DONNALEON
FAŁSZYWY
DOWÓD
Przełożyła
AnnaBrzezińska
NOIRSURBLANC
TytułoryginałuDoctoredEvidence
Copyright©2004byDonnaLeonandDiogenesVerlagAGZurichAllrightsreserved
ForthePolisheditionCopyright©2008,NoirsurBlanc,WarszawaISBN978-83-7392-276-1
OpracowanieredakcyjneMirosławGrabowskiKorektaBeataWyrzykowskaJaninaZgrzembskaProjekt
okładkiTomaszLec
Zamówieniaprosimykierować:
-telefonicznie:0800421040(liniabezpłatna)
-faksem:0prefiks124300096(czynnymcałądobę)
-e-mailem:nsb@wl.net.pl
-księgarniainternetowa:www.noirsurblanc.plPrintedinPoland
OficynaLiterackaNoirsurBlancSp,zo.o.,2008
ul.Frascati18,
00-483Warszawa
Składiłamanie
DK
Drukioprawa
DrukarniaWydawnictwNaukowych,Łódź
AlanowiCurtisowi
Signordottore,
Chesipuòfare?
Czcigodnydoktorze,
Comożnazrobić?
librettoopery
Cosìfantutte
Mozarta
Rozdział1
Nienawidził tej starej krowy. Ponieważ był jej lekarzem, a ona jego pacjentką, czuł się z tego powodu
winny, ale nie aż tak, by choć trochę poskromić nienawiść. Wredna, chciwa, porywcza, wiecznie
narzekająca na zdrowie, otoczona już tylko garstką ludzi, bo większość nie mogła ścierpieć jej
towarzystwa, Maria Grazia Battestini była kobietą, o której nie dałoby się powiedzieć nic dobrego,
nawet w przypływie wielkoduszności. Ksiądz już dawno temu postawił na niej krzyżyk, a sąsiedzi
mówili o niej z obrzydzeniem, czasem wręcz z otwartą wrogością. Rodzina utrzymywała z nią kontakt
tylko po to, żeby zachować prawo do spadku. Ale on był lekarzem, nie miał więc wyboru i musiał
odbywać swoje cotygodniowe wizyty, choć teraz sprowadzały się jedynie do zdawkowych pytań o
samopoczucie,poktórychnastępowałopośpiesznebadanietętnaiciśnieniakrwi.Przychodziłdoniejod
ponad czterech lat, a jego niechęć tak się przez ten czas nasiliła, że nie próbował już tłumić
rozczarowania,gdypodczaskolej-nychodwiedzinniestwierdzałoznakjakiejkolwiekchoroby.
Mimożekobietaprzekroczyłaosiemdziesiątkę,wyglądałaizachowywałasiętak,jakbymiałaodziesięć
latmniej;itakgoprzeżyje,przeżyjeichwszystkich.
11
Miał własny klucz, którego używał, żeby dostać się do budynku. Cała kamienica należała do niej,
wszystkietrzykondy-gnacje,alesignorazajmowałatylkopołowępierwszegopiętra.
Powodowana mściwością i skąpstwem, podtrzymywała fikcję, że zajmuje cały dom, przez co
uniemożliwiała córce swojej siostry Santiny przeprowadzkę na któreś z dwóch wolnych pięter.
Zapomniałjuż,ilerazywciągutychlatpośmiercisynaobrzucałasiostręwyzwiskamiimówiłamu,jaką
przyjemnośćsprawiajejto,żemożepokrzyżowaćplanyswojejrodziny.O
siostrzewyrażałasięzezłością,któranagromadziłasięwniejodczasówichwspólnegodzieciństwa.
Przekręciłkluczwprawo,aponieważdrzwiweneckietymsięcharakteryzują,żenieotwierająsięprzy
pierwszejpróbie,jednocześnieodruchowoszarpnąłjekusobie.Potempchnął
drzwi na oścież i wszedł do ciemnego przedsionka. Światło słoneczne nie mogło się przedrzeć przez
wychodzącenacallewąskieoknanaddrzwiami,oblepionegrubąwarstwąbruduikurzu.Niezwracałjuż
uwagi na półmrok, który panował tu od lat, jeszcze zanim signora Battestini przestała chodzić po
schodach;niezanosiłosięnato,żewnajbliższymczasiektośumyjeokna.Wilgoćuszkodziłakable,lecz
signorążałowałapieniędzynaelektryka,więcjużdawnoprzestałzapalaćświatło.
Ruszyłnagóręposchodach,zadowolony,żetoostatniawizytadomowategoranka.Jaktylkouporasięz
tąstarąjędzą,pójdziesięgdzieśnapić,apotemzjeobiad.Dopieroopiątejmusiałwrócićdogabinetu,
żebyprzyjąćpacjentów;niemiał
żadnych poobiednich planów i nic szczególnego nie chciało mu się robić, dopóki nie uwolni się od
widokuwyniszczonych,wzdętychciałiwydawanychprzeznieodgłosów.
12
Kiedyminąłpodest,zaświtałamunadzieja,żemożenowakobieta‒przypuszczał,żebyłaRumunką,bo
takmówiłaoniejsignoraBattestini,chociażonenigdyniezostawałynatyledługo,byzdążyłzapamiętać
ichimiona‒utrzymaposadę.
Przez wszystkie te lata obserwował, jak kobiety przychodzą i odchodzą; zjawiały się skuszone
perspektywą pracy, nawet jeśli oznaczała mycie i karmienie signory Battestini i znosze-nie jej
bezlitosnychzniewag,aodchodziły,ponieważkażdaczułasięwkońcutakudręczona,żenawetbędącw
skrajnejpotrzebie,niewytrzymywałazłośliwychnapaścichlebodawczyni.
Z grzeczności zapukał do drzwi, choć wiedział, że to zby-teczna kurtuazja. Ryk telewizora, który było
słychaćnaze-wnątrz,zagłuszyłówodgłos;nawetuszyRumunki‒jakonasięnazywała?‒choćmłode,
rzadkowyłapywałyjegopukanie.
Wyjąłdrugiklucz,przekręciłgowzamkudwukrotnieiwszedłdomieszkania.Lśniłoczystością.Byłtaki
okres, chyba w rok po śmierci jej syna, gdy nikt tu nie zaglądał przez ponad tydzień i stara kobieta
przebywałazupełniesama.Wciążpa-miętałodór,jakiunosiłsięwtymmiejscu,kiedyotworzył
drzwi‒przychodziłwtedyzwizytądwarazywmiesiącu‒apotem,gdywszedłdokuchni,widoktalerzy
zrozkładającymsięjedzeniem,pozostawionychprzeztydzieńnakuchennymstole.Atakżewidoksamej
kobiety,jejotłuszczonegociała,nagiegoioblepionegoskapującymiresztkamiczegoś,copró-
bowała jeść, skulonej w fotelu naprzeciwko wiecznie ryczące-go telewizora. Wtedy trafiła do szpitala,
ale już po trzech dniach chciano się jej stamtąd pozbyć, kiedy więc zażądała, by ją przewieziono do
domu,skwapliwieskorzystanoztejokazji.
13
WtedypracowałauniejUkrainka,ta,którazniknęłatrzytygodniepóźniej,zabrawszysrebra,aonzaczął
odwiedzać signorę raz w tygodniu. Lecz stara kobieta nie zmieniła się ani na jotę: jej serce biło jak
dzwon,płucawdychałyzatęchłedomowepowietrze,afałdytłuszczustałysięjeszczegrubsze.
Gdyby nie ryk telewizora, prawdopodobnie usłyszałby ten dźwięk, zanim wszedł do środka. Ale na
ekranie blondynka po porządnym liftingu, z loczkami w stylu Shirley Temple, relacjonowała właśnie
sytuacjęnadrogach,ostrzegająckierow-cówzVenetoprzedmożliwymiutrudnieniamizpowodutraf-fico
intensonaA4.Izagłuszającbzyczeniemuch,któreobsia-dłygłowęstarejkobiety.
Zdążyłprzywyknąćdośmierciludzistarych,leczśmierćwpodeszłymwiekuzwyklewyglądagodniejniż
to,cowidział
teraz przed sobą. Starcy umierają łagodnie albo w mękach, ale ponieważ śmierć rzadko przychodzi z
zewnątrz,niewielustawiajejgwałtownyopór.Takbyłoiwtymwypadku.
Ten,ktojązabił,zrobiłtozzaskoczenia,bokobietależałanapodłodzenalewoodstołu,naktórymobok
pilota do telewizora stała pusta filiżanka. Uwagę much w równej mierze przyciągała miska pełna
świeżych fig jak głowa signory Battestini, która leżała z rozrzuconymi na boki rękami i policzkiem
przyciśniętym do podłogi. Rana znajdowała się w potylicy, a ten widok skojarzył mu się ze sflaczałą
piłkądofutbolu,którąkiedyśprzegryzłpiesjegosyna.Wprzeciwieństwiejednakdogłowykobietypiłka
pozostałagładkainienaruszona‒iniczniejniewyciekło.
Zatrzymał się w drzwiach i zaczął rozglądać po pokoju, zbyt oszołomiony panującym tu chaosem, by
klarowniemy-
ślećotym,cowidzi.MożeszukałwzrokiemciałaRumunki;możeobawiałsię,żezinnegopokojunagle
wyłonisięktoś,14
ktotozrobił.Uniósłoczy,gdyjegouwagęprzykułdźwiękludzkiegogłosu,aledowiedziałsięjedynie,że
naautostradzieA3kołoCosenzydoszłodowypadkuzudziałemciężarówki.
Przeszedłprzezpokójiwyłączyłtelewizor,leczcisza,któ-
ra zapadła, nie była ani uspokajająca, ani nabożna. Zastanawiał się, czy nie powinien się rozejrzeć po
pozostałychpo-mieszczeniachiposzukaćRumunki,byćmożeudzielićpomocy,jeślisprawcaniezdołał
jejzabić.Zamiasttegowyszedłdoprzedpokoju,wybrałnumer113izgłosił,żewCannaregiopopełniono
morderstwo.
Policjabeztrudutrafiłanamiejsce,ponieważdoktorwyja-
śnił,żedomofiaryznajdujesięuwlotucalle,naprawoodPalazzodelCammello.Motorówkagładkim
ślizgiem dobiła do brzegu i zatrzymała się po południowej stronie Canale della Madonna. Dwaj
umundurowani funkcjonariusze wyskoczyli na nabrzeże, po czym jeden z nich pochylił się ku łodzi, by
pomóctrzyosobowejekipietechnicznejwyładowaćsprzęt.
Dochodziłapierwsza.Potściekałimpotwarzach,akurtkilepiłysiędociał.Przeklinającupał,ocierając
daremniepot,czterechzpięciupolicjantówzaczęłodźwigaćekwipunekwstronęCalleTintorettoidalej,
wkierunkudomu,gdzieczekał
jużnanichwysoki,szczupłymężczyzna.
‒DoktorCarlotti?‒spytałumundurowanypolicjant,któ-
ryniepomagałwrozładunku.
‒Tak.
‒Topandzwonił?
Obajwiedzieli,żepytaniejestzbyteczne.
‒Tak.
‒Możemipanpowiedziećcoświęcej?Jaksiępantuznalazł?
15
‒Przyszedłem,jakcotydzień,odwiedzićswojąpacjentkę,MarięGrazieBattestini,akiedywszedłemdo
mieszkania,znalazłemjąnapodłodze.Martwą.
‒Mapanklucz?‒spytałpolicjantnibyzdawkowymtonem,zktóregoprzebijałajednakpodejrzliwość.
‒ Tak, mam od kilku lat. Mam klucze od domów wielu moich pacjentów ‒ odparł Carlotti i zamilkł,
uświadomiwszysobie,jakdziwniemusiałozabrzmiećtojegotłumaczeniesięprzedpolicją,inatęmyśl
zrobiłomusięnieswojo.
‒Czymożemipanpowiedzieć,codokładniepanzastał?
‒spytałpolicjant.
Podczas gdy oni dwaj rozmawiali, pozostali złożyli przy-niesiony sprzęt przed frontowymi drzwiami i
poszlidomotorówkiporesztę.
‒Nieżyje.Ktośjązabił.
‒Skądmapanpewność,żektośjązabił?
‒Bojąwidziałem‒uciąłkrótkoCarlotti.
‒Czydomyślasiępan,ktomógłtozrobić,dottore?
‒ Nie, skąd, przecież nie wiem, kim on był ‒ upierał się doktor, próbując przybrać oburzony ton, lecz
udałomusięjedynieokazaćnerwowość.
‒On?
‒Co?‒spytałCarlotti.
‒Powiedziałpan„on”,dottore.Jestemciekaw,dlaczegopanuważa,żetomężczyzna.
Carlottichciałpowiedziećcośzdawkowego,alestraciłpanowanienadsobąiwypaliłbezogródek:
‒Toniechpanobejrzyjejgłowęipowiemi,czytozrobi-
łakobieta.
Był zaskoczony swoim gniewem, a raczej jego siłą. Nie złościły go pytania policjanta, lecz to, że tak
tchórzliwiena16
nie odpowiadał. Nie zrobił nic złego, jedynie natknął się na zwłoki starej kobiety, mimo to jego
bezwiedną reakcją na możliwy zatarg z policją był strach oraz pewność, że nie wyjdzie z tego bez
szwanku.Jakimitchórzamisięstaliśmy,pomy-
ślał,awtedypolicjantspytał:
‒Gdzieonajest?
‒Napierwszympiętrze.
‒Drzwisąotwarte?
‒Tak.
Policjantwszedłdociemnegoprzedsionka,gdziepozostalijużsięstłoczyli,żebyuciecprzedsłońcem,i
skinieniemgłowynakazałimiśćnaprzód.Potemrzekłdodoktora:
‒Chciałbym,żebyposzedłpanznaminagórę.
Carlottiruszyłzapolicjantami,postanowiwszyzachowaćmaksymalnąpowściągliwośćwsłowachinie
okazywaćniepokojuanistrachu.Byłoswojonyześmiercią,więcwidokzwłok,choćstraszny,niedziałał
naniegotakmocnojakin-stynktownylękprzedzadawaniemsięzpolicją.
Policjancidotarlinapiętroibezpukaniaweszlidośrodka;doktorwolałzaczekaćnazewnątrz.Poraz
pierwszyodpiętnastulatpoczułtaksilnąpotrzebęzapaleniapapierosa,żeażsercezaczęłomuszybciej
bić.
Słyszał,jakpolicjancirozchodząsiępomieszkaniu,słyszał
ich nawoływania, choć nawet nie nasłuchiwał. Głosy przycichły, gdy przeszli do następnego pokoju, w
którymleżałyzwłoki.Podszedłdoschodówiniezważającnabrud,przysiadł
nabalustradzie.Zastanawiałsię,doczegomożesięjeszczeprzydać,ijużzamierzałimpowiedzieć,że
gdyby okazał się potrzebny, to będzie w swoim gabinecie. Ale pozostał na miejscu i nie wszedł do
mieszkania.
17
Po pewnym czasie policjant, który z nim rozmawiał, wyszedł na korytarz. W dłoni zabezpieczonej
lateksowąręka-wiczkątrzymałjakieśpapiery.
‒Czyktośzniątumieszkał?
‒Tak.
‒Kto?
‒Nieznamjejnazwiska,alechybabyłaRumunką.
Policjantwyciągnąłwjegostronękartkę.Byłtoodręczniewypełnionyformularz.Udołuzlewejstrony
widniałozdjęciepaszportowepucołowatejkobiety,któramogłabyćRumunką.
‒Czytotakobieta?
‒Chybatak.
‒FlorindaGhiorghiu‒przeczytałpolicjant.
‒Tak,Fiori‒potwierdziłdoktor.‒Czyonatamjest?‒
spytał z ciekawości, licząc na to, że policja nie uzna za dziwne, że on sam nie próbował jej szukać, i
mającnadzieję,żenieznaleźlijejciała.
‒Raczejnie‒odparłpolicjantzledwieskrywanymznie-cierpliwieniem.‒Niemaponiejśladu.Ktoś
splądrował
mieszkanieizabrałwszystkiecenneprzedmioty.
‒Myślipan,że...‒zacząłCarlotti,alefunkcjonariuszmuprzerwał.
‒Oczywiście‒powiedziałztakązaciekłością,żedoktorbyłzaskoczony.‒TakobietajestzeWschodu.
Onewszystkietakiesą.Hołota.‒ZanimCarlottizdążyłzaoponować,dodał,cedzącsłowa:‒Wkuchni
jestfartuchcałyzaplamionykrwią.
To Rumunka ją zabiła. ‒ Po czym wygłosił epitafium ku czci Marii Grazii Battestini, na jakie doktor
zapewnebysięniezdobył:‒Biednastaruszka.
Rozdział2
Oficer pełniący służbę, porucznik Scarpa, powiedział dok-torowi Carlottiemu, że może iść do domu,
ostrzegłjednak,żeniewolnomuopuszczaćmiastabezzezwoleniapolicji.W
głosie Scarpy pobrzmiewało tyle insynuacji co do domniema-nej winy, że Carlotti nie odważył się
zaprotestowaćiodszedł
bezsłowa.
Następnąosobą,któraprzybyłanamiejsce,byłdoktorEttoreRizzardi,medicolegaledlamiastaWenecji.
Do jego obowiązków należało stwierdzenie zgonu ofiary oraz wstępne oszacowanie, kiedy doszło do
zdarzenia. Chłodno, choć z przesadną uprzejmością wobec porucznika Scarpy, Rizzardi stwierdził, że
signora Battestini zmarła w wyniku serii ciosów zadanych w głowę, co, jak uważał, potwierdzi sekcja
zwłok.
Jeślichodzioczasśmierci,doktor,pozmierzeniutemperaturyciała,ocenił,że‒pomimoobecnościmuch
‒ nastąpiła ona prawdopodobnie od dwóch do czterech godzin temu, a więc między dziesiątą rano a
południem.Widzącminęporucznika,Rizzardidodał,żebardziejszczegółowowypowiesięnatentemat
podokonaniuautopsji,jednakwydajesięmałoprawdopodobne,bykobietazmarławcześniejniżprzed
czteremagodzinami.Codonarzędziazbrodni,Rizzardimógłjedyniedomniemywać,żebyłtojakiściężki
przedmiot,może19
metalowy,amożedrewniany,ożłobionychlubnierównychkrawędziach.Powiedziałtonieświadom,że
zakrwawiony brązowy posążek niedawno beatyfikowanego ojca Pio spo-czywa już w przezroczystej
plastikowej torebce na dowody rzeczowe i wkrótce trafi do laboratorium, gdzie zostanie prze-
prowadzonaekspertyzadaktyloskopijna.
Kiedy dokonano oględzin i sfotografowano zwłoki, Scarpa polecił, by przewieziono je do Ospedale
Civile w celu prze-prowadzenia sekcji, i powiedział Rizzardiemu, że życzy sobie, aby stało się to
niezwłocznie. Następnie nakazał ekipie policyjnej przetrząśnięcie mieszkania, choć panujący tam
nieopisanybałaganniepozostawiałwątpliwości,żecośtakiegojużsiętuodbyło.GdydoktorRizzardi
dyskretniewyszedł,porucznikprzystąpiłdoprzeszukaniamałegopokojuwgłębi,któryprzypuszczalnie
zajmowała Florinda Ghiorghiu. Nie większy niż szafa ubraniowa pokoik najwyraźniej nie wzbudził
zainteresowania osoby, która splądrowała salon. Znajdowało się w nim wąskie łóżko i kilka półek
zasłoniętychkawał-
kiemprzetartejtkaniny,któramogłabyćkiedyśobrusem.
Scarpaodsunąłtkaninęnabokizobaczyłdwiezłożonebluzkiityleżzmianbielizny,anapodłodzeczarne
tenisówki. Na parapecie obok łóżka stało oprawione w tanią kartonową ramkę zdjęcie trojga małych
dzieci,aobokleżałaksiążka,doktó-
rejporuczniknawetniezajrzał.Wpapierowejokładceznalazł
fotokopieoficjalnychdokumentówFlorindyGhiorghiu:dwóchpierwszychstronpaszportuorazzezwoleń
na pobyt i pracę we Włoszech. Urodzona w 1953 roku, wykonywała zajęcie określane jako „pomoc
domowa”.ZnajdowałsięturównieżkolejowybiletpowrotnydrugiejklasynapociągrelacjiBukareszt-
Wenecjazniewykorzystanądrugąpołówką.
20
Ponieważniebyłowtympokojustołuanikrzesła,niepozostawałojużnicwięcejdozbadania.
Porucznik Scarpa wyjął telefon komórkowy i zadzwonił do komendy. Poprosił o numer do policji
granicznej w Villa Opicina. Wybrawszy numer, podał swoje nazwisko oraz stopień i opowiedział
pokrótce o morderstwie. Spytał, kiedy następny pociąg z Wenecji będzie przejeżdżał przez granicę.
Wyjaśnił, że może nim podróżować podejrzewana osoba, podkreślając z naciskiem, że morderczyni to
Rumunka i jeśli uda jej się dotrzeć do kraju, szanse na ekstradycję będą niewielkie, więc koniecznie
trzebająaresztowaćwpociągu.
Obiecał, że po powrocie do komendy przefaksuje zdjęcie kobiety, i jeszcze raz podkreślił odrażający
charakterzbrodni,poczymsięrozłączył.
Pozostawiającnamiejscuekipętechników,bykontynuowałaoględziny,poleciłpilotowimotorówki,żeby
odwiózłgodokomendy,astamtądprzesłałformularzGhiorghiunaposterunekpolicjigranicznej,mając
nadzieję, że zdjęcie będzie wyraźne. Następnie poszedł do swojego zwierzchnika, wice-komendanta
Giuseppe Patty, by go poinformować o błyska-wicznym tempie dochodzenia w sprawie brutalnego
mordu.
Kiedy do Villa Opicina doszedł faks, pełniący służbę oficer policji granicznej, kapitan Luca Peppito,
zadzwoniłdocapo-stazioneipowiedział,żenależyzatrzymaćekspresdoZagrzebia‒natyledługo,by
on i jego ludzie zdążyli odszukać okrutną morderczynię, która usiłuje zbiec z kraju. Peppito odłożył
słuchawkę,upewniłsię,żejegopistoletjestnałado-wany,izszedłnadół,byzebraćswoichludzi.
21
Dwadzieścia minut później pociąg Intercity do Zagrzebia powoli wtoczył się na stację. Postój zwykle
trwał tyle czasu, ile wymaga przestawienie lokomotywy i kontrola paszporto-wa. W ostatnich latach
procedurycelnepomiędzytymidwomapośledniejszymigraczamizjednoczonejEuropystałysiępobieżne
inaogółsprowadzałydopobieraniaopłatzanadwyż-
kowy karton papierosów lub butelkę grappy, niepostrzeganych już jako zagrożenie dla gospodarki
jednegoczydrugiegokraju.
Peppito posłał ludzi na oba końce pociągu, a dodatkowych dwóch ulokował przy wejściu na stację;
poleconoimżądaćokazaniapaszportuodwszystkichpasażerekwychodzącychnaperon.
Trzechmężczyznweszłodoostatniegowagonuiposuwałosiękuczołupociągu,kontrolującpasażeróww
każdymprzedzialeisprawdzając,czyniktnieukryłsięwtoalecie,atymczasemPeppitozdwójkąinnych
funkcjonariuszyrobilitosamo,tyleżeprzemieszczającsięwprzeciwnymkierunku.
To właśnie sierżant z grupy Peppita wypatrzył ją, siedzącą przy oknie w przedziale drugiej klasy w
pierwszymwagoniezalokomotywą.Omaljejnieprzeoczył,ponieważspała‒alboudawała,żeśpi‒z
głowąodwróconąkuoknuiopartąoszybę.Spostrzegłszerokąśniadątwarz,siweodrostyprzyskórzei
kanciastą,umięśnionąsylwetkę,typowądlakobietzeWschodu.Wprzedzialesiedziałoteżdwóchinnych
pasażerów:po-tężnymężczyznaorumianejtwarzy,czytającyniemieckągazetę,istarszypanpochłonięty
rozwiązywaniemrebusóww
„SettimanaEnigmistica”.Peppitoodsunąłdrzwi,uderzającnimioframugę.Tenodgłoswyrwałkobietę
zesnu;rozejrzałasięzaskoczona.Dwajmężczyźnipatrzylinaumundurowanych22
funkcjonariuszy,astarszyspytał:Sì?,jedynietonemgłosuzdradzającirytację.
‒Panowie,proszęopuścićprzedział‒poleciłPeppito.
Położyłdłońnakolbiepistoletu,zanimktóryśznichzaprotestował.Mężczyźniwyszlizprzedziału,nawet
niepróbującsięgnąćpowalizki.Kobieta,widzącto,poderwałasięnanogi,jakbyuznała,żepolecenie
dotyczyrównieżjej.
KiedypróbowałasięprzecisnąćobokPeppita,tenmocnochwyciłjązaramię.
‒Dokumenty,signora‒rzucił.Popatrzyłananiego,szybkomrugającoczami.
‒Cosa?‒spytałanerwowo.
‒Documenti‒powtórzył,tymrazemgłośniej.Uśmiechnęłasiępojednawczo,napinającmięśnietwarzy
wgrymasie,którymiałzapewniaćoniewinnościidobrejwoli,Peppitospostrzegłjednak,żejejwzrok
prześlizgnąłsięwzdłużkorytarza,wstronędrzwi.
‒ Sì, sì, signore. Momento. Momento ‒ powiedziała z tak silnym akcentem, że słowa były ledwo
zrozumiałe.
Wprawejręceściskałaplastikowątorbę.
‒ La borsa ‒ rzekł Peppito, wskazując reklamówkę ze sklepu Billa, zawierającą, jak można było
oczekiwać,zakupy.
Wreakcjinatengestkobietaszybkoschowałatorbęzasiebie.
‒Mia,mia‒wydukała,zapewniając,żetojejwłasność,leczjednocześnieokazującstrach.
Zrobiłapółobrotu,leczPeppito,silnymężczyzna,przycią-
gnąłjązpowrotem.Puściłjejrękęichwyciłtorbę.Rozchylił
ją i zajrzał do środka: zobaczył tylko dwie dojrzałe brzoskwinie i portmonetkę. Wziął portmonetkę, a
torbęupuściłna23
podłogę. Spojrzał na kobietę, której twarz zrobiła się biała jak odrosty przy skórze, i otworzył małą
plastikowąportmonetkę.
Natychmiastrozpoznałbanknotyonominalestueuro‒całyzwitek.
Jedenzjegoludziposzedłzawiadomićkolegów,żeznaleź-
liposzukiwaną,adrugiwciążstałnakorytarzu,wyjaśniającdwómmężczyznom,żebędąmogliwrócić
doprzedziału,gdytylkokobietazostaniewyprowadzonazpociągu.
Peppitozamknąłportmonetkęichciałjąwłożyćdokieszenimunduru.Widzącto,kobietaponiąsięgnęła,
leczPeppitoodbiłjejrękęiodwróciłsię,bypowiedziećcośdomężczyznnakorytarzu.Stałwwejściu
doprzedziału,akiedykobietanaparłananiegocałymciałem,wypychającgonazewnątrz,zachwiałsięi
przewrócił.Tojejwystarczyło,byprześlizgnąćsiękołoniegoirzucićbiegiemwstronęotwartychdrzwi
naprzodziewagonu.Peppitozawołałzaniąidźwignąłsięzpod-
łogi,zanimjednakzdążyłwstać,onazbiegłaposchodkachipopędziłaperonemwzdłużpociągu.
Peppito i towarzyszący mu policjant pognali do drzwi i zeskoczyli na peron. Kobieta, wciąż biegnąc i
oddalającsięjużodlokomotywy,odwróciłasięizobaczyławichrękachbroń.
Natenwidokwrzasnęłagłośnoirzuciłasięzperonunatory.
W oddali można było usłyszeć ‒ a przynajmniej mógł usłyszeć ktoś, komu nie udzieliła się panika i
napięcierozgrywającejsięsceny‒stukotpociągutowarowegojadącegotranzytemzWęgiernapołudnie.
Policjanciiichokrzykiścigałyuciekającąkobietę.Spojrza-
ła, zobaczyła zbliżający się pociąg, potem zerknęła za siebie, by ocenić dzielącą ją od policjantów
odległość,ipostanowiłazaryzykować.Podbiegłajeszczeparękrokówdoprzodu,po24
czym gwałtownie skręciła i skoczyła w lewo, dosłownie o parę metrów od czoła pędzącego pociągu.
Policjanci wrzasnęli, a powietrze rozdarł gwizd lokomotywy i towarzyszący mu pisk hamulców. Być
może któryś z tych odgłosów sprawił, że kobieta się zachwiała, a może po prostu postawiła stopę na
szynie zamiast na żwirze. Cokolwiek było przyczyną, upadła na jedno kolano, a potem natychmiast się
podźwignęłairzuciładoprzodu.Lecz‒jakzaobserwowalipolicjancizdużejodległości‒byłojużza
późno,bowjednejchwiliznalazłasiępodkołamipociągu.
Peppitonigdypóźniejniewspomniałotym,cosięwówczaszdarzyło,inieopisałtegowraporcie,który
sporządził
tego samego popołudnia. Nie chciał o tym mówić również towarzyszący mu wtedy funkcjonariusz ani
maszyniści lokomotywy pociągu towarowego, chociaż jeden z nich trzy lata wcześniej był świadkiem
podobnegowypadku,niedalekoBukaresztu.
Później gazety doniosły, że w portmonetce kobiety znaleziono siedemset euro. Siostrzenica signory
Battestini,którazostałaprawnympełnomocnikiemzmarłej,oświadczyła,żepoprzedniegodniaodebrała
zpocztyemeryturęciotkiizanio-słajejpieniądzedodomu:siedemsetdwanaścieeuro.
Zewzględunastan,wjakimznajdowałosięciałoRumunki,niepróbowanoszukaćnanimśladówkrwi
signoryBattestini.Jedenzmężczyzn,którzypodróżowalizniąwprzedziale,zeznał,żekobietawyglądała
nabardzozdenerwowaną,kiedywsiadładopociąguwWenecji,aleuspokajałasię,wmiaręjakoddalali
sięodmiasta.Drugizaśpowiedział,żenawetidącdotoaletynakońcukorytarza,nieomieszkałazabrać
plastikowejtorby.
25
Ponieważniebyłoinnychpodejrzanych,uznano,żetoonaprawdopodobniejestmorderczynią,aenergię
policjantówlepiejspożytkowaćnacośinnegoniżdalszedochodzenie.
Sprawa nie została zamknięta, po prostu odłożono ją ad acta; w normalnych okolicznościach, po
krzykliwychnagłówkachdonoszącychomorderstwieiucieczceRumunki,itakposzła-bywzapomnienie
zbrakuzainteresowania.
Władze próbowały przynajmniej stworzyć pozory urzędowej dokumentacji dotyczącej zabójstwa Marii
GraziiBattestini.Jejsiostrzenicaoświadczyła,żerumuńskakobieta,którąonaznałajedyniejakoFiori,
posługiwała u ciotki przez cztery miesiące przed zabójstwem. Nie, to nie ona ją wynajęła: takimi
sprawami zajmowała się prawniczka ciotki, Roberta Maneschi. Dottoressa Marieschi, jak się okazało,
wspomagałasporągrupęstarszychmieszkańcówmiastaidlawieluznichpozy-skiwałasłużąceipomoce
domowe,główniezRumunii,gdzieutrzymywałakontaktyzrozmaitymiorganizacjamicharyta-tywnymi.
O Florindzie Ghiorghiu dottoressa Marieschi nie wiedziała nic oprócz tego, co zawierał jej paszport,
którego kopię miała w swoim biurze. Oryginał znaleziono w płóciennym woreczku przywiązanym do
pasa Rumunki. Kiedy go oczyszczono i dokładnie zbadano, okazało się, że jest podrobiony, w dodatku
dość nieudolnie. Dottoressa Marieschi, wypytywana na tę okoliczność, odparła, że do jej obowiązków
nienależyweryfi-kowanieautentycznościpaszportówuznanychprzezsłużbyimigracyjnezaprawdziwe,
leczjedynieznajdowanieklientów,dlaktórychosobyposługującesiętymipaszportami‒tuskorzystałaz
okazji, by powtórzyć: „uznanymi przez służby imigracyjne za prawdziwe” ‒ mogą być w jakiś sposób
przydatne.
26
Spotkała tę Ghiorghiu tylko raz, cztery miesiące temu, kiedy przyprowadziła ją do domu signory
Battestini i zapoznała ze sobą obie kobiety. Owszem, signora Battestini narzekała na Rumunkę, ale ona
zawszenarzekałanapomocedomowe,któ-
rejejprzysyłano.
Ponieważ sprawa została zawieszona, siostrzenica nie mo-gła uzyskać odpowiedzi na pytania o status
mieszkaniaciotki:czynadaljesttozabezpieczonemiejsceprzestępstwa,czynie.
Kiedyznużyłjątenbrakreakcji,skonsultowałasięzdottoressąManeschi,którajązapewniła,żezapisw
testamencie ciotki dotyczący mieszkania jest dostatecznie klarowny i gwa-rantuje jej prawo własności
całegobudynku.TydzieńpośmiercisignoryBattestiniobiekobietysięspotkały,byszczegółowoomówić
status prawny majątku zmarłej. Upewniona słowami prawniczki siostrzenica weszła do mieszkania na-
stępnegodniapoichrozmowieizrobiłagruntowneporządki.
Wszystko, co według jej oceny miało jakąś potencjalną wartość lub znaczenie, zapakowano do
kartonowych pudeł i wy-niesiono na strych. Całą resztę, w tym ubrania ciotki i jej rzeczy osobiste,
upchniętowwielkichworkachnaśmieciiwy-stawionoprzeddrzwiami.Nazajutrzpojawilisięmalarze,
bo dottoressa Maneschi przekonała nową właścicielkę, że dobrze byłoby dokupić trochę mebli i
wynajmować mieszkanie turystom na tygodniowe turnusy. Sama miała pilnować interesu i znajdować
odpowiednich lokatorów. Co więcej, jeśli ten układ pozostałby nieformalny, a płatności byłyby
dokonywanego-tówką,niewidziałażadnegopowodu,byzgłaszaćówdochódwładzomskarbowym.Po
kolejnejnaradziezdottoressąManeschispadkobierczynizgodziłasięwyremontowaćmieszkanie,bymóc
pobieraćzawynajemwyższeopłaty.
27
ItaksięwłaśniesprawypotoczyłyzaledwiewtrzytygodniepośmierciMariiGraziiBattestini.Dobra
doczesnezmar-
łej zalegały na strychu, poupychane w kartonowych pudłach przez osobę, która się nimi kompletnie nie
interesowała, choć liczyła na to, że pewnego dnia, kiedy im się bliżej przyjrzy, znajdzie wśród tych
szpargałów jakiś cenny przedmiot. Tymczasem mieszkanie, świeżo odmalowane, stało się obiektem
zainteresowaniaholenderskiegoproducentacygar,którychciał
jewynająćnaostatnitydzieńsierpnia.
Rozdział3
Tak zatem wyglądały sprawy, a co ważniejsze, niektórzy mieli powody do zadowolenia: policja, bo
znalazła sprawcę; siostrzenica signory Battestini, Graziella Simionato, bo liczyła na nowe źródło
dochodu;iRobertaManeschi,gratulującasobiewduchu,żeudałojejsięutrzymaćrodzinęBattestinich
naliścieklientów.Bezwątpieniatakbypozostało,gdybyniehołubioneprzezwenecjanbóstwodomowe
‒plotka.
Późnym popołudniem w trzecią niedzielę sierpnia otwarto na oścież okiennice na pierwszym piętrze
kamienicyprzyCanaledellaMisericordia,nieopodalPalazzodelCammello.
Właścicielka mieszkania, graficzka Assunta Gismondi, mieszkała w Wenecji od urodzenia, a teraz
pracowała głównie dla biura architektonicznego w Mediolanie. Otworzywszy okiennice, by wpuścić
niecoświeżegopowietrzadozatęchłegopokoju,signoraGismondi,podwpływemwieloletniegonawyku,
spojrzałaponadkanałemwoknadomuusytuowanegodokładnienawprostizezdumieniemstwierdziła,
żeokiennicewmieszkaniunapierwszympiętrzesąszczelniezamknięte.
Zdziwiłojąto,aleniezaskoczyło.
Rozpakowała walizkę, powiesiła parę ubrań w szafie, a in-ne wepchnęła do pralki. Przejrzała pocztę,
któranagromadziła29
się podczas jej trzytygodniowego pobytu w Londynie, przeczytała faksy. Ponieważ zarówno ze swym
kochankiem, jak i z pracodawcami, którzy wysłali ją do Anglii na kurs językowy, utrzymywała stały
kontakt e-mailowy, postanowiła na razie nie włączać komputera i nie sprawdzać, czy są jakieś nowe
wiadomości.ZamiasttegowzięłatorbęnazakupyiwybrałasiędomarketuBillaprzyStradaNuova,do
jedynegomiejsca,gdziemogłazaopatrzyćsięwodpowiednieproduktynakolację.Przerażałająmyślo
kolejnymposiłkuwrestauracji.Wo-lałazostaćwdomuiprzyrządzićmakaronzolioepeperonci-no,niż
znowusiedziećsamotnienadtalerzemwśródobcychludzi.
Sklep Billa przy Strada Nuova był otwarty, więc signora Gismondi szybko zapełniła torbę: świeże
pomidory,bakłażan,czosnek,sałatai‒porazpierwszyodtrzechtygodni‒dobrejjakościowoceiser,
którychkupno,nawetwskromnychilo-
ściach, nie pochłaniało tygodniowej pensji. Po powrocie do domu rozgrzała olej na patelni, posiekała
dwa, potem trzy, a w końcu cztery ząbki czosnku, wdychając jego woń niemal w religijnym uniesieniu,
szczęśliwa,żeznówjestwdomu,wśródulubionychprzedmiotów,zapachówiwidoków.
Jejkochanekzadzwoniłpółgodzinypóźniejipowiedział,żenadaljestwArgentynie,gdzie,jeślichodzi
o jego sprawy, panuje totalny bałagan i robi się coraz gorzej, ale zamierza wrócić do Włoch za jakiś
tydzień;wtedyprzylecizRzymuprzynajmniejnatrzydni.Nie,uprzedziłjużżonę,żemusiwyskoczyćdo
Turynuwinteresach,azresztąjejitaktonicnieobchodzi.
Assunta odłożyła słuchawkę, po czym usiadła w kuchni i zjadła makaron z sosem z pomidorów i
grillowanym30
bakłażanem, a potem jeszcze dwie brzoskwinie, wypijając do tego pół butelki cabernet sauvignon.
Spoglądającprzezoknonadomnaprzeciwko,zmówiłacichąmodlitwęwintencji,byjegookiennicena
zawszepozostałyzamknięte,ajeślitaksięstanie,dodała,toonajużnigdywięcejniebędzieupraszaćo
żadnążyciowąłaskędlasiebie.
Nazajutrzrano,idącdoulubionegobarunakawęidroż-
dżówkę,zatrzymałasięprzykiosku,bykupićgazetę.
‒Dzieńdobry,signora‒powitałjąsprzedawca.‒Dawnopaniniewidziałem.Urlop?
‒Nie.ByłamwLondynie.Pracowałam.
‒Ico,zadowolonapani?‒spytał,tonemgłosudającdozrozumienia,żemapoważnewątpliwości,czy
jesttowogólemożliwe.
Wzięła egzemplarz „Il Gazzettino” i przebiegła wzrokiem wytłuszczone nagłówki, które zapowiadały
rychły upadek rządu i katastrofę ekologiczną, a także donosiły o zbrodni w afekcie popełnionej w
Lombardii. Jak słodko być znów w domu! Wzruszyła ramionami w odpowiedzi na pytanie kioskarza,
jakby odrzucała przypuszczenie, że ktokolwiek może być zadowolony z tego, że pracuje, obojętne w
jakimmieścieijakimkraju.
‒ Nie było tak źle ‒ odparła w końcu wymijająco. ‒ Ale cieszę się, że wróciłam. A jak u pana? Co
nowego?
‒Więcjeszczepaniniesłyszała‒powiedział,ajegotwarznagleażpojaśniałazzadowolenia,żetoon
pierwszymożeprzekazaćzłenowiny.
‒Nie.Acosięstało?
‒SignoraBattestini,ta,comieszkanaprzeciwkopani...
Naprawdęnicpaniniesłyszała?
31
Pomyślałaozamkniętychokiennicach,tłumiącwzbierającąwniejnadzieję.
‒Nie.Zupełnienic.Acoznią?
Położyłagazetęnaladzieipochyliłasięwjegostronę.
‒Nieżyje.Zostałazamordowana‒powiedział,delektującsięostatnimsłowem.
SignoraGismondiwydałacichyokrzykzdumienia.
‒Niemożliwe.Cosięstało?Kiedy?
‒Jakieśtrzytygodnietemu.Lekarzjąznalazł.Wiepani,ten,coodwiedzastarychludzi.Ktośuderzyłjąw
głowę.‒
Przerwał,bysprawdzićefektprzekazanejnowiny,ioceniw-szy,żesignoraGismondijestwstrząśniętaw
zadowalającymstopniu,ciągnąłdalej:‒Mójkuzynznajednegozpolicjantów,którzybylinamiejscu,i
powiedział, że ten, kto to zrobił, musiał jej szczerze nienawidzić. Tak podobno mówił ten policjant. ‒
Popatrzyłnaswojąjednoosobowąpubliczność.‒Alechybatakbyło,prawda?Onajejnienawidziła.
‒Co?‒spytałasignoraGismondi,którątadziwnauwagakioskarzawprawiławniemniejszeosłupienie
niżcałaniespo-dziewanawieść.‒Jakaona?Niewiem,okimpanmówi.
‒ No, o tej Rumunce. Tej, co ją zabiła. ‒ Widząc jej zdumienie, zaczął odgrywać drugi, w swoim
mniemaniu lepszy akt dramatu. ‒ Próbowała uciec z kraju, ale znaleźli ją w po-ciągu jadącym do
Rumunii.
SignoraGismondinaglepobladła,aletotylkozwiększyłojegozadowolenie.
‒ Zatrzymali ją na samej granicy. W Villa Opicina, zdaje mi się. Siedziała sobie w pociągu, spokojna
jakbynigdynic,choćzabiłatęstarowinę.Uderzyłajednegozpolicjantów32
ipróbowaławepchnąćgopodpociąg,alesięwyrwałitoonawpadłapodkoła.‒Widziałjejrosnącą
konsternację i może z szacunku dla swoich informatorów, a może z innego powodu dodał: ‒ Cóż, tak
właśniepisałygazetyitosamosłyszałemodludzi.
‒Fioriwpadłapodpociąg?
‒ChodzipanioRumunkę?Totakmiałanaimię?‒zapytałpodejrzliwie,zdziwiony,żesignoraGismondi
jezna.
‒Tak‒odparła.‒Cosięstało?
Wydawałsięzaskoczonypytaniem.Bocomożestaćsięzczłowiekiem,któregoprzejedziepociąg.
‒Noprzecieżmówiłem,signora‒powiedział,tracąccierpliwość.‒Pociągjąrozjechał.Napółnocy,w
VillaOpicinaczygdzieśtam.
Niebyłzbytrozgarniętyibrakowałomuwyobraźni,więctesłowanicdlaniegonieznaczyły.Toznaczy
kiedyjewypowiadał,wjegoumyśleniepojawiłsięobrazstalowychkół
przetaczających się po metalowych szynach; nie był zdolny sobie wyobrazić, co może się stać z
człowiekiem‒alboczymkolwiek‒codostaniesięmiędzykołaatory.
Położyładłońnastosiegazet,próbującsięopanować.
‒Onanieżyje?‒spytała,jakbywciążgonierozumiała.
‒ Oczywiście ‒ odparł zniecierpliwiony, że tak wolno to do niej dociera. ‒ Tak samo jak ta biedna
staruszka.
WyczuwalnywjegogłosietonoburzeniaprzeniknąłdoumysłuAssuntyGismondi.
‒Oczywiście‒powtórzyłałagodnie.‒Tostraszne,naprawdęstraszne.
Wyjęładrobneipołożyłanaladzie,mimożezapomniałazabraćgazetę.Wyszłazkiosku,obiecującsobie,
żejejnogawięcejtamniepostanie.Biednastaruszka.Biednastaruszka.
33
Popowrociedomieszkaniazrobiłacoś,czegonigdydotądnierobiła,anawetniebyłapewna,czytow
ogólejestmożli-we:weszładoInternetuiodnalazłanumer„IlGazzettino”ztegodnia,kiedywyjechała
doLondynu.Terazżałowała,żepodczaspobytuzagranicąpostanowiłazatopićsięwlokalnymjęzyku:
żadnych gazet, żadnych wieści z kraju, nie szukała też towarzystwa rodaków. To tak, jakby tych trzech
ostatnichtygodniwogóleniebyło.„IlGazzettino”szybkojednakpozbawiłojątegozłudzenia.
Przeczytałajedynieartykuły,którezawieraływzmiankiomorderstwiesignoryBattestini,itakdzieńpo
dniu, numer po numerze, prześledziła historię od początku. Fakty zasadniczo pokrywały się z tym, co
mówiłkioskarz:zwłokikobietyzna-lezioneprzezlekarza,zniknięcierumuńskiejsłużącej,potempociąg
zatrzymanynagranicy,próbaucieczki,śmierćpodkołami.Fałszywedokumenty‒nieistniałakobietao
tymnazwisku‒rodzinazałamanazpowoduśmiercistarejciotki,cichypogrzebofiary.
AssuntaGismondiwyłączyłakomputeridługowpatrywałasięwwygaszonyekran.Kiedyjątoznużyło,
skierowaławzroknarzędyksiążekzapełniającejednąześcianpracowniiprzeczytałanazwiskaautorów:
Arystoteles,Platon,Ajschylos,Eurypides,Plutarch.Potemspojrzałaprzezokno,ponadkana-
łem,nazamknięteokiennice.
Sięgnęłapotelefonstojącynaprawoodkomputera,wybra-
łanumer113ipoprosiłaopołączeniezpolicją.
Kiedypółgodzinypóźniejwchodziładokomendy,myślałaotym,jakabyłanaiwna,oczekując,żetooni
wyślą kogoś, by z nią porozmawiał. Jako obywatelka chciała spełnić swój obowiązek, przekazując
dobrowolnieinformacjeodużym34
znaczeniu, więc oczywiście znudzony policjant, który nie raczył podać nazwiska, powiedział jej, że to
onapowinnasiępofatygowaćdokomendy.Gdytylkousłyszałajegosłużbistyton,odrazupożałowała,że
sięprzedstawiła:gdybytegoniezrobiła,napewnopoczułabypokusę,żebyzapomniećocałejsprawie‒i
niech oni się dalej martwią. Ale wiedziała, że wcale by się nie zmartwili; wiedziała też, że ostatnią
rzeczą, o jakiej by pomyśleli ‒ zakładając, że w ogóle myśleli ‒ i jakiej by sobie życzyli, jest zmiana
przyjętejhipotezy,apotem,niestety,koniecznośćwypracowanianowej.
Skręciławprawo,wstronęszyby,zaktórąsiedziałumundurowanyfunkcjonariusz.
‒ Dzwoniłam przed godziną ‒ zaczęła ‒ i mówiłam, że muszę z kimś porozmawiać o przestępstwie.
Powiedziano mi, że mam się zgłosić tutaj, no i jestem. ‒ Policjant nawet nie drgnął, więc dodała: ‒
Chciałabymporozmawiaćzkimśomorderstwie,którepopełnionoparętygodnitemu.
Mężczyzna zadumał się na chwilę, tak jakby to było Dodge City, a on musiał się zorientować, o które
morderstwomożechodzić.
‒SprawatejBattestini?‒spytałwkońcu.
‒Tak.
‒TodochodzenieporucznikaScarpy‒oznajmił.
‒Mogęznimporozmawiać?
‒Sprawdzę,czyjestusiebie.
Odwrócił się do niej plecami i szeptał coś do słuchawki, więc signora Gismondi zaczęła się
zastanawiać, czy on i porucznik Scarpa nie obmyślają razem jakiejś strategii, by wy-musić na niej
przyznaniesiędoudziałuwmorderstwie.Podługim,jakjejsięzdawało,czasiefunkcjonariuszwyszedłz
małejkabinyiwskazałrękąwgłąbbudynku.
35
‒ Proszę pójść tym korytarzem, signora, a potem skręcić w prawo. To będą drugie drzwi po lewej.
Porucznikczekanapanią.‒Wróciłdoszklanejkabinyizamknąłzasobądrzwi.
Ruszyłakorytarzem,zdziwiona,żemożetakswobodnieporuszaćsiępokomendzie.Czyżbyoninigdynie
słyszelioCzerwonychBrygadach?
Znalazła właściwe drzwi i zapukała. Poproszono ją, by we-szła. Mężczyzna mniej więcej w jej wieku
siedział za metalowym biurkiem w pomieszczeniu niewiele większym od poko-iku oficera dyżurnego.
Gdyby wstał, zobaczyłaby, że jest od niej znacznie wyższy. Miał ciemne włosy, a oczy sprawiały
wrażenie,jakbywidziałytylkopowierzchnięrzeczy.Awięcbyłtuumundurowanypolicjant,jegokrzesło,
biurkoijeszczedwa,stojącepodrugiejstronie,krzesłabezporęczy.
‒PorucznikScarpa?‒spytała.
Spojrzałnaniąiskinąłgłową,poczymponownieopuścił
wzroknależącenabiurkupapiery.Podałaswojenazwiskoiadres.
‒CzytopanprowadziśledztwowsprawiezabójstwasignoryBattestini?
‒Prowadziłem‒odparł,ponowniepodnoszącwzrok.
Wskazałjednozkrzeseł.‒Proszęusiąść.
Wystarczyłjedenkrok,byznaleźćsięprzykrześle,alekiedyusiadła,okazałosię,żesłońcewpadające
przez małe okno świeci jej prosto w twarz, więc wstała i podeszła do drugiego krzesła. Zanim jednak
usiadła,ustawiłajepodinnymkątemwstosunkudobiurkaiokna.
Signora Gismondi nie miała dotąd bezpośredniej styczności z policją, lecz przez sześć lat była żoną
bardzoleniwegoi36
równiebrutalnegomężczyzny,więcpoprostucofnęłasięwczasiedodawnychdniidostosowałaswoje
zachowaniedookoliczności.
‒ Powiedział pan „prowadziłem”, poruczniku. Czy mam rozumieć, że teraz śledztwem zajmuje się ktoś
inny?‒Skorotak,pomyślała,topocomnieskierowanodotegoczłowieka?
Demonstracyjnie dokończył czytanie jakiegoś dokumentu, czy cokolwiek to było, odłożył go na bok i
spojrzałnanią.
‒Nie.
Czekałanawyjaśnienie,aponieważżadnenienastąpiło,inaczejsformułowałapytanie.
‒Czymamrozumieć,żeśledztwojestzamknięte?
‒Nie‒powtórzyłpodługiejchwilimilczenia.
‒ Czy mogłabym spytać, co to znaczy? ‒ nalegała, nie zdradzając żadnych oznak zniecierpliwienia ani
irytacji.
‒To,żeniejestonoobecnieaktywnieprowadzone.
Słyszącwymęczonesamogłoskiwjegoakcencie,ujawnio-newdłuższymzdaniu,uznała,żepolicjantjest
południowcem,prawdopodobnieSycylijczykiem,postanowiławięcuderzyćwinnyton.
‒Tokomuwtakimraziemogęprzekazaćinformacjezwiązaneztąsprawą?‒spytała,udająccałkowitą
obojętność.
‒Gdybyśledztwotoczyłosiędalej,mogłabypaniprzekazaćjemnie.
Dał jej chwilę, by wyciągnęła wnioski z jego stwierdzenia, po czym ponownie skupił uwagę na
papierach leżących na biurku. Nie mógłby wyraźniej pokazać, że mało go obchodzą jej rewelacje, niż
gdybywyrzuciłjązadrzwi.
37
Przezchwilęsięzawahała.Jeślizdecydujesięmówić,mo-
żetoprzysporzyćjejkłopotów,agdybynieuwierzyli‒nawetnarazićjąnadużeprzykrości.Jakłatwo
byłobyterazpoprostuwstaćiwyjść,zostawićtęsprawęitegoczłowiekaozobojętniałyehoczach.
‒Przeczytałamw„IlGazzettino”,żesignoręBattestinizamordowałaRumunka,którauniejmieszkała‒
odezwałasię.
‒ Zgadza się ‒ potwierdził. ‒ Ona to zrobiła. ‒ Ton jego głosu, podobnie jak słowa, wykluczał
jakąkolwiekróżnicęzdańwtejsprawie.
Towłaśnietenkategorycznyosądsprawił,żepostanowiłaniezwlekaćzujawnieniemprawdy.
‒Możezgadzasięto,żeprzeczytałamotymw„IlGazzettino”iżetamwydrukowanotakąinformację,ale
niezgadzasięto,żeRumunkajązabiła.
Obojętnośćporucznikawydawałasięniewzruszona.
‒Mapaninatojakiśdowód?‒spytał,wżadensposóbnieokazując,żenawetgdybygomiała,onbyłby
gotówgorozwa-
żyć.
‒RozmawiałamzRumunkąranowdniumorderstwa.
‒Obawiamsię,żetosamomożnabypowiedziećosignorzeBattestini‒odparł,bezwątpieniasądząc,że
tobardzodowcipnauwaga.
‒Odprowadziłamjąteżnadworzec.
Towyraźniewzbudziłojegozainteresowanie.Położyłręceprzedsobąimocnowychyliłsiędoprzodu,
jakbymiałzamiarrzucićsięprzezbiurkoiwydusićzniejzeznanie.
‒Cotakiego?‒spytałostro.
‒OdprowadziłamjąnapociągdoZagrzebia.Toznaczy38
ten,któryjedzieprzezVillaOpicina.WZagrzebiumiałasięprzesiąśćdopociągudoBukaresztu.
‒Oczympanimówi?Otym,żejejpanipomogła?‒
Uniósłsięzkrzesła,alezarazusiadłzpowrotem.
Niezamierzałaodpowiadaćnatakpostawionepytanie.
‒ Mówię, że odprowadziłam ją na dworzec i pomogłam jej kupić bilet z miejscówką na pociąg do
Zagrzebia.
Przez dłuższy czas się nie odzywał, studiując twarz kobiety i być może zastanawiając się nad tym, co
usłyszał.Apotemjązaskoczył:
‒ Pani mieszka w tym mieście ‒ powiedział to tak, jakby właśnie zamierzał wszcząć przeciwko niej
dochodzenie.Zanimzdążyłaspytać,ocomuchodzi,dodał:‒Idopieroterazwyleczyłasiępanizamnezji
iprzyszłatu,bynamtowszystkopowiedzieć,potrzechtygodniach?
‒Byłamzagranicą‒odparła,zaskoczona,żewjejgłosiepobrzmiewapoczuciewiny.
Zaatakował:
‒Beztelefonuidostępudogazet?
‒ByłamwLondynienaintensywnymkursieangielskiego.Postanowiłamwogóleniemówićpowłosku‒
wyjaśniła, nie wspominając o telefonicznych rozmowach ze swoim kochankiem. ‒ Wróciłam wczoraj
wieczoremidodzisiejszegorankaoniczymniewiedziałam.
Zmieniłtemat,alepodejrzliwośćnieznikłazjegogłosu.
‒Znałająpani,tęRumunkę?
‒Tak.
‒Przyznałasięprzedpaniądotego,cozrobiła?
SignoraGismondiztrudemzachowywałaspokój.Tobyłajejjedynabroń.
39
‒Onanicniezrobiła.Spotkałamjątamtegorankapoddomem.Onjestdokładniepodrugiejstroniecalle.
Drzwiwej-
ściowebyłyzatrzaśnięte,asignoraBattestiniznajdowałasięnagórze.
‒Nagórze?
‒Woknie.Fioristałanaulicy,dzwoniładodrzwi,alestarszapaniniechciałajejwpuścić.‒Assunta
Gismondiuniosłapalecwskazującyprawejrękiipokiwałanimpowoli,na-
śladującgestsignoryBattestini.
‒MówipanioniejFiori.Przyjaźniłyściesię?‒spytał
Scarpa.
‒ Nie. Widywałam ją z okna mojego mieszkania. Czasem pomachałyśmy sobie na powitanie i
zamieniłyśmyparęsłów.
Prawieniemówiłapowłosku,alejakośpotrafiłyśmysiędo-gadać.
‒Aoczymonapaniopowiadała?
‒ŻenazywasięFiori,żematrzycórkiisiedmiorownucząt.ŻejednazcórekpracujewNiemczech,ale
niewiedziałagdzie,wjakimmieście.
‒Aostarszejpanicośmówiła?
‒Tylkotyle,żejesttrudna.Aleotymwiedzieliwszyscywsąsiedztwie.
‒Nielubiłajej?
Straciłanachwilęcierpliwość.
‒Niktjejnielubił!‒wypaliła.
‒Ażtak,żebyjązabić?‒spytałnatarczywie.
SignoraGismondiwygładziłaspódnicęnakolanach,zsunę-
łaskromniestopy,wzięłagłębokioddechipowiedziała:
‒Poruczniku,obawiamsię,żeniesłuchałpanzbytuważ-
nietego,comówiłam.SpotkałamFioriranonaulicy.Starsza40
panistała w okniena górze, wygrażałajej palcem i niechciała wpuścić dośrodka. Zabrałam Fiori do
kawiarniipróbowałamzniąporozmawiać,alebyłazbytprzybita,żebyzebraćmyśli.
Powiedziała,żesignoraBattestiniwyrzuciłajązdomu,aonazostawiłatamwszystkieubraniairzeczy
osobiste.Alemiałapaszport.Mówiła,żezawszegonosiprzysobie.
‒Byłpodrobiony‒stwierdziłScarpa.
‒Czytocośzmienia?!‒odpaliłasignoraGismondi.‒
DziękiniemumogłastądwyjechaćiwrócićdoRumunii.‒
Pod wpływem gniewu dodała nierozważnie: ‒ Pozwolił jej również bez problemu dostać się tutaj. ‒
Słyszącwłasnyza-palczywyton,zapanowałanadsobą,aprzynajmniejnadswoimgłosem,ipowiedziała:
‒Tylkotegochciała:wrócićdodomu,dorodziny.
‒Chybacałkiemnieźlesiępaniedogadywały,zważywszynato,żeonawogóleniemówiłapowłosku‒
zauważył.
SignoraGismondipowstrzymałasięodripostyipowiedziałatylko:
‒ Parę słów jednak opanowała: basta, vado, treno, fami-glia, Bucaresti, signora cattiva. ‒ Natychmiast
pożałowała,żewymknęłojejsięostatniesłowo.
‒Więcmówipani,żeodprowadziłająnapociąg?
‒Nietylkomówię,poruczniku,aleoświadczam.Botoprawda.Zabrałamjąnadworzecipomogłamjej
kupićbiletzmiejscówką.
‒ A ta kobieta z fałszywym paszportem, która, jak pani twierdzi, została wyrzucona z domu, akurat
przechodziła obok, mając przy sobie wystarczającą sumę pieniędzy, żeby kupić bilet do Bucaresti? ‒
spytał,wprostackisposóbparo-diującjejwymowę.
41
‒Jazapłaciłamzabilet‒oświadczyłasignoraGismondi.
‒Cotakiego?!‒wykrzyknąłScarpatakimtonem,jakbyprzyznałasiędoszaleństwa.
‒Jazapłaciłamzabilet‒powtórzyła.‒Idałamjejtrochępieniędzy.
‒Ile?
‒Niewiem.Sześćsetalbosiedemseteuro.
‒Chcepani,żebymuwierzył,żenawetpaniniewie,ilejejdałapieniędzy?
‒Botoprawda.
‒ Jak to może być prawda? Zobaczyła ją pani na ulicy, pstryknęła palcami i nagle siedemset euro
pojawiłosięwdło-ni.Pomyślałasobiepani,żemiłobybyłopodarowaćjetejrumuńskiejkobiecie,bo
zostaławyrzuconazdomuiniemadokądpójść.
GłossignoryGismondibyłzimnyjakstal.
‒ Akurat wracałam z banku, gdzie spieniężyłam czek przysłany przez klienta. Miałam pieniądze w
portmonetce i kiedy Fiori mi powiedziała, że chce wrócić do Bukaresztu, spytałam, czy gospodyni jej
zapłaciła.‒SpojrzałanaScarpę,jakbygoprosiła,byzrozumiał.Niedostrzegłażadnychoznak,żebyłby
dotegozdolny,więcmówiładalej:‒Powiedziała,żeniedbaoto;poprostuchcewrócićdodomu.‒
Przerwałaza-
żenowana, że musi przyznawać się przed tym człowiekiem do takiej słabości. ‒ Więc dałam jej trochę
pieniędzy.‒Naglejegowzroksięzmienił;wyrażałpogardędlajejłatwowierno-
ści.‒Byłatuodparumiesięcy,takobietawyrzuciłająnabruk,niezapłaciwszytego,cobyłajejwinna,a
nawetniepozwoliłajejzabraćzdomurzeczyosobistych.‒Przyszłojejnamyśl,żebygospytać,jakon
postąpiłbywtejsytuacji,ale42
znalazłalepszewyjście:‒Jabymniepozwoliłajejpracowaćprzezparęmiesięcybezzapłaty.‒Inatym
poprzestała.
‒Icopotem?‒padłopytanie.
‒Zapytałamją,cozamierzazrobić,aona,jakjużpanumówiłam,powiedziała,żechcetylkowrócićdo
domu. Uspokoiła się trochę i przestała płakać, więc zaproponowałam, że odprowadzę ją na dworzec i
sprawdzimyrozkładjazdy.Przypomniałasobie,żekołopołudniajestpociągdoZagrzebia.‒
Towszystkowydawałojejsiętakieproste.‒Itowłaśniezrobiłyśmy,poszłyśmynadworzec.
‒Izajejbilet,jakpanimówi,teżpanizapłaciła,tak?‒
dopytywałsię,jakbychciałjejwytknąćnieskończonąłatwowierność.
‒Tak.
‒Apotem?
‒Potemwróciłamdodomu.WybierałamsiędoLondynu.
‒Kiedy?
Zastanowiłasięchwilę.
‒Samolotmiałamopierwszejtrzydzieści.Taksówkaprzyjechałapomniewpołudnie.
‒Doktórejbyłapaninadworcu,signora?
‒Niewiem,dodziesiątej,możedziesiątejtrzydzieści.
‒Aoktórejtowszystkosięzaczęło?Toznaczyoktórejspotkałapanitękobietę?
‒Niejestempewna.Chybaokołowpółdodziesiątej.
‒ Wyjeżdżała pani z kraju na trzy tygodnie, miała pani zamówioną taksówkę, a mimo to znalazła pani
czas,żebyzabraćtękobietę,którąpodobnoledwopaniznała,nadworzecikupićjejbilet?
Zignorowałatęumyślnąprowokację.Chciaławytłumaczyć,43
jak bardzo nienawidziła zawsze tych ostatnich godzin przed podróżą, tego kręcenia się po mieszkaniu,
sprawdzania po raz kolejny, czy gaz jest zakręcony, czy okna i okiennice są pozamykane, a kabel
telefonicznyodłączonyodkomputera,alezupełnieniemiałaochotymuotymmówić.Powiedziałatylko:
‒Miałamczasupoddostatkiem.
‒Możetopanijakośudowodnić?‒spytał.
‒Coudowodnić?
‒Żepanitambyła.
‒Gdzie?
‒WLondynie.
Korciłoją,byspytać,jakietowogólemaznaczenie,alewtedyprzypomniałasobieswojegomężaito,że
wszelkiopórwyzwalałwnimagresję.
‒Tak‒odparła.
‒Itamjąpanizostawiła?‒spytał,porzucająctematLondynu.
‒Tak.
‒Gdziedokładnie?
‒Nadworcu,przykasiebiletowej.
‒Ileczasutopanizajęło?
‒Co?Kupowaniebiletu?
‒Nie,powrótdodomu.
‒Jedenaścieminut.
Uniósłbrwizezdziwieniaioparłsięzpowrotemnakrze-
śle.
‒Jedenaścieminut,signora?Precyzyjnieobliczone.Czypanitowszystkowymyśliła?
‒Toznaczyco?
‒Całątębajeczkę.
44
Zanimodpowiedziała,dwukrotniezaczerpnęłagłębokopowietrza.
‒ Poruczniku, podałam precyzyjnie czas nie dlatego, że opowiadam bajkę, tylko dlatego, że trwa to
jedenaścieminut.
Mieszkam w tym domu prawie od pięciu lat i chodzę na dworzec co najmniej raz w tygodniu. ‒ Na
próżnopróbowałaopanowaćgniew.‒Jeślipotrafipanwykonaćprostedziałaniearytmetyczne,oznacza
to ponad pięćset przejść, tam i z powrotem. Więc jeśli mówię, że zajmuje to jedenaście minut, to tyle
właśniezajmuje.
Całkowiciezignorowałjejwybuch.
‒Wtakimrazieileczasujejbytozajęło?
‒Komu?
‒TejRumunce.
Chciałamupowiedzieć,że„taRumunka”maimię,Fiori,alesiępowstrzymała.
‒Tyle,ilebytozajęłokażdejinnejosobie,poruczniku.
‒Którabyłagodzina,kiedyzaczęłapanitęjedenastomi-nutowąprzechadzkę,signora?
‒Jużmówiłam.Wpółdojedenastej,możetrochępóźniej.
‒ApociągdoZagrzebiaodchodziojedenastejczterdzie-
ścipięć‒odparłpewnymgłosemjakktoś,ktosprawdziłrozkładjazdy.
‒Chybatak.
‒ To więcej niż godzina, signora ‒ powiedział takim tonem, jakby zwracał się do osoby, która, choć
dorosła,zupełnieniemapoczuciaczasu.
Absurdalnośćtegostwierdzeniawywołałajejreakcję.
‒Tośmieszne.Fioriniebyłaosobą,któramogłabywrócićikogośzabić.
45
‒Apanimiaładoczynieniaztakimiosobami?
Opanowałaodruch,bygonieuderzyć.Wzięłatylkogłębo-kioddechirzekła:
‒Powiedziałampanu,cosięzdarzyło.
‒Ispodziewasiępani,żejawtowszystkouwierzę?‒
spytałniemalszyderczo.
Wiedziała,żepostąpiłatak,kierującsięzwykłąludzkąprzyzwoitością;awięcnie,niespodziewałasię,
żeScarpajejuwierzy.
‒To,czypanmiuwierzy,czynie,poruczniku,niemażadnegoznaczenia.Powiedziałampanuprawdę.‒
Zanimzdą-
żyłsięwtrącić,dodała:‒Niemamżadnegopowodu,bykła-maćwtejsprawie.Wistociepańskareakcja
uświadomiłami,żebyłobyowieleprościej,gdybymzachowałatowszystkodlasiebie.Alejawiem,że
starszapaniniewpuściłajejdomieszkania.DałamFioripieniądzeiodprowadziłamjąnadworzec.
‒Próbowałcośpowiedzieć,aleuniosłarękę.‒Itopozostanieprawdą,poruczniku,bezwzględunato,
czypanzechcewtouwierzyć,czynie:onaniezabiłasignoryBattestini.
Rozdział4
Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu naprzeciwko siebie, aż w końcu Scarpa wstał z krzesła, okrążył
biurkoiwyszedłzpokoju,zrozmysłemzostawiającotwartedrzwi.SignoraGismondinadalsiedziałai
przyglądałasięleżącymnabiurkuprzedmiotom,niewielejednakmówiłyoneoczłowieku,zktórymmiała
doczynienia:dwiemetalowetacezdokumentami,długopis,telefon.Przeniosławzroknaścianę:zkrucy-
fiksuspoglądałnaniąChrystus,jakbychciałsiępodzielićwiedzą,którązebrał,obcujączporucznikiem
Scarpą.
Wpokojubyłotylkojednomałeokno,wdodatkuzamknię-
te, więc po dwudziestu minutach signora Gismondi zaczęła dotkliwie odczuwać dyskomfort, mimo
otwartychzajejplecamidrzwi.Zrobiłosięnieprzyjemniegorąco.Postanowiławyjśćnakorytarz,mając
nadzieję,żebędzietamniecochłodniej.Jednakwchwiligdywstała,dopokojuwróciłporucznikScarpa
zszarąteczkąwręku.Widząc,żekobietastoi,spytał:
‒Chybaniezamierzałapaniwyjść,signora?
Choćnieusłyszaławjegogłosiegroźby,zwiesiłaręceiusiadłazpowrotemnakrześle.
‒Nie,ależskąd!
47
W rzeczywistości tego jednak najbardziej pragnęła: opuścić ten pokój i nie zajmować się więcej tą
sprawą;niechoniterazpróbująjąrozwikłać.
Scarpawróciłnaswojemiejsceipopatrzyłnapapieryleżą-
ce na tacach, jakby szukał jakiegoś śladu wskazującego na to, że kobieta grzebała w nich pod jego
nieobecność.
‒Miałapaniczas,signora,bytojeszczeprzemyśleć‒
powiedział.‒Nadalpaniutrzymuje,żedałapanipieniądzetejRumunceiodprowadziłająnadworzec?
Chociażporuczniknigdysięotymniedowiedział,towła-
śnie ten przebłysk szyderczej insynuacji umocnił ją w posta-nowieniu. Pomyślała o swoim mężu, który
był niskim blondy-nem i ani trochę nie przypominał Scarpy, i uświadomiła sobie, jak bardzo ci dwaj
mężczyźnisąwistociedosiebiepodobni.
‒ Ja niczego nie „utrzymuję”, poruczniku ‒ odparła z wystudiowanym spokojem. ‒ Ja stwierdzam,
oświadczam, informuję, zawiadamiam i, jeśli da mi pan taką sposobność, to również zeznam pod
przysięgą,żeRumunkaoimieniuFiorizostaławyrzuconazdomusignoryBattestiniiżesignoraBattestini
stała żywa w oknie, kiedy spotkałam Fiori na ulicy. Co więcej, oznajmiam, że nieco ponad godzinę
później, gdy już odprowadziłam ją na dworzec, wydawała się spokojna, opa-nowana i nie zdradzała
żadnych oznak, że ma zamiar kogo-kolwiek zamordować. ‒ Potem, przypomniawszy sobie jego uwagę,
dodała:‒Bezwzględunato,jakwyglądajątakieoznaki.
Chciałakontynuować,chciaławbićdogłowytemugburo-wi,żeFiori,biednanieżyjącaFiori,wżaden
sposóbniemogłapopełnićtejzbrodni.Jejsercerozsadzałopragnienie,bypowiedziećmu,jaksrodzesię
myli;takbardzochciałago48
zawstydzić,żeażpotzebrałjejsięmiędzypiersiami,lecznawykzwykłejludzkiejostrożnościwziąłgórę
izamilkła.
Scarpa,nadalniewzruszony,wstałiwyszedłzpokoju,za-bierająckartonowąteczkę.SignoraGismondi
usiadławygodniejnakrześleipróbowałasięodprężyć,powtarzającsobie,żepowiedziałato,cochciała
powiedzieć,iżematojużzasobą.
Zwysiłkiemzaczerpnęłaparęgłębokichoddechów,oparłasięizamknęłaoczy.
Po upływie kilku długich minut usłyszała za sobą jakiś dźwięk, więc otworzyła oczy i obróciła się w
stronędrzwi.W
progustałmężczyzna,równiewysokijakScarpa,trzymającwrękutęsamą,jaksięzdawało,kartonową
teczkę.Gdyichspojrzeniasięspotkały,skinąłgłowąinieznaczniesięuśmiechnął.
‒Zapraszampaniąnagórędomojegobiura.Sątamdwaokna,więczpewnościąbędzietrochęchłodniej.
Odsunąłsięnabokzachęcająco.Wstałaipodeszładodrzwi.
‒Aporucznik?‒spytała.
‒Niebędzienamprzeszkadzał‒rzekłmężczyznaiwy-ciągnąłrękę.‒KomisarzGuidoBrunetti,signora.
Jestembardzozainteresowanytym,comożenampanipowiedzieć.
Przyjrzała się jego twarzy i uznała, że mężczyzna mówi prawdę. Ujęła jego dłoń. Po zakończeniu tych
formalnościkomisarzgestemrękiprzepuściłjąwdrzwiach.Kiedyznaleźlisięnadoleklatkischodowej
‒ jedynego zaskakująco eleganc-kiego miejsca w tym gmachu, gdzie w imię skuteczności prawa
panowałyurągającegodnościwarunki‒stanąłobokniej.
‒Wydajemisię,żepanaznam‒powiedziała.
49
‒Tak.Jateżmampodobnewrażenie‒odparł.‒PracujepaniniedalekoRialto?
Uśmiechnęłasięiodprężyła.
‒Nie.Pracujęwdomu,wpobliżuSaccadellaMisericordia,alechodzęnatargprzynajmniejtrzyrazyw
tygodniu.
Chybatammogliśmysięspotkać.
‒UPiera?‒spytałBrunetti,wymieniającmaleńkiskle-pik,wktórymkupowałaparmigiano.
‒Oczywiście.Wydajemisię,żewidywałamteżpanawDoMori.
‒Corazrzadziej,niestety.
‒OdkądRobertoiFrancosprzedalisklep?
‒Tak.Wiem,żecinowiwłaścicielesąniezwyklemili,aletojużnietosamo.
Tomusibyćokropniedeprymujące,pomyślała,przejmowaćwtymmieściedobrzeprosperującyinteres.
Bobezwzględunato,jakświetnieciidzieiileinnowacjiwprowadzi-
łeś,podziesięciuczynawetdwudziestulatachodzmianywła-
ściciela ludzie wciąż będą grymasić, że dawniej było o wiele lepiej, kiedy Franco czy Roberto, czy
PincoPallino‒jakwtymwypadku‒prowadziłsklep.Cidwajnowiwłaściciele‒
nigdy się nie dowiedziała, jak się nazywają‒ byli równie sym-patyczni jak poprzednicy, mieli lepsze
wino, a nawet lepsze kanapki. Lecz choćby sprzedawali towar najwyższej jakości, byli zmuszeni przez
resztę swego życia zawodowego podtrzymywać dawno zapomniany standard, wysoki, jednak wciąż
pozostawiającywieledożyczenia‒przynajmniejdopó-
kiwszyscystarzyklienciniewymrąalbosięniewyprowadzą,awtedyonisamiwytycząnowenormy,
wedługktórychbę-
dziesięoceniaćichnastępców,wytykającimniedociągnięcia.
50
NaszczycieschodówBrunettiskręciłwlewo,poprowadził
signorę Gismondi korytarzem i zatrzymał się przed drzwiami, po czym skinieniem ręki zaprosił ją do
środka.Pierwsząrzeczą,którązauważyła,byływysokieoknawychodzącenako-
ściół San Lorenzo, a także ogromna szafa przy ścianie. Tu również znajdowało się biurko i krzesło, a
takżedwainnekrzesłastojącepodrugiejstronie.
‒Czymogęzaproponowaćpanicośdopicia,signora?
Kawęalboszklankęwody?
Uśmiechnął się, żeby ją zachęcić, lecz ona wciąż czuła urazę z powodu zachowania Scarpy, więc
odmówiła,aczkolwiekuprzejmie.
‒Możepóźniej‒powiedziałaiusiadłanakrześle,którestałobliżejokna.
Postanowiwszyniewycofywaćsięzabiurko,komisarzob-róciłdrugiekrzesłoizająłmiejscenawprost.
Odłożyłteczkęiznówsięuśmiechnął.
‒PorucznikScarpazrelacjonowałmi,comupanipowiedziała,alewolałbymtousłyszećbezpośrednio
odpani.Prosił-
bymojaknajwięcejszczegółów.
Zastanawiałasię,czykomisarzmazamiarwłączyćmagne-tofonlubwyjąćnotes;naczytałasiępowieści
kryminalnych.
Ale on siedział naprzeciwko niej w milczeniu, z łokciem opartym na biurku, i czekał, aż ona zacznie
mówić.
Opowiedziała mu więc to wszystko, co mówiła wcześniej Scarpie: o tym, jak wracała z banku, gdzie
zrealizowałaczek;jakzobaczyłaFiorizplastikowątorbąwręku;osignorzeBattestinipatrzącejzokna
napiętrzeikiwającejpalcemnaznakodmowy.
‒Czypamiętapani,ilepieniędzydałatejkobiecie?‒spytał,gdyskończyła.
51
Pokręciłagłową.
‒ Nie. Czek był na jakieś tysiąc euro. Po drodze do domu kupiłam różne rzeczy: kosmetyki, baterie do
discmana i parę innych drobiazgów, już nie pamiętam jakich. Przypominam sobie, że kiedy wyjęłam
pieniądze,byjejdać,zostawiłamsobiekilkabanknotów‒wszystkiebyłyonominalestueuro‒
aresztęoddałam.‒Wróciłamyślamidotejscenyipróbowałasobieprzypomnieć,czypopowrociedo
domuprzeliczyłapieniądze.‒Nie,niepamiętamdokładnie,aletomusiałobyćsześćsetalbosiedemset
euro.
‒Bardzohojnazpanikobieta‒zauważyłzuśmiechem.
Uświadomiła sobie, że gdyby te słowa wypowiedział Scarpa, odebrałaby je jako sarkazm i wyraz
niedowierzania,leczwustachtegomężczyznyzabrzmiałyjakkomplementipochlebi-
łajejtaocena.
‒ Sama nie wiem, czemu to zrobiłam ‒ odparła. ‒ Fiori stała na ulicy ubrana w jakąś podomkę z
tworzywasztucznegoipłóciennetenisówki.Pamiętam,żejednabyłarozerwanazboku.Apozatymona
przepracowałausignoryBattestiniparęmiesięcy.Nieumiempowiedziećdokładnie,kiedyzaczęła,ale
wtedyjeszczeoknabyłypozamykane.
Uśmiechnąłsię.
‒Dziwnysposóbokreślaniadat,signora.
‒Wcalenie,jeślisięmieszkałoposąsiedzku‒odpowiedziałazpewnązapalczywością.Widząc,żenie
rozumie,doda-
ła:‒Telewizor.Zawszebyłwłączony,przezcałydzieńicałąnoc,naokrągło.Wzimie,kiedywszyscy
mamypozamykaneokna,niejesttotakiestraszne.Alelatem,odmajadowrze-
śnia,doprowadzałomnietodoszału.Mojeoknasądokładnienawprostjejokien,rozumiepan.Zostawia
włączony52
telewizor na całą noc, grający tak głośno, że musiałam wzy-wać policję. ‒ Zorientowała się, że użyła
niewłaściwegoczasu,izarazsiępoprawiła:‒Zostawiała.
Pokiwałgłowązewspółczuciemizrozumieniem,jakzrobiłbytokażdywenecjanin,mieszkaniecmiasta,
któremanajwęższeuliczkiijednąznajstarszychpopulacjiwEuropie.
Zachęconatymgestem,kontynuowała:
‒Dzwoniłamdowas,toznaczynapolicję,żebysiępo-skarżyć,alenigdyniktniezareagował.Dopiero
ubiegłego lata jeden z funkcjonariuszy, z którym rozmawiałam, doradził mi, żebym zawiadomiła straż
pożarną. Tak właśnie zrobiłam, lecz powiedziano mi, że nie mogą przyjechać tylko z powodu hała-su,
chybażeistniałobyjakieśniebezpieczeństwolubstanzagrożenia.
Brunettiskinieniemgłowypotwierdził,żesłuchazzainteresowaniem.
‒Więcjeślizostawiaławłączonytelewizor,tomimożewidziałamjąśpiącąwłóżku,amogęzobaczyć
jejłóżkozoknamojejsypialni‒dodałamimochodem,wciążużywającczasuteraźniejszego‒dzwoniłam
dostrażakówimówiłam,żejejniewidzęimamobawy,żemogłojejsięstaćcośzłego‒
ciągnęła mechanicznym głosem, jakby odczytywała przygo-towany tekst. ‒ I oni, zobligowani przez
prawo,musieliprzyjechać.
Nagle,jakbyotrzeźwionapowrotemdorzeczywistości,do-dała:
‒Ateraznaprawdęcośstrasznegojąspotkało.
‒Owszem‒przytaknąłBrunetti.
Nachwilęzapadłomiędzynimimilczenie.
‒Czymożemipanipowiedziećcoświęcejotejkobiecie53
imieniemFiori?Czypoznałapanijejnazwisko?‒spytał.
‒Nie,nigdy‒odparła.‒Toniebyłategorodzajuznajomość,toznaczynietaka,jakgdybyśmyzostały
sobie przed-stawione. Po prostu widywałyśmy jedna drugą przez okno, uśmiechałyśmy się i mówiły
sobiedzieńdobry,aczasemzamieniałyśmyparęsłów,aletoniebyłyrozmowyoniczymkonkretnym,ot,
zwykłeuprzejmości.
‒CzyonakiedykolwiekmówiłacośosignorzeBattestini?
‒spytał.Tonjegogłosuwyrażałpoprostuciekawość,niepodejrzenie.
‒Cóż...Doskonalezdawałamsobiesprawę,jakiegorodzajuosobąjeststarszapani.Wiepan,jaktojest
międzysą-
siadami:jedenpodpatrujedrugiego,iwiedziałam,żeludzieniedarząjejzbytniąsympatią.Noiżemana
okrągło włączony telewizor. Więc kiedyś ją zapytałam, jaka jest signora, a ona tylko się uśmiechnęła,
wzruszyła ramionami, pokiwała głową i powiedziała difficile albo coś w tym stylu, tyle żeby mi
przekazać,żeonadobrzewie,jakicharaktermastarszapani.
‒Cośjeszcze?
‒ Od czasu do czasu telefonowałam i prosiłam ją, to znaczy Fiori, żeby ściszyła telewizor. Przez lata
dzwoniłam z taką prośbą do signory Battestini i czasami okazywała się bardzo uprzejma i ściszała, a
kiedyindziejwydzierałasięnamnie.
Jednego razu nawet rzuciła słuchawkę i nastawiła telewizor jeszcze głośniej, Bóg raczy wiedzieć
dlaczego. ‒ Spojrzała na komisarza, by zobaczyć, jak on to wszystko przyjmuje, w końcu były to tylko
małomiasteczkoweplotkiwnajgorszymstylu,leczonnadalwydawałsięautentyczniezainteresowany.
‒AFiorimówiłatylko:Sì,signora,iściszałatelewizor.
54
Myślę,żedlategowłaśniejąlubiłamczybyłomijejżal,jak-kolwiektonazwać.
‒Tozpewnościąbyładużaulga.Niemaniczegogorszego,kiedyczłowiekpróbujezasnąć,prawda?‒W
jegogłosiepobrzmiewałwspółczującyton.
‒Zwłaszczalatembyłotoniedozniesienia.MamdomekwgórachwpobliżuTrentoiczasemmusiałam
tamjechać,żebysięporządniewyspać.‒Uśmiechnęłasięipotrząsnęłagłowąnamyśloabsurdalności
tejsytuacji.‒Topewniebrzminiedorzecznie,żektośmożewypędzićczłowiekazwłasnegodomu,ale
tak właśnie było. ‒ Potem dodała z szelmowskim uśmieszkiem: ‒ Dopóki nie wpadłam na pomysł ze
strażakami.
‒Jakdostawalisiędośrodka?‒spytałBrunetti.
Opowiedziałamuznieskrywanąprzyjemnością.
‒ Drzwi na dole były zawsze zamknięte i nie mogli ich otworzyć. Więc musieli pojechać do Madonna
dell'Orto albo gdzieś w pobliże i wracali z drabiną. Opierali ją na ziemi przed domem i wysuwali, aż
dosięgłajejokien.
‒Napierwszympiętrze?
‒Tak.Musiałamiećzsiedemalboosiemmetrówdługo-
ści.Apotemjedenlubdwóchwdrapywałosięnagórę,przeła-ziłoprzezoknodojejsypialniibudziłoją
zesnu.
‒Panitowszystkowidziała?
‒Tak,przyglądałamsięzmoichokien.Kiedystrażacywchodzilidośrodka,przenosiłamsiędooknaw
sypialniipatrzyłam,jakjąbudzą.‒Uśmiechnęłasięnatowspomnienie.
‒Zachowywalisięnaprawdębardzogrzecznie,cistrażacy.
Wszyscybyliwenecjanami,więcbeztrudumogłaichzrozumieć.Zawszejąpytali,jaksięczuje,apotem
sugerowali,żebyściszyłatelewizor.Iwkońcuwychodzili.
55
‒Jak?
‒Słucham?
‒Jakwychodzili?Zpowrotempodrabinie?
‒Och,nie‒odparłaześmiechem.‒Wychodzilidrzwiamiiszlinadółposchodach,apotemodstawiali
drabinę,żebyjązłożyć.
‒Ilerazytopanizrobiła,signora?
‒Czemupanpyta?Czytoniezgodnezprawem?‒spytałazobawą,porazpierwszywtrakcierozmowyz
Brunettim.
‒ Ależ skąd! ‒ uspokoił ją. ‒ A właściwie to wręcz odwrotnie. Skoro jej pani nie widziała z okien
swojegomieszkania,tomiałapanipowody,bysięzaniepokoić,żecośjejsięstało.
‒Chybaczteryrazy‒odpowiedziała,mimożeniepono-wiłpytania.‒Zawszeprzyjeżdżalinamiejscew
ciągujakichśpiętnastuminut.
‒Uhm‒mruknąłzuznaniem,aonasięzastanawiała,czygotodziwi,czycieszy.‒Czytoustało,kiedy
pojawiłasięFiori?
‒Tak.
Odezwałsiędopieropodłuższejchwili.
‒Porucznikpowiedziałmi,żeodprowadziłająpaninadworzecitamzostawiła.Czytoprawda,signora?
‒Tak.
‒Okołodziesiątejtrzydzieści?
‒Tak.
Zmieniająctemat,spytał:
‒CzysignoraGhiorghiumiałatuteżinnychprzyjaciół,októrychpaniwie?
Ucieszyłojąto,żewtakiformalnysposóbwyrażasięo56
Fiori,aleuśmiechnęłasiętylkonieznacznie,jakbylekkozacisnęłausta.
‒Trudnomnienazwaćprzyjaciółką,commissario.
‒Aleprzecieżpostąpiłapanijakjejprzyjaciółka.
Niechcącrozwijaćtegotematu,wróciładopytania:
‒Nie,aprzynajmniejjaotakichniewiem.Nieprzyjaźni-
łyśmysię,botaknaprawdęnierozmawiałyśmyzesobą.Poprostusięlubiłyśmyityle.
‒Ajakbypaniopisałajejzachowanielubnastrójwchwili,gdyzostawiłająpaninadworcu?
‒Wciążbyłaprzygnębionatym,cosięstało,alejużznaczniemniejniżprzedtem.
Popatrzyłprzezchwilęnapodłogę,apotemznówpodniósł
wzrok.
‒ Czy kiedykolwiek widziała pani ze swego okna coś jeszcze, signora? ‒ spytał i zanim w ogóle
pomyślała o tym, żeby bronić się przed posądzeniem o wścibstwo, wyjaśnił: ‒ Pytam, bo jeśli
przyjmiemyzałożenie,żeFioritegoniezrobiła,będziejasne,żezrobiłtoktośinny,iwszystko,copani
powieosignorzeBattestini,możesięokazaćpomocne.
‒Wustaleniu,ktotonaprawdębył?
‒Tak.
Z taką łatwością zaakceptował możliwość, że Fiori jest niewinna, iż nie zdążyła nawet okazać
zdziwienia.
‒Zastanawiałamsięnadtymodchwili,kiedydowaszadzwoniłam.
‒Zpewnością‒powiedział.
‒Mieszkamnaprzeciwkoniejodponadczterechlat,od-kądkupiłammieszkanie.‒Przerwała,mimoże
onwżadensposóbjejnieponaglał.‒Wprowadziłamsięwlutym,oile57
pamiętam,wkażdymraziepodkonieczimy.Inieodnotowa-
łamjejobecnościażdowiosny,kiedyzrobiłosięciepłoiza-częliśmyotwieraćokna.Toznaczypewnie
widziałam, jak się krząta po mieszkaniu, lecz nie zwracałam na nią uwagi. Ale jak tylko zaczęły się te
hałasy,wołałamdoniejprzezcalle,conieodnosiłożadnegoskutku.Zawszespałajakkamień,anirazu
się nie obudziła. Pewnego dnia poszłam pod jej dom i sprawdziłam nazwisko przy dzwonku, a potem
znalazłamnumerwksiążcetelefonicznej.Izadzwoniłam.Niepowiedzia-
łam, kim jestem ani gdzie mieszkam, nic w tym rodzaju, jedynie poprosiłam, żeby łaskawie zechciała
ściszyćwnocytelewizor.
‒Jakzareagowała?
‒Powiedziała,żezawszegościsza,zanimpołożysięspać,iodłożyłasłuchawkę.
‒Icobyłopotem?
‒ Potem to samo zaczęło się w ciągu dnia. Dzwoniłam, a kiedy odbierała, prosiłam, zawsze bardzo
grzecznie,ościsze-nietelewizora.
‒I?
‒Najczęściejtakrobiła.
‒Rozumiem.Awnocy?
‒Czasembyłwyłączony,nawetprzezparętygodni.Więczaczynałamłudzićsięnadzieją,żecośsięstało,
żemożegdzieśjązabranoalbowyjechała.
‒Nieprzyszłopaninamyśl,żebykupićjejsłuchawki,signora?
‒Nigdywżyciubyichniewłożyła‒odparłazabsolut-nymprzekonaniem.‒Byłaszalona.Otopowód.
Kompletnie zbzikowana. Niech mi pan wierzy, signore, że odrobiłam lek-cje, jeśli chodzi o tę kobietę.
Rozmawiałamzjejprawniczką,58
lekarzem, siostrzenicą, z ludźmi w ośrodku psychiatrycznym w Palazzo Boldù, z sąsiadami, nawet z
listonoszem.
Spostrzegłajegozainteresowanie,więckontynuowała:
‒ Kiedy mogła jeszcze poruszać się po schodach i wychodzić z domu, leczyła się w Boldù. Ale albo
samazrezygnowa-
łazkuracji,albojąstamtądwyrzucili,oileośrodekpsychiatrycznymożewyrzucaćludzi.
‒ Wątpię ‒ powiedział. ‒ Ale mogli ją zachęcić do przerwania leczenia. ‒ Po chwili spytał: ‒ A ta
siostrzenica?Comówiła?
‒Żejejciotkajest„trudnąkobietą”.‒Fuknęłazpogardą.
‒Zupełniejakbymotymniewiedziała.Niechciałasiętymzająć.Właściwietoniejestempewna,czyw
ogólerozumiała,oczymmówię.Tosamozpolicją,jakjużwspominałam,izcarabinieri,‒Zrobiłapauzę
idodała:‒Ktośzsąsiedztwa,niepamiętamjużkto,opowiadałmi,żepięćczysześćlattemuumarłjej
syniodtejporyzaczęłagłośnonastawiaćtelewizor.
Dlatowarzystwa.
‒Umarł,zanimsiępaniwprowadziła?
‒Tak.Aleztego,cosłyszałam,onachybazawszebyła
„trudnąkobietą”.
‒Atajejprawniczka?‒spytałBrunetti.
‒Obiecała,żeporozmawiazsignorąBattestini.
‒Ico?
AssuntaGismondiwydęławargijakbyzobrzydzeniem.
‒Listonosz?‒dopytywałzuśmiechem.
Roześmiałasięwgłos.
‒Teżnaniąnarzekał.Każdylistmusiałjejzanosićnagó-
rę,zawszewdrapywałsięposchodach,aonanigdyniedałamunapiwku.NawetnaBożeNarodzenie.
Anizłamanegocenta.
59
Widząc,żekomisarzsłuchajejzeskupionąuwagą,kontynuowała:
‒ Najlepszą historię o niej opowiedział mi sprzedawca wyrobów z marmuru, ten, co ma warsztat przy
Miracoli.
‒Costantini?
‒Tak,Angelo‒odparłazadowolona,żeBrunettiwie,okogochodzi.‒Jeststarymprzyjacielemrodziny,
więc kiedy mu się zwierzyłam, z kim mam kłopot, opowiedział mi, że jakieś dziesięć lat temu signora
Battestini zadzwoniła do niego i poprosiła, żeby przyniósł jej kosztorys na zrobienie nowego ciągu
schodów.Jużjąwtedyznał,przynajmniejzesłyszenia,wiedziałwięc,żetawizytaniemasensu,mimoto
poszedł.
Zmierzyłschody,wykonałwszystkieobliczeniainazajutrzznówsiędoniejwybrał,bypowiedzieć,ile
potrzebaschodów,jakiejwysokościijakabędziecena.
Jak każdy, kto lubi opowiadać zabawne anegdoty, zrobiła pauzę, a Brunetti zareagował jak dobry
słuchacz.
‒I?
‒ A ona powiedziała, że doskonale wie, iż on próbuje ją oszukać, i zażądała, by przygotował nowy
kosztorys, bo stopni jest za dużo i powinny być niższe. ‒ Dała mu chwilę, by ogarnął cały idiotyzm tej
sytuacji, po czym dodała: ‒ Człowiek gotów pomyśleć, że może w Palazzo Boldù rzeczywiście chcieli
sięjejpozbyć.
Skinąłgłowąnatesłowa.
‒Czyodwiedzalijąjacyśludzie,signora?‒spytałpochwili.
‒ Nikogo sobie nie przypominam, a przynajmniej nie widziałam nikogo więcej niż parę razy. Były to
główniekobiety,któreuniejpracowały,wwiększościciemnoskóre.Kiedyśrozmawiałamzjedną,która
powiedziała,żejestzPeru.Ale60
wszystkieodchodziły,zwyklejużpokilkutygodniach.
‒Fiorijednakzostała?
‒ Mówiła, że ma trzy córki i siedmioro wnucząt, przypuszczam więc, że musiała utrzymać pracę, aby
wysyłaćimpieniądze.
‒Myślipani,żedostawałazapłatę?
‒Kto?Fiori?
‒Tak.
‒Taksądzę.Miałatroszkępieniędzy.‒Zanimpoprosiłowyjaśnienie,dodała:‒Kiedyśspotkałamjąna
Strada Nuova, jakieś półtora miesiąca temu. Piłam akurat kawę w barze, kiedy weszła. To ten narożny
barek niedaleko traghetto przy Santa Fosca. Podeszłam do niej, a ona mnie rozpoznała, wie pan, jako
osobę,którąwidywałaprzezokno,ipocałowałamniewpoliczek,jakbyśmybyłystarymiprzyjaciółkami.
Mia-
ławrękuotwartąportmonetkęiwidziałam,żejesttamparęmonet.Nieprzyglądałamsięspecjalnie,ale
nie było ich zbyt wiele. ‒ Przerwała na chwilę, wracając pamięcią do tego spotkania w barze. ‒
Zapytałam, po co przyszła, a ona odparła, że ma ochotę na lody. Znam właściciela baru, więc mu
powiedziałam,żejafundujęiżebyniebrałodniejpieniędzy.
Dopieroteraztosobieuświadomiła.
‒Mamnadzieję,żejejnieuraziłam,nalegając,żetojazapłacę.
‒Niesądzę,signora‒odparł.
‒Zapytałam,jakielodybychciała,aonanato,żeczekoladowe,więcpoprosiłamwłaściciela,żebydał
jejdużyrożek,akiedygowzięła,widziałampojejtwarzy,żezamierzałasobiekupićmały,izrobiłomi
sięjejbardzożal.Niedość,że61
musiała znosić tę okropną kobietę, to w dodatku nie mogła sobie nawet pozwolić na podwójną porcję
lodów.
Przezdłuższyczasmilczeli.
‒Atepieniądze,którejejpanidała,signora?‒spytał.
‒Tobyłzwykłyodruch.Pieniądze,któremiałamwtedyprzysobie,dostałamzapracę,którąspecjalnie
wyceniłamzawysoko,mającnadzieję,żejejniedostanę,bobyłabardzonudna:projektopakowaniado
nowegotypużarówek.Dosta-
łam jednak to zlecenie i okazało się tak proste, że czułam się trochę winna, że aż tyle mi za to płacą.
Pewniebymsiętakłatwoichniepozbyła,gdybymmusiałaciężkonaniezapra-cować.‒Przypomniała
sobietęsytuacjęiimpuls,któryskło-niłją,bydaćpieniądzeFiori.‒Aleitakniczegodobregojejnie
przyniosły,prawda?
Nagleprzyszłajejdogłowypewnamyśl.
‒Niechpanchwilęzaczeka.Właśniesobiecośuświadomiłam.Ztychpieniędzynadalzostałomitrzysta
euro.ZostawiłamjewdomuprzedwyjazdemdoAnglii.Wiedziałam,żemisiętamnieprzydadzą.Wciąż
mam te banknoty. ‒ Widząc wyraźne zaciekawienie w oczach komisarza, ciągnęła: ‒ Przecież tego
właśnie pan potrzebuje, by dowieść, że faktycznie dałam jej pieniądze, że nie ukradła ich signorze
Battestini.‒
Ponieważ nie zareagował, dorzuciła: ‒ Wszystkie banknoty były nowe i prawdopodobnie z tej samej
serii, więc wystarczy, że dam panu banknoty, które mi zostały, a kiedy je pan po-równa z numerami
seryjnymitych,któreFiorimiałaprzysobiewpociągu,przekonasiępan,żeonaniczegonieukradła.
Zdziwionajegobrakiementuzjazmui‒comusiałaprzedsobąprzyznać‒urażonatym,żejejniedocenia,
spytała:62
‒Ico?Czytoniebyłbydowód?
‒Owszem‒odparłzwyraźnymociąganiem.‒Tomógłbybyćdowód.
‒Ale?
‒Aletepieniądzezniknęły.
Rozdział5
‒Jaktomożliwe?
Odtegopytaniaupłynęłosporoczasu,akiedyodpowiedź
wreszcie nastąpiła, okazała się zbędna. Wystarczyła chwila zastanowienia, by signora Gismondi
uświadomiła sobie, że taka suma pieniędzy wpuszczona w labirynt urzędu państwowego i urzędników
miałatakiesameszansenaprzetrwaniejakkostkaloduprzekazywanazrękidorękinaplaży.
‒ Wydaje się, że odkąd te pieniądze opuściły posterunek policji granicznej w Villa Opicina, wszelki
słuchponichzagi-nął‒przyznał.
‒Czemupanmitomówi,commissario?
‒Wnadziei,żenikomuwięcejpaniotymniepowie‒
odparł,niepróbującunikaćjejspojrzenia.
‒Boisiępanzłejprasy?‒spytałasarkastycznie,jakbytonporucznikaScarpybyłzaraźliwy.
‒ Niezupełnie, signora. Ale wolałbym, żeby ta informacja nie przedostała się do opinii publicznej.
Podobniejakwszystko,comipaniterazmówi.
‒Mogęzapytaćdlaczego?‒Sarkazmsięulotnił,alewjejgłosienadalpobrzmiewałsceptycyzm.
‒Dlatego,żeimmniejosoba,któratozrobiła,wieotym,comywiemy,tymlepiejdlanas.
64
‒Powiedziałpan„osoba,któratozrobiła”,commissario.
Czytoznaczy,żepanmiwierzy,żeFioriniezabiłasignoryBattestini?
Oparłsięnakrześleipalcemwskazującymlewejrękidotknąłdolnejwargi.
‒ Po tym, co od pani usłyszałem, signora, nie wydaje mi się prawdopodobne, by to ona popełniła tę
zbrodnię,zwłaszczawtakisposób.
Słysząctesłowaiwierzącwnie,doznałaulgi.Ontymczasemmówiłdalej:
‒ Skoro miała bilet powrotny do domu i trochę pieniędzy, tym bardziej wydaje mi się niemożliwe, że
mogłabywrócićizabićtęstarąkobietę,bezwzględunato,jakbyła„trudna”.‒
Zkieszenimarynarkiwyjąłnotes.‒Czymożepaniopisać,jakbyłaubrana,kiedyodprowadziłająpani
nadworzec?
‒ Miała na sobie coś w rodzaju podomki, jakich już od dawna się nie widuje. Zapinaną z przodu na
guziki,zkrótkimrękawem,znylonualboinnegosztucznegotworzywa.Musiałasięwtymczućokropnie
wczasieupałów.Szarąalbobeżową,wjakimśneutralnymkolorze,wdrobnywzorek,niepamiętamjaki.
‒Czynosiłatoubranie,kiedyjąpaniwidywałazeswojegookna?
SignoraGismondizastanowiłasięprzezchwilę.
‒Chybatak.Nosiłatępodomkęalbobluzkęwjasnymkolorzeiciemnąspódnicę.Alezazwyczajmiała
jeszczenasobiefartuch,więcniepamiętamzbytdobrzejejubrań.
‒Zauważyłapaniuniejjakieśzmianywczasie,kiedypracowałausignoryBattestini?
‒Niewiem,copanrozumieprzez„zmiany”?
65
‒Czynaprzykładobcięłalubufarbowaławłosy?Zaczęłanosićokulary?
PrzypomniałasobiesiweodrostynawłosachFioritegoostatniegodnia,kiedyzabrałajądokawiarnii
próbowałauspokoić.
‒Przestałafarbowaćwłosy‒odpowiedziaławkońcu.‒
Prawdopodobnieniemogłasobienatopozwolić.
‒Dlaczegopanitakuważa?
‒Czymapanpojęcie,ilekosztujewtymmieściefarbo-waniewłosów?‒spytała,zastanawiającsię,czy
komisarzmażonę,ajeślitak,toczyonajestjużwtakimwieku,żemusifarbowaćwłosy.Domyślałasię,
żeonjużprzekroczyłpięć-
dziesiątkę: pewnie wyglądałby młodziej, gdyby nie rzednące włosy na ciemieniu i zmarszczki wokół
oczu.Ale,paradoksal-nie,miałoczymłodegoczłowieka:przenikliwe,bystre,bacz-nierejestrująceświat
wokół.
‒Oczywiście‒odparł,zrozumiawszypodtekstjejpytania.‒Czycośjeszczemożemipanipowiedziećo
signorze Battestini? Cokolwiek, choćby się to pani wydawało nieistotne lub bez związku czy nawet ‒
ciągnąłzniewymuszonymuśmiechem‒miałocharakterplotki.
Chciałabyćpomocnainatakązachętęzareagowałapozy-tywnie.
‒Myślę,żewszyscywsąsiedztwiedobrzejąznali.‒Skinąłgłową,więckontynuowała:‒Wiedzieliteż,
żesprawiamiwielkikłopot...‒Pokrótkiejpauziewyjaśniła:‒Widzipan,tylkomojasypialniapołożona
jest od frontu, na wprost jej mieszkania. Nie wiem, czy sypialnie pozostałych lokatorów zawsze
znajdowały się w głębi domu, czy może z biegiem lat pozamieniali pokoje, żeby odseparować się od
hałasu.
66
‒Amożetosięzaczęłocałkiemniedawno‒podsunął.
‒ Nie ‒ odparła natychmiast. ‒ Wszystkie osoby, z który-mi rozmawiałam, mówiły mi, że trwało to,
odkąd zmarł jej syn. Moi sąsiedzi po prawej mają klimatyzację, więc śpią przy zamkniętych oknach, a
starsi państwo mieszkający pode mną zamykają i okna, i okiennice. Bóg jeden wie, jak to możliwe, że
latem się nie uduszą. ‒ Nagle uświadomiła sobie, że to wszystko może brzmieć jak niedorzeczna
paplanina, zamilkła więc, próbując sobie przypomnieć, dlaczego zaczęła o tym mówić. Po chwili
odnalazławątek:‒Wszyscyjąznali,ailekroćwspomniałamjejnazwisko,chętniezaczynalioniejmó-
wić.Słyszałamhistorięjejżyciadziesiątkirazy.
‒ Naprawdę? ‒ spytał, wyraźnie zainteresowany. Przewrócił kartkę w notesie i spojrzał na signorę
Gismondizuśmiechemwyrażającymzachętę.
‒Nocóż,dowiedziałamsiętegoiowego.
‒Mogłabymipaniotymopowiedzieć?
‒ Mieszkała tam od dziesięcioleci. Podobno była już grubo po osiemdziesiątce, może nawet starsza.
Miałajednegosyna,aleumarł.Ludziemówili,żenieukładałojejsięwmał-
żeństwie.Mążteżjużnieżyjeodjakichśdziesięciulat.
‒Wiepani,czymsięzajmował?
Zamilkłaipróbowałasobieprzypomniećzasłyszaneprzezlataplotki.
‒ Chyba miał jakąś posadę w magistracie albo we wła-dzach prowincji, nie jestem pewna. Ludzie
mówili,żewiększośćczasupopracyspędzałwnarożnymbarze,grającwkarty.Mówiliteż,żebyłato
jedynarzecz,któragopowstrzy-mywałaprzedzabójstwemżony.‒Usłyszawszywłasnesłowa,67
zerknęłanerwowonakomisarza,alezarazpodjęła:‒Ci,któ-
rzygowspominali,wyrażalisięonimtak,jakbybyłdośćsympatycznymczłowiekiem.
‒Znapaniprzyczynęjegośmierci?
‒Nie,alechybaktośmimówił,żetobyłudarlubatakserca.
‒Czytosięstałotutaj?
‒Niemampojęcia.Ludziemówilitylko,żezmarłizostawiłwszystkojejisynowi:dom,pieniądze,jeśli
jakieś zgromadził, drugie mieszkanie na Lido, o ile pamiętam. Po śmierci syna signora pewnie to
wszystkoodziedziczyła.
WtrakcieopowieściBrunettirazporazdlazachętypota-kiwałzezrozumieniem.
‒Tochybawszystko,cosłyszałamojejmężu.
‒Asyn?
Wzruszyłaramionami.
‒Coludzieonimmówili?
‒ Właściwie nic ‒ odparła, wyraźnie zdziwiona własną odpowiedzią. ‒ To znaczy nikt o nim nie
wspominał.Cóż,opróczosoby,odktórejdowiedziałamsię,żewogóleistniał.
‒AosignorzeBattestinicomówiono?
Tymrazemodpowiedźbyłanatychmiastowa.
‒Wciągutychlatskłóciłasięzewszystkimiludźmizsą-
siedztwa.
‒Ocogłówniechodziło?
‒ Pan jest wenecjaninem, prawda? ‒ spytała, ale było to tak widoczne na jego twarzy i słyszalne w
sposobiemówienia,żesamapotraktowałatojakożart.
Uśmiechnąłsię,aonamówiładalej:
‒Wtakimraziedobrzepanwie,ocoludziesiękłócą:ośmiecizostawionepodczyimiśdrzwiami,list
omyłkowo68
wrzuconydocudzejskrzynkiinieprzekazanyadresatowi,opsaujadającegobezprzerwy.Taknaprawdę
powód jest nie-istotny. Wie pan o tym. Wystarczy tylko zareagować w niewłaściwy sposób, i ma się
wrogadokońcażycia.
‒SignoraBattestinibyła,jaksięzdaje,osobą,któratakwłaśniereagowała.
‒Owszem‒powiedziała,dwukrotniekiwającgłową.
‒Czyzdarzyłsięjakiśszczególnyincydent?
‒ Ma pan na myśli taki, który mógłby kogoś skłonić do zabójstwa? ‒ Signora Gismondi próbowała
zażartować,alechybaniezbytjejsiętoudało.
‒Niezupełnie.Ludzietegopokrojunieginązrękisąsiadów.Pozatym‒dodałzzuchwałymuśmieszkiem
‒sądzącztego,comipanipowiedziała,topanimiałakutemuważnepowody,alewątpię,żebytopani
zrobiła.
Słysząctesłowa,pomyślała,żetojednaznajdziwniejszychrozmów,jakiekiedykolwiekodbyła,aleteż
jednaznajprzy-jemniejszych.
‒ Czy chce pan, żebym dalej powtarzała plotki, które słyszałam od ludzi, czy sama spróbowała
wyciągnąćztegowszystkiegojakieśwnioski?
‒Sądzę,żetodrugiebędziebardziejpomocne.
‒Ikrócejpotrwa.
‒Nie, nie, signora.Mnie się nieśpieszy, proszę tak niemyśleć. Wszystko, copani mówi, bardzo mnie
interesuje.
Gdybytakauwagapadłazustinnegomężczyzny,mogłabyzabrzmiećdwuznacznie‒kokieteryjnypodtekst
ukrytypodpozoremszczerości‒alewtymwypadkuodebrałajądosłownie.
Oparłasięnakrześle,zrelaksowana,ajednocześnieświadoma,żeniebyłabywstanietaksiępoczućw
obecności69
poprzedniegopolicjanta,bowiedziała,żenigdyniemogłabybyćzmężczyznąjegopokroju.
‒Mówiłampanu,żezajmujętomieszkaniedopieroodczterechlat.Alepracujęwdomu,więcchętnie
wysłuchuję tego, co mówią ludzie, bo większość czasu spędzam w samot-ności, pracując. ‒ Po chwili
namysłudodałazżalem:‒Toznaczyjeślihałasmipozwala.
Skinąłgłową,ponieważzbiegiemlatzaobserwował,żewiększośćludziodczuwapotrzebęrozmowyiże
okazując autentyczne albo udawane zaciekawienie, bardzo łatwo ich skłonić do mówienia o
czymkolwiek.
‒Więcwidzipan,ludziezsąsiedztwaopowiadalimiosignorzeBattestiniróżnerzeczy‒powiedziałaz
cierpkim uśmiechem. ‒ Ale bez względu na to, jak wielka przebijała z ich słów nienawiść, zawsze w
końcumówili,żetobiednawdowa,którastraciłajedynedziecko,idlategotrzebajejwspółczuć.
Wyczuwając,żekobietamaochotępodzielićsięplotkamiitylkoczekanazachętę,spytał:
‒Aoczymtakimpanimówili,signora?
‒ Choćby o jej skąpstwie. Wspominałam już panu, że nigdy nie dała listonoszowi napiwku; od wielu
osóbsłyszałamteż,żezawszekupowałanajtańszerzeczy.Potrafiłaprzejśćpół
miasta, żeby paczkę makaronu kupić o pięćdziesiąt lirów ta-niej. A mój szewc powiedział, że już mu
obrzydłojejciągłeobiecywanie,żezapłacimunastępnymrazem,bogdyprzychodziłanastępnymrazem,
tosięupierała,żejużmuzapłaciła,ażwkońcuprzestałjąwpuszczaćdozakładu.‒Widzącwyrazjego
twarzy,dodała:‒Niewiem,ilewtymprawdy.Wiepan,jaktojest:jakdokogośprzylgnieopinia,żejest
takiczyinny,70
toludziezaczynająopowiadaćróżnehistorieijużniemaznaczenia,czycośsięnaprawdęzdarzyło,czy
nie.
Brunettiemuoddawnanieobcebyłotozjawisko.Znałludzi,którzyzostalizabiciztegopowodu,znałteż
takich,którzyztegopowoduodbieralisobieżycie.
SignoraGismondimówiładalej:
‒Nierazsłyszałam,jakwydzierałasięnakobiety,któreuniejpracowały,słyszałamażpodrugiejstronie
campo.Wy-krzykiwałastrasznerzeczy:oskarżałaje,żekłamiąlubkradną,narzekałanajedzenie,które
jejprzygotowały,lubźlepoście-lonełóżko.Słyszałamtowszystkozwłaszczalatem,kiedynieużywałam
discmana.Czasemwidywałamjewoknieimacha-
łam do nich albo się uśmiechałam, tak zwyczajnie. A kiedy spotykałam którąś na ulicy, zawsze
wymieniałyśmy pozdro-wienia lub ukłony. ‒ Spojrzała w bok, jakby nigdy wcześniej nie zastanawiała
się, dlaczego to robiła. ‒ Pewnie chciałam, by wiedziały, że nie wszyscy ludzie są tacy jak ona, a
przynajmniejniewszyscywenecjanie.
Brunettiznówskinąłgłowąnaznak,żerozumietakąpotrzebę.
‒ Jedna z nich, Jana, dziewczyna z Mołdawii, zapytała mnie któregoś dnia, czy nie miałabym dla niej
jakiejśpracy.
Musiałamjejpowiedzieć,żejużmamkobietędosprzątania,którapracujeumnieodlat.Alewyglądała
na tak zdesperowa-ną, że zaczęłam rozpytywać to tu, to tam i okazało się, że kobieta, która sprzątała u
mojejznajomej,właśnieodeszła,więctaznajomaprzyjęłaJanędosiebie,polubiła,apotemmówiła,że
to bardzo uczciwa i pracowita dziewczyna. ‒ Uśmiechnęła się i pokręciła głową, jakby zaskoczona
własnymgadulstwem.
‒WkażdymrazieJanaprzyznałasięjej,żedostawałatylko71
siedemtysięcylirów,tobyłoprzedwejściemeuro,zagodzinę.
‒Nietłumiącoburzeniawgłosie,dodała:‒Nalitośćboską,tomniejniżczteryeurozagodzinę!Niktza
tonieprzeżyje.
Pełenpodziwudlaniejzatenwybuchgniewu,Brunettispytał:
‒Myślipani,żetylesamopłaciłasignorzeGhiorghiu?
‒Niemampojęcia,alewcalebymsięniezdziwiła.
‒JakFiorisięzachowała,kiedydałajejpanitepieniądze?
‒spytał.
‒Byłazażenowana.Aleprzypuszczam,żerównieżzadowolona.
‒Zpewnością.Alejakzareagowała?
SignoraGismondispojrzaławdółnaswojedłonieiklepnęłasiępoudach.
‒ Rozpłakała się. ‒ Po krótkiej pauzie dodała: ‒ A potem próbowała pocałować mnie w rękę. Ale nie
mogłamnatopozwolić,nienaulicy.
‒Oczywiście,żenie‒zgodziłsięBrunetti,tłumiącuśmiech.‒Czyprzypominasobiepanicośjeszczena
tematsignoryBattestini?
‒ Zdaje się, że była kiedyś sekretarką w szkole, nie wiem jakiej, chyba podstawowej. Ale pewnie
przeszłanaemeryturęconajmniejdwadzieścialattemu,kiedytobyłotakiełatwe.
Brunettiniebyłpewien,leczwydawałomusię,żeusłyszał
wjejgłosieraczejwyrzutniżżal.
‒Ajejrodzina,signora?Podobnorozmawiałapanizjejsiostrzenicą.
‒Owszem,aleonaniechciałamiećzciotkąnicwspólnego.WDolomieszkałasiostrasignoryBattestini,
przypuszczalniematkatamtej,alegdyostatniodoniejdzwoniłam,72
odebrałacórkaipowiedziałami,żejejmatkazmarła.‒Pozastanowieniudodała:‒Miałamwrażenie,że
w ogóle nie chce słyszeć o ciotce, dopóki ta żyje. Jakby interesowało ją tylko odziedziczenie po niej
domu.
‒Rozmawiałateżpanizprawniczką?
‒ Tak, z dottoressą Maneschi. Ma kancelarię, która figuruje w książce telefonicznej, gdzieś w okolicy
Castello.Nigdysięzniąniespotkałam,tylkorozmawiałyśmyprzeztelefon.
‒Jakpaniodnalazłatewszystkieosoby,signora?
Wyczuwającwjegogłosietylkozwykłąciekawość,odpar-
ła:
‒Rozpytywałamtuitamiszukałamichwksiążcetelefonicznej.
‒Ajakpaniustaliłanazwiskoprawniczki?
Zastanawiałasięprzezdłuższąchwilę.
‒KtóregośrazuzadzwoniłamdosignoryBattestini,powiedziałam,żejestemzfirmyenergetycznejiże
muszęzniąwyjaśnićsprawęniezapłaconegorachunkuzaprąd.Podałaminazwiskoprawniczkiikazała
zwrócićsięztymdoniej,nawetpodyktowałaminumertelefonu.
Brunettiposłałjejuśmiechpełenuznania,alepowstrzymał
sięodwyrażeniagłośnejpochwałyzacoś,cobezwątpieniabyłopewnegorodzajuwykroczeniem.
‒Wiedziałapani,żetaprawniczkaprowadziwszystkiesprawysignoryBattestini?
‒Dałamitowyraźniedozrozumienia,gdyzniąrozmawiałam.
‒Kto?SignoraBattestiniczyprawniczka?
‒ Och, przepraszam. Signora Battestini. A prawniczka, no cóż, jak to prawniczka: udzieliła mi skąpych
informacjii73
zasugerowała,żewniewielkimstopniukontrolujepoczynaniaswojejklientki.
Był to jeden z trafniejszych opisów sposobu działania prawników, jaki komisarz kiedykolwiek słyszał.
ZamiastjednakkomplementowaćsignoręGismondizaroztropność,spytał:
‒Czywtymwszystkim,czegoudałosiępanidowiedzieć,jestwedługpanicośistotnego?
‒Obawiamsię,commissario,żeniemampojęcia,como-
że być ważne, a co nie. Wszyscy sąsiedzi naprawdę zgodnie twierdzili, że była okropną osobą, a jeśli
któryśwspomniałojejmężu,tozawszewtymduchu,żetobyłzwyczajnyczłowiek,całkiemprzeciętny,i
żeniebylirazemszczęśliwi.
Brunettioczekiwałkomentarza,żetoniemożliwe,byktośzaznałszczęściaubokusignoryBattestini,lecz
nictakiegonienastąpiło.
‒Przykromi,żeniebyłamzbytpomocna‒rzekła,dającsygnał,żechciałabyjużzakończyćrozmowę.
‒ Wręcz przeciwnie, signora. Powiedziałbym, że była pa-ni niesłychanie pomocna. Powstrzymała nas
paniprzedzamknięciemsprawy,zanimjądokładniezbadaliśmy,aponadtodostarczyłanampaniważnych
powodów,byśmyuznalinaszepierwotnewnioskizabłędne.‒Niestwierdziłwyraźnie,żejejzeznaniasą
wiarygodneiniewymagajądalszejweryfikacji.
Pozostawiłtojejdomysłowi.
Wstałiodsunąłsięokrokodkrzesła.Wyciągnąłrękę.
‒Chciałbympodziękowaćzato,żeprzyszłapaniznamiporozmawiać.Niewieluludzibyłobynatostać.
TraktująctojakoprzeprosinyzazachowanieporucznikaScarpy,uścisnęłamudłońiopuściłabiuro.
Rozdział6
Kiedy wyszła, Brunetti wrócił za biurko, myśląc o tym wszystkim, co właśnie usłyszał, nie tylko od
signory Gismondi, ale też od porucznika Scarpy. To, co ona powiedziała, wydawało się całkowicie
wiarygodne: ludzie wyjeżdżali z miasta, a w czasie ich nieobecności życie toczyło się dalej. Często
woleli nie utrzymywać kontaktu z domem, żeby delektować się pobytem z dala od niego, albo, jak
powiedziałaporucznikowiScarpie,żebycałkowiciewtopićsięwobcąkulturęijęzyk.Zastanawiałsię,
dlaczego kobieta na pozór tak rozsądna i uczciwa jak signora Gismondi miałaby wymyślić podobną
historię i konsekwentnie przy niej trwać mimo ‒ tego był pewien ‒ sprzeciwu ze strony Scarpy. Nie
znalazłjednakprze-konującegowyjaśnienia.
ŁatwiejbyłospekulowaćnatematmotywówScarpy.Zaak-ceptowaniejejwersjiwydarzeńoznaczałoby
przyznaniesię,żepolicjadziałaławniezwykłympośpiechu,przyjmującwygodnedlasiebierozwiązanie.
Ponadtowymagałobytowyja-
śnienia,wjakisposóbzniknęłypowierzonepolicjipieniądze.
Obie te sprawy należały do kompetencji porucznika Scarpy. A co ważniejsze, przyjęcie wersji signory
Gismondi było równo-znaczne z tym, że po ponad trzech tygodniach od morderstwa należało zbadać
sprawęodpoczątku.
75
Wtymczasie,kiedyznalezionociałosignoryBattestini,Brunettibyłnaurlopie.WróciłdoWenecjijużpo
zawieszeniu dochodzenia, a potem prowadził rozpoczęte wcześniej śledztwo w sprawie okradania
bagażynalotnisku.Ponieważoskar-
żonych wielokrotnie sfilmowano, jak grzebią i wyciągają rzeczy z walizek pasażerów, i ponieważ
niektórzyznichbyligotowizeznawaćprzeciwkopozostałymwnadzieinałagodniejszywyrok,komisarz
niemiałzbytwieledorobotypróczuporządkowaniacałejdokumentacjiiprzesłuchaniaosób,którenie
złożyły jeszcze zeznań, a być może należało je do tego nakłonić. Czytał o morderstwie, będąc poza
Wenecją, i dawał naiwną wiarę temu, co pisały gazety; on także był przekonany o winie Rumunki. Bo
dlaczegopróbowałaucieczkraju?Czyżniezpowodupanicznegostrachuprzedpolicją?
Signora Gismondi właśnie udzieliła mu odpowiedzi na te pytania. Florinda Ghiorghiu wyjechała z
Włoch, ponieważ straciła pracę, a próbowała uciec przed policją, bo pochodziła z kraju, w którym
podobno policja była skorumpowana i bru-talna, i sama myśl o tym, że wpadnie w jej ręce, mogła ją
skłonićdopanicznejucieczki.
KiedygodzinęwcześniejBrunettizobaczyłScarpęwbiurzesignorinyElettry,porucznikażkipiałzłością
zpowodu,jaktwierdził,kłamstwświadka.Wyczuwającjegogniew,signorinaElettrazasugerowała:
‒Amożektośinnypowinienspróbowaćwydobyćzniejprawdę?
Brunettiegozdumiało,jakuprzejmajestwobecporucznikaigotowamuuwierzyć.Całajejprzebiegłość
stałasięoczywista,gdyodwróciłasiędoBrunettiegoipowiedziała:76
‒ Commissario, wydaje mi się, że porucznik wykonał już solidną robotę, demaskując kłamstwa tej
kobiety.Możeterazktośinnypowinienustalić,jakiemotywyniąkierowały.‒
Zwracając się ponownie do Scarpy i unosząc ręce w geście wyrażającym niepewność, dodała: ‒ Jeśli
oczywiściepanazdaniem,poruczniku,mogłobytowczymśpomóc.
Komisarz zauważył, że miała na sobie skromną bawełnianą bluzkę: może to ten zapięty pod szyją
kołnierzyksprawiał,żewyglądałatakniewinnie.
Przez oblicze Scarpy przemknęła atawistyczna podejrzliwość wobec signoriny Elertry, zanim jednak
zdążyłsięodezwać,wtrąciłsięBrunetti:
‒Niechpaninamnieniepatrzy,signorina.Wciążzajmujęsięsprawąlotniska,więcniemamczasuna
takierzeczy.
OpórBrunettiegozmusiłporucznikadoreakcji.
‒Onamibędziewkółkoopowiadaćtęsamąhistorię.Jestemtegopewien.
Byłototylkostwierdzenie,nieprośba,więcBrunettisięnieugiął.
‒Mamnagłowiesprawęlotniska‒rzekłiruszyłdodrzwi.
Towystarczyło,bysprowokowaćScarpę.
‒ Jeśli ta kobieta kłamie w sprawie morderstwa, to jest to chyba ważniejsze niż drobne kradzieże na
lotnisku.
Brunettiprzystanąłwdrzwiach.OdwróciłsiędosignorinyElertry,którapowiedziałazrezygnacją:
‒Sądzę,żeporucznikmarację,commissario.
Komisarz,przybitysmutkiem,byćmożezbytwidocznym,odparłzniechęcony:
77
‒Nodobra,aleniechcęsiędotegomieszać.Gdzieonajest?
I w taki właśnie sposób doszło do jego rozmowy z signorą Gismondi, a po tym wszystkim, co od niej
usłyszał, skłonny był uwierzyć, że faktycznie, tak jak powiedziała signorina Elettra, wydobył z niej
prawdę.
TerazzszedłdobiurasignorinyElettryizastałjąrozmawiającąprzeztelefon.Uniosładwapalce,dając
muznak,żezachwilęskończy,schyliłasię,żebywziąćjakieśnotatki,poczympodziękowałarozmówcyi
odłożyłasłuchawkę.
‒Jaktosiępaniudało?‒spytał.
‒Trzebaznaćwroga‒odparła.
‒Toznaczy?
‒ On pana nienawidzi, a wobec mnie jest bardzo podejrzliwy, więc jeśli tylko stworzę mu okazję, w
której może pana zmusić do zrobienia czegoś, czego pan zrobić nie chce, to już samo to pragnienie
wystarczy,byprzełamaćjegonieufnośćdomnie.
‒Wpaniustachbrzmitotakprostojakformułkazpodręcznika.
‒ Zasada kija i marchewki ‒ odparła. ‒ Podsunęłam mu marchewkę, a on myślał, że zrobi z niej kij,
którympanaobije.
‒Potem,naglepoważniejąc,spytała:‒Copowiedziałatakobieta?
‒ŻeodprowadziłaRumunkęnadworzeckolejowy,kupiłajejbiletdoBukaresztuipotemjązostawiła.
‒Nadługoprzedodjazdempociągu?‒spytałanatychmiast.
Ucieszyłsię,żeonarównieżdostrzegłanajsłabszeogniwowhistoriisignoryGismondi.
‒Okołogodziny.
78
‒Gazetypisały,żezabójstwadokonanoniedalekoPalazzodelCammello.
‒Tak.
‒Tonajwyżejdziesięćminutdroginapiechotę?
‒Owszem.
‒I?
‒Ajakietomaznaczenie?‒spytał.‒Takobieta,AssuntaGismondi,twierdzi,żedałaRumunceokoło
siedmiuseteuro‒
zaczął,awidząc,żesignorinaElettraunosibrwi,powiedział:‒
I ja jej wierzę. ‒ Po czym, uprzedzając jej pytanie, szybko dodał: ‒ Signora Gismondi to kobieta
spontanicznaimyślę,żeszczodra.‒Naprawdębyłprzekonany,żeopróczuczciwościtowłaśnietedwie
cechyprzywiodłyjątegorankadokomendy.
Signorina odsunęła się z krzesłem od biurka i założyła no-gę na nogę, ukazując krótką czerwoną
spódniczkę i pantofle na tak wysokich obcasach, że uniosłyby ją ponad poziom wo-dy podczas
najgorszegoatakuacquaalta.
‒Jeślimipanpozwolinabezczelnezpozorupytanie...‒
powiedziała,akiedyskinąłgłową,dokończyła:‒Czywtejsprawieprzemawiapańskagłowaczyserce?
‒Jednoidrugie‒odpowiedziałpochwilinamysłu.
‒Wtakimrazie‒rzekła,wstająciniemalzrównującsięznimwzrostem‒sądzę,żepowinnamzejśćdo
gabinetuporucznikaScarpyiskopiowaćaktasprawy.
‒Aniemaichpanitutaj?‒Skinąłrękąwstronęjejkomputera.
‒Nie.Porucznikwoliwystukiwaćraportynamaszynieitrzymaćjeusiebiewpokoju.
‒Czyonjepanida?
Uśmiechnęłasię.
79
‒Oczywiście,żenie.
‒Notojakjepaniwydobędzie?‒spytał,udającgłupiego.
Schyliła się i wysunęła szufladę. Wyjęła cienką skórzaną kasetkę, a kiedy ją otworzyła, zobaczył cały
zestawwytrychówiinnychnarzędzi,zatrważającopodobnychdotych,jakichsamczasemużywał.
‒Ukradnę,commissario.Iskopiuję.Apotemodłożęnamiejsce.Ponieważjednakporucznikjestznatury
podejrzliwy i zapewne uważa, że ktoś będzie próbował zajrzeć do tych ważnych akt, ze szczególną
ostrożnościąumieszczęzpowrotemmiędzysiódmąaósmąkartkąprzełamanąwykałaczkę.‒
Uśmiechnęłasięszerzej.‒Niechpanzaczekanamniewswoimbiurze,commissario.Niedługoprzyniosę
panukopię.
Musiałzaspokoićciekawość.
‒Agdzieonterazjest?‒Taknaprawdęchciałspytać,skądonawie,żeScarpyniematerazwgabinecie.
‒Najednejzmotorówek,wdrodzedoFondamentaNuove.
Brunettiemuwryłysięwpamięćstatycznesceny,którychsięnaoglądałjakodorastającychłopak,kiedyto
pozytywny bohater i czarny charakter stali naprzeciw siebie twarzą w twarz, próbując zmiażdżyć się
wzajemniewzrokiem.Tujednakniechodziłoostarcieadwersarzy,dobregoizłego;chybażeprzyjęłoby
sięciasnypogląd,iżwłamywaniesiędoczyjegośpokojuwkomendziewceluzrobienianielegalnejkopii
urzędowychdokumentówjestczymśnagannym.Onmiałzbytwzniosłąwizjęprawa,bydopuszczaćtaki
pogląd, toteż podszedł do drzwi i przytrzymał je, przepuszczając signorinę Elettrę. A ona, mijając go,
rzuciłazuśmiechem:80
‒Toniepotrwadługo.
Jak ona to robi? ‒ zastanawiał się w duchu, wracając do swojego biura. Nie interesowały go środki,
któremiaładodyspozycji,toznaczykomputeriprzyjacielepodrugiejstronieliniitelefonicznej,zawsze
chętni wyświadczyć przysługę za cenę złamania zasad, a nawet prawa. Nie obchodziły go też techniki,
które stosowała, by dowiedzieć się jak najwięcej o życiu prywatnym i słabostkach swoich
zwierzchników. Najbardziej intrygowało go to, skąd miała w sobie tyle odwagi, by tak otwarcie i
konsekwentnieimsięprzeciwstawiać,niepró-
bującnawetukryć,cojestdlaniejpriorytetem.Kiedyśmuwyjaśniła,jaktosięstało,żeporzuciłakarierę
w bankowości i zdecydowała się na ‒ jak zapewne to wyglądało w oczach jej rodziny i przyjaciół ‒
znaczniebardziejpodrzędnąpracęwpolicji.Odchodzączbanku,kierowałasięzasadami.Przypuszczał,
żeterazteżtakjest,choćnigdyniemiałśmiałościjejspytać,ojakiewłaściwiezasadychodzi.
Usiadłszy ponownie za biurkiem, zrobił listę potrzebnych mu informacji: wielkość posiadanego przez
signoręBattestinimajątku;dojakiegostopniaavvocatessaMarieschibyłazaangażowanawjejsprawyi
jakietobyłysprawy;czynazwiskozamordowanejkiedykolwiekpojawiłosięwkartotecepolicyjnej;to
samo w odniesieniu do jej męża; kto z sąsiedztwa wiedział o jej konfliktach z różnymi ludźmi; i ‒ co
mało prawdopodobne po upływie trzech tygodni ‒ czy tamtego dnia ktokolwiek widział, by jakaś inna
osobaopróczRumunkiwchodziłalubwychodziłazmieszkaniasignory,ibyłbygotówopowiedziećotym
policji.Musiałtakżeporozmawiaćzlekarzemstarszejpani.
Zanimskończyłsporządzaćlistę,signorinaElettrabyłajuż81
zpowrotem,pamiętającotym,byzapukaćprzedwejściem.
‒ZrobiłapaniteżkopiędlaVianella?‒spytał.
‒Tak,commissario‒odparła,kładącnabiurkucienkąteczkę,drugątakąsamątrzymającwręce.
‒ Czy wie pani, gdzie on teraz jest? ‒ spytał, starając się nie akcentować słowa „on”, by uniknąć
wrażenia, iż sugeruje, że signorina Elettra zainstalowała elektroniczne czipy za uszami wszystkich
pracownikówkomendyimożeichśledzićdziękisatelitarnemupołączeniuzeswoimkomputerem.
‒Powinientubyćpopołudniu,commissario.
‒Przeglądałatopani?‒spytał,wskazującgłowąteczkę.
‒Nie.
Wierzyłjej.
‒ Może więc rzuciłaby pani okiem na kopię Vianella, zanim mu ją pani da? ‒ Nie musiał wyjaśniać,
dlaczegomunatymzależy.
‒Oczywiście,commissario.Chciałbypan,żebymzaczęłasprawdzaćnajbardziejoczywisterzeczy?
Parę lat temu pewnie by ją dopytał, co ma na myśli, ale dzięki długiej znajomości wiedział, że owe
„rzeczy”prawdopodobniecałkowiciepokrywająsięznotatkami,któresporzą-
dził,więcpowiedziałtylko:
‒Tak,proszę.
‒Dobrze‒odparłaiwyszła.
Pierwszymdokumentemwaktachbyłraportzautopsji.
Długie doświadczenie kazało mu najpierw spojrzeć na podpis; to samo doświadczenie sprawiło, że
poczułulgę,zobaczywszygryzmołwskazujący,żeautopsjęprzeprowadziłRizzardi.
82
W chwili śmierci signora Battestini miała osiemdziesiąt trzy lata. Mogłaby, zgodnie z sugestią doktora,
pożyćjeszczezdziesięć.Jejserceipozostałenarządybyływdoskonałymstanie.Rodziłaprzynajmniej
raz i w przeszłości przeszła za-bieg usunięcia macicy. Poza tym nic nie wskazywało na to, by
kiedykolwiek cierpiała na jakąś poważną chorobę lub miała złamanie kości. Z powodu tuszy ‒ ważyła
ponadstokilogramów‒kolananosiłyoznakinadmiernegoobciążenia,dotegostopnia,żeporuszaniesię
musiałojejsprawiaćogromnątrudność,awchodzenieposchodachbyłowręczniemożliwe.
Zwiotczenietkankimięśniowejświadczyłooogólnymbrakuaktywności.
Śmierćnastąpiławwynikuseriiciosów‒Rizzardidoliczył
siępięciu‒zadanychwtyłgłowy.Ponieważwszystkiebyłyskupionemniejwięcejwjednymmiejscu,
nie potrafił określić, który z nich spowodował zgon; najpewniej razem złożyły się na głęboki uraz.
Zabójca, prawdopodobnie praworęczny, albo był znacznie wyższy od ofiary, albo też stał za plecami
siedzą-
cej kobiety. Rozległe uszkodzenie powstałe wskutek ponawia-nych uderzeń wskazywało raczej na tę
drugąmożliwość,ponieważciosyspadałynagłowęofiaryzconajmniejmetrowejwysokości,połuku.
Jeślichodzionarzędzie,Rizzardiniechciałspekulowaćiniewiadomo,czypowiedzianomuoposążku
znalezionym w pobliżu ciała kobiety. W raporcie napisał tylko, że był to przedmiot o chropowatych
brzegach, ważący od jednego do trzech kilogramów. Mógł być z drewna lub metalu. Poza tym patolog
dodał jedynie, że wzór odciśnięty na roztrzaskanej czaszce wskazuje na przedmiot o kilku biegnących
poziomorowkachlubżłobieniach.
Dotejkartkidołączonybyłraportzlaboratorium,który83
stwierdzał,żeżłobienianaposążkuzbrązupasujądouszkodzeńnarozbitejczaszcesignoryBattestini,a
odkrytananimkrewzgodnajestzgrupąkrwiofiary.Nanarzędziuzbrodniniebyłonatomiastodcisków
palców.
Zgonnastąpiłwskutekurazuiutratykrwi;poważneuszkodzenietkankimózgowejspowodowałotakduży
uraz neurolo-giczny, że nawet gdyby starszą panią znaleziono, zanim wy-krwawiła się na śmierć,
dotkniętenimnarządyitakprzestały-bywkrótcefunkcjonować.
Policyjneoględzinymiejscazbrodnibyły,jaksięzdawało,wnajlepszymraziepobieżne.Tylkowjednym
pomieszczeniu zdjęto odciski palców, a do akt dołączono zaledwie cztery zdjęcia, wszystkie ukazujące
zwłokisignoryBattestini.Niewielemówiłyotym,cojeszczemogłosięznajdowaćwpokoju,izupełnie
nic o „pospiesznym przeszukaniu”, jakie według raportu się tam odbyło. Brunetti nie wiedział, czy ta
zdawko-wość wynikała z wyciągniętej naprędce konkluzji, że winna tej zbrodni jest Rumunka; miał
nadzieję, że nie stało się to już standardową procedurą. Sprawdził podpisy widniejące pod raportem
opisującymmiejsceprzestępstwa,leczinicjałybyłynieczytelne.
Następny w kolejności był paszport, który miała przy sobie Florinda Ghiorghiu. Jeśli dokument był
fałszywy, to jakie nazwisko nosiła kobieta pochowana w Villa Opicina? Nawet tego nie wiedział,
ponieważwraporcieniewspomniano,gdziewłaściwiezostałapochowana.Zdjęcieukazywałoosobęo
ciemnych oczach i ciemnych włosach i twarzy zupełnie po-zbawionej uśmiechu: kobieta patrzyła w
obiektyw,jakbysiębała,żezrobijejkrzywdę.Wpewnymsensiebyłatouzasad-nionaobawa‒dzięki
zdjęciuuzyskałapaszport,dzięki84
paszportowidostałapracę,tozaśdoprowadziłodosceny,któ-
rarozegrałasięwpociągu,izakończonejśmierciąucieczkipotorach.
Kolejnymi dokumentami były fotokopie wydanych Florindzie Ghiorghiu zezwoleń na pobyt i podjęcie
pracyweWłoszech.Naobupowtarzałysiędanezpaszportu.Udzielonojejzgodynasześciomiesięczny
pobyt, chociaż wstemplowana do paszportu data wjazdu do Włoch była sprzed ponad roku. Signora
Gismondipowiedziała,żekobietapojawiłasiępóźnąwiosną,cooznaczałoosiemlubdziewięćmiesięcy
nieudoku-mentowanegopobytuweWłoszech.
I to wszystko. Nie było tam informacji, jak do tego doszło, że Florinda Ghiorghiu zaczęła pracować u
signoryBattestini.
Ani żadnych pokwitowań potwierdzających, że płacono jej za te usługi, wystawionych przez
chlebodawczynię lub przez nią samą. Brunetti wiedział, że taka jest norma i że większość tych kobiet
pracuje na czarno, więc brak takich dokumentów go nie zaskoczył. W istocie opiekunki starzejącej się
corazbardziejpopulacjinaogółniebyłyoficjalniezarejestrowaneinajczę-
ściejpochodziłyzEuropyWschodniejlubFilipin.
Wziął kopię akt i zszedł na dół, świadom tego, jak bardzo nieprofesjonalnie się zaraz zachowa. Kiedy
przestąpiłprógbiurasignorinyElettry,taspojrzałananiegospokojnie,jakbysięgospodziewała.
‒SprawdziłamkartotekęwUfficioStranieridlarejonuVeneto‒zaczęłaiszybkododała:‒Niechsiępan
niemartwi,zrobiłamtolegalnie.Wszystkieteinformacjesątu,wnaszymkomputerze.
Puściłtęuwagęmimouszu.
‒Copaniznalazła?
85
‒To,żeFlorindaGhiorghiumiałacałkowicielegalnezezwolenienapracę‒powiedziałaispojrzałana
niegozuśmiechem.
‒Icojeszcze?‒spytałwreakcjinajejuśmiech.
‒To,żeażtrzykobietyposługiwałysiętymsamympaszportem.
‒Cotakiego?
‒Trzy‒powtórzyła.‒Jednatu,wWenecji,drugawMediolanie,atrzeciawTrieście.
‒Toprzecieżniemożliwe.
‒Cóż,powinnobyćniemożliwe‒zgodziłasię‒alenajwyraźniejniejest.‒Zanimspytał,czytotasama
kobietaubiegałasięozezwoleniewróżnychmiastach,wyjaśniła:‒
JednaznichrozpoczęłapracęwTrieście,podczasgdytazare-jestrowanatutajpracowałajużusignory
Battestini.
‒Atrzecia?
‒Niewiem.ZMediolanemmamproblem.
Zamiastpoprosićowyjaśnienietejzagadkowejuwagi,powiedział:
‒Czyjestjakiścentralnyurządlubrejestr,gdziegromadzisiętakiedane?
‒Wzałożeniucośtakiegoistnieje‒odparła‒tyleżeniemawymianyinformacjipomiędzyprowincjami.
Naszaewi-dencjaobejmujetylkorejonVeneto.
‒Notojaktopaniustaliła?‒spytałzautentycznymzaciekawieniem,niezdradzającprzytymanicienia
niepokojucodolegalnościużywanychprzezniąmetod.
Podługimnamyślepowiedziaławkońcu:
‒Chybawolałabymtegoniemówić,commissario.Toznaczymogłabymłatwowymyślićodpowiedź,tak
zawiłą86
technicznie, że by jej pan nie zrozumiał, ale sądzę, że uczci-wiej będzie powiedzieć, że nie chcę tego
wyjaśniać.
‒Wporządku‒zgodziłsię,wiedząc,żeonamarację.‒
Alejestpanipewna?
Przytaknęłaruchemgłowy,apotemwyjaśniłakrótko:
‒Odciskipalców.
Miała na myśli butne zapowiedzi rządu, że w ciągu pięciu lat zostanie stworzony kompletny rejestr
zawierający odciski palców wszystkich osób mieszkających w kraju, zarówno Włochów, jak i
cudzoziemców. Kiedy Brunetti po raz pierwszy usłyszał o takich planach, roześmiał się w głos: koleje
państwoweniepotrafiąutrzymaćpociągównaszynach,szkoływaląsięprzynajlżejszymdrżeniuziemi,
trzyosobymogąużywaćjednocześnietegosamegopaszportu,aonichcązgromadzićponadpięćdziesiąt
milionówkompletówodciskówpalców!
Jeden z jego znajomych, Anglik, zauważył kiedyś, że tutejsze życie przypomina mu życie w loony-bin,
czyli w wariat-kowie. Brunetti nie wiedział, skąd się wzięło to określenie ani gdzie konkretnie to
wariatkowosięznajduje,mimotowierzył,żeówznajomymarację.Cowięcej,uważał,żetonajtrafniej-
szyopisWłoch,jakikiedykolwieksłyszał.
‒Czypaniwie,gdzieterazprzebywajątepozostałekobiety?Znapaniichadresy?
‒ZnamadrestejmieszkającejwTrieście,tejzMediolanunie.
‒Asprawdzałapaniwinnychprowincjach?
‒Nie,tylkonaPółnocy.Chybaniewartotracićczasunasprawdzaniereszty.Cinadoleniekłopocząsię
zbytniotakimirzeczamijakzezwolenienapobytczypracę.
87
Zwyklegdysłyszałwyrażaneprzezkogośinnegouprzedzenia,któresampodzielał,nieczułgoryczy.„Ci
nadole”,„cizPołudnia”‒ileżtorazyspotykałteokreślenia,ileżtorazysamichużywał!Pomyślało
tym,żeonsamzawszesiępilnował,byniewyrażaćsięwtensposóbprzydzieciach,przynajmniejnie
tonempogardyczyobrzydzenia,jakiwciążczę-
stosłyszał.Leczniemógłzaprzeczyć,żejużdawnotemudoszedłdowniosku,iżpołudniekrajustanowiło
nierozwiązy-walnyproblemiwielelatpotym,jakonprzestałsięzajmowaćzawodowotymregionem,
nadal pozostawało dziką krainą. Do przerwania tych rozważań skłoniło go poczucie fair play, a także
napływ wspomnień związanych z wydarzeniami, których sam niedawno był świadkiem tu, na tej och-
jakże-wspaniałejPółnocy.ZzamyśleniawyrwałgorównieżgłossignorinyElettry:
‒...pójśćiobejrzećjejmieszkanie.
‒Słucham?‒spytał.‒Właśniemyślałemoczymśinnym.
Copanipowiedziała?
‒ Że może byłoby dobrze, gdyby rzucił pan okiem na rzeczy w jej mieszkaniu i spróbował
wywnioskować,cotamsięmogłowydarzyć.
‒Tak,koniecznie‒zgodziłsię.Wskazałskopiowaneak-ta,którepołożyłnajejbiurku.‒Czywteczcez
oryginalnymidokumentamiznajdująsiękluczedomieszkaniasignoryBattestini?
‒Nie,nictakiegoniema.
‒ W aktach też nie ma o nich żadnej wzmianki. Scarpa nie mówił, czy mieszkanie jest nadal
zapieczętowane?
‒Nie.
Brunettizastanowiłsię.Skoroniebyłokluczy,topowinien88
poprosićonieScarpę,aleniechciałtegorobić.Gdybyzażądał
ich wydania od najbliższej krewnej signory Battestini, z pewnością zaalarmowałoby to ludzi, których
można by zaliczyć do kręgu podejrzanych, bo dowiedzieliby się, że policja znowu interesuje się tą
sprawą,iwefekciewzmoglibyczujność.
WkońcuzwróciłsiędosignorinyElettry:‒Czypożyczy-
łabymipaniswojewytrychy?
Rozdział7
Zbliżałasięporaobiadu,więcBrunetti,znającoddawnaupórPaoli,którazawszechciaławiedzieć,ilu
domownikówzjawisięnaposiłek,zadzwonił,byjązawiadomić,żenieprzyjdzie.
‒Cudownie‒odparła.
‒Żeco,proszę?‒spytał,niekryjączdziwienia.
‒Och!Niebądździecinny,Guido.RaffiiChiarawybierająsięnaobiaddoswoichprzyjaciół,więcbędę
mogłasobiepoczytaćprzyjedzeniu.
‒Cobędzieszjeść?‒spytał.
‒Aniejesteściekaw,cozamierzamczytać?
‒Nie.Chcęwiedzieć,cobędzieszjeść.
‒Czylichceszwiedzieć,cocięominie?
‒Tak.
‒Isiędąsać?
‒Nie.
NastąpiładługaprzerwainawetnadrugimkońculiniiBrunettisłyszał,jakpracujejejumysł.Wreszcie
spytała:
‒Jeśliobiecam,żezjemtylkogrissinizserem,apotemprzejrzałąbrzoskwinię,topoczujeszsięlepiej?
‒Och,dajżespokój,głuptasie‒przekomarzałsięześmiechem.
90
‒Zgoda‒oświadczyła.‒Ażebyciwynagrodzićstraconyobiad,obiecuję,żeprzyrządzęnakolacjęsteki
zmiecznikaikrewetki.
‒Wsosiepomidorowym?
‒Tak.Ajeślistarczymiczasu,tozpozostałychbrzoskwińzrobięlody.
‒Imożedodajtrochęmniejczosnkuniżzwykle,co?‒zasugerował,wykorzystując,jakmusięzdawało,
silnąpozycjęprzetargową.
‒Dolodów?
Roześmiałsięiodłożyłsłuchawkę,próbującwbićsobiewpamięć,żebypopowrociedodomuspytać
Paolę,coczytałaprzyjedzeniu.
Dzięki temu miał czas, by wybrać się do mieszkania signory Battestini, co, jak uznał, najlepiej było
zrobićwporzeobia-dowej,kiedywiększośćludziprzebywawdomu,aupałwyga-niaturystówzulic.Z
poczuciem,żeniejesttozadowalającaalternatywadlaporządnegoposiłku,postanowiłzjeśćtramezzini,
a po poważnym namyśle uznał, że najlepszym miejscem będzie bar Boldriniego. Poza tym ów lokal
znajdowałsięmniejwięcejnatrasie,gdybyzdecydowałsiępójśćnapiechotę,idziękitemudotarłbydo
mieszkaniasignoryBattestiniokołopierwszej.
KocurimieniemOlgaspałnaswoimzwykłymmiejscu,napodłodzeprzedkontuarem,iBrunettiucieszył
się,widząc,żewreszcieodrosłamusierść,choćstraciładawnąjedwabistość.
Choroba, która przed trzema laty dotknęła tego kota, stała się już lokalnym mitem: jedni twierdzili, że
ktoś oblał zwierzę kwasem, inni tłumaczyli tę szokującą utratę sierści nagłą aler-gią. Tak czy inaczej
wieluludzi,wtymrównieżBrunetti,pomagałopłacićrachunkiuweterynarzapodczasdługiej91
rekonwalescencjiOlgi.Terazkomisarzdałdużykroknadkotemipodszedłdokontuaru.
Dwóchtramezzinizszynkąicukinią,choćwybornych,idwóchkieliszkówbiałegowinaniemożnaby,
nawetwchwi-lowymzamroczeniu,nazwaćobiadem,aleitakuznałichwyż-
szość nad pałeczkami chlebowymi, serem i podgniłą brzoskwinią Paoli, co pozwoliło mu uznać swój
posiłekzacośmniejdotkliwegoodpokuty.
KiedydotarłpoddomsignoryBattestini,zobaczył,żeokiennicesąpozamykane.Obokjedynegodzwonka
przydrzwiachwidniałojejnazwisko,niemógłwięcużyćswojegozwykłegopodstępupolegającegona
tym,żenaciskałpierwszylepszydzwonekimówił,żeprzyszedłzwizytądokogośinnego,podającjedno
znazwiskznajdującychsięprzydzwon-kach.Terazmusiałposłużyćsięwytrychem.Opanowującodruch,
by się nie rozglądać i nie sprawdzać, czy ktoś go widzi, wsunął rękę do kieszeni marynarki i wyjął
najmniejszy wytrych. Był to prosty zamek, więc szybko dostał się do środka, znów pamiętając, by nie
oglądaćsięzasiebie,gdypchnięciemotwierałdrzwi.
Wprzedsionkupowitałgochłód,przyjemnywporównaniuzupałempanującymnazewnątrz.Ścianybyły
świeżowybie-lone,aprzezoknanaddrzwiamiwpadałoświatło.Zaczął
wchodzićposchodachnapiętroistwierdził,żeścianyiklatkaschodowasąrównieczyste,amarmurowe
stopnie lśnią. Obok drzwi do mieszkania nie było wywieszki z nazwiskiem, zresztą wydawało się to
niepotrzebne,skorocałydomnależałdosignoryBattestini.Schyliłsię,byobejrzećzamek,izobaczył,że
to zwykła cisa, model, jaki otwierał już wielokrotnie. Tym razem wybrał średniej wielkości wytrych,
wsunąłgodo92
środka,zamknąłoczy,bycałkowicieskupićsięnapalcach,izacząłszukaćpierwszejzapadki.
Otwarciezamkazajęłomuniecałąminutę.Pchnąłdrzwinaoścież,wymacałnaścianiekontakt,akiedy
włączyłświatło,najpierwzdziwiłsię,żekobieciepokrojusignoryBattestiniodpowiadałożyciewśród
takiej zimnej prostoty: jasny, ma-szynowo tkany dywan na podłodze, dwa nieskazitelnie białe, proste
krzesła, ciemnoniebieska kanapa, która wyglądała tak, jakby nigdy na niej nie siadano, i niski szklany
stolikzestoją-
cym pośrodku płytkim drewnianym półmiskiem. Wtedy sobie uświadomił, co się tu musiało zdarzyć:
taśmaogradzającamiejscezbrodnizostałausunięta,alboprzezusatysfakcjono-wanąpolicję,alboprzez
gorliwychkrewnych,acałewnętrzewszybkimtempieodnowiono.Przyjrzałsięuważniejume-blowaniu
i zobaczył, że to, co wyglądało jak drewno klonowe, jest w istocie tanim laminatem ‒ w takie sprzęty
zwyklewy-posażasięmieszkaniawynajmowaneturystomnatygodnioweturnusy.
Ruszyłwgłąbmieszkaniaiwewszystkichpomieszcze-niachzauważyłdziałanietejsamejchłodnejręki;
wszędzie białe meble i ściany, i zawsze jakiś kontrastujący z nimi ciemny mebel. Tylko w łazience
zachowały się pewne elementy dające wyobrażenie o tym, jak mogło dawniej wyglądać to mieszkanie:
zainstalowanowprawdzienowąarmaturę,leczpozostawionoróżowekafelki,częściowozmatowiałeze
staro-
ści.
Otworzyłszafyizobaczyłnowąpościeliręczniki,niektórewciążwfoliowychopakowaniach;wkuchni
nowetalerzeisztućce.Zajrzałpodłóżkainagórnepółkiszaf,alenieznalazł
żadnychśladównieżyjącejwłaścicielki.Zobawyprzedza93
alarmowaniem sąsiadów pozostawił zamknięte okiennice i czuł, jak nieznośne gorąco rozlewa się po
całymjegociele.
Wyszedł z mieszkania, ruszył schodami na górę, ignorując drzwi, które minął na następnym piętrze, i
dotarłnapoddasze.
Tuteżzobaczyłdrzwizrozeschniętegoipopękanegozestaro-
ści drewna. Do drzwi i futryny przykręcone były dwie identyczne metalowe płytki z pierścieniami
połączonymikłódką.
Zszedł z powrotem do dawnego mieszkania signory Battestini, ale choć zajrzał we wszystkie możliwe
miejsca,nieznalazł
żadnychnarzędzi.Wszedłwięcdokuchni,wziąłnowy,najwyraźniejnieużywanynóżzestalinierdzewnej
iwróciłnapoddasze.
Choć drewno futryny było wyschnięte, musiał włożyć sporo wysiłku, żeby odkręcić metalową płytkę.
Otworzył drzwi i zajrzał w głąb niskiego strychu. Na szczęście znajdowały się tu dwa okna, niezbyt
czyste,alewpuszczającedośćświatła,byBrunettimógłoszacowaćwzrokiemrozmiarypomieszczeniai
dojrzećzgromadzonewnimprzedmioty.
Przy jednej ścianie stało podwójne łoże z rzeźbioną drewnianą ramą, w rodzaju tych, jakie pamiętał z
domu swojej babci, a obok toaletka w podobnym stylu, z marmurowym blatem i przymocowanym do
tylnej ścianki łuszczącym się lustrem. Były tam również przysunięte bokiem do ściany i ustawione na
wprostsiebiedwaprostekrzesła,apomiędzynimiróżowykosznabieliznę.
Tużpodoknemleżałyułożonewstertykartonowepudła.
GdyBrunettiszedłwichstronę,podjegostopamichrzęścił
brud.Otworzyłleżącenawierzchu,zadowolony,żeniejestzaklejonetaśmą,izobaczyłwśrodkustare
buty.Zdjąłpudłozestertyipostawiłnapodłodze,poczymotworzyłnastępne.
Mieściło,jaksięzdawało,dawnązawartośćkuchennych94
szuflad: nóż do krojenia mięsa z modelowanym kościanym trzonkiem, korkociąg, zdekompletowane
srebrne sztućce, dwie brudne podstawki pod garnki oraz różne metalowe przedmioty, których
przeznaczenia nie potrafił się domyślić. Trzecie pudło, cięższe od dwóch pierwszych, wypełniały
zgniecionegazety.Rozprostowałjednąizobaczył,żenosidatęsprzeddwóchtygodni.Wśrodkuzwitka,
zagnieżdżona między stro-nami sportowymi, znajdowała się niechlujnie pomalowana figurka Matki
Boskiej,wyraźnieniezadowolonaztego,żespędziprzyszłośćowiniętawnajnowszyskandaldopingowy.
Oprócz niej, tym razem w otulinie zrobionej z pierwszej strony działu gospodarczego „Il Gazzettino”,
znalazłkolejnytriumfalnyokaztego,coPaolanazywała„kościelnąkiczoma-nią”‒kulęzpleksiglasu,w
którejśniegpadałnawykonanązplastikuscenęnarodzinChrystusa.
Następnepudłozawierałokoronkoweserwetkiiochrania-czenazagłówki,wszystkiepoplamionefarbą,
różneskrawkimateriału,prawdopodobnieużywanewkuchni,orazścierki,którychbrzydziłsiędotknąć.
W pudle stojącym niżej znajdowało się około tuzina bawełnianych męskich koszul, wszystkie białe,
staranniewyprasowaneiposkładane,apodnimisześćczysiedemkrawatówwkolorowepaski,każdy
zapakowanyosobnowcelofan.Kolejnepudłobyłocięższe,akiedyjeotworzył,znalazłwnimrozmaite
papierzyska: stare czasopisma, gazety, koperty wciąż prawdopodobnie zawierające listy, pocztówki,
pokwitowania za opłacone rachunki i różne inne szpargały, których nie potrafił zidentyfikować w
przytłumio-nymświetle.Nawetsięniełudził,żezdołazabraćzesobątowszystko,niemiałwięcinnego
wyjścia,jakzrobićselekcjęiwziąćtylkoto,cowydawałosięgodneuwagi.
95
Znówoblałogogorąco‒wciskałosięprzezskórę,wdzie-rałodonosarazemzkurzem.Wrzuciłpapiery
zpowrotemdopudłaizacząłściągaćmarynarkę,któraprzywarłamudoplecówprzezkoszulę;obiebyły
przesiąkniętepotem.Gdyzsunął
ją z ramion, usłyszał odgłos zamykanych na dole drzwi i zastygł bez ruchu, z marynarką w połowie
pleców.
Dobiegłygogłosy:jedenpiskliwy‒kobietyalbodziecka‒
i wtórujący mu znacznie niższy, bez wątpienia męski. Głosy tłumiły dźwięk kroków na schodach.
Próbowałsobieprzypomnieć,czyzgasiłświatłoizamknąłzasobądrzwimieszkania.
Miałyrodzajzamka,któryzatrzaskiwałsiębezużyciaklucza.
Wiedział,żezostawiłjeotwarte,kiedyporazpierwszywszedł
napoddasze,imógłjedyniemiećnadzieję,żepamiętałotym,byjezamknąćzadrugimrazem.
Głosysięprzybliżały,wtórującsobienawzajemztakączę-
stotliwością, że porzucił pomysł, iż jedną z tych osób jest dziecko. Usłyszał, jak drzwi otwierają się i
zatrzaskują;potemgłosyucichły.Zamknąłoczy,żebylepiejsłyszeć.Niemiał
pojęcia, do którego mieszkania przybysze weszli: czy do tego położonego piętro niżej, czy do
zajmowanego dawniej przez signorę Battestini. Zupełnie nie był świadomy hałasu, jaki wywołują jego
krokinadrewnianejpodłodze,aleteraztosprawdził,przesuwającsięodrobinęwbok,iznówzamarł,
gdydeskizaskrzypiały.
Wciągnąłzpowrotemmarynarkęipochyliłsię,żebypo-wkładaćpapierydopudła.Spojrzałnazegareki
zobaczył,żejestzapięćdruga.Dziesięćminutpóźniejzacząłponowniewyjmowaćpapieryiobracaćje
doświatła,próbująccośprzeczytać.Pochwilizdałsobiesprawę,żeniemożesięnanichskupić‒niew
sytuacji, gdy dwoje ludzi przebywa w mieszkaniu poniżej ‒ więc po raz kolejny odłożył je do pudła.
Wkrótce96
zaczęłymusztywniećplecy,toteżzrobiłkilkaskrętówtalii,żebypozbyćsięnapięcia.
Minął kolejny kwadrans, zanim znowu usłyszał głosy; przedtem ktoś cicho otworzył drzwi. Jaką
historyjkę opowie, jeśli ci ludzie postanowią wejść na górę i przyłapią go na strychu? Z formalnego
punktuwidzeniawciążbyłotomiejsceprzestępstwa,więcmógłbytwierdzić,żemaprawotuprzebywać.
Ale otwarty wytrychem zamek i wyłamane drzwi na strych sugerowały działania wykraczające poza
rutynowąpolicyjnąproceduręizpewnościąprzysporzyłobymutokłopotów.
Przez chwilę głosy rozbrzmiewały z tym samym natężeniem, apotem stopniowo osłabły. W końcu
usłyszał,jakzamykająsięfrontowedrzwi,iwcałymdomuzaległacisza.Cofnął
się dwa kroki i wyciągnął ramiona wysoko nad głowę, wkładając prawą rękę prosto w pajęczynę.
Natychmiast ją opuścił i wytarł o przód marynarki. Potem obrócił się i ruszył do drzwi, potrząsając
rękami,żebypozbyćsięskumulowanegostresu.
Nagle coś sobie przypomniał i podszedł do pudła ze ścier-kami kuchennymi, otworzył je i wyciągnął
plecionąplastikowąsiatkęnazakupy,jakiebyłypopularnewlatachjegodzieciństwa,leczdawnotemu
wyszły z użycia. Nasunął duże okrągłe uchwyty na lewy nadgarstek, wytarł dłoń ręcznikiem, po czym
wcisnąłjądojednegozpudeł.
Podszedł znów do kartonu z papierami i szybko je posor-tował, zostawiając czasopisma i gazety, a
wybierająctylkoto,cowyglądałojaklistylubdokumenty.Rozchyliłszerokosiatkęizacząłwniejbyle
jak upychać papiery, nagle owładnięty przemożnym pragnieniem, by wydostać się z tej ciasnej prze-
strzeni,uwolnićodtegogorącaorazprzenikliwegozapachukurzuizatęchłychprzedmiotów.
97
Kiedy znalazł się na zewnątrz, za pomocą noża kuchenne-go przykręcił z powrotem metalową płytkę, a
potemwsunął
nóżdokieszenimarynarki.Napierwszympiętrzesprawdził
drzwi do mieszkania: były zatrzaśnięte. Nie zamierzał używać wytrycha, żeby się upewnić, czy są
zamknięterównieżnaklucz.
Zszedłnaparter,otworzyłdrzwiiwyszedłnapopołudniowyskwar,pocieszającsięmyślą,żepromienie
słońcaoczyszczągozbruduizzapachu,jakimprzesiąkłnastrychu.
Kiedy dotarł do komendy, tuż po trzeciej, pierwszą osobą, którą zobaczył, był porucznik Scarpa,
wysiadający właśnie z policyjnej motorówki. Ponieważ nie mogli uniknąć spotkania w wejściu do
budynku,Brunettiprzygotowałsobiejakąśniewinnąformułkępowitalną,trzymającplastikowąsiatkęza
plecami,żebyporucznikjejniezobaczył.
‒Wdałsiępanwbójkę,commissario?‒spytałScarpa,wyraźniezainteresowanyciemnymismugamina
marynarceikoszuliBrunettiego.
‒ Och, nie. Potknąłem się, kiedy przechodziłem koło pla-cu budowy, i wpadłem na ścianę ‒ odparł
komisarzzudawanąszczerością.‒Aledziękujęzatroskę.
Cały czas chowając siatkę za siebie, skinął głową wartow-nikowi, który otworzył już drzwi, a ten
odpowiedziałmutymsamymgestem,poczymkrótkozasalutowałporucznikowi.
Uznawszy, że nie musi nic więcej mówić Scarpie, Brunetti przeszedł przez hol i ruszył na górę po
schodach.NagleusłyszałzaplecamigłosScarpy:
‒Niewidziałemtakiejsiatkicałewieki,commissario.
Niegdyśnaszematkinosiływnichzakupy.‒Porucznikzrobił
98
dłuższąpauzę,apotemdodał:‒Kiedyjeszczemogłyrobićzakupy.
Stawiając krok, Brunetti zachwiał się lekko, niedostrzegal-nie, tak jak niedostrzegalne były pierwsze
symptomyszaleń-
stwa, które przed dziesięcioma laty ogarnęło jego matkę i trzymało ją do dziś. Nie miał pojęcia, jak
Scarpasiędowiedziałojejchorobie;właściwieniebyłpewien,czyonwogóleotymwie,leczskądw
takim razie te częste aluzje do matek? I skąd ta powtarzająca się, zawsze pod płaszczykiem niby-żartu,
sugestia,żekażdalukawpamięcilubchwilowaniedyspozycjamusibyćoznakądemencji?
Puściwszymimouszuuwagęporucznika,Brunettiposzedł
do siebie. Zamknął drzwi, położył siatkę na biurku, a potem zdjął marynarkę i zaczął ją oglądać. Jego
ulubiona, z szarego płótna, miała teraz z przodu szerokie czarne smugi biegnące z góry na dół; wątpił,
żebydałosięjeusunąćwpraniu.Powiesił
marynarkę na oparciu krzesła i poluźnił krawat. Dopiero teraz zauważył, jakie brudne ma ręce, zszedł
więcdołazienkipiętroniżejijeumył,apotemspryskałtwarzwodąiprzeciągnął
mokrymidłońmipokarku.
Usadowił się za biurkiem, przysunął do siebie siatkę i wy-garnął z niej plik papierów. Porzuciwszy
pomysł, żeby je po-segregować, zaczął czytać kolejno jeden po drugim. Rachunki za gaz, prąd, wodę i
wywóz śmieci, wszystkie zapłacone z konta w Uni Credit, były pogrupowane zależnie od usługi
komunalnej, spięte i ułożone według dat. Znajdował się tam również plik listów ze skargami od
sąsiadów, także od signory Gismondi, narzekających na hałas telewizora ‒ wszystkie da-towane cztery
latatemuiwysłaneraccomandate.ByłateżkopiaaktuzawarciamałżeństwaorazpismozMinisterodell'
99
Internodomężasignory,potwierdzająceodbiórraportuzdwudziestegotrzeciegoczerwca1982roku.
Potem natknął się na jeszcze jeden plik listów, adresowa-nych do signory Battestini albo jej męża,
czasemdoobojga.
Otwierałjekolejnoiszybkoprzebiegałwzrokiempierwszyakapit;potemprzejrzałpozostałe,szukając
jakichś istotnych informacji. Niektóre, napisane niewprawną ręką, pochodziły od siostrzenicy signory,
Grazielli;wewszystkichwyrażałapodziękowaniezaprezentgwiazdkowy,choćżadnegoniewymieniłaz
nazwy.ZbiegiemlatzarównocharakterpismaGrazielli,jakidramatycznieubogiesłownictwonieuległy
najmniejszejpoprawie.
Jednazkopert,opatrzonanazwiskiemGrazielliiadresemzwrotnym,byłapusta;znalazłnatomiastluźną
kartkę zapisaną innym kanciastym pismem. Na lewym marginesie widniały cztery zestawy inicjałów,
obokkażdegobiegłyrzędycyfr,poprzedzoneliterąlubliterami,czasemliteryznajdowałysięzacyframi.
Usłyszał,żektośwymawiajegonazwisko,więcpodniósł
wzrokizobaczyłwproguVianella.Zamiastzwyczajowogopowitać,zaskoczyłgopytaniem:
‒Lubipanłamigłówki,prawda?
Inspektor skinął głową, przeszedł przez pokój i usiadł na jednym z krzeseł stojących przed biurkiem.
Brunettipodałmukartkę.
‒Potrafipantorozszyfrować?
Vianello wziął kartkę, położył ją przed sobą i podpierając brodę dłońmi, zaczął się w nią wpatrywać.
Komisarztymczasemdalejwertowałpapiery.
Pokilkuminutach,nieodrywającwzrokuodkartki,Vianellospytał:
100
‒Mogęprosićopodpowiedź?
‒Znalazłemtonastrychuwdomutejstarejkobiety,którązamordowanowzeszłymmiesiącu.
Znówupłynęłokilkaminut.
‒Mapantuksiążkętelefoniczną?‒spytałwkońcuinspektor.
Brunetti,zaintrygowany,schyliłsięizdolnejszufladybiurkawyjąłweneckispistelefonów.
Vianellootworzyłksiążkęnapoczątkuiprzerzuciłkilkastron.Potemwziąłkartkęipołożyłjąnaotwartej
stronie.
Ustawiłpalecwskazującyprawejrękinapierwszejpozycjinaliście,alewymzacząłsunąćwdółstrony,
której Brunetti nie widział ze swego miejsca. Wyraźnie zadowolony, inspektor przeniósł palec prawej
ręki na następną pozycję na liście, podczas gdy za pomocą palca lewej wciąż poszukiwał odpowied-
niego wpisu w książce. Usatysfakcjonowany tym, co odkrył, chrząknął i znów przesunął palec prawej
ręki. Trwało to aż do chwili, gdy doszedł do czwartej pozycji, a wtedy spojrzał na komisarza z
uśmiechem.
‒Ico?‒spytałBrunetti.
Vianello odwrócił książkę i pchnął ją ku niemu przez biurko. Na stronie po prawej Brunetti zobaczył
hasło BAR napisane drukowanymi literami, a poniżej kilka wymienionych w porządku alfabetycznym
nazwmiejscowychbarów.WtedywpoluwidzeniapojawiłsiępalecwskazującyVianella,kierującjego
uwagę na stronę obok. Natychmiast zrozumiał: BAN-CHE. Oczywiście, banki! Więc ta lista zawierała
inicjałyichnazwinumerykont.
‒ Znam też nazwę jednostki monetarnej Kambodży na trzy litery, zaczynającą się na „k” ‒ powiedział
inspektor.
Rozdział8
PokrótkiejwymianiezdańBrunettizszedłnadółizrobił
kilkakopiikartki.PotemrazemzVianellemdopisaliobokskrótówpełnenazwybanków,akiedymieli
jużjewszystkiewkomplecie,komisarzzapytał:
‒Jestpannatylebiegły,żebysiędonichdostać?‒Pozostawiłdomysłowiinspektora,żechodzimuo
komputer,anieokilofczyłom.
Vianellozżalempokręciłgłową.
‒Niestety,nie,commissario.Tylkorazpozwoliłamispróbować,zbankiemwRzymie,alezostawiłemza
sobątakwidocznyślad,żenastępnegodniajedenzjejznajomychwy-słałdonieje-mailzpytaniem,co
teżwyprawia.
‒Wiedział,żetojejsprawka?
‒Tenfacettwierdził,żerozpoznałjejtechnikęposposobie,wjakiwszedłemdosystemu.
‒Toznaczy?
‒Och,itakbypanniezrozumiał,commissario‒rzekł
Vianello, naśladując niczym prześmiewcze echo ton signoriny Elettry. ‒ Pomogła mi wystartować,
wprowadzająckoddostę-
pu,apotempozwoliłaszukaćkonkretnejinformacji.
‒Jakatobyłainformacja?‒zainteresowałsięBrunettiidodał:‒Jeśliwolnospytać.
102
‒Chciała,żebymspróbowałustalić,jakasumazostałaprzelananaczyjeśkontozpewnegorachunkuw
Kijowie.
‒Czyjekonto?
Vianellozacisnąłwargi,namyślającsięprzezchwilę,poczymwymieniłnazwiskopodsekretarzastanuw
MinisterstwieHandlu,nadergorliwegowzałatwianiurządowychpożyczekdlaUkrainy.
‒Udałosiętoodkryć?‒spytałkomisarz.
‒Odezwałysiędzwonkialarmowe‒zacząłVianello,apotemwyjaśnił:‒Toznaczywprzenośni.Więc
wyszedłemzsystemunajszybciej,jaksiędało,alemimowszystkozostawi-
łemzasobąślady.
‒Pocochciałazdobyćteinformacje?‒nalegałBrunetti.
‒Chybacośpodejrzewała,commissario.Niechyba,napewno.Dlategowiedziała,jakmnąpokierować.
‒Wyjaśniłatoswojemuznajomemu?
‒Onie!Gdybysiędowiedział,żepomagapolicji,tobytylkopogorszyłosprawę.
‒Sugerujepan,żeżadnaztychosób,któresignorinaElettraprosiopomoc,niewie,gdzieonapracuje?
‒Nie.Gdybyktośsięzorientował,oznaczałobytokoniecwszystkiego.
‒Aciludziemyślą,żegdzieonapracuje?
Brunetti zdawał sobie sprawę, że nietrudno byłoby ustalić, skąd pochodzą wysyłane przez nią
wiadomości: ślad w oczywisty sposób prowadził do weneckiej komendy. Wszyscy pracownicy mieli
adresy e-mailowe, nawet on kilka razy skorzystał ze swojego i nie miał wątpliwości, że odbiorcy
wiadomościdoskonalewiedzieli,skądzostaływysłane.
103
‒Sądzę,żeonastosujejakąśdrogęobejścia‒powiedział
ostrożnieVianello.
Choćkomisarzniewiedział,jaktomożnazrobić,wyja-
śnienieinspektorautwierdziłogowprzekonaniu,żezpewno-
ściątaksiętoodbywa.
‒Obejścia,czylijaką?
‒Możeużywaadresuzpoprzedniegomiejscapracy.
‒Bancad'Italia?‒zdumiałsięBrunetti.AgdyVianelloskinąłgłową,spytał:‒Mówipan,żewysyłai
odbiera wiadomości przez skrzynkę mailową w miejscu, w którym nie pracuje już od lat? ‒ Inspektor
ponownieskinąłgłową,więcBrunettipodniósłgłos:‒Przecieżtobankpaństwowy,nalitośćboską!Jak
moglibypozwolić,żebyosoba,któraoddawnatamniepracuje,wciążużywałaichadresu?
‒Niesądzę,żebynatopozwolili,commissario‒zgodził
sięVianello,poczymwyjaśnił:‒Toznaczygdybytenktoświedział,żeonagoużywa.
Kontynuowanietejrozmowy,uświadomiłsobienaglekomisarz,prowadziłobyalbodoszaleństwa,albo,
cobardziejniebezpieczne,dopozyskaniainformacjioprzestępstwie‒
informacji,którejbyćmożezajakiśczasmusiałbyzaprzeczyć,zeznającpodprzysięgą.Niemogącjednak
poskromićciekawości,spytał:
‒Udałosiępanutoodkryć?
‒Coodkryć?
‒No,ilepieniędzytamwpłynęło.
‒Nie.
‒Ajejsięudało?
‒Przypuszczam,żetak.
‒Skądpanwie?Powiedziałapanu?
104
‒Nie.Powiedziała,żetoinformacjaobjętatajemnicązawodowąiżejejnieuzyskam,chybażesamją
zdobędę.
Te słowa przywiodły Brunettiemu na myśl sentencję: „Nawet złodziej ma swój honor”, ale podziw i
respektkazałymuodsunąćnaboktedywagacjeiponownieskierowaćuwagęnabieżącesprawy.
‒Wtakimraziemożemyjąotopoprosić?
‒Myślę,żetak.
Obaj wstali równocześnie, Vianello z kartką zawierającą rozszyfrowane inicjały, i zeszli na dół, by
zobaczyć,czysignorinaElettrajestusiebie.
Owszem,była,lecz,niestety,byłtamrównieżjejbezpo-
średnizwierzchnik,vice-questoreGiuseppePatta,tegodniaubranywkremowylnianygarnituriczarną
koszulę, też lnianą; ciemnopopielaty krawat przetykały biegnące ukośnie nitki w tym samym kolorze co
garnitur. Brunetti zauważył, choć wcześniej umknęło to jego uwadze, że signorina Elettra ma na sobie
czarnylnianykostiumikremowąjedwabnąbluzkę.
Przyszłomudogłowy,żeobojetozaplanowali:onzapewnezchęcinaśladownictwa,onadlaparodii.
WidząckartkęwdłoniVianella,Pattaspytał:
‒Acóżtotakiego,inspektorze?Coś,comazwiązekzab-surdalnympomysłemkomisarza,żetakobieta
niezostałazamordowanaprzezRumunkę?
‒Ależnie,vice-questore‒rzekłspokorniałyVianello.‒
Toszyfr,któregoużywam,obstawiającdrużynywtotalizato-rze.‒Wyciągnąłkartkęprzedsiebie,jakby
chciał ją pokazać Patcie. ‒ Widzi pan, w pierwszej kolumnie są zaszyfrowane nazwy drużyn, a obok
numeryzawodników,którzywedługmnie...
105
‒Wystarczy,Vianello‒przerwałmuPattaznieskrywanąirytacją.Potem,zwracającsiędoBrunettiego,
powiedział:‒
Chciałbym zamienić z panem słówko, commissario, o ile nie jest pan zajęty typowaniem zwycięskich
drużyn.
‒ Ależ naturalnie, comandante ‒ rzekł Brunetti i ruszył za nim do gabinetu, pozostawiając Vianella z
signorinąElettra.
Pattapodszedłdoswegobiurka,leczniezaproponował
Brunettiemu, żeby usiadł ‒ dobry omen, bo to znaczyło, że vice-questore się śpieszy. Dochodziła już
piąta: Patcie nie pozostało dużo czasu, jeśli policyjna motorówka miała go zawieźć do Cipriani, żeby
sobiepopływał,apotemodwieźćdodomupunktualnienakolację.
‒Niebędępanadługozatrzymywał,commissario.
Chciałbym jedynie przypomnieć, że ta sprawa jest zakończona, niezależnie od tego, jakie idiotyczne
pomysłyprzyjdąpanudogłowy‒zaczął,niezadającsobietrudu,bywyszczególnić,którezpomysłów
Brunettiego uważa za idiotyczne, a tym samym dopuszczając możliwość, że wszystkie takie są. ‒ Fakty
mówiąsamezasiebie.ToRumunkazabiłatębiednąstaruszkę,próbowałaucieczWłoch,apotemdała
niezbity do-wód swojej winy, unikając rutynowej kontroli policyjnej na granicy. ‒ Złożył dłonie w
stożek,nachwilęprzytknąłpalcewskazującedoust,potemjerozłączyłirzekł:‒Nieżyczęsobie,żeby
pracętegowydziałupolicjikwestionowałapo-dejrzliwainieodpowiedzialnaprasa.‒Uniósłpodbródek
icałąuwagę,atakżewzrok,skupiłnaBrunettim.‒Czywyraziłemsięjasno,commissario?
‒Najzupełniej,comandante.
106
‒Dobrze‒powiedział,zapewnesądząc,żepotwierdzenieBrunettiegooznacza,żepostąpiontak,jakmu
polecono.
Komisarzwymamrotałjakiśgrzecznościowyzwrotiopu-
ściłgabinetPatty.Zobaczył,żesignorinaElettrasiedziprzyswoimbiurkuiczytaczasopismo;Vianella
niebyło.Kiedynaniegospojrzała,uniósłpalecidotknąłczubkanosa,apotemuniósłgojeszczewyżej,
wskazującwkierunkuswojegobiura.
Zaplecamiusłyszał,żeotwierająsiędrzwigabinetuPatty.
Signorina Elettra, ignorując Brunettiego, wbiła wzrok w kobiecy magazyn i od niechcenia przewróciła
kartkę.
Kiedywszedłdoswegobiura,zobaczyłVianella,którystał
na palcach i wychylał się przez okno, spoglądając w dół na nabrzeże przed komendą. Brunetti usłyszał
odgłos zapuszcza-nego silnika jednej z motorówek, która po chwili odbiła od brzegu i zaczęła się
oddalaćwstronęBacinooraz‒cowielceprawdopodobne‒Cipriani.Vianello,nicniemówiąc,odwró-
ciłsięodoknaipodszedłdokrzesła.
ChwilępóźniejzjawiłasięsignorinaElettraizamknęłazasobądrzwi.UsiadłanakrześleobokVianella,
aBrunettizajął
miejscezabiurkiem.Uznał,żeniemapotrzebypytać,czyinspektorpowiedziałjej,conależyzrobić.
‒Spróbujepanijewszystkieposprawdzać?‒spytał.
‒ Tylko z tym będzie problem ‒ odparła, wskazując nazwę mniej więcej w połowie listy. ‒ Deutsche
Bank.Przejęlidwainnebanki,aleichtutejszebiurojestnowe.Pozatymnigdydotądonicsiędonichnie
zwracałam, więc może mi to zająć trochę czasu, ale jeszcze dziś po południu wyślę zapytania do
pozostałychbanków.Dojutrapowinnamotrzymaćodpowiedzi.
107
Sposób,wjakitosformułowała,mógłbykomuśnieobez-nanemuzjejmetodamidziałaniazasugerować,
że wszystko odbędzie się zgodnie ze ścisłą procedurą bankową: wszelkie informacje zostaną udzielone
na mocy nakazów sądowych, wydanych na wystosowane odpowiednimi kanałami żądanie policji.
Ponieważprocestentrwałzwyklemiesiącami,anoweprzepisyprawnejeszczebardziejgoutrudniły‒
jeśli wręcz nie uniemożliwiły ‒ w rzeczywistości wyglądało to tak, że informacje były wyciągane z
bankowych rejestrów z taką samą łatwością jak portfel z tylnej kieszeni niczego niepodejrzewa-jącego
turystynavaporettoliniinumerjeden.
‒Acopansądzi?‒spytałBrunetti,spoglądającnaVianella.
UprzejmieskinąwszygłowąsignorinieElettrze,bypokazać,żeprzekazałamutreśćrozmowyBrunettiego
zsignorąGismondi,inspektorpowiedział:
‒Jeślikobieta,zktórąpanrozmawiał,mówiprawdę,toistniejedużeprawdopodobieństwo,żesignora
Ghiorghiuniezabiłastarszejpani.Cozkoleioznacza,żezrobiłtoktośinny,izgadzamsię,żerejestry
bankowe to na początek najlepsze miejsce, gdzie trzeba szukać odpowiedzi na pytanie: dlaczego ją
zamordowano?
‒Dopuszczapantakąmyśl,commissario,żetojednakonadokonałazabójstwa?‒wtrąciłasięsignorina
Elettra.
Inspektorspojrzałnaniego,równieżciekawodpowiedzi.
‒JeśliwidziałapanizdjęciazwłoksignoryBattestini,tomusiałateżpaniwidziećranypociosach,które
zadanojejwgłowę.‒Przyjmującichmilczeniezawyrazaprobaty,ciągnął:
‒Wedługmnieteza,żesignoraGhiorghiumogłabytamwró-
cićizrobićtozzimnąkrwią,niemażadnegosensu.Miała108
sporo pieniędzy, miała bilet powrotny do domu, no i była już na dworcu. A z tego, co mówiła signora
Gismondi, wynikało, że zdążyła tymczasem ochłonąć. Nie widzę więc żadnego powodu, dla którego
miałabywrócićizabićtęstarąkobietę,ajeślinawetbyzabiła,toniewtakisposób.Tobyłnapadszału,
niewyrachowanie.
‒Albowyrachowanieupozorowanenanapadszału‒podsunąłVianello.
To otwierało nowe pole rozważań nad nikczemnością ludzkiej natury, na które Brunetti wolał się nie
zapuszczać, ale skinął głową, niechętnie przyznając mu rację. Zamiast jednak spekulować na temat
możliwychscenariuszy,wolałomówićfaktycznąsytuację,więczwróciłsiędosignorinyElettry:
‒ Jutro porozmawiam z jej prawniczką, a także z siostrzenicą. ‒ Po czym powiedział do Vianella: ‒
Chciałbym,żebyposzedłpanipopytałludzizsąsiedztwa.Możektośpamięta,żezauważyłcośtamtego
dnia.
‒Czytooficjalnedochodzenie?‒spytałinspektor.
Brunettiwestchnął.
‒Lepiejbybyło,żebypanzadawałpytaniajakbymimochodem,jeślicośtakiegojestwogólemożliwe.
‒SpytamNadię,czyznakogoś,ktotammieszka‒powiedziałVianello.‒Amożerazemwybierzemysię
nadrinkaalbonaobiaddotejnowejknajpkiprzyCampodeiMori.
BrunettizaaprobowałplanVianellauśmiechem,apotemzwróciłsiędosignorinyElettry:
‒Drugarzecz,którąchciałbymustalić,toczyonaniemiaławjakiśsposóbdoczynieniazpolicją.
‒Kto?Rumunka?
‒Nie,signoraBattestini.
109
‒Królowaprzestępcówpoosiemdziesiątce‒zachichota-
ła.‒Alebymchciałakogośtakiegoznaleźć.
Brunettiwymieniłnazwiskobyłegopremieraizasugerował,żemożenajpierwposzukałabywkartotece
informacjinajegotemat.
Vianelloroześmiałsięwgłos,aonazwdziękiemsięuśmiechnęła.
‒Wartobyprzyokazjisprawdzićjejmężaizmarłegosy-na,skorojużsiępanitymzajmie‒powiedział
Brunetti,kierującichuwagęnabieżącąsprawę.
‒Aprawniczkę?
‒Też.
‒Uwielbiampolowaćnaprawników‒niemogłasiępowstrzymać.‒Wydajeimsię,żesprytniepotrafią
ukrywaćróżnerzeczy,alebardzołatwowypłoszyćichzzarośli.Ażzałatwo.
‒Aniewolałabypanidaćimrównychszans?
Topytanieprzywołałojądorozsądku.
‒Miałabymdaćprawnikowirówneszanse?Myślipan,żezwariowałam?
Rozdział9
Ponieważmiałjeszczedoprzeczytaniazeznaniaświadkówdotyczącekradzieżynalotnisku,apozatym
nie był gotowy na rozmową z prawniczką, Brunetti zadzwonił jedynie do kancelarii avvocatessy
Maneschiipoprosiłoumówieniegonaspotkanienastępnegoranka.Kiedysekretarkaspytała,czegomia-
łabydotyczyćrozmowa,powiedział,żechodziospadek,ipodałswojenazwisko,niewspominając,że
pracujewpolicji.
Następną godzinę spędził na lekturze wzajemnie wyklucza-jących się zeznań. Na szczęście do każdego
dołączonebyłozdjęcie,dziękiczemumógłodnaleźćprzesłuchiwanąosobęnaobraziezarejestrowanym
przezukrytekamerywideowholubagażowymlotniska.Stądwiedział,żejedyniedwunastuspo-
śród dwudziestu sześciu aresztowanych wyjawiło całą prawdę, bo tylko ich zeznania odpowiadały
godzinom nagrań, które oglądał w zeszłym tygodniu, a które pokazywały wszystkich oskarżonych
dopuszczającychsięróżnegorodzajukradzieży.
Brunettiniechciałjużpoświęcaćczasunatodochodzenie,zwłaszczażeobronawytoczyłaargument,iż
skoro kamery zostały zainstalowane bez wiedzy osób filmowanych, to naru-szały „prywatność”
oskarżonych‒podpierającsięwielofunk-cyjnym,zapożyczonymodAnglikówsłowemprivacy,by111
wypełnićlukęwewłasnymjęzyku,wktórymbrakowałood-powiedniegoterminu.Gdybytęargumentację
uwzględniono, a zdawał sobie sprawę, że to bardzo prawdopodobne, oskarżenie zostałoby oddalone,
ponieważwszyscy,którzyprzyznalisiędowiny,natychmiastwycofalibyswojezeznania.
Poza tym ci ludzie wciąż byli zatrudnieni przy bagażach, bo skoro konstytucja gwarantowała każdemu
obywatelowiprawodopracy,niewolnobyłoichzwolnić.„Wariatkowo,wariatkowo”‒wyszeptałpod
nosemiuznał,żejużnajwyższaporawracaćdodomu.
Kiedysiętamzjawił,stwierdził,żePaoladotrzymałasło-wa,bojużwproguowionęłygozapachy,które
stanowiłymieszankęowocówmorza,czosnkui‒tegoniebyłpewien‒
prawdopodobnieszpinaku.Postawiłkołodrzwitorbę,doktó-
rejwcześniejwepchnąłpobrudzonąmarynarkę,iruszyłkorytarzemdokuchni.Paolasiedziałaprzystole,
zkieliszkiemwinastojącymprzednią,iczytała.
‒Nodobrze‒powiedział.‒Terazcięzapytam,coczytasz.
Spojrzałananiegoznadokularów.
‒Książkę,którapowinnaszczególniezainteresowaćnasoboje,Guido.PodręcznikChiarydoreligii.
Natychmiastsobieuświadomił,żeniewróżytoniczegodobrego,ajednakzapytał:
‒Dlaczegonas?
‒ Ze względu na to, co mówi nam o świecie, w którym żyjemy ‒ odparła, odkładając książkę na bok i
pociągającłykwina.
‒Naprzykład?‒brnąłdalej,podchodzącdolodówkii112
wyjmując otwartą butelkę. Było to znakomite ribolla gialla, które kupił od znajomego w Corno di
Rosazzo.
‒Jestturozdział‒powiedziała,wskazującstronę,którąwłaśnieczytała‒poświęconysiedmiugrzechom
głównym.
Brunetticzęstomyślałotym,żebyłobywygodnie,gdybyjedengrzechprzypadałnadanydzieńtygodnia,
alechwilowozatrzymałtęmyśldlasiebie.
‒I?‒zapytał.
‒Iwłaśniezaczęłamsięzastanawiać,jaknaszespołeczeństwoprzestałopostrzegaćpewneuczynkijako
grzechyalbo,przynajmniejwczęści,zdołałozdjąćtęotoczkęgrzechu,któraniegdyśdonichprzylgnęła.
Wysunął krzesło i usiadł naprzeciwko niej, niespecjalnie zainteresowany tym ostatnim spostrzeżeniem,
leczchętnywysłuchaćdalszegociągu.Uniósłkieliszekwstronężonyiłyknąłwina.Byłotakdobre,jak
zapamiętał. Więc Bogu niech będą dzięki za dobre wino i dobrych przyjaciół, a nawet za żonę, która
znalazłamateriałdopolemikiwpodręcznikudlagimnazjalistów.
‒Pomyślonieczystości,czylipożądaniu‒ciągnęła.
‒Częstomyślę‒odparł,rzucającjejlubieżnespojrzenie.
Ignorującgo,podjęławątek:
‒Kiedymydorastaliśmy,uważanojejeśliniezagrzech,toconajmniejzapółgrzech,awkażdymrazie
zacoś,oczymsięniemówianiczegoniepokazujesiępublicznie.Ateraz,chceszczynie,widzisztakie
rzeczywkażdymfilmie,pro-gramietelewizyjnymlubczasopiśmie.
‒Uważasz,żetoźle?
‒Niekoniecznie.Poprostujestinaczej.Możelepszym113
przykłademjestobżarstwoalbo‒ogólnie‒nieumiarkowanie.
Aha,więctotu,bliskodomu,miałnaniegospaśćtencios,pomyślałBrunettiiwciągnąłniecobrzuch.
‒Nieustanniesięnasdotegozachęca.Zakażdymrazem,gdyotwieramczasopismolubgazetę.
‒Doobżarstwa?‒spytałzdziwiony.
‒ Nie chodzi o brak umiaru w jedzeniu ‒ odparła ‒ ale o gromadzenie rzeczy czy konsumpcję ponad
rzeczywistepotrzeby.Wkońcuczyposiadaniewięcejniżjednegotelewizora,samochodualbodomunie
jestprzejawemnieumiarkowania?
‒Nigdytakotymniemyślałem‒powiedział,grającnazwłokę,apotempodszedłdolodówki,bydolać
sobiewina.
‒Jateżnie,dopókiniezajrzałamdotejksiążki.Definiujątunieumiarkowaniejakonadmierneobjadanie
sięitaktozostawiają,alejazaczęłamsięzastanawiać,cotomożeznaczyćwszerszymkontekście.
W tym właśnie, według Brunettiego, tkwiła istota osobowości Paoli, kobiety, którą wciąż kochał do
szaleństwa. Zawsze myślała o rzeczach ‒ właściwie o wszystkim, jak mu się czasem wydawało ‒ w
szerszymkontekście.
‒Sądzisz,żemogłabyśzacząćmyślećokolacjiwszerszymkontekście?‒spytał.
Spojrzałananiegoponadstołem,potemzerknęłanazegarekizobaczyła,żejestgrubopoósmej.
‒Och‒powiedziała,trochęzdziwiona,żejejprzypominaotakprzyziemnychsprawach.‒Oczywiście.
Słyszę,żedzieciwłaśnieprzyszły.‒Potem,jakbydopieroterazgozauważyła,spytała:‒Cozrobiłeśze
swojąkoszulą?Wytarłeśwniąręce?
114
‒Tak‒odparł,awidzącjejzdumionąminę,dodał:‒
Opowiemcipokolacji.
Rzeczywiście Chiara i Raffi wrócili już do domu, co latem było dość rzadkim wydarzeniem, bo albo
jednoznich,alboobojezwyklejedlikolacjęzprzyjaciółmi,aczasemzostawaliteżunichnanoc.Raffi
osiągnąłjużwiek,wktórymjegoszczenięcamiłośćdoSaryPaganuzziprzybrałaznaczniedoro-
ślejszyton,dotegostopnia,żeBrunettiparęmiesięcytemuwziąłgonastronęipróbowałrozmawiaćz
nimoseksie,leczdowiedziałsięjedynie,żeo„tychrzeczach”jużichwszystkiegonauczonowszkole.
ToPaolapostawiłasprawęjasno,oświadczającsynowinastępnegodniawieczorem,żeniezależ-
nie od tego, co zrobią lub pomyślą jego przyjaciele, odbyła rozmowę z rodzicami Sary i zgodnie
postanowili,żeRaffiemupodżadnympozoremniebędziewolnonocowaćwdomudziewczyny,aonanie
będziemogłazostawaćnanocunich.
‒Aletorodemześredniowiecza!‒jęknąłRaffi.
‒Niemniejostateczniezamykasprawę‒oznajmiłaPaola,ucinającdyskusję.
Bezwzględunato,jakierozwiązanieRaffiwypracowałzSarą,najwyraźniejzadowalałoichoboje,bo
ilekroć dziewczyna przychodziła do nich na kolację, zachowywała się uprzejmie i przyjaźnie wobec
wszystkich, a nawet wydawało się, że Raffi nie żywi urazy do rodziców z powodu metod wycho-
wawczych,którezpewnościąwzgodnejopiniijegorówieśni-kówbyły„rodemześredniowiecza”.
Raffi i Chiara spędzili dzień na Alberoni, choć każde w innym gronie przyjaciół, a po całym dniu
pływaniaizabawnaplażywcinali,ażimsięuszytrzęsły.Sądzącpowielkości115
półmiskawypełnionegorybą,Paolamusiałakupićcałegomiecznika.
‒ Zamierzasz zjeść trzecią porcję? ‒ spytał Brunetti, wi-dząc, jak syn wlepia wzrok w niemal pusty
półmisek.
‒Przecieżonsięjeszczerozwija,papà‒zaskoczyłagoChiara,bosugerowałoto,żesamajużzaspokoiła
głód.
BrunettispojrzałnaPaolę,którawłaśniedokładałasobienatalerzszpinakuistraciłaokazję,bydocenić
wielkoduszność,jakąokazał,niezadającjejpytania,czyichsynniepopełniagrzechuobżarstwa.
Kierującponownieuwagęnato,codziejesięprzystole,Paolapowiedziała:
‒Dokończto,Raffi.Niktnielubizimnejryby.
‒Gdybyśmyrozmawialipoangielsku,czytobyłbyka-lambur,mamma?‒spytałaChiara.
Oprócz nosa i tyczkowatej sylwetki Chiara odziedziczyła po matce również zamiłowanie do gier
słownych,leczporazpierwszy,oilewiedział,pozwoliłasobienażartwobcymjęzyku.
Zanim skończyli lody, Chiara niemal zasnęła na krześle, więc Paola wysłała dzieci do łóżek, a sama
wzięła się do zmywania naczyń. Brunetti zaniósł pustą miskę po lodach do kuchni, oblizując łyżkę do
nakładaniaiskrobiącniąpodnie,bywydobyćostatnieresztkibrzoskwini.Kiedyzobaczył,żeniemajuż
nacoliczyć,postawiłmiskęobokzlewuiposzedł
zabraćzestołukieliszki.
Kiedynaczyniamoczyłysięwzlewie,Paolaspytała:
‒Czymyślisz,żemoglibyśmyzostaćprzywątkuowoco-wymiwypićpokropelcewilliamsanatarasie?
‒Gdybynietwojatroskliwość,prawdopodobniezagłodziłbymsięnaśmierć‒powiedział.
116
‒ Guido, mój gołąbku ‒ odparła. ‒ Bardzo martwię się o to, co może ci się przydarzyć w twojej
niebezpiecznejpracy,alenapewnoniegroziciśmierćgłodowa.
Wyszłanataras,bytamnaniegozaczekać.
Postanowił zabrać tylko kieliszki, a butelkę zostawić w domu. Zawsze mógł wrócić po dolewkę. Na
zewnątrzzastał
Paolę siedzącą z zamkniętymi oczami na krześle, z nogami opartymi na dolnej poprzeczce balustrady.
Kiedypodszedł
bliżej,wyciągnęłarękę,aonwsunąłjejwdłońkieliszek.Upi-
łałyk,westchnęła,znowuupiłałyk.
‒God'sinHisheaven,all'srightwiththeworld*‒wyre-cytowała.
* Ostatnie linijki wiersza Pippa's Song Roberta Browninga: „Pan Bóg w niebiosach, ze światem
wszystkowporządku”(wszystkieprzypisytłumacz-ki).
‒Możejużzadużowypiłaś,Paola‒zauważył.
‒Opowiedzmiokoszuli‒poprosiła.
Spełniłjejżyczenie.
‒Itywierzysztejkobiecie,signorzeGismondi?‒spytała,kiedyzrelacjonowałjejwydarzeniadnia.
‒Sądzę,żetak‒odparł.‒Onaniemażadnegopowodu,żebykłamać.Zjejopowieściniewynikanic
oprócztego,żebyłapoprostusąsiadkąstarszejpani.
‒Zktórąmiałanapieńku‒podsunęłaPaola.
‒Zpowodutelewizora?
‒Tak.
‒Niezabijasięludzizpowoduhałasującegotelewizora‒
upierałsię.
Wyciągnęłarękęipołożyłamudłońnaramieniu.
‒Oddziesięciulatsłucham,jakopowiadaszoswojej117
pracy,Guido,iwydajemisię,żewieluludzigotowychjestzabićzeznaczniebłahszegopowoduniżhałas
telewizora.
‒Naprzykład?
‒ Pamiętasz tego mężczyznę z Mestre, który zwrócił uwagę facetowi siedzącemu w samochodzie
zaparkowanym pod jego domem, żeby ściszył radio? Kiedy to było... jakieś cztery lata temu? Został
zabity,prawda?
‒Aletobyłmężczyzna‒odparłBrunetti.‒Ibyłjużka-ranyzaprzemoc.
‒AsignoraGismondinie?
Dzięki pytaniu żony uzmysłowił sobie, że zapomniał poprosić signorinę Elettrę, by sprawdziła, czy
signoraGismondifigurujewpolicyjnejkartotece.
‒Wydajemisiętomałoprawdopodobne‒powiedział.
‒Pewnieitakbyśnicnieznalazł.
‒Toczemumiałbymjejniewierzyć?
Westchnęłacicho.
‒Czasamitotakieprzykre,żepotychwszystkichlatachnadalnierozumiesz,jakdziałamójumysł.
‒Wątpię,żekiedykolwiekbyłbymwstanietopojąć‒
wyznałbezcieniaironii.‒Aczegotymrazemnierozumiem?
‒Tego,żewmoimprzekonaniuniemyliszsięcodosignoryGismondi.Niemiałobytożadnegosensu:to
przecieżosoba,którapoczułasięzakłopotana,gdyktośnaoczachludzipróbowałpocałowaćjąwrękę.
Może nie były to dokładnie przytoczone słowa signory Gismondi, lecz z pewnością uwaga Paoli
dotyczyłajednejzreguł
ludzkiegozachowania,októrejsłyszał,alektórejniemiał
okazjiwswoimżyciudoświadczyć.
‒Alezależyminatym,żebyśmógłprzedstawićdowód118
ludziomtakimjakPattaczyScarpa,atakżeinnym,którzyniechcąwtouwierzyć.
Wciąż miała zamknięte oczy, a Brunetti studiował jej pro-fil: prosty nos, może trochę za długi, ledwo
widoczne ślady zmarszczek wokół oczu, zmarszczek będących oznaką poczucia humoru, lekko obwisła
skóranapodbródku.
Pomyślałodzieciach,otym,jakiebyłypadnięteprzykolacji,apotempowędrowałwzrokiemwdółjej
ciała.Odstawił
kieliszeknastolikipochyliłsiękuniej.
‒Czymoglibyśmypowrócićdobadaniasiedmiugrzechówgłównych?‒spytał.
Rozdział10
SpotkaniezavvocatessaRobertąMarieschibyłowyzna-czonenadziesiątąrano.Ponieważjejkancelaria
mieściłasięwCastello,tużnapoczątkuviaGaribaldi,Brunettiwsiadłdovaporettoliniijedeniwysiadł
na przystanku Giardini. Drzewa w ogrodach wyglądały na przywiędłe, zakurzone i bardzo spragnione
deszczu. To samo można by powiedzieć o większości ludzi w mieście. Brunetti bez trudu znalazł
kancelarię:sąsiadowałazbudynkiem,wktórymniegdyśmieściłasiędoskonałapizzeria,aobecniesklep,
gdziesprzedawanopodróbkiszkłamuraneńskiego.Nacisnąłdzwonekiwszedłdokamienicy,apotempo
schodachdokancelariinapierwszympiętrze.
Sekretarka,zktórąrozmawiałpoprzedniegodnia,uniosłagłowę,uśmiechnęłasięispytała,czytoonjest
signorBrunetti.
Kiedypotwierdził,poprosiła,byzaczekałparęminut,ponieważdottoressaMarieschijeszczeprzyjmuje
innegoklienta.
Komisarzusiadłnawygodnejszarejkanapieiprzebiegłwzrokiempookładkachczasopismleżącychna
stolikupolewejstronie.Wybrał„Oggi”,borzadkomiałokazjęzaglądaćdotegomagazynu;niechciałgo
kupować i czułby się głupio, gdyby został przyłapany na czytaniu. Właśnie zagłębiał się w relację z
ceremoniiślubnejjakiegośskandynawskiego120
książątka, gdy drzwi na lewo od sekretarki otworzyły się i z gabinetu wyszedł starszy mężczyzna
trzymającywjednejręceczarnąskórzanąteczkę,awdrugiejlaskęzesrebrnągałką.
Sekretarkawstałaiuśmiechnęłasię.
‒Czychciałbysiępanumówićnanastępnąwizytę,cava-liere!
‒ Dziękuję, signorina ‒ odpowiedział z uprzejmym uśmiechem. ‒ Najpierw zapoznam się z tymi
dokumentami,apotemzadzwonię,żebyustalićtermin.
Wymienilipożegnalneuprzejmości,poczymsekretarkapodeszładoBrunettiego,którywstałzkanapy.
‒ Zaprowadzę pana, signore ‒ rzekła i ruszyła do drzwi, które zamknął za sobą starszy mężczyzna.
Zapukałaraziwe-szładośrodka,akomisarzpodążyłzanią.
Przy najdalszej ścianie pokoju, pomiędzy dwoma oknami, stało biurko. Nikt przy nim nie siedział, ale
wzrok komisarza przyciągnął jakiś nagły ruch na podłodze. Coś mignęło pod biurkiem, a potem
natychmiastznikło:tocośmiałojasnobrą-
zowykolor,więcmogłatobyćmyszalboorzesznica,choćzawszemyślał,żegryzonieteżyjąnawsi,a
niewmieście.
Udał,żenicniezauważył,gdynaglekobiecygłoswymówił
jegonazwisko.
RobertaMarieschimiałaokołotrzydziestupięciulat,byławysoka,wyprostowanaibardzoładna;stała
przyregałachzapełniającychjednąścianępomieszczenia,wsuwającgrubytomzpowrotemnapółkę.
‒ Pan wybaczy, signor Brunetti ‒ powiedziała. ‒ Przepraszam, że kazałam panu czekać. ‒ Podeszła do
niegozwycią-
gniętą ręką i energicznie uścisnęła mu dłoń. Obracając się do biurka, rzekła: ‒ Proszę, niech pan
spocznie.
121
Sekretarkawyszła.
AvvocatessaManeschiokrążyłabiurkoiusiadła.Byłaniż-
sza od Brunettiego, ale dzięki szczupłej, wysportowanej syl-wetce wydawała się wyższa niż w
rzeczywistości.Nanogachmiałaprosteskórzanepantoflenaniskimobcasie,odpowiedniedopracylub
na spacer. Dzięki opaleniźnie jej skóra pro-mieniowała zdrowiem i nic nie wskazywało na to, że pod
wpływemkolejnejdawkisłońcamiałabysięprzemienićwspieczonąskorupę.Żadenpojedynczyrysjej
twarzy nie przy-kuwał uwagi, ale ich połączenie, owszem: brązowe oczy, gęste rzęsy, pełne i miękkie
wargi.
‒ Ma pan zdaje się jakieś pytania dotyczące spadku, signor Brunetti? ‒ zagaiła, ale zanim zdążył
potwierdzić,zaskoczyłago,mówiączłagodnąirytacją:‒Och,przestań.
Patrzyłwłaśnienapapieryleżącenabiurku,akiedyuniósł
wzrok,zobaczył,żekobietazniknęła,aprzynajmniejzniknęłajejgłowa.Wtejsamejchwilispodbiurka
wyłoniłosiętojasnobrązowecoś‒nitoliść,nitowachlarz‒izaczęłopowolikołysaćsięnaboki.
‒Poppi,mówiłamci,żebyśprzestała‒dobiegłspodbiurkagłosprawniczki.
Nie wiedząc, jak się zachować, Brunetti siedział nieruchomo, obserwując merdanie psiego ogona. Po
upływie, jak się wydawało, bardzo długiego czasu głowa avvocatessy Marieschi, ze zwichrzonymi
włosami,ponowniesięwyłoniła.
‒ Przepraszam ‒ powiedziała kobieta. ‒ Zwykle nie zabieram jej do pracy, ale właśnie wróciłam z
urlopu,aonagniewasięnamnie,żezostawiłamjąsamą.‒Odgarnęławłosydotyłuizwróciłasiędo
psa:‒Prawda,Poppi?Dąsaszsięichceszmnieukarać,próbujączjeśćmójbut,co?
122
Pies przemieścił się pod biurkiem i Brunetti usłyszał, jak kładzie się na podłodze. Jednocześnie ukazał
sięsporykawa-
łekogona.Prawniczkaspojrzałanakomisarza,uśmiechnęłasię‒amożenawetlekkozarumieniła?
‒Mamnadzieję,żeniemapannicprzeciwkopsom.
‒Ależskąd!Bardzojelubię.
Wreakcjinajegogłosrozległosięwarknięcie.Kobietaznówsięschyliła.
‒No,wyłaźstamtąd,nieodstawiajkomedii‒powiedzia-
ła.‒Wyjdźizobacz,żeniemaszocobyćzazdrosna.
Sięgnęłarękąipochyliłasięjeszczeniżej,poczymoparłasięnakrześle.Powolispodbiurkawyłoniła
sięgłowa,apotemtułównajpiękniejszegopsa,jakiegoBrunettikiedykolwiekwidział.Poppibyłagolden
retrieveremichociażwiedział,żetoobecnienajmodniejszarasa,nicniemogłoosłabićjegozachwytu.
Jednołypnięcieszerokorozstawionychoczuwystarczyło,bygopodbić.Poppistałakołokrzesłaswojej
pani,wpatrującsięwniązuwielbieniem.
‒ Mam nadzieję, że naprawdę lubi pan psy, signor Brunetti, bo jeśli nie, byłaby to bardzo krępująca
sytuacja ‒ powiedziała avvocatessa Maneschi i nie mogąc powstrzymać mi-mowolnego odruchu,
położyładłońnagłowiepsaizaczęładelikatnieskubaćgowleweucho.
‒Jestpiękna‒przyznałBrunetti.
‒ O tak, jest. I ma równie słodkie usposobienie. ‒ Nie przestając pieścić psiego ucha, spojrzała na
komisarza.‒Alewiem,żenieprzyszedłpantu,żebysłuchaćopowieściomoimpsie.Proszępowiedzieć,
jakmogłabympanupomóc.
‒Właściwietoniejestempewien,avvocatessa,czypanisekretarkadobrzemniewczorajzrozumiała.W
gruncierzeczy123
żadenzemnieklient,chociażrzeczywiściemogłabymipanipomócwpewnejsprawie.
UśmiechnęłasięiwciążskubiącuchoPoppi,powiedziała:
‒Obawiamsię,żenierozumiem.
‒Jestemkomisarzempolicjiiprzyszedłem,żebyzadaćpanikilkapytańnatematjednejzpaniklientek,
signoryMariiBattestini.
Poppicofnęłapyskiobróciwszyłeb,żebyspojrzećnakomisarza,wydałagłębokipomruk,alezagłuszył
gogłosjejwłaścicielki.
‒ Za mocno pociągnęłam cię za ucho, aniołku? ‒ Ener-gicznym ruchem odsunęła głowę psa i
powiedziała:‒Wpo-rządku,aterazsiępołóż.Muszępracować.
Niestawiającoporu,pieszniknąłpodbiurkiem,pokręcił
sięchwilęwmiejscu,apotemrozłożyłnapodłodze,takżenawidokupozostałjedyniekawałekogona.
‒MariaBattestini‒rzekłaprawniczka.‒Straszne,straszne.Tojaznalazłamjejtękobietę.Porozmowie
kwalifikacyj-nejzaprowadziłamjądoMariiiprzedstawiłam.Odkądusłyszałamotejzbrodni,czujęsię
odpowiedzialna.‒Mocnozacisnęławargi,cozdaniemBrunettiegozwiastowałopłacz.
Mającnadzieję,żetemuzapobiegnie,powiedział:
‒Anitrochęniejestpaniodpowiedzialna,avvocatessa.
Policjawpuściłajądokraju,aUrząddosprawCudzoziemcówwydałjejpermessodisogiorno.Wydaje
misię,żejeśliktokolwiekjesttuodpowiedzialny,tourzędnicy,aniepani.
‒AlejaznałamMariętakdługo,prawiecałemojeżycie.
124
‒Jaktomożliwe,dottoressa?
‒Mójojciecbyłichprawnikiem,toznaczyMariiijejmę-
ża,więcznałamjąoddzieciństwa.Apotem,kiedyskończy-
łamuniwersytetizaczęłampracęwkancelariiojca,onapoprosiła,żebymzajęłasięjejsprawami.Była
chybamojąpierwsząklientką,toznaczypierwszą,którazdecydowałasięmizaufać.
‒Azczymsiętowiązało,dottoressa?
‒Obawiamsię,żenierozumiem.‒Terazmówiłanormalnieiniezamierzałajużpłakać.
‒Jakiegorodzajusprawypanipowierzyła?
‒Och,nicpoważnego,jeszczeniewtedy.Kuzynzostawił
jej mężowi w spadku mieszkanie na Lido i kiedy w kilka lat po jego śmierci chciała je sprzedać,
wyniknąłspórowłasnośćogrodu.
‒ Sporna własność ‒ powiedział, wznosząc oczy ku niebu, jakby nie potrafił sobie wyobrazić
okrutniejszegolosu.‒Czytojedynyproblem,jakimiałasignoraBattestini?
‒Zanimodpowiemnadalszepytania,chciałabymwiedzieć,wjakimcelumijepanzadaje.
‒Oczywiście‒zgodziłsięzniewymuszonymuśmiechem,przypomniawszysobie,żemadoczynieniaz
prawnikiem.‒
Wyglądanato,żesprawazabójstwazostałarozwiązanaiza-mierzamyformalniezamknąćdochodzenie,
aleprzedtemchcielibyśmywykluczyćwszelkieinnemożliwości.
‒Cotoznaczy„innemożliwości”?
‒To,żektośinnymógłdokonaćzabójstwa.
‒Alejamyślałam,żetotaRumunka...‒Westchnęła.‒
Szczerzemówiąc,niewiem,czybymnietoucieszyło,czyzmartwiło‒wyznaławkońcu.‒Jeślinieona
tozrobiła,125
mogłabymsiępozbyćpoczuciawiny.‒Próbowałasięuśmiechnąć,leczbezpowodzenia.‒Czyjestjakiś
powód,dlaktóregopan,toznaczypolicja,uważa,żezabójstwamógłdokonaćktośinny?
‒Nie‒odparłzeswobodąnotorycznegokłamcy‒niewtymrzecz.‒Potem,posługującsięulubionym
argumentem Patty, dodał: ‒ Ale w atmosferze podejrzliwości, jaką prasa wytwarza wobec policji,
musimy mieć absolutną pewność, zanim formalnie ogłosimy, że zamykamy sprawę. Im mocniej-sze
dowody,tymmniejszeprawdopodobieństwo,żeprasabędziepodważaćnaszedecyzje.
Kiwnęłagłową.
‒Tak,rozumiem.Oczywiściechciałabympomóc,alenaprawdęniewiemjak.
‒Mówiłapani,żepomagałasignorzeBattestiniwinnychsprawach.Czymożepanipowiedzieć,jakieto
byłysprawy?‒
Widzącjejwahanie,dodał:‒Sądzę,dottoressa,żezarównośmierćsignoryBattestini,jakitowarzyszące
tejtragediiokolicznościzwalniająpaniąztajemnicyadwokackiej.
Przyjęłajegoargument.
‒ Chodziło o jej syna. Paolo zmarł pięć lat temu, po długiej chorobie. Maria omal nie umarła z żalu.
Myślę, że przez długi czas nie była w stanie nic robić. Zajęłam się więc, jakby w zastępstwie,
pogrzebem, a potem pozostawionym przez Paola majątkiem, chociaż sprawa była nadzwyczaj prosta:
wszystkoprzechodziłonamatkę.
Słyszącwyrażenie„podługiejchorobie”,Brunettizdałsobiesprawę,jakrzadkoludziemówią,żektoś
zmarłnaraka.
Nie,zawszejestto„długachoroba”,„guz”,„strasznachoroba”lubpoprostu„tachoroba”.
126
‒Ilemiałlat,kiedyzmarł?
‒Chybaczterdzieści.
To, że jego majątek przeszedł na matkę, prawdopodobnie znaczyło, że nie był żonaty, więc komisarz
spytałtylko:
‒Mieszkałznią?
‒Tak.Byłdoniejbardzoprzywiązany.
Receptory frazeologiczne Brunettiego umieściły to eufemistyczne stwierdzenie tuż obok „długiej
choroby”;nieskomentowałtego.
‒Czymożepaniujawnićtreśćjejtestamentu?‒spytał,zmieniająctemat.
‒ Był zupełnie standardowy ‒ odparła. ‒ Jej jedyną żyjącą krewną jest siostrzenica, Graziella. Ona
wszystkoodziedziczy-
ła.
‒Dużytomajątek?
‒ Nieszczególnie. Obejmuje dom w Cannaregio, jeszcze jeden na Lido, a także trochę pieniędzy, które
Mariaulokowa-
ławUniCredit.
‒Czywiepani,jakatosuma?
‒ Nie jestem pewna, ale to chyba około dziesięciu milionów ‒ powiedziała i natychmiast uściśliła: ‒
Starychlirów,rozumiesię.Niemogęodzwyczaićsięodlirówimuszęwszystkoprzeliczać.
‒ Przypuszczam, że większość tak robi ‒ zauważył Brunetti. ‒ Jest jeszcze jedna rzecz, ta sprawa z
telewizorem.Mo-
żemipanicośotympowiedzieć?
Uśmiechnęłasięipotrząsnęłagłową.
‒Wiem,wiem.Otrzymywałamsporolistówodludzizsą-
siedztwa,którzyuskarżalisięnahałas.Ilekroćdostawałamtakilist,rozmawiałamotymzMarią,aona
obiecywała,żebędzieściszaćdźwięk,alebyłastara,więczapominałaalbo127
zasypiała przy włączonym telewizorze. ‒ Uniosła ramiona, wzdychając z rezygnacją. ‒ Nie sądzę, że
możnabyłoznaleźćrozwiązanie.
‒Ktośnammówił,żeRumunkaściszałatelewizor‒powiedział.
‒Aletakżejązamordowała‒odpaliłaprawniczkazgniewem.
Brunettiskinąłgłową,przyjmującreprymendę.
‒Przepraszam,tobyłabezmyślnauwaga‒zmitygował
się.Apotemspytał:‒Możemipanipodaćadrestejsiostrzenicy?
‒Magomojasekretarka‒odparłaManeschinaglechłodniejszymgłosem.‒Pójdęzpanemipowiemjej,
żebygopanudała.
WtejsytuacjiBrunettiemuniepozostałonicinnego,jakwyjść,więcwstałipochyliłsięwstronębiurka.
‒Dziękujęzapoświęconymiczas,dottoressa.Mamnadzieję,żeżadnezmoichpytańniesprawiłopani
przykrości.
Próbowałasięuśmiechnąć.
‒Gdybytakbyło‒powiedziałapogodniejszymtonem‒
Poppibyotymwiedziałainapewnoniespałabyterazjakdzieckoumoichstóp.
Machnięcie ogonem raczej przeczyło twierdzeniu, że Poppi śpi jak dziecko, a Brunetti pomyślał, że
Chiara,gdybyopisał
jejtęscenę,pewniespytałaby,czyktośtuprzypadkiemniełżejakpies.
Przytrzymał drzwi, przepuszczając avvocatessę Maneschi, zaczekał, aż sekretarka znajdzie adres
siostrzenicysignoryBattestini,uścisnąłrękęprawniczkiiwyszedł.
Rozdział11
GdybyotejporzemiałwracaćdokomendywzdłużRivadegliSchiavoni,roztopiłbysięwsłońcu,więc
poszedłnaskró-
typrzezCastellowkierunkuArsenału.Mijającfrontonbudynku,pomyślał‒jakzwykle,gdyprzyglądał
sięposągom‒
czy ludzie, którzy je rzeźbili, widzieli na własne oczy prawdziwego lwa. Jedno ze zwierząt znacznie
bardziejprzypominałoPoppiniżlwy,któreBrunettimiałokazjękiedykolwiekwidzieć.
Poziom wody przed kościołem San Martino był wyjątkowo niski i komisarz przystanął, by popatrzeć.
Kleiste błoto oble-piające ukośne brzegi lśniło w słońcu, a wokół unosił się odór zgnilizny. Kto wie,
kiedyostatniokanałdragowanoiczyszczono?
Gdy dotarł do biura, najpierw otworzył okno, żeby trochę przewietrzyć pokój, ale powietrze, które
dostałosiędośrodka,przyniosłojedyniewilgoćianitrochęchłodu.Zostawiłoknootwarte,wnadziei,
żeodnajdziejejakiśprzelotnyzefirizdołasięprzezniewślizgnąć.Powiesiłmarynarkęiprzyjrzałsię
papierom leżącym na biurku. Signorina Elettra nigdy nie zostawiała mu żadnych dokumentów oprócz
najbardziejniewin-nychmateriałów,którekażdymógłprzeczytać.Resztętrzymałausiebiewbiurkualbo
‒cojeszczebezpieczniejsze‒wswoimkomputerze.
129
Płynąc tego ranka tramwajem wodnym do Castello, dowiedział się z „Il Gazzettino”, że sędzia
rozpatrującysprawękradzieżynalotniskupostanowił,iżnagraniazarejestrowaneprzezukrytekameryw
holubagażowymrzeczywiścienaru-szająprywatnośćosóboskarżonychookradaniebagaży,wobecczego
niemogąbyćużytejakodowodyprzeciwkonim.
Kiedy Brunetti czytał tę relację, ogarnęło go absurdalne pragnienie, żeby pójść do komendy, wziąć
wszystkie zeznania świadków gromadzone pieczołowicie w ciągu ostatnich miesięcy i zanieść je do
punktuprzemiałumakulaturywScuolaBarbario.Albo‒jeszczebardziejdramatycznie‒wyobraził
sobiestospogrzebowynanabrzeżuprzedkomendąisczernia-
łeskrawkipapieruunoszoneprzeztesameniemrawezefiry,którychtakwyczekiwał.
Wiedział,coteraznastąpi‒poodwołaniuoddecyzjisę-
dziegowszystkozaczniesięodpoczątku:będąwydanekolejnepostanowienia,aponichpostanowienia,
które je znoszą, aż nastąpi przedawnienie i sprawa zostanie odesłana do archi-wum. Przez całą swoją
karieręobserwowałidentycznynie-spiesznytaniec:dopókimuzykęgranodostateczniewolno,zczęstymi
pauzami,którepozwalałynawymianęczłonkóworkiestry,ludzieprędzejczypóźniejbylijużtakotępiali
słu-chaniemtejsamejstarejmelodii,żekiedywkońcucichła,nikttegoniezauważał.
Towłaśnietakierefleksjesprawiały‒uświadomiłsobie‒
że czasem trudno było mu słuchać krytycznych uwag Paoli na temat policji. Wiedział, że u podstaw
systemusądowego,któ-
remu podlegała jego praca, leży zasada, że niekończący się proces apelacyjny zapewnia oskarżonym
ochronęprzedniesłusznymskazaniem,alegdywmiaręupływulattegwarancje130
stale się poszerzały, umacniały i obejmowały coraz większy zakres spraw, Brunetti zaczął się
zastanawiać,oczyjewłaściwiebezpieczeństwodbaprawo.
Otrząsnąłsięztychmyśliizszedłnadół,żebyposzukaćVianella.Inspektorsiedziałzaswoimbiurkiemi
rozmawiał
przeztelefon.Nawidokwchodzącegokomisarzauniósłroz-czapierzonądłoń,sygnalizując,żepotrzebuje
jeszcze co najmniej pięciu minut, a potem wycelował palec wskazujący w górę, w kierunku gabinetu
Brunettiego,dającznak,żeprzyjdziedoniego,jaktylkoskończyrozmowę.
Znalazłszysięzpowrotemusiebie,Brunettistwierdził,żewpokojujestniecochłodniej,niżgdywszedł
tupoprzednimrazem.Żebywypełnićczasdoprzyjściainspektora,wyciągnął
ztacykilkadokumentówizacząłjestudiować.
Minęło piętnaście, a nie pięć minut, zanim pojawił się Vianello. Usiadł i bez żadnych wstępów
powiedział:
‒Byłapodłąstarąkrowąinieudałomisięznaleźćnikogo,ktobychoćtrochęprzejąłsięjejśmiercią.‒
Przerwał,jakbydotarłydoniegowłasnesłowa,poczymdodał:‒Zastanawiamsię,jakinapisjestwyryty
najejnagrobku:„Ukochanażona”,„Ukochanamatka”?
‒Myślę,żeinskrypcjesązwykledłuższe‒zauważyłBrunetti.‒Grawerompłacisięodlitery.‒Potem,
nie chcąc jeszcze bardziej odbiegać od tematu, spytał: ‒ Z kim pan rozmawiał i czego jeszcze się pan
dowiedział?
‒ Wstąpiliśmy do dwóch barów na drinka. Nadia mówiła, że mieszkała kiedyś w tej okolicy. Tak
naprawdę to nie ona tam mieszkała, tylko jej kuzynka, którą odwiedzała jako dziecko, znała więc parę
nazwiskimogłaporozmawiaćokilkunieistniejącychjużsklepach,dlategoludziejejwierzyli.
131
Właściwie to nie musiała nawet pytać o morderstwo: każdy sam z siebie chętnie o tym mówił. To
największe wydarzenie od czasu powodzi w sześćdziesiątym szóstym roku. ‒ Widząc wyraz twarzy
Brunettiego,powściągnąłgawędziarskiezapędy.
‒Wszyscyzgadzalisięcodotego,żesignoraBattestinibyłachciwa,głupiaitrudnawewspółżyciu,ale
wkońcuktośnieuchronnieprzypominałpozostałym,żetoprzecieżwdowa,którastraciłajedynegosyna,
więc wszyscy się reflektowali i mówili, że tak naprawdę nie była aż taka okropna. Chociaż
podejrzewam,żejednakbyła.Rozmawialiśmyoniejwba-rach,apotemwrestauracjizkelnerką,która
mieszka niedaleko domu denatki, i ani jedna osoba nie mogła o niej powiedzieć dobrego słowa. W
rzeczywistości upłynęło już wystarczająco dużo czasu, by ludzie zaczęli nawet odczuwać trochę
współczucia dla Rumunki: jedna kobieta powiedziała, że dziwi się, że dopiero teraz któraś służąca
zdecydowałasięzabićsignorę.‒Vianellozastanowiłsięnadtymidodał:‒Wydajesię,żetaszczątkowa
empatia,którązaskarbiłasobiezpowoduśmiercisyna,przeniosłasięczęściowonasignoręGhiorghiu.
‒Asyn?Comówilionim?
‒Niktniemiałzbytwieledopowiedzenianajegotemat.
Był spokojnym człowiekiem, mieszkał z matką, chodził do pracy, pilnował własnych spraw, nigdy nie
sprawiał nikomu kłopotów. Zupełnie jakby nie istniał naprawdę i jakby jego wolą było wyzwolić
współczuciedlamatki.Poprzezswojąśmierć.
‒Amąż?
‒Tesamebanały:unabravapersona.‒PoczymVianellododałtonemostrzeżenia:‒Takjakbywszyscy
cierpielinaamnezję.
132
‒Czyktośwspominałokobietach,któredawniejuniejpracowały?
‒Prawienie.Przychodziłyisprzątały,kupowałyjedzenieiprzygotowywałyposiłki,aleRumunkabyła
pierwszą,którauniejzamieszkała.‒Pokrótkiejpauzieinspektorpowiedział:‒
Przypuszczam, że te pozostałe nie miały ważnych dokumentów i nie chciały być rozpoznawane przez
sąsiadówzobawy,żektośmógłbynaniedonieść.
‒Astarszapaniutrzymywałajakieśkontaktyzsąsiadami?
‒spytałBrunetti.
‒Przezostatnielatanie,zwłaszczapośmiercisyna.Jeszczetrzylatatemuporuszałasięposchodach,ale
potem się przewróciła i uszkodziła sobie kolano. Od tej pory już chyba nie wychodziła z domu, a
tymczasemwszyscyjejznajomizsąsiedztwapoznikali,boalboumarli,albosięwyprowadzili.
Pozatymtakuprzykrzałaludziomżycie,żeniktniechciałsięzniązadawać.
‒Jakuprzykrzałaimżycie?
‒Wychodziłazbaru,niezapłaciwszyrachunku,narzeka-
ła,żeowoceniesądobrejjakościlubwystarczającoświeże,kupowałacośiużywałaprzezjakiśczas,a
potempróbowałazwrócićdosklepu:tegotypuzachowania,któresprawiają,żesprzedawcyniechcieli
już jej obsługiwać. Mówiono mi, że przez pewien czas wyrzucała śmieci przez okno, ale wtedy ktoś
wezwałpolicję.Funkcjonariuszeprzyjechaliiporozmowieznimiprzestałatorobić.Aleludziegłównie
skarżylisięnahałastelewizora.
‒Czyktośznichspotkałkiedykolwiekjejprawniczkę?
Vianellozastanawiałsięprzezchwilę,apotempokręcił
głową.
133
‒ Nie, nikt jej nie widział na oczy, ale niektórzy mówili, że pisali do niej listy, zwłaszcza w sprawie
telewizora.
‒I?
‒Niktnigdynieotrzymałodpowiedzi.
Nie zdziwiło to Brunettiego: dopóki nie wniesiono formalnego zażalenia, prawniczka nie mogła
ingerowaćwprywatnezachowanieswojejklientki,leczfakt,żenieodpowiadałanalisty,wydawałsię
niespójny z jej zapewnieniami o trosce i dbałości o sprawy signory Battestini. W każdym razie nie
reagowałanaskargisąsiadów,awięciniepobierałazatoopłaty.
‒Acoludziemówiliotymdniu,kiedyzamordowanosignoręBattestini?
‒Nic.Jednemumężczyźniewydawałosię,żewidział
wtedyRumunkęwychodzącązjejdomu,aleniemógłbyprzysiąc.
‒Aczegoniejestpewien:tego,żetobyłaRumunka,czytego,żewychodziłazdomuzamordowanej?
‒ Nie wiem. Jak tylko okazałem zainteresowanie tym, co powiedział, od razu zamilkł. ‒ Vianello
wyrzuciłręcewgórę.
‒Zdajęsobiesprawę,żetoniewiele,alesądzę,żenieuzyskamynicwięcej,wypytującludzi.
‒Tonicnowego,prawda?‒spytałBrunetti,niekryjącrozczarowania.
Inspektorwzruszyłramionami.
‒Wiepan,jaktojest.Niktniepamiętazbytwiele,jeślichodziosyna.NiktnielubiłsignoryBattestini,a
ponieważjejmążnieżyjeoddziesięciulat,potrafiąonimpowiedziećtylko,żebyłunabravapersona,że
lubiłsięnapićzkolegami,iniemogązrozumieć,jakmógłwytrzymaćwmałżeństwieztakąkobietą.
134
Czytosamoludziebędąkiedyśmówiliomniepomojejśmierci?‒zastanawiałsięBrunetti.
‒Acopanzdziałał?‒spytałVianello.
Komisarzzrelacjonowałmurozmowęzprawniczką,nieomieszkającwspomniećopsie.
‒Pytałjąpanokontabankowe?‒zainteresowałsięinspektor.
‒Nie.Powiedziałami,żesignoraBattestinitrzymałaoko-
łopięciutysięcyeurowUniCredit.Niechciałempytaćopozostałekonta,dopókiniedowiemysięonich
czegoświęcej.
Zupełniejakbysłowamogłysięziścić,signorinaElettrawybrałatenwłaśniemoment,bypojawićsięw
drzwiach.Mia-
ła na sobie zieloną spódnicę i białą bluzkę, a na szyi bursztynowe korale o dużych walcowatych
paciorkach.Kiedyszławichstronę,wpadająceprzezoknosłońcezmieniłoichkolorwognistoczerwony,
ająprzystroiłowbarwyflaginarodowej,jakbybyłachodzącymwcieleniemobywatelskichcnót.Zbliża-
jącsię,wyszłazestrefysłońcaiznówstałasięsobą.Wycią-
gnęłaprzedsiebieteczkęipołożyłająnabiurku.
‒Okazałosiętołatwiejsze,niżsądziłam,commissario‒
powiedziałazczarującąskromnością.
‒AcozDeutscheBank?‒spytałVianello.
Pokręciłagłowązsurowądezaprobatą.
‒ To było tak proste, że sam mógłby pan to zrobić, ispettore ‒ rzuciła tytułem wyjaśnienia, a potem
dodała jeszcze bardziej szorstko: ‒ Myślę, że to wszystko przez tę europeiza-cję. Dawniej niemieckie
bankibyłyniezawodne,aterazwy-glądatotak,jakbyurzędnicyszlidodomupopołudniuizostawiali
drzwiotwarte.Drżęnamyśl,cosięstaniezeSzwajca-rami,jeśliprzyłącząsiędoEuropy.
135
Brunetti,nieporuszonyjejtroskąobezpieczeństwokonty-nentu,spytał:
‒Noi?
‒ Wszystkie konta zostały otwarte na rok przed śmiercią jej męża ‒ wyjaśniła. ‒ W ciągu trzech dni,
wszystkiezpo-czątkowąwpłatąwwysokościpółmilionalirów.Odtamtejporynakażdewpłacanoco
miesiącstotysięcylirów,zwyjątkiemokresutużpośmiercisyna,kiedyniedokonywanożadnychwpłat.
‒Uśmiechnęłasię,widzącichreakcję,imówiładalej:‒Aleowe„zaległości”zostałynadrobionedwa
miesiącepóźniej,gdyznówzaczęływpływaćpieniądze.‒Dałaimchwilęnarozważenietejinformacji,
po czym dodała: ‒ Ostatnich wpłat, normalnych wpłat, jak można by je nazwać, dokonano na początku
lipca, co dawało, sumując wkłady na wszystkich kontach wraz z odsetkami, sumę bliską trzydziestu
tysięcyeuro.Alewtymmiesiącuniewpłynęłonic.
Wszyscytrojezastanawialisięnadznaczeniemtegofaktu,aletoBrunettiwypowiedziałnasuwającysię
wniosek.
‒Awięcpowódtychwpłatustałwrazzjejśmiercią.
‒Natowygląda‒zgodziłasięsignorinaElettra.‒Aledziwnejestto,żetychpieniędzynigdynietknięto.
‒Otworzy-
ła teczkę i trzymając ją tak, żeby obaj mogli widzieć jej zawartość, powiedziała: ‒ Tutaj są całkowite
sumynakażdymzkont.Wszystkiebyłyotwartenajejnazwisko.
‒CosięznimistałopośmiercisignoryBattestini?‒spytałBrunetti.
‒ Ona zmarła w piątek, a w poniedziałek wszystkie pieniądze zostały przetransferowane na Wyspy
Normandzkie...‒
zawiesiła wymownie głos, co skutecznie przykuło uwagę obu mężczyzn, a potem kontynuowała: ‒
Chociażniejestpodane136
nazwiskoosobyzlecającejprzelewy,wszystkiebankimająwaktachpełnomocnictwaudzielonezarówno
RobercieManeschi,jakiGrazielliSimionato.
‒PytałemdziśranoManeschi,ilepieniędzyzostawiłasignoraBattestini,alewspomniałatylkookoncie
wUniCreditzwkłademwwysokościdziesięciumilionówlirów.
‒Podatki?‒wtrąciłVianello,dającwyrazoczywistymwątpliwościom.
Zważywszynaogólnąbiurokratycznąnieudolność,bły-skawicznewyprowadzeniedepozytówbankowych
oznaczało, że przelewy mogły umknąć uwadze władz podatkowych, zwłaszcza jeśli pieniądze były
ulokowanewróżnychbankach.
‒Acozsiostrzenicą?‒spytałBrunetti.
‒Tymsiędopierozajęłam‒odpowiedziała.
‒ To ponad sześćdziesiąt milionów ‒ zauważył Vianello, który, jak większość Włochów, wciąż po
staremurobiłobliczeniawlirach.
‒ Miła sumka w rękach wdowy, która mieszkała w trzech pokojach ‒ skomentowała signorina Elettra,
choćbyłotodlawszystkichoczywiste.
‒Itamiłasumkawymknęłasięzrąkurzędnikówpodatkowych‒dodałVianelloniebezpodziwu.Patrząc
nasignorinęElettrę,spytał:‒Alejaktegomożnadokonać?
Brunetti nie mógł nie zauważyć wysuniętej brody i wyrazu zaciętego skupienia na twarzy signoriny
Elettry,ajednocze-
śniezastanawiałsię,czyistniejąjeszczejakieśgranicejejobeznaniaztym,cojestsprzecznezprawem.
Z pewnością lata zatrudnienia w banku stanowiły znakomite przygotowa-nie, obawiał się jednak, że
swojeumiejętnościudoskonaliładoperfekcji,pracującwpolicji.
137
NiczymświętaKatarzynapowracającazkontemplacjiBoskiejObecności,signorinaElettrapozostawiła
zasobąświatteoretycznychwykroczeńurzędowychiwróciłanaziemię,doBrunettiegoiVianella.
‒Można‒oznajmiła.‒Jeśliosoba,którawyprowadziłapieniądze,liczyłananiekompetencjęGuardiadi
Finanza i zakładała, że transfer przejdzie niezauważony, wtedy wydaje się to, jak sądzę, dość prostą
operacją.‒BrunettiiVianellozaczęliobliczaćtakieprawdopodobieństwo,leczprzerwałaim,zadając
pytanie:‒Dlaczegotrzymałatylepieniędzyinigdyichnietknęła?
Brunetti,któryczytałBalzakowskieopisypoczynańprzebiegłychichciwychwieśniaków,niemiałcodo
tegowątpliwości.
‒Żebypatrzeć,jaksięgromadzą.
Choć życiowe doświadczenia Vianella w niewielkim stopniu pokrywały się z doświadczeniami
bohaterówfrancuskichpowieści,odrazudostrzegłtrafnośćtejuwagi.
‒ Byłem na strychu w jej domu i widziałem rzeczy, które trzymała ‒ ciągnął komisarz, przypominając
sobieparęfilco-wychkapci,takznoszonych,żenawetCaritasnieośmieliłbysiępodarowaćichbiednym,
i poplamione kuchenne ścierki o wystrzępionych brzegach. ‒ Miała frajdę, patrząc na rzędy cyfr i
przyglądającsię,jakrosną,wierzciemi.
‒Alegdziesiępodziałyoryginalnewyciągibankowe?‒
spytałVianello.
‒Aktoopróżniłmieszkanie?‒wtrąciłsięBrunetti.
‒Siostrzenicaodziedziczyłamajątek,więctopewniejejsprawka‒podsunęłasignorinaElettra.‒Leczz
łatwościąmogłajeprzedtemstamtądzabraćprawniczkazmarłej.‒Pochwilinamysłudodała:‒Albojej
zabójca.
138
‒Albotowłaśnietychwyciągówszukałzabójca‒zasugerowałVianello.‒Alemamyprzecieżrejestry
komputerowe,gdybyśmypotrzebowalidowodu.
Niczym Lachesis i Atropos kierujące ślepe oczy ku zagu-bionej Kioto, Brunetti i signorina Elettra
jednocześnieobróciligłowyiwlepiliwzrokwVianella.
‒Rządjużotozadbał,ispettore‒powiedziałasignorinaElettratonembliskimprzygany,jakbytoonbył
odpowiedzialnyzawprowadzenieprawa,którezastrzegało,żejedynieoryginalnedokumentybankowe,a
niefotokopieczywydrukikomputerowe,mogąbyćdopuszczanejakodowody.
CzyżbyBrunettidostrzegłrumieniecwstydunatwarzyinspektora?
‒ Nie pomyślałem o tym ‒ przyznał Vianello, natychmiast uświadamiając sobie, że dana informacja
mogłabymiećwagęprawnątylkowówczas,gdybyurzędnicybankowiprzedstawilioryginalnewyciągiz
kont, na których pieniądze niezauważenie przeleżały ponad dekadę, aż do czasu ich tajemniczego
przepływudorajupodatkowego,taksłynnego,żezpewnościąwiedziałonimnawetprawnikwsennym
prowincjonalnymmieście,jakimjestWenecja.
Brunettiodciągnąłichuwagęodsprawfinansowych,pytając:
‒Acozmężem?Czycośpaniznalazła?
‒Nicszczególnieciekawego‒odparła.‒Urodziłsiętu,wtysiącdziewięćsetdwudziestympiątymroku,
a zmarł w Ospedale Civile w styczniu dziewięćdziesiątego trzeciego. Przez trzydzieści dwa lata
pracował w różnych urzędach miejskich, ostatnio w kuratorium oświaty, konkretnie w dziale
personalnym,choćtrudnomisobiewyobrazićnudniejszezajęcie.
139
Jegosyn,ażdoswojejśmierciprzedpięciulaty,takżebył
zatrudnionywkuratorium.Przezparęlatsięzazębiali.
‒Cośjeszcze?‒spytałBrunetti,zdumiony,żeczłowiekmógłprzepracowaćażtrzydekadywmiejskich
urzędach,azaświadczałyotymtylkoteskąpedane.
‒Towszystko,coustaliłam,commissario.Trudnoznaleźćwięcejinformacjisprzedponaddziesięciulat:
niezabralisięjeszczedokomputeryzowaniaswoichakt.
‒Akiedyzaczną?‒spytałVianello.
SignorinaElettratakmocnowzruszyłaramionami,żeażzastukałyosiebiebursztynowekorale,jakbyteż
chciałypoznaćodpowiedź.
Rozdział12
Brunettiniechciałtegouznaćzaimpas.ZwracającsiędoVianella,powiedział:
‒ W tym urzędzie powinni wciąż pracować ludzie, którzy ich pamiętają. Chciałbym, żeby pan tam
poszedłisprawdził,czytacysąicoewentualniemogąsobieprzypomnieć.
Mina Vianella pokazywała, jak mało prawdopodobna wydaje mu się taka możliwość, ale nie wyraził
sprzeciwu.
SignorinaElettrapowiedziała,żemacośjeszczedozrobienia,iwyszłarazemzinspektorem.
Brunetti, uznawszy, że byłoby nie fair zmuszać ich do pracy, podczas gdy on siedzi za biurkiem, wziął
teczkęiposzukał
nazwiskalekarzasignoryBattestini.Rozmowazostałaprzełą-
czonanatelefonkomórkowydoktora,akiedytenodebrał,powiedział,żemożespotkaćsięzkomisarzem
wswoimam-bulatorioprzedpopołudniowymdyżuremalbopojegozakoń-
czeniu.Przekonany,żerozsądniejumówićsięnarozmowę,zanimdoktorspędzidwiegodziny,przyjmując
pacjentówiwysłuchującichskarg,Brunettizaproponowałspotkanieowpółdoczwartej,zapytał,gdzie
mieści się gabinet, po czym się rozłączył. Następnie wybrał numer siostrzenicy signory Battestini, lecz
niktniepodniósłsłuchawki.
141
Tegodnianiebyłowkomendziecotygodniowejodprawydlapersonelu,conależałozawdzięczaćdobrej
pogodzie. Podczas letnich miesięcy spotkania te, zainicjowane kilka lat temu przez vice-questore Patte,
albobyłynagleodwoływane,alboprzekładane,awkońcuitakodwoływane,zależnieodpogody.Jeśli
pokazało się słońce, odprawę natychmiast odwoływano, dzięki czemu Patta mógł sobie popływać
zarównoprzedobiadem,jakipóźnympopołudniem.Wdeszczowednispotkaniasięodbywały,chociaż
nagła poprawa pogody często powodowała ich przesunięcie na późniejszą godzinę, a wówczas jedna z
policyjnych motorówek zawoziła Pattę na drugą stronę Bacino, żeby mógł zażyć zasłużonego
wypoczynku.
Tak oto cotygodniowa narada personelu stała się kolejnym sekretem komendy, podobnie jak kopniak w
drzwiszafy,bezktóregojejotwarciebyłoniemożliwe.Brunetticzasemwyobrażałsobiesiebieiswoich
kolegów jako wróżbitów, którzy zanim zaplanowali lub umówili się na jakieś spotkanie, w pierwszym
odruchukonsultowalisięzniebiosami.Komisarzmyślałonichzuznaniem,niemogącwyjśćzpodziwu,
żetakgładkodostosowaliswójrozkładzajęćdokaprysówPatty.
Wdomu,dokądudałsięnaobiad,pojawiłsięakuratwmomencie,gdyrodzinazasiadaładostołu.Paola,
jakzauwa-
żył,wyglądałanaprzybitąiwygłodniałą,cojejsięczęstozdarzałoponieudanymdniunauniwersytecie,
jednakdzieci,zbytzaabsorbowanezaspokojeniemwłasnegogłodu,niezwracałynatouwagi.
Rozkład talerzy na stole wskazywał, że miało nie być pierwszego dania, lecz zanim Brunetti zdążył
zaprotestowaćprzeciwkotemuprzeoczeniu,ukazałasięPaolaniosącaogromnąsalaterkę,zktórejunosiły
siętakaromatycznewonie,żenatychmiastukoiłyjegoduszę.
142
Zanimdziękiswymzdolnościomprofetycznymwymienił
nazwępotrawy,Chiarawykrzyknęłaznieskrywanąradością:
‒Och,mamma,zrobiłaśpotrawkęzjagnięciny!
‒Czyjestpolenta?‒spytałRaffigłosemprzepełnionymnadzieją.
Widząc, jak w reakcji na ich zapał do jedzenia twarz Paoli rozjaśnia uśmiech, pomyślał o pisklętach,
które ćwierkaniem wymuszają na rodzicach zdeterminowane genetycznie zachowania. Paola stawiła
jedyniesymbolicznyopór.
‒Takjakpoprzednichsześćsetrazy,kiedyjedliśmytodanie,tak,Raffi,jestpolenta‒powiedziała,lecz
Brunettisłyszał
ciepło,jeśliniewsłowach,towtoniejejgłosu.
‒Mamma,jeślinadeserbędąświeżefigi,topozmywamnaczynia‒zaofiarowałasięChiara.
‒Maszduszęhandlarza‒skwitowałaPaola,stawiającsalaterkę,iposzładokuchnipopolentę.
Na deser rzeczywiście były figi, a także esse, ciasteczka w kształcie „S”, które ojciec Paoli wciąż
przysyłałimzBurano.
ApoposiłkuBrunettiniemiałinnegowyjścia,jakuciąćsobiegodzinnądrzemkę.
Kiedy się obudził, z suchością w ustach i spocony w dusz-nym upale, od razu wyczuł bliskość Paoli.
Ponieważ nigdy nie sypiał po południu, wiedział, jeszcze zanim otworzył oczy, że będzie leżała obok,
opartanapoduszce,czytając.Obróciłgło-węiokazałosię,żemarację.
Rozpoznałksiążkę.
‒Ciąglestudiujeszkatechizm?
‒Tak‒odparła,nieodrywającoczuodstrony.‒Czytamjedenrozdziałdziennie,chociażtosięjużnie
nazywakatechizm.
143
Zamiastdociekać,jakijesttennowytytuł,spytał:
‒Aoczymterazczytasz?
‒Osakramentach.
Odrazuwyłoniłysięsłowawyuczonenapamięćwmłodo-
ści:
‒Chrzest,eucharystia,bierzmowanie,małżeństwo,ka-płaństwo,spowiedź...‒naglezamilkł.‒Jestich
siedem,prawda?
‒Tak.
‒Jakijestsiódmy?Niepamiętam.Właśniemiumknęło.
Jak zawsze, gdy nie mógł sobie przypomnieć czegoś pro-stego i zwyczajnego, wpadał w chwilową
panikę,obawiającsię,żesątopoczątkitejsamejchoroby,którejniktniechciał
kiedyśrozpoznaćujegomatki.
‒Ostatnienamaszczenie‒podpowiedziałaPaola,zerkającnaniegokątemoka.‒Byćmożenajbardziej
wyrafinowanyzewszystkichsakramentów.
Brunettiniezrozumiał.
‒Dlaczegowyrafinowany?
‒Tylkopomyśl,Guido.Właśniewmomencie,kiedyczłowiekzbliżasiędośmierciikiedywiadomo,że
niemajużdlaniegożadnejlubprawieżadnejnadziei,przybywaksiądz.
‒Owszem,tak,alewciążnierozumiem,cowtymjestwyrafinowanego.
‒Zastanówsię.Wprzeszłościjedynymiludźmi,którzyumieliczytaćipisać,byliksięża.
Ponieważ czuł pragnienie i było mu gorąco i ponieważ zwykle po popołudniowej drzemce budził się
otępiały,spytał:
‒Czytoniejestlekkaprzesada?
‒Możetak,wporządku.Alefaktemjest,żejeszczepod144
koniec dziewiętnastego wieku wszyscy księża potrafili czytać i pisać, natomiast większość zwykłych
ludzinie.
‒Nadalnierozumiem,doczegozmierzasz.
‒Pomyśleschatologicznie‒nakazała,jeszczepowiększa-jącjegodezorientację.
‒Staramsiętorobićprzezcałyczaskażdegodnia‒odparł,niemogącsobieprzypomnieć,coznaczyto
słowo,alejużżałując,żenaniąwarknął.
‒Śmierć,dzieńSąduOstatecznego,nieboipiekło‒powiedziała.‒Tosąteczteryrzeczyostateczne.Iw
momencie,gdyludziemajązetknąćsięztąpierwsząiwiedzą,żenieuniknądrugiej,zaczynająmyślećo
trzeciej i czwartej. A wtedy zjawia się ksiądz, chętny, by porozmawiać o ogniach piekielnych i
niebiańskichuciechach,chociażzawszeuważałam,żeludziznaczniebardziejobchodzito,żebyuniknąć
tychpierwszychniżżebyzaznaćdrugich.
Leżałnieruchomo,zaczynającsiędomyślać,doczegozmierzaPaola.
‒ Więc oto zjawiał się ksiądz, zwykle miejscowy, który, tak się przypadkowo składało, był zarazem
notariuszem, i bez wątpienia zaczynał rozprawiać o ogniach piekielnych, pochłaniających człowieka
żywcem,ionieopisanymbólu,którybędzietrwałprzezwieki.
Mogłaby zostać aktorką, pomyślał Brunetti, bo z taką mocą jej głos dawał świadectwo wiary w każde
wypowiadaneprzezniąsłowo.
‒ Ale dla dobrych chrześcijan istnieje sposób, aby uzyskać przebaczenie ‒ ciągnęła swoim najbardziej
ckliwym głosem, przechodząc na czas teraźniejszy ‒ i uwolnić się od ogni piekielnych. Tak, mój synu,
musiszjedynieotworzyćsercenamiłośćJezusa,aswojąkiesęnapotrzebybiednych.Wystarczy,145
że podpiszesz się swoim nazwiskiem albo, jeśli nie umiesz pisać, postawisz swój inicjał na tym
dokumencie, a w zamian za twą szczodrość dla Świętego Kościoła bramy niebios staną przed tobą
otworem.
Położyłaotwartąksiążkęnapiersiiobróciłakuniemutwarz.
‒Iwtensposóbdelikwentpodpisywałtensporządzonynaprędcetestament,pozostawiająctoczytamto,
albowszystko,Kościołowi.‒Wjejgłosiebrzmiałaterazwściekłość.‒
Oczywiścieksiężapróbowalisiędostaćdokażdego,ktobył
chory,umierającyalboniewpełniwładzumysłowych.Boczyjestlepszymoment,żebykogośoskubać
doczysta?
Paolaznówwzięłaksiążkę,przewróciłakartkęiprzybierająctonswobodnejrozmowy,dodała:
‒Dlategouważamtensakramentzanajbardziejwyrafinowany.
‒MówisztakierzeczyChiarze?‒spytałprzerażonyBrunetti.
‒ Oczywiście, że nie. Albo sama uświadomi sobie te sprawy, kiedy będzie starsza, albo nie. Nie
zapominaj,proszę,żezgodziłamsięnato,iżnigdyniebędęsięwtrącaćdoreligijnejedukacjidzieci.
‒ A jeśli ona sobie nie uświadomi tych spraw? ‒ spytał, kładąc akcent na trzy ostatnie słowa i
spodziewającsię,żePaolaodpowie,iżcórkasprawiłabyjejwówczaszawód.
‒Wtedyjejżyciebędzieowielespokojniejsze‒odparłaiponownieskupiłauwagęnaksiążce.
Ambulatorio doktora Carlottiego mieściło się na parterze kamienicy przy Calle Stella nieopodal
FondamenteNuove.
BrunettiznalazładreswswoimCalli,Canali,eCampiellii146
natychmiastrozpoznałtomiejsce,gdyujrzałdwiekobietyzmałymidziećmiwramionach,stojąceprzed
wejściem do budynku. Uśmiechnął się do matek i nacisnął dzwonek na prawo od drzwi. Otworzył mu
siwowłosymężczyznawśrednimwieku.
‒CommissarioBrunetti?‒spytał.
Kiedypotwierdził,doktorpodałmurękęinawpółjąściskając,nawpółciągnąc,wprowadziłgościado
środka. Wskazał drzwi do swojego gabinetu, a potem wyszedł przed dom, przywitał się z obiema
kobietami,wyjaśniając,żeprzezpewienczasbędziezajęty,ipoprosił,żebyweszłydopoczekalni,gdzie
mogąprzynajmniejschronićsięprzedupałem.Poprowadziłkomisarzaprzeztopomieszczenietakszybko,
żetenzdążyłjedyniezauważyćtypowemagazynywbłyszczącychokładkachimeble,którewyglądałytak,
jakbyjezabranozsalonujakiegośkrewnego.
Gabinetstanowiłwiernąkopięgabinetówlekarskich,któreBrunettiodwiedzałwswoimżyciu:przykryty
papieremstół
do badania, szklana gablotka zawierająca środki opatrunkowe, biurko zasłane różnymi papierami i
teczkami, a także pudełka pełne leków. Jedynym, co odróżniało ten gabinet od tych, które widywał w
czasachmłodości,byłkomputerstojącypoprawejstroniebiurka.
DoktorCarlottiwydawałsięnadobrąsprawęczłowiekiemniewidzialnym:spojrzałeśnaniegorazczy
nawet pięć razy, a w pamięci nie utrwaliło się nic oprócz brązowych oczu za okularami w ciemnych
oprawkach, przesuszonych włosów w nieokreślonym kolorze cofających się znad czoła i średniej
wielkościust.
Lekarz stanął przy biurku, z rękami założonymi na piersi, i machnięciem dłoni wskazał Brunettiemu
krzesło.Alewtedy,147
jakgdybysobieuświadomił,żetoobcesowygest,poszedłiusiadłzabiurkiem.Odsunąłnaboktrochę
papierów,przełożył
jakiśrulonnalewoioparłnablaciezłożonedłonie.
‒Jakmogępanupomóc,commissario!‒spytał.
‒OpowiadającmiosignorzeMariiBattestini‒zaczął
Brunettibezżadnychwstępów.‒Topanjąznalazłmartwą,prawda,dottore!
Carlottispojrzałnablatbiurka,apotempodniósłwzroknakomisarza.
‒Tak.Zwykleodwiedzałemjąrazwtygodniu.
Kiedywydawałosię,żedoktorniezamierzapowiedziećjużnicwięcej,Brunettispytał:
‒Czyleczyłpanuniejjakiśprzewlekłystan?
‒Nie,nie,nicwtymrodzaju.Byłarówniezdrowajakja,amożenawetzdrowsza.Pomijająckolana.‒
Potemzaskoczył
Brunettiego, mówiąc: ‒ Ale to prawdopodobnie już pan wie, jeśli to Rizzardi przeprowadził autopsję.
Pewniewiepanozdrowiusignorywięcejniżja.
‒Znagopan?
‒ Niezupełnie. Należymy do tych samych stowarzyszeń lekarskich, więc rozmawiałem z nim podczas
jakichś kolacji czy spotkań. Wiem, jaką cieszy się reputacją. Dlatego powiedziałem, że może pan
wiedziećwięcejodemnieostaniezdrowiasignoryBattestini.
Jegouśmiechwydałsiękomisarzowinieśmiałyjaknamęż-
czyznę,któryzapewnedawnoprzekroczyłjużczterdziestkę.
‒Tak,rzeczywiścietoonwykonałautopsjęipowiedział
midokładnietosamocopan,czyliżecieszyłasięwyjątko-wymzdrowiemjaknaosobęwjejwieku.
148
Doktor skinął głową, wyraźnie zadowolony, że jego opinia o umiejętnościach Rizzardiego się
potwierdziła.
‒Czypodał,cobyłoprzyczynąśmierci?‒spytał.
Brunettiwydawałsięzdziwiony,żektoś,ktowidziałzwło-kikobiety,mógłzadaćtakiepytanie.
‒Stwierdził,żeprzyczynąbyłwstrząswwynikuciosówzadanychwgłowę.
Znówprzytaknięcie,znówpotwierdzonadiagnoza.Brunettiwyjąłnotesiotworzyłgonastronach,gdzie
zapisałto,comówiłasignoraGismondi.
‒OdjakdawnaMariaBattestinibyłapańskąpacjentką,dottore?
Carlottiodpowiedziałnatychmiast.
‒ Od pięciu lat, czyli od śmierci syna. Upierała się, że lekarz, który wcześniej opiekował się nimi
obojgiem,jestodpowiedzialnyzajegośmierć,iniechciałajużdoniegochodzić.Poprosiławięcmnie,
żebymsięniązajął.‒Powiedziałtoznutążalu.
‒Czymiałajakiekolwiekpodstawydotwierdzenia,żetenlekarzponosiłodpowiedzialnośćzaśmierćjej
syna?
‒Tokompletnynonsens.SynsignoryzmarłnaAIDS.
Opanowujączaskoczenie,Brunettispytał:
‒Onaotymwiedziała?
‒Lepiejniechpanspyta,czywtowierzyła,commissario,bonigdynieuwierzyła.Alemusiaławiedzieć.
‒Czyonbyłgejem?
‒Nieafiszowałsięztympublicznieimójkolegapofachuteżnicotymniewiedział.Chociażtowcale
nie znaczy, że nie był. Nie cierpiał na hemofilię, nie brał narkotyków, nigdy nie przeszedł transfuzji, a
przynajmniejwżadnejzeszpitalnychkartotekniemaotymwzmianki.
149
‒Próbowałpansiędowiedzieć,jaksięzaraził?
‒Mójkolegapróbował.SignoraBattestinioskarżyłagoo
„zbrodniczezaniedbanie”,więcusiłowałsiębronićiustalićźródłozakażenia.Chciałteżwiedzieć,czy
istnieje prawdopodobieństwo, że jeszcze kogoś zaraził, ale signora odmówiła odpowiedzi na wszelkie
pytania na jego temat, nawet gdy przyszedł do niej w tej sprawie ktoś z Biura Zdrowia Publicz-nego.
Kiedy została moją pacjentką, powtarzała w kółko, że syna „zamordowali lekarze”. Dałem jej do
zrozumienia,żeniebędęwysłuchiwałpodobnychbredni,więcprzestałatakdomniemówić.
‒Aczysłyszałpankiedykolwiekpogłoski,żemógłbyćgejem?
Carlottiwzruszyłramionami.
‒Ludziegadająróżnerzeczy.Naokrągło.Nauczyłemsięniezwracaćnatouwagi.Niektórzywydawali
sięwierzyć,żebyłgejem,inninie.Nieobchodziłomnieto,więcnieporuszaliprzymnietegotematu.‒
SpojrzałnaBrunettiego.‒Zatemniewiem.Mójkolegalekarzmiałtakiepodejrzenie,główniedlatego,że
niedasięwinnysposóbwytłumaczyć,jaksynsignoryBattestinizaraziłsiętąchorobą.Alepowtarzam:
nigdygoniepoznałem,więcniemampojęcia.
Brunettizostawiłtentematispytał:
‒ Wracając do signory Battestini, dottore, czy może mi pan powiedzieć coś, co mogłoby tłumaczyć,
dlaczegoktośdopuściłsiętejzbrodni?
Lekarzodsunąłsięzkrzesłemiwyciągnąłprzedsiebieno-gi‒wyjątkowodługieuczłowiekaznacznie
niższegoodkomisarza.Skrzyżowałjewkostkachipodrapałsięlewąrękąwpotylicę.
150
‒ Nie, raczej nie. Zastanawiam się nad tym, odkąd pan zadzwonił, a właściwie od chwili, kiedy
znalazłemjąmartwą,alenicnieprzychodzimidogłowy.Byłaosobąospecyficz-nymcharakterze...
Zanimwdałsięwopowiadaniebanałów,Brunettimuprzerwał:
‒Proszę,dottore.Całeżyciewysłuchiwałem,jakludziedobrzewyrażająsięozmarłychalbonaróżne
sposoby unikają powiedzenia o nich prawdy. Więc wiem sporo o „specyficz-nych charakterach”, o
osobach„trudnych”i„upartych”.
Chciałbym jednak, żeby pan pamiętał, że to jest dochodzenie w sprawie morderstwa, a skoro tak, to
pańskie słowa nie mogą już wyrządzić żadnej krzywdy signorze Battestini. Proszę więc, niech pan
zapomniokurtuazjiiopowiemiszczerzeoniejiotym,zjakiegopowoduktośmógłbychciećjązabić.
Carlottiskrzywiłustawuśmiechu,apotemzerknąłwstronędrzwidopoczekalni,zzaktórychdobiegały
przytłumione,nerwowegłosydwóchrozmawiającychkobiet.
‒ Przypuszczam, że wszyscy mamy taki nawyk: zawsze się obawiamy, że zostaniemy przyłapani na
mówieniu czegoś, czego nie powinniśmy mówić o konkretnej osobie, przyłapani na mówieniu prawdy.
Szczególnienękatolekarzy.
Brunettiskinąłgłową,więcdoktorkontynuował:
‒Byławrednąstarąwiedźmąinigdyniesłyszałem,byktośpowiedziałoniejdobresłowo.
‒Wrednąwjakisposób,dottore?
Lekarznamyślałsięnadodpowiedzią,jakbynigdynieprzestałsięzastanawiać,dlaczegotakobietabyła
wrednaiczymsiętoprzejawiało.Przesunąłrękępogłowieiznów151
podrapałsięwtosamomiejsce.WreszciespojrzałnaBrunettiegoipowiedział:
‒ Może tylko podam panu kilka przykładów. Te kobiety, które u niej pracowały. Wiecznie na nie
narzekała,mówiącmnielubim,żeniczegonierobiąjaknależy.Zużywałyzadużokawyalbozostawiały
zapaloneświatło,albozmywałynaczyniawgorącejwodzie,apowinnywzimnej.Jeślipróbo-wałysię
bronić,wydzierałasięnanie,żebywracałytam,skądprzyjechały.
Zpoczekalnidobiegłpłaczdziecka,alepochwiliucichł.
‒Możesięwydawać,żetoniewiele‒ciągnąłCarlotti‒
jak sobie teraz uświadamiam, słysząc własne słowa, lecz dla tych kobiet to było straszne. Wszystkie
prawdopodobniepracowałynaczarno,więcniemogłysięskarżyć,anapewnoostatniąrzeczą,jakiejby
chciały,byłbypowrótdodomu.Aonaotymwiedziała.
‒Znałpanktórąśznich,dottore?
‒Wjakimsensie?
‒Pytałpan,skądpochodzą,corobiły,zanimtuprzyjecha-
ły?
‒Nie.Onabyminatoniepozwoliła,prawdopodobnienikomubyniepozwoliła.Jeślidzwoniłtelefon,a
ja tam akurat wtedy byłem, dopytywała się, kto dzwoni, i kazała im oddać słuchawkę. Nawet jak ktoś
zadzwoniłdonichnakomórkę,zawszechciaławiedzieć,ktoto,imówiła,żeniewolnoimrozmawiać
przeztelefonwczasie,kiedyonaimpłacizato,żebypracowały.
‒Ataostatniakobieta?
‒Fiori?
‒Tak.
‒Sądzipan,żeonajązabiła?
152
‒Apan,doktorze?
‒Niewiem.KiedyznalazłemmartwąsignoręBattestini,najpierwzacząłemszukaćFiori...albojejciała.
Wogólenieprzyszłomiwtedydogłowy,żeonamogłatozrobić:pomyśla-
łemjedynie,żemogłabyćkolejnąofiarą.
‒Ateraz?
Lekarzwyglądałnaautentycznieprzejętego.
‒Czytałemgazety,rozmawiałemteżzinnympolicjantem.
Wszyscywydawalisięprzekonaniojejwinie.
Brunetticzekał.
‒Alejanadalwtoniewierzę.
‒Dlaczego?
Doktorwahałsięprzezdługąchwilę,zerkającrazporaznakomisarza,jakbyoczekiwał,żetenczłowiek,
któryteżmiałdoczynieniazludzkimisłabościami,gozrozumie.
‒ Jestem lekarzem od ponad dwudziestu lat, commissario, i mój zawód polega między innymi na tym,
żeby dostrzegać u ludzi pewne rzeczy. Komuś mogłoby się zdawać, że powinie-nem skupiać uwagę
wyłącznienaobjawachfizycznych,alewidziałemjużwystarczającodużochorychludzi,bywiedzieć,że
jeśli coś złego dzieje się w czyjejś duszy, przenosi się również na ciało. I powiedziałbym, że w duszy
Fiori nie działo się nic złego. ‒ Spojrzał w bok, potem znów skupił wzrok na komisarzu i dodał: ‒
Obawiamsię,żeniepotrafięwyrazićtegoprecyzyjniejalbobardziejprofesjonalnie.
‒AsignoraBattestini?Czyuważapan,żezjejdusząbyłocośnietak?
‒Nicoprócztego,żezżerałająchciwość‒odpowiedział
odrazuCarlotti.‒Ignorancjaigłupotaniepochodzązduszy.
Alechciwośćtak.
153
‒Wielustarychludzitroszczysięopieniądze‒podsunął
Brunetti,odgrywającrolęadwokatadiabła.
‒ To nie była zwyczajna zapobiegliwość, commissario, lecz obsesja. ‒ Potem zaskoczył Brunettiego,
przechodząc na łacinę: ‒ Radix malorum est cupiditas. To nie pieniądze, commissario, są korzeniem
wszelkiegozła.Tochciwość.Cupiditas.
‒Czymiałaażtylepieniędzy,bystaćsięzachłanna?
‒ Nie mam pojęcia ‒ odparł lekarz. Jedno z dzieci w poczekalni rozpłakało się i Carlotti spojrzał na
zegarek.‒Jeśliniemapanwięcejpytań,commissario,tochciałbymterazzająćsięswoimipacjentami.
‒ Oczywiście ‒ powiedział Brunetti, wstając i chowając notes do kieszeni. ‒ I tak poświęcił mi pan
mnóstwoczasu.
Gdyszliwkierunkudrzwi,spytał:
‒CzysignoraBattestiniprzyjmowałakiedykolwiekgościwczasie,kiedybyłpanuniejwdomu?
‒ Nie, o ile pamiętam, nikt jej nigdy nie odwiedził ‒ odparł lekarz. Stał nieruchomo, jakby próbował
wygrzebać coś z pamięci. ‒ Raz czy dwa, jak wspominałem, odebrała telefon, ale za każdym razem
mówiła,żejestzajętaiżebytenktośzadzwoniłpóźniej.
‒Czyrozmawiałaztymiosobamiwdialekcieweneckim,dottore?Możepanpamięta?
‒ Nie pamiętam. Być może w dialekcie weneckim. Prawie zapomniała, jak się mówi po włosku.
Niektórzyzapominają.‒
Przyłożyłrękędogłowy.‒Kiedyś,zetrzylatatemu,rozmawiałaakuratprzeztelefon,kiedywszedłem.
Wtedy już miałem własne klucze, rozumie pan, i mogłem dostać się do środka, jeśli nie usłyszała
dzwonka.Telewizorbyłwłączony‒
154
słyszałemgojużnaulicy‒iwiedziałem,żeonaminieotworzy,więcniezawracałemsobietymgłowy.
Otworzyłem drzwi, ale dźwięk tymczasem przycichł. Telefon musiał zadzwonić, kiedy wchodziłem po
schodach, a teraz ona rozmawiała z kimś przez telefon. ‒ Przerwał na chwilę, a potem dodał: ‒
Przypuszczam,żetotaosobadoniejzadzwoniła.
Signora ciągle powtarzała, że połączenia telefoniczne dużo kosztują. W każdym razie ściszyła trochę
telewizorirozmawiałaztymkimś.
Brunetti czekał w milczeniu obok lekarza, zapewniając mu przestrzeń, w której mógł przywołać
wspomnienia.
‒Powiedziałacośwrodzaju,żedawnoniemiałażadnychwieściodtejosoby,kimkolwiekbyła,aleten
jej głos... och, sam nie wiem... brzmiał tak zimno, sarkastycznie, a może to było połączenie jednego z
drugim. Potem się pożegnała, nazywając jakoś tę osobę. Nie pamiętam. Może dottore albo professore,
cośwtymrodzaju,aponieważużyłatytułu,moż-
na by się spodziewać, że będzie się odnosić do tego kogoś z szacunkiem, ale było wręcz odwrotnie. ‒
Brunettiobserwował
lekarzaiwidział,jakwspomnieniaprzybierająkonkretnykształt.‒Tak,nazwałatęosobędottore,alenie
jestempewien,bomówiławdialekcieweneckim.
Kiedystałosięjasne,żeCarlottiniemajużnicdopowiedzenia,komisarzspytał:
‒Wspomniałjejpanotejrozmowie?
‒ Nie, absolutnie nie. Właściwie była to dziwna sytuacja, może ze względu na ton jej głosu albo
wrażenie,jakieodniosłem,słysząctęrozmowę.Wkażdymrazieniewszedłemdośrodka.Wpowietrzu
unosiłosięcośtakdziwnego,żeponowniezamknąłemzasobądrzwi,apotemodegrałemscenę,155
wsuwającznówkluczdozamka,tymrazemgłośno,iotworzy-
łemdrzwi.Izanimwszedłem,zawołałemjąpoimieniu,pytając,czyjestwdomu.
‒ Mógłby mi pan wyjaśnić, dlaczego pan to zrobił? ‒ spytał Brunetti, zdziwiony tym, że ten z pozoru
praktycznymęż-
czyznatakemocjonalniezareagowałnatęsytuację.
Lekarzpokręciłgłową.
‒Nie.Tobyłotylkowrażenie,coś,comnieuderzyłowsposobie,wjakisignoramówiłaprzeztelefon.
Miałemuczu-cie,jakbymnaglezetknąłsię...zjakimśzłem.
Wtrakcieichrozmowykrzykidzieciprzybrałynasile.
Carlottiuchyliłdrzwiiwystawiłgłowęnazewnątrz.
‒SignoraCiapparelli,niechpaniprzyniesiePiera.
Odsunął się na bok, by wypuścić komisarza, i uścisnął mu dłoń. Zanim Brunetti przeszedł przez
poczekalnię,drzwidogabinetusięzaniknęły,adzieckoprzestałopłakać.
Rozdział13
Po powrocie do biura Brunetti wybrał numer signoriny Simionato, ale i tym razem nikt nie odebrał.
Pieniądze ulokowane na czterech kontach wciąż były dla niego zagadką. Nie ich łączna suma ‒ wielu
biednychnapozórludzizdążyłowciągudługiegożyciazgromadzićukrytefortuny:odkładająclirdolira
kosztemcodziennychwyrzeczeń,dorabialisięczasempokaźnychmajątków,którepozostawialikrewnym
lubKo-
ściołowi.Całeżyciespędzilinaliczeniu‒uświadomiłsobieBrunetti‒naliczeniuiodmawianiusobie
wszystkiego,coniebyłoniezbędnedoprzeżycia.Nigdyniezasmakowaliprzyjemnościaniniezaspokoili
swoichpragnień‒ażycieupływa-
ło.Lub,cogorsza,jedynąprzyjemnośćsprawiałoimzwięk-szanieswojegostanuposiadania.
Obserwował to zjawisko tyle razy, że już nie budziło w nim zdziwienia; zdumiewało go natomiast
wyrafinowanie, z jakim wyciągnięto pieniądze z banków, a następnie wyprowa-dzono z kraju.
Wyrafinowanie,noiszybkośćtejoperacji.
Transferów dokonano w poniedziałek po śmierci signory Battestini, na długo zanim można było podjąć
jakiekolwiekdzia-
łaniaprawnewzwiązkuztestamentem.Sugerowałoto,żejednazkobiet‒lubobie‒wykonałatenruch,
gdytylkodowiedziałasięośmiercisignoryBattestini,tozaśzkolei157
wskazywało,żestarszapanipilnowałaswoichkontizauważy-
łabykażdąwypłatępootrzymaniumiesięcznegowyciągubankowego.
Zanotował sobie, żeby zapytać listonosza, czy wyciągi do-starczano jej do domu. Chociaż Brunetti nie
znalazłżadnegoichśladunastrychu,czteryprzesyłkizróżnychbanków‒
właściwiepięć,jeśliwliczyćwtojejnormalnyrachunekwUniCredit‒zpewnościąnieuszłybyuwagi
nawetnajmniejspostrzegawczegolistonosza.
W czasach młodości Brunetti miał się za człowieka mocno zaangażowanego politycznie. Wstąpił do
pewnej partii, wspie-rał ją i cieszył się jej sukcesami, przekonany, że kiedy dojdzie ona do władzy, w
kraju zapanuje większa sprawiedliwość społeczna. Rozczarowanie następowało powoli, choć proces
przyspieszyłapostaważony,którawyzbyłasięwszelkichzłudzeńcodopolityki,zanimjeszczezdałsię
najejopinięwtejsferze.Zaprzeczałzarównosłowem,jakinieugiętąpostawąpierwszymoskarżeniomo
nieuczciwośćinotorycznąkorupcję,stawianymludziom,którzy,jakwierzył,poprowadząkrajkujasneji
sprawiedliwej przyszłości. Ale kiedy przyjrzał się zgromadzonym przeciwko nim dowodom ‒ nie jako
zwolen-nik,leczjakopolicjant‒natychmiastnabrałpewności,żesąwinni.
Odtamtejporytrzymałsięzdalekaodpolityki,fatygującsięnawyboryjedyniepoto,bydaćprzykład
dzieciom,aniedlatego,żewierzył,iżjegogłosmożemiećjakiekolwiekznaczenie.Wciągutychlat,gdy
cynizmBrunettiegosiępogłę-
biał, jego dawne przyjaźnie z politykami podupadły, a relacje z nimi stały się bardziej oficjalne niż
serdeczne.
Terazpróbowałsobieprzypomniećkogośzobecnie158
sprawujących władzę, komu nadal mógłby ufać, lecz żadne nazwisko nie przychodziło mu do głowy.
Przeniósł uwagę na sędziów pokoju i wtedy z pamięci wyłoniło się jedno nazwisko ‒ sędziego, który
nadzorował śledztwo w sprawie kata-strofy ekologicznej spowodowanej przez kombinat petroche-
miczny w Margherze. Niemłody już sędzia Galvani stał się ostatnio obiektem dobrze zorganizowanej
kampaniimającejgozmusićdoprzejścianaemeryturę.
Brunettiznalazłjegonazwiskowopublikowanymkilkalattemuspisieurzędnikówmiejskichizadzwonił.
Telefon odebrał sekretarz, który oznajmił, że sędzia jest nieosiągalny, ale kiedy Brunetti poinformował
go,żepracujewpolicji,męż-
czyzna odrzekł, że postara się go odszukać. Wreszcie, gdy komisarz wspomniał, że dzwoni na osobiste
polecenievice-questore,sekretarzprzyznał,żesędziajestusiebie,iprzełą-
czyłrozmowę.
‒Galvani‒odezwałsięniskigłos.
‒ Dottore, mówi komisarz Guido Brunetti. Chciałbym spytać, czy znalazłby pan czas, żeby ze mną
porozmawiać.
‒Brunetti?
‒Tak.
‒Znampańskiegozwierzchnika‒zaskoczyłgosędziaGalvani.
‒Vice-questorePatte?
‒Chybaniemadobrejopiniiopanu,commissario.
‒Toprzykre,dottore,aleobawiamsię,żeniemamnatożadnegowpływu.
‒Faktycznie‒przyznałsędzia.‒Aoczymchciałbypanzemnąporozmawiać?
‒Wolałbymtegoniemówićprzeztelefon.
Brunetticzęstostykałsięwpowieściachzokreśleniem159
„wymownapauza”.Wydawałosię,żewłaśniecośtakiegonastąpiło.Wkońcusędziaspytał:
‒Kiedychciałbysiępanzemnązobaczyć?
‒Najszybciejjaktomożliwe.
‒Jestprawieszósta‒stwierdziłGalvani.‒Wyjdęstądzajakieśpółgodziny.Możemysięspotkaćwtym
barzeprzyPontedelleBecarie?‒spytał,mającnamyślienotecaniedalekotargurybnego.‒Owpółdo
siódmej?
‒Tobardzouprzejmezpańskiejstrony‒powiedziałBrunetti.‒Mamnasobie...‒zaczął,alesędziamu
przerwał.
‒Rozpoznampana‒odparłiodłożyłsłuchawkę.
KiedyBrunettiwszedłdobaru,natychmiastrozpoznałsę-
dziegoGalvaniego.Starszymężczyznastałprzykontuarzezkieliszkiembiałegowina.Niski,przysadzisty,
onabrzmiałymnosienałogowegopijaka,ubranywgarniturwytłuszczonynakołnierzuimankietach,ani
trochęnieprzypominałzwyglądusędziego,możeraczejrzeźnikaalbodokera.AleBrunettiwiedział,że
gdy tylko otworzy usta i przemówi ‒ pięknie modu-lowanym głosem, wymawiając słowa z nienaganną
dykcją, o jakiej większość aktorów mogłaby tylko pomarzyć ‒ wówczas spod nieatrakcyjnej powłoki
wyłonisięczłowiekzkrwiiko-
ści.
Komisarzpodszedł,stanąłobokniegoiwyciągającrękęnapowitanie,powiedział:
‒Dobrywieczór,dottore.
Uściskdłonisędziegobyłmocny,ciepłyienergiczny.
‒Możespróbujemyznaleźćjakieśmiejsca?‒zaproponowałGalvani,obracającsiękustolikomwgłębi
sali,wwiększościzajętymotejporzednia.
160
Akurat w tym momencie trzech mężczyzn wstało od stolika po lewej i sędzia szybko ruszył w tamtą
stronę.Brunettizatrzymałsięprzybarze,żebyzamówićkieliszekchardonnay.
Kiedy dotarł do stolika, Galvani już siedział, ale uniósł się lekko na krześle, gdy podszedł komisarz.
Chociaż Brunettiego bardzo interesowało dochodzenie wszczęte przeciwko zakładom chemicznym w
Margherze,gdziepracowalidwajjegowujowie,zanimzmarlinaraka,nieporuszyłtegotematu,wiedząc,
żesędzianiemożeiniezechceotymmówić.
Galvanipodniósłkieliszekwstronękomisarzaipociągnął
łyk.
‒Nowięc?
‒Poprosiłempanaospotkaniewzwiązkuzesprawąkobietyzamordowanejwzeszłymmiesiącu,Marii
Battestini.
Wydaje się, że w chwili śmierci miała kilka kont bankowych, na których zgromadziła w sumie ponad
trzydzieścitysięcyeuro.Kontazostałyotwartejakieśdziesięćlattemu,kiedyzarównojejmąż,jakisyn
pracowaliwkuratoriumoświaty,awpłatdokonywanoażdojejśmierci.
Brunetti wziął kieliszek, ale odstawił go, nie spróbowaw-szy wina. Ujął go za nóżkę i obracał nim
nerwowo.Galvanimilczał.
‒Uważam,żekobietaoskarżonaomorderstwosignoryBattestinijestniewinna‒ciągnął‒aleniemam
żadnych dowodów, które potwierdzałyby moje przeświadczenie. A jeśli ona jej nie zabiła, to zrobił to
ktośinny.Jedynąosobliwością,którąodkryliśmydotądwzwiązkuzsignorąBattestini,jestistnienietych
kont.‒Znówzrobiłpauzę,lecznadalniespró-
bowałwina.
‒Anaczymmiałabypolegaćmojarolawtymwszystkim?‒spytałGalvani.
161
Brunettispojrzałnaniego.
‒Przedewszystkimmusimyustalićźródłotychwpłat.
Ponieważobajmężczyźnipracowaliwkuratorium,tamnajpierwchciałbymzrobićrozpoznanie.
Galvaniskinąłgłową,więcBrunettikontynuował:
‒ Jest pan sędzią od kilkudziesięciu lat, dottore, i wiem, że w trakcie swojej działalności miał pan
powody, by uważnie się przyjrzeć pracy niektórych urzędów miejskich ‒ powiedział, wcale nie czując
dumy z powodu eufemistycznego opisu tego, co konserwatywna prasa nazwała „wściekłą krucjatą”
przeciwkoweneckiejadministracji.‒Liczyłemwięcnato,żemiał
pan również do czynienia z kuratorium i tym, jak ono funkcjo-nuje. ‒ W reakcji na tę uwagę Galvani
rzuciłmuchłodne,ba-dawczespojrzenie,więcBrunettidodał:‒Funkcjonujewrzeczywistości.
Sędziaskinąłgłowąprawieniezauważalnie,leczdlaBrunettiegobyłotowystarczającązachętą.
‒Gdybymógłpanpodsunąćjakiśpowód‒ciągnął‒coś,comogłobywyjaśnićdokonywanietychwpłat.
Amożebyłytamjakieśnieprawidłowości,którychlepiejniezgłębiać.
‒ Nieprawidłowości? ‒ spytał sędzia, a kiedy Brunetti skinął głową, szeroko się uśmiechnął. ‒ Jak
eleganckopantoujął.
‒Zbrakulepszegosłowa.
‒Oczywiście‒odparłGalvani.Oparłsięnakrześleiznówuśmiechnął.Natakbrzydkiejtwarzyuśmiech
wydawał
się osobliwie słodki. ‒ O kuratorium wiem bardzo niewiele, commissario. Lub, mówiąc dokładniej,
wiem,aleniewiem,atochybanajczęstszapostawa,jakąprzyjmujemywżyciu:skłonnijesteśmywcoś
wierzyć,boktośzrobiłaluzjęalbo162
cośnamzasugerował,albopoprostudlatego,żejakieśwyja-
śnienie jako jedyne pasuje do tego, co już wiemy o danej sprawie. ‒ Upił kolejny mały łyk i odstawił
kieliszek.‒Kuratorium,commissario,jestdlaurzędnikówczymśwrodzajuprzechowalni.Lub,jakpan
woli, cmentarzyskiem słoni: to miejsce, gdzie zawsze wysyłało się beznadziejnie nieudolnych
pracownikówalboupychałokogoś,dopókinieznalazłasięlepiejpłatnaposada.Takbyłojeszczecztery
czy pięć lat temu, ale wtedy nawet nasze władze miejskie uznały, że niektóre stanowiska powinno się
powierzać profesjonalistom, którzy mają jakieś pojęcie o funkcjonowaniu oświaty. Przedtem te posady
traktowanojaksynekury,chociażuważanebyłyzadośćkiepskie.Dotegodoszłarefleksja,że...jakbyto
powiedzieć,żebytegoniepowiedzieć...ludzietamzatrudnieniniemogąliczyćnalepszezarobki.
Brunetti miał wrażenie, że Galvani użył równie eleganc-kiego określenia jak on. Sędzia podniósł
kieliszekiznówgoodstawił,nienapiwszysięwina.
‒ Jeśli pan sądzi, że konta signory Battestini zostały stwo-rzone po to, żeby wpłacano na nie łapówki
przeznaczone dla jej męża lub syna, to radzę, żeby pan przemyślał własną hipotezę. ‒ Pociągnął łyk,
odstawił kieliszek i dodał: ‒ Rozumie pan, commissario, zgromadzenie stosunkowo niedużej sumy w
ciągutakdługiegookresuniewskazuje,żemamytudoczynieniaztegorodzajułapownictwem,zjakim
stykamsięnaogółwtymmieście.‒NiepozostawiającBrunettiemuczasunawyciągnięciewnioskówz
tegostwierdzenia,ciągnął:‒Ale,jakmówiłem,nigdyniemiałemdoczynieniaztymurzędem,więcmoże
tozjawiskowystępujetamnamniejsząskalę.‒
Znówtenuśmiech.‒Itrzebapamiętać,żekorupcja,podobnie163
jakwoda,zawszeutorujesobiedrogę.
Przez chwilę Brunetti zastanawiał się nad tym, czy jego własne krytyczne spostrzeżenia dotyczące
lokalnych władz zabrzmiałyby tak ponuro dla kogoś, kto nie był równie dobrze jak on obeznany z ich
funkcjonowaniem. Odrywając się od tych refleksji i jednocześnie rezygnując z możliwości skomen-
towaniauwagsędziego,zapytał:
‒Czywiepan,ktokierowałtymurzędemwtamtychlatach?
Galvanizamknąłoczy,położyłłokcienastolikuioparł
czołonadłoniach.Trwałwtejpozycjiprzezconajmniejminutę,apotemspojrzałnakomisarza.
‒PieroDePranieżyje,RenatoFediprowadziterazfirmębudowlaną,bodajżewMestre,aLucaSardelli
dostałjakąśposadęwAssessoratodelloSport.Oilemniepamięćniemyli,toonitrzejpełnilitęfunkcję,
dopókiniesprowadzonotamprofesjonalistów.‒Brunettisądził,żeGalvanijużskończył,aletendodał
pochwili:‒Żadennieutrzymałsięnatymstanowiskudłużejniżparęlat.Takjakmówiłem,kuratoriumto
swegorodzajuprzechowalniaalbotrampolina,chociażwprzypadkuSardellegotrudnopowiedzieć,żeby
skoczyłwysoko.Takczyowakżadennieczerpałwiększychkorzyścizracjisprawowaniatejfunkcji.
Komisarzzanotowałnazwiska.Dwadźwięczałyznajomowpamięci:DePra,ponieważmiałsiostrzeńca,
którychodził
doszkołyzbratemBrunettiego,iFedi,boostatniozostałwybranynaposładoParlamentuEuropejskiego.
Oparłsiępokusie,byzapytaćsędziegooinneurzędyinazwiska.Powiedziałtylko:
‒Hojnieofiarowałmipanswójczas,dottore.
164
Porazkolejnydziecięcyuśmieszekprzeobraziłtwarzsę-
dziego.
‒Całaprzyjemnośćpomojejstronie.Zawszechciałemsięzpanemspotkać,commissario.Uważałem,że
warto poznać kogoś, kto przysparza tylu zgryzot vice-questore. ‒ Powie-dziawszy, że już zapłacił za
wino, sędzia pożegnał się uprzejmie z Brunettim, tłumacząc, że spieszy się do domu na kolację, a
następniewyszedł.
Rozdział14
Nazajutrz Brunetti zjawił się w ufficio postale o siódmej trzydzieści rano. Odszukał urzędniczkę
nadzorującą pracę listonoszy, wylegitymował się i wyjaśnił, że chciałby porozmawiać z postino, który
doręczaprzesyłkiwCannaregio,wpobliżuPalazzodelCammello.Kobietapowiedziała,żebyposzedłna
pierwsze piętro i zapytał o niego w drugim pokoju po lewej, gdzie listonosze obsługujący rejon
Cannaregiosortu-jąpocztę.Pomieszczeniemiałowysokisufit,acałąprzestrzeńwypełniałydługieladyz
przymocowanymiztyłupółkami.
Stało przy nich dziesięciu lub dwunastu ludzi, którzy wkładali listy do przegródek albo je stamtąd
wyciągaliipakowalidoskórzanychtoreb.
Zapytał pierwszą napotkaną osobę, długowłosą kobietę o dziwnie czerwonawej karnacji, gdzie może
znaleźćlistonosza,którydoręczapocztęwrejonieCanaledellaMisericordia.
Popatrzyła na niego z nieskrywaną ciekawością, po czym wskazała mężczyznę stojącego w połowie
długościstołuizawołała:
‒Mario,ktośchceztobąrozmawiać!
Pracownik nazwany Mariem spojrzał na nich, a potem na listy trzymane w rękach. Następnie, ledwie
zerkającnanazwiskaiadresy,powrzucałjeszybko,jedenpodrugim,do166
przegródekipodszedłdokomisarza.Byłmężczyznąokołoczterdziestki,jakoceniłBrunetti,tegosamego
wzrostucoon,leczszczuplejszym,ogęstychjasnobrązowychwłosachopada-jącychnaczoło.
Komisarzprzedstawiłsięisięgnąłpolegitymacjępolicyjną,leczpostinopowstrzymałgogestemrękii
zaproponował, by porozmawiali przy kawie. Zeszli na dół do baru, gdzie Mario zamówił dla nich
espresso,apotemspytałBrunettiego,wczymmógłbymupomóc.
‒CzydostarczałpanpocztęMariiBattestiniwCannaregio...
Marioprzerwałmu,recytującdokładnyadres,apotemuniósłręce,jakbysiępoddawał.
‒Chciałem,alenaprawdętegoniezrobiłem.Niechmipanuwierzy.
Podanokawęiobajmężczyźniwsypalicukierdofiliżanek.
Mieszając,Brunettispytał:
‒Byłaażtakaokropna?
Marioupiłłykidodałjeszczepółłyżeczkicukru.
‒Tak.‒Dopiłkawęiodstawiłfiliżankęnaspodek.‒Zanosiłemjejpocztęprzeztrzylata.Przeztenczas
doręczyłemjejzetrzydzieścilubczterdzieścilistówpoleconychimusia-
łemwdrapywaćsięposchodach,żebypokwitowałaodbiór.
Wiedząc, że listonosz nigdy nie dostał napiwku od signory Battestini, Brunetti oczekiwał jakichś oznak
niezadowolenia,lecztamtenpowiedziałtylko:
‒ Nie spodziewam się napiwków, zwłaszcza od starych ludzi, ale ona nigdy nie powiedziała mi nawet
„dziękuję”.
‒Sporobyłotychlistówpoleconych,prawda?‒spytał
Brunetti.‒Jakczęstoprzychodziły?
167
‒ Co miesiąc. Z dokładnością szwajcarskiego zegarka. I to nie były zwyczajne listy, ale te bąbelkowe
koperty,wiepan,wjakichsięwysyłazdjęciaalbopłytyCD.
Albopieniądze,pomyślałBrunetti.
‒Pamiętapan,odkogoprzychodziły?‒spytał.
‒Byłokilkunadawców‒odparłMario.‒Sądzącpona-zwach,mogłytobyćorganizacjedobroczynne:
„UśmiechDziecka”,„PomocnaDłoń”.Cośwtymstylu.
‒Zapamiętałpanwszczególnościktóreśznich?
‒Doręczampocztęprawieczterystuklientom‒stwierdził
listonosz,unikającbezpośredniejodpowiedzi.
‒Amożepanpamięta,kiedyzaczęłyprzychodzić?
‒Och,signorajużjedostawała,kiedyprzydzielonomitenrejon.
‒Aktogoprzedtemobsługiwał?
‒NicolòMatucci,alejużodszedłnaemeryturęiwróciłnaSycylię.
Pozostawiająctematprzesyłekpoleconych,komisarzspytał:
‒Czydostarczałpanjejrównieżwyciągibankowe?
‒Tak,comiesiąc‒odparłMarioiwymieniłnazwybanków.‒Wyciągiirachunki.Towłaściwiejedyna
korespondencja,jakądostawała,nieliczącinnychlistówpoleconych.
‒Odkogobyłytelisty?
‒Przeważnieodludzizsąsiedztwa,którzyskarżylisięnahałasztelewizora.‒ZanimBrunettizdążyłgo
zapytać,skądotymwie,listonoszwyjaśnił:‒Samimimówiliotychlistach,bochcielisięupewnić,że
zostałydoręczone.Wszystkimdoku-czałtenhałas,alenicniemoglizrobić.Onajeststara,toznaczybyła,
ipolicjanciteżnicniemoglizrobić.Sąbezużyteczni.‒
168
Spojrzałszybkonakomisarzaidodał:‒Panwybaczy.
Brunettiskwitowałtesłowaswobodnymuśmiechem.
‒Nie,mapanrację‒powiedział.‒Taknaprawdętonicniemożemyzrobić.Osobanarzekającanahałas
możewnieśćformalnąskargę,atoznaczy,żeludziezpewnegowydziału‒
nieznamjegonazwy,aleistniejewydział,któryrozpatrujepodobnesprawy‒musząudaćsięnamiejsce,
żebyzmierzyćpoziomhałasuwdecybelachistwierdzić,czyfaktyczniejesttouciążliwośćdlauszu.Nie
pracująjednakwnocyijeśliotejwłaśnieporzeotrzymajązgłoszenie,przyjadądopieronastępnegodnia
rano,adotegoczasuhałaszazwyczajustaje.
Jakwszyscypolicjanciwmieściedobrzeznałtenproblemipodobniejakoniwiedział,żeniedasięgo
rozwiązać.
‒Czydostarczałjejpanjeszczejakąśkorespondencję?‒
spytał.
‒KilkapocztóweknaBożeNarodzenieiodczasudoczasu,toznaczyrazlubdwarazywroku,jakiślist,
oprócztychzeskargaminahałas.Apozatymtylkorachunkiiwyciągibankowe.‒ZanimBrunettizdążył
toskomentować,dodał:‒
Jak na starszych ludzi to i tak całkiem sporo. Ich znajomi w większości powymierali, a ponieważ
mieszkajątucałeżycie,rodzinaipozostaliznajomisanamiejscu,więcniemapotrzeby,żebypisaćdo
siebie listy. Założę się, że staruszkowie, którym przynoszę listy, często są analfabetami, a płaceniem
rachunkówzajmująsięichdzieci.Nie,signoraanitrochęnieróżniłasięodinnychosóbwjejwieku.
‒Przezchwilępanudawał,żenibypodejrzewampanaojejzabójstwo‒rzekłBrunetti,kiedyzmierzali
wkierunkudrzwi.
169
‒Niemiałempowodu,naprawdę‒odparłpostino,odpowiadającnaniezadanepytanie.
‒Aletoprzesadnareakcjanato,żenigdyniepowiedziałapanu„dziękuję”.
‒Niepodobałomisię,jakpomiatałatymikobietami,któ-
reuniejpracowały,aszczególnietąostatnią,cojązabiła‒
odparł. ‒ Traktowała je jak niewolnice. Cieszyła się, jeśli doprowadziła którąś do płaczu. Sam to
widziałemparęrazy.
Mariozatrzymałsięwdrzwiachsortowniiwyciągnąłrękę.
Brunetti podziękował mu za pomoc, uścisnął dłoń, po czym zszedł na dół i ruszył do wyjścia. Był już
prawiewdrzwiach,gdyusłyszał,żektośgowoła,akiedysięobrócił,zobaczył
Maria zmierzającego w jego stronę, z ciężką skórzaną torbą przerzuconą przez lewe ramię, i młodą
kobietęoczerwonejtwarzy,idącąokrokzanim.
‒ Commissario ‒ powiedział, podchodząc. Sięgnął ręką do tyłu i chwycił kobietę za łokieć, by
przyciągnąć ją bliżej. ‒ To jest Cinzia Foresti. Obsługiwała ten rejon, zanim pięć lat temu przejął go
Nicolò.Pomyślałem,żemożezechcepanrównieżzniąporozmawiać.
Młodakobietauśmiechnęłasięnerwowo,ajejtwarzpoczerwieniała,oiletomożliwe,jeszczebardziej.
‒DoręczałapanipocztęsignorzeBattestini?
‒Ijejsynowi‒wtrąciłMario.Poklepałkobietęporamieniu.‒Muszęwracaćdopracy‒powiedziałi
ruszyłwkierunkudrzwi.
‒Takjakwspomniałpanikolega,signorina‒rzekłBrunetti‒interesujemniepoczta,którąotrzymywała
signora Battestini. ‒ Widząc, że jest nieskora do mówienia, może z powodu nieśmiałości, a może ze
strachu,dodał:‒Azwłaszczaprzychodzącecomiesiącwyciągibankowe.
170
‒Wyciągi?‒powtórzyłazpewnąnerwowąulgą.
Brunettisięuśmiechnął.
‒Tak.Ilistypoleconeodsąsiadów.
Naglekobietaspytała:
‒Awolnomiotymmówić?Bokorespondencjatoprywatnasprawa.
Wyjąłlegitymacjępolicyjną.
‒Owszem,signorina,toprywatnasprawa,alewtakimprzypadkujakten,gdydanaosobanieżyje,może
paniswobodnieotymmówić.‒Niechciałprzeszarżować,sugerując,żejestdotegozobowiązana;poza
tymniebyłpewien,czyzmusiłbyjądorozmowybeznakazusądowego.
Postanowiłamuuwierzyć.
‒Tak,przynosiłamjejwyciągizbankucomiesiąc.Jakobsługiwałamtenrejon.
‒Cośjeszczepanidoręczała?
‒Jej?Nie,właściwienie.Rzadkojakiślistalbopocztów-kę.Noirachunki.
‒Asynowi?
Rzuciłamunerwowespojrzenie,lecznieodpowiedziała.
Komisarzczekał.
‒Głównierachunki‒odezwałasięwkońcu.‒Czasemteżlisty.‒Pobardzodługiejpauziedodała:‒I
czasopisma.
Wyczuwającjejrosnącyniepokój,zapytał:
‒Byłocośdziwnegowtychczasopismach,signorina?
Albowlistach?
Rozejrzałasiępoogromnymotwartymholu,przesunęłatrochęwlewo,żebysięoddalićodmężczyzny,
którywłaśniedzwoniłzautomatuprzydrzwiach,ipowiedziała:
‒Tobyłytakieczasopismazchłopcami.
171
Tymrazemtobezwątpieniazdenerwowaniewywołałoognistyrumieniecnajejtwarzy.
‒Chłopcami?Mapaninamyślimałychchłopców?
Chciałaodpowiedzieć,aletylkospojrzałanaswojestopyipokręciłagłową,bardzopowoli.Postanowił
zaczekać,ażsamatowyjaśni,leczwtedyuświadomiłsobie,żełatwiejjejbędziemówić,jeśliniebędzie
naniegopatrzeć.
‒Młodzichłopcy,signorina?
Tymrazempokiwałagłową.Chciałsięupewnić.
‒Nastoletni?
‒Tak.
‒Mogęspytać,skądpanitowie,signorina?
Zpoczątkumyślał,żenieodpowie,alewkońcuwykrztusi-
ła:
‒ Któregoś dnia padało i torba wystawała mi spod pelery-ny, więc kiedy dotarłam do domu signory
Battestini,kopertybyłyprzemoczone,toznaczyteleżącenawierzchu.Jakjewyciągałamztorby,zjednej
wysunęłosięczasopismoiupadłonaziemię.Podniosłamje,awtedysamosięotworzyłoizobaczyłam
zdjęciechłopca.‒Wciążwpatrywałasięwpod-
łogępomiędzystopami,jakbyobawiałasięnaniegospojrzeć.
‒Mammłodszegobrata,którymiałwtedyczternaścielat,itenchłopiecwyglądałpodobnie.‒Przerwała,
aBrunettiwiedział,żeniemasensujejprosić,bydokładniejopisałatozdjęcie.
‒Icopanizrobiła,signorina?
‒Wyrzuciłamczasopismodośmietnika.Onnigdyonieniezapytał.
‒Amiesiącpóźniej,kiedyznowuprzyszło?
‒Teżwyrzuciłamdośmietnikainastępnerównież.Odtejporyprzestałyprzychodzić.
‒Wjegopoczciebyłotylkojednotakieczasopismo?
172
‒Tak,alebyłyteżkoperty.Takieznaklejką„zdjęcie”nawierzchu,ostrzegającą,żebyichniezginać.
‒Copaniznimirobiła?
‒Potym,jakzobaczyłamtoczasopismo,zawszezgina-
łamkopertę,zanimjąwepchnęłamdoskrzynkinalisty‒odparłatonem,wktórymgniewmieszałsięz
dumą.
Nienasuwałymusiędalszepytania,alewtedysamazsiebiepowiedziała:
‒Niedługopotemonumarłipopewnymczasietelistyprzestałyprzychodzić.
Wyciągnąłdoniejrękę,aonająuścisnęła.
‒Dziękuję,żechciałapanizemnąporozmawiać‒rzekłispontaniczniedodał:‒Rozumiempanią.
Uśmiechnęłasięnerwowoiznówpoczerwieniała.
PopowrociedokomendyzostawiłVianellowinabiurkuwiadomość,żebyprzyszedłdoniego,jaktylko
dotrze na miejsce. Była środa, a w ten dzień tygodnia signorina Elettra rzadko zjawiała się w pracy
wcześniej niż w południe, co cały personel zaakceptował bez zdziwienia czy sprzeciwu. W trakcie
letnich miesięcy jej skóra nie nabrała ciemniejszego odcie-nia, a zatem signorina Elettra nie spędzała
czasu na plaży; nie przysyłała też widokówek, co znaczyło, że nie wyjeżdżała z Wenecji. W środowy
poranek nikt jej nigdy nie spotkał na ulicy; gdyby tak było, z pewnością wiedzieliby o tym wszyscy w
komendzie.Więcmożepoprostuprzebywaławdomuiprasowałaswojepłóciennebluzki,uznałBrunetti.
WciążwracałmyślamidosynasignoryBattestini.Chociażwiedział,żemężczyznamiałnaimięPaolo,
ciąglemyślałonimjakoosynusignoryBattestini.Wchwiliśmiercimiał
czterdzieścilat,ponaddziesięćlatprzepracowałwjednymz173
urzędówmiejskich,jednakwszyscy,zktórymiBrunettirozmawiał,wyrażalisięonimwyłączniejakoo
jej synu, zupełnie jakby nie istniał samodzielnie. Komisarz nie znosił żargonu psychoterapeutów ani
szybkichiłatwychanaliz,jakiestosowaliwodniesieniudopowikłanychludzkichosobowości,alewtym
przypadku, jak sądził, odkrył wzorzec tak oczywisty, że trudno go było przeoczyć: weźmy dominującą
matkę,umie-
śćmyjąwzamkniętej,konserwatywnejspołeczności,dodajmydotegoojca,którylubiprzesiadywaćw
barze z kumplami, a można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że syn jedy-nak będzie
homoseksualistą. Zaraz jednak pomyślał o swoich znajomych gejach, których matki były tak bierne, że
wydawa-
łysięniewidzialne,aichmężowiepotrafilipożrećwołunaobiad,ioblałsięrumieńcemwstydujakta
kobietazpoczty.
Chcącsiędowiedzieć,czyPaoloBattestinirzeczywiściebyłgejem,wybrałsłużbowynumerDomenica
Lallego,wła-
ściciela jednego z zakładów chemicznych objętych dochodzeniem, które nadzorował sędzia Galvani.
Podałswojenazwisko,akiedysekretarkaLallegopróbowałagozbyć,powiedział,żechodziopolicyjne
śledztwo,izasugerował,żebyspytałaszefa,czychceznimrozmawiać.
Minutępóźniejuzyskałpołączenie.
‒ Kto tym razem, Guido? ‒ spytał Lalli, który dawniej służył Brunettiemu za źródło informacji o
gejowskimśrodowi-skuwMestreiWenecji.Wjegogłosieniebyłogniewu,jedyniezniecierpliwienie
typowedlaczłowieka,któryzarządzadużąfirmą.
‒PaoloBattestini.Pracowałkiedyśwkuratorium,apięćlattemuzmarłnaAIDS.
‒Rozumiem‒odparłLalli.‒Acowszczególnościchciałbyświedzieć?
174
‒Czybyłgejem,czyinteresowałsięnastoletnimichłopcamiiczyzkimśdzieliłtoswojeupodobanie.
Lallimruknąłzdezaprobatą,apotemspytał:
‒Tojegomatkęzamordowanokilkatygodnitemu?
‒Tak.
‒Matojakiśzwiązekzjegoskłonnościami?
‒Byćmoże.Dlategocięproszę,żebyśspróbowałsięczegośdowiedzieć.
‒Pięćlattemu?
‒Tak.Zdajesię,żeprenumerowałczasopismozezdję-
ciamichłopców.
‒Tonieprzyjemne‒skomentowałodruchowoLalli.‒Igłupie.MogąściągaćzInternetu,cotylkochcą,
chociażnadaluważam,żepowinnosięichwszystkichpozamykać.
Brunettiwiedział,żeLalliożeniłsięjakomłodyczłowiekidochowałjużtrojgawnucząt,zktórychbył
niezmierniedumny.Obawiającsię,żebędziemusiałwysłuchaćlitaniiichnaj-
świeższychdokonań,powiedział:
‒Będęwdzięcznyzajakiekolwiekinformacje.
‒Hm.Popytamtuitam.Kuratorium,mówisz?
‒Tak.Napewnoznasztamkogoś.
‒ Wszędzie znam kogoś, Guido ‒ odparł Lalli krótko, bez cienia przechwałki. ‒ Zadzwonię, jeśli się
czegośdowiem‒
powiedziałiodłożyłsłuchawkę.
Brunettizastanawiałsię,kogojeszczemógłbyspytaćotęsprawę,aledwajmężczyźni,którzymoglibymu
pomóc, byli teraz, o ile się orientował, na wakacjach, postanowił więc, zanim się z nimi skontaktuje,
zaczekaćnainformacjeodLallego.Podjąwszydecyzję,zszedłnadół,żebysprawdzić,czypojawiłsię
jużVianello.
Rozdział15
Nie zastał Vianella w pokoju służbowym. A kiedy stamtąd wychodził, zderzył się w drzwiach z
porucznikiemScarpą.
Powymownejpauzie,podczasktórejskutecznieblokował
ciałemwejście,porucznikzrobiłkrokdotyłuipowiedział:
‒Czymogęzamienićzpanemsłowo,commissario?
‒Oczywiście.
‒Możeumnie?‒zasugerowałScarpa.
‒Obawiamsię,żemuszęwrócićdoswojegobiura‒odparłBrunetti,niechcącoddawaćprzeciwnikowi
przewagiterytorialnej.
‒Sądzę,żetoważne,commissario.Matozwiązekzza-bójstwemsignoryBattestini.
Komisarzprzybrałobojętnywyraztwarzy.
‒Naprawdę?Aocochodzi?
‒OtęGismondi‒rzuciłkrótkoScarpainajwyraźniejniezamierzałnarazierozwijaćtematu.
Chociaż, usłyszawszy to nazwisko, komisarz odczuł ciekawość, postanowił milczeć, by uzyskać w ten
sposóbtak-tycznąprzewagę.
PodłuższejchwiliScarpapodjąłwątek:
‒OdsłuchałemnagraniadwóchzgłoszeńGismondi,kiedydonasdzwoniła,iodkryłem,żedwukrotniejej
groziła.
176
‒Ktokomugroził,poruczniku?‒spytałBrunetti.
‒SignoraGismondigroziłasignorzeBattestini.
‒Dzwoniącnapolicję?Niesądzipan,żepowodowałyniąemocje?
Przyglądał się, jak Scarpa próbuje nad sobą zapanować, zaciskając usta i unosząc się minimalnie na
piętach. Pomyślał o tym, jak łatwo przychodzi mu obudzić w przeciwniku odczu-cie słabości, i nie
spodobałamusiętamyśl.
‒ Gdyby znalazł pan chwilę, by posłuchać tych nagrań, pewnie by pan zrozumiał, o co mi chodzi ‒
powiedziałporucznik.
‒Niemożnaztymzaczekać?‒spytałBrunetti,nawetniepróbującukryćirytacji.
Scarpa nieco się rozluźnił, zupełnie jakby widok zniecier-pliwionej miny komisarza wystarczająco go
satysfakcjonował.
‒ Jeśli nie chce pan usłyszeć, jak osoba, która, co sama przyznaje, prawdopodobnie ostatnia widziała
ofiarężywą,używawobecniejpogróżek,tojużwyłączniepańskasprawa.
Jajednakuważałem,żenależałobysiętymbliżejzainteresować.
‒Gdzieonesą?‒spytałBrunetti.Scarpaudał,żenierozumie.
‒Gdziecojest,commissario!
Powstrzymując odruch, żeby go nie uderzyć, komisarz uświadomił sobie, jak często nachodziło go to
pragnienie.
Pattęuważałzazadowolonegozsiebieoportunistę,zdolnegouczynićniemalwszystko,byleutrzymaćsię
nastanowisku.
Aletowłaśnietaludzkasłabośćukrytawsłowie„niemal”powodowała,żeBrunetti,nawetjeślinielubił
Patty,tonieżyczyłmuźle.NatomiastScarpyszczerzenienawidził.
177
Brzydził się nim ‒ tak jak wzdragałby się wejść do ciemnego pokoju, z którego wydobywa się dziwny
odór.Ichoćwwiększościpokojówmożnazapalićświatło,obawiałsię,żeniesposóboświetlićwnętrza
Scarpy;przeczuwałteż,żegdybyudałosięzobaczyć,cokryjesięwtymwnętrzu,odczułobysięjedynie
strach.
Niechęćkomisarzadoudzieleniaodpowiedzibyłatakwi-doczna,żeScarpaodwróciłsię,mruknąłpod
nosem:„Wlaboratorium”‒iruszyłwstronętylnychschodów.
NiezastaliwlaboratoriumBocchesego,choćsilnyzapachtytoniuwskazywał,żemusiałstamtądwyjść
niedawno. Scarpa podszedł do ściany na końcu pomieszczenia, gdzie na długiej drewnianej ladzie stał
dużyodtwarzaczkasetowy.Obokleżałydwiedziewięćdziesięciominutowekasety,obieopatrzonedatąi
sygnaturą.
Porucznikpodniósłjedną,spojrzałnaopisiwsunąłdourządzenia.Potemwziąłsłuchawki,włożyłjena
głowę,wcisnąłprzycisk„play”,słuchałprzezkilkasekund,wcisnął
„stop”,przewinąłtaśmędoprzoduiznówjąpuścił.Potrzechpróbachudałomusięznaleźćwłaściwe
miejsce,awtedyzatrzymałtaśmę,cofnąłjąkawałekiwręczyłsłuchawkiBrunettiemu.
Czującwstrętdoprzedmiotu,którymiałtakbliskikontaktzciałemScarpy,komisarzspytał:
‒Niemożepantegopuścićtaknormalnie?
Scarpawyciągnąłwtyczkęsłuchawekzgniazdkaiwcisnął
„play”.
„MówiAssuntaGismondizCannaregio.Dzwoniłamjużwcześniej”.
Komisarzrozpoznałjejgłos,alenieton,napiętyodgniewu.
178
„Tak,signora.Ocochodzitymrazem?”
„Mówiłampanupółtorejgodzinytemu.Nastawiłatelewizortakgłośno,żesampanmożetousłyszeć.‒
Głosydwojgaludzi,którzynajwyraźniejsiękłócili,przybliżyłysię,apotemprzycichły.‒Słyszypan?Jej
oknasąoddaloneodziesięćme-trów,ajatosłyszętak,jakbytobyłowmoimdomu”.
„Niestety,nicniemogęporadzić,signora.Patrolwyjechał
doinnegowezwania”.
„Izajmujesiętymwezwaniemodpółtorejgodziny?”
„Niemogępaniudzielićtejinformacji,signora.
„Jestprawieczwartanadranem‒powiedziałagłosembliskimhisteriilubpłaczu.‒Włączyłatelewizor
opierwszej.
Chciałabymchoćtrochęsięprzespać”.
„Mówiłemjużpani,kiedypanipoprzedniodzwoniła.
Funkcjonariuszezpatroluotrzymalipaniadresiprzyjadą,jaktylkobędąmogli”.
„To się dzieje już trzecią noc z rzędu, ale ani razu nie widziałam tu policjanta” ‒ powiedziała jeszcze
ostrzejszymtonem.
„Nicmiwtejsprawieniewiadomo,signora.
„Tocojamamzrobić?Pójśćtamijązabić?!”‒wrzasnęłasignoraGismondidosłuchawki.
„Mówiłem pani ‒ odpowiedział beznamiętny głos dyżurnego z centrali ‒ patrol przyjedzie, jak tylko to
będziemożliwe”.
Któreśznichprzerwałopołączenieidalejbyłosłychaćtylkocichyszumprzesuwającejsiętaśmy.
ScarpazwróciłsiędoBrunettiego,mówiącrównieobojętnymgłosem:
‒Nanastępnejtaśmiesłychać,jakGismondiautentyczniegrozi,żejązabije.
179
‒Comówi?
‒„Jeślijejniepowstrzymacie,topójdętamijązabiję”.
‒Chciałbymtegoposłuchać‒powiedziałBrunetti.
Porucznik wsunął następną kasetę do odtwarzacza, przewinął ją do połowy, przez chwilę szukał
właściwegomiejscaipuścił.RzeczywiściewiernieprzytoczyłsłowasignoryGismondiiBrunettiegoaż
ciarkiprzeszły,gdyusłyszałjejgniewny,balansującynagranicyhisteriigłos.
„Jeślijejniepowstrzymacie,topójdętamijązabiję”.
To, że dzwoniła o trzeciej trzydzieści nad ranem i że był to już jej czwarty telefon na policję tej nocy,
zdaniemBrunettiegowyraźniewskazywało,żewjejgłosieprzebijałgniew,aniewyrachowanie,jednak
sędziamógłbytoocenićinaczej.
‒ Ma też na koncie używanie przemocy ‒ rzucił Scarpa mimochodem. ‒ Kiedy się to połączy z tymi
pogróżkami, to uzyskamy solidne podstawy do tego, żeby ją ponownie przesłuchać w sprawie jej
poczynańtamtegoranka.
‒Ojakiejprzemocypanmówi?‒spytałBrunetti.
‒Osiemlattemu,kiedybyłajeszczemężatką,zaatakowa-
łaswojegomężaigroziła,żegozabije.
‒Jakgozaatakowała?
‒Zraportupolicjiwynika,żechlusnęłananiegowrzątkiem.
‒Cojeszczejestwtymraporcie?
‒Mamgousiebiewpokoju,wraziegdybyzechciałpanprzeczytać.
‒Cojeszczetamjest,Scarpa?
Porucznikspojrzałzdziwiony,odruchowoodsuwającsięokrok.
180
‒Byliwkuchni,pokłócilisięionachlusnęłananiegowrzątkiem.
‒Miałpoważneobrażenia?
‒Niezbyt.Wodawylądowałanajegobutachispodniach.
‒Wniósłoskarżenie?
‒Onnie,commissario.Sporządzonoraport,alezoskar-
żeniasięwycofano.
NagleBrunettinabrałpodejrzeń.
‒Onnie?Toktowycofałsięzoskarżenia?
‒Tomałoistotne,commissario.
‒Nokto?‒spytałBrunettigłosemtaknapiętym,żezabrzmiałotojakszczeknięcie.
‒Ona‒odparłScarpapopauzie,którąstarałsięprzedłu-
żyć,jaktylkosięda.
‒Ocomiałabygooskarżyć?
Komisarz obserwował Scarpę, zastanawiającego się, czy nie powołać się znów na raport, i zauważył
moment,wktórymporucznikodstąpiłodtegozamiaru.
‒Onapaść.
‒Jakiegorodzaju?
‒Złamałjejnadgarstek,aprzynajmniejtaktwierdziła.
Czekał,ażScarparozwiniewątek,lecznapróżno.
‒Chlusnęłananiegogarnkiemwrzątku,majączłamanynadgarstek?‒spytał.
Porucznik,jakbytesłowadoniegoniedotarły,odparł:
‒Jakakolwiekbyłaprzyczyna,mamytudoczynieniazużyciemprzemocy.
Komisarzodwróciłsięiwyszedłzlaboratorium.
Ruszyłdoswojegobiura,czując,jakniewyrażonygniewrozsadzamupierśipowodujełomotanieserca.
Zdałsobiesprawę,żeScarpachciałwszystkotakukartować,żeby181
ściągnąćpodejrzenienasignoręGismondi,ichoćrobiłtoto-pornie‒wyraźniedotegodążył.Brunetti
nierozumiałtylkodlaczego.Scarpanicniemógłzyskaćnatworzeniupozorów,żetosignoraGismondi
jestmorderczynią.
Nagle pojął, w czym rzecz, i stawiając ciężko stopę na kolejnym stopniu, potknął się, zataczając na
ścianę.Scarpieniezależałonatym,byakuratnaniązrzucićwinę.Chciał,byktośinnyznalazłsiępoza
podejrzeniem.Leczwmiaręjakwchodziłposchodach,odezwałsięwnimzdrowyrozsądekipodsunął
mniej szokujące wytłumaczenie: Scarpa chciał jedynie utrudnić mu śledztwo, a najskuteczniej mógł to
zrobić,tworzącfałszywytropprowadzącydosignoryGismondi.
Tamyśltakgodręczyła,żeniemógłwysiedziećwbiurze.
Odczekał parę minut, dając Scarpie czas na opuszczenie klatki schodowej, a potem zszedł na dół do
signorinyElettry.Okaza-
łosię,żejeszczesięniepojawiła.Gdybyweszławtymmomencie,zażądałby,byćmożepodnoszącgłos
dokrzyku,wyja-
śnienia, gdzie się podziewała i jakim prawem wzięła sobie w środę pół dnia wolnego, skoro jest tyle
pracy. Wracając do siebie, wciąż wygłaszał w myślach tę tyradę, wygrzebując z przeszłości różne
incydenty,przeoczeniaiwybryki,któremógłjejwypomnieć.
Znalazłszysięusiebie,zdjąłmarynarkęicisnąłjąnabiurko,alezrobiłtoztakąsiłą,żeprześlizgnęłasię
po blacie i spadła na podłogę, pociągając za sobą stertę luźnych dokumentów, nad którymi ślęczał
poprzedniegopopołudnia,układającjechronologicznie.Rozsierdzonyjeszczebardziej,dał
głośnowyrazpoważnymwątpliwościomcododziewictwaczyjejśmatki.
WtymwłaśniemomenciezjawiłsięVianello.Słyszącgowdrzwiach,Brunettiodwróciłgłowęiburknął:
182
‒Proszęwejść.
Inspektorpopatrzyłnamarynarkęirozrzuconepapiery,poczymbezsłowaminąłBrunettiegoiusiadłna
krześle.
Komisarzprzyjrzałsięjegopotylicyiramionom.Rozbawi-
łagotabezzasadniesztywnapozainastrójniecomusiępoprawił.
‒Scarpa‒powiedział,podchodzącdobiurka.Schyliłsię,podniósłmarynarkęipowiesiłjąnaoparciu
krzesła,apotemzgarnąłzpodłogipapiery,rzuciłjenablatiwreszcieusiadł.‒
Próbujestworzyćpozory,żetosignoraGismondijązabiła.
‒Próbuje?Jak?
‒Mataśmyznagraniemjejrozmów.Dwarazyzadzwoni-
łanapolicję,skarżącsięnahałasztelewizora.Idwukrotniegroziła,żezabijestarsząpanią.
‒Wjakisposóbgroziła?‒spytałVianello.‒Napoważnieczypodwpływemgniewu?
‒Myślipan,żejestjakaśróżnica?
‒ Krzyczał pan kiedyś na swoje dzieci, commissario? To jest gniew. A na poważnie to jest wtedy, gdy
panjebije.
‒Nigdytegonierobiłem‒odparłszybkoBrunetti,jakbygootooskarżano.
‒Ajatak‒przyznałVianello.‒Raz.Zpięćlattemu.‒
Brunetti czekał na jakieś wyjaśnienie, ale nie nastąpiło. Zamiast tego Vianello dodał: ‒ Jeśli się o tym
mówi,toznaczy,żesiętylkomówi.‒Oderwałsięodteoriiiprzeszedłdokonkretów.‒Zresztąjakby
siędostaładośrodka?
Brunetti obserwował, jak inspektor rozważa i wyklucza kolejno różne sposoby. Wreszcie Vianello
stwierdził:
‒Nie,toniemażadnegosensu.
‒Wtakimraziedlaczegoontorobi?‒spytałBrunetti,183
ciekaw,czyVianellodojdziedotychsamychkonkluzjicoon.
‒Mogęmówićszczerze,commissario?
‒Oczywiście.
Inspektorspojrzałnaswojekolana,strzepnąłzespodnija-kiśniewidocznypyłekipowiedział:
‒ Dlatego, że pana nienawidzi. Ja jestem dla niego zbyt mało ważny, żeby mnie nienawidził, ale z
pewnościąbyłbydotegozdolny,gdybyuznał,żenatozasługuję.ApozatymboisięElettry.
W pierwszym odruchu Brunetti chciał się sprzeciwić tej in-terpretacji, ale zmusił się do jej głębszego
rozważenia.Zdawał
sobie sprawę, że takie wyjaśnienie go nie zadowala, bo ukazu-je Scarpę w lepszym świetle niż to, w
którym on chciał go widzieć: niejako nikczemnika, który knuje, lecz po prostu człowieka pełnego
nienawiści.Przyciągnąłdosiebiepapieryizacząłjeodnowaukładaćwedługdat.
‒Mamwyjść,commissario?‒spytałVianello.
‒Nie.Zastanawiamsięnadtym,copanpowiedział.
Jeśli jakaś możliwość wydawała się aż nadto oczywista, prawdopodobnie stanowiła prawidłowe
wyjaśnienie ‒ ileż to razy przywoływał tę zasadę? A więc tylko złośliwość, a nie udział w zmowie.
Nawetjeśliskłonnybyłprzyznać,żetobardziejprawdopodobne,niemógłzaprzeczyć,żebysięucieszył,
gdyby Vianello również wierzył, że Scarpą powodują bardziej złowieszcze, przestępcze motywy.
Spojrzałnainspektora.
‒Wporządku‒przyznałwkońcu.‒Tocałkiemmożliwe.
Przezchwilęrozważałkonsekwencje:ScarpazaszczepiawumyślePattytezę,żesignoraGismondijest
winnamorderstwa;184
oznaczałoby to, że Brunetti ‒ aby nie wzbudzać niepokoju Patty i nie zostać odsuniętym od sprawy ‒
musiałbyudawać,iżpodzielatenpogląd;wzwiązkuztymtrzebabypoświęcićwięcejczasunazbadanie
życiasignoryGismondi,wykazującprzytym,conieuchronne,takibraktaktu,żeprzesłuchiwanastałaby
się opornym świadkiem; a kiedy by ją wreszcie nakło-niono do zmiany zeznań w sprawie Fiori
Ghiorghiu, Patta powróciłby do swojego teraz już potwierdzonego przeświadczenia, że Rumunka jest
morderczynią,isprawaznówzosta-
łabyuznanazarozwiązaną.
‒ I have measured out my life with coffee spoons* ‒ wyre-cytował Brunetti, a Vianello posłał mu tak
dziwnespojrzenie,żenatychmiastdodał:‒Takmawiamojażona.
*„Łyżeczkamiodkawyodmierzyłemżycie”.T.S.Eliot,ŚpiewmiłosnyJ.AlfredaPrufrocka,tłum.Adam
Pomorski.
‒Mojazatomówi,żepowinniśmylepiejsięprzyjrzećsynowisignoryBattestini‒odparłinspektor.
Brunetti uznał, że zanim opowie Vianellowi o swoich rozmowach w urzędzie pocztowym, wolałby
najpierwusłyszeć,czegotendowiedziałsięoPaoluBattestinim,więczapytał
krótko:
‒Dlaczego?
‒Nadiatwierdzi,żeniepodobajejsięotaczającagoat-mosfera,aprzynajmniejsposób,wjakiludzieo
nimmówią.
Wedługniejtodziwne,żetyleosóbznałogotakdługo,obserwowało,jakdorasta,amimotoniemiałoo
nimprawienicdopowiedzenia.
Brunettiwzasadziepodzielałjegoopinię.
‒Aczydomyślasię,cosięzatymkryje?
Vianellopokręciłgłową.
185
‒Nie,uważatylko,żetoniejestnormalne,byniktniechciałonimrozmawiać.
Brunetti dostrzegł minę Vianella ‒ umiarkowane zadowolenie ‒ i odgadł, że inspektor dowiedział się
czegoś,cobypotwierdzałoanalizęjegożony.Żebyzrobićmuprzyjemnośćizachęcićdowyjawieniatej
rewelacji,spytał:
‒Copanzastałwkuratorium?
‒Wszystkodziałapostaremu.
‒Czylijak?
‒ Typowy urząd miejski w dawnym stylu. Zadzwoniłem tam i wyjaśniłem, że w związku z pewnym
dochodzeniemkryminalnymchciałbymporozmawiaćzdyrektorem.Uzna-
łem,żelepiejniemówić,ojakiedochodzeniechodzi.Aleokazałosię,żedyrektorwyjechałdoTreviso
na jakieś spotkanie, podobnie jak jego zastępca, a urzędniczka, z którą udało mi się pogadać,
powiedziała,żepracujetamdopieroodtrzechtygodniiniemożemiwniczympomóc.‒Skrzywiłsięi
do-dał:‒Pewniebyniepomogła,nawetgdybyprzepracowałatamtrzylata.
Brunetti,oswojonyzestylemmówieniainspektora,czekał
cierpliwie.Vianellostrzepnąłkolejnyniewidocznypyłekzespodniikontynuował:
‒ Więc w końcu zgodziłem się porozmawiać z kierow-niczką działu personalnego i poszedłem do jej
biura. Zdążyli się już zmodernizować i teraz wszyscy mają nowe biurka i komputery. Ta urzędniczka
kierujedziałem,którynazywasięterazZarządzanieZasobamiLudzkimi‒ciągnąłVianello,aBrunettiaż
sięwzdrygnąłnatokanibalistyczneokreślenie.‒
Poprosiłem,żebymiudostępniłaaktapersonalnePaolaBattestiniego,aonaspytała,kiedytampracował.
Kiedyjejpowiedziałem,odparła,żetrudnobędzieznaleźćaktazpewnych186
okresów,bourządakuratwprowadzainformacjeozatrudnie-niudosystemukomputerowego.‒Widząc
minękomisarza,wyjaśnił:‒Nie,niezainteresowałemsię,jakdługotopotrwa,alespytałem,którychlat
todotyczy.‒SpojrzałnaBrunettiego,szukającaprobaty,akiedyjąuzyskał,podjąłwątek:‒
Sprawdziła jego nazwisko w komputerze, stwierdziła, że ostatnie pięć lat jego zatrudnienia jest już
wprowadzonedosystemu,izrobiłamiwydruk.
‒Jakiegorodzajusątoinformacje?
‒ Raporty zwierzchników dotyczące wyników pracy, ter-miny urlopów, zwolnienia lekarskie, tego typu
rzeczy.
‒Zabrałpantenwydruk?
‒Tak,dałemgosignorinieElettrze,kiedyprzyszedłem.‒
Brunettiodnotował,żezjawiłasięjużwpracy,aVianellododał:‒Podkonieczatrudnieniaczęstobrał
długiezwolnienialekarskieiElettrasprawdzaszpitalnekartoteki,żebyustalić,czyprzebywałwszpitalu,
ajeślitak,tozjakiegopowodu.
‒Oszczędzęjejfatygi‒powiedziałBrunetti.‒PaoloBattestinizmarłnaAIDS.
Widzączaskoczenieinspektora,streściłmuswojąrozmowęzdoktoremCarlottimzpoprzedniegodniai
przeprosiłgo,żeniezadzwonił,bymuotympowiedzieć,przedjegowizytąwkuratorium.
‒Lepiejtopotwierdzićwdwóchźródłach‒skwitował
Vianello.
Brunettipoczułukłuciegniewu,słyszącsugestię,żeto,coustalił,wymagapotwierdzenia,aleopanował
emocje.
‒Udałosiępanuporozmawiaćzkimś,ktoznimpracował?‒spytał.
187
‒Tak.Kiedydostałemjużwydruk,jeszczeprawiedodziesiątejpałętałemsiępokorytarzuiwpewnej
chwili usłyszałem rozmowę dwóch urzędników ‒ oceniłem, że mogli pracować razem z Battestinim ‒
którzy wybierali się na kawę do baru po drugiej stronie ulicy. Złożyłem papiery tak, żeby widać było
nagłówekfirmowy,iposzedłemzanimi.
Komisarzniemógłsięnadziwić,jaktenmężczyzna,wyż-
szy i potężniej zbudowany niż on, tak łatwo stawał się niewidzialny, gdy tylko zaczynał rozmawiać z
ludźmi.
‒I?‒ponaglił.
‒ Powiedziałem, że jestem z oddziału w Mestre, a oni mi uwierzyli, bo nie mieli powodu, żeby nie
wierzyć. Widzieli mnie w biurze, widzieli też, jak urzędniczka dała mi wydruk, sądzili więc, że
przyjechałem załatwić jakieś sprawy służbo-we. Zaglądałem tej kobiecie przez ramię, kiedy szukała w
komputerze akt personalnych, i zobaczyłem kilka nazwisk obecnych pracowników kuratorium.
Zamówiłem więc kawę i zapytałem tych dwóch, co słychać u kogoś tam, bo już kopę lat go nie
widziałem.ApotemzagadnąłemoBattestiniego:czytojegomatkęniedawnozabitoijakontozniósł,bo
przecieżzawszewydawałsiętakidoniejprzywiązany.
BezwątpieniaVianellobyłdumnyzeswojegowyczynu.
‒Przebiegłośćwęża,inspektorze‒pochwaliłgoBrunetti.
‒Wtedyjednakwszystkosięzmieniło.Tobyłobardzodziwne,commissario.Zupełniejakbymchwycił
tegosamegoprzebiegłegowężairzuciłimpodnogi.Jedenznichcofnąłsięokrok,położyłpieniądzena
kontuarzeiwyszedł.Zapadłodługiemilczenie,apotemtendrugiwkońcupowiedział,żeoilewie,toten
Battestinijużtamniepracuje.Wogólenie188
wspomniałotym,żenieżyje.Pochwiliteżsięulotnił.Zaproponowałem,żezapłacęzakawę,akiedysię
odwróciłem,face-tajużniebyło‒aniobokmnie,aniwbarze.‒Pokręciłgłowąnatowspomnienie.
‒Czywyczułpan,dlaczegotakreagująnajegonazwisko?
‒ Dwadzieścia lat temu mogłoby chodzić o to, że był gejem, ale dziś już nikogo to nie szokuje ‒
stwierdziłVianello.‒
W dodatku większość ludzi ze współczuciem myśli o kimś, kto zmarł na AIDS, więc moim zdaniem
chodzi o coś innego, o coś, co prawdopodobnie ma związek z kuratorium. Lecz cokolwiek to jest, nie
chcieli,żebyobcyczłowiekwypytywał
ichoniego.‒Uśmiechnąłsięidodał:‒Przynajmniejjataktowidzę.
‒Prenumerowałczasopismozezdjęciamichłopaków‒
powiedział Brunetti i obserwował, jakie wrażenie ta informacja zrobi na inspektorze. Potem gwoli
jasnościdodał:‒Nastolatków,niemałychchłopców.
‒Niejestempewien,czykoledzyzpracybyoczymśtakimwiedzieli‒rzekłVianellopochwili.
Komisarzprzyznałmurację.
‒Wtakiraziemusitomiećzwiązekzjegopracąwkuratorium.
‒Natowygląda‒zgodziłsięVianello.
Rozdział16
ByliwdrodzedobiurasignorinyElettry,żebyoszczędzićjejniepotrzebnejfatygi‒Brunettiniewiedział,
jaktookreślić:
„dostaniasię”czy„włamania”doszpitalnychkartotek‒kiedyzdałsobiesprawę,żejużgonieobchodzi,
wjakisposóbonazdobywainformacje,któremuprzekazuje.Tamyślzkoleiwzbudziławnimpoczucie
winy,żetaksięnaniąrozzłościłzpowodujejnieobecności.PodobniejakOtello,miałporucznika,który
potrafiłzatrućjegonajlepszeuczucia.
Signorina Elettra włożyła tego dnia długą sukienkę z białe-go luźno tkanego lnu i miała rozpuszczone
włosy,jakbyktośjąuprzedził,żedzisiajwystąpiwroliDesdemony.Powitałaichuśmiechem,leczzanim
zdążyłacokolwiekpowiedzieć,Vianellospytał:
‒Ico,udałosię?
‒Jeszczenie‒przeprosiła.‒Dostałamtelefonodvice-questore.‒Ijakbytoniebyłowystarczającym
wyjaśnieniem,dodała:‒Chciał,żebymnapisaławjegoimieniupismo,imiał
bardzo szczegółowe wymagania co do doboru słów. ‒ Zrobiła pauzę, czekając, który z nich zapyta
pierwszy.
ZapytałVianello.
190
‒Czywolnopaniwyjawić,jakajestnaturategopisma?
‒Namiłośćboską,nie!Gdybymtozrobiła,wszyscywkomendziebysiędowiedzieli,żevice-questore
starasięopracęwInterpolu.
Brunettipierwszysięotrząsnął.
‒Notak,oczywiście.Tobyłodoprzewidzenia.
Vianelloniemógłznaleźćsłów,którebydosadniewyrazi-
łyjegouczucia.
‒Czymożenampanizdradzić,dokogotopismojestadresowane?‒spytałBrunetti.
‒Niepozwalaminatolojalnośćwobecvice-questore,commissario‒odparłagłosempełnympobożnej
szczerości,któraBrunettiemuzawszekojarzyłasięzpolitykamiiksiężmi.
Potem, wskazując palcem leżący na stole arkusz papieru, zapytała od niechcenia: ‒ Czy sądzi pan, że
pismodoburmistrzazprośbąolistpolecającynależywysłaćdrogąsłużbową?
‒Szybciejbyłobywysłaćjee-mailem‒zasugerowałBrunetti.
‒Vice-questorejesttradycjonalistą‒wtrąciłsięinspektor.
‒Sądzę,żewolałbywłasnoręczniepodpisaćtopismo.
SignorinaElettraskinęłagłową,poczympowróciładopierwszegopytaniaVianella.
‒Myślę,żemogłabymzerknąćnajegokartępacjenta.
‒Toniejestkonieczne‒powiedziałkomisarz.‒BattestinizmarłnaAIDS.
‒Ach,biednyczłowiek‒westchnęła.
‒Prenumerowałteżczasopismozezdjęciamimłodychchłopców‒dorzuciłVianelloostrymtonem.
‒MimowszystkozmarłnaAIDS,inspektorze‒powiedziała.‒Aniktnatoniezasługuje.
191
PodługiejciszyVianellomruknął:„Byćmoże”,przypominającim,żemadwójkędzieci,któredopieroco
stałysięna-stolatkami.
Zapadłoniezręcznemilczenie.Zanimzdążyłoprzygnieśćichswoimciężarem,odezwałsięBrunetti:
‒ Vianello rozmawiał z ludźmi z sąsiedztwa i w jego miejscu pracy. Wszyscy reagowali w ten sam
sposób:ilekroćpadłojegonazwisko,okazywałosię,żeniktniconimniewie.
Ogólniewszyscysązgodni,żejegomatkamiałapodłycharakter,aojciecbyłunabravapersonailubił
sobie wypić. Ale sama wzmianka o Paolu powodowała, że ludzie nabierali wo-dy w usta. ‒ Dał jej
momentnazastanowienie,poczymspytał:
‒Copaniotymsądzi?
Usiadłainacisnęłaprzyciskwygaszającyekrankomputera.
Potemoparłałokiećnabiurku,dłoniądotykającpodbródka.
Siedząctakprzezjakiśczas,sprawiaławrażenie,jakbyznikłazpokoju,pozostawiająctujedynieodziane
wbiałąszatęciało,podczasgdyjejuwagaprzeniosłasięgdzieindziej.
WkońcuspojrzałanaVianella.
‒Tomilczeniemożebyćoznakąszacunku.Jegomatkapadłaniedawnoofiarąokropnejzbrodni,aonsam
zmarł zapewne równie okropną śmiercią, więc nikt nie powie o nim nic złego, teraz ani nigdy. ‒
Podniosładłońipowolipodrapałasięwczoło.‒Ajeślichodziokolegówzpracy,tonicdziwnego,że
popięciulatachodjegośmiercijużonimzapomnieli.
‒Nie,tuchodziocośinnego‒przerwałjejVianello.‒
Oniwogóleniechcielionimmówić.
‒Mówićonimczyodpowiadaćnadotyczącegopytania?
‒spróbowałuściślićBrunetti.
192
‒Nieprzystawiałemimpistoletudogłowy‒odparłura-
żonyVianello.‒Niechcielionimrozmawiaćityle.
‒Iluludzitampracuje?‒spytałBrunetti.
‒Wcałymurzędzie?
‒Tak.
‒Niemampojęcia‒odpowiedziałVianello.‒Kuratoriumzajmujedwapiętra,więcmożepracujetamze
trzydzieściosób.Wjegodzialeprawdopodobniepięćlubsześć.
‒Mogłabymtołatwosprawdzić,commissario‒zaproponowałasignorinaElettra.
Brunetti jednak, zaintrygowany tą powszechną niechęcią do mówienia o synu signory Battestini,
postanowił,żesampopołudniuzajrzydokuratorium.NastępnieopowiedziałimotelefoniedoLallegoi
obiecał,żedaimznać,jaktylkodostaniejakąśodpowiedź.
‒Tymczasem,signorina,chciałbym,żebysprawdziłapanidwanazwiska:LucaSardelliiRenatoFedi.To
jedyniżyjącypoprzednidyrektorzykuratorium.‒Niewspomniał,żepodsunąłtenpomysł,bożadeninny
nieprzyszedłmudogłowy.
‒Chciałbypanichprzesłuchać,commissario!‒spytał
Vianello.
BrunettispojrzałnasignorinęElettrę.
‒ Mogłaby pani ich najpierw sprawdzić? Dowiedziałem się, że Sardelli pracuje w Assessorato dello
Sport, a Fedi prowadzi firmę budowlaną w Mestre. Jest także eurodeputato, ale nie wiem, z ramienia
którejpartii.
Nie słyszała o żadnym z nich, więc zanotowała nazwiska i powiedziała, że zaraz się tym zajmie i
przekażeiminformacjepoobiedzie.
Uznawszy,żestracimniejczasu,jeślipójdzieodrazudo193
kuratorium,niewstępującdodomunaobiad,komisarzspytał
Vianella,czymajakieśplanyobiadowe,akiedypokrótkimwahaniuinspektorodpowiedziałprzecząco,
ustalili, że spotka-ją się za dziesięć minut przy głównym wejściu. Brunetti zadzwonił do Paoli, aby ją
zawiadomić,żenieprzyjdzienaobiad.
‒Szkoda‒powiedziała.‒Dziecisąjużwdomuibę-
dziemyjeść...‒zawiesiłagłos.
‒Mówdalej‒poprosił.‒Jestemmężczyzną.Jakośtozniosę.
‒Grillowanewarzywajakoantipasto,apotemcielęcinęzcytrynąirozmarynem.
Brunettiwydałteatralnyjęk.
‒Anadesercytrynowysorbetdomowejrobotypolanysosemfigowym‒dodała.
‒ Czy to wszystko prawda ‒ zapytał nagle ‒ czy tylko chcesz mnie w ten sposób ukarać za to, że nie
przyjdęnaobiad?
Długosięnieodzywała.
‒Wolałbyś,abympowiedziała,żezabieramichdoMcDo-naldanabigmaca?‒spytaławkońcu.
‒Tobybyłomolestowaniedzieci.
‒Tosąjużnastolatki,Guido.
‒Nadaljesttomolestowanie‒skwitowałiodłożyłsłuchawkę.
PostanowilipójśćzVianellempiechotądoDaRemigio,alekiedytamdotarli,okazałosię,żerestauracja
jestzamkniętadodziesiątegowrześnia.Podobniejakdwainnelokale,któreodwiedzili,mieliwięcdo
wyborualbochińskąrestaurację,albodługispacerdoviaGaribaldi,żebysprawdzić,czytamcokolwiek
jestotwarte.
194
Żaden z nich się nie odzywał, ale na zasadzie milczącego porozumienia skierowali się z powrotem do
baru przy Ponte dei Grecci, gdzie przynajmniej tramezzini i wino były do zniesienia. Starając się nie
myśleć o cielęcej pieczeni, Brunetti zamówił prosciutto et funghi, prosciutto e pomodoro i zwyczajną
panino con salami. Vianello, przekonany, że to i tak nie będzie porządny obiad i nie ma znaczenia, co
wybierze,za-mówiłtosamo.
Inspektorprzyniósłnastółbutelkęwodymineralnejipół
litrabiałegowina,poczymusiadłnaprzeciwkoBrunettiego.
Spoglądającnastojącymiędzynimitalerzzkanapkami,powiedział:
‒Nadiaprzyrządziłaświeżymakaron.‒Isięgnąłpotra-mezzino.
Skończyłpierwsząkanapkęiwypiłdwieszklankiwodymineralnej,zanimznówsięodezwał.Odstawił
szklankęzwodą,rozlałwinodokieliszkówispytał:
‒CozrobimyzeScarpą?
Ponieważnieużyłtytułu„porucznik”,Brunettisiędomy-
ślił,żetocałkiemnieoficjalnarozmowa.Wypiłłykwina.
‒Myślę,żejedyne,comożemyzrobić,topozwolićmukontynuowaćjegodochodzenie,jeślitowłaściwe
słowo,wsprawiesignoryGismondi.
‒Przecieżtononsens‒rzuciłgniewnieVianello.Choćsamnigdyjejniespotkał,tylkoczytałaktaiznał
treść jej rozmowy z Brunettim, wystarczyło to, by go upewnić, że jedyny jej udział w przestępstwie
polegał na udzieleniu pomocy Rumunce w opuszczeniu kraju. Ale uświadomiwszy sobie zawarte w tej
myśliponureimplikacje,spytał:
‒Sądzipan,żeonmożejąoskarżyćopomocwprzestępstwie,bodałatamtejpieniądzeikupiłajejbilet
napociąg?
195
Brunetti nie miał już pojęcia, do czego Scarpa jest lub nie jest zdolny. Żałował, że taka przyzwoita
kobietajaksignoraGismondimogłabystaćsięzakładniczkąwpodjazdowejwoj-nieScarpyprzeciwko
niemu. Wiedział jednak, że jakakolwiek próba jej ratowania zwiększyłaby jedynie ryzyko odwetu ze
stronyporucznika.
‒Uważam,żemusimypozwolićmuwtobrnąć.Jeślispróbujemygopowstrzymać,powie,żemamyjakiś
ukrytypowód,byjąchronić,iBógjedenwie,dokądtozaprowadzi.
Trudno było mu przewidzieć działania Scarpy, bo nie rozumiał jego motywów. To znaczy mógł je
zrozumieć,ogarnąćintelektualnie,alebrakowałomumechanizmu,którypozwoliłbymuinstynktownieje
wyczuwać.Wiedział,żewtakichsprawachowielelepszaodniegobyłaPaolaalbo,wtymkonkretnym
przypadku,signorinaElettra.Podobnokocice,pomy-
ślał,sąznacznielepszymimyśliwymi,większąteżrozkoszsprawiaimzamęczanieofiarynaśmierć.
OdtychrozważańoderwałogopytanieVianella:
‒Czycokolwiekztegomawedługpanajakiśsens,commissario?
‒ChodzipanuomorderstwoczyScarpę?
‒Omorderstwo.Scarpęłatwoprzejrzeć.
Obytakbyło,pomyślałBrunettiipowiedział:
‒SignoreBattestinizamordowałktoś,ktojejnienawidził
lubchciał,żebytaktowyglądało.Cowsumiewychodzinajedno.‒Napotykającspojrzenieinspektora,
dodał: ‒ Sądzę, że ktokolwiek to zrobił, jest zdolny do tego rodzaju przemocy, z gniewu lub z
wyrachowania.Niewidziałemzwłok,alewystarczyłymizdjęcia.
196
Uznał, że nie ma sensu mówić, jak bardzo teraz żałuje, że nie wrócił z urlopu, gdy tylko przeczytał o
morderstwie.Powinienbyłokazaćwiększąpodejrzliwośćwobecrelacjiwgazetach,ajeszczewiększą
wobecodpowiedzi,jakieuzyskał,kiedydzwoniłdokomendy,żebyzapytaćotęsprawę,ipowiedziano
mu,żejużzostałarozwiązana.PrzebywaliwtedyweczworonawybrzeżuIrlandii.RaffiiChiaraspędzali
poło-wę czasu, żeglując i penetrując zatoczki wśród skał, a drugą połowę ‒ jedząc, podczas gdy on z
Paolą ponownie przeczyta-li, każde z właściwą sobie cierpliwością, on Gibbona, a ona powieści o
Palliserachiniemieliodwagiwspomniećoewen-tualnympowrociedoWenecji.
Czekając,ażprzełożonyzaczniemówićdalej,Vianellozjadłostatniąkanapkęidopiłwodę.Podnosząc
pustąbutelkę,pomachałdobarmanakrzątającegosięzakontuarem.
‒ Nasze żony pewnie by uznały, że to seksistowskie uprzedzenia ‒ rzekł Brunetti ‒ ale tej zbrodni nie
popełniłakobieta.‒Vianelloskinąłgłową,zgadzającsię,żetozwyczajneseksistowskieuprzedzenie,a
komisarzkontynuował:‒
Powinniśmywięcodkryćpowód,dlaktóregojakiśmężczyznazdecydowałsięjązabić,imusiałbytobyć
ktoś,ktomiałdo-stępdojejmieszkania,alboktoś,kogosamawpuściła.
BarmanpostawiłbutelkęwodynastoleiBrunettinapełnił
obieszklanki.
‒ Wiemy tylko ‒ podjął ‒ że jedyną rzeczą, którą dotąd odkryliśmy i która budzi podejrzenia, są
pieniądze:przestaływpływaćpośmiercisignory,ajejprawniczkaanisłowemonichniewspomniała.
Nawetniewiemy,czysiostrzenicasignoryBattestiniwogólewiedziałaoichistnieniu.‒Dolał
sobiewina,alegonietknął.‒Zresztązjakiegopowodu197
avvocatessaManeschimiałabymimówićotychpieniądzach,nawetjeślionichwiedziała?‒dodał.
‒Mogłajezabrać?‒spytałVianello.
‒Oczywiście.
‒ Może to dziwne, ale niechętnie dopuszczam myśl, że osoba, która ma takiego psa, mogłaby być
nieuczciwa‒rzekł
Vianello, przypomniawszy sobie, co Brunetti opowiadał mu o Poppi. Wypił łyk wina, spojrzał na
barmana, podniósł do góry pusty talerz, a potem postawił go na stole. ‒ Tym dziwniejsze, że przecież
większośćludzi,którycharesztujemy,madzieci,anigdynieprzyszłobynamdogłowy,żeztegopowodu
nie byliby zdolni do popełnienia przestępstwa. ‒ Komisarz nie skomentował tego spostrzeżenia, więc
Vianello skierował jego uwagę na inny trop: ‒ Siostrzenica mogła równie łatwo wyprowadzić te
pieniądze.
Przypominającsobieto,cosłyszałobankowości,Brunettidodał:
‒Alboktośzbanku,kiedysiędowiedziałośmiercisignoryBattestini.
‒Oczywiście.
Kelnerprzyniósłkanapki,leczkomisarzprzełknąłtylkopołówkęjednej,pozostawiającresztęnatalerzu.
Niemuszącprecyzować,kogomanamyśli,spytałVianella:
‒Sądzipan,żeudajejsięustalić,ktozrobiłteprzelewy?
Inspektordopiłwino,alenieśpieszyłsięzponownymna-pełnieniemkieliszka.
‒Jeślizachowałysięjakieśzapisywichrejestrach,tonapewnojeznajdzie‒odpowiedziałpochwili
namysłu.
‒Tookropne,prawda?
‒Owszem,jeślijestsiębankowcem.
Wrócilidokomendyprzytłoczeninasilającymsięupałem198
i frustrującą myślą, że musieli jeść na obiad kanapki. Poszli prosto do biura signoriny Elettry, która
powitałaichdośćponurąminą,choćwyglądałatak,jakbyprzerwęobiadowąspę-
dziła w klimatyzowanym pomieszczeniu, czekając, aż zostaną wyprasowane wszystkie zagniecenia na
sukience.Wychwytu-jąctęzmianęwjejnastroju,Vianellospytał:
‒Cozprzelewami?
‒Nadalnicniemogęznaleźć‒odparłakrótko.
Pamięć Brunettiego nagle wypełniły wyrywkowe wspomnienia związane z prawniczką. Była wysoka,
mocnozbudo-wanaimiałasilnyuściskdłoni.Próbowałjąsobiewyobrazić,jakstoizuniesionąrękąnad
starą kobietą, ale kiedy mu się to udało, wizję zakłóciło wspomnienie książeczek z zagadkami, przy
którychpomagałkiedyśChiarze:„Coniepasujenatymobrazku?”ZobaczyłdłonieavvocatessyManeschi
głaszcząceuszyPoppi.Nazwałsięsentymentalnymgłupcemiskupił
ponownieuwagęnagłosiesignorinyElettry.
‒...któraśznich‒dokończyła,wskazującekrankomputera.
‒Słucham?‒spytałBrunetti.
‒Tenprzelew‒powtórzyłasignorinaElettra‒mogłazle-cićktóraśznich.
‒Siostrzenica?‒wtrąciłsięVianello.
Przytaknęła.
‒Taosobamusiałaznaćjedynienumerkontainumerko-du,noimiećpełnomocnictwo,aprzelewbył
automatyczny.
Wystarczyłowypełnićformularzidaćgokasjerowi.‒Zanimzdążyłspytać,czymożnasprawdzićpodpis
natymformula-rzu,wyjaśniła:‒Nie,banknigdybygonieudostępniłbeznakazusądowego.
199
Brunettipodążyłtymślademażdonieuchronnejkonkluzji.
‒AcozbankaminaWyspachNormandzkich?
Pokręciłagłową.
‒Próbowałamnaróżnesposoby,alenigdynieudałomisięnicodnichwyciągnąć‒przyznałaniechętnie,
choćzpewnymszacunkiem.
Brunettiegokorciło,byzapytać,czysamatrzymatampieniądze,alesiępowstrzymał.
‒Czymapanijakiśpomysł,jakmożnabynamierzyćtozlecenieprzelewu?
‒Beznakazusądowegotoniemożliwe‒powtórzyła.
Wszyscytrojewiedzieli,żezdobycienakazujestmałorealne.
‒Audałosiępanicośznaleźćnatemattejsiostrzenicy?‒
zapytał.
‒Niewiele.Dataurodzenia,aktaszkolneimedyczne,podatki,takiezwyczajnerzeczy.
Brunettiwiedział,żeniemówiłategozironią.Ustalenietakichszczegółówzżyciajakiejśosobybyłodla
niejrówniełatwejakskorzystaniezksiążkitelefonicznej.
‒Noi?
‒Iwydajesię,żejestrównienieprzewidywalnajakjejciotka.
‒Gdziepracuje?
‒PomagawciastkarniwRomolo‒odparła,mówiącopasticceriapodrugiejstroniemiasta,doktórej
Brunetticzasamichodziłwniedzielneporankipoświeżewypieki.
OdmyśliociastkachoderwałokomisarzanagłepojawieniesięAlvisego,którywbiegłdobiuraiomało
niewpadłzimpetemnaVianella,alezdołałzłapaćsięframugiizatrzymać.
200
‒ Commissario ‒ wykrztusił, głośno dysząc. ‒ Właśnie odebrałem telefon od jakiejś kobiety, która do
panadzwoniła.
‒Tak?‒spytałBrunetti,zaniepokojonywyrazemtwarzytegoflegmatycznegoznaturyfunkcjonariusza.
‒Prosiła,żebypannatychmiastprzyjechał.
‒Gdziemamprzyjechać,Alvise?
Alviseodpowiedziałdopieropochwili.
‒Niepodałaadresu,commissario.Tylkoprosiła,żebypanzarazprzyjechał.
‒Dlaczego?‒spytałBrunetti.
‒Powiedziała,żezabiliPoppi.
Rozdział17
NadźwięktegoimieniaBrunettiniemalpodskoczył.Starającsięzachowaćspokój,zapytałAlvisego:
‒Czyonapowiedziała,skąddzwoni?
‒Niepamiętam,commissario‒odparłzmieszanypolicjant,nierozumiejąc,dlaczegozwierzchnikpytao
podobneszczegółypootrzymaniutakpilnejwiadomości.
‒Codokładniepowiedziała,Alvise?‒naciskałBrunetti.
Słyszączmianętonuwgłosiezwierzchnika,Alvisepuścił
framugęistanąłbardziejwyprostowany.Zwidocznymwysił-
kiemnatwarzypróbowałodtworzyćtozdarzenie.
‒Ponieważpannieodbierał,rozmowazostałaprzełączonadocentrali,commissario,aRussopomyślał,
żepanmożebyćuVianella,więcprzełączyłjądonaszegobiuraijaodebrałem.
Mającponownieochotęuderzyćosobnikastojącegonaprzeciwko,komisarzrzuciłkrótko:
‒Proszęmówićdalej.
‒ Dzwoniła kobieta i wydaje mi się, że płakała. W kółko powtarzała, że chce z panem rozmawiać, a
kiedyzaproponowałem,żepójdępanaposzukać,poprosiła,bymprzekazał,żebypanzarazprzyjechał,bo
zabiliPoppi.
202
‒Mówiłacośjeszcze,Alvise?‒spytałBrunettiznie-wzruszonymspokojem.
Zupełnie jakby próbował sobie przypomnieć rozmowę, która odbyła się wiele tygodni temu, Alvise
zamknąłnachwilęoczy,potemjeotworzył,spojrzałnapodłogęipowiedział:
‒Tylkoto,żewłaśnietamweszłaijąznalazła.Rozumiem,żechodziłooPoppi.
‒Czypowiedziała,gdziejest?‒powtórzyłkomisarzprzezściśniętegardło.
‒Nie,commissario‒trwałprzyswoimpolicjant.‒Tylko,żewłaśniewróciłazobiaduijąznalazła.
Brunettirozluźniłzaciśniętepięści.
‒Możeszjużodejść,Alvise‒rzekł,poczymzwróciłsiędoVianellaisignorinyElettry.‒Dowiedzcie
się, gdzie mieszka Roberta Maneschi. Vianello, niech pan tam pójdzie i sprawdzi, czy jest w domu. Ja
wybioręsiędojejkancelarii.
‒Ajeślibędziewdomu?‒spytałVianello.
‒Toniechpansiędowie,kimsąci„oni”idlaczegowe-długniejzabilipsa.
Brunetti odwrócił się i wyszedł, zanim signorina Elettra zdążyła sięgnąć po książkę telefoniczną.
Upewniwszysię,żekomórkęmanadalwkieszenimarynarki,zbiegłposchodachiwyszedłzkomendy.
Do nabrzeża była przycumowana pusta motorówka, ale nie chciał wracać do środka, żeby poszukać
pilota,więcruszył
piechotąwkierunkuCastello.ZanimdotarłdokońcaSalizadaSanLorenzo,koszulaimarynarkalepiły
musiędopleców,akołnierzprzesiąkniętybyłpotem.Kiedywyszedłzzacienio-nychcallinaRivadegli
Schiavoni,uderzyłgożar203
popołudniowego słońca. Spodziewał się, że lekki wietrzyk wiejący od wody przyniesie ulgę, ale ten
wywołałtylkonagłydreszcz,przewiewającwilgotneubranie.
PośpiesznymkrokiemprzemierzyłostatniszerokimostiskręciłwviaGaribaldi.Słońcezapędziłoniemal
wszystkichmieszkańcówdodomów:nawetpodparasolamiogródkowychbarówciągnącychsięwzdłuż
ulicybyłopusto,boludziecze-kali,ażsłońceprzesuniesięnazachódiprzynajmniejjednastronaulicy
znajdziesięwcieniu.
Drzwifrontowebyłyotwarte,więcwbiegłposchodachnapiętro.Przeddrzwiamikancelariizauważył
kałużę lepkiej żółtej cieczy, która przypominała wymiociny. Przeskoczywszy nad nią, walnął pięścią w
drzwiizawołał:
‒Signora,toja,Brunetti!
Chwyciłzaklamkęistwierdził,żedrzwisąotwarte.
Wszedłdośrodkaiponowniekrzyknął:
‒Jestemtu,signora!Brunetti.
Poczułniewyraźnykwaśnyodórizauważyłkolejneśladyżółtejcieczy,tymrazemrozbryzganenaścianie
nalewoodbiurkasekretarki,orazkałużenapodłodzepodbiurkiem.
Wydałomusię,żesłyszyjakiścichyodgłosdochodzącyzzadrzwigabinetu.Niepróbującnawetmyślećo
pistolecie, który zostawił w zamkniętej szufladzie swojego biurka, przeszedł przez pokój i otworzył
drzwi.
Prawniczkasiedziałaprzyswoimbiurku,zaciskająclewądłońwokółust,jakbyusiłowałapowstrzymać
rozpaczliwyszlochnawidokotwierającychsiędrzwi.Wydałomusię,żegorozpoznała,boprzerażenie
wjejoczachzmalało,choćdłońwciążtrzymałanaustach.
Brunetti,nicniemówiąc,rozejrzałsiępopomieszczeniu.I204
zobaczyłpsależącegonapodłodze,nieconalewoodbiurka.
Podłogawokółniegobyłazbryzganatymsamymcuchnącymżółtymświństwem.Poppileżałazotwartym
pyskiemiwywa-lonymjęzykiem.Pyskijęzykpokrywałagęstabiałapiana.
Jednymszklistymokiempatrzyławgóręnaswojąwłaścicielkę,jakbyjąocośoskarżałalubbłagałao
pomoc.
Komisarzaprzeszyłnagłydreszcz‒nietylkozpowoduklimatyzacji.Wywołałagotakżemyślotym,co
powinien zrobić. Wiele lat temu, kiedy go instruowano, że należy przy-przeć świadka do muru w
momenciejegonajwiększejsłabo-
ści,łatwobyłotozapisaćnapapierzejakozasadę,owieletrudniejjednakzastosowaćterazwpraktyce.
Podszedłdojejbiurka,odczekałchwilę,apotemwyciągnął
domilczącejkobietyrękę.
‒Lepiej,żebypaniposzłazemną,signora‒powiedział,zachowującspokojnyton.
Zdłoniąwciążzaciśniętąwokółustpokręciłagłową.
‒ Już nic nie może pani dla niej zrobić ‒ rzekł, nie ukry-wając smutku, który czuł na widok śmierci
takiegopięknegostworzenia.‒Niechpaniterazprzejdziedodrugiegopokoju.
Myślę,żetakbędzielepiej.
Odrywającwzrokodmartwegopsa,odparła:
‒Niechcęjejtuzostawiaćsamej.
‒Wporządku,signora‒zapewniłją,samniewiedząc,cowłaściwiemanamyśli.Skinąłnaniąpalcami.
‒Niechpanistądwyjdzie.Wszystkowporządku.
Opierającsięobiemadłońmioblat,wstała.Wyglądała,jakbyjejprzybyłodwadzieścialat.Niepatrząc
na psa, obeszła biurko i zbliżyła się do komisarza. Wziął ją pod rękę i wyprowadził z gabinetu, nie
zapominającdokładniezamknąćdrzwi.
205
Odsunął krzesło od biurka sekretarki, ustawił je tak, żeby nie było z tego miejsca widać rozbryzganej
cieczy,ipomógł
prawniczceusiąść.Samwziąłjednozpozostałychkrzesełiusiadłnaprzeciwkoniejwodległościmetra.
‒Czymożemipanicośotympowiedzieć,signora?
Milczała.
‒Niechpanipowie,cosięstało.
Signora Maneschi rozpłakała się. Tak łagodnie, że jedyną oznaką były zaciśnięte wargi i łzy płynące z
oczu.Kiedywreszciesięodezwała,jejgłosbrzmiałzadziwiającospokojnie,jakbymówiłaoczymś,co
zdarzyłosięgdzieindziejlubprzytrafiłokomuinnemu.
‒Miałatylkodwalata.Taknaprawdębyłajeszczeszcze-niakiem.Wszystkichlubiła.
‒Takiejużsąznatury‒zgodziłsięBrunetti.
‒Idowszystkichmiałazaufanie,więckażdymógłjejtodać...
‒Toznaczytruciznę?
Zanimzdążyłjązapytać,jaktosięmogłostać,wyjaśniła:
‒Zadomemjestogródizostawiamjątamnacałydzień,nawetkiedywychodzęnaobiad.Wszyscyotym
wiedzą.
‒Wszyscysąsiedziczypaniklienci?
Zignorowałapytanie.
‒Kiedywróciłam,chciałamprzyprowadzićjątunagórę.
Iwtedyjązobaczyłam...itewymiocinywszędzienatrawie...
aonaniebyławstanieiść.Musiałamjątuwnieść.‒Rozejrza-
łasiępopokoju,dostrzegłaplamęnaścianie,alewydawałosię,żeniewidziśladównaswojejspódnicy
ani na lewym bucie. ‒ Położyłam ją tu na podłodze i próbowałam dzwonić do weterynarza, ale go nie
było.Noiznowuzwymiotowała.Apotemumarła.‒Zamilkłanachwilę.‒Wtedyzadzwoniłam206
dopana.Alepanateżniebyło.‒Wyczułwjejglosie,żemadoniegotakąsamąnieuzasadnionąpretensję
jakdoweterynarza.
Niezwracającuwaginajejton,lekkosiękuniejpochylił.
‒ Oficer, który przekazał mi wiadomość, powtórzył pani słowa, że ktoś zabił Poppi, signora. Czy
domyślasiępani,ktotozrobił?
Zacisnęła dłonie i przygarbiwszy się, wcisnęła je między kolana. Widział tylko czubek jej głowy i
ramiona. Siedzieli tak przez dłuższą chwilę. Kiedy się wreszcie odezwała, głos miała tak słaby, że
Brunettimusiałjeszczebardziejsięwychylić,żebyusłyszeć,coonamówi.
‒Tojejsiostrzenica‒powiedziała.‒Graziella.
‒Dlaczegomiałabytozrobić?‒spytałniecomniejwspółczującymtonem.
Wzruszyła ramionami tak mocno, że Brunetti aż się odsunął. Czekał na jakieś wyjaśnienie, lecz bez
skutku.
‒Czytomogłomiećjakiśzwiązekzespadkiem,signora?
‒spytał,niechcącujawniać,żewieoistnieniukontbankowych.
‒Byćmoże‒odpowiedziała,awyćwiczoneuchokomisarzawychwyciłowjejgłosiepierwszeoznaki
jakiegośwykrę-
tu,jakbyszokspowodowanyśmierciąpsazaczynałustępo-wać.
‒Cowedługniejpanizrobiła?
Spodziewałsię,żeznowuwzruszyramionami,alenietego,żeskłamie,patrzącmuprostowoczy.
‒Niewiem.
Zrozumiał,żetokluczowymoment.Gdybydarowałjejtokłamstwo,jużnieusłyszałbyodniejanisłowa
prawdy,bez207
względu na to, jak długo i ile razy by ją przesłuchiwał. Więc od niechcenia, niczym stary zaufany
przyjaciel,którysiedziobokniejprzykominkuigawędziowspólnychsprawach,powiedział:
‒ Bez trudu moglibyśmy udowodnić, że to pani wyprowadziła pieniądze z kraju, avvocatessa, i nawet
gdybynieudałosiępanizatoskazać,bomapanipełnomocnictwodokorzy-staniazkont,panireputacja
jakoprawnikamocnobyucierpia-
ła. ‒ Potem, jakby się to przytrafiło jemu samemu, przyjaciel-skim tonem ostrzegł ją przed
konsekwencjami. ‒ No i podejrzewam, że Guardia di Finanza także chciałaby z panią porozmawiać o
tychpieniądzach.
Jejzaskoczeniebyłocałkowite.Wszystkieprawniczeumiejętnościnaglejąopuściłyiwyrzuciłazsiebie:
‒Jaksiępanotymdowiedział?
‒Wystarczy,żeotymwiemy‒rzekłbezcieniawspół-
czuciawgłosie.
Zauważyłatęzmianętonuiwyprostowałasię,anawetodsunęłatrochędalejnakrześle.Obserwującją,
dostrzegł,żecorazbardziejsięusztywnia,takjakon.
‒Sądzę,żepowinniśmyszczerzeotymporozmawiać.‒
Widząc,żepróbujesięsprzeciwiać,uciąłtowzarodku.‒W
ogólemnienieobchodzątepieniądzeanito,copaniznimizrobiła.Chcętylkowiedzieć,skądpochodzą.
‒Znówzamierzałasięodezwać,alebyłpewny,żeskłamie,więcpostanowił
jąnastraszyć. ‒ Jeślinie zadowoli mnieto, co pani powie,złożę oficjalny raportw sprawie tych kont,
panipełnomocnictwa,datdokonanychprzelewówitego,gdzietrafiłypieniądze.
‒Jakpansięotymdowiedział?‒spytałatonem,jakiegodotądniesłyszałwjejgłosie.
208
‒Jużmówiłem,toniemażadnegoznaczenia.Interesujemniewyłącznie,skądpochodzątepieniądze.
‒Onazabiłamojegopsa‒powiedziałagniewnie.
Brunettistraciłcierpliwość.
‒ Więc niech pani ma nadzieję, że nie zabiła również swojej ciotki, bo jeśli to zrobiła, to pani jest
następnąosobąnajejliście.
Kiedytodoniejdotarło,otworzyłaszerokooczy.Potrzą-
snęłagłową,raz,drugi,trzeci,jakbyniedopuszczałatakiejmożliwości.
‒Nie,onaniemogłabytegozrobić.Nigdy.
‒Dlaczego?
‒Znamją.Niebyłabydotegozdolna‒odparłazprzekonaniem.
‒APoppi?PrzecieżzabiłaPoppi.‒Niemiałpojęcia,czytakbyło,aletowystarczyło,byjąprzekonać.
‒Onanienawidzipsów,nienawidzizwierząt.
‒Jakdobrzejąpanizna?
‒Dostateczniedobrze,byotymwiedzieć.
‒Skądjednakmapanipewność,żeniezabiłaciotki?Toprzecieżcoinnego.
Sprowokowanajegopowątpiewającymtonemodparła:
‒Gdybytoonajązabiła,tobywcześniejzabrałapienią-
dze.Albozarazpośmierciciotki.
Zdając sobie sprawę, że prawniczka musiała wiedzieć, iż siostrzenica również ma pełnomocnictwo, a
możenawetsamajedlaniejsporządziła,spytał:
‒Alepanibyłaszybsza?
Jeślipoczułasięurażona,tozupełnietegonieokazała.
‒Tak.
‒WięcmożetopanizabiłasignoręBattestini?‒spytał.
209
Choćsamwtoniewierzył,byłciekaw,jakzareagujenatęsugestię.
‒Niezabiłabymnikogodlatakmałejsumy‒odparła.
Zabrakłomusłów,bytoskomentować.Zamiasttegopo-wróciłdosprawykont.
‒Skądpochodziłytepieniądze?‒drążył.Widząc,żeniezamierzaodpowiedzieć,kontynuował:‒Była
panijejprawniczkąisignoraudzieliłapanipełnomocnictwa,więcnapewnocośpaniwie.‒Kiedynadal
sięopierała,powiedział:‒
Ktokolwiek ją zabił, był to ktoś, komu ufała na tyle, żeby wpuścić go do mieszkania. Może ta osoba
wiedziałaopienią-
dzach,amożetowłaśnieonadawałajestarszejpaniprzeztewszystkielata.‒Zauważył,jakprawniczka
wyprzedza tok jego myśli i rozważa różne możliwości. ‒ To może być w pani najlepszym interesie,
żebyśmyznaleźlitęosobę,avvocatessa.
‒Czytomożebyćtasamaosoba,którazabiłają?‒zapytałazzaciśniętymgardłem.‒ToznaczyPoppi?
Przytaknął, chociaż wiedział, że ktoś zdolny do takiego be-stialskiego zabójstwa nie zawracałby sobie
głowywysyłaniempodobnychostrzeżeń.
Całyjejopórzniknąłwmomencie,gdyprzypomniałasobieowłasnejśmiertelności.
‒Niewiem,ktotobył,naprawdę‒zapewniła.‒Signoranigdyminiepowiedziała.
Zamilkła.Brunettiodczekałprawiecałąminutę,akiedynadalsięnieodzywała,spytał:
‒CosignoraBattestinipanipowiedziała?
‒Nic.Tylkożepieniądzewpłacanocomiesiąc.
‒Czymówiła,pocojejbyłypotrzebnealbonacochciałajeprzeznaczyć?
210
Potrząsnęłagłową.
‒ Nie, nigdy. Mówiła tylko, że są. ‒ Zastanawiała się nad tym przez chwilę i nie kryjąc zmieszania,
dodała: ‒ Nie sądzę, że to było dla niej ważne: wydawanie ich czy sama możliwość wydawania. Po
prostu lubiła je mieć, wiedzieć, że są. ‒ Rozejrzała się po pokoju, jakby szukała wyjaśnienia tak
dziwnegozachowania.Potempopatrzyłaponownienakomisarza.‒Powiedziałamionichdopierojakieś
trzylatatemu,kiedywspomniała,żechcesporządzićtestament.
‒Acokonkretniepowiedziała?
‒Tylkoto,żesą.
‒Czymówiła,komumiałyzostaćprzekazane?
Prawniczkaudaładezorientację,więcpowtórzył:
‒ Czy mówiła, komu chce je zapisać? Rozmawiałyście przecież o jej testamencie, więc musiała
powiedzieć,najakicelzamierzajeprzeznaczyć.
‒Nie‒odparła,ewidentniekłamiąc.
‒Todlaczegoudzieliłapanipełnomocnictwa?
Zrobiładługąprzerwę,zapewnepoto,żebyzyskaćnaczasieiwymyślićodpowiedź,wktórąonuwierzy.
‒Chciała,żebymzajęłasięjejsprawami‒odparławymijająco.
‒Toznaczy?
‒Miałamznajdowaćkobiety,którebędąpomagaćjejwdomu.Płacićim.Uznałyśmy,żebędziełatwiej,
jeśli nie będę musiała jej ciągle prosić o wypisywanie czeków. W tym czasie nie była już w stanie
wychodzić z domu, więc nie mogła też chodzić do banku. ‒ Odczekała chwilę, żeby sprawdzić, jak
komisarzzareagujenatesłowa,alemilczał,więcdodała:‒
Takbyłołatwiej.
Musiałachybauważaćgozagłupka,skorosądziła,żeon211
uwierzy w to, iż taka osoba jak signora Battestini mogłaby komuś powierzyć rozporządzanie całym jej
majątkiem. Zastanawiał się, w jaki sposób Maneschi nakłoniła starszą panią, by podpisała
pełnomocnictwo, i czy tamta w ogóle wiedziała, co podpisuje. Zastanawiał się też, kto był świadkiem
sporządzania tego dokumentu. Tak jak jej powiedział: nie interesowało go, dokąd trafiły te pieniądze;
chciałjedyniewiedzieć,skądpochodziły.
‒ Więc korzystała pani z tych pieniędzy, żeby pokryć wy-datki związane z zatrudnieniem kobiet, które
pomagałyjejwdomu?
‒Tak,bobieżącerachunkibyłyautomatycznieopłacanezkonta.
‒Wszystkiepracowałynielegalnie,prawda?
Udaładezorientację.
‒Nierozumiem,ocopanuchodzi.
‒ Przyznam, że jestem zdumiony, avvocatessa, że prawnik w tym kraju nie wie o istnieniu nielegalnych
pracowników.
Zupełniesięzapominając,odparła:
‒Niemożepanudowodnić,żeotymwiedziałam.
‒ Myślę, że nadszedł czas, abym wyjaśnił pani pewne rzeczy ‒ ciągnął z wystudiowanym spokojem. ‒
Nie obchodzą mnie interesy, które pani prowadzi, werbując nielegalnych pracowników używających
podrobionychpaszportów.Przynajmniejniewtrakciedochodzeniawsprawiezabójstwa.Alejeślinadal
będzie pani kłamać albo unikać odpowiedzi na mo-je pytania, to dopilnuję, żeby pełny raport na temat
pani poczynań, wraz z adresami kobiet z Triestu i Mediolanu, które także posługują się fałszywymi
dokumentamiFlorindyGhiorghiu,jużjutrotrafiłdofunkcjonariuszyzurzęduimigracyjnego,212
awszystkieszczegółydotyczącepanioperacjinakontachsignoryBattestini‒doGuardiadiFinanza.
Zaczęłaprotestować,alepowstrzymałją,wyciągającrękę.
‒Cowięcej,jeśliznówmniepaniokłamie,jeszczedzisiajsporządzęraportwsprawieśmiercipanipsa,
nie zapominając nadmienić, że podejrzewa pani o jego otrucie siostrzenicę signory Battestini, a to
oznacza,żetrzebabędzietękobietęprzesłuchaćiwypytaćomotywy,którejąskłoniłydotegoczynu.
Niepatrzyłananiego,alebyłpewien,żezuwagąwsłuchu-jesięwkażdejegosłowo.
‒Czytojasne?
‒Tak.
‒Chcę,żebymipanipowiedziałaowszystkim,cosignoraBattestinimówiłaotychkontach,iotym,co
panisamamyśla-
łaprzeztelata,odkąddowiedziałasięoichistnieniu,oewen-tualnymźródlepieniędzy,niezależnieod
tego,skądpochodzi-
ły te informacje i czy uważała je pani za wiarygodne. ‒ Odczekał chwilę, a potem dodał: ‒ Rozumie
pani?
Odpowiedziałabeznajmniejszegowahania:
‒ Tak. ‒ Westchnęła, ale nie dał się na to nabrać. ‒ Powiedziała mi o kontach, kiedy sporządzała
testament,alenigdyniezdradziła,skądpochodziłytepieniądze.Ażpewnegorazu,jakiśroktemu,zaczęła
mówić o swoim synu ‒ wspominałam panu, że nigdy go nie poznałam ‒ o tym, jakim był dobrym
chłopcem i że zabezpieczył ją na stare lata. Że dzięki niemu i Matce Boskiej ma zapewnioną dobrą
opiekę.
Obserwowałjejtwarzizastanawiałsię,czykobietamówiprawdęiczyzauważyłby,gdybytakniebyło.
213
‒ W tym czasie powtarzała w kółko to samo ‒ ciągnęła Maneschi ‒ jak większość ludzi w podeszłym
wieku,więcniezwracałamzbytniouwaginajejsłowa.
‒ Jak to się stało, że akurat wtedy pani u niej była? Przecież powiedziała pani, że signora Battestini
postanowiłanapisaćtestamenttrzylatatemu.
‒ Chodziło o telewizor. Poszłam do niej, bo chciałam ją poprosić, żeby starała się go ściszać, zanim
położysięspać.
Jedyne,coprzyszłomidogłowy,tojąpostraszyć,żeprzyjdziepolicjaizarekwirujetelewizor,jeślinie
będzietegorobiła.
Zwracałamjejnatouwagęjużwcześniej,alezawszeowszystkimzapominałaalbopamiętałatylkoto,co
chciałapamiętać.
‒Rozumiem.
‒Iznowuzaczęłamówić,jakimPaolobyłdobrymchłopcem,żenigdyjejnieopuścił.Wtedywłaśniemi
powiedziała,żejązabezpieczyłipozostawiłpodopiekąMatkiBoskiej.Niezastanawiałamsięnadtym
specjalniewtamtymczasie‒kiedyzaczynałaględzić,niezwracałamnatouwagi‒alepotemprzyszłomi
namyśl,żemówiławłaśnieotychpieniądzach:żetojejsynjezdobyłlubwjakiśsposóbzadbał,bystale
wpły-wały.
‒Zapytałająpanioto?
‒Nie.Jużpanumówiłam.Takamyślprzyszłamidogło-wydopieroparędnipóźniej.Adotegoczasujuż
sięnauczy-
łam,żebyjejnigdyniepytaćwprostokonta,więctegonierobiłam.
Miał w zanadrzu jeszcze dalsze pytania, które chciał jej za-dać: kiedy zaczęła planować kradzież
pieniędzyiskądmiałapewność,żesiostrzenicajejotonieoskarży.Leczwtym214
momencieuzyskałjużinformacje,naktórychmuzależało.
Pomyślał,żeprawniczkabyławystarczającowystraszona,abypowiedziećprawdę,inieczułanidumy,
aniwstyduzpowodutechnik,którezastosował,żebyjądotegozmusić.Wstał.
‒Jeślibędęmiałdodatkowepytania,skontaktujęsięzpa-nią‒powiedział.‒Ajeślipanicośprzyjdzie
dogłowy,proszędomniezadzwonić.
Wyjął wizytówkę, zapisał na odwrocie domowy numer telefonu i podał jej. Odwrócił się i ruszył do
drzwi,alegozatrzymała,pytając:
‒Acojazrobię,jeślitoniesiostrzenicazabiłaPoppi?
Brunetti był niemal pewny, że to sprawka siostrzenicy, więc prawniczka nie miała się czego obawiać.
Alewtedyprzypomniałsobie,jakszybkoodrzuciłajegosugestię,mó-
wiąc,żeonasamanikogobyniezabiładlatakiejmałejsumy,iniewidziałpowodu,byrozproszyćjej
obawy.
‒ Niech pani stara się nie przebywać sama w kancelarii ani w domu. A gdyby działo się coś
podejrzanego,proszędomniezadzwonić‒powiedziałiwyszedł.
Rozdział18
Gdy tylko znalazł się na zewnątrz, zadzwonił na komórkę do Vianella, który nie zastawszy nikogo pod
domowymadresemavvocatessyManeschi,wróciłtymczasemdokomendy.
Brunetti wyjaśnił mu pokrótce, co się zdarzyło w kancelarii, i zaproponował, żeby się spotkali w
Romolo,gdziechciał
wreszcieporozmawiaćzsiostrzenicąsignoryBattestini.
‒ Myśli pan, że ona mogła to zrobić? ‒ spytał Vianello, a ponieważ Brunetti nie śpieszył się z
odpowiedzią,uściślił:‒
Toznaczyotrućpsa.
‒Taksądzę‒odparłkomisarz.
Żebyzaoszczędzićczas,BrunettiwsiadłdovaporettoliniiosiemdziesiątdwaprzyArsenaleiwysiadłna
przystanku Ac-cademia. Nie zwracając uwagi na długą kolejkę skąpo odzia-nych turystów stojących
przedwejściemdomuzeum,minął
znajdującąsiępolewejgalerię,którązawszenazywałwmy-
ślachSupermarketemSztuki,ipodążyłwstronęSanBarnaba.
W labiryncie wąskich uliczek osaczył go upał. Dawniej tak wysoka temperatura wpływała na
zmniejszeniesięliczbyturystów;obecniewydawałosię,żeodgrywapodobnąrolęjakszalkaPetriego:
najegooczachmnożyłysięobceformy216
życia.Kiedydotarłnamiejsce,zobaczyłVianella,którystał
podrugiejstroniecalle,oglądającwystawęsklepuzmaskami.
Weszli razem do cukierni. Vianello zamówił kawę i szklankę wody mineralnej, a komisarz skinął tylko
głową, prosząc o to samo. Szklaną gablotkę wypełniały dobrze znane Brunettiemu wypieki: ptysie,
babeczkiwpolewieczekoladoweji‒
uwielbianeprzezChiarę‒łabędzienadziewanebitąśmietaną.
Zpowoduupałuwszystkiewyglądałynieapetycznie.
Kiedypilikawę,Brunettidośćdokładniezrelacjonował
Vianellowi rozmowę z prawniczką, lecz powiedział jedynie, że pies został otruty, nie opisując
szczegółowookoliczności.
‒ To znaczy, że ta kobieta ‒ rzekł inspektor, wskazując w kierunku zaplecza sklepu, gdzie zapewne
mieściłasiękuchnia
‒wiedziałaoMarieschidostateczniedużo,byugodzićjąwnajczulszypunkt.
‒Gdybyjąpanzobaczyłztympsemchoćbyraz,teżbypantowiedział‒odparłBrunetti,przypominając
sobieichpierwszespotkanieipiękny,porośniętyjasnobrązowąsierściąłebzwierzęcia.
Odstawił pustą szklankę. Ekspedientka uniosła butelkę i spojrzała na niego. Skinął głową. Kiedy
nalewaławodę,zapytał:
‒CzyjesttusignorinaSimionato?
‒ChodzipanuoGraziellę?‒spytała,najwyraźniejciekawa,czegomogąchciećcidwajmężczyźni.
‒Tak.
‒Chybajest‒odparłaniespokojnie,odchodzącodladyiodwracającsięwstronędrzwiprowadzących
nazaplecze.‒
Zarazzobaczę.
217
Niezdążyłasięoddalić,boBrunettipowstrzymałjąruchemręki.
‒Wolałbym,signora,żebypaninicjejniemówiła,dopó-
kisamizniąnieporozmawiamy.
‒Panowiesązpolicji?‒spytała,otwierającszerokooczy.
‒Tak‒potwierdziłkomisarz,zastanawiającsię,pocowogólenosząprzysobielegitymacje,skorotak
łatwo każdy może ich rozpoznać, nawet ekspedientka z ciastkarni. ‒ Tam jest? ‒ spytał, wskazując
otwartedrzwizaodległymkrańcemlady.
‒Tak‒przyznałaekspedientka.‒Aco...?‒urwała.
Vianellowyjąłnotes.
‒Októrejprzyszładziśdopracy,signora?Pamiętapani?
‒spytał.
Kobieta gapiła się na notes, jakby był żywym, groźnym stworzeniem. Widząc jej opór, komisarz
wyciągnąłportfel,alezamiastpokazaćjejlegitymacjępolicyjną,wyjąłbanknotonominalepięciueuroi
położyłnaladzie,żebyuregulowaćrachunek.
‒Nowięcoktórejdzisiajprzyszła,signora?
‒Kołodrugiej,możetrochępóźniej.
Brunettipomyślał,żedlacukiernikatodziwnaporarozpoczęciapracy,alekobietaodrazuwyjaśniła:
‒Wprzyszłymtygodniubędziemymiećkontrolęsanitarną,więcmusimysięprzygotować.Każdypracuje
jeszcze na dodatkowe pół zmiany. ‒ Brunetti powstrzymał się od komentarza, że takie kontrole nie
powinnybyćzapowiadane,kobietazaśdodała:‒Niektórzycukiernicyteżprzychodząpopołudniu,żeby
wszystkobyłojaknależy.
218
‒Rozumiem‒rzekłBrunettiiwskazałdrzwi.‒Tamjestwejście?
Ekspedientkapowiedziałazwyraźnąniechęcią:
‒Chybabyłobylepiej,żebywłaścicielkapanówzaprowadziła.
I nie patrząc, czy komisarz się na to zgadza, podeszła do rudowłosej kobiety stojącej przy kasie i
zamieniłazniąparęsłów.Tadrugazerknęłapodejrzliwiewichstronę,znówspojrzałanapracownicęi
jeszczeraznanich.Następniepoprosiła,żebyekspedientkazastąpiłająprzykasie,asamapodeszłado
policjantów.
‒Coonatakiegozrobiła?‒spytałabezceregieli.
Komisarzuśmiechnąłsię,jakmusięzdawało,rozbrajającoiskłamał:
‒Oilemiwiadomo,nic,signora.Ale,oczympanizpewnościąwie,jejciotkapadłaofiarązbrodnii
mamynadzieję,żesignorinaSimionatoudzielinaminformacji,którepomogąwśledztwie.
‒Myślałam,żewiecie,ktotozrobił‒odparłatonembliskimoskarżenia.‒TaAlbanka.‒Rozmawiającz
nimi,zerka-
łanerwowowstronękasy,ilekroćpodchodziłdoniejklient.
‒ Na to wygląda ‒ przyznał Brunetti ‒ ale potrzebujemy jeszcze pewnych informacji na temat ciotki
signorinySimionato.
‒Musiciewypytywaćjątutaj?‒spytałaobcesowowła-
ścicielkacukierni.
‒Nie,signora,nietutaj.Wolelibyśmyporozmawiaćzniąnazapleczu,wkuchni.
‒Chodzimioto,żeonajestwpracy.Niepłacęjejzato,żebystałairozmawiałaoswojejciotce.
219
Od czasu do czasu życie dostarczało Brunettiemu kolej-nych przykładów owianej legendą pazerności
wenecjan.Aletonieichchciwośćgozdumiewała,tylkookazywaniejejbezżadnegoskrępowania.
Uśmiechnąłsię.
‒ Doskonale to rozumiem, signora. Więc może przyjdę później i postawię przy drzwiach dwóch
policjantówwmun-durach,kiedybędęzniąrozmawiał.Imożeprzyokazjizamienięsłowozurzędnikami
zDepartamentuZdrowiaispy-tam,skądpaniwieoplanowanejnaprzyszłytydzieńkontrolisanitarnej.‒
Zanimzdążyłaotworzyćusta,dokończył:‒Amożepoprostupójdziemyterazdokuchniiporozmawiamy
zsignorinąSimionato.
Jejtwarzspąsowiałaodgniewu,aBrunettitymrazemniemiałsobiezazłerażącegonadużyciawładzy.
‒ Jest na zapleczu ‒ mruknęła właścicielka cukierni, po czym odwróciła się i ruszyła z powrotem do
kasy.
Vianello poszedł przodem i wkrótce znaleźli się w kuchni zalanej światłem wpadającym przez okna
usytuowanenaścianiewgłębi.Wzdłużpozostałychścianciągnęłysięrzędypół-
eknametalowychstelażach.Mężczyznaikobieta,obojeubraniwnieskazitelniebiałefartuchyiczepki,
staliprzedgłębo-kimzlewem,znadktóregounosiłysiękłębypary.Zmydlanejpianywystawałytrzonki
różnychprzyborówkuchennychorazfragmentyszerokichdrewnianychblatów,naktórychpozo-stawiano
ciastodowyrośnięcia.
Szumcieknącejwodyzagłuszałwszystkieinnedźwięki,więcBrunettiiVianellozbliżylisiędodwojga
pracowników na odległość metra, zanim mężczyzna zdał sobie sprawę z czyjejś obecności i odwrócił
głowę.Widzącnieznajomychstojącychtużzaplecami,szybkozakręciłwodę.
220
‒Tak?‒spytał.
Byłniskiikrępy,alemiałprzystojnątwarz,któraterazzdradzałazaciekawienie.
Najwyraźniej kobieta nie zauważyła ich obecności, dopóki nie odezwał się jej towarzysz, i dopiero
wtedysięodwróciła.
Jeszczeniższaodniego,miałaokularywmasywnychprosto-kątnychoprawkach.Jejoczy,zniekształcone
przez grube szkła, przypominały duże kulki. Kiedy przenosiła wzrok z Brunettiego na Vianella i z
powrotem, ogniska soczewek przemieszczały się wraz z ruchem głowy, przywodząc na myśl kulki
przetaczające się pod szkłem. Poza tą jedyną oznaką aktywności jej twarz pozostawała osobliwie
niewzruszona.
‒SignorinaSimionato?‒spytałBrunetti.
Niczymsowaobróciłagłowęwkierunkudźwiękuizastanowiłasięprzezchwilę,zanimodpowiedziała.
‒Tak.
‒Chciałbymzpaniąporozmawiać,jeślipanipozwoli.
Wlepiławzrokwkomisarzaimilczała.MężczyznaszybkoprzeniósłspojrzeniezBrunettiegonakobietę,
potemnaVianellaizpowrotemnasignorinęSimionato,jakbypróbował
odgadnąćcelwizytydwóchnieznajomych.
Vianellopierwszysiędoniegoodezwał.
‒Możejesttujakieśmiejsce,gdziemoglibyśmyporozmawiaćzsignorinąSimionatonaosobności?
‒Niematunictakiego.Alemogęwyjśćnapapierosa,kiedybędziecierozmawiać.
Brunettiskinąłgłową,amężczyznaściągnąłczepekiwe-wnętrznąstronąprzedramieniaotarłpotzczoła.
Zadarłszy fartuch, wyciągnął z kieszeni spodni niebieską paczkę nazio-nali i wyszedł, zostawiając ich
samych.WtedyBrunettizauważył,żesątutylnedrzwiprowadzącenacalle.
221
‒SignorinaSimionato‒zaczął.‒JestemkomisarzBrunetti.Zpolicji.
Jeśli nieruchoma twarz może całkiem zastygnąć, to tak właśnie stało się w tej chwili. Nawet oczy
przestałykrążyćmiędzyBrunettimaVianellemiskupiłysięnatylnejścianie.
Kobieta nadal się nie odzywała. Komisarz przyjrzał się jej obliczu: płaski nos i kręcone rude włosy
wymykające się spod białego czepka. Skóra błyszczała ‒ albo od potu, albo z powodu naturalnej
skłonnościdoprzetłuszczania.Ikiedytakpatrzył
nabezmyślnywyraztwarzytejkobiety,nabrałpewności,żeniebyłabyzdolnaposłużyćsiękomputerem,
byprzetransferowaćpieniądzenaanonimowekontanaWyspachNormandzkich.
‒Chciałbymzadaćpanikilkapytań.
Sprawiaławrażenie,jakbynieusłyszała,copowiedział,inieodrywaławzrokuodściany.
‒PanijestsignorinaSimionato,prawda?
Dźwiękwłasnegonazwiskanajwyraźniejwywołałwniejreakcję,boskinęłagłową.
‒SiostrzenicasignoryBattestini?
Podwpływemtychsłówponownieskierowałaspojrzenienakomisarza.
‒Tak‒wymamrotała.
Kiedyotworzyłausta,zauważył,żedwaprzedniezębymawystająceiznaczniewiększeodpozostałych.
‒Wedługmojejwiedzyjestpanijejspadkobierczynią,signorina.
‒Jejspadkobierczynią,tak‒powiedziała.‒Miałamdostaćwszystko.
‒Ataksięniestało?‒spytał,starającsięokazaćtroskęizdziwienie.
222
Kiedy się jej przyglądał, nieodparcie nasuwały mu się sko-jarzenia z różnymi zwierzętami. Najpierw
przypominałasowę.
Potemgryzoniawklatce.Ateraz,gdyzadałtopytanie,jejtwarzprzybrałajakiśnieodgadniony,zdziczały
wyraz.
Zwróciłakuniemupowiększoneprzezsoczewkioczyispytała:
‒Czegopanchce?
‒Chciałbymzpaniąporozmawiaćomajątkuciotki.
‒Acochciałbypanwiedzieć?
‒Choćbyto,czypaniwie,skądmiałapieniądze.
Najwyraźniejodezwałsięwniejinstynktnakazującyukry-ciewszelkichoznakzamożności.
‒Ciotkaniemiaładużogotówki.
‒Alemiałakonta.
‒Nicotymniewiem.
‒WUniCrediticzterechinnychbankach.
‒Nicniewiem.‒Jejgłosbyłrównienijakijakwyraztwarzy.
Brunetti rzucił spojrzenie Vianellowi, który uniósł brwi, pokazując, że on też rozpoznał ten ośli upór,
jakimwieśniacyzawszereagująnazagrożenie.Komisarzszybkopojął,żewzderzeniuzpancerzemjej
głupotynicniewskórałagodnąperswazją,więcnadającgłosowinieprzyjemnąszorstkość,powiedział:
‒Signorina,mapanidwawyjścia.
Wreakcjinatenostrytonwzrokkobietypowędrowałwgórę,kutwarzyBrunettiego.
‒ Albo porozmawiamy o tym, z jakiego źródła pochodzi majątek pani ciotki, albo porozmawiamy o
psach.
Zacisnęławargi,zakrywającwystającezęby,ichciałacośpowiedzieć,alejąuprzedził.
223
‒Niesądzę,bywłaścicieljakiejkolwiekfirmyprodukują-
cej żywność chciał nadal zatrudniać osobę oskarżoną o użycie trucizny. Mam rację, signorina? ‒
Upewniwszy się, że to do niej dotarło, spytał swobodniejszym tonem: ‒ Pani szefowa nie wygląda na
osobęskłonnądookazaniawyrozumiałościpracownicy,któramusiciąglesięzwalniać,żebystawićsię
narozprawęwsądzie,prawda?‒Dałjejchwilędonamysłuidorzucił:‒Toznaczyjeślitapracownica
majeszczeprawnika,którypomożejejprzebrnąćprzezproces.
Signorina Simionato położyła palce lewej ręki na prawej dłoni i zaczęła ją pocierać, jakby chciała
przywrócićjejżycie.
Skierowała soczewki okularów na Vianella i ponownie na Brunettiego. Wciąż pocierając dłoń, zaczęła
cośmamrotać,alekomisarzprzerwałjejpodniesionymgłosem:
‒Inspektorze,niechpanpowiewłaścicielce,żezabieramysignorinęSimionatodokomendy.Iproszęjej
wyjaśnićdlaczego.
Udając,żezamierzawykonaćrozkaz,Vianelloodrzekł:
‒Takjest,paniekomisarzu.‒Iobróciłsiękudrzwiomprowadzącymdosklepu.
Niezdążyłnawetzrobićkroku,gdykobietawykrzyknęłapiskliwymgłosem:
‒ Nie! Niech pan zaczeka, proszę tego nie robić! Wszystko powiem. ‒ Bełkotała niewyraźnie, jakby
artykułowaniespółgłosekwymagałoużyciadużejilościśliny.
Inspektorobróciłsię,niepodchodzącjednakdokobiety,jakbyniechciałswąpokaźnąposturąpotęgować
strachu,którywzbudziływniejsłowaBrunettiego.
‒ To on ‒ wydukała ‒ to on zdobył dla niej te pieniądze, ale nie wiem jak. Ciotka nigdy mi tego nie
powiedziała.Tylko224
ciąglepowtarzała,jakajestzniegodumna,bozawszemyślał
przedewszystkimoniej.‒Przerwała,jakbyuznała,żetowystarczającaodpowiedźnapytaniaiżewten
sposóboddaligrożącejejniebezpieczeństwo.
‒AcodokładniesignoraBattestinipanimówiła?‒dociekałBrunetti.
‒Noprzecieżpanupowiedziałam‒odparłazadziornymtonem.
‒Vianello,niechpanpójdziezawiadomićwłaścicielkę.
SignorinaSimionatospoglądałarozpaczliwietonajednego,tonadrugiego,jakbyszukającunichlitości,
agdyzobaczyła,żeniemanacoliczyć,odrzuciłagłowędotyłuizaczęławyćjakzranionezwierzę.
Brunettizrobiłkrokwjejstronę,leczzarazznowusięcofnął,niechcąc,byktoś,ktoprzyjdziesprawdzić,
cotusiędzieje,zobaczył,żestoizbytbliskoprzesłuchiwanej.Wtejsamejchwiliwdrzwiachpojawiła
sięwłaścicielkacukierni.
‒Graziella,przestań!‒krzyknęła.‒Uspokójsięalbooddziśjużtuniepracujesz.
Wycienatychmiastustało,alesignorinaSimionatowciążzanosiłasięszlochem.
Właścicielkapopatrzyłanapolicjantów,prychnęłazodraząiwyszła,zamykajączasobądrzwi.
Brunetti,nieczującwyrzutówsumienia,odwróciłsiędołkającejkobiety.
‒Samapanisłyszała,Graziello‒powiedział.‒Onanieokażewyrozumiałości,jeślibędziemyzmuszeni
jejpowiedziećoPoppiitruciźnie,prawda?
Kobieta ściągnęła z głowy czepek i wytarła nim usta i nos, ale nadal nie mogła powstrzymać szlochu.
Zdjęłaokulary,położyłajenablacieiwytarłaczepkiemcałątwarz,apotem225
spojrzałanaBrunettiegonagimioczami,zezowatymiiniedo-widzącymi.
Opanowałodruchwspółczuciaispytał:
‒Cojeszczeciotkapanimówiła,Graziello?Opienią-
dzach.
Łkanieustało.Ponowniewytarłatwarzizaczęłapoomackuszukaćokularów.Brunetti,widzączbliżającą
się dłoń, cofnął się o krok, tłumiąc odruch, żeby jej pomóc. W końcu na-trafiła na okulary i obiema
rękamiwłożyłajenanos.
‒Cojeszczeciotkapanipowiedziała?‒powtórzył.‒W
jakisposóbPaolozdobyłtepieniądze?
‒Odkogośzpracy‒odparła.‒Onabyłazniegostrasz-niedumna.Chwaliłasię,żetopremiazato,że
okazał się sprytny. Ale mówiła to takim tonem, jakby sama w to nie wierzyła albo jakby zdobył te
pieniądzewjakiśnieuczciwysposób.Alejasiętymnieprzejmowałam,bomniezapewniała,żekiedyś
pieniądzebędąmoje,więcnieobchodziłomnie,jakjezdobył.Pozatymmówiła,żenadwszystkim,co
robiPaolo,czuwaMatkaBoska,więctochybaniemogłobyćniczłego,prawda?
Brunettizignorowałpytanie.
‒Wiedziałapani,gdzieciotkatrzymapieniądze,wktó-
rychbankach?
Spuściłagłowę,wpatrującsięwpodłogęmiędzyswoimistopami.
‒Czypaniwie,jaksiętamznalazły?
Cisza.Wciążmiałaspuszczonągłowę,aonzastanawiał
się,czyjejpowolnyumysłprzetrawitopytanieijakączęśćprawdyzdecydujesięujawnić.
Zaskoczyłago,odpowiadającnapytaniedosłownie:
‒Samajezanosiłam.
226
Choćbrzmiałotoniedorzecznie,nieokazałzdziwienia.
‒Jak?‒spytał.
‒PośmierciPaolaodwiedzałamciotkęrazwmiesiącuiwtedydawałamipieniądze.Ajazanosiłamje
dobanku.
Nowłaśnie!Nigdynawetniezastanowiłsięnadtym,jakpraktyczniemogłosiętoodbywać,wyobrażając
sobiejakieśtajemniczeprzelewy,któremożewytropićjedyniesignorinaElettra.
‒Adowodywpłat?
‒Oddawałamjeciotce.Comiesiąc.
‒Gdziesąteraz?
Cisza.
‒Gdziesą?‒powtórzyłpodniesionymgłosem.
Mówiłabardzocicho,alekiedyschyliłgłowę,mógłrozróżnićsłowa.
‒Kazałamijespalić.
‒Kto?‒spytał,chociażjużsiędomyślał,kimjesttaosoba.
‒No,ona.
‒Czylikto?
‒Prawniczka‒odpowiedziaławkońcu.
‒ I pani to zrobiła? ‒ spytał, zastanawiając się, czy ta kobieta jest w ogóle świadoma tego, że jeśli
posłuchałaprawniczki,tozniszczyładowodypotwierdzająceistnieniepienię-
dzy.
Spojrzałananiegoizobaczył,żeszkłaokularówsąmokreodłez,któremusiałynakapać,kiedytrzymała
głowępochylo-ną.Miałajeszczebardziejrozbieganeoczy.
‒Spaliłajepani,signorina?‒powtórzyłostrymtonem.
‒Powiedziała,żetylkowtedybędęmiałapewność,żedostanętepieniądze,bogdybypolicjaznalazła
dowodywpłat,227
mogłabyzacząćcośpodejrzewać‒odparła,awkażdymsłowiepobrzmiewałżalzpowodustraty.
‒Apotem,signorina?Cosięzdarzyło,kiedyposzłapanidobanków,żebywybraćpieniądze?
‒Urzędnicy...znałamwszystkichbardzodobrze...powie-dzielimi,żekontazostałyzamknięte.
‒ A dlaczego pani pomyślała, że pieniądze zabrała avvocatessa Maneschi? ‒ spytał, po raz pierwszy
wymieniającnazwiskoprawniczki.
‒ Zia Maria mówiła, że tylko ona oprócz nas o nich wie. I że mogę jej ufać ‒ dodała z wyraźnym
obrzydzeniem.‒Ktoinnymógłtozrobić?
Brunetti spojrzał na milczącego Vianella i uniósł pytająco brwi. Inspektor zamknął na chwilę oczy i
pokręciłgłową,coznaczyło:niczegosięjużodniejniedowiemy.
Komisarz,nieodzywającsięwięcejdokobiety,ruszyłdodrzwi.NagleusłyszałzaplecamigłosVianella,
więcsięzatrzymał,lecznieodwróciłgłowy.
‒Dlaczegootrułapanipsa,signorina?
Upłynęło tyle czasu, że każdy oprócz wytrwałego inspektora już dawno by zrezygnował i wyszedł. W
końcu,wypluwa-jącgrzęznącewśliniespółgłoski,wymamrotała:
‒Boludziekochająpsy.
ChwilępóźniejkomisarzusłyszałzasobąkrokiVianellairuszyłznowukudrzwiom.
Rozdział19
‒Icopanoniejsądzi?‒zapytałBrunetti,kiedywyszlinaCalleLungaSanBarnaba.
‒Cóż,użyłbymokreślenia,któregomojedzieciakinauczyłysięwszkole:„rozgarniętainaczej”.
‒Toznaczyopóźnionawrozwoju?
‒ Tak. Wskazuje na to już sam jej wygląd i to wycie, kiedy poczuła się osaczona, a do tego prawie
całkowityzaniknormalnychludzkichodruchówiuczuć.Okropne.
‒Zupełniejakbypanmówiłopołowiepracownikówkomendy‒odparłBrunetti.
Vianellowi wystarczyła sekunda, żeby się połapać, a wtedy ryknął takim śmiechem, że aż musiał się
zatrzymaćioprzećościanębudynku,dopókisięnieuspokoił.Nieczującnajmniejszejdumyzpowodu
tegokomentarza,Brunettizanotował
sobie w pamięci, żeby przytoczyć go Paoli, i był ciekaw, czy Vianello powtórzy jego słowa signorinie
Elettrze.
Kiedy inspektor odzyskał panowanie nad sobą i ruszyli w stronę przystanku Ca' Rezzonico, Brunetti
spytał:
‒Myślipan,żeSimionatomiałacośwspólnegoześmierciąciotki?
Odpowiedźbyłanatychmiastowa.
229
‒Niesądzę.Zaczęławrzeszczeć,kiedyzapytałjąpanokontaipostraszył,żewylecizpracy,jeślinie
odpowie.Natomiastniesprawiaławogólewrażeniazaniepokojonej,gdymówiłpanojejciotce.
Komisarzmyślałpodobnie,więcucieszyłsię,żeinspektorpodzielajegoopinię.
‒ Musimy mieć listę wszystkich osób, które pracowały w kuratorium razem z Paolem Battestinim ‒
powiedział,apotemsiępoprawił:‒Aprzynajmniejpracowaływtymczasie,kiedyzaczęłysięwpłaty.
‒ Jeśli rejestry bankowe zostały skomputeryzowane ‒ odrzekł Vianello ‒ to nie powinno być z tym
problemu.
‒Dziwięsię,żesignorinaElettraniezadajepanulekcjidodomu‒rzuciłBrunettizuśmiechem.‒Bonie
zadaje,prawda?
Dotarlidoimbarcaderoiprzystanęlizadowoleni,żemogąwreszcieschowaćsięwcieniu.
‒Właściwietonie,commissario.Alewiepan,żedosta-
łem od niej komputer, to znaczy dostałem od wydziału. I czasem sugeruje, żebym spróbował na nim
zrobićtoiowo.
‒Coś,wczymjabymsięniepołapał?‒spytałBrunetti.
Vianello patrzył daleko przed siebie, na palazzo Grassi i długie kolejki turystów czekających przed
wejściemdokolejnejświątynisztuki.
‒ Wątpię, commissario ‒ przyznał w końcu. ‒ Ona twierdzi, że pan musi uczyć się od podstaw,
wypróbowując różne metody działania albo zmieniając podejście. Więc właściwie powinien pan
obcowaćzkomputeremjaknajczęściej.‒Spojrzałnazwierzchnikaiośmieliłsiędodać:‒Noimusipan
miećlepszenastawieniedokomputerów.
230
Brunettichciałsiębronić,mówiąc,żejegodziecimająkomputeriżonateżużywakomputerawpracy,ale
uznał,żetoponiżejjegogodności.Więctylkospytał:
‒Kiedydostaniemynazwiska?
‒Najpóźniejjutropopołudniu‒odparłVianello.‒Niejestempewien,czymnieudałobysięjezdobyć,a
signorinaElettrajestzkimśumówionadziśpopracy.
‒Czywspominała,gdziematospotkanie?
‒Nie.
‒Notozostawmytodojutra‒zaproponowałBrunetti,spoglądającnazegarek.
Nie było już sensu wracać do komendy, w dodatku nagle poczuł się wyczerpany wydarzeniami całego
dnia.Chciałjaknajszybciejznaleźćsięwdomu,zjeśćkolacjęzrodzinąipo-myślećoczymśinnymniż
śmierć i chciwość. Vianello przystał na ten pomysł z ochotą i wsiadł do jedynki, a komisarz musiał
zaczekaćjeszczedwieminutynavaporettoinnejlinii,którezawieziegododomu.
Kiedy zatrzymało się przy San Silvestro, gdzie zwykle wysiadał, Brunetti pozostał na pokładzie i
dopłynąłdonastępnegoprzystanku,Rialto.Stądmiałtylkoparękrokówdrogąnadkanałemdoratuszana
Ca'Farsetti,apotemmusiałprzejśćjeszczekawałekwzdłużcalle,bydotrzećdobudynku,wktó-
rymmieściłysiębiurakuratorium.Pokazałlegitymacjępolicyjnąportierowiidowiedziałsię,żeUfficio
di Pubblica Istru-zione jest na trzecim piętrze. Ponieważ nigdy nie czuł się zbyt dobrze w windzie,
postanowił wejść po schodach. Na trzecim piętrze, zgodnie ze strzałką na tabliczce, skręcił w prawo i
wąskimkorytarzemdotarłdoszklanychdrzwiprowadzącychdobiurkuratorium.Zanimiznajdowałasię
dużaotwarta231
przestrzeń, czterokrotnie większa niż jego własne biuro. Po jednej stronie wzdłuż ścian stały
pomarańczoweplastikowekrzesła,anawprostdrzwi,zapodniszczonymdrewnianymbiurkiem,siedziała
równiepodniszczonakobieta;cośmumó-
wiło,żetakiwyglądniejestdziełemprzypadku,leczrezulta-temjejwłasnychzaniedbań.
Ponieważwpomieszczeniuniebyłonikogoinnego,podszedłprostodoniej.Mogłamiećrówniedobrze
trzydzieścijakpięćdziesiątlat,boniestarannymakijażskutecznieuniemożliwiałdokładniejszeokreślenie
wieku. Szminka wprawdzie powiększała usta, lecz wylewała się poza kontur, wypełniając mnóstwo
drobnychzmarszczekpoddolnąwargą,cozjednejstronynadawałoustomwyrazmłodzieńczejobietnicy,
a z drugiej świadczyło o latach nałogowego palenia. Ciemnozie-lone, właściwie szmaragdowe oczy
lśniły tak mocno, że mogło to być zarówno efektem stosowania szkieł kontaktowych, jak i objawem
zażywania narkotyków. Brwi natomiast zastępowały cienkie brązowe kreski, które wcinały się ostrymi
łukamiwczołoiwyglądały,jakbynarysowanojeprzypadkowo.
Brunettiuśmiechnąłsię,zbliżywszysiędobiurka.Wargikobietywykrzywiłysięwodpowiedzi.
‒Przyszedłpannaprawićautomatzchłodzonąwodą?‒
spytałagłosempozbawionymjakiejkolwiekmodulacji.
‒Słucham?
‒Topanmanaprawićautomatzchłodzonąwodą?
‒Nie.Przyszedłem,żebyporozmawiaćzdyrektorem.
‒Topanniejesttymspecem,comanaprawićautomat?
‒Obawiamsię,żenie.
Obserwował, jak ta informacja zostaje przetworzona gdzieś w głębi za szmaragdowymi oczami.
Natychmiastdałosię232
zauważyć,żesytuacja,wktórejcośpotoczyłosięniezgodniezoczekiwaniami,całkowicieprzerosłatę
kobietę i zmusiła ją do zamknięcia oczu. Dostrzegł, że ze skóry na lewej skroni wyło-niły się dwa
malutkie srebrne kolczyki, ale nie zastanawiał się, skąd się tam wzięły ani tym bardziej czemu mają
służyć.
Otworzyłaoczy.Chybaotworzyła,boniebyłtegodokoń-
capewien.
‒DottorRossijestwswoimgabinecie‒powiedziała,ma-chającdłoniązdługimizielonymipaznokciami
wkierunkudrzwizajejlewymprzedramieniem.
Komisarz podziękował i postanowiwszy nie wyrażać nadziei, że spec od automatu z wodą wkrótce się
pojawi,podszedłdowskazanychdrzwi.Zanimiznajdowałsiękrótkikorytarzzrzędemdrzwipolewej
stronieikilkomaoknamipoprawej,wychodzącyminaniedużywewnętrznydziedziniec.
Brunetti zagłębił się w korytarz, odczytując po drodze nazwiska na tabliczkach. W pokojach panowała
ciszaiwydawa-
łosię,żenikttamnieurzęduje.Nakońcukorytarzaskręciłwprawo:znajdowałysiętamdwagabinety,
choćżadenniebył
gabinetemdyrektora.
Znów skręcił w prawo. W głębi wnęki znalazł drzwi z tabliczką: DOTTOR MAURO ROSSI. Zapukał.
Usłyszał,jakktośzawołał:Avanti!‒więcwszedłdośrodka.
Mężczyznasiedzącyzabiurkiempodniósłwzrokiwyraź-
niezaskoczonywidokiemnieznajomegozapytał:
‒Słucham,ocochodzi?
‒ Komisarz Guido Brunetti, dottore. Przyszedłem, żeby zadać panu kilka pytań dotyczących jednego z
dawnychpracownikówkuratorium.
233
‒ Pan jest komisarzem policji? ‒ spytał Rossi, a usłyszawszy potwierdzenie, wstał i wyciągnął do
Brunettiegorękę,apotemruchemgłowywskazałmukrzesło.
Był postawnym mężczyzną, wyższym od komisarza o gło-wę. Mimo atletycznej sylwetki nie zdradzał
jednakśladówotyłości.Wyglądałnaczterdzieściparęlat:włosy,wciążgęsteiciemne,opadałymuna
czoło.Miałzdrowąceręiporuszałsięwyjątkowozwinniejaknaczłowiekatakpotężnejpostury.
Wnętrzegabinetuodzwierciedlało owopoczuciemęskości: jednązpółek oszklonejgablotywypełniały
sportowe trofea, na biurku stała oprawiona w ramki fotografia kobiety i dwojga dzieci, na ścianie zaś
wisiało sześć lub siedem dyplomów, wśród nich tłoczony pergamin zaświadczający o nadaniu Mauro
Rossiemutytułudoktora.
Usiadłszynakrześle,Brunettiwyjaśnił:
‒Chodziourzędnika,któryprzestałtupracowaćjakieśpięćlattemu,dottore.OPaolaBattestiniego.
Rossiskinąłnakomisarza,bykontynuował,leczwżadensposóbnieokazał,żerozpoznajetonazwisko.
‒Znałgopan,dottore?‒spytałBrunetti,niedoczekaw-szysięreakcji.
Dyrektorzastanawiałsięprzezchwilę.
‒Byćmoże.Niejestempewien‒odpowiedział.
Komisarzprzekrzywiłgłowę,czekającnauściślenie.
‒WtymczasienadzorowałemszkoływMestre.
‒Stąd?
‒ Ależ nie! ‒ odparł Rossi z uśmiechem, jakby przeprasza-jąc za nieprecyzyjną odpowiedź. ‒ Wtedy
pracowałemwMestre.Dopierodwalatatemupowierzonomistanowiskowtutejszymurzędzie.
234
‒Dyrektora?
‒Tak.
‒WięcprzeprowadziłsiępandoWenecji?
Rossiznówsięuśmiechnąłiściągnąłusta,zakłopotanytymprzedłużającymsięnieporozumieniem.
‒Nie.Zawszetumieszkałem.
Brunetti był zdziwiony, że mężczyzna wciąż mówi czystym włoskim, bo w tym momencie większość
wenecjanprzeszłabynamiejscowydialekt,alewidocznieRossichciał
utrzymaćpowagęsprawowanegourzędu.
‒ Więc przeniesienie tutaj było niejako podwójnym błogosławieństwem ‒ ciągnął Rossi, odrywając
komisarzaodrozważańnatematjęzyka‒ponieważoznaczało,żeniebędęmusiałcodzienniedojeżdżać
doMestre.
‒PerłyAdriatyku‒wtrąciłBrunettizpewnądoząsarka-zmu.
Rossi,jakprawdziwywenecjanin,pokiwałgłową,wyraża-jącniechęćdotegoszpetnegoparweniusza‒
Mestre.
Komisarzzdałsobiesprawę,żeodbiegliodzasadniczegotematurozmowy,ipowróciłdoprzerwanego
wątku.
‒Powiedziałpan,dottore,żebyćmożeznałpanPaolaBattestiniego.Czymógłbypantobliżejwyjaśnić?
‒Przypuszczam,żemusiałemgoznać‒odparłRossiiwidzączdezorientowanąminęBrunettiego,dodał:
‒Toznaczywtakisposób,wjakiznasięludzipracującychwtymsamymurzędzie.Spotykamykogośna
korytarzu, widujemy na tabliczce jego nazwisko, ale nigdy nie mamy sposobności poznać tej osoby
osobiścieanizniąporozmawiać.
‒Czy,pracującwMestre,miałpanokazjębywaćwtutejszymurzędzie?
‒Owszem.Człowiek,któregozastąpiłemnastanowisku235
dyrektora, urzędował tutaj, więc w czasie, gdy pracowałem w Mestre, musiałem raz w tygodniu
uczestniczyć w naradach, ponieważ tu znajduje się centralne kierownictwo. ‒ Wyprze-dzając następne
pytaniekomisarza,powiedział:‒Nieprzypominamsobie,bymkiedykolwiekspotkałsięzczłowiekiemo
nazwisku Battestini albo z nim rozmawiał. Słysząc to nazwisko, odniosłem wrażenie, że brzmi ono
znajomo,aleniepotrafięznimskojarzyćkonkretnejosoby.Akiedymnieprzenie-siono,pewniejużtunie
pracował,bo,jakpanwspomniał,odszedłstądpięćlattemu.
‒Aczykiedykolwieksłyszałpan,comówilioniminnipracownicy?
Rossipokręciłgłową.
‒Nictakiegosobienieprzypominam.
‒Czypośmiercijegomatkiktośonimwspominał?‒
drążyłBrunetti.
‒ Jego matki? ‒ spytał Rossi, a po chwili zrobił taką minę, jakby zaczynał coś kojarzyć. ‒ Ma pan na
myślitęzamordowanąkobietę?
Brunettipotwierdziłruchemgłowy.
‒ Jakoś tego nie powiązałem ‒ odparł dyrektor. ‒ To dość pospolite nazwisko. ‒ Potem spytał nieco
innymtonem:‒Adlaczegopanotopyta?
‒Chodzijedynieowykluczeniepewnychmożliwości,dottore.Chcemysięupewnić,żeśmierćtejkobiety
niełączysięwżadensposóbzjegoosobą.
‒Popięciulatach?‒zdziwiłsięRossi.‒Wspomniałpan,żeonprzestałtupracowaćpięćlattemu.‒
Jegotonsugerował,żeBrunettitraciczasnapodobnedociekania.
Komisarzpuściłtesłowamimouszu.
236
‒ Jak powiedziałem, staramy się wyeliminować pewne możliwości, zamiast szukać powiązań, dottore.
Dlategopanaotopytam.
SpodziewałsięsprzeciwuzestronyRossiego,aletenmilczał.Oparłsięjedyniewygodniejnakrześle.
Brunettiobróciłdłoniewnętrzemdogóryjakbywgeścieporażki.
‒Mówiącszczerze,dottore,czujemysięwtymtrochęza-gubieni.Niemamypojęcia,jakimBattestinibył
człowiekiem.
‒Aletojegomatkęzamordowano,prawda?‒spytałRossi.Możnabypomyśleć,żeusiłujeprzypomnieć
policji,czympowinnasięzajmować.
‒Owszem‒potwierdziłBrunettiiznówsięuśmiechnął.‒
Aletakijużmamynawyk.Zawszestaramysięzebraćjaknajwięcejinformacjioofiarachiosobachzich
otoczenia.
NagleRossijakbycośsobieprzypomniał.
‒ Ale gazety zdaje się podawały, że tego morderstwa dokonała jakaś cudzoziemka. Rosjanka albo ktoś
taki.
‒ Rumunka ‒ poprawił odruchowo Brunetti. Jakimś zmysłem wychwycił, że Rossi nie lubi, by go
korygowano,więcdodał:‒Nieżebytomiałojakieśznaczenie,dottore.Mieliśmynadzieję,żeodkryjemy,
dlaczegotakobietamogłabyżywićdosignoryBattestiniurazęalboniechęć.‒ZanimRossizdążył
sięwtrącić,dokończył:‒Możetosynsignorywyrządziłjejjakąśkrzywdę.
‒Aleonachybazaczęłapracowaćusignoryjużpośmiercijejsyna,prawda?‒spytałRossi,dorzucając
kolejnyfakt,którymiałpotwierdzać,żewszystkiepytaniaBrunettiegosąbezcelowe.
237
‒Tak,toprawda‒przyznałkomisarz,wykonującponowniegestotwartądłonią,choćtymrazemmniej
teatralnie. Potem wstał. ‒ Chyba nie mam już do pana więcej pytań, dottore. Bardzo dziękuję, że
poświęciłmipantyleczasu.
Rossirównieżsiępodniósł.
‒Mamnadzieję,żemogłemmimowszystkochoćtrochępomóc.
Brunettiuśmiechnąłsięszeroko.
‒Obawiamsię,żetak,dottore‒powiedział,awidzącje-gozdziwionąminę,ciągnąłgładko:‒Wtym
sensie,żewyeliminowałpanparęmożliwości,któredotąduwzględniali-
śmy.Aterazwidzę,żebędziemymusieliponownieskupićuwagęnasignorzeBattestini.
Rossiodprowadziłkomisarzadodrzwigabinetu.Pochylił
sięlekko,bysięgnąćdoklamki.Podalisobieręce:dwajfunkcjonariuszemiejskichwładzwymieniający
uścisk dłoni po kilku minutach efektywnej współpracy. Podziękowawszy ponownie dyrektorowi za
pomoc, Brunetti zamknął za sobą drzwi i ruszył w kierunku klatki schodowej, zastanawiając się po
drodze,skąddottoreRossiwiedział,żePaoloBattestini,któregopodobnowogólenieznał,nieżyjeiże
FioriGhiorghiuzaczęłapracowaćustarszejpanijużpojegośmierci.
Kiedydotarłdodomu,byłojużpoósmej,alePaolapostanowiłazaczekaćzkolacjąconajmniejdowpół
dodziewiątej,zakładając,żemążuprzedziłbyjątelefonicznie,gdybymiał
wrócićznaczniepóźniej.
Jego poważny nastrój wydawał się udzielać pozostałym domownikom, przynajmniej w chwili, gdy
wszyscyzasiedlidostołu.Alepozjedzeniudwóchdokładekorecchiettezkostka-mimozzarelladibufala
ipomodorinidziecimiałyjużochotę238
wznosićokrzykiradości,gdyPaolarozbiłaskorupęzsoli,wktórejupiekłabranzino,iichoczomukazało
sięsoczystebiałemięso.
‒Acorobiszpotemztąsolą,mamma?‒spytałaChiara,polewającporcjęrybyoliwązoliwek.
‒Wyrzucamdośmieci.Przyokazji,Raffi,czymógłbyśjewynieść?Niechcę,żebywcałymmieszkaniu
cuchnęłorybą.
‒ Jasne. Umówiłem się z Giorgiem i Lucą, że spotkamy się o wpół do dziesiątej. Zabiorę śmieci, gdy
będęschodziłnadół.
‒Awłożyłeśswojerzeczydopralki?
Wzniósłoczydosufitu.
‒ Myślisz, że próbowałbym się wymknąć, nie zrobiwszy tego? ‒ Odwrócił się do ojca i tonem
wyrażającymmęskąsolidarność,powiedział:‒Onamaradar.‒Ostatniesłowowycedziłpowoli,żeby
niktniemiałwątpliwości,jakiokropnyreżimmusiznosićwdomu.
‒Dzięki‒rzekłaPaola,pewnaswojejwładzyinieczułanawszelkiewyrzuty.
Kiedy córka zaofiarowała się, że pozmywa naczynia ‒ odparła, że woli sama to zrobić ze względu na
pozostałości po rybie. Chiara odebrała to raczej jako akt miłosierdzia niż jako obrazę dla jej
gospodarskichumiejętnościipostanowiławykorzystaćnieobecnośćRaffiego,żebydopaśćdokomputera.
GdyPaolakończyłazmywanie,Brunettiwstałiwyciągnął
zszafkidzbanekdoparzeniakawy.
‒Kawa?‒zdziwiłasię.Dobrzeznałanawykimężaiwiedziała,żeotejporzepijekawęwyłączniepo
zjedzeniuposiłkuwrestauracji.
239
‒Jestemskonany‒wyznał.
‒Tomożelepiejpołóżsięwcześniejspać‒zasugerowała.
‒Niewiem,czyudamisięzasnąćwtymupale.
‒Poczekajchwilę,ażskończę‒zaproponowała‒apotempójdziemyposiedziećnatarasie,dopókinie
poczujeszsięśpiący.
‒Dobrze‒zgodziłsię.Odstawiłdzbaneknamiejsceiotworzyłsąsiedniąszafkę.‒Czegonajlepiejsię
napićwtymupale?‒spytał,robiącprzeglądbutelekzapełniającychdwiepółki.
‒Gazowanejwodymineralnej.
‒Bardzozabawne‒powiedział.Sięgnąłwgłąbszafki,wyciągnąłbutelkęgallianoipowtórzyłpytanie:‒
Czego najlepiej się napić, gdy człowiek siedzi na tarasie, patrząc, jak słońce dogasa na zachodzie, w
dodatkusiedzikołoosoby,którąuwielbianajbardziejwcałymwszechświecie,izdajesobiesprawę,że
niemawżyciuwiększejradościniżprzeby-waniewjejtowarzystwie?
Przewieszając kuchenną ścierkę przez uchwyt szuflady ze sztućcami, Paola posłała mu przeciągłe
spojrzenie,którezmieniłosięwzagadkowyuśmiech.
‒Człowiekowiwtymstanienajlepiejbyzrobiłaniegazo-wanawodamineralna‒powiedziałaiwyszła
nataras,bytamnaniegozaczekać.
Gdy obudził się następnego ranka, od razu dopadła go apa-tia, która często go ogarniała, ilekroć jakaś
sprawa wydawała się zmierzać donikąd. Miał w tym swój udział także dotkliwy upał, który mimo
wczesnejporydawałsięjużmocnoweznaki.Nawetfiliżankakawy,którąPaolaprzyniosłamudołóżka,
240
niepoprawiłajegonastroju,anidługakąpielpodprysznicem,którąsięuraczył,korzystajączokazji,że
dzieci wyruszyły już do Alberoni i nie mogły go nękać gniewnym łomotaniem w drzwi łazienki ani
reprymendami,żezużywawięcejwody,niżpozwalanatoichekologicznawrażliwość.
Po dwóch dziesięcioleciach codziennej dawki porannego zrzędzenia Paola miała prawo być w złym
nastroju,toteżnieobiecywałsobiezbytwielepoporannejrozmowie.
Wyruszyłzdomuodrazupokąpieli,niecopogniewanynawszechświat.GdyzmierzałwstronęRialto,
postanowiłwypićjeszczejednąkawęwnajbliższymbarzenarogu.Podrodzekupiłgazetęiwchodząc
dolokalu,zerknąłnanagłówki.Podszedłdokontuaru‒zewzrokiemwciążwlepionymwgazetę‒
i poprosił o kawę i drożdżową bułeczkę. Nie zwrócił uwagi na swojski odgłos ekspresu do kawy ‒
głuchedudnienieisyk‒
aninastukotstawianejprzednimnablaciefiliżanki.Leczkiedypodniósłwzrok,zobaczył,żebarmanka,
którapodawałamukawęoddziesiątkówlat,gdzieśzniknęła‒albozamieniłasięwChinkęopołowęod
niejmłodszą.Spojrzałwkierunkukasy,atamstałinnyprzybyszzChin,dlaodmianymężczyzna.
Obserwował to zjawisko od miesięcy: stopniowe opano-wywanie barów w mieście przez chińskich
właścicieliipracowników,porazpierwszyjednakdoświadczyłtegowjednymzlokali,któreregularnie
odwiedzał. Powstrzymał odruch, by zapytać, dokąd wyjechali signora Rosalba i jej mąż; zamiast tego
wrzuciłdokawydwiekostkicukru.Podszedłdoplastikowejgablotkiizauważył,żedrożdżowebułeczki
różniąsięodtychświeżych,zdodatkiemmirtillo,którejadałodlat.
Nalepkanagablotceinformowała,żezostałyupieczonew241
Mediolanieiprzywiezionetujakoproduktmrożony.Dopił
kawę,zapłaciłiwyszedł.
O tak wczesnej porze tramwaje wodne nie były jeszcze za-tłoczone przez turystów, więc wsiadł do
jedynkiprzySanSilvestroistojącnagórnympokładzie,czytał„IlGazzettino”.
Wiadomościniepoprawiłymujednakhumoru.Niepoprawił
gotymbardziejwidokporucznikaScarpystojącegoustópschodówprzedwejściemdokomendy.
Brunettiminąłgowmilczeniuizacząłwchodzićpostop-niach,gdynaglezaplecamiusłyszałwołanie:
‒Commissario,jeślimógłbymzamienićzpanemsłowo...
Brunettiodwróciłsięipopatrzyłnafunkcjonariuszawmundurze.
‒Słucham,poruczniku?
‒ Wezwałem dziś signorę Gismondi na ponowne przesłuchanie. Pomyślałem, że skoro jest pan tak
zainteresowanytąosobą,tomożechciałbypanotymwiedzieć.
‒Coznaczy„zainteresowany”,poruczniku?
Ignorującpytanie,Scarpadodał:
‒Niktniepamięta,żebyjąwidziałtamtegorankanadworcukolejowym.
‒ Ośmielam się zauważyć, że to samo można by powiedzieć o pozostałych siedemdziesięciu tysiącach
mieszkańcównaszegomiasta‒odparłBrunettiznużonymtonem‒Miłegodnia,poruczniku.
Znalazłszy się w swoim biurze, przyłapał się na tym, że wciąż myśli o zachowaniu Scarpy. Celowe
obstrukcyjnedzia-
łania były zapewne przejawem jego nienawiści do Brunettiego i ludzi, z którymi współpracował, a
signoraGismondisłużyłatylkojakonarzędzie.Nieporazpierwszydopatrywałsiętujednakgłębszego
znaczenia:żeScarpabyćmożepróbujew242
tensposóbodwrócićjegouwagęodinnejosoby.Nasamątęmyślznówpoczułlekkiemdłości.
Żebyoderwaćsięodtychspekulacji,przewertowałdokumenty,którezalegałyodparudninajegobiurku.
Najważniejszym był okólnik z Ministero dell' Interno, wyszczególniający zmiany w przepisach
dotyczącychresortówsiłowych,niedawno,jakstwierdzałdokument,przyjęteprzezparlament.Przeczytał
pismozzainteresowaniem,potemprzeczytałjeponowniezcorazwiększymgniewem.Kiedyporazdrugi
doczytał
dokońca,położyłkartkęnaśrodkubiurkaipowiedziałnagłoszodrazą:
‒Dlaczegopoprostuniepozwolićimrządzićcałymkra-jem?
Użytyprzezniegozaimekbynajmniejnieodnosiłsiędoczłonkówparlamentu.
Potemzająłsiępozostałymidokumentami,którewymagałyprzejrzenia,dziękiczemupohamowałpokusę,
żebyzejśćnadółidopilnować,bysignorzeGismondiniestałasięjakaśkrzywda.Wiedział,żeniemożna
jej postawić żadnych zarzutów i że jest jedynie pionkiem w grze, której do końca nie rozumiał, ale
wiedziałteż,żejakakolwiekpróbaudzieleniapomocymogłabyjejtylkozaszkodzić.
Spędził jałową godzinę, potem kolejną, aż wreszcie do drzwi zapukał Vianello. Po jego minie Brunetti
widział,żedziejesięcośniedobrego.
Inspektorstanąłprzedjegobiurkiem,trzymającwręceplikpapierów.
‒Tomojawina,commissario‒oznajmił.
‒Cotakiego?
‒ Miałem wszystko pod samym nosem, a jednak nie przyszło mi do głowy, żeby zadać najoczywistsze
pytanie.
243
‒Oczympanmówi,Vianello?‒spytałostroBrunetti.‒Iniechpansiada.Proszętakniestać.
Inspektorjakbygoniesłyszał,tylkowyciągnąłprzedsiebiepapiery.
‒ Pracował w dziale, który zajmował się rozstrzyganiem przetargów ‒ powiedział, potrząsając
wymowniekartkami.‒
Dojegoobowiązkównależałoanalizowanieplanówdotyczą-
cych wszelkich prac budowlanych na terenie szkół i sprawdzanie, czy są one zgodne z konkretnymi
potrzebamiuczniówinauczycieli.‒Wyciągnąłjednąkartkę,apozostałepołożyłnabiurkukomisarza.‒
Nie był uprawniony do podejmowania decyzji, ale mógł udzielać rekomendacji. ‒ Dołączył kartkę do
innychicofnąłsięokrok,jakbysięobawiał,żebuchnąogniem.‒Przecieżtambyłemirozmawiałemo
nim,ajednaknieprzyszłomidogłowyspytać,wjakimdzialepracował.
‒Kto?Battestinijunior?
‒ Tak. Tam właśnie wystartował. Ojciec pracował w dziale personalnym i wiadomo, że nikt tam nie
przychodzizżądaniemłapówki.
‒Adatysięzgadzają?
Vianellowziąłpapieryiszybkojeprzejrzał.
‒Wpłatyzaczęłysię,gdyprzepracowałczterylata.‒
SpojrzałponadbiurkiemnaBrunettiego.‒Towystarczającodużoczasu,bysięzorientować,cosiętam
dzieje.
‒Jeślirzeczywiściesiędziało.
‒Commissario‒rzekłVianelloznietypowądlaniegoszorstkością.‒Przecieżtourządmiejski,nalitość
boską.
Więcdlaczegomiałbyfunkcjonowaćinaczejniżwszystkie?
‒Ktokierowałkuratorium,kiedyzaczęłysiętewpłaty?
244
Inspektorniemusiałzaglądaćdopapierów,byodpowiedzieć.
‒RenatoFedi.Mianowanogodyrektoremjakieśtrzymiesiąceprzedotwarciemkont.
‒Alepotemznalazłsobielepszeiciekawszezajęcie‒
wtrąciłBrunetti,poczymspytał:‒Aktobyłdyrektorem,kiedyBattestinizacząłtampracować?
‒PoczątkowoPieroDePra,aleumarł.ZastąpiłgoLucaSardelli.Przetrwałnatymstanowiskutylkodwa
lata,bozostał
przeniesionydowydziałuoczyszczaniamiasta.Zanimwydział
sprywatyzowano‒dodał.
‒Aczywiadomo,czemuzostałprzeniesiony?
Vianellowzruszyłramionami.
‒Ztego,coonimsłyszałem,jestjednąztychmiernot,któresięprzesuwazurzędudourzędu,bozdołał
sobiewyro-bićwszędzieznajomościiniktniemaodwagigowyrzucić.
Więc trzymają takiego na posadzie, dopóki nie znajdą dlań jakiegoś innego miejsca, i wtedy się go
pozbywają.
Powstrzymując silny odruch, by powtórzyć swój komentarz na temat komendy, komisarz poprzestał na
pytaniu:
‒AterazjestwAssessoratodelloSport?
‒Tak.
‒Wiepan,czymsiętamzajmuje?
‒Nie.
‒Toniechpansprawdzi.‒ZanimdoVianelladotarłatreśćpolecenia,Brunettispytał:‒AFedi?
‒ Przyszedł na miejsce Sardellego, kierował urzędem przez dwa lata, a potem porzucił administrację
państwową,byprzejąćfirmębudowlanąpowuju.Prowadzijądodziś.
‒Jakiegorodzajupracewykonują?
245
‒Głównieremonty‒odparłVianello.‒Międzyinnymiszkół.
Brunetti wrócił pamięcią do swojej rozmowy z sędzią Ga-lvanim, zastanawiając się, czy nie przeoczył
czegoś,kiedysędziawspomniałoFedim‒możetongłosualbosugestię,żepowinienlepiejsięprzyjrzeć
temuczłowiekowi‒aleniczegotakiegoniemógłsobieprzypomnieć.Przyszłomudogłowy,żeGalvani
niejestjegoprzyjacieleminiejestmuwinienżadnejprzysługi,więcprzypuszczalnieniewystąpiłbyz
taką sugestią, nawet gdyby istniały ku temu powody. Na moment ogarnęła go irytacja: dlaczego zawsze
takmusibyć,żeniktniechceniczegozrobićzwłasnejwoli,jeśliniemaztegoosobi-stejkorzyści,albo
robicośtylkodlatego,żemusisiękomuśodwdzięczyć.
PrzeniósłponownieuwagęnaVianella,którymówił:
‒...corazlepiejprosperujeodpięciulat.
‒Przepraszam,inspektorze,zamyśliłemsię.Copanpowiedział?
‒ŻekiedyFedibyłdyrektoremkuratorium,firmajegowujawygrałaprzetargnaremontdwóchszkółiod
tamtejporyświetnieprosperuje,zwłaszczaodkądonjąprzejął.
‒Skądpantowie?
‒Zajrzeliśmydopapierówwjegobiurzeisprawdziliśmytegorocznezwrotypodatkowe.
PrzezchwilęBrunetticzułpokusę,byzapytaćgniewnie,czytoznaczy,żeonisignorinaElettraznaleźli
jakimśsposobemczasdziśrano,żebywybraćsiędobiuraFediegoipoprosićgoołaskawepokazanieim
rejestru klientów oraz informacji o zwrocie podatku, nie kłopocząc się w ogóle uzyskaniem nakazu od
sędziego.Alepowiedziałtylko:
‒Vianello,trzebaztymskończyć.
246
‒ Tak jest ‒ odparł karnie inspektor i dodał: ‒ Coś mi mówi, że ofertę złożoną przez firmę jego wuja,
którawkońcudostałatozlecenie,rozpatrywałwłaśnieBattestini.Bowtedypracowałwtymdziale.
‒ A może pan sprawdzić, czy faktycznie on ją rozpatrywał? ‒ poprosił Brunetti świadom bezcelowej
ironiizawartejwpytaniu.
Napawającsięzwycięstwem,Vianellojedynieskinąłgło-wą.
‒ Jeśli on się tym zajmował, to na oryginalnej ofercie powinien widnieć jego podpis albo parafka ‒
powiedział i uprzedzając pytanie Brunettiego, szybko dodał: ‒ Nie, commissario, nie musimy tam iść i
grzebaćwpapierach.Każdazofertjestopatrzonasygnaturąwskazującą,ktojąbadałpodkątempotrzeb
szkoły,więcmusimyodnaleźćjedynieofertęFediegoisprawdzićsygnaturę.
‒Gdybyudałosięteżsprawdzićkosztyizobaczyć,czybyły...‒WyobraźniazawiodłaBrunettiegoinie
dokończył
zdania.
‒ Najprostszym sposobem, jak sądzę, byłoby porównanie jej z innymi ofertami pod kątem
proponowanychwarunków,jeślichodziokosztiterminrealizacji.JeśliofertawujaFediegoobejmowała
mniejszyzakrespraczawyższącenę,tobysugerowało,żeznaleźliśmywyjaśnienie.
Vianellomówiłztakimentuzjazmem,jakbybyłzgórypewienrezultatutychustaleń.AleBrunettispędził
wiele lat na kontemplowaniu genialnego sprytu, jaki wykazywali Włosi w okradaniu państwa, wątpił
więc, by taki zaradny człowiek jak Fedi ‒ jeśli rzeczywiście w nieuczciwy sposób przyznał zlecenie
swojemuwujowi‒pozostawiłzasobąwidocznyślad.
247
‒Niechpanteżsprawdzi,czyzdarzałysięprzypadkiprzekroczeniabudżetuiczyktośtokwestionował‒
podsunął,opierającsięnaswoimdwudziestoletnimdoświadczeniuzwiązanymzadministracjąmiejską.
Vianellowstałiwyszedł.Brunettirozważałprzezchwilępomysł,żebyzejśćnadółipoobserwowaćich
przypracy‒
wolał się nie łudzić, że mógłby w jakikolwiek sposób okazać się pomocny ‒ ale wiedział, że lepiej
zostawićtoim.Wtensposóbnietylkoszybkouzyskawyniki,aleoszczędziteżswojesumienie,jeślinie
będziemusiałsięprzypatrywaćtechni-komdochodzeniowymsignorinyElettryiVianella,wykraczającym
corazdalejpozagraniceprawa.
Rozdział20
Poupływiegodzinyniecierpliwośćwzięłagóręnadzdro-wymrozsądkiemiBrunettipostanowiłzejśćna
dół. Kiedy wszedł do biura signoriny Elettry, spodziewając się, że zasta-nie ją i Vianella ślęczących
przedmonitorem,zezdziwieniemstwierdził,żeichniema,chociażpustyekranwciążdawał
oznakiżycia.DrzwidogabinetuPattybyłyzamknięte;Brunettizdałsobienaglesprawę,żeodkilkudni
niewidział
zwierzchnika, i zaczął się zastanawiać, czy rzeczywiście Patta nie wyjechał po cichu do Brukseli, by
podjąć pracę w Interpolu. Gdy tylko taka możliwość pojawiła się w jego głowie, natychmiast zaczął
rozważać konsekwencje: który z tej bandy oportunistów unieruchomionych na oślizgłej drabinie awan-
sówzostaniewybranynajegomiejsce?
Zagospodarowanie przestrzenne Wenecji stanowiło odbicie panujących w mieście zwyczajów
społecznych:siećwąskichcalliłączącychsześćsestieriodzwierciedlaławzajemnepo-wiązaniamiędzy
jejmieszkańcami.StradaNuovaiviaXXIIMarzo,ulicerozległeiproste,przypominaływięzyrodzinne‒
wyraźniewytyczałykierunek,wktórymnależypodążać.CalleLungaSanBarnabaiBarbariadeleTole,
także biegnące prosto, lecz znacznie węższe i krótsze, odpowiadały relacjom między bliskimi
przyjaciółmi‒trudnobyłozgubićdrogę,ale249
teżniezaszłosięzbytdaleko.Natomiastlicznecalliumożliwiaływprawdzieporuszaniesiępomieście,
byłyjednakwą-
skieikręteiczęstokończyłysięślepymzaułkiemalborozwi-dleniem,toteżzdarzałosię,żeprzypadkowy
człowieknie-
świadomiezaczynałiśćwkierunkuprzeciwnym,niżzamierzał‒tezapewniającezłudnąosłonęścieżki
wybieralici,któ-
rzyniemielidostępudoprostychdrógwiodącychdocelu.
OdkądPattaprzeniósłsiędoWenecji,niepotrafiłsamodzielnieznaleźćdrogiwplątaniniewąskichcalli,
ale przynajmniej nauczył się wysyłać przodem ludzi tutejszych, którzy prowadzili go przez labirynt
animozji i uraz narosłych w tym mieście przez stulecia; pomagali mu też omijać przeszkody i
niebezpiecznezakrętypowstałewczasachnietakodległych.
Bezwątpieniaktoś,ktozostanieprzysłanyprzezcentralnewładzewRzymiejakojegonastępca,będzietu
obcy ‒ bo każdy, kto nie urodził się nad wodami laguny, zawsze był tu uważany za obcego ‒ i żeby
dokądkolwiekdotrzeć,zaczniebłądzićpoomackuwposzukiwaniuprostychdrógibezpo-
średnichdojść.PrzerażonytąperspektywąBrunettimusiał
pogodzićsięzmyślą,żeniechce,byPattawyjechał.
Od tych rozważań oderwał go przybliżający się głos Vianella. Jego niskiemu, dudniącemu śmiechowi
wtórował piskliwy chichot signoriny Elettry. Wchodząc do biura, zatrzymali się na widok Brunettiego:
śmiechzamarł,auśmiechwy-parowałztwarzy.
Nie wyjaśniając powodów ich nieobecności, signorina Elettra usiadła przy biurku i pstryknięciem w
klawisz obudziła komputer do życia. Potem wcisnęła jeszcze kilka klawiszy i na ekranie pojawiły się
dwieumieszczoneoboksiebiestrony.
250
‒ To są, commissario, oferty złożone przez firmę wuja Fediego, które zostały przyjęte, kiedy Fedi był
dyrektoremkuratorium.
Brunetti przysunął się bliżej i zobaczył u góry obu arkuszy znajomy nagłówek urzędu, a poniżej kilka
akapitów napisa-nych wytłuszczoną czcionką. Signorina Elettra wcisnęła klawisz i pojawiły się dwie
następne,prawieidentycznestrony.
Po chwili znikły i zastąpiły je dwie kolejne. Pozbawione fir-mowego nagłówka, zawierały po lewej
kolumnęsłówlubdłuższychokreśleń,aobokodnoszącąsiędonichkolumnęcyfr.
‒Tojestkosztorys,commissario.
Spojrzał na ostatnią stronę, żeby zobaczyć, jaka była cena materiałów i usług. Czuł się jak kompletny
ignorantiniemiał
pojęcia,czegodotycząpozycjenaliścieanijakipowinienbyćichkoszt.
‒Porównywałapanitęofertęzinnymi?‒spytał,odrywającwzrokodekranu.
‒Tak.
‒Ico?
‒Tabyłatańsza‒odparłazwyraźnymrozczarowaniem.‒
Ponadto gwarantowała również zakończenie prac w określonym terminie, a nawet proponowała karę
umownązakażdydzieńzwłokiwrazieniedotrzymaniaterminu.
Brunetti ponownie spojrzał na ekran, jakby liczył na to, że dokładniejsze zbadanie kolumn słów i cyfr
ujawni, jakiego podstępu użył Fedi, by wygrać przetarg. Ale choćby nie wiedzieć jak długo się w nie
wpatrywał,itaknicbyniewyczytał.
Wkońcuoderwałwzrokodekranuispytał:
‒Byłyjakieśopóźnienia?
‒Nie‒odparła,poczymwystukałanaklawiaturzekilka251
słów i odczekała, aż pojawią się kolejne dokumenty. ‒ Zlecenie zostało wykonane w terminie ‒
wyjaśniła, wskazując na ekranie dokument, który, jak przypuszczał Brunetti, miał to potwierdzać. ‒ Co
więcej ‒ ciągnęła ‒ zmieścili się w plano-wanym budżecie, a inżynier budownictwa, do którego
zadzwoniłam,zapewniłmnie,żepracaodznaczałasięwyjątkowodobrąjaknatutejszewarunkijakością
wykonania.‒Wi-dzącjegoreakcję,dodałazpewnymociąganiem:‒Tosamodotyczyremontów,które
przeprowadziliwdwóchtutejszychszkołach.
Brunetti spojrzał na nią, potem na Vianella i znów na ekran. W przeszłości często sobie powtarzał, że
powinienpatrzećnadowody,anienato,cochciał,bynimibyło.Ajednakznówzachowałsiętaksamo:
miał przed oczyma informację, która nie potwierdzała przyjętego przezeń założenia, i w pierwszym
odruchuchciałjąpodważyć‒mówiącsobie,żetotylkonapozórtakwygląda,awrzeczywistościjestna
pewnoinaczej‒lubznaleźćcoś,cotęinformacjęzdezawuuje.
I wtedy go olśniło: ten trop, którym z uporem kazał im po-dążać, nie tylko zaprowadził ich w ślepą
uliczkę,alejużnasamympoczątkunadałbłędnykierunekposzukiwaniom.
‒ To jedna wielka pomyłka ‒ powiedział. ‒ Wszystko, co dotąd robiliśmy, to pomyłka. ‒ Przypomniał
sobietytułksiąż-
ki,którączytałkilkalattemu,iwymówiłgonagłos:‒Pochódszaleńców*.Towłaśniedotądrobiliśmy:
człapaliśmyniemra-wozagrubązwierzyną,zamiastskupićsięnapieniądzach.
*KsiążkaBarbaryTuchmanwydanawPolscepodtytułemSzaleństwowładzy(1992).
252
‒Aczytuteżniechodziopieniądze?‒spytałVianello,wskazującekran.
‒Mamnamyślipieniądzenakontach‒upierałsięBrunetti.‒Patrzyliśmynasumę,anienapieniądze.
Sądzącpoichminach,wciążnienadążali,copotwierdził
pełenoburzeniagłosVianella:
‒Dlaniektórychtrzydzieścitysięcyeurotojednaksąpieniądze.
‒Oczywiście,żetak‒zgodziłsięBrunetti.‒Tomnóstwopieniędzy,zwłaszczadziesięćlattemu.Alemy
skupiliśmyuwagęnałącznejsumie,anienacomiesięcznychwpłatach.
Ktoś,ktodobrzezarabia,mógłbypłacićtakąkwotę,prawietegonieodczuwając.Nawetpan,gdybybył
wciążkawaleremimieszkałzrodzicami,teżdałbyradę‒dodał,zaskakującinspektora.
WpierwszymodruchuVianellochciałsięsprzeciwić,alerozważyłwarunki,októrychmówiłBrunetti,i
pochwili,choćniechętnie,przyznał:
‒Owszem,gdybymnadalmieszkałzrodzicamiiniemusiałspłacaćkredytu,gdybymnigdyniejadałna
mieście ani nie dbał o to, w co się ubieram, pewnie dałbym radę wpłacać takie sumy. ‒ Nadąsany z
powoduporażkidodał:‒Alemimowszystkoniebyłobytakłatwo.Tojednakfurapieniędzy.
‒ Ale nie aż tak dużo, by zapłacić za milczenie komuś, kto wiedział, jak doszło do rozstrzygnięcia
przetargu na kapitalny remont tych budynków ‒ upierał się Brunetti. Dźgnął palcem ekran komputera,
gdziewidniałostatecznykosztprzedsię-
wzięcia,bajońskawręczsuma.‒Wygrywającprzetarg,moglizarobićmilionyeuro.Żadenszantażysta‒
dodał,nazywającwreszcieprzestępstwopoimieniu‒niezażądałbytak253
śmiesznejsumy,gdybywgręwchodziłopoważnezlecenie.
Popatrzył na nich oboje, czekając na reakcję. Vianello powoli skinął głową, a signorina Elettra
uśmiechnęłasię,coznaczyło,żezgadzająsięzjegointerpretacją.
‒Zafiksowaliśmysię...‒zaczął,alezarazsiępoprawił:‒
Nie, to ja się zafiksowałem na myśli, że za tymi wpłatami kryje się jakiś wielki, poważny interes, na
przykładkontraktbudowlany.Anajpewniejmamytudoczynieniazjakąśdrobną,czystoosobistąsprawą.
‒Iprawdopodobnieśliską‒dorzuciłVianello.
KomisarzzwróciłsiędosignorinyElettry.
‒Niemampojęcia,czegomożesiępanidowiedziećoludziach,którzypracowaliwkuratoriumwtym
czasie, gdy za-częły się wpłaty ‒ powiedział, z rozmysłem nie dodając, że już go nie obchodzi, w jaki
sposóbonazdobywatakieinformacje.
‒ Nie wiem też, jakiej właściwie osoby szukamy. Signora Battestini powiedziała siostrzenicy, a
potwierdziła to prawniczka, że Paolo zabezpieczył ją na stare lata ‒ wzniósł oczy do nieba z udawaną
pobożnością‒zpomocąMatkiBoskiej.‒
Obojesięuśmiechnęlinatengest,aBrunetticiągnął:‒Szukamykogoś,ktopracowałwtedywkuratorium
imógłpłacićstotysięcylirówmiesięcznie.
‒Możetobyłktośtakzamożny,żeniemusiałsięliczyćzpieniędzmi‒wtrąciłVianello.
SignorinaElettraodwróciłasiękuniemuipowiedziała:
‒Tacyludzieraczejniezatrudniająsięwkuratorium,inspektorze.
PrzezmomentBrunettiobawiałsię,żeVianellopoczujesiędotkniętyjejsarkastycznymtonem,aletaksię
niestało.Inspektorzastanowiłsięchwilę,apotemskinąłgłową.
254
‒ Swoją drogą to dziwne, jak się o tym pomyśli, że wysokość wpłaty nigdy się nie zmieniła. Przez ten
czaspłacewzrosły,wszystkopodrożało,akwotapozostałatakasama.
Zaciekawiona tym, co powiedział, signorina Elettra wślizgnęła się na krzesło przed komputerem,
wystukała kilka słów, potem jeszcze kilka i na ekranie, zamiast dokumentów z ofertami, pojawiły się
zestawienia wpłat na nieistniejących już kontach signory Battestini. Przewinęła wykaz w dół, do
miesiąca, w którym wprowadzono euro. Sprawdziła wpłatę w styczniu, potem w lutym i popatrzyła na
Brunettiego.
‒Niechpanspojrzy,commissario.Wpłatazlutegoróżnisięodwpłatyzestycznia.
Brunettipochyliłsię,żebylepiejwidzieć,izobaczył,żerzeczywiściewpłatalutowajestopięćcentesimi
wyższa od styczniowej. Signorina Elettra stuknęła w klawisz i pojawiły się dwa następne miesiące,
marzecikwiecień,zeskorygowa-nąłącznąsumą.Wyjęłazszufladymalutkikalkulator,jakidostałpocztą
każdyobywatelkrajuwokresiezmianywalutynaeuro.Szybkozrobiłaobliczenia.
‒ Suma w lutym jest prawidłowa ‒ powiedziała i wsunęła kalkulator z powrotem do szuflady. ‒ Pięć
centesimi‒jęknęłazprzerażeniem,jakbyspodziewałasięnajgorszego.
‒ Albo ta osoba sama dostrzegła błąd... ‒ zaczął Vianello, lecz Brunetti, znalazłszy prawdopodobne
wyjaśnienie,wszedł
muwsłowo.
‒...albosignoraBattestinikazałajejskorygowaćsumę‒
dokończył.
‒ O pięć centesimi ‒ powtórzyła signorina Elettra cichym głosem, wciąż przerażona bezmiarem
chciwości,któraskłaniakogośdotakprecyzyjnychrozliczeń.
255
BrunettiprzypomniałsobieswojąrozmowęzdoktoremCarlottiminiemalwykrzyknął:
‒Jejtelefon!Jejtelefon!Jejtelefon!‒Widzącichzdezo-rientowaneminy,wyjaśnił:‒Niewychodziłaz
domuodtrzechlat.Mogławięckazaćtejosobieskorygowaćróżnicęwyłącznieprzeztelefon.
Przekląłsięwduchuzato,żeniepomyślałwcześniejozdobyciujejbillingów;przekląłsięzato,żez
uporempodążał
dotądtropem,którychciałuważaćzasłuszny,zamiastprzyjrzećsiętemu,comaprzedoczyma.
‒Zajmietoparęgodzin‒oznajmiłasignorinaElettra.Zanimzdążyłspytać,dlaczegoniemożnadotrzeć
dobillingówwcześniej,wyjaśniła:‒ŻonaGiorgiawłaśnieurodziładziecko,więconpracujetylkopół
dniaibędziewfirmiedopieropoobiedzie.‒Uprzedzająckolejnepytaniekomisarza,dodała:‒
Nie.Obiecałammu,żeniebędęsięwłamywaćdosystemunawłasnąrękę.Gdybympopełniłabłąd,od
razubysiępołapali,żetoonmipomaga.
‒Błąd?‒zdziwiłsięVianello.
Zapadłodługiemilczenieigdyjużzaczynałosięstawaćniezręczne,powiedziała:
‒Toznaczyprzyporuszaniusięwsystemie.Pozatymda-
łammusłowo.Więcniemogętegozrobić.
Brunetti i Vianello wymienili spojrzenia, aprobując jej decyzję, bo obaj pomyśleli o błędzie, który
popełniłakilkalattemu.
‒ W porządku ‒ zgodził się komisarz. ‒ Proszę sprawdzić wszystkie rozmowy przychodzące i
wychodzące. ‒ Przypomniał sobie dzień, wiele lat temu, kiedy miał okazję poznać jej przyjaciela
Giorgia.‒Chłopiecczydziewczynka?‒spytał.
256
‒Dziewczynka‒odparłazniemalbłogimuśmiechem.‒
DalijejnaimięElettra.
‒ Dziwię się, że nie nazwali jej Compaq ‒ rzucił Vianello, a gdy się roześmiała, powrócił swobodny
nastrój.
Wracając do swojego biura, Brunetti próbował wymyślić scenariusz, w którym ktoś staje się obiektem
szantażu. Wyobrażał sobie wszelkiego rodzaju sekrety, występki czy skan-dale mogące uczynić z kogoś
ofiaręsignoryBattestini.Słowo
„ofiara”dźwięczałodziwnymdysonansem,bonabierałcorazwiększejpewności,żeosobaszantażowana
była również za-bójcą signory. Powód w takim razie? I gdzie znajdowała się linia dzieląca szantaż od
morderstwa,jakiimpulsskłoniłza-bójcędojejprzekroczenia?
Przebiegłwmyślachlistęmożliwychprzestępstwiwy-stępkówiwpewnejchwiliuzmysłowiłsobie,że
Paolamiałarację:większośćgrzechówgłównychnieuchodzijużzagrzechy.Boktóżbyzabił,niechcąc,
bywyszłonajaw,żejestwinnyobżarstwa,lenistwa,zazdrościczypychy?Pozostałytylkopożądaniei
gniew,jeśliprowadziłydoprzemocy,noichciwość,obejmującatakżebraniełapówek.Całaresztajuż
nikogo nie obchodziła. Raj, jak mu mówiono w dzieciństwie, jest światem bez grzechu, ale ten nowy
wspaniałyświat,którynastałpotemiwktórymżył,trudnobyłopomylićzrajem.
Rozdział21
Brunettiwszedłwtęfazędochodzenia,którejnienawidził
najbardziej: kiedy wszystko zatrzymywało się w miejscu i trzeba było rysować nową mapę. W
przeszłości frustracja z powodu takiego wymuszonego przestoju skłaniała go do po-chopnych działań,
którychpóźniejżałował.Aleterazpohamowałimpulsywneodruchyistarałsięrobićtylkoto,couwa-
żałzauzasadnione.Wyciągnąłksiążkętelefonicznąiwynoto-wałnumerydomoweisłużboweFediegoi
Sardellego, chociaż raczej nie zaliczał ich do kręgu podejrzanych: gdyby chodziło o jednego z
dyrektorów,PaoloBattestinizażądałbyznaczniewięcej.
WyjąłteczkęzmateriałamidotyczącymizabójstwasignoryBattestiniiprzestudiowałwszystkiewycinki
prasowe. I wtedy to znalazł. Na drugi dzień po morderstwie „La Nuova” doniosła, że kobieta, która
podawałasięzaFlorindęGhiorghiu,zaczęłapracowaćusignoryBattestinizaledwiepięćmiesięcyprzed
tragicznymwydarzeniemiżejedynysynofiaryzmarł
przedpięciomalaty.Awięcdyrektorkuratoriummógłbezwiększegoproblemupoznaćszczegółyzżycia
signoryBattestiniijejrodziny.
Godzinę później Vianello, zarzekając się, że signorina Elettra uzyskała te informacje w odpowiedzi na
formalnezapytanie,258
przyniósł gotową listę osób, które pracowały w kuratorium w okresie co najmniej trzech miesięcy
poprzedzającychpierwsząwpłatę.
‒ Szuka równocześnie tych nazwisk w innych rejestrach dostępnych w sieci ‒ powiedział ‒ żeby
sprawdzić,gdzieteosobyterazpracują,czysięprzeprowadziłyalbozmieniłystancywilny.Iczywogóle
żyją.
Brunetti zobaczył, że lista zawiera dwadzieścia dwa nazwiska. Przemawiające przez niego
doświadczenie,uprzedzeniaiintuicjazwarłyszeregi.
‒Pominiemykobiety?‒zapytał.
‒Możemy,przynajmniejnarazie‒zgodziłsięVianello.‒
JateżwidziałemzdjęciazwłoksignoryBattestini.
‒Tozostajenamośmiu.
‒Przepisałemdlapanaczterypierwszenazwiskazlisty.
Asampójdęnadółizacznędzwonićtuitam,żebysięczegośdowiedziećopozostałejczwórce.
GdytylkoVianellowyszedł,Brunettisięgnąłposłuchawkę.Rozpoznałjużtrzynazwiskanaliście,może
dlatego,żefigurowałtamCostantiniidwóchScarpów,alewszyscytrzejprzypadliVianellowi.Zpamięci
wybrałnumersiedzibyzwiązku,doktóregonależał‒podobniejakwiększośćurzędnikówpaństwowych
‒podałswojenazwiskoipowiedział,żechcerozmawiaćzDanieleMasiero.
RozmowazostałaprzełączonaiwtrakcieoczekiwaniamusiałwysłuchaćfragmentujednejzCzterechpór
roku.
‒ Ciao, Guido ‒ odezwał się w końcu Masiero. ‒ Sekrety czyjego życia prywatnego mam ci dzisiaj
zdradzić? ‒ A sły-sząc, że Brunetti wciąż nuci pod nosem temat przewodni drugiej części koncertu,
zapewnił:‒Toniejawybrałemmuzykę.
259
Naszczęścieniemuszędosiebiedzwonić,więcniemuszęteżjejsłuchać.
‒Toskądoniejwiesz?‒spytałBrunetti.
‒Wieleosóbjużmimówiło,żeniedobrzeimsięrobi,kiedyznówtosłyszą.
W zwykłych okolicznościach komisarz zapewne przestrze-gałby konwenansów i zagadnął Masiera o
rodzinęipracę,aletegodniabrakowałomucierpliwości,więcspytałwprost:
‒ Mam nazwiska czterech osób, które pracowały w kuratorium jakieś dziesięć lat temu, i chciałbym,
żebyśspróbował
sięczegośonichdowiedzieć.
‒Chodziosprawy,któremajązwiązekzmojąpracączytwoją?
‒Moją.
‒Naprzykład?
‒Powody,dlaktórychmoglibyćszantażowani.
‒Rozległepole.
Komisarzpomyślał,żelepiejoszczędzićkoledzeprzemy-
śleńnatematsiedmiugrzechówgłównych,więcskwitował
krótko:
‒Tak.
Sądzącpoodgłosachpodrugiejstronielinii,Masieroszukałczegośpoomacku,apotempowiedział:
‒Podajminazwiska.
‒LuigiD'Alessandro,RiccardoLedda,BenedettoNardiiGianmariaPoli.
Masierochrząkałprzykażdymwyczytanymnazwisku.
‒Znaszktóregośznich?‒spytałBrunetti.
‒Polinieżyjeoddwóchlat‒odparłMasiero.‒Zmarłnaatakserca.ALeddazostałprzeniesionydo
Rzymusześćlat260
temu. O dwóch pozostałych nic nie wiem, ani tym bardziej o powodach, dla których mogliby być
szantażowani.Alespró-
bujępopytać.
‒Chciałbymciętylkoprosić,żebyśtozrobiłdyskretnie,nieściągającnasiebieuwagi.
‒ Na przykład podchodząc do któregoś i pytając, czy nie był przez kogoś szantażowany? ‒ odparł
Masiero,niekryjącirytacji.‒Niejestemidiotą,Guido.Zobaczę,codasięwy-szperać,ioddzwonię.
Brunettichciałgoprzeprosić,aleniezdążył,boMasierosięrozłączył.
Potem zadzwonił ponownie do Lallego do biura. Wysłuchawszy tłumaczenia przyjaciela, że nie znalazł
dotąd czasu, by dowiedzieć się czegoś o Battestinim, podał mu jeszcze dwa nazwiska: D'Alessandro i
Nardi.
‒Dobra,zajmęsiętym.Spróbujęcośznaleźć‒obiecał
Lalli, a Brunetti pomyślał, że jest chyba jedynym człowiekiem w tym mieście, który nie wariuje pod
presjąpracy.
Z nawyku podszedł do okna, skąd miał widok na długie płachty materiału zwisające z rusztowania na
fasadzieOspedalediSanLorenzo,będącegoobiektemkolejnejgruntownejrenowacji.Dźwig,byćmoże
tensam,któryprzezcałelatatkwiłbezruchunadkościołem,stałteraztaksamonieruchomoobokdomu
opieki dla starych ludzi. Nic nie wskazywało na to, by prowadzono jakieś prace budowlane. Brunetti
bezskutecz-nie próbował sobie przypomnieć, czy widział kiedykolwiek robotnika na rusztowaniu;
próbował też sobie przypomnieć, kiedy postawiono rusztowanie ‒ na pewno wiele miesięcy temu.
Tablicanafrontoniekościołainformowała‒oilewiedział‒żerenowacjęrozpoczętonamocyustawyz
1973roku,261
alewtedyniepracowałjeszczewkomendzie,niemiałwięcpojęcia,czyrenowacjęrozpoczętowrazz
uchwaleniemustawy.
Wróciłdobiurkaiwyciągnąłterminarzz1998roku,wktó-
rymmiałzapisanenumerytelefonów.Odszukałjedenznich,zadzwoniłdobiurastowarzyszeniaArcigay
w Margherze i powiedział, że chce rozmawiać z dyrektorem Emilio Deside-rim. Kiedy czekał na
połączenie,dowiedziałsię,żeVivaldi,obojętneczybyłhomo,czyhetero,maogromnewzięcie.
‒Desideri‒odezwałsięniskigłos.
‒Emilio?Toja,Guido.Chciałbymcięprosićoprzysługę.
‒Którąmogęwyświadczyćzczystymsumieniem?
‒Chybanie.
‒Notobezniespodzianek.Ocochodzi?
‒ Mam dwa nazwiska, właściwie cztery ‒ powiedział, postanowiwszy dołączyć jeszcze Sardellego i
Fediego‒ichciał-
bym,żebyśmipowiedział,czyktóryśztychmężczyznmógł
byćszantażowany.
‒Byciegejemniejestjużprzestępstwem,Guido,pamię-
tasz?
‒Alerozwaleniekomuśgłowytak,Emilio‒odparował
Brunetti. ‒ Dlatego do ciebie dzwonię. ‒ Czekał, aż Desideri coś powie, ale ten uparcie milczał. ‒
Chciałbymtylko,żebyśmipowiedział,czyktóryśznichjestgejem.
‒Atociwystarczydotego,bystwierdzić,żebyłzdolnyrozwalićkomuśgłowę,jaktodelikatnieująłeś?
‒Emilio‒rzekłBrunetti‒niepróbujęnękaćaniciebie,aniżadnegoinnegogeja.Nieobchodzimnie,czy
jesteśgejem.
Nieobchodzimnie,czyjestnimpapież.Czasemnawetmyślę,262
że gdyby się okazało, że mój syn jest gejem, to też by mnie to nie obeszło. Chociaż to chyba nie jest
prawda.Chciałbymtylkozrozumieć,comogłosięprzydarzyćtejstarejkobiecie.
‒MówiszoBattestini?MatcePaola?
‒Znałeśją?
‒Słyszałemoniej.
‒Możeszmipowiedziećodkogo?
‒Paolobyłzaangażowanywzwiązekzkimś,kogozna-
łem,itotenmójznajomymipowiedział‒aledopieropośmierciPaola‒jakąjędząbyłajegomatka.
‒Myślisz,żezgodziłbysięzemnąporozmawiać?
‒Byćmoże,jeślijeszczeżyje.
Brunettiskwitowałtesłowadługimmilczeniem,apotemspytał:
‒Czypamiętasz,cojeszczecimówiłtwójznajomy?
‒PodobnoPaolowciążpowtarzał,jakbardzokochamatkę,aleonzawszeodnosiłwrażenie,żemówito
tak,jakbyjejnienawidził.
‒Zjakiegopowodu?
‒Byłachciwa.Żyłatylkopoto,żebyciułaćpieniądzewbanku.Tobyłajejnajwiększaradość.Ichyba
jedyna.
‒JakimczłowiekiembyłPaolo?
‒Nigdygoniepoznałem.
‒Acomówiłonimtwójznajomy?
‒Właściwieniebyłmoimznajomym,tylkopacjentem.
Przeztrzylataprzychodziłdomnienaterapię.
‒Sorry.AcomówiłoPaolu?
‒ Że miał z nią ciężko, ale że największą radość sprawiało mu dawanie jej pieniędzy, bo to ją
uszczęśliwiało.Zawszeodbierałemtotak,żedziękitemuprzestawałatrućmudupę,263
alemogęsięmylić.Możerzeczywiścieczerpałztegoradość.
Boniewielejejzaznałwżyciu.
‒ZmarłnaAIDS,prawda?
‒Podobniejakjegoprzyjaciel.
‒Przykromi,naprawdę.
‒Wyczuwam,żemówisztoszczerze,Guido‒powiedział
Desideribezzdziwienia.
‒Botakjest.Niktnatoniezasługuje.
‒Wporządku.Podajmitenazwiska.
Brunetti podyktował mu nazwiska D'Alessandra i Nardie-go, a po chwili dorzucił jeszcze Fediego i
Sardellego.
PrzezdługiczasDesiderisięnieodzywał,anapięciewje-gomilczeniubyłotakwyczuwalne,żeBrunetti
wstrzymał
oddech.WkońcuDesiderispytał:
‒Sądzisz,żePaolomógłszantażowaćtęosobę?
‒Zzebranychprzeznasdowodówwynika,żetoprawdopodobne‒odparłBrunetti,grającnazwłokę.
Usłyszałchrypienie,gdyDesideriwziąłgłębokioddech,apotempadłakrótkaodpowiedź:
‒Niemogętegozrobić.‒Ipołączeniezostałoprzerwane.
Brunettiprzypomniałsobie,żePaolazacytowałakiedyśangielskiegopisarza,którypowiedział,żejeśli
miałbywybieraćmiędzyzdradąswegokrajuazdradąprzyjaciela,tozdradziłbyswójkraj.Uważała,że
to jezuicki pogląd, a on zmuszo-ny był się z nią zgodzić, chociaż Anglicy po mistrzowsku potrafili z
nikczemności czynić cnotę. A więc jeden z tej czwórki był gejem i na tyle dobrym znajomym albo
pacjentem,żeDesiderizdecydowałsienieujawniaćjegonazwiskapolicji,mi-możebyłotodochodzenie
wsprawiemorderstwa,amożewłaśniedlatego.Wkażdymrazielistazostałazawężona,chyba264
żeVianelloodkryje,żektóryśzpozostałychteżbyłgejem.
Albojeślisięokaże,pomyślałBrunetti,żeistniałinnypowódszantażu.
DwadzieściaminutpóźniejVianelloprzyszedłdoniego,wciążtrzymającwręcelistęnazwisk.Zająłjak
zwyklemiejscepodrugiejstroniebiurkairozpostarłnanimkartkę.
‒Nic‒powiedział.
Brunettirzuciłmupytającespojrzenie.
‒Jedennieżyje‒rzekłinspektor,wskazującnazwiskonaliście.‒Odszedłnaemeryturęrokwcześniej,
zanimzaczęłysięwpłaty,izmarłtrzylatatemu.‒Przesunąłpalcemwdół
kartki.‒Tenwpadłwmanięreligijnąimieszkaterazwko-muniealboczymśwtymrodzajuniedaleko
Bolonii;jesttamodtrzechlat.‒PrzesunąłkartkęoparęcentymetrówwstronęBrunettiegoioparłsięna
krześle.‒Aztychdwóchpozosta-
łych, którzy wciąż tam pracują, jeden, Giorgio Costantini, został naczelnikiem działu wizytacji. Jest
żonatyisprawiawrażenieprzyzwoitegoczłowieka.
Brunetti wymienił nazwiska dwóch byłych premierów i zauważył, że to samo można by powiedzieć o
nich.Zepchniętydodefensywy,Vianellozaoponował:
‒Mamkuzyna,którywweekendygrywaznimwrugby.
Mówi,żeonjestwporządku,ijamuwierzę.
Brunettipozostawiłtęuwagębezkomentarza.
‒Atendrugi?‒spytał.
‒Poruszasięnawózkuinwalidzkim.
‒Co?
‒Totenfacet,cozachorowałnapolio,kiedypojechałdoIndii.Czytałpanonim,prawda?
Tahistoriapobrzmiewałamugdzieśwzakamarkachumysłu,choćniepamiętałszczegółów.
265
‒Tak,cośsobieprzypominam.Jakdawnotobyło,zpięćlattemu?
‒Sześć.Zachorował,będącjeszczewIndiach,alezanimudałosiępostawićdiagnozę,byłojużzapóźno,
żeby go ewa-kuować, więc leczono go na miejscu. A teraz jeździ na wózku inwalidzkim. ‒ Tonem
wskazującym, że nie może przeboleć, iż komisarz nie uwierzył w poręczenie jego kuzyna za Giorgia
Costantiniego,dodał:‒Możetoniewystarczającypowód,żebygowykluczyć,alesądzę,żeczłowiekna
wózkuinwalidzkimmainneproblemynagłowieniżpłacenieharaczuszantażyście.‒Znówprzerwał.‒
Oczywiściemogęsięmylić.
BrunettiposłałVianellowidługiespojrzenie,aleniedałsięzłapaćnahaczyk.
‒Wciążmamnadzieję,żeLallimicośpowie‒rzekł,zmieniająctemat.
‒Zdradzikumplageja?‒spytałVianellotonem,któregokomisarznielubił.
‒Matrójkęwnucząt.
‒Kto?
‒Lalli.
Inspektorpokręciłgłową,niewiadomo,czyzniedowierza-niem,czyzdezaprobatą.
‒Jestmoimprzyjacielemodwielulat‒odparłBrunettispokojnymgłosem.‒Toporządnyczłowiek.
Vianellowiedział,żetoreprymenda,więcpostanowiłsięnieodzywać.
Komisarzzamierzałcośpowiedzieć,gdynagleVianelloodwróciłwzrok.Możeniezgadzałsięzopinią
BrunettiegooLallim,amożepoprostuniechciałwtymmomenciepatrzećnazwierzchnika.
266
TymrazemtoBrunettipoczułsiędotknięty,czemudałwyraz.
‒Wolałbymraczejporozmawiaćztymdrugim,coniejeździnawózkuinwalidzkim.Graczemwrugby.
‒Jakpansobieżyczy,commissario‒odparłVianelloiniemówiącnicwięcej,wyszedłzpokoju.
Rozdział22
GdytylkozaVianellemzamknęłysiędrzwi,Brunettioprzytomniał.
‒Skądsiętowszystkobierze?‒mruknąłpodnosem.
Czytakbudząsiępijacyzdelirycznegosnu,zapytałsiebie,albozaślepienigniewemnarwańcy?Czyobaj
nie mieli wrażenia, że stoją z boku, przyglądając się, jak jacyś przebrani za nich ludzie wygłaszają
kwestierodemzkiepskiegoscenariu-sza?OdtworzyłwmyślachswojąrozmowęzVianellem,pró-
bującwychwycićmoment,wktórymzwyczajnawymianainformacjimiędzyprzyjaciółmiwymknęłasię
spod kontroli i przerodziła w napędzaną testosteronem bitwę o terytorium. Co gorsza, jedyny powód
rywalizacjitkwiłwtym,żeBrunettiniechciałpolegaćnaczyjejśopiniitylkodlatego,żetenupodobał
sobiegręwrugby.
Przesiedział za biurkiem jeszcze kilka minut, a wtedy odezwało się w nim lepsze ja, więc sięgnął po
słuchawkęizadzwoniłdopokojusłużbowego.OdebrałPucetti,którygłosemzdradzającymnerwowość
odparł po długim wahaniu, że Vianella nie ma. Brunetti odłożył słuchawkę, myśląc o naburmu-szonym
Achillesiesiedzącymwswoimnamiocie.
ZadzwoniłtelefoniBrunetti,mającnadzieję,żetoVianello,szybkoodebrał.
268
‒Toja,commissario‒powiedziałasignorinaElettra.‒
MamwykazrozmówsignoryBattestini.
‒Jaktosiępaniudało?
‒LekarzepostanowilizatrzymaćżonęGiorgiajeszczejedendzieńwszpitalu,więcprzyszedłdobiura.
‒Cośjestnietak?‒spytałBrunetti,wktórymodezwał
sięinstynktpantoflarza.
‒Nie,tonicpoważnego.Jejwujjesttamordynatoremiuznał,żepowinnazostaćjeszczejedendzień.‒
SignorinaElettrapróbowałarozwiaćjegoniepokójozdrowiekobiety,którejnigdyniewidziałnaoczy.‒
Naprawdędobrzesięczuje.
Odczekała jeszcze chwilę, na wypadek gdyby komisarz miał dalsze pytania, po czym wróciła do
przerwanegowątku.
‒Giorgioodebrałmóje-mailisprawdziłnumersignoryBattestini.Wostatnimmiesiącużyciawykonała
tylkojedentelefon:zadzwoniładocentralikuratorium.Anastępnegodniaktośdoniejoddzwonił,ztego
samegonumeru.Pozatymodebrałajeszczetylkojedentelefon,odsiostrzenicy.Itowszystko.
‒JakiokressprawdziłGiorgio?
‒Całymiesiąc,ażdodniajejśmierci.
Żadneznichnieskomentowałofaktu,żeosiemdziesięcio-trzyletniastaruszka,któracałeżyciespędziław
Wenecji, w ciągu miesiąca odebrała tylko dwa telefony. Brunetti przypomniał sobie, że w pudłach
przechowywanychnastrychuwogóleniebyłoksiążek:życiesignoryBattestiniograniczałosiędofotela
ustawionegoprzedtelewizoremiobecnościkobiety,któraprawieniemówiłapowłosku.
Kiedymyślałopudłachiotym,jakpośpiesznieprzeglądał
269
ichzawartość,umknęłomunastępnezdaniesignorinyElettry:
‒...dzieńprzedjejśmiercią.
‒Słucham?Byłemmyślamidalekostąd.
‒Ktośzadzwoniłzkuratoriumdzieńprzedjejśmiercią.
ChoćwgłosiesignorinyElettrypobrzmiewaławyraźnaduma,Brunettijedyniekrótkojejpodziękowałi
odłożył słuchawkę. W trakcie rozmowy naszła go pewna myśl: trzeba dokładniej obejrzeć przedmioty
leżącenastrychu.Gdybył
tampoprzednio,niebrałpoduwagęszantażujakomotywuzabójstwa,terazjednakuznał,żetrzebalepiej
imsięprzyjrzeć.
Nawetjeśliniedokońcawiedział,czegoszuka,spodziewał
się,żecośznajdzie.
Sięgnąłpotelefon,chcączaproponowaćVianellowi,żebywybrałsięznimdodomusignoryBattestini,
aleprzypomniał
sobie, że go nie ma. W takim razie Pucetti. Zadzwonił do pokoju służbowego i bez żadnych wyjaśnień
polecił młodemu policjantowi, by za pięć minut czekał na niego przed głównym wejściem; dodał, że
będzieimpotrzebnamotorówka.
Poprzednim razem wślizgnął się do domu signory Battestini jak złodziej, starając się, by nikt go nie
zauważył;terazzjawisiętamwmajestacieprawai‒miałnadzieję‒nikogotoniezdziwi.
Pucetti, który już czekał na dole przed wejściem, z biegiem lat oduczył się salutować komisarzowi za
każdymrazem,gdygowidzi;niewyzbyłsięjednakodruchuwyprężaniasięnabaczność.Przeskoczylina
pokład motorówki, Brunetti powiedział pilotowi, dokąd ma ich zawieźć, a potem ‒ z mocnym
postanowieniem,żeniebędziesięjużdopytywaćoVianella270
‒zszedłdokabiny,pozostawiającPucettiegonapokładzie.
Dopierogdyusiadł,przypomniałsobiedługiustępopisują-
cy rozterki Achillesa w namiocie, pompatyczną litanię zniewag i afrontów, które w jego odczuciu go
spotkały.AchillesdoznałzniewagiodAgamemnona;Brunettizostałznieważonyprzezswojegowiernego
Patrokla.Kiedytakkontemplował
dzieło Homera, przyszło mu na myśl określenie, którego uży-wał Raffi, kiedy obraził go jakiś kolega:
„Alemidowalił!”Wymamrotałpodnosem:
‒Vianellomidowalił.
Parsknąłśmiechem,apotem,jużwznacznielepszymhu-morze,wyszedłnapokład.
Motorówkadobiładorivaichwilępóźniejznaleźlisięprzedfrontembudynku.Brunettizerknąłwgóręi
zobaczył, że zarówno okiennice, jak i okna dawnego mieszkania signory Battestini są szeroko otwarte,
choćnazewnątrzniewylewał
sięjakdawniejdźwiękwłączonegotelewizora.Nacisnął
dzwonek,obokktóregowidniałojużinnenazwisko:vanCleve.
Z okna na piętrze wychyliła się głowa blondynki, a chwilę później także głowa mężczyzny. Komisarz
cofnął się o parę kroków i chciał zawołać, żeby ich wpuścili, ale najwyraźniej wystarczył widok
Pucettiego w mundurze, bo obie głowy od razu znikły i rozległo się brzęczenie oznaczające otwieranie
drzwi.
Mężczyznaikobieta,otakichsamychblondwłosach,jasnejkarnacjiijasnychoczach,staliwdrzwiach
mieszkania.
Patrzącnanich,Brunettimimowolniepomyślałomlekuiserze,ibezbarwnymniebiewieczniezasnutym
chmurami.
271
Słaboznaliwłoski,alezdołałimwytłumaczyć,kimjestidoktóregopomieszczeniachciałbywejść.
‒Nochiave‒powiedziałmężczyznazuśmiechem,rozkładającbezradnieręce.
Kobietawykonałatakisamgest.
‒Vabene.Nonimporta‒odparłBrunetti,poczymod-wróciłsięiruszyłschodaminastrych,aPucetti
podążyłzanim.
Na pierwszym podeście komisarz obejrzał się i zobaczył, że Holendrzy nadal stoją przed drzwiami
mieszkania,którebyćmożebyłojużichwłasnością,izzaciekawieniem,zupeł-
niejaksowy,przyglądająsięniespodziewanymgościom.
Dotarłszy na ostatnie piętro, Brunetti wyjął z kieszeni monetę dwudziestocentową, pewny, że za jej
pomocąodkręciobluzowaneśrubywmetalowymuchwycie.Alegdystanął
przeddrzwiami,zobaczył,żemetalowapłytkazwisakrzywo,oderwanaodframugi.Dwieśruby,któretak
starannie przykręcił, też były obluzowane, a między drzwiami a framugą widniała kilkucentymetrowa
szpara.
WyciągnąłostrzegawczorękęwstronęPucettiego,aleonjużzorientowałsięwsytuacjiiprzesunąłsięna
prawo od drzwi, sięgając do kabury. Obaj zastygli, nasłuchując odgło-sów ze strychu. Stali tak przez
kilkaminut.Brunettipostawił
lewą stopę pośrodku dolnej krawędzi drzwi i naparł z całej siły, uniemożliwiając w ten sposób
jakąkolwiekpróbęotwar-ciaichodwewnątrz.
PoupływiekilkunastępnychminutBrunettiskinąłnaPucettiego,asamcofnąłstopę,rzuciłsięnaprzódiz
impetem staranował drzwi. Wpadł pierwszy do środka, krzycząc: „Policja!” ‒ i w tej samej chwili
poczuł,żesięwygłupił.
Nastrychuniebyłonikogo,alenawetwprzyćmionym272
świetledałosiędostrzecśladyczyjejśobecności.Ktośzjawił
siętuprzednimi.Porozrzucanedokołaprzedmiotyświadczy-
ły,żeciekawośćtejosobyprzerodziłasięwefrustrację,potemwgniew,wreszciewdzikąfurię.Kilka
pudeł,przedtemuło-
żonych w stos, stało teraz obok siebie na podłodze w pobliżu miejsca, gdzie zostawił je Brunetti. Inne
leżałyprzewróconenabok,awokółwalałasięichzawartość.Pudłazkolejnejsterty,wktórychznalazł
zbiór dokumentów, zostały splądro-wane: jedno było rozprute, otoczone wianuszkiem rozsypa-nych
papierów.Ostatniepudła,tezawierającekiczowateko-
ścielne pamiątki, doświadczyły prawdziwego męczeństwa: tułowie i kończyny świętych leżały
rozrzucone w niemożliwych do wyobrażenia, bezbożnych pozach: oderwana od krzyża postać Jezusa
wyciągałakuBrunettiemuręce,apomalowanananiebieskogipsowaMatkaBoskamiałaułamanągłowę
pozderzeniuześcianą,innastraciłaDzieciątko.
KiedyBrunettiogarnąłwzrokiemcałątęscenę,odwrócił
siędoPucettiegoipowiedział:
‒Niechpanzadzwonidokomendyiwezwieekipętechników.Chciałbym,żebyzdjęliodciskipalcówze
wszystkichtychprzedmiotów.‒Położyłmurękęnaramieniuilekkopchnąłgowstronędrzwi.‒Niech
panzaczekananichnadole.‒Potem,łamiącwszelkiereguły,którychgouczono,mówiąceotym,żenie
wolnodopuścićdo„naruszenia”miejscaprzestępstwa,dodał:‒Chciałbymsiętutrochęrozejrzeć,zanim
przyjadą.
Pucetti był wyraźnie zdezorientowany, co było zarówno widać, jak i słychać, ale wykonał polecenie:
wyślizgnąłsięprzezdrzwi,uważając,żebyichniedotknąć,izbiegłschodaminadół.
273
Komisarz wciąż stał, wodząc wzrokiem po pobojowisku i rozważając, jakie będą konsekwencje
znalezienia jego odcisków palców na tych wszystkich walających się tu papierach i pudłach. Mógłby
oczywiście wytłumaczyć ich obecność tym, że w oczekiwaniu na techników próbował zbadać dowody.
Alerówniedobrzemógłbysięprzyznać,żebyłtujużwcześniejisprawdzałzawartośćniektórychpudeł
wtrakciepoprzedniej,nieformalnejwizytywdomusignoryBattestini.
Zrobiłkrokwstronępudeł.Wpółmrokunastąpiłniechcącynaszklanąkulęzzatopionąwśrodkusceną
narodzinJezusa,poślizgnąłsięistraciłrównowagę.Upadłnaprawekolano,wylądowawszynaczymś,
corozkruszyłosiępodjegociężarem.Ostreodłamkiprzedziurawiłytkaninęspodniiwbiłysięwskórę.
Oszołomiony upadkiem i nagłym bólem, dopiero po chwili dźwignął się na nogi. Spojrzał najpierw na
kolano i zobaczył, że przez materiał zaczyna przesiąkać krew. Potem popatrzył na podłogę, żeby
sprawdzić,najakiprzedmiotupadł.
ByłatotrzeciaMatkaBoska.Kolanemzmiażdżyłjejbrzuch,aleocalałygłowainogi.Patrzyłananiego
przebacza-jącymwzrokiem,uśmiechającsięłagodnie.Schyliłsięodruchowo,jakbychciałjejpomóc,a
przynajmniej odłożyć ocalałe części w jakieś bezpieczne miejsce. Przyklęknął na zdrowe kolano,
krzywiąc się z powodu bólu, jaki ten ruch wywołał w drugim, skaleczonym, i obiema rękami podniósł
roztrzaskaną figurkę. Wśród odłamków rozkruszonego gipsu leżał spłasz-czony rulonik papieru.
Zaskoczony Brunetti spojrzał na podstawkę figurki i zobaczył, że ma na spodzie mały owalny otwór
zatkanykorkiem,takjaksolniczka.Kartkazostałazro-lowanawzwitekiwciśniętawwąskicylindryczny
otwórwewnętrzufigurki.
274
Wrzucił gipsową głowę i nogi do kieszeni marynarki i wyszedł na korytarz. Przysunął się do okna i
przytrzymawszy delikatnie czubkami palców lewej ręki górny lewy róg kartki, paznokciami prawej
rozprostowałją,mającnadzieję,żeniezostawinaniejodcisków.AlepapierwciążsięzwijałiBrunetti
niemógłprzeczytać,cojestnanimnapisane.Usłyszałdo-biegającyzdoługłosPucettiego:
‒Ekipajestjużwdrodze,commissario!
Kiedy policjant wyłonił się u szczytu schodów, komisarz przywołał go do siebie. Znów przyklękając,
rozprostował
kartkęnapodłodzeopuszkamipalcówipoprosiłPucettiego,żebystanąłnaobujejgórnychrogach.Kiedy
została unieru-chomiona, czubkami małych palców ponownie ją rozpłaszczył, przygważdżając na końcu
dopodłożapalcamiwskazującymi.
Pojedynczy arkusz, opatrzony nagłówkiem wydziału nauk ekonomicznych uniwersytetu w Padwie, nosił
datęsprzeddwunastulat.PismoadresowanebyłododziałupersonalnegokuratoriummiastaWenecjii‒
po kilku grzecznościowych zwrotach powitalnych ‒ stwierdzało, co następuje: „Z przykrością
informujemy, że w ewidencji naszego wydziału nie ma żadnej informacji, jakoby osobie o nazwisku
MauroRossinadanotytułdoktoranaukekonomicznych.Wistocienieznaleźliśmyżadnejwzmiankiotym,
żeosobaotymnazwiskuidacieurodzeniabyłakiedykolwiekstudentemnaszegowydziału”.Podpisbył
nieczytelny,alewidniejącaponiżejpieczęćuniwersytetuniebudziłażadnychwątpliwości.
Komisarz wpatrywał się w pismo, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co przeczytał. Próbował sobie
przypomniećdyplo-my,którewidziałnaścianiewgabinecieRossiego,wśród275
nich duży, oprawiony w ramkę dyplom na tłoczonym perga-minie, zaświadczający o nadaniu mu tytułu
doktora,alewówczasBrunettiniezwróciłuwaginanazwęuczelni,któragoprzyznała.
Pismo było adresowane do naczelnika działu personalnego, lecz naczelnicy z pewnością nie otwierają
przychodzącejdonichkorespondencji‒odtegomająurzędnikówiasystentów.
Acirozcinająkoperty,czytająpismaiopatrująjesłużbowąnotatką,potwierdzając,żeinformacjepodane
w CV są zgodne z prawdą. Dołączają do akt listy polecające, oceny uzyskane na egzaminach
konkursowych,pilnując,byztejpapierowejukładankiwyłoniłsięostatecznieobrazosobygodnejpiasto-
waniaurzędupaństwowego.
Albo,jaksobiewyobrażał,czasemzdarzaimsięweryfi-kować‒zapewnewyrywkowo‒niektóredane
zawarte w setkach, wręcz tysiącach podań o pracę, składanych przez ludzi ubiegających się o jakieś
stanowisko w administracji. A jeśli urzędnik kuratorium odkryje, że ktoś podał fałszywe informacje,
może ujawnić oszustwo i tym samym zdyskwalifi-kować osobę, która się go dopuściła, na zawsze
zamykającjejdrogędourzędów.Albomożewykorzystaćtęsytuacjędowłasnychcelów‒idlawłasnej
korzyści.
Na moment wyobraził sobie rodzinę Battestinich zgromadzoną wokół stołu albo, co bardziej
prawdopodobne, przed telewizorem. Tata Niedźwiedź pokazuje Mamie Niedźwiedzi-cy, co on i Małe
Niedźwiedziątkoprzynieślidziśzpracy.Ażwzdrygnąłsięnatęwizjęipodniósłsięzpodłogi.
‒Cototakiego,commissario?‒spytałPucetti,wskazującpismo.
‒Topowód,dlaktóregozamordowanosignoręBattestini276
‒odparłBrunettiiwciążtrzymająckartkęzarogi,ruszyłschodaminadół,byzaczekaćprzeddomemna
techników.
Podrodzezatrzymałsięiporozmawiałzholenderskąparą,tymrazempoangielsku.Spytał,czyodkądsię
tu wprowadzili, ktoś próbował dostać się do budynku. Powiedzieli, że raczej nikt nie zakłócał im
spokoju,tylkodwadnitemuzjawiłsięsynsignoryBattestiniipoprosił,żebygowpuścili,bozapomniał
kluczy‒tylewkażdymraziezrozumielizjegowyja-
śnień,dodalizzakłopotanymuśmiechem‒amusiwejśćnastrych,żebysprawdzićstanokien.Nie,nie
sprawdzalijegotożsamości:boktoinnymógłbychciećdostaćsięnastrych?
Byłtamodjakichśdwudziestuminut,kiedyobojewyszlinalekcjęwłoskiego,apopowrociejużgonie
zastali.Alboniesłyszeli,jakwychodził.Nie,nieposzlinastrych,żebycokolwieksprawdzić:onitylko
wynajmujątomieszkanieiuważają,żebyłobytoniestosowne.
DopieropochwiliBrunettiuzmysłowiłsobie,żemówiącałkiemserio.ToprzecieżHolendrzy.
‒MoglibypaństwoopisaćmisynasignoryBattestini?‒
poprosił.
‒Wysoki‒powiedziałmąż.
‒Iprzystojny‒dodałażona.
Mężczyznaskarciłjąspojrzeniem,leczsięnieodezwał.
‒Wjakimwedługpanibyłwieku?‒Brunettizwróciłsiędokobiety.
‒ Och, po czterdziestce ‒ odparła. ‒ Wysoki. I atletycznie zbudowany ‒ dokończyła, rzucając mężowi
spojrzenie,które-gokomisarzniepotrafiłrozszyfrować.
‒Rozumiem.‒Potem,zmieniająctemat,spytał:‒Ako-mupłacąpaństwozawynajem?
‒SignorzeMaries...‒zaczęła,alemążjejprzerwał.
277
‒Mieszkaniaużyczyłanamznajoma,więcnicniepłaci-my,tylkozausługikomunalne.
Brunettiniezamierzałzignorowaćkłamstwa.
‒Aha,więcGraziellaSimionatojestpaństwaznajomą?
Sądzącpoichminach,nicimtonazwiskoniemówiło.
Mężczyznapierwszysięzreflektował.
‒Właściwietoznajomaznajomej.
‒Rozumiem‒odparłBrunettiiprzezchwilęzastanawiał
się nad tym, czy im nie powiedzieć, jak mało go obchodzi, czy ktoś płaci podatki za wynajmowanie
mieszkania,uznałjednak,żebyłobytoniestosowne.
‒CzyrozpoznalibypaństwosynasignoryBattestini,gdybyznówgozobaczyli?
Obserwował zmaganie widoczne na ich twarzach, gdy uczciwość i poszanowanie dla prawa, które
mieszkańcy Europy Północnej mają we krwi, musieli skonfrontować z wiedzą o kombinatorstwie
Włochów.
‒Tak‒odparlirównocześnie,aBrunettiprzyjąłtęodpowiedźzzadowoleniem.
Podziękowałim,mówiąc,żeskontaktujesięznimi,gdybyidentyfikacjatejosobyokazałasiękonieczna,i
wyszedłzbudynku.Policyjnamotorówkaprzybiłajużdobrzegukanału,aBoccheseidwajinnitechnicy
wyładowywaliciężkisprzęt.
Brunetti ruszył w stronę łodzi, wciąż trzymając przed sobą zwisającą kartkę, jakby to była ryba, którą
przedchwilązłowił
ichciałpodarowaćBocchesemu.Widzącgo,technikschylił
sięiotworzyłjednązeskrzynekstojącychnachodniku.Wyjął
przezroczystąplastikowątorebkęirozchyliłbrzegi,bykomisarzmógłwsunąćkartkędośrodka.
278
‒Idźcienastrych.Ktośtambyłiporozrzucałrzeczy.
Zbierzcieodciskipalcówiwszystkieinneślady,którepozwolązidentyfikowaćtęosobę.
‒Panwie,ktotobył?‒spytałBocchese.
Brunettipotwierdziłskinieniemgłowy.
‒Mogęwziąćmotorówkę?
‒ Tak, ale niech pan szybko odeśle ją z powrotem. Musimy dźwigać to cholerstwo ‒ rzekł Bocchese,
wskazującsprzętzrzuconyujegostóp.
‒Wporządku.‒Zanimwszedłnapokład,odwróciłsiędotechnika.‒Atakprzyokazji,niemamoich
odciskównażadnymzprzedmiotównastrychu.
Boccheseposłałmudługie,porozumiewawczespojrzenie.
‒Jasne.
DźwignąłjednązeskrzynekiruszyłwkierunkudrzwidawnegodomusignoryBattestini.
Rozdział23
Brunettioparłsiępokusieiniepoprosiłpilota,abyzawiózł
gonaCa'FarsettinaniezapowiedzianespotkaniezRossim.
Głos rozsądku i wstrzemięźliwości podpowiedział mu, że to nie pora na kowbojskie zagrywki,
konfrontacje sam na sam, podczas których nie ma żadnych świadków i nikt, oprócz dwóch
zaangażowanychstron,niesłyszywypowiadanychsłów.Ilekroćnieposłuchałtegogłosuwprzeszłości,
zawszeobracałosiętopotemnajegoniekorzyść,naniekorzyśćśledz-twaoraz‒ostatecznie‒niekorzyść
ofiar,któremająprawoprzynajmniejdotego,żebyichzabójcyponieślikarę.
Wrócił motorówką do komendy i natychmiast udał się do pokoju służbowego. Vianello, słysząc, że
wchodzi zwierzchnik, podniósł wzrok i rozciągnął twarz w uśmiechu, który najpierw wyrażał
zakłopotanie,apotem‒kiedyBrunettiodpowiedziałuśmiechem‒ulgę.Inspektorwstałizbliżyłsiędo
drzwi.
Komisarzdałmuznak,żebyszedłzanim,iruszyłdoswojegobiura.
‒ToRossi‒oznajmił,kiedyVianellosięznimzrównał.
‒Tenfacetzkuratorium?
‒Tak.Znalazłemmotyw.
Dopierogdyusiedliwpokoju,Brunettidopowiedział:280
‒Poszedłemjeszczerazobejrzećterupiecienastrychu.
W jednej z figurek należących do signory Battestini znalazłem ukryte pismo z uniwersytetu w Padwie.
Było zwinięte i we-pchnięte do środka. Natknąłem się na nie ‒ zakończył, nie udzielając dalszych
wyjaśnień.
Vianelloprzypatrywałmusięwmilczeniu.
‒ Pochodzi mniej więcej sprzed dwunastu lat, a napisano w nim, że nikt o nazwisku Mauro Rossi nie
studiowałnatam-tejszymwydzialenaukekonomicznych,ajużnapewnoniezrobiłtamdoktoratu.
Vianellościągnąłbrwiwwyraziedezorientacji.
‒Icoztego?‒spytał.
‒Tooznacza,żekłamał,gdyubiegałsięostanowisko.
Twierdził,żemadoktorat,awcalegoniemiał.
‒Torozumiem‒odparłcierpliwieVianello‒nierozumiemjednak,jaktozmieniasytuację.
‒ Gdyby Battestini pokazała komuś to pismo, straciłby wszystko: pracę, karierę, majątek ‒ wyjaśnił
Brunetti,zdziwiony,żepodwładnyniemożetegopojąć.
Vianellowykonałgest,jakbyzamierzałodpędzićmuchę.
‒Toteżrozumiem.Aledlaczegototakieważne?Przecieżtotylkostanowisko,namiłośćboską!Czyaż
takważne,żebykogośzabić?
OdpowiedźnatopytaniepadławcześniejwrozmowieBrunettiegozPaoląiterazniespodziewaniemu
sięobjawiła.
‒Topycha‒stwierdził.‒Nieżądzaanichciwość.Pycha.
Przezcałyczasszliśmytropemniewłaściwegogrzechu.
Vianello był całkowicie zdezorientowany. Nie ulegało wątpliwości, że nie wie, o czym mówi
zwierzchnik.Wreszciepowtórzył:
281
‒Nadalnierozumiem.‒Apochwilidodał:‒Idziemygozgarnąćczynie?
Brunettiniewidziałpowodudonadmiernegopośpiechu.
SignorRossi‒bojużniedottor‒nieporzuciprzecieżswojejkarieryanirodziny.Intuicjapodpowiadała
komisarzowi, że należy on do ludzi, którzy grają ryzykownie do samego końca, że będzie z uporem
powtarzał, iż nie ma pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi ani dlaczego jego nazwisko zostało skoja-
rzone ze starą kobietą, która na nieszczęście została zamordowana. Brunetti niemalże słyszał jego
wyjaśnienia i był pewny, że zmieniałyby się ‒ niczym w kalejdoskopie ‒ w miarę jak policja
przedstawiałabycorazbardziejobciążającedowody.
Rossiodponaddziesięciulatzpowodzeniemwyprowadzał
wszystkichwpole:zpewnościąterazteżobrałbytakąstrategię.
Vianelloporuszyłsięnerwowonakrześle.Brunettipróbo-wałgouspokoić:
‒Najpierwmusimymiećodciskijegopalcównaprzed-miotachprzechowywanychnastrychu.Jaktylko
Bocchesesięztymupora,pomyślimyowezwaniugonaprzesłuchanie.
‒Ajeśliniezgodzisięnapobranieodcisków?
‒Zgodzi,gdyjużprzywieziemygotutaj‒odparłBrunettizcałkowitymprzekonaniem.‒Wprzeciwnym
razierozpętał-
bysięskandal.Prasazjadłabygożywcem.
‒Aoskarżenieozabójstwostarejkobietyniewywołaskandalu?
‒ Owszem, wywoła, ale innego rodzaju. Taki, z którego będzie miał nadzieję się wywikłać. Będzie
twierdził, że sam jest ofiarą, że nie wiedział, co robi, że nie był sobą, gdy ją zabił. ‒ Zanim Vianello
zdążyłodpowiedzieć,Brunettidodał:282
‒ Odmowa pobrania odcisków palców w sytuacji, kiedy jest to nieuniknione, zakrawałaby na
tchórzostwo,więcbędziepró-
bowałtegouniknąć.‒NamomentodwróciłspojrzenieodVianellaizerknąłprzezokno,poczymznów
skupił na nim uwagę. ‒ Wystarczy się nad tym zastanowić. Wiele lat temu stworzył sobie fałszywą
tożsamość, tożsamość fałszywego doktora, i nie zamierza wyrzec się tej roli bez względu na to, co
zrobimy ani co mu udowodnimy. Żyje w tym przebraniu już tak długo, że prawdopodobnie się z nim
identyfikuje,aprzynajmniejwierzy,żezyskałprawodospecjalnegotrakto-waniazpowoduswejpozycji.
‒Noi?‒spytałVianello,najwyraźniejznudzonytymispekulacjamiispragnionykonkretów.
‒NoiczekamynawynikiodBocchesego.
Vianellopodniósłsięiotworzyłusta,żebycośpowiedzieć,leczsięrozmyśliłiwyszedł.
Brunetti pozostał przy biurku, dumając o władzy i ludziach, którzy uważają, że z racji jej posiadania
należą im się przywi-leje. Myślał o swoich współpracownikach, szukając u nich tej cechy, a kiedy te
refleksjedoprowadziłygodoporucznikaScarpy,wstałizszedłdojegopokoju.
‒Avanti!‒krzyknąłScarpawodpowiedzinapukanie.
Komisarz wszedł, pozostawiając otwarte drzwi. Na widok przełożonego porucznik uniósł się nieco z
krzesła,corówniedobrzemogłobyzostaćodczytanejakopróbaznalezieniawy-godniejszejpozycji,anie
wyrazszacunku.
‒Czymmogęsłużyć,commissario?‒odezwałsię,siadajączpowrotem.
‒JakwyglądasytuacjazsignorąGismondi?
Scarpauśmiechnąłsię,udajączadowolenie.
‒Czymogęspytać,dlaczegotopanainteresuje?
283
‒Nie‒odparłBrunettitonemtakstanowczym,żeporucznikniezdołałukryćzaskoczenia.‒Jakwygląda
pańskiedochodzeniedotyczącesignoryGismondi?
‒Rozumiem,żerozmawiałpanzvice-questoreiotrzymał
pozwolenienazaangażowaniesięwtęsprawę‒powiedział
Scarpabeznamiętnie.
‒Poruczniku,zadałempanupytanie.
ByćmożeScarpasądził,żeudamusięgraćnazwłokę,amożechciałsięprzekonać,najakwielemoże
sobiepozwolićwobecBrunettiego.
‒Rozmawiałemzkilkomajejsąsiadami,żebysiędowiedzieć,gdziebyłategoranka,kiedypopełniono
morderstwo‒
odparł, spoglądając na komisarza. Ten milczał, więc porucznik ciągnął: ‒ I zadzwoniłem do jej
pracodawców,żebyustalić,czyhistoriaowyjeździedoLondynujestprawdziwa.
‒Czytakwłaśniesiępanwyraził?
Scarpawykonałnieśmiałygestręką,poczymodpowiedział:
‒Chybaniewiem,ocopanuchodzi,commissario.
‒Czytakwłaśniepantoujął?Czyprawdąjestto,comó-
wiłanapolicji?Alboczyspytałpanpoprostu,gdziewtedyprzebywała?
‒ Obawiam się, że nie pamiętam dokładnie, jak się wyraziłem. Bardziej interesowało mnie ustalenie
prawdyniżniuan-sejęzykowe.
‒Iczegóżpansiędowiedziałwtrakcieswojejpróbyusta-leniaprawdy,poruczniku?
‒Wszyscypotwierdzająjejzeznania.Wydajesię,żefaktyczniebyławLondynie.Takjakzeznała.
‒Awięcmówiłaprawdę?‒spytałBrunetti.
284
‒ Na to wygląda ‒ odparł Scarpa z przesadną niechęcią, po czym dodał: ‒ Chyba że znajdę kogoś, kto
temuzaprzeczy.
‒Nieznajdziepan,poruczniku.
Scarpapodniósłwzrok,zaskoczony.
‒Słucham,commissario!
‒Nieznajdziepan,boodtądmapanprzestaćwypytywaćludziosignoręGismondi.
‒Obawiamsię,żedomoichobowiązkównależy...
Brunettistraciłzimnąkrew.
Pochylił się nad biurkiem, przysuwając twarz do twarzy porucznika. Poczuł, że oddech mężczyzny
pachnielekkomię-
tą.
‒Poruczniku,jeślizapytapanchoćbyjeszczejednąosobęotękobietę,rozprawięsięzpanem.
ZdumionyScarpaszarpnąłgłowądotyłu,otwierającusta.
Wychylającsięjeszczedalejnadbiurkiem,Brunettiwbiłdłoniewblatiznówprzysunąłtwarzdotwarzy
Scarpy.
‒ Jeśli się dowiem, że rozmawiał pan z kimś o niej albo insynuował, że jest w jakikolwiek sposób
zamieszanawtęsprawę,dopilnuję,żebypanstądwyleciał.
KomisarzuniósłprawąrękęichwyciłScarpęzaklapęmunduru,zaciskającdłońwpięśćiprzyciągając
godosiebie.
Twarzpoczerwieniałamuzgniewu.
‒Rozumiemniepan,poruczniku?
Scarpapróbowałcośpowiedzieć,alezdołałjedynieotworzyćusta.
Brunettiodepchnąłgoiwyszedłzpokoju.NakorytarzuniemalwpadłnaPucettiego.
‒O,commissario‒powiedziałmłodypolicjant,zachowującobojętnąminę.‒Chciałempanazapytaćo
grafikdyżurów285
naprzyszłytydzień,aleniechcącyusłyszałem,żewłaśniegopanustaliłzporucznikiemScarpą,więcnie
będęjużpanuzawracałtymgłowy.
Z szacunkiem krótko zasalutował i się oddalił, a Brunetti poszedł z powrotem do swojego biura, by
zaczekaćnatelefonodBocchesego,który,jaksięspodziewał,wkrótcegopoin-formuje,jakieśladyudało
sięznaleźćnastrychu.TymczasemzadzwoniłdoLallego,MasieraiDesideriego,bypowiedziećim,że
mogąprzywołaćpsyzpowrotem,bonajprawdopodobniejznalazłjużzabójcęsignoryBattestini.Żaden
niezapytał,ktonimjest;wszyscypodziękowalimuzawiadomość.
Zadzwonił także do signoriny Elettry i powiedział, co we-dług niego znaczył ten ostatni telefon do
kuratorium.
‒ Ale dlaczego miałaby wtedy do niego dzwonić tak ni z tego, ni z owego? ‒ spytała, gdy skończył. ‒
Sprawaciągnęłasięprzecieżponaddziesięćlat,awtymczasieskontaktowałasięznimtylkoraz,kiedy
przeszliśmy na euro. ‒ Uprzedzając jego pytanie, dodała: ‒ Tak, sprawdziłam wykaz jej połączeń z
ostatnich dziesięciu lat. I to były jedyne rozmowy, jakie kiedykolwiek odbyli. ‒ Odczekała dłuższą
chwilę.‒Toniemażadnegosensu.
‒Możestałasięjeszczebardziejchciwa?‒podsunął.
‒Wwiekuosiemdziesięciutrzechlat?Muszęsięchwilęzastanowić‒powiedziałaiodłożyłasłuchawkę.
Godzinę później zszedł do pokoju Bocchesego, ale jeden z techników powiedział mu, że szef wciąż
jeszczebadamiejsceprzestępstwawCannaregio.Brunettiwybrałsięwięcdobaruprzymoście,gdzie
wypiłkieliszekwinaizjadłpanino,apotemprzespacerowałsięwzdłużriva,spoglądającponadkana-
łemnaSanGiorgio.
286
Kiedywróciłdokomendyioddziesięciuminutpróbował
zaprowadzićjakiśładwzagraconychszufladachswojegobiurka,wdrzwiachstanęłasignorinaElettra.
Zanimzdążyłasięodezwać,zauważył,żemazielonebuty.
‒Miałpanrację,commissario‒oznajmiła.‒Stałasięjeszczebardziejchciwa.‒Wodpowiedzinajego
pytające spojrzenie dodała: ‒ Mówił pan, że całe jej życie ograniczało się do siedzenia przed
telewizorem,prawda?
Jeszczeprzezchwilękontemplowałtęosobliwązieleń,poczympowiedział:
‒Tak.Mówiliotymwszyscyludziezsąsiedztwa.
‒No,toniechpanspojrzynato.‒Podeszładobiurkaipodałamukopięprogramutelewizyjnego,który
ukazywałsięcodzienniew„IlGazzettino”‒Niechpanzobaczy,copokaza-liojedenastejwieczorem.
Zerknął na program i zobaczył, że lokalna stacja zapowiadała program dokumentalny zatytułowany I
nostriprofessioni-sti.
‒Nasikto?‒spytał.
Ignorującpytanie,powiedziała:
‒Aterazniechpanspojrzynadatę.
Konieclipca,trzydniprzedmorderstwem,dzieńprzedte-lefonemsignoryBattestinidokuratorium.
‒Ico?‒spytał,oddającjejkartkę.
‒Gościemprogramubyłjedenz„naszychprofesjonalistów”,doktorMauroRossi,dyrektorkuratorium,
udzielającywywiaduAlessandrzeDuca.
‒Jakpanitoznalazła?‒Jegozdziwienienieprzyćmiłopodziwu.
‒Wrzuciłamjednocześniedowyszukiwarkinazwiskoiwykazprogramówtelewizyjnychzostatnichkilku
tygodni‒
287
odparła. ‒ Wydawało mi się, że tylko w ten sposób signora Battestini mogła się czegoś dowiedzieć,
skorojedynymjejzajęciembyłooglądanietelewizji.
‒I?‒dopytywałBrunetti.
‒Rozmawiałamztądziennikarką.Powiedziała,żetenprogramtozwyczajnazapchajdziura:wywiadyz
urzędnikami na temat ich fascynującej pracy w urzędzie miejskim. Z rodzaju tych, co nadawane są
późnymwieczorem,boitakniktichnieogląda.
Brunettipomyślał,żetenopisdoskonalepasujedowszystkichlokalnychśrodkówprzekazu.
‒Noi?PytałająpanioRossiego?
‒ Tak. Powiedziała, że wszystko potoczyło się zgodnie z przewidywaniami: rozwodził się długo nad
swojąkarierąiosiągnięciami,fałszywiejebagatelizując.Podobnotaknieudolnieukrywałarogancję,że
wbrewswemuzwyczajowiniestarałasięgoprzyhamowywać,bobyłaciekawa,jakdalekozabrnie.
‒Ijakdalekozabrnął?
‒ Mówił, jak twierdzi Duca, z udawaną skromnością, o możliwości przeniesienia do ministerstwa w
Rzymie.
Brunettirozważyłimplikacjetegofaktuipodsunął:
‒Izwiązanąztymmożliwościąznacznejpodwyżkipensji?
‒ Powiedziała, że tylko dawał to do zrozumienia. Przypomniała sobie, że napomknął coś o tym, że
chciałbypoświęcićsięsłużbiedlalepszejprzyszłościwłoskichdzieci.‒Odczeka-
łachwilę,apotemdodała:‒Powiedziałateż,żeztego,cowieotutejszychpolitykach,Rossimatakie
sameszansenaprzeniesieniedoRzymujaknaszburmistrznareelekcję.
288
Brunettiodezwałsiępodługiejprzerwie:
‒Otóżto.
‒Słucham?
‒Chciwość.Nawetwwiekuosiemdziesięciutrzechlat.
‒Tak.Towyjątkowosmutne.
Bocchese,którynawetjeśliprzebywałwkomendzie,nigdyniewychylałnosazeswojegopokoju,nagle
pojawiłsięwdrzwiach.
‒Szukałempana‒upomniałkomisarza.SkinąwszygłowąsignorinieElettrze,podszedłszybkodobiurka
icośnanimpołożył:‒Chciałbymwziąćpróbkę.
Brunetti zobaczył typowy kartonik z wyznaczonymi pola-mi, służący do pobierania odcisków palców.
Boccheseotworzyłpłaskiepudełkoztuszemiskinąłniecierpliwienakomisarza,którypodszedłipodał
muprawąrękę.Chwilępóźniejlewą.
Boccheseodsunąłkartoniknabok,odsłaniającnowy.
‒Terazchciałbymprosićpaniąotosamo,signorina.
‒Nie,dziękuję‒odpowiedziała,odchodzącparękrokówistającprzydrzwiach.
‒Co?‒zdziwiłsiętechnik,atonjegogłosuwyrażałcośpomiędzyprośbąażądaniem.
‒Wolałabymnie‒odparła,ucinającsprawę.
Bocchesewzruszyłramionami,wziąłkartonikzodciskamiBrunettiegoiuważnieimsięprzyjrzał.
‒Nie,nictakiegonieznaleźliśmynastrychu,alepowiedziałbym,żejesttammnóstwoodciskówpalców
innejosoby,prawdopodobniemężczyzny,potężnejpostury.
‒Mnóstwo?‒spytałBrunetti.
‒ Wygląda na to, że spenetrował wszystko ‒ odparł technik. Widząc, że przykuło to uwagę komisarza,
dodał:‒Taki289
sam zestaw odcisków palców znaleźliśmy pod blatem kuchen-nego stołu. Cóż, na razie to tylko moje
przypuszczenie,bożebymiećcałkowitąpewność,musimywysłaćteodciskidoekspertyzydoInterpolu.
‒Długotopotrwa?‒spytałBrunetti.
Kolejnewzruszenieramion.
‒ Tydzień? Miesiąc? ‒ Wsunął kartoniki do plastikowej saszetki, a pudełeczko z tuszem schował do
kieszeni.‒Znapantamkogoś?WBrukseli?Żebyprzyspieszyćsprawę?
‒Nie‒odparłkomisarz.
ObajmężczyźniskierowalibłagalnespojrzeniakusignorinieElettrze.
‒Zobaczę,codasięzrobić‒powiedziała.
Rozdział24
NastępnągodzinęBrunettispędziłsamotniewswoimbiurze,zastanawiającsięnadnajlepszymsposobem
stawienia czoła Rossiemu. Krążył między biurkiem i oknem, nie mogąc się skupić, a każda jego myśl
nieuchronnie zatrzymywała się i grzęzła pośród siedmiu grzechów głównych. Uświadomił sobie, że w
dzisiejszychczasachżadenznichwświetleprawaniestanowiprzestępstwa;wnajgorszymraziemożna
je uznać za skazy charakteru. Czy to może być wyznacznik dla nowego sposobu naukowego datowania,
rozróżnianiapomiędzydawnymświatemanowym?Odtygodnisłuchał,jakPaolaczytanagłosfragmenty
podręcznika, z którego ich córkę uczono religii, jednak ani razu nie przyszło mu do głowy, by się
zastanowić,czyjednocześnieuczonojąogrzechu,ajeślitak,tojaktopojęciedefiniowano.
Kradzieżtoczyn,chciwośćizazdrośćtopoprostuprzywary,któredokradzieżyprowadzą.Podobniejak
grzech lenistwa: z doświadczenia wiedział, że wielu ludzi przywiodło do przestępstwa płynące z
lenistwaprzekonanie,żełatwiejkraśćniżuczciwiepracować.Szantażtoteżczyn;prowadządoniegote
sametrzyprzywary.
URossiegoBrunettidostrzegałoznakipychyibyłprzekonany,żewniejwłaśniekryjąsięmotywyjego
zbrodni.Każdy291
normalnyczłowiekuznałby,żezdemaskowanieoszustwakosztowaćbędzieRossiegoniewielewięcejniż
trochęwstydu.
Byćmożestraciłbyfoteldyrektorakuratorium,aleczłowiekojegokoneksjachbeztruduznalazłbyinną
pracę;miejskabiu-rokracjaprzesunęłabygonajakieśubocznestanowisko,naktórymotrzymywałbytaką
samąpensjęispokojniedoczekał
emerytury.
Ale nie byłby dłużej dottorem Rossim, przestałaby mu nad-skakiwać miejscowa telewizja, nie
poproszonobygowięcej,żebyopowiedziałprzejętejdziennikarceowidokachnaobję-
cie stanowiska w Rzymie. Wiadomość o jego zdemaskowaniu przebrzmiałaby w ciągu tygodnia,
wywołując niewielkie poru-szenie w lokalnych gazetach; nie byłoby to wydarzenie, które
zainteresowałobyprasęogólnokrajową.Pamięćzbiorowa‒
nastawionanaczastrwaniawideoklipuwMTV‒zdnianadzieństajesięcorazkrótsza,więcoRossim,
doktorzeczynie,zapomnianobyprzedupływemmiesiąca.Alejegodumaniezniosłabynawettego.
Wreszcieciekawośćwzięłagórę,więcBrunettizadzwonił
poVianellaipowiedziałlakonicznie:
‒Jedziemyponiego.
Poświęcił tylko chwilę, aby zejść do biura Bocchesego i wziąć jedną z kopii pisma z uniwersytetu w
Padwie,któreprzygotowałtechnik.
DobiuraRossiegoposzlinapiechotęichoćrozmawialionimpodrodze,wyglądałonato,żeanijeden,
anidruginiepotrafiwpełnizrozumiećpostępowaniategoczłowieka,coBrunettipostrzegałjakoetyczną
krótkowzrocznośćalbobrakwyobraźni.
Nie zatrzymali się w portierni, lecz weszli od razu na schody i skierowali się na trzecie piętro. Tego
rankawbiurze292
panowałruch:ludziekrążylizdokumentamiipapierowymiteczkamiwrękach‒pracowitemrówki,które
tłocząsięwkażdymmiejskimurzędzie.Kobietazkolczykamiwskronisiedziałazaswoimbiurkiem‒tak
samo niezainteresowana rzeczywistością jak wtedy, gdy Brunetti widział ją po raz pierwszy. Jej oczy,
kiedygozobaczyła,niewyrażałyniczego.
Podobnienieświadomawydawałasięfaktu,żenakrzesłachpodścianączekakilkupetentów,którzyjak
nakomendęwlepiliwzrokwBrunettiegoiVianella,gdycidwajweszli.
‒Chcielibyśmyzobaczyćsięzdyrektorem‒odezwałsiękomisarz.
‒ Jest chyba w swoim gabinecie ‒ odparła, wykonując zamaszysty ruch dłonią zwieńczoną zielonymi
paznokciami.
Brunetti podziękował jej i ruszył do drzwi prowadzących na korytarz, gdzie znajdował się gabinet
Rossiego,leczmusiał
sięodwrócićiprzywołaćVianella,botenstałwciążjakzahip-notyzowanyprzedrecepcjonistką.
Zobaczyli,żedrzwidogabinetusąotwarte,więcweszlibezpukania.Dyrektorsiedziałzabiurkiem;niby
tensamczłowiek,ajednak‒choćBrunettinieodrazupotrafiłpowiedzieć,naczympolegaróżnica‒nie
tensam.Spojrzałnanichoczami,którewdziwnysposóbprzypominałyoczykobietywpoczekalni.Miały
tensamkolorcopoprzednio,ciemnobrązo-wy,leczbyłypozbawioneskupienia.
Komisarzprzeszedłprzezpokójizatrzymałsięprzedbiurkiem.Obracająclekkogłowę,mógłprzeczytać
pełny tekst widniejący na dyplomie wystawionym przez uniwersytet w Padwie, który nadał Maurowi
Rossiemutytułdoktoranaukekonomicznych.
293
‒Skądpangowziął,signorRossi?‒spytałBrunetti,wskazująckciukiemdyplomoprawionywrzeźbioną
ramkęzdrewnatekowego.
Mężczyznaodchrząknął,wyprostowałsięniecowfoteluipowiedział:
‒Niemampojęcia,oczympanmówi.
Słysząctesłowa,komisarzwzruszyłramionami,wyjąłzkieszenikopiępismazuniwersytetu,którądał
muBocchese,ipołożyłprzednimnabiurku.
‒ Może w takim razie ma pan pojęcie, o czym tu jest mo-wa, signor Rossi? ‒ rzucił przesadnie
napastliwymtonem.
‒Cotojest?‒zapytałdyrektor,niemającodwagispojrzećnakartkę.
‒To,czegopanszukałnastrychu.
Rossi zerknął na Vianella, potem znów na Brunettiego, wreszcie skupił wzrok na leżącym przed nim
piśmie. Najpierw tylko przebiegł wzrokiem po kartce, a następnie przeczytał ją ponownie, tym razem
znaczniewolniej.Komisarzspostrzegł,żeczytając,poruszawargami.
Podniósłwzrokznadkartki,spojrzałnaBrunettiegoipowiedział:
‒Alejamamdwojedzieci.
Przezmomentkomisarzczułpokusę,żebywdaćsięznimwdyskusję,wiedziałjednak,dokądbytomogło
prowadzić: Rossi położyłby na jednej szali szczęście dwójki swoich dzieci, a na drugiej życie signory
Battestini. Broniłby własnej re-putacji, niewątpliwie też honoru, przeciwstawiając je groźbom starej
kobiety.Gdybytobyłoprzedstawieniealbotelenowela,aBrunettibyłbyreżyserem,dobrzebywiedział,
jakichwskazówekudzielićaktorowigrającemurolęRossiego,ażebyw294
każdymwypowiadanymzdaniubrzmiałopełnezaskoczeniaoburzeniei,notak,zranionaduma.
‒Aresztujępana,signorMauroRossi‒rzekłwkońcukomisarz‒zazabójstwoMariiGraziiBattestini.
Mężczyzna wpatrywał się w nich oczami, które przypominały lustra; lecz zamiast być zwierciadłem
duszy,miałytakisamnieobecnywyrazjakoczyrecepcjonistki.
‒Pojedziepanznami‒dodałBrunetti,cofającsięokrokodbiurka.
Rossi wstał, kładąc płasko dłonie na blacie. Komisarz zauważył, że zakrył nimi kartkę, choć pewnie
uczyniłtobez-wiednie.
TydzieńpóźniejRossibyłjużnawolności,chociażpodlegałaresztowidomowemu.Niewróciłdopracy,
nie został jednak zwolniony ze stanowiska direttore della Pubblica Istru-zione. Udzielono mu
bezterminowegourlopu,atymczasemsprawapowolitoczyłasięnaprzód.
W trakcie przesłuchania w obecności adwokata Rossi przyznał się do zabójstwa signory Battestini, ale
wciąż utrzymywał, że nie pamięta dokładnie momentu, w którym ją zaatakował. Zadzwoniła do niego
jakiśczasprzedtem‒zeznał‒inalegałanarozmowę.Wpierwszejchwiliodmówił,leczza-groziłamu,
że sam będzie błagał o spotkanie, gdy odzyska rozum. Oddzwonił następnego dnia, mając nadzieję, że
kobietaokażewięcejrozsądku,aleznówzaczęłasięodgrażać,więcniemiałinnegowyjścia,jaksięznią
spotkać.
Najpierw zażądała więcej pieniędzy, znacznie więcej, pięć razy tyle co do tej pory. A kiedy jej
powiedział,żeniezapłaci,odparła,żewidziałagowtelewizjiidobrzewie,żema295
otrzymać prestiżowe stanowisko w ministerstwie, więc na pewno będzie go stać, żeby jej płacić.
Próbowałzniądysku-tować,tłumacząc,żetaposadatonarazietylkomrzonka,żejedyniewyraziłtaką
nadzieję, nie mając pewności, że dostanie to stanowisko. Kiedy powiedział, że ma dwoje dzieci na
utrzymaniu, zaczęła go obrażać, mówiąc, że ona nie ma już syna, bo umarł, więc za to też musi jej
zapłacić.Starałsięjąuspokoić,alewpadławhisterięi‒jaktwierdził‒próbowałagouderzyć.
Potemoznajmiła,żejużniechcepieniędzyiżewszystkimrozpowieojegosprawkach.Oknabyłyotwarte
izaczęłaiśćwichstronę,grożąc,żewykrzyczynacałemiasto,żeonjestfałszywymdoktorem.Następnie
‒jakutrzymywał‒nicjużniepamiętaażdochwili,gdyzobaczyłjąleżącąnapodłodze.
Mówił, że dla niego było to jak przebudzenie z nocnego koszmaru ‒ jej widok. Kiedy Brunetti go
przesłuchiwał,Rossitwierdził,żeniepamiętachwili,wktórejjąuderzył,boniebył
tegoświadomy,dopókiniezobaczył,żetrzymawrękuzakrwawionyposążek.
Komisarz, wysłuchawszy tego, uznał, że Rossiemu zabra-kło inwencji, ale całe jego przyznanie się do
winy,wyraźnieobliczonenato,byoczyścićsięzzarzutów,niebyłozbytfine-zyjne.AdwokatRossiego,
któryprzezcałyczaszachowywał
kamiennątwarz,wpewnymmomenciezacząłchrząkaćwspółczująco.
Strach,powiedziałRossi,tostrachnimpowodował,gdywychodziłwtedyzdomu.Nie,niepamięta,jak
wycierałposą-
żek. Ponieważ ‒ co zrozumiałe ‒ nic nie mógł sobie przypomnieć, nie pamiętał, jak zabił signorę
Battestini,leczjedyniejejwrzaskito,żepróbowałagouderzyć.
296
TowizytaBrunettiegowjegogabinecieskłoniłagodoprzeszukaniastrychu.Tak,wiedziałotympiśmiez
uniwersytetu w Padwie; zatruło mu życie na wiele lat. Dopisał ten nieistniejący tytuł do swojego CV
wiele lat temu, tuż po narodzi-nach pierwszego dziecka, kiedy potrzebował lepiej płatnej pracy, żeby
utrzymać rodzinę. Zapłacił zakładowi poligraficz-nemu za wykonanie fałszywego dyplomu, bo to
zwiększałojegoszansenazdobycieposady.Przeztewszystkielatażyłwstrachu,żetowyjdzienajaw;
napewnomiałotorównieżwpływnajegostan,kiedyspotkałsięzsignorąBattestini.Był
ofiarąwłasnegoprzerażenia,podobniejakonastałasięofiarąswojejchciwości.
KiedynastępnegowieczoruBrunettiopowiadałotymPaoli,przytoczyłużyteprzezniegosłowo„ofiara”
istwierdził,żezpewnościąbędzietokluczowesłowowjegoliniiobrony.
‒Onjestofiarą,rozumiesz‒powtórzył,gdyrozsiedlisięwjejpokojudopracy.
Weszlidomieszkania,pozostawiwszyRaffiegoiSaręsamychnatarasie,żebymoglirobićto,cozwykle
robiąmłodziludziewłagodnymświetlewieczoruuschyłkulata,mającprzedoczymarozległywidokna
dachyWenecji.
‒ A signora Battestini nie ‒ powiedziała Paola. Nie użyła formy pytającej, chcąc, by to stwierdzenie
obejmowałorównieżwszystkich,którzyjużnieżyli,atymsamymprzestalisięliczyć.
Brunettiprzypomniałsobiepewnąponurąsentencjęprzy-pisywanąStalinowi:„Niemaczłowieka‒nie
maproblemu”.
‒CobędziedalejzRossim?‒spytałaPaola.
Brunettiniemiałcodotegożadnejpewności,alemógł
zgadywać,opierającsięnadoświadczeniuzpodobnymi297
sprawami, w których osoba zamordowana nie cieszyła się sympatią otoczenia, a sprawca przedstawiał
siebiejakoofiarę.
‒ Prawdopodobnie zostanie skazany, co oznacza, że otrzyma wyrok siedmiu lat więzienia, może
łagodniejszy,aledotegoczasuupłynązedwa,trzylata,azatemodbędziejużpołowękary.
‒Wareszciedomowym?‒spytała.
‒Toteżsięzaliczadokary.
‒Apotem?
‒Potempójdziedowięzienia,doczasuwniesieniaodwo-
łania od wyroku. A wtedy cała procedura sądowa zacznie się od początku. I w trakcie rozpatrywania
apelacji, uznany za osobę, która nie stanowi zagrożenia dla społeczeństwa, znów zostanie wysłany do
domu.
‒Nadługo?
‒Doczasurozstrzygnięciaodwołania.‒Zanimzdążyłazapytać,dodał:‒Comożepotrwaćjeszczekilka
lat,ajeśliwyrokzostaniepodtrzymany,najprawdopodobniejsąddojdziedowniosku,żeRossispędził
jużwareszciewystarczającodługiczas,idelikwentzostaniezwolniony.
‒Takpoprostu?
‒ Mogą się oczywiście pojawić drobne odstępstwa ‒ powiedział i sięgnął po książkę, którą odłożył
przedkolacją.
‒Itowszystko?‒drążyła,starającsięnadaćgłosowineutralnyton.
Skinąłgłowąiprzysunąłksiążkębliżej.Podłuższejchwilispytał:
‒WciążstudiujeszpodręcznikChiary?
Pokręciłagłową.
‒Nie.Dałamsobieztymspokój.
298
‒Możetamznalazłabyśodpowiedźnatewszystkiepytania?
‒Gdzie?Jak?
‒ Starając się myśleć eschatologicznie, jak mi to sama kiedyś zaleciłaś ‒ odparł. ‒ Śmierć. Sąd
Ostateczny.Niebo.
Piekło.
‒Atywtowszystkoniewierzysz,prawda?‒spytałazdziwiona.
‒Przydałobysięczasami‒odpowiedziałiwróciłdolek-tury.
TableofContents
Rozpocznij