Jasnowidz o. Klimuszko należał do ludzi, których serce było otwarte dla każdego -
skromny zakonnik - ojciec Andrzej Klimuszko. Różnie go nazywano: jasnowidz,
ziołolecznik, znachor, ojciec Andrzej. Kim był? Nie był znachorem, szarlatanem ani
cudotwórcą. Był franciszkańskim zakonnikiem, który swe niezwykłe uzdolnienia
wykorzystywał do niesienia pomocy tym, którzy jej potrzebowali, który przepowiadał
przyszłość m.in. dla Polski.
Andrzej Klimuszko urodził się 23 sierpnia 1905 r. na
Białostocczyźnie. Rodzice - Wincenty i Zofia - zajmowali się rolnictwem. Warunki
materialne były ciężkie, gdyż była to rodzina wielodzietna. Szkołę podstawową oraz
gimnazjum, które prowadzili księża salezjanie, ukończył Andrzej w Różanymstoku.
Idąc za głosem powołania Andrzej wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych
Konwentualnych we Lwowie. W 1925 r. rozpoczął nowicjat pod kierunkiem o.
Kornelego Czupryka (późniejszego przełożonego o. Maksymiliana) w pięknie
położonej, malowniczej miejscowości - Kalwarii Pacławskiej. Przez okres jednego
roku nie tylko wtajemniczał się w przepisy zakonne i urabiał duchowo, ale mógł
zaobserwować tysiące pielgrzymów, którzy przybywali na kalwaryjski odpust ze
swoimi problemami, kłopotami, aby przed cudownym obrazem Kalwaryjskiej Pani
pozostawić to wszystko i powrócić do domu duchowo wzmocnionymi.
W nowicjacie otrzymał Andrzej habit zakonny oraz nowe imię zakonne -
Czesław. Po ukończeniu nowicjatu 8 września 1926 r. br. Czesław złożył pierwsze
śluby zakonne. Zaraz też udał się do Lwowa, aby tam ukończyć gimnazjum. Nauka
nie szła mu zbyt dobrze. Większe zdolności wykazywał w kierunkach
humanistycznych, natomiast w dziedzinach ścisłych, a zwłaszcza w matematyce, pod
względem uzdolnienia był ostatni. Gimnazjum X we Lwowie, jak sam stwierdził
później o. Czesław, nie zanotowało w swojej historii bardziej tępego ucznia pod
względem matematycznym niż Czesław. Profesorowie tylko ze współczucia stawiali
mu zwyczajowo stopień dostateczny z minusem. Czesław bardzo przeżywał ten brak
zdolności. [...]
Studia teologiczne odbył o. Czesław w zakonnym seminarium w Krakowie pod
troskliwym i czujnym okiem o. magistra Samuela Rozenbajgera, późniejszego
współpracownika św. Maksymiliana w Niepokalanowie japońskim. Święcenia
kapłańskie otrzymał z rąk bpa Stanisława Rozponda 6 maja 1934 r. w Krakowie. Po
święceniach przełożeni zakonni skierowali go do Gniezna, a potem do Wilna i
Łagiewnik. Tuż przed wojną został przeniesiony do Warszawy. Gdy wybuchła wojna,
ze względu na własne bezpieczeństwo wyruszył z Warszawy do klasztoru
franciszkańskiego w Kaliszu. W czasie tej podróży miało miejsce ciekawe
wydarzenie. Na dworcu kolejowym w Łodzi ustawiło się kilku żandarmów i tłukło
kolbami karabinów Polaków wysiadających z pociągu i podążających do wyjścia. Nie
oszczędzano nikogo, ani starszych, ani kobiet, ani nawet dzieci. Widząc to o.
Czesław zatrzymał się dłużej w pociągu z nadzieją, że żandarmi zaraz odejdą i
będzie mógł spokojnie podążyć na nocleg do OO. Bonifratrów. Spóźnił się przez to i
na ulicy nie spotkał już przyjezdnych ludzi. Dołączył jednak do szeregu ludzi
udających się na nocleg do OO. Bonifratrów. Przed furtą klasztorną miało miejsce
wydarzenie podobne jak na dworcu. Pijany żandarm sprawdzał dokumenty
wchodzących ludzi, bijąc ich przy tym po twarzy. O. Czesław nie miał przy sobie
żadnego dokumentu. Zdawał więc sobie sprawę z tego, co wkrótce mogło się
wydarzyć. Starał się zmobilizować wszystkie swe wewnętrzne siły. Tymczasem był
coraz bliżej żandarma. Gdy przyszła jego kolej, nastąpił dziwny wypadek: żandarm
zachwiał się nagle, odwrócił w stronę ściany i zaczął wymiotować. Zalękniony
zakonnik wykorzystał ten moment. Bardzo szybko opuścił szereg i boczną furtką
dostał się do klasztoru, gdzie spędził spokojnie noc. Był to [drugi] wypadek, kiedy o.
Czesław dzięki wewnętrznemu nakazowi nakłonił drugiego człowieka do wykonania
czynności zgodnie ze swoją wolą.
W kilka miesięcy po przybyciu do Kalisza został aresztowany przez gestapo. Szybko
jednak zwolniono go pod warunkiem, że będzie do ich dyspozycji i że nie opuści
miasta. W odpowiedzi na to o. Czesław wykupił bilet kolejowy i wsiadł do
najbliższego pociągu, który jechał do Warszawy. Między Wartegau a Generalną
Gubernią granica została zamknięta, zaś o. Andrzej nie posiadał przy sobie żadnych
dokumentów. W Łodzi pasażerów wysadzili z pociągu żandarmi i zaprowadzili do
poczekalni, gdzie wszystkich Polaków poddano szczegółowej rewizji. Do przedziału,
gdzie siedział o. Czesław, nikt nie zaglądał. Po dwóch godzinach pociąg ruszył dalej.
Wtedy dopiero zobaczył dwóch żandarmów, zdążających do przedziału, w którym
siedział. W tak niebezpiecznej chwili wytężył wszystkie wewnętrzne siły, by ich w ten
sposób obezwładnić. I cóż się stało? Jeden z nich szybko skierował się w stronę
ubikacji, drugi zaś wszedł do przedziału, gdzie siedział o. Czesław. Zachowywał się
jednak jakoś dziwnie, mówił niezrozumiałe rzeczy, mimo iż nie był pijany. Po chwili
wyszedł z przedziału, a o. Czesław mógł bez żadnych przeszkód przekroczyć
granicę. Był to trzeci wypadek, w którym o. Czesław wykorzystał swe możliwości, ale
i zarazem ostatni. Z tego rodzaju sił już nigdy w życiu nie skorzystał, być może
dlatego, że nie znajdował się więcej w tak tragicznej sytuacji.
Dla o. Czesława rozpoczęła się teraz droga pełna trudów, cierpień i załamań w
poszukiwaniu prawdziwej rzeczywistości. Zaraz po wojnie objął placówkę w
Prabutach na Mazurach. Była to ciężka i odpowiedzialna praca, wymagająca wiele
czasu i energii. Zadaniem o. Czesława było zorganizowanie życia oraz roztoczenie
opieki nad ludźmi, którzy przybyli zza Buga w celu osiedlenia się na nowym terenie.
O. Czesław nie miał więc czasu na zastanawianie się nad właściwościami, których
Bóg mu udzielił. Z pewnością by o nich zapomniał, gdyby nie sytuacja powojenna,
kiedy to wiele rodzin było rozbitych. Nie było prawie w Polsce rodziny, z której wojna
nie wyrwałaby kogoś. Los tułaczy pozostawał nieznany najbliższym. Pytanie, czy on
jeszcze żyje, a jeśli żyje - to gdzie, padało wszędzie. Czerwony Krzyż nie mógł sobie
z tym poradzić. Część zatem tego trudnego zadania spadła na o. Czesława. Zaczęło
się od kilku listów. Z każdym dniem jednak ich ilość wzrastała do tego stopnia, że
sam zakonnik nie mógł już sobie poradzić z udzielaniem listownych odpowiedzi.
Odmówił zatem przyjmowania listów w sprawach odszukiwania znajomych.
Odpowiedzią na to były przyjazdy zrozpaczonych ludzi do Prabut. Wkrótce
miejscowość ta stała się miejscem nieustannych pielgrzymek zbolałych ludzi, którzy
chcieli dowiedzieć się o losie swoich najbliższych.
O. Czesław przyjmował każdego. Codziennie zadawał sobie jednak pytanie, czy to,
co robi, jest fikcją czy też rzeczywistością, czy czasami nie okłamuje ludzi,
pokładających w nim nadzieję. Okazało się, że była to rzeczywistość. Tym, co czynił,
zainteresowała się prasa i naukowcy; zapraszano go więc na spotkania naukowe,
sympozja, zjazdy i posiedzenia dotyczące zjawisk parapsychicznych. Dla o.
Czesława była to męcząca droga życiowa. Kiedyś napisał: Aby dobrze zrozumieć
przeżycia jasnowidza, musi się znać jego specyficzny charakter. Jasnowidz, jak
każdy człowiek, może mieć mnóstwo wad, szkaradnych nawyków i życiowych
załamań, ale musi posiadać mocną, niezachwianą, stałą i wielką miłość do ludzi oraz
gotowość przyjścia im z pomocą w ich cierpieniach i potrzebach zawsze
bezinteresownie, z serdecznym współczuciem. Cierpi on w tej samej skali, co
cierpiący jego towarzysz ludzkiej niedoli... Jeśli jestem świadom, że w wieloletniej
swej pracy o specjalnym charakterze bodajże jedną iskierkę radości wniosłem w
skołatane serca ludzkie, to chyba nie żyję daremnie.
Od 1948 do 1952 r. z powodu trudności o. Czesław przebywał pod zmienionym
nazwiskiem w pięknym franciszkańskim klasztorku u podnóża Tatr w Lubomierzu. W
1952 r. przełożeni wysłali go do Kwietnik w diecezji wrocławskiej, aby tam
duszpasterzował wśród ludności jako proboszcz. Tam już "ujawnił się", mimo tego
miał liczne i czasami bardzo ciężkie kłopoty z ówczesnym administratorem diecezji -
ks. Lagoszem. O. Czesław przeżywał wówczas pewien kryzys, który jednak z
pomocą Bożą zakończył się pomyślnie. W 1956 r. przebywał w Wyszogrodzie, a
następnie do 1961 r. pracował w Nieszawie. We wrześniu 1961 r. przełożeni zakonni
skierowali o. Czesława do pracy w klasztorze w Elblągu, położonym na wzgórzu
wśród drzew i zieleni. Dla o. Czesława był to okres intensywnej pracy.
Oto kilka przykładów z okresu intensywnej działalności o. Klimuszki. W 1964 r. na
jednym ze spotkań z lekarzami, profesorami medycyny o. Czesław przepowiedział
katastrofalną powódź w północnych Włoszech. W kilka lat później przepowiednia ta
dosłownie się sprawdziła: Rzeka Pad wylała, a o. Czesław będąc wówczas we
Włoszech, mógł osobiście oglądać skutki tej katastrofy.
W 1947 r. będąc w Olsztynie o. Czesław przepowiedział zgon kard. Hlonda, Prymasa
Polski. Podał nawet przyczynę śmierci. Przepowiedział także zgon bp. Łukomskiego.
"Widzę niespodziewaną śmierć kardynała Hlonda 24 października. Przyczyną jego
śmierci będą płuca, chyba grypę zaziębi. Zaraz po nim umrze nagle drugi dostojnik
duchowny,
nieco
niższy
w
hierarchii
kościelnej".
Po czterech miesiącach przepowiednia spełniła się szczegółowo. Przepowiednia
sprawdziła się. Kard. Hlond zmarł w październiku 1947 r. na zapalenie płuc,
natomiast bp Łukomski, wracając z pogrzebu kardynała, zginął w katastrofie w
wypadku
samochodowym.
O. Czesław nie tylko przewidywał przyszłość, ale także czytał ze zdjęć. Z fotografii
mógł rozpoznać charakter człowieka, jego losy życiowe, aktualny stan zdrowia lub
predyspozycje psychiczne. W małym miasteczku o. Czesław został zaproszony przez
zaprzyjaźnionego nauczyciela do znajomych. Podczas rozmowy nauczyciel poprosił
dwunastoletniego syna znajomych o pokazanie swojej fotografii. Nauczyciel podając
fotografię chłopca o. Czesławowi powiedział żartobliwie do rodziców: No, teraz wiele
rzeczy dowiecie się o waszym synku, czym on będzie i jak się sprawuje. Rodzice
słysząc to dziwnie zareagowali, zostali przygaszeni, stracili chęć do dalszej rozmowy.
Patrząc na zdjęcie o. Czesław powiedział parę zdawkowych słów i wkrótce pożegnał
gospodarzy. Wracając powiedział do nauczyciela: Ależ ten chłopak to przyszły
bandyta. - Niestety tak - odpowiedział nauczyciel. - Już kilku chłopców w szkole
podźgał nożem. Na porządku dziennym są brutalne bójki z kolegami.
Mieszkając w Kwietnikach, dowiedział się od mieszkańców, iż w obrębie jego domu
znajduje się dużo zakopanych rzeczy. Pewnego dnia zauważył w pustej stodole na
klepisku zapadniętą ziemię w formie leja i w tym miejscu odkopał radio.
Równocześnie ukazały mu się w stodole trzy inne miejsca, gdzie były zakopane
różne rzeczy. O. Czesław był więc jasnowidzem. Sam o sobie tak powiedział:
"Jasnowidz. Ilekroć słyszę ten wyraz pod moim adresem, zawsze odczuwam pewne
nieprzyjemne zażenowanie. Albowiem pod tym mianem kryje się wielkie ryzyko,
udręka i odpowiedzialność. Nie lubię tej nazwy, lecz muszę się nią posługiwać, gdyż
nie znam zastępczej. "
Faktycznie na o. Czesławie spoczywała wielka odpowiedzialność. Po poradę
zwracali się do niego nie tylko prości ludzie, ale i profesorowie, a także służby
kryminalne. Każdy oczekiwał na rozwianie swoich wątpliwości, niepewności.
Uważał, że za darem jasnowidzenia kryje się "wielkie ryzyko, udręka i
odpowiedzialność".
Powiedział:
"Najbardziej wstrząsającym przeżyciem jasnowidza jest widzenie dramatycznych
scen rozgrywającego się wydarzenia, wobec którego musi pozostać biernym widzem,
bez możliwości wpływu. Podobny wstrząs rodzi w duszy jasnowidza świadomość
odpowiedzialności za wynik powierzonej mu sprawy do rozstrzygnięcia".
W czerwcu 1975 r. przedstawicielstwo pewnego czasopisma w Warszawie zwróciło
się z prośbą do o. Czesława, aby wyjaśnił sprawę legendarnego partyzanta - majora
Hubala. Konkretnie proszono o podanie miejsca, gdzie znajduje się jego grób.
Patrząc na jego fotografię, zobaczył całą topografię terenu, gdzie odbyła się walka i
śmierć bohaterskiego majora Dobrzańskiego o pseudonimie Hubal. [...]
Oprócz przewidywania i czytania ze zdjęć o. Czesław leczył także ludzi ziołami. Już
od dziecka zajmował się ziołami i pozostawił po sobie 150 recept ziołowych na różne
dolegliwości. Bardzo wielu ludzi skorzystało z jego porad, gdyż były one w
ówczesnym czasie bardzo rewelacyjne i pozbawione rutyny. Dzięki swoim
zdolnościom parapsychicznym o. Andrzej ratował nie tylko swoje życie, ale i życie
drugich. Nie był jednak przez wszystkich doceniany. W Polsce niektórzy dziennikarze
dążyli do ośmieszenia osoby o. Czesława. Nazywano go złośliwie "szarlatanem". W
1948 r. przyjechał do niego pewien pan prosić o informację o swoim synku, o którym
nie miał wiadomości od rozpoczęcia wojny. O. Klimuszko popatrzył na zdjęcie i
powiedział zainteresowanemu, iż widzi go jadącego na motocyklu z Łunińca do
Puńska. W drodze zakrywa go jakaś gęsta chmura, z której już się nie wynurza. o.
Czesław stwierdził zatem, że chłopiec nie żyje. Po tych słowach człowiek ów zerwał
się nerwowo z krzesła i zaczął przepraszać o. Czesława za to, że przyjechał tutaj
zdemaskować go jako oszusta, że zrobił zakład z kolegami, iż uda mu się ośmieszyć
o. Czesława. Sprawa syna była rzeczą drugorzędną, a zakonnik doskonale wszystko
wyjaśnił. Podobnych ludzi było wielu. Byli jednak i tacy, którzy sporo zawdzięczali o.
Klimuszce. Do takich ludzi zaliczymy Polaków mieszkających w Monte Carlo, którzy
po
wizycie
o.
Czesława
w
tym
mieście
w
1975
r.
tak
napisali:
[...] Ogromnie cieszyła nas atmosfera zainteresowania wokół osoby Czesława
Klimuszki. Specjalnością znanego jasnowidza jest, jak wiadomo, odnajdywanie
zaginionych przedmiotów, ludzi, obiektów. Robi to właściwie bezbłędnie. Mogli się o
tym przekonać w Monte Carlo wszyscy ci, którzy zetknęli się z nim osobiście.
Przybywali do niego naukowcy pochodzący z różnych krajów, z najdalszych nawet
zakątków świata. Przynosili fotografie osób, których jasnowidz ten nie znał i nigdy nie
widział. Klimuszko opowiadał zaś o ich perypetiach życiowych, konfliktach rodzinnych
i nękających chorobach, zadziwiając trafnością spostrzeżeń, dokładnością
szczegółów. Tu już o jakimś zgadywaniu czy dopływie informacji innymi kanałami niż
pozazmysłowe mowy być nie mogło. Wiedzieli o tym najlepiej przeprowadzający
doświadczenia. Źle się więc stało, że niektórzy nasi dziennikarze doprowadzili w
Polsce do ośmieszenia osoby wybitnego jasnowidza. Człowieka, który większość
swego życia poświęcił bezinteresownej pomocy ludziom nieszczęśliwym, znikąd nie
oczekującym już ratunku. Niedobrze się stało, że również naukowcy nie pofatygowali
się do tej pory, aby zanalizować fenomen Klimuszki. Może i oni bali się ośmieszenia"
Zapewne. Natomiast takich obaw nie mieli kierownicy zagranicznych placówek
badawczych. Od tygodni do prywatnego mieszkania Czesława Andrzeja Klimuszki
napływa bogata korespondencja ze wszystkich niemal kontynentów świata. Mnożą
się zaproszenia do wzięcia udziału w psychotronicznych eksperymentach. Świat
naukowy
poruszony
jest
wyjątkowymi
zdolnościami
skromnego,
bardzo
zapracowanego, siedemdziesięcioletniego już prawie Czesława Andrzeja Klimuszki.
Niektórzy przewidywania o. Czesława przyjmowali jako żart. W 1978 r. zakonnicy
dowiedzieli się z Dziennika, że papieżem został wybrany Albino Luciani, który
przybrał imię Jan Paweł I. Wśród ogólnej radości tylko o. Czesław pozostał smutny.
Dlaczego oni go wybrali? - pytał zdziwiony - przecież on za miesiąc umrze.
Zakonnicy przyjęli to oświadczenie jako żart. Niestety po miesiącu pontyfikatu umiera
Jan Paweł I. Po jego śmierci zapytano o. Czesława, kto teraz zostanie papieżem. -
Teraz papieżem zostanie kardynał Wojtyła - odpowiedział rozradowany jasnowidz.
"Jeśli Włoch nie wyjdzie, to wyjdzie Wojtyła". Poczytano to jako miły żart, który
rzeczywiście się spełnił. Inny franciszkanin, ojciec Cezar zapamiętał, co ojciec
Klimuszko powiedział o rozpoczynającym się pontyfikacie Jana Pawła II:
"Będzie jednym z największych papieży. Od niego będzie się liczyć nowa epoka
Kościoła i Polski. Imię Polski rozsławi po wszystkich krajach świata. Dla Kościoła
jego
panowanie
będzie
bardzo
pomyślne".
Ojciec Klimuszko rzadko publicznie przekazywał swoje wizje. Jednakże w gronie
przyjaciół i znajomych czasami o nich mówił. Także w spotkaniach z dziennikarzami,
między
innymi
z
Wandą
Konarzewską,
jasnowidz
oznajmiał:
"Polska będzie źródłem nowego prawa na świecie, zostanie tak uhonorowana
wysoko, jak żaden kraj w Europie (...) Polsce będą się kłaniać narody Europy. Widzę
mapę Europy, widzę orła polskiego w koronie. Polska jaśnieje jak słońce i blask ten
pada naokoło. Do nas będą przyjeżdżać inni, aby żyć tutaj i szczycić się tym".
W jednej ze swoich książek zatytułowanej "Moje widzenie świata" ojciec Czesław
Klimuszko
pisał
wprost:
"Jeśli chodzi o nasz naród, to mogę nadmienić, że gdybym miał żyć jeszcze
pięćdziesiąt lat i miał do wyboru stały pobyt w dowolnym kraju na świecie, wybrałbym
bez wahania Polskę, pomimo jej nieszczęśliwego położenia geograficznego. Nad
Polską bowiem nie widzę ciężkich chmur, lecz promienne blaski przyszłości".
"Nadchodzi czas Polski i upadku jej wrogów. Przed Polską widzę jasność i
wstępowanie do góry. Będzie bardzo dobrze". Dodatkowo według Ojca Klimuszki z
Polski miały pochodzić osoby, które będą zmieniać świat. Sugerował, abyśmy byli
optymistami i wcale nie myśleli o końcu świata.
Czasami słynny polski jasnowidz ujawniał swoje wizje na temat przyszłości świata.
Pisarz Tadeusz Konwicki twierdził, że ojciec Klimuszko bezbłędnie przepowiedział
upadek komunizmu w 50 lat po zakończeniu II wojny światowej. Podobnie jak inni
wizjonerzy, on także widział zagrożenia moralne i ekologiczne dla ludzkości i świata.
Przyznał, że miał wizję potencjalnej wojny nuklearnej oraz wojen religijnych. Mówił
tak:
"Widziałem żołnierzy przeprawiających się przez morze na takich małych, okrągłych
stateczkach, ale po twarzach widać było, że to nie Europejczycy. Widziałem domy
walące się i dzieci włoskie, które płakały. To wyglądało jak atak niewiernych na
Europę. Wydaje mi się, że jakaś wielka tragedia spotka Włochy. Część buta
włoskiego znajdzie się pod wodą. Wulkan albo trzęsienie ziemi ? Widziałem sceny
jak po wielkim kataklizmie. To było straszne".
"Wojna wybuchnie na Południu wtedy, kiedy zawarte będą wszystkie traktaty i będzie
otrąbiony
trwał
pokój".
"Potem rakiety pomkną nad oceanem, skrzyżują się z innymi, spadną w wody morza,
obudzą bestie. Ona się dźwignie z dna. Piersią napędzi ogromne fale. Widziałem
transatlantyki wznoszone jak łupinki... Ta góra wodna stanie ku Europie. Nowy potop
! Zadławi się w Giblartarze ! Wychlupnie do środka Hiszpanii ! Wleje się na Saharę,
zatopi włoski but, aż po rzekę Pad. Zniknie pod wodą Rzym ze wszystkimi muzeami,
z
całą
cudowną
architekturą
[...]"
"Nasz naród powinien z tego wyjść nienajgorzej. Może pięć, może dziesięć procent
jest skazane. Wiem, że to dużo, że to już miliony, ale Francja i Niemcy utracą więcej.
Italia najwięcej ucierpi. To Europę naprawdę zjednoczy. Ubóstwo zbliża [...]"
Ludzie bardzo tłumnie gromadzili się u o. Czesława, szukając pomocy. Sam zakonnik
stał się przedmiotem zainteresowania świata nauki, a szczególnie medycyny i
psychologii. Brał zatem udział w różnych kongresach naukowych i spotkaniach, nie
tylko w Polsce, ale także za granicą. Jednak w ciągu ostatnich lat stan zdrowia o.
Czesława, z powodu uciążliwej pracy, stopniowo ulegał pogorszeniu. Z wielkim
trudem pokonał gruźlicę płuc, która bardzo osłabiła jego organizm. Można było
zauważyć
ogólne
zmęczenie
i
wyczerpanie.
Na początku sierpnia 1980 r. o. Czesław przebywał w Lubomierzu. O. Anzelm Kubit
stwierdził, że wyglądał on wówczas dość dobrze. Miał trochę sfałdowaną twarz, ale
wyglądał na zdrowego, był pogodny, oczy miał żywe i bardzo ciekawie patrzył na
świat. - Parę lat tylko - wspominał o. Anzelm - uczyłem go dogmatyki w Krakowie...
później wyczuwałem, że wzrastał w kulturze. Wydelikatniał w obcowaniu z drugimi,
znał wiele zagadnień z dziedzin jeszcze nie zbadanych dokładnie, wyczuwał w sobie
nieszczęścia, szczególnie w czasie wojny, leczył nieraz osoby, które już opuścili
lekarze. O współbraciach, którzy z pewnym lekceważeniem patrzyli na jego dziwną
działalność, nic ujemnego nie mówił [...]. Gdy był parę razy w Krakowie, odwiedził
mię w celi, zeznawał, że w jego akcji nie ma nic cudownego, ale chyba można
wnioskować, że ludzie i rzeczy, których używają, emanują jakiś fluid, który przy
swoim natężeniu psychicznym odczuwają, czy mogą zauważyć ludzie specjalnie
wrażliwi [...]. Całą działalnością swoją zostawił po sobie wrażenie niezwykłego,
niepospolitego człowieka. Zmierzała ona [...] do tego, aby ludziom przynieść radość,
uwolnić ich od nieszczęść lub pocieszyć przynajmniej. Nie znałem go dokładnie, w
szczegóły nie wchodzę, ale chwycił mnie mile ten jego postęp ku dobremu, wzrost
duchowy, który nie tak często widoczny jest w życiu zakonnika, jego rozwój miłości
bliźniego, aktywność, by coś dobrego więcej zrobić, a przy tym urabianie siebie
samego [...].
Dnia 22 sierpnia 1980 r. przewieziono o. Czesława do szpitala. Tam wyspowiadał
się, przyjął komunię św. i z pogodą ducha oczekiwał na spotkanie z Panem. Tuż
przed swoją śmiercią powiedział swojemu przyjacielowi: "Kraj ten oczekuje lata
świetności. Jest to obecnie szczęśliwe miejsce. Gdybym miał się drugi raz narodzić,
chciałbym przyjść na świat tylko w Polsce. Niech Polacy z całego świata wracają nad
Wisłę. Tu się im nic nie stanie". W poniedziałek 25 sierpnia w godzinach rannych
jego współpracownik - o. Lucjusz Chodukiewicz - udzielił mu sakramentu
namaszczenia chorych i odpustu na godzinę śmierci. Tego samego dnia po południu,
po życiu wypełnionym służbą bliźniemu, Pan zabrał swojego sługę Czesława. Wierny
syn św. Franciszka, "Samarytanin w habicie", odszedł po wieczną nagrodę do Tego,
od Którego otrzymał życie i te wszystkie niezwykłe dary, którymi umiał się dzielić z
bliźnimi przez ponad siedemdziesiąt lat. Uroczystości pogrzebowe odbyły się 28
sierpnia w Elblągu. Mszy św. pogrzebowej przewodniczył bp Jan Obłąk wraz z
pięćdziesięcioma kapłanami. Trumnę oblegali ludzie, którzy pragnęli uścisnąć i
ucałować ręce zmarłego. Mimo zastoju komunikacji, na dość odległym cmentarzu
zgromadziło się ok. 8 tys. ludzi. W ten sposób pragnęli oni podziękować o.
Czesławowi
za
wielką
miłość,
jaką
im
okazywał.
O. Czesław powiedział kiedyś bardzo znamienne słowa, które określały jego
działalność i to, jak siebie oceniał: Sława dla głupców jest odurzającym
narkotykiem... mnie rozgłos przyniósł najpierw zaskoczenie, potem rozczarowanie,
wreszcie udrękę ciężaru odpowiedzialności wobec ludzi
Set as favorite
Email This
Hits: 6816
Komentarze (9)
...
Napisane przez Bastard, kwietnia 19, 2010
Ciekawy czlowiek, oby jego wizje dotyczace przyszlych losow Polski sprawdzily sie w
100%..
+3
Wiara
Napisane przez JanKo, kwietnia 20, 2010
Sprawdzą się tak jak poprzednie. Wystarczy wierzyć w ludzi i ludziom. Ja wierzę.
+0
,,
Napisane przez Janiecka, kwietnia 26, 2010
On nie kłamał. Jestem dobrej myśli
+0
...
Napisane przez k....., maja 16, 2010
Mozliwosc jasnowidzenia to cudowny dar od Boga,Ktory chce ostrzec ludzkosc przed
konsekwencjami swej niszczycielskiej dzialalnosci tylko,ze my w tym pedzie
zyciowym nie dostrzegamy tego lub nie chcemy tego dostrzec a nalezaloby...Swiat
jest taki piekny
-2
nadzieja
Napisane przez marek, maja 23, 2010
Dzięki takim wizjonerom jakim był o Klimuszko, mamy wielką nadzieje na dalsze
życie .Pan Bóg dał nam wizjonerów abyśmy się nawrócili, znamy historie polski ,czy
liczy się ktoś z nami ?.Bóg jest sprawiedliwy i odmieni naszą ojczyznę odmieni nas
samych.Musimy się oto modlić i wypraszać wszelkiej łaski.
+0
...
Napisane przez bielszczanka, czerwca 02, 2010
Był wielkim człowiekiem.Jego receptariusz zielarski uratował moje zdrowie.Nie
poznałam Go osobiście-nie miałam takiej szansy.Ale to,co po sobie
pozostawił,jeszcze długo będzie ludziom służyć,szczególnie w tych ciężkich dla
biedaków czasach.Ludzie zwiedzeni ułudą własnej wielkości,goniący za sławą i
bogactwem,wywyższający się nad samego Boga,doprowadzili ten świat na skraj
przepaści-wielu w nią wpadnie,może reszta się się obudzi?Szkoda tylko,że jak
zawsze-ucierpią ci co najmniej zawinili.Elity się obronią,bo mają na to środki.Biedacy
poniosą konsekwencje głupoty i arogancji "naukowców" i "władców" uzurpujących
sobie prawo do władzy nad światem.Miejmy nadzieję,że wizje Ojca Klimuszki się
spełnią,że nam zostanie oszczędzone wielkie cierpienie i upadek.I że nasza ziemia
będzie azylem dla ludzi dobrych ,mądrych,sprawiedliwych,którzy w swojej mądrości
zechcą ludzkość "uzdrowić" moralnie.Tego sobie i wszystkim życzę.
+2
Dzieki o.Klimuszce odzyskalam wladze w nogach
Napisane przez anna, czerwca 07, 2010
Bylam wtedy mloda kobieta.Byl rok1975.Meczyly mie silne bole kregoslupa, ktore
probowali leczyc lekarze tabletkami i zastrzykami.Z czasem nogi zrobily mi sie
bezwladne i samodzielnie nie unioslam nogi aby zrobic chocby jeden krok.Lezalam i
nie moglam sie samodzielnie przewrocic na drugi bok. Gdy moj brat dowiedzial sie o
o.Klimuszce natychmiast wraz z mezem ulozyli mie w samochodzie i pojechalismy do
Elblaga do o.Klimuszki.Naprawde nie wierzylam w cudowne uzdrowienia ale
sprobowalam.Wyszedl jakis zakonnik i chcial moje zdjecie.Mialam jedynie w
dowodzie sprzed osmiu lat,no ale dalam.Przyniosl mi kilka wypisanych zestawow
ziol.Po powrocie zaraz maz wykupil ziola i zaczelam pic.wierzcie mi normalne nie do
picia a mi smakowalo.Po tygodniu wstalam i chodze do dnia dzisiejszego.Pracuje
nieraz az przesadnie ale chodze i to naprawde dzieki o.Klimuszce. Bardzo sie ciesze
ze moglam to opisac i choc w ten sposob zlozyc hold o.Klimuszce.
+4
Polsce potrzeba pokuty
Napisane przez Krzysztof, listopada 04, 2010
Otrzymała łaskę odzyskania wolności, dzięki wierze w Boga, Pan Bóg podarował
nam nawet Papieża Polaka, nasze stare wartości pozwoliły na ocalenie narodu od
zniszczenia nazizmem i komunizmem, a teraz trwonimy te dary i atakujemy naszego
Największego Mecenasa Pana Boga.
+2
Wijze
Napisane przez M4Ku, listopada 14, 2010
nie pomniejszam jego zasług dla ludzi. Ale co do wspaniałej Polski to jakoś nie
wierzę, minęło już 30 lat od jego śmierci a w Polsce coraz gorzej. korupcja, warunki
życia najdroższe w całej Europie. Socjalizm góruje.
+1
Napisz Komentarz
Twoje Imie
Tytul Twojego komentarza
Twój Komentarz
smaller | bigger
Dodaj Komentarz
110
fh0QXR2FUUdz
add
0
com _content
ILUMINACI
ILUMINACI - Zakon Iluminatów
Zakon Iluminatów - historia powstania
Iluminaci - Założyciele, cele i metody działania
Czy Biblia przepowiada swiatowy spisek?
Iluminaci a Nowy Porządek Świata
MASONERIA
Symbole w masonerii
Masońscy prezydenci USA
Łapanie masonów za słowo.
Największe tajemnice masonerii oczami opętanego.
12 zasad masonerii regularnej
Masoneria wg Watykanu