Ta historia zdarzy a si krótko po wprowadzeniu auto-matycznych po cze telekomunikacyjnych, a na d ugo przed epok telefonów zaufania,
Zdarzy a si w niedu ym mie cie w Norwegii, nazwij-my je Hoyden, mie cie dostojnych dzielnic willowych roz
onych na zboczach lesistych wzgórz,
które zbiega- y si w ha
liwym centrum. Opowie
wzi a swój po-cz tek przy w skiej uliczce, w najelegantszej cz
ci mia-sta, nieomal na szczycie
wzniesienia.
Zacz a si ca kiem zwyczajnie, by wkrótce przerodzi w spektakl ludzkiej bezinteresowno ci i troskliwo ci, spek-takl, w którym sceny wzruszaj ce
miesza y si z przera a-j cymi.
miertelnie przera aj cymi.
ROZDZIA I
POCZ TEK
Kolejna bezsenna noc. Tabletki nie przynosi y ukoje-nia. Kieliszek d inu z tonikiem kusi , ale nie si gn a po niego z obawy, e wpadnie w z y nawyk.
Jak dot d sku-tecznie oddala a od siebie my l, by k opoty ze snem uto-pi w alkoholu.
Godziny wlok y si jak lata.
Sta a na ch odnej posadzce, wygl daj c na ulic .
Sierpniowy mrok. Z szerokiego okna okolonego bia ra-m ledwie wida by o parkan, skrywany przez krzaki bzu i ga zie kasztanowca, ko ysz ce
si w jesiennym wietrze. Latarnia po przeciwnej stronie porusza a si miarowo, roz- wietlaj c niewielki fragment ulicy i okalaj cy j
ywop ot. Poza tym
kr giem wiat a panowa a ciemno
, któr gdzie mi dzy drzewami ama blask kolejnej latarni.
Min o tyle samotnych nocy w tym ogromnym, pu-stym domu...
Arnt ju w nim nie mieszka .
Gdyby cho umar , pomy la a Irina z gorzk ironi , mog abym nosi
ob po nim, zamiast tkwi w okowach smutku. Nie zwyk a jednak yczy
nikomu mierci.
owa, które wypowiedzia , mia y brzmie pocieszaj co:
„Wiesz, jak bardzo ci lubi , Irino. Nie chcemy... to znaczy nie chc ci skrzywdzi . Tyle e ju nad tym nie panujemy... chc powiedzie , e to ja
straci em kontrol . Nie mo emy tego powstrzyma , cho , uwierz, próbowa-li my. Uczucie okaza o si silniejsze. Wreszcie wiem, co znaczy mi
.
Banalne s owa! Pospolite a do mieszno ci!
Irina nie mog a jednak zdoby si na u miech.
Zostawi jej wszystko. Dom wraz z ca ym wyposa eniem.
Ale co teraz z nim pocz
?
Mia a trzydzie ci pi
lat, rzuci j dla... Nie, nie dla m odszej, dla swojej rówie niczki, która powinna wyka-za si wi kszym rozs dkiem.
Bezwstydnica!
Nie mog a nawet z
jego post powania na karb wieku, który ka e czterdziestoletniemu m
czy nie de-speracko szuka znacznie m odszej od
siebie dziewczyny, by dowie
swej warto ci przed samym sob . Ten zwi -zek opiera si , niestety, na powa niejszych podstawach.
Noc i cisza. Ciep y sierpniowy wiatr wpada agodnym strumieniem przez otwarte okno. Kiedy uwielbia a te ciemne noce babiego lata, mistyczne
nieomal ko ysanie ga- zi w chybotliwym wietle latarni. Teraz cisza doskwie-ra a jej bole nie.
Z zewn trz nie dobiega ani jeden d wi k. Wszyscy spali, wszyscy oprócz Iriny.
Nie ma do kogo zadzwoni , zreszt nie dzwoni si do znajomych w rodku nocy.
W którym momencie pope ni a b d? Dlaczego nie po-trafi a zatrzyma Arnta przy sobie? Uwa
a si za dobr
on . Zawsze, no, prawie zawsze, w
dobrym humorze, mi a, agodna, dla dobra ma
stwa ust pliwa. Sta a u je-go boku, kiedy potrzebowa pomocy. Wierzy a, e wiele ich czy, e jest
szcz
liwy. Nigdy nie da a pozna po so-bie zm czenia, nawet je li wieczorami pada a z nóg. Najcz
ciej przyznawa a Arntowi racj , kiedy sprzeczali
si o drobiazgi ycia codziennego.
Mo e w tym w
nie tkwi b d? Mo e powinna by a wykaza si wi ksz stanowczo ci ? Tyle e upór cz sto przyjmuje si za oznak z ego
nastroju.
Irina rzadko bywa a w z ym nastroju.
Spyta a Arnta, ale zby j zdawkowym komentarzem.
- Nie zrobi
niczego nagannego. Takie rzeczy si zdarzaj .
- Jakie? e mi
umiera?
- Niekoniecznie. - Wi si jak piskorz. - Nie chcieli- my, by tak si sta o. Ani ja, ani Inger. Po prostu si sta- o, i bardzo nad tym bolejemy.
eby cho powiedzia : Bolej ! Nie, u
liczby mnogiej.
Stanowili jedno
. Irina znalaz a si poza nawiasem.
Arnt wykluczy j ze swego ycia.
Wróci a do
ka, cho wiedzia a, e sen nie przyjdzie. Jej organizm zacz pracowa z ym rytmem. Irina zdawa- a sobie spraw , e pi za ma o, ale
nie mog a nic na to poradzi . apa a par godzin snu nad ranem. Usypia a gdzie o wpó do szóstej po to, by obudzi si o dziewi -tej z wyrzutami
sumienia z powodu straconego poranka. W najgorszym razie otwiera a oczy o siódmej. Pó niej przychodzi y dni, kiedy w ogóle nie wychodzi a z
ka.
Rzecz jasna, musia a zrezygnowa z posady w biurze. Le-karz wypisa jej zwolnienie na trzy miesi ce. Epizod nerwi-cowy, tak postawi diagnoz .
Lub co w tym rodzaju, Irina nie by a w stanie dok adnie powtórzy fachowego terminu.
Wiatr poruszy latarni , ga zie rzuca y chybotliwe cie-nie na dach domu.
Zadzwoni telefon.
Irina spojrza a na zegarek. Za kwadrans trzecia. Kto to mo e by ...?
Po
a niepewnie d
na s uchawce. Dzwonek tele-fonu w nocy wzbudza przestrach i ka e my le o krew-nych i znajomych. Mo e kto mia
wypadek? Mo e kto zachorowa ? Mo e zdarzy o si co znacznie gorszego?
W nat oku my li jedna nieustannie wybija a si na pierwszy plan: Arnt.
Pok ócili si . Chce wróci do niej?
Podnios a gwa townie s uchawk .
- Anna? - odezwa si zal kniony kobiecy g os. Nie-m ody, trze wy.
- Pomy ka - odrzek a Irina.
W odpowiedzi us ysza a g uchy j k zawodu.
- Prosz spróbowa jeszcze raz - powiedzia a przyja nie.
- Anna i tak nie odbierze. - G os wci
pobrzmiewa rozczarowaniem. - Prosz zaczeka ! Niech pani nie odk a-da s uchawki! Przykro mi, e pani
obudzi am, ale prosz mi po wi ci kilka chwil. Jestem taka samotna. Boj si !
- Nie obudzi a mnie pani, i tak nie mog am zasn
. Prosz mówi , to mi szybciej zejdzie czas.
- Jaka pani dobra! Jestem taka samotna. Mój m
zmar . Ca ymi nocami nas uchuj szmerów. Za
am dwa zamki na drzwi, ale i tak nie pozby am
si strachu przed nieproszonymi go
mi. Mieszkam w kamienicy... - Obca kobieta zawiesi a g os. - Nie wszystkim mog ufa . U nas zdarza y si
amania...
- Prosz wybaczy - zacz a ostro nie Irina - ale i tak uwa am, e ma pani wi cej szcz
cia ode mnie. Pani m
umar . To zabrzmi by mo e
brutalnie, ale... ch tnie za-mieni abym si z pani miejscami.
- Co te pani mówi?
- Mój m
odszed do innej kobiety. Ten ból jest nie do zniesienia.
Zapad a d uga cisza. Irina pomy la a przez chwil , e tamta kobieta od
a s uchawk , ale w ko cu us ysza a jej g os.
- Musia am si nad tym zastanowi . Rozumiem pani . Gdyby Ulf mia inn ... gdyby odszed ode mnie, to chy-ba czu abym si jeszcze gorzej.
Pojmuje jednak pani, jak bole nie odczuwam jego strat ?
- Oczywi cie! Ma pani k opoty ze snem?
- Szkoda mówi !
Odby y d ug , serdeczn rozmow o bezsenno ci. O przyczynach braku snu i o sposobach walki z t dole-gliwo ci , a mo e raczej o ludzkiej
bezradno ci wobec niej, je li nie chce si ucieka do tak drastycznych rod-ków, jak alkohol lub silne lekarstwa.
- Ma pani taki yczliwy g os - stwierdzi a wreszcie ko-bieta, która przedstawi a si jako Marianne. - agodny i koj cy. Jest pani psychologiem?
- Ale sk d! Pracuj w biurze parafialnym.
- Ach! Wi c jest pani osob religijn ? - W pytaniu Marianne wyczu a pewn pow ci gliwo
.
- Nie na tyle, by to mog o komukolwiek wadzi - odrze-k a Irina, u miechaj c si . - Ka da praca jest dobra. Teraz jestem na zwolnieniu, od rozstania
z m
em nie mog si pozbiera .
Dziwne! Po raz pierwszy by a w stanie mówi o swo-im bólu i przygn bieniu, nie ykaj c ukradkiem ez. Mo- e cierpienie tamtej kobiety agodzi o jej
asny al?
- Na pani strach przed w amywaczami mo na z pew-no ci co poradzi - ci gn a. - Ma pani dwa zamki, praw-da? I wci
nie czuje si pani
bezpieczna?
- Nie, wci
si boj .
- Prosz za
jeszcze jeden zamek, nie zaszkodzi. Mo e te pani podpisa umow z jak
firm ochroniar-sk . Wystarczy jeden telefon, by
przyjechali. Nie jest ju pani przecie taka m oda?
- Mam siedemdziesi t sze
lat. Pani pomys bardzo mi si podoba. Mo e si przecie zdarzy , e si
le poczuj .
nie! Mam znajomego w takiej firmie. Porozma-wiam z nim.
szczerze zobowi zana!
Ta rozmowa da a Irinie sporo do my lenia.
W czasie trwania ma
stwa z Arntem nie narzeka a na brak znajomych. Arnt dobiera ich starannie, by cz o-wiekiem sukcesu i obraca si po ród
ludzi ze szczytu hie-rarchii spo ecznej. Z wieloma Irina straci a kontakt. Cho nie skar
a si na swój los, ludzie wokó niej zacz li za-chowywa si
jako dziwnie. Niektórzy s owem nie wspominali o zerwaniu, inni obwiniali Arnta do tego stopnia, e nieomal musia a go broni , jeszcze inni znik-n li
bez s owa. Rozumia a, e spotykali si z Arntem i je-go now flam i kr powali si utrzymywa stare wi zy.
Pozosta o jej kilku wiernych przyjació .
Tego ranka nie mog a op dzi si od my li o swojej sy-tuacji. Przejrza a si w lustrze.
By a adna i zadbana. Mo e niezbyt atrakcyjna, ale za-dbana. Tym w
nie s owem wi kszo
ludzi scharakte-ryzowa aby jej osob . Zadbana.
Co za nudne okre lenie!
Ciemne w osy, u
one w sposób a nadto staranny. Nienaganna figura, cera bez skazy. Strój dyskretny i za-wsze odpowiedni, praca w biurze
parafialnym mia a swo-je wymagania. Przyjazna w obej ciu, z lekko pow ci gli-wym u miechem na ustach. Pomocna i mi a, trzyma a jednak innych na
dystans.
W sumie raczej... nijaka?
Do
tego!
Irina postanowi a przej
do dzia ania. Zacz a od odwiedzin u pastora, swego pracodawcy i przyjaciela. Po kilku wst pnych frazesach zebra a si na
odwag i powiedzia a:
- Wiesz, e le sypiam.
- Wspomina
o tym.
- Nie s dzisz, bym mog a zosta ... kim , jakby to na-zwa ? Nie pocieszycielem dusz, bo to twoja domena. Ra-czej s uchaczem. Kim , do kogo ludzie
dzwoni noc , bo nie mog spa lub co ich gn bi?
Pastor spojrza na ni uwa nie.
- To znakomity pomys , ale jak chcesz wprowadzi go w ycie? Jak ci znajd ?
- Dam og oszenie do gazety - odrzek a pospiesznie, nie zdaj c sobie sprawy, e si czerwieni. - Podam zastrze o-ny numer, tak by nie mogli do
mnie dotrze . Zrozum, czu-j si taka zb dna, niepotrzebna nikomu. Skoro i tak bez-sennie sp dzam noce, mog abym zrobi co u ytecznego.
- No dobrze, ale jak b
ci p aci , je li nie podasz swojego nazwiska?
Irina zaniemówi a.
- P aci ? Nie b
tego robi dla pieni dzy! Przecie oni te mi co ofiaruj , nie jeste w stanie tego zrozumie ?
Pastor westchn .
- Nie jestem pewien, czy to dobrze przemy la
, ale... Mo e wrócisz do pracy w biurze, skoro masz do
si , by siedzie nocami? Brakuje nam
ciebie.
- Nie, dzi kuj - achn a si . - Nic nie rozumiesz. To przez te bezsenne noce nie mog pracowa w ci gu dnia. Nocne zaj cie bardziej mi
odpowiada.
- Zatrudnij si wi c w szpitalu.
- Po ród tylu ludzi? Wystawi si na publiczny os d? Brak mi na to si , i psychicznych, i fizycznych. Jeszcze nie teraz. Anonimowy g os... w mojej
sytuacji to najlep-sze rozwi zanie. Chc zosta w domu. Chc by sama.
- W takim razie umywam r ce. My
, e nie zdajesz sobie sprawy, w co si wpl tujesz.
- Wr cz przeciwnie. Tylko nie zacznij opowiada na herbatkach u parafian, e Irina zbawia dusze. Musz za-chowa anonimowo
, to sprawa
najistotniejsza.
- Przecie rozpoznaj ci po g osie.
- Mój g os nie wyró nia si niczym szczególnym. Zreszt ludzie z mojego otoczenia nie dzwoni pod taki numer.
Pastor przygl da si jej badawczo.
- Dlaczego nie znajdziesz sobie kogo nowego? Jeszcze nie jest za pó no.
- Nie wyg upiaj si , je li wolno mi w ten sposób zwró-ci si do ksi dza. Oczywi cie, e nie jest za pó no, nig-dy nie b dzie, ale pozostaje kwestia
uczu . Nie mo na tak po prostu sobie kogo znale
, liczy si wzajemno
.
Pastor zmiesza si .
- Wyrazi em si do
niezr cznie. Chcia em tylko powiedzie , e wietnie wygl dasz i... Nie, chyba zabrn em za daleko. Zreszt i tak ju si
zdecydowa
?
- Tak! A je li trafi na ludzi prze ywaj cych kryzys wiary, ode
ich do ciebie.
- Byle nie w rodku nocy!
- To w
nie w rodku nocy najbardziej brak im roz-mówcy. O wicie l k ust puje. Tak jak i potrzeba zwie-rze i odwaga do nich.
- Tak, tak... ycz ci powodzenia w realizacji zamiaru. Daj mi zna , jak ci idzie!
Irina wraca a do domu wolnym krokiem, tak jakby s owa pastora odebra y jej ca y entuzjazm. Wysun tyle w tpliwo ci, radzi szuka m
a, zamiast
pomaga samot-nym, przewróci jej system warto ci do góry nogami. Które z nich mia o ograniczone horyzonty?
A zreszt to niewa ne, i tak da sobie rad !
Kilka dni pó niej przeczyta a w gazecie swoje og osze-nie. Serce bi o jej mocno ze zdenerwowania i l ku, ale by- a zadowolona z ostatecznej wersji,
sformu owanej rze-czowo i przejrzy cie, bez dwuznaczno ci.
W mroku nocy
Je li nie mo esz zasn
, jeste samotny i niespokojny i pragniesz z kim porozmawia , znajdziesz mnie pod tym numerem telefonu we wszystkie
noce, poza wtorko-w i czwartkow . Pe na dyskrecja, adnych nazwisk. Mo-je zadanie to s ucha , czasami radzi i pociesza . Nie pra-wi mora ów.
Us uga darmowa. Nocny Rozmówca jest do twojej dyspozycji wy cznie mi dzy 23 a 5 rano.
U do u znajdowa si numer, który uzgodni a z urz -dem telekomunikacji, inny ni numer jej domowego te-lefonu.
Og oszenie mia o si ukazywa w regularnych odst -pach czasu.
Irina odczu a lekkie podniecenie. Czy kto w ogóle za-dzwoni?
Telefon rozdzwoni si ju pierwszej nocy. Najpierw zg osi a si inna gazeta, która chcia a zamie ci wywiad z Irin i jej du e zdj cie. Tylko tego
brakowa o!
Co w
ciwie ni kierowa o? Nic. Po prostu zna a gorz-ki smak samotno ci.
Dziennikarz
da szczegó ów, ale Irina nie powiedzia- a nic wi cej.
Pó niej zadzwoni jaki m
czyzna, który chcia do-trzyma jej towarzystwa w samotno ci - i w
ku, Irina rozpozna a dziennikarza po g osie i
zrozumia a, e chce j wci gn
w pu apk , a jej przedsi wzi cie przedstawi w fa szywym wietle. Wyja ni a mu spokojnie, e nie zro-zumia tre ci
og oszenia, i od
a s uchawk .
Mia a pewno
, e tamten spróbuje zdoby jej dane w informacji telefonicznej. Wygl da o na to, e marzy mu si skandalizuj cy, podszyty zjadliw
ironi artyku o Iri-nie. Dziennikarze jego pokroju nie dostrzegaj w ludziach adnych dobrych cech i bawi si cudzym kosztem.
Fatalnie si zacz o.
Irina nie mog a opanowa dr enia r k, kiedy par go-dzin pó niej znów us ysza a dzwonek telefonu. Do tej chwili, kr
c nerwowo po pokoju,
zd
a ze sto razy po
owa swojej decyzji. Najch tniej w ogóle nie pod-nios aby s uchawki.
To by a Marianne. Dzwoni a z ciekawo ci, by spraw-dzi , czy to nie Irina kry a si za og oszeniem. Irina popro-si a, by nikomu nie zdradza a jej
imienia, nie chcia a nara-
si na nieprzyjemno ci. Marianne poj a w lot, o co jej chodzi. Odby y d ug rozmow , która podzia
a na Irin koj co.
Poprosi a sw telefoniczn przyjació
, by dzwo-ni a, je li samotno
b dzie zbyt mocno jej doskwiera .
Irina nie mog a jednak st umi niepokoju. Za du o osób wiedzia o, kim jest. Pastor, urz d telekomunikacji, Marianne. Jak d ugo jeszcze uda si jej
zachowa anoni-mowo
?
Nad ranem, kiedy Irina k ad a si do
ka, zadzwoni- a jaka kobieta.
- Wwwiesz, ca noc zzzbieram si na odwag , by zzzadzwoni . Chcia am tylko powiedzie , e to sssuper pomys .
owa rozmówczyni Iriny regularnie przerywa a pijac-ka czkawka.
- Dzi kuj - powiedzia a uprzejmie Irina. - Mog w czym pomóc, czy tylko chcesz porozmawia ?
Po drugiej stronie linii us ysza a pospieszne, wypowiadane szeptem komentarze, potem znów odezwa si be -kotliwy g os kobiety.
- Ten twój pomys jest sssuper. Sssama bym tego le-piej nie wymy li a. Zamknij si , Birger, terazzz ja mówi . Mój kumpel si uchla , ma cholernie
sss ab g ow . Ccco to ja chcia am powiedzie ... sssuper. Nocne rozzzmowy, wtedy w
nie ma si odwag do gggadania.
- Wiem. I w
nie noc potrzeba rozmowy jest naj-wi ksza - doda a cierpliwie Irina. Zastanawia a si , czy kobieta przejdzie w ko cu do rzeczy. Je li
w ogóle mia- a jaki problem, w co Irina szczerze w tpi a. - Mo e po-rozmawiamy kiedy indziej, jak b dziesz sama - zapropo-nowa a przyja nie. - Zdaje
mi si , e kto ci przeszkadza?
- Ccco ci powiem...
O, nie, znów to samo!
- Ma si w ko cu t ssswoj godno
. Ale jak si idzie po zzzasi ek... i ci mówi , e jeste do nnniczego... Birger, co ro-bisz? Nie przez okno! Id do
azienki! Co powiedz sss siedzi... Zzzadzwoni pó niej. On kompletnie zzzg upia ...
Po czenie urwa o si . Szkoda. Irina czu a pod wiado-mie, e kobieta potrzebowa a pomocy, a ona by jej ch t-nie udzieli a.
Zegarek wskazywa kwadrans po pi tej. Irina wy czy- a nocny telefon z kontaktu i po
a si spa .
Pocz tek nie by zach caj cy, same k opoty. Nocne rozmowy nie przynios y Irinie satysfakcji, a jej rozmów-com adnego po ytku. Mo e z wyj tkiem
Marianne. Iri-na uzyska a obietnic firmy ochroniarskiej, e otoczy opiek starsz pani ; podali numer, pod który staruszka mog a dzwoni o ka dej
porze dnia i nocy. Marianne nie posiada a si z wdzi czno ci, pog oski o wyczynach w a-mywacza w s siednich domach nie dawa y jej spokoju i
nape nia y przera eniem.
Plotki ó w amaniach dotar y te do Iriny, ale si nimi zbytnio nie przej a. Okna i drzwi domu mia y solidne zabezpieczenia. Marianne mieszka a w
kamienicy, do której atwo si by o dosta , wi c wiadomo
o wzi ciu jej pod kuratel przyj a z wielk ulg .
To ju by o co . Pozosta e rozmowy nie mia y adne-go sensu.
Nast pnej nocy, zupe nie nieoczekiwanie, przysz o Iri-nie rozwi za prawdziwy problem.
Zadzwoni o samotne dziecko.
Siedzia w bibliotecznej kawiarni, gdzie za darmo udo-st pniano gazety.
Jego wzrok pad na pewne og oszenie.
To ona, pomy la z rosn cym podnieceniem. To ona przemieni a moje ycie w piek o, zamkn a mnie w za-k adzie psychiatrycznym. Nie mog a
zostawi mnie w spokoju? Jej przecie nic nie zrobi em! Psycholog, g u-pia j dza, która udaje wi
!
I tak nie dopi a swego. Inny lekarz mnie wypu ci , wietnie mnie rozumia i w ko cu go przekona em.
Wyprowadzi a si , a ja zapomnia em zapyta w szpi-talu o jej nazwisko. Przez telefon nic nie uzyska em, ta g upia recepcjonistka rozpozna a mnie po
osie. „To pan, Karlsen? A o co chodzi?”
I co mia em powiedzie ?
Wreszcie j odnalaz em. To s jej s owa!
Wyrwa stron z gazety i wyszed .
ROZDZIA II
NOC DRUGA
Tego wieczora zacz a si ba nocnego czuwania.
Po co to robi , skoro napawa mnie to jedynie niesma-kiem? Je li nikt nie zadzwoni, wpadam w depresj . Je li dzwoni , odczuwam trem , a nawet
strach.
Mija y godziny. Silny wiatr zwiastowa nadej cie jesie-ni. Szumia y li cie, wiat o lamp ulicznych k ad o si chy-botliwymi plamami na cianach pokoju.
Co rusz gwa -towny podmuch ko ysa
elaznym uchwytem latarni.
Pora ka, pomy la a Irina. Dochodzi druga, a nikt nie zadzwoni . Ludzie zapomnieli o og oszeniu.
Nie mog przecie zamieszcza go codziennie, bo to zbyt kosztowne.
Na odg os dzwonka podskoczy a gwa townie. Podnio-s a s uchawk dr
d oni i powiedzia a:
- Nocny Rozmówca.
Z pocz tku nie us ysza a nic. Kto wyra nie usi owa u
s uchawk przy uchu.
Potem dobieg j oddech przera onego dziecka.
- To ty rozmawiasz z lud mi?
Piskliwy g osik, ale jego posiadacz wiedzia , jak pos ugi-wa si telefonem. Wielu rodziców pozwala o dzieciom podnosi s uchawk ku wielkiej
irytacji dzwoni cych, któ-rym zwykle nie dane by o zostawi wiadomo ci ani doprosi si o rozmow z którym z doros ych. Rodzice woleli jednak s odki
widok swoich pociech ze s uchawk w d oni...
- Tak, to ja rozmawiam z lud mi nocami - odpowie-dzia a spokojnie Irina. - Mog ci w czym pomóc?
- Nie, tylko strasznie si boj .
Co by o s ycha . G os by przyt umiony, tak jakby dziecko schowa o si pod ko dr .
- Teraz ja jestem z tob , wi c si nie bój. Gdzie s twoi rodzice?
- Mama wysz a z Kurtem. A tata nie yje.
- Strasznie mi przykro.
- Tak. Jaki samochód na niego najecha . Co ...
- Co mówisz? - spyta a Irina, kiedy w s uchawce zapa-d a cisza. - Co si sta o? S ucham.
Dziecko zawaha o si . Irina spojrza a na li cie kaszta-na, które w wietle latarni przypomina y ruchliwe d onie. Nie wiedzia a, co powinna powiedzie ,
nie umia a post -powa z dzie mi. Arnt nie chcia dzieci, mówi , e woli zaczeka .
Teraz mia a trzydzie ci pi
at. Nied ugo b dzie ju za pó no...
Podskoczy a z przera enia, kiedy us ysza a szept w s u-chawce.
- Co jest pod moim
kiem. Boj si opu ci nogi, bo mnie z apie. A musz i
do azienki.
Irina potraktowa a to niezwykle powa nie.
- Mówisz, e co jest pod twoim
kiem? Co to mo- e by ? Jak wygl da?
- Nie wiem - dobieg a j
osna odpowied . - Boj si spojrze .
Do diab a z rodzicami, którzy bez opieki zostawiaj dziecko o tak bujnej wyobra ni!
- Ile masz lat?
- Siedem. Nied ugo osiem. Szesnastego listopada.
- To wspania y dzie na urodziny. Moje, niestety, przypadaj w Wigili . Jak masz na imi ?
- Katerine.
Zd
a si zorientowa , e g os nale y do dziewczyn-ki. Jak rad powinna da samotnemu, przera onemu dziecku? Irina domy la a si , e
metoda, któr zamierza zastosowa , odbiega od zasad pedagogiki i psychologii, ale nie widzia a innego wyj cia.
- Pos uchaj, Katerine, wiem, co czujesz. Kiedy mia am tyle lat co ty, te nachodzi y mnie z e my li. Czyta am straszne historie i ogl da am
przera aj ce filmy. I te po-tem s dzi am, e co ukrywa si pod moim
kiem. Mnie równie zostawiano sam w domu.
- Naprawd ? - W g osie Katerine zabrzmia o niedo-wierzanie.
- Nawet do
cz sto. Pó niej jednak kto mi powie-dzia , e nie musz si ba , bo moja babcia, bardzo mila babcia, która wtedy ju nie
a, pilnuje,
by nic z ego mi si nie sta o.
- Tatu te nie yje. I te by bardzo mi y.
Na te s owa czeka a!
- Wi c jeste w takiej samej sytuacji jak ja, Katerine. Nie mo esz go zobaczy , bo on przebywa w innym wie-cie, niewidzialnym dla nas. Ale jego
my li s przy tych, których kocha najbardziej. Te my li s tak pot
ne, e adne strachy nie mog tkn
jego ma ej dziewczynki. My li tatusia
przegoni wszelkie z o.
Zapad a cisza.
- Je li od
ysz teraz s uchawk - ci gn a Irina - nie na wide ki, tylko na
ko czy stolik, to zaczekam, a wrócisz z azienki. Nie b dziesz sama w
pokoju. Swoj drog to milo, e mama zostawi a ci telefon przy
ku.
- Po
am si w jej pokoju. Nie wolno mi, ale w li-zgn am si tutaj, jak tylko wyszli.
- Wi c pójdziesz? Jak doros am, zrozumia am, e pod moim
kiem nie czai si
aden potwór. Pod twoim te nie, ale wiem, e atwo w to uwierzy .
- Zaczekasz?
- Na pewno!
Katerine znów si zawaha a.
- Nic mi si nie stanie?
- Wszystko b dzie dobrze. Usi
na
ku.
Szelest rozrzucanej po cieli.
- Opu
nogi i postaw je na pod odze. Jestem przy to-bie, teraz mo esz od
s uchawk .
Przyspieszony oddech sugerowa , e dziewczynka nie mo e oderwa si od aparatu.
- Uda o si ?
- Teraz stawiam nogi na pod odze. To na razie!.
uchawka upad a z oskotem. Szybki tupot drobnych stópek.
Irina czeka a cierpliwie.
Trzasn y drzwi i odezwa si przej ty g osik:
- Wszystko dobrze. Tam nikogo nie ma.
- No widzisz! Teraz spokojnie za nij. Zawsze mo esz do mnie zadzwoni , byle nie po pi tej, bo wtedy sama k ad si spa .
Dziewczynka nie chcia a si roz czy .
- Mog zadzwoni jeszcze dzisiaj?
- Oczywi cie. Ale przecie twoja mama nied ugo wróci.
- Nie wiem. Powiedzia a, e przyjdzie o dwunastej, a dwunasta ju min a.
Trzy godziny temu!
- Troszk si spó nia - Irina usi owa a doda dziecku otuchy.
- Czasami wraca nad ranem.
Tak nie mo na, pomy la a Irina ze z
ci .
- Jak si nazywasz, Katerine? I gdzie mieszkasz?
- Katerine Elisabeth Stensen. Fiolveien 7, Hoyden.
- Fiolveien? To do
daleko ode mnie.
- A jak ty si nazywasz?
- Tego... nie mog ci powiedzie , bo chc pozosta ano-nimowa. To znaczy, tak troszk tajemnicz osob , któ-rej nikt nie zna z imienia. Mo esz
mnie nazywa Noc-nym Rozmówc .
Katerine westchn a z rozczarowaniem, ale Irina nie odwa
a si poda jej swego nazwiska. By o do
nietypo-we, tak e bardzo u atwi oby jej
odszukanie. Samotno
dziewczynki z agodzi a jednak mocne postanowienie Iriny.
- No dobrze, mów do mnie Marie. To moje drugie imi , co jak twoje Elisabeth.
Dziewczynka rozchmurzy a si .
- Po
ysz si teraz? Ju bardzo pó no. B
pod te-lefonem.
- Dlaczego mama nie wraca? Boj si , Kurt jest dla niej czasami taki niedobry.
Coraz gorzej!
- A mnie nie lubi.
Typowy problem. Mama si zakochuje, wybranek za nie chce zaakceptowa dziecka. Rozpoczyna si rywaliza-cja. Dziewczynka jest mo e troch
marudna, a mama chce poby z nowym ukochanym. Je li m
czyzna nie potrafi si zdoby na cierpliwo
, konflikt staje si nieunikniony.
Irina nie mia a zamiaru grzeba zbyt g boko w yciu rodzinnym Katerine.
- Nikt si tob nie mo e zaopiekowa ? To znaczy, do-trzyma ci towarzystwa?
- Jest pani Gustavsen, mieszka po drugiej stronie korytarza. Ale jest stara i przychodzi tylko w dzie , kiedy mama pracuje.
- Rozumiem. Noc potrzebuje snu.
Katerine zgodzi a si w ko cu wróci do
ka i za-ko czy rozmow , ale Irina nie pozby a si uczucia nie-pokoju. Co mo na zrobi dla dziecka,
które traci o grunt pod nogami?
Dlaczego wzi a taki ci
ar na swoje barki? Mo e pa-stor mia racj , nie zdawa a sobie sprawy, na co si pory-wa. Irina nie s dzi a, e b dzie
musia a rozwi zywa takie skomplikowane problemy, i ju zacz a odczuwa brze-mi odpowiedzialno ci.
A mia o by du o gorzej. Sprawa Katerine powróci a jeszcze tej samej nocy.
Zaraz po rozmowie z dziewczynk odebra a przykry telefon.
Jaki m
czyzna zaproponowa zduszonym i nieprzy-jemnym g osem, e odwiedzi j w domu, je li tylko Irina ze-chce poda mu swój adres. Ona
jednak nie zechcia a i od o-
a s uchawk , wyg osiwszy wstrzemi
liwy komentarz.
Irin przeszed dreszcz. Jej dom, skryty za starymi, ogromnym drzewami, nie wydawa si ju tak bezpieczny.
Dzwonek telefonu rozbrzmia ponownie.
- Marie, to ty?
Katerine!
- Wci
nie pisz?
- Obudzi am si - wyszepta a dziewczynka. - Mama jeszcze nie wróci a. Kto si w amuje do pani Gustavsen.
Irina otrze wia a.
- Jeste pewna?
- Tak. Musi ich by co najmniej dwóch, bo rozmawiaj ze sob . Szepcz . I grzebi przy zamku. Mama mówi, e pani Gustavsen nie wierzy bankom i
trzyma pieni dze w do-mu. I jeszcze mówi, e pani Gustavsen lubi oszcz dza .
Takie plotki szybko si rozchodz .
- Dobrze, e zadzwoni
, Katerine, jeste m dr dziew-czynk . Zamknij porz dnie drzwi i nie otwieraj nikomu poza mam i policj . Zaraz do nich
zadzwoni i poprosz , aby przys ali radiowóz. Nie powiem, e to ty telefonowa-
, eby z odzieje si na ciebie nie z
cili. O niczym si nie dowiedz .
Dobrze?
- Dobrze. I eby nie zrobili krzywdy pani Gustavsen.
Dobre dziecko!
- Zadbamy o to. Od
s uchawk , zadzwoni na po-licj !
Po czono j z oficerem dy urnym, nazywa si Westling. W jego g osie pobrzmiewa sceptycyzm, wypyty-wa o szczegó y. Powiedzia a mu, e ta
sama dziewczyn-ka zadzwoni a do niej przed godzin , bo ba a si , e co siedzi pod jej
kiem.
- Je li ma tak bujn fantazj , to histori z w amywa-czami te mog a zmy li - stwierdzi .
Irina straci a cierpliwo
.
- Sprawa jest powa na. Dziecko boi si o ycie star-szej pani i wydaje mi si , e powinni my to uszanowa .
Westling obieca wys
radiowóz i spyta Irin o numer telefonu. Poda a mu numer Nocnego Rozmówcy. Wymo-g a jeszcze na nim, e nie ujawni
to samo ci dziewczynki, a jej matce, je li si pojawi, udzieli stosownej reprymendy.
- Prosz tylko nie mówi , e dziewczynka dzwoni a do mnie! - doda a. - Prosz powiedzie , e zawiadomi a was bezpo rednio! W przeciwnym razie
mo e mie w do-mu nieprzyjemno ci.
Westling przysta na to, cho bez zbytniego entuzjazmu.
Mam nadziej , e nie podjad z w czon syren , pomy la a Irina, od
ywszy s uchawk . Na filmach krymi-nalnych w telewizji zawsze tak robi ,
skutecznie przep aszaj c rabusiów.
Uzna a, e norwescy policjanci maj wi cej rozs dku.
Inspektor Westling wyruszy osobi cie w towarzystwie jeszcze jednego funkcjonariusza. Nie w czyli syreny. We-stling nie za bardzo wierzy w t
histori , wyjecha bar-dziej po to, by unikn
sennej atmosfery w komisariacie.
- Tu jest numer siedem - stwierdzi jego kolega. - Bu-dynek dwupi trowy, du o mieszka . Nie znamy numeru?
- Nie, ta tajemnicza dama te go nie zna a. Ciemno i ci-cho, na ulicy adnych samochodów. Czekaj! - Zobaczy pe zaj ce wiate ka na drugim
pi trze. - Latarki. To oni!
Wi c mówi a prawd , pomy la kwa no.
Nakryli z odziei, kiedy ci byli zaj ci kneblowaniem przera onej pani Gustavsen. Bandyci nie mieli adnych szans ucieczki.
- Sk d, do diab a, wiedzieli cie? - zapyta z w ciek o- ci jeden z nich, kiedy kajdanki zatrzasn y si na jego nadgarstkach.
- Obywatelska solidarno
- odrzek lakonicznie We-stling.
Nie doda ani s owa. Tajemnicza dama si nie myli a, dziewczynk nale
o chroni .
Na schodach spotkali matk ma ej. Westling nie ode-zwa si , za to kobieta wrzasn a na ca e gard o:
- Sven, co tu robisz?
Obaj m
czy ni liczyli sobie mniej wi cej po trzydzie- ci lat. Jeden z nich skuli si w sobie, by o mu wyra nie nie w smak, e go rozpoznano.
- Zna pani tego obuza? - zapyta Westling matk Katerine.
- Znam. To przecie brat Kurta. Mojego ch opaka. To znaczy, by ego ch opaka. Miarka si przebra a! Co oni tu robi ?
Westling w kilku s owach opisa zdarzenie.
Matka Katerine wygl da a na przygn bion .
- Wi c to ode mnie dowiedzieli si o pieni dzach! Od Kurta. To koniec. Zrobi am wiele dla uratowania tego zwi zku, ale teraz mam ju do
. - Nagle
zda a sobie spra-w z innego niebezpiecze stwa. - Moja córeczka! Jest sa-ma w domu! Chyba jej nie skrzywdzili?
Funkcjonariusz wyprowadzi w amywaczy i budynku. Westling szybko skorzysta z okazji.
- Córka jest sama w domu? O tej porze? - spyta .
Matka dziewczynki zmiesza a si .
- Troch si spó ni am...
Na wi cej nie potrafi a si zdoby . Inspektor dos y-sza jednak, e je; wargi wyszepta y co w rodzaju: „Wi c dlatego by taki rozochocony! Nie
wypuszcza mnie z obj
...”
- Pani córka zawiadomi a nas o w amaniu - powiedzia powa nym tonem. - Bandyci nie mog si o tym dowie-dzie , bo jeszcze przyjdzie im do g owy
si m ci .
- Tak. Przepraszam!
Nie wiadomo, kogo przeprasza a i za co. Szybko otwo-rzy a drzwi do mieszkania. Westling ujrza w przelocie ma dziewczynk , która przebiega a z
pokoju do poko-ju. Spodziewa si us ysze
ajanie matki, ale nic takiego nie nast pi o.
To dobrze, pomy la . Kobieta dosta a nauczk , mo e w przysz
ci lepiej zajmie si dzieckiem.
Zostawi pani Gustavsen pod opiek policjanta. Te-raz musia przes ucha t tajemnicz osob , która zawia-domi a go o przest pstwie.
By o pó do pi tej rano, ale jego rozmówczyni sama prosi a, by dal jej zna o wyniku akcji.
W po piechu nie zapyta jej o nazwisko ani o adres, je-dynie o numer telefonu. Chocia ...? Chyba zapyta , tyle e ona wykr ci a si od odpowiedzi.
Czy by mia a co do ukrycia?
Przesun d oni po jasnych w osach i potar zm czo-ne powieki. Brak snu dawa si mu we znaki. Pracowa w tym mie cie od niedawna, by
wyró ni si pilno ci , wzi nocny dy ur za koleg . Dot d nie pracowa nocami.
Gdzie si podzia ten numer?
Irina nie k ad a si . Nawet nie zdj a ubrania, na wy-padek gdyby nalegali na wizyt u niej w domu. By o ju bardzo pó no, dawno powinna znale
si w
ku. A je- li ten inspektor nie zadzwoni? Albo zaczeka do rana? I zabierze jej tych kilka godzin cennego snu, jeszcze bar-dziej zak óci i tak
niezwyk y rytm dnia i nocy?
Wstawa
wit. Na tle granatowego nieba pojawi y si czarne zarysy wzgórz.
Nigdy dot d nie czu a si tak samotnie. Inaczej wyo-bra
a sobie nocne rozmowy.
Zadzwoni telefon. To by Westling, równie osch y jak poprzednim razem.
- A wi c? - spyta a Irina.
- Z apali my ich - rzuci krótko. - Dzi kujemy za in-formacj . Sk d...?
- A dziewczynka? - przerwa a mu. - Katerine. Nic jej nie jest?
- Matka wróci a do domu. Zwróci em jej uwag , e za-niedbuje dziecko. Chyba si przej a. Sko czy a z Kurtem, wszystko si jako u
y. Mam
wra enie, e facet wy-ci gn j z domu, by jego brat móg dokona w amania. Albo wybrali z por , albo kobieta zaniepokoi a si o cór-k i
pokrzy owa a im plany. Nie wspominaj c o roli, ja-k odegra a ma a Katerine. Tego nie wzi li pod uwag .
- A wi c to by brat kochanka! Pa skie domys y brzmi prawdopodobnie.
- Potrzebne mi pani dane do raportu. Nazwisko i adres?
Irina zawaha a si .
- Nie wystarczy numer telefonu?
- Nie. Sk d zna pani Katerine?
- Zadzwoni a do mnie.
- To ju wiem. Dlaczego w
nie do pani? Jest pani krewn ?
Co za uparty typ.
- Nie, ja...
To nie by o przyjemne!
- Ja... za
am telefon zaufania. Je li kto ma ochot na nocn rozmow ...
- Ach, tak - przerwa jej szorstko, jakby nagle wszyst-ko zrozumia . - Widzia em og oszenie. „W mroku nocy”. Do
ryzykowne zaj cie.
- Zd
am si o tym przekona . Chcia am pomóc lu-dziom samotnym.
- Jest pani pocieszycielk strapionych? Osob religijn ?
Irina nie ukrywa a rozdra nienia.
- Czy to co z ego? Nie jestem zbytnio religijna, a po-za tym uwa am, e chrze cijanie nie maj monopolu na dobro, jest go wystarczaj co du o w
innych religiach i po-za nimi. Prosz mnie nie nazywa pocieszycielk strapio-nych, chc by jedynie ich powiernic ! I nie s dzi am, e to oka e si
takie ryzykowne.
Wydawa si zak opotany jej reakcj .
- A wi c jednak! Czy kto pani grozi ?
- Mia am kilku niepowa nych rozmówców, ale nie chc o tym wspomina . Numer jest zastrze ony, nie znajd mnie.
Nie da si przekona .
- Takie informacje zdoby nietrudno. Powinna pani zaprzesta dzia alno ci.
- Dopiero j zacz am. No i przecie okaza am si przydatna?
- Tak, ale... Wi c co z tym nazwiskiem i adresem? Tyl-ko do mojej wiadomo ci.
- Przecie musi pan napisa raport.
- Raport jest tajny.
Nie jeste jedynym policjantem na tym wiecie, pomy- la a. A inni mog zapomnie o dyskrecji wobec rodziny i przyjació .
- Zróbmy wi c inaczej - powiedzia , jakby czyta w jej my lach. - Zapisz nazwisko, adres i domowy numer tele-fonu, a o Nocnym Rozmówcy nie
wspomnimy ani s owem. Nikt si nie dowie, e to pani si ukrywa za og oszeniem.
Uzna a, e mo e przyj
jego propozycj . Podzi ko-wa a mu i poda a swoje dane.
Po rozmowie z inspektorem d ugo nie mog a doj
do siebie. Kr ci a si po pi trze, z uwag studiowa a ornamen-ty na szybkach wprawionych w
drzwi jeszcze za ycia jej rodziców. Dzi ju takich drzwi nikt nie robi. Wesz a do pokoju go cinnego, który stal pusty od chwili, kiedy Arnt si
wyprowadzi . W ci gu ostatniego roku Irina nie przyj-mowa a go ci.
Wymaca a na framudze klucz do drzwi prowadz cych na nie doko czony balkon. Jej ojciec by marzycielem, któ-ry rzadko doprowadza sprawy do
fina u. Arnt nie znosi tych drzwi. Fatalne miejsce na balkon, powtarza . Zapew-ne mia racj . Wyst p znajdowa si na cianie zwróconej ku stromo
opadaj cej partii ogrodu. To by a najbrzydsza strona domu, który wspiera si w tym miejscu wysokim fundamentem o ska . Irina zamkn a drzwi na
klucz i przesz a do sypialni. Sta o w niej du e
e ma
skie. Od dawna chcia a je wymieni , ale nie mog a jako wcie-li tego zamiaru w czyn. Chyba
mia a to po ojcu.
Wreszcie czas na sen. Na wschodzie niebo poja nia o i miasto budzi o si do ycia.
Odtr ci a mnie! A czego innego mo na si by o spodzie-wa po tej zadufanej w sobie hipokrytce! Mo e rozpozna- a mnie po g osie? Sk d,
przy
em chusteczk do ust. le zrobi em? Pewnie by zmi
a, gdyby wiedzia a, e to ja.
To ona, za
si , to ona. Tak jak dawniej miesza si w cudze sprawy, o wszystkim chce decydowa , wszystkimi komenderowa . Niech no tylko
zdob
jej adres, to b
mia j w gar ci. Szuka em w ksi
ce telefonicznej, ale nie da em rady, za du o nazwisk. Pyta em w biurze numerów.
Numerów zastrze onych, powiedzieli, si nie podaje. Wia-domo, tacy jak ona, co to zamykaj ludzi u czubków, mu-sz zastrzega numery.
Trzeba jej b dzie zagra na uczuciach, to si wygada. Kobiety uwielbiaj by zdobywane, wystarczy par do-sadnych s ów. Pójdzie jak po ma le!
dzie moja.
Dostanie to, czego chce, i to, o czym nawet nie odwa- y si pomy le .
Jakby mnie zaprasza a tym og oszeniem.
„W mroku nocy”. Dok adnie tak si wyrazi a. „Musi-my zamkn
pa skie drzwi na klucz, panie Karlsen, bo si nam pan rozp ynie w mroku nocy”.
Tak powiedzia a. „W mroku nocy”. G upia kl pa! Po-wiedzia a te : „nam”. I wychodz c, pokr ci a ty kiem. Mia a na mnie ochot , jestem tego pewien.
Wi c mnie dostanie. A ja j . Ca . Potem z
j w grobie, w jakim ustronnym miejscu, którego nikt nie znajdzie. Drugi raz nie pope ni tego
samego b du!
ROZDZIA III
NOC TRZECIA
Przysz a noc, o jakiej marzy a.
Zadzwoni „filozof”.
By o dziesi
po jedenastej, kiedy zad wi cza telefon i us ysza a mi y, swobodny, lekko ironiczny g os. Z brzmie-nia wywnioskowa a, e nale
do
czyzny w rednim wieku.
On te mia trudno ci z za ni ciem i sp dza noce w sa-motno ci. Rzadko k ad si przed czwart rano i zwyk przesypia ranki. Z przyjació mi
spotyka si popo udnia-mi i wieczorami.
- Co mi to przypomina - Irina u miechn a si mi k-ko. - Klasyczna sowa?
Tak, przyzna , zawsze sprawia o mu k opot ranne wstawanie do szko y i pracy. Szko jako przespa , pra-cy nie wypada o, wi c da sobie spokój.
Zosta pisarzem i sam decyduje o swoim rozk adzie zaj
.
Tyle e do tego zawodu potrzebny jest talent, zdziwi- a si Irina, troch zaskoczona, troch rozbawiona.
Oczywi cie, nawet wyda kilka ksi
ek, ale nie chce o nich rozmawia . Ta rozmowa ma by przecie anonimowa?
Irina musia a przyzna mu racj . Zastanawia a si , kim jest jej rozmówca. Pisarz mieszkaj cy w Hoyden?
- We wspó czesnym spo ecze stwie wolny zawód jest nieomal jedynym sposobem na przetrwanie - westchn . - Pomy l o tych biedakach, którzy
trac prac w wyniku redukcji. Pa stwo zach ca ich, by zacz li od nowa. Ilu tak uczyni o tylko po to, by po paru latach zbankrutowa przez wysokie
podatki? Nie powinno si dopuszcza do bankructw. Pa stwo wydaje na bezrobotnych znacznie wi cej, ni
ci ga od nich w formie podatków. To
dotyczy równie du ych firm.
- Ca kowicie si z tob zgadzam - powiedzia a Irina, kiwaj c z zapa em g ow , cho przecie i tak nie móg te-go zobaczy . - Pe ne zatrudnienie
znaczy wi cej ni pie-ni dze w kasie. Je li mo esz utrzyma si z pisarstwa, to trudno o lepszy sposób na ycie.
- Ach, nie mam zbyt wysokich wymaga . Troch ma-luj i czasami udaje mi si sprzeda jaki obraz. Wystarczy na bie
ce potrzeby.
- Talenty artystyczne cz sto id w parze.
- Tak, uzdolnienia dostaje si hurtowo w darze od na-tury - roze mia si . - Do muzyki, piewu, nawet teatru. Wszystkiego. Wiele z tego nie wynika.
Bieg
w wi k-szo ci dziedzin, mo e wirtuozeria w jednej.
- Szkoda, e na mnie nie trafi o - westchn a. - Je li chodzi o muzyk , wyró ni am si ju jako dziecko. Ro-dzice op acali mi lekcje fortepianu, ale
zrezygnowali, kie-dy pewnego razu nauczycielka powiedzia a, e zagra am z y d wi k, a ja nie mog am zrozumie , sk d to wie, sko-ro stoi ty em do
instrumentu. Wtedy do nich dotar o, e nic ze mnie nie b dzie.
Roze mia si i ten miech wzbudzi w Irinie sympa-ti do nieznajomego.
Ta rozmowa doda a Irinie otuchy i pewno ci siebie.
Od dawna nie mia a okazji do takiej wymiany my li. Konwersacje z Arntem ogranicza y si do bana ów ycia codziennego, a praca w biurze
parafialnym nie zmusza a do wysi ku intelektualnego.
„Filozof” chcia pozna przyczyny jej bezsenno ci. Czy by te by a z natury nocnym markiem?
Irina musia a zachowa ostro no
.
- W
ciwie nie - zacz a z wahaniem. - Jestem na zwolnieniu, z przyczyn osobistych, i cierpi na bezsen-no
. Zamiast siedzie i wpatrywa si w
ciany, wola am zrobi co po ytecznego. Najgorsze to le
i czeka na sen, który nie chce przyj
. Mój umys pracuje na zbyt wysokich obrotach,
bym mog a skupi si na lekturze.
- Rozumiem - odrzek sceptycznym tonem, jakby nie rozumia i chcia wiedzie wi cej.
Nic wi cej si nie dowiedzia , Irina roze mia a si tyl-ko z za enowaniem.
- Teraz, kiedy nie pracuj , zaczynam docenia
ycie pozbawione stresu. Korzystam z okazji, by troch okie -zna wybuja e ambicje.
- Tak, stres bierze si z tego, czego nie robimy - stwier-dzi .
- Z tego, czego nie zd
y si zrobi - zgodzi a si Iri-na po namy le. - Czasami wpadamy w wir zdarze i my- limy: Tego nie zd
ymy zrobi , bo
trzeba zaj
si czym innym. I nie mo emy pozby si poczucia, e zaniedbu-jemy obowi zki.
- No w
nie!
- Koszmarny sen kobiety pracuj cej. Cho pewnie i m
-czy ni nie s wolni od my li, e znajduj si nie tam, gdzie trzeba, i zajmuj si nie tym,
czym by chcieli. Jestem szcz
liwa, e pozby am si podobnych problemów.
- Czym si zajmujesz, kiedy nie prowadzisz nocnych rozmów?
Irina zawaha a si . Spojrza a na siebie w lustrze nad to-aletk i ujrza a blad , zm czon twarz. Nie by a w for-mie, ale tak to jest, je li myli si dzie z
noc .
- To pytanie narusza moj anonimowo
.
- Przepraszam! Spyta em bez zastanowienia. Czy mog jeszcze zadzwoni , je li noc zacznie mi si d
?
- Bardzo prosz - zgodzi a si ch tnie. - Ty przynaj-mniej nie jeste trudnym przypadkiem.
Spowa nia .
- Ja nie, ale mój brat ma powa ne problemy. - Przykro mi to s ysze .
- Choroba przyku a go do wózka - westchn . - Móg -by prowadzi ca kiem normalne ycie, gdyby nie brak zrozumienia u ludzi.
- Odnosz wra enie, e postawy wzgl dem takich osób uleg y znacznej poprawie?
- Ale sk d! Niektórzy krzycz mu do ucha, zak ada-j c automatycznie, e pewnie jest te g uchy. Inni plot bzdury, jakby mieli do czynienia z
chorym umys owo. Gdyby zechcieli zwraca uwag na jego rozum, a nie cia- o,
oby mu si znacznie atwiej.
- Rozumiem.
- Niedawno pewna dama z jakiej sekty religijnej po-wiedzia a mu wprost, e siedzenie na wózku to kara za jego w asne grzechy. Odpowiedzia , e
choruje od dziecka, wi c kiedy zd
nagrzeszy ? Dama strasznie si unios a i stwierdzi a, e blu ni.
- Ojej! - Irina a zadr
a.
- Przy innej okazji za artowa sam z siebie. Jaki star-szy pan poczerwienia wtedy ze z
ci i krzykn , e z po-wa nych spraw nie nale y si
wy miewa .
Irina skrzywi a si .
- Twój brat zrobi to, eby mie si y do ycia.
- W
nie. Wielu uwa a, e niepe nosprawni powinni traktowa ludzk uprzejmo
jak ja mu
i przyjmowa j z wdzi czno ci . W asne opinie,
kontrowersyjne pogl -dy i dowcipy nie s mile widziane.
- Bardzo lubisz brata - powiedzia a agodnie.
- Jeste my sobie bardzo bliscy - odrzek niemal szor-stko. - Nie okazuj mu wspó czucia, bo go nie potrzebu-je. Straci em ju nadziej , e wiat
zacznie traktowa go naturalnie, tak jakby by normalnym cz owiekiem. Zre-szt co to w
ciwie znaczy?
- Sama si zastanawiam - zako czy a z u miechem.
Ta rozmowa doda a jej odwagi. Kiedy ko o pó nocy te-lefon zadzwoni ponownie, wci
si u miecha a.
miech zamar jej na ustach. To by ten sam ordy-narny m ski g os. Starszy cz owiek, który wypluwa z sie-bie paskudztwa, szybko i niewyra nie.
Irina zerwa a po- czenie.
Zacisn a mocno d onie na oparciach fotela. Kiedy dzwonek telefonu rozbrzmia ponownie, nie wiedzia a, co zrobi . W ko cu podnios a s uchawk .
Znów on. Tym razem wiele nie mówi , wymamrota tylko jaki brzydki wyraz, dysz c w mikrofon.
Irina roze mia a si .
- To doprawdy zabawne! My la am, e takie historie zdarzaj si tylko w tanich komediach. Oble ny staruch j cz cy w telefon. wintuch lini cy si
na widok dziew-cz t, których nigdy nie b dzie mie !
Roz czy a si .
To powinno zamkn
mu usta, pomy la a, trz
c si ze zdenerwowania.
Arnt, dlaczego mi to zrobi
? Pokoje krzycz pustk , na zewn trz czai si z o.
Pod postaci grubia skiego starca? Nie by taki gro- ny, przecie jej nie znajdzie.
Odby a potem par rozmów, o których chcia a jak naj-szybciej zapomnie . Nie w takim celu rozpocz a swoj nocn s
.
Pierwsza zacz a si od ciszy. Kiedy po krótkiej chwi-li rzuci a w s uchawk pytaj ce „halo”, odpowiedzia jej st umiony chichot. Potem bardzo m ody,
rozbawiony g os zapyta :
- Czy to Nocny Rozmówca?
Wybuch niepohamowanego miechu w tle. M odzie . Mo e nastoletnia, rozochocona paroma piwami, mo e m odsza, stroj ca telefoniczne figle.
- O co chodzi? - spyta a Irina.
Ponowny wybuch miechu, trzasn y wide ki aparatu. Smarkacze, pomy la a.
Druga rozmowa by a inna, lecz równie nieudana. Za-dzwoni a kobieta i oznajmi a, e ma mnóstwo zmartwie . Po d ugiej tyradzie o brutalnych i
pozbawionych serca w
cicielach kamienicy, niczym nie zawinionych d ugach, zbyt wysokich podatkach i zwyk ej niesprawiedliwo ci dama przesz a do
sedna rzeczy. Potrzebowa a pieni dzy.
Irina delikatnie przedstawi a sw kiepsk kondycj fi-nansow , co jedynie rozz
ci o jej rozmówczyni , która oskar
a j o sk pstwo i brak
zrozumienia dla cudzych problemów. Doda a jeszcze, e Irina nie powinna zawraca ludziom g owy w rodku nocy, skoro wcale nie zamierz spieszy
im z pomoc .
Ten sposób rozumowania pozbawiony by wszelkiej logiki, ale Irinie uda o si utrzyma przyjazny ton g osu do ko ca rozmowy.
Dyskusja da a si jej we znaki. Nie by a przyzwyczajona do agresywnych zachowa . W ma
stwie z Arntem unikali gwa townych utarczek, co w
du ej mierze by- o zas ug jej ugodowego charakteru. W biurze parafial-nym ma o kto odwa
si podnie
g os. Z szacunku?
To nag e uczestnictwo w prywatnym yciu innych ludzi by o dla taktownej i spokojnej Iriny wielkim wstrz sem.
Po ostatnim telefonie zapad a cisza, przera aj ca cisza. Z pomieszcze w ogromnym domu nie dobiega ani je-den d wi k. Irinie brak by o odg osów
ycia, t skni a do blisko ci innych ludzi. Zda a sobie teraz spraw , e dy u-rów przy telefonie podj a si nie tylko z potrzeby po-magania innym, ale
równie i dla w asnego dobra. Ta konstatacja wyda a si jej gorzka i ironiczna.
O pó do trzeciej ponownie zadzwoni filozof z kon-kretn propozycj .
- My la em o tych twoich nocnych rozmowach. Nie mog aby zebra swoich, jak to okre lasz, trudnych przy-padków, i razem ze mn napisa o nich
ksi
?
Pomys nie przypad Irinie do gustu.
- A co z prywatno ci tych ludzi? Nie, nie zgadzam si !
- Szkoda! To by mog a by mocna rzecz. Pewnie masz racj , jestem strasznie impulsywny. Jak mi co przyjdzie do g owy, zaraz bym wciela to w
ycie.
- „Dusza artysty jak obna ony nerw” - zacytowa a ze sztuczn powag i roze mia a si .
Te si roze mia . wietnie si rozumieli. eby wszy-stkie rozmowy by y takie jak ta!
Zapragn a opowiedzie mu o natr tnym starcu, ale si powstrzyma a. Tamten pewnie ju si nie odwa y za-dzwoni .
Przeszy j zimny dreszcz. Jak d ugo jeszcze pozostanie bezpieczna w swej anonimowo ci? Wystarczy jedno s owo Marianne czy pastora, plotki
rozchodz si b yskawicznie.
Co jeszcze przysz o jej do g owy. Pomys Westlinga, by w raporcie umie ci jej nazwisko i adres, a pomin
dane Nocnego Rozmówcy, wcale nie
by taki inteligent-ny. Ma a Katerine wiedzia a przecie , do kogo dzwoni. Wszystko zale
o od tego, czy policja potrafi dochowa tajemnicy.
System obronny Iriny opiera si na bardzo kruchych podstawach.
os filozofa przywróci j do rzeczywisto ci:
- Jeste tam?
- Tak, przepraszam. Zobaczy am co na ulicy - sk a-ma a. - Co mówi
?
- e najwy szy czas, bym si po
. Niezbyt g bo-ka my l. Tak ju jest, najg upsze repliki trzeba zawsze po-wtarza dwa razy.
- W
nie! Dzi kuj za mi e towarzystwo!
- Do us yszenia - obieca .
Kiedy si roz czy , popad a w zadum . Kim by , mo- e mia
on , mo e ona sama s ysza a o nim? Z pewno- ci go nie zna a, bo nie zapomnia aby
takiego g osu. Któ-ry z pisarzy mieszka w tym mie cie? Jacy arty ci?
Zda a sobie nagle spraw , jak s abo orientowa a si we wspó czesnym yciu kulturalnym. Mo e powinna zapi-sa si do którego z towarzystw
Co jej mówi o, e jej rozmówca nie nale
do adne-go stowarzyszenia. Wyobra
a go sobie jako d ugow o-sego samotnika w sztruksowych
spodniach i z kieli-szkiem czerwonego wina w d oni.
Przesz a si po pokoju. Przeci gn a d oni po g ad-kich, fantazyjnych wygi ciach rokokowej komody, czu a pod stopami jedwabn mi kko
perskiego dywanu.
Dom by wspania y, urz dzono go z wyszukanym smakiem. Wi kszo
sprz tów odziedziczy a. Irina po-chodzi a ze starego, niemal
arystokratycznego rodu. Nie mia a wielu krewnych, jedynie paru kuzynów mieszkaj -cych w odleg ych zak tkach kraju.
Po odej ciu Arnta zatrzyma a wszystko. Wtedy uzna- a to za wspania omy lno
z jego strony, cho i tak prze-cie zale
o jej bardziej na m
u ni
na dobytku. Gdy-by si jednak nad tym g biej zastanowi ...
Có to za wspania omy lno
? Jak wygl da jego wk ad we wspólny maj tek? Samochód, prawda, ale przecie nim odjecha . Troch sprz tów
gospodarstwa domowego. Ale reszta? Obrazy, meble, ca y dom, wszystko nale
o do niej od samego pocz tku. Dot d w ogóle o tym nie my la a.
Zosta o jeszcze pó godziny do ko ca czuwania, ale nikt ju nie zadzwoni .
Czy to jest ycie? zastanawia a si w szaro ci poranka. Jak d ugo wytrzymam? Jak d ugo to mo e trwa ? Kiedy musz zrezygnowa .
Rozwia si gdzie jej pocz tkowy entuzjazm.
Chocia z drugiej strony to dobre lekarstwo na moje zmartwienia, uzna a w drodze do sypialni. Zupe nie o nich zapomnia am. Przez ca dob ani
przez sekund nie pomy la am o Arncie. Mam wra enie, jakby odp y-wa ode mnie.
Lepiej pi , je li w ogóle uda mi si zasn
. Spokojniej. Ju-tro, a w
ciwie dzisiaj, wypada wolny dzie . Wtorek. Mog wylegiwa si w
ku, nie
musz czuwa nast pnej nocy.
Mog pój
do miasta i...
Zgasi a wiat o w salonie i w tej samej chwili nasz a j przera aj ca my l.
Nie powinna by a zapala lamp w ca ym domu. Gdy-by ten wstr tny cz owiek lub ktokolwiek inny dobrze skojarzy fakty, móg by zgadn
, e tutaj
mieszka Noc-ny Rozmówca. Ulica by a odludna, dobrze ukryta w ród wzgórz zamo nej dzielnicy, ale nigdy nic nie wiadomo. wiat a mog y by
widoczne na dole, w centrum miasta, nawet jej to nie przysz o do g owy.
Mog a w cza lampk w sypialni i wiat a w pokojach wychodz cych na ogród. Z tamtej strony nie by o ad-nych budynków ani ulic, tylko agodne,
pi kne pagórki.
Na których kto móg si czai . Obserwowa dom z góry. Zobaczy zapalone lampy.
To ju przesada, wsz dzie widzi czyhaj ce niebezpiecze stwo.
Po
a si , dygocz c ze strachu. Chyba podj a si zadania ponad si y.
mia a si ze mnie! To przekl te ozi
e babsko rechota- o mi do ucha tylko dlatego, e j cza em uwodzicielsko. Zap aci mi za to. Niech no tylko si
dowiem, gdzie mieszka.
Rozpoznam j z miejsca, takich bab, co zamykaj lu-dzi u czubków, atwo si nie zapomina. Ca kiem adna, na gorsze ma si ochot . D ugie, jasne
osy i ma e, j drne piersi. adny kuperek, zawsze nim kr ci a. Ile mo e mie lat? Nie wi cej ni dwadzie cia pi
. wie o upieczona pa-ni psycholog,
co to my li, e zjad a wszystkie rozumy.
Zrobi z ni to, co z tamt . I z tymi dwoma, o których nikt nic nie wie. By em sprytny, w ogóle ich nie znale li. Szkoda, e trafili na t jedn .
Lekarz, który mnie wypu ci , uzna , e „nie ma niebez-piecze stwa recydywy”.
Dobry lekarz. Tyle e g upi jak but.
Jak si do niej dobra , no, jak?
Dzisiaj w mie cie jest muzyczna parada. Pewnie przyj-dzie popatrze , a ja j rozpoznam.
Doskonale!
ROZDZIA IV
DZIE PRZERWY
Jak cudownie znów spacerowa w s
cu! Dawno te-go nie robi a, chyba od chwili, kiedy pozna a Arnta.
Irina ubra a si starannie. Jesienny kostium, którego nie nosi a zbyt cz sto, przyda si w sam raz. Umy a w osy i pozwoli a im wyschn
, bez
nawijania na papiloty. No-si a teraz krótk , swobodn fryzur , ciemne w osy wci
b yszcza y tym kasztanowym odcieniem, z którego tak dumni byli jej
rodzice. Po separacji straci y blask i ycie, jak ona sama. A teraz budzi a si z d ugiego snu. Mia a wra enie, e ostatnie miesi ce sp dzi a w krainie
wiecz-nych mrozów. Wci gn a g boko jesienne powietrze i po-czu a, e yje. Poczu a, e odzyska a swoj warto
.
ota jesie , czy nie tak nazywano t ciep por roku? Potem przychodzi o babie lato, niespodziewana fala a-godnego powietrza we wrze niu lub
pa dzierniku. Albo mo e by o na odwrót? Nie pami ta a, te terminy kojarzy- y jej si z odleg ymi wspomnieniami dzieci stwa na wsi.
Rozrzewni a si . Co zosta o z mego ycia? Ma
-stwo leg o w gruzach, co mi pozosta o?
Pusta przysz
. Rola powierniczki ludzkich trosk przynosi mi na razie ma o satysfakcji, za to sporo nie-przyjemno ci.
Co tu si dzieje? T umy ludzi na ulicy. Jaka demon-stracja?
Nie czytam gazet, to z y znak. Jestem zbyt zaj ta sob , a mo e po prostu zoboj tnia am? Trzeba wzi
si w gar
.
Nie przecisn si ! Mo e krzykn
: Pali si ...?
Zza rogu buchn a melodia. Gra a orkiestra d ta. Po-jawi si pierwszy zespó , za nim sz y nast pne.
Trzeba cierpliwie czeka , a przejd obok niej, wtedy t um si rozejdzie.
Ludzie szczelnie wype niali chodniki wzd
ulicy, a sklepy, do których zmierza a, le
y po drugiej stronie. Irina mia a mnóstwo czasu, by spokojnie
rozejrze si wokó . Stoj c w drugim rz dzie gapiów, mog a zachowa bezpieczn anonimowo
; nikt nie patrzy w jej kierun-ku, wszyscy obserwowali
muzykantów.
Po drugiej stronie ulicy zobaczy a koleg z pracy. Nie widzia jej, a Irina nie uczyni a nic, by j dostrzeg .
Rozpoznawa a wiele osób, które spotyka a w sklepach czy na spacerze. To nie byli jej znajomi ani petenci z biu-ra, nie mia a wobec nich adnych
zobowi za . Nie czu- a potrzeby rozmowy z kimkolwiek. Separacja, cho trwa a raptem osiem miesi cy, odar a j z wszelkiej pew-no ci siebie.
ciwie nie powinna niczego si wstydzi , a jednak unika a kontaktów z lud mi. Czu a si gorsza od innych, ponios a pora
, porzuci j
towarzysz ycia. Najbar-dziej ba a si tego, e straci kontrol nad swoimi uczuciami. Zdarzy o si kilka razy, na pocz tku jej samotno ci, e reagowa a
aczem na wspó czuj ce uwagi przyjació .
Teraz by a silniejsza, czy jednak do
silna? Chyba nie.
Irina nie traktowa a post pku Arnta jako zdrady. Arnt potrafi zdoby si na szczero
. Walczyli my z tym, po-wiedzia . Zd
a znienawidzi t
replik . Wina nie le a- a po jego stronie, to ona nie doros a do tego zwi zku.
Co za negatywne, niszczycielskie my li. Obci
siebie win za co , czemu nie mog a zapobiec. Rozwa
swoje przywary, roztrz sa b dy,
niedoci gni cia. Mo e by a zbyt ch odna, za bardzo uleg a, mo e nudna? Nie potrafi a pokaza , jak go kocha?
W g bi duszy wiedzia a, e nie to jest najwa niejsze. Z uczuciem do innej osoby trudno konkurowa .
To te by o niedobre spostrze enie. Pora sko czy z t nieustann gonitw my li, która spycha a j g biej w od-m ty rozpaczy.
Teraz by a na w
ciwej drodze, w ko cu porusza a si w dobrym kierunku. Tyle e przera liwie wolno.
Parada muzyczna nie mia a ko ca.
Ruchem kierowali policjanci. Mo e który z nich to Westling? Irina zacz a si im przygl da .
Nie, to niemo liwe. Jeden z nich nosi mundur, mia jasne w osy, mi y u miech i przyjazne spojrzenie. To nie móg by on, Westling zwraca si do
niej oficjalnie, nie-mal szorstko. Komendant posterunku, starszy cz owiek, pracowa w policji od lat, wszyscy go znali i nosi zupe -nie inne nazwisko.
Jaka kobieta. I jeszcze kto o poci -g ej, wychudzonej twarzy... Mo e to jest on?
A mo e w ogóle go tu nie by o?
Niedaleko Iriny zrobi o si ma e zamieszanie. Poli-cjanci podeszli bli ej.
- Tu nie wolno sta , przesu cie si ! - rozkaza komen-dant.
Kto poirytowanym g osem rzuci k
liw uwag o za-czepianiu porz dnych obywateli, a Irina poczu a ciarki na plecach. Ten glos rozpozna aby
wsz dzie!
Gard owy, niewyra ny, móg nale
jedynie do jej nocnego prze ladowcy.
Grupa ludzi przesun a si i ustawi a po drugiej stronie ulicy, dok adnie naprzeciw miejsca, w którym sta a Irina. Musia a mija ich wcze niej,
przeciskaj c si przez t um.
W luce, która powsta a po przej ciu jednej z orkiestr, zobaczy a m
czyzn . Ju za pierwszym razem zwróci a na niego uwag . Teraz stal troch z
boku, izoluj c si od pozosta ych. Badawczym spojrzeniem lustrowa ci
, jakby kogo szuka , zupe nie nie zwraca uwagi na muzy-k . Wygl da
odra aj co! Mia du e, nieforemne, bladosine d onie, które nigdy nie zazna y pracy. Grubo ciosana twarz o odpychaj cym wyrazie. Przenikliwe oczy
osadzo-ne blisko po obu stronach d ugiego nosa, usta skrzywio-ne w wulgarnym grymasie. Sprawia wra enie zimnego, pozbawionego poczucia
humoru egocentryka.
Jej nocny prze ladowca móg tak w
nie wygl da . Nie wiedzia a jednak, czy to on wykrzykn przed chwi-l obra liwe s owa pod adresem policji.
osem, który s ysza a w s uchawce telefonu.
Omiót j uwa nym spojrzeniem, ich oczy zetkn y si na u amek sekundy. Potem odwróci si , nie okazuj c za-interesowania.
Dzi ki Bogu, pomy la a.
Nie powinnam pochopnie ocenia ludzi, skarci a si . Ten cz owiek mo e by porz dnym ojcem rodziny, któremu natura posk pi a urody.
Chyba jednak nie. Bi a od niego jaka prymitywna, brutalna si a, która mog a poci ga pewien typ kobiet. W ich oczach prezentowa si pewnie do
atrakcyjnie. W Irinie wzbudza wstr t.
Mimo ciep ego dnia zadr
a. Pobieg a my lami do samot-nych nocy w ogromnym, pustym domu. W nag ym odruchu postanowi a zadzwoni do
Arnta i znowu schroni si pod jego opieku cze skrzyd a, ale szybko wróci a do rzeczywi-sto ci. Arnt nie nale
ju do niej, odszed z jej wiata.
A jej wiat ostatnio drastycznie si skurczy .
al. al i pustka. I t sknota, by czym j zape ni , któ-ra gniot a j i zapiera a dech.
Przemaszerowa y kolejne zespo y, orkiestry szkolne, norweska specjalno
. Ile ich by o w ca ym kraju? Ilu ro-dziców trudzi o si zbiórk pieni dzy na
instrumenty i podró e dzieci, ilu z nich codziennie zawozi o swe po-ciechy na próby? Na sam my l o tym Irinie robi o si s abo. Je li kiedy urodzi
asne... Sk d jej to przysz o do g owy? Powinna by a wykaza wi ksz nieust pliwo
wobec Arnta.
Zreszt nawet i dobrze, e nie ma dzieci. W tej sytua-cji cierpia yby jak ona.
Po tej samej stronie ulicy dostrzeg a m
czyzn w wóz-ku inwalidzkim. By do niej zwrócony bokiem, wi c mo-g a mu si przyjrze .
czyzna mia mil powierzchowno
. Nie sprawia wra enia ofiary wypadku, lecz kogo , kto sp dzi na wóz-ku ca e swoje ycie.
Przysz a jej do g owy spontaniczna my l, by podej
do niego, ale si nie odwa
a. Co zreszt powinna po-wiedzie ? Cze
, rozmawia am w nocy z
twoim bratem?
Zawsze poprawna Irina tak nie post powa a.
Poczu a si jeszcze gorzej, kiedy przechodz ca obok kobieta obrzuci a j zimnym spojrzeniem i sykn a:
- Nie przystoi tak si przygl da kalekom!
Zawsze poprawna Irina...
Mo e Arnt zwyczajnie nudzi si w ma
stwie z ni ? Cho w
ciwie sam bardziej zwa
na konwenanse. Na pocz tku ich zwi zku karci j
zawsze, kiedy pozwala a so-bie na chwile nierozs dku. Dopiero pó niej go zrozumia- a. Lekkomy lno
nie pasowa a do mieszka ców wzgórz.
Lekkomy lno
? Czasami nuci a piosenki na le nych polanach, ta czy a na dywanie z zawilców, stawia a czo o sztormowej fali na nadmorskiej skale.
To by y szczy-ty jej lekkomy lno ci.
Nie wiedzie dlaczego oczami wyobra ni ujrza a pta-ka z podci tymi skrzyd ami.
Ostatni zespó przedefilowa jezdni . Ludzie zacz li si rozchodzi .
Irina ruszy a do gabinetu lekarskiego.
Wizyt zamówi a dawno temu, ale nie mog a zdoby si na odwag , by tam pój
. Doktor Hansen nale
do jej dawnego kr gu znajomych i wraz z
on wci
utrzy-mywa znajomo
z Arntem i jego now mi
ci .
Z tej przyczyny wizyta u doktora Hansena nie nale a- a do przyjemno ci. Irina nie chcia a jednak okaza mu lekcewa enia.
Mia a zamiar najpierw za atwi inne sprawy, ale mu-zyczna parada zaj a j w takim stopniu, e nie starczy- o na nie czasu. Ruszy a w stron
gabinetu.
Niepotrzebnie si spieszy a. W poczekalni siedzia o mnóstwo ludzi i Irina zmuszona by a cierpliwie czeka na swoj kolejk . Usiad a, czuj c na sobie
badawcze spoj-rzenia innych pacjentów. Ró ni a si od nich sposobem zachowania, elegantszym ubiorem.
Co si ze mn sta o? pomy la a z przera eniem. Kul - ' tur osobist wynios a z domu rodzinnego, a Arnt pod-da j dodatkowemu treningowi.
Nauczy j ch odnej wy-nios
ci, nienaturalnego dostoje stwa. Irina zda a sobie nagle spraw , jak bardzo nienawidzi tych cech. Nocne rozmowy
obna
y ich sztuczno
.
eby cie tylko wiedzia y, jak ch tnie zamieni abym z wami kilka s ów, pomy la a, przygl daj c si dwóm starszym kobietom o zm czonym wygl dzie
i przera o-nym spojrzeniu. Na pokrytych ylakami nogach nosi y wydeptane buty, które tylko dzi ki pa cie zachowa y resztki br zowego koloru. Jeszcze
nie potrafi normalnie rozmawia . Boj si . Ale si ucz . Nocami. Poznaj tylu nowych ludzi. Wcze niej nawet na to mi nie pozwalano. W biurze
parafialnym przydzielono mi pokój na zaple-czu. Nie by am godna zaufania? Nie do
pobo na, by udziela petentom w
ciwych informacji?
Jak e bym chcia a z wami porozmawia , doda wam si i otuchy.
Zrozumia a nagle, e to Arnt wykszta ci w niej t nie-ch tn postaw wobec ludzi z innych grup spo ecznych.
Pobyt w poczekalni da Irinie okazj do nieoczekiwa-nych przemy le .
Kiedy si poznali, Arnt by m odym, ambitnym stu-dentem, przysz ym adwokatem. Irina równie studiowa- a, ale po lubie nie pozwoli jej uczy si
dalej. Mia a za-j
si domem, to poprawia o wizerunek spo eczny, jego wizerunek. By a zakochana po uszy, ws uchana w ka de jego s owo.
Dobrze zarabia , to prawda. Z niech ci przysta na to, by posz a do pracy, ale Irina naciska a, zna a ju swoj warto
. Posada musia a by
odpowiednia, stosowna dla kogo z jego klasy. Jak e mog a j zdoby , skoro nie uko -czy a studiów?
W ko cu dosta a jakie zaj cie w biurze przy sortowaniu faktur. Szczerze go nienawidzi a. W ko cu j zwolniono w ramach redukcji etatów. Z czystej
desperacji zatrudni a si w biurze parafialnym. Z b ogos awie stwem Arnta.
Praca nie przynosi a jej wiele satysfakcji. Irina nie mia- a kontaktu z petentami, ca e dnie sp dza a w pokoju na zapleczu, porz dkuj c dokumenty.
do chwili, kiedy Arnt j opu ci .
Oczyma wyobra ni ujrza a teraz pn cy bluszcz. Mo e Arnt zwi za j ze sob tak mocno, e nie potrafi a ju funkcjonowa bez niego? Mo e dlatego
nie wpad a w rozpacz, kiedy pozbawi j opieki?
Piel gniarka dwukrotnie powtórzy a nazwisko Iriny, kiedy przysz a jej kolej. Gwa towny powrót do rzeczywi-sto ci sprawi , e przekroczy a próg
gabinetu roztargnio-na i nieprzygotowana.
- Wi c? - zacz dobrodusznie doktor Hansen, nie pa-trz c na ni . - Co u ciebie?
- Wszystko w porz dku - odpowiedzia a troch za szyb-ko. - Jestem troch os abiona - doda a, by unikn
dra li-wego tematu. - Szybko si m cz ,
ale to chyba nic kon-kretnego.
Za adne skarby wiata nie przyzna aby mu si do bez-sennych nocy. Nikt z kr gu znajomych lekarza nie mo- e podejrzewa , e ona jest Nocnym
Rozmówc . Ani e bezsenno
wynika z g bokiej t sknoty za towarzyszem ycia.
- Jeste blada - skonstatowa . - Musisz wi cej przeby-wa na s
cu!
Wesz a piel gniarka, nios c wyniki bada krwi Iriny.
Doktor Hansen przejrza je.
- Droga Irino - zdumia si . - W ogóle nie dba
o sie-bie od ostatniej wizyty!
By a u niego rok temu.
- Hm - odrzek a z niepewnym u miechem - nie my- la am zbytnio o w asnym zdrowiu. Co nie tak?
- Niektóre wyniki s fatalne. Brak ci kondycji, jeste anemiczna. Nic dziwnego, e szybko si m czysz. Pijesz?
Wzdrygn a si na bezceremonialno
lekarza. Alko-holu stara a si unika , i to z dobrym skutkiem.
- Nie, wcale - zapewni a go poirytowana. - To znaczy, czasami kieliszek wina do dobrego obiadu. Raz, mo e dwa razy w tygodniu, to chyba nie
libacja?
Zgodzi si z ni . Irina poczu a si pewniej, stroni a równie od wszelkich rodków uspokajaj cych. Za to nie-zbyt regularnie si od ywia a, zdarza o
si jej zapomnie o obiedzie. Gotowanie dla jednej osoby nie nale
o do przyjemno ci. Nie powiedzia a tego g
no.
Oboje ani s owem nie wspomnieli o jej z ym stanie psychicznym i jego przyczynach.
Lekarz zbada j i uzna , e nic jej nie dolega. Zapisa lekarstwa na wzmocnienie, witaminy i minera y. Sugesti za ywania valium odrzuci a
zdecydowanie. Nie chcia a ryzykowa , cho jej cia o i dusza mówi y co innego.
Musia a obieca , e nie zapomni o regularnych posi -kach.
Irina nie powiedzia a nic, co mog oby sugerowa , e t skni za Arntem. Nie wspomnia a o tym, jak jej smut-no, kiedy zasiada samotnie przy nakrytym
stole. W
nie dlatego zwykle zadowala a si zjedzon pospiesznie ka-napk . Dla kogo mia a przyrz dza warzywa i inne sma-kowite dodatki?
Opu ci a gabinet z uczuciem ulgi. Przyznawa a lekarzowi racj , powinna cz
ciej przebywa na s
cu. Zaleci jej codzienny spacer.
dzie o tym pami ta . Szkoda, e nie ma psa, który zmusi by j do wyj cia.
Ale nie trzeba zmusza , na powietrzu naprawd jest cudownie.
Nie by o jej tam. Straci a okazj , by mnie spotka .
Nie dostrzeg em w t umie jej jasnych w osów i zgrab-nego ty eczka.
Wiem, e nie mia a si ze mnie. Przecie zmieni em g os, wi c nie mog a mnie rozpozna .
Nast pnym razem wygarn wszystko bez ogródek. Przedstawi si . Pami tam, jak si zachowywa a w szpi-talu, taka by a napalona na mnie, atwo
mi pójdzie.
Potem czeka j taki sam los jak tamte.
Dzi nie dy uruje przy telefonie, tak by o w og osze-niu. Ju si ciesz na jutrzejsz noc!
ROZDZIA V
NOC CZWARTA
Jak spokojnie! Dom tchn pustk . Cisza wokó by a nieomal namacalna. Irina usadowi a si w sypialni. Ci
-kie kotary, pami taj ce czasy wojny i
zaciemnienia, nie pozwala y, by wiat o lampy wydosta o si na zewn trz.
Paranoja, pomy la a z lekkim rozbawieniem, ale teraz czu a si bezpieczniej.
Wolny dzie up yn pod znakiem snu i odpoczynku.
Przysz a roda i kolejna noc czuwania. Telefon Noc-nego Rozmówcy by pod czony, ale jak dot d nikt nie zadzwoni . Nic dziwnego, jeszcze nie
min a pó noc.
Irina niepokoi a si , za kilka dni og oszenie ponownie uka e si w gazecie. Mo e powinna je wycofa ? Uzna a to za zbyt tchórzliwe posuni cie, nie
zamierza a tak a-two rezygnowa z niesienia innym pomocy.
Pomocy? Ludzi, którzy potrzebowali niezobowi zuj -cej nocnej rozmowy, nie by o znów tak wielu.
Sporz dzi a list dotychczasowych rozmówców.
Marianne. Irina sprawi a, e starsza pani poczu a si bezpieczniej.
Ma a Katerine. To by prawdziwy dobry uczynek, a nawet dwa. Nie, trzy! Po pierwsze, otrzyma a jej towarzy-stwa. Po drugie, razem z apa y dwu
odziejaszków. Po trzecie, po reprymendzie policji matka pewnie cz
ciej przebywa a z córeczk .
Filozof. Rozmowy z nim wiele jej da y.
Do tego miejsca mog a by zadowolona. Dalej jednak same pora ki.
Dziennikarz, który chcia wykorzysta jej po wi ce-nie.
osne.
Pijana kobieta.
Lubie ny typ. Wstr tny!
Kobieta, która chcia a po yczy pieni dze i rozgniewa- a si na ni . Kompletne fiasko!
Chichocz ca grupa nastolatków. G upota.
To wszystko. Niewiele powodów do dumy.
Odezwa si dzwonek telefonu.
Ostro ny kobiecy g os zdawa si j bada . We wst p-nych pytaniach czai a si niepewno
. Irina odpowiada a przyja nie i z wyrozumia
ci , której
rozmówczyni wy-ra nie potrzebowa a. W jej g osie pobrzmiewa smutek.
- Trafi am na og oszenie par dni temu, ale zwleka am z telefonem.
- Rozumiem - przyzna a Irina. - Zwykle nie siadamy w no-cy przy telefonie, by porozmawia z nieznajom osob .
- No w
nie! Ja w
ciwie le
...
Powiedzia a to ze mierteln powag .
- Czasami nie ma to jak nieznajoma osoba - ci gn a Irina. - Jeste my sobie obce i nigdy si nie spotkamy. To komfortowa sytuacja.
- Te tak sobie pomy la am. Mam pewien problem i chc o nim porozmawia . Jest pani gotowa mnie wys ucha ?
- Na tym polega moja rola. Prosz mi jednak mówi po imieniu, b dzie znacznie atwiej.
- Nie nale
do osób, które szybko przechodz na ty - stwierdzi a ch odno kobieta.
- Ja te nie. Przynajmniej tak by o do niedawna. Cz o-wiek szybko si uczy.
W ko cu kobieta zdecydowa a si opowiedzie swoj histori .
- Wychodz za m
w wi ta, kiedy mój wybrany do-stanie rozwód. Nie jestem jednak pewna tej decyzji...
Irina nie odezwa a si taktownie, ale kobieta nie pod-j a w tku.
- Nie jeste pewna swoich uczu ? - spyta a w ko cu.
- Nie, tak, sama ju nie wiem! Mieszkamy razem, mo- e nie powinni my, ale...
- Teraz to powszechnie akceptowane. W czasach mo-jej m odo ci by o zupe nie inaczej.
- No w
nie. Chyba jeste my w podobnym wieku?
- Tak s dz . I odebra
my podobne wychowanie.
- Wiele na to wskazuje - stwierdzi a kobieta.
Irina us ysza a weselszy ton w jej g osie.
- Ostatnio wiele si zmieni o - ci gn a tamta z waha-niem. - On jest taki... Nie wiem, jak to okre li . Nieobec-ny? A ja... zaczynaj dra ni mnie jego
drobne przywary.
- To zupe nie normalne - zapewni a j Irina. - Faza przystosowania.
- Wiem, by am ju m
atk . Nie chc go straci , w na-szym wieku trudno spotka m
czyzn o odpowiedniej pozycji i wysokich dochodach.
Odnosz jednak wra e-nie, e zacz
owa . To musia o by dla niego straszne prze ycie, tak po prostu zerwa wieloletnie wi zy, ale tamto
ma
stwo by o martwe! Jego ona musia a by beznadziejna, nie mia a adnych zainteresowa , za grosz uroku, brakowa o im tematów do rozmowy.
Sama jest sobie winna i nie budzi we mnie wspó czucia. A tu nagle w zesz ym tygodniu odkry am, e nie mog znie
tej jego maniery odk adania
prze utych kawa ków jedzenia na talerz. Wiem, e to b ahostka, ale...
Irina chcia a w
nie wykrzykn
, e jej m
robi to samo, kiedy w nag ym przeb ysku zrozumia a ca praw-d . Rozwód przed wi tami.
Odpowiednia pozycja, wy-sokie dochody...
Jej rozmówczyni by a nowa narzeczona Arnta!
Zakry a d oni mikrofon, by zaczerpn
tchu.
Co teraz?
Mia a ochot roz czy si , ale nie mog a tego zrobi . J kn a w duchu, kurczowo ciskaj c s uchawk i usi u-j c zapanowa nad biciem serca.
Nie zna y si . Arnt zadba o to, by nigdy si nie spot-ka y, co zreszt nie by o takie trudne, bo Inger pochodzi- a z innego miasta. Tam j pozna .
Teraz mieszkali razem na przedmie ciach po drugiej stronie Hoyden. Arnt nie chcia pozbywa si swojej praktyki adwokackiej, któr budowa od wielu
lat.
Inger nie przestawa a papla o ciemnych stronach ma
stwa Arnta. Irina usi owa a zebra my li, cho s owa Inger nie pozwala y si jej skupi . Bez
zainteresowa , po-zbawiona uroku, z ust tamtej p yn strumie coraz to nowych oskar
.
W ko cu zdoby a si na ostro ne pytanie.
- Obawiasz si , e si rozmy li ? I chce wróci do ony?
Natychmiast po
owa a swojej odwagi.
- Nie, nie! - krzykn a Inger. - Nawet mu to nie przy-sz o do g owy! Sko czy z ni . Boj si , e ja te mu si znu-dzi am. Skoro si odesz o od jednej
ony, mo na odej
od nast pnej. Mo e znalaz sobie now ? M od i g upi g sk , która leci na onatych.
Sama tak si zachowa
, pomy la a Irina. I nawet nie mo esz zrzuci tego na karb m odzie czej g upoty. Powie-dzia
przecie , s ysza am dobrze,
cho usi owa am zebra my li: Chcia am go i mia am do niego prawo, skoro jego t pa ma onka nie potrafi a go przy sobie utrzyma .
Powinna w
ciwie odczuwa satysfakcj , ale nagle k opoty tamtej kobiety wyda y si jej oboj tne. Arnt by
osny w tej swojej nieustannej
dzy
nowych podbo-jów. Rzecz jasna, je li Inger si nie myli a. Cho wszyst-ko na to wskazywa o, nieobecno
, irytuj ce nawyki... Tak, mia ju do
Inger.
Ta konstatacja nie wywar a na Irinie specjalnego wra- enia.
Przepe niona poczuciem ulgi i troch z a na sam sie-bie za zmarnowane miesi ce niepotrzebnego alu, odna-laz a w sobie ten niezb dny ton ciep a
i wyrozumia
ci, którego trzeba by o jej rozmówczyni. Teraz potrafi a zdoby si na wspó czucie wobec Inger, cho wci
d wi cza y jej w uszach
obra liwe uwagi. Powiedzia a, e kryzys mo e by przej ciowy, jakie k opoty w pracy? Doradzi a Inger ostro no
. Najgorsze rozwi zanie to obci
go win , zmusza do zachowa , na które nie ma ochoty. Czekaj i b
cierpliwa, staraj si
adnie wygl -da , a wszystko si znów u
y.
Inger podzi kowa a za s owa, które wyra nie doda y jej otuchy, i trudna rozmowa dobieg a ko ca.
Irina zdoby a si na zrezygnowany u miech. Sk d bra a takie rady? Mo e by y wyrazem czystej z
liwo ci? Nie, w
nie tak zachowywa a si tu
przed zerwaniem. By a cier-pliwa, opanowana i zawsze zadbana. W efekcie go straci a.
Teraz to ju nie ma adnego znaczenia, to ju nie jej problem. ycie zaczyna o nabiera ja niejszych barw.
Telefon zadzwoni ponownie. Odezwa si filozof, a e trafi na dobry humor Iriny, rozmawiali przez trzy kwa-dranse. O sztuce, któr zaniedba a, o
filmach i literaturze i tysi cu innych mi ych rzeczy. P yn li na tej samej d u-go ci fali. Irina odwa
a si nawet zapyta o m
czyzn , którego zauwa
a
na ulicy. Mo e to by jego brat? Opi-sa a mu jego wygl d.
Filozof milcza przez d
sz chwil . Przestraszy a si swojej bezpo rednio ci i w
nie zamierza a go przepro-si , kiedy odpowiedzia twierdz co.
- Wygl da na bardzo sympatycznego cz owieka - Iri-na usi owa a zatuszowa skutki swej nachalno ci.
- Mi o mi to s ysze - odrzek ch odno.
Zaraz potem si roz czy .
Do diab a! Irina rzadko pozwala a sobie na przekle -stwa. Zniszczy am co wa nego. Teraz ju pewnie nigdy nie zadzwoni.
Dzwonek zad wi cza ponownie. Irina podnios a s u-chawk w nadziei, e to filozof. Tymczasem us ysza a naj-mniej po
dany g os.
- Cholernie d ugo gadasz!
Znów ten lubie ny z
nik!
- Wiem, kim jeste - ci gn , a Irina przerazi a si nie na arty. Jak sparali owana trzyma a s uchawk przy uchu. - Znamy si - rzuci przymilnie. - Ju
si kiedy spotkali my.
A wi c to ten wstr tny typ, którego widzia a na para-dzie muzycznej? Nie, mia wyra nie co innego na my li.
- Nie pami tasz? Nie wypuszcz ci , mówi
, bo znik-niesz w mroku nocy. S yszysz? W mroku nocy. Z miejsca pozna em te s owa. No i jestem.
Mo esz mnie mie . Sko -czy o si twoje czekanie.
Og oszenie. Powi za j z jakim zdarzeniem ze swe-go ycia. Co za pech!
- Bierzesz mnie za kogo innego - odrzek a ostro nie.
- Nigdy nie wypowiedzia am takich s ów.
Wyczu jej strach? Nieznaczne dr enie g osu?
- Bez takich numerów - przerwa jej brutalnie. - Gadaj, gdzie mieszkasz, to zaraz si tam zjawi . Wiem, e mnie pragniesz, a mog ci sporo
zaofiarowa . Zreszt widzia
go, dotyka
, a si pokaza w pe nej krasie! Masz na mnie ochot , mog przysi c, pozna em to wtedy po twoich
oczach. Dobrze wiem, czego babom trzeba, nieraz mi opo-wiada y. Przyjad . Podaj tylko adres i si tak nie kryguj!
Irina wyrwa a si z odr twienia i rzuci a s uchawk .
Co mam pocz
? Zg osi si na policj czy...?
Siedzia a sztywno wyprostowana, niezdolna do ruchu. Ba a si , e telefon znów zadzwoni, ale nie zdoby a si na to, by wyrwa wtyczk z kontaktu.
Ba a si te ciszy. Nerwowego nas uchiwania odg osów z zewn trz.
Dy ur jeszcze si nie sko czy , a Irina zawsze dotrzy-mywa a obietnic. Do kogo by zadzwoni ? W ostatnich miesi cach odizolowa a si od przyjació .
Marianne? Za pó no, z pewno ci si ju po
a. Filozof chyba si na ni pogniewa . Pastor nie yczy sobie nocnych telefonów.
Siedzia a w absolutnej ciszy i nas uchiwa a bicia serca. Zdawa o si jej, e kto kr ci si kolo gara u. Wiatr ucich , spoza domu nie dochodzi y adne
wi ki. Zat skni a za widokiem li ci kasztana i ta cz cej latarni. Co za cisza. Chcia a wyjrze na ulic , ale nie odwa
a si ods oni ko-tar. Tkwi a w
pu apce, któr sama sobie zbudowa a.
Tej nocy nikt ju nie zadzwoni .
Za to nast pna mia a si okaza a nadto emocjonuj ca.
Cholernie uparta i niedost pna!
Ale to ona, poznaj ten zarozumia y ton.
Dzi jest czwartek, noc bez dy uru. Musz czeka do jutrzejszego wieczoru.
Jakby tu zdoby jej adres?
Zaraz! Ale ze mnie idiota!
Gazeta, e te wcze niej o tym nie pomy la em! Prze-cie musia a poda im swój adres. Teraz jest ju za pó no, przejd si do nich jutro.
Mam ci , ptaszku!
ROZDZIA VI
NOC PI TA
Irina po wi ci a czwartek na przedzimowe sprz tanie domu i ogrodu. Wcze niej nie mia a si y na porz dki, a te-raz zda a sobie spraw ze skali
zaniedba .
My la a, e noc prze pi spokojnie, ale oszukiwa a sa-m siebie. Przewraca a si w
ku, a sen ku jej wielkiej irytacji nie nadchodzi . Irina dobrze
wiedzia a, e to przez ten ostatni telefon. Insynuacje telefonicznego prze- ladowcy nie dawa y jej spokoju.
Zasn a nad ranem i przespa a ca e pi tkowe przedpo- udnie.
Tego dnia og oszenie ponownie ukaza o si w gazecie. Ujrzawszy je Irina zdecydowa a, e ten tydzie b dzie ostatni. Eksperyment si nie powiód ,
zwyk y cz owiek jak ona nie powinien bra sobie na barki takich powa -nych problemów.
Odd wi k na jej propozycj by jednak zaskakuj co du y. W ci gu minionego tygodnia telefon dzwoni ka -dej z wyznaczonych nocy.
Reakcja na nowe og oszenie nast pi a b yskawicznie.
Ledwo min a jedenasta, rozleg si dzwonek.
Byle nie ten obmierz y staruch, prosz !
To nie by on. Rozmowa okaza a si niezwykle drama-tyczna.
Dzwoni a m oda dziewczyna, mówi a urywanym, nie-wyra nym, sennym g osem.
- Zrobi am to - wykrztusi a z wysi kiem.
- Co zrobi
? - spyta a Irina przyja nie.
uga przerwa.
- Podci am...
Irina przerazi a si .
- Co? Co podci
?
uga przerwa.
-
y... na nadgarstkach...
Glos brzmia matowo, jakby dziewczyna znajdowa a si na kraw dzi mierci.
- Pomó mi! - doda a cichym szeptem.
- Zaraz ci pomog ! Gdzie jeste ?
- Pomó mi!
- Dobrze, ale powiedz mi, gdzie mieszkasz. Jak si na-zywasz?
Co za idiotyczne pytanie. Niepotrzebna strata czasu i si dziewczyny.
- Marita. Mieszkam przy Vollgaten.
- Który numer?
onie Iriny dr
y.
- P... pi ... Szept zamar .
- Halo! - krzykn a Irina. - Marita? Ulica Vollgaten pi
? Pi tna cie? Zdawa o mi si , e s ysz jak
samog o-sk . Pi
dziesi t...?
W s uchawce panowa a g ucha cisza.
- Marita?
Brak odpowiedzi.
- Marita, od
s uchawk , ebym mog a zadzwoni - wykrztusi a b agalnie, ale nikt jej nie odpowiedzia .
Dobry Bo e, co robi ? Jecha , nie mam samochodu, min wieki, zanim przyjedzie taksówka. Policja, nie mo-g zadzwoni , linia jest...
Ale ze mnie idiotka, taka g upota powinna by praw-nie zakazana. Wpad am w panik , ale s pewne granice... Przecie to linia specjalna.
Zbieg a na parter do domowego aparatu i trz
cymi d
mi wykr ci a numer policji. Poprosi a o po czenie z Westlingiem. eby tylko tam by , eby
tylko mia dzi-siaj s
.
Z nikim innym nie chcia a rozmawia , musia aby zdra-dzi sw to samo
.
Westling w
nie wyszed , odpowiedzia oficer dy ur-ny. Prosz za nim pobiec! Nie, tak nie mo na... W po-rz dku, zobacz , co si da zrobi ...
Irina us ysza a odg os otwieranego okna i jaki g os krzykn :
- Westling!
Min a d
sza chwila. Irina przez ca y czas stuka a nerwowo w blat biurka Arnta. Nie zabra go ze sob , pewnie kupi sobie nowe, wi ksze...
Jestem g upia, mog am zadzwoni na pogotowie. Ko-lejna strata czasu!
- Halo? - odezwa si zasapany i poirytowany g os w s uchawce.
- Mówi Irina... Nocny Rozmówca - b kn a, stropio-na opryskliwo ci policjanta.
- S ucham - rzuci bezbarwnie. - Znowu jakie w amanie?
- Co znacznie powa niejszego. Próba samobójstwa. Licz si sekundy.
Szybko zreferowa a mu rozmow z dziewczyn . Powie-dzia a, e nie jest pewna numeru, nie zadzwoni a po pogo-towie, a sprawa wymaga
natychmiastowego dzia ania.
- Jest pani pewna, e to nie g upi dowcip?
- Wol nie ryzykowa .
- Zadzwoni po karetk - zdecydowa . - Prosz cze-ka , przyjedziemy po pani .
- Dlaczego? - spyta a zdziwiona.
- Szuka a pomocy u pani i to pani zawierzy a.
- Ach, tak - wyj ka a.
Ubra a si pospiesznie i kiedy w w skiej uliczce poja-wi si wóz policyjny, czeka a ju przy furtce. Szybko wskoczy a do samochodu.
A wi c tamten jasnow osy policjant o mi ym spojrzeniu to jednak by Westling. Tego si Irina nie spodziewa a.
- Usi owa am skontaktowa si z dziewczyn - wy-krztusi a - ale linia, wci
jest zaj ta.
- Mam informacje z karetki - powiedzia Westling. - Sprawdzili numer pi
, ale nikogo nie znale li. Jad do numeru pi
dziesi tego, ulica jest bardzo
uga.
- Mam wra enie, e urwa a w pó s owa - powtórzy a Irina. - By a strasznie os abiona, z trudem zdobywa a si na szept.
- Cz sto tak robi . Chc pope ni samobójstwo i w ostat-niej chwili oblatuje ich strach.
- Je li wszystko pójdzie dobrze, to chc pomóc tej dziewczynie - stwierdzi a Irina. - Nie zostawi jej, takiej samotnej i nieszcz
liwej.
- Nic jeszcze o niej nie wiemy - rzuci szorstko Westling.
dzili przez miasto. Kierowca utrzymywa du
pr d-ko
. Z rzadka spotykali jakie samochody, za szyb Irina spostrzeg a w przelocie kilka grup
odzie y. Miasto spa o, w Hoyden nie kwit o ycie nocne.
Kierowca karetki wezwa ich przez radiostacj .
- Vollgaten ko czy si na numerze pi
dziesi t trzy z jednej strony i czterdzie ci osiem z drugiej.
- Musimy wi c przeszuka dwa domy - stwierdzi We-stling. - Numery pi
dziesi t jeden i pi
dziesi t trzy. Gdzie jeste cie?
- Przy pi
dziesi t trzy. Wchodzimy do rodka. Nie sprawdzili my pi
dziesi tego pierwszego, ale ten dom wygl da bardziej obiecuj co.
Kiedy dojechali na miejsce, musieli przyzna , e kie-rowca karetki mia racj . Pod numerem pi
dziesi tym pierwszym mie ci si nie doko czony
budynek, w któ-rym z pewno ci nie zainstalowano jeszcze telefonu. W jednym z okien s siedniego domu pali o si
wiat o. Po - sesja by a bardzo
zniszczono, wygl da a bardziej na miej-sce podejrzanych zabaw m odzie y. Po pewnych ozna-kach mo na jednak by o s dzi , e kto w niej mieszka.
Karetka sta a przed wej ciem, dwóch m
czyzn usi o-wa o wy ama drzwi. Westling wyrazi cich nadziej , e nikt z Iriny nie zadrwi .
Irina zmartwia a. A je li alarm oka e si fa szywy? Wte-dy oskar
ich o w amanie, a jej wiarygodno
zostanie wystawiona na ci
Drzwi ust pi y w chwili, gdy Irina i Westling wysiada-li z samochodu. Sanitariusze wyja nili, e u yli dzwonka, ale nikt nie otworzy . Ze rodka domu
nie dochodzi y adne d wi ki.
Szybko znale li drog do pokoju, w którym pali o si
wiat o.
Jeden z sanitariuszy wci gn nosem powietrze.
- Haszysz - stwierdzi lakonicznie.
Irina spodziewa a si narkotyków, nawet tych znacz-nie gro niejszych. Tamte mo e jednak nie wydzielaj
adnego zapachu? Nie wiedzia a wiele na
ten temat.
Westling otworzy drzwi do sypialni.
Dziewczyna le
a w ka
y krwi.
- Jest taka m oda - szepn a Irina - ma najwy ej szes-na cie lat. I taka blada. miertelnie blada.
Sanitariusze podj li akcj ratunkow , wys awszy uprze-dnio Irin i Westlinga po nosze i niezb dny sprz t. Irina wybieg a za inspektorem, trz
c si
ze zdenerwowania.
Prowadzi am dot d takie bezpieczne ycie, pomy la a. Jak na zamku pi cej Królewny.
Chwycili nosze i pozosta e przybory i wrócili p dem na gór . Na nadgarstki dziewczyny za
ono ju opatru-nek i sytuacja zdawa a si by pod
kontrol . Dziewczy-na nie odzyska a jednak przytomno ci, a mo e nie
a. Irina nie by a pewna. Nie mówi c ani s owa, od
a za-krwawion
uchawk na wide ki. Wspólnymi si ami znie li nosze na dó i umie cili w karetce.
Westling wepchn Irin do wozu policyjnego.
- Jedziemy do szpitala - powiedzia . - Je li si obudzi, musz zada jej kilka pyta . Doda jej pani otuchy.
Je li si obudzi. S owo „je li” nabra o z owrogiego brzmienia.
Ruszyli za j kliw syren karetki.
- Jak si posuwa pani praca? - zapyta Westling.
- Nocne rozmowy? Ze zmiennym szcz
ciem. Troch pod
ci, mnóstwo ludzkiego nieszcz
cia. Poma u prze-konuj si , e nie jestem do tego
stworzona.
- A jednak trudno nie pochwali pani post powania - wymamrota ku zadowoleniu Iriny. - Musz przyzna - ci -gn - e kiedy dosta em pani adres, a
dzisiaj po raz pierwszy spotka em, mia em inny pogl d na t spraw . Wzi em pani za kolejn dam z dobrego towarzystwa, która zaba-wia si w
dobroczynno
. Kto wie... mo e si pomyli em.
- Mo e - mrukn a w ko nierz p aszcza.
Skr cili. K tem oka Irina dostrzeg a paru m odych lu-dzi odprowadzaj cych ich ciekawskimi spojrzeniami. Pewnie s dz , e mnie aresztowano,
pomy la a i u miech-n a si blado.
- Spotykaj pani nieprzyjemno ci? - spyta .
- Nocami? - Irina zawaha a si . - Jeden zboczeniec...
- Spodziewa em si .
- Jest wstr tny i troch mnie przera a. Postanowi so-bie, e mnie znajdzie. Twierdzi zreszt , e si znamy. Czasami bywa... przymilny, je li mog
tego s owa. Wydaje mu si , e swoimi gburowatymi propozycjami sprawia mi przyjemno
, ale ja to odbieram jak gro
. Nieraz odnosz
wra enie, e chodzi mu o zemst .
- To brzmi nieciekawie. wiat jest pe en takich zwyrodnialców.
- Powtarza, e mnie zna. To jest najgorsze.
- Nie s dz . Ju by do pani trafi .
- No w
nie. Bez przerwy dopytuje si o mój adres, którego mu, rzecz jasna, nie podam. Chyba bierze mnie za kogo innego. Jest strasznie
nachalny, a przy tym ordy-narny i nieprzyzwoity. Nigdy si do mnie nie zwracano w ten sposób.
Inspektor powstrzyma si od komentarza.
- Twierdzi, e pani zna? Rozpoznaje go pani po g osie?
- Sk
e! Ale... Teraz ju sobie przypomnia am, sk d bior pewno
, e mnie z kim myli. Chodzi o te s owa: w mroku nocy. Twierdzi, e ju je od
kogo us ysza .
- To prawdopodobne. Uwa am, e powinna pani sko czy z tym nocnym zaj ciem.
- My la am o tym, ten cz owiek zaczyna dzia
mi na nerwy. Ju nie b
zamieszcza og osze . Dzisiaj ukaza- o si kolejne, wi c musz jeszcze
jako przetrzyma nad-chodz cy tydzie .
- Nie mo e pani przerwa od razu?
- Zawsze dotrzymuj s owa. To nale y do mojego ko-deksu honorowego.
Doje
ali do szpitala. Je li Westling nawet chcia co powiedzie , to skorzysta z okazji, by tego nie zrobi .
Irina siedzia a przy niedosz ej samobójczyni. Dziewczy-na le
a bez ruchu w bia ej po cieli, by a bardzo blada. Jej nadgarstki pokrywa y banda e,
obok
ka sta statyw z kro-plówk . Nie spa a. Okaza a si pulchn siedemnastolatk o spojrzeniu przepe nionym rozpacz i poczuciem winy.
- Cze
, Marito, to do mnie dzwoni
- zacz a ostro -nie Irina.
Dziewczyna odwróci a twarz, do
pospolit i pokry-t krostkami.
Do pokoju wszed Westling. Zatrzyma si z dala od
ka i nie powiedzia ani s owa.
- Ten policjant chce ci przes ucha - ci gn a Irina. - Masz do
si y?
Dziewczyna potrz sn a g ow .
- Rozumiem. Dlaczego zdecydowa
si na taki krok?
- Do niczego si nie nadaj - pisn a Marita i wybuch-n a p aczem.
- Wi c wzi
haszysz, by sobie doda odwagi?
- Sk d pani wie?
- Pozna am po zapachu. A mo e bra
co mocniej-szego?
- Nie. Nigdy tego nie robi .
- To m drze z twojej strony.
Rozmowa nie klei a si . Marita zwleka a z ka
od-powiedzi , a Irina nie wiedzia a, o co pyta .
- Gdzie s twoi rodzice?
- Wyjechali.
- Opowiedz mi o sobie.
- Nie ma o czym. Jestem beznadziejna - chlipn a.
- Chodzisz do szko y?
- Od czasu do czasu. W
ciwie chodz . Nic tam si nie dzieje.
- Co masz na my li? Lekcje, przerwy, mo e wieczory?
- Wszystko razem.
- Dokuczaj ci?
Na twarzy dziewczyny pojawi si grymas.
- Niech pani zgadnie!
- Masz przyjació ?
- Nikt si mn nie interesuje. Czasami przyczepiam si do innych dziewczyn, ale one nie chc mie ze mn do czynienia. Nikt nie przyszed na moje
urodziny, chocia wys
am zaproszenia.
Irina poczu a uk ucie w sercu. To musia o by dla Marity przykre rozczarowanie! Dla niej i dla jej rodziców.
- Teraz ju masz przyjació
- powiedzia a cicho. - Mnie.
W spojrzeniu dziewczyny nie odczyta a aprobaty. Je-ste stara, mówi o.
- Dlaczego? - spyta a kwa no.
- Bo czuj si za ciebie odpowiedzialna i ci wspó czu-j . Poza tym ja te straci am przyjació . - I doda a, zanim dziewczyna zd
a postawi nowe
pytanie: - Dawno si na to zdecydowa
? eby sko czy ze sob ?
- My la am o tym. Tak na niby. Ale...
- Tak? - ponagli a j Irina.
- Jest jeden ch opak. Napisa am do niego list.
- Tego nie wolno robi . Nigdy!
- Teraz ju wiem. Pokaza go ca ej klasie.
- Okropne. Ch opcy w tym wieku s tacy bezmy lni. Co napisa
w li cie?
- Nic wielkiego. Chcia am z nim pój
do kina.
- To rzeczywi cie nic wielkiego. Gorzej, jak si otwar-cie wyzna gor
mi
. Sama tak kiedy zrobi am.
- Naprawd ?
- Tak, nie pytaj o rezultat.
Irina sk ama a, by a zbyt dobrze wychowana, by pisa ' takie listy, ale dziewczyna wyra nie potrzebowa a otuchy.
- Pani jest taka adna - stwierdzi a Marita.
- Nie by am adnym dzieckiem. Wszyscy mamy proble-my, Marito. Czasami si nam wydaje, e ycie jest ci
arem. Prze ywam trudny okres, bo mój
odszed do innej ko-biety. Mnie te nachodz ró ne z e my li. Jako si jednak pozbiera am i teraz jestem szcz
liwa, e nie podj am ad-nej
pochopnej decyzji. Odkry am, e on nie jest tego wart. Dlaczego do mnie zadzwoni
? Po
owa
swego kroku?
- Nie, chyba nie. Przestraszy am si
mierci.
Irina mia a zamiar powiedzie , e tego akurat nie trze-ba si ba , ale si powstrzyma a. Te s owa by yby nie na miejscu.
- A teraz?
ujesz, e zadzwoni
?
- Nie wiem - odrzek a Marita zm czonym g osem. - Nie wiem, chce mi si spa . Chc przespa ca e ycie. Do szko- y ju nie wróc , nie po tym li cie.
Irina odwróci a si .
- Inspektorze Westling, nie s dz , by Marita mia a ochot na d
sz rozmow . Musi odpocz
.
Znowu spojrza a na dziewczyn .
- Pójd ju . Odwiedz ci , kiedy ju wyzdrowiejesz. Porozmawiamy, chc ci pomóc w twoich problemach.
Marita wykrzywi a si .
- Nie mo e mi pani pomóc. Jestem brzydka, gruba i mam krosty na twarzy.
- Wcale nie jeste brzydka, to po pierwsze. A je li cho-dzi o cer i wag , to z pewno ci mog ci pomóc, bo sa-ma by am kiedy w podobnej sytuacji.
Dziewczyna o ywi a si nieznacznie. Na po egnanie u cisn a r
Iriny pulchn d oni z resztkami czerwo-nego lakieru na poobgryzanych
paznokciach.
Westling poprosi , by Irina zaczeka a na korytarzu. Mu-si zada Maricie kilka pyta , a potem odwiezie j do domu.
Irina nie mia a nic przeciwko temu. Mieszka a daleko.
W samochodzie nie odzywali si do siebie, pogr
eni we w asnych my lach. Dopiero kiedy wysadzi j przed bram i odprowadzi do drzwi, zapyta :
- Czy to prawda, e kiedy wygl da a pani jak Marita?
- Nie.
- I e napisa a pani taki list?
- Nie, musia am jednak umocni w niej poczucie, e nie jest sama.
- I e my la a pani o samobójstwie?
Irina zawaha a si .
- My la am - powiedzia a w ko cu - ale to nie w mo-im stylu.
- Te tak uwa am.
boko wci gn powietrze. Jego oczy by y naprawd
adne, kry a si w nich dobro , która dodawa a mu uroku.
- W ka dym razie dzi kuj ! Okaza a nam pani znacz-n pomoc dzi wieczorem!
Wieczorem, pomy la a Irina, wchodz c do rodka. Wieczór dawno si sko czy .
By o tak pó no, e wy czy a telefon specjalny. Pal sze
obietnice, by a wyko czona!
I bardzo z siebie zadowolona, po raz pierwszy od d u-giego czasu.
Co za cholerny pech!
Nie by o jej tam! Nie by o, oszuka a mnie. Mia em jej tyle do powiedzenia, wygarn bym jej. Najpierw agod-nie, a potem...!
W redakcji te si nie uda o. Ta g upia baba z biura og osze nie chcia a poda adresu Nocnego Rozmówcy. Po diab a tam polaz em, trzeba by o
zadzwoni .
Ale... ta druga przygl da a mi si ukradkiem. Czeka em na ni po pracy, ale musia a wyj
wcze niej. Co za pech!
Dzisiaj sobota i ta przekl ta redakcja jest zamkni ta. Poczekam do poniedzia ku. Umówi si z t drug , to dla mnie pestka!
Dowiem si od niej adresu i nazwiska Nocnego Roz-mówcy.
I dopadn mojego najwi kszego wroga!
Porachuj si z ni .
Ju si ciesz , a mnie dreszcz przechodzi. Zemsta b -dzie moja!
ROZDZIA VII
SOBOTNIA NOC
Noc sobotnia, której Irina najbardziej si obawia a, rozpocz a si nie najgorzej.
Dwie pierwsze rozmowy nastroi y j optymistycznie.
Najpierw zadzwoni a pani w rednim wieku, której doskwiera a samotno
. Chcia a jedynie porozmawia . Szybko okaza o si , e ich problemy s
bardzo podobne. Sp dzi y d
sz chwil na pogaw dce, która obu doda- a otuchy. Rozmówczyni obieca a zadzwoni ponownie.
Zaraz po niej zg osi si starszy m
czyzna, któremu reumatyzm nie pozwala zasn
.
Dla takich w
nie ludzi Irina zacz a sw nocn po-s ug . Im chcia a pomaga , ich wspiera , czasami po pro-stu wys ucha . Rozmowa o w asnych
troskach z kim , kto potrafi s ucha , mo e mie zbawienny skutek.
Irina poczu a si lepiej, czego zreszt nie omieszka a powiedzie swoim rozmówcom. Chcia a, by mimo swych k opotów poczuli si potrzebni.
Potem by o ju znacznie gorzej.
Odezwa si jej prze ladowca. Westling poradzi jej, by z najwi ksz ostro no ci spróbowa a wyci gn
z niego jakie informacje. Gdyby nie
zrezygnowa , policja mog a za
pods uch na jej lini . Nie wolno pob
telefo-nicznemu terrory cie.
Tym razem nie by zbyt rozmowny, ale jego s owa przerazi y Irin
miertelnie.
- Wiem, gdzie mieszkasz. Nied ugo...
Irina wzdrygn a si . Nied ugo, co nied ugo? Z
y jej wizyt ?
- Nie odbiera
wczoraj telefonu - ci gn . - Najpierw linia by a zaj ta, a potem nie odbiera
.
- Nie by o mnie w domu - rzuci a krótko.
- Jak obiecujesz, to sied w domu! - wrzasn z w cie-k
ci , która ni wstrz sn a. - Po diab a zamieszczasz te k amliwe og oszenia!
Rzuci z trzaskiem s uchawk , zanim zdo
a go o co-kolwiek zapyta .
Wiedzia , gdzie mieszka? W tpi a w to. Gdyby wiedzia , usi owa by dosta si do jej domu. Tylko chcia j przestraszy . Nied ugo, powiedzia . Nie, z
pewno ci nie zna jej adresu.
Ale osi gn to, co zamierza .
Zaraz potem zadzwoni a jaka podchmielona para, wykrzykuj c do s uchawki kwestie, które obojgu wyda-wa y si
mieszne. Irina zako czy a
rozmow zdecydo-wanie, cho uprzejmie.
Nieprzyjemne do wiadczenia kaza y jej znów zastano-wi si nad sensem nowego zaj cia. Wci
jednak uwa
a, e okazja do dobrych uczynków
równowa
a przykro ci. Jeszcze tylko jeden tydzie . Nie d
ej. Wystarczy.
By a teraz w lepszej formie, co przypisywa a witami-nom zaleconym przez lekarza i krótkim spacerom. Bar-dzo krótkim, ograniczonym w
ciwie do
jednego okr
enia ogrodu.
To wystarczy o, by z wolna wraca y jej si y.
Od ywia a si te znacznie regularniej i to napawa o j dum .
Pó
noc zadzwoni filozof. Irina nie ukrywa a za-skoczenia i rado ci.
- Zrobi
mi niezwyk przyjemno
- powiedzia a, miej c si z lekkim za enowaniem. - Nie s dzi am, e si odezwiesz. Strasznie g upio si wtedy
zachowa am.
- Wr cz przeciwnie, da
mi du o do my lenia.
- Nie powinnam by a tak natr tnie wypytywa o twe-go brata.
- Nie rozumiesz. Ja nie mam brata.
Irina zaniemówi a.
- Masz racj . Nie rozumiem - wykrztusi a w ko cu.
- To ja siedzia em na tym wózku. Ca y czas usi uj so-bie przypomnie , kto by wtedy w pobli u i jak wygl dasz.
- Chyba mnie nie widzia
- wyj ka a oszo omiona. - Sta am do
daleko. Ale nie k ama am - o ywi a si . - Na-prawd wygl dasz na sympatycznego
cz owieka.
- Dzi kuj . Nie gniewasz si ?
- Za co?
- e ci ok ama em.
- Nie. Na twoim miejscu zrobi abym to samo. Masz ra-cj , nale y przemawia do umys u, a nie do ludzkiej u om-no ci. Ba
si pewnie, e je li
zdradzisz si ze swoj cho-rob , stan si zbyt wyrozumia a i nadmiernie ostro na?
- Chyba tak.
uj tylko, e ty wiesz, jak wygl dam, a ja nie wiem nic o tobie.
Irina powiedzia a mu par s ów o sobie. Opisa a wy-gl d - ciemne w osy, niebieskie oczy, zadbana, przeci t-na uroda. Zwierzy a si z przyczyn swej
bezsenno ci, które sk oni y j do nocnych rozmów z nieznajomymi.
- Niczym szczególnym si nie wyró niam - ci gn a w zamy leniu. - Dla mnie ma
stwo to zwi zek na ca- e ycie... je li nie zajd jakie
nieoczekiwane okoliczno- ci. W naszym yciu nic takiego nie nast pi o. Byli my zwyk ymi, przyzwoitymi lud mi. Cho pewnie nag mi-
drugiej osoby trzeba uzna za nieoczekiwan oko-liczno
- zako czy a cierpko.
Filozof milcza przez d
sz chwil .
t sknisz za nim? - spyta wreszcie.
- Nie wiem. Poma u dochodz do wniosku, e najbar-dziej zabola mnie rozwód. Nie przez wzgl d na ludzkie gadanie. Po prostu liczy am na to, e
stwo b dzie trwa wiecznie, przez ca e ycie. No wiesz, dzie-ci, wnuki, srebrne i z ote gody. A potem wszystko si za-wali o.
Sprzeniewierzy am si w asnym zasadom.
- To nie twoja wina. Mo e jeszcze nie jest za pó no?
- Zaczyna wszystko od nowa? - westchn a. - Z kim innym? Mówisz, jak mój znajomy pastor. To nie takie proste. Tu potrzebne s uczucia, a nie
zdrowy rozs dek.
- Oczywi cie! O tym w
nie my la em. Mo na zna-le
mi
, wcale jej nie szukaj c.
- Czas poka e.
- Ile masz lat?
- Trzydzie ci pi
.
- Jeszcze mnóstwo czasu przed tob . My la em, e je-ste starsza.
Irina roze mia a si .
- To komplement czy obelga?
- Komplement - równie si roze mia . - Masz taki dojrza y glos. Nie stary. Dojrza y i m dry.
- Dzi kuj ! Przeciwno ci losu ucz m dro ci.
Irina nie opowiedzia a filozofowi o innych rozmo-wach, nie chcia a posuwa si za daleko. Nie wspomnia a o nowej narzeczonej Arnta, która
nie wiadomie wyjawi- a jej wiele sekretów by ego m
a. Nie wspomnia a o Katerine i w amaniu ani o Maricie i próbie samobójstwa. Nie wspomnia a
nawet o tym wstr tnym lubie niku, cho w tym przypadku nie musia a przecie zachowa milcze-nia. Napomkn a jedynie, e ma zamiar zako czy
sw nocn dzia alno
, lecz nie wyjawi a powodów.
Przyklasn jej decyzji, lecz przyzna , e b dzie mu brakowa o rozmów z ni .
Irina chcia a instynktownie odrzec, e mog przecie kontynuowa znajomo
, ale co j powstrzyma o. Mia- a mu poda numer prywatnego
telefonu?
Nie, czas poka e, tydzie przyniesie nowe zdarzenia. Mog przecie si pok óci , mog zechcie pozna si bli- ej, albo, co najbardziej
prawdopodobne, wszystko roz-p ynie si w obopólnej oboj tno ci.
Nie powiedzia a wi c ani s owa na ten temat, tylko ga-w dzi a o rzeczach, które interesowa y ich oboje.
Wtedy z
jej zaskakuj
propozycj . Mo e mogli-by si kiedy spotka ? Ona zna a go ju z wygl du, na dodatek zna a jego dusz . Filozof by jej
ciekaw.
Irina milcza a.
- Mogliby my pój
do restauracji - ci gn - albo spo-tka si u mnie w domu...
Poj a, e jej milczenie potraktuje jak odmow . Roze- mia a si wi c i rzuci a:
- Zaczekajmy z tym do ko ca tygodnia! Przemy
to, je- li do tego czasu twoja propozycja wci
b dzie aktualna.
Odetchn z ulg . Irina zrozumia a, jak du o koszto-wa o go to pytanie.
Potem telefon milcza jak zaczarowany.
Zadzwoni dopiero przed pi
, kiedy Irina wybiera a si do
ka.
To by a jej rywalka, Inger, bardzo czym poruszona. Irina nie ucieszy a si na d wi k jej g osu.
- Odszed ode mnie! - pisn a Inger. - To ju koniec, zostawi mnie!
Irina nie zareagowa a, nie poczu a zadowolenia. Co mia a powiedzie , by j pocieszy ?
- To przykre! - stwierdzi a. - Nie znajduj s ów, ale bardzo ci wspó czuj . Chcesz porozmawia ?
Inger marzy a o rozmowie.
- Odszed wieczorem. By w ciek y. Mówi , e wraca do ony. Ja na to, e chyba zwariowa , a on, e woli j ni to, co ma teraz. I e ona zna a
przynajmniej swoje miejsce!
- Co mia o oznacza to „teraz”? - spyta a ostro nie Irina.
Inger uspokoi a si nieco.
- Ach, zarzuci am mu, e zachowuje si jak winia. No wiesz, odk ada prze ute jedzenie, grzebie sobie w uchu i ogl da, co wyd uba ...
Ca y Arnt!
- A on do mnie: „Gderasz od rana do wieczora. D u- ej tego nie wytrzymam!”
Wi c Inger jest gderliwa. Niedobrze! A mo e dobrze? Dla Iriny?
Nie by a ju wcale tego tak pewna.
- I jeszcze doda : „Niech mnie Bóg broni przed kobie-tami z temperamentem”. A przecie w
nie to tak u mnie lubi , bo jego ona mia a w sobie tyle
ycia, co zimny kotlet na talerzu. Tak si kiedy wyrazi , a teraz nazwa mnie histeryczk i powiedzia , e idzie spa do hotelu. No to droga wolna,
mówi , nie chc ci ju wi-dzie , a on wyszed , trzaskaj c drzwiami. Co za g upi, dramatyczny gest! By am taka w ciek a, e spakowa am jego walizki i
wystawi am za drzwi. Przed chwil spraw-dzi am, wróci i wszystko zabra .
Inger zacz a ka
nie, cho do
cicho, bo po d u-giej przemowie zabrak o jej tchu.
Rozmowa musia a jednak przynie
jej ulg , a uspoka-jaj ce s owa Iriny sprawi y, e w ko cu przesta a p aka .
- Próbowa am zachowywa si tak, jak mi poradzi
- chlipn a. - By am mi a i uk adna, ale chyba przesadzi am. A kiedy po raz tysi czny nazwa
mnie Irina - tak ma na imi jego by a ona, prawie tak jak ja - to si w ciek am!
- To zrozumia e - mrukn a Irina. - Chcesz, eby wróci ?
- Co? - sapn a Inger. - Sama nie wiem... To nie by a nasza pierwsza k ótnia, ale dot d zawsze si godzili my. To takie mi e, dostaje si drogie
prezenty i znów jest jak w bajce... Jasne, e chc , eby wróci , nie mam zamiaru sp dzi reszty ycia samotnie. No i ta jego pozycja spo- eczna. Teraz
jednak drogo mi zap aci, obiecuj ! Nie po-zwol si tak traktowa !
Arnt te nie, pomy la a Irina. Na pocz tku zwi zku by w stanie wybacza kaprysy, ale nie kiedy jego uczu-cia zaczyna y stygn
.
ciwie powinna wspó czu Inger, ale tamta kobie-ta by a taka wyrachowana. Zupe nie jakby Arnt stanowi jej polis ubezpieczeniow .
Irina zdoby a si na par frazesów. Wróci i tym razem, stwierdzi a, Inger musi jednak pow ci gn
swój tempe-rament (mia a na my li przyp ywy
ego humoru), trze-ba cierpliwie czeka .
- Zap aci mi! - powtórzy a ponuro Inger.
Irina doradzi a jej ostro no
, wi cej nie mog a zrobi .
To by a ostatnia rozmowa tej nocy.
Irina nie mog a zasn
. Chodzi a po pokoju, za oknem wstawa
wit.
Czy by wszystko mia o zacz
si od nowa w
nie te-raz, kiedy zdo
a wróci do równowagi? Arnt, nieszcz
niku, czemu to powiedzia
?
„Wracam do ony”.
Podobno tak si wyrazi .
Musz znów my le o naszym wspólnym yciu, cho czu am ju niemal, e mog i
dalej. Trzeba mi by o tro-ch czasu, Arnt. Zabra
mi nawet
ten czas i musz za-cz
od nowa.
Wiem, e do mnie nie wrócisz. Da
mi tylko t odro-bin nadziei, t niepewno
, z któr tak ci
ko jest
.
Zatrzyma a si przed lustrem i przyjrza a z roztargnie-niem swemu odbiciu. Dawno ju tak dobrze nie wygl da- a jak teraz, kiedy uwolni a si od
nakazów poprawno ci. I to nie tylko dzi ki swobodniejszej fryzurze, to zw aszcza lekkie zaró owienie policzków i blask w oczach dodawa- y jej wdzi ku.
To przysz o w ci gu ostatnich dni. Kiedy okaza a si potrzebna innym, uratowa a jedno istnienie.
Ju niedziela. Pójd odwiedzi Marit w szpitalu.
Przyj to j na obserwacj , dzi ki interwencji Westlinga. Rodzice dziewczyny polecieli na Majork . Czartero-wym samolotem. Nie wróc przed
ko cem turnusu, bo musieliby dop aci do biletu.
Budzi si dzie .
Irina zaczerpn a tchu i postanowi a od
swoje zmar-twienia na bok. Marita by a w znacznie gorszej sytuacji.
Ale mia em szcz
cie! Prawdziwy fuks!
Spotka em dziewczyn z redakcji. T , co si tak na mnie gapi a.
Przekona em j bez trudu. Spotykamy si wieczorem.
Nawet ca kiem niez a. Pewnie lubi te rzeczy, mo e co mi si dostanie.
Najpierw wydob
z niej nazwisko i adres Nocnego Rozmówcy. Przekl te babsko, przez ni mnie przymkn -li. Liczyli si z jej zdaniem, a to ona
uwa
a, e jestem niebezpieczny.
Niebezpieczny? Ja? Same si o to prosz . Czy to mo-ja wina, e si im podobam? A te wi toszki, co to niby nie chc ... To ju ich sprawa.
Musz najpierw zdoby nazwisko i adres. Na wypadek gdyby co nie posz o tak jak trzeba.
ROZDZIA VIII
NIEDZIELA
Dla Westlinga niedziela by a dniem wolnym od pracy. Inspektor przewraca si w
ku, usi uj c z apa resztki snu, ale jego zegar biologiczny tyka
nieub aganie. By na-stawiony na siódm rano.
si w my lach.
Dot d by zadowolony z ycia. Zawsze marzy o tym, by zosta policjantem. Jako dziecko ze wzgl du na syre-ny wozów policyjnych, pó niej
ow adn a nim my l o ka-rierze w stylu porucznika Columbo, tyle e przyzwoiciej odzianego. Najbardziej za marzy o stanowisku mi ego dzielnicowego,
bowiem Westling mia spokojne i dobro-duszne usposobienie. W szkole policyjnej próbowano wpoi mu cho odrobin szorstkiej pewno ci siebie, ale
nic z tego nie wysz o. Czasami zdobywa si na ostrzejszy ton, rozmawiaj c przez telefon, lub przybiera gro
mi-n , ale wrodzona agodno
szybko
bra a gór .
Praca by a ca ym jego yciem. Awansowa , cho wcale nie mia takich ambicji, by lubiany i otaczany szacunkiem. Tak e tutaj, w Hoyden, gdzie
mieszka od niedawna.
Mia trzydzie ci cztery lata, za sob kilka nieudanych zwi zków, jeden ca kiem d ugi. Zbyt mocno anga owa si w s
, twierdzi y jego przyjació ki,
bra nadgodzi-ny, zaniedbywa je. W ko cu go rzuca y, jedna za drug .
Nigdy d ugo za nimi nie t skni .
Czy wci
jednak ycie przynosi o mu zadowolenie?
Tak s dzi . Czego mu jednak brakowa o, sam dobrze nie wiedzia czego.
W ostatnim czasie czu jaki niepokój, niepewno
, po-trzeb rozmowy.
Te rozmy lania nie maj sensu. Poranek by pi kny, a on ukryty za zaci gni
firank udawa , e wci
jest noc.
Jedz c nieudolnie przygotowane niadanie, Westling rozmy la o telefonicznym prze ladowcy tej Iriny, która wyst powa a w roli Nocnego
Rozmówcy.
Sprawa niepokoi a go do tego stopnia, e przejrza kartoteki przest pców. By y do
obszerne, ale przecie rów-nie dobrze móg to by kto dot d
nie notowany. Nic nie wskazywa o na to, by który ze znanych policji zbocze -ców przebywa obecnie w Hoyden.
Wi kszo
z nich by a zreszt nieszkodliwa, jacy eks-hibicjoni ci, osobnicy znajduj cy przyjemno
w opowia-daniu nieprzyzwoito ci przez telefon,
ale trafia y si rów-nie typy prawdziwie gro ne. Prze ladowca Iriny móg j wprawdzie pomyli z inn osob , ale to nie umniejsza o powagi sytuacji. Z
jej opisu wynika o, e w tamtym cz o-wieku czai o si jakie z o, kierowa a nim ch
zemsty. Westling bardzo si niepokoi .
Musi do niej zadzwoni w ci gu dnia. Trzeba zapew-ni jej bezpiecze stwo.
Irina znajdowa a si w drodze do szpitala. Lekarz za-leca spacery, postanowi a wi c zej
do centrum. Do do-mu wróci taksówk .
Praktyczne aspekty codzienno ci uleg y znacznej odmianie, kiedy Arnt j opu ci . Wci
nie potrafi a si przyzwyczai , e nie mo e tak po prostu
wsi
do jego eleganckiego samochodu i napawa oczu widokiem d o-ni m
a na kierownicy, patrze , jak sprawnie i spokojnie manewruje pojazdem.
Musia a nauczy si drobnych prac domowych, typo-wych m skich zaj
, takich jak wymiana arówek, za a-twienie opa u na zim , wype nienie
zeznania podatkowe-go. Pocz tkowy stan apatii nie u atwi jej nauki.
Teraz by a na dobrej drodze.
e te ta kobieta musia a zadzwoni w nocy! Jakby chcia a na powrót wp dzi Irin w depresj .
Mia a du o czasu. Godziny odwiedzin jeszcze si nie zacz y.
Zatrzyma a si na widok m
czyzny w wózku inwa-lidzkim przed otwartym domem handlowym. Rozpozna- a go. To by filozof.
Irina przygl da a mu si przez d
sz chwil . M
czy-zna jej nie zauwa
.
Naprawd by sympatyczny. Zarówno z wygl du, jak i zachowania, co mog a stwierdzi na podstawie rozmów telefonicznych.
Nie wiedzia a, co robi przed sklepem, ale sprawia wra- enie zagubionego.
Irina zawaha a si .
Nic jednak nie nast pi o, nikt nie wyszed ze sklepu, by mu pomóc, wi c postanowi a dzia
. Musia a da mu t szans . To nieuczciwe, e ona go
zna a, a on jej nie.
Mia ciemne w osy poprzetykane siwymi pasemkami, zbyt wcze nie jak na jego wiek. Nie cierpia na t choro-b , która sprawia, e cz owiek traci
kontrol nad ruchami cia a, a zachowuje jasno
umys u, zwykle nie zauwa an przez innych. Nawet nie pami ta a jej nazwy. Pora enie mózgowe?
Nie. Chodzi pewnie o to schorzenie, które niszczy o rodki nerwowe, czasami brutalnie szybko, czasami po-woli. Stwardnienie rozsiane.
W przypadku filozofa post py choroby by y niezwy-kle powolne.
Irina nie zna a si na medycynie. Chcia a mu jedynie pomóc.
Ruszy a niepewnym krokiem w jego kierunku.
Kiedy si zbli
a, podniós g ow i spojrza na ni py-taj co.
Zatrzyma a si i u miechn a niepewnie.
- Tkwisz tu w pokucie za swoje grzechy? - spyta a cicho.
Odwróci si ku niej gwa townie, gotów do obrony, ale na widok jej agodnego u miechu zrozumia wszystko.
- Nocny Rozmówca - powiedzia zachwycony. - Dzie dobry, jak e mi mi o!
Wyci gn d
. U cisn a j , tym razem z u miechem promiennym.
Z bliska dostrzeg a pi tno, jakie choroba i ból wycisn
y na jego obliczu. Nie móg by du o starszy od niej, a jed-nak jego twarz pokrywa y g bokie
zmarszczki, jak e ró -ne od tych, które delikatnie obi oblicza zadowolonych z ycia ludzi. U niego tworzy y si g ównie mi dzy brwia-mi i wokó ust.
Mia podkr
one, g boko osadzone oczy, napi te ci gna na szyi wiadczy y o jego cierpieniu.
Irin przepe ni o g bokie wspó czucie do tego sympa-tycznego cz owieka.
- Czekasz na kogo ? - spyta a.
- Nie, w
ciwie nie. Potrzebuj
rub, ale nie mog do-sta si do sklepu. Siedz tu i zastanawiam si , jak sfor-sowa drzwi.
- Za atwi to - rzuci a. - Powiedz mi tylko, co mam kupi , bo ruby to nie moja specjalno
.
Obrzuci j d ugim, intensywnym spojrzeniem.
- Jak to dobrze, e zdecydowa
si podej
! Nie wiem, jak ci dzi kowa .
Przerwa .
- ruby - przypomnia a mu Irina.
- Ach, tak. Tu jest lista. Jeste bardzo adna, wiesz?
- Dzi kuj - odrzek a za enowana. - Zaczekasz?
Roze mia si .
- A jak s dzisz?
Irina szybko za atwi a zakupy.
Kiedy wysz a, zapyta :
- Mo e wpadniemy gdzie na kaw ?
Nie chcia a go zawie
.
- Wybieram si do szpitala... B
musia a pojecha ta-ksówk , czas odwiedzin zaczyna si za kwadrans.
- Rozumiem.
- Ale je li masz czas pó niej... - doda a szybko.
Jak trudno zdoby si na naturalno
wobec osoby niepe nosprawnej. Dot d my la a, e to najprostsza rzecz pod s
cem, ale by o zupe nie inaczej.
Nie mog a da mu odczu , e waha si ze wzgl du na jego kalectwo ani e z tego samego wzgl du okazuje mu nadmierne wzgl dy.
We si w gar
, Irino! Przemawiaj do jego umys u, to inteligentny cz owiek.
- Wracam zaraz do domu - oznajmi . - Mo e wpa-dniesz do mnie?
- Ch tnie.
Nie udawa a. Naprawd bardzo go polubi a.
Poda jej adres.
- B
za oko o... pó torej godziny - obliczy a.
- W takim razie mam czas na sprz tanie - u miechn si . - Przyda aby si
opata.
Wybuchn a miechem. Cieszy a si na t wizyt .
Marita nie by a sama.
- Inspektor Westling, mi o mi pana widzie - powie-dzia a Irina.
Nie ukrywa zak opotania.
- Pomy la em, e... odwiedz nasz protegowan .
- Wi c oboje wpadli my na ten sam pomys - u miech-n a si .
Irina stwierdzi a z nag ym zdumieniem, e towarzy-stwo Westlinga sprawia jej przyjemno
, czuje si przy nim spokojna i bezpieczna. Tego w
nie
by o jej trzeba.
- Cze
, Marito. Widz , e postawili ci ju na nogi - zwróci a si do dziewczyny. - Znacznie lepiej wygl dasz, co z sob zrobi
?
- Nic - odrzek a Marita. - Wszyscy s dla mnie tacy mili. Jestem tylko troch weselsza, to wszystko.
- Masz racj - uzna a Irina. - Rado
i ten blask w oczach sprawiaj , e wy adnia
.
- Nie jestem adna - Marita wykrzywi a twarz.
- Zaczekaj tylko, a przejdziesz moj kuracj - roze mia- a si Irina. - W
nie o to chcia am ci zapyta - ci gn a, rozk adaj c na
ku prezenty,
kwiaty i jakie smako yki. - Twoi rodzice wracaj dopiero za kilka dni. Wychodzisz we wtorek. Czuj si troch samotna, a wtorek to mój wolny dzie .
Mog aby mnie odwiedzi ? Przenocowa u mnie, je- li b dziesz mia a na to ochot ?
Wymieni a spojrzenia z Westlingiem. Jego wzrok po-wiedzia jej, e akceptuje ten pomys . Marita nie wróci a jeszcze do równowagi psychicznej i nie
powinna zosta-wa sama w domu.
- Bardzo ch tnie - podzi kowa a dziewczyna, ale zaraz potem jej entuzjazm os ab . - Ale musz i
do szko y.
- Musisz? - zdziwi si Westling.
Marita zwleka a z odpowiedzi .
- Nie... w
ciwie nie, to szko a ludowa, nie jest obo-wi zkowa... Nie najlepiej mi w niej idzie. No i jeszcze ten nieszcz sny list...
- Irina i ja porozmawiamy z dyrektorem - obieca Westling. To „Irina i ja” zabrzmia o niezwykle sympatycznie. - Dosta-niesz zwolnienie lekarskie na
dwa tygodnie, a potem razem z rodzicami podejmiesz decyzj , co dalej. Mo e wybra
nie-odpowiedni szko . Jakie przedmioty lubisz najbardziej?
- Lubi rysowa i malowa .
Na tym trudno oprze rozs dny program nauczania, pomy la a Irina.
Marita natomiast by a wniebowzi ta. Koniec ze szko ! Cudownie! I jeszcze b dzie mog a odwiedzi w domu t mi pani . Gliniarz te nie by taki
y. Jak na gliniarza.
Uzgodnili, e Westling odbierze Marit samochodem ze szpitala we wtorek, zawiezie j do domu po niezb d-ne rzeczy, a potem podrzuci do Iriny.
egnali si w dobrych nastrojach. Irina wsiad a do sa-mochodu Westlinga.
- Jad do centrum - powiedzia a z wahaniem. - Jestem umówiona.
- Wysadz pani w centrum.
Irina by a niezwykle o ywiona.
- Kiedy byli my w Pary u pó tora roku temu, dosta- am sporo kosmetyków. S przeznaczone dla wra liwej cery. Sama ich nie potrzebowa am, ale
trudno mi by o odmówi . Teraz b
jak znalaz .
- Je li Marita zgubi par kilogramów i zadba o wygl d, to ch opcy zaczn si za ni ugania - stwierdzi Westling. - Ma styl i osobowo
, tylko przez
lata g boko to skrywa a.
- Ba a si by sob , wyró nia z t umu. Spróbujemy to zmieni ... Czy mog abym mówi do pana po imieniu? Za-k adam, e ma pan jakie imi ?
- Ale oczywi cie, e te sam na to nie wpad em. Mam na imi Patrik.
- Patrik Westling... Brzmi, jakby by Szwedem.
- Nieszcz
liwy przypadek. Jestem stuprocentowym Norwegiem. Wracaj c do spraw powa nych: dam ci mój numer telefonu na wypadek, gdyby ten
lubie nik znowu si odezwa . Je li nie zrezygnuje, za
ymy pods uch na twój aparat.
- My
, e si rozz
ci , bo nie by o mnie w domu poprzedniej nocy. Mo e teraz ju da spokój.
- Dobrze by by o! Nie mog przesta o nim my le , a mam na g owie spraw tego w amywacza, o którym z pewno ci s ysza
.
- Kr
jakie pog oski - mrukn a.
- To niez y spryciarz. Nie wiemy, jak dostaje si do rodka, czasami uderza w bia y dzie . Jednego razu spl -drowa dom podczas rodzinnego
obiadu. Wszed tylnym wej ciem i wyra nie wiedzia , czego gdzie szuka . Do cie-bie si nie dostanie? Mieszkasz przecie sama.
- Jestem dobrze zabezpieczona - u miechn a si . - Mój m
zadba o wszystko, zanim si wyprowadzi , ten w amywacz dzia
ju wtedy.
- Twój m
wykaza szczególn troskliwo
- stwier-dzi krótko.
- By troskliwy. Chcia mojego dobra.
Zdominowa moje ycie, pomy la a. Nadzorowa mnie, czasami troskliwo
m czy bardziej ni jej brak.
Spojrza a z ukosa na Westlinga.
onie na kierownicy. Bezpiecze stwo. Nie mia d o-ni Arnta, tamte by y smuk e i starannie wypiel gnowane. D onie Westlinga by y szersze, nosi y
lady trudnego za-wodu. Arnt mia lekko ow osione palce, z pocz tku podo-ba a jej si ta widoczna oznaka m sko ci. Teraz nie by a ju tego taka
pewna.
Uff, zachowuje si jak Inger, szukaj c drobnych przy-war Arnta! To niesprawiedliwe, on jest przecie m
czy-zn doskona ym.
Doskona
. Odra aj ce s owo!
Wzdrygn a si , kiedy glos inspektora przerwa cisz .
- Jeste my w centrum. Tu ci wysadzi ?
- O, tak, wystarczy! Dzi kuj za podwiezienie i... - za-waha a si - za to, e ci pozna am.
Zrobi zaskoczon min . Irina zamkn a drzwiczki, za-nim zd
odpowiedzie na jej uprzejmo
.
Musz si troch wystroi na spotkanie z t dziewczyn . Kupi wod po goleniu, ta zielona dobrze pachnie. I moc-no! Jak si ni zlej , to nie
poczuje, e si nie k pa em.
Na choler si k pa , skoro cz owiek mieszka jak zwierz w jakiej rozsypuj cej si szopie.
Ta koszula si nada. Troch przepocona, ale przecie jestem m
czyzn , a poza tym woda zabije zapach. Ko -nierzyk? Brudny. Wieczorem jest
ciemno, nic nie zauwa- y. Troch
elu na w osy, szykowny ze mnie go
!
Ju si ciesz ! Na sam my l si podniecam!
Nied ugo, nied ugo!
Tyle czasu up yn o od ostatniego razu.
ROZDZIA IX
NIEOCZEKIWANA PROPOZYCJA
A wi c tutaj mieszka filozof. Irina przeczyta a tablicz-k na drzwiach.
Per Kron...
Per Kron, pomy la a poruszona. Przecie to znane na-zwisko, wymieniano je w kr gu znajomych Arnta. Pisarz, chyba, tylko co napisa ? Nie
pami tam adnych szcze-gó ów, jedynie nazwisko. Ksi
ki popularnonaukowe? Nie, to by chyba kto inny.
Irina nie wiedzia a tak e, czy Kron zdoby s aw jako artysta, na tym polu mia a znaczne zaniedbania. Zna a wielkie nazwiska, jak Rembrandt czy
Picasso, ale na nich ko czy a si jej znajomo
sztuki.
Ju od progu musia a przyzna , e nie przesadzi , mówi c o potrzebie wielkiego sprz tania. Znajdowa a si w domu twórcy. Na ty ach mie ci a si
pracownia, na sto-le w salonie królowa a maszyna do pisania. Per Kron pod-jecha do niej na wózku.
By bardzo poci gaj cy! Mo e niezbyt przystojny, ale pe en energii yciowej, czaru i, cho mo e to zabrzmie dziwnie, si y. Magnetycznie zmys owy,
przyci ga j a jednocze nie odpycha . Jej my li jeszcze nie bieg y tym torem. Wci
chcia a odgrodzi si od wiata, nie anga- owa si , unika
kontaktów z m
czyznami.
- Witaj! Sprz taczka przychodzi raz na dwa tygodnie. Wszystko robi sam, wi c je li dostrze esz k bki kurzu w k tach, popatrz w inn stron .
- adnie tutaj - u miechn a si . - Naprawd sam da-jesz sobie rad ?
- Z up ywem lat cz owiek wyrabia sobie pewne umiej t-no ci, to konieczne. Mam kilka specjalnych przyrz dów, a mieszkanie przystosowane jest do
potrzeb niepe nospraw-nego kawalera. Chod do kuchni, zaparzy em kaw .
Sp dzili mi e chwile w malutkiej kuchni. Rozmowa p yn a wartko, Irina dowiedzia a si sporo na temat sztu-ki i szarej codzienno ci cz owieka
przykutego do wózka.
umaczy a si jak mog a. Jej m
nie interesowa si sztuk i wpoi jej przekonanie, e nale y zna podstawo-we fakty, by móc pos
si nimi w
konwersacji, nie dbaj c o szczegó y.
Per Kron patrzy na ni z lekkim zdziwieniem. Mia pi kne, ciemne i takie smutne oczy! Jaka szkoda, e zmu-szony by
w zamkni tym wiecie
bólu i ogranicze !
- Twój m
, mówisz? Decydowa o twoich pogl dach?
Zaczerwieni a si .
- Nie, nie ca kiem, on... Chyba tak - zako czy a z re-zygnacj .
Per pokiwa powoli g ow .
Irina szybko zmieni a temat i rozmowa potoczy a si dalej. Lekko i swobodnie, w tym m
czy nie by o tyle uroku. Ku swemu zaskoczeniu Irina czu a
si radosna i szcz
liwa, po raz pierwszy od wielu lat.
Dopiero kiedy poruszy dra liwy temat, na powrót za-mkn a si w sobie jak limak, który chowa si w skoru-pie. Okaza a si na tyle nieostro na, by
zapyta , czy ma przyjació
.
Nie powinna by a tego robi .
Per westchn .
- Nie mam, Irino. Jestem na tyle sprawny, by zaspo-koi kobiet , ale boj si pyta . Boj si odmowy.
Patrza na ni d ugo i badawczo.
Na Boga, co ja zrobi am, my la a Irina, czuj c, jak nie-oczekiwane fale gor ca przebiegaj po jej ciele. Jak z te-go wybrn
, nie rani c go?
- To jeste my w tym do siebie podobni - zacz a gor czkowo. -
am samotnie przez ostatni rok i te brak mi odwagi, by zaczyna wszystko od
pocz tku. A je li spotkam si z odmow ? Mo e to nierozs dne, ale uwa- am, e tak samo jak ty czuje si kto , kto zbyt d ugo izo-lowa si od innych.
Strach przed ponownym spotkaniem z lud mi jest jak niemo liwa do przezwyci
enia bariera. Jak si nazywa ta ro lina w oknie?
Zmiana tematu by a a nadto gwa towna, ale jej nie skomentowa . Poda Irinie nazw ro liny.
Zapad a cisza.
nie chcia a powiedzie , e musi ju i
, kiedy us y-sza a jego cichy g os:
- Potrzebuj pomocy wyrozumia ej kobiety.
I co teraz powinna odpowiedzie ? Zapyta : do czego? Nie, musia by wyrazi si precyzyjniej, a tego nie chcia a us ysze . Je li odrzuci propozycj ,
, Per bowiem nie zaakceptuje pora ki. Irina lubi a go, ale nie na tyle. W jej systemie warto ci nie by o miejsca na fizyczne zbli enie
czyzn , którego si nie kocha. Nawet je li cia o zdradziecko si tego domaga.
Nie powinien mówi do niej w ten sposób. A je li si zgodzi? Sk d b dzie wiedzia , e nie czyni tego ze wspó -czucia? Z lito ci? Ze strachu, by go
nie zrani ? O, nie, to by o stanowczo zbyt skomplikowane.
Sta a ze zwieszon g ow , co potraktowa jak oznak zawstydzenia. Po
d
na jej kolanie i zapyta ciep o:
- Zjesz ze mn kolacj ? Tutaj, we wtorek wieczór, masz wtedy wolne.
Dzi kuj , Marito, stokrotne dzi ki!
- Przykro mi, Per, ale pewna dziewczyna przychodzi do mnie z wizyt .
- Wi c zabierz j ze sob - rzuci spontanicznie. - T -skni do ludzi.
Co za ulga! Kiedy chcia a wyj
, zaprotestowa .
- Nie widzia
jeszcze moich obrazów!
Nawet o nich nie pomy la a.
- Zabrak o mi odwagi, by o to poprosi - sk ama a.
Oprowadzi j po pracowni, kaza podnosi p ótna oparte o ciany. Nie spodoba y si jej. Przypadkowa pl -tanina nieczystych barw, kilka do
bulwersuj cych aktów. Nie b
taka puryta ska, Irino, upomnia a si w my lach.
Na pytanie, czy rysuje z natury, odrzek , e karmi si wyobra ni i wspomnieniami.
Wspomnieniami? O czym, chcia a zapyta . Uprzedzi j . Wspomnieniami p ócien innych malarzy. Zorna, na przyk ad. Zorn zupe nie inaczej operowa
wiat em, pomy- la a, ale nie powiedzia a tego g
no. W jego kobietach jest zmys owo
i pe nia ycia, a to tutaj to zwyk y kicz.
Komentarz na temat Zorna us ysza a kiedy z czyich ust, sama nie wiedzia a wiele na temat tego szwedzkiego twórcy, a ju z pewno ci nic o jego
metodzie pracy ze wiat em.
ciwie to nie powinna tak surowo ocenia obra-zów Pera Krona. Przecie nie zna a si na sztuce.
- Musz ci co da ! - o ywi si . - Zaczekaj!
Skierowa wózek do drzwi. Irina odprowadzi a go smutnym spojrzeniem. Wspomnienia aktów innych ma-larzy. e te cz owiek mo e by a tak
samotny!
Wpatrywa a si w jaki dziwaczny obraz, w ogóle go nie widz c. Nie mog a op dzi si od natr tnych my li. A gdyby...?
Nie, to niemo liwe. Nie by a gotowa do nowego zwi z-ku, tym bardziej w tak niezwyk ych okoliczno ciach.
- Przepraszam, e musia
czeka - powiedzia . Jego policzki pokry y si ch opi cym rumie cem, a oczy b y-szcza y. - Prosz ! Mam nadziej , e ci
si spodoba.
Wzi a od niego niewielk akwarel , ca kiem sympa-tyczn w wyrazie.
- Bardzo - adna. To mi o z twojej strony, ale chyba nie powinnam...
Zacisn d
na jej r ce.
- Ale ja bardzo chc !
- W takim razie pozostaje mi podzi kowa . Teraz mu-sz ju i
.
Odprowadzi j do przedpokoju. O ksi
kach nie zd
yli porozmawia . Irina nie chcia a przeci ga wizyty, wi c nawet o nich nie wspomnia a. Mo e
nast pnym razem.
Nast pnym razem? A wi c zacz a ju my le w tych kategoriach?
- Per - zapyta a - jak to mo liwe, e wcze niej si nie spotkali my? Jeste znany, a my utrzymywali my kontak-ty z ty u lud mi...
miechn si .
- Nie jestem znany. Poza tym mieszkam w Hoyden od niedawna. Nie d
ej ni rok.
- Teraz rozumiem. Tyle trwa moja samotno
.
Do której zosta am zmuszona, pomy la a.
Na po egnanie uchwyci j za r
i przyci gn do siebie, nieomal dotykaj c twarz jej piersi. Irina z trudem powstrzyma a si od dr enia. W jej
reakcji by o tyle nie-ch ci, co podniecenia, i to ni wstrz sn o. Ustali a, e przyjd z Marit we wtorek o siódmej, i szybko wysz a.
Z uczuciem ulgi ruszy a w kierunku domu.
W niedzieln noc nikt nie zadzwoni .
W radiu og oszono alarm sztormowy dla wybrze a. Hoyden le
o daleko od morza, ale skutki niepogody mia- y by odczuwalne w g bi kraju. Irina
nas uchiwa a szumu drzew i uderze ga zi o szyby. Nie zapala a wiat a, obser-wuj c szalony taniec ulicznej latarni. Przysz a jej na my l strofa
jesiennej piosenki, której nauczy a si w dzieci stwie.
„Wiatr huczy i wiszcze po lesie,
Zwi dni te li cie w kr g niesie.
Burza prze ciga si w harcach,
Graj c szkieletom do ta ca!”
Zawsze uwa
a, e powinno by „do walca”. Czy by „do ta ca” brzmia o bardziej dramatycznie?
Zdawa o si jej, e widzi cienie w ogrodzie, sylwetki lu-dzi. Jednego cz owieka. Pod ego, wstr tnego cz owieka, który chce j skrzywdzi . Który
twierdzi , e zna jej adres.
Wsta a i zaci gn a kotary, by móc zapali lamp . Przesz a niespokojnym krokiem przez pokój, tak bardzo marzy a, by porozmawia z kim o swoich
obawach.
Z kim? Nie z Arntem! Nie z Perem Kronem. W przy-ja ni z tym cz owiekiem pojawi si nowy odcie , móg by j
le zrozumie , gdyby zadzwoni a w
rodku nocy.
Nie mog a zadzwoni do Westlinga, bo nie zdarzy o si nic konkretnego. Cienie w ogrodzie? Z pewno ci przywidzenie! Strach? Nic nie znaczy dla
policjanta, je-mu trzeba namacalnych dowodów. Z Marianne straci a kontakt, starsza pani z pewno ci spa a, bezpieczna za drzwiami o trzech
zamkach.
Mija y godziny. Telefon milcza .
Irina nie k ad a si spa , s owa Pera nie dawa y jej spo-koju.
Roz
a pasjansa, prawie nie zwracaj c uwagi na kar-ty. My li kr
y jej po g owie jak my wokó
wiat a.
Mo e powinna przysta na jego pro
?
Nie znajdywa a odpowiedzi.
Prawd by o, e jej ycie intymne nie istnia o, a sugestie Pera nie pozostawi y jej ca kowicie oboj tn . Irina by a jed-nak kobiet , która nie idzie do
ka z ledwie poznanym m
czyzn , do którego nie czuje nic poza przyja ni .
pewne granice!
Mog a jednak wyobrazi sobie, jak by to by o, gdyby sp dzili ze sob wieczór, mo e ca noc.
ciskaj c w d oni waleta trefl, Irina pogr
a si w ma-rzeniach. Nast pnym razem nie mo e go odtr ci , nie je-go. A je li pomy li, e robi to z
lito ci? Tego by nie zniós .
Musia aby wzi
inicjatyw w swoje r ce. Ona by a zdrowa i silna, Per musia ograniczy si do biernego przyjmowania mi
ci.
To by aby dla Iriny niezwykle trudna próba. By stro-n aktywn wobec obcego cz owieka, dominowa . W podwójnym znaczeniu tego s owa...
Odrzuci a kart gwa townym ruchem i pobieg a do a-zienki. Porz dna Irina przestraszy a si w asnych my li.
Wzi a prysznic, potem usiad a na skraju
ka i za
a nocn koszul z cienkiego szyfonu. Dosta a j kie-dy od Arnta na wi ta. Pewnie chcia , by
wygl da a bar-dziej powabnie.
Dom trzeszcza pod naporem wiatru, ale w sypialni panowa a ca kowita cisza.
Kiedy wsuwa a stopy pod ko dr , zadzwoni telefon.
O tej porze? Min a pi ta, Irina nie musia a ju pod-nosi s uchawki. Po prostu zapomnia a wyci gn
wtycz-k z kontaktu.
Odebra a.
Roze mia a si z ulg , us yszawszy g os inspektora We-stlinga.
- Mam nadziej , e jeszcze nie pisz - rzek stropiony. - Chcia em jedynie sprawdzi , czy mia
spokojn noc.
- Jeszcze nie zd
am si po
- odpowiedzia a mi kko. - Tamten nie zadzwoni .
- To wietnie! Mo e zrezygnowa .
- O niczym innym nie marz . Nie chc ju takich no-cy, kiedy samotno
wy azi ze wszystkich k tów, a ze-wsz d schodz si cienie! Nie pisz, o tej
porze?
- Zdaje si , e sam zaczynam mie k opoty ze snem - westchn . - yczy ci dobrej nocy?
- Sama nie wiem! Dzi kuj , e zadzwoni
, to mi e z twojej strony. Doda
mi otuchy.
- Sama powinna by a zadzwoni !
Roze mia a si .
- I poprosi , by jaki policjant trzyma za r
pewn dam , która boi si ciemno ci?
- Nie jestem policjantem przez ca dob .
Jego s owa wprawi y Irin w zak opotanie. Nie wyobra-
a sobie powa nego inspektora Westlinga w roli opiekuna.
- B
o tym pami ta na wypadek kolejnej burzy.
a si do
ka.
Nie zadzwoni em do niej tej nocy.
Niech sobie troch do mnie pot skni. Czasami przy-biera ton wy szo ci, niech wi c zobaczy, jak to jest, kie-dy nie s yszy mojego g osu. Wkrótce
znowu si odezw ! Mog si za
, e mia a gor ce sny, czekaj c na mój telefon. Kiedy , do cholery, musi spa .
Mog zaczeka . Jestem jak paj k ukryty w ciemnym zakamarku. To mnie podnieca. Wieczorem spotykam si z dziewczyn z gazety. B dzie
wspaniale, tyle czasu up y-n o od ostatniego razu. Musia em siedzie cicho zaraz potem, jak mnie wypu cili. Ale ju do
si naczeka em.
Najpierw nazwisko i adres tej przekl tej baby. Nie ma co zwleka , nie wiadomo, co si stanie. Co mi przyjdzie do g owy.
ROZDZIA X
NOC PONIEDZIA KOWA
W poniedzia kowe popo udnie przyszli technicy i za-
yli aparat pods uchowy na telefon Iriny. Poza tym te-go dnia nie zdarzy o si nic szczególnego.
Nadesz a noc. Irina niech tnie przygotowywa a si do kolejnego dy uru. Jej rytm dobowy powoli wraca do normy, tym razem zmusza a si , by nie
zasn
, cho nie wsta a z
ka przed drug po po udniu. By a zm czona, tak jak zm czona jest wi kszo
ludzi wieczorow por . Na ca e szcz
cie
zosta o tylko kilka bezsennych nocy. Poniedzia kowa, potem dzie przerwy, rodowa, potem wolny czwartek... i...
I koniec! W pi tek nie zamie ci og oszenia i nie b dzie musia a czuwa . Nigdy wi cej.
Tylko dwie noce. Cudownie!
Zadzwoni filozof, Per Kron.
Chcia przeprosi j za swoj natarczywo
. Teraz zro-zumia , e wprawi j w zak opotanie.
- Nie odczu am tego w taki sposób - zapewni a go. - Nie rozmawiajmy ju o tym!
Zamilk . Irina zorientowa a si , e zmiana tematu by- a mu nie w smak.
Gaw dzili jeszcze przez chwil , ale w tonie znacznie mniej swobodnym ni wcze niej. Irina odebra a to z przy-kro ci , traktowa a Pera jak dobrego
przyjaciela i jeszcze nie by a pewna, dok d ich ta przyja
zaprowadzi. Ostatniej no-cy sporo my la a o mo liwych rozwi zaniach: zerwa wszel-kie
kontakty czy pomóc samotnemu m
czy nie w wybrni -ciu z trudnego dylematu, jeszcze nie dokona a wyboru.
Wychowano j w duchu pomocy innym. W ka dej sy-tuacji.
Poczu a ulg , kiedy Per si po egna . Potrzebowa a czasu. Mieli si spotka we wtorek, na ca e szcz
cie w obecno ci Marity, b dzie okazja, by
przeanalizowa swoje odczucia.
Zaraz potem zadzwoni a jaka pani, która nie mog a zasn
i zadr cza a si ró nymi my lami. Irina poczu a si w swoim ywiole, rozmawia y d ugo,
prawie godzin . Kiedy pod koniec yczy a kobiecie powodzenia, poczu a si oczyszczona.
Telefon milcza przez d
sz chwil . Irina zabija a czas stawianiem niezliczonych pasjansów.
Dzwonek telefonu rozbrzmia dopiero o czwartej nad ranem. Co dziwne, dzwonek jej domowego aparatu. Te-go rozmówcy najmniej si spodziewa a.
Arnt.
Irina nie mia a najmniejszej ochoty na konwersacj z by ym m
em. „Ona przynajmniej zna swoje miejsce”. „Kompletnie pozbawiona uroku”. „Zimny
kotlet”.
- Czego chcesz? - spyta a ch odnym tonem.
- Odszed em od Inger!
Wiem, pomy la a.
Czeka na okrzyk rado ci i zaskoczenia, ale si nie do-czeka .
- Nie jeste zdziwiona?
- W
ciwie nie - wycedzi a. - Sk d dzwonisz?
Jej pob
liwy ton, jakiego u ywa si wobec rozbryka-nego ucznia, zbi go z tropu.
- Z hotelu. Chcia aby mnie odwiedzi ?
- O tej porze? Nie mo esz zaczeka do rana?
- Musz z tob porozmawia . Mog przyj
?
- Szczerze mówi c, Arnt, chce mi si spa . Dobranoc!
Rozdra niona przesz a do sypialni. Mia a do
. Pozwól mi uporz dkowa moje ycie, Arnt, pomy la a, sk adaj c karty. Pasjans nie wychodzi , nawet
gdy oszukiwa a. W y-ciu Irina nie si ga a do takich metod, w kartach pozwala- a sobie na drobne odst pstwa od surowych zasad.
Podnios a d onie i przyjrza a si im. Dr
y lekko.
Przez Arnta?
Zupe nie niepotrzebnie. Gorzko i gniewnie my la a:
Zrobi
ze mnie kukie
, Arnt. Có wart mój wysi- ek, by ci si podoba ? Kocha am ci , uwielbia am, wyno-si am pod niebiosa, a sama si
pogr
am. Wszystkiego mnie nauczy
: mówi twoim j zykiem, kierowa si twoim smakiem i twoimi opiniami o innych ludziach. Ni-szczy am sam
siebie, nawet o tym nie wiedz c.
Dojrza am, Arnt. W bólu i trudzie narodzi am si po-nownie do nowego ycia, w którym nie ma miejsca dla cie-bie. Zostaw mnie w spokoju, teraz
jestem siln . Pewien artysta nauczy mnie patrze na wiat moimi oczami, a pe-wien zwyk y policjant okaza mi prost , ludzk
yczliwo
.
Nie ma miejsca dla ciebie w moim nowym yciu, Arnt. To wspania a wiadomo
! Przespa am tyle lat, zmarno-wa am ostatni rok na apatyczn
egzystencj , której teraz si wstydz . Nie nale ysz ju do mojej rzeczywisto ci, Arnt, wi c odczep si ! Zajmij si tamt kobiet , zajmij si sob ! To
zreszt lubisz najbardziej. Moje oczy by y dla ciebie lustrem, w którym widzia
tylko siebie. Uformo-wa
mnie jak glin , wyzyska
moj mi
i
zabra
dusz , a wszystko z uwielbienia do w asnej osoby.
Bo e, jestem wolna, nareszcie wolna! Musz odnale
t dawn Irin i tchn
w ni nowe ycie!
Kiedy zegar na dole wybi pi
, a ten na rokokowej komodzie zawtórowa zabawnym kurantem, zadzwoni telefon.
Irina podnios a s uchawk .
To by Westling.
- Nie zadzwoni .
- Wiem.
Irina zawaha a si .
- S ucha
.
- Tylko po to, by sprawdzi , kto dzwoni . Potem wy-chodzi em z pokoju.
- Rozumiem.
Nie by a jednak w stanie ukry za enowania.
- Dzwoni , by zapyta , czy kto podejrzany nie kr ci si ko o domu.
- Nie s dz . Nic nie s ysza am, a wiatr przecie os ab . Wygl da am ostro nie przez okno, ale na ulicy panowa spokój. Bogu dzi ki!
Westling milcza przez d
sz chwil .
- Irino... Masz jakie k opoty?
Co za pytanie!
- Je li my lisz o moim by ym m
u, to sko czy am z nim raz na zawsze. To prawda, zadzwoni , ale zrobi am potem rachunek sumienia...
Czu a si na tyle silna, by zda Westlingowi sprawo-zdanie z w asnych przemy le . O tym, e Arnt uczyni z niej marionetk , któr porusza wedle
asnych egoi-stycznych pragnie . Przesta a dba o dobre imi m
a, nic mu nie by a winna, to on by jej winien ca e ycie.
Westling s ucha w milczeniu, kiedy wylewa a z siebie wspomnienia wieloletnich upokorze . Kiedy w ko cu przerwa a, by zaczerpn
tchu,
powiedzia cicho:
- To nie jest twój jedyny problem. Masz inny, wie -szej daty, prawda?
Irina zaniemówi a.
- Wi c jednak pods uchiwa
?
- Tylko troszk . By si dowiedzie , e kto prosi ci o wybaczenie za zbytni natarczywo
.
- Wi c o to chodzi! To nic wa nego. Pewien m
czyzna: który le zinterpretowa sytuacj .
Milczenie.
- To jego odwiedza
w niedziel ?
- Tak. Wszystko sobie wyja nili my.
- Rozumiem.
Nagle zda a sobie spraw , e Westling nie móg s ysze rozmowy z Arntem, któr prowadzi a na innej linii. Zu-pe nie niepotrzebnie opowiedzia a
inspektorowi histori swego nieudanego ma
stwa.
ciwie nie
owa a tego kroku. Okaza a si nielo-jalna, ale nielojalno
przynios a jej wyzwolenie!
Westchn a zniecierpliwiona.
- No dobrze, Patrik, wpad am w k opoty. Tak g upie i prymitywne, e a si ich wstydz . Tyle e nie mam z kim o nich pogada .
- Masz mnie. Teraz po
si spa , zas
na sen. O której wstajesz?
miechn a si .
- O drugiej b
ju na nogach.
- Mog wpa
czy wolisz spotka si na mie cie? A mo- e al ci czasu na rozmow ze zwyk ym policjantem?
Poczu a ogromn ulg .
- Bardzo ch tnie ci ugoszcz , je li tylko zechcesz s u-cha mojego paplania. Ale tylko kaw , bo pó niej jestem zaproszona na obiad... O, nie, nie da
rady! Jak mi przykro!
- Co si sta o?
- Marita - zmartwi a si .
- Na mier o niej zapomnia em! Musz j odebra przed po udniem. Od
my rozmow na pó niej. Chyba e wybierasz telefon.
zwierze na odleg
, a na telefony rea-guj ju alergicznie.
- Znajdziemy wolny dzie .
Przyjd teraz, chcia a powiedzie , ale wci
tkwi a g -boko w ryzach konwenansów.
- Znajdziemy wolny dzie - powtórzy a mechanicznie.
Us ysza a ton zawodu we w asnym g osie. Wolny dzie . Wyda si jej tak bardzo odleg y.
Mia a nadziej , e Westling nie zauwa
jej rozczaro-wania.
Patrik Westling by spostrzegawczy.
Taka mi a, taka kulturalna, pomy la , a jednocze nie s aba i bezbronna. Mia oby si ochot przytuli j i chro-ni przed niebezpiecze stwami tego
wiata.
Pewnie ci gnie za ni t um wielbicieli, jest taka atrak-cyjna. Po co jej zwyk y policjant?
Co powiedzia a wtedy w szpitalu, do Marity? e chcia a pope ni samobójstwo. Przez m
a, który j opu ci .
Musia a go bardzo kocha .
Teraz skre li a tego m skiego szowinist ze swego y-cia. Na ca e szcz
cie!
Mia a inne problemy. G upie, prymitywne, tak je na-zwa a, ale nie chcia a o nich mówi przez telefon.
Biedna dziewczyna!
Westling westchn i wróci do
ka. Móg liczy na par godzin snu.
Za atwione. Droga do niej stoi otworem.
By o pi knie! Cholernie pi knie. Jak na pocz tek.
Jestem wyko czony. Takie rzeczy m cz . W dzie jest jeszcze gorzej, trzeba czeka na noc.
Teraz jest z y moment. Musz jecha do domu po pie-ni dze, bo mi si nale
. Wróc jutro rano i wszystko za-planuj .
Kto czeka, doczeka si .
A wtedy, moja ma a, zabawimy si . Zata czymy. Jak paj k z ofiar . Tylko ty i ja.
ROZDZIA XI
SPOKOJNY WTOREK
Zacz si wrzesie .
Pogoda nie zmieni a si , ale Irinie wrzesie kojarzy si ju z symptomami nadchodz cej zimy. Skuli a si w cie-p ym
ku.
Kolejna zima. Z przera eniem wspomina a g bok depresj , w jak popad a rok temu. W
ciwie nie mia a ta-kich sk onno ci, ale odej cie Arnta
zdusi o w niej wol
ycia. Powoli podnosi a si z upadku. Czy by zbli aj ca si zima znów mia a wp dzi j W ponury nastrój?
By o ju pó no, za godzin powinien zjawi si Westling z Marit .
ywiona t my
, zerwa a si z
ka.
Nie wiedzie dlaczego ubra a si szczególnie elegancko. Wyszuka a flakoniki i tubki kosmetyków, które przywio-z a z Pary a. Dosta a je od
przyjació ki, która wysz a za Francuza i pracowa a w bran y kosmetycznej. Prosi a Iri-n o wypróbowanie produktów na jakiej m odej dziew-czynie.
Irina u wiadomi a sobie pó niej, e adnej nie zna.
Teraz mia a nadziej pomóc Maricie.
Patrik Westling spogl da bez wyrazu na stó nakryty dla trzech osób.
- Przykro mi! Musz wraca na komisariat.
- Szkoda - stwierdzi a Irina, pomagaj c Maricie zdj
kurtk . - Zrobi am zapiekank .
- To zostawcie troch - roze mia si . - Wpadn po po- udniu.
- Dobrze. Tylko nie przyjd za pó no, jeste my umó-wione na siódm . Wejd , Marito, i usi
! - Podesz a do inspektora i zni
a g os: - Co si
sta o?
- Jeszcze nie wiemy. Zagin a jaka m oda kobieta.
- To okropne. Znam j ?
- Nie wiem. Pracuje w gazecie, w
nie si tam wybie-ram. Jej matka zg osi a zagini cie córki wczoraj wieczo-rem, dziewczyna nie zjawi a si dzi w
pracy. Mo e to fa -szywy alarm, ale matka twierdzi, e córka nie nale y do osób nocuj cych poza domem bez zapowiedzi.
- Rozumiem. Odgrzej zapiekank , je li wrócisz.
- Je li? Chcia
powiedzie : kiedy - u miechn si i wyszed .
Pozosta a po nim aura bezpiecze stwa, któr roztacza wokó siebie. Irina zasiad a z Marit do sto u, by a w znako-mitym humorze. Marita zacz a
opowiada o swoich proble-mach. Wi kszo
nastolatków skar y si na brak zrozumie-nia i samotno
w pewnym okresie swego ycia, pomy la a
Irina, ale nie powiedzia a tego g
no. M odzi ludzie cz sto chc czu sw odmienno
, taki jest przywilej m odo ci.
Z Marit by o troch inaczej. Dziewczyna ywi a prze-konanie, e nie wolno wyrasta ponad przeci tno
, dla-tego te stara a si gra rol
narzucon jej przez rówie- ników. Nie by a jednak w stanie zrezygnowa ze swej odr bno ci, a niezdarno
i niedba y wygl d nie dodawa- y jej uroku.
Dla Iriny by a jak bry ka gliny, której mo -na nada wdzi czny kszta t.
- Przede wszystkim musisz u ywa innego szamponu - powiedzia a. - W twoim wieku przet uszczaj ce si w o-sy to rzecz normalna, za rok
pozb dziesz si tego proble-mu. Tymczasem zrobimy, co si da. Trzeba skróci w o-sy, ja tego nie potrafi , wi c poprosimy fryzjerk .
Marita spojrza a
nie na d ugie, cienkie kosmyki. Nie mog a ich umy z zabanda owanymi nadgarstkami, ale poza tym wystroi a si jak potrafi a
na spotkanie z t mi pani .
Zacz y wi c od mycia w osów. Nie pod prysznicem ze wzgl du na banda e, ale nad umywalk . Marita po e-ra a wzrokiem najdrobniejsze detale
domu Iriny. Nie mo-g a uwierzy , e mo na tak pi knie mieszka .
Kiedy w osy sch y, zabra y si za kosmetyki. Irina wtar a jak
ma
w twarz Marity i t umaczy a nalepki na flakonikach.
Marita obliza a wargi.
- Ta zapiekanka by a pyszna!
- Naprawd ? Chcesz pi ? Mo e jab ko?
- Nie, dzi kuj . A ten policjant jest mi y.
- Te tak uwa am. Przez pierwsze dni b dziesz czu a sw dzenie na skórze, ale to minie. Wieczorem idziemy do prawdziwego artysty. Jest bardzo
sympatyczny i specjal-nie prosi , bym ci do niego przyprowadzi a.
Dziewczyna zaczerwieni a si z rado ci.
Uda o im si usun
resztki brzydkiego lakieru, Irina upomnia a Marit , by nie obgryza a paznokci. Pochwali- a jej ubiór, cho Marita mia a na sobie
zwyk y strój na-stolatki, podkoszulek i d insy. Zaproponowa a, e pój-dzie z ni do sklepów i razem kupi co do ubrania.
- Ch tnie. Byle nie co dla starych ciotek - ostrzeg a Marita.
- Rzecz jasna! Uwa asz, e ubieram si jak stara ciotka?
Marita zlustrowa a j wzrokiem.
- Ca kiem nie le jak na pani wiek. Ale i tak jak stara ciotka!
Irina nigdy nie my la a o sobie w ten sposób. Najpierw zak opota a si , a potem wybuchn a miechem. Po chwi-li mia y si obie.
W ko cu Marita przejrza a si w lustrze.
- Nie widz specjalnej ró nicy - stwierdzi a krytycz-nym tonem. - Tyle e jestem czysta. Wyszorowana!
- Zaraz zobaczysz ró nic . Teraz we miemy si za ma-kija .
Irina podesz a do swego zadania z niezwyk powag i profesjonalizmem. Na
a najpierw stonowany s o-neczny podk ad i delikatnie podkre li a
policzki i zarys ust. Marita oniemia a z wra enia.
- Gdzie si pani tego nauczy a? - spyta a z nie tajonym podziwem.
Irina skrzywi a si .
- Mój m
wymaga perfekcji w yciu towarzyskim i na co dzie . Bez makija u nie wypu ci by mnie do ogro-du. Teraz ju nie dbam o to i czuj si
cudownie!
- I mimo to t skni pani do niego? Tak pani powiedzia a.
- Kwestia przyzwyczajenia. Zdj am ju klapki z oczu i zaczynam dostrzega , e istnieje rzeczywisto
, w której on nie jest punktem centralnym.
Cho Arnt nigdy tego nie pojmie, pomy la a. W swoim poj ciu by p pkiem tego wiata.
Pozbawi mnie w asnej woli niemal jak hipnotyzer! A mo e mi
mnie za lepi a?
By przystojny, przedsi biorczy i strasznie autorytar-ny. A ja atwo ulegam, wprost prosz si o to, by mnie traktowano z góry.
Za wita a jej nagle pewna my l. Inger zastosowa a ko sk kuracj , by wyleczy rozbuchane ego Arnta. Tyle e lekar-stwo okaza o si zbyt gorzkie -
kobieta, która o mieli a si przeciwstawi jego pogl dom! Nic dziwnego, e j zostawi !
- Marito... naprawd uwa asz, e si ubieram staro- wiecko?
Dziewczyna sko czy a podziwia swoje rz sy.
- Co? Nie, powiedzia am „jak stara ciotka”, a to ró -nica. Przecie jest pani w takim wieku.
Irina by a wstrz
ni ta.
- Mam trzydzie ci pi
lat.
nie. Uwa am, e jak na ten wiek wietnie si pani ubiera.
- Ale sarna by tego nie w
a.
Marita zachichota a, a Irina poczu a za enowanie po-mieszane z rozbawieniem. My la aby podobnie, gdyby mia a siedemna cie lat.
Najwy szy czas, by wyj
do ludzi innych ni ci, których zaliczano do mietanki towarzyskiej miasta. Do m odzie y. Ca y czas
a w przekonaniu, e
ma m o-dzie czy pogl d na wiat. Nie mog a bardziej si myli , ca kowicie straci a kontakt z rzeczywisto ci .
Up ywaj ce dni przynosi y jej kolejne rewelacje na temat w asnej natury. I to tylko dlatego, i uzna a, e potrafi pro-wadzi pouczaj ce nocne
pogaw dki o ludzkich troskach!
Patrik Westling wpad na swoj porcj zapiekanki. To by a specjalno
Iriny. W jej poj ciu odgrzewana zapiekan-ka traci a wie
, ale inspektor nie
mia zastrze
. Wr cz przeciwnie, ku zadowoleniu Iriny poprosi o dok adk .
Nie znale li okazji do rozmowy, bo Marita nie opu-szcza a ich na krok, dumna z komplementów, którymi obdarzy j przy wej ciu. Usiad a przy stole
naprzeciw Westlinga i nie odrywa a od niego oczu.
W ko cu inspektor musia wraca do pracy.
Irina odprowadzi a go do furtki.
- Znale li cie t kobiet ? - spyta a cicho.
- Nie. Sprawdzamy wszystkie warianty. Zapewne, wbrew sugestiom matki, sp dza czas na upojnej zabawie.
- Ile ma lat?
- Trzydzie ci osiem. Rozwiedziona - dwa albo nawet trzy razy. Mieszka z matk , opiekuje si ni .
Poprosi , by Irina zachowa a ostro no
. Najlepiej e-by do domu wróci a taksówk . I wyrazi rado
, e Ma-rita sp dzi noc u niej.
a solenn obietnic , e tak uczyni. Teraz wybie-ra a si z Marit do miasta, na zakupy.
- No to was podrzuc , je li jeste cie gotowe. A potem odwioz z powrotem do domu, o której b dziecie chcia y!
Irinie zaszkli y si oczy. Westling zapyta , czy powie-dzia co niew
ciwego.
Irina potrz sn a g ow .
- Pierwszy raz mog wyj
i sama dysponowa swoim czasem.
- Doprawdy? - zdziwi si .
Nie wiedzia a, co odpowiedzie . Po tylu zjadliwych komentarzach na temat Arnta chcia a odda mu sprawie-dliwo
.
- Mój m
by bardzo mi y... i robi to dla mojego do-bra. Jecha za mn samochodem od sklepu do sklepu i czeka , a zrobi zakupy. To mnie
troch ... kr powa o.
- Rozumiem - mrukn .
Westling obrzuci szybkim spojrzeniem dom, ale nie dostrzeg nigdzie Marity.
- Irino... Trudno b dzie znale
okazj do rozmowy w cztery oczy. Mo esz powiedzie mi teraz, co ci gryzie?
Irina te spojrza a ku domowi. Marita z pewno ci stoi przed lustrem.
Usi owa a zebra my li.
- Och, to g upstwo! - j kn a.
- G upstwo nie g upstwo, ale ci gn bi.
- Tak. Mój by y m
zadzwoni do mnie, opowiada- am ci ju o tym? Ale on si nie liczy. Mam do ciebie py-tanie. Co nale y uczyni , je li przyjaciel
prosi o przys u-g , która k óci si z twoimi zasadami?
Spojrza na ni badawczo. Z za enowania nie odwa y- a si spojrze mu w oczy.
- Czy chodzi o co niezgodnego z prawem? - spyta .
- Nie!
- Odpowied by aby prostsza.
- Wiem! Nigdy bym si na co takiego nie zgodzi a.
Westling nabra powietrza.
- To dylemat, przed którym stoi wielu ludzi. Wspo-móc przyjaciela w potrzebie czy kierowa si w asnym sumieniem...
- No w
nie - przytakn a ochoczo. Zwrot „przyja-ciel w potrzebie” ubawi j , ale nie okaza a tego po sobie.
- Nie mo esz powiedzie nic bli szego?
- Nie - zaprzeczy a zdecydowanie. - Musia abym zdra-dzi jego to samo
.
Westling by wyra nie skr powany.
- Musisz zdecydowa sama, Irino. Ch tnie bym ci po-móg , ale zbyt ma o wiem. Musisz kierowa si sumieniem i zdrowym rozs dkiem. Uwa am
jednak, e nie powinna robi niczego, co k óci si z twoim systemem warto ci.
W milczeniu pokiwa a g ow .
Po
d
na jej ramieniu. Irina drgn a.
- Nie wiem, czego
da od ciebie twój przyjaciel - rzek przyja nie. - Nie mo esz pój
na kompromis?
Za ama a si . Co mia oznacza kompromis w takiej sytuacji?
- Spróbuj - stwierdzi a z niepewnym u miechem. - Dzi kuj za rad !
- Co to za rada - rzuci kwa no.
Irina poczu a nag e wyrzuty sumienia, e zabiera jego cenny czas.
- Patrik, nie musisz nas wozi w t i z powrotem!
- Chc ci mie pod kontrol - spowa nia . - Niepo-koj si o ciebie.
- Szkoda, e nie mieszkasz w pobli u! - wykrzykn a spontanicznie. - O, przepraszam, nie powinnam by a tak mówi , zapomnij o tym!
- Nie mam ochoty zapomnie - u miechn si . - Jest Marita! Ale si spieszy!
Dziewczyna podbieg a zadyszana.
- Zadzwoni telefon. Wo
am pani , ale pani nie s y-sza a, wi c odebra am. Dzwonili rodzice. Wrócili rejso-wym samolotem i znale li numer telefonu,
który za pani rad zostawi am. Chc , bym wróci a do domu, ale ja wol zosta z pani . Prosz z nimi porozmawia !
- Nie od
s uchawki?
- Nie, mama czeka.
Irina wbieg a do domu i odebra a telefon. W starannie dobranych s owach wyja ni a ca sytuacj i zdo
a uzy-ska pozwolenie na wieczorne wyj cie
Marity. Obieca a, e odprowadzi j do domu przed godzin dziesi
.
Wreszcie mog y wyruszy do centrum i poszale po sklepach.
Najprzyjemniej jest czeka na rozkosz. T najwi ksz . Rozkosz spe nienia po czon z zemst .
Le
i gapi si na dziewczyny na cianach. Kr
ty ka-mi, dra ni mnie, a sobie musz pofolgowa . W porówna-niu z tamt nic nie znacz . Te jej
rozta czone, jasne loki, stercz ce piersi i rozhu tany ty eczek. Dostaniesz, czego pragniesz, lekarska j dzo, a nawet wi cej.
Zaczekam...
Ale nie za d ugo!
ROZDZIA XII
PIERWSZY WSTRZ S
Per Kron i Marita omawiali swoje próby samobójcze, poza malowaniem i rysowaniem nawet to ich czy o. Iri-na przygl da a si im z uwag .
Nie bra a udzia u w dyskusji. Na sztuce si nie zna a, samobójstwa tak e nie by y jej specjalno ci . My la a o tym, by sko czy ze sob , kiedy Arnt j
opu ci , ale nigdy nie posun a si dalej. Marzy a jedynie o tym, by zapomnie o wszystkim. Zasn
, na ca wieczno
.
Marita u
a wypróbowanego argumentu.
- Pan tak dobrze wygl da, czemu pan chcia si zabi ?
Irina pokiwa a g ow na tak proste rozumowanie. Wy-mieni a spojrzenia z Perem, jego oczy b yszcza y.
- Musz pocieszy to biedne dziecko, prze ywa teraz trud-ny okres - mrukn do Iriny, kiedy przez chwil byli sami.
Pokiwa a g ow i powiedzia a, e go rozumie.
By a jednak troch zazdrosna o zainteresowanie, jakie okazywa Maricie. Mo e nie tyle zazdrosna, co wy czo-na z ich artystycznej wspólnoty.
Per pokaza dziewczynie swoje obrazy. Marita by a ni-mi zachwycona. Potem poprosi , by co narysowa a, po-chwali i udzieli kilku fachowych porad.
Przez g ow Iriny przemkn a pewna my l. Marita mo-g aby by wdzi czn pomocnic dla Pera. Mog aby przy-chodzi na par godzin, a w zamian
za opiek otrzyma kilka lekcji rysunku i malowania.
Co jednak, gdyby zechcia innej zap aty?
Marita mia a siedemna cie lat i pierwsze do wiadczenia za sob , zd
a ju si zwierzy Irinie w czasie porannej toalety. Marita ocenia a swe ycie
z przera aj
prosto-t : chodzi a z ch opcami do
ka, bo to by a jedyna oka-zja do kontaktów z nimi, jedyna szansa na okruchy uda-wanej mi
ci.
Wiedzia a, e nic do niej nie czuli, ale przez tych kilka chwil mog a pogr
si w marzeniach i wyo-bra
sobie, e jest obiektem ich westchnie .
Nigdy z ni potem nie rozmawiali, a wobec innych nie chwalili si zdobycz , dzi ki czemu Marita unikn a z ej s awy.
Irina wzdryga a si na my l o takiej samotno ci i tak n dznych rado ciach.
Per mia jednak prawie czterdzie ci lat. Co powiedzie-liby rodzice Marity, gdyby Irina milcz co przysta a na ten zwi zek?
Nigdy by do tego nie dopu ci a. Je li kto mia by uwol-ni Pera od ci
aru samotno ci, to musia aby to by ona sama. Mia a w sobie do
Otrz sn a si z przera eniem. Sk d l gn si w jej g o-wie takie my li? Zaczerwieni a si .
Per Kron poprosi j o pomoc, a Irina nie zwyk a odma-wia . Tym razem chodzi o o co wi cej. Nie mog a ukry , e j poci ga . Zwróci a uwag na
jego wyraziste d onie, kiedy na nie patrzy a, wyobra
a sobie, e j pieszcz . Za-stanawia a si , jakby to by o, gdyby naprawd j pie ci y, i czu a w
ca ym ciele fal gor ca, tak sam jak w pierw-szych latach ma
stwa z Arntem. Pó niej sta si nazbyt natarczywy, ale Irina nigdy nie zas ania a si
bólem g owy. Zawsze gotowa by a spe ni ma
ski obowi zek...
W przypadku Pera Krona by o inaczej. Jej wspó czu-cie dla niego stanowi o dodatkowy argument. Mog a mu tak wiele da ...
Siedzieli z Marit , przegl daj c ksi
o malarstwie.
Nie, zwi zek Pera z Marit móg doprowadzi do nie-obliczalnych skutków, pomys nagle wyda si Irinie zu-pe nie nieodpowiedni.
A poza tym chcia a go mie wy cznie dla siebie.
Kiedy Marit wysz a do azienki, zapyta j szeptem:
- Irino, wrócisz tu po odwiezieniu Marity?
To pytanie zmrozi o j .
- Ona mieszka strasznie daleko - zaoponowa a s abo. - B dzie zbyt pó no.
- Nie dla mnie - odrzek pospiesznie.
- Dla mnie tak - rzuci a z nie zamierzon ostro ci . - Musz si po
. Ostatnio nie dosypiam.
- Wi c mo e jutro?
- Jutro wieczorem mam ostatni nocny dy ur.
- W czwartek?
Jej serce bi o przyspieszonym rytmem.
- Zobaczymy. Mo e. Musimy i
, obieca am rodzicom Marity, e odstawi j przed dziesi
. Dzi kuj za mi y wieczór! Ch tnie zaprosi abym ci do
siebie, ale podjazd jest bardzo stromy, a przed wej ciem schody.
- Nie dostosowane dla niepe nosprawnych - stwierdzi z gorzkim grymasem. - W czwartek. Obiecaj!
Waha a si . Je li si zgodzi, b dzie skazana na to, by mu pomóc. Czy by a na to przygotowana?
- Postaram si - wyj ka a bez przekonania, czuj c opor-nie budz ce si po
danie, a na sobie jego gor cy i g odny mi
ci wzrok.
Do domu Marity dotar y tu przed dziesi
. Rodzice zarzucili j tysi cem pyta , Marita nastroszy a si , Irina udzieli a spokojnych wyja nie .
Doradzi a, by zabra dziewczyn ze szko y i czeka na rozwój wypadków. Po ostatnich przej ciach Marita potrzebowa a wypoczynku.
Irina po egna a si szybko, czeka a na ni taksówka.
Rodzice Marity podzi kowali jej za wszystko, mo e mogli co dla niej zrobi ?
Irina chcia a powiedzie : po wi
cie wi cej uwagi cór-ce. Uzna a jednak, e nie powinna, w ko cu nie zna a wszystkich okoliczno ci. Marita
cisn a j serdecznie.
W czasie d ugiej jazdy do domu Irina u wiadomi a so-bie, e od rozpocz cia nocnej s
by jej ycie zmieni o si na lepsze.
Z ka
up ywaj
noc robi a si coraz dojrzalsza, odnajdywa a w sobie pok ady si y, których w ogóle nie by a wiadoma, pozostaj c pod
nieustann dominacj Arnta. Pozna a nowych ludzi, zyska a przyjació . Nawet m odziutka Marita chcia a j odwiedzi , dom Iriny zro-bi na niej ogromne
wra enie, sposób bycia gospodyni zreszt te . Irina ugo ci a j z przyjemno ci , los dziew-czyny le
jej na sercu.
Uwa
a, e w osobie Patrika Westlinga znalaz a do-brego i godnego zaufania przyjaciela.
Per Kron...
Irina wci gn a g boko powietrze. Dlaczego nie mo-gliby pozosta dobrymi znajomymi tak jak dot d? W ich zwi zku pojawi o si jakie napi cie, a
dalszy ci g zdawa si nieprzewidywalny. W porz dku, pomy la a, mo e kie-dy zgodz si na jego pro
, ale po co ten po piech? W czwartek?
Pojutrze! Daj mi wi cej czasu, Per, pozwól nam pozna si lepiej, daj mi szans zastanowi si nad w asnymi uczuciami. Nie akceptuj szybkich
zwi zków, cho rozumiem tw samotno
i specyficzny problem.
O którym nie mog spokojnie my le , który odpycha mnie i poci ga jednocze nie. Daj mi wi cej czasu, prosz !
Za oknami samochodu g stnia a wrze niowa noc, w mia-r jak zbli ali si do centrum, blask neonów zast powa k -py wierków. Irina obróci a
wzrok w kierunku swojego wzgórza, ale st d nie by o wida domu. Mog aby jedynie dostrzec latarni , gdyby samochód nie jecha tak szybko.
Jej nocna s
ba trwa a nieca e dwa tygodnie. Irina czu a lekkie zawstydzenie, e musi j porzuci , ale zbyt wiele zmian zasz o w jej yciu, zbyt wiele
zdarze , których wcale si nie spodziewa a.
To dobrze, e koniec si zbli
. By a teraz znacznie silniejsza.
Samochód pokonywa wzniesienie. Taksówkarz rzuci jak
uwag o pogodzie i Irina odpowiedzia a. Ile to s ów mo na powiedzie na zupe nie
banalny temat. Takie jak na przyk ad jesienny wiatr, którego nie sposób by o nie zauwa
, nawet on zas ugiwa na powa ny komentarz.
ciwie to wcale nie jestem b yskotliwa, pomy la a z gorzk autoironi . W
nie takie zwyk e rozmowy nie sprawiaj mi wi kszego trudu. Bywa o
gorzej, kiedy sili- am si na dowcip na przyj ciach w tak zwanych wy -szych sferach. Arnt posy
mi czasami ostrzegawcze spojrzenie. Niewiele trzeba,
by straci pewno
siebie.
Per jest b yskotliwy, zmusza mnie do wysi ku intelek-tualnego. Czasami dotrzymuj mu kroku, zwykle jednak przyt acza mnie sw osobowo ci .
Patrik ma prostsz natur , z nim czuj si swobodnie. Tyle e on zniknie z mojego ycia, kiedy policja straci za-interesowanie moj osob .
Samochód zatrzyma si
agodnie. Irina zap aci a za kurs i yczy a kierowcy dobrej nocy. Taksówka znikn a w ciemno ci, Irina zosta a sama.
Latarnia rzuca a blask na ogrodzenie i furtk , skryte cz
ciowo pod ga ziami bzu i kasztanów. Krzewy roz-ros y si zbyt bujnie, najwy szy czas je
przyci
.
Kto mia to zrobi ? Irina nigdy nie odwa
aby si ci
ywych ro lin.
Strome kamienne schody. Kilka stopni, jednak wystar-czaj co du o, by utrudni wjazd wózkiem.
Ogród pe en drzew i krzaków, za którymi czai si móg kto niepo
dany. Ksi
yc rzuca blady blask po-przez cienk pow ok chmur. Irinie
przebieg zimny dreszcz po plecach i zanim w
a klucz do zamka, ro-zejrza a si instynktownie.
Nigdy dot d tak si nie czu a. Mieszka a w spokojnej dzielnicy, a jej dom niczym szczególnym si nie wyró -nia . S siednie posiad
ci by y znacznie
okazalsze.
Wszystko przez tego telefonicznego terroryst .
Nareszcie w rodku! Bezpieczna.
Zdj a szykowny p aszczyk i poprawi a w osy przed lustrem w holu. Zgasi a wiat o i wesz a do salonu. Zapa-li a lamp .
Zatrzyma a si w progu.
Pokój wygl da normalnie, co jednak nie dawa o jej spokoju.
Min a d
sza chwila, zanim zorientowa a si , co to by o.
Ze stolika pod cian znikn a ma a srebrna waza.
Irina zmartwia a, przez u amek sekundy nie mog a si poruszy . Potem wbieg a do gabinetu Arnta - nie wiedzie czemu wci
nazywa a ten pokój
gabinetem Arnta, cho przecie by ju jej - i otworzy a szafk w sekretarzyku.
Pusta. Pieni dze, kosztowno ci, wszystko znikn o.
- Nie - j kn a s abo.
Nag a i przera aj ca my l przysz a jej do g owy.
Mo e nie jest sama?
Mo e w amywacz wci
znajdowa si w domu? Ukry-ty w którym z pokoi?
Co mia a pocz
?
ROZDZIA XIII
NOC WTORKOWA
Irina wbieg a na schody, potkn a si i krzykn a z prze-strachem, zanim znów z apa a równowag . W ciemno ci wymaca a klamk na drzwiach do
sypialni, wbieg a do rodka i zatrzasn a drzwi za sob . Na ca e szcz
cie klucz tkwi w zamku od wewn trz. Przekr ci a go dwa razy i za-pali a wiat o.
A je li on te by w pokoju?
W garderobie? Ukryty w niszy okiennej? Pod
kiem?
Jak ma a Katerine wsz dzie widzia a straszyd a.
Dr
cymi r koma podnios a s uchawk telefonu. Noc-nego telefonu, na ca e szcz
cie wci
go mia a!
Nie by o sygna u.
Panika! A je li rzeczywi cie jest w tym samym pokoju?
O, nie, zachowuje si jak idiotka! Trzeba w czy wtyczk , dzi jest jej wolna noc.
Ze zdenerwowania nie mog a trafi wtyczk do kon-taktu. Rzucaj c nerwowe spojrzenia w kierunku szafy, zacz a wykr ca numer posterunku
policji, ale przerwa- a w po owie.
Dochodzi a pó noc, Patrik Westling z pewno ci wró-ci ju do domu.
Wykr ci a kolejny numer, tym razem prywatnego te-lefonu inspektora, zdziwiona, e zna go na pami
.
Odbierz!
Dzi ki Bogu, to jego g os!
- Mówi Irina - wyszepta a pospiesznie. - W
nie wró-ci am do domu. By o u mnie w amanie. Nie wiem, czy w amywacz nie jest wci
w rodku.
Przyjedziesz?
Ostatnie s owa wypowiedzia a niemal niedos yszalnie.
- Natychmiast. Zamknij drzwi na klucz, je li mo esz!
- Ju zamkn am. Jestem w sypialni. Mo e on te si w niej ukry ?
- Ju jad .
Zapali a wszystkie lampy w pokoju. Zmusi a si , by zajrze pod
ko i przepatrze wszystkie k ty. Troszk uspokojona usiad a na kraw dzi
zaczeka na przyjazd inspektora.
Wreszcie zobaczy a przez okno dwa wozy policyjne i czterech ludzi. Zebra a si na odwag , by otworzy drzwi sypialni, musia a przecie wpu ci
policjantów do rodka...
Niemal sfrun a ze schodów i zacz a przetrz sa to-rebk w poszukiwaniu klucza do drzwi wej ciowych. Ze wzgl dów bezpiecze stwa nie by o w
nich Zapadki.
Mówi si , e wi kszo
ludzi nabiera ochoty do dzia a-nia pod wp ywem krytyki, my la a, grzebi c gor czkowo w torebce. Ze mn jest inaczej. Staj
si lepszym cz owie-kiem pod wp ywem pochwa i nie jestem wyj tkiem w tym wzgl dzie. W ma
stwie zbiera am wy cznie krytyczne uwagi, nic
dziwnego e teraz jestem taka bezradna.
Znalaz a klucz, otworzy a drzwi i spu ci a
cuch.
Patrik Westling po
jej d onie na ramionach i spoj-rza prosto w oczy.
- Jak si czujesz?
Jego opieku czo
podzia
a koj co na Irin .
- Dobrze. Chyba nikogo tu nie ma.
Razem obeszli wszystkie pokoje, by podsumowa straty. Zgin y kosztowne drobiazgi, atwe do sprzeda y. Najbole- niej odczu a utrat zawarto ci
szuflady. O pieni dze nie dba a, zreszt nie by o ich znowu tak du o, ale pozosta e przedmioty mia y dla niej du
warto
sentymentaln .
- Doskonale wiedzia , czego szuka - przyzna kwa no Westling. - W jaki sposób dosta si do rodka? Jak otwo-rzy szafk , nie wy amuj c zamka?
- Nie wiem - odpowiedzia a Irina. Po godzinnych przeszukiwaniach ca ego domu czu a si wyko czona. - Kluczyk do szafki nosz zawsze ze sob , w
ku razem z pozosta ymi kluczami. Trzymam go w torebce.
- Pewnie pos uguje si wytrychem - stwierdzi a poli-cjantka, która przyjecha a z Westlingiem. - Nie po raz pierwszy zreszt wchodzi niepostrze enie i
znika bez ladu, je li nie liczy przedmiotów, które zabiera ze sob .
Sko czyli ogl dziny i ruszyli w kierunku samocho-dów. Patrik Westling zwleka .
- Mo e chcia aby , by moja kole anka zosta a na noc?
- Nie s dz , by zamierza wróci - u miechn a si bla-do. - Zabra wszystko.
- Chyba masz racj .
Zamilkli, oboje my leli o tym samym: to Westling po-winien zosta na noc. Ona jednak nie odwa
a si o to poprosi , a on musia wraca z
kolegami, eby nie nara-
si na komentarze.
Jego wzrok pad na akwarel , le
na stoliku.
- To od Pera Krona - powiedzia a z u miechem.
- Od Krona? - zdziwi si , studiuj c obrazek. - To on umie malowa ?
- Tak, nie jest wy cznie pisarzem. Znasz go?
Od
obrazek.
- Z innej dzia alno ci.
- Co masz na my li? - Irina ci gn a brwi.
- To... poufna sprawa. Musz i
, czekaj na mnie. Twój telefoniczny prze ladowca si nie odezwa ?
- Nie, s dz , e da sobie spokój.
- To dobrze! Dzwo , je li co si wydarzy.
Dom zrobi si nagle przera liwie pusty, i to nie ze wzgl du na brak zdobi cych go do tej pory przedmiotów. Bardziej ni zazwyczaj Irina odczu a
swoj samotno
.
Przypomnia a sobie nagle, e nocny telefon jest w -czony, ale ani razu nie zadzwoni . Nie zale
o jej na tym, teraz sama chcia a z kim
porozmawia .
Z Marianne. Starsza pani pozwoli a jej przecie dzwo-ni o ka dej porze.
Irina musia a z kim porozmawia , a Marianne nada-wa a si idealnie. Wiedzia a, co dzieje si w mie cie, i lubi a poplotkowa . Nie ze z
liwo ci,
by a po prostu jed-n z tych mi ych staruszek, której inni ch tnie powierza-li swe sekrety.
Marianne nie spa a, Ucieszy a si niepomiernie telefo-nem od Iriny, zarzuci a j z miejsca litani mniejszych i wi kszych skarg i narzeka na k opoty
samotnej osoby, która straci a m
a. Irina wys ucha a jej, cho z trudem ukrywa a zniecierpliwienie.
W ko cu uda o si jej zada pytanie.
- Marianne, znasz Pera Krona?
- Tego na wózku? Tak, wiem, kim jest. Dlaczego pytasz? Irina czu a si podle, nie znosi a obgadywania. Tym ra-zem jednak chcia a wiedzie wi cej
o Peru.
Celowo nie powiedzia a Marianne o w amaniu, nie chcia a jej straszy . Chwila nocnych ploteczek na pewno jej nie zaszkodzi.
- Z ciekawo ci... Na co jest chory?
- Nie jest chory, mia wypadek. Jako sze ciolatek spad z drzewa i uszkodzi sobie jaki nerw.
- Ach, tak.
Per nigdy nie opowiada Irinie o swoim kalectwie, tyl-ko wtedy za pierwszym razem, kiedy wspomina o swo-im bracie, który nie istnia .
- Nie wiesz przypadkiem, czy... - zacz a ostro nie Iri-na - nie pope ni jakiego przest pstwa? Napadu czy cze-go w tym rodzaju?
- Nie - zdumia a si Marianne. - Sk d takie pytanie?
- Pewien policjant powiedzia mi co , co mog oby wskazywa na tak ewentualno
.
- Policjant? Nic nie pojmuj . S ysza am wprawdzie o jego romansach, ale...
- Jego romansach? - Irina wstrzyma a oddech.
- Wszyscy o nich s yszeli! Prawdziwy z niego kobieciarz! Panie z towarzystwa w poczuciu matczynej troski chc mu pomóc przezwyci
samotno
. Pono docze-ka si w paru miejscach potomstwa, na które nie zamie-rza
. Pewnie o tym mówi ten twój policjant. Irino, jeste tam?
- Tak - wyj ka a.
- Nie mówisz ani s owa.
- Jestem, jestem. Wiesz, mam jego obraz, chcia am wie-dzie wi cej o arty cie.
- Artysta - fukn a Marianne. - Nigdy niczego nie sprzeda .
Irina nic nie rozumia a.
- Ale jest pisarzem, prawda?
- Pisarzem? - powtórzy a Marianne. - No tak, pisuje drobne artykuliki do gazet.
Wi c tam widzia a jego nazwisko.
- Odnios am wra enie, e cieszy si s aw - roze mia- a si za enowana.
- Tyle e z , moja droga! Gdybym mia a córk , to ka-za abym jej unika jego towarzystwa.
Mój Bo e, a ja chcia am rzuci mu w ramiona Marit ! Zaniecha am tego pomys u tylko dlatego, e sama mia- am na to ochot .
- Wyda mi si taki sympatyczny - westchn a Irina.
- Kobieciarze bywaj sympatyczni - odrzek a sucho Marianne. - A wi c poznali cie si ?
- Powierzchownie. Dzi kuj za informacje, wiem ju wszystko.
Od
ywszy s uchawk , Irina usiad a na krze le. By a wyko czona.
Naprawd zastanawia am si nad tym, czy nie pój
do niego w czwartek, pomy la a za amana. Nie mia am ca kowitej pewno ci, buntowa am si ,
lecz pomoc Perowi uzna am za obowi zek. Nie wiem, czy bym posz a, ale przy jego darze przekonywania...
Wykorzystuje kalectwo, by zdobywa kobiety! Symu-luje bezradno
i samotno
. Nic dziwnego, e sfrustro-wane panie z towarzystwa id na lep
jego komplemen-tów i dowcipnych replik. Mo e polowa te na m
atki. Na wzgórzach mieszka wiele znudzonych pa domu, które marz o romansie.
Dzieci, których nie chce utrzymywa ? Zapewne m o-dych, niedo wiadczonych panienek, które uwiód . Mo e tam, gdzie mieszka poprzednio.
Och, nie jestem lepsza ni te, które da y si zwie
. Ja te czu am w sobie t kombinacj matczynej opieku czo- ci i erotycznej pokusy. Mnie te
nazywano pani z to-warzystwa...
Irina siedzia a zgarbiona na krze le. Nagle zacz a si
mia , z pocz tku cicho i wstydliwie, potem z wyzwala-j
autoironi .
Kiedy k ad a si do
ka, by o jej lekko na duszy.
ROZDZIA XIV
RODA
Nast pnego ranka inspektora Westlinga wyrwano z
-ka bardzo wcze nie. Znaleziono zaginion kobiet .
Sta wpatrzony w cia o rozci gni te na ha dzie mieci. Odnalaz je pies policyjny.
Makabryczny widok wstrz sn Westlingiem z dwóch powodów.
- Co za zwyrodnialec! - wykrztusi jego asystent z po-blad twarz . - Tak j poci
!
- To w
nie mi si nie podoba - stwierdzi inspektor. - Metoda wydaje mi si znajoma.
Asystent obrzuci Westlinga szybkim spojrzeniem.
- Wie pan, kto to zrobi ?
- Nie. Ten, kto stosowa t metod zabijania, siedzi w zak adzie.
- Wariat?
- Kiedy tak si to nazywa o. Teraz mówi si psycho-za lub zaburzenia psychiczne. Uzna by to za normalne?
- Nie - wzdrygn si asystent.
Westling nachyli si nad ofiar .
- U ywa specjalnego no a - powiedzia bezbarwnym tonem. - Tak samo zabito poprzedni dziewczyn . - Wy-prostowa si . - Zadzwoni do szpitala i
zapytam o Siverta Karlsena. Je li wci
tam jest, to mamy k opoty.
- A je li go wypu cili?
- To te mamy k opoty, ale przynajmniej b dziemy zna nazwisko sprawcy. To jednak niemo liwe, nie mo-gli go tak po prostu wypu ci !
Rozmowa ze szpitalem jeszcze bardziej wzburzy a Westlinga. Tak jest zawsze, pomy la z gorzk ironi . Policja z trudem apie przest pc , którego
pó niej adwokaci, s dy, psychiatrzy i psycholodzy wypuszczaj na wolno
. Za do-bre sprawowanie. „Nik a szansa recydywy”. Sivert Karlsen opu ci
zak ad miesi c temu - zachowywa si poprawnie, a czynu zbrodniczego dopu ci si w g bokim afekcie, kie-rowany zazdro ci . Zb dzi zreszt tylko
raz, cztery lata te-mu. Tak przynajmniej uznali wakacyjni praktykanci.
Westling mia odmienne zdanie. Mord wygl da na czyn rytualny, a te zwykle nast puj seriami. Inspektor podej-rzewa zreszt , e Karlsen pope ni
ich wi cej, zbrodnia nosi a znamiona profesjonalnej roboty. I nie by a ostatni , o czym wiadczy o cia o tej biednej kobiety.
Dlaczego wybra w
nie j ?
Westling kaza swojej ekipie zabezpieczy miejsce zbrodni i zaj
si obdukcj , a sam pojecha do matki ofiary. To by najmniej przyjemny
obowi zek, zw aszcza w przypadku tak okrutnej i gwa townej mierci, ale kto musia go spe ni .
Kobieta okaza a si jedn z tych matek, które przyku-waj do siebie córki nieustannym narzekaniem i wypo-minaniem w asnych chorób i s abo ci. W
kó ko powta-rza a: „Co teraz ze mn b dzie? Czy nikt nie pomy li o mnie?” Pytania inspektora o kontakty córki pozosta y bez odpowiedzi. Matka ofiary
bola a nad strat córki, lecz znacznie bardziej u ala a si nad w asnym losem.
Nic nie wskazywa o na to, by wiedzia a, z kim spoty-ka a si córka.
Kobieta zdawa a si przygnieciona ci
arem tragedii, ale wszelkie oferty pomocy ze strony Westlinga odrzuci- a ze wzgard . Jej ostatnia replika
brzmia a:
- Jak ona mog a mi co takiego zrobi ?
Westling okaza zrozumienie.
- Gniew cz sto bywa reakcj na strat bliskiej osoby.
Odwróci a si bez s owa.
Inspektor wyszed przygn biony i uda si do redakcji gazety.
Zacz od typowych pyta . Z kim pracowa a ofiara? Skierowano go do dzia u og osze .
Pracownica dzia u potraktowa a go z góry. Nie, nie wiedzia a, z kim kole anka zamierza a si spotka . By a bardzo tajemnicza, pewnie z jakim
czyzn .
Mia a sta ego partnera? Nie.
Patrik mia wra enie, e b dzi w ciemno ciach. W akcie desperacji pokaza kobiecie zdj cie Siverta Karlsena.
- Poznaje go pani?
Kobieta przechyli a g ow w bok i wlepi a oczy w zdj -cie.
- No - powiedzia a gburowato - zdaje si , e tu by ?
Tego Westling nie móg wiedzie .
- Tak, w zesz ym tygodniu. Albo dwa tygodnie temu. Nie, w zesz ym tygodniu. Kirsten si nawet podoba , w moim poj ciu wygl da okropnie.
- Ach, tak - mrukn niewyra nie Westling.
Nie mia w zwyczaju wypowiada si na temat fizjono-mii przest pców, ale ca kowicie si zgadza z rozmówczyni .
Kirsten - tak mia a na imi zamordowana dziewczyna.
- Chcia zamie ci og oszenie? - spyta .
- Nie. Czego to chcia ? Czego niezwyk ego, ale od-mówi am mu. Kirsten sta a obok mnie, o tutaj, i si do niego zaleca a. Wzrokiem, ale i tak to
dostrzeg am. A on do niej mrugn . Nie znosz m
czyzn, którzy do mnie mrugaj .
Ja te nie, pomy la Patrik. Rzecz jasna, do mnie mru-gaj rzadko...
Wiedzia ju , co czy o ofiar z Sivertem Karlsenem. Nie musia wiedzie wi cej, ale dla pewno ci zapyta :
- Czego chcia ten cz owiek? Mo e sobie pani przypomni?
Kobieta wyt
a pami
.
- O co pyta . Ju wiem! - poja nia a. - Drukujemy cza-sem pewne og oszenie, pyta , kto je zamie ci . Oczywi- cie nic mu nie powiedzia am.
- Jakie og oszenie?
- Nocny Rozmówca. Widzia je pan? Jaka kobieta odbiera noc telefony od samotnych ludzi. Zreszt ju sko czy a. Trzeba przyzna , e d ugo nie
wytrzyma a!
Patrik Westling poczu , jak oblewa go fala gor ca.
- Nie mog , niestety, poda jej nazwiska ani adresu - ci gn a kobieta - ale je li chodzi o...
- Dzi kuj , wiem, kim ona jest. Pomog a mi pani roz-wi za zagadk kryminaln !
- Doprawdy?
- Tak! Prosz tylko nikomu o tym nie mówi , póki ptaszek nie znajdzie si za kratkami. To mog oby by nie-bezpieczne.
- Rozumiem - odrzek a z nag ym przestrachem. - My- li pan, e b dzie mnie szuka ?
- Nie. Dla pewno ci jednak prosz dobrze zamyka drzwi. Mo e podejrzewa , e Kirsten si pani zwierza a.
- Poprosz m
a, eby po mnie przyjecha - stwierdzi- a kobieta s abn cym g osem.
- Tak b dzie najlepiej! Jeszcze raz dzi kuj .
Westling zadzwoni do Iriny, ale nikt nie podnosi s u-chawki.
Gdzie mog a by ? Sprawy nie wygl da y zbyt ró owo. Westling z
telefoniczny raport o swojej wizycie w ga-zecie i pojecha do domu Iriny.
A je li sta o si najgorsze? Mo e Sivert Karlsen ju j dopad ?
Nikt nie zna jego adresu. Karlsen pochodzi z innego miasta, w którym przydzielono mu jaki pokój, kiedy wy-szed z zak adu. Rzadko tam
przebywa , w
ciwie zg asza si jedynie po zasi ek. Policja ju by a w jego mieszkaniu, znale li jedynie niedopa ki papierosów i puste butelki po pi-wie,
nie zas ane
ko i zdj cia pornograficzne na cianach.
siedzi zeznali, e Karlsen cz sto wyje
a. Chyba by w domu poprzedniej nocy, nie, dwa dni temu, cho mo e jednak poprzedniej...
Nie mogli si zdecydowa , policjanci wysnuli wi c w asne wnioski. Chodzi o o noc z wtorku na rod . Kir-sten zgin a w noc z poniedzia ku na
wtorek.
Sivert Karlsen znów jednak wyfrun ze swego gniazd-ka. Zak adano, e wyjecha do Hoyden.
Tylko Patrik Westling móg go rozpozna , gdyby spo-tkali si w Hoyden. Pochodzili z tego samego miasta.
Inspektor skr ci w w sk uliczk i zatrzyma samo-chód przed domem Iriny. Zadzwoni do drzwi, ale nikt mu nie otworzy . Ogarn go niepokój,
znacznie wi kszy ni zwykle w takich sytuacjach. Jak mia dosta si do rodka? Musia sprawdzi , czy jej tam nie ma, czy nic si jej nie sta o.
Ani przez chwil nie w tpi , e nocnym prze ladowc Iriny jest Sivert Karlsen. Wszystko si zgadza o. Karlsen szuka nazwiska i adresu Nocnego
Rozmówcy, bo s dzi , e jest nim kobieta, której nienawidzi i po
da jedno-cze nie. Pos
si biedn Kirsten, by zdoby te infor-macje. Kirsten
zapewne poda a mu adres Iriny.
Wtedy j zabi . Przedtem wykorzysta seksualnie. By mo e z pocz tku dziewczyna by a mu powolna, ale wkrótce jego zbrodnicza natura dosz a do
osu. Kirsten mog a s dzi , e uratuje ycie, zdradzaj c te informacje, ale Karlsen nie okaza lito ci.
Patrik wzdrygn si na sam my l o zbrodni. Teraz najwa niejsza by a Irina.
Musia dosta si do rodka. Kartki z pro
o telefon Irina mog aby nie potraktowa zbyt powa nie.
Wywa
drzwi? A mo e zbi szyb ? Na sam my l o tym, e Irinie sta o si co z ego, cisn o go w do ku ze strachu.
W tej samej chwili pod dom podjecha a taksówka i wy-siad a z niej Irina.
Bogu dzi ki. Wprawdzie nie modl si do Ciebie, Bo e, ale mog chyba Ci podzi kowa ? To chyba lepsze ni namolne pro by?
Podesz a do niego zdziwiona, musia walczy ze sob , by nie wzi
jej w ramiona.
- Co si sta o? - spyta a.
Wygl da a tak krucho i bezbronnie, nigdy dot d ad-na kobieta nie wydala mu si równie poci gaj ca! To dziwne, ale wcze niej tak o niej nie my la .
Z pocz tku bra j za jedn z tych mi ych, ale pustych i ch odnych dam z bogatych dzielnic miasta. Teraz musia przyzna , e si myli . Irina by a po
prostu dobrym cz owiekiem. Pe nym zahamowa i nierozs dnych pogl dów na temat w asnej powierzchowno ci i braku talentów, wpojonych jej przez
upiego m
a. Ciep a i serdeczna, i w oczach Patrika Westlinga niezwykle pi kna.
- Tak, co si sta o - odrzek , odbieraj c jej torb pe -n zakupów. - Jak to dobrze, e jeste zdrowa i ca a! Od-t d nie wolno ci nigdzie wychodzi bez
mojej zgody.
- Nie mia am w domu nic do jedzenia. O co chodzi? Opowiadaj!
Westling zdecydowa si niczego nie owija w bawe -n . Irina musia a zrozumie powag sytuacji.
- Zidentyfikowali my twojego prze ladowc , tego zbo-cze ca. To gwa ciciel i morderca, którego jacy idioci zwol-nili z zak adu psychiatrycznego.
Znale li my t dziewczy-n z gazety. Zabi j , aby zdoby twój adres.
- Och - j kn a Irina, otwieraj c drzwi.
Weszli do rodka.
- Dopóki go nie z apiemy, nie mo esz by sama ani przez sekund . Mog aby si do kogo wyprowadzi ?
- Nie - pokiwa a g ow . - Nikogo takiego nie znam.
- Ten przyjaciel, którego odwiedzasz?
- Nie - rzuci a ze zdecydowaniem, które j sam zdumia o. - Nie, do niego ju nigdy nie pójd !
Spojrza na ni pytaj cym wzrokiem, ale nic nie doda- a.
- Nie móg by ...? - zacz a b agalnie Irina.
Pod jej wzrokiem nieomal si ugi . Pokr ci przecz -co g ow .
- Tkwi w samym rodku dochodzenia, nie chcia aby by przy tym. Nie dysponuj wolnymi lud mi.
Po raz kolejny u wiadomi a sobie, jak niewielu ma przyjació .
Westling spojrza na zegarek.
- Jest wpó do trzeciej. Nie mog wróci tu przed pi -t , a samej ci w domu nie zostawi .
- Mog i
do pastora...
Patrik obj spojrzeniem skulon ze strachu Irin i spontanicznie zmieni decyzj .
- Najlepiej chod ze mn . Znajdzie si dla ciebie jaki k t na posterunku.
Poja nia a.
- Mo e cela?
- Tam przynajmniej by aby bezpieczna - stwierdzi sucho. - Mamy chyba co lepszego.
- Zaczekasz chwilk ?
- Jak d ugo zechcesz.
Konwencjonalna formu ka w tej chwili nabra a inne-go znaczenia. Patrik naprawd czu , e tak my li.
Irina zawaha a si przez chwilk , jakby roztrz saj c jego s owa, potem skin a lekko g ow i zacz a si zbiera . W o-
a wiktua y do lodówki,
poprawi a swój wygl d w lustrze.
- Jest co nowego o z odzieju i jego upie? - krzykn
a, wk adaj c do portfela par banknotów.
- Nie - odpowiedzia jej z kuchni, gdzie go umie ci a. - Za du o spraw naraz...
- Rozumiem. Wci
nie pojmuj , jak dosta si do rodka.
I nagle przypomnia a sobie s owa, które gdzie us ysza a. Ruszy a wolno w kierunku kuchni i zatrzyma a si w progu.
- Patrik...
- Wygl dasz, jakby wpad a na genialny pomys .
- Mo esz powiedzie mi, gdzie by y w amania? Je li to nie poufne informacje?
- Ale sk d. U dyrektora Nielsena - zacz odlicza na palcach - adwokata Hemminga, doktora Hansena...
- Doktora Hansena? Znam go, to mój lekarz. Nudny typ!
Patrik skwitowa u miechem t jej spontaniczn ocen .
- Jeszcze u dyrektora Svensruda i pani Bern. I u ciebie.
- To razem sze
osób. Sprawa pani Gustavsen podpa-da pod inn kategori ?
- Tak.
- Tak my la am. Tamci nie byli zbyt wyrafinowani. Po-s uchaj mnie teraz, to wa ne. Od jak dawna dzia a ten w a-mywacz?
- Niech si zastanowi . Od jakich ... dziesi ciu miesi cy.
Irina kiwn a g ow , jakby znalaz a potwierdzenie swych przypuszcze .
- ona dyrektora Nielsena lubi romansowa , wszyscy o tym wiedz poza jej m
em. W ma
stwie adwokata Hemminga le si dzieje, potrafi
óci si w towarzy-stwie i obrzuca zjadliwymi spojrzeniami. ona doktora Hansena to nad ta, wiecznie niezadowolona kobieta. Dy-rektora Svensruda
nie znam, ale zdaje si , e mieszka z on w eleganckiej posiad
ci.
- Tak jak pozostali poszkodowani.
- Pani Bern jest rozwiedziona. Uk ada ci si to w jaki wzór?
- Nie bardzo.
- A mnie tak. Wydaje mi si , e mam podejrzanego.
Spojrza na ni ze zdziwieniem.
Irina pospieszy a z wyja nieniami.
- Pewna dama opowiada a mi dzisiaj o pewnym m
-czy nie, który sieje spustoszenie w sercach pa z towa-rzystwa, odwo uj c si do ich
macierzy skich uczu .
- Nie pojmuj . Kogo masz na my li?
- Pera Krona.
Patrik wci
nic nie rozumia .
- Przecie on jest kalek !
- Tak, to pewna trudno
. Pami tasz, jak opowiada am ci o moim przyjacielu? Którego odwiedza am kilkakrot-nie? To Per Kron.
Westling spojrza na akwarel .
- Teraz rozumiem.
Irina przygl da a si inspektorowi od d
szej chwili i musia a przyzna , e coraz bardziej si jej podoba. Twarz Westlinga nie wyró nia a si niczym
szczególnym, ale cie-p e niebieskie oczy równowa
y braki urody.
- Opowiedz mi teraz, co sam wiesz na temat Pera Krona.
- Dobrze, je li obiecasz, e nikomu tego nie powtórzysz.
- Ja nie plotkuj . Potraktuj mnie jak kole ank po fachu!
Skin g ow rozbawiony. Irina w niczym nie przypo-mina a policjantki, przynajmniej z wygl du. Wkrótce mia si przekona , e by o inaczej.
- Wiem tyle, co ty. Historie mi osne. Kron wyprowa-dzi si ze swojego miasta rodzinnego, kiedy ziemia za-cz a mu si pali pod stopami. Z powodu
trojga dzieci, na które powinien
, z trzech ró nych matek. Wci
brakowa o mu pieni dzy.
- Nie? W mieszkaniu ma mnóstwo cennych drobiazgów.
- Ma te samochód - doda Westling z wrogo ci w g osie, której sam si nie spodziewa . - Samochód dla niepe nosprawnych, dosta go od zwi zku.
Irina zdecydowana by a dr
spraw do samego ko ca.
- Wiesz, na co choruje?
- Jakie uszkodzenie kr gos upa, przerwanie po cze nerwowych.
- Te to s ysza am. Mo e prowadzi podwójne ycie?
- Nieg upia my l. Sama przyjemno
by na utrzyma-niu gminy, instytucji i bogatych filantropek. Co si jed-nak nie zgadza, moja mi a, by
u
niego, kiedy w amano si do twojego domu.
- Nie przez ca y czas. Odwioz am Marit , co zaj o mi ponad godzin .
- Wi c w jaki sposób dosta si do rodka?
- Oto mój as atutowy. By am ju u Krona wcze niej. Wtedy zostawi mnie sam w pokoju i poszed szuka akwa-reli. Moja torebka sta a na stoliku w
holu. D ugo nie wra-ca . Mia wystarczaj co du o czasu, aby zrobi odcisk mo-ich kluczy. Do drzwi wej ciowych i szafki w sekretarzyku.
Patrik patrzy na ni przyja nie.
- Pó niej dorobi klucze. To si mo e zgadza , Irino.
Moja mi a, tak j przed chwil nazwa . Irinie spodoba- o si to okre lenie.
- Mój mi y Patriku - odwzajemni a si - co powiesz o mojej wersji? Per Kron wkrada si w aski samotnych lub sfrustrowanych bogatych kobiet,
zaprasza je do sie-bie i wykorzystuje okazj , by zrobi odciski ich kluczy.
Westling nie odrywa od niej wzroku. W ko cu zrozu-mia a dlaczego.
- Nie, nie - powiedzia a zdecydowanie. - Ze mn te próbowa , st d znam jego metod , ale nic nie wskóra .
Niewiele brakowa o, sumienie podszeptywa o Irinie, e nie do ko ca jest szczera.
- Wi c na czym polega ta jego metoda? - spyta bez-nami tnie.
- To by o do
... nieprzyjemne. Wola abym o tym nie wspomina , ale... powiniene wiedzie . Usi owa mi wmó-wi , e potrzebuje kobiety, która
zrozumia aby jego po-trzeby. W domy le:
kowe. Wstydz si do tego wraca ! Kiedy prosi am ci o rad w tej sprawie, pami tasz?
- Mów dalej - poprosi równie beznami tnie.
Westchn a z rezygnacj .
- By taki samotny i bezradny i marzy o spotkaniu tej jednej jedynej yczliwej duszy! Chcia , ebym przysz a jutro wieczorem.
- Pójdziesz?
- Nie. Zreszt ju o to pyta
.
Zawaha a si przez moment.
- Prawd mówi c, zastanawia am si jaki czas, czy nie powinnam... mu pomóc. Wychowano mnie w duchu yczliwo ci. Nie mog am jednak, czu am
ka z cz owiekiem, którego nie kocham.
Westling nie odpowiedzia . Irina zacisn a z by.
- Najgorsze, e chcia am rzuci Marit w jego ramio-na. Dzi ki Bogu, nie zrobi am tego! Mia am w tpliwo ci.
- Nazwa bym to raczej zdrowym rozs dkiem.
- To prawda. Patrik, co robi ? Nie mo emy przecie pyta tych kobiet, czy romansowa y z Kronem.
- Nie, nie mo emy. Mo emy jedynie sprawdzi , czy znajduje si w kr gu ich znajomych, ale to zajmie mnós-two czasu.
Irinie przysz o nagle co do g owy. Bezwiednie z apa- a Westlinga za rami .
- Wpad am na pewien pomys . Je li masz troch cza-su, mo emy z apa z odzieja.
Spojrza na zegarek.
- W
ciwie to nie, prowadz dochodzenie, ale... No dobrze, przynajmniej ci wys ucham.
Nie odtr ci jej r ki, ale Irina sama j odsun a, zdu-miona w asn bezpo rednio ci .
- Zrobimy tak - zacz a z o ywieniem.
Patrik wys ucha jej uwa nie.
- Mo na spróbowa - stwierdzi , kiedy sko czy a. - Nie s dz , e jest na tyle g upi, by si na to nabra , ale mo emy spróbowa .
W duchu przyzna jednak, e jak na osob cywiln , któr niektórzy okre liliby mianem damulki z wy szych sfer, mia a pomys y godne policjantki.
Dzi wieczorem!
Wszystkie przeszkody usuni te, nie musz d
ej cze-ka . Pe ne biodra, ten jej ty ek i jasne w osy.
Ale sobie dogodz !
A potem z ni sko cz .
ROZDZIA XV
RYBA W SIECI
Westling powiadomi swoich wspó pracowników, e ma okazj z apa w amywacza. Dadz sobie rad bez niego?
Powiedzieli, e tak, i zaproponowali pomoc. Ale We-stling nie potrzebowa pomocy.
Irina sta a z boku i s ucha a, jak wydaje swojemu roz-mówcy polecenia w sprawie Siverta Karlsena.
Morderca i w amywacz, a nawet kilku, je li liczy spraw pani Gustavsen, my la a. Jeszcze próba samobójstwa. We wszystkie te sprawy zosta a
wmieszana jedn nieroz-s dn decyzj o nocnych rozmowach.
W ogóle nie powinna by a jej podejmowa .
Z drugiej jednak strony uratowa a jedno istnienie.
Drugie zgasi a. Biedna Kirsten zgin a przez ni .
Nie powinna tak tego traktowa , bo nigdy nie uwolni si od poczucia winy.
Patrik od
s uchawk . Przysz a pora na Irin .
Spojrza a na niego i g boko odetchn a. Patrik uniós kciuk w gór i u miechn si , by doda jej otuchy. Po-mog o.
Wykr ci a numer Pera Krona.
Per szczerze si ucieszy , s ysz c jej g os, Irina poczu- a nawet co na kszta t wyrzutów sumienia. Jego pytanie przywróci o j do rzeczywisto ci.
- Zdecydowa
si ? Przyjdziesz jutro wieczorem?
- Jeszcze o tym nie my la am. Zasz y pewne nowe oko-liczno ci.
- Jakie? Co si sta o?
- Kiedy by am u ciebie, kto si w ama do mojego domu.
- Naprawd ? Co zgin o?
- Tak, sporo rzeczy.
- Skontaktowa
si z policj ?
- Jeszcze nie zd
am. Odkry am to dopiero przed kwadransem, z odziej nie zostawi widocznych ladów. Zanim zd
am zadzwoni na policj ,
odezwa a si Marita. Znowu wpad a w depresj i prosi mnie, ebym przy-jecha a. Czekam na taksówk .
- Przecie to kawa drogi.
- Wiem, ale musz jej pomóc. Wróc za dwie, góra trzy godziny i wtedy zadzwoni na policj .
- To chyba za pó no?
- Trudno. Powiem, e wcze niej nic nie zauwa
am. Marita jest wa niejsza. Zreszt czas nie ma w tym wypad-ku adnego znaczenia, z api
ptaszka bez wi kszych pro-blemów.
- Co ty mówisz? W jaki sposób?
- Widzisz, Arnt zamontowa kamer pod sufitem w holu. Idealna pu apka na z odzieja. W czam j zawsze, kiedy wychodz .
- Wi c wiesz, kto nim jest?
- Nie, oddam kamer policji po powrocie do domu. Nie zd
ju przejrze kasety, bo w
nie nadje
a ta-ksówka. Pogadamy pó niej. Cze
!
Od
a s uchawk i spojrza a na Westlinga, który, stoj c na taborecie, montowa jej star kamer na ma ej pó eczce pod sufitem w holu. Podpi do
niej przewód, by wszystko wygl da o jak nale y.
- Jak mi posz o? - spyta a.
- wietnie - odrzek . - A jak wygl da kamera?
- Doskonale! Co teraz zrobimy?
- Zaczekamy. Je li kto si zjawi, schowamy si ... w pralni. Zostawimy lekko uchylone drzwi.
Irina dr
a z podniecenia i strachu.
- Jak dobrze, e jeste ze mn - mrukn a. - Sama bym si na to nie odwa
a.
- A ja bym ci na to nie pozwoli .
Stan li ukryci za firankami w salonie, sk d wida by- o furtk i cz
ogrodu. Obecno
Patrika Westlinga sta-nowi a dla Iriny wystarczaj
ochron
przed niebez-piecznym wiatem.
- Wyci gnij wtyczk telefonu - poprosi . - Nikt nam teraz nie mo e przeszkodzi .
Zrobi a, jak kaza . Kiedy wróci a, wyj z kieszeni ja-kie zdj cie.
- Pewien jestem, e nie znasz Siverta Karlsena, ale na wszelki wypadek przyjrzyj si tej fotografii.
Irina rzuci a okiem na zdj cie i cofn a si mimowolnie.
- To on! Tak my la am!
- A wi c jednak go znasz? - zdziwi si Patrik.
- Nie! Widzia am go w czasie tej muzycznej parady. Sta po drugiej stronie ulicy, a ja stwierdzi am, e zbocze-niec telefoniczny tak w
nie mo e
wygl da .
- Hm. eby my wtedy o tym wiedzieli...
- Ciebie te widzia am - u miechn a si - ale nie s -dzi am, e to ty.
- Co masz na my li? - te si u miechn .
- Zauwa
am grup policjantów i pomy la am, e je-den z nich jest tym, z którym rozmawia am o Katerine i w amaniu u jej s siadki. Uzna am jednak,
e masz zbyt sympatyczny wygl d na to, by by tym mrukliwym po-licjantem ze s uchawki.
- Sympatyczny. Co za charakterystyka!
- No wi c, mi y. Przyjazny. Taki jeste .
Wykrzywi twarz w grymasie.
- Tak mi mówili w szkole policyjnej. Jeste za sympatyczny, musisz wygl da troch gro niej. Dlatego w
nie burcz przez telefon, ale i tak nikt si
mnie nie boi. To moja wina, e go wtedy nie dostrzeg em. Oszcz dziliby- my mnóstwo czasu.
- Nie mog
go dostrzec, to nie ty rozgania
t ha
li-w grup . Sivert Karlsen sta pomi dzy nimi, cho wyra nie nie nale
do tego grona.
Wyró nia si , nie zapomn jego natarczywego spojrzenia. Wodzi oczyma, jakby kogo szu-ka . Spojrza na mnie przez u amek sekundy, ale nie
wzbu-dzi am jego zainteresowania. Szuka kogo innego.
- Co potwierdza nasz teori , e ci z kim myli. Te-raz jednak zdoby twój adres, wi c ani na chwil nie mo esz zosta sama. I nie zostawi ci
samej z Perem Kronem - zako czy Westling z takim zdecydowaniem, e Irina musia a si roze mia .
- Nie mam takiego zamiaru. Co to za d ugo trwa, zda-je mi si , e nies usznie go podejrzewali my.
- Dajmy mu troch wi cej czasu.
- Dobrze, e pomy la
o wy czeniu telefonu. Kron móg wpa
na pomys , by mnie sprawdzi ...
Patrik przytakn . Irina wzdrygn a si .
- Kto idzie, tam za drzewami.
- To mo e by on. Z pewno ci nie zostawi samocho-du przed furtk .
- Zdawa o mi si przed chwil , e s ysz jaki samo-chód - mrukn a.
Instynktownie cofn li si w g b pokoju, sk d wci
mogli obserwowa ulic .
- Ten cz owiek ma brod - stwierdzi a Irina. - Ale... zmierza tutaj! Co teraz?
- Schowaj si w pralni. Tylko nie otwieraj drzwi, je li zadzwoni!
Pospiesznie wbiegli do pralni, gdzie unosi si zapach proszku do prania, a na sznurku wisia a susz ca si bie-lizna. Irina zdj a j w po piechu i
wcisn a do szafki.
Z pralni nie by o wida furtki, us yszeli za to odg os ostro nych kroków na schodach. Irina bezwiednie chwy-ci a inspektora za r
i cisn a j
mocno.
Nikt nie zadzwoni . Zanim Irina zd
a znale
wy-ja nienie tego dziwnego faktu, us ysza a zgrzyt klucza w zamku.
Zaraz umr , pomy la a. Zapomn oddycha i si udu-sz . Albo zaczn kicha .
Kto pchn ostro nie drzwi. A je li to Sivert Karlsen? Nie, nieznajomy porusza si l ej, bardziej elegancko.
Nie widzia a jego twarzy. M
czyzna skupi sw uwag na kamerze. Przyniós taboret, stan na nim chwiejnie i za-cz grzeba przy urz dzeniu.
Irina uzna a, e chce zniszczy nagranie, nie by przecie na tyle g upi, by zabra kamer .
Westling oswobodzi d
z jej u cisku i wyszed z pralni. Po krótkim wahaniu Irina pod
a za nim.
- Zejd na dó , Kron - rzuci spokojnie inspektor.
czyzna obróci si z przestrachem, straci równo-wag i spad z taboretu. Patrik Westling przytrzyma go.
- Nie nazywam si Kron - powiedzia gniewnie nie-proszony go
. - A kim pan jest? Przyszed em zreperowa kamer dla...
Jego wzrok pad na Irin .
Na chwil straci rezon, ale zaraz na jego twarzy po-jawi si ol niewaj cy u miech.
- Irino, nie jest tak, jak my lisz. Zamierza em zanie
t kamer na policj i...
- Nie musisz si fatygowa - przerwa a mu ozi ble. - To jest inspektor Westling, któremu b dziesz musia spo-ro wyja ni . Na przyk ad na temat
wózka inwalidzkiego. Przebrania. Klucza, który trzymasz w d oni. Nie wysilaj si , Per, wpad
w pu apk .
- Pozostaje tylko przyzna si do winy - doda Patrik. - Zabieram ci na posterunek, zaraz wy
paru funkcjo-nariuszy do twojego mieszkania.
Za
si , e nie wróc z pustymi r kami.
Per Kron nie odpowiedzia . Zdj sztuczn brod , uni-kaj c wzroku Iriny.
Za to Irina mia a sporo do powiedzenia.
- My
, e rzeczywi cie uleg
wypadkowi za m odu, ale po pewnym czasie wróci
do sprawno ci fizycznej. Tymczasem jednak uzna
, e ycie
na koszt pa stwa jest znacznie wygodniejsze. Kariera artystyczna zako czy a si fiaskiem, o czym mog am si przekona , ogl daj c twoje obrazy. Nie
wyda
te
adnej ksi
ki. Potrzebowa
jed-nak pieni dzy. Zak adam, e dzia
w wielu miejscach, czasami udaj c kalek , czasami jako
uwodziciel i z odziej. Przy okazji, nawet przez chwil nie pomy la am o tym, by wskoczy ci do
ka. Nie jeste w moim typie.
Po tej przemowie Per Kron sprawia wra enie jeszcze bardziej przygn bionego, Patrik Westling promienia za-dowoleniem, a Irin zadziwi o w asne
krasomówstwo.
Gdzie jest nó ? Chyba go nie zgubi em na mietnisku?
Nie, tutaj go po
em! Jest ostry?
Wystarczaj co.
Dla niej nie musz si stroi , nie ma czasu na podcho-dy. Od razu przejd do rzeczy.
Kiedy wreszcie zapadnie wieczór? Jeszcze tyle czasu, a ja ju nie mog si doczeka !
ROZDZIA XVI
PO EGNANIE Z PRZESZ
CI
W domu Pera Krona znaleziono mnóstwo przedmiotów pochodz cych z kradzie y. Irina i osoby poszkodowane w poprzednich w amaniach
odzyska y swoj w asno
. Z wcze niejszych dokona Krona pozosta o niewiele la-dów, g ównie rzeczy, które trudno sprzeda . Westling li-czy na to,
e dowie si wi cej z zezna w amywacza.
Po piech w sprawie nie by wskazany.
Irina nie
owa a Pera. Nie mog a
owa cz owieka, który kompromitowa ludzi niepe nosprawnych i wyko-rzystywa cudze wspó czucie. Udawanie
biedaka i samot-nika, by podst pem zdoby przywileje i okrada innych, wyda o si jej czynem zwyczajnie pod ym.
Per zachowywa si wobec niej ordynarnie, kiedy ra-zem jechali do komisariatu. Inspektor nie chcia zosta-wia jej samej w domu.
- Wi c twierdzisz, e ani przez sekund nie my la
zosta moj przyjació
- rzuci mi kko Per, cho w to-nie jego g osu czai a si agresja. - To
dowód na to, e nie odczuwasz lito ci wobec ludzi, którzy mieli mniej szcz
cia w yciu.
Z Patrikiem u boku, Irina nie straci a pewno ci siebie.
- Po pierwsze, nie lubi s owa lito
, wol wspó czucie. Po drugie, nie id do
ka z kim , do kogo nic nie czuj .
- Kto mówi o pój ciu do
ka? - spyta z
liwie Per Kron.
Irina nic nie powiedzia a, te s owa bowiem rzeczywi cie nigdy nie pad y. Podtekst by jednak a nadto oczywisty.
Westling przyszed jej w sukurs.
- Lista twoich przest pstw mówi sama za siebie, Kron. Nie spotkali my si nigdy przedtem, rozmawia em jednak z m odymi dziewcz tami, które
przywiod
do p aczu nie dotrzymanymi obietnicami, i starszymi paniami, które marnotrawi y maj tek, by ci pomóc. Nawet im nie podzi -kowa
.
- Zrobi em to! Dosta y to, czego chcia y.
- Chcia y ci pomóc. Da ci mi
, której pono nig-dy nie zazna
. Tacy jak ty sprawiaj , e zaczynam w t-pi w dobr stron ludzkiej natury.
Atmosfera w samochodzie zrobi a si napi ta, na ca e szcz
cie doje
ali ju na miejsce.
Irina musia a sp dzi w komisariacie reszt dnia. Westling gdzie znikn , zaj ty dochodzeniem w sprawie morderstwa. Sprawa w
ciwie by a jasna,
ustalono to -samo
podejrzanego, teraz trzeba go z apa . Inspektor musia zaplanowa ka dy szczegó akcji.
Pod koniec dnia znalaz Irin w kantynie. Siedzia a bezczynnie nad szklank herbaty. Po ostatnich prze y-ciach mia a m tlik w g owie.
Wcze niej zadzwoni a do Marity. Dziewczyna by a w znakomitym humorze, pe na optymizmu i nadziei na przysz
. Kiedy wybior si do tego
uroczego artysty? Obieca nauczy j pos ugiwania si farbami olejnymi.
Irina musia a j rozczarowa . Z wizyty nici.
- Mo e i dobrze - stwierdzi a Marita z lekk irytacj . - On ma takie lepkie paluchy, domy la si pani, o co mi chodzi.
Irina si domy la a. Ca e szcz
cie, e znalaz si za kratkami!
O zmierzchu pojechali do domu Iriny. Tym razem Westlingowi i Irinie towarzyszy o trzech uzbrojonych funk-cjonariuszy. Znajomej policjantki w ród
nich nie by o.
Policjanci wahali si z pocz tku, czy zabra Irin ze sob , ale uznali, e tylko w ten sposób mog u pi czuj-no
Karlsena. Samochody zaparkowali
w ustronnym miejscu i dostali si do domu od strony ogrodu, uprze-dnio sforsowawszy ogrodzenie. Irina przesz a przez p ot przy ich wydatnej pomocy.
Dziwny sposób wchodzenia do w asnego mieszkania, uzna a. Cho by a tu raptem par godzin temu, dom wy-da si jej opustosza y, jakby nikt w
nim od lat nie mie-szka . Puste pokoje odbija y echo kroków. Irina poczu a si nieswojo.
Pomog o, kiedy inspektor Westling doda jej otuchy delikatnym u ci ni ciem w rami . Pos
a mu u miech pe- en wdzi czno ci.
Irin umieszczono w salonie, policjanci pochowali si w zaciemnionych pokojach, sk d mogli obserwowa wszystkie wej cia. Gdyby napastnik zbi
szyb , z pewno- ci by us yszeli.
W salonie zapalono wiat o, ale dok adnie zaci gni to firanki, tak by Sivert Karlsen nie móg obserwowa Iriny z zewn trz. Tego by nie znios a.
Sta am si przyn
, pomy la a. Sama jestem sobie winna, skoro wpad am na tak g upi pomys , jak rozmo-wy po nocach.
Wokó niej panowa a cisza. Irina siedzia a nad krzy- ówk , w której zd
a odgadn
jedno has o. Potem kratki zla y si w zamazany obraz.
Co b dzie, je li nie zdo aj go powstrzyma ? Je li wbiegnie z uniesionym no em?
Próbowa a otrz sn
si z tych przera aj cych my li.
Patrik, czemu nie jeste ze mn i... nie trzymasz mnie za r
? Nie, lepiej, eby mnie obj i mocno przytuli ...
Czemu przysz o jej to do g owy?
Mo e dlatego, e inspektor wietnie pasowa do tej roli.
Spojrza a na zegarek, by o wpó do dziesi tej.
Zapowiada a si d uga noc.
Nie ba a si ju ciszy. Nie by a sama, kto nad ni czu-wa .
Tak przynajmniej mia a nadziej . Tyle e co mog o si nie powie
.
Mo e nie przyjdzie. By oby cudownie, ale tylko przez chwil . Konfrontacja by si odwlek a, na inny dzie , inn noc.
Dlaczego nie mog go z apa w jakim innym miejscu?
Musz go zwabi . A ona s
y za przyn
.
Straszne!
Policjanci nie pozwolili jej w czy telewizora, zag u-szy by inne d wi ki. Chcia a ogl da bez fonii, uznali, e to by oby dziwne.
Siedzia a wi c nad krzy ówk , któr w innej sytuacji rozwi za aby w mgnieniu oka, i z ogromnego napi cia nie widzia a s ów ani kratek.
Nagle zesztywnia a.
Czy to nie by odg os zamykanych drzwiczek samo-chodu? Charakterystyczny, przyt umiony d wi k.
Znowu zaleg a cisza.
Jest taka niem dra. Karlsen nie przyjedzie samocho-dem. To pewnie który z s siadów.
Na d wi k dzwonka do drzwi podskoczy a z przestrachu.
Patrik, gdzie jeste ?
Polecono jej, by nie zbli
a si do drzwi. aden z po-licjantów si ale pojawi .
Irina nie mog a si poruszy . Dzwonek rozleg si po-nownie, niecierpliwie odegra weso fanfar .
Tak jak... O, nie, tylko nie on! Nie teraz!
Irina nie poruszy a si .
W zamku zachrobota klucz. Wi c wci
mia klucz do jej domu?
uche uderzenia walizek o drzwi. W progu pojawi si Arnt.
Opar si z lekk nonszalancj o framug drzwi do sa-lonu. Jak zawsze elegancki, ciemnow osy, ciemnooki, opalony po licznych wizytach w
solarium, Z przekornym u miechem na wargach.
W nag ym przeb ysku Irina zrozumia a, e przez wszy-stkie te lata
a w za lepieniu. Inger nie by a pierwsza ani jedyna. Te dodatkowe wieczorne
zebrania, wyjazdy, noclegi w obcych miastach...
- Wi c jestem, Irino. Czemu nie otwiera
?
- Nie mo esz teraz wej
, Arnt, wybra
z y moment.
- Z y? - dra ni si z ni . - Przecie jeste sama. I jak zwy-kle m czysz si nad atw krzy ówk . No, ale zaraz zrobi si milutko. Wnios walizki na
gór i otworz butelk wi-na. Musimy to uczci ! Przygotuj co do jedzenia, tak jak to tylko ty potrafisz. Jestem g odny, nie jad em nic od obiadu.
Irina nie zauwa
a, e pod pozorami bezczelnej pew-no ci siebie Arnt skrywa zmieszanie, dlatego tyle mówi . Zdenerwowanie Iriny ros o.
- Musisz i
. Natychmiast. Zjawi
si w najmniej od-powiednim momencie.
Wsta a i zbli
a si do niego, by go wypchn
za próg. Arnt le zrozumia jej zamiar, my la , e mu si rzuci w ra-miona, p acz c ze szcz
cia. Kiedy
obj , wywin a si . Na jej twarzy malowa y si niech
i odraza.
Arnt zmarszczy czo o.
- Id ju , grzecznie ci prosz .
- Ale , Irino, to mój dom, nie mo esz...
- To nie jest twój dom - przerwa a mu z tak stanow-czo ci , jakiej si po niej nie spodziewa . - Nie chc ci tu wi cej widzie , Arnt. Ju nie jestem
twoj niewolnic .
- Niewolnic ? Nigdy ni nie by
, jeste moim kwiatuszkiem, którym si opiekowa em, moj laleczk ! Jedyn ...
- Cho raz mnie pos uchaj! Musisz wyj
, mówi po-wa nie.
- Ale , mi a, rozumiem, e troch kaprysisz, bo odsze-d em. Potrzebowa em odmiany, ale to ju min o. Irino, zawsze by
taka dobra.
Po raz pierwszy od wielu at Irina wpad a w furi .
- I pozbawiona uroku, bez zainteresowa , czy nie? Ciel , które zna swoje miejsce? Mam tyle temperamentu co zimny kotlet?
Poblad i wpatrywa si w ni , nic nie pojmuj c.
- Moja droga - zacz b agalnie - nie wiem, o czym mó-wisz. Ju jestem w domu i wkrótce wrócisz do równowagi, zmienisz fryzur i za
ysz na
siebie co odpowiedniego. Widz , e samotno
i smutek ci nie s
. Arnt zajmie si tob jak za dawnych czasów, eby nie musia a tej licznej
ówki...
Irina przesta a panowa nad sob .
- Arnt, wbij sobie to w ten twój szowinistyczny m -ski eb! Nie jeste mi potrzebny, ten dom nale y do mnie, odziedziczy am go po rodzicach, mam
teraz zupe nie in-ne sprawy na g owie, a twoja obecno
tutaj jest wysoce niepo
dana z przyczyn, których nie mog ujawni ...
- Inne sprawy? Mo e inny m
czyzna? - roze mia si po-gardliwie. - Naprawd uwa asz, e kto zainteresowa by si takim zerem jak ty? Beze
mnie nic nie znaczysz. Komplet-nie nic! Ja ci ukszta towa em. Rozumiem, e jest ci przykro, ale to ju przesz
, a ta twoja tania historyjka o innym
czy nie brzmi jak
osna zemsta. Nie wiem, co Inger ci naopowiada a, ale ona potrafi by taka nierozs dna...
- A wi c domy li
si , e z ni rozmawia am. To jed-nak by y twoje s owa.
Zrozumia , e si zagalopowa , i zmieni taktyk .
- Odszed em od niej, bo dotar o do mnie, ile dla mnie znaczysz...
Przerwa , kiedy do pokoju wkroczy o trzech policjantów.
- O co chodzi? - rozejrza si zdezorientowany.
Patrik Westling przedstawi si i zwi
le wyt umaczy , e przez zbieg okoliczno ci ycie Iriny znalaz o si w nie-bezpiecze stwie. Mieli nadziej
apa jej prze ladowc tutaj, gdyby nie to, ze Arnt zjawi si w nieodpowiednim momencie.
- Bardzo prosz , aby pan natychmiast wyszed - zako czy inspektor. - Przez pana bardzo trudna i skom-plikowana operacja mo e si nie powie
.
- Nie ma mowy - odrzek Arnt z t pewno ci siebie, któr m
czy nie daje dobra prezencja, zawód i pieni -dze. - Nie pozwol si wyrzuci z domu,
który doprowa-dzi em do kwitn cego stanu, i nie pozwol nara
mojej ony na takie niebezpiecze stwa. To nies ychane, inspek-torze Westling!
Zostan tu, by jej broni , taki jest obowi -zek m
a. Irino, po ciel mi...
Westling zacisn z by.
- Czy pan nie s ysza , e Irina nie jest ju pa sk nie-wolnic ?
- Irina sama wie, co dla niej najlepsze.
- Mo e to, co pan zdecyduje?
- To oczywiste. Obnosi a si z bardzo dziwnymi po-gl dami, zanim wzi em j pod moje skrzyd a, mia a z y gust i zachowywa a si zdecydowanie
zbyt frywolnie.
- Mówisz o ta cu po zawilcach? I przekrzykiwaniu si ze sztormem? - Irina zapomnia a o strachu.
- W
nie! Wygl da
wtedy jak niespe na rozumu. No, ale do
tych s ownych utarczek. Przejmuj komen-d , Westling...
Arnt dobrze wiedzia , co robi. Z premedytacj opu ci s owo „inspektor”.
- Wystarczy - oburzy si Patrik.
Wzi Arnta za rami i podprowadzi do drzwi. Pozo-stali policjanci z apali za walizki. Pomimo stanowczego oporu adwokata wyrzucono go za drzwi.
- To pan zniszczy wspania i pe
ycia kobiet - powiedzia ostro Westling. - Irina powoli odzyskuje równo-wag i nie chce mie z panem nic
wspólnego. Sam pan do-kona wyboru. Prosz wyj
i nie przeszkadza nam bzdurn paplanin !
- Szef policji jest moim dobrym znajomym...
Jeden z policjantów zatrzasn drzwi w rodku tych gró b, po czym otworzy je ponownie i wystawi g ow .
- Poprosz o klucz! Nie wolno wchodzi bezkarnie do cudzego domu.
ciek y Arnt wyj klucz z kieszeni i wcisn go w d
policjanta.
Wszyscy odetchn li z ulg .
- Dzi kuj ! - powiedzia a Irina.
Po czym ca e towarzystwo wybuchn o miechem. Iri-na w poczuciu ulgi. Z serca spad jej ogromny ci
ar. Raz na zawsze.
Cholera! Co to za wyg upy? W
nie kiedy mia em wej
do rodka, nadjecha samochód i zjawi si jaki fa-cet z walizkami.
Wszystko popsu .
Widzia em, e go wyrzucono, ale tam byli jacy inni ludzie. My la em, e mieszka sama.
Musz zaczeka jeszcze jeden dzie .
Cholernie g upio ze mn pogrywa!
ROZDZIA XVII
OCZEKIWANIE
O pierwszej w nocy dwóch policjantów przeprowadzi- o inspekcj ogrodu. Byli uzbrojeni w pistolety i pa ki i mieli latarki.
Westling sta obok Iriny w ciemnym pokoju.
- Co czujesz po tym spotkaniu? - spyta cicho.
Podnios a g ow i odpowiedzia a równie cicho:
- Co? Chyba gniew, zdrowy gniew na sam siebie. Za to, e da am si tak totalnie wykorzysta .
- Zauwa
em to od razu. Prowadzi z tob gr , przez te wszystkie lata zn ca si nad tob psychicznie.
- Teraz to rozumiem. By moj pierwsz i jak dot d je-dyn mi
ci , a niedo wiadczonej dziewczynie pochlebia- o zainteresowanie atrakcyjnego
czyzny. Uwa
am, e we wszystkim ma racj , a z up ywem czasu czu am si coraz g upsza. I tym bardziej stara am si o uznanie z jego strony. Na
swój sposób by nawet mi y. Niczego mi nie brakowa o. Ho ubi mnie, wsz dzie ze mn chodzi , zabie-ra na eleganckie przyj cia... Teraz widz moje
ycie w prawdziwym wietle. On mnie kontrolowa w ka dym najdrobniejszym szczególe. Nie dawa mi chwili swobody.
- By zazdrosny?
- Hm... - Irina zamy li a si . - Nie w klasyczny spo-sób. Stanowi am jego w asno
. Kompleks Pigmaliona. Ja-kie szcz
cie, e trafi na Inger -
zachichota a. - Ta kobie-ta obna
a pompatyczno
jego natury.
- Dlatego chcia wróci do ciebie. By
taka podatna na jego wp yw, taka uleg a. Ale ju nie jeste .
- Ju nigdy nie b
, Patrik! To takie cudowne uczucie!
Niektóre z wcze niejszych Iriny stwierdze nie dawa y inspektorowi spokoju. „Nowy m
czyzna”, „pierwsza i je-dyna mi
mego ycia”. Westling
bardzo chcia zada jej jedno pytanie, ale w tej samej chwili do pokoju weszli po-licjanci. Nie by pewien, czy go to zmartwi o czy ucieszy o.
Policjanci wygl dali na zaniepokojonych.
- Znale li my du e odciski butów w zaro lach, sk d dobrze wida dom. Kto sta tam przez d
sz chwil , a potem odszed .
Irina zadr
a. Westling dostrzeg to i przysun si bli ej.
- S dzimy, e pani m
go przep oszy - doda m od-szy z policjantów. - lady wskazuj na to, e ten kto bieg , a potem przeskoczy przez
ogrodzenie.
- G upi Arnt - mrukn a Irina - wszystko popsu swo-im naj ciem. Mówi am mu przez telefon, e nie ma tu czego szuka .
- Niektórym ludziom trudno pogodzi si z odmow - stwierdzi starszy z policjantów.
- To prawda - przyzna a.
Wzdrygn li si . Gdzie na pi trze zadzwoni telefon.
- Nocny numer - j kn a Irina. - Dzisiaj jest mój ostat-ni dy ur, wcze niej w czy am telefon, ale na mier o nim zapomnia am.
- Chod - zakomenderowa Patrik. - Odbierzesz, a my b dziemy pods uchiwa . To mo e by on.
Ca czwórk wbiegli na schody.
To by on. Dysza w ciek
ci .
- Ty dziwko! Po co sprosi a tych facetów? Wywal ich, bo si wybieram z wizyt .
By taki rozjuszony, e traci kontrol nad s owami.
Irina spojrza a na Patrika, a ten skin g ow .
- Ju sobie poszli - odpowiedzia a dr
cym g osem.
- Lepiej ci dogodz ni oni wszyscy. Zobaczysz, mam...
Zarzuci j oble nymi propozycjami. Irina od
a s uchawk .
- My licie, e przyjdzie? - spyta a zsinia ymi wargami.
- Nie powinna by a si roz cza - stwierdzi Patrik.
- Nie mog mu pozwala na takie zachowanie - odrze-k a gniewnie.
- Rozumiem. Có , pozostaje nam mie nadziej , e...
Przerwa , ponownie rozleg si dzwonek telefonu.
Irina zebra a wszystkie si y i podnios a s uchawk .
Tym razem by tak w ciek y, e nie przebiera w s o-wach, zreszt wcze niej te tego nie robi .
- Dlaczego si roz czy
? Mog
mi, przekl ta suko, tego nie robi .
Policjanci nachylili si , nas uchuj c. Teraz mog y pa
wa ne s owa.
- Nie wiem, o co ci chodzi - odpowiedzia a z wahaniem Irina. - Czego mia am nie robi ? Odk ada s uchawki?
- Nie, nie, do diab a! Dobrze wiesz, co mi zrobi
! - wrzasn z tak si , e Irina przestraszy a si o stan w a-snych b benków. - Dlaczego kaza
zamkn
mnie u czubków? My lisz, e jestem stukni ty?
- Nic o tym nie wiem.
- Nic nie wiem - przedrze nia j z
liwie.
Westling sta tak blisko, e niemal dotyka jej ramie-niem. To dawa o jej odwag , by ci gn
t groteskow rozmow .
- Czemu kr ci
ty kiem i potrz sa
tymi z otym lo-kami, skoro nie mia
na mnie ochoty? - krzykn . - My- lisz, e jestem g upi.
Tak, pomy la a Irina, ale nic nie powiedzia a.
- Jeste tam? - spyta i doda ordynarne wyzwisko. - Jutro wieczorem masz by w domu, rozumiesz? Wtedy si zjawi !
Rzuci s uchawk .
- Do
jednostronne przedstawienie - zauwa
a po-nuro. - W kó ko to samo, mieszanina gró b i ordynar-nych propozycji.
- Ten cz owiek jest kompletnie nieobliczalny - stwierdzi Patrik. - Nie mog zrozumie , dlaczego go wypu cili. Do tego potrzebna jest opinia lekarzy i
ca ego personelu zak a-du. Mo e w czasie wakacji jest inaczej, sam ju nie wiem.
- Móg wyj
za dobre sprawowanie - zasugerowa jeden z policjantów. - Psychopaci potrafi udawa , je li im na czym zale y.
- Z tym wygl dem? - zdziwi a si Irina. - Nawet bym od niego nic nie kupi a!
- Pono ma podej cie do kobiet - stwierdzi inny.
- W którym miejscu? - spyta a zjadliwie. Natychmiast po
owa a swych s ów, nie by y zbyt dobrze dobrane.
Jeden z policjantów chrz kn z zak opotaniem.
- Wiemy przynajmniej, e myli pani z jak
seksow-n blondynk . Gdzie j znajdziemy, skoro nie wiemy, w jakim towarzystwie si obraca?
Irina potrz sn a g ow .
- To nie jest istotne. Z tego co powiedzia , wnioskuj , e chodzi o jak
lekark . Albo mo e s dzin lub prawniczk .
- Zadzwoni jutro do tego zak adu - stwierdzi Westling. - My
, e pomog mi j odnale
. Spróbujemy skontaktowa j z Karlsenem w jakich
bezpiecznych okoliczno ciach i odci
Irin .
- Wspaniale - westchn a - byle tylko tamtej kobiecie nic si nie sta o! Co robimy teraz?
Cho Karlsen zapowiedzia , e zjawi si nast pnej no-cy, Irina nie powinna by a tak e w dzie zostawa sama. Jeden z policjantów podj si s
by
w ogrodzie, drugi na pi trze. Westling zosta jeszcze chwil z Irin , która przesz a do sypialni, by by bli ej telefonu.
Ostatnia noc czuwania.
Usiad a na skraju
ka i zamkn a oczy. Wyci gn a r
do Patrika.
- Jestem zm czona - powiedzia a.
Nie by a senna, raczej chodzi o jej o ca sytuacj .
- Wiem. Ostatnio wiele si wydarzy o.
- Tak. Te moje nocne rozmowy nie okaza y si mo e zupe nie bezu yteczne, ale za to strasznie obci
aj ce. Zyska am jednak tak wiele, cho by
wgl d w ycie innych ludzi. Mój by y m
trzyma mnie w z otej klatce, spoty-ka am jedynie ony jego znajomych i coraz bardziej za-cie nia am swój
sposób widzenia wiata. Nie mówi
my tym samym j zykiem, próbowa am si dostosowa , bo te-go wymaga ode mnie Arnt. Bo e, jestem taka
szcz
liwa, e z nim sko czy am, nawet nie wyobra asz sobie, jak bardzo jestem szcz
liwa!
- Wyobra am sobie - u miechn si . - Kiedy sam zwi -za em si z niezwykle autorytarn kobiet , potem nie mo-g em si jej pozby . Tacy ludzie
uwa aj , e jeste my ich ulu-bie cami i powinni my skaka z rado ci, e nas wybrali.
- W
nie - roze mia a si , rozbawiona trafno ci jego opisu. Poczu a jednak delikatne uk ucie w sercu.
- A... teraz? - spyta a z oci ganiem. - Jeste z kim ?
- Nie, od d
szego czasu ju nie.
Uspokoi a si .
Patrik Westling nie by pewien, czy wypada usi
na
ku. Jej przygn bienie sprawi o, e w ko cu to uczyni , zachowuj c stosown odleg
.
- Co z tob , Irino? - spyta mi kko. - Jeste taka smut-na, o czym my lisz?
Pokr ci a g ow z rezygnacj .
- To tylko zm czenie. Czuj w sobie jak
tak gorycz, mam ochot sprzeda ten dom...
- Przecie jest pi kny - zaoponowa - i licznie po o- ony.
- Dla mnie za du y. I przypomina mi o Arncie.
Nie odzywa si , czeka , co powie.
- I cierpi , e zabra mi szans bycia m od matk . Te-raz si ciesz , bo nie chcia abym mie z nim dzieci, ale mimo wszystko pozbawi mnie tej
rado ci!
- Rozumiem. Nie powiem, e jeszcze nie jest za pó no, bo sama o tym wiesz. Zgadzam si jednak, warto mie dzieci w m odym wieku. Sam tego
uj , nigdy jednak nie trafi em na odpowiedni osob .
Wcale mnie to nie martwi, pomy la a przelotnie.
- le wygl dasz - doda , wstaj c. - Telefon stoi na sto-liku, mo esz si po
cho na chwilk . Je li za niesz, dzwonek telefonu ci obudzi.
- Chyba tak zrobi . A o pi tej rano wyci gn wtyczk z kontaktu. Bez wahania, z ogromnym zadowoleniem! Na zawsze. Jutro rano ode
telefon do
centrali.
Nie sko czy a jeszcze mówi , kiedy aparat rozdzwo-ni si .
- Byle nie on - j kn a, ale podnios a s uchawk .
To nie by on. Nowy g os, jaka kobieta spragniona rozmowy. Irina pokiwa a uspokajaj co g ow i Patrik wy-szed z pokoju.
Rozmowa podzia
a jak balsam na sko atan dusz Iri-ny. Gaw dzi y d ugo, Patrik zagl da co chwila do poko-ju, ale Irina nie przerywa a potoku
ów swej rozmówczy-ni. Nie musia a sili si na inteligentne odpowiedzi, nie dowiedzia a si niczego nadzwyczajnego, zwyk e ludzkie sprawy, zwyk e
ludzkie ycie. Irina by a wdzi czna tej ko-biecie za t zwyczajno
.
Kiedy rozmowa dobieg a ko ca, posz a poszuka Patrika, ale ju go nie by o.
skni a za nim.
Nie, ju nie mog d
ej czeka . Chyba mnie rozsadzi, do diab a, to jest szkodliwe dla zdrowia.
Nó ... Jest tutaj.
No, przyjacielu, nie b dziesz pró nowa . Zag bimy si obaj w czym mi kkim. Ty i ja.
ROZDZIA XVIII
NAJGORSZY DZIE
O wicie zmieni a ich policjantka. Atak Karlsena za dnia by ma o prawdopodobny, te kiedy musia spa , a przecie dzia
wy cznie noc . Tak
zreszt powiedzia do Iriny: Jutro wieczorem masz by w domu.
Nie mo na jednak by o ryzykowa .
Westling odjecha ze swoimi lud mi, by odpocz
, a sympatyczna policjantka o imieniu Gunvor kaza a Iri-nie si po
. Kolejna noc mog a by
ci
ka.
Irina nie mia a nic przeciwko temu. Dr
a ze zm cze-nia. Nie chcia a jednak wej
do
ka, za
a lekk , niemn
sukni , zdj a buty i po
a
si na po cieli, przykrywszy kocem. Dzie by ciep y, wi c nie marz a. Wr cz przeciwnie, przesz a si najpierw po pokojach na pi trze i pootwiera a
zaduch. Za par go-dzin je pozamyka.
Up yn o znacznie wi cej godzin. Irina nie zdawa a so-bie sprawy, jak bardzo jest zm czona.
Gunvor by a kobiet mocnej postury. M
atka, w rednim wieku, matka trojga dorastaj cych dzieci, cie-szy a si dobr opini w policji i by ze
To zadanie stanowi o drobn odmian w szarej poli-cyjnej rzeczywisto ci. Par godzin sp dzi a nad ksi
, potem w czy a telewizor, ale aden z
programów jej nie zainteresowa . Chwila lektury, ma a przek ska... Gunvor mia a na sobie cywilne ubranie, tak by o wygodniej.
W ko cu wsta a i obesz a dom, podziwiaj c staranno
wyko czenia wn trz. Sama urz dzi aby je inaczej, wola- a l ejsze, nowocze niejsze
umeblowanie. Nie ukrywa a jednak podziwu, dom urz dzony by w wyrafinowanym, tradycyjnym stylu. Te pi kne drobiazgi stanowi y dzie-dzictwo wielu
pokole . Cho by jadalnia z ci
kim sto- em o ciemnej barwie i rze bionymi krzes ami oraz baro-kow komod pe
porcelany.
Patrik opowiada jej, e te rzeczy pochodz z rodzin-nej posiad
ci Iriny, jej rodzice pó niej przeprowadzili si do tego domu.
Patrik bardzo dobitnie poprosi j o to, by otoczy a Irin najlepsz opiek .
miechn a si , kiedy z takim ciep em w oczach i g o-sie opowiada jej o swej podopiecznej. Patrik, ten zaprzy-si
y kawaler?
Mi a kobieta z tej Iriny. Sympatyczna, cho troch przygaszona, anonimowa. Patrik opowiada , e by y m
Iriny robi wszystko, by zabi w niej
osobowo
, zrobi z niej marionetk pasuj
do jego w asnego podporz d-kowanego konwenansom stylu ycia.
Irina mia a przyjazne, lekko zawstydzone spojrzenie. Gunvor nie dziwi a si , e taki m
czyzna jak Patrik Westling móg by ni zafascynowany. Ona
si wspaniale u miecha, ten u miech odmienia ludzi, powiedzia . Chcia oby si , by ci gle si u miecha a. Tylko dlatego, e na co dzie jest taka
smutna.
Kuchnia. M
Iriny nie
owa na wyposa enie. Wszystko dzia
o automatycznie, wszystko by o takie praktyczne.
I co za pi kna azienka! Mo na by w niej zamieszka .
Gunvor t skni a do domu. Do m
a, który o tej porze wraca z pracy, do dzieci, które w
nie ko czy y szko . Wiedzieli, e dzisiaj d ugo pracuje, ma
. Gunvor my la a o córce, która wchodzi a w trudny wiek. Ch op-cy nie przysparzali jej k opotów. Dziewczyna stawia a opór, wszystko wiedzia a
najlepiej. Haszysz nie by gro- ny, jej koledzy go palili. Dlaczego musi wraca do do-mu przed jedenast ? Przecie to bzdura, tylko dzieci k a-d si
przed pó noc .
Gunvor westchn a. Nawet policjantka mog a mie k opoty wychowawcze. Podejrzewa a zreszt , e to jej za-wód prowokowa w córce wybuchy
sprzeciwu i pragnie-nie wi kszej swobody.
Powinna by teraz w domu. Jej obecno
tutaj jest zu-pe nie niepotrzebna. Rodzina czeka, dzieci biegaj g odne...
Jaki d wi k sprawi , e unios a g ow .
Irina co powiedzia a? A mo e si poruszy a?
wi k by zbyt krótki i s aby, by mog a go z czym skojarzy .
Trzeba i
na gór i sprawdzi .
Patrik Westling wyspa si porz dnie. Zaraz po prze-budzeniu zadzwoni do zak adu dla psychicznie chorych.
Musia porozmawia z kilkoma osobami, zanim trafi na w
ciwy lad.
Pewna m oda lekarka, specjalistka psychiatrii, przy-chodzi a czasami do szpitala. Blondynka, bardzo efek-towna, solidna w pracy, systematyczna.
Nazywa a si Cecilie Lund i chyba wyprowadzi a si do Trondheim.
Patrik westchn . Trondheim le
o daleko, a on po-trzebowa jej teraz, by wsadzi Karlsena za kratki. Z po-moc informacji telefonicznej zdoby
numer telefonu lekarki. Wysz a za m
i zmieni a nazwisko, ale telefonist-ka zna a si na swoim fachu.
W ko cu zdo
si do niej dodzwoni .
Tak, doskonale pami ta a Siverta Karlsena. Co? Jest na wolno ci, to niemo liwe!
Patrik wyja ni sytuacj . Przerost ambicji wakacyjnych praktykantów.
Stracili ca kowicie zdolno
oceny? Dali si nabra na blef Karlsena?
Patrik zrelacjonowa lekarce najnowsze wydarzenia, opowiedzia o Irinie.
Lekarka zaniepokoi a si nie na arty. Ch tnie by po-mog a, potrafi chyba da sobie rad z tym szale cem, ale le y w
ku z nog w gipsie.
Idiotyczny wypadek na a-glach. Mo e poleci pewnego specjalist ... Nie, wyjecha do Francji. Zreszt pewnie by nie pomóg , bo Karlsen na-staje na jej
ycie, nieprawda ?
Tak, na ycie i na cze
.
Cecilie Lund by a tego wiadoma.
Doradzi a najwy sz ostro no
. Ta kobieta, Irina, musi by pod sta ochron . Lekarka mia a podstawy, by podejrzewa , e rytualny mord, za który
zamkni to Karl-sena w zak adzie psychiatrycznym, nie by jego pierwsz zbrodni .
Westling podziela jej obawy.
Cecilie Lund nie mog a wi c mu pomóc. Czas nagli , Karlsen uderzy tej nocy.
Rozmowa trwa a d ugo. Pora, by zmieni Gunvor, je-szcze nie nadesz a, ale Patrik nie potrafi ukry zaniepo-kojenia. Powiedzia kolegom, e jedzie
do domu Iriny. Nie oponowali. Móg by jednak najpierw pomóc im w pa-pierkowej robocie?
Przekl ta biurokracja! W zawodach wymagaj cych sta ej aktywno ci by a kul u nogi. Formularze i raporty po-krywa y si kurzem w archiwum, do
którego nikt nigdy nie zagl da .
Patrik spojrza
nie na stert dokumentów. Pól biedy, gdyby tylko chodzi o o podpis, nie, musia przej-rze i zatwierdzi tre
ka dego papierka.
Irina obudzi a si . Wokó panowa a cisza, by o ch odno.
Usiad a gwa townie na
ku. Pokój pogr
ony by w pó mroku. Jak d ugo spa a?
Uff, jak zimno! Koc, którym si przykry a, zsun si na bok. Zarzuci a na siebie rozpinany sweter i wsun a stopy w ciep e pantofle. Przespa a wiele
godzin, towarzy-stwo uzbrojonej policjantki zapewni o jej d ugi i bez-pieczny sen. Karlsen zjawi si noc .
Spojrza a na zegarek. Do wieczora zosta o jeszcze tro-ch czasu, wrze niowy zmierzch przychodzi} wcze nie.
Ruszy a w kierunku schodów, z do u nie dociera
a-den d wi k. Irina nie chcia a przeszkadza policjantce, mo e po
a si na sofie, by chwil
odpocz
. Bezsze-lestnie zsun a si po wy
onych wyk adzin stopniach.
Nadchodzi noc, zaraz zjawi si Patrik.
Na t my l zrobi o jej si ciep o na duszy. Szkoda, e sprawa zbli a si do fina u. Wprawdzie pozb dzie si strachu, ale jednocze nie Patrik zniknie z
jej ycia.
Serce cisn o si jej z alu. Nie spotka a dot d m
-czyzny, w którego towarzystwie czu aby si tak dobrze!
Gunvor nie le
a na sofie. Mo e posz a do kuchni, by co zje
.
Irina ruszy a do kuchni.
To, co ujrza a w korytarzu wiod cym z holu do kuch-ni, kaza o jej si gwa townie zatrzyma . Serce za omota- o w piersiach i o ma y w os nie straci a
przytomno ci.
Policjantka le
a bezw adnie na brzuchu w progu a-zienki, twarz skierowana w stron holu. W osy na kar-ku mia a zbroczone krwi , nie porusza a
si .
Irina musia a oprze si o cian , by nie upa
.
ROZDZIA XIX
KOSZMAR NA JAWIE
Irina mog a w tej chwili rozwa
ró ne rozwi zania.
Na przyk ad zadzwoni do Patrika.
Albo u wiadomi sobie, e jest sama w wielkim domu z bezwzgl dnym morderc , pozbawiona wszelkiej pomocy.
Lub e powinna si ukry .
Albo wybiec z krzykiem na ulic .
Irina nie skorzysta a z adnego z nich. Zrobi a to, co nakazywa jej spontaniczny odruch serca. Nachyli a si nad Gunvor, by jej pomóc.
- Gunvor - szepn a, usi uj c odwróci jej bezw adne cia o.
Policjantka by a ci
ka, a Irina krucha i s aba. Zrezy-gnowa a wi c i zaj a si ran poszkodowanej.
Rana wygl da a gro nie, uderzenie trafi o prosto w cza-szk . Irina pod
a d
pod pier kobiety i ku swej wielkiej uldze poczu a s aby oddech
rannej. Gunvor
a!
- Bogu dzi ki - szepn a.
Co Bóg mia wspólnego z t spraw ? Przecie pozwo-li na to.
upie my li, nie mia a na nie czasu. Za wszelk cen nale y zawiadomi Patrika!
Zacz a szuka telefonu komórkowego Gunvor, ale go nie znalaz a. Potem zajrza a do kabury.
Pusta!
Dopiero wtedy zrozumia a, e sama jest w niebezpie-cze stwie. Troska o Gunvor kaza a Irinie zapomnie . o w asnej osobie.
Musz znale
sznur i zwi za to babsko. Sk d si tu wzi a? Nie mam na ni czasu, musz zaj
si moim od-wiecznym wrogiem.
Odwieczny wróg - jaki adny zwrot. Znam du o trud-nych wyrazów. Nie wszyscy s tak inteligentni jak ja.
Mia a pistolet, co za numer! Nie co dzie spotyka si kobitki z takim cackiem za pazuch .
Mog em j zastrzeli na miejscu, ale moja blondyneczka us ysza aby huk. Pó niej za
jej jak
p tl na szy-j . Najpierw znajd g ówn ofiar i nie
Potem zajm si t star . Nawet ma niez e cycki.
eby w ca ym domu nie by o kawa ka sznura?
adne cycki, ale ci si trafi o, stary!
Cholera, kto jest na schodach!
To musi by ona! Ha, od razu stwardnia ! Czas rozpocz
bal!
Tyle si wyczeka em. B dzie s odko!
Gunvor by a jednym wielkim bólem. Nie odwa
a si ruszy g ow z obawy o stan kr gów szyjnych.
Irina próbowa a j odwróci .
Nie rób tego, prosz !
Uciekaj, Irino! Ratuj si !
Nie mam si y mówi , na nic nie mam si y.
Nie rozumiesz, e musisz si ratowa ?
Zdaje si , e my li o mnie. Z g upoty czy z lito ci?
Zapewne z obu powodów.
Dzi kuj , dziewczyno, ale wola abym, eby cho jed-nej z nas si uda o.
Moje dzieci. Co z nimi b dzie?
Do diab a, ile bab tu mieszka? To nie jest ta, na któr czekam.
adna. Cholernie adna. Z ni te si zabawi . Na takich lubi wycina wzory, ci
raz w t , raz w tamt stron . Co ona si tak roztkliwia nad tamt
na pod odze? Lepiej spójrz na mnie, w yciu nie widzia
takiego faceta jak ja.
Mo e wska e mi drog do g ównej ofiary. Ukryli j , czy co? Nie zd
em przeszuka pi tra, ta stara stan a mi na drodze.
Tyle kobiet! Wszystkie uszcz
liwi ! Lepszego kochanka szuka by ze wiec . Szybko i mocno, tak jak to lubi . Po-tem spodziewam si nagrody. I
pami tek, zas
em na nie.
Irina odwróci a si . Nikogo nie dostrzeg a, us ysza a tylko jaki j k.
Unios a si wolno.
Musz zadzwoni do Patrika. I po pogotowie.
Drzwi do gabinetu nie zamykaj si na klucz. Musz wróci na gór , zamkn
si w sypialni i skorzysta z noc-nego telefonu. Mam nadziej , e
centrala jeszcze go nie wy czy a. Zamierzali przyj
dzisiaj i zabra aparat. Tech-nicy policyjni obiecali od czy urz dzenie pods uchowe.
Teraz ju nie przyjd , dawno sko czyli prac .
Mo e ju sobie poszed ?
Wtedy go zobaczy a. Cie w szparze drzwi kuchen-nych. Oko...
Irinie zabrak o tchu, strach zd awi j za gard o.
Obserwowa j .
Mia a tylko jedno wyj cie. Nie zd
y uciec na ulic , sta o zreszt na niej tak niewiele domów, e szansa na-tkni cia si na s siada czy przechodnia
by a znikoma.
Gunvor nie jest w stanie pomóc, mo na jedynie liczy na to, e napastnik uzna j za martw .
Irina ruszy a biegiem na schody, tu za sob s ysza a sapi cy oddech i dudnienie butów prze ladowcy. Drzwi do sypialni wyda y si jej tak odleg e...
Potkn a si na ostatnim stopniu.
Nie zd
a wsta , mocna d
zacisn a si na jej ko-stce.
Irina krzykn a z przera enia.
- Zamknij si , dziwko, i pos uchaj mnie! - warkn . - Nic. ci nie zrobi . Powiedz mi, gdzie ona jest, to ci puszcz !
Obróci a si i zajrza a w jego odra aj
twarz.
- Kto? Nie wiem, o kim mówisz.
- O niej! O Nocnym Rozmówcy. Ona tu mieszka.
- Ja jestem Nocnym Rozmówc .
- Nie! Nie próbuj mnie ok amywa .
- To prawda, tyle razy usi owa am ci to wyt umaczy przez telefon. Pu
mnie, bierzesz mnie za kogo innego.
By a na kraw dzi p aczu, ale nie chcia a okazywa s a-bo ci. Kostka bola a j od jego elaznego u cisku, Irina siedzia a na pod odze nad kraw dzi
schodów, a on ca- ym ci
arem przyciska jej nogi. Usi owa a si wyrwa , ale na pró no.
Na jego twarzy pojawi si wyraz w ciek
ci.
- Co ty pleciesz, suko? - rykn , ca kowicie trac c pa-nowanie nad sob . - Dlaczego mnie ca y czas zwodzisz? Nie jeste ni , nie masz prawa by
ni , jeste zerem, masz by ni , masz by ni , zrozumia
?
Zacz ok ada Irin pi
ciami. Rozlu ni u cisk na jej kostce i w pewnej chwili zdo
a si uwolni , gubi c pan-tofel. Podnios a si na nogi, ale on by
szybszy i z apa j wpó . W dzikiej szamotaninie Irina znalaz a si u skraju schodów, straci a równowag i potoczy a si w dó . W u amku sekundy
zdo
a uchwyci si por czy, ale nie trafi a na stopie . Poczu a gwa towny ból, jakby w skr -conej na kraw dzi stopnia kostce zerwa o si
ci gno.
Sivert Karlsen ruszy za ni i z apa w chwili, gdy pod-nosi a si z pod ogi. By znacznie silniejszy i wci gn j na podest schodów.
Irin owion a wo nie mytego cia a. Brak o jej ju si- y, by walczy .
- Przyznaj, e k amiesz - poczu a smrodliwy oddech Siverta ko o ucha. - Powiedz, e ona tu jest! Gdzie si schowa a? Jest na górze?
- Nie ma jej tutaj, nie wiem, o kim mówisz. Ponosi ci fantazja - wysycza a.
Karlsen z apa Irin za w osy i gwa townym szarpni -ciem oderwa jej twarz od pod ogi.
W tej samej chwili dobiegi ich odg os nadje
aj cych samochodów. Karlsen zesztywnia , nie wypuszczaj c ofiary z u cisku, wbi paznokcie w jej
rami . Rozejrza si desperacko wokó siebie, po czym poci gn Irin w kierunku okna nad drzwiami wej ciowymi. Podniós krzes o i zbi szyb .
- Jeszcze krok i j zastrzel ! - wrzasn w kierunku m
czyzn wysiadaj cych z samochodów.
Zatrzymali si . K tem oka Irina dostrzeg a Westlinga i dwóch innych policjantów.
- On zabra pistolet Gunvor! - zd
a krzykn
, za-nim ci
ki cios spad na jej skro .
- Zamknij si , suko, tutaj ja rz dz !
- Co jest z Gunvor? - spyta Patrik.
- Nie yje - rykn Karlsen, a Irina s abo pokr ci a g o-w .
Liczy a na to, e dostrzeg ten gest, cho mrok na ze-wn trz i w domu g stnia z ka
chwil .
- Pu
Irin - Westling stara si panowa nad g osem. - Ona nie ma nic wspólnego z t spraw .
- Naprawd ? - wrzasn Karlsen. - Przecie chcia a, mnie oszuka . Wymieni j na tamt .
- Wiem, o kogo ci chodzi - powiedzia Patrik. - O le-kark , nazywa si Cecilie Lund. Bardzo ch tnie si z to-b spotka w szpitalu.
- My lisz, e si na to zgodz ? Taki g upi nie jestem...
Znacznie g upszy, pomy la a Irina, cho chwila nie by- a odpowiednia do takich sarkastycznych rozwa
.
- Zatrzymam j jako zak adniczk , zanim nie przypro-wadzicie mi tej drugiej - stwierdzi Karlsen. - Oko za oko.
Niezbyt odpowiednio dobra s owa, ale zrozumieli, o co mu chodzi.
Irina widzia a, e m
czy ni wymieniali uwagi, stali w wietle reflektorów. W domu by o ju zupe nie ciemno.
- Mam jeszcze inne warunki - krzykn Karlsen - ale nie b
tutaj tkwi na oczach glin. Napisz list.
Kaza Irinie spisa swoje
dania, potem mia a w
list do doniczki i zrzuci j do policjantów.
- Nie mam na czym pisa - powiedzia a Irina.
- Masz! Tam le y jakie czasopismo, na odwrocie jest pe no miejsca. A tu masz o ówek, nie widzisz? Jeste ta-ka g upia, e powinno si ci
zamkn
.
Ciebie te , pomy la a.
Od
pistolet i wyj nó , okropny nó o zakrwa-wionych z bkach.
- Jest za ciemno - zaprotestowa a s abo.
- Pisz!
Przystawi jej nó do gard a.
- Pisz: „Chc Cecilie Lund. Zapewnicie mi swobodny wyjazd z miasta. Chc te dwadzie cia pi
tysi cy ko-ron. Wtedy dostaniecie j z powrotem”.
Kiedy Irina zacz a pisa , us ysza a g os Patrika Westlinga.
- Karlsen, nie uda ci si uciec. Wiemy, e zabi
t ko-biet z redakcji, to ju twoje drugie morderstwo. Pu
obie kobiety i poddaj si .
Karlsen roze mia , si pogardliwie.
- Drugie morderstwo? A co si sta o z t , która zagi-n a w centrum handlowym w Drammen? A ta dziewczy-na z pola kempingowego?
Przepe nia o go uczucie triumfu.
- Poza tym trzymam tu tylko jedn . T drug zabi em.
Irina za wszelk cen chcia a da im do zrozumienia, e Gunvor wci
yje, jest ci
ko ranna. Sko czy a pisa .
List zaczyna si od s ów: GUNNAR HURT*. Potem nast powa y
dania Karlsena, a na ko cu s owa: MISS YOU.
Karlsen wyduka jego tre
.
- Kto to jest Gunnar Hurt? - spyta podejrzliwie.
Napisa a te s owa na tyle niewyra nie, e mo na je by- o odczyta jako Gunvor.
- Ten policjant, który czeka na dole.
- A co napisa
na ko cu? Znowu chcesz mnie oszu-ka ? My lisz, e nie znam angielskiego? Miss znaczy dziewczyna! Miss pi kno ci.
- To mój podpis - sk ama a. - Mówi na mnie Miss You.
- Co za g upie przezwisko! No dalej, wyrzu to! Albo nie, sam to zrobi , baby nie umiej rzuca ! Mo e które-go trafi !
asne s owa wyda y mu si tak zabawne, e si roze- mia . Irina nigdy w yciu nie s ysza a równie zjadliwego rechotania.
Doniczka wyl dowa a pod stopami policjantów.
- Przeczytajcie to! - rykn Karlsen.
Patrik podniós kartk wyrwan z czasopisma i rzuci okiem na tekst. Potem podniós g ow i pokaza kartk pozosta ym policjantom. Z daleka
dochodzi j k syren. Inspektor wezwa posi ki.
- Widzisz, e trzymam nó na jej szyi? - krzykn Karl-sen. - Nie obchodzi mnie, ilu was b dzie. Je li nie zgodzicie si na moje
dania, poder
jej
gard o.
Policjanci wiedzieli, e to nie czcza pogró ka.
Patrik Westling nie móg zrobi nic innego, jak obie-ca bandycie swobodny wyjazd z miasta. Zapewni te , e porozumie si z bankiem w sprawie
pieni dzy. Z le-kark by wi kszy problem, mieszka a zbyt daleko, by policja mog a j natychmiast sprowadzi .
Sivert Karlsen delektowa si swoj przewag .
- Wypu
mnie z miasta, idioto, a sam j sobie znajd . By
na tyle g upi, by poda mi jej nazwisko. Nale
ci si podzi kowania, zakuta pa o!
Patrik zrobi krok w kierunku schodów. Karlsen chwy-ci pistolet i wypali w jego kierunku. Inspektor wycofa si pospiesznie.
- Jestem niezwyci
ony! - rykn szaleniec.
Manewr inspektora da Irinie szans , na któr czeka a. Kiedy jej prze ladowca si gn po pistolet, uwolni j na chwil z u cisku. Irina wy lizgn a si
i pobieg a kory-tarzem. Ucieczka schodami nie by a mo liwa.
Karlsen rykn jak zwierz , rzuci pistolet i pogoni za ni z no em w r ku.
Sypialnia, pomy la a z desperacj , le y na drugim ko -cu korytarza, nie dotr do niej.
Na pi trze panowa a ca kowita ciemno
. Karlsen po-tkn si o wystaj cy próg i przewróci , kln c szpetnie. Jego cia o zablokowa o Irinie drog do
wolno ci, ba a si przeskoczy nad nim z obawy, e jego szpony znów za-cisn si na jej kostce.
Mog a biec dalej korytarzem, ale z tamtej strony nie by o adnego wyj cia, adnych schodów. W akcie bezrad-no ci Irina wbieg a do pokoju
go cinnego. Drzwi nie by- y wyposa one w zamek, mog a mie jedynie nadziej , e Patrik i jego towarzysze pod
za nimi.
Rzuci a si za
ko, zdaj c sobie spraw , e mebel nie stanowi wystarczaj cej os ony. Na my l o przera aj cym no u Karlsena musia a zagry
wargi, by nie krzykn
z przera enia i rozpaczy.
Napastnik zd
ju wsta i pobiec za ni . W pewnej chwili zatrzyma si , Irinie zdawa o si , e szuka wy czni-ka, by roz wietli mroczny korytarz.
Po chwili zrezygno-wa i z impetem otworzy drzwi, które zatrzasn a za sob .
Jednak znalaz wy cznik. Z korytarza s czy o si
wia-t o.
Irina przesta a oddycha na my l o tym, co teraz mia- o nast pi . Chcia a krzykn
, ale z jej gard a nie wydo-by si
aden d wi k.
W pó mroku pokoju Sivert Karlsen dostrzeg jeszcze jedn par drzwi i uzna , e jego ofiara wybieg a przez nie. Pchn je. Nie by y zamkni te, Irina
otworzy a je wcze niej, by wywietrzy mieszkanie. Drzwi rozwar y si na zewn trz i Karlsen straci równowag . Krzykn g o- no i rozdzieraj co.
Irina zamkn a oczy i zas oni a uszy, ale i tak us ysza- a ten krzyk.
Urwa si , kiedy cia o m
czyzny z g uchym oskotem uderzy o o ska y poni ej.
Sivert Karlsen wybra drzwi do przepa ci.
ROZDZIA XX
EPILOG
Dom by pogr
ony w ciemno ciach. Trzej policjanci dostrzegli jedynie, e cienie obu postaci w oknie nad wej- ciem znikn y.
W tej samej chwili nadjecha y kolejne wozy policyjne. Jeden z funkcjonariuszy zosta , by poinformowa kolegów o sytuacji, Patrik z drugim
policjantem ruszyli w kierunku drzwi. Pozostali mieli wkrótce pod
za nimi.
Dzikie wrzaski Karlsena kaza y im przypuszcza , e Irina zdo
a si uwolni . Patrik czeka w trwodze na wy-strza y z pistoletu, ale kiedy nie
nast pi y, odrzuci wszel-kie wzgl dy bezpiecze stwa i wywa
drzwi.
Wpadli do rodka i w tej samej chwili us yszeli oskot przewracaj cego si cia a i wi zank wulgarnych prze-kle stw. Policjant wymaca d oni kontakt
i hol zala a fala wiat a. Znale li si na schodach we w
ciwej chwili, by ujrze , jak Karlsen zapala wiat o na pi trze i dopada drzwi w ko cu korytarza.
Nie zatrzyma si na ich ostrzegawcze okrzyki.
By sam, ciga Irin .
Patrik kopn pistolet porzucony przez szale ca. Fakt, e Karlsen porzuci bro , doda mu troch otuchy.
Tamten mia jednak nó . Nigdy nie zawaha si go u
wobec kobiet, które wpad y w jego apy. Irina by a zak adniczk zbrodniarza, nikt nie móg
przewidzie , co chory umys ka e mu uczyni .
W chwil pó niej dobieg ich przeszywaj cy krzyk Karlsena. Zatrzymali si i spojrzeli po sobie z niepoko-jem. Po paru sekundach us yszeli g uchy
odg os i krzyk si urwa . Nie zastanawiali si nad znaczeniem tych d wi ków, nie mieli na to czasu, po prostu wbiegli do po-koju, sk d dochodzi y.
- Stop! - krzykn a Irina, podnosz c si zza
ka. - Tu-taj jestem, nie ruszajcie si , zapalcie wiat o!
Policjant zrobi , co im kaza a. Zrozumieli wszystko. Patrik podbieg do Iriny, a policjant powoli podszed do drzwi i wychyli si .
- Do diab a! - stwierdzi z namaszczeniem.
Irina p aka a oparta o rami inspektora. Nie chcia a te-go, powtarza a, ale nie mog a go powstrzyma , wszystko nast pi o tak szybko. Patrik przytuli
mocno.
- Ja te do ciebie t skni em - szepn .
Podnios a na niego twarz, po której sp ywa y stru ki ez.
- Bardzo - doda .
Irina u miechn a si dr
co.
- Gunvor! - przypomnia a sobie z nag ym przestra-chem. - Le y na dole.
- Zrozumia em z twego listu, e jest tylko ranna?
- Tak, ale wydaje mi si , e powa nie.
Pospieszyli na dó , w holu trafili na t um policjantów.
- Zadzwo cie po karetk ! - rozkaza inspektor. - Albo po dwie! Nie wiemy jeszcze, co z tamtym.
Odwróci si do Iriny.
- Musz jecha . We najpotrzebniejsze rzeczy, odwioz ci do hotelu. Nie mo esz tu dzisiaj zosta .
Nie oponowa a.
- Nie zostan . I jak najszybciej sprzedam ten dom!
Zanim zd
a si odwróci , Patrik chwyci j za r
. Pozostali policjanci zeszli na dó , by zaj
si Gunvor.
- Irino - zacz - nie wiem, czy si jeszcze spotkamy, i bardzo mi przykro z tego powodu. Kiedy wszystko si sko czy, czy... Zechcia aby ... zje
ze
mn obiad które-go dnia?
Irina wiedzia a, e to nie jest zwyk e zaproszenie, ra-czej pocz tek d
szej znajomo ci, która otwiera a przed ni nowe horyzonty.
- Dzi kuj - odpowiedzia a spokojnie, a jej oczy za-l ni y ciep ym blaskiem. - Bardzo ch tnie.
- Ba em si pyta - szepn .
miech, o którym tak marzy , rozja ni delikatne ry-sy Iriny.
- My la am, e z ciebie wi kszy zuch - zachichota a.
Z Gunvor nie by o tak le, jak si obawiano. Dozna a wstrz su mózgu i sp dzi a nast pny tydzie w
ku, ko-menderuj c m
em i dzie mi. Przyj a
konieczno
z westchnieniem ulgi, odpoczynek od domowych i zawo-dowych obowi zków nie móg przyj
w odpowiedniej-szym momencie.
Los Siverta Karlsena by przes dzony. Odwieziono go do szpitala bez najmniejszych nadziei na uratowanie. Zwykle tak bywa z zatwardzia ymi i
tchórzliwymi lud -mi, e perspektywa rych ego zgonu ka e im si nawróci . Boj si
mierci, ale w asnej, cudzym yciem rozporz -dzaj z zadziwiaj
atwo ci .
W obliczu m k piekielnych Karlsen wyzna wszystkie swoje grzechy i przyzna si , gdzie pogrzeba swoje po-przednie ofiary.
Potem umar i nikt po nim nie p aka .
Min o sporo czasu, zanim Irina zrozumia a, e Patrik nie stawia jej adnych wymaga . Umówiony obiad spo- yli lekko za enowani, co Irina przyj a
z wdzi czno ci , przyzwyczajona do bezceremonialnego sposobu, z jakim Arnt traktowa kelnerów, afektowanego smakowania wi-na i nieustannych
po ajanek. Nie krusz chleba, Irino! Nie daje si takiego wysokiego napiwku, to prostackie! I tak dalej w tym samym stylu.
Milcz ce towarzystwo Patrika Westlinga sprawi o jej przyjemno
. Patrik by taktownym, skromnym m
czy-zn , który wcale nie skrywa niepewno ci
co do faktu, czy Irina zechce zni
si do zjedzenia obiadu ze zwyk ym po-licjantem. Czy by naprawd uwa
, e interesuje j jedy-nie tani blichtr?
O, nie, bardziej ciekawa by a jego duszy...
Po kilku kieliszkach wy mienitego wina, przy deserze, nasz y j pierwszy raz my li o czym innym ni dusza Patrika. Troch szumia o jej w g owie,
nie na tyle jednak, by naruszy klarowno
rozumowania. Z apa a si na tym, e wpatruje si w jego d onie, lecz inaczej, ni czy-ni a to do tej pory.
Teraz w marzeniach czu a te d onie na swoim ciele - d onie kochanka.
Patrik Westling kochankiem? Im d
ej o tym my la- a, tym si to jej wydawa o bardziej oczywiste.
Zrozumia a, e z ka dym kolejnym rozstaniem moc-niej t skni a za jego obecno ci .
W tej wytwornej restauracji, w której, w przeciwie -stwie do Patrika, bywa a wielokrotnie, nie powiedzia a na ten temat ani s owa.
Zamiast tego spyta a, czy dowiedzia si , dlaczego Karlsen pope nia tak straszliwe zbrodnie. Wyt umacze-nie by o przera aj co proste, stwierdzi
Patrik. Jeden z policjantów rozpozna makabryczny zwyczaj znacze-nia ofiar, widzia go kiedy w jakim filmie. Okaza o si , e Karlsen ogl da ten film
wielokrotnie i by zafascyno-wany jego tre ci .
Up yn o sporo czasu, zanim Patrik odwa
si g o- no wyzna , co do niej czuje. Irina nie powiedzia a nic o swoich uczuciach, chcia a, by ich
przyjacielski dot d zwi zek z wolna nabiera cech trwa
ci.
Wyprowadzi a si , kupi a dom po drugiej stronie mia-sta i przenios a tam swój dobytek przy wydatnej pomo-cy Patrika. Odwiedza j w ka dej wolnej
chwili.
Pewnego dnia zaprosi j do swojego domu, prostego i skromnego mieszkania s
bowego. Wtedy to przepro-wadzili zasadnicz rozmow , cho
mo e rozmowa to zbyt du e s owo, bo nie musieli wiele mówi . Uznali, e Patrik powinien przeprowadzi si do niej. Irina po raz pierw-szy sp dzi a u
niego ca noc, a rano uzgodnili kolejny krok. Skoro rozwód z Arntem ju si dokona , powinni si pobra . Oboje chcieli mie dzieci i stworzy normal-n
rodzin . No a poza tym Irina wietnie gotowa a. Nie wspominaj c ju o tym, e nale
a do kobiet, które nie lubi wraca do domu, w którym nie ma
czyzny.
Oboje wiedzieli, e czeka ich spokojne, pi kne ycie, zwi zek wype niony trosk , oddaniem i lojalno ci .
Tylko na takim fundamencie dwoje ludzi mo e budowa wspóln przysz
.