background image

 

Mary Lynn Baxter 

 

Dziewczyna z 

miasta 

Tytuł oryginalny: 

Tight-fitting Jeans

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

RS

background image

 

PROLOG 

 

Czyżby  dzisiaj  miał  nadejść  kolejny  atak  serca?  zastanawiał 

się  Garth  Dixon.  Możliwe.  Czuł  się  tak,  jakby  hipopotam  usiadł 
mu  na  piersi.  Podświadomie  wciąż  wyczekiwał  dnia,  gdy  to  się 
zdarzy. Miał dopiero czterdzieści lat, ale stanął już twarzą w twarz 
z własną śmiercią i musiał pogodzić się ze świadomością, że może 
go ona dosięgnąć w każdej chwili. 

Zdał  sobie  sprawę,  że  stoi  zgięty  wpół,  trzymając  się  słupka 

na  ganku.  Wyprostował  się  powoli.  Lekarze  spisali  go  na  straty, 
ale  miał  zamiar  udowodnić,  że  się  mylą.  Jeśli  tylko  uda  mu  się 
wytrzymać  jeszcze  trochę  w  tej  dziurze,  doprowadzi  serce  do 
takiego  stanu,  że  będzie  jak  nowe.  Pennington  w  stanie  Utah. 
Gdyby  ktoś  mu  kiedyś  powiedział,  że  wyląduje  w  tej  wiosce,  w 
niewielkiej chałupie, lecząc chore serce, roześmiałby się tylko. 

Teraz jednak wcale mu nie było do śmiechu. Nie był pewien, 

czy uda mu się choćby uśmiechnąć, dopóki nie znajdzie się znów 
w Dallas, w biurze swojej korporacji. Na samą myśl o pracy, którą 
musiał zostawić, poczuł ucisk w piersi. Nie potrafił jednak myśleć 
o  niczym  innym.  Praca  była  sensem  jego  życia.  A  teraz  mógł  co 
najwyżej  podziwiać  zachodzące na  niebie  słońce.  Możliwe nawet, 
że był to najpiękniejszy zachód słońca, jaki kiedykolwiek widział. 
Ale  co  z  tego?  Nigdy  nie  był  miłośnikiem  zachodów słońca.  Jeśli 
już  tylko  takich  rzeczy  może  oczekiwać  od  życia,  to  chyba  lepiej 
byłoby usiąść na baryłce dynamitu i podpalić lont, 

Potrzebował  wyzwania,  nade  wszystko  pragnął  wbić  w  coś 

zęby,  ale  właśnie tego lekarze  surowo  mu  zabronili.  Co  mu więc 
pozostało?  Czy  ma  zostać  koneserem  zachodów  słońca?  Niech 
Bóg broni! 

Musiał jednak zmienić sposób życia, czy mu się to podobało, 

czy nie. Na samą myśl o tym, co mogłoby się stać w przeciwnym 
wypadku,  oblewał  go  zimny  pot.  Wiedział,  że  zrobi  to,  co  musi; 
zawsze tak było. 

RS

background image

 

Zniechęcony,  po  raz  ostatni  spojrzał  na  zachodzące  słońce  i 

powlókł  się  do  domu.  Miał  zamiar  rzucić  się  na  kanapę,  ale 
zadzwonił  telefon.  Garth  zamarł  w  bezruchu.  To  był  pierwszy 
telefon  od  tygodnia.  Skrzywił  się  na  myśl,  że  jeszcze  nie  tak 
dawno  uważał  słuchawkę  telefoniczną  za  coś  w  rodzaju  części 
ciała. Przez chwilę błysnęła mu nadzieja, że dzwoni ktoś z biura, 
ale to było niemożliwe. Współpracownicy wiedzieli, że pod żadnym 
pozorem  nie  mają  prawa  zawracać  mu  głowy.  Ale  rodzina  to 
zupełnie inna sprawa. 

- Dixon - burknął do słuchawki i uświadomił sobie, że głos po 

drugiej stronie brzmi nieznajomo. 

Po  chwili,  lekko  poirytowany,  odłożył  słuchawkę.  Dzwonił 

Jeremiasz Davis, właściciel sąsiedniego rancza. Garth spotkał go 
kilka  razy  w  sklepie  Irmy  Quill.  Na  myśl  o  Irmie  musiał  się 
uśmiechnąć.  Ta  kobieta  była  klasą  sama  dla  siebie.  Garth 
dotychczas  sądził,  że  takie  postacie  spotyka  się  wyłącznie  na 
kartkach  książek  albo  widuje  w  telewizji.  Miała  ptasie  rysy 
twarzy, nosiła stroje jakby żywcem przeniesione z dziewiętnastego 
wieku,  włącznie  z  małym  kapelusikiem,  i  przypominała  mu 
bohaterkę serialu „Domek na prerii". Od pierwszej chwili chyba go 
polubiła,  chociaż  Garth  nie  zrobił  nic,  by  zyskać  jej  sympatię. 
Jednak  gdy  uparła  się  obdarować  go  domowej  roboty  chlebem  i 
dżemem,  nie  odmówił;  zapach  tych  produktów  nieodmiennie 
pobudzał jego apetyt. 

Nie  Irma  jednak  była  ważna  w  tej  chwili,  lecz  przysługa,  o 

którą prosił go Davis. Jego żona miała wypadek i Jeremiasz pytał, 
czy  Garth  mógłby  pilnować  rancza  podczas  jego  nieobecności. 
Córką Davisów miała się zaopiekować przyjaciółka. 

Garth  zgodził  się,  choć  bez  entuzjazmu.  Nie  zależało  mu 

szczególnie  na  podtrzymywaniu  dobrosąsiedzkich  stosunków  z 
kimkolwiek w okolicy. 

Pragnął jedynie wrócić do Teksasu. 

 
 

RS

background image

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

-  W końcu to nie ty jesteś odpowiedzialna za ten dział! 
Tiffany  Russell  spojrzała  na  swoją  szefową  i  postanowiła 

powstrzymać  się  od  repliki.  Dobrze  wiedziała,  że  to  nie  ona 
prowadzi dział bieliźniany, i właśnie na tym polegał problem. 

Hazel Mason, powszechnie znana jako Wiedźma Hazel, miała 

wystarczająco dobry gust, by nadać elegancki wygląd swej dużej, 
kościstej sylwetce, lecz na tym kończyły się jej zalety. Tiffany była 
głęboko przekonana, że język jej szefowej jest znacznie ostrzejszy 
od  umysłu.  Gdy  nadarzała  się  okazja,  by  zrobić  coś  nowego, 
rozwijać firmę, Hazel nie była nigdy tym zainteresowana. 

-  Zdaję  sobie  z  tego  sprawę  -  odrzekła  Tiffany 

najłagodniejszym  tonem,  na  jaki  było  ją  stać.  -  Tylko  nie  mogę 
zrozumieć,  dlaczego  do  ciebie  nie  dociera  fakt,  że  żyjemy  w 
dwudziestym wieku. 

-  Jeśli to miał być dowcip, to ci się nie udał. 
-  Posłuchaj  -  odrzekła  Tiffany,  wsuwając  kosmyk  jasnych 

włosów  za  ucho.  -  Musimy  coś  szybko  wymyślić,  bo  inaczej 
konkurencja wykopie nas z rynku. 

-  I  ty  naprawdę  myślisz,  że  jeśli  półnagie  modelki  będą 

paradować  między  stoiskami  i  rozdawać  ananasy,  to  wzrośnie 
nam sprzedaż? 

Naprawdę tak myślę. 

Ale ja nie - ucięła dyskusję Hazel. - Nawet gdybym zgodziła 

się urządzić to przyjęcie na plaży, o czym nie ma mowy, to i tak 
uważam,  że  te  kostiumy  kąpielowe,  które  chcesz  kupić,  są  zbyt 
ekstrawaganckie dla naszych klientek. 

Mam  prawo  się  z  tobą  nie  zgadzać  -  odcięła  się  Tiffany.  - 

Poza  tym  skąd  możesz  wiedzieć,  skoro  nawet  nie  chcesz 
spróbować? 

To  zbyt  kosztowny  eksperyment.  A  ponieważ  do  mnie 

należy ostateczna decyzja, nie będziemy ryzykować. 

RS

background image

 

Surowo ściągnięta twarz Hazel przypominała Tiffany suszoną 

śliwkę.  Dziewczyna  mocno  przygryzła  wargę.  Gdyby  powiedziała 
szefowej, co o niej myśli, z pewnością wyleciałaby z pracy. Tiffany 
wątpiła,  by  Hazel  kiedykolwiek  w  życiu  rozpuściła  włosy, 
ściągnięte  ciasno  w  kok,  albo odważyła  się  włożyć  dwuczęściowy 
kostium  kąpielowy.  Trudno  było  pojąć,  w  jaki  sposób  ta  kobieta 
urodziła  dwoje  dzieci.  Tiffany  gotowa  była  założyć  się  o  swój 
ulubiony  biustonosz,  że  Hazel  i  jej  mąż  kochali  się  przy 
zgaszonym świetle i pod kołdrą. 

Coś jeszcze? 

Tiffany potrząsnęła głową.  
-  Nie. 

Nie masz nic do roboty? 

-  Mam  -  mruknęła  Tiffany.  Wróciła  do  magazynu  i  z 

westchnieniem  przyjrzała  się  pudłom  pełnym  ubrań,  które 
dostarczono  poprzedniego  popołudnia.  Zwykle  otwierała  je  z 
przyjemnym  podnieceniem,  ale  dzisiaj  nawet  na  to  nie  miała 
ochoty.  Sprzeczki  z  Hazel  zdarzały  się  coraz  częściej.  Tiffany 
bardzo lubiła swoją pracę, choć nie przepadała za firmą, która ją 
zatrudniała.  Miała  własne  zdanie  o  tym,  co  sprzedawałoby  się 
dobrze, a co nie. Niestety, szefowa nigdy się z nią nie zgadzała. 

Przygnębiona,  odwróciła  się  od  pudeł  i  poszła  do  swojego 

biura. Była to malutka klitka, ale przynajmniej mogła tam usiąść 
spokojnie  i  poczekać,  aż  opadną  w  niej  emocje.  Przysiadła  na 
skraju  biurka,  machając  nogami.  Może  lepiej  byłoby  rzucić  tę 
pracę. Ale Tiffany nie lubiła się poddawać, a poza tym nie chciała 
dać  Hazel  tej  satysfakcji.  Nie  mogła  jednak  zaprzeczyć,  że 
codziennie wracała do domu z bólem głowy. 

Uśmiechnęła  się  naraz,  przypominając  sobie  swą  najlepszą 

przyjaciółkę,  Bridget.  Kiedyś  Bridget  była  przekonana,  że  jej 
prawnicza  kariera  legła  w  gruzach.  Teraz,  jako  szczęśliwa  żona, 
mieszkała  w  małej  miejscowości  w  Utah.  To  właśnie  Tiffany 
ponosiła  pełną  odpowiedzialność  za  nagłe  i  niekonwencjonalne 
małżeństwo  przyjaciółki.  Gdyby  nie  wyciągnęła  Bridget  na  tę 

RS

background image

 

zwariowaną  aukcję  kawalerów,  ta  nie  kupiłaby  na  licytacji 
Jeremiasza Davisa. 

Tiffany  roześmiała  się  głośno,  przypominając  sobie  chwilę, 

gdy Bridget zerwała się z krzesła i wrzasnęła:  

- Tysiąc dolarów! 
Przerażona, szarpnęła przyjaciółkę za ramię, ale co się stało, 

to się stało. Bridget dostała to, za co zapłaciła: wysokiego, wolno 
cedzącego  słowa  ranczera,  który  nie  miał  zamiaru  pozwolić,  by 
taka kobieta jak Bridget wymknęła mu się z rąk. 

Tiffany  potrząsnęła  głową,  nalewając  do  kubka  kawę  z 

ekspresu.  Zazdrościła  Bridget  wielu  rzeczy,  ale  małżeństwo  do 
nich  nie  należało.  Myśl  o  ślubie  zaświtała  Tiffany  tylko  raz  w 
życiu; na szczęście nic z tego nie wyszło. Mężczyzna, z którym się 
wówczas spotykała, był alkoholikiem, chociaż Tiffany przez długi 
czas  nie  zdawała  sobie  z  tego  sprawy.  Pomimo  skończonych 
trzydziestu lat nie tęskniła do obrączki. Marzyła o czym innym: o 
świetnej  pracy,  ładnym  domu,  luksusowym  samochodzie  i 
zasobnym  koncie  w  banku,  niekoniecznie  w  tej  właśnie 
kolejności.  Dotychczas  żadne  z  tych  marzeń  jeszcze  się  nie 
spełniło, lecz Tiffany była pewna, że to się musi zmienić. Chciała 
zebrać  lub  pożyczyć  trochę  pieniędzy  i  otworzyć  własny  sklep  z 
ubraniami  dla  bogatych  kobiet.  Jej  obecna  praca  była  zaledwie 
etapem  prowadzącym  do  tego  celu.  Tiffany  nie  była  pewna,  jak 
długo jeszcze uda jej się wytrwać pod rządami Hazel. Ta kobieta 
miała  w  sobie  tyle  samo  zmysłu  innowacyjnego  i  energii,  co 
ślimak pogrążony w zimowym śnie. 

Przypomniała  sobie  pewną  rozmowę  z  Bridget  sprzed  roku. 

Obydwie  uważały  wtedy,  że  ich  życie  zeszło  na  psy.  Oczywiście, 
jeśli chodzi o Bridget, nie była to do końca prawda. Przyjaciółka 
Tiffany  pochodziła  z  bogatej  rodziny  z  Houston  i  miała  własne 
pieniądze.  Tiffany  zaś  nie  miała  ani  pieniędzy,  ani  rodziny,  i 
właśnie  dlatego  nie  mogła  tak  po  prostu  wejść  do  biura  Hazel  i 
złożyć wymówienia. 

-  Cześć. 

RS

background image

 

Tiffany  drgnęła  nerwowo  i  obejrzała  się  przez  ramię.  W 

drzwiach  pokoiku  stała  jedna  ze  sprzedawczyń,  Gretchen 
Wheeler. 

-  Przepraszam  -  powiedziała  Gretchen.  -  Nie  chciałam  cię 

przestraszyć. 

Nie szkodzi. Co się stało? 

Hazel szaleje - skrzywiła się Gretchen. 

Wspaniale. 

Chce się z tobą widzieć. 

Nic  nowego  -  mruknęła  Tiffany  z  ironią.  -  Zawsze  szaleje, 

kiedy znikam jej z oczu choćby na pięć minut. 

Gretchen  wyszła,  rzucając  Tiffany  pełne  współczucia 

spojrzenie.  Tiffany  podniosła  się  niechętnie  i  w  tej  samej  chwili 
zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę, pewna, że usłyszy jeszcze 
kilka obelg od Hazel. 

Słucham - rzuciła sucho. 

Ho, ho! Spokojnie, dziewczyno. 

Bez  trudu  rozpoznała  głos  w  słuchawce  i  roześmiała  się  z 

ulgą. 

Ależ  to  Jeremiasz  Davis!  Świetnie,  że  dzwonisz.  -  Od  razu 

jednak  przyszło  jej  do  głowy,  że  coś  tu  jest  nie  tak.  Przede 
wszystkim,  dzwonił  Jeremiasz,  a  nie  Bridget,  a  poza  tym  był 
środek dnia. - Zdaje się, że to nie jest zwykły towarzyski telefon - 
dodała z niepokojem. 

Zgadza się. 

Tiffany  poczuła,  że  ogarniają  ją  złe  przeczucia.  Coś  musiało 

się  stać  Bridget  albo  Taylor,  sześcioletniej  córce  Jeremiasza  z 
pierwszego małżeństwa. 

-  Chodzi  o  Bridget  -  wyjaśnił  Jeremiasz.  -  Miała  wypadek 

samochodowy. Jest w szpitalu, ale powinna wyzdrowieć. 

Mimo tego zapewnienia Tiffany wyczuła nutę rozpaczy w jego 

głosie. 

-  Bogu  dzięki  -  szepnęła  i  usiadła,  czując,  że  nogi  uginają 

się pod nią. - Czy była sama? 

RS

background image

 

-  Tak. Zderzyła się ze szkolnym autobusem. Ma uszkodzony 

kręgosłup. 

Jak bardzo? - zapytała Tiffany z przerażeniem. 

Jest  częściowo  sparaliżowana,  ale  lekarz  mówi,  że  to 

powinno minąć. 

Czy mogę wam jakoś pomóc? 

Jeremiasz przez dłuższą chwilę mruczał coś niewyraźnie, aż w 

końcu wykrztusił z wahaniem: 

Zastanawiałem się, czy nie mogłabyś wziąć sobie krótkiego 

urlopu w  pracy  i  zająć  się  Taylor.  Ja  muszę  być  przy  Bridget,  a 
moja  ciotka  nie  może  zabrać  małej  do  siebie,  bo  niedawno 
przeszła lekki wylew i... Nie prosiłbym cię, ale... 

Czułabym się urażona, gdybyś mnie nie poprosił o pomoc - 

zapewniła  go  Tiffany  szczerze,  choć  dobrze  wiedziała,  że  nie  ma 
już  ani  dnia  urlopu  do  wykorzystania.  Może  jednak  ten 
niespodziewany  splot  wydarzeń  okaże  się  rozwiązaniem  jej 
problemów?  Przecież  może  rzucić  tę  pracę  i  po  powrocie  z  Utah 
poszukać sobie innej. 

Tiffany? 

Przyjadę najszybciej, jak się tylko da. 

Odłożyła  słuchawkę  i  przez  chwilę  wsłuchiwała  się  w 

dudnienie własnego serca. Nagle poczuła się jak więzień, którego 
właśnie wypuszczono na wolność. 

-  Tak,  tak,  tak!  -  zawołała  z  radością i  tanecznym  krokiem 

ruszyła na poszukiwanie Hazel. 

 
 

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Tiffany  stała  w  niewielkiej  sali  szpitala  w  Hurricane,  dokąd 

zabrano Bridget po wypadku, i czekała, aż technik laboratoryjny 
skończy  pobierać  krew  z  ramienia  jej  przyjaciółki.  Odwróciła 
wzrok; na widok strzykawki zawsze robiło jej się słabo. 

RS

background image

 

Zastanawiała  się  wcześniej,  czy  nie  pojechać  najpierw  na 

ranczo  i  nie  zostawić  tam  bagaży,  zwyciężyła  jednak  chęć 
przekonania się na własne oczy, że stan Bridget rzeczywiście nie 
jest  krytyczny.  Wynajęła  samochód  na  lotnisku  i  przyjechała 
prosto  do  szpitala.  Jeremiasz  proponował,  że  po  nią  wyjedzie, 
Tiffany  jednak  stanowczo  odmówiła,  nie  chcąc  mu  zawracać 
głowy  w  takiej  chwili.  Po  dłuższej  dyskusji  Jeremiasz  stwierdził, 
że  Tiffany  jest  równie  uparta  jak  jego  żona,  i  poddał  się  z 
westchnieniem. 

Wyjrzała przez okno na park. Zapomniała już, jak piękne są 

te strony nawet w lipcu. Gdy wyszła na płytę lotniska, uderzyła ją 
fala  upału,  ale  powietrze  nie  było  tu  gęste  i  wilgotne  jak  w 
południowo-wschodnim Teksasie. 

Nie zamieniłaby jednak Teksasu na Utah. Owszem, Hurricane 

było  sporym  miastem,  a  w  porównaniu  z  Pennington,  gdzie 
mieszkali  Bridget  i  Jeremiasz,  wydawało  się  oszałamiającą 
metropolią, jednak nie było to odpowiednie miejsce dla niej. Życie 
na  wsi  zupełnie  jej  nie  pociągało.  Miała  zamiar  wrócić  do 
wielkiego miasta, gdy tylko Bridget dojdzie do siebie. 

-  Tiff, udało ci się przyjechać! 
Słysząc ten głos, Tiffany odwróciła się od okna. Pielęgniarka i 

technik  już  wychodzili.  Podeszła  do  łóżka,  ale  na  widok 
ściągniętej  z  bólu  twarzy  przyjaciółki  uśmiech  zastygł  jej  na 
ustach. Bridget wyglądała jak własny cień. 

Nie  widziały  się  od  roku,  od  dnia  ślubu  Bridget  z 

Jeremiaszem. Wówczas rude włosy Bridget lśniły, a brązowe oczy 
błyszczały  z  radości.  Teraz  nic  w  niej  nie  pozostało  z  dawnego 
blasku.  Tiffany  poczuła  na  plecach  zimny  dreszcz.  Czyżby 
Jeremiasz zbagatelizował sytuację? Wiedziała, że kochał żonę nad 
życie, możliwe więc, że nie potrafił stawić czoła faktom. 

Stanęła  przy  łóżku,  zmuszając  się  do  uśmiechu.  Twarz 

Bridget wykrzywił grymas bólu. Tiffany pochyliła się i pocałowała 
ją w policzek. 

-  Cześć, skarbie. 
Bridget ze łzami w oczach pochwyciła ją za rękę. 

RS

background image

 

10

Tak  się  cieszę,  że  tu  jesteś.  Bałam  się,  że  nie  będziesz 

mogła albo nie będziesz chciała przyjechać. 

Co za bzdury opowiadasz - odrzekła cicho Tiffany, walcząc 

ze  łzami.  -  Nic  oprócz  złamanej  nogi  nie  mogłoby  mnie 
powstrzymać od przyjazdu. 

Wierzę  ci.  Kiedy coś  postanowisz  jesteś  najbardziej upartą 

osobą na świecie. 

Przygarnął kocioł garnkowi.  

Zaśmiały się i zamilkły. 

Dokąd cię stąd zabiorą? - zapytała Tiffany po chwili. 

Do  specjalistycznego  szpitala  w  Vegas.  Położą  mnie  na 

wyciągu.  Bóg  jeden  wie,  jak  długo  to  potrwa.  Pewnie  kilka 
tygodni.  Okropnie  się  boję,  ale  muszę  wyzdrowieć...  dla 
Jeremiasza i Taylor - zakończyła z rozpaczą.  

Tiffany poczuła, że serce jej się ściska. 
-  Proszę..,  nie  załamuj  się.  Wyzdrowiejesz.  Przecież  oni  nie 

mogą  bez  ciebie  żyć.  Zdaje  się,  że  owinęłaś  ich  sobie  dokoła 
małego palca. 

Bridget wzniosła oczy do nieba. 

Akurat.  Powiedziałabym  raczej,  że  Jeremiasz  stara  się 

tolerować  moje  krzywe  grządki  i  z  trudem  toleruje  fakt,  że  mylę 
chwasty  z warzywami  i  zrywam je  na  sałatkę.  Jak  długo  możesz 
zostać? - zapytała, zmieniając temat. 

Dopóki będę wam potrzebna. 

Dzięki Bogu. Przykro mi, że musiałam tak zostawić Taylor. 

Jest zdenerwowana i... 

Nie  martw  się.  Ciotka  Tiffany  wszystkim  się  zajmie. 

Zobaczysz,  że  zaprzyjaźnię  się  z  Taylor,  zanim  zdążysz  mrugnąć 
okiem. Ty skup się na swoim zdrowiu. 

Czuję  się  jak  kretynka.  Gdybym  skupiła  się  na  jeździe, 

zamiast myśleć o zabawie w przedszkolu Taylor, to nie zdarzyłby 
się żaden wypadek. 

Jak  to  właściwie  było?  Nie  miałam  jeszcze  okazji  zapytać 

Jeremiasza. 

RS

background image

 

11

Oślepiło  mnie  słońce  i  nagłe  zobaczyłam  przed  sobą  tył 

szkolnego  autobusu.  Trochę  za  ostro  skręciłam.  Straciłam 
panowanie  nad  kierownicą  i  zjechałam  po  skarpie,  wpadając 
prosto na drzewo. 

Masz szczęście, że obyło się bez obrażeń wewnętrznych. 

Zdaje  się,  że  pasy  ocaliły  mi  życie.  Ale  minie  jeszcze  dużo 

czasu,  zanim  zupełnie  odzyskam  formę.  –  Bridget  umilkła  na 
chwilę,  po  czym  dodała  cicho:  -  Chciałam  zajść  w  ciążę,  a  teraz 
nie ma o tym mowy. 

Na razie nie, ale pamiętaj, że to nie będzie trwało wiecznie. 

Poza  tym  jesteś  podobna  do  mnie.  Nie  poddajesz  się  łatwo.  Za 
kilka miesięcy twoje ciało będzie jak nowe. 

Och,  Tiff,  jesteś  taka  dobra.  -  Głos  Bridget  załamał  się 

lekko. - Obydwoje z Jeremiaszem jesteśmy ci bardzo wdzięczni za 
przyjazd. Bardzo trudno jest mu poradzić sobie z tym wszystkim, 
z ranczem i ze mną. 

Ranczo  nie  ma  tu  nic  do  rzeczy.  Jeremiasz  jest 

usprawiedliwiony, bo kocha cię jak wariat. 

Ja  jego  też  - przyznała  Bridget,  ocierając  łzę.  -  Rozumiem, 

dlaczego  obydwoje  z  Taylor  są  tacy  zdenerwowani.  Przecież 
Jeremiasz stracił już jedną żonę, a Taylor matkę. 

Ale ciebie nie stracą. 

Niewiele brakowało. 

Przecież żyjesz - uśmiechnęła się Tiffany. - Wiesz, sądziłam, 

że twoje małżeństwo z Jeremiaszem nie ma najmniejszych szans 
na przetrwanie. 

Wszyscy tak sądzili. Przede wszystkim moi rodzice. 

Upiłaś się, a w kilka godzin później wyszłaś za mężczyznę, 

którego kupiłaś sobie na licytacji. Chyba przyznasz, że to skłania 
do sceptycyzmu. 

Zrządzenie losu - wzruszyła ramionami Bridget. - Co mogę 

więcej powiedzieć? 

Chyba to najlepsze podsumowanie. 

A co u ciebie? Chyba nie wyrwałam cię ze szponów jakiegoś 

mężczyzny? 

RS

background image

 

12

Nie, nie, broń Boże, nie! 

Tiff! 

Nie interesują mnie trwałe związki, tylko praca i zarabianie 

pieniędzy. 

A jak się ma twój przyjazd tutaj do tych planów? 

Wyrwałam  się  ze  szponów  szefowej  z  piekła  rodem  - 

zaśmiała się Tiffany. 

Mam nadzieję, że nie wyrzuciła cię z pracy? 

Nie, sama z niej zrezygnowałam. 

Och, Tiff, czuję się okropnie! 

Nie musisz. Już od wielu miesięcy miałam ochotę to zrobić. 

Telefon Jeremiasza dał mi tylko pretekst. 

Już widzę, jak wkraczasz do jej biura i mówisz, że może się 

wypchać - roześmiała się Bridget. 

Właśnie tak to wyglądało. Oddałabym wszystko za to, żebyś 

mogła widzieć wyraz twarzy Wiedźmy Hazel, gdy powiedziałam jej 
uprzejmie,  że  może  mnie  pocałować  wiesz  gdzie,  bo  rezygnuję  z 
pracy. 

Mam nadzieję, że nie popełniłaś błędu. 

Absolutnie nie. - Tiffany uśmiechnęła się promiennie. - Nie 

mam zamiaru nigdy więcej pakować się w podobną sytuację. Ale 
chyba  muszę  już  wyjść.  Dziwne,  że  żadna  pielęgniarka  jeszcze 
mnie stąd nie wyrzuciła. 

Nie  mam  ochoty  rozstawać  się  z  tobą,  ale  Taylor  niedługo 

wróci z przedszkola, a chciałabym, żebyś była wtedy w domu. 

Tiffany pocałowała przyjaciółkę w policzek. 
-  Trzymaj się. Wszystko będzie dobrze. 
Wyszła  na  zewnątrz  i  wzięła  kilka  głębokich  oddechów. 

Bridget na pewno wyzdrowieje. Musi. 

 
-  Hej,  mała,  co  to  takiego?  Hodujesz  placki  z  błota  w 

uszach? 

-  Chyba zgłupiałaś - zachichotała Taylor. 

Mówię  prawdę,  panienko.  Zdaje  się,  że  twoje  uszy  już 

dawno nie widziały wody. 

RS

background image

 

13

Taylor  znów  zachichotała,  ale  nie  podniosła  myjki.  Tiffany 

stwierdziła, że oto nadszedł czas pierwszej potyczki z sześciolatką. 

Przez całą drogę ze szpitala na ranczo czuła niepokój. Nie była 

pewna, czy nie wzięła na siebie zbyt wiele obowiązków. Nie miała 
pojęcia o dzieciach. Ale ponieważ nie było wyboru, stwierdziła, że 
musi sobie jakoś poradzić. 

Jeremiasz  i  Taylor  wyszli  z  domu  na  jej  powitanie. 

Dziewczynka  miała  brązowe  sarnie  oczy  i  długie,  lśniące  włosy. 
Tiffany  była  nią  oczarowana  od  pierwszej  chwili.  Taylor  chyba 
również polubiła swoją nową opiekunkę. 

Ale  minęły  dwa  dni  i  oto  brudne  uszy  Taylor  stały  się 

zagrożeniem dla tej wzajemnej sympatii. 

Nie mogłam znaleźć Fujarki - poskarżyła się Taylor.  

Tiffany potrząsnęła głową. 

Kto to jest Fujarka?  

 Mój kotek. 

Aha, rozumiem. 

Zawsze śpi ze mną w łóżku. 

Wspaniale.  Tiffany  nie  znosiła  kotów,  ale  nie  miała 

najmniejszego zamiaru przyznawać się do tego głośno. 

Ciekawe, gdzie ona jest? - zapytała tylko. 

W stodole. Pożera jakiegoś szczura. 

No to dobrze. 

Czy mogłabyś tam pójść i przynieść ją do domu? 

Jeśli dasz mi słowo, że ona mnie nie zje.  

Taylor spojrzała na nią z politowaniem. 

- Ona nawet nie gryzie! Jest kochana.  

To się jeszcze okaże, pomyślała Tiffany. 

Zawrzyjmy  układ  -  zaproponowała.  -  Przyniosę  ją,  jeśli 

pozwolisz, żebym ci umyła uszy. 

No dobrze – zgodziła się dziewczynka, podając jej myjkę. 

W kilka minut później wykąpana i przebrana w piżamę Taylor 

pomaszerowała do sypialni. Tiffany obserwowała ją przez chwilę, 
po czym powiedziała: 

-  Zaraz wrócę. Mam nadzieję, że razem z kotem. 

RS

background image

 

14

Garth  Dixon  naciągnął  mocniej  popręg  i  wdrapał  się  na 

siodło.  Koń  prychał  i  rzucał  głową,  okazując,  że  jest  gotów 
dojazdy,  ale  Garth  jeszcze  przez  chwilę  siedział  nieruchomo, 
pogrążony w myślach. Nie miał ochoty wypełniać danej Davisowi 
obietnicy.  Nie  miał  ochoty  na  nic,  co  wymagało  jakiegokolwiek 
wysiłku. Nie miał ochoty wyrządzać nikomu sąsiedzkich przysług. 

Odkładał odwiedziny na ranczu Jeremiasza Davisa tak długo, 

jak  tylko  się  dało.  Wiedział  jednak,  że  skoro  ma  pozostać  tutaj 
przez  jakiś  czas,  to  musi  popracować  nad  swoją  społeczną 
postawą.  Oznaczało  to,  że  nie  powinien  się  wykręcać  od 
sąsiedzkiej pomocy, szczególnie że desperację w głosie Jeremiasza 
słychać  było  nawet  przez  telefon.  Garth  przypuszczał,  że  czułby 
się  podobnie,  gdyby  to  jego  żona  znalazła  się  w  szpitalu  po 
poważnym wypadku. 

Trzeba to po prostu zrobić i mieć z głowy, pomyślał. W końcu 

chodziło  o  drobiazg,  a  tymczasem  on  się  zachowuje,  jakby 
Jeremiasz  prosił  go  o  nie  wiadomo  jakie  poświęcenie.  Ostatnio 
nawet wstanie rano z łóżka wydawało mu się wielkim wyczynem. 

Westchnął,  szturchnął  konia  i  powoli  ruszył  przez  lesistą, 

żyzną  dolinę  w  stronę  rancza  Davisa.  Choć  nie  opuszczał  go 
ponury  nastrój,  zauważał  otaczający  go  spokój  i  piękno.  Nie 
szukał jednak spokoju. Miał go już dość na całe życie. 

Wkrótce  dotarł  do  granic  posiadłości  Davisa.  Postanowił 

najpierw  zajrzeć  do  stodoły.  Zsiadł  z  konia  i  wszedł  do  środka. 
Rozejrzał  się,  stwierdził,  że  wszystko  w  porządku  i  odetchnął  z 
ulgą. Musi jeszcze zajrzeć do domu, a potem będzie mógł wrócić 
do siebie. 

Uśmiechnął się gorzko. 
 
W połowie drogi do stodoły Tiffany zatrzymała się na chwilę. 

Nie po raz pierwszy już zauważyła, jak wielkie uczucie wyzwolenia 
daje  jej  pobyt  w  tym  miejscu,  z  dala  od  wszelkich  problemów. 
Wpatrzyła  się  w  dal,  podziwiając  piękno  żyznej  doliny, 
otaczających  ją  wzgórz  i  odległych  gór  na  horyzoncie.  Może  to 
właśnie  było  lekarstwo,  jakiego  potrzebowała,  by  znów 

RS

background image

 

15

wprowadzić  swe  życie  na  właściwy  tor,  choć  oddałaby  wszystko, 
by znaleźć się tu z innego powodu. 

Ruszyła  dalej  z  ociąganiem.  W  półmroku  stodoła  wydawała 

się  jej  przerażająca.  Już  miała  zawołać  „kici,  kici",  kiedy  go 
zauważyła.  Stanęła  jak  wryta  i  serce  podeszło  jej  do  gardła.  W 
pierwszej chwili miała ochotę uciec jak najdalej. 

Nie uciekła jednak. W chwili gdy mężczyzna zwrócony był do 

niej  plecami,  pod  wpływem  impulsu  pochwyciła  łopatę,  która 
szczęśliwie leżała w pobliżu, i z całej siły uderzyła go w tył głowy. 

Poczuła  jednocześnie  przerażenie  i  ulgę,  gdy  mężczyzna 

osunął się na kolana, a potem upadł. 

 
 

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Tiffany patrzyła oszalałym wzrokiem na leżące u jej stóp ciało. 

Kto  to  jest  i  co  robił  na  terenie  posiadłości  Davisa?  Czy  to 
bezdomny szukający miejsca na nocleg? Nic o nim nie wiedziała, 
ale jakoś nie wydawało się to prawdopodobne. Nie był ubrany jak 
włóczęga. Miał na sobie porządne dżinsy, czystą koszulę i buty do 
konnej jazdy. 

Był  wysoki i  szczupły,  za  szczupły  jak na  jej  gust.  Poza  tym 

wyglądał jak przeciętny teksański kowboj - tylko że się nie ruszał. 

Tiffany  cofnęła  się,  jęcząc  cicho  i  nie  spuszczając  oczu  z 

nieznajomego. Co ona zrobiła? Czyżby go zabiła?  

O  mój  Boże,  wymamrotała,  opierając  się  o  wrota  stodoły. 

Odwróciła się i chwiejnym krokiem poszła w stronę domu: Zanim 
dotarła  do  tylnej  werandy,  zrobiło  jej  się  niedobrze.  Przystanęła 
przy słupku i wzięła kilka głębokich oddechów. 

Boże drogi, nie miała najmniejszej ochoty spędzać reszty życia 

za  kratkami,  a  na  to  się  zanosiło.  Widziała  krew  spływającą  po 
jego skroni. Żołądek wywinął kolejne salto. Z trudem udało jej się 
opanować mdłości. 

RS

background image

 

16

Niezależnie od tego, kto był w stodole - gwałciciel, złodziej czy 

włóczęga - trzeba sprowadzić jakąś pomoc. 

Tiffany  weszła  do  domu.  Siedząca  na  kanapie  przed 

telewizorem  Taylor  spojrzała  na  nią  i  wyczuła,  że  stało  się  coś 
złego. 

Niedobrze ci? - zapytała z dziecięcą bezpośredniością.  

Tiffany bez powodzenia spróbowała się uśmiechnąć. 

Muszę zadzwonić na policję. 

Tu nie ma posterunku. 

Cholera - wymamrotała Tiffany.  

Oczywiście. Co za dziura! 

To brzydkie słowo. Mama mi mówiła, że nie powinno się go 

używać. 

Jakie słowo? 

Cholera. 

Gdyby sytuacja nie była tak poważna, Tiffany wybuchnęłaby 

śmiechem. 

Zapomnij, że tak powiedziałam, dobrze? 

Dobrze. 

-  Muszę  zadzwonić  do  szeryfa  -  rzekła  Tiffany,  bardziej  do 

siebie  niż  do  Taylor.  Zauważyła  numer  na  kartce  przypiętej  do 
ściany przy telefonie. Podniosła słuchawkę. 

Rozmowa była krótka i nieskładna. Tiffany wciąż nie potrafiła 

myśleć  racjonalnie.  Do  przytomności  przywołał  ją  dopiero  widok 
Taylor,  która  zeskoczyła  z  kanapy i  wpatrywała  się  w nią,  jakby 
zobaczyła pozaziemską istotę. 

Tiffany jak najoględniej wyjaśniła małej sytuację. 
-  Wszystko  będzie  dobrze  -  powiedziała  w  końcu,  starając 

się  nadać  głosowi  spokojne  brzmienie,  ale  usta  dziewczynki 
zadrżały. 

-  Chcę do taty i mamy - szepnęła. 
-  Ja też bym chciała, żeby tu byli, ale, niestety, jesteś zdana 

na mnie. 

RS

background image

 

17

W  oczach  Taylor  pojawiły  się  łzy.  Tiffany  poczuła  się  jak 

idiotka.  Otoczyła  dziewczynkę  ramieniem  i  przytuliła  do  siebie, 
tłumiąc panikę. 

Po  chwili  przed  domem  rozległa  się  syrena  samochodu 

policyjnego. Taylor wyrwała się z jej objęć i pobiegła do drzwi. 

To szeryf Wright! 

Zostań tu, panienko - nakazała Tiffany.  

Dziewczynka skrzywiła się. 

Nie zostanę! - zawołała buntowniczo. 

-  Zostaniesz - ucięła Tiffany i dodała łagodniejszym tonem: - 

Wrócę, gdy tylko dowiem się, co się właściwie stało. 

Taylor uniosła wyżej głowę i odwróciła twarz. Tiffany widziała 

jej zdenerwowanie i rozżalenie, ale w tej chwili nic na to nie mogła 
poradzić. Wybiegła na werandę, na którą właśnie wchodził szeryf. 

-  Dobry wieczór pani - rzekł, uchylając kapelusza. - Jestem 

Porter Wright. 

Tiffany  skrzywiła  się  lekko;  bardzo  wysokiego,  wąsatego 

szeryfa  otaczał  taki  zapach,  jakby  przed  chwilą  wyszedł  z 
gnojowiska.  Pochyliła  głowę  i  zauważyła,  że  całe  buty  miał 
pokryte łajnem. Znów zrobiło jej się niedobrze. 

-  Jestem Tiffany Russel - wykrztusiła z trudem. 
-  Proszę mnie zaprowadzić tam, gdzie leży ten człowiek. 

On... on jest w stodole. 

Chodźmy go obejrzeć. 

Czy muszę iść z panem? 

Szeryf zdjął kapelusz i podrapał się po głowie. 
-  Chyba nie. 
-  Mniejsza  o  to,  pójdę.  Wcześniej  czy  później  i  tak  będę 

musiała stanąć z prawdą twarzą w twarz. 

Porter Wright spojrzał na nią dziwnie. 

Najpewniej zostanie pani uniewinniona, niezależnie od tego, 

kto to  jest.  Ludzie w  tej okolicy  reagują  nerwowo,  gdy  ktoś obcy 
wejdzie na ich teren. Zrobiła pani to, co należało. 

Taylor, kochanie, zaraz wracam! - krzyknęła Tiffany w głąb 

domu i poszła za szeryfem w stronę stodoły. 

RS

background image

 

18

Szeryf pierwszy wszedł do środka. Tiffany zatrzymała się przy 

wrotach. 

Mężczyzna siedział na ziemi, ocierając krew ze skroni. Tiffany 

omal  nie  zasłabła  z  ulgi.  Otworzyła  usta;  ale  nie  wydobyło  się  z 
nich żadne słowo. Stała oparta o framugę i patrzyła na rannego, 
trwając w bezruchu. 

Obcy jednak nie zapomniał języka w gębie. Prawdę mówiąc, z 

jego ust płynęły słowa, od których Tiffany poczerwieniała. 

Czy  mam...  czy  mam  zadzwonić  po  pogotowie?  -  wyjąkała 

wreszcie. 

Na  diabła  mi  pogotowie?  -  warknął  mężczyzna  w 

odpowiedzi. 

Na twarzy szeryfa Wrighta pojawił się szeroki uśmiech. 

A niech mnie! 

Miło mi, że uważa pan to za zabawne - warknął mężczyzna, 

podnosząc się niepewnie na nogi. Tiffany pohamowała impuls, by 
podbiec i podtrzymać go. 

Panno  Russell,  pozwoli  pani  przedstawić  sobie  tego 

człowieka,  którego  powaliła  pani  na  ziemię -  powiedział  szeryf.  - 
To sąsiad Jeremiasza, Garth Dixon. 

Och, nie - szepnęła Tiffany. 

Och,  tak,  panno  Russell,  czy  jak  się  tam  pani  nazywa  - 

prychnął Garth. 

Tiffany zbliżyła się o krok i wyciągnęła do niego rękę. 
-  Bardzo mi przykro, panie Dixon. Nie chciałam...  
Mężczyzna znów zaklął, przerywając jej w pół słowa. 
-  Akurat, jasne, że pani nie chciała. O mało nie rozwaliła mi 

pani głowy tą łopatą. 

Tiffany  bezradnie  spojrzała  na  szeryfa  Wrighta,  on  jednak 

przyglądał  się  całej  scenie  z  lekkim  uśmiechem  i  nie  wykazywał 
żadnej  chęci,  by  się  włączyć  do  rozmowy.  Wydawał  się  bardzo 
rozbawiony.  Właściwie  dlaczego  nie?  pomyślała  Tiffany. 
Prawdopodobnie od wielu miesięcy w tej dziurze nie wydarzyło się 
nic  bardziej  ekscytującego.  Pohamowała  złość  i  spróbowała 
jeszcze raz: 

RS

background image

 

19

Gdyby wszedł pan do domu i przedstawił mi się, to nie... 

To pani nie usprawiedliwia. W niczym pani nie zagrażałem. 

A skąd miałam o tym wiedzieć? 

Garth Dixon obrzucił ją takim wzrokiem, jakby miał ochotę ją 

udusić. 

-  Widzę, że tracę tylko czas. Pani jeszcze nie oprzytomniała. 
Tiffany poczuła furię. 
-  Przekonam pana, że nie jestem... 
-  Może pani dać sobie spokój. Nie interesuje mnie to.  
Wbrew chęciom Tiffany nie odcięła się, tylko bez słowa wyszła 

przed  stodołę.  Instynkt  podpowiadał  jej,  że  jeśli  chce  wyjść 
zwycięsko  z  tej  sytuacji,  to  teraz  powinna  trzymać  buzię 
zamkniętą na kłódkę. Po pierwsze, ten mężczyzna nadal cierpiał. 
A  poza  tym  zżerała  go  złość.  Tiffany  dobrze  widziała,  że  przez 
własną impulsywność zrobiła sobie z niego wroga. 

A szkoda, przeszło jej przez myśl. Garth Dixon był przystojny, 

choć nieco za szczupły. Nawet sinoczerwony guz na skroni nie był 
w  stanie  odciągnąć  uwagi  od  wyrazistych  rysów  twarzy, 
przetykanych srebrnymi nitkami czarnych włosów ani niebieskich 
oczu  otoczonych  gęstymi,  ciemnymi  rzęsami.  Ale  przecież  ten 
człowiek  nie  powinien  jej  obchodzić.  Był  dla  niej  za  stary  - 
oceniała  go  na  czterdzieści  kilka  lat  a  poza  tym  biedny,  co 
stanowiło jeszcze większą wadę. Babcia zawsze jej powtarzała, że 
równie  łatwo  jest  się  zakochać  w  bogatym  mężczyźnie,  jak  w 
biednym, i Tiffany wzięła sobie głęboko do serca tę mądrą uwagę. 
Nie było się jednak czym martwić; nie miała zamiaru zakochiwać 
się w nikim, a już na pewno nie w tym Dixonie, który patrzył na 
nią jak na swojego największego wroga. 

-  Wiedziała  pani  chyba  o  tym,  że  Jeremiasz  prosił  mnie, 

żebym  doglądał  rancza  podczas  jego  nieobecności?  -  zapytał 
wreszcie Garth. 

Nie wiedziałam. 

No cóż, trudno. 

-  Jeśli zależy panu na przeprosinach, to proszę je przyjąć - 

mruknęła Tiffany. 

RS

background image

 

20

Szeryf Wright oderwał się od drewnianego słupka. 

Zdaje  się,  że  wszystko  zostało  wyjaśnione.  Skoro  panna 

Russell chce przeprosić... 

Nie  potrzebuję  żadnych  przeprosin  -  przerwał  mu  Garth  i 

spojrzał wprost na Tiffany. - Chcę tylko, żebyś się trzymała z dala 
ode mnie. 

Odwrócił się i wyszedł ze stodoły. 

-  No, no - mruknął szeryf, zdejmując kapelusz. - Zdaje się, 

że jest wściekły jak cały rój szerszeni. 

Przejdzie mu - stwierdziła Tiffany sucho. 

Mam nadzieję. Lepiej by było dla pani. 

Dlaczego? 

-  Irma  Quill  mówiła,  że on  jest  bardzo  chory.  Zdaje  się,  że 

na serce. 

Tiffany znów poczuła falę wyrzutów sumienia. 
- Co jeszcze pan o nim wie? 
-  Nic, tylko tyle, że jest bardzo zamknięty w sobie. Mieszka 

tu dopiero od paru miesięcy. 

Tiffany wyciągnęła do niego rękę. 

Dziękuję,  że  zechciał  pan  przyjechać.  Jestem  panu bardzo 

wdzięczna. 

To  moja  praca,  proszę  pani.  Odprowadzę  panią  do  domu. 

Mała pewnie bardzo się denerwuje. 

Ma  pan  rację  -  przyznała  Tiffany,  znów  czując  wyrzuty 

sumienia. 

W chwilę później wyjaśniła dziewczynce, co się stało, omijając 

niektóre  szczegóły.  Usiadła  obok  niej  na  łóżku  i  przytuliła  ją  do 
siebie. 

-  Jestem  z  ciebie  bardzo  dumna.  Zachowałaś  się  jak  duża 

dziewczynka. 

- Jestem duża. Mam już prawie siedem lat. 
-  To  prawda  -  uśmiechnęła  się  Tiffany,  ale  Taylor  nie 

odpowiedziała jej uśmiechem. - O co chodzi, mała? 

Dziecko patrzyło jej prosto w twarz. 
- Tata będzie wściekły, że uderzyłaś jego przyjaciela. 

RS

background image

 

21

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Garth  wszedł  do  domu  i  rzucił  się  na  kanapę.  Twarz  miał 

zlaną  potem,  lecz  to  jednak  było  najmniejsze  z  jego  zmartwień. 
Czuł  mocny  ucisk  w  piersi,  jakby  żebra  lada  chwila  miały  mu 
zmiażdżyć serce. 

Nie powinien był tak poganiać konia w drodze powrotnej. Był 

jednak  wściekły  z  powodu  tego,  co  zaszło,  i  temperament  wziął 
górę nad rozsądkiem. Garth nie przywykł do leniwego trybu życia. 
Odkąd pamiętał, wstawał o świcie, brał prysznic i ruszał do biura, 
gdzie  wypijał  dzbanek  kawy,  rozmyślając  nad  tym,  które 
korporacje należy przejąć, a których nie. 

Teraz  z  tego  wszystkiego  pozostał  mu  tylko  prysznic.  A 

zdarzały  się  poranki,  gdy  nawet  to  wydawało  się  zbyt  wielkim 
wysiłkiem.  Wiedział,  że  jeśli  jego  zdrowie  i  nastrój  nie  poprawią 
się znacznie, to nie pożyje zbyt długo. Był człowiekiem czynu i nie 
nadawał się na inwalidę. 

Oparł  się  wygodnie  i  położył  dłoń  na  sercu.  Może  powinien 

sobie  zrobić  EKG.  Nie,  to  nie  wchodzi  w  grę.  Żadnych  szpitali. 
Poza tym serce już się trochę uspokoiło, choć nie wróciło jeszcze 
do zwykłego rytmu. Garth był wściekły, że ta idiotyczna sytuacja i 
to  zapomniane  przez  Boga  miejsce  nadwerężyły  jego  cenną 
energię,  ale  przede  wszystkim  czuł  się  upokorzony  ciosem  w 
głowę, jaki zadała mu ta szalona blondynka. 

-  Niech  to  diabli!  -  mruknął,  przypominając  sobie  chwilę, 

gdy  podniósł  głowę  i  zobaczył  ją  stojącą  u  wrót  stodoły  z 
wymalowanym  na  twarzy  poczuciem  winy.  Była  ładna.  Jasne 
włosy,  przycięte na  pazia,  sięgały  ramion,  cerę miała  delikatną  i 
kremową,  a  w  głęboko  osadzonych  ciemnozielonych  oczach 
błyszczała  niewinność.  Jednak  to  nie  twarz  Tiffany  przyciągnęła 
jego  uwagę,  lecz  przede  wszystkim  zgrabne  pośladki  opięte 
ciasnymi dżinsami. 

Ta  myśl  jednak  natychmiast  odpłynęła.  Nie  przyjechał  tu  po 

to,  by  zadawać  się  z  kobietami.  W  innych  okolicznościach  być 

RS

background image

 

22

może  zaprosiłby ją  na  kolację;  choć  był pewien, że  jej umysł  nie 
dorównuje  urodzie.  Teraz  jednak  nie  miałoby  to  żadnego 
znaczenia.  Interesowały  go  wyłącznie  przyjemności  życia,  a  nie 
trwałe  więzi.  Nie  chciał  ani nie  potrzebował  następnej  kobiety  w 
swoim  życiu.  Pragnął  tylko  odzyskać  siły  i  jak  najprędzej  wrócić 
do pracy. 

Nie stracił  życia.  Powinien  to  uznać  za wystarczający  dar od 

losu. Gdyby jeszcze  potrafił  się  pozbyć  przeświadczenia,  że  musi 
coś udowodnić, nie sobie, lecz ojczymowi, który wprowadził go w 
interesy. Gdyby... 

Wiedział  jednak,  że  lepiej  nie  otwierać  tej  puszki  Pandory. 

Wstał,  poczekał,  aż  pokój  wokół  niego  przestanie  wirować,  po 
czym poszedł do kuchni. Nalał szklankę soku pomarańczowego i 
wypił, wmawiając sobie, że to szkocka z lodem. 

-  Możesz  sobie  tylko  pomarzyć,  Dixon  -  prychnął, 

odstawiając  szklankę.  Minęły  już  czasy,  gdy  mógł  pić  tyle,  ile 
chciał,  i  pozwalać  sobie  na  rozmaite  inne  przyjemności.  Miał 
nadzieję, że te czasy jeszcze wrócą. 

Gdy  już  wyzdrowieje  i  podpisze  najważniejszy  kontrakt 

swojego życia, którego przygotowanie zostało zawieszone, to może 
zastanowi  się  nad  opuszczeniem  tego  dochodowego  kieratu  i 
przejdzie na coś w rodzaju emerytury. Obiecywał to sobie, odkąd 
zachorował, wiedział jednak, że sam siebie oszukuje. Nie był taki, 
jak  większość  jego  kolegów,  którzy  cały  wolny  czas  przeznaczali 
na grę w golfa i uważali ją za największe wyzwanie w życiu. Jego 
to  nie  interesowało.  Pragnął  wyłącznie  powrotu  do  zdrowia;  to 
było, jak dotychczas największe wyzwanie jego życia. 

Przypomniał  sobie  dzień,  gdy  wyszedł  ze  szpitala.  Pierwsze 

kroki skierował do firmy. Usiadł za biurkiem, odrętwiały z szoku i 
rozpaczy, i ukrył twarz w dłoniach. 

Nie słyszał wejścia Maxa Lansinga, swej prawej ręki. Dopiero 

na dźwięk jego głosu zorientował się, że nie jest sam. 

-  Co ty tu właściwie robisz? - zawołał Max ze zdumieniem. - 

Powinieneś być w domu, w łóżku. 

RS

background image

 

23

Garth  przez  chwilę  patrzył  na  krępą,  muskularną  sylwetkę 

Maxa,  na  jego  zdrową,  ogorzałą  cerę,  i  w  duchu  zzieleniał  z 
zazdrości. Poczuł się jak tchórz i odwrócił wzrok. 

No? - nalegał Max. 

Nie mogłem pójść do domu. To nie takie proste. 

A co powiedział lekarz? 

-  Że  jeśli  nie  zwolnię  tempa  i  nie  wezmę  kilku  miesięcy 

urlopu, to nie dożyję pięćdziesiątych urodzin. 

-  Kupa  bzdur.  Zdawało  mi  się,  że  ta  nowoczesna  technika 

medyczna może nareperować wszystko. 

Mnie też się tak zdawało - prychnął Garth. - Ale chcę mieć 

serce jak nowe, a tego chyba nikt mi nie potrafi obiecać. 

Więc co dalej? 

Garth nie odpowiedział od razu. Słowa utkwiły mu w gardle. 

Dwa razy odkaszlnął, wreszcie wydusił z goryczą: 

Zabieram zabawki i wynoszę się stąd.  

Max oniemiał. 

Dokąd? 

Na zadupie w Utah. 

W Utah? - zdumiał się Max. - Chyba żartujesz. 

Niestety,  nie.  Ojciec  zostawił  mi  tam  kawałek  ziemi  z 

chałupą. Nigdy nie widziałem tego na oczy. 

A  co  będzie  z  naszym  kontraktem?  Japończycy znani są  z 

cierpliwości, ale... 

Garth  usłyszał  w  głosie  Maxa  panikę,  ale  nie  potrafił  go 

pocieszyć,  bo  sam  czuł  się  podobnie.  Opuszczenie  korporacji, 
którą  budował  od  podstaw,  było  dla  niego  wykroczeniem 
przeciwko etyce pracy. 

A jaki mam wybór? - mruknął. 

Żadnego - westchnął Max. 

-  Muszę  zdać  się na  ciebie w  jeszcze większym stopniu niż 

zwykle. Dasz sobie radę? 

Twarz Maxa rozjaśniła się, choć brzmienie głosu pozostało nie 

zmienione. 

-  Nie zawiodę cię. 

RS

background image

 

24

-  Ja też nie zawiodę ani ciebie, ani tej firmy. Gdy wrócę z tej 

Koziej Wólki, będę jak nowy. Obiecuję. 

Poczuł  przenikliwy  ból  głowy. Oderwał  myśli od przeszłości i 

jęknął.  Podszedł  do  okna,  dotykając  palcami  guza  na  skroni,  i 
wpatrzył  się  w  brzoskwiniowy  sad.  Drzewa  były  ciężkie  od 
owoców. 

Szkoda,  że  to  wszystko  się  zmarnuje,  pomyślał,  ale  w  tej 

samej chwili zadzwonił telefon. 

 

Czy zdarzyło się coś, o czym powinniśmy wiedzieć? 

Tak, a dlaczego pytasz? - mruknęła Tiffany niepewnie. 

Pamiętaj, z kim rozmawiasz, i nie próbuj mydlić mi oczu - 

odrzekła stanowczo Bridget. 

Zdaje się, że miałaś się skoncentrować na swoim zdrowiu. 

Ciało mam na wyciągu, ale umysł nie. Wal. 

Dobrze - westchnęła Tiffany. - Ale najpierw powiedz mi, jak 

się czujesz. 

Zdrowieję  mniej  więcej  w  tempie  przepowiedzianym  przez 

lekarzy.  Wolałabym  szybciej  -  westchnęła  Bridget.  -  Chyba  nie 
chcesz mi powiedzieć, że wracasz do Houston? 

Nie,  chociaż  możliwe,  że  sama  mnie  tam  wyślesz,  gdy  ci 

opowiem, co się zdarzyło. A jeśli nie ty, to Jeremiasz. 

Skończ  te  wstępy,  bo  się  zdenerwuję,  a  wiesz,  że  to  dla 

mnie niewskazane. 

Uderzyłam  przyjaciela  Jeremiasza  w  głowę  -  wypaliła 

Tiffany  i  czekała  na  okrzyk  zdumienia  przyjaciółki.  Nie  zawiodła 
się. 

Co takiego? - wykrzyknęła Bridget. 

Nic mu się nie stało, naprawdę. 

Jak to...?  

Tiffany  opowiedziała  jej  wszystko.  Gdy  skończyła,  zapadła 

długa  chwila  ciszy.  W  jej  opowiadaniu  całe  zdarzenie  wyglądało 
jeszcze bardziej nieprawdopodobnie niż w rzeczywistości. 

Och, Tiff, jak mogłaś? - westchnęła wreszcie Bridget. 

Nawaliłam. Co więcej mogę powiedzieć? 

RS

background image

 

25

Nic. Tylko że to wszystko brzmi... niedorzecznie. Ale skoro 

nic  mu  się nie stało,  to  przestań  się tym  martwić  -  zachichotała 
Bridget. 

Co cię tak bawi? 

Prawdę  mówiąc,  ty.  Mogę  sobie  wyobrazić,  jak  się 

zakradasz  za  plecami  tego  biednego,  nic  nie  podejrzewającego 
człowieka i... 

Dobrze, dobrze. Dajmy już temu spokój. Może nigdy więcej 

nie będę musiała się z nim spotykać. 

Nie liczyłabym na to, szczególnie że Jeremiasz bardzo prosił 

go o opiekę nad ranczem. 

Wobec  tego  będę  się  starała  nie  wchodzić  mu  w  drogę. 

Wierz mi, on nie należy do kręgu moich wielbicieli. 

Jestem pewna, że nie - zaśmiała się Bridget. - Ale to jeszcze 

jeden  powód,  dla  którego  mój  mąż  powinien  zrezygnować  ze 
swojego uporu. Próbowałam go przekonać, żeby wrócił do domu i 
sam się wszystkim zajął. 

Nie miej żadnych złudzeń. On cię tu samej nie zostawi. 

Wiem  i  naprawdę  się  cieszę,  ale...  -  urwała  Bridget.  -  Jak 

tam Taylor? - zapytała po chwili. - Ja... obydwoje bardzo do niej 
tęsknimy. 

-  Jest  tutaj  i  już  nie  może  się  doczekać,  kiedy  będzie  mogła 

cię zobaczyć. 

Od  tej  rozmowy  minęły  już  ponad  dwie  godziny.  Ze  szpitala 

Tiffany  zawiozła  Taylor  na  przyjęcie  urodzinowe,  które  miało 
potrwać do końca popołudnia. Wróciła do domu i zajęła się tym, 
co  należało  zrobić,  choć  nie  było  tego  wiele;  Bridget  zostawiła 
wszystko w nienagannym porządku. 

Nie  mogła  uwierzyć,  że  jest  tu  zaledwie  od  trzech  dni.  Miała 

wrażenie, że to już co najmniej trzy miesiące, zwłaszcza teraz, gdy 
nie miała nic do roboty. 

Zastanawiała  się  nad  wyjazdem  do  miasta.  Chciała  poznać 

Irmę  Quill.  Odrzuciła  jednak  ten  pomysł,  bo  nie  była  w 
najlepszym nastroju, chociaż sama nie wiedziała, dlaczego. 

RS

background image

 

26

Pod  nieobecność  Taylor  należało  się  cieszyć  spokojem. 

Dziewczynka  nie  sprawiała  większych  kłopotów, ale  była  typową 
sześciolatką,  Tiffany  zaś  nie  przywykła  do  zajmowania  się 
dzieckiem. 

Jednak to nie Taylor była przyczyną jej niepokoju. Chodziło o 

Gartha  Dixona.  Jak  mogła  wziąć  go  za  włóczęgę?  Po  części 
usprawiedliwiało  ją  to,  że  poza  miastem  czuła  się  niepewnie,  a 
poza  tym  zawsze  najpierw  działała,  a  dopiero  potem  myślała. 
Wiedziała  jednak,  że  nie  uda  jej  się  zupełnie  unikać  Gartha.  Co 
mógł oznaczać jej stan ducha? Czyżby próbowała przekonać samą 
siebie, że należy zawrzeć z nim pokój? Absolutnie nie! Nie chciała 
zrobić mu nic złego, On jednak zareagował tak, jakby uderzyła go 
złośliwie i bez żadnego powodu. 

No  dobrze,  to  w  końcu  jego  problem,  stwierdziła.  Nie  mogła 

jednak  przestać  myśleć  o  tym,  że  należałoby  okazać  jakiś  gest 
dobrej woli, choćby po to, by można się było zwrócić do Gartha w 
razie jakiejś potrzeby. 

Stanęła  pośrodku  kuchni.  Może  upiec  ciasto  i  zanieść  mu? 

Temu człowiekowi przydałoby się trochę dodatkowych kalorii. 

-  Zrobię  to  i  będę  miała  problem  z  głowy  -  mruknęła, 

otwierając szafki. 

W  godzinę  później  zadzwoniła  do  domu  przyjaciółki  Taylor  i 

dowiedziała  się,  gdzie  mieszka  Garth.  Zapakowała  ciasto  do 
plastikowego pojemnika i ruszyła przez las. 

Nie  wiedziała,  czego  ma  się  spodziewać,  ale  widok  domu 

Gartha niezwykle ją zaskoczył. Z zewnątrz budynek wyglądał jak 
zwykła  szopa.  Wszystko  dokoła  było  zapuszczone  i  zaniedbane, 
jakby od lat nikt tu nie mieszkał. Pomimo upału Tiffany poczuła 
dreszcz na plecach. 

Zastukała  dwa  razy,  ale  nikt  nie  odpowiedział.  Zauważyła 

zaparkowaną  ciężarówkę.  A  więc  gospodarz  był  w  domu. 
Zmarszczyła brwi i podeszła do tylnego wejścia. Ku jej zdziwieniu, 
drzwi były otwarte. 

-  Jest tu ktoś? - zawołała. 

RS

background image

 

27

Nie słysząc żadnej odpowiedzi, pchnęła drzwi i zatrzymała się 

tuż  za  progiem.  Dom  w  środku  wyglądał  jeszcze  gorzej  niż  na 
zewnątrz.  W  kuchni  dostrzegła  stertę  brudnych  naczyń. 
Pohamowała impuls, by je pozmywać, weszła do pokoju i położyła 
ciasto na stole. 

-  Panie Dixon? 
Nadal  nikt  nie  odpowiadał.  Przeszła  na  palcach  do  salonu, 

czując  się  jak  intruz,  i  nagle  stanęła  jak  wryta.  Garth  spał  na 
kanapie. Twarz miał bladą i wychudzoną. 

Uwagę  Tiffany  zwrócił  jego  strój;  ubrany  był  tylko  w  dżinsy. 

Tiffany poczuła, że robi jej się gorąco na widok szerokich ramion i 
gęstych włosów porastających klatkę piersiową. Przełknęła ślinę, 
zastanawiając się, jak ktoś tak atrakcyjny może być ciężko chory. 
Z wyglądu nigdy by nie powiedziała, że Garth ma chore serce. 

Zbliżyła  się  o  krok  i  dopiero  teraz  zauważyła  ciemne  cienie 

pod  oczami  i  wyczerpanie widoczne  w  rysach  twarzy.  Nawet  sen 
tego nie zmienił. Garth wyglądał... Tiffany przez chwilę szukała w 
myślach  właściwego  słowa,  po  czym  przyszło  jej  do  głowy,  że 
wyglądał krucho. 

- Garth? - szepnęła, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi. 
Nie poruszył się. 
Serce  zamarło  jej  w  piersi.  Czyżby  jej  cios  miał  się  jednak 

okazać śmiertelny? Czy Garth miał atak serca? Pochyliła się nad 
nim, wpatrując się w jego pierś. 

Czy on nie żyje? 

 
 

ROZDZIAŁ PIATY 

 

Była naga. 
Garth  wstrzymał  oddech,  gdy  z  wyciągniętymi  ramionami 

płynęła  w  jego  stronę.  Nigdy  jeszcze  nie  widział  równie 
doskonałego  ciała.  Skórę  miała  alabastrową,  piersi  duże,  lecz 
jędrne, z sutkami jak pączki róż. Wcięcie w talii przydawało pełni 

RS

background image

 

28

kołyszącym  się  prowokująco  biodrom.  Powiódł  językiem  po 
wyschniętych ustach. 

W  pierwszej  chwili  nie  mógł  dostrzec  twarzy,  ale  gdy  się 

zbliżyła, poznał ją. 

Tiffany Russell. 
Nie! To nie mogła być prawda. To nie mogła być ona, chyba że 

znalazł się już na tamtym świecie. Jednak czuł na ciele dotyk jej 
miękkich palców, łaskotanie włosów na piersi. 

Otworzył oczy i zobaczył ją tuż nad sobą. Jej usta znajdowały 

się  tuż  nad  jego  ustami.  Usłyszał  stłumiony  dźwięk,  ale  zanim 
zdążyła coś powiedzieć, szepnął: 

-  Nic  nie  mów.  Wszystko  w  porządku.  Nie  zrobię  ci  żadnej 

krzywdy. Nigdy jeszcze nie widziałem równie pięknej kobiety. 

Otoczył  dłonią  jej  kark  i  łapczywie  wpił  się  wargami  w  jej 

usta. 

Czy to był sen, czy naprawdę znalazł się w niebie? 
W  pierwszej  chwili  Tiffany  była  tak  sparaliżowana  ze 

zdumienia,  że nawet nie  drgnęła.  Dopiero gdy  poczuła  w  ustach 
jego język, a jego dłoń na swojej piersi, oprzytomniała i wyrwała 
się z objęć Gartha. 

-  A  niech  cię  diabli!  -  wykrzyknęła  przerażona,  cofając  się 

pod ścianę. Miała ochotę uderzyć go w twarz i nie była pewna, co 
ją właściwie przed tym powstrzymało. Może wyraźne zmieszanie i 
cierpienie na jego twarzy. 

Garth kilkakrotnie zamrugał powiekami i wpatrzył się w nią z 

niedowierzaniem.  Napięcie  w  pokoju  można  było  wyczuć  niemal 
fizycznie.  Tiffany  chciała  coś  powiedzieć,  cokolwiek,  byle  tylko 
rozproszyć to napięcie, ale na przeszkodzie stały szalejące w niej 
emocje. Jak on śmiał tak się zachować? 

Nie  spuszczając  z  niej  wzroku,  Garth  przeciągnął  dłonią  po 

potarganych włosach. 

-  Czy  uwierzysz  mi,  jeśli  powiem,  że  coś  mi  się  śniło  i  nie 

byłem świadomy tego, co robię? 

Zaśmiała się ironicznie. 

RS

background image

 

29

-  Nie  uwierzę  w  nic,  co  mógłbyś  powiedzieć;  Założę  się,  że 

chciałeś mi odpłacić za ten cios w głowę. 

Czy mogę cię jakoś przekonać, że było inaczej? 

Nie, ale możesz iść do diabła! 

Przy tych słowach odwróciła się i wybiegła. Dopiero w połowie 

drogi na ranczo Davisów przypomniała sobie, że zostawiła ciasto 
na stole. 

Miała nadzieję, że Garth się nim udławi. 
 
-  Kiedy mama i tata wrócą do domu? 
-  Niedługo, kochanie. W każdym razie gorąco w to wierzę. 
Tiffany spojrzała na Taylor siedzącą obok niej w samochodzie. 

Twarz dziewczynki była pełna smutku: Tiffany miała nadzieję, że 
wkrótce będzie mogła znów ją zabrać do szpitala. 

-  Pojedziemy tam niedługo. Może jutro. 
Twarz dziewczynki nieco pojaśniała, ale trwało to tylko krótką 

chwilę. 

-  Czy moja mama będzie znowu chodzić?  
Tiffany poczuła ściskanie w żołądku. 
-  Na  pewno  tak,  kochanie.  Ale  uszkodziła  sobie  plecy,  a 

takie rzeczy długo się leczy. 

Taylor  nie  odpowiedziała.  Tiffany  mogła  sobie  wyobrazić,  co 

się dzieje w umyśle dziewczynki. Ona sama także nie była pewna, 
czy  Bridget  odzyska  pełną  sprawność  fizyczną,  ale  nie  miała 
zamiaru dzielić się tymi obawami z małą. 

Jechały  do  sklepu  spożywczego  po  zakupy.  Tiffany  miała 

nadzieję, że Irma, którą Taylor wydawała się bardzo lubić, skłoni 
ją do uśmiechu. Zresztą Tiffany także chciała poznać Irmę. 

Taylor  wyjęła  kredki  i  zajęła  się  kolorowaniem  książeczki. 

Myśli Tiffany zwróciły się do Gartha Dixona. Ani przez chwilę nie 
uwierzyła  w  jego  opowieść  o  śnie.  Była  pewna,  że  chciał  się  na 
niej zemścić i dlatego ją pocałował. Ten pocałunek wywarł na niej 
niezwykłe wrażenie. Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie wzbudził 
w  niej  tak  silnych emocji. Przyłapywała  się  na  tym,  że wyobraża 
sobie dotyk tych ust na całym ciele, że... 

RS

background image

 

30

-  Dość tego - powiedziała na głos. 
Taylor przerwała rysowanie i spojrzała na nią. 
-  Dość czego? 
- Nic, kochanie. Mówiłam do siebie. 

Mama  też tak  robi - uśmiechnęła  się  Taylor.  - Mnie się  to 

wydaje dziwne. 

Masz  rację.  To  niedobry  zwyczaj  -  stwierdziła  Tiffany, 

parkując przed sklepem. - Już jesteśmy. 

Po  chwili  ściskała  dłoń  Irmy  i  uśmiechała  się  do  niej.  Od 

pierwszej chwili poczuła do tej kobiety sympatię. 

Mam wrażenie, jakbym już panią znała - powiedziała, Irma 

obdarzyła ją promiennym uśmiechem. 

Ja też. Bridget dużo o pani mówiła. 

- Pewnie nie były to same dobre rzeczy. 

Przeciwnie.  Błogosławi  panią  za  to,  że  zmusiła  ją  pani  do 

przyjazdu tutaj. Gdyby nie to, nie wyszłaby za Jeremiasza.  

To prawda - zaśmiała się Tiffany. 

Jak się pani tutaj podoba? 

-  Bardzo,  tylko  żałuję,  że  te  odwiedziny  nie  odbywają  się  w 

innych okolicznościach. Cieszę się, że udało mi się zaprzyjaźnić z 
Taylor. 

Obydwie  spojrzały  na  dziewczynkę,  która  stała  z  nosem 

przylepionym do gabloty ze słodyczami.  

-  Mam nadzieję, że Bridget wyzdrowieje. 
-  Ja też - westchnęła Tiffany. 
-  Może  napijemy  się  kawy?  -  zaproponowała  Irma,  Tiffany 

nie  miała  ochoty  na  kawę,  ale  chciała  wypytać  Irmę  o  Gartha 
Dixona.  Nie  potrafiła  wyrzucić  go  z  myśli,  choć  nie  miało  to 
żadnego sensu. 

-  Irmo... 
W  tej  chwili  jednak  otworzyły  się  drzwi  i  Garth  Dixon  we 

własnej osobie wszedł do sklepu. Tiffany miała ochotę udawać, że 
go  nie  widzi,  ale  było  to  niemożliwe;  Garth  stał  akurat 
naprzeciwko niej. Stanęła jak skamieniała, nie odzywając się ani 
słowem. 

RS

background image

 

31

Irma i Taylor nie miały podobnych problemów. 
-  Witaj,  przybyszu  -  rzekła  Irma  z  szerokim  uśmiechem,  a 

Taylor z miejsca podbiegła do Gartha. 

-  Czy jeszcze gniewasz się na Tiffany? - zapytała.  
Irma  wyczuła  napięcie  sytuacji  i  pociągnęła  dziewczynkę  za 

rękę w stronę zaplecza. 

-  Chodź; przyniesiemy lody. 
Nawet  gdy  Tiffany  i Garth  zostali  sami,  żadne  z nich  się  nie 

odezwało.  Napięcie  rosło.  Patrząc  na Gartha,  Tiffany wyczuła,  że 
pod  jego  starannie  kultywowaną  powściągliwością  kryje  się 
nieokiełznany  temperament.  Na  szczęście  tym  razem  był 
całkowicie  ubrany:  miał  na  sobie  białą  bawełnianą  koszulę, 
dżinsy  i  wysokie  buty.  Brakowało  mu  tylko  stetsona.  Tiffany 
jednak była pewna, że Garth posiada i ten element kowbojskiego 
stroju. 

Czy  mogę  ci  postawić  kawę?  - usłyszała  niespodziewanie i 

zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy. 

A dlaczego chcesz to zrobić? 

Na przeprosiny. 

-  Chcesz mnie przeprosić? - zapytała ze zdumieniem.  
Uśmiechnął  się  i wyraz  jego  twarzy  natychmiast  się  zmienił. 

Stał się bardziej ludzki, mniej napięty. 

Tak. I chcę ci powiedzieć, że pieczesz świetne ciasto. 

Zjadłeś je? - zapytała niewinnie. 

-  Pożarłem do ostatniego okruszka.  
Wbrew sobie musiała się roześmiać. 
-  Może usiądziemy? - zapytał Garth i znów się uśmiechnął.  
Tiffany  skinęła  głową,  w  duchu  nakazując  sobie  zachować 

ostrożność. 

Usiedli przy stolikach w głębi sklepu, każde z filiżanką kawy, i 

zamilkli. Tiffany nie mogła zrozumieć siebie. Nigdy nie brakowało 
jej tematów do rozmowy. 

-  Posłuchaj,  wtedy  naprawdę  nie  wiedziałem,  co  robię. 

Wierzysz mi? 

RS

background image

 

32

Tiffany  poczerwieniała.  Nie  chciała  rozmawiać  o  tym 

wydarzeniu, ale chyba oboje wciąż wspominali tamten pocałunek. 
Garth poruszył się niespokojnie, unikając wzroku Tiffany. Dobrze. 
Chciała,  żeby  czuł  się  zażenowany.  Niezależnie  od  czegokolwiek, 
nie miał prawa całować jej z takim zapałem. 

-  Wybaczysz mi? 
Czyżby  mówił  poważnie?  Czy  naprawdę  zależało  mu  na  jej 

wybaczeniu?  Może  rzeczywiście  obydwoje  powinni  o  wszystkim 
zapomnieć. W końcu Garth jest znajomym Jeremiasza, pomyślała 
Tiffany, i będą się widywać, dopóki Bridget nie wyjdzie ze szpitala. 

-  Ja chyba też powinnam cię prosić o wybaczenie - odrzekła. 
Garth roztarł siniak na skroni. 
-  A więc za kogo mnie wzięłaś? Za gwałciciela?  
Znów się zaczerwieniła. 
-  Wiesz,  jak  to  jest,  gdy  się  mieszka  w  dużym  mieście. 

Człowiek staje się nadmiernie podejrzliwy. 

-  Przyjmuję. 

Co? 

Twoje przeprosiny, oczywiście - uśmiechnął się. Drażnił się 

z nią, ale wcale jej to nie przeszkadzało. 

Hamuj, dziewczyno, pomyślała znowu, bo ten facet złamie ci 

serce. 

Gdy nic nie powiedziała, Garth znów się odezwał: 

Dzwonił Jeremiasz. 

Tak przypuszczałam - wyjąkała Tiffany. 

Błysk  w  oczach  Gartha  stał  się  wyraźniejszy,  ale  Tiffany  nie 

połknęła przynęty. 

-  Słyszałam, że mieszkasz tu od niedawna - zmieniła temat. 
- Dobrze słyszałaś. 
W  jego  głosie  zabrzmiała  nuta  ostrożności,  ale  nie 

powstrzymało to Tiffany od dalszych dociekań. 

A skąd jesteś? 

Z Teksasu. 

-  Tak  myślałam,  ale  nie  byłam  pewna,  bo  nie  nosisz 

stetsona. 

RS

background image

 

33

Garth roześmiał się głośno. 
- Wisi na gwoździu w szafie. 
-  Aha,  więc  jednak  jesteś  prawdziwym  Teksańczykiem.  Co 

cię tu sprowadziło? 

Twarz  Gartha  ściągnęła  się  i  Tiffany  przez  chwilę  obawiała 

się, że nie otrzyma odpowiedzi. 

-  Moje  zdrowie.  Na  pewno  już  słyszałaś,  że  mam  chore 

serce.  Powinienem  prowadzić  spokojny  tryb  życia.  -  Zamilkł  na 
chwilę. - Dlatego w domu jest taki bałagan - dodał. 

- Nie musisz mnie za to przepraszać. 
-  Nie przepraszam. Stwierdziłem tylko fakt.  
Dziwne  było  to,  że  dokładnie  wiedział,  co  powiedzieć,  by  ją 

zirytować. Nie miała jednak zamiaru okazać tego po sobie. 

A ty? - zapytał Garth po chwili ciszy. - Po akcencie zgaduję, 

że też pochodzisz z Teksasu. 

Masz rację. Mieszkam w Houston. 

Aha, 

więc 

obydwoje 

jesteśmy 

przesiedlonymi 

Teksańczykami. 

Ja przyjechałam tu na krótko. 

Od jak dawna znasz Davisów? 

Tiffany uśmiechnęła się i opowiedziała mu o swej wieloletniej 

przyjaźni  z  Bridget,  a  potem  o  aukcji  i  wynikłym  z  niej 
małżeństwie. Gdy skończyła, Garth otworzył usta ze zdumienia. 

Nabierasz mnie! 

Nie. Byłam tak samo zaszokowana, jak ty teraz. 

-  A dlaczego sama nie wzięłaś udziału w aukcji?  
Tiffany spojrzała na niego tak, jakby się urwał z choinki. 
-  Ja? Chyba żartujesz! 
- Dlaczego nie? Mówiłaś przecież, że to był twój pomysł. 

Bo  był,  tylko  że  ja  nie  miałam  -  nie  mam  -  najmniejszego 

zamiaru utkwić w tej dziurze na zawsze. 

Aha, więc odpowiada ci życie w mieście? 

Tak.  Wychowałam  się  wśród  krawężników  i  wcale  się  tego 

nie wstydzę. 

RS

background image

 

34

W przeciwieństwie do przyjaciół, tobie nie odpowiada życie 

na farmie? 

Nie.  Jestem  przedsiębiorczą  kobietą.  Chcę  mieć  własny 

sklep z ubraniami. 

I założę się, że szukasz bogatego męża. 

Zgadłeś.  Moja  babcia  zawsze  powtarzała,  że  równie  łatwo 

jest się zakochać w bogatym, jak w biedaku. 

Garth  milczał  przez  chwilę,  po  czym  wstał.  Na  jego  twarzy 

malowała się pogarda. 

-  No cóż, życzę ci szczęścia. Mam nadzieję, że znajdziesz to, 

czego szukasz. 

Po tych słowach odwrócił się i wyszedł ze sklepu. 

 
 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

-  Dałaś komuś ostatnio w łeb? 

Bardzo śmieszne. - Tiffany spojrzała na Jeremiasza surowo, 

ale kąciki jej ust zadrżały w uśmiechu. - Czy już nigdy się od tego 
nie odczepię? 

Och,  może  kiedyś  -  wtrąciła  Bridget,  siadając  na  łóżku  z 

grymasem bólu. 

Ostatniego  wieczoru  Tiffany  dowiedziała  się  od  Jeremiasza 

przez  telefon,  że  ból spowodowany leżeniem na wyciągu  zmalał i 
Bridget  czuje  się  już  na  siłach  zobaczyć  Taylor.  Wcześnie  rano 
wsadziła więc  dziewczynkę do samochodu  i wyruszyła  do  Vegas. 
Teraz  obydwie  siedziały  przy  łóżku  Bridget.  W  przytulnej  salce 
stało  kilka  roślin  doniczkowych  i  dwa  świeże  bukiety  ciętych 
kwiatów. 

Mimo  wszystko  Tiffany  nadal  martwiła  się  o  przyjaciółkę. 

Stan nóg Bridget nie zadowalał lekarzy i perspektywa jej pełnego 
wyzdrowienia  odsuwała  się  w  czasie,  a  Tiffany  nie  mogła 
pozostawać w Utah bez końca. 

RS

background image

 

35

Ale nie mogła również zostawić przyjaciółki. Musiała tu trwać, 

dzień  po  dniu,  trzymając  kciuki  za  Bridget.  Nie  potrafiła 
wyobrazić  jej  sobie  na  wózku  inwalidzkim.  Nie  chciała  nawet  o 
tym myśleć. 

-  Mówiłam ci, że tatuś będzie na ciebie wściekły - odezwała 

się Taylor, przerywając panującą ciszę. 

- Taylor, to nie było miłe z twojej strony - odrzekł Jeremiasz, 

sadzając sobie córkę na kolanach. 

Tiffany machnęła ręką. 
- Nic nie szkodzi. Garth mówił mi, że do niego dzwoniłeś. Jeśli 

chcesz, możesz mi powyrywać nogi. 

Tym razem to Bridget się roześmiała. 

Ostrzegałam cię, że ona ma ostry język. 

Ostrzegałaś,  kochanie  -  przyznał  Jeremiasz,  pożerając  ją 

wzrokiem. 

Tiffany poczuła ukłucie zazdrości. Na nią nikt tak nie patrzył, 

może  tylko  Garth  przez  tę  krótką  chwilę,  gdy  trzymał  ją  w 
objęciach.  Zaklęła  w  myślach  i  skupiła  się  na  słowach 
Jeremiasza, który właśnie coś do niej mówił. 

- Nie  jestem  na  ciebie  zły,  Tiff.  Na  pewno  o  tym  wiesz. 

Chciałem  się  tylko  upewnić,  że  Garthowi  nic  się  nie  stało  i  że 
nadal  będzie  do  was  zaglądał.  Nie  byłem  pewien,  czy  zechce  to 
jeszcze robić. 

Tiffany uśmiechnęła się z przymusem. 

Rozumiem.  Na  początku  był  wściekły  i  chciał  się  na  mnie 

zemścić. 

Czy  naprawdę  nic  mu  się  nie  stało?  -  dopytywał  się 

Jeremiasz.  -  Nie  znam  go  dobrze,  wiem  tylko,  że  jest  chory  na 
serce. 

Zdaje  się,  że  najbardziej  ucierpiała  jego  duma  -  mruknęła 

Tiffany. 

To  dobrze.  -  Jeremiasz  potargał  włosy  córki.  -  Może 

pójdziemy  razem  do  barku  i  zostawimy  te  kobiety,  żeby  sobie 
pogadały? 

RS

background image

 

36

A  dostanę  drożdżówkę  z  marmoladą?  -  zapytała  Taylor, 

zeskakując z jego kolan. 

Gdy wyszli, Tiffany zwróciła się do Bridget: 
-  Masz wspaniałą  rodzinę. Przed  kilkoma  minutami  bardzo 

ci tego zazdrościłam. 

Bridget  przechyliła  głowę  na  bok  i  w  jej  oczach  pojawiła  się 

powaga. 

Wiesz  przecież,  że  ty  też  mogłabyś  ją  mieć,  gdybyś  tak 

bardzo nie upierała się przy niezależności. 

Czy tak się rozmawia z przyjaciółką? 

Tak, zwłaszcza że mówię prawdę - uśmiechnęła się Bridget. 

-  Przyszło  mi  do  głowy,  że  może  ty  i  nasz  sąsiad  przypadniecie 
sobie do gustu. 

Jasne - odrzekła Tiffany z sarkazmem. 

W  porządku,  nie  jesteś  nim  zainteresowana.  Ale  musisz 

przyznać, że jest przystojny. 

-  Nie w moim typie - odrzekła Tiffany pośpiesznie.  
Bridget  rzuciła  jej  przelotne  spojrzenie  i  szybko  zmieniła 

temat. 

Dobrze. Powiedz mi w takim razie, co zamierzasz robić, gdy 

już wrócisz  do  domu,  do  swojego  dotychczasowego  życia?  Wiem, 
że chciałabyś otworzyć własny sklep. 

O tym mogę pomówić bardzo chętnie - ucieszyła się Tiffany. 

 
Dwa dni minęły od spotkania z Garthem w sklepie i chociaż 

nie  widzieli  się  od  tego  czasu,  Tiffany  była  pewna,  że  Garth 
dotrzymuje  słowa  danego  Jeremiaszowi  i  kręci  się  gdzieś  w 
pobliżu. Przypuszczała, że przychodzi, gdy ona zabiera Taylor do 
miasta  lub  do  parku.  Starała  się,  jak  mogła,  zapewnić 
dziewczynce zajęcie. Jak dotychczas była dumna z siebie. 

Teraz jednak Taylor bawiła się na dworze, a Tiffany była sama 

w  domu,  wysprzątanym  na  błysk  i  zaopatrzonym  w  takie  ilości 
jedzenia,  że  wystarczyłoby  dużej  rodzinie  na  miesiąc.  Krótko 
mówiąc,  nudziła  się.  Przydałaby  się  kolejna  utarczka  z  Garthem 
Dixonem, pomyślała, i jęknęła głośno. 

RS

background image

 

37

Garth  jej  unikał.  Zapewne  dotknęła  go,  przyznając  szczerze, 

że nie chciałaby wyjść za mąż za biedaka, jakim był on sam. Nie 
chciała go urazić, ale te słowa niechcący wymknęły się jej z ust. 

Nie  miała  jednak  zamiaru  do  końca  życia  ciężko  harować, 

wyganiać krów na pastwisko i zastanawiać się, jak związać koniec 
z  końcem.  A  tak  właśnie  będzie  wyglądało  życie  Gartha. 
Pozostanie na swojej ziemi i będzie się zastanawiał każdego ranka 
po śniadaniu, skąd wziąć pieniądze na następny posiłek. 

Garth nic nie mówił o swoim stanie majątkowym, ale instynkt 

podpowiadał  Tiffany,  że  się  nie  myli.  Co  za  marnotrawstwo, 
pomyślała,  przypominając  sobie  emocje,  jakie  wzbudziły  w  niej 
jego  usta.  Wiedziała  jednak,  że  musi  stłumić  te  emocje 
rozsądkiem.  Nie  miała  zamiaru  głupio  się  zakochać  w  jakimś 
ranczerze.  W  przeciwieństwie  do  Bridget  nie  potrafiłaby  się 
zaadaptować  do  tutejszego  życia,  zwłaszcza  u  boku  mężczyzny, 
który był nie tylko chory, ale także nieznośnie drażliwy. Dlaczego 
więc nie potrafiła przestać o nim myśleć? 

Otrząsnęła się z tych rozważań i wyjrzała na werandę. Naraz 

serce  podeszło  jej  do  gardła.  Taylor  właśnie  wspinała  się  na 
drzewo,  którego  gałęzie  były  za  cienkie,  by  utrzymać  nawet 
niewielki ciężar jej ciała. 

-  Taylor,  nie!  -  wykrzyknęła  Tiffany  z  przerażeniem.  -

Natychmiast schodź! 

-  Dlaczego?  -  zapytała  dziewczynka,  przytrzymując  się 

gałęzi, która już zaczynała się łamać. 

Bo ja ci każę! 

Już schodzę. 

Nadal  obawiając  się  o  bezpieczeństwo  dziewczynki,  Tiffany 

ruszyła  biegiem  w  jej  stronę.  Gdy  była  w  połowie  drogi,  Taylor 
wyczuła, że sytuacja niebezpiecznie się zaostrza, i ześlizgnęła się 
na  ziemię.  Tiffany  jednak  nie  zdążyła  wyhamować;  biegnąc,  nie 
patrzyła  pod  nogi  i  naraz  trafiła  na  coś  śliskiego.  Z  rozmachem 
usiadła  na  ziemi  i  zanim  jeszcze  poczuła  otaczający  ją  zapach, 
uświadomiła sobie, w co trafiła - w sam środek świeżego krowiego 
łajna. 

RS

background image

 

38

Garth  szedł  przez  sad.  Zmarszczył  czoło,  zatrzymał  się  i 

przyjrzał 

drzewu 

obwieszonemu 

wielkimi, 

dorodnymi 

brzoskwiniami. Zerwał jedną i ugryzł, nawet jej nie wycierając, 

I w tej chwili ujrzał w wyobraźni twarz Tiffany. Zaklął głośno. 

Nie  chciał  o  niej  myśleć,  ale  mimo  tego  wizja  nie  zniknęła.  Nie 
wiadomo dlaczego, brzoskwinia skojarzyła mu się z Tiffany. 

Odrzucił  nadgryziony  owoc,  najdalej  jak  potrafił.  Przyjechał 

tutaj, by uzdrowić ciało i duszę, a nie po to, by wplątywać się w 
kolejne  problemy.  A  Tiffany  Russell  zdecydowanie  była 
problemem. 

Uśmiechnął  się  lekko,  przypominając  sobie  jej  słowa,  że 

farmerzy i ranczerzy nie są dla niej. Musiał przyznać, że podziwiał 
jej szczerość i odwagę. Nie był ranczerem ani farmerem, ale ona o 
tym  nie  wiedziała.  I  nie  miało  to  znaczenia.  Kobieta  o  takich 
poglądach i tak ostrym języku z pewnością nie była odpowiednia 
dla  niego.  Wiedział  jednak  doskonale,  że  nigdy  już  nie  spotka 
dziewczyny, która lepiej wyglądałaby w dżinsach. 

Zawrócił  w  stronę  domu.  Wchodząc  na  werandę,  usłyszał 

dzwonek  telefonu i  skrzywił  się  z niechęcią, pewien,  że  to  ktoś  z 
rodziny. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. 

Podniósł  słuchawkę.  Okazało  się,  że  dzwoni  jego  asystent, 

Max.  Garth  zastygł  w  podnieceniu.  Głos  Maxa  uświadomił  mu, 
jak bardzo tęskni za swoją pracą. 

Gdyby  twój  lekarz  wiedział,  że  do  ciebie  dzwonię  -  mówił 

Max - to obdarłby mnie ze skóry. 

Nie martw się o to. Ja się nim zajmę. Bardzo się cieszę, że 

zadzwoniłeś. 

-  To się dopiero okaże. 

Co się dzieje? Słyszę w twoim głosie, że to coś poważnego - 

rzekł  Garth  z  przejęciem.  Oprócz  kontraktu  z  Japończykami 
zostawił w Dallas jeszcze wiele innych rozpoczętych spraw. Każda 
z nich mogła teraz zostać źle załatwiona. 

Japończycy  zaczynają  się  niecierpliwić.  Mogą  nam  zrobić 

niemiłą niespodziankę. 

RS

background image

 

39

Miałem  nadzieję,  że  chodzi  o  coś  innego,  ale  nie  jestem 

szczególnie zdziwiony. 

Masz  jakiś  pomysł  na  łatwe  i  szybkie  rozwiązanie  tej 

sprawy? 

Garth milczał. 
-  Posłuchaj - powiedział Max po chwili - nie powinienem był 

zawracać ci głowy. Zapomnij o tym telefonie, dobrze? Chyba... 

Zaraz, poczekaj moment! Serce w tej chwili nie sprawia mi 

kłopotów. Gorzej z umysłem. 

Z  moim  też  nie  jest  najlepiej.  Powiedzieli,  że  dają  nam 

dziewięćdziesiąt dni. A teraz próbują się wycofać. 

Powiedz,  że  trzymam  ich  za  słowo.  Czy  wiesz,  co  ich 

zaniepokoiło? 

Mam  nadzieję,  że  nie  chodzi  o  twój  stan  zdrowia,  ale  to 

niewykluczone. Albo może trafia im się lepsza okazja. 

Nie ma lepszej okazji - prychnął Garth. - Informuj mnie na 

bieżąco o tej sprawie. 

W porządku. 

Garth odłożył słuchawkę, przepełniony niepokojem. Nie mógł 

ścierpieć swojego kalectwa. Powinien być teraz w biurze. Tam jest 
jego miejsce. 

Zacisnął  zęby,  chwycił  stetsona  i  podszedł  do  drzwi.  Już  w 

progu usłyszał kolejny dzwonek telefonu. Nie mógł to być znowu 
Max. 

I  rzeczywiście  nie  był  to  Max,  choć  Garth  natychmiast  tego 

pożałował. 

-  Skąd, do diabła, wzięłaś mój numer? - parsknął ze złością. 
Słuchał jeszcze przez chwilę, po czym wybuchnął: 
-  Zostaw mnie w spokoju. Nie dzwoń tu nigdy więcej!  
W  godzinę  później  nadal  nie  mógł  się  uspokoić.  Aby  jakoś 

wykorzystać ten nagły przypływ energii, postanowił sprawdzić, co 
się  dzieje  z  Tiffany  i  Taylor.  Zanim  dotarł  do  granic  posiadłości 
Davisów,  zdenerwowanie  opadło,  szczególnie  że  wchodząc  na 
podwórze, zdążył ujrzeć malowniczy upadek Tiffany. 

Oparł się o drzewo i zapytał przeciągle: 

RS

background image

 

40

-  No, no, i cóż my tu widzimy? 
Tiffany obróciła się w jego stronę, wciąż siedząc na ziemi. 

To nie jest śmieszne - prychnęła. 

A kto się śmieje? 

Ty! 

Ja też - wtrąciła Taylor, 

-  Chyba  słyszę  miauczenie  Fujarki  -  powiedziała  Tiffany, 

zgrzytając zębami. 

Dziewczynka bez słowa pobiegła do stodoły. 
Garth skrzyżował ramiona na piersiach. Usta lekko mu drżały 

od powstrzymywanego śmiechu. Gdy Taylor zniknęła, odezwał się 
tym samym tonem co poprzednio: 

-  Ktoś  mi  kiedyś  powiedział,  że  niebezpiecznie  jest  rzucać 

błotem, bo nigdy nie wiadomo, kiedy przylepi się ono do twojego 
własnego tyłka. 

-  Idź do diabła! 

Tylko że w twoim przypadku nie jest to błoto - uśmiechnął 

się Garth. - To jest krowie łajno, 

Mówiłam  ci,  że  nie  ma  w  tym  nic  śmiesznego!  -  zawołała 

Tiffany z furią. 

Garth  wciąż  z  tym  samym  uśmiechem  przyglądał  się,  jak 

Tiffany bezskutecznie usiłuje wstać, 

Pomóc ci? - zapytał, podchodząc o krok bliżej. 

Nie! Nie dotykaj mnie. Zostaw mnie w spokoju! 

Nie ma problemu. 

Nie jesteś tu mile widzianym gościem! 

Garth  uśmiechnął  się  jeszcze  szerzej  i  z  szarmanckim 

ukłonem dotknął kapelusza. 

-  Do zobaczenia. 

 
 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 
-  Przeczytaj mi jeszcze jedną. 

RS

background image

 

41

Tiffany  spojrzała  na  zegarek  i  potrząsnęła  zdrętwiałą  lewą 

stopą.  Przez  ostatnią  godzinę  siedziała  na  kanapie,  czytając 
Taylor opowieści o duchach. 

Nie teraz, kochanie. Nie mamy już czasu. 

Proszę  cię,  jeszcze  tylko  jedną!  -  marudziła  Taylor, 

przysuwając się do niej bliżej. 

Tiffany spojrzała na nią badawczo. 

Nie zapomniałaś o czymś?  

Taylor wyglądała na zdziwioną. 

Dzisiaj zaczynasz naukę pływania, pamiętasz? 

-  Och,  świetnie!  -  zawołała  dziewczynka,  zeskakując  z 

kanapy. - Zawieziesz mnie? 

Tiffany lekko uszczypnęła ją w policzek. 

Wiesz co? Zdaje się, że masz początki choroby Alzheimera. 

Co to jest choroba Al... 

Nieważne. - Tiffany także wstała. - Nie, nie zawiozę cię. Pani 

McNair i Martha wstąpią po ciebie, a potem zostaniesz u nich na 
noc.  Martha  urządza  poduszkowe  przyjęcie.  Jesteś  młodsza  ode 
mnie i to ty powinnaś o wszystkim pamiętać. 

Taylor roześmiała się tylko, biegnąc do swojego pokoju. 

Ojejku!  Wreszcie  będę  mogła  włożyć  ten  nowy  kostium 

kąpielowy,  który  mama  mi  kupiła!  -  Nagle  zatrzymała  się  w  pół 
kroku  i  usta  zaczęły  jej  drżeć.  -  Chcę,  żeby  mama  już  wróciła. 
Ona… 

Uwierz  mi,  wszystko  będzie  dobrze.  Mama  niedługo 

wyzdrowieje - uspokajała ją Tiffany, uśmiechając się z wysiłkiem. 
-  Musisz  jeszcze  trochę  poczekać.  Ale  pomyśl  tylko,  jaką 
niespodziankę  sprawisz  mamie  i  tacie,  gdy  wrócą  do  domu  i 
dowiedzą  się,  że  jesteś  najlepszą  pływaczką  w  grupie!  Na  pewno 
będą z ciebie bardzo dumni. 

Na twarzy Taylor pojawił się niepewny uśmiech. 

Myślisz, że będę dobrze pływać? 

Oczywiście, że tak. Masz długie ręce i nogi. Możesz pływać 

bardzo  szybko.  A  teraz  idź  i  włóż  ten  kostium,  bo  twoja 
przyjaciółka zaraz tu będzie. 

RS

background image

 

42

Piętnaście minut później Taylor z torbą w ręku wybiegła przed 

dom  i  wsiadła  do  samochodu  pani  McNair.  Tiffany  stała  na 
werandzie  i  patrzyła  za  nimi,  dopóki  auto  nie  znikło  w  tumanie 
kurzu. 

Wróciła  do  domu.  Przez  dłuższą  chwilę  stała  pośrodku 

salonu,  zastanawiając  się,  co  robić  przez  całe  popołudnie.  Nigdy 
nie przepadała za dziećmi i nie pragnęła ich mieć, ale Taylor jakoś 
udało się zdobyć jej serce. Tiffany zaczęła podejrzewać, że w życiu 
mogą istnieć inne ważne sprawy oprócz kariery. 

-  Weź  się  w  garść,  kobieto  -  wymruczała.  Ostatnią  rzeczą, 

jakiej  potrzebowała,  była  odpowiedzialność  za  drugą  ludzką 
istotę. Przecież nawet nie miała pracy! 

Roześmiała  się  głośno.  Nie  miała  także  męża,  nawet  w 

perspektywie.  A  choć  mąż  nie  był  niezbędny  do  urodzenia 
dziecka, w każdym razie przydałby się do tego jakiś mężczyzna. 

Potrząsnęła  głową  i  weszła  do  kuchni.  Postanowiła  upiec 

ciasto z patatów. Gotowanie nie należało do jej ulubionych zajęć, 
ale chciała to zrobić ze względu na Taylor. Dziewczynka powinna 
dostawać przynajmniej jeden gorący posiłek dziennie. 

Myła  ręce,  gdy  przez okno  zobaczyła  Gartha.  Szedł  w  stronę 

stodoły.  Tiffany  wstrzymała  oddech.  Nie  miała  pojęcia,  dlaczego 
ten  mężczyzna  działa  na  nią  w  taki  sposób.  W  jednej  chwili 
wzbudzał w niej namiętność, a w następnej chęć, by znów dać mu 
po głowie. 

Do diabła z nim, stwierdziła, zaciskając usta. Musiała jednak 

przyznać,  że  było  w  nim  coś,  co  niezmiernie  ją  intrygowało. 
Zdawało  się,  że  ten  człowiek  ma  dwie  twarze.  Niektóre  rzeczy 
wskazywały  na  to,  że  otrzymał  staranne  wychowanie,  choć 
ubierał się i zachowywał jak ostatni włóczęga. 

Oderwała od niego wzrok i pochyliła się, zaglądając do szafki 

pod zlewem. 

-  Och, nie! - wykrzyknęła na widok wody sączącej się spod 

drzwiczek. 

Otworzyła szafkę. Woda tryskała z rury silnym strumieniem. 

RS

background image

 

43

-  Cholera  jasna!  -  zaklęła  Tiffany,  gorączkowo  szukając 

papierowych ręczników. Były to jednak daremne wysiłki; sytuacja 
wymknęła  się  spod  kontroli.  Tiffany  stała  po  kostki  w  wodzie  i 
rozpaczliwie  zastanawiała  się  nad  jakimś  wyjściem  z  sytuacji. 
Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że powinna poszukać głównego 
zaworu, nie miała jednak pojęcia, gdzie on może być i czy tu, na 
wsi, w ogóle jest coś takiego jak główny zawór. 

A potem doznała olśnienia. Garth! Wyjrzała przez okno. Bogu 

dzięki, jeszcze to był. Wybiegła na werandę. 

Garth usłyszał trzaśniecie drzwi i odwrócił głowę w jej stronę. 
-  Co się stało? - zapytał bez wstępów.  
Podbiegła do niego zdyszana. 
-  Rura  pod  zlewem  pękła.  Woda  się leje.  Możesz  coś  z  tym 

zrobić? 

Muszę zobaczyć. 

Pośpiesz się, bo zaleje cały dom. 

-  Chodźmy - rzekł krótko Garth.  
Odrzucił na bok brudną szmatę, i wszedł za nią do domu. 
W  dwadzieścia  minut  później  Tiffany  stała  przy  zlewie  i 

niespokojnie  patrzyła  na  Gartha  schylonego  nad  rurą.  Znaleźli 
wszystkie  potrzebne  narzędzia  w  pomieszczeniu  gospodarczym. 
Woda  nie  lała  się  już  strumieniem,  lecz  nie  udało  się  jeszcze 
zupełnie zlikwidować przecieku. 

-  Cholera! - mruknął Garth. 
-  Może jednak mogłabym w czymś ci pomóc? - zapytała po 

raz  kolejny  Tiffany  i  otrzymała  taką  samą  odpowiedź  jak 
poprzednio: 

-  Nie. Już prawie skończyłem. 
Garth  postanowił  zlikwidować  przeciek  samodzielnie.  Tiffany 

nie  miała  w  związku  z  tym  nic  do  roboty.  Mogła  tylko  stać  i 
patrzeć.  Na  tym  właśnie  polegał  problem,  gdyż  widziała  jedynie 
wyłaniającą się z szafki tylną część ciała Gartha. 

Przestąpiła  z  nogi  na  nogę,  odwróciła  wzrok,  po  czym 

stwierdziła,  że  właściwie  może  sobie  pozwolić  na  napawanie  się 
tym  widokiem.  Dżinsy,  które  Garth  nosił,  zwykle  były  trochę  za 

RS

background image

 

44

luźne.  Tiffany  przypuszczała,  że  schudł  w  czasie  choroby.  Teraz 
jednak,  gdy  pochylał  się  nad  rurą  pod  zlewem,  jego  biodra 
rysowały się niezwykle wyraźnie. 

Przesunęła  językiem  po  ustach,  z  trudem  powstrzymując 

chęć, by położyć dłoń na tych zachęcających kształtach. Poczuła, 
że  robi  jej  się  gorąco.  Wyobraźnia  uzupełniała  to,  czego oczy  nie 
mogły  dostrzec.  Tiffany  stała  jak  przymurowana  do  podłogi. 
Jeszcze nigdy w życiu nie czuła tak potężnego fizycznego pociągu 
do  jakiegokolwiek  mężczyzny  i  napawało  ją  to  lękiem.  Nie 
wiedziała przecież o Garcie nic oprócz tego, że nie miał pieniędzy, 
prawdopodobnie  również  żadnych  ambicji  i  że  niezmiernie  ją 
pociągał. 

Przerażona  własnymi  myślami odwróciła  się,  ale  w  tej  samej 

chwili Garth wysunął głowę z szafki. 

Nadal chcesz mi pomóc? 

Jasne - odrzekła niewyraźnie. 

-  To  chodź  tu  i  trzymaj  tę  rurę,  a  ja  spróbuję  dokręcić 

śrubę. Ciągle mi się wyślizguje. 

Okazało się, że Tiffany wpadła z deszczu pod rynnę. Znalazła 

się  tak  blisko  Gartha,  że  czuła  zapach  jego  potu  zmieszanego  z 
wodą  kolońską,  a  oddech  pracującego  z  wysiłkiem  mężczyzny 
owiewał jej policzek. Gdyby poruszyła się choćby o milimetr... 

Zacisnęła  zęby i  z determinacją  patrzyła  prosto przed  siebie, 

na  znajdującą  się  akurat  na  linii  jej  wzroku  dziurkę  w  ścianie 
szafki. Za żadną cenę nie mogła okazać, co się z nią dzieje. 

No, dobrze - wymamrotał Garth. - Trzymaj mocno. 

Staram się. 

Dobrze ci idzie. 

-  Uda ci się to naprawić? - zapytała, nie odrywając wzroku 

od ściany szafki. 

Nie odpowiedział, tylko nagle poruszył ramieniem i jego łokieć 

oparł  się  o  miękkie  piersi  Tiffany.  Usłyszała  gwałtownie 
wciągnięty oddech. Jej serce zaczęło tłuc się jak oszalałe. 

-  Tiffany - szepnął Garth. 

RS

background image

 

45

Na  dźwięk  tego  chropawego,  drżącego  szeptu  spojrzała  na 

twarz Gartha, próbując odczytać jej wyraz. Dostrzegła tylko nagie 
pożądanie;  czuła,  jak  przepływa  między  nimi  czysta  seksualna 
energia. 

-  Garth... - Słowa utkwiły jej w gardle. 
Garth  pochylił  się  nad  nią.  Wiedziała,  że  za  chwilę  ją 

pocałuje, i nic nie mogła zrobić, by go powstrzymać. A najgorsze 
było to, że wcale nie chciała go powstrzymywać. 

 
 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Słyszał  gwałtowne  bicie  jej  serca,  widział  pożądanie  w  jej 

wzroku i wiedział, że nie jest w stanie odrzucić tego zaproszenia. 

A  jednak  musiał.  Gdyby  choć  raz  dotknął  Tiffany  tak,  jak 

chciał  jej  dotykać,  to...  Całe  ciało  miał  napięte.  Zaczął  się 
odsuwać, ale naraz poczuł jej dłoń na swoim karku. Nie mogło to 
być nic innego, jak tylko rozmyślna prowokacja. Dłoń przyciągała 
go bliżej. 

-  Co  ty  ze  mną  robisz?  - wymruczał  ochryple,  zdając  sobie 

sprawę, że to nie ma żadnego znaczenia. 

Jego  usta  bezbłędnie  odnalazły  jej  wargi  i  wówczas  Garth 

uświadomił sobie, że przegrał. 

Tiffany  zamruczała  głęboko,  gdy  dłoń  Gartha  zaczęła 

wędrować po jej plecach, a potem przesunęła się na pierś. Garth 
poczuł jej drżenie i napięcie w jego ciele jeszcze wzrosło. 

Miał ochotę wziąć ją już tutaj, pod tą cholerną mokrą szafką, 

pozbyć  się  bólu  w  lędźwiach.  Ale  wiedział,  że  tego  nie  zrobi.  Ani 
teraz, ani nigdy. Nie mógł sobie na to pozwolić. 

-   Boże, Tiffany, nie - rzekł, odpychając ją. 
Przez chwilę była tak zaskoczona, że nie poruszyła się. Potem 

wypełzła  spod  szafki i  stanęła odwrócona  do niego plecami. Gdy 
on także wstał, cisza w kuchni stała się nie do zniesienia. 

RS

background image

 

46

-  Możesz sobie iść  - powiedziała  Tiffany  niskim,  urywanym 

głosem. - Nie jesteś już potrzebny. 

-  Posłuchaj, Tiffany, ja... 
-  Zachowaj te wyjaśnienia dla kogoś, kogo będą interesować 

- ucięła, kierując się do drzwi. 

Nie  możesz  tak  po  prostu  odejść.  Obróciła  się  na  pięcie  i 

oczy jej zabłysły. 

Mogę zrobić wszystko, co zechcę. 

Otworzyła  drzwi i wybiegła  na  zewnątrz.  Garth wbił  pięści w 

kieszenie,  patrząc  na  nią  przez okno.  Przystanęła  przy  płocie  na 
drugim końcu podwórza i oparła się o słupek. 

Zaklął  i  poszedł  za  nią.  Nie  miał  pojęcia,  co  powinien  jej 

powiedzieć, ale wiedział, że musi z nią porozmawiać. Po części to 
wszystko  było  jego  winą.  Owszem,  to  ona  sprowokowała 
pocałunek, ale on przystał na to ochoczo i wcale nie miał ochoty 
go przerywać. 

Gdy podszedł do niej, wyraźnie zesztywniała, ale nie spojrzała 

na niego. 

-  Idź stąd - powiedziała szeptem. 
Stała wyprostowana. Wiatr targał jej włosy i niósł do Gartha 

zapach róż. Jej zapach. Twarz w kształcie serca nie potrzebowała 
żadnego  makijażu.  Tiffany  była  bardzo  ładna;  Garth  nie  mógł 
oderwać  od  niej  wzroku.  A  jednak,  w  odróżnieniu  od  innych 
kobiet  w  jego  życiu,  nie  miała  w  sobie  nic  drapieżnego.  Gartha 
fascynowała jej siła i śmiałość. 

Wiedział, że znalazł się w poważnych kłopotach. 

Wiesz, to był tylko pocałunek - rzekła niespodziewanie. 

Tylko pocałunek, tak? 

Tak. 

Obydwoje chcielibyśmy, żeby tak było. Ale dobrze wiesz, że 

to tylko pobożne życzenia. 

Rzuciła mu ostre spojrzenie. 

Pomimo tego, co myślisz... 

Myślę,  że  gdyby  nie  ten  cholerny  zlew,  to  w  tej  chwili 

tarzalibyśmy się w wodzie po całej kuchni. 

RS

background image

 

47

Oczy Tiffany zabłysły. 

To tylko twoje marzenia! 

Posłuchaj, w ten sposób do niczego nie dojdziemy. 

-  Masz rację, bo też donikąd nie zmierzamy.  
Garth przesunął dłonią po włosach. 
-  Więc  co  mamy  zrobić?  Ja  muszę  dotrzymać  obietnicy. 

Zobowiązałem się doglądać tego miejsca. 

Rób to, ale trzymaj się ode mnie z daleka.  

Naraz na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz. 

Co się stało? - zapytał Garth. 

-  Tam!  Wskazała  na  odległy  kraniec  pastwiska.  -  Czy  ja 

dobrze widzę? 

Garth przymrużył oczy. 

Niech to diabli. To cielę. 

Zaplątało się w drut kolczasty? 

Tak. 

Och Boże - szepnęła Tiffany. 

-  Chodź, chodź... - zawołał Garth, popychając ją przed sobą. 

Obydwoje  ruszyli  biegiem.  Dotarli  do  zwierzęcia  zdyszani; 
Garthowi wyraźnie brakowało tchu. 

Dobrze się czujesz? - zapytała Tiffany z niepokojem. 

Oprócz tego, że mam chore serce i jestem stary, moja forma 

nie pozostawia nic do życzenia - wymamrotał z wysiłkiem. 

Nie jesteś aż taki stary - pocieszyła go. 

Dzięki. 

Przyklękli  na  ziemi  obok  szamoczącego  się  cielaka.  Tiffany 

położyła rękę na łbie zwierzęcia. 

-  Biedactwo  -  powiedziała  z  czułością.  -  Poczekaj  chwilę, 

dobrze? Garth zaraz ci pomoże. 

Naraz wykrzyknęła z przerażeniem: 
-  On ma rozcięty grzbiet! 
Garth już wcześniej zauważył krew. 

Postaraj się przytrzymać go nieruchomo, a ja wyciągnę ten 

drut. 

Nie zrób mu krzywdy, dobrze? - poprosiła Tiffany cicho. 

RS

background image

 

48

Postaram się zrobić to jak najdelikatniej. 

W  dziesięć  minut  później  wziął  cielę  w  ramiona  i  poniósł  do 

stodoły. 

-  Może powinniśmy zawołać weterynarza? - zapytała Tiffany, 

przyklękając przy rannym zwierzęciu. 

-  Nie trzeba. Sam go opatrzę. Rana nie jest głęboka.  
Oczy  Tiffany  śledziły  każdy  ruch  Gartha.  Gdy  skończył, 

podniósł  głowę  i  ich  spojrzenia  spotkały  się  na  chwilę.  Tiffany 
pierwsza odwróciła wzrok. 

-  Dziękuję za pomoc - rzekł nagle zażenowany Garth.  
Tiffany stanęła zwrócona twarzą do niego. 
-  Dobrze  sobie  radzisz  ze  zwierzętami.  Masz tyle  ziemi.  Nie 

rozumiem, dlaczego nie hodujesz krów. 

Garth podniósł się ciężko. 

Nie  interesuje  mnie  to  -  odrzekł  ostrzejszym  tonem,  niż 

zamierzał. 

A co cię właściwie interesuje? 

Zanim  jednak  zdążył  odpowiedzieć,  potrząsnęła  głową  i 

wyciągnęła rękę. 

-  Zapomnij,  że  o  to  pytałam.  To  nie  moja  sprawa,  a  poza 

tym właściwie nic mnie to nie obchodzi. 

Wybiegła  ze  stodoły.  Już  po  raz  drugi  tego  dnia  Garth  stał 

bezradnie, patrząc na jej kołyszące się biodra. Zazgrzytał zębami, 
walcząc z pragnieniem, by wrócić do siebie i zalać się w trupa. 

 

Masz być grzeczna, słyszysz?  

Taylor zmarszczyła nos. 

Zawsze jestem grzeczna. 

-  A  tak,  jasne  -  uśmiechnęła  się  Tiffany,  całując  ją  w 

policzek. - Jak na przykład wtedy, kiedy wspięłaś się na drzewo i 
niewiele brakowało, a potłukłabyś sobie tyłek. 

Taylor zaśmiała się.  
- To ty wtedy potłukłaś sobie tyłek! 
-  Nie  przypominaj  mi  o  tym.  -  Tiffany  uśmiechnęła  się  bez 

przekonania. 

RS

background image

 

49

Wjechały  na  podjazd  przed  domem  Lilah  Davis.  Ciotka 

Jeremiasza zadzwoniła i prosiła, by podrzucić jej Taylor na kilka 
dni.  Prawie  zupełnie  odzyskała  już  władzę  w  nodze,  częściowo 
sparaliżowanej  po  wylewie,  i  lekarz  pozwolił  jej  prowadzić 
samochód. 

Lilah  powiedziała,  że  Jeremiasz  i  Bridget  zgodzili  się  na 

odwiedziny Taylor, ale pod warunkiem, że Tiffany nie będzie miała 
nic  przeciwko pozostaniu samotnie  na  ranczu.  Tiffany wiedziała, 
że  będzie  jej  brakowało  Taylor,  ale  musiała  przyznać,  że 
absolutnie nie boi się zostać sama. 

Lilah  Davis  wyszła  na  werandę.  Taylor  wyskoczyła  z 

samochodu i podbiegła do niej. 

Miło  mi  cię  poznać  -  powiedziała  Lilah  do  Tiffany,  gdy  już 

wyściskała Taylor. - Czas był już najwyższy, młoda damo. Bridget 
ciągle o tobie mówi. 

O  tobie  też  -  uśmiechnęła  się  Tiffany  do  kobiety,  która 

wyglądała tak, jak powinna wyglądać każda babcia: miała różowe 
policzki, lekką nadwagę i była słodka jak ciasto, które piekła. 

Mam nadzieję, że pozwolisz się zaprosić na kawę i ciasto - 

zaproponowała Lilah, jakby czytała w jej myślach. 

Dziękuję,  ale  niestety  nie  skorzystam  z  zaproszenia  - 

odrzekła  Tiffany  z  żalem,  spoglądając  na  niebo.  -  Zanosi  się  na 
burzę. Wstąpię na kawę, gdy przyjadę po Taylor. 

-  Trzymam cię za słowo. 
Tiffany uściskała Taylor i ruszyła w drogę powrotną. W kilka 

godzin później chodziła z kąta w kąt w pustym domu, nie mogąc 
sobie znaleźć miejsca. Bez obecności Taylor było tu po prostu za 
cicho.  Następnego  dnia  zamierzała  pojechać  do  szpitala  i 
posiedzieć kilka godzin u Bridget. Ale to miało być dopiero jutro, 
tymczasem zaś miała przed sobą cały wieczór. W końcu zaparzyła 
kawę,  usiadła  w  salonie  i  po  chwili  usłyszała  pierwszy  grzmot. 
Drgnęła z wrażenia, rozlewając kawę. 

-  A  niech  to!  -  mruknęła,  wycierając  plamę  chusteczką 

higieniczną. Była zdenerwowana jak tamto cielę zaplątane w drut 
kolczasty. 

RS

background image

 

50

Pomyślała,  że  niedługo  będzie  musiała  poszukać  pracy,  i 

postanowiła na nowo napisać swój życiorys. Sięgnęła do walizki, 
ale  w  tej  samej  chwili  zgasło  światło.  Skrzywiła  się.  Tylko  tego 
brakowało.  Na  zewnątrz  zapadał  już  zmierzch.  Potrzebne  są 
świece!  Bridget  na  pewno  ma  w  domu  jakieś  świece.  Poszła  do 
składziku  i  przeszukała  wszystkie  szuflady,  ale  nic  nie  znalazła. 
Właśnie kończyła poszukiwania, gdy zadzwonił telefon. 

To był Garth. 
-  Przypuszczam, że nie masz światła - zaczął. 
Jego  głos  brzmiał  zupełnie  zwyczajnie,  nawet  nieco 

nonszalancko, jakby nic między nimi nie zaszło. 

-  Dobrze przypuszczasz - odrzekła z równą obojętnością. 

Boisz się? 

Nie. 

Na pewno? 

Na pewno - westchnęła. 

Nie musisz tak na mnie warczeć. 

-  Przepraszam, nie chciałam.  
Garth przez chwilę milczał. 
-  Świętego  potrafiłabyś  wyprowadzić  z  równowagi -  rzekł w 

końcu.  -  Słuchaj,  nie  dzwonię  po  to,  żeby  się  z  tobą  kłócić. 
Chciałem  tylko  sprawdzić,  czy  wszystko  w  porządku  z  tobą  i  z 
Taylor. 

-  Taylor tu nie ma, 

A gdzie jest? 

Zawiozłam ją na kilka dni do ciotki Jeremiasza. 

-  Aha. 
Znów zapadła cisza. 
-  Miło  mi,  ze  zadzwoniłeś  -  rzekła  wreszcie  Tiffany.  -  Ale 

wszystko jest w porządku. 

Może przyjedziesz do mnie?  

Jeszcze czego. 

A po co? U ciebie też nie ma światła. 

-  Właśnie,  że  jest.  Mam  zapasowy  generator,  który  się 

włączył, gdy odcięto dopływ prądu. 

RS

background image

 

51

Szczęściarz z ciebie. 

Tiffany... 

Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie, ale zostanę tutaj. 

Dobrze. Jak chcesz. 

Usłyszała w jego głosie  rozdrażnienie.  Zupełnie nie  mogła  go 

zrozumieć. Wydawało się, że jej pragnie, ale ją odtrącił. Nic tu nie 
miało sensu. 

Postanowiła  więcej  o  nim  nie  myśleć.  Usiadła  na  kanapie  i 

zamknęła oczy. Musiała usnąć, bo gdy je otworzyła, okazało się, 
że minęła już godzina. Światła nadał nie było. 

Podeszła  do  okna,  ale  na  widok  błyskawicy  szybko  się 

cofnęła.  Ogarnęło  ją  przerażenie.  Wówczas  właśnie  podjęła 
decyzję. Nie zatrzymała się nawet na chwilę, by przemyśleć swoją 
decyzję.  Dopiero  gdy  zaparkowała  samochód  za  ciężarówką 
Gartha,  zapytała  samą  siebie,  czy  zupełnie  postradała  zmysły,  i 
natychmiast wbiegła na werandę. 

Zastukała  głośno  kilka  razy,  a  gdy  nie  usłyszała  żadnej 

odpowiedzi, otworzyła drzwi i weszła. 

-  Garth? 
Nikt  się  nie  odezwał.  Przypomniała  sobie  poprzedni  raz,  gdy 

tu była - i gdy Garth ją pocałował. Na to wspomnienie ogarnęła ją 
chęć,  by  się  odwrócić  i  uciec,  ale  w  tej  chwili  większym  lękiem 
napawała ją burza niż Garth. Z nim była w stanie sobie poradzić; 
z kaprysami matki natury to zupełnie inna sprawa. 

-  Garth? - zawołała jeszcze raz. 
Nie  odpowiedział,  ale  wiedziała,  że  jest  w  domu.  Widziała 

światło  i  słyszała  jakieś  dźwięki.  Przypuszczała,  że  dochodzą  z 
sypialni. 

-  Garth? 
Stanęła w progu i zrozumiała, dlaczego nie odpowiadał. Był w 

łazience. Brał prysznic. 

Boże  drogi,  pomyślała,  odwracając  się na  pięcie.  Nie  zdążyła 

jednak. Drzwi łazienki otworzyły się i Garth wyszedł, nagi jak go 
Pan Bóg stworzył. 

RS

background image

 

52

Tiffany  zakryła  usta  dłonią.  W  tej  samej  chwili  on  podniósł 

wzrok i zauważył ją. 

 
 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

-  Cześć. 
Choć  powitanie  zabrzmiało  szorstko,  oczy  Gartha  zabłysły. 

Przez chwilę patrzyli na siebie, trwając w bezruchu. Tiffany miała 
ochotę  uciec,  ale  nogi  odmawiały  jej  posłuszeństwa,  jakby  były 
uwięzione  w  betonowych  blokach.  Chciała  wyjąkać,  że  to 
pomyłka, że nie powinna tu przyjeżdżać, żadne słowa jednak nie 
chciały jej przejść przez gardło. Pokusa, by ujrzeć jego nagie ciało, 
na  którym nadal  lśniły  kropelki  wody,  była  zbyt  wielka  i  Tiffany 
nie potrafiła się jej oprzeć. 

Jednak  gdy  Garth  zbliżył  się  do  niej,  ogarnęła  ją  panika. 

Cofnęła  się  o  dwa  kroki,  a  wtedy  on  postąpił  o  dwa  kroki  do 
przodu. 

-  Ja... - zaczęła Tiffany, przesuwając językiem po ustach. 

Wszystko w porządku - szepnął Garth.  

Potrząsnęła głową, wciąż się cofając. 

Proszę - powiedział błagalnie. 

O co? - zapytała. 

Nie odjeżdżaj. 

Twarz Tiffany pokrył rumieniec. 

Ja... muszę. 

Dlaczego? 

-  Bo tak. 
Musiała wziąć się w garść. Stała tu, bełkocząc coś bez sensu, 

jakby  nigdy  nie  widziała  nagiego  mężczyzny.  Owszem,  widziała, 
choć musiała przyznać, że było to dawno i tamto ciało w niczym 
nie przypominało ciała Gartha. 

Garth  wyglądał  jak  marzenie  każdej  kobiety.  Był  wysoki  i 

szczupły,  ale  pod  brązową  skórą  wyraźnie  rysowały  się  mięśnie, 

RS

background image

 

53

nie  tylko  na  torsie,  lecz  na  całym  ciele.  Na  brzuchu, 
przypominającym tarę do prania, lśniły kropelki wody. 

Tiffany  miała  ochotę  opuścić  wzrok  niżej,  ale  powstrzymała 

się. 

Przecież  możesz  -  powiedział  Garth,  znów  do  niej 

podchodząc. 

Co mogę? - zapytała ledwie słyszalnie. 

Spojrzeć. 

Garth, proszę, nie. - Teraz ona prosiła, lecz wiedziała, że on 

pozostaje głuchy na jej słowa. 

Przecież mnie pragniesz. 

Nie. 

Tak. Pragniesz mnie tak samo, jak ja ciebie. To się pojawiło 

między nami wtedy, gdy cię pocałowałem po raz pierwszy. 

To szaleństwo. 

Oszaleję,  jeśli  nie  będę  cię  miał.  -  Opuścił  wzrok.  -  Sama 

zobacz. 

Powiodła  wzrokiem  w  dół,  zaczerwieniła  się  mocno  i 

natychmiast znów podniosła głowę. 

-  Uwierzyłaś? 
W jego oczach nadal błyszczał płomień, ale teraz było w nich 

coś  jeszcze  -  wyzwanie.  Prowokował  ją,  by  zaprzeczyła  temu,  co 
właśnie ujrzała. Wiedział, że nie może tego zrobić. Poza tym miał 
rację.  Pragnęła  się  z  nim  kochać,  tylko  aż  do  tej  chwili  nie 
uświadamiała sobie tego wyraźnie. 

Znów  opuściła  wzrok,  tym  razem  z  rozmysłem,  i  zatrzymała 

spojrzenie  dłużej  na  jego  podbrzuszu.  Nie  kłamał.  Owszem, 
pragnął  jej.  Gdy  wreszcie  podniosła  głowę,  oddech  miała  mocno 
przyśpieszony. 

Masz ochotę coś z tym zrobić? 

Garth... 

Chodź tutaj - rzekł ochryple, niemal niezrozumiale.  

Tiffany  nie  była  w  stanie  się  poruszyć.  Stała  w  miejscu  jak 

przykuta i słuchała dudnienia deszczu o szyby. Niebo rozświetliło 
się błyskawicą i w oddali zahuczał grzmot. Zadrżała. 

RS

background image

 

54

-  Nie  bój  się.  -  Garth  stanął  tuż  przed  nią,  ale  nie  dotykał 

jej. - Burza wkrótce minie. 

-  Ja nie burzy się boję - przyznała. 
-  Wiem. Ja też. - Wsunął opadający kosmyk włosów za ucho 

Tiffany i leciutko musnął jej usta czubkiem języka. 

Tiffany  przeszył  dreszcz.  Serce  zaczęło  jej  bić  szybciej.  W 

podbrzuszu  czuła  dziwny  ucisk.  Przywarła  do  Gartha,  żeby  nie 
stracić równowagi. 

On zaś wtulił twarz w jej szyję. 
-  Pocałuj  mnie  -  wyszeptała  z  tęsknotą,  unosząc  twarz  ku 

górze.  Garth  przywarł  ustami  do  jej  warg.  Po  dłuższej  chwili 
odsunął się od niej tylko po to, by wyszeptać: 

-  Masz na sobie za dużo ubrań. 
Szybko  rozwiązał  ten  problem,  zwłaszcza  że  Tiffany  nie 

protestowała,  gdy  zdejmował  z  niej  szorty,  koszulkę  i  bieliznę. 
Gdy  już  była  tak  samo  naga  jak  on,  Garth  raptownie  wciągnął 
oddech i przebiegł wzrokiem po jej ciele. 

Jesteś jeszcze piękniejsza, niż sobie wyobrażałem. 

Na pewno mówisz to wszystkim kobietom.  

Utkwił w niej rozpalone spojrzenie. 

Nie ma innych kobiet. 

Ja... 

Nic nie mów. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że pragnę ciebie i 

nikogo innego. Tylko ciebie - powtórzył Garth, przykładając usta 
do jej piersi. 

Och, Garth. - Tiffany wsunęła dłonie w jego włosy i poddała 

się podnieceniu, które przepływało przez nią falami. Garth otoczył 
dłońmi jej pośladki i przycisnął ją do swego twardego podbrzusza. 

Proszę - szepnęła. - Już. Chcę cię teraz. 

Wziął  ją  na  ręce,  zaniósł  do  słabo  oświetlonej  sypialni  i 

położył  na  łóżku.  W  półmroku  widziała  zmieniony  wyraz  jego 
twarzy. 

-  Ja też cię chcę - powiedział niskim głosem. - Nigdy jeszcze 

nikogo tak bardzo nie pragnąłem. 

RS

background image

 

55

Pocałował  ją,  po  czym  powiódł  językiem  po jej  brzuchu i  nie 

zatrzymał się nawet wówczas, gdy dotarł do złączenia ud. Tiffany 
z  jękiem  objęła  dłońmi  jego  głowę  i  poddała  się  falom 
obezwładniającej rozkoszy. 

-  Dość! - zawołała wreszcie. 
Garth  zsunął  się  z  łóżka,  delikatnie  przesunął  Tiffany  na 

krawędź materaca i rozsunął jej nogi. Oczy Tiffany rozszerzyły się 
zdumieniem. 

-  Co...? 
-  Nie  bój  się.  Chcę  na  ciebie  patrzeć.  Chcę  widzieć  twoją 

twarz. 

Nie  spuszczając  z  niej  wzroku,  pochylił  się  i  wszedł  w  jej 

miękkie ciało. 

-  Och  -  szepnęła,  czując jego powolne  ruchy -  przestań  się 

ze mną drażnić! 

Garth wyczuł jej gotowość. Nakrył dłońmi jej piersi i zwiększył 

tempo. Wkrótce obydwoje krzyknęli równocześnie. Garth opadł na 
Tiffany. Razem przetoczyli się na bok i przez chwilę leżeli zwróceni 
twarzami do siebie. 

-  Nie  bolało  cię?  -  zapytał  Garth,  gdy  już  jego  oddech 

uspokoił się nieco. 

Nie. 

Obawiałem się, że cię boli. 

Dlaczego? 

Bo jesteś... dość ciasna. 

A ty jesteś wielki. 

Zaśmiał się, odsuwając włosy z jej twarzy. 
-  Nieważne.  Wiem  tylko,  że  to  było  wspaniałe  przeżycie. 

Twoje ciało jest doskonałe. 

Twoje też. 

Czy miałaś wielu mężczyzn? 

Sama  nie  wiedziała,  dlaczego  właściwie  odpowiada  na  tak 

osobiste pytanie. 

-  Tylko dwóch. Związki z nimi nie trwały zbyt długo, chociaż 

za drugim razem omal nie wyszłam za mąż. 

RS

background image

 

56

-  A co cię powstrzymało? 

Ten człowiek był alkoholikiem, ale znakomicie to ukrywał. 

Widocznie żaden z nich nie potrafił docenić tego, co mu się 

dostało. 

Miło, że tak mówisz. 

Naprawdę tak myślę. 

A co z tobą? 

Powiedzmy  po  prostu,  że  poznałem  w  życiu  wystarczająco 

wiele kobiet, i poprzestańmy na tym. 

Zanim  Tiffany  zdążyła  zaprotestować,  pocałował  ją. 

Zauważyła, że znów jest podniecony. 

Nie mogę się tobą nasycić - szepnął. 

Ja  nie  narzekam  -  uśmiechnęła  się,  gdy  Garth  obrócił  się 

na plecy, pociągając ją na siebie. 

Twoje na wierzchu - zażartował. 

 

Ojej... która to godzina? 

Tiffany  otworzyła  oczy,  usiadła  na  łóżku  i  spojrzała  na 

zaspanego  Gartha.  W  tej  chwili  niczym  lawina  spadła  na  nią 
świadomość tego, co między nimi zaszło. Choć umysł musiał się 
jeszcze jakoś z tym uporać, wiedziała, że niczego nie żałuje. 

A  właściwie,  kogo  obchodzi  godzina?  Mnie  nie  -  zauważył 

Garth i przyciągnął ją do siebie. - Dzień dobry - dodał, całując ją 
mocno. 

Dzień dobry - odrzekła, tuląc się do niego. 

Było ci dobrze?  

Skinęła głową. 

Wspaniale. 

Mnie też. 

Przez chwilę obydwoje milczeli. W końcu Garth zapytał: 

Powiedz mi, dlaczego chcesz mieć własny sklep?  

To bardzo proste. Lubię ładne rzeczy.  

Oparł głowę na dłoni i patrzył na nią. 

Czy to jedyny powód? 

Nie, ale jeden z najważniejszych. 

RS

background image

 

57

Więc rzeczy są dla ciebie ważne? 

Tiffany szukała lekceważenia w jego głosie, ale jeśli nawet tam 

było, to dobrze je ukrywał. 

-  Oczywiście, że są ważne. 

Zdaje  się,  że  nadepnąłem  komuś  na  odcisk.  -  Garth 

uśmiechnął się. 

Nie mnie. Mojej babci. 

A co ona ma z tym wspólnego? 

Bardzo  wiele.  -  Tym  razem  to  Tiffany  się  uśmiechnęła.  - 

Wychowywała mnie, gdy moi rodzice zginęli w pożarze samochodu 
mieszkalnego. 

Przykro mi. A ty gdzie wtedy byłaś? 

U Mimi. Tak ją nazywałam. 

Tiffany  urwała  i  wzięła  głęboki  oddech.  Przywoływanie  tych 

wspomnień było dla niej bolesne. 

Rozumiem, że ona już nie żyje? 

Nie żyje i bardzo mi jej brakuje, chociaż nie mogła mi dać 

niczego  oprócz  miłości.  Moi  rodzice  też  nie  mieli  niczego,  co 
mogliby  mi  zostawić.  Tata  był  cieślą  i  pijakiem,  a  mama 
zajmowała  się  domem.  Nic  innego  nie  potrafiła  robić.  A  Mimi 
chorowała na reumatyzm. 

Jak sobie radziłyście finansowo? 

Żyłyśmy  z  renty  Mimi.  Po  lekcjach  zarabiałam,  prasując 

ubrania bogatym kobietom. 

-  To nie było najszczęśliwsze życie dla dziecka - rzekł Garth 

łagodnie. 

Tiffany wzruszyła ramionami. 
-  Nie  było  tak  źle;  ale  gdy  oglądałam  wszystkie  te  ładne 

rzeczy, przysięgłam sobie, że pewnego dnia też będę takie miała. 

Garth pogładził ją po policzku. 

Zdaje się, że to wyklucza mnie z gry. 

A chciałbyś wziąć w niej udział? 

W pokoju nagle zapanowało milczenie. 
-  Nie - odrzekł Garth, odwracając wzrok. 

RS

background image

 

58

Tiffany  zignorowała  ukłucie  bólu  w  sercu.  Czego  mogła  się 

spodziewać? Wspólnie spędzona noc była tylko przygodą, niczym 
więcej, a już z pewnością nie oznaczała zobowiązań na całe życie. 
Mimo wszystko czuła się rozczarowana. 

Więc?  -  zapytała,  zdecydowana  nie  okazać  odczuwanego 

cierpienia. 

Więc co? 

-  A ty? Czy masz rodzinę?  
Zawahał się, ale odpowiedział: 

Gdy  miałem  dziesięć  lat,  mój  ojciec  zginął  w  wypadku 

samochodowym. Dwa lata później mama ponownie wyszła za mąż 
i urodziła jeszcze dwoje dzieci. 

A jak ci się układały stosunki z ojczymem? 

Świetnie. To bardzo porządny człowiek. 

A jak zarabiasz na życie? 

Czy mógłbym odłożyć tę rozmowę na inną okazję?  

Tiffany poczuła zaskoczenie. 

Obiecuję,  że  kiedyś  ci  o  tym  opowiem  –  uśmiechnął  się 

Garth.  Pocałował  ją  w  policzek  i  wziął  na  ręce.  -  Pozwól,  że 
zaniosę cię pod prysznic. 

Mogła mu wszystko wybaczyć, gdy się tak uśmiechał. 
Umyli się nawzajem, a potem kochali pod strumieniem wody. 

Tiffany pierwsza wyszła z łazienki. Garth został pod prysznicem i 
zaczął śpiewać. 

-  Sądzę, że nie jesteś muzykiem! - wykrzyknęła Tiffany. 
Garth wytknął głowę zza plastykowej zasłony. 
-  Czy chcesz powiedzieć, że nie umiem śpiewać? - zapytał z 

urazą. 

Brzmi to tak, jakby coś cię bolało. 

Jeszcze mi za to zapłacisz! 

Z przyjemnością. 

Roześmiał  się,  znów  zniknął  za  zasłoną  i  od  nowa  rozpoczął 

koncert.  Tiffany  wzniosła  oczy  do  nieba.  Poszła  do  sypialni, 
ubrała się w szorty i koszulkę i właśnie wchodziła do kuchni, gdy 
ktoś zapukał do drzwi. 

RS

background image

 

59

Zatrzymała  się  ze  zmarszczonym  czołem.  Czy  powinna 

otworzyć? W końcu nie była u siebie. Uznała jednak, że to nie ma 
znaczenia, i podeszła do drzwi. 

Nie  miała  pojęcia,  kogo  się  spodziewała,  ale  nie  zobaczyła 

żadnej  znajomej  twarzy.  Na  werandzie  stała  kobieta,  jedna  z 
najpiękniejszych  istot,  jakie  Tiffany  widziała  w  życiu.  Wysoka  i 
smukła,  z  czarnymi  włosami  sięgającymi  ramion,  ubrana  w 
dopasowany  kostium.  Miała  wyraziste  rysy  twarzy  i  pełną  dolną 
wargę. Tiffany wpatrywała się w nią przez chwilę, która wydawała 
jej się wiecznością. 

Tymczasem  czarnowłosa  piękność  mierzyła  ją  takim 

wzrokiem, jakim spogląda się na paskudnego owada. 

Kim, do diabła, jesteś? - zapytała. 

Ja  też  chciałabym  zapytać  cię  o  to  samo  -  odparowała 

Tiffany chłodno. 

Kobieta uśmiechnęła się złośliwie. 
-  Proszę bardzo. Jestem Darlene Dixon, żona Gartha. 

 
 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Garth  był  pewien,  że  gdyby  zaszła  taka  potrzeba,  mógłby 

zabić  niedźwiedzia  gołymi  rękami.  Seks  czynił  cuda  z  ciałem  i 
umysłem. Nawet przed chorobą nie czuł się lepiej. 

Spieszno  mu  było  wyjść  spod  prysznica,  ale  stał  tam  nadal. 

Strumienie  wody  obmywające  jego  ciało  wywoływały  taki  sam 
skutek jak  akupunktura  -  gorące igiełki uderzały  w  skórę,  a  ból 
stawał się przyjemnością. 

Na  zewnątrz  czekało  na  niego  coś  jeszcze  lepszego  -  Tiffany. 

Uśmiechnął  się  i  śpiewał  dalej,  fałszując.  Zamilkł  na  chwilę,  na 
wpół świadomie oczekując, że Tiffany wetknie głowę za zasłonę i 
znów zacznie wykpiwać jego umiejętności wokalne, ale nic takiego 
się  nie  zdarzyło.  Śpiewał  więc  dalej,  myśląc  o  ostatniej  nocy. 
Tiffany nie wiedziała, że obudził się i patrzył na nią przez dłuższy 

RS

background image

 

60

czas. Napawał się widokiem jej gęstych rzęs, które rzucały cienie 
na  policzki,  lekko  rozchylonych  ust,  miodowych  włosów 
rozrzuconych  na  poduszce  i  unoszonych  oddechem  piersi, 
Oczywiście  znów go to podnieciło, ale nie budził jej. Wystarczało 
mu samo patrzenie. Nigdy wcześniej nie przeżył czegoś takiego. 

Była  świetna w  łóżku; ofiarowała  mu  najlepszy  seks,  jakiego 

do  tej  pory  zaznał.  Jednak  drogi  ich  życia  muszą  się  niebawem 
rozejść. 

Pieniądze  jako  takie  zupełnie  nie  interesowały  Gartha. 

Pociągało go wyzwanie. Jeśli dzięki temu zarabiał pieniądze, tym 
lepiej. Z kolei Tiffany, podobnie jak jego była żona, oślepiona była 
blaskiem 

wszechmocnego 

dolara. 

Tiffany 

przynajmniej 

przyznawała się do tego wprost. 

Garth  znał  już  tę  bajkę  i  nie  miał  zamiaru  powtarzać 

wszystkiego  od  początku  raz  jeszcze.  Wiedział  jednak,  że  nie 
potrafi  wyrzec  się  Tiffany,  pomimo  jej  materializmu.  Dopóki  był 
tutaj, ona była dla niego najlepszym lekarstwem. 

Stwierdził,  że  dość  już  tego  moczenia  się.  Zakręcił  kurki  i 

wyszedł spód prysznica, spodziewając się, że usłyszy, jak Tiffany 
krząta  się  w  kuchni,  i oczekując,  że  lada  chwila  poczuje  zapach 
kawy. Nie doczekał się ani jednego, ani drugiego. 

Owinął ręcznik wokół bioder i wszedł do salonu. 
-  Czy była równie dobra w łóżku jak ja? 
Garth zastygł na dźwięk znajomego głosu, który dochodził nie 

wiadomo  skąd.  Przymrużył  oczy  i  spojrzał  na  elegancką  kobietę 
siedzącą  na  krześle,  które  wyglądało,  jakby  dostał  je  z  opieki 
społecznej.  Omal  się  nie  roześmiał  na  ten  widok,  chociaż  w 
gruncie rzeczy w tej sytuacji nie było nic zabawnego. Dopiero po 
chwili odzyskał głos. 

-  Co ty tu, do diabła, robisz? 
-  Wstydź  się,  kochanie  -  odrzekła  kobieta  łagodnie.  -  Nie 

powinieneś się zwracać takim tonem do własnej żony. 

-  Do byłej żony - syknął Garth ze złością. 
Darlene wzruszyła ramionami. 
-  To tylko kwestia terminologii. 

RS

background image

 

61

Gdzie jest Tiffany? Garth poczuł, że robi mu się słabo. Poszła 

sobie. 

Wiem,  o  czym  myślisz,  kochanie.  Nigdy  nie  potrafiłeś 

niczego przede mną ukryć. Masz rację, twoja przyjaciółka uciekła 
jak przestraszony kociak. 

Coś ty jej, do cholery, powiedziała? 

Darlene  wyciągnęła  papierosa  z  torebki  z  monogramem 

Gucciego, kupionej za jego pieniądze, i zapaliła go. 

-  Zgaś to świństwo. 
Znów  wzruszyła  ramionami,  postukała  w  papierosa  długim, 

czerwonym  paznokciem  i  zgniotła  go.  Garth  nigdy,  nawet  w 
najgorszych momentach ich małżeństwa, nie podniósł na nią ręki, 
ale teraz poczuł, że mógłby zabić tę kobietę bez wahania. 

Na tę myśl zrobiło mu się niedobrze. 

Co  jej  powiedziałaś?  -  powtórzył  lodowatym  tonem. 

Dostrzegł  w  oczach  Darlene  błysk  lęku,  odpowiedziała  jednak 
agresywnie: 

Powiedziałam jej, że jestem twoją żoną. 

Ty suko.  

Darlene zaśmiała się. 

Jesteś w niej zakochany? 

Tym razem to on się roześmiał ponuro. 

Wcale się nie zmieniłaś. I chyba już nigdy się nie zmienisz. 

Jesteś piękna, zachłanna i nie masz duszy. 

Trafił swój na swego - prychnęła Darlene, po czym jej twarz 

nagłe złagodniała. - Nie przyjechałam tu, żeby się z tobą kłócić. 

-  Przyjechałaś po pieniądze - domyślił się Garth.  
Powiodła wzrokiem po jego półnagim ciele i przełknęła ślinę. 

A  czy  uwierzyłbyś  mi,  gdybym  ci  powiedziała,  ze 

przyjechałam, żeby się z tobą zobaczyć? Że nadal cię pragnę? 

Ludzie  w  piekle  też  pragną  zimnej  wody,  ale  nigdy  jej  nie 

dostają. 

Łagodny wyraz jej twarzy nagle gdzieś zniknął. Zerwała się z 

krzesła i stanęła przed nim z rumieńcami gniewu na policzkach. 

RS

background image

 

62

Miałaś  swoją  szansę,  ale  zmarnowałaś  ją.  Już  po 

wszystkim,  Darlene.  Będziesz  musiała  się  z  tym  pogodzić,  bo 
mam  już  dość  twoich  gierek.  Twój  przyjazd  tutaj  to 
nieporozumienie. Jeśli nie radzisz sobie z własnym życiem, to weź 
trochę  tych  pieniędzy,  które  ci  zostawiłem,  i  wybierz  się  do 
terapeuty. 

Jak śmiesz tak do mnie mówić! 

Daruj  sobie  -  rzekł  znudzonym  głosem.  -  Poza  tym 

słuchałem tej płyty już zbyt wiele razy. 

Zaczęło  się  to  wszystko,  gdy  Garth,  znalazłszy  Darlene  w 

łóżku  z  innym  mężczyzną,  kazał  jej  spakować  walizki  i  wynosić 
się.  Od  tamtej  pory  Darlene  ciągle  do  niego  wydzwaniała  i 
szlochała  w  słuchawkę.  Wtedy  to  Garth  uświadomił  sobie,  że 
ożenił się z kobietą oszalałą na punkcie pieniędzy. On sam się dla 
niej  nie  liczył.  To  wszystko  zniszczyło  w  nim  coś  ważnego  - 
zaufanie  do  ludzi.  Przekonał  się,  że  żył  w  raju  głupców.  Wierzył, 
że  dzięki  małżeństwu  dozna  kilku  wspaniałych,  staroświeckich 
rzeczy, takich jak miłość, szczerość, wierność, a nawet szczęście z 
posiadania dzieci. 

Żadne  z  tych  marzeń  się  nie  spełniło.  W  końcu  nauczył  się 

żyć ze świadomością, że to małżeństwo było największym błędem 
w  jego  życiu.  Jednak  Darlene  nie  chciała  się  pogodzić  z  jego 
odejściem. 

Telefony  nie  ustawały.  Za  każdym  razem  błagała  go,  by 

pozwolił  jej  wrócić.  Gdy  to  nie  poskutkowało,  posypały  się 
wyzwiska, a potem następne błagania. 

Kiedy przestał odbierać jej telefony zarówno w domu, jak i w 

pracy,  zaczęła  go  nachodzić.  Przestała  dopiero  wtedy,  gdy 
zachorował, ale Garth był pewien, że była to tylko krótka przerwa. 

Jej obecność tutaj dowodziła, że się nie mylił. Nic do niej nie 

czuł, jakby nigdy nie była częścią jego życia. Mogłaby zamieszkać 
w sąsiednim domu i paradować nago po podwórku, i to też by na 
niego nie podziałało. Nagle przypomniała mu się Tiffany i zaklął w 
duchu.  Co  ona  mogła  sobie  pomyśleć?  Nie  miał  jednak  czasu 

RS

background image

 

63

zastanawiać  się  nad  tym.  W  tej  chwili  najważniejsze  było,  by 
pozbyć się Darlene, tym razem na dobre. 

-  Prawdę  mówiąc,  przyjechałam  tu,  żeby  ci  powiedzieć,  że 

wychodzę za mąż - rzekła w końcu, przerywając długie milczenie. 

Pierwszą  reakcją  Gartha  był  szok,  ale  już  po  chwili  miał 

ochotę się roześmiać. Żal mu było tego biednego idioty, który dał 
się  nabrać  na  sztuczki  Darlene.  Potem  z  kolei  przyszło  mu  do 
głowy, że Bóg jednak go nie opuścił. 

Zatrzymał te refleksje dla siebie, a głośno powiedział: 
-  Życzę ci wszystkiego najlepszego. 
Uwagi  Darlene  nie  uszła  zupełna  obojętność  na  usłyszaną 

nowinę.  Bardzo  ją  to  dotknęło.  W  jej  oczach  pojawiły  się  łzy, 
jedyne prawdziwe łzy, jakie Garth kiedykolwiek w nich widział. 

-  Do  widzenia,  Garth.  Nigdy  więcej  nie  będę  zawracać  ci 

głowy. 

Gdy  drzwi  zatrzasnęły  się  za  nią,  Garth  przyłożył  rękę  do 

piersi - nie z powodu bólu, lecz z radości. Nareszcie jestem wolny, 
pomyślał,  podchodząc  do  okna  i  odprowadzając  wzrokiem 
odjeżdżającego mercedesa Darlene. 

Nagle poczuł ochotę na drinka, ale nie dlatego, by świętować 

ostateczne  rozstanie  z  byłą  żoną,  lecz  by  dodać  sobie  odwagi 
przed rozmową z Tiffany. Wziął do ręki butelkę i przekonał się, że 
nie  jest w  stanie  napełnić  szklanki.  Dłonie  mocno  mu  drżały.  W 
końcu  udało  mu  się  pociągnąć  potężny  łyk.  Napełnił  jeszcze  raz 
szklankę  i  po  wypiciu  zawartości  odstawił  ją  na  stół.  Deszcz  w 
końcu  przestał  padać.  To  dobry  omen.  Garth  uśmiechnął  się  i 
poszedł do sypialni, by się ubrać. 

Był pewien, że gdy wyjaśni wszystko Tiffany, ona go zrozumie. 

Najpierw jednak musi jej dać trochę czasu, żeby ochłonęła. Potem 
wykona ruch i wszystko będzie dobrze. 

Tymczasem  można  by  tu  trochę  posprzątać.  Pogwizdując, 

wrócił do kuchni i wziął do ręki szczotkę. 

 
Żonaty! 

RS

background image

 

64

Tiffany  wymyślała  tysiące  najrozmaitszych  sposobów  na 

zamordowanie  Gartha  Dixona.  Niestety,  wiedziała,  że  nie  będzie 
miała  okazji wprowadzić  ich w  życie,  bo  nie  miała  zamiaru  się  z 
nim widywać. 

To  postanowienie  jednak  w  niczym  nie  zmieniało  sytuacji. 

Kochała  się  z  żonatym  mężczyzną,  który  w  dodatku  nie  użył 
zabezpieczenia.  Boże!  W  ciągu  trzydziestu lat  życia  popełniła  już 
kilka głupstw, ale to było chyba największe. 

A jeśli zajdzie w ciążę? 
Nie!  Zabroniła  sobie  nawet  o  tym  myśleć,  żeby  nie  oszaleć. 

Musiała się wziąć w garść. Co się stało, to się nie odstanie; tego 
już  nie  mogła  zmienić.  Ale  nie  potrafiła  także  przestać  o  tym 
myśleć. 

Zaledwie  przed  dwiema  godzinami  kochała  się  z  Garthem, 

dała  mu  pełne prawa  do  swojego ciała.  Naraz  zakręciło  jej  się w 
głowie;  musiała  się  przytrzymać  krawędzi  stołu.  Na  myśl,  że  on 
pieścił inną kobietę w taki sposób jak ją, robiło jej się niedobrze. 
Ale to była prawda. Dotykał tak swojej żony. Tiffany położyła obie 
ręce na brzuchu i wzięła kilka głębokich oddechów. 

Nie powinno jej to dziwić. Nic bardziej naturalnego niż to, że 

takiemu  mężczyźnie  jak  Garth  Dixon  nie  udało  się  uciec  przed 
małżeństwem.  Powinno  ją  ostrzec  już  to,  że  nie  chciał  jej 
opowiedzieć o swoim życiu. 

Więc  co  teraz  będzie?  zastanawiała  się.  Może  pojechać  po 

Taylor?  Obecność  małej  zmusi  ją  do  skupienia  się  na  czymś 
innym niż własne życie. 

Poza  tym czuła  się  samotna.  Bogu  dzięki,  że  deszcz  przestał 

już padać na dobre. Tiffany wyjrzała przez okno. Słońce oświetlało 
wznoszące się w oddali góry. 

Na  dźwięk  telefonu  zamarła.  A  jeśli  to  Garth?  Możesz  sobie 

pomarzyć,  pomyślała  z  ironią.  On  na  pewno  nie  zadzwoni.  Z 
drugiej strony, może jednak to zrobi; mężczyźni, którzy zdradzali 
żony, miewali ogromny tupet. 

Po chwili zaczęła wręcz mieć nadzieję, że to Garth. 

RS

background image

 

65

Pragnęła  powiedzieć  mu,  co  o  nim  myśli.  W  każdym  razie 

sprawiłoby jej to wielką ulgę. 

Podniosła  słuchawkę,  ale  głos  po  drugiej  stronie  nie  był 

głosem  Gartha,  lecz  jej  byłej  szefowej,  Hazel.  Tiffany  była 
zdumiona. 

-  Czy zadzwoniłam w nieodpowiednim momencie? - zapytała 

Hazel. 

Tiffany stłumiła westchnienie. 
-  Nie, prawdę mówiąc, moment jest bardzo odpowiedni. 
-  To dobrze, bo mamy o czym rozmawiać. 
Tiffany  uniosła  brwi,  nie  wierząc  własnym  uszom.  Nie 

pamiętała,  by  ona  i  Hazel  kiedykolwiek  miały  jakieś  wspólne 
tematy do rozmowy. 

-  Jak mnie tu znalazłaś? 
-  Znasz  mnie  -  roześmiała  się  Hazel.  -  Jestem 

niezmordowana. 

To była prawda. 

Co słychać? 

Jak długo jeszcze chcesz tam zostać? 

-  O co chodzi? Znalazłaś coś, za co chcesz mnie obwinić? 
-  Nie, absolutnie nie. 
-  Hazel, przejdź do rzeczy, dobrze? W końcu nie rozstałyśmy 

się w wielkiej przyjaźni. 

Jej  była  szefowa  nie  odpowiedziała  równie  niegrzecznie,  ale 

Tiffany była pewna, że miała na to wielką ochotę. To był jeden z 
powodów, dla których nie mogły razem pracować; za bardzo były 
do siebie podobne. 

-  Nie zaprzeczam, ale... 

Ale  co?  -  naciskała  Tiffany,  pragnąc  już  zakończyć  tę 

rozmowę. 

Odchodzę na emeryturę i poleciłam cię na moje stanowisko. 

- Hazel milczała przez chwilę. - Interesuje cię to? 

 
 

RS

background image

 

66

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

-  Jak się czujesz? 
Tiffany zmusiła się do uśmiechu. 
-  To ja powinnam ciebie o to zapytać. W końcu to ty leżysz 

w szpitalu, nie ja. 

Bridget zmarszczyła czoło. 

Wybacz, że tak mówię, ale zdaje się, że powinnaś leżeć obok 

mnie. 

Czy aż tak źle wyglądam? 

Jeszcze gorzej. 

Obydwie  zachichotały.  Tiffany  zapragnęła  zobaczyć  się  z 

przyjaciółką. Miała nadzieję, że ta nie zaplanowana wizyta pozwoli 
jej oderwać myśli od Gartha. 

Spoważniała  i  spojrzała  na  Bridget,  która  na szczęście  czuła 

się już o wiele lepiej i szybko wracała do zdrowia. 

Jak się czujesz? - powtórzyła Bridget. 

Gdzie jest Jeremiasz? 

Nie pytaj o niego. Nie uda ci się zmienić tematu. 

Właściwie  nie  o  to  mi  chodziło.  Chciałam  się  z  nim 

przywitać. 

Poszedł do barku na hamburgera. Zaraz powinien wrócić. 

Tiffany spojrzała na zegarek. 

Rzeczywiście,  już  jest  pora  lunchu!  Zwykle  żołądek  mi  o 

tym przypomina. 

Widzę,  że  coś  odebrało  ci  apetyt.  Mów  wreszcie!  Co  się 

dzieje?  Chyba  powodem  twojego  kiepskiego  nastroju  nie  jest 
nieobecność mojej córki - uśmiechnęła się Bridget. 

Możesz  mi  wierzyć  albo  nie,  ale  naprawdę  za  nią  tęsknię. 

Dom bez niej przypomina grobowiec. 

Owszem,  Taylor  to  żywe  srebro  -  przyznała  Bridget  i  jej 

wzrok stał się jeszcze bardziej badawczy. - Więc? 

Tiffany spojrzała na nią krzywo. 

RS

background image

 

67

Boże,  jesteś  niezmordowana.  Widzę,  że  nie  pozbyłaś  się 

jeszcze dociekliwości typowej dla prawnika. 

Jeremiasz też tak mówi. Ale do niego i tak nic nie dociera. 

Jest  bardziej  uparty  od  muła.  Próbowałam  go  namówić,  żeby 
pojechał do domu chociaż na kilka godzin, ale nic to nie dało. Ci 
mężczyźni! - westchnęła. 

Masz rację, pomyślała Tiffany. 

Daj mu spokój.- stwierdziła głośno. - Powinnaś się cieszyć, 

że chce tu z tobą być. Większość mężczyzn przy pierwszej okazji 
zwiałaby, gdzie pieprz rośnie. Masz dużo szczęścia. 

Zdaje się, że nie jesteś w najlepszym nastroju. 

Chyba nie - skrzywiła się Tiffany. 

Więc o co chodzi? Czy próbujesz się zebrać na odwagę, by 

mi powiedzieć, że wyjeżdżasz? Czy to ci nie daje spokoju? 

Tak i nie. 

Doskonale cię rozumiem. 

Wiedziałam o tym - uśmiechnęła się Tiffany. 

Jeśli w końcu nie powiesz mi, co cię gryzie, to... 

No dobrze. Rzeczywiście potrzebuję pogadać. 

O czym? 

W głosie Bridget zabrzmiała podejrzliwość i zaciekawienie. 
-  Po pierwsze dzwoniła Hazel, moja była szefowa. 

Ta wiedźma? Chyba żartujesz? 

Nie. Odchodzi z pracy i poleciła mnie na swoje stanowisko. 

Co jej się stało? 

Jedyne  wytłumaczenie,  jakie  przychodzi  mi  do  głowy,  to 

takie, że się z kimś wreszcie przespała. 

To leczy wiele dolegliwości - roześmiała się Bridget. 

Nie  w  moim  przypadku  -  mruknęła  Tiffany  pod  nosem  i 

ugryzła się w język. 

Co ty powiedziałaś? 

Nic. Zapomnij o tym. 

Jeszcze  czego  -  oburzyła  się  Bridget.  -  Mam  już  dość  tej 

zabawy w chowanego. Zdaje się, że tobie też się coś przytrafiło? 

RS

background image

 

68

Pomimo  usilnych  starań,  by  zachować  spokój,  twarz  Tiffany 

zrobiła  się  buraczkowa.  Bridget  przejrzała  ją  na  wylot.  A  może 
wszyscy z równą łatwością odczytywali jej myśli? 

-  Zgadłaś - przyznała. 
Bridget otworzyła usta ze zdumienia. 

Naprawdę? 

Tak - odrzekła Tiffany sucho. 

Ale  z  kim?  To  znaczy...  -  zastanawiała  się  Bridget  z 

pojaśniałą nagle twarzą. - Tylko mi nie mów, że ty i... 

Garth Dixon - dokończyła Tiffany. 

Bridget zamrugała powiekami, po czym jej usta skrzywiły się 

w lekkim uśmiechu. 

Oczywiście mówisz o naszym sąsiedzie? 

A znasz innego Gartha Dixona? - prychnęła Tiffany.  

Bridget wybuchnęła perlistym śmiechem. 

Cuda się zdarzają! 

Nie ma w tym nic zabawnego. 

Poszłaś do łóżka z mężczyzną, któremu rozbiłaś głowę. Ależ 

to znakomite! 

Bridget! 

No dobrze, dobrze. Ale wybacz mi jeśli nie uważam tego za 

katastrofę. W gruncie rzeczy bardzo się cieszę. W końcu obydwoje 
jesteście dorośli i przy zdrowych zmysłach. 

Gdy Tiffany nie odpowiedziała, Bridget zapytała: 

Więc jak to się stało, że wy… 

To długa historia - przerwała jej Tiffany, żałując, że w ogóle 

otwierała usta. Czuła się upokorzona, gdyż ta opowieść nie miała 
szczęśliwego zakończenia. 

Musiała się jednak komuś zwierzyć, a nikt nie nadawał się do 

tego  bardziej  niż  najlepsza  przyjaciółka.  Może  Bridget  udzieli  jej 
rozgrzeszenia i pomoże jakoś pogodzić się z tym, co się stało. 

Nie  mam  nic  do  roboty.  Mogę  słuchać  -  rzekła  Bridget  po 

chwili milczenia. 

A jak twoja fizykoterapia? 

RS

background image

 

69

Ty  sama  będziesz  za  chwilę  potrzebowała  terapii,  jeśli  mi 

wreszcie nie opowiesz, co się stało. 

Dobrze, wygrałaś - stwierdziła Tiffany. 

Gdy skończyła swoją opowieść, Bridget siedziała nieruchomo, 

ogłuszona tym, co usłyszała. W końcu powiedziała: 

To znaczy... 

Tak. Jest żonaty. Poszłam do łóżka z żonatym mężczyzną. 

No cóż, to jeszcze nie jest koniec świata. 

Łatwo ci tak mówić. 

Jeśli się zabezpieczyłaś, to wszystko w porządku. 

-  Więc kiedy masz zamiar stąd wyjść?  
Bridget spojrzała na nią uważniej. 

I znów zaczynasz. Ale tym razem też nie uda ci się zmienić 

tematu. 

Posłuchaj... 

Zabezpieczyłaś się, prawda? 

Nieprawda - mruknęła Tiffany, odwracając wzrok. 

Och, Tiff! - jęknęła Bridget. 

Wiem - rzekła Tiffany. - Idiotyczne, nie? 

Nie  mogę  cię  osądzać.  Sama  też  kiedyś  byłam  w  takiej 

sytuacji. Musisz jakoś przejść nad tym do porządku i modlić się, 
żeby nic się nie stało. 

To nie jest takie łatwe. 

Jest. Po prostu wracaj do Houston i przyjmij tę pracę. Jak 

najszybciej. 

A co z Taylor? 

Jestem  pewna,  że  Lilah  może  się  nią  zająć,  dopóki  nie 

wyjdę ze szpitala. 

Umawiałyśmy  się  inaczej  i  nie  mam  zamiaru  łamać 

obietnicy. 

Znów zapanowało milczenie. Po chwili Bridget zapytała: 

Czy jego żona... coś powiedziała? 

Nic.  Po  prostu  się  przedstawiła,  a  ja  zaraz  się  stamtąd 

wyniosłam. 

Nie rozmawiałaś potem z Garthem? 

RS

background image

 

70

Nie, i nie mam zamiaru tego robić. 

Co za łajdak. 

Tiffany zaśmiała się ponuro. 

Jesteś dla niego zbyt uprzejma. 

Mogę sobie wyobrazić, co ty o nim myślisz. 

Nie, nie możesz.  

Bridget uśmiechnęła się. 

-  Hej,  to  jeszcze nie  jest  koniec świata.  Co  się  stało,  to  się 

stało.  To  po  prostu  jedna  z  tych  głupich  rzeczy,  które  każdemu 
przydarzają  się  co  najmniej  raz  w  życiu.  Kolejne  gorzkie 
doświadczenie. 

-  Jakie doświadczenie? 
Żadna  z  nich  nie  usłyszała  wejścia  Jeremiasza.  Jego  twarz 

wygładziła  się  już  trochę  od  czasu,  gdy  Tiffany  widziała  go 
ostatnio.  Była  to  najlepsza  oznaka,  że  Bridget  jest  na  dobrej 
drodze do wyzdrowienia. 

-  Nic  takiego,  kochanie  -  uśmiechnęła  się  Bridget.  -  Takie 

tam babskie sprawy. 

Co słychać? - Jeremiasz zwrócił się do Tiffany. 

Wszystko w najlepszym porządku - skłamała. 

-  Szczególnie  że  pozbyłaś  się  z  domu  naszej  Taylor,  która 

potrafi być jak tajfun - zaśmiał się. 

-  Tęsknię za nią.  
Jeremiasz wziął żonę za rękę. 

My też za nią tęsknimy. Ale niedługo już wrócimy do domu 

i cała rodzina znów będzie razem. 

Możemy wtedy urządzić przyjęcie - zaproponowała Tiffany. 

-  Jasne - zgodził się Jeremiasz.  
-  Czy  Garth  nadal  dogląda  rancza,  czy  też  wystraszyłaś  go 

na dobre? - zapytał pobłażliwie. 

Tiffany zmusiła się do uśmiechu. 
-  Nie  martw  się.  Wszystko  jest pod  kontrolą.  Chyba  muszę 

już  iść  -  dodała,  spoglądając  na  Bridget  z  desperacją.  - 
Zobaczymy się później. 

Uścisnęła przyjaciółkę i wyszła. 

RS

background image

 

71

Zaparkowała  samochód  przed  domem,  weszła  do  środka  i 

ledwie zdążyła rzucić torebkę na kanapę, zadzwonił telefon. 

-  Tiffany? - usłyszała głos Gartha.  
Spełniły się jej najgorsze przeczucia. 

Nie mam ci nic do powiedzenia... 

Proszę, nie odkładaj słuchawki!  

Zawahała się. Sprawił to ton jego głosu. 

-  Masz tupet, ty draniu. Może mi powiesz, dlaczego mam nie 

odkładać słuchawki? 

-  Taylor. 
Tiffany poczuła, że serce zamiera jej w piersi. 

Czy coś jej się stało? 

Tak, ale... 

Ale co? 

-  Uspokój  się  i  daj  mi  skończyć.  Miała  wypadek.  Rozcięła 

sobie rękę, ale to nic poważnego. 

Gdzie ona jest? 

W szpitalu. Lilah i ja jesteśmy tu z nią. 

Już tam jadę! - zawołała Tiffany. 

Z trzaskiem odłożyła słuchawkę i wybiegła z domu. 
 
-  Jesteś bardzo dzielna, wiesz? 
Pomimo zapewnień Gartha dolna warga Taylor drżała lekko. 

To boli. 

Oczywiście, że boli - wtrąciła Lilah, biorąc ją za rękę. 

Tiffany  uświadomiła  sobie,  że  jej  nie  zauważyli.  Zasłona 

segmentu  ambulatorium,  gdzie  znajdowała  się  Taylor,  była 
odsunięta.  Tiffany  stanęła  w  progu  i  szybko  oceniła  sytuację. 
Dziewczynka,  ze  śladami  łez  na  twarzy,  siedziała  wyprostowana 
na kozetce. Garth siedział po jednej jej stronie, a Lilah po drugiej. 

Tiffany  bezskutecznie  próbowała  omijać  Gartha  wzrokiem. 

Ubrany  był,  jak  zwykle,  w  znoszone,  nieco  za  luźne  dżinsy  i 
niebieską  koszulę  z  krótkimi  rękawami.  Ale  to  nie  strój 
przyciągnął  uwagę  Tiffany,  lecz  wyraz,  jaki  pojawiał  się  na  jego 
twarzy, gdy patrzył na Taylor. 

RS

background image

 

72

Dziewczynka też chyba to zauważyła, bo wyciągnęła do niego 

ramiona. 

Weź mnie na ręce, to przestanie boleć - poprosiła. 

Może  usiądę  obok  ciebie  i  przytulę  cię?  -  zaproponował 

Garth.  Zanim  mała  zdążyła  odpowiedzieć,  zrobił  to.  -  Lekarz 
chyba nie byłby zadowolony, gdybyś znów płakała. 

Taylor z ufnością oparła głowę w zagłębieniu jego ramienia. 
Ten człowiek jest pełen sprzeczności, pomyślała Tiffany. Nigdy 

w  życiu  nie  przyszłoby  jej  do  głowy,  że  może  lubić  dzieci.  Ale 
możliwe, że miał swoje. W końcu był żonaty. 

Lilah w końcu ją zauważyła. 
- Tiffany! - zawołała. - Od jak dawna tu stoisz? 
-  Niedługo - odrzekła Tiffany. - Co się stało? 
-  Kroiłyśmy  brzoskwinie  z  babcią  Lilah  i  nóż  mi  się 

ześlizgnął - wyjaśniła dziewczynka i jej wargi znów zaczęły drżeć. 

Tiffany  podeszła  do  niej.  Garth  wstał.  Zajęła  jego  miejsce, 

omijając go wzrokiem, czuła jednak, że on na nią patrzy. 

Tak mi przykro - powiedziała do Taylor. 

Mnie też - odrzekła mała, ściskając ją. 

Tiffany  obejrzała  bandaż  na  wskazującym  palcu  lewej  ręki 

dziewczynki i spojrzała na Lilah. 

-  Czy wszystko dobrze? 

Tak - odrzekła starsza pani niepewnie. - Dzięki Garthowi. 

Och? W jaki sposób Garth dowiedział się o tym wszystkim?  

Byłem u ciebie - wyjaśnił Tiffany - i odebrałem telefon. 

Rozumiem  -  odrzekła,  nie  odwracając  się.  -  Kiedy  będę 

mogła zabrać ją do domu? 

-  Przed  chwilą  dostała  zastrzyk  przeciwtężcowy  -  wyjaśniła 

Lilah. - Czekamy, żeby się upewnić, czy nie ma reakcji alergicznej. 
Potem  ją stąd wypuszczą.  Jeśli  nie  masz nic  przeciwko  temu,  to 
mogę ją znów zabrać do siebie. 

A ty gdzie wolisz pojechać? - zwróciła się Tiffany do Taylor. 

Chyba  zostanę  u  babci  Lilah,  bo  moja  przyjaciółka,  która 

mieszka obok, jutro urządza urodziny. 

-  Dobrze. - Tiffany pogłaskała ją po policzku. - Ja...  

RS

background image

 

73

Przerwało  jej  wejście  wysokiego,  siwowłosego  lekarza,  który 

przyjrzał się Taylor z uśmiechem. 

No  cóż,  młoda  damo,  zdaje  się,  że  wszystko  w  porządku. 

Możesz teraz pojechać do domu. Chcę ją jeszcze raz zobaczyć za 
kilka dni - dodał, zwracając się do Lilah. 

Przywiozę ją. 

Garth  podniósł  dziewczynkę,  posadził  sobie  na  ramionach  i 

zaniósł  do  samochodu  Lilah.  Tiffany  pożegnała  się  z  ciotką 
Jeremiasza, wciąż ignorując obecność Gartha, i ruszyła w stronę 
swojego samochodu. 

-  Tiffany, poczekaj. 
Wbrew sobie zatrzymała się i odwróciła. 

Musimy porozmawiać - rzekł Garth niemal błagalnie. 

Raczej nie. 

Mogę ci wszystko wyjaśnić. 

Tak, na pewno. 

Ale nie tutaj - dodał, ignorując jej rozgoryczenie. 

Daruj  sobie.  Jeśli  musisz  coś  komuś  wyjaśniać,  to  nie 

mnie, tylko swojej żonie. Nie sądzisz? 

Do diabła! - parsknął, spoglądając na ludzi na zatłoczonym 

parkingu. Ściszył głos i dodał: - Ona nie... 

Przestań! Nie interesuje mnie to, co masz do powiedzenia! - 

wykrzyknęła Tiffany. Odwróciła się do niego plecami i odeszła. 

Garth pobladł i zacisnął usta. 

 
 

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

 

-  Chcesz jeszcze kawy? 
Tiffany uśmiechnęła się do Irmy i wyciągnęła w jej kierunku 

filiżankę. 

Dziękuję, ale przecież nie musisz mnie obsługiwać. 

Dlaczego nie? Na razie nie ma tu nikogo oprócz ciebie. 

RS

background image

 

74

Bo  jest  nieprzyzwoicie  wcześnie.  -  Tiffany  ziewnęła.  -  Nie 

mogę uwierzyć, że wstałam o świcie. 

Irma  uśmiechnęła  się;  przez  chwilę  jej  drobna  twarz 

wydawała się pełniejsza. 

-  Cieszę  się,  że  przyszłaś.  Lubię,  kiedy  moi  przyjaciele 

zatrzymują się tu, zanim zacznie się zwykły zgiełk. 

Tiffany uścisnęła jej dłoń. 

Przy  tobie  każdy  czuje  się  kimś  szczególnym,  nawet 

zupełnie obcy ludzie, tacy jak ja. 

Bzdura.  Wcale  nie  jesteś  obca.  Chyba  nigdy  w  życiu  nie 

spotkałam obcej osoby. 

Tiffany  roześmiała  się  i  zamilkła.  Irma  spojrzała  na  nią 

badawczo. 

Co cię gryzie? 

A skąd wiesz, że coś mnie gryzie? 

Nie  zapominaj,  że  jestem  już  stara  i  widziałam  w  życiu 

niejedno. Poza tym widzę przecież, że nie spałaś. Wyglądasz tak, 
jakby ktoś ci podbił oczy. 

Aż tak źle wyglądam? - skrzywiła się Tiffany. 

Przykro mi, ale tak - rzekła Inna ze współczuciem.  

Tiffany westchnęła, ale nadal nic nie mówiła, próbując zebrać 

myśli. 

Masz rację, nie spałam w nocy. 

Martwisz się wypadkiem Taylor? 

Owszem, chociaż już wszystko w porządku. 

A więc chcesz już wrócić do domu? 

-  Tak  i  nie.  -  Tiffany  uśmiechnęła  się  blado.  -  Dostałam 

właśnie bardzo dobrą propozycję pracy. Ale to nie jest nic na stałe 
-  dodała  pośpiesznie.  -  Mimo  wszystko  muszę  się  nad  tym 
poważnie zastanowić. 

A jeszcze się nie zastanowiłaś? 

Nie. 

-  To znaczy, że nie chcesz tej pracy aż tak bardzo - zaśmiała 

się Irma. 

-  Sama nie wiem, czego właściwie chcę. 

RS

background image

 

75

-  Czy  możliwe,  by  to  miało  coś  wspólnego  z  Garthem 

Dixonem? 

Pytanie Irmy uderzyło w Tiffany jak grom z jasnego nieba. 
-  Skąd ci to przyszło do głowy?  
Irma znów zaśmiała się cicho. 

Dziecko,  może  i  jestem  stara,  ale  nie  ślepa.  Przecież 

widziałam, jak patrzyliście na siebie tutaj, w sklepie. 

To bzdury - odrzekła Tiffany niepewnie, poczuła jednak, że 

się czerwieni.  

Nigdy nie potrafiła ukrywać swoich uczuć; inni czytali w niej 

jak  w  książce.  A  teraz  okazało  się,  że  jej  tajemnica  została 
odkryta. 

Widziałaś go po tym, jak Taylor rozcięła sobie rękę?  

Tiffany uniosła wysoko brwi. 

Skąd wiesz, że on był z małą w szpitalu? 

W tym mieście, złotko, nie ma tajemnic ani świętości. 

Dla  mnie  jest  to  tak  nowe  zjawisko,  że  nie  do  końca 

rozumiem,  jak  to  się  dzieje.  W  Houston  sąsiadów  nic  nie 
obchodzi, co robisz. 

Życie  w  takiej  dziurze  z  pewnością  ma  swoje  minusy  - 

zgodziła się Irma. - Ale ma także plusy. Tu sąsiedzi troszczą się o 
sąsiadów. - Milczała przez chwilę. - Nie widziałam Gartha już od 
kilku dni - dodała. 

I co z tego? - mruknęła Tiffany. 

Posłuchaj, nie wiem, co się między wami dwojgiem dzieje i 

nie  chcę  wiedzieć,  chyba  że  sama  mi  o  tym  opowiesz.  Ale  mimo 
wszystko  martwię  się  o  Gartha,  szczególnie  że  dotąd  regularnie 
przychodził do sklepu. To nie jest dobry znak. On ma chore serce 
i mieszka sam. 

Tiffany wzruszyła ramionami. 

I tu się właśnie mylisz. 

Jak to? 

Nie jest sam. W każdym razie nie był. 

To znaczy, że ktoś z nim jest? 

Tak. Jego żona. 

RS

background image

 

76

Irma oniemiała, ale po chwili w jej oczach pojawił się dziwny 

błysk. 

Chcesz powiedzieć, że ta ładna czarnowłosa kobieta to była 

jego żona? 

Tak. A skąd wiesz, jak ona wygląda? 

-  Zatrzymała  się  tu,  żeby  zatankować,  gdy  wyjeżdżała  z 

miasta  -  uśmiechnęła  się  Irma.  -  Nie  wyglądała  na  szczęśliwą. 
Więc  jeśli  Garth  jest  jej  mężem,  to  najwyraźniej  mają  jakieś 
kłopoty. 

Na tę wiadomość Tiffany zakręciło się w głowie. 

I  tak  nic  mnie  to  nie  obchodzi  -  powiedziała  jednak, 

starając się zachować obojętny wyraz twarzy. 

W takim razie zrób mi tę przysługę i zajrzyj do niego. 

Ja nie... 

Możesz  mu  przy  okazji  zanieść  ten  domowy  chleb.  -  Irma 

podeszła  do  lady  i  wyjęła  spod  blatu  paczkę.  -  Upieczony  z 
patatów, jego ulubiony. 

Nie powiedziałam jeszcze, że do niego wstąpię. 

A wstąpisz? - zapytała Irma z naciskiem. 

Nie - rzekła Tiffany i zaraz potem wymamrotała: Tak. 

Więc jak w końcu będzie? - zapytała Irma spokojnie, jakby 

była to najzwyklejsza w świecie rozmowa. 

Tiffany  wiedziała  jednak,  że  tak  nie  jest.  Irma  bez  żadnego 

wysiłku  wmanipulowała  ją  w  odwiedziny  u  Gartha.  Co  prawda, 
Tiffany mogła jeszcze odmówić, nie czując się winna. 

-  Sama nie wiem - powiedziała niechętnie. 
Irma  nie  poczuła  się  urażona,  tym  bardziej  że  właśnie  do 

sklepu wszedł jakiś klient. 

-  Weź ten chleb. Jeśli zdecydujesz, że nie odwiedzisz Garth, 

nie będę ci miała tego za złe. Sama zjedz ten chleb. Zobaczysz, że 
będzie ci smakował. 

Tiffany  znów  nie  mogła  powstrzymać  się  od  uśmiechu. 

Jednak  gdy  wróciła  na  ranczo,  ogarnął  ją  niepokój.  A  jeśli  Irma 
miała rację i Garthowi rzeczywiście coś się stało? Z drugiej strony, 
przecież nie była za niego odpowiedzialna. 

RS

background image

 

77

Mimo  to  jej wzrok wciąż wracał  do leżącego  na stole  chleba. 

Czy ma go zanieść Garthowi, żeby wyświadczyć przysługę Irmie? 

 
Słońce przyjemnie grzało go w nagie plecy, uspokajając ciało. 

Niestety, nie potrafiło uspokoić umysłu. 

Wszystko przez Tiffany. Jakimś cudem tej dziewczynie udało 

się  opanować  jego  myśli.  Od  kiedy  ją  poznał,  nie  potrafił 
rozumować  rozsądnie.  To  było  jedyne  wytłumaczenie  tego,  co 
właśnie zrobił. 

Zanim  przyszedł  do  sadu,  zadzwonił  do  szpitala,  do 

Jeremiasza, a potem zamówił kilka krów u poleconego przez niego 
człowieka. Postanowił zainwestować w bydło. 

Wyrwał kilka chwastów rosnących pod drzewem i uśmiechnął 

się.  Gdyby  zobaczyli  go  w  tej  chwili  znajomi  z  pracy,  nie 
uwierzyliby własnym oczom. On sam nie mógł w to uwierzyć. Na 
litość  boską,  był  człowiekiem  korporacji,  a  nie  żadnym 
kmiotkiem.  Ale  to  Tiffany  zasiała  w  nim  ziarno  upodobania  do 
życia  na  farmie  tego  dnia,  gdy  uwolnili  cielę  uwięzione  w  drucie 
kolczastym  i  od  tamtej  pory  myśl  o  pozostaniu  na  wsi  tkwiła 
gdzieś  w  jego  podświadomości.  Sad  brzoskwiniowy  także  go 
nurtował.  Garth  nie  znosił  marnotrawstwa,  a  wiedział,  że  jeśli 
szybko czegoś nie zrobi, wszystkie owoce się zmarnują. 

Może  mógłby  się  zająć  tylko  brzoskwiniami;  to  wymagało 

pracy zaledwie przez kilka dni w roku, ale hodowla krów to zajęcie 
na  okrągło.  Kto  się  będzie  zajmował  bydłem,  gdy  on  wyjedzie, 
wróci do poprzedniej pracy? 

A może by tu po prostu zostać? Zaklął brzydko. 
Tiffany. Te irytujące myśli były jej sprawką. Gdyby nie ona, to 

wszystko nigdy w życiu by mu nie przyszło do głowy. Po tym jak 
pozbył  się  Darlene,  przysiągł  sobie,  że  już  nigdy  nie  zaangażuje 
się  emocjonalnie  w  związek  z  kobietą,  i  dotrzymywał  słowa, 
dopóki nie  spotkał  Tiffany.  Nie  miał  pojęcia,  czym  różniła  się od 
innych  kobiet,  ale  było  w  niej  coś,  z  czym  dotychczas  nigdy 
jeszcze  się  nie  zetknął.  Może  chodziło  o  to,  że  nie  potrafił 
rozstrzygnąć, czy była aniołem, czy też zwykłą łowczynią fortuny. 

RS

background image

 

78

Powoli zawrócił do domu i naraz ją zobaczył. Pojawiła się nie 

wiadomo skąd. Zatrzymał się. Słońce lśniło w jej jasnych włosach; 
naprawdę wyglądała jak anioł, 

-  Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałem się tu spotkać - 

powiedział do niej. 

Tiffany  nie  odpowiedziała,  urzeczona  emanującym  od  niego 

urokiem  męskości.  Ubrany  był  tylko  w  krótkie  szorty  zrobione  z 
obciętych dżinsów. Po jego twarzy i szyi spływał pot. 

-  Tiffany. 
Potrząsnęła  głową,  odpędzając nie  chciane  myśli,  i wyjaśniła 

krótko: 

Irma prosiła mnie, żebym to zajrzała.  

Błysk w oczach Gartha przygasł. 

Niepokoiła się o ciebie - ciągnęła Tiffany. 

A ty się nie niepokoiłaś? 

A ty byś się niepokoił na moim miejscu? 

To zależy od tego, ile tamta noc dla ciebie znaczyła. 

Tiffany była oburzona. 

Wcale  ci  nie  przeszkadza,  że  rozdrapujesz  świeże  rany!  - 

zawołała drżącym głosem. 

Powiedziałbym, że ty masz ten sam problem. Próbowałem ci 

powiedzieć o Darlene, ale nie chciałaś słuchać. 

A dlaczego miałam słuchać? Okłamałeś mnie! 

Tiffany,  ja  nie  jestem  żonaty  -  powiedział  powoli  i  z 

naciskiem. 

Tiffany otworzyła usta, ale Garth nie dał jej dojść do głosu. 

Owszem, przyznaję, że Darlene była moją żoną, ale już nią 

nie jest. 

Chcesz powiedzieć... 

Jesteśmy  po  rozwodzie,  tylko  że  o  tym  nie  uznała  za 

stosowne ci powiedzieć. 

Tiffany  miała  wrażenie,  jakby  jakaś  tama  w  jej  duszy  nagle 

pękła.  Nie  wiedziała,  czy  powinna  dać  wyraz  swojej  radości,  czy 
też uciekać ile sił w nogach. 

-  Dlaczego skłamała? - zapytała niepewnie. 

RS

background image

 

79

Chciała zbadać grunt. 

Ona  chce  do  ciebie  wrócić  -  rzekła  Tiffany  bezbarwnym 

głosem. 

Ludzie w piekle też chcą zimnej wody, ale jej nie dostają. 

Wbrew sobie Tiffany musiała się uśmiechnąć. 

Czy to właśnie jej powiedziałeś? 

Tak - odrzekł Garth spokojnie. 

I co ona na to? 

Wolę ci tego nie powtarzać. 

Proszę. 

-  Prawdę mówiąc, oznajmiła, że chce wyjść za kogoś innego. 
Tiffany spojrzała na niego z niedowierzaniem. 

Tak po prostu? 

Tak  po  prostu.  Ale  dość  już  rozmów  o  Darlene.  Nasz 

związek należy do przeszłości. 

A  ja  do  czego  należę?  -  zapytała  Tiffany  i  pobladła, 

zdumiona własnym tupetem. 

Do dnia dzisiejszego - odrzekł Garth szorstko. - Pragnę cię 

bardziej niż czegokolwiek w życiu. 

Nie jestem pewna, co to oznacza. 

Podejdź do mnie, a się przekonasz. 

 
 

ROZDZIAŁ TRZYNASTY 

 

Nie był pewien, które z nich poruszyło się pierwsze, ale to nie 

miało znaczenia. Ważne było tylko to, że Tiffany go nie odtrąciła, 
że jej ramiona obejmowały go mocno, a gdy odnalazł jej usta, były 
one wilgotne i chętne. 

Nie  był  w  stanie  myśleć  rozsądnie.  Stracił  wszelki  kontakt  z 

rzeczywistością. 

Całe 

ciało 

miał 

rozpalone 

do 

granic 

wytrzymałości. 

Musiał ją mieć. Tutaj, teraz. 

Garth - wyszeptała z ustami tuż przy jego wargach. 

RS

background image

 

80

Zobacz, jak bardzo cię pragnę - wymruczał i przyciągnął ją 

bliżej do siebie. 

Zadrżała, wtulając się w niego. 

Jeśli nie przestaniesz tak robić, to... 

To co? - zapytała, odsuwając się o krok. 

To wezmę cię tutaj - wychrypiał. 

Czy to groźba, czy obietnica? - zapytała, przesuwając dłonie 

z jego karku po plecach aż na pośladki. 

Tiffany! 

Garth pociągnął ją za sobą, cofając się, aż poczuł na łydkach 

krawędź  starego  krzesła  ogrodowego,  które  stało  pod  wielkim 
drzewem. Osunął się na nie i posadził sobie Tiffany na kolanach. 
Jego oczy zatrzymały się na jej piersiach, wyraźnie rysujących się 
pod  wilgotną  od  potu  bawełnianą  koszulką.  Pochylił  głowę  i 
przywarł do nich ustami. 

-  Tak, tak - wyjęczała Tiffany. 
Podniósł  głowę  i  sięgnął  do  zapięcia  swoich  szortów,  ale 

Tiffany pochwyciła przegub jego ręki. 

-  Ja to zrobię. 
Uklękła przed nim i rozsunęła zamek błyskawiczny. 

Tiffany,  Tiffany,  Tiffany  -  mruczał  Garth.  Po  chwili 

pochwycił  ją  za  ramiona  i  podniósł.  W  kilka  sekund  później  jej 
ubranie leżało już  rozrzucone na  trawie.  Garth  znów  posadził  ją 
sobie na kolanach. 

Właśnie tak - szepnął, opierając dłonie na jej biodrach.  

Poruszali się w coraz szybszym rytmie, aż w końcu obydwoje 

krzyknęli jednocześnie. 

 

O  czym  myślisz?  -  zapytała  Tiffany,  zerkając  na  twarz 

Gartha. 

Znów  siedziała  na  jego  kolanach  pod  tym  samym  drzewem. 

Zdążyli już wejść do domu, wziąć prysznic i przebrać się. 

Garth miał problem z odpowiedzią na to pytanie, bo myślał o 

wielu  rzeczach  naraz.  Czuł  się  ukojony,  a  jednocześnie  bardzo 
niespokojny. Wszystko wydawało się na swoim miejscu, jednak w 

RS

background image

 

81

głębi  duszy  wiedział,  że  to  tylko  złudzenie.  Nie  potrafił 
zaangażować się głębiej w kolejny związek. 

Myślałem o nas - odrzekł w końcu. 

Ja też. 

Więc kto pierwszy odkryje karty? - zapytał. 

Tiffany nie owijała niczego w bawełnę. 
-  Czy  zdajesz  sobie  sprawę,  że  ani  razu  nie  użyliśmy 

zabezpieczenia? 

Garth nie chciał o tym myśleć, ale skoro już Tiffany poruszyła 

ten temat, nie miał wyboru. 

Tak - odrzekł bezbarwnym głosem. 

To nie było mądre. 

Nie. 

Chciał  powiedzieć  coś  więcej,  ale  właściwie  co?  Gdyby  się 

miało okazać, że Tiffany jest w ciąży... Poczuł, że oblewa go zimny 
pot. Nie, nie chciał i nie mógł się nad tym teraz zastanawiać. 

Milczenie trwało. W końcu Tiffany odezwała się: 

Muszę już iść.  

Garth objął ją mocniej. 

Nie. 

-  Obydwoje  wiemy,  że  to  nie  ma  sensu.  Nic  z  tego  nie 

będzie. 

-  Co jest złego w tym, że sypiamy ze sobą? Jesteśmy dorośli 

i obydwojgu nam sprawia to przyjemność. 

Na ułamek sekundy jej twarz przybrała dziwny wyraz. Garth 

miał  wrażenie,  że  nie  to  chciała  usłyszeć,  nie  potrafił  się jednak 
zdobyć na nic więcej. 

Nie mogę temu zaprzeczyć - powiedziała. 

Następnym razem zabezpieczymy się. 

Czy  ty  tylko  o  tym  myślisz?  -  zapytała,  wsuwając  palce  w 

jego włosy. 

Przy tobie tak. 

Czy  miałeś  dzieci  z  Darlene?  -  zapytała  z  błyskiem  w 

oczach. 

Garth zesztywniał. Nie spodziewał się tego pytania. 

RS

background image

 

82

Nie. 

Dlaczego? 

Darlene nie chciała stracić figury. 

Takiego  argumentu  jeszcze  nie  słyszałam  -  roześmiała  się 

niespodziewanie Tiffany. 

Ale to prawda. 

A ty nie chciałeś mieć dzieci? Widziałam, że bardzo dobrze 

radzisz sobie z Taylor. 

Wcześniej  nie  miałbym  nic  przeciwko  temu  -  przyznał 

Garth niechętnie. - Ale teraz zmieniłem zdanie. Ten świat jest zbyt 
okropny,  by  sprowadzać  nań  dzieci.  Poza  tym  mam  za  dużo 
innych rzeczy na głowie. 

Cieszę  się,  że  to  powiedziałeś.  Obiecałeś,  że  opowiesz  mi 

więcej o sobie, pamiętasz? 

Garth jęknął w duchu. 

A co chcesz o mnie wiedzieć? 

Nigdy mi nie powiedziałeś, czym się zajmujesz w Dallas. 

Nudną pracą biurową - skłamał. 

Nudna czy nie, nie przyjechałbyś tu, gdybyś nie zachorował 

na serce. 

To prawda. 

-  Więc w jakim stanie jest twoje serce? 
Ich oczy spotkały się na dłuższą chwilę. 
-  Jeśli  będę  się  z  tobą  zbyt  często  kochał,  to  pewnie  się 

znów odezwie - uśmiechnął się. 

Oczy  Tiffany  zabłysły,  ale  po  chwili  odpowiedziała  chłodnym 

tonem: 

To  tylko  kolejny  powód,  dla  którego  nie  powinniśmy  się 

więcej widywać. Oczywiście są i inne. 

Ja tylko żartowałem - wyjaśnił pośpiesznie Garth, ogarnięty 

paniką na myśl, że Tiffany mówi poważnie. 

Naprawdę? 

Dobrze o tym wiesz. Nie chcę przestać się z tobą widywać. 

Prawdę mówiąc, jestem już uzależniony - dodał ochryple. 

Ja... 

RS

background image

 

83

Garth położył dłoń na jej brzuchu. 
-  Zadowolona? 
Tiffany zaczerwieniła się i przez chwilę siedziała nieruchomo. 

Zastanawiam  się,  czy  nie  zamieszkać  tu  na  stałe  -  rzekł 

nagle Garth. 

Na stałe? - zdumiała się Tiffany. 

Garth był równie zdumiony jak ona. Nie mógł uwierzyć, że to 

powiedział. 

-  Rozmawiałem już z Jeremiaszem. Chcę kupić kilka krów. 

Mam  w  Dallas  znajomego,  który  handluje  bykami.  Chyba  do 
niego zadzwonię. - Milczał chwilę. - No i są jeszcze brzoskwinie. 

Tiffany spojrzała na rzędy obwieszonych owocami drzew. 

Z pewnością masz tu małą kopalnię złota. 

Tylko  że  nie  mam  najmniejszego  pojęcia,  jak  to  złoto 

wydobyć. 

Ale ja mam. 

Garth otworzył usta ze zdziwienia. Tiffany uśmiechnęła się. 

Teraz właśnie jest najlepsza pora, żeby je zerwać. 

A skąd ty, miejska dziewczyno, możesz o tym wiedzieć? 

Tiffany zeskoczyła z jego kolan. 
-  Chodź, przejdziemy się po sadzie. 

 
 

ROZDZIAŁ CZTERNASTY 

 

Przysięgłam  sobie  kiedyś,  że  już  nigdy  więcej  nie  będę  się 

zajmować taką pracą - wymamrotała Tiffany, idąc między rzędami 
brzoskwiniowych drzew. 

To znaczy, że kiedyś już to robiłaś? Zbierałaś brzoskwinie? 

- zapytał Garth z niedowierzaniem. 

Pamiętasz,  jak  ci  opowiadałam,  że  wychowywała  mnie 

babcia i po szkole prasowałam ubrania, żeby dorobić parę groszy? 

Oczywiście, że pamiętam. 

Pracowałam też u sąsiada, który miał farmę. 

RS

background image

 

84

Brzoskwiniową? 

Tak  -  uśmiechnęła  się  Tiffany.  -  Stary  Hendrix  nauczył 

mnie  nie  tylko,  jak  się  hoduje  brzoskwinie,  ale  też,  jak  się  je 
zbiera i rozróżnia odmiany. 

Naprawdę? - zdumiał się Garth. 

Zatrzymali  się  między  drzewami  ciężkimi  od  dorodnych 

owoców. 

Jesteś zdziwiony, prawda? 

Owszem - przyznał Garth, pocierając dłonią czoło. 

A ja jestem zdumiona, że ci o tym powiedziałam. 

Dlaczego? 

Nie wiem - wzruszyła ramionami. 

Przecież nie masz się czego wstydzić. 

Wiem. Ciężka praca jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Tak się 

mówi, prawda? - Tiffany westchnęła głęboko i na chwilę zamilkła. 
- Gdy kończyły się zbiory, przez długi czas nie mogłam patrzeć na 
brzoskwinie.  A  potem  rozpowszechniły  się  kosmetyki  o  zapachu 
brzoskwiniowym. Odrzucało mnie od nich. 

A teraz? 

Chyba  wydoroślałam,  bo  już  je  toleruję.  W  każdym  razie 

myślę, że nie można zmarnować takich pięknych owoców. 

Więc poważnie chcesz je zerwać? 

A także zawieźć do Hurricane. 

Sprzedać je? - powtórzył Garth z niedowierzaniem. 

Tak - westchnęła, usiłując ukryć desperację z powodu jego 

postawy. - W sklepie spożywczym. Masz lepszy pomysł? 

Ja?  Ja  nie  mam  o  tym  pojęcia!  Myślałem,  że  poradzę  się 

Irmy albo Jeremiasza, co z nimi zrobić! 

Nie musisz. Przecież przydadzą ci się pieniądze, prawda? 

Na wzmiankę o pieniądzach Garth wydawał się tak zdumiony, 

że  przez  chwilę  Tiffany  obawiała  się,  czy  go  nie  uraziła.  Na  jego 
twarzy  pojawił  się  dziwny  wyraz.  Prawie  dla  wszystkich  był  to 
drażliwy  temat.  No  ale  co  z  tego,  że  Garth  nie  miał  pełnych 
kieszeni  ani  zasobnego  konta  w  banku?  Dla  niej  nie  miało  to 

RS

background image

 

85

znaczenia.  Bardziej  prawdopodobne,  iż  nie  lubił,  by  mu 
przypominano, że nie osiągnął w życiu sukcesu finansowego. 

-  Hm,  oczywiście,  że  przydałyby  mi  się  pieniądze. Mówiłem 

ci, że chciałbym kupić kilka krów. 

Tiffany poczuła ulgę. Najwyraźniej nie poczuł się urażony. 

Powinniśmy  zebrać  dwie  ciężarówki  owoców,  może  nawet 

więcej - rzekła rzeczowo. 

Naprawdę myślisz, że warto sobie tym zawracać głowę? 

Jasne.  Jeśli  ich  nie  zerwiemy,  będzie  to  niewybaczalne 

marnotrawstwo. 

Mnie  też  ta  myśl  męczyła,  ale  nie  aż  tak,  żebym  próbował 

coś z tym robić. 

Tiffany spojrzała na niego. 

Bo  po  prostu  nie wiedziałeś,  jak  się  do  tego  zabrać.  Teraz 

już wiesz, dzięki mnie. Ale musimy wynająć kogoś do pomocy. Ty 
ze swoim chorym sercem nie powinieneś pracować fizycznie. 

Pozwól, że ja sam będę o tym decydował. 

Przepraszam, nie chciałam... 

Wiem,  ale  nie  cierpię  czuć  się  inwalidą.  Dlatego  czasem 

zachowuję się jak niedźwiedź ze zranioną łapą. 

No cóż, niedźwiedziu, znam na to lekarstwo.  

Oczy Gartha nagle zalśniły. 

A cóż to takiego? 

Na pewno nie to, o czym myślisz. 

Szkoda - mruknął z rozczarowaniem. 

Nigdy nie masz dosyć? 

Ciebie? Nie. Znów jestem głodny. 

Tiffany  zarumieniła  się.  Zerwała  z  drzewa  brzoskwinię  i 

podała mu ją. 

-  Spróbuj. 
-  Niezupełnie  to  miałem  na  myśli  -  jęknął,  ale  ugryzł 

soczysty owoc, nie spuszczając wzroku z Tiffany. 

Jak ci smakuje? 

Niezła. 

Jesteś niemożliwy - odrzekła, unosząc brwi. 

RS

background image

 

86

Wolę ciebie. Jesteś smaczniejsza. 

Niemożliwe. 

Chcesz się założyć? - zapytał niskim głosem. 

Pozwól, że spróbuję. 

Wyciągnął  do  niej  brzoskwinię.  Wbiła  w  nią  zęby,  przez  cały 

czas czując na sobie jego rozpalony wzrok. 

-  Pobrudziłaś się - rzekł cicho. 
Zanim zdążyła odpowiedzieć, pochylił się i zlizał sok z jej ust. 
-  Och,  Garth  -  szepnęła  Tiffany,  czując,  że uginają  się  pod 

nią kolana. 

-  Co? 

Wiesz co - odrzekła, odpychając go lekko.  

Garth wyglądał na załamanego. 

Dlaczego to robisz? 

-  Bo  dostałeś  już  to,  co  chciałeś,  a  ja  muszę  iść.  -  Ujęła 

przegub  jego  ręki  trzymającej  brzoskwinię  i  podsunęła  mu  owoc 
do ust. - Na razie rozkoszuj się tym. 

-  Nie daruję ci tego, zobaczysz. 
Nie  odwróciła  się  nawet,  tylko  na  jej  ustach  pojawił  się 

uśmiech. 

 

Doktorze, czy będę żył? 

Mam nadzieję, że to miał być żart. 

Garth patrzył na doktora Petera Wheelera z niecierpliwością. 

Lekarz  był  wysoki,  miał  gęstą  szopę  siwych  włosów  i  łagodne 
zielone oczy. 

Z takim sercem jak moje nigdy nic nie wiadomo. 

Wszystko  będzie  dobrze,  pod warunkiem,  że  nie  zrobi  pan 

niczego głupiego. 

Garth spojrzał na niego badawczo. 

A co to jest coś głupiego? 

Na  przykład  nie  będzie  pan  próbował  przebiec  dziesięciu 

mil pod górę. 

Garth zgrzytnął zębami. 

Tylko idiota mógłby coś takiego zrobić. 

RS

background image

 

87

Takich idiotów jest wielu, ze mną włącznie - uśmiechnął się 

lekarz. 

Przepraszam  -  zmitygował  się  Garth.  -  Ja  po  prostu 

spędzam... 

to 

znaczy, 

spędzałem 

większość 

czasu 

pomieszczeniach.  Chyba  w  ogóle  nie  zdawałem  sobie  sprawy,  że 
poza moim biurem istnieje jakiś świat. 

Ale  teraz,  skoro  już  pan  to  zauważył,  warto  ten  fakt 

wykorzystać. Może pan robić wszystko, na co ma pan ochotę, ale 
proszę nie przesadzać z niczym, ani z pracą, ani z zabawą. 

Bardzo się bałem tu przyjść - przyznał Garth.  

Prawdę  mówiąc,  już  dawno  powinien  był  stawić  się  do 

kontroli, ale odwlekał to, jak tylko mógł. 

Nie rozumiem, dlaczego. Jest pan w świetnej formie. 

Aż  do  następnego  ataku,  a  wtedy  albo  przeniosę  się  na 

tamten  świat,  albo  zostanę  pierwszym  kandydatem  do 
przeszczepu. 

To  prawda.  Ale  możliwe  też,  że  gdy  wyjdzie  pan  z  tego 

gabinetu, przejedzie pana samochód. 

Zrozumiałem, doktorze. 

To  dobrze.  Proszę  więc  cieszyć  się  życiem  i  nie  martwić 

zbytnio o jutro. 

Obawiam  się,  że  trudno  mi  będzie  przełamać  ten  zwyczaj. 

Moja praca wymaga, bym brał pod uwagę jutro, 

W takim razie może powinien pan znaleźć sobie inną pracę 

- stwierdził doktor spokojnie. 

Garth podrapał się po głowie. 
-  Hm...  dał  mi  pan  temat  do  przemyśleń,  doktorze. 

Naprawdę. 

Ta rozmowa odbyła się przed kilkoma godzinami. Gdy Tiffany 

odeszła, Garth wsiadł do samochodu i pojechał do Hurricane, do 
doktora  Wheelera.  A  teraz,  już  w  domu,  stał  przy  oknie, 
zastanawiając  się  nad  różnymi  możliwościami.  Przed  chwilą 
zadzwonił  do  swojej  rodziny.  Gdy  im  powiedział,  że  rozważa 
pozostanie  w  Utah  przez  pół  roku,  może  siedem  miesięcy,  byli 

RS

background image

 

88

zdumieni, ale poparli ten pomysł. Wolał na razie nie dzwonić do 
Maxa z obawy, że tym razem jego zastępcą dostanie ataku serca. 

Max  był  bardzo  zaangażowany  w  przygotowanie  kontraktu  z 

Japończykami.  Garth  uświadomił  sobie,  że  nic  go  już  ten 
kontrakt  nie  obchodzi.  Teraz  interesowało  go  jedynie  kupienie 
kilku sztuk bydła, zbiór brzoskwiń i kochanie się z Tiffany. 

Naraz do głowy przyszła mu irytująca myśl. Uważał, że to ona 

jest  odpowiedzialna  za  zmiany  w  jego  życiu,  jednak  Tiffany  nie 
chciała  stać  się  częścią  tego  życia.  Może  powinien  powiedzieć jej 
prawdę,  wyznać,  kim  naprawdę  jest.  Czy  zatrzymałaby  ją  przy 
nim  świadomość,  że  Garth  ma  pieniądze  i  może  jej  zapewnić 
wszystko, co można za nie kupić? 

Nagle  oblał  go  zimny  pot.  Czyżby  już  do  reszty  postradał 

zmysły?  Tiffany  była  po  prostu  dobra  w  łóżku,  nic  więcej.  Gdy 
wyjedzie, on wkrótce przestanie za nią tęsknić. 

Mamrocząc  pod  nosem  przekleństwa,  wpatrzył  się  w 

brzoskwiniowy  sad.  Miał  świadomość,  że  wpadł  z  deszczu  pod 
rynnę. 

 
-  No i co o tym myślisz? - zapytała Tiffany.  
Garth dotknął palcem jej nosa i rzekł cicho: 
- Powiem ci, o czym, później, gdy wrócisz. 
 Oddech Tiffany stał się szybszy. 
-  Trzymam cię za słowo - zaśmiała się, patrząc mu w oczy. - 

Ale tymczasem, panie Dixon, mamy jeszcze trochę roboty. Trzeba 
zawieźć te brzoskwinie do miasta. 

Przez  chwilę  obydwoje  w  milczeniu  patrzyli  na  nagi  sad.  Od 

dwóch dni zrywali owoce z pomocą kilku wynajętych osób. Teraz 
trzeba  było  zawieźć  brzoskwinie  do  sklepu  Irmy,  gdzie  miała 
czekać  ciężarówka  z  Vegas.  Dzięki  znajomościom  Irmy 
brzoskwinie Gartha  oraz  kilku  jego  sąsiadów  sprzedano  jednej  z 
tamtejszych restauracji. 

Tiffany  miała  zawieźć  owoce,  a  Garth  zostać  na  miejscu  i 

dopilnować sprzątania sadu. 

RS

background image

 

89

-  Jesteś  pewna,  że  sobie  poradzisz?  -  zapytał,  stając  przy 

drzwiach ciężarówki. 

Tiffany  spojrzała  przez  otwarte  okno  na  jego  zatroskaną 

twarz. 

Jasne, że tak. Niedługo wrócę. 

Jedź ostrożnie. 

Przez chwilę patrzyli na siebie. Tiffany była pewna, że Garth 

ją  pocałuje.  Gdy  tego  nie  zrobił,  poczuła  rozczarowanie.  Prawdę 
mówiąc,  przez  ostatnie  dwa  dni  zachowywał  się  dość  oficjalnie. 
Może jego zainteresowanie jej osobą zaczynało już zanikać? 

W  połowie  drogi  do  miasta  wciąż  o  tym  myślała  i  pewnie 

dlatego zbyt późno zauważyła konia. 

- Och, nie! - wykrzyknęła bezradnie, gdy zwierzę wypadło na 

drogę  tuż  przed  ciężarówką.  Z  całej  siły  nacisnęła  na  hamulec  i 
obróciła  kierownicę,  uświadamiając  sobie  jednocześnie,  że  traci 
panowanie nad samochodem. Zauważyła rów i wiedziała, że zaraz 
się tam znajdzie, ale nic nie mogła na to poradzić. 

Krzyknęła, gdy ciężarówka zaryła się w rowie i przewróciła na 

bok. 

 
 

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY 

 

Tiffany  otworzyła oczy  i  zamrugała  powiekami.  Poczuła  ulgę. 

Nie była już w szpitalu, lecz w swoim pokoju na ranczu Davisów. 
Odetchnęła z ulgą i najpierw usiadła na łóżku, a potem ostrożnie 
wstała  i  podeszła  do  okna.  Bolały  ją  wszystkie  mięśnie. 
Zignorowała to jednak, szczęśliwa, że wypuszczono ją ze szpitala 
już po kilku godzinach. 

Przeciągnęła  się,  ból  w  całym  ciele  nieco  zmalał,  ale  umysł 

wciąż  nie  mógł  się  uspokoić.  Przez  dwie  ostatnie  noce  Tiffany 
wciąż  od  nowa  przeżywała  ten  wypadek.  Najbardziej  dręczyła  ją 
myśl,  że  zmarnowała  całą  ciężarówkę  brzoskwiń.  Większość 
rozsypała  się  po  jezdni,  z  reszty  została  tylko  pulpa.  Znów 

RS

background image

 

90

jęknęła.  Czuła  się  odpowiedzialna  za  tę  stratę,  choć  Garth 
wielokrotnie powtarzał, że jej nie wini. 

Garth.  Nigdy  nie  zapomni  paniki  na  jego  twarzy,  gdy  po 

wypadku  otworzyła  oczy  i  zobaczyła  go.  Podtrzymywał  ją  i 
rozpaczliwie 

wołał 

po 

imieniu. 

Gdy 

Tiffany 

wreszcie 

oprzytomniała,  przyjechała  karetka  i  zabrała  ją  do  szpitala. 
Lekarz stwierdził, że, poza ogólnymi potłuczeniami, nic jej się nie 
stało, i pozwolił Garthowi wejść do pokoju. 

Jak do tego doszło? - zapytał ostro. 

Nie krzycz na mnie! - wybuchnęła Tiffany. 

Nie  miałem  zamiaru krzyczeć.  Przepraszam.  To dlatego,  że 

śmiertelnie mnie wystraszyłaś. 

Nie  w  tym  rzecz.  Jesteś  wściekły,  że  zniszczyłam 

brzoskwinie. 

Bzdury!  Gdy  długo  nie  wracałaś,  zacząłem  się  martwić  i 

pojechałem cię poszukać. 

Chciała  mu  wierzyć,  ale  nie  potrafiła.  Z  całej  siły 

powstrzymywała łzy. 

Co się stało? - powtórzył Garth. 

Skądś nagle wyskoczył koń. Skręciłam, żeby go wyminąć. 

Garth zaklął i szybko pocałował ją w usta. 

Mówię  poważnie.  Omal  nie  dostałem  następnego  ataku 

serca. Gdy tam dotarłem i zobaczyłem cię na ziemi... - zamilkł. 

Tak  mi  przykro  -  powtórzyła  Tiffany  ze  łzami  w  oczach.  - 

Brzoskwinie... 

Do  diabła  z  brzoskwiniami!  -  wykrzyknął  Garth  ostrym 

głosem. - Ważne jest tylko to, że tobie nic się nie stało. 

Jak możesz tak mówić? - jęknęła Tiffany. - Te brzoskwinie 

były warte dużo pieniędzy, które przepadły. 

Daj spokój - prychnął. - To nieważne. 

Dla  mnie  ważne.  Wiem,  że  dla  ciebie  też,  tylko  nie  chcesz 

tego przyznać. 

Ty jesteś dla mnie ważniejsza niż ciężarówka brzoskwiń. 

Ich oczy się spotkały. 

RS

background image

 

91

-  Miło  mi  to  słyszeć  -  powiedziała  Tiffany  jednym  tchem.  - 

Ale mimo wszystko czuję się okropnie. 

Na  twarzy  Gartha  pojawił  się  dziwny  wyraz.  Otworzył  usta, 

ale natychmiast znów je zamknął.  

-   Posłuchaj - rzekł po chwili - zapomnij o tych przeklętych 

brzoskwiniach, dobrze? 

-  Dobrze - odrzekła nieszczerze. 
-  W takim razie zabieram cię na ranczo. Pójdziesz do łóżka. 

Sama - dodał. 

Szkoda - mruknęła ochryple.  

Garth zaśmiał się cicho. 

Obiecuję ci, że to nie potrwa długo. 

Na  ranczu  oczekiwała  ją  niespodzianka.  Bridget  i  Jeremiasz 

wrócili  już  do  domu.  Bridget  bardzo  się  przejęła  wypadkiem 
Tiffany  i  Garth  musiał  jej  długo  tłumaczyć,  że  przyjaciółce  nie 
stało się nic złego. 

Teraz, po dwóch dniach, Tiffany czuła się już znacznie lepiej. 

Myśl  o  zmarnowanych  brzoskwiniach  nie  przestawała  jej  jednak 
dręczyć. 

Zadzwonił  telefon,  wyrywając  ją  z  zamyślenia.  Nie  drgnęła 

jednak; wiedziała, że Bridget albo Jeremiasz powinni go odebrać. 
Dopiero  przy  piątym  sygnale  zmarszczyła  brwi  i  przypomniała 
sobie,  że  Jeremiasz  miał  tego  ranka  wyprowadzić  Bridget  na 
pierwszy spacer. 

Sięgnęła  po  słuchawkę,  z  nadzieją  że  to  dzwoni  Garth,  ale 

czekało ją rozczarowanie. Dzwoniła Wiedźma Hazel. 

-  Przykro  mi,  że  jestem  taka  nachalna  -  powiedziała  bez 

ogródek - ale ja - i firma - musimy wiedzieć, co postanowiłaś. 

Tiffany jęknęła w duchu. Od jakiegoś już czasu obawiała się 

tego telefonu. Nadal nie wiedziała, co odpowiedzieć. 

-  Musisz znać odpowiedź już dzisiaj? 

Miałaś dużo czasu, żeby się nad tym zastanowić - odrzekła 

Hazel. 

Daj  mi  jeszcze  dwa  dni.  Obiecuję,  że  pojutrze  otrzymasz 

odpowiedź. 

RS

background image

 

92

Dwa dni i ani chwili dłużej. 

Dzięki. 

Tiffany  odwróciła  się  od  okna,  w  które  świeciło  słońce,  i 

poszła  do  łazienki  wziąć  prysznic.  Przez  cały  czas  zastanawiała 
się,  co  zrobić  z  ofertą  Hazel.  Gdyby  nie  Garth,  decyzja  byłaby 
oczywista. 

Wróciła do sypialni i stanęła jak wryta. Na krawędzi jej łóżka 

siedziała Bridget. 

Cześć - uśmiechnęła się Tiffany. 

Dobrze się czujesz?  

Tiffany uniosła brwi. 

-  Czy  chcesz  mi  powiedzieć,  że  wyglądam  jak  ostatnia 

nędza? 

-  Coś w tym rodzaju.  
Tiffany zwalczyła urazę. 

Czy ja ci mówiłam takie rzeczy, gdy leżałaś w szpitalu? 

Po prostu obydwoje z Jeremiaszem martwimy się o ciebie. 

Bzdura. Przestań się o mnie martwić i zajmij się sobą. Mój 

wypadek w żaden sposób nie może się równać z twoim. Trochę ci 
jeszcze brakuje do dawnej formy. 

Była  to  prawda.  Bridget  wciąż  kulała  i  od  czasu  do  czasu 

musiała  wspomagać  się  laską.  W  zasadzie  jednak  odzyskała  już 
zdrowie i widać było, że pod opieką Jeremiasza wkrótce wróci do 
formy.  Oznaczało  to,  że  Tiffany  nie  jest  już  dłużej  potrzebna  na 
ranczu. Na tę myśl serce jej się ścisnęło. 

-  Chciałabym,  żebyś  mogła  tu  zostać  -  powiedziała  Bridget 

niespodziewanie. 

Tu na ranczu, czy w Utah? 

Najlepiej jedno i drugie. 

Nie da rady. 

Dlaczego? 

Tiffany mruknęła coś pod nosem i roześmiała się ponuro. 
-  Jak  to  dlaczego?  Jeremiasz  nie  mógłby  chodzić  po  domu 

rozebrany. 

I tak nie może. W końcu mieszka z nami dziecko. 

RS

background image

 

93

Aha, to prawda. Ale ja i tak nie mogę tu zostać. 

A co z Garthem? 

Tiffany zrobiła minę niewiniątka. 
-  A co ma być? 
-  Przecież widzę, że coś się między wami dzieje. I wygląda mi 

to na coś poważnego. 

-  Widzisz to, co chcesz zobaczyć. 
-  Bzdury.  Widzę,  jak  na  siebie  patrzycie  i  jak  Garth  był 

załamany, gdy cię przywiózł ze szpitala. 

To na pewno dlatego, że zniszczyłam jego zbiory.  

Bridget tylko pokręciła głową. 

Jesteś niemożliwa. 

Wiedźma Hazel mnie ściga. 

-  To świetnie, tylko odnoszę wrażenie, że nie masz już serca 

do tej pracy. 

Tiffany wzruszyła ramionami. 
-  Daj  mi  spokój,  dobrze?  Przyznaję,  że  Garth  nie  jest  mi 

obojętny, ale niczego sobie nie obiecywaliśmy. 

Bridget nie upierała się dłużej. Wstała i pogładziła Tiffany po 

policzku. 

Cokolwiek zrobisz, jestem po twojej stronie. 

 

Za każdym razem, gdy cię widzę, jesteś coraz piękniejsza. 

Tiffany spojrzała na Gartha badawczo. 

Naprawdę? 

Naprawdę, szczególnie, gdy jesteś na górze i w każdej ręce 

trzymam jedną twoją pierś. 

Tiffany  poczuła  wypełzający  na  twarz  rumieniec.  Garth 

poruszał się w niej powoli. 

Nie  żałujesz,  że wyszliśmy  wcześniej  z  przyjęcia  Bridget? - 

zapytała. 

Nie  -  rzekł  krótko  i  położył  dłonie  na  jej  biodrach, 

zwiększając tempo. 

Ona  także nie  żałowała,  chociaż wiedziała,  co wszyscy  mogli 

sobie  pomyśleć,  gdy  obydwoje  z  Garthem  wyszli  na  chwilę  po 

RS

background image

 

94

kolacji i już nie wrócili. Była jednak wśród przyjaciół. Irytował ją 
tylko wyraz zadowolenia na twarzy Bridget. 

Teraz jednak miała ważniejsze sprawy na głowie. 

Chodź, kochanie - szepnął, unosząc się nieco na plecach. 

Oooch - jęknęła Tiffany i opadła na niego. 

 
Leżeli  objęci  ramionami,  zbyt  wyczerpani,  by  cokolwiek 

mówić. 

Musimy porozmawiać - powiedziała w końcu Tiffany. 

Jeśli  znowu  wspomnisz  o  tych  przeklętych  brzoskwiniach, 

to... 

To co? - zapytała, zafascynowana błyskiem w jego oczach. 

To znów zacznę się z tobą kochać. 

Naprawdę jesteś nienasycony - westchnęła. 

-  Tylko przy tobie.  
Zamilkli na chwilę. 

A  wracając  do  brzoskwiń  -  powiedział  wreszcie  Garth  -  to 

dwie  pozostałe  ciężarówki  owoców  przyniosły  niezły  dochód. 
Możesz się więc uspokoić. 

Ale gdybym... 

Przestań, kobieto! Zapomnij o tym. Ważne, że nic ci się nie 

stało. 

Przytuliła się do niego mocniej. 

Dzięki. 

Zastanawiałem się. 

Nad czym? 

Nad pozostaniem tu na stałe. Mógłbym prowadzić ranczo. 

Tiffany  odsunęła  się  nieco,  by  dostrzec  jego  twarz  w  świetle 

małej lampki. 

A co z twoją pracą? 

Jeśli będzie trzeba, mogę prowadzić swoje sprawy stąd. 

Zdaje się, że mówisz poważnie. 

Jak najpoważniej. Odnalazłem tu spokój, którego istnienia 

nawet nie podejrzewałem. 

Cieszę się - wymruczała Tiffany, czując ściskanie w gardle. 

RS

background image

 

95

Czy  Garth  poprosi ją,  by  została  tu  z  nim? I  czy  ona  by  się 

zgodziła? 

-  A  ty?  Jakie  masz  plany  teraz,  gdy  Bridget  już  jest  w 

domu? 

Zdawało  jej  się,  że  usłyszała  w  jego  głosie  nutę  wahania, 

jakby nie był pewien swoich intencji. 

-  Może porozmawiamy o tym później? - szepnęła, dotykając 

ustami jego warg. 

Garth pocałował ją namiętnie. 

 
 

ROZDZIAŁ SZESNASTY 

 

Musiała wreszcie podjąć decyzję. Siedziała na łóżku i patrzyła 

na telefon. Co zrobić? Przygryzła wargę i wpatrzyła się w sufit. 

Gdyby  tylko  powiedziała  Garthowi,  że  go  kocha.  Stchórzyła! 

Obrzucanie się w duchu wyzwiskami paradoksalnie sprawiało, że 
czuła  się  lepiej,  choć  nadal  brakowało  jej  odwagi,  by  podnieść 
słuchawkę  i  zadzwonić  do  Gartha.  Ale,  z  drugiej  strony,  kobieta 
nie  może  pierwsza  wyznać  miłości  przez  telefon.  Trzeba  było  to 
zrobić poprzedniego wieczoru. 

Czy  ta  deklaracja  rozwiązałaby  jej  problemy?  Gdyby  Garth 

okazał  entuzjazm,  z  pewnością  tak.  Ale  gdyby  powiedział,  że  jej 
nie kocha... 

Dość  tego,  pomyślała.  Musi  wiedzieć  na  pewno,  co  on 

naprawdę  do  niej  czuje.  Jeśli  z  jego  strony  to  tylko  pożądanie, 
wtedy spakuje walizki, wróci do Houston i przyjmie ofertę Hazel. 

Przez całą  noc nie  spała,  rozmyślając  na  przemian  o Hazel i 

Garcie. W końcu o czwartej rano poddała się i zeszła do kuchni. 
Tam z zaskoczeniem ujrzała siedzącą przy stole Bridget. 

Co ty tu... 

Ty też nie możesz spać? - uśmiechnęła się Bridget. 

Tiffany  nalała  sobie  kawy  i  usiadła  przy  stole  obok 

przyjaciółki. 

RS

background image

 

96

Mam nadzieję, że nie poczułaś się gorzej? 

Nie.  Po  prostu  szkoda  mi  czasu  na  spanie,  szczególnie 

teraz, gdy wiem, jak szybko wszystko może się zmienić. - Zamilkła 
na chwilę, po czym znów podjęła: - Boże, jak ja się bałam, chociaż 
Jeremiasz  nie  odstępował  mnie  nawet  na  krok.  Poza  tym 
tęskniłam za ranczem. 

Nadal mnie to zdumiewa. 

Mnie też. 

Nie próbowałaś podjąć tu praktyki? 

Owszem.  Mam  nawet  biuro  w  Hurricane,  ale  byłam  w 

sądzie zaledwie dwa razy. 

Zdumiewające  -  powtórzyła  Tiffany.  -  Nigdy  bym  nie 

uwierzyła,  że  dożyję  dnia,  gdy  będzie  cię  satysfakcjonowało 
gotowanie, robienie przetworów i opieka nad dzieckiem. 

Zgadzam  się,  że  to  cud  -  odrzekła  Bridget  z  rozmarzonym 

wyrazem twarzy. - Miłość potrafi zdziałać takie rzeczy. 

Tiffany  poczuła,  że  się  rumieni  pod  badawczym  spojrzeniem 

przyjaciółki. 

-  Aha, więc jednak jesteś zakochana - stwierdziła Bridget. 
Rumieniec Tiffany pogłębił się. 

Czy to tak wyraźnie widać? 

Jestem  pewna,  że  tylko  dla  mnie  jest  to  oczywiste.  Ale  ja 

znam cię bardzo dobrze. Gdy tu weszłaś, wyglądałaś tak, jakby ci 
kanapka wpadła w błoto. 

Usta Tiffany drgnęły w uśmiechu. 

Sama bym lepiej tego nie wyraziła. 

Czy Garth o tym wie? 

Nie. 

-  Rozumiem.  Więc  co  dalej?  -  zapytała  Bridget.  -  Musisz 

podjąć  jakąś  decyzję,  chociaż  możesz  zostać  tu  tak  długo,  jak 
zechcesz. 

Przecież wiesz, że nie zostanę. 

To znaczy, że przyjmiesz ofertę Wiedźmy? 

Chyba tak. 

-  A czy zostałabyś, gdyby Garth cię o to poprosił?  

RS

background image

 

97

Tiffany zmarszczyła czoło. 
-  Nie  wiem.  Kocham  go,  tego  jestem  pewna.  Wczoraj 

wieczorem  uświadomiłam  sobie,  że  po  raz  pierwszy  w  życiu 
naprawdę  się  zakochałam.  Ale  nie  jestem  pewna,  czy  to 
wystarczy. Przysięgłam sobie kiedyś, że już nigdy więcej nie będę 
mieszkać na farmie, a skoro Garth postanowił zostać tu na stałe, 
to byłabym... 

Ugrzęzłabyś tutaj - podpowiedziała jej Bridget. 

Właśnie. 

-  A  czy  byłabyś  w  stanie  odejść  i  nigdy  więcej  go  nie 

zobaczyć? 

-  Nie - odrzekła Tiffany krótko. 
-  Więc  masz  odpowiedź.  Jeśli  nie  zaryzykujesz,  będziesz 

żałować. 

Teraz, przypominając sobie tę rozmowę, Tiffany wiedziała, że 

Bridget miała rację. Jeśli nie postawi wszystkiego na jedną kartę, 
nigdy  tego  sobie  nie  wybaczy.  Nie  miała  jednak  zamiaru  iść  do 
Gartha  z  pustymi  rękami.  Sięgnęła  po  telefon  i  zadzwoniła  do 
swego  przyjaciela  Wayne'a  Tannera,  bankiera  z  Houston.  Zanim 
otworzyła  konto  w  jego  banku,  poznała  go  dobrze,  bo  zawsze 
kupował  w  jej  sklepie  prezenty  dla  żony.  Zaprzyjaźnili  się 
wówczas. 

-  Miło mi cię słyszeć, Tiffany - powiedział teraz Wayne. 

Mnie też. Czy mógłbyś coś dla mnie zrobić? 

Powiedz tylko, co. 

W pięć minut później Tiffany z uśmiechem na twarzy ruszyła 

sprężystym  krokiem  do  domu  Gartha.  Zastukała,  nie  usłyszała 
odpowiedzi i po prostu weszła do środka. 

-  Garth?  -  zawołała,  a  gdy  znów  nie  usłyszała  odpowiedzi, 

poszła  do  kuchni  i  wyjrzała  przez  okno.  Garth  był  na  dworze; 
rąbał drewno. 

Wzrok  Tiffany  zatrzymał  się  na  kuchennym  stole.  Stały  tam 

brudne  naczynia  z  co  najmniej  dwóch  dni  oraz  sterta  papierów. 
Ach,  ci  mężczyźni!  pomyślała  z  rozbawieniem.  Może  trochę  tu 
posprzątać, żeby mu zrobić niespodziankę? 

RS

background image

 

98

Umyła  naczynia  i  ułożyła  papiery  w  równą  kupkę.  Naraz 

zamarła.  Ogarnęło  ją  dziwne  uczucie.  Miała  ochotę  obejrzeć  te 
dokumenty.  Poczuła  nieodpartą  ciekawość.  Pokusa  była  wielka. 
Miała  okazję  dowiedzieć  się  czegoś  więcej  o  mężczyźnie,  którego 
kochała i którego wciąż nie potrafiła rozszyfrować. Wpatrzyła się 
w  koperty  zawierające wyciągi  bankowe.  Czy  to  w  nich  kryły się 
ostatnie elementy układanki? 

Garth nigdy by się nie domyślił, że grzebała w jego papierach, 

a ona sama również by się do tego nie przyznała. Pokusa stawała 
się coraz większa. Ale czy byłaby w stanie spojrzeć sobie w oczy, 
gdyby to zrobiła? 

Nie wypuszczając kopert z ręki, nerwowo przestąpiła z nogi na 

nogę. 

 
Fizycznie  Garth  nigdy  nie  czuł  się  lepiej.  Jak  zwykle  jednak 

gorzej  było  z  psychiką.  Gdy  już  zdecydował,  że  zostaje  w  Utah, 
ogarnęła go dziwna nerwowość. 

To  jednak  nie  był  największy  z  jego  problemów.  Rodzina 

obdarzyła  go  pełnym  poparciem,  ale  Max,  jego  asystent, 
zaniemówił, gdy usłyszał o planach Gartha. 

-  Chcesz mi powiedzieć, że nigdy tu nie wrócisz?  
Garth  spodziewał  się  takiej  reakcji,  ale  słowa  Maxa  były 

bolesne. 

Nie powiedziałem, że nigdy. 

To co właściwie chcesz mi powiedzieć? 

-  Firma nie jest już najważniejszą sprawą w moim życiu. 
Przez chwilę panowała cisza. 

Max? 

A co z Japończykami? 

-  Właśnie  z  nimi  rozmawiałem  i  od  tej  chwili  ty  jesteś 

odpowiedzialny za ten kontrakt. 

-  Za cały kontrakt? 

Co  cię  tak  dziwi?  -  zaśmiał  się  Garth.  -  Znakomicie  sobie 

poradzisz. 

RS

background image

 

99

Ale  dlaczego?  Przecież  zależało  ci  na  tym  kontrakcie, 

pracowałeś nad nim dniami i nocami, przez całe lata. Jak możesz 
teraz tak po prostu... - Max urwał. 

To łatwe - wyjaśnił Garth bez zająknięcia. - Znalazłem coś 

ważniejszego. 

-  A co? 

Opowiem ci o niej, kiedy się zobaczymy. 

Kobieta! Ale... 

-  Uspokój  się,  bo  ty  też  dostaniesz  ataku  serca. 

Porozmawiamy później. 

Ta  rozmowa  odbyła  się  rankiem.  Potem  Garth  wsiadł  na 

konia i spędził przedpołudnie na terenie rancza, sprawdzając, co 
trzeba naprawić i doprowadzić do porządku. Zadanie było trudne, 
ale  nie  niemożliwe.  Większość  kłopotów  była  wynikiem  wielu  lat 
zaniedbań.  A  pieniądze  nie  stanowiły  problemu;  Garth  miał  ich 
więcej, niż był w stanie wydać. 

Gdy skończył objazd swojej posiadłości, zabrał się do rąbania 

uschniętego  drzewa.  Wyprostował  się  na  chwilę  i  otarł  pot  z 
twarzy.  Czuł  się  znakomicie.  Wiedział,  że  nie  zawdzięcza  tego 
lekarstwom, lecz Tiffany. 

Choć  przez  długi  czas nie chciał  się  do  tego  przyznać  nawet 

przed  sobą,  zakochał  się  w  tej  zuchwałej  blondynce,  pomimo  że 
wielokrotnie zarzekał się, iż koniec już z miłością. Problem polegał 
na tym, że nie wiedział, jak jej o tym powiedzieć, i nie był pewien, 
czy ona czuje to samo. A nawet jeśli tak, mieli zupełnie różne cele 
w  życiu.  Gdyby  Garth  zdecydował  się  na  powrót  do  Dallas,  do 
życia,  jakie  pozostawił  za  sobą,  może  ich  związek  miałby  jakieś 
szanse. Tiffany nigdy nie ukrywała, że jest dziewczyną kochającą 
życie w mieście. 

A  może  udałoby  się  im  wypracować  jakiś  kompromis.  Garth 

gotów  był  na  wszystko,  by  ją  przy  sobie  zatrzymać.  Oczarowany 
był jej śmiechem, charakterem i bystrym umysłem 

Był uzależniony i istniało tylko jedno lekarstwo na tę chorobę. 
Małżeństwo. 

RS

background image

 

100

Nie  mógł uwierzyć,  że poważnie  rozważa  taką  możliwość,  ale 

tak było. A to oznaczało, że musi wyznać Tiffany prawdę o sobie. 

Zaklął  pod  nosem.  Dlaczego  od  początku  pozwolił  jej 

uwierzyć, że jest biedakiem? Wiedział, dlaczego. Ona sama go do 
tego  sprowokowała,  a  teraz  ten  niewinny  kamuflaż  mógł  się 
obrócić przeciwko niemu. Miał jednak nadzieję, że Tiffany poczuje 
ulgę,  gdy  się  dowie,  że  Garth  jest  milionerem  w  przebraniu. 
Przecież chciała poślubić bogatego mężczyznę. 

Sam  nie  wiedział,  dlaczego  spojrzał  w  stronę  domu.  Żaden 

dźwięk  nie  ostrzegł  go,  że  ktoś  tam  jest.  Zauważył  przez  okno 
Tiffany i z uśmiechem podszedł do kuchennych drzwi. 

Uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy, gdy zobaczył plik 

kopert w jej ręku. Poczuł, że oblewa go zimny pot. 

- Co ty, do diabła, robisz? 

 
 

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY 

 

Jeszcze  zanim  na  niego  spojrzała,  Garth  był  pewien,  że 

zobaczy na jej twarzy poczucie winy. Trwała w bezruchu, co było 
pewnym  tego  znakiem.  Obróciła  się  powoli.  Ku  Zdumieniu 
Gartha,  nie  sprawiała  jednak  wrażenia  zawstydzonej.  Na  jej 
twarzy widniał szeroki uśmiech. Odłożyła papiery na stół. 

-  Znalazłaś tu coś zabawnego? 
Choć  w  jej  wzroku  pojawił  się  szybki  błysk,  uśmiech  nie 

zniknął. 

Nie przeczytałam tych dokumentów.  

Czoło Gartha przecięły głębokie zmarszczki. 

Naprawdę? 

Tiffany przyłożyła dłoń do piersi. 

Słowo harcerza. 

Ale? 

- A dlaczego myślisz, że jest jakieś „ale"? 

RS

background image

 

101

Wbrew  sobie  uśmiechnął  się  lekko,  lecz  nic  nie  powiedział, 

tylko spojrzał na nią wymownie. 

-  No  dobrze.  Kusiło  mnie,  żeby  je  obejrzeć,  ale  naprawdę 

tego nie zrobiłam. - Milczała przez chwilę i uśmiech zniknął z jej 
twarzy.  -  Ale  czy  gdybym  to  zrobiła,  popełniłabym  coś 
niewybaczalnego? To znaczy, jeśli nie masz nic do ukrycia... 

Garth  zastanawiał  się  przez  chwilę,  wyczuwając  w  jej  głosie 

zaczepną nutę. W jaki sposób udało jej się tak sprytnie odwrócić 
sytuację? To on przyłapał ją w niezręcznej sytuacji, a tymczasem 
sam teraz sprawiał wrażenie winnego. 

To  zresztą  nie  miało  znaczenia.  W  końcu  i  tak  chciał  jej 

powiedzieć prawdę. Równie dobrze mógł to zrobić teraz. 

-  Ja...  zaczął. 
- Ja... - odezwała się równocześnie Tiffany. 
Obydwoje zamilkli, a potem wybuchnęli śmiechem. 
-  Mam coś dla ciebie - powiedziała Tiffany.  
Sięgnęła do kieszeni i wyjęła kopertę. 
-  To dla mnie? - zapytał zdziwiony Garth.  
Podeszła  do  niego  bez  słowa,  położyła  dłoń  na  jego  karku  i 

przyciągnęła jego twarz do swojej. Pocałunek był mocny i szybki. 
Garth poczuł, że serce zaczyna mu bić szybciej, ale gdy wyciągnął 
ramiona, Tiffany odsunęła się od niego. 

-  Później. 
Wcisnęła mu kopertę w rękę i ruszyła do drzwi. 

Dokąd idziesz? 

Na ranczo Jeremiasza.  

Ale... - wykrztusił.  

Przesłała mu pocałunek. 

-  Porozmawiamy,  gdy  otworzysz  kopertę-  odrzekła  i 

zniknęła. 

Garth usiadł przy stole i wpatrzył się w zaklejoną kopertę. Co 

to, do diabła, za konspiracja? Dopiero gdy usłyszał warkot silnika 
samochodu  Tiffany,  otworzył  kopertę.  Ze  środka  wypadł  czek. 
Zerknął  na  sumę,  po  czym  przeczytał  dołączoną  do  czeku 
karteczkę i zastygł z wrażenia. 

RS

background image

 

102

Znów  te  cholerne  brzoskwinie.  Uparła  się,  żeby  mu 

wynagrodzić  stratę.  Co  za  uparta  kobieta.  Jej  pieniądze  były 
ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował. Ale ona oczywiście o tym nie 
wiedziała. 

Westchnął  głęboko.  Nie  mógł  wziąć  tych  pieniędzy.  Nie  miał 

najmniejszego zamiaru realizować czeku. Ale jak je zwrócić, żeby 
nie  zranić  jej  uczuć?  Spojrzał  na  nazwę  banku  w  Houston.  Na 
szczęście znał prezesa. 

Szybko  sięgnął  po  słuchawkę.  W  piętnaście  minut  później, 

jeszcze bardziej zdumiony, odłożył ją na miejsce. 

- A niech mnie diabli - mruknął. 
Choć musiał użyć swych wpływów, by zdobyć interesujące go 

informacje,  dowiedział  się,  czego chciał  się  dowiedzieć. Pieniądze 
pochodziły  z  konta  Tiffany.  Suma,  na  którą  opiewał  czek, 
pozostawiała  głęboką  wyrwę  w  jej  oszczędnościach.  W  każdym 
razie dowodziło to, że Tiffany nie była łowczynią fortun. Co więcej, 
ten  szlachetny  gest  świadczył  o  tym,  że  go  kocha;  pieniądze  nie 
były dla niej wszystkim. 

Ta myśl stała się bodźcem do działania. Garth zerwał się na 

równe  nogi.  Postanowił  rzucić  się  na  głęboką  wodę  i 
zaproponować jej małżeństwo. Już! Tylko co z pierścionkiem? No 
trudno,  będzie  musiała  poczekać.  A  kwiaty?  Czy  mężczyzna 
zdecydowany oświadczyć się tak upartej kobiecie potrzebuje tego 
rodzaju amunicji? 

Róże. Oto właściwa odpowiedź. Z wyschniętymi ustami znów 

podniósł słuchawkę i wystukał znajomy numer. 

-  Irmo,  potrzebuję  twojej  pomocy.  Jak  szybko  możesz  mi 

dostarczyć dwa tuziny najpiękniejszych róż? 

 
No, no! 
Niewiele  brakowało,  powiedziała  sobie  Tiffany,  parkując 

samochód  na  podjeździe  domu  Davisów.  Przez  chwilę  nie 
wysiadała, zbierając myśli. 

Dlaczego  Garth  nie  wpadł  w  furię?  Ona  na  jego  miejscu 

byłaby wściekła. Naprawdę nie zajrzała do kopert, ale rozumiała, 

RS

background image

 

103

że  trudno  mu  w  to  uwierzyć.  Jednak  Garth  z  jakiegoś  powodu 
przyjął jej tłumaczenie wyjątkowo spokojnie. 

Ona  sama  była  przerażona  własnym  zachowaniem.  Miała 

wrażenie, że bardzo niewiele brakowało, a utraciłaby Gartha. Co 
ją opętało, by choćby pomyśleć o takiej niedyskrecji? 

Widocznie  na  jej  twarzy  malowała  się  niewinność  i  dlatego 

Garth jej uwierzył. Żałowała, że nie widziała jego twarzy w chwili, 
gdy  otworzył  kopertę.  Chciała  jednak,  by  był  wówczas  sam  i  by 
mógł  się  zastanowić,  co ten gest  naprawdę  oznacza.  Czek  był  ni 
mniej, ni więcej tylko wyznaniem miłości. 

Czy  Garth  to  zrozumie?  Czy  wystarczy  mu  intuicji?  Miała 

nadzieję, że tak. Od tego zależało jej przyszłe szczęście. 

Wysiadła  wreszcie  z  samochodu  i  weszła  do  domu.  Bridget 

stała  w  salonie  ze  słuchawką  w  ręku.  Zobaczywszy  przyjaciółkę, 
powiedziała: 

W samą porę. To do ciebie.  

Tiffany poczuła, że brakuje jej tchu. 

Czy to Garth? 

Nie  -  rzekła  Bridget,  zasłaniając  dłonią  mikrofon.  -  Jakiś 

nieznajomy  głos.  Aha,  Jeremiasz,  Taylor  i  ja  jedziemy  teraz  do 
Vegas. Jestem umówiona z lekarzem. 

Zobaczymy  się  później  -  rzuciła  Tiffany  i  wzięła  od  niej 

słuchawkę. 

Tiffany, tu Wayne. Wayne Tanner. 

Czy  jest  jakiś  problem  z  transferem?  -  zapytała  z 

niepokojem. 

Nie, nie ma żadnego problemu. 

Więc o co chodzi? 

Nie o co, tylko o kogo. 

Nie rozumiem. 

-  Przed chwilą rozmawiałem z Garthem Dixonem.  
Tiffany z zaskoczenia nie mogła wykrztusić ani słowa. 
W końcu odzyskała głos. 

Jakim cudem? 

Zadzwonił tu. 

RS

background image

 

104

Znasz go? 

Czy go znam? Mówisz poważnie? 

-  Wayne, czy mógłbyś wreszcie wyjaśnić, o co ci chodzi? 
Wayne odpowiedział pytaniem na pytanie. 
-  Dlaczego  nie  powiedziałaś  mi,  po  co  ci  potrzebne  te 

pieniądze, czy raczej dla kogo są ci one potrzebne? 

Nie sądziłam, by to było konieczne. 

Ale, na litość boską, dlaczego akurat dla niego? 

Wayne, moja cierpliwość się kończy. 

Czy ty nie wiesz, kim on jest? 

Może ty mi to powiesz? - prychnęła Tiffany z sarkazmem. 

Dziewczyno,  ten  facet  jest  w  stanie  rywalizować  z 

Rockefellerami i Dupontami. 

Co??? 

Mógłby  kupić  cały  mój  bank.  Prawdę  mówiąc,  słyszałem 

zresztą plotki, że zamierza to zrobić. 

To znaczy... 

-  Jest  milionerem,  a  do  tego  ma  większe  wpływy niż  senat 

stanowy. 

Wstrzymaj płatność tego czeku - rzekła stanowczo Tiffany, 

zaciskając zęby. 

Nie  muszę  tego  robić.  Dixon  go  zwrócił.  -  Wayne  milczał 

przez chwilę. - Może mi wyjaśnisz, co tu się dzieje? 

Nie.  Ale  dziękuję  za  telefon.  Mam  u  ciebie  dług 

wdzięczności. 

Odłożyła słuchawkę i opadła na kanapę. 
Co za drań! Co za łajdak! Co za kłamca! Nic dziwnego, że był 

tak  tajemniczy  i  tak  starannie  ukrywał  to,  kim  jest.  Przez  cały 
czas  obawiał  się,  że  Tiffany  leci  na  jego  pieniądze.  Jakże  nisko 
musiał ją oceniać! Poczuła pod powiekami łzy. 

Nie ujdzie mu to na sucho. Nigdy w życiu! 
 
Tym  razem,  gdy  dotarła  do  jego  domku, nie  zawracała  sobie 

głowy  pukaniem.  Po  prostu  otworzyła  drzwi  i  wmaszerowała  do 
środka. Garth stał pośrodku pokoju, a obok, na starym biurku, w 

RS

background image

 

105

wielkim  wazonie  zauważyła  tuzin  czerwonych  róż.  Obrócił  się  i 
spojrzał na nią z promiennym uśmiechem. 

Zaoszczędziłaś mi drogi. Właśnie chciałem... 

Co chciałeś? Powiedzieć mi, kim jesteś? 

Gniew  w  głosie  Tiffany  nie  uszedł  jego  uwagi.  Z  jego  ust 

zniknął uśmiech. 

Właśnie to chciałem ci powiedzieć. 

Naprawdę?  A  cóż  cię  do  tego  skłoniło?  Czy  taki  właśnie 

miałeś plan, żeby zaczekać, aż się wygłupię? - zawołała, z trudem 
powstrzymując łzy. 

Twarz Gartha złagodniała. 

Dobrze  wiesz,  że  mówisz  bzdury.  Właśnie  chciałem 

pojechać do ciebie i wszystko ci wyjaśnić. 

To nie jest konieczne. Twój przyjaciel z banku zrobił to już 

za ciebie. 

Cholera - skrzywił się Garth. - Tanner ma za długi język. 

Czy  to  wszystko,  co  masz  mi  do  powiedzenia?  -  zapytała 

ostro Tiffany. 

Nie.  Chciałem  cię  przeprosić  i  zapytać,  czy  za  mnie 

wyjdziesz? 

Potrząsnęła głową i zaśmiała się ironicznie. 

Po  tym  wszystkim?  Chyba  nie  mówisz  poważnie?  Jak 

mogłabym ci zaufać, skoro ty nie ufałeś mnie? 

Dobrze, przyznaję, że to nie było w porządku z mojej strony. 

Ale... 

Nie! Nie mów nic więcej. - Łzy płynęły po policzkach Tiffany. 

Musiała  jak  najprędzej  stąd  wyjść.  -  I  pomyśleć,  że  prawie 
całkiem  wyczyściłam  swoje  konto,  myśląc,  że  potrzebujesz  tych 
pieniędzy. Boże! 

-  Tiffany - rzekł Garth ze wzruszeniem, zbliżając się do niej. 

- Daj mi szansę, bym mógł ci to wynagrodzić. 

Zignorowała cierpienie malujące się na jego twarzy. 
-  Za późno. Możesz wziąć swoje pieniądze i iść do diabła! 
 
 

RS

background image

 

106

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY 

 

-  Nie mogę tego znieść. 
-  Ja  też  -  odrzekła  Tiffany  -  więc  proszę  cię,  przestań 

lamentować, bo tylko jeszcze bardziej mi wszystko utrudniasz. 

Bridget otarła łzy z oczu i skrzywiła się. 

Ale ja nie chcę, żebyś wyjeżdżała. 

Ja też nie chcę, ale muszę. 

Przez  chwilę  obydwie  milczały.  Tiffany  z  zaciętym  wyrazem 

twarzy  wrzucała  swoje  rzeczy  do  walizki,  omijając  wzrokiem 
przyjaciółkę. 

Przez  tydzień,  który  minął  od  tamtej  rozmowy  z  Garthem, 

funkcjonowała  jak  robot.  Przez  cały  czas  miała  nadzieję,  że  on 
zadzwoni  albo,  jeszcze  lepiej,  przyjedzie  na  ranczo  i  spróbuje 
naprawić sytuację. Nie zrobił tego i wiedziała na pewno, że już nie 
zrobi. Jej życie legło w gruzach i nic nie mogła na to poradzić. 

Jak  do tego  doszło?  Zadawała  sobie  to  pytanie miliony  razy, 

ale  nadal  nie  potrafiła  na  nie  odpowiedzieć.  Nie  miała 
najmniejszego  zamiaru  ofiarować  żadnemu  mężczyźnie  swojego 
serca. Garth wtargnął do niego jak burza. Niech go diabli. Tylko 
siebie  mogła  winić  za  żałosny  stan,  w  jakim  się  znalazła.  Co 
zrobić, by cierpienie przestało zżerać jej duszę? 

Stłumiła  westchnienie,  bez  słowa  odwróciła  się  plecami  do 

szlochającej  cicho  Bridget  i  podeszła  do  okna.  Słońce  jak  złota 
kula  wznosiło  się  nad  górami.  Tiffany  jednak  nie  zauważała 
piękna  natury,  pochłonięta  rozmyślaniem  o  jeszcze  jednej 
kłopotliwej sprawie. 

Spóźniał się jej okres, co zazwyczaj się nie zdarzało. Mogło to 

oznaczać jedną z dwóch rzeczy: albo stresy odcisnęły swoje piętno 
na funkcjonowaniu jej organizmu, albo była w ciąży. Na myśl o tej 
drugiej możliwości ogarnęła ją panika. 

-  Jest coś jeszcze, o czym mi nie wspomniałaś, prawda? 
Tiffany obróciła się na pięcie, znów podziwiając przenikliwość 

Bridget. Przyjaciółka jednak znała ją jak nikt inny. 

RS

background image

 

107

Tak - przyznała po prostu. 

Więc powiedz, co to takiego. 

Właśnie próbuję. 

Okres ci się spóźnia - domyśliła się Bridget. 

Mhm. 

I nigdy dotąd się to nie zdarzało. 

Dziesięć punktów. 

Czy czujesz, że jesteś w ciąży? 

Wbrew sobie Tiffany musiała się uśmiechnąć. 
-  A jak niby mam to czuć? 
Bridget wzruszyła ramionami. 

Nie mam pojęcia. Ale słyszałam, że istnieją wyraźne oznaki. 

Mam  nadzieję,  że  to  tylko  nerwy  -  odrzekła  Tiffany  z 

desperacją. 

A jeśli nie... 

To nie wiem, co zrobię. 

To znaczy, że nie powiedziałabyś mu? 

Miałby  prawo  wiedzieć  -  rzekła  Tiffany  drżącym  głosem.  - 

Tylko że... 

Myślę, że on nie miał zamiaru cię oszukiwać. 

Ale oszukał, i chociaż nadal go kocham, nie mogę mu tego 

wybaczyć. 

Bridget westchnęła. 
-  Możesz  mi  powiedzieć,  żebym  się  zamknęła,  poszła  do 

diabła czy co tam jeszcze chcesz, ale myślę, że jesteś zbyt uparta i 
zawzięta.  No  dobrze,  zachował  w  tajemnicy,  kim  naprawdę  jest. 
Może  sam  był  śmiertelnie  przestraszony.  W  końcu  miał  już 
doświadczenia  z  kobietą,  która  wyszła  za  niego  tylko  dla 
pieniędzy. A jeśli dobrze pamiętam, mnóstwo razy powtarzałaś, że 
równie  łatwo  jest  się  zakochać  w  bogatym  mężczyźnie  jak  w 
biednym. Może Garth w ten sposób chciał się zabezpieczyć. 

-  Może,  ale  jeśli  się  kogoś  kocha,  to  nie  wprowadza  się  go 

rozmyślnie w błąd. 

No dobrze, uparciuchu, jakie masz teraz plany? 

RS

background image

 

108

Chyba wrócę do swojej dawnej firmy. Wiedźma Hazel nadal 

trzyma dla mnie obiecaną posadę. 

- A jeśli rzeczywiście jesteś w ciąży? 
-  Będę  musiała  jakoś  sobie  z  tym  poradzić,  gdy  nadejdzie 

czas. 

Bridget zeskoczyła z łóżka. Po jej twarzy płynęły łzy.  
-  Chyba  nic,  co  mogłabym  powiedzieć,  nie  zatrzymałoby  cię 

tutaj? 

-  Nie, chyba że masz w zanadrzu jakiś cud. 
-  Kto wie? - uśmiechnęła się Bridget. - Może cud się zdarzy. 

W każdym razie możemy się o to modlić. 

Tiffany nie odpowiedziała, tylko schwyciła walizkę i wyszła za 

przyjaciółką z pokoju. 

 
-  Życie wycina paskudne numery, prawda, mały?  
Koń  podniósł  łeb,  popatrzył  na  niego  wielkimi  oczami  i 

parsknął. 

-  Wiedziałem, że mnie zrozumiesz. 
Garth zdjął stetsona i położył go na kolanie. Stwierdził, że po 

raz  pierwszy  w  życiu  upadł  tak  nisko,  by  rozmawiać  z  koniem. 
Zaśmiał  się  z  goryczą  i  otarł  czoło  przedramieniem.  Od  kilku 
godzin  naprawiał  płoty  i  był  już  zupełnie  wyczerpany.  To  był 
ostatni objaw choroby, z którym nie udało mu się jeszcze uporać - 
nie  był  w  stanie  pracować  przez  wiele  godzin  bez  przerwy,  choć 
lekarz  zapewniał  go,  że  siły  wrócą  mu  po  jakimś  czasie,  o  ile 
zredukuje  stresy  do  minimum,  co  w  tej  chwili  zakrawało  na 
kiepski żart. 

Od  czasu  gdy  Tiffany  rzuciła  go,  miał  kilka  ataków  bólu. 

Boże,  jak  za  nią  tęsknił.  Teraz,  gdy  Davisowie  wrócili  już  do 
domu,  nie  miał  pretekstu,  by  zaglądać  na  ich  ranczo.  Wiedział 
jednak, że Tiffany jeszcze nie wyjechała; specjalnie to sprawdzał. 
Poprzedniego  wieczoru  przejeżdżał  obok  rancza  i  widział  jej 
samochód na podwórzu.  

RS

background image

 

109

Wiedział jednak, że to już nie potrwa długo. Tiffany na pewno 

chce  wyjechać  stąd  jak  najszybciej;  przypuszczał,  że  przyjmie 
ofertę pracy w Houston. 

Do cholery, musi istnieć jakiś sposób, by ją zatrzymać. 
Dotychczas jednak nic mu nie przyszło do głowy oprócz tego, 

by paść na kolana i błagać ją o przebaczenie. Skrzywił się na tę 
myśl, ale nagle wstał. 

Właściwie  dlaczego nie?  Jeśli  dzięki  temu  może ją  odzyskać, 

jeśli Tiffany wróci do jego życia, w jego ramiona, do jego łóżka, to 
warto spróbować. 

W  pięć  minut  później  skręcił  na  drogę  prowadzącą  do  domu 

Davisów.  Tak  jak  się  obawiał,  Tiffany  zbierała  się  właśnie  do 
wyjazdu z Utah. Chciała go opuścić na zawsze. Gdyby przyjechał 
o kilka minut później, już by jej nie zastał. Z tą myślą zatrzymał 
ciężarówkę tuż przed jej samochodem. 

Wszyscy  członkowie  rodziny  Davisów  zatrzymali  się  nagle  i 

utkwili w nim wzrok. Garth pozostał za kierownicą, wpatrując się 
w Tiffany, która wysunęła się z objęć Bridget i otworzyła drzwiczki 
swojego samochodu. Nie spuszczała jednak oczu z jego twarzy. 

Wyskoczył  z  ciężarówki  i  nie  zwracając  uwagi  na  Davisów, 

podszedł prosto do niej. 

Wszystko zależy teraz od ciebie. Będę cię błagał, jeśli będę 

musiał. 

Garth... 

Mówię  poważnie,  Tiffany.  Nie  mam  zamiaru  pozwolić,  byś 

odeszła ode mnie z powodu pieniędzy. 

Zamrugała powiekami i zarumieniła się. Garth wykorzystał jej 

zmieszanie i chwycił ją w ramiona. Bogu dzięki, nie opierała się. 

To nie jest takie proste - szepnęła. 

Mylisz się. To jest bardzo proste. Po pierwsze dlatego, że cię 

kocham,  a  po  drugie,  bo  pieniądze nic  mnie nie  obchodzą.  Jeśli 
do mnie wrócisz, to gotów jestem oddać wszystko, co mam, co do 
centa, na cele dobroczynne. 

-  Naprawdę zrobiłbyś to dla mnie? 

RS

background image

 

110

Usłyszał zdumienie w jej głosie, zobaczył blask w jej oczach i 

lodowaty lęk, który mroził jego serce, rozpłynął się bez śladu. 

Żebyś wiedziała. 

Och,  Garth  -  zawołała  i  po  jej  twarzy  popłynęły  łzy.  -

Kocham cię. 

Czy to oznacza zgodę?  

Na co? 

Na małżeństwo.  

Tiffany wstrzymała oddech. 

Kiedy? 

Zaraz,  jeśli  nie  masz  nic  przeciwko  temu.  Jeremiasz 

gwizdnął. Taylor roześmiała się, a Bridget zawołała: 

-  Zróbmy tak! 
Garth  także  się  roześmiał.  Pochwycił  Tiffany  w  ramiona  i 

poniósł do swojej ciężarówki. 

-  Za  mniej  więcej  godzinę  będziesz  panią  Dixon.  Czy  na 

pewno tego chcesz? 

Pocałowała go. 
-  Marzę o tym! 

 
 

EPILOG 

 

Mmmm... 

Lubisz to? 

Uwielbiam! 

Garth  zaśmiał  się  i  znów  dotknął  językiem  jej  pępka.  Jego 

ręka spoczywała na wydętym brzuchu żony. 

Dziecko kopnęło; Tiffany wbiła paznokcie w ramię Gartha. On 

zaś podniósł głowę i jego twarz rozjaśniła się. 

Energiczny dzieciak, prawda? 

Ma tyle energii po tatusiu. 

Garth  przesunął  dłonią  po  jej  brzuchu  i  zatrzymał  się  u 

złączenia ud. Tiffany wciągnęła oddech. 

RS

background image

 

111

Kocham cię - powiedziała, patrząc mu w oczy. 

Ja też cię kocham. I kocham nasze dziecko. 

Ich  dziecko.  Te  słowa  wciąż  miały  w  sobie  dziwną  magię, 

podobnie  jak  nowe  nazwisko  Tiffany:  pani  Dixon.  Choć  już  od 
kilku  miesięcy  byli  małżeństwem,  Tiffany  od  czasu  do  czasu 
musiała się uszczypnąć, by mieć pewność, że nie śni. 

Ich ślub był jak z marzeń. Razem z rodziną Davisów pojechali 

prosto  do  Vegas  i  wzięli  ślub  w  tej  samej  kaplicy,  co  Bridget  i 
Jeremiasz. 

Później,  gdy  wrócili  do  domku  Gartha,  kochali  się  długo  i 

Tiffany powiedziała mu, że chyba jest w ciąży. Okazało się, że była 
to prawda; Garth szalał z radości. Jego szczęście rosło z każdym 
dniem, choć Tiffany na początku ciąży nie czuła się dobrze. 

Teraz jednak, po kilku miesiącach, jej samopoczucie znacznie 

się polepszyło. W ostatnim tygodniu zrobiła USG i dowiedziała się, 
że będą mieli syna. 

Miałem  nadzieję,  że  to  dziewczynka  -  powiedział  Garth.  - 

Może byłaby podobna do ciebie. 

Trudno  - odrzekła  Tiffany.  -  Musimy się  cieszyć z  tego,  co 

mamy. 

-  To znaczy, że nie możemy go zareklamować?  
Uśmiechnęła się teraz, przypominając sobie ten komentarz. 
-  Co cię tak bawi? - zapytał Garth.  
-  Ty. 
-  Cieszę  się  z  tego  -  rzekł,  dotykając  ustami  jej  warg. 

Pocałował ją mocno i dodał: - Nadal się zastanawiasz, tak? 

Nad czym? - zapytała niewinnie. 

Wiesz, nad czym - prychnął. 

Jeszcze się nie zdecydowałam. 

I  była  to  prawda.  Garth  nalegał,  by  otworzyła  własny  sklep 

odzieżowy w  Vegas.  Jednakże  Tiffany  od  dnia  ślubu  miała  myśli 
zajęte  innymi  sprawami.  Przede  wszystkim  trzeba  było  poczynić 
plany  związane  z  dzieckiem.  Poza  tym  chcieli  wybudować  nowy 
dom  w  pobliżu  starego.  Myślała  o  swojej  karierze jedynie  wtedy, 
gdy poleciała do Houston załatwić najpilniejsze sprawy. 

RS

background image

 

112

Garth  także  dwukrotnie  wyjeżdżał  do  Dallas.  Zorganizował 

sobie możliwość kierowania korporacją z Utah i przywiózł swoich 
rodziców,  by  Tiffany  mogła  ich  poznać.  Zaprzyjaźnili  się,  z  czego 
Tiffany  bardzo  się  cieszyła.  Miło  było  znów  stać  się  członkiem 
kochającej się rodziny. 

Teraz,  gdy  niewiele  już  brakowało  do  ukończenia  domu, 

Garth  nalegał,  by  Tiffany  nie  rezygnowała  ze  swego  marzenia  i 
otworzyła sklep. 

-  Możemy  przyjąć  niańkę  do  opieki  nad  dzieckiem  - 

stwierdził. 

Czy tego właśnie chcesz? 

Chcę tego, co ty. 

W takim razie przestań mówić o pracy. 

Garth wydawał się zdziwiony. Tiffany uśmiechnęła się. 

Teraz nie mam ochoty się tym zajmować. Może później, gdy 

dziecko trochę podrośnie. 

Czy  ta  decyzja  przypadkiem  nie  ma  czegoś  wspólnego  z 

faktem, że Bridget także jest w ciąży? 

Tak  i  nie,  ale  to  zabawne,  że  zaszłyśmy  w  ciążę  prawie 

równocześnie. Nadal nie mogę w to uwierzyć. 

Ja  też,  ale  bardzo  się  cieszę.  Jeremiasz  zachowuje  się 

równie głupio jak ja. 

Zauważyłam  -  stwierdziła  Tiffany  i  dodała  z  powagą:  -  Ale 

nie chodzi mi tylko o Bridget. Chcę sama się zajmować dzieckiem, 
karmić je. Naprawdę tego chcę. 

Oczy Gartha pociemniały. 

Mały szczęściarz - uśmiechnął się zazdrośnie. 

Powinieneś się wstydzić. Ty już dostałeś swoje. 

Skoro o tym wspominasz, to chyba jestem głodny. 

Niemożliwe. 

-  Chcesz  się  założyć?  -  odparował  Garth,  pochylając  głowę 

nad jej brzuchem. 

Tiffany uśmiechnęła się. Garth pocałował ją w brzuch i uniósł 

twarz. 

Dziękuję - wyszeptał. 

RS

background image

 

113

Proszę  bardzo  -  odrzekła  Tiffany  z  oczami  błyszczącymi 

miłością. 

RS