SARAH WEST
Przytul mnie
(Przełożyła: Barbara Gentkowska)
Rozdział 1
Laine zobaczyła ich w bramie parku. Zacisnęła kurczowo palce na brzegu ławki, była
bardzo zdenerwowana. Mężczyzna miał na sobie obszarpane dżinsy i wypłowiały podkoszulek. Był
wysoki. Widziała go kiedyś na zdjęciu. Obrzuciła spojrzeniem niesforną, jasnobrązową czuprynę i
pociągłą, wyrazistą twarz, ale całą uwagę skupiła na dziecku. Dziewczynka, trzymając go za rękę,
podskakiwała rozradowana, szczebiocząc i śmiejąc się.
Laine zadrżała. Przez chwilę nie mogła złapać oddechu. Ileż to czasu czekała na ten
moment? Miała wrażenie, że przez ostatnie osiem lat - od chwili, gdy odwróciła się od swego
ś
piącego dziecka i pośpiesznie opuściła szpital - czekała na to spotkanie.
Nie powinna tu przychodzić. Nie przypuszczała, że będzie to takie przykre. Ogarnęło ją
uczucie wszechogarniającej pustki. Pragnęła tylko jednego - nie zemdleć. Kilka szybkich
oddechów... Tęsknym wzrokiem wpatrywała się w twarz dziewczynki okoloną długimi jasnymi
lokami, które spływały aż na ramiona. Nie dostrzegła żadnego podobieństwa do swojej szerokiej
twarzy o wystających kościach policzkowych.
- Tatusiu, jak myślisz, czy będą tam baranki?
Dziecięcy głosik przeszył ją na wskroś. Spojrzała na twarz mężczyzny. Uśmiechał się z
czułością do małej osóbki, a na twarzy miał wypisaną miłość do dziecka. To głęboko poruszyło
Laine.
- Nie wiem kurczaczku. Chyba tak. Ale Rafferty będzie na pewno.
Jego łagodny i przyjemny głos potrącił w niej jakąś głęboko ukrytą strunę. Jak mogła być
zazdrosna o kogoś, kto ubóstwiał swą córkę, kto wychował ją od niemowlęcia, a w każdą sobotę
zabierał ją do zoo w pobliskim parku? A jednak czuła zazdrość, dotąd obcą jej racjonalnej,
chłodnej psychice.
- Kocham Raffertego! Tatusiu, czy możemy wziąć taką owieczkę do domu?
- Wiesz, że nasi sąsiedzi nie byliby tym zachwyceni. A poza tym nie mamy dość trawy,
ż
eby ją wykarmić.
- Przecież moglibyśmy kupować dla niej jedzenie. Tak bardzo chciałabym mieć owieczkę.
- Obawiam się łobuziaku, że Fruitcake musi ci wystarczyć.
- Tylko Fruitcake?
Właśnie ją mijali. Ogarnęło ją przerażenie. Czuła, że nie może pozwolić im tak po prostu
odejść. Jedno spojrzenie to za mało. Musi ją poznać, mówić do niej, dotknąć, przytulić... Zupełnie
nie zdając sobie z tego sprawy wstała i poszła za nimi. Nie była to świadoma decyzja, po prostu -
impuls.
Pamiętała, że Agencja Adopcyjna starała się za wszelką cenę, aby Laine uniknęła tego
spotkania.
Czuła się teraz tak, jakby traciła cząstkę samej siebie. Stara rana, którą czas prawie uleczył,
otworzyła się na nowo. Jake Bennington - dobrze znała to nazwisko, podobnie jak imię
dziewczynki, Abigail - pokazał karnet i oboje weszli na dziedziniec.
Mała z okrzykiem zachwytu podbiegła do dwóch nowo narodzonych jagniąt, łapczywie
ssących mleko swej matki.
Laine jak automat szła za nimi.
- Czyż nie są śliczne...?
W głosie Abby słychać było radość ośmioletniego dziecka z poznania czegoś nowego.
- Oczywiście. Są też bardzo delikatne.
Jake przykucnął obok córeczki i ostrożnie gładził jedno z jagniąt.
Poczuła do niego niechęć, nie wiadomo dlaczego.
- Ja też mogę...?
- Ostrożnie, kochanie. Nie przestrasz ich.
Dwie głowy, mężczyzny i dziecka, pochyliły się nad zwierzątkami. Nie było między nimi
miejsca dla nikogo obcego.
Laine dyskretnie otarła łzy i w końcu posłuchała głosu rozsądku. Nie można tego
przedłużać! Zebrała się resztką sił i odeszła.
Przez cały weekend walczyła sama ze sobą. Przyjechała do Burchester, by odnaleźć córkę.
Teraz jednak musi wyjechać.
Ze znalezieniem pracy i mieszkania nie będzie problemu. Na wykwalifikowanych
księgowych z praktyką zawsze jest zapotrzebowanie.
Jednak wciąż nie mogła się zdecydować. Jeśli teraz wyjedzie, straci z Abby wszelki
kontakt. Gdyby tu została, mogłaby ją czasami widywać. Wiedziała, do której szkoły chodzi,
mogłaby ją obserwować na boisku i gdy wraca do domu. Po prostu - przelotne spojrzenia, które
dają spokój jej zgłodniałej duszy. Mogła też widzieć jak dorasta, wychodzi za mąż...
Nie, to tylko przedłużyłoby jej cierpienie! Chyba lepiej nie wiedzieć co się dzieje z
dzieckiem, lepiej go nigdy więcej nie widzieć.
Jak rozsądna i opanowana była wtedy, gdy podejmowała tę decyzję! Jednak później
nastąpiło to okropne poczucie winy i zrozumienie, że porzuciła coś bardzo cennego!
Przez lata trudnych studiów, pod lawiną faktów i cyfr, starała się zapomnieć o dziecku.
Jednak kiedy nieoczekiwanie pojawiła się możliwość odszukania córki, skorzystała z niej bez
wahania. Teraz właśnie zbiera owoce tej decyzji.
Ranek przyniósł ulgę. Przez kilka godzin nie będzie miała czasu, by dręczyć się myślą o
trudnych sprawach. Musiała wstać i pojechać do centrum Burchester - do Victorian Mansion -
gdzie mieściło się biuro jej szefa.
Gdy weszła do swego pokoju, czekała na nią wiadomość. Miała spotkać się ze swym
współpracownikiem Rogerem Prentice. Miał pięćdziesiąt lat, ale był uosobieniem energii. W ciągu
ostatnich dni przejął na siebie prawie cały ciężar bieżących spraw. Jego gabinet był jak zwykle
zawalony stosem papierów piętrzących się dosłownie wszędzie.
- Całkiem cię zasypało! - krzyknęła na powitanie. - Jak sobie z tym dajesz radę?
Odwzajemnił się zdawkowym uśmiechem.
- Nie narzekam. Siadaj.
Usiadła na wolnym krześle, zakładając nogę na nogę. Miała na sobie kremową, płócienną
spódniczkę, którą włożyła korzystając z ciepłego wiosennego dnia. W połączeniu z zieloną bluzką
tworzyła zestaw bardzo kobiecy.
- W piątek po południu, gdy ciebie już nie było, odebrałem telefon.
- Byłam u Jacksona - wtrąciła szybko.
- Wiem. Umówiłem cię z klientem na dzisiejsze popołudnie. Chyba jesteś wolna...?
- Nie ma sprawy, choć mam mnóstwo innej roboty. Do środy mam oddać sprawozdanie
podatkowe dla Jacksona.
- Ta sprawa to tylko wstępna rozmowa. Facet nazywa się Jake Bennington. Ma w okolicy
kilka klubów odnowy biologicznej.
Laine przełknęła ślinę. Poprzez szum w uszach usłyszała swój własny głos.
- Ma tu przyjść?
- Tak. Chce, byśmy udzielili mu porady w sprawach finansowych. Chodzi o przelew
gotówki. Ma z tym jakieś problemy, a ty jesteś specjalistką w pożyczkach. Zajmiesz się nim,
dobrze?
Wstała. W głowie miała zamęt. Nie wiedziała, co ma myśleć. Była zdecydowana wyjechać,
a tu sam los postawił na jej ścieżce Jake'a Benningtona.
- Dzięki ci, Roger. Oczywiście, spotkam się z nim.
Zupełnie oszołomiona wróciła do swego gabinetu i ciężko opadła na fotel. Patrzyła
niewidzącym wzrokiem na zaśmiecone biurko.
Jake Bennington! Stanął przed nią jak żywy: wysoki, szczupły, mocny. Człowiek, na
którym można się oprzeć. Był idealną reklamą systemu odnowy biologicznej, którą propagował.
Huśtając się na krześle myślała, że będzie teraz dla niego pracować. Oczywiście!
Wszystko, co miała zrobić, to spotkać się z nim i zająć jego sprawą: uczciwie, logicznie,
profesjonalnie. Jest po prostu jednym z klientów.
Kiedy punktualnie o trzeciej zjawił się w jej pokoju, musiała przywołać cały swój chłodny
profesjonalizm, by spokojnie go przywitać. Wyglądał inaczej niż wtedy, w parku. W
nieskazitelnym, szarym garniturze mógłby być przykładem eleganckiego businessmana.
Promieniował jakąś tajemniczą siłą i męskością.
- Miło mi pana poznać, panie Bennington.
- Panna Tyson, prawda? Mam nadzieję, że dobrze wymawiam pani nazwisko - wyciągnął
rękę. - Dzień dobry.
Laine odniosła wrażenie, że znają się od lat. Ku swemu zdziwieniu zobaczyła w jego
oczach iskierki sympatii.
- Witam pana! Może filiżankę herbaty?
Jego uśmiech przyprawił ją o przyśpieszone bicie serca.
- Chętnie. Dziękuję.
- Proszę usiąść. Za moment wrócę.
Zamówiła herbatę, szczęśliwa, że chwilowa przerwa pozwoli jej odzyskać równowagę.
W tym czasie Jake postawił na podłodze swą wypchaną teczkę i wydobył z niej plik
dokumentów.
- Czy zna pani moją sprawę?
- Chodzi o przelew gotówki?
- Zgadza się. Potrzebuję kolejnej pożyczki, ale bank nie chce mi jej udzielić bez większej
ilości danych i odpowiednich zabezpieczeń.
- Na co pan chce przeznaczyć ten kredyt?
- Chcę wyposażyć klub, który otwieram w przyszłym miesiącu.
- Rozumiem. Ile pan posiada klubów?
- Pięć. Ten będzie szósty.
- A działa pan, jeśli się nie mylę, zaledwie rok?
- Osiemnaście miesięcy. Ma to jakieś znaczenie?
- Za szybko się pan rozwija. To dość powszechny problem.
- No cóż, pani się na tym zna. Co powinienem zrobić w tej sytuacji?
- Proszę dać mi trochę czasu. Zanim udzielę porady, muszę się zorientować w sprawie,
także w banku.
- To brzmi optymistycznie, panno Tyson, ale ja nie mam czasu. Wierzyciele depczą mi po
piętach.
Laine uśmiechnęła się.
- Przystopujemy ich, przynajmniej czasowo. Poczekają, gdy im powiem, że zgłosił się pan
po poradę finansową.
Uśmiechnął się szeroko. Jego pociągłą twarz pokryła siateczka bruzd i zmarszczek, tworząc
interesujący rysunek.
- To już coś! - znowu się uśmiechał.
Zignorowała ten uśmiech. Odpędziła głupie myśli i spróbowała skupić się na sprawie.
- Chciałbym rozwinąć sieć klubów w miastach na terenie całego kraju - powiedział
zbierając się do wyjścia. - Kultura fizyczna jest potrzebna. Czy widziała pani któryś z moich
klubów?
Laine zarumieniła się. Przypomniała sobie, jak przychodziła do klubu Burchester, by
zdobyć informacje o jego prywatnym życiu, o miejscach, gdzie najczęściej bywa...
Właśnie tam dowiedziała się o jego sobotnich wizytach w parku.
- Jeśli chodzi o ścisłość, to byłam w jednym z tutejszych klubów - przyznała. - Wspaniały!
- Świetnie! A inne pani widziała?
Potrząsnęła głową. Jake spojrzał na zegarek.
- Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, moglibyśmy pojechać do Birmingham. Mam tam
dwa kluby. Obydwa są większe od tutejszego.
- Dobrze - Laine nagle zapragnęła odrobiny szaleństwa. Jake patrzył na nią w taki sposób,
ż
e serce zabiło jej szybciej. Taki mały wypad w interesach, to przecież nic złego - usprawiedliwiała
się w myślach. A ze sprawą Jacksona na pewno zdąży.
- W porządku - podniosła się z krzesła. - Wprawdzie mam jeszcze mnóstwo pracy, ale
skusił mnie pan. Muszę dużo wiedzieć o pańskich interesach, bym mogła dobrze się nimi zająć.
- Ja zaś muszę wiedzieć wszystko o pani!
Miękko wymówione słowa i ton jego głosu sprawiły, że przeszył ją dreszcz. Gdy
zdejmowała płaszcz z wieszaka, drżały jej ręce. Nie była przygotowana na takie komplikacje. Ale
taki miły, niezobowiązujący kontakt na płaszczyźnie interesów pozwoli jej nadal widywać córkę, a
tego bardzo pragnęła. Zdecydowała się.
W ostatniej chwili ogarnęła ją panika. Jak mogła osobiście angażować się w związek z
mężczyzną, który był przez osiem lat opiekunem jej córki?
Jednak odrzuciła te obawy.
- Nie usłyszy pan nic ciekawego, panie Bennington.
- Proszę mi mówić Jake...
Zostawiła sekretarce wiadomość dokąd się wybiera, po czym wyszli.
- Panie Bennington...
- Jake - poprawił, otwierając drzwiczki białego sportowego wozu.
Patrzyła, jak przekręca kluczyk w stacyjce, a potem - gdy silnik zapalił - jak wrzuca
wsteczny bieg.
- Czy jest jakiś powód, dla którego musimy być tacy oficjalni? - zapytał łagodnie. - Czy nie
możemy się bliżej poznać?... Przecież nie jest to sytuacja: pacjent_lekarz.
- Nie - zaśmiała się z zakłopotaniem. - Zawodowych przeciwwskazań nie ma, ale mimo
wszystko sądzę, że nie jest to zbyt dobry pomysł.
- Więc będę musiał cię przekonać. Twoja sekretarka nazywała cię Laine. Czy to skrót od
Elaine?
- Nie. Takie imię otrzymałam na chrzcie. Moja matka chciała, żeby było niezwykłe.
- Podoba mi się, bo pasuje do ciebie.
Jechali autostradą.
“Boże! - myślała gorączkowo. - Nie chcę zostać stroną w trójkącie”. Myśl o tym, że
przybrany ojciec Abby jest kobieciarzem spowodowała, że poczuła się głupio. Jednak przecież
kochał jej dziecko; może należało mu wybaczyć tę słabostkę?
Włączył radio i w samochodzie rozległ się dźwięk elektrycznych gitar. Laine oparła się
wygodniej i obserwowała szeroką wstęgę autostrady. Jake zjechał w stronę miasta i włączył się w
ruch uliczny. Wjechał w jakąś uliczkę i zatrzymał wóz przed dużym ośrodkiem.
Uważnie obejrzała szyld nad drzwiami.
- Podobają mi się nazwy, jakie nadajesz swoim klubom.
- “Hygeia”. Pomyślałem, aby wezwać boginię zdrowia!
- Już widzę jak kluby “Hygeia” wyrastają w całym kraju jak grzyby po deszczu. To dobrze
brzmi.
Ośrodek wyglądał wręcz imponująco. Nie miała żadnych wątpliwości, na co poszły
pieniądze. Jeśli przy budowie innych klubów był tak samo rozrzutny, to nic dziwnego, że miał
kłopoty finansowe!
- Pieniędzy tu nie oszczędzano - zauważyła cierpko.
- Nie - powiedział. - Włożyłem w to całego siebie. Inne są skromniejsze. Pozostałe obiekty
wyposażyłem dokonując mało zmian, chociaż dręczyło mnie, że muszę oszczędzać.
- Trzeba rozwijać interes stopniowo, w miarę jak będzie przynosił zyski.
- Na pewno będzie! - stwierdził z wiarą.
Sala gimnastyczna wyglądała niczym jakieś rusztowanie z rur i prętów krzyżujących się we
wszystkich możliwych kierunkach. Kiedy podeszli bliżej, poszczególne elementy zaczęły nabierać
sensownych kształtów. Większość przyrządów była zajęta.
Jake gestem przywołał mężczyznę o wyglądzie emerytowanego boksera, lekko łysiejącego
ze spłaszczonym nosem.
- Jak idzie? - zapytał Jake.
- W porządku, szefie. Wszystko zajęte.
Jake poklepał go po ramieniu.
- Dobra robota, Len.
- Sauny są tam - wyjaśnił Jake. - U góry jest druga sala gimnastyczna: drabinki,
równoważnie, liny, materace. Sporo ludzi woli tradycyjny rodzaj ćwiczeń.
Mówiąc to zaprowadził ją na górę. Kilku mężczyzn trenowało szermierkę. Inna grupa
ć
wiczyła karate czy też judo.
- Wspaniała sala!
- A obok wejścia, widzisz, mamy bufet!
- Zdrowa żywność i żadnego alkoholu?...
- Zgadłaś. Sprzedajemy frytki i różne chrupki. Czy chcesz obejrzeć pozostałe budynki? A
potem pozwolisz zaprosić się na obiad?
Uśmiechał się. Z jego oczu można było wyczytać, że chce nawiązać z nią bliższy kontakt.
Napotkawszy jego wzrok Laine poczuła, że się rumieni. Ale za chwilę ogarnął ją chłód. Spojrzała
na zegarek.
- Czy twoja żona nie czeka na ciebie? - zapytała.
Twarz Jake'a do tej pory tak bardzo ożywiona, w jednej chwili posmutniała. Schował się jak
ś
limak do skorupki. Przymknął oczy, a zmarszczki wokół ust pogłębiły się...
- Moja żona - powiedział oschle - umarła trzy lata temu, ale dobrze, że mi przypomniałaś.
Moja córka jest zawsze taka nieszczęśliwa, jeśli nie ma mnie w domu wieczorem.
Miała wrażenie, jakby ktoś zdzielił ją obuchem w głowę. Nie wiedziała o tym! Podczas
poszukiwań nie natknęła się na tak istotny szczegół!
- Jake, tak mi przykro.
Cóż więcej mogła powiedzieć? Wyrazy żalu czy przeprosiny były nie na miejscu. Nie znała
przecież jego żony, a jego samego poznała dopiero dziś.
- Odwiozę cię.
Był uprzejmy, ale poprzednia swoboda zniknęła bez śladu. Schował się w sobie, był daleki i
chłodny. Podwiózł ją na parking, gdzie stała jej toyota i pożegnał się.
- Dobranoc Jake. Zadzwonię, gdy będę miała jakieś dane.
- Zadzwoń do domu. Tam mam swoje biuro.
Nawet nie wysiadł z samochodu. Skinął głową, nacisnął pedał gazu i odjechał. Laine
poczuła się jak ukarana. Ale za co?... Pytając o jego żonę?... A może dostrzegł w jej głosie
złośliwość?... śe też nie sprawdziła, że jest wdowcem! Jednak świadomość tego faktu wywołała w
niej niezwykłe ożywienie. Nie do wiary! A więc miała szansę zostać przybraną matką swojej córki!
Szybko odsunęła tę pokusę. Czy naprawdę chciałaby zostać żoną Jake'a, czy kogokolwiek
innego?
Z drugiej strony sam los stwarzał jej sytuację, że możliwość bycia z córką stała się realna!
Musi wykorzystać tę szansę. Nigdzie nie wyjedzie. Bez względu na konsekwencję, pozostaje w
Burchester.
Rozdział 2
Zaparkowała wóz i weszła na werandę. Przez drzwi frontowe wchodziło się wprost do
pokoju wypoczynkowego, który zajmował prawie parter tego niewielkiego domku. Do
pomieszczeń na górze prowadziły małe kręcone schodki. Zaniosła rzeczy do swego pokoju i rzuciła
je na krzesło.
Zeszła na dół. Oparła czoło o chłodną szybę. Słońce właśnie powoli zachodziło i długi cień
wypełniał tę niewielką zamkniętą przestrzeń; dywan delikatnych, różowo_liliowych kwiatów
oświetlały zachodzące promienie. Laine uniosła głowę, urzeczona tym pięknem.
Nagle roześmiała się sama do siebie. Odwróciła się na pięcie i podeszła do wielkiej kanapy,
stojącej na środku pokoju. Z rozkoszą zapadła w miękkie, pluszowe poduchy. Wyciągnęła nogi i
założywszy ręce pod głowę, rozkoszowała się błogim odpoczynkiem.
Nie ma się czym przejmować! Miała dom, przynajmniej tak długo, jak była w stanie spłacać
raty. Była szczęśliwa w Burchester. Lubiła swoją pracę, a dom był inwestycją, którą lata studiów
pełnych wyrzeczeń uczyniły realną. Tak. Z której strony by nie patrzeć, pozostanie w Burchester
miało sens.
W nagłym przypływie energii pobiegła do kuchni. Była głodna. Wspomnienie obiadu, który
odrzuciła, wywołało w niej lekki żal.
No cóż, przeszłości nie zmieni, liczy się tylko jutro! Jutro, które także może oznaczać
bliskie kontakty z córką.
Te marzenia i plany spowodowały bezsenną noc. Nazajutrz ostro zabrała się do pracy.
Uporawszy się z najpilniejszą sprawą Jacksona, wzięła się za dokumenty Jake'a. Nie było to łatwe.
Panował w nich taki bałagan, że mało kto mógłby się w tym połapać. Zawierały jednakże wszelkie
potrzebne dane. Uporządkowanie tego wszystkiego zajęło jej środę i czwartek, ale w piątek rano
wiedziała już, co zrobić, by uratować jego interesy.
Sięgnęła po telefon. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, co ma powiedzieć. Wybierając
numer pomyślała, żeby lepiej nie było go w domu, ale gdy usłyszała w słuchawce kobiecy głos,
serce podskoczyło jej do gardła.
Szybko opanowała się.
- Czy mogę prosić pana Benningtona?
- Niestety, nie ma go w tej chwili. Może coś przekazać?
- Jak mogę się z nim skontaktować? To ważne.
- Niestety, to będzie trudne, bo ma dziś do załatwienia mnóstwo spraw. A kto mówi?
- Nazywam się Laine Tyson z firmy Prentice and Co. Czy mogłaby pani przekazać, żeby
zadzwonił do mnie? Będę w biurze do wpół do szóstej.
- Oczywiście, proszę pani. Powinien wrócić do tego czasu.
- Dziękuję. Do widzenia.
“Kim była ta kobieta? - myślała zdenerwowana. - Prawdopodobnie gospodyni. Przecież
potrzebował kogoś do sprzątania, do opieki nad Abby, gdy był nieobecny. Spokojnie! Bądź
rozsądna! Denerwować się tylko dlatego, że kobieta odebrała telefon!” Właściwie, co to ją mogło
obchodzić? Jednak nie była w stanie ukryć niepokoju nawet sama przed sobą, więc zanim około
piątej zadzwonił telefon, siedziała jak na szpilkach.
- Pan Bennington! - oznajmiła sekretarka.
- Słucham!
- Laine, właśnie dowiedziałem się, że dzwoniłaś.
Z ulgą wsłuchiwała się w jego głos. Było w nim odprężenie i przyjaźń. Odetchnęła z ulgą i
zaczęła mówić, o co chodzi.
- ...Więc jak widzisz, musimy się zobaczyć i to jak najszybciej. Czy będzie to możliwe dziś
po południu, czy musimy czekać do poniedziałku?
- A może spotkamy się dziś wieczorem lub w czasie weekendu? Czy ci to odpowiada?
Ogarnęła ją fala gorąca.
- Oczywiście, jeśli to tylko możliwe, zawsze idziemy klientowi na rękę.
- To się nazywa obsługa. Dziś wieczorem, może o ósmej?
- Świetnie. Będę o ósmej.
Odłożyła słuchawkę. Ciekawe, czy Abby będzie już spała? Czy zobaczę ją?
Znała otoczenie domu, w którym mieszkała jej córka. Przechodziła tamtędy kilka razy.
Miejsce było raczej opustoszałe, więc nie chciała się tam częściej pojawiać, bez wywołania
podejrzeń. Park miejski, to zupełnie co innego. Właśnie z tego powodu go wybrała, aby ją
zobaczyć po raz pierwszy. Teraz właśnie zobaczy wnętrze tego szacownego domu! Nawet, jeśli
tam nie ujrzy Abby, zawsze będzie mogła przywołać obraz miejsca, w którym ona przebywa.
Wystarczy, że będzie pamiętać ją i JAke'a.
Wzięła się w garść i zajęła się przekopywaniem dokumentów.
Z ulgą zakończyła pracę, zabrała swoje rzeczy oraz papiery Jake'a. Czuła, że zbliża się
nieuniknione.
Ten wieczór będzie kamieniem milowym. Bez względu na to jak się sprawy potoczą.
***
Podjechała przed dom Jake'a i zatrzymała się przed frontowymi drzwiami.
Wysiadła, zabierając z tylnego siedzenia jego dokumenty. Nacisnęła dzwonek. Usłyszała
czyjeś kroki i dziecięcy głosik uciszający psa.
Drzwi ostrożnie uchyliły się na tyle, by przez wąską szparę mogło wyjrzeć dziecko i pies.
Laine przycisnęła do piersi teczkę z dokumentami, zasłaniając się nimi jak tarczą. Tak
chciała porwać małą w stęsknione ramiona i przytulić. Oczy dziewczynki błyszczały ciekawością,
ale uśmiechała się w sposób wymuszony.
- Dobry wieczór!
- Dobry wieczór! Jestem Laine Tyson. Miałam zobaczyć się z twoim tatą.
- Abby! - w głębi domu rozległ się ten niezapomniany głos. - Poproś pannę Tyson! Przecież
nie wejdzie, gdy stoisz w drzwiach!
Abby odsunęła się i zawołała psa.
- Fruitcake (Fruitcake - tort owocowy), do nogi!
Laine uśmiechnęła się. Napięcie, które do tej pory odczuwała, zelżało. A więc to była
Fruitcake! Od razu było widać czemu ten piesek zawdzięcza swoje imię. Jego piękną, kremową
sierść niemal na całym ciele zdobiły małe brązowe plamki.
Abby miała na sobie błękitną nocną koszulkę w różowe króliczki i włosy związane gumką.
Drobne paluszki wyglądały z puszystych domowych kapci. Pachniała mydłem i talkiem.
Laine podniosła wzrok na Jake'a stojącego parę kroków dalej.
- Dobry wieczór, Jake.
- Witaj. Abby, teraz, gdy już zobaczyłaś pannę Tyson, możesz iść do łóżka. Za pięć minut
przyjdę powiedzieć ci dobranoc.
- Czy muszę? - Abby zamknęła drzwi.
- Musisz, naprawdę. Mamy z panną Tyson dużo pracy. No, marsz na górę!
- No dobrze - Abby uśmiechnęła się grzecznie. - Dobranoc.
- Dobranoc, Abby. Bardzo się cieszę, że cię poznałam.
Gdyby wiedzieli jak bardzo.
Oboje patrzyli na dziecięcą figurkę wdrapującą się wraz z nieodstępną Fruitcake po
schodach. Jake odwrócił się do Laine.
- Proszę dalej. Daj te papierzyska. Nie sądziłem, że jest tego tak dużo. Jeszcze płaszcz...
- Dziękuję.
Zdjęła jasny, lekki prochowiec i podała Jake'owi.
Miała na sobie swoją ulubioną letnią sukienkę z długimi rękawami. Wiedziała, że ta
ż
ółtobrązowa tonacja odbija się złotym światłem w jej włosach, a szeroka, powiewna spódnica
podkreśla szczupłość talii i nóg. Szeroki brązowy pasek i długie kolczyki z tygrysiego oka
dopełniały całości.
Jake zaprowadził ją do salonu urządzonego wygodnie i ze smakiem, chociaż meble i dywan
wyglądały na nieco podniszczone. Łagodne odcienie zieleni i błękitu tworzyły atmosferę miłego
chłodu i zachęcały do wypoczynku. Kominek i wiśniowe lampy dodawały ciepłego blasku.
- Może drinka? Szkocka, brandy czy sherry?
- Jeśli można, poproszę brandy z imbirem.
Jake podszedł do baru. Gdy przygotowywał drinki, przyglądała się jego wysokiej, szczupłej
postaci, szerokim barkom i wąskim biodrom. Tym razem miał na sobie spodnie od dresu i białą
koszulkę gimnastyczną.
Wzięła szklaneczkę z napojem i uśmiechając się podniosła do ust.
- Na zdrowie!
Jake upił nieco i odstawił szklaneczkę.
- Pójdę sprawdzić, czy Abby jest w łóżku. Zaraz wracam.
Laine uśmiechnęła się z przymusem.
- Jest cudowna. Musisz być z niej bardzo dumny.
- I jestem.
Gdy wyszedł, zacisnęła drżące dłonie na szklance, przymknęła oczy usiłując powstrzymać
łzy cisnące się do oczu. Musi wziąć się w garść, inaczej nic z tego nie będzie.
To nic! To przecież pierwszy raz! Pierwszy raz może rozmawiać ze swoim dzieckiem, które
kiedyś musiała zostawić. Następnym razem będzie łatwiej. Szczęście, że Jake wyszedł.
Przynajmniej miała czas, by się uspokoić, opanować wzruszenie.
Dopiła drinka i otarła oczy.
- Za mocne?
- Troszeczkę - z ulgą chwyciła się tego pomysłu. - Nie powinnam pić tak szybko.
Jake uśmiechnął się.
- Widzę, że prawie skończyłaś. Zrobić ci jeszcze?
- Nie, dziękuję. Chyba mam dość.
Wziął swoją szklankę i dopił zawartość.
- No to bierzemy się do pracy. Chodźmy do mojego gabinetu. Wezmę papiery.
Przeszli do niewielkiego pokoju, w którym stało biurko, parę krzeseł i półki z książkami.
- Ciekawy jestem, co takiego wymyśliłaś - powiedział, gdy usiedli.
W ciągu następnej godziny Laine omawiała swoje wyliczenia. W końcu przeszła do
wniosków.
- Jake, nie możesz pozwolić sobie na taką pożyczkę. Nie będziesz w stanie spłacać kredytu.
Pochłonie to większość twoich dochodów. Nie jest to rozsądne!
Jake wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
- Nie zgadzam się. Mam już ziemię i budynki. Jeśli nie wykorzystam tego, będę płacił
czynsz i podatek za nie.
- To prawda, ale możesz zrobić z tych pomieszczeń tradycyjne sale gimnastyczne i
wyposażać je w nowy sprzęt w miarę osiągania zysku. W tym czasie skoncentruj się na
zwiększeniu dochodów z dotychczasowych obiektów.
Zamyślony Jake nadal przemierzał pokój. Laine zamarła, nie chciał przyjąć jej rozwiązania.
Jego firma może upaść. “Moja rada ci nie w smak - myślała ze złością - a nikt inny lepszej ci nie
udzieli. Rób, co chcesz. Mnie to nie obchodzi.”
Ale obchodziło ją. Nawet bardzo. Nie tylko z tego powodu, że wszystko co dotyczyło
Jake'a, dotyczyło również Abby, ale dlatego, że chciała stać się częścią ich życia. Jeśli Jake odrzuci
jej ekspertyzę, odrzuci również ją.
Przestał chodzić po pokoju.
- Nie podoba mi się twoje rozwiązanie - powiedział szorstko. - Ale “nie po to trzymam psa,
by samemu szczekać” - jak to się mówi. Zrobię tak, jak zaproponowałaś.
Uśmiechnął się, a ona odetchnęła z ulgą.
- To dobrze. Z mniejszą pożyczką nie powinno być trudności.
- Więc postanowione. Napijesz się jeszcze?
- Nie powinnam. Jadę samochodem.
- Więc może kawy? Zostaw to wszystko i chodźmy do salonu.
Laine położyła papiery na biurku, zabierając tylko swoje notatki.
- Usiądź. Zaraz zrobię kawę.
W chwilę później na stoliku obok kominka bulgotał ekspress do kawy. Pojawiły się dwie
filiżanki, śmietanka, cukier i herbatniki.
Jake wyciągnął się w fotelu, uśmiechając się do niej jak aktor filmowy.
- Powiedz, jak to się stało, że taka piękna kobieta została doradcą finansowym?
- A co ma jedno z drugim wspólnego? Zawsze lubiłam matematykę, mam ścisły umysł.
Pomyślałam, że szkoda go marnować. Poza tym to dobry zawód. Mój ojciec pracuje w księgowości
w wielkiej firmie i to on podsunął mi myśl o studiach. Chciał, abym była lepsza niż on.
- I udało ci się. Twoi rodzice mieszkają tutaj?
- Nie, mieszkają w Surrey, na południe od Londynu. Teraz rzadko ich widuję.
- Brakuje ci ich?
- Czasami, choć nie byliśmy zżyci...
W przeciwnym wypadku nigdy by nie nalegali, żeby porzuciła swoje dziecko, bez względu
na nią samą i jej odczucia. Gdyby ojciec chciał ją przyjąć oraz dziecko wtedy, gdy robiła maturę, a
potem zdawała egzaminy na pierwszy rok College'u... Wtedy na pewno poradziłaby sobie. Ale nie
dali jej szansy. Ojciec postawił ultimatum: albo odda dziecko do adopcji, albo wyrzucą ją z domu i
będzie musiała żyć z zasiłku dla bezrobotnych. W wieku siedemnastu lat takie ultimatum jest
wyrokiem!
Ekspress przestał bulgotać i Jake pochylił się, by napełnić filiżanki.
- Śmietanki?
- Odrobinę i bez cukru.
- Poczęstuj się herbatnikiem.
- Dziękuję. A gdzie są twoi rodzice? - zapytała.
- Są za granicą. Ojciec jest wykładowcą na uniwersytecie w Kanadzie.
- To dlatego ty też byłeś kiedyś naukowcem?
Laine przełknęła ślinę. Jak mogła tak się wygadać! Uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Bringstone to plotkarska mieścina. Wiem, że zanim zająłeś się Klubami Odnowy,
wykładałeś historię współczesną.
Przecież mogła trafić na tę wiadomość przypadkiem. Nie mógł podejrzewać, że celowo
zbierała o nim informacje, a w Biurze Adopcyjnym powiedziano jej o nowych rodzicach jej
dziecka.
- To prawda - uśmiechnął się w sposób, który Laine przyprawił o drżenie. - Nie wyglądam
na naukowca?
- Wyglądasz. Masz inteligentną twarz.
- Dzięki! Rzeczywiście, studiowanie bawiło mnie i byłem nawet niezłym historykiem, ale
wykłady śmiertelnie mnie nudziły. Trzymałem się tego, póki żyła moja żona, ale po jej śmierci
postanowiłem zmienić styl życia. Potrzebowałem czegoś bardziej aktywnego, gdzie mógłbym się
sprawdzić jako przedsiębiorca. Stąd Kluby Odnowy.
Laine zdobyła się na odwagę. Musi porozmawiać o jego byłej żonie.
- Powiedz mi, dlaczego ona umarła?
- Umarła na raka - powiedział szorstko. - Powinniśmy się byli tego spodziewać. Krótko po
naszym ślubie była operowana, ale myśleliśmy, że kuracja jest zakończona.
- Potem urodziła się Abby...? - Laine wstrzymała oddech.
- Abby nie jest naszym dzieckiem. śona moja była tak nieszczęśliwa, że nie może mieć
dzieci, że zdecydowaliśmy się na adopcję. Wzięliśmy ją, gdy miała dwa tygodnie. Kocham ją
jednak jak własną córkę.
Ciekawe, jak by zareagował, gdyby powiedziała mu prawdę: “ona jest moja!” Te słowa
dźwięczały jej w głowie, ale nie odważyła się powiedzieć ich głośno. Zamiast tego, z bólem
wyszeptała:
- Rozumiem.
- Ciężko jest samotnie wychowywać dziecko, ale kochałem moją żonę i nie mogę zdobyć
się na to, by ktoś zajął jej miejsce.
“To wiele wyjaśnia” - myślała Laine upijając z filiżanki duży łyk kawy.
- Jak sobie radzisz?
- Pani Foale, z którą rozmawiałaś, spędza z nią większość czasu. Jest wdową i mieszka z
córką. Od poniedziałku do piątku po południu mieszka u nas. W weekendy jest u córki, która
właśnie wtedy potrzebuje kogoś do dzieci. Układ ten działa nieźle.
Więc to nie przyjaciółka! Słysząc, co mówił o wprowadzeniu kogoś innego na miejsce
zmarłej żony, nie była tym zdziwiona, jednak mimo woli ulżyło jej.
- Biedna kobieta - Laine skryła swoje prawdziwe uczucie pod maską sympatii. - Czy ona
ma coś w życiu dla siebie?
Jake zmarszczył brwi.
- Ona lubi zajmować się dziećmi. Poza tym w weekendy wyjeżdża z rodziną za miasto, nie
jest więc żadną męczennicą - dodał.
Na jej delikatnej twarzy pojawił się rumieniec, gdy zdała sobie sprawę, że okazała się
malkontentką.
- Przepraszam - szepnęła - nie chciałam krytykować. Po prostu zdziwiło mnie, że spędza
cały swój czas zajmując się cudzymi dziećmi.
- Wielu ludzi to robi. Ja na przykład nie rozumiem, jak matka Abby mogła porzucić swoje
dziecko? Jaką osobą musiała być? Samolubną babą bez serca!
Laine zdrętwiała. Nigdy nie przypuszczała, że ktoś może ją oceniać w ten sposób. Tępo
wpatrywała się w filiżankę zaciśniętą w dłoniach. Zmusiła się jednak, by powiedzieć:
- A jeśli ona była młoda i nie miała innego wyjścia?
Jake żachnął się.
- Zawsze jest jakieś wyjście. Ta dziewczyna zdecydowała się porzucić dziecko, które tak
nieodpowiedzialnie urodziła. Nie była zamężna, ale co z tego?
Jej zesztywniałe wargi ledwie wymówiły słowa:
- Może nie powinniśmy sądzić jej zbyt ostro. Nie znamy wszystkich okoliczności.
Dziękowała teraz niebu, że nie wyznała prawdy. Czuła jednak wielką potrzebę
usprawiedliwienia tego postępku. Chciała, żeby Jake pomyślał nieco łagodniej o tamtej
dziewczynie. Niestety, nie było to możliwe. Jeśli chce go widywać, musi zachować swoją
tajemnicę. On nigdy nie może dowiedzieć się prawdy. W pewnym momencie zorientowała się, że
Jake ją uważnie obserwuje. Zdobyła się na desperacką odwagę, by wytrzymać to spojrzenie.
- Powinieneś być jej wdzięczny chociaż za to urodzenie, inaczej nie miałbyś Abby.
- No tak. Ale nie mogę przejść do porządku dziennego nad faktem, że ktoś porzuca swoje
dziecko.
- Ona nie porzuciła, ale oddała je. Wam.
Wzruszył ramionami.
- W tej sprawie jesteśmy najwyraźniej odmiennego zdania. Jeszcze kawy?
Zapomniała o swojej filiżance. Szybko dopiła resztki i podała ją Jake'owi.
- Czy Abby wie, że jest adoptowana? - wykrztusiła z siebie.
Może nie powinna kontynuować tego tematu, ale musiała się dowiedzieć, czy Abby była
ś
wiadoma, że ma gdzieś naturalnych rodziców: matkę, ojca...
Nadal trudno było jej myśleć o ojcu Abby; mężczyźnie, który ją zostawił w tak trudnym
momencie.
Jak mogła być aż tak naiwna, aby sądzić, że atrakcyjny, dwudziestodziewięcioletni
mężczyzna nie jest żonaty, i że jest naprawdę zakochany w niedojrzałym siedemnastoletnim
podlotku? Ale wówczas była tak zadurzona, że wierzyła we wszystko. Po prostu oddała całą siebie,
aż do zatracenia. Tak, jak tylko młodość potrafi to robić. Ufała Peterowi we wszystkim, nawet
jeżeli chodziło o środki zapobiegawcze. Wspomnienie jego twarzy wykrzywionej złością, gdy
dowiedział się, że jest w ciąży, pozostanie jej na zawsze w pamięci.
- Pozbądź się tego - powiedział wówczas.
- Peter! - wykrzyknęła w zdumieniu. - Nie chcesz naszego dziecka? Po prostu pobierzemy
się wcześniej niż planowaliśmy, to wszystko.
- Mówię ci, Laine, pozbądź się dziecka. Albo koniec z nami.
- Ale... Nie mogę! Czy ty tego nie rozumiesz? Nie mogę zabić naszego dziecka! Czy
naprawdę nie możemy się pobrać?
- Oczywiście, że nie. Ty idiotko! - Laine z przerażeniem patrzyła, jak uprzejmy, troskliwy,
kochający mężczyzna zmienia się w zwierzę. - Jestem żonaty, więc jak mogę się z tobą ożenić?
Laine, jeśli chcesz mieć tego bachora, z nami wszystko skończone.
- Już jest skończone - powtórzyła tępo. Jak mogłaby jeszcze go kochać, ufać mu?
Cichy głos Jake'a nagle przerwał wspomnienia.
- Tak. Abby wie o tym.
Wróciła do rzeczywistości. Drżącą ręką podniosła filiżankę do ust.
- Powiedzieliśmy jej, gdy była dostatecznie duża. Nie chcieliśmy, by dowiedziała się od
“pokątnych życzliwych”. Wie, że bardzo jej pragnęliśmy i że ją kochamy... I ja ją kocham, bardzo.
- Czy ona myśli czasami o swojej prawdziwej matce?
- Nie sądzę. Nigdy o niej nie mówi. Po śmierci Jane dość szybko doszła do siebie, więc
myślę, że niczego jej nie brakuje.
- Musi jej brakować matki.
- Być może, ale pani Foale jest naprawdę wspaniałą opiekunką.
Ton jego głosu wskazywał, że temat został wyczerpany, więc dopiła kawę i zaczęła zbierać
się do wyjścia.
- Muszę iść. Daj mi znać, kiedy będziesz rozmawiał z dyrektorem banku. Oczywiście, jeśli
sobie życzysz, abym była przy tym.
- Dobrze - podniósł się z fotela. - Dziękuję, Laine. Doceniam twoją pracę. Będę z tobą w
kontakcie.
Dopomógł jej włożyć płaszcz i podał dokumenty. Odprowadzając ją do drzwi, był
zamyślony. Gdy je otworzył, czuła, że się waha. Mogłaby przysiąc, że zastanawiał się nad
następnym posunięciem.
- Dobranoc - powiedziała wyciągając rękę. - Dziękuję za dobrą kawę.
- Cała przyjemność po mojej stronie - uścisnął jej dłoń.
Znów się zawahał, wokół oczu pojawiły się lekkie zmarszczki.
- Może jednak dasz się zaprosić któregoś wieczoru na kolację?
Laine uśmiechnęła się.
- Chętnie - odpowiedziała szczerze.
- We wtorek?
- We wtorek.
- Zostaw mi swój adres. Wpadnę po ciebie.
Wracała do domu w optymistycznym nastroju. Oczywiście nawet nie kryła tego, że
zaproszenie sprawiło jej przyjemność, nie udawała też, że jest to “zwykłe” zaproszenie.
Jake na pewno sądzi, że to jego magnetyczna osobowość tak na mnie działa.
Dowartościowanie jego męskiego “ego” na pewno mu nie zaszkodzi. Chociaż, gdyby nie Abby,
czy naprawdę tak bardzo zależałoby mi na spotkaniu z nim?
Nie miała gotowej odpowiedzi na to pytanie.
Rozdział 3
Była już w połowie drogi do furtki, gdy samochód Jake'a zatrzymał się przed jej domem.
Ten mężczyzna zburzył w jej życiu zwykły, chłodny spokój. Ale tylko przez niego mogła dotrzeć
do Abby, swojej córki.
- Co za punktualność!
Uśmiech i podziw, który dostrzegła w jego brązowych oczach sprawiły, że przez chwilę
zabrakło jej tchu.
Musnął palcami pęk szyfonowych róż przypięty do jej paska. Czerwona wstążka, którą były
związane, spływała łagodnie wzdłuż czarnej aksamitnej spódnicy, która falowała przy każdym jej
ruchu.
- Piękne kwiaty. Pozwól, wezmę twoje okrycie.
Głos odmówił jej posłuszeństwa, więc tylko uśmiechnęła się podając mu pelerynkę ze
sztucznego futra. Chociaż dzień był słoneczny i ciepły, jednak jej lekka bluzeczka z głębokim
dekoltem była zbyt lekka na majowy wieczór. Delikatnie położył futro na tylnym siedzeniu i
pomógł jej wsiąść.
Biała koszula w połączeniu z gustownym krawatem i miękkim ciemnoszarym garniturem
nadawała jego i tak pociągającej powierzchowności, jakiś dodatkowy urok.
Laine czuła dreszcz podniecenia. Siedząc obok niego w luksusowym samochodzie była
zdenerwowana jak nastolatka na swojej pierwszej randce. Nie była pewna, czego on właściwie
spodziewa się po tej znajomości.
Przypuszczała, że chodzi mu o mały flirt, bez głębszych zobowiązań. Sądziła tak na
podstawie tego, co mówił o zmarłej żonie. Wszystko czego pragnęła, to móc czasami widywać
Abby.
- Pensa za twoje myśli!
Głos Jake'a wyrwał ją z zamyślenia.
- Nie są tyle warte. - Roześmiała się, kryjąc chwilowe zmieszanie. - Chociaż może tak.
Myślałam o Abby.
- W takim razie są warte więcej - zgodził się z uśmiechem.
- Jak ona się miewa?
- W porządku. Zrobiła na tobie wrażenie?
- Abby i Fruitcake tworzą tak interesującą parę...
Starała się mówić spokojnie, ale głos jej drżał. Zdanie o Abby wyrwało jej się najzupełniej
podświadomie. Po prostu chciała rozmawiać o córce. Jednak wiedziała, że w ten sposób igra z
ogniem. Mogła powiedzieć więcej niż zamierzała. Szybko zmieniła temat.
- Kiedy będą szczenięta?
- Najprawdopodobniej za parę tygodni. Co z nimi zrobimy, kiedy się urodzą?
Jego głos brzmiał wesoło, lecz Laine wyczuwała coś innego pod maską wesołości.
- Nie powinniście mieć z tym kłopotów - stwierdziła. Nagle wpadł jej do głowy pewien
pomysł. - Sama chętnie wezmę jednego - powiedziała. - Tylko, że nie ma mnie prawie cały dzień w
domu... Muszę to jeszcze przemyśleć.
- Wspaniale. Jeden biedak z głowy! Muszę pozbyć się też innych. Abby pewnie będzie
zrozpaczona.
Jake wjechał na główny parking i wyłączył silnik.
- Carlton jest tuż za rogiem. Znasz tę restaurację?
- Słyszałam o niej, ale nigdy tam nie byłam.
Ujął ją pod ramię i poprowadził w kierunku wejścia. Pasowali do siebie i tworzyli ładną
parę.
- Zadziwiające - podjął rozmowę. - Mężczyźni ustawiają się chyba w kolejce, żeby cię
zaprosić na kolację?
Ton głosu sugerował, że to miało być pytanie zaczepne. Laine nie wiedziała, jak na nie
zareagować.
- Jestem w Burchester dopiero kilka miesięcy.
- Naprawdę? - Na szczęście porzucił dalsze rozważania na ten temat. - Gdzie przedtem
mieszkałaś? W Surrey, z rodzicami?
- Nie. Wyjechałam do Londynu studiować ekonomię i od tego czasu nie mieszkam w domu.
Wynajmowałam mieszkanie w Sydenham.
- A dlaczego przeprowadziłaś się tutaj?
Właśnie wchodzili do restauracji i pytanie to pozostało bez odpowiedzi. Miała wprawdzie
zmyśloną historyjkę na ten temat, ale mimo wszystko czuła się niepewnie.
Kierownik sali powitał Jake'a jak stałego bywalca i zaprowadził ich do osobnego stolika.
Ciepłe górne światło dawało przytulną, intymną atmosferę, a małe lampki rzucały romantyczny,
różowy blask na stoliki. Gdy usiedli, kelner podał im menu.
- Mają tu wspaniałą sałatkę z homara - zauważył. - Zawsze ją zamawiam, gdy tu jestem. A
ty, co wybierasz?
- Jeśli tak zachwalasz homara, dam mu szansę, ale na początek proszę o melona.
Obawiając się spojrzeć mu w oczy, uważnie studiowała kartę: najpierw przystawki, potem
danie główne. W końcu jednak podniosła głowę. Napotkawszy jego badawczy wzrok poczuła
dreszcz, który przeszył jej ciało. Zamrugała powiekami, by wyrwać się spod tego uroku.
Odważyła się w końcu i zaczęła obserwować jego pociągłą twarz o interesujących rysach i
gorące spojrzenie brązowych oczu. Zwycięski uśmiech błądzący na jego ustach sprawił, że
skapitulowała.
Dopiero wtedy Jake pozwolił jej dojść do siebie. Zaczęli rozmowę, a Laine zauważyła, że
prowadzi ją swobodnie. Poruszyli wszystkie możliwe tematy: od polityki, poprzez historię i
turystykę na żeglarstwie skończywszy.
Posiadał jacht kabinowy na Soarze i zachwalał rozkosze spływu w dół rzeki, zwłaszcza
podczas pięknej letniej pogody.
- Byłabyś tym zachwycona.
Powiedział to tak ciepło, więc pomyślała, że zaprasza ją w ten sposób na jedną ze swych
wypraw, ale on zaczął mówić o czym innym.
Czekali na deser i Jake nakrył jej dłoń swoją ręką.
Była zaskoczona. Jak daleko sięgała pamięcią, nigdy nie lubiła by ktokolwiek, z wyjątkiem
matki, jej dotykał. Potem pojawił się Peter i przez krótki czas promieniała w jego objęciach.
Nie zabrała ręki, przyjmując ten gest jak część miłego wieczoru. Zdumiona myślała, że już
kilka razy byli tak blisko siebie: najpierw w samochodzie, potem idąc od parkingu w stronę
restauracji, teraz ich kolana spotykały się pod stołem. Nie miała nic przeciwko temu.
Może drgnęła pod wpływem tych myśli, może z innego powodu, bo Jake odważniej ścisnął
jej rękę i zaczął delikatnie pieścić wnętrze jej dłoni. Nie cofnęła ręki, bo chciała, by to trwało jak
najdłużej.
Jego ciemne, brązowe oczy z tęsknotą patrzyły na jej twarz, a Laine zastanawiała się,
dlaczego on to robi?
Podano deser i prysł intymny nastrój. Jake wyprostował się i uśmiechnął.
- Na co masz ochotę?
Spojrzała na kuszący zestaw i wybrała biszkopt z kremem, z dodatkiem sherry. Sięgając po
łyżeczkę stwierdziła, że od czasu wejścia do Carltona ani razu nie pomyślała o Abby, bowiem Jake
zaabsorbował ją całkowicie. Głos rozsądku mówił: “strzeż się! Taka sytuacja może tylko
powiększyć twój ból. To może być kolejne rozczarowanie”. Czyż nie ostrzegał jej, że nie pragnie
trwałych związków? Czy naprawdę chciała być z tym człowiekiem? Lata całe nie odczuwała
najmniejszej ochoty, by z kimkolwiek się wiązać. Co ją tak odmieniło? Czy to rezultat spotkania z
Abby i wstrząsu, jakiego wówczas doznała?
Pochyliła się nad deserem próbując rozeznać się we własnych uczuciach. Może Jake
pociąga ją dlatego, że jest blisko Abby i cząstka jej tęsknoty za dzieckiem przypada na niego?
On również umilkł, zatopiony w swoich myślach. Gdy kelner, przywożąc zestaw serów,
zmienił nakrycia, Jake wymamrotał coś niezrozumiałego, co miało oznaczać podziękowanie.
Po chwili podszedł do nich kierownik sali.
- Telefon? Już idę. Przepraszam, Laine, muszę się dowiedzieć, czego chce pani Foale.
- Oczywiście.
Laine patrzyła jak szedł w stronę bufetu, a serce podchodziło jej do gardła. Dlaczego pani
Foale dzwoniła do restauracji? Czy to Abby...? Co mogło się stać?
Wyraz twarzy Jake'a potwierdził jej najgorsze obawy.
- Co się stało?
- Abby - powiedział poważnie - jest przeziębiona, boli ją gardło i gorączka się podnosi. Pani
Foale wezwała doktora, no i muszę iść. Przepraszam cię, że nasza kolacja kończy się w ten sposób.
Poproszę, by wezwano dla ciebie taksówkę.
- Nie kłopocz się o mnie.
Nie chciała narzucać się Jake'owi.
- Dobranoc, Laine. Dziękuję za miły wieczór. Musimy go kiedyś powtórzyć. Może wtedy
nic nam nie przeszkodzi.
Podniósł jej dłoń do ust. Muśnięcie gorących warg przyprawiło ją o drżenie, a na twarzy
pojawił się rumieniec.
- Dobranoc, Jake. Ja również dziękuję. Mam nadzieję, że z Abby to nic poważnego.
Chciała dodać: “i pozdrów ją ode mnie!”, ale byłaby to być może zbytnia poufałość.
Przytrzymał jej rękę, jakby zupełnie zapomniał, że musi jechać. Uśmiechnął się i odszedł.
Patrzyła, jak szybkim krokiem podchodzi do bufetu i płaci rachunek. Wyszedł, nie oglądając się za
siebie. Wtedy poczuła się osamotniona.
Czy każde zbliżenie będzie się tak szybko i bezlitośnie kończyło? Czego więcej mogła się
spodziewać? Poznali się dopiero tydzień temu, widzieli raptem trzy razy i to w sprawach
zawodowych. Z jakiej racji miał jej zaproponować, by wróciła z nim do chorego dziecka, które
widziała raz w życiu i to zaledwie przez kilka minut? Nie miała najmniejszego powodu, by być
taka nieszczęśliwa.
Jednak tym razem zdolność logicznego rozumowania opuściła ją zupełnie i uczucia wzięły
górę. Może właśnie dlatego tej nocy zasnęła z dłonią, którą Jake pocałował, przyciśniętą do ust?
***
Obudziła się wczesnym rankiem. Z niecierpliwością czekała na rozsądną godzinę, żeby
zadzwonić do Jake'a.
“Pytanie o zdrowie Abby powinno być odebrane jako zwykła uprzejmość” - przekonywała
samą siebie, sięgając po słuchawkę. Miała wszelkie podstawy, by zadzwonić.
- Jake? Tu Laine. Chciałam tylko zapytać jak się czuje Abby? - zdawało się jej, że był
zdyszany.
- Laine? - w jego głosie brzmiała szczera radość. - Z Abby wszystko w porządku. Doktor
mówi, że to wietrzna ospa i że za parę dni pojawi się wysypka. To raczej nieprzyjemna niż
niebezpieczna choroba.
- Chwała Bogu! Mam nadzieję, że nie wyciągnęłam cię z łóżka? Jakby brakuje ci tchu.
Roześmiał się.
- Przed chwilą biegałem. Robię to każdego ranka, zwykle nieco wcześniej. Za późno na
spanie.
- Mogłam się domyśleć! Mówiłeś mi, że uprawiasz jogging. Właśnie wychodziłam do pracy
i chciałam się dowiedzieć, co z Abby. Cieszę się, że to nic poważnego.
- Laine, jeszcze raz dziękuję za telefon.
Jechała do pracy uśmiechnięta, nucąc pod nosem jakąś melodię. Nie pamiętała, kiedy
ostatnio czuła się tak wspaniale!
Ranek nie był zbyt pogodny. Nisko wiszące chmury zapowiadały deszcz, ale dziś miasto
wydawało się jej wyjątkowo promienne. Jednak życie, mimo wszystko, jest cudowne! Abby
wkrótce wyzdrowieje, a Jake się na nią nie gniewa.
Kiedy weszła do biura, sekretarka już siedziała za biurkiem.
- Dzień dobry, Laine. Wyglądasz na szczęśliwą. Udana randka?
- Czy szczęście zawsze musi się wiązać z mężczyzną? - Laine ściągnęła brwi.
- To mi wygląda na ten rodzaj szczęścia - powiedziała Jane z tajemniczą miną.
- Możesz myśleć, co chcesz - odparła wchodząc do swego pokoju.
Z ulgą zamknęła za sobą drzwi. Sekretarka nie miała racji. Była szczęśliwa, bo z Abby było
wszystko w porządku. Fakt, że Jake był dla niej miły, też był ważny, bo jej kontakt z Abby nie
zostanie zerwany.
Sama nie chciała przyznać się przed sobą, co jest prawdą.
Kiedy wyszła na lunch, deszcz przestał padać. Spacerowała po starym mieście. Zatrzymała
się, bo z wystawy patrzyło na nią białe, puszyste stworzonko o mądrych szklanych ślepkach.
Szybko weszła do sklepu. Musiała je kupić.
- Proszę o tego baranka z wystawy...
- Służę pani. Jest dość drogi, bo to ręczna robota.
- Nie szkodzi.
Dla Abby będzie doskonały! Nie namyślając się kupiła zabawkę, a potem w sklepie
papierniczym ozdobny papier i kartkę okolicznościową.
Zapakowała prezent i wysłała na adres Jake'a. Jak on to potraktuje? Baranek był pierwszą
rzeczą, jaką mogła kupić swemu dziecku. Nie mogła się powstrzymać, bez względu na
konsekwencje.
Jednak, gdy wróciła do domu, cała jej euforia zniknęła bez śladu. Skąd mogła wiedzieć o
tym, że Abby podobały się baranki? Przypadek? Czy nie naraża się tym samym na odkrycie, że
obserwowała z ukrycia córkę? Jake rozpozna to natychmiast!
“Jeśli mnie odrzuci, to trudno...”
***
Dwa dni później, wróciwszy do domu znalazła pod drzwiami list, a w nim duże, okrągłe
pismo.
Drżącymi rękoma podniosła różową kopertę. Pieściła wzrokiem dziecięce pismo, każde
słowo, każdą literkę... Poszła do kuchni po nóż, by otworzyć list.
W środku była różowa kartka z ilustracją do bajki “O czym szumią wierzby”. Podobnie jak
adres, list był również starannie wykaligrafowany. Przeczytała go jednym tchem:
“Droga Panno Tyson,
Dziękuję za prezent. Nazwałam baranka Larry. Tatuś mówi, że to niezbyt oryginalnie, ale
mnie się podoba. Kocham go bez względu na to, jak się nazywa. Wczoraj w nocy Fruitcake
urodziła szczenięta. Jest ich sześć. Tatuś mówił, że może Pani weźmie jednego. Mam nadzieję, że
tak, ale będzie Pani musiała poczekać osiem tygodni, bo tyle czasu muszą być ze swoją mamą.
Dziękuję za Larry'ego.
Kochająca Abby”.
Przeczytała list kilka razy. Ogromny krzyżyk pod podpisem miał oznaczać chyba
pocałunek. Przycisnęła to miejsce do ust, po czym położyła kartkę na stole i starannie wygładziła
załamania. To będzie jej najdroższa pamiątka. Rzecz, którą dotykała jej Abby.
“Czyżby to był powód, dla którego cieszyła ją pieszczota Jake'a - zaczęła się nagle
zastanawiać. - Czyżby to była świadomość, że te ręce przed paroma godzinami gładziły jej
dziecko...?”
Możliwe. Sama nie wiedziała, co naprawdę do niego czuje. Przebywanie w jego
towarzystwie sprawiało jej przyjemność, że jego dotyk ekscytował, a jednocześnie dawał poczucie
bezpieczeństwa. Podobał się jej. Był to ten typ mężczyzny, który zawsze ją pociągał: silny, a
jednak czuły, dobrze zbudowany, ale inteligentny. Mężczyzna, którego nawet mogłaby poślubić...
gdyby nie był przybranym ojcem Abby. Cóż, kolejna komplikacja scenariusza jej życia...
Czekała na telefon od niego, ale nie dzwonił. Sama nie chciała tego robić. Abby była już na
pewno zdrowa, więc nie miała żadnego pretekstu, nawet służbowego. Sprawa Jake'a została
zakończona właściwie już w czasie pierwszej wizyty.
Minęło dziesięć dni. Dziesięć dni, w czasie których Laine coraz bardziej podupadała na
duchu. Aż pewnego ranka Jane zaanonsowała, że przyszedł pan Bennington. Na jego widok jej
serce zabiło szybciej. Wstała, by go przywitać. Jej drobna dłoń prawie zniknęła w jego szczupłej,
opalonej ręce.
Oboje byli bardzo spięci.
- Witaj, Laine - jego szeroki uśmiech spowodował, że zmarszczki wokół ust stały się
wyraźne. - Miło cię znowu widzieć! Wybacz, że wcześniej się nie odezwałem, byłem zajęty.
Jestem dopiero teraz.
- Ach, tak. Zapewne organizowałeś nowy klub?
- Owszem, ale nie tylko to. Twoje cyferki dały mi sporo do myślenia. Zrozumiałem, że
zaciąganie pożyczek na taką skalę, niestety, prowadzi do upadku.
- Siadaj - powiedziała wskazując mu krzesło.
Sama zajęła miejsce za biurkiem. Uznała, że powinna zachować pewien dystans.
- Cieszę się, że cię przekonałam.
Jake usiadł zakładając nogę na nogę.
- Potrzebowałem kapitału, którego nie musiałbym spłacać od razu. Zacząłem więc
zastanawiać się i w końcu skontaktowałem się z pewnym bogatym przyjacielem mojego ojca.
- śeby pożyczyć od niego? - spytała z przekąsem.
- Nie. Prosiłem, żeby zainwestował w moje przedsięwzięcie. Mam dobrą hipotekę.
Dotychczasowa działalność też rozwijała się pomyślnie, więc nie musiałem go długo przekonywać.
Doszedłem do wniosku, że warto zaryzykować. On będzie udziałowcem, a ja, za ustalone
wynagrodzenie, zajmę się prowadzeniem interesu. Zyski będziemy dzielić równo, choć
początkowo większość pójdzie na dalszą rozbudowę firmy.
- To brzmi wspaniale. Czy już podpisaliście umowę?
- Wczoraj - uśmiechnął się widząc jej zdumioną minę. - Nie martw się. Może i jestem
hazardzistą, ale na pewno nie głupcem. Skontaktowałem się z moim prawnikiem, który dokładnie
sprawdził umowę. Nie ma w niej żadnych niejasności, żadnych kruczków. Ben Harvers to uczciwy
businessman.
- W takim razie jego wsparcie finansowe będzie nieocenione. Bardzo się cieszę. Wiem, co
to dla ciebie znaczyło. Jakie są twoje najbliższe plany?
- Chcę wyposażyć mój ostatni nabytek. Widzisz, sukces całego przedsięwzięcia zależy od
tego, czy każdy z moich klubów będzie oferował to, czego żaden inny ośrodek tego typu nie jest w
stanie zapewnić. Chodzi o wystrój, o pracowników, o sprzęt. Jeśli wejdziesz do któregokolwiek z
domów handlowych, to już na pierwszy rzut oka wyrabiasz sobie zdanie o całej sieci, o towarze i o
usługach, które ci oferują. Chcę, żeby w moim przypadku było tak samo.
Tak. On wiedział czego chce i Laine była pewna, że mu się uda. Był to ten typ mężczyzny,
który odnosi sukces we wszystkim, za co się weźmie.
- No cóż, teraz, gdy jesteś wielkim posiadaczem, chciałabym usłyszeć, że odegrałam
choćby drobną rolę w twoim sukcesie - powiedziała z uśmiechem.
- Drobną? Myślę, że zrobiłaś dla mnie dużo. Pokazałaś mi właściwy kierunek, a to jest
wręcz nieocenione.
- Cieszę się, że mogłam ci pomóc.
- W sprawie prowadzenia ksiąg rachunkowych powiedziałaś wszystko, Laine, ale nie
poznałem twego systemu tak dobrze, żeby go wprowadzić u siebie. Mogłabyś się tym zająć?
Możesz to jakoś usystematyzować?
- Oczywiście, ale nie za darmo...
- Nie dbam o koszty, byle tylko ktoś wykonał tę robotę. Poza tym, chciałem zainteresować
cię swoją osobą i moimi planami.
- Czyżby? - spojrzała na niego podejrzliwie. Bawiła się piórem, by ukryć drżenie rąk. Co on
właściwie chciał przez to powiedzieć?
- Laine! To, że nie odzywałem się tyle czasu wcale nie oznacza, że nasz wspólny wieczór
nie sprawił mi przyjemności. Naprawdę, miałem w związku z interesami mnóstwo spraw na
głowie. A w dodatku Abby była chora...
Abby! Całkiem o niej zapomniała...
- Jak ona się czuje? - spytała szybko, mając nadzieję, że nie zauważył jej przeoczenia. Jak
to się stało, że widok Jake'a wymiótł jej z głowy każdą inną myśl?
- Swędzi ją skóra i jest trochę nieznośna. Doktor mówi, że to świadczy o rekonwalescencji.
Prawdopodobnie pójdzie do szkoły w przyszłym tygodniu. Pani Foale jest bardzo dzielna, zajmuje
się Fruitcake i szczeniętami i w ogóle wszystkim.
- Ach tak! Abby pisała mi w liście...
- To miło z twojej strony, że o niej pamiętałaś. Abby była uszczęśliwiona - Jake mówił to
tak ciepło. - Ale to nie było konieczne. Ta zabawka musiała być bardzo droga?
- Nie ma sprawy - powiedziała sztywno. Co on sobie myśli? Wbrew temu, co twierdził,
wydawało się, że cieszy się z tego, że przysłała tę zabawkę.
Spojrzał na zegarek.
- Jest wpół do szóstej. Może pojedziesz ze mną odwiedzić Abby? Mogłabyś zobaczyć
młode Fruitcake. Są jeszcze bardzo małe, ale już bardziej przypominają psy niż obdarte ze skóry
króliczki.
- Chę... chętnie. Dziękuję! - Serce waliło jej jak młot.
Jego uśmiech całkowicie ją zniewalał.
Uporządkowała biurko, zabrała torbę i płaszcz. Uspokoiła się, ale oczy błyszczały jej z
podniecenia.
Jake wprowadzał ją w swoje prywatne życie. Nagle majowe słońce zaczęło świecić
wszystkimi barwami tęczy.
Rozdział 4
- Spójrz! Czyż nie są cudowne? Możesz zabrać którego chcesz. Ja najbardziej lubię tego.
Abby miała krosty na czole i całe mnóstwo rozrzuconych po całej twarzy i rękach. Laine
zamrugała oczami, usiłując ukryć nagłe łzy cisnące się do oczu. Abby wyglądała teraz jak
Fruitcake.
Szczeniak w czułych objęciach dziewczynki wydał pisk protestu, gdy ścisnęła go mocniej,
składając na jego małym łebku swój pocałunek. Laine głaskała długi, centkowany pyszczek.
- Czy wiesz, kto jest ich ojcem? - spytała.
- Podejrzewamy charta z naprzeciwka - usłyszała głęboki głos Jake'a.
Obejrzała się. Stał za jej plecami, przyglądając się ich poczynaniom. Gdy spotkała jego
ciepłe spojrzenie, szybko odwróciła wzrok. Znów zagubiła się pod jego wpływem.
- To by wyjaśniało długi pysk i małe uszka - szepnęła. - I ten ziemisty kolor!
- Czy zatrzymacie któreś ze szczeniąt?
- Tatusiu, zatrzymajmy, proszę!...
Jake westchnął zrezygnowany.
- Widzisz, co narobiłaś. Nie będę miał teraz chwili spokoju, dopóki nie powiem tak! Ale
tylko jednego - powiedział z udaną srogością.
- Przepraszam! - Laine roześmiała się, widząc, że Jake tylko żartuje.
Wchłaniała ciepłą atmosferę tego domu. Wyjęła z koszyka drobne, złociste stworzonko.
- Wezmę chyba tego - powiedziała głaszcząc długie, jedwabiste uszka. - Nazwę go Goldie.
- To nie brzmi oryginalnie - zaprotestowała Abby.
- Larry też nie brzmiała oryginalnie - przypomniała jej.
- No tak... - Abby zmieszała się, lecz zaraz odzyskała rezon. - Ale to tylko była zabawka.
Jednak żywy pies powinien mieć bardziej niezwykłe imię.
- A jak ty byś go nazwała?
Abby pomyślała chwilkę.
- Coffe! - odparła tryumfalnie.
- Bardzo oryginalnie! - podsumował Jake z poważną miną.
Laine marzyła, aby uściskać małą!
W tym momencie przyszła pani Foale mówiąc, że czas do łóżka.
- Nie chcę iść spać. Jeszcze nie...
Jake natychmiast stłumił jej dziecięcy bunt.
- Tak kazał doktor, moja damo. Jesteś jeszcze rekonwalescentką. śadnego wysiadywania do
późna, dopóki nie będziesz zupełnie zdrowa i nie wrócisz do szkoły. Na górę, żabko! Będę u ciebie
za pięć minut.
Widząc jak pani Foale, macierzyńskim gestem zabiera Abby na górę, Laine pomyślała, że
Jake jest szczęściarzem mając taką opiekunkę do dziecka. Poczuła wielką sympatię do tej kobiety.
Dziewczynka jest w dobrych rękach.
- No, tak - powiedział Jake z nagłym ożywieniem, gdy tylko obie zniknęły. - Zabiorę ten
cały kram z powrotem do składziku, gdzie jego miejsce. Fruitcake! Idziemy!
Podniósł wielki kosz ze szczeniakami i wyszedł z pokoju. Fruitcake deptała mu po piętach,
by nie stracić z oczu swoich dzieci. Laine zatonęła w miękkiej sofie, rozkoszując się uczuciem, że
zaczyna należeć do tego domu.
- Idę tylko do Abbyna “dobranoc” i zabieram cię na kolację, zgoda?
- Chętnie, ale nie jestem odpowiednio ubrana na taką okazję - stwierdziła Laine, patrząc na
swą bawełnianą spódnicę i bluzkę w paski.
- Znam takie jedno miejsce...
Popatrzyła na niego: zwinny, szczupły, w miękkiej bluzie z jaskrawym napisem “Kluby
Zdrowia Hygeia”.
- Napijesz się?
- Chętnie. Poproszę Cinzano z wodą sodową i cytryną.
- Już się robi!
Drink pomógł jej opanować chaos myśli. Kiedy w końcu wyszli z domu, była spokojna. Nic
jednak nie mogło ukryć faktu, że była szczęśliwa. Oczy błyszczały jakąś ukrytą radością,
promieniującą z jej całej istoty. Była z Jake'em, a on okazał się swobodnym, a jednocześnie
uważającym, wesołym i troskliwym kompanem, jakby cieszył się jej obecnością, tak samo jak ona
nim.
Siedząc w ogródku w nadbrzeżnym pubie, zajadając jajka w majonezie i zapiekane
paszteciki, Laine uświadomiła sobie, że podobnie czuła się mając siedemnaście lat. Wtedy
pozwoliła, by uczucia ją poniosły. Wtedy też prysły jej marzenia. Zamyślona, smarowała masłem
kawałek pasztecika. Czy tamto wspomnienie rzuca cień na obecne jej życie? Przecież mogła się
znów zakochać. Nie było w tym nic złego. Odsunęła od siebie wszelkie myśli o miłości. Już
zapomniała jak żywe, jak radosne jest to uczucie i jak bardzo można być wtedy szczęśliwym.
Uśmiechnęła się pogodnie do mężczyzny siedzącego naprzeciw. Wiedziała, że nie powinna
się go bać. śe drugi raz popełni ten sam błąd. Jałowe rozważania nie miały sensu. Była teraz
starsza, bardziej doświadczona, lepiej potrafiła ocenić charakter człowieka. Jake był zupełnie inny
niż Peter Styles. Tym razem nie może się zawieść.
Może kochać Jake'a bez obaw. Będzie milczała o swojej przeszłości. Ogarnięta nową falą
niepokoju poczuła, że dostaje gęsiej skórki. Odsunęła jednak złe myśli.
Po kolacji Jake odwiózł ją do jej samochodu, który był zaparkowany pod jego domem.
- Zaraz będzie ciemno. Nie chcę, żebyś sama wracała po nocy. Wstąp na kawę, a potem
odwiozę cię.
Widać było, że on również nie ma ochoty kończyć tego wieczoru. Zaśmiała się w duchu.
Podczas pierwszego spotkania nie martwił się tak o jej bezpieczeństwo!
- A może pojedziesz do mnie? Ja też mam kawę!
- Świetnie! - jego oczy były pełne radości i czegoś jeszcze... - Więc prowadź!
Podjechali pod jej dom. Laine wpuszczała Jake'a z uczuciem małego tryumfu. Już nie
chciała za wszelką cenę trzymać go z daleka od swego życia. Teraz nie pragnęła niczego więcej,
jak tylko móc dzielić je z nim. Dzielić z nim swoje życie!
- Pięknie tu u ciebie - powiedział ciepło.
- Usiądź, zaraz przygotuję kawę.
Najwyraźniej nie miał ochoty siedzieć bezczynnie. W czasie, gdy ona parzyła kawę,
podszedł do drzwi prowadzących do patio i odkrył sposób ich otwierania. Wyszedł do zacienionego
ogrodu i rozkoszował się wonnym powietrzem wieczoru.
- Nie jest tak duży, jak twój - powiedziała Laine podchodząc do niego - ale dla mnie akurat.
Nie jestem też dobrą ogrodniczką.
- Ja również nie - przyznał. - Wolę inne rodzaje aktywności. Wprawdzie cieszę się, że mam
duży ogród, Abby ma gdzie się bawić, ale strzyżenie trawników, to ponad moje siły!
- Na szczęście mój ogród jest wyłożony płytami, a wśród kwiatów chwasty nie są widoczne.
Uwielbiam tu siedzieć, kiedy jest ładna pogoda, ale teraz robi się trochę chłodno. Lepiej chodźmy
do środka. Kawa jest gotowa.
Gdy wrócili do pokoju, Laine zapaliła lampę i zaciągnęła story. Ich żywe kolory
podkreślały zieloność mebli i kremowy odcień dywanu. Były podszyte grubą tkaniną i zwieszając
się fałdami całkowicie odcinały pokój od świata zewnętrznego. Aura intymności pogłębiła się.
Usiadła obok Jake'a na sofie.
Odstawiając filiżankę pochylił się, a jego ramię musnęło ją w przelocie. Laine odniosła
wrażenie, że siedzi teraz odrobinę bliżej, tak jakby nieco się przysunęli...
Najprawdopodobniej było to złudzenie, po prostu podświadoma potrzeba zbliżenia. Był
teraz tak blisko, że wystarczyło, by położył rękę na oparciu, a już nie mogłaby odchylić głowy nie
opierając się o nią. W chwili, gdy jej włosy musnęły rękaw bluzy Jake'a, w Laine coś pękło.
Poczuła rozkoszne dreszcze, ciepłe i zniewalające.
Oparła głowę o jego silne ramię, całą swą osobą chłonąc intymny kontakt.
- Abby cię lubi - cichy szept przerwał ciszę. Oddech Jake'a musnął delikatnie jej ucho.
Laine przymknęła oczy.
- Tak myślisz?
- Tak. Podarowała ci swego ulubionego szczeniaka!
- Ja też ją lubię. Jak mogłabym się jej oprzeć?
- Z łatwością, gdybyś tylko trafiła na jej dąsy!
Laine roześmiała się, aby nie zdradzić prawdziwych uczuć. Przypomniała sobie swoje
własne fochy i pomyślała, że Abby może być taka. Jej humory do tego stopnia rozbijały życie
rodzinne, że w końcu matka i ojciec przestali ją rozumieć. Może właśnie dlatego nie pomogli jej,
gdy miała kłopoty. No cóż, ale od tego czasu upłynęło wiele lat.
- Często się dąsa?
- Dzięki Bogu, nie. Wolę, jak się złości. Mogę wtedy na nią krzyczeć, ale te dąsy... Wtedy
w ogóle nie można do niej dotrzeć.
- To musi bardzo utrudniać jej wychowanie.
Jake zaśmiał się.
- Kochany kurczak! Ja tu mówię o Abby jak o małej terrorystce, a w gruncie rzeczy ona jest
najmilszym stworzeniem pod słońcem!
- Takie odniosłam wrażenie. Chyba jeszcze nie przeżywa tak zwanego “trudnego wieku”.
- Nie wywołuj wilka z lasu!
Jego głos brzmiał pogodnie, choć zawierał jakąś nieuchwytną, dziwną nutę. Podejrzewała,
ż
e on wcale nie myśli o tym, co mówi.
Jego ręka była coraz bliżej i bliżej, aż objęła ramię Laine. Przygarnął ją do siebie.
Wstrzymała oddech.
Jej wargi, miękkie i chętne czekały na pocałunek. Usta mężczyzny dotknęły ich, najpierw
ostrożnie. Lecz po chwili, stal się bardziej namiętny. Upłynęło sporo czasu zanim przerwał
pocałunek.
Ten pocałunek wyzwolił w Laine taką falę szczęścia, jakiego nigdy przedtem nie zaznała.
Będąc z Peterem nie odczuwała tego. Nie! To przeżycie było jedyne w swoim rodzaju,
nieporównywalne, możliwe tylko z tym właśnie mężczyzną.
Laine nie wiedziała, ile trwało to wzajemne rozkoszowanie się sobą, ale kiedy doszli do
siebie, kawa była zimna.
Nagle Jake odsunął się od niej i usiadł na drugim końcu sofy, kryjąc twarz w dłoniach.
Laine spojrzała nań oszołomiona.
- Jake? - spytała. - Co się stało? Co ja takiego zrobiłam?
- Przepraszam! - potrząsnął głową. - Nic nie zrobiłaś. Byłaś taka słodka, taka ciepła.
Przepraszam - powtórzył. - Lepiej już pójdę. Nie martw się. Dobranoc, Laine.
Podniósł się. Ona wstała również.
- Nie musisz się usprawiedliwiać - powiedziała głucho. - Ja też tego chciałam, sprawiło mi
to przyjemność... Czy musisz już iść? Nawet nie wypiłeś kawy.
- Naprawdę, już muszę. Przepraszam. Dobranoc.
Obcy, znów obcy... Odszedł. Z jękiem opadła na sofę. Siły ją nagle opuściły, w głowie
miała chaos.
Przecież Jake był w niej zakochany. Jak ona w nim. Czuła to całym swym kobiecym
instynktem. Dlaczego poszedł?
Przywołała wspomnienia ostatnich dni i nagle coś zaczęło jej świtać. On walczył z duchem
zmarłej żony. Prawdopodobnie Jake był typem monogamisty. Nie należał do mężczyzn
przerzucających się z kwiatka na kwiatek. Nadal czuł się związany z Jane, więc walczył z tą siłą,
która już od pierwszego spotkania przyciągała ich do siebie.
Czyżby ta lojalność miała rozbić jej wszystkie nadzieje? Nadzieję, by być blisko dziecka,
nadzieję, by stać się dla Jake'a czymś więcej, niż tylko przyjaciółką?...
Głębokie cienie pod oczami następnego ranka świadczyły o nieprzespanej nocy.
Coś jednak z tej nocy zostało. Postanowiła, że nie pozwoli Jake'owi zagrzebać się w
przeszłości. Ona sama robiła to zbyt długo, ale w końcu odrzuciła okowy bólu i wątpliwości. Musi
pomóc mu wyrwać się z tego bezsensownego poczucia lojalności.
Jeśli ma przełamać jego opór, musi przebywać w jego towarzystwie! Prosił ją o
wprowadzenie nowego systemu księgowania... Może go poprosić, by ją zapoznał ze swymi
podwładnymi. Normalnie poradziłaby sobie sama, ale to był specjalny przypadek.
***
- Szczeniaki mogą już jutro być zabrane od matki. Czy nie zechciałabyś jutro wieczorem
przyjechać po Goldie?
Tętno waliło jej w skroniach. Te tygodnie ciszy, które upłynęły od dnia, kiedy wyjmowała z
koszyka “swojego” pieska, były trudne do zniesienia.
Widywała Jake'a, ale on utrzymywał chłodny dystans. Zachowywał się tak, jakby tamten
intymny wieczór w ogóle nie istniał. Chociaż, może niezupełnie tak. Nie był już taki swobodny,
taki ciepły, jak przedtem. To, co mogło ich zbliżyć, jeszcze ich oddaliło od siebie.
Ale teraz znów zobaczy Abby! Czyżby to było złudzenie, czy też faktycznie głos Jake'a
nieco złagodniał od czasu ich ostatniego spotkania? Raz czy dwa, przyłapała go, jak patrzył na nią
ukradkiem. Wyraz jego oczu sprawiał, że krew zaczynała szybciej krążyć. On się nią interesował,
to było pewne. Nie było pewne, co zamierzał w związku z tym zrobić.
- Dobrze, jutro. - Uśmiechnęła się zza biurka. - Wszystko już przygotowałam - koszyk,
miskę, jedzenie, tackę z trocinami. Mam nadzieję, że nie będzie tak bardzo tęskniła za matką i
rodzeństwem.
- Najwyżej dzień lub dwa. Przyjedź prosto po pracy, to zobaczysz się z Abby. Potem gdzieś
pójdziemy.
- Będę musiała zawieźć szczeniaka do domu i zająć się nim.
- Ach tak, co za głupiec ze mnie. Więc może innym razem?
Takie niezobowiązujące zaproszenie, ale jednak! Laine za wszelką cenę nie chciała zdradzić
radości rozsadzającej ją.
- Chętnie.
Jake podniósł się, biorąc aktówkę.
- W takim razie do jutra.
Odwrócił się i ruszył szybko w kierunku drzwi, jakby bał się swoich reakcji, jeśli zostanie
chwilę dłużej.
Laine patrzyła na niego, jak odchodzi i uśmiech pełen miłości został na jej ustach.
Okazało się, że Abby nie chce oddać żadnego pieska.
- Tak bym chciała je wszystkie zatrzymać - mówiła widząc jak Goldie wdrapuje się na
ramię Laine i liże ją po twarzy... W szarych oczach zalśniły łzy.
- Czy na pewno będzie jej u Laine dobrze? - zapytała ojca.
Jake uśmiechnął się wyrozumiale.
- Na pewno będzie jej dobrze - zapewnił. - W tym wieku większość piesków musi opuścić
swoją mamę. Znaleźliśmy dla nich dobre, kochające domy. Nie martw się, mała.
- Obiecuję ci, że się nią dobrze zaopiekuję. - Laine włożyła wyrywającego się szczeniaka do
kosza i opatuliła kawałkiem flaneli.
- Trzeba jej dawać jeść cztery razy dziennie. Pamiętaj!
- Nie zapomnę, będę chodziła na lunch do domu i wtedy ją nakarmię - schyliła się i
chwyciła małą w objęcia.
Moment wydawał się odpowiedni.
- Nie martw się, kochanie. Goldie będzie u mnie dobrze. Przywiozę ją kiedyś do ciebie... -
przerwała nagle i spojrzała pytająco na Jake'a.
- Świetnie!
Patrzył na nią tak dziwnie... Laine zamrugała powiekami. Czyżby łzy? Nie, na pewno nie.
- No to umowa stoi - powiedziała z ożywieniem. - Na razie!
- We wtorek? - cicho zapytał Jake, stawiając kosz z psiakiem na tylnym siedzeniu.
- Tak!
- Więc do wtorku. Zadzwonię do ciebie o wpół do ósmej.
Laine uśmiechnęła się patrząc w jego ciemne oczy.
- Będę czekał z niecierpliwością.
- Ja również. Do widzenia, Abby - schyliła się, by pocałować dziecko, które nagle zarzuciło
jej ręce na szyję.
- Przyjedź do mnie jak najszybciej i weź z sobą Goldie - poprosiła mała.
Laine z trudem powstrzymywała łzy. Ten wybuch uczuć córki rozbroił ją zupełnie.
- Obiecuję - powiedziała cicho.
Pomachała im jeszcze na pożegnanie, wiedząc, że jej serce zostaje razem z nimi.
Do wtorku niedaleko i znów zobaczy Jake'a. A Abby? Uśmiechnęła się do swoich myśli. Ją
też niedługo zobaczy.
Wtorkowy wieczór był prawie powtórzeniem ich pierwszej kolacji, tyle, że tym razem
ż
adne ważne sprawy nie zakłóciły spotkania. No i przyjął zaproszenie na kawę.
Laine czuła się niepewnie, nie wiedząc czego się spodziewać. Tym razem Jake panował nad
sobą. Usiadł na krześle, chcąc uniknąć intymnego zbliżenia. Jego oczy przez cały wieczór mówiły
zupełnie co innego. W końcu zaczął zbierać się do wyjścia.
Przy drzwiach zatrzymał się.
- Laine - wyszeptał. - Wyglądasz dziś uroczo. Do twarzy ci w tej zielonkawej sukni.
- Miło mi, Jake. Ja też ją lubię.
- Dobranoc i dziękuję za cudowny wieczór.
Jego wargi były gorące i miękkie, ale tym razem trwało to krótko. Wsiadł do samochodu i
odjechał zanim Laine zdążyła się otrząsnąć.
Goldie już się zadomowiła, a Laine stwierdziła, że pies szalejący na jej widok sprawia jej
wiele radości.
Jake zadzwonił w piątek.
- Laine? Wybieramy się z Abby na naszą łódkę, na weekend. Była taka nieszczęśliwa z
powodu piesków, więc pomyślałem, że warto ją gdzieś zabrać. Może wybrałabyś się z nami?
- Ja? - Usłyszał zdumienie w jej głosie i roześmiał się.
- Tak, ty! Z pewnością będziesz zadowolona z wycieczki. Tam jest fantastyczna sieć
szlaków wodnych, raj dla włóczykijów. Co ty na to?
- Sama nie wiem! Bardzo bym chciała, ale co z Goldie?
- Nie ma sprawy. Przywieź ją do nas. Pani Foale nakarmi wszystkie psy. Przyjedziesz?
- Dobrze!
- No to postanowione - słychać było, że jest zadowolony. - Zabierz śpiwór!
- Oczywiście, a co z jedzeniem?
- Ja się tym zajmę. Po prostu zabierz tylko coś do spania. Bądź gotowa jutro rano, około
dziesiątej!
- Chyba, że mnie w nocy zabiją! - odpowiedziała.
***
Laine leżała na dachu kabiny rozkoszując się słońcem. Jake siedział przy sterze. Łódka
leniwie płynęła w dół wąskiej rzeczki.
- To się nazywa życie! - pomyślała. - Pogoda jest wspaniała.
Jake miał na sobie tylko szorty. Jego brązowa skóra błyszczała w słońcu, mięśnie napinały
się przy każdym ruchu. Laine oparła policzek na skrzyżowanych rękach.
- Zajmę się jedzeniem. Napijesz się czegoś?
- Abby! - zawołał dziewczynkę, która leżała na dziobie i moczyła w wodzie patyk. - Chcesz
pić?
- Wolę loda!
- W porządku, lody są w lodówce.
Laine zwinnie zeskoczyła z dachu. Szkarłatny kostium kąpielowy świetnie podkreślał jej
zgrabną, smukłą figurę. Zauważyła, że Jake na nią patrzy. Wchodząc do kabiny przypomniała sobie
ten moment, gdy po raz pierwszy znaleźli się na pokładzie.
Kabina wydała jej się wówczas bardzo mała i miała tylko dwie koje. “Jak on sobie
wyobraża spanie?” pomyślała. Jake jakby czytał w jej myślach.
- Dziewczęta zajmują kabinę! - oznajmił.
- A gdzie ty będziesz spał? - zapytała.
- W forpiku jest jeszcze jedna koja, widzisz?
- Ależ tam jest strasznie ciasno i nie ma okna...
- Nie szkodzi, za to jest luk. Dopóki nie będzie padać, będę miał powietrza, ile dusza
zapragnie.
- Będzie ci tam wygodnie?
- Zwykle ja tam śpię - wtrąciła Abby i bardzo to lubię, ale tatuś mówi, że w czasie tej
wycieczki będę mieszkać z tobą.
- Przepraszam. Przeze mnie macie same kłopoty!
- Nic nie szkodzi! - Abby szczerze uśmiechnęła się. - Będzie wesoło!
Laine zerknęła na jedno i na drugie.
- Dopóki nie pożałujecie, że wzięliście mnie ze sobą!
- Nie obawiaj się!
Spojrzał na nią w taki sposób, że serce jej zadrżało...
- Piwa?
- Prosto z puszki?
- Już się robi!
Popijając piwo, usiadła obok Jake'a, w otwartym kokpicie, zaś Abby z lodem wróciła na
swoje ulubione miejsce na dziobie. Jej pomarańczowy kapok odbijał się jaskrawo od krajobrazu
pełnego brązów i zieleni.
Dwa razy przepłynęli obok niewielkich miasteczek, kilkakrotnie mijali śluzy. Wszystko to
było dla Laine czymś zupełnie nowym i cieszyła się każdą chwilą tego cudownego dnia.
Pod wieczór Jake nieco zwolnił tempo.
- Zacumujemy tutaj na noc - postanowił. - Zjemy w gospodzie.
Powoli skierował motorówkę w stronę przystani. Gdy dobili do pomostu, chwycił za
pachołek i zwrócił się do Laine:
- Skocz na brzeg i zacumuj dziób. Abby rzuci ci linę.
- Ja to zrobię - usłyszeli głos dziecka. Dziób właśnie zbliżał się do pomostu. Abby z liną w
ręku chlupnęła w wodę z wielkim pluskiem.
Laine zdrętwiała patrząc na zbliżający się pomost.
- Zgniecie ją! Łap za bosak i odepchnij nas! - krzyknął Jake.
Chwyciła bosak, próbując odepchnąć łódź od pomostu. W tym czasie Jake złapał boję
ratunkową i pobiegł na dziób.
- Abby, podpłyń do bojki - krzyknął widząc, że wylądowała blisko od podskakującej na
falach figurki. - Nie utoniesz, płyń!
Łódka znów zaczęła odpływać.
- Laine, zahacz bosak o deski i trzymaj!
Nerwowo zaczęła szukać punktu zaczepienia. W końcu znalazła jakiś sęk i już łatwiej było
utrzymać łódź.
Odpychała lub przyciągała motorówkę, starając się utrzymać ją w jednym miejscu, aby Jake
mógł wyciągnąć dziewczynkę na pokład.
- Zostań tam i nie ruszaj się! - krzyknął do dziecka.
Kilka osób siedzących w gospodzie, widząc co się dzieje, wybiegło na pomost. Przy ich
pomocy łódka została szybko przycumowana.
Abby siedziała na rufie jak mokry psiak, dygocząc z zimna i emocji. Laine chciała podejść
do małej, utulić ją, ale powstrzymała się. To była rola Jake'a.
- No i co mądralo? - zapytał. - Już zapomniałaś, czego cię uczyłem i chciałaś zrobić po
swojemu? Opłaciło się?
- No nie... - szlochała dziewczynka.
- Nigdy więcej tego nie rób, O.K.?
Jego głos złagodniał. Abby patrzyła na niego przez łzy i potrząsnęła głową.
- No, chodź. Trzeba cię wysuszyć!
Abby zerwała się i mocno objęła go.
- Tatusiu, tak mi przykro!...
Jake czule potarmosił mokrą czuprynkę.
- Mam nadzieję! Popatrz na Laine! Przestraszyła się jak nigdy w życiu!
Abby zerknęła na pobladłą twarz kobiety, po czym szybko wtuliła się w ojca.
- Zimno mi!
- Czy mogę ci pomóc? - spytała Laine. Nie bardzo wiedziała, czy powinna się wtrącać, ale
tak bardzo pragnęła zająć się małą.
- Pomóż temu łobuzowi wysuszyć się i przebrać w suche rzeczy - powiedział z
wdzięcznością - a ja sprawdzę, czy łódź jest dobrze zacumowana.
Abby ruszyła do kabiny. Laine ruszyła za nią, jej oczy błyszczały. Wreszcie mogła zająć się
swym dzieckiem, tak jak matka.
Rozdział 5
- Jak ci poszło? - usłyszała głos Jake'a.
Abby już spała, a Laine właśnie wkładała Goldie do podróżnego koszyka.
Czy naprawdę musiał o to pytać?... Gdy rozbierała Abby z mokrych rzeczy, wycierała, a
potem przebrała ją w suche, ciepłe ubranie, poczuła, że wypełnia powinność, która jest w niej.
Zmuszono ją kiedyś, by oddała to dziecko, a teraz trzymała je w objęciach. Odzyskała jakąś ważną
część samej siebie...
Spojrzała na Jake'a, jej błyszczące oczy i gorący rumieniec powiedziały mu dużo więcej niż
słowa...
- Cieszę się - powiedział. - Wiesz, ludzie na łódce szybko się poznają. To niezły test na to,
czy do siebie pasują. Myślę, że wyszło nam świetnie, a ty?
- Ja także tak myślę.
Później, po posiłku, usiedli w ciemnym kokpicie.
Nie dotykali się, a jednak Laine czuła, że nawiązała się między nimi silna więź, bez
zbędnych słów.
W końcu uśmiechnął się, a jego oczy zaświeciły w mroku.
- Zejdź na dół, Laine. Zamknij bulaje - o mnie się nie martw. Wejdę przez luk.
Nie było żadnego tarcia, żadnej niezręczności... Pasowali do siebie po prostu.
Gdy usłyszała jego miękki śmiech i zobaczyła wyciągnięte ku sobie ramiona... wtuliła się w
nie bez wahania, chętnymi ustami przyjmując jego pocałunek. Serce biło jej mocno...
- Cudowne zakończenie cudownego weekendu - szepnął całując ją namiętnie. Silne ramiona
mocno obejmowały jej drżące ciało...
- Laine... Chciałbym... - wyrwało mu się. - Zresztą, nieważne...
“Co chciał powiedzieć? - zastanawiała się. - śe pragnie, aby została...? A może, że mają
przed sobą wspólną przyszłość...?”
Czuła jego namiętność, lecz czuła również, że coś go powstrzymuje. Ale tak gorąco ją
całował... Na wspomnienie przeszył ją rozkoszny dreszcz.
Wydobyła z koszyka śpiącego psiaka i zanurzyła twarz w jego futerku.
- Jestem głupia, Goldie - wyznała - zakochałam się. Co o tym sądzisz?
Goldie sapnęła i polizała ją po policzku...
Minęło kilka dni, zanim Jake znowu się odezwał. Słysząc w słuchawce jego głos miała
ochotę śpiewać ze szczęścia. Dzwonił, by zaprosić ją na koncert w Birmingham.
- Mam dwa bilety na jutro - oznajmił - powiedz, że pójdziesz!
- Z przyjemnością.
- To świetnie. Przyjadę po ciebie wcześniej, to wybierzemy się przedtem na kolację. Do
zobaczenia, kochanie.
“Kochanie”? Zatkało ją. Jake nie miał zwyczaju rozrzucać takich słów jak confetti? Co to
“kochanie” miało znaczyć? Czy to tylko przejęzyczenie? A może naprawdę znaczyło to, co tak
bardzo pragnęła usłyszeć?
Przez cały wieczór był troskliwy, czarujący, dowcipny i promieniował jakimś nieodpartym
urokiem. Laine czuła, że pogrąża się coraz bardziej.
Prowadząc samochód, Jake zaczął pogwizdywać jakąś wesołą melodię. Laine uniosła
głowę, by na niego spojrzeć. Wchłaniała w siebie tę atmosferę!
W pewnym momencie przestał gwizdać i posmutniał. To, co powiedział, zabrzmiało jak
ostry dźwięk telefonu przerywający ciszę.
- Laine, niepokoję się o klub w Burchester. Przy obecnych podatkach będę zmuszony go
zamknąć.
Laine wróciła do rzeczywistości, bo jej myśli odbiegły daleko od spraw zawodowych.
W zamyśleniu przygryzła wargi.
- Zauważyłam, że dochody ostatnio się zmniejszyły. W porównaniu z zeszłym rokiem
spadły na łeb na szyję. Czyżby interes się załamał?
- Nie. Byłem tam niedawno i stwierdziłem, że ruch jest taki jak zwykle. Może to ten nowy
system księgowania?
- Niemożliwe. Używamy ciągle tego samego. Czy tam jest nowy kierownik?
- Danny Matthews jest od kilku miesięcy. Dlaczego pytasz?
- Chyba powinieneś go mieć na oku.
- Cholera! - Jake był poirytowany. - Nie mogę go zwolnić. Jest po stażu.
- Po prostu przez jakiś czas miej na niego oko. Nie dopuść, aby zaczął cokolwiek
podejrzewać!
- Może to byłoby najlepsze rozwiązanie!
- Wtedy zacznie znowu. Nie, Jake, musisz być ostrożny! Teraz nie masz dostatecznych
dowodów, by go zwolnić, ale jeśli cię straszył Związkami, możesz mu zagrozić publicznym
ujawnieniem jego sprawek.
- Fakt. Muszę mieć mocne dowody, zanim zrobię jakiś ruch. W końcu to tylko podejrzenia.
Będę tam możliwie często zaglądał. Zwłaszcza, że on w przyszłym tygodniu jedzie na urlop.
- Fantastycznie! Na ten czas przyjmij na jego miejsce kogoś, komu całkowicie ufasz.
Uważnie przejrzyj rachunki. Jeśli przychody wrócą do poprzedniego poziomu, będziesz miał go w
ręku.
- Dobrze, zrobię jak mi radzisz. Dziękuję ci. Przepraszam, że znów zawracam ci głowę
moimi problemami.
- Nie ma sprawy! Cieszę się, że mogę ci pomóc.
- No, jesteśmy na miejscu. Czy jestem zaproszony?
- Jakże bym śmiała puścić cię do domu bez odrobiny kawy?
Gdy Laine weszła z kawą, Jake leżał na kanapie. Na jej widok wstał, by pomóc odstawić
tacę.
- Chodź do mnie - szepnął pociągając ją ku sobie.
Laine drżąc z emocji, zapadła w miękkie poduszki. Objął ją i zaczął całować długo,
namiętnie... Przymknęła oczy pozwalając unieść się zapamiętaniu.
- Kochanie - wyszeptał unosząc głowę. - Nie wiem, jak mogłem dotąd żyć bez ciebie.
Wyjdziesz za mnie?
Laine podniosła głowę. Wprawdzie miała nadzieję na jakiś trwalszy związek, ale takiej
propozycji się nie spodziewała. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Znali się krótko, a poza tym sam
przecież mówił, że nie chciałby, żeby jakakolwiek kobieta zajęła miejsce jego zmarłej żony.
Widząc jej zaskoczoną minę Jake dokończył:
- Wiem, że pragnąc, abyś przeniosła się do nas, proszę o zbyt wiele, ale... Abby i ja... tak
bardzo ciebie potrzebujemy...
Laine miała wrażenie, że jakaś gwałtowna fala wstrząsnęłą całą jej istotą. To było wprost
niewiarygodne! W chwili, gdy krótkie “tak” miała na końcu języka, w ogóle nie pomyślała o Abby!
Czy umie dochować tajemnicy?
Właściwie do tej pory nic innego nie robiła. Cóż takiego mogłoby się zdarzyć w
przyszłości, aby jej sekret wyszedł na jaw? Kochała Jake'a! Niczego na świecie tak nie pragnęła,
jak zostać jego żoną.
Uśmiechnęła się do ciepłych, brązowych oczu, czekających na odpowiedź.
- Tak - wyszeptała.
On zaś wydał jakiś nieartykułowany okrzyk i porwał ją w ramiona. Trwali tak objęci,
ciesząc się sobą, swą bliskością i tym, że należą do siebie.
Gdy w końcu Jake poruszył się, podniosła głowę.
- Kiedy? - zapytała.
- Jak najszybciej. Masz coś przeciwko?
- Nie. Kocham cię, Jake.
- Laine! - szeptał, gorączkowo całując jej twarz - Laine, tak bardzo cię potrzebuję. Czy
chcesz mieć huczne wesele?
- Niekoniecznie, a ty?
- Absolutnie. Im mniej ludzi, tym lepiej.
Chyba jednak Jake miał wciąż poczucie winy z powodu powtórnego małżeństwa -
pomyślała.
- Ale w kościele, dobrze? - poprosiła. - Nie jestem aż tak gorliwą chrześcijanką, ale mam
wrażenie, że nasz ślub będzie wówczas bardziej prawdziwy.
- Najmilsza, może być wszędzie, byleby był! Kościół to dobre miejsce, ale rodzicom
powiem dopiero po fakcie. Nie chcę ich tu ciągnąć, a pewnie czuliby, że to obowiązek zjawić się na
uroczystości. A twoi?
Zawahała się... Na pewno czuliby się dotknięci, dowiadując się o wszystkim post factum,
ale byli częścią jej dramatu... Chciała wejść w przyszłość wolna od tego, co było.
A co z Abby? Ona była raczej dopełnieniem jej szczęścia, a nie powodem, dla którego
wiązała się z Jake'm. Abby zbliżyła ich do siebie, ale jej uczucia dla Jake'a nie miały nic wspólnego
z pragnieniem połączenia się z córką.
- Sądzę, że powinnam ich zaprosić. Mimo wszystko są moimi rodzicami. I uważam, że ty
też powinieneś zaprosić twoich!
- Tak, masz rację. Jest jeszcze moja siostra, choć wątpię, czy przyjedzie, mieszka w
Singapurze. Ale żadnych ciotek, wujków, ani przyjaciół rodziny!
- Zgoda. Cicha uroczystość bez zbędnego szumu!
Gdy Jake odjechał, Laine wyciągnęła się na sofie, by przemyśleć to wszystko. Tak wiele
wydarzyło się w tak krótkim czasie! Jednak jej szczęście nie było pełne. Tkwił w nim mały cierń!
Jake nigdy nie powiedział jej, że ją kocha. Potrzebował - owszem, ale ani słowem nie wspomniał o
miłości.
Może już nigdy jej nie pokocha? Może będzie musiała żyć ze świadomością, że jest tą
drugą...
No cóż... Prawdopodobnie decydował się na małżeństwo ze względu na Abby. Wzruszyła
ramionami. Niech i tak będzie. Wchodziła w ich życie pozbawiona złudzeń.
Ma szansę, by być blisko osób, które kocha. Jake ją lubił, a nawet pożądał... To jej musi
wystarczyć.
***
Mała Abby przyjęła wiadomość o małżeństwie normalnie, ale bez entuzjazmu. Laine
poczuła się zawiedziona.
- Jak będę cię teraz nazywać? - zapytała dziewczynka.
- Możesz nadal mówić do mnie Laine - odpowiedziała ze smutkiem - ale jeśli wolisz
“mamo”, będzie mi bardzo miło.
- Aha - odparła zamyślona. Nagle jej oczy rozbłysły. - Czy mogę być twoją druhną?
To pytanie zaskoczyło Laine.
- Wprawdzie nie pomyślałam o tym - powiedziała ostrożnie - ale może to dobry pomysł.
Jake, co o tym sądzisz? Abby będzie na pewno ślicznie wyglądała?
- Dziewczyny, róbcie jak chcecie. Jeśli chodzi o mnie, nie dam się wbić w żaden frak ani
cylinder!
- Nawet nie marzyłyśmy, byś wkładał coś tak dystyngowanego! Prawda, Abby?
Abby zachichotała.
- Wyglądałbyś przezabawnie, tato. Laine, jaką będziesz miała suknię?
- Chyba nałożę coś kremowego - wyszeptała Laine.
- Kolor będzie dobry... - przyznała Abby. - Czy ja mogę mieć zieloną sukienkę?
- To nie jest dobry kolor na ślub.
- Dlaczego?
- Mówią, że przynosi nieszczęście.
- Chyba w to nie wierzysz?
- Niezupełnie, ale wolałabym nie ryzykować! Może zgodzisz się na błękit? Z zieloną
szarfą? - dodała pragnąc zadowolić córkę.
- Zresztą, zobaczymy.
- O.K. Kiedy zrobimy zakupy?
- Niedługo - obiecała Laine, całując ją w złocistą główkę. - Niedługo.
Ś
lub miał się odbyć w sierpniu. Kilka tygodni upłynęło im na gorączkowych
przygotowaniach. Laine sprzedała dom bez większych kłopotów, choć zajęło jej to trochę czasu.
Na sukienkę kupiła piękną kremową satynę oraz pajęczą koronkę ze złotej nici.
Pani Foale poleciła jej dobrą krawcową i już podczas pierwszej przymiarki Laine wiedziała,
ż
e suknia będzie dobrze uszyta.
Lejący materiał cudownie podkreślał figurę, a pokrycie go złotą koronką nadawało całej
kreacji niepowtarzalny urok.
- Wygląda pani jak księżniczka - krawcowa wyraziła szczery zachwyt.
Sukienkę dla Abby kupili w domu mody. Dziewczyna była zachwycona jedwabną kreacją,
którą w końcu upolowali. Stała teraz przed ojcem, pokazując jak pięknie wygląda.
- Wybrudzisz ją - Laine była nieubłagana. - Wcale nie mam ochoty mieć na swym ślubie
druhny w poplamionej sukience.
- Wtedy zostawimy cię w domu - zagroził Jake.
- Nie zrobisz tego - Abby mu uwierzyła. Patrzyła teraz to na jedno, to na drugie z bardzo
niepewną miną.
Laine musiała powstrzymać się, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Więc czemu jej nie zdejmiesz? - zapytała łagodnie. - Chodź, pomogę ci.
Abby skapitulowała, ale humor się jej poprawił, bo pani Foale poprosiła na kolację.
Jake większość czasu spędzał w klubie w Burchester, próbując rozwiązać zagadkę niskich
dochodów. Miał też sporo pracy z przygotowaniem do otwarcia nowego ośrodka, co miało nastąpić
na tydzień przed ich ślubem i wymagało sporo zachodu.
Kiedy Danny Matthews wyjechał na urlop, zyski z klubu Burchester wróciły do normy. Po
powrocie, gdy znów przejął kierownictwo, znowu spadły.
- Czy potrzebne ci są inne dowody? - zapytała Laine. - Facet kradnie.
- Nabrał mnie - podsumował Jake - zwykle byłem znawcą ludzi. Tym razem nie miałem
nosa. Jutro się z nim rozprawię.
- Masz kogoś na jego miejsce?
- Owszem. Colin Lacey, pomocnik Lena Castora, będzie się nadawał. To odpowiedzialny
facet, dobrze mu idzie z klientami.
- Cieszę się, że załatwisz to przed naszym wyjazdem.
- Ja również. Będę mógł za tydzień o wszystkim zapomnieć.
- O wszystkim?
- Oczywiście z wyjątkiem nas! Laine, chodź tu. Nie całowałem cię przez ostatnie pół
godziny!
***
Rodzice Jake'a przylecieli z Montrealu na kilka dni przed ślubem i Laine pojechała do jego
domu, by ich przywitać.
Jake był wierną kopią ojca, ale jak ta drobna blondyneczka zdołała urodzić tak potężnego
syna? Laine nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Była tak filigranowa, że mogła swobodnie przejść
pod jego wyciągniętym ramieniem.
- Tak bardzo się cieszymy - powiedziała matka Jake'a, gdy tylko znalazła się z Laine sam na
sam. - Dobrze, że cię ma. Był tak zrozpaczony, gdy umarła Jane. Myśleliśmy, że nigdy się z tego
nie otrząśnie, ale widocznie nie jest pisane mężczyznie, by zbyt długo pozostawał samotny.
- Ma Abby - szepnęła Laine, zawstydzona tą rozmową.
- Dziecko nigdy nie zastąpi żony. A teraz Jake będzie mógł mieć własnego syna! Czy to nie
cudowne?
Laine z wysiłkiem opanowała się.
- Chciałabym, żeby tak się stało, ale Abby jest mu bardzo bliska, kocha ją.
- My również ją kochamy, ale adoptowane dziecko nigdy nie będzie takie jak własne,
prawda?
- Nie wiem - przyznała Laine. - Chyba niektórzy ludzie są w stanie o tym zapomnieć.
- No cóż, tak czy inaczej mamy nadzieję, że wkrótce doczekamy się nowego członka klanu
Benningtonów. Siostra Jake'a ma troje dzieci, mówił ci o tym?
- Owszem. Szkoda, że nie mogli przylecieć na ślub, ale cudownie, że wy jesteście.
- Jake mówi, że twoi rodzice przyjeżdżają jutro. Cieszysz się?
- Oczywiście. Oni nie znają Jake'a. Mieszkają daleko i nie mogli nas odwiedzić, a my
byliśmy zbyt zajęci, by jechać do Surrey.
Pani Foale znów okazała się nieoceniona i zgodziła się nadal u nich pracować. W ten
sposób pytanie, czy Laine ma rzucić pracę, nie zostało postawione.
Gdy przyjechali rodzice, Laine ze smutkiem przyglądała się ich twarzom. Ojciec miał
zaledwie pięćdziesiąt pięć lat, matka nieco mniej, ale wyglądali, jakby życie odebrało im wszelką
radość. Zestarzeli się przedwcześnie.
Byli znacznie mniej ruchliwi od rodziców Jake'a, od nich dużo starszych. Matka Jake'a
wyznała, że fryzura kosztuje ją sporo zachodu: trwała, farbowanie, ale czuje się młodsza, gdy w
lustrze nie widzi siwizny. Matka Laine nie przywiązywała takiej wagi do swego wyglądu. Miała
włosy szpakowate, krótko obcięte, bez śladu ondulacji.
Wyglądało, że akceptują Jake'a, chociaż Laine nie była pewna, czy wypływa to
rzeczywiście z sympatii, czy tylko z uprzejmości.
- Masz szczęście, Laine - powiedziała matka, gdy były same. - Z twoją przeszłością... Już
myśleliśmy, że poszłaś w odstawkę! Powiedziałaś mu?...
Laine była przekonana, że matka to wywlecze.
- Nie, mamo.
- Nie powiedziałaś?! Ty głupia dziewczyno! Sama pakujesz się w kłopoty. Pewnie bałaś
się, że cię rzuci, gdy pozna prawdę. No cóż, nie mogę cię winić za to, że jesteś ostrożna.
Prawdopodobnie tak by postąpił.
Co będzie, gdy Jake się dowie, że miała kochanka i urodziła dziecko?...
Nigdy nie pytał jej o przeszłość. Ona bała się, żeby cokolwiek mu powiedzieć.
- To nie tak, mamo - powiedziała, usiłując przekonać samą siebie. - Po prostu to pytanie
nigdy nie padło. On bierze mnie taką, jaka jestem i ja tak samo. Przeszłość się nie liczy.
- Powinnaś przyjechać do domu i tam wziąć ślub - powiedział później ojciec. - To
zaoszczędziłoby twojej matce trudów podróży.
- Ale teraz tu jest mój dom - zaoponowała. - Nie mogłam przecież ściągać Jake'a do
Leatherhead.
- Ale nas mogłaś! Zawsze byłaś egoistką.
- Nie musieliście przyjeżdżać - odparła. Czuła się urażona.
Ojciec nie miał prawa tak powiedzieć. Jakże teraz żałowała, że nie posłuchała Jake'a, aby
nie zapraszać rodziców.
- No cóż, ale jesteśmy - wtrąciła pani Tyson. - Ojciec przyjechał, by cię poprowadzić do
ołtarza. Mam nadzieję, że to będzie ładna ceremonia.
- Będzie tylko bliska rodzina - powiedziała zimno. - Chcieliśmy, żeby uroczystość była
skromna.
***
Jednak, gdy następnego dnia Laine włożyła swą ślubną suknię, matka zaprzestała
wygłaszania cierpkich uwag.
- Wyglądasz ślicznie, kochanie. Wciąż masz takie piękne włosy, a te złociste koronki
jeszcze dodają im blasku. Chciałabym, żebyś była szczęśliwa.
- Dziękuję, mamo - Laine uniosła kremowy welon, przytrzymywany pękiem kwiatów
pomarańczy otoczonych chmurą złotych liści. Ucałowała matkę. - Idź już na dół. Samochód może
być w każdej chwili.
- Po co taki wydatek dla mnie jednej! - Pani Tyson nie mogła powstrzymać się od uwag.
- Mogę sobie na to pozwolić, mamo. Chcę jechać tylko z ojcem, zgodnie ze zwyczajem.
Ku jej zdumieniu w oczach matki pojawiły się łzy.
- Moja piękna córka - wyszeptała. - Zawsze chcieliśmy dla ciebie wszystkiego, co
najlepsze. Mamy tylko ciebie. Przeżyliśmy wtedy takie rozczarowanie...
- Wiem, mamo - Laine z trudem powstrzymywała łzy. - Popełniłam błąd i płaciłam za to, aż
do tej chwili. Teraz zaczynam od nowa. śycz mi szczęścia!
Obie kobiety padły sobie w objęcia. “Gdyby ona była taka przedtem!” - myślała ze
smutkiem Laine, po raz pierwszy zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo brakowało jej przez te
wszystkie lata matczynej miłości i zrozumienia.
W pół godziny później Laine kroczyła główną nawą, starego, kamiennego kościółka.
Jake wyglądał wspaniale w jasnoszarym garniturze, śnieżnobiałej koszuli i srebrnym
krawacie.
Podziw i uczucie, które zobaczyła w jego oczach, wynagrodziły jej wysiłek, aby dla niego
wyglądać jak najpiękniej. Odwróciła się, by podać małej Abby swój ślubny bukiet. Dziewczynka z
namaszczeniem wzięła kwiaty.
Przysięgę małżeńską składała czystym, pewnym głosem, który pięknie współbrzmiał z
głębokim barytonem Jake'a. Jego mocny uścisk, pocałunek w zakrystii, były obietnicą na
przyszłość. Obietnicą bezpieczeństwa i namiętności.
Najtrudniejsze było rozstanie z Abby, kiedy po zakończeniu uroczystości wyjeżdżali na
swój miodowy miesiąc. Dziewczynka została pod opieką pani Foale, w towarzystwie rodziców
Jake'a.
Laine wiedziała, że nie ma żadnych powodów do niepokoju, więc łajała siebie w duchu za
głupie, irracjonalne łzy.
Jechali autostradą na południowy zachód. Oparta wygodnie na tylnym siedzeniu, oddała się
rozmyślaniu na temat wydarzeń minionego dnia - o nagłym przypływie uczuć matki, o Abby -
dumnej i szczęśliwej. I w tym wszystkim obraz Jake'a, gdy patrzył jak idzie ku niemu główną nawą
kościoła. Ta cudowna chwila na zawsze pozostanie w jej pamięci!
Późnym wieczorem zajechali na parking przed starym zajazdem na skraju Dartmoor.
W ramionach męża znalazła szczęście, o jakim nie marzyła.
- Moja piękna, cudowna żona - usłyszała czuły szept w środku nocy. - Najdroższa, jak
dobrze, że zgodziłaś się wyjść za mnie.
- Och, kochany!
Była szczęśliwa, bezgranicznie szczęśliwa, ale... do tej pory nie usłyszała słowa “kocham
cię”.
Rozdział 6
W ciągu najbliższych tygodni Laine przekonała się, iż niepotrzebnie się bała, że Jake zapyta
o przeszłość.
Nie interesowały go jej poprzednie miłości, chociaż poznał każdy, nawet najdrobniejszy
szczegół jej ciała lepiej, niż linie na własnej dłoni.
Po miodowym miesiącu, Laine potrzebowała kilku tygodni, by stać się częścią tej rodziny,
by odczuć, że te subtelne więzy łączące ją, Jake'a i dziecko zostały w końcu zadzierzgnięte.
Przypomniała sobie Boże Narodzenie: Jake'a, patrzącego z wyrozumiałością na ich wybryki,
podekscytowaną Abby... Wciągnęli ją w sam środek swoich zwyczajów, swojej radości. Czegoś
takiego brakowało jej w ciągu tych ostatnich lat.
Od nowego roku Jake zaczął rozszerzać swoje “imperium”. W związku z tym zdarzało się,
ż
e często był poza domem. Jego najnowszy ośrodek miał powstać pod Londynem, co oznaczało
dłuższą nieobecność.
- Jeśli chcę, żeby sieć klubów objęła cały kraj, muszę mieć w stolicy oparcie - wyjaśniał ze
swym zwykłym zapałem. - Miałem szczęście, że trafiło mi się to miejsce w Enfield. Do moich
celów nadaje się idealnie. Niedaleko stąd do West Endu, gdzie chciałem założyć następny klub.
- Nienawidzę, gdy cię nie ma w domu - Laine ogarnął buntowniczy nastrój. Tak bardzo
chciała mieć mężczyznę, którego kochała coraz mocniej, zawsze przy sobie.
- Wiem, kochanie. Nie lubię tego tak samo jak ty - pocałował ją czule. - Będę z powrotem
najszybciej jak się uda, ale bez sensu byłoby dojeżdżać codziennie. Popracuję również wieczorem i
dzięki temu będę mógł wrócić wcześniej.
Westchnęła.
- Im większe staje się twoje imperium, tym dalej będziesz musiał podróżować - stwierdziła
ponuro. - Abby również tęskni za tobą.
- Znałaś moje plany, kiedy zgodziłaś się wyjść za mnie - powiedział szorstko. - Jeśli chcę
odnieść sukces, muszę tak działać. W końcu, kiedy jestem nieobecny, Abby ma ciebie, za co jestem
ci niezmiernie wdzięczny. I ty też nie jesteś sama.
Czuła, że za chwilę się rozpłacze. Nie, nie może. Jake nie potrzebował głupiej idiotki, która
chce go omotać i zatrzymać przy sobie. Nie było to w jej stylu.
- Owszem, Abby dotrzymuje mi towarzystwa, ale ona nie zastąpi mi ciebie. Gdy ciebie nie
ma, ona... ona czuje się urażona moją opieką.
- Wydaje ci się, kochanie - powiedział nieco łagodniej.
Odwróciwszy się by ją ucałować, dostrzegł łzy na jej policzkach.
- Nie płacz, najdroższa. Będę z powrotem, zanim obie zdążycie za mną zatęsknić.
Jake w ogóle nie rozumiał uczucia osamotnienia, które w miarę jak jego wyjazdy stawały
się częstsze, ogarniało ją coraz bardziej.
Uniosła się na łokciu.
- Powinieneś już wstać - powiedziała chłodno - spóźnisz się na spotkanie.
Jake spojrzał na budzik i wyskoczył z łóżka.
- Masz rację!
Pobiegł do łazienki, całkowicie pochłonięty planami na rozpoczęty dzień.
- Czy moja walizka gotowa?
- Owszem - Laine ze złością wiązała szlafrok. - Śniadanie będzie za dziesięć minut.
“Co się dzieje?” - myślała budząc Abby, odgrzewając fasolę, gotując jajka, przygotowując
grzanki. Co się stało z tym ciepłem, z czułym zrozumieniem, które wytworzyło się między nimi w
ciągu tych pierwszych, cudownych tygodni ich małżeństwa? Dlaczego tak ją denerwowały wyjazdy
Jake'a? Przecież wiedziała, że po ślubie będzie także zajęty. Wtedy jej to nie przeszkadzało. Miała
Abby i swoją pracę...
Może dlatego odbiera wszystko w ten sposób, że Jake nie jest tak zaangażowany jak ona?
Westchnęła. Tak, to prawda. Była zaledwie namiastką kobiety, którą kochał.
Nigdy nie zostawiał swojej pierwszej żony samej, a Abby tylko w wyjątkowych
przypadkach. Teraz zaś oczekiwał, że ona zaakceptuje jego częste nieobecności, zrozumie jego
pracę, że będzie zajmować się dzieckiem. Nalała mleko do filiżanek i odstawiła kartonik do
lodówki, zamykając z trzaskiem drzwi. Tak, teraz może zostawiać córkę z czystym sumieniem.
Powinna była o tym wszystkim pomyśleć, kiedy za niego wychodziła, ale wtedy namiętność
poniosła ją w krainę szczęścia. Nic poza tym się nie liczyło. Teraz zobaczyła wszystko bardziej
realnie.
Smarowała kanapki jak automat.
Abby jej nie wystarczała. Pragnęła Jake'a, całego Jake'a. Również jego zaangażowania,
miłości, nie tylko pożądania.
Zresztą zawiodła się na swojej córce. Kiedy Jake znajdował się w pobliżu, mała była
pogodna i kochająca, lecz gdy wyjechał traciła humor i stawała się nieznośna.
Wcale nie dlatego, żeby jej nie lubiła. Czasami bardzo żywiołowo okazywała jej swoją
sympatię. Po prostu dla niej była obcą kobietą, nie mogła zastąpić jej ojca, którego ubóstwiała.
Czuła się opuszczona i to odbijało się w jej zachowaniu.
No cóż, zrozumienie faktu wcale nie czyni życia łatwiejszym. Zwłaszcza, jeśli tęskni się za
miłością córki prawie tak samo jak za miłością męża.
Abby i Jake weszli razem, gdy ona rozkładała talerze na stole. W garniturze był przystojny,
ż
e serce znowu jej się ścisnęło. Abby miała na sobie stare dżinsy i powyciągany sweter.
- Dzięki.
Uprzejmość Jake'a drażniła ją.
Szybko zjadł śniadanie, szybko wypił kawę.
- Dostaniesz niestrawności - ironicznie zauważyła Abby. - Tato, naprawdę musisz
wyjeżdżać? Mam teraz ferie, a zawsze gdzieś się w tym czasie wybieraliśmy...
- Nie tym razem, maleńka. Jestem zbyt zajęty. Laine pracuje. Poproś panią Foale, żeby cię
gdzieś zabrała.
- To nie to samo!
- Mogę wziąć dzień wolnego - szepnęła Laine.
- Nie trudź się!
Abby zerwała się z krzesła i jak burza wypadła z kuchni.
- Teraz widzisz, co miałam na myśli - powiedziała do męża.
- Jestem spóźniony. Jakoś sobie poradzisz - cmoknął ją w policzek i już był przy drzwiach. -
Zadzwonię wieczorem. Telefon do hotelu zapisałem w notesie, leży koło aparatu...
- Do widzenia.
Czy to jest ten Jake, unikający jej wzroku, zabiegany, przepracowany? Był obcy.
Powoli weszła po schodach i zajrzała do pokoju Abby. Dziecko, zwinięte w kłębek leżało
na tapczanie słuchając muzyki.
Laine wyłączyła radio i usiadła na brzegu łóżka. Abby spojrzała na nią obrażona.
- Słuchałam muzyki!
- Abby, porozmawiajmy. Kochanie, kiedy twojego ojca nie ma w domu, brakuje mi go tak
samo jak tobie.
- Nie wyjeżdżał tak często, zanim się nie pojawiłaś.
- Wiem o tym - mówiła przez ściśnięte gardło. Czyżby Abby czytała w jej myślach...? -
Spróbuj go zrozumieć! Jest bardzo zajęty pracą, a teraz, gdy my mamy siebie do towarzystwa,
sądzi, że może spokojnie wyjechać na dłużej. A może jednak wezmę wolny dzień i gdzieś się
wybierzemy?
- Nie, dziękuję. Poproszę panią Foale, jeśli będę chciała wyjść, chociaż i tak dzisiaj nie jest
zbyt ładnie. Idź do pracy, Laine.
- Abby! - Laine mocno przytuliła córkę, ale dziewczynka pozostała sztywna i
naburmuszona. - Lepiej już pójdę. Wrócę dziś później. Pewnie nie zdążę nakarmić psów, zrobisz to
za mnie?
- Tak.
Abby sturlała się z łóżka i poszła pobawić się z psiarnią. W tym momencie przyszła pani
Foale.
Laine jechała do pracy w nastroju idealnie pasującym do dzisiejszego deszczowego
poranka. Luty był w tym roku wyjątkowo ponury. Około południa nieco się przejaśniło.
Blade słońce przedarło się przez chmury, rzucając wątłe promienie na jej biurko.
Zastanawiała się, czy pani Foale wyszła z Abby na spacer. Co teraz robi Jake?
Westchnęła ciężko i w nagłym przypływie energii znowu zabrała się do pracy. Była tak
zajęta, że zapomniała o dręczących ją troskach.
Pół godziny później zadzwonił telefon.
- To pani Foale - usłyszała zaniepokojony głos sekretarki. - Jest bardzo zdenerwowana.
Laine skurczyła się w sobie “Jake!? Abby?!”
- Połącz mnie z nią - powiedziała krótko, czując, że jakaś lodowata ręka chwyta ją za
gardło.
- Pani Bennington? - usłyszała drżący głos gospodyni. - Chodzi o Abby. Nie dopilnowałam
jej. Wybiegła na ulicę...
Laine czuła jak jej zasycha w ustach. Słuchawka omal nie wyśliznęła się ze spoconej ręki.
- Proszę powiedzieć po prostu, co się stało? - krzyknęła.
- Bawiła się z psami w ogrodzie. Coffe i Goldie szalały jak zwykle i pewnie wypadły na
drogę, Abby wybiegła za nimi... - pani Foale przerwała.
- I co się stało?
- Byłam w kuchni, gotowałam obiad, nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Mężczyzna był
blady jak śmierć. Potrącił Abby samochodem... powiedział, że wyjeżdżał zza zakrętu, nie miał
ż
adnych szans, by ją ominąć...
Krew odpłynęła jej z twarzy. Pokój wirował. Z całej siły chwyciła się za biurko. Dalsze
słowa pani Foale słyszała poprzez narastający szum w uszach.
- Zabrali ją do szpitala. Była nieprzytomna i... mocno krwawiła. Natychmiast wezwałam
karetkę. Przyjechali bardzo szybko...
- Gdzie ona jest? - przerwała te wyjaśnienia.
Pani Foale podała adres szpitala, Laine natychmiast zerwała się na nogi.
- Czy zawiadomiła pani pana Jake'a?
- Próbowałam dzwonić pod ten numer, który zostawił, ale go nie było.
- Proszę spróbować jeszcze raz i zostawić wiadomość. Będę w szpitalu.
- Dobrze. Zostanę tutaj, dopóki pani nie wróci.
- Dam znać, gdy się czegoś dowiem.
Odłożyła słuchawkę. Wyjaśniła Rogerowi Prentice co się stało, zabrała swoje rzeczy i
pojechała do szpitala. Natychmiast zaprowadzili ją na urazówkę.
- Nazywam się Laine Bennington - przedstawiła się pielęgniarce takim tonem, że ta
spojrzała na nią zaniepokojona. - Moja córka... co z nią?...
- Teraz jest u niej lekarz. Proszę zaczekać tutaj. Doktor powie pani, jak tylko skończy
badanie.
Laine ciężko opadła na wskazane krzesło. Jakże pragnęła teraz, żeby Jake był tutaj, żeby
doktor pospieszył się, żeby z Abby nie było tak źle jak jej podpowiadała wyobraźnia...
Minuty wlokły się w nieskończoność, a mózg Laine powoli zmieniał się w malutką bryłkę
lodu, ukrytą gdzieś głęboko, gdzie nie docierał żaden, nawet najmniejszy promyk myśli.
Głos lekarza usłyszała jak przez lodową ścianę. Mówił, że potrzebna jest operacja, aby
zlikwidować ucisk kości czaszki na mózg. Dziecko miało złamane ramię i żebra, było bardzo
potłuczone.
Tyle mógł stwierdzić przy wstępnych oględzinach.
Lewa połowa twarzy dziewczynki stanowiła jeden ogromny siniak, chociaż krew została już
zmyta. Oczy były zamknięte, długie rzęsy rysowały się złotym łukiem na tle bladości policzków.
Ciężko łapała powietrze. Laine czuła, że jakaś lodowata dłoń znowu chwyta ją za gardło.
- Abby! - tyle tylko wyrwało się jej ze ściśniętego gardła.
- Proszę się nie martwić. Jest w ciężkim stanie, to prawda, ale wyjdzie z tego. Zaraz ją
zoperujemy. Proszę pójść teraz do bufetu i wypić herbatę. Siostra poprosi panią, gdy będzie po
wszystkim.
Sama nie wiedziała jak odnalazła bufet. Zamówiła herbatę, upiła łyk i siedziała, tępo
wpatrując się w stygnący płyn. Zupełnie straciła poczucie czasu. Ludzie wchodzili i wychodzili,
ona czekała.
Kiedy ktoś usiadł naprzeciw niej, zaledwie rzuciła na niego okiem. Czyjaś ciepła dłoń
objęła jej palce mocnym, bezpiecznym uściskiem.
- Laine, to ja!
- Jake? - powiedziała drętwo.
Wyostrzone rysy aż nadto wymownie świadczyły o tym, jak bardzo cierpiał.
- Jestem tutaj, z tobą i z Abby! Właśnie przewożą ją z sali operacyjnej. Za pięć minut
będziemy mogli ją zobaczyć. Chodźmy!
Laine sztywno podniosła się z krzesła i pozwoliła się prowadzić na górę i dalej, po
niekończących się korytarzach.
Abby była na reanimacji.
- Teraz śpi - poinformował chirurg, gdy znaleźli się w jej pokoju - proszę jej nie
przeszkadzać. Powinna obudzić się za godzinę i wtedy dowiemy się, czy nie nastąpiło uszkodzenie
mózgu.
Ze wszystkich stron dziewczynki zwisały jakieś rurki, przewody. Głowę miała do połowy
ogoloną. Wielki opatrunek ostro odcinał się od nagiej skóry. Stłuczenia na twarzy wyglądały
groźnie. Złamana ręka sterczała poza łóżko, drobna dłoń była cała sina. Dziewczynka oddychała
równo i nieco lżej.
Laine nie słyszała ani słowa z tego, co mówił lekarz. Twierdził on, że wkrótce rany się
zagoją.
Podbiegła do łóżka, jakby ktoś przypiął jej skrzydła. Nieco przerażona sprzętem
otaczającym drobną figurkę, uchwyciła się jakiegoś drążka.
- Abby! - jęknęła. - O, moje dziecko, moje biedne dziecko! Już nigdy cię nie zostawię.
Przysięgam, już nigdy!
Była zupełnie nieświadoma, że Jake stoi obok i jak ogłuszony patrzy to na zrozpaczoną
ż
onę, to na pielęgniarkę siedzącą obok.
Powoli podszedł do niej i mocno ujął ją za ramię.
- Ona wyzdrowieje. Już nie ma niebezpieczeństwa. Nie słyszałaś, co mówił doktor? Tyle, że
nie obudzi się przez najbliższą godzinę - nabrał głęboko powietrza. - Chodźmy do domu,
przebierzesz się.
- Nigdzie się stąd nie ruszę - powiedziała ostro.
- Laine, musimy porozmawiać.
- Porozmawiać?
Odpowiadała jak automat, nie czując nic poza przejmującym bólem. Cała uwaga, cała jej
miłość skupiła się na dziecku. Bardzo chciała jej pomóc. Jake był w tej chwili jedynie intruzem.
- Laine - w głosie mężczyzny było słychać wahanie. - Przeżywasz to tak, jakby ona była
twoim własnym dzieckiem!
- Bo jest. Abby jest moją córką.
Wszystko czego teraz pragnęła, to żeby ją zostawił w spokoju.
Jake podszedł do łóżka i omijając aparaturę pochylił się nad Abby. Laine patrzyła, jak
opalone palce delikatnie niczym piórko gładzą czoło dziewczynki, jak usta całują jej główkę.
- W takim razie zostawiam was razem - wyszeptał cicho.
Laine nie spuszczała oka z Abby.
***
Jake wrócił do szpitala przynosząc trochę rzeczy, które mogły się przydać.
Abby nadal spała i pielęgniarka przyniosła dla Laine krzesło. Jake postawił obok drugie.
Był zamyślony. Siedzieli w zupełnym milczeniu do chwili, gdy pielęgniarka zaczęła budzić
dziewczynkę.
- Nie chcemy, żeby zapadła w stan śpiączki - wyjaśniła.
Gdy Abby zatrzepotała rzęsami, z ust Laine wyrwało się westchnienie ulgi. Pielęgniarka
zmierzyła puls i temperaturę, po czym dyskretnie wycofała się na bok. Laine podeszła do łóżka.
Abby spojrzała na nią przelotnie, patrzyła w stronę Jake'a.
- Tatuś! - wyszeptała z bladym uśmiechem.
Jake pochylił się nad córeczką.
- Hej, maleństwo! Jak się czujesz?
Abby przymknęła oczy.
- Boli - poskarżyła się.
- Wiem, kochanie, ale wkrótce będzie lepiej.
Delikatnie ucałował jej czoło i usiadł. Pielęgniarka znów podeszła, by zająć się małą.
Laine rozpłakała się. Jej córka wyzdrowieje, poznała ich, mówiła przytomnie.
Wspomnienie tego strasznego przerażenia, które trzymało ją w lodowatym uścisku było
jeszcze wciąż żywe, ale pamiętała je teraz bardziej mgliście. Jake podszedł, a Abby do niego
pierwszego się odezwała. Stłumiła w sobie uczucie zazdrości i spojrzała na niego zmuszając się do
uśmiechu. Ale Jake odwrócił głowę. Czyżby zrobiła coś takiego, że się za nią wstydził?
Przyznała się kim jest! Nic w tym dziwnego, że tak na nią patrzył. Powinna była zachować
swój sekret, jeśli nie chciała stracić Jake'a. Patrząc na niego zrozumiała, że wszystko skończone.
Abby także utraciła. Podpisując dokumenty adopcyjne zrzekła się wszelkich praw do
dziecka. To Jake był jej prawnym opiekunem.
Straciła ich oboje. Te istoty, które kochała nad życie.
Wyczerpana i niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, czuła jak czyjeś silne ramiona kładą ją na
łóżku. Ktoś umył jej twarz, ręce, zrobił zastrzyk. Z ulgą zapadła w sen.
***
Młody organizm dziewczynki szybko sobie radził z chorobą i wkrótce można było ją
przenieść na oddział dziecięcy. Lekarze zachęcali rodziców, żeby zostawali przy swych
pociechach, więc Laine nie miała problemów z przedłużeniem pobytu w szpitalu.
W tym czasie wróciła nieco do równowagi, ale nadal bała się spojrzeć Jake'owi w oczy.
Jeszcze nie teraz.
Wystarczyło, że spotykała go podczas jego częstych odwiedzin w szpitalu, ale zostać z nim
sam na sam, wytrzymać jego złość - to było ponad jej siły.
Siedziała cały czas przy Abby, czytała jej bajki, zabawiała ją i obserwowała, czy nie
pojawiają się symptomy jakichś ukrytych obrażeń, co na szczęście nie wystąpiło.
Próbowała tłumić w sobie uczucie zazdrości, które zawsze ją ogarniało na widok
rozpromienionej Abby witającej się z ojcem.
Nie wiedziała, jak teraz wyglądają jego interesy. W każdym bądź razie do Londynu nie
wrócił. Był tam parokrotnie na krótko. Do szpitala przyjeżdżał co najmniej dwa razy dziennie,
przywożąc Abby owoce, czekoladę, książki i różne inne prezenty, które poprawiały jej humor.
Z nią rozmawiał rzadko, całą uwagę skupiając na córce. Dziewczynka nie dostrzegała
ż
adnego zgrzytu w stosunkach między nimi; początkowo była zbyt słaba, potem zbyt
zaabsorbowana swoimi własnymi sprawami.
W końcu Laine stwierdziła, że nie ma już żadnych powodów, by nadal pozostawać przez
cały czas przy dziecku, a jej łóżko mogło być potrzebne innym rodzicom.
Nie mogła jednak odejść, nie wyjawiając prawdy. Dziewczynka była już na tyle zdrowa i
dostatecznie duża, żeby zrozumieć.
Zaczekała do popołudnia, kiedy dzieci odpoczywały i kiedy było zupełnie cicho. Podeszła
do łóżka małej i rozsunęła zasłonki.
- Czemu to robisz?
- Chcę z tobą porozmawiać, Abby. Niedługo wracam do domu. Jesteś już na tyle zdrowa, że
poradzisz sobie beze mnie. Masz teraz mnóstwo przyjaciół.
Abby posmutniała słysząc, że zostanie sama w obcym otoczeniu.
- Ale będziesz mnie odwiedzać?
- Oczywiście kochanie. Będę codziennie i tatuś też. Abby, czy myślałaś kiedykolwiek o
swojej prawdziwej mamie?
Szare oczy spojrzały na nią zdumione. Laine zadrżała. Czy to, co chce zrobić, było
mądre?... Nie miała jednak wyboru. Teraz, kiedy Jake już wiedział...
- Czasami...
- A czy chciałabyś ją poznać?
Abby skurczyła się w sobie.
- Nie wiem. Mogłabym jej nie polubić. Przecież ona mnie nie chciała!
Laine przymknęła oczy i zebrała siły.
- Wiem, że mnie lubisz, kochanie. Może trudno będzie ci w to uwierzyć, ale... to ja jestem
twoją matką. I bardzo ciebie pragnęłam - dodała cicho.
Oczy Abby zrobiły się ogromne. W ciągu tych ostatnich dni wytworzyła się między nimi
jakaś szczególna więź, pojawiło się ciepło, którego nie było przed wypadkiem dziewczynki. Laine
widziała, jak teraz to wszystko pryska niczym bańka mydlana.
- To... to niemożliwe! - powiedziała Abby z niedowierzaniem.
- Ty byś mnie nie oddała obcym!
Laine odważnie wytrzymała jej spojrzenie, chociaż miała wrażenie, że serce jej pęka.
- Musiałam, kochanie.
Jak wytłumaczyć dziecku ten problem? Szukając właściwych słów nagle przypomniała
sobie pewien obrazek: Abby tuląca do piersi małego psiaka.
- Pamiętasz, jak się czułaś wtedy, gdy musiałaś pożegnać się ze szczeniętami Fruitcake?
Oczy dziewczynki wypełniły się łzami. Kiwnęła głową.
- Więc spróbuj sobie wyobrazić, co ja wówczas czułam, gdy musiałam ciebie oddać - głos
jej się załamał. - Nie mogłam cię zatrzymać. Nie miałam pieniędzy, do domu też nie mogłam cię
zabrać.
- Dlaczego nie byłaś zamężna? Ludzie, którzy mają dzieci, są małżeństwem.
- Twój prawdziwy ojciec nie chciał ani ciebie, ani mnie - powiedziała Laine połykając łzy.
- Gdzie on jest? Mogę go zobaczyć?
Laine była przygotowana na to pytanie. Potrząsnęła głową.
- Ulotnił się na długo przed twoim przyjściem na świat. Nigdy go od tego czasu nie
widziałam. Jake jest twoim ojcem i bardzo cię kocha. On jest wspaniałym mężczyzną, zupełnie
innym od tego, który nas zostawił. Jake nigdy by tego nie zrobił. Kochaj go więc, Abby, kochaj tak
mocno, jak tylko potrafisz!
Delikatna twarzyczka dziecka rozjaśniła się.
- Kocham was oboje - stwierdziła.
Laine myślała, że serce wyskoczy jej z piersi.
- Będziemy naprawdę prawdziwą rodziną, dobrze?
- Och, Abby, mam nadzieję, że tak będzie.
Pochyliła się, by przytulić to drobne ciałko, łzy płynęły jej po policzkach. “Boże” - modliła
się - “Boże, spraw, żeby Jake to zrozumiał!”
Nagle ktoś rozsunął firanki. Laine obejrzała się i serce podskoczyło jej do gardła: to był
Jake. Pospiesznie odwróciła głowę. Poczucie winy i zmieszania, aż nazbyt wyraźnie malowały się
na jej twarzy.
- Tatusiu! - Abby wyciągnęła zdrową rączkę. - Tatusiu, tak się cieszę, że przyszedłeś. Laine
mówi, że jest moją prawdziwą mamą! Czy to nie wspaniałe? Będziemy teraz prawdziwą rodziną!
Jake rzucił Laine wrogie spojrzenie i mocniej przytulił Abby, tak jakby chciał zatrzymać
swój stan posiadania.
- Musiałam - spojrzała na niego błagalnie.
- Po co?
- Ponieważ... Ponieważ nie mogłam dłużej znieść kłamstwa - wyszeptała bez tchu.
Jake ściszył głos, bojąc się, że ludzie mogą ich usłyszeć, ale to nie zmieniło faktu, że mówił
ostrym tonem.
- Ale przy mnie ci się to nie wymknęło, prawda? Nie, to byłoby dla ciebie zbyt trudne! A
pomyślałaś, co czuje Abby?
- Owszem - Laine również mówiła twardo. Musiała wytrzymać jego oburzenie. - Ona
myślała o swoich prawdziwych rodzicach. Jake, każde dziecko o tym by myślało. To nie byłoby
fair pozbawiać jej prawa do...
- Do jej ojca? Jakie on ma prawo?
- śadnego! Nawet nie wiem, gdzie on jest!
Oczy dziecka zapełniły się łzami i dwa strumyki pociekły jej po policzkach.
- Przestańcie - szlochała. - Przestańcie krzyczeć! Ty jesteś moim prawdziwym tatą i to na
zawsze. Nie chcę nikogo innego! Po prostu chcę, byśmy się stali prawdziwą rodziną. Cieszę się, że
mi Laine powiedziała!
Dziecko bezbłędnie odczytało ich intencje. Ignorując Jake'a, delikatnie pogłaskała rączkę
małej.
- Przepraszam, kochanie - powiedziała cicho. - Pójdę już i zostawię cię z tatusiem.
- Ale niedługo znów przyjdziesz, mamo?
Teraz Laine już nie mogła powstrzymać się od szlochu.
- Jutro rano - szepnęła.
Oczka dziewczynki rozbłysły.
- Lekarz mówi, że szybko zdrowieję i niedługo wrócę do domu. Umieram z tęsknoty za
Fruitcake, Goldie i Coffe.
Laine otarła łzy i włożyła chusteczkę z powrotem do kieszeni. Napotkała wzrok Jake'a i
teraz jej spojrzenie było jasne. Minął kryzys. Abby wyzdrowieje i zaakceptuje nowe relacje między
nimi. Jednak oczy Jake'a mówiły, że nie da się tak łatwo przekonać.
Rozdział 7
Weszła do środka i dom wydał się jej jakiś dziwny. Opuszczony, nieznany, nieprzyjazny.
Usłyszała jazgot, który podniosły psy zamknięte w składziku, ale nie miała ochoty, by je przywitać.
Ogarniało ją coraz większe osamotnienie. Pomyślała, że to jest pewnie przeczucie
przyszłości, gdy to miejsce przestanie być jej domem.
Powoli poszła na górę do sypialni. Jake wkrótce będzie z powrotem i rozmowa jest
nieunikniona. Mając w perspektywie widmo separacji, będzie musiała zmobilizować cały swój
zapas logiki, elokwencji, miłości i zrozumienia, żeby go przekonać. Jeśli zaś odwróci się od niej,
będzie potrzebowała sporo odwagi, by żyć gdzieś z dala od nich.
Szybko zrzuciła ubranie i weszła do łazienki. Marzyła o gorącej kąpieli. Leżała w wannie,
aż woda zaczęła stygnąć, czując jak spływa z niej całe zmęczenie. Nic jednak nie mogło uspokoić
natłoku myśli kłębiących się w jej głowie.
Gdyby wcześniej zdecydowała się stanąć z nim twarzą w twarz, zastanawiała się
niespokojnie, gdyby wytłumaczyła mu, że źle zrozumiał jej słowa?...
Nie podobało mu się to, że powiedziała Abby całą prawdę. Gdy dziewczynka po raz
pierwszy zwróciła się do niej “mamo”, na jego twarzy wyraźnie widać było złość i zazdrość.
Jake był zazdrosny! Ona również. Czyżby do tego sprowadzało się ich małżeństwo? Do
rozszarpywania resztek miłości?... Lecz w takim przypadku zostałby tylko jeden wygrany, na
pewno nie ona. Ona się wycofa. Abby wkrótce zapomni...
Na tę myśl przeszył ją gwałtowny dreszcz. Wyskoczyła z wanny. Szybkimi ruchami
wycierała ciało, jakby od tego miało zależeć jej życie. Potrzebowała ruchu, żeby choć trochę ukoić
skołatane nerwy.
Odszukanie Abby, znajomość z Jake'm, poślubienie go było tajemnicą. Jej tajemnicą, teraz
już ujawnioną. Nie żałowała też nowego życia, które w niej rozwijało się. Tak, była w ciąży.
Do tej pory nie była tego pewna, ale pielęgniarki w szpitalu potwierdziły jej
przypuszczenie. Utrzyma to dziecko, do diabła, utrzyma je! Jeśli będzie musiała odejść, Jake nigdy
się nie dowie. Ale sam jest sobie winien. Mógł być mniej nieugięty.
Laine siedziała przed lustrem szczotkując włosy, kiedy wrócił Jake. Owiana zapachem
olejku kąpielowego i mydła wyszła mu naprzeciw. Włożyła miękki peniuar w odcieniu koralowym
- jego ulubiony. Postanowiła użyć każdej broni ze swego kobiecego arsenału. Cicho zeszła po
schodach. Gruby dywan i miękkie kapcie tłumiły jej kroki. Z salonu usłyszała brzęk szkła, gdzie
Jake przygotowywał sobie drinka.
- Jak się czuje Abby?
Jake drgnął jak ukłuty szpilką, rozlewając alkohol.
- Jest szczęśliwa.
Pociągnąwszy spory łyk whisky zacisnął usta. Zmarszczki na jego zmęczonej twarzy
pogłębiły się, zwłaszcza na czole i wokół ust. Nieustępliwe oczy żarzyły się jak dwa węgle.
Oblizała wargi, nie chciała dać poznać po sobie, jak jest zdenerwowana.
- Ona mnie potrzebuje, Jake - powiedziała wolno. - Ja też jej potrzebuję.
- Potrzebujesz!? - zapytał złowrogo. - Od kiedy? Była szczęśliwa do tej pory... Ty... Ty nie
potrzebujesz nikogo... Co moglibyśmy ci dać? Już raz ją porzuciłaś. Zrobisz to znowu, kiedy tylko
będzie ci wygodnie?!
- Nie! - krzyknęła zdławionym głosem. - Jake, proszę, posłuchaj. Kiedy Abby się urodziła,
miałam siedemnaście lat. Myślałam, że kogoś kocham, ten mężczyzna był dużo starszy ode mnie.
Zaufałam mu, obiecał się ze mną ożenić, ale... on był żonaty.
Jake zaczął nerwowo chrząkać, ale Laine zupełnie to zignorowała. Musiała skończyć swą
historię, dopóki jeszcze ma siłę. Zwięźle. Tak, spokojnie! Opowiedziała, co się wydarzyło.
- Widziałeś moich rodziców - dodała na zakończenie. - Jake, ja naprawdę nie miałam
wyboru.
- Jak ją odnalazłaś? - padło pytanie.
- Zupełnie przypadkowo - wraz z rosnącą nadzieją jej głos nabrał mocy. - Wysłano mnie,
abym skontrolowała księgi rachunkowe Agencji Adopcyjnej. Nie mogłam w to uwierzyć. Głęboko
schowałam wspomnienia o moim dziecku, aby nie bolało tak bardzo.
Jake mruknął coś, Laine mówiła dalej.
- Wkrótce odkryłam, że łatwo mogę zajrzeć do archiwum, chociaż nie wchodziło ono w
zakres mojej kontroli. Pokusa jednak była zbyt silna! - głos się jej załamał. - Po prostu musiałam
znaleźć swoje dziecko.
Jake gwałtownie odwrócił się i ponownie napełniał swoją szklaneczkę. Nie mógł
wytrzymać wzroku Laine. Ona zaś odzyskała panowanie nad sobą i kontynuowała opowieść.
- Pewnego wieczoru, kiedy wszyscy już wyszli, zajrzałam do akt i sprawdziłam, kim
jesteście i gdzie mieszkaliście w momencie adopcji.
- Przeprowadziliśmy się!
- Ludzie, którzy kupili wasz dom, podali mi nowy adres.
- Więc nadużyłaś przewagi, którą dawało ci twoje stanowisko i z zimną krwią
wykorzystałaś to. Wyszłaś za mnie, by stać się matką Abby!
- Zawsze nią byłam. Nie, Jake, to był zupełnie nieoczekiwany obrót sprawy. Jedyne, czego
pragnęłam, to zobaczyć córkę, dowiedzieć się, jak ona może wyglądać. Nigdy nie miałam innego
zamiaru...
- Czyżby?!
Ton lodowatej pogardy odebrała jak policzek.
- Jake, przypomnij sobie, jak się poznaliśmy? - zażądała.
- Przez Devlin, Prentice and Co. - stwierdził. - Udało ci się wkręcić w moją sprawę! Co za
okazja!
- Prawdę mówiąc, omal nie stchórzyłam. Chciałam po prostu zwiać i uniknąć spotkania z
tobą. Potem jednak pomyślałam, że przecież to niczemu nie może zaszkodzić. Wiedziałam, że
byłeś żonaty, a tylko w ten sposób mogłam widywać Abby... No cóż! Musiałabym być chyba
ś
więtą, żeby odrzucić taką szansę. Zdawało się, że samo przeznaczenie kieruje tym wszystkim. Nie
miałam zamiaru odbierać jej tobie.
Jake był zmęczony. Poczuła wielką ochotę, by wygładzić zmarszczki na jego czole,
całować jego usta, aż ich zacięty wyraz zamieni się w miłość...
- A ja tańczyłem, jak mi zagrałaś! - mruknął. - Zauroczyło mnie twoje cholernie atrakcyjne
ciało. Twoje ciepło i życzliwość dla Abby.
- Przecież chciałeś mieć dla niej matkę - szepnęła. - I znalazłeś. Oraz żonę, która cię kocha.
Nie wyszłabym za ciebie, gdybym cię nie pokochała.
- Teraz łatwo tak mówić! - krzyknął szyderczo. - Jeśli mnie kochasz, to czemu cię tu nie
było? W tych dniach nie musiałaś zostawać z Abby na noc! Czy możesz sobie wyobrazić, jak
bardzo czułem się samotny? Jak mogę uwierzyć w to, co mówisz? Jak mogę ci zaufać?
- Jake, tak mi przykro! Po prostu bałam się ciebie. Czułam się tak bardzo winna!
Zasłaniałam się Abby jak parawanem, przyznaję to, ale nigdy nie skłamałam - powiedziała z
naciskiem. - Ja tylko, niech mi Bóg wybaczy, ukryłam prawdę. Gdy spotkaliśmy się pierwszy raz,
odsądziłeś matkę Abby od czci i wiary! Pamiętasz? Jak mogłam się przyznać wiedząc, że wówczas
odwrócisz się ode mnie? A tego nie chciałam. Kochałam cię już wtedy tak bardzo, że Abby prawie
się nie liczyła.
- Niezła bajeczka!
- Ale prawdziwa. Bardzo silnie przeżyłam jej wypadek, ale chyba każda matka na moim
miejscu reagowałaby podobnie.
Laine nerwowo ściskała palce. Tak bardzo chciała, żeby Jake ją zrozumiał.
- Przeżyliśmy razem cztery cudowne miesiące. Przekonałeś się, że nie jestem istotą bez
serca, którą chciałeś ze mnie zrobić. Gdybym naprawdę była pozbawiona uczuć, czy trudziłabym
się, by zmieniać pracę, przenosić do innego miasta po to tylko, by choć raz rzucić okiem na swoje
dziecko? Oskarżasz mnie po prostu o to, że pragnęłam jej za bardzo! Tego się nie da pogodzić!
- Drobny wyrzut sumienia - stwierdził, a Laine trochę ulżyło. Oskarżał ją z mniejszym
przekonaniem.
W końcu odkryła swoją ostatnią kartę.
- Kocham cię, Jake. Dobrze nam było ze sobą. Abby nas potrzebuje. Nie rozbijaj
szczęśliwej rodziny!
Jake wypił drinka i nalał sobie jeszcze trochę czystej wódki. Kiedy znowu spojrzał na
Laine, już nie był taki pewny siebie.
- Nie wiem - wyszeptał ochryple. - Ja już nic nie wiem, Laine. Być może ona naprawdę
należy do ciebie - głos mu się załamał. - Pozwolę jej odejść z tobą.
- Nie! - krzyknęła Laine. Nie mogła powstrzymać łez. - Nie, Jake. To ty ją wychowałeś, ona
cię kocha. Odejdę sama. Nigdy nie powinnam była tu przyjeżdżać, teraz to wiem. Ale
pomyślałam... kiedy prosiłeś, abym wyszła za ciebie, że jeśli będziesz w stanie pokochać mnie tak
jak ja kocham ciebie, to wszystko będzie w porządku. To się jednak nie stało. Ty nie przestałeś
kochać Jane.
- I nie przestanę! - krzyknął.
Laine opadła na sofę, kryjąc twarz w dłoniach.
- No cóż, to już koniec, prawda Jake?
- Może nie. Może uda się nam coś ocalić z tego galimatiasu! Nie mogę tutaj jasno myśleć.
Pójdę do klubu. Nie wrócę na noc.
Laine miała wrażenie, że jakaś olbrzymia ręka ściska ją za serce, ale zmusiła się, by
powiedzieć:
- Może przenocujesz w pokoju gościnnym...
- Nie - przeciął dyskusję. W drzwiach odwrócił się, a jego oczy patrzyły łagodnie i smutno.
- Zobaczymy się jutro.
ś
adnego “do widzenia”, nic. Laine siedziała tam, gdzie ją zostawił, przenikliwy chłód
osamotnienia przenikał ją do szpiku kości. Cierpiała, myśląc, jak wiele bólu sprawiła Jake'owi...
Później, kiedy już nakarmiła głodne psy, weszła na górę i położyła się do dużego łóżka.
Wtuliła się w kołdrę, która wciąż jeszcze przechowywała zapach Jake'a.
Z niespokojnej drzemki wyrwało ją gwałtowne dobijanie się do drzwi. Z przerażeniem
wyskoczyła z łóżka. Abby! Pewnie miała zapaść!
Spojrzała na zegarek. Było parę minut po trzeciej. Pośpiesznie narzuciła szlafrok i
popędziła do drzwi. Serce waliło jej, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi. Na schodach stał
policjant. Przed domem zaparkował radiowóz.
- Pani Bennington?
- Tak - nie poznała swego głosu, był tak zmieniony.
- Czy pani mąż jest w domu?
- Nie.
- Nie wie pani, gdzie on jest?
- Jest w klubie odnowy biologicznej.
Mężczyzna ściągnął brwi.
- Tak, w klubie “Hygeia” - ogarnęła ją nowa fala strachu.
- Czy coś się stało?
- Chwileczkę, proszę pani.
Podszedł do samochodu i powiedział przez otwarte okno:
- On jest w środku. Daj im znać.
Mężczyzna za kierownicą wziął mikrofon i zaczął coś do niego mówić. Laine myślała, że
umiera ze strachu.
- Co się z nim dzieje?
- Nie wiemy, proszę pani. Palą się zabudowania klubu. Jeśli tu go nie ma, to nie wiemy,
gdzie on może być. Straż pożarna sprawdza, czy ktoś nie został w środku.
- Powinien być w sali do masażu! Zawieźcie mnie do niego!
- Oczywiście, proszę pani. Proszę wziąć płaszcz. Zaraz przekażę pani dalsze informacje.
- Dobrze! - porwała z wieszaka jakiś stary tweed i zarzuciła na ramiona. - Jestem gotowa.
Oficer rozmawiał przez radiotelefon. Policjant odwrócił się do Laine i spojrzał przez ramię
na otwarte drzwi.
- Czy dom jest zabezpieczony? Ma pani klucze?
- Zostawiłam na górze.
Idąc po torebkę miała wrażenie, że nogi ważą setki kilogramów, a schody są niezdobytą
górą. Musiała uważać, by nie upaść. Przejście przez długi korytarz było brnięciem przez bagno.
W końcu policjant zamknął za nią drzwi i pomógł wsiąść do samochodu. Gdy tak pędzili
przez noc, wyobraźnia podpowiadała jej najbardziej przerażające obrazy. Jaki horror czekał ją na
końcu tej drogi? Jake nie może zginąć! Ta cała żywotność, energia, miałaby przepaść?!
Z budynków strzelały w górę słupy ognia. Wiele razy oglądała takie sceny w telewizji. Tym
razem to nie był film, wszystko było prawdziwe.
Gdy wysiadła z samochodu, uderzyła w nią ściana dymu i gorąca... Przez chwilę stała
patrząc z niedowierzaniem na to piekło. Wokół zgromadził się tłum. Byli to ludzie ewakuowani z
sąsiednich budynków. Policjanci, strażacy, samochody, węże - wszystko migało jej przed oczyma.
Potem zaczęła gorączkowo przyglądać się poszczególnym twarzom szukając, tej jednej
jedynej. Nie znalazła.
- Jake! - krzyknęła z całych sił. - Jake!...
Zaczęła biec w stronę płonących budynków, by odszukać i uratować go. Jakiś strażak
usiłował ją zatrzymać, ale odepchnęła go i pobiegła dalej. Miała skrzydła u ramion.
Była tuż przy bramie i już wbiegała w szalejące płomienie, gdy chwyciły ją czyjeś silne
ramiona.
- Proszę mnie puścić! - krzyknęła, na próżno usiłując uwolnić się z żelaznego uścisku. -
Muszę go ratować. Jake!
- Zabijesz się! - usłyszała.
- Nic mnie to nie obchodzi. - przerwała.
Głos mężczyzny był znajomy. Odwróciła się powoli i zobaczyła twarz Jake'a.
Jego oczy błyszczały dziwnym blaskiem.
- Najdroższy, ty żyjesz!
Wtuliła się w jego ramiona. Czuła, jak mocno bije mu serce. Czy to naprawdę on?
Pachniał potem, a koszulka była mokra. W tym uścisku wydawał się tak bardzo rzeczywisty
i bardzo jej bliski.
- Gdzie byłeś? - szepnęła.
- Nie mogłem zasnąć, więc wyszedłem się przebiec. Wróciłem, a tu całe piekło się
rozpętało. Kiedy zobaczyłem, że biegniesz w stronę ognia...
Podszedł do nich strażak.
- Czy Jake Bennington to pan?
- Tak - Jake rozluźnił uścisk. - Przepraszam, że sprawiłem tyle kłopotu. Wyszedłem
pobiegać.
- Dobrze, że nic się panu nie stało. Przeszukiwaliśmy zabudowania, bo otrzymaliśmy
wiadomość, że jest pan prawdopodobnie w sali do masażu. Ta część budynku okazała się być
całkowicie niedostępna. Ogień musiał zostać podłożony w kawiarni znajdującej się poniżej.
- Podłożony? - Jake wpadł mu w słowo. - Twierdzi pan, że to nie był przypadek?
- Na to wygląda. Ale nie możemy tu stać!
Odsunął ich na bezpieczną odległość, po czym pytał dalej:
- Jest pan ubezpieczony?
- Tak, oczywiście.
- Kiedy pan wyszedł z domu?
- Dokładnie nie wiem, gdzieś koło drugiej. Tak, chyba tak.
- Czy nie widział pan kogoś, kto się tu włóczył?
- Nie. Nie zauważyłem nic szczególnego. Na ulicy było raczej pustawo.
- Proszę pana, kto miałby jakiś cel, aby panu zaszkodzić?
Laine wstrzymała oddech; co ten facet sugerował?
Jake był wstrząśnięty.
- O kim pan pomyślał? - zapytał policjant.
- On nie mógł się do tego posunąć! Nie mogę w to uwierzyć...
- Kto? Szukamy po prostu jakiegoś punktu zaczepienia na początek. Jeśli się pan myli, nie
szkodzi, sprawdzimy to.
- Jeden z moich pracowników - odparł Jake.
Laine ścisnęła go za ramię, a Jake uspakajająco pogłaskał jej dłoń.
- Musiałem go zwolnić za nieuczciwość i dziś wieczorem przyszedł wyładować na mnie
swój gniew. Nie mógł znaleźć sobie pracy i mówił, że to moja wina!
- Czy byli przy tym świadkowie?
- Oczywiście.
- Jak on się nazywa?
- Danny Mathews - Jake podał także inne dane.
- Dziękuję panu, panie Bennington. Może odwieźć pana i żonę do domu?
- Nie, dziękuję sierżancie. Za rogiem mam samochód. Poradzimy sobie.
- Jutro poprosimy pana o złożenie zeznań. Skontaktujemy się z panem.
Czuła się przy Jake'u tak bardzo bezpieczna... Jego ręka obejmująca talię była ciepła i
mocna. Podeszli do samochodu.
- Czy to możliwe, żeby Danny był aż tak mściwy? A jeśli to nie on, to kto jeszcze chciał cię
skrzywdzić...?
- Spokojnie moja maleńka. Nie sądzę, żeby chciał mnie zabić. Nie mógł wiedzieć, że
zostanę tu na noc. Wkrótce się to wyjaśni.
Usiadła na przednim siedzeniu. Jake usiadł obok. Ze zdenerwowania nie mogła zapiąć pasa.
Jake pochylił się, by jej pomóc. Poczuła na policzku jego oddech. Patrzyła na jego usta, znajdujące
się teraz tak blisko. Instynktownie rozchyliła wargi oczekując pocałunku. Nie musiała czekać na
odpowiedź. Przymknęła oczy pod wpływem jego czułych pieszczot.
Prowadził jedną ręką, drugą obejmując Laine. Ciepło tego uścisku, rozlewało się po jej ciele
i docierało do skołatanego serca.
W domu zdjął z niej płaszcz i zaprowadził na górę, prosto do łóżka.
- Wskakuj, kochanie - powiedział rozwiązując pasek u szlafroka. - Tam się najszybciej
rozgrzejesz.
- A ty? - spytała drżącym głosem.
- Muszę wziąć prysznic. Daj mi pięć minut.
Usiadł obok niej, ujmując jej dłonie. Patrzył na nią, pewnie i ciepło.
- Laine, tak bardzo cię potrzebuję. Dziś w nocy zrozumiałem, że nigdy nie pozwolę ci
odejść.
Zalała ją fala niewysłowionego szczęścia.
- Jake, bardzo cię kocham!
- Wiem najmilsza - głaskał ją po głowie, łagodnie i czule.
- Jak mógłbym w to wątpić: dla mnie ryzykowałaś życie.
- Bez ciebie nie miałoby ono dla mnie żadnej wartości - wyszeptała.
- Najdroższa! - całował ją znów i znów, jakby nigdy nie miał przestać. - Zapomnijmy o
przeszłości. Liczy się tylko jutro.
- Będziemy rodziną? - zapytała wstrzymując oddech.
- Niczego bardziej nie pragnę.
- Ja również. Wprawdzie mnie nie kochasz, ale postaram się, żebyś był szczęśliwy...
- Ja cię nie kocham? - wykrzyknął. Jego ręce objęły ją mocno. - Ja cię ubóstwiam, moja
droga. Od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem, usiłowałem sobie wmówić, że to nieprawda.
Miałem wrażenie, że w ten sposób zdradzam Jane. Hamowałem się więc, nawet bardziej niż było
trzeba. Nie byłbym również tak załamany, tak wściekły, gdyby mi na tobie nie zależało!
Laine usiłowała stłumić w sobie to rosnące uczucie tryumfu i radości.
- Dziś w nocy powiedziałeś mi, że wciąż kochasz Jane - przypomniała cicho.
- Kocham, ale to inna miłość. Należy do przeszłości. Jane na zawsze pozostanie w mym
sercu, nie mogę o niej zapomnieć, tak samo, jak część mego serca należy do Abby. Jednak ty jesteś
moim życiem, moją miłością, wszystkim czego pragnę i pożądam. Wybacz, że wcześniej ci tego
nie powiedziałem.
W oczach Laine pojawiły się łzy szczęścia.
- Czy w twoim sercu znajdzie się miejsce dla kogoś jeszcze? - zapytała widząc jego
zdziwienie.
Odsunął ją na wyciągnięcie ramion, a gdy zobaczył jej promienną twarz, jego zdumienie
zmieniło się w niepohamowaną radość.
- To znaczy?...
- To mały dodatek do naszej “naprawdę prawdziwej rodziny”, jak mówi Abby. Myślę, że
też będzie zadowolona, nie sądzisz?
- Ale nie tak, jak ja!
- Tak bardzo chciałam ci dać twoje własne dziecko - szepnęła.
- Sprawiasz, że spełniają się moje wszystkie marzenia...
- Miałeś wziąć prysznic? - zdołała wyszeptać, kiedy na chwilę przestał ją całować.
- Później - zamruczał. - Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie...