background image

Samoloty z prezydentami nie spadają 

 

O  renomie  polskich  pilotów,  rodzącej  się  w  łagrach  przyjaźni  z  prezydentem  Ryszardem 
Kaczorowskim,  o  błędach  MAK  i  niszczącej  Polskę  polityce  obecnego  rządu  opowiada  w 
ekskluzywnym  wywiadzie  dla  "Naszego  Dziennika"  bohater  Bitwy  o  Anglię,  jeden  z 
ostatnich żyjących członków legendarnego Dywizjonu 304. 

Z  kpt.  Wacławem  Rogalewskim  (90  lat),  jednym  z  ostatnich  żyjących  pilotów  legendarnego 
304  Dywizjonu  Bombowego  "Ziemi  Śląskiej  im.  ks.  Józefa  Poniatowskiego"  Polskich  Sił 
Powietrznych  w  Wielkiej  Brytanii,  honorowym  członkiem  Royal  Air  Force  (RAF),  rozmawia 
Marta Ziarnik. 

 

Panie  Kapitanie, jest  Pan  jednym  z  ostatnich żyjących  pilotów  -  bohaterów  legendarnego 
dywizjonu  304.  Mógłby  Pan  opowiedzied  Czytelnikom  "Naszego  Dziennika",  w  jakich 
okolicznościach został on utworzony? 

-  304  Dywizjon  Bombowy  "Ziemi  Śląskiej  im.  ks.  Józefa  Poniatowskiego"  był  pododdziałem 
lotnictwa  bombowego  zajmującego  się  zwalczaniem  okrętów  podwodnych.  Rozkaz 
powołujący go do życia wydano 22 sierpnia 1940 roku w Bramcote i w pierwszych miesiącach 
miał  on  status  dywizjonu  treningowego.  Na  początku  należał  do  "RAF  Bomber  Command", 
kryptonim "NZ". Był to też trzeci z kolei polski dywizjon bombowy w Anglii - po utworzonych 
wcześniej  dywizjonach:  300  "Ziemi  Mazowieckiej"  i  301  "Ziemi  Pomorskiej".  Od  maja  1942 
roku  do  czerwca  1945  roku  służył  on  jako  dywizjon  obrony  Wybrzeża.  W  emblemacie 
naszego dywizjonu był rysunek bomby na tle biało-czerwonej szachownicy z dużą literą "V" - 
od "victory", czyli "zwycięstwa". Wśród naszych głównych operacji znalazły się m.in. Bitwa o 
Atlantyk i ofensywa przez kanał La Manche, a także bombardowanie terytorium Niemiec. 

 

Ilu było pilotów w dywizjonie? 

-  Początkowo  w  dywizjonie  304  było  181  lotników,  w  tym  31  oficerów.  Większośd  z  nich 
miała doświadczenie z kampanii wrześniowej i z walk we Francji. Pierwszym dowódcą został 
ppłk Jan Biały. 

 

Formacja zasłużyła się już w pierwszej akcji... 

-  To  prawda.  To  była  spektakularna  akcja,  którą  dowodził  kapitan  Czetowicz,  a  którą 
przeprowadzono  w  nocy  z  24  na  25  kwietnia  1941  roku  przy  użyciu  dwóch  vickers 
wellingtonów. Dywizjon 304 przeprowadził brawurowy atak na niemieckie instalacje i okręty 

background image

Kriegsmarine w okupowanym porcie Rotterdam. Mimo bardzo silnej obrony przeciwlotniczej 
wroga  polskim  pilotom  udało  się  zatopid  i  uszkodzid  kilka  niemieckich  okrętów  i  częściowo 
zablokowad  na  długi  czas  sam  port.  Później  naloty  wykonywały  kolejne  załogi,  które 
bombardowały  wyznaczone  cele  militarne  na  terenie  Niemiec  i  krajów  okupowanych. 
Wszystkie  te  wyprawy  odbywały  się  nocą  i  każdy  bombowiec  stanowił  samodzielną 
jednostkę  bojową.  Pamiętam,  że  niemal  na  każdej  bombie  wymalowany  był  napis:  "Za 
wrzesieo". 

 

Ten sukces okupiony był jednak krwią wielu pilotów. 

-  Niestety  tak.  Niemcy  bronili  się  zaciekle,  a  ich  obrona  przeciwlotnicza  była  bardzo 
skuteczna. Nasze bombowce były atakowane przez myśliwce Luftwaffe, przez co loty te były 
coraz bardziej niebezpieczne. Po każdej takiej akcji Dywizjon 304 ponosił krwawe straty. Już 
w  maju  1941  roku  do  bazy  nie  powróciły  trzy  załogi.  Jednak  piloci  nie  poddawali  się  i  w 
drugiej  połowie  1941  roku  Dywizjon  regularnie  i  nieustannie  bombardował  tereny  zajęte 
przez Niemców. Wykonał wówczas 214 takich misji specjalnych. W ich trakcie zginęło aż 47 
naszych kolegów - świetnych polskich lotników. Zginęli, walcząc o wolną Polskę. 

Kolejne  wyjątkowo  trudne  okazały  się  pierwsze  miesiące  1942  roku,  kiedy  alianci 
zintensyfikowali  bombardowania  Niemiec.  Polskie  wellingtony podrywały  się  każdego  dnia, 
bombardując:  Kolonię,  Dźsseldorf,  Frankfurt  i  Zagłębie  Ruhry.  Coraz  cięższe  były  również 
straty  Dywizjonu.  W  kwietniu  1942  roku  z  misji  nie  powróciło  aż  6  polskich  załóg,  a  swe 
młode  życie  oddało  za  kraj  36  naszych  dzielnych  lotników.  Z  pierwszego  zaciągu  zginęli 
prawie  wszyscy  lotnicy,  a  poległych  trudno  było  zastąpid.  Dlatego  na  pomoc  ściągnięto 
posiłki od generała Władysława Andersa, w których znalazłem się i ja. 

 

W jaki sposób trafił Pan do armii gen. Andersa? 

- Urodziłem się w 1921 roku w Białymstoku. We wrześniu 1939 roku, czyli gdy miałem 18 lat, 
zostałem pojmany przez wojska sowieckie, gdy przedzierałem się do Rumunii, skąd zostałem 
wywieziony  wraz  z  tysiącami  rodaków  na  Syberię.  Nigdy  nie  zapomnę  drogi  do  Moskwy  i 
tortur w więzieniu na Łubiance, po których skazano mnie na wieloletnią zsyłkę do łagru na 
Syberii. Nigdy nie zapomnę widoku, jaki ukazywał się naszym oczom, gdy Rosjanie gnali nas 
do  Kołymy.  Wzdłuż  szlaku  szliśmy  przez  tzw.  aleję  trupów.  Był  to  straszliwy  widok;  widok 
martwych, których rosyjscy żołnierze wbijali prosto w śnieg wzdłuż drogi. Tych jednak, którzy 
przeżyli tę straszliwą drogę, czekała wcale nie lepsza przyszłośd. Pracowaliśmy przy wyrębie 
lasów  przy  srogim  mrozie,  o  głodzie.  Z  tego  piekła  wybawił  nas  dopiero  gen.  Władysław 
Anders,  z  którym  opuściłem  ten  kraj,  po  czym  zostałem  przez  niego  skierowany  do  Anglii, 
gdzie walczyły polskie dywizjony lotnicze. 

background image

W ten właśnie sposób został Pan pilotem? 

-  Tak.  Od  razu  gdy  przybyłem  do  Anglii,  dołączyłem  do  RAF,  gdzie  po  badaniach  lekarskich 
przeszedłem  szkolenia  na  pilota.  Los  sprawił,  że  -  ku  mojemu,  jak  się  później  okazało, 
wielkiemu  szczęściu  -  trafiłem  do  stacji  lotniczej  w  Brighton,  która była  dużą  bazą  lotniczą. 
Tam na początku naszym głównym zajęciem była nauka języka angielskiego, gdyż angielscy 
piloci  absolutnie  nie  znali  języka  polskiego.  Aby  więc  zdopingowad  nas  do  mówienia  po 
angielsku, stosowali różnego rodzaju system nagród. I tak kiedy ktoś z nas samodzielnie kupił 
np.  bilet  do  kina  lub  pojechał  autobusem  i  zapytał  o  drogę  do  bazy,  dostawał  od 
przełożonych w nagrodę przepustkę. Właśnie na jednej z takich przepustek poznałem moją 
wielką angielską miłośd - sanitariuszkę Eddy, z którą po wojnie się pobraliśmy i z którą do dziś 
żyjemy szczęśliwie w Hove *niedaleko Brighton, Wielka Brytania - przyp. red.]. 

 

Co się później z Panem działo? 

- Po dwóch tygodniach szkolenia w Brighton podzielono nas na grupy według specjalności. Ja 
trafiłem  do  grupy  tzw.  Flight  Officers,  gdzie  wraz  z  kolegami  poznawaliśmy  sprzęt  lotniczy 
oraz  specjalistyczne  słownictwo  i  procedury.  Lataliśmy  na  dwusilnikowych  bombowcach 
Vickers  Wellington,  których  używali  głównie  polscy  piloci  w  Wielkiej  Brytanii.  Następnie 
zostałem  przeniesiony  do  Benbecula  -  Hebrides,  gdzie  należałem  do  Coastal  Command 
("QD",  ochrony  nadbrzeża).  Latałem  już  wówczas  na  wellingtonach  nowszej  generacji  - 
R1413J i R1716L. Pamiętam, że nadal w ekspresowym tempie wkuwaliśmy angielskie słówka 
i regulamin RAF, a co najważniejsze - musieliśmy bardzo szybko i bardzo szczegółowo poznad 
nasze bombowce i sposoby działania wroga. 

 

Jaka była rola polskich pilotów w Coastal Command? 

-  Po  otrzymaniu  przydziału  do  Coastal  Command  moje  zadanie  polegało  na  ochronie 
nadbrzeża przed łodziami podwodnymi i ewentualnymi nalotami wroga. Od maja 1942 roku 
dywizjon  stacjonował  na  wysepkach  Tiree  i  Benbecula  w  archipelagu  Hybrydy,  u  wybrzeża 
Szkocji,  skąd  patrolowaliśmy  ocean  w  poszukiwaniu  niemieckich  okrętów  podwodnych, 
zwanych  U-Bootami.  Były  to  loty  mniej  niebezpieczne  niż  misje  bombowe  nad  Niemcami  i 
Francją,  ale  o  wiele  dłuższe,  po  10-12  godzin,  i  tym  samym  bardziej  męczące.  Ale  i  w  tym 
przypadku  zagrożenie  było  olbrzymie  z  uwagi  na  obecnośd  niemieckich  myśliwców 
nadlatujących  do  osłony  ich  konwojów  i  łodzi  podwodnych  z  baz  we  Francji.  Przeciw  nam 
rzucono  ich  najnowsze  myśliwce  ME-110  i  Junkersy  JU-88.  Do  tego  ryzyka  w  powietrzu 
dochodziły  także  skrajnie  złe  warunki  bytowe,  jakie  panują  w  tym  rejonie.  Cały  czas  wiał 
zimny  wiatr  i  padały  ulewne  deszcze,  a  my  mieszkaliśmy  w  blaszanych  barakach,  które  z 
uwagi  na  makabryczne  warunki  nazywaliśmy  "beczkami  śmiechu".  Była  też  zasada,  że  po 
trzech  miesiącach  lotów  u  wybrzeży  Szkocji,  ze  względu  na  bardzo  ciężkie  warunki 

background image

klimatyczne, dywizjony przebazowywano do Walii lub Kornwalii. Tak samo było w przypadku 
naszego Dywizjonu 304, który po trzech miesiącach zaczął patrolowad Zatokę Biskajską. 

 

Jak wyglądały Pana pierwsze misje? 

- Od samego początku rzucono nas, młodych pilotów, na głęboką wodę. Pamiętam jedną z 
takich  pierwszych  misji  z  sierpnia  1942  roku,  podczas  której  udało  nam  się  za  pomocą 
starszych maszyn zlokalizowad i wytropid dwie niemieckie łodzie podwodne. Pierwszy okręt 
wroga wytropiła i zatopiła załoga kpt. Zarudzkiego. Ja zaś miałem szczęście wykonywad misję 
z  kpt.  Nowickim.  Nagle  wynurzył  się  niemiecki  U-Boot  osłaniany  przez  konwój  z  powietrza. 
Szybko  jednak  zrzuciliśmy  na  niego  bomby,  skutecznie  go  zatapiając.  Za  ten  wyczyn 
otrzymaliśmy Order Virtuti Militari IV klasy i Krzyż Walecznych oraz brytyjski Medal Zasługi. 
Dowództwo  RAF  nagrodziło  też  całą  załogę  pamiątkowymi  złotymi  zegarkami  z 
monogramem  RAF.  Po  jakimś  czasie,  w  marcu  1943  roku,  nasz  Dywizjon  cieszący  się  coraz 
większą  sławą  otrzymał  nowe,  ulepszone  wellingtony.  Te  maszyny  były  już  wyposażone  w 
najnowsze urządzenia radiolokacyjne do wykrywania łodzi podwodnych oraz silne reflektory 
do oświetlania w nocy wykrytych U-Bootów. 

 

Pamięta Pan, ile takich zadao bojowych przeprowadził? 

-  Ile  takich  akcji  wykonałem  ja  sam,  dokładnie  niestety nie  pamiętam. Wiem  jednak,  że  od 
1940  do  1945  roku  polski  Dywizjon  304  przeprowadził  łącznie  niemal  1,9  tys.  lotów 
bojowych, skutecznie utrudniając działanie wroga. 

 

Jak zaczęła się Paoska przygoda z Dywizjonem 304? 

-  Po  niespełna  kolejnym  miesiącu  treningów  trafiłem  wraz  z  pozostałymi 
wyselekcjonowanymi  chłopcami  z  łagrów  do  słynnego  Dywizjonu  304,  który  -  jak  już 
wspomniałem - poniósł wcześniej straszliwe straty i został dosłownie zdziesiątkowany. Z tych 
ocaleoców  gen.  Andersa  skompletowano  w  sumie  sześd  lub  siedem  takich  załóg.  Do  dziś 
mam  też  świadomośd,  że  niebiosa  nade  mną  czuwały.  Ogromnym  szczęściem  było  to,  że 
zostałem  skierowany  właśnie  do  Anglii,  ponieważ  ogromna  częśd  Polaków  została 
skierowana  do  walk  o  Monte  Cassino.  Wszyscy  też  moi  koledzy  z  pierwszego  zaciągu  do 
Dywizjonu 304, który nastąpił tuż po maturze, po odbyciu dwóch tygodni szkolenia zginęli w 
akcji. 

 

 

background image

Na jakim typie samolotów Pan latał? 

-  Jak  już  wspomniałem,  latałem  głównie  na  samolotach  Vickers  Wellington,  które  były 
podstawowymi  brytyjskimi  maszynami  dalekiego  zasięgu,  wykorzystywanymi  podczas 
nocnych  zadao  i  podstawowymi  bombowcami  używanymi  w  lotnictwie  polskim  w  Wielkiej 
Brytanii.  Wielokrotnie  latałem  także  na  maszynach  Avro  Anson,  które  były  już  nowszymi 
samolotami  wielozadaniowymi.  Były  to  też  pierwsze  produkowane  seryjnie  dolnopłaty  z 
wciąganym  podwoziem  wprowadzone  do  RAF.  Podczas  wojny  na  tych  głównie  samolotach 
szkolili się i trenowali polscy nawigatorzy, radiotelegrafiści i strzelcy pokładowi z dywizjonów 
bombowych. 

 

Którą z akcji zapamiętał Pan najlepiej? 

-  Jest  wiele  takich  przykładów.  Ale  nigdy  nie  zapomnę  czerwca  1942  roku,  kiedy  nasz 
Dywizjon  został  przeniesiony  do  południowej  Walii  na  lotnisko  Dale.  Wówczas  nowym 
dowódcą  Dywizjonu  został  mój  serdeczny  kolega  -  kpt.  Kazimierz  Czetowicz,  który  zaprosił 
nas  do  kantyny  na  herbatę  i  kufel  piwa,  aby  uczcid  swój  awans.  I  kiedy  tak  świętowaliśmy 
razem  z  nim,  usłyszeliśmy  nagle  komunikat  Radia  BBC,  które  informowało,  że  jeden  z 
polskich pilotów myśliwca zestrzelił nad Kanałem Angielskim (English Canal) dwa niemieckie 
myśliwce  Messerschmitt  ME-110  i  po  wystrzeleniu  amunicji  bezbronny  wracał  do  bazy.  W 
drodze  powrotnej  spotkał  jednak  kolejną  niemiecką  maszynę  i  nie  mając  amunicji, 
doprowadził  do  celowego  zderzenia,  by  ją  tylko  unieszkodliwid.  W  konsekwencji  oba 
myśliwce  runęły  do  morza.  Byliśmy  wówczas  bardzo  dumni,  i  chod  przez łzy, to  cieszyliśmy 
się  takim  walecznym  rodakiem,  którego  postawy  gratulowali  nam  wszyscy  nasi  koledzy 
Anglicy.  Wieczorem  nasz  dowódca  odebrał  telefon  od  dowództwa  RAF,  po  którym  bardzo 
zbladł  i  osunął  się  na  ziemię.  Tym  bohaterskim  pilotem  okazał  się  jego  młodszy  brat, 
pośmiertnie odznaczony orderem Virtuti Militari. 

 

W jaki sposób Anglicy podziękowali Panu po wojnie? 

-  Na  zachowanie  Wielkiej  Brytanii  nie  mogę  narzekad.  Za  moje  dokonania  brytyjski  rząd 
odznaczył  mnie  licznymi  medalami  zasługi.  Nadal  też  jestem  honorowym  członkiem  RAF  i 
przysługuje mi godziwa emerytura. 

 

A Polska? Ktoś Panu podziękował, odwiedza Pana, zaprasza na uroczystości? 

-  Jeśli  chodzi  o  postawę  polskiego  rządu,  to  sprawa  wygląda  niestety  zgoła  inaczej.  Co 
prawda w Ojczyźnie też dostałem medal za zasługi na rzecz obrony kraju, jednak na tym się 
skooczyło.  Pyta  mnie  pani,  czy  ktoś  z  reprezentantów  polskiego  rządu  odwiedza  mnie  w 

background image

Hove, gdzie obecnie mieszkam? Otóż nie. Polski rząd nie zajmuje się - w przeciwieostwie do 
innych  krajów  -  swoimi  kombatantami.  Jesteśmy  przez  niego  tak  jakby  wyłączeni  ze 
społeczności. Podobne, jeśli nie gorsze przejścia miał też mój starszy o rok brat Henryk, który 
walczył w Armii Krajowej, biorąc udział w zadaniach bojowych na terenie Białegostoku i który 
w  1944  roku  jako  kapral  podchorąży  zajmował  się  wraz  z  oddziałem  ochroną  radiostacji 
nadającej i odbierającej informacje i zadania z Londynu. Również Henryk, który zmarł przed 
siedmioma  laty,  po  wojnie  był  poszukiwany  i  przesłuchiwany,  i  przeszedł  naprawdę  wiele 
cierpieo  za  swoją  walkę  dla  Ojczyzny.  Za  swoje  poświęcenie  służbie  dla  Polski  został 
odznaczony dopiero chwilę przed śmiercią, wcześniej latami cierpiąc samo zniewagi. 

 

Dlaczego po zakooczeniu wojny nie wrócił Pan do Ojczyzny? 

- To bardzo złożone. Otóż w latach 60., podczas pobytu w Polsce, zostałem zatrzymany przez 
SB  w  Hotelu  Europejskim  w  Warszawie  pod  zarzutem  szpiegostwa  w  powiązaniu  z 
działalnością  niepodległościową  w  AK  mojego  brata  Henryka.  Odmówiłem  wówczas 
składania  wyjaśnieo  i  wyszedłem  po  tygodniu  tylko  dzięki  interwencji  rządu  brytyjskiego. 
Dlatego  po  tym  incydencie  postanowiłem  wyjechad  z  kraju.  Zamieszkałem  w  Wielkiej 
Brytanii, skąd pochodzi moja żona. To był mój pierwszy i ostatni przyjazd do Polski. Od tego 
też  czasu  już  nie  zobaczyłem  więcej  mojego  ukochanego  Białegostoku,  mojej  Ojczyzny  i 
rodziny. Po upadku reżimu na przyjazd do kraju nie pozwalało z kolei już zdrowie. Obecnie 
moją  osłodą  jest  jeszcze  czytanie  polskiej  prasy,  w  tym  głównie  "Naszego  Dziennika",  i 
słuchanie  Radia  Maryja,  w  którym  często  słyszę  piękne  polskie  pieśni  patriotyczne  i 
wojskowe. Dzięki temu moja dusza się raduje i chce mi się jeszcze żyd. 

 

Dlaczego,  Pana  zdaniem,  umniejsza  się  rolę  polskich  pilotów  w  zwycięstwie  nad 
Niemcami?  W  czasie  wojny  obronnej  1939  roku  straty  niemieckiego  lotnictwa  były  tak 
duże, że w późniejszej inwazji na Zachód całą produkcję musieli przestawid na wyrównanie 
strat poniesionych w Polsce. Bardzo mało mówi się na ten temat. 

-  Nie  tylko  o  tym  zwycięstwie  Polaków  się  nie  mówi.  Ale  to  jest  widocznie  element  jakiejś 
bardziej  skomplikowanej  gry.  Jedno  jest  pewne  -  wrogowi  zależało,  by  nasza  odwaga  i 
bohaterstwo  nie  ujrzały  światła  dziennego,  by  tym  samym  nie  podbudowywad  kolejnych 
młodych ludzi. 

 

 

 

background image

Jak  zareagował  Pan  na  informację  o  katastrofie  polskiego  samolotu  rządowego  z 
prezydentem Lechem Kaczyoskim na pokładzie, który wraz z 95-osobową delegacją leciał 
do Katynia złożyd hołd pomordowanym przed 70 laty polskim oficerom? 

-  To  była  straszna  informacja,  długo  nie  mogłem  w  nią  uwierzyd.  Bardzo  nad  tą  katastrofą 
ubolewam,  to  jest  największa  od  70  lat  tragedia  dla  naszego  Narodu  i  jedna  z  najbardziej 
bolesnych  tragedii  w  całym  moim  długim  życiu.  Porównywalny  ból  odczułem  tylko  w 
przypadku  tragedii  Powstania  Warszawskiego  i  śmierci  gen.  Władysława  Sikorskiego  w 
Gibraltarze, wszyscy jako polscy żołnierze na emigracji płakaliśmy z żalu. 10 kwietnia zginął w 
drodze  do  Katynia  nie  tylko  nasz  prezydent  Lech  Kaczyoski,  ale  również  elita 
niepodległościowa i najwyżsi dowódcy polskich Sił Zbrojnych. Razem z nimi zginął także mój 
wspaniały przyjaciel - prezydent Ryszard Kaczorowski. 

 

Poznał Pan prezydenta Kaczorowskiego w Wielkiej Brytanii? 

- Nie, z przyszłym prezydentem RP poznaliśmy się dużo wcześniej, w czasie naszej zsyłki na 
Sybir.  Spotkaliśmy  się  w  jednym  z  punktów  werbunkowych  gen.  Andersa.  Ale  w  Anglii 
rzeczywiście  mogliśmy  po  latach  znów  się  spotkad  i  odnowid  naszą  znajomośd.  Prezydent 
Ryszard  Kaczorowski  był  naprawdę  wspaniałym  człowiekiem.  Nigdy  nie  zapominał  o 
znajomych  i  przyjaciołach,  których  odwiedzał  w  miarę  możliwości.  Pamiętam,  że  specjalnie 
przyjechał do mnie do Hove także na mój jubileusz 80-lecia, by osobiście złożyd mi życzenia. 
Był  to  naprawdę  cudowny  człowiek  i  bardzo  boleję  nad  tym,  że  poległ  pod  Katyniem,  gdy 
leciał  oddad  hołd  naszym  kolegom  zamordowanym  przez  NKWD  -  on,  były  więzieo  łagrów, 
jeniec sowiecki i bohaterski żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. 

 

Wspomniał Pan też o tym, jak bardzo przeżył śmierd gen. Władysława Sikorskiego. Znał go 
Pan osobiście? 

- Tak. Generał Sikorski wielokrotnie odwiedzał nasz Dywizjon i zawsze te wizyty odbywały się 
w serdecznej atmosferze. Był bardzo dumny z naszych dokonao, a my kochaliśmy go jak ojca. 
Do  dziś  nie  mogę  zapomnied  tego  momentu,  gdy  dowiedzieliśmy  się  o  jego  śmierci. 
Pamiętam też pogrzeb pana generała, w którym brałem udział jako reprezentant Dywizjonu 
304, a którego pochowaliśmy na polskim cmentarzu wojskowym w Newark pod Londynem. 
Dziś wiemy już, że gen. Sikorski zginął w zamachu przeprowadzonym z udziałem Sowietów, 
którzy nie mogli zapomnied wodzowi nagłaśniania sprawy Katynia. 

 

 

 

background image

Jak Pan, jako doświadczony pilot, ocenia oskarżenia rzucane na pilotów tupolewa? 

- Serce mi zamiera, gdy wyobrażam sobie ostatnie chwile tych pilotów. Wbrew temu, co się 
mówi, ci młodzi ludzie byli utalentowanymi pilotami, oficerami i z pewnością dzielnie walczyli 
do kooca. Byli jednak bezsilni wobec okrutnych okoliczności, które tak nagle na nich spadły. 

Ze stenogramów rozmów z odczytu rekorderów widad jasno, że podjęli manewr odejścia. Nie 
zamierzali więc - jak się to nam wmawia - lądowad. Widad też na tych stenogramach, że byli 
fałszywie  naprowadzani  przez  rosyjskich  kontrolerów  z  wieży  "Korsarz".  Największym 
świostwem  jest  więc  obarczanie  przez  Rosjan  winą  za  tę  katastrofę  polskich  pilotów  i 
dyskredytowanie  ich  umiejętności  lotniczych.

  Powiedzmy  sobie  w  tym  momencie  jasno,  że 

polscy piloci mają w świecie ugruntowaną, znakomitą markę. Wystarczy tylko przypomnied 
Battle  of  Britain  i  chwalebny  w  niej  udział  Polaków.  Sam  Winston  Churchill  powiedział,  że 
Anglia zawdzięcza wiele polskim pilotom i wielokrotnie publicznie nam dziękował, stawiając 
naszych  lotników  za  wzór  waleczności  i  kunsztu  lotniczego.  Przypomnę  też  zwycięskie 
podniebne  walki  Dywizjonu  303,  "Cyrk  Skalskiego"  i  innych  dywizjonów,  w  tym  naszego 
Dywizjonu  304.  W  dowód  uznania  Anglicy  postawili  też  na  cześd  naszych  pilotów  wiele 
pomników. 

 

Dziś każdy pilot na świecie zna też tak wielkie nazwiska jak Żwirko i Wigura. 

-  Franciszek  Żwirko  i  Stanisław  Wigura  to  byli  legendarni  lotnicy,  których  nazwiska 
rzeczywiście znają wszyscy piloci na świecie. I 

nie możemy zapominad, ile zwycięstw i tytułów 

mistrzów  świata  zdobyli  polscy  szybownicy,  akrobaci  i  piloci  sportowi!  Nieporównywalnie 
więcej  niż  np.  Rosjanie. Jak  więc  ci  ostatni  mają  czelnośd  zarzucad  naszej  załodze  Tu-154M 
brak  umiejętności?!  Poza  tym  jak  można  byd  tak  podłym,  by  oczerniad  przed  światem 
generała  Andrzeja  Błasika,  że  rzekomo był  pijany?!  Kiedyś,  po  powrocie  z  Polski,  zadzwonił 
do mnie śp. prezydent Ryszard Kaczorowski, którego zapytałem o wrażenia. Odpowiedział mi 
wówczas, że był pod wrażeniem lotu do Gdaoska na uroczystości paostwowe, który odbył na 
pokładzie samolotu rządowego. Poza uznaniem dla kunsztu pilotów powiedział mi także, że 
na  pokładzie  obowiązywał  zakaz  podawania  alkoholu  VIP-om.  I  tak  jest  na  całym  świecie, 
chyba  jedynie  z  wyjątkiem  Rosji.  Wszyscy  pamiętamy  bowiem  kompletnie  pijanego 
prezydenta Borysa Jelcyna, jak po wylądowaniu w Irlandii przewracał się, kiedy wychodził z 
maszyny.

 

 

Analizował Pan stenogram CVR sporządzony przez MAK? 

-  Tak,  analizowałem  go  z  pomocą  mojej  żony  i  przyjaciół  lotników.  Kiedy  wspólnie 
analizowaliśmy  ten  stenogram, 

rzucił  mi  się  w  oczy  zwłaszcza  fakt,  że  Rosjanie  bardzo 

manipulowali przy taśmach.

 

background image

Na jakiej podstawie może Pan to stwierdzid? 

- Chociażby po tym, że jest długa przerwa po komendzie kapitana "odchodzimy". Tymczasem 
jako  pilot  wiem,  że  niemożliwe  jest, żeby  nie  było  w  międzyczasie  kolejnych  komend.  Poza 
tym rosyjska wersja o utracie skrzydła na wątłej brzózce i rzekoma "półbeczka" na wysokości 
kilku  zaledwie  metrów  -  dla  każdego  lotnika  od  razu  jest  oczywiste,  że  jest  to  ewidentna 
bzdura  i  wierutne  kłamstwo.  Są  to  bzdury  obliczone  na  zmanipulowanie  prymitywnego, 
masowego  odbiorcy  i  czysta  propaganda  w  klasycznym  moskiewskim  stylu.  Taka  sama 
bzdura  jak  to,  że  to  Niemcy  zamordowali  w  Katyniu  naszych  kolegów.  Rosjanie  od  samego 
początku rozpoczęli tę oszczerczą kampanię mającą na celu wmówienie Polakom i światu, że 
winni  są  nasi  piloci.  Taką  wersję  podali  już  kilkanaście  minut  po  katastrofie,  chod  nie  mieli 
nawet  czarnych  skrzynek,  które  zlokalizowano  dopiero  po  godzinie  16.00.  Wszystko  to 
wskazuje na to, że Rosjanie za wszelką cenę ukrywają prawdziwe przyczyny katastrofy. 

 

Co, Pana zdaniem, doprowadziło do tej tragedii? 

-  Nie  chciałbym  się  w  tej  kwestii  zbytnio  wypowiadad.  Jako  były  pilot  uważam  jednak,  że 

zaistnied  musiało  wiele  czynników,  np.  takich  jak  pogoda,  które  do  niej  doprowadziły. 
Zawiodła albo sowiecka maszyna, albo wrogi akt obecnych władz rosyjskich, w których aż roi 
się od byłych czekistów. I żeby tę tragedię wyjaśnid, potrzeba naprawdę bardzo wnikliwego i 
niezależnego śledztwa. Liczę też na to, że opinia międzynarodowa  - w tym także brytyjska - 
wyjaśni  przyczynę  tej  straszliwej  tragedii.  Prywatnie  uważam  też,  że  w  pojawiających  się 
informacjach o zamachu może byd nieco prawdy. 

 

W jakim sensie? 

-  Nikt  rozsądny,  kto  zna  się  na  lotnictwie  i  poznał  dobrze  Sowietów  -  tak  jak  ja  i  moi 
koledzy żołnierze gen. Andersa - nie ma cienia wątpliwości, że to nie był zwykły wypadek 
lotniczy. Samoloty z prezydentami na pokładzie nie mają prawa się rozbid. Gdyby to była 
wina polskiej załogi - tak jak mówią Rosjanie - to ci nie kradliby tzw. czarnych skrzynek, nie 
niszczyli  dowodów,  nie  miażdżyli  i  cięli  na  kawałki  wraku  samolotu.  Tak  samo  nie 
lutowaliby trumien i od razu dopuściliby do śledztwa polskich i zagranicznych ekspertów. 
Tymczasem  kluczowe  dla  tego  śledztwa  dowody  nadal  są  w  rękach  Rosjan.  A  przecież 
skrzynki i wrak stanowią suwerenną własnośd Polski. Dlaczego ich nie zwracają, mimo że 
MAK zakooczył już badania i wydał swój raport, który poszedł w świat?! 
 

 

 

background image

Spotkał się Pan kiedykolwiek z podobnym przypadkiem zawłaszczenia? 

-  Zawłaszczenie  wraku  i  czarnych  skrzynek  to  zwykłe  bezprawie!  To  jest  przypadek  bez 
precedensu  w  historii  katastrof  lotniczych.

  Nie  pamiętam  żadnego  innego  takiego 

przypadku. 

 

W  jaki  sposób  Pana  przyjaciele  i  sąsiedzi  odebrali  informację  o  katastrofie  pod 
Smoleoskiem? 

-  Reakcja  moich  angielskich  sąsiadów  i  przyjaciół  była  bardzo  charakterystyczna.  Zaraz  po 
informacji BBC o tej tragedii w moim domu rozdzwoniły się telefony od naszych znajomych, 
którzy  składali  nam  naprawdę  szczere  wyrazy  współczucia. 

Anglicy,  znani  z  tego,  że  są 

bardzo  oszczędni  w  słowach,  mówili,  że  podejrzewają  Rosjan  o  spowodowanie  tej 
katastrofy  i  że  to  jest  "drugi  Katyo".  Za  możliwością  zamachu  przemawiad  mógłby  także 
fakt,  że  Rosjanie  mieli  wyjątkową  okazję,  aby  za  jednym  zamachem  zlikwidowad  całą 
polską  kadrę  dowódczą  i  znienawidzonego  przez  nich  prezydenta  Lecha  Kaczyoskiego. 
Takiej  okazji  Rosjanie  z  reguły  nie  przepuszczają.  Według  mnie,  zaplanowali  sobie,  że 
zastąpią ich generałami o orientacji ugodowej i prorosyjskiej.

 

 

Jak  ocenia  Pan  postawę  rządu  Donalda  Tuska  w  sprawie  dochodzenia  i  śledztwa 
smoleoskiego? 

-  Naprawdę 

zdumiewa  mnie  fakt  dziwnej  i  niezrozumiałej  bierności  ze  strony  polskiego 

rządu.  Podobnie  jak  zdumiewa  to  moich  znajomych  Anglików.  Oddanie  na  początku 
śledztwa  Rosjanom  było  niewybaczalnym  błędem.

 

Radziłbym  polskim  politykom,  aby 

wybierając  się  do  Moskwy,  przeczytali  sobie  tzw.  raport  sowieckiego  profesora-akademika 
Burdenki o Katyniu i by koniecznie zobaczyli ponury gmach Łubianki, gdzie więziono polskich 
przywódców  niepodległościowych  (tzw.  proces  szesnastu),  gen.  Andersa  oraz  zwyczajnych 
Polaków,  takich  jak  np.  ja.  Może  wtedy  uświadomią  oni  sobie,  że  czekiści  i  ich  obecni 
następcy w Rosji stanowią obecnie jedyne niebezpieczeostwo dla niepodległego bytu Polski i 
że oni nigdy nie zrezygnują z chęci dominacji nad Polską.

 

Aż wierzyd się nie chce, że polski 

rząd, tak jak za czasów PRL, znów stosuje ugodową politykę wobec Rosji!

 

Że jest tak bardzo 

pasywny  i  nawet  nie  stara  się  bronid  honoru  polskich  pilotów  ani  godności  munduru 
polskiego  generała  lotnictwa.

  Przy  okazji  najserdeczniej  pozdrawiam  małżonkę  

śp. gen. Andrzeja Błasika i łączę się z nią w bólu za te wszystkie niesprawiedliwe obelgi, jakie 
od  kwietnia  spotykają  jej  śp.  męża,  który  tak  bardzo  przysłużył  się  swoją  pracą  na  rzecz 
Ojczyzny. 

Z bólem i wstydem patrzę, jak polski rząd karnie milczy, gdyż  - najwyraźniej - boi 

się  narazid  Rosji.  To  poważny błąd.  Wierzyd  się  nie  chce,  że  w  wolnej  Polsce  wciąż  w  życiu 
politycznym  działają  postkomuniści  i  byli  agenci,  potencjalni  sprzymierzeocy  Moskwy  itp., 
podczas gdy tyle tysięcy naszych bohaterskich rodaków ginęło m.in. w Tobruku, Narwiku, w 

background image

bitwie o Monte Cassino, Falaise, Bitwie o Anglię, podczas zdobywania Berlina itp., walcząc o 
wolną i suwerenną Polskę.

 

 

Premier  Tusk  po  wymianie  uścisków  z  Władimirem  Putinem  zapewnia,  że  współpraca  z 
Rosją układa się wspaniale. 

-  To 

jest  naprawdę  zdumiewające,  że  premier  Donald  Tusk  ściska  się  z  byłym  czekistą, 

zamiast  skorzystad  z  pomocy  zachodnich  sojuszników  z  NATO,  by  powoład 
międzynarodowy  zespół  w  sprawie  tej  katastrofy.

 

Przez  tego  typu  zachowania  Rosjanie 

ponownie wyczuli słabośd nie tylko Polski, ale także Zachodu i USA.

 

Poczuli, że mogą zrobid, 

co zechcą.

 

Dlatego też kontrolerzy ze Smoleoska na rozkaz Moskwy sprowadzali samolot z 

prezydentem  Kaczyoskim  do  śmiertelnej  pułapki,  twierdząc,  że  ten  jest  "na  ścieżce  i 
kursie",  chod  ewidentnie  na  nich  nie  był.  I  jak  tylko  piloci  rozpoczęli  manewr  odejścia,  z 
samolotem  stało  się  coś  złego.  Tupolew  nagle  widocznie  utracił  sterownośd.  Wielka 
szkoda,  że  prezydent  i  generalicja  lecieli  do  Katynia  jednym  samolotem,  w  dodatku 
rosyjskim,  który  dopiero  co  przeszedł  remont  w  Rosji.  Moim  zdaniem,  powinni  lecied 
osobno  i  do  tego  CASĄ,  która  jest  dużo  bardziej  bezpieczna  i  która  posiada  osłonę 
antyrakietową.  Poza  tym  nurtuje  mnie  jeszcze  jedno  pytanie,  a  mianowicie:  gdzie  w  tym 
czasie był nasz kontrwywiad wojskowy i jak można było dopuścid do tej sytuacji? Pozostaje 
więc  tylko  nadzieja,  że  kiedyś  w  Polsce  powstanie  odważny  rząd,  który  ujawni  prawdę  o 
zbrodni smoleoskiej.

 Tego życzę mojej Ojczyźnie i sobie. Polska winna jest to swoim synom, 

którzy  w  jej  obronie  poświęcili  własną  młodośd  i  życie,  którzy  cierpieli  i  przelewali  za  nią 
swoją krew. 

 

Dziękuję za rozmowę.