Sword Art online Aincrad do rozdziału 10pl

background image

SWORD ART ONLINE

Na bezkresnym błękicie nieba unosił się wielki zamek zbudowany z kamienia i stali.

Owa twierdza jest wszystkim, co istnieje w tym świecie.

Według pomiarów pewnego pomocnego technika, który miał za dużo wolnego
czasu, średnica pierwszego piętra miała mniej więcej dziesięć kilometrów –
wystarczająco wiele, aby zmieścić w środku całe Setagaya-ku. Zamek natomiast
posiadał sto pięter wznoszących się ku górze, przez co jego całkowity obszar
wydawał się naprawdę niewiarygodny. Nie można było nawet próbować sprawdzić,
ile waży zawierający go plik danych.

Wewnątrz było kilka dużych i niezliczenie wiele mniejszych miast oraz wiosek z
mieszkańcami, równinami, a nawet jeziorami. Z wyższym piętrem łączyły jedynie
schody, a istniały one w labiryntach zamieszkałych przez spore ilości potworów;
odnalezienie ich i przejście przez nie nie było wcale takie proste. Jednak kiedy już
ktoś otworzył wyższe piętro i dotarł do miasta, uaktywniały się Wrota Teleportacji,
które umożliwiały swobodne podróżowanie między wszystkimi odkrytymi wcześniej
aglomeracjami.

Pod takimi warunkami twierdza była zdobywana już od dwóch lat. Obecnie dotarto
już na 74. piętro.

Ten przeogromny zamek nosił nazwę Aincrad. Był to świat miecza i walki, unoszący
się bez celu z własną populacją, liczącą niecałe sześć tysięcy osób. Inaczej znany
jako...

Sword Art Online.

Rozdział 1

Szara broń przecięła moje ramię.

Cienki pasek umiejscowiony w górnym lewym rogu pola mojego widzenia nieco się
skurczył, a w tym samym czasie moje serce przeszył chłód.

Niebieska linia, nazywana paskiem HP, jest wirtualnym odwzorowaniem mojej siły
życiowej. Wciąż zostało mi odrobinę powyżej 80 procent. Nie, to nie jest dokładne
określenie. W tej chwili byłem niecałe 20 procent bliżej śmierci.

Ruszyłem przed siebie, zanim poruszył się miecz przeciwnika.

– Aaa!

Zmusiłem się do głębokiego wdechu, a następnie uspokoiłem oddech. „Ciało” w tym
świecie nie potrzebowało tlenu, ale organizm po drugiej stronie albo jak wolicie moje
prawdziwe ciało leżące w rzeczywistym świecie pewnie teraz oddycha... Moje ręce
mogłyby być pokryte potem, a tempo bicia mego serca pobijałoby pewnie rekordy
prędkości.

Nawet jeśli to, co teraz widzę, jest trójwymiarową, wirtualną rzeczywistością, a ten
pasek zmniejszył się jedynie o parę jakichś cyferek pokazujących moje punkty życia,
to fakt, iż naprawdę prowadzę walkę się nie zmienił.

background image

Kiedy pomyśli się o tym w taki sposób, ta walka była naprawdę nieuczciwa. To
dlatego, że przeciwnik przede mną – pół-człowiek z jaszczurzą głową oraz ogonem i
z luźno opuszczonymi, lśniącymi rękami pokrytymi zieloną łuską – nie był
człowiekiem ani nawet nie istniał naprawdę. Był to jedynie zlepek cyfr, które system
odnawiał, ile razy tylko zostały zniszczone.

Nie...

Sztuczna inteligencja człowieka-jaszczura analizowała moje ruchy i dostosowywała
jego możliwości, aby odpowiednio reagować. Jednak w wypadku jego śmierci,
zebrane przez niego dane były kasowane i nie przechodziły do jednostki, która
powstawała na nowo.

Więc w pewnym sensie mój przeciwnik także żył, tyle że jako unikatowe stworzenie
w tym świecie.

– Prawda?

Nie było możliwości, aby człowiek-jaszczur (potwór na 82. poziomie nazywany
Lizardman Lord) mógł zrozumieć słowa, które wypowiedziałem do siebie. Tylko
syknął i uśmiechnął się, pokazując przy tym swe ostre jak żyletka kły wystające z
jego długiej szczęki.

To rzeczywistość. Wszystko tutaj jest prawdziwe. Nie ma wirtualnego świata ani
żadnych innych sztuczek.

Podniosłem jednoręczny miecz znajdujący się w mojej prawej ręce na wysokość
mniej więcej połowy mojego ciała i obserwowałem ruchy przeciwnika.

Mój oponent zdjął z lewej ręki tarczę i zza pleców wyjął sejmitar 

[1]

.

Zimny podmuch wiatru przeszył korytarz mrocznego labiryntu, przez co zakołysał
się płomień pochodni, której łagodne światło odbijało się od mokrej podłogi.

– Kraaah!

Wróg zaatakował z przerażającym krzykiem. Sejmitar ruszył w moją stronę, a
oślepiające, pomarańczowe światło zaznaczyło drogę, jaką pokonał. Była to
wysokopoziomowa umiejętność walki zakrzywionym ostrzem, Cięcie Półksiężyca -
budzący grozę atak, mogący pokonać 4 metry w 0.4 sekundy.

Ale byłem na niego przygotowany.

Specjalnie zwiększyłem dystans między nami, aby wymusić na sztucznej inteligencji
właśnie takie zachowanie, po czym zbliżyłem się do przeciwnika. Skupiłem się na
nim, a mój umysł zarejestrował palący zapach tego, co zostawił za sobą sejmitar,
kiedy minął o parę centymetrów mój nos.

– Aaa!

Na broni, przecinającej słabo broniony brzuch przeciwnika, pojawił się
jasnoniebieski efekt świetlny. Ale zamiast krwi tryskającej z rany, ukazywało się
jasnoczerwone światło.

Jednak moje ostrze się nie zatrzymało. System poprowadził mnie przez
zaprogramowane ruchy i wyprowadził następne cięcie z ogromną szybkością, która
normalnie byłaby niemożliwa.

background image

To najważniejszy element w bitwach na tym świecie: Sword Skill.

Miecz pędził z prawej na lewą, przecinając klatkę piersiową przeciwnika. Obróciłem
go, zataczając pełny okrąg, a wtedy mój trzeci cios wszedł we wroga głębiej niż
poprzednie.

– Achhh!

Chwilę później człowiek-jaszczur otrząsnął się z oszołomienia po nieudanym ataku
silną techniką. Krzyknął w szale (albo ze strachu) i uniósł swój sejmitar wysoko w
powietrze.

Ale kombinacja ciosów w moim wykonaniu jeszcze się nie zakończyła. Mój miecz
nagle odbił się w lewo, jakby zmusiła go do tego jakaś sprężyna, i trafił przeciwnika
prosto w serce - punkt witalny.

Jasnoniebieski romb nakreślony przez cztery uderzenia błysnął i zniknął. Była to
technika połączonych czterech ataków, Krawędź Świata.

Korytarz rozjaśniło czyste, jasne światło, które chwilę później zgasło. W tym samym
czasie zniknął pasek HP, który znajdował się nad moim wrogiem, nie zostawiając po
sobie ani śladu.

Wielkie cielsko nagle padło na ziemię, zostawiając za sobą długi ślad, po czym
zatrzymało się niezręcznie.

Z dźwiękiem podobnym do rozbijanej szyby, rozpadło się na nieskończoną ilość
wielokątów i przestało istnieć.

Właśnie tak wyglądała śmierć w tym świecie. Jest ona krótka i natychmiastowa.
Idealne zniszczenie, po którym nie zostawał nawet najmniejszy ślad.

Spojrzałem na wirtualne punkty doświadczenia i przedmioty, które otrzymałem,
kiedy pojawiły się na purpurowo przed mymi oczami. Machnąłem mieczem na
prawo i lewo, zanim zostawiłem go w moim inwentarzu. Odszedłem parę kroków w
tył, oparłem się o ścianę i zjechałem po niej plecami.

Wypuściłem wstrzymywany przeze mnie oddech i zamknąłem oczy. Moje pole
widzenia zaczęło się trząść. Może przyczyną było zmęczenie długą walką?
Potrząsnąłem głową parę razy, aby pozbyć się bólu, i otworzyłem oczy.

Lśniący zegar w prawym dolnym rogu pola mojego widzenia pokazywał, że minęła
już 15:00. Muszę wydostać się z labiryntu albo nie zdążę dostać się do miasta przed
zmrokiem.

– Pora ruszać w drogę?

Nie było tu nikogo, kto mógłby odpowiedzieć, ale i tak powiedziałem to na głos, a
następnie powoli wstałem.

Dzisiejszego dnia udało mi się dojść trochę dalej. Po raz kolejny uciekłem objęciom
śmierci, ale po krótkim odpoczynku jutro nadejdą kolejne walki. Walcząc w bitwach,
nie ma się stu procentowej szansy na wygraną. Nieważne jest, ile bezpiecznych
miejsc się przygotuje, pewnego dnia może zabraknąć szczęścia.

Problem leży w tym, czy gra zostanie ukończona, zanim to spotka mnie.

Jeśli przede wszystkim cenisz sobie życie, lepiej jest zostać w mieście i poczekać,

background image

aż inni ukończą grę. Ja jednak walczę i to zawsze robię to samotnie. Może po prostu
uzależniłem się od tego VRMMO, które zwiększa statystyki dzięki niezliczonym
bitwom albo...

Być może jestem kompletnym kretynem, wierzącym, że jestem w stanie samotnie
uwolnić wszystkich z tego świata?

Kiedy z szyderczym uśmiechem ruszyłem do wyjścia z labiryntu, przypomniałem
sobie tamten pamiętny dzień...

Dwa lata temu.

Dzień, w którym wszystko się skończyło, a zarazem rozpoczęło.

Rozdział 2

– Achhh... ha... ułaaa! – razem z tymi okrzykami opadło ostrze miecza, nietnące

niczego poza powietrzem.

Chwilę później niebieski dzik, który poruszał się zadziwiająco szybko jak na swą
wagę, rozpoczął szaleńczą szarżę na swojego przeciwnika. Prawie padłem ze
śmiechu, widząc, jak Klein poszybował w powietrze po trafieniu przez dzika.

– Hahaha... To nie tak. Najważniejszy jest ruch, jaki wykonasz na samym

początku.

– Aaaa... Co za skurwiel! – przeklinający swojego wroga członek mojej drużyny o

imieniu Klein spojrzał na mnie i odpowiedział, żaląc się – Ale Kirito, nawet jeśli tak
mówisz, nic na to nie poradzę, że trafienie w ruchomy cel nie jest takie proste.

Poznałem go parę godzin temu. Miał rudawe włosy związane chustą i lekką zbroję,
którą nosił na swoim chudym ciele. Gdyby wyjawił mi swoje prawdziwe imię, trudno
było nie używać honoryfikatorów, jednak brzmiało ono Klein, a moje Kirito. Oba
zostały wymyślone na potrzeby gry dla naszych postaci. Dodawanie do nich
końcówek „-san” albo „-kun” mogłoby brzmieć przezabawnie.

Jego nogi zaczęły się trząść.

Zdawało się, że jest w lekkim szoku.

Podniosłem kamyk spod moich stóp i uniosłem go na wysokość ramienia. Kiedy
tylko system wykrył ruch aktywacyjny Sword Skillu, kamyk zaczął świecić słabym,
zielonym światłem.

Chwilę później moja lewa ręka prawie sama się poruszyła, a kamień poleciał, rysując
za sobą linię światła, po czym trafił dzika prosto między oczy.

– Kwiik - ryknął przeciwnik, po czym ruszył w moją stronę.

– Oczywiście, że się ruszają, w końcu to nie jest kukła treningowa. Żeby użyć

sword skillu, trzeba wykonać poprawnie ruch aktywacyjny. Resztą zajmie się
system, który aktywuje odpowiednią technikę i uderzy cel za ciebie.

–Ruch aktywacyjny, ruch aktywacyjny...

Powtarzając to jak zaklęcie, Klein podniósł sztylet, który trzymał w swej prawej ręce.

Chociaż niebieski dzik, oficjalnie nazwany Frenzy Boar, był pierwszopoziomowym

background image

potworem, Klein stracił prawie połowę swoich punktów życia, obrywając
kontratakami na swoje szybkie cięcia. Cóż, nawet gdyby zginął, odrodziłby się w
Mieście Początku niedaleko stąd, ale powrót do tego miejsca przez te całe tereny
łowieckie byłby trochę uciążliwy..

Wydawało się jednak, że walka za chwilę się zakończy.

Podniosłem głowę, blokując natarcie dzika swoim mieczem.

– Hmm... Jak by to wytłumaczyć? Zrób chwilę przerwy, a jak poczujesz, że skill się

aktywuje, po prostu daj mu się ponieść.

– Dać się ponieść, co?

Klein z raczej przystojną twarzą uniósł miecz na wysokość swojego mostka.

Po uspokojeniu oddechu, schylił się i podniósł miecz, jakby chciał go schować do
pochwy. Wtedy system prawidłowo odczytał pozycję, a jego broń powoli zaczęła
świecić na pomarańczowo.

– Ha! – krzycząc, skończył w sposób, który w żadnym razie nie przypominał jego

wcześniejszych, niezgrabnych ruchów. Jego miecz opadł ze świstem, rysując w
powietrzu swoją trasę czerwoną smugą światła. „Siepacz” – podstawowa
umiejętność w walce jednoręcznym, zakrzywionym ostrzem, uderzyła dzika w szyję,
jakby miała jedynie pozbyć się reszty jego punktów HP, których ilość wynosiła
połowę tak jak w przypadku Kleina.

– Kwiiik! – dzik zakwiczał z bólu, kiedy jego duże ciało rozpadło się jak porcelana

na niezliczoną ilość drobnych kawałeczków. W tym samym momencie pojawiły się
purpurowe liczby, pokazujące, ile zyskałem wirtualnego doświadczenia.

– Superoza!

Klein z szerokim uśmiechem na twarzy, przybrał zwycięską pozę i podniósł do góry
swą lewą rękę. Przybiłem mu piątkę i uśmiechnąłem się.

– Gratuluję pierwszego zwycięstwa. Tylko że dziki tutaj są równie słabe co

szczury w innych RPG-ach – powiedziałem.

– Eeee... serio?! A ja miałem go za jakiegoś bossa.

– Nic z tych rzeczy.

Mój uśmiech był trochę wymuszony, kiedy chowałem swój miecz do pochwy
znajdującej się na plecach.

Nawet jeśli się z nim drażniłem, rozumiałem jego uczucia. Mając od niego dwa
miesiące więcej doświadczenia, wiedziałem, że tylko teraz mógł poczuć podniecenie
z pokonania przeciwnika własnymi rękoma.

Klein, krzycząc, zaczął używać tej samej umiejętności raz za razem, więc pewnie ją
ćwiczył. Zostawiłem go w spokoju i rozejrzałem się.

Rozciągająca się bez końca równina wygląda pięknie w czerwonym świetle
zachodzącego słońca. Na północ stąd znajdował się zarys lasu, a dalej iskrzące się
w świetle jezioro. Na wschodzie były mury otaczające miasto, a na zachodzie
rozciągało się bezkresne niebo z wieloma dryfującymi, wyglądającymi teraz na złote,

background image

chmurami.

Byliśmy na równinach rozciągających się na zachód od Miasta Początku, będącego
na północnym końcu wielkiego, pierwszego piętra latającego zamku - Aincrad.
Powinno być tu teraz wielu graczy walczących z potworami, ale ze względu na
wielkie połacie terenu, żaden z nich nie był widoczny.

Wyglądający wreszcie na zadowolonego, Klein schował swój miecz, podszedł do
mnie i spojrzał w tym samym kierunku co ja.

– Patrząc na takie rzeczy, normalnie w głowie się nie mieści, że jesteśmy

wewnątrz jakiejś gry.

– Cóż, mówiąc „wewnątrz”, to nie tak, że nasze dusze zostały wessane czy coś. To

tylko NevreGear przesyła sygnały do naszego mózgu, dzięki czemu mamy wrażenie,
że naprawdę coś widzimy, czujemy lub słyszymy – powiedziałem, wzruszając
ramionami.

Klein zrobił minę jak dziecko i powiedział:

– Może ty do tego przywykłeś, ale to moje pierwsze Full Dive! Czy to nie

wspaniałe? Tylko siąść i płakać ze szczęścia, że żyjemy w tych czasach.

– Przesadzasz.

Pomimo lekko drwiącego uśmiechu na twarzy, zgadzałem się z nim.

NerveGear.

To nazwa urządzania, które dało początek temu VRMMORPG: Sword Art Online.

Ta urządzenie zupełnie różniła się od reszty kontrolerów.

W przeciwieństwie do staromodnych urządzeń z interfejsami, takich jak klawiatury,
myszki i płaskie monitory albo „kontrolery, w których używasz własnych rąk”, NG był
hełmem zakrywającym całą głowę i twarz.

W jego wnętrzu znajdowała się niezliczona ilość czujników i nadajników
przechwytujących oraz wysyłających sygnały elektryczne bezpośrednio do mózgu.
Dzięki temu można było odczuwać wirtualny świat wszystkimi pięcioma zmysłami.

Wystarczyło nałożyć NG, ułożyć odpowiednio głowę i wypowiedzieć komendę
aktywacyjną „Link start” po czym cichły wszystkie głosy i lądowało się w kompletnej
ciemności. Po minięciu tęczowego koła, pojawiającego się chwilę później, lądowało
się w świecie złożonym całkowicie z danych.

I tak...

Pół roku temu, w kwietniu 2022 roku, dzięki tej maszynie osiągnięto wirtualną
rzeczywistość z prawdziwego zdarzenia. Firma, która stworzyła NerveGear nazwała
to realnym zanurzeniem się w wirtualnej rzeczywistości.

Full Dive.

Było to całkowite oddzielenie się od realnego świata, zanurzenie się w innej
rzeczywistości, dlatego zostało podkreślone słowem „pełne”.

Powodem tego jest fakt, iż NG nie tylko wysyłał fałszywe sygnały pięciu zmysłów do
mózgu, ale także blokował i przechwytywał te, które mózg wysyłał do ciała.

background image

Można to było nazwać podstawowym wymogiem koniecznym do swobodnego
poruszania się w wirtualnej przestrzeni. Jeśli ciało otrzymało sygnał od mózgu,
kiedy użytkownik „nurkował”, to w tej samej chwili komenda wysłana do ciała
natrafiała na mur nie do przejścia.

Dzięki temu, że NerveGear mógł z łatwością wysyłać sygnały przez rdzeń kręgowy,
mogliśmy z Kleinem swobodnie poruszać naszymi awatarami i walczyć na miecze.

Dosłownie wskoczyć do gry.

To doświadczenie doprowadziło do tego, że ja i wielu innych graczy nie chcieliśmy
już wracać do staromodnych kontrolerów obsługiwanych rękoma ani do sensorów
ruchu.

Klein patrzył na wiatr pędzący przez równinę, a zamkowe ściany w oddali dosłownie
doprowadziły go do łez.

– Więc SAO jest pierwszą grą wykorzystującą NerveGear, w jaką grałeś? –

spytałem.

Przystojny wojownik, wyglądający na wyjętego z ery Sengoku, obrócił głowę w moją
stronę i przytaknął.

– Tak.

Gdyby powiedział to z poważną miną, mógłby się nadawać do jakiejś sztuki
historycznej. Oczywiście był to jedynie awatar stworzony przy użyciu wielu różnych
opcji i różnił się od jego prawdziwego ciała.

W końcu ja też wyglądałem niewiarygodnie przystojnie, jak główny bohater z
jakiegoś anime fantasy.

Klein kontynuował swoim niskim głosem, który oczywiście także różnił się od tego,
jaki posiadał w rzeczywistości.

– Cóż, będąc szczerym, kupiłem sprzęt w pośpiechu, kiedy tylko udało mi się

zdobyć SAO. Pierwsza partia liczyła jedynie 10 000 kopii, więc muszę być chyba w
czepku urodzony, skoro udało mi się kupić tę grę. Chociaż skoro do beta testów
załapało się tylko tysiąc osób, to masz 10 razy więcej farta ode mnie.

– Eeee... chyba tak.

Klein dalej na mnie patrzył, a ja nieświadomie podrapałem się po głowie.

Pamiętam, jakby to było wczoraj: moje podniecenie, kiedy ogłoszono w mediach
pracę nad Sword Art Online.

NerveGear dzięki Full Dive wyznaczył przyszłość rozwoju gier, jednak przez
innowacyjność tego urządzenia pojawiały się na niego tylko przeciętne tytuły, takie
jak puzzle, aplikacje powiązane z nauką albo gry związane ze środowiskiem, coraz
bardziej powiększając niezadowolenie graczy takich jak ja.

NerveGear naprawdę kreował wirtualną rzeczywistość, ale można było przejść
jedynie 100 metrów, zanim uderzyło się w niewidzialną ścianę. To była poważna
wada. Prawdziwi gracze, tacy jak ja, których pochłonęło doświadczenie przebywania
wewnątrz gry, zaczęli czekać na tytuł, którego powstanie było nieuniknione.

Czekaliśmy na grę sieciową. Taką, która pozwoliłaby grać milionom graczy,

background image

zalogować się, żyć i walczyć swoimi postaciami, inaczej mówiąc: MMORPG.

Kiedy zaczęliśmy tracić już nadzieję, zapowiedziano pierwsze VRMMORPG, Sword
Art Online. Obszar gry miał obejmować 100 pięter zamku unoszącego się w
powietrzu.

Gracze mieli żyć w świecie z wieloma lasami i jeziorami, polegając jedynie na
swoich mieczach, szukając drogi na wyższe piętra oraz walczyć z niezliczonymi
potworami, aby dotrzeć na sam szczyt.

Magia, która była uważana za nieodłączny element wszystkich MMORPG-ów
osadzonych w świecie fantasy, została usunięta i zastąpiona przez prawie
nieskończoną ilość umiejętności zwanych Sword Skillami. Była to część planu,
mającego na celu, pozwolić graczom naprawdę odczuć, że walczą z przeciwnikiem
we własnych ciałach.

Umiejętności składały się także na elementy, takie jak kowalstwo, obrabianie skór i
szycie, a nawet codzienne rzeczy, takie jak łowienie ryb, gotowanie czy granie na
instrumentach, pozwalając graczom nie tylko doświadczyć przygody, ale sprawić
wrażenie, że naprawdę żyją w tym świecie. Mogli nawet, jeśli poziom ich
umiejętności był dostatecznie wysoki, kupić dom i żyć jako pasterze.

Kiedy powoli ujawniano kolejne informacje, pobudzały one jeszcze bardziej
entuzjazm graczy.

Do beta testów wybrano jedynie tysiąc graczy. Mówią nawet, że jedną osobę na sto.
Podobno zgłosiła się blisko połowa osób, które kupiły NG do tamtego czasu. Miałem
niezwykłe szczęście, że udało mi się załapać. Bycie testerem niosło za sobą także
dodatkową korzyść - pierwszeństwo, kiedy gra oficjalnie trafi na rynek.

Te dwa miesiące testów były jak sen. W szkole ciągle myślałem, jak dobrać
umiejętności i przedmioty, a kiedy wróciłem do domu, nurkowałem aż do świtu. Beta
testy zakończyły się w mgnieniu oka, a kiedy moja postać została zresetowana,
poczułem się, jakbym stracił jakąś część siebie.

Dziś mamy niedzielę 11 listopada 2022 roku.

Sword Art Online po wielu przygotowaniach zostało ukończone i o godzinie 13:00
oficjalnie uruchomiono serwer gry.

Oczywiście musiałem odczekać 30 minut, ale potem zostałem zalogowany bez
nawet sekundy opóźnienia, lecz kiedy sprawdziłem stan serwera, okazało się, że jest
zalogowanych jedynie coś ponad dziewięć i pół tysiąca ludzi. Zdaje się, że wszyscy,
którzy mieli tyle szczęścia co ja, poczuli to samo. Na wszystkich stronach z grami,
na których można było dostać SAO, nakład został wykupiony w parę sekund po
rozpoczęciu sprzedaży, a w normalnych sklepach ustawiały się kolejki na tyle długie,
aby mówili o nich w wiadomościach. To znaczy, że wszyscy, którym udało się
dostać swoją kopię, byli poważnie uzależnieni od gier.

Zachowanie Kleina to potwierdzało.

Poznałem go, kiedy po zalogowaniu biegłem po budzącej wiele wspomnień ulicy
Miasta Początku do sklepu z bronią. Musiał zdać sobie sprawę, że byłem testerem,
bo zatrzymał mnie bez cienia wahania i powiedział:

background image

– Hej, naucz mnie kilku rzeczy! c

Wmurowało mnie wtedy. Przez moment zastanawiałem się, jak mógł być taki
bezwstydny, żeby domagać się czegoś od osoby, której w ogóle nie znał.

– Ach, eee, więc... może pójdziemy do sklepu z bronią? – odpowiedziałem jak

jakiś NPC, po czym utworzyliśmy drużynę i zacząłem uczyć go podstaw walki. W taki
właśnie sposób znaleźliśmy się w obecnej sytuacji.

Szczerze powiedziawszy, w prawdziwym życiu też nie najlepiej układa mi się z
ludźmi, zaś w grach może być jeszcze gorzej. Podczas testów poznałem parę osób,
ale nie zbliżyliśmy się na tyle, abym kogokolwiek z nich mógł nazwać przyjacielem.

Ale Kleina nie dało się nie lubić, nawet ja nie czułem się źle w jego towarzystwie.
Myśląc o tym, że czuję się, jakbyśmy od dawna się znali, powiedziałem:

– Więc... co zamierzasz robić? Chcesz polować, aż do tego przywykniesz?

– Jasne! Chciałbym, ale... – jego oczy spojrzały na prawy dolny róg jego pola

widzenia. Musiał sprawdzać godzinę. – Cóż, muszę się wylogować i coś zjeść.
Zamówiłem pizzę na 17:30.

– Nieźle się przygotowałeś – słysząc to, z dumą wypiął klatkę piersiową.

– Się wie! – powiedział, po czym kontynuował – Obiecałem spotkać się z

przyjaciółmi w Mieście Początku. Mogę ci kilku z nich przedstawić. Będziesz mógł
dodać ich do listy przyjaciół, wysyłać wiadomości i takie tam. Co ty na to?

– Eee, hmm... – wymamrotałem.

Całkiem nieźle układało mi się z Clinem, ale nie było gwarancji, że tak samo będzie z
jego przyjaciółmi. Poczułem, że raczej jest większa szansa na to, że się nie
polubimy.

„Powinienem...?”

Zdający się rozumieć powód mojej tak niepewnej odpowiedzi, Cline pokręcił głową.

„Ach, nie chcę cię zmuszać. W końcu będą inne szanse, abyście się poznali.”

„...Ta. Przepraszam i dzięki.”

Kiedy tylko mu podziękowałem, Cline pokręcił energicznie głową.

„Hej, hej! To ja powinienem ci dziękować. Sporo mi pomogłeś. Kiedyś ci się
odwdzięczę.”

Cline się uśmiechnął i po raz kolejny spojrzał na zegarek.

„...Cóż, wyloguję się na trochę. Kirito, wielkie dzięki. Narka.”

Potem wyciągnął swoją rękę. Pomyślałem wtedy, że w innej grze byłby świetnym
przywódcą, po czym uścisnąłem jego dłoń.

„Ta, trzymaj się.”

Puściliśmy swoje ręce.

background image

Właśnie wtedy Aincrad, albo Sword Art Online, przestało być dla mnie zabawną grą.

Cline cofnął się trochę, złączył swój palec wskazujący i kciuk razem oraz skierował
je ku dołowi. To była akcja wywołująca okno Głównego Menu. Chwilę później
rozbrzmiał głośny dźwięk i pojawił się święcący, purpurowy prostokąt.

Poszedłem trochę dalej, usiadłem na kamieniu i też otworzyłem Główne Menu.
Zacząłem poruszać palcami, aby poukładać sobie przedmioty, które dostałem po
walce z dzikiem.

Wtedy...

„Co?” Cline spytał dziwnym głosem.

„Co jest? ...Nie ma przycisku do wylogowania się.”

Wtedy przestałem poruszać palcami i podniosłem głowę.

„Nie ma...? Niemożliwe, przyjrzyj się bliżej.”

Powiedziałem zmieszanym głosem. Szermierz otworzył szeroko oczy i przybliżył
twarz do ekranu menu. Prostokąt szerszy niż wyższy miał wiele przycisków po lewej
i po prawej, zarys sylwetki pokazującej, jakiego ekwipunku używasz. Na dole menu
powinien być przycisk LOG OUT, który pozwalał uciec z tego świata.

Kiedy spojrzałem na listę przedmiotów, które zyskałem po godzinach walki, Cline
odezwał się niezwykle wysokim głosem.

„Naprawdę go nie ma. Kirito, sam zobacz.”

„Powiedziałem ci, że to niemożliwe, żeby go nie było...” Mówiąc, kliknąłem na
przycisk na górze po lewej stronie ekranu menu.

Okno ekwipunku po prawej zamknęło się i powróciło do Głównego Menu. Po lewej
stronie zarysu sylwetki, gdzie ciągle było sporo wolnego miejsca, był długi rząd
przycisków.

Poruszyłem ręką w dół, co było już chyba moim nawykiem i...

Moje ciało zamarło.

Nie było go.

Tak jak powiedział Cline, przycisk, który był tam podczas beta testów – nie, nawet
zaraz potem, kiedy się zalogowałem - zniknął.

Zapatrzyłem się w pustej przestrzeni przez parę sekund i przejrzałem Główne Menu,
upewniając się, czy nie zmienił pozycji. Cline spojrzał na mnie z „Prawda?”
wypisanym na twarzy.

„Nie ma, prawda?”

„Ta, nie ma go.”

Kiwnąłem głową, trochę poddenerwowany, że tak łatwo się z tym zgodziłem. Cline
uśmiechnął się i podrapał w podbródek.

„Cóż, to pierwszy dzień, więc mogą zdarzyć się jakieś bugi. GM powinien teraz
płakać nad ilością wiadomości zalewających mu skrzynkę.” Powiedział spokojnie.

„Możesz sobie tak stać? Powiedziałeś, że zamówiłeś pizzę, co nie?” Spytałem

background image

drażniąco.

„Ach, no tak!”

Uśmiechnąłem się, patrząc, jak rozgląda się nerwowo dookoła.

Wyrzuciłem z ekwipunku, który stał się czerwony z powodu zbyt wielu rzeczy
wewnątrz, kilka przedmiotów, których nie potrzebowałem.

Potem podszedłem do Cline’a.

„Aaaa! Moja pizza z sardelami i imbirem~!”

„Czemu nie zagadasz do GMa? Mogą odciąć cię od tamtej strony.”

„Próbowałem, ale nie ma odpowiedzi. Jest już 5:25! Hej, Kirito! Nie ma innego
sposobu, żeby się wylogować?” Po wysłuchaniu tego, co mówił Cline, machając
rękoma...

Pobladłem i poczułem ciarki na plecach.

„Zobaczmy... żeby się wylogować...” Powiedziałem, myśląc.

Aby wydostać się z wirtualnej rzeczywistości i wrócić do mojego pokoju, otwierałem
Główne Menu, wciskałem przycisk wylogowania i potwierdzałem decyzję w oknie,
które wtedy wyskakiwało. Ale poza tą procedurą nie znałem innego sposobu, żeby
opuścić grę.

Spojrzałem na twarz Cline’a, który był trochę wyżej niż ja, i pokręciłem głową.

„Nie... nie ma takiego. Jeśli chcesz się wylogować, musisz użyć menu, poza tym nie
ma innego sposobu.”

„To niemożliwe... musi jakiś być!”

Cline zaczął nagle krzyczeć, jakby chciał zaprzeczyć temu, co powiedziałem.

“Return! Log out! Escape!”

Ale oczywiście nic się nie stało. W SAO nie było takich komend głosowych.

Kiedy to wykrzyczał, i nawet parę razy podskoczył, odezwałem się do niego.

„Cline, to bez sensu. Nawet w instrukcji nie ma nic o awaryjnym zamknięciu
programu.”

„Ale... to głupie! Nawet jeśli to bug, nie mogę wrócić do mojego pokoju i ciała, kiedy
mam ochotę!” Wykrzyczał z zakłopotaniem na twarzy.

W zupełności się z nim zgadzałem.

To było niemożliwe. To była zupełna bzdura. Ale też niezaprzeczalnie prawda.

„Hej... co to ma być? To naprawdę dziwne. Teraz nie możemy nawet wyjść z gry!”

Cline zaśmiał się desperacko i znowu odezwał.

„Chwila, możemy odłączyć zasilanie. Albo po prostu ściągnąć Gear.”

Kiedy patrzyłem, jak Cline porusza rękoma, jakby próbował ściągnąć sobie z głowy
coś niewidzialnego, poczułem, że wraca moja niepewność.

„Ani jedno, ani drugie nie jest możliwe. Teraz nie możemy poruszać naszymi

background image

ciałami... prawdziwymi ciałami. Nerve Gear przechwytuje wszystkie sygnały, które
są do niego wysyłane...” Poklepałem się w tył głowy. „...i porusza naszymi
awatarami tutaj.”

Cline powoli zamknął usta i opuścił ręce.

Przez chwilę obaj staliśmy w milczeniu, każdy zagubiony we własnych myślach.

Aby osiągnąć Full Dive, Nerve Gear blokuje sygnały naszego mózgu przesyłane
przez kręgosłup i zmienia je tak, abyśmy mogli sterować naszymi awatarami w tej
grze. Więc nawet jeśli teraz zrobiłbym tutaj szeroki wymach ręką, to moje prawdziwe
ciało, które leży na łóżku, nie poruszyłoby się nawet o milimetr, zapewniając, że nie
uderzyłbym się podczas gry w róg stołu, czy coś takiego.

Ale przez to nie mogliśmy sami wyjść teraz z nurkowania.

„...To bezskuteczne, dopóki nie usuną buga, ani ktoś w prawdziwym świecie nie
ściągnie nam gearsa, więc musimy czekać?” Cline spytał trochę oszołomiony.

Pokiwałem głową.

„Ale ja mieszkam sam. A ty?”

Na początku trochę się wahałem, ale powiedziałem mu prawdę.

„...Mieszkam z mamą i młodszą siostrą. Chyba wyciągną mnie stąd, jeśli nie przyjdę
na kolację...”

„Co? I-Ile lat ma twoja siostra?”

Cline nagle na mnie spojrzał, oczy mu błyszczały. Odepchnąłem jego głowę.

„Jesteś teraz całkiem spokojny, co? Należy do klubu sportowego i nienawidzi
graczy, więc nie masz nic wspólnego z ludźmi takimi jak my... Ale jest coś jeszcze.”
Machnąłem ręką przy próbie zmiany tematu. „Nie myślisz, że to dziwne?”

„Cóż, tak. Skoro to bug.”

„Nie, mam na myśli, że to nie tylko bug. To bug uniemożliwiający wylogowanie się,
jest na tyle poważny, żeby zagrozić działaniu całej gry. To tak jak twoja pizza w
prawdziwym świecie z każdą sekundą staje się coraz zimniejsza, to właściwa strata
finansowa, co nie?”

„...Zimna pizza... to równie głupie jak twardy makaron!”

Zignorowałem ten komentarz i mówiłem dalej.

„Jeśli tak jest, operatorzy powinni zamknąć serwer i wylogować wszystkich. Ale... to
już 15 minut, odkąd to zauważyliśmy, ale nie było nawet wiadomości systemowej,
powiadamiającej o wyłączeniu serwera, co też jest dziwne.”

„Teraz, kiedy o tym mówisz... faktycznie, masz rację.”

Cline złapał się za krawędź swojej chusty, która zakrywała trochę nosa. W jego
oczach zabłysła inteligencja.

Zacząłem go słuchać, czując się dziwnie, rozmawiając z kimś, kogo nigdy bym już
nie spotkał, gdybym usunął swoje konto.

„...Firma, która stworzyła SAO, Agas, słynie z dbania o użytkowników, prawda?

background image

Dlatego wszyscy tak walczyli, żeby zdobyć egzemplarz ich pierwszej gry online. To
trochę dziwne, że nawalili pierwszego dnia.”

„Racja, a SAO jest pierwszym VRMMORPG. Jeśli coś pójdzie źle, mogą nałożyć na
grę jakieś ograniczenia.”

Spojrzeliśmy na nasze wirtualne twarze i westchnęliśmy.

Pory roku w Aincradzie bazowały na prawdziwych, więc tu też była wczesna jesień.

Spojrzałem w górę, wciągając wirtualne powietrze, biorąc głęboki wdech zimnego
wiatru.

Sto metrów wyżej mogłem zobaczyć purpurowe światło dna drugiego piętra. Kiedy
patrzyłem na jego powierzchnię, dostrzegłem wielką wieżę, labirynt, który był drogą
na wyższe piętro, i zobaczyłem, że jest połączony z zewnętrznym wejściem.

Była już 5:30 i mały skrawek widzialnego nieba oświetlał na czerwono zachodzące
słońce. Pomimo sytuacji, w jakiej się znajdowałem, widok równin w wieczornym
słońcu... zaniemówiłem przed pięknem tego wirtualnego świata.

Chwilę później...

Świat zmienił się na zawsze.

Rozdział 3

Dzyń, dzyń - rozległ się dźwięk podobny do dzwonka przypominający jakiś sygnał
alarmowy. Był tak głośny, że aż podskoczyliśmy z Kleinem ze strachu.

– Ach...

– Co jest?!

Krzyknęliśmy jednocześnie, patrząc na siebie ze zdziwieniem w oczach.

Otoczyła nas jasnoniebieska kolumna światła, która wydawała się stopniowo
rozmywać równinę.

Podczas beta testów doświadczyłem tego parę razy. To był teleport inicjowany
przez odpowiedni przedmiot. Tyle że ja go nie miałem ani tym bardziej nie
wypowiedziałem aktywującej go komendy. Może operatorzy wymusili teleportację?
Jeśli tak, to dlaczego nas o tym nie uprzedzili?

Kiedy dalej błądziłem w myślach, otaczające mnie światło zaczęło coraz mocniej
pulsować i w pewnym momencie ogarnęła mnie ciemność.

Gdy niebieskie światło zniknęło, ujrzałem nie równinę oświetloną zachodzącym
słońcem i szeroką drogę z kamienia. Znajdowałem się na średniowiecznej uliczce
otoczonej lampami, tuż przed ogromnym pałacem.

Był to punkt początkowy, plac centralny Miasta Początku.

Spojrzałem na Kleina, stojącego obok mnie z szeroko otwartymi ustami. Chwilę
później zostaliśmy otoczeni przez masę innych ludzi.

Patrząc na tyle pięknych osób z różnym wyposażeniem i kolorami włosów, nie

background image

miałem najmniejszej wątpliwości, że to inni gracze, tacy jak ja. Było ich kilka tysięcy
– dziesięć tysięcy ludzi. Zdawało się, że wszyscy, którzy zalogowali się do tej pory,
zostali siłowo przeteleportowani na ten plac.

Przez parę sekund wszyscy rozglądali się po okolicy. Było to jasne, że czuli się
zdezorientowani.

Kiedy doszli do siebie, dało się słyszeć tu i tam mamrotanie pod nosem, a także
szept. Zaczynało robić się coraz głośniej. Od czasu do czasu można było usłyszeć
komentarze typu:

– Co się stało?

– Możemy się teraz wylogować?

– Mogą się z tym streszczać?

Kiedy ludzie stawali się coraz bardziej poirytowani, zaczęły pojawiać się okrzyki
takie jak: „To ma być jakiś żart?”, bądź: „Wypuście nas stąd!”.

Nagle po chwili ktoś podniósł głos, przebijając się przez te komentarze i krzyknął:

– Spójrzcie w górę!

Ja i Klein prawie automatycznie podnieśliśmy głowy. Powitał nas tam dziwny widok.

W dolnej części drugiego piętra, w powietrzu sto metrów nad ziemią, zaczęły
pojawiać się krzyżujące ze sobą czerwone linie.

Kiedy przyjrzałem się bliżej, zobaczyłem dwa czerwone, krzyżujące się napisy.
Pierwszym było „Warning”, a drugim „System Announcement”.

Na początku trochę mnie to zaskoczyło, ale po chwili pomyślałem - Och, operator
chce nas o czymś poinformować - i trochę się rozluźniłem. Tłum ucichł, a na placu
dało się wyczuć gęstą atmosferę oczekiwania.

Jednak to, co stało się później, nie było tym, czego oczekiwałem.

Ze środka czerwonego wzoru wypłynął płyn podobny do krwi i zaczął powoli, jakby
podkreślając jaki jest lepki, spływać w dół, ale nie spadł na ziemię, tylko zaczął
formować się w inny kształt.

Pojawiła się dwudziestometrowa figura człowieka w szacie zasłaniającej głowę
kapturem.

Nie, to nie było do końca tak. Z miejsca, z którego patrzyliśmy, mogliśmy dokładnie
zobaczyć, że pod owym kapturem nie było widać twarzy, a tylko absolutnie pustą
przestrzeń. Pod jego szatą także znajdował się jedynie czarny cień.

Widziałem już taki strój. To było ubranie, jakie podczas beta testów nosili na sobie
pracownicy Agasu, którzy pracowali jako GM-owiey. Ale oni zawsze mieli twarze
takie jak stary mag z długą brodą albo żeńskie postacie przypominające
stereotypowe bibliotekarki. Pewnie używali szaty z braku czasu na zaprojektowanie
odpowiednio wyglądającej postaci, ale pusta przestrzeń pod tym kapturem coraz
bardziej mnie niepokoiła.

background image

Wielu graczy musiało czuć to samo.

– To GM?

– Dlaczego nie ma twarzy?

Znowu rozległy się szepty.

Wtedy prawa ręka wielkiej postaci poruszyła się, jakby chciała nas uciszyć.

Spod długiego rękawa wyłoniła się biała rękawica, ale poza nią nie było widać nawet
najmniejszego fragmentu jego ciała.

Wtedy lewa ręka także się podniosła. Z dwiema wyprostowanymi rękawicami,
wyciągniętymi w kierunku dziesięciu tysięcy graczy, osoba bez twarzy otworzyła
usta, jednak nie poczułem, że to zrobiła. Wysoko w powietrzu rozległ się spokojny,
męski głos.

– Drodzy gracze, witajcie w moim świecie.

Nie mogłem tego zrozumieć.

Moim świecie? Gdyby ta czerwona szata była GM-em, w tym świecie posiadałby
boskie moce, pozwalające jej zmieniać swój wygląd zgodnie z własną wolą, ale do
czego teraz owa postać zmierzała?

Spojrzeliśmy z Kleinem na siebie, wyraźnie zdziwieni. Anonimowa czerwona szata
opuściła ręce i dalej przemawiała.

– Nazywam się Akihiko Kayaba i obecnie jestem jedyną osobą mogącą

kontrolować ten świat.

– Co takiego?

Moja postać znieruchomiała zszokowana, a jej gardło, a może także moja szyja w
prawdziwym świecie, na chwilę przestały pracować.

Akihiko... Kayaba!

Dość dobrze znałem to imię. Nie było możliwości, żebym go nie znał.

Ta osoba była jednocześnie projektantem gier, geniuszem na polu fizyki kwantowej i
założycielem Agas, które jeszcze parę lat temu było jedynie jedną z wielu małych
firm, a teraz jest jednym z kluczowych przedsiębiorstw na rynku.

To on był głównym projektantem SAO i jednocześnie tym, który opracował
NerveGear.

Jako zapalony gracz, głęboko szanowałem Kayabę. Kupowałem wszystkie
magazyny, w których było coś na jego temat i znałem na pamięć wszystkie wywiady
z nim przeprowadzone. Słysząc jego głos, oczami wyobraźni ujrzałem go w białym
fartuchu, który zawsze nosił.

Ale on zawsze trzymał się na uboczu, unikając kontaktów z mediami. Nigdy nawet
nie był GM-em, więc dlaczego teraz robi coś takiego?

Zmusiłem mój umysł do ponownej analizy sytuacji. Ale słowa, które popłynęły dalej
spod kaptura, kompletnie zbiły mnie z tropu.

– Pewnie już wszyscy zauważyliście, iż z głównego menu zniknął przycisk

background image

wylogowania. To nie jest błąd w grze, To nie jest błąd, tylko element samego Sword
Art Online.

– Element SAO? – wyrzucił z siebie łamiącym się głosem Klein.

Ogłoszenie trwało dalej.

– Dopóki nie dostaniecie się na szczyt tego zamku, nie będziecie mogli

wylogować się z własnej woli.

Tego zamku? Na początku nic, a nic nie mogłem z tego zrozumieć. W Mieście
Początku nie było żadnej takiej lokacji do przejścia.

Ale to, co powiedział później Kayaba, rozwiało moje wątpliwości.

– Także przerwanie połączenia, bądź zdjęcie NerveGear-u jest surowo

zabronione. Jeśli coś takiego się wydarzy...

Zrobił przerwę w swojej wypowiedzi na moment.

Cisza dziesięciu tysięcy ludzi była przytłaczająca. Dalszy ciąg zdania nadszedł
powoli.

– ...sensory w waszym NerveGear wyemitują silny impuls elektromagnetyczny,

niszcząc wasz mózg i zatrzymując wszystkie wasze podstawowe funkcje życiowe.

Klein i ja spojrzeliśmy na siebie w szoku.

To było tak, jakby mój umysł odmawiał przyjęcia do wiadomości tego, co zostało
przed sekundą powiedziane. Jednak przez krótkie oświadczenie, które wygłosił
Kayaba, moje ciało zlał zimny pot.

Zniszczy nasze mózgi.

Innymi słowy zabije nas.

Każdy użytkownik, który wyłączy NG albo otworzy zapięcie zabezpieczające,
zostanie zabity. To właśnie maił na myśli Kayaba, przemawiając do mas.

Znowu pojawiły się szepty, ale nie było śladów krzyków czy paniki. Wydawało się, że
wszyscy, tak jak i ja, jeszcze tego nie zrozumieli, bądź po prostu nie chcieli dopuścić
owej myśli do świadomości.

Klein powoli podniósł rękę i złapał się za brodę. Potem zaśmiał się i powiedział:

– Haha... Co on wygaduje? Ten gość oszalał? To nie ma żadnego sensu.

NerveGear... To tylko gra. Zniszczyć nasze mózgi... Jak ma zamiar to zrobić?! Nie,
Kirito?! – głos mu się załamał, kiedy kończył pytanie. Patrzył na mnie, ale nie
mogłem się z nim zgodzić.

Sensory w hełmie NerveGear emitowały słabe elektroniczne impulsy, wysyłając
sygnał do mózgu.

Można by to nazwać najnowszą technologią, ale podstawowa zasada działania była
taka sama, jak w pewnym urządzeniu domowego użytku znanemu w Japonii od
ponad 40 lat - mikrofalówce.

Jeśli fale były dostatecznie silne, istniałaby możliwość, że NerveGear mógłby
wprowadzić w wibracje cząsteczki wody w naszych mózgach i je usmażyć.

background image

Jednak...

– ...Teoretycznie to możliwe, ale z pewnością musi blefować. Jeśli wyciągniemy

wtyczkę NerveGearu, nie ma możliwości, aby mógł wyemitować wystarczająco silny
impuls, dopóki nie posiadałby wystarczająco silnego...

Klein już znał powód, dla którego przestałem mówić.

– ...Źródła energii... – powiedział słowami, będącymi na granicy krzyku i z

przerażoną miną dodał – Trzydzieści procent wagi NG stanowi bateria. Ale... to
szaleństwo! Co się stanie, jeśli nagle będzie awaria zasilania, czy coś w tym stylu?!

Zupełnie, jakby usłyszał pytanie Kleina, Kayaba zaczął dalej wyjaśniać.

– Aby być bardziej szczegółowym, odłączenie od zewnętrznego źródła zasilania na
dziesięć minut, odcięcie od systemu na dłużej niż dwie godziny albo każdorazowa
próba otwarcia, rozebrania lub zniszczenia NerveGearu. Jeśli którykolwiek z tych
warunków zostanie spełniony, rozpocznie się sekwencja zniszczenia mózgu. Te
warunki zostały przedstawione rządowi i do wiadomości środków masowego
przekazu w prawdziwym świecie. Pomimo tego były już przypadki, kiedy krewni lub
przyjaciele zignorowali ostrzeżenia i spróbowali pozbyć się NerveGearu. W wyniku
tego...

Metaliczny głos zrobił chwilę przerwy na zaczerpnięcie oddechu.

– ... 213 graczy opuściło już grę, a także prawdziwy świat.

Dało się usłyszeć długi krzyk. Prawie wszyscy gracze nie mogli w to uwierzyć albo
nie chcieli i stali z szeroko otwartymi ustami, bądź z gorzkimi uśmiechami na
twarzach.

Moja głowa próbowała to odrzucić, co właśnie powiedział Kayaba, lecz ciało ją
zdradziło i moje kolana zaczęły się trząść.

Zatoczyłem się na słabych nogach, ale jakoś udało mi się nie przewrócić. Klein
upadł na plecy z miną, jakby uszło z niego całe życie.

213 graczy było już martwych.

To zdanie powtarzało się bez przerwy w mojej głowie.

Jeśli to, co powiedział Kayaba, jest prawdą, to do tej pory umarło już ponad 200
osób?

Pomiędzy nimi mogli być beta testerzy tacy jak ja. Mogłem nawet znać ich nazwy
postaci i awatary. Tym ludziom usmażono mózgi... i umarli. To miał na myśli?

– ...Nie wierzę, nie wierzę... – powtarzał w kółko Klein, wciąż leżąc na ziemi.

– Chce nas tylko przestraszyć. Jak mógłby zrobić coś takiego? Przestań robić

sobie jaja i wypuść nas stąd! Nie mamy czasu brać udziału w tej chorej ceremonii
otwarcia. Taaa... to tylko event. Przedstawienie z okazji otwarcia, prawda?

Wewnątrz głowy krzyczałem dokładnie to samo.

Aby pozbawić nas wszelkiej nadziei, Kayaba ponownie rozpoczął wyjaśnianie.

– Gracze, nie musicie się bać o wasze ciała, które zostawiliście po drugiej stronie.

W tej chwili wszystkie stacje telewizyjne, radiowe oraz media internetowe

background image

powtarzają informację dotyczącą tej sytuacji, wliczając fakt, iż wiele osób straciło
życie. Niebezpieczeństwo, że NerveGear zostanie wam zdjęty istniało, ale zostało już
zażegnane. W tym momencie przy użyciu dwóch godzin, jakie otrzymaliście,
wszyscy zostaniecie przetransportowani do szpitali albo podobnych placówek,
gdzie otrzymacie odpowiednią opiekę medyczną. Dlatego możecie się rozluźnić... i
skoncentrować na przechodzeniu gry.

– Co...?! – nie wytrzymałem i zacząłem krzyczeć – Co ty chrzanisz?! Przejść grę?!

Chcesz, żebyśmy sobie grali w takiej sytuacji?! – krzyczałem dalej, patrząc na
czerwoną szatę, która wyłaniała się z wyższego piętra. – To już nie jest gra!

Wtedy Akihiko Kayaba zaczął ogłaszać swoim monotonnym głosem.

– Chcę, żebyście zrozumieli, iż Sword Art Online nie jest już prostą grą. To druga

rzeczywistość. Od tej pory w grze nie będą już działać żadne formy odrodzenia się.
W chwili, kiedy wasz pasek życia spadnie do zera, wasza postać przepadnie na
zawsze, a wraz z nią...

To, co chciał powiedzieć, było dla mnie zbyt jasne.

– ...NerveGear zniszczy wasz mózg.

Nagle odczułem nieodpartą chęć, by się zaśmiać, jednak ją stłumiłem.

Spojrzałem na długą, horyzontalną linię po lewej stronie góry mojego pola widzenia.
Kiedy się na niej skupiłem, dostrzegłem liczby 342/342.

Punkty mojego życia. Moja siła życiowa.

Kiedy osiągnie zero - umrę – fale elektromagnetyczne usmażą mi mózg, zabijając
mnie. To właśnie miał na myśli.

Bez wątpienia była to gra. Gra, w której stawką jest życie. Innymi słowy śmiertelna
rozgrywka.

Podczas dwóch miesięcy beta testów zginąłem ze 100 razy. Odradzałem się trochę
zawstydzony w zamku na północ od głównego placu - Zamku Czarnego Żelaza - i
ponownie biegłem na tereny łowieckie.

Ale to właśnie element gier RPG, gdzie się ginie, uczy i awansuje w poziomach
doświadczenia. A teraz nie mogę? Gdy zginiesz, tracisz także prawdziwe życie? A w
dodatku nie możesz nawet przestać grać?

– Nie ma, do diabła, mowy – powiedziałem łagodnie.

Kto o zdrowych zmysłach pod takimi warunkami wyruszyłby na polowanie?
Oczywistym jest, że wszyscy, którzy pozostaną w mieście, gdzie będą bezpieczni.

Wydawało się, że odczytał moje, jak i zapewne reszty graczy myśli, bo szybko
nadeszła kolejna informacja.

– Moi drodzy, jest tylko jeden sposób, aby uwolnić się od tej gry, a jest nim to, co

wcześniej powiedziałem. Musicie dostać się na szczyt Aincradu, na 100 piętro i
pokonać bossa, który tam się znajduje. Kiedy on polegnie, wszyscy gracze aktualnie
znajdujący się w grze, zostaną automatycznie wylogowani. Daję wam moje słowo.

Dziesięć tysięcy graczy stało w osłupieniu.

background image

Wtedy właśnie zdałem sobie sprawę, co Kayaba miał na myśli przez: „Dopóki nie
dostaniecie się na szczyt tego zamku...”.

Ten zamek... Monstrualna budowla wiążąca wszystkich graczy na pierwszym
piętrze i z 99 unoszącymi się w powietrzu piętrami do szczytu. Mówił o samym
Aincradzie.

– Przejść? Wszystkie 100 pięter?! – usłyszałem krzyk Kleina. Szybko wstał i

skierował pięść ku niebu. – A jak mamy to niby zrobić? Słyszałem, że dostanie się
wyżej było cholernie trudne nawet podczas beta testów!

To była prawda. Tysiąc graczy, którzy brali udział w dwumiesięcznych beta testach
dostało się zaledwie na szóste piętro. Nawet jeśli teraz grało całe dziesięć tysięcy, to
ile zajmie nam przejście wszystkich 100 pięter?

Większość graczy, którzy zostali tu sprowadzeni, zadawało sobie to samo pytanie.

W tej przytłaczającej ciszy z pewnością było słychać zbyt mało szeptów. Ale nie
dało się także odczuć śladów strachu ani rozpaczy.

Większość osób wciąż pewnie zastanawia się, czy to prawdziwe niebezpieczeństwo,
czy może jakaś naprawdę wyczesana ceremonia otwarcia. Wszystko, co powiedział
Kayaba, było tak przerażające, że wydało się nierealne.

Spojrzałem ponownie na pustą szatę nade mną i starałem się zaakceptować obecną
sytuację.

Nigdy nie będę mógł już się wylogować. Nie mogę wrócić do mojego pokoju i
zwykłego życia. Jedynym sposobem, abym mógł je odzyskać, jest pokonanie bossa
na ostatnim piętrze unoszącego się w powietrzu zamku. Jeśli w tym czasie moje HP
spadnie do zera.. zginę. Umrę naprawdę.

Ale...

Jednak mimo moich wysiłków, nie mogłem tego zaakceptować. Jakieś pięć czy
sześć godzin temu jadłem obiad, który przygotowała mama, rozmawiałem z siostrą,
a później wróciłem do swojego pokoju.

Nie mogę do tego wszystkiego wrócić? To jest teraz prawdziwa rzeczywistość?

Podczas moich przemyśleń, czerwona szata, która cały czas zdawała się nas
wyprzedzać, machnęła prawą ręką i powiedziała:

– A więc pokażę wam dowód, że jest to jedyna rzeczywistość. W waszych

ekwipunkach powinien znajdować się mały prezent ode mnie. Proszę, użyjcie go.

Kiedy tylko to usłyszałem, podobnie jak reszta graczy, natychmiast wywołałem
główne menu, a plac wypełnił się efektem dźwiękowym przypominającym
dzwoneczki.

Otworzyłem okno ekwipunku i na samym szczycie listy przedmiotów znalazłem
lusterko.

Dlaczego nam to dał? Zastanawiając się, kliknąłem na nie i wybrałem „utwórz
przedmiot”. Natychmiast w moich rękach pojawiło się małe, prostokątne
lustereczko.

Chwyciłem je niepewnie, ale nic się nie stało. Pokazywało jedynie twarz mojego

background image

awatara, przy tworzeniu którego, miałem tyle problemów.

Podrapałem się po głowie i spojrzałem na Kleina. Samuraj także patrzył w swoje
lusterko z głupim wyrazem twarzy.

Wtedy...

Nagle jego, a także innych wokoło awatary zostały otoczone przez białe światło.
Zanim się zorientowałem, mnie również okalała już biel.

Jakieś dwie, może trzy, sekundy później otoczenie wróciło do normy.

Nie...

Twarz osoby przede mną nie była tą, do której przywykłem.

Zbroja zszyta z metalowych płyt, chusta i rozczochrane, czerwone włosy były takie
same, ale twarz uległa zmianie. Jego oczy stały się mętne i jaśniejsze, a długi,
delikatny nos bardziej haczykowaty. Na brodzie pojawił się nagle zarost. Awatar
młodego, beztroskiego samuraja zmienił się w upadłego wojownika... albo może w
bandytę.

Na chwilę zapomniałem o zaistniałej sytuacji i spytałem:

– Kim jesteś?

Prawie to samo usłyszałem z ust gracza stojącego na przeciw mnie.

– Znamy się?

Wtedy przeszyło mnie dziwne uczucie i zdałem sobie sprawę, co oznaczał prezent
Kayaby.

Podniosłem szybko lusterko i spojrzałem na swoje odbicie.

Starannie uczesane czarne włosy, para słabych oczu wystająca spod trochę
przydługawych włosów i delikatna twarz, z powodu której ludzie często mylili mnie z
dziewczyną, kiedy wychodziłem na miasto razem z siostrą.

Wizerunek spokojnego wojownika, który sobie sam wykreowałem, istniejący jeszcze
przed chwilą, znikał. To, co ujrzałem w lusterku...

Było moją prawdziwą twarzą, od której tak bardzo chciałem uciec.

– Ach, to ja.

Klein, który także spoglądał w nowy przedmiot, upadł na plecy. Spojrzeliśmy na
siebie i krzyknęliśmy:

– To ty, Klein?!

– Kirito?!

Nasze głosy też się zmieniły, może filtry za nie odpowiedzialne przestały działać.
Jednak nie mieliśmy czasu myśleć o takich rzeczach.

Lusterka wypadły nam z rąk i kiedy upadły na ziemię, rozpadły się z cichym
dźwiękiem tuczącego się szkła.

Gdy znów się rozejrzałem, tłum nie wyglądał już jak zbiorowisko postaci z gry
fantasy. Ich miejsce zajęła gromada normalnie wyglądających, młodych ludzi. To

background image

przypominało imprezę, na którą przyszło wiele osób ubranych w zbroje.
Niepokojąco, znacznie zmienił się nawet rozkład płci.

Jak to możliwe? Awatary wszystkich graczy, które stworzyliśmy z niczego, zmieniły
się w postacie przypominające nas z prawdziwego świata. Oczywiście sama
tekstura dalej składała się z kwadratów, tak samo, jak modele postaci i choć wciąż
dziwnie wyglądały, to były naprawdę dokładne. Tak, jakby Gear zeskanował całe
ciała.

Skan...

– Właśnie! – mój krzyk zwrócił uwagę Kleina – NerveGear ma bardzo gęsto

rozmieszczone czułe sensory pokrywające całe nasze głowy, więc może stwierdzić
nie tylko, jak wyglądają nasze mózgi, ale także i twarze.

– A-Ale skąd wie, jak wyglądają nasze prawdziwe ciała? Jak wysocy jesteśmy? –

Klein spytał cichym głosem, rozglądając się wokół siebie.

Średni wzrost graczy, którzy robili dziwne miny, spoglądając na swoje odbicia w
lusterkach, został po zmianie zauważalnie zredukowany. Ja i pewnie też Klein,
ustawiliśmy nasz wzrost na podobny do rzeczywistego, żeby zmiana nie utrudniała
nam ruchów, ale większość graczy stworzyła się wyższymi o jakieś dziesięć czy
dwadzieścia centymetrów.

To nie wszystko. Budowa ich ciała także się zmieniła. To niemożliwe, żeby
NerveGear to wszystko wiedział.

Klein odpowiedział na wszystkie moje pytania:

Ach, chwila. Kupiłem NerveGear dopiero wczoraj i pamiętam, że była taka część

ustawiania... Nazwali to kalibracją? W każdym razie trzeba było dotykać swojego
ciała w kilku miejscach, więc może wtedy...?

– Racja, zapewne stąd mają te dane.

Kalibracja - to podczas niej NerveGear sprawdzał, „jak daleko musisz sięgnąć ręką,
aby dotknąć różnych części swojego ciała”. Było to spowodowane chęcią
precyzyjnego oddania zasięgu naszych ruchów. Można powiedzieć, że NG posiada
informacje o naszej dokładnej budowie.

Stworzenie awatarów graczy, będących niemal ścisłą repliką ich samych, było
możliwe. Teraz cel tego wszystkiego stał się aż nazbyt jasny.

– Rzeczywistość... – wyszeptałem – Powiedział, że to jest rzeczywistość. To, że

awatary są naszymi prawdziwymi ciałami i że pasek HP jest odpowiednikiem
naszego życia. Żebyśmy mu uwierzyli, stworzył nasze idealne kopie.

– Ale wiesz, Kirito – Klein podrapał się w głowę, a jego oczy spod chusty zdawały

się krzyczeć. – Dlaczego? Dlaczego, do diabła, robi coś takiego?!

Nie odpowiedziałem i wskazałem ręką nad nasze głowy.

– Poczekaj chwilę. Może zaraz wszystko nam wyjaśni.

Kayaba mnie nie zawiódł. Parę sekund później rozległ się, prawie ceremonialny, głos
z czerwonego nieba.

– Pewnie zastanawiacie się, co mnie do tego skłoniło. Dlaczego ja, Akihiko

background image

Kayaba, twórca Sword Art Online i NerveGear, robi coś takiego? To jakiś atak
terrorystyczny? Chce za nas okup?

Wtedy głos Kayaby, do tej pory wyprany z emocji, ukazał jakieś jej ślady. Nagle
przeszło mi przez głowę słowo empatia, nawet jeśli to niemożliwe, aby to było
prawdą.

– Żadna z tych rzeczy nie jest moim pragnieniem. Moim celem było samo

stworzenie tej sytuacji. Opracowanie i obserwacja świata była jedynym powodem,
dla którego stworzyłem NerveGear i SAO. A teraz to wszystko się spełniło.

Wtedy, po krótkiej przerwie, głos Kayaby znów przestał zdradzać jakiekolwiek
emocje:

– I tak oto zakończyłem tutorial do oficjalnego uruchomienia Sword Art Online.

Powodzenia, drodzy gracze.

Rozległo się echo ostatniego zdania.

Wielka szata uniosła się i wtopiła z wiadomością systemową wyświetlaną na
spodzie wyższego piętra.

Jego ramiona, a następnie klatka piersiowa, stopiły się z czerwonym napisem. Tuż
po tym wiadomość systemowa zakrywająca niebo, zniknęła równie nagle co się
pojawiła.

Do naszych uszu zaczęły płynąć dźwięki wiatru wiejącego nad nami i symfoniczna
muzyka w tle.

Gra wróciła do swojego normalnego stanu, pomijając fakt, iż zmieniło się parę jej
zasad.

Wtedy... w końcu...

Tłum graczy zareagował we właściwy sposób.

Innymi słowy na placu rozległy się niezliczony wrzaski.

– To żart, prawda? Co nie? To tylko żart, prawda?!

– Nie rób sobie jaj! Wypuść mnie! Natychmiast mnie stąd wypuść!

– Nie! Nie możesz! Niedługo mam randkę, więc nie mogę tu zostać!

– Nie podoba mi się to! Idę do domu! Ja chcę do domu!

Krzyki, domagania, wrzaski, przekleństwa i znów krzyki.

W parę minut ludzie zmienili się z graczy w więźniów, łapiących się za głowę,
machających z niezadowolenia rękami, obejmujących się i zaczynających głośno
przeklinać.

W całym tym hałasie mój umysł stał się dziwnie spokojny.

To rzeczywistość.

Akihiko Kayaba powiedział prawdę. W takim razie to wszystko zostało przewidziane.
Zdziwiłbym się, gdyby tak nie było. Właśnie to strona geniusza robiła z Kayaby tak
ciekawą osobę.

Teraz przez jakiś czas nie będę mógł wrócić do rzeczywistości. Może przez parę

background image

miesięcy, a może nawet dłużej. Przez ten czas nie zobaczę mamy ani siostry, ani z
nimi nie porozmawiam. Możliwe, że już nigdy nie będę mi dane mieć takiej okazji.
Jeśli tutaj zginę...

...Zginę naprawdę.

NerveGear będący kiedyś maszyną do gier, stał się w tym więzieniu zamkiem celi i
narzędziem egzekucji.

Powoli wciągnąłem powietrze i otworzyłem usta.

– Klein, pozwól na moment.

Złapałem rękę wojownika, który w prawdziwym życiu wydawał się znacznie starszy
ode mnie i wyciągnąłem go z tłumu. Udało mi się to, ponieważ staliśmy na skraju
wielkiego placu. Weszliśmy na jedną z wielu uliczek wychodzących z niego i
wskoczyłem na tył stojącego tam wozu.

– Klein – zawołałem go po raz drugi.

Wciąż był blady. Mówiłem dalej, starając się być jak najbardziej poważny:

– Słuchaj uważnie. Chodź ze mną do następnej wioski.

Otworzył szeroko oczy, a ja mówiłem dalej, powoli, wymuszając z siebie kolejne
słowa.

– Jeśli to wszystko prawda, to żeby przetrwać w tym świecie, musimy stać się jak

najsilniejsi. Wiesz przecież, że gry MMORPG bazują na doświadczeniu zdobytym w
walce. Tylko ludzie, którzy zdobędą najwięcej pieniędzy i punktów doświadczenia,
staną się silniejsi. Kiedy inni gracze zdadzą sobie z tego sprawę, rzucą się na
potwory w okolicy i trzeba będzie całe wieki czekać na ich odrodzenie się. Najlepiej
będzie, jeśli od razu pójdziemy do następnej wioski. Znam wszystkie niebezpieczne
miejsca po drodze, więc bez problemu dotrę tam nawet na 1 poziomie.

Jak na mnie, była to całkiem niezła przemowa, ale pomimo tego mój rozmówca
zachował ciszę.

Parę sekund później odpowiedział:

– Tyle że... Mówiłem ci wcześniej, że z przyjaciółmi staliśmy wieki, żeby kupić tę

grę. Mogli się zalogować i pewnie też znajdują się gdzieś na tym placu. Nie mogę ich
tak zostawić.

Westchnąłem.

Mogłem aż za dobrze zrozumieć, co Klein chciał mi powiedzieć swym spojrzeniem.

Był osobą towarzyską i dobrze układało mu się z ludźmi, no i pewnie dba też o
innych. Zapewne miał nadzieję, że zabiorę wszystkich jego przyjaciół razem z nim.

Ale nie mogłem się zgodzić.

Do następnej wioski mogłem przeprowadzić tylko jego, broniąc go przed
agresywnymi potworami. Ale gdyby były jeszcze dwie... Nie, nawet, gdyby była z
nami jeszcze jedna osoba, byłoby to zbyt niebezpieczne.

Jeśli po drodze ktoś by zginął, umarłby także w prawdziwym świecie, tak jak
powiedział Kayaba.

background image

Wtedy odpowiedzialność za to spadłaby na mnie, na tego który zaproponował
wyjście z bezpiecznego miasta i któremu nie udało się obronić towarzysza.

To było dla mnie zbyt wiele. Nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego. To było po prostu
niemożliwe.

Klein chyba odczytał wszystko, co przeszło mi wtedy przez umysł. Na jego twarzy
pojawił się uśmiech i pokręcił głową.

– Nie... Nie mogę ciągle na tobie polegać. W moim poprzednim MMO miałem moją

własną gildię. Nic mi nie będzie. Zrobię dobry użytek z tego, czego mnie nauczyłeś. I
wciąż jest szansa, że to jakiś stuknięty żart, i że zostaniemy wszyscy wylogowani.
Więc nie musisz się o mnie martwić. Ruszaj do następnej wioski.

Z zamkniętymi ustami walczyłem z niezdecydowaniem, jakiego jeszcze nigdy w
życiu nie zaznałem.

Wypowiedziałem słowa, które gryzły mnie przez następne dwa lata:

– Niech będzie.

Kiwnąłem głową i powiedziałem, mając sucho w gardle:

– Więc tu się rozstaniemy. Wyślij mi wiadomość, gdyby coś się stało. To na razie,

Klein.

Kiedy zacząłem się odwracać, żeby odejść, usłyszałem jego głos.

– Kirito!

Spojrzałem na niego pytająco, ale nic nie powiedział, a jego szczęka tylko przez
chwilę drżała.

Pomachałem mu na pożegnanie i obróciłem się w kierunku północnego-wschodu,
gdzie znajdowała się następna wioska.

Po jakichś pięciu krokach znowu usłyszałem za sobą wołanie.

– Hej, Kirito! Całkiem śliczny jesteś w realu. Tak bardziej mi się podobasz.

Gorzko się uśmiechnąłem i krzyknąłem przez ramię:

– Ta zarośnięta gęba pasuje do ciebie 10 razy lepiej.

Odwróciłem się plecami do mojego pierwszego przyjaciela, którego zdobyłem w tym
świecie i pobiegłem przed siebie.

Obejrzałem się dopiero po paru minutach biegu przez ciasne alejki, ale oczywiście
nikogo nie zobaczyłem.

Zignorowałem dziwne uczucie w klatce piersiowej i pobiegłem dalej.

Desperacko gnałem ku północno-wschodniej bramie Miasta Początku. Minąłem
równinę i głęboki las, za którymi leżała mała wioska. Wtedy rozpoczęła się, wydająca
się nie mieć końca, gra o przetrwanie.

Rozdział 4

Po dwóch miesiącach zginęło dwa tysiące osób.

background image

Nadzieja na nadejście pomocy z zewnątrz prysła. Nie dotarła do nas żadna
wiadomość z prawdziwego świata.

Sam tego nie widziałem, ale mówią, że kiedy gracze zdali sobie sprawę, iż naprawdę
nie mogą wrócić, ogarnęło ich prawdziwe szaleństwo. Niektórzy płakali, inni
marudzili, a jeszcze inni próbowali się przekopać pod miasto, aby zniszczyć świat.
Oczywiście wszystkie budynki są niezniszczalnymi obiektami, więc to nie mogło się
udać.

Powiadają również, że zaakceptowanie sytuacji i obmyślenie planu, co robić dalej,
zajęło im wiele dni, ale w końcu podzielili się na cztery duże grupy.

Pierwsza składała się z prawie połowy graczy, którzy wciąż nie mogli zaakceptować
warunków narzuconych przez Akihiko Kayabę i czekali na pomoc z zewnątrz.

Zrozumiałem, że naprawdę dobrze to przemyśleli. Ich prawdziwe ciała leżały w
łóżkach lub siedziały w fotelach, śpiąc. Ta rzeczywistość i ta sytuacja to zwykła
podróbka. Jeśli istnieje nawet najmniejsza szansa, że uda im się wydostać...
Oczywiście przycisk wylogowania zniknął i to musi być coś, co twórcy gry muszą
jedynie przezwyciężyć.

A na zewnątrz firma, która stworzyła grę, ARGUS, pewnie próbuje bardziej niż
ktokolwiek inny ocalić graczy. Jeśli tylko poczekają, będą mogli otworzyć oczy, mieć
łzawe zjednoczenie z rodziną i wrócić do szkoły lub pracy, a ta cała chora sytuacja
stanie się tylko tematem do rozmów.

Wcale nie było głupio myśleć w taki sposób. Sam głęboko wewnątrz pragnąłem,
żeby to była prawda.

Ich planem działania było czekać. Nawet na krok nie wyszli poza miasto i używali
col, tutejszej waluty, którą zdobyli na początku gry. Oszczędzali, kupując tylko
jedzenie, którego potrzebowali, aby przeżyć dzień. Szukali tanich gospód i chodzili w
grupach, każdego dnia uważnie wydając pieniądze.

Na szczęście Miasto Początku stanowiło niecałe dwadzieścia procent pierwszego
piętra i było wystarczająco duże, żeby zmieścić w sobie całą jedną dzielnicę Tokio.
Więc pięć tysięcy graczy miało wystarczająco dużo miejsca do życia.

Nieważne jednak, jak bardzo tego chcieli, ponieważ pomoc nie nadeszła. Czasami
tylko niebo traciło krystalicznie niebieską barwę i pokrywało się szarymi chmurami.
W końcu wydadzą wszystkie oszczędności i będą musieli coś zrobić.

Druga grupa liczyła jakieś trzydzieści procent, inaczej trzy tysiące graczy. Wszyscy
ludzie z owej grupy współpracowali ze sobą, a przywódcą został administrator
jednej z największej stron o grach.

Gracze, którzy dołączyli do tej społeczności podzielili się na kilka mniejszych
zbiorowisk, które przekazywały sobie nawzajem wszystkie zyski i informacje o grze
oraz wyruszali badać labirynty, gdzie znajdowały się schody wyżej. Przywódcy tej
grupy wybrali na swoją bazę Zamek Czarnego Żelaza i stamtąd wydawali rozkazy
różnym mniejszym frakcją.

background image

Przez jakiś czas nie mieli nazwy, ale kiedy wszyscy członkowie dostali mundury,
ktoś nadał im w jakiś sposób ponurą nazwę: Armia.

Trzecia grupa składała się z mniej więcej tysiąca graczy. Należeli do niej ludzie,
którzy stracili wszystkie swoje col, ale nie chcieli zarabiać, walcząc z potworami.

A tak przy okazji, w SAO istnieją dwie podstawowe potrzeby. Jedną z nich jest
zmęczenie, a drugą głód.

Rozumiem, dlaczego istniało zmęczenie. Wirtualne informacje i te prawdziwe dla
mózgów użytkowników, niczym się nie różniły. Jeśli gracz poczuł się senny, mógł
iść do gospody i wynająć pokój, aby przespać się przez jakiś czas. W zależności od
sumy jaką na to przeznaczy. Jeśli ktoś uciułał dużą ilością col, mógł sobie kupić
dom, ale to wymagało naprawdę niemałej sumy.

Potrzeba jedzenia wydawała się wielu graczom dziwna. Chociaż nie trudno było
sobie wyobrazić, co się działo z prawdziwymi ciałami. Prawdopodobnie podają nam
składniki odżywcze przez kroplówkę, jednak pustka, jaką czujemy, nie ma z nimi nic
wspólnego.

Jeśli w grze kupimy trochę wirtualnego mięsa lub chleba i go zjemy, to ta pustka
przestaje być odczuwalna i czujemy się najedzeni. Nie ma sposobu, aby się
dowiedzieć, jak ten dziwny mechanizm działa, dla przykładu spytać o to specjalistę
na polu neurologii.

Z drugiej strony to też wydawało się prawdziwe - głód nie znika, póki czegoś nie
zjemy. Pewnie nie umrzemy z tego powodu, ale faktem pozostaje, że to uczucie jest
trudne do zignorowania. Dlatego gracze odwiedzają restauracje, które prowadzą
NPC i tam jedzą posiłki... a przynajmniej dane, wyglądające jak jedzenie.

Przy okazji w grze nie trzeba też wydalać odchodów. A jeśli chodzi o to, co się dzieje
w prawdziwym świecie, nawet nie chcę o tym myśleć.

Wracając do tematu...

Gracze, którzy zmarnowali wszystkie swoje pieniądze na początku, nie mogący ani
spać, ani jeść, zwykle dołączali do Armii. To dlatego, że dopóki wykonywali rozkazy,
mieli zapewnione wyżywienie.

Ale zawsze są tacy, którzy nie mogą współpracować z innymi graczami. Ci, którzy
nigdy nie chcieli dołączyć do Armii, bądź zostali z niej wyrzuceni za sprawianie
problemów, zrobili z slumsów Miasta Początku swoją bazę i zaczęli kraść.

Wnętrze miasta było określane mianem bezpiecznej strefy - był to teren chroniony
przez system, gdzie gracze nie mogli nic sobie zrobić. Ale jeśli chodzi o tereny poza
bezpieczną strefą, to zupełnie co innego. Maruderzy tworzyli drużyny i napadali
innych graczy polujących w labiryntach lub poza nimi, co z różnych powodów było
bardziej dochodowe niż samo polowanie na potwory.

Nawet jeśli nigdy nikogo nie zamordowali... Przynajmniej nie podczas pierwszego
roku.

background image

Ta grupa powoli stawała się coraz większa, aż osiągnęła wyżej wymienioną liczbę
tysiąca osób.

Czwartą grupą była po prostu reszta.

Istniało pięćdziesiąt organizacji założonych przez ludzi, którzy chcieli ukończyć grę,
ale nie pragnęli dołączać do dużej organizacji. Było ich około pięciuset.
Nazywaliśmy takie organizacje gildiami. Są one bardzo mobilne (czego brakuje
Armii) i używają tego, aby stawać się coraz silniejszymi.

Bardzo niewielu zdecydowało się zostać kupcami albo rzemieślnikami. Było ich
dwieście, może trzysta osób, ale sami utworzyli gildię i zaczęli trenować
umiejętności, które pozwolą im zarabiać col.

Reszta graczy, około setki, była nazywana graczami solo... i to jest grupa, do której
ja należę.

To samolubni ludzie, którzy nie potrafią współpracować z innymi, woląc samemu
walczyć o przetrwanie i stawać się silniejszymi na własną rękę. Używali wszelkich
możliwych informacji, żeby szybko podnieść swój poziom, a po uzyskaniu siły,
zaczęli walczyć przeciwko potworom i bandytom. Prawdę mówiąc, walka przeciwko
tym graczom mijała się z celem.

Brak magii odróżniał SAO od reszty gier. Innymi słowy nie było 100% celnych ataków
z dystansu, co dawało możliwość walki samemu z dużymi grupami przeciwników.
Jeśli miało się odpowiednie umiejętności, samodzielna gra była bardziej efektywna i
dawała więcej doświadczenia niż walka w grupie.

Oczywiście wiązało się to z ryzykiem. Dla przykładu można zostać sparaliżowanym.
Jeśli przynależało się do grupy, to zawsze ktoś mógł cię wyleczyć, ale jeżeli grało się
solo, prowadziło to do pewnej śmierci. Właściwie to ta grupa odznaczała się
największą śmiertelnością spośród wszystkich wcześniej wymienionych.

Gdy posiada się doświadczenie i wiedzę, aby wygrać, wszystkie te
niebezpieczeństwa były znacznie lepiej rekompensowane, a wszyscy beta testerzy,
w tym ja, mieli obie te rzeczy.

Dzięki tym cennym informacjom, gracze solo szybko wbijali poziomy i w niedługim
czasie pojawiła się wielka różnica między nimi, a resztą osób. Gdy gra się trochę
uspokoiła, większość graczy solo opuściła pierwsze piętro i zaczęła używać miast
na wyższych piętrach w roli swoich baz.

Wewnątrz Zamku Czarnego Żelaza, gdzie podczas beta testów był Pokój
Wskrzeszonych, teraz znajdował się wielki metalowy monument. Na jego
powierzchni wyryte zostały imiona wszystkich dziesięciu tysięcy graczy. Wśród nich
niektóre zostały przekreślone, co wskazywało, że umarli. Obok zapisano także czas i
przyczynę zgonu.

Pierwsza osoba, która dostąpiła zaszczytu przekreślenia jej imienia, pojawiła się trzy
godziny po rozpoczęciu gry.

Przyczyną jej śmierci nie była przegrana walka z potworem, tylko samobójstwo.

Wierzył w teorię konstrukcji NerveGearu, według której osoba odcięta przez system,

background image

automatycznie odzyska przytomność. Wspiął się na żelazne ogrodzenie w
północnym krańcu miasta, na krawędź Aincardu, i rzucił się w przepaść.

Pod unoszącym się w powietrzu zamkiem, nieważne jak dobrze się przyjrzeć, nie
było widać ziemi. Wielu graczy patrzyło, jak chłopak spadający z krzykiem staje się
coraz mniejszy, aż w końcu znika w chmurach.

Dwie minuty później, krótka linia bezlitośnie przekreśliła jego imię. Powodem śmierci
był „upadek z wysokości”. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, przez co przeszedł
podczas tego krótkiego czasu. Nie byliśmy w stanie się dowiedzieć, czy wrócił do
prawdziwego świata, czy też nie. A może tak, jak powiedział Kayaba, usmażyło mu
mózg. Wiele osób myślało, że jeśli wyjście z gry jest takie proste, to ludzie w
prawdziwym świecie już wyciągnęliby wtyczki i wszyscy zostaliby uratowani.

Jednak grono osób uznało taki sposób za zbyt łatwe rozwiązanie. Większość jednak,
w tym ja, sądziło, że śmierć w SAO jest równoznaczna z śmiercią w realnym świecie.

I to nie zmieniło się do tej pory. Fenomen paska HP osiągającego zero i ciała
rozpadającego się na kawałki, oznaczał tyle, co napis „GAME OVER”, który znamy aż
za dobrze. Wydawało się, że aby poznać prawdziwe znaczenie śmierci w SAO, trzeba
jej samemu doświadczyć. Ta niepewność była powodem, dla którego zmniejszyła
się prędkość spadania liczby graczy.

Z drugiej strony... ludzie będący częścią Armii, zwłaszcza ci, którzy znajdowali się w
pierwszej grupie, zaczęli tracić życie, próbując przejść grę i walcząc z potworami.

Walki w SAO to coś, do czego trzeba przywyknąć. To nie tyle była próba wymuszenia
poruszenia się, raczej powierzenie swoich ruchów systemowi.

Dla przykładu nawet proste cięcie z góry jednoręcznym mieczem, jeśli gracz nauczył
się „Techniki Walki Jednoręcznym Mieczem”, a następnie użyje „Cięcie z Góry” może
jedynie zapoczątkować atak, a system sam za niego poruszał jego ciałem. Ale jeśli
ktoś bez tej umiejętności próbował skopiować jej ruchy, byłyby zbyt wolne i zbyt
słabe, aby użyć ich w normalnej walce. Jest to podobne do wydawania poleceń
ruchu w grach walki.

Ludzie, którzy nie dostosowali się do tego, po prostu machali mieczami,
przegrywając nawet z dzikami i wilkami, które pokonaliby jednym uderzeniem, gdyby
użyli umiejętności, jaką mieli ustawioną za domyślną. Nawet jeśli straciliby trochę
swojego HP, to nie zginęliby, ale...

W przeciwieństwie do dwuwymiarowych potworów, które podczas walk można
zobaczyć na monitorach, te w SAO wyglądały jak prawdziwe i naprawdę odczuwało
się strach. To wyglądało tak, jakby realny potwór ostrzył sobie na ciebie kły i zaczął
cię ścigać, chcąc cię zabić.

Nawet podczas beta testów znaleźli się ludzie, którzy spanikowali w środku walki,
jednak tym razem na przegranych czekała prawdziwa śmierć. Lęk sprawiał, że ludzie
zapominali o używaniu swoich umiejętności, więc rzucali się do ucieczki, tracąc przy
tym całe swoje HP i zostając wyrzuconym z tego świata na zawsze.

Samobójstwa, przegrane walki z potworami oraz liczba przekreślonych imion
zwiększały się w przerażającym tempie.

Kiedy ich cyfra w miesiąc osiągnęła dwa tysiące, na pozostałych graczy spadła

background image

rozpacz. Jeśli tak dalej pójdzie, w tym tempie wszystkie dziesięć tysięcy osób zginie
w mniej niż pół roku. Przejście setnego piętra przypominało marzenie nie do
spełnienia.

Ale... ludzie się adaptują.

Niewiele ponad miesiąc później, pierwszy labirynt został zaliczony, a liczba zgonów
zaczęła szybko maleć. Gracze, aby przetrwać, zaczęli dzielić się informacjami i
większość z nich po odpowiednim wylewelowaniu przestała bać się potworów.

Ukończenie gry i powrót do prawdziwego świata jest możliwy. Liczba graczy
myślących w ten sposób rosła powoli, lecz zauważalnie.

Ostatnie piętro może być wciąż daleko, ale gracze rozpoczęli walkę, mając tę ulotną
nadzieję. A świat znów zaczął żyć swoim rytmem.

Teraz, dwa lata później, z dwudziestoma sześcioma piętrami do końca, liczba
ocalałych wynosiła około sześciu tysięcy.

Taka jest obecna sytuacja w Aincradzie.

Rozdział 5

Po uporaniu się z przeciwnikiem i wspomnieniami, zacząłem przebijać się do
wyjścia z labiryntu. Kiedy na końcu korytarza ujrzałem światło słoneczne, od razu
westchnąłem z ulgą, po czym opróżniłem głowę ze zbędnych myśli i ruszyłem
biegiem przed siebie.

Na zewnątrz szybko zaczerpnąłem świeżego, czystego powietrza.

Przede mną znajdował się wielki las, a za mną sięgająca nieba wieża, a raczej dolnej
części wyższego piętra.

Zwykle w grach tego typu istnieją lochy, które umiejscowione są pod ziemią. Tutaj
natomiast zostały one zastąpione przez labirynty znajdujące w wieżach. Jednak
ogólna zasada pozostała ta sama. Wewnątrz zawsze znajdowały się potwory
silniejsze niż te na zewnątrz, przez które trzeba było się przebijać, żeby dotrzeć do
bossa.

W obecnej chwili odkryliśmy już albo raczej zmapowaliśmy, bo takiego określania na
to używamy, jakieś 80% labiryntu na tym piętrze. Pewnie za parę dni ktoś odnajdzie
komnatę bossa i utworzy się duża drużyna, do której nawet ja, zwykle grający
samotnie, będę należeć.

Uśmiechnąłem się krzywo, nie mogąc się tego doczekać, a jednocześnie będąc
przez to sfrustrowanym.

Mieszkałem wtedy w Algade, największym mieście w Aincradzie, znajdującym się na
50. piętrze. Prawdę mówiąc, Miasto Początku było większe, ale Armia przejęła nad
nim kontrolę, więc nie można było się po nim zbyt swobodnie poruszać.

Minąłem równiny, powoli pogrążające się w czerwonym, wieczornym świetle i w

background image

końcu dotarłem do lasu pełnego starych drzew. Od strefy mieszkalnej dzieliło mnie
jakieś 30 minut marszu, a tam mogłem już użyć Bramy Teleportacyjnej i przenieść
się do Algade.

Co prawda miałem też kryształ teleportacji, ale były one dość drogie, więc wolałem
oszczędzać je na czarną godzinę. Do zmierzchu zostało jeszcze trochę czasu, więc
oparłem się pokusie, żeby go użyć i jak najszybciej znaleźć się w domu, po czym
wszedłem do lasu.

Wieczorne światło przebijało się między drzewami, a mgła oświetlona przez te
promienie zdawała się świecić, co było naprawdę nieziemskim widokiem. Za dnia to
miejsce było pełne śpiewu ptaków, ale wtedy panowała cisza i do moich uszu
docierał jedynie szum wiatru.

Mogę bez najmniejszego problemu pokonać grasujące tu potwory, ale lęk podobny
do tego, jaki czułem, gdy zgubiłem się i usilnie próbowałem wrócić do domu, był
trudny do opanowania.

Jednak to nie tak, że nie lubiłem tego uczucia. Co prawda o tych prymitywnych
lękach zapomniałem, żyjąc jeszcze po drugiej stronie, ale w końcu uczucie
samotności towarzyszące ci podczas wędrówki przez dzicz, gdzie nie ma nikogo w
zasięgu wzroku, jest bez wątpienia kwintesencją gier RPG.

Z napływającej fali wspomnień otrząsnął mnie odgłos, którego jeszcze nigdy
przedtem nie słyszałem.

Trwał tylko chwilę. Był wysoki i czysty niczym dźwięk fujarki. Zatrzymałem się,
bardzo ostrożnie szukając jego źródła. Kiedy w SAO słyszy się coś po raz pierwszy,
można mieć albo niewiarygodne szczęście, albo wręcz przeciwnie.

Grając samotnie, musiałem wytrenować umiejętność wyczuwania przeciwników,
dzięki której mogłem wykrywać zasadzki, zaś na wyższych poziomach pozwalała mi
ona na zlokalizowanie ukrywających się potworów. Użyłem jej i dostrzegłem, że
jakiś znajduje się około dziesięciu metrów ode mnie.

Nie był duży, miał zielone futro, dzięki któremu pewnie z łatwością mógł się ukrywać
wśród zieleni, a dodatkowo posiadał ekstrawagancko długie uszy, które były
długości jego ciała. Kiedy się na nim skupiłem, system automatycznie ustawił go
jako mój cel i pojawił się nad nim zielony znacznik oraz jego nazwa.

Widząc, wyświetlający się napis „Ragout Rabbit”, wstrzymałem oddech. Był to
bardzo rzadki stwór, można nawet powiedzieć, że super rzadki. Do tego stopnia, że
był to pierwszy raz, kiedy na takiego trafiłem.

Króliki nie są silne ani nie dają wielu punktów doświadczenia, ale...

Mimo że nie skupiałem się na rozwijaniu zdolności rzucania ostrzami, po prostu
wybrałem ją, ponieważ była podstawą drzewka umiejętności. Nie chciałem iść na
niego z mieczem, bo słyszałem, że mój obecny cel jest najszybszym przeciwnikiem
w grze i wątpiłem, czy udałoby mi się go dorwać w taki sposób.

Miałem tylko jedną szansę, zanim mnie zauważy. Podniosłem sztylet, modląc się w
myślach o powodzenie i ustawiłem w pozycji do rzutu.

Już nieważne, jak niski miałem poziom tego skilla, rzucanie wspomagała statyka

background image

zwinności, a tej mi nie brakowało. Ostrze zabłysło na chwilę i zniknęło między
drzewami. Po wykonaniu ataku ikona wskazująca kierunek, gdzie znajdował się
królik, zmieniła kolor na czerwony i pojawił się pod nią pasek HP mojego
przeciwnika.

Po chwili usłyszałem pisk, a kiedy pasek zdrowia mojej zwierzyny spadł do zera,
także znajomy dźwięk tłuczonego szkła.

Szybko otworzyłem główne menu i przeszedłem do ekwipunku. Mimo że wykonałem
tę czynność w mgnieniu oka, dla mnie i tak wydawała się o wiele za wolna. Na
szczycie listy moich przedmiotów znalazłem Mięso Potrawkowego Królika,
przedmiot tak rzadki, że można bez problemu sprzedać go za 100 000 col, co
spokojnie starczyłoby na najlepszą dostępną zbroję i pewnie jeszcze by sporo
zostało.

Za jego wysoką ceną stał smak tego mięsa, które było uważane za najlepszy
składnik żywnościowy w całej grze.

Samo jedzenie było chyba jedyną przyjemnością w SAO, ale zwykle można było
zjeść jedynie chleb i zupę, smakującą jakby była zrobiona gdzieś na wsi daleko w
Europie. Znaczy się, nie żebym wiedział, jak smakuje tamtejsze jedzenie, ale tutejsze
odmiany były łagodnie mówiąc – takie sobie. Na szczęście paru graczy wytrenowało
umiejętność gotowania, żeby zapewnić innym ludziom większy wybór potraw.
Jednak trudno było na nich wpaść, więc powszechnie uważano całą żywność w grze
za bezsmakową.

Sam nie byłem w lepszej sytuacji. Co prawda, zupa i chleb w jednej z moich
ulubionych knajp prowadzonej przez NPC nie były takie złe, ale myśl o możliwej
kolacji przyrządzonej z soczystego mięsa wzięła nade mną górę.

Przez chwilę patrzyłem na zdobyty przedmiot, zastanawiając się, co robić. Szanse,
że trafiłbym ponownie na coś takiego były bardzo niskie i będąc szczerym,
naprawdę chciałem to zjeść. Ale im ma się lepszy składnik, tym lepszego trzeba
kucharza, żeby go przyrządził, a w tym przypadku potrzebowałem chyba jakiegoś
szefa kuchni pięciogwiazdkowego hotelu.

Niestety nikogo takiego nie znałem. Zaraz, to nie tak. Może i znałem, ale nie chciało
mi się go szukać z tak błahego powodu. A że musiałem wkrótce zmienić ekwipunek,
zdecydowałem się go sprzedać.

Zamknąłem menu, żeby pozbyć się wyrzutów sumienia i jeszcze raz przeszukałem
cały obszar. Szanse na pojawienie się bandytów na linii frontu były minimalne, ale
mając taki przedmiot, ostrożności nigdy za wiele.

Po sprzedaży tego mięsa mógłbym sobie pozwolić na zakup sporej liczby
kryształów teleportacyjnych, więc postanowiłem jednego użyć i wyjąłem z torby
błyszczącą, niebieską, sześcioboczną kolumnę. W tym świecie magia została
ograniczona do różnokolorowych kryształów. Niebieski służył do teleportacji,
różowy do regeneracji HP, zielony działał jak antidotum itd. Wszystkie były bardzo
przydatne i działały natychmiastowo, ale były przez to drogie, więc ludzie zwykle
używali tańszych przedmiotów, takich jak mikstury leczące, które powoli odnawiały
punkty życia, przez co nie były zbytnio użyteczne podczas walki.

background image

Powtarzając sobie, że to nagły wypadek, podniosłem kryształ i krzyknąłem:

– Teleport! Algade!

Usłyszawszy dźwięk dzwoneczków, kryształ rozpadł się na kawałeczki. Moje ciało
pochłonęło niebieskie światło, a las przed moimi oczami zdawał się być rozmyty.
Następnie pojawił się silniejszy błysk, który też momentalnie znikł, po czym już
znajdowałem się na ulicy pełnej odgłosów pracujących kowali i innych typowych
profesji dla dużych miast.

Brama teleportacyjna była zrobiona z metalu i miała jakieś 5 metrów wysokości.
Znajdowała się dokładnie po środku tej metropolii, w centrum wielkiego, okrągłego
placu. Bez przerwy ktoś przez nią przechodził i powietrze wewnątrz wydawało się
błyszczeć od światła przenoszących się tam i z powrotem osób.

Od bramy odchodziły cztery drogi. Każda skierowana w inną stronę świata, a po ich
bokach znajdowały się niezliczone sklepy, teraz pełne graczy wypoczywających po
ciężkim dniu pełnym walk, pogrążonych w rozmowie przed różnymi stoiskami i
barami z jedzeniem.

Jeśli ktoś by chciałby opisać Algade jednym słowem, byłoby to na pewno – bałagan.

W przeciwieństwie do Miasta Początku, tu nie było dużych ulic. Za to znajdowało się
tu pełno małych alejek pokrywających całe miasto, a także wielka masa sklepów, że
często nie szło dojść, co sprzedawały i drugie tyle spelun, których wygląd
sugerował, że to droga w jedną stronę.

Często zdarzało się ludziom gubić w tych wszystkich alejkach, szukając wyjścia
przez kilka dni. Mieszkam tu prawie od roku, ale sam nie znałem jeszcze dobrze tego
miejsca. Nie szło nawet określić klasy NPC-ów więc można uznać, że mieszkali tu
głównie dziwacy.

Jednak mnie się tutaj podobało. Spokoju zaznawałem dopiero wtedy, gdy
zaczynałem pić podejrzanie pachnącą herbatkę w jednej z kawiarenek, jakie lubiłem
odwiedzać. Może dlatego, że przypominała mi ona sklep z elektroniką, do którego
lubiłem zaglądać w prawdziwym świecie. Chociaż nie, to nie tak, a przynajmniej taką
miałem nadzieję.

Chcąc przed pójściem do domu załatwić jeszcze sprawę ze zdobytym przedmiotem,
ruszyłem w kierunku pewnego sklepu.

Ruszyłem na zachód od placu i po przedarciu się przez zatłoczoną uliczkę, dotarłem
po chwili do celu. Był to malutki sklepik, w którym zmieściłoby się może z pięć osób
na raz. W dodatku, tak jak reszta mu podobnych lokali prowadzonych przez graczy,
był wypchany narzędziami, broniami i innymi przedmiotami, jakie dało się tu
wcisnąć.

Osoba prowadząca ten interes akurat targowała się z jakimś graczem.

Były dwa sposoby na pozbycie się przedmiotów. Pierwszy polegał na sprzedaży ich
NPC. Była to bezpieczna metoda, gdyż nie istniało ryzyko, że zostanie się
oszukanym. Jednak ceny zawsze były jednakowe, a żeby zahamować inflację, ich
wartość wynosiłam mniej, niż aktualna wartość rynkowa.

Drugim sposobem był handel z innymi graczami. Jeśli potrafiło się targować, można

background image

było uzyskać niezłe ceny, ale najpierw trzeba było znaleźć takiego kupca. W dodatku
po zakończeniu transakcji, często dochodziło do kłótni.

I dlatego pojawili się gracze specjalizujący w handlu.

Nie mogli jednak oni wyżyć z prowadzenia samego interesu. W dodatku podobnie
jak klasy techniczne, takie jak kowale, musieli poświęcić połowę swych slotów
umiejętności na te nie związane z walką, której i tak nie mogli uniknąć. Mieli więc o
wiele większe problemy z pokonaniem przeciwników, niż gracze poświęcający się
przechodzeniu gry.

Dlatego szanowałem ich za takie poświęcenie się dla dobra innych osób walczących
na froncie, chociaż się do tego nie przyznawałem.

Jednak osobnik przede mną raczej nie zaliczał się do tej szlachetnej grupy.

– Ustalone. 25 Łusek Jaszczura Kurzu za 500 col.

Właściciel tego sklepu – Egil – praktycznie zmiażdżył swojego przeciwnika, nie
wyglądającego na zbyt silnego użytkownika włóczni. Szybko otworzył okno handlu i
ustawił ustaloną wcześniej cenę.

Jego rozmówca wydawał się jeszcze namyślać, ale po spojrzeniu na twarz Egila,
wyglądającego jak jakiś średniowieczny barbarzyńca, co nie mijało się zbytnio z
prawdą, gdyż walczył on toporem na pierwszej linii, szybko umieścił przedmioty w
oknie wywołanym przez właściciela sklepu i wcisnął przycisk OK.

– Zapraszamy ponownie.

Egil z szerokim uśmiechem na twarzy klepnął klienta w plecy. Z tych łusek można
było zrobić naprawdę świetną zbroję, więc nieważne, jak na to patrzeć, 500 col było
o wiele za niską sumą. Wolałem się jednak nie odzywać i patrząc, jak tamten gracz
wychodzi, pomyślałem: Niech to będzie dla ciebie lekcja, żeby przy targowaniu się
nie dawać przeciwnikowi nawet szans na dojście do słowa.

– Nic się nie zmieniłeś. Chciwy jak zwykle.

Łysy wielkolud spojrzał na mnie z uśmiechem na twarzy i powiedział:

– Siema, Kirito. Moim motto jest: "Kupuj i sprzedawaj tanio".

– Tyle że to drugie jest raczej totalną ściemą. Chociaż ja właśnie w tej sprawie.

– Stałego klienta nie oszukam. Pokaż, co tam masz. – Mówiąc to, wyciągnął

swoją długą szyję, żeby zerknąć na okno handlu, które otworzyłem.

Co prawda, awatary w tej grze powstały po zeskanowaniu naszych prawdziwych
twarzy i kalibracji ciała, ale nieważne, ile razy patrzyłem na Egila, zawsze
zastanawiałem się, jak to możliwe, że jego postać tak dobrze do niego pasuje.

Był 180 centymetrową górą mięśni, a jego twarz przypominała zawodowego
zapaśnika. Sprawy nie poprawiło ustawienie fryzury na łysinę. Jednej z nie wielu
rzeczy, które było można samemu dopasować w swoim wyglądzie. Dawało to efekt
bardziej przerażający, niż stwory barbarzyńców.

Pomimo tego wszystkiego, kiedy uśmiechał się, jego twarz wydawała się urocza.
Patrząc na niego, można było wywnioskować, że ma coś koło 30 lat, ale zgadnięcie,
czym mógł się zajmować w prawdziwym świecie było już cięższym orzechem do

background image

zgryzienia. Tym bardziej, że jedną z niepisanych zasad SAO jest nie rozmawianie o
życiu po drugiej stronie, więc nie wypadało pytać.

Kiedy zobaczył, co chcę sprzedać, o mało oczy mu nie wyleciały.

– Nie do wiary. Toż to przedmiot klasy S. Pierwszy raz widzę Mięso

Potrawkowego Królika. Kasy masz raczej pod dostatkiem, nie wolałbyś tego raczej
zjeść?

– Pewnie, że tak, w końcu druga taka szansa zapewne mi się już nie zdarzy, ale

znajdź mi kogoś, kto potrafi to ugotować.

Wtedy ktoś poklepał mnie po ramieniu.

– Cześć, Kirito.

Usłyszałem kobiecy głos. W tej grze nie było za wiele dziewczyn, a jeszcze mniej
znało moje imię. To mogła być tylko jedna osoba. Chwyciłem jej rękę i
odpowiedziałem:

– Złapałem kucharza.

– C-Co takiego? – spojrzała na mnie podejrzliwie.

Jej drobna, jajowata twarz była otoczona przez przedzielone w połowie kasztanowe
włosy, a para brązowych oczu wydawała się lśnić oślepiającym światłem. Na jej
drobnym ciele znajdowała się biało-czerwona rycerska zbroja, a u jej boku
zawieszony był elegancki, biało-srebrny rapier, schowany w białej pochwie.

Nazywała się Asuna i była tak sławna, że znali ją chyba wszyscy gracze uwięzieni w
SAO.

Jeśli szukać powodu... Cóż, była jedną z niewielu dziewczyn w tej grze, a i jej twarzy
nie można było niczego zarzucić.

Trudno to przyznać, ale w świecie, gdzie wszyscy gracze posiadają kopie swoich
prawdziwych ciał, ładne dziewczyny były naprawdę rzadkim widokiem, a te
dorównujące urodą Asunie było można policzyć na palcach.

Innym powodem jej sławy była noszona przez nią zbroja, będąca jednocześnie
mundurem gildii Rycerzy Krwi, która był uznawana za najlepszą na froncie.

Nie była duża, liczyła ledwie 30 graczy, ale wszyscy mieli wysokie poziomy i byli
doskonałymi wojownikami, a ich przywódca stanowił żywą legendę w SAO. Asuna
mogła na to nie wyglądać, ale była wiceliderką tej gildii.

Dzięki jej umiejętnościom walki zdobyła tytuł Błyskawicy. Cóż, przewyższała pod
względem szybkości większość z sześciu tysięcy graczy, więc nic dziwnego, że
stała się tak znana. Miała wielu fanów, prześladowców, którzy praktycznie ją czcili,
no i oczywiście wrogów, więc z pewnością nie było jej łatwo.

Co prawda, nie było wiele osób będących w stanie jej zagrozić, ale w RK woleli nie
ryzykować, więc postanowili przydzielić jej ochronę. Tamtego dnia było z nią dwóch
graczy w pełnym ekwipunku. Jeden z nich, mający włosy związane w kucyk, spojrzał
na mnie złowrogo, kiedy chwyciłem rękę wiceliderki jego gildii.

Natychmiast puściłem jej dłoń, pomachałem rękami, jakby nic się nie stało i rzekłem

background image

do Asuny:

– Co jest? Ty w takim śmietniku jak ten?

Twarz Egila i ochroniarza Asuny przeszył okropny grymas. Jeden skrzywił się, bo
pewnie myślał, że zwracałem się do wiceprzywódczyni jego gildii bez należnego
szacunku, a drugi, ponieważ nazwałem jego sklep śmietnikiem, no ale jeśli chodzi o
niego...

– Dawno się nie widzieliśmy, panie Egil.

Uśmiechnął się jak dziecko, słysząc powitanie Asuny.

Ta spojrzała na mnie i wydęła usta z niezadowolenia.

– Co to ma być? Takie powitanie po tych wszystkich trudach, jakie sobie zadałam,

żeby cię znaleźć i sprawdzić, czy jesteś cały przed zbliżającą się walką z bossem?

– Przecież masz mnie na liście przyjaciół, więc powinnaś od razu wiedzieć, gdzie

jestem. Zresztą, znalazłaś mnie pewnie dzięki opcji szukania znajomych na mapie –
słysząc to, odwróciła głowę.

Była nie tylko wiceprzywódczynią gildii, ale także spadł na nią obowiązek dbania o
przechodzenie gry. Do jej zadań należało znajdywanie samolubnych, samotnych
graczy, takich jak ja i dołączaniu ich do drużyny walczącej z bossem. To, że
osobiście do mnie przyszła, pokazywało, jak bardzo jest oddana tej sprawie.

Patrząc na mój wyraz twarzy, położyła dłoń na ustach i podnosząc podbródek,
powiedziała:

– Grunt, że jesteś cały. Wracając do tematu, do czego potrzebny ci kucharz?

– No tak. Jak wysoki masz poziom w gotowaniu? – wiedziałem, że swój wolny

czas poświęca na rozwinięcie tej umiejętności.

Odpowiedziała mi z dumnym uśmiechem na twarzy:

– Nie uwierzysz, wzeszłym tygodniu osiągnęłam najwyższy.

– Co takiego?!

To... kompletna kretynka – przeszło mi przez głowę, ale oczywiście nie
powiedziałem tego na głos.

Trenowanie skilli jest nudne i długotrwałe, a opanowanie jakiegoś oznacza, że ta
umiejętność osiągnęła 1000. poziom. Jednak tu nie chodzi o poziomy zdobywane
dzięki punktom doświadczenia, gdyż wraz z nimi rosły jedynie statystyki takie jak
siła czy zręczność i ilość slotów na umiejętności, określająca, ile z nich można się
nauczyć.

Miałem wtedy dwanaście takich miejsc, ale opanowałem jedynie walkę
jednoręcznym mieczem, poszukiwanie przeciwników i blokowanie bronią, a ona
osiągnęła maksymalny poziom w umiejętności kompletnie nieprzydatnej w walce.

– W takim razie mam do ciebie małą prośbę.

Gestem ręki kazałem jej podejść bliżej i przestawiłem okno ekwipunku na widok
publiczny. Najpierw spojrzała na nie podejrzliwie, ale jej oczy szybko rozszerzyły się
z zaskoczenia.

background image

– Najlepszy składnik jedzenia w grze?!

– Jeśli mi go przyrządzisz, dam ci gryza. Co powi... – nie dała mi dokończyć

pytania, tylko złapała mnie za kołnierzyk, przybliżyła twarz na parę centymetrów do
mojej i krzyknęła.

– Chcę połowę!

serce mi stanęło i bezmyślnie pokiwałem głową. Kiedy doszedłem do zmysłów, było
już za późno. Cóż, przynajmniej mogłem zobaczyć jej delikatną twarz z bliska.

Zamknąłem menu i spojrzałem na Egila.

-Wybacz, z interesu nici.

Trudno, ale... Jesteśmy najlepszymi kumplami, nie? Dasz mi chociaż spróbować?

– Opiszę ci, jak smakowało, z najdrobniejszymi szczegółami.

– Nie bądź taki! – krzyczał, jakby to był koniec świata, gdy odwracałem się do

niego plecami.

Kiedy miałem już odejść, Asuna złapała mnie za rękaw płaszcza.

– Mogę ci to ugotować, ale masz do tego jakieś dobre miejsce?

– Eee...

Do gotowania potrzebna jest nie tylko odpowiednia umiejętność, ale także
wyposażenie kuchni i oczywiście składniki potrawy. Oczywiście miałem je w domu,
ale nie mogłem przecież zaprosić wiceliderki RK do tak zagraconego miejsca.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– U ciebie pewnie i tak nie ma odpowiedniego wyposażenia, więc ten jeden raz

możesz zjeść u mnie – powiedziała coś tak szokującego spokojnym głosem.

Zignorowała mnie, stojącego jakby mój umysł dorwał lag. Odwróciła się do swoich
ochroniarzy i powiedziała do nich:

– Wracam do Salemburga, więc macie już wolne. Dziękuję za waszą ciężką pracę

włożoną w zapewnienie mi bezpieczeństwa.

– Ależ wielmożna Asuno, włóczenie się po tych slumsach można jeszcze

zaakceptować, ale żeby zapraszać kogoś tak podejrzanego do swojego domu? Co ty
sobie myślisz?!

Nie mogłem uwierzyć własnym uszom, on naprawdę nazwał ją wielmożną.

To musi być pewnie jeden z tych jej wyznawców – pomyślałem, patrząc na jej
poirytowany wyraz twarzy.

– Kuradeelu, może wygląda podejrzanie, ale jego umiejętności nie podlegają

dyskusji. Ma pewnie o dziesięć poziomów więcej niż ty.

– Co ty mówisz? Jak możesz w ogóle porównywać mnie z kimś takim?! - jego

krzyk było słychać pewnie na całej ulicy.

Patrzył na mnie przez chwilę mrużąc oczy i nagle chyba uniósł brwi, jakby sobie coś

background image

przypomniał.

– No tak... To ty. Bez wątpienia jesteś tamtym beaterem!

To określenie powstało z połączenia słów beta tester i cheater. Używano go w
stosunku do ludzi używających nieuczciwych metod do stania się silniejszym.

Wielokrotnie tak mnie nazywano i za każdym razem dogłębnie mnie to raniło.
Zawsze wtedy stawała mi przed oczami twarz byłego przyjaciela, który jako
pierwszy tak mnie nazwał.

– Tak, masz rację.

Kiedy bez oznak jakichkolwiek emocji, potwierdziłem jego przypuszczenie, zaczął
mówić dalej podekscytowany.

– Tacy ludzie zupełnie niczym się nie przejmują! Nic dobrego nie wyniknie z

zadawania się z kimś takim.

Do tej pory Asuna była spokojna, jednak to było dla niej już za wiele. Widząc, że
zaczął zbierać się mały tłum, powiedziała do wydającego się dopiero rozkręcać
ochroniarza:

– Na dziś wystarczy, wracaj do kwatery głównej. To rozkaz twojego wicedowódcy

– wyrzuciła z siebie ze wściekłością, złapała mnie za rękę i poprowadziła w stronę
placu z teleportem.

– Jesteś tego pewna?

– Oczywiście!

Cóż, nie miałem powodów do narzekań. Szybko przebiliśmy się przez tłum,
zostawiając jej ochroniarzy i Egila, wyraźnie zawiedzionego, w tyle. Chcąc jeszcze
raz na nich zerknąć, obejrzałem się za siebie, jednak mój wzrok napotkał wściekłe
spojrzenie osobnika imieniem Kuradeel.

Rozdział 6

Salemburg był pięknym miastem znajdującym się na 61. piętrze.

Nie była to wielka metropolia, jednak wykonane z granitu ulice i budynki,
wszechobecna zieleń i zamek z ogromnymi wieżami zapierały dech w piersiach.
Jeśli dodać do tego sporą liczbę sklepów, otrzymywało się wspaniałe miejsce do
zamieszkania. Faktycznie wiele osób chciało kupić tu dom, ale ceny nieruchomości
były wręcz porażające. Być może nawet trzy razy wyższe niż w Algede, więc mogli
sobie na to pozwolić jedynie wysokopoziomowi gracze.

Kiedy wyszliśmy z bramy teleportacyjnej, słońce już prawie schowało się za
horyzontem i jego ostatnie promienie oświetlały ulice ciemno purpurowym światłem.

Salemburg znajdował się na wyspie ulokowanej pośrodku wielkiego jeziora
pokrywającego prawie całe piętro. Dodatkowo zachodzące słońce, które odbijało się
w tafli wody, jedynie dodawało piękna tej chwili.

Owa scena prawie dosłownie zaparła mi dech w piersi. Cóż, przy możliwościach

background image

obliczeniowych procesora NerveGear, stworzenie takiej gry świateł nie było trudne.

Brama teleportacyjna znajdowała się na placu przed zamkiem, tuż przy głównej ulicy
kierującej się ku północy. Po obu stronach drogi stały liczne latarnie, sklepy i domy.
Nawet przechadzające się po niej NPC miały na sobie ubrania, dzięki którym idealnie
wpisywały się w bogatą stylistykę miasta.

Rozprostowałem ręce i wziąłem głęboki wdech. Nawet powietrze było tu lepsze niż
w Algede.

– Jest całkiem duże i nie ma tu za wiele ludzi. Podoba mi się tutaj.

– To czemu się nie przeprowadzisz?

– Nie stać mnie na to - odpowiedziałem, wzruszając ramionami i po chwili

spytałem:

– Mniejsza o to, naprawdę mogłaś ich tak zostawić?

Chyba zrozumiała, co chciałem przez to powiedzieć. Opuściła głowę, pokręciła nią
szybko i tupnęła czubkiem buta o podłogę.

– Parę razy miałam pewne problemy, kiedy byłam sama, ale przydzielenie mi z

tego powodu ochroniarzy to przegięcie, co nie? Powiedziałam, że nie są mi
potrzebni, ale podobno taka jest polityka naszej gildii.

Resztę wypowiedzi dokończyła już łagodnym tonem:

– Kiedyś przywódca rekrutował ludzi osobiście, rozmawiając z każdym z osobna,

ale zaczęło nas przybywać i wszystko się pozmieniało. Później nawet zyskaliśmy
miano najsilniejszej gildii i zrobiło się jakoś dziwnie.

Po wypowiedzeniu swojej kwestii ucichła i z delikatnym uśmiechem na twarzy
odwróciła się ode mnie. Jej oczy mówiły mi jednak, że czegoś ode mnie oczekuje.

Wypadało coś powiedzieć, ale jedynie wpatrywałem się w nią bez słowa. Zresztą, co
taki samolubny samotnik jak ja mógłby zrobić w takiej sytuacji?

Asuna skierowała na chwilę swój wzrok ku jeziorze skąpanym w czerwonym świetle,
po czym wydusiła z siebie:

– To nic, o co musisz się martwić. Jeśli się nie pośpieszymy, słońce zaraz zajdzie.

Idąc do jej domu, minęliśmy wielu graczy, ale żaden z nich nawet nie zwrócił na nią
uwagi.

Wcześniej byłem w tym mieście jedynie przez parę dni i nie miałem szansy dobrze
się tu rozejrzeć. Przyglądając się rzeźbom stojącym tutaj, przez głowę przeszła mi
myśl, że zamieszkanie tu wcale nie byłoby takim złym pomysłem. Szybko jednak się
rozmyśliłem, bo o wiele lepiej było jedynie zaglądać tu raz na jakiś czas, żeby
popodziwiać widoki.

Asuna mieszkała w małym, ale ładnym trzypiętrowym domku, znajdującym się parę
minut marszu od centrum. Właściwie odwiedzałem ją po raz pierwszy w życiu,
wcześniej jedynie rozmawialiśmy podczas narad przed walkami z bossami. Kiedy to
sobie uświadomiłem, zatrzymałem się przed drzwiami wejściowymi i spytałem

– Naprawdę mogę? No wiesz...

background image

– Co? To był mój pomysł, zresztą nie mieliśmy innego wyjścia, bo nigdzie indziej

nie ma odpowiednich sprzętów kuchennych!

Odwróciła się i ruszyła po schodach prowadzących do drzwi.

– Skoro tak...

Z drobnym zawahaniem otworzyłem drzwi i stanąłem jak wryty.

Jeszcze nigdy nie widziałem tak dobrze urządzonego mieszkania. Szeroki salon
połączony z jadalnią sąsiadował z kuchnią. Wypełniały je meble z jasnego drewna,
przykryte żółtawymi obrusami. Bez wątpienia były to najlepsze przedmioty, jakie
gracze mogli stworzyć.

Jednak nie przesadziła z udekorowaniem tego miejsca, dzięki można było się czuć
tutaj naprawdę komfortowo. Dobrze zrobiłem, nie zapraszając jej do mnie.

– Ile to wszystko kosztowało? - padło materialistyczne pytanie.

– Niech pomyślę... Dom i meble jakieś 4000k. Idę się przebrać. Czuj się jak u

siebie.

Powiedziała, znikając gdzieś w korytarzu. Litery k używa się jako zamiennika trzech
zer, czyli 4000k oznaczało cztery miliony col. Praktycznie żyłem na linii frontu, więc
zapewne mógłbym tyle uzbierać, ale zawsze traciłem pieniądze na jakieś dziwaczne
przedmioty i miecze, które przyciągnęły moją uwagę. Skarciłem się za to, zatapiając
się w miękkiej sofie.

Po krótkiej chwili powróciła ubrana w białą sukienkę sięgającą aż do kolan, a także
mając założony fartuszek. Cóż, tak naprawdę, żeby zmienić ubrania wystarczyło
parę kliknięć w menu ekwipunku, więc jeśli chciałoby się być dosłownym, to nic
takiego, jak zmiana odzieży, nie miało miejsca. Jednak przez krótką chwilę była w
samej bieliźnie. Dlatego większość graczy, głównie dziewczyny, wolała to robić na
osobności. Może i nasze obecne ciała są jedynie zwykłymi obiektami
trójwymiarowymi, ale w końcu byliśmy tu przez dwa lata i stały się dla nas one
całkiem realne. Prawdę mówiąc, nie mogłem wtedy odwrócić wzroku od osłoniętych
ramion i nóg Asuny.

Ona jednak nie zdawała sobie z tego sprawy. Mimo to powiedziała ostrym tonem:

–Masz zamiar cały czas w tym siedzieć?

Szybko wywołałem menu, schowałem swój płaszcz i miecz do ekwipunku, po czym
wyciągnąłem z niego królicze mięso i położyłem je w glinianej salaterce stojącej tuż
przede mną.

– Więc to jest ten legendarny składnik? Jak go przyrządzimy?

– Zdam się na szefa kuchni.

– Tak? Zatem gulasz. To mięso potrawkowego królika, a potrawka niewiele się

różni od gulaszu.

Poszedłem za nią do drugiego pokoju.

Kuchnia była dosyć spora, a jej wyposażenie wyglądało na naprawdę drogie. Asuna
kliknęła na kuchenkę i z menu wybrała metalowy garnek. Włożyła do niego mięso,

background image

dodała trochę ziół, zalała wodą i przykryła go pokrywką.

– Normalnie trzeba zrobić o wiele więcej. Ale dzięki uproszczeniom gotowanie w

SAO jest po prostu nudne.

Postawiła garnek na piecyku i wybrała przycisk start z menu, które wyskoczyło. Po
chwili pojawił się licznik odliczający od 300 w dół, a Asuna skupiła się na
przyrządzaniu innych potraw. Nie mogłem się nadziwić precyzji, z jakąś operowała
tymi wszystkimi okienkami, nie popełniając przy tym nawet najmniejszego błędu.

I tak po pięciu minutach stół był już zastawiony jedzeniem, a my siedzieliśmy po
jego obu stronach. Na sam widok leżącego na talerzu przede mną gulaszu ciekła mi
ślina. Mięso było polane gęstym sosem, a jego zapach był wprost nieziemski.

Tak się niecierpliwiłem, że czas potrzebny na podniesienie widelca i powiedzenie
zwyczajowego „Smacznego”, wydawał się wiecznością. Jednak czekanie się
opłaciło, gdyż mogłem się wreszcie rozkoszować najlepszym jedzeniem istniejącym
w SAO.

Niestety, gra nie odtwarzała uczucia samego gryzienia. Używała jedynie „silnika
reprodukcji smaku” opracowanego wspólnie przez ARGUS i zewnętrznego
projektanta programów środowiskowych.

Silnik ten wysyłał do mózgu zaprogramowane wcześniej smaki różnych potraw oraz
uczucia takie jak ciepło czy zapach, dzięki czemu można było mieć wrażenie, że
naprawdę się coś je. Stworzono go, żeby oszukiwał umysły osób będących na diecie
i muszących ograniczać jedzenie. Dzięki niemu osoby te mogły cieszyć się
smakiem, a raczej iluzją ulubionych potraw, nie jedząc ich w rzeczywistości.

Ale raczej nie wypadało myśleć o tym w takiej sytuacji. Od czasu zalogowania się do
SAO, nie miałem nic tak przepysznego w ustach.

Jedliśmy tak bez słowa, dopóki wszystkie przygotowane przez Asunę potrawy nie
zniknęły ze stołu, co jest chyba dobrym określeniem, ponieważ nie pozostał po nich
nawet najmniejszy okruszek.

Asuna wpatrując się w pusty talerz westchnęła i powiedziała:

– Cieszę się, że przetrwałam do tej pory.

W pełni się z nią zgadzałem. Po raz pierwszy od dłuższego czasu się najadłem.
Zacząłem pić dziwnie pachnącą herbatę, zastanawiając się, czy w prawdziwym
świecie też taka istnieje, czy może ktoś stworzył ją, bawiąc się jakimiś ustawieniami
w systemie.

Asuna trzymająca filiżankę z herbatą w obu dłoniach, przerwała paro minutową
ciszę.

– To dziwne. Nie wiem, jak to powiedzieć, ale czasami mam wrażenie, że

urodziłam się w tym świecie.

– Ja także. Ostatnio zdarzają mi się nawet dni, kiedy w ogóle nie myślę o tamtej

stronie. Zresztą nie tylko ja. Coraz mniejszej liczbie graczy zależy na przejściu gry.

– Mimo że na froncie jest 500 graczy, tempo zdobywania kolejnych pięter spadło.

Nie przez zagrożenie czyhające w labiryntach, po prostu ludzie zbytnio przywykli do

background image

tej gry.

Przyglądałem się ślicznej twarzy Asuny, oświetlonej przez pomarańczowe światło
lampy.

Z pewnością nie była ludzka, a ta gładka skóra i lśniące włosy, były za piękne, żeby
należeć do żywej istoty. Jednak dla mnie nie wyglądała już jak jakiś trójwymiarowy
model i mogłem zaakceptować ją taką, jaką była. Gdybym wrócił do prawdziwego
świata i ujrzał, jak naprawdę wygląda, pewnie czułbym się zażenowany z tego
powodu.

Naprawdę pomyślałem o powrocie na tamtą stronę?

Ta myśl trochę mnie zakłopotała. Codziennie budziłem się, zdobywałem punkty
doświadczenia i mapowałem labirynt, ale czy robiłem to, żeby uciec z tej gry?

Kiedyś z pewnością tak było. Chciałem wydostać się z tej śmiertelnej rozgrywki
najszybciej jak to tylko możliwe, ale chyba do niej przywykłem.

– Ale ja chcę wrócić do domu - czysty głos Asuny zakończył mój wewnętrzny

konflikt.

Podniosłem nagle głowę, a ona się uśmiechnęła i mówiła dalej:

– W końcu jest tyle rzeczy, których jeszcze nie robiłam.

Pokiwałem głową.

– Racja, musimy dać z siebie wszystko. Inaczej nie będziemy mogli spojrzeć w

oczy wspierającym nas osobom

Chcąc pozbyć się resztek targających mną wątpliwości, wziąłem kolejny łyk herbaty.
Najwyższe piętro wciąż było daleko, więc jeszcze za późno na takie rozmowy.

Czując się zadziwiająco szczerym, patrzyłem na Asunę, zastanawiając się, jak
wyrazić jej swoją wdzięczność. Ona jednak zakryła twarz jedną ręką i zaczęła
wymachiwać drugą, mówiąc:

– Zapomnij.

– O czym mówisz?

– Już kilka osób wyznało mi miłość się z taką miną.

– C...

Niestety, mimo że opanowałem moje podstawowe umiejętności bojowe, nigdy
wcześniej nie doświadczyłem czegoś takiego, więc nie potrafiłem jej odpowiedzieć.
Jedynie otworzyłem i zamknąłem usta, nie wypowiadając przy tym ani słowa.

Asuna patrzyła na mnie, śmiejąc się - musiałem naprawdę głupio wyglądać.

– Po twojej reakcji widać, że nie przyjaźnisz się z żadną inną dziewczyną.

– Co w tym złego? W końcu i tak gram sam.

– Ale skoro to MMORPG, wypada, żebyś znalazł paru przyjaciół.

Uśmiech z jej twarzy znikł i nagle zaczęła przypominać jakąś nauczycielkę lub
starszą siostrę.

background image

– Myślałeś kiedyś o dołączeniu do gildii?

– Wiem, że beta testerzy źle się czują w drużynach, ale...

Nagle znowu stała się poważna.

– ...od wejścia na siedemdziesiąte piętro, algorytm zachowania potworów zaczął

być bardziej losowy.

Też miałem takie wrażenie. Programiści zrobili to celowo, żeby utrudnić
odczytywanie ruchów przeciwników, a może sam program sztucznej inteligencji się
uczył? W tym drugim przypadku, jeśli to prawda, będzie się robić tylko coraz ciężej.

– Grając samemu trudniej ci będzie reagować na nieoczekiwane sytuacje, a nie

zawsze możliwość ucieczki będzie możliwa. W drużynie będziesz o wiele
bezpieczniejszy.

– Zawsze zachowuję bezpieczną różnicę poziomów. Dzięki za radę, ale gildie po

prostu...

Byłoby lepiej, gdybym wtedy zamilkł, ale ciągnąłem temat.

– A gracze w drużynie zamiast pomagać, jedynie by mi zawadzali.

– Och, naprawdę?

Nagle ujrzałem srebrną smugę zmierzającą w moją stronę i zanim zdążyłem
zareagować, nóż Asuny znajdował się tuż przed moim nosem. To był podstawowy
atak, jaki zapewniała umiejętność walki rapierem, Pchnięcie. Cóż, może i był
podstawowy, ale biorąc pod uwagę niewiarygodnie wysoką statystykę zwinności
Asuny, jego szybkość była wręcz niewiarygodna, do tego stopnia, że prawie go nie
dostrzegłem.

Z wymuszonym uśmiechem podniosłem ręce, poddając się.

– Dobrze, ty jesteś wyjątkiem.

– Mam nadzieję.

Ze znudzoną miną zabrała nóż spod mojego nosa i zaczęła się nim bawić,
przekładając go między palcami u swojej prawej ręki. Po chwili powiedziała coś
nieoczekiwanego:

– Więc utwórz ze mną drużynę. Jako osoba odpowiedzialna za stworzenie ekipy

do walki z bossem, będę mieć okazję sprawdzić, czy naprawdę jesteś tak silny, jak
mówią plotki. Już ci udowodniłam, że jestem wystarczająco dobra. No i w tym
tygodniu szczęśliwym kolorem jest czarny.

– O czym ty mówisz?

Słysząc jej proklamację, prawie spadłem z krzesła.

Szybko zacząłem szukać jakichś argumentów, żeby się jej sprzeciwić:

– A co z twoją gildią?

– Nikt nam przecież nie zabrania polować.

– A z twoimi ochroniarzami?

background image

– Pójdę bez nich.

Chciałem napić się jeszcze herbaty, żeby kupić trochę czasu, ale filiżanka był już
pusta. Wyraźnie uradowana Asuna wzięła ją ode mnie i ponownie napełniła.

Prawdę mówiąc, ta oferta była atrakcyjna. W końcu każdy facet chciałby być w
drużynie z najładniejszą dziewczyną w Aincradzie, ale to właśnie z tego powodu
zacząłem się zastanawiać, czemu ona chce być ze mną w drużynie.

Może było jej żal samotnego gracza? Wypełniony takimi negatywnymi myślami,
prawie nieświadomie powiedziałem coś, co mogło kosztować mnie życie:

– Na froncie jest niebezpiecznie.

Nóż Asuny jeszcze szybciej niż poprzednio powędrował w moją stronę, a jego
światło wydawało się jaśniejsze niż wcześniej. Mimo wątpliwości, czemu wybrała
kogoś tak niewyróżniającego się spośród tylu graczy na froncie, powiedziałem z
przekonaniem:

– Dobra, więc będę na ciebie czekał przy bramie na siedemdziesiątym czwartym

piętrze o dziewiątej.

Odpowiedział mi jedynie jej pewny siebie uśmiech.

Nie wiedząc, jak długo mogłem być w domu dziewczyny, żeby nie wyjść na
nieuprzejmego, wyszedłem, jak tylko skończyliśmy jeść. Asuna odprowadziła mnie
przed same schody, podniosła głowę i powiedziała:

– Chyba muszę ci podziękować. To było naprawdę smaczne.

– Ja tobie także. Chciałbym móc znowu kiedyś skorzystać z twoich usług, ale już

raczej nigdy więcej nie zdobędę czegoś takiego.

– Nawet ze zwykłych składników da się przyrządzić coś dobrego - odpowiedziała,

po czym spojrzała na niebo, które pokrywała tylko i wyłącznie czerń. Oczywiście nie
było na nim widać żadnych gwiazd, w końcu znajdowała się tam tylko ponura, dolna
część wyższego piętra unosząca się 100 metrów nad nami.

Uniosłem głowę i powiedziałem:

– Ta sytuacja, ten świat, czy tego właśnie pragnął Akihiko Kayaba?

Żadne z nas nie mogło znać odpowiedzi na to pytanie.

O czym teraz myśli Kayaba, obserwując ten świat z ukrycia? Taka spokojna chwila
po tylu przelanych do tej pory hektolitrach krwi, zadowoliłaby go czy może wręcz
przeciwnie? Nie było możliwości, żeby się o tym przekonać.

Poczułem lekkie ciepło, kiedy Asunado mnie podeszła. To było złudzenie, czy może
efekt zbyt czułych sensorów?

Gra rozpoczęła się 6 listopada 2022 roku, a teraz kończył się już październik 2024. W
ciągu tych dwóch lat nie dotarła do nas nawet najkrótsza wiadomość z drugiej
strony, nawet najmniejszy znak nadchodzącej pomocy. Mogliśmy jedynie piętro po
piętrze przedzierać się na sam szczyt tego zamku.

I tak minął kolejny dzień w Aincradzie. Dokąd zmierzamy, co nas czeka na końcu?
To tylko jedno z wielu pytań, na które wciąż nie znamy odpowiedzi. Droga przed

background image

nami jest jeszcze długa, a światło nadziei nikłe. Ale zdarzają się tu też i dobre
rzeczy.

Wpatrując się w żelazne obramowanie wyższego piętra, pozwoliłem mojej wyobraźni
odlecieć do nieznanego świata, który był jeszcze przede mną.

Rozdział 7

9 rano.

Było lekkie zachmurzenie, a miasto wciąż przykrywała pierzyna porannej mgły, która
odbijała padające na nią promienie słoneczne, jakie przebiły się przez chmury,
barwiąc otoczenie na cytrynowo-żółto.

Według kalendarza Aincradu był Miesiąc Jesionu, innymi słowy środek jesieni. Lekki
chłód, który jej towarzyszył, czynił tę porę roku najbardziej odświeżającą. Jednak
wtedy nie przejmowałem się zbytnio pogodą.

Stałem na placu 74. pietra, czekając na Asunę. Z jakiegoś powodu w nocy nie
mogłem zmrużyć oka i ciągle jedynie przekręcałem się z boku na bok. Chociaż nie,
chyba usnąłem na chwilę koło trzeciej nad ranem. SAO posiada wiele udogodnień,
ale niestety przycisk pozwalający momentalnie zasnąć nie był jednym z nich.

Za to w opcjach związanych z czasem można było znaleźć jego przeciwieństwo,
czyli alarm który natychmiastowo budził gracza o ustawionej wcześniej godzinie.
Oczywiście można było później wrócić do spania, ale mi, kiedy wyrwał mnie ze
świata snów za dziesięć dziewiąta, udało się jakoś wtedy zebrać wystarczająco
dużo siły woli, żeby zwlec się z łóżka.

Błogosławieństwem dla leniwych graczy był pewnie fakt, że nie trzeba było się rano
przebierać ani myć, chociaż to akurat było codzienną rutyną niektórych osób.
Niestety, NerveGear nie potrafił oddać wrażenia styczności z płynami, więc nie był w
stanie odtworzyć prawdziwej kąpieli. Po obudzeniu się, tuż przed umówionym
spotkaniem, założyłem cały swój ekwipunek w dwadzieścia sekund i ruszyłem w
stronę bramy teleportacyjnej, lekko poddenerwowany brakiem snu. Jednak...

– Spóźnia się.

Było już dziesięć po dziewiątej. Przez bramę co chwilę przechodził jakiś gracz,
zmierzający w stronę miejsca polowań.

Nie mając nic więcej do roboty, zacząłem przeglądać mapę labiryntu oraz poziomy
moich umiejętności, które i tak znałem na pamięć.

– Przydałaby się jakaś konsola czy coś.

Zszokowały mnie moje własne słowa. Chciałem zagrać w jakąś grę, będąc we
wnętrzu innej. Z pewnością było ze mną coraz gorzej.

Zaczynałem już myśleć o powrocie do domu, kiedy w bramie teleportacyjnej
pojawiło się niebieskie światło (kto wie, który to już raz, odkąd tam stałem).
Spojrzałem na nie bez emocji, jednak...

– Aaaa... Z drogi~!

background image

– Co?

Zwykle gracze pojawiają się na ziemi, ale świeżo przybyła osoba znajdowała się
jakiś metr nad nią i leciała prosto na mnie.

– Hę?!

Nie mając najmniejszej szansy na unik, zderzyliśmy się i upadliśmy na ziemię.
Uderzyłem przy tym mocno głową o kamienną ulicę, zaś on miał miększe lądowanie,
bo wylądował na mnie. Pewnie gdybym nie był wtedy wewnątrz miasta, moje HP
spadłoby o parę punktów.

To znaczyło, że tamten kretyn przeskoczył przez bramę i pojawił się tutaj, na takiej
samej wysokości, na jakiej w nią wszedł. Przynajmniej taka myśl przeszła mi przez
głowę. Wciąż lekko zamroczony podniosłem rękę, żeby zepchnąć ze mnie tamtego
idiotę.

– Co to jest?

Moja dłoń napotkała na coś dziwnego. Dla pewności ścisnąłem to dwa, a potem
jeszcze trzy razy, żeby sprawdzić, czym jest ten miękki przedmiot.

– Aaa~!

Usłyszałem głośny krzyk i moja głowa ponownie uderzyła o bruk, przy czym
jednocześnie tamta osoba zeszła ze mnie.

Przede mną siedziała na ziemi dziewczyna w biało-czerwonej rycerskiej zbroi,
spódniczką do kolan i srebrno-białym rapierem. Z jakiegoś powodu patrzyła na mnie
z nieukrywaną wściekłością w oczach. Jej twarz była czerwona jak burak, a
skrzyżowanymi rękoma zakrywała piersi... Piersi?

Momentalnie się domyśliłem, co takiego wcześniej złapałem, jednak było już za
późno. Z głowy wyparowały mi wszystkie sposoby na szybką ucieczkę. Nie wiedząc,
co robić, zacisnąłem dłoń parę razy w powietrzu i powiedziałem:

– Cześć, Asuna.

Chyba rozwścieczyłem ją jeszcze bardziej. Sądząc po jej oczach, musiała już myśleć
o wyciągnięciu swojej broni.

Zaczynałem już szukać jakiejś drogi ucieczki, kiedy teleport ponownie rozświetliło
niebieskie światło. Asuna się obejrzała i szybko schowała się za mną.

– O co chodzi?

Nie wiedząc w sumie dlaczego, wstałem z ziemi. Światło w bramie stało się
jaśniejsze i moment później wyszedł z niej gracz.

Poznałem tę osobę po białym płaszczu z czerwonym symbolem, który miała
zarzucony na zbroję. Był to jeden z ochroniarzy Asuny i o ile mnie pamięć nie myli,
nazywał się Kuradeel. Miał na sobie zbroję Rycerzy krwi i przesadnie ozdobiony
miecz.

Widząc ukrywającą się za mną Asunę, zmarszczył brwi. Nie był stary, miał może ze
20 lat, ale zmarszczki na twarzy wyraźnie go postarzały. Zacisnął zęby ze
wściekłości, tak mocno, że prawie mogliśmy to usłyszeć, a następnie wyrzucił z

background image

siebie, ledwie hamując gniew:

– Wielmożna Asuno, nie powinnaś się tak zachowywać!

Słysząc jego prawie histeryczny krzyk, pomyślałem: „Mogą być z tym problemy”. Z
furią w oczach, Kuradeel kontynuował.

– Wracajmy szybko do kwatery głównej.

– Mowy nie ma! Dzisiaj nie jestem nawet na służbie! I czemu od samego rana

stałeś pod moim domem? – odpowiedziała, stojąc zza moimi plecami.

– Przewidziałem taką sytuację i obserwowałem go od miesiąca.

Jego odpowiedź naprawdę mnie zaskoczyła, a Asunę aż zmroziło. Po długiej ciszy,
wydusiła z siebie pytanie:

– To... nie są rozkazy dowódcy, prawda?

– Moim zadaniem jest strzec twej osoby. Także w czasie wolnym.

– Wcale nie, kretynie!

Kuradeel podszedł do nas jeszcze bardziej wściekły niż wcześniej, odepchnął mnie i
złapał rękę Asuny.

– Chyba nie rozumiesz. Nie zachowuj się jak rozpieszczona smarkula. Wracajmy

do bazy.

Asunę chyba przeraził ton jego głosu, wyraźnie wskazujący, że za jego słowami
kryło się coś jeszcze, bo rzuciła mi błagalne o pomoc spojrzenie.

Prawdę mówiąc, do tamtego momentu wciąż zastanawiałem się, czy nie uciec, ale
widząc jej oczy, zadziałałem automatycznie. Chwyciłem rękę Kuradeela (tą, którą
trzymał Asunę) i mocno ją ścisnąłem, ale nie na tyle, żeby zareagował skrypt
strzegący prawa.

– Wybacz, ale pożyczam sobie waszą wicedowódcę.

Te słowa nawet dla mnie brzmiały głupio. Kuradeel ignorujący mnie do tej pory,
marszcząc twarz ze wściekłości, wyciągnął swoją rękę z mojego uścisku.

– Ty...!

Co prawda, gra wyolbrzymiała emocje, ale w jego łamiącym się głosie było coś
niepokojącego.

– Nie martw się, nie idziemy na bossa, więc włos jej z głowy raczej nie spadnie.

Sam możesz sobie wracać do tej waszej kwatery głównej.

– Co ty bredzisz?! Że niby taki żałosny śmieć jak ty jest w stanie ją obronić?!

– Zapewne lepiej, niż ty.

– Ty głupcze! Szczekać może i potrafisz, ale czy odważysz się udowodnić swe

słowa?!

Jego twarz była już cała czerwona ze wściekłości. Wywołał menu, szybko w nim
operował palcami i po chwili przed moimi oczami pojawiło się półprzezroczyste
okno wiadomości systemowej. Nie musiałem nawet go czytać, żeby wiedzieć, co w

background image

niej jest napisane.

[Kuradeel wyzywa cię na pojedynek 1 vs. 1. Przyjmujesz wyzwanie?]

Pod tym napisem znajdowały się przyciski [Tak/Nie] i kilka innych opcji. Spojrzałem
z ukosa na Asunę. Co prawda, nie widziała tego okna, ale wszystkiego się domyśliła.
Myślałem, że będzie starała się mnie powstrzymać, jednak pokiwała głową na tak, z
niezadowoloną miną na twarzy.

– Jesteś pewna? To nie stworzy jakiegoś problemu dla twojej gildii?

Szybko usłyszałem odpowiedź na moje pytanie:

– Później sama wszystko wyjaśnię dowódcy.

Kiwnąłem jedynie głową, wcisnąłem [Tak] i wybrałem opcję „Czyste trafienie”.

Pojedynek tego typu można było wygrać przez czyste trafienie przeciwnika albo
przez zredukowanie jego punktów życia do połowy. Tekst w oknie systemowym
zmienił się na [Zaakceptowałeś wyzwanie Kuradeela] i rozpoczęło się odliczanie od
60 sekund w dół. Kiedy licznik dojdzie do zera, system chroniący nasze HP
wewnątrz miasta zostanie wyłączony, a my będziemy mogli skrzyżować nasze
miecze.

Kuradeel chyba błędnie zinterpretował pozwolenie na tę walkę Asuny.

– O wielmożna, przekonasz się, że tylko ja jestem w stanie cię ochronić! –

krzyknął, wyciągając swój dwuręczny miecz i ustawiając się w pozycji do walki.

Po upewnieniu się, że Asuna się odsunęła, także przygotowałem swoją broń. Jego
ostrze wyglądało na o wiele lepsze od mojego, czego można było oczekiwać po
członku sławnej gildii. Jednak nie chodziło tu o różnicę w wielkości, jaka dzieliła
jednoręczny miecz od oburęcznego. Mój był prosty i praktyczny, a jego z pewnością
został stworzony przez jednego z najlepszych kowali, który przy okazji bogato go
ozdobił.

Kiedy tak staliśmy pięć metrów od siebie, wokół nas zaczęli się zbierać ludzie. To
było małe miasto i obaj byliśmy raczej znani, więc taka sytuacja była nie do
uniknięcia.

– Samotnik Kirito walczy z członkiem Rycerzy Krwi! – usłyszałem czyjś głos,

któremu odpowiedziały okrzyki zadowolenia. Zwykle w pojedynkach testowało się
swoją siłę z w walce przyjaciółmi, więc tłum cieszył się po prostu z widowiska,
ignorując całą sytuację, jaka nas do tego doprowadziła.

Gdy licznik odliczał kolejne sekundy, wszystko koło mnie zaczęło cichnąć, a moje
ciało ogarnął chłód, taki sam jak podczas walki z potworami. Skupiłem się, żeby
odczytać postawę Kuradeela, patrzącego na mnie z wrogością.

Prawie każdy gracz ma nawyk zdradzający, że chce użyć jakiejś umiejętności.
Nieważne, czy chodziło o coś przeznaczonego do obrony, czy atak zaczynający się
od dołu i zmierzający ku górze. Ich ciało zdradzało taką informację, którą można
było wykorzystać przeciwko nim.

Kuradeel będąc delikatnie pochylonym do do przodu, trzymał miecz w pozycji, gdzie
rękojeść skierowana była do góry, natomiast samo ostrze ku ziemi. To oznaczało, że
chciał użyć umiejętności bazującej na natarciu, chociaż oczywiście mógł chcieć

background image

mnie jedynie zmylić. Ja trzymałem ostrze nisko, sprawiając wrażenie, że zaatakuję
słabym ciosem w dolne partie ciała. W takich pojedynkach można było polegać
jedynie na doświadczeniu i możliwości wyczucia zmyłek przeciwnika.

Kiedy odliczanie zbliżało się do końca, zamknąłem okno, a dźwięki wokół mnie
zdawały się całkowicie zniknąć.

Na przeciwko mnie stał Kuradeel, który nerwowo zerkał to na mnie, to na okno
systemowe i napinał swe mięśnie. Kiedy między nami pojawiła się informacja
[Początek walki!], ruszyliśmy na siebie.

Mój przeciwnik poruszył się prawie w tej samej chwili co ja. Wyraźnie zdziwiło go,
kiedy zmieniłem pozycję z niskiego, słabego ataku i zaszarżowałem.

Jednak nie pomyliłem się w odczytaniu jego zamiarów. Chciał użyć umiejętności
ataku dwuręcznym mieczem pod nazwą Lawina. Jeśli miało się niską obronę, mimo
zatrzymania ciosu, przez siłę utworzoną wskutek uderzenia, nie można było przez
jakiś czas wyprowadzić kontrataku, a przeciwnik mógł wykorzystać ten moment do
wyprowadzenia kolejnego ataku, co pozwalało na ponowne zwiększenie dystansu
między walczącymi. Z pewnością był to bardzo dobry, wysokopoziomowy atak.
Przynajmniej, jeśli walczyło się z potworami.

Na szczęście wiedziałem, co zamierza mój przeciwnik i postanowiłem użyć
Sonicznego Cięcia.

Jeśli obaj będziemy tak szarżować, nasze umiejętności się zetrą. Jeśli brać pod
uwagę tylko ich siłę, jego cios miał zdecydowaną przewagę i gra by go
faworyzowała. Mój atak zostałby zablokowany i oberwałbym jego mieczem. Może i
słabo, ale to wystarczyłoby, żeby zakończyć pojedynek. Jednak ja nie celowałem w
samego Kuradeela.

Kiedy zbliżaliśmy się do siebie, moje zmysły przyśpieszyły i miałem wrażenie, że
czas zwolnił. Nie byłem pewien, czy to zasługa systemu, czy jakaś wrodzona ludzka
zdolność, ale liczyło się tylko to, że wyraźnie widziałem wszystkie ruchy
przeciwnika.

Trzymał swój miecz lekko za plecami skierowany ku górze. Ostrze zalśniło
pomarańczowym światłem i ruszyło w moim kierunku. Musi mieć wysokie statystyki,
bo aktywacja umiejętności zajęła mu mniej niż myślałem, ale tego właśnie było
można oczekiwać po członku tak sławnej gildii. Gdybym dostał tym ciosem, to bez
wątpienia byłby to koniec tego pojedynku. Kuradeel zdawał się myśleć, że tak
właśnie się stanie, gdyż na jego twarzy malował się uśmiech zwycięstwa, jednak...

Mój miecz był szybszy i uderzył w jego ostrze, które zmierzało w moim kierunku. Gra
obliczyła zadane mu obrażenia i wytworzyła wielkie iskry.

Przy takim zderzeniu broń mogła ulec zniszczeniu, jednak tylko w przypadku
naprawdę silnego ciosu albo słabej konstrukcji oręża.

Byłem prawie pewien, że tak właśnie tak się stanie z mieczem mojego przeciwnika,
gdyż bogato zdobione ostrza mają zwykle krótką żywotność.

Przeczucie mnie nie zawiodło. Dwuręczny miecz Kuradeela złamał się w pół z

background image

raniącym uszy dźwiękiem przypominającym eksplozję.

Przy kończącym pojedynek ataku zamieniliśmy się miejscami i zastygliśmy w
bezruchu, stojąc do siebie plecami. Odłamany fragment miecza mojego przeciwnika
odbijał światło słoneczne, tańcząc jeszcze w powietrzu. Szybko jednak spadł na
ziemię i wbił się w bruk pomiędzy nami, jednak nie pozostał tam zbyt długo, bo
prawie natychmiast obie części miecza (ta w ziemi i ta, którą trzymał Kuradeel)
rozpadły się na niezliczoną ilość drobnych kawałeczków.

Na placu zapanowała martwa cisza. Wydawało się, że wszystkim widzom odebrało
mowę. Jednak widząc, jak się prostuję i wymachuję mieczem, zaczęli głośno
wiwatować.

– Ale czad!

– To było celowe?

Westchnąłem, słysząc wśród nich głosy zawiedzenia z długości stoczonej walki. To
była tylko prosta umiejętność, ale odkrycie choćby jednej ze swoich kart, nie było
czymś, z czego można by się cieszyć.

Z mieczem w ręku podszedłem do siedzącego tyłem do mnie Kuradeela. Jego plecy,
zakryte płaszczem, wyraźnie się trzęsły. Schowałem miecz najgłośniej, jak
potrafiłem i powiedziałem:

– Jeśli chcesz iść po nową broń, śmiało. Możemy walczyć ponownie, ale to chyba

powinno ci wystarczyć, prawda?

Nawet na mnie nie spojrzał. Jedynie uderzył rękoma o ziemię, a chwilę później
powiedział spokojnym głosem:

– Rezygnuję – mógł oczywiście wykrztusić z siebie zwykłe „poddaję się” albo

„przegrałem”, ale...

W tym samym momencie w miejscu, gdzie znajdowało się informującego o
rozpoczęciu starcia, wyświetliło się imię zwycięzcy. Okrzyki widzów rozwścieczyły
Kuradeela, który wstał i krzyknął do nich.

– Na co się gapicie?! Spadać na drzewo!

Potem powoli spojrzał na mnie.

– Zabiję cię... Już jesteś trupem.

Nie mogę zaprzeczyć, że jego spojrzenie trochę mnie przeraziło.

Emocje w SAO są przesadzone, ale jego spojrzenie było o wiele bardziej
przerażające niż oczy jakiegokolwiek potwora.

Nagle ktoś przy mnie stanął i powiedział:

– - Kuradeel, jako wicedowódca Rycerzy Krwi zwalniam cię z pozycji mojego

ochroniarza oraz rozkazuję natychmiast wrócić do bazy i czekać na dalsze
instrukcje.

Jej słowa i mina były zimne jak lód, ale wyczułem w nich ulgę i nieświadomie
położyłem dłoń na jej ramieniu. Asuna trochę się rozluźniła.

– Co.. to.. ma... - ledwie usłyszeliśmy słowa Kuradeela. Resztę zdania pewnie

background image

zatrzymał na końcu języka, gapiąc się jedynie złowrogo w naszą stronę. Bez
wątpienia myślał o zaatakowaniu nas swoją zapasową bronią, chociaż wiedział, że
skrypt strzegący prawa mu to uniemożliwi.

Po chwili otrząsnął się jakoś, wyjął spod płaszcza kryształ teleportacji i ściskając go
tak mocno, że mógł się rozpaść, krzyknął:

– Teleport: Grandzam – znikając w niebieskim świetle, wciąż się w nas wpatrywał.

Kiedy zniknął, plac ogarnęła cisza. Prawdopodobnie widzów zszokował gniew
Kuradeela. Publiczność rozeszła się równie szybko, jak się pojawiła i wkrótce
zostaliśmy z Asuną sami.

Co mam powiedzieć? Ta myśl wciąż krążyła mi po głowie, ale ponieważ przez dwa
lata żyłem z dala od innych ludzi, nic nie mogłem wymyślić. Nawet nie wiedziałem,
czy walka z nim była dobrą decyzją.

W końcu ciszę przerwała Asuna, przemawiając łamiącym się głosem:

– Wybacz, że cię w to wmieszałam.

– Nie przejmuj się tym. Jesteś pewna?

Pokiwała głową, a na twarzy wicedowódcy najsilniejszej gildii w grze pojawił się
nieśmiały uśmiech.

– Tak. Moje problemy w gildii wzięły się chyba z wymuszania szybszego przejścia

gry.

– Nic się na to nie poradzi. Gdybyś taka nie była, nie zaszlibyśmy aż tak daleko.

Ale jako samolubny, samotny gracz, nie mam chyba nic do gadania... Nie to miałem
na myśli.

Sam już nie wiedziałem, co mówię, więc wyrzuciłem z siebie pierwszą myśl, jaka
przyszła mi do głowy.

– Nikt nie będzie cię obwiniał za wzięcie wolnego dnia i spędzeniu go z takim

samolubnym, samotnym graczem jak ja.

Asuna mrugnęła parę razy zmieszana, jednak po chwili na jej twarzy pojawił się
uśmiech.

– Cóż, dzięki. W takim razie wyciągnijmy z tego dnia tyle frajdy, ile to tylko

możliwe. Powierzam ci rolę tanka.

Odwróciła się z gracją i ruszyła drogą prowadzącą do wyjścia z miasta.

– Co? Przecież tankuje się na zmianę!

Może i się skarżyłem, ale kiedy ruszyłem za Asuną, moje usta opuściło westchnie
ulgi.

Rozdział 8

Otoczenie drogi prowadzącej przez las było naprawdę piękne. Miałem wrażenie, że
lęk, jaki odczuwałem poprzedniego dnia, był jedynie złym snem. Słońce
prześwitywało przez gałęzie, tworząc złote filary światła, przez które przelatywały

background image

motyle, jednak były one tylko efektem wizualnym i niestety nie dało się ich złapać.

Siadając na miękkim leśnym poszyciu, Asuna powiedziała droczącym tonem głosu:

– Ciągle nosisz te same ciuchy.

Spojrzałem na swoje ubranie. Nie miałem na sobie żadnej metalowej zbroi, jedynie
skórzaną kurtkę, parę spodni i koszulę. Wszystko było w czarnym kolorze.

– I co z tego? Jeśli ma się pieniądze, to lepiej je wydać na coś do jedzenia niż na

jakieś tam ciuchy.

– Masz jakiś konkretny powód, aby się na czarno ubierać? Czy może chcesz tak

wyrazić siebie?

– A co z tobą? Też ciągle nosisz tę samą białą zbroję.

Mówiąc to, zacząłem skanować okolicę w poszukiwaniu przeciwników, co było już
moim nawykiem. Co prawda, nie znalazłem żadnych potworów, ale...

– Nic na to nie poradzę. W końcu to mund... Czemu?

– Poczekaj chwilę.

Podniosłem rękę, uciszając Asunę. Na krańcu zasięgu mojego obszaru skanowania
pojawił się gracz. Kiedy skupiłem się na terenie za mną, dostrzegłem wiele zielonych
wskaźników.

To z pewnością nie byli bandyci, bo oni polowali na osoby słabsze od nich, więc
trzymali się z dala od linii frontu, gdzie znajdowali się najsilniejsi gracze w grze.
Poza tym, po popełnieniu przestępstwa, znacznik gracza zmienia kolor na
pomarańczowy i przez długi czas nie wraca do poprzedniego stanu. Dlatego też nie
przejmowałem się nimi. Problemem była ilość zielonych ikonek, jaką zobaczyłem.

Wywołałem szybko mapę z głównego menu i pokazałem ją Asunie. Na
zeskanowanym przeze mnie obszarze znajdowało się dwanaście zielonych
punktów.

– Sporo ich.

Pokiwałem głową. Zwykle drużyny składały się z pięciu lub sześciu graczy,
ponieważ większa ilość osób po prostu utrudniała walkę.

– Bez wątpienia.

Szybko się do nas zbliżali, idąc parami. Gdyby to był labirynt, taki widok by mnie nie
zdziwił, ale poza nim tak duże grupy były całkowitą rzadkością.

Gdybyśmy widzieli ich poziomy, można byłoby się domyślić, jakie mają zamiary.
Jednak kiedy spotyka się kogoś po raz pierwszy, wszystkie informacje o nim, nawet
imię, są niewidoczne. Była to część systemu mająca zapobiegać zabójstwom
graczy, jednak przez to musieliśmy ocenić siłę tej grupy jedynie po posiadanym
przez nich ekwipunku.

Zamknąłem mapę i spojrzałem na Asunę.

– Trzeba im się przyjrzeć. Schowajmy się za drzewami i poczekajmy, aż przejdą.

– Dobrze – odpowiedziała, kiwając jednocześnie głową.

background image

Weszliśmy na małe wzniesienie i ukryliśmy się za krzakiem, będącym mniej więcej
naszej wysokości. Mieliśmy stamtąd naprawdę dobry widok na przechodzącą grupę.

– Niedobrze.

Asuna spojrzała na swoje ubranie. Biało-czerwona zbroja wyróżniała się na tle
zielonych roślin.

– Co teraz? Nie mam ze sobą niczego innego.

Tamta drużyna była już bardzo blisko nas.

– Wybacz moją zuchwałość.

Zakryłem Asunę moim płaszczem. Najpierw na mnie popatrzyła przez moment, ale
w końcu pozwoliła mi to zrobić. Może i nie prezentował się najlepiej, ale dodawał
spory bonus do ukrywania się, dzięki czemu mogła nas dostrzec jedynie osoba
posiadająca bardzo wysoki poziom umiejętności wykrywania przeciwników.

– Może i nie wygląda, ale jest użyteczny, nie?

– A skąd mam... Cii, już tu są – wyszeptała, przykładając palec do ust.

Przykucnęliśmy, kiedy do naszych uszu doszedł dźwięk nadchodzących kroków.

Ujrzeliśmy grupę graczy maszerujących w szeregu.

Kolumna składała się z samych wojowników mających na sobie czarne, metalowe
zbroje, które posiadały skórzane elementy w kolorze zielonym. Bez wątpienia ich
ekwipunek miał być przede wszystkim praktyczny, no może poza rzucającym się w
oczy rysunkiem zamku na ich tarczach.

Pierwsze sześć osób, które szły przodem, wyposażone były w jednoręczne miecze, a
reszta w halabardy. Mieli spuszczone przyłbice w hełmach, więc nie widzieliśmy ich
twarzy. Patrząc, jak maszerują w idealnym porządku, można było odnieść wrażenie,
że to grupka NPC-ów.

Bez wątpienia należeli do Armii. Była to grupa, która utworzyła swoją bazę na 1.
piętrze, przez co praktycznie zawłaszczyła je dla siebie. Poczułem, że nawet Asuna
wstrzymuje oddech na ich widok.

Nie stanowili żadnego zagrożenia dla normalnych graczy, prawdę mówiąc, to
właśnie oni wkładali najwięcej wysiłku w zwalczanie przestępczości w grze.

Jednakże ich metody były raczej brutalne. Podobno atakowali pomarańczowych,
nazywanych tak ze względu na kolor ich ikony, jak tylko weszli w zasięg ich wzroku,
nie zadając przy tym żadnych pytań. Potem zabierali im cały ekwipunek i wrzucali
do więzienia wewnątrz Zamku Czarnego Żelaza. Co jakiś czas dało się słyszeć
przerażające plotki, o tym, jak traktowali osoby, które odmówiły im poddania się.

Zwykle podróżowali w dużych grupach i przejmowali kontrolę nad całymi obszarami
do polowań. Nic dziwnego, że powszechne stało się myślenie: „Nie należy nawet
zbliżać się do Armii”. Przeważnie jednak działali poniżej 50. piętra, gdzie
utrzymywali porządek i pracowali nad wzmocnieniem swojej siły, więc na froncie
byli bardzo rzadkim widokiem.

Obserwowaliśmy ich w ciszy, jak znikają pośród drzew. Czekaliśmy do czasu, aż

background image

ucichną metaliczne odgłosy ich butów.

Widząc, ile osób dorwało SAO, można było stwierdzić, że to sami maniacy gier
sieciowych, mających w nosie jakiekolwiek zasady. Dlatego porządek w jakim
maszerowała ta grupa był niesamowity, być może była to nawet najsilniejsza
jednostka Armii.

Dopiero kiedy wyszli poza zasięg mapy, westchnęliśmy z ulgą.

– Więc plotki są prawdziwe.

– Jakie plotki? – wyszeptałem do Asuny, wciąż przykrytej moim płaszczem.

– Słyszałam na gildyjnym zebraniu, że Armia zmienia metody działania i zaczęła

się pojawiać na wyższych piętrach. Pamiętasz jeszcze, jak kiedyś pomagali nam
przejść grę? Po dużych stratach w walce z bossem na 25. piętrze, skupili się na
treningu i opuścili front. Zdecydowali, że zamiast wysyłać duże grupy do labiryntów,
lepiej użyć mniejszych, elitarnych oddziałów, aby pokazać, jak to im jeszcze zależy.
Podobno wkrótce miała się pojawić pierwsza taka grupa.

– Więc chcą zrobić sobie reklamę. Ale nic im się nie stanie, wparowując tak do

niezmapowanego obszaru? Raczej mieli wysokie poziomy, ale...

– Może sami chcą pokonać bossa.

Na końcu każdego labiryntu znajdowała się komnata, w której przebywał boss
strzegący schodów na wyższe pięto. Nigdy się nie one nie odradzały, ale za to były
bardzo silne, więc pokonanie takiego byłoby bardzo efektywną reklamą.

– Wysłali tych ludzi? Przecież to głupota. Jeszcze nikt nie widział bossa 74. piętra

na oczy. Przecież najpierw wysyła się zwiad, który ma na celu ocenić jego siłę i
skrypt ataku.

– Może tak, jak inne gildie, chcą współpracować przy jego pokonaniu?

– Nie mam pojęcia. Ale chyba nawet oni powinni wiedzieć, że samotna walka z

takim przeciwnikiem nie ma najmniejszego sensu. Pospieszmy się i miejmy
nadzieję, że już na nich nie napotkamy.

Zawiedziony, że muszę już puścić moją towarzyszkę, wstałem z kolan.

Asuna zatrzęsła się.

– Zbliża się zima, chyba też powinnam sprawić sobie płaszcz. Gdzie swój kupiłeś?

– Hmm. Chyba od jakiegoś gracza w zachodnim Algade.

– Zabierzesz mnie później do jego sklepu.

Asuna zeskoczyła na drogę. Zrobiłem to samo, taka wysokość nie była dla mnie
najmniejszym problemem.

Było już prawie południe, więc ruszyliśmy szybko wzdłuż drogi, nie zwracając przy
tym najmniejszej uwagi na otoczenie.

Na szczęście wydostaliśmy się z lasu, nie natrafiając na żadnego przeciwnika. Przed
nami znajdowało się pole pełne kwiatów i przecinająca je droga prowadząca do
labiryntu.

W tej wieży znajduje się wielki pokój, w którym czyha boss tego piętra. Po pokonaniu

background image

go i dotarciu do miasta na wyższym, 75. piętrze, uaktywni się brama teleportacyjna
prowadząca do niego.

„Otwarcie miasta” zawsze świętowało wiele osób chcących zobaczyć nowe piętro,
przez co można było odnieść wrażenie, że jest się w środku jakiejś imprezy. Minęło
już 9 dni. odkąd gracze zaczęli aktywnie badać to piętro, więc był już najwyższy
czas, żeby ktoś wreszcie odnalazł komnatę bossa.

Stojąca tuż przed nami wieża zbudowana z czerwono-brązowego granitu była
okrągła. Widzieliśmy z Asuną już takie wiele razy, ale zawsze przytłaczał nas jej
rozmiar, a to była jedynie jedna setna całej wielkości Aincradu.

Skrycie w sercu marzyłem o ujrzeniu tego zamku z zewnątrz, w całej jego
okazałości.

Po jednostce Armii nie było śladu, więc pewnie weszli już do środka. My także
skierowaliśmy się do wejścia, nieświadomie przyśpieszając tempo naszych kroków.

Rozdział 9

Rycerze Krwi zostali uznani za najsilniejszą gildię coś ponad rok temu.

Od tamtej pory ich przywódca, żywa legenda tego świata i jego zastępca Asuna,
znana jako Błyskawica, są postrzegani za jednych z najsilniejszych wojowników w
grze. Teraz sam miałem okazję obserwować, jak ich wiceliderka, która ukończyła już
trening umiejętności w walce rapierem, radzi sobie ze zwykłym potworem.

Byliśmy wtedy w środku starcia z chodzącym szkieletem nazwanym Demonic
Servant, którego otaczało dziwne, niebieskie światło. Miał ponad dwa metry
wysokości, w prawej ręce trzymał wielki miecz, a w lewej metalową tarczę. Nie
posiadał na swoim ciele ani jednego mięśnia, jednak nie ocenia się książki po
okładce. Był bardzo silny, przez co walka z nim nie była prosta.

Mimo tego Asuna mu w niczym nie ustępowała.

Nasz przeciwnik podczas ataku wydał z siebie dziwny ryk:

– Hrrrrgrrrr! – a następnie użył umiejętności Krawędź Świata, polegającej na

zadaniu czterech połączonych ze sobą ciosów, które zostawiały za sobą smugę
niebieskiego światła. Z niepokojem przyglądałem się, jak Asuna z gracją stawia
kroki to w lewo, to w prawo, unikając tym samym kolejnych cięć.

System nie zabraniał nam walki 2 vs. 1, jednak kiedy gracze, będąc blisko siebie,
używają bardzo szybkich ataków, które są ciężkie do dostrzeżenia gołym okiem,
towarzysze broni zamiast pomagać po prostu zaczynają przeszkadzać w walce.
Dlatego, grając w drużynach, używało się systemu zmian, który, co prawda, wymagał
dobrego zgrania, ale rozwiązywał ten problem.

Kiedy wszystkie ciosy potwora chybiły, wielki szkielet stracił równowagę. Asuna nie
zmarnowała nadarzającej się okazji do kontrataku i natychmiast zalała przeciwnika
serią pchnięć. Mimo że każdy atak z osobna nie zadawał dużych obrażeń, to pod
gradem takich ciosów poziom życia naszego przeciwnika zaczął spadać.

Gdy szkielet po trzecim zadanym mu ciosie podniósł lekko tarczę, Asuna
zaatakowała dwukrotnie jego nogi, a następnie wyprowadziła kolejne dwa silne

background image

pchnięcia, jedno wysokie, a drugie niskie.

Ta wysokopoziomowa zdolność, która składała się z ośmiu ciosów nazywała się
Deszcz Gwiazd. Niestety nie nadawała się ona do walki z tym przeciwnikiem, więc
trafianie go tym cienkim ostrzem z taką precyzją i siłą – wystarczającą do
zredukowania jego paska życia o 30% – było pokazem wspaniałych umiejętności.
Jednak mnie bardziej onieśmieliła elegancja, z jaką Asuna jej używała. Ta walka
bardziej przypominała mi taniec niż starcie na śmierć i życie.

Asuna krzyknęła do mnie, stojącego bezmyślnie jak słup soli, jakby miała oczy z tyłu
głowy:

– Kirito, zmiana!

– Jasne.

Szybko wyjąłem swój miecz, a Asuna w tym samym momencie zadała silny cios
naszemu przeciwnikowi.

Szkielet zablokował atak, który przy uderzeniu w jego tarczę wywołał strumień iskier.
Przyjęcie tak silnego ciosu go ogłuszyło, przez co nie mógł kontratakować przez
jakiś czas.

Oczywiście na Asunę też nałożono ten efekt, jednak naszym celem było właśnie
stworzenie tej krótkiej przerwy w walce.

Natychmiast ruszyłem, używając umiejętności szarży. Zamianą nazywano po prostu
takie właśnie nagłe wpadnięcie na pole walki i zamianę miejscami z członkiem
zespołu.

Upewniłem się kątem oka, że Asuna się oddaliła, a następnie wściekle
zaatakowałem przeciwnika. Zwykle cięcia są skuteczniejsze na silniejszych
przeciwników niż ten, z którym walczyliśmy, no chyba, że potrafi się walczyć jak
moja towarzyszka. W tym przypadku, co prawda, najskuteczniejsza byłaby jakaś
broń obuchowa, jak dla przykładu maczuga, ale nie potrafiliśmy się taką posługiwać.

Krawędź Świata – atak, którym zaatakowałem przeciwnika – zabrała mu znaczną
cześć jego życia. Szkielet reagował powoli, ponieważ sztuczna inteligencja
potworów zbyt wolno reagowało na gwałtowną zmianę zachowania gracza.
Poprzedniego dnia musiałem poświęcić sporo czasu i wysiłku, żeby w ten sposób
ogłupić Lizardmana, ale nie będąc samemu, do czegoś takiego wystarczy jedynie
prosta zamiana. To był największy atut płynący z drużynowego polowania.

Sparowałem kontratak potwora i aktywowałem technikę mającą zakończyć walkę.
Najpierw wyprowadziłem silny atak w dół po przekątnej, potem obróciłem
nadgarstek i ciąłem z powrotem w górę, co przypominało trochę zamach kijem
golfowym. Z każdym trafieniem w kościstego przeciwnika słychać było dźwięk
uderzenia i widać błysk pomarańczowego światła.

Szkielet uniósł tarczę, aby zablokować cios mający w jego mniemaniu nadejść z
góry, ale ja wbrew jego oczekiwaniom uderzyłem go z lewego ramienia. Następnie
posłałem w stronę chwiejącego się przeciwnika pionowe cięcie i bez chwili przerwy
ponowiłem atak ramieniem, tylko tym razem prawym. Ta umiejętność nazywała się
Uderzeniem Meteoru i dzięki dołączeniu do niej ataków w zwarciu nie posiadała
typowych wad kombinacji ciosów stworzonych z samych silnych ataków. Nie chcę

background image

się zbytnio przechwalać, ale oprócz umiejętności posługiwania się jednoręcznym
mieczem wymagała także opanowania walki wręcz.

Pasek życia potwora spadł już do czerwonej strefy, więc w ostatnie poziome cięcie,
kończące siedmio-uderzeniowy atak, włożyłem całą swoją siłę. Miecz rysując
lśniącą linię. uderzył prosto w szyję przeciwnika. Jego kręgosłup pękł, czaszka
poleciała w powietrze, a ciało upadło na ziemię jak marionetka, której obcięto
wszystkie sznurki.

– Wygraliśmy!

Asuna poklepała mnie po plecach, gdzie znajdował się już mój miecz schowany w
swojej pochwie.

Rozdzielenie łupów zostawiliśmy na później i poszliśmy dalej.

Mieliśmy podobne poziomy, a nasze style walki, krótkie pchnięcia Asuny i moje
łańcuchy silnych ciosów dobrze się uzupełniały. Byliśmy w stanie ogłupiać algorytm
sztucznej inteligencji bez najmniejszego problemu, dzięki czemu podczas
dotychczasowych czterech walk praktycznie nie odnieśliśmy obrażeń.

Szliśmy ostrożnie przez wspaniały korytarz ozdobiony szeregiem kolumn. Z moją
umiejętnością poszukiwania przeciwników nie było szans, abyśmy wpadli w jakąś
pułapkę, ale mimo tego echo naszych kroków mnie niepokoiło. Poza tajemniczym
jarzeniem się otoczenia, w labiryncie nie było żadnych źródeł światła, jednak i tak
mogliśmy dużo dostrzec.

Ostrożnie sprawdziłem korytarz.

Podłoga, tak jak i sama wieża, była zrobiona z czerwono-brązowego wapienia, ale
nasze otoczenie było utworzone z jakiegoś kamienia świecącego niebieskim
światłem. Na kolumnach były wyryte zadziwiające, ale pełne grozy rysunki, a przy
naszych stopach znajdował się płytki kanał wodny. Można powiedzieć, że ogólna
atmosfera stała się o wiele poważniejsza. Na mapie nie zostało już za wiele
obszarów do odkrycia, więc pewnie zmierzaliśmy do...

Na końcu korytarza czekała na nas para szaro-niebieskich drzwi, ozdobionych
rzeźbami podobnymi do rysunków wyrytych na kolumnach. Może i wszystko w
tamtym świecie stworzone było z danych, ale i tak dało się wyczuć wydobywającą
zza nich dziwną aurę.

– Czy to nie...?

– Bez wątpienia. Komnata bossa.

Asuna chwyciła mocno rękaw mojego płaszcza.

– Co robimy? Zerkniemy na niego?

Pomimo tych słów, w jej głosie wyraźnie dało się wyczuć niepewność. Może i była
jedną z najlepszych wojowniczek w grze, jednak zdaje się, że wciąż bała się takich
rzeczy. Nic dziwnego, czułem wtedy to samo co ona.

– Na wszelki wypadek przygotujmy kryształ teleportacji.

– Dobrze.

background image

Asuna kiwnęła głową i wyjęła z kieszeni niebieski kryształ.

– Gotowa? Otwieram.

Moją prawą rękę mocno ściskała Asuna, więc żelazne drzwi dotknąłem lewą, w
której znajdował się kryształ. Gdyby to był prawdziwy świat, obie moje ręce pewnie
lepiłyby się wtedy od potu.

Powoli wkładałem coraz więcej siły w otwieranie dwa razy większych ode mnie wrót,
jednak te rozwierały się z zadziwiającą łatwością. Aż wstrzymaliśmy nasze oddechy,
kiedy w pewnej chwili z głośnym hukiem otworzyły się szybko na całą swoją
szerokość, odsłaniając naszym oczom pomieszczenie za nimi.

Mieliśmy nadzieję, że ujrzymy, co jest w środku, jednak we wnętrzu panowały
całkowite ciemności. Światło dobiegające z korytarza zdawało się nie dosięgać
drugiego końca pokoju, więc bez względu, jak bardzo wytężaliśmy nasz wzrok, mrok
panujący w środku nie pozwolił nam niczego zobaczyć.

Kiedy tylko otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć, pojawiła się para niebieskich
płomieni, a potem następna i następna...

Z rozciągliwym świstem utworzyła się nagle ognista droga prowadząca do środka
pomieszczenia, gdzie zapaliła się większa kolumna ognia, oświetlając na niebiesko
prostokątną komnatę, która była na tyle duża, że mogła zajmować nawet cały
niezbadany obszar na mapie.

Asuna objęła moją prawą rękę, jakby chciała utrzymać nerwy na wodzy, jednak zza
tamtej wielkiej kolumny ognia zaczęła wyłaniać się wielka sylwetka, więc nie było mi
dane nacieszyć tym uczuciem.

Ogromne, niebieskie ciało pokryte było mięśniami. Na cienkiej szyi spoczywała
głowa kozła, z której wyrastały zakrzywione rogi, a jego płonące na jasno-niebiesko
oczy skierowane były w naszą stronę. Poniżej pasa jego cielsko porastało
granatowo-niebieskie futro, nie widoczne zbyt wyraźnie przez płonienie, ale także
zdawało się być zwierzęce. Mówiąc prościej, przed nami stał demon i to w każdym
znaczeniu tego słowa.

Znajdowaliśmy się daleko od środka pomieszczenia, jednak i tak wryło nas w
ziemię. Jeszcze nigdy nie walczyliśmy z żadnym demonem. Co prawda dzięki wielu
grom RPG przywykłem do czegoś takiego, ale kiedy ujrzałem jednego na własne
oczy, nie mogłem opanować strachu.

Z wahaniem skupiłem wzrok na wyrazach, które się nad nim pojawiły: „The Gleam
Eyes”. To bez wątpienia był to boss tego piętra, czego dowodził sam przedrostek „
The” przed jego imieniem. Gleam Eyes – Lśniąco Oki.

Kiedy skończyłem je czytać, demon nagle potrząsnął głową i ryknął, czego wibracje
rozniosły się po całym pomieszczeniu, nawet niebieskie płomienie w komnacie się
zatrzęsły. Z jego ust i nosa wystrzelił ogień, podnosił swój miecz i chwilę później
ruszył w naszym kierunku z niewiarygodną szybkością, czego wstrząsy były
odczuwalne w całym pokoju, nie dając nam czasu do namysłu.

– Aaaa!

background image

– Aaaaaaaaaaaaaa!

Krzycząc, obróciliśmy się o 180 stopni i uciekliśmy najszybciej jak to tylko możliwe.
Wiedzieliśmy, że przynajmniej teoretycznie boss nie może opuścić swojej komnaty,
jednak po prostu nie mogliśmy tam zostać. Powierzając nasze ciała statystyce
zwinności, którą do tej pory wytrenowaliśmy, biegliśmy z całych sił przed siebie.

Rozdział 10

Nie zatrzymując się ani na moment, aby zaczerpnąć oddechu, biegliśmy do strefy
bezpieczeństwa znajdującej się gdzieś w samym środku labiryntu. Miałem wrażenie,
że parę razy namierzyły nas potwory, ale prawdę mówiąc, nie mieliśmy głowy, żeby z
nimi walczyć.

Jednocześnie wparowaliśmy do wielkiego pokoju, będącego miejscem, w którym
potwory nie mogły nas zaatakować. Po głębokim westchnięciu spojrzeliśmy na
siebie i...

– Hahaha.

Zaczęliśmy się śmiać. Gdybyśmy sprawdzili mapę od razu, wiedzielibyśmy, że boss
nie opuścił swojej komnaty, jednak woleliśmy nie podejmować niepotrzebnego
ryzyka ewentualnego postoju.

– Hahhahaha... Ale szybko uciekaliśmy – Asuna powiedziała żartobliwie – Od

dawna nie biegłam tak szybko, jak by od tego zależało moje życie. Chociaż ciebie też
nieźle przeraził!

Nie mogłem temu zaprzeczyć. Widząc moją ponurą minę, Asuna wybuchła
śmiechem i minęła chwila, nim spoważniała.

– To będzie trudny orzech do zgryzienia – powiedziała już z poważnym

grymasem na twarzy.

– Z pewnością. Założę się, że oprócz tego wielkiego miecza ma pewnie jakieś

ataki specjalne w zanadrzu.

– Będziemy potrzebowali sporo tanków i bardzo częstych zmian.

– Chciałbym mieć tu przynajmniej 10 gości z tarczami. Będziemy musieli skupić

się na rozpracowaniu skryptu jego ataków.

– Tarczami, mówisz? - Asuna spojrzała w moją stronę zamyślona.

– C-Co się stało?

– Coś przede mną ukrywasz.

– O czym ty mówisz?

– Bo to dziwne. Największym atutem przy używaniu jednoręcznego miecza jest

możliwość trzymania tarczy w drugiej ręce, jednak ciebie nigdy z nią nie widziałam.
Ja jej nie używam, bo spowolniłoby to szybkość moich ataków, a inne osoby
twierdzą, że tarcza nie pasuje do ich wizerunku. Ale ty nie pasujesz do żadnej z tych
grup. To podejrzane.

Trafiła w sedno sprawy. Miałem ukrytą umiejętność, ale nigdy z niej nie korzystałem

background image

przy innych osobach.

Nie tylko dlatego, że umiejętności są ważne, aby przetrwać. Nie chciałem się jeszcze
bardziej wyróżniać.

Ale nic nie powinno się stać, gdyby ona się o niej dowiedziała.

Otworzyłem usta, myśląc o tym.

– Nieważne. W końcu nieładnie wścibiać nos w cudze drzewko umiejętności –

uniknęła zręcznie tematu.

Utraciłem swoją szansę i zdołałem jedynie wymamrotać parę słów pod nosem.

Asuna sprawdziła godzinę i otworzyła szeroko oczy.

– Ach, już trzecia. Jest późno, ale zjedzmy sobie drugie śniadanie.

– Co takiego? – nie mogłem ukryć podekscytowania – Sama je zrobiłaś?

Asuna się uśmiechnęła i szybko zaczęła operować menu. Po zdjęciu rękawicy
wywołała mały koszyk. Jednak była jakaś dobra rzecz z połączenia z nią sił. Kiedy o
tym myślałem, Asuna nagle na mnie spojrzała.

– Co ci chodzi po głowie?

– Nic takiego, jedzmy już.

Asuna wydęła policzki, ale mimo to wyjęła z koszyka dwie papierowe paczki, po
czym podała mi jedną z nich. Kiedy ją otworzyłem, moim oczom ukazała się
kanapka z mnóstwem warzyw i grillowanym mięsem wepchanym między kromki
chleba, z której wydobywał się zapach podobny do papryki. Nagle poczułem się
bardzo głodny, przez co ugryzłem naprawdę spory kawałek.

– Przepyszne.

Z błogą miną ugryzłem dwa, trzy razy z rzędu. Kanapka z zewnątrz przypominała te
europejskie, jak jedzenie w restauracjach NPC, ale inaczej smakowała. Lekko
kwaśny i słodki smak był podobny do tego, jaki znałem z japońskich fast-foodów,
którymi raczyłem się dwa lata temu. Szybko zjadłem wielką kanapkę, mając
wrażenie, że się rozpłaczę ze szczęścia przez ten nostalgiczny smak.

Po pochłonięciu ostatniego kawałka i dopiciu herbaty, którą dała mi Asuna, w końcu
westchnąłem.

– Jak uzyskałaś taki smak?

– Spędziłam cały rok, analizując metodą prób i błędów, jak system reprodukcji

smaków będzie interpretować kombinację wszystkich przypraw znalezionych do tej
pory w Aincradzie. Dla przykładu to jest z nasion Grogwy, liści Shuburu i wody z
Kalimu.

Wyjęła z koszyka dwie małe butelki. Otworzyła jedną z nich, a potem włożyła do niej
palec. Kiedy go wyciągnęła, był pokryty jakąś nieopisaną, purpurową i kleistą
substancją. Następnie powiedziała:

– Otwórz usta.

Nie wiedziałem czego mogę oczekiwać, posłuchałem jej i po chwili miałem tę

background image

dziwną substancję w ustach. Jej smak naprawdę zdrowo mnie zaskoczył.

– Majonez?

– A to zrobiłam z fasolki Abilpy, liści Sagu i ości Ooli.

To ostatnie brzmiało, jak składnik antidotum, ale zanim zdążyłem o tym pomyśleć,
na moim języku pojawił się inny smak, który zszokował mnie jeszcze bardziej niż
wcześniejszy. Był to sos sojowy. Podekscytowałem się do tego stopnia, że
chwyciłem rękę Asuny i włożyłem jej palec do swoich ust.

– Aaa! – krzyknęła, wyciągając ją i wpatrując się we mnie. Jednak widząc moją

minę, po chwili zaczęła się śmiać.

– Teraz już wiesz, z czego jest sos na kanapkach.

– Niesamowite. Sprzedając je, zbiłabyś majątek.

Prawdę mówiąc, kanapka smakowała lepiej niż mięso królika, które wczoraj
jedliśmy.

– Naprawdę tak myślisz? - uśmiechnęła się zakłopotana.

– Nie, zapomnij. Wtedy mogłoby nie zostać nic dla mnie.

– Uuu, ale z ciebie samolub. Jeśli mnie coś najdzie, może zrobię ci więcej - dodała

trochę ciszej i oparła się lekko o moje ramię.

W pokoju zapadła błoga cisza. Zapomniałem nawet, że to linia frontu, na którym
walczy się o życie.

Dla takiego jedzenia przeniósłbym się do Salemburga i zamieszkał tuż obok domu
Asuny. Nieświadomie zacząłem o tym myśleć, lecz kiedy miałem powiedzieć to
nagłos...

Metaliczny dźwięk zbroi zapowiedział pojawienie się innej grupy graczy. Szybko się
od siebie odsunęliśmy.

Po ujrzeniu przywódcy tej sześcioosobowej grupy rozluźniłem się. Był nim wojownik
używający katany, którego poznałem na samym początku gry.

– Kopę lat, Kirito!

Wstałem i przywitałem wysokiego osobnika, który po rozpoznaniu mnie ruszył w
moją stronę.

– Klein, jeszcze nie kopnąłeś w kalendarz?

– Nieuprzejmy jak zwykle. Co solo gracz robi tutaj sam na sam z jakąś dziewczy...

- kiedy zobaczył Asunę, która wstała, szybko pakując swoje rzeczy, otworzył szeroko
oczy.

– Co prawda już się znacie, ale i tak was sobie przedstawię. To Klein, przywódca

gildii Fuurinkazan. A to Asuna, wicedowódca Rycerzy Krwi

Asuna lekko się ukłoniła, kiedy ją przedstawiałem, ale Klein stał jak wryty z szeroko
otartymi oczami i ustami.

– Powiedz coś. Złapałeś laga?

Dopiero, jak uderzyłem go w bok, w końcu zamknął usta i sam się przedstawił w

background image

możliwy najgorszy sposób.

– Witam! Nazywam się Klein, mam 24 lata, singiel, szukam dzie...

Kiedy z tym wystrzelił, uderzyłem go jeszcze raz, tym razem mocniej. Ale zanim
jeszcze skończył mówić, członkowie jego drużyny podeszli do Asuny i po kolei
zaczęli się przedstawiać.

Powiedzieli, że wszyscy członkowie Fuurinkazanu znali się jeszcze przed
uwięzieniem w SAO. Klein ich bronił i przewodził im, nie tracąc do tej pory ani
jednego członka gildii, dopóki wszyscy zostali nie zdolnymi wojownikami. Podołał
czemuś, przed czym ja dwa lata temu uciekłem... W dzień, w którym rozpoczęła się
gra.

Zignorowałem przypływ nienawiści do samego siebie, która przeszyła moje serce i
powiedziałem do Asuny:

– Jeśli zignorować wygląd ich przywódcy, to wcale nie są tacy źli.

Tym razem to mi dostało się od Kleina, który z całej siły nadepnął mi na stopę.
Asuna widząc to, nie mogła się już dłużej powstrzymać i w końcu wybuchła
śmiechem. Klein uśmiechnął się zakłopotany i, kiedy powróciły mu zmysły, z
morderczym instynktem w głosie, zadał mi pytanie.

– K-K-Kirito, jak do tego doszło?!

Nie byłem w stanie mu odpowiedzieć, na szczęście Asuna mnie wyręczyła.

– Miło mi was poznać. Zdecydowaliśmy się na jakiś czas utworzyć drużynę. Mam

nadzieję, że się zaprzyjaźnimy.

Zaskoczony pomyślałem: „Co?! To nie było tylko na dzisiaj?!”.

Klein wymienił spojrzenie z towarzyszami, w którym było widać gniew i desperację,
po czym w końcu spojrzał na mnie z płomieniami w oczach i przez zaciśnięte zęby
powiedział:

– Kirito, ty draniu.

Ramiona same mi opadły. Kiedy pomyślałem, że trudno będzie się z tego
wytłumaczyć...

Usłyszeliśmy kroki zbliżające się do wejścia, przez które weszli członkowie
Fuurinkazanu. Asuna spięła się nagle, a słysząc dźwięk wydawany przez zbroję,
złapała moje ramię i wyszeptała:

– Kirito, to Armia!

Momentalnie spojrzałem w kierunku drzwi. To bez wątpienia była ciężkozbrojna
jednostka, którą widzieliśmy wcześniej w lesie. Widząc ich, Klein dał znak swoim
towarzyszom, żeby się cofnęli. Grupa wmaszerowała do pokoju, wciąż w
dwuszeregowej kolumnie, ale z dużo gorszą organizacją niż przy poprzednim
spotkaniu. Ich kroki wydawały się cięższe, a twarze pod hełmami bardzo zmęczone.

Zatrzymali się przy ścianie na przeciw nas w bezpiecznej strefie. Człowiek będący
na czele grupy wydał rozkaz – Spocznij! – słysząc go, jedenastu ludzi padło na
podłogę. Następnie podszedł do nas, nawet nie patrząc na swoich podwładnych.

background image

Teraz, kiedy przyjrzałem się bliżej, zauważyłem, że jego ekwipunek nieco różni się od
pozostałych. W przeciwieństwie do reszty członków jego oddziału miał zbroję
bardzo dobrej jakości, a na napierśniku wygrawerowany symbol w kształcie
Aincradu.

Zatrzymał się przed nami i zdjął swój hełm. Był całkiem wysoki i wydawał się mieć
mniej więcej około czterdziestu lat. Jego twarz była kanciasta, włosy bardzo krótkie,
a pod swoimi cienkimi brwiami miał parę bystrych oczu, zaś usta trzymał mocno
zaciśnięte. Obrzucił nas wszystkich spojrzeniem i zaczął do mnie mówić, chyba
jedynie dlatego, że stałem przed nimi.

– Jestem podpułkownik Kovats z Armii Wyzwolenia Aincradu.

Co do diabła? Kiedy żartobliwe przezwisko Frontu Wyzwolenia stało się ich oficjalną
nazwą? I podpułkownik? Poddenerwowany szybko odpowiedziałem szybko:

– Jestem Kirito, samotny gracz.

Kiwnął głową i spytał arogancko:

– Zbadaliście już ten teren?

– Tak, aż do komnaty z bossem.

– Przekażcie nam te dane.

Jego nastawienie mnie zaskoczyło, ale stojącego za mną Kleina wyraźnie
rozwścieczyło.

Co? Przekazać wam?! Czy wy, do cholery, wiecie, jak trudne jest mapowanie

piętra? – krzyknął ochrypłym głosem.

Mapy niezbadanego obszaru to cenna informacja, można jw było nawet sprzedawać
za niezła sumkę łowcom skarbów, którzy szukali zamkniętych skrzyń.

Gość z Armii słysząc reakcję na jego żądanie, podniósł brwi i powiedział doniośle:

– Walczymy o wolność graczy takich jak ty – wypiął podbródek i kontynuował –

Twoim obowiązkiem jest z nami współpracować!

Takie nastawienie było wzorcowym przykładem arogancji, tym bardziej, że Armia od
roku nawet nie pokazała się na linii frontu.

– Jak możesz?

– Ty cholerny...

Stojący po moich bokach Asuna i Klein ruszyli do przodu ze słowami pełnymi złości.
Zatrzymałem ich, prostując ręce.

– Uspokójcie się. Nie mam nic przeciwko. I tak miałem udostępnić te dane po

powrocie do miasta.

– Jesteś zbyt miękki.

– Nie mam zamiaru czerpać zysku z mapowania pięter.

Otworzyłem okno handlu i wysłałem informacje graczowi nazywającemu siebie
podpułkownikiem Kovatsem. Odebrał ją, a następnie bez najmniejszego śladu
jakiejkolwiek emocji ani tym bardziej wdzięczności w głosie, powiedział:

background image

– Dziękuję za waszą współpracę - po czym odwrócił się i odszedł.

Powiedziałem do jego pleców:

– Mała rada ode mnie. Lepiej odpuśćcie sobie walkę z tym bossem.

Kovats obejrzał się za siebie.

– Ja o tym zadecyduję.

– Właśnie wracamy z jego komnaty. Tak mała drużyna nie ma z nim szans, a w

dodatku twoi ludzie nawet nie mają już sił, żeby stać.

– Mój oddział nie składa się z patałachów, dla których bolące nóżki są

przeszkodą! – odpowiadając, wyraźnie podkreślił „moi ludzie”, ale oni, siedzący na
podłodze, nie wyglądali, jakby się z tym zgadzali.

– Wstawać, wy bezużyteczne ścierwa!

Członkowie jego oddziału natychmiast wykonali rozkaz i niepewnie ustawili się w
dwuszeregu. Stając na czele ich kolumny, nie rzucił na nich nawet najmniejszego
spojrzenia. Wydał ręką rozkaz wymarszu, na który wszyscy wyjęli broń i ruszyli
przed siebie.

Chociaż wszyscy wciąż mieli pełne paski zdrowia, zacięte walki w SAO zostawiły na
nich swój niewidoczny ślad. Nasze prawdziwe ciała może i nie są w stanie poruszyć
się nawet o milimetr, jednak towarzyszyło nam uczucie zmęczenia, które
pozostawało do czasu snu bądź odpoczynku. Sądząc po tym, co zobaczyłem, nie
przywykli do walki na linii frontu i byli już na skraju wytrzymałości.

– Nic im nie będzie? – spytał zmartwionym głosem Klein, kiedy członkowie Armii

zniknęli w przejściu, z rytmicznym dźwiękiem kroków. Naprawdę był dobrą osobą.

– Wątpię, żeby poszli walczyć z bossem bez odpowiedniego przygotowania,

prawda? – Asuna także się martwiła. W głosie Kovatsa było coś, co sugerowało
lekkomyślność.

– Może lepiej się upewnijmy – nie tylko Klein i Asuna się ze mną zgodzili, nawet

cała piątka gildii mojego przyjaciela przytaknęła, że to dobry pomysł.

– I kto tu niby jest miękki? – pomyślałem z gorzkim uśmiechem. Jednak podjąłem

już decyzję i jeśli wyjdę z labiryntu, po czym usłyszę, że oni nie wrócili, pewnie już
więcej nie uda mi się zmrużyć oka.

Szybko sprawdziłem swój ekwipunek i ruszyłem. W pewnym momencie...

Klein z pewnością szeptał coś do Asuny. Zacząłem się zastanawiać, czy
przypadkiem nie uderzyłem go wcześniej za mocno, ale to temat ich rozmowy
najbardziej mnie zaskoczył.

– Asuno, te, no... Kirito może nie potrafi się wysłowić i jest kretynem myślącym

jedynie o walce, ale proszę, dbaj o niego.

Zwolniłem i z całych sił szarpnąłem go za jego chustę.

– O-O czym ty mówisz?!

– A-Ale... – podniósł głowę i podrapał się w czoło – To zadziwiające, że

utworzyłeś z kimś drużynę. Nawet jeśli to tylko dlatego, że się w niej zakochałeś, to i

background image

tak jest zadziwiający postęp. Dlatego...

– Nie zakochałem się w niej! – zaprotestowałem, jednak z jakiegoś powodu Klein,

jego drużyna, a nawet Asuna, spojrzeli na mnie z uśmiechem na twarzy. Mogłem się
jedynie odwrócić i ruszyć dalej.

Chwilę później usłyszałem deklarację Asuny:

– Dobrze. Możesz mi go zostawić!

Pobiegłem przejściem prowadzącym na następne piętro, robiąc przy tym sporo
hałasu moimi butami.

Rozdział 11


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Extra Sword Art Online The Day Before (Aincrad 22nd Floor, 24 October 2024)
Extra Sword Art Online A Spot on Sunshine in the Winter (New Aincrad 22nd Floor, 31 December 2025)
Extra Sword Art Online Progressive (Incomplete) Rondo of the Transient Sword (Aincrad 2nd Floor, D
Extra Sword Art Online Sound of Water, Sound of Hammer (Aincrad 48th Floor August 2024)
Extra Sword Art Online The Fourteenth Autumn (Aincrad 35th Floor, 4 October 2024)
Extra Sword Art Online Progressive Aria in the Starless Night (Aincrad 1st Floor, December 2022)
Extra Sword Art Online Story pencil board
Extra Sword Art Online Gaiden X2 There is but One Ultimate Way (Alicization spoilers)
Extra Sword Art Online The Day After
Extra Sword Art Online Progressive Intermission Reason for the Whiskers
Extra Sword Art Online Caliber SS (Failure Side)
Extra Sword Art Online Versus Accel World Crossover
Extra Sword Art Online Story pencil board
Extra Sword Art Online The Celeste Fairy

więcej podobnych podstron