075 Macaluso Pamela Wesele marzen

background image
background image

Tytuł oryginału:

Dream Wedding

Pierwsze wydanie:
Silhouette Books, 1995

Przekład:
Andrzej Panas

Redakcja:
Mira Weber

Korekta:

Stanisława Lewicka

Maria Kaniewska

© 1995 by Pamela Macaluso

© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin

Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1996

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu
z Harlequin Enterprises II B . V .

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek

podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych

- jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Desire są zastrzeżone.

Skład i łamanie: Studio Q

Printed in Germany by ELSNERDRUCK

ISBN 83-7070-851-X

Indeks 356948

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Proszę pani! Proszę pani! Terminator złapał Joeya!

Genie Hill uniosła głowę znad zeszytu i spojrzała na wy-

straszonego chłopaka, który przed chwilą wdarł się do pokoju

nauczycielskiego. Widok był na tyle niepokojący, że zerwała

się z miejsca i podbiegła do rozdygotanego ucznia.

- Spokojnie, Paul - powiedziała, chwytając go za ramię.

- Powiedz, co się stało? Gdzie jest Joey?

- Zła... złapał go Terminator. - Chłopiec może się i trochę

uspokoił, ale teraz dla odmiany zaczaj się jąkać.

Genie powoli traciła cierpliwość. Było mało prawdopodobne,

żeby cyborg z filmu nawiedził nagle niewielkie Wiley w stanie
Georgia i zajął się porywaniem dzieci. Nigdy nie mieli tutaj
podobnych problemów. Chociaż z drugiej strony, tyle się słyszy
w telewizji o różnego rodzaju przestępstwach, że człowiek za-
c z y n a się zastanawiać, dlaczego jego ulica n i e jest jeszcze usłana
trupami.

- Ale gdzie to się stało, do licha? - powtórzyła pytanie.

- Tam, przy stojaku na rowery. - Paul wskazał ręką. Po-

woli zaczynał dochodzić do siebie. - Złapał go i nie chce
puścić.

Bogu dzięki! Przynajmniej byli blisko. Oczywiście, jeśli

jeszcze się tam znajdowali.

Genie podbiegła do drzwi. Paul chciał iść za nią, ale po-

wstrzymała go gestem.

background image

6 WESELE MARZEŃ

- Zostań tutaj - rzuciła rozkazująco.

Do pokoju nauczycielskiego zajrzała przywabiona głośną

rozmową Annabelle Foster, która od lat pełniła w szkole fu-
nkcję sekretarki.

- Co się dzieje? - spytała, spoglądając na nich badawczo.
- Nic takiego - powiedziała Genie. - Zaraz wracam.
Nie wdając się w długie dyskusje wyminęła Annabelle

i uważając, żeby nie okazać zdenerwowania, podeszła do

drzwi wychodzących na dziedziniec przed szkołą.

Natychmiast zauważyła nieznajomego w czarnej skórzanej

skórze i dżinsach, pochylonego nad kimś skurczonym żałoś-

nie, jakby w nagłym ataku skrętu kiszek. Ujrzała też twarz
Joeya, z pełnymi strachu oczami i szeroko otwartą buzią.

To wystarczyło, żeby rzuciła się jak tygrysica i zasłoniła

chłopaka własnym ciałem. Dopiero teraz zorientowała się, że
znalazła się znacznie bliżej obcego, niżby miała na to ochotę.
Uniosła nieco wzrok i spojrzała odważnie w pełne wrogości
oczy mężczyzny.

W tym momencie zaparło jej dech w piersiach.
Obcy obrzucił wzrokiem kształty Genie, a następnie zno-

wu spojrzał jej w oczy. Tym razem jednak był zdecydowanie
bardziej przyjazny.

- No proszę, proszę - powiedział półgłosem, ni to do sie-

bie, ni do niej. - Co my tu mamy.

I znowu kontynuował oględziny.
Genie chciała mu się odwzajemnić tym samym. To, co zoba­

czyła, przyprawiło ją jednak o zawrót głowy. Płowa czupryna.

Prawdziwie męskie rysy twarzy. Niepokojący uśmiech, którym

ją niespodziewanie obdarzył. I ten dołek, który pojawił się nagle

na jego prawym policzku.

Joey, który nie wiedział, co się z nią działo, stał drżący za

WESELE MARZEŃ 7

jej plecami. Dopiero kiedy to sobie uświadomiła, znów stała

się pełną troski nauczycielką.

- Właśnie. To ja chciałabym wiedzieć, co my tutaj ma-

my? - Z zadowoleniem stwierdziła, że głos jej nawet nie

drgnął.

- Może zapyta pani tego małego chuligana!

Instynktownie wyczuła, że Joey skulił się za jej plecami.

- Niezależnie od tego, co zrobił, nie ma pan prawa prze­

śladować go i straszyć.

- Nawet nie próbowałem. - Nieznajomy wzruszy! ramio-

nami. - Chciałem się po prostu dowiedzieć, jak się nazywa
i gdzie mieszka.

- Ale czego pan chce od Joeya? - spytała rozdrażniona

Genie.

- Joey? Więc nazywasz się Joey? - Blondyn zwrócił się

bezpośrednio do chłopaka, który wychylił się na moment zza

jej pleców.

Genie stanęła tak, żeby widzieć obu panów, i spojrzała

z niemym pytaniem na ucznia.

- Nic mu nie powiedziałem, proszę pani. Tak jak nas pani

uczyła.

Genie pogłaskała go po potarganych, rudych włosach. Nie-

znajomy był jednak wyraźnie zdegustowany.

- Skoro tak pani słucha, to może nauczy go pani również,

żeby nie prześladował innych chłopaków.

Joey zrobił niewinną minę, którą znała tak dobrze. Poczuła

się głupio i znowu zaczęła przyglądać się nieznajomemu. Do-

piero teraz dostrzegła kilka mokrych plam na jego czarnej

koszulce, a także kawałki czerwonego balona, które przylgnę­

ły do skórzanej kurtki.

Wzrok nieznajomego powędrował za jej spojrzeniem. Po

background image

8 WESELE MARZEŃ

chwili strącił kawałki balona, jakby to była jakaś obrzydliwa
tarantula.

Genie była zafascynowana wspaniałą sylwetką mężczy-

zny. Mokra koszulka oblepiała dokładnie jego płaski brzuch.

Spojrzała niżej. Na szczęście mocno opięte dżinsy pozostały

suche.

- Czy zobaczyła pani coś ciekawego, kochanie? - padło

bezczelne pytanie.

Genie zaczerwieniła się, a następnie zerknęła nerwowo na

Joeya.

- Zdaje się, że Joey rzucił w pana balonem z wodą- po-

wiedziała, zdając sobie sprawę, że nie popisała się specjalną
błyskotliwością.

Mężczyzna skinął głową.
- Chodziło mu o tego drugiego chłopaka. Tego, który

uciekł - dodał po chwili namysłu.

Genie pokiwała smutno głową.
- Zdaje się, że powinieneś przeprosić pana, Joey.
Joey zrobił skruszoną minę.
- Bardzo przepraszam - powiedział. - Naprawdę chodzi-

ło mi o Paula.

- Mam nadzieję, że następnym razem będziesz uważał

- powiedział mężczyzna z nagłym wyrazem surowości na
twarzy. - I wybijesz sobie z głowy napastowanie słabszych.

Genie poczuła, że musi się wtrącić. Nie chciała jednak

interweniować przy uczniu.

- Idź do szkoły, Joey. Chciałabym jeszcze później z tobą

porozmawiać.

Joey wykonał to polecenie z wyraźną ulgą. Dostał już za

swoje i to, według niego, niesprawiedliwie.

- To, że chciał oblać wodą Paula, wcale nie znaczy, że go

WESELE MARZEŃ 9

napastował - powiedziała Genie, patrząc za odchodzącym
chłopcem.

- A co chciał zrobić? Wyrazić w ten sposób swoją sym-

patię do niego?

- Nie. Pewnie odpłacić mu za jakiś inny głupi żart. Sły-

szałam, że Joey znalazł gumowego pająka w swojej torbie
i bardzo się go przestraszył.

- Więc, pani zdaniem, można... - ciągnął mężczyzna, już

z nieco mniejszą złością.

Genie słuchała go tylko jednym uchem. Zaniepokoił ją

trochę ruch przy położonym nie opodal budynku, a także to,
że samochód szeryfa ruszył nagle z piskiem opon. Pomyślała,
że będzie musiał teraz podjechać do najbliższego skrzyżowa-

nia i zawrócić. Znacznie łatwiej byłoby mu dotrzeć do szkoły
pieszo. Powinna była powiedzieć sekretarce, żeby nie wszczy-
nała alarmu.

Niestety, było już za późno.
- .. .I co pani na to? Zaczyna się od głupstw, a kończy na

czymś o wiele gorszym! - zakończył nieznajomy.

Genie skinęła nieprzytomnie głową. Z doświadczenia wie-

działa, że szeryf Conroy, człowiek z natury zacny i przyjazny,

potrafi się czasami zachowywać jak John Wayne.

- Tak, tak. Oczywiście. Przepraszam, ale mam teraz masę

pracy.

- Jak to-pracy? Przecież jest pani pedagogiem - wymó-

wił ze szczególnym naciskiem ostatnie słowo. - Powinna
więc pani wychowywać tych młodych ludzi.

Nagle usłyszeli dźwięk syreny, a następnie samochód sze-

ryfa zatrzymał się przed szkołą z piskiem opon. Po chwili
wysiadł z niego Zeke Conroy, poprawił kaburę i ruszył w ich
kierunku.

background image

1 0

WESELE MARZEŃ

Nieznajomy wyglądał na zdziwionego.
- Jakieś kłopoty, Eugenio? - spytał szeryf, a następnie

zmierzył mężczyznę uważnym wzrokiem.

- Tylko nieporozumienie, szeryfie - odpowiedział za-

miast niej.

- Ma pan jakiś dowód tożsamości?
- Oczywiście.
- Mogę spojrzeć?
Nieznajomy bez słowa sięgnął do tylnej kieszeni spodni,

przez co napięły się one jeszcze bardziej. Genie wolała nie
patrzeć na niego. Przy okazji zauważyła, że Annabelle, Paul

i Joey obserwują całą scenę przez okno na korytarzu.

- Nowy Jork - stwierdził szeryf. - To znaczy, że jest pan

tu tylko przejazdem?

Jego ton wskazywał, że nie przyjmie przeczącej odpo-

wiedzi.

- Nie. Zatrzymam się tu na dłużej.
Zeke Conroy zrobił jeszcze sroższą minę.
- W naszym hotelu nie ma już niestety miejsc - poinfor-

mował nieznajomego. - Najbliższy motel znajdzie pan w Cal-
houn.

- Przyjechałem do rodziny.

Teraz z kolei szeryf wyglądał na zaskoczonego.

- Do rodziny? - powtórzył, zerkając ponownie na pra-

wo jazdy. - Alexander Dalton. Czy jest pan może krewnym
Grandee?

Genie znowu zaczęła przyglądać się blondynowi. Nazwi-

sko wydawało się znajome, ale kojarzyło jej się tylko z pry-
szczatym chudzielcem w okularach. Tamten Alex przyjeżdżał
do Dalton na wakacje. Wszyscy mu zawsze dokuczali. Nie

pasował do reszty dzieciaków. Genie nawet go lubiła, Poma-

WESELE MARZEŃ 11

gał jej w matmie, kiedy była zagrożona i musiała zdawać
egzamin we wrześniu.

Jednak mężczyzna, który stał teraz przed nią, w niczym nie

przypominał tamtego zakompleksionego mózgowca. Zresztą
klan Daltonów należał do naprawdę wielkich i mogło w nim
być co najmniej trzech Alexów.

- Tak - odparł nieznajomy. - Przyjechałem na jej urodziny.

Szeryf Conroy zwrócił mu prawo jazdy z wyraźnym sza-

cunkiem.

- Setka - mruknął pod nosem, chcąc ukryć zażenowanie,

- Naprawdę piękny wiek.

Następnie zwrócił się do Genie:
- A teraz, Eugenio, może wytłumaczysz, co się właściwie

stało? Dlaczego mnie wezwałaś?

Genie nie chciała się zniżyć do tego, żeby zrzucić odpo-

wiedzialność na innych. Postanowiła bronić słuszności pod-

jętej przez Annabelle decyzji.

- Paul przybiegł i powiedział, że Ter... to znaczy ktoś

nieznajomy złapał Joeya. Chłopcy byli naprawdę przestra-
szeni.

- Pewnie znowu coś nabroili - stwierdzi! szeryf. - Nie

sądzisz chyba, żeby wnuk...

- Prawnuk - wtrącił mężczyzna.
- No właśnie, prawnuk Grandee mógł im zrobić coś złego.

- Genie milczała. - Tak, to zwykłe nieporozumienie. Cóż,

Alex, baw się dobrze w naszym miasteczku.

- Mam taki zamiar - powiedział Alex, patrząc przenikliwie

na Genie. Obaj mężczyźni uścisnęli sobie ręce, a następnie szeryf
wsiadł do samochodu i przejechał na drugą stronę ulicy. Złamał
przy tym przepisy, przecinając ciągłą linię, co, oczywiście, przy
niewielkim mchu i tak nie miało najmniejszego znaczenia.

background image

12 WESELE MARZEŃ

Genie znowu została sam na sam z tym pogromcą kobiet.

Nie miała żadnych wątpliwości, że nim był. Wystarczyło na
niego spojrzeć.

- No, udało się panu.
- Pewnie chętnie zobaczyłaby mnie pani w kajdankach.

- Uśmiechnął się do niej łobuzersko. - Jeśli znajdzie pani

odpowiednią parę i zechce się do mnie przykuć, to ja w to
wchodzę.

Genie aż otworzyła z oburzenia usta. Wyglądała teraz pew-

nie niewiele lepiej niż jej własny uczeń. Mężczyzna obrócił
się na pięcie i ruszył do furtki.

- Cześć, Genie - rzucił na odchodnym.
Genie!

Skąd wiedział, że przyjaciele nazywają ją Genie? Szeryf

Conroy mówił do niej „Eugenio", a dzieciaki zwracały się do

niej oficjalnie „proszę pani". Czy to możliwe, żeby po prostu

udało mu się to odgadnąć, czy też jednak był to ten sam Alex,

który uczył ją matmy?

Obserwowała mężczyznę przez dłuższą chwilę i miała oka-

zję stwierdzić, że z tyłu prezentuje się równie dobrze jak
z przodu. Nie, to nie mógł być ten sam człowiek. Niemożliwe!

Ten nowy Alex Dalton podszedł do lśniącego chromem

motocykla i Genie znowu poczuła, że ogarnęły ją wątpliwo-
ści. Ten dawny Alex Dalton interesował się motorami. Nawet
zmieniał treść zadań i już nie ciężarówka i samochód wyjeż-
dżały z dwóch odległych punktów, ale dwa motory: harley-
-davidson i jakiś inny, którego nazwy nie pamiętała. Więc

może jednak ten Alex Dalton i chudy chłopiec w okularach

to ta sama osoba?

Genie potrząsnęła głową. To, że ktoś teoretycznie interesował

się motocyklami, wcale nie znaczyło, że potrafiłby ujeżdżać

WESELE MARZEŃ

1 3

potężną, chromowaną bestię. Patrzyła z podziwem, jak wsia-

da na olbrzymi motor, a następnie bez wysiłku utrzymuje go
w stanie równowagi.

Widok ten przyciągnął również chłopaków. Paul i Joey

wyszli i patrzyli z podziwem za odjeżdżającym.

- Ale maszyna, co? - westchnął Joey, trącając kolegę

w bok.

- Proszę pani, proszę pani! Co pani powiedział Termina-

tor? - dopytywał się Paul.

- Mógłbyś w końcu dorosnąć - powiedział Joey, patrząc

z niesmakiem na kolegę. - Terminator to postać z filmu. Cho-
dzi ci pewnie o tego aktora, który go grał. Arnolda Schwarz-
kopfa!

- Schwarzkopf to ten generał z Iraku, ty idioto!
- No, chodzi mi o Arnolda Schwarz... - Joey spojrzał na

Genie, szukając aprobaty w jej oczach. - Czy ten Arnold cią-
gle się gniewa, że oblałem go wodą?

- Muszę was rozczarować, chłopcy, ale to nie był Arnold

Schwarzenegger - powiedziała Genie. - Ten pan nazywa się

Alexander Dalton i jest krewnym Grandee. Oczywiście wcale
nie spodobało mu się to, że oblałeś go wodą - zwróciła się do
Joeya. - Ale zdaje się, że bardziej chodziło mu o to, żebyś dał

spokój Paulowi.

Chłopcy wymienili zdziwione spojrzenia.
- To czy możemy już iść do domu? - spytał Paul,
- Oczywiście. Do zobaczenia jutro.
Genie obserwowała chłopców, idących zgodnie ramię

w ramię. Chciała, żeby zobaczył ich teraz Alex Dalton, Na
pewno zmieniłby zdanie na temat Joeya. No i to porównanie
ze Schwarzeneggerem chyba również było komplementem,
chociaż pochodziło, zdaje się, od Paula.

background image

14 WESELE MARZEŃ

Alex Dalton był rzeczywiście wspaniale zbudowany. Cho-

ciaż jednocześnie musiała stwierdzić, że nie przypominał osił-
ka w typie zawodowego ciężarowca czy nawet zawodnika
futbolowego.

Ta ostatnia myśl okazała się bolesna. Dlaczego właśnie

teraz musiała przypomnieć sobie przypomnieć o byłym na-
rzeczonym?

Genie wracała powoli do szkoły. Czekały tam na nią nie

sprawdzone zeszyty. Chciała zapomnieć o Willu Tuckerze. Nie

miała też ochoty wspominać Alexa Daltona.

- Więc Genie Hill nie wyszła jednak za Willa Tuckera?

- spytał prababkę, odbierając od niej szklankę, którą właśnie

umyła.

Grandee spojrzała na niego sponad swoich okularów.
- Ile razy mam ci powtarzać, że nie - powiedziała. - Mo-

że nie jestem już najmłodsza, ale na pewno nie mam sklerozy.
Planowali nawet ślub, ale odwołali wszystko na miesiąc przed
wyznaczonym terminem.

Alex zmarszczył czoło w głębokim namyśle. Wszystko to

brzmiało mało prawdopodobnie. Genie i Will byli parą „od
zawsze". Wszyscy myśleli, że szybko wezmą ślub i dorobią

się gromadki dzieci. Z drugiej strony, tak czuła na punkcie
swojej pamięci Grandee nie mogła niczego pomylić. Wcześ-

niej sprawdziłaby fakty dwa razy, zanim zdecydowałaby się

coś powiedzieć.

- No, wycierasz, czy nie - ofuknęła go prababka. - Sta-

nąłeś jak słup soli.

Alex zaczął szybko wycierać szklankę, a następnie wziął

kolejną. Grandee miała co prawda zmywarkę do naczyń, ale
twierdziła, że zostawia ona smugi na szkle i srebrach i dlatego

WESELE MARZEŃ 15

te rzeczy trzeba myć ręcznie. A że w tym domu jej słowa były
rozkazem, nikt nawet nie próbował protestować. Grandee miała

w sobie tyle żywotności i pogody ducha, że nikt nie mógł uwie-

rzyć, iż do pełnych stu lat brakuje jej jedynie tygodnia.

- Czy to prawda, że uczy w podstawówce?
- Genie? - Prababka od razu zorientowała się, o kogo mu

chodzi. - Tak. W czwartych klasach. Uczy dziecko twojego
kuzyna, Donny'ego. Pamiętasz, spotykaliście się na krótko
w czasie wakacji. Ty przyjeżdżałeś, a on wyjeżdżał wtedy do
naszych kuzynów na północ. Wiesz, do tych, co to zajmowali

się sprzedażą samochodów.

Więc Genie skończyła jako nauczycielka. Ciekawe, czy

w końcu nauczyła się matematyki. Gdyby zdecydowała się na

ślub z Willem, na pewno nie musiałaby pracować. I miałaby
mnóstwo pieniędzy. Ciekawe również, dlaczego z nim zerwa-

ła? A może to on zerwał z nią?

Miał ochotę zadać jeszcze parę pytań, ale nie chciał wzbu-

dzać podejrzeń Grandee.

- Właśnie... Co tam słychać u Donny'ego? - spytał nie-

pewnie.

Grandee rozpromieniła się, słysząc to pytanie. Natychmiast

poinformowała go, co słychać u Donny'ego, a także u paru

innych kuzynów, których wcale nie pamiętał. Następnie za-
częła wymieniać osoby, które miały przyjechać na jej urodzi-
ny. Lista była imponująca.

Alex nie słuchał jej zbyt uważnie. Przez cały czas wracał

myślami do Genie. Kto by przypuszczał, że może się stać tak
mało atrakcyjna? W czasach szkolnych była przecież pra-
wdziwą pięknością. Nosiła rozpuszczone włosy, a jej uśmiech
potrafił zawojować serca wszystkich chłopaków. Szkoda, że
nie uśmiechała się zbyt często do niego.

background image

16 WESELE MARZEŃ

Teraz upięte w kok włosy wyglądały nijako, a wroga, za-

cięta twarz była wręcz nieładna.

Inna sprawa, że nie dał jej okazji do tego, żeby mogła

zaprezentować swój sławny uśmiech. Musiał przyznać, że się
wygłupił, prawiąc kazanie temu rudzielcowi Joeyowi, ale na-
gły „chrzest" obudził w nim dawne wspomnienia. Kto by
przypuszczał, że są one jeszcze tak żywe?

Zresztą nie to było najgorsze. Okularnik, „Ajnsztajn", Pry-

szczyk - te przezwiska bolały najbardziej. Na szczęście ostat-

nie wakacje nie należały do najgorszych. Will zajął się Genie

i na jakiś czas dał mu spokój.

Właśnie, Genie.
Alex podkochiwał się w niej od chwili, kiedy po raz pier-

wszy ją zobaczył. Przez cały rok szkolny czekał, aż nadejdą
wakacje i wyjazd do Wiley. A potem przeżywał piekło za­
zdrości i nie spełnionych nadziei.

Genie niemal nie zwracała na niego uwagi. Miał prawie

całkowitą pewność, że go dzisiaj nie rozpoznała. Zresztą on

też się zmienił. Tyle że na lepsze. Zaczął uprawiać sporty.
Zamienił okulary na szkła kontaktowe. Ale przede wszystkim
przestał się bać ludzi.

Zawsze był samotnikiem. Nie z wyboru, ale z konieczno-

ści. Nie pasował jakoś do innych dzieci i tak naprawdę nigdy
nie miał przyjaciół aż do chwili, kiedy spotkał Jesse'a i Ror-

ke'ego w Instytucie Technologicznym stanu Massachusetts.

Zarówno Rorke, jak i Jesse mieli już za sobą poważne

i niepoważne związki z kobietami. Kiedy zdradził się ze swo-
im brakiem doświadczenia, wzięli go pod swoje skrzydła i,..

jakoś to poszło. Przede wszystkim kazali mu pozbyć się oku-

larów. Następnie zamienić workowate spodnie i sweter na coś
modniejszego. Potem mówić kobietom komplementy, nawet

WESELE MARZEŃ 17

te najgłupsze. Alex sam się dziwił, że dziewczyny biorą je za
dobrą monetę. Okazało się jednak, że rady przyjaciół były

zbawienne.

Znowu przypomniał sobie Genie. Jej sweterek również nie

należał do najmodniejszych. Pełnił, zdaje się, rolę tarczy, która

miała chronić ją przed wzrokiem ciekawskich. Jednak ochro-

na nie była pełna. Alex przypomniał sobie kształt piersi, ry-
sujący się pod swetrem Genie, i zrobiło mu się nagle gorąco.

Szybko odpędził od siebie te myśli. Jednak odwrócenie sytu-

acji, w której Genie pragnęłaby go równie mocno jak niegdyś
on jej, wydawało się czymś niezwykle kuszącym.

Genie wyjrzała przez wizjer. Alex Dalton! Czego mógł od

niej chcieć? I to o tej porze!

Zapaliła światło na ganku, zdjęła łańcuch i otworzyła cięż-

kie, drewniane drzwi. Alex miał na sobie narciarski sweter

i prążkowane spodnie, ale wyglądał równie dobrze jak w skó-

rzanej kurtce i w dżinsach.

Genie poczuła się jak Kopciuszek, Nawet się nie przebrała

po przyjściu ze szkoły. Skąd miała wiedzieć, że nagle w środ-
ku nocy, czyli o godzinie ósmej wieczorem, pojawi się w jej
progach atrakcyjny mężczyzna. Zresztą gdyby nawet chciała
włożyć jakiś ładniejszy ciuch, to i tak nie miałaby z czego
wybierać. Genie częściowo świadomie, a częściowo nieświa-

domie tak skompletowała swoją garderobę, że nie było wśród

niej niczego naprawdę seksownego. W dużej mierze była to

„zasługa" Willa, który zawsze twierdził, że atrakcyjne ciuchy
zupełnie do niej nie pasują.

- Dzień dobry, panie Dalton - powiedziała i już miała

dodać: „czym mogę służyć?", ale przypomniała sobie jego

wcześniejsze komentarze i postanowiła zachować ostrożność.

background image

18 WESELE MARZEŃ

- Cześć - powiedział z chłopięcym uśmiechem. - Wyglą-

dasz na zaskoczoną.

- Bo jestem.
- Przyszedłem przeprosić za moje zachowanie dziś rano

- powiedział po prostu.

Tego się nie spodziewała.
- Ja, hm, też nie byłam chyba zbyt grzeczna - wybąkała.
Alex rozłożył ręce.
- To zupełnie naturalne. Byłaś jak mama niedźwiedzica

broniąca swoich małych.

Genie obciągnęła sweterek i przygładziła włosy. Oczywi-

ście te wysiłki nie przyniosły żadnego rezultatu.

- Nie wiem, hm, czy nie powinnam się obrazić za tę

niedźwiedzicę - powiedziała.

- Może powinienem powiedzieć: kwoka broniąca swoich

kurcząt.

- To jeszcze gorzej.

Alex wyraźnie posmutniał, a następnie westchnął ciężko.

- Więc pewnie nie zaprosisz mnie do środka?

ROZDZIAŁ DRUGI

Genie poczuła że się rumieni. Ten facet był po prostu zabój-

czy. Miała go już dosyć, a jednocześnie za nic nie chciała po-

zwolić, żeby sobie poszedł. I jak to się w ogolę stało, że mówi

do niej „ty", a ona nie protestuje? To naprawdę oburzające!

- Proszę, niech pan wejdzie. - Przesunęła się trochę, żeby

zrobić przejście. - Naprawdę zapominam już o gościnności.

Alex pozostawił te słowa bez komentarza. Przeszedł obok,

a ona poczuła cudowny zapach jego wody po goleniu. Był już
wieczór, a zapach wcale nie zniknął! Nie, to nie może być ten
sam chłopak, który uczył ją matmy!

- Napije się pan czegoś? Może kawy, mrożonej herbaty

albo lemoniady?

Odwrócił się i spojrzał na nią.

- A czy robisz równie dobrą lemoniadę jak twoja matka?

- spytał niewinnie.

Genie aż otworzyła ze zdziwienia usta.

- Skąd pan wie, że moja mama robiła dobrą lemoniadę?!

Podszedł do niej i dotknął jej policzka, a następnie zajrzał

głęboko w oczy.

- Aha! Więc mnie nie pamiętasz!

Instynktownie odskoczyła od niego. Stwierdziła, że musi

się opanować. Raz jeszcze przyjrzała się wysportowanej syl-
wetce, błękitnym oczom i jasnej czuprynie. Tamten Alex Dal-
ton też był blondynem.

background image

2 0

WESELE MARZEŃ

- Znałam Alexa Daltona, który przyjeżdżał tu na wakacje,

ale... - szukała odpowiednich słów, tak żeby go nie obrazić

- ...Ale trudno mi go sobie wyobrazić w skórzanej kurtce i na

motorze.

- A ciebie trudno było sobie wyobrazić w szkole, w roli

nauczycielki. Co się stało, Genie?

Mogła odpowiedzieć na to pytanie jedynie wzruszeniem

ramion.

- Zawsze chciałam być nauczycielką - wyjaśniła. - Dla-

tego tak mi zależało na matmie.

- A, więc mnie pamiętasz!

Genie wlepiła w niego wzrok.
- O Boże! To jednak ty! - powiedziała na poły z niedo-

wierzaniem, a na poły z podziwem.

- A kim niby miałbym być?
- Myślałam, że jesteś kimś zupełnie innym.
- Niż kto?

Genie machnęła ręką. Rozmowa robiła się coraz bardziej

absurdalna i chciała ją zakończyć. Jednocześnie zdawała sobie
sprawę, że wciąż wpatruje się w Alexa jak sroka w gnat.
Owszem, znała bajkę o brzydkim kaczątku, ale zawsze uważała

ją za wymysł. Już prędzej uwierzyłaby w wersję opowiedzianą

od końca: pewnego razu wykluł się śliczny łabędź, wszyscy go
podziwiali i lubili, a potem łabędź skończył szkołę, założył ro-
dzinę i zamienił się w brzydkie kaczątko.

- No to jak będzie z tą lemoniadą?

Genie drgnęła gwałtownie, słysząc jego głos.

- Atak, zaraz ją przyniosę - powiedziała i pospieszyła do

kuchni.

Miała nadzieję, że przynajmniej tutaj znajdzie chwilę spo-

koju. Ale nic z tego. Alex nie miał zamiaru zostać sam w ba-

WESELE MARZEN

2 1

wialni. Poszedł za nią do kuchni i stanął w drzwiach, obser-
wując ją uważnie.

Wyjęła szklanki z kredensu i drżącymi rękami napełniła

najpierw jedną, a potem drugą. Bała się, że je upuści po dro-
dze. Alex chyba też żywił podobne obawy, ponieważ opuścił
swoje stanowisko przy drzwiach i podszedł do kredensu.

- Pozwolisz, że je zaniosę - powiedział.

Pozwoliła. Co miała robić? Poszła za Alexem do bawialni

i skinęła głową, kiedy spytał, czy może postawić szklanki na
starym stoliku przy kanapie. Miała jeszcze na tyle siły, żeby

usiąść nie na wskazanym przez niego miejscu, ale z dala od
niego, w fotelu.

Wzięła lemoniadę, żeby zająć czymś ręce. Jednocześnie

spojrzała na Alexa. Czy przyszedł tylko po to, żeby przepro-
sić, czy po coś jeszcze?

Daj spokój, powiedziała do siebie w duchu. Czego mógłby

chcieć od ciebie taki facet? Możesz sobie tylko o nim poma-
rzyć.

Alex również spróbował lemoniady.

- Mmm, znakomita. Taka, jaką pamiętam. Co porabiają

twoi rodzice? I siostra? Zdaje się, że miała na imię Magnolia,
prawda?

Genie skinęła głową.

- U nich wszystko w porządku - odparła, - Tutaj niewiele

się zmienia.

Niech tylko Maggie zobaczy Alexa! Na pewno nie będzie

mogła uwierzyć, że to ten sam facet!

Przez chwilę w bawialni panowała cisza. Genie czuła się

coraz bardziej nieswojo.

- Więc, hm, mieszkasz w Nowym Jorku?
- Tak - padła odpowiedź.

background image

22 WESELE MARZEŃ

- I aż stamtąd przyjechałeś motocyklem? - spytała z nie-

dowierzaniem.

Alex roześmiał się.
- Jasne, że nie. Doleciałem do Atlanty i tam wypożyczy-

łem motor.

- Zawsze mieszkałeś w Nowym Jorku?

Po raz pierwszy zaczęła się w ogóle zastanawiać, skąd

pochodził Alex, Nie mówił z nowojorskim akcentem, ale nie
było w jego głosie śpiewności typowej dla mieszkańców jej
rodzinnych stron.

Alex wypił kolejny łyk lemoniady.
- Nie - odparł. - Wychowywałem się w Kalifornii.
- W Kalifornii? I chciało ci się przyjeżdżać do Wiley?

- spytała pod wpływem impulsu.

Dopiero kiedy zadała to pytanie, poczuła, że nie jest ono

zbyt taktowne. Dobrze, że nie dodała jeszcze, iż nikt go tutaj
nie lubił i że dzieci śmiały się z niego.

- Oczywiście chciałem się spotkać z Grandee - powie-

dział z ociąganiem. - Ale tak naprawdę te wyjazdy były po-
mysłem rodziców. Oboje robili kariery na uczelni i musieli
mnie gdzieś upchnąć na wakacje.

Zabrzmiało to dosyć żałośnie. Na szczęścić mężczy-

zna, który siedział naprzeciwko, wcale nie wyglądał na ofiarę
losu.

- Przeprowadziłem się parę lat temu - dodał Alex już raź-

niejszym tonem. - Kiedy zacząłem pracować dla Yankee Mo-
torworks.

- Więc jesteś z Yankee Motorworks? - Było to bardziej

stwierdzenie niż pytanie. - A nie pracujesz może w dziale

reklamy?

Genie nie znała się zbyt dobrze na motocyklach, ale wie-

WESELE MARZEŃ

2 3

działa o sukcesie, jaki odniosła ta firma. Co więcej, gazety
wciąż robiły sporo szumu wokół trzech tajemniczych postaci,
które pojawiły się na plakatach Yankee. Trzej motocykliści
w kaskach nigdy nie pokazali swoich twarzy i wszyscy zasta-
nawiali się, kim mogą być.

Alex potrząsnął przecząco głową.

- Nie, Ale wynająłem firmę, która prowadziła kampanię

reklamową.

- A może wiesz, kim są ci modele z reklamy?
- Wiem.
- Więc kim są?
Na jego ustach znowu pojawił się ten fascynujący uśmiech,

który widziała wcześniej. Alex odstawił szklankę i pochylił
się w jej kierunku.

- Możesz spróbować przyjść tutaj i mnie przekupić - po-

wiedział kusząco.

Genie skoczyła na równe nogi i wzięła się pod boki.

- Co takiego?! Co ty sobie wyobrażasz? Powinieneś do-

stać kopniaka w ten swój wspaniały tyłek, żebyś się tu więcej

nie pokazał!

Podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież.
- Fora ze dwora!

Spojrzała w jego kierunku. Alex nawet się nie podniósł.

Siedział na kanapie z tym swoim chłopięcym uśmiechem.

- Naprawdę tak uważasz? - spytał.
- Co uważam?

Wskazał palcem to, o czym wspomniała.

- Że jest wspaniały.

Genie zarumieniła się. Nie wiedziała, co zrobić z oczami.

- Przede wszystkim uważam, że powinieneś wyjść - po-

wiedziała. - Inaczej może dojść do rękoczynów.

background image

24 WESELE MARZEŃ

Alex zaczął wolno podnosić się z miejsca.
- To nie jest taki zły pomysł - odrzekł z dwuznacznym

uśmiechem.

Musiała raz jeszcze pokazać mu drzwi. Niestety, nie prze-

widziała tego, że znajdzie się przy nich tak szybko. Jednak

Alex wcale nie miał zamiaru wychodzić. Stanął przy niej
i zrobił taką minę, jakby chciał ją pocałować.

Genie położyła ręce na jego piersi, gotowa go odepchnąć.

Jednak nic takiego się nie stało. Alex położył swoją ciepłą
dłoń na jej ramieniu, a ona zaczęła powoli zamykać oczy

i rozchylać wargi.

Nagle jednak Alex cofnął dłoń. Zadrżała, czując, że prze-

nikają chłód.

- Cześć, kochanie - powiedział i wyszedł. Usłyszała jesz-

cze trzask drzwi wyjściowych.

Alex zamknął za sobą furtkę i wsadził ręce do kieszeni.

Miał teraz ochotę na spacer. Wiedział, że chłodne powietrze
dobrze mu zrobi.

Nie miał wątpliwości, iż Genie chciała, żeby ją pocałował.

Przez chwilę podejrzewał nawet siebie o to, że pragnął tego
samego.

Kiedy stanął w drzwiach, tak blisko niej, odniósł wrażenie,

że widzi dawną dziewczynę, tylko bardziej dojrzałą i seksow-
ną. Poczuł, że mógłby się zakochać w takiej osobie. Potrząs-
nął jednak głową. Obecna Genie w niczym przecież nie przy-
pominała dawnej. Musi uważać, żeby nie zacząć ścigać zjaw

z przeszłości.

Szedł chodnikiem, nie bardzo wiedząc, dokąd. Suche liście

szeleściły pod jego butami. Rozejrzał się dokoła. W okolicy

pojawiło się trochę nowych domów, poza tym niektóre stare

WESELE MARZEŃ

25

wyglądały na świeżo wyremontowane, ale w gruncie rzeczy
niewiele się tutaj zmieniło.

W oknach płonęły światła. W powietrzu wyczuwało się

zapach drew, którymi palono w kominkach.

Wyobraził sobie Genie nagą na skórze przed paleni-

skiem. Kasztanowe włosy okrywały miękkimi splotami jej
ciało. Jej wspaniałe ciało. Chciał ją mieć. Ale jeszcze nie teraz.
Wiedział, że oczekiwanie doda jeszcze smaku całej przygo-
dzie.

Tego lata, kiedy ją uczył, sprzedałby diabłu duszę za jeden

pocałunek Genie. Chciał zaprosić ją do kina. Posunął się
nawet do tego, że ćwiczył w lasku za polem Grandee różne
sposoby zapraszania dziewczyny:

- Eugenio, czy nie poszłabyś ze mną do kina? - powtarzał,

czując, że pocą mu się dłonie.

Była też wersja mniej uroczysta:

- A może byśmy tak wyskoczyli do kina, co?

Udało mu się nawet osiągnąć to, że głos przestał mu się

łamać od razu po pierwszych słowach, ale właśnie wtedy zza
drzewa wyskoczył Will Tucker, zanosząc się śmiechem. Wy-
kpił go wtedy tak okropnie, że Alex zupełnie stracił chęć na
zapraszanie Genie dokądkolwiek.

Zresztą i tak pewnie nie chciałaby z nim pójść.
Wcale nie zwracała na niego uwagi.
Pewnie go nawet nie lubiła.
Tak, musi jej teraz zapłacić za te wszystkie upokorzenia.
Uspokój się, mówił do siebie Alex, To wszystko się już

skończyło. Nie ma sensu wracać do przeszłości.

Ciekawe co powiedziałaby Genie, gdyby dowiedziała się,

że to on sam pozował do zdjęcia reklamowego Yankee Mo-
torworks? Oczywiście razem z Jesse'em i Rorke'em, Pewnie

background image

26 WESELE MARZEŃ

byłaby bardzo zdziwiona i podniecona. Nieznanych modeli
okrzyczano przecież amerykańskimi symbolami seksu. Wy-
powiadali się o nich nawet jacyś krytycy, widząc w tym zdję-
ciu symbolikę, która im nawet nie przyszła do głowy. Cho-
dziło przecież o to, żeby zrobić zdjęcie do gazet i na plakaty.
To_wszystko.

Alex uśmiechnął się do siebie. Przecież wcale nie potrze-

buje wsparcia jakiejś tam fotografii. Genie chciała go i bez

tego. A będzie pragnęła jeszcze mocniej. Jej serce będzie
krwawić z bólu, kiedy on, zadowolony i radosny, odjedzie do

Nowego Jorku.

Genie przeszła w końcu do holu i zamknęła drzwi na

klucz. Jej serce wciąż biło niespokojnie, ale przynajmniej nie
miała już problemów z oddychaniem. Myśl o tym, co się

mogło stać, napełniała ją przerażeniem.

Była pewna, że Alex ją pocałuje. Co więcej, chciała tego.

Nie całowała się z nikim poza Willem. Co więcej, nigdy tego

nie pragnęła. Jednak dziś w nocy, parę minut temu, była go-
towa pocałować Alexa Daltona.

Co się z nią stało?
Pomyślała, że Alex tylko się z nią drażnił. Gdyby naprawdę

chciał ją pocałować, to by to zrobił. Podobne gierki nie są
chyba niczym nowym w świecie, tyle tylko, że ona zareago-
wała przesadnie.

Musiała przyznać, że propozycja przeniesienia się na ka-

napę brzmiała nadzwyczaj kusząco. Z niechęcią musiała się
do tego przyznać.

Genie stwierdziła, że ma ochotę z kimś pogadać. Poszła

więc do kuchni i wykręciła numer siostry. Magnolia odebrała
telefon dopiero po piątym dzwonku.

WESELE MARZEŃ 27

- Przepraszam - wydyszała Maggie w słuchawkę. - Mu-

siałam się zająć dziećmi.

Rozmawiały przez chwilę o dzieciach Magnolii, potem

o szkole, aż w końcu starsza siostra uznała, że pora przejść

do konkretów.

- No dobrze, Genie - powiedziała. - Gadaj, o co chodzi.
- Nie wiem, czy powinnam w ogóle o tym mówić - za-

wahała się Genie.

- Pewnie znowu widziałaś Willa w telewizji - zgadywała

siostra. - Myślałam, że masz to już za sobą.

Genie nigdy nie włączała telewizora, jeśli wiedziała, że

tego dnia są mecze. Jednak mimo wszystko co jakiś czas
przypadkiem trafiała na Willa w reklamówce lub wiadomo-

ściach sportowych. Zwykle później dzwoniła do siostry.

- Przecież wiesz, że byłam w nim zakochana, Maggie.

Chodziliśmy ze sobą przez siedem lat. Nie mogę o nim tak od

razu zapomnieć.

Od razu pewnie nie, ale po spotkaniu z Alexem było to

całkiem możliwe. Genie dopiero teraz zaczęła sobie zdawać
z tego sprawę.

- Możesz, możesz - głos siostry dziwnie współgrał z jej

myślami.

- Wiesz, dzwonię jednak z innego powodu. Otóż spotka-

łam dzisiaj Alexa Daltona.

- Kogo? Czy to ktoś ze szkoły?
- Nie. Pamiętasz, przyjeżdżał na wakacje do Grandee?

Uczył mnie nawet matematyki.

- Aa, ten pryszczaty chudzielec - przypomniała sobie

Maggie. - No i co z nim?

- Nic. Po prostu był u mnie i... i chciałam go pocałować!

- wybuchnęła Genie.

background image

28 WESELE MARZEŃ

- No to trzeba było. Zrobiłabyś dobry uczynek. Ten chło-

pak nie może być chyba zbyt wybredny.

- Po pierwsze to już nie chłopak, a mężczyzna. Policz, ile

lat minęło. A po drugie, obawiam się, że ma panienek do

wyboru i do koloru.

Po drugiej stronie zapanowało milczenie.

- Ten Alex musiał się chyba bardzo zmienić, co? - spytała

w końcu Magnolia.

- Bardzo - przyznała Genie. - Szkoda, że go nie widziałaś

w skórze i na motocyklu.

- Zaraz, zaraz, czy to taki wspaniały blondyn na motocy-

klu Yankee?

- On pracuje dla Yankee Motorworks.
- I to był Alex Dalton?
- Właśnie. Gdzie go widziałaś?
- Na stacji benzynowej - odparła Maggie. - Tak się na

niego zapatrzyłam, że omal nie wpadłam na dystrybutor.

Genie roześmiała się.
- Proszę, proszę. Takie słowa słyszę z ust szczęśliwej mę-

żatki.

Jednak siostra nie zwróciła uwagi na te kpiny.
- Nie mogę uwierzyć, że wypuściłaś go z domu przed

śniadaniem - powiedziała. - Trzeba było zatrzymać go siłą,
a potem uwieść na dywanie przed kominkiem, I co, chciał cię

pocałować?

Genie westchnęła. Wizja nakreślona przez siostrę była aż

nazbyt pociągająca.

- To chyba miał być żart albo coś w tym rodzaju - odpar-

ła. - Udawał, że chce to zrobić, ale potem się wycofał. Po raz
pierwszy czułam, że mam na to ochotę. To znaczy, po raz
pierwszy od czasu rozstania z Willem - dodała po chwili.

WESELE MARZEŃ

2 9

- Już najwyższa pora - powiedziała stanowczo Maggie.

- Tylko gdyby do czegoś między wami doszło, pamiętaj, żeby

się zabezpieczyć. I, na miłość boską, kup sobie jakieś normal-

ne ubrania. Tylko nie wkładaj tego brązowego swetra z sza-

lowym kołnierzem.

Genie pogładziła przód swojego najwygodniejszego

swetra.

- Właśnie ten miałam na sobie - powiedziała, myśląc, że

się za chwilę rozpłacze.

- Jezus Maria!
- Chciałam go pocałować - ciągnęła. - To dziwne

uczucie.

- Normalne uczucie - powiedziała Magnolia. - Jednak

nie każdy ma ochotę całować się z dziewicą we włóczkowej
zbroi.

- Nie ma pani dziś dodatkowych zajęć, panno Hill?

Genie już chciała odpowiedzieć, że nie, kiedy nagle przy-

pomniała sobie, skąd zna ten głos. Natychmiast odwróciła się

od tablicy i spojrzała w stronę drzwi. Z trudem udało jej się
opanować.

- Nie, jestem wolna.
- Żadnych chłopaków z balonami z wodą?

Położyła gąbkę przy tablicy i starała się schować za katedrą,

Do licha, po co włożyła dziś tę starą garsonkę? I dlaczego ten
facet pojawia się w najmniej spodziewanych momentach?

- Czym mogę panu służyć?

Podszedł bliżej i jej wysiłki, zmierzające do tego, żeby

ukryć powyciąganą spódnicę, spaliły na panewce.

- Grandee mówiła mi, że zajmujesz się jej urodzinowymi

dekoracjami.

background image

30 WESELE MARZEŃ

- Tak. Zamówiłam już balony i świeże kwiaty. Część

ozdób możemy zrobić w szkole na zajęciach z plastyki, tak
że przygotowania są w pełnym toku.

- Nie o to chodzi - przerwał jej. - Chciałem zmienić

miejsce uroczystości.

Genie rozłożyła ręce.

- Ale już wszystko zostało zaplanowane. Klub Kobiet

zgodził się wynająć dużą salę.

- I tak się wszyscy w niej nie zmieszczą.
- Dlatego część stolików ustawimy na zewnątrz - powie-

działa, krzyżując ramiona na piersi. - Będą też oddzielne stoły
dla prasy.

- Prasa lubi być w centrum wydarzeń.
- Co wobec tego mamy zrobić?
- Nic. Już wynająłem Roseleigh.

Posiadłość Roseleigh znajdowała się osiem kilometrów za

miasteczkiem. Była własnością prywatną, ale wspaniałą salę

balową wynajmowano co jakiś czas na śluby albo ekipom

filmowym. Genie była tam raz i zawsze marzyła o tym, żeby
brać ślub właśnie w takim miejscu.

- Obawiam się, że nie mamy tyle pieniędzy - zaczęła, ale

Alex znowu jej przerwał.

- Wynająłem tę salę za własne pieniądze - powiedział.

- To część mojego prezentu. Poza tym pokryję wydatki zwią-

zane z dodatkowymi ozdobami albo wynajmę kogoś, gdybyś
nie dawała sobie rady.

Dekorator wnętrz z pewnością zrobiłby to lepiej, chociaż

wszyscy w miasteczku mówili, że Genie ma świetny gust
i doskonale sobie ze wszystkim radzi.

- Sama nie wiem - bąknęła. - Chciałabym, żeby uroczy-

stość wypadła jak najlepiej.

WESELE MARZEŃ 31

Alex uśmiechnął się, chcąc dodać jej otuchy.

- Może po prostu pojedziemy tam i obejrzysz wszystko

na miejscu? - zaproponował.

Genie rozejrzała się bezradnie dokoła. Miała olbrzymią

ochotę jeszcze raz zobaczyć Roseleigh. Zawsze o tym marzy-
ła. Z drugiej strony może właśnie dlatego nie powinna tam

jechać. Spojrzała jeszcze na kartkówki, które musiała spraw-

dzić na jutro.

- To jak? - kusił Alex.
- Dobrze.

Znajdzie czas wieczorem, żeby sprawdzić tych kilkanaście

prac.

- Wobec tego musisz pójść do domu i włożyć jakieś

dżinsy.

Pomyślała o obcisłych dżinsach Alexa i doszła do wnio-

sku, że jest to jakaś zawoalowana erotyczna propozycja,

- Dżinsy? Dlaczego dżinsy? - spytała surowo.
- Ponieważ nie możesz jechać w spódnicy na motocyklu.

- Na motocyklu?!

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Genie nigdy nie jechała motocyklem. Bała się nawet po-

myśleć o tym, że nic jej nie będzie chronić przy ewentualnym
zderzeniu. Jednak okazało się, że wszystko to nic nie znaczy
w porównaniu z samą bliskością Alexa.

Początkowo przylgnęła do niego instynktownie, w nadziei

że ją osłoni przed niebezpieczeństwem. Było jej nawet przy-

jemnie. Dopiero po chwili zrozumiała, na jaką próbę wysta-

wiła swoje zmysły. Każdy ruch Alexa wzbudzał w niej jakieś

nieznane wibracje.

Jechali szybko i wkrótce dotarli do wysadzanego dębami

traktu wiodącego do Roseleigh. Jednak Genie nawet tego nie

zauważyła. W tym momencie była jedynie kłębowiskiem nie
spełnionych pragnień i pożądań.

Alex zatrzymał motor i pomógł jej zdjąć kask. Kiedy to się

stało, uświadomiła sobie, że na pewno ma wszystko wypisane
na twarzy, Alex uśmiechnął się do niej.

- No i jak ci się podobało?

Bardzo. Nawet za bardzo. Ale, oczywiście, nie miała za-

miaru o tym mówić.

- Może być.
- Może być? - Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Motor nie jest chyba zbyt bezpieczny, prawda?

Alex położył oba kaski na przednim siedzeniu, a potem

potarł z namysłem brodę.

WESELE MARZEŃ

3 3

- To był twój pierwszy raz? - spytał.
Zabrzmiało to bardzo dwuznacznie, ale uznała, że chodzi

mu jedynie o jazdę motocyklem.

- Tak.

Pokiwał głową.

- Świetnie. Więc po prostu masz to we krwi - stwierdził.

- Cały czas byłaś ze mną.

Genie spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- A gdzie niby miałam być? - spytała. - Nie sądzisz chy-

ba, że próbowałabym zeskoczyć po drodze z siodełka? Nie

jestem przecież wariatką.

Alex wybuchnął śmiechem, jakby opowiedziała jakiś do-

bry kawał.

- Więc masz jednak poczucie humoru. - Następnie jego

wzrok padł na pełne powagi oblicze Genie. - Chciałem powie-
dzieć, że nie walczyłaś ze mną ani z motorem, tylko poddawałaś

się rytmowi jazdy. To czuło się zwłaszcza na zakrętach.

Skinęła głową na znak, że rozumie.
Ciekawe, ile dziewczyn woził wcześniej tym motorem? Tym,

albo jakimś innym. I czy wszystkie tuliły się do niego tak jak
ona? Czy we wszystkich wzbudzał podobne pożądanie?

- Wejdziemy? - spytał, wskazując schody prowadzące do

wnętrza rezydencji okolonej greckimi kolumnami.

Weszli na ganek i rozejrzeli się dokoła. Wypielęgnowane

trawniki aż lśniły soczystą zielenią. Gdzieś w tle, za drzewa-
mi, majaczyły szczyty Appalachów.

Po chwili drzwi przeszklonej werandy otworzyły się i jakaś

kobieta zaprosiła ich do wnętrza. Genie rozejrzała się z po-
dziwem dokoła. Wiklinowe meble i kanapy w kwieciste wzo-
ry wskazywały na dobry gust gospodarzy.

Alex był tu chyba wcześniej, ponieważ służąca znała jego

background image

34 WESELE MARZEŃ

nazwisko. Przywitał się z nią, a ona następnie zaprowadziła
ich do sali balowej.

- I jak ci się tutaj podoba? - spytał, rozglądając się dokoła.

Spojrzała na zdobienia, złote ramy luster, draperie i wypo-

lerowane posadzki. Raz jeszcze pomyślała, że jej ręcznie wy-

konane ozdoby nie będą pasować do tak wspaniałej sali. Tak

jak spokojna, cicha kobieta nie pasuje do zawodowego spor-

towca.

- Tu jest cudownie, ale...
- Ale? - podchwycił.
- Wydaje mi się, ze w Klubie Kobiet panuje milsza i ser-

deczniejsza atmosfera - powiedziała po namyśle.

I nie wiążą się z nim żadne marzenia. Nigdy nie chciała

brać tam ślubu z Willem.

- Ta sala jest teraz pusta. Będzie wyglądała inaczej, kiedy

ustawimy tu stoły.

Tak, z białymi obrusami, srebrną zastawą i chińską porce-

laną. Genie znała to aż nazbyt dobrze.

- Nawet wówczas będzie tu trochę... - szukała odpowied -

niego słowa- ...sztywno. Wszystkie ważniejsze uroczystości
w miasteczku odbywają się w Klubie Kobiet. I ludzie się do
tego przyzwyczaili.

- Zdaje się, że często odbywają się tu wesela?

Skinęła głową.

- Wesela tak, ale przecież chodzi o urodziny. Jak na taką

imprezę jest tutaj zbyt elegancko.

Alex położył dłonie na biodrach.
- Tak uważasz? No cóż, dziękuję za opinię.
- Poza tym Roseleigh jest za daleko - ciągnęła. - Ludzie

woleliby przyjść pieszo. Zwłaszcza starsze osoby, które nie

lubią jeździć po zmroku.

WESELE MARZEŃ 35

Skinął głową.

- Wynająłem autobusy, które przywiozą i odwiozą część

gości.

Miał odpowiedź na wszystko. Jednak Genie nie była w sta-

nie tego docenić. Prawdopodobnie dlatego, że nie lubiła ni-

czego zmieniać w ostatniej chwili. Wiedziała z doświadcze-

nia, że zawsze jest z tym sporo kłopotów i praktycznie tylko

jedna osoba ma wówczas powody do zadowolenia. Ta, która

dokonała zmiany.

- No dobrze - głos Alexa wdarł się w jej myśli - postaw-

my sprawę jasno. Poradzisz sobie z dekoracjami czy mam
kogoś wynająć?

- A co z Grandee? Nie sądzisz, że ona też powinna mieć

coś do powiedzenia w tej sprawie? - spytała, chcąc odwlec
ostateczną decyzję.

- Rozmawiałem na ten temat z paroma osobami i uważa-

ją one, że to świetny pomysł - odparł Alex. - Nie chcę jesz-

cze mówić Grandee, żeby nie zepsuć niespodzianki. Poza

tym, do licha, przecież ją znam! Wiem, że sprawi jej to przy-

jemność.

Genie westchnęła ponuro.

- Wygląda na to, że zjadłeś wszystkie rozumy.
Alex spojrzał na nią jak na natrętną muchę albo jakiegoś

innego dokuczliwego owada.

- Właśnie tutaj, w Roseleigh, poznała mojego pradziada,

a swojego męża.

- Och, nie wiedziałam o tym. - Genie była naprawdę za-

skoczona. - No cóż, wobec tego, może to rzeczywiście dobry

pomysł.

- A więc odpowiesz na moje pytanie?

Chciała jeszcze zapytać, na jakie, żeby chociaż trochę prze-

background image

36 WESELE MARZEŃ

ciągnąć całą sprawę, jednak Alex patrzył na nią tak groźnie,
że zrezygnowała.

Nie miała jednak zamiaru niweczyć pracy tylu osób. Gdy-

by chodziło tylko o nią, to pal licho. Ale przy dekoracjach

pracowali również jej uczniowie. Poczują się zawiedzeni, kie-

dy okaże się, że ich trud poszedł na marne. Dekoracje stano-
wiły dar mieszkańców Wiley dla Grandee i dlatego postano-
wiła, że z nich nie zrezygnuje. Choćby nawet miało to dopro-
wadzić zawodowego dekoratora do apopleksji.

Raz jeszcze rozejrzała się dokoła. Pastelowe ściany trzeba

będzie ożywić kolorowymi akcentami. Należy postarać się
o trochę więcej balonów i dużo, dużo kwiatów. Znacznie wię-
cej niż do Klubu Kobiet.

- Dobrze. Zajmę się tym - powiedziała.

Alex odetchnął z ulgą.

- Bardzo się cieszę.

Alex gratulował sobie udanego pomysłu. Od początku

wydawało mu się, że Genie znacznie lepiej będzie wyglą-
dać w dżinsach niż w powyciąganej spódniczce i swetrze
czy garsonce. A później, kiedy poczuł ją przy sobie w cza-

sie jazdy, stwierdził, że jeszcze lepiej prezentowałaby się

nago.

Teraz trzeba jeszcze ją zmusić, żeby rozpuściła włosy.

Tylko jakiego podstępu użyć?

Zgodziła się w końcu ozdobić salę, ale wciąż nie była

przekonana do pomysłu urządzenia urodzin Grandee właśnie
w Roseleigh. Ciekawe, dlaczego? Alex nie miał o tym naj-
mniejszego pojęcia.

Genie obejrzała jeszcze salę, starając się zapamiętać wszy-

stkie szczegóły, a następnie powiedziała, że mogą wracać.

WESELE MARZEŃ 37

Tym razem odsunęła się od niego. Chciał nawet zatrzymać się
i powiedzieć, żeby się nie wygłupiała, ale kiedy motor pod -
skoczył na jakimś wyboju, sama przylgnęła do niego.

Poczuł jej dotyk. Było to przyjemne, ale też niepokojące

uczucie. Zaczął sobie wyobrażać, jak to by było mieć ją przed
sobą na motorze i wtulać twarz w jej włosy... I nagle omal
nie wylądował w rowie.

Nie, musi myśleć o czymś innym, jeśli chce bezpiecznie

dowieźć ją do domu.

Zaczął wspominać swoje ostatnie wakacje w Wiley. To

właśnie wtedy uczył Genie. Wspomnienie tych wakacji sta-
nęło przed nim jak żywe.

Któregoś dnia, po lekcjach, pani Hill zaprosiła go na uro-

dziny córki. Alex przyjął to z radością. Skończył więc kore-

petycje nieco wcześniej i pobiegł do domu, żeby sprawdzić,

czy mama zapakowała mu jakieś odświętne ubranie. Mniej

więcej w połowie drogi przyszło mu do głowy, że dobrze by
było zapytać panią Hill, co kupić Genie. Może udałoby mu

się wówczas zdystansować Willa.

Kiedy wrócił pod ich dom, zza drzwi dobiegły do niego

podniesione głosy. Zawahał się, czy wejść, a wtedy usłyszał

głos matki Genie:

- Myślałam, że to dobry pomysł. Jest przecież w waszym

wieku.

Alex cofnął się nieco, ale nie przestał słuchać. Instynktow-

nie wyczuł, że chodzi o niego.

- Ależ mamo! Jak mogłaś mi to zrobić! Zepsułaś mi uro-

dziny!

Głos pani Hill był wyraźny i stanowczy:

- Nie przesadzaj. Inne dzieciaki mogą go przecież polu-

bić, kiedy lepiej go poznają.

background image

3 8

WESELE MARZEŃ

- Tak, już to widzę! - Genie mówiła drżącym z gniewu

głosem.

- Odniosłam wrażenie, że nieźle wam idą te korepetycje.
- O, to co innego. On świetnie zna się na matematyce.

I chyba nawet ją lubi. To już naprawdę głupota! Ale wiesz, to
głupek! Zwyczajny głupek! Wszyscy tak mówią.

- Ależ Eugenio... - zaczęła wykład pani Hill.
Alex nie słuchał jej wywodów. To, co usłyszał, wystarczy-

ło mu aż nadto. Wiele dałby, żeby móc się teraz przenieść
w czasie i pocieszyć tego chłopaka, którym był niegdyś. Po-
wiedziałby mu, żeby się nie przejmował. Że Genie zapłaci
kiedyś za swoje kpiny. Że będzie go kiedyś błagać o to, o co
on nie miał kiedyś śmiałości jej poprosić.

Droga powrotna była dla niej jeszcze gorsza niż jazda do

Roseleigh. Zaczęło się już ściemniać, a Genie jeszcze mocniej
przytulała się do siedzącego przed nią mężczyzny. Co gorsza,
w pełni zdawała sobie sprawę z tego, że nie jest to w porząd -

ku. O ile droga do Roseleigh wydawała jej się krótka, o tyle
powrót dłużył się w nieskończoność.

W końcu Alex zatrzymał motor. Genie zsunęła się z sio-

dełka i czując, że nogi ma jak z waty, stanęła niepewnie na

ziemi. Cieszyła się, że nareszcie może nieco odsunąć się od
Alexa.

Dopiero po chwili zauważyła, że nie podjechali pod jej

dom, ale pod jedyną restaurację w miasteczku. Spojrzała py-
tająco na Alexa.

- Myślałem, że zjemy razem kolację - powiedział. - Po-

tem cię odwiozę.

Genie potrząsnęła głową.

- Nic z tego. Mam jeszcze sporo pracy w domu - stwier-

WESELE MARZEŃ 39

dziła. - Poza tym odnoszę wrażenie, że zaniedbujesz trochę
swoją rodzinę.

- Odwiozę cię od razu po kolacji - powiedział, zostawia-

jąc bez komentarza uwagę dotyczącą rodziny. - W ten sposób

i tak zaoszczędzisz sporo czasu.

Zastanawiała się przez chwilę. Nic nie można było zarzucić

logice tego argumentu. Jeśli nawet zdecyduje się na zjedzenie

jakiejś obrzydliwej potrawy z puszki, to i tak straci czas na

zmywanie.

Skinęła więc głową i oboje weszli do środka. Już w progu

okazało się, że zapomniała o jednym. Mianowicie o ciekawskich
spojrzeniach, zarówno obsługi lokalu, jak i zgromadzonych tutaj
gości. Wiley to małe miasteczko. Wszyscy w okolicy się znali.

Już jutro pewnie pojawią się plotki na ich temat.

Genie postanowiła nic sobie z tego nie robić. W końcu nie

miała innego wyjścia. Zajęła wskazane jej miejsce w loży,
ukłoniwszy się uprzednio co najmniej kilku osobom, i sięg-
nęła po kartę.

W czasie kolacji rozmawiali o szkole. Alex wypytywał

zwłaszcza o Joeya i Paula.

- Zdaje się, że lubisz swój zawód - stwierdził w końcu ze

zdziwieniem.

- Jasne. A ty? Lubisz swój?
- Uwielbiam - odparł. - Tyle że ciągle jestem zajęty.

- A co robisz? Zdaje się, że mówiłeś coś o wynajmowaniu

firm reklamowych?

Alex uśmiechnął się.

- Tym też się zajmuję. W ogóle można powiedzieć, że

podejmuję różne decyzje.

Genie spojrzała na niego z podziwem.

- Jesteś więc kierownikiem?

background image

40 WESELE MARZEŃ

Znowu uśmiech.

- Nie, raczej dyrektorem. Jednym z trzech dyrektorów -

poprawił się. - I jednocześnie członkiem - założycielem.

Szczęśliwie nie miała nic w ustach, bo z całą pewnością

by się zadławiła.

- Nie wydaje ci się, że „członek" to brzmi dumnie? - rzu -

cił żartobliwie Alex.

- Dobry Boże! Nigdy nie jadłam kolacji z żadnym dyre-

ktorem!

- A ja nigdy nawet nie rozmawiałem z nauczycielką- wy-

znał.

Na pewno jednak rozmawiał z kobietami. Z wieloma ko-

bietami. Nie tylko rozmawiał, ale też jadał kolacje. A nawet
śniadania. Genie nie miała co do tego żadnych wątpliwości.

Nie wiedziała, co powiedzieć, ale ktoś nagle wybawił ją

z opresji. Jakiś mężczyzna podszedł do nich i zaczął się przy-
glądać Alexowi. Dopiero po chwili go poznała. To był Skip
Evans, jeden ze starych kumpli Willa.

- Cześć, Skip - powiedziała, siląc się na swobodny ton.

- Pamiętasz Alexa Daltona? Przyjeżdżał tutaj na wakacje.

Powinna była powiedzieć „Pryszcza", ponieważ tak go

kiedyś nazywali. Mimo to Skip zorientował się, o kogo cho -

dzi. Jeszcze przez chwilę przyglądał się Alexowi, a następnie

pokiwał głową.

- Więc to jednak prawda - mruknął do siebie. - Myśla-

łem, że Casey mnie nabiera.

- Miło cię znów widzieć, Skip - powiedział Alex na pozór

uprzejmym głosem. Wiele jednak wskazywało na to, że wcale
nie jest mu milo.

- Pewnie przyjechałeś na fetę Grandee - domyślił się

Skip.

WESELE MARZEŃ 41

- Tak.
- Skip, zupa ci wystygnie! - krzyknęła Casey z odległego

zakątka sali.

Evans obejrzał się za siebie.

- No tak, zdaje się, że muszę iść - powiedział z roztarg-

nieniem. - Pewnie się jeszcze spotkamy. Może nawet w wię-
kszym gronie.

Alex skinął tylko głową na pożegnanie.
- Wygląda na to, że wielu z was mieszka wciąż w Wiley

- zauważył.

Genie potwierdziła. Zrobiło się jej jednocześnie przykro,

że Alex używa słowa: „was". Ale przecież nigdy nie był
częścią ich paczki. Ona też mogła zachowywać się lepiej.
Nigdy go, co prawda, nie obraziła, ale też nie starała się być
dla niego miła.

- Tak, to prawda. Zwłaszcza chłopcy. Parę dziewczyn wy-

szło za maż i wyjechało do sąsiednich miasteczek.

- A Will?

Genie zamarła. Jak zawsze, kiedy ktoś pytał ją o byłego

narzeczonego.

- Co prawda wyjechał, ale ojciec liczy na to, że wróci

- odparła. - Chciałby mu przekazać swoją stację benzynową.

- Myślisz, że zechce wrócić?
W innej sytuacji próbowałaby zmienić temat albo odpo-

wiedziałaby, że ją to nie obchodzi, ale tym razem jakoś udało

jej się przezwyciężyć opory i zaczęła mówić.

- Raczej nie. Wspominał kiedyś, że chciałby zostać trene-

rem albo sprawozdawcą sportowym.

- To pewnie za jakiś czas. Na razie ma przed sobą długą

karierę.

- Znasz się na futbolu? - spytała ze zdziwieniem.

background image

42 WESELE MARZEŃ

- Nie. Rzadko oglądam mecze. Jednak od dawna wiedzia-

łem, że Will będzie świetnym zawodnikiem. - Moment wa-

hania. - Trzeba było widzieć, jak rzucał balonami z wodą.
Nigdy nie chybiał celu.

Nigdy nie słyszała, żeby Will przyjaźnił się z Alexem. Ten

wieczór był dla niej pasmem niespodzianek.

- Rzucaliście razem balony z wodą?
- Och, razem to za dużo powiedziane - odparł. - Ja zwy-

kle byłem celem.

Nastąpiła długa, nieprzyjemna cisza. Genie po prostu nie

wiedziała, co powiedzieć. Nareszcie zrozumiała, dlaczego
Alex zareagował tak ostro na wybryk Joeya. Wolałaby jednak
pozostawać dalej w nieświadomości.

- Widujecie się jeszcze? - spytał Alex po chwili.

Genie drgnęła.
- Dlaczego pytasz? Chciałbyś, żebym załatwiła ci bilety

na mecz?

Często stykała się z tego rodzaju prośbami. Ludzie myśleli,

że skoro są zaręczeni, może prosić Willa o wszystko.

Alex pokręcił przecząco głową. Odsunął filiżankę z resztką

kawy, a następnie położył rękę na jej dłoni. Genie nie miała
dość siły, żeby ją cofnąć.

- Przede wszystkim chciałbym się dowiedzieć, dlaczego

nie jesteście razem i co was teraz łączy - powiedział. - Nie
dlatego, żebym interesował się Willem, Po prostu chcę wie-
dzieć jak najwięcej o tobie.

Czy naprawdę? Nie byli nawet przyjaciółmi. Trudno przy-

puszczać, żeby się o nią tak troszczył.

- Dlaczego? - spytała, cofając dłoń. Żeby to jakoś uzasad -

nić, sięgnęła po serwetkę spoczywającą na kolanach i zaczęła

ją zwijać.

WESELE MARZEŃ

4 3

- Ponieważ mi się podobasz - padła odpowiedź. - Uwa-

żam, że jesteś bardzo atrakcyjna.

Atrakcyjna? Czy rzeczywiście tak myślał, czy też powtarzał

to wszystkim kobietom? Gdyby rzeczywiście mu się podobała,
na pewno by ją pocałował wczoraj wieczorem. Chyba nudził się

w Wiley i starał się jakoś wypełnić sobie czas.

- Masz teraz urlop?

Skinął głową.

- Czy to coś złego?

Chciała odpowiedzieć, że nie, i poprosić, żeby jeszcze raz

wziął ją za rękę. Jego dotyk był delikatny, a jednocześnie
władczy. Nikt jej tak nie dotykał. Will był przy nim strasznym
brutalem.

- Nie. Po prostu nie interesują mnie związki na kilka dni.

Lub nocy - dodała po chwili.

- A co cię interesuje?

Bezpośredniość tego pytania całkiem zbiła ją z tropu. Za-

wsze wydawało jej się, że będzie mieszkać w Wiley z mężem
i dziećmi, w domku podobnym do tego, który zajmowała
obecnie. Od kiedy jednak wróciła, starała się nie myśleć
o przyszłości. Jej ambicje ograniczały się do przeżyciu paru
najbliższych dni i terminowego poprawienia klasówek.

Genie spojrzała na pustą filiżankę.

- Sama nie wiem - odparła.

Spojrzała na Alexa. Na jego czole pojawiły się zmarszczki,

które znikły, kiedy tylko poczuł na sobie jej wzrok. Znowu

uśmiechał się do niej uwodzicielsko.

- Więc skąd wiesz, że nie interesują cię takie przelotne

związki?

Poczuła, że zabrakło jej słów. Nigdy nie słyszała tak bez-

czelnego pytania.

background image

4 4

WESELE MARZEŃ

- Nigdy nic nie wiadomo - ciągnął Alex, tak spokojnie,

jakby omawiał kwestie związane z planowaniem wakacji albo

wizytą u sąsiadów. - Zawsze lepiej zdecydować się na taki
związek z kimś obcym, kto potem odjedzie.

Genie spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Nie,

nie żartował. Miał raczej minę biznesmena, który proponuje

jej dobry interes. Ciekawe, czy wiedział, że zwycięstwo jest

tak blisko?

Genie pokręciła głową.

- Nic z tego, Alex.
Znowu dotknął jej dłoni. Poczuła ciepło jego palców na

skórze.

- Zastanów się dobrze.
- Przyznaję, że to miło być kuszoną, ale naprawdę: nie

- powiedziała Genie. - Chodźmy już.

Alex nie protestował. Zapłacił Casey czekiem i podążył do

wyjścia. Genie już była na zewnątrz. Na widok motoru po-

czuła silne mrowienie po wewnętrznej stronie ud. Nie było to

nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie. Zburzyło jednak wewnętrz-
ną równowagę, którą osiągnęła zaledwie parę chwil temu.

Alex wziął ją pod rękę i podprowadził do maszyny. Pomy-

ślała, że stąd do jej domu jest zaledwie półtora kilometra,
i zawahała się. Podał jej kask, a ona zaczęła go nakładać. Nie

było to tak trudne, jak jej się początkowo wydawało.

Mrowienie po wewnętrznej stronie ud stało się nie do

zniesienia. Uspokoiło się dopiero, kiedy znowu przylgnęła do
Alexa. Co z tego, kiedy teraz do głosu doszły jej wzburzone
zmysły.

Jazda trwała bardzo krótko. Alex zatrzymał się przed jej

gankiem i pomógł Genie zsiąść z motoru, W oknach sąsied -
nich domów paliły się światła. Ciekawe, co powiedzieliby ci

WESELE MARZEŃ 45

wszyscy życzliwi, mili ludzie, gdyby rano zobaczyli ten motor

przed jej domem? Co pomyślałby sobie Alex, gdyby popro-

siła, żeby wstawił swój pojazd do środka?

Nie, to jasne, że nie może tutaj zostać. Wyciągnęła przed

siebie rękę i uśmiechnęła się.

- Dziękuję za wspaniałą kolację - powiedziała.

Alex pokręcił głową.

- Nic z tego. Wcale nie mam zamiaru odjeżdżać. Idę

z tobą.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Mówiłam przecież, że mam jeszcze sporo pracy.

Alex położył dłoń na jej ramieniu.

- Te klasówki mogą poczekać jeszcze parę minut - stwier-

dził autorytatywnie.

- Parę minut? - zdziwiła się. - Wobec tego: słucham.

Genie przystanęła i odwróciła się w stronę Alexa. Czyżby

chciał jej coś jeszcze powiedzieć? Kiedy jednak zobaczyła
wyraz jego twarzy w słabym świetle ulicznych latarni, zrozu -
miała, że nie o to chodzi. Nawet w półmroku łatwo było z niej
wyczytać, że pragnie ją pocałować.

Może znowu powstrzyma się w ostatniej chwili, pomyśla-

ła. Nie miała już siły, żeby mu się opierać. Zwłaszcza po tej
ostatniej jeździe.

Przygarnął ją do siebie i poczuła bijące od niego ciepło.

Było jej z nim wspaniale. Alex jedną dłonią podniósł nieco
w górę brodę Genie i spojrzał w oczy. Wyglądało na to, że
czeka na zachętę.

Widocznie wykonała jakiś ruch, gdyż Alex pochylił się

i jego wargi musnęły delikatnie jej usta. Westchnęła żałośnie.
Powinna zaprotestować. Chciała jednak prosić, żeby się od
niej nie odsuwał.

Również ten sygnał został właściwie odebrany. Alex przy-

warł mocno do jej półotwartych warg. Poczuła, że jest jej

wspaniale. Jakby ktoś nagle przeniósł ją do czasów młodości

WESELE MARZEŃ 47

i pozwolił cieszyć się jej pełnią. Przylgnęła do Alexa i nie

myślała o niczym. Wiedziała tylko, że bardzo go pragnie.
Jednak Ałex wycofał się nagle, a ona znowu nie mogła po-
wstrzymać jęku rozczarowania. Wciąż trzymał ją w obję-
ciach. Czuła ciepło jego ciała i słyszała skrzypienie czarnej
skóry, kiedy mocniej ją obejmował. Dopiero po chwili puścił

ją i odsunął się.

- Alex! - wyrwało jej się.
Czuła się wspaniale i chyba powinna go spytać, czy jemu

też było z nią tak dobrze.

- Przyjmuję wyłącznie zaproszenie na kawę i śniadanie

- powiedział, kładąc nacisk na „i".

Nagle posmutniała i spuściła wzrok.

- Chciałam tylko powiedzieć ci: „dobranoc".
- Dobranoc - odparł i odwrócił się w stronę ulicy.
Nie chciała czekać, aż odjedzie. Nie potrafiła. Drżący-

mi rękami otworzyła drzwi i weszła do środka. Następnie
oparła się o ścianę plecami i nasłuchiwała. Nie trwało to dłu -
go. Po chwili usłyszała ryk motoru, który powoli zaczął cich-

nąć.

Dopiero teraz zapaliła światło i pobiegła na górę. Otworzy-

ła drzwi do sypialni i rozejrzała się dokoła. Chciała spojrzeć

na wszystko oczami Alexa. Ten pokój niewątpliwie należał
do kobiety, chociaż trudno było domyślić się jej wieku. Jedy -

nie kilka kosmetyków stojących na toaletce wskazywało, że
nie musi ona być staruszką.

Genie spojrzała na łóżko i obrzuciła wzrokiem wszystkie

poduchy i poduszeczki, które na nim poukładała. Poczuła, że
łzy ciekną jej po policzkach. Nawet z tym całym kramem
łóżko wydawało jej się dzisiaj dziwnie puste.

background image

48 WESELE MARZEŃ

Alex odłożył słuchawkę głośniej niż należało. Jesse'a nie

było w domu. A może po prostu nie odbierał telefonów. Dru-

gi kolega, a jednocześnie wspólnik, niedawno się ożenił,

więc należało przypuszczać, że łatwiej będzie zastać go

w domu.

Usłyszał poczwórny sygnał, zanim ktoś odebrał telefon.

- Tak, słucham - powiedział rozespany, kobiecy głos.

- Cześć, maleńka. Jak się miewasz?
- Alex? Zwariowałeś? Wiesz, która godzina?
Jakoś się wcześniej nad tym nie zastanawiał. Dopiero teraz

spojrzał na zegarek.

- No popatrz, już po dwunastej - zdziwił się. - Masz tam

gdzieś Rorke'ego?

- Mhm. Zaraz ci go dam.

Po drugiej stronie rozległo się jakieś posapywanie,

a następnie usłyszał głos przyjaciela:

- Jeśli to jakieś głupstwo, to przysięgam, że cię uduszę

gołymi rękami!

Sprawa była naprawdę ważna. Zależał od niej spokój jego

ducha i Alex miał nadzieję, że Rorke to zrozumie.

- Posłuchaj, chciałem cię zapytać... Wiesz, to dla mnie

ogromnie ważne... Więc, chciałem zapytać, czy zdarzyło ci
się pocałować kobietę, ale wiesz, w ubraniu i w ogóle, a po-
tem czuć się tak, jakbyś się z nią kochał? Hm, to znaczy nie
wiem, czy się jasno wyraziłem.

Odpowiedział mu śmiech Rorke'ego.

- Najzupełniej.
- I co? - W tym pytaniu było wszystko: rozpacz, nadzieja,

wołanie konającego.

- Owszem, przeżyłem coś takiego.
- Uff, to dobrze. Bo myślałem, że postradałem zmysły.

WESELE MARZEŃ 49

- Zmysły? Zmysły można też postradać. Ale przede wszy­

stkim pożegnaj się z wolnością.

Alexowi znowu wydawało się, że zwariował. Co ten Rorke

mu opowiada?

- Chcesz powiedzieć, że pójdę do więzienia? Za molesto-

wanie?

- Do jakiego więzienia, idioto?! Chciałem powiedzieć, że

tylko jedna kobieta wzbudziła we mnie podobne uczucia.

- O, nie! - jęknął Alex. Doskonale wiedział, o kogo cho-

dzi. - Callie?

- Właśnie.

Alex powoli dochodził do siebie. Ożenić się z Genie? Nie, to

wykluczone. Ta dziewczyna była jedynie cieniem przeszłości,
a on chciał się na niej zemścić. Tyle, że jego plan nie wypalił.
Sam poczuł się chyba bardziej wstrząśnięty tym pocałunkiem niż
Genie. Pewnie dlatego, że wrócił w ten sposób do przeszłości.

- Alex? Co z tobą? - usłyszał pełen niepokoju głos Ror-

ke'ego.

- Nic takiego, stary. Nie przejmuj się. Nie mam zamiaru

się żenić.

- Wobec tego lepiej uważaj na tę kobietę.
Uważać na Genie? Na tę szarą, nieciekawą istotę, która

tylko czasami zachowywała się jak rasowa uwodzicielka?
Koń by się uśmiał.

- Dobra, dzięki za ostrzeżenie.

Rorke roześmiał się. W tle słychać było też protestującą

Callie.

- Hej, posłuchaj, Callie chce ci powiedzieć, że małżeń-

stwo wcale nie jest takie złe. - Chwila ciszy. - Ojej! Tylko

nie po plecach! Oj! Ja zresztą też tak uważam. Słyszysz, też
tak uważam! Muszę już kończyć.

background image

50 WESELE MARZEŃ

Alex usłyszał jeszcze jakieś chichoty, a następnie któreś

z małżonków odłożyło słuchawkę. Pewnie zadzwonią jutro
rano, żeby mu podziękować za to, że ich obudził!

Rorke sprawiał wrażenie człowieka zadowolonego ze swo-

jego małżeństwa. Co prawda ożenił się całkiem niedawno

i nie miał zbyt wielu doświadczeń, ale te, które zdobył, były

pozytywne. Zdarzało mu się nawet namawiać kolegów do
tego, żeby założyli w końcu rodziny.

Jednak Alex miał zamiar ożenić się dopiero za jakieś dzie-

sięć lat.

Genie sprawdziła czy nie ma dla niej jakichś wiadomości

w pokoju nauczycielskim. Na tablicy wisiało ogłoszenie o ze-
braniu rodziców i prośba o uzupełnienie dzienników, a na jej

stoliku kartka z informacją, że dzwoniła siostra.

- Cześć, Maggie. Czy coś się stało?
- O to właśnie ja chciałam cię spytać. Podobno miałaś

wczoraj randkę z Daltonem.

- Co takiego?! - obruszyła się Genie.

- Casey mówiła, że byliście wieczorem w restauracji -

drążyła temat siostra. - Czyżby skłamała?

- Zjedliśmy razem kolację, ale to nie była żadna randka.

Cierpliwie opowiedziała siostrze o wyprawie do Rose-

leigh, jak również o powrocie do miasteczka i tym, co się
stało w restauracji.

- I co, zaprosiłaś go na noc? - spytała siostra, kiedy usły-

szała o bezczelnej propozycji Alexa.

- Ależ, Maggie!

- No to może cię przynajmniej pocałował? - indagowała.

Nie było sensu kłamać. Genie zawsze była szczera wobec

siostry i wiedziała, że może liczyć na to samo. Poza tym ktoś

WESELE MARZEŃ 51

mógł ich wtedy widzieć i przekazać tę informację innym.

Wiley było małym miasteczkiem i prędzej czy później Mag-
gie dowiedziałaby się wszystkiego.

- Cóż, na dobranoc.
Po drugiej stronie zapanowało krótkie milczenie, poprze-

dzające wybuch entuzjazmu.

- Hura! Tak się cieszę, staruszko!
- Czy to już wszystko? - spytała Genie obojętnym tonem.

- Przerwa się zaraz skończy, a chciałabym jeszcze coś zjeść.

- Na razie tak, ale oczywiście resztę mi później opowiesz.

Ze szczegółami!

Genie odłożyła słuchawkę z ciężkim westchnieniem. Ze

szczegółami? Nie miała zamiaru zdradzać nikomu, jak się
czuła, kiedy Alex ją pocałował. A także tego, że chciałaby,
żeby zrobił to jeszcze raz.

Alex robił wszystko, żeby się czymś zająć i zapomnieć

o Genie. Wziął ze sobą notebooka, faks, a także telefon ko-
mórkowy, więc mógł nadrobić zaległości w pracy. Nie star-
czyło mu jednak zapału na długo.

Po kolacji Grandee pojechała do koleżanek na brydża, zaś

Alex zaczął się zastanawiać, co zrobić z resztą wieczoru.
Szczęśliwie kuzyn Donny zaprosił go na bilard do Dixie
Lounge. Alex przyjął zaprosiny z wdzięcznością, chociaż nig-

dy nie przepadał za Donnym.

Gdyby nie pojechał do klubu, musiałby zajrzeć do Genie.

A wtedy z pewnością znowu chciałby ją pocałować. Coś mu

jednak mówiło, że nie powinien się spieszyć.

Wsiadł na motor i pojechał powoli przez miasteczko.

W drodze przypominał sobie lekcje z Genie. Niczego nie-
świadoma, zwilżała wargi koniuszkiem języka, albo przecią-

background image

5 2

WESELE MARZEŃ

gała się, prezentując już rozwinięte piersi, a on wpatrywał się
w nią jak w bóstwo. Było gorąco. Tego lata panowała susza.
On jednak nie czuł upału i mógł przesiadywać u Hillów ca-
łymi godzinami. To Genie zwykle kończyła lekcje.

- Chyba już czas trochę rozprostować kości, co, Alex?

- mówiła do niego, a on gorliwie przytakiwał.

Zrobiłby wtedy dla niej wszystko.
Zatrzymał się przed klubem, czy raczej barem, w którym

ustawiono trzy stoły bilardowe. Kiedy był dzieckiem, wypra-
wy tutaj zawsze miały dla niego coś z podróży do krainy baśni
i tajemniczości. Poznawał wówczas świat dorosłych.

Wszedł do środka. Nic się tu nie zmieniło. Nic, poza jego

odczuciami. Klub był ciemny i zadymiony, czego nie lubił,
a stara szafa grająca oferowała każdy rodzaj muzyki, pod
warunkiem, że było to country.

- Alex!

Odwrócił się i zobaczył Donny'ego, który machał do nie-

go ze stolików. Przywitał się z kuzynem, a potem uścisnął
dłoń innym mężczyznom, w których z trudem rozpoznał
dzieciaki z przeszłości. Wszyscy byli bardzo mili, pytali
o Yankee Motorworks i o motocykl, którym przyjechał do
miasteczka.

- Jasne, że to nie typowy yankee - odpowiadał. - Zrobio-

no go specjalnie na zamówienie.

Szczęśliwie udało mu się usunąć Genie ze swoich myśli.

Poczuł się nawet lepiej. Jednak po chwili dostrzegł faceta,

który obserwował go z ponurą miną. To był Kenny Tucker,
młodszy brat Willa.

Kenny wstał ze swego stołka przy barze i podszedł do

niego. Dopiero teraz było widać, jaki z niego kurdupel. Le-
dwo sięgał Alexowi do ramienia.

WESELE MARZEŃ

5 3

- Słyszałem, że byłeś wczoraj w restauracji z Genie Hill.

- Mhm. No i co?

- To niezbyt mądrze z twojej strony - stwierdził Kenny.

- To dziewczyna mojego brata.

- Słyszałem, że się rozstali.
- To prawda, ale tylko na jakiś czas - powiedział Kenny

z pijackim zacięciem, - Kiedy Will tu wróci, znowu będą
razem.

Kenny nie był jeszcze zupełnie pijany, niemniej trudno

byłoby powiedzieć, że jest trzeźwy. Znajdował się w fazie
pośredniej, stać go więc było na trzeźwe myślenie i pijackie
zachowanie, albo, jak kto woli, odwrotnie.

- Kto ci to powiedział?

- Will. Kiedy tu był ostatnio.

Alex pomyślał, że jest całkiem prawdopodobne, że jakiś

„życzliwy" zadzwonił do Willa i opowiedział o wczorajszym

wieczorze. Kto wie, może nawet śledził ich i widział, że się

całowali.

- A kiedy to było?
Kenny zmarszczył brwi, usiłując sobie przypomnieć.
- No, jakiś miesiąc temu - odparł.
- Szkoda, że nie poinformował o tym Genie. Ona ciągle

uważa, że to stara historia.

- Nieważne, co ona uważa - warknął coraz bardziej roz-

gniewany Kenny. - Wszyscy tutaj wiedzą że nie wolno się
przystawiać do Genie. Mam rację, chłopaki?

Odpowiedziało mu głuche milczenie.

- A jak cię nie posłucham, to co będzie? - spytał Alex.

- Oblejesz mnie wodą?

- Raczej rozkwaszę ci nos!
Tym razem cala sala wybuchnęła śmiechem. Trudno było

background image

5 4

WESELE MARZEŃ

sobie nawet wyobrazić, jak Kenny mógłby to zrobić. Alex
zastanawiał się, czy to on tak urósł, czy też może zawsze był
wysoki, tylko chodził przygarbiony.

- Będziesz chyba potrzebował drabiny, żeby to zrobić -

śmiał się Donny.

- Albo kupić sobie sprężyny, żeby wysoko skakać - za-

wtórował mu któryś z mężczyzn.

Kenny zacisnął pięści. Alex przez chwilę zastanawiał się,

co robić, ale po chwili podszedł do niego i poklepał go po
ramieniu.

- Dopóki Genie nie zacznie nosić pierścionka zaręczy-

nowego albo obrączki, dopóty będę uważał, że jest wolna,

jasne?

Kenny chciał zaprotestować, jednak Alex chwycił go za

ramię. Uchwyt był na tyle silny, że brat Willa stracił ochotę
na dalszą polemikę. Wszyscy patrzyli na niego z niechęcią,

więc zmył się jak niepyszny.

Wyglądało na to, że Will, chociaż nieobecny, wciąż był tu

wielką figurą. Alex pomyślał, że mógłby uwieść Genie i jed-

nocześnie sprowokować mężczyzn z miasteczka, żeby prze-
ciwstawili się dawnemu wodzowi. W ten sposób upiekłby
dwie pieczenie przy jednym ogniu.

- I co? Gramy dalej? - zapytał z uśmiechem.

- Psze pani, psze pani, czy dzisiaj są pani urodziny? - za -

częły ją pytać dzieci z klasy.

Genie spojrzała na nie ze zdziwieniem.

- Nie. Skąd ten pomysł?
Nim jednak przebrzmiało to pytanie, ona również zobaczy-

ła posłańca z kwiaciarni, który zdążał w jej stronę z olbrzy-

mim bukietem.

WESELE MARZEŃ

5 5

Genie nie musiała nawet zgadywać, od kogo są te kwiaty.

Cały wczorajszy dzień spędziła, zastanawiając się, kiedy wre-
szcie Alex da znać o sobie.

- Dziękuję, dziękuję bardzo - powiedziała, odbierając

kwiaty na środku korytarza.

Posłaniec skinął głową i wkrótce wyszedł ze szkoły. Genie

pomyślała, że skoro Alex przysłał jej kwiaty, również dla
niego pocałunek był czymś wspaniałym.

Miała niewielkie doświadczenie erotyczne, choć przez sie-

dem lat była dziewczyną Willa. Oddała mu wszystko i to tylko
po to, żeby usłyszeć na koniec, że jest kiepska w łóżku.

Może jednak Will znalazł kogoś, kto potrafił dać mu pra-

wdziwą rozkosz? Czyż kontakty cielesne nie powinny się

ograniczać do tego, że jest nam po prostu przyjemnie? Genie
od dawna kryła w sercu żal do Willa. Teraz ów żal zaczął

ustępować pod wpływem jej własnych doświadczeń.

- Od kogo? Od kogo? - krzyczały otaczające ją dzieci.

Dopiero teraz wróciła do rzeczywistości. Sięgnęła po bilecik,

który znajdował się między kwiatami, i przeczytała go.

- Ach, to od dobrego znajomego - wyjaśniła. - No a te-

raz, koniec przerwy. Rozpoczynamy lekcję.

Weszła do klasy, gdzie z trudem powróciła do zaimków

i przymiotników. Z tym większym, że mniej więcej w po-
łowie lekcji zauważyła Alexa, który stał przed szkołą i zaba-
wiał się rzucaniem w górę i łapaniem wielkiego, czerwonego

jabłka.

Skończyła lekcję i zaczęła zbierać zeszyty, które miała po-

prawić. Dzieci wybiegły na korytarz. Tak jak się spodziewała,
po chwili w klasie pojawił się Alex.

- Dziękuję za kwiaty - powiedziała. - Są naprawdę

piękne.

background image

5 6

WESELE MARZEŃ

- To też dla ciebie - stwierdził, podając jej jabłko. - Żeby

ci było łatwiej wytrzymać z tymi dzieciakami.

Pomyślała, że łatwiej jej wytrzymać z dzieciakami niż

z nim, nic jednak nie powiedziała.

- W zasadzie wpadłem, żeby cię zaprosić do kina - ciąg-

nął Alex. - Nie mogłem cię wcześniej uprzedzić i jeśli masz

jakieś inne plany, to...

Genie spojrzała na stosik zeszytów.

- Nie mam żadnych planów - wtrąciła szybko.
- Świetnie. Wobec tego będę u ciebie o siódmej.

Wczorajsze spotkanie trudno było nazwać randką, jednak

dzisiaj to było coś zupełnie innego! Alex oficjalnie ją zaprosił
do kina, a ona przyjęła jego propozycję.

Już o szóstej wskoczyła pod prysznic, a następnie włożyła

koronkową bieliznę, której nie miała na sobie od ponad roku,
wyszczotkowała rozpuszczone włosy i zrobiła sobie lekki maki-

jaż, Następnie skropiła się perfumami z flakonika, który pokrył

się kurzem, stojąc na toaletce. Co dalej?

Otworzyła szafę i pokiwała głową bezradnie. W zasadzie

miała tylko jedną porządną spódnicę, wybór nie nastręczał
więc trudności. Co innego reszta. Czy ma włożyć ciepły bury

golf czy szary sweter, a może bluzkę i pulower w kolorze

zgniłego brązu? Wszystko wyglądało równie żałośnie.

W końcu jednak wygrzebała lekki sweterek, w którym po-

winno jej być do twarzy. Miał dekolt wycięty w serek, tak że
bez bluzki pod spodem czuła się w nim niemal naga, ale
trudno. Tego wieczoru była gotowa do poświęceń.

W ten sposób zakończyła przygotowania. Alex obiecał, że

pożyczy samochód od kogoś z rodziny, tak więc nie musiała
wkładać dżinsów,

WESELE MARZEŃ

5 7

Dzwonek u drzwi zadźwięczał o siódmej. Genie przejrzała

się w lustrze, a następnie otworzyła drzwi. Alex przez chwilę

stał i tylko na nią patrzył. Następnie skinął ręką i wskazał
samochód.

- W porządku, możemy jechać - powiedział jakimś dziw-

nym, nie swoim głosem.

Dopiero w samochodzie zaczął zachowywać się swobod-

niej. Zapytał, jak minął jej dzień, i z radością przyjął infor-
mację, że jutro później zaczyna lekcje.

Zajechali też na stację benzynową, chociaż strzałka pali-

womierza znajdowała się dopiero w połowie skali. Od kina
dzieliły ich zaledwie dwa kilometry. A może Alex planował

jakiś dalszy wypad?

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Alex zatrzymał się przed dystrybutorem i wyłączył silnik.

Otworzył okno i podał kluczyki jakiemuś mężczyźnie, który

spoglądał na Genie ponuro. Dopiero po chwili uświadomiła
sobie, że jest to Kenny, brat Willa.

- Do pełna - powiedział Alex i rozsiadł się, przesuwając

dłoń za jej zagłówek.

Kenny skinął głową i sięgnął po kluczyki.

- A jak miewają się Joey i Paul? - spytał Alex.
- Znakomicie. Są nierozłączni.

Zaczęła mu opowiadać o ich kolejnych psikusach, czując,

że Alex zwraca większą uwagę na Kenny'ego niż na nią. Być
może myłiła się jednak, ponieważ Alex w pewnym momencie
przyciągnął ją do siebie i pocałował. Nawet nie myśląc o tym,
że naraża się na plotki, zaczęła go całować z równą pasją jak
wczoraj przed domem.

Czuła się poruszona do głębi. Świat na zewnątrz przestał

dla niej istnieć i myślała tylko o mężczyźnie, który trzymał ją
w ramionach.

Zarzuciła mu ramiona na szyję i nawet nie zwracała uwagi

na niewygody związane z tą pozycją. Rozchyliła usta, pozwa­

lając na dalsze penetracje. Jego język był niezwykle giętki
i sprawny. Tego właśnie pragnęła przez całe życie.

Ktoś obok chrząknął głośno i znacząco. Alex wypuścił ją

z objęć, a ona cofnęła się instynktownie.

WESELE MARZEŃ

5 9

- Warto się było zatrzymywać, żeby wziąć tych parę li-

trów? - spytał Kenny.

Alex wyjął portfel i zapłacił.

- Kiedy pożyczam samochód, lubię go zwracać z pełnym

bakiem - wyjaśnił.

- Aha, więc wracacie do domu - domyślił się Kenny.
- Nie, ale będziemy wracać późno. Bardzo późno. Chyba

że... - Nagła myśl rozjaśniła mu twarz. - O której otwieracie
rano?

Kenny, który i tak do tej pory patrzył na nich wilkiem,

teraz nagle poczerwieniał. Genie patrzyła to na jednego męż-
czyznę, to na drugiego, nie bardzo wiedząc, co się dzieje.
Czyżby to były jakieś dawne porachunki, czy też coś wyda-
rzyło się ostatnio?

- O siódmej - mruknął przez zaciśnięte zęby Kenny.

Alex skinął z uśmiechem głową,

- Dzięki. Zapamiętam to sobie.

Znowu spojrzeli na siebie i łatwo było zauważyć, że mimo

uśmiechu Alex patrzy wrogo na brata Willa. Genie zaczęła
podejrzewać, że pocałunek, który znaczył dla niej tak wiele,
był jedynie na pokaz. Tylko o co tutaj mogło chodzić?

Alex z ulgą rozsiadł się wygodnie w mrocznej kinowej

sali. Genie przez całą drogę była milcząca, co wcale nie wpły-

nęło dobrze na jego samopoczucie. Wiedział, że domyśliła się

czegoś, chociaż kiedy ją pocałował, odpowiedziała na to z ta-

ką samą pasją jak poprzednio.

Potem, kiedy już wyjechali ze stacji, prawie nic nie mówi­

ła. Odpowiadała tylko na jego pytania, zresztą krótko, często
monosylabami.

Nareszcie ubrała się nie najgorzej. Zauważył też, że użyła

background image

60 WESELE MARZEŃ

perfum, I zrobiła to pewnie dla niego. A on z kolei wykorzy-

stał ją jako przynętę. Dlaczego tylko sam czul się tak poru -
szony? I dlaczego sprawiało mu przykrość to, że Genie czulą
się teraz nieswojo?

Na te pytania Alex nie potrafił odpowiedzieć. Postanowił

być bezwzględny. Przecież nad nim nikt nie litował się
w dzieciństwie. Wszyscy się z niego śmiali i wytykali go
palcami. Albo rzucali w niego balonami z wodą.

Jego myśli powędrowały teraz innym torem. Ciekawe, czy

Kenny dzwonił już do Willa? zastanawiał się. Zrobiło mu się

nagle przyjemnie, ponieważ posiadł coś, czego nie miał Will

Tucker.

- Może wybierzemy się gdzieś na kawę albo drinka? - za-

proponował, kiedy wyszli z kina.

Genie pokręciła przecząco głową. Nie miała ochoty na

przeciąganie tego spotkania. Wolała wrócić do domu i wypła-
kać się w poduszkę albo też stłuc coś dużego i ciężkiego.

- Nie, dziękuję. Jutro też pracuję.
Wracali w milczeniu. Alex wyglądał na zakłopotanego, ale

Genie nie zwracała na to uwagi. Pragnęła tylko jak najszybciej
zakończyć tę randkę. W końcu zatrzymali się przed jej do -
mem. Nim zdążyła coś powiedzieć, Alex wyłączył silnik i ob-
rócił się w jej kierunku.

- Wybrałaś już kogoś, z kim pójdziesz na urodziny Gran-

dee? - spytał.

- Nie. Chcę iść sama.

Wyciągnął rękę i zsunął z jej czoła niesforny lok.

- A może wybierzemy się razem?
- Nie, dziękuję.

Odsunęła się od niego i chwyciła za klamkę.

WESELE MARZEŃ 61

- Nie masz nikogo i nie chcesz iść ze mną? - spytał z nie-

dowierzaniem.

- Właśnie. Czy tak trudno uwierzyć, że ktoś może powie-

dzieć ci „nie"?!

- Przynajmniej powiedz, dlaczego.

Genie zaczerpnęła głęboko powietrza, a następnie wypu -

ściła je z płuc. Być może Alex rzeczywiście zawrócił jej

w głowie, ale miała jeszcze swoją dumę.

- Nie wiem, co chciałeś osiągnąć wtedy na stacji, ale

wcale mi się to nie podobało! - stwierdziła. - I zaręczam ci,
że już nigdy nie dam się w ten sposób wykorzystać.

Następnego dnia rano Genie postanowiła iść do pracy

z rozpuszczonymi włosami. Jeśli założy je za uszy, na pewno
nie będą jej przeszkadzały. Poza tym, chcąc sobie nieco po -

prawić nastrój po wczorajszych zajściach, wygrzebała z szafy

kolorowy, jedwabny szalik. Z jednej strony doskonale paso-
wał do jej kostiumu o barwie kakao, z drugiej zupełnie zmie-
niał jej wygląd. Porównanie było szokujące. Tak jakby
z brzydkiego kokonu zaczynał się wyłaniać barwny motyl.

Przez cały dzień zbierała od koleżanek, a także kolegów

komplementy za strój. A zrobiła przecież tak niewiele: zmie-
niła uczesanie i owinęła dokoła szyi barwną szmatkę. Cieka-
we, co by się stało, gdyby pozwoliła sobie na większe zmiany?

W drodze powrotnej zajrzała do sklepu spożywczego.

- Świetnie wyglądasz, Eugenio - powitał ją właściciel.

Uśmiechnęła się do niego.

- Dziękuję, Sam.

Poszła w głąb sklepu i zaczęła porównywać ceny koncen-

tratów pomidorowych. Nagle ktoś objął ją od tyłu.

background image

62 WESELE MARZEŃ

- Zgadzam się z Samem - usłyszała znajomy głos. - Wy -

glądasz naprawdę pięknie.

Miała olbrzymią ochotę odwrócić się i przytulić do stoją-

cego za nią mężczyzny. Stwierdziła jednak, że tym razem nie
może sobie na to pozwolić.

Alex myślał pewnie, że zacznie się wyrywać i szarpać, ale

nic takiego nie nastąpiło. Genie wzięła dwie puszki koncen-
tratu i wrzuciła je do wózka.

- Teraz chcę kupić makaron. Muszę więc iść dalej - po-

wiedziała spokojnie. - Zaczynamy lewą nogą czy może jed -
nak mnie puścisz?

- Samowi przynajmniej podziękowałaś.
- Bo był szczery.
- A ja? Sądzisz, że nie jestem szczery? - zaperzył się.
- Nawet mnie dokładnie nie widziałeś.

Rozluźnił uścisk i dotknął jej włosów.
- Masz piękne włosy - powiedział. - Lubię, kiedy są roz-

puszczone.

- Dziękuję, Alex.
- A teraz musisz się do mnie uśmiechnąć - stwierdził.

- Tak jak do Sama.

- Nie dla psa kiełbasa.

Widząc, że nic nie wskóra, sam się do niej uśmiechnął.

- Czy ktoś ci kiedyś mówił, że jesteś najładniejsza, kiedy

się gniewasz?

Genie popchnęła wózek przed siebie.

- Czy przyszedłeś tu tylko po to, żeby płoszyć Samowi

klientów?"- odparowała.

- Nie. Grandee przysłała mnie po mąkę owsianą. Chce

upiec ciasteczka.

Ciasteczka owsiane Grandee były znane i cenione w Wi-

WESELE MARZEN

6 3

ley. Dzięki nim jubilatka wygrała kiedyś konkurs kucharski

na festynie w sąsiednim miasteczku.

- Mąkę znajdziesz w stoisku numer trzy, obok pieczywa

- powiedziała, wskazując, dokąd powinien pójść.

- Fajnie. Kupię ją, jak będziemy przechodzić obok.
- Będziemy?
- Myślałem, że pomogę ci robić zakupy.

Genie wrzuciła makaron do wózka. Pomyślała, że dziś

wieczór zje spaghetti i nic więcej. Nie może ryzykować dał-
szego przebywania w towarzystwie Alexa.

- Nie, dziękuję. Kupiłam wszystko - skłamała. - Muszę

już iść.

Myślała, że będzie protestować, ale on tylko wzruszył ra-

mionami.

- No to na razie - powiedział i skierował się w stronę

stoiska z mąką.

Genie musiała przyznać, że sprawiło jej to wyraźną przy-

krość. Alex nawet się nie odwrócił. Dopiero po chwili zrozu -
miała, że zrobił to specjalnie, żeby ją zranić.

W domu zajęła się projektowaniem dekoracji na uroczystość

w Roseleigh, starając się zapomnieć o Aleksie. Było to tym trud-
niejsze, że przecież razem oglądali posiadłość i salę balową.

Jednak Alex nie chciał, żeby o nim zapomniała. W piątek

znowu przysłał kwiaty do szkoły. Myślała, że przyjdzie po
lekcjach, żeby odebrać należne sobie podziękowanie, ale
w ogóle się nie pojawił. Czekała na niego. Później musiała się
spieszyć, ponieważ na wieczór była umówiona z rodzicami.

W domu wykąpała się, przebrała, a następnie wyszła, szu -

kając w torebce kluczy. Właśnie w tym momencie zobaczyła
Alexa, który żwawym krokiem przemierzał alejkę.

background image

64 WESELE MARZEŃ

- Wybierasz się dokądś? - spytał obcesowo.

Genie skinęła głową.

- Niestety. Na darmo się trudziłeś - stwierdziła. - Trzeba

było zadzwonić.

- Nie możesz tego odwołać?

Oczywiście, że mogła. Mama zaprosiła ją, ponieważ odda-

ła niedawno do studia filmowego stare filmy rodzinne, które
przegrano jej na kasety. Właśnie dzisiaj mieli je obejrzeć.

- Nie, nie mogę - odparła stanowczo.
- O której wrócisz?
- Nie mam pojęcia.

- Ach tak! Jakaś randka? Ten facet mógłby przynajmniej

przyjechać po ciebie.

- To nie twoja sprawa, dokąd i po co idę - odparowała,

czując, jak narasta w niej gniew, Alex chyba to wyczuł, po-
nieważ zaraz zmienił ton.

- Widzisz, chciałem cię zaprosić na ciasteczka Grandee

- zaczął wyjaśniać. - Przecież to ty pokazałaś mi, gdzie jest

mąka, więc pomyślałem, że mógłbym ci się odwdzięczyć za
tę przysługę w ten sposób.

Chciał ją zaprosić do domu Grandee? Ciekawe, co się za

tym kryło.

- Nie musisz mi się odwdzięczać - powiedziała, wkłada-

jąc do torebki klucze od domu i wyjmując następnie kluczyki

od samochodu.

Nagle ją objął. Była tak zaskoczona, że nie zdołała za-

protestować. Zresztą wcale nie chciała protestować. Z ocho-
tą podała mu usta do pocałunku. Chętnie zapomniałaby te-
raz o filmach, ciasteczkach i zaciągnęłaby Alexa na górę
do swojej sypialni. Dopiero po chwili zaczęła dochodzić do

siebie.

WESELE MARZEŃ 65

- Więc przemyśl to - ciągnął spokojnym i pewnym siebie

tonem - i zadzwoń, jeśli będziesz miała ochotę.

- Jeśli będę miała ochotę? - powtórzyła, dotykając warg,

- Na co?

- Oczywiście na ciasteczka - odpowiedział. - Cóż innego

mógłbym mieć na myśli?

Alex wrócił do domu. Był niemal pewny, że Genie nie

zadzwoni, ale nie miał ochoty na żadne spotkania.

Donny znowu zaprosił go do Dixie, Grandee nalegała,

żeby zagrał z nią w bingo, a rodzice proponowali kino. Alex
po kolei odrzucił te propozycje.

Usiadł w salonie, zwykłe okupowanym przez resztę rodziny,

przed sobą postawił talerz z ciasteczkami i szklankę mleka, a na-

stępnie włączył telewizor. Nic go jednak nie interesowało,

Kogo starasz się oszukać? zapytał siebie.

W tej chwili obchodziła go tylko Genie. Za każdym razem,

kiedy się z nią spotykał, widział jakąś zmianę na korzyść.

Genie nie wyglądała już na nauczycielkę i starą pannę. Szkoda

tylko, że tak się zachowywała. No, może z wyjątkiem tych

chwil, kiedy brał ją w ramiona.

Tylko wtedy potrafiła być tak uwodzicielska, ciepła i ko-

bieca.

Za parę dni będzie musiał wyjechać. Nie miał zbyt wiele

czasu. Chociaż, z drugiej strony, jeśli nawet nie uda mu się

z nią przespać, to i tak ich pocałunki na zawsze pozostaną już
w pamięci Genie.

I mojej, dodał po chwili w duchu.

Genie rzeczywiście wróciła późno. Ale mimo że nie miała

ochoty na ciasteczka, kusiło ją, żeby zadzwonić do Alexa.

background image

66 WESELE MARZEŃ

Chciała mu powiedzieć, że na niego czeka i że może przyje-
chać.

Było to czyste szaleństwo. Po pierwsze u Grandee miesz-

kała spora część rodziny Daltonów przybyła na uroczystość
i Genie nie mogła mieć pewności, że to właśnie Alex odbierze
telefon. Po drugie, ich związek nie miał przyszłości. Po trze-

cie, ona nigdy nie zachowywała się w ten sposób. Lista argu-
mentów była naprawdę długa.

Tej nocy Genie prawie nie spała. Rano wypiła parę kaw,

żeby jakoś wytrzymać w szkole. Dopiero na trzeciej czy

czwartej lekcji przypomniała sobie, że po południu rozpoczy-
na się dekorowanie sali w Roseleigh i dlatego wypiła jeszcze

jedną kawę. Poprosiła też chłopaków ze starszych klas, żeby

pomogli jej przenieść resztki dekoracji do Klubu Kobiet, skąd

całość miała zabrać specjalnie zamówiona ciężarówka.

Jakoś udało jej się dotrwać do czwartej. Nie czuła się

jednak na siłach, żeby prowadzić samochód, i poprosiła An-

nabellę Foster, żeby zabrała ją ze sobą.

Jednak widok Roseleigh i sali balowej, w której ustawiono

już stoły, spowodował nagły przypływ sił witalnych. Genie

szparko zabrała się do pracy. Powiedziała mężczyznom z ob-
sługi, dokąd mają zanieść kolejne części dekoracji, tak żeby
nic się nie myliło, a następnie sięgnęła po swoje plany.

- To co teraz? - spytała Annabelle.

Genie uspokoiła ją ruchem głowy, gdyż w jednej ręce trzy-

mała wielki szkicownik, a drugą przerzucała kartki.

- Chwileczkę. Wszystko mam tu rozrysowane - powie-

działa. - Musimy zacząć od najwyżej położonych części de-
koracji.

Minęły chyba ze dwie godziny. Genie szczęśliwie zapo-

mniała o zmęczeniu i upływie czasu. Zarumieniona przecho-

WESELE MARZEŃ

6 7

dziła od jednej grupy pracujących do drugiej, wyjaśniając, co
robić dalej. Wiele wskazywało na to, że dekoracje, jej deko-
racje, będą jednak wyglądały zupełnie nieźle w tej sali.

W pewnym momencie drzwi do sali otworzyły się i stanęła

w nich Esthera Dalton. Za nią pojawiła się znajoma sylwetka.

Genie, która w ferworze pracy zapomniała o Aleksie, na-

gle poczuła, że jest jej słabo.

Znowu zajęła się dekoracjami, ale już z mniejszym zapa-

łem. Zresztą robota „szła sama", ponieważ wszyscy wiedzieli,

co mają robić.

- Genie, chodź tutaj!- usłyszała głos siostry.
Maggie stała obok Esthery i Alexa.
- Zaraz! Muszę sprawdzić, co z rozetkami! - odkrzyknęła

i pospieszyła w przeciwległy kąt sali.

Jej wysiłki nie zdały się na nic, bowiem Alex po chwili

pojawił się tuż przy niej.

- Ładnie to wszystko wygląda - powiedział z uznaniem.
- To jeszcze nie wszystko. Jutro pojawią się tu jeszcze

świeże kwiaty i balony.

Milczeli przez chwilę.
- Dobrze się wczoraj bawiłaś? - spytał wreszcie Alex.
- Wspaniale. A ty?
- Ciasteczka były naprawdę znakomite.

Znowu zapadło milczenie.

- Czy nie miałabyś ochoty wybrać się na kawę, kiedy

skończysz dekoracje? - spytał.

Na wzmiankę o kawie zrobiło jej się niedobrze.
- Nie. Niestety, muszę Wracać z Annabelle. Nie wzięłam

swojego samochodu.

- Zawiozę cię.
- Motorem? - spytała, wskazując spódnicę.

background image

68 WESELE MARZEŃ

- Nie. Przyjechałem pickupem rodziców. Musiałem

przywieźć trochę nakryć i sztućców. Nawet w Roseleigh nie
mają ich pod dostatkiem - dodał z uśmiechem.

Genie pokręciła głową.

- Nic z tego. Jest już późno. Jedyny lokal otwarty po

dziewiątej to Dixie Lounge.

- Mógłbym wstąpić do ciebie. Powinniśmy pogadać

o tym, co stało się przedwczoraj - dodał, chcąc uprzedzić

protesty.

- Właśnie o to ci chodziło, przyznaj się! Wślizgnąć się do

mojego domu! - powiedziała oskarżycielskim tonem, bez-
wiednie podnosząc głos.

Kilka osób spojrzało w ich kierunku. W tym również jej

siostra i Annabelle.

- Chciałbym z tobą porozmawiać - powtórzył Alex.

Genie westchnęła ciężko.

- Dobrze. Będę w domu po dziesiątej. Znasz numer mo-

jego telefonu.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Genie spojrzała na milczący uporczywie aparat. Nie cho-

dziło o to, że chciała rozmawiać z Alexem, ale ciekawiło ją,

czy zadzwoni. Nie mogła zapomnieć wyrazu jego twarzy,

kiedy potraktowała go tak obcesowo. Tym razem chyba się

rzeczywiście na nią obraził.

W końcu, w najmniej spodziewanym momencie, usłyszała

dzwonek. Podbiegła szybko do aparatu, a potem, odczeka-
wszy chwilę, podniosła słuchawkę.

Alex przywitał się, a następnie od razu przeszedł do rzeczy:
- Chciałem cię przeprosić za moje zachowanie - powie-

dział. - Wiesz, wtedy na stacji.

- W porządku.
- W porządku?
- Tak, przyjmuję przeprosiny.
- Co takiego?! Najpierw przez dwa dni bawisz się ze mną

w kotka i myszkę, a potem po prostu mi wybaczasz? Nie
chcesz, żebym ci wszystko wyjaśnił?

- A co chcesz mi wyjaśnić?
- Otóż przyznaję, że pojechałem po benzynę specjalnie,

żeby Kenny nas zobaczył. Jednak nie planowałem tego poca-
łunku. To stało się nagle. Chodziło mi tylko o to, żeby Kenny
widział nas razem.

Genie przez chwilę walczyła z ciekawością, w końcu jed-

nak się poddała.

background image

70 WESELE MARZEŃ

- Dobrze, ale po co to wszystko? - spytała. - To znaczy,

dlaczego Kenny miał nas zobaczyć?

- Żeby zrozumieć, że nie jesteś własnością Willa. Broni-

łem twojej wolności i niezależności.

- Potrafię się o to sama zatroszczyć - powiedziała cierp-

ko. - Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Poza tym wszyscy
w miasteczku wiedzą, że Will mnie rzucił. - Głos zaczął jej
drżeć. - Nie trzeba o tym nikomu przypominać.

- Uspokój się, Genie. Naprawdę nie chciałem cię urazić.

- Trudno, stało się - powiedziała, z trudem panując nad

sobą. - I tak lepiej, że powiedziałeś to teraz. Będę przynaj-
mniej pewna, że to nie na mnie ci zależy, tylko chcesz się
odegrać na Willu, Kennym czy Bóg wie na kim jeszcze.

Alex milczał przez chwilę, jakby porażony jej słowami.

- Zaraz, zaraz - wydusił z siebie po chwili, - Naprawdę

myślisz, że mi na tobie nie zależy? Przecież to zaczęło się już
wcześniej.

- A skończyło dwa dni temu - dopowiedziała.

I trwało tak krótko, dodała w duchu. Za parę dni Alex

wyjedzie i znowu wszystko potoczy się dawnym torem: szko-
ła, dom, dom, szkoła.

Po drugiej stronie słuchawki znowu zapanowała cisza.

Alex najwyraźniej rozważał kolejną odpowiedź.

- Dobrze. Rozumiem - powiedział w końcu. - Doskonale

pamiętam, co znaczy upokorzenie, i dlatego chciałem cię raz

jeszcze za wszystko przeprosić.

Jego głos brzmiał szczerze. Genie chciała coś odpowie-

dzieć, jednak Alex odłożył słuchawkę.

Kto go upokorzył? Genie nie musiała długo szukać odpo-

wiedzi na to pytanie. Przypomniała sobie chudego chłopaka,
który siadywał samotnie w czytelni albo na ławce w parku,

WESELE MARZEŃ

71

obserwując, jak inni grają w piłkę. Tak, Alex wiedział, co to

samotność i upokorzenie.

Raz jeszcze pożałowała tego, że nie była wtedy dla niego

milsza. Czuła się zawstydzona swoją postawą sprzed lat. Co

gorsza, nie potrafiła znaleźć dla siebie usprawiedliwienia. Może
i nie zrobiła niczego złego, lecz również mu nie pomogła. Mogła

przynajmniej co jakiś czas z nim porozmawiać lub wybrać się

na spacer. To jednak naraziłoby ją na szyderstwa ze strony ko-
legów. Czy była wówczas na tyle silną żeby to znieść?

Cieszyła się wtedy sporą popularnością. Zwłaszcza wów-

czas, gdy została dziewczyną Willa. Wszystkie koleżanki za-
zdrościły jej takiego chłopaka. Te same, które później powy-

chodziły za mąż i były szczęśliwe. Ciekawe, jak by się do niej
odnosiły, gdyby zdecydowała się wybrać z Alexem do kina?
I, przede wszystkim, czy jej samej starczyłoby na to odwagi?

Posmutniała na myśl o tym, jaką wówczas była osobą.

Alex odłożył słuchawkę i poszedł do salonu. Wszyscy

w uroczystym nastroju pochłaniali resztki ciasteczek. Starsi
członkowie rodziny pili kawę, zaś dzieci musiały zadowolić

się mlekiem.

Przed laty Alex czuł się wyobcowany w czasie takich ro -

dzinnych spotkań. Teraz to minęło. Czuł jednak żal do kuzy -
nów za to, że wcześniej nie potrafili go zaakceptować. Gdyby

go kiedyś traktowali inaczej, jego życie w Wiley byłoby zna -
cznie łatwiejsze.

- Chodź, Alex. Masz jeszcze szansę na ostatnie ciasteczka

- powiedział Donny.

Grandee puściła oko do prawnuka.

- I tak ma już niezły wynik - powiedziała. - Był wczoraj

w domu i mógł zjeść ile dusza zapragnie.

background image

7 2

WESELE MARZEŃ

- No, jeśli tak... - powiedziała któraś z kuzynek, sięgając

po kolejne ciasteczko. - Powinnam się chyba zacząć odchu-

dzać, ale dopiero po urodzinach.

Przez chwilę rozmowa koncentrowała się na tematach ku-

linarnych. Starano się ustalić, kto zjadł ile ciasteczek i komu

należą się ostatnie. W końcu, kiedy okazało się, że dzieci, nie

zważając na dyskusję, opróżniły do końca talerz, zajęto się
innymi problemami.

Robiło się już późno. Część osób, mieszkających w Wiley,

zaczęła wychodzić. Inni rozeszli się do swoich pokojów.

W końcu w salonie został tylko Alex z prababką.

- Chyba też powinniśmy już iść do łóżka - powiedział

Alex. - Jutro wielki dzień.

Grandee zamyśliła się na chwilę.
- Nie czuję wcale tych stu lat - powiedziała.
- Jasne. Wyglądasz jak nastolatka.
- Alex! - wykrzyknęła Grandee z wyraźnym zgorsze-

niem.

- No to co mam powiedzieć? Że wyglądasz na osiemdzie-

sięciolatkę? Popatrz na panią Darkley. Jest o ponad dwadzie-
ścia lat od ciebie młodsza, a wygląda jak twoja matka!

Grandee pokiwała głową.
- Nie o to mi chodziło - powiedziała. - Wiesz, jestem

prawdopodobnie najstarszą osobą w okolicy, a wcale nie czu-

ję się ani mądrzejsza od innych, ani bardziej dojrzała.

- To lepiej. Przynajmniej masz jeszcze w życiu coś do

zrobienia.

Grandee roześmiała się serdecznie.

- Tobie tylko żarty w głowie. A skoro już mówimy o żar-

tach, to zdaje się, że spodziewasz się tutaj tych dwóch żartow-
nisiów.

WESELE MARZEŃ 73

Alex od razu domyślił się, o kogo chodzi. Grandee odwie-

dziła go w zeszłym roku w Nowym Jorku, gdzie poznała Jes-
se'a i Rorke'ego. Wszyscy bawili się wtedy świetnie i Gran-
dee rzeczywiście mogła odnieść wrażenie, że życie właścicie-
li olbrzymiej firmy polega na strojeniu żartów od rana do

nocy.

- Rorke stał się teraz poważnym człowiekiem - zauważył.

- Ożenił się niedawno.

- Pamiętam. Czy przyjedzie z żoną?
- Myślę, że tak.
- Jego prababka pewnie bardzo się cieszy z tego, że się

wreszcie ustatkował.

Alex przeczuwał już, co się święci. Zaczynał już żałować,

że wspomniał o Rorke'em, chociaż Grandee i tak poprowa-
dziłaby rozmowę w ten sposób, że poruszyliby jej ulubiony
temat.

- Hm, wydaje mi się, że jego prababka już nie żyje.

- Nieważne. I tak na pewno cieszy się tam, w niebie. -

Grandee wzniosła oczy ku górze. - Teraz pewnie niecierpli-

wie czeka na praprawnuki.

- Ależ Grandee, masz mnóstwo praprawnuków.
- Od przybytku głowa nie boli - powiedziała sentencjo-

nalnie prababka. - Już sobie wyobrażam tych wszystkich
chłopaczków...

Alex też sobie wyobraził, ale dziewczynki. Z długimi wło-

sami, ślicznymi buziami i oczami o barwie laskowych orze-

chów. Takimi, jak ma Genie.

Dlaczego, do diabła, Genie? zreflektował się po chwili.

Przecież w ogóle nie brał pod uwagę tego, że mógłby się z nią
ożenić. Ale kiedy zobaczył ją wczoraj w Roseleigh, miał
ochotę wziąć ją w ramiona. W posiadłości było wiele pięk-

background image

74 WESELE MARZEŃ

nych pokojów i mogliby zająć któryś z nich. Szkoda tylko, że

Genie patrzyła na niego oczami zranionej sarny.

Niech cierpi! Dlaczego miałby się nią przejmować? Prze-

cież ona w ogóle się o niego nie troszczyła przez tyle lat.

- Wiesz, jeśli się ożenię - zwrócił się do prababki - dam

córeczce twoje imię.

Grandee uśmiechnęła się i pokiwała głową.
- Mam nadzieję, że tego dożyję.

Objął ją i przytulił.

- Na pewno dożyjesz - powiedział. - Na pewno.

Kiedy Genie obudziła się następnego ranka, wciąż dręczyło

ją olbrzymie poczucie winy. Zrobiła sobie staranny makijaż

i włożyła lepsze ubranie, w nadziei że spotka Alexa. Może

wtedy uda się go przeprosić za wszystko. Za to, co zrobiła,

i za to, czego nie zrobiła.

Następnie wyszła i skierowała się w stronę domu rodzi-

ców. W każdą niedzielę jedli wspólne śniadanie, a potem je-
chali razem do kościoła. Dzisiaj mieli zostać dłużej w mie-

ście, żeby popatrzeć na wielką paradę zorganizowaną na cześć
Grandee. Całe miasteczko świętowało jej urodziny. Była pier -
wszą obywatelką Wiley, która dożyła setki. Tak przynajmniej
wynikało z dokumentów.

Po nabożeństwie Genie kupiła siostrzeńcom prażoną ku-

kurydzę i poszli całą rodziną do sklepu ojca, skąd można było
podziwiać panoramę miasteczka. Genie rozglądała się dokoła.
Zastanawiała się, gdzie może być teraz Alex, Po chwili usły-

szała ryk motocykla i od razu domyśliła się, że to on nadjeż-
dża. W miasteczku było co prawda sporo motorów, ale żaden
nie był tak głośny.

Po chwili okazało się, że miała rację. Odziany w skórę

WESELE MARZEŃ 75

Alex jechał wolno ulicami miasta, a wszyscy wiwatowali na

jego cześć. Ten entuzjazm nawet nie dziwił Genie, ponieważ

miasteczko nigdy nie widziało kogoś takiego jak Alex. Oka-
zało się jednak, że te wiwaty nie są przeznaczone dla niego.

Za Alexem siedziała niewielka osóbka, również ubrana

w skórzaną kurtkę. Genie przetarła oczy. Nie, nie myliła się.
To była Grandee!

Alex zatrzymał lśniący chromem motor przed trybuną ho-

norową. Szeryf Zeke Conroy pomógł Grandee zsiąść, a nastę-
pnie zaprowadził ją na honorowe miejsce. Potem przemówił
burmistrz Wiley, który na zakończenie wręczył jubilatce ol -
brzymi klucz do bram miasta.

Wszyscy usiedli. Alex zajął miejsce niedaleko prababki.

I właśnie w tym momencie znowu rozległy się radosne okrzy-
ki. Co się stało? Czyżby przybył ktoś jeszcze?

Genie usłyszała znajome imię: „Willy! Willy jest z nami!"

Więc jednak przyjechał. Jego samochód zatrzymał się nie
opodal trybuny i natychmiast obskoczyli go fotoreporterzy.
Will nie był sam. Razem z nim przyjechała jakaś dziewczyna.

Genie wcale się tego nie spodziewała, więc przeżycie było

tym bardziej przykre. Już jego widok w telewizji przyprawiał

ją o zły humor. A co dopiero teraz, na żywo.

Genie rozejrzała się dokoła. Nikt nie zwracał na nią uwagi.

Zaczęła się przeciskać do tyłu. Chciała stąd uciec jak najszybciej.

Alex od razu zauważył Genie niedaleko sklepu jej ojca.

Z dnia na dzień coraz bardziej jej pragnął. Ale też Genie

powoli stawała się coraz piękniejsza. Powoli wyzwalała się

z szarego kokonu codzienności, prezentując to, co miała naj-
lepszego. Dzisiaj szczególnie przypominała dawną Genie.
Alex pomyślał, że dałby wiele, żeby ją teraz zdobyć.

background image

76 WESELE MARZEŃ

Nagle usłyszał okrzyki, a potem nazwisko Willa Tuckera.

Natychmiast go rozpoznał, gdy tylko Will wysiadł z samo-

chodu. Spojrzał w kierunku sklepu Hillów. Genie wyglądała
tak, jakby zobaczyła ducha. Zaczęła się wolno wycofywać

i wkrótce zniknęła mu z oczu. Alex poprosił ojca, żeby po-

wiedział Grandee, że wraca do domu, i ruszył w pościg za

Genie.

Najpierw musiał się przepchnąć przez spory tłumek skau -

tów, następnie wyminął członkinie żeńskiej orkiestry dętej
i wniknął w tłum. Szukał Genie w okolicach sklepu, ale jej
nie znalazł. Zdeterminowany ruszył przed siebie.

Genie leżała na swoim łóżku i zanosiła się płaczem. Tuż

obok leżała jej ślubna sukienka. Uspokoiła się trochę i prze-
ciągnęła ręką po gładkim materiale. Wystarczyło jednak, że
raz nań spojrzała i znowu wybuchnęła płaczem.

W pewnym momencie usłyszała dzwonek do drzwi. Nie

chciało jej się podnieść. Miała nadzieję, że intruz zaraz sobie

pójdzie, kimkolwiek jest. Zresztą domyślała się, że siostra

zauważyła jej ucieczkę i przyszła ją pocieszyć. Maggie na

pewno nie będzie miała za złe, jeśli jej nie wpuści.

W tym momencie usłyszała skrzypienie frontowych drzwi.

Tak, rzeczywiście zapomniała je zamknąć. Maggie tym razem
wchodzi na górę wolniej niż zwykle.

Genie usiadła i wytarła łzy z policzków. Nie chciała uda -

wać, że nie płakała. Chodziło o to, żeby zachować się godnie.

- Wiem, co chcesz powiedzieć - zaczęła, słysząc kroki tuż

przy drzwiach. - To prawda, że trochę... Alex?!

Zerwała się z łóżka, starając się zasłonić ślubną suknię.
- To ty? Myślałam, że to Maggie. Zawsze przychodzi,

kiedy... O Boże, Alex, co tutaj robisz?!

WESELE MARZEŃ 77

- Nic ci nie jest? - spytał z niepokojem.
- Jasne, że nic. - Próbowała się uśmiechnąć, ale jej dolna

warga drżała od tłumionego łkania.

Spojrzała na Alexa, W skórzanej kurtce i spodniach wy-

glądał jak superbohater z jakiegoś filmu. Był uwodzicielski,

pociągający i... potwornie daleki.

Okazało się, że jednak nie tak bardzo, ponieważ już po

chwili znalazła się w jego ramionach. Kołysał ją delikatnie
i szeptał coś do ucha.

- Aż tak go kochasz? - dotarło do niej kolejne pytanie.

Czy kochała jeszcze Willa? W tej chwili mógłby dla niej

w ogóle nie istnieć. Liczył się tylko Alex i tylko z nim chciała
być.

Genie znowu zaczęła płakać. Kilka pierwszych łez kapnęło

na czarną skórę.

- Pomoczę ci kurtkę - powiedziała.
Alex odsunął ją od siebie, a następnie sięgnął do zamka.

Chciał ją zdjąć. Chciał się rozebrać w jej sypialni! Rozpiął

kurtkę i rzucił ją na krzesło. Teraz miał na sobie wypłowiałą
niebieską koszulkę i spodnie. Genie zastanawiała się, czy

spodnie przy zdejmowaniu również wydawałyby podobny,
skrzypiący odgłos.

Znowu ją przytulił. Poczuła ciepło jego ciała i siłę mięśni,

chociaż były tylko lekko naprężone.

- Więc nie wiedziałaś, że Will przyjedzie na uroczystość?

- spytał ją.

- Nie. - Jej głos był stłumiony i dochodził jakby z oddali.

Tak, jakby ktoś inny odpowiadał za nią. Gdyby tylko mogła
tak trwać i nie ruszać się...

Alex dotknął jej szyi. Genie poczuła, jak dreszcz przeszy-

wa całe jej ciało.

background image

78 WESELE MARZEŃ

- Nie powinnaś zapominać, że są też na tym świecie inni

mężczyźni - powiedział. - Daj im szansę.

Genie uśmiechnęła się mimo woli.

- Niby komu?

- Na przykład mnie.
- Tobie?
- Oczywiście. Nawet nie wiesz, jak by nam było ze sobą

wspaniale.

Genie też tak sądziła. Bała się tylko tego, co miało nastąpić

potem. Pożegnania, wyjazdy, łzy - miała już tego dosyć.

Alex pochylił się, żeby ją pocałować. Poczuła, że zie-

mia usuwa się jej spod nóg. Nie miała siły, żeby walczyć.

Jęknęła cicho, zanim ich usta zwarły się w namiętnym poca-
łunku.

Tym razem czuła się inaczej niż za pierwszym czy drugim

razem. Nikt ich nie obserwował. Czuła się całkowicie wolna.

Mogła więc oddać się Alexowi z całą pasją i zaangażowa-

niem. Oboje dosłownie rzucili się na siebie jak spragnieni

siebie kochankowie. Spijali słodycz ze swoich ust, nie mogąc
się od siebie oderwać.

Alex pierwszy zakończył pocałunek. Odsunął Genie trochę

od siebie, a następnie zdjął jej bluzkę. Następnie niecierpliwie

szarpnął biustonosz, odrywając haftkę z tyłu. Genie dotknęła

jego koszulki. Zrozumiał i zdjął ją natychmiast. Następnie

wbił w nią pełen pożądania wzrok.

- Jesteś piękna - szepnął, dotykając jej piersi.

Mogłaby powiedzieć to samo, gdyby potrafiłaby w tej

chwili wydobyć z siebie głos. Szeroki tors Alexa złocił się

jedwabistymi włoskami. Cienka linia włosów przebiegała

w dół ku spodniom. Kiedy zerknęła niżej, natychmiast zrozu-
miała, że Alex jej pragnie.

WESELE MARZEŃ

7 9

Jęknęła cicho, a on znowu wziął ją w ramiona. Po chwili

położył ją na łóżku. Genie czekała niecierpliwie.

- Co się stało? - spytała po chwili.
- Co to takiego? - odpowiedział pytaniem, wskazując coś,

co leżało obok.

Nawet nie musiała tam patrzeć. Natychmiast przypomniała

sobie o sukni.

- Moja suknia ślubna - wyjaśniła i sięgnęła po nią, żeby

zasłonić piersi. - Kupiłam ją po zaręczynach z Willem.

- Więc sprawy zaszły aż tak daleko?

Skinęła głową.

- Mieliśmy już wyznaczoną datę ślubu. - Alex milczał,

więc ciągnęła: - Wszystko było zaplanowane. Wesele miało
się odbyć w Roseleigh. Zawsze o tym marzyłam.

- A czy nie było ważniejsze, za kogo wyjdziesz?

Genie wzruszyła ramionami.

- Zdecydowałam, że wyjdę za Willa, kiedy miałam dwa-

naście lat - powiedziała. - Nad czym tu się było zastanawiać?

Poczuła dotyk jedwabiu na gładkiej skórze. Jej sutki były

twarde i jakby naelektryzowane. Wciąż pragnęła Alexa. Wy-

starczyło jednak spojrzeć mu w oczy, żeby stwierdzić, że nic

dzisiaj z tego nie będzie. Genie sięgnęła po bluzkę.

- Dziękuję, że się o mnie zatroszczyłeś - powiedziała bez

przekonania.

- Nie ma za co. Mam nadzieję, że spotkamy się wieczorem.
- Wieczorem?
- W Roseleigh. Na przyjęciu urodzinowym.

Will też tam pewnie będzie.

- Nie, nie pojadę.

- Nie wygłupiaj się. Boisz się Willa i tej jego piękności?

Wobec tego wybierz się tam ze mną.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Genie stwierdziła po chwili, że nie jest to taki zły pomysł.

Któż mógł jej zabronić wybrać się na przyjęcie z szefem

Yankee Motorworks?

- Sama nie wiem, Alex - powiedziała. - Ostatecznie,

wcale mi się nie spodobało, kiedy wykorzystałeś mnie do
porachunków z Kennym. A teraz musiałabym zrobić to samo.

Alex pokręcił głową.
- Jest jednak pewna różnica. Przecież sam cię o to proszę.
Miał rację. Genie myślała o tym już wcześniej.
- Hm, tak się zastanawiam.
- Proszę.

Spojrzała na Alexa. Will zawsze wydawał jej się wciele­

niem ideału mężczyzny, jednak teraz ten ideał zblakł i stał się
mało istotny.

- Trudno ci odmówić - szepnęła.

Alex dosłyszał jednak jej słowa w ciszy panującej w domu.
- Wobec tego zgódź się.

Genie wzruszyła ramionami, jakby chciała się jeszcze bro-

nić, a następnie skinęła głową. Miała nadzieję, że nie popełnia
błędu.

- Dobrze. Wybiorę się z tobą do Roseleigh. - Sama ta

nazwa przyprawiła ją o dreszcze, - O której pojedziemy?

- Wpół do siódmej?
- Świetnie.

WESELE MARZEŃ

8 1

Alex uśmiechnął się do niej i sięgnął po koszulkę i kurtkę.

Następnie, nie wkładając ich, podszedł do drzwi. Genie za-

gryzła wargi, bojąc się, że zaraz zacznie go wołać. Znowu
odchodził. Taki już jej los. Powinna go zatrzymać, poprosić,
żeby został.

Wsłuchiwała się uważnie w jego kroki na schodach. Alex

zatrzymał się w przedpokoju i wtedy pomyślała, że może
zmienił zdanie i zaraz do niej wróci. Dopiero kiedy usłyszała
dźwięk suwaka, uświadomiła sobie, że przecież musiał się

ubrać. Następnie drzwi frontowe znowu skrzypnęły i Alex

wyszedł przed dom.

Zdecydował, że pójdzie do domu pieszo. Nie chciał wracać

po motor, gdyż naraziłoby go to na pytania, gdzie był i co
robił. Alex nie czuł się na siłach, żeby na nie odpowiadać i
w ogóle nie miał ochoty na rozmowy. Wolał przemyśleć sobie
pewne sprawy.

Poza tym chciał położyć się i odpocząć. Czuł się tak, jakby

przebiegł kilkadziesiąt kilometrów.

Myśli o łóżku spowodowały, że przypomniała mu się Ge-

nie. Słusznie domyślał się, że pod nijakimi ubraniami kryje

się piękne i ponętne ciało. Nie sądził jednak, że aż tak piękne.
Gładka skóra, cudowne piersi, wznoszące się i opadające na-

miętnie - to wszystko powracało do niego niczym sen.

Do licha, gdyby nie ta suknia!
Alex chciał kochać się z dumną dziewczyną, którą bał się

kiedyś zaprosić do kina. Nie miał zamiaru wykorzystywać
kobiety płaczącej z żalu nad marzeniami z młodości.

Maggie zadzwoniła do siostry z domu rodziców tuż po

porannych uroczystościach.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
226 Macaluso Pamela Nowozency 01 Wesele marzen
365 Macaluso Pamela Chlod
PAMELA MACALUSO
ZIZEK SLAVOJ, Zizek Slavoj Tybet w więzieniu marzeń
Michaels Leigh Sprzedaj mi marzenie
Gdy marzenia stają się rzeczywistością Etnografia wykopalisk archeologicznych
postacie wesele
Ananasowe marzenie
075 Gatunki filmu fabularnego IIid 7158
SZTUKA WYBORU KAMERZYSTY NA TWOJE WESELE cz, Wszystko o Ślubie, SZTUKA WYBORU KAMERZYSTY NA TWOJE WE
Marzenaie, teksty
Bohaterowie Wesela, Język polski, Wesele S.Wyspiańskiego
Kurs przedmałżeński, wesele
Szkoła marzeń, Pedagogiczne
Odwieczne marzenia ludzi o bogactwie
PIOSENKI NA WESELE
Mapa Skarbów i Marzeń

więcej podobnych podstron