345 Baxter Mary Lynn Dziewczyna z miasta

background image

Mary Lynn Baxter

Dziewczyna z

miasta

Tytuł oryginalny:

Tight-fitting Jeans













RS

background image

2

PROLOG

Czyżby dzisiaj miał nadejść kolejny atak serca? zastanawiał

się Garth Dixon. Możliwe. Czuł się tak, jakby hipopotam usiadł
mu na piersi. Podświadomie wciąż wyczekiwał dnia, gdy to się
zdarzy. Miał dopiero czterdzieści lat, ale stanął już twarzą w twarz
z własną śmiercią i musiał pogodzić się ze świadomością, że może
go ona dosięgnąć w każdej chwili.

Zdał sobie sprawę, że stoi zgięty wpół, trzymając się słupka

na ganku. Wyprostował się powoli. Lekarze spisali go na straty,
ale miał zamiar udowodnić, że się mylą. Jeśli tylko uda mu się
wytrzymać jeszcze trochę w tej dziurze, doprowadzi serce do
takiego stanu, że będzie jak nowe. Pennington w stanie Utah.
Gdyby ktoś mu kiedyś powiedział, że wyląduje w tej wiosce, w
niewielkiej chałupie, lecząc chore serce, roześmiałby się tylko.

Teraz jednak wcale mu nie było do śmiechu. Nie był pewien,

czy uda mu się choćby uśmiechnąć, dopóki nie znajdzie się znów
w Dallas, w biurze swojej korporacji. Na samą myśl o pracy, którą
musiał zostawić, poczuł ucisk w piersi. Nie potrafił jednak myśleć
o niczym innym. Praca była sensem jego życia. A teraz mógł co
najwyżej podziwiać zachodzące na niebie słońce. Możliwe nawet,
że był to najpiękniejszy zachód słońca, jaki kiedykolwiek widział.
Ale co z tego? Nigdy nie był miłośnikiem zachodów słońca. Jeśli
już tylko takich rzeczy może oczekiwać od życia, to chyba lepiej
byłoby usiąść na baryłce dynamitu i podpalić lont,

Potrzebował wyzwania, nade wszystko pragnął wbić w coś

zęby, ale właśnie tego lekarze surowo mu zabronili. Co mu więc
pozostało? Czy ma zostać koneserem zachodów słońca? Niech
Bóg broni!

Musiał jednak zmienić sposób życia, czy mu się to podobało,

czy nie. Na samą myśl o tym, co mogłoby się stać w przeciwnym
wypadku, oblewał go zimny pot. Wiedział, że zrobi to, co musi;
zawsze tak było.

RS

background image

3

Zniechęcony, po raz ostatni spojrzał na zachodzące słońce i

powlókł się do domu. Miał zamiar rzucić się na kanapę, ale
zadzwonił telefon. Garth zamarł w bezruchu. To był pierwszy
telefon od tygodnia. Skrzywił się na myśl, że jeszcze nie tak
dawno uważał słuchawkę telefoniczną za coś w rodzaju części
ciała. Przez chwilę błysnęła mu nadzieja, że dzwoni ktoś z biura,
ale to było niemożliwe. Współpracownicy wiedzieli, że pod żadnym
pozorem nie mają prawa zawracać mu głowy. Ale rodzina to
zupełnie inna sprawa.

- Dixon - burknął do słuchawki i uświadomił sobie, że głos po

drugiej stronie brzmi nieznajomo.

Po chwili, lekko poirytowany, odłożył słuchawkę. Dzwonił

Jeremiasz Davis, właściciel sąsiedniego rancza. Garth spotkał go
kilka razy w sklepie Irmy Quill. Na myśl o Irmie musiał się
uśmiechnąć. Ta kobieta była klasą sama dla siebie. Garth
dotychczas sądził, że takie postacie spotyka się wyłącznie na
kartkach książek albo widuje w telewizji. Miała ptasie rysy
twarzy, nosiła stroje jakby żywcem przeniesione z dziewiętnastego
wieku, włącznie z małym kapelusikiem, i przypominała mu
bohaterkę serialu „Domek na prerii". Od pierwszej chwili chyba go
polubiła, chociaż Garth nie zrobił nic, by zyskać jej sympatię.
Jednak gdy uparła się obdarować go domowej roboty chlebem i
dżemem, nie odmówił; zapach tych produktów nieodmiennie
pobudzał jego apetyt.

Nie Irma jednak była ważna w tej chwili, lecz przysługa, o

którą prosił go Davis. Jego żona miała wypadek i Jeremiasz pytał,
czy Garth mógłby pilnować rancza podczas jego nieobecności.
Córką Davisów miała się zaopiekować przyjaciółka.

Garth zgodził się, choć bez entuzjazmu. Nie zależało mu

szczególnie na podtrzymywaniu dobrosąsiedzkich stosunków z
kimkolwiek w okolicy.

Pragnął jedynie wrócić do Teksasu.


RS

background image

4

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- W końcu to nie ty jesteś odpowiedzialna za ten dział!
Tiffany Russell spojrzała na swoją szefową i postanowiła

powstrzymać się od repliki. Dobrze wiedziała, że to nie ona
prowadzi dział bieliźniany, i właśnie na tym polegał problem.

Hazel Mason, powszechnie znana jako Wiedźma Hazel, miała

wystarczająco dobry gust, by nadać elegancki wygląd swej dużej,
kościstej sylwetce, lecz na tym kończyły się jej zalety. Tiffany była
głęboko przekonana, że język jej szefowej jest znacznie ostrzejszy
od umysłu. Gdy nadarzała się okazja, by zrobić coś nowego,
rozwijać firmę, Hazel nie była nigdy tym zainteresowana.

- Zdaję sobie z tego sprawę - odrzekła Tiffany

najłagodniejszym tonem, na jaki było ją stać. - Tylko nie mogę
zrozumieć, dlaczego do ciebie nie dociera fakt, że żyjemy w
dwudziestym wieku.

- Jeśli to miał być dowcip, to ci się nie udał.
- Posłuchaj - odrzekła Tiffany, wsuwając kosmyk jasnych

włosów za ucho. - Musimy coś szybko wymyślić, bo inaczej
konkurencja wykopie nas z rynku.

- I ty naprawdę myślisz, że jeśli półnagie modelki będą

paradować między stoiskami i rozdawać ananasy, to wzrośnie
nam sprzedaż?

-

Naprawdę tak myślę.

-

Ale ja nie - ucięła dyskusję Hazel. - Nawet gdybym zgodziła

się urządzić to przyjęcie na plaży, o czym nie ma mowy, to i tak
uważam, że te kostiumy kąpielowe, które chcesz kupić, są zbyt
ekstrawaganckie dla naszych klientek.

-

Mam prawo się z tobą nie zgadzać - odcięła się Tiffany. -

Poza tym skąd możesz wiedzieć, skoro nawet nie chcesz
spróbować?

-

To zbyt kosztowny eksperyment. A ponieważ do mnie

należy ostateczna decyzja, nie będziemy ryzykować.

RS

background image

5

Surowo ściągnięta twarz Hazel przypominała Tiffany suszoną

śliwkę. Dziewczyna mocno przygryzła wargę. Gdyby powiedziała
szefowej, co o niej myśli, z pewnością wyleciałaby z pracy. Tiffany
wątpiła, by Hazel kiedykolwiek w życiu rozpuściła włosy,
ściągnięte ciasno w kok, albo odważyła się włożyć dwuczęściowy
kostium kąpielowy. Trudno było pojąć, w jaki sposób ta kobieta
urodziła dwoje dzieci. Tiffany gotowa była założyć się o swój
ulubiony biustonosz, że Hazel i jej mąż kochali się przy
zgaszonym świetle i pod kołdrą.

-

Coś jeszcze?

Tiffany potrząsnęła głową.
- Nie.
-

Nie masz nic do roboty?

- Mam - mruknęła Tiffany. Wróciła do magazynu i z

westchnieniem przyjrzała się pudłom pełnym ubrań, które
dostarczono poprzedniego popołudnia. Zwykle otwierała je z
przyjemnym podnieceniem, ale dzisiaj nawet na to nie miała
ochoty. Sprzeczki z Hazel zdarzały się coraz częściej. Tiffany
bardzo lubiła swoją pracę, choć nie przepadała za firmą, która ją
zatrudniała. Miała własne zdanie o tym, co sprzedawałoby się
dobrze, a co nie. Niestety, szefowa nigdy się z nią nie zgadzała.

Przygnębiona, odwróciła się od pudeł i poszła do swojego

biura. Była to malutka klitka, ale przynajmniej mogła tam usiąść
spokojnie i poczekać, aż opadną w niej emocje. Przysiadła na
skraju biurka, machając nogami. Może lepiej byłoby rzucić tę
pracę. Ale Tiffany nie lubiła się poddawać, a poza tym nie chciała
dać Hazel tej satysfakcji. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że
codziennie wracała do domu z bólem głowy.

Uśmiechnęła się naraz, przypominając sobie swą najlepszą

przyjaciółkę, Bridget. Kiedyś Bridget była przekonana, że jej
prawnicza kariera legła w gruzach. Teraz, jako szczęśliwa żona,
mieszkała w małej miejscowości w Utah. To właśnie Tiffany
ponosiła pełną odpowiedzialność za nagłe i niekonwencjonalne
małżeństwo przyjaciółki. Gdyby nie wyciągnęła Bridget na tę

RS

background image

6

zwariowaną aukcję kawalerów, ta nie kupiłaby na licytacji
Jeremiasza Davisa.

Tiffany roześmiała się głośno, przypominając sobie chwilę,

gdy Bridget zerwała się z krzesła i wrzasnęła:

- Tysiąc dolarów!
Przerażona, szarpnęła przyjaciółkę za ramię, ale co się stało,

to się stało. Bridget dostała to, za co zapłaciła: wysokiego, wolno
cedzącego słowa ranczera, który nie miał zamiaru pozwolić, by
taka kobieta jak Bridget wymknęła mu się z rąk.

Tiffany potrząsnęła głową, nalewając do kubka kawę z

ekspresu. Zazdrościła Bridget wielu rzeczy, ale małżeństwo do
nich nie należało. Myśl o ślubie zaświtała Tiffany tylko raz w
życiu; na szczęście nic z tego nie wyszło. Mężczyzna, z którym się
wówczas spotykała, był alkoholikiem, chociaż Tiffany przez długi
czas nie zdawała sobie z tego sprawy. Pomimo skończonych
trzydziestu lat nie tęskniła do obrączki. Marzyła o czym innym: o
świetnej pracy, ładnym domu, luksusowym samochodzie i
zasobnym koncie w banku, niekoniecznie w tej właśnie
kolejności. Dotychczas żadne z tych marzeń jeszcze się nie
spełniło, lecz Tiffany była pewna, że to się musi zmienić. Chciała
zebrać lub pożyczyć trochę pieniędzy i otworzyć własny sklep z
ubraniami dla bogatych kobiet. Jej obecna praca była zaledwie
etapem prowadzącym do tego celu. Tiffany nie była pewna, jak
długo jeszcze uda jej się wytrwać pod rządami Hazel. Ta kobieta
miała w sobie tyle samo zmysłu innowacyjnego i energii, co
ślimak pogrążony w zimowym śnie.

Przypomniała sobie pewną rozmowę z Bridget sprzed roku.

Obydwie uważały wtedy, że ich życie zeszło na psy. Oczywiście,
jeśli chodzi o Bridget, nie była to do końca prawda. Przyjaciółka
Tiffany pochodziła z bogatej rodziny z Houston i miała własne
pieniądze. Tiffany zaś nie miała ani pieniędzy, ani rodziny, i
właśnie dlatego nie mogła tak po prostu wejść do biura Hazel i
złożyć wymówienia.

- Cześć.

RS

background image

7

Tiffany drgnęła nerwowo i obejrzała się przez ramię. W

drzwiach pokoiku stała jedna ze sprzedawczyń, Gretchen
Wheeler.

- Przepraszam - powiedziała Gretchen. - Nie chciałam cię

przestraszyć.

-

Nie szkodzi. Co się stało?

-

Hazel szaleje - skrzywiła się Gretchen.

-

Wspaniale.

-

Chce się z tobą widzieć.

-

Nic nowego - mruknęła Tiffany z ironią. - Zawsze szaleje,

kiedy znikam jej z oczu choćby na pięć minut.

Gretchen wyszła, rzucając Tiffany pełne współczucia

spojrzenie. Tiffany podniosła się niechętnie i w tej samej chwili
zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę, pewna, że usłyszy jeszcze
kilka obelg od Hazel.

-

Słucham - rzuciła sucho.

-

Ho, ho! Spokojnie, dziewczyno.

Bez trudu rozpoznała głos w słuchawce i roześmiała się z

ulgą.

-

Ależ to Jeremiasz Davis! Świetnie, że dzwonisz. - Od razu

jednak przyszło jej do głowy, że coś tu jest nie tak. Przede
wszystkim, dzwonił Jeremiasz, a nie Bridget, a poza tym był
środek dnia. - Zdaje się, że to nie jest zwykły towarzyski telefon -
dodała z niepokojem.

-

Zgadza się.

Tiffany poczuła, że ogarniają ją złe przeczucia. Coś musiało

się stać Bridget albo Taylor, sześcioletniej córce Jeremiasza z
pierwszego małżeństwa.

- Chodzi o Bridget - wyjaśnił Jeremiasz. - Miała wypadek

samochodowy. Jest w szpitalu, ale powinna wyzdrowieć.

Mimo tego zapewnienia Tiffany wyczuła nutę rozpaczy w jego

głosie.

- Bogu dzięki - szepnęła i usiadła, czując, że nogi uginają

się pod nią. - Czy była sama?

RS

background image

8

- Tak. Zderzyła się ze szkolnym autobusem. Ma uszkodzony

kręgosłup.

-

Jak bardzo? - zapytała Tiffany z przerażeniem.

-

Jest częściowo sparaliżowana, ale lekarz mówi, że to

powinno minąć.

-

Czy mogę wam jakoś pomóc?

Jeremiasz przez dłuższą chwilę mruczał coś niewyraźnie, aż w

końcu wykrztusił z wahaniem:

-

Zastanawiałem się, czy nie mogłabyś wziąć sobie krótkiego

urlopu w pracy i zająć się Taylor. Ja muszę być przy Bridget, a
moja ciotka nie może zabrać małej do siebie, bo niedawno
przeszła lekki wylew i... Nie prosiłbym cię, ale...

-

Czułabym się urażona, gdybyś mnie nie poprosił o pomoc -

zapewniła go Tiffany szczerze, choć dobrze wiedziała, że nie ma
już ani dnia urlopu do wykorzystania. Może jednak ten
niespodziewany splot wydarzeń okaże się rozwiązaniem jej
problemów? Przecież może rzucić tę pracę i po powrocie z Utah
poszukać sobie innej.

-

Tiffany?

-

Przyjadę najszybciej, jak się tylko da.

Odłożyła słuchawkę i przez chwilę wsłuchiwała się w

dudnienie własnego serca. Nagle poczuła się jak więzień, którego
właśnie wypuszczono na wolność.

- Tak, tak, tak! - zawołała z radością i tanecznym krokiem

ruszyła na poszukiwanie Hazel.


ROZDZIAŁ DRUGI

Tiffany stała w niewielkiej sali szpitala w Hurricane, dokąd

zabrano Bridget po wypadku, i czekała, aż technik laboratoryjny
skończy pobierać krew z ramienia jej przyjaciółki. Odwróciła
wzrok; na widok strzykawki zawsze robiło jej się słabo.

RS

background image

9

Zastanawiała się wcześniej, czy nie pojechać najpierw na

ranczo i nie zostawić tam bagaży, zwyciężyła jednak chęć
przekonania się na własne oczy, że stan Bridget rzeczywiście nie
jest krytyczny. Wynajęła samochód na lotnisku i przyjechała
prosto do szpitala. Jeremiasz proponował, że po nią wyjedzie,
Tiffany jednak stanowczo odmówiła, nie chcąc mu zawracać
głowy w takiej chwili. Po dłuższej dyskusji Jeremiasz stwierdził,
że Tiffany jest równie uparta jak jego żona, i poddał się z
westchnieniem.

Wyjrzała przez okno na park. Zapomniała już, jak piękne są

te strony nawet w lipcu. Gdy wyszła na płytę lotniska, uderzyła ją
fala upału, ale powietrze nie było tu gęste i wilgotne jak w
południowo-wschodnim Teksasie.

Nie zamieniłaby jednak Teksasu na Utah. Owszem, Hurricane

było sporym miastem, a w porównaniu z Pennington, gdzie
mieszkali Bridget i Jeremiasz, wydawało się oszałamiającą
metropolią, jednak nie było to odpowiednie miejsce dla niej. Życie
na wsi zupełnie jej nie pociągało. Miała zamiar wrócić do
wielkiego miasta, gdy tylko Bridget dojdzie do siebie.

- Tiff, udało ci się przyjechać!
Słysząc ten głos, Tiffany odwróciła się od okna. Pielęgniarka i

technik już wychodzili. Podeszła do łóżka, ale na widok
ściągniętej z bólu twarzy przyjaciółki uśmiech zastygł jej na
ustach. Bridget wyglądała jak własny cień.

Nie widziały się od roku, od dnia ślubu Bridget z

Jeremiaszem. Wówczas rude włosy Bridget lśniły, a brązowe oczy
błyszczały z radości. Teraz nic w niej nie pozostało z dawnego
blasku. Tiffany poczuła na plecach zimny dreszcz. Czyżby
Jeremiasz zbagatelizował sytuację? Wiedziała, że kochał żonę nad
życie, możliwe więc, że nie potrafił stawić czoła faktom.

Stanęła przy łóżku, zmuszając się do uśmiechu. Twarz

Bridget wykrzywił grymas bólu. Tiffany pochyliła się i pocałowała
ją w policzek.

- Cześć, skarbie.
Bridget ze łzami w oczach pochwyciła ją za rękę.

RS

background image

10

-

Tak się cieszę, że tu jesteś. Bałam się, że nie będziesz

mogła albo nie będziesz chciała przyjechać.

-

Co za bzdury opowiadasz - odrzekła cicho Tiffany, walcząc

ze łzami. - Nic oprócz złamanej nogi nie mogłoby mnie
powstrzymać od przyjazdu.

-

Wierzę ci. Kiedy coś postanowisz jesteś najbardziej upartą

osobą na świecie.

-

Przygarnął kocioł garnkowi.

Zaśmiały się i zamilkły.
-

Dokąd cię stąd zabiorą? - zapytała Tiffany po chwili.

-

Do specjalistycznego szpitala w Vegas. Położą mnie na

wyciągu. Bóg jeden wie, jak długo to potrwa. Pewnie kilka
tygodni. Okropnie się boję, ale muszę wyzdrowieć... dla
Jeremiasza i Taylor - zakończyła z rozpaczą.

Tiffany poczuła, że serce jej się ściska.
- Proszę.., nie załamuj się. Wyzdrowiejesz. Przecież oni nie

mogą bez ciebie żyć. Zdaje się, że owinęłaś ich sobie dokoła
małego palca.

Bridget wzniosła oczy do nieba.
-

Akurat. Powiedziałabym raczej, że Jeremiasz stara się

tolerować moje krzywe grządki i z trudem toleruje fakt, że mylę
chwasty z warzywami i zrywam je na sałatkę. Jak długo możesz
zostać? - zapytała, zmieniając temat.

-

Dopóki będę wam potrzebna.

-

Dzięki Bogu. Przykro mi, że musiałam tak zostawić Taylor.

Jest zdenerwowana i...

-

Nie martw się. Ciotka Tiffany wszystkim się zajmie.

Zobaczysz, że zaprzyjaźnię się z Taylor, zanim zdążysz mrugnąć
okiem. Ty skup się na swoim zdrowiu.

-

Czuję się jak kretynka. Gdybym skupiła się na jeździe,

zamiast myśleć o zabawie w przedszkolu Taylor, to nie zdarzyłby
się żaden wypadek.

-

Jak to właściwie było? Nie miałam jeszcze okazji zapytać

Jeremiasza.

RS

background image

11

-

Oślepiło mnie słońce i nagłe zobaczyłam przed sobą tył

szkolnego autobusu. Trochę za ostro skręciłam. Straciłam
panowanie nad kierownicą i zjechałam po skarpie, wpadając
prosto na drzewo.

-

Masz szczęście, że obyło się bez obrażeń wewnętrznych.

-

Zdaje się, że pasy ocaliły mi życie. Ale minie jeszcze dużo

czasu, zanim zupełnie odzyskam formę. – Bridget umilkła na
chwilę, po czym dodała cicho: - Chciałam zajść w ciążę, a teraz
nie ma o tym mowy.

-

Na razie nie, ale pamiętaj, że to nie będzie trwało wiecznie.

Poza tym jesteś podobna do mnie. Nie poddajesz się łatwo. Za
kilka miesięcy twoje ciało będzie jak nowe.

-

Och, Tiff, jesteś taka dobra. - Głos Bridget załamał się

lekko. - Obydwoje z Jeremiaszem jesteśmy ci bardzo wdzięczni za
przyjazd. Bardzo trudno jest mu poradzić sobie z tym wszystkim,
z ranczem i ze mną.

-

Ranczo nie ma tu nic do rzeczy. Jeremiasz jest

usprawiedliwiony, bo kocha cię jak wariat.

-

Ja jego też - przyznała Bridget, ocierając łzę. - Rozumiem,

dlaczego obydwoje z Taylor są tacy zdenerwowani. Przecież
Jeremiasz stracił już jedną żonę, a Taylor matkę.

-

Ale ciebie nie stracą.

-

Niewiele brakowało.

-

Przecież żyjesz - uśmiechnęła się Tiffany. - Wiesz, sądziłam,

że twoje małżeństwo z Jeremiaszem nie ma najmniejszych szans
na przetrwanie.

-

Wszyscy tak sądzili. Przede wszystkim moi rodzice.

-

Upiłaś się, a w kilka godzin później wyszłaś za mężczyznę,

którego kupiłaś sobie na licytacji. Chyba przyznasz, że to skłania
do sceptycyzmu.

-

Zrządzenie losu - wzruszyła ramionami Bridget. - Co mogę

więcej powiedzieć?

-

Chyba to najlepsze podsumowanie.

-

A co u ciebie? Chyba nie wyrwałam cię ze szponów jakiegoś

mężczyzny?

RS

background image

12

-

Nie, nie, broń Boże, nie!

-

Tiff!

-

Nie interesują mnie trwałe związki, tylko praca i zarabianie

pieniędzy.

-

A jak się ma twój przyjazd tutaj do tych planów?

-

Wyrwałam się ze szponów szefowej z piekła rodem -

zaśmiała się Tiffany.

-

Mam nadzieję, że nie wyrzuciła cię z pracy?

-

Nie, sama z niej zrezygnowałam.

-

Och, Tiff, czuję się okropnie!

-

Nie musisz. Już od wielu miesięcy miałam ochotę to zrobić.

Telefon Jeremiasza dał mi tylko pretekst.

-

Już widzę, jak wkraczasz do jej biura i mówisz, że może się

wypchać - roześmiała się Bridget.

-

Właśnie tak to wyglądało. Oddałabym wszystko za to, żebyś

mogła widzieć wyraz twarzy Wiedźmy Hazel, gdy powiedziałam jej
uprzejmie, że może mnie pocałować wiesz gdzie, bo rezygnuję z
pracy.

-

Mam nadzieję, że nie popełniłaś błędu.

-

Absolutnie nie. - Tiffany uśmiechnęła się promiennie. - Nie

mam zamiaru nigdy więcej pakować się w podobną sytuację. Ale
chyba muszę już wyjść. Dziwne, że żadna pielęgniarka jeszcze
mnie stąd nie wyrzuciła.

-

Nie mam ochoty rozstawać się z tobą, ale Taylor niedługo

wróci z przedszkola, a chciałabym, żebyś była wtedy w domu.

Tiffany pocałowała przyjaciółkę w policzek.
- Trzymaj się. Wszystko będzie dobrze.
Wyszła na zewnątrz i wzięła kilka głębokich oddechów.

Bridget na pewno wyzdrowieje. Musi.


- Hej, mała, co to takiego? Hodujesz placki z błota w

uszach?

- Chyba zgłupiałaś - zachichotała Taylor.
-

Mówię prawdę, panienko. Zdaje się, że twoje uszy już

dawno nie widziały wody.

RS

background image

13

Taylor znów zachichotała, ale nie podniosła myjki. Tiffany

stwierdziła, że oto nadszedł czas pierwszej potyczki z sześciolatką.

Przez całą drogę ze szpitala na ranczo czuła niepokój. Nie była

pewna, czy nie wzięła na siebie zbyt wiele obowiązków. Nie miała
pojęcia o dzieciach. Ale ponieważ nie było wyboru, stwierdziła, że
musi sobie jakoś poradzić.

Jeremiasz i Taylor wyszli z domu na jej powitanie.

Dziewczynka miała brązowe sarnie oczy i długie, lśniące włosy.
Tiffany była nią oczarowana od pierwszej chwili. Taylor chyba
również polubiła swoją nową opiekunkę.

Ale minęły dwa dni i oto brudne uszy Taylor stały się

zagrożeniem dla tej wzajemnej sympatii.

-

Nie mogłam znaleźć Fujarki - poskarżyła się Taylor.

Tiffany potrząsnęła głową.
-

Kto to jest Fujarka?

-

Mój kotek.

-

Aha, rozumiem.

-

Zawsze śpi ze mną w łóżku.

Wspaniale. Tiffany nie znosiła kotów, ale nie miała

najmniejszego zamiaru przyznawać się do tego głośno.

-

Ciekawe, gdzie ona jest? - zapytała tylko.

-

W stodole. Pożera jakiegoś szczura.

-

No to dobrze.

-

Czy mogłabyś tam pójść i przynieść ją do domu?

-

Jeśli dasz mi słowo, że ona mnie nie zje.

Taylor spojrzała na nią z politowaniem.

-

- Ona nawet nie gryzie! Jest kochana.

To się jeszcze okaże, pomyślała Tiffany.

-

Zawrzyjmy układ - zaproponowała. - Przyniosę ją, jeśli

pozwolisz, żebym ci umyła uszy.

-

No dobrze – zgodziła się dziewczynka, podając jej myjkę.

W kilka minut później wykąpana i przebrana w piżamę Taylor

pomaszerowała do sypialni. Tiffany obserwowała ją przez chwilę,
po czym powiedziała:

- Zaraz wrócę. Mam nadzieję, że razem z kotem.

RS

background image

14

Garth Dixon naciągnął mocniej popręg i wdrapał się na

siodło. Koń prychał i rzucał głową, okazując, że jest gotów
dojazdy, ale Garth jeszcze przez chwilę siedział nieruchomo,
pogrążony w myślach. Nie miał ochoty wypełniać danej Davisowi
obietnicy. Nie miał ochoty na nic, co wymagało jakiegokolwiek
wysiłku. Nie miał ochoty wyrządzać nikomu sąsiedzkich przysług.

Odkładał odwiedziny na ranczu Jeremiasza Davisa tak długo,

jak tylko się dało. Wiedział jednak, że skoro ma pozostać tutaj
przez jakiś czas, to musi popracować nad swoją społeczną
postawą. Oznaczało to, że nie powinien się wykręcać od
sąsiedzkiej pomocy, szczególnie że desperację w głosie Jeremiasza
słychać było nawet przez telefon. Garth przypuszczał, że czułby
się podobnie, gdyby to jego żona znalazła się w szpitalu po
poważnym wypadku.

Trzeba to po prostu zrobić i mieć z głowy, pomyślał. W końcu

chodziło o drobiazg, a tymczasem on się zachowuje, jakby
Jeremiasz prosił go o nie wiadomo jakie poświęcenie. Ostatnio
nawet wstanie rano z łóżka wydawało mu się wielkim wyczynem.

Westchnął, szturchnął konia i powoli ruszył przez lesistą,

żyzną dolinę w stronę rancza Davisa. Choć nie opuszczał go
ponury nastrój, zauważał otaczający go spokój i piękno. Nie
szukał jednak spokoju. Miał go już dość na całe życie.

Wkrótce dotarł do granic posiadłości Davisa. Postanowił

najpierw zajrzeć do stodoły. Zsiadł z konia i wszedł do środka.
Rozejrzał się, stwierdził, że wszystko w porządku i odetchnął z
ulgą. Musi jeszcze zajrzeć do domu, a potem będzie mógł wrócić
do siebie.

Uśmiechnął się gorzko.

W połowie drogi do stodoły Tiffany zatrzymała się na chwilę.

Nie po raz pierwszy już zauważyła, jak wielkie uczucie wyzwolenia
daje jej pobyt w tym miejscu, z dala od wszelkich problemów.
Wpatrzyła się w dal, podziwiając piękno żyznej doliny,
otaczających ją wzgórz i odległych gór na horyzoncie. Może to
właśnie było lekarstwo, jakiego potrzebowała, by znów

RS

background image

15

wprowadzić swe życie na właściwy tor, choć oddałaby wszystko,
by znaleźć się tu z innego powodu.

Ruszyła dalej z ociąganiem. W półmroku stodoła wydawała

się jej przerażająca. Już miała zawołać „kici, kici", kiedy go
zauważyła. Stanęła jak wryta i serce podeszło jej do gardła. W
pierwszej chwili miała ochotę uciec jak najdalej.

Nie uciekła jednak. W chwili gdy mężczyzna zwrócony był do

niej plecami, pod wpływem impulsu pochwyciła łopatę, która
szczęśliwie leżała w pobliżu, i z całej siły uderzyła go w tył głowy.

Poczuła jednocześnie przerażenie i ulgę, gdy mężczyzna

osunął się na kolana, a potem upadł.


ROZDZIAŁ TRZECI

Tiffany patrzyła oszalałym wzrokiem na leżące u jej stóp ciało.

Kto to jest i co robił na terenie posiadłości Davisa? Czy to
bezdomny szukający miejsca na nocleg? Nic o nim nie wiedziała,
ale jakoś nie wydawało się to prawdopodobne. Nie był ubrany jak
włóczęga. Miał na sobie porządne dżinsy, czystą koszulę i buty do
konnej jazdy.

Był wysoki i szczupły, za szczupły jak na jej gust. Poza tym

wyglądał jak przeciętny teksański kowboj - tylko że się nie ruszał.

Tiffany cofnęła się, jęcząc cicho i nie spuszczając oczu z

nieznajomego. Co ona zrobiła? Czyżby go zabiła?

O mój Boże, wymamrotała, opierając się o wrota stodoły.

Odwróciła się i chwiejnym krokiem poszła w stronę domu: Zanim
dotarła do tylnej werandy, zrobiło jej się niedobrze. Przystanęła
przy słupku i wzięła kilka głębokich oddechów.

Boże drogi, nie miała najmniejszej ochoty spędzać reszty życia

za kratkami, a na to się zanosiło. Widziała krew spływającą po
jego skroni. Żołądek wywinął kolejne salto. Z trudem udało jej się
opanować mdłości.

RS

background image

16

Niezależnie od tego, kto był w stodole - gwałciciel, złodziej czy

włóczęga - trzeba sprowadzić jakąś pomoc.

Tiffany weszła do domu. Siedząca na kanapie przed

telewizorem Taylor spojrzała na nią i wyczuła, że stało się coś
złego.

-

Niedobrze ci? - zapytała z dziecięcą bezpośredniością.

Tiffany bez powodzenia spróbowała się uśmiechnąć.

-

Muszę zadzwonić na policję.

-

Tu nie ma posterunku.

-

Cholera - wymamrotała Tiffany.

Oczywiście. Co za dziura!

-

To brzydkie słowo. Mama mi mówiła, że nie powinno się go

używać.

-

Jakie słowo?

-

Cholera.

Gdyby sytuacja nie była tak poważna, Tiffany wybuchnęłaby

śmiechem.

-

Zapomnij, że tak powiedziałam, dobrze?

-

Dobrze.

- Muszę zadzwonić do szeryfa - rzekła Tiffany, bardziej do

siebie niż do Taylor. Zauważyła numer na kartce przypiętej do
ściany przy telefonie. Podniosła słuchawkę.

Rozmowa była krótka i nieskładna. Tiffany wciąż nie potrafiła

myśleć racjonalnie. Do przytomności przywołał ją dopiero widok
Taylor, która zeskoczyła z kanapy i wpatrywała się w nią, jakby
zobaczyła pozaziemską istotę.

Tiffany jak najoględniej wyjaśniła małej sytuację.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała w końcu, starając

się nadać głosowi spokojne brzmienie, ale usta dziewczynki
zadrżały.

- Chcę do taty i mamy - szepnęła.
- Ja też bym chciała, żeby tu byli, ale, niestety, jesteś zdana

na mnie.

RS

background image

17

W oczach Taylor pojawiły się łzy. Tiffany poczuła się jak

idiotka. Otoczyła dziewczynkę ramieniem i przytuliła do siebie,
tłumiąc panikę.

Po chwili przed domem rozległa się syrena samochodu

policyjnego. Taylor wyrwała się z jej objęć i pobiegła do drzwi.

-

To szeryf Wright!

-

Zostań tu, panienko - nakazała Tiffany.

Dziewczynka skrzywiła się.

-

Nie zostanę! - zawołała buntowniczo.

- Zostaniesz - ucięła Tiffany i dodała łagodniejszym tonem: -

Wrócę, gdy tylko dowiem się, co się właściwie stało.

Taylor uniosła wyżej głowę i odwróciła twarz. Tiffany widziała

jej zdenerwowanie i rozżalenie, ale w tej chwili nic na to nie mogła
poradzić. Wybiegła na werandę, na którą właśnie wchodził szeryf.

- Dobry wieczór pani - rzekł, uchylając kapelusza. - Jestem

Porter Wright.

Tiffany skrzywiła się lekko; bardzo wysokiego, wąsatego

szeryfa otaczał taki zapach, jakby przed chwilą wyszedł z
gnojowiska. Pochyliła głowę i zauważyła, że całe buty miał
pokryte łajnem. Znów zrobiło jej się niedobrze.

- Jestem Tiffany Russel - wykrztusiła z trudem.
- Proszę mnie zaprowadzić tam, gdzie leży ten człowiek.
-

On... on jest w stodole.

-

Chodźmy go obejrzeć.

-

Czy muszę iść z panem?

Szeryf zdjął kapelusz i podrapał się po głowie.
- Chyba nie.
- Mniejsza o to, pójdę. Wcześniej czy później i tak będę

musiała stanąć z prawdą twarzą w twarz.

Porter Wright spojrzał na nią dziwnie.
-

Najpewniej zostanie pani uniewinniona, niezależnie od tego,

kto to jest. Ludzie w tej okolicy reagują nerwowo, gdy ktoś obcy
wejdzie na ich teren. Zrobiła pani to, co należało.

-

Taylor, kochanie, zaraz wracam! - krzyknęła Tiffany w głąb

domu i poszła za szeryfem w stronę stodoły.

RS

background image

18

Szeryf pierwszy wszedł do środka. Tiffany zatrzymała się przy

wrotach.

Mężczyzna siedział na ziemi, ocierając krew ze skroni. Tiffany

omal nie zasłabła z ulgi. Otworzyła usta; ale nie wydobyło się z
nich żadne słowo. Stała oparta o framugę i patrzyła na rannego,
trwając w bezruchu.

Obcy jednak nie zapomniał języka w gębie. Prawdę mówiąc, z

jego ust płynęły słowa, od których Tiffany poczerwieniała.

-

Czy mam... czy mam zadzwonić po pogotowie? - wyjąkała

wreszcie.

-

Na diabła mi pogotowie? - warknął mężczyzna w

odpowiedzi.

Na twarzy szeryfa Wrighta pojawił się szeroki uśmiech.
-

A niech mnie!

-

Miło mi, że uważa pan to za zabawne - warknął mężczyzna,

podnosząc się niepewnie na nogi. Tiffany pohamowała impuls, by
podbiec i podtrzymać go.

-

Panno Russell, pozwoli pani przedstawić sobie tego

człowieka, którego powaliła pani na ziemię - powiedział szeryf. -
To sąsiad Jeremiasza, Garth Dixon.

-

Och, nie - szepnęła Tiffany.

-

Och, tak, panno Russell, czy jak się tam pani nazywa -

prychnął Garth.

Tiffany zbliżyła się o krok i wyciągnęła do niego rękę.
- Bardzo mi przykro, panie Dixon. Nie chciałam...
Mężczyzna znów zaklął, przerywając jej w pół słowa.
- Akurat, jasne, że pani nie chciała. O mało nie rozwaliła mi

pani głowy tą łopatą.

Tiffany bezradnie spojrzała na szeryfa Wrighta, on jednak

przyglądał się całej scenie z lekkim uśmiechem i nie wykazywał
żadnej chęci, by się włączyć do rozmowy. Wydawał się bardzo
rozbawiony. Właściwie dlaczego nie? pomyślała Tiffany.
Prawdopodobnie od wielu miesięcy w tej dziurze nie wydarzyło się
nic bardziej ekscytującego. Pohamowała złość i spróbowała
jeszcze raz:

RS

background image

19

-

Gdyby wszedł pan do domu i przedstawił mi się, to nie...

-

To pani nie usprawiedliwia. W niczym pani nie zagrażałem.

-

A skąd miałam o tym wiedzieć?

Garth Dixon obrzucił ją takim wzrokiem, jakby miał ochotę ją

udusić.

- Widzę, że tracę tylko czas. Pani jeszcze nie oprzytomniała.
Tiffany poczuła furię.
- Przekonam pana, że nie jestem...
- Może pani dać sobie spokój. Nie interesuje mnie to.
Wbrew chęciom Tiffany nie odcięła się, tylko bez słowa wyszła

przed stodołę. Instynkt podpowiadał jej, że jeśli chce wyjść
zwycięsko z tej sytuacji, to teraz powinna trzymać buzię
zamkniętą na kłódkę. Po pierwsze, ten mężczyzna nadal cierpiał.
A poza tym zżerała go złość. Tiffany dobrze widziała, że przez
własną impulsywność zrobiła sobie z niego wroga.

A szkoda, przeszło jej przez myśl. Garth Dixon był przystojny,

choć nieco za szczupły. Nawet sinoczerwony guz na skroni nie był
w stanie odciągnąć uwagi od wyrazistych rysów twarzy,
przetykanych srebrnymi nitkami czarnych włosów ani niebieskich
oczu otoczonych gęstymi, ciemnymi rzęsami. Ale przecież ten
człowiek nie powinien jej obchodzić. Był dla niej za stary -
oceniała go na czterdzieści kilka lat a poza tym biedny, co
stanowiło jeszcze większą wadę. Babcia zawsze jej powtarzała, że
równie łatwo jest się zakochać w bogatym mężczyźnie, jak w
biednym, i Tiffany wzięła sobie głęboko do serca tę mądrą uwagę.
Nie było się jednak czym martwić; nie miała zamiaru zakochiwać
się w nikim, a już na pewno nie w tym Dixonie, który patrzył na
nią jak na swojego największego wroga.

- Wiedziała pani chyba o tym, że Jeremiasz prosił mnie,

żebym doglądał rancza podczas jego nieobecności? - zapytał
wreszcie Garth.

-

Nie wiedziałam.

-

No cóż, trudno.

- Jeśli zależy panu na przeprosinach, to proszę je przyjąć -

mruknęła Tiffany.

RS

background image

20

Szeryf Wright oderwał się od drewnianego słupka.
-

Zdaje się, że wszystko zostało wyjaśnione. Skoro panna

Russell chce przeprosić...

-

Nie potrzebuję żadnych przeprosin - przerwał mu Garth i

spojrzał wprost na Tiffany. - Chcę tylko, żebyś się trzymała z dala
ode mnie.

Odwrócił się i wyszedł ze stodoły.

- No, no - mruknął szeryf, zdejmując kapelusz. - Zdaje się,

że jest wściekły jak cały rój szerszeni.

-

Przejdzie mu - stwierdziła Tiffany sucho.

-

Mam nadzieję. Lepiej by było dla pani.

-

Dlaczego?

- Irma Quill mówiła, że on jest bardzo chory. Zdaje się, że

na serce.

Tiffany znów poczuła falę wyrzutów sumienia.
- Co jeszcze pan o nim wie?
- Nic, tylko tyle, że jest bardzo zamknięty w sobie. Mieszka

tu dopiero od paru miesięcy.

Tiffany wyciągnęła do niego rękę.
-

Dziękuję, że zechciał pan przyjechać. Jestem panu bardzo

wdzięczna.

-

To moja praca, proszę pani. Odprowadzę panią do domu.

Mała pewnie bardzo się denerwuje.

-

Ma pan rację - przyznała Tiffany, znów czując wyrzuty

sumienia.

W chwilę później wyjaśniła dziewczynce, co się stało, omijając

niektóre szczegóły. Usiadła obok niej na łóżku i przytuliła ją do
siebie.

- Jestem z ciebie bardzo dumna. Zachowałaś się jak duża

dziewczynka.

- Jestem duża. Mam już prawie siedem lat.
- To prawda - uśmiechnęła się Tiffany, ale Taylor nie

odpowiedziała jej uśmiechem. - O co chodzi, mała?

Dziecko patrzyło jej prosto w twarz.
- Tata będzie wściekły, że uderzyłaś jego przyjaciela.

RS

background image

21

ROZDZIAŁ CZWARTY

Garth wszedł do domu i rzucił się na kanapę. Twarz miał

zlaną potem, lecz to jednak było najmniejsze z jego zmartwień.
Czuł mocny ucisk w piersi, jakby żebra lada chwila miały mu
zmiażdżyć serce.

Nie powinien był tak poganiać konia w drodze powrotnej. Był

jednak wściekły z powodu tego, co zaszło, i temperament wziął
górę nad rozsądkiem. Garth nie przywykł do leniwego trybu życia.
Odkąd pamiętał, wstawał o świcie, brał prysznic i ruszał do biura,
gdzie wypijał dzbanek kawy, rozmyślając nad tym, które
korporacje należy przejąć, a których nie.

Teraz z tego wszystkiego pozostał mu tylko prysznic. A

zdarzały się poranki, gdy nawet to wydawało się zbyt wielkim
wysiłkiem. Wiedział, że jeśli jego zdrowie i nastrój nie poprawią
się znacznie, to nie pożyje zbyt długo. Był człowiekiem czynu i nie
nadawał się na inwalidę.

Oparł się wygodnie i położył dłoń na sercu. Może powinien

sobie zrobić EKG. Nie, to nie wchodzi w grę. Żadnych szpitali.
Poza tym serce już się trochę uspokoiło, choć nie wróciło jeszcze
do zwykłego rytmu. Garth był wściekły, że ta idiotyczna sytuacja i
to zapomniane przez Boga miejsce nadwerężyły jego cenną
energię, ale przede wszystkim czuł się upokorzony ciosem w
głowę, jaki zadała mu ta szalona blondynka.

- Niech to diabli! - mruknął, przypominając sobie chwilę,

gdy podniósł głowę i zobaczył ją stojącą u wrót stodoły z
wymalowanym na twarzy poczuciem winy. Była ładna. Jasne
włosy, przycięte na pazia, sięgały ramion, cerę miała delikatną i
kremową, a w głęboko osadzonych ciemnozielonych oczach
błyszczała niewinność. Jednak to nie twarz Tiffany przyciągnęła
jego uwagę, lecz przede wszystkim zgrabne pośladki opięte
ciasnymi dżinsami.

Ta myśl jednak natychmiast odpłynęła. Nie przyjechał tu po

to, by zadawać się z kobietami. W innych okolicznościach być

RS

background image

22

może zaprosiłby ją na kolację; choć był pewien, że jej umysł nie
dorównuje urodzie. Teraz jednak nie miałoby to żadnego
znaczenia. Interesowały go wyłącznie przyjemności życia, a nie
trwałe więzi. Nie chciał ani nie potrzebował następnej kobiety w
swoim życiu. Pragnął tylko odzyskać siły i jak najprędzej wrócić
do pracy.

Nie stracił życia. Powinien to uznać za wystarczający dar od

losu. Gdyby jeszcze potrafił się pozbyć przeświadczenia, że musi
coś udowodnić, nie sobie, lecz ojczymowi, który wprowadził go w
interesy. Gdyby...

Wiedział jednak, że lepiej nie otwierać tej puszki Pandory.

Wstał, poczekał, aż pokój wokół niego przestanie wirować, po
czym poszedł do kuchni. Nalał szklankę soku pomarańczowego i
wypił, wmawiając sobie, że to szkocka z lodem.

- Możesz sobie tylko pomarzyć, Dixon - prychnął,

odstawiając szklankę. Minęły już czasy, gdy mógł pić tyle, ile
chciał, i pozwalać sobie na rozmaite inne przyjemności. Miał
nadzieję, że te czasy jeszcze wrócą.

Gdy już wyzdrowieje i podpisze najważniejszy kontrakt

swojego życia, którego przygotowanie zostało zawieszone, to może
zastanowi się nad opuszczeniem tego dochodowego kieratu i
przejdzie na coś w rodzaju emerytury. Obiecywał to sobie, odkąd
zachorował, wiedział jednak, że sam siebie oszukuje. Nie był taki,
jak większość jego kolegów, którzy cały wolny czas przeznaczali
na grę w golfa i uważali ją za największe wyzwanie w życiu. Jego
to nie interesowało. Pragnął wyłącznie powrotu do zdrowia; to
było, jak dotychczas największe wyzwanie jego życia.

Przypomniał sobie dzień, gdy wyszedł ze szpitala. Pierwsze

kroki skierował do firmy. Usiadł za biurkiem, odrętwiały z szoku i
rozpaczy, i ukrył twarz w dłoniach.

Nie słyszał wejścia Maxa Lansinga, swej prawej ręki. Dopiero

na dźwięk jego głosu zorientował się, że nie jest sam.

- Co ty tu właściwie robisz? - zawołał Max ze zdumieniem. -

Powinieneś być w domu, w łóżku.

RS

background image

23

Garth przez chwilę patrzył na krępą, muskularną sylwetkę

Maxa, na jego zdrową, ogorzałą cerę, i w duchu zzieleniał z
zazdrości. Poczuł się jak tchórz i odwrócił wzrok.

-

No? - nalegał Max.

-

Nie mogłem pójść do domu. To nie takie proste.

-

A co powiedział lekarz?

- Że jeśli nie zwolnię tempa i nie wezmę kilku miesięcy

urlopu, to nie dożyję pięćdziesiątych urodzin.

- Kupa bzdur. Zdawało mi się, że ta nowoczesna technika

medyczna może nareperować wszystko.

-

Mnie też się tak zdawało - prychnął Garth. - Ale chcę mieć

serce jak nowe, a tego chyba nikt mi nie potrafi obiecać.

-

Więc co dalej?

Garth nie odpowiedział od razu. Słowa utkwiły mu w gardle.

Dwa razy odkaszlnął, wreszcie wydusił z goryczą:

-

Zabieram zabawki i wynoszę się stąd.

Max oniemiał.

-

Dokąd?

-

Na zadupie w Utah.

-

W Utah? - zdumiał się Max. - Chyba żartujesz.

-

Niestety, nie. Ojciec zostawił mi tam kawałek ziemi z

chałupą. Nigdy nie widziałem tego na oczy.

-

A co będzie z naszym kontraktem? Japończycy znani są z

cierpliwości, ale...

Garth usłyszał w głosie Maxa panikę, ale nie potrafił go

pocieszyć, bo sam czuł się podobnie. Opuszczenie korporacji,
którą budował od podstaw, było dla niego wykroczeniem
przeciwko etyce pracy.

-

A jaki mam wybór? - mruknął.

-

Żadnego - westchnął Max.

- Muszę zdać się na ciebie w jeszcze większym stopniu niż

zwykle. Dasz sobie radę?

Twarz Maxa rozjaśniła się, choć brzmienie głosu pozostało nie

zmienione.

- Nie zawiodę cię.

RS

background image

24

- Ja też nie zawiodę ani ciebie, ani tej firmy. Gdy wrócę z tej

Koziej Wólki, będę jak nowy. Obiecuję.

Poczuł przenikliwy ból głowy. Oderwał myśli od przeszłości i

jęknął. Podszedł do okna, dotykając palcami guza na skroni, i
wpatrzył się w brzoskwiniowy sad. Drzewa były ciężkie od
owoców.

Szkoda, że to wszystko się zmarnuje, pomyślał, ale w tej

samej chwili zadzwonił telefon.


-

Czy zdarzyło się coś, o czym powinniśmy wiedzieć?

-

Tak, a dlaczego pytasz? - mruknęła Tiffany niepewnie.

-

Pamiętaj, z kim rozmawiasz, i nie próbuj mydlić mi oczu -

odrzekła stanowczo Bridget.

-

Zdaje się, że miałaś się skoncentrować na swoim zdrowiu.

-

Ciało mam na wyciągu, ale umysł nie. Wal.

-

Dobrze - westchnęła Tiffany. - Ale najpierw powiedz mi, jak

się czujesz.

-

Zdrowieję mniej więcej w tempie przepowiedzianym przez

lekarzy. Wolałabym szybciej - westchnęła Bridget. - Chyba nie
chcesz mi powiedzieć, że wracasz do Houston?

-

Nie, chociaż możliwe, że sama mnie tam wyślesz, gdy ci

opowiem, co się zdarzyło. A jeśli nie ty, to Jeremiasz.

-

Skończ te wstępy, bo się zdenerwuję, a wiesz, że to dla

mnie niewskazane.

-

Uderzyłam przyjaciela Jeremiasza w głowę - wypaliła

Tiffany i czekała na okrzyk zdumienia przyjaciółki. Nie zawiodła
się.

-

Co takiego? - wykrzyknęła Bridget.

-

Nic mu się nie stało, naprawdę.

-

Jak to...?

Tiffany opowiedziała jej wszystko. Gdy skończyła, zapadła

długa chwila ciszy. W jej opowiadaniu całe zdarzenie wyglądało
jeszcze bardziej nieprawdopodobnie niż w rzeczywistości.

-

Och, Tiff, jak mogłaś? - westchnęła wreszcie Bridget.

-

Nawaliłam. Co więcej mogę powiedzieć?

RS

background image

25

-

Nic. Tylko że to wszystko brzmi... niedorzecznie. Ale skoro

nic mu się nie stało, to przestań się tym martwić - zachichotała
Bridget.

-

Co cię tak bawi?

-

Prawdę mówiąc, ty. Mogę sobie wyobrazić, jak się

zakradasz za plecami tego biednego, nic nie podejrzewającego
człowieka i...

-

Dobrze, dobrze. Dajmy już temu spokój. Może nigdy więcej

nie będę musiała się z nim spotykać.

-

Nie liczyłabym na to, szczególnie że Jeremiasz bardzo prosił

go o opiekę nad ranczem.

-

Wobec tego będę się starała nie wchodzić mu w drogę.

Wierz mi, on nie należy do kręgu moich wielbicieli.

-

Jestem pewna, że nie - zaśmiała się Bridget. - Ale to jeszcze

jeden powód, dla którego mój mąż powinien zrezygnować ze
swojego uporu. Próbowałam go przekonać, żeby wrócił do domu i
sam się wszystkim zajął.

-

Nie miej żadnych złudzeń. On cię tu samej nie zostawi.

-

Wiem i naprawdę się cieszę, ale... - urwała Bridget. - Jak

tam Taylor? - zapytała po chwili. - Ja... obydwoje bardzo do niej
tęsknimy.

- Jest tutaj i już nie może się doczekać, kiedy będzie mogła

cię zobaczyć.

Od tej rozmowy minęły już ponad dwie godziny. Ze szpitala

Tiffany zawiozła Taylor na przyjęcie urodzinowe, które miało
potrwać do końca popołudnia. Wróciła do domu i zajęła się tym,
co należało zrobić, choć nie było tego wiele; Bridget zostawiła
wszystko w nienagannym porządku.

Nie mogła uwierzyć, że jest tu zaledwie od trzech dni. Miała

wrażenie, że to już co najmniej trzy miesiące, zwłaszcza teraz, gdy
nie miała nic do roboty.

Zastanawiała się nad wyjazdem do miasta. Chciała poznać

Irmę Quill. Odrzuciła jednak ten pomysł, bo nie była w
najlepszym nastroju, chociaż sama nie wiedziała, dlaczego.

RS

background image

26

Pod nieobecność Taylor należało się cieszyć spokojem.

Dziewczynka nie sprawiała większych kłopotów, ale była typową
sześciolatką, Tiffany zaś nie przywykła do zajmowania się
dzieckiem.

Jednak to nie Taylor była przyczyną jej niepokoju. Chodziło o

Gartha Dixona. Jak mogła wziąć go za włóczęgę? Po części
usprawiedliwiało ją to, że poza miastem czuła się niepewnie, a
poza tym zawsze najpierw działała, a dopiero potem myślała.
Wiedziała jednak, że nie uda jej się zupełnie unikać Gartha. Co
mógł oznaczać jej stan ducha? Czyżby próbowała przekonać samą
siebie, że należy zawrzeć z nim pokój? Absolutnie nie! Nie chciała
zrobić mu nic złego, On jednak zareagował tak, jakby uderzyła go
złośliwie i bez żadnego powodu.

No dobrze, to w końcu jego problem, stwierdziła. Nie mogła

jednak przestać myśleć o tym, że należałoby okazać jakiś gest
dobrej woli, choćby po to, by można się było zwrócić do Gartha w
razie jakiejś potrzeby.

Stanęła pośrodku kuchni. Może upiec ciasto i zanieść mu?

Temu człowiekowi przydałoby się trochę dodatkowych kalorii.

- Zrobię to i będę miała problem z głowy - mruknęła,

otwierając szafki.

W godzinę później zadzwoniła do domu przyjaciółki Taylor i

dowiedziała się, gdzie mieszka Garth. Zapakowała ciasto do
plastikowego pojemnika i ruszyła przez las.

Nie wiedziała, czego ma się spodziewać, ale widok domu

Gartha niezwykle ją zaskoczył. Z zewnątrz budynek wyglądał jak
zwykła szopa. Wszystko dokoła było zapuszczone i zaniedbane,
jakby od lat nikt tu nie mieszkał. Pomimo upału Tiffany poczuła
dreszcz na plecach.

Zastukała dwa razy, ale nikt nie odpowiedział. Zauważyła

zaparkowaną ciężarówkę. A więc gospodarz był w domu.
Zmarszczyła brwi i podeszła do tylnego wejścia. Ku jej zdziwieniu,
drzwi były otwarte.

- Jest tu ktoś? - zawołała.

RS

background image

27

Nie słysząc żadnej odpowiedzi, pchnęła drzwi i zatrzymała się

tuż za progiem. Dom w środku wyglądał jeszcze gorzej niż na
zewnątrz. W kuchni dostrzegła stertę brudnych naczyń.
Pohamowała impuls, by je pozmywać, weszła do pokoju i położyła
ciasto na stole.

- Panie Dixon?
Nadal nikt nie odpowiadał. Przeszła na palcach do salonu,

czując się jak intruz, i nagle stanęła jak wryta. Garth spał na
kanapie. Twarz miał bladą i wychudzoną.

Uwagę Tiffany zwrócił jego strój; ubrany był tylko w dżinsy.

Tiffany poczuła, że robi jej się gorąco na widok szerokich ramion i
gęstych włosów porastających klatkę piersiową. Przełknęła ślinę,
zastanawiając się, jak ktoś tak atrakcyjny może być ciężko chory.
Z wyglądu nigdy by nie powiedziała, że Garth ma chore serce.

Zbliżyła się o krok i dopiero teraz zauważyła ciemne cienie

pod oczami i wyczerpanie widoczne w rysach twarzy. Nawet sen
tego nie zmienił. Garth wyglądał... Tiffany przez chwilę szukała w
myślach właściwego słowa, po czym przyszło jej do głowy, że
wyglądał krucho.

- Garth? - szepnęła, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi.
Nie poruszył się.
Serce zamarło jej w piersi. Czyżby jej cios miał się jednak

okazać śmiertelny? Czy Garth miał atak serca? Pochyliła się nad
nim, wpatrując się w jego pierś.

Czy on nie żyje?


ROZDZIAŁ PIATY

Była naga.
Garth wstrzymał oddech, gdy z wyciągniętymi ramionami

płynęła w jego stronę. Nigdy jeszcze nie widział równie
doskonałego ciała. Skórę miała alabastrową, piersi duże, lecz
jędrne, z sutkami jak pączki róż. Wcięcie w talii przydawało pełni

RS

background image

28

kołyszącym się prowokująco biodrom. Powiódł językiem po
wyschniętych ustach.

W pierwszej chwili nie mógł dostrzec twarzy, ale gdy się

zbliżyła, poznał ją.

Tiffany Russell.
Nie! To nie mogła być prawda. To nie mogła być ona, chyba że

znalazł się już na tamtym świecie. Jednak czuł na ciele dotyk jej
miękkich palców, łaskotanie włosów na piersi.

Otworzył oczy i zobaczył ją tuż nad sobą. Jej usta znajdowały

się tuż nad jego ustami. Usłyszał stłumiony dźwięk, ale zanim
zdążyła coś powiedzieć, szepnął:

- Nic nie mów. Wszystko w porządku. Nie zrobię ci żadnej

krzywdy. Nigdy jeszcze nie widziałem równie pięknej kobiety.

Otoczył dłonią jej kark i łapczywie wpił się wargami w jej

usta.

Czy to był sen, czy naprawdę znalazł się w niebie?
W pierwszej chwili Tiffany była tak sparaliżowana ze

zdumienia, że nawet nie drgnęła. Dopiero gdy poczuła w ustach
jego język, a jego dłoń na swojej piersi, oprzytomniała i wyrwała
się z objęć Gartha.

- A niech cię diabli! - wykrzyknęła przerażona, cofając się

pod ścianę. Miała ochotę uderzyć go w twarz i nie była pewna, co
ją właściwie przed tym powstrzymało. Może wyraźne zmieszanie i
cierpienie na jego twarzy.

Garth kilkakrotnie zamrugał powiekami i wpatrzył się w nią z

niedowierzaniem. Napięcie w pokoju można było wyczuć niemal
fizycznie. Tiffany chciała coś powiedzieć, cokolwiek, byle tylko
rozproszyć to napięcie, ale na przeszkodzie stały szalejące w niej
emocje. Jak on śmiał tak się zachować?

Nie spuszczając z niej wzroku, Garth przeciągnął dłonią po

potarganych włosach.

- Czy uwierzysz mi, jeśli powiem, że coś mi się śniło i nie

byłem świadomy tego, co robię?

Zaśmiała się ironicznie.

RS

background image

29

- Nie uwierzę w nic, co mógłbyś powiedzieć; Założę się, że

chciałeś mi odpłacić za ten cios w głowę.

-

Czy mogę cię jakoś przekonać, że było inaczej?

-

Nie, ale możesz iść do diabła!

Przy tych słowach odwróciła się i wybiegła. Dopiero w połowie

drogi na ranczo Davisów przypomniała sobie, że zostawiła ciasto
na stole.

Miała nadzieję, że Garth się nim udławi.

- Kiedy mama i tata wrócą do domu?
- Niedługo, kochanie. W każdym razie gorąco w to wierzę.
Tiffany spojrzała na Taylor siedzącą obok niej w samochodzie.

Twarz dziewczynki była pełna smutku: Tiffany miała nadzieję, że
wkrótce będzie mogła znów ją zabrać do szpitala.

- Pojedziemy tam niedługo. Może jutro.
Twarz dziewczynki nieco pojaśniała, ale trwało to tylko krótką

chwilę.

- Czy moja mama będzie znowu chodzić?
Tiffany poczuła ściskanie w żołądku.
- Na pewno tak, kochanie. Ale uszkodziła sobie plecy, a

takie rzeczy długo się leczy.

Taylor nie odpowiedziała. Tiffany mogła sobie wyobrazić, co

się dzieje w umyśle dziewczynki. Ona sama także nie była pewna,
czy Bridget odzyska pełną sprawność fizyczną, ale nie miała
zamiaru dzielić się tymi obawami z małą.

Jechały do sklepu spożywczego po zakupy. Tiffany miała

nadzieję, że Irma, którą Taylor wydawała się bardzo lubić, skłoni
ją do uśmiechu. Zresztą Tiffany także chciała poznać Irmę.

Taylor wyjęła kredki i zajęła się kolorowaniem książeczki.

Myśli Tiffany zwróciły się do Gartha Dixona. Ani przez chwilę nie
uwierzyła w jego opowieść o śnie. Była pewna, że chciał się na
niej zemścić i dlatego ją pocałował. Ten pocałunek wywarł na niej
niezwykłe wrażenie. Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie wzbudził
w niej tak silnych emocji. Przyłapywała się na tym, że wyobraża
sobie dotyk tych ust na całym ciele, że...

RS

background image

30

- Dość tego - powiedziała na głos.
Taylor przerwała rysowanie i spojrzała na nią.
- Dość czego?
- Nic, kochanie. Mówiłam do siebie.
-

Mama też tak robi - uśmiechnęła się Taylor. - Mnie się to

wydaje dziwne.

-

Masz rację. To niedobry zwyczaj - stwierdziła Tiffany,

parkując przed sklepem. - Już jesteśmy.

Po chwili ściskała dłoń Irmy i uśmiechała się do niej. Od

pierwszej chwili poczuła do tej kobiety sympatię.

-

Mam wrażenie, jakbym już panią znała - powiedziała, Irma

obdarzyła ją promiennym uśmiechem.

-

Ja też. Bridget dużo o pani mówiła.

- Pewnie nie były to same dobre rzeczy.
-

Przeciwnie. Błogosławi panią za to, że zmusiła ją pani do

przyjazdu tutaj. Gdyby nie to, nie wyszłaby za Jeremiasza.

-

To prawda - zaśmiała się Tiffany.

-

Jak się pani tutaj podoba?

- Bardzo, tylko żałuję, że te odwiedziny nie odbywają się w

innych okolicznościach. Cieszę się, że udało mi się zaprzyjaźnić z
Taylor.

Obydwie spojrzały na dziewczynkę, która stała z nosem

przylepionym do gabloty ze słodyczami.

- Mam nadzieję, że Bridget wyzdrowieje.
- Ja też - westchnęła Tiffany.
- Może napijemy się kawy? - zaproponowała Irma, Tiffany

nie miała ochoty na kawę, ale chciała wypytać Irmę o Gartha
Dixona. Nie potrafiła wyrzucić go z myśli, choć nie miało to
żadnego sensu.

- Irmo...
W tej chwili jednak otworzyły się drzwi i Garth Dixon we

własnej osobie wszedł do sklepu. Tiffany miała ochotę udawać, że
go nie widzi, ale było to niemożliwe; Garth stał akurat
naprzeciwko niej. Stanęła jak skamieniała, nie odzywając się ani
słowem.

RS

background image

31

Irma i Taylor nie miały podobnych problemów.
- Witaj, przybyszu - rzekła Irma z szerokim uśmiechem, a

Taylor z miejsca podbiegła do Gartha.

- Czy jeszcze gniewasz się na Tiffany? - zapytała.
Irma wyczuła napięcie sytuacji i pociągnęła dziewczynkę za

rękę w stronę zaplecza.

- Chodź; przyniesiemy lody.
Nawet gdy Tiffany i Garth zostali sami, żadne z nich się nie

odezwało. Napięcie rosło. Patrząc na Gartha, Tiffany wyczuła, że
pod jego starannie kultywowaną powściągliwością kryje się
nieokiełznany temperament. Na szczęście tym razem był
całkowicie ubrany: miał na sobie białą bawełnianą koszulę,
dżinsy i wysokie buty. Brakowało mu tylko stetsona. Tiffany
jednak była pewna, że Garth posiada i ten element kowbojskiego
stroju.

-

Czy mogę ci postawić kawę? - usłyszała niespodziewanie i

zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy.

-

A dlaczego chcesz to zrobić?

-

Na przeprosiny.

- Chcesz mnie przeprosić? - zapytała ze zdumieniem.
Uśmiechnął się i wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił.

Stał się bardziej ludzki, mniej napięty.

-

Tak. I chcę ci powiedzieć, że pieczesz świetne ciasto.

-

Zjadłeś je? - zapytała niewinnie.

- Pożarłem do ostatniego okruszka.
Wbrew sobie musiała się roześmiać.
- Może usiądziemy? - zapytał Garth i znów się uśmiechnął.
Tiffany skinęła głową, w duchu nakazując sobie zachować

ostrożność.

Usiedli przy stolikach w głębi sklepu, każde z filiżanką kawy, i

zamilkli. Tiffany nie mogła zrozumieć siebie. Nigdy nie brakowało
jej tematów do rozmowy.

- Posłuchaj, wtedy naprawdę nie wiedziałem, co robię.

Wierzysz mi?

RS

background image

32

Tiffany poczerwieniała. Nie chciała rozmawiać o tym

wydarzeniu, ale chyba oboje wciąż wspominali tamten pocałunek.
Garth poruszył się niespokojnie, unikając wzroku Tiffany. Dobrze.
Chciała, żeby czuł się zażenowany. Niezależnie od czegokolwiek,
nie miał prawa całować jej z takim zapałem.

- Wybaczysz mi?
Czyżby mówił poważnie? Czy naprawdę zależało mu na jej

wybaczeniu? Może rzeczywiście obydwoje powinni o wszystkim
zapomnieć. W końcu Garth jest znajomym Jeremiasza, pomyślała
Tiffany, i będą się widywać, dopóki Bridget nie wyjdzie ze szpitala.

- Ja chyba też powinnam cię prosić o wybaczenie - odrzekła.
Garth roztarł siniak na skroni.
- A więc za kogo mnie wzięłaś? Za gwałciciela?
Znów się zaczerwieniła.
- Wiesz, jak to jest, gdy się mieszka w dużym mieście.

Człowiek staje się nadmiernie podejrzliwy.

- Przyjmuję.
-

Co?

-

Twoje przeprosiny, oczywiście - uśmiechnął się. Drażnił się

z nią, ale wcale jej to nie przeszkadzało.

Hamuj, dziewczyno, pomyślała znowu, bo ten facet złamie ci

serce.

Gdy nic nie powiedziała, Garth znów się odezwał:
-

Dzwonił Jeremiasz.

-

Tak przypuszczałam - wyjąkała Tiffany.

Błysk w oczach Gartha stał się wyraźniejszy, ale Tiffany nie

połknęła przynęty.

- Słyszałam, że mieszkasz tu od niedawna - zmieniła temat.
- Dobrze słyszałaś.
W jego głosie zabrzmiała nuta ostrożności, ale nie

powstrzymało to Tiffany od dalszych dociekań.

-

A skąd jesteś?

-

Z Teksasu.

- Tak myślałam, ale nie byłam pewna, bo nie nosisz

stetsona.

RS

background image

33

Garth roześmiał się głośno.
- Wisi na gwoździu w szafie.
- Aha, więc jednak jesteś prawdziwym Teksańczykiem. Co

cię tu sprowadziło?

Twarz Gartha ściągnęła się i Tiffany przez chwilę obawiała

się, że nie otrzyma odpowiedzi.

- Moje zdrowie. Na pewno już słyszałaś, że mam chore

serce. Powinienem prowadzić spokojny tryb życia. - Zamilkł na
chwilę. - Dlatego w domu jest taki bałagan - dodał.

- Nie musisz mnie za to przepraszać.
- Nie przepraszam. Stwierdziłem tylko fakt.
Dziwne było to, że dokładnie wiedział, co powiedzieć, by ją

zirytować. Nie miała jednak zamiaru okazać tego po sobie.

-

A ty? - zapytał Garth po chwili ciszy. - Po akcencie zgaduję,

że też pochodzisz z Teksasu.

-

Masz rację. Mieszkam w Houston.

-

Aha,

więc

obydwoje

jesteśmy

przesiedlonymi

Teksańczykami.

-

Ja przyjechałam tu na krótko.

-

Od jak dawna znasz Davisów?

Tiffany uśmiechnęła się i opowiedziała mu o swej wieloletniej

przyjaźni z Bridget, a potem o aukcji i wynikłym z niej
małżeństwie. Gdy skończyła, Garth otworzył usta ze zdumienia.

-

Nabierasz mnie!

-

Nie. Byłam tak samo zaszokowana, jak ty teraz.

- A dlaczego sama nie wzięłaś udziału w aukcji?
Tiffany spojrzała na niego tak, jakby się urwał z choinki.
- Ja? Chyba żartujesz!
- Dlaczego nie? Mówiłaś przecież, że to był twój pomysł.
-

Bo był, tylko że ja nie miałam - nie mam - najmniejszego

zamiaru utkwić w tej dziurze na zawsze.

-

Aha, więc odpowiada ci życie w mieście?

-

Tak. Wychowałam się wśród krawężników i wcale się tego

nie wstydzę.

RS

background image

34

-

W przeciwieństwie do przyjaciół, tobie nie odpowiada życie

na farmie?

-

Nie. Jestem przedsiębiorczą kobietą. Chcę mieć własny

sklep z ubraniami.

-

I założę się, że szukasz bogatego męża.

-

Zgadłeś. Moja babcia zawsze powtarzała, że równie łatwo

jest się zakochać w bogatym, jak w biedaku.

Garth milczał przez chwilę, po czym wstał. Na jego twarzy

malowała się pogarda.

- No cóż, życzę ci szczęścia. Mam nadzieję, że znajdziesz to,

czego szukasz.

Po tych słowach odwrócił się i wyszedł ze sklepu.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Dałaś komuś ostatnio w łeb?
-

Bardzo śmieszne. - Tiffany spojrzała na Jeremiasza surowo,

ale kąciki jej ust zadrżały w uśmiechu. - Czy już nigdy się od tego
nie odczepię?

-

Och, może kiedyś - wtrąciła Bridget, siadając na łóżku z

grymasem bólu.

Ostatniego wieczoru Tiffany dowiedziała się od Jeremiasza

przez telefon, że ból spowodowany leżeniem na wyciągu zmalał i
Bridget czuje się już na siłach zobaczyć Taylor. Wcześnie rano
wsadziła więc dziewczynkę do samochodu i wyruszyła do Vegas.
Teraz obydwie siedziały przy łóżku Bridget. W przytulnej salce
stało kilka roślin doniczkowych i dwa świeże bukiety ciętych
kwiatów.

Mimo wszystko Tiffany nadal martwiła się o przyjaciółkę.

Stan nóg Bridget nie zadowalał lekarzy i perspektywa jej pełnego
wyzdrowienia odsuwała się w czasie, a Tiffany nie mogła
pozostawać w Utah bez końca.

RS

background image

35

Ale nie mogła również zostawić przyjaciółki. Musiała tu trwać,

dzień po dniu, trzymając kciuki za Bridget. Nie potrafiła
wyobrazić jej sobie na wózku inwalidzkim. Nie chciała nawet o
tym myśleć.

- Mówiłam ci, że tatuś będzie na ciebie wściekły - odezwała

się Taylor, przerywając panującą ciszę.

- Taylor, to nie było miłe z twojej strony - odrzekł Jeremiasz,

sadzając sobie córkę na kolanach.

Tiffany machnęła ręką.
- Nic nie szkodzi. Garth mówił mi, że do niego dzwoniłeś. Jeśli

chcesz, możesz mi powyrywać nogi.

Tym razem to Bridget się roześmiała.
-

Ostrzegałam cię, że ona ma ostry język.

-

Ostrzegałaś, kochanie - przyznał Jeremiasz, pożerając ją

wzrokiem.

Tiffany poczuła ukłucie zazdrości. Na nią nikt tak nie patrzył,

może tylko Garth przez tę krótką chwilę, gdy trzymał ją w
objęciach. Zaklęła w myślach i skupiła się na słowach
Jeremiasza, który właśnie coś do niej mówił.

- Nie jestem na ciebie zły, Tiff. Na pewno o tym wiesz.

Chciałem się tylko upewnić, że Garthowi nic się nie stało i że
nadal będzie do was zaglądał. Nie byłem pewien, czy zechce to
jeszcze robić.

Tiffany uśmiechnęła się z przymusem.
-

Rozumiem. Na początku był wściekły i chciał się na mnie

zemścić.

-

Czy naprawdę nic mu się nie stało? - dopytywał się

Jeremiasz. - Nie znam go dobrze, wiem tylko, że jest chory na
serce.

-

Zdaje się, że najbardziej ucierpiała jego duma - mruknęła

Tiffany.

-

To dobrze. - Jeremiasz potargał włosy córki. - Może

pójdziemy razem do barku i zostawimy te kobiety, żeby sobie
pogadały?

RS

background image

36

-

A dostanę drożdżówkę z marmoladą? - zapytała Taylor,

zeskakując z jego kolan.

Gdy wyszli, Tiffany zwróciła się do Bridget:
- Masz wspaniałą rodzinę. Przed kilkoma minutami bardzo

ci tego zazdrościłam.

Bridget przechyliła głowę na bok i w jej oczach pojawiła się

powaga.

-

Wiesz przecież, że ty też mogłabyś ją mieć, gdybyś tak

bardzo nie upierała się przy niezależności.

-

Czy tak się rozmawia z przyjaciółką?

-

Tak, zwłaszcza że mówię prawdę - uśmiechnęła się Bridget.

- Przyszło mi do głowy, że może ty i nasz sąsiad przypadniecie
sobie do gustu.

-

Jasne - odrzekła Tiffany z sarkazmem.

-

W porządku, nie jesteś nim zainteresowana. Ale musisz

przyznać, że jest przystojny.

- Nie w moim typie - odrzekła Tiffany pośpiesznie.
Bridget rzuciła jej przelotne spojrzenie i szybko zmieniła

temat.

-

Dobrze. Powiedz mi w takim razie, co zamierzasz robić, gdy

już wrócisz do domu, do swojego dotychczasowego życia? Wiem,
że chciałabyś otworzyć własny sklep.

-

O tym mogę pomówić bardzo chętnie - ucieszyła się Tiffany.


Dwa dni minęły od spotkania z Garthem w sklepie i chociaż

nie widzieli się od tego czasu, Tiffany była pewna, że Garth
dotrzymuje słowa danego Jeremiaszowi i kręci się gdzieś w
pobliżu. Przypuszczała, że przychodzi, gdy ona zabiera Taylor do
miasta lub do parku. Starała się, jak mogła, zapewnić
dziewczynce zajęcie. Jak dotychczas była dumna z siebie.

Teraz jednak Taylor bawiła się na dworze, a Tiffany była sama

w domu, wysprzątanym na błysk i zaopatrzonym w takie ilości
jedzenia, że wystarczyłoby dużej rodzinie na miesiąc. Krótko
mówiąc, nudziła się. Przydałaby się kolejna utarczka z Garthem
Dixonem, pomyślała, i jęknęła głośno.

RS

background image

37

Garth jej unikał. Zapewne dotknęła go, przyznając szczerze,

że nie chciałaby wyjść za mąż za biedaka, jakim był on sam. Nie
chciała go urazić, ale te słowa niechcący wymknęły się jej z ust.

Nie miała jednak zamiaru do końca życia ciężko harować,

wyganiać krów na pastwisko i zastanawiać się, jak związać koniec
z końcem. A tak właśnie będzie wyglądało życie Gartha.
Pozostanie na swojej ziemi i będzie się zastanawiał każdego ranka
po śniadaniu, skąd wziąć pieniądze na następny posiłek.

Garth nic nie mówił o swoim stanie majątkowym, ale instynkt

podpowiadał Tiffany, że się nie myli. Co za marnotrawstwo,
pomyślała, przypominając sobie emocje, jakie wzbudziły w niej
jego usta. Wiedziała jednak, że musi stłumić te emocje
rozsądkiem. Nie miała zamiaru głupio się zakochać w jakimś
ranczerze. W przeciwieństwie do Bridget nie potrafiłaby się
zaadaptować do tutejszego życia, zwłaszcza u boku mężczyzny,
który był nie tylko chory, ale także nieznośnie drażliwy. Dlaczego
więc nie potrafiła przestać o nim myśleć?

Otrząsnęła się z tych rozważań i wyjrzała na werandę. Naraz

serce podeszło jej do gardła. Taylor właśnie wspinała się na
drzewo, którego gałęzie były za cienkie, by utrzymać nawet
niewielki ciężar jej ciała.

- Taylor, nie! - wykrzyknęła Tiffany z przerażeniem. -

Natychmiast schodź!

- Dlaczego? - zapytała dziewczynka, przytrzymując się

gałęzi, która już zaczynała się łamać.

-

Bo ja ci każę!

-

Już schodzę.

Nadal obawiając się o bezpieczeństwo dziewczynki, Tiffany

ruszyła biegiem w jej stronę. Gdy była w połowie drogi, Taylor
wyczuła, że sytuacja niebezpiecznie się zaostrza, i ześlizgnęła się
na ziemię. Tiffany jednak nie zdążyła wyhamować; biegnąc, nie
patrzyła pod nogi i naraz trafiła na coś śliskiego. Z rozmachem
usiadła na ziemi i zanim jeszcze poczuła otaczający ją zapach,
uświadomiła sobie, w co trafiła - w sam środek świeżego krowiego
łajna.

RS

background image

38

Garth szedł przez sad. Zmarszczył czoło, zatrzymał się i

przyjrzał

drzewu

obwieszonemu

wielkimi,

dorodnymi

brzoskwiniami. Zerwał jedną i ugryzł, nawet jej nie wycierając,

I w tej chwili ujrzał w wyobraźni twarz Tiffany. Zaklął głośno.

Nie chciał o niej myśleć, ale mimo tego wizja nie zniknęła. Nie
wiadomo dlaczego, brzoskwinia skojarzyła mu się z Tiffany.

Odrzucił nadgryziony owoc, najdalej jak potrafił. Przyjechał

tutaj, by uzdrowić ciało i duszę, a nie po to, by wplątywać się w
kolejne problemy. A Tiffany Russell zdecydowanie była
problemem.

Uśmiechnął się lekko, przypominając sobie jej słowa, że

farmerzy i ranczerzy nie są dla niej. Musiał przyznać, że podziwiał
jej szczerość i odwagę. Nie był ranczerem ani farmerem, ale ona o
tym nie wiedziała. I nie miało to znaczenia. Kobieta o takich
poglądach i tak ostrym języku z pewnością nie była odpowiednia
dla niego. Wiedział jednak doskonale, że nigdy już nie spotka
dziewczyny, która lepiej wyglądałaby w dżinsach.

Zawrócił w stronę domu. Wchodząc na werandę, usłyszał

dzwonek telefonu i skrzywił się z niechęcią, pewien, że to ktoś z
rodziny. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać.

Podniósł słuchawkę. Okazało się, że dzwoni jego asystent,

Max. Garth zastygł w podnieceniu. Głos Maxa uświadomił mu,
jak bardzo tęskni za swoją pracą.

-

Gdyby twój lekarz wiedział, że do ciebie dzwonię - mówił

Max - to obdarłby mnie ze skóry.

-

Nie martw się o to. Ja się nim zajmę. Bardzo się cieszę, że

zadzwoniłeś.

- To się dopiero okaże.
-

Co się dzieje? Słyszę w twoim głosie, że to coś poważnego -

rzekł Garth z przejęciem. Oprócz kontraktu z Japończykami
zostawił w Dallas jeszcze wiele innych rozpoczętych spraw. Każda
z nich mogła teraz zostać źle załatwiona.

-

Japończycy zaczynają się niecierpliwić. Mogą nam zrobić

niemiłą niespodziankę.

RS

background image

39

-

Miałem nadzieję, że chodzi o coś innego, ale nie jestem

szczególnie zdziwiony.

-

Masz jakiś pomysł na łatwe i szybkie rozwiązanie tej

sprawy?

Garth milczał.
- Posłuchaj - powiedział Max po chwili - nie powinienem był

zawracać ci głowy. Zapomnij o tym telefonie, dobrze? Chyba...

-

Zaraz, poczekaj moment! Serce w tej chwili nie sprawia mi

kłopotów. Gorzej z umysłem.

-

Z moim też nie jest najlepiej. Powiedzieli, że dają nam

dziewięćdziesiąt dni. A teraz próbują się wycofać.

-

Powiedz, że trzymam ich za słowo. Czy wiesz, co ich

zaniepokoiło?

-

Mam nadzieję, że nie chodzi o twój stan zdrowia, ale to

niewykluczone. Albo może trafia im się lepsza okazja.

-

Nie ma lepszej okazji - prychnął Garth. - Informuj mnie na

bieżąco o tej sprawie.

-

W porządku.

Garth odłożył słuchawkę, przepełniony niepokojem. Nie mógł

ścierpieć swojego kalectwa. Powinien być teraz w biurze. Tam jest
jego miejsce.

Zacisnął zęby, chwycił stetsona i podszedł do drzwi. Już w

progu usłyszał kolejny dzwonek telefonu. Nie mógł to być znowu
Max.

I rzeczywiście nie był to Max, choć Garth natychmiast tego

pożałował.

- Skąd, do diabła, wzięłaś mój numer? - parsknął ze złością.
Słuchał jeszcze przez chwilę, po czym wybuchnął:
- Zostaw mnie w spokoju. Nie dzwoń tu nigdy więcej!
W godzinę później nadal nie mógł się uspokoić. Aby jakoś

wykorzystać ten nagły przypływ energii, postanowił sprawdzić, co
się dzieje z Tiffany i Taylor. Zanim dotarł do granic posiadłości
Davisów, zdenerwowanie opadło, szczególnie że wchodząc na
podwórze, zdążył ujrzeć malowniczy upadek Tiffany.

Oparł się o drzewo i zapytał przeciągle:

RS

background image

40

- No, no, i cóż my tu widzimy?
Tiffany obróciła się w jego stronę, wciąż siedząc na ziemi.
-

To nie jest śmieszne - prychnęła.

-

A kto się śmieje?

-

Ty!

-

Ja też - wtrąciła Taylor,

- Chyba słyszę miauczenie Fujarki - powiedziała Tiffany,

zgrzytając zębami.

Dziewczynka bez słowa pobiegła do stodoły.
Garth skrzyżował ramiona na piersiach. Usta lekko mu drżały

od powstrzymywanego śmiechu. Gdy Taylor zniknęła, odezwał się
tym samym tonem co poprzednio:

- Ktoś mi kiedyś powiedział, że niebezpiecznie jest rzucać

błotem, bo nigdy nie wiadomo, kiedy przylepi się ono do twojego
własnego tyłka.

- Idź do diabła!
-

Tylko że w twoim przypadku nie jest to błoto - uśmiechnął

się Garth. - To jest krowie łajno,

-

Mówiłam ci, że nie ma w tym nic śmiesznego! - zawołała

Tiffany z furią.

Garth wciąż z tym samym uśmiechem przyglądał się, jak

Tiffany bezskutecznie usiłuje wstać,

-

Pomóc ci? - zapytał, podchodząc o krok bliżej.

-

Nie! Nie dotykaj mnie. Zostaw mnie w spokoju!

-

Nie ma problemu.

-

Nie jesteś tu mile widzianym gościem!

Garth uśmiechnął się jeszcze szerzej i z szarmanckim

ukłonem dotknął kapelusza.

- Do zobaczenia.


ROZDZIAŁ SIÓDMY


- Przeczytaj mi jeszcze jedną.

RS

background image

41

Tiffany spojrzała na zegarek i potrząsnęła zdrętwiałą lewą

stopą. Przez ostatnią godzinę siedziała na kanapie, czytając
Taylor opowieści o duchach.

-

Nie teraz, kochanie. Nie mamy już czasu.

-

Proszę cię, jeszcze tylko jedną! - marudziła Taylor,

przysuwając się do niej bliżej.

Tiffany spojrzała na nią badawczo.
-

Nie zapomniałaś o czymś?

Taylor wyglądała na zdziwioną.

-

Dzisiaj zaczynasz naukę pływania, pamiętasz?

- Och, świetnie! - zawołała dziewczynka, zeskakując z

kanapy. - Zawieziesz mnie?

Tiffany lekko uszczypnęła ją w policzek.
-

Wiesz co? Zdaje się, że masz początki choroby Alzheimera.

-

Co to jest choroba Al...

-

Nieważne. - Tiffany także wstała. - Nie, nie zawiozę cię. Pani

McNair i Martha wstąpią po ciebie, a potem zostaniesz u nich na
noc. Martha urządza poduszkowe przyjęcie. Jesteś młodsza ode
mnie i to ty powinnaś o wszystkim pamiętać.

Taylor roześmiała się tylko, biegnąc do swojego pokoju.
-

Ojejku! Wreszcie będę mogła włożyć ten nowy kostium

kąpielowy, który mama mi kupiła! - Nagle zatrzymała się w pół
kroku i usta zaczęły jej drżeć. - Chcę, żeby mama już wróciła.
Ona…

-

Uwierz mi, wszystko będzie dobrze. Mama niedługo

wyzdrowieje - uspokajała ją Tiffany, uśmiechając się z wysiłkiem.
- Musisz jeszcze trochę poczekać. Ale pomyśl tylko, jaką
niespodziankę sprawisz mamie i tacie, gdy wrócą do domu i
dowiedzą się, że jesteś najlepszą pływaczką w grupie! Na pewno
będą z ciebie bardzo dumni.

Na twarzy Taylor pojawił się niepewny uśmiech.
-

Myślisz, że będę dobrze pływać?

-

Oczywiście, że tak. Masz długie ręce i nogi. Możesz pływać

bardzo szybko. A teraz idź i włóż ten kostium, bo twoja
przyjaciółka zaraz tu będzie.

RS

background image

42

Piętnaście minut później Taylor z torbą w ręku wybiegła przed

dom i wsiadła do samochodu pani McNair. Tiffany stała na
werandzie i patrzyła za nimi, dopóki auto nie znikło w tumanie
kurzu.

Wróciła do domu. Przez dłuższą chwilę stała pośrodku

salonu, zastanawiając się, co robić przez całe popołudnie. Nigdy
nie przepadała za dziećmi i nie pragnęła ich mieć, ale Taylor jakoś
udało się zdobyć jej serce. Tiffany zaczęła podejrzewać, że w życiu
mogą istnieć inne ważne sprawy oprócz kariery.

- Weź się w garść, kobieto - wymruczała. Ostatnią rzeczą,

jakiej potrzebowała, była odpowiedzialność za drugą ludzką
istotę. Przecież nawet nie miała pracy!

Roześmiała się głośno. Nie miała także męża, nawet w

perspektywie. A choć mąż nie był niezbędny do urodzenia
dziecka, w każdym razie przydałby się do tego jakiś mężczyzna.

Potrząsnęła głową i weszła do kuchni. Postanowiła upiec

ciasto z patatów. Gotowanie nie należało do jej ulubionych zajęć,
ale chciała to zrobić ze względu na Taylor. Dziewczynka powinna
dostawać przynajmniej jeden gorący posiłek dziennie.

Myła ręce, gdy przez okno zobaczyła Gartha. Szedł w stronę

stodoły. Tiffany wstrzymała oddech. Nie miała pojęcia, dlaczego
ten mężczyzna działa na nią w taki sposób. W jednej chwili
wzbudzał w niej namiętność, a w następnej chęć, by znów dać mu
po głowie.

Do diabła z nim, stwierdziła, zaciskając usta. Musiała jednak

przyznać, że było w nim coś, co niezmiernie ją intrygowało.
Zdawało się, że ten człowiek ma dwie twarze. Niektóre rzeczy
wskazywały na to, że otrzymał staranne wychowanie, choć
ubierał się i zachowywał jak ostatni włóczęga.

Oderwała od niego wzrok i pochyliła się, zaglądając do szafki

pod zlewem.

- Och, nie! - wykrzyknęła na widok wody sączącej się spod

drzwiczek.

Otworzyła szafkę. Woda tryskała z rury silnym strumieniem.

RS

background image

43

- Cholera jasna! - zaklęła Tiffany, gorączkowo szukając

papierowych ręczników. Były to jednak daremne wysiłki; sytuacja
wymknęła się spod kontroli. Tiffany stała po kostki w wodzie i
rozpaczliwie zastanawiała się nad jakimś wyjściem z sytuacji.
Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że powinna poszukać głównego
zaworu, nie miała jednak pojęcia, gdzie on może być i czy tu, na
wsi, w ogóle jest coś takiego jak główny zawór.

A potem doznała olśnienia. Garth! Wyjrzała przez okno. Bogu

dzięki, jeszcze to był. Wybiegła na werandę.

Garth usłyszał trzaśniecie drzwi i odwrócił głowę w jej stronę.
- Co się stało? - zapytał bez wstępów.
Podbiegła do niego zdyszana.
- Rura pod zlewem pękła. Woda się leje. Możesz coś z tym

zrobić?

-

Muszę zobaczyć.

-

Pośpiesz się, bo zaleje cały dom.

- Chodźmy - rzekł krótko Garth.
Odrzucił na bok brudną szmatę, i wszedł za nią do domu.
W dwadzieścia minut później Tiffany stała przy zlewie i

niespokojnie patrzyła na Gartha schylonego nad rurą. Znaleźli
wszystkie potrzebne narzędzia w pomieszczeniu gospodarczym.
Woda nie lała się już strumieniem, lecz nie udało się jeszcze
zupełnie zlikwidować przecieku.

- Cholera! - mruknął Garth.
- Może jednak mogłabym w czymś ci pomóc? - zapytała po

raz kolejny Tiffany i otrzymała taką samą odpowiedź jak
poprzednio:

- Nie. Już prawie skończyłem.
Garth postanowił zlikwidować przeciek samodzielnie. Tiffany

nie miała w związku z tym nic do roboty. Mogła tylko stać i
patrzeć. Na tym właśnie polegał problem, gdyż widziała jedynie
wyłaniającą się z szafki tylną część ciała Gartha.

Przestąpiła z nogi na nogę, odwróciła wzrok, po czym

stwierdziła, że właściwie może sobie pozwolić na napawanie się
tym widokiem. Dżinsy, które Garth nosił, zwykle były trochę za

RS

background image

44

luźne. Tiffany przypuszczała, że schudł w czasie choroby. Teraz
jednak, gdy pochylał się nad rurą pod zlewem, jego biodra
rysowały się niezwykle wyraźnie.

Przesunęła językiem po ustach, z trudem powstrzymując

chęć, by położyć dłoń na tych zachęcających kształtach. Poczuła,
że robi jej się gorąco. Wyobraźnia uzupełniała to, czego oczy nie
mogły dostrzec. Tiffany stała jak przymurowana do podłogi.
Jeszcze nigdy w życiu nie czuła tak potężnego fizycznego pociągu
do jakiegokolwiek mężczyzny i napawało ją to lękiem. Nie
wiedziała przecież o Garcie nic oprócz tego, że nie miał pieniędzy,
prawdopodobnie również żadnych ambicji i że niezmiernie ją
pociągał.

Przerażona własnymi myślami odwróciła się, ale w tej samej

chwili Garth wysunął głowę z szafki.

-

Nadal chcesz mi pomóc?

-

Jasne - odrzekła niewyraźnie.

- To chodź tu i trzymaj tę rurę, a ja spróbuję dokręcić

śrubę. Ciągle mi się wyślizguje.

Okazało się, że Tiffany wpadła z deszczu pod rynnę. Znalazła

się tak blisko Gartha, że czuła zapach jego potu zmieszanego z
wodą kolońską, a oddech pracującego z wysiłkiem mężczyzny
owiewał jej policzek. Gdyby poruszyła się choćby o milimetr...

Zacisnęła zęby i z determinacją patrzyła prosto przed siebie,

na znajdującą się akurat na linii jej wzroku dziurkę w ścianie
szafki. Za żadną cenę nie mogła okazać, co się z nią dzieje.

-

No, dobrze - wymamrotał Garth. - Trzymaj mocno.

-

Staram się.

-

Dobrze ci idzie.

- Uda ci się to naprawić? - zapytała, nie odrywając wzroku

od ściany szafki.

Nie odpowiedział, tylko nagle poruszył ramieniem i jego łokieć

oparł się o miękkie piersi Tiffany. Usłyszała gwałtownie
wciągnięty oddech. Jej serce zaczęło tłuc się jak oszalałe.

- Tiffany - szepnął Garth.

RS

background image

45

Na dźwięk tego chropawego, drżącego szeptu spojrzała na

twarz Gartha, próbując odczytać jej wyraz. Dostrzegła tylko nagie
pożądanie; czuła, jak przepływa między nimi czysta seksualna
energia.

- Garth... - Słowa utkwiły jej w gardle.
Garth pochylił się nad nią. Wiedziała, że za chwilę ją

pocałuje, i nic nie mogła zrobić, by go powstrzymać. A najgorsze
było to, że wcale nie chciała go powstrzymywać.


ROZDZIAŁ ÓSMY

Słyszał gwałtowne bicie jej serca, widział pożądanie w jej

wzroku i wiedział, że nie jest w stanie odrzucić tego zaproszenia.

A jednak musiał. Gdyby choć raz dotknął Tiffany tak, jak

chciał jej dotykać, to... Całe ciało miał napięte. Zaczął się
odsuwać, ale naraz poczuł jej dłoń na swoim karku. Nie mogło to
być nic innego, jak tylko rozmyślna prowokacja. Dłoń przyciągała
go bliżej.

- Co ty ze mną robisz? - wymruczał ochryple, zdając sobie

sprawę, że to nie ma żadnego znaczenia.

Jego usta bezbłędnie odnalazły jej wargi i wówczas Garth

uświadomił sobie, że przegrał.

Tiffany zamruczała głęboko, gdy dłoń Gartha zaczęła

wędrować po jej plecach, a potem przesunęła się na pierś. Garth
poczuł jej drżenie i napięcie w jego ciele jeszcze wzrosło.

Miał ochotę wziąć ją już tutaj, pod tą cholerną mokrą szafką,

pozbyć się bólu w lędźwiach. Ale wiedział, że tego nie zrobi. Ani
teraz, ani nigdy. Nie mógł sobie na to pozwolić.

- Boże, Tiffany, nie - rzekł, odpychając ją.
Przez chwilę była tak zaskoczona, że nie poruszyła się. Potem

wypełzła spod szafki i stanęła odwrócona do niego plecami. Gdy
on także wstał, cisza w kuchni stała się nie do zniesienia.

RS

background image

46

- Możesz sobie iść - powiedziała Tiffany niskim, urywanym

głosem. - Nie jesteś już potrzebny.

- Posłuchaj, Tiffany, ja...
- Zachowaj te wyjaśnienia dla kogoś, kogo będą interesować

- ucięła, kierując się do drzwi.

-

Nie możesz tak po prostu odejść. Obróciła się na pięcie i

oczy jej zabłysły.

-

Mogę zrobić wszystko, co zechcę.

Otworzyła drzwi i wybiegła na zewnątrz. Garth wbił pięści w

kieszenie, patrząc na nią przez okno. Przystanęła przy płocie na
drugim końcu podwórza i oparła się o słupek.

Zaklął i poszedł za nią. Nie miał pojęcia, co powinien jej

powiedzieć, ale wiedział, że musi z nią porozmawiać. Po części to
wszystko było jego winą. Owszem, to ona sprowokowała
pocałunek, ale on przystał na to ochoczo i wcale nie miał ochoty
go przerywać.

Gdy podszedł do niej, wyraźnie zesztywniała, ale nie spojrzała

na niego.

- Idź stąd - powiedziała szeptem.
Stała wyprostowana. Wiatr targał jej włosy i niósł do Gartha

zapach róż. Jej zapach. Twarz w kształcie serca nie potrzebowała
żadnego makijażu. Tiffany była bardzo ładna; Garth nie mógł
oderwać od niej wzroku. A jednak, w odróżnieniu od innych
kobiet w jego życiu, nie miała w sobie nic drapieżnego. Gartha
fascynowała jej siła i śmiałość.

Wiedział, że znalazł się w poważnych kłopotach.
-

Wiesz, to był tylko pocałunek - rzekła niespodziewanie.

-

Tylko pocałunek, tak?

-

Tak.

-

Obydwoje chcielibyśmy, żeby tak było. Ale dobrze wiesz, że

to tylko pobożne życzenia.

Rzuciła mu ostre spojrzenie.
-

Pomimo tego, co myślisz...

-

Myślę, że gdyby nie ten cholerny zlew, to w tej chwili

tarzalibyśmy się w wodzie po całej kuchni.

RS

background image

47

Oczy Tiffany zabłysły.
-

To tylko twoje marzenia!

-

Posłuchaj, w ten sposób do niczego nie dojdziemy.

- Masz rację, bo też donikąd nie zmierzamy.
Garth przesunął dłonią po włosach.
- Więc co mamy zrobić? Ja muszę dotrzymać obietnicy.

Zobowiązałem się doglądać tego miejsca.

-

Rób to, ale trzymaj się ode mnie z daleka.

Naraz na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz.

-

Co się stało? - zapytał Garth.

- Tam! Wskazała na odległy kraniec pastwiska. - Czy ja

dobrze widzę?

Garth przymrużył oczy.
-

Niech to diabli. To cielę.

-

Zaplątało się w drut kolczasty?

-

Tak.

-

Och Boże - szepnęła Tiffany.

- Chodź, chodź... - zawołał Garth, popychając ją przed sobą.

Obydwoje ruszyli biegiem. Dotarli do zwierzęcia zdyszani;
Garthowi wyraźnie brakowało tchu.

-

Dobrze się czujesz? - zapytała Tiffany z niepokojem.

-

Oprócz tego, że mam chore serce i jestem stary, moja forma

nie pozostawia nic do życzenia - wymamrotał z wysiłkiem.

-

Nie jesteś aż taki stary - pocieszyła go.

-

Dzięki.

Przyklękli na ziemi obok szamoczącego się cielaka. Tiffany

położyła rękę na łbie zwierzęcia.

- Biedactwo - powiedziała z czułością. - Poczekaj chwilę,

dobrze? Garth zaraz ci pomoże.

Naraz wykrzyknęła z przerażeniem:
- On ma rozcięty grzbiet!
Garth już wcześniej zauważył krew.
-

Postaraj się przytrzymać go nieruchomo, a ja wyciągnę ten

drut.

-

Nie zrób mu krzywdy, dobrze? - poprosiła Tiffany cicho.

RS

background image

48

-

Postaram się zrobić to jak najdelikatniej.

W dziesięć minut później wziął cielę w ramiona i poniósł do

stodoły.

- Może powinniśmy zawołać weterynarza? - zapytała Tiffany,

przyklękając przy rannym zwierzęciu.

- Nie trzeba. Sam go opatrzę. Rana nie jest głęboka.
Oczy Tiffany śledziły każdy ruch Gartha. Gdy skończył,

podniósł głowę i ich spojrzenia spotkały się na chwilę. Tiffany
pierwsza odwróciła wzrok.

- Dziękuję za pomoc - rzekł nagle zażenowany Garth.
Tiffany stanęła zwrócona twarzą do niego.
- Dobrze sobie radzisz ze zwierzętami. Masz tyle ziemi. Nie

rozumiem, dlaczego nie hodujesz krów.

Garth podniósł się ciężko.
-

Nie interesuje mnie to - odrzekł ostrzejszym tonem, niż

zamierzał.

-

A co cię właściwie interesuje?

Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, potrząsnęła głową i

wyciągnęła rękę.

- Zapomnij, że o to pytałam. To nie moja sprawa, a poza

tym właściwie nic mnie to nie obchodzi.

Wybiegła ze stodoły. Już po raz drugi tego dnia Garth stał

bezradnie, patrząc na jej kołyszące się biodra. Zazgrzytał zębami,
walcząc z pragnieniem, by wrócić do siebie i zalać się w trupa.


-

Masz być grzeczna, słyszysz?

Taylor zmarszczyła nos.

-

Zawsze jestem grzeczna.

- A tak, jasne - uśmiechnęła się Tiffany, całując ją w

policzek. - Jak na przykład wtedy, kiedy wspięłaś się na drzewo i
niewiele brakowało, a potłukłabyś sobie tyłek.

Taylor zaśmiała się.
- To ty wtedy potłukłaś sobie tyłek!
- Nie przypominaj mi o tym. - Tiffany uśmiechnęła się bez

przekonania.

RS

background image

49

Wjechały na podjazd przed domem Lilah Davis. Ciotka

Jeremiasza zadzwoniła i prosiła, by podrzucić jej Taylor na kilka
dni. Prawie zupełnie odzyskała już władzę w nodze, częściowo
sparaliżowanej po wylewie, i lekarz pozwolił jej prowadzić
samochód.

Lilah powiedziała, że Jeremiasz i Bridget zgodzili się na

odwiedziny Taylor, ale pod warunkiem, że Tiffany nie będzie miała
nic przeciwko pozostaniu samotnie na ranczu. Tiffany wiedziała,
że będzie jej brakowało Taylor, ale musiała przyznać, że
absolutnie nie boi się zostać sama.

Lilah Davis wyszła na werandę. Taylor wyskoczyła z

samochodu i podbiegła do niej.

-

Miło mi cię poznać - powiedziała Lilah do Tiffany, gdy już

wyściskała Taylor. - Czas był już najwyższy, młoda damo. Bridget
ciągle o tobie mówi.

-

O tobie też - uśmiechnęła się Tiffany do kobiety, która

wyglądała tak, jak powinna wyglądać każda babcia: miała różowe
policzki, lekką nadwagę i była słodka jak ciasto, które piekła.

-

Mam nadzieję, że pozwolisz się zaprosić na kawę i ciasto -

zaproponowała Lilah, jakby czytała w jej myślach.

-

Dziękuję, ale niestety nie skorzystam z zaproszenia -

odrzekła Tiffany z żalem, spoglądając na niebo. - Zanosi się na
burzę. Wstąpię na kawę, gdy przyjadę po Taylor.

- Trzymam cię za słowo.
Tiffany uściskała Taylor i ruszyła w drogę powrotną. W kilka

godzin później chodziła z kąta w kąt w pustym domu, nie mogąc
sobie znaleźć miejsca. Bez obecności Taylor było tu po prostu za
cicho. Następnego dnia zamierzała pojechać do szpitala i
posiedzieć kilka godzin u Bridget. Ale to miało być dopiero jutro,
tymczasem zaś miała przed sobą cały wieczór. W końcu zaparzyła
kawę, usiadła w salonie i po chwili usłyszała pierwszy grzmot.
Drgnęła z wrażenia, rozlewając kawę.

- A niech to! - mruknęła, wycierając plamę chusteczką

higieniczną. Była zdenerwowana jak tamto cielę zaplątane w drut
kolczasty.

RS

background image

50

Pomyślała, że niedługo będzie musiała poszukać pracy, i

postanowiła na nowo napisać swój życiorys. Sięgnęła do walizki,
ale w tej samej chwili zgasło światło. Skrzywiła się. Tylko tego
brakowało. Na zewnątrz zapadał już zmierzch. Potrzebne są
świece! Bridget na pewno ma w domu jakieś świece. Poszła do
składziku i przeszukała wszystkie szuflady, ale nic nie znalazła.
Właśnie kończyła poszukiwania, gdy zadzwonił telefon.

To był Garth.
- Przypuszczam, że nie masz światła - zaczął.
Jego głos brzmiał zupełnie zwyczajnie, nawet nieco

nonszalancko, jakby nic między nimi nie zaszło.

- Dobrze przypuszczasz - odrzekła z równą obojętnością.
-

Boisz się?

-

Nie.

-

Na pewno?

-

Na pewno - westchnęła.

-

Nie musisz tak na mnie warczeć.

- Przepraszam, nie chciałam.
Garth przez chwilę milczał.
- Świętego potrafiłabyś wyprowadzić z równowagi - rzekł w

końcu. - Słuchaj, nie dzwonię po to, żeby się z tobą kłócić.
Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku z tobą i z
Taylor.

- Taylor tu nie ma,
-

A gdzie jest?

-

Zawiozłam ją na kilka dni do ciotki Jeremiasza.

- Aha.
Znów zapadła cisza.
- Miło mi, ze zadzwoniłeś - rzekła wreszcie Tiffany. - Ale

wszystko jest w porządku.

-

Może przyjedziesz do mnie?

Jeszcze czego.

-

A po co? U ciebie też nie ma światła.

- Właśnie, że jest. Mam zapasowy generator, który się

włączył, gdy odcięto dopływ prądu.

RS

background image

51

-

Szczęściarz z ciebie.

-

Tiffany...

-

Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie, ale zostanę tutaj.

-

Dobrze. Jak chcesz.

Usłyszała w jego głosie rozdrażnienie. Zupełnie nie mogła go

zrozumieć. Wydawało się, że jej pragnie, ale ją odtrącił. Nic tu nie
miało sensu.

Postanowiła więcej o nim nie myśleć. Usiadła na kanapie i

zamknęła oczy. Musiała usnąć, bo gdy je otworzyła, okazało się,
że minęła już godzina. Światła nadał nie było.

Podeszła do okna, ale na widok błyskawicy szybko się

cofnęła. Ogarnęło ją przerażenie. Wówczas właśnie podjęła
decyzję. Nie zatrzymała się nawet na chwilę, by przemyśleć swoją
decyzję. Dopiero gdy zaparkowała samochód za ciężarówką
Gartha, zapytała samą siebie, czy zupełnie postradała zmysły, i
natychmiast wbiegła na werandę.

Zastukała głośno kilka razy, a gdy nie usłyszała żadnej

odpowiedzi, otworzyła drzwi i weszła.

- Garth?
Nikt się nie odezwał. Przypomniała sobie poprzedni raz, gdy

tu była - i gdy Garth ją pocałował. Na to wspomnienie ogarnęła ją
chęć, by się odwrócić i uciec, ale w tej chwili większym lękiem
napawała ją burza niż Garth. Z nim była w stanie sobie poradzić;
z kaprysami matki natury to zupełnie inna sprawa.

- Garth? - zawołała jeszcze raz.
Nie odpowiedział, ale wiedziała, że jest w domu. Widziała

światło i słyszała jakieś dźwięki. Przypuszczała, że dochodzą z
sypialni.

- Garth?
Stanęła w progu i zrozumiała, dlaczego nie odpowiadał. Był w

łazience. Brał prysznic.

Boże drogi, pomyślała, odwracając się na pięcie. Nie zdążyła

jednak. Drzwi łazienki otworzyły się i Garth wyszedł, nagi jak go
Pan Bóg stworzył.

RS

background image

52

Tiffany zakryła usta dłonią. W tej samej chwili on podniósł

wzrok i zauważył ją.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Cześć.
Choć powitanie zabrzmiało szorstko, oczy Gartha zabłysły.

Przez chwilę patrzyli na siebie, trwając w bezruchu. Tiffany miała
ochotę uciec, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa, jakby były
uwięzione w betonowych blokach. Chciała wyjąkać, że to
pomyłka, że nie powinna tu przyjeżdżać, żadne słowa jednak nie
chciały jej przejść przez gardło. Pokusa, by ujrzeć jego nagie ciało,
na którym nadal lśniły kropelki wody, była zbyt wielka i Tiffany
nie potrafiła się jej oprzeć.

Jednak gdy Garth zbliżył się do niej, ogarnęła ją panika.

Cofnęła się o dwa kroki, a wtedy on postąpił o dwa kroki do
przodu.

- Ja... - zaczęła Tiffany, przesuwając językiem po ustach.
-

Wszystko w porządku - szepnął Garth.

Potrząsnęła głową, wciąż się cofając.

-

Proszę - powiedział błagalnie.

-

O co? - zapytała.

-

Nie odjeżdżaj.

Twarz Tiffany pokrył rumieniec.
-

Ja... muszę.

-

Dlaczego?

- Bo tak.
Musiała wziąć się w garść. Stała tu, bełkocząc coś bez sensu,

jakby nigdy nie widziała nagiego mężczyzny. Owszem, widziała,
choć musiała przyznać, że było to dawno i tamto ciało w niczym
nie przypominało ciała Gartha.

Garth wyglądał jak marzenie każdej kobiety. Był wysoki i

szczupły, ale pod brązową skórą wyraźnie rysowały się mięśnie,

RS

background image

53

nie tylko na torsie, lecz na całym ciele. Na brzuchu,
przypominającym tarę do prania, lśniły kropelki wody.

Tiffany miała ochotę opuścić wzrok niżej, ale powstrzymała

się.

-

Przecież możesz - powiedział Garth, znów do niej

podchodząc.

-

Co mogę? - zapytała ledwie słyszalnie.

-

Spojrzeć.

-

Garth, proszę, nie. - Teraz ona prosiła, lecz wiedziała, że on

pozostaje głuchy na jej słowa.

-

Przecież mnie pragniesz.

-

Nie.

-

Tak. Pragniesz mnie tak samo, jak ja ciebie. To się pojawiło

między nami wtedy, gdy cię pocałowałem po raz pierwszy.

-

To szaleństwo.

-

Oszaleję, jeśli nie będę cię miał. - Opuścił wzrok. - Sama

zobacz.

Powiodła wzrokiem w dół, zaczerwieniła się mocno i

natychmiast znów podniosła głowę.

- Uwierzyłaś?
W jego oczach nadal błyszczał płomień, ale teraz było w nich

coś jeszcze - wyzwanie. Prowokował ją, by zaprzeczyła temu, co
właśnie ujrzała. Wiedział, że nie może tego zrobić. Poza tym miał
rację. Pragnęła się z nim kochać, tylko aż do tej chwili nie
uświadamiała sobie tego wyraźnie.

Znów opuściła wzrok, tym razem z rozmysłem, i zatrzymała

spojrzenie dłużej na jego podbrzuszu. Nie kłamał. Owszem,
pragnął jej. Gdy wreszcie podniosła głowę, oddech miała mocno
przyśpieszony.

-

Masz ochotę coś z tym zrobić?

-

Garth...

-

Chodź tutaj - rzekł ochryple, niemal niezrozumiale.

Tiffany nie była w stanie się poruszyć. Stała w miejscu jak

przykuta i słuchała dudnienia deszczu o szyby. Niebo rozświetliło
się błyskawicą i w oddali zahuczał grzmot. Zadrżała.

RS

background image

54

- Nie bój się. - Garth stanął tuż przed nią, ale nie dotykał

jej. - Burza wkrótce minie.

- Ja nie burzy się boję - przyznała.
- Wiem. Ja też. - Wsunął opadający kosmyk włosów za ucho

Tiffany i leciutko musnął jej usta czubkiem języka.

Tiffany przeszył dreszcz. Serce zaczęło jej bić szybciej. W

podbrzuszu czuła dziwny ucisk. Przywarła do Gartha, żeby nie
stracić równowagi.

On zaś wtulił twarz w jej szyję.
- Pocałuj mnie - wyszeptała z tęsknotą, unosząc twarz ku

górze. Garth przywarł ustami do jej warg. Po dłuższej chwili
odsunął się od niej tylko po to, by wyszeptać:

- Masz na sobie za dużo ubrań.
Szybko rozwiązał ten problem, zwłaszcza że Tiffany nie

protestowała, gdy zdejmował z niej szorty, koszulkę i bieliznę.
Gdy już była tak samo naga jak on, Garth raptownie wciągnął
oddech i przebiegł wzrokiem po jej ciele.

-

Jesteś jeszcze piękniejsza, niż sobie wyobrażałem.

-

Na pewno mówisz to wszystkim kobietom.

Utkwił w niej rozpalone spojrzenie.

-

Nie ma innych kobiet.

-

Ja...

-

Nic nie mów. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że pragnę ciebie i

nikogo innego. Tylko ciebie - powtórzył Garth, przykładając usta
do jej piersi.

-

Och, Garth. - Tiffany wsunęła dłonie w jego włosy i poddała

się podnieceniu, które przepływało przez nią falami. Garth otoczył
dłońmi jej pośladki i przycisnął ją do swego twardego podbrzusza.

-

Proszę - szepnęła. - Już. Chcę cię teraz.

Wziął ją na ręce, zaniósł do słabo oświetlonej sypialni i

położył na łóżku. W półmroku widziała zmieniony wyraz jego
twarzy.

- Ja też cię chcę - powiedział niskim głosem. - Nigdy jeszcze

nikogo tak bardzo nie pragnąłem.

RS

background image

55

Pocałował ją, po czym powiódł językiem po jej brzuchu i nie

zatrzymał się nawet wówczas, gdy dotarł do złączenia ud. Tiffany
z jękiem objęła dłońmi jego głowę i poddała się falom
obezwładniającej rozkoszy.

- Dość! - zawołała wreszcie.
Garth zsunął się z łóżka, delikatnie przesunął Tiffany na

krawędź materaca i rozsunął jej nogi. Oczy Tiffany rozszerzyły się
zdumieniem.

- Co...?
- Nie bój się. Chcę na ciebie patrzeć. Chcę widzieć twoją

twarz.

Nie spuszczając z niej wzroku, pochylił się i wszedł w jej

miękkie ciało.

- Och - szepnęła, czując jego powolne ruchy - przestań się

ze mną drażnić!

Garth wyczuł jej gotowość. Nakrył dłońmi jej piersi i zwiększył

tempo. Wkrótce obydwoje krzyknęli równocześnie. Garth opadł na
Tiffany. Razem przetoczyli się na bok i przez chwilę leżeli zwróceni
twarzami do siebie.

- Nie bolało cię? - zapytał Garth, gdy już jego oddech

uspokoił się nieco.

-

Nie.

-

Obawiałem się, że cię boli.

-

Dlaczego?

-

Bo jesteś... dość ciasna.

-

A ty jesteś wielki.

Zaśmiał się, odsuwając włosy z jej twarzy.
- Nieważne. Wiem tylko, że to było wspaniałe przeżycie.

Twoje ciało jest doskonałe.

-

Twoje też.

-

Czy miałaś wielu mężczyzn?

Sama nie wiedziała, dlaczego właściwie odpowiada na tak

osobiste pytanie.

- Tylko dwóch. Związki z nimi nie trwały zbyt długo, chociaż

za drugim razem omal nie wyszłam za mąż.

RS

background image

56

- A co cię powstrzymało?
-

Ten człowiek był alkoholikiem, ale znakomicie to ukrywał.

-

Widocznie żaden z nich nie potrafił docenić tego, co mu się

dostało.

-

Miło, że tak mówisz.

-

Naprawdę tak myślę.

-

A co z tobą?

-

Powiedzmy po prostu, że poznałem w życiu wystarczająco

wiele kobiet, i poprzestańmy na tym.

Zanim Tiffany zdążyła zaprotestować, pocałował ją.

Zauważyła, że znów jest podniecony.

-

Nie mogę się tobą nasycić - szepnął.

-

Ja nie narzekam - uśmiechnęła się, gdy Garth obrócił się

na plecy, pociągając ją na siebie.

-

Twoje na wierzchu - zażartował.

-

Ojej... która to godzina?

Tiffany otworzyła oczy, usiadła na łóżku i spojrzała na

zaspanego Gartha. W tej chwili niczym lawina spadła na nią
świadomość tego, co między nimi zaszło. Choć umysł musiał się
jeszcze jakoś z tym uporać, wiedziała, że niczego nie żałuje.

-

A właściwie, kogo obchodzi godzina? Mnie nie - zauważył

Garth i przyciągnął ją do siebie. - Dzień dobry - dodał, całując ją
mocno.

-

Dzień dobry - odrzekła, tuląc się do niego.

-

Było ci dobrze?

Skinęła głową.

-

Wspaniale.

-

Mnie też.

Przez chwilę obydwoje milczeli. W końcu Garth zapytał:
-

Powiedz mi, dlaczego chcesz mieć własny sklep?

-

To bardzo proste. Lubię ładne rzeczy.

Oparł głowę na dłoni i patrzył na nią.

-

Czy to jedyny powód?

-

Nie, ale jeden z najważniejszych.

RS

background image

57

-

Więc rzeczy są dla ciebie ważne?

Tiffany szukała lekceważenia w jego głosie, ale jeśli nawet tam

było, to dobrze je ukrywał.

- Oczywiście, że są ważne.
-

Zdaje się, że nadepnąłem komuś na odcisk. - Garth

uśmiechnął się.

-

Nie mnie. Mojej babci.

-

A co ona ma z tym wspólnego?

-

Bardzo wiele. - Tym razem to Tiffany się uśmiechnęła. -

Wychowywała mnie, gdy moi rodzice zginęli w pożarze samochodu
mieszkalnego.

-

Przykro mi. A ty gdzie wtedy byłaś?

-

U Mimi. Tak ją nazywałam.

Tiffany urwała i wzięła głęboki oddech. Przywoływanie tych

wspomnień było dla niej bolesne.

-

Rozumiem, że ona już nie żyje?

-

Nie żyje i bardzo mi jej brakuje, chociaż nie mogła mi dać

niczego oprócz miłości. Moi rodzice też nie mieli niczego, co
mogliby mi zostawić. Tata był cieślą i pijakiem, a mama
zajmowała się domem. Nic innego nie potrafiła robić. A Mimi
chorowała na reumatyzm.

-

Jak sobie radziłyście finansowo?

-

Żyłyśmy z renty Mimi. Po lekcjach zarabiałam, prasując

ubrania bogatym kobietom.

- To nie było najszczęśliwsze życie dla dziecka - rzekł Garth

łagodnie.

Tiffany wzruszyła ramionami.
- Nie było tak źle; ale gdy oglądałam wszystkie te ładne

rzeczy, przysięgłam sobie, że pewnego dnia też będę takie miała.

Garth pogładził ją po policzku.
-

Zdaje się, że to wyklucza mnie z gry.

-

A chciałbyś wziąć w niej udział?

W pokoju nagle zapanowało milczenie.
- Nie - odrzekł Garth, odwracając wzrok.

RS

background image

58

Tiffany zignorowała ukłucie bólu w sercu. Czego mogła się

spodziewać? Wspólnie spędzona noc była tylko przygodą, niczym
więcej, a już z pewnością nie oznaczała zobowiązań na całe życie.
Mimo wszystko czuła się rozczarowana.

-

Więc? - zapytała, zdecydowana nie okazać odczuwanego

cierpienia.

-

Więc co?

- A ty? Czy masz rodzinę?
Zawahał się, ale odpowiedział:
-

Gdy miałem dziesięć lat, mój ojciec zginął w wypadku

samochodowym. Dwa lata później mama ponownie wyszła za mąż
i urodziła jeszcze dwoje dzieci.

-

A jak ci się układały stosunki z ojczymem?

-

Świetnie. To bardzo porządny człowiek.

-

A jak zarabiasz na życie?

-

Czy mógłbym odłożyć tę rozmowę na inną okazję?

Tiffany poczuła zaskoczenie.

-

Obiecuję, że kiedyś ci o tym opowiem – uśmiechnął się

Garth. Pocałował ją w policzek i wziął na ręce. - Pozwól, że
zaniosę cię pod prysznic.

Mogła mu wszystko wybaczyć, gdy się tak uśmiechał.
Umyli się nawzajem, a potem kochali pod strumieniem wody.

Tiffany pierwsza wyszła z łazienki. Garth został pod prysznicem i
zaczął śpiewać.

- Sądzę, że nie jesteś muzykiem! - wykrzyknęła Tiffany.
Garth wytknął głowę zza plastykowej zasłony.
- Czy chcesz powiedzieć, że nie umiem śpiewać? - zapytał z

urazą.

-

Brzmi to tak, jakby coś cię bolało.

-

Jeszcze mi za to zapłacisz!

-

Z przyjemnością.

Roześmiał się, znów zniknął za zasłoną i od nowa rozpoczął

koncert. Tiffany wzniosła oczy do nieba. Poszła do sypialni,
ubrała się w szorty i koszulkę i właśnie wchodziła do kuchni, gdy
ktoś zapukał do drzwi.

RS

background image

59

Zatrzymała się ze zmarszczonym czołem. Czy powinna

otworzyć? W końcu nie była u siebie. Uznała jednak, że to nie ma
znaczenia, i podeszła do drzwi.

Nie miała pojęcia, kogo się spodziewała, ale nie zobaczyła

żadnej znajomej twarzy. Na werandzie stała kobieta, jedna z
najpiękniejszych istot, jakie Tiffany widziała w życiu. Wysoka i
smukła, z czarnymi włosami sięgającymi ramion, ubrana w
dopasowany kostium. Miała wyraziste rysy twarzy i pełną dolną
wargę. Tiffany wpatrywała się w nią przez chwilę, która wydawała
jej się wiecznością.

Tymczasem czarnowłosa piękność mierzyła ją takim

wzrokiem, jakim spogląda się na paskudnego owada.

-

Kim, do diabła, jesteś? - zapytała.

-

Ja też chciałabym zapytać cię o to samo - odparowała

Tiffany chłodno.

Kobieta uśmiechnęła się złośliwie.
- Proszę bardzo. Jestem Darlene Dixon, żona Gartha.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Garth był pewien, że gdyby zaszła taka potrzeba, mógłby

zabić niedźwiedzia gołymi rękami. Seks czynił cuda z ciałem i
umysłem. Nawet przed chorobą nie czuł się lepiej.

Spieszno mu było wyjść spod prysznica, ale stał tam nadal.

Strumienie wody obmywające jego ciało wywoływały taki sam
skutek jak akupunktura - gorące igiełki uderzały w skórę, a ból
stawał się przyjemnością.

Na zewnątrz czekało na niego coś jeszcze lepszego - Tiffany.

Uśmiechnął się i śpiewał dalej, fałszując. Zamilkł na chwilę, na
wpół świadomie oczekując, że Tiffany wetknie głowę za zasłonę i
znów zacznie wykpiwać jego umiejętności wokalne, ale nic takiego
się nie zdarzyło. Śpiewał więc dalej, myśląc o ostatniej nocy.
Tiffany nie wiedziała, że obudził się i patrzył na nią przez dłuższy

RS

background image

60

czas. Napawał się widokiem jej gęstych rzęs, które rzucały cienie
na policzki, lekko rozchylonych ust, miodowych włosów
rozrzuconych na poduszce i unoszonych oddechem piersi,
Oczywiście znów go to podnieciło, ale nie budził jej. Wystarczało
mu samo patrzenie. Nigdy wcześniej nie przeżył czegoś takiego.

Była świetna w łóżku; ofiarowała mu najlepszy seks, jakiego

do tej pory zaznał. Jednak drogi ich życia muszą się niebawem
rozejść.

Pieniądze jako takie zupełnie nie interesowały Gartha.

Pociągało go wyzwanie. Jeśli dzięki temu zarabiał pieniądze, tym
lepiej. Z kolei Tiffany, podobnie jak jego była żona, oślepiona była
blaskiem

wszechmocnego

dolara.

Tiffany

przynajmniej

przyznawała się do tego wprost.

Garth znał już tę bajkę i nie miał zamiaru powtarzać

wszystkiego od początku raz jeszcze. Wiedział jednak, że nie
potrafi wyrzec się Tiffany, pomimo jej materializmu. Dopóki był
tutaj, ona była dla niego najlepszym lekarstwem.

Stwierdził, że dość już tego moczenia się. Zakręcił kurki i

wyszedł spód prysznica, spodziewając się, że usłyszy, jak Tiffany
krząta się w kuchni, i oczekując, że lada chwila poczuje zapach
kawy. Nie doczekał się ani jednego, ani drugiego.

Owinął ręcznik wokół bioder i wszedł do salonu.
- Czy była równie dobra w łóżku jak ja?
Garth zastygł na dźwięk znajomego głosu, który dochodził nie

wiadomo skąd. Przymrużył oczy i spojrzał na elegancką kobietę
siedzącą na krześle, które wyglądało, jakby dostał je z opieki
społecznej. Omal się nie roześmiał na ten widok, chociaż w
gruncie rzeczy w tej sytuacji nie było nic zabawnego. Dopiero po
chwili odzyskał głos.

- Co ty tu, do diabła, robisz?
- Wstydź się, kochanie - odrzekła kobieta łagodnie. - Nie

powinieneś się zwracać takim tonem do własnej żony.

- Do byłej żony - syknął Garth ze złością.
Darlene wzruszyła ramionami.
- To tylko kwestia terminologii.

RS

background image

61

Gdzie jest Tiffany? Garth poczuł, że robi mu się słabo. Poszła

sobie.

-

Wiem, o czym myślisz, kochanie. Nigdy nie potrafiłeś

niczego przede mną ukryć. Masz rację, twoja przyjaciółka uciekła
jak przestraszony kociak.

-

Coś ty jej, do cholery, powiedziała?

Darlene wyciągnęła papierosa z torebki z monogramem

Gucciego, kupionej za jego pieniądze, i zapaliła go.

- Zgaś to świństwo.
Znów wzruszyła ramionami, postukała w papierosa długim,

czerwonym paznokciem i zgniotła go. Garth nigdy, nawet w
najgorszych momentach ich małżeństwa, nie podniósł na nią ręki,
ale teraz poczuł, że mógłby zabić tę kobietę bez wahania.

Na tę myśl zrobiło mu się niedobrze.
-

Co jej powiedziałaś? - powtórzył lodowatym tonem.

Dostrzegł w oczach Darlene błysk lęku, odpowiedziała jednak
agresywnie:

-

Powiedziałam jej, że jestem twoją żoną.

-

Ty suko.

Darlene zaśmiała się.

-

Jesteś w niej zakochany?

Tym razem to on się roześmiał ponuro.
-

Wcale się nie zmieniłaś. I chyba już nigdy się nie zmienisz.

Jesteś piękna, zachłanna i nie masz duszy.

-

Trafił swój na swego - prychnęła Darlene, po czym jej twarz

nagłe złagodniała. - Nie przyjechałam tu, żeby się z tobą kłócić.

- Przyjechałaś po pieniądze - domyślił się Garth.
Powiodła wzrokiem po jego półnagim ciele i przełknęła ślinę.
-

A czy uwierzyłbyś mi, gdybym ci powiedziała, ze

przyjechałam, żeby się z tobą zobaczyć? Że nadal cię pragnę?

-

Ludzie w piekle też pragną zimnej wody, ale nigdy jej nie

dostają.

Łagodny wyraz jej twarzy nagle gdzieś zniknął. Zerwała się z

krzesła i stanęła przed nim z rumieńcami gniewu na policzkach.

RS

background image

62

-

Miałaś swoją szansę, ale zmarnowałaś ją. Już po

wszystkim, Darlene. Będziesz musiała się z tym pogodzić, bo
mam już dość twoich gierek. Twój przyjazd tutaj to
nieporozumienie. Jeśli nie radzisz sobie z własnym życiem, to weź
trochę tych pieniędzy, które ci zostawiłem, i wybierz się do
terapeuty.

-

Jak śmiesz tak do mnie mówić!

-

Daruj sobie - rzekł znudzonym głosem. - Poza tym

słuchałem tej płyty już zbyt wiele razy.

Zaczęło się to wszystko, gdy Garth, znalazłszy Darlene w

łóżku z innym mężczyzną, kazał jej spakować walizki i wynosić
się. Od tamtej pory Darlene ciągle do niego wydzwaniała i
szlochała w słuchawkę. Wtedy to Garth uświadomił sobie, że
ożenił się z kobietą oszalałą na punkcie pieniędzy. On sam się dla
niej nie liczył. To wszystko zniszczyło w nim coś ważnego -
zaufanie do ludzi. Przekonał się, że żył w raju głupców. Wierzył,
że dzięki małżeństwu dozna kilku wspaniałych, staroświeckich
rzeczy, takich jak miłość, szczerość, wierność, a nawet szczęście z
posiadania dzieci.

Żadne z tych marzeń się nie spełniło. W końcu nauczył się

żyć ze świadomością, że to małżeństwo było największym błędem
w jego życiu. Jednak Darlene nie chciała się pogodzić z jego
odejściem.

Telefony nie ustawały. Za każdym razem błagała go, by

pozwolił jej wrócić. Gdy to nie poskutkowało, posypały się
wyzwiska, a potem następne błagania.

Kiedy przestał odbierać jej telefony zarówno w domu, jak i w

pracy, zaczęła go nachodzić. Przestała dopiero wtedy, gdy
zachorował, ale Garth był pewien, że była to tylko krótka przerwa.

Jej obecność tutaj dowodziła, że się nie mylił. Nic do niej nie

czuł, jakby nigdy nie była częścią jego życia. Mogłaby zamieszkać
w sąsiednim domu i paradować nago po podwórku, i to też by na
niego nie podziałało. Nagle przypomniała mu się Tiffany i zaklął w
duchu. Co ona mogła sobie pomyśleć? Nie miał jednak czasu

RS

background image

63

zastanawiać się nad tym. W tej chwili najważniejsze było, by
pozbyć się Darlene, tym razem na dobre.

- Prawdę mówiąc, przyjechałam tu, żeby ci powiedzieć, że

wychodzę za mąż - rzekła w końcu, przerywając długie milczenie.

Pierwszą reakcją Gartha był szok, ale już po chwili miał

ochotę się roześmiać. Żal mu było tego biednego idioty, który dał
się nabrać na sztuczki Darlene. Potem z kolei przyszło mu do
głowy, że Bóg jednak go nie opuścił.

Zatrzymał te refleksje dla siebie, a głośno powiedział:
- Życzę ci wszystkiego najlepszego.
Uwagi Darlene nie uszła zupełna obojętność na usłyszaną

nowinę. Bardzo ją to dotknęło. W jej oczach pojawiły się łzy,
jedyne prawdziwe łzy, jakie Garth kiedykolwiek w nich widział.

- Do widzenia, Garth. Nigdy więcej nie będę zawracać ci

głowy.

Gdy drzwi zatrzasnęły się za nią, Garth przyłożył rękę do

piersi - nie z powodu bólu, lecz z radości. Nareszcie jestem wolny,
pomyślał, podchodząc do okna i odprowadzając wzrokiem
odjeżdżającego mercedesa Darlene.

Nagle poczuł ochotę na drinka, ale nie dlatego, by świętować

ostateczne rozstanie z byłą żoną, lecz by dodać sobie odwagi
przed rozmową z Tiffany. Wziął do ręki butelkę i przekonał się, że
nie jest w stanie napełnić szklanki. Dłonie mocno mu drżały. W
końcu udało mu się pociągnąć potężny łyk. Napełnił jeszcze raz
szklankę i po wypiciu zawartości odstawił ją na stół. Deszcz w
końcu przestał padać. To dobry omen. Garth uśmiechnął się i
poszedł do sypialni, by się ubrać.

Był pewien, że gdy wyjaśni wszystko Tiffany, ona go zrozumie.

Najpierw jednak musi jej dać trochę czasu, żeby ochłonęła. Potem
wykona ruch i wszystko będzie dobrze.

Tymczasem można by tu trochę posprzątać. Pogwizdując,

wrócił do kuchni i wziął do ręki szczotkę.


Żonaty!

RS

background image

64

Tiffany wymyślała tysiące najrozmaitszych sposobów na

zamordowanie Gartha Dixona. Niestety, wiedziała, że nie będzie
miała okazji wprowadzić ich w życie, bo nie miała zamiaru się z
nim widywać.

To postanowienie jednak w niczym nie zmieniało sytuacji.

Kochała się z żonatym mężczyzną, który w dodatku nie użył
zabezpieczenia. Boże! W ciągu trzydziestu lat życia popełniła już
kilka głupstw, ale to było chyba największe.

A jeśli zajdzie w ciążę?
Nie! Zabroniła sobie nawet o tym myśleć, żeby nie oszaleć.

Musiała się wziąć w garść. Co się stało, to się nie odstanie; tego
już nie mogła zmienić. Ale nie potrafiła także przestać o tym
myśleć.

Zaledwie przed dwiema godzinami kochała się z Garthem,

dała mu pełne prawa do swojego ciała. Naraz zakręciło jej się w
głowie; musiała się przytrzymać krawędzi stołu. Na myśl, że on
pieścił inną kobietę w taki sposób jak ją, robiło jej się niedobrze.
Ale to była prawda. Dotykał tak swojej żony. Tiffany położyła obie
ręce na brzuchu i wzięła kilka głębokich oddechów.

Nie powinno jej to dziwić. Nic bardziej naturalnego niż to, że

takiemu mężczyźnie jak Garth Dixon nie udało się uciec przed
małżeństwem. Powinno ją ostrzec już to, że nie chciał jej
opowiedzieć o swoim życiu.

Więc co teraz będzie? zastanawiała się. Może pojechać po

Taylor? Obecność małej zmusi ją do skupienia się na czymś
innym niż własne życie.

Poza tym czuła się samotna. Bogu dzięki, że deszcz przestał

już padać na dobre. Tiffany wyjrzała przez okno. Słońce oświetlało
wznoszące się w oddali góry.

Na dźwięk telefonu zamarła. A jeśli to Garth? Możesz sobie

pomarzyć, pomyślała z ironią. On na pewno nie zadzwoni. Z
drugiej strony, może jednak to zrobi; mężczyźni, którzy zdradzali
żony, miewali ogromny tupet.

Po chwili zaczęła wręcz mieć nadzieję, że to Garth.

RS

background image

65

Pragnęła powiedzieć mu, co o nim myśli. W każdym razie

sprawiłoby jej to wielką ulgę.

Podniosła słuchawkę, ale głos po drugiej stronie nie był

głosem Gartha, lecz jej byłej szefowej, Hazel. Tiffany była
zdumiona.

- Czy zadzwoniłam w nieodpowiednim momencie? - zapytała

Hazel.

Tiffany stłumiła westchnienie.
- Nie, prawdę mówiąc, moment jest bardzo odpowiedni.
- To dobrze, bo mamy o czym rozmawiać.
Tiffany uniosła brwi, nie wierząc własnym uszom. Nie

pamiętała, by ona i Hazel kiedykolwiek miały jakieś wspólne
tematy do rozmowy.

- Jak mnie tu znalazłaś?
- Znasz mnie - roześmiała się Hazel. - Jestem

niezmordowana.

To była prawda.
-

Co słychać?

-

Jak długo jeszcze chcesz tam zostać?

- O co chodzi? Znalazłaś coś, za co chcesz mnie obwinić?
- Nie, absolutnie nie.
- Hazel, przejdź do rzeczy, dobrze? W końcu nie rozstałyśmy

się w wielkiej przyjaźni.

Jej była szefowa nie odpowiedziała równie niegrzecznie, ale

Tiffany była pewna, że miała na to wielką ochotę. To był jeden z
powodów, dla których nie mogły razem pracować; za bardzo były
do siebie podobne.

- Nie zaprzeczam, ale...
-

Ale co? - naciskała Tiffany, pragnąc już zakończyć tę

rozmowę.

-

Odchodzę na emeryturę i poleciłam cię na moje stanowisko.

- Hazel milczała przez chwilę. - Interesuje cię to?


RS

background image

66

ROZDZIAŁ JEDENASTY

- Jak się czujesz?
Tiffany zmusiła się do uśmiechu.
- To ja powinnam ciebie o to zapytać. W końcu to ty leżysz

w szpitalu, nie ja.

Bridget zmarszczyła czoło.
-

Wybacz, że tak mówię, ale zdaje się, że powinnaś leżeć obok

mnie.

-

Czy aż tak źle wyglądam?

-

Jeszcze gorzej.

Obydwie zachichotały. Tiffany zapragnęła zobaczyć się z

przyjaciółką. Miała nadzieję, że ta nie zaplanowana wizyta pozwoli
jej oderwać myśli od Gartha.

Spoważniała i spojrzała na Bridget, która na szczęście czuła

się już o wiele lepiej i szybko wracała do zdrowia.

-

Jak się czujesz? - powtórzyła Bridget.

-

Gdzie jest Jeremiasz?

-

Nie pytaj o niego. Nie uda ci się zmienić tematu.

-

Właściwie nie o to mi chodziło. Chciałam się z nim

przywitać.

-

Poszedł do barku na hamburgera. Zaraz powinien wrócić.

Tiffany spojrzała na zegarek.
-

Rzeczywiście, już jest pora lunchu! Zwykle żołądek mi o

tym przypomina.

-

Widzę, że coś odebrało ci apetyt. Mów wreszcie! Co się

dzieje? Chyba powodem twojego kiepskiego nastroju nie jest
nieobecność mojej córki - uśmiechnęła się Bridget.

-

Możesz mi wierzyć albo nie, ale naprawdę za nią tęsknię.

Dom bez niej przypomina grobowiec.

-

Owszem, Taylor to żywe srebro - przyznała Bridget i jej

wzrok stał się jeszcze bardziej badawczy. - Więc?

Tiffany spojrzała na nią krzywo.

RS

background image

67

-

Boże, jesteś niezmordowana. Widzę, że nie pozbyłaś się

jeszcze dociekliwości typowej dla prawnika.

-

Jeremiasz też tak mówi. Ale do niego i tak nic nie dociera.

Jest bardziej uparty od muła. Próbowałam go namówić, żeby
pojechał do domu chociaż na kilka godzin, ale nic to nie dało. Ci
mężczyźni! - westchnęła.

Masz rację, pomyślała Tiffany.
-

Daj mu spokój.- stwierdziła głośno. - Powinnaś się cieszyć,

że chce tu z tobą być. Większość mężczyzn przy pierwszej okazji
zwiałaby, gdzie pieprz rośnie. Masz dużo szczęścia.

-

Zdaje się, że nie jesteś w najlepszym nastroju.

-

Chyba nie - skrzywiła się Tiffany.

-

Więc o co chodzi? Czy próbujesz się zebrać na odwagę, by

mi powiedzieć, że wyjeżdżasz? Czy to ci nie daje spokoju?

-

Tak i nie.

-

Doskonale cię rozumiem.

-

Wiedziałam o tym - uśmiechnęła się Tiffany.

-

Jeśli w końcu nie powiesz mi, co cię gryzie, to...

-

No dobrze. Rzeczywiście potrzebuję pogadać.

-

O czym?

W głosie Bridget zabrzmiała podejrzliwość i zaciekawienie.
- Po pierwsze dzwoniła Hazel, moja była szefowa.
-

Ta wiedźma? Chyba żartujesz?

-

Nie. Odchodzi z pracy i poleciła mnie na swoje stanowisko.

-

Co jej się stało?

-

Jedyne wytłumaczenie, jakie przychodzi mi do głowy, to

takie, że się z kimś wreszcie przespała.

-

To leczy wiele dolegliwości - roześmiała się Bridget.

-

Nie w moim przypadku - mruknęła Tiffany pod nosem i

ugryzła się w język.

-

Co ty powiedziałaś?

-

Nic. Zapomnij o tym.

-

Jeszcze czego - oburzyła się Bridget. - Mam już dość tej

zabawy w chowanego. Zdaje się, że tobie też się coś przytrafiło?

RS

background image

68

Pomimo usilnych starań, by zachować spokój, twarz Tiffany

zrobiła się buraczkowa. Bridget przejrzała ją na wylot. A może
wszyscy z równą łatwością odczytywali jej myśli?

- Zgadłaś - przyznała.
Bridget otworzyła usta ze zdumienia.
-

Naprawdę?

-

Tak - odrzekła Tiffany sucho.

-

Ale z kim? To znaczy... - zastanawiała się Bridget z

pojaśniałą nagle twarzą. - Tylko mi nie mów, że ty i...

-

Garth Dixon - dokończyła Tiffany.

Bridget zamrugała powiekami, po czym jej usta skrzywiły się

w lekkim uśmiechu.

-

Oczywiście mówisz o naszym sąsiedzie?

-

A znasz innego Gartha Dixona? - prychnęła Tiffany.

Bridget wybuchnęła perlistym śmiechem.

-

Cuda się zdarzają!

-

Nie ma w tym nic zabawnego.

-

Poszłaś do łóżka z mężczyzną, któremu rozbiłaś głowę. Ależ

to znakomite!

-

Bridget!

-

No dobrze, dobrze. Ale wybacz mi jeśli nie uważam tego za

katastrofę. W gruncie rzeczy bardzo się cieszę. W końcu obydwoje
jesteście dorośli i przy zdrowych zmysłach.

Gdy Tiffany nie odpowiedziała, Bridget zapytała:
-

Więc jak to się stało, że wy…

-

To długa historia - przerwała jej Tiffany, żałując, że w ogóle

otwierała usta. Czuła się upokorzona, gdyż ta opowieść nie miała
szczęśliwego zakończenia.

Musiała się jednak komuś zwierzyć, a nikt nie nadawał się do

tego bardziej niż najlepsza przyjaciółka. Może Bridget udzieli jej
rozgrzeszenia i pomoże jakoś pogodzić się z tym, co się stało.

-

Nie mam nic do roboty. Mogę słuchać - rzekła Bridget po

chwili milczenia.

-

A jak twoja fizykoterapia?

RS

background image

69

-

Ty sama będziesz za chwilę potrzebowała terapii, jeśli mi

wreszcie nie opowiesz, co się stało.

-

Dobrze, wygrałaś - stwierdziła Tiffany.

Gdy skończyła swoją opowieść, Bridget siedziała nieruchomo,

ogłuszona tym, co usłyszała. W końcu powiedziała:

-

To znaczy...

-

Tak. Jest żonaty. Poszłam do łóżka z żonatym mężczyzną.

-

No cóż, to jeszcze nie jest koniec świata.

-

Łatwo ci tak mówić.

-

Jeśli się zabezpieczyłaś, to wszystko w porządku.

- Więc kiedy masz zamiar stąd wyjść?
Bridget spojrzała na nią uważniej.
-

I znów zaczynasz. Ale tym razem też nie uda ci się zmienić

tematu.

-

Posłuchaj...

-

Zabezpieczyłaś się, prawda?

-

Nieprawda - mruknęła Tiffany, odwracając wzrok.

-

Och, Tiff! - jęknęła Bridget.

-

Wiem - rzekła Tiffany. - Idiotyczne, nie?

-

Nie mogę cię osądzać. Sama też kiedyś byłam w takiej

sytuacji. Musisz jakoś przejść nad tym do porządku i modlić się,
żeby nic się nie stało.

-

To nie jest takie łatwe.

-

Jest. Po prostu wracaj do Houston i przyjmij tę pracę. Jak

najszybciej.

-

A co z Taylor?

-

Jestem pewna, że Lilah może się nią zająć, dopóki nie

wyjdę ze szpitala.

-

Umawiałyśmy się inaczej i nie mam zamiaru łamać

obietnicy.

Znów zapanowało milczenie. Po chwili Bridget zapytała:
-

Czy jego żona... coś powiedziała?

-

Nic. Po prostu się przedstawiła, a ja zaraz się stamtąd

wyniosłam.

-

Nie rozmawiałaś potem z Garthem?

RS

background image

70

-

Nie, i nie mam zamiaru tego robić.

-

Co za łajdak.

Tiffany zaśmiała się ponuro.
-

Jesteś dla niego zbyt uprzejma.

-

Mogę sobie wyobrazić, co ty o nim myślisz.

-

Nie, nie możesz.

Bridget uśmiechnęła się.

- Hej, to jeszcze nie jest koniec świata. Co się stało, to się

stało. To po prostu jedna z tych głupich rzeczy, które każdemu
przydarzają się co najmniej raz w życiu. Kolejne gorzkie
doświadczenie.

- Jakie doświadczenie?
Żadna z nich nie usłyszała wejścia Jeremiasza. Jego twarz

wygładziła się już trochę od czasu, gdy Tiffany widziała go
ostatnio. Była to najlepsza oznaka, że Bridget jest na dobrej
drodze do wyzdrowienia.

- Nic takiego, kochanie - uśmiechnęła się Bridget. - Takie

tam babskie sprawy.

-

Co słychać? - Jeremiasz zwrócił się do Tiffany.

-

Wszystko w najlepszym porządku - skłamała.

- Szczególnie że pozbyłaś się z domu naszej Taylor, która

potrafi być jak tajfun - zaśmiał się.

- Tęsknię za nią.
Jeremiasz wziął żonę za rękę.
-

My też za nią tęsknimy. Ale niedługo już wrócimy do domu

i cała rodzina znów będzie razem.

-

Możemy wtedy urządzić przyjęcie - zaproponowała Tiffany.

- Jasne - zgodził się Jeremiasz.
- Czy Garth nadal dogląda rancza, czy też wystraszyłaś go

na dobre? - zapytał pobłażliwie.

Tiffany zmusiła się do uśmiechu.
- Nie martw się. Wszystko jest pod kontrolą. Chyba muszę

już iść - dodała, spoglądając na Bridget z desperacją. -
Zobaczymy się później.

Uścisnęła przyjaciółkę i wyszła.

RS

background image

71

Zaparkowała samochód przed domem, weszła do środka i

ledwie zdążyła rzucić torebkę na kanapę, zadzwonił telefon.

- Tiffany? - usłyszała głos Gartha.
Spełniły się jej najgorsze przeczucia.
-

Nie mam ci nic do powiedzenia...

-

Proszę, nie odkładaj słuchawki!

Zawahała się. Sprawił to ton jego głosu.

- Masz tupet, ty draniu. Może mi powiesz, dlaczego mam nie

odkładać słuchawki?

- Taylor.
Tiffany poczuła, że serce zamiera jej w piersi.
-

Czy coś jej się stało?

-

Tak, ale...

-

Ale co?

- Uspokój się i daj mi skończyć. Miała wypadek. Rozcięła

sobie rękę, ale to nic poważnego.

-

Gdzie ona jest?

-

W szpitalu. Lilah i ja jesteśmy tu z nią.

-

Już tam jadę! - zawołała Tiffany.

Z trzaskiem odłożyła słuchawkę i wybiegła z domu.

- Jesteś bardzo dzielna, wiesz?
Pomimo zapewnień Gartha dolna warga Taylor drżała lekko.
-

To boli.

-

Oczywiście, że boli - wtrąciła Lilah, biorąc ją za rękę.

Tiffany uświadomiła sobie, że jej nie zauważyli. Zasłona

segmentu ambulatorium, gdzie znajdowała się Taylor, była
odsunięta. Tiffany stanęła w progu i szybko oceniła sytuację.
Dziewczynka, ze śladami łez na twarzy, siedziała wyprostowana
na kozetce. Garth siedział po jednej jej stronie, a Lilah po drugiej.

Tiffany bezskutecznie próbowała omijać Gartha wzrokiem.

Ubrany był, jak zwykle, w znoszone, nieco za luźne dżinsy i
niebieską koszulę z krótkimi rękawami. Ale to nie strój
przyciągnął uwagę Tiffany, lecz wyraz, jaki pojawiał się na jego
twarzy, gdy patrzył na Taylor.

RS

background image

72

Dziewczynka też chyba to zauważyła, bo wyciągnęła do niego

ramiona.

-

Weź mnie na ręce, to przestanie boleć - poprosiła.

-

Może usiądę obok ciebie i przytulę cię? - zaproponował

Garth. Zanim mała zdążyła odpowiedzieć, zrobił to. - Lekarz
chyba nie byłby zadowolony, gdybyś znów płakała.

Taylor z ufnością oparła głowę w zagłębieniu jego ramienia.
Ten człowiek jest pełen sprzeczności, pomyślała Tiffany. Nigdy

w życiu nie przyszłoby jej do głowy, że może lubić dzieci. Ale
możliwe, że miał swoje. W końcu był żonaty.

Lilah w końcu ją zauważyła.
- Tiffany! - zawołała. - Od jak dawna tu stoisz?
- Niedługo - odrzekła Tiffany. - Co się stało?
- Kroiłyśmy brzoskwinie z babcią Lilah i nóż mi się

ześlizgnął - wyjaśniła dziewczynka i jej wargi znów zaczęły drżeć.

Tiffany podeszła do niej. Garth wstał. Zajęła jego miejsce,

omijając go wzrokiem, czuła jednak, że on na nią patrzy.

-

Tak mi przykro - powiedziała do Taylor.

-

Mnie też - odrzekła mała, ściskając ją.

Tiffany obejrzała bandaż na wskazującym palcu lewej ręki

dziewczynki i spojrzała na Lilah.

- Czy wszystko dobrze?
-

Tak - odrzekła starsza pani niepewnie. - Dzięki Garthowi.

-

Och? W jaki sposób Garth dowiedział się o tym wszystkim?

-

Byłem u ciebie - wyjaśnił Tiffany - i odebrałem telefon.

-

Rozumiem - odrzekła, nie odwracając się. - Kiedy będę

mogła zabrać ją do domu?

- Przed chwilą dostała zastrzyk przeciwtężcowy - wyjaśniła

Lilah. - Czekamy, żeby się upewnić, czy nie ma reakcji alergicznej.
Potem ją stąd wypuszczą. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to
mogę ją znów zabrać do siebie.

-

A ty gdzie wolisz pojechać? - zwróciła się Tiffany do Taylor.

-

Chyba zostanę u babci Lilah, bo moja przyjaciółka, która

mieszka obok, jutro urządza urodziny.

- Dobrze. - Tiffany pogłaskała ją po policzku. - Ja...

RS

background image

73

Przerwało jej wejście wysokiego, siwowłosego lekarza, który

przyjrzał się Taylor z uśmiechem.

-

No cóż, młoda damo, zdaje się, że wszystko w porządku.

Możesz teraz pojechać do domu. Chcę ją jeszcze raz zobaczyć za
kilka dni - dodał, zwracając się do Lilah.

-

Przywiozę ją.

Garth podniósł dziewczynkę, posadził sobie na ramionach i

zaniósł do samochodu Lilah. Tiffany pożegnała się z ciotką
Jeremiasza, wciąż ignorując obecność Gartha, i ruszyła w stronę
swojego samochodu.

- Tiffany, poczekaj.
Wbrew sobie zatrzymała się i odwróciła.
-

Musimy porozmawiać - rzekł Garth niemal błagalnie.

-

Raczej nie.

-

Mogę ci wszystko wyjaśnić.

-

Tak, na pewno.

-

Ale nie tutaj - dodał, ignorując jej rozgoryczenie.

-

Daruj sobie. Jeśli musisz coś komuś wyjaśniać, to nie

mnie, tylko swojej żonie. Nie sądzisz?

-

Do diabła! - parsknął, spoglądając na ludzi na zatłoczonym

parkingu. Ściszył głos i dodał: - Ona nie...

-

Przestań! Nie interesuje mnie to, co masz do powiedzenia! -

wykrzyknęła Tiffany. Odwróciła się do niego plecami i odeszła.

Garth pobladł i zacisnął usta.


ROZDZIAŁ DWUNASTY

- Chcesz jeszcze kawy?
Tiffany uśmiechnęła się do Irmy i wyciągnęła w jej kierunku

filiżankę.

-

Dziękuję, ale przecież nie musisz mnie obsługiwać.

-

Dlaczego nie? Na razie nie ma tu nikogo oprócz ciebie.

RS

background image

74

-

Bo jest nieprzyzwoicie wcześnie. - Tiffany ziewnęła. - Nie

mogę uwierzyć, że wstałam o świcie.

Irma uśmiechnęła się; przez chwilę jej drobna twarz

wydawała się pełniejsza.

- Cieszę się, że przyszłaś. Lubię, kiedy moi przyjaciele

zatrzymują się tu, zanim zacznie się zwykły zgiełk.

Tiffany uścisnęła jej dłoń.
-

Przy tobie każdy czuje się kimś szczególnym, nawet

zupełnie obcy ludzie, tacy jak ja.

-

Bzdura. Wcale nie jesteś obca. Chyba nigdy w życiu nie

spotkałam obcej osoby.

Tiffany roześmiała się i zamilkła. Irma spojrzała na nią

badawczo.

-

Co cię gryzie?

-

A skąd wiesz, że coś mnie gryzie?

-

Nie zapominaj, że jestem już stara i widziałam w życiu

niejedno. Poza tym widzę przecież, że nie spałaś. Wyglądasz tak,
jakby ktoś ci podbił oczy.

-

Aż tak źle wyglądam? - skrzywiła się Tiffany.

-

Przykro mi, ale tak - rzekła Inna ze współczuciem.

Tiffany westchnęła, ale nadal nic nie mówiła, próbując zebrać

myśli.

-

Masz rację, nie spałam w nocy.

-

Martwisz się wypadkiem Taylor?

-

Owszem, chociaż już wszystko w porządku.

-

A więc chcesz już wrócić do domu?

- Tak i nie. - Tiffany uśmiechnęła się blado. - Dostałam

właśnie bardzo dobrą propozycję pracy. Ale to nie jest nic na stałe
- dodała pośpiesznie. - Mimo wszystko muszę się nad tym
poważnie zastanowić.

-

A jeszcze się nie zastanowiłaś?

-

Nie.

- To znaczy, że nie chcesz tej pracy aż tak bardzo - zaśmiała

się Irma.

- Sama nie wiem, czego właściwie chcę.

RS

background image

75

- Czy możliwe, by to miało coś wspólnego z Garthem

Dixonem?

Pytanie Irmy uderzyło w Tiffany jak grom z jasnego nieba.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
Irma znów zaśmiała się cicho.
-

Dziecko, może i jestem stara, ale nie ślepa. Przecież

widziałam, jak patrzyliście na siebie tutaj, w sklepie.

-

To bzdury - odrzekła Tiffany niepewnie, poczuła jednak, że

się czerwieni.

Nigdy nie potrafiła ukrywać swoich uczuć; inni czytali w niej

jak w książce. A teraz okazało się, że jej tajemnica została
odkryta.

-

Widziałaś go po tym, jak Taylor rozcięła sobie rękę?

Tiffany uniosła wysoko brwi.

-

Skąd wiesz, że on był z małą w szpitalu?

-

W tym mieście, złotko, nie ma tajemnic ani świętości.

-

Dla mnie jest to tak nowe zjawisko, że nie do końca

rozumiem, jak to się dzieje. W Houston sąsiadów nic nie
obchodzi, co robisz.

-

Życie w takiej dziurze z pewnością ma swoje minusy -

zgodziła się Irma. - Ale ma także plusy. Tu sąsiedzi troszczą się o
sąsiadów. - Milczała przez chwilę. - Nie widziałam Gartha już od
kilku dni - dodała.

-

I co z tego? - mruknęła Tiffany.

-

Posłuchaj, nie wiem, co się między wami dwojgiem dzieje i

nie chcę wiedzieć, chyba że sama mi o tym opowiesz. Ale mimo
wszystko martwię się o Gartha, szczególnie że dotąd regularnie
przychodził do sklepu. To nie jest dobry znak. On ma chore serce
i mieszka sam.

Tiffany wzruszyła ramionami.
-

I tu się właśnie mylisz.

-

Jak to?

-

Nie jest sam. W każdym razie nie był.

-

To znaczy, że ktoś z nim jest?

-

Tak. Jego żona.

RS

background image

76

Irma oniemiała, ale po chwili w jej oczach pojawił się dziwny

błysk.

-

Chcesz powiedzieć, że ta ładna czarnowłosa kobieta to była

jego żona?

-

Tak. A skąd wiesz, jak ona wygląda?

- Zatrzymała się tu, żeby zatankować, gdy wyjeżdżała z

miasta - uśmiechnęła się Irma. - Nie wyglądała na szczęśliwą.
Więc jeśli Garth jest jej mężem, to najwyraźniej mają jakieś
kłopoty.

Na tę wiadomość Tiffany zakręciło się w głowie.
-

I tak nic mnie to nie obchodzi - powiedziała jednak,

starając się zachować obojętny wyraz twarzy.

-

W takim razie zrób mi tę przysługę i zajrzyj do niego.

-

Ja nie...

-

Możesz mu przy okazji zanieść ten domowy chleb. - Irma

podeszła do lady i wyjęła spod blatu paczkę. - Upieczony z
patatów, jego ulubiony.

-

Nie powiedziałam jeszcze, że do niego wstąpię.

-

A wstąpisz? - zapytała Irma z naciskiem.

-

Nie - rzekła Tiffany i zaraz potem wymamrotała: Tak.

-

Więc jak w końcu będzie? - zapytała Irma spokojnie, jakby

była to najzwyklejsza w świecie rozmowa.

Tiffany wiedziała jednak, że tak nie jest. Irma bez żadnego

wysiłku wmanipulowała ją w odwiedziny u Gartha. Co prawda,
Tiffany mogła jeszcze odmówić, nie czując się winna.

- Sama nie wiem - powiedziała niechętnie.
Irma nie poczuła się urażona, tym bardziej że właśnie do

sklepu wszedł jakiś klient.

- Weź ten chleb. Jeśli zdecydujesz, że nie odwiedzisz Garth,

nie będę ci miała tego za złe. Sama zjedz ten chleb. Zobaczysz, że
będzie ci smakował.

Tiffany znów nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.

Jednak gdy wróciła na ranczo, ogarnął ją niepokój. A jeśli Irma
miała rację i Garthowi rzeczywiście coś się stało? Z drugiej strony,
przecież nie była za niego odpowiedzialna.

RS

background image

77

Mimo to jej wzrok wciąż wracał do leżącego na stole chleba.

Czy ma go zanieść Garthowi, żeby wyświadczyć przysługę Irmie?


Słońce przyjemnie grzało go w nagie plecy, uspokajając ciało.

Niestety, nie potrafiło uspokoić umysłu.

Wszystko przez Tiffany. Jakimś cudem tej dziewczynie udało

się opanować jego myśli. Od kiedy ją poznał, nie potrafił
rozumować rozsądnie. To było jedyne wytłumaczenie tego, co
właśnie zrobił.

Zanim przyszedł do sadu, zadzwonił do szpitala, do

Jeremiasza, a potem zamówił kilka krów u poleconego przez niego
człowieka. Postanowił zainwestować w bydło.

Wyrwał kilka chwastów rosnących pod drzewem i uśmiechnął

się. Gdyby zobaczyli go w tej chwili znajomi z pracy, nie
uwierzyliby własnym oczom. On sam nie mógł w to uwierzyć. Na
litość boską, był człowiekiem korporacji, a nie żadnym
kmiotkiem. Ale to Tiffany zasiała w nim ziarno upodobania do
życia na farmie tego dnia, gdy uwolnili cielę uwięzione w drucie
kolczastym i od tamtej pory myśl o pozostaniu na wsi tkwiła
gdzieś w jego podświadomości. Sad brzoskwiniowy także go
nurtował. Garth nie znosił marnotrawstwa, a wiedział, że jeśli
szybko czegoś nie zrobi, wszystkie owoce się zmarnują.

Może mógłby się zająć tylko brzoskwiniami; to wymagało

pracy zaledwie przez kilka dni w roku, ale hodowla krów to zajęcie
na okrągło. Kto się będzie zajmował bydłem, gdy on wyjedzie,
wróci do poprzedniej pracy?

A może by tu po prostu zostać? Zaklął brzydko.
Tiffany. Te irytujące myśli były jej sprawką. Gdyby nie ona, to

wszystko nigdy w życiu by mu nie przyszło do głowy. Po tym jak
pozbył się Darlene, przysiągł sobie, że już nigdy nie zaangażuje
się emocjonalnie w związek z kobietą, i dotrzymywał słowa,
dopóki nie spotkał Tiffany. Nie miał pojęcia, czym różniła się od
innych kobiet, ale było w niej coś, z czym dotychczas nigdy
jeszcze się nie zetknął. Może chodziło o to, że nie potrafił
rozstrzygnąć, czy była aniołem, czy też zwykłą łowczynią fortuny.

RS

background image

78

Powoli zawrócił do domu i naraz ją zobaczył. Pojawiła się nie

wiadomo skąd. Zatrzymał się. Słońce lśniło w jej jasnych włosach;
naprawdę wyglądała jak anioł,

- Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałem się tu spotkać -

powiedział do niej.

Tiffany nie odpowiedziała, urzeczona emanującym od niego

urokiem męskości. Ubrany był tylko w krótkie szorty zrobione z
obciętych dżinsów. Po jego twarzy i szyi spływał pot.

- Tiffany.
Potrząsnęła głową, odpędzając nie chciane myśli, i wyjaśniła

krótko:

-

Irma prosiła mnie, żebym to zajrzała.

Błysk w oczach Gartha przygasł.

-

Niepokoiła się o ciebie - ciągnęła Tiffany.

-

A ty się nie niepokoiłaś?

-

A ty byś się niepokoił na moim miejscu?

-

To zależy od tego, ile tamta noc dla ciebie znaczyła.

Tiffany była oburzona.
-

Wcale ci nie przeszkadza, że rozdrapujesz świeże rany! -

zawołała drżącym głosem.

-

Powiedziałbym, że ty masz ten sam problem. Próbowałem ci

powiedzieć o Darlene, ale nie chciałaś słuchać.

-

A dlaczego miałam słuchać? Okłamałeś mnie!

-

Tiffany, ja nie jestem żonaty - powiedział powoli i z

naciskiem.

Tiffany otworzyła usta, ale Garth nie dał jej dojść do głosu.
-

Owszem, przyznaję, że Darlene była moją żoną, ale już nią

nie jest.

-

Chcesz powiedzieć...

-

Jesteśmy po rozwodzie, tylko że o tym nie uznała za

stosowne ci powiedzieć.

Tiffany miała wrażenie, jakby jakaś tama w jej duszy nagle

pękła. Nie wiedziała, czy powinna dać wyraz swojej radości, czy
też uciekać ile sił w nogach.

- Dlaczego skłamała? - zapytała niepewnie.

RS

background image

79

-

Chciała zbadać grunt.

-

Ona chce do ciebie wrócić - rzekła Tiffany bezbarwnym

głosem.

-

Ludzie w piekle też chcą zimnej wody, ale jej nie dostają.

Wbrew sobie Tiffany musiała się uśmiechnąć.
-

Czy to właśnie jej powiedziałeś?

-

Tak - odrzekł Garth spokojnie.

-

I co ona na to?

-

Wolę ci tego nie powtarzać.

-

Proszę.

- Prawdę mówiąc, oznajmiła, że chce wyjść za kogoś innego.
Tiffany spojrzała na niego z niedowierzaniem.
-

Tak po prostu?

-

Tak po prostu. Ale dość już rozmów o Darlene. Nasz

związek należy do przeszłości.

-

A ja do czego należę? - zapytała Tiffany i pobladła,

zdumiona własnym tupetem.

-

Do dnia dzisiejszego - odrzekł Garth szorstko. - Pragnę cię

bardziej niż czegokolwiek w życiu.

-

Nie jestem pewna, co to oznacza.

-

Podejdź do mnie, a się przekonasz.


ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Nie był pewien, które z nich poruszyło się pierwsze, ale to nie

miało znaczenia. Ważne było tylko to, że Tiffany go nie odtrąciła,
że jej ramiona obejmowały go mocno, a gdy odnalazł jej usta, były
one wilgotne i chętne.

Nie był w stanie myśleć rozsądnie. Stracił wszelki kontakt z

rzeczywistością.

Całe

ciało

miał

rozpalone

do

granic

wytrzymałości.

Musiał ją mieć. Tutaj, teraz.
-

Garth - wyszeptała z ustami tuż przy jego wargach.

RS

background image

80

-

Zobacz, jak bardzo cię pragnę - wymruczał i przyciągnął ją

bliżej do siebie.

Zadrżała, wtulając się w niego.
-

Jeśli nie przestaniesz tak robić, to...

-

To co? - zapytała, odsuwając się o krok.

-

To wezmę cię tutaj - wychrypiał.

-

Czy to groźba, czy obietnica? - zapytała, przesuwając dłonie

z jego karku po plecach aż na pośladki.

-

Tiffany!

Garth pociągnął ją za sobą, cofając się, aż poczuł na łydkach

krawędź starego krzesła ogrodowego, które stało pod wielkim
drzewem. Osunął się na nie i posadził sobie Tiffany na kolanach.
Jego oczy zatrzymały się na jej piersiach, wyraźnie rysujących się
pod wilgotną od potu bawełnianą koszulką. Pochylił głowę i
przywarł do nich ustami.

- Tak, tak - wyjęczała Tiffany.
Podniósł głowę i sięgnął do zapięcia swoich szortów, ale

Tiffany pochwyciła przegub jego ręki.

- Ja to zrobię.
Uklękła przed nim i rozsunęła zamek błyskawiczny.
-

Tiffany, Tiffany, Tiffany - mruczał Garth. Po chwili

pochwycił ją za ramiona i podniósł. W kilka sekund później jej
ubranie leżało już rozrzucone na trawie. Garth znów posadził ją
sobie na kolanach.

-

Właśnie tak - szepnął, opierając dłonie na jej biodrach.

Poruszali się w coraz szybszym rytmie, aż w końcu obydwoje

krzyknęli jednocześnie.

-

O czym myślisz? - zapytała Tiffany, zerkając na twarz

Gartha.

Znów siedziała na jego kolanach pod tym samym drzewem.

Zdążyli już wejść do domu, wziąć prysznic i przebrać się.

Garth miał problem z odpowiedzią na to pytanie, bo myślał o

wielu rzeczach naraz. Czuł się ukojony, a jednocześnie bardzo
niespokojny. Wszystko wydawało się na swoim miejscu, jednak w

RS

background image

81

głębi duszy wiedział, że to tylko złudzenie. Nie potrafił
zaangażować się głębiej w kolejny związek.

-

Myślałem o nas - odrzekł w końcu.

-

Ja też.

-

Więc kto pierwszy odkryje karty? - zapytał.

Tiffany nie owijała niczego w bawełnę.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że ani razu nie użyliśmy

zabezpieczenia?

Garth nie chciał o tym myśleć, ale skoro już Tiffany poruszyła

ten temat, nie miał wyboru.

-

Tak - odrzekł bezbarwnym głosem.

-

To nie było mądre.

-

Nie.

Chciał powiedzieć coś więcej, ale właściwie co? Gdyby się

miało okazać, że Tiffany jest w ciąży... Poczuł, że oblewa go zimny
pot. Nie, nie chciał i nie mógł się nad tym teraz zastanawiać.

Milczenie trwało. W końcu Tiffany odezwała się:
-

Muszę już iść.

Garth objął ją mocniej.

-

Nie.

- Obydwoje wiemy, że to nie ma sensu. Nic z tego nie

będzie.

- Co jest złego w tym, że sypiamy ze sobą? Jesteśmy dorośli

i obydwojgu nam sprawia to przyjemność.

Na ułamek sekundy jej twarz przybrała dziwny wyraz. Garth

miał wrażenie, że nie to chciała usłyszeć, nie potrafił się jednak
zdobyć na nic więcej.

-

Nie mogę temu zaprzeczyć - powiedziała.

-

Następnym razem zabezpieczymy się.

-

Czy ty tylko o tym myślisz? - zapytała, wsuwając palce w

jego włosy.

-

Przy tobie tak.

-

Czy miałeś dzieci z Darlene? - zapytała z błyskiem w

oczach.

Garth zesztywniał. Nie spodziewał się tego pytania.

RS

background image

82

-

Nie.

-

Dlaczego?

-

Darlene nie chciała stracić figury.

-

Takiego argumentu jeszcze nie słyszałam - roześmiała się

niespodziewanie Tiffany.

-

Ale to prawda.

-

A ty nie chciałeś mieć dzieci? Widziałam, że bardzo dobrze

radzisz sobie z Taylor.

-

Wcześniej nie miałbym nic przeciwko temu - przyznał

Garth niechętnie. - Ale teraz zmieniłem zdanie. Ten świat jest zbyt
okropny, by sprowadzać nań dzieci. Poza tym mam za dużo
innych rzeczy na głowie.

-

Cieszę się, że to powiedziałeś. Obiecałeś, że opowiesz mi

więcej o sobie, pamiętasz?

Garth jęknął w duchu.
-

A co chcesz o mnie wiedzieć?

-

Nigdy mi nie powiedziałeś, czym się zajmujesz w Dallas.

-

Nudną pracą biurową - skłamał.

-

Nudna czy nie, nie przyjechałbyś tu, gdybyś nie zachorował

na serce.

-

To prawda.

- Więc w jakim stanie jest twoje serce?
Ich oczy spotkały się na dłuższą chwilę.
- Jeśli będę się z tobą zbyt często kochał, to pewnie się

znów odezwie - uśmiechnął się.

Oczy Tiffany zabłysły, ale po chwili odpowiedziała chłodnym

tonem:

-

To tylko kolejny powód, dla którego nie powinniśmy się

więcej widywać. Oczywiście są i inne.

-

Ja tylko żartowałem - wyjaśnił pośpiesznie Garth, ogarnięty

paniką na myśl, że Tiffany mówi poważnie.

-

Naprawdę?

-

Dobrze o tym wiesz. Nie chcę przestać się z tobą widywać.

Prawdę mówiąc, jestem już uzależniony - dodał ochryple.

-

Ja...

RS

background image

83

Garth położył dłoń na jej brzuchu.
- Zadowolona?
Tiffany zaczerwieniła się i przez chwilę siedziała nieruchomo.
-

Zastanawiam się, czy nie zamieszkać tu na stałe - rzekł

nagle Garth.

-

Na stałe? - zdumiała się Tiffany.

Garth był równie zdumiony jak ona. Nie mógł uwierzyć, że to

powiedział.

- Rozmawiałem już z Jeremiaszem. Chcę kupić kilka krów.

Mam w Dallas znajomego, który handluje bykami. Chyba do
niego zadzwonię. - Milczał chwilę. - No i są jeszcze brzoskwinie.

Tiffany spojrzała na rzędy obwieszonych owocami drzew.
-

Z pewnością masz tu małą kopalnię złota.

-

Tylko że nie mam najmniejszego pojęcia, jak to złoto

wydobyć.

-

Ale ja mam.

Garth otworzył usta ze zdziwienia. Tiffany uśmiechnęła się.
-

Teraz właśnie jest najlepsza pora, żeby je zerwać.

-

A skąd ty, miejska dziewczyno, możesz o tym wiedzieć?

Tiffany zeskoczyła z jego kolan.
- Chodź, przejdziemy się po sadzie.


ROZDZIAŁ CZTERNASTY

-

Przysięgłam sobie kiedyś, że już nigdy więcej nie będę się

zajmować taką pracą - wymamrotała Tiffany, idąc między rzędami
brzoskwiniowych drzew.

-

To znaczy, że kiedyś już to robiłaś? Zbierałaś brzoskwinie?

- zapytał Garth z niedowierzaniem.

-

Pamiętasz, jak ci opowiadałam, że wychowywała mnie

babcia i po szkole prasowałam ubrania, żeby dorobić parę groszy?

-

Oczywiście, że pamiętam.

-

Pracowałam też u sąsiada, który miał farmę.

RS

background image

84

-

Brzoskwiniową?

-

Tak - uśmiechnęła się Tiffany. - Stary Hendrix nauczył

mnie nie tylko, jak się hoduje brzoskwinie, ale też, jak się je
zbiera i rozróżnia odmiany.

-

Naprawdę? - zdumiał się Garth.

Zatrzymali się między drzewami ciężkimi od dorodnych

owoców.

-

Jesteś zdziwiony, prawda?

-

Owszem - przyznał Garth, pocierając dłonią czoło.

-

A ja jestem zdumiona, że ci o tym powiedziałam.

-

Dlaczego?

-

Nie wiem - wzruszyła ramionami.

-

Przecież nie masz się czego wstydzić.

-

Wiem. Ciężka praca jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Tak się

mówi, prawda? - Tiffany westchnęła głęboko i na chwilę zamilkła.
- Gdy kończyły się zbiory, przez długi czas nie mogłam patrzeć na
brzoskwinie. A potem rozpowszechniły się kosmetyki o zapachu
brzoskwiniowym. Odrzucało mnie od nich.

-

A teraz?

-

Chyba wydoroślałam, bo już je toleruję. W każdym razie

myślę, że nie można zmarnować takich pięknych owoców.

-

Więc poważnie chcesz je zerwać?

-

A także zawieźć do Hurricane.

-

Sprzedać je? - powtórzył Garth z niedowierzaniem.

-

Tak - westchnęła, usiłując ukryć desperację z powodu jego

postawy. - W sklepie spożywczym. Masz lepszy pomysł?

-

Ja? Ja nie mam o tym pojęcia! Myślałem, że poradzę się

Irmy albo Jeremiasza, co z nimi zrobić!

-

Nie musisz. Przecież przydadzą ci się pieniądze, prawda?

Na wzmiankę o pieniądzach Garth wydawał się tak zdumiony,

że przez chwilę Tiffany obawiała się, czy go nie uraziła. Na jego
twarzy pojawił się dziwny wyraz. Prawie dla wszystkich był to
drażliwy temat. No ale co z tego, że Garth nie miał pełnych
kieszeni ani zasobnego konta w banku? Dla niej nie miało to

RS

background image

85

znaczenia. Bardziej prawdopodobne, iż nie lubił, by mu
przypominano, że nie osiągnął w życiu sukcesu finansowego.

- Hm, oczywiście, że przydałyby mi się pieniądze. Mówiłem

ci, że chciałbym kupić kilka krów.

Tiffany poczuła ulgę. Najwyraźniej nie poczuł się urażony.
-

Powinniśmy zebrać dwie ciężarówki owoców, może nawet

więcej - rzekła rzeczowo.

-

Naprawdę myślisz, że warto sobie tym zawracać głowę?

-

Jasne. Jeśli ich nie zerwiemy, będzie to niewybaczalne

marnotrawstwo.

-

Mnie też ta myśl męczyła, ale nie aż tak, żebym próbował

coś z tym robić.

Tiffany spojrzała na niego.
-

Bo po prostu nie wiedziałeś, jak się do tego zabrać. Teraz

już wiesz, dzięki mnie. Ale musimy wynająć kogoś do pomocy. Ty
ze swoim chorym sercem nie powinieneś pracować fizycznie.

-

Pozwól, że ja sam będę o tym decydował.

-

Przepraszam, nie chciałam...

-

Wiem, ale nie cierpię czuć się inwalidą. Dlatego czasem

zachowuję się jak niedźwiedź ze zranioną łapą.

-

No cóż, niedźwiedziu, znam na to lekarstwo.

Oczy Gartha nagle zalśniły.

-

A cóż to takiego?

-

Na pewno nie to, o czym myślisz.

-

Szkoda - mruknął z rozczarowaniem.

-

Nigdy nie masz dosyć?

-

Ciebie? Nie. Znów jestem głodny.

Tiffany zarumieniła się. Zerwała z drzewa brzoskwinię i

podała mu ją.

- Spróbuj.
- Niezupełnie to miałem na myśli - jęknął, ale ugryzł

soczysty owoc, nie spuszczając wzroku z Tiffany.

-

Jak ci smakuje?

-

Niezła.

-

Jesteś niemożliwy - odrzekła, unosząc brwi.

RS

background image

86

-

Wolę ciebie. Jesteś smaczniejsza.

-

Niemożliwe.

-

Chcesz się założyć? - zapytał niskim głosem.

-

Pozwól, że spróbuję.

Wyciągnął do niej brzoskwinię. Wbiła w nią zęby, przez cały

czas czując na sobie jego rozpalony wzrok.

- Pobrudziłaś się - rzekł cicho.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, pochylił się i zlizał sok z jej ust.
- Och, Garth - szepnęła Tiffany, czując, że uginają się pod

nią kolana.

- Co?
-

Wiesz co - odrzekła, odpychając go lekko.

Garth wyglądał na załamanego.

-

Dlaczego to robisz?

- Bo dostałeś już to, co chciałeś, a ja muszę iść. - Ujęła

przegub jego ręki trzymającej brzoskwinię i podsunęła mu owoc
do ust. - Na razie rozkoszuj się tym.

- Nie daruję ci tego, zobaczysz.
Nie odwróciła się nawet, tylko na jej ustach pojawił się

uśmiech.


-

Doktorze, czy będę żył?

-

Mam nadzieję, że to miał być żart.

Garth patrzył na doktora Petera Wheelera z niecierpliwością.

Lekarz był wysoki, miał gęstą szopę siwych włosów i łagodne
zielone oczy.

-

Z takim sercem jak moje nigdy nic nie wiadomo.

-

Wszystko będzie dobrze, pod warunkiem, że nie zrobi pan

niczego głupiego.

Garth spojrzał na niego badawczo.
-

A co to jest coś głupiego?

-

Na przykład nie będzie pan próbował przebiec dziesięciu

mil pod górę.

Garth zgrzytnął zębami.
-

Tylko idiota mógłby coś takiego zrobić.

RS

background image

87

-

Takich idiotów jest wielu, ze mną włącznie - uśmiechnął się

lekarz.

-

Przepraszam - zmitygował się Garth. - Ja po prostu

spędzam...

to

znaczy,

spędzałem

większość

czasu

w

pomieszczeniach. Chyba w ogóle nie zdawałem sobie sprawy, że
poza moim biurem istnieje jakiś świat.

-

Ale teraz, skoro już pan to zauważył, warto ten fakt

wykorzystać. Może pan robić wszystko, na co ma pan ochotę, ale
proszę nie przesadzać z niczym, ani z pracą, ani z zabawą.

-

Bardzo się bałem tu przyjść - przyznał Garth.

Prawdę mówiąc, już dawno powinien był stawić się do

kontroli, ale odwlekał to, jak tylko mógł.

-

Nie rozumiem, dlaczego. Jest pan w świetnej formie.

-

Aż do następnego ataku, a wtedy albo przeniosę się na

tamten świat, albo zostanę pierwszym kandydatem do
przeszczepu.

-

To prawda. Ale możliwe też, że gdy wyjdzie pan z tego

gabinetu, przejedzie pana samochód.

-

Zrozumiałem, doktorze.

-

To dobrze. Proszę więc cieszyć się życiem i nie martwić

zbytnio o jutro.

-

Obawiam się, że trudno mi będzie przełamać ten zwyczaj.

Moja praca wymaga, bym brał pod uwagę jutro,

-

W takim razie może powinien pan znaleźć sobie inną pracę

- stwierdził doktor spokojnie.

Garth podrapał się po głowie.
- Hm... dał mi pan temat do przemyśleń, doktorze.

Naprawdę.

Ta rozmowa odbyła się przed kilkoma godzinami. Gdy Tiffany

odeszła, Garth wsiadł do samochodu i pojechał do Hurricane, do
doktora Wheelera. A teraz, już w domu, stał przy oknie,
zastanawiając się nad różnymi możliwościami. Przed chwilą
zadzwonił do swojej rodziny. Gdy im powiedział, że rozważa
pozostanie w Utah przez pół roku, może siedem miesięcy, byli

RS

background image

88

zdumieni, ale poparli ten pomysł. Wolał na razie nie dzwonić do
Maxa z obawy, że tym razem jego zastępcą dostanie ataku serca.

Max był bardzo zaangażowany w przygotowanie kontraktu z

Japończykami. Garth uświadomił sobie, że nic go już ten
kontrakt nie obchodzi. Teraz interesowało go jedynie kupienie
kilku sztuk bydła, zbiór brzoskwiń i kochanie się z Tiffany.

Naraz do głowy przyszła mu irytująca myśl. Uważał, że to ona

jest odpowiedzialna za zmiany w jego życiu, jednak Tiffany nie
chciała stać się częścią tego życia. Może powinien powiedzieć jej
prawdę, wyznać, kim naprawdę jest. Czy zatrzymałaby ją przy
nim świadomość, że Garth ma pieniądze i może jej zapewnić
wszystko, co można za nie kupić?

Nagle oblał go zimny pot. Czyżby już do reszty postradał

zmysły? Tiffany była po prostu dobra w łóżku, nic więcej. Gdy
wyjedzie, on wkrótce przestanie za nią tęsknić.

Mamrocząc pod nosem przekleństwa, wpatrzył się w

brzoskwiniowy sad. Miał świadomość, że wpadł z deszczu pod
rynnę.


- No i co o tym myślisz? - zapytała Tiffany.
Garth dotknął palcem jej nosa i rzekł cicho:
- Powiem ci, o czym, później, gdy wrócisz.
Oddech Tiffany stał się szybszy.
- Trzymam cię za słowo - zaśmiała się, patrząc mu w oczy. -

Ale tymczasem, panie Dixon, mamy jeszcze trochę roboty. Trzeba
zawieźć te brzoskwinie do miasta.

Przez chwilę obydwoje w milczeniu patrzyli na nagi sad. Od

dwóch dni zrywali owoce z pomocą kilku wynajętych osób. Teraz
trzeba było zawieźć brzoskwinie do sklepu Irmy, gdzie miała
czekać ciężarówka z Vegas. Dzięki znajomościom Irmy
brzoskwinie Gartha oraz kilku jego sąsiadów sprzedano jednej z
tamtejszych restauracji.

Tiffany miała zawieźć owoce, a Garth zostać na miejscu i

dopilnować sprzątania sadu.

RS

background image

89

- Jesteś pewna, że sobie poradzisz? - zapytał, stając przy

drzwiach ciężarówki.

Tiffany spojrzała przez otwarte okno na jego zatroskaną

twarz.

-

Jasne, że tak. Niedługo wrócę.

-

Jedź ostrożnie.

Przez chwilę patrzyli na siebie. Tiffany była pewna, że Garth

ją pocałuje. Gdy tego nie zrobił, poczuła rozczarowanie. Prawdę
mówiąc, przez ostatnie dwa dni zachowywał się dość oficjalnie.
Może jego zainteresowanie jej osobą zaczynało już zanikać?

W połowie drogi do miasta wciąż o tym myślała i pewnie

dlatego zbyt późno zauważyła konia.

- Och, nie! - wykrzyknęła bezradnie, gdy zwierzę wypadło na

drogę tuż przed ciężarówką. Z całej siły nacisnęła na hamulec i
obróciła kierownicę, uświadamiając sobie jednocześnie, że traci
panowanie nad samochodem. Zauważyła rów i wiedziała, że zaraz
się tam znajdzie, ale nic nie mogła na to poradzić.

Krzyknęła, gdy ciężarówka zaryła się w rowie i przewróciła na

bok.


ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Tiffany otworzyła oczy i zamrugała powiekami. Poczuła ulgę.

Nie była już w szpitalu, lecz w swoim pokoju na ranczu Davisów.
Odetchnęła z ulgą i najpierw usiadła na łóżku, a potem ostrożnie
wstała i podeszła do okna. Bolały ją wszystkie mięśnie.
Zignorowała to jednak, szczęśliwa, że wypuszczono ją ze szpitala
już po kilku godzinach.

Przeciągnęła się, ból w całym ciele nieco zmalał, ale umysł

wciąż nie mógł się uspokoić. Przez dwie ostatnie noce Tiffany
wciąż od nowa przeżywała ten wypadek. Najbardziej dręczyła ją
myśl, że zmarnowała całą ciężarówkę brzoskwiń. Większość
rozsypała się po jezdni, z reszty została tylko pulpa. Znów

RS

background image

90

jęknęła. Czuła się odpowiedzialna za tę stratę, choć Garth
wielokrotnie powtarzał, że jej nie wini.

Garth. Nigdy nie zapomni paniki na jego twarzy, gdy po

wypadku otworzyła oczy i zobaczyła go. Podtrzymywał ją i
rozpaczliwie

wołał

po

imieniu.

Gdy

Tiffany

wreszcie

oprzytomniała, przyjechała karetka i zabrała ją do szpitala.
Lekarz stwierdził, że, poza ogólnymi potłuczeniami, nic jej się nie
stało, i pozwolił Garthowi wejść do pokoju.

-

Jak do tego doszło? - zapytał ostro.

-

Nie krzycz na mnie! - wybuchnęła Tiffany.

-

Nie miałem zamiaru krzyczeć. Przepraszam. To dlatego, że

śmiertelnie mnie wystraszyłaś.

-

Nie w tym rzecz. Jesteś wściekły, że zniszczyłam

brzoskwinie.

-

Bzdury! Gdy długo nie wracałaś, zacząłem się martwić i

pojechałem cię poszukać.

Chciała mu wierzyć, ale nie potrafiła. Z całej siły

powstrzymywała łzy.

-

Co się stało? - powtórzył Garth.

-

Skądś nagle wyskoczył koń. Skręciłam, żeby go wyminąć.

Garth zaklął i szybko pocałował ją w usta.
-

Mówię poważnie. Omal nie dostałem następnego ataku

serca. Gdy tam dotarłem i zobaczyłem cię na ziemi... - zamilkł.

-

Tak mi przykro - powtórzyła Tiffany ze łzami w oczach. -

Brzoskwinie...

-

Do diabła z brzoskwiniami! - wykrzyknął Garth ostrym

głosem. - Ważne jest tylko to, że tobie nic się nie stało.

-

Jak możesz tak mówić? - jęknęła Tiffany. - Te brzoskwinie

były warte dużo pieniędzy, które przepadły.

-

Daj spokój - prychnął. - To nieważne.

-

Dla mnie ważne. Wiem, że dla ciebie też, tylko nie chcesz

tego przyznać.

-

Ty jesteś dla mnie ważniejsza niż ciężarówka brzoskwiń.

Ich oczy się spotkały.

RS

background image

91

- Miło mi to słyszeć - powiedziała Tiffany jednym tchem. -

Ale mimo wszystko czuję się okropnie.

Na twarzy Gartha pojawił się dziwny wyraz. Otworzył usta,

ale natychmiast znów je zamknął.

- Posłuchaj - rzekł po chwili - zapomnij o tych przeklętych

brzoskwiniach, dobrze?

- Dobrze - odrzekła nieszczerze.
- W takim razie zabieram cię na ranczo. Pójdziesz do łóżka.

Sama - dodał.

-

Szkoda - mruknęła ochryple.

Garth zaśmiał się cicho.

-

Obiecuję ci, że to nie potrwa długo.

Na ranczu oczekiwała ją niespodzianka. Bridget i Jeremiasz

wrócili już do domu. Bridget bardzo się przejęła wypadkiem
Tiffany i Garth musiał jej długo tłumaczyć, że przyjaciółce nie
stało się nic złego.

Teraz, po dwóch dniach, Tiffany czuła się już znacznie lepiej.

Myśl o zmarnowanych brzoskwiniach nie przestawała jej jednak
dręczyć.

Zadzwonił telefon, wyrywając ją z zamyślenia. Nie drgnęła

jednak; wiedziała, że Bridget albo Jeremiasz powinni go odebrać.
Dopiero przy piątym sygnale zmarszczyła brwi i przypomniała
sobie, że Jeremiasz miał tego ranka wyprowadzić Bridget na
pierwszy spacer.

Sięgnęła po słuchawkę, z nadzieją że to dzwoni Garth, ale

czekało ją rozczarowanie. Dzwoniła Wiedźma Hazel.

- Przykro mi, że jestem taka nachalna - powiedziała bez

ogródek - ale ja - i firma - musimy wiedzieć, co postanowiłaś.

Tiffany jęknęła w duchu. Od jakiegoś już czasu obawiała się

tego telefonu. Nadal nie wiedziała, co odpowiedzieć.

- Musisz znać odpowiedź już dzisiaj?
-

Miałaś dużo czasu, żeby się nad tym zastanowić - odrzekła

Hazel.

-

Daj mi jeszcze dwa dni. Obiecuję, że pojutrze otrzymasz

odpowiedź.

RS

background image

92

-

Dwa dni i ani chwili dłużej.

-

Dzięki.

Tiffany odwróciła się od okna, w które świeciło słońce, i

poszła do łazienki wziąć prysznic. Przez cały czas zastanawiała
się, co zrobić z ofertą Hazel. Gdyby nie Garth, decyzja byłaby
oczywista.

Wróciła do sypialni i stanęła jak wryta. Na krawędzi jej łóżka

siedziała Bridget.

-

Cześć - uśmiechnęła się Tiffany.

-

Dobrze się czujesz?

Tiffany uniosła brwi.

- Czy chcesz mi powiedzieć, że wyglądam jak ostatnia

nędza?

- Coś w tym rodzaju.
Tiffany zwalczyła urazę.
-

Czy ja ci mówiłam takie rzeczy, gdy leżałaś w szpitalu?

-

Po prostu obydwoje z Jeremiaszem martwimy się o ciebie.

-

Bzdura. Przestań się o mnie martwić i zajmij się sobą. Mój

wypadek w żaden sposób nie może się równać z twoim. Trochę ci
jeszcze brakuje do dawnej formy.

Była to prawda. Bridget wciąż kulała i od czasu do czasu

musiała wspomagać się laską. W zasadzie jednak odzyskała już
zdrowie i widać było, że pod opieką Jeremiasza wkrótce wróci do
formy. Oznaczało to, że Tiffany nie jest już dłużej potrzebna na
ranczu. Na tę myśl serce jej się ścisnęło.

- Chciałabym, żebyś mogła tu zostać - powiedziała Bridget

niespodziewanie.

-

Tu na ranczu, czy w Utah?

-

Najlepiej jedno i drugie.

-

Nie da rady.

-

Dlaczego?

Tiffany mruknęła coś pod nosem i roześmiała się ponuro.
- Jak to dlaczego? Jeremiasz nie mógłby chodzić po domu

rozebrany.

-

I tak nie może. W końcu mieszka z nami dziecko.

RS

background image

93

-

Aha, to prawda. Ale ja i tak nie mogę tu zostać.

-

A co z Garthem?

Tiffany zrobiła minę niewiniątka.
- A co ma być?
- Przecież widzę, że coś się między wami dzieje. I wygląda mi

to na coś poważnego.

- Widzisz to, co chcesz zobaczyć.
- Bzdury. Widzę, jak na siebie patrzycie i jak Garth był

załamany, gdy cię przywiózł ze szpitala.

-

To na pewno dlatego, że zniszczyłam jego zbiory.

Bridget tylko pokręciła głową.

-

Jesteś niemożliwa.

-

Wiedźma Hazel mnie ściga.

- To świetnie, tylko odnoszę wrażenie, że nie masz już serca

do tej pracy.

Tiffany wzruszyła ramionami.
- Daj mi spokój, dobrze? Przyznaję, że Garth nie jest mi

obojętny, ale niczego sobie nie obiecywaliśmy.

Bridget nie upierała się dłużej. Wstała i pogładziła Tiffany po

policzku.

-

Cokolwiek zrobisz, jestem po twojej stronie.

-

Za każdym razem, gdy cię widzę, jesteś coraz piękniejsza.

Tiffany spojrzała na Gartha badawczo.
-

Naprawdę?

-

Naprawdę, szczególnie, gdy jesteś na górze i w każdej ręce

trzymam jedną twoją pierś.

Tiffany poczuła wypełzający na twarz rumieniec. Garth

poruszał się w niej powoli.

-

Nie żałujesz, że wyszliśmy wcześniej z przyjęcia Bridget? -

zapytała.

-

Nie - rzekł krótko i położył dłonie na jej biodrach,

zwiększając tempo.

Ona także nie żałowała, chociaż wiedziała, co wszyscy mogli

sobie pomyśleć, gdy obydwoje z Garthem wyszli na chwilę po

RS

background image

94

kolacji i już nie wrócili. Była jednak wśród przyjaciół. Irytował ją
tylko wyraz zadowolenia na twarzy Bridget.

Teraz jednak miała ważniejsze sprawy na głowie.
-

Chodź, kochanie - szepnął, unosząc się nieco na plecach.

-

Oooch - jęknęła Tiffany i opadła na niego.


Leżeli objęci ramionami, zbyt wyczerpani, by cokolwiek

mówić.

-

Musimy porozmawiać - powiedziała w końcu Tiffany.

-

Jeśli znowu wspomnisz o tych przeklętych brzoskwiniach,

to...

-

To co? - zapytała, zafascynowana błyskiem w jego oczach.

-

To znów zacznę się z tobą kochać.

-

Naprawdę jesteś nienasycony - westchnęła.

- Tylko przy tobie.
Zamilkli na chwilę.
-

A wracając do brzoskwiń - powiedział wreszcie Garth - to

dwie pozostałe ciężarówki owoców przyniosły niezły dochód.
Możesz się więc uspokoić.

-

Ale gdybym...

-

Przestań, kobieto! Zapomnij o tym. Ważne, że nic ci się nie

stało.

Przytuliła się do niego mocniej.
-

Dzięki.

-

Zastanawiałem się.

-

Nad czym?

-

Nad pozostaniem tu na stałe. Mógłbym prowadzić ranczo.

Tiffany odsunęła się nieco, by dostrzec jego twarz w świetle

małej lampki.

-

A co z twoją pracą?

-

Jeśli będzie trzeba, mogę prowadzić swoje sprawy stąd.

-

Zdaje się, że mówisz poważnie.

-

Jak najpoważniej. Odnalazłem tu spokój, którego istnienia

nawet nie podejrzewałem.

-

Cieszę się - wymruczała Tiffany, czując ściskanie w gardle.

RS

background image

95

Czy Garth poprosi ją, by została tu z nim? I czy ona by się

zgodziła?

- A ty? Jakie masz plany teraz, gdy Bridget już jest w

domu?

Zdawało jej się, że usłyszała w jego głosie nutę wahania,

jakby nie był pewien swoich intencji.

- Może porozmawiamy o tym później? - szepnęła, dotykając

ustami jego warg.

Garth pocałował ją namiętnie.


ROZDZIAŁ SZESNASTY

Musiała wreszcie podjąć decyzję. Siedziała na łóżku i patrzyła

na telefon. Co zrobić? Przygryzła wargę i wpatrzyła się w sufit.

Gdyby tylko powiedziała Garthowi, że go kocha. Stchórzyła!

Obrzucanie się w duchu wyzwiskami paradoksalnie sprawiało, że
czuła się lepiej, choć nadal brakowało jej odwagi, by podnieść
słuchawkę i zadzwonić do Gartha. Ale, z drugiej strony, kobieta
nie może pierwsza wyznać miłości przez telefon. Trzeba było to
zrobić poprzedniego wieczoru.

Czy ta deklaracja rozwiązałaby jej problemy? Gdyby Garth

okazał entuzjazm, z pewnością tak. Ale gdyby powiedział, że jej
nie kocha...

Dość tego, pomyślała. Musi wiedzieć na pewno, co on

naprawdę do niej czuje. Jeśli z jego strony to tylko pożądanie,
wtedy spakuje walizki, wróci do Houston i przyjmie ofertę Hazel.

Przez całą noc nie spała, rozmyślając na przemian o Hazel i

Garcie. W końcu o czwartej rano poddała się i zeszła do kuchni.
Tam z zaskoczeniem ujrzała siedzącą przy stole Bridget.

-

Co ty tu...

-

Ty też nie możesz spać? - uśmiechnęła się Bridget.

Tiffany nalała sobie kawy i usiadła przy stole obok

przyjaciółki.

RS

background image

96

-

Mam nadzieję, że nie poczułaś się gorzej?

-

Nie. Po prostu szkoda mi czasu na spanie, szczególnie

teraz, gdy wiem, jak szybko wszystko może się zmienić. - Zamilkła
na chwilę, po czym znów podjęła: - Boże, jak ja się bałam, chociaż
Jeremiasz nie odstępował mnie nawet na krok. Poza tym
tęskniłam za ranczem.

-

Nadal mnie to zdumiewa.

-

Mnie też.

-

Nie próbowałaś podjąć tu praktyki?

-

Owszem. Mam nawet biuro w Hurricane, ale byłam w

sądzie zaledwie dwa razy.

-

Zdumiewające - powtórzyła Tiffany. - Nigdy bym nie

uwierzyła, że dożyję dnia, gdy będzie cię satysfakcjonowało
gotowanie, robienie przetworów i opieka nad dzieckiem.

-

Zgadzam się, że to cud - odrzekła Bridget z rozmarzonym

wyrazem twarzy. - Miłość potrafi zdziałać takie rzeczy.

Tiffany poczuła, że się rumieni pod badawczym spojrzeniem

przyjaciółki.

- Aha, więc jednak jesteś zakochana - stwierdziła Bridget.
Rumieniec Tiffany pogłębił się.
-

Czy to tak wyraźnie widać?

-

Jestem pewna, że tylko dla mnie jest to oczywiste. Ale ja

znam cię bardzo dobrze. Gdy tu weszłaś, wyglądałaś tak, jakby ci
kanapka wpadła w błoto.

Usta Tiffany drgnęły w uśmiechu.
-

Sama bym lepiej tego nie wyraziła.

-

Czy Garth o tym wie?

-

Nie.

- Rozumiem. Więc co dalej? - zapytała Bridget. - Musisz

podjąć jakąś decyzję, chociaż możesz zostać tu tak długo, jak
zechcesz.

-

Przecież wiesz, że nie zostanę.

-

To znaczy, że przyjmiesz ofertę Wiedźmy?

-

Chyba tak.

- A czy zostałabyś, gdyby Garth cię o to poprosił?

RS

background image

97

Tiffany zmarszczyła czoło.
- Nie wiem. Kocham go, tego jestem pewna. Wczoraj

wieczorem uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy w życiu
naprawdę się zakochałam. Ale nie jestem pewna, czy to
wystarczy. Przysięgłam sobie kiedyś, że już nigdy więcej nie będę
mieszkać na farmie, a skoro Garth postanowił zostać tu na stałe,
to byłabym...

-

Ugrzęzłabyś tutaj - podpowiedziała jej Bridget.

-

Właśnie.

- A czy byłabyś w stanie odejść i nigdy więcej go nie

zobaczyć?

- Nie - odrzekła Tiffany krótko.
- Więc masz odpowiedź. Jeśli nie zaryzykujesz, będziesz

żałować.

Teraz, przypominając sobie tę rozmowę, Tiffany wiedziała, że

Bridget miała rację. Jeśli nie postawi wszystkiego na jedną kartę,
nigdy tego sobie nie wybaczy. Nie miała jednak zamiaru iść do
Gartha z pustymi rękami. Sięgnęła po telefon i zadzwoniła do
swego przyjaciela Wayne'a Tannera, bankiera z Houston. Zanim
otworzyła konto w jego banku, poznała go dobrze, bo zawsze
kupował w jej sklepie prezenty dla żony. Zaprzyjaźnili się
wówczas.

- Miło mi cię słyszeć, Tiffany - powiedział teraz Wayne.
-

Mnie też. Czy mógłbyś coś dla mnie zrobić?

-

Powiedz tylko, co.

W pięć minut później Tiffany z uśmiechem na twarzy ruszyła

sprężystym krokiem do domu Gartha. Zastukała, nie usłyszała
odpowiedzi i po prostu weszła do środka.

- Garth? - zawołała, a gdy znów nie usłyszała odpowiedzi,

poszła do kuchni i wyjrzała przez okno. Garth był na dworze;
rąbał drewno.

Wzrok Tiffany zatrzymał się na kuchennym stole. Stały tam

brudne naczynia z co najmniej dwóch dni oraz sterta papierów.
Ach, ci mężczyźni! pomyślała z rozbawieniem. Może trochę tu
posprzątać, żeby mu zrobić niespodziankę?

RS

background image

98

Umyła naczynia i ułożyła papiery w równą kupkę. Naraz

zamarła. Ogarnęło ją dziwne uczucie. Miała ochotę obejrzeć te
dokumenty. Poczuła nieodpartą ciekawość. Pokusa była wielka.
Miała okazję dowiedzieć się czegoś więcej o mężczyźnie, którego
kochała i którego wciąż nie potrafiła rozszyfrować. Wpatrzyła się
w koperty zawierające wyciągi bankowe. Czy to w nich kryły się
ostatnie elementy układanki?

Garth nigdy by się nie domyślił, że grzebała w jego papierach,

a ona sama również by się do tego nie przyznała. Pokusa stawała
się coraz większa. Ale czy byłaby w stanie spojrzeć sobie w oczy,
gdyby to zrobiła?

Nie wypuszczając kopert z ręki, nerwowo przestąpiła z nogi na

nogę.


Fizycznie Garth nigdy nie czuł się lepiej. Jak zwykle jednak

gorzej było z psychiką. Gdy już zdecydował, że zostaje w Utah,
ogarnęła go dziwna nerwowość.

To jednak nie był największy z jego problemów. Rodzina

obdarzyła go pełnym poparciem, ale Max, jego asystent,
zaniemówił, gdy usłyszał o planach Gartha.

- Chcesz mi powiedzieć, że nigdy tu nie wrócisz?
Garth spodziewał się takiej reakcji, ale słowa Maxa były

bolesne.

-

Nie powiedziałem, że nigdy.

-

To co właściwie chcesz mi powiedzieć?

- Firma nie jest już najważniejszą sprawą w moim życiu.
Przez chwilę panowała cisza.
-

Max?

-

A co z Japończykami?

- Właśnie z nimi rozmawiałem i od tej chwili ty jesteś

odpowiedzialny za ten kontrakt.

- Za cały kontrakt?
-

Co cię tak dziwi? - zaśmiał się Garth. - Znakomicie sobie

poradzisz.

RS

background image

99

-

Ale dlaczego? Przecież zależało ci na tym kontrakcie,

pracowałeś nad nim dniami i nocami, przez całe lata. Jak możesz
teraz tak po prostu... - Max urwał.

-

To łatwe - wyjaśnił Garth bez zająknięcia. - Znalazłem coś

ważniejszego.

- A co?
-

Opowiem ci o niej, kiedy się zobaczymy.

-

Kobieta! Ale...

- Uspokój się, bo ty też dostaniesz ataku serca.

Porozmawiamy później.

Ta rozmowa odbyła się rankiem. Potem Garth wsiadł na

konia i spędził przedpołudnie na terenie rancza, sprawdzając, co
trzeba naprawić i doprowadzić do porządku. Zadanie było trudne,
ale nie niemożliwe. Większość kłopotów była wynikiem wielu lat
zaniedbań. A pieniądze nie stanowiły problemu; Garth miał ich
więcej, niż był w stanie wydać.

Gdy skończył objazd swojej posiadłości, zabrał się do rąbania

uschniętego drzewa. Wyprostował się na chwilę i otarł pot z
twarzy. Czuł się znakomicie. Wiedział, że nie zawdzięcza tego
lekarstwom, lecz Tiffany.

Choć przez długi czas nie chciał się do tego przyznać nawet

przed sobą, zakochał się w tej zuchwałej blondynce, pomimo że
wielokrotnie zarzekał się, iż koniec już z miłością. Problem polegał
na tym, że nie wiedział, jak jej o tym powiedzieć, i nie był pewien,
czy ona czuje to samo. A nawet jeśli tak, mieli zupełnie różne cele
w życiu. Gdyby Garth zdecydował się na powrót do Dallas, do
życia, jakie pozostawił za sobą, może ich związek miałby jakieś
szanse. Tiffany nigdy nie ukrywała, że jest dziewczyną kochającą
życie w mieście.

A może udałoby się im wypracować jakiś kompromis. Garth

gotów był na wszystko, by ją przy sobie zatrzymać. Oczarowany
był jej śmiechem, charakterem i bystrym umysłem

Był uzależniony i istniało tylko jedno lekarstwo na tę chorobę.
Małżeństwo.

RS

background image

100

Nie mógł uwierzyć, że poważnie rozważa taką możliwość, ale

tak było. A to oznaczało, że musi wyznać Tiffany prawdę o sobie.

Zaklął pod nosem. Dlaczego od początku pozwolił jej

uwierzyć, że jest biedakiem? Wiedział, dlaczego. Ona sama go do
tego sprowokowała, a teraz ten niewinny kamuflaż mógł się
obrócić przeciwko niemu. Miał jednak nadzieję, że Tiffany poczuje
ulgę, gdy się dowie, że Garth jest milionerem w przebraniu.
Przecież chciała poślubić bogatego mężczyznę.

Sam nie wiedział, dlaczego spojrzał w stronę domu. Żaden

dźwięk nie ostrzegł go, że ktoś tam jest. Zauważył przez okno
Tiffany i z uśmiechem podszedł do kuchennych drzwi.

Uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy, gdy zobaczył plik

kopert w jej ręku. Poczuł, że oblewa go zimny pot.

- Co ty, do diabła, robisz?


ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Jeszcze zanim na niego spojrzała, Garth był pewien, że

zobaczy na jej twarzy poczucie winy. Trwała w bezruchu, co było
pewnym tego znakiem. Obróciła się powoli. Ku Zdumieniu
Gartha, nie sprawiała jednak wrażenia zawstydzonej. Na jej
twarzy widniał szeroki uśmiech. Odłożyła papiery na stół.

- Znalazłaś tu coś zabawnego?
Choć w jej wzroku pojawił się szybki błysk, uśmiech nie

zniknął.

-

Nie przeczytałam tych dokumentów.

Czoło Gartha przecięły głębokie zmarszczki.

-

Naprawdę?

Tiffany przyłożyła dłoń do piersi.
-

Słowo harcerza.

-

Ale?

- A dlaczego myślisz, że jest jakieś „ale"?

RS

background image

101

Wbrew sobie uśmiechnął się lekko, lecz nic nie powiedział,

tylko spojrzał na nią wymownie.

- No dobrze. Kusiło mnie, żeby je obejrzeć, ale naprawdę

tego nie zrobiłam. - Milczała przez chwilę i uśmiech zniknął z jej
twarzy. - Ale czy gdybym to zrobiła, popełniłabym coś
niewybaczalnego? To znaczy, jeśli nie masz nic do ukrycia...

Garth zastanawiał się przez chwilę, wyczuwając w jej głosie

zaczepną nutę. W jaki sposób udało jej się tak sprytnie odwrócić
sytuację? To on przyłapał ją w niezręcznej sytuacji, a tymczasem
sam teraz sprawiał wrażenie winnego.

To zresztą nie miało znaczenia. W końcu i tak chciał jej

powiedzieć prawdę. Równie dobrze mógł to zrobić teraz.

- Ja... zaczął.
- Ja... - odezwała się równocześnie Tiffany.
Obydwoje zamilkli, a potem wybuchnęli śmiechem.
- Mam coś dla ciebie - powiedziała Tiffany.
Sięgnęła do kieszeni i wyjęła kopertę.
- To dla mnie? - zapytał zdziwiony Garth.
Podeszła do niego bez słowa, położyła dłoń na jego karku i

przyciągnęła jego twarz do swojej. Pocałunek był mocny i szybki.
Garth poczuł, że serce zaczyna mu bić szybciej, ale gdy wyciągnął
ramiona, Tiffany odsunęła się od niego.

- Później.
Wcisnęła mu kopertę w rękę i ruszyła do drzwi.
-

Dokąd idziesz?

-

Na ranczo Jeremiasza.

-

Ale... - wykrztusił.

-

Przesłała mu pocałunek.

- Porozmawiamy, gdy otworzysz kopertę- odrzekła i

zniknęła.

Garth usiadł przy stole i wpatrzył się w zaklejoną kopertę. Co

to, do diabła, za konspiracja? Dopiero gdy usłyszał warkot silnika
samochodu Tiffany, otworzył kopertę. Ze środka wypadł czek.
Zerknął na sumę, po czym przeczytał dołączoną do czeku
karteczkę i zastygł z wrażenia.

RS

background image

102

Znów te cholerne brzoskwinie. Uparła się, żeby mu

wynagrodzić stratę. Co za uparta kobieta. Jej pieniądze były
ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował. Ale ona oczywiście o tym nie
wiedziała.

Westchnął głęboko. Nie mógł wziąć tych pieniędzy. Nie miał

najmniejszego zamiaru realizować czeku. Ale jak je zwrócić, żeby
nie zranić jej uczuć? Spojrzał na nazwę banku w Houston. Na
szczęście znał prezesa.

Szybko sięgnął po słuchawkę. W piętnaście minut później,

jeszcze bardziej zdumiony, odłożył ją na miejsce.

- A niech mnie diabli - mruknął.
Choć musiał użyć swych wpływów, by zdobyć interesujące go

informacje, dowiedział się, czego chciał się dowiedzieć. Pieniądze
pochodziły z konta Tiffany. Suma, na którą opiewał czek,
pozostawiała głęboką wyrwę w jej oszczędnościach. W każdym
razie dowodziło to, że Tiffany nie była łowczynią fortun. Co więcej,
ten szlachetny gest świadczył o tym, że go kocha; pieniądze nie
były dla niej wszystkim.

Ta myśl stała się bodźcem do działania. Garth zerwał się na

równe nogi. Postanowił rzucić się na głęboką wodę i
zaproponować jej małżeństwo. Już! Tylko co z pierścionkiem? No
trudno, będzie musiała poczekać. A kwiaty? Czy mężczyzna
zdecydowany oświadczyć się tak upartej kobiecie potrzebuje tego
rodzaju amunicji?

Róże. Oto właściwa odpowiedź. Z wyschniętymi ustami znów

podniósł słuchawkę i wystukał znajomy numer.

- Irmo, potrzebuję twojej pomocy. Jak szybko możesz mi

dostarczyć dwa tuziny najpiękniejszych róż?


No, no!
Niewiele brakowało, powiedziała sobie Tiffany, parkując

samochód na podjeździe domu Davisów. Przez chwilę nie
wysiadała, zbierając myśli.

Dlaczego Garth nie wpadł w furię? Ona na jego miejscu

byłaby wściekła. Naprawdę nie zajrzała do kopert, ale rozumiała,

RS

background image

103

że trudno mu w to uwierzyć. Jednak Garth z jakiegoś powodu
przyjął jej tłumaczenie wyjątkowo spokojnie.

Ona sama była przerażona własnym zachowaniem. Miała

wrażenie, że bardzo niewiele brakowało, a utraciłaby Gartha. Co
ją opętało, by choćby pomyśleć o takiej niedyskrecji?

Widocznie na jej twarzy malowała się niewinność i dlatego

Garth jej uwierzył. Żałowała, że nie widziała jego twarzy w chwili,
gdy otworzył kopertę. Chciała jednak, by był wówczas sam i by
mógł się zastanowić, co ten gest naprawdę oznacza. Czek był ni
mniej, ni więcej tylko wyznaniem miłości.

Czy Garth to zrozumie? Czy wystarczy mu intuicji? Miała

nadzieję, że tak. Od tego zależało jej przyszłe szczęście.

Wysiadła wreszcie z samochodu i weszła do domu. Bridget

stała w salonie ze słuchawką w ręku. Zobaczywszy przyjaciółkę,
powiedziała:

-

W samą porę. To do ciebie.

Tiffany poczuła, że brakuje jej tchu.

-

Czy to Garth?

-

Nie - rzekła Bridget, zasłaniając dłonią mikrofon. - Jakiś

nieznajomy głos. Aha, Jeremiasz, Taylor i ja jedziemy teraz do
Vegas. Jestem umówiona z lekarzem.

-

Zobaczymy się później - rzuciła Tiffany i wzięła od niej

słuchawkę.

-

Tiffany, tu Wayne. Wayne Tanner.

-

Czy jest jakiś problem z transferem? - zapytała z

niepokojem.

-

Nie, nie ma żadnego problemu.

-

Więc o co chodzi?

-

Nie o co, tylko o kogo.

-

Nie rozumiem.

- Przed chwilą rozmawiałem z Garthem Dixonem.
Tiffany z zaskoczenia nie mogła wykrztusić ani słowa.
W końcu odzyskała głos.
-

Jakim cudem?

-

Zadzwonił tu.

RS

background image

104

-

Znasz go?

-

Czy go znam? Mówisz poważnie?

- Wayne, czy mógłbyś wreszcie wyjaśnić, o co ci chodzi?
Wayne odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, po co ci potrzebne te

pieniądze, czy raczej dla kogo są ci one potrzebne?

-

Nie sądziłam, by to było konieczne.

-

Ale, na litość boską, dlaczego akurat dla niego?

-

Wayne, moja cierpliwość się kończy.

-

Czy ty nie wiesz, kim on jest?

-

Może ty mi to powiesz? - prychnęła Tiffany z sarkazmem.

-

Dziewczyno, ten facet jest w stanie rywalizować z

Rockefellerami i Dupontami.

-

Co???

-

Mógłby kupić cały mój bank. Prawdę mówiąc, słyszałem

zresztą plotki, że zamierza to zrobić.

-

To znaczy...

- Jest milionerem, a do tego ma większe wpływy niż senat

stanowy.

-

Wstrzymaj płatność tego czeku - rzekła stanowczo Tiffany,

zaciskając zęby.

-

Nie muszę tego robić. Dixon go zwrócił. - Wayne milczał

przez chwilę. - Może mi wyjaśnisz, co tu się dzieje?

-

Nie. Ale dziękuję za telefon. Mam u ciebie dług

wdzięczności.

Odłożyła słuchawkę i opadła na kanapę.
Co za drań! Co za łajdak! Co za kłamca! Nic dziwnego, że był

tak tajemniczy i tak starannie ukrywał to, kim jest. Przez cały
czas obawiał się, że Tiffany leci na jego pieniądze. Jakże nisko
musiał ją oceniać! Poczuła pod powiekami łzy.

Nie ujdzie mu to na sucho. Nigdy w życiu!

Tym razem, gdy dotarła do jego domku, nie zawracała sobie

głowy pukaniem. Po prostu otworzyła drzwi i wmaszerowała do
środka. Garth stał pośrodku pokoju, a obok, na starym biurku, w

RS

background image

105

wielkim wazonie zauważyła tuzin czerwonych róż. Obrócił się i
spojrzał na nią z promiennym uśmiechem.

-

Zaoszczędziłaś mi drogi. Właśnie chciałem...

-

Co chciałeś? Powiedzieć mi, kim jesteś?

Gniew w głosie Tiffany nie uszedł jego uwagi. Z jego ust

zniknął uśmiech.

-

Właśnie to chciałem ci powiedzieć.

-

Naprawdę? A cóż cię do tego skłoniło? Czy taki właśnie

miałeś plan, żeby zaczekać, aż się wygłupię? - zawołała, z trudem
powstrzymując łzy.

Twarz Gartha złagodniała.
-

Dobrze wiesz, że mówisz bzdury. Właśnie chciałem

pojechać do ciebie i wszystko ci wyjaśnić.

-

To nie jest konieczne. Twój przyjaciel z banku zrobił to już

za ciebie.

-

Cholera - skrzywił się Garth. - Tanner ma za długi język.

-

Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? - zapytała

ostro Tiffany.

-

Nie. Chciałem cię przeprosić i zapytać, czy za mnie

wyjdziesz?

Potrząsnęła głową i zaśmiała się ironicznie.
-

Po tym wszystkim? Chyba nie mówisz poważnie? Jak

mogłabym ci zaufać, skoro ty nie ufałeś mnie?

-

Dobrze, przyznaję, że to nie było w porządku z mojej strony.

Ale...

-

Nie! Nie mów nic więcej. - Łzy płynęły po policzkach Tiffany.

Musiała jak najprędzej stąd wyjść. - I pomyśleć, że prawie
całkiem wyczyściłam swoje konto, myśląc, że potrzebujesz tych
pieniędzy. Boże!

- Tiffany - rzekł Garth ze wzruszeniem, zbliżając się do niej.

- Daj mi szansę, bym mógł ci to wynagrodzić.

Zignorowała cierpienie malujące się na jego twarzy.
- Za późno. Możesz wziąć swoje pieniądze i iść do diabła!

RS

background image

106

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

- Nie mogę tego znieść.
- Ja też - odrzekła Tiffany - więc proszę cię, przestań

lamentować, bo tylko jeszcze bardziej mi wszystko utrudniasz.

Bridget otarła łzy z oczu i skrzywiła się.
-

Ale ja nie chcę, żebyś wyjeżdżała.

-

Ja też nie chcę, ale muszę.

Przez chwilę obydwie milczały. Tiffany z zaciętym wyrazem

twarzy wrzucała swoje rzeczy do walizki, omijając wzrokiem
przyjaciółkę.

Przez tydzień, który minął od tamtej rozmowy z Garthem,

funkcjonowała jak robot. Przez cały czas miała nadzieję, że on
zadzwoni albo, jeszcze lepiej, przyjedzie na ranczo i spróbuje
naprawić sytuację. Nie zrobił tego i wiedziała na pewno, że już nie
zrobi. Jej życie legło w gruzach i nic nie mogła na to poradzić.

Jak do tego doszło? Zadawała sobie to pytanie miliony razy,

ale nadal nie potrafiła na nie odpowiedzieć. Nie miała
najmniejszego zamiaru ofiarować żadnemu mężczyźnie swojego
serca. Garth wtargnął do niego jak burza. Niech go diabli. Tylko
siebie mogła winić za żałosny stan, w jakim się znalazła. Co
zrobić, by cierpienie przestało zżerać jej duszę?

Stłumiła westchnienie, bez słowa odwróciła się plecami do

szlochającej cicho Bridget i podeszła do okna. Słońce jak złota
kula wznosiło się nad górami. Tiffany jednak nie zauważała
piękna natury, pochłonięta rozmyślaniem o jeszcze jednej
kłopotliwej sprawie.

Spóźniał się jej okres, co zazwyczaj się nie zdarzało. Mogło to

oznaczać jedną z dwóch rzeczy: albo stresy odcisnęły swoje piętno
na funkcjonowaniu jej organizmu, albo była w ciąży. Na myśl o tej
drugiej możliwości ogarnęła ją panika.

- Jest coś jeszcze, o czym mi nie wspomniałaś, prawda?
Tiffany obróciła się na pięcie, znów podziwiając przenikliwość

Bridget. Przyjaciółka jednak znała ją jak nikt inny.

RS

background image

107

-

Tak - przyznała po prostu.

-

Więc powiedz, co to takiego.

-

Właśnie próbuję.

-

Okres ci się spóźnia - domyśliła się Bridget.

-

Mhm.

-

I nigdy dotąd się to nie zdarzało.

-

Dziesięć punktów.

-

Czy czujesz, że jesteś w ciąży?

Wbrew sobie Tiffany musiała się uśmiechnąć.
- A jak niby mam to czuć?
Bridget wzruszyła ramionami.
-

Nie mam pojęcia. Ale słyszałam, że istnieją wyraźne oznaki.

-

Mam nadzieję, że to tylko nerwy - odrzekła Tiffany z

desperacją.

-

A jeśli nie...

-

To nie wiem, co zrobię.

-

To znaczy, że nie powiedziałabyś mu?

-

Miałby prawo wiedzieć - rzekła Tiffany drżącym głosem. -

Tylko że...

-

Myślę, że on nie miał zamiaru cię oszukiwać.

-

Ale oszukał, i chociaż nadal go kocham, nie mogę mu tego

wybaczyć.

Bridget westchnęła.
- Możesz mi powiedzieć, żebym się zamknęła, poszła do

diabła czy co tam jeszcze chcesz, ale myślę, że jesteś zbyt uparta i
zawzięta. No dobrze, zachował w tajemnicy, kim naprawdę jest.
Może sam był śmiertelnie przestraszony. W końcu miał już
doświadczenia z kobietą, która wyszła za niego tylko dla
pieniędzy. A jeśli dobrze pamiętam, mnóstwo razy powtarzałaś, że
równie łatwo jest się zakochać w bogatym mężczyźnie jak w
biednym. Może Garth w ten sposób chciał się zabezpieczyć.

- Może, ale jeśli się kogoś kocha, to nie wprowadza się go

rozmyślnie w błąd.

-

No dobrze, uparciuchu, jakie masz teraz plany?

RS

background image

108

-

Chyba wrócę do swojej dawnej firmy. Wiedźma Hazel nadal

trzyma dla mnie obiecaną posadę.

- A jeśli rzeczywiście jesteś w ciąży?
- Będę musiała jakoś sobie z tym poradzić, gdy nadejdzie

czas.

Bridget zeskoczyła z łóżka. Po jej twarzy płynęły łzy.
- Chyba nic, co mogłabym powiedzieć, nie zatrzymałoby cię

tutaj?

- Nie, chyba że masz w zanadrzu jakiś cud.
- Kto wie? - uśmiechnęła się Bridget. - Może cud się zdarzy.

W każdym razie możemy się o to modlić.

Tiffany nie odpowiedziała, tylko schwyciła walizkę i wyszła za

przyjaciółką z pokoju.


- Życie wycina paskudne numery, prawda, mały?
Koń podniósł łeb, popatrzył na niego wielkimi oczami i

parsknął.

- Wiedziałem, że mnie zrozumiesz.
Garth zdjął stetsona i położył go na kolanie. Stwierdził, że po

raz pierwszy w życiu upadł tak nisko, by rozmawiać z koniem.
Zaśmiał się z goryczą i otarł czoło przedramieniem. Od kilku
godzin naprawiał płoty i był już zupełnie wyczerpany. To był
ostatni objaw choroby, z którym nie udało mu się jeszcze uporać -
nie był w stanie pracować przez wiele godzin bez przerwy, choć
lekarz zapewniał go, że siły wrócą mu po jakimś czasie, o ile
zredukuje stresy do minimum, co w tej chwili zakrawało na
kiepski żart.

Od czasu gdy Tiffany rzuciła go, miał kilka ataków bólu.

Boże, jak za nią tęsknił. Teraz, gdy Davisowie wrócili już do
domu, nie miał pretekstu, by zaglądać na ich ranczo. Wiedział
jednak, że Tiffany jeszcze nie wyjechała; specjalnie to sprawdzał.
Poprzedniego wieczoru przejeżdżał obok rancza i widział jej
samochód na podwórzu.

RS

background image

109

Wiedział jednak, że to już nie potrwa długo. Tiffany na pewno

chce wyjechać stąd jak najszybciej; przypuszczał, że przyjmie
ofertę pracy w Houston.

Do cholery, musi istnieć jakiś sposób, by ją zatrzymać.
Dotychczas jednak nic mu nie przyszło do głowy oprócz tego,

by paść na kolana i błagać ją o przebaczenie. Skrzywił się na tę
myśl, ale nagle wstał.

Właściwie dlaczego nie? Jeśli dzięki temu może ją odzyskać,

jeśli Tiffany wróci do jego życia, w jego ramiona, do jego łóżka, to
warto spróbować.

W pięć minut później skręcił na drogę prowadzącą do domu

Davisów. Tak jak się obawiał, Tiffany zbierała się właśnie do
wyjazdu z Utah. Chciała go opuścić na zawsze. Gdyby przyjechał
o kilka minut później, już by jej nie zastał. Z tą myślą zatrzymał
ciężarówkę tuż przed jej samochodem.

Wszyscy członkowie rodziny Davisów zatrzymali się nagle i

utkwili w nim wzrok. Garth pozostał za kierownicą, wpatrując się
w Tiffany, która wysunęła się z objęć Bridget i otworzyła drzwiczki
swojego samochodu. Nie spuszczała jednak oczu z jego twarzy.

Wyskoczył z ciężarówki i nie zwracając uwagi na Davisów,

podszedł prosto do niej.

-

Wszystko zależy teraz od ciebie. Będę cię błagał, jeśli będę

musiał.

-

Garth...

-

Mówię poważnie, Tiffany. Nie mam zamiaru pozwolić, byś

odeszła ode mnie z powodu pieniędzy.

Zamrugała powiekami i zarumieniła się. Garth wykorzystał jej

zmieszanie i chwycił ją w ramiona. Bogu dzięki, nie opierała się.

-

To nie jest takie proste - szepnęła.

-

Mylisz się. To jest bardzo proste. Po pierwsze dlatego, że cię

kocham, a po drugie, bo pieniądze nic mnie nie obchodzą. Jeśli
do mnie wrócisz, to gotów jestem oddać wszystko, co mam, co do
centa, na cele dobroczynne.

- Naprawdę zrobiłbyś to dla mnie?

RS

background image

110

Usłyszał zdumienie w jej głosie, zobaczył blask w jej oczach i

lodowaty lęk, który mroził jego serce, rozpłynął się bez śladu.

-

Żebyś wiedziała.

-

Och, Garth - zawołała i po jej twarzy popłynęły łzy. -

Kocham cię.

-

Czy to oznacza zgodę?

-

Na co?

-

Na małżeństwo.

Tiffany wstrzymała oddech.

-

Kiedy?

-

Zaraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Jeremiasz

gwizdnął. Taylor roześmiała się, a Bridget zawołała:

- Zróbmy tak!
Garth także się roześmiał. Pochwycił Tiffany w ramiona i

poniósł do swojej ciężarówki.

- Za mniej więcej godzinę będziesz panią Dixon. Czy na

pewno tego chcesz?

Pocałowała go.
- Marzę o tym!


EPILOG

-

Mmmm...

-

Lubisz to?

-

Uwielbiam!

Garth zaśmiał się i znów dotknął językiem jej pępka. Jego

ręka spoczywała na wydętym brzuchu żony.

Dziecko kopnęło; Tiffany wbiła paznokcie w ramię Gartha. On

zaś podniósł głowę i jego twarz rozjaśniła się.

-

Energiczny dzieciak, prawda?

-

Ma tyle energii po tatusiu.

Garth przesunął dłonią po jej brzuchu i zatrzymał się u

złączenia ud. Tiffany wciągnęła oddech.

RS

background image

111

-

Kocham cię - powiedziała, patrząc mu w oczy.

-

Ja też cię kocham. I kocham nasze dziecko.

Ich dziecko. Te słowa wciąż miały w sobie dziwną magię,

podobnie jak nowe nazwisko Tiffany: pani Dixon. Choć już od
kilku miesięcy byli małżeństwem, Tiffany od czasu do czasu
musiała się uszczypnąć, by mieć pewność, że nie śni.

Ich ślub był jak z marzeń. Razem z rodziną Davisów pojechali

prosto do Vegas i wzięli ślub w tej samej kaplicy, co Bridget i
Jeremiasz.

Później, gdy wrócili do domku Gartha, kochali się długo i

Tiffany powiedziała mu, że chyba jest w ciąży. Okazało się, że była
to prawda; Garth szalał z radości. Jego szczęście rosło z każdym
dniem, choć Tiffany na początku ciąży nie czuła się dobrze.

Teraz jednak, po kilku miesiącach, jej samopoczucie znacznie

się polepszyło. W ostatnim tygodniu zrobiła USG i dowiedziała się,
że będą mieli syna.

-

Miałem nadzieję, że to dziewczynka - powiedział Garth. -

Może byłaby podobna do ciebie.

-

Trudno - odrzekła Tiffany. - Musimy się cieszyć z tego, co

mamy.

- To znaczy, że nie możemy go zareklamować?
Uśmiechnęła się teraz, przypominając sobie ten komentarz.
- Co cię tak bawi? - zapytał Garth.
- Ty.
- Cieszę się z tego - rzekł, dotykając ustami jej warg.

Pocałował ją mocno i dodał: - Nadal się zastanawiasz, tak?

-

Nad czym? - zapytała niewinnie.

-

Wiesz, nad czym - prychnął.

-

Jeszcze się nie zdecydowałam.

I była to prawda. Garth nalegał, by otworzyła własny sklep

odzieżowy w Vegas. Jednakże Tiffany od dnia ślubu miała myśli
zajęte innymi sprawami. Przede wszystkim trzeba było poczynić
plany związane z dzieckiem. Poza tym chcieli wybudować nowy
dom w pobliżu starego. Myślała o swojej karierze jedynie wtedy,
gdy poleciała do Houston załatwić najpilniejsze sprawy.

RS

background image

112

Garth także dwukrotnie wyjeżdżał do Dallas. Zorganizował

sobie możliwość kierowania korporacją z Utah i przywiózł swoich
rodziców, by Tiffany mogła ich poznać. Zaprzyjaźnili się, z czego
Tiffany bardzo się cieszyła. Miło było znów stać się członkiem
kochającej się rodziny.

Teraz, gdy niewiele już brakowało do ukończenia domu,

Garth nalegał, by Tiffany nie rezygnowała ze swego marzenia i
otworzyła sklep.

- Możemy przyjąć niańkę do opieki nad dzieckiem -

stwierdził.

-

Czy tego właśnie chcesz?

-

Chcę tego, co ty.

-

W takim razie przestań mówić o pracy.

Garth wydawał się zdziwiony. Tiffany uśmiechnęła się.
-

Teraz nie mam ochoty się tym zajmować. Może później, gdy

dziecko trochę podrośnie.

-

Czy ta decyzja przypadkiem nie ma czegoś wspólnego z

faktem, że Bridget także jest w ciąży?

-

Tak i nie, ale to zabawne, że zaszłyśmy w ciążę prawie

równocześnie. Nadal nie mogę w to uwierzyć.

-

Ja też, ale bardzo się cieszę. Jeremiasz zachowuje się

równie głupio jak ja.

-

Zauważyłam - stwierdziła Tiffany i dodała z powagą: - Ale

nie chodzi mi tylko o Bridget. Chcę sama się zajmować dzieckiem,
karmić je. Naprawdę tego chcę.

Oczy Gartha pociemniały.
-

Mały szczęściarz - uśmiechnął się zazdrośnie.

-

Powinieneś się wstydzić. Ty już dostałeś swoje.

-

Skoro o tym wspominasz, to chyba jestem głodny.

-

Niemożliwe.

- Chcesz się założyć? - odparował Garth, pochylając głowę

nad jej brzuchem.

Tiffany uśmiechnęła się. Garth pocałował ją w brzuch i uniósł

twarz.

-

Dziękuję - wyszeptał.

RS

background image

113

-

Proszę bardzo - odrzekła Tiffany z oczami błyszczącymi

miłością.

RS


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
089 Baxter Mary Lynn Płomień miłości
Baxter Mary Lynn Pewnego lata w Lufkin
Baxter Mary Lynn Prezent dla Joni
Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
036 Baxter Mary Lynn Melisso, wróć
137 Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
137 Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
036 Baxter Mary Lynn Melisso, wróć
122 Baxter Mary Lynn Moje maleństwo
078 Baxter Mary Lynn Nie bój się ryzyka
Wakacyjna miłość (1996) Ann Major, Laura Parker, Mary Lynn Baxter
45 Mary Lynn Baxter Mezalians
36 Mary Lynn Baxter Melisso, wróć
01 Mary Lynn Baxter Pewnego lata w Lufkin
1996 15 Wakacyjna miłość 2 Mary Lynn Baxter Pewnego lata w Lufkin
Zmysłowa dziewczyna z miasta Wild Meredith

więcej podobnych podstron