Ewa Białołęcka
"Niedotykalna"
Jedna z rękawiczek pasła się na dywanie. Hel bezskutecznie szukała wzrokiem drugiej. Pora była
wczesna, możliwe więc, że leniwe stworzenie wciąż jeszcze spało w swojej przegródce. Nie było to
pierwszy raz. Niedługo ta para zacznie różnić się zdecydowanie rażąco. Jedna rękawiczka lśniąco
czerwona, duża i masywna. Druga - ta mniej łakoma - bledsza, cieńsza i krótsza.
Hel zastanowiła się mimochodem, czy nie wymienić jednej z nich. Ale czy nowo skojarzona para
przyzwyczai się do siebie?
Hel ziewnęła. Łóżko natychmiast skorzystało z okazji, sięgając cieniutkimi wiciami do wnętrza jej ust.
Zaczekała cierpliwie, by starły całonocny osad z zębów. Przez króciutką chwilę miała przewrotną
ochotę, by zacisnąć szczęki i przygryźć delikatne niteczki czyścików, lecz natychmiast odpędziła od
siebie tę chęć. Skrzywdzone łóżko obraziłoby się. Oznaczało to kilka nocy spędzonych w chłodzie, bez
grzejącej otuliny błon, pokrytych gęstą siatką mocno ukrwionych naczyń. A także to, że musiałaby myć
się samodzielnie. W wodzie, jakby była jedną z nędzarek zamieszkujących Partery.
Nie miała konkretnych planów na ten dzień. Nie spieszyła się nigdzie. Przeszła po dywanie,
rozgarniając stopami jego źdźbła. Odruchowo ominęła buszującą wśród nich rękawiczkę. Stół rozwinął
przed Hel skrzydła zielonego blatu, oferując śniadanie - kilka różnych owocników, które dojrzały nocą.
Zjadła, napiła się, wciąż w tym samym, dziwnym nastroju, którego nie potrafiła nazwać. Znużona?
Rozstrojona? Zła?
Czas czuwania aż do wieczora był pustką. Mogła wypełnić ją mało ważnymi, rutynowymi zajęciami.
Mogła wyznaczyć sobie jeden cel, któremu podporządkuje wszystkie dzisiejsze działania. Mogła też
poddać się całkowicie fali przypadku, pozwalając rzeczom, by działy się same. Jedno mimo wszystko
jedno było pewne : powinna zjawić się niebawem u onirona Angeldów, by opowiedzieć mu swój sen.
Oniron słuchał cierpliwie treści snu, utkwiwszy pusty wzrok w splecionych na kolanach dłoniach Hel.
Jego twarz okrywała jasnoczerwona rozgwiazda maski, rozmywająca rysy, spłaszczająca nos do tego
stopnia, że można było tylko domyślać się jego istnienia. Brzegi maski dokładnie przylegały do ciała, a
całość robiła wrażenie, jakby część twarzy onirona została obdarta ze skóry. Hel miała taką samą.
Doskonale zdawała sobie sprawę jak wygląda. Minęło już wiele lat, od kiedy włożyła czerwień
Angeldów, lecz wciąż nie potrafiła przyzwyczaić się do wyglądu własnego i innych członków
uprzywilejowanej kasty. Hel unikała patrzenia na onirona. Zawiesiła spojrzenie na barwnych skrzydłach
wentylatora, który w kącie pomieszczenia pracował nad odświeżaniem powietrza, poruszając nimi z
regularnością pulsu. Skończyła wreszcie. Oniron oderwał oczy od jej rąk.
- To wszystko? -spytał.
- Tak, wszystko -potwierdziła obojętnym tonem. - Nie pamiętam żadnych istotnych szczegółów.
Odchodząca kobieta. Ciężki oddech, plamy na dłoniach... Jakieś rozmowy, chyba rodzina... dziecko,
bawiące się na podłodze. Miało na sobie trawnię w pasiasty wzór, nieco już przywiędłą.
- Znów Partery - stwierdził oniron.
- Nic nowego - podsumowała Hel. - Wciąż ktoś odchodzi z Parterów. Zbawiciel upodobał sobie
ubogich, więc nie powinno nas to dziwić - Wbrew woli jej głos nabrał ironicznego odcienia. - Sen podał
niewiele danych, lecz myślę, że da się na ich podstawie rozpoznać tych ludzi.
Podniosła się z siedziska.
- Pozwól, że już pójdę.
- Oczywiście - Głowa onirona wykonała krótki ukłon. - Żyj, śniąca Hel.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
- Żyj, onironie - pożegnała się Hel zwyczajową formułką. Kipiała od chęci, by jak najszybciej znaleźć
się za drzwiami. Zanim powstrzymywane dotąd ukradkowe ruchy dłoni, mimowolne drgnienia ust
zdradzą jej zdenerwowanie. Nim oniron zacznie podejrzewać, że cała jej opowieść była w
rzeczywistości jednym kłamstwem. Kłamstwem mającym wszelkie pozory prawdy. Z pewnością na
Parterach znajdowało się co najmniej kilka setek małych dzieci w podniszczonych trawniach i
przynajmniej parę staruszek umierających... Zbawicielu, wybacz... odchodzących ku wiecznej
Światłości, jako że Ostateczne Odkupienie dokonało się i w czerń nicości strąceni mogli zostać jedynie
najtwardsi heretycy bez żadnej nadziei na poprawę.
W rzeczywistości Hel śniła o kimś zupełnie innym. Jasnowłosy mężczyzna w mchowej kurcie montera
nerwowodów stał przed nią na otwartej przestrzeni Szczytu. Gwałtowny wiatr targał jego włosy. Oddech
w zimnym powietrzu zamieniał się w parę, rozdzieraną podmuchami na wąskie, poszarpane pasma.
Młody człowiek patrzył wprost na Hel, z przestrachem malującym się na twarzy. Cofał się krok po
kroku. Krawędź za jego plecami czekała cierpliwie, aż zrobi ten jeden, jedyny krok za dużo. Aż jego
stopy nie znajdą oparcia, ręce chwycą odruchowo pustkę i jasnowłosy zginie, pochłonięty przez otchłań.
Kim był? Przed kim ustępował? I właściwie dlaczego Hel postanowiła nie dzielić się swym snem? Nie
rozumiała sama siebie. Tyle przecież już było tych snów - ech ostatnich chwil doczesnego życia, doznań
tak silnych, że potrafiły pokonać czas i dotrzeć do nadwrażliwych odbiorców - Angeldów
przewidujących, kto i jak odejdzie ku Światłu; do ludzi bez twarzy, skrytych pod czerwonymi błonami
masek; Niedotykalnych, jak nazywali ich pospolici ludzie.
"Gdzie jesteś, jasnowłosy?" -pomyślała Hel, idąc korytarzem. -"Kiedy odejdziesz? Kto cię
skrzywdzi?"
Grupka rozchichotanych dzieci bawiła się w miejscu, gdzie sieć korytarzy rozbiegała się w różnych
kierunkach. Psotna dzieciarnia z rozmachem klepała pasy światłowodów. Puszysta warstwa świecącej
grzybni zamierała pod tymi uderzeniami. Małe łapki zostawiały po sobie ciemne, kontrastowe plamy.
Rozgniewany porządkowy wynurzył się z bocznego przejścia, bluzgając potokiem gróźb. Smagnął cienką
witką nagie łydki najbliżej stojących malców. Piski przybrały na sile. Spłoszona gromadka rozbiegła się.
Hel z trudem ukryła uśmiech, mijając porządkowego, który usunął się z jej drogi. Tyle razy, będąc
dzieckiem, bawiła się w podobny sposób - na szkodę (lecz jakże niewielką) mieszkańców Termitepolis.
I ileż to razy została przepędzona w podobny sposób. A teraz taki sam człowiek, dzierżący zazdrośnie
swój okruch władzy, ustępuje przed nią. Co więcej, gnie się kornie, odsuwa, prawie rozpłaszcza na
ścianie, aby tylko nie musnęła go przechodząca Niedotykalna -jak uosobienie tajemniczych mocy, tym
groźniejszych, że pojawiających się znienacka i nigdy nie odwołujących swych decyzji.
Wczesne dzieciństwo Hel upłynęło w średniozamożnych dzielnicach miasta. Nie były to już ubogie
Partery, ale jeszcze nie Podniebie, zamieszkiwane przez elitę, w tym także Angeldów. Tam, na średnich
poziomach, pozostała jej rodzina. Matka, kuzyni i babka...jedyna, która pamiętała...chciała pamiętać
małą dziewczynkę o jasnych oczach. Zanim Hel zaczęła miewać sny. Zanim ją zabrano.
Hel rozejrzała się ukradkiem, wykorzystała chwilę, gdy nikogo nie było w pobliżu i wcisnęła się w
załom korytarza. Krótki przedsionek rozszerzał się w okrągłą komorę, skąpo oświetloną łatami
zielonkawo fosforyzującego porostu. Było to jedno z przejść dla hodowców kapilar, sadowników
mchów i grzybni, oraz innych pracowników dbających, by we wnętrzu gigantycznego gniazda
Termitepolis nie zabrakło światła, ciepła i powietrza.
Hel błyskawicznie zdarła z twarzy maskę, nie zważając, że zaskoczony twór wczepił się w jej skórę i
sama sobie sprawiła ból. Odwinęła z dłoni płachetki rękawiczek, ściągnęła z nóg czerwone pończochy.
Wszystko to zwinęła w leniwie poruszający się kłębek i ukryła w zanadrzu. Nie wyróżniała się teraz
niczym szczególnym - zwyczajna młoda kobieta o płowych włosach związanych w węzeł na karku, w
wierzchniej trawni, której źdźbła lekko już pożółkły na końcach. (Zapewne właścicielka nie podlewała
jej zbyt często.) Hel krytycznie obejrzała swoje ręce - cienka, delikatna skóra, gładka i lśniąca od
ciągłego noszenia rękawiczek. Ale przynajmniej jednego się ustrzegła - jasnej łaty pośrodku twarzy,
charakterystycznej cechy wszystkich Niedotykalnych, którzy zbyt długo nosili maskę. Bez wahania
przesunęła dłońmi po chropowatej, wilgotnej ścianie, zbierając z niej nawarstwiony brud. Rozmazała go
na skórze, a nadmiar beztrosko wytarła w brzeg trawni.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
"Idealnie" - pomyślała, uśmiechając się, jakby wszystkie te działania były psotą. Wymknęła się
ostrożnie z wnęki i podążyła w dół, ku średnim piętrom.
- Czy mogę wejść?
- A kto tam? - spytał starczy głos zza drzwi.
- Sąsiadka z góry - odpowiedziała Hel umówionym hasłem.
- Wejdź, dziecko. Źle się czuję, więc nie wstanę.
Wnętrze było jasno oświetlone. Babka oszczędzała na wielu rzeczach, lecz nie znosiła mroku i pozwoliła
sobie na kaprys wyłożenia całych ścian światłowcem. Pokój babki przygarnął Hel przyjaźnie swym
ciepłem, przytulnością, zapachem ziół rosnących w donicach pod ścianami. Ulubieniec babki - jaszczurka
o perłowych łuskach - siedziała na kępie trzciny zwieszając ciężko lśniący ogon. Jej boki poruszały się
miarowo, siejąc drobne błyski. Inny sublokator - duży nietoperz uczepiony sufitu, zaszeleścił skórzastymi
skrzydłami, spojrzał na gościa i na powrót wtulił spiczasty nos w niebieskie futerko na piersiach. Hel
przysiadła na podłodze obok łóżka babki. Poczuła się tak, jakby znów była malutka i przyszła, by
posłuchać bajek. "Dawno, dawno temu...Gdy jeszcze ściany nie oddychały, a stołki nie potrafiły
chodzić..."
- Ryzykujesz, dziecino - rzekła babka półgłosem.
- Nieważne - mruknęła Hel, wypuszczając na swobodę pomięte części garderoby. Maska natychmiast
zaplotła swe krótkie macki wokół kostki Hel. Obie rękawiczki zaczęły pełzać po puchatym kocu, a para
pończoch zwinęła się w jeden kłębek na zachwaszczonym dywaniku, obmacując się czułkami. Babka
spojrzała na nie i zachichotała.
- Niedługo przybędzie ci kilka nowych skarpetek.
Białe włosy babki rozpościerały się na tle ciemnej zieleni podgłówka, cienkie i puszyste niczym leciutki
porost pleśni. Zmarszczki wyrzeźbiły w jej twarzy tajemnicze i mądre labirynty.
- Znów śniłaś - Było to stwierdzenie, nie pytanie.
- Gdybym miała tu przychodzić po każdym śnie, nie warto by było stąd wychodzić -rzekła Hel.
- Pyskata dziewczynka -uśmiechnęła się babka. - Jakieś kłopoty? Chyba nie śniłaś o mnie?
- Nie o tobie. I wiesz, że tego nigdy bym nie powiedziała nikomu. Ani tobie, ani tym bardziej
onironowi.
Sucha, węźlasta dłoń starej kobiety legła na pochylonej głowie wnuczki. Przesunęła się po włosach w
geście pieszczoty.
- Taaak... Umieranie jest czynnością intymną. Wolałabym przy tym nie mieć świadków, gapiących się
jak głupie ryby. A nie wiedzieć samemu..? Wielu ludzi kocha niespodzianki.
Hel przymknęła oczy. Ręka babki była lekka i ciepła.
- Pamiętasz, co mi kiedyś mówiłaś? O Aniołach?
- Że mają skrzydła?
- Jedne białe, inne niebieskie...I że są Anioły Śmierci, a te mają skrzydła czarne jak ciemność pod
powiekami ślepca. A ja wtedy powiedziałam, że Anioły Śmierci są czerwone i wcale nie mają skrzydeł.
- Słowo ze starego języka - powiedziała babka w zadumie. -Angel Death...Angelded...Angeld. Skąd
ci to przyszło do głowy..?
- Ach, nie wiem...może mi się śniło?
Hel oparła łokcie na brzegu łóżka, a brodę złożyła na pięściach.
- Babciu, byłaś kiedykolwiek na Szczycie?
Zmarszczki na twarzy starej kobiety pogłębiły się, gdy zaśmiała się bezgłośnie i tajemniczo, a jej oczy
spojrzały gdzieś w przestrzeń jakby tam dojrzały miłe obrazy z przeszłości.
- Niejeden raz, dziecino. Niejeden. Pięknie tam, jasno...
- Wietrznie... - podjęła dziewczyna.
- Swobodnie... - szepnęła babka. - Wiele ścieżek prowadzi na Szczyt. A jedna jest właśnie za twoimi
plecami. Patrz, dziecino.
Palec podobny do sęczka pokrytego zmarszczkami kory, wskazał kąt pokoju. Ze zdumieniem Hel
zobaczyła, jak ażurowa zasłona unosi się lekko, pchana przeciągiem. Za nią ział ciemny otwór. Tyle razy
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
Hel odwiedzała babkę i nigdy nie widziała, by znajdowały się tutaj jakiekolwiek drzwi! Co więcej, była
przekonana, że naprawdę nigdy ich tu nie było.
Z wahaniem zajrzała w ciemne przejście. Postąpiła krok. Zasłona opadła za jej plecami z cichym
szelestem. Cieniutkie korzonki karmiące się powietrzem i światłem szeptały cichuteńko: Idź, mała
dziewczynko...Nie bój się...Tylko nie zbaczaj ze ścieżki... Korytarz wiodący w górę był na tyle szeroki,
by iść nim wygodnie, a na tyle wąski, że mogła wieść wyciągniętymi rękoma po obu ścianach. Podłoga
była gładka, lecz stopy znajdowały na niej pewne oparcie. Hel zamknęła oczy i szła, szła prowadzona
strumykiem powietrza, który składał na jej twarzy chłodne pocałunki; wiedziona zaśpiewem gdzieś na
granicy słyszalności - chodź chodź chodź - kto ją tak wabił? Nie wiedziała już jak długo trwa wędrówka.
Bose stopy same ją wiodły. Czasami zmysł dotyku gubił się gdzieś, odpływał, nieważny i zapomniany.
Hel tańczyła na cieniutkiej nici pajęczej w otchłani mroku.
Zdawało się jej, że staje się coraz mniejsza i mniejsza... coraz młodsza i młodsza...kobieta, dziewczynka,
dziecko, którego ramiona nie sięgają krańców ciemności. A potem palce na nowo spotykały się z
chropawym kamieniem i Hel znów przypominała sobie kim jest i dokąd chciałaby dojść.
Mrok zginął, zalany mlekiem jasnego dnia. Hel otworzyła oczy. Stała na Szczycie. Po kostki w śniegu.
Wystawiona na zimny wiatr.
"Ale przecież mnie nie jest zimno" - pomyślała, lecz jej zdumienie było jak jeszcze jeden podmuch wiatru
- pojawiło się i znikło. Widocznie tak być powinno. Cóż mogłoby jej stać się złego, skoro nie zboczyła z
drogi?
Od białej płaszczyzny śniegu ostro odcinała się plama zielonego kombinezonu. Mężczyzna w grubej,
mchowej szubie leżał na wznak, szeroko rozrzucając ręce. Mgła oddechu buchała mu z ust., bieląc
puszysty kołnierz, osiadając maleńkimi gwiazdkami na rozwichrzonych jasnych włosach.
Widząc Hel, poderwał się jednym sprężystym ruchem. Jego ciało pozostawiło po sobie głęboki ślad,
wygnieciony aż do ciemnej skały - utrwalony, zastygły w jednej pozie cień człowieka. Twórca cienia
uśmiechnął się szeroko, krzywo, dziwnie. Zęby miał ostre i białe niczym kawałki lodu.
- Co tu robisz panienko? Sama? Boso i tylko w tej cienkiej trawni?
- Przyprowadziła mnie ścieżka - odparła Hel, nie zmieszana.
- Ścieżka? -Jasnowłosy przechylił głowę, mrużąc oczy. - Tu jest wiele ścieżek. A większość z nich ja
wyznaczam. Prowadzą w różne miejsca.
- I do różnych światów?
- Może...? - tajemniczo zawiesił głos.
Hel podeszła do krawędzi. Płaszczyzna Szczytu nachylała się lekko ku brzegowi, ale potem urywała się
nagle jak ucięta nożem. Dziewczyna wychyliła się nieco, spoglądając w dół. W przepaść, gdzie
kotłowały się chmury i wirował śnieg - zamarzające oddechy tysięcy mieszkańców polis.
Powoli, z rozmysłem splunęła w dół. Jasna kropla śliny zniknęła jej z oczu niemal natychmiast.
- Zamarznie, zanim doleci do ziemi - usłyszała za sobą. - Tak samo jak ty, królowo śniegu, jeśli nadal
będziesz tu tak stała. A może odwiedzisz moją norę?
Ciasno tam, lecz cieplej niż tu.
Hel spojrzała na jasnowłosego i słowa zamarły jej na wargach. Wciąż się uśmiechał, a zęby miał coraz
bielsze, bardziej błyszczące. Szron oddechu osiadł mu na twarzy, malując białą gwiazdę, której ramiona
sięgały czoła i policzków - piętno anioła.
Hel wzdrygnęła się całym ciałem i otworzyła oczy. Była w pokoju babki. Siedziała na dywanie,
opierając głowę na skraju posłania. Babka kołysała się leciutko na siedzisku w oplotach kwitnących
pnączy, jak stareńka wróżka kwietna. Na jej kolanach leżała jaszczurka.
- Zasnęłaś w jednej chwili. I chyba coś widziałaś. - Oczy babki wpatrywały się w Hel bystro. - Ale
nie był to zwyczajny sen, prawda?
- Skłamałam dziś onironowi - przyznała się dziewczyna. - Widziałam mężczyznę, który ma spaść ze
Szczytu, ale nie powiedziałam o tym.
Babka kiwnęła głową.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
- Możliwe, że darowałaś temu człowiekowi trochę czasu. Niedotykalni lubią wyprzedzać wydarzenia.
Zresztą, wiesz lepiej...
- Nie uczestniczę w Odejściach - rzekła Hel ostro.
Obie milczały przez parę chwil. Jaszczurka spełzła z kolan babki i z wolna ruszyła na wędrówkę
pomiędzy wybujałymi kępkami dywanu. Wysuwała rozdwojony język, delikatnie badając otoczenie.
- A teraz zobaczyłam go znowu - podjęła Hel. - Tak jak przedtem, na Szczycie, w śniegu. Żył.
Rozmawiał ze mną. Był jakiś dziwny... - Wzruszyła ramionami. - Trochę się go bałam. Tak, jakby mógł
coś ze mną zrobić, gdyby tylko chciał. Był taki inny...taki...nieludzki..? Oddalony..? Taki...
- Niedotykalny? - podsunęła babka łagodnie i z lekkim smutkiem.
Hel z trudem przełknęła ślinę.
- Nie wiem - powiedziała cicho.
Kobieta złożyła dłonie na wypukłości brzucha. Mocno zaawansowana ciąża wypychała jej ubranie.
Przyszła matka skłoniła głowę i stała zupełnie nieruchomo, jakby wsłuchiwała się w głos nie narodzonego
dziecka, niesłyszalny dla nikogo prócz niej. Jasnowłosa Madonna o czystym czole i niewinnych ustach,
półotwartych w zachwyceniu, w niemej adoracji początków życia.
Hel patrzyła, jak za postacią młodej kobiety otwiera się z wolna świetliste przejście. Wirujący wolno
lej jasności i delikatnych barw. Światło pochłaniało nieruchomą sylwetkę, która ciemniała w coraz
intensywniejszym blasku. Traciła przestrzenność, stawała się cieniem, płaskim konturem, wykrojonym z
kawałka mroku. Malała, nikła, pożerana przez zachłanną jasność, która zalewała wszystko. Brzemienna
kobieta znikła, lecz z wiru świetlistych chmur wynurzyła się nowa postać - sylwetka tak znajoma, że Hel
poczuła szarpnięcie w sercu. Barczyste ramiona, duże, mocne ręce, stworzone do ciężkiej pracy i do
tego, by podrzucać swą małą córeczkę...
- Nie płacz, maleńka, nie płacz. Tata musi iść do światła, ale nie płacz - rzekł cicho ojciec. Zbliżył się i
dojrzała jego twarz zalaną krwią z rozdartego policzka, czoło zniekształcone ciosem zadanym z siłą,
która zgniotła kość czaszki.
Hel zakryła twarz rękoma i wybuchnęła płaczem. Krzyczała, łkając, a w krzyku zawierała się cała jej
rozpacz i ból straty.
Obudziła się.
- Co się stało?! Cicho, pobudzisz wszystkich! - To matka próbowała uciszyć płaczącą dziewczynkę.
Hel odsłoniła twarz. Była w domu. Dokoła stały znajome sprzęty. Matka pochylała się nad nią, gładząc
dygocące od szlochu plecy dziewczynki.
- Tata...wszędzie krew...nie-nie-nie wró...ci. Po-po-po-wiedział ...musi...w światło...Kreeew... -
wyjąkała Hel, z trudem wypychając słowa przez zaciśnięte gardło. Oczy matki rozszerzyły się.
Troskliwa, ciepła dłoń zawahała się. Potem cofnęła.
- Tatusiu!! Tatku!! Tatusiu!! - wołała dziewczynka, płacząc na nowo. Matka klęczała przy jej
posłaniu, opuściwszy na kolana bezwładne dłonie.
Hel przekroczyła granicę między snem i jawą tak nagle, jakby pękła niespodzianie napięta błona
dzieląca ją od rzeczywistości. Uchyliła powieki. Policzki miała mokre, czuła wilgoć w nosie i lekki ból
gardła, jakby szlochała bardzo długo z otwartymi ustami, niczym dziecko. Zamrugała i przetarła oczy.
Zaklęła pod nosem. Co za bezsens... Dlaczego, na Potępienie, wrócił do niej akurat ten sen sprzed wielu
lat. Ten najgorszy, ten pierwszy, gdy wyśniła śmierć własnego ojca; i gdy matka dotknęła jej po raz
ostatni w życiu?
- Co się z tobą dzieje? -spytał oniron.- Twoje meldunki ostatnio nie mają sensu. Nie sprawdzają się.
Są niekompletne.
Hel milczała, wpatrując się szklistym wzrokiem w kąt, gdzie umieszczono końcówkę nerwotonu. Cienka
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
błona rozpięta na rusztowaniu łukowatych kości, poznaczona liliowymi nitkami krwiobiegu, drgała
leciutko oraz zmieniała barwy, odbierając i magazynując informacje w zwojach komórek.
- Nie zmuszaj mnie, bym posłał cię na odbywanie Aktu Skruchy. Zawsze byłaś lojalna...choć nieco na
uboczu - mówił oniron, przechadzając się miarowym krokiem po pomieszczeniu. - Nie chcę cię
krzywdzić. Jeśli chorujesz, nie ukrywaj tego, poproś o przerwę na rehabilitację.
Potrząsnął głową, rozdrażniony.
- Wszystko się sypie. Ostatnio... -zawiesił głos, jakby zastanawiał się, czy nie zdradza zbyt wiele, po
czym kontynuował: - ...ostatnio odeszła młoda kobieta. Cztery dni temu. Była przy nadziei. Nikt...!
Dosłownie nikt z Angeldów nie złożył o niej raportu!
Hel poruszyła się niespokojnie, mając świadomość, że oniron, pozornie roztargniony, obserwuje ją
uważnie.
- Nikt?
- Nikt. Iluminację odbyła samotnie. Bez wsparcia i modlitwy. Zrobiliśmy ogromny afront jej rodzinie.
Nie udało się też zatrzymać dziecka. To niemal katastrofa.
- Niezbadane są ścieżki...Pana - rzekła Hel, czując się tak, jakby z wielką szybkością oddalała się od
własnego ciała. - Cztery dni temu, onironie?
- Cztery -potwierdził.-Nic o tym nie wiesz, oczywiście?
Wargi Hel bez udziału jej woli poruszyły się ponownie.
- Nic. Rzeczywiście źle się czuję. Przez jakiś czas nie będę składać raportów. -Wstała. - Żyj,
onironie.
Wyszła, nie czekając aż odpowie. Cztery dni temu młoda kobieta w ciąży opuściła ten świat.
Poprzedniej nocy Hel śniła o jej odejściu. Nie mogła tego pojąć. Jak mogła śnić o czymś, co już minęło?
I to jako jedyna? Czyżby jej dar przewidywania zaczął działać wstecz?
Stopy same poniosły ją ku zaciemnionym zakamarkom Podniebia, a potem, już bez maski i zdradliwej
czerwieni na rękach, w dół, ku gwarnym piętrom Śródmieścia.
Babka klasnęła w ręce na jej widok.
- Własnym oczom nie wierzę! Dziecino, tak długo nie przychodziłaś.
Hel, uśmiechnęła się, biorąc w dłonie suche ręce staruszki.
- Dla ciebie, babciu, zawsze jest długo. Przecież byłam tu kilka dni temu.
Babka podniosła na nią oczy szare jak mgła. Były pełne zdumienia.
- Nie przychodziłaś od sześciu dekad. Martwiłam się o ciebie. I chyba słusznie.
Staruszka zakrzątnęła się, sadzając Hel w trzcinowym fotelu, z którego uprzednio zdjęła jaszczurkę. Hel
patrzyła na zwierzątko, zastanawiając się, czemu zdawało jej się, że mały gad jest perłowo biały,
podczas gdy rzeczywiście obnosił barwę intensywnie błękitną, przechodząca na podgardlu w głębokie
indygo. A może był to strój godowy?
Dziewczyna bez apetytu zjadła przyniesiony przez babkę owoc. Na nagabywania odpowiadała jednym
słowem lub tylko nieokreślonym pomrukiem. Powieki jej ciążyły. Napięcie, w którym trwała od
poranka, rozpływało się w ciepłej atmosferze przesyconej zapachem trzcin, zroszonej zieleni i grzybów.
Zmęczenie opadało na nią jak kolejne płachty lekkiej pajęczyny. Warstwa za warstwą, przesłaniając
oczy coraz gęściejszą mgiełką. Ukrywając rzeczywistość. O ile była to rzeczywistość, a nie kolejny sen
we śnie.
Siedziała na twardym siedzisku, ze skromnie złączonymi kolanami. Była boso. Znowu w tej anonimowej
trawni, której ździebełka zaczynały już żółknąć na brzegach. Właściwie w ten sposób okrycie było
ciekawsze, niejednolite. Rękawiczki gdzieś przepadły, ale Hel nie myślała o tym. Trzymała oburącz
naczynie, w którym parował gorący napój. Upiła mały łyk, po czym uniosła je w górę, by dokładniej
obejrzeć. Pokryte było kolorowymi rysunkami roślin i zwierząt.
- Ładne?
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
Jasnowłosy siedział naprzeciwko, z identycznym naczyniem w dłoniach.
- Ależ to chyba bardzo stare? -rzekła Hel, z fascynacją przyglądając się wizerunkom. Wyobrażenia
łodyg i liści wyglądały znajomo, lecz wśród nich przewalały się czterołape, smukłe cielska. W kolorze
korzeni i piasku. O kłach białych i lśniących jak sól. Ale nie tylko to sprawiało, że Hel czuła na plecach
dreszczyk emocji. Oto trzymała p r z e d m i o t, rzecz martwą, a więc zakazaną.
Tymczasem jednak nie czuła się zbrukana grzechem, a święty Żakkusto nie zstępował z niebios wśród
błyskawic i huku gromów, by ją zbesztać w imieniu Odkupiciela.
- To jest...jest...aaachch...jest.... - Miała na końcu języka słowa "niesamowite", "niezwykłe", a także
"groźne" i "obce". Nie użyła żadnego z nich. Powtórzyła po prostu: "ładne" za Jasnowłosym, który patrzył
na nią, szczerząc się w tym swoim niemożliwym, drapieżnym uśmiechu. W pomieszczeniu było ciepło.
Mężczyzna zsunął z ramion kombinezon, który zwisł aż do podłogi. Puszyste rękawy legły płasko, jak
zmęczone, śpiące gąsienice. Hel przełknęła cierpką słodycz, spoglądając znad krawędzi naczynia.
Nie był gruby. Wręcz przeciwnie. Z bezwstydną swobodą prezentował wystające obojczyki, żebra
rysujące się niewyraźnie pod skórą. Przy tej chudości dziwnie nie na miejscu wydawały się węzły mięśni
na ramionach i brzuchu. Na przedramionach Jasnowłosego Hel dojrzała różowe wgłębienia - ślady po
gniazdach symbiotycznych narzędzi.
- Montujesz nerwowody? -zagaiła.
- Wyznaczam ścieżki - Znów błysk ostrych zębów. -A także odnajduję stare. Przemierzam je i
znajduję różne rzeczy. Oto zdobycze z udanych łowów.
Wskazał szerokim gestem otoczenie. Wnęki żłobione w ścianach pokrytych światłowcem na pierwszy
rzut oka były ciemniejszymi plamami wypełnionymi niewyraźnymi kształtami. Hel podeszła bliżej.
Wizerunki, wizerunki... wizerunki... Oszałamiająca ilość podobizn. Figurki ludzi, zwierząt oraz stworzeń,
o których Hel nie wiedziała nawet tego, czy istnieją w rzeczywistości, czy były tylko wytworem
wyobraźni artysty. Naczynia i przedmioty niewiadomego przeznaczenia. Dotykała ich, a palce mrowiły
ją, jakby zdziwione obcymi doznaniami. Wszystko to było takie nowe, zdumiewające, niezrozumiałe... A
jednocześnie tak fascynujące.
- To wszystko nie jest...nigdy nie było żywe! Nie wyhodowane! Zostało z r o b i o n e! - westchnęła
Hel z zachwytem, przez który przebijała groza.
- Och nie - mruknął Jasnowłosy, stając za jej plecami. Podniósł z półki cienki, płaski przedmiot,
przypominający duży, brązowy liść.- To jest, na przykład, kawałek skóry. Kiedyś żywej.
Hel popatrzyła na rzecz podsuniętą tuż przed jej oczy. S k ó r a. Dziewczynie zakręciło się w głowie.
Kolana ugięły się bez udziału woli. Jasnowłosy chwycił ją w ostatniej chwili, zanim upadła, zemdlona, na
twardą podłogę. Dochodziła do siebie, z głową opartą na jego ramieniu, wdychając męski zapach.
Pachniał trochę jak nietoperz należący do babki, ale to nawet do niego pasowało.
- Głupi jestem -powiedział ze skruchą i zmieszaniem. Czujesz się lepiej? Chciałbym cię już puścić.
Hel ze zdziwieniem usłyszała samą siebie:
- Naprawdę musisz?
Odchrząknął.
- Obawiam się, że muszę. Ubranie mi uciekło - przyznał się.
Omal nie wybuchnęła śmiechem, widząc, jak łapie zielony kombinezon gdzieś w okolicach kolan,
podciąga go ze srogą miną i wiąże w pasie rękawy. Dopiero teraz dostrzegła, że Jasnowłosy ma na
brzuchu bliznę. Cienką, czysto zrośniętą, ciągnącą się od pępka aż do mostka. Hel postąpiła krok, z
dziecięcą ciekawością dotknęła tej różowej linii palcem.
- Czy to też po symbioncie?
- Nie, skądże. Po prostu ktoś chciał zobaczyć, co mam w środku.
Położyła mu obie dłonie na piersiach.
- A co masz w środku? - spytała cicho.
- Zajrzyj - szepnął, zbliżając twarz do jej twarzy. W jego oczach krążyły świetliste chmury.
Dłonie miał ciepłe i twarde. Wsunęły się pod cienką trawnię Hel, powolne i cierpliwe.
"Dokąd prowadzi t a ścieżka?" - pomyślała dziewczyna.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
Jedna z rękawiczek pasła się na dywanie. Hel przesunęła po niej obojętnym wzrokiem. Mętnie
przypominała sobie wizytę u babki, późniejszy powrót do domu. Ból głowy, który zmusił ją do położenia
się wcześniej niż zwykle. I sen. Znów Jasnowłosy. Ten niesamowity, białozęby Jasnowłosy. Chudy
monter o oczach, które były jak bramy do innego świata. Śmiejący się mężczyzna, mówiący zagadkami.
Zbieracz zakazanych artefaktów z przytulnej nory miłości i herezji.
Hel rozejrzała się po swej luksusowej kwaterze, jakby widziała ją po raz pierwszy. U Jasnowłosego nie
było nawet donicy z trawą. Tutaj wszystko zieleniło się, kwitło i rosło. Dojrzewało, pęczniało, żyło po
prostu.
- Tylko dlaczego czuję się tak, jakby to t u t a j było całkiem pusto? - spytała Hel samą siebie.
Poczuła złość. Nic nie mogło się równać z tym, co wiązało ją i Jasnowłosego. Każda z dotychczasowych
przelotnych znajomości kończyła się męczącą, bezsensowną szarpaniną ciał. A teraz, gdy Hel znalazła
kogoś, kto ją fascynował, kogo pragnęła, był tylko postacią ze snu. Zerwała się z łóżka, kopnęła pod
ścianę tłustą rękawiczkę.
- Nie mam zamiaru dłużej cię znosić! -syknęła.
- Ani ciebie! - Nachyliła się nad wezgłowiem łóżka, złapała jedną z wici i z premedytacją przegryzła ją
na pół. Żywy mebel wstrząsnął się, zszokowany nagłym bólem i zwinął wszystkie swe płaty w ciasny
pąk.
- Dobrze ci tak! - mruknęła dziewczyna, w pośpiechu narzucając na siebie pierwsze z brzegu okrycie.
Krew z wici była słodka i gęsta jak owocowy syrop. Hel ostatni raz rozejrzała się po domu.
- Radźcie sobie sami. Ja nie wracam.
Zamaszystym krokiem skierowała się w stronę plantacji odzieży.
Droga ku Szczytowi nie była prosta, ani wygodna. Hel dwa razy zgubiła się w krętych, wąskich
korytarzach i z trudem odnalazła właściwy kierunek. Przeciskała się przejściami tak niskimi, że potężniej
zbudowani od niej robotnicy pokonywali je chyba na czworaka. Gruby kombinezon, w który zaopatrzyła
się przezornie, przewidując kąsające zimno na otwartej przestrzeni, okazał się zbyt gruby. Gromadził
ciepło stwarzane przez wysiłek i Hel było coraz goręcej. Odrywała kolejne rzepy zapięć, starając się
dopuścić jak najwięcej powietrza do przegrzanego ciała. Pot spływał jej po brzuchu, swędziała
podrażniona skóra pod kolanami i na udach. Podążała jednak uparcie w górę i naprzód, mając nadzieję,
że spotka choć jednego z pracowników Szczytu. Nie rozczarowała się.
Pierwszy napotkany był młodzikiem o twarzy nie skalanej jeszcze dotykiem depilanta. Otworzył usta ze
zdumienia, widząc niecodziennego gościa. W rękach trzymał miskę z cementem. Koło jego nóg leżało
parę kawałków pumeksu. W ścianie ziała wyrwa, w której pulsowała leniwie szaro-różowa masa
odsłoniętego nerwowodu. Najwyraźniej Hel przerwała mu naprawę uszkodzonego łożyska.
- Żyj - powiedziała Hel przyjaźnie, jednocześnie nadając powitaniu ton lekko protekcjonalny, by dać
odczuć, że jest kimś, komu należy się szacunek. -Są tu inni?
Zamknął usta i kiwnął głową twierdząco. Hel pomyślała, że nie jest chyba zbyt bystry.
- Znasz wszystkich?
Znów jedynie ruch głowy, tym razem przeczący.
- A umiesz mówić? - spytała.
Kiwnięcie. Hel omal nie wybuchnęła nerwowym śmiechem.
- No to odezwij się wreszcie!
Chłopak odwrócił głowę w stronę ciemnego wylotu pobliskiego przejścia i zawołał nagląco:
- Mejseeeer...! Mejseeeer...! Kto s douu...! - z silnym akcentem gwary Parterów.
W dziurze pojawiła się krępa sylwetka w kombinezonie brunatnym ze starości. Starszy mężczyzna
wycierał zabrudzone ręce o uda.
- Nje wrest! Rob dali! Kto ta? Jenspektor?
- Inspektorka - poprawiła Hel. - Choć nie tak całkiem. Potrzeba mi trochę informacji.
Przysadzisty monter obrzucił ją nieufnym spojrzeniem.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
- U nas ta wszystko normalno. Niczego nie trza. Ludzie robią. Wszystko działa. Pięknie dziekujemy.
Hel zauważyła, że przeszedł na bardziej zrozumiały język, prawie nie zacierając "ą" i"ę".
- Chcę iść na Szczyt. Możesz poprowadzić?
Monter nieznacznie wzruszył ramionami. Ukradkiem obrzucił spojrzeniem świeżutki kombinezon Hel,
który dopiero co został zdjęty z siatek hodowców.
- Dobre - mruknął. - Idzjemy. Njedaleko.
Hel zapięła szczelnie okrycie i podążyła za przewodnikiem. Pokonała kilka ciasnych przejść, nader
skąpo oświetlonych. Na tyle tylko, by mogła widzieć plecy robotnika. Zatrzymali się wreszcie w jakimś
mrocznym zaułku. Hel usłyszała trzask, potem głuche chrobotanie - głos kamienia trącego o kamień - i
nad ich głowami ukazał się biały krąg światła. Tak jaskrawy, że musiała przymknąć oczy. Monter
pierwszy wyszedł na górę, Hel wymacała w ścianie uchwyty i wspięła się za nim. Znalazła się w miejscu
ze swego snu. Spodziewała się wiatru i śnieżnej zawiei. Nie, Szczyt był pustą, jałową przestrzenią.
Monotonnie popielatą. Tylko w zagłębieniach osiadły białe gwiazdki szronu, jak miniaturowe kwiatki.
- Myślałam, że tu leży śnieg - powiedziała Hel.
- Nie pora - odparł monter lakonicznie, a potem, po chwili namysłu dodał:
- Zimo tu bjeło, a bjeło. I wjater mocny. Tera pogoda dobra. Mozna sjąsć i patszeć, chod i do
mroku.
Hel przeszła kilka kroków po nierównej powierzchni, wyrzeźbionej przez wiatr i opady w dziwaczne
wzory.
- Często zdarzają się wypadki?
Monter krótko wzruszył ramionami i siąknął nosem.
- Pan zesłał, pan odesłał - mruknął.
- Upadki z krawędzi? - dopytywała się dziewczyna.
Mężczyzna spojrzał koso, nieufnie. Nie ponowiła pytania. Jego wzrok starczył za odpowiedź.
Rozglądała się po okolicy. Zdawało jej się, że jest znajoma. Czy to nie tędy przeszła we śnie ku
krawędzi? Czy nie obok tej sterty kamieni stał Jasnowłosy? Nie była pewna. Brak śniegu mylił.
Odwróciła się ku przewodnikowi.
- Jesteś nadzorcą. Mejserem - Uśmiechnęła się, wymawiając gwarowe słowo. - Musisz znać bardzo
wielu monterów. Szukam jednego z was. Jeszcze młody, ale już nie praktykant. Wysoki, ale szczupły.
Ma jasne włosy. Z lekko szarym odcieniem.
Monter słuchał uważnie. Tarł palcem brodę - do Hel docierał cichutki szelest zarostu pod naciskiem
zgrubiałej skóry. Lekkie podmuchy wiatru podnosiły mu nad czołem kosmyk posiwiałych włosów.
- Bo ja wjem...? - zawahał się. - Wjele takich.
- Miał bardzo białe zęby. I duże. Mocno rozwinięte kły. To raczej rzadko spotykane. Pamiętam coś
jeszcze. Blizna. Miał bliznę tutaj - Hel przesunęła palcem pionowo po brzuchu. - Taką wąską i równą.
Po operacji.
Mężczyzna zaśmiał się, nie otwierając ust. Popatrzył na Hel z dobrotliwym wyrazem twarzy, jakim można
obdarzyć kobietę szukającą niewiernego kochanka.
- Opatszany ze wszytkich stron?...- mruknął. Nagle jednak jego uśmiech zamarł.
- Ale...Tosz wjem! Welf! To Welf!
- Gdzie...!? Gdzie go znajdę!? - zawołała Hel, chciwie oczekując odpowiedzi.
Monter pokręcił głową bezradnie.
- Ja tam nje pytam, na co tobje Welf, pani jenspektor, ano jedno powjem: Nji ma go. Ze dzjesienć
dekad bendzie, jak odeszed.
- Jak...? - spytała ostatkiem tchu.
Przewodnik wskazał brodą krawędź.
- Wjela z niego nje było, jak go na dole zbjerali.
Stali, milcząc, przez długie minuty. Hel wtulała twarz w puszysty kołnierz okrycia, walcząc z
napływającymi do oczu łzami. Monter, zmieszany i zatroskany, to popatrywał na nią, to rozglądał się
dokoła, usiłując zaczepić na czymś wzrok.
- Możesz już wracać -powiedziała Hel. -Ja tu jeszcze trochę zostanę.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
Chciała być sama.
- No to ja nazad, do roboty - mruknął przewodnik. - Pani jenspektor droge na dou najdzie?
Hel kiwnęła głową. Stary zręcznie zanurzył się w otworze zejścia. Podążyła ku krawędzi, a potem
wolnym, miarowym krokiem szła jej skrajem, bez jednej myśli w głowie. Ze Szczytu widać było szmat
świata. Ogromną, wolną przestrzeń, którą władały wszechobecne trawy i stworzenia wśród nich żyjące.
Z jednej strony horyzont ograniczało popielate pasmo dalekich gór. Z drugiej zieleń spotykała się wprost
z błękitną barwą nieba, a linię widnokręgu psuł tylko ciemny garb innego, bliźniaczego osiedla. Odległość
sprawiała, że zdawało się małe jak pięść.
Obłoki nadpływały. Wypiętrzały się, rosły niczym wielkie, białe zwierzęta, zmieniające kształty z każdą
chwilą. To przypominały splatany kłąb nici, to znów zamieniały się w pulsujące serce, by za moment stać
się rozkładającym swe płatki, niesamowitym kwiatem. I zbliżały się. Hel stała całkiem nieruchomo,
położywszy dłonie na ramionach, wpatrzona w obłoczny spektakl. Chmury skręcały się, formowały i
nagle ujrzała w nich znajomą twarz Jasnowłosego- Welfa. Wynurzył się z podniebnej piany rozczochrany
i uśmiechnięty. Biały jak śnieg, a poza tym taki, jak go pamiętała - chudy, półnagi, z rękawami
kombinezonu zamotanymi wokół pasa.
- Patrz, jak pięknie! -usłyszała. -Monter chmurowodów! Budowniczy obłoków! Przewodnik na
ścieżkach po niebie!
Chichotał, zgarniał całe garście mgielnej bieli i rzucał w nią tymi nieważkimi pociskami, aż Hel sama
zaczęła się śmiać.
- Jak to jest?! -zawołała. -Co ty tam robisz?! To znowu sen?!
- Jeśli tak, to całe życie jest snem, dziewczyno! -odkrzyknął. - No, chodź do mnie!
- Jak?!
- Po chmurach!
- Spadnę!
Welf wyciągnął ku niej ramiona.
- Czyżby? Przecież twoje imię znaczy : Najlżejsza!
Zamknęła oczy i pobiegła naprzód.
Oniron w posępnym nastroju oglądał ciało znalezione przez robotników u stóp masywu polis. Lewa
strona twarzy kobiety była zmiażdżona od uderzenia w ziemię. Prawy policzek pozostał nietknięty, jasny,
nie zbrukany krwią i piachem. Niebieskie oko wpatrywało się martwym spojrzeniem wprost w niebo.
Oniron nie chciał myśleć o tym, co krył zielony kombinezon, przesiąknięty czerwienią - już zakrzepłą.
Wiedział, kim była ta dziewczyna. Nie znał jej twarzy, lecz poznał ją po włosach i rękach - wąskich,
arystokratycznych dłoniach, z malutką blizną na grzbiecie lewej. Między ich palcami chwiały się długie
pasemka trawy. Czy trawa wiedziała, co się stało?
- Pochowajcie ją tu, gdzie upadła - powiedział oniron. Potem odwrócił się i odszedł. Przygarbiony,
jakby raptem przygniotło go ogromne brzemię.
- Rozumiem -rzekł cicho sam do siebie.
Tej nocy śnił o płowowłosej dziewczynie w czerwieni Angeldów. Szła powoli korytarzem Podniebia i
uderzała rozłożoną dłonią w pasmo światłowodu. Za nią powstawał regularny wzór czarnych odbić ręki.
- Nie, nie rozumiem -poprawił się oniron i westchnął smutno.
Następnego ranka u podnóża Termitepolis leżało następne ciało.
A wieczorem znaleziono jeszcze jedno...
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html