Nietzsche Seminarium – projekt zrzeszający polskich badaczy filozofii
Fryderyka Nietzschego poprzez:
– powołany przez Cezarego Wodzińskiego, Bogdana Banasiaka i Pawła
Pieniążka cykl dorocznych konferencji filozoficznych.
– stronę internetową nietzsche.org.pl. Na stronie:
Bibliografia polskich odniesień do Nietzschego
- do 1918 (Marta Kopij)
- z lat 1919-1939 (Grzegorz Kowal)
- z lat 1939-1989 (Jadwiga Sucharzewska)
- po 1989 (Jakub Wroński)
e-Mortkowicz - Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka
Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego.
Teksty archiwalne – baza przedwojennych artykułów polskich na temat
Nietzschego
Wieści ze świata Nietzschego: konferencje, seminaria, obronione prace
Opatrzony komentarzem zestaw linków
... i wiele innych
http://nietzsche.org.pl/
e-Mortkowicz
Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego
z zachowaniem paginacji i układu graficznego.
Nietzsche Seminarium, Łódź-Wrocław 2010
Redakcja: Jakub Wroński, Tymoteusz Słowiński
Nietzsche Seminarium 2010
DZIEŁA FRYD. NIETZSCHEGO
W P R Z E K Ł A D Z I E WACŁAWA
B E R E N T A , K O N R A D A D R Z E -
Wl ECKI EGO, LEOPOLDA STAFFA 1
STANISŁAWA WYRZYKOWSKIEGO
W Y D A Ł J A K Ó B M O R T K O W 1 C Z
WARSZAWA M C M V - M C M V I
FRYDERYK N I E T Z S C H E
Z M I E R Z C H
B O Ż Y S Z C Z
CZYLI JAK FILOZOFUJE SIĘ MŁOTEM
PRZEŁOŻYŁ
STANISŁAW WYRZYKOWSKI
N A K Ł A D J A K Ó B A MORTKOWICZA
O z d o b y do książki tej
rysował Fr. Siedlecki.
D R U K W. L. A N C Z Y C A 1 S P Ó Ł K I W K R A K O W I E .
Dzieła tego odbito piętnaście
egzemplarzy numerowanych
na papierze czerpanym. -
ZMIERZCH BOŻYSZCZ.
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI
I
PRZEDMOWA.
Zachować wesołość w sprawie posępnej i nad
wyraz odpowiedzialnością brzemiennej, sztuka to
niepoślednia: a jednak, cóż jest od wesołości po-
trzebniejsze? Żadna rzecz się nie wiedzie, w której
nie ma udziału zuchwalstwo. Nadmiar siły jest do-
piero dowodem siły. P r z e m i a n o w a n i e w s z y s t -
k i c h w a r t o ś c i , ten pytajnik taki czarny, taki
straszliwy, iż cień rzuca na tego, kto go postawi, to
zrządzeniem losu narzucone zadanie zmusza co chwila
wybiegać na słońce, otrząsać się z ciężkiej, niewysło-
wienie ciężkiej grozy. Każdy środek jest w tym celu
dobry, każdy »traf« szczęśliwym trafem. Przede-
wszystkiem w o j n a . Wojna była zawsze wielką mą
drością wszystkich zbyt skupionych, zbyt pogłębio
nych duchów; nawet w rozdarciu tają się jeszcze
leczące moce. Zdanie, którego pochodzenia niechaj
się domyśli ciekawość uczona, było oddawna mojem
hasłem:
increscunt animi, virescit volnere virtus.
4
Inne uzdrowienie, zależnie od okoliczności bar-
dziej mi nawet pożądane, polega na w y s ł u c h i -
w a n i u b o ż y s z c z . . . Więcej jest bożyszcz niż
rzeczywistości na świecie: to m ó j »niedobry wzrok«
względem tego świata, to także »niedobre me u c h o « . . .
Stawiać tu sobie pytania m i o t e m i słyszeć snadź
w odpowiedzi ów głuchy ton, czczym właściwy trze
wiom — co za rozkosz dla człowieka, który za uszami
ma jeszcze drugie uszy, — dla mnie, starego łowcy
i psychologa, przed którym to właśnie, co milczeć by
chciało, o d e z w a ć s i ę m u s i . . .
Rzecz niniejsza — jak świadczy tytuł — jest
przedewszystkiem także odetchnieniem, błyskiem sło
necznym, dygresyą w próżnowaniu psychologa. Snadź
także nową wojną? I nowych bożyszcz wysłuchi
waniem ? . . . Niewielka ta książka jest w i e l k i e m
w y p o w i e d z e n i e m w o j n y ; c o zaś się tyczy
wysłuchiwania bożyszcz, to nie są tym razem bo
żyszcza doczesne, lecz bożyszcza w i e c z n e , w które
uderza się tu młotem ni to kamertonem, — wogóle
niemasz starszych, niewzruszeńszych, bardziej nadę
tych b o ż y s z c z . . . I bardziej czczych t a k ż e . . . Co
nie przeszkadza, i ż w i a r a w n i e j e s t n i e w z r u
s z o n ą ; nadto, w najgórniejszych zwłaszcza razach
nie używa się bynajmniej słowa bożyszcze. . .
T u r y n , 30 września 1888,
w dzień ukończenia pierwszej
księgi P r z e m i a n o w a n i a
w s z y s t k i c h w a r t o ś c i .
Fryderyk Nietzsche.
ZDANIA i GROTY.
Początkiem wszelkiej psychologii jest próżnowa
nie. Jakto? byłażby psychologia — występkiem?
I najodważniejszy śród nas rzadko kiedy odważa
się na to, co właściwie w i e . . .
By żyć samotnie, trzeba być zwierzęciem lub
bogiem — powiada Arystoteles. Brak trzeciego: trzeba
być jednem i drugim — f i l o z o f e m . . .
»Wszelka prawda jest prosta«. — Nie jest- że to
złożonem kłamstwem ? —
I.
2.
3.
4.
6
5.
7
12.
Mając swe d l a c z e g o ? życiowe, godzimy się
z każdem niemal j a k ? — Człowiek n i e dąży do
szczęścia; czyni to tylko Anglik.
13.
Mężczyzna stworzył kobietę — z czegóż to ?
Z żebra swego bóstwa, — swego »ideału« . . .
14.
Cóż to? szukasz? chciałbyś się zdziesięciokrotnić,
zestokrotnić ? szukasz zwolenników? — Szukaj-że
z e r ! —
15.
Pogrobowcy — ja naprzykład — bywają gorzej
rozumiani od pisarzy głośnych za życia, za to lepiej
s ł y s z a n i . Dokładniej: nie rozumieją nas nigdy —
i s t ą d nasza powaga . . .
16.
M i ę d z y k o b i e t a m i . — »Prawda? Oh, nie
znasz ty tej prawdy! Nie jest-że ona zamachem na
wszystkie nasze pudeurs ?« —
17.
Oto artysta w moim smaku, skromny w swych
potrzebach: pragnie właściwie dwóch tylko rzeczy,
chleba i sztuki, — panem et Circen . . .
Postanawiam sobie raz na zawsze wiele n i e
wiedzieć. Mądrość wytycza rubieże także poznaniu.
6.
Dzika nasza natura jest najlepszem odpocznie-
niem po wynaturzeniu naszem, naszej duchowości.. .
7.
Jest-że człowiek jeno omyłką Boga? Lub Bóg
jeno omyłką człowieka? —
8.
Z e s z k o ł y z a p a ś n i c z e j ż y c i a . — C o
mnie nie zabija, to mnie wzmacnia.
9.
Pomagaj sobie samemu: potem dopomoże ci
każdy. Zasada miłości bliźniego.
1o.
Niewolno tchórzyć wobec swych c z y n ó w ! nie-
wolno zapierać się ich po niewczasie! — Wyrzut su
mienia jest nieprzyzwoitością.
11.
C z y może być tragicznym o s i o ł ? — Gdy się
ginie pod brzemieniem, którego ani udźwignąć, ani
zrzucić nie można ? . . . Położenie filozofa.
8
18.
Kto nie umie tchnąć swej woli w rzeczy, ten
wkłada w nie bodaj jakieś z n a c z e n i e : to znaczy,
wierzy, iż wola w nich już istnieje. (Zasada »wiary«).
19.
Jakto? wybraliście cnotę i nieskazitelność prze-
konań a zarazem bierze w a s chętka na korzyści ludzi
bez przekonań? — Ależ cnota z r z e k a s i ę »ko-
rzyści« . . . (antysemicie na drzwiach).
20.
Prawdziwa kobieta »popełnia« literaturę, jak jaki
grzeszek: na próbę, mimochodem, oglądając się, czy
nikt tego nie zauważył i b y ktoś z a u w a ż y ł . . .
21.
Szukajmy tylko takich warunków, w których
cnót pozornych mieć nie można, gdzie owszem, na
podobieństwo linoskoka na linie, albo się pada, albo
stoi — albo ucieka. . .
22.
»Źli ludzie nie mają pieśni«. — Skąd-że to po-
chodzi, iż mają pieśni Rosyanie?
23.
»Duch niemiecki«: od lat osiemnastu contradi-
ctio in adjecto.
9
Szukający początków staje się rakiem. Historyk
patrzy wstecz; wkońcu w i e r z y też wstecz.
25.
Zadowolenie chroni nawet przed zaziębieniem.
Przeziębiłaż się kiedy kobieta, która wie, iż jest ładnie
ubrana? — Przyjmuję wypadek, że jest ledwo ubrana.
26.
Nie ufam systematykom i ustępuję im z drogi.
Pożądanie systemu jest brakiem rzetelności.
27.
Kobieta uchodzi za głęboką — dlaczego? gdyż
nigdy zgłębić jej nie można. Kobieta nie jest jeszcze
nawet płytką.
28.
Gdy kobieta ma cnoty męskie, to przychodzi
uciekać; gdy zaś nie ma cnót męskich, to ucieka
sama.
29.
»Ileź to miało ongi sumienie do gryzienia! i co za
zęby miało! — A dziś? cóż mu dolega?« — Pytanie
dentysty.
30.
Rzadko błądzimy tylko raz z pośpiechu. W pier
wszym pośpiechu czynimy zawsze za wiele. Właśnie
10
dlatego popełniamy zazwyczaj jeszcze drugi — i tym
razem czynimy za mało . . .
3I.
Nadeptany robak kurczy się. Tak nakazuje roz-
sądek. Zmniejsza tem prawdopodobieństwo, iż zostanie
nadeptany powtórnie. W języku morału: p o k o r a . —
32.
B y w a nienawiść kłamstwa i udania, wynikająca
z drażliwego pojmowania godności; bywa takaż sama
nienawiść z tchórzostwa, gdyż z a b r a n i a kłamstwa
przykazanie boże. Za tchórzliwy, by kłamać . . .
33.
Jak mało trzeba do szczęścia! Tonu kobzy. —
Bez muzyki byłoby życie błędem. Niemiec wyobraża
sobie, iż Bóg nawet śpiewa.
34.
On ne peut penser et écrire qu'assis
(G. Flau-
bert). — Mam cię, nihiliste! Siedzenie jest właśnie
grzechem przeciw duchowi świętemu. Jeno w y c h u -
d z o n e myśli są coś warte.
35.
Zdarza się, iż nas psychologów podobnie jak
konie ogarnia niepokój : widzimy własny cień przed
sobą i poczynamy się chwiać. Psycholog, by wogóle
widzieć, musi odwrócić od s i e b i e oczy.
36.
S z k o d z i m y ź cnocie my immoraliści? — Zgoła
nie, jak anarchiści nie szkodzą książętom. Ci znów są
pewni swoich tronów, odkąd zaczęto do nich strzelać.
Morał: n a l e ż y d o m o r a ł u s t r z e l a ć .
37.
Bieżysz p r z o d e m ? — Czy jako pasterz? lub
jako wyjątek? W trzecim wypadku jest się zbie
giem . . . P i e r w s z e pytanie sumienia.
38.
Czyś szczery? czy aktor tylko? Zastępca? czy
też sam zastępowany? — W ostateczności jest się tylko
naśladowcą aktora . . . D r u g i e pytanie sumienia.
39.
R o z c z a r o w a n y m ó w i . — Szukałem wiel-
kich ludzi, a znajdowałem zawsze tylko m a ł p y ich
ideału.
40.
Czy się przyglądasz? lub sam ręki przykładasz?
lub odwracasz oczy i precz się usuwasz? . . . T r z e
c i e pytanie sumienia.
41.
Chcesz-li iść razem? lub iść przodem? lub iść
samopas ? . . . Trzeba wiedzieć, c z e g o się chce i ż e
się chce. — C z w a r t e pytanie sumienia.
I I
12
42.
P R O B L E M A T S O K R A T E S A .
i.
Mędrcy po wszystkie czasy jednako sądzili o ży-
ciu: iż n i c n i e w a r t e . . . Zawsze i wszędzie roz-
legał się z ust ich ten sam okrzyk, — okrzyk pełen
wątpienia, pełen melancholii, pełen znużenia życiem,
pełen oporu przeciwko życiu. Nawet Sokrates, umie-
rając, powiedział: »żyć — znaczy to długo chorować:
lekarzowi Asklepiosowi winien jestem koguta«. Na-
wet Sokrates miał go do syta. — Czego to d o w o d z i ?
Na co to w s k a z u j e? Ongi powiedzianoby (— oh,
mówionoż, i to głośno, zaś w pierwszym rzędzie nasi
pessymiści!): »A jednak musi być w tem trochę prawdy.
Consensus safiientium
dowodzi prawdy«. — Powiemyż
to samo i dziś jeszcze? m o ż e m y ż to powiedzieć?
»A jednak jest w tem coś c h o r o b l i w e g o « —
brzmi n a s z a odpowiedź: najpierw trzeba przyjrzeć
się im zblizka, tym mędrcom wszystkich czasów!
Snadź niezbyt pewnie stali już na nogach? przeżyci?
To były me stopnie, po nich wszedłem, — dla
tego musiałem po nich stąpać. Lecz im się zdawało,
że chcę na nich usiąść i odpoczywać . . .
43.
Cóż stąd, że słuszność po m e j stronie! M a m
za wiele słuszności. — A kto najgłośniej dziś się śmieje,
ten śmieje się też ostatni.
44.
Formuła mego szczęścia: tak, nie, linia prosta,
c e l . . .
chwiejni? decadents? Jawiż się mądrość na ziemi
krukiem, którego upaja lekki wyziew padliny?. . .
2.
Mnie samemu ta nieczołobitność, iź wielcy mędrcy
s ą t y p a m i s c h y ł k o w y m i , zaświtała najpierw
w tym właśnie wypadku, w którym uczony i nieu-
czony przesąd najsilniej się jej sprzeciwia: poznałem,
źe Sokrates i Plato byli objawami upadku, narzę-
dziami rozkładu greckiego, źe byli pseudogreccy,
antygreccy (»Narodziny tragedyi« 1872). Ów consensus
sapientium
— pojmowałem to coraz lepiej — nie do-
wodzi bynajmniej, że mieli oni słuszność co do tego,
na co się zgadzali: dowodzi on raczej, że między nimi
samymi, między tymi mędrcami, istniała jakaś zgodność
f i z y o l o g i c z n a , dla której jednako przeczyli ży-
ciu, — m u s i e l i mu przeczyć. Ostatecznie sądy,
wnioski o wartości życia, wszystkie za lub p r z e -
c i w , prawdziwymi nie mogą być nigdy: jedyna ich
wartość polega na tem, iź są oznakami, jeno jako
oznaki mają znaczenie, — same w sobie sądy takie
są głupstwem. Trzeba koniecznie sięgnąć samemu po
to ręką i zdobyć się na zrozumienie zdumiewającej
tej finesse'y, i ż w a r t o ś ć ż y c i a o c e n i o n a b y ć
n i e m o ż e . Ani przez żywego, gdyż jest on stroną,
ba nawet przedmiotem sporu, nie sędzią; ani przez
umarłego, z innego znów powodu. — To, iź filozof
jakiś w a r t o ś ć życia uważa za problemat, jest za-
tem przeciw niemu argumentem, pytajnikiem co do
jego mądrości, nierozumem. — Jakto? więc wszyscy
15
ci wielcy, ci mędrcy — byliż nietylko decadents,
lecz nawet niemądrzy? — Lecz wracam do proble-
matu sokratesowego.
3.
Sokrates wyszedł z najniższych warstw gminu:
Sokrates był dziecięciem motłochu. Wiemy, widzimy
to nawet jeszcze, jak był brzydki. Zaś brzydota, która
sama w sobie stanowi zarzut, jest u Greków omal
przesądzeniem. Był źe Sokrates wogóle Grekiem? Brzy-
dota jest dość często wyrazem pokrzyżowanego, po-
krzyżowaniem z a t r z y m a n e g o rozwoju. W prze-
ciwnym razie przejawia się nią z a n i k , rozwój
wsteczny. Antropologowie kryminalni powiadają nam,
iż typowy zbrodzień jest brzydki: monstrum in fronte,
monstrum in animo.
Atoli zbrodniarz jest dekadentem.
Był - źe Sokrates typowym zbrodniarzem? — Przynaj-
mniej nie przeczy temu owo słynne spostrzeżenie
fizyognomiczne, które tak oburzyło przyjaciół Sokra-
tesa. Jakiś cudzoziemiec, umiejący czytać z twarzy
ludzkich, przejeżdżając przez Ateny, powiedział So-
kratesowi w oczy, iź jest monstrum, — źe skrywa
w sobie wszystkie złe żądze i występki. Zaś Sokrates
odrzekł mu tylko: »Znasz mnie, panie!« —
4.
Decadence
Sokratesa przejawia się nietylko
stwierdzonem przezeń rozpasaniem i anarchią instyn-
14
16
k t ó w : świadczy o niej również przerost pier-
wiastka logicznego oraz znamionująca go z ł o -
ś l i w o ś ć r a c h i t y k a . Nie zapominajmy także
o owych halucynacyach słuchowych, które, jako »de-
monion
Sokratesa« nabrały znaczenia religijnego.
Wszystko jest u niego przesadzone, skarykaturowane,
buffo.
Zarazem wszystko jest ukryte, dwuznaczne,
podziemne. — Starałem się pojąć, z jakiej idyosyn-
krazyi wyniknęło owo sokratyczne zestawienie: ro-
zum = cnocie = szczęściu: owo najcudaczniejsze
jakie istnieje, zestawienie, zaś w szczególności wszyst-
kie instynkty dawniejszych Hellenów mające prze-
ciwko sobie.
5.
Od Sokratesa przerzuca się smak grecki na
stronę dyalektyki: i cóż właściwie się dzieje? Prze-
de wszystkiem smak d o s t o j n y ulega w walce; gmin
z pomocą dyalektyki bierze górę. Przed Sokratesem
wyświecano ze sfer towarzyskich maniery dyalek-
tyczne: uchodziły one za złe maniery, gdyż odsła-
niały. Ostrzegano przed niemi młodzież. Nieufano też
takiemu wyjawianiu swych powodów. Szlachetne rze-
czy, jak szlachetni ludzie nie noszą swych powodów
na dłoni. Jest to nieprzyzwoicie pokazywać wszystkie
swe palce. Niewiele to warte, co dopiero udowadniać
trzeba. Wszędzie, gdzie powaga jest jeszcze rzeczą
dobrych obyczajów, gdzie się nie »uzasadnia«, lecz
rozkazuje, jest dyalektyk rodzajem sowizdrzała: śmieją
się z niego, nie biorą go poważnie. — Sokrates był
17
sowizdrzałem, który z d z i a ł a ł , i ż b r a n o g o p o -
w a ż n i e : i cóż właściwie się stało? —
6.
Dyalektykę wybiera się tylko wtedy, gdy niema
innego środka do wyboru. Wiadomo, iż budzi ona
nieufność, że niezbyt przekonywa. Nic nie zaciera się
łacniej od efektu dyalektyka: doświadcza się tego na
kaźdem zebraniu, gdzie zabierają głos mówcy. Może
być ona tylko b r o n i ą o d p o r n ą w ręku tych,
którzy żadnego innego nie mają już oręża. Słuszność
w y w a l c z a ć się z w y k ł o : pierwej nie ucieka się
nikt do dyalektyki. Dlatego byli dyalektykami Żydzi;
był nim lis mykita: jakto? był - że nim Sokrates
także? —
7.
Jest-że ironia Sokratesa wyrazem rokoszu? gmin-
nego ressentiment'u? czyż, raniąc ostrzem syllogizmu,
rozkoszuje się jako uciśniony własną swą zapamię-
tałością? m ś c i ż się na wielmożach, których fa-
scynuje? — Dyalektyk ma w ręku bezlitosne narzę-
dzie; można niem stwarzać tyranów; zwyciężając,
rozbraja się. Dyalektyk pozostawia swemu przeciw-
nikowi wykazanie, iż tenże nie jest idyotą: doprowa-
dza do wściekłości i bezradności razem. Dyalektyk
u b e z w ł a d n i a intellekt swego przeciwnika. —
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. V. 2
18
Jakto? jest-że dyalektyka u Sokratesa jeno formą
z e m s t y ?
8.
Dałem do zrozumienia, czem Sokrates mógł od-
stręczać: tem bardziej winienem wyjaśnić, iż fascy-
nował. — Że wynalazł nowy rodzaj agon'u, iż
w wytwornych sferach ateńskich pierwszym był jego
mistrzem, to jedno. Fascynował, podżegając popęd
agonalny Hellenów, — stworzył odmianę zapasów
między młodymi mężczyznami i młodzieńcami. So-
krates był także wielkim e r o t y k i e m .
9.
Atoli Sokrates odgadywał coś więcej. P r z -
n i k a ł s w y c h wytwornych Ateńczyków, pojmował,
iż j e g o wypadek, idyosynkrazya jego wypadku nie
jest już niczem wyjątkowem. Ten sam rodzaj z w y -
rodnienia szerzył się wszędzie w cichości: dawne
Ateny chyliły się do upadku. — Sokrates rozu-
miał, iż p o t r z e b u j ą go wszyscy, — jego środka,
jego leczenia, jego osobistego mistrzowstwa w sztuce
samo-zachowania . . . Instynkty znajdowały się wszę-
dzie w rozprzężeniu; wszędzie pięć kroków dzieliło od
rozpasania: monstrum in animo ogólnem było niebez-
pieczeństwem. »Popędy pragną stać się tyranem;
trzeba wynaleźć p r z e c i w - t y r a n a , który jest sil-
niejszy « . . . Gdy ów fizyognomik wyjawił Sokrate-
19
sowi, jakim jest, że wszystkich złych żądz jest otchła-
nią, dorzucił wielki ironik jeszcze słowa, klucz stano-
wiące do niego. »To prawda, powiedział, lecz opano-
wałem je wszystkie«. J a k opanował Sokrates s i e -
b i e ? — Przykład jego był w istocie jeno najja-
skrawszym, najbardziej w oczy rzucającym się obja-
wem tego, co podówczas powszechną jęło stawać się
niedolą: że nikt nie panował już nad sobą, że in-
stynkty zwróciły się wzajem p r z e c i w k o sobie.
Fascynował jako najjaskrawszy przykład tegoż —
przeraźliwa jego brzydota zwracała na to oczy wszyst-
kich: fascynował zaś, jak się rozumie samo przez się,
jeszcze silniej jako odpowiedź, jako rozwiązanie, jako
pozorny przykład w y l e c z e n i a . —
10.
Gdy czuje się potrzebę obwołania r o z u m u
tyranem, jak to uczynił Sokrates, to niemałe musi
zagrażać niebezpieczeństwo, iż coś innego stanie się
tyranem. W rozsądku widziano podówczas z b a w c ę ,
ani u Sokratesa ani u jego »chorych« nie był rozum
rzeczą wyboru, było to de rigueur, był to o s t a t n i
ich środek. Fanatyzm, z jakim całe myślenie greckie
garnie się do rozsądku, świadczy o położeniu bez
wyjścia: znajdowano się w niebezpieczeństwie, wy-
bór był tylko jeden: albo zginąć, albo być r o z u m -
n y m — do a b s u r d u . . . Moralizm filozofów gre-
ckich, od Platona począwszy, jest uwarunkowany pa-
tologią; tak samo cenienie przez nich dyalektyki.
Rozum = cnocie = szczęściu znaczy tylko: trzeba
2*
20
w tera naśladować Sokratesa i wbrew niejasnym po
żądaniom rozniecić na stale ś w i a t ł o d z i e n n e —
światło dzienne rozumu. Za każdą cenę trzeba być
jasnym, rozsądnym, trzeźwym: wszelka uległość wzglę-
dem instynktu, względem Nieświadomego prowadzi
d o z g u b y . . .
I I .
Dałem do zrozumienia, czem fascynował Sokra-
tes: w y d a w a ł się lekarzem, zbawcą. Trzebaż jeszcze
wytykać błąd, zawarty w jego wierze w »rozsądek
za każdą cenę«?— Samo - oszukańczem jest mniema-
nie filozofów i moralistów, iż, wszczynając z deca-
dence
wojnę, otrząsają się z niej tem samem. Otrzą-
śnięcie się nie jest w ich mocy: to, co wybrali jako
ratunek, jako środek, jest znów w istocie swej wyra-
zem dekadencyi — z m i e n i a j ą jej wyraz, nie wy-
korzeniając jej samej. Sokrates był niezrozumieniem;
c a ł y m o r a ł p o p r a w c z y , n i e w y ł ą c z a j ą c
c h r z e ś c i a ń s k i e g o , b y ł n i e z r o z u m i e n i e m . . .
Najjaskrawsze światło dzienne, rozsądek za każdą
cenę, życie jasne, chłodne, przezorne, świadome, próżne
instynktu, opierające się instynktom było samo tylko
chorobą, innym rodzajem choroby — nie zaś po-
wrotem do »cnoty«, do »zdrowia«, do szczęścia. . .
M u s zwalczania instynktów — oto formuła dekaden-
cyi: dopóki życie się w z m a g a , szczęście i instynkt
to jedno.
21
12.
Pojmował - że to sam ten najprzenikliwszy
śród samo-zwodzicieli? Powiedział-że to sobie wkońcu,
z odwagą m ą d r o ś c i szukając śmierci?. . . Sokra-
tes c h c i a ł umrzeć: - nie Ateny, on s a m podał
sobie truciznę, zmusił Ateny do podania trucizny...
»Sokrates nie jest lekarzem, mówił z cicha do siebie:
śmierć tylko jest tu lekarzem . . . Sokrates chorzał
jeno długo . . . «
»ROZUM« W FILOZOFII.
1.
Pytacie mnie, co jest idyosynkrazyą u filozo-
f ó w ? . . . Naprzykład, ich brak historycznego zmysłu,
ich nienawiść do wyobrażenia bodaj o stawaniu się,
ich egiptycyzm. Zda się im, że czynią z a s z c z y t
jakiejś rzeczy, gdy ją enthistoryzują sub specie
aeterni, —
gdy robią z niej mumię. Wszystko to, czem
zajmowali się filozofowie od tysiącleci, było mumiami
pojęciowemi; nic rzeczywistego nie wychodziło z rąk
ich żywcem. Ubóstwiając, zabijają, wypychają ci słu-
żalcy bożyszcz pojęciowych, — ich ubóstwienie jest
dla wszystkiego zabójcze. Śmierć, zmiana, wiek równie
dobrze jak rodzenie i wzrastanie są dla nich zarzu-
tami, — zaprzeczeniami nawet. Co jest, to s i ę n i e
s t a j e ; co się staje, to n i e j e s t . . . Więc wierzą
wszyscy, rozpaczliwie niemal, w jestestwo. Ująć go
wszakże nie mogąc, szukają powodów, dla których
jest nieuchwytne: »snadź kryje się w tern jakieś złu-
dzenie, jakieś oszustwo, iż jestestwa ogarnąć nie mo-
23
żerny: gdzież jest oszust?« — »Mamy go, wołają
uszczęśliwieni, to zmysłowość! Te zmysły, k t ó r e
z r e s z t ę z i n n y c h t a k ż e w z g l ę d ó w s ą w y -
s o c e n i e m o r a l n e , łudzą nas c o d o p r a w d z i -
w e g o świata. Morał: precz z ułudą zmysłów, ze stawa-
niem się, z historyą, z kłamstwem, — historya nie jest
niczem innem, jak wiarą w zmysły, wiarą w kłamstwo.
Morał: przeczyć wszystkiemu, co dowierza zmysłom,
całej pozostałej ludzkości: to »gmin«! B y ć filozofem,
być mumią, przedstawiać monotono - teizm mimiką
grabarzy! — Zaś przedewszystkiem precz z c i a ł e m ,
z tą żałosną idée fixe zmysłów! obarczoną wszyst-
kimi istniejącymi błędami logicznymi, obaloną, ba,
niemożliwą nawet, acz śmie bezczelnie zdawać się
rzeczywistą ! « . . .
2.
Z głęboką czcią czynię dla imienia H e r a k 1 i t a
wyjątek. Ogół filozofów odrzucał świadectwo zmy-
słów, gdyż okazywały wielość i zmienność, on zaś
dlatego odrzucał ich świadectwo, iż okazywały tak
rzeczy, jakgdyby te posiadały trwałość i jedność. I Hera-
klit był niesprawiedliwy względem zmysłów. Gdyż te
nie kłamią ani w ten sposób, jak mniemali Eleaci, ani
jak on mniemał, — wogóle nie kłamią wcale. To do-
piero wnosi kłamstwo, co my r o b i m y z ich świa-
dectwa, naprzykład kłamstwo jedności, kłamstwo
realności, substancyi, trwania . . . »Rozum« jest przy-
czyną, iż fałszujemy świadectwo zmysłów. Zmysły
nie kłamią, o ile okazują stawanie się, przemijanie,
24
zmianę . . . Jednakże w tem po wszystkie czasy będzie
miał Heraklit słuszność, iż byt jest czczą fikcyą! Świat
»pozorny« jest światem jedynym: »świat prawdziwy«
d o ł g a n o tylko . . .
3.
I co za subtelnymi narządami obserwacyi są
nasze zmysły! Ten nos naprzykład, o którym żaden
filozof nie wyrażał się jeszcze z uznaniem i wdzięcz-
nością, jest najdelikatniejszem wogóle, jakiem chwi-
lowo rozporządzamy, narzędziem: zdolnem zauważyć
takie minimalne różnice ruchu, jakich nie stwierdza
nawet spektroskop. Posiadamy obecnie wiedzy w sam
raz tyle, o ile zgodziliśmy się p r z y j ą ć świadectwo
zmysłów, — o ile zaostrzamy je jeszcze, uzbrajamy,
w myśleniu docierać kresów uczymy. Reszta jest dzi-
wolągiem i nie - do - wiedzą: mam na myśli metafi-
zykę, teologię, psychologię, teoryę poznania. A l b o
wiedzę formalną, naukę znaków: jak logikę i lo-
gikę stosowaną, matematykę. Rzeczywistości niema
w nich zgoła, nawet jako problematu; tak samo niema
jej w formie pytania, jaką wogóle wartość taka kon-
wencya znakowa, jak logika, posiada. —
4.
I n n a idyosynkrazya filozofów niemniej jest nie-
bezpieczna : polega ona na tem, iż ostatnie przyjmują
za pierwsze. To, co znajduje się na końcu — nie-
25
stety! gdyż nie powinno znajdować się w c a l e ! —
»pojęcia najwyższe«, to znaczy najogólniejsze, najbar-
dziej czcze pojęcia, ostatnie ulatniającej się realności
tchnienie kładną na początku j a k o początek. Prze-
jawia się w tem znów jeno ich sposób oddawania
czci: wyższe nie m o ż e róść z niższego, w z r o s n ą ć
wogóle nie m o g ł o . . . Morał: wszystko pierwszo-
rzędne musi być causa sui. Pochodzenie z czegoś in-
nego uchodzi za zarzut, za powątpiewanie o wartości.
Wszystkie najcelniejsze wartości są pierwszego rzędu,
wszystkie najwyższe pojęcia, jestestwo, absolut, do-
bro, prawda, doskonałość — wszystko to nie może
się stawać, m u s i być zatem causa sui. Aliści to
wszystko nie może być też wzajem nierówne sobie,
nie może być w sprzeczności ze s o b ą . . . I oto do-
tarli do osłupiającego pojęcia »Bóg«. . . Ostatnie, naj-
niklejsze, najbardziej czcze kładzie się jako pierwsze,
jako przyczynę samą w sobie, jako ens realissimum...
Że też ludzkość mogła brać poważnie chorobliwe
pajęczych mózgów majaczenia! A przepłaciła je
drogo . . .
5.
Wbrew tym poglądom wyłuszczmyż wreszcie,
jak wręcz odmiennie zapatrujemy się my (z grzecz-
ności mówię m y . . . ) na problemat błędu i pozorności.
Niegdyś uważano zmienność, kolejność, stawanie się
wogóle za dowód pozorności, za oznakę, iż musi być
w tem coś, co nas myli. Dziś naodwrót widzimy właśnie
o tyle, o ile jedność, tożsamość, trwanie, substancyę,
26
przyczynę, rzeczowość, byt przyjmować nas zmusza
przesąd rozumowy, o ile w błąd nas niejako wpro-
wadza, do błędu z n i e w a l a ; acz w głębi duszy na
podstawie ścisłego obliczenia mamy najzupełniejszą
pewność, iż błąd tu zachodzi. Dzieje się tu podobnie,
jak z biegiem wielkich gwiazd: względem nich oko
nasze, tu zaś j ę z y k nasz jest ustawicznym rzeczni-
kiem błędu. Ze względu na powstanie należy mowa
do okresu najszczątkowszych form psychologicznych:
popadamy w gruby fetyszyzm, uświadamiając sobie
podstawowe założenia metafizyki językowej, inaczej
r o z u m u . T o widzi wszędzie działacza i działa-
nie: wierzy w wolę jako w przyczynę wogóle; wie-
rzy w «jaźń«, w jaźń jako byt, w jaźń jako substan-
cyę i p r z e n o s i wiarę w substancyę jaźni na
wszystkie rzeczy — w ten sposób s t w a r z a dopiero
pojęcie »rzecz«... Domyślną, p o d s u n i ę t ą przyczyną
wszędzie jest byt; z koncepcyi »jaźni« wynika dopiero
następczo pojęcie »bytu«... Na początku jawi się fa-
talny błąd, iż wola jest czemś, co d z i a ł a , — że wola
jest m o c ą . . . Dziś wiemy, że jest tylko słowem. . .
Znacznie później, w tysiąckroć oświeceńszym świecie,
ze zdumieniem uświadamiają sobie filozofowie p r z e -
ś w i a d c z e n i e , podmiotową p e w n o ś ć w e włada-
niu kategoryami rozumowemi: dochodzą do wniosku,
iż z empiryi pochodzić one nie mogą, — toć cała
empirya jest z niemi w sprzeczności. S k ą d z a t e m
p o c h o d z ą o n e ? — I w Indyach tudzież w Grecyi
popełniono tę samą o m y ł k ę : »snadź przebywaliśmy
już kiedyś w jakimś wyższym świecie (— zamiast
w z n a c z n i e n i ż s z y m : co byłoby prawdą!), snadź
jesteśmy boskiego pochodzenia, g d y ż mamy ro
z u m ! * . . . W istocie, nic nie posiadało dotychczas
27
równie naiwnej zdolności przekonywania jak błąd
o bycie, sformułowany naprzykład przez Eleatów:
toć przemawia za nim każde słowo, każde zdanie
przez nas wypowiadane! — Przeciwnicy Eleatów rów-
nież nie zdołali się oprzeć ich pojęciu bytu: między
innymi Demokryt, wynajdując swój a t o m . . . »Ro-
zum« w mowie: oh, jakiż to stara podstępna czaro-
wnica! Obawiam się, iż nie otrząśniemy się z pojęcia
bóstwa, gdyż wierzym jeszcze w gramatykę . . .
6.
Czytelnik będzie mi wdzięczny, gdy ten tak za-
sadniczy, tak nowy pogląd zawrę w czterech te-
zach: ułatwiam tem zrozumienie, w y z y w a m zdania
sprzeczne.
P i e r w s z e t w i e r d z e n i e . Powody, dla któ-
rych określa się świat »ten« jako pozorny, dowodzą
raczej realności tegoż, — i n n y rodzaj realności
absolutnie wykazać się nie da.
W t ó r e t w i e r d z e n i e . Znamiona, przypisy-
wane »prawdziwemu bytowi« rzeczy, są znamionami
niebytu, n i c o ś c i , — » świat prawdziwy« dźwignięto
z przeciwieństwa do świata rzeczywistego: w istocie
świat to pozorny, ile że jest tylko m o r a l n o -
o p t y c z n e m złudzeniem.
T r z e c i e t w i e r d z e n i e . Bajanie o jakimś
»innym« niż ten świecie niema sensu, o ile nie po-
woduje nami instynkt spotwarzania, umniejszania,
podejrzywania życia: w ostatnim razie m ś c i m y s i ę
28
na życiu fantasmagoryą jakiegoś »innego«, jakiegoś
»lepszego« życia.
C z w a r t e t w i e r d z e n i e . Podział świata n a
»prawdziwy« i »pozorny«, bądź to na sposób chrze-
ściański, bądź też na sposób Kanta (ostatecznie p r z e -
b i e g ł e g o chrześcianina) jest tylko suggestyą deka-
dencyi, — oznaką z a n i k a j ą c e g o ż y c i a . . . I ż
artysta ceni wyżej pozór od rzeczywistości, nie jest
to przeciw twierdzeniu temu zarzutem. G d y ż »pozór«
oznacza tu j e s z c z e r a z rzeczywistość, jeno wy-
braną, wzmożoną, poprawioną . . . Artysta tragiczny
n i e jest pessymistą, toć p r z y ś w i a d c z a nawet
wszystkiemu zagadkowemu i straszliwemu, jest d i o -
n i z y j s k i m . . .
J A K
»ŚWIAT PRAWDZIWY« S T A Ł S I Ę
W KOŃCU BAŚNIĄ.
DZIEJE BŁĘDU.
1. Świat prawdziwy, możebny do osiągnięcia dla
mędrca, człowieka zbożnego, człowieka cnotliwego, —
on żyje w nim, on j e s t n i m .
(Najdawniejsza forma idei, względnie rozumna,
prosta, przekonywająca. Opisanie twierdzenia »ja,
Plato, j e s t e m prawdą«.)
2. Świat prawdziwy, niemożebny do osiągnięcia
w teraźniejszości, ale przyrzeczony mędrcowi, czło-
wiekowi zbożnemu, człowiekowi cnotliwemu (»grzesz-
nikowi, czyniącemu pokutę«.)
(Postęp idei: staje się subtelniejszą, zawrotniej-
szą, bardziej nieujętą, — s t a j e s i ę k o b i e t ą ,
chrześcianką . . .)
3. Świat prawdziwy, niemożebny do ujęcia, do
udowodnienia, do przyrzeczenia, lecz pomyślany już
jako pociecha, jako zobowiązanie, jako imperatyw.
30
(W głębi dawne słońce, atoli przeświecające przez
mgłę sceptycyzmu; idea staje się rozpłynną, bladą,
północną, królewiecką.)
4. Świat prawdziwy — niemoźebnyź do osiągnię-
cia? Bądź co bądź nieosiągnięty. Zaś jako nieosią-
gnięty, także n i e z n a n y . Zatem próżen też pociechy,
zbawienia, zobowiązania: do czegóż zobowiązywać
nas może coś nieznanego ?. . .
(Szary brzask. Pierwsze ziewnięcie rozumu. Ko-
gucie pianie pozytywizmu.)
5. »Świat prawdziwy« — idea na nic już nie-
przydatna, nie zobowiązująca już nawet, — stała się
niepożyteczną, niepotrzebną, z a t e m obaloną ideą:
precz z nią!
(Biały dzień; śniadanie; powrót bon sens'xs. i we-
sołości; Platon rumieni się ze wstydu; piekielna
wrzawa wszystkich wolnych duchów.)
6. Świat prawdziwy obaliliśmy: jakiż świat po-
został jeszcze? może pozorny?. . . L e c z nie! w r a z
z e ś w i a t e m p r a w d z i w y m o b a l i l i ś m y t a k ż e
p o z o r n y !
(Południe; chwila najkrótszego cienia; koniec
najdłuższego błędu; szczyt ludzkości; INCIPIT ZA-
RATHUSTRA.)
M O R A Ł J A K O W Y N A T U R Z E N I E .
Wszystkie namiętności mają okres, gdy są tylko
zgubne, gdy brzemieniem głupstwa pociągają swe ofiary
na dno, — i wtóry późniejszy, o wiele późniejszy, gdy
wchodzą w zaślubiny z duchem, »uduchowiają się«.
Ongi, dla głupstwa w namiętności, zwalczano namię-
tność samą: sprzysięgano się na jej unicestwienie, —
wszystkie dawne poczwary moralne utrzymywały
jednomyślnie »ilfaut tuer les fiassions«. Najsłynniejsza
formuła tegoż znajduje się w Nowym Testamencie,
w owem Kazaniu na Górze, gdzie, nawiasem mówiąc,
rzeczy bynajmniej z w y s o k a rozpatrywane nie są.
W zastosowaniu do płciowości powiedziano tam na-
przykład »gdy cię oko twoje gorszy, wyrwij je« :
na szczęście żaden chrześcianin nie przestrzega tego
przepisu. T ę p i e n i e żądz i namiętności jedynie dla-
tego, by zapobiedz ich głupocie i niemiłym głupoty
ich następstwom, samo zda się nam dzisiaj tylko
ostrą głupoty formą. Przestaliśmy już podziwiać den-
32
tystów, w y r y w a j ą c y c h zęby, by nie b o l a ł y . . .
Z niejaką słusznością godzi się jednakże przyznać, iż
na podłożu, na którem wzrosło chrześciaństwo, poję-
cie »p r z e d u c h o w i e n i a namiętności« zgoła przy-
jąć się nie mogło. Toć kościół z w a l c z a ł w swych
początkach, jak wiadomo, »inteligencyę« gwoli »ubo-
gim w duchu«: czyż więc można było spodziewać się
odeń inteligentnej przeciwko namiętnościom walki ? —
Kościół poskramia namiętności rzezaniem w kaźdem
znaczeniu: jego »leczenie«, jego praktyka polega na
k a s t r o w a n i u . Nie pyta nigdy: jak uduchowić,
przejaśnić, przebóstwić żądzę? — nacisk karności jego
zmierzał po wszystkie czasy do wytępienia (zmysło-
wości, dumy, żądzy władania, skąpstwa, mściwości). —
Atoli podrywanie korzeni namiętnościom jest podry-
waniem korzeni życiu: praktyka kościoła jest w r o g ą
ż y c i u . . .
2.
Ten sam środek, polegający na rzezaniu, na tę-
pieniu, wybierają instynktownie w zapasach z żądzą
ludzie za słabej woli, za zwyrodniali, by nie przebrać
w niej miary: natury takie, którym potrzeba la iraftfte,
mówiąc w przenośni (i bez przenośni — ) , jakiegoś
niecofnionego wypowiedzenia wojny, jakiejś o t c h ł a n i
między niemi a namiętnością. Tylko dla zwyrodniałych
są niezbędne radykalne środki; słabość woli, mówiąc
wyraźniej, niezdolność do n i e r e a g o w a n i a na jakiś
bodziec jest w istocie tylko inną formą zwyrodnienia.
33
Krańcowa wrogość, śmiertelna do zmysłowości nie-
nawiść bywa zastanawiającą oznaką: nasuwa przy-
puszczenia co do ogólnego stanu takiego zapamię-
talca. — Ta wrogość, ta zapamiętałość staje zresztą
wtedy u szczytu, gdy natury takie niezdolne już są
nawet do radykalnego leczenia, do wyrzeczenia się
swego »dyabła«. Dość przejrzeć całą historyę kapła-
nów i filozofów, z doliczeniem artystów: najzjadli-
wiej występowali przeciwko zmysłom n i e impotenci
i n i e asceci, lecz niemożliwi asceci, tacy, którym
należałoby snadź zostać ascetami. . .
3.
Przeduchowienie zmysłowości zowie się m i ł o -
ś c i ą : jest ona wielkim nad chrześciaństwem tryum-
fem. Innym tryumfem jest nasze przeduchowienie
w r o g o ś c i . Polega ono na głębokiem pojmowaniu
wartości, wynikającej z posiadania wrogów: słowem,
postępuje się i wnioskuje odwrotnie, niźli postępo-
wano i wnioskowano ongi. Kościół po wszystkie czasy
pragnął unicestwienia swych wrogów: my, my immo-
raliści i antychryści, widzimy w tem korzyść naszą,
że kościół istnieje . . . Także w rzeczach polityki stała
się obecnie wrogość bardziej duchową — o wiele roz-
sądniejszą, o wiele oględniejszą, o wiele więcej s z c z ę -
d z ą c ą . Każde niemal stronnictwo widzi w tem wa-
runek własnego istnienia, by stronnictwo przeciwne
nie podupadało na siłach; to samo da się powiedzieć
o wielkiej polityce. Zwłaszcza nowe ustroje, naprzy-
DZiEŁA NIETZSCHEGO. T. V.
3
34
kład nowe państwa, bardziej potrzebują wrogów aniżeli
przyjaciół: przeciwieństwo napawa je dopiero poczu-
ciem, że są potrzebne, przeciwieństwo dopiero po-
trzebnemi je c z y n i . . . Nie inaczej zachowujemy się
względem »wewnętrznego wroga«: i tu przeduchowi-
liśmy także naszą wrogość, i tu także pojęliśmy jej
w a r t o ś ć . Jest się t w ó r c z y m jeno za cenę mnó-
stwa przeciwieństw, zachowuje się swą m ł o d o ś ć
jeno pod tym warunkiem, że dusza nie ulega i spo-
koju nie łaknie . . . Nic tak bardzo nie stało się nam
obcem, jak upragniony ongi »spokój duszy«, cel ży-
czeń c h r z e ś c i a ń s k i c h ; nic nam nie jest mniej
poźądanem od krowiego morału, od opasłej szczęśli-
wości spokojnego sumienia. Zrzekając się walki, zrze-
kamy się w i e l k i e g o życia . . . W wielu razach jest
co prawda »spokój duszy« jeno nieporozumieniem, —
czemś i n n e m , co rzetelniej jeno nazwać się nie umie.
Oto kilka przykładów bez ogródek i uprzedzeń. »Spo-
kój duszy« może być naprzykład łagodnem promie-
niowaniem bujnej animalności w sferę moralną (lub
religijną). Albo początkiem znużenia, pierwszym cie
niem, padającym od wieczora, od wszelkiego rodzaju
wieczora. Albo oznaką odwilży, nadlegania wichrów
od południa. Albo mimowiedną wdzięcznością za po
myślne trawienie (zwaną niekiedy »miłością ludzi«).
Albo uspokojeniem się człowieka powracającego do
zdrowia, dla którego wszystkie rzeczy nabierają no-
wego smaku i który czeka . . . Albo stanem, następu
jącym po zupełnem zaspokojeniu przemożnej w nas
namiętności, błogiem poczuciem niezwykłej sytości.
Albo uwiądem starczym naszej woli, naszych pożą-
dań, naszych występków. Albo lenistwem, podmówio-
nem przez próżność, by ustroiło się moralnie. Albo
35
przejawem pewności, straszliwej chociażby pewności,
po długiem napięciu i udręczeniu niepewnością.
Albo wyrazem dojrzałości i mistrzowstwa w czynie-
niu, tworzeniu, działaniu, chceniu, spokojnem ode-
tchnieniem, o s i ą g n i ę t ą »wolnością w o l i « . . .
Z m i e r z c h b o ż y s z c z : kto wie? może także jeno
rodzaj »spokoju duszy« . . .
4.
— Ujmuję pewne prawidło w formułę. Wszelki
naturalizm w morale, to znaczy, wszelki z d r o w y
morał podlega instynktowi życiowemu, — określony
kanon »powinien« i »nie powinien« wypełnia każde
przykazanie życia, usuwa z drogi życia każdą prze-
szkodę i wrogą zaporę. N i e z g o d n y z p r z y r o d ą
morał, to znaczy, prawie każdy morał, który dotych-
czas głoszono, czczono, którego nauczano, zwraca się
natomiast wprost p r z e c i w instynktom życio-
wym, — jest bądź to skrytem, bądź też głośnem
i bezczelnem p o t ę p i e n i e m tychże instynktów.
Powiadając »Bóg patrzy w serce«, przeczy najgłęb-
szym i najgórniejszym pożądaniom życiowym i obwo-
l y w a Boga w r o g i e m ż y c i a . . . Święty, którego
Bóg upodobał sobie, jest idealnym rzezańcem . . .
Gdzie się z a c z y n a »królestwo boźe«, tam koniec
ż y c i a . . .
36
5.
Jeżeli się pojęło zbrodniczość takiego roko-
szu przeciwko życiu, uświęconego niemal w mo-
rale chrześciańskim, to się pojęło tem samem, na
szczęście, także coś innego: bezużyteczność, pozor-
ność, niedorzeczność, k ł a m l i w o ś ć takiego rokoszu.
Potępienie życia przez żyjącego jest ostatecznie jeno
przejawem określonego sposobu życia: pytania, czy
to potępienie jest słuszne lub niesłuszne, nie poru-
szono tem wcale. By módz wogóle podjąć zagadnie-
nie w a r t o ś c i życia, trzebaby stać p o z a życiem,
a znać je przytem tak dobrze, jak ktoś, jak wielu,
jak wszyscy, którzy je przeżyli: dość powodów, aby
zrozumieć, że problemat ten niedostępnym jest dla
nas problematem. Mówiąc o wartościach, mówimy
pod wpływem natchnienia, pod wpływem optyki ży-
ciowej: życie samo zmusza nas oznaczać wartości,
życie samo ocenia przez nas, gdy oznaczamy war-
t o ś c i . . . Z tego wynika, iż także owo w y n a t u -
r z e n i e m o r a ł u , pojmujące Boga jako antytezę
i potępienie życia, jest jeno oceną wartości życia —
j a k i e g o życia? j a k i e g o rodzaju życia? — Lecz
dałem już odpowiedź: zanikającego, wyczerpanego,
znużonego, skazanego życia. Morał, jak go dotychczas
pojmowano — jak sformułował go naostatek Scho-
penhauer, określając jako »zaprzeczenie woli ży-
cia« — jest w istocie i n s t y n k t e m d e k a d ę n -
c y i , który czyni ze siebie imperatyw: powiada on:
» z g i ń ! « — jest sądem skazańca. . .
37
6.
Rozważmy jeszcze na zakończenie, jaką wogóle
naiwnością jest utrzymywać: »człowiek p o w i n i e n
być takim lub owakim!« Rzeczywistość okazuje nam
zachwycające bogactwo typów, nadmiar rozrzu-
tnej gry form i igraszki zmian: a lada pokątny mo-
ralista oświadcza na t o : »nie! człowiek powinien być
i n n y m ! « .. . Ba, wie nawet, j a k i m być powinien,
maluje siebie i powiada »ecce homo!« . . . Aliści mo-
ralista, nawet gdy zwraca się tylko do jednostki, po-
wiadając jej: »powinieneś być takim lub owakim!«
nie przestaje się ośmieszać. Jednostka jest cząstką
fatum,
przed sobą i za sobą, jednem prawidłem wię-
cej, jedną koniecznością więcej dla wszystkiego, co
nastaje i będzie. Rzec do niej »zmień się«, znaczy to
żądać, by zmieniło się wszystko, nawet wstecz . . .
Byli też istotnie konsekwentni moraliści, którzy chcieli,
by człowiek był innym, mianowicie cnotliwym, by sta-
w a ł się na ich podobieństwo — śledziennikiem : dla-
tego p r z e c z y l i światu! Nie byle jakie szaleństwo!
Niebywale skromna nieskromność!... Morał, o ile po-
t ę p i a sam z siebie, n i e zaś z przyczyn, względów,
powodów życiowych, jest specyficznym błędem, nad
którym można się litować, i d y o s y n k r a z y ą z w y-
r o d n i a l c ó w , która niewymownie wiele szkód wy-
rządziła ! .. . My inni, my immoraliści, rozwarliśmy
odwrotnie na ściężaj serce dla wszelakiego rozumie-
nia, pojmowania, p r z y ś w i a d c z a n i a . Nie prze-
czymy łatwo, uważamy za chlubę naszą p o t w i e r -
d z a ć . Coraz szerzej otwierały się nam oczy na owo
włodarstwo, które tego nawet potrzebuje, to nawet
38
zużytkować umie, co odrzuca świątobliwy nierozum
księży, c h o r y rozum księży, na owo włodarstwo
w zasadzie życia, które nawet z obmierzłej species
śledziennika, duchownego, cnotliwca korzyść od-
nosi, — j a k ą ? — Lecz na to my sami, my immo-
raliści jesteśmy o d p o w i e d z i ą . . .
CZTERY W I E L K I E BŁĘDY.
1.
B ł ą d p o m i e s z a n i a p r z y c z y n y z e s k u t -
k i e m . — Niemasz szkodliwszego błędu od p o m i e -
s z a n i a p r z y c z y n y z e s k u t k i e m : uważam g o
za właściwe skażenie rozumu. Mimo to należy błąd
ten do najdawniejszych i najnowszych nawyknień
ludzkości: uświęcił się śród nas nawet, nosi miana
»religii«, »morału«. Zawiera go k a ż d e zdanie, for-
mułujące morał i religię; kapłani i prawodawcy mo-
ralni są sprawcami tego skażenia rozumu. — Przy-
toczę przykład. Wszyscy znamy książkę słynnego
Cornara, wedle której skąpe odżywianie się ma być
receptą na długie, szczęśliwe, a także cnotliwe życie.
Niewiele książek miało tylu czytelników, jeszcze
teraz ukazują się rokrocznie w Anglii nowe jej wy-
dania. Nie wątpię, iź rzadko która książka (z wyjąt-
kiem oczywiście Biblii) wyrządziła tyle szkody, s k r ó -
c i ł a tyle żywotów, co to w dobrej wierze curio-
sum.
Powód: pomieszanie przyczyny ze skutkiem.
40
Włoch poczciwina uważał dyetę z a p r z y c z y n ę
swego długiego ż y c i a : w istocie zaś predyspozycya
do długiego życia, niezwyczajna powolność prze-
miany materyi, niewielki ubytek były przyczyną jego
skąpego odżywiania. Nie miał do wyboru jeść mało
l u b dużo, wstrzemięźliwość jego n i e była »wolną
wolą«: chorował, gdy jadł więcej. Kto wszakże nie
jest karpiem, ten idzie za głosem nietylko słuszności,
lecz i konieczności, odżywiając się d o b r z e . Uczony
nowoczesny, narażony na szybkie zużywanie się
energii nerwowej, zabiłby się régimém Gomara. Crede
experto. —
2.
Najogólniejszą formułą, na której zasadza się
każda religia i morał, brzmi: »Czyń to i owo, zanie-
chaj tego i owego — a będziesz szczęśliwy! W prze-
ciwnym razie . . .« Każdy morał, każda religia j e s t
tym imperatywem — zwę go wielkim pierworodnym
grzechem rozumu, n i e ś m i e r t e l n y m n i e r o z u -
m e m . W mych ustach przedzierzga się ta formuła
na wywrót — p i e r w s z y przykład mojego »odwró-
cenia wszystkich wartości« : człowiek doskonały,
»szczęśliwy«, m u s i pewnych czynów dokonywać,
przed innymi wzdraga się zaś instynktownie, wnosi
lad, którego jest fizyologicznym przedstawicielem,
w swe stosunki do ludzi i rzeczy. Formułując: cnota
jego jest w y n i k i e m jego szczęścia. . . Długie ży-
cie, liczne potomstwo n i e jest nagrodą cnoty, owszem
cnota sama jest owem zwolnieniem przemiany mate-
41
ryi, którego następstwem jest, między innemi, także
długie życie, liczne potomstwo, słowem kornaryzm. —
Kościół i morał twierdzą: »Występek i zbytek są przy-
czyną upadku rodów i ludów«. Mój u z d r o w i o n y
rozum powiada: upadek jakiegoś ludu, fizyologiczne
jego zwyrodnienie pociąga za sobą występek i zby-
tek (to znaczy, potrzebę coraz to silniejszych i częst-
szych podniet, znanych każdej wyczerpanej naturze).
Ten młodzieniec schnie i blednie przedwcześnie. Przy-
jaciele jego utrzymują: winna temu ta lub owa cho-
roba. Ja zaś powiadam: iż zachorował, iż się choro-
bie nie oparł, było to następstwem podupadłego życia,
dziedzicznego wyczerpania. Czytelnik dzienników
twierdzi: to stronnictwo kopie sobie grób takim błę-
dem. Moja w y ż s z a polityka powiada: stronnictwo,
które takie błędy popełnia, już dogorywa — niepewne
jest już swych instynktów. Każdy błąd w jakiemkolwiek
znaczeniu jest następstwem zwyrodnienia instynktów,
dysgregacyi woli: jest to niemal definicya l i c h e g o .
Wszystko d o b r e jest instynktem — a więc lekkiem,
koniecznem, swobodnem. Trud jest zarzutem, bóg
różni się typowo od bohatera (w moim języku: l e k -
k i e stopy pierwszy boskości atrybut).
3.
B ł ą d f a ł s z y w e j p r z y c z y n o w o ś c i . —
Po wszystkie czasy zdało się rzeczą wiadomą, co to
jest przyczyna: aliści skąd pochodziła nasza wiedza,
dokładniej, nasza wiara, iż jest to rzeczą wiadomą?
Z dziedziny słynnych »faktów wewnętrznych«, z któ-
42
rych faktycznym nie okazał się dotychczas ża-
den. Wierzyliśmy, iż w akcie woli sami jesteśmy
przyczyną; mniemaliśmy, iż przynajmniej w nim
udało się nam p o c h w y c i ć przyczynowość n a
u c z y n k u . Nie ulegało również wątpliwości, że
wszystkich antecedencyj jakiegoś czynu, przyczyn
jego należy szukać w świadomości i że można je
tam odnaleźć, szukając ich — jako »motywów«: toć
w przeciwnym razie nie byłby on przedmiotem wol-
nego wyboru, nie byłoby się odpowiedzialnym za
niego. Wreszcie, któżby przeczył, że myśl ma przy-
czynę? że jaźń jest przyczyną myśli?. . . Z tych
trzech »wewnętrznych faktów«, które stanowiły rze-
komo rękojmię przyczynowości, pierwszym i najbar-
dziej przekonywającym jest w o l a j a k o p r z y -
c z y n a ; koncepcya świadomości (»ducha«) jako przy-
czyny, zaś później koncepcya jaźni (»subjektu«) jako
przyczyny zrodziły się następczo, gdy się utarło, iż
przyczynowość z woli jest czemś danem, jest e m p i -
r y ą . . . Z czasem zmieniły się nasze zapatrywania
na lepsze. Dziś w tern wszystkiem niema już dla nas
ani słowa prawdy. W »świecie wewnętrznym« pełno
mamideł i błędnych ogników: wola jest jednym z nich.
Wola nie wprawia już w ruch niczego, a więc nie
tlómaczy też już niczego, — towarzyszy jeno proce-
som, może nie być wcale. Innym błędem jest tak
zwany »motyw«: jeno powierzchowny przejaw świa-
domości, uboczny moment czynu, który antecedentia
jakiegoś czynu raczej zakrywa, niżeli je przedstawia.
A cóż dopiero jaźń! Stała się baśnią, fikcyą, igraszką
s ł ó w : przestała całkowicie myśleć, czuć i chcieć!...
Cóż z tego wynika? Przyczyn duchowych niema wcale!
Całą rzekomą empiryę wzięli dyabli! O t o co z tego
43
wynika! — A my tej »empiryi« nadużywaliśmy so-
bie; powołując się na nią, s t w o r z y l i ś m y świat
jako świat przyczynowy, świat woli, świat duchów.
Pracowała nad tem najdawniejsza i najdługowiecz-
niejsza psychologia, było to jedynem jej zajęciem:
wszelkie zdarzenie było dla niej działaniem, wszelkie
działanie następstwem woli, świat stał się dla niej
wielością sprawców, za każdem zdarzeniem krył się
sprawca (»podmiot«). Człowiek trzy swoje »we-
wnętrzne fakty«, to, w co najsilniej wierzył, wolę,
ducha, jaźń, przeniósł ze siebie na zewnątrz, — po-
jęcie bytu wyłuskał dopiero z pojęcia jaźni, przyjął
»rzeczy« jako istniejące na swój obraz, na modłę
swego pojęcia jaźni jako przyczyny. Cóż dziwnego,
iż odnajdywał później w rzeczach zawsze to tylko,
c o s a m w n i e w ł o ż y ł ? — Rzecz sama, powta-
rzam raz jeszcze, pojęcie rzeczy, to tylko refleks
wiary w jaźń jako przyczynę . . . Nawet ten wasz
atom, moi panowie mechaniści i fizycy, ileż to błędu,
ileż to szczątkowej psychologii pozostało jeszcze w ato-
mie waszym ! — Nie mówiąc już o »rzeczy samej
w sobie«, o tem horrendum pudendum metafizyków!
Mylne pojmowanie ducha jako przyczyny pomieszane
z rzeczywistością! I użyte jako miara rzeczywistości!
I nazwane B o g i e m !
4.
B ł ą d pr z y c z y n u r o j o n y c h. — Punktem
wyjścia marzenie senne: jakiemuś określonemu wra-
żeniu, wywołanemu naprzykład dalekim wystrzałem
44
działowym, przypisuje się następczo przyczynę (nie-
raz całą powieść, w której marzący jest bohaterem).
Wrażenie trwa tymczasem dalej gdyby na sposób od-
głosu: czeka niejako, aż popęd przyczynowy pozwoli
mu wysunąć się na czoło — już nie w roli przy-
padku, lecz »sensu«. Wystrzał armatni przejawia się
w sposób p r z y c z y n o w y , w pozornem odwróce-
niu czasu. Tego, co późniejsze, umotywowania do-
znaje się najpierw, często z tysiącem szczegółów,
przesuwających się ni to błyskawicą, p o c z e m
s t r z a ł . . . Cóż się stało? Wyobrażenia, w y w o -
ł a n e pewnym stanem, wytłómaczyliśmy sobie fał-
szywie jako przyczynę tegoż. — Na jawie postępu-
jemy w istocie tak samo. Większość naszych odczu-
wań ogólnych — wszelkiego rodzaju przeszkoda,
ucisk, naprężenie, wybuch w działaniu i przeciw-dzia-
laniu narządów, w szczególności zaś stan nerwu sym-
patycznego — podnieca nasz popęd przyczynowy:
chcemy mieć p o w ó d t a k i e g o l u b o w a k i e g o
usposobienia — dobrego lub złego usposobienia. Nie
wystarcza nam nigdy proste stwierdzenie samego
faktu, iż jesteśmy w tem lub innem usposobieniu:
dopiero wtedy godzimy się z tym faktem — u ś w i a -
d a m i a m y go sobie —, gdy damy mu jakieś umo-
tywowanie. — Wspomnienie, które w takich razach
bez naszej wiedzy działać zaczyna, wywołuje da-
wniejsze stany podobnego rodzaju oraz skojarzone
z nimi interpretacye przyczynowe, — n i e ich przy-
czynowość. Zarazem wiara, iż wyobrażenia, towa-
rzyszące procesy świadomościowe były przyczynami,
budzi się także wraz z wspomnieniem. W ten sposób
powstaje p r z y z w y c z a j e n i e do określonej inter-
45
pretacyi przyczyn, które z b a d a n i u przyczyny
w istocie przeszkadza a nawet je wyklucza.
5.
P s y c h o l o g i c z n e o b j a ś n i e n i e t e g o
z j a w i s k a . — Sprowadzając coś nieznanego do cze-
goś znanego, doznajemy poczucia ulgi, uspokojenia,
zadowolenia, prócz tego poczucia mocy. Z nieznanem
łączy się niebezpieczeństwo, niepokój, troska, — in-
stynkt zmierza przedewszystkiem do u s u n i ę c i a
tych przykrych stanów. Pierwsza zasada: jakiekolwiek
objaśnienie lepsze jest od żadnego. Ponieważ w isto-
cie rzeczy chodzi jeno o chęć pozbycia się przygnę-
biających wyobrażeń, przeto nie przebiera się nazbyt
w środkach do ich usunięcia: pierwsze lepsze wyo-
brażenie, zapomocą którego nieznane daje się obja-
śnić jako coś znanego, napawa taką błogością, iż
»przyjmujemy je za prawdę«. Dowód r o z k o s z y
(»mocy«) występuje jako kryteryum prawdy. — Po-
pęd przyczynowy jest zatem uwarunkowany i wy-
wołany uczuciem lęku. Pytanie »dlaczego?« winno,
o ile możności, podawać nietyle przyczynę dla niej
samej, ile raczej pewien r o d z a j p r z y c z y n y — -
przyczynę uspokajającą, uwalniającą, połączoną z uczu
ciem ulgi. Pierwszem następstwem tej potrzeby jest
to, iż jako przyczynę przyjmuje się coś już z n a -
n e g o , doznanego, w e wspomnieniu zapisanego.
Wszystko nowe, niedoznane, obce wyklucza się z rzędu
przyczyn. — Jako przyczyny szuka się zatem nietylko
pewnego rodzaju objaśnień, lecz także w y b r a n e g o
46
i u p o d o b a n e g o rodzaju objaśnień, mianowicie ta-
kich, które najprędzej, najczęściej usuwają uczucie
wszystkiego nowego, obcego, niedoznanego, — czyli
szuka się n a j z w y k l e j s z y c h objaśnień. — Wy-
nik : pewien sposób podawania przyczyn przeważa
coraz bardziej, ogniskuje się w system i występuje
wkońcu g ó r u j ą c o, to znaczy, i n n e przyczyny
i objaśnienia po prostu wyklucza. — Bankier myśli
zaraz o »interesie«, chrześcianiń o »grzechu«, dziew-
czyna o swej miłości.
6.
C a ł a d z i e d z i n a m o r a ł u i r e l i g i i
w c h o d z i w z a k r e s t e g o p o j ę c i a p r z y c z y n
u r o j o n y c h . — »Objaśnienie« n i e p r z y j e m n y c h
odczuwań ogólnych: Uwarunkowane są one istotami
nam wrogiemi (złe duchy: przykład najsłynniejszy —.
histeryczki pojmowane fałszywie jako czarownice).
Uwarunkowane postępkami, których pochwalać nie
można (uczucie »grzechu«, »grzeszności« podłożone
pod stan fizyologicznego niezadowolenia — ma się
zawsze powody być ze siebie niezadowolonym). Uwa-
runkowane jako kary, jako odpłata za coś, czego nam
czynić, czem nam b y ć nie należało (uogólnił to nie-
przyzwoicie Schopenhauer w twierdzeniu, w którem
morał okazuje się tern, czem jest w istocie, trucicie-
lem i potwarcą życia: »kaźdy wielki ból, bądźto cie-
lesny, bądźto duchowy, powiada, na co zasługujemy:
47
gdyż nie mógłby on nas nawiedzić, gdybyśmy nań nie
zasłużyli«. Welt als Wille und Vorstellung 2, 666).
Uwarunkowane wreszcie jako następstwa nierozwa-
żnych, źle się kończących postępków (— afekty, zmy-
sły przyjęte jako przyczyna, jako »winne«; dolegli-
wości fizyologiczne wyłożone przy pomocy i n n y c h
dolegliwości jako coś »zasłuźonego«. — »Objaśnienie«
p r z y j e m n y c h odczuwań ogólnych: Uwarunko-
wane są one ufnością w Bogu. Uwarunkowane świa-
domością dobrych uczynków (tak zwane »spokojne
sumienie«, stan fizyologiczny, zdumiewająco niekiedy
przypominający pomyślne trawienie). Uwarunkowane
szczęśliwym wynikiem przedsięwzięć (— naiwna
omyłka: szczęśliwy wynik przedsięwzięcia takiemu
Pascal'owi lub innemu hypochondrykowi nie daje by-
najmniej przyjemnych odczuwań ogólnych). Uwarun-
kowane wiarą, miłością, nadzieją — cnotami chrze-
ściańskiemi. — W istocie zaś wszystkie te rzekome ob-
jaśnienia są stanami n a s t ę p c z y m i i niejako prze-
kładami odczuwań przyjemnych i nieprzyjemnych na
fałszywą gwarę: człowiek zdolen jest mieć nadzieję,
g d y ż zasadnicze jego odczuwania fizyologiczne od-
zyskały znów swą moc i bogactwo; ktoś zaufał
w Bogu, g d y ż poczucie pełni i siły napawa go
spokojem. — Morał i religia należą całkowicie do
p s y c h o l o g i i b ł ę d u : w każdym poszczególnym
wypadku następuje pomieszanie przyczyny ze skut-
kiem; albo pomieszanie prawdy ze skutkiem tego, co
się za p r a w d z i w e uznaje; albo pomieszanie stanu
świadomości z przyczynowością tegoż stanu. —
48
7.
B ł ą d w o l n e j w o l i . — Obecnie nie mamy
już litości dla pojęcia » wolnej woli«: wiemy aż nadto
dobrze, czem ono jest — najbezecniejszą, jaka istnieje,
sztuczką teologów, zmierzającą do tego, by w ich zna-
czeniu uczynić ludzkość »odpowiedzialną«, to znaczy,
o d n i c h z a l e ż n ą . . . Podam t u tylko psychologię
wszelkiego pociągania do odpowiedzialności; — Wszę-
dzie, gdzie się szuka odpowiedzialności, szukającą
bywa instynktowa chęć s ą d z e n i a i k a r a n i a .
Odzierano stawanie się z niewinności, wywodząc ten
lub ów przejaw bytu z woli, z zamiarów, z aktów
odpowiedzialności: naukę o woli wynaleziono w isto-
cie w celu kary, to znaczy gwoli c h ę c i z n a l e -
z i e n i a k o g o ś w i n n y m . Cała dawna psychologia,
psychologia woli daje się wyprowadzić z założenia, iż
twórcy jej, kapłani stojący na czele starodawnych
ustrojów gminnych, chcieli posieść p r a w o nakłada-
nia kar — lub prawo to przyznać Bogu . . . Wyobra-
żano sobie człowieka »wolnym«, by go było można
sądzić, karać, — by mógł być w i n n y m : m u s i a n o
przyjąć zatem, iż każdy czyn jest umyślnym, że po-
czątek każdego czynu znajduje się w świadomości
( — skutkiem czego n a j g r u n t o w n i e j s z e fałszer-
stwo in fisychologicis stało się zasadą samej-że psy-
chologii . . .) Dziś, kiedy nastał prąd p r z e c i w n y ,
gdy zwłaszcza my immoraliści dążymy ze wszech sił
do tego, by pojęcie winy i pojęcie kary wyrugować
znów ze świata, by wyplenić je z psychologii, histo-
ryi, przyrody, urządzeń i sankcyj społecznych, nie-
masz w oczach naszych skraj niej szych przeciwników
49
od teologów, którzy na podstawie pojęcia »moral-
nego ładu świata« nie przestają kazić niewinności
stawania się »karą« i »winą«. Chrześciaństwo jest
metafizyką kata . . .
8.
Cóż jedynie może być nauką n a s z ą ? — Iż
człowiek nie o t r z y m u j e swych właściwości od ni-
kogo, ani od Boga, ani od społeczeństwa, ani od
swoich rodziców i przodków, ani od s i e b i e sa-
m e g o (— odrzuconego co tylko, niedorzecznego po-
jęcia »wolności intelligibilnej« nauczał Kant, a może
już nawet Plato). N i k t nie jest odpowiedzialny za to,
iż wogóle istnieje, że jest taki lub owaki, że się znaj-
duje w danych warunkach, w danem otoczeniu. Fatal-
ności jego istoty niepodobna wyłuskać z fatalności
wszystkiego tego, co było i co będzie. N i e jest on
wynikiem jakowegoś zamiaru, jakiejś woli, jakiegoś
celu, n i e stanowi przedmiotu doświadczeń, zmierzają-
cych do osiągnięcia »ideału człowieka« lub »ideału
szczęścia« albo »ideału moralności«, — jest to niedo-
rzecznością, chcieć p o p c h n ą ć swą istotę ku ja-
kiemuś celowi. To my wynaleźliśmy pojęcie »celu«:
w rzeczywistości celu n i e m a . . . Jest się koniecz
nym, jest się cząstką przeznaczenia, należy się do
całości, j e s t się w całości, — niemasz niczego, coby
mogło nasz byt sądzić, mierzyć, porównywać, potę-
piać, gdyż znaczyłoby to całość sądzić, mierzyć, po-
równywać, p o t ę p i a ć . . . A n i e m a n i c p o z a c a -
ł o ś c i ą ! — Iż nie czyni się już odpowiedzialnym
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T V . 4
nikogo, iż rodzaju bytu do jakiejś causa prima sprowa-
dzać nie można, iż świat nie jest jednością ani jako
sensoryum, ani jako »duch«, t o d o p i e r o j e s t
w i e l k i e m w y s w o b o d z e n i e m , — przez to do-
piero odzyskuje stawanie się swą n i e w i n n o ś ć . . .
Pojęcie »bóstwa« było dotychczas wielkim przeciw
istnieniu z a r z u t e m . . . Przeczymy bóstwu, prze-
czymy odpowiedzialności w bóstwie: p r z e z to do-
piero wyzwalamy świat. —
»POPRAWIACZE« LUDZKOŚCI.
Jak wiadomo, żądam od filozofów, by stali poza
dobrem i złem, by sądu moralnego złudzenie mieli
p o d sobą. Żądanie to wynika z poglądu, pierwszy
raz przeze mnie sformułowanego: iż z j a w i s k mo-
r a l n y c h n i e m a w c a l e . Sąd moralny m a t o wspól-
nego z sądem religijnym, iż wierzy w rzeczywistości
nie istniejące. Morał jest tylko wykładem pewnych
zjawisk, dokładniej zaś mówiąc, wykładem f a ł s z y -
w y m . Sąd moralny, podobnie jak religijny, znajduje
się na tym stopniu nieuświadomienia, na którym na
wet pojęcia tego, co realne, rozróżnienia między
realnem a urojonem jeszcze niema: za »prawdę«
uchodzą na tym stopniu li tylko rzeczy, które zo-
wiemy dziś »urojeniami«. Z tego względu sądu mo-
ralnego nigdy nie można brać dosłownie: jako taki
zawiera on zawsze tylko niedorzeczność. Nieocenio-
nym jest atoli jako s e m i o t y k a : wyjawia, obezna-
nemu przynajmniej, najkosztowniejsze realności kultur
I.
50
52
2.
Oto pierwszy, nawiasowy jeno przykład. Po
wszystkie czasy chciano »poprawiać« ludzi: to prze-
dewszystkiem zwało się morałem. Aliści pod jedna-
kiem słowem kryją się najrozmaitsze tendencye. Za-
równo o s w o j e n i e bestyi ludzkiej, jak i h o d o w l ę
określonego gatunku człowieczego zwano »poprawą«:
dopiero te termini zoologiczne odpowiadają rzeczywi-
stościom, — co prawda, rzeczywistościom, o których
typowy »poprawiacz«, kapłan, nic nie wie, — nic
wiedzieć n i e c h c e . . . Nazwać oswojenie zwierzę-
cia »poprawą« jego, wygląda to dla nas niemal na
żart. Kto wie, co się dzieje w menażeryach, ten nie
daje wiary, by bestya »poprawić się« tam mogła.
Słabnie, nie jest już tak szkodliwą, pod wpływem
przygnębiającego uczucia trwogi, pod wpływem bólu,
ran i głodu staje się bestyą c h o r o b l i w ą . — Nie
inaczej ma się z oswojonym, » poprawionym « przez
duchownego człowiekiem. W okresie wczesnego śred-
niowiecza, gdy kościół był istotnie przedewszystkiem
menażeryą, polowano wszędzie na najpiękniejsze
okazy »bestyi jasnowłosej«, — »poprawiano« naprzy-
kład dostojnych Germanów. Aliści jak wyglądał po-
tem taki poprawiony, zwabiony do klasztoru Germa-
nin? Jak karykatura człowieka, jak dziwoląg: stawał
53
się »grzesznikiem«, siedział w klatce, śród straszli-
w y c h zamknięty pojęć . . . Gryzła go troska, choroba,
złość do siebie samego ; nienawidził podniet życio-
wych, patrzał podejrzliwie na wszystko, co jeszcze
było silne i szczęśliwe. Słowem, »chrześcianin« . . .
Mówiąc fizyologicznie: w walce z bestyą, by ją osła-
bić, n i e m a innego środka, jak uczynić ją chorą.
Znał się na tern kościół: p o p s u ł człowieka, osłabił
go, — ale chlubił się, że go » poprawił« . . .
3.
W e ź m y inny wypadek tak zwanego morału, wy-
padek h o d o w l i określonej rasy i odmiany. Naj-
wiekopomniejszym przykładem jest morał indyjski,
podniesiony jako »prawo Manu» do godności religii.
Postawiono tu sobie za zadanie wyhodować naraz
aż cztery rasy: kapłańską, rycerską, kupiecką, rolni-
czą, oraz rasę służebną, sudrów. Snadź nie jesteśmy
tu już śród poskramiaczy dzikich zwierząt: sam po-
mysł takiej hodowli każe przypuszczać stokroć ła-
godniejszą i rozumniejszą odmianę człowieka. Odde-
chamy swobodniej, wchodząc z zakażonego, więzien-
nego chrześciańskiego powietrza w ten świat zdrow-
szy, górniejszy, p r z e s t r z e n n i e j s z y . Jakżeż
marnie przedstawia się »Nowy Testament« w poró-
wnaniu z księgami Manu, jak trąci niemile! — Jednakże
i ten ustrój musiał być s t r a s z l i w y m , — tym ra-
zem nie w walce z bestyą, lecz ze s w e m pojęciem
sprzecznem, z człowiekiem niehodowanym, człowie-
kiem - mieszańcem, z paryą. I znów jedynym środ-
i tajników wnętrznych, które niedość w i e d z i a ł y ,
by »rozumieć« siebie. Morał jest tylko mową znaków,
tylko symptomatologią: trzeba już wiedzieć, o co
chodzi, by odnieść z niego pożytek.
54
kiem, by stał się słabym, nieszkodliwym, było, uczy-
nić go c h o r y m , — była to walka z »czernią«.
Snadź nic tak nie razi uczuć naszych, jak te w ł a ś-
n i e przepisy indyjskiego morału. Trzeci, naprzy-
kład, edykt o »nieczystych jarzynach« (Avadana
Sastra I) postanawia, iż jedynem pożywieniem, do-
zwolonem paryom, ma być czosnek i cebula, ponie-
waż pismo święte zabrania im zboża, owoców ziar-
nistych, w o d y i ognia. Tenże sam edykt obwieszcza,
że nie wolno im czerpać wody z rzek, źródeł i sta-
wów, lecz li tylko z odpływów bagiennych i zagłę-
bień, utworzonych przez stopy zwierzęce. Również
nie wolno im m y ć s i ę i prać swej bielizny, gdyż
wodą, którą przyznano im z łaski, winni zaspaka-
jać tylko pragnienie. Wreszcie zakazano kobietom
z kasty su drów pomagać kobietom-paryom przy po-
łogu, tudzież w szczególności tym ostatnim, p o m a -
g a ć s o b i e w z a j e m . . . — Niedługo trzeba było
czekać na wyniki takich przepisów sanitarnych: na-
stały zabójcze zarazy, ohydne choroby płciowe, które
wywołały znów »prawo noża«, nakazujące obrzezanie
dzieci płci męskiej i wycinanie mniejszych warg
wstydliwych dzieciom płci żeńskiej. — Manu sam
powiada: »paryowie są owocem cudzołóztwa, kazi-
rodztwa i występku« (— to ostatnie jest k o n i e c z -
n e m następstwem pojęcia hodowli). »Odzieniem ich
niechaj będą łachmany zwleczone z trupów, naczy-
niami skorupy z garnków, ozdobą stare żelaziwo,
służbą bożą modlitwa do złych duchów; niechaj błą-
kają się nieustannie z miejsca na miejsce. Nie wolno
im pisać od strony lewej ku prawej i przy pisaniu
posługiwać się prawicą: użycie tejże oraz pisanie od
55
ręki lewej ku prawej przysługuje jeno ludziom
c n o t l i w y m , ludziom r a s o w y m « . —
4.
Zarządzenia te są nader pouczające: dają nam
sposobność zapoznania się z a r y j s k ą humani-
tarnością, całkiem czystą, całkiem pierwotną, —
przekonywamy się, iż pojęcie »czysta krew« two-
rzy zasadniczą sprzeczność do pojęć łagodnych.
Z drugiej zaś strony uświadamiamy sobie, w k t ó -
r y m to ludzie zakorzeniła się wiekuista nienawiść,
nienawiść paryów, do tej »humanitarności«, gdzie
przetworzyła się w religię, w g e n i u s z . . . Z tego
punktu widzenia są Ewangelie dokumentem pierwszo-
rzędnym; jeszcze więcej Księgi Henoch. — Chrze-
ściaństwo, ta na pniu żydowskim wybujała i jeno na
nim zrozumiała latorośl, stanowi r u c h s k i e r o -
w a n y p r z e c i w wszelkiemu morałowi hodowli,
rasy, przywileju: — jest to religia par excellence
a n t y a r y j s k a : chrześciaństwo, t o odwrócenie
wszystkich wartości aryjskich, to zwycięstwo war-
tości paryów, to ewangelia głoszona ubogim i poni-
żonym, to powszechny rokosz wszystkiego zdepta-
nego, nędznego, chybionego, nieszczęsnego przeciwko
»rasie«, — to wiekuista nienawiść paryów przedzierz-
gnięta w r e l i g i ę m i ł o ś c i . . .
56
5.
Morał h o d o w l i i morał o s w o j e n i a bynaj-
mniej nie ustępują sobie w wyborze środków, za-
pewniających zwycięstwo: możemy przyjąć jako naj-
wyższą zasadę, iż, by u p r a w i a ć morał, trzeba
dążyć bezwzględnie do czegoś wręcz przeciwnego.
Psychologia »poprawiaczy« ludzkości: oto wielki i za-
g a d k o w y problemat, który śledziłem najdłużej.
Drobny i w istocie niepozorny fakt tak zwanej pia
fraus
utorował mi najpierw drogę do problematu tego:
pia fraus
to dziedziczna włość wszystkich filozo-
fów i kapłanów, którzy »poprawiali« ludzkość. Ani
Manu, ani Plato, ani Konfucyusz, ani nauczyciele ży-
dowscy i chrześciańscy nie wątpili nigdy o swem
p r a w i e do kłamstwa. Toć nie wątpili o c a ł k i e m
i n n y c h p r a w a c h . . . Formułując to, możnaby rzec:
w s z y s t k i e dotychczasowe środki, którymi chciano
umoralnić ludzkość, były zasadniczo n i e m o r a l n e . —
NA C Z E M Z B Y W A NIEMCOM.
1.
Śród Niemców dzisiejszych niedość jest mieć du-
cha: trzeba go jeszcze wziąć, p o z w o l i ć nań s o b i e . . .
Chyba znam Niemców, chyba wolno mi kilka
prawd im powiedzieć. Nowe Niemcy przedstawiają
tak wielki zasób odziedziczonej i nabytej dzielności,
iż nagromadzonym skarbem sił przez czas jakiś na-
wet rozrzutnie szafować można. N i e wysoka to kul-
tura, która wraz z niemi doszła do władzy, tem mniej
wykwintny smak, dostojna »piękność« instynktów:
lecz bardziej m ę s k i e m i cnotami nie może się po-
szczycić żaden inny kraj europejski. Wiele ufności
i poważania dla siebie samych, wiele pewności w ob-
cowaniu, we wzajemności obowiązków, wiele praco-
witości, wiele wytrwałości — oraz dziedziczne umiar-
kowanie, potrzebujące raczej bodźca niż hamulca.
Nadmienię także, iż jest się jeszcze posłusznym i że
posłuszeństwo nie u p o k a r z a . . . I nikt swym prze-
ciwnikiem nie gardzi. . .
58
Jak z tego widać, pragnę być względem Niem-
ców sprawiedliwym i nie chciałbym sprzeniewierzyć
się sobie: — muszę więc podnieść także przeciw nim
zarzuty. Zdobycie władzy okupuje się drogo: władza
o g ł u p i a . . . Niemców zwano ongi narodem myśli-
cieli: myślaż oni dziś jeszcze? Niemcy nudzą się
obecnie duchem, Niemcy nie ufają już duchowi, wszelką
gorącość dla rzeczy istotnie duchowych pochłania po-
lityka — »Deutschland, Deutschland ilber alles«, oba-
wiam się, że to kres filozofii niemieckiej . . . »Czy są
obecnie filozofi w Niemczech? czy są poeci? czy
są d o b r e książki niemieckie?« słyszę pytania za-
granicą. Rumienię się, lecz z rezolutnością, która mnie
nie opuszcza nawet w rozpaczliwych chwilach, od-
powiadam : »O tak, B i s m a r c k ! « — Miałżebym
jeszcze wyznać, jakie książki dziś się c z y t a ? . . .
Przeklęty instynkt mierności! —
2.
— Czem m ó g ł b y być duch niemiecki, ko-
muż na ten temat nie snuły się już melancholijne
myśli po głowie! Aliści lud ten ogłupiał się dobro-
wolnie, niemal od lat tysiąca: nigdzie nie naduży-
wano występniej dwóch wielkich narkotyków euro-
pejskich, alkoholu i chrześciaństwa. Od niedawna
dołączył się jeszcze trzeci, który sam jeden zdolen
jest zabić wszelką subtelną i śmiałą ruchliwość du-
cha: muzyka, ta nasza zakuta, zakuwająca muzyka
niemiecka. — Ileż to zgryźliwej ociężałości, bezwładu,
zaśniedziałości, szlafrokowatości, ileż to p i w a jest
59
w inteligencyi niemieckiej! C z y ż podobna, by mło-
dzi ludzie, poświęcający się najbardziej duchowym
celom, nie czuli w sobie i n s t y n k t u s a m o z a c h o -
w a w c z e g o d u c h a , tego najpierwszego ducho-
wości instynktu, — i pili piwo ? . . . Alkoholizm uczo-
nej młodzieży nie podaje snadź jeszcze w wątpliwość
jej uczoności — toć można być bez ducha nawet
wielkim uczonym —, lecz pod każdym innym wzglę-
dem jest on zagadnieniem. — Gdzieżbo niema tego
potulnego zwyrodnienia, jakie piwo wywołuje w du-
c h u ! W pewnym, osławionym niemal wypadku wy-
tknąłem już raz zwyrodnienie takie — zwyrodnienie
pierwszego niemieckiego wolnego ducha, r o z s ą -
d n e g o Dawida Strauss'a, tego twórcy piwiarnianej
ewangielii i »nowej wiary« . . . Niedarmoź »uroczej
brunetce« poprzysiągł wierszami wierność wier-
ność do śmierci. . .
3.
— Mówiłem o duchu niemieckim: że pospoli
cieje, że popada w płytkość. Czy to wszystko? —
W istocie zatrważa mnie całkiem co innego: iż
niemiecka surowość, niemiecka głębokość, niemiecka
w rzeczach duchowych g o r ą c o ś ć coraz bardziej
zanika. Zmieniła się nietylko umysłowość, zmienił się
i patos. — Napomykałem już o uniwersytetach nie-
mieckich: co za atmosfera panuje tam śród uczonych,
co za czcza, niewybredna, oziębła duchowość! Byłoby
to głębokiem niezrozumieniem, gdyby ktoś przytoczył
na dowód naukę niemiecką — i razem dowodem, że
6o
nie zna dzieł mych wcale. Od lat siedemnastu wyka-
zuję niestrudzenie o d d u c h o w i a j ą c y w p ł y w na-
szego obecnego uprawiania wiedzy. T w a r d y helotyzm,
na który olbrzymi zakres wiedzy skazuje obecnie
każdą jednostkę, jest głównym powodem, że natury
0 pełniejszym, bogatszym i g ł ę b s z y m podkładzie
nie znajdują już odpowiedniego wychowania i wy-
c h o w a w c ó w . Kulturze naszej nic tak nie szko-
dzi, jak nadmiar pretensyonalnych zaściankowiczów
i ułamkowych humanitarności; nasze uniwersytety są
m i m o woli istnemi cieplarniami dla takiego in-
stynktownego karłowacenia ducha. I cała Europa wie
już o tem — wielka polityka nie łudzi nikogo . . .
Niemcy osławiają się coraz bardziej jako kraina euro-
pejskiej p ł a s k o ś c i . — S z u k a m wprost Niemca,
z którym potrafiłbym być na swój sposób poważ-
nym, — a gdzież jest taki, z którym mógłbym być
wesołym! — Z m i e r z c h b o ż y s z c z : ah, któż
zdoła zrozumieć dzisiaj, po jakich p o s ę p n y c h
m y ś l a c h szuka w nim filozof odetchnienia! — Naj-
niezrozumialszą jest u nas wesołość . . .
4.
Obliczmyż się: nietylko leży jak na dłoni, iż
kultura niemiecka podupada, nie brak też dostatecz-
nych zjawiska tego powodów. Nikt ostatecznie nie
może wydawać więcej, niźli posiada: stosuje się to
do jednostek, stosuje się do narodów. Wydatkowanie
sił na stanowisko mocarstwowe, na wielką politykę,
gospodarstwo, handel wszechświatowy, parlamenta-
61
ryzm, sprawy wojskowe, wyczerpywanie swych za-
sobów rozumu, zapału, woli, samo - przezwyciężenia
z t e j strony, musi powodować ubytek z innej strony.
Kultura i państwo — nie łudźmy się co do tego —
są antagonistami: »państwo kulturalne« jest tylko no-
woczesną ideą. Jedno żyje z drugiego, jedno rozwija
się ze szkodą drugiego. Wszystkie wielkie epoki
kultury są okresami politycznego upadku: co jest
wielkiem w znaczeniu kulturalnem, to było niepoli-
tycznem, nawet a n t y p o l i t y c z n e m . . . Goethemu
tajało serce wobec zjawiska Napoleon, — krzepło zaś,
gdy nastały niemieckie »wojny o niepodległość« . . .
Tej samej chwili, gdy Niemcy przedzierzgają się
w mocarstwo, nabiera Francya jako p o t ę g a k u l -
t u r a l n a odmiennego znaczenia. Już teraz wiele
nowego zapału, wiele nowej n a m i ę t n o ś c i ducha
przesiedliło się do P a r y ż a ; sprawę pessymizmu na-
przykład, kwestyę wagnerowską, wszystkie niemal
zagadnienia psychologiczne i artystyczne roztrząsa
się tam nieporównanie subtelniej i gruntowniej niźli
w Niemczech, — Niemcy są wprost n i e z d o l n i do
takiego zapału. — Wyłonienie się »Rzeszy Niemie-
ckiej« oznacza w dziejach kultury europejskiej prze-
dewszystkiem jedno: p r z e s u n i ę c i e ś r o d k a
c i ę ż k o ś c i . Wiadomo to już obecnie wszędzie:
w rzeczy najważniejszej — a tą jest kultura — Niemcy
już nic nie znaczą. Podnoszą się głosy: czy możecie
wskazać bodaj jednego, do Europy z a l i c z a j ą c e g o
s i ę ducha? jakim był wasz Goethe, wasz Hegel,
wasz Henryk Heine, wasz Schopenhauer? — A że
niema już ani jednego niemieckiego filozofa, w y w o -
łuje to zdumienia bez końca. —
62
5.
Całemu wyższemu wychowaniu niemieckiemu
zabrakło rzeczy głównej: c e l u oraz ś r o d k a d o
celu. Zapomniano, iż wychowanie, w y k s z t a ł c e n i e
samo jest celem — nie zaś »państwo« — że do celu
tego potrzeba w y c h o w a w c ó w — n i e nauczycieli
gimnazyalnych i uczonych u n i w e r s y t e c k i c h . . . Po-
trzeba wychowawców, którzy s a m i s ą w y c h o -
w a n i , górnych, dostojnych duchów, zawsze nieza-
wodnych, w słowie i czynie niezawodnych, dojrza-
łych, s ł o d k i c h j u ż kultur, — n i e uczonych cie-
mięgów, którzy »mamczą« dziś młodzież w gimna-
zyach i uniwersytetach. Z wyjątkiem wyjątków
n i e m a wychowawców, tego n a j p i e r w s z e g o
warunku w y c h o w a n i a : s t ą d kultury niemieckiej
upadek. — Jednym z tych najrzadszych wyjątków
jest mój czcigodny przyjaciel Jakób Burchhard
w Bazylei: jemu to przedewszystkiem zawdzięcza
Bazylea swe przodownictwo kulturalne. — To, co
»wyższe szkoły« niemieckie istotnie osiągają, polega
na brutalnem okrzesywaniu, by cały bezlik młodych
ludzi, z możliwie małą stratą czasu, przygotować,
p r z y s t o s o w a ć do służby państwowej. »Wyższe
wychowanie« i b e z l i k — rzeczy to zasadniczo
sprzeczne. Wszelkie wyższe wychowanie należy się
jeno wyjątkom: trzeba być uprzywiliowanym, by do
takiego wysokiego przywileju mieć prawo. Wszystkie
wielkie, wszystkie piękne rzeczy własnością ogółu
nie mogą być nigdy: pulchrum est paucorum homi-
num.
— Co j e s t p r z y c z y n ą podupadania kultury
niemieckiej? To, iż »wychowanie wyższe« nie jest
już p r z y w i l e j e m — demokratyzm »powszech -
63
nego«, s p o w s z e d n i a ł e g o » w y k s z t a ł c e n i a « . . .
Nie zapominajmy przytem, iż ulgi w służbie wojsko-
wej p r z e p e ł n i e n i e szkół wyższych, to znaczy ich
upadek, po prostu wywołują. — W Niemczech dzisiej
szych nie wolno już nikomu dawać swym dzieciom
dostojnego wychowania: nasze szkoły »wyższe« urzą-
dzone są na modłę najdwuznaczniejszej mierności,
wraz z nauczycielami, planami i celami nauki. A wszę-
dzie panuje nieprzyzwoity pośpiech, jak gdyby była
to rzecz niesłychana, iż młodzieniec w 23 roku życia
nie jest jeszcze »gotów«, nie umie jeszcze odpowie-
dzieć na »najważniejsze pytanie«: j a k i ma zawód? —
Wyższa odmiana człowieka, za pozwoleniem, nie lubi
»zawodów« właśnie dlatego, iż wie, że jest powo-
łaną . . . Ma czas, znajduje sobie czas, nie myśli
wcale o tem, by być »gotową«, — w trzydziestym
roku życia jest się w znaczeniu wyższej kultury po-
czątkującym, dzieckiem. Nasze przepełnione gimna-
zya, nasi przeciążeni, stępieni nauczyciele gimna-
zyalni, to skandal: by taki stan rzeczy brać w obronę,
jak to uczynili w swoim czasie profesorowie heidel-
berscy, są snadź p r z y c z y n y , — powodów niema.
6.
By nie odstąpić od mej zasady, która p r z y -
ś w i a d c z a , zaś z zaprzeczeniem i krytyką tylko
pośrednio, tylko niedobrowolnie ma do czynienia, sta-
wiam niezwłocznie trzy zadania, dla których potrzeba
wychowawców. Należy się uczyć p a t r z e ć , należy
się uczyć m y ś l e ć , należy się uczyć m ó w i ć i pi-
64
s a ć : celem zaś tych trzech rzeczy jest dostojna
kultura. — Uczyć się p a t r z e ć — przyzwyczajać oko
do spokoju, do cierpliwości, do dopuszczania zjawisk
na bliską odległość; uczyć się odkładania sądu, obcho-
dzenia i ogarniania szczegółów ze wszystkich stron.
P i e r w s z e m wstępnem przygotowaniem do ducho-
wości jest: n i e oddziaływać na jakąś podnietę od-
razu, lecz instynkty hamujące, poskramiające mieć
na usługi. Uczyć się p a t r z e ć , jak to ja rozumiem,
równa się niemal temu, co niefilozoficzny sposób
mówienia silną zowie wolą: istotną w tem rzeczą jest
właśnie n i e »chcieć«, b y ć z d o l n y m do odroczenia
swych rozstrzygnięć. Wszelka bezduszność, wszelkie
pospolitactwo polega na niezdolności oparcia się ja-
kiejś podniecie:— j e s t s i ę z m u s z o n y m reago-
wać, bodźcowi każdemu ulegać. W wielu razach mus
taki jest wprost chorobliwością, upadkiem, objawem wy-
czerpania, — omal wszystko, co niefilozoficzne prosta-
ctwo zwie »występkiem«, jest jeno ową fizyologiczną
niezdolnością do n i e reagowania. — Pożytek z tej
wprawy w patrzeniu: u c z ą c s i ę , stajemy się wogóle
powolnymi, nieufnymi, opornymi. Wszystko obce, wszel-
kiego rodzaju n o w o ś ć dopuszczamy najpierw nie-
chętnie do siebie, — cofamy przed niem dłoń. Wszyst-
kie dźwierze na ściężaj otwarte, uniżone padanie na
twarz przed każdym drobnym faktem, skore zawsze
do skoku w p a d a n i e , zagnieżdżanie się w innych
rzeczach i innych ludziach, słowem, słynna nowo-
czesna »przedmiotowość« jest złym smakiem, jest
n i e d o s t o j n o ś c i ą par excellence.
65
7.
Uczyć się m y ś l e ć : w szkołach naszych nie
ma się już o tem pojęcia. Nawet w uniwersytetach,
śród właściwych przedstawicieli filozofii, logika jako
teorya, jako praktyka, jako r z e m i o s ł o poczyna
wygasać. Dość czytać książki niemieckie : we wspo-
mnieniu nawet nie marzy się o tem, iż myślenie wy-
maga techniki, planu naukowego, woli mistrzowstwa, —
że myślenia trzeba się uczyć, jak trzeba się uczyć
tańca, j a k o pewnego rodzaju tańca . . . Któż śród
Niemców zna jeszcze z własnego doświadczenia ów
subtelny dreszcz, który od l e k k i c h w rzeczach du-
chowych s t ó p przenika we wszystkie mięśnie! —
Sztywna duchowych gestów ociężałość, niezdarna
dłoń w ujęciu — jest to tak bardzo niemieckie, iż
zagranicą uważa się wogóle za istotę niemieckiego
ducha. P a l c e niemieckie niezdolne są do nuances . ..
Iż Niemcy zdołali znieść swych filozofów, zaś prze-
dewszystkiem owego najpokraczniejszego, jaki kiedy-
kolwiek istniał, kalekę pojęciowego, w i e l k i e g o
Kanta, daje to nie byle jakie pojęcie o wdzięku nie-
mieckim. — O d d o s t o j n e g o w y c h o w a n i a jest
bowiem nieodłączny t a n i e c w każdej formie, moż-
ność pląsania nogami, pojęciami, słowami: mam-że
jeszcze nadmieniać, iż trzeba umieć pląsać także p i ó -
r e m , — że trzeba uczyć się p i s a ć ? — Atoli na
tym punkcie stałbym się dla czytelnika całkiem za-
gadką . . .
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. V.
s
NIEWCZESNE DYWAGACYE.
M o i n i e m o ż l i w i . — S e n e k a : czyli torea-
dor cnoty. — R o u s s e a u : czyli powrót do przyrody
in impuris naturalibus.
— S c h i l l e r : czyli moralny
Trompeter von Säckingen. —
D a n t e : czyli hyena,
t w o r z ą c a w grobach. — K a n t czyli cant jako
charakter intelligibilny. -— V i c t o r H u g o : czyli la-
tarnia na morzu bredni. — L i s z t : czyli szkoła bie-
głości — w pościgu za kobietami. — G e o r g e S a n d :
czyli lactea überlas, inaczej: dojna krowa o »pieknym
stylu«. — M i c h e l e t : czyli natchnienie, rozbierające
się do koszuli. — C a r l y l e : czyli pessymizm jako
niestrawiony obiad. — J o h n S t u a r t M i l i : czyli
obrażająca jasność. — Les freres de G one ourt:
czyli dwaj Ajaksy w walce z Homerem. Muzyka
Offenbacha. — Z o l a : czyli »co za rozkosz śmier-
dzieć ! « —
67
2.
R e n a n . — Teologia, czyli skażenie rozumu
przez »grzech pierworodny« (chrześciaństwo). Przy-
kładem Renan, który z niezawodną regularnością chy-
bia, ilekroć na jakieś ogólniejsze t a k lub n i e po-
rwać mu się zdarzy. Chciałby naprzykład, la science
i la noblesse połączyć w jedno: lecz la science jest
rzeczą demokratyczną, toć leży to jak na dłoni. Z nie-
byłe jaką ambicyą pragnie reprezentować arysto-
kratyzm ducha: aliści zarazem pada na kolana i nie-
tylko na kolana przed czemś wręcz przeciwnem,
przed évangile des humbles. . . Na cóż się zdała wol-
nomyślność, nowoczesność, szyderczość i gibka obrot-
ność, gdy do głębi swych trzewiów pozostało się
chrześcianinem, katolikiem, ba, nawet księdzem! Pomy-
słowość Renan'a polega, podobnie jak u jezuitów
i spowiedników, na uwodzeniu; duchowości jego nie
brak rozlanego popiego uśmiechu, — jak wszyscy
duchowni staje się niebezpiecznym dopiero wtedy,
gdy kocha. Nikt mu nie dorówna w umiejętności za-
bójczego ubóstwiania... Ten duch, r o z s t r a j a j ą c y
duch Renan'a, jest jednem przekleństwem więcej dla
biednej, chorej, na zanik woli chorej Francyi. —
3.
S a i n t e - B e u v e . — Mężczyzna żaden; pełen
małostkowej zaciekłości względem wszystkich duchów
męskich. Snuje się, subtelny, ciekawy, znudzony, pod-
słuchujący, — w istocie kobieta, z kobiecą mściwością
68
i kobiecą zmysłowością. Jako psycholog jest geniu-
szem médisancéy; niewyczerpanym w środkach; nikt
tak nie umie mieszać pochwały z trucizną. W naj-
wnętrzniejszych instynktach gminny, pokrewny Rous-
seau'wi ressentiment'em: z a t e m romantyk, — gdyż
pod całym romantisme chrząka i grucha rousseau'wski
instynkt zemsty. Rewolucyonista, lecz trzymany jeszcze
strachem jako tako na wodzy. Niewolny wobec wszyst-
kiego tego, co ma siłę (opinia, akademia, dwór, na-
wet Port Royal). Rozgoryczony do wszystkiego wiel-
kiego w rzeczach i ludziach, względem wszystkiego,
co wierzy w siebie. Poeta i półkobieta o tyle, iż zdo-
len jest jeszcze odczuwać w wielkości potęgę; skur-
czony ustawicznie, jak ów słynny robak, gdyż usta-
wicznie deptanym się czuje. Jako krytyk, próźen.
miary, powściągu i kręgosłupa, o języku kosmopoli-
tycznego libertirt-a. dla rzeczy najprzeróżniejszych, acz
brak mu nawet odwagi przyznać się do libertinage.
Jako historyk, próźen filozofii, próźen m o c y filozoficz-
nego spojrzenia,— dlatego unika sądów w rzeczach naj-
ważniejszych, zasłania się »przedmiotowością« gdyby
maską. Inaczej zachowuje się względem wszystkich
tych rzeczy, co do których subtelny, wytrawny smak
najwyższą jest instancyą : tam istotnie ma odwagę
być sobą, lubi być sobą, — tam jest m i s t r z e m . —
Z niejednego względu praforma Baudelaire'a. —
4.
Imitatio Christi
należy do tych książek, których
bez uczucia fizyologicznego wstrętu nie mogę wziąć
69
do ręki: dyszy wonią des Ewig - Weiblichen, znośną
jedynie dla Francuza lub wagneryanina. . . Ten święty
umie tak mówić o miłości, iż zaciekawia nawet pa-
ryżanki. - Podobno A. Comte, ów n a j s p r y t -
n i e j s z y jezuita, który m a n o w c a m i wiedzy
chciał zaprowadzić swych Francuzów do Rzymu,
czerpał natchnienie z tej książki. Wierzę : »religia
serca« . . .
5.
G. E l i o t . — Wyrzekli się chrześciańskiego Boga,
więc zdaje im się, iż tern silniej powinni się trzymać
chrześciańskiego morału: jest to a n g i e l s k i sposób
wnioskowania i nie mamy go za złe moralistkom a la
Eliot. W Anglii, by sobie pozwolić na drobne od-
stępstwo od teologii, trzeba się okryć w zamian
straszliwą chwałą fanatyka moralnego. Na tem polega
tam p o k u t a . — Nam przedstawia się to inaczej.
Zrywając z wiarą chrześciańską, traci się tem samem
p r a w o do chrześciańskiego morału. Żadną miarą
nie jest on zrozumiały sam przez się: na ten punkt
trzeba raz wraz zwracać uwagę, wbrew angielskim
ciemięgom. Chrześciaństwo jest systemem, jest ob-
myślanym, c a ł k o w i t y m poglądem na rzeczy. Wy-
trącając zeń pojęcie zasadnicze, wiarę w Boga, obala
się tem samem całość: nie pozostaje nic istotnego.
Chrześciaństwo wychodzi z założenia, iż człowiek nie
wie, wiedzieć nie m o ż e , co jest dlań dobrem, co zaś
ziem: wierzy w Boga, który sam jeden to wie. Morał
chrześciański jest rozkazem, pochodzenie jego jest trans-
7o
cendentalne; stoi poza wszelką krytyką, poza wszel-
kiem do krytyki prawem; zawiera jeno prawdę, o ile
Bóg jest prawdą, — opiera się wyłącznie na wierze
w Boga. — Jeżeli Anglicy istotnie sądzą, iż wiedzą
z siebie samych, »intuicyjnie«, co jest dobrem i złem,
jeżeli zatem im się zdaje, iż nie potrzebują już chrze-
ściaństwa jako rękojmi morału, to mniemanie takie
jest tylko n a s t ę p s t w e m panowania chrześciań-
skich ocen wartości oraz przejawem s i ł y i g ł ę b i
tegoż panowania: tak iż pochodzenie morału angiel-
skiego uległo zapomnieniu a niezmiernej względności
jego prawa do bytu nie odczuwa się już wcale. Dla
Anglików morał nie jest jeszcze problematem . . .
6.
G e o r g e S a n d . — Czytałem pierwsze lettres
d'un voyageur:
jak wszystko, co pochodzi od Rous-
seau'a, nieszczere, robione, nadęte, przesadne. Nie
znoszę tego pstrego tapetowego stylu; tak samo gmin-
nego chełpienia się wielkodusznemi uczuciami. Naj-
gorszą jest wszakże kobieca kokieterya z męskością,
przy manierach źle wychowanego smarkacza. — Jakże
zimną musiała być przytem ta nieznośna artystka!
Nakręcała się jak zegarek — i pisała . . . Zimną, jak
Hugo, jak Balzac, jak wszyscy romantycy, gdy two
rzyli! Z jakim-że samo-zachwytem rozkładała się snadź
wtedy ta płodna pisząca krowa ! Na podobieństwo
jej mistrza, Rousseau'a, było w niej coś w złem zna-
czeniu niemieckiego, w każdym zaś razie była moż-
71
liwą dopiero w okresie upadku francuskiego smaku! —
Jednakże Renan czci j ą . . .
7.
M o r a ł d l a p s y c h o l o g ó w . — Nie uprawiać
psychologii kolportażowej! Nie robić spostrzeżeń dla
spostrzeżeń! Wytwarza to fałszywą optykę, zezowa-
nie, coś wymuszonego i przesadnego. Doświadczenia
z c h ę c i doświadczania wynikłe — nie płużą. W toku
zdarzeń życiowych nie n a l e ż y oglądać się na sie-
bie, każde spojrzenie bywa podówczas »złem spoj-
rzeniem«. Urodzony psycholog wystrzega się instyn-
ktownie patrzenia dla patrzenia; to samo da się po-
wiedzieć o urodzonym malarzu. Nie tworzy on nigdy
»z natury«, — przesiewanie i wyrażanie »zdarzeń«,
»natury«, »doświadczeń życiowych« pozostawia swemu
instynktowi, swej camera obscura.. . Dopiero u o g ó l -
n i e n i a , ostateczne wyniki uświadamia sobie: do-
wolne wykluczanie poszczególnych przejawów jest
mu obce. — Cóż się dzieje, gdy postępujemy ina-
czej ? Gdy naprzykład wzorem paryskich romanciers
poczniemy uprawiać wielką i małą psychologię kol-
portażową ? Toć to gdyby czyhanie na rzeczywistość,
toć to nic innego, jak przynoszenie co wieczór do
domu garstki o s o b l i w o ś c i . . . A ostatecznie osięga
się — nagromadzenie plam, w najlepszym razie mo-
zaikę, w każdym zaś razie coś pododawanego, nie-
spokojnego, hałaśliwego. Do najgorszych wyników
dochodzą Goncourt'owie: nie potrafią zestawić trzech
zdań, któreby nie raziły po prostu oczu, oczu p s y -
72
c h o l o g a . — Przyroda, z artystycznego stanowiska,
nie jest modelem. G d y ż przesadza, paczy, niedopeł-
nia. Przyroda jest p r z y p a d k i e m . Studyowanie
»z natury« zda mi się złą oznaką: jest przejawem
uległości, słabości, fatalizmu, — takie padanie na
twarz przed petits faits nie przystoi p r a w d z i w e m u
artyście. Widzieć to, co j e s t — przypadło w udziale
innemu rodzajowi duchów, duchom a n t y a r t y s t y c z -
n y m , rzeczowym. Należy wiedzieć, k i m się jest. . .
8.
D o p s y c h o l o g i i a r t y s t y . — Istnienie
sztuki, istnienie wszelkiego odczuwania i tworzenia
estetycznego zależy bezwarunkowo od pewnego
uprzedniego stanu fizyologicznego: od u p o j e n i a .
Trzeba, by upojenie wzmogło wpierw pobudliwość ca-
łej machiny: inaczej o sztuce nie może być mowy.
Wszystkie, acz tak rozmaicie uwarunkowane rodzaje
upojenia mają tę moc : przedewszystkiem upojenie
popędu płciowego, ta najdawniejsza i najpierwotniej-
sza forma upojenia. Dalej upojenie, towarzyszące
wszystkim wielkim żądzom, wszystkim silnym afek-
tom; upojenie godowe, zapaśnicze, zwycięskie; upo-
jenie zuchwałym porywem i wszelkim wytężonym
ruchem; upojenie okrucieństwem; upojenie zniszcze-
niem; upojenie, wywołane pewnymi wpływami me-
teorologicznymi, naprzykład upojenie wiosenne; lub
spowodowane narkotykami; wreszcie upojenie woli,
upojenie nagromadzonej i wezbranej woli. — Istota
upojenia polega na uczuciu pełni i wzmożonej siły.
73
Uczucia tego udziela się rzeczom, z m u s z a się je,
by od nas brały, narzuca się im swą przemoc —
proces ten zwie się i d e a l i z o w a n i e m . Otrząś-
nijmy się przytem z pewnego przesądu : idealizowa-
nie nie zasadza się, jak to pospolicie się mniema, na
odciąganiu czy odliczaniu drobiazgów i rzeczy ubocz-
nych. Rozstrzyga tu owszem takie w y o l b r z y m i e -
n i e rysów głównych, iż wszystko inne przy nich
zanika.
9.
W stanie tym ubogaca się wszystko z własnej
swej pełni: wezbranem, zwartem, silnem, tryskają-
cem mocą przedstawia się to, czego się pragnie, co
się widzi. Człowiek w tym stanie przetwarza rzeczy,
by odzwierciadlały jego potęgę, — by doskonałości
jego stawały się odbiciem. Ten m u s przetwarzania
w doskonałość jest — sztuką. Nawet to wszystko, czem
sam nie jest, staje się jednakże dlań z niego samego
poczętą rozkoszą; w sztuce napawa się człowiek sobą
jako doskonałością. — Możnaby wyobrazić sobie stan
wręcz odmienny, jakowąś nieartystyczność instynktu, —
która wszystkie rzeczy uboży, rozcieńcza, wycieńcza.
Istotnie, w historyi jest mnóstwo takich antyartystów,
takich głodomorów życiowych, którzy z konieczności
rzeczy w siebie biorą, je wyczerpywać i u s z c z u -
p l a ć muszą. Tak bywa z każdym prawowitym chrze-
ścianinem, z Pascal'em naprzykład: n i e m a s z chrze-
ścianina, któryby był zarazem a r t y s t ą . . . Dzieciństwem
byłoby powoływanie się na Rafaela lub któregokol-
74
wiek homeopatycznego chrześcianina z dziewiętna-
stego wieku: Rafael przyświadczał słowem i c z y -
n e m , przeto chrześcianinem nie b y ł . . .
10.
Co oznaczają wniesione przeze mnie do estetyki
przeciwieństwa a p o l l i ń i s k i i d i on y z y j s k i , oba
na określenie różnych rodzajów upojenia? Upojenie
apollińskie pobudza przedewszystkiem oko, darząc
je mocą wizyi. Malarz, plastyk, epik są wizyonerami
par excellence.
Stan dionyzyjski wywołuje natomiast
podniecenie i wzmożenie całego ustroju uczucio-
w e g o : iż tryska on naraz wszystkimi swymi środ-
kami wyrazu i wypotężnia równocześnie zdolność
przedstawiania, odtwarzania, transfigurowania, prze-
mieniania oraz wszelkiego rodzaju mimikę i aktorstwo.
Istotę stanowi łatwość metamorfozy, niezdolność do
ni e oddziaływania (— na podobieństwo niektórych
histeryków, którzy także na każde skinienie k a ż d ą
przejmują się rolą). Dla człowieka dionyzyjskiego
jest niepodobieństwem jakiejkolwiek suggestyi nie
zrozumieć, nie przeoczy on żadnego przejawu uczucia,
posiada w równie niedościgłym stopniu instynkt ro-
zumienia i odgadywania, jak sztukę oddziaływania
na drugich. Przenika w każdą duszę, w każde uczu-
cie : przeistacza się nieustannie. — Muzyka, w dzi-
siejszem rozumieniu, jest również zbiorowem podnie-
ceniem i wyładowaniem afektów, jednakże jeno szczę-
tem o wiele pełniejszego świata wyrażania uczuć,
jeno residuum dionyzyjskiego histryonizmu. By
75
muzykę jako odrębną sztukę umożliwić, zastanowiono
niektóre zmysły, przedewszystkiem zmysł mięśniowy
(przynajmniej względnie: gdyż w pewnym stopniu
przymawia wciąż jeszcze wszelki rytm do naszych
mięśni): dlatego człowiek nie odtwarza, nie naśladuje
już ciałem wszystkich swych wrażeń. Mimo wszystko
jest to właściwie normalnym stanem dionyzyjskim,
w każdym zaś razie stanem pierwotnym; muzyka
rozwinęła się z niego powoli z uszczerbkiem najbliżej
spokrewnionych uzdolnień.
11.
Aktor, mimik, tancerz, muzyk, liryk są instyn-
ktami zasadniczo sobie pokrewni i w istocie swej
jednacy, ale zwolna wyodrębnili się i odszczepili od
siebie — nieraz aż do sprzeczności. Liryk z muzy-
kiem, zaś aktor z tancerzem najdłużej dochowali
łączności. — A r c h i t e k t nie przedstawia stanu dio-
nyzyjskiego, ni apollińskiego: wielki akt woli, wola,
co przenosi góry, upojenie silnej woli jest dlań pod-
nietą do sztuki. Najpotężniejsi ludzie darzyli zawsze
architektów natchnieniem; po wszystkie czasy ulegał
architekt suggestyi mocy. W budowli winna uwido
czniać się duma, tryumf nad ciężkością, wola mocy;
architektura jest ni to ujętą w formy w y m o w ą
mocy, która bądź to przekonywa, nawet schlebia,
bądź też jeno rozkazuje. Najwyższe uczucie pewności
i potęgi przejawia się w tem, co w i e l k i s t y l po-
siada. Moc, która nie potrzebuje już dowodów; która
nie dba o to, by się podobać; która ciężko odpowiada;
76
która obecności świadków wokół siebie nie czuje;
która żywię, nie wiedząc wcale, iż ma przeciwni-
ków; która spoczywa w s o b i e fatalistycznie i jest
prawidłem śród prawideł: o n a to mówi wielkim
stylem o sobie. —
12.
Czytałem żywot T o m a s z a C a r l y l e ' a , t ę
krotochwilę mimo wiedzy i woli, tę heroiczno - moralną
dyspeptycznych stanów interpretacyę. — Carlyle, to
człowiek wielkich słów i attitudes, retor z p o t r z e b y ,
targany ustawicznie pożądaniem silnej wiary i po-
czuciem swej niezdolności do niej ( — w tem typowy
romantyk!). Pożądanie silnej wiary n i e jest dowo-
dem silnej wiary, owszem jej przeciwieństwem. K t o
ją p o s i a d a , ten może pozwolić sobie na piękny
zbytek sceptycyzmu : gdyż jest dość pewien, dość
krzepki, dostatecznie ku temu spętany. Carlyle
tłumi coś w sobie gromkim fortissimo swego uwiel-
bienia dla ludzi silnej wiary oraz swą zaciekłością
względem mniej naiwnych: p o t r z e b a mu zgiełku.
Nieustanna namiętna n i e r z e t e l n o ś ć względem
siebie — oto jego proprium, dlatego jest i będzie zajmu-
jącym. — Co prawda, w Anglii podziwia się go właśnie
dla jego rzetelności. . . Jakież to angielskie! Zresztą,
gdy się uwzględni, że Anglicy są ludem najzupeł-
niejszego cant'u, jest to nietylko zrozumiałem, lecz
nawet słusznem. W istocie, jest Carlyle angielskim
ateistą, który szuka w tem chluby, by nim n i e być.
77
13.
E m e r s o n . — O wiele światlejszy, biedniejszy,
złoźeńszy, wykwintniejszy od Carlyle'a, przedewszyst-
kiem szczęśliwszy . . . Żywi się instynktownie tylko
ambrozyą, wszystko niestrawne w rzeczach omija.
W porównaniu z Carlyle'm, człowiek smaku. — Car-
lyle, który go bardzo lubił, powiadał jednakże o nim:
»niedość daje n a m do gryzienia«: powiedzenie snadź
słuszne', ale nie na szkodę Emersona. — Emerson
posiada ową dobrotliwą i rozumną pogodę, która
wszelką surowość rozbraja; nie wie zgoła, jak bardzo
jest już stary i jak dalece będzie jeszcze młodym, —
mógłby rzec o sobie słowami Lope de V e g i : »yo me
sucedo a mi mismo«.
Duch jego znajduje wciąż po-
wody, by być zadowolonym i nawet wdzięcznym;
a niekiedy chyli się ku pogodnemu przeświadczeniu
owego poczciwca, który tamquam re bene gęsta z mi-
łosnej schadzki powrócił. »Ut desint mres, rzekł
z wdzięcznością, tamen est laudanda votuptas«.
14.
A n t y - D a r w i n . — Co się tyczy słynnej »walki
o b y t « , to zda mi się ona raczej domniemaną niż
udowodnioną. Zdarza się niekiedy, lecz wyjątkowo;
całość życia n i e przedstawia obrazu głodu i niedo-
statku, owszem bogactwo, bujność, nawet niedo-
rzeczne marnotrawstwo, — walkę toczy się zawsze
o w ł a d z ę . . . Nie należy Malthus'a uważać za przy-
78
rodę. — Jeżeli przypuścimy atoli, że walka ta istnieje —
i rzeczywiście, zdarza się niekiedy - , to, niestety,
wynik jej przedstawia się wręcz inaczej, niżeli pra-
gnie szkoła darwinowska, aniżeli wraz z nią snadź
pragnąć by n a l e ż a ł o : mianowicie niepomyślnie dla
silnych, uprzywiliowanych, szczęśliwych wyjątków.
Gatunki n i e wzrastają w doskonałości: słabi biorą
wciąż górę nad silnymi, — co stąd pochodzi, iż są
w wielkiej liczbie, przytem przeważają r o z t r o p -
n o ś c i ą . . . Darwin zapomniał o duchu (— znamio-
nuje t o Anglika!), s ł a b i m a j ą w i ę c e j d u c h a . . .
Duch dostaje się temu, kto go potrzebuje, — i zanika,
gdy potrzebnym już nie jest. Posiadłszy siłę, traci się
ducha (— »mniejsza o niego! — rozumują dzisiejsi
Niemcy — p a ń s t w o przecież pozostać nam musi«...)
Jak z tego widać, rozumiem przez ducha przezor-
ność, cierpliwość, chytrość, udanie, moc panowania
nad sobą, oraz to wszystko, na czem polega mimicry
(a należy do niej wielka część tak zwanej cnoty).
15.
K a z u i s t y k a p s y c h o l o g ó w . — Ten czło-
wiek jest znawcą ludzi: pocóź ich studyuje? Chciałby
mieć z nich małe lub wielkie korzyści, — to poli-
tyk! . . . Ów drugi jest także znawcą ludzi: a jednak
powiadacie, że nie żąda nic dla siebie, że jest »nie-
samolubny«. Przyjrzyjcież się mu lepiej! A może
chciałby jeszcze czegoś g o r s z e g o : może pragnie
czuć swą wyższość nad ludźmi, módz patrzeć na nich
z góry, z pośród nich się wyróżniać! Ten »niesamolub«
79
g a r d z i ludźmi: zaś ów pierwszy jest typem huma-
nitarniejszym, acz zda się przeczyć temu oczywistość.
Przynajmniej stawia siebie na równi, z innymi s i ę
w d a j e . . .
16.
Na podstawie mnóstwa faktów, których przyto
czyć nie pozwala mi skromność, zda mi się p s y -
c h o l o g i c z n y t a k t Niemców rzeczą nader wąt-
pliwą. Jeden wszakże przykład nastręcza mi dosko-
nałą sposobność, by tezę moją udowodzić : oto nie
mogę przebaczyć Niemcom, iż pomylili się co do
K a n t a oraz jego »Philosophie der Hinterthuren«,
jak ją nazywam, — n i e był to bowiem typ intele-
ktualnej rzetelności. — Innem powiedzeniem, którego
nie znoszę, jest osławione »i«: Niemcy powiadają
»Goethe i Schiller, — ba, obawiam się, czy nie mó-
wią »Schiller i G o e t h e « . . . Nie p o z n a n o ż się
jeszcze na tym Schillerze? — Zdarza się nawet gor-
sze »i«; toć słyszałem na własne uszy, wprawdzie
jeno od profesorów uniwersyteckich, »Schopenhauer
i
Hartmann« . . .
17.
Ludzie szczytnego ducha, o ile są zarazem
ludźmi nieustraszonego serca, doznają w życiu naj-
8o
boleśniejszych tragedyj: ale właśnie dlatego czczą
życie, jako swego najmożniejszego przeciwnika.
18.
W s p r a w i e » s u m i e n i a i n t e l e k t u a l -
n e g o « . — Zdaniem mojem, nic dziś rzadszem nie
jest od szczerej obłudy. Podejrzewam wielce, iż ziel-
sko to nie znosi łagodnego kultury naszej powietrza.
Obłuda należy do epoki silnej wiary : wówczas nie
odstępowano swej wiary nawet w takich razach, gdy
zachodziła k o n i e c z n o ś ć udawania innej wiary.
Obecnie wyrzekamy się jej; lub, co jeszcze częściej
bywa, mamy w zapasie jeszcze drugą wiarę, — jed-
nakże bez uszczerbku u c z c i w o ś c i naszej. Zaprze-
czyć się nie da, iż możliwą jest teraz większa ilość
przekonań, aniżeli dawniej : możliwą, to znaczy do-
zwoloną, to znaczy n i e s z k o d l i w ą . Z tego wynika
tolerancya względem siebie samego. — Tolerancya
ta pozwala na kilka przekonań, które żyją zgodnie
ze sobą i, jak wszystko dzisiejsze, wystrzegają się
kompromitacyi. Na czem polega dziś kompromitacya?
Gdy jest się konsekwentnym. Gdy się chadza pro-
stemi drogami. Gdy się przynajmniej pięcioznacznym
nie jest. Gdy jest się szczerym . . . Lękam się wielce,
iż do niektórych występków człowiek nowoczesny
jest po prostu za wygodnicki: i dlatego wygasają
one doszczętnie. Wszystko zło, zależne od silnej
woli — a snadź niemasz złego bez silnej woli —
przeradza się, w naszem mdłem powietrzu, w cnotę.. .
Nieliczni obłudnicy, których miałem sposobność po-
81
znać, udawali obłudę: jak niemal co dziesiąty w na-
szych czasach człowiek, byli aktorami. —
19.
P i ę k n e i b r z y d k i e . — Nic nie jest względ-
niejszem, powiedzmy, bardziej o g r a n i c z o n e m , od
naszego poczucia piękna. Kto chciałby je oddzielić
od lubowania się człowieka człowiekiem, ten postra-
dałby niezwłocznie jedjnay punkt oparcia. »Piękno
samo w sobie« jest li tylko słowem, nawet nie poję-
ciem. W pięknie przyjmuje człowiek siebie za miarę do-
skonałości; w wyjątkowych razach uwielbia w niem
siebie. Nie przyświadczać sobie w ten sposób gatu-
nek n i e m o ż e . N a j g ł ę b s z y jego instynkt roz-
płenności i samo - zachowawczości promienieje nawet
w takich subtelnościach. Człowiek mniema, iż świat
przepełniony jest krasą, -— z a p o m i n a jednakże, że
sam jest jej przyczyną. On to jedynie darzy go
pięknością, ach! jakże ludzką, arcyludzką pięknością...
W istocie odzwierciedla się człowiek w rzeczach, to
wszystko jest dlań pięknem, co obraz jego odbija:
sądy o » pięknie« są u niego objawem p r ó ż n o ś c i
g a t u n k u . . . Zwłaszcza sceptykowi szepnąć b y
mogła nieufność pytanie: przyczyniaż to się do
upiększenia świata, iż właśnie człowiekowi wydaje
się on pięknym ? U c z ł o w i e c z y ł g o : to pewna.
Nie mamy wszakże żadnej, zgoła żadnej rękojmi, iż
właśnie człowiek jest wzorem piękna. Kto wie, jak
przedstawia się oczom wyższego jakiegoś arbitra
w rzeczach smaku ? Może zuchwale ? Może nawet
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. V 6
82
zabawnie? Może nieco a r b i t r a l n i e ? . . . »Oh, boski
Dionyzosie, dlaczego targasz mnie za uszy?« w toku
jednej z owych słynnych rozmów, prowadzonych na
wyspie Naxos, spytała Aryadna swego filozoficznego
kochanka. »W twych uszach jest coś krotochwilnego
dla mnie, Aryadno : czemu nie są jeszcze dłuższe ?«
20.
Nic nie jest pięknem, tylko człowiek jest piękny:
na tej naiwności polega wszelka estetyka, ona to
stanowi p i e r w s z ą jej prawdę. Dodajmyż nie
zwłocznie jeszcze drugą: nic nie jest brzydkiem okrom
człowieka w y r o d n i e j ą c e g o , — a dziedzinie sądu
estetycznego wytyczym rubieże. — Z fizyologicznego
stanowiska, wszystko brzydkie osłabia i zasępia czło
wieka. Przypomina mu upadek, niebezpieczeństwo,
bezwład; jakoż istotnie traci on przytem na siłach.
Oddziaływanie brzydoty da się oznaczyć siłomierzem.
Wogóle przygnębienie idzie u człowieka w parze
z poczuciem zbliżania się czegoś »brzydkiego«. Jego
przeświadczenie o własnej mocy, jego wola mocy,
jego duma i odwaga — wszystko to wzbiera pod
wpływem piękna, opada pod naciskiem brzydoty . . .
Z jednego i drugiego w y s n u w a m y j e d n a k i
w n i o s e k : założenia jego w nieprzebranej obfitości
nagromadziły się w instynkcie. Brzydotę pojmuje się
jako zapowiedź i oznakę zwyrodnienia: to, co bodaj
z daleka trąci degeneracyą, wywołuje w nas sąd
»brzydkie«. Wszelki przejaw wyczerpania, ciężkości,
starczości, znużenia, każdy rodzaj niewoli, bezwład
83
czy kurczowe drgawki, zaś przedewszystkiem woń,
barwa, forma zgnilizny i rozkładu, chociażby na
wet rozcieńczone do nikłości symbolu — wszystko to
skłania nas do jednakiego odruchu, do orzeczenia
wartości »brzydkie«. Przebija w niem n i e n a w i ś ć :
i cóż nienawidzi tak człowiek? Toć to jasne: z a n i k
s w e g o t y p u . Nienawiść jego wypływa z najgłęb
szego instynktu ludzkiego rodzaju, w nienawiści tej
jest lęk, czujność, głębia, przenikliwość, — i niemasz
zawziętszej nienawiści. Dzięki jej g ł ę b o k ą jest
sztuka . . .
21.
S c h o p e n h a u e r . — Schopenhauer, ostatni Nie
miec, z którym liczyć się trzeba ( — który na podo
bieństwo Goethego, Hegla i Henryka Heinego był
zdarzeniem e u r o p e j s k i e m , nie tylko lokalnem,
nie tylko »nacyonalnem«), jest dla psychologa zagad
nieniem pierwszorzędnem: on to bowiem podjął zło
śliwie genialny wysiłek, by na szalę nihilistycznego
wszechobniźenia wartości życiowych rzucić rzeczy
wręcz sprzeczne, mianowicie wielkie samo - stwier
dzenia »woli życiowej«, przejawy szczodrej bujności
życia. S z t u k ę , heroizm, geniusz, krasę, górne współ
czucie, poznanie, wolę prawdy, tragedyę przedstawiał
on kolejno jako zjawiska następcze »zaprzeczenia«
lub potrzeby zaprzeczenia »woli« — największe fał
szerstwo psychologiczne, jakie, krom chrześciaństwa,
istnieje w historyi. Przyjrzawszy się mu dokładniej,
widzi się w nim pod tym względem jeno spadko-
6*
84
bierce poglądu chrześciańskiego : z tą wszakże róż
nicą, iż zdobywał się w chrześciańskiem, to znaczy
nihilistycznem znaczeniu także na u z n a n i e wielkich
przejawów kulturalnych ludzkości, przez chrześciań-
stwo o d r z u c a n y c h ( — widział w nich bowiem
drogi do »zbawienia«, praformy » zbawienia«, bodźce,
wywołujące potrzebę » zbawienia« . . .)
22.
Przytoczę jeden szczegół. Z melancholijnym ża
rem mówi Schopenhauer o p i ę k n o ś c i , — czemuż
ostatecznej? Gdyż zda się mu ona m o s t e m , który
wiedzie dalej, lub budzi pragnienie dalszego p o c h o d u . . .
Jest dlań chwilowem zbawieniem od »woli« — nęci
do wybawienia na w i e k i . . . Zwłaszcza sławi ją jako
wybawicielkę od »ogniska wołi«, od żądzy płciowej, —
w piękności widzi z a p r z e c z e n i e popędu płcio
wego . . . Święty dziwaku! Ktoś sprzeciwia się tobie,
a jest nim przyroda. P o c ó ż wogóle piękno barw,
dźwięków, woni, rytmu istnieje w przyrodzie ? i co
w y ł a n i a piękno ? — Sprzeciwia się mu na szczę
ście także pewien filozof. Nie byle jaka powaga,
gdyż boski Plato (— tak zwie go sam Schopenhauer)
utrzymuje coś innego : iż wszelka piękność pobudza
do płodzenia, iż właśnie na tern proprium działanie
jej polega, od przejawów najbardziej znrysłowych do
porywów najgórniej duchowych . . .
85
23.
24.
L'art pour l'art. — Walka przeciw celowi
w sztuce jest zawsze walką przeciw moralizującej
Plato idzie dalej. Z niewinnością, do której zdo-
len Grek tylko, nie »chrześcianin«, powiada, iż nie
istniałaby filozofia platońska, gdyby nie było w Ate
nach tak pięknych młodzieńców: dopiero na ich wi
dok ogarnia duszę filozofa zachwyt miłosny i nie
daje jej spokoju, dopóki w tę przepiękną rolę ziarna
wszystkich wzniosłych rzeczy nie wsieje. Także dzi
waczny święty! — Nie dowierza się własnym uszom,
nawet gdy dowierza się Platonowi. Odgaduje się jed
nakże, iż w Atenach filozofowano i n a c z e j , prze-
dewszystkiem publicznie. Samotnicze snucie paję
czyny pojęciowej, amor intellectualis alei na modłę
Spinozy zgoła greckiemi nie są. Filozofia w znacze
niu platońskiem dałaby się określić raczej jako współ
zawodnictwo miłosne, jako rozwinięcie i pogłębienie
prastarych zapasów agonalnych i założeń t y c h ź e . . .
Cóż wyrosło ostatecznie z tej filozoficznej erotyki
platońskiej? Nowa forma artystyczna greckiego agoriu,
dyalektyka. — Przypomnę tu jeszcze, w b r e w Scho
penhauerowi a ku czci Platona, iż caía wyższa kul
tura i literatura Francyi k l a s y c z n e j rozwinęła
się na podłożu pobudek płciowych. Szukając w niej
wszędzie galanteryi, współzawodnictwa płciowego,
»kobiety«, - nie szuka się napróźno. . .
86
tendencyi w sztuce, przeciwko zależności jej od mo
rału. L'art pour l'art znaczy : »do dyabła z mora
łem!« —Aliści nawet ta wrogość dowodzi jeszcze potęgi
przesądu. Wykluczając ze sztuki cele kaznodziejów
moralnych i poprawiaczy ludzkości, bynajmniej nie
wyprowadzano wniosku, iż sztuka jest wogóle bez
celową, próżną wszelkiej myśli i zamiaru, słowem
l'art pour l'art — że
jest wężem, który własny swój
ogon gryzie. »Lepiej nie mieć celu, aniżeli mieć cel
moralny!« woła zapamiętałość. Psycholog nato
miast pyta : co czyni wszelka sztuka ? czyż nie
chwali? czyż nie uświetnia? czyż nie wybiera i na
jaw nie dobywa? Przez to w z m a c n i a lub o s ł a
b i a jakoweś pojmowanie w a r t o ś c i . . . Jest-że to
jeno czemś ubocznem? przypadkowem? Instynktowi
artysty najzupełniej obcem? Albo raczej: nie jest-że
to założeniem m o c y artysty ? . . . Ku czemu zmie
rza najgłębszy jego instynkt? ku sztuce? Czy też
ku treści sztuki, ku ż y c i u ? ku pewnym u p r a g n i e -
n i o m ż y c i o w y m ? - Sztuka jest wielkim bodź
cem życiowym : czyliź można pojmować ją jako
rzecz, pozbawioną zamiaru i celu, jako l'art pour
l'art?
— Pozostaje jeszcze jedno pytanie: sztuka
odsłania także wiele ohydy, srogości i zagadkowości
życiowej, — nie przyczyniaż się tem do zohydzenia
życia ? — Istotnie, byli filozofowie, którzy jej to zna
czenie przypisywali : na »wyjarzmieniu się z woli«
polega wedle nauki Schopenhauera ogólne dążenie
sztuki, sławił on wielki pożytek tragedyi, gdyż » skła
nia do rezygnacyi«. — Aliści — jak już napomkną
łem — jest to optyka pessymistyczna i »złe spojrze
nie« — : trzeba się zwrócić do samego artysty. C ó ż
w i e ś c i t r a g i c z n y a r t y s t a o s o b i e ? Nie
87
polegaż stan jego właśnie na nieustraszoności wobec
zjawisk straszliwych i zagadkowych? — Już stan ten
godzien jest wysokiego pożądania; kto go zna, ten
korzy się przed nim z czcią najgłębszą. Wieści go,
musi go wieścić, jeżeli jest artystą, geniuszem wiesz
czym. Dzielność i wolność uczucia w obliczu możnego
wroga, wobec wzniosłej niedoli, wobec zagadnienia,
pełnego grozy — oto z w y c i ę s k i stan ten, który
wybiera, który sławi tragiczny artysta. Wojowniczość
dusz naszych święci w obliczu tragedyi swe saturna-
lie; ten, kto nawykł do cierpienia, kto cierpienia szuka,
człowiek h e r o i c z n y wielbi tragedyą swe istnie
nie, — jemu tylko podaje tragik napój tego najsłod
szego okrucieństwa.
25.
Żyć za pan brat z ludźmi, mieć serce otwarte
dla wszystkich: oznaka to dobrotliwości, ale tylko
dobrotliwości. Serca, zdolne do d o s t o j n e j gościn
ności, poznaje się po wielu zasłoniętych oknach i za
mkniętych wrótniach: najpiękniejsze ich świetlice
stoją pustką. Czemuż to? G d y ż czekają gości,
z którymi się »za pan brat« n i e żyje . . .
26.
Przestajemy się cenić, gdy się zwierzamy. Wła
ściwe nasze doświadczenia życiowe bynajmniej ga-
88
datliwemi nie są. Nawet gdyby chciały, nie mogłyby
się zwierzyć. Pochodzi to stąd, iż brak im słów. To,
na co znajdujemy słowa, przestało już nas obchodzić.
We wszelkiem mówieniu kryje się źdźbło pogardy.
Mowa, jak się zdaje, wynaleziona jest na wysłowie
nie rzeczy powszednich, miernych, wysłowić się da
jących. P o s p o l i t u j e m s i ę mówieniem. Z mo
rału dla głuchoniemych i innych filozofów.
2
7-
» Ten portret jest czarodziejsko piękny ! « . . .
Kobieta - literatka, niezadowolona, podniecona, czcza
w sercu i trzewiach, z bolesną ciekawością nadsłu
chująca wciąż nakazu »azit libri aut liberia, co z głębi
jej ustroju odzywa się szeptem : kobieta - literatka,
wykształcona o tyle. iź rozumie głos przyrody, nawet
gdy ta mówi po łacinie, z drugiej zaś strony próżna
i gąskowata w tym stopniu, że nawet w skrytości
powiada jeszcze sobie po francusku *je me verrai, je
me lirai, je m'extasierai et je dirai: Possible, que j'aie
eu tant d' esprit ? « . . .
28.
Mają głos »nieosobiści«. — »Nic nie jest łatwiej-
szem dla nas, aniżeli być mądrymi, cierpliwymi, wyż
szymi nade wszystko. Pławimy się po prostu w po
błażliwości i współczuciu, jesteśmy sprawiedliwymi
89
do niedorzeczności, przebaczamy wszystko. Właśnie
dlatego winniśmy się trzymać nieco w karbach; wła
śnie dlatego należałoby nam w y h o d o w a ć sobie
od czasu do czasu jakiś afekcik, jakiś maluchny
występek uczuciowy. Przychodzi nam to ciężko;
i śmiejem się snadź sami z urządzonego przez siebie
widowiska. Lecz cóż poradzić na to! Nie mamy już
innego sposobu przezwyciężenia siebie: to nasz asce
tyzm, to pokuta nasza« . . . Cnotą »nieosobistych«
jest -- s t a ć s i ę o s o b i s t y m . . .
29.
Z p r o m o c y i d o k t o r s k i e j . — »Na czem
polega zadanie wszelkiego wyższego szkolnictwa?« —
Uczynić z człowieka machinę. — »Co jest środ
kiem do t e g o ? « — Winien się uczyć i nudzić. —
»Jakże to się osiąga?« -- Za pomocą pojęcia obo
wiązku. »Kto jest jego wzorem?« — Filolog:
gdyż uczy k u ć . »Kto jest człowiekiem doskona
łym?« -- Urzędnik państwowy. — »Która filozofia za
wiera najwyższą formułę urzędnika państwowego?«
Kantowska: urzędnik jako rzecz sama w sobie usta
nowiona sędzią nad urzędnikiem jako zjawiskiem. -
30.
P r a w o do g ł u p o t y . — Znużony, wolno od
dychający wyrobnik, który dobrodusznie pozwala rze-
90
czom toczyć się swym torem: typowa ta postać, spo
tykana w dzisiejszem stuleciu pracy (i »państwa« —)
we wszystkich kręgach społeczeństwa, rości sobie
obecnie prawo właśnie do s z t u k i oraz książki,
przedewszystkiem zaś do dziennika, — o ileż więcej
do pięknej przyrody, Włoch . . . Człowiek wieczorny,
z »uśpionymi dzikimi popędami«, o których Faust
wspomina, potrzebuje wczasów letnich, kąpieli mor
skich, lodowców, Bayreuthu . . . W takich epo
kach ma sztuka prawo do z u p e ł n e g o s z a l e ń
s t w a , — ni to rodzaj wypoczynku dla ducha, do
wcipu i umysłu. Rozumiał to Wagner. C z y s t e
s z a l e ń s t w o uzdrawia . . .
31.
J e s z c z e j e d n o z a g a d n i e n i e h y g i e n y . —
Środki, którymi Juliusz Cezar bronił się przeciw cho-
rowitości i bólom głowy : ogromne marsze, najprost
szy sposób życia, ciągły pobyt na wolnem powietrzu,
nieustanne trudy — oto, w ogólnym zarysie, wska
zania ochronne i zapobiegawcze przeciwko krańco
wej wątłości owej delikatnej i pod najwyższem par
ciem pracującej machiny, która zwie się geniuszem. —
32.
M ó w i i m m o r a l i s t a . — Nic tak b a r d z o
nie razi smaku filozofa, jak człowiek m i o t a n y ży
c z e n i a m i . . . Widząc człowieka jeno przy pracy,
91
widząc to najdzielniejsze, najprzebieglejsze, najwy-
trwalsze zwierzę, gdy się błąka bodaj w labiryntach
niedoli, niema dlań słów podziwu! Jeszcze go za
chęca . . . Ale filozof gardzi człowiekiem pożądającym
tudzież »pożądanym* — gardzi wogóle wszystkiemi
pragnieniami, wszystkimi i d e a ł a m i człowieka. Gdyby
filozof mógł być nihilistą, to stałby się nim, gdyż widzi
nicość poza wszystkimi ideałami człowieczymi. Lub
nawet nie nicość, — lecz tylko nikczemność, niedo
rzeczność, chorobliwość, tchórzostwo, znużenie, wsze
lakie męty z w y p i t e g o puharu ż y c i a . . . Skąd-że
to pochodzi, iż człowiek, który jako rzeczywistość
budzi poszanowanie, przestaje zasługiwać na cześć,
o ile pragnie? Czyż pokutuje za to, iż tak dzielnym
jest jako rzeczywistość? Czy swą działalność, wytę
żenie myśli i woli we wszelkiej działalności, musi
wyrównać odpoczynkiem w urojeniu i niedorzecz
ności? — Dzieje jego upragnień stanowiły dotych
czas partie honteuse ludzkości: nie zagłębiajmyż
się w niej za długo! Człowieka usprawiedliwia i zaw
sze usprawiedliwiać będzie — jego rzeczywistość.
O ileż więcej wart człowiek rzeczywisty od jakiego
kolwiek człowieka tylko upragnionego, wymarzonego,
wypoconego, wykłamanego? od jakiegokolwiek czło
wieka i d e a l n e g o ? . . . A tylko człowiek idealny
nie godzi się ze smakiem filozofa.
33.
N a t u r a l n a w a r t o ś ć e g o i z m u . — Samo-
lubstwo warte jest tyle, ile fizyologicznie wart jest
92
ten, kto je posiada: może mieć wartość bardzo wielką,
może być rzeczą niską i nikczemną. Na każdą jed
nostkę trzeba się zapatrywać z tego względu, czy
przedstawia ona linię wstępującą, czy też linię opa
dającą życia. Rozwiązawszy to zagadnienie, ma się
zarazem wskazówkę co do wartości jej samolubstwa.
Jeżeli jednostka ta przedstawia linię wstępującą, to
wartość jej jest istotnie nadzwyczajna, — i gwol
wszechżyciu, które wraz z nią zdąża o krok d a l e j ,
wolno jej troskę o siebie, o stworzenie sobie optimum
warunków posunąć do ostateczności. Gdyż jednostka,
»osobnik«, jak go pojmował dotychczas lud i filozof,
jest błędem: sam przez się jest niczem, nie jest ato
mem, nie jest »ogniwem w łańcuchu«, czy też jeno
puścizną pokoleń minionych, — lecz, i to włącznie
ze samym sobą, jest całą jedną linią człowieka . . .
Jeżeli zaś przedstawia zanik, upadek, chroniczne zwy
rodnienie, chorobliwe wyczerpanie ( — choroby są
naogół przejawami następczymi upadku, n i e zaś
przyczynami tegoż), to wartość jego jest nader mała,
i prosta słuszność wymaga, by osobnikom doskonal
szym z a b i e r a ł możliwie najmniej. Toć jest jeno
ich pasorzytem . . .
34.
C h r z e ś c i a n i n i a n a r c h i s t a . — Anar
chista, występujący w roli rzecznika p o d u p a d a
j ą c y c h kręgów społecznych, domagając się z e
szlachetnem oburzeniem »praw«, »sprawiedliwości«,
»równouprawnienia«, ulega jeno parciu swej niekul-
93
turalności, w której żadną miarą pomieścić się nie
może, d l a c z e g o on właściwie cierpi, oraz że na
n i c z e m mu nie zbywa, krom życia . . . Powoduje
nim silny popęd przyczynowy: ktoś musi być winien
temu, że go uciska niedola . . . Przytem samo »szla
chetne oburzenie« jest już dlań ulgą, wszyscy bie
dacy lubią kląć -- gdyż upaja to potrosze uczuciem
mocy. Nawet skarga, nawet rozczulanie się własnym
losem może stać się powabem, dla którego człowiek
godzi się z życiem: każda skarga zawiera subtelniej-
szą domieszkę z e m s t y , swe nieszczęście, niekiedy
nawet swą nikczemność wypomina się innym gdyby
niesprawiedliwość, gdyby n i e d o z w o l o n e upośle
dzenie. »Ponieważ ja jestem canaille, więc i ty nią
być powinieneś«: na tej podstawie logicznej wszczyna
się rewolucyę. -- Uskarżanie się w żadnym razie nic
nie jest warte: gdyż wynika ze słabości. Czy swą
niedolę przypisuje się innym, czy też s o b i e sa
m e m u — jak to w pierwszym wypadku czyni so-
cyalista, w drugim zaś, naprzykład chrześcianin -,
nie stanowi to bynajmniej właściwej różnicy. Wspól
ność, dodajmy i n i e s z l a c h e t n o ś ć zasadza się
na tem, iż ktoś miał z a w i n i ć ich cierpieniu —
słowem, cierpiący leczy się z cierpienia miodem zem
sty. Przedmiotem tej potrzeby zemsty jako potrzeby
r o z k o s z y są przyczyny okolicznościowe: cierpiący
wszędzie znajduje przyczyny, by wywrzeć swą ma
łostkową zemstę, — jeżeli, jak już wspomniano, jest
chrześcianinem, to znajduje ją w s o b i e . . . Chrze
ścianin i anarchista — obaj są decadents. — Ale też
gdy chrześcianin »świat« potępia, spotwarza, oczer
nia, to daje się powodować temu samemu instyn
ktowi, dla którego robotnik socyalistyczny potępia,
94
spotwarza, oczernia s p o ł e c z e ń s t w o : nawet »sąd
ostateczny« — ta rewolucya, oczekiwana także przez
robotnika socyalistycznego, jeno nieco odsunięta
w przyszłość — jest słodką zapowiedzią zemsty. . .
Nawet »źycie przyszłe« — i pocóż jest życie przy
szłe, jak nie poto, by oczernić doczesne ? . . .
35.
K r y t y k a m o r a ł u d e k a d e n c k i e g o . —
Morał »altruistyczny«, morał, powodujący z a n i k
egoizmu —, ze wszystkich względów jest złą oznaką.
Stosuje się to do jednostek, przedewszystkiem zaś do
narodów. Gdzie niema egoizmu, tam zbywa na tem,
co najprzedniejsze. Instynktowe wybieranie rzeczy
s z k o d l i w y c h , uleganie p o n ę t o m pobudek »bez-
interesownych« stanowi niemal formułę dekadencyi.
»Nie szukać korzyści dla s i e b i e « — jest to tylko
moralny liść figowy dla całkiem innego, mianowicie
fizyologicznego przejawu: »nie módz już jej z n a -
l e ś ć « . . . Rozprzężenie instynktów! — Człowiek gubi
się, stając się altruistą. — Miast wyznać naiwnie »nic
już wart nie j e s t e m « , kłamie morał przez usta
decadenfa.:
»wszystko nic nie warte, — ż y c i e nic
nie warte« . . . Sąd taki przedstawia ostatecznie wiel
kie niebezpieczeństwo, gdyż zakaża, — na całem
przegniłem podłożu społecznem rozplenia się rychło
w podzwrotnikową roślinność pojęciową, bądź to jako
religia (chrześciaństwo), bądź też jako filozofia (scho-
penhaueryanizm). To ze zgnilizny poczęte, jadowite
95
zielsko zatruwa w pewnych okolicznościach na długo,
nawet na całe tysiąclecia, wyziewami swymi ż y c i e . . .
36.
M o r a ł d l a l e k a r z y . - Chory jest pasorzy-
tem społeczeństwa. W pewnych warunkach żyć dłu
żej wprost nie wypada. Wegetowanie z dnia na dzień
w tchórzliwej zależności od lekarzy i zabiegów, gdy
już się postradało sens życia, p r a w o do życia,
winnoby budzić głęboką pogardę w społeczeństwie.
Zaś lekarzom należałoby być pogardy tej pośredni
kami, — nie recepty, lecz codziennie nowa dawka
w s t r ę t u do swego pacyenta . . . Trzeba stworzyć
nową odpowiedzialność, odpowiedzialność lekarską,
któraby zobowiązywała w takich razach, gdy najwyż
sza zasada życia, w s t ę p u j ą c e g o życia, wymaga
najbezwzględniejszego zdławienia i usunięcia w y-
r o d n i e j ą c e g o życia — naprzykład, gdy chodzi
o prawo do płodzenia, o prawo do przyjścia na
świat, o prawo do życia . . . Trzeba umrzeć dumnie,
skoro żyć dumnie dłużej już nie można. Śmierć dobro
wolna, śmierć we właściwej chwili, ze zupełną przyto
mnością i pogodą, w otoczeniu dzieci i świadków: śmierć
taka, by rzeczywiste pożegnanie było jeszcze moż
liwe, b y ten, kto się żegna, b y ł j e s z c z e o b e c n y ,
tudzież istotne obliczenie tego, czego się chciało i co
się osiągnęło, z e s u m o w a n i e życia — oto przeci
wieństwo do nędznej i okropnej komedyi, którą przy
łożu konającego odgrywało chrześciaństwo. Nie za-
pominajmyź mu, iż słabości umierającego naduży-
96
wało gwoli pogwałceniu sumienia, iż nawet na pod
stawie rodzaju śmierci wydawało sądy o człowieku
i przeszłości! — Wyróbmy sobie, wzgardziwszy wszy-
stkiemi tchórzliwościami przesądu, przedewszystkiem
należyty, to znaczy, fizyologiczny pogląd na tak
zwaną śmierć n a t u r a l n ą , która ostatecznie jest także
»nienaturalną«, czyli samobójstwem. Nikt nie umiera
z cudzej winy, lecz zawsze z własnej. Jeno że jest
to śmierć najnikczemniejsza, śmierć niewól na, śmierć
w n i e w ł a ś c i w e j chwili, śmierć tchórzliwa. Na
leżałoby, z miłości do ż y c i a —, pragnąć innej
śmierci, wolnej, świadomej, przewidzianej, od przy
padku nie zależnej . . . Naostatek rada dla panów pe-
ssymistów i innych décadents. Nie leży w naszej mocy
nie przyjść na świat : lecz możemy błąd ten — gdyż
niekiedy jest to błędem — naprawić. Kto się u s u w a,
ten postępuje nader chwalebnie : zasługuje tem nie
mal, by żyć . . . Społeczeństwo, co mówię ! ż y c i e
samo odnosi z tego większą korzyść, aniżeli z jakie
gokolwiek »żywota«, oddanego zaparciu się, anemii
i innym cnotom —, uwolniło się od swego widoku
innych, uwolniło się życie od jednego z a r z u t u . . .
Pessymizmu, pur, vert, d o w o d z i s i ę d o p i e r o
samo-unicestwieniem panów pessymistów : trzeba
w swej logice postąpić o krok dalej, nie przeczyć
życiu tylko »wołą i wyobrażeniem«, jak to czynił
Schopenhauer — , lecz przedewszystkiem p o d n i e ś ć
p r z e c z e n i e p r z e c i w S c h o p e n h a u e r o w i . . .
Nawiasem, pessymizm, acz tak zaraźliwy, nie wzmaga
jednakże naogół chorobliwości jakiejś epoki, jakiegoś
pokolenia : jest ich wyrazem. Zapada się nań, jak się
zapada na cholerę : trzeba być już wątłym, do niego
skłonnym : pessymizm sam nie stworzy ani jednego
97
d é c a d e n t '
a w i ę c e j . P r z y p o m i n a m w y n i k i b a d a ń sta
t y s t y c z n y c h , iź lata, w k t ó r y c h s r o ż y się cholera, by
najmniej się nie r ó ż n i ą od lat i n n y c h o g ó l n ą i l o ś c i ą
z g o n ó w .
37.
C z y w z r o s ł a m o r a l n o ś ć n a s z a . —
Przeciwko mojemu pojęciu »poza dobrem i zlem«
podniosła się, jak to było do przewidzenia, cała d z i
k o ś ć moralnego ogłupienia, które, jak wiadomo,
uchodzi w Niemczech za moralność s a m ą : niejedno
dałoby się o tem powiedzieć. Przedewszystkiem po
lecono mi się zastanowić nad »niezaprzeczoną wyższo
ścią« naszych czasów w dziedzinie sądów etycznych,
nad naszym istotnym na tem polu p o s t ę p e m :
nie godzi się takiego Cezara Borgii wynosić nad n a s ,
przedstawiać go jako »człowieka wyższego«, jako
jakiegoś n a d c z ł o w i e k a , jak to uczyniłem. . .
Redaktor szwajcarskiego » B u n d ' u « posunął się tak
daleko, iż, nie tając uznania dla takiej odwagi, »po-
jął« treść mego dzieła w ten sposób, jakobym wzy
w a ł niem do zerwania ze wszystkiemi przyzwoitemi
uczuciami. Bardzo dziękuję! — W odpowiedzi pozwa
lam sobie poruszyć pytanie, czy i s t o t n i e s t a l i ś m y
s i ę m o r a l n i e j s z y m i . Przeświadczenie ogólne, i ź
tak jest istotnie, dowodzi właśnie czegoś i n n e g o . . .
My ludzie nowocześni, bardzo wątli, bardzo delikatni,
mający na zawołanie setki względów, wyobrażamy
sobie rzeczywiście, jakoby to nikłe nasze uczłowie
czenie, ta w y u c z o n a jednomyślność w oszczędza-
DZIEŁA N I E T Z S H E l O . T. V. 7
98
niu, spieszeniu z pomocą, wzajemnej ufności była
pozytywnym postępem, jakobyśmy stali pod tym
względem nieporównanie wyżej od ludzi z epoki Od
rodzenia. Ale tak mniema każda epoka, mniemać tak
m u s i . To pewna, iż nie zdołalibyśmy się przenieść,
nawet myślą, w czasy Renesansu : takiej rzeczywi
stości nie zniosłyby nasze nerwy, nie mówiąc już
o mięśniach. Ta niezdolność nie dowodzi atoli po
stępu, lecz jeno odmiennego, późniejszego, wątlej-
szego, delikatniejszego, wrażliwszego ustroju, który
z konieczności wytwarza b o g a t s z y w e w z g l ę d y
morał. Gdybyśmy mogli pozbyć się naszej delika
tności i przejrzałości, fizyologicznej naszej starczości,
to i morał nasz »uczłowieczenia« postradałby zara
zem całą swą wartość — morał sam w sobie nic
wart nie jest — : a nawet budziłby w nas lekcewa
żenie. Z drugiej zaś strony nie ulega wątpliwości,
iż nasza grubo w bawełnę spowita humanitarność,
przezornie wszelkich kamieni unikająca, stanowiłaby
nad wyraz ucieszne widowisko dla rówieśników Ce
zara Borgii. W istocie, jesteśmy mimowolnie arcyko-
miczni, gdy chodzi o nasze nowoczesne »cnoty«. . .
Zanik wrogich i podejrzanych instynktów — a na
tern pono polega nasz »postęp« — przedstawia tylko
jedno z następstw ogólnego zaniku ż y w o t n o ś c i :
wymaga to stokrotnie większego trudu i przezorności,
by tak zależnemu i opóźnionemu podołać istnieniu.
Zatem wszyscy pomagają sobie wzajemnie, każdy
jest do pewnego stopnia chorym i dozorcą chorych.
Z czasem nadaje się temu miano »cnoty« — : śród
ludzi, którzy żyli jeszcze innem życiem, pełniejszem,
rozrzutniejszem, rozlewniejszem, nazwanoby ją snadź
»tchórzostwem«, »nędzotą«, »morałem babskim« . . .
99
Nasze złagodzenie obyczajów — oto me twierdzenie,
oto, jeśli kto woli, moja n o w i n a — jest następ
stwem upadku; surowość i srogość obyczajów może
naodwrót wynikać z nadmiaru życia. W takich wa
runkach można na niejedno się odważyć, niejedno
w y z w a ć i niejedno r o z t r w o n i ć . Co było ongi ne
ktarem życia, to stałoby się dla nas t r u c i z n ą . . .
Do niewzruszoności - która jest także przejawem
siły — jesteśmy również za starzy, za późni: nasz
morał współczucia, przed którym pierwszy ostrzega
łem, to, co możnaby nazwać l'impressionisme morale,
jest jednym więcej wyrazem fizyologicznego prze
wrażliwienia, właściwego wszystkim decadents. Prąd
ów, który na podstawie schopenhauerowskiego mo
r a ł u w s p ó ł c z u c i a usiłował nadać sobie pozory
naukowe — usiłowanie chybione najzupełniej! — jest
właściwą dćcadence w morale, spokrewnioną nader
blizko z morałem chrześciańskim. Czasem silnym,
kulturom d o s t o j n y m wydaje się współczucie, »mi
łość bliźniego«, brak samoistności i samopoczucia
czemś pogardliwem. — Należy mierzyć czasy miarą
ich s i ł r z e c z y w i s t y c h — a okaże się, że owa
tak rozrzutna i złowroga doba Odrodzenia była osta
tnią epoką w i e l k ą , zaś my, my ludzie nowocześni
z naszą lękliwą dbałością o siebie i miłością bliź
niego, z naszemi robotniczemi cnotami, z naszą bez-
pretensyonalnością, rzetelnością, naukowością — gro
madzący, szczędzący, machinalni — stanowimy epokę
s ł a b ą . Cnoty nasze s ą zależne, s ą w y w o ł a n e
słabością naszą. . . »Równość«, jakoweś rzeczywiste
upodobnienie, wyrażające się w teoryi o »równych
prawach«, jest istotnem znamieniem upadku: prze
paść między człowiekiem i człowiekiem, stanem i sta-
100
38.
M o j e p o j ę c i e wo l n o ś c i. — Wartość jakiejś
rzeczy polega w pewnych razach nie na tem, co się
przez nią osiąga, lecz na tem, co się za nią zapłaciło, —
co nas k o s z t u j e . Przytoczę przykład. Instytucye
liberalne przestają być liberalnemi, skoro je się osią
gnie: niemasz później gorszych i zawziętszych szkod-
101
ników wolności od instytucyj liberalnych. Toć wia
domo, c o jest ich dziełem: podrywają wolę mocy,
wydźwignięte do godności morału równają szczyty
z padołami, czynią człowieka małostkowym, tchórzli
wym, żądnym użycia, — wraz z niemi święci za
każdym razem tryumf zwierzę stadne. Liberalizm to
nic innego jak z e z w i e r z ę c e n i e . . . T e ż same
instytucye, dopóki wre o nie walka, wywołują ob
j a w y wręcz odmienne; są wówczas istotnie potężnymi
czynnikami wolności. Przyjrzawszy się dokładniej,
widzimy, że to walka wywołuje te następstwa, walka
o instytucye liberalne, podtrzymująca tem samem
trwanie instytucyj n i e l i b e r a l n y c h . Walka jest
wychowawczynią wolności. Gdyż co to jest wolność?
To pragnienie samo - odpowiedzialności. To przestrze
ganie dzielących nas oddaleń. To zobojętnienie na
trudy, niedostatki, srogość, nawet na życie. To goto
wość poświęcenia swej sprawie innych i siebie. Wol
ność : to znaczy, że instynkty tryumfalne, wojowni
cze, męskie zawładnęły innymi, naprzykład instynk
tem »szczęścia«. Człowiek w y z w o l o n y , tem bar
dziej d u c h wyzwolony, gardzi nikczemną błogością,
o której marzą przekupnie, chrześcianie, krowy, ko
biety, Anglicy oraz inne demokraty. Człowiek wolny
jest w o j o w n i k i e m . — Czem-że mierzy się wolność
u jednostek i u narodów? Oporem, który pokonać
trzeba, trudem, którym okupuje się swą p r z e w a g ę -
Najwyższego typu wolnego człowieka należałoby szu
kać tam, gdzie wciąż największe pokonywa się opory:
o pięć kroków od tyranii, tuż u progu grożącego nie
wolnictwa. Jest to psychologicznie prawdziwem, o ile
przez »tyranów« rozumiemy niezbłagane i okrutne
instynkty, najwyższe napięcie powagi i karności wy-
nem, wielość typów, wola samoistności i odrębności,
to, c o nazwałem p a t o s e m o d l e g ł o ś c i , znamio
nuje każdą epokę s i l n ą . Dziś rozprężność, rozbież
ność między krańcami staje się coraz mniejszą, —
same nawet krańcowości zacierają się wkońcu aż do
podobieństwa. . . Wszystkie nasze teorye polityczne
i ustroje państwowe, » Rzeszy niemieckiej« bynajmniej
nie wyjmując, są wynikami, koniecznem! następ
stwami upadku: nieświadome oddziaływanie rozstroju
skaziło nawet ideały poszczególnych umiejętności.
Mój zarzut przeciwko całej socyologii angielskiej
i francuskiej sprowadza się do tego, iż z doświad
czenia zna ona jeno u s t r ó j s c h y ł k o w y społe
czeństwa i za n o r m ę sądów socyologicznych przyj
muje najzupełniej niewinnie swe własne instynkty
rozkładowe. Życie z a n i k a j ą c e , ubytek wszystkich
sił organizujących, to znaczy dzielących, rozszcze
piających, nadporządkowujących i podporządkowują
cych : oto i d e a ł socyologii dzisiejszej . . . Nasi so-
cyaliści są decadents, ale pan Herbert Spencer jest
także decadent, — zwycięstwo altruizmu zda mu się
pożądanem! . . .
102
zywające przeciwko sobie — przepięknym typem Ju
liusz Cezar - ; jest to też politycznie prawdziwem,
dość rozejrzeć się w historyi. Narody, które były coś
warte, które s t a ł y s i ę coś warte, nigdy tego libe
ralnym nie zawdzięczały instytucyom : to, co w nich
czcigodne, zdobyły dzięki w i e l k i e m u n i e b e z
p i e c z e ń s t w u , temu niebezpieczeństwu, które na
nasze środki pomocnicze, nasze cnoty, nasz oręż i na
szego d u c h a dopiero otwiera nam oczy, — z m u
s z a człowieka być s i l n y m . . . P i e r w s z a zasada:
musi istnieć potrzeba wyrobienia sobie s i ł y : inaczej
nie posiędzie się jej nigdy. — Owe wielkie cieplar
nie dla silnych, ba, najsilniejszych, jakie dotychczas
istniały, odmian ludzkich, arystokratyczne ustroje
gminne w rodzaju Rzymu i Wenecyi, pojmowały
wolność jota w jotę tak samo, jak ja ją rozumiem :
jako coś, co jest i n i e jest, czego się p r a g n i e , co
się w y w a l c z a . . .
39.
K r y t y k a n o w o c z e s n o ś c i . — Instytucye
nasze nic już nie są warte: na to godzimy się wszyscy.
Atoli zależy to nie od nich, lecz od n a s . Zanik
wszystkich instynktów, z których instytucye się po
częły, powoduje zanik instytucyj wogóle, gdyż n i e
j e s t e ś m y już do nich zdolni. Demokratyzm był po
wszystkie czasy formą schyłkową siły organizują
cej : już w »Ludzkie to, arcyludzkie« I, 3I8 wyka
załem, iż demokracya nowoczesna wraz ze swemi
połowicznościami, jak naprzykład »Rzeszą Niemiecką«,
103
jest formą schyłkową państwa. By instytucye istniały,
musi istnieć pewien rodzaj woli, instynktu, nakazu
antyliberalnego aż do złośliwości: woli, wspartej na
t r a d c y i , na powadze, na odpowiedzialności, ogarniają
cej cale wieki, na s o l i d a r n o ś c i łańcuchów po
koleń, sięgającej naprzód i wstecz in infinitum. Gdy
ta woja istnieje, tworzy się coś w rodzaju takiego
imperium Romanum
. . . Na całym Zachodzie niema
już instynktów, z których rozwijają się instytucye,
z których wszczyna się p r z y s z ł o ś ć : owszem nic nie
sprzeciwia się bardziej jego »nowoczesnemu duchowi«.
Żyje się dzisiejszością, żyje się pospiesznie, — żyje
się bez cienia odpowiedzialności: i to właśnie zowie
się »wolnością«. To, co instytucye instytucyami czyni,
spotyka się ze wzgardą, oporem, nienawiścią: sam
dźwięk słowa »powaga« nieci obawę nowego nie
wolnictwa. U naszych polityków i stronnictw poli
tycznych sięga decadence instynktów tak daleko, iż
i n s t y n k t o w n i e p r z e c h y l a j ą s i ę n a s t r o n ę
tego, co rozkłada, co koniec przyspiesza. . . Świa
dectwem m a ł ż e ń s t w o n o w o c z e s n e . W mał
żeństwie nowoczesnem wygasła bezsprzecznie ostatnia
skra rozumu: nie stanowi to jednakże zarzutu prze
ciw małżeństwu, lecz przeciw nowoczesności. Sens
małżeństwa — polegał na wyłącznej odpowiedzial
ności prawnej mężczyzny: oto jego punkt ciężkości,
gdy dziś kuleje na obie strony. Sens małżeństwa — pole
gał na tem, iż rozwiązanem zasadniczo być nie mogło:
oto źródło jego powagi, która wbrew przypadkowemu
uczuciu, namiętności czy chwilowemu porywowi umiała
n a g i ą ć d o p o s ł u s z e ń s t w a . Polegał o n również
na odpowiedzialności rodzin za wybór małżonka. Ze
wzrostem pobłażania dla małżeństw z m i ł o ś c i po-
104
40.
K w e s t y a r o b o t n i c z a . — Istnienie k w e s t y i
robotniczej d o w o d z i g ł u p s t w a , w istocie z a ś z w y r o
dnienia i n s t y n k t ó w , które o b e c n i e w s z y s t k i c h
g ł u p s t w jest p r z y c z y n ą . O niektóre r z e c z y p y t a ć n i e
m o ż n a : p i e r w s z y i m p e r a t y w instynktu. — W o g ó l e
nie m o g ę z d a ć sobie s p r a w y , c o c h c e się p o c z ą ć
z e u r o p e j s k i m robotnikiem, skoro s t w o r z y ł o się j u ż
z e ń » k w e s t y ę « . P o w o d z i się m u z a dobrze, b y n i e
ż ą d a ł s t o p n i o w o c o r a z w i ę c e j , b y nie s t a w a ł się co
r a z n a t a r c z y w s z y m . T o ć m a z a s o b ą o g r o m n ą w i ę k -
105
41.
» W o l n o ś ć , n i e po m e j m y ś l i . . . « — W takich,
j a k obecne, c z a s a c h b y ć z d a n y m n a ł a s k ę s w y c h
instynktów, jest j e d n e m p r z e k l e ń s t w e m w i ę c e j . In
s t y n k t y te r ó ż n i ą się, ścierają, u n i c e s t w i a j ą w z a j e m
nie : o k r e ś l i ł e m j u ż i s t o t ę n o w o c z e s n o ś c i j a k o
f i z y o l o g i c z n ą s p r z e c z n o ś ć . W y c h o w a n i e r o z u m n e zmie
r z a ł o b y s n a d ź p r z y p o m o c y ż e l a z n e g o u c i s k u d o u b e z -
w ł a d n i e n i a p r z y n a j m n i e j j e d n e g o z t y c h sy
s t e m ó w i n s t y n k t o w y c h , b y i n n y m ó g ł n a b r a ć sił,
w z m o c n i ć się, z a w ł a d n ą ć . D z i ś , b y i n d y w i d u a l n o ś ć
s t a ł a się m o ż l i w ą , t o z n a c z y c a ł ą , n a l e ż a ł o b y j ą
w p i e r w o k r o i ć . . . D z i e j e się w r ę c z p r z e c i w n i e :
p r a w a d o niezależności, d o s w o b o d n e g o r o z w o j u , d o
s z o ś ć . N i e m a j u ż nadziei, b y w y t w o r z y ł się z e ń
s k r o m n y i ze siebie z a d o w o l o n y t y p ludzki, c o ś w ro
d z a j u C h i ń c z y k a : a t o w ł a ś n i e b y ł o b y r z e c z ą r o z u m n ą
i po p r o s t u k o n i e c z n ą , C ó ż u c z y n i o n o ? — W s z y s t k o ,
by s p r a w ę s p a c z y ć w s a m y m z a w i ą z k u , — z naj-
n i e o g l ę d n i e j s z ą b e z m y ś l n o ś c i ą w y t ę p i o n o d o s z c z ę t n i e
instynkty, u m o ż l i w i a j ą c e istnienie r o b o t n i c z e g o stanu.
P o w o ł a n o robotnika d o s ł u ż b y w o j s k o w e j , dano m u
p r a w o s t o w a r z y s z a n i a się i g ł o s o w a n i a : c ó ż dziw
nego, i ż r o b o t n i k o w i w y d a j e się b y t j e g o n i e d o l ą
( w j ę z y k u m o r a l n y m k r z y w d ą — ) ? S p y t a j m y ż je
d n a k ż e powtórnie, c z e g o c h c e m y ? Jeżeli c h c e m y
celu, t o m u s i m y c h c i e ć ś r o d k ó w d o n i e g o w i o d ą c y c h :
kto c h c e m i e ć n i e w o l n i k ó w , ten p o p e ł n i a s z a l e ń s t w o ,
w y c h o w u j ą c i c h na p a n ó w . —
d e r w a n o w p r o s t p o s a d y m a ł ż e ń s t w a , to, c o dopiero
c z y n i z e ń i n s t y t u c y ę . N i e buduje się p r z e n i g d y
i n s t y t u c y j n a i d y o s y n k r a z y i , n i e o p i e r a się, j a k po
w i e d z i a n o , m a ł ż e ń s t w a na »miłości«, — p o d s t a w ę j e g o
t w o r z y p o p ę d p ł c i o w y , c h ę ć p o s i a d a n i a (żona i d z i e c i
j a k o własność), p r a g n i e n i e w ł a d z y , które w c i ą ż
o r g a n i z u j e ten najdrobniejszy w y t w ó r w ł a d z y , ro
dzinę, które p o t r z e b u j e d z i e c i i spadkobierców, b y
t a k ż e p o d w z g l ę d e m f i z y o l o g i c z n y m z a c h o w a ć n a b y t y
z a s ó b w ł a d z y , w p ł y w u , b o g a c t w a , b y p r z y g o t o w a ć
d ł u g i e z a d a n i a t u d z i e ż i n s t y n k t o w ą solidarność mię
d z y stuleciami. M a ł ż e ń s t w o j a k o i n s t y t u c y a mieści j u ż
w sobie p o t w i e r d z e n i e n a j w i ę k s z e j , najtrwalszej formy
o r g a n i z a c y j n e j : g d y s p o ł e c z e ń s t w o s a m o nie m o ż e j u ż
p r z y j ą ć j a k o c a ł o ś ć r ę k o j m i z a s i e b i e a ż p o
najdalsze pokolenia, t o m a ł ż e ń s t w o w o g ó l e nie m a
sensu. — M a ł ż e ń s t w o n o w o c z e s n e p o s t r a d a ł o s w e
z n a c z e n i e , — w i ę c się je znosi. —
106
42.
D o c z e g o p o t r z e b n ą j e s t w i a r a . —
Śród moralistów i świętych nic rzadszem nie jest od
rzetelności; snadź powiadają, że jest wręcz przeciw
nie, snadź nawet w to w i e r z ą . Gdy bowiem wiara
jest pożyteczniejszą, skuteczniejszą, bardziej przeko
nywającą niźli ś w i a d o m a obłuda, to obłuda prze-
dzierzga się instynktownie w n i e w i n n o ś ć : pierw
sza zasada, wiodąca do poznania wielkich świętych.
I filozofowie, ta inna odmiana świętych, powodo
wani całem swem rzemiosłem, uznają tylko niektóre
prawdy: takie mianowicie, którym ich rzemiosło po
w s z e c h n ą zawdzięcza s a n k c y ę , — czyli, mó
wiąc, językiem Kanta, prawdy p r a k t y c z n e g o ro
zumu. Wiadomo im, czego dowieść m u s z ą , w tem
są praktyczni, — poznają się wzajemnie po tem,
iż niema między nimi różnicy w poglądach na
»prawdy«. — »Nie kłam« — to z n a c z y : w y s t r z e
g a j s i ę , mój panie filozofie, mówić prawdę . . .
107
43.
K o n s e r w a t y s t o m n a u c h o . — Oto, czego
pierwej nie wiedziano, obecnie zaś się wie, lub mo
głoby się wiedzieć — : r o z w ó j w s t e c z n y , na
wrót w jakiemkolwiek znaczeniu i stopniu zgoła
jest niemożliwy. Przynajmniej my fizyologowie wiemy
o tem. Atoli wszyscy kapłani i moraliści wierzyli
w tę możliwość, — c h c i e l i sprowadzić, c o f n ą ć
ludzkość do d a w n i e j s z e j miary cnoty. Morał był
zawsze łożem Prokrusta. Nawet politycy naśladowali
pod tym względem kaznodziejów cnoty: dziś jeszcze
istnieją stronnictwa, które marzą o p o c h o d z i e
w s t e c z n y m wszech rzeczy. Atoli nikomu nie wolno
być rakiem. Niema na to rady: m u s i m y iść naprzód,
t o znaczy, p o g r ą ż a ć się c o r a z g ł ę b i e j w de
k a d e n c y i ( — t a k opiewa moja definicya nowo
czesnego »postępu« . . .) Można rozwój ten w s t r z y
m a ć i, wskutek powstrzymania, zwyrodnienie samo
odroczyć, skupić, namiętniejszem i n a g i e j s z e m
uczynić : więcej nie można. —
44.
M o j e p o j ę c i e g e n i u s z u . — Wielcy lu
dzie są, podobnie jak wielkie epoki, materyałami
wybuchowymi, zawierającymi olbrzymią siłę; histo
rycznie i fizyologicznie założenie ich polega zawsze
na tem, iż ze względu na nich przez długie czasy zbie
rano, gromadzono, szczędzono i przechowywano, —
laisser aller
domagają się najgłośniej właśnie ci, któ
rym n a j s i l n i e j n a l e ż a ł o b y p r z y k r ó c i ć
w o d z ó w — stosuje się to do polityki, stosuje do
sztuki. Jest to wszakże oznaką dekadencyi: nasze
nowoczesne pojęcie »wolności« stanowi jeszcze jeden
dowód zwyrodnienia instynktów. —
108
że długo wybuchu nie było. Gdy napięcie wzmoże
się nadmiernie, dość najzupełniej przypadkowego
bodźca, by »geniusz«, »czyn«, wielkie przeznaczenie
pojawiło się na świecie. I cóż znaczy wówczas oto
czenie, epoka, »duch czasu«, »opinia publiczna«! —
W e ź m y przykład Napoleona, Francya w dobie Rewo-
lucyi, zaś jeszcze bardziej przed Rewolucyą, wyda
łaby wręcz odmienny typ od Napoleona: jakoż go
i s t o t n i e wydała. Ponieważ Napoleon był i n n y m ,
spadkobiercą starszej, dłuższej, dawniejszej cywiliza-
cyi od tej, która we Francyi rozsypywała się w gruz
i perzynę, przeto został tam władcą, s t a ł s i ę jedy
nowładcą. Wielcy ludzie są koniecznością, epoka,
w której się jawią, rzeczą przypadku; iż niemal za
wsze uzyskują nad nią przewagę, pochodzi to stąd,
że są silniejsi, starsi, że gwoli im gromadzono dłużej.
Między geniuszem a jego epoką zachodzi ten sam
stosunek, co między silnym i słabym, jakoteż między
starym i młodym: epoka zawsze jest względnie
0 wiele młodszą, niklejszą, niedojrzalszą, niepewniej-
szą, dziecinniejszą. — Że we Francyi mniema się dziś
c a ł k i e m i n a c z e j (w Niemczech także: lecz o nie
mniejsza), że teorya o milieu, ta istna teorya neura
steników, stała się tam nietykalną, niemal naukową
i nawet śród fizyologów znajduje już wiarę, świad
czy to niedobrze, niewesołe nasuwa myśli. — I w An
glii podziela się te poglądy, lecz to nie zmartwi ni
kogo. Anglik ma tylko dwie drogi do wyboru, by
zdać sprawę sobie z geniuszu i »wielkiego człowieka«:
albo d e m o k r a t y c z n ą wzorem Buckle'a lub r e l i
g i j n ą wzorem Carlyle'a. — Niebezpieczeństwa, wy
nikające z wielkich ludzi i wielkich czasów, są nad
zwyczajne; wyczerpanie wszelkiego rodzaju, jałowość
109
podąża ich śladem. Wielki człowiek jest kresem;
wielka epoka, Odrodzenie naprzykład, jest kresem. Ge
niusz — dzieła, czynu — jest z konieczności marno
trawcą : na tem, że r o z t r w a n i a s i e b i e , polega
jego wielkość . . . Instynkt samozachowawczy ulega
gdyby zawieszeniu; przepotężny nacisk wydzierają
c y c h się sił nie dozwala mu na taką przezorność
i oględność. Zwie się to »poświęceniem«; sławi się
jego »bohaterstwo«, jego obojętność na własne do
bro, jego ofiarność dla idei, wielkiej sprawy, ojczyzny:
wszystko to nieporozumienia. . . Wybucha, przelewa
się, gore, nie szczędzi siebie, — mocą przeznaczenia,
złowrogo, niedobrowolnie, podobnie jak niedobrowol
nie występuje ze swych brzegów rzeka. Takim na
turom wybuchowym wiele się zawdzięcza, więc
też wiele w zamian im się daje, naprzykład ro
dzaj w y ż s z e g o m o r a ł u . . . Taka t o wdzię
czność ludzka, iż n i e r o z u m i e swych dobro
czyńców. —
45.
Z b r o d n i a r z i n a t u r y p o k r e w n e . — T y p
zbrodniarza to typ człowieka silnego śród niepomyśl
nych warunków, to człowiek silny, który uległ cho
robie. Brak mu pustkowia, jakowejś wolniejszej i nie
bezpieczniejszej przyrody oraz formy bytu, w której
to wszystko, co jest bronią i pawężą w instynkcie
silnego człowieka, u ś w i ę c o n e b y w a p r a w e m .
C n o t y jego zostały przez społeczeństwo wyklęte;
110
jego najistotniejsze, przyniesione na świat instynkty
zrastają się wnet z uczuciami przygnębiającemi, z po
dejrzeniem, lękiem, niesławą. A stanowi to omal re
c e p t ę na fizyologiczne zwyrodnienie. Człowiek staje
się anemicznym, gdy to, co umie najlepiej, coby czy
nił najchętniej, musi czynić potajemnie, w ciągłem
naprężeniu, z przezornością i chytroscią; a ponieważ
plonem jego instynktów jest zawsze jeno niebezpie
czeństwo, prześladowanie i niedola, przeto jego uczu
cie zwraca się także przeciwko tym instynktom —
stają się dlań przekleństwem. Jest to dziełem społe
czeństwa, naszego mdłego, miernego, niemęskiego
społeczeństwa, iż człowiek pierwotny, przybywający
z gór lub bezdroży morskich, wyradza się niezawodnie
w zbrodniarza. Lub omal niezawodnie : gdyż by
wają wypadki, że człowiek taki okazuje się silniej
szym od społeczeństwa: Korsykanin Napoleon, oto przy
kład najsłynniejszy. Dla poruszonego tu zagadnienia
niepoślednią wagę ma świadectwo Dostojewskiego —
nawiasem mówiąc, jedynego psychologa, od któ
rego nieco skorzystałem: należy on do najpiękniejszych
zdarzeń mego życia, w wyższym nawet stopniu niż
odkrycie Stendhal'a. G ł ę b o k i ten człowiek, słusznie
powierzchownych lekceważący Niemców, spędziwszy
długie lata śród sybirskich przestępców, śród zatwar
działych zbrodniarzy, pozbawionych już nadziei po
wrotu do społeczeństwa, odczuł ich całkiem inaczej,
aniżeli sam się spodziewał - okazali się ludźmi
z najprzedniejszego, najtwardszego, najcenniejszego
drzewa, jakie rośnie na rosyjskiej ziemi. Uogólnijmy
przykład zbrodniarza : wyobraźmy sobie natury, które
z jakiegokolwiek powodu są z opinią publiczną w nie-
111
zgodzie, które wiedzą, iż ogół uważa je za jednostki
szkodliwe i nieużyteczne, — i poznały owo uczucie
Paryasa, że się nie jest równym, lecz skalanym, nie
godnym, wyrzutkiem. Myśli i czyny takich natur po
wleka barwa podziemia; wszystko staje się u nich
bledszem, aniżeli u ludzi, których istnienie upływa
w świetle dziennem. Aliści wszystkie niemal, wyróż
niane dziś przez nas formy istnienia żyły ongi napoły
w tej stęchliźnie grobu: uczony, artysta, geniusz, wolny
duch, aktor, kupiec, wielki odkrywca . . . Dopóki k a-
p ł a n uchodził za typ najwyższy, k a ż d y cenny ro
dzaj człowieka był ze swej wartości w y z u t y . . . Przyj
dzie czas — zaręczam — iż będzie uchodził za n a j-
p o ś l e d n i e j s z y , z a n a s z e g o Paryasa, z a naj-
kłam li wszą, najniegodziwszą odmianę człowieczą . . .
Zwracam uwagę, że dziś jeszcze, śród najłago
dniejszych obyczajów, jakie kiedykolwiek pano
w a ł y na ziemi lub przynajmniej w Europie, wszelkie
stanie na uboczu, wszelka długa, przedługa n i ż
s z o ś ć upodobnia do owego typu, którego ko
roną jest zbrodniarz. Wszyscy nowatorowie ducha
noszą przez czas jakiś blade i złowieszcze piętno
Paryasa na swem c z o l e : n i e przeto, żeby odczuwali
ich tak inni, lecz że oni sami czują straszliwą prze
paść, dzielącą ich od wszystkiego utartego i czcią
otaczanego. Każdy niemal geniusz ma w swym roz
woju okres »katylinarnej egzystencyi«, okres niena
wiści, zemsty i rokoszu przeciwko temu, co już j e s t ,
co się już nie s t a j e . . . Katylina — forma preegzy-
stencyjna k a ż d e g o Cezara. —
112
46.
T u w i d n o k r ę g i o t w a r t e . — Może t o być
wielkością duszy, gdy filozof milczy; może to być obja
wem miłości, gdy się sobie sprzeciwia; u wyznawcy
poznania możliwą jest grzeczność nie wzdragająca
się przed kłamstwem. Nader subtelnie powiedziano :
il est indigne des grands coeurs de repandre le trou
ble, qu'ils ressentent:
jeno trzeba dodać, iż nieustra-
szoność wobec n i e g o d z i w o ś c i również wypływać
może ze szczytności duchowej. Kobieta kochająca
składa w ofierze swą cześć; wyznawca poznania
»kochający« składa snadź w ofierze swe człowie
czeństwo; bóg, który kochał, został Żydem . . .
47.
P i ę k n o ś ć n i e j e s t d z i e ł e m p r z y
p a d k u . — Piękność jakiejś rasy lub rodziny, wdzięk
jej oraz dobroć, przejawiająca się w każdym ge
ście, jest również owocem pracy: podobnie jak
geniusz stanowi ona ostateczny wynik łącznej pracy
pokoleń. Snadź dobremu smakowi wiele składano
w ofierze, snadź ze względu nań wiele uczyniono
i wiele zaniechano — wiek siedemnasty we Francyi
godzien jest podziwu w jednem i drugiem —, snadź
powodowano się nim w wyborze towarzystwa, miej
sca, odzienia, zaspokojenia płciowego, snadź piękność
ceniono wyżej od zysku, nawyknień, opinij i lenistwa.
Najwyższa zasada: nawet wobec siebie samego nie
113
wolno »puścić sobie wodzów«. — Dobre rzeczy są
niezmiernie kosztowne : i zawsze stosuje się do nich
prawidło, że ten, kto je p o s i a d a , jest innym od
tego, kto je n a b y w a . Wszystko dobre jest spu
ścizną: to, czego się nie odziedziczyło, jest niedosko-
nałem, jest początkiem . . . W Atenach, ku zdumieniu
Cicerona, który o tern wspomina, mężczyźni i mło
dzieńcy byli nieporównanie piękniejsi od kobiet: lecz
iluż to wysiłków i pracy wymagała tam od siebie
przez całe stulecia pleć męska w służbie piękności! —
Nie trzeba bowiem się mylić co do metodyki: samo
kształcenie uczuć i myśli jest omal niczem (— na
tem polega wielka pomyłka niemieckiego wykształ-
cenią, które jest najzupełniej urojonem): należy wpierw
przekonać c i a ł o . Ścisłe przestrzeganie wytwornych
i dobranych gestów, obowiązkowe przestawanie tylko
z ludźmi, którzy nie spuszczają sobie wodzów«,
wystarcza najzupełniej, by stać się wytwornym i do
borowym : a w dwóch, trzech pokoleniach u w e -
w n ę t r z n i się to wszystko. Rozstrzyga to o losie
narodu i ludzkości, czy do kultury z w ł a ś c i w e j
przystąpiono s t r o n y — n i e od »duszy« (jak to
czynił zgubny przesąd kapłanów i półkapłanów): na
leży zaczynać od ciała, od gestu, od dyety. od fizyo-
logii, a r e s z t a z tego wyniknie . . . I dlatego Grecy
są p i e r w s z y m p r z e j a w e m k u l t u r a l n y m
w historyi — wiedzieli i w p r o w a d z a l i w c z y n
to, czego było potrzeba; chrześciaństwo, które wzgar
dziło ciałem, było dotychczas największem nieszczę
ściem ludzkości. --
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. V.
8
114
48.
P o s t ę p w m o j e m z n a c z e n i u . — I ja mó
wię o »powrocie do natury«, acz właściwie nie jest
to cofanie się, lecz w s p i n a n i e s i ę — ku szczyt-
nej, wolnej, nawet straszliwej naturze i naturalno
ści, która igra wielkiemi zadaniami, igrać niemi
m o ż e . . . Mówiąc w p r z e n o ś n i : Napoleon był
cząstką »powrotu do natury« w mojem rozumieniu
(naprzyklad in rebus lacticis, zaś jeszcze więcej, jak
to wiadomo wojskowym, w strategii). — L e c z Rous
seau — a t e n dokąd wracał? Rousseau, pierwszy
człowiek nowoczesny, idealista i canaille w jednej
osobie; potrzebujący moralnej »godności«, by znieść
swój własny widok; chory na nieokiełznaną próżność
i nieokiełznaną pogardę dla siebie samego. I ten dziwo
ląg, u progu nowych leżący czasów, pragnął również
»powrotu do natury« - dokąd - że to, spytajmy raz
jeszcze, chciał wracać Rousseau? — Nienawidzę go
nawet w Rewolucyi: jest ona wszechświatowym wy
razem tej dwoistości idealisty i canaille. Krwawa
farsa, w którą rozwinęła się Rewolucya, i jej »immo-
ralność« mało mnie obchodzi: nienawidzę w niej mo
r a l n o ś c i rousseau'wskiej — tak zwanych »prawd«
Rewolucyi, któremi wciąż jeszcze oddziaływa, wszelką
płaskość i mierność podbija. Zasada r ó w n o ś c i ! . . .
Toć niema jadowitszej trucizny: gdyż z d a s i ę
najczystszej sprawiedliwości przykazaniem, a j e s t
sprawiedliwości tej końcem . . . »Równym równe, nie
równym nierówne — tak brzmiećby winno prawdziwe
przykazanie sprawiedliwości: oraz, co z niego wy
nika, nie wyrównywać nigdy nierówności«. — Ponie
w a ż zasada równości wzięła obrót tak krwawy
115
i okropny, więc dokoła tej par excellence »nowo
czesnej idei« utworzył się gdyby nimb i ognista łuna :
dlatego Rewolucya jako w i d o w i s k o oczarowywała
nawet najszlachetniejsze duchy. Ostatecznie nie jest
to powodem, by się przed nią korzyć. - Widzę tylko
jednego człowieka, który ją tak odczuł, jak ją od
czuwać należy, mianowicie ze w s t r ę t e m — Goe
thego . . .
49.
G o e t h e — zjawisko nie niemieckie, lecz euro
pejskie: wiekopomny wysiłek pokonania osiemna
stowiecza przez powrót do natury, przez w y d ź w i
g n i e c i e się do naturalności Odrodzenia, gdyby
samo-przezwyciężenie tego stulecia. Miał w sobie jego
najsilniejsze instynkty : czułostkowość, ubóstwienie
przyrody, zapędy antyhistoryczne, idealistyczne, nie
realne i rewolucyjne (— te ostatnie są jeno formą
nierealnych). Przyzywał ku pomocy historyę, nauki
przyrodnicze, antyczność, Spinozę, przedewszystkiem
zaś działalność praktyczną; otoczył się li zamknię
tymi widnokręgami; nie zrywał z życiem, lecz
pogrążał się w niem; nie zniechęcał się i brał, ile
tylko mógł, na siebie i w siebie. Celem jego dążeń
była c a ł k o w i t o ś ć ; zwalczał rozbieżność rozumu,
zmysłowości, uczucia i woli (— z przeraźliwą scho
lastyką głoszoną przez K a n t a , tego antypodę Goe
thego), wyrobił się na całość, s t w o r z y ! siebie. . .
Śród nierealnie usposobionej epoki był Goethe sta
nowczym realistą: przyświadczał wszystkiemu, co
8*
pod tym względem było mu pokrewne, — nie miał
większego zdarzenia w życiu od owego ens realissi-
mum,
zwanego Napoleonem. Goethe przedstawiał sil
nego, wysoce wykształconego, we wszelkich cielesne-
ściach sprawnego, na wodzy się dzierżącego i cześć
dla siebie mającego człowieka, który może pozwolić
sobie na naturalność w całym jej zakresie i boga
ctwie, jest do tej wolności dostatecznie silny; czło
wieka pobłażliwego nie ze słabości lecz z siły, gdyż
to nawet umie na swoją wyzyskać korzyść, co na
turę pospolitą przeprawia o zgubę; człowieka, dla
którego okrom s ł a b o ś c i niema rzeczy zabronić
nych, choćby się zwały występkiem lub cnotą. . .
Taki duch w y z w o l o n y z radosnym i ufnym fata
lizmem przebywa w wszechświecie, w i e r z ą c , że
jeno szczegóły są odstręczające, zaś w całości
wszystko się potwierdza i uświęca — i j u ż n i e
p r z e c z y . . . A wiara taka jest najwyższą ze
wszystkich możliwych w i a r : ochrzciłem ją mianem
D i o n y z o s a . . .
50.
Możnaby rzec, iż wiek dziewiętnasty r ó w n i e ż
dążył w pewnem znaczeniu do wszystkiego tego, do
czego jako jednostka dążył Goethe: do uniwersal
ności w rozumieniu i stwierdzaniu, do dopuszczania ku
sobie wszystkiego, do zapamiętałego realizmu i czci
dla wszystkiego rzeczywistego. Skąd-że to pochodzi,
iż wynik ogólny nie jest Goethem, lecz chaosem, ni-
hilistycznem wzdychaniem, niewiedzą, co począć,
117
51.
Goethe jest ostatnim Niemcem, przed którym się
korzę: odczuł trzy rzeczy, które odczuwam, przy-
tem jednako zapatrujemy się na »krzyż« . . . Zapy
tują mnie nieraz, dlaczego właściwie piszę p o n i e
m i e c k u : nigdzie bowiem niemam gorszych czytel
ników, aniżeli w ojczyźnie. Ale to jeszcze pytanie,
czy wogóle p r a g n ę być obecnie czytanym? —
Stworzyć, rzeczy, których nie zdoła skazić ząb czasu;
formą i t r e ś c i ą zapewnić sobie odrobinę nieśmier
telności — nigdy nie byłem tak dalece skromnym, by
mniej wymagać od siebie. Aforyzm, sentencya, w któ
rych przoduję śród Niemców, są formami »wiecz
ności«; ambicya moja polega na tem, by w dziesięciu
instynktem znużenia, który in praxi wciąż znagla do
n a w r o t ó w k u o s i e m n a s t e m u s t u l e c i u ?
( - naprzyklad jako czułostkowa romantyka, jako al
truizm i wygórowany sentymentalizm, jako feminizm
w smaku, jako socyalizm w polityce). Nie jest - że
wiek dziewiętnasty, zwłaszcza u schyłku, jeno spotę-
gowanem, s c h a m i a ł e m osiemnastowieczem, to
znaczy stuleciem upadku? Byłżeżby zatem Goethe
nietylko dla Niemiec, lecz i dla całej Europy jeno
epizodem, pięknem n a p r ó ż n o ? — Niepodobna
jednakże oceniać wielkich ludzi z poziomego stano
wiska ogólnego dobra. J e s t t o s n a d ź z n a m i e
n i e m w i e l k o ś c i , iż nikt nie umie odnieść z nich
pożytku . . .
1 1 6
118
zdaniach wypowiedzieć to, co ktoś inny w całej po
wiada książce — czego inny w całej książce n i e
powiada . . .
Dałem ludzkości najgłębszą książkę, jaką po
siada : mojego Z a r a t u s t r ę ; wkrótce dam jej naj-
niezależniejszą...
CO ZAWDZIĘCZAM S T A R O Ż Y T N Y M ?
I .
Na zakończenie wspomnę jeszcze o owym świe
cie, do którego szukałem dostępu, do którego nowy
znalazłem snadź dostęp — o świecie starożytnym.
Smak mój, przeciwieństwo do uległego stanowiący
smaku, i tu nie jest bynajmniej skłonny do przyjmo
wania wszystkiego bez wyboru: wogóle niechętnie
powiada tak, chętniej nie, najchętniej nic wcale . . .
Stosuje się to do całych kultur, stosuje się do ksią
żek, — stosuje się też do miejscowości i krajobra
zów. W istocie, nader niewiele starożytnych ksią
żek zaważyło w mojem życiu; najsłynniejsze nie za
liczają się do nich. Mój zmysł stylu, epigramu jako
stylu, ocknął się niemal w oka mgnieniu pod wpły
wem Salustyusza. Nie zapomnę nigdy zdumienia mego
czcigodnego nauczyciela Corssen'a, gdy swemu najgor
szemu łacinnikowi musiał postawić celujący stopień —,
odrazu wyprzedziłem wszystkich. Zwięzły, surowy,
z możliwie bogatym zasobem treści na dnie, pełen
120
złośliwości i chłodu względem »pięknego słowa« oraz
»pięknego uczucia« — oto dlaczego w Salustyuszu
odczułem siebie. Wszędzie, nawet w Zaratustrze,
można zauważyć u mnie nader ambitną dążność do
r z y m s k i e g o stylu, do -»aere perennius« w stylu. —
Nie inaczej oddziałał na mnie przy pierwszem zetknię
ciu Horacy. Po dziś dzień żaden poeta nie napawa
mnie taką rozkoszą artystyczną, jaką od samego po
czątku dawały mi Ody Horacego. O tem, co w nich
osiągnięto, w niektórych językach nawet m a r z y ć
nie można. Ta mozaika słów, gdzie każdy W y r a z
jako dźwięk, jako miejsce, jako pojęcie, w prawo
i w lewo i ponad całością roztacza swą silę, to mi
nimum
zasobu tudzież ilości znaków, to w ten sposób
osiągnięte maximum energii znaków — wszystko to jest
rzymskiem i, jeżeli czytelnik da mi wiarę, d o s t o j
n e m par excellence. W porównaniu z Horacym zda
się reszta poezyi zbyt popularną, — po prostu czu-
łostkową gadaniną . . .
2.
Grekom nie zawdzięczam natomiast równie sil
nych wrażeń; i, mówiąc otwarcie, nie m o g ą oni
być dla nas tem, czem są Rzymianie. U c z y ć s i ę
od nich niepodobna — są za obcy, za rozlewni, za
imperatywni, by oddziaływać »klasycznie«. Nauczył-że
się kto pisać od Greka! I czy podobna nauczyć się
tego b e z Rzymianina! . . . Niechaj mi nikt nie przy
tacza Platona. Co do Platona jestem stanowczym
sceptykiem i nie podzielałem nigdy tradycyjnego
121
u uczonych podziwu dla Platona jako a r t y s t y .
A mam po swej stronie najwykwintniej szych arbitrów
smaku, nawet śród starożytnych. Jak mi się zdaje,
pomieszał Plato wszystkie formy stylowe i jest dla
tego pierwszym dekadentem w stylu : ma na sumie
niu to samo, co cynicy, którzy wynaleźli satura Me-
nippea.
Kto się zachwyca dyalogiem platońskim, tym
przeraźliwie próżnym i dziecinnym rodzajem dyalek-
tyki, ten chyba nie czytał nigdy dobrych Francu
zów, — Fontenelle'a naprzykład. Plato jest nudny. —
Naostatek nieufność moja względem Platona sięga
głębiej: zda mi się tak odbłąkanym od wszystkich
zasadniczych instynktów helleńskich, tak bardzo prze-
moralizowanym, tak preegzystencyjnie chrześciań-
skim — toć pojęcie »dobre« stawia już na pierwszem
miejscu —, iż wolałbym określić całą jego twórczość
surowem słowem »szlachetne szalbierstwo« lub, by
nie razić uszu, »idealizm« —, aniżeli jakiem innem.
Przepłaciliśmy to drogo, iż ten Ateńczyk pobierał wy
kształcenie u Egipcyan (— a może u Żydów w Egip
cie? . . . ) W złowrogiej tragedyi chrześciaństwa jest
Plato ową »ideałem« zwaną dwuznacznością i fascy-
nacyą, dla której szlachetniejsze natury starożytne
przestawały rozumieć siebie i wstępowały na p o-
m o s t, wiodący do »krzyźa« . . . A ileż to Platona
tai się jeszcze w pojęciu »kościoła«, w strukturze,
systemie i praktyce kościoła! — Mojem odpocznie-
niem, moim środkiem l e c z n i c z y m na plato-
nizm, moim ulubieńcem był zawsze T u k y d i d e s .
Tukydides i snadź Principe macchiavellowski są mi
najbliżej pokrewni w bezwzględnem pragnieniu, by
nie zamydlać sobie oczu i widzieć rozum w r z e
c z y w i s t o ś c i , — n i e zaś w »rozumie«, a tem
1 2 2
mniej w »morale« . . . Z lichego upiększania i idea
lizowania Greków, które »klasycznie wykształcony«
młodzieniec wynosi z gimnazyum, nic nie leczy tak
skutecznie, jak Tukydides. Trzeba go przetrząsać
wiersz po wierszu i jego ukryte myśli odczytywać
równie dokładnie, jak jego s ł o w a : niewielu myśli
cieli dorównywa mu bogactwem ukrytych myśli. Sta
nowi o n najdoskonalszy wyraz k u l t u r y s o f i s t y -
c z n e j , chcę rzec, k u l t u r y r e a l i s t y c z n e j , tego
nieocenionego ruchu śród poczynającego się wówczas
właśnie szalbierstwa moralistycznego i idealistycznego
szkół sokratycznych. Filozofia grecka to d e c a d e n c e
greckiego instynktu; Tukydides to wielka suma, to
ostatnie objawienie owej krzepkiej, surowej, twardej
faktyczności, która znamionowała instynkt dawniej
szych Hellenów. Naostatek natury takie jak Tukydi
des i Plato różnią się o d w a g ą wobec rzeczywi
stości : Plato jest wobec rzeczywistości tchórzem, —
d l a t e g o pierzcha w krainę ideału; Tukydides ma
władzę nad s o b ą , dlatego ma ją też nad rze
czami . . .
3.
Nie szukałem u Greków »pięknych dusz«, »zło
tych środków« i innych doskonałości, nie podziwia
łem ich spokojnej wielkości, idealnego sposobu my
ślenia, górnej prostoty — przed tą »szczytną naiwno
ścią«, na niaiserie allemande zakrawającą, ustrzegł
mnie wrodzony zmysł psychologiczny. Dostrzegłem
ich najsilniejszy instynkt, wolę mocy, widziałem drżą-
123
cych wobec nieskiełznanej instynktu tego potęgi, —
pojąłem, że wszystkie ich instytucye poczęły się
z prawideł zapobiegawczych, wzajemne zabezpiecze
nie się przed zawartym w nich samych m a t e r y a -
łem w y b u c h o w y m mających na celu. Olbrzymie
napięcie wnętrzne przejawiało się następnie strasz
liwą i bezwzględną wrogością na zewnątrz: gminy
zwalczały się wzajemnie, by ich poszczególni oby
watele nie byli niepokojeni przez siebie samych. Byli
silnymi z potrzeby: niebezpieczeństwo znajdowało się
w pobliżu —, czyhało wszędzie. Wspaniała gibkość
ciał, zuchwały realizm i immoralizm, znamionujący
Hellenów, wynikał z k o n i e c z n o ś c i , nie z »na-
tury«. Pojawił się dopiero z czasem, nie istniał od
początku. Zaś sztuki i uroczystości nie miały nic in
nego na celu krom przeświadczenia się o swej p r z e -
w a d z e , krom okazania swej p r z e w a g i : były środ
kami, zapomocą których sławiono siebie, a przy spo
sobności napędzano strachu innym . . . Jakżeż można
niemieckim zwyczajem sądzić Greków z ich filozo
fów, naprzykład, z dobroduszności szkół sokratycznych
snuć wnioski o tem, co jest istotnie helleńskiem! . . .
Toć filozofowie są decadenis hellenizmu, prądem,
skierowanym przeciw starodawnemu, dostojnemu sma
kowi (— przeciwko instynktowi zapaśniczemu, prze
ciwko Polis, przeciw wartości rasy oraz dostojeństwu
pochodzenia). Głoszono cnoty sokratyczne, g d y ż da-
wniejsze postradali G r e c y : drażliwi, lękliwi, niestali,
komedyanci bez wyjątku, mieli powodów aż nadto, by
pozwolić na kazania moralne. Nie dlatego, by te coś
pomogły: lecz że wielkie słowa i attitudes przystoją
dekadentem. . .
124
4.
Gwoli zrozumieniu dawniejszego, jeszcze nie zu
bożonego i nawet przelewającego się helleńskiego
instynktu, pierwszy zwróciłem baczniejszą uwagę na
owo przedziwne zjawisko, noszące miano Dionyzosa:
da się ono wytłumaczyć jeno n a d m i a r e m siły.
Kto tak badał Greków, jak największy znawca ich
kultury, Jakób Burckhard z Bazylei, ten zrozumiał
natychmiast, co to znaczy : to też Burckhardt do swej
»Kultury greckiej« włączył osobny rozdział o wspom-
nianem zjawisku. Jako przeciwieństwo niechaj po
służy krotochwilne niemal ubóstwo instynktu, zna
mionujące filologów niemieckich, ilekroć zetkną się
z pierwiastkiem dionyzyjskim. Zwłaszcza słynny Lo-
beck z niezrównaną pewnością wysuszonego śród
ksiąg mòla wpełzł w ten świat tajemnych stanów,
i wmówił w siebie, iż zbada! je naukowo, acz oka
zał się do obrzydliwości płytkim i dziecinnym. —
Lobeck z całym nakładem uczoności da! do zrozu
mienia, iż właściwie w tych nadzwyczajnościach nic
nadzwyczajnego niema. Być może, że uczestników
tych orgij pouczali kapłani o tem i o owem, naprzy-
kład, że wino budzi żądze, że człowiek w pewnych
warunkach może się karmić owocami, że rośliny na
wiosnę kwitną, a w jesieni więdną. Zaś owo zasta
nawiające bogactwo obrzędów, symbolów i mytów
orgiastycznego pochodzenia, którymi świat starożytny
był po prostu przepełniony, nastręcza Lobeckowi spo
sobność okazania swej inteligencyi w jeszcze wyż
szym stopniu, «Grecy, powiada, (Aglaophamus I, 672),
nie mając nic innego do czynienia, śmiali się, ska-
125
kali, szaleli, lub, gdyż człowiek i do tego miewa
niekiedy ochotę, siadali na ziemi, zawodzili i płakali.
Na to nadchodzili i n n i i starali się wytłómaczyć so
bie powody tego niezwykłego usposobienia; w ten
to sposób gwoli objaśnieniu owych zwyczajów po
wstały niezliczone podania i myty. Z drugiej zaś
strony mniemano, iż owe k r o t o c h w i l e , które od
bywały się jeno w dni świąteczne, wchodzą również
w skład uroczystości i uważano je za nieodłączną
część nabożeństwa«. — Jest to niedorzeczna gadanina
i nie warto z Lobeckiem ani przez chwilę rozprawiać
się poważnie. Wręcz odmiennego doznajemy nato
miast uczucia, gdy, badając pojęcie »greckości«, jakie
wytworzyli sobie Winckelmann i Goethe, przekony
wamy się, iż nie da się ono pogodzić z owym pier
wiastkiem, z którego dionyzyjska poczęła się sztuka, --
z orgiazmem. Istotnie nie wątpię, iż Goethe coś po
dobnego wykluczyłby zasadniczo z możliwości duszy
greckiej. Z a t e m G o e t h e n i e r o z u m i a ł G r e
k ó w . Gdyż dopiero w misteryach dionyzyjskich,
w psychologii stanów dionyzyjskich przejawia się
z a s a d n i c z y r d z e ń helleńskiego instynktu - jego
»wola życia«. I c z e g ó ż rękojmią były dla Greka
te misterya? Wiekuistego żywota, wiekuistego po
wrotu życia; przyszłości przeszłością zapowiedzianej
i uświęconej; t r y u m f u życia nad zmiennością
i śmiercią; życia p r a w d z i w e g o w znaczeniu dal
szego wszechbytowania przez płodzenie, przez miste
rya płciowości. Dlatego symbol p ł c i o w y był sam
w sobie dla Greków symbolem czcigodnym i przed
stawiał najistotniejszą treść całej pobożności staro-
żytej. Wszystkie szczegóły płodzenia, ciąży i porodu
wzbudzały najszczytniejsze i najuroczystsze uczucia.
I26
Nauka misteryów uświęciła b o l e ś ć : »bóle rodzi
cielki« uświęcają wogóle boleść, — w a r u n k i e m
wszelkiego stawania się i wzrostu, wszelkiej na
przyszłość rękojmi jest b o l e ś ć . . . Iżby istniała
wiekuista rozkosz tworzenia, iżby sobie samej przy
świadczała wiekuiście wola życia, m u s i też istnieć
wiecznie »męka rodzicielki« . . . Wszystko to ozna
cza słowo Dionyzos: nie znam głębszej symboliki
od tej g r e c k i e j symboliki dionyzyów. Jest ona
religijnem odczuciem najgłębszego instynktu ży
ciowego, instynktu przyszłości życia, wiekuistości
życia, — nawet droga do życia, płodzenie jest w niej
drogą, ś w i ę t ą . . . Dopiero chrześciaństwo, z właści
wym sobie ressentiment'em w z g l ę d e m życia, uczy-
niło z płciowości coś nieczystego : s k a l a ł o począ
tek, założenie naszego życia . . .
5.
Psychologia orgiazmu jako przelewającego się
poczucia życia i siły, w zakresie którego ból nawet
staje się bodźcem, była dla mnie kluczem do pojęcia
uczucia t r a g i c z n e g o , źle zrozumianego zarówno
przez Arystotelesa, jak przez naszych pessymistów.
Tragedya do tego stopnia nie przemawia za pessy-
mizmem Hellenów w znaczeniu schopenhauerowskiem,
i ż mogłaby uchodzić raczej z a w r ę c z m u p r z e
c i w n ą i n s t a n c y ę i stanowcze jego zaprzeczenie.
Przyświadczanie życiu nawet w jego najsroższych
i najdziwniejszych przejawach; wola życia, najwyższe
swe typy radośnie własnemu o f i a r u j ą c a nie-
127
wyczerpaniu — oto, c.o nazwałem dionyzyjskiem,
w c z e m domyśliłem się pomostu do psychologii
artysty t r a g i c z n e g o . N i e przeto, b y otrząsnąć
się z leku i współczucia, nie dlatego, by w namiętnym
wybuchu zmyć ze siebie zmazę złowieszczego uczu
cia — tak pojmował to Arystoteles — : lecz iżby mimo
grozy i współczucia b y ć s a m e m u wiekuistą roz
koszą stawania się, — ową rozkoszą, która nawet
r o z k o s z n i s z c z e n i a także w sobie mieści. . .
I oto wracam znów do miejsca, z którego wyszedłem
ongi — »Narodziny tragedyi« były mcm pierwszem
przemianowaniem wszech wartości: i oto staję znów
na ziemi, która jest kolebką mych dążeń, mej m o c y
twórczej — ja, filozofa Dionyzosa ostatni uczeń, -
ja, wiekuistego powrotu nauczyciel. . .
MÓWI MŁOT.
Z a r a t u s t r a 3 , 90.
DZIEŁA NIETZSCHEGO.
9
» C z e m u ś t a k i t w a r d y ! — r z e c z e r a z
w ę g i e l k u c h e n n y d o d y a m e n t u : a z a n i e
j e s t e ś m y b l i z c y k r e w n i ? «
C z e m u ś c i e t a c y m i ę c c y ? T e d y w a s
s p y t a m , o b r a c i a m o i : a z a n i e j e s t e ś c i e
m i — b r a ć m i ?
T a c y m i ę c c y , t a c y u l e g l i i u l e g a j ą c y ?
C z e m u t a k w i e l e z a p a r c i a s i ę i p r z e c z e
n i a w s e r c u w a s z e m ? t a k m a ł o p r z e z n a
c z e n i a w s p o j r z e n i u w a s z e m ?
S k o r o z a ś n i e c h c e c i e b y ć p r z e z n a
c z e n i a m i i n i e u b ł a g a n y m i : j a k ż e b y ś c i e
m o g l i k i e d y ś z e m n ą — z w y c i ę ż a ć ?
I s k o r o h a r t w a s z n i e c h c e b ł y s k a ć
i c i ą ć i r o z s z c z e p i a ć : j a k ż e b y ś c i e m o
g l i k i e d y ś z e m n ą — t w o r z y ć ?
A l b o w i e m w s z y s c y t w ó r c y s ą t w a r
d z i . I s z c z ę ś l i w o ś c i ą z d a ć s i ę w a m w i n n o
w y c i s n ą ć d ł o ń s w ą n a t y s i ą c l e c i a c h
n i t o n a w o s k u , —
132
T R E Ś Ć .
Strona
Przedmowa 3
Zdania i groty 5
Problemat Sokratesa 13
»Rozum« w filozofii 23
Jak »świat prawdziwy« s t a ł się w końcu baśnią 29
Morał jako wynaturzenie 31
Cztery wielkie błędy 39
»Poprawiacze« ludzkości 51
Na czem z b y w a Niemcom 56
Niewczesne d y w a g a c y e 66
C o zawdzięczam starożytnym 1 1 9
Mówi młot 129
— s z c z ę ś l i w o ś c i ą , g d y b y n a s p i ż u
p i s a ć n a w o l i t y s i ą c l e c i , — t w a r d s z y m o d
s p i ż u , p r z e d n i e j s z y m o d s p i ż u . L i n a j
p r z e d n i e j s z e j e s t c a ł k i e m t w a r d e m .
T e m n o w e m p r z y k a z a n i e m p r z y k a
z u j ę w a m , o b r a c i a m o i : s t a ń c i e s i ę
t w a r d z i ! — —
POLSKIEJ EDYCYI D Z I E Ł FRYDERYKA
N I E T Z S C H E G O W WYD. C A Ł K O W I T E M
( B E Z S K R Ó C E Ń )
wyszły i są do nabycia we wszystkich księ
garniach (każdy tom sprzedaje się oddzielnie)
R b . k .
Tom I — T A K O R Z E C Z E Z A R A T U S T R A
C z t e r y c z ę ś c i . P r z e ł o ż y ł W A C Ł A W B E R E N T
w y d a n i e o z d o b n e z p o r t r e t e m N i e t z s c h e g o — a k w a f o r t ą
o r y g i n a l n ą F r . S i e d l e c k i e g o 3 . —
w y d a n i e o z d o b n e w o p r a w i e 3.50
» w y t w o r n e w 25 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 7.50
w y d a n i e z w y k ł e t a n i e 1 . 6 0
Tom II - P O Z A D O B R E M I Z Ł E M
p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I
w y d a n i e o z d o b n e 2 . —
» » w o p r a w i e ..... 2.50
» w y t w o r n e w 1 o n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 5 . —
Tom III — Z G E N E A L O G I I M O R A L N O Ś C I
p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F
w y d a n i e o z d o b n e 2 . —
» » w o p r a w i e 2.50
» w y t w o r n e w 1 0 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 5 . —
Tom IV — D Y T Y R A M B Y D Y O N I Z Y J S K I E
p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I
w y d a n i e o z d o b n e — . 6 0
» » w o p r a w i e 1 . 3 5
» w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 1.10
Tom V - Z M I E R Z C H B O Ż Y S Z C Z
p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I
w y d a n i e o z d o b n e 1.20
» » w o p r a w i e 1.70
» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 2 . 7 5
Tom VI - W I E D Z A R A D O S N A
p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F
w y d a n i e o z d o b n e 2.50
» » w o p r a w i e 3.—
» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6 . —
Tom VII — J U T R Z E N K A
p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I
w y d a n i e o z d o b n e 2.50
» » w o p r a w i e .... 3 . —
» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6 . —
WYDANI
E
CAŁKOWIT
E
(BE
Z
SKRÓCEŃ
)
WYDANI
E
CAŁKOWIT
E
(BE
Z
SKRÓCEŃ
)
Tom VIII — P R Z E M I A N A W S Z Y S T K I C H Rb. k.
W A R T O Ś C I
p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F
w y d a n i e o z d o b n e 1 . —
» » w o p r a w i e 1.50
» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 1.50
Tom IX — N A R O D Z I N Y T R A G E D Y I
p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F
w y d a n i e o z d o b n e 1.60
» » w o p r a w i e 2 . 1 0
» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 4 . —
Tom X — L U D Z K I E , A R C Y L U D Z K I E
C z ę ś ć p i e r w s z a . P r z e ł o ż y ł K O N R A D D R Z E W I E C K I
w y d a n i e o z d o b n e 2.50
» » w o p r a w i e 3 . —
» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6 . —
Tom XI — W Ę D R O W I E C I J E G O C I E Ń
LUDZKIE, ARCYLUDZKIE. Część druga.
P r z e ł o ż y ł K O N R A D D R Z E W I E C K I
w y d a n i e o z d o b n e 2.50
» » w o p r a w i e 3 . —
» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6 . —
Tom XII - W O L A M O C Y
P r z e ł . S T E F A N F R Y C Z 1 K O N R A D D R Z E W I E C K I
w y d a n i e o z d o b n e 3 . —
» » w o p r a w i e 3.50
» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 7 . —
Suplement— E C C E H O M O (Autobiografia)
P r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F
w y d a n i e o z d o b n e 1.50
» » w o p r a w i e 2 . —
» w y t w o r n e n a c z e r p a n y m p a p i e r z e . . . . 4 . —
D O N A B Y C I A W E W S Z Y S T K I C H K S I Ę G A R N I A C H .
WYDANI
E
CAŁKOWIT
E
(BE
Z
SKRÓCEŃ
)
WYDANI
E
CAŁKOWIT
E
(BE
Z
SKRÓCEŃ
)
W A C Ł A W B E R E N T
Ź R Ó D Ł A I U J Ś C I A NIETZSCHEA-
N I Z M U —.80
Portret F R Y D E R Y K A N I E T Z S C H E G O , akwaforta
oryginalna, Franciszka Siedleckiego, na
p a p i e r z e g r u b y m 1 . —
n a p a p i e r z e j a p o ń s k i m 3 . —
W A R S Z A W A 1 9 1 1 . - N A K Ł A D J A K Ó B A M O R T K O -
W I C Z A . — S K Ł A D Y G Ł Ó W N E : W K S I Ę G A R N I
G . C E N T N E R S Z W E R A I S P Ó Ł K I W W A R S Z A W I E
O R A Z H . A L T E N B E R G A W E L W O W I E .