Przebudzenie Rozdziały 1 4

background image

Autor:

Yeans-Girl

Beta:

Mała_Nessi

www.chomikuj.pl/yeans-girl

background image

Spis treści

Prolog………………………………………………………………………………………………………………. 3.

Rozdział 1…………………………………………………………………………………………………………. 4.

Rozdział 2…………………………………………………………………………………………………………. 8.

Rozdział 3…………………………………………………………………………………………………………. 14.

background image

Prolog

Docierają do mnie jakieś głosy. Poznaję je. Martwią się o mnie. Chcę im powiedzieć,

że wszystko słyszę, ale nie mogę ruszyć ustami. Nie czuję również pozostałych kończyn.
Działa tylko umysł. Dusza, żyje, ale ciało jest martwe. Dryfuję między niebem, a ziemią. Głosy
stają się coraz bardziej zamglone i cichsze. Lecę w górę, szybuję razem z aniołami. Mogę
zwiedzić każdy zakątek świata. Oprócz domu. Jego nie pamiętam. Nie mogę przypomnieć
siebie twarzy osób, które przedtem słyszałam. Widzę, łąkę, a na niej małą dziewczynkę
trzymającą za rękę chłopaka. Nie znam ich. Lecę dalej, unoszę się nad morzami, szybuję z
wiatrem. Nagle spadam, zaraz wpadnę do wody i wreszcie umrę, ale głosy stają się znowu
słyszalne. Wróciłam. Chciałam lecieć dalej, do Boga i prosić go aby mnie zabrał, ale ponownie
jestem tutaj. Czuję czyjąś obecność. Ta osoba do mnie mówi, nasze oddechy są równe, modli
się o mnie. Czy to właśnie dla tego Bóg nie chce mnie wziąć? Bo ktoś mnie kocha? Moje
serce rozpada się drobne kawałki. Inni też są kochani i umierają chociaż tego nie chcą. Ktoś
właśnie ginie. Ile bym dała aby odejść za niego.

background image

Rozdział Pierwszy

Śpiączka to miły stan. Dobrze w niego zapaść,

kiedy nie można się zdecydować: żyć czy umierać.

- Jonathan Carroll

Biała kartka. Mój mózg to zwykła biała kartka. Nic nie pamiętam. Mówią, że nazywam się

Bella Swan, ale moja dusza nie przyswaja sobie tego. Dla mnie ta osoba jest kimś obcym. Nie
związanym ze mną. Nie rozpoznaję twarzy osób, które codziennie przychodzą do mnie w odwiedziny.
Rodzice. Nie wiem co oznacza to słowo. Przypuszczam, że rodzic to ktoś ważny. Ale jak bardzo?
Kobieta, która zawsze znajduję się w pobliżu mnie mówi, że jest moją mamą, a mężczyzna w średnim
wieku, którego też bardzo często widzę podaje się za tatę. Nie mam pojęcia jak znalazłam się w tej
białej sali, ale czuję się tu dziwnie. Jakby to miejsce miało związek z czymś tragicznym. Równie
okrutnym jak śmierć. Tak tu pusto. Białe ściany, białe łóżka, nawet za oknem jest biało! No i ta biała
kartka, a raczej moje wspomnienia, życie. Mama wytłumaczyła mi, że to na zewnątrz to śnieg, który
za jakiś czas stopnieje, a jego miejsce zajmie zieleń. Nie wiem jak wygląda kolor zielony, ale mam
przeczucie, że jest wesoły, uspokajający i dodający sił. Chcę, by było już zielono. Bieli najnormalniej w
świecie mam już dosyć! Od tego koloru jest mi zimno i czuję, że to ona blokuje moje wspomnienia.
Zamiast pomóc przypomnieć mi jaka kiedyś była Bella zachęca do dryfowania w krainie wyobraźni.
Białe ściany są jak niekończąca się przestrzeń, na której możesz zobaczyć wszystko na co masz
ochotę. Nierealne staje się możliwie. Tylko dlaczego tak się dzieje, kiedy ja właśnie chcę zobaczyć to
co było kiedyś częścią mnie? Zdarzają się chwilę kiedy tak pogrążę się w marzeniach, że nie potrafię
odróżnić prawdy od fikcji. Moja pamięć reaguje mocniej na rzeczy całkowicie wyimaginowane niż na
tak oczywiste i codzienne jak na przykład rodzice. Czasami czuję się, jakby skrzydła wyobraźni, na
których się unoszę nie były sterowane przeze mnie tylko przez mój umysł, który pcha je w zdarzenia
być może w ogóle nie będące moimi wspomnieniami. Często widzę wielkie drewniane pomieszczenie,
w którym znajdują się zwierzęta. Cudowne stworzenia. Duże, z krótką sierścią i długą grzywą oraz
ogonami wyglądającymi tak, jakby uczesano im kucyka. Kucyk! Tak, teraz wiem to konie. Czy ja
jeździłam konno? Miałam z nimi wcześniej styczność? Postanowiłam zapytać o to mamę kiedy
ponownie mnie odwiedzi.

Słońce powoli zachodzi, robi się ciemno. Chciałaby, aby nigdy nie zniknęło. Tutaj jest moim

jedynym przyjacielem. W sali nie ma nikogo innego, a ja bardzo często czuję jak czas mi się dłuży,
minuty ciągnące się w nieskończoność, nie są niczym wypełnione. Całymi dniami leżę w łóżku i patrzę
na zegarek wiszący nad drzwiami nic nie robiąc. Nie robię nic produktywnego. Jak się nazywa taki
stan? Jestem pewna, że ma jakąś nazwę, ale to kolejny szczegół jakiego mój mózg nie zdołał
zapamiętać. Lekarze nie chcą wytłumaczyć mi powodu, dla którego straciłam pamięć. Mówią, że to
dla mnie za trudne i jestem jeszcze zbyt słaba, ale to przez wypadek. Gdy kiedyś myślałam o tym

background image

dłużej doszłam do wniosku, że umysł musiał pozbyć się trochę wspomnień abym ocalała. Wszystkie
siły, które wkładał w zapamiętywanie i w przechowywanie poświęcił na walkę. Bił się o mnie z
wieczną śmiercią. Mogło mnie już tu nie być, chodź tak kochałam życie. Nie jest ono teraz takie jakie
było kiedyś, ale mówią, że nauczę się żyć na nowo. Tylko czy można się tego nauczyć tak szybko jak
pisania czy czytania? Przynajmniej to mam z głowy. Pamiętam jak stawiać litery aby napisać moje
imię i wiele innych wyrazów. Wiem również jak to potem przeczytać. Dawniej kochałam książki, ale
lekarze na razie nie pozwalają mi ich czytać, bo uważają, że jestem za słaba. Osobiście sądzę, że
gdybym sięgnęła po moją ulubioną lekturę to pomogłaby mojej pamięci wrócić. Przynajmniej
częściowo. Tylko nie pamiętam jej tytułu. To w cale nie jest problemem, bo wiem, że mama go zna.

To dziwne jak rozmyślanie może zmęczyć. Mój mózg potrzebuje zbyt dużo odpoczynku. Śpię

więcej niż normalny człowiek. Zresztą nie jestem do końca normalna, bo czy gdybym była to nie
pamiętałabym swojego życia? Nie wiedziałabym kim byłam kiedyś i nie mogłabym się do końca
zintegrować z samą sobą? W końcu zmógł mnie sen. Znowu. Tym razem śniłam o pięknym,
przestrzennym i jasnym budynku, w którym kręciła się cała masa ludzi. Byłam tam ja, mama, tato,
starsza, siwa kobieta, pies i kominek, w którym wesoło skakały ciepłe płomienie ognia. Nagle
wszystko zniknęło, a przed oczami była tylko ciemność. Do rana nie widziałam nic innego, a kiedy
otworzyłam oczy zauważyłam mamę. Była ona ciemną blondynką o bladej, delikatnej skórze, z jej
oczu biła miłość, a kiedy na nią zerknęłam na ustach pojawił się szeroki uśmiech. Mama nie była
wysoką kobietą, co zresztą po niej odziedziczyłam, ale potrafiła dokonać wielkich czynów. Oczywiście
tylko dla mnie one takie były, bo każdy człowiek ceni swoją rodzicielkę ponad wszystkie inne. Renee
Swan. Uważam, że to imię idealnie do niej pasuje, ponieważ jest inteligentną i niezwykle wesołą
osobą. Rozumie mnie bez słów. Jej jedyną wadą jest to, że za bardzo lubi się bawić i często traktuje
mnie bardziej jako swoją przyjaciółkę niż córkę. Nie mam pojęcia jak było kiedyś. Teraz jest tak i
bardzo mi to pasuje.

- Dzień dobry, skarbie – powiedziała ciepłym głosem.

- Część mamuś! – Przeciągnęłam się i ziewnęłam.

- Kochanie, mam coś dla ciebie. – Podała mi żółtą siatkę, w środku której było coś ciężkiego i grubego.
Wyciągnęłam pakunek. To książka. Bardzo gruba, a na okładce w kolorze zgniłej zieleni było napisane
„słownik”. Przejechałam palcami po napisie. Był on lekko wyżłobiony w tekturze i każdy rowek
łaskotał moje dłonie.

- Dziękuję. – Uśmiechnęłam się niemal z szacunkiem wpatrując cię w prezent. Otworzyłam go na
pierwszej lepszej stronie. Było tam pełno różnego rodzaju słów. Jedno z nich brzmiało: komputer –
elektroniczna maszyna cyfrowa.
Miałam kiedyś taki sprzęt. Duża, biała skrzynka, z której wychodziła
cała masa kabli. Koło niej leżała klawiatura, myszka i ekran

- Może to pozwoli ci odzyskać pamięć. – Widziałam w jej oczach wiarę. Wierzyła, że dzięki zwykłej
książce coś sobie przypomnę. Ja sama też miałam taką nadzieję.

- Też tak sądzę.

Nie wiem jak było wcześniej, ale teraz nie mam zbyt wiele szacunku do mojej osoby. Kiedy

mówię staram się nie używać „ja”, bo to powinno być zarezerwowane dla osób z dużym ego. Moje
takie nie jest. Przynajmniej tak mi się zdaje. Jestem zła na siebie, że przez to co się wydarzyło rodzice

background image

cały czas myślą tylko o mnie. Jestem pewna, że od mojego przebudzenia tatowi pojawiło się kilka
siwych włosów, a mama nabrała zmarszczek. To prze mnie. Gdyby nie wypadek bylibyśmy nadal
szczęśliwą rodziną bez zmartwień. Bo wydaje mi się, że kiedyś tak było.

- O czym tak zawzięcie myślisz? – Dopiero teraz przypomniałam sobie o obecności mamy.

- Bo to przeze mnie.

- Ale co? – zapytała zbita z pantałyku.

- To wszystko. Przeze mnie jesteście smutni, a ja tego nie lubię. Całymi dniami siedzicie tutaj, nie
macie już własnego życia, nie spotykacie się ze znajomymi, nie przykładacie się do pracy. Właśnie, nie
powinnaś być w biurze o tej porze?

Na twarzy mamy było widać zarówno smutek jak i rozbawienie oraz współczucie? Tak, ewidentnie
współczuła, ale komu? Sobie?

- Bello, może i masz siedemnaście lat, ale nadal jesteś głupiutka. To nie twoja wina. Stało się. Mógł to
być każdy inny człowiek, ale padło na ciebie i za to mam żal do Boga. Z drugiej strony to dzięki niemu
przeżyłaś. Rozumiem, nie pamiętasz wielu rzeczy i jest ci trudno. To teraz nie istotne. Liczy się to, że
żyjesz i wreszcie się obudziłaś. Ten rok była dla mnie i dla taty katorgą. Siedzieliśmy tutaj na zmianę
mówiąc do ciebie i trzymając kciuki, że lada chwila otworzysz oczy. Zapytałaś o pracę. Ona teraz się
nie liczy. Wzięłam urlop żeby być z tobą. Znajomi rozumieją w jakiej jestem sytuacji i nie nagabują
mnie na spotkania. Zresztą i tak wolę siedzieć tutaj z tobą. Chyba, że mnie wyganiasz – zaśmiała się. –
Nie obarczaj się już. To nie jest twoja wina.

- Słyszałam.

- Co, perełko? – spytała.

- Słyszałam jak mówiliście do mnie kiedy byłam w śpiączce. Pragnęłam wam odpowiedzieć,
porozmawiać, ale nie mogłam ruszyć ani ręką ani ustami. Chciałam dać wam znak, żebyście wiedzieli,
że słyszę. Nie umiałam. Wszystkie moje starania tylko odbierały mi siłę. – Mama starła łzę z mojego
policzka. – Marzyłam o śmierci. Prosiłam Boga, aby zabrał mnie ze sobą, ale nadal żyłam. Nie mogłam
umrzeć dobrowolnie, bo wegetowałam. Myślałam, że kiedy umrę będzie wam łatwiej. Szybciej o
mnie zapomnicie. Wiedziałam, że w sali starasz się trzymać, a na zewnątrz płaczesz. Najgorsza była
świadomość, iż ile razy pomyślę o śmierci ktoś umiera wcale o to nie prosząc, a ja chociaż chciałam
tego całą sobą żyłam.

Teraz płakałyśmy obie. Ja ze względu na swoje wspomnienia i ten ból, który wtedy czułam, a

mama przez to co usłyszała. Powinnam najpierw ugryźć się w język, ale jak zawsze palnęłam coś
bezmyślnie. Musiałam to zrobić. Poczułam chęć rozmowy, zwierzenia się. Już mi lepiej. Cieszę się, że
jednak jestem tutaj i żyję, ponieważ wiem, że gdybym zmarła było by gorzej. Mama nie pozbierałaby
się po tym. Chcę ją jakoś pocieszyć, ale nie wiem co mogę zrobić.

- Czy ja jeździłam konno? – zapytałam w pewnym momencie.

background image

- Pamiętasz? – Kiwnęłam głową, a mój gość był zarówno zdziwiony jak i szczęśliwy. – Córeczko, ty
kochałaś konie. Czasami więcej czasu potrafiłaś spędzić w stadninie niż w domu. Na dziesiąte
urodziny dostałaś od ojca Saharę. Od tamtej pory to ona była twoją najlepszą przyjaciółką.

Dziwne. Wiem, że miałam własnego konia, ale nie potrafię sobie przypomnieć nawet jak

wyglądał. Pamiętałam te ze stadniny, ale Sahara jest mi całkiem obca. Wszystko i wszyscy, którzy byli
kiedyś dla mnie ważni nagle stali się tak odlegli.

- Jak ona wyglądała? Co z nią? Opowiedz mi, proszę – nalegałam. Podniosłam się z pozycji leżącej do
siedzącej i poklepując miejsce obok siebie zaprosiłam mamę żeby usiadła.

- Tydzień przed twoimi urodzinami Charlie pojechał do Meksyku na zlot komendantów. Spacerując
zauważył konia, którego sierść była identycznego koloru jak twoje włosy. Kupił go bez wahania. Kiedy
ojciec wrócił do domu byłaś zawiedziona, że nic dla ciebie nie przywiózł tym bardziej, że zbliżało się
twoje święto. Kilka dni później przyjechało auto z koniem w przyczepie. Gdy go zobaczyłaś ogarnęło
cię szaleństwo. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby tak bardzo cię coś ucieszyło.

Przed oczami stanął mi obraz Sahary. Czekoladowa sierść i czarna grzywa. Jednak wszystko

było zamglone i nie mogłam doszukać się więcej szczegółów. Tylko te oczy. Ciemne jak smoła, a w
nich smutek, wdzięczność i miłość. Nic nie rozumiem. Dlaczego ona jest smutna? Zapragnęłam wyjść
z tego pokoju i udać się prosto do domu, do mojego konia. Poczułam na policzku łzę. Nie jedną, a całe
stado. Przetarłam oczy, ale to nic nie pomogło. Jeszcze więcej słonych kropli zaczęło się wydostawać
na zewnątrz.

- Co się stało? – mama przytuliła mnie do siebie.

Moich buszu dobiegł czyjś szloch. Rozejrzałam się dookoła. Nikogo innego tutaj nie było.

Renee nie płakała. Czyli to ja? Ale dlaczego? Mam do tego powód? Przecież pomyślałam sobie tylko o
koniu. „Od tamtej pory to ona była twoją najlepszą przyjaciółką” To na tym polega przyjaźń. Na
kochaniu i tęsknocie. Co się teraz z nią dzieje? Kiedy ją zobaczę?

Wracając do przyjaciół. Tylko Sahara do nich należała? Czy był ktoś jeszcze? Był człowiek, który

zawsze był przy mnie nieważne jak się zachowywałam? Chciałabym, aby tak było. Z moich
wspomnień związanych z koniem mogę wywnioskować, że życie bez przyjaciela jest niczym. Czysta
monotonia.

Minęło dużo czasu zanim zdołałam uspokoić się całkowicie. Już się nie trzęsłam, ani nie

płakałam, ale dalej byłam na siebie zła. W przyszłości muszę bardziej trzymać język za zębami. Nie
jestem jeszcze całkowicie sprawna, a traktowanie mnie jakbym była chora umysłowo mnie dobija. To,
że straciłam pamięć i moje myśli są jeszcze trochę chaotyczne nie znaczy, że jest ze mną coś nie tak.
Przynajmniej mam taką nadzieję.

- Kochanie? Lepiej się czujesz? Muszę iść już do pracy, ale jeśli chcesz to spróbuję wymyślić coś tak,
aby zostać z tobą – powiedziała mama zrywając się nagle z łóżka i zmierzając w stronę drzwi.

- Nic mi nie będzie. Prześpię się. Idź – nakazałam. Kiedy otworzyła drzwi i była już po drugiej stronie
krzyknęłam, aby ją zatrzymać – Kiedy będę mogła stąd wyjść? Rozmawiałaś z lekarzami?

- Jeszcze tydzień, może dwa i będziesz w domu.

background image

Rozdział Drugi

Umiej być przyjacielem, znajdziesz przyjaciela

- Ignacy Krasicki

„Muszę iść już do pracy”. Oczywiście, a kto wcześniej mówił, że ma wolne? Coś mi się nie w

tym wszystkim nie zgadza. Naprawdę powiedziała wcześniej, że ma urlop, czy było to tylko
wytworem mojej wyobraźni? Nie, raczej nie. Zresztą cały czas zachowywała się jakby coś ukrywała.
Nie wiem co, ale mam wrażenie, że chce, abym się o tym nie dowiedziała. Dobre sobie! I tak kiedyś
wybadam o co chodziło. Ale teraz nie mam siły na rozwiązywanie zagadek. Ziewnęłam i całkowicie
oddałam się w objęcia Morfeusza. Obudził mnie dopiero jakiś hałas. Ktoś wszedł do sali. Otworzyłam
oczy.

- Bello, mam dla ciebie dobrą nowinę. – To tylko pielęgniarka. – Możemy cię już przenieść do innego
pokoju.

Kobieta posadziła mnie na wózku inwalidzkim. Nie mam pojęcia po co. Przecież mogę

chodzić. Po krótkim spacerze, a raczej jeździe dojechałyśmy do celu. Pielęgniarka otworzyła drzwi i
wprowadziła mnie do środka. Pomieszczenie, w którym byłyśmy różniło się od mojego poprzedniego
lokum. Ściany nie były białe, tylko w jakimś innym kolorze. Nie pamiętam jego nazwy, ale był taki…
żywy, ciepły i wesoły. Ale wbrew pozorom nie to ucieszyło mnie najbardziej. W sali były dwa łóżka,
jedno puste, a na drugim siedziała dziewczyna i machała wesoło nogami. Chociaż siedziała mogłam
stwierdzić, że była niska. Miała na sobie słodką, różową piżamę i pantofle z głową Prosiaczka z
Kubusia Puchatka. Takie same jak moje! To również podniosło mnie na duchu.

- Alice, to Bella – moja towarzyszka wskazała na mnie – twoja nowa sąsiadka. Bello, poznaj Alice.

Dziewczyna zeskoczyła z łóżka i podbiegła do mnie. Myślałam, że chce tylko podać mi rękę,

ale ta ucałowała mnie w policzek. Była bardzo szybka i zwinna.

- Zostawiam was same – zakomunikowała pielęgniarka pomagając mi przenieść się na łóżko i
opuszczając pokój.

- Bello, nawet nie wiesz jak się cieszę, że wreszcie będę miała sąsiadkę – powiedziała rozradowana
dziewczyna.

- Ja też się cieszę. Ponad tydzień leżałam sama i kiedy rodziców nie było nie miałam się do kogo
odezwać.

Alice z powrotem zajęła swoje miejsce. Zauważyłam, że przez cały czas ma na głowie jakiś

kawałek materiału. Najwidoczniej jego nazwa również wyleciała mi z pamięci.

background image

- Opowiesz mi o sobie? – zapytała.

I właśnie tego bałam się najbardziej. Jest dla mnie bardzo miła, ale czy będzie taka nadal

kiedy się dowie, że nic nie pamiętam? Równie dobrze mogłam być wcześniej kimś złym. Nie mam
pewności, że jestem Isabellą Swan. Nie wiem nawet jak mam na drugi imię i czy w ogóle jakieś mi
nadano.

- Nazywam się Isabella Swan, – zaczęłam mówić – ale z jakiegoś powodu wolę kiedy używa się
zdrobnienia Bella.

- To jak w „Pięknej i Bestii”!

Gdzieś słyszałam już ten tytuł, ale nie mam pojęcia gdzie i kiedy. Tam również była Bella?

Muszę kiedyś poprosić Alice, żeby opowiedziała mi o tym… czymś. Może wtedy dowiem się czegoś
więcej.

- Ponad pół roku temu miałam wypadek. Nie wiem co się stało. Przeżyłam, ale zapadłam w śpiączkę.
Obudziłam się tydzień temu i nic nie pamiętam.

- Tak mi przykro. Nie wiedziałam. Ja nazywam się Mary Alice Cullen, ale nie lubię gdy ktoś używa
mojego pierwszego imienia. Nie wydaje ci się, że jest staromodne? Cóż, moi rodzice najwidoczniej
mają słabość do tego typu imion. Mam dwóch braci. Bardzo ich kocham. Spędzam z nimi każdą wolną
chwilę, bo nie wiem ile jeszcze mi zostało z życia. Mam białaczkę. Wykryto ją u mnie zaledwie rok
temu. Nie jest przewlekła i są szansę, że przeżyję nawet ponad dziesięć lat. Dzięki chemioterapii jest
prawdopodobieństwo, że wyleczę się całkowicie.

Ona umrze? W każdej chwili może pożegnać się z tym światem? I to ja narzekam, że ciężko

jest żyć bez pamięci? Ja przynajmniej nie mam ograniczeń i nie żyję w świadomości, że w każdej
chwili mogę zejść z tego świata. Alice ma liczną rodzinę. Dwóch braci. Za mną rozpaczaliby tylko
rodzice.

- Ile masz lat? – spytałam.

- Siedemnaście – odpowiedziała z dumą w głosie.

- To super! Ja też. A twoi bracia?

- Jeden jest moim bliźniakiem, a drugi jest starszy o rok.

- Bliźniakiem?

Korciło mnie to pytanie. Mam nadzieję, że nie wyjdę przed Alice na idiotkę. To, że straciłam

pamięć nie jest moją winą. Chyba.

- Jak by ci to wyjaśnić. – Przygryzła dolną wargę. - Urodziliśmy się w tym samym dniu i mamy jedną
mamę. Bliźniaki mogą być do siebie podobni albo i nie. My różnimy się całkowicie. Wiesz o co chodzi?

- Teraz tak, dziękuję. All, jesteś z tond? Z Forks? – zadałam kolejne pytanie.

- Tak. Przeprowadziliśmy się tu niedawno z Port Angeles. Odkąd zachorowałam znajomi zaczęli mnie
dziwnie traktować. Tak, jakby się mnie brzydzili. Moi rodzice mieli już tego dosyć. Mama nie pracuje,

background image

więc nic nie straciła, a tata jest dobrym lekarzem i ten szpital chętnie go przyjął. A ty? Jak długo tu
mieszkasz?

- Od urodzenia. Też chodzę tu do szkoły. Mojemu tacie udało się załatwić wszystko tak, że od
następnego półrocza wracam i nie zawalam półrocza. Będę musiała ciężko pracować, ale nadrobię to
wszystko. Mam nadzieję. Ponoć doskonale pamiętam wszystkie daty historyczne. Nie mam pojęcia
dlaczego. Lekarze twierdzą, że po prostu z tego przedmiotu byłam najlepsza i spędzałam nad nim duo
czasu. Nie wiem co z innymi. Wiesz, boję się.

Dziewczyna wstała i podeszła do mojego łóżka. Spojrzeniem pytała czy może usiąść. Nie

rozumiem tego! Przecież to najbardziej sympatyczna osoba jaką spotkałam w życiu, a przynajmniej w
tej nowej połowie. Nowa połowa. To brzmi tak plastikowo, ale to najlepsze określenie. Tak, jakbym
dopiero co się urodziła i zaczynała nowe życie.

- Nie ma się czym denerwować. Bello, to tylko szkoła. Są dużo ważniejsze rzeczy. – Kiwnęłam głową,
aby dać jej znak, że rozumiem o czym mówi.

Zycie. Faktycznie, to jest dużo ważniejsza, ale czym tak naprawdę ono jest? Przygotowaniem

do śmierci i wiecznego życia w niebie? Tyle dla nas znaczy, a jest tylko wstępem do nieuniknionego?
Bóg zabiera do siebie osoby, które już przeszły swoją próbę i które nadają się, aby być obok niego, a
zostawia tych, którzy nie zasługują jeszcze na taki zaszczyt? To po to są te wszystkie choroby i
cierpienia? Sprawdza nas? Każda śmierć jest bolesna. Pan chce abyśmy przez cierpienie pokazali, iż
jesteśmy gotowi na niebo?

Alice, mimo, że przeżywa katusze jest pogodna, wesoła i tak przyjaźnie nastawiona na świat.

Skąd to się bierze? Ona jest jak dobra wróżka. Znam ją zaledwie kilka godzin, a już zwierzamy się
sobie wzajemnie, jakbyśmy się znały przez całe życie.

Nagle rozległo się pukanie. Moja sąsiadka zeskoczyła szybciutko z mojego łóżka i przeniosła

się na swoje. Ktoś z drugiej strony chwycił za klamkę, a drzwi się otworzyły. Do środka wszedł wysoki
mężczyzna w mundurze policyjnym.

- Część, tato! – Ucieszyłam się na jego widok.

- Witaj, kochane. Widzę, że nie leżysz już sama. Przyniosłem ci kilka książek i inne rzeczy, które
uchronią cię przed nudą.

- To znaczy, że mogę już czytać? Dziękuję, tato.

Nawet nie zwróciłam uwagi jak All znalazła się tuż obok mojego ojca wyciągniętą doń dłonią.

- Nazywam się Alice Cullen. Miło mi pana poznać, komendancie. – Ojciec uścisnął jej rękę.

- Mi również jest miło. Jesteś córką doktora Cullena?

- Tak. – Uśmiechnęła się szeroko. – A propos taty, muszę iść z nim porozmawiać. Do widzenia! –
pożegnała się, zarzuciła na siebie szlafrok i wyszła.

Tato przysiadł na krześle stojącym obok mojego łóżka i zaczął wykładać na szafkę rzeczy,

które miał w siatce. Różnego rodzaju jedzenie i kilka książek. Dzisiejszy dzień był najlepszy z

background image

wszystkich, które spędziłam w szpitalu. Miałam już z kim porozmawiać, a oprócz tego wreszcie
mogłam czytać. Pamiętam, że kiedyś to było moje hobby. Oczywiście na pewno interesowałam się
jeszcze wieloma innymi rzeczami, ale tylko to utkwiło mi w głowie.

- Jak się dzisiaj czujesz, Bells? – zapytał.

- Lepiej – powiedziałam z uśmiechem – cieszę się, że zostałam przeniesiona tutaj. Alice jest naprawdę
bardzo miła.

- To fajnie. Już się będę musiał zbierać, córeczko. Wyrwałem się tylko na chwilkę.

Tak, teraz jest doskonały moment, aby zapytać go o mamę.

- Tato, mama wzięła urlop, prawda? – spytałam

- Tak – odpowiedział bardzo niepewnym głosem.

- Rano, kiedy tutaj była, powiedziała, że musi uciekać do pracy.

Zmieszał się jeszcze bardziej. Chwilę myślał. Tak, jakby chciał zsynchronizować to co powie z

odpowiedzią mamy.

- Musiała iść coś załatwić. Takie nagłe wezwanie.

Wyszedł rzucając mi krótkie „cześć, mała”. Miał już dość rozmowy ze mną. Bał się, że powie

coś czego nie powinien. On też coś kręcił, a ja przed oczami miałam nadal ciemnowłosego, nie
szczerego mężczyznę, którego bladą cerę podkreślał czarny strój.

Wzięłam do ręki coś co leżało na stoliku i niewątpliwie było do zjedzenia. Przysmak był

nieforemnie okrągły, a na przyklejonej do niego kartce widniał napis „jabłko”. No, dajcie spokój!
Może i nie pamiętałam nazwy, ale to było wręcz poniżające. Nie jestem już tą Bellą, której myśli po
przebudzeniu, były dla niej niezrozumiałe, która mówiła powoli, jąkając się i robiąc w swoich
wypowiedziach luki na słowa, których nie znała. Teraz mówię płynnie. Fakt, większość rzeczy jest dla
mnie zagadką, którą musze na nowo rozwiązać. To, ze czuję się jak noworodek nie znaczy, że trzeba
mnie tak traktować. Rozgoryczona wrzuciłam jabłko do stojącego w rogu Sali kosza . Nie mam pojęcia
jak udało mi się trafić do celu. Z moim brakiem koordynacji to wręcz cud. Opadłam na poduszkę, a w
tym samym czasie do sali weszła moja współlokatorka.

- Co się stało? – zapytała pełna troski.

- Nic – odpowiedziałam lekko ozięble, ale po chwili się zreflektowałam. – Przepraszam, po prostu
mam już po dziurki w nosie traktowania mnie jak małe dziecko. – Dziewczyna usiadła na krześle,
które wcześniej zajmował ojciec.

- Rozumiem cię. Jak dowiedziano się o mojej chorobie rodzina też mnie tak traktowała. Co, musze
przyznać, było o niebo lepsze od tego, jaki stosunek mieli do mnie znajomi. Kiedy zaczęły mi wypadać
włosy wszystko się pogorszyło. Stałam się brzydka. Nikt nie patrzył już na mnie jak dawniej.
Przyjaciele się odwrócili, bo uznali, że nie chcą się do mnie zbytnio przyzwyczaić, bo przecież moje dni
są ograniczone. Powiedzieli, że nie chcą cierpieć kiedy umrę. Powiedzieli mi to prosto w oczy – moja
przyjaciółka zaszlochała, a po policzkach zaczęły cieknąc jej łzy – Przepraszam, Bells. Wiem, że po

background image

jakimś czasie ty też się ode mnie odwrócisz. Jestem bestią, której nikt już nie lubi, a ty nie bez
powodu jesteś Bellą. Spójrz tylko na siebie. Idealne rysy twarzy, oczy w kolorze płynnej czekolady,
zgrabna figura i długie brązowe włosy. Jesteś piękna!

Tym razem to ja wstałam, podeszłam do niej i ją przytuliłam. W myślach nazwałam ją

przyjaciółką, a znam ją zaledwie kilka godzin. Tak czy siak, zasłużyła na to. Nie liczy się, że mało o niej
wiem, ma piękną duszę.

- Zrozum, nie liczy się dla mnie twój wygląd, ani to, że jesteś chora. Oczywiście, współczuję ci, ale nie
chcę cię przez to traktować wyjątkowo. Sama wiem jak to jest. Poznałam cię zaledwie trzy godziny
temu, a już mogę powiedzieć, że jesteś moją przyjaciółką. Liczy się to, co masz wewnątrz.

- Naprawdę tak uważasz? Czy powiedziałaś to tylko po to, aby mnie rozweselić? - zapytała nieufnie,
ale z wielkim uśmiechem na ustach.

- Naprawdę. – Ja również się uśmiechnęła.

- Wiesz, cieszę się, że cię spotkałam. Nienawidzę szpitali. Nie dlatego, że spędzam tutaj tyle czasu, ale
dlatego, że to właśnie tu umiera najwięcej osób. W niedzielę zmarł chłopak w naszym wieku. Ponoć
był ofiarą wypadku samochodowego. Lekarze myśleli, że jest już zdrowy, ale dopiero teraz ujawniły
się inne obrażenia powypadkowe. Dzisiaj jest jego pogrzeb. On i tak miał więcej szczęścia niż jego
koleżanka, która zginęła tydzień po tym zdarzeniu. Najgorsze jest to, że nikt nie wie jaka była
przyczyna wypadku i kto prowadził, a jedna pasażerka, również nasza rówieśniczka umarła na
miejscu.

Poczułam łzy zbierające się pod powiekami. Zamrugałam kilkakrotnie aby nie wypłynęły, ale

to nie podziałało. Jedna pojedyncza kropla ciekła mi właśnie po policzku. To tylko jacyś ludzie. Nie
znałaś ich nawet, Bello.
Pocieszałam się w myślach. To byli aż ludzie. Ludzie w moim wieku. Ludzie,
którzy mieli bliskich, rodzinę. Ludzie, którzy wsiadając do tego auta nie mili pojęcia co ich spotka.
Ludzie, których mi brakowało. Ale dlaczego? Oni mieli wypadek samochodowy, a ja? Nikt nie chce
mi powiedzieć. Co się stanie jak się dowiem? Przeżyję załamanie nerwowe? Wpadnę w depresję?
Wszystko będzie lepsze niż ta niepewność.

Jednak przyczyna wypadku spadła na drugie miejsce w moich priorytetach. Teraz chciałam,

aby Alice uwierzyła w siebie i zaklimatyzowała się w szkole. Wiem, że to dla mnie też będzie nowość,
ale bardziej zależy mi na niej. Chcę, by zawsze była uśmiechnięta. Nie dlatego, że jest chora. Po
prostu lubię kiedy się śmieje. W jej policzkach powstają wtedy takie malutkie dołeczki, wygląda
uroczo. Jak można jej nie polubić? Jestem pewna, że cała szkoła straci dla niej głowę. Jedną
przyjaciółkę już ma. A ja? Czy również się tam odnajdę? Najbardziej boję się, że nie poznam starych
koleżanek, a one się obrażą. Czy ktoś w ogóle się ze mną zadawał? Miałam przyjaciół? Nie pamiętam,
ale wiem jedno. W moim wcześniejszym życiu nie miałam tyle pytań. Może nie wiedziałam
wszystkiego, ale za to dużo więcej.

- Alice, ja też boję się szkoły – zwierzyłam się. - Co będzie jeżeli sobie nie poradzę? Nie nadrobię
dziesięciu lat!

- Razem sobie poradzimy. Nie martw się – na jej twarzy znów pojawił się uśmiech, ale oczy pozostały
smutne.

background image

Reszta dnia minęła nam na wspólnych rozmowach i poznawaniu siebie nawzajem. Przez cały

czas się śmiałyśmy. Starałyśmy się unikać smutnych tematów, a moja sąsiadka nie pytała mnie o
przeszłość, bo wiedziała, że nie pamiętam nic z wcześniejszego życia.

***

Stoję w deszczu, a wokół mnie jest bujny las. Wszystko spowiła ciemność. Zapanowała

nadzwyczajna cisza. Nawet pohukiwanie sów ustało, wiatr również przestał wiać. Na drodze ściel się
gęsta mgła. Nie wiem gdzie jestem, ani skąd się tam wzięłam. Jestem zdezorientowana i osłupiała.
Nie mogę się ruszyć. Moje ciało nie słucha poleceń wydawanych przez mózg.

Nagle idealną cieszę przerywa warkot silnika, a przez ciemność przedzierają się świata

samochodu. Jedzie naprawdę szybko. Wyłania się zza zakrętu. Wpada w poślizg. Słychać krzyki i pisk
opon. Z impetem uderza o drzewo. Przewraca się na dach, znów powraca na koła, a następnie
dachuje. Czynność powtarza się kilka razy. Coś unosi się w powietrzu. Nie coś, tylko ktoś. Ciało ląduje
na jezdni, a chwilę potem przykrywa je wrak pojazdu. Z pod auta wyłania się coś na kształt bardzo
gęstej mgły, ale to nie ona. Zjawa otwiera drzwi od palącego się pojazdu i wyciąga z niego chłopca,
który siedział z kierownicą. Następnie robi to samo z dziewczyną. Duch wpełza z powrotem pod
pojazd i bez żadnego wysiłku ciągnie swoje ciało i układa je w znak krzyża. Istota patrzy w niego, a
następnie wzbija się do góry. Już jej nie widzę.

Chwilę później obok miejsca wypadku przejeżdża inny samochód. Zatrzymuje się i wzywa

pomoc. Dziwne, ale nikt mnie nie widzi. Krzyczę, ale oni nadal nie zwracają na mnie uwagi. Pojawia
się karetka, która zabiera rannych. Wiatr zawiewa, a ja znikam. Utożsamiam się z nim i lecę na jego
skrzydłach.

background image

Rozdział Trzeci

Przecież już jak się coś sobie wyobraża,

to się myśli o czymś najpiękniejszym

~ L. M. Montgomery „Ania z Zielonego Wzgórza”

Obudziłam się cała zalana potem i zdezorientowana. Nie wiedziałam co miał oznaczać ten

sen. Czy to się naprawdę wydarzyło? Dlaczego śnili mi się ludzie, których nie znam? Przypomniałam
sobie wypadek, o którym opowiadała mi wczoraj Alice. Jaka jest możliwość, że śnili mi się właśnie ci
ludzie?

- Bello, nic ci nie jest? – Z rozmyślań wyrwał mnie głos Alice.

- Nie, nic. Miałam po prostu dziwny sen – odpowiedziałam. Nie było to kłamstwo.

- Chcesz mi o nim opowiedzieć?

Może i podzielenie się tym z kimś byłoby dobrym rozwiązaniem, ale nie chcę żeby pomyślała,

że jestem wariatką. Mogłaby tez powiedzieć o tym swojemu tacie, a ten pomyślałby, iż to szok, a
wtedy nie wyszłabym sąd nigdy.

- Nie. To chyba nie jest odpowiednie wyjście. – Czy na pewno? – A ty jak się czujesz?

- Nie zadawaj mi takich pytań, Bello. Nienawidzę opowiadać o swoim stanie. Jest dobrze. Lepiej już
nie będzie – odpowiedziała.

- Alice? – zwróciłam się do sąsiadki. – Wiesz, mam czasami ochotę wyjechać stąd, odciąć się od tych
wszystkich ludzi, którzy prawdopodobnie będą mieli do mnie pretensję jeśli nie poznam ich na ulicy.
Nic mnie tu nie trzyma. Tak może zapomniałabym szybciej o wypadku.

Zapomniałabym… na to stwierdzenie zaśmiałam się w duchu. Pierwszy raz od czasu mojego

przebudzenia pomyślałam, że chcę o czymś zapomnieć. Zawsze za wszelką cenę starałam się
przypomnieć sobie o wszystkim.

- Doszłam do wniosku, że nie chcę wracać do tego co było. Nigdy nie wróci mi pamięć, a ja nie chcę z
tego powodu cierpieć. Wyrwałabym się stąd. Byle gdzie. Wiem, ze to nie jest takie proste, bo rodzice
pracują i prawdopodobnie ze szkołą też byłby problem. Ale od pewnego czasu, aż mnie nosi.
Wyszłabym ze szpitala, i wsiadłabym do byle jakiego pociągu, a potem pojechałabym jak najdalej.
Najchętniej gdzieś, gdzie jest ciepło i zielono. Rzuciłabym szkołę, a mama i tato nic by nie wiedzieli o
mojej decyzji.

background image

- Bells, ale tutaj masz wszystko. Masz mnie, rodzinę. Chciałabyś pożyć się tego i wyruszyć z niczym? –
Dziewczyna była trochę smutna.

- O to chodzi, że ja nic nie mam. Kiedyś miałam przyjaciół, wrogów, wspomnienia. A teraz? Nic.
Strącić pamięć to tak jakby pogrzebać siebie. Gdyby nikt mi nie powiedział jak mam na imię nie
wiedziałabym. O wszystko muszę pytać innych. Tak samo tutaj jak i tam muszę odszukać siebie. To
jest mój cel i dokonam tego za wszelką cenę.

Moje myśli nadal były chaotyczne, ale na tyle poukładane, że sama mogłam podejmować

decyzje i wyciągać wnioski. Cóż, to już coś. Najgorzej jest kiedy ktoś myśli za mnie. Tak jakbym nie
posiadała mózgu. Ale on przecież jest. To, że wydawanie poleceń przychodzi mu z większym trudem
niż zdrowemu człowiekowi to nie znaczy, że nie funkcjonuje.

- Opowiesz mi o swojej rodzinie? – poprosiłam Alice. Już od dłuższego czasu chciałam się dowiedzieć
o niej czegoś więcej. Dziewczyna uśmiechnęła się i zaczęła opowiadać.

- Jak już mówiłam mam dwóch braci. Edwarda – bliźniaka i o rok starszego Emmetta. Jak wiesz mój
ojciec, Carlisle Cullen jest lekarzem, a mama nie pracuje. Zajmuje się domem. Moja rodzina jest dla
mnie bardo ważna. To dzięki nim mam jeszcze siłę i walczę. Kiedy Edward dowiedział się o mojej
chorobie stał się dla mnie prawdziwym przyjacielem, zbliżył się też do pozostałych. Wcześniej żył
swoim życiem i nie przejmował się nikim. Czasami mam wrażenie, że moja choroba zmieniła go
bardziej niż mnie. Jest wolontariuszem w szpitalu. Najwięcej czasu poświęca chorym dzieciom. Ma do
nich niezwykłe podejście. Emmett to jakby wielki pluszowy misiek z groźną miną. Wygląda jak
napakowany ochroniarz, ale ma nadzwyczajnie dobre serce. Oboje na okrągło się wygłupiają. Osobno
są nie groźni, ale razem tworzą mieszankę wybuchową. Potrafią wyciągnic mnie nawet z najgłębszej
depresji. – Już na pierwszy rzut oka widać było jak Alice ich kocha. Przez cały czas miała na ustach
wielki uśmiech. Ile ja bym dała żeby mieć rodzeństwo. Kogoś, kto zawsze mnie rozweseli i da mi
nadzieję, że kiedyś wszystko wróci do normy.

Opowieści dziewczyny sprawiły, że na moich ustach również pojawił się ogromny uśmiech.

Znałam już Carlislea, ale nie mogłam się doczekać poznania jej mamy i braci.

- Zagrajmy w dziesięć pytań – zaproponowała dziewczyna. Nie wiem czego chce się o mnie
dowiedzieć, ale mogę jej zaufać , bo wiem, ze nie będzie pytała o rzeczy, których nie wiem.
Przytaknęłam głową na znak gody. – To ja zacznę. Opowiesz mi coś o swoich rodzicach?

- Mama nazywa się Renee, a tato Charlie. Wiem, że jest komendantem policji, a Renee pracuje w
jakimś biurze. Moja kolej, jaki jest twój ulubiony kolor?

Gra szybko nam minęła. Ja wypytywałam przyjaciółkę o jej ulubione kwiaty, przedmioty w

szkole i braci, a ona za każdym razem prosiła abym opowiedziała jej to, co pamiętam z przeszłości.
Przez ten czas czułam się normalnie. Jak zdrowa dziewczyna spędzająca swój czas z przyjaciółką. Alice
ma w sobie coś, że przy niej zapomina się o kłopotach. Wydaje mi się, że dzieje się tak dlatego, iż
sama jest niezwykłą optymistką, która mimo poważnej choroby wieży w to, że przyjdzie dla niej nowe
jutro. Albo po prostu cieszy się z każdej chwili, którą mogła przeżyć. Jedno i drugie? Tak, to też jest
możliwe. Nie dopuszczam do siebie myśli, że ta mała osóbka pewnego dnia może umrzeć.

background image

Spojrzałam na łóżko przyjaciółki. Dziewczyna siedziała na nim po turecku ze słuchawkami w

uszach i śpiewając cichutko jakąś piosenkę wesoło kiwała się na boki. Zachichotałam na ten widok,
chwyciłam książkę leżącą na stoliku nocnym, ubrałam okulary i pogrążyłam się lekturze.

- Co czytasz? – zapytała w pewnej chwili panna Cullen.

- „Anię z Zielonego Wzgórza” – odpowiedziałam.

- Nie rozumiem tej całej Ani. – Zerwała się nagle z łóżka i usiadła koło mnie. – Jak można być tak
głupią żeby tyle razy nie przyjąć przeprosin chłopaka. Raz popełnił błąd, bo chciał zwrócić na siebie
uwagę. Powinna się cieszyc, że ktoś na nią patrzy, a nie zachowywać się w ten sposób. –
Uśmiechnęłam się. Alice miała trochę słuszności, jednak ja wciąż jestem po stronie Ani. Po prostu
miała kompleksy i myślała, że Gilbert nazwał ją Marchewką aby zrobić jej na złość. Mój uśmiech
powiększył się jeszcze bardziej, kiedy zrozumiałam, że ja też mam w sobie coś z bohaterki tej
powieści. Przede wszystkim jestem uparta, ale bardzo spodobał mi się styl bycia tej dziewczyny.
Romantyczka z wielkimi marzeniami i wybujałą fantazją. Tak jak ja. Czy ja też interesowałam się
poezją? Pisałam wiersze? Muszę kiedyś spróbować. Obie również straciłyśmy coś ważnego. Ania
Shirley rodziców, a ja siebie. Swoją przeszłość. Czy kiedyś też miałam tyle wspólnego z tą bohaterką?

- Zadaję zbyt wiele pytań mojemu umysłowi. Może powinnam zacząć je spisywać? Jak sądzisz? –
zachichotałam.

- Nie przejmuj się Bells, kiedyś znajdziesz odpowiedź na swoje pytania. Obiecuję ci to. – Przyjaciółka
zrobiła poważną minę, a ja uniosłam brew niedowierzająco. W pewnej chwili żadna z nas nie
wytrzymała i zaczęłyśmy się histerycznie śmiać.

W takiej też sytuacji zastał nas doktor Cullen, a pytanie co nas tak rozśmieszyło. Tak rozśmieszyło
tylko wzmogło w nas jeszcze większy śmiech. Przez to wszystko zapomniałam dlaczego byłyśmy takie
rozbawione. Gdy spojrzałam na Alice ona też wyglądała jakby straciła wątek.

- Bello, Bello! – W pewnej chwili dziewczyna uspokoiła się i zaczęła komicznie machać rękami przez co
trudniej było mi spoważnieć, kiedy ja również wróciłam do normalności przyjaciółka powiedziała:

- To jest, mój starszy brat Emmett. Emm, to Bella. – Chłopak podszedł dl mnie, wyciągnął rękę i
przedstawił się tak jakby nie zauważył, że jego siostra już wcześniej nas sobie poznała. Po uchwyceniu
jego dłoni moja momentalnie została ściśnięta w silnym uścisku.

- Miło mi cię wreszcie poznać. Dużo o tobie słyszałam – powiedziałam.

Emmett był niezaprzeczalnie mężczyzną wielkiej postury. Z opowiadań Alice i tego o czym

przekonałam się na „własnej skórze” był trochę jak pluszowy misiek. Z zewnątrz twardy, ale z dobrym
sercem. Miał kręcone czarne włosy. Jego oczy były w kolorze węgla, co doskonale kontrastowało z
jasną skórą. Zielony, robiony na drutach, sweter opinał jego mięśnie. Głos miał gruby, ale nawet
przyjemny.

- Muszę przyznać, że moja siostra bardzo często wspominała o tobie w smsach. – Emmett posłał mi
wielki uśmiech.

background image

- Co słychać u Rose? – W pewnej chwili do rozmowy wtrąciła się Alice. Wewnętrznie umierałam z
ciekawości, aby dowiedzieć się kim jest dziewczyna, o którą zapytała All.

- Wspaniale – odpowiedział z rozmarzeniem chłopak. – Pytała o ciebie. Prosiła abym cię pozdrowił.

Na ustach panny Cullen również zakwitł wielki uśmiech. Widocznie naprawdę skrzywdzili ją

„przyjaciele”, kiedy się dowiedzieli o jej chorobie, a teraz cieszy się, gdy ktoś okazuje jej chociaż
troszkę przyjaźni i zainteresowania.

- Och. – Alice odwróciła się w moim kierunku. – Rosalie to dziewczyna Emmetta. Są ze sobą już ponad
rok. Jest blondynką o niebieskich oczach. Piękna, a figurę ma typowej modelki. Ale nie jest mało
rozgarnięta jak można by się spodziewać po jej wyglądzie. Całe dnie mogłaby spędzać w
laboratorium, kocha chemię równie mocno co Emmetta. Zresztą znając życie niedługo ją poznasz. –
Dziewczyna mówiła bardzo szybko, rzadko kiedy brała oddech, a w jej głosie słychać było uwielbienie
dla dziewczyny brata.

Przez cały ten czas Carlisle stał oparty o ścianę i z uśmiechem przysłuchiwał się naszemu

dialogowi, a ściśle rzecz biorąc monologowi córki. Gdy rozmowy ucichły przemówił:

- Dobra, moje panie, czas na obchód.

Podszedł do mojego łóżka i spojrzał do karty, która była zamocowana na przedniej ściance

łóżka, zanotował coś, a następnie zrobił to samo z kartoteką Alice.

- Obie macie dobre wyniki – oznajmił nadal się uśmiechając. – Bello, czy mogłabyś poprosić rodziców
aby przyszli do mnie, gdy będą w szpitalu? – Doktor zwrócił się do mnie. Odparłam, że nie ma sprawy
i rozglądnęłam się po pokoju w poszukiwaniu Emmetta, ale nigdzie o nie było.

- Poszedł coś zjeść do bufetu – wyjaśniła mi przyjaciółka tak jakby potrafiła czytać w myślach.

- Alice, kiedy poznam twojego drugiego brata? – zapytałam z ciekawości.

- Edwarda? Na pewno wpadnie dzisiaj do szpitala. Bello, musisz go poznać. To mój najlepszy
przyjaciel od – zamyśliła się – praktycznie od zawsze.

Alice mówiła o ludziach z taką pasją, jakby obserwowanie ich i spędzanie z nimi czasu było jej

największym hobby i obsesją. Obawiam się, że nawet o godzili prawiłaby komplementy. Chciałabym
być taką optymistką. Jedyną rzeczą, którą postrzega negatywnie jest prawdopodobnie jej choroba.
Chociaż wspominała, że to dzięki niej cieszy się życiem, a chce żyć dla swoich bliskich.

background image

Rozdział Czwarty

Wierz w marzenia,

Bo w nich ukryte są bramy do wieczności.

~ Khalil Gilbran

Tydzień później całkowicie przyzwyczaiłam się do pobytu w szpitalu. Co prawda

pamięć mi nie wróciła , a czasami zdania, które czytałam lub wypowiedzi innych ludzi z
opóźnieniem trafiały do mózgu. Tak samo było w drugą stronę. Chwilami bałam się
wypowiedzieć jakieś słowo czy zdanie, które sobie wymyślałam, bo brzmiały, jakby były w
innym języku. Nie wspominałam o tym lekarzom, a nawet Carlilseowi, który był moim
lekarzem prowadzącym. Wierzyłam, że to tylko zmęczenie. Z dnia na dzień czułam się coraz
bardziej jak w domu, co jest pojęciem względnym dla mnie, bo nie pamiętam ani jak
wyglądam mój dom, ani jak się w nim czułam.

Pewnego dnia, kiedy obudziłam się rano, a ściśle rzecz biorąc w południe, Alice

jeszcze spała. Przez ostatnie dni strasznie chciało mi się pić i wszystkie napoje, które
przynieśli mi rodzice zostały już dawno wypite. Pozostał mi tylko automat z napojami piętro
niżej. Wyciągnęłam z szafki nocnej portfel, wsunęłam stopy w pantofle i ruszyłam w drogę.
Przechodzenie przez odział dziecięcy nie należało do przyjemnych sytuacji. Patrzenie na te
wszystkie twarze, często młodszych ode mnie dzieci, wzbudzało we mnie uczcie, którego nie
potrafiłam nazwać. Przechodząc obok jednej z sal usłyszałam śmiechy, a kiedy zatrzymałam
się w progu otwartych na oścież drzwi, na usta wpełzł mi wielki uśmiech. W pomieszczeniu
siedział chłopak, na moje oko był w moim wieku, a na kolanach trzymał małą szatynkę, której
uśmiech był najszerszym jaki widziałam. Nie zostałam zauważona przez nikogo w środku, a
więc postanowiłam, że postoję jeszcze chwilkę. Przez ten niewielki ułamek czasu zdołałam
dostrzec, że brunet miał wielkie podejście do dzieci, a na sam dźwięk jego głosu przechodziły
mnie dreszcze. W obawie, że zostanę przyłapana wznowiłam swoją wędrówkę w kierunku
automatu. Stwierdziłam, że napiję się coli. Po wrzuceniu odpowiedniej ilości monet i
wybraniu napoju pozostało mi czekać, aż zakupiony produkt wypadnie. Jednak po dłuższym
czasie zorientowałam się, że nic podobnego się nie dzieje.

- Musisz poruszać maszyną – usłyszałam za sobą aksamitny baryton i szybko zorientowałam
się, że jego właścicielem jest brunet z sali. Chłopak zbliżył się do automatu i kopnął go
delikatnie po czym jak na zawołanie wypadła z niego butelka napoju.

- Dziękuję – powiedziałam, schylając się po colę.

background image

- Nie ma za co – odpowiedział. – Jestem Edward – dodał. Wstałam i uniosłam głowę, aby
spojrzeć na chłopaka. Jedyną rzeczą jaką zdążyłam zauważyć były jego słodko zielone oczy
kontrastujące z bladą skórą.

- Bella – rzuciłam szybko, gdy wyrwałam się z transu, w jaki wprowadziło mnie jego
spojrzenie. – Jeszcze raz dziękuję. – Posłałam mu uśmiech i ruszyłam w drogę powrotną.

- Hej, czekaj! – Podbiegł do mnie i złapał za ramię, abym nie odeszła. – Idziesz na górę? –
spytał, kiedy odwróciłam się w jego stronę. Pokiwałam twierdząco głową i ruszyliśmy w
kierunku windy.

Cały ten czas, gdy jechaliśmy na oddział dziecięcy nie mogłam się nadziwić, że

poznałam tego młodego boga i na własnej skórze przekonałam się co czują dzieci, kiedy on je
odwiedza. W tak krótkim czasie rozśmieszył mnie dużo więcej razy niż nawet Emmett, co
zdawało mi się nieosiągalne. Odkąd poznałam starszego brata Alice bardzo często
przesiadywał u nas, a ja zdążyłam się z nim zaprzyjaźnić.

- Długo już tu leżysz? - Z rozmyśleń wyrwał mnie głos towarzysza.

- Jakiś czas – odparłam i poczułam nagłą chęć opowiedzenia chłopakowi swojej historii.
Usiadłam na ławce, którą właśnie mijaliśmy, a Edward poszedł za moim przykładem. – W
sumie to odkąd pamiętam. Miałam wypadek, zapadłam w śpiączkę, a kiedy się ocknęłam
zupełnie nic nie pamiętałam. Nawe teraz, chodź minęło już trochę czasu nie potrafię ci
powiedzieć, czy naprawdę nazywam się Bella. Po prostu zdążyłam się już do tego
przyzwyczaić.

- Nie potrafię sobie wyobrazić jak to jest nie pamiętać swojego dawnego życia, ale wiem, że
musi ci być naprawdę ciężko. – Uśmiechnął się smutno.

- Lubię chodzić na odział położniczy i patrzeć na dopiero urodzone dzieci. W pewnym sensie
czuję się tak jak one. Tak, jakbym była nowa na tym świecie. Wcześniej za wszelką cenę
chciałam wiedzieć, jak żyłam kiedyś, ale niedawno stwierdziłam, że wolę zacząć wszystko od
nowa, bo może jest jakiś powód, dla którego nic nie pamiętam? Może taka była wola Boska.
Nic nie dzieje się bez przyczyny, nie sądzisz?

- Tak, uważam dokładnie tak samo. – Posłał mi dziwny uśmiech, a właściwie półuśmiech.
Jeden kącik ust powędrował wysoko do góry, a drugi pozostał na swoim dawnym miejscu.
Ten gest nadał mu wyglądu łobuza. Wiele dałabym, aby się dowiedzieć, co w tej chwili
chodziło mu po głowie.

- A ty jesteś wolontariuszem? – zapytałam ciekawa.

- Tak. Chce się na coś w życiu przydać, a kiedy odwiedzam te dzieci, jestem zadowolony, że
taki mały gest z mojej strony może tak bardzo poprawić im humor. – Drugi kącik ust dołączył

background image

do pierwszego i na jego twarzy pojawił się, wielki, szczery uśmiech. Nie potrafiłam nie
odwzajemnić gestu.

- Masz rację. Tak już mówiłam to, że przeżyłam coś oznacza, a więc może pójdę w twoje
ślady? – Swoją drogą to wydaje się dobrym pomysłem i przede wszystkim wiąże się z
widywaniem Edwarda.

- Bello, to dobry pomysł. – Chłopak ożywił się. – Jestem w szpitalu codziennie po szkole,
zechciałabyś mi pomóc?

- W takim razie do zobaczenia jutro? – zachichotałam po czym wstałam i udałam się w
kierunku sali.

Gdy weszłam do środka zorientowałam się, że moja przyjaciółka już nie śpi. Jak mnie

zobaczyła stanęła na środku pomieszczenia z rękami umieszczonymi na biodrach i srogą
miną. Wyglądało to komicznie.

- Gdzie ty się podziewasz, moja panno? I czekam na ciebie, i czekam, i czekam, tak mi minęła
godzina. Wiesz jakie katusze przeżywałam w obawie, że coś ci się stało? – zadała pytanie, a
kiedy otworzyłam usta, aby odpowiedzieć przerwała mi, więc domyśliłam się, że jednak nie
oczekiwała odpowiedzi. – Nigdy więcej takich numerów, zrozumiano? – Nie wytrzymałam i
zaczęłam się śmiać. Musiałam usiąść na łóżku, ponieważ kolana się pode mną ugięły, tak,
jakby ciało stało się za ciężkie, żeby mogły je utrzymać.

- Byłam po picie – powiedziałam, pokazując butelkę z napojem, o której istnieniu już prawie
zapomniałam. Wcześniej umierałam z pragnienia, a przez spotkanie z Edwardem
momentalnie odechciało mi się pic. Ale teraz, gdy nie ma go w pobliżu pragnienie powraca.
Odkręciłam zakrętkę i wzięłam kilka dużych łyków.

Po obiedzie, który nawiasem mówiąc, był okropny, ale to właśnie urok szpitalnego

jedzenia, Alice opowiedziała mi o swoim ulubionym filmie

1

i o tym jak boski jest aktor w nim

grający. Po opowiedzeniu mi połowy fabuły stwierdziła, że lepiej będzie, jak sama go
pooglądam, a więc wyciągnęła z szuflady ipoda i włączyła film. Mimo, że wiedziałam jak
potoczy się połowa akcji i tak mnie wciągnął. Na początku nie rozumiałam zachowania
Poppy, ale kiedy bardziej poznałam jej życie, doszłam do wniosku, że pewnie postąpiłabym
identycznie.

- Bello, patrz, patrz teraz! – wykrzyknęła podniecona Alice i wskazała ekran. Cóż, musiała nie
zauważyć, że przez cały czas oglądałam. Kiedy w kadrze pojawił się przystojny, wysoki
blondyn przyjaciółka wydała z siebie niekontrolowany dźwięk, który trudno nazwać. Coś
między piskiem, a westchnięciem. – Nie uważasz, że Alex Pettyfer

2

jest piękny?

1

Chodzi o film

„Wild Child”

.

2

Alex Pettyfer

background image

Nie można stwierdzić, że był brzydki, ale odkąd poznałam Edwarda preferuję

brunetów. Jednak muszę przyznać, że uśmiech tego całego Freddiego jest zniewalający,
chociaż nie może się równać z tym Edwarda.

Seans filmowy przerwał nam dźwięk mojego telefonu. Gdy spojrzałam na wyświetlacz

okazało się, że dzwonił tata.

No tak, a czy znam kogoś innego, kto mógłby chcieć zadzwonić? – zapytałam się w myślach.

- Część, tato – przywitałam się z rozmówcą.

- Witaj, potworze. Co u ciebie? – Wyszłam przed salę, aby nie przeszkadzać Alice w
podziwianiu jej księcia.

- Dobrze. Właśnie oglądam z Alice jakiś film, a u ciebie co słychać?

- Oboje z mamą jesteśmy zwaleni robotą. Do tego doszedł remont. Nie obrazisz się jeśli się
dzisiaj nie pojawimy? – A ponoć mama ma urlop – pomyślałam.

- Pewnie. Nie martw się. Poradzę sobie. – Uśmiechnęłam się, aby dodać wiarygodności moim
słowom, ale po chwili zorientowałam się, że nie może mnie zobaczyć. Zachichotałam z
własnej głupoty.

- Zadzwonię potem. – Po wymianie pożegnań rozłączyłam się i wróciłam do pomieszczenia.

Okazało się, że film już się skończył, a Alice leżała na łóżku i patrzyła w sufit, kiedy

usiadłam na swoim łóżku podniosła się szybko.

- Wiesz, że przypominasz mi trochę Emmę Roberts? – Zaśmiałam się na to porównanie.

- Tak? Niby w którym miejscu

- Macie identyczny kolor włosów, oczu i tak samo bladą skórę. Uwielbiam wasz odcień brązu.
Taka płynna czekolada. Żadna farba, ani szkła kontaktowe nie nadadzą takiego efektu. – W
jej głosie było słychać podziw.

- Dobra, Ally zamknij się lepiej, bo mnie rozśmieszasz – rzuciłam i na nowo zaczęłam
chichotać. Z każdą chwilą coraz bardziej lubię tą dziewczynę.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rozdział 8, Wewnętrzne przebudzenie
Rozdział 7, Wewnętrzne przebudzenie
Rozdział 6, Wewnętrzne przebudzenie
Rozdział 4, Wewnętrzne przebudzenie
Rozdział 9, Wewnętrzne przebudzenie
Podstawy zarządzania wykład rozdział 05
2 Realizacja pracy licencjackiej rozdziałmetodologiczny (1)id 19659 ppt
Ekonomia rozdzial III
rozdzielczosc
kurs html rozdział II
Podstawy zarządzania wykład rozdział 14
7 Rozdzial5 Jak to dziala
Klimatyzacja Rozdzial5
Polityka gospodarcza Polski w pierwszych dekadach XXI wieku W Michna Rozdział XVII
Ir 1 (R 1) 127 142 Rozdział 09
Bulimia rozdział 5; część 2 program
05 rozdzial 04 nzig3du5fdy5tkt5 Nieznany (2)
PEDAGOGIKA SPOŁECZNA Pilch Lepalczyk skrót 3 pierwszych rozdziałów
Instrukcja 07 Symbole oraz parametry zaworów rozdzielających

więcej podobnych podstron