiffany. - Chcę tylko, żebyś się trzymała z dala
ode mnie.
Odwrócił się i wyszedł ze stodoły.
- No, no - mruknął szeryf, zdejmując kapelusz. - Zdaje się,
że jest wściekły jak cały rój szerszeni.
-
Przejdzie mu - stwierdziła Tiffany sucho.
-
Mam nadzieję. Lepiej by było dla pani.
-
Dlaczego?
- Irma Quill mówiła, że on jest bardzo chory. Zdaje się, że
na serce.
Tiffany znów poczuła falę wyrzutów sumienia.
- Co jeszcze pan o nim wie?
- Nic, tylko tyle, że jest bardzo zamknięty w sobie. Mieszka
tu dopiero od paru miesięcy.
Tiffany wyciągnęła do niego rękę.
-
Dziękuję, że zechciał pan przyjechać. Jestem panu bardzo
wdzięczna.
-
To moja praca, proszę pani. Odprowadzę panią do domu.
Mała pewnie bardzo się denerwuje.
-
Ma pan rację - przyznała Tiffany, znów czując wyrzuty
sumienia.
W chwilę później wyjaśniła dziewczynce, co się stało, omijając
niektóre szczegóły. Usiadła obok niej na łóżku i przytuliła ją do
siebie.
- Jestem z ciebie bardzo dumna. Zachowałaś się jak duża
dziewczynka.
- Jestem duża. Mam już prawie siedem lat.
- To prawda - uśmiechnęła się Tiffany, ale Taylor nie
odpowiedziała jej uśmiechem. - O co chodzi, mała?
Dziecko patrzyło jej prosto w twarz.
- Tata będzie wściekły, że uderzyłaś jego przyjaciela.
RS
21
ROZDZIAŁ CZWARTY
Garth wszedł do domu i rzucił się na kanapę. Twarz miał
zlaną potem, lecz to jednak było najmniejsze z jego zmartwień.
Czuł mocny ucisk w piersi, jakby żebra lada chwila miały mu
zmiażdżyć serce.
Nie powinien był tak poganiać konia w drodze powrotnej. Był
jednak wściekły z powodu tego, co zaszło, i temperament wziął
górę nad rozsądkiem. Garth nie przywykł do leniwego trybu życia.
Odkąd pamiętał, wstawał o świcie, brał prysznic i ruszał do biura,
gdzie wypijał dzbanek kawy, rozmyślając nad tym, które
korporacje należy przejąć, a których nie.
Teraz z tego wszystkiego pozostał mu tylko prysznic. A
zdarzały się poranki, gdy nawet to wydawało się zbyt wielkim
wysiłkiem. Wiedział, że jeśli jego zdrowie i nastrój nie poprawią
się znacznie, to nie pożyje zbyt długo. Był człowiekiem czynu i nie
nadawał się na inwalidę.
Oparł się wygodnie i położył dłoń na sercu. Może powinien
sobie zrobić EKG. Nie, to nie wchodzi w grę. Żadnych szpitali.
Poza tym serce już się trochę uspokoiło, choć nie wróciło jeszcze
do zwykłego rytmu. Garth był wściekły, że ta idiotyczna sytuacja i
to zapomniane przez Boga miejsce nadwerężyły jego cenną
energię, ale przede wszystkim czuł się upokorzony ciosem w
głowę, jaki zadała mu ta szalona blondynka.
- Niech to diabli! - mruknął, przypominając sobie chwilę,
gdy podniósł głowę i zobaczył ją stojącą u wrót stodoły z
wymalowanym na twarzy poczuciem winy. Była ładna. Jasne
włosy, przycięte na pazia, sięgały ramion, cerę miała delikatną i
kremową, a w głęboko osadzonych ciemnozielonych oczach
błyszczała niewinność. Jednak to nie twarz Tiffany przyciągnęła
jego uwagę, lecz przede wszystkim zgrabne pośladki opięte
ciasnymi dżinsami.
Ta myśl jednak natychmiast odpłynęła. Nie przyjechał tu po
to, by zadawać się z kobietami. W innych okolicznościach być
RS
22
może zaprosiłby ją na kolację; choć był pewien, że jej umysł nie
dorównuje urodzie. Teraz jednak nie miałoby to żadnego
znaczenia. Interesowały go wyłącznie przyjemności życia, a nie
trwałe więzi. Nie chciał ani nie potrzebował następnej kobiety w
swoim życiu. Pragnął tylko odzyskać siły i jak najprędzej wrócić
do pracy.
Nie stracił życia. Powinien to uznać za wystarczający dar od
losu. Gdyby jeszcze potrafił się pozbyć przeświadczenia, że musi
coś udowodnić, nie sobie, lecz ojczymowi, który wprowadził go w
interesy. Gdyby...
Wiedział jednak, że lepiej nie otwierać tej puszki Pandory.
Wstał, poczekał, aż pokój wokół niego przestanie wirować, po
czym poszedł do kuchni. Nalał szklankę soku pomarańczowego i
wypił, wmawiając sobie, że to szkocka z lodem.
- Możesz sobie tylko pomarzyć, Dixon - prychnął,
odstawiając szklankę. Minęły już czasy, gdy mógł pić tyle, ile
chciał, i pozwalać sobie na rozmaite inne przyjemności. Miał
nadzieję, że te czasy jeszcze wrócą.
Gdy już wyzdrowieje i podpisze najważniejszy kontrakt
swojego życia, którego przygotowanie zostało zawieszone, to może
zastanowi się nad opuszczeniem tego dochodowego kieratu i
przejdzie na coś w rodzaju emerytury. Obiecywał to sobie, odkąd
zachorował, wiedział jednak, że sam siebie oszukuje. Nie był taki,
jak większość jego kolegów, którzy cały wolny czas przeznaczali
na grę w golfa i uważali ją za największe wyzwanie w życiu. Jego
to nie interesowało. Pragnął wyłącznie powrotu do zdrowia; to
było, jak dotychczas największe wyzwanie jego życia.
Przypomniał sobie dzień, gdy wyszedł ze szpitala. Pierwsze
kroki skierował do firmy. Usiadł za biurkiem, odrętwiały z szoku i
rozpaczy, i ukrył twarz w dłoniach.
Nie słyszał wejścia Maxa Lansinga, swej prawej ręki. Dopiero
na dźwięk jego głosu zorientował się, że nie jest sam.
- Co ty tu właściwie robisz? - zawołał Max ze zdumieniem. -
Powinieneś być w domu, w łóżku.
RS
23
Garth przez chwilę patrzył na krępą, muskularną sylwetkę
Maxa, na jego zdrową, ogorzałą cerę, i w duchu zzieleniał z
zazdrości. Poczuł się jak tchórz i odwrócił wzrok.
-
No? - nalegał Max.
-
Nie mogłem pójść do domu. To nie takie proste.
-
A co powiedział lekarz?
- Że jeśli nie zwolnię tempa i nie wezmę kilku miesięcy
urlopu, to nie dożyję pięćdziesiątych urodzin.
- Kupa bzdur. Zdawało mi się, że ta nowoczesna technika
medyczna może nareperować wszystko.
-
Mnie też się tak zdawało - prychnął Garth. - Ale chcę mieć
serce jak nowe, a tego chyba nikt mi nie potrafi obiecać.
-
Więc co dalej?
Garth nie odpowiedział od razu. Słowa utkwiły mu w gardle.
Dwa razy odkaszlnął, wreszcie wydusił z goryczą:
-
Zabieram zabawki i wynoszę się stąd.
Max oniemiał.
-
Dokąd?
-
Na zadupie w Utah.
-
W Utah? - zdumiał się Max. - Chyba żartujesz.
-
Niestety, nie. Ojciec zostawił mi tam kawałek ziemi z
chałupą. Nigdy nie widziałem tego na oczy.
-
A co będzie z naszym kontraktem? Japończycy znani są z
cierpliwości, ale...
Garth usłyszał w głosie Maxa panikę, ale nie potrafił go
pocieszyć, bo sam czuł się podobnie. Opuszczenie korporacji,
którą budował od podstaw, było dla niego wykroczeniem
przeciwko etyce pracy.
-
A jaki mam wybór? - mruknął.
-
Żadnego - westchnął Max.
- Muszę zdać się na ciebie w jeszcze większym stopniu niż
zwykle. Dasz sobie radę?
Twarz Maxa rozjaśniła się, choć brzmienie głosu pozostało nie
zmienione.
- Nie zawiodę cię.
RS
24
- Ja też nie zawiodę ani ciebie, ani tej firmy. Gdy wrócę z tej
Koziej Wólki, będę jak nowy. Obiecuję.
Poczuł przenikliwy ból głowy. Oderwał myśli od przeszłości i
jęknął. Podszedł do okna, dotykając palcami guza na skroni, i
wpatrzył się w brzoskwiniowy sad. Drzewa były ciężkie od
owoców.
Szkoda, że to wszystko się zmarnuje, pomyślał, ale w tej
samej chwili zadzwonił telefon.
-
Czy zdarzyło się coś, o czym powinniśmy wiedzieć?
-
Tak, a dlaczego pytasz? - mruknęła Tiffany niepewnie.
-
Pamiętaj, z kim rozmawiasz, i nie próbuj mydlić mi oczu -
odrzekła stanowczo Bridget.
-
Zdaje się, że miałaś się skoncentrować na swoim zdrowiu.
-
Ciało mam na wyciągu, ale umysł nie. Wal.
-
Dobrze - westchnęła Tiffany. - Ale najpierw powiedz mi, jak
się czujesz.
-
Zdrowieję mniej więcej w tempie przepowiedzianym przez
lekarzy. Wolałabym szybciej - westchnęła Bridget. - Chyba nie
chcesz mi powiedzieć, że wracasz do Houston?
-
Nie, chociaż możliwe, że sama mnie tam wyślesz, gdy ci
opowiem, co się zdarzyło. A jeśli nie ty, to Jeremiasz.
-
Skończ te wstępy, bo się zdenerwuję, a wiesz, że to dla
mnie niewskazane.
-
Uderzyłam przyjaciela Jeremiasza w głowę - wypaliła
Tiffany i czekała na okrzyk zdumienia przyjaciółki. Nie zawiodła
się.
-
Co takiego? - wykrzyknęła Bridget.
-
Nic mu się nie stało, naprawdę.
-
Jak to...?
Tiffany opowiedziała jej wszystko. Gdy skończyła, zapadła
długa chwila ciszy. W jej opowiadaniu całe zdarzenie wyglądało
jeszcze bardziej nieprawdopodobnie niż w rzeczywistości.
-
Och, Tiff, jak mogłaś? - westchnęła wreszcie Bridget.
-
Nawaliłam. Co więcej mogę powiedzieć?
RS
25
-
Nic. Tylko że to wszystko brzmi... niedorzecznie. Ale skoro
nic mu się nie stało, to przestań się tym martwić - zachichotała
Bridget.
-
Co cię tak bawi?
-
Prawdę mówiąc, ty. Mogę sobie wyobrazić, jak się
zakradasz za plecami tego biednego, nic nie podejrzewającego
człowieka i...
-
Dobrze, dobrze. Dajmy już temu spokój. Może nigdy więcej
nie będę musiała się z nim spotykać.
-
Nie liczyłabym na to, szczególnie że Jeremiasz bardzo prosił
go o opiekę nad ranczem.
-
Wobec tego będę się starała nie wchodzić mu w drogę.
Wierz mi, on nie należy do kręgu moich wielbicieli.
-
Jestem pewna, że nie - zaśmiała się Bridget. - Ale to jeszcze
jeden powód, dla którego mój mąż powinien zrezygnować ze
swojego uporu. Próbowałam go przekonać, żeby wrócił do domu i
sam się wszystkim zajął.
-
Nie miej żadnych złudzeń. On cię tu samej nie zostawi.
-
Wiem i naprawdę się cieszę, ale... - urwała Bridget. - Jak
tam Taylor? - zapytała po chwili. - Ja... obydwoje bardzo do niej
tęsknimy.
- Jest tutaj i już nie może się doczekać, kiedy będzie mogła
cię zobaczyć.
Od tej rozmowy minęły już ponad dwie godziny. Ze szpitala
Tiffany zawiozła Taylor na przyjęcie urodzinowe, które miało
potrwać do końca popołudnia. Wróciła do domu i zajęła się tym,
co należało zrobić, choć nie było tego wiele; Bridget zostawiła
wszystko w nienagannym porządku.
Nie mogła uwierzyć, że jest tu zaledwie od trzech dni. Miała
wrażenie, że to już co najmniej trzy miesiące, zwłaszcza teraz, gdy
nie miała nic do roboty.
Zastanawiała się nad wyjazdem do miasta. Chciała poznać
Irmę Quill. Odrzuciła jednak ten pomysł, bo nie była w
najlepszym nastroju, chociaż sama nie wiedziała, dlaczego.
RS
26
Pod nieobecność Taylor należało się cieszyć spokojem.
Dziewczynka nie sprawiała większych kłopotów, ale była typową
sześciolatką, Tiffany zaś nie przywykła do zajmowania się
dzieckiem.
Jednak to nie Taylor była przyczyną jej niepokoju. Chodziło o
Gartha Dixona. Jak mogła wziąć go za włóczęgę? Po części
usprawiedliwiało ją to, że poza miastem czuła się niepewnie, a
poza tym zawsze najpierw działała, a dopiero potem myślała.
Wiedziała jednak, że nie uda jej się zupełnie unikać Gartha. Co
mógł oznaczać jej stan ducha? Czyżby próbowała przekonać samą
siebie, że należy zawrzeć z nim pokój? Absolutnie nie! Nie chciała
zrobić mu nic złego, On jednak zareagował tak, jakby uderzyła go
złośliwie i bez żadnego powodu.
No dobrze, to w końcu jego problem, stwierdziła. Nie mogła
jednak przestać myśleć o tym, że należałoby okazać jakiś gest
dobrej woli, choćby po to, by można się było zwrócić do Gartha w
razie jakiejś potrzeby.
Stanęła pośrodku kuchni. Może upiec ciasto i zanieść mu?
Temu człowiekowi przydałoby się trochę dodatkowych kalorii.
- Zrobię to i będę miała problem z głowy - mruknęła,
otwierając szafki.
W godzinę później zadzwoniła do domu przyjaciółki Taylor i
dowiedziała się, gdzie mieszka Garth. Zapakowała ciasto do
plastikowego pojemnika i ruszyła przez las.
Nie wiedziała, czego ma się spodziewać, ale widok domu
Gartha niezwykle ją zaskoczył. Z zewnątrz budynek wyglądał jak
zwykła szopa. Wszystko dokoła było zapuszczone i zaniedbane,
jakby od lat nikt tu nie mieszkał. Pomimo upału Tiffany poczuła
dreszcz na plecach.
Zastukała dwa razy, ale nikt nie odpowiedział. Zauważyła
zaparkowaną ciężarówkę. A więc gospodarz był w domu.
Zmarszczyła brwi i podeszła do tylnego wejścia. Ku jej zdziwieniu,
drzwi były otwarte.
- Jest tu ktoś? - zawołała.
RS
27
Nie słysząc żadnej odpowiedzi, pchnęła drzwi i zatrzymała się
tuż za progiem. Dom w środku wyglądał jeszcze gorzej niż na
zewnątrz. W kuchni dostrzegła stertę brudnych naczyń.
Pohamowała impuls, by je pozmywać, weszła do pokoju i położyła
ciasto na stole.
- Panie Dixon?
Nadal nikt nie odpowiadał. Przeszła na palcach do salonu,
czując się jak intruz, i nagle stanęła jak wryta. Garth spał na
kanapie. Twarz miał bladą i wychudzoną.
Uwagę Tiffany zwrócił jego strój; ubrany był tylko w dżinsy.
Tiffany poczuła, że robi jej się gorąco na widok szerokich ramion i
gęstych włosów porastających klatkę piersiową. Przełknęła ślinę,
zastanawiając się, jak ktoś tak atrakcyjny może być ciężko chory.
Z wyglądu nigdy by nie powiedziała, że Garth ma chore serce.
Zbliżyła się o krok i dopiero teraz zauważyła ciemne cienie
pod oczami i wyczerpanie widoczne w rysach twarzy. Nawet sen
tego nie zmienił. Garth wyglądał... Tiffany przez chwilę szukała w
myślach właściwego słowa, po czym przyszło jej do głowy, że
wyglądał krucho.
- Garth? - szepnęła, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi.
Nie poruszył się.
Serce zamarło jej w piersi. Czyżby jej cios miał się jednak
okazać śmiertelny? Czy Garth miał atak serca? Pochyliła się nad
nim, wpatrując się w jego pierś.
Czy on nie żyje?
ROZDZIAŁ PIATY
Była naga.
Garth wstrzymał oddech, gdy z wyciągniętymi ramionami
płynęła w jego stronę. Nigdy jeszcze nie widział równie
doskonałego ciała. Skórę miała alabastrową, piersi duże, lecz
jędrne, z sutkami jak pączki róż. Wcięcie w talii przydawało pełni
RS
28
kołyszącym się prowokująco biodrom. Powiódł językiem po
wyschniętych ustach.
W pierwszej chwili nie mógł dostrzec twarzy, ale gdy się
zbliżyła, poznał ją.
Tiffany Russell.
Nie! To nie mogła być prawda. To nie mogła być ona, chyba że
znalazł się już na tamtym świecie. Jednak czuł na ciele dotyk jej
miękkich palców, łaskotanie włosów na piersi.
Otworzył oczy i zobaczył ją tuż nad sobą. Jej usta znajdowały
się tuż nad jego ustami. Usłyszał stłumiony dźwięk, ale zanim
zdążyła coś powiedzieć, szepnął:
- Nic nie mów. Wszystko w porządku. Nie zrobię ci żadnej
krzywdy. Nigdy jeszcze nie widziałem równie pięknej kobiety.
Otoczył dłonią jej kark i łapczywie wpił się wargami w jej
usta.
Czy to był sen, czy naprawdę znalazł się w niebie?
W pierwszej chwili Tiffany była tak sparaliżowana ze
zdumienia, że nawet nie drgnęła. Dopiero gdy poczuła w ustach
jego język, a jego dłoń na swojej piersi, oprzytomniała i wyrwała
się z objęć Gartha.
- A niech cię diabli! - wykrzyknęła przerażona, cofając się
pod ścianę. Miała ochotę uderzyć go w twarz i nie była pewna, co
ją właściwie przed tym powstrzymało. Może wyraźne zmieszanie i
cierpienie na jego twarzy.
Garth kilkakrotnie zamrugał powiekami i wpatrzył się w nią z
niedowierzaniem. Napięcie w pokoju można było wyczuć niemal
fizycznie. Tiffany chciała coś powiedzieć, cokolwiek, byle tylko
rozproszyć to napięcie, ale na przeszkodzie stały szalejące w niej
emocje. Jak on śmiał tak się zachować?
Nie spuszczając z niej wzroku, Garth przeciągnął dłonią po
potarganych włosach.
- Czy uwierzysz mi, jeśli powiem, że coś mi się śniło i nie
byłem świadomy tego, co robię?
Zaśmiała się ironicznie.
RS
29
- Nie uwierzę w nic, co mógłbyś powiedzieć; Założę się, że
chciałeś mi odpłacić za ten cios w głowę.
-
Czy mogę cię jakoś przekonać, że było inaczej?
-
Nie, ale możesz iść do diabła!
Przy tych słowach odwróciła się i wybiegła. Dopiero w połowie
drogi na ranczo Davisów przypomniała sobie, że zostawiła ciasto
na stole.
Miała nadzieję, że Garth się nim udławi.
- Kiedy mama i tata wrócą do domu?
- Niedługo, kochanie. W każdym razie gorąco w to wierzę.
Tiffany spojrzała na Taylor siedzącą obok niej w samochodzie.
Twarz dziewczynki była pełna smutku: Tiffany miała nadzieję, że
wkrótce będzie mogła znów ją zabrać do szpitala.
- Pojedziemy tam niedługo. Może jutro.
Twarz dziewczynki nieco pojaśniała, ale trwało to tylko krótką
chwilę.
- Czy moja mama będzie znowu chodzić?
Tiffany poczuła ściskanie w żołądku.
- Na pewno tak, kochanie. Ale uszkodziła sobie plecy, a
takie rzeczy długo się leczy.
Taylor nie odpowiedziała. Tiffany mogła sobie wyobrazić, co
się dzieje w umyśle dziewczynki. Ona sama także nie była pewna,
czy Bridget odzyska pełną sprawność fizyczną, ale nie miała
zamiaru dzielić się tymi obawami z małą.
Jechały do sklepu spożywczego po zakupy. Tiffany miała
nadzieję, że Irma, którą Taylor wydawała się bardzo lubić, skłoni
ją do uśmiechu. Zresztą Tiffany także chciała poznać Irmę.
Taylor wyjęła kredki i zajęła się kolorowaniem książeczki.
Myśli Tiffany zwróciły się do Gartha Dixona. Ani przez chwilę nie
uwierzyła w jego opowieść o śnie. Była pewna, że chciał się na
niej zemścić i dlatego ją pocałował. Ten pocałunek wywarł na niej
niezwykłe wrażenie. Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie wzbudził
w niej tak silnych emocji. Przyłapywała się na tym, że wyobraża
sobie dotyk tych ust na całym ciele, że...
RS
30
- Dość tego - powiedziała na głos.
Taylor przerwała rysowanie i spojrzała na nią.
- Dość czego?
- Nic, kochanie. Mówiłam do siebie.
-
Mama też tak robi - uśmiechnęła się Taylor. - Mnie się to
wydaje dziwne.
-
Masz rację. To niedobry zwyczaj - stwierdziła Tiffany,
parkując przed sklepem. - Już jesteśmy.
Po chwili ściskała dłoń Irmy i uśmiechała się do niej. Od
pierwszej chwili poczuła do tej kobiety sympatię.
-
Mam wrażenie, jakbym już panią znała - powiedziała, Irma
obdarzyła ją promiennym uśmiechem.
-
Ja też. Bridget dużo o pani mówiła.
- Pewnie nie były to same dobre rzeczy.
-
Przeciwnie. Błogosławi panią za to, że zmusiła ją pani do
przyjazdu tutaj. Gdyby nie to, nie wyszłaby za Jeremiasza.
-
To prawda - zaśmiała się Tiffany.
-
Jak się pani tutaj podoba?
- Bardzo, tylko żałuję, że te odwiedziny nie odbywają się w
innych okolicznościach. Cieszę się, że udało mi się zaprzyjaźnić z
Taylor.
Obydwie spojrzały na dziewczynkę, która stała z nosem
przylepionym do gabloty ze słodyczami.
- Mam nadzieję, że Bridget wyzdrowieje.
- Ja też - westchnęła Tiffany.
- Może napijemy się kawy? - zaproponowała Irma, Tiffany
nie miała ochoty na kawę, ale chciała wypytać Irmę o Gartha
Dixona. Nie potrafiła wyrzucić go z myśli, choć nie miało to
żadnego sensu.
- Irmo...
W tej chwili jednak otworzyły się drzwi i Garth Dixon we
własnej osobie wszedł do sklepu. Tiffany miała ochotę udawać, że
go nie widzi, ale było to niemożliwe; Garth stał akurat
naprzeciwko niej. Stanęła jak skamieniała, nie odzywając się ani
słowem.
RS
31
Irma i Taylor nie miały podobnych problemów.
- Witaj, przybyszu - rzekła Irma z szerokim uśmiechem, a
Taylor z miejsca podbiegła do Gartha.
- Czy jeszcze gniewasz się na Tiffany? - zapytała.
Irma wyczuła napięcie sytuacji i pociągnęła dziewczynkę za
rękę w stronę zaplecza.
- Chodź; przyniesiemy lody.
Nawet gdy Tiffany i Garth zostali sami, żadne z nich się nie
odezwało. Napięcie rosło. Patrząc na Gartha, Tiffany wyczuła, że
pod jego starannie kultywowaną powściągliwością kryje się
nieokiełznany temperament. Na szczęście tym razem był
całkowicie ubrany: miał na sobie białą bawełnianą koszulę,
dżinsy i wysokie buty. Brakowało mu tylko stetsona. Tiffany
jednak była pewna, że Garth posiada i ten element kowbojskiego
stroju.
-
Czy mogę ci postawić kawę? - usłyszała niespodziewanie i
zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy.
-
A dlaczego chcesz to zrobić?
-
Na przeprosiny.
- Chcesz mnie przeprosić? - zapytała ze zdumieniem.
Uśmiechnął się i wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił.
Stał się bardziej ludzki, mniej napięty.
-
Tak. I chcę ci powiedzieć, że pieczesz świetne ciasto.
-
Zjadłeś je? - zapytała niewinnie.
- Pożarłem do ostatniego okruszka.
Wbrew sobie musiała się roześmiać.
- Może usiądziemy? - zapytał Garth i znów się uśmiechnął.
Tiffany skinęła głową, w duchu nakazując sobie zachować
ostrożność.
Usiedli przy stolikach w głębi sklepu, każde z filiżanką kawy, i
zamilkli. Tiffany nie mogła zrozumieć siebie. Nigdy nie brakowało
jej tematów do rozmowy.
- Posłuchaj, wtedy naprawdę nie wiedziałem, co robię.
Wierzysz mi?
RS
32
Tiffany poczerwieniała. Nie chciała rozmawiać o tym
wydarzeniu, ale chyba oboje wciąż wspominali tamten pocałunek.
Garth poruszył się niespokojnie, unikając wzroku Tiffany. Dobrze.
Chciała, żeby czuł się zażenowany. Niezależnie od czegokolwiek,
nie miał prawa całować jej z takim zapałem.
- Wybaczysz mi?
Czyżby mówił poważnie? Czy naprawdę zależało mu na jej
wybaczeniu? Może rzeczywiście obydwoje powinni o wszystkim
zapomnieć. W końcu Garth jest znajomym Jeremiasza, pomyślała
Tiffany, i będą się widywać, dopóki Bridget nie wyjdzie ze szpitala.
- Ja chyba też powinnam cię prosić o wybaczenie - odrzekła.
Garth roztarł siniak na skroni.
- A więc za kogo mnie wzięłaś? Za gwałciciela?
Znów się zaczerwieniła.
- Wiesz, jak to jest, gdy się mieszka w dużym mieście.
Człowiek staje się nadmiernie podejrzliwy.
- Przyjmuję.
-
Co?
-
Twoje przeprosiny, oczywiście - uśmiechnął się. Drażnił się
z nią, ale wcale jej to nie przeszkadzało.
Hamuj, dziewczyno, pomyślała znowu, bo ten facet złamie ci
serce.
Gdy nic nie powiedziała, Garth znów się odezwał:
-
Dzwonił Jeremiasz.
-
Tak przypuszczałam - wyjąkała Tiffany.
Błysk w oczach Gartha stał się wyraźniejszy, ale Tiffany nie
połknęła przynęty.
- Słyszałam, że mieszkasz tu od niedawna - zmieniła temat.
- Dobrze słyszałaś.
W jego głosie zabrzmiała nuta ostrożności, ale nie
powstrzymało to Tiffany od dalszych dociekań.
-
A skąd jesteś?
-
Z Teksasu.
- Tak myślałam, ale nie byłam pewna, bo nie nosisz
stetsona.
RS
33
Garth roześmiał się głośno.
- Wisi na gwoździu w szafie.
- Aha, więc jednak jesteś prawdziwym Teksańczykiem. Co
cię tu sprowadziło?
Twarz Gartha ściągnęła się i Tiffany przez chwilę obawiała
się, że nie otrzyma odpowiedzi.
- Moje zdrowie. Na pewno już słyszałaś, że mam chore
serce. Powinienem prowadzić spokojny tryb życia. - Zamilkł na
chwilę. - Dlatego w domu jest taki bałagan - dodał.
- Nie musisz mnie za to przepraszać.
- Nie przepraszam. Stwierdziłem tylko fakt.
Dziwne było to, że dokładnie wiedział, co powiedzieć, by ją
zirytować. Nie miała jednak zamiaru okazać tego po sobie.
-
A ty? - zapytał Garth po chwili ciszy. - Po akcencie zgaduję,
że też pochodzisz z Teksasu.
-
Masz rację. Mieszkam w Houston.
-
Aha,
więc
obydwoje
jesteśmy
przesiedlonymi
Teksańczykami.
-
Ja przyjechałam tu na krótko.
-
Od jak dawna znasz Davisów?
Tiffany uśmiechnęła się i opowiedziała mu o swej wieloletniej
przyjaźni z Bridget, a potem o aukcji i wynikłym z niej
małżeństwie. Gdy skończyła, Garth otworzył usta ze zdumienia.
-
Nabierasz mnie!
-
Nie. Byłam tak samo zaszokowana, jak ty teraz.
- A dlaczego sama nie wzięłaś udziału w aukcji?
Tiffany spojrzała na niego tak, jakby się urwał z choinki.
- Ja? Chyba żartujesz!
- Dlaczego nie? Mówiłaś przecież, że to był twój pomysł.
-
Bo był, tylko że ja nie miałam - nie mam - najmniejszego
zamiaru utkwić w tej dziurze na zawsze.
-
Aha, więc odpowiada ci życie w mieście?
-
Tak. Wychowałam się wśród krawężników i wcale się tego
nie wstydzę.
RS
34
-
W przeciwieństwie do przyjaciół, tobie nie odpowiada życie
na farmie?
-
Nie. Jestem przedsiębiorczą kobietą. Chcę mieć własny
sklep z ubraniami.
-
I założę się, że szukasz bogatego męża.
-
Zgadłeś. Moja babcia zawsze powtarzała, że równie łatwo
jest się zakochać w bogatym, jak w biedaku.
Garth milczał przez chwilę, po czym wstał. Na jego twarzy
malowała się pogarda.
- No cóż, życzę ci szczęścia. Mam nadzieję, że znajdziesz to,
czego szukasz.
Po tych słowach odwrócił się i wyszedł ze sklepu.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Dałaś komuś ostatnio w łeb?
-
Bardzo śmieszne. - Tiffany spojrzała na Jeremiasza surowo,
ale kąciki jej ust zadrżały w uśmiechu. - Czy już nigdy się od tego
nie odczepię?
-
Och, może kiedyś - wtrąciła Bridget, siadając na łóżku z
grymasem bólu.
Ostatniego wieczoru Tiffany dowiedziała się od Jeremiasza
przez telefon, że ból spowodowany leżeniem na wyciągu zmalał i
Bridget czuje się już na siłach zobaczyć Taylor. Wcześnie rano
wsadziła więc dziewczynkę do samochodu i wyruszyła do Vegas.
Teraz obydwie siedziały przy łóżku Bridget. W przytulnej salce
stało kilka roślin doniczkowych i dwa świeże bukiety ciętych
kwiatów.
Mimo wszystko Tiffany nadal martwiła się o przyjaciółkę.
Stan nóg Bridget nie zadowalał lekarzy i perspektywa jej pełnego
wyzdrowienia odsuwała się w czasie, a Tiffany nie mogła
pozostawać w Utah bez końca.
RS
35
Ale nie mogła również zostawić przyjaciółki. Musiała tu trwać,
dzień po dniu, trzymając kciuki za Bridget. Nie potrafiła
wyobrazić jej sobie na wózku inwalidzkim. Nie chciała nawet o
tym myśleć.
- Mówiłam ci, że tatuś będzie na ciebie wściekły - odezwała
się Taylor, przerywając panującą ciszę.
- Taylor, to nie było miłe z twojej strony - odrzekł Jeremiasz,
sadzając sobie córkę na kolanach.
Tiffany machnęła ręką.
- Nic nie szkodzi. Garth mówił mi, że do niego dzwoniłeś. Jeśli
chcesz, możesz mi powyrywać nogi.
Tym razem to Bridget się roześmiała.
-
Ostrzegałam cię, że ona ma ostry język.
-
Ostrzegałaś, kochanie - przyznał Jeremiasz, pożerając ją
wzrokiem.
Tiffany poczuła ukłucie zazdrości. Na nią nikt tak nie patrzył,
może tylko Garth przez tę krótką chwilę, gdy trzymał ją w
objęciach. Zaklęła w myślach i skupiła się na słowach
Jeremiasza, który właśnie coś do niej mówił.
- Nie jestem na ciebie zły, Tiff. Na pewno o tym wiesz.
Chciałem się tylko upewnić, że Garthowi nic się nie stało i że
nadal będzie do was zaglądał. Nie byłem pewien, czy zechce to
jeszcze robić.
Tiffany uśmiechnęła się z przymusem.
-
Rozumiem. Na początku był wściekły i chciał się na mnie
zemścić.
-
Czy naprawdę nic mu się nie stało? - dopytywał się
Jeremiasz. - Nie znam go dobrze, wiem tylko, że jest chory na
serce.
-
Zdaje się, że najbardziej ucierpiała jego duma - mruknęła
Tiffany.
-
To dobrze. - Jeremiasz potargał włosy córki. - Może
pójdziemy razem do barku i zostawimy te kobiety, żeby sobie
pogadały?
RS
36
-
A dostanę drożdżówkę z marmoladą? - zapytała Taylor,
zeskakując z jego kolan.
Gdy wyszli, Tiffany zwróciła się do Bridget:
- Masz wspaniałą rodzinę. Przed kilkoma minutami bardzo
ci tego zazdrościłam.
Bridget przechyliła głowę na bok i w jej oczach pojawiła się
powaga.
-
Wiesz przecież, że ty też mogłabyś ją mieć, gdybyś tak
bardzo nie upierała się przy niezależności.
-
Czy tak się rozmawia z przyjaciółką?
-
Tak, zwłaszcza że mówię prawdę - uśmiechnęła się Bridget.
- Przyszło mi do głowy, że może ty i nasz sąsiad przypadniecie
sobie do gustu.
-
Jasne - odrzekła Tiffany z sarkazmem.
-
W porządku, nie jesteś nim zainteresowana. Ale musisz
przyznać, że jest przystojny.
- Nie w moim typie - odrzekła Tiffany pośpiesznie.
Bridget rzuciła jej przelotne spojrzenie i szybko zmieniła
temat.
-
Dobrze. Powiedz mi w takim razie, co zamierzasz robić, gdy
już wrócisz do domu, do swojego dotychczasowego życia? Wiem,
że chciałabyś otworzyć własny sklep.
-
O tym mogę pomówić bardzo chętnie - ucieszyła się Tiffany.
Dwa dni minęły od spotkania z Garthem w sklepie i chociaż
nie widzieli się od tego czasu, Tiffany była pewna, że Garth
dotrzymuje słowa danego Jeremiaszowi i kręci się gdzieś w
pobliżu. Przypuszczała, że przychodzi, gdy ona zabiera Taylor do
miasta lub do parku. Starała się, jak mogła, zapewnić
dziewczynce zajęcie. Jak dotychczas była dumna z siebie.
Teraz jednak Taylor bawiła się na dworze, a Tiffany była sama
w domu, wysprzątanym na błysk i zaopatrzonym w takie ilości
jedzenia, że wystarczyłoby dużej rodzinie na miesiąc. Krótko
mówiąc, nudziła się. Przydałaby się kolejna utarczka z Garthem
Dixonem, pomyślała, i jęknęła głośno.
RS
37
Garth jej unikał. Zapewne dotknęła go, przyznając szczerze,
że nie chciałaby wyjść za mąż za biedaka, jakim był on sam. Nie
chciała go urazić, ale te słowa niechcący wymknęły się jej z ust.
Nie miała jednak zamiaru do końca życia ciężko harować,
wyganiać krów na pastwisko i zastanawiać się, jak związać koniec
z końcem. A tak właśnie będzie wyglądało życie Gartha.
Pozostanie na swojej ziemi i będzie się zastanawiał każdego ranka
po śniadaniu, skąd wziąć pieniądze na następny posiłek.
Garth nic nie mówił o swoim stanie majątkowym, ale instynkt
podpowiadał Tiffany, że się nie myli. Co za marnotrawstwo,
pomyślała, przypominając sobie emocje, jakie wzbudziły w niej
jego usta. Wiedziała jednak, że musi stłumić te emocje
rozsądkiem. Nie miała zamiaru głupio się zakochać w jakimś
ranczerze. W przeciwieństwie do Bridget nie potrafiłaby się
zaadaptować do tutejszego życia, zwłaszcza u boku mężczyzny,
który był nie tylko chory, ale także nieznośnie drażliwy. Dlaczego
więc nie potrafiła przestać o nim myśleć?
Otrząsnęła się z tych rozważań i wyjrzała na werandę. Naraz
serce podeszło jej do gardła. Taylor właśnie wspinała się na
drzewo, którego gałęzie były za cienkie, by utrzymać nawet
niewielki ciężar jej ciała.
- Taylor, nie! - wykrzyknęła Tiffany z przerażeniem. -
Natychmiast schodź!
- Dlaczego? - zapytała dziewczynka, przytrzymując się
gałęzi, która już zaczynała się łamać.
-
Bo ja ci każę!
-
Już schodzę.
Nadal obawiając się o bezpieczeństwo dziewczynki, Tiffany
ruszyła biegiem w jej stronę. Gdy była w połowie drogi, Taylor
wyczuła, że sytuacja niebezpiecznie się zaostrza, i ześlizgnęła się
na ziemię. Tiffany jednak nie zdążyła wyhamować; biegnąc, nie
patrzyła pod nogi i naraz trafiła na coś śliskiego. Z rozmachem
usiadła na ziemi i zanim jeszcze poczuła otaczający ją zapach,
uświadomiła sobie, w co trafiła - w sam środek świeżego krowiego
łajna.
RS
38
Garth szedł przez sad. Zmarszczył czoło, zatrzymał się i
przyjrzał
drzewu
obwieszonemu
wielkimi,
dorodnymi
brzoskwiniami. Zerwał jedną i ugryzł, nawet jej nie wycierając,
I w tej chwili ujrzał w wyobraźni twarz Tiffany. Zaklął głośno.
Nie chciał o niej myśleć, ale mimo tego wizja nie zniknęła. Nie
wiadomo dlaczego, brzoskwinia skojarzyła mu się z Tiffany.
Odrzucił nadgryziony owoc, najdalej jak potrafił. Przyjechał
tutaj, by uzdrowić ciało i duszę, a nie po to, by wplątywać się w
kolejne problemy. A Tiffany Russell zdecydowanie była
problemem.
Uśmiechnął się lekko, przypominając sobie jej słowa, że
farmerzy i ranczerzy nie są dla niej. Musiał przyznać, że podziwiał
jej szczerość i odwagę. Nie był ranczerem ani farmerem, ale ona o
tym nie wiedziała. I nie miało to znaczenia. Kobieta o takich
poglądach i tak ostrym języku z pewnością nie była odpowiednia
dla niego. Wiedział jednak doskonale, że nigdy już nie spotka
dziewczyny, która lepiej wyglądałaby w dżinsach.
Zawrócił w stronę domu. Wchodząc na werandę, usłyszał
dzwonek telefonu i skrzywił się z niechęcią, pewien, że to ktoś z
rodziny. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać.
Podniósł słuchawkę. Okazało się, że dzwoni jego asystent,
Max. Garth zastygł w podnieceniu. Głos Maxa uświadomił mu,
jak bardzo tęskni za swoją pracą.
-
Gdyby twój lekarz wiedział, że do ciebie dzwonię - mówił
Max - to obdarłby mnie ze skóry.
-
Nie martw się o to. Ja się nim zajmę. Bardzo się cieszę, że
zadzwoniłeś.
- To się dopiero okaże.
-
Co się dzieje? Słyszę w twoim głosie, że to coś poważnego -
rzekł Garth z przejęciem. Oprócz kontraktu z Japończykami
zostawił w Dallas jeszcze wiele innych rozpoczętych spraw. Każda
z nich mogła teraz zostać źle załatwiona.
-
Japończycy zaczynają się niecierpliwić. Mogą nam zrobić
niemiłą niespodziankę.
RS
39
-
Miałem nadzieję, że chodzi o coś innego, ale nie jestem
szczególnie zdziwiony.
-
Masz jakiś pomysł na łatwe i szybkie rozwiązanie tej
sprawy?
Garth milczał.
- Posłuchaj - powiedział Max po chwili - nie powinienem był
zawracać ci głowy. Zapomnij o tym telefonie, dobrze? Chyba...
-
Zaraz, poczekaj moment! Serce w tej chwili nie sprawia mi
kłopotów. Gorzej z umysłem.
-
Z moim też nie jest najlepiej. Powiedzieli, że dają nam
dziewięćdziesiąt dni. A teraz próbują się wycofać.
-
Powiedz, że trzymam ich za słowo. Czy wiesz, co ich
zaniepokoiło?
-
Mam nadzieję, że nie chodzi o twój stan zdrowia, ale to
niewykluczone. Albo może trafia im się lepsza okazja.
-
Nie ma lepszej okazji - prychnął Garth. - Informuj mnie na
bieżąco o tej sprawie.
-
W porządku.
Garth odłożył słuchawkę, przepełniony niepokojem. Nie mógł
ścierpieć swojego kalectwa. Powinien być teraz w biurze. Tam jest
jego miejsce.
Zacisnął zęby, chwycił stetsona i podszedł do drzwi. Już w
progu usłyszał kolejny dzwonek telefonu. Nie mógł to być znowu
Max.
I rzeczywiście nie był to Max, choć Garth natychmiast tego
pożałował.
- Skąd, do diabła, wzięłaś mój numer? - parsknął ze złością.
Słuchał jeszcze przez chwilę, po czym wybuchnął:
- Zostaw mnie w spokoju. Nie dzwoń tu nigdy więcej!
W godzinę później nadal nie mógł się uspokoić. Aby jakoś
wykorzystać ten nagły przypływ energii, postanowił sprawdzić, co
się dzieje z Tiffany i Taylor. Zanim dotarł do granic posiadłości
Davisów, zdenerwowanie opadło, szczególnie że wchodząc na
podwórze, zdążył ujrzeć malowniczy upadek Tiffany.
Oparł się o drzewo i zapytał przeciągle:
RS
40
- No, no, i cóż my tu widzimy?
Tiffany obróciła się w jego stronę, wciąż siedząc na ziemi.
-
To nie jest śmieszne - prychnęła.
-
A kto się śmieje?
-
Ty!
-
Ja też - wtrąciła Taylor,
- Chyba słyszę miauczenie Fujarki - powiedziała Tiffany,
zgrzytając zębami.
Dziewczynka bez słowa pobiegła do stodoły.
Garth skrzyżował ramiona na piersiach. Usta lekko mu drżały
od powstrzymywanego śmiechu. Gdy Taylor zniknęła, odezwał się
tym samym tonem co poprzednio:
- Ktoś mi kiedyś powiedział, że niebezpiecznie jest rzucać
błotem, bo nigdy nie wiadomo, kiedy przylepi się ono do twojego
własnego tyłka.
- Idź do diabła!
-
Tylko że w twoim przypadku nie jest to błoto - uśmiechnął
się Garth. - To jest krowie łajno,
-
Mówiłam ci, że nie ma w tym nic śmiesznego! - zawołała
Tiffany z furią.
Garth wciąż z tym samym uśmiechem przyglądał się, jak
Tiffany bezskutecznie usiłuje wstać,
-
Pomóc ci? - zapytał, podchodząc o krok bliżej.
-
Nie! Nie dotykaj mnie. Zostaw mnie w spokoju!
-
Nie ma problemu.
-
Nie jesteś tu mile widzianym gościem!
Garth uśmiechnął się jeszcze szerzej i z szarmanckim
ukłonem dotknął kapelusza.
- Do zobaczenia.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Przeczytaj mi jeszcze jedną.
RS
41
Tiffany spojrzała na zegarek i potrząsnęła zdrętwiałą lewą
stopą. Przez ostatnią godzinę siedziała na kanapie, czytając
Taylor opowieści o duchach.
-
Nie teraz, kochanie. Nie mamy już czasu.
-
Proszę cię, jeszcze tylko jedną! - marudziła Taylor,
przysuwając się do niej bliżej.
Tiffany spojrzała na nią badawczo.
-
Nie zapomniałaś o czymś?
Taylor wyglądała na zdziwioną.
-
Dzisiaj zaczynasz naukę pływania, pamiętasz?
- Och, świetnie! - zawołała dziewczynka, zeskakując z
kanapy. - Zawieziesz mnie?
Tiffany lekko uszczypnęła ją w policzek.
-
Wiesz co? Zdaje się, że masz początki choroby Alzheimera.
-
Co to jest choroba Al...
-
Nieważne. - Tiffany także wstała. - Nie, nie zawiozę cię. Pani
McNair i Martha wstąpią po ciebie, a potem zostaniesz u nich na
noc. Martha urządza poduszkowe przyjęcie. Jesteś młodsza ode
mnie i to ty powinnaś o wszystkim pamiętać.
Taylor roześmiała się tylko, biegnąc do swojego pokoju.
-
Ojejku! Wreszcie będę mogła włożyć ten nowy kostium
kąpielowy, który mama mi kupiła! - Nagle zatrzymała się w pół
kroku i usta zaczęły jej drżeć. - Chcę, żeby mama już wróciła.
Ona…
-
Uwierz mi, wszystko będzie dobrze. Mama niedługo
wyzdrowieje - uspokajała ją Tiffany, uśmiechając się z wysiłkiem.
- Musisz jeszcze trochę poczekać. Ale pomyśl tylko, jaką
niespodziankę sprawisz mamie i tacie, gdy wrócą do domu i
dowiedzą się, że jesteś najlepszą pływaczką w grupie! Na pewno
będą z ciebie bardzo dumni.
Na twarzy Taylor pojawił się niepewny uśmiech.
-
Myślisz, że będę dobrze pływać?
-
Oczywiście, że tak. Masz długie ręce i nogi. Możesz pływać
bardzo szybko. A teraz idź i włóż ten kostium, bo twoja
przyjaciółka zaraz tu będzie.
RS
42
Piętnaście minut później Taylor z torbą w ręku wybiegła przed
dom i wsiadła do samochodu pani McNair. Tiffany stała na
werandzie i patrzyła za nimi, dopóki auto nie znikło w tumanie
kurzu.
Wróciła do domu. Przez dłuższą chwilę stała pośrodku
salonu, zastanawiając się, co robić przez całe popołudnie. Nigdy
nie przepadała za dziećmi i nie pragnęła ich mieć, ale Taylor jakoś
udało się zdobyć jej serce. Tiffany zaczęła podejrzewać, że w życiu
mogą istnieć inne ważne sprawy oprócz kariery.
- Weź się w garść, kobieto - wymruczała. Ostatnią rzeczą,
jakiej potrzebowała, była odpowiedzialność za drugą ludzką
istotę. Przecież nawet nie miała pracy!
Roześmiała się głośno. Nie miała także męża, nawet w
perspektywie. A choć mąż nie był niezbędny do urodzenia
dziecka, w każdym razie przydałby się do tego jakiś mężczyzna.
Potrząsnęła głową i weszła do kuchni. Postanowiła upiec
ciasto z patatów. Gotowanie nie należało do jej ulubionych zajęć,
ale chciała to zrobić ze względu na Taylor. Dziewczynka powinna
dostawać przynajmniej jeden gorący posiłek dziennie.
Myła ręce, gdy przez okno zobaczyła Gartha. Szedł w stronę
stodoły. Tiffany wstrzymała oddech. Nie miała pojęcia, dlaczego
ten mężczyzna działa na nią w taki sposób. W jednej chwili
wzbudzał w niej namiętność, a w następnej chęć, by znów dać mu
po głowie.
Do diabła z nim, stwierdziła, zaciskając usta. Musiała jednak
przyznać, że było w nim coś, co niezmiernie ją intrygowało.
Zdawało się, że ten człowiek ma dwie twarze. Niektóre rzeczy
wskazywały na to, że otrzymał staranne wychowanie, choć
ubierał się i zachowywał jak ostatni włóczęga.
Oderwała od niego wzrok i pochyliła się, zaglądając do szafki
pod zlewem.
- Och, nie! - wykrzyknęła na widok wody sączącej się spod
drzwiczek.
Otworzyła szafkę. Woda tryskała z rury silnym strumieniem.
RS
43
- Cholera jasna! - zaklęła Tiffany, gorączkowo szukając
papierowych ręczników. Były to jednak daremne wysiłki; sytuacja
wymknęła się spod kontroli. Tiffany stała po kostki w wodzie i
rozpaczliwie zastanawiała się nad jakimś wyjściem z sytuacji.
Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że powinna poszukać głównego
zaworu, nie miała jednak pojęcia, gdzie on może być i czy tu, na
wsi, w ogóle jest coś takiego jak główny zawór.
A potem doznała olśnienia. Garth! Wyjrzała przez okno. Bogu
dzięki, jeszcze to był. Wybiegła na werandę.
Garth usłyszał trzaśniecie drzwi i odwrócił głowę w jej stronę.
- Co się stało? - zapytał bez wstępów.
Podbiegła do niego zdyszana.
- Rura pod zlewem pękła. Woda się leje. Możesz coś z tym
zrobić?
-
Muszę zobaczyć.
-
Pośpiesz się, bo zaleje cały dom.
- Chodźmy - rzekł krótko Garth.
Odrzucił na bok brudną szmatę, i wszedł za nią do domu.
W dwadzieścia minut później Tiffany stała przy zlewie i
niespokojnie patrzyła na Gartha schylonego nad rurą. Znaleźli
wszystkie potrzebne narzędzia w pomieszczeniu gospodarczym.
Woda nie lała się już strumieniem, lecz nie udało się jeszcze
zupełnie zlikwidować przecieku.
- Cholera! - mruknął Garth.
- Może jednak mogłabym w czymś ci pomóc? - zapytała po
raz kolejny Tiffany i otrzymała taką samą odpowiedź jak
poprzednio:
- Nie. Już prawie skończyłem.
Garth postanowił zlikwidować przeciek samodzielnie. Tiffany
nie miała w związku z tym nic do roboty. Mogła tylko stać i
patrzeć. Na tym właśnie polegał problem, gdyż widziała jedynie
wyłaniającą się z szafki tylną część ciała Gartha.
Przestąpiła z nogi na nogę, odwróciła wzrok, po czym
stwierdziła, że właściwie może sobie pozwolić na napawanie się
tym widokiem. Dżinsy, które Garth nosił, zwykle były trochę za
RS
44
luźne. Tiffany przypuszczała, że schudł w czasie choroby. Teraz
jednak, gdy pochylał się nad rurą pod zlewem, jego biodra
rysowały się niezwykle wyraźnie.
Przesunęła językiem po ustach, z trudem powstrzymując
chęć, by położyć dłoń na tych zachęcających kształtach. Poczuła,
że robi jej się gorąco. Wyobraźnia uzupełniała to, czego oczy nie
mogły dostrzec. Tiffany stała jak przymurowana do podłogi.
Jeszcze nigdy w życiu nie czuła tak potężnego fizycznego pociągu
do jakiegokolwiek mężczyzny i napawało ją to lękiem. Nie
wiedziała przecież o Garcie nic oprócz tego, że nie miał pieniędzy,
prawdopodobnie również żadnych ambicji i że niezmiernie ją
pociągał.
Przerażona własnymi myślami odwróciła się, ale w tej samej
chwili Garth wysunął głowę z szafki.
-
Nadal chcesz mi pomóc?
-
Jasne - odrzekła niewyraźnie.
- To chodź tu i trzymaj tę rurę, a ja spróbuję dokręcić
śrubę. Ciągle mi się wyślizguje.
Okazało się, że Tiffany wpadła z deszczu pod rynnę. Znalazła
się tak blisko Gartha, że czuła zapach jego potu zmieszanego z
wodą kolońską, a oddech pracującego z wysiłkiem mężczyzny
owiewał jej policzek. Gdyby poruszyła się choćby o milimetr...
Zacisnęła zęby i z determinacją patrzyła prosto przed siebie,
na znajdującą się akurat na linii jej wzroku dziurkę w ścianie
szafki. Za żadną cenę nie mogła okazać, co się z nią dzieje.
-
No, dobrze - wymamrotał Garth. - Trzymaj mocno.
-
Staram się.
-
Dobrze ci idzie.
- Uda ci się to naprawić? - zapytała, nie odrywając wzroku
od ściany szafki.
Nie odpowiedział, tylko nagle poruszył ramieniem i jego łokieć
oparł się o miękkie piersi Tiffany. Usłyszała gwałtownie
wciągnięty oddech. Jej serce zaczęło tłuc się jak oszalałe.
- Tiffany - szepnął Garth.
RS
45
Na dźwięk tego chropawego, drżącego szeptu spojrzała na
twarz Gartha, próbując odczytać jej wyraz. Dostrzegła tylko nagie
pożądanie; czuła, jak przepływa między nimi czysta seksualna
energia.
- Garth... - Słowa utkwiły jej w gardle.
Garth pochylił się nad nią. Wiedziała, że za chwilę ją
pocałuje, i nic nie mogła zrobić, by go powstrzymać. A najgorsze
było to, że wcale nie chciała go powstrzymywać.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Słyszał gwałtowne bicie jej serca, widział pożądanie w jej
wzroku i wiedział, że nie jest w stanie odrzucić tego zaproszenia.
A jednak musiał. Gdyby choć raz dotknął Tiffany tak, jak
chciał jej dotykać, to... Całe ciało miał napięte. Zaczął się
odsuwać, ale naraz poczuł jej dłoń na swoim karku. Nie mogło to
być nic innego, jak tylko rozmyślna prowokacja. Dłoń przyciągała
go bliżej.
- Co ty ze mną robisz? - wymruczał ochryple, zdając sobie
sprawę, że to nie ma żadnego znaczenia.
Jego usta bezbłędnie odnalazły jej wargi i wówczas Garth
uświadomił sobie, że przegrał.
Tiffany zamruczała głęboko, gdy dłoń Gartha zaczęła
wędrować po jej plecach, a potem przesunęła się na pierś. Garth
poczuł jej drżenie i napięcie w jego ciele jeszcze wzrosło.
Miał ochotę wziąć ją już tutaj, pod tą cholerną mokrą szafką,
pozbyć się bólu w lędźwiach. Ale wiedział, że tego nie zrobi. Ani
teraz, ani nigdy. Nie mógł sobie na to pozwolić.
- Boże, Tiffany, nie - rzekł, odpychając ją.
Przez chwilę była tak zaskoczona, że nie poruszyła się. Potem
wypełzła spod szafki i stanęła odwrócona do niego plecami. Gdy
on także wstał, cisza w kuchni stała się nie do zniesienia.
RS
46
- Możesz sobie iść - powiedziała Tiffany niskim, urywanym
głosem. - Nie jesteś już potrzebny.
- Posłuchaj, Tiffany, ja...
- Zachowaj te wyjaśnienia dla kogoś, kogo będą interesować
- ucięła, kierując się do drzwi.
-
Nie możesz tak po prostu odejść. Obróciła się na pięcie i
oczy jej zabłysły.
-
Mogę zrobić wszystko, co zechcę.
Otworzyła drzwi i wybiegła na zewnątrz. Garth wbił pięści w
kieszenie, patrząc na nią przez okno. Przystanęła przy płocie na
drugim końcu podwórza i oparła się o słupek.
Zaklął i poszedł za nią. Nie miał pojęcia, co powinien jej
powiedzieć, ale wiedział, że musi z nią porozmawiać. Po części to
wszystko było jego winą. Owszem, to ona sprowokowała
pocałunek, ale on przystał na to ochoczo i wcale nie miał ochoty
go przerywać.
Gdy podszedł do niej, wyraźnie zesztywniała, ale nie spojrzała
na niego.
- Idź stąd - powiedziała szeptem.
Stała wyprostowana. Wiatr targał jej włosy i niósł do Gartha
zapach róż. Jej zapach. Twarz w kształcie serca nie potrzebowała
żadnego makijażu. Tiffany była bardzo ładna; Garth nie mógł
oderwać od niej wzroku. A jednak, w odróżnieniu od innych
kobiet w jego życiu, nie miała w sobie nic drapieżnego. Gartha
fascynowała jej siła i śmiałość.
Wiedział, że znalazł się w poważnych kłopotach.
-
Wiesz, to był tylko pocałunek - rzekła niespodziewanie.
-
Tylko pocałunek, tak?
-
Tak.
-
Obydwoje chcielibyśmy, żeby tak było. Ale dobrze wiesz, że
to tylko pobożne życzenia.
Rzuciła mu ostre spojrzenie.
-
Pomimo tego, co myślisz...
-
Myślę, że gdyby nie ten cholerny zlew, to w tej chwili
tarzalibyśmy się w wodzie po całej kuchni.
RS
47
Oczy Tiffany zabłysły.
-
To tylko twoje marzenia!
-
Posłuchaj, w ten sposób do niczego nie dojdziemy.
- Masz rację, bo też donikąd nie zmierzamy.
Garth przesunął dłonią po włosach.
- Więc co mamy zrobić? Ja muszę dotrzymać obietnicy.
Zobowiązałem się doglądać tego miejsca.
-
Rób to, ale trzymaj się ode mnie z daleka.
Naraz na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz.
-
Co się stało? - zapytał Garth.
- Tam! Wskazała na odległy kraniec pastwiska. - Czy ja
dobrze widzę?
Garth przymrużył oczy.
-
Niech to diabli. To cielę.
-
Zaplątało się w drut kolczasty?
-
Tak.
-
Och Boże - szepnęła Tiffany.
- Chodź, chodź... - zawołał Garth, popychając ją przed sobą.
Obydwoje ruszyli biegiem. Dotarli do zwierzęcia zdyszani;
Garthowi wyraźnie brakowało tchu.
-
Dobrze się czujesz? - zapytała Tiffany z niepokojem.
-
Oprócz tego, że mam chore serce i jestem stary, moja forma
nie pozostawia nic do życzenia - wymamrotał z wysiłkiem.
-
Nie jesteś aż taki stary - pocieszyła go.
-
Dzięki.
Przyklękli na ziemi obok szamoczącego się cielaka. Tiffany
położyła rękę na łbie zwierzęcia.
- Biedactwo - powiedziała z czułością. - Poczekaj chwilę,
dobrze? Garth zaraz ci pomoże.
Naraz wykrzyknęła z przerażeniem:
- On ma rozcięty grzbiet!
Garth już wcześniej zauważył krew.
-
Postaraj się przytrzymać go nieruchomo, a ja wyciągnę ten
drut.
-
Nie zrób mu krzywdy, dobrze? - poprosiła Tiffany cicho.
RS
48
-
Postaram się zrobić to jak najdelikatniej.
W dziesięć minut później wziął cielę w ramiona i poniósł do
stodoły.
- Może powinniśmy zawołać weterynarza? - zapytała Tiffany,
przyklękając przy rannym zwierzęciu.
- Nie trzeba. Sam go opatrzę. Rana nie jest głęboka.
Oczy Tiffany śledziły każdy ruch Gartha. Gdy skończył,
podniósł głowę i ich spojrzenia spotkały się na chwilę. Tiffany
pierwsza odwróciła wzrok.
- Dziękuję za pomoc - rzekł nagle zażenowany Garth.
Tiffany stanęła zwrócona twarzą do niego.
- Dobrze sobie radzisz ze zwierzętami. Masz tyle ziemi. Nie
rozumiem, dlaczego nie hodujesz krów.
Garth podniósł się ciężko.
-
Nie interesuje mnie to - odrzekł ostrzejszym tonem, niż
zamierzał.
-
A co cię właściwie interesuje?
Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, potrząsnęła głową i
wyciągnęła rękę.
- Zapomnij, że o to pytałam. To nie moja sprawa, a poza
tym właściwie nic mnie to nie obchodzi.
Wybiegła ze stodoły. Już po raz drugi tego dnia Garth stał
bezradnie, patrząc na jej kołyszące się biodra. Zazgrzytał zębami,
walcząc z pragnieniem, by wrócić do siebie i zalać się w trupa.
-
Masz być grzeczna, słyszysz?
Taylor zmarszczyła nos.
-
Zawsze jestem grzeczna.
- A tak, jasne - uśmiechnęła się Tiffany, całując ją w
policzek. - Jak na przykład wtedy, kiedy wspięłaś się na drzewo i
niewiele brakowało, a potłukłabyś sobie tyłek.
Taylor zaśmiała się.
- To ty wtedy potłukłaś sobie tyłek!
- Nie przypominaj mi o tym. - Tiffany uśmiechnęła się bez
przekonania.
RS
49
Wjechały na podjazd przed domem Lilah Davis. Ciotka
Jeremiasza zadzwoniła i prosiła, by podrzucić jej Taylor na kilka
dni. Prawie zupełnie odzyskała już władzę w nodze, częściowo
sparaliżowanej po wylewie, i lekarz pozwolił jej prowadzić
samochód.
Lilah powiedziała, że Jeremiasz i Bridget zgodzili się na
odwiedziny Taylor, ale pod warunkiem, że Tiffany nie będzie miała
nic przeciwko pozostaniu samotnie na ranczu. Tiffany wiedziała,
że będzie jej brakowało Taylor, ale musiała przyznać, że
absolutnie nie boi się zostać sama.
Lilah Davis wyszła na werandę. Taylor wyskoczyła z
samochodu i podbiegła do niej.
-
Miło mi cię poznać - powiedziała Lilah do Tiffany, gdy już
wyściskała Taylor. - Czas był już najwyższy, młoda damo. Bridget
ciągle o tobie mówi.
-
O tobie też - uśmiechnęła się Tiffany do kobiety, która
wyglądała tak, jak powinna wyglądać każda babcia: miała różowe
policzki, lekką nadwagę i była słodka jak ciasto, które piekła.
-
Mam nadzieję, że pozwolisz się zaprosić na kawę i ciasto -
zaproponowała Lilah, jakby czytała w jej myślach.
-
Dziękuję, ale niestety nie skorzystam z zaproszenia -
odrzekła Tiffany z żalem, spoglądając na niebo. - Zanosi się na
burzę. Wstąpię na kawę, gdy przyjadę po Taylor.
- Trzymam cię za słowo.
Tiffany uściskała Taylor i ruszyła w drogę powrotną. W kilka
godzin później chodziła z kąta w kąt w pustym domu, nie mogąc
sobie znaleźć miejsca. Bez obecności Taylor było tu po prostu za
cicho. Następnego dnia zamierzała pojechać do szpitala i
posiedzieć kilka godzin u Bridget. Ale to miało być dopiero jutro,
tymczasem zaś miała przed sobą cały wieczór. W końcu zaparzyła
kawę, usiadła w salonie i po chwili usłyszała pierwszy grzmot.
Drgnęła z wrażenia, rozlewając kawę.
- A niech to! - mruknęła, wycierając plamę chusteczką
higieniczną. Była zdenerwowana jak tamto cielę zaplątane w drut
kolczasty.
RS
50
Pomyślała, że niedługo będzie musiała poszukać pracy, i
postanowiła na nowo napisać swój życiorys. Sięgnęła do walizki,
ale w tej samej chwili zgasło światło. Skrzywiła się. Tylko tego
brakowało. Na zewnątrz zapadał już zmierzch. Potrzebne są
świece! Bridget na pewno ma w domu jakieś świece. Poszła do
składziku i przeszukała wszystkie szuflady, ale nic nie znalazła.
Właśnie kończyła poszukiwania, gdy zadzwonił telefon.
To był Garth.
- Przypuszczam, że nie masz światła - zaczął.
Jego głos brzmiał zupełnie zwyczajnie, nawet nieco
nonszalancko, jakby nic między nimi nie zaszło.
- Dobrze przypuszczasz - odrzekła z równą obojętnością.
-
Boisz się?
-
Nie.
-
Na pewno?
-
Na pewno - westchnęła.
-
Nie musisz tak na mnie warczeć.
- Przepraszam, nie chciałam.
Garth przez chwilę milczał.
- Świętego potrafiłabyś wyprowadzić z równowagi - rzekł w
końcu. - Słuchaj, nie dzwonię po to, żeby się z tobą kłócić.
Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku z tobą i z
Taylor.
- Taylor tu nie ma,
-
A gdzie jest?
-
Zawiozłam ją na kilka dni do ciotki Jeremiasza.
- Aha.
Znów zapadła cisza.
- Miło mi, ze zadzwoniłeś - rzekła wreszcie Tiffany. - Ale
wszystko jest w porządku.
-
Może przyjedziesz do mnie?
Jeszcze czego.
-
A po co? U ciebie też nie ma światła.
- Właśnie, że jest. Mam zapasowy generator, który się
włączył, gdy odcięto dopływ prądu.
RS
51
-
Szczęściarz z ciebie.
-
Tiffany...
-
Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie, ale zostanę tutaj.
-
Dobrze. Jak chcesz.
Usłyszała w jego głosie rozdrażnienie. Zupełnie nie mogła go
zrozumieć. Wydawało się, że jej pragnie, ale ją odtrącił. Nic tu nie
miało sensu.
Postanowiła więcej o nim nie myśleć. Usiadła na kanapie i
zamknęła oczy. Musiała usnąć, bo gdy je otworzyła, okazało się,
że minęła już godzina. Światła nadał nie było.
Podeszła do okna, ale na widok błyskawicy szybko się
cofnęła. Ogarnęło ją przerażenie. Wówczas właśnie podjęła
decyzję. Nie zatrzymała się nawet na chwilę, by przemyśleć swoją
decyzję. Dopiero gdy zaparkowała samochód za ciężarówką
Gartha, zapytała samą siebie, czy zupełnie postradała zmysły, i
natychmiast wbiegła na werandę.
Zastukała głośno kilka razy, a gdy nie usłyszała żadnej
odpowiedzi, otworzyła drzwi i weszła.
- Garth?
Nikt się nie odezwał. Przypomniała sobie poprzedni raz, gdy
tu była - i gdy Garth ją pocałował. Na to wspomnienie ogarnęła ją
chęć, by się odwrócić i uciec, ale w tej chwili większym lękiem
napawała ją burza niż Garth. Z nim była w stanie sobie poradzić;
z kaprysami matki natury to zupełnie inna sprawa.
- Garth? - zawołała jeszcze raz.
Nie odpowiedział, ale wiedziała, że jest w domu. Widziała
światło i słyszała jakieś dźwięki. Przypuszczała, że dochodzą z
sypialni.
- Garth?
Stanęła w progu i zrozumiała, dlaczego nie odpowiadał. Był w
łazience. Brał prysznic.
Boże drogi, pomyślała, odwracając się na pięcie. Nie zdążyła
jednak. Drzwi łazienki otworzyły się i Garth wyszedł, nagi jak go
Pan Bóg stworzył.
RS
52
Tiffany zakryła usta dłonią. W tej samej chwili on podniósł
wzrok i zauważył ją.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Cześć.
Choć powitanie zabrzmiało szorstko, oczy Gartha zabłysły.
Przez chwilę patrzyli na siebie, trwając w bezruchu. Tiffany miała
ochotę uciec, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa, jakby były
uwięzione w betonowych blokach. Chciała wyjąkać, że to
pomyłka, że nie powinna tu przyjeżdżać, żadne słowa jednak nie
chciały jej przejść przez gardło. Pokusa, by ujrzeć jego nagie ciało,
na którym nadal lśniły kropelki wody, była zbyt wielka i Tiffany
nie potrafiła się jej oprzeć.
Jednak gdy Garth zbliżył się do niej, ogarnęła ją panika.
Cofnęła się o dwa kroki, a wtedy on postąpił o dwa kroki do
przodu.
- Ja... - zaczęła Tiffany, przesuwając językiem po ustach.
-
Wszystko w porządku - szepnął Garth.
Potrząsnęła głową, wciąż się cofając.
-
Proszę - powiedział błagalnie.
-
O co? - zapytała.
-
Nie odjeżdżaj.
Twarz Tiffany pokrył rumieniec.
-
Ja... muszę.
-
Dlaczego?
- Bo tak.
Musiała wziąć się w garść. Stała tu, bełkocząc coś bez sensu,
jakby nigdy nie widziała nagiego mężczyzny. Owszem, widziała,
choć musiała przyznać, że było to dawno i tamto ciało w niczym
nie przypominało ciała Gartha.
Garth wyglądał jak marzenie każdej kobiety. Był wysoki i
szczupły, ale pod brązową skórą wyraźnie rysowały się mięśnie,
RS
53
nie tylko na torsie, lecz na całym ciele. Na brzuchu,
przypominającym tarę do prania, lśniły kropelki wody.
Tiffany miała ochotę opuścić wzrok niżej, ale powstrzymała
się.
-
Przecież możesz - powiedział Garth, znów do niej
podchodząc.
-
Co mogę? - zapytała ledwie słyszalnie.
-
Spojrzeć.
-
Garth, proszę, nie. - Teraz ona prosiła, lecz wiedziała, że on
pozostaje głuchy na jej słowa.
-
Przecież mnie pragniesz.
-
Nie.
-
Tak. Pragniesz mnie tak samo, jak ja ciebie. To się pojawiło
między nami wtedy, gdy cię pocałowałem po raz pierwszy.
-
To szaleństwo.
-
Oszaleję, jeśli nie będę cię miał. - Opuścił wzrok. - Sama
zobacz.
Powiodła wzrokiem w dół, zaczerwieniła się mocno i
natychmiast znów podniosła głowę.
- Uwierzyłaś?
W jego oczach nadal błyszczał płomień, ale teraz było w nich
coś jeszcze - wyzwanie. Prowokował ją, by zaprzeczyła temu, co
właśnie ujrzała. Wiedział, że nie może tego zrobić. Poza tym miał
rację. Pragnęła się z nim kochać, tylko aż do tej chwili nie
uświadamiała sobie tego wyraźnie.
Znów opuściła wzrok, tym razem z rozmysłem, i zatrzymała
spojrzenie dłużej na jego podbrzuszu. Nie kłamał. Owszem,
pragnął jej. Gdy wreszcie podniosła głowę, oddech miała mocno
przyśpieszony.
-
Masz ochotę coś z tym zrobić?
-
Garth...
-
Chodź tutaj - rzekł ochryple, niemal niezrozumiale.
Tiffany nie była w stanie się poruszyć. Stała w miejscu jak
przykuta i słuchała dudnienia deszczu o szyby. Niebo rozświetliło
się błyskawicą i w oddali zahuczał grzmot. Zadrżała.
RS
54
- Nie bój się. - Garth stanął tuż przed nią, ale nie dotykał
jej. - Burza wkrótce minie.
- Ja nie burzy się boję - przyznała.
- Wiem. Ja też. - Wsunął opadający kosmyk włosów za ucho
Tiffany i leciutko musnął jej usta czubkiem języka.
Tiffany przeszył dreszcz. Serce zaczęło jej bić szybciej. W
podbrzuszu czuła dziwny ucisk. Przywarła do Gartha, żeby nie
stracić równowagi.
On zaś wtulił twarz w jej szyję.
- Pocałuj mnie - wyszeptała z tęsknotą, unosząc twarz ku
górze. Garth przywarł ustami do jej warg. Po dłuższej chwili
odsunął się od niej tylko po to, by wyszeptać:
- Masz na sobie za dużo ubrań.
Szybko rozwiązał ten problem, zwłaszcza że Tiffany nie
protestowała, gdy zdejmował z niej szorty, koszulkę i bieliznę.
Gdy już była tak samo naga jak on, Garth raptownie wciągnął
oddech i przebiegł wzrokiem po jej ciele.
-
Jesteś jeszcze piękniejsza, niż sobie wyobrażałem.
-
Na pewno mówisz to wszystkim kobietom.
Utkwił w niej rozpalone spojrzenie.
-
Nie ma innych kobiet.
-
Ja...
-
Nic nie mów. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że pragnę ciebie i
nikogo innego. Tylko ciebie - powtórzył Garth, przykładając usta
do jej piersi.
-
Och, Garth. - Tiffany wsunęła dłonie w jego włosy i poddała
się podnieceniu, które przepływało przez nią falami. Garth otoczył
dłońmi jej pośladki i przycisnął ją do swego twardego podbrzusza.
-
Proszę - szepnęła. - Już. Chcę cię teraz.
Wziął ją na ręce, zaniósł do słabo oświetlonej sypialni i
położył na łóżku. W półmroku widziała zmieniony wyraz jego
twarzy.
- Ja też cię chcę - powiedział niskim głosem. - Nigdy jeszcze
nikogo tak bardzo nie pragnąłem.
RS
55
Pocałował ją, po czym powiódł językiem po jej brzuchu i nie
zatrzymał się nawet wówczas, gdy dotarł do złączenia ud. Tiffany
z jękiem objęła dłońmi jego głowę i poddała się falom
obezwładniającej rozkoszy.
- Dość! - zawołała wreszcie.
Garth zsunął się z łóżka, delikatnie przesunął Tiffany na
krawędź materaca i rozsunął jej nogi. Oczy Tiffany rozszerzyły się
zdumieniem.
- Co...?
- Nie bój się. Chcę na ciebie patrzeć. Chcę widzieć twoją
twarz.
Nie spuszczając z niej wzroku, pochylił się i wszedł w jej
miękkie ciało.
- Och - szepnęła, czując jego powolne ruchy - przestań się
ze mną drażnić!
Garth wyczuł jej gotowość. Nakrył dłońmi jej piersi i zwiększył
tempo. Wkrótce obydwoje krzyknęli równocześnie. Garth opadł na
Tiffany. Razem przetoczyli się na bok i przez chwilę leżeli zwróceni
twarzami do siebie.
- Nie bolało cię? - zapytał Garth, gdy już jego oddech
uspokoił się nieco.
-
Nie.
-
Obawiałem się, że cię boli.
-
Dlaczego?
-
Bo jesteś... dość ciasna.
-
A ty jesteś wielki.
Zaśmiał się, odsuwając włosy z jej twarzy.
- Nieważne. Wiem tylko, że to było wspaniałe przeżycie.
Twoje ciało jest doskonałe.
-
Twoje też.
-
Czy miałaś wielu mężczyzn?
Sama nie wiedziała, dlaczego właściwie odpowiada na tak
osobiste pytanie.
- Tylko dwóch. Związki z nimi nie trwały zbyt długo, chociaż
za drugim razem omal nie wyszłam za mąż.
RS
56
- A co cię powstrzymało?
-
Ten człowiek był alkoholikiem, ale znakomicie to ukrywał.
-
Widocznie żaden z nich nie potrafił docenić tego, co mu się
dostało.
-
Miło, że tak mówisz.
-
Naprawdę tak myślę.
-
A co z tobą?
-
Powiedzmy po prostu, że poznałem w życiu wystarczająco
wiele kobiet, i poprzestańmy na tym.
Zanim Tiffany zdążyła zaprotestować, pocałował ją.
Zauważyła, że znów jest podniecony.
-
Nie mogę się tobą nasycić - szepnął.
-
Ja nie narzekam - uśmiechnęła się, gdy Garth obrócił się
na plecy, pociągając ją na siebie.
-
Twoje na wierzchu - zażartował.
-
Ojej... która to godzina?
Tiffany otworzyła oczy, usiadła na łóżku i spojrzała na
zaspanego Gartha. W tej chwili niczym lawina spadła na nią
świadomość tego, co między nimi zaszło. Choć umysł musiał się
jeszcze jakoś z tym uporać, wiedziała, że niczego nie żałuje.
-
A właściwie, kogo obchodzi godzina? Mnie nie - zauważył
Garth i przyciągnął ją do siebie. - Dzień dobry - dodał, całując ją
mocno.
-
Dzień dobry - odrzekła, tuląc się do niego.
-
Było ci dobrze?
Skinęła głową.
-
Wspaniale.
-
Mnie też.
Przez chwilę obydwoje milczeli. W końcu Garth zapytał:
-
Powiedz mi, dlaczego chcesz mieć własny sklep?
-
To bardzo proste. Lubię ładne rzeczy.
Oparł głowę na dłoni i patrzył na nią.
-
Czy to jedyny powód?
-
Nie, ale jeden z najważniejszych.
RS
57
-
Więc rzeczy są dla ciebie ważne?
Tiffany szukała lekceważenia w jego głosie, ale jeśli nawet tam
było, to dobrze je ukrywał.
- Oczywiście, że są ważne.
-
Zdaje się, że nadepnąłem komuś na odcisk. - Garth
uśmiechnął się.
-
Nie mnie. Mojej babci.
-
A co ona ma z tym wspólnego?
-
Bardzo wiele. - Tym razem to Tiffany się uśmiechnęła. -
Wychowywała mnie, gdy moi rodzice zginęli w pożarze samochodu
mieszkalnego.
-
Przykro mi. A ty gdzie wtedy byłaś?
-
U Mimi. Tak ją nazywałam.
Tiffany urwała i wzięła głęboki oddech. Przywoływanie tych
wspomnień było dla niej bolesne.
-
Rozumiem, że ona już nie żyje?
-
Nie żyje i bardzo mi jej brakuje, chociaż nie mogła mi dać
niczego oprócz miłości. Moi rodzice też nie mieli niczego, co
mogliby mi zostawić. Tata był cieślą i pijakiem, a mama
zajmowała się domem. Nic innego nie potrafiła robić. A Mimi
chorowała na reumatyzm.
-
Jak sobie radziłyście finansowo?
-
Żyłyśmy z renty Mimi. Po lekcjach zarabiałam, prasując
ubrania bogatym kobietom.
- To nie było najszczęśliwsze życie dla dziecka - rzekł Garth
łagodnie.
Tiffany wzruszyła ramionami.
- Nie było tak źle; ale gdy oglądałam wszystkie te ładne
rzeczy, przysięgłam sobie, że pewnego dnia też będę takie miała.
Garth pogładził ją po policzku.
-
Zdaje się, że to wyklucza mnie z gry.
-
A chciałbyś wziąć w niej udział?
W pokoju nagle zapanowało milczenie.
- Nie - odrzekł Garth, odwracając wzrok.
RS
58
Tiffany zignorowała ukłucie bólu w sercu. Czego mogła się
spodziewać? Wspólnie spędzona noc była tylko przygodą, niczym
więcej, a już z pewnością nie oznaczała zobowiązań na całe życie.
Mimo wszystko czuła się rozczarowana.
-
Więc? - zapytała, zdecydowana nie okazać odczuwanego
cierpienia.
-
Więc co?
- A ty? Czy masz rodzinę?
Zawahał się, ale odpowiedział:
-
Gdy miałem dziesięć lat, mój ojciec zginął w wypadku
samochodowym. Dwa lata później mama ponownie wyszła za mąż
i urodziła jeszcze dwoje dzieci.
-
A jak ci się układały stosunki z ojczymem?
-
Świetnie. To bardzo porządny człowiek.
-
A jak zarabiasz na życie?
-
Czy mógłbym odłożyć tę rozmowę na inną okazję?
Tiffany poczuła zaskoczenie.
-
Obiecuję, że kiedyś ci o tym opowiem – uśmiechnął się
Garth. Pocałował ją w policzek i wziął na ręce. - Pozwól, że
zaniosę cię pod prysznic.
Mogła mu wszystko wybaczyć, gdy się tak uśmiechał.
Umyli się nawzajem, a potem kochali pod strumieniem wody.
Tiffany pierwsza wyszła z łazienki. Garth został pod prysznicem i
zaczął śpiewać.
- Sądzę, że nie jesteś muzykiem! - wykrzyknęła Tiffany.
Garth wytknął głowę zza plastykowej zasłony.
- Czy chcesz powiedzieć, że nie umiem śpiewać? - zapytał z
urazą.
-
Brzmi to tak, jakby coś cię bolało.
-
Jeszcze mi za to zapłacisz!
-
Z przyjemnością.
Roześmiał się, znów zniknął za zasłoną i od nowa rozpoczął
koncert. Tiffany wzniosła oczy do nieba. Poszła do sypialni,
ubrała się w szorty i koszulkę i właśnie wchodziła do kuchni, gdy
ktoś zapukał do drzwi.
RS
59
Zatrzymała się ze zmarszczonym czołem. Czy powinna
otworzyć? W końcu nie była u siebie. Uznała jednak, że to nie ma
znaczenia, i podeszła do drzwi.
Nie miała pojęcia, kogo się spodziewała, ale nie zobaczyła
żadnej znajomej twarzy. Na werandzie stała kobieta, jedna z
najpiękniejszych istot, jakie Tiffany widziała w życiu. Wysoka i
smukła, z czarnymi włosami sięgającymi ramion, ubrana w
dopasowany kostium. Miała wyraziste rysy twarzy i pełną dolną
wargę. Tiffany wpatrywała się w nią przez chwilę, która wydawała
jej się wiecznością.
Tymczasem czarnowłosa piękność mierzyła ją takim
wzrokiem, jakim spogląda się na paskudnego owada.
-
Kim, do diabła, jesteś? - zapytała.
-
Ja też chciałabym zapytać cię o to samo - odparowała
Tiffany chłodno.
Kobieta uśmiechnęła się złośliwie.
- Proszę bardzo. Jestem Darlene Dixon, żona Gartha.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Garth był pewien, że gdyby zaszła taka potrzeba, mógłby
zabić niedźwiedzia gołymi rękami. Seks czynił cuda z ciałem i
umysłem. Nawet przed chorobą nie czuł się lepiej.
Spieszno mu było wyjść spod prysznica, ale stał tam nadal.
Strumienie wody obmywające jego ciało wywoływały taki sam
skutek jak akupunktura - gorące igiełki uderzały w skórę, a ból
stawał się przyjemnością.
Na zewnątrz czekało na niego coś jeszcze lepszego - Tiffany.
Uśmiechnął się i śpiewał dalej, fałszując. Zamilkł na chwilę, na
wpół świadomie oczekując, że Tiffany wetknie głowę za zasłonę i
znów zacznie wykpiwać jego umiejętności wokalne, ale nic takiego
się nie zdarzyło. Śpiewał więc dalej, myśląc o ostatniej nocy.
Tiffany nie wiedziała, że obudził się i patrzył na nią przez dłuższy
RS
60
czas. Napawał się widokiem jej gęstych rzęs, które rzucały cienie
na policzki, lekko rozchylonych ust, miodowych włosów
rozrzuconych na poduszce i unoszonych oddechem piersi,
Oczywiście znów go to podnieciło, ale nie budził jej. Wystarczało
mu samo patrzenie. Nigdy wcześniej nie przeżył czegoś takiego.
Była świetna w łóżku; ofiarowała mu najlepszy seks, jakiego
do tej pory zaznał. Jednak drogi ich życia muszą się niebawem
rozejść.
Pieniądze jako takie zupełnie nie interesowały Gartha.
Pociągało go wyzwanie. Jeśli dzięki temu zarabiał pieniądze, tym
lepiej. Z kolei Tiffany, podobnie jak jego była żona, oślepiona była
blaskiem
wszechmocnego
dolara.
Tiffany
przynajmniej
przyznawała się do tego wprost.
Garth znał już tę bajkę i nie miał zamiaru powtarzać
wszystkiego od początku raz jeszcze. Wiedział jednak, że nie
potrafi wyrzec się Tiffany, pomimo jej materializmu. Dopóki był
tutaj, ona była dla niego najlepszym lekarstwem.
Stwierdził, że dość już tego moczenia się. Zakręcił kurki i
wyszedł spód prysznica, spodziewając się, że usłyszy, jak Tiffany
krząta się w kuchni, i oczekując, że lada chwila poczuje zapach
kawy. Nie doczekał się ani jednego, ani drugiego.
Owinął ręcznik wokół bioder i wszedł do salonu.
- Czy była równie dobra w łóżku jak ja?
Garth zastygł na dźwięk znajomego głosu, który dochodził nie
wiadomo skąd. Przymrużył oczy i spojrzał na elegancką kobietę
siedzącą na krześle, które wyglądało, jakby dostał je z opieki
społecznej. Omal się nie roześmiał na ten widok, chociaż w
gruncie rzeczy w tej sytuacji nie było nic zabawnego. Dopiero po
chwili odzyskał głos.
- Co ty tu, do diabła, robisz?
- Wstydź się, kochanie - odrzekła kobieta łagodnie. - Nie
powinieneś się zwracać takim tonem do własnej żony.
- Do byłej żony - syknął Garth ze złością.
Darlene wzruszyła ramionami.
- To tylko kwestia terminologii.
RS
61
Gdzie jest Tiffany? Garth poczuł, że robi mu się słabo. Poszła
sobie.
-
Wiem, o czym myślisz, kochanie. Nigdy nie potrafiłeś
niczego przede mną ukryć. Masz rację, twoja przyjaciółka uciekła
jak przestraszony kociak.
-
Coś ty jej, do cholery, powiedziała?
Darlene wyciągnęła papierosa z torebki z monogramem
Gucciego, kupionej za jego pieniądze, i zapaliła go.
- Zgaś to świństwo.
Znów wzruszyła ramionami, postukała w papierosa długim,
czerwonym paznokciem i zgniotła go. Garth nigdy, nawet w
najgorszych momentach ich małżeństwa, nie podniósł na nią ręki,
ale teraz poczuł, że mógłby zabić tę kobietę bez wahania.
Na tę myśl zrobiło mu się niedobrze.
-
Co jej powiedziałaś? - powtórzył lodowatym tonem.
Dostrzegł w oczach Darlene błysk lęku, odpowiedziała jednak
agresywnie:
-
Powiedziałam jej, że jestem twoją żoną.
-
Ty suko.
Darlene zaśmiała się.
-
Jesteś w niej zakochany?
Tym razem to on się roześmiał ponuro.
-
Wcale się nie zmieniłaś. I chyba już nigdy się nie zmienisz.
Jesteś piękna, zachłanna i nie masz duszy.
-
Trafił swój na swego - prychnęła Darlene, po czym jej twarz
nagłe złagodniała. - Nie przyjechałam tu, żeby się z tobą kłócić.
- Przyjechałaś po pieniądze - domyślił się Garth.
Powiodła wzrokiem po jego półnagim ciele i przełknęła ślinę.
-
A czy uwierzyłbyś mi, gdybym ci powiedziała, ze
przyjechałam, żeby się z tobą zobaczyć? Że nadal cię pragnę?
-
Ludzie w piekle też pragną zimnej wody, ale nigdy jej nie
dostają.
Łagodny wyraz jej twarzy nagle gdzieś zniknął. Zerwała się z
krzesła i stanęła przed nim z rumieńcami gniewu na policzkach.
RS
62
-
Miałaś swoją szansę, ale zmarnowałaś ją. Już po
wszystkim, Darlene. Będziesz musiała się z tym pogodzić, bo
mam już dość twoich gierek. Twój przyjazd tutaj to
nieporozumienie. Jeśli nie radzisz sobie z własnym życiem, to weź
trochę tych pieniędzy, które ci zostawiłem, i wybierz się do
terapeuty.
-
Jak śmiesz tak do mnie mówić!
-
Daruj sobie - rzekł znudzonym głosem. - Poza tym
słuchałem tej płyty już zbyt wiele razy.
Zaczęło się to wszystko, gdy Garth, znalazłszy Darlene w
łóżku z innym mężczyzną, kazał jej spakować walizki i wynosić
się. Od tamtej pory Darlene ciągle do niego wydzwaniała i
szlochała w słuchawkę. Wtedy to Garth uświadomił sobie, że
ożenił się z kobietą oszalałą na punkcie pieniędzy. On sam się dla
niej nie liczył. To wszystko zniszczyło w nim coś ważnego -
zaufanie do ludzi. Przekonał się, że żył w raju głupców. Wierzył,
że dzięki małżeństwu dozna kilku wspaniałych, staroświeckich
rzeczy, takich jak miłość, szczerość, wierność, a nawet szczęście z
posiadania dzieci.
Żadne z tych marzeń się nie spełniło. W końcu nauczył się
żyć ze świadomością, że to małżeństwo było największym błędem
w jego życiu. Jednak Darlene nie chciała się pogodzić z jego
odejściem.
Telefony nie ustawały. Za każdym razem błagała go, by
pozwolił jej wrócić. Gdy to nie poskutkowało, posypały się
wyzwiska, a potem następne błagania.
Kiedy przestał odbierać jej telefony zarówno w domu, jak i w
pracy, zaczęła go nachodzić. Przestała dopiero wtedy, gdy
zachorował, ale Garth był pewien, że była to tylko krótka przerwa.
Jej obecność tutaj dowodziła, że się nie mylił. Nic do niej nie
czuł, jakby nigdy nie była częścią jego życia. Mogłaby zamieszkać
w sąsiednim domu i paradować nago po podwórku, i to też by na
niego nie podziałało. Nagle przypomniała mu się Tiffany i zaklął w
duchu. Co ona mogła sobie pomyśleć? Nie miał jednak czasu
RS
63
zastanawiać się nad tym. W tej chwili najważniejsze było, by
pozbyć się Darlene, tym razem na dobre.
- Prawdę mówiąc, przyjechałam tu, żeby ci powiedzieć, że
wychodzę za mąż - rzekła w końcu, przerywając długie milczenie.
Pierwszą reakcją Gartha był szok, ale już po chwili miał
ochotę się roześmiać. Żal mu było tego biednego idioty, który dał
się nabrać na sztuczki Darlene. Potem z kolei przyszło mu do
głowy, że Bóg jednak go nie opuścił.
Zatrzymał te refleksje dla siebie, a głośno powiedział:
- Życzę ci wszystkiego najlepszego.
Uwagi Darlene nie uszła zupełna obojętność na usłyszaną
nowinę. Bardzo ją to dotknęło. W jej oczach pojawiły się łzy,
jedyne prawdziwe łzy, jakie Garth kiedykolwiek w nich widział.
- Do widzenia, Garth. Nigdy więcej nie będę zawracać ci
głowy.
Gdy drzwi zatrzasnęły się za nią, Garth przyłożył rękę do
piersi - nie z powodu bólu, lecz z radości. Nareszcie jestem wolny,
pomyślał, podchodząc do okna i odprowadzając wzrokiem
odjeżdżającego mercedesa Darlene.
Nagle poczuł ochotę na drinka, ale nie dlatego, by świętować
ostateczne rozstanie z byłą żoną, lecz by dodać sobie odwagi
przed rozmową z Tiffany. Wziął do ręki butelkę i przekonał się, że
nie jest w stanie napełnić szklanki. Dłonie mocno mu drżały. W
końcu udało mu się pociągnąć potężny łyk. Napełnił jeszcze raz
szklankę i po wypiciu zawartości odstawił ją na stół. Deszcz w
końcu przestał padać. To dobry omen. Garth uśmiechnął się i
poszedł do sypialni, by się ubrać.
Był pewien, że gdy wyjaśni wszystko Tiffany, ona go zrozumie.
Najpierw jednak musi jej dać trochę czasu, żeby ochłonęła. Potem
wykona ruch i wszystko będzie dobrze.
Tymczasem można by tu trochę posprzątać. Pogwizdując,
wrócił do kuchni i wziął do ręki szczotkę.
Żonaty!
RS
64
Tiffany wymyślała tysiące najrozmaitszych sposobów na
zamordowanie Gartha Dixona. Niestety, wiedziała, że nie będzie
miała okazji wprowadzić ich w życie, bo nie miała zamiaru się z
nim widywać.
To postanowienie jednak w niczym nie zmieniało sytuacji.
Kochała się z żonatym mężczyzną, który w dodatku nie użył
zabezpieczenia. Boże! W ciągu trzydziestu lat życia popełniła już
kilka głupstw, ale to było chyba największe.
A jeśli zajdzie w ciążę?
Nie! Zabroniła sobie nawet o tym myśleć, żeby nie oszaleć.
Musiała się wziąć w garść. Co się stało, to się nie odstanie; tego
już nie mogła zmienić. Ale nie potrafiła także przestać o tym
myśleć.
Zaledwie przed dwiema godzinami kochała się z Garthem,
dała mu pełne prawa do swojego ciała. Naraz zakręciło jej się w
głowie; musiała się przytrzymać krawędzi stołu. Na myśl, że on
pieścił inną kobietę w taki sposób jak ją, robiło jej się niedobrze.
Ale to była prawda. Dotykał tak swojej żony. Tiffany położyła obie
ręce na brzuchu i wzięła kilka głębokich oddechów.
Nie powinno jej to dziwić. Nic bardziej naturalnego niż to, że
takiemu mężczyźnie jak Garth Dixon nie udało się uciec przed
małżeństwem. Powinno ją ostrzec już to, że nie chciał jej
opowiedzieć o swoim życiu.
Więc co teraz będzie? zastanawiała się. Może pojechać po
Taylor? Obecność małej zmusi ją do skupienia się na czymś
innym niż własne życie.
Poza tym czuła się samotna. Bogu dzięki, że deszcz przestał
już padać na dobre. Tiffany wyjrzała przez okno. Słońce oświetlało
wznoszące się w oddali góry.
Na dźwięk telefonu zamarła. A jeśli to Garth? Możesz sobie
pomarzyć, pomyślała z ironią. On na pewno nie zadzwoni. Z
drugiej strony, może jednak to zrobi; mężczyźni, którzy zdradzali
żony, miewali ogromny tupet.
Po chwili zaczęła wręcz mieć nadzieję, że to Garth.
RS
65
Pragnęła powiedzieć mu, co o nim myśli. W każdym razie
sprawiłoby jej to wielką ulgę.
Podniosła słuchawkę, ale głos po drugiej stronie nie był
głosem Gartha, lecz jej byłej szefowej, Hazel. Tiffany była
zdumiona.
- Czy zadzwoniłam w nieodpowiednim momencie? - zapytała
Hazel.
Tiffany stłumiła westchnienie.
- Nie, prawdę mówiąc, moment jest bardzo odpowiedni.
- To dobrze, bo mamy o czym rozmawiać.
Tiffany uniosła brwi, nie wierząc własnym uszom. Nie
pamiętała, by ona i Hazel kiedykolwiek miały jakieś wspólne
tematy do rozmowy.
- Jak mnie tu znalazłaś?
- Znasz mnie - roześmiała się Hazel. - Jestem
niezmordowana.
To była prawda.
-
Co słychać?
-
Jak długo jeszcze chcesz tam zostać?
- O co chodzi? Znalazłaś coś, za co chcesz mnie obwinić?
- Nie, absolutnie nie.
- Hazel, przejdź do rzeczy, dobrze? W końcu nie rozstałyśmy
się w wielkiej przyjaźni.
Jej była szefowa nie odpowiedziała równie niegrzecznie, ale
Tiffany była pewna, że miała na to wielką ochotę. To był jeden z
powodów, dla których nie mogły razem pracować; za bardzo były
do siebie podobne.
- Nie zaprzeczam, ale...
-
Ale co? - naciskała Tiffany, pragnąc już zakończyć tę
rozmowę.
-
Odchodzę na emeryturę i poleciłam cię na moje stanowisko.
- Hazel milczała przez chwilę. - Interesuje cię to?
RS
66
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Jak się czujesz?
Tiffany zmusiła się do uśmiechu.
- To ja powinnam ciebie o to zapytać. W końcu to ty leżysz
w szpitalu, nie ja.
Bridget zmarszczyła czoło.
-
Wybacz, że tak mówię, ale zdaje się, że powinnaś leżeć obok
mnie.
-
Czy aż tak źle wyglądam?
-
Jeszcze gorzej.
Obydwie zachichotały. Tiffany zapragnęła zobaczyć się z
przyjaciółką. Miała nadzieję, że ta nie zaplanowana wizyta pozwoli
jej oderwać myśli od Gartha.
Spoważniała i spojrzała na Bridget, która na szczęście czuła
się już o wiele lepiej i szybko wracała do zdrowia.
-
Jak się czujesz? - powtórzyła Bridget.
-
Gdzie jest Jeremiasz?
-
Nie pytaj o niego. Nie uda ci się zmienić tematu.
-
Właściwie nie o to mi chodziło. Chciałam się z nim
przywitać.
-
Poszedł do barku na hamburgera. Zaraz powinien wrócić.
Tiffany spojrzała na zegarek.
-
Rzeczywiście, już jest pora lunchu! Zwykle żołądek mi o
tym przypomina.
-
Widzę, że coś odebrało ci apetyt. Mów wreszcie! Co się
dzieje? Chyba powodem twojego kiepskiego nastroju nie jest
nieobecność mojej córki - uśmiechnęła się Bridget.
-
Możesz mi wierzyć albo nie, ale naprawdę za nią tęsknię.
Dom bez niej przypomina grobowiec.
-
Owszem, Taylor to żywe srebro - przyznała Bridget i jej
wzrok stał się jeszcze bardziej badawczy. - Więc?
Tiffany spojrzała na nią krzywo.
RS
67
-
Boże, jesteś niezmordowana. Widzę, że nie pozbyłaś się
jeszcze dociekliwości typowej dla prawnika.
-
Jeremiasz też tak mówi. Ale do niego i tak nic nie dociera.
Jest bardziej uparty od muła. Próbowałam go namówić, żeby
pojechał do domu chociaż na kilka godzin, ale nic to nie dało. Ci
mężczyźni! - westchnęła.
Masz rację, pomyślała Tiffany.
-
Daj mu spokój.- stwierdziła głośno. - Powinnaś się cieszyć,
że chce tu z tobą być. Większość mężczyzn przy pierwszej okazji
zwiałaby, gdzie pieprz rośnie. Masz dużo szczęścia.
-
Zdaje się, że nie jesteś w najlepszym nastroju.
-
Chyba nie - skrzywiła się Tiffany.
-
Więc o co chodzi? Czy próbujesz się zebrać na odwagę, by
mi powiedzieć, że wyjeżdżasz? Czy to ci nie daje spokoju?
-
Tak i nie.
-
Doskonale cię rozumiem.
-
Wiedziałam o tym - uśmiechnęła się Tiffany.
-
Jeśli w końcu nie powiesz mi, co cię gryzie, to...
-
No dobrze. Rzeczywiście potrzebuję pogadać.
-
O czym?
W głosie Bridget zabrzmiała podejrzliwość i zaciekawienie.
- Po pierwsze dzwoniła Hazel, moja była szefowa.
-
Ta wiedźma? Chyba żartujesz?
-
Nie. Odchodzi z pracy i poleciła mnie na swoje stanowisko.
-
Co jej się stało?
-
Jedyne wytłumaczenie, jakie przychodzi mi do głowy, to
takie, że się z kimś wreszcie przespała.
-
To leczy wiele dolegliwości - roześmiała się Bridget.
-
Nie w moim przypadku - mruknęła Tiffany pod nosem i
ugryzła się w język.
-
Co ty powiedziałaś?
-
Nic. Zapomnij o tym.
-
Jeszcze czego - oburzyła się Bridget. - Mam już dość tej
zabawy w chowanego. Zdaje się, że tobie też się coś przytrafiło?
RS
68
Pomimo usilnych starań, by zachować spokój, twarz Tiffany
zrobiła się buraczkowa. Bridget przejrzała ją na wylot. A może
wszyscy z równą łatwością odczytywali jej myśli?
- Zgadłaś - przyznała.
Bridget otworzyła usta ze zdumienia.
-
Naprawdę?
-
Tak - odrzekła Tiffany sucho.
-
Ale z kim? To znaczy... - zastanawiała się Bridget z
pojaśniałą nagle twarzą. - Tylko mi nie mów, że ty i...
-
Garth Dixon - dokończyła Tiffany.
Bridget zamrugała powiekami, po czym jej usta skrzywiły się
w lekkim uśmiechu.
-
Oczywiście mówisz o naszym sąsiedzie?
-
A znasz innego Gartha Dixona? - prychnęła Tiffany.
Bridget wybuchnęła perlistym śmiechem.
-
Cuda się zdarzają!
-
Nie ma w tym nic zabawnego.
-
Poszłaś do łóżka z mężczyzną, któremu rozbiłaś głowę. Ależ
to znakomite!
-
Bridget!
-
No dobrze, dobrze. Ale wybacz mi jeśli nie uważam tego za
katastrofę. W gruncie rzeczy bardzo się cieszę. W końcu obydwoje
jesteście dorośli i przy zdrowych zmysłach.
Gdy Tiffany nie odpowiedziała, Bridget zapytała:
-
Więc jak to się stało, że wy…
-
To długa historia - przerwała jej Tiffany, żałując, że w ogóle
otwierała usta. Czuła się upokorzona, gdyż ta opowieść nie miała
szczęśliwego zakończenia.
Musiała się jednak komuś zwierzyć, a nikt nie nadawał się do
tego bardziej niż najlepsza przyjaciółka. Może Bridget udzieli jej
rozgrzeszenia i pomoże jakoś pogodzić się z tym, co się stało.
-
Nie mam nic do roboty. Mogę słuchać - rzekła Bridget po
chwili milczenia.
-
A jak twoja fizykoterapia?
RS
69
-
Ty sama będziesz za chwilę potrzebowała terapii, jeśli mi
wreszcie nie opowiesz, co się stało.
-
Dobrze, wygrałaś - stwierdziła Tiffany.
Gdy skończyła swoją opowieść, Bridget siedziała nieruchomo,
ogłuszona tym, co usłyszała. W końcu powiedziała:
-
To znaczy...
-
Tak. Jest żonaty. Poszłam do łóżka z żonatym mężczyzną.
-
No cóż, to jeszcze nie jest koniec świata.
-
Łatwo ci tak mówić.
-
Jeśli się zabezpieczyłaś, to wszystko w porządku.
- Więc kiedy masz zamiar stąd wyjść?
Bridget spojrzała na nią uważniej.
-
I znów zaczynasz. Ale tym razem też nie uda ci się zmienić
tematu.
-
Posłuchaj...
-
Zabezpieczyłaś się, prawda?
-
Nieprawda - mruknęła Tiffany, odwracając wzrok.
-
Och, Tiff! - jęknęła Bridget.
-
Wiem - rzekła Tiffany. - Idiotyczne, nie?
-
Nie mogę cię osądzać. Sama też kiedyś byłam w takiej
sytuacji. Musisz jakoś przejść nad tym do porządku i modlić się,
żeby nic się nie stało.
-
To nie jest takie łatwe.
-
Jest. Po prostu wracaj do Houston i przyjmij tę pracę. Jak
najszybciej.
-
A co z Taylor?
-
Jestem pewna, że Lilah może się nią zająć, dopóki nie
wyjdę ze szpitala.
-
Umawiałyśmy się inaczej i nie mam zamiaru łamać
obietnicy.
Znów zapanowało milczenie. Po chwili Bridget zapytała:
-
Czy jego żona... coś powiedziała?
-
Nic. Po prostu się przedstawiła, a ja zaraz się stamtąd
wyniosłam.
-
Nie rozmawiałaś potem z Garthem?
RS
70
-
Nie, i nie mam zamiaru tego robić.
-
Co za łajdak.
Tiffany zaśmiała się ponuro.
-
Jesteś dla niego zbyt uprzejma.
-
Mogę sobie wyobrazić, co ty o nim myślisz.
-
Nie, nie możesz.
Bridget uśmiechnęła się.
- Hej, to jeszcze nie jest koniec świata. Co się stało, to się
stało. To po prostu jedna z tych głupich rzeczy, które każdemu
przydarzają się co najmniej raz w życiu. Kolejne gorzkie
doświadczenie.
- Jakie doświadczenie?
Żadna z nich nie usłyszała wejścia Jeremiasza. Jego twarz
wygładziła się już trochę od czasu, gdy Tiffany widziała go
ostatnio. Była to najlepsza oznaka, że Bridget jest na dobrej
drodze do wyzdrowienia.
- Nic takiego, kochanie - uśmiechnęła się Bridget. - Takie
tam babskie sprawy.
-
Co słychać? - Jeremiasz zwrócił się do Tiffany.
-
Wszystko w najlepszym porządku - skłamała.
- Szczególnie że pozbyłaś się z domu naszej Taylor, która
potrafi być jak tajfun - zaśmiał się.
- Tęsknię za nią.
Jeremiasz wziął żonę za rękę.
-
My też za nią tęsknimy. Ale niedługo już wrócimy do domu
i cała rodzina znów będzie razem.
-
Możemy wtedy urządzić przyjęcie - zaproponowała Tiffany.
- Jasne - zgodził się Jeremiasz.
- Czy Garth nadal dogląda rancza, czy też wystraszyłaś go
na dobre? - zapytał pobłażliwie.
Tiffany zmusiła się do uśmiechu.
- Nie martw się. Wszystko jest pod kontrolą. Chyba muszę
już iść - dodała, spoglądając na Bridget z desperacją. -
Zobaczymy się później.
Uścisnęła przyjaciółkę i wyszła.
RS
71
Zaparkowała samochód przed domem, weszła do środka i
ledwie zdążyła rzucić torebkę na kanapę, zadzwonił telefon.
- Tiffany? - usłyszała głos Gartha.
Spełniły się jej najgorsze przeczucia.
-
Nie mam ci nic do powiedzenia...
-
Proszę, nie odkładaj słuchawki!
Zawahała się. Sprawił to ton jego głosu.
- Masz tupet, ty draniu. Może mi powiesz, dlaczego mam nie
odkładać słuchawki?
- Taylor.
Tiffany poczuła, że serce zamiera jej w piersi.
-
Czy coś jej się stało?
-
Tak, ale...
-
Ale co?
- Uspokój się i daj mi skończyć. Miała wypadek. Rozcięła
sobie rękę, ale to nic poważnego.
-
Gdzie ona jest?
-
W szpitalu. Lilah i ja jesteśmy tu z nią.
-
Już tam jadę! - zawołała Tiffany.
Z trzaskiem odłożyła słuchawkę i wybiegła z domu.
- Jesteś bardzo dzielna, wiesz?
Pomimo zapewnień Gartha dolna warga Taylor drżała lekko.
-
To boli.
-
Oczywiście, że boli - wtrąciła Lilah, biorąc ją za rękę.
Tiffany uświadomiła sobie, że jej nie zauważyli. Zasłona
segmentu ambulatorium, gdzie znajdowała się Taylor, była
odsunięta. Tiffany stanęła w progu i szybko oceniła sytuację.
Dziewczynka, ze śladami łez na twarzy, siedziała wyprostowana
na kozetce. Garth siedział po jednej jej stronie, a Lilah po drugiej.
Tiffany bezskutecznie próbowała omijać Gartha wzrokiem.
Ubrany był, jak zwykle, w znoszone, nieco za luźne dżinsy i
niebieską koszulę z krótkimi rękawami. Ale to nie strój
przyciągnął uwagę Tiffany, lecz wyraz, jaki pojawiał się na jego
twarzy, gdy patrzył na Taylor.
RS
72
Dziewczynka też chyba to zauważyła, bo wyciągnęła do niego
ramiona.
-
Weź mnie na ręce, to przestanie boleć - poprosiła.
-
Może usiądę obok ciebie i przytulę cię? - zaproponował
Garth. Zanim mała zdążyła odpowiedzieć, zrobił to. - Lekarz
chyba nie byłby zadowolony, gdybyś znów płakała.
Taylor z ufnością oparła głowę w zagłębieniu jego ramienia.
Ten człowiek jest pełen sprzeczności, pomyślała Tiffany. Nigdy
w życiu nie przyszłoby jej do głowy, że może lubić dzieci. Ale
możliwe, że miał swoje. W końcu był żonaty.
Lilah w końcu ją zauważyła.
- Tiffany! - zawołała. - Od jak dawna tu stoisz?
- Niedługo - odrzekła Tiffany. - Co się stało?
- Kroiłyśmy brzoskwinie z babcią Lilah i nóż mi się
ześlizgnął - wyjaśniła dziewczynka i jej wargi znów zaczęły drżeć.
Tiffany podeszła do niej. Garth wstał. Zajęła jego miejsce,
omijając go wzrokiem, czuła jednak, że on na nią patrzy.
-
Tak mi przykro - powiedziała do Taylor.
-
Mnie też - odrzekła mała, ściskając ją.
Tiffany obejrzała bandaż na wskazującym palcu lewej ręki
dziewczynki i spojrzała na Lilah.
- Czy wszystko dobrze?
-
Tak - odrzekła starsza pani niepewnie. - Dzięki Garthowi.
-
Och? W jaki sposób Garth dowiedział się o tym wszystkim?
-
Byłem u ciebie - wyjaśnił Tiffany - i odebrałem telefon.
-
Rozumiem - odrzekła, nie odwracając się. - Kiedy będę
mogła zabrać ją do domu?
- Przed chwilą dostała zastrzyk przeciwtężcowy - wyjaśniła
Lilah. - Czekamy, żeby się upewnić, czy nie ma reakcji alergicznej.
Potem ją stąd wypuszczą. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to
mogę ją znów zabrać do siebie.
-
A ty gdzie wolisz pojechać? - zwróciła się Tiffany do Taylor.
-
Chyba zostanę u babci Lilah, bo moja przyjaciółka, która
mieszka obok, jutro urządza urodziny.
- Dobrze. - Tiffany pogłaskała ją po policzku. - Ja...
RS
73
Przerwało jej wejście wysokiego, siwowłosego lekarza, który
przyjrzał się Taylor z uśmiechem.
-
No cóż, młoda damo, zdaje się, że wszystko w porządku.
Możesz teraz pojechać do domu. Chcę ją jeszcze raz zobaczyć za
kilka dni - dodał, zwracając się do Lilah.
-
Przywiozę ją.
Garth podniósł dziewczynkę, posadził sobie na ramionach i
zaniósł do samochodu Lilah. Tiffany pożegnała się z ciotką
Jeremiasza, wciąż ignorując obecność Gartha, i ruszyła w stronę
swojego samochodu.
- Tiffany, poczekaj.
Wbrew sobie zatrzymała się i odwróciła.
-
Musimy porozmawiać - rzekł Garth niemal błagalnie.
-
Raczej nie.
-
Mogę ci wszystko wyjaśnić.
-
Tak, na pewno.
-
Ale nie tutaj - dodał, ignorując jej rozgoryczenie.
-
Daruj sobie. Jeśli musisz coś komuś wyjaśniać, to nie
mnie, tylko swojej żonie. Nie sądzisz?
-
Do diabła! - parsknął, spoglądając na ludzi na zatłoczonym
parkingu. Ściszył głos i dodał: - Ona nie...
-
Przestań! Nie interesuje mnie to, co masz do powiedzenia! -
wykrzyknęła Tiffany. Odwróciła się do niego plecami i odeszła.
Garth pobladł i zacisnął usta.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Chcesz jeszcze kawy?
Tiffany uśmiechnęła się do Irmy i wyciągnęła w jej kierunku
filiżankę.
-
Dziękuję, ale przecież nie musisz mnie obsługiwać.
-
Dlaczego nie? Na razie nie ma tu nikogo oprócz ciebie.
RS
74
-
Bo jest nieprzyzwoicie wcześnie. - Tiffany ziewnęła. - Nie
mogę uwierzyć, że wstałam o świcie.
Irma uśmiechnęła się; przez chwilę jej drobna twarz
wydawała się pełniejsza.
- Cieszę się, że przyszłaś. Lubię, kiedy moi przyjaciele
zatrzymują się tu, zanim zacznie się zwykły zgiełk.
Tiffany uścisnęła jej dłoń.
-
Przy tobie każdy czuje się kimś szczególnym, nawet
zupełnie obcy ludzie, tacy jak ja.
-
Bzdura. Wcale nie jesteś obca. Chyba nigdy w życiu nie
spotkałam obcej osoby.
Tiffany roześmiała się i zamilkła. Irma spojrzała na nią
badawczo.
-
Co cię gryzie?
-
A skąd wiesz, że coś mnie gryzie?
-
Nie zapominaj, że jestem już stara i widziałam w życiu
niejedno. Poza tym widzę przecież, że nie spałaś. Wyglądasz tak,
jakby ktoś ci podbił oczy.
-
Aż tak źle wyglądam? - skrzywiła się Tiffany.
-
Przykro mi, ale tak - rzekła Inna ze współczuciem.
Tiffany westchnęła, ale nadal nic nie mówiła, próbując zebrać
myśli.
-
Masz rację, nie spałam w nocy.
-
Martwisz się wypadkiem Taylor?
-
Owszem, chociaż już wszystko w porządku.
-
A więc chcesz już wrócić do domu?
- Tak i nie. - Tiffany uśmiechnęła się blado. - Dostałam
właśnie bardzo dobrą propozycję pracy. Ale to nie jest nic na stałe
- dodała pośpiesznie. - Mimo wszystko muszę się nad tym
poważnie zastanowić.
-
A jeszcze się nie zastanowiłaś?
-
Nie.
- To znaczy, że nie chcesz tej pracy aż tak bardzo - zaśmiała
się Irma.
- Sama nie wiem, czego właściwie chcę.
RS
75
- Czy możliwe, by to miało coś wspólnego z Garthem
Dixonem?
Pytanie Irmy uderzyło w Tiffany jak grom z jasnego nieba.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
Irma znów zaśmiała się cicho.
-
Dziecko, może i jestem stara, ale nie ślepa. Przecież
widziałam, jak patrzyliście na siebie tutaj, w sklepie.
-
To bzdury - odrzekła Tiffany niepewnie, poczuła jednak, że
się czerwieni.
Nigdy nie potrafiła ukrywać swoich uczuć; inni czytali w niej
jak w książce. A teraz okazało się, że jej tajemnica została
odkryta.
-
Widziałaś go po tym, jak Taylor rozcięła sobie rękę?
Tiffany uniosła wysoko brwi.
-
Skąd wiesz, że on był z małą w szpitalu?
-
W tym mieście, złotko, nie ma tajemnic ani świętości.
-
Dla mnie jest to tak nowe zjawisko, że nie do końca
rozumiem, jak to się dzieje. W Houston sąsiadów nic nie
obchodzi, co robisz.
-
Życie w takiej dziurze z pewnością ma swoje minusy -
zgodziła się Irma. - Ale ma także plusy. Tu sąsiedzi troszczą się o
sąsiadów. - Milczała przez chwilę. - Nie widziałam Gartha już od
kilku dni - dodała.
-
I co z tego? - mruknęła Tiffany.
-
Posłuchaj, nie wiem, co się między wami dwojgiem dzieje i
nie chcę wiedzieć, chyba że sama mi o tym opowiesz. Ale mimo
wszystko martwię się o Gartha, szczególnie że dotąd regularnie
przychodził do sklepu. To nie jest dobry znak. On ma chore serce
i mieszka sam.
Tiffany wzruszyła ramionami.
-
I tu się właśnie mylisz.
-
Jak to?
-
Nie jest sam. W każdym razie nie był.
-
To znaczy, że ktoś z nim jest?
-
Tak. Jego żona.
RS
76
Irma oniemiała, ale po chwili w jej oczach pojawił się dziwny
błysk.
-
Chcesz powiedzieć, że ta ładna czarnowłosa kobieta to była
jego żona?
-
Tak. A skąd wiesz, jak ona wygląda?
- Zatrzymała się tu, żeby zatankować, gdy wyjeżdżała z
miasta - uśmiechnęła się Irma. - Nie wyglądała na szczęśliwą.
Więc jeśli Garth jest jej mężem, to najwyraźniej mają jakieś
kłopoty.
Na tę wiadomość Tiffany zakręciło się w głowie.
-
I tak nic mnie to nie obchodzi - powiedziała jednak,
starając się zachować obojętny wyraz twarzy.
-
W takim razie zrób mi tę przysługę i zajrzyj do niego.
-
Ja nie...
-
Możesz mu przy okazji zanieść ten domowy chleb. - Irma
podeszła do lady i wyjęła spod blatu paczkę. - Upieczony z
patatów, jego ulubiony.
-
Nie powiedziałam jeszcze, że do niego wstąpię.
-
A wstąpisz? - zapytała Irma z naciskiem.
-
Nie - rzekła Tiffany i zaraz potem wymamrotała: Tak.
-
Więc jak w końcu będzie? - zapytała Irma spokojnie, jakby
była to najzwyklejsza w świecie rozmowa.
Tiffany wiedziała jednak, że tak nie jest. Irma bez żadnego
wysiłku wmanipulowała ją w odwiedziny u Gartha. Co prawda,
Tiffany mogła jeszcze odmówić, nie czując się winna.
- Sama nie wiem - powiedziała niechętnie.
Irma nie poczuła się urażona, tym bardziej że właśnie do
sklepu wszedł jakiś klient.
- Weź ten chleb. Jeśli zdecydujesz, że nie odwiedzisz Garth,
nie będę ci miała tego za złe. Sama zjedz ten chleb. Zobaczysz, że
będzie ci smakował.
Tiffany znów nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
Jednak gdy wróciła na ranczo, ogarnął ją niepokój. A jeśli Irma
miała rację i Garthowi rzeczywiście coś się stało? Z drugiej strony,
przecież nie była za niego odpowiedzialna.
RS
77
Mimo to jej wzrok wciąż wracał do leżącego na stole chleba.
Czy ma go zanieść Garthowi, żeby wyświadczyć przysługę Irmie?
Słońce przyjemnie grzało go w nagie plecy, uspokajając ciało.
Niestety, nie potrafiło uspokoić umysłu.
Wszystko przez Tiffany. Jakimś cudem tej dziewczynie udało
się opanować jego myśli. Od kiedy ją poznał, nie potrafił
rozumować rozsądnie. To było jedyne wytłumaczenie tego, co
właśnie zrobił.
Zanim przyszedł do sadu, zadzwonił do szpitala, do
Jeremiasza, a potem zamówił kilka krów u poleconego przez niego
człowieka. Postanowił zainwestować w bydło.
Wyrwał kilka chwastów rosnących pod drzewem i uśmiechnął
się. Gdyby zobaczyli go w tej chwili znajomi z pracy, nie
uwierzyliby własnym oczom. On sam nie mógł w to uwierzyć. Na
litość boską, był człowiekiem korporacji, a nie żadnym
kmiotkiem. Ale to Tiffany zasiała w nim ziarno upodobania do
życia na farmie tego dnia, gdy uwolnili cielę uwięzione w drucie
kolczastym i od tamtej pory myśl o pozostaniu na wsi tkwiła
gdzieś w jego podświadomości. Sad brzoskwiniowy także go
nurtował. Garth nie znosił marnotrawstwa, a wiedział, że jeśli
szybko czegoś nie zrobi, wszystkie owoce się zmarnują.
Może mógłby się zająć tylko brzoskwiniami; to wymagało
pracy zaledwie przez kilka dni w roku, ale hodowla krów to zajęcie
na okrągło. Kto się będzie zajmował bydłem, gdy on wyjedzie,
wróci do poprzedniej pracy?
A może by tu po prostu zostać? Zaklął brzydko.
Tiffany. Te irytujące myśli były jej sprawką. Gdyby nie ona, to
wszystko nigdy w życiu by mu nie przyszło do głowy. Po tym jak
pozbył się Darlene, przysiągł sobie, że już nigdy nie zaangażuje
się emocjonalnie w związek z kobietą, i dotrzymywał słowa,
dopóki nie spotkał Tiffany. Nie miał pojęcia, czym różniła się od
innych kobiet, ale było w niej coś, z czym dotychczas nigdy
jeszcze się nie zetknął. Może chodziło o to, że nie potrafił
rozstrzygnąć, czy była aniołem, czy też zwykłą łowczynią fortuny.
RS
78
Powoli zawrócił do domu i naraz ją zobaczył. Pojawiła się nie
wiadomo skąd. Zatrzymał się. Słońce lśniło w jej jasnych włosach;
naprawdę wyglądała jak anioł,
- Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałem się tu spotkać -
powiedział do niej.
Tiffany nie odpowiedziała, urzeczona emanującym od niego
urokiem męskości. Ubrany był tylko w krótkie szorty zrobione z
obciętych dżinsów. Po jego twarzy i szyi spływał pot.
- Tiffany.
Potrząsnęła głową, odpędzając nie chciane myśli, i wyjaśniła
krótko:
-
Irma prosiła mnie, żebym to zajrzała.
Błysk w oczach Gartha przygasł.
-
Niepokoiła się o ciebie - ciągnęła Tiffany.
-
A ty się nie niepokoiłaś?
-
A ty byś się niepokoił na moim miejscu?
-
To zależy od tego, ile tamta noc dla ciebie znaczyła.
Tiffany była oburzona.
-
Wcale ci nie przeszkadza, że rozdrapujesz świeże rany! -
zawołała drżącym głosem.
-
Powiedziałbym, że ty masz ten sam problem. Próbowałem ci
powiedzieć o Darlene, ale nie chciałaś słuchać.
-
A dlaczego miałam słuchać? Okłamałeś mnie!
-
Tiffany, ja nie jestem żonaty - powiedział powoli i z
naciskiem.
Tiffany otworzyła usta, ale Garth nie dał jej dojść do głosu.
-
Owszem, przyznaję, że Darlene była moją żoną, ale już nią
nie jest.
-
Chcesz powiedzieć...
-
Jesteśmy po rozwodzie, tylko że o tym nie uznała za
stosowne ci powiedzieć.
Tiffany miała wrażenie, jakby jakaś tama w jej duszy nagle
pękła. Nie wiedziała, czy powinna dać wyraz swojej radości, czy
też uciekać ile sił w nogach.
- Dlaczego skłamała? - zapytała niepewnie.
RS
79
-
Chciała zbadać grunt.
-
Ona chce do ciebie wrócić - rzekła Tiffany bezbarwnym
głosem.
-
Ludzie w piekle też chcą zimnej wody, ale jej nie dostają.
Wbrew sobie Tiffany musiała się uśmiechnąć.
-
Czy to właśnie jej powiedziałeś?
-
Tak - odrzekł Garth spokojnie.
-
I co ona na to?
-
Wolę ci tego nie powtarzać.
-
Proszę.
- Prawdę mówiąc, oznajmiła, że chce wyjść za kogoś innego.
Tiffany spojrzała na niego z niedowierzaniem.
-
Tak po prostu?
-
Tak po prostu. Ale dość już rozmów o Darlene. Nasz
związek należy do przeszłości.
-
A ja do czego należę? - zapytała Tiffany i pobladła,
zdumiona własnym tupetem.
-
Do dnia dzisiejszego - odrzekł Garth szorstko. - Pragnę cię
bardziej niż czegokolwiek w życiu.
-
Nie jestem pewna, co to oznacza.
-
Podejdź do mnie, a się przekonasz.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Nie był pewien, które z nich poruszyło się pierwsze, ale to nie
miało znaczenia. Ważne było tylko to, że Tiffany go nie odtrąciła,
że jej ramiona obejmowały go mocno, a gdy odnalazł jej usta, były
one wilgotne i chętne.
Nie był w stanie myśleć rozsądnie. Stracił wszelki kontakt z
rzeczywistością.
Całe
ciało
miał
rozpalone
do
granic
wytrzymałości.
Musiał ją mieć. Tutaj, teraz.
-
Garth - wyszeptała z ustami tuż przy jego wargach.
RS
80
-
Zobacz, jak bardzo cię pragnę - wymruczał i przyciągnął ją
bliżej do siebie.
Zadrżała, wtulając się w niego.
-
Jeśli nie przestaniesz tak robić, to...
-
To co? - zapytała, odsuwając się o krok.
-
To wezmę cię tutaj - wychrypiał.
-
Czy to groźba, czy obietnica? - zapytała, przesuwając dłonie
z jego karku po plecach aż na pośladki.
-
Tiffany!
Garth pociągnął ją za sobą, cofając się, aż poczuł na łydkach
krawędź starego krzesła ogrodowego, które stało pod wielkim
drzewem. Osunął się na nie i posadził sobie Tiffany na kolanach.
Jego oczy zatrzymały się na jej piersiach, wyraźnie rysujących się
pod wilgotną od potu bawełnianą koszulką. Pochylił głowę i
przywarł do nich ustami.
- Tak, tak - wyjęczała Tiffany.
Podniósł głowę i sięgnął do zapięcia swoich szortów, ale
Tiffany pochwyciła przegub jego ręki.
- Ja to zrobię.
Uklękła przed nim i rozsunęła zamek błyskawiczny.
-
Tiffany, Tiffany, Tiffany - mruczał Garth. Po chwili
pochwycił ją za ramiona i podniósł. W kilka sekund później jej
ubranie leżało już rozrzucone na trawie. Garth znów posadził ją
sobie na kolanach.
-
Właśnie tak - szepnął, opierając dłonie na jej biodrach.
Poruszali się w coraz szybszym rytmie, aż w końcu obydwoje
krzyknęli jednocześnie.
-
O czym myślisz? - zapytała Tiffany, zerkając na twarz
Gartha.
Znów siedziała na jego kolanach pod tym samym drzewem.
Zdążyli już wejść do domu, wziąć prysznic i przebrać się.
Garth miał problem z odpowiedzią na to pytanie, bo myślał o
wielu rzeczach naraz. Czuł się ukojony, a jednocześnie bardzo
niespokojny. Wszystko wydawało się na swoim miejscu, jednak w
RS
81
głębi duszy wiedział, że to tylko złudzenie. Nie potrafił
zaangażować się głębiej w kolejny związek.
-
Myślałem o nas - odrzekł w końcu.
-
Ja też.
-
Więc kto pierwszy odkryje karty? - zapytał.
Tiffany nie owijała niczego w bawełnę.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że ani razu nie użyliśmy
zabezpieczenia?
Garth nie chciał o tym myśleć, ale skoro już Tiffany poruszyła
ten temat, nie miał wyboru.
-
Tak - odrzekł bezbarwnym głosem.
-
To nie było mądre.
-
Nie.
Chciał powiedzieć coś więcej, ale właściwie co? Gdyby się
miało okazać, że Tiffany jest w ciąży... Poczuł, że oblewa go zimny
pot. Nie, nie chciał i nie mógł się nad tym teraz zastanawiać.
Milczenie trwało. W końcu Tiffany odezwała się:
-
Muszę już iść.
Garth objął ją mocniej.
-
Nie.
- Obydwoje wiemy, że to nie ma sensu. Nic z tego nie
będzie.
- Co jest złego w tym, że sypiamy ze sobą? Jesteśmy dorośli
i obydwojgu nam sprawia to przyjemność.
Na ułamek sekundy jej twarz przybrała dziwny wyraz. Garth
miał wrażenie, że nie to chciała usłyszeć, nie potrafił się jednak
zdobyć na nic więcej.
-
Nie mogę temu zaprzeczyć - powiedziała.
-
Następnym razem zabezpieczymy się.
-
Czy ty tylko o tym myślisz? - zapytała, wsuwając palce w
jego włosy.
-
Przy tobie tak.
-
Czy miałeś dzieci z Darlene? - zapytała z błyskiem w
oczach.
Garth zesztywniał. Nie spodziewał się tego pytania.
RS
82
-
Nie.
-
Dlaczego?
-
Darlene nie chciała stracić figury.
-
Takiego argumentu jeszcze nie słyszałam - roześmiała się
niespodziewanie Tiffany.
-
Ale to prawda.
-
A ty nie chciałeś mieć dzieci? Widziałam, że bardzo dobrze
radzisz sobie z Taylor.
-
Wcześniej nie miałbym nic przeciwko temu - przyznał
Garth niechętnie. - Ale teraz zmieniłem zdanie. Ten świat jest zbyt
okropny, by sprowadzać nań dzieci. Poza tym mam za dużo
innych rzeczy na głowie.
-
Cieszę się, że to powiedziałeś. Obiecałeś, że opowiesz mi
więcej o sobie, pamiętasz?
Garth jęknął w duchu.
-
A co chcesz o mnie wiedzieć?
-
Nigdy mi nie powiedziałeś, czym się zajmujesz w Dallas.
-
Nudną pracą biurową - skłamał.
-
Nudna czy nie, nie przyjechałbyś tu, gdybyś nie zachorował
na serce.
-
To prawda.
- Więc w jakim stanie jest twoje serce?
Ich oczy spotkały się na dłuższą chwilę.
- Jeśli będę się z tobą zbyt często kochał, to pewnie się
znów odezwie - uśmiechnął się.
Oczy Tiffany zabłysły, ale po chwili odpowiedziała chłodnym
tonem:
-
To tylko kolejny powód, dla którego nie powinniśmy się
więcej widywać. Oczywiście są i inne.
-
Ja tylko żartowałem - wyjaśnił pośpiesznie Garth, ogarnięty
paniką na myśl, że Tiffany mówi poważnie.
-
Naprawdę?
-
Dobrze o tym wiesz. Nie chcę przestać się z tobą widywać.
Prawdę mówiąc, jestem już uzależniony - dodał ochryple.
-
Ja...
RS
83
Garth położył dłoń na jej brzuchu.
- Zadowolona?
Tiffany zaczerwieniła się i przez chwilę siedziała nieruchomo.
-
Zastanawiam się, czy nie zamieszkać tu na stałe - rzekł
nagle Garth.
-
Na stałe? - zdumiała się Tiffany.
Garth był równie zdumiony jak ona. Nie mógł uwierzyć, że to
powiedział.
- Rozmawiałem już z Jeremiaszem. Chcę kupić kilka krów.
Mam w Dallas znajomego, który handluje bykami. Chyba do
niego zadzwonię. - Milczał chwilę. - No i są jeszcze brzoskwinie.
Tiffany spojrzała na rzędy obwieszonych owocami drzew.
-
Z pewnością masz tu małą kopalnię złota.
-
Tylko że nie mam najmniejszego pojęcia, jak to złoto
wydobyć.
-
Ale ja mam.
Garth otworzył usta ze zdziwienia. Tiffany uśmiechnęła się.
-
Teraz właśnie jest najlepsza pora, żeby je zerwać.
-
A skąd ty, miejska dziewczyno, możesz o tym wiedzieć?
Tiffany zeskoczyła z jego kolan.
- Chodź, przejdziemy się po sadzie.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
-
Przysięgłam sobie kiedyś, że już nigdy więcej nie będę się
zajmować taką pracą - wymamrotała Tiffany, idąc między rzędami
brzoskwiniowych drzew.
-
To znaczy, że kiedyś już to robiłaś? Zbierałaś brzoskwinie?
- zapytał Garth z niedowierzaniem.
-
Pamiętasz, jak ci opowiadałam, że wychowywała mnie
babcia i po szkole prasowałam ubrania, żeby dorobić parę groszy?
-
Oczywiście, że pamiętam.
-
Pracowałam też u sąsiada, który miał farmę.
RS
84
-
Brzoskwiniową?
-
Tak - uśmiechnęła się Tiffany. - Stary Hendrix nauczył
mnie nie tylko, jak się hoduje brzoskwinie, ale też, jak się je
zbiera i rozróżnia odmiany.
-
Naprawdę? - zdumiał się Garth.
Zatrzymali się między drzewami ciężkimi od dorodnych
owoców.
-
Jesteś zdziwiony, prawda?
-
Owszem - przyznał Garth, pocierając dłonią czoło.
-
A ja jestem zdumiona, że ci o tym powiedziałam.
-
Dlaczego?
-
Nie wiem - wzruszyła ramionami.
-
Przecież nie masz się czego wstydzić.
-
Wiem. Ciężka praca jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Tak się
mówi, prawda? - Tiffany westchnęła głęboko i na chwilę zamilkła.
- Gdy kończyły się zbiory, przez długi czas nie mogłam patrzeć na
brzoskwinie. A potem rozpowszechniły się kosmetyki o zapachu
brzoskwiniowym. Odrzucało mnie od nich.
-
A teraz?
-
Chyba wydoroślałam, bo już je toleruję. W każdym razie
myślę, że nie można zmarnować takich pięknych owoców.
-
Więc poważnie chcesz je zerwać?
-
A także zawieźć do Hurricane.
-
Sprzedać je? - powtórzył Garth z niedowierzaniem.
-
Tak - westchnęła, usiłując ukryć desperację z powodu jego
postawy. - W sklepie spożywczym. Masz lepszy pomysł?
-
Ja? Ja nie mam o tym pojęcia! Myślałem, że poradzę się
Irmy albo Jeremiasza, co z nimi zrobić!
-
Nie musisz. Przecież przydadzą ci się pieniądze, prawda?
Na wzmiankę o pieniądzach Garth wydawał się tak zdumiony,
że przez chwilę Tiffany obawiała się, czy go nie uraziła. Na jego
twarzy pojawił się dziwny wyraz. Prawie dla wszystkich był to
drażliwy temat. No ale co z tego, że Garth nie miał pełnych
kieszeni ani zasobnego konta w banku? Dla niej nie miało to
RS
85
znaczenia. Bardziej prawdopodobne, iż nie lubił, by mu
przypominano, że nie osiągnął w życiu sukcesu finansowego.
- Hm, oczywiście, że przydałyby mi się pieniądze. Mówiłem
ci, że chciałbym kupić kilka krów.
Tiffany poczuła ulgę. Najwyraźniej nie poczuł się urażony.
-
Powinniśmy zebrać dwie ciężarówki owoców, może nawet
więcej - rzekła rzeczowo.
-
Naprawdę myślisz, że warto sobie tym zawracać głowę?
-
Jasne. Jeśli ich nie zerwiemy, będzie to niewybaczalne
marnotrawstwo.
-
Mnie też ta myśl męczyła, ale nie aż tak, żebym próbował
coś z tym robić.
Tiffany spojrzała na niego.
-
Bo po prostu nie wiedziałeś, jak się do tego zabrać. Teraz
już wiesz, dzięki mnie. Ale musimy wynająć kogoś do pomocy. Ty
ze swoim chorym sercem nie powinieneś pracować fizycznie.
-
Pozwól, że ja sam będę o tym decydował.
-
Przepraszam, nie chciałam...
-
Wiem, ale nie cierpię czuć się inwalidą. Dlatego czasem
zachowuję się jak niedźwiedź ze zranioną łapą.
-
No cóż, niedźwiedziu, znam na to lekarstwo.
Oczy Gartha nagle zalśniły.
-
A cóż to takiego?
-
Na pewno nie to, o czym myślisz.
-
Szkoda - mruknął z rozczarowaniem.
-
Nigdy nie masz dosyć?
-
Ciebie? Nie. Znów jestem głodny.
Tiffany zarumieniła się. Zerwała z drzewa brzoskwinię i
podała mu ją.
- Spróbuj.
- Niezupełnie to miałem na myśli - jęknął, ale ugryzł
soczysty owoc, nie spuszczając wzroku z Tiffany.
-
Jak ci smakuje?
-
Niezła.
-
Jesteś niemożliwy - odrzekła, unosząc brwi.
RS
86
-
Wolę ciebie. Jesteś smaczniejsza.
-
Niemożliwe.
-
Chcesz się założyć? - zapytał niskim głosem.
-
Pozwól, że spróbuję.
Wyciągnął do niej brzoskwinię. Wbiła w nią zęby, przez cały
czas czując na sobie jego rozpalony wzrok.
- Pobrudziłaś się - rzekł cicho.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, pochylił się i zlizał sok z jej ust.
- Och, Garth - szepnęła Tiffany, czując, że uginają się pod
nią kolana.
- Co?
-
Wiesz co - odrzekła, odpychając go lekko.
Garth wyglądał na załamanego.
-
Dlaczego to robisz?
- Bo dostałeś już to, co chciałeś, a ja muszę iść. - Ujęła
przegub jego ręki trzymającej brzoskwinię i podsunęła mu owoc
do ust. - Na razie rozkoszuj się tym.
- Nie daruję ci tego, zobaczysz.
Nie odwróciła się nawet, tylko na jej ustach pojawił się
uśmiech.
-
Doktorze, czy będę żył?
-
Mam nadzieję, że to miał być żart.
Garth patrzył na doktora Petera Wheelera z niecierpliwością.
Lekarz był wysoki, miał gęstą szopę siwych włosów i łagodne
zielone oczy.
-
Z takim sercem jak moje nigdy nic nie wiadomo.
-
Wszystko będzie dobrze, pod warunkiem, że nie zrobi pan
niczego głupiego.
Garth spojrzał na niego badawczo.
-
A co to jest coś głupiego?
-
Na przykład nie będzie pan próbował przebiec dziesięciu
mil pod górę.
Garth zgrzytnął zębami.
-
Tylko idiota mógłby coś takiego zrobić.
RS
87
-
Takich idiotów jest wielu, ze mną włącznie - uśmiechnął się
lekarz.
-
Przepraszam - zmitygował się Garth. - Ja po prostu
spędzam...
to
znaczy,
spędzałem
większość
czasu
w
pomieszczeniach. Chyba w ogóle nie zdawałem sobie sprawy, że
poza moim biurem istnieje jakiś świat.
-
Ale teraz, skoro już pan to zauważył, warto ten fakt
wykorzystać. Może pan robić wszystko, na co ma pan ochotę, ale
proszę nie przesadzać z niczym, ani z pracą, ani z zabawą.
-
Bardzo się bałem tu przyjść - przyznał Garth.
Prawdę mówiąc, już dawno powinien był stawić się do
kontroli, ale odwlekał to, jak tylko mógł.
-
Nie rozumiem, dlaczego. Jest pan w świetnej formie.
-
Aż do następnego ataku, a wtedy albo przeniosę się na
tamten świat, albo zostanę pierwszym kandydatem do
przeszczepu.
-
To prawda. Ale możliwe też, że gdy wyjdzie pan z tego
gabinetu, przejedzie pana samochód.
-
Zrozumiałem, doktorze.
-
To dobrze. Proszę więc cieszyć się życiem i nie martwić
zbytnio o jutro.
-
Obawiam się, że trudno mi będzie przełamać ten zwyczaj.
Moja praca wymaga, bym brał pod uwagę jutro,
-
W takim razie może powinien pan znaleźć sobie inną pracę
- stwierdził doktor spokojnie.
Garth podrapał się po głowie.
- Hm... dał mi pan temat do przemyśleń, doktorze.
Naprawdę.
Ta rozmowa odbyła się przed kilkoma godzinami. Gdy Tiffany
odeszła, Garth wsiadł do samochodu i pojechał do Hurricane, do
doktora Wheelera. A teraz, już w domu, stał przy oknie,
zastanawiając się nad różnymi możliwościami. Przed chwilą
zadzwonił do swojej rodziny. Gdy im powiedział, że rozważa
pozostanie w Utah przez pół roku, może siedem miesięcy, byli
RS
88
zdumieni, ale poparli ten pomysł. Wolał na razie nie dzwonić do
Maxa z obawy, że tym razem jego zastępcą dostanie ataku serca.
Max był bardzo zaangażowany w przygotowanie kontraktu z
Japończykami. Garth uświadomił sobie, że nic go już ten
kontrakt nie obchodzi. Teraz interesowało go jedynie kupienie
kilku sztuk bydła, zbiór brzoskwiń i kochanie się z Tiffany.
Naraz do głowy przyszła mu irytująca myśl. Uważał, że to ona
jest odpowiedzialna za zmiany w jego życiu, jednak Tiffany nie
chciała stać się częścią tego życia. Może powinien powiedzieć jej
prawdę, wyznać, kim naprawdę jest. Czy zatrzymałaby ją przy
nim świadomość, że Garth ma pieniądze i może jej zapewnić
wszystko, co można za nie kupić?
Nagle oblał go zimny pot. Czyżby już do reszty postradał
zmysły? Tiffany była po prostu dobra w łóżku, nic więcej. Gdy
wyjedzie, on wkrótce przestanie za nią tęsknić.
Mamrocząc pod nosem przekleństwa, wpatrzył się w
brzoskwiniowy sad. Miał świadomość, że wpadł z deszczu pod
rynnę.
- No i co o tym myślisz? - zapytała Tiffany.
Garth dotknął palcem jej nosa i rzekł cicho:
- Powiem ci, o czym, później, gdy wrócisz.
Oddech Tiffany stał się szybszy.
- Trzymam cię za słowo - zaśmiała się, patrząc mu w oczy. -
Ale tymczasem, panie Dixon, mamy jeszcze trochę roboty. Trzeba
zawieźć te brzoskwinie do miasta.
Przez chwilę obydwoje w milczeniu patrzyli na nagi sad. Od
dwóch dni zrywali owoce z pomocą kilku wynajętych osób. Teraz
trzeba było zawieźć brzoskwinie do sklepu Irmy, gdzie miała
czekać ciężarówka z Vegas. Dzięki znajomościom Irmy
brzoskwinie Gartha oraz kilku jego sąsiadów sprzedano jednej z
tamtejszych restauracji.
Tiffany miała zawieźć owoce, a Garth zostać na miejscu i
dopilnować sprzątania sadu.
RS
89
- Jesteś pewna, że sobie poradzisz? - zapytał, stając przy
drzwiach ciężarówki.
Tiffany spojrzała przez otwarte okno na jego zatroskaną
twarz.
-
Jasne, że tak. Niedługo wrócę.
-
Jedź ostrożnie.
Przez chwilę patrzyli na siebie. Tiffany była pewna, że Garth
ją pocałuje. Gdy tego nie zrobił, poczuła rozczarowanie. Prawdę
mówiąc, przez ostatnie dwa dni zachowywał się dość oficjalnie.
Może jego zainteresowanie jej osobą zaczynało już zanikać?
W połowie drogi do miasta wciąż o tym myślała i pewnie
dlatego zbyt późno zauważyła konia.
- Och, nie! - wykrzyknęła bezradnie, gdy zwierzę wypadło na
drogę tuż przed ciężarówką. Z całej siły nacisnęła na hamulec i
obróciła kierownicę, uświadamiając sobie jednocześnie, że traci
panowanie nad samochodem. Zauważyła rów i wiedziała, że zaraz
się tam znajdzie, ale nic nie mogła na to poradzić.
Krzyknęła, gdy ciężarówka zaryła się w rowie i przewróciła na
bok.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Tiffany otworzyła oczy i zamrugała powiekami. Poczuła ulgę.
Nie była już w szpitalu, lecz w swoim pokoju na ranczu Davisów.
Odetchnęła z ulgą i najpierw usiadła na łóżku, a potem ostrożnie
wstała i podeszła do okna. Bolały ją wszystkie mięśnie.
Zignorowała to jednak, szczęśliwa, że wypuszczono ją ze szpitala
już po kilku godzinach.
Przeciągnęła się, ból w całym ciele nieco zmalał, ale umysł
wciąż nie mógł się uspokoić. Przez dwie ostatnie noce Tiffany
wciąż od nowa przeżywała ten wypadek. Najbardziej dręczyła ją
myśl, że zmarnowała całą ciężarówkę brzoskwiń. Większość
rozsypała się po jezdni, z reszty została tylko pulpa. Znów
RS
90
jęknęła. Czuła się odpowiedzialna za tę stratę, choć Garth
wielokrotnie powtarzał, że jej nie wini.
Garth. Nigdy nie zapomni paniki na jego twarzy, gdy po
wypadku otworzyła oczy i zobaczyła go. Podtrzymywał ją i
rozpaczliwie
wołał
po
imieniu.
Gdy
Tiffany
wreszcie
oprzytomniała, przyjechała karetka i zabrała ją do szpitala.
Lekarz stwierdził, że, poza ogólnymi potłuczeniami, nic jej się nie
stało, i pozwolił Garthowi wejść do pokoju.
-
Jak do tego doszło? - zapytał ostro.
-
Nie krzycz na mnie! - wybuchnęła Tiffany.
-
Nie miałem zamiaru krzyczeć. Przepraszam. To dlatego, że
śmiertelnie mnie wystraszyłaś.
-
Nie w tym rzecz. Jesteś wściekły, że zniszczyłam
brzoskwinie.
-
Bzdury! Gdy długo nie wracałaś, zacząłem się martwić i
pojechałem cię poszukać.
Chciała mu wierzyć, ale nie potrafiła. Z całej siły
powstrzymywała łzy.
-
Co się stało? - powtórzył Garth.
-
Skądś nagle wyskoczył koń. Skręciłam, żeby go wyminąć.
Garth zaklął i szybko pocałował ją w usta.
-
Mówię poważnie. Omal nie dostałem następnego ataku
serca. Gdy tam dotarłem i zobaczyłem cię na ziemi... - zamilkł.
-
Tak mi przykro - powtórzyła Tiffany ze łzami w oczach. -
Brzoskwinie...
-
Do diabła z brzoskwiniami! - wykrzyknął Garth ostrym
głosem. - Ważne jest tylko to, że tobie nic się nie stało.
-
Jak możesz tak mówić? - jęknęła Tiffany. - Te brzoskwinie
były warte dużo pieniędzy, które przepadły.
-
Daj spokój - prychnął. - To nieważne.
-
Dla mnie ważne. Wiem, że dla ciebie też, tylko nie chcesz
tego przyznać.
-
Ty jesteś dla mnie ważniejsza niż ciężarówka brzoskwiń.
Ich oczy się spotkały.
RS
91
- Miło mi to słyszeć - powiedziała Tiffany jednym tchem. -
Ale mimo wszystko czuję się okropnie.
Na twarzy Gartha pojawił się dziwny wyraz. Otworzył usta,
ale natychmiast znów je zamknął.
- Posłuchaj - rzekł po chwili - zapomnij o tych przeklętych
brzoskwiniach, dobrze?
- Dobrze - odrzekła nieszczerze.
- W takim razie zabieram cię na ranczo. Pójdziesz do łóżka.
Sama - dodał.
-
Szkoda - mruknęła ochryple.
Garth zaśmiał się cicho.
-
Obiecuję ci, że to nie potrwa długo.
Na ranczu oczekiwała ją niespodzianka. Bridget i Jeremiasz
wrócili już do domu. Bridget bardzo się przejęła wypadkiem
Tiffany i Garth musiał jej długo tłumaczyć, że przyjaciółce nie
stało się nic złego.
Teraz, po dwóch dniach, Tiffany czuła się już znacznie lepiej.
Myśl o zmarnowanych brzoskwiniach nie przestawała jej jednak
dręczyć.
Zadzwonił telefon, wyrywając ją z zamyślenia. Nie drgnęła
jednak; wiedziała, że Bridget albo Jeremiasz powinni go odebrać.
Dopiero przy piątym sygnale zmarszczyła brwi i przypomniała
sobie, że Jeremiasz miał tego ranka wyprowadzić Bridget na
pierwszy spacer.
Sięgnęła po słuchawkę, z nadzieją że to dzwoni Garth, ale
czekało ją rozczarowanie. Dzwoniła Wiedźma Hazel.
- Przykro mi, że jestem taka nachalna - powiedziała bez
ogródek - ale ja - i firma - musimy wiedzieć, co postanowiłaś.
Tiffany jęknęła w duchu. Od jakiegoś już czasu obawiała się
tego telefonu. Nadal nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Musisz znać odpowiedź już dzisiaj?
-
Miałaś dużo czasu, żeby się nad tym zastanowić - odrzekła
Hazel.
-
Daj mi jeszcze dwa dni. Obiecuję, że pojutrze otrzymasz
odpowiedź.
RS
92
-
Dwa dni i ani chwili dłużej.
-
Dzięki.
Tiffany odwróciła się od okna, w które świeciło słońce, i
poszła do łazienki wziąć prysznic. Przez cały czas zastanawiała
się, co zrobić z ofertą Hazel. Gdyby nie Garth, decyzja byłaby
oczywista.
Wróciła do sypialni i stanęła jak wryta. Na krawędzi jej łóżka
siedziała Bridget.
-
Cześć - uśmiechnęła się Tiffany.
-
Dobrze się czujesz?
Tiffany uniosła brwi.
- Czy chcesz mi powiedzieć, że wyglądam jak ostatnia
nędza?
- Coś w tym rodzaju.
Tiffany zwalczyła urazę.
-
Czy ja ci mówiłam takie rzeczy, gdy leżałaś w szpitalu?
-
Po prostu obydwoje z Jeremiaszem martwimy się o ciebie.
-
Bzdura. Przestań się o mnie martwić i zajmij się sobą. Mój
wypadek w żaden sposób nie może się równać z twoim. Trochę ci
jeszcze brakuje do dawnej formy.
Była to prawda. Bridget wciąż kulała i od czasu do czasu
musiała wspomagać się laską. W zasadzie jednak odzyskała już
zdrowie i widać było, że pod opieką Jeremiasza wkrótce wróci do
formy. Oznaczało to, że Tiffany nie jest już dłużej potrzebna na
ranczu. Na tę myśl serce jej się ścisnęło.
- Chciałabym, żebyś mogła tu zostać - powiedziała Bridget
niespodziewanie.
-
Tu na ranczu, czy w Utah?
-
Najlepiej jedno i drugie.
-
Nie da rady.
-
Dlaczego?
Tiffany mruknęła coś pod nosem i roześmiała się ponuro.
- Jak to dlaczego? Jeremiasz nie mógłby chodzić po domu
rozebrany.
-
I tak nie może. W końcu mieszka z nami dziecko.
RS
93
-
Aha, to prawda. Ale ja i tak nie mogę tu zostać.
-
A co z Garthem?
Tiffany zrobiła minę niewiniątka.
- A co ma być?
- Przecież widzę, że coś się między wami dzieje. I wygląda mi
to na coś poważnego.
- Widzisz to, co chcesz zobaczyć.
- Bzdury. Widzę, jak na siebie patrzycie i jak Garth był
załamany, gdy cię przywiózł ze szpitala.
-
To na pewno dlatego, że zniszczyłam jego zbiory.
Bridget tylko pokręciła głową.
-
Jesteś niemożliwa.
-
Wiedźma Hazel mnie ściga.
- To świetnie, tylko odnoszę wrażenie, że nie masz już serca
do tej pracy.
Tiffany wzruszyła ramionami.
- Daj mi spokój, dobrze? Przyznaję, że Garth nie jest mi
obojętny, ale niczego sobie nie obiecywaliśmy.
Bridget nie upierała się dłużej. Wstała i pogładziła Tiffany po
policzku.
-
Cokolwiek zrobisz, jestem po twojej stronie.
-
Za każdym razem, gdy cię widzę, jesteś coraz piękniejsza.
Tiffany spojrzała na Gartha badawczo.
-
Naprawdę?
-
Naprawdę, szczególnie, gdy jesteś na górze i w każdej ręce
trzymam jedną twoją pierś.
Tiffany poczuła wypełzający na twarz rumieniec. Garth
poruszał się w niej powoli.
-
Nie żałujesz, że wyszliśmy wcześniej z przyjęcia Bridget? -
zapytała.
-
Nie - rzekł krótko i położył dłonie na jej biodrach,
zwiększając tempo.
Ona także nie żałowała, chociaż wiedziała, co wszyscy mogli
sobie pomyśleć, gdy obydwoje z Garthem wyszli na chwilę po
RS
94
kolacji i już nie wrócili. Była jednak wśród przyjaciół. Irytował ją
tylko wyraz zadowolenia na twarzy Bridget.
Teraz jednak miała ważniejsze sprawy na głowie.
-
Chodź, kochanie - szepnął, unosząc się nieco na plecach.
-
Oooch - jęknęła Tiffany i opadła na niego.
Leżeli objęci ramionami, zbyt wyczerpani, by cokolwiek
mówić.
-
Musimy porozmawiać - powiedziała w końcu Tiffany.
-
Jeśli znowu wspomnisz o tych przeklętych brzoskwiniach,
to...
-
To co? - zapytała, zafascynowana błyskiem w jego oczach.
-
To znów zacznę się z tobą kochać.
-
Naprawdę jesteś nienasycony - westchnęła.
- Tylko przy tobie.
Zamilkli na chwilę.
-
A wracając do brzoskwiń - powiedział wreszcie Garth - to
dwie pozostałe ciężarówki owoców przyniosły niezły dochód.
Możesz się więc uspokoić.
-
Ale gdybym...
-
Przestań, kobieto! Zapomnij o tym. Ważne, że nic ci się nie
stało.
Przytuliła się do niego mocniej.
-
Dzięki.
-
Zastanawiałem się.
-
Nad czym?
-
Nad pozostaniem tu na stałe. Mógłbym prowadzić ranczo.
Tiffany odsunęła się nieco, by dostrzec jego twarz w świetle
małej lampki.
-
A co z twoją pracą?
-
Jeśli będzie trzeba, mogę prowadzić swoje sprawy stąd.
-
Zdaje się, że mówisz poważnie.
-
Jak najpoważniej. Odnalazłem tu spokój, którego istnienia
nawet nie podejrzewałem.
-
Cieszę się - wymruczała Tiffany, czując ściskanie w gardle.
RS
95
Czy Garth poprosi ją, by została tu z nim? I czy ona by się
zgodziła?
- A ty? Jakie masz plany teraz, gdy Bridget już jest w
domu?
Zdawało jej się, że usłyszała w jego głosie nutę wahania,
jakby nie był pewien swoich intencji.
- Może porozmawiamy o tym później? - szepnęła, dotykając
ustami jego warg.
Garth pocałował ją namiętnie.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Musiała wreszcie podjąć decyzję. Siedziała na łóżku i patrzyła
na telefon. Co zrobić? Przygryzła wargę i wpatrzyła się w sufit.
Gdyby tylko powiedziała Garthowi, że go kocha. Stchórzyła!
Obrzucanie się w duchu wyzwiskami paradoksalnie sprawiało, że
czuła się lepiej, choć nadal brakowało jej odwagi, by podnieść
słuchawkę i zadzwonić do Gartha. Ale, z drugiej strony, kobieta
nie może pierwsza wyznać miłości przez telefon. Trzeba było to
zrobić poprzedniego wieczoru.
Czy ta deklaracja rozwiązałaby jej problemy? Gdyby Garth
okazał entuzjazm, z pewnością tak. Ale gdyby powiedział, że jej
nie kocha...
Dość tego, pomyślała. Musi wiedzieć na pewno, co on
naprawdę do niej czuje. Jeśli z jego strony to tylko pożądanie,
wtedy spakuje walizki, wróci do Houston i przyjmie ofertę Hazel.
Przez całą noc nie spała, rozmyślając na przemian o Hazel i
Garcie. W końcu o czwartej rano poddała się i zeszła do kuchni.
Tam z zaskoczeniem ujrzała siedzącą przy stole Bridget.
-
Co ty tu...
-
Ty też nie możesz spać? - uśmiechnęła się Bridget.
Tiffany nalała sobie kawy i usiadła przy stole obok
przyjaciółki.
RS
96
-
Mam nadzieję, że nie poczułaś się gorzej?
-
Nie. Po prostu szkoda mi czasu na spanie, szczególnie
teraz, gdy wiem, jak szybko wszystko może się zmienić. - Zamilkła
na chwilę, po czym znów podjęła: - Boże, jak ja się bałam, chociaż
Jeremiasz nie odstępował mnie nawet na krok. Poza tym
tęskniłam za ranczem.
-
Nadal mnie to zdumiewa.
-
Mnie też.
-
Nie próbowałaś podjąć tu praktyki?
-
Owszem. Mam nawet biuro w Hurricane, ale byłam w
sądzie zaledwie dwa razy.
-
Zdumiewające - powtórzyła Tiffany. - Nigdy bym nie
uwierzyła, że dożyję dnia, gdy będzie cię satysfakcjonowało
gotowanie, robienie przetworów i opieka nad dzieckiem.
-
Zgadzam się, że to cud - odrzekła Bridget z rozmarzonym
wyrazem twarzy. - Miłość potrafi zdziałać takie rzeczy.
Tiffany poczuła, że się rumieni pod badawczym spojrzeniem
przyjaciółki.
- Aha, więc jednak jesteś zakochana - stwierdziła Bridget.
Rumieniec Tiffany pogłębił się.
-
Czy to tak wyraźnie widać?
-
Jestem pewna, że tylko dla mnie jest to oczywiste. Ale ja
znam cię bardzo dobrze. Gdy tu weszłaś, wyglądałaś tak, jakby ci
kanapka wpadła w błoto.
Usta Tiffany drgnęły w uśmiechu.
-
Sama bym lepiej tego nie wyraziła.
-
Czy Garth o tym wie?
-
Nie.
- Rozumiem. Więc co dalej? - zapytała Bridget. - Musisz
podjąć jakąś decyzję, chociaż możesz zostać tu tak długo, jak
zechcesz.
-
Przecież wiesz, że nie zostanę.
-
To znaczy, że przyjmiesz ofertę Wiedźmy?
-
Chyba tak.
- A czy zostałabyś, gdyby Garth cię o to poprosił?
RS
97
Tiffany zmarszczyła czoło.
- Nie wiem. Kocham go, tego jestem pewna. Wczoraj
wieczorem uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy w życiu
naprawdę się zakochałam. Ale nie jestem pewna, czy to
wystarczy. Przysięgłam sobie kiedyś, że już nigdy więcej nie będę
mieszkać na farmie, a skoro Garth postanowił zostać tu na stałe,
to byłabym...
-
Ugrzęzłabyś tutaj - podpowiedziała jej Bridget.
-
Właśnie.
- A czy byłabyś w stanie odejść i nigdy więcej go nie
zobaczyć?
- Nie - odrzekła Tiffany krótko.
- Więc masz odpowiedź. Jeśli nie zaryzykujesz, będziesz
żałować.
Teraz, przypominając sobie tę rozmowę, Tiffany wiedziała, że
Bridget miała rację. Jeśli nie postawi wszystkiego na jedną kartę,
nigdy tego sobie nie wybaczy. Nie miała jednak zamiaru iść do
Gartha z pustymi rękami. Sięgnęła po telefon i zadzwoniła do
swego przyjaciela Wayne'a Tannera, bankiera z Houston. Zanim
otworzyła konto w jego banku, poznała go dobrze, bo zawsze
kupował w jej sklepie prezenty dla żony. Zaprzyjaźnili się
wówczas.
- Miło mi cię słyszeć, Tiffany - powiedział teraz Wayne.
-
Mnie też. Czy mógłbyś coś dla mnie zrobić?
-
Powiedz tylko, co.
W pięć minut później Tiffany z uśmiechem na twarzy ruszyła
sprężystym krokiem do domu Gartha. Zastukała, nie usłyszała
odpowiedzi i po prostu weszła do środka.
- Garth? - zawołała, a gdy znów nie usłyszała odpowiedzi,
poszła do kuchni i wyjrzała przez okno. Garth był na dworze;
rąbał drewno.
Wzrok Tiffany zatrzymał się na kuchennym stole. Stały tam
brudne naczynia z co najmniej dwóch dni oraz sterta papierów.
Ach, ci mężczyźni! pomyślała z rozbawieniem. Może trochę tu
posprzątać, żeby mu zrobić niespodziankę?
RS
98
Umyła naczynia i ułożyła papiery w równą kupkę. Naraz
zamarła. Ogarnęło ją dziwne uczucie. Miała ochotę obejrzeć te
dokumenty. Poczuła nieodpartą ciekawość. Pokusa była wielka.
Miała okazję dowiedzieć się czegoś więcej o mężczyźnie, którego
kochała i którego wciąż nie potrafiła rozszyfrować. Wpatrzyła się
w koperty zawierające wyciągi bankowe. Czy to w nich kryły się
ostatnie elementy układanki?
Garth nigdy by się nie domyślił, że grzebała w jego papierach,
a ona sama również by się do tego nie przyznała. Pokusa stawała
się coraz większa. Ale czy byłaby w stanie spojrzeć sobie w oczy,
gdyby to zrobiła?
Nie wypuszczając kopert z ręki, nerwowo przestąpiła z nogi na
nogę.
Fizycznie Garth nigdy nie czuł się lepiej. Jak zwykle jednak
gorzej było z psychiką. Gdy już zdecydował, że zostaje w Utah,
ogarnęła go dziwna nerwowość.
To jednak nie był największy z jego problemów. Rodzina
obdarzyła go pełnym poparciem, ale Max, jego asystent,
zaniemówił, gdy usłyszał o planach Gartha.
- Chcesz mi powiedzieć, że nigdy tu nie wrócisz?
Garth spodziewał się takiej reakcji, ale słowa Maxa były
bolesne.
-
Nie powiedziałem, że nigdy.
-
To co właściwie chcesz mi powiedzieć?
- Firma nie jest już najważniejszą sprawą w moim życiu.
Przez chwilę panowała cisza.
-
Max?
-
A co z Japończykami?
- Właśnie z nimi rozmawiałem i od tej chwili ty jesteś
odpowiedzialny za ten kontrakt.
- Za cały kontrakt?
-
Co cię tak dziwi? - zaśmiał się Garth. - Znakomicie sobie
poradzisz.
RS
99
-
Ale dlaczego? Przecież zależało ci na tym kontrakcie,
pracowałeś nad nim dniami i nocami, przez całe lata. Jak możesz
teraz tak po prostu... - Max urwał.
-
To łatwe - wyjaśnił Garth bez zająknięcia. - Znalazłem coś
ważniejszego.
- A co?
-
Opowiem ci o niej, kiedy się zobaczymy.
-
Kobieta! Ale...
- Uspokój się, bo ty też dostaniesz ataku serca.
Porozmawiamy później.
Ta rozmowa odbyła się rankiem. Potem Garth wsiadł na
konia i spędził przedpołudnie na terenie rancza, sprawdzając, co
trzeba naprawić i doprowadzić do porządku. Zadanie było trudne,
ale nie niemożliwe. Większość kłopotów była wynikiem wielu lat
zaniedbań. A pieniądze nie stanowiły problemu; Garth miał ich
więcej, niż był w stanie wydać.
Gdy skończył objazd swojej posiadłości, zabrał się do rąbania
uschniętego drzewa. Wyprostował się na chwilę i otarł pot z
twarzy. Czuł się znakomicie. Wiedział, że nie zawdzięcza tego
lekarstwom, lecz Tiffany.
Choć przez długi czas nie chciał się do tego przyznać nawet
przed sobą, zakochał się w tej zuchwałej blondynce, pomimo że
wielokrotnie zarzekał się, iż koniec już z miłością. Problem polegał
na tym, że nie wiedział, jak jej o tym powiedzieć, i nie był pewien,
czy ona czuje to samo. A nawet jeśli tak, mieli zupełnie różne cele
w życiu. Gdyby Garth zdecydował się na powrót do Dallas, do
życia, jakie pozostawił za sobą, może ich związek miałby jakieś
szanse. Tiffany nigdy nie ukrywała, że jest dziewczyną kochającą
życie w mieście.
A może udałoby się im wypracować jakiś kompromis. Garth
gotów był na wszystko, by ją przy sobie zatrzymać. Oczarowany
był jej śmiechem, charakterem i bystrym umysłem
Był uzależniony i istniało tylko jedno lekarstwo na tę chorobę.
Małżeństwo.
RS
100
Nie mógł uwierzyć, że poważnie rozważa taką możliwość, ale
tak było. A to oznaczało, że musi wyznać Tiffany prawdę o sobie.
Zaklął pod nosem. Dlaczego od początku pozwolił jej
uwierzyć, że jest biedakiem? Wiedział, dlaczego. Ona sama go do
tego sprowokowała, a teraz ten niewinny kamuflaż mógł się
obrócić przeciwko niemu. Miał jednak nadzieję, że Tiffany poczuje
ulgę, gdy się dowie, że Garth jest milionerem w przebraniu.
Przecież chciała poślubić bogatego mężczyznę.
Sam nie wiedział, dlaczego spojrzał w stronę domu. Żaden
dźwięk nie ostrzegł go, że ktoś tam jest. Zauważył przez okno
Tiffany i z uśmiechem podszedł do kuchennych drzwi.
Uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy, gdy zobaczył plik
kopert w jej ręku. Poczuł, że oblewa go zimny pot.
- Co ty, do diabła, robisz?
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Jeszcze zanim na niego spojrzała, Garth był pewien, że
zobaczy na jej twarzy poczucie winy. Trwała w bezruchu, co było
pewnym tego znakiem. Obróciła się powoli. Ku Zdumieniu
Gartha, nie sprawiała jednak wrażenia zawstydzonej. Na jej
twarzy widniał szeroki uśmiech. Odłożyła papiery na stół.
- Znalazłaś tu coś zabawnego?
Choć w jej wzroku pojawił się szybki błysk, uśmiech nie
zniknął.
-
Nie przeczytałam tych dokumentów.
Czoło Gartha przecięły głębokie zmarszczki.
-
Naprawdę?
Tiffany przyłożyła dłoń do piersi.
-
Słowo harcerza.
-
Ale?
- A dlaczego myślisz, że jest jakieś „ale"?
RS
101
Wbrew sobie uśmiechnął się lekko, lecz nic nie powiedział,
tylko spojrzał na nią wymownie.
- No dobrze. Kusiło mnie, żeby je obejrzeć, ale naprawdę
tego nie zrobiłam. - Milczała przez chwilę i uśmiech zniknął z jej
twarzy. - Ale czy gdybym to zrobiła, popełniłabym coś
niewybaczalnego? To znaczy, jeśli nie masz nic do ukrycia...
Garth zastanawiał się przez chwilę, wyczuwając w jej głosie
zaczepną nutę. W jaki sposób udało jej się tak sprytnie odwrócić
sytuację? To on przyłapał ją w niezręcznej sytuacji, a tymczasem
sam teraz sprawiał wrażenie winnego.
To zresztą nie miało znaczenia. W końcu i tak chciał jej
powiedzieć prawdę. Równie dobrze mógł to zrobić teraz.
- Ja... zaczął.
- Ja... - odezwała się równocześnie Tiffany.
Obydwoje zamilkli, a potem wybuchnęli śmiechem.
- Mam coś dla ciebie - powiedziała Tiffany.
Sięgnęła do kieszeni i wyjęła kopertę.
- To dla mnie? - zapytał zdziwiony Garth.
Podeszła do niego bez słowa, położyła dłoń na jego karku i
przyciągnęła jego twarz do swojej. Pocałunek był mocny i szybki.
Garth poczuł, że serce zaczyna mu bić szybciej, ale gdy wyciągnął
ramiona, Tiffany odsunęła się od niego.
- Później.
Wcisnęła mu kopertę w rękę i ruszyła do drzwi.
-
Dokąd idziesz?
-
Na ranczo Jeremiasza.
-
Ale... - wykrztusił.
-
Przesłała mu pocałunek.
- Porozmawiamy, gdy otworzysz kopertę- odrzekła i
zniknęła.
Garth usiadł przy stole i wpatrzył się w zaklejoną kopertę. Co
to, do diabła, za konspiracja? Dopiero gdy usłyszał warkot silnika
samochodu Tiffany, otworzył kopertę. Ze środka wypadł czek.
Zerknął na sumę, po czym przeczytał dołączoną do czeku
karteczkę i zastygł z wrażenia.
RS
102
Znów te cholerne brzoskwinie. Uparła się, żeby mu
wynagrodzić stratę. Co za uparta kobieta. Jej pieniądze były
ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował. Ale ona oczywiście o tym nie
wiedziała.
Westchnął głęboko. Nie mógł wziąć tych pieniędzy. Nie miał
najmniejszego zamiaru realizować czeku. Ale jak je zwrócić, żeby
nie zranić jej uczuć? Spojrzał na nazwę banku w Houston. Na
szczęście znał prezesa.
Szybko sięgnął po słuchawkę. W piętnaście minut później,
jeszcze bardziej zdumiony, odłożył ją na miejsce.
- A niech mnie diabli - mruknął.
Choć musiał użyć swych wpływów, by zdobyć interesujące go
informacje, dowiedział się, czego chciał się dowiedzieć. Pieniądze
pochodziły z konta Tiffany. Suma, na którą opiewał czek,
pozostawiała głęboką wyrwę w jej oszczędnościach. W każdym
razie dowodziło to, że Tiffany nie była łowczynią fortun. Co więcej,
ten szlachetny gest świadczył o tym, że go kocha; pieniądze nie
były dla niej wszystkim.
Ta myśl stała się bodźcem do działania. Garth zerwał się na
równe nogi. Postanowił rzucić się na głęboką wodę i
zaproponować jej małżeństwo. Już! Tylko co z pierścionkiem? No
trudno, będzie musiała poczekać. A kwiaty? Czy mężczyzna
zdecydowany oświadczyć się tak upartej kobiecie potrzebuje tego
rodzaju amunicji?
Róże. Oto właściwa odpowiedź. Z wyschniętymi ustami znów
podniósł słuchawkę i wystukał znajomy numer.
- Irmo, potrzebuję twojej pomocy. Jak szybko możesz mi
dostarczyć dwa tuziny najpiękniejszych róż?
No, no!
Niewiele brakowało, powiedziała sobie Tiffany, parkując
samochód na podjeździe domu Davisów. Przez chwilę nie
wysiadała, zbierając myśli.
Dlaczego Garth nie wpadł w furię? Ona na jego miejscu
byłaby wściekła. Naprawdę nie zajrzała do kopert, ale rozumiała,
RS
103
że trudno mu w to uwierzyć. Jednak Garth z jakiegoś powodu
przyjął jej tłumaczenie wyjątkowo spokojnie.
Ona sama była przerażona własnym zachowaniem. Miała
wrażenie, że bardzo niewiele brakowało, a utraciłaby Gartha. Co
ją opętało, by choćby pomyśleć o takiej niedyskrecji?
Widocznie na jej twarzy malowała się niewinność i dlatego
Garth jej uwierzył. Żałowała, że nie widziała jego twarzy w chwili,
gdy otworzył kopertę. Chciała jednak, by był wówczas sam i by
mógł się zastanowić, co ten gest naprawdę oznacza. Czek był ni
mniej, ni więcej tylko wyznaniem miłości.
Czy Garth to zrozumie? Czy wystarczy mu intuicji? Miała
nadzieję, że tak. Od tego zależało jej przyszłe szczęście.
Wysiadła wreszcie z samochodu i weszła do domu. Bridget
stała w salonie ze słuchawką w ręku. Zobaczywszy przyjaciółkę,
powiedziała:
-
W samą porę. To do ciebie.
Tiffany poczuła, że brakuje jej tchu.
-
Czy to Garth?
-
Nie - rzekła Bridget, zasłaniając dłonią mikrofon. - Jakiś
nieznajomy głos. Aha, Jeremiasz, Taylor i ja jedziemy teraz do
Vegas. Jestem umówiona z lekarzem.
-
Zobaczymy się później - rzuciła Tiffany i wzięła od niej
słuchawkę.
-
Tiffany, tu Wayne. Wayne Tanner.
-
Czy jest jakiś problem z transferem? - zapytała z
niepokojem.
-
Nie, nie ma żadnego problemu.
-
Więc o co chodzi?
-
Nie o co, tylko o kogo.
-
Nie rozumiem.
- Przed chwilą rozmawiałem z Garthem Dixonem.
Tiffany z zaskoczenia nie mogła wykrztusić ani słowa.
W końcu odzyskała głos.
-
Jakim cudem?
-
Zadzwonił tu.
RS
104
-
Znasz go?
-
Czy go znam? Mówisz poważnie?
- Wayne, czy mógłbyś wreszcie wyjaśnić, o co ci chodzi?
Wayne odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, po co ci potrzebne te
pieniądze, czy raczej dla kogo są ci one potrzebne?
-
Nie sądziłam, by to było konieczne.
-
Ale, na litość boską, dlaczego akurat dla niego?
-
Wayne, moja cierpliwość się kończy.
-
Czy ty nie wiesz, kim on jest?
-
Może ty mi to powiesz? - prychnęła Tiffany z sarkazmem.
-
Dziewczyno, ten facet jest w stanie rywalizować z
Rockefellerami i Dupontami.
-
Co???
-
Mógłby kupić cały mój bank. Prawdę mówiąc, słyszałem
zresztą plotki, że zamierza to zrobić.
-
To znaczy...
- Jest milionerem, a do tego ma większe wpływy niż senat
stanowy.
-
Wstrzymaj płatność tego czeku - rzekła stanowczo Tiffany,
zaciskając zęby.
-
Nie muszę tego robić. Dixon go zwrócił. - Wayne milczał
przez chwilę. - Może mi wyjaśnisz, co tu się dzieje?
-
Nie. Ale dziękuję za telefon. Mam u ciebie dług
wdzięczności.
Odłożyła słuchawkę i opadła na kanapę.
Co za drań! Co za łajdak! Co za kłamca! Nic dziwnego, że był
tak tajemniczy i tak starannie ukrywał to, kim jest. Przez cały
czas obawiał się, że Tiffany leci na jego pieniądze. Jakże nisko
musiał ją oceniać! Poczuła pod powiekami łzy.
Nie ujdzie mu to na sucho. Nigdy w życiu!
Tym razem, gdy dotarła do jego domku, nie zawracała sobie
głowy pukaniem. Po prostu otworzyła drzwi i wmaszerowała do
środka. Garth stał pośrodku pokoju, a obok, na starym biurku, w
RS
105
wielkim wazonie zauważyła tuzin czerwonych róż. Obrócił się i
spojrzał na nią z promiennym uśmiechem.
-
Zaoszczędziłaś mi drogi. Właśnie chciałem...
-
Co chciałeś? Powiedzieć mi, kim jesteś?
Gniew w głosie Tiffany nie uszedł jego uwagi. Z jego ust
zniknął uśmiech.
-
Właśnie to chciałem ci powiedzieć.
-
Naprawdę? A cóż cię do tego skłoniło? Czy taki właśnie
miałeś plan, żeby zaczekać, aż się wygłupię? - zawołała, z trudem
powstrzymując łzy.
Twarz Gartha złagodniała.
-
Dobrze wiesz, że mówisz bzdury. Właśnie chciałem
pojechać do ciebie i wszystko ci wyjaśnić.
-
To nie jest konieczne. Twój przyjaciel z banku zrobił to już
za ciebie.
-
Cholera - skrzywił się Garth. - Tanner ma za długi język.
-
Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? - zapytała
ostro Tiffany.
-
Nie. Chciałem cię przeprosić i zapytać, czy za mnie
wyjdziesz?
Potrząsnęła głową i zaśmiała się ironicznie.
-
Po tym wszystkim? Chyba nie mówisz poważnie? Jak
mogłabym ci zaufać, skoro ty nie ufałeś mnie?
-
Dobrze, przyznaję, że to nie było w porządku z mojej strony.
Ale...
-
Nie! Nie mów nic więcej. - Łzy płynęły po policzkach Tiffany.
Musiała jak najprędzej stąd wyjść. - I pomyśleć, że prawie
całkiem wyczyściłam swoje konto, myśląc, że potrzebujesz tych
pieniędzy. Boże!
- Tiffany - rzekł Garth ze wzruszeniem, zbliżając się do niej.
- Daj mi szansę, bym mógł ci to wynagrodzić.
Zignorowała cierpienie malujące się na jego twarzy.
- Za późno. Możesz wziąć swoje pieniądze i iść do diabła!
RS
106
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
- Nie mogę tego znieść.
- Ja też - odrzekła Tiffany - więc proszę cię, przestań
lamentować, bo tylko jeszcze bardziej mi wszystko utrudniasz.
Bridget otarła łzy z oczu i skrzywiła się.
-
Ale ja nie chcę, żebyś wyjeżdżała.
-
Ja też nie chcę, ale muszę.
Przez chwilę obydwie milczały. Tiffany z zaciętym wyrazem
twarzy wrzucała swoje rzeczy do walizki, omijając wzrokiem
przyjaciółkę.
Przez tydzień, który minął od tamtej rozmowy z Garthem,
funkcjonowała jak robot. Przez cały czas miała nadzieję, że on
zadzwoni albo, jeszcze lepiej, przyjedzie na ranczo i spróbuje
naprawić sytuację. Nie zrobił tego i wiedziała na pewno, że już nie
zrobi. Jej życie legło w gruzach i nic nie mogła na to poradzić.
Jak do tego doszło? Zadawała sobie to pytanie miliony razy,
ale nadal nie potrafiła na nie odpowiedzieć. Nie miała
najmniejszego zamiaru ofiarować żadnemu mężczyźnie swojego
serca. Garth wtargnął do niego jak burza. Niech go diabli. Tylko
siebie mogła winić za żałosny stan, w jakim się znalazła. Co
zrobić, by cierpienie przestało zżerać jej duszę?
Stłumiła westchnienie, bez słowa odwróciła się plecami do
szlochającej cicho Bridget i podeszła do okna. Słońce jak złota
kula wznosiło się nad górami. Tiffany jednak nie zauważała
piękna natury, pochłonięta rozmyślaniem o jeszcze jednej
kłopotliwej sprawie.
Spóźniał się jej okres, co zazwyczaj się nie zdarzało. Mogło to
oznaczać jedną z dwóch rzeczy: albo stresy odcisnęły swoje piętno
na funkcjonowaniu jej organizmu, albo była w ciąży. Na myśl o tej
drugiej możliwości ogarnęła ją panika.
- Jest coś jeszcze, o czym mi nie wspomniałaś, prawda?
Tiffany obróciła się na pięcie, znów podziwiając przenikliwość
Bridget. Przyjaciółka jednak znała ją jak nikt inny.
RS
107
-
Tak - przyznała po prostu.
-
Więc powiedz, co to takiego.
-
Właśnie próbuję.
-
Okres ci się spóźnia - domyśliła się Bridget.
-
Mhm.
-
I nigdy dotąd się to nie zdarzało.
-
Dziesięć punktów.
-
Czy czujesz, że jesteś w ciąży?
Wbrew sobie Tiffany musiała się uśmiechnąć.
- A jak niby mam to czuć?
Bridget wzruszyła ramionami.
-
Nie mam pojęcia. Ale słyszałam, że istnieją wyraźne oznaki.
-
Mam nadzieję, że to tylko nerwy - odrzekła Tiffany z
desperacją.
-
A jeśli nie...
-
To nie wiem, co zrobię.
-
To znaczy, że nie powiedziałabyś mu?
-
Miałby prawo wiedzieć - rzekła Tiffany drżącym głosem. -
Tylko że...
-
Myślę, że on nie miał zamiaru cię oszukiwać.
-
Ale oszukał, i chociaż nadal go kocham, nie mogę mu tego
wybaczyć.
Bridget westchnęła.
- Możesz mi powiedzieć, żebym się zamknęła, poszła do
diabła czy co tam jeszcze chcesz, ale myślę, że jesteś zbyt uparta i
zawzięta. No dobrze, zachował w tajemnicy, kim naprawdę jest.
Może sam był śmiertelnie przestraszony. W końcu miał już
doświadczenia z kobietą, która wyszła za niego tylko dla
pieniędzy. A jeśli dobrze pamiętam, mnóstwo razy powtarzałaś, że
równie łatwo jest się zakochać w bogatym mężczyźnie jak w
biednym. Może Garth w ten sposób chciał się zabezpieczyć.
- Może, ale jeśli się kogoś kocha, to nie wprowadza się go
rozmyślnie w błąd.
-
No dobrze, uparciuchu, jakie masz teraz plany?
RS
108
-
Chyba wrócę do swojej dawnej firmy. Wiedźma Hazel nadal
trzyma dla mnie obiecaną posadę.
- A jeśli rzeczywiście jesteś w ciąży?
- Będę musiała jakoś sobie z tym poradzić, gdy nadejdzie
czas.
Bridget zeskoczyła z łóżka. Po jej twarzy płynęły łzy.
- Chyba nic, co mogłabym powiedzieć, nie zatrzymałoby cię
tutaj?
- Nie, chyba że masz w zanadrzu jakiś cud.
- Kto wie? - uśmiechnęła się Bridget. - Może cud się zdarzy.
W każdym razie możemy się o to modlić.
Tiffany nie odpowiedziała, tylko schwyciła walizkę i wyszła za
przyjaciółką z pokoju.
- Życie wycina paskudne numery, prawda, mały?
Koń podniósł łeb, popatrzył na niego wielkimi oczami i
parsknął.
- Wiedziałem, że mnie zrozumiesz.
Garth zdjął stetsona i położył go na kolanie. Stwierdził, że po
raz pierwszy w życiu upadł tak nisko, by rozmawiać z koniem.
Zaśmiał się z goryczą i otarł czoło przedramieniem. Od kilku
godzin naprawiał płoty i był już zupełnie wyczerpany. To był
ostatni objaw choroby, z którym nie udało mu się jeszcze uporać -
nie był w stanie pracować przez wiele godzin bez przerwy, choć
lekarz zapewniał go, że siły wrócą mu po jakimś czasie, o ile
zredukuje stresy do minimum, co w tej chwili zakrawało na
kiepski żart.
Od czasu gdy Tiffany rzuciła go, miał kilka ataków bólu.
Boże, jak za nią tęsknił. Teraz, gdy Davisowie wrócili już do
domu, nie miał pretekstu, by zaglądać na ich ranczo. Wiedział
jednak, że Tiffany jeszcze nie wyjechała; specjalnie to sprawdzał.
Poprzedniego wieczoru przejeżdżał obok rancza i widział jej
samochód na podwórzu.
RS
109
Wiedział jednak, że to już nie potrwa długo. Tiffany na pewno
chce wyjechać stąd jak najszybciej; przypuszczał, że przyjmie
ofertę pracy w Houston.
Do cholery, musi istnieć jakiś sposób, by ją zatrzymać.
Dotychczas jednak nic mu nie przyszło do głowy oprócz tego,
by paść na kolana i błagać ją o przebaczenie. Skrzywił się na tę
myśl, ale nagle wstał.
Właściwie dlaczego nie? Jeśli dzięki temu może ją odzyskać,
jeśli Tiffany wróci do jego życia, w jego ramiona, do jego łóżka, to
warto spróbować.
W pięć minut później skręcił na drogę prowadzącą do domu
Davisów. Tak jak się obawiał, Tiffany zbierała się właśnie do
wyjazdu z Utah. Chciała go opuścić na zawsze. Gdyby przyjechał
o kilka minut później, już by jej nie zastał. Z tą myślą zatrzymał
ciężarówkę tuż przed jej samochodem.
Wszyscy członkowie rodziny Davisów zatrzymali się nagle i
utkwili w nim wzrok. Garth pozostał za kierownicą, wpatrując się
w Tiffany, która wysunęła się z objęć Bridget i otworzyła drzwiczki
swojego samochodu. Nie spuszczała jednak oczu z jego twarzy.
Wyskoczył z ciężarówki i nie zwracając uwagi na Davisów,
podszedł prosto do niej.
-
Wszystko zależy teraz od ciebie. Będę cię błagał, jeśli będę
musiał.
-
Garth...
-
Mówię poważnie, Tiffany. Nie mam zamiaru pozwolić, byś
odeszła ode mnie z powodu pieniędzy.
Zamrugała powiekami i zarumieniła się. Garth wykorzystał jej
zmieszanie i chwycił ją w ramiona. Bogu dzięki, nie opierała się.
-
To nie jest takie proste - szepnęła.
-
Mylisz się. To jest bardzo proste. Po pierwsze dlatego, że cię
kocham, a po drugie, bo pieniądze nic mnie nie obchodzą. Jeśli
do mnie wrócisz, to gotów jestem oddać wszystko, co mam, co do
centa, na cele dobroczynne.
- Naprawdę zrobiłbyś to dla mnie?
RS
110
Usłyszał zdumienie w jej głosie, zobaczył blask w jej oczach i
lodowaty lęk, który mroził jego serce, rozpłynął się bez śladu.
-
Żebyś wiedziała.
-
Och, Garth - zawołała i po jej twarzy popłynęły łzy. -
Kocham cię.
-
Czy to oznacza zgodę?
-
Na co?
-
Na małżeństwo.
Tiffany wstrzymała oddech.
-
Kiedy?
-
Zaraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Jeremiasz
gwizdnął. Taylor roześmiała się, a Bridget zawołała:
- Zróbmy tak!
Garth także się roześmiał. Pochwycił Tiffany w ramiona i
poniósł do swojej ciężarówki.
- Za mniej więcej godzinę będziesz panią Dixon. Czy na
pewno tego chcesz?
Pocałowała go.
- Marzę o tym!
EPILOG
-
Mmmm...
-
Lubisz to?
-
Uwielbiam!
Garth zaśmiał się i znów dotknął językiem jej pępka. Jego
ręka spoczywała na wydętym brzuchu żony.
Dziecko kopnęło; Tiffany wbiła paznokcie w ramię Gartha. On
zaś podniósł głowę i jego twarz rozjaśniła się.
-
Energiczny dzieciak, prawda?
-
Ma tyle energii po tatusiu.
Garth przesunął dłonią po jej brzuchu i zatrzymał się u
złączenia ud. Tiffany wciągnęła oddech.
RS
111
-
Kocham cię - powiedziała, patrząc mu w oczy.
-
Ja też cię kocham. I kocham nasze dziecko.
Ich dziecko. Te słowa wciąż miały w sobie dziwną magię,
podobnie jak nowe nazwisko Tiffany: pani Dixon. Choć już od
kilku miesięcy byli małżeństwem, Tiffany od czasu do czasu
musiała się uszczypnąć, by mieć pewność, że nie śni.
Ich ślub był jak z marzeń. Razem z rodziną Davisów pojechali
prosto do Vegas i wzięli ślub w tej samej kaplicy, co Bridget i
Jeremiasz.
Później, gdy wrócili do domku Gartha, kochali się długo i
Tiffany powiedziała mu, że chyba jest w ciąży. Okazało się, że była
to prawda; Garth szalał z radości. Jego szczęście rosło z każdym
dniem, choć Tiffany na początku ciąży nie czuła się dobrze.
Teraz jednak, po kilku miesiącach, jej samopoczucie znacznie
się polepszyło. W ostatnim tygodniu zrobiła USG i dowiedziała się,
że będą mieli syna.
-
Miałem nadzieję, że to dziewczynka - powiedział Garth. -
Może byłaby podobna do ciebie.
-
Trudno - odrzekła Tiffany. - Musimy się cieszyć z tego, co
mamy.
- To znaczy, że nie możemy go zareklamować?
Uśmiechnęła się teraz, przypominając sobie ten komentarz.
- Co cię tak bawi? - zapytał Garth.
- Ty.
- Cieszę się z tego - rzekł, dotykając ustami jej warg.
Pocałował ją mocno i dodał: - Nadal się zastanawiasz, tak?
-
Nad czym? - zapytała niewinnie.
-
Wiesz, nad czym - prychnął.
-
Jeszcze się nie zdecydowałam.
I była to prawda. Garth nalegał, by otworzyła własny sklep
odzieżowy w Vegas. Jednakże Tiffany od dnia ślubu miała myśli
zajęte innymi sprawami. Przede wszystkim trzeba było poczynić
plany związane z dzieckiem. Poza tym chcieli wybudować nowy
dom w pobliżu starego. Myślała o swojej karierze jedynie wtedy,
gdy poleciała do Houston załatwić najpilniejsze sprawy.
RS
112
Garth także dwukrotnie wyjeżdżał do Dallas. Zorganizował
sobie możliwość kierowania korporacją z Utah i przywiózł swoich
rodziców, by Tiffany mogła ich poznać. Zaprzyjaźnili się, z czego
Tiffany bardzo się cieszyła. Miło było znów stać się członkiem
kochającej się rodziny.
Teraz, gdy niewiele już brakowało do ukończenia domu,
Garth nalegał, by Tiffany nie rezygnowała ze swego marzenia i
otworzyła sklep.
- Możemy przyjąć niańkę do opieki nad dzieckiem -
stwierdził.
-
Czy tego właśnie chcesz?
-
Chcę tego, co ty.
-
W takim razie przestań mówić o pracy.
Garth wydawał się zdziwiony. Tiffany uśmiechnęła się.
-
Teraz nie mam ochoty się tym zajmować. Może później, gdy
dziecko trochę podrośnie.
-
Czy ta decyzja przypadkiem nie ma czegoś wspólnego z
faktem, że Bridget także jest w ciąży?
-
Tak i nie, ale to zabawne, że zaszłyśmy w ciążę prawie
równocześnie. Nadal nie mogę w to uwierzyć.
-
Ja też, ale bardzo się cieszę. Jeremiasz zachowuje się
równie głupio jak ja.
-
Zauważyłam - stwierdziła Tiffany i dodała z powagą: - Ale
nie chodzi mi tylko o Bridget. Chcę sama się zajmować dzieckiem,
karmić je. Naprawdę tego chcę.
Oczy Gartha pociemniały.
-
Mały szczęściarz - uśmiechnął się zazdrośnie.
-
Powinieneś się wstydzić. Ty już dostałeś swoje.
-
Skoro o tym wspominasz, to chyba jestem głodny.
-
Niemożliwe.
- Chcesz się założyć? - odparował Garth, pochylając głowę
nad jej brzuchem.
Tiffany uśmiechnęła się. Garth pocałował ją w brzuch i uniósł
twarz.
-
Dziękuję - wyszeptał.
RS
113
-
Proszę bardzo - odrzekła Tiffany z oczami błyszczącymi
miłością.
RS